II - BÓG - OJCIEC NASZ A MY
DROGI DO BOGA SĄ RÓŻNE
11 IX 1967 r. Mówi Matka.
— Nie niepokój się. My ci wszystko powoli wytłumaczymy. Tu u nas ani „gnozy", ani „herezji" nie ma. Tu się widzi wszystko w Prawdzie, a wielkość szczęścia i możliwości coraz szerszego poznawania zależą wyłącznie od stopnia miłości naszej do Boga i jej czystości, a nie od ilości pochłoniętych ziemskich teoretycznych spekulacji „na temat Boga". I gnostycy, i teozofowie, i katolicy, i poganie (tacy jak na przykład Makarenko) są tu, dalej lub bliżej źródła miłości, zależnie wyłącznie od siły swej miłości do Boga w Jego wszystkich atrybutach, Jego „Promieniach". Nikt z nas nie jest w stanie objąć Boga całego swoją miłością, ale zdolny jest pokochać jeden z Jego „promieni" i ku niemu z całych sił dążyć. Takimi „promieniami" — strumieniami światła są na przykład miłość i miłosierdzie Boże, sprawiedliwość i prawa Boże, rozum Boga, dobroć Boga, wspaniałość i chwała Boga, piękno i harmonia Boża. To On sam dał nam zdolność rozpoznania i szczególnego upodobania tego Jego „blasku" („oblicza", „promienia światła" jak gdyby), ku któremu nas przeznaczył, w którym chciał nas widzieć dążących ku Niemu. O ile obudzimy w sobie miłość, to ten „blask", „promień", „światło" będzie nas prowadzić w kierunku nam przeznaczonym jako dzieciom Bożym. Jest to nasz dom ojczysty, nasze własne miejsce w Jego królestwie.
Zrozumiałam, że np. św. Tomasz z Akwinu czcił Boga szczególnie w „promieniu" Jego mądrości, a św. Wincenty a Paulo i brat Albert — w „promieniu" Jego miłosierdzia.
Nie wątp w naszą zdolność zrozumienia praw Bożych. Tu się je widzi, a nie domyśla się. Wierność Kościołowi Chrystusowemu to wierność miłości do Boga i w Bogu — do wszystkiego, co cię otacza: przyrody, ludzi i nas — całego twojego „domu". Wszystkich nas, i „złych" i „dobrych", bo nigdy nie wiesz, kogo Bóg jak ocenia. Jego miłość do wszystkich ludzi jest nieskończona i niejeden niewierzący obudził się w Jego ramionach, a niejeden „wierny", niezdolny do pokochania odmienności w swoich bliźnich i potępiający gorliwie wszelkie różne od swojej, „prawdziwej", drogi poszukiwania Pana, widzi ze zdumieniem, że oni są Mu bliżsi — bo bardziej Jego lub Jego dzieci kochali.
Nie po znajomości ilości dzieł poznasz, kto jest na Jego drodze, a po stopniu miłości, jaką daje z siebie innym w Jego imię. Ilość wiedzy, to tylko pojemność aparatu mózgowego — pojemność, którą On przyznaje; nic tu własnego nie ma. Często nawet uczenie się nie jest szukaniem Boga, lecz pychą rozumu ludzkiego, i człowiek staje się przekupniem kramarzącym Jego darami na własną korzyść (niezależnie od wyznania). Patrz na Chrystusa, On nikogo nie oceniał, nie było dla Niego jakichkolwiek podziałów na mądrych i głupich, bogatych i biednych, cudzoziemców i Żydów, grzeszników i tych „czystych". Czego On znieść nie mógł, to właśnie przyznawania sobie specjalnych praw i przywilejów, a nawet „łaski Bożej" przez faryzeuszy czy saduceuszy...
0 ufności Bogu
15 IX 1967 r. Mówi Matka.
— Mamy nadzieję, że powoli będziesz każdy dzień i każdą kolejną chwilę powierzała Jemu. On tego chce! Zrozum, że zaufanie człowieka jest miarą jego miłości ku Bogu. Ty oddajesz Mu swoje sprawy, ale i cofasz często; no i „spodziewasz się" od razu samych nieprzyjemności. Zrozum, Bóg zawsze i tylko pomaga. Jego miłosierdzie pragnie nam ulżyć, zmniejszyć ciężar, który niesiemy, dać radość i szczęście pomimo ciężarów. A nieść je trzeba — po cóż byłoby inaczej żyć? Życie jest nieustannym przezwyciężaniem materii przez ducha, jest dążeniem poprzez opory i pomimo przeszkód, i tylko pokonując je żyjemy właściwie. Powiedz, jak można by wykazać, co jest nam naprawdę drogie, jeśli nie poprzez ustawiczne ponawianie wysiłków w celu osiągnięcia tego dobra? A im dobro większe, tym większych wysiłków wymaga. To proste, prawda?
Dookoła ciebie odbywa się nie kończąca się nigdy walka o zdobywanie dóbr. Nie bierzesz w niej udziału, poza koniecznymi do życia, bo nie wydają ci się godne starania, a tym bardziej — walki. Ale o to, co najbardziej jest godne zdobycia, też nie zabiegasz zbyt usilnie. Córeczko, wiem, że czujesz się ogromnie osamotniona, że nie widzisz, aby ktokolwiek w twoim otoczeniu dążył do tego celu co ty, a tym bardziej tą samą drogą, ale rozumiesz dobrze, że to w niczym nie umniejsza wartości twojego celu. On jest wart nieskończonego wysiłku, na który nikt na świecie zdobyć by się nie mógł i dlatego przyszedł Jezus i On zapłacił za nas ze swoich nieskończonych zasobów. Posiedliśmy królestwo Jego — bezcenne, bezgraniczne, nie do „opłacenia" nawet przez trud całej ludzkości. To, co Mu w zamian ofiarować pragniemy — odbicie w materii ziemskiej Jego królestwa niebieskiego — też byłoby niemożliwością bez Jego nieustannej pomocy i łaski. Wszystko od Niego pochodzi i do Niego jedynie wraca. I nikt z nas nie może o własnych, skończonych siłach zdobyć tego, co nieskończone. Dlatego Jezus całą swoją bezgraniczną miłosierną miłością „służy" nam — oddaje ją nam do dyspozycji za pragnienie, za chęć, za zaufanie do Niego. Tak bardzo mało!
Córeczko, czy tak trudno naprawdę zdobyć ci się na zaufanie do Tego, który cię stworzył, otoczył miłością, prowadzi cię i strzeże, bez którego opieki zginęłabyś już tysiąc razy, a bez którego miłosierdzia nie mogłabyś kroku zrobić ku Niemu. Przepaść pomiędzy skończonym a Nieskończonym On zasypał sam! Niemożliwe stało się możliwym poprzez Jego miłość ku nam — nie odwzajemnioną nigdy w pełni, pogardzaną, odtrącaną. (...)
Mówiłam o trudności zdobycia się na całkowite zaufanie ze względu na liczne rozczarowania.
— Nie, przy pełnym zaufaniu zrzucasz z siebie całą odpowiedzialność i niepokój, przerzucasz je jak gdyby na drugą Osobę i sama nie przejmujesz się niczym. Spróbuj jednak, a jeżeli nie możesz ciągle, to ponawiaj swoje oddanie się Bogu. Mów częściej: „Jezu, ufam Tobie!", staraj się pamiętać, żeś zaufała i nie myśleć o tych sprawach, które powierzyłaś w Jego ręce, z pełnym przekonaniem, że On wie, pamięta i rozwiąże je sam. W ten sposób wszelkie próby przestaną być groźne, stracą swoją podstawę, którą jest sprawdzenie, czy i o ile ufasz. Pamiętaj, że Bóg odpłaca za zaufanie — zaufaniem swoim. On gotów jest powierzyć ci wszystkie swoje skarby, bez ograniczenia — dać ci je w ręce, abyś ty rozdawała komu i ile chcesz. On nas kocha jak najulubieńsze dzieci i niczego nam nie odmówi, o ile zdobędziemy się i my na potraktowanie Go jak Ojca i Przyjaciela najbliższego nam, godnego całkowitego zaufania, rozumiejącego nas i nasze wszystkie strapienia.
Mów, córeczko, do Jezusa często w ciągu dnia, kiedy tylko sobie o Nim przypomnisz. Zwracaj się do Niego po radę i pomoc, w strapieniu — o pociechę, w rozterce — o jasność myśli, w kłopotach — o rozwiązanie ich. Przedstawiaj swoje plany, proś o decyzję, o wyjaśnienie, o przyspieszenie (tak!), ale nie żądaj. To On, nie ty, wie, co i kiedy jest najlepsze.
On pragnie brać udział w naszym codziennym życiu, aby je całkowicie przepełnić sobą, nieść cały jego ciężar. A wtedy ty tylko idziesz trzymając Go za rękę i słuchasz: nic nie „robisz", nic nie „niesiesz" — wszystko przejmuje On. Jeżeli mówię ci, że tego On chce od ciebie, przyjmij to poważnie i zastanów się. Ty też nie chcesz zajrzeć nawet do „worka z brylantami" (tak nazywałam otrzymywane Słowa, myśląc że niosę je jak worek z brylantami na pustyni: ciężki i niepotrzebny nikomu, choć taki wspaniały). Zamiast „sprawdzać" i podejrzewać nas, zaufaj Jemu i bądź pogodna i wierna Mu. Cierpliwość i wytrwałość przyjdą same, ale trzeba próbować.
Twoje zarzuty są „bolesne"
— Ja też uczę się nie reagować na twoje zarzuty i wyrzuty, ale one są bardzo „bolesne" — odczuwamy je jak uderzenia. (...) Twoja prawda jest zawsze połowiczna, więc nie polegaj tak na niej. Bądź wyrozumialsza...
1 IX 1968 r. MówiBartek.
— Chciałaś się spytać, o co się modlić. Proszę cię bardzo — o to przede wszystkim, żebyś nie zapominała o nas; z nami i w naszym i waszym imieniu za Polskę, za ludzkość, za odrodzenie, oczyszczenie i rozwój duchowy całej ludzkości i Polski, za naszą współpracę, dobrze?
Pytałaś się mnie (w myśli), czy twoje modlitwy w ogóle pomagają i w jaki sposób. Dzisiaj modliłaś się specjalnie za mnie. Otóż jest tak:
Twoja modlitwa, jak każdego zresztą, jest zwróceniem się do Boga, odniesieniem się do Niego. To jest uznanie Jego Wszechmocy, a jednocześnie wyrażenie swojego zaufania do Niego. To jest taki stan, dla was przejściowy, w którym my jesteśmy, żyjemy... zawsze. Czyli zwracając się do Boga, łączysz się z nami, wkraczasz w nasz świat. Ty sama jesteś przecież bytem duchowym i twoje prawdziwe działanie jest działaniem woli, rozumu i miłości (razem), jest działaniem „duchowym" poza ciałem, i może odbywać się poza ciałem w modlitwie czyli w łączności, w rozmowie z Bogiem (albo przez ciało, np. gdy teraz piszesz, czyli współpracujesz z nami, czyli współdziałasz w realizacji Jego planów dla Polski), gdyż udział ciała nie jest wcale potrzebny w modlitwie (byle nie przeszkadzało).
A więc twoja modlitwa jest poszukiwaniem łączności z Bogiem. Jeżeli kochasz Go naprawdę, łączysz się, przybywasz po prostu, często, ustawicznie z wszystkimi swoimi sprawami, planami, prośbami. Tak byłoby najlepiej, gdybyś usiłowała żyć stale w Obecności Bożej, ale sam wiem, że to jest trudne i nie od razu można zrozumieć i praktykować taką postawę. Ona jest prawdziwa, to znaczy wszyscy — i wy, i my — tak istniejemy, tyle że wy nieświadomie, a więc żyjecie (jak i ja żyłem) poza Bogiem, mogąc w każdej chwili życia być z Nim. To tak, jak gdyby spędzać życie w sali tronowej z łaski i miłosierdzia Króla i ani razu do Niego samego się nie zwrócić — mogąc zawsze, i mogąc od Niego uzyskać wszystko ze względu na miłość Jego ku nam. Czy rozumiesz, o co mi chodzi?
A więc każda modlitwa, czyli myśl, choćby najkrótsza, zwrócona ku Niemu jest takim, właściwym dla goszczących w Jego domu (którym jest cały wszechświat i więcej), zwróceniem się do Króla. On cię kocha i wie o tobie wszystko (bo widzi cię), ale nie narzuca ci się, nie „przeszkadza", nie podkreśla swojego władztwa, aby nic nie wymusić, gdyż Bóg pragnie tylko i jedynie świadomej, bezinteresownej miłości. On czeka na ludzką szczerą i serdeczną miłość (karmiąc i podtrzymując człowieka, a także pomagając mu po cichu).
Wyobraź sobie, że dla tego Władcy Nieskończoności szczęściem jest każde nasze zwrócenie się do Niego — dobrowolne, ze szczerego serca, a im prostsze, bardziej bezpośrednie, pozbawione lęku i niepewności, ufniejsze, tym radośniej przyjmowane. On jest Bogiem miłości. Zrozum, że modlitwa sztywna, ceremonialna, nieufna obraża Go. Choć wy tego nie rozumiecie, ale obraża Boga uważanie Go za bożka małostkowego, nadawanie Mu ludzkich właściwości i cech.
Do naszego Pana i Przyjaciela, Króla i Brata zarazem trzeba mówić prosto, z miłością, zaufaniem i całkowitym brakiem lęku czy podejrzliwości. To jest Ten, który cię kocha najbardziej i który zna ciebie! Trzeba prosić o radę, o pomoc, o pokierowanie naszymi sprawami, prosić o współudział w każdej sprawie — bezpośrednio i ufnie.
Gdybyś to zrozumiała i potrafiła tak żyć, miałabyś współudział w Jego królestwie, w Jego życiu. On nie „schodzi" do ciebie, On ciebie przygarnia, przybliża do siebie; masz wtedy Jego moc, Jego miłość, Jego dobroć i nimi operujesz. On ci je daje, dzieli się z tobą. On chce się dzielić. To nie On zakazuje czy stawia przeszkody, idą one zawsze od nas. To my sami (na ziemi) oddzieliliśmy się ścianą — nie do przebycia często — od Niego samego. Pamiętaj, że On i Jego dary są dostępne, są do użytku wszystkich, którzy zechcą z nich korzystać. On pragnie tego i cieszy się, gdy korzystacie. Każde zwrócenie się do Niego (modlitwa) jest korzystaniem z nieskończoności jego bogactw.
Jeżeli przychodzisz (bo każda modlitwa jest przybyciem do Niego, stanięciem przed Nim) i prosisz Go o cudze sprawy — wzruszasz Go, gdyż On wie, ile i tobie samej potrzeba. Wtedy możesz wyprosić wszystko — zawsze zdając się na jego wolę, bo przecież prosisz „na ślepo" (ze „ślepą ufnością"). Jeżeli prosisz za mnie, On cieszy się, gdyż ty sama i ja — przez ciebie „wciągany" — wchodzimy do Jego królestwa braterskiej, społecznej miłości, gdzie jedni cieszą się szczęściem drugich i czują się odpowiedzialni za nich.
ŚWIĘTYCH OBCOWANIE
1 XI 1968 r. Uroczystość Wszystkich Świętych. Mówi Bartek.
— Proś w naszym i waszym imieniu za całą Polskę, o podniesienie, obudzenie i odrodzenie narodu, o miłość wzajemną, o dobroć i miłosierdzie, o zdolność wybaczania uraz i krzywd, o prawo do służby Bogu — to jest najważniejsze.
Chciałbym ci teraz powiedzieć — dzisiaj, bo to mówię dla wielu ludzi — czym jest w rzeczywistości to, co Kościół katolicki nazywa dogmatem „o świętych obcowaniu", a co ostatnio zostało nazwane przez papieża Pawła VI „braterską pomocą". Wy widzicie tylko cień prawdziwego obrazu — zarys, jak chińskie cienie — w stosunku do przedmiotu. Właściwie jest to tylko jak gdyby stwierdzenie faktu, że taki „przedmiot" czy zagadnienie istnieje naprawdę. Tu widzi się wspaniały, od wieków istniejący gmach współpracy pokoleń ludzkich, gdzie każdy z nas, znajdujących się tu, dołożył swoją cegiełkę, swoim trudem dopomógł w tworzeniu się nowych „pięter" i sam znalazł w nim własne miejsce „po śmierci". Po prostu budujemy żyjąc, swoim życiem, własny wspólny dom — na wieczność. Nic ślepego, zbędnego, „zmarnowanego" nigdy nie istniało w naszym życiu; myśmy uzupełniali — sobą — „puste miejsca" w Jego królestwie. Gdy przybywamy tu, ze zdumieniem stwierdzamy, że w tym cudownym, wspaniałym mieszkaniu, które On nam przeznaczył, jest i ślad naszej pracy. Każdy ból, cierpienie, krzywda, a jeszcze bardziej każdy czyn miłości jest tu widoczny, jest naszym własnym wkładem, który daje nam poczucie obywatelstwa, prawo czucia się dziedzicem prawowitym, a nie nędzarzem przyjętym z łaski. Widzisz nagle, że jesteś tu oczekiwana, masz swoje miejsce, swoją pracę, swój odcinek tworzenia czy pomagania, że Chrystus wierzył w ciebie i tylko dla ciebie pozostawił to miejsce — nie zajęte, czekające — i że zapłaciwszy, za całą ludzkość, całe swoje nieśmiertelne, nieskończone królestwo dał nam — ale jako swoim dzieciom, swoim braciom w cierpieniu.
Jesteśmy tu jedną rodziną, Jego rodziną. Jeżeli On mnie uratował, zrobił to z miłości do brata! Przy tej skali wielkości i piękna — On i ja — nie „czuje się" poniżenia ani swojej nędzy, „czuje się" prawdziwe braterstwo, a to dlatego, że On też był człowiekiem. Przeszedł całą naszą ludzką drogę krzyżową, zrozumiał nas całkowicie, wszystko tłumaczy, wszystko wybacza, a pragnie tylko nagradzać, pocieszać, przygarniać, kochać!
To, co ci mówię, dotyczy może nie samego „świętych obcowania", ale jest to obraz Kościoła powszechnego w jego części chwalebnej, zwycięskiej. Jest to nieśmiertelne królestwo miłości, wspólnota świętych w żywocie wiecznym. Sama rozumiesz, że jeśli tu się jest, jest się bratem i przyjacielem wszystkich, żyje się wspólnie, tj. szeroko, nie dla siebie, bo ma się wszystko ze wspólnej miłości, żyje się pragnieniem poszerzania miłości, objęcia nią wszystkiego, co jeszcze jest nieobjęte, przede wszystkim — was.
Pragnienie podzielenia się z wami, dopomożenia wam, ułatwienia zrozumienia i zbliżenia do Boga jest jedną z naszych najgorętszych potrzeb serca. Znasz to i na pewno zrozumiesz, gdy ci porównam do stanu, jaki odczuwasz, gdy jesteś szczęśliwa: np. dowiadujesz się, że gdzieś umierają z głodu, gdy ty jesz ciastka, a jednocześnie nie masz możliwości podzielenia się nimi; gdy patrzysz na góry, czujesz się wolna, a jednocześnie wiesz, że w więzieniach skazani na dożywocie siedzą ludzie, którym ty więzień otworzyć nie możesz. Wiem, że rozumiesz, a to jest tylko bardzo słabe odczucie tego, co my „odczuwamy". Ale my możemy — rozumiesz? — my możemy pomagać!
Co byś zrobiła, gdyby ci dano klucze od więzień, choćby od jednego ludzkiego więzienia, i dano możność działania? A my w Chrystusie działamy! (...) Z wami możemy uwolnić całą ludzkość, wyprowadzić na światło Boże wszystkie młode narody, „przewietrzyć" ziemię całą. Dla nas nie ma przeszkód ani czasu. A my — to i wy w przyszłości. Jeżeli teraz idziecie z nami, a więc z Nim i dla Niego, nie ma mocy, która by was mogła zatrzymać. I po „śmierci", po przyjściu do nas, na swoje, czekające na was miejsca, zwiększycie naszą siłę i naszą miłość — sobą, a pracy naszej wspólnej nadacie większą jeszcze potęgę. Królestwo nasze wspólne rośnie nieustannie i jego siła pomocy jest ogromna. (...)
„Świętych obcowanie" jest nie tylko obrazem naszego świata, gdzie nie ma granic, zakazów ani przeszkód, gdzie istnieje zgodność z Jego wolą — a ona jest pragnieniem: „abyśmy się wzajemnie miłowali" — jest obrazem całej ludzkości w przyszłości, ale jest też normalnym, codziennym przejawem kontaktów pomiędzy nami a wami.
Cóż to jest „świętych obcowanie"? Obcowanie — ciągła, nieustająca, codzienna, „normalna" łączność, kontakt, obecność, przebywanie ze sobą, wspólnota celów i dążeń. A święci? Przecież ani ja, ani ty nie jesteśmy „święci". A jednak ja i ty przebywamy z Nim — ja zawsze już, a ty, gdy tylko chcesz — a kto przebywa z Jezusem Chrystusem, przebywa ze Świętością Świętych. Przebywa, a więc jest otoczony „świętością". Oczywiście chodzi o miłość Jego, w której żyjemy i przez którą działamy.
Świętość ludzka jest zjednoczeniem woli człowieka z Jego wolą, pozostawieniem Jemu kierownictwa sobą i decyzji, poddaniem się Jego planom. Im jest pełniejsza, czystsza, bardziej bezinteresowna i ciągła, tym więcej działa On. Przez nas On działa bezgranicznie, całym sobą, toteż możesz przyjmować nas jako Jego ludzi, Jego wysłanników, Jego ręce. Ale jeżeli ty się podporządkowujesz Jego woli —jesteś w tej samej sytuacji, jesteś z nami, żyjesz w „Świętości".
Wiem, co myślisz, ale pamiętaj, że wam się liczy wszystko, gdyż nie wiecie, nie rozumiecie, a tylko wierzycie i polegacie na Jego słowach — a to dla Niego jest szczęściem. Kochacie Go, bo szukacie źródła miłości, Jego — dla Niego samego.
Zresztą sama to zrozumiesz powoli. Nie jest trudno być „świętym", ale trzeba kochać wszystko i wszystkich — w Bogu, a tego trzeba się uczyć, próbować i próby powtarzać...
O czyśćcu
— Jutro jest nasz Dzień nadal. Przecież ja jeszcze jestem — w ścisłym tego słowa znaczeniu — „duszą czyśćcową". Ale co to znaczy! Jakie to szczęście w porównaniu z życiem na ziemi, jaka radość, rozmach i możliwości naprawy, zadośćuczynienia za swoje przekroczenia, i to taką pracą, która jest szczęściem.
Wiesz, tu w ogóle nie ma „kar". Bóg daje szansę, daje pomoc i podtrzymanie. Największą naszą tragedią jest świadomość, że nie można cofnąć naszych „żyć", że się je zmarnowało, a mogło się przynieść Mu chwałę. Ale to jest tragedia niemożności odpłacenia za taką miłość, jaką On nas darzył zawsze; jest to pragnienie wzrostu w nas miłości i każda możliwość takiego rozwoju jest chwytana zachłannie. Chcemy nadrobić wszystkie przewiny i braki.
A więc „czyściec" jest tam, gdzie istniejemy my — ludzie nieśmiertelni, których On przyjął do siebie ze względu na swoją miłość i miłosierdzie; On, który rozumie nas dogłębnie, który wie, że Jego miłość nie pozostanie bez odpowiedzi, ale obudzi nas, odrodzi i ogrzeje. Przyjął nas jak zmarzłe ptaki, które w Jego cieple odtają i jeszcze będą nieść radość sobie i światu. I robimy, co można, aby być sobą — zdrowymi, zdolnymi do dawania, do wzrostu miłości.
Wiem, że dziwisz się nieraz, że jestem taki „inny", „dobry" itp. Ja mogłem być taki, gdyby nie potworne sploty okoliczności, moja głupota i zła wola ludzka, a na końcu mój nałóg wyrosły z rozpaczy, beznadziejności, zatracenia się. Traktuj mnie jako kogoś nowego, kogo obecnie dopiero poznajesz, bo z takim będziesz miała do czynienia. Nie urażę cię nigdy. Obiecuję ci to.
Dziękuję ci za twoją modlitwę za mnie. Ona pomaga. To głos orędujący, proszący o wejrzenie pełne wybaczenia w nasze „życiowe" winy. Zawsze jest wysłuchany.
Święta Bożego Narodzenia —jesteśmy razem
24 XII 1968 r. Wigilia. Mówi Matka.
— Jesteśmy z tobą przez cały czas i wiem, że naszą obecność odczułaś, gdy wszyscy dzielili się opłatkiem: my z tobą, choć niewidzialnie.
To jest, córeczko, prawdą. Każdy z nas przeżywa to samo zdumienie, niedowierzanie i radość, gdy widzi, że Bóg wziął nas poważnie, podczas gdy myśmy sami traktowali się lekko. On słyszy i pamięta wszystkie pragnienia naszych serc — po to, aby je móc wypełnić. On cieszy się, gdy kochamy, gdy marzymy i nasze pragnienia i plany składamy w Jego ręce.
Dziwisz się i zdumiewasz, że spełnił twoje. Jak mogłoby być inaczej? Przecież oddałaś je Jemu... On dziecku proszącemu o chleb nie daje węża, tylko trzeba prosić o Jego chleb. (...) Pamiętaj o tym, że On nie tylko daje, lecz i towarzyszy. Ciesz się i dziękuj Mu.
Pierwszy dzień świąt.
— W dniach świąt Bożego Narodzenia towarzyszymy wam i w waszym (i naszym) imieniu dziękujemy Jezusowi za miłość i ratunek dany wam. Jak poznasz sama szczęście, które panuje tu, zrozumiesz, czym było dla Niego samo zanurzenie się w materię ziemską, wejście w atmosferę niskich instynktów nienawiści i zła. On był samą Miłością, niesłychanie subtelną, wrażliwą i czułą, a zdaną na prymitywizm, fałsz, głupotę i podłość ludzką. Jedyny odpoczynek znajdował w prostocie ludzi i w naturze. On nie był w stanie żyć w mieście, nawet współczesnym, takim jak Jeruzalem. Odczuwał każdy akt złości, każdą myśl wrogą jak uderzenie. Przecież cały należał do nieba — był Miłością!
Widzisz, miłość jest zawsze wrażliwa. To jej atrybut: zdolność współodczuwania, współradości, ale i współcierpienia. Miłość jest wspólną, bo to jest nie „nasza" miłość, ale zawsze i tylko Jego — w której i którą żyjemy, o ile zdolni jesteśmy ją przyjąć. Dlatego nikt nigdy na ziemi nie był „kochający" czy „dobry", był tylko zdolny do włączenia się w Jego miłość, która wtedy poprzez niego działała. Żaden człowiek nie „czyni dobrze" — czyni przez niego Bóg, a on tylko sobą służy Bogu, jest do rozporządzenia, a to wystarcza.
Oddanie się Bogu jest tym, czego On od nas pragnie. Jeśli postąpi tak cała ludzkość, będzie to koniec jej trudu i męki. Powstanie rzeczywiste królestwo Boże. Oczekujemy też od was, abyście zrozumiawszy to, stawali do Jego dyspozycji, chcieli być Jego żołnierzami, chcieli walczyć o zbliżenie i wypełnienie Jego planów dla ziemi — abyście po prostu przestali żyć samopas, bez sensu i celu marnując życie, a włączyli się do wielkiej wspólnoty miłości. Poprzez zasłonę śmierci (która jest złudzeniem tylko) przenika ona ziemię i tam, gdzie się przejawia, jest źródłem, początkiem, pierwszym ogniem przyszłych potężnych ognisk. Czytałaś dzisiaj w Liście św. Pawła: „Aniołów swych czyni wichrami, sługi swoje płomieniami ognia". Tak jest, gdyż On sam jest źródłem ognia i zapala „swoich" płomieniem miłości. Wszystko, cokolwiek dzieje się na ziemi ku dobru, co ulepsza, odradza, budzi, uduchawia, prostuje i rozwija, co tworzy, co żyje — jest działaniem Jego samego w swoich ludziach, w swoich przyjaciołach.
Oby i w tobie zyskał przyjaciółkę. Życzę ci tego z całego serca. Twoja kochająca cię bezgranicznie matka.
WOŁANIE BOGA
20 II 1969 r. Mówi Matka (w odpowiedzi).
— ... Jeżeli by tak było nawet „w życiu" (mijanie się z prawdą), to tu tak być nie może. Po prostu złośliwość świadoma nie jest możliwa — a taką byłoby zamierzone kłamstwo — natomiast mogą być pomyłki, szczególnie co do czasu oraz intencji i zamiarów ludzi. My widzimy ogólny stan człowieka, to, co ten człowiek kocha i do jakiego stopnia — wiemy po prostu, komu służy. Ale każdy z was przechodzi próby nieustannie i nie zawsze pomyślnie: upada i cofa się, przechodzi okresy załamania, i nigdy nie wiadomo, co wtedy wybierze i kiedy.
My nie jesteśmy wszechwiedzący — jest nim tylko Bóg. Nie jesteśmy bogami. Czy to tak trudno zrozumieć? (...)
Każdy z was przeznaczony jest do świętości, i wielu tego pragnie i czyni wysiłki, aby zbliżyć się do Chrystusa. Wtedy On odpowiada pomocą, łaską i udostępnia im możliwości, drogi, daje prace zgodne z ich pragnieniami. Lecz jeśli któryś z was mówi: „dosyć, dalej nie pójdę" lub „zawracam, chcę żyć dla siebie", to jest to jego wolna wola, jego wybór — i nigdy przeszkody nie zazna. Jeśli dał dużo dobrej woli, dużo miłości, Chrystus czuje się zobowiązany, i usiłuje obudzić w nim miłość i ofiarność, ale nie narzuca się nikomu ani siłą do siebie nie przyciąga. Mówiłam ci: „On jest Bogiem wolnych". Tylko swobodny, świadomy wybór uczyniony z miłości zadowala Boga. Król nie żebrze ani nie przymusza. Jeżeli otwiera swoje bramy wszystkim, bo ich kocha, kocha miłością rzeczywistego, prawdziwego Ojca, to jednak pozostawia nam pełną swobodę. On chce być kochanym dla siebie samego: nie dlatego, że daje, a pomimo tego, że daje, i nie dlatego, że jest władcą; dlatego nie okazuje nam swej potęgi i nic nie narzuca.
Bóg jest miłością, szczęściem, prawdą i odpoczynkiem naszym, naszym Ojcem i domem, wieczystym schronieniem, przystanią, celem i centrum naszej istoty duchowej. Żyjemy w Nim i z Nim, bez Niego nic by istnieć nie mogło. Jesteśmy Jego dziećmi, a więc duchami nieśmiertelnymi, o nieograniczonej możności wzrastania w poznaniu i w miłości. Ale On — Duch zwraca się do nas, swoich rzeczywistych dzieci, do nas — istot duchowych, abyśmy poznali Go po wołaniu i chcieli sami iść ku Niemu. Wołaniem Jego w nas jest nieustający, nie do zaspokojenia głód duchowy (bo wszystko, co duchowe, przerasta nasze możliwości cielesne). A więc głód prawdy, miłości, sprawiedliwości, piękna, głód przyjaźni, dzielenia się, dawania, ulepszania, tworzenia, upiększania — to wszystko jest Jego głosem w nas (a nie dookoła nas). Duch przemawia do ducha wprost!
Zastanówcie się, jak często słyszycie głos Boga, Jego wołanie do was? Jak często On w was jest i w was cierpi nad złem, w którym żyjecie... ?
Tęsknota
22 III 1969 r. Mówi Matka.
— Materię należy czynić posłuszną, poddaną sobie. Tą materią jest przede wszystkim twoje własne ciało, które powinno chcieć służyć tobie, dla twoich celów — a twoimi celami są cele duchowe, ponieważ jesteś istotą duchową, wieczną, nieśmiertelną, stworzoną po to, abyś była wieczyście szczęśliwa. A czym może być twoje prawdziwe stałe szczęście, jeżeli nie możnością poszerzania się w tobie miłości i poznania?
Poznawanie i wzrastanie miłości w nas w miarę zrozumienia, bez ograniczeń czasu, bez pośpiechu i zagrożenia — przez (całą) wieczność jest i będzie zawsze ostatnim celem, na dnie wszelkich innych celów i motywów ludzkich. Jeżeli odrzucisz wszystko, pozostanie miłość —jasna, olśniewająca, promieniejąca i rozjaśniająca wszelkie wątpliwości, niepokoje i trwogi.
Nie odbiegłam od tematu. Chciałam ci tylko przypomnieć istotę sprawy — Bóg i ty. Jesteś dla Niego tak ważną, cenną, jedyną, ukochaną, jak był nim Sokrates, Augustyn, Franciszek, Katarzyna Sieneńska, Królowa Jadwiga czy Jan XXIII, jak jest nim każdy żebrak, każde ginące z głodu dziecko czy każdy zamordowany przez białych Wietnamczyk czy Murzyn, jak był nim każdy z nas!!! Pamiętaj o tym, że to On „wyposaża", On udziela talentów i nie wedle ich wartości ceni; bo sami z siebie nie mamy i nie mieliśmy nigdy nic — tylko od Niego. On patrzy na nasze szukanie, naszą drogę ku Niemu, na naszą tęsknotę, pragnienie i miłość, i na wierność!
Prawdziwym nieustannym naszym brakiem, a więc i twoim — na ziemi — jest tęsknota za Nim samym, za Bogiem, za Pełnią Szczęścia, i tego złagodzić nie zdoła nic na świecie. O ile już obudzona jest miłość, szuka ona dopełnienia się, a dopełnieniem istoty duchowej jest Bóg i tylko On! Dla każdego z nas, który jest sam z siebie zerem, On jest cyfrą nadającą jej wartość —jest jak „1" przed milionami zer „00000000...... ". Tu, w Nim wszyscy tworzymy wartość, potęgę, a ty, biedaczko, jesteś jednym zagubionym zerem pomiędzy innymi równie nie znającymi swego miejsca i szukającymi go. Czyż sami — sobie — ze siebie coś dać możecie? Postaw milion zer, a też będą niczym. Takie porównanie nasunęło mi się, ale jest — jak każde inne — zawodne. Chodzi o to, że taka tęsknota, jaką w sobie nosisz, jest prawidłowa, „normalna" w rozwoju duchowym, i będzie rosła. Z góry uprzedzam cię, że nie wyzwolisz się od niej, bo nie uciekniesz od siebie. Ale ona jest twoim motorem, twoją „siłą napędową", twoim osiągnięciem. Skoro rozpoznałaś ją i wiesz, czym jest, a więc rozumiesz, że żadne „ziemskie" cele nie zmniejszą jej, nie będziesz szukać celów pozornych niepotrzebnie tracąc czas. To już jest dużo, bo teraz można wszystkie siły zużytkować na właściwą drogę.
TO JEST WŁAŚNIE NIEBO!
17 X 1968 r. Mówi Bartek.
— To jest właśnie niebo! Nikt nikomu niczego nie „ma za złe". Tu jest wzajemna miłość, a ta obejmuje zrozumienie, chęć pomocy, pociechy również — wszystkiego, co jest potrzebne drugiej osobie. A to się tu wie, odczuwa i pragnie się służyć wszystkim, czym można.
— Zmieniłeś się?
— Jestem sobą samym, a nie zlepkiem ludzkich dążeń ku uczynieniu mnie jak najgorszym i jak najnieszczęśliwszym. Gdy człowiek jest w pełni szczęśliwy, chce się tym dzielić z innymi. To możesz zrozumieć, prawda?
31 III 1969 r. Mówi Bartek.
— Tu, w naszym domu jest nieustanny rozwój, rośniecie, ruch, wymiana miłości i w miłości; tzn. udzielamy się sobie wzajemnie, ponieważ jest w nas miłość, która pragnie się dzielić, podnosić, pomagać i przekazywać swoje szczęście innym. Tak jest pomiędzy nami i tak jest również w stosunku naszym do was. Dlatego nie dziw się, że cię czasem „pouczam". Może robię to nietaktownie, ale chcę ci pomóc i tylko to.
Powiedziałam, że jestem mu wdzięczna za pomoc.
— Naprawdę tak uważasz? (Bartek ucieszył się.) Widzisz, ja tu jestem sobą. Mogę nim być. Nie muszę być już „gruboskórny" i „cyniczny". Zresztą nigdy taki nie byłem — to jedne z wielu masek, których używałem dla samoobrony. Ale jak już je zrzucisz, co za ulga!
— Czy to łatwo zrobić?
— Nie jest tak łatwo. Początkowo człowiek jest „najeżony" i nieufny. Po prostu nie może uwierzyć, że tu nikt go nie zrani, a wszyscy chcą obdarzać wedle swej możności. Pomyślałaś o tych z obozów, ze śledztw z Szucha, Pawiaka czy Mokotowa? Chrystus sam ich przyjmuje tak, jak w ciągu wieków każdego, kto dzielił Jego krzyż. Cierpienie każde (i wewnętrzne również) jest kluczem do Jego serca. On jest tak nieskończenie wrażliwy na głos bólu. Każdy, kto cierpi, ma całą Jego miłość, współczucie; dysponuje Jego sercem. Jeżeliby wtedy prosił o kogoś, o inne sprawy — nie własne — otrzyma wszystko. A teraz pomyśl, ilu z nas prosiło o te nasze, „polskie"? Jeżeliby tak to można określić, tymi prośbami „związaliśmy Mu ręce, a otworzyli Serce".
Tu nic nie przemija bez śladu. Mimo żeśmy szczęśliwi, ale On nasz ból ma w Sercu; bo szczęście nasze osobiste jest wynagrodzone nieskończenie, ale nasze cierpienie „ogólne", nasze prośby, „orędownictwo" trwają, stały się zastawem danym Chrystusowi przez nas — za was, dla was. Dlatego wiemy z całkowitą pewnością, że otrzymacie NASZĄ zapłatę. Mówię to z prawdziwą dumą, bo miałem zaszczyt uczestniczenia, ale pragnę, abyście wiedzieli, że byliście i jesteście póki żyjecie — współofiarodawcami. Daliście już, (...) każdy wedle swoich sił i wytrzymałości, każdy inaczej, ale daliście również swój udział w cierpieniu. A ile jeszcze dać możecie? (...) Każdy, któremu to przeczytasz, albo jest naszym współtowarzyszem, albo nim może być.
— Wiesz, Bartku, wydaje mi się, że zaczynam rozumieć, dlaczego tak ciągle jest akcentowane: „ofiarowywać za coś, za kogoś — nie za swoje sprawy". Za mnie ofiarował się Jezus, ale jeżeli mam zostać Jego przyjaciółką, Jego siostrą, współofiarodawczynią, mogę to zrobić tylko robiąc tak jak On — ofiarowując wszystko, co mnie spotyka, za innych; z pominięciem siebie, tak jak On. Wtedy dopiero staję się z osoby wykupionej przez Jego Ofiarę osobą współtowarzyszącą Mu; wchodzę do Jego rodziny, tak?
— Tak! O to mi chodziło, żebyście zrozumieli, że macie dzień po dniu niesłychaną szansę włączania się w nasze życie, współtowarzyszenia Jemu w zbawianiu was samych — służąc sobą, swoją ofiarą z najdrobniejszych nawet przykrości na co dzień. Zsumowane — są często większe niż cierpienie wielkie, ale krótkotrwałe.
Prawa fizyczne a prawa duchowe
20 IV 1969 r. Mówi Matka.
— Czas to jest stan, w którym żyjecie wy. My nie podlegamy mu. Po prostu tu są inne prawa. Nie ma dnia i nocy, pór roku, cykliczności, przemian w przyrodzie, a więc i starzenia się, a także konieczności podlegania kolejności przebiegu zdarzeń według czasu — jednego za drugim. Nie zdajesz sobie może sprawy, ale to wszystko jest dlatego takie, że podlega prawu grawitacji ogólnie mówiąc; tu go nie ma. Prawa dla nas są — duchowe, dla was — związane z ruchem w przestrzeni. Dlatego trudno nam porozumieć się ze sobą. Z tym że nam jest łatwo żyć — tu, a to dlatego, że w zasadzie prawa Boże dla duchów nie związanych z „materią" są wolnością, swobodą wobec naszych praw „ziemskich". A wy nie możecie wyjść poza granice praw, w których żyjecie. Umysł ludzki jest do nich przystosowany. Można mówić o czwartym, piątym czy dziesiątym „wymiarze", ale to tylko spekulacje, gdyż trudno sobie wyobrazić istnienie w ogóle poza „wymiarami" — a tak jest. Dlatego wybacz mi te moje nieszczęsne „lada dzień", „zaraz". Naprawdę tak się tu widzi przyszłość wraz ze wszystkimi szczegółami; ale trzeba nauczyć się tak „widzieć".
— Jak? Czy się poznaje, wie?
— Wie się, tak, to prawda. Ja się tu nie uczę, nie „wkuwam" czy z mozołem powolutku dochodzę do zrozumienia. Tu się pojmuje „w prawdzie" — widzi całe zagadnienie w swojej istocie, celu, sensie, intencjach i skutkach, ale trzeba na nie zwrócić uwagę, skoncentrować się na nim. Nie przypuszczasz chyba, że zdolni jesteśmy objąć naszą uwagą wszystkie Plany Boże, całe Jego Dzieło? On udziela nam zrozumienia wedle naszej miłości, ale i naszych możliwości, które nie są „bezgraniczne". Bezgraniczny jest Bóg!
My wszyscy, z którymi masz łączność, skupiamy się na sprawach, ogólnie biorąc, Polski. Ogólnie, bo właściwie Polska zasięgiem działania, wpływem obejmie całą ziemię, a więc nie są nam obce sprawy innych narodów, religii czy ras, ale koncentrujemy się na tych, które są nam najbliższe, najdroższe.
— Jak?
— Oczywiście — w Bogu. Znowu nieporozumienie. Tu, działając dla Polski nie „odwraca się" od Boga; działa się w Nim, z Jego życzenia, z Jego miłości, która obejmując was i nas daje nam możność pomagania Jego łaską, energią, siłą — czyli miłością — wam wszystkim. Wszystko dzieje się w Nim, z Nim, przez Niego i dla Niego, tak jak On jest cały Miłością — dla nas, nie dla siebie.
Nasze królestwo, czyli Jego królestwo, jest „nie z tego świata", nie łączy nas żadne „prawo fizyczne", a tylko i jedynie prawo miłości. Miłość dąży do rozszerzania się, udzielania, wymiany — w miarę jak tu królestwo Jego rośnie (w nas), a u was rozwija się tęsknota za Nim. Może prawidłowiej — w miarę jak nas, ludzi przybywa w Jego królestwie, nasza miłość w większym „napięciu" działa na was i udziela się, gdy znajdzie się odzew. Ale nasza miłość jest zawsze Jego i z Niego. Poza Bogiem nie ma miłości. Tylko On!!!
O SZTUCE I WIEDZY — TAM
28 IX 1967 r. Mówi Matka.
— Sztuka i wiedza kwitną u nas dopiero — bo w prawdzie! Tu się poznaje w prawdzie i tworzy w niej, to znaczy nie dla siebie, a dla chwały Bożej, poznania Jej, zrozumienia, wysłowienia. Poetą na przykład jest ten tylko, kto z wielkim wysiłkiem, pasją, poszukując swojej prawdziwej drogi umiłował ten kierunek, ten „promień", tę drogę, którą mu w zamierzeniu swoim Bóg przeznaczył; w tym wypadku — drogę wyrażenia piękna i chwały Bożej. A więc jest on na swojej drodze na wieczność, może się tylko rozwijać.
Córeczko, ile poezji było inspirowanej lub zgoła „dyktowanej" stąd! Ale praca odbierającego jest też duża. Cała forma jest jego dziełem, a dopiero poprzez doskonałość formy wyrazić się może najprecyzyjniej treść. U Krasińskiego — widzisz, jaka jest nierówność w jego twórczości. Myśl jest zawsze głęboka, ale ubrana raz lepiej, raz gorzej, zależnie od włożonej pracy, miłości, skupienia; tam, gdzie one były największe, np. w „Traktacie" właśnie, treść przerasta jego możliwości (przy ówczesnej, i także przy dzisiejszej wiedzy). On po prostu to wie, a taka wiedza, to już zawsze — stąd.
Skądinąd wiem, że ty bardzo czule wychwytujesz takie prawdy. Po prostu w momencie odbioru „wiesz", że to jest Prawda! Zachwycasz się, a ponieważ jesteś „nastawiona" na te same prawdy, którymi i my żyjemy tutaj, po prostu włączasz się w nasz wspólny nurt myśli. Chciałabym, aby to działo się częściej, ale na to trzeba czasu i ćwiczenia.
Pytałaś mnie o Krzysztofa Baczyńskiego. On jest typowym wyrazicielem „promienia" piękna i chwały Bożej. Ale to nie znaczy, że nie kocha Polski. Ona dała mu kierunek i to, że za nią dał życie, sprawiło, że wzniósł się jak gdyby, wszedł szybciej w nasze niebo. Tak, tworzy i to niezwykle piękne dzieła. Wszyscy twórcy tworzą, każdy tak, jak mu dyktuje jego własny typ odczuwania i zachwytu. Norwid, córeczko, tak jak i Słowacki — to nauczyciele, nie tylko artyści, to myśliciele, przewodnicy, mistrzowie, nasi starsi bracia na drodze Polski ku Bogu, a przez to dawcy prawdy i światła dla całej ludzkości. Ich sława na ziemi będzie rosła, będzie wskazywała drogę. Ile my wszyscy mamy im do zawdzięczenia! I oni tworzą. Jakie zachwycające rzeczy!
1 VIII 1968 r. Prosiłam Matkę, aby podziękowała Krzysztofowi Baczyńskiemu ode mnie za jego wiersze, zwłaszcza za „Mazowsze". W odpowiedzi Matka przekazuje mi:
— Jest ogromnie wzruszony pamięcią wielu ludzi. Nigdy nie przypuszczał, aby jego prace, takie jeszcze nieporadne, tak długo trwały i dawały ludziom wzruszenie. Ten wiersz o Mazowszu jest jednym z tych, które uważał za dobre i cieszy się, że inni również tak sądzą.
— Czy nadal pisze?
— Tak, pisze, ale inaczej. Tu się tworzy inaczej, inne są motywy twórczości: przede wszystkim zachwyt, uwielbienie, szczęście, a nie niepokój, rozpacz, szukanie, głód prawdy, niezrozumienie celu cierpienia. Te „motywy" odpadają, a pozostają: radość i pragnienie wyrażenia jej.
Artyści w niebie
3 V 1974 r. Mówi ojciec Ludwik.
— O prośbie Klary pamiętam i proszę cię, podaj jej odpowiedź. Ojciec jej, Jan (artysta malarz) prosi, żebyś powiedziała jego córce, jak bardzo jest mu droga i bliska i jak wiele ich łączy ze sobą. Jest szczęśliwy. Nie zapomina o nikim z tych, których kochał, i często przebywa w „swoim domu", tj. z nimi (z żoną i córką). Żadna „odległość" ich nie dzieli, a łączy miłość.
— Czy jest mu potrzebna pomoc?
— Nie może powiedzieć, że pomoc córki jest zbyteczna, gdyż myśli pełne miłości, serdeczna pamięć są zawsze radością, ale pragnie, aby córka wiedziała, że jest w obrębie Chrystusowego Kościoła powszechnego, obejmującego Jego miłością tych wszystkich, którzy go czcili w pięknie i bogactwie świata widzialnego, który On powołał do bytu.
Tu piękno jest nieporównywalne z ziemskim, ponieważ wrażliwość ducha ludzkiego nie jest ograniczona zasięgiem zmysłów. Tym niemniej nie jest to piękno, które można opisać (z braku odniesienia), ale można je odczuwać i wysławiać z coraz to rosnącym zachwytem. Szczęście artystów jest w zrozumieniu logiki, harmonii i mądrości, z którą uzewnętrznia się zamysł Boży w materii wszechświata. Tego nikt z nas przekazać wam nie potrafi. Mogę ci tylko powiedzieć przez porównanie, że zmysły to są raczej narządy czy przyrządy techniczne o wielkiej, ale określonej i ograniczonej do pewnej skali zasięgu — wrażliwości, którymi duch ludzki — poprzez ciało fizyczne — bada swoje fizyczne otoczenie; bez tych narządów zmysłowych pozostałoby ono niedostępne dla niego. Są one zupełnie wystarczające dla człowieka w jego roli gospodarza planety. Uzupełnia je poprzez dany sobie aparat — o wiele doskonalszy, bo twórczy — umysł, oparty na działaniu koordynującym, selekcjonującym i wybierającym to, co ważne i wartościowe z informacji napływających poprzez zmysły. Ale już to, co wybiera i uznaje za ważne i jak szereguje swoją hierarchię ocen czyli wartości, jest działaniem ducha ludzkiego używającego swego umysłu dla własnego celu.
Tu dygresja. Ojciec Klary pragnie jeszcze przekazać, że Bóg żadnemu artyście-twórcy — sam Twórca Najwyższy i Twórca twórców —jego szczęścia nie odbiera. Istnieje nadal w nieosiągalnym na ziemi stopniu szczęście tworzenia, ale jest ono inne i uzależnione jest w sile swojego oddziaływania od stopnia rozwoju duchowego (który wciąż wzrasta), a nie od umiejętności „ziemskich", szczególnie tych „technicznych".
8 XI 1980 r. Bartek odpowiada na pytanie o „sytuację" artystów w niebie, o muzykę, o ludzi wrażliwych na urodę świata, którzy za życia nie mogli zaspokoić swoich tęsknot.
— Cieszę się, że to właśnie mnie o to pytasz, bo ja podobnie jak ty odczuwałem pragnienie przeżycia i nasycenia się pięknem ziemi. Może zacznę od tego, że my istniejemy poza czasem. Znaczy to, że nie tylko przyszłość, ale i przeszłość w stosunku do nas nie ma znaczenia przebiegu w czasie i przemijania. Dotyczy to wszystkiego, co nazywamy materią. Świat nasz ją niejako przenika: jesteś tam, gdzie pragniesz być i w tym „czasie", w którym chcesz być, ponieważ dla nas on „jest", a nie „przeminął i zniknął". Dotyczy to również ziemi, tak że cokolwiek zostało stworzone, w tym my możemy —jeżeli zechcemy — być i uczestniczyć w pełni wedle praw naszego świata, a świat duchowy, to wolność w miłości Stwórcy, Jego wolność, w której z Jego miłości uczestniczymy.
Ta dana nam wolność zobowiązuje nas do szanowania jej we wszystkim, co nieustannie powstaje z Jego woli (ponieważ Pan stwarza stale: twórczość jest uzewnętrznianiem się Jego darzącej, ojcowskiej miłości), a więc uczestniczymy — nie ingerując w zakresie cudzej wolności — w sferze materii takiej jak ziemska. Nie znaczy to jednak, że nie żyjemy pełnią twórczego istnienia w rzeczywistości naszej. O niej opowiedzieć się nie da, tak jak gąsienica nie wyobrazi sobie szczęścia życia motyla, ale motyl może w każdej chwili być przy gąsienicy, istnieje w jej świecie, jest go świadomy, tyle że szerzej i głębiej, z pozycji większej wolności, większej percepcji wszystkich walorów świata niedostępnych dlań, gdy był gąsienicą. To bardzo ubogie porównanie. Dodaj sobie, że ów motyl żyje wiecznie, wciąż piękniejący i niczym nie zagrożony, że dostępna jest mu cała ziemia obecna i przeszła...
,, Nurek"
8 XI 1980 r. Mówi Bartek.
— Pytałaś o artystów. Widzisz, każdy człowiek jest choćby w minimalnym stopniu twórcą — jak Ojciec, Pan nasz jest Stwórcą. Tu, w stanie ciągłego wzrastania, rozwoju rośnie też potrzeba twórczości. Przyjmujecie nieustannie nasze inspiracje we wszystkich gałęziach twórczości, a są one nikłym śladem ich autentycznej wspaniałości w naszym świecie.
Kiedyś mówiłem ci, że zmysły to narzędzia służące do poruszania się, życia i pracy w środowisku ziemskim (dawałem za przykład przebywanie pod wodą nurka), ale po wyjściu na ląd są one niepotrzebne, zawadzające.
Naturalnym środowiskiem człowieka, do jakiego był on przeznaczony, jest królestwo Boże, nasz świat, ale nie znaczy to, że człowiek zmienia się wchodząc tu, podobnie jak nurek jest tą samą osobą zdejmując skafander, a tylko zaczyna żyć „normalnie", podczas gdy pod wodą poruszał się ociężale, mało widział, nic nie słyszał i był połączony przewodami, czyli ograniczony do małego terenu, małej głębokości i krótkiego czasu przebywania tam. Po wyjściu na ląd staje się wolny, swobodny, lekki, a świat przyjmuje bezpośrednio, a nie poprzez przyrządy. Zmysły potrzebne są ciału — temu ciężkiemu skafandrowi nurka.
Tu wszystko chłoniemy sobą, ale wrażliwość na wszelakie piękno pozostaje, bo jest naszą cechą człowieczą. Ona wzrasta i piękno stokrotnieje, ale człowiek je nadal wysławia, z tym że wie, kto jest Dawcą, i do Niego odnosi swój zachwyt i wdzięczność.
O naszym wyglądzie i życiu też ci opowiem, ale już nie dzisiaj. Chcę tylko, żebyś nie sądziła, że my się tu zmieniamy w jakieś punkty, kule, bryły geometryczne czy inne formy, jak to opisał Moody w swojej książce. To bzdura! Jesteśmy sobą, ale jest w nas — utajona na ziemi — chwała synów Bożych: piękno duchowe, odbity blask chwały Pana, w którą Chrystus swoją Ofiarą nas przyoblekł, zbawiając i otwierając nam dom Ojca. Chwała Mu za to!
Zachód słońca
15 VII 1969 r. Na urlopie, w lasach podziwiałam pogodny, wspaniały zachód słońca i pomyślałam z żalem, że szkoda, że Bartek tego nie widzi. Wieczorem, kiedy wzięłam pióro do ręki, Bartek powiedział:
— Współczujesz mi, że już nie mogę oglądać zachodów słońca, tymczasem widzę je tak, jak i Ty, tylko o wiele wspanialej. Nie jesteśmy pozbawieni niczego, co było dla nas pięknem, a przeciwnie, otacza nas ono, żyjemy w nim. Bóg jest stwórcą wszelkiego piękna. Jak mógłby je nam odjąć? On tylko poszerza je, a i my mamy o wiele większą wrażliwość odbierania. Słyszymy, czujemy, widzimy wprost, sobą, a nie poprzez zmysły. Nie jestem w mocy wytłumaczyć Ci tego inaczej niż przez porównanie. Wyobraź sobie, że całe życie jesteś zamknięta w pokoju i masz kontakt ze światem wyłącznie przy pomocy telewizora, a z ludźmi przez, powiedzmy, video-telefon, a potem nagle otwierają się drzwi i wychodzisz na świat, wchodzisz weń. Nie jesteś już oddzielona — ludzie są bliscy, jawni, odkryci, a całe piękno świata — dostępne. Jesteś tam, gdzie chcesz być; podziwiasz to, co chcesz podziwiać; odbierasz każde wzruszenie w pełni, uczestniczysz w nim, odczuwasz. Zrozum, że zmysły to są narzędzia, i to bardzo ograniczone, słabe w zasięgu, właśnie tak jak obraz w telewizorze w porównaniu z byciem, uczestniczeniem w tym, co się ogląda. Jeżeli tyś widziała ten zachód słońca jako piękny, jest to tylko odbicie w twoich zmysłach prawdziwego zachodu słońca. Przecież barw jest więcej, skala, zmienność i blask ogromny, przejrzystość, przestrzeń i muzyka — bo każda barwa ma swój dźwięk, nie do „odebrania" przez was. To, co jest — tak jak wschody i zachody słońca, las, niebo, chmury — jest tym i dla nas, tyle, że dla nas istnieje poza tym piękno większe i wspaniałość nieskończona. Ale też nikt nam nie odejmuje i tego „ojczystego" piękna, które kochaliśmy i kochamy nadal.
Zrozum, Jego królestwo — to nie oderwanie nas, pozbawienie, odebranie nam czegokolwiek, cośmy darzyli miłością, a co jest Jego tworem, bo On się z nami dzieli, udostępnia nam wszystko swoje. Kto wejdzie do Jego królestwa, jest synem Bożym, dziedzicem, współposiadaczem wszystkiego, co Jego — czyli bezgraniczności. Cokolwiek istnieje, jest tworem Jego miłości, Jego natury twórczej, rozwijającej, wciąż darzącej, uszczęśliwiającej, dającej. Bóg jest Dawcą.
Czy teraz rozumiesz proporcje naszych cierpień i wysiłków w stosunku do Jego miłości? Otrzymujesz wszystko — za nic; nieskończone szczęście — za co? Właściwie za wszystko złe: obojętność, głupotę, lenistwo, upór — bo pomimo to, czym jesteś, On cię kocha! Bo Jego miłość jest ponad wszystkie nasze małe, bardzo małe i nędzne błędy. Jego miłość jest oceanem bez dna i granic, który pragnie przyjąć i otoczyć miłością swoją, dobrem, szczęściem wszystko, co biedne, samotne, nieszczęśliwe, co jeszcze nie objęte. Tylko pragnienie, tylko wezwanie, tylko te trochę miłości, którą możemy dać my, wystarcza, by cała potęga nieba stanęła przy tobie.
Naprawdę, taka miłość do takich tworów jak my jest niepojęta, jest tajemnicą Boga. Nie mam możliwości wyrazić jej ani nawet pojąć Jej ogromu. Tu wszystko nas przerasta.
JEZUS NIE POTĘPIA, NIE GARDZI, NIE BRZYDZI SIĘ NAS...
23 IV 1969 r. Mówi Bartek.
— Jeżeli kocha się coś więcej niż siebie, aż do ofiary z życia, chociażby była dawana niechętnie, ze strachem (zresztą w chwili śmierci nie zawsze można strach opanować), jest to jak gdyby szansą wejścia do Jego królestwa. To znaczy Chrystus, widząc naszą miłość zwróconą ku innym — nie ku nam samym — nie chce pamiętać nam naszych nawet ciężkich win. Wita nas jak Ojciec swoich prawych synów. Bo tak jest, że jeśli pokonamy swój egoizm, odsuniemy swoją wygodę, swoje „dobro" na rzecz dobra dla innych, szerszego — działamy już nie sami, a w imię Jego miłości, jesteśmy Jego Ducha, jesteśmy Jego rzeczywistymi synami przyznającymi się do synostwa i świadczącymi o Ojcu. A On przyznaje się do nas.
I pamiętaj o tym, że On wychodzi naprzeciw, niesie nasz krzyż, uczestniczy, wspiera, dodaje sił. To się tu wie, ale naprawdę bez Jego obecności wielu z nas nie wytrwałoby, nie wytrzymało nacisku zła. Żebyście wiedzieli, dla ilu z was Jezus jest przyjacielem, towarzyszem prawie codziennym pracy, szczególnie w czasie prób. On chce być z wami. Słuchaj, to jest taka miłość, o jakiej nie mamy pojęcia. Taka czułość, wrażliwość, delikatność. On jest wszystkim: Ojcem i Matką, Bratem i Przyjacielem, kimś, kto cię zawsze zrozumie, zawsze usprawiedliwi, kocha pomimo wszystko, co byś zrobiła, i tylko współczuje. On nie potępia, nie gardzi, nie brzydzi się nas. Kocha tak, że ślepy jest na wszystkie nasze występki, odrzuca je.
Poczuj się naprawdę Jego dzieckiem. Spróbuj, chciej. Nie bój się i nie wstydź, wzywaj go nieustannie, radź się, proś, polecaj, chciej być z Nim, chciej kochać! Przyjmij jako pewnik, że jesteś kochana całkowicie i bezgranicznie, zawsze, stale jednakowo; nie że jesteś tego warta, ale że On inaczej nie umie. Kocha całym sobą, całą potęgą swojej miłości. Jest Nią! Tego „zrozumieć" nie można, bo nasze możliwości kochania są prawie żadne, ale taka jest prawda. O ile mądrzej można by żyć, przyjmując ją.
Za mało prosisz i inni też — za was, za nas, za nasze wspólne sprawy. Czemu tak mało myślisz o swoich znajomych paniach? Polecaj je częściej.
— Nie chcę być natrętna.
— Napieraj się, dlaczego nie? W sprawach cudzych powinnaś być „nachalna". Ja walczyłem o cudze sprawy, chętnie ci pomogę. Odwołuj się do Niego we wszystkim, ze wszystkimi sprawami; nie ma zbyt błahych lub „głupich". Jeśli się komuś wierzy i ufa w pełni, zwraca się zawsze, w każdej sprawie. Widzisz, to jest jedyny sposób odpowiedzi na Jego miłość. Na inny nas nie stać, ale polegać na Nim, ufać Mu i prosić Go — możesz.
— A ty czy tak robiłeś?
— Ja nie rozumiałem. Raniłem bezustannie i znieważałem Jego miłość zwątpieniem, odrzucaniem Jego pomocy, Jego ratunku, którym przecież byłaś i ty. Wszystkie Jego próby ocalenia mnie zmarnowałem. Uwierzyłem dopiero tu, widząc, wiedząc i rozumiejąc — jak Tomasz. Chrystus uratował mnie po prostu wbrew mnie samemu. Bo jeśli się Jego unika, znienawidzi się wreszcie i siebie, tak jak ja to zrobiłem.
Proszę cię, to nie są „morały". Chciej mnie zrozumieć. Tak pragnę, żebyś była szczęśliwa, żebyś nie straciła możliwości współdziałania z Nim, póki masz czas, żebyś wykorzystała wszystkie szansę, które On ci daje. Przyjmij je. Naprawdę mało osób może tak rozmawiać, jak my. Czyż mam nie wykorzystać takiej możliwości dopomożenia ci...?
Proszę cię, uwierz mi. Daj sobą kierować, daj się prowadzić; pytaj i słuchaj. Po prostu pozwól się kochać! Wtedy będziesz mogła zrobić bez porównania więcej dla was i dla nas, a przecież chcesz tego? A Jemu się należy cała twoja miłość, całe serce, wszystkie myśli, tak jak ty masz Jego serce. Proszę cię o to dlatego, że uważam cię za przyjaciela. Życzę ci szczęścia.
TO JEST NASZA WSPÓLNA DZIAŁALNOŚĆ W OBRĘBIE KOŚCIOŁA CHRYSTUSOWEGO
19 X 1969 r. Mówi Matka.
— Jesteście w obrębie Kościoła Chrystusowego, tak jak i my zresztą, i mogę zapewnić, że nikt spoza niego udziału w naszych kontaktach nie ma i mieć nie może. Są one z łaski i miłości Jezusa Chrystusa, którą On darzy nas i was — „swoich", swoje dzieci okupione poprzez cierpienie i śmierć. To jest nasza wspólna działalność wewnątrz Kościoła Chrystusowego, jak w rodzinie, a dla dobra was i wszystkich innych, także spoza rodziny. Kościół Chrystusowy obejmuje Jego wieczyste królestwo, zwane przez was Kościołem Triumfującym, i was — pokolenia obecnie żyjące, walczące o Jego prawa, a więc Kościół Walczący.
— A czyściec?
— Kościół Cierpiący obejmuje niezliczoną ilość osób, które w chwili śmierci nie miały „szaty godowej", ale apelowały do Jego miłosierdzia, i które On przyjął, gdyż zawsze przyjmował, przyjmuje i będzie przyjmował każdego, kto Mu zawierzy, kto bronił Jego praw lub starał się czynić dobro, niezależnie od tego, czy rozumiał, czemu to czyni i kogo broni. Nie ma ścisłej granicy oddzielającej nas od siebie (już po śmierci ciała, poza życiem w materii), o ile Chrystus ogarnął nas swoją opieką. Jest oczyszczanie się, wzrost zrozumienia, poznania, dążenie do zadośćuczynienia, do zasłużenia na miłość, z jaką się człowiek po śmierci spotyka. W czyśćcu trwa cierpienie, żal i wstyd, ból zabijanej miłości własnej człowieka, ból rozpadającej się pychy, śmierć złudzeń o własnej wyolbrzymionej wielkości, ale jest nadzieja nieba, pewność przebaczenia i miłości Boga do cierpiącego, świadomość wielkości Jego miłosierdzia. Jest też możność pomagania wam.
Chciałam jasno powiedzieć, że tylko i wyłącznie poprzez Boga, w Bogu i z Jego woli możliwa jest nasza współpraca, nigdy nie wykraczająca poza powszechnie znany dogmat „świętych obcowania". Trochę dobrej woli wystarczyłoby, aby znaleźć tysiączne przykłady z życia w Kościele (a jeszcze przed założeniem Kościoła Chrystusowego — z życia osób chcących służyć Bogu, np. prorocy, Józef, Abraham...), i to osób nie zawsze „świętych", a w każdym razie w okresie życia za takie nie uznawanych (Dawid), a tylko mających dobrą wolę służenia Bogu.
Braterstwo w Bogu
Rozwój wewnętrzny człowieka jest rozwojem w nim miłości Bożej, a więc rozwojem jego osobowości w obecności Bożej, jest zezwoleniem człowieka, aby w nim i poprzez niego działał Bóg, tak jak zechce sam. Jest to więc złożenie własnej woli w ręce (przebite ręce!) Chrystusa, zaufanie za Zaufanie (obdarzenie nas pełnią wolności), miłość za Miłość, zakiełkowanie w nas ziarna złożonego w każdym z nas w chwili narodzin, początek rozwoju — wrastania w życie wieczne, które jest współżyciem z Bogiem! Tu, w wieczności każdy z nas współuczestniczy w życiu Boga, każdy indywidualnie współżyje z Nim, jak dziecko w domu Ojca, a ponieważ Ojciec jest jeden — wszyscy jesteśmy braćmi! Braterstwo „w Bogu" jest jedną z najcudowniejszych, najbardziej oszałamiających rzeczywistości w naszym życiu!
31 III 1970 r. Wtorek po Wielkanocy. Mówi Matka.
— Jesteś członkiem wspólnoty i nigdy nie będziesz „wyłączona", nie będziesz „osobno". Współżyjesz z innymi, a pracujesz dla nich z nami, dlatego trzeba, żebyś pamiętała o naszej wspólnocie: jednym, wielkim, wspaniałym, wieczystym (ponadczasowym), powszechnym i apostolskim (a więc aktywnym, promieniującym i rozrastającym się) Kościele Chrystusowym — Jego dziele, Jego wspaniałej myśli o wspólnym działaniu Jego samego i nas wszystkich, od założenia Kościoła, którego upamiętnieniem jest to święto, aż po koniec istnienia ludzkości w jej obecnej formie.
— A co będzie potem?
— Wtedy skończy się ta forma działalności Kościoła katolickiego (czyli powszechnego) na ziemi, jaka jest dzisiaj, a więc apostolstwo i walka, pokonywanie przeciwności, ale nie skończy się Jego królestwo. Stanie się tylko utrwaloną na wieczność potęgą braterskiej miłości, wspólnotą miłości, taką, jakiej Chrystus pragnął i jaką — sobą samym, swoją Ofiarą — założył. Plany Boże nie mogą nie spełnić się. Mogą odpaść na własne nieszczęście poszczególne drobiny ludzkie, ale zawsze znajdą się inne gotowe do ofiar. I rozwój Kościoła Chrystusowego trwa, tak jak przypływ i odpływ morza, niezmiennie i wciąż z równą potęgą — przecież jest żywiony Jego energią, Jego miłością.
25 X 1973 r. Mówi Bartek.
— Poznaję cały ziemski Kościół w jego rozwoju, bo to jest i mój Kościół, moja rodzina, rozumiesz mnie?
— Jesteś teraz dumny z przynależności do Kościoła Chrystusowego?
— Chcę być dumny i jestem. Przecież to Jego plan, Jego działanie, w które z miłości do nas „wciągnął" nas samych. Widzisz, uszanował naszą godność dzieci Bożych powołanych do bytu z miłości i pomimo koszmarnej po prostu nędzy, małości naszej, zaprosił nas do czynnego udziału w formowaniu swojego królestwa na ziemi.
— Królestwo Boże jest w niebie?
— Tu, u nas, to jest Jego dom, tu uczestniczymy w Jego życiu, ale na ziemi możemy sami dobrowolnie dodawać coś od siebie, aby powiększać wspólne dobro, aby własnymi uzdolnieniami coś ulepszać lub stwarzać (np. dzieła sztuki). Całą umiejętnością Bożą jest to, że On się posługuje nami, takimi, jakimi jesteśmy, ze wszystkimi naszymi wadami i skazami. Jednym słowem z byle jakiego tworzywa, o ile ono tylko zapragnie, Chrystus buduje swoją budowlę.
Czytaliście, że cała ziemia jest Jego Kościołem, a Kościół — ten istniejący —jedynie ołtarzem w Jego gmachu. Zaplątałaś się w pojęciach o tym, co jest materią i czymś czasowym, a co duchowym i wiecznym? Widzisz, wyobraź sobie, że ludzkość jest jedną rodziną (bardzo biedną, ciemną i słabą, a także uparcie trwającą przy swoich prawach, a uparcie odrzucającą — Boże, a więc dobrowolnie chorującą). Ludzkość — istoty duchowe otrzymały swój teren, podłoże materialne, na którym mają rosnąć i dojrzewać. Obdarzone zostały wolnością, ponieważ Bóg jest Bogiem wolnych! On też dał im ziemię: piękną, ogromną i rozmaitą w swoim bogactwie z rozrzutnością Pana nieskończoności. Dał im też dar tworzenia, albowiem choć tak ułomni, są jednak Jego dziećmi (na obraz i podobieństwo swoje nas ukształtował).
Wszystko Bóg nam dał: teren, czas, wolność i całą swoją pomoc. Miłość Jego spowodowała, że wbrew naszej woli — jeszcze jako całej rodziny ludzkiej, ale za zgodą jedynej istoty ludzkiej prawdziwie wolnej, Maryi — litując się nad naszym błądzeniem i tęsknotą, ofiarował się nam sam. I odtąd mamy kierunek.
Kościół Chrystusowy jest Matką naszą, Przewodnikiem i Nauczycielem, ponieważ jest w nim żywy Pan. Ale On jest również władcą królestwa niebieskiego: Duch — duchowego, Wieczny — wiecznego. Jego Kościołem spełnionym, triumfującym, jesteśmy my, dlatego tylko, że On aż tak nas pokochał.
Nauczył nas prosić: „Przyjdź królestwo Twoje, jako w niebie, tak i na ziemi". Teraz wyobraź sobie tak: to co nieśmiertelne i niewidzialne rozwija się przez wieki pracą fizyczną w materii (acz nie dla materii) wykonywaną przez istoty przemijające w szeregu pokoleń, z których każde coś od siebie dobudowuje. Wyobraź sobie gmach Katedry tak wielki, że buduje się go już dwa tysiące lat. Mrowie robotników się roi, każdy coś tam dłubie, jakiś malutki szczegół, często nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie i do czego on będzie służyć. Cała budowla pokryta jest tak gęsto siecią rusztowań, że nikt jej kształtu nie odgadnie. Nie zmienia się tylko Architekt. On rozdaje robotę i wskazuje miejsce pracy, każdemu według uzdolnień. Ale czyż Architekt, który wie czego pragnie i zna przyszły kształt budynku, może każdemu z dniówkowych robotników tłumaczyć całość budowy? Trzeba zaufać temu, który plany stworzył, tym bardziej że dla nas buduje. On ma królewski dom!
Teraz zrozum, przyjdzie czas, kiedy rusztowania spłoną, opadną i ujawni się całe piękno Katedry: ona sama, a nie jej przyobleczenie. Będzie „ziemia nowa", przemieniona, przesycona Duchem, wieczna już, gotowy dom ludzkości ofiarowany Bogu. I jeszcze coś, każdy robotnik będzie sam „cegłą" w tej budowli. Jesteśmy istotami duchowymi, wiecznymi, ale jesteśmy związani z ziemią, ponieważ kochamy się. Ludzkość jest rodziną!
Póki tu u was męczą się i cierpią ludzie, my jesteśmy z wami; pomagamy, podtrzymujemy i działamy z Nim i w Nim. Ale przyjdzie dzień, kiedy Jego królestwo dopełni się. Opadną rusztowania...
Jeszcze nie teraz. Jeszcze Bóg was ratuje, a my z Nim. Jeszcze jest szansa na odrodzenie ludzkości. Pomyśl, my tu widzimy naszą budowlę już bez rusztowań, taką, jaką ma być, aczkolwiek nie skończoną jeszcze.
— A kiedy będzie gotowa?
— Czyż może nas interesować czas potrzebny na skończenie? Ważne jest tylko dokonanie dzieła, dzieła zbawienia nas, ludzkości, dzieła zgromadzenia owczarni pod berłem jednego Pasterza. On wie kiedy. My widzimy piękno, ogrom, majestat Jego planów i z Jego miłości uczestniczymy w nich. Jeden jest Kościół — święty, bo Jego, Chrystusowy Kościół powszechny; jeden dom ludzkości; jedna ludzkość i jeden Ojciec!
BÓG W TRÓJCY ŚWIĘTEJ
14 V 1973 r. Mówi ojciec Ludwik.
Posłuchaj uważnie. Tłumaczę to tobie po to, abyś zrozumiała, czym jest miłość.
Każda miłość jest energią udzielającą się, dążącą do wypełnienia próżni. Jest to energia duchowa, a więc udziela się bytom duchowym i jest przez nie przyjmowana aż do granic możliwości wchłonięcia jej, różnej dla każdego z nieprzeliczonej mnogości rodzajów bytów duchowych. Dawcą jest tylko jeden Bóg. Wszystkie inne byty zrodzone zostały przez Niego — z miłości, gdyż miłość pragnie mnożyć szczęście, uszczęśliwiać (w człowieku wyraża się poprzez każdą działalność twórczą). Bóg jest Istotą Miłości. On jest Tym, Który Jest, „a wszystko z Niego powstało".
Jest jeden Bóg, ale w trzech Osobach, bowiem miłość w Trójcy Świętej jest wymianą energii wypełniającej trzy Osoby Trójcy. Możesz sobie wyobrazić nieustanne krążenie Energii o nieskończonej mocy i potędze? Jest to miłość zespalająca Ojca z Synem i Duchem Świętym.
Nic więcej nie mogłabyś zrozumieć. I nikt z ludzi nie może objąć spraw dziejących się w wymiarach, wobec których jesteśmy tylko pojedynczymi atomami. Dlatego trzeba przyjąć dogmat o istnieniu Boga w Trójcy Jedynego jako tajemnicę miłości Bożej w jej pełni. Wobec tej Pełni miłości, w której jest Trójca Święta udzielająca się sobie, nie jest potrzebny Bogu żaden wszechświat — nikt i nic — gdyż nic powiększyć nie zdoła istniejącej w Bogu miłości ani też jej ująć.
Dlatego też przyjmować należy z wdzięcznością i podziwem tajemnicę miłości Boga do nas — zrodzenie nas i wszystkich innych bytów powołanych do miłości, gdyż powstałych z miłości bezinteresownej, wielkodusznej i nieskończenie wspaniałomyślnej. W powołaniu nas do istnienia wyraża się dobroć i miłosierdzie miłości Bożej, Jej ojcowski charakter.
Widzisz! Wszystkie słowa są za małe i prawie nic nie znaczą wobec Prawdy. Świadczą jedynie o tym, że Prawda istnieje w swojej pełni, tajemniczej dla nas, bo nie dającej się objąć ani zmierzyć. Trzeba przyjąć, że istnieją wielkości dla nas niepojęte, a cokolwiek dotyczy tajemnicy miłości obejmującej Trójcę Świętą, a także miłości Boga powołującej z niebytu istoty duchowe, rozumne i świadome siebie (po to, aby mogły być nasycone miłością i stały się same jej dawcami w mierze dla nich dostępnej), to wszystko należy do zakresu wielkości, w których my się mieścimy, ale których nigdy nie posiądziemy. Trzeba je przyjmować w świadomości ich zawrotnej głębi i mądrości!
Pewność, że Bóg nas kocha
24 II 1972 r. Odpowiada ojciec Ludwik na moją prośbę o pomoc w napisaniu o śmierci Chrystusa Pana na podstawie obrazów religijnych.
— Chcesz, żebym powiedział ci coś o drodze krzyżowej i śmierci Pana naszego, Jezusa Chrystusa, ale pozostawiasz mi bardzo mało czasu. Cóż więc mam ci wytłumaczyć? Oba obrazy widziałem; oba są jakąś sumą przeżyć, a nie sceną realistyczną, mimo że bardzo realistycznie malowaną.
Miłość, która łączyła Jezusa Chrystusa z Matką, była tak silna, że można mówić o współodkupieniu, o przeżyciu przez Matkę Bożą takiej męki, która jest porównywalna z męczeńską śmiercią Jezusa. Ale Maryja była człowiekiem, podczas gdy ofiara naszego Pana była ofiarowaniem się za ludzi — Boga, który „po to stał się człowiekiem", ażeby stać się jednym z nas, naszym Bratem, bliskim każdemu, kto jest otwarty na Prawdę. To znaczy, że każdy człowiek etyczny, wrażliwy i umiejący odróżnić dobro od zła, czytając Ewangelię dochodzi do tego samego wniosku (bez względu na rasę, wiek, wykształcenie, religię, epokę, w której żyje), że Chrystus Pan dawał nam Prawdę, a czynił dobro, że był człowiekiem nieskazitelnie prawym, czystym i mądrym, a dla potwierdzenia swoich słów dał życie. Czyli Jego śmierć jest świadectwem prawdy Jego słów.
Przez takie poświadczenie każde słowo Ewangelii nabiera blasku prawdy. A słowa Jezusa mówią nam, że „Jam jest początek", „wy jesteście z niskości, a Ja z wysokości", „wy jesteście z tego świata, a Ja nie jestem z tego świata", „Jam jest światłość świata", „Jam jest chleb żywy, który z nieba zstąpił", „Ale to jest wolą Ojca, który Mnie posłał, abym nic nie stracił z tego, co Mi dał, ale żebym to wskrzesił w dzień ostateczny". To „to", co Bóg dał Synowi — to ludzkość, my, bo tylko to, co duchowe, skupia uwagę Ducha (a więc nieśmiertelne, posiadające podobieństwo do swego Stwórcy; to tylko jest istotne i od rozwoju tego podobieństwa w nas zależy nasze szczęście w wieczności). Ale ta ludzkość była taka ciemna, biedna, błądząca, że Król postanowił zmieszać się z poddanymi, ażeby Go poznali.
— Po czym możemy poznać Boga?
— Po sile Jego miłości.
— Jak to rozumieć?
— Świat duchowy jest ogromny, ale i on został wyłoniony z miłości. Miłość jest przyczyną stwórczą. Miłość stoi u początku wszystkiego. Dlatego tam, gdzie przejawia się miłość, jest na pewno zawsze działanie Boga. Jezus Chrystus zezwolił na najstraszliwszą, haniebną śmierć, ażeby stała się świadectwem prawdy Jego słów! A więc przejawiła się nam miłość w kształcie najczystszym — bezinteresowna, całkowita, aż do zatracenia siebie. Jego miłość była tak niecierpliwa, że zeszedł „do swoich", gdy świat był jeszcze nie przygotowany, gdy tylko jedna kobieta zgodziła się zaufać Bogu, gdy kilkunastu ludzi zdolnych było pokochać Jezusa i uznać Go Nauczycielem.
— Czy dziś jesteśmy już przygotowani?
— Sądzę, że i dziś byłoby „za wcześnie" z ludzkiego punktu widzenia. Ale Jezus Chrystus przyszedł nie na „przygotowany świat", ale aby świat przygotować. I dzięki Jego świadectwu obraz ludzkości jest jednak optymistyczny. Istnieje potężny Kościół powszechny którego oddziaływanie będzie coraz bardziej odciskać się na kształcie ludzkości, istnieje dla was sens życia, cel i nadzieja, a przede wszystkim zaszczepiona została ludzkości miłość jako konkret, sposób działania jednych na drugich — i tam, gdzie działa, tworzy cuda. Ale pamiętaj, że u podstawy leży pewność, że Bóg nas kocha, a to objawił nam Chrystus sobą, swoją śmiercią. Przeczytaj jeszcze raz Dzieje Apostolskie od początku, bo to, co zaszło po śmierci Jezusa Chrystusa, zaprzecza ludzkiej logice. Już nie na Nim, a na Jego słowach opierali się pierwsi chrześcijanie — na słowach potwierdzonych świadectwem śmierci i zmartwychwstania.
Chrystus umiera za każdego z was
14 IV 1974 r. Niedziela Wielkanocna. Mówi ojciec Ludwik.
— Dzisiaj w tym wielkim dniu chciałbym z tobą rozmawiać o sprawach Bożych. Mogę i pragnę przekazać wam prawdę tego Dnia.
Trwa on wiecznie. Nie pamiątkę obchodzimy, a przeżywamy Ukrzyżowanie, Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie Pana naszego — takie, jakie było, jest i trwać będzie. Kiedy jest mowa o życiu ziemskim Chrystusa Pana, to, co dotyczy Jego, dotyczy Boga-Człowieka: co ludzkie, rozgrywa się w czasie, co Boże — w wieczności, poza czasem, który ma sens jedynie w zastosowaniu do przedmiotów przemijających (podlegających biologicznej cykliczności rodzenia się, wzrostu i umierania). Sama rozumiesz, że Bóg istnieje w wieczności. Działanie Boga, który „tak umiłował świat, że Syna swego dał, aby świat zbawił", to działanie (aktywność miłości) istnieje, i ono zbawiało, zbawia i zbawiać będzie ludzkość do końca jej istnienia, a więc do końca potrzeby zbawiania (które jest namaszczeniem każdego z nas Krwią Chrystusową, przyznaniem mu — poprzez wspólnotę ze Zbawicielem — Jego „uprawnień": synostwa Bożego, prawa do współżycia z Bogiem we wspólnocie miłości).
A kiedy powstanie „jedna owczarnia i jeden Pasterz", też trwać będzie Jego Ofiara przemieniona w Chwałę.
Zrozum, że nikt z nas nie jest i nie będzie nigdy godzien wejść do królestwa Bożego — sam. Król nas zaprasza i wzywa do siebie z miłości do nas. Tajemnica miłości Boga do człowieka jest najbardziej zdumiewającą i najgłębszą z tajemnic! Drzwi królestwa swego On sam otworzył nam z wielkodusznością i wspaniałą hojnością — wedle własnej natury Bożej — z nieprzebranego i bezgranicznego miłosierdzia. Otworzył nam swój dom własną śmiercią poniesioną wśród nas i przez nas. Ten akt miłości nieskończonej czcimy i przeżywamy w całej pełni świadomości, a wy powinniście w tym uczestniczyć, ponieważ póki żyjecie, Chrystus umiera za każdego z was. Chodzi o to, aby Jego męka i śmierć nie były daremne.
Pamiętajcie, że tylko wy możecie to sprawić własną złą wolą, świadomą i wrogą Panu. Nic i nigdy nie pokona piętna Jego Krwi, którą zostaliście namaszczeni, tylko wy sami, gdy pogardzicie miłością, odsuniecie ją na ubocze waszego życia, staniecie się obojętni na poświęcenie, na Jego mękę i zignorujecie tę Ofiarę, która trwa — za was i dla was — wybierając nędzne „gliniane bożki" szczęścia ciała i zaszczytów umysłu.
Tak łatwo jest kochać i współpracować z Tym, którego się kocha, tak łatwo jest też ranić Jego miłość. Proszę was, myślcie o tym, myślcie więcej o tych obojętnych, którzy zapomnieli o cenie, jaką za nich zapłacono.
Pogardzenie Ofiarą Boga obciąża gardzącego wedle wielkości ofiary, i chociaż Bóg sam lituje się nad naszą głupotą i gotów jest przebaczyć zawsze i wszystko, to jednak pozostanie na nas wieczna plama hańby i wstydu — skaza naszego sumienia, gorzka świadomość ducha, który nie będzie mógł zapomnieć o sponiewieraniu Boga w sobie. Współczujcie ludzkiej nędzy i proście o miłosierdzie, o światło, o obudzenie się sumienia w tych, którzy je sami uśpili. Mówiliście dzisiaj o ludziach, którzy wybrali „mamonę" lub „posługują się" Bogiem dla własnych celów; módlcie się za nich, proście o czas na żal za grzechy, o świadomość swoich win w chwili śmierci. Starajcie się o nich, jak możecie.
Tyle jest teraz na świecie winy. Świat zdradził swego Boga, jedyne zbawienie. Skąd będzie czerpał nadzieję w cierpieniu i lęku? Jak odnajdzie drogę ku Niemu w tak krótkim czasie, jaki pozostanie pomiędzy zagrożeniem a śmiercią? A przecież czeka to miliony ludzi.
CHRYSTUS NIE DAŁ MI ZGINAĆ
25 VI 1974 r. Mówi Bartek.
— Niebo to stan nieskończonego szczęścia w pełnym zjednoczeniu z Bogiem, to życie w Życiu Bożym, udział w nim: aktywny, świadomy, niezmiernie nasycony, bogaty; to wymiana miłości, która ze strony człowieka ma możność wzrostu nieskończonego. W niebie jest tylko kierunek dośrodkowy — ku Niemu, w pełni świadomości, z pełnią pragnienia. Niebo to nie bramy ani forteca. To my jesteśmy fortecami, każdy — sobie. To od nas zależy otwarcie bram, zburzenie murów, którymi oddzieliliśmy się. Jeśli już na ziemi zrobimy to, zwalimy przeszkodę, która „nie pozwala" Bogu zbliżyć się do nas, wówczas On może nas kochać (tak jak sam tego pragnie); a jeśli da się Bogu tę możność, o resztę już można być spokojnym.
Masz we mnie przykład: ja tak śmiertelnie broniłem się przed miłością Chrystusa, a jednak On znalazł do mnie drogę i nie dał mi zginąć. Chrystus obronił mnie przede mną samym; bo głupota ludzka naprawdę jest nieskończona. Tak broni wszystkich, kogo tylko może. A kto jest uratowany, ten jest Jego, a więc jest „u Niego". Nasz Pan już nigdy nikogo ze swych ramion nie odda. W Jego rękach dojrzewamy do współżycia z Nim (ten stan nazywamy „czyśćcem").
Czyściec
Wszechświat to Boży dom. Nieskończone jest Jego królestwo, bez przestrzeni i czasu, bez śmierci, bólu i trwogi, ale każdy z nas wnosi tu siebie, i ile jeszcze jest w nas niedoskonałości, tyle może być cierpienia. Tylko jest to cierpienie wewnętrzne, nasze własne, a nie płynące z zewnątrz. Tu nikt nikomu bólu zadać nie może, ale boli nas nasza niedoskonałość. Przede wszystkim bolesne jest zmarnowanie szans, które każdy z nas otrzymał do wykorzystania, jak gdyby do „rozliczenia się", ale przecież naprawdę po to, aby przynieść Mu sobą chwałę — według swoich możliwości.
Ludzkość obecnie
Jesteśmy jak pojedyncze nuty nieskończonej pieśni, w której każdy instrument jest innym zespołem (narodem, miastem, zakonem, związkiem) i każdy śpiewa we właściwym czasie własny wątek. Ten hymn ku chwale miłości Pana do nas i Jego miłosierdzia powinien być nieskazitelnie harmonijny cudownie czysty potężnie brzmiący — taki, na jaki Bóg zasługuje. A tymczasem to, co teraz ludzkość „wygrywa", jest przerażające. Jedne nuty są głuche, inne fałszywe, całe instrumenty fałszują. Tak mówiąc między nami, czyli gdybyśmy dalej opierali się na przenośni, to głos ludzkości obecnie jest przerażającym wyciem, i to wyciem trwogi i przerażenia, jak głos syreny samochodów gestapo. To, co ludzkość przejawia, w naszym świecie jest przeczuciem katastrofy, krzykiem lęku, grozy, bólu i obrzydzenia. Ludzkość jako całość jest jak człowiek zgangrenowany: czuje, że gnije, cierpi i miota się szukając ratunku — tyle że nie u Boga, a wprost przeciwnie. To jak granat przed wybuchem: wre, syczy — i nie ma odwrotu.
Gdyby nie miłosierdzie Boga, Jego cierpliwa i wyrozumiała miłość, Jego współczucie dla tej części ludzkości, która cierpi wraz z Nim, która kocha i przebłaguje, nie byłoby ratunku. Tylko, widzisz, On zna całość, całą ludzką rodzinę, tę teraz żyjącą i nas. A my też prosimy. Gdyby nie miłość tak silnie łącząca Boga z nami wszystkimi, ludzkość nie istniałaby już obecnie (czyli nie miałaby przyszłości). Królestwo Jego ograniczyłoby się, a plany Boże zamyślone dla nas (ludzkości obecnie żyjącej i przyszłej) byłyby przekreślone przez naszą złą wolę.
Jakim nieskończonym cudem jest miłość Boga do nas!
O DZIELE MIŁOSIERDZIA
5 III 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Towarzyszyłem ci przy czytaniu na temat siostry Faustyny i jej objawień. Możesz być pewna, że dzieło miłosierdzia jest pośrodku działań Bożych dla ludzkości; nic innego jej nie chroni i nie uratuje, ponieważ tylko Miłosierdzie może zmazać zło, w jakim pogrążona jest w większości — z własnej i nieprzymuszonej woli. Ludzkość jako taka obecnie nie zasługuje na nie, ale widzisz, Chrystus Pan kocha nas w sposób niepojęty, pomimo wszystko, wbrew sprawiedliwości, ponieważ jest nieskończenie wyrozumiały i usprawiedliwiający, a kiedy już niczego usprawiedliwić nie może, staje pomiędzy nami a Ojcem, osłaniając nas swoją męką, krwią i ranami.
Święto Miłosierdzia będzie wielkim dniem dla całej ludzkości, ale wówczas dopiero, gdy zrozumie ona, że została uratowana, a nie że „się uratowała" — bo wbrew sobie, wyłącznie dzięki łasce Chrystusa.
Wszyscy, którzy już rozumieją Jego nieskończone miłosierdzie, powinni na nim się opierać, o nie apelować, z Nim współpracować. Nie ma służby gorętszej niż ta, gdzie współpracujemy z Chrystusem miłującym nas, nie władcą, nie sędzią, nie królem — a miłującym nas najbliższym, najbardziej kochającym nas Przyjacielem, tym, który nas kocha jak dzieci własne, jak swoją bezcenną własność kupioną własnym życiem.
Widzisz, nie mam możności wyrazić potęgi ani ognia Jego miłości. Nie da się tego przełożyć na język ludzki. Jedno ci powiem: cokolwiek zrobisz, niezależnie od tego, czy ci się uda, czy też nie, masz Jego miłość i pomoc; niedługo bowiem nic nie będzie tak ważne, jak zrozumienie tego, że Bóg nas kocha miłością swojej miary, i nie może zginąć nikt, kto tej miłości zaufa. Syn marnotrawny nie spodziewa się przebaczenia, ponieważ Ojca sądzi swoją miarką sprawiedliwości, i będąc grzeszny, trwa w odosobnieniu swojej nieufności, raniąc miłość Jego boleśniej wtedy, niż przedtem — grzesząc. Miłość bowiem nie jest atrybutem — jest istotą, duchową tkanką, naturą Boga. Jeżeli Bóg nie jest dla nas bezgraniczną płomienną Miłością, to znaczy, że czcimy bożki i wyznajemy pogaństwo pełne okrutnych mściwych potęg stworzonych na naszą miarę przez naszą marną, ograniczoną wyobraźnię.
Centrum chrześcijaństwa stanowi Chrystus Pan, a jego sercem jest miłosierdzie, które skłoniło Go ku ludzkiej słabości i niedoli. Tylko ktoś nieskończenie wielki, nie mający granic swej szczodrobliwości, wyrozumiałości i dobroci, może być miłosiernym bez miary.
Mówiłem ci, że w miłości pełnej miłosierdzia objawia się ludzkości prawda o niepojętej dla nas naturze Boga. W Jego świecie nie ma wielkości, odległości i wymiarów, przydatnych nam, i dlatego nie da się przekazać skali porównawczej Jego nieograniczoności wobec ograniczoności naszej. Jedno tylko musisz pamiętać: z Niego jesteśmy; cała ludzkość jest Jego dzieckiem i Jego ramiona nas obejmują. Nie ma niczego poza Bogiem. Wszystko — co jest — istnieje w Nim.
JESTEŚMY DZIEĆMI BOŻYMI
31 III 1977 r. Mówi Bartek.
— Zaufaj Bogu i mów Mu o swoich obawach odwołując się do Niego i prosząc Go, aby wziął twoje sprawy w swoje ręce. Nie masz pojęcia, jak Go ucieszysz! To taka radość wiedzieć, że ktoś ci ufa.
Pomyślałam: jakie to ludzkie.
— To nie Bóg jest „ludzki", to my jesteśmy „Boży". Jesteśmy rzeczywiście Jego dziećmi. Nosimy w sobie iskrę Jego miłości, dobroci, miłosierdzia, pragnienia darzenia, udzielania się, bycia pomocnymi innym. To przecież Jego dary, bo my z Jego natury zostaliśmy stworzeni. Dlatego poza Nim nie znajdziemy szczęścia ani spokoju.
Bóg jest Panem wolnych
20 III 1977 r.
— Pan mówi tak prosto, tak łaskawie i serdecznie. Niczego poza skruchą i miłością nie żądając, obiecuje wszystko, na wieczność. Jeden akt miłości, uznania Go Bogiem i żalu, że się tego nie rozumiało wcześniej — za wieczne szczęście... Taki właśnie jest Bóg! Nieskończona, darząca Miłość, łaknąca tylko naszej dobrej woli pokochania Go, bez której nie możemy wejść do Jego domu. Bóg jest Panem wolnych i aby nas uratować, potrzene Mu nasze zezwolenie, ponieważ nie odbierze nam nigdy wolności, którą nas obdarował.
Bóg nie zwraca uwagi na wiek człowieka
27 III 1977 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Słyszałem, co mówiłaś o tym (myślałam o tym), że każdy z nas ma swoją indywidualną, inną niż wszystkie znane ci, drogę do Boga. I dodałaś, że osobiście wolałabyś inną niż twoja własna historię życia, że wolałabyś, aby to wszystko zaczęło się w twojej młodości.
Widzisz, Bóg w ogóle nie zwraca uwagi na wiek człowieka (choć zna jego stan fizyczny i możliwości), ponieważ Bóg widzi nas — duchy — nigdy nie starzejących się. My dla Niego jesteśmy zawsze Jego dziećmi. Przecież wiesz, że przemijaniu podlega to, co podlega prawom fizycznym; popularnie określamy to jako materię. Świat duchowy jest ponad (i oczywiście poza), ale podkreślam: ponad prawami fizycznymi — istnieje w innych kategoriach, bez porównania szerzej, wspanialej, poza czasem rozumianym jako przemijanie, starzenie się, śmierć. Tu istnieje młodość stała, a „młodość" to radość, przyjaźń, bezinteresowność, entuzjazm, pragnienie dzielenia się wszystkim, to miłość i czystość pragnień, braterstwo, otwartość, szczerość, zachwyt, wdzięczność — słowem to, co na ziemi uważamy za atrybuty młodości, tu jest atmosferą, w której żyjemy. Ale posiadamy też cechy „dojrzałości" czy „mądrej starości", a więc mądrość, wyrozumiałość, spokój, łagodność, przenikliwość widzenia itd. Zastanawiam się właśnie, jak niewiele one znaczą w „ziemskim" rozumieniu tych pojęć, bo tu jesteśmy prześwietleni Jego miłością, mądrością i pokojem, żyjemy Jego życiem, w Jego radości — zawsze młodzi.
Długość życia
Wiek, którego dożywa się na ziemi, nie ma dla Boga żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko nasz rozwój, przebiegający u każdego z różną, właściwą mu szybkością. Długością życia dysponuje Pan tak, aby każdy mógł osiągnąć dostępną mu pełnię. On wybiera nam czas śmierci, gdy dojrzewamy.
— Wydaje mi się, że rzadko kto jest dojrzały, tzn. „święty", w chwili śmierci.
— Jeśli nawet tak jest, to na pewno Bóg wybierze moment śmierci dla danego człowieka najlepszy. Dotyczy to każdego, chociaż czasem wydaje się to nieprawdopodobne.
O darze Ducha Świętego
18 III 1977 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Otrzymuje Ducha Świętego ten, kto pragnie służyć Bogu, kochać Go bardziej i skuteczniej pracować dla Niego, kto zdecydowany jest być Mu posłusznym, nawet gdyby to burzyło wszystkie jego osobiste plany czy perspektywy „szczęścia ludzkiego". Bóg musi mieć w człowieku wolność działania dla przygotowania go do królestwa Bożego, a także po to, aby mógł on być rzeczywiście pożyteczny swoim bliźnim.
O oddaniu się Panu
14 V 1978 r. Święto Zesłania Ducha Świętego. Mówi ojciec Ludwik.
— Cieszę się, że odwołujesz się do pomocy Ducha Prawdy i Miłości, naszego Przewodnika i Nauczyciela. Powinnaś zawsze tak postępować, aby On miał wolność działania w tobie i mógł kierować twoja pracą.
Co do Elizy — otóż trzeba coś wybrać. Ona stoi wciąż na rozstajnych drogach i dlatego pełna jest niepokoju. Z jednej strony oddaje się Panu całkowicie, z drugiej dodaje: „... pod warunkiem, że Bóg spełni moje życzenia, a ja chcę mieć to i to...", czyli w ogóle nie liczy się z planami Bożymi co do niej. Skutkiem tego braku szczerego i bezwarunkowego oddania się jest zawieszenie w próżni, niepokój sumienia, rozdwojenie pomiędzy miłością siebie a Boga.
Bóg nie żąda od nikogo, aby Mu się oddał, pragnie bowiem od nas tylko bezinteresownej miłości; to ona dopiero kieruje nas ku Niemu. Miłość prawdziwa zawsze dąży do swego źródła. Jednak Eliza wchodząc dobrowolnie do ruchu odnowy okazywała, że chce być z Bogiem. I Pan pragnie przyjść jej z pomocą, wylać na nią swoją łaskę i moc, uszczęśliwić ją — o ile ona zdecyduje się zawierzyć Mu.
Wytłumacz jej, jakim nonsensem jest kochać kogoś, komu się jednocześnie nie ufa i od kogo człowiek spodziewa się cierpienia i krzywdy. Jak można taką osobę w ogóle wybierać jako cel swojej miłości? Służyć złemu i mściwemu „Bogu" — to służyć szatanowi.
Jest to jednocześnie głupotą i obrazą Największej Miłości, największą, jaką może wyrządzić Bogu Jego stworzenie powstałe z miłości Stwórcy do niego i stworzone po to, aby cieszyć się mogło miłością Pana na wieczność. On tak nas kocha, że nasze obrazy nie dotykają Go, lecz zasmucają, ponieważ Ten, kto poniósł za Elizę straszliwą śmierć, kocha ją na swoją miarę i boleje, że nie może jej uszczęśliwić już, teraz, co byłoby możliwe, gdyby Mu zaufała.
Boga można zranić odmawiając przyjęcia Jego miłości
6 XI 1978 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Musisz wiedzieć, że Pan pragnie udzielać się wam, być z wami, słuchać was, wejść w wasze życie nie w przenośni, ale prawdziwie. Kto kocha, ten interesuje się wszystkim, co dotyczy osoby kochanej. Dlatego zapraszaj Pana stale do siebie w każdym momencie życia i wiedz, że On pragnie być u ciebie ciągle, zawsze, wiecznie. Tego nie sposób zrozumieć, to trzeba przyjąć, gdyż miłość Boża jest inna niż nasza. Jest stała, wierna, wieczysta; nie dwa razy czy dwadzieścia, czy dwa miliony razy mocniejsza niż ludzka, lecz czysta, bezinteresowna, zwrócona tak całkowicie ku swoim stworzeniom, że nie ma w niej miejsca na „miłość własną", w ludzkim rozumieniu tego słowa. Bóg się udziela, promieniuje miłością tak, jak słońce świeci — ze swej natury po prostu. On nie może „nie kochać", ponieważ jest źródłem miłości, istotą miłości, która się z Niego wylewa nieskończonym potokiem.
Dlatego Boga można zranić, zadać Mu ból, odmawiając przyjęcia Jego miłości, wtedy kiedy jest nam ona konieczna do życia, a niezbędna w Jego królestwie. Bóg to wie, wy zaś, niczego nie rozumiejąc, pędzicie do zguby dusz waszych na oślep, bezmyślnie lub kierowani przez szatana swoimi wadami, dumni ze swej „wolności", która jest iluzją, kiedy bowiem nie przebywacie z Bogiem, macie innych gości, którzy gospodarzą w was, z zapałem niszcząc i demolując wasze wnętrze. Człowiek nie może żyć w pustce. Tam, gdzie jest brak miłości, wchodzi szatan i ściele sobie gniazdo, każda zaś miłość (poza własną) jest wezwaniem, bo szukaniem Boga.
Człowiek jest stworzony do życia w miłości ze swym Stwórca, i będzie jej szukał zawsze — „niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Panu" (św. Augustyn) — tak jest, bo tylko On (nic mniejszego) potrafi zaspokoić głód miłości człowieka. Człowiek jest bytem duchowym nieśmiertelnym, przeznaczonym do istnienia w atmosferze miłości — w wieczności, tak jak ciało człowieka przeznaczone zostało do życia w atmosferze, gdzie jest tlen, i bez niego zginie. Tak też giną ludzie, którzy chcą się obyć bez miłości — usychają, więdną, degenerują się — a Chrystus, który ich sobą odkupił, widzi to i nic nie może poradzić na ludzkie „nie" — „bez naszej woli nie może nas zbawić" (Z. Krasiński „Psalm dobrej woli").
Tak więc największą radością, jaką możesz sprawić Bogu, jest powrót do Jego miłości, zawierzenie Mu. Wtedy będziesz już absolutnie bezpieczna, kiedy pozwolisz się kochać, poddasz się Jego miłości, która pragnie cię osłonić, strzec, uchować „od złego". Więc daj się kochać, dziękuj Panu za Jego miłość, zawsze i gorąco.
CHRYSTUS KRÓL
26 XI 1978 r. Uroczystość Chrystusa Króla. Mówi ojciec Ludwik.
— Jego dziećmi jesteśmy wszyscy bez wyjątku, lecz odpowie na wezwanie ten, który Go swoim Królem uznaje. Widzisz, władza Pana naszego jest tam, gdzie się ją chce przyjmować, a jest to władza radości i wolności ducha, bo cóż innego może nam dać Pan nasz, jak nie to, czym sam jest: Pełnią miłości, szczęścia i swobodnej radości wiecznie młodego Jego królestwa.
Kto przyjmuje władzę Pana, uwolniony zostaje od wszelkich władz i zależności ziemskich, od władzy szatana i sług jego. Dla dobrowolnych poddanych Pana naszego nie istnieje już żadne zagrożenie na ziemi. Rozumieli to dobrze pierwsi chrześcijanie, męczennicy i ci, którzy całkowicie Jemu się oddali. Ten, którego królem jest Chrystus Pan, jest absolutnie niezależny, wolny w każdych okolicznościach, ponieważ to Pan sam walczy za niego — Pan, który broni swej własności swoją niezmierzoną mocą, i nigdy z obrony powierzającego Mu się człowieka nie zrezygnuje.
Oddaj się dzisiaj Chrystusowi Królowi, a także bliskich, nasz naród i cały świat. Proś o nawrócenie narodów innych wyznań i nie znających Go jeszcze.
O ANIOŁACH
20 VIII 1973 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Chciałaś napisać o aniołach. Pomogę ci w tym. Posłuchaj. Bóg stworzył niesłychanie wielką liczbę bytów duchowych, które pozostają połączone z Nim miłością — i o tych mówimy myśląc o aniołach. Ich świadomość poznawcza nieskończenie przewyższa naszą, gdyż pozostaje nie skażona grzechem, tj. istnieją wedle myśli Bożej zamierzonej dla nich, w zgodzie z nią.
Nie możemy mieć jasnego pojęcia o istnieniu bytów różniących się naturą swą od natury ludzkiej, dlatego wszelkie wyobrażenia w tej materii są nieścisłe, a ponieważ człowiek nie może myśleć bez wyobrażeń, dlatego tworzy wyobrażenia „osób" wedle skali porównawczej ludzkiej i tylko w jej granicach. Są one z natury swej bardzo odległe od rzeczywistości, gdyż „najświętszy" człowiek również nie jest bliski aniołom; nie jest im podobny poza jedną cechą — kochania Boga z całej pełni i wszystkich mocy swej natury.
Dlatego rozpatrując nasze zagadnienie powinniśmy się oprzeć na zrozumieniu, że oprócz ludzkości istnieje nieskończona liczba bytów innych, w tym byty duchowe czyste, zrodzone z miłości Boga i połączone z Nim miłością wzajemną, żyjące Jego życiem, działające Jego wolą, którą uznały za własną. Byty te świadomie i dobrowolnie podporządkowały się Ojcu, widząc w tym swoje szczęście.
Nie jest słuszne przypisywanie aniołom cech natury ludzkiej: sumienia i woli. Bo tam, gdzie nie ma możliwości błądzenia, nie istnieje kwestia wyboru: działanie wypływa wówczas z miłości widzącej jasno.
Przedstawienia aniołów są zawsze wyrazem gustów epoki, która je wyraża. Poza tym, że ukazują one istoty „piękne", wyobrażenia te nie mogą nic powiedzieć o strukturze duchowej aniołów, która nie da się wizualnie określić. Tak więc będą to zawsze nie wizerunki, a omówienie przez podobieństwo — bytów duchowych, niewyobrażalnych.
22 VIII 73 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Masz kłopoty z przyjęciem mojego określenia, że „anioły nie mają sumienia ani woli". Odnosi się to do ludzkiego pojmowania tych władz. Otóż natura ludzka duchowa obdarzona została sumieniem i wolą. Są to jej władze duchowe. Sumienie to głos Boży w nas, głos nieomylny, jasno wskazujący nam drogę postępowania etycznego. Znaczy to, że sumienie nie określi ci np., który z dwóch systemów filozoficznych jest słuszny, a który nie, natomiast od razu poczujesz niepokój i niezadowolenie, postępując sprzecznie z prawami Bożymi, np. z prawem miłości bliźniego. Sumienie jest tą władzą naszej natury duchowej, która pozostaje nie skażona grzechem pierworodnym, ale może zostać zagłuszona, praktycznie zniszczona, „unieszkodliwiona" złą wolą.
Aniołowie mają naturę duchową odmienną od ludzkiej. Trudno by ci było zrozumieć istotę tej odmienności, która czyni z nich byty duchowe absolutnie różne od nas, aczkolwiek również stworzone i współżyjące z Bogiem we wzajemnej miłości, kochające Go całą pełnią swej natury duchowej, bezgranicznie Mu oddane i współdziałające z Nim w Jego planach i wedle Jego woli. (...)
Duchy czyste — aniołowie — jako byty stworzone z miłości przez Ojca-Stwórcę, pojmują w prawdzie swoją zależność od Niego. Część z nich przyjęła tę prawdę, inna zaś część ją odrzuciła: odrzuciła zależność, zaprzeczając poznanej rzeczywistości. W tym znaczeniu aniołowie mają wolę, ale wolę utrwaloną dobrowolnie w oddaniu się Panu i Ojcu. Byty duchowe istnieją poza czasem, dlatego wolny wybór ich pozostaje utrwalony w wieczności i nie podlega wahaniom. W tym znaczeniu stan aniołów bliski jest naszemu stanowi w Chrystusowym królestwie miłości, tu, w niebie.
Sądzę, że rozumując przez analogię łatwo to przyjmiesz, gdyż masz utrwalone przekonanie, że my, triumfująca część Kościoła Chrystusowego, nigdy swego wyboru nie żałując i posiadając nadal wolę, łączymy się z wolą Boga na zawsze i nierozdzielnie, „albowiem słuszne to jest i sprawiedliwe" i jedynie prawdziwe.
Archaniołowie są natury tej samej co Aniołowie; są to byty duchowe o ogromnej sile miłości, bezgranicznie oddane Panu i z Nim dzielące Jego miłość ku wszelkiemu stworzeniu, znajdujące szczęście we współpracy z Panem w Jego planach. Nie słudzy, a domownicy Jego — tak można by ich określić lepiej — wykonawcy woli Pańskiej, najbliżsi Mu, strzegący Jego praw.
5 IV 1979 r. Ojciec Ludwik odpowiada na moją prośbę o wytłumaczenie, w czym anioły mogą być nam pomocne.
— Anioły? Anioły mogą wam pomóc w uwielbieniu Pana. One całe żyją w Jego blasku.
— Jakie są?
— Są „przejrzyste" — przechodzi przez nie Jego łaska, ponieważ nic nie zatrzymują dla siebie. Są indywidualnościami o wspaniałej inteligencji i wrażliwości, lecz są jak gdyby pryzmatami, które pełnię światła Bożego rozkładają na poszczególne barwy, nic nie pochłaniając. „Stoją przed Panem" zawsze, cokolwiek czynią, a wola Pana jest ich wolą, i to jest ich największym szczęściem. Są od nas inne, odrębne, lecz nie gorsze czy lepsze. Mamy z nimi tego samego Ojca i jest w nich i w nas Jego podobieństwo, a więc Jego miłość, Jego mądrość, i jest też nieustanne pragnienie służenia Mu i wielbienia Go.
— A ich stosunek do nas?
— To trudne zagadnienie. Są chóry anielskie związane bardziej z nami niż inne. Aniołowie Stróżowie istnieją i służą Panu poprzez czuwanie nad nami i opiekę. One się stale za nas modlą, póki żyjemy — na ziemi. Zawsze możesz prosić, aby ci pomagały w modlitwie, zwłaszcza uwielbienia, i w prośbach „Przyjdź królestwo Twoje". To jest ich błaganie za nami. One kochają nas „w Panu" i w Panu możliwa jest przyjaźń z nimi.
O Aniołach Stróżach
18—29 IX 1988 r. Rozmowa z ojcem Ludwikiem.
— Chciałabym dowiedzieć się dokładniej o roli Aniołów Stróżów w naszym życiu i o możliwościach i zakresie ich działania, a także o porozumieniu się z nimi; czy jest możliwe? W 1979 roku pytałam Ojca o Aniołów Stróżów i Ojciec powiedział, że one „kochają nas w Panu" i w Panu możliwa jest przyjaźń z nimi. Co to znaczy? Chciałabym, żeby ludzie bardziej na Nie zważali i do Nich się zwracali, i ja także. Jak to zrobić?
— Posłuchaj uważnie. Aniołowie to byty duchowe, które nigdy nie żyły „w materii". Dlatego obce im są odczucia zmysłowe, a także potrzeby naszych ciał. Dostrzegają je, ale nie potrafią ich „odczuć".
— Jak więc mogą czuwać nad nami?
— Mogą. Po pierwsze dlatego, że Pan im taką służbę powierza, a więc starają się wypełnić ją jak najlepiej; wiedzą też, jaką każdy z nas ma wartość w oczach Pana i jak jest przez Pana kochany. Po prostu są tak samo bytami stworzonymi z miłości jak cała ludzkość. Są mieszkańcami domu Boga i wiedzą, że takie jest też nasze przeznaczenie, są więc naszymi prawdziwymi przyjaciółmi.
Po drugie, one widzą nieprzyjaciół naszych, więc nie walczą z nimi tak „ślepo" jak my. Znają ich i odczytują ich zamiary względem człowieka, a tych, którymi się opiekują — bronią i osłaniają, proszą za nich i przepraszają Pana w ich imieniu.
Nie wkraczają w wolną wolę człowieka i nie łamią jej, tak samo jak nie może tego uczynić żaden duch zły, ale przeciwstawiają im swoje oddziaływanie wspomagając głos sumienia, przypominając o Bogu, o naszych obietnicach, dobrych zamiarach, powinnościach. Mogą nas ostrzegać i zwracać uwagę na zaniedbania, niebezpieczeństwa, zagrożenia, budzić naszą czujność, a także bronić naszego życia. Bo wiedzą, kiedy przychodzi czas naszego odejścia (czyli że to już jest pora wedle woli Pana); natomiast wcześniej osłaniają nas. Ta wielka ilość „przypadków", które występują w życiu każdego człowieka i powodują, że nie ginie on jeszcze jako dziecko, to zasługa opieki naszych Aniołów Stróżów. Lepiej brzmiałoby — opiekunów i przyjaciół, a jeśli ich prosimy i ufamy im, to i pomocników, i po trochu przewodników; po trochu, bo najwyższym naszym przewodnikiem, mistrzem i nauczycielem jest sam Pan, jednak też wtedy, gdy Mu się powierzamy i ufamy.
Bóg troszczy się o każde swoje dziecko, lecz nie ingeruje w jego wolę, chyba że jest ona dobrowolnie złączona z wolą Boga, to znaczy, że jest ustalona, silna i niezmienna wolą miłowania Go i pełnego zawierzenia. Uwierz mi, że życie takiego człowieka jest naprawdę szczęśliwe. Wszelkie decyzje i pragnienia, jak również lęki, zmartwienia i kłopoty codzienne oddaje on Panu naszemu i w ten sposób żyje wolny, swobodny, lekki i radosny. Chciałbym bardzo takiej postawy dla ciebie, ale patrząc na twoje życie rozumiem, jak bardzo jesteście obciążeni i zniewoleni codziennymi utrapieniami, a jak my, w zakonach, byliśmy „odciążeni". Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które są przemęczone i przeładowane obowiązkami. Podziwiamy was i współczujemy.
Wracając do aniołów. Ciąży na nas przeniesiona ze starożytności pogańskiej tradycja wyobrażeń nieprawdziwych i śmiesznych, a jednak wciąż żywych, bo utrwalonych w plastyce. Myśląc o aniołach odrzuć wszelkie wyobrażenia putt, amorków, nagich bobasków i kobiet w powłóczystych szatach, tudzież — skrzydeł; skrzydła to symbol szybkości posłańca Bożego, anioła.
Anioły są bytami niesłychanie zróżnicowanymi w porównaniu z ludzkością, lecz wszystkie są bytami czystymi, bez żadnej skazy charakteru. Przewyższają nas samoświadomością, a to, co pojmują, wiedzą w prawdzie. Są świadome swego miejsca w planach Bożych i świadome świętości Boga, Pana naszego, w której Pan im się udziela. Czcząc więc i wielbiąc swego Stwórcę i Dawcę szczęścia, dziękują za istnienie pełne szczęścia, a że nie mogą przez wybór i walkę — jak my — udowodnić Bogu swojej wdzięczności, służą Panu, starając się natychmiast i jak najlepiej wypełnić Jego życzenia.
Nie zapominaj, że posiadają potężną inteligencję i są świadome wspaniałości, doskonałości i mądrości planów Bożych, bo Bóg ich przed nimi nie ukrywa. Toteż ich działanie nie jest „ślepym" i posłusznym wykonawstwem, a współpracą wedle ich możliwości i „ukierunkowania" — bo każdy z aniołów stanowi indywidualność.
Aniołowie i archaniołowie są bardziej zwróceni ku człowiekowi niż inne byty duchowe. Dzielą miłość Pana ku nam i Jego troskę i współczucie, ale bardziej obchodzi ich nasze życie wieczne niż powodzenie czy osiągnięcia w życiu doczesnym. Chyba że te osiągnięcia skierowane są na usługiwanie Bogu; wtedy mogą wam wręcz pomagać, gdyż łączy was ta sama miłość i pragnienia. A możliwości mają ogromne.
Nie spodziewaj się więc współczucia twojego Anioła Stróża w niepowodzeniach tak zwanych „życiowych", ale licz na niego w trudnościach duchowych. Zawsze da ci wsparcie, kiedy spotkasz się ze złością lub nienawiścią ludzką, a kiedy upadasz, wstawia się za tobą i prosi Pana o pomoc dla ciebie.
Anioł Stróż traktuje powierzonego sobie człowieka jak ukochane małe dziecko, bezradne w świecie duchowym i ślepe. Dlatego przeciwstawia się przede wszystkim zakusom wrogów waszych, mocy zła i nienawiści, a kiedy upadacie, nie odchodzi, a broni was tym bardziej, bo człowiek w stanie grzechu jest zupełnie „odsłonięty" i bezbronny. Ponieważ ich delikatność i subtelność jest niezmiernie rozwinięta, łatwo jest zasmucić swego opiekuna, jednak Aniołowie Stróżowie nigdy nie tracą nadziei na zbawienie swego „dziecka", gdyż w przeciwieństwie do ludzi znają nieskończoność miłosierdzia Boga. Żyją w obliczu Prawdy i dlatego są prości prostotą dziecka, co jednak nie ma nic wspólnego z dziecinnością; jeśli, to w radości, szczerości, akceptowaniu całego dzieła Bożego, w tym planów Bożych dla ludzkości.
— Jak się zwracać do swojego Anioła Stróża? Czy oni mają imiona? Czy zawsze i każdy człowiek ma swojego anioła i czy zawsze jednego? Czy mogą się oni zmieniać, czy też zawsze opiekunem jest od urodzenia do śmierci ten sam anioł?
— Anioły są indywidualnościami, ale Pan zleca opiekę — nad każdym człowiekiem, nie tylko chrześcijaninem — temu z nich, który będzie najlepszym opiekunem dla osobowości tego właśnie człowieka, którego mu powierza. Taka opieka i zaufanie Boga jest dla każdego z posłańców i domowników Pana zaszczytem i wielką radością. Staje się on obrońcą człowieka wobec świata mocy zła i nienawiści, nie jest natomiast wychowawcą i nic ze swej osobowości człowiekowi nie przekazuje. Staje się przewodnikiem takim, jakim jest widzący w świecie materii dla niewidomego, tyle że przede wszystkim dla „obszarów" świata duchowego. Aby to pojąć, trzeba zrozumieć prawdziwą wolność człowieka — w jego wyborach, a jednocześnie darowaną mu pomoc i podtrzymanie we wszystkich wyborach właściwych.
Aniołowie mają jeden ideał, jeden wzorzec, jedną miłość — Boga; stąd wyrażenie, że „patrzą w oblicze Pana". Są świadomi tego, że są kochani, dlatego kochają swego Stwórcę i istnieją w nieustającej wymianie miłości, w zachwycie, czci i uwielbieniu. U człowieka można by nazwać stan taki — trwający krótko — ekstazą, ale w świecie duchów czystych nie jest on „zachwyceniem", a samym istnieniem, przeżywaniem szczęścia w pełni świadomości i zrozumienia. Rozumie się samo przez się, że gdyby stan istnienia anioła udzielał się człowiekowi, przestałby istnieć moment wyboru — człowiek żyłby „w niebie". Panu naszemu nie o to chodzi. Grzech pierworodny spowodował taką ciemność i zakłócenie w duchowych władzach człowieka, iż pomoc stała się mu niezbędna, i dlatego — przy pełnym uszanowaniu naszej wolnej woli — otrzymaliśmy ją.
Aniołowie mają imiona, ale dla ludzi są po prostu opiekunami. Dla niemowlęcia są jak niańka, później jak starszy, bardzo mądry brat i przyjaciel na drodze ku Bogu. Znają nas i podtrzymują w każdym dobrym pragnieniu, zamiarze, czynie. Widzą się i przyjaźnią ze sobą — przecież kochają tego samego Pana. Jeśli chcesz, porównaj je do wojska niebieskiego: wiernego i niezwyciężonego, w którym każdy żołnierz służy inaczej — wedle swojej umiejętności — lecz wszyscy z pełni swej woli i miłości: świadomie, mądrze i jak najdoskonalej.
Anioły są bytami wolnymi, swobodnymi. Żaden nie jest „przywiązany" do swojego „dziecka", ale stale ogarnia je miłością i czujną opieką. Gdy trzeba, może wezwać pomoc. Może też Pan sam zadecydować o dodatkowej pomocy aniołów o innych osobowościach, jeśli człowiek pracuje dla Pana i ma dużo różnorodnych zadań, a i wiele duchów zła usiłuje tę jego pracę osłabić lub zniszczyć. Ponieważ jednak żaden anioł nie pełni swej straży obojętnie i bezosobowo, a przeciwnie, kocha z całej mocy swoje małe „dziecko" — Bóg nie narusza tej więzi.
Obok przyjaciela — Anioła Stróża każdy człowiek ma również pomoc, orędownictwo i stałą troskę swoich bliskich. Bliskim staje się każdy, za kogo modlimy się, komu przez nasze wstawiennictwo ulżyliśmy w cierpieniu, ułatwiliśmy śmierć, skróciliśmy czas pokuty w czyśćcu. Słowem — każdy człowiek miłosierny i współczujący ma wielką ilość przyjaciół w naszym świecie, tak jak i najgorszy zbrodniarz ma nasze orędownictwo i ma swego anioła, który błaga za niego, przeprasza, tłumaczy i wciąż ufa w uratowanie duszy „swego dziecka". Aniołowie błagają wtedy (w sytuacjach beznadziejnych) o wstawiennictwo Maryję, Królową nieba.
JAK KOGO POCIESZA WŁASNA MATKA, TAK JA WAS POCIESZAĆ BĘDĘ (IZ 66, 13)
23 VIII 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Przestań się obawiać Boga. Pan swoich darów nie cofa i nie liczy każdego potknięcia. Nikt z nas nie byłby tu, gdyby Bóg, Pan nasz, do nas był podobny: małostkowy, skąpy, zazdrosny, chwiejny i zmienny w swoich planach i sądach, bezlitosny dla naszych błędów i wciąż nas krytykujący. Ty przypisujesz Bogu Nieskończonemu, Największej Miłości, cechy spotykane u ludzi, także i u ciebie. Ojciec nasz prawdziwy ma dla nas tyle czułości i dobroci, tyle opiekuńczej troskliwości, tyle miłości, iż miłość najlepszej matki do dziecka jest zaledwie jej cieniem.
On nas traktuje jako bardzo malutkie dzieci. Nasza słabość, błędy i wady nie „denerwują" Go, lecz przeciwnie, potęgują Jego opiekę, Jego starania o nas. Już ci mówiłem, że tak jak matka potęguje swoją troskliwość, łagodność, cierpliwość, gdy dziecko jest chore (choćby z własnej winy), tak On postępuje z nami, gdy jesteśmy chorzy duchowo — bo grzech jest chorobą duszy. Zapewniam cię też, że na ziemi nie istnieją ludzie zawsze i całkowicie zdrowi, ponieważ „zakażacie się" wzajemnie.
O wychowaniu Bożym
6 II 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Pan nie jest „dobrym Tatusiem", który zawsze spełnia nasze życzenia, przynajmniej te najprawidłowsze, teoretycznie konieczne dla duchowego rozwoju. Bóg jest mądrym Ojcem, który wychowuje nas sobie, a nie ziemi, ponieważ życiem naszym jest wieczność z Nim, a nie przeżycie „dobrze" życia; przy czym „dobrze" jest zawsze wytworzoną przez nas wizją naszego rozwoju wewnętrznego i naszej służby — bywa, że zupełnie fałszywą, a zawsze odległą od planów Bożych dla nas. Po prostu my nie mamy pojęcia, kim widzi nas Bóg. W najlepszym razie widzimy drogę, po której możemy zbliżać się ku Niemu. I często mylimy się, biorąc własne pragnienia za Jego wolę. Każde powołanie może być poprzedzone wezwaniem jasnym, silnym, często wielokrotnie powtarzanym, lub ograniczeniem czy zamknięciem wszystkich innych dróg.
Otóż stosownie do cech naszego charakteru Pan może obrać taką czy inną metodę, zawsze najlepszą dla danej osoby. Zastanów się. Jeśli Pan nie daje ci nowego spowiednika, a tylko moje rady, to ma w tym swój cel. Pomyśl, czy nie chodzi o to, skoro nie możesz opierać się tylko na sobie (nikt nie może i błądzą najbardziej ci, co liczą „tylko na siebie") i nie możesz znaleźć koło siebie nikogo „odpowiedniego" pomimo próśb i starań, czy nie chodzi Panu o to, abyś wreszcie całkowicie i całym ciężarem oparła się na Nim. Wiem, że tego nie umiesz, ale skoro On tego — jak możesz się domyślać — chce, to On to zrobi. Abyś tylko przyjęła ten kierunek, który On dla ciebie wybrał, bez protestu i żalu, abyś się pogodziła ze świadomością, że Pan nasz kocha cię i wszystko, co robi, czynione jest z miłości do ciebie, że jest najlepsze, abyś pozwoliła, by On układał twoje życie nie „w ogóle", a dzień po dniu, stale — On weźmie twoje sprawy w swe dłonie. Większość ludzi sądzi, że oddaje je Panu, jeśli nie planuje daleko swoich losów. Jednak trzymają mocno to, co zdobyli, i wciąż proszą o to, co chcieliby mieć. Czy to wartości duchowe, czy materialne, będą to zawsze dla ciebie wartości, np. przyjaciele, mądry spowiednik, zrozumienie, pomoc w realizacji planów. Wszystko samo w sobie słuszne, lecz może — o czym nie wiesz — Pan chce dla ciebie wartości innych, w tym momencie twego życia bardziej ci potrzebnych dla rozwoju wzajemnego poznawania się, zaufania, miłości z Panem...?
Mówiłem ci, że Chrystus — Pan nasz nigdy nie porzuca nikogo, kto Mu się oddaje, ale prowadzi go ku sobie z wielką cierpliwością i wyrozumiałością, nawet wtedy, gdy takie „niemowlę duchowe" wrzeszczy, wyrywa się i wierzga. Wy wszyscy jesteście jeszcze dziećmi. Oddajecie się Jemu, a chcecie robić wszystko sami, i to tak i wtedy, jak sobie wymarzyliście.
Współpraca z Bogiem, to nie manipulowanie Jego dobrocią przez wysuwanie próśb i żądań, które On powinien spełnić, ponieważ was kocha. Nie tak! Współpraca z Nim, to zezwolenie na takie kształtowanie siebie, jakie On uzna za właściwe, zawsze i w każdym momencie dnia codziennego — bo gdzież się z Panem spotykasz, jeśli nie w teraźniejszości? Powtarzam, iż współpraca to zgoda na powierzenie siebie Bogu: pełne, stałe i ufne — słowem, oddanie się Panu poprzez pewność Jego miłości do nas. Czy wtedy jest miejsce na narzekanie, żale, spodziewanie się spraw smutnych i strasznych? Ufającemu Panu, wszystko co niesie życie, służy ku podniesieniu się i dojrzewaniu. Zajrzyj do Listów św. Pawła, a wnioski wysnuj sama.
Zaczyna się wysiłkiem nauki
6 III 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Bóg jest Miłością, a Miłość nie trwa w bezruchu wobec proszących i potrzebujących (a innych wśród ludzi naprawdę nie ma, a tylko mogą tego nie rozumieć lub nie chcieć przyjąć). Miłość udziela się nieustannie, a jeśli nie chcecie Jej przyjąć, przepływa obok i mija was nieskończenie potężny strumień „żywej wody", zdolny oczyścić, odrodzić i uświęcić nawet najgorszego zbrodniarza. Napojony tym pożywieniem będzie on prędzej z Panem niż ci, którzy dzień po dniu marnotrawią strumienie łaski niezbędne im do rozwoju. (...)
Dla natury ludzkiej osnutej mgłą niewiedzy, niezrozumienia i lenistwa, przekornej i skłonnej do dawania posłuchu złu, spotkanie się z Bogiem będzie zawsze wysiłkiem, jeśli Pan jej nie wesprze. Lecz Pan wspiera pragnących Go i dążących ku Niemu, a nie narzuca się tym, którzy Go nie potrzebują (mimo że ich też podtrzymuje i chroni).
Od was wyjść musi akt woli: zwrócenie się do Pana — wolny akt wyboru miłości, szukania jej. Jest on wysiłkiem, jak każdy wybór sprzeczny z chęciami chorej natury człowieka. To, co jest dla nas — tu i było dla nie obciążonej grzechem natury ludzkiej, właściwej Maryi Pannie, normalnym stanem pełnego szczęścia oddania się Ojcu (stanem ducha świadomego, że posiada miłość Boga i odpłacającego Bogu pełnym radości oddawaniem się wciąż na nowo, a przez to nasycanym nieustannie energią Bożej miłości, która wzrasta w nim, rozświetla go, wzbogaca i potęguje jego szczęście) — to dla was zaczyna się wysiłkiem nauki, wymaga trudu i czasu, abyście nauczyli się w każdej chwili życia stać przed Panem. Postawa Ojciec — syn, Ten, który daje, i ten, który bierze, by istnieć i rosnąć — ta postawa musi się utrwalić, by uporządkowane zostało wasze pojmowanie rzeczywistości Miłości zawsze obecnej, w której żyjecie.
Idziecie z trudem, to prawda, bo wokół was trwa chaotyczny bieg w wielu sprzecznych kierunkach, wciąż trwa zderzanie się poglądów i postaw, ale to właśnie wy macie być Bożymi oazami spokoju. Koło was ma kształtować się środowisko ustalone w miłości Bożej, przyrastające coraz to większą masą ludzi spokojnych wewnętrznie, wiedzących przez Kogo żyją, ku czemu dążą i w Kim zakorzenieni zostali. Otóż tego braknie na razie i wam.
Jak potrzebne są niepowodzenia
— Dopóki nie zapuścicie korzeni duszy w Jego królestwie, dopóty „dom wasz stoi na piasku", czyli każda przeciwność miota wami jak bezwolną rzeczą, bo jeszcze nie jesteście istotą świadomą swej godności i wolności dziecka Bożego, opierającą się na skale miłości Ojca. Wasze trudności polegają na tym, że każde niepowodzenie wywołuje w was rozstrój wewnętrzny, zakłócenie wszystkich władz ciała i duszy: poddaje się wasza wola, rozum natychmiast przyjmuje podsunięte wam pokusy i cali odsuwacie się od Ojca, podczas gdy właśnie wtedy należałoby oprzeć się na Ojcu z całym ciężarem niepowodzenia, który On pragnie przejąć i ulżyć wam. Taki stan duszy jasno świadczy o waszych brakach, o nieumiejętności zawierzenia Panu. A więc trzeba pracować nad pogłębieniem więzi z Bogiem. Zapewniam, że tego, kto prawdziwie zawierza Ojcu, nic nie jest w stanie od Niego oderwać.
Niepowodzenia są sprawdzianem waszej stałości; ponadto one ukazują wam, jak bardzo polegacie na sobie i jak wielka jest wasza miłość własna. To ona zadaje wam największy ból — upokarza was w waszych własnych oczach, co jest bardzo bolesne, ale zdrowe. Naprawdę zdrowe jest wszystko to, co was leczy z chorób, a najgorszą z nich jest pycha. Ona was nieustannie dręczy i niepokoi, ona sprawia, że wasze wyobrażenie o sobie bez przerwy spada, podnosi się i znów spada, nie dając wam odpoczynku. Osoba, w której pycha umarła, jest zawsze spokojna i zrównoważona, polega bowiem na Bogu i ufa Mu z taką siłą, z jaką odczuwa swoją słabość, a pragnie Jego miłości (i otrzymuje ją). Zrozumienie swojej słabości jest wielką łaską, jest stanięciem w prawdzie, nie istnieje bowiem nic, czego byście mogli dokonać bez Jego wsparcia.
Kiedy człowiek przyjmie z całym zrozumieniem swój stan rzeczywisty: stan zależności (od Stworzyciela, od Zbawiciela, od Ducha Miłości, Dawcy łask), przyjmując równocześnie, że zależność ta jest zależnością miłości Ojca do dziecka (pomyślcie, czy dziecko czuje się upokorzone, że przyjmuje wszystko od rodziców, czy też jest szczęśliwe...?) — zaczyna polegać na Ojcu. I wtedy, dopiero wtedy zaczyna się przed nim otwierać nieskończony świat miłości Boga. Człowiek zaczyna żyć „w Miłości", a nie poza nią. Żyje więc prawdziwie, prawdą jest bowiem, że wszyscy istniejemy i rozwijamy się w miłości Boga, jesteśmy przez Niego ogarnięci. Wszechświaty rozwijają się w Nim, bo poza Nim nie istnieje nic.
Bóg jest sprawcą każdego życia, a my, ludzie, jesteśmy w tak szczęśliwym położeniu, że z powodu naszej niedoskonałości (powstałej z naszego wyboru) mamy Jego specjalną troskę, współczucie i miłosierdzie takie, jakie ma matka do chorego i źle rozwijającego się dziecka. Nie Bóg tego chciał, a my sami — ludzkość. Zapewniam, że poza Maryją, Królową naszą, nie ma człowieka, który by osobiście, własną złą wolą nie potwierdzał, że jest prawdziwie synem Adama. Bóg ufa swoim synom i to, że ufność Jego w nas została zawiedziona, to jest naszą winą, ale z niej wypływa chwała Boża, ponieważ każdy z nas osobiście wraca na nowo do Ojca, a powrót taki jest już powrotem świadomym, rozumnym, powrotem syna marnotrawnego, który wyruszył zadufany w sobie, nie potrzebujący ojca, a wraca świadomy, że wszystko stracił, ręce ma puste, ale wie też, że ma dom i ma Ojca, który czeka.
Powrót do Ojca — Boga jest tym boleśniejszy, im dalsze było odejście, lecz zawsze rozbrzmiewa w nim hymn uwielbienia dla dobroci i miłosierdzia Boga. Bo Ojciec nasz zawsze oczekuje nas i zawsze przebacza. Nasz grzech pierworodny, naszą pychę i miłość własną każdy z nas zdziera z siebie osobiście, lecz nie w samotności, a wspierany i kochany. Powrót każdego z nas jest świadectwem nieskończonego miłosierdzia Boga w osobie Zbawiciela naszego, Jezusa.
Można powiedzieć, że syn marnotrawny bardziej wysławia sobą wielkość miłości Ojca, niż syn zawsze posłuszny. Bóg ma niezmierzoną wielość synów świadomych i zawsze wiernych, a nieposłuszną i oporną tylko ludzkość. W niej ujawniła się — dzięki Ofierze Chrystusa Pana — nieskończoność miłości Boga do swoich stworzeń. Każdy z nas jest krwawo okupiony, każdy jest też świadectwem miłości, znakiem, a znak taki to pieśń szczęścia, uwielbienia i zachwytu. Ludzkość zbawiona jest taką żywą pieśnią chwały. Wy ją uzupełniacie.
Każdy z nas jest tak szczęśliwy, tak wdzięczny...
2 VII 1980 r. Spytałam Michała, czy rozmowa ze mną nie odrywa go od innych zajęć. Mówi Michał.
— Pytasz, czy to nas nie odrywa od naszych zajęć. Tu nie ma „zajęć" w ziemskim znaczeniu, bo nie ma czasu. Nic się nie kończy, nie ma terminów ani żadnego pośpiechu. Jest wciąż życie pełne radości, intensywne, a w nim mieści się też intensywność uczuć, np. przyjaźni. Chcę ci powiedzieć, żebyś się nie martwiła, że nas „zaniedbujesz". Tu, widzisz, nikt nie czuje się zaniedbany, bo każdy z nas jest tak silnie kochany przez Chrystusa, tak szczęśliwy z tego powodu, tak wdzięczny, a jednocześnie otoczony miłością i przyjaźnią innych, tak bardzo dzieli wspólną radość, tak ustawicznie poszerza swoje poznanie, rozwija się duchowo i — trudno to inaczej określić — intelektualnie, choć nie oznacza to uczenia się ziemskiego, a raczej przyjmowanie i wchłanianie prawdy o wszystkim, co nas pociąga, odkrywanie źródeł i korzeni, przyczyn i skutków we wszystkim, nie tylko w sprawach ziemskich, ale i świata duchowego. Przyjmujemy jedni od drugich, dzielimy się, a wszystko to dzieje się w świetle Bożym, w Duchu Bożym, którego wy nie znacie, aczkolwiek Jego działanie przyjmujecie i odczuwacie skutki. (Te sprawy lepiej wytłumaczy ci ojciec Ludwik).
BOG — ŚWIATŁOŚCIĄ SUMIEŃ
7 XII 1980 r. Rozmowa z ojcem Ludwikiem o śmierci.
— Pan nasz za każdego z nas dał życie z miłości i po śmierci człowiek staje twarzą w twarz przede wszystkim z Miłością. Reszta zależna jest od odpowiedzi na tę miłość, a ona może być w jednej sekundzie tak silna, że spali wszystko, co odgradza ją od Boga. Pan, jak każdego stworzył jako byt jedyny w swojej oryginalności, tak i każdego indywidualnie przyjmuje. Oczywiście nie każdy spotyka się z Jezusem, zwłaszcza jeśli Go negował całe życie lub nic o Nim nie wiedział, ale każdy staje przed Światłem Sumień napełniony zrozumieniem, że dalsze życie istnieje, że istnieje Byt Pierwszy, który wszystko stworzył z miłości i w którym żyliśmy i nadal istniejemy. „Odległość" od Miłości, często wprost od przyjęcia i zaakceptowania Miłości jako siły stwórczej, a dalej — Boga jako osobistego Ojca i Zbawcy, odmierza człowiekowi jego odległość od Prawdy w życiu ziemskim. I określa ją człowiek sam. Jest to podstawowe działanie duszy — znalezienie swojego prawdziwego miejsca, pozycji w całości świata Bożego, którego jest żywą cząstką.
Każda istota duchowa wie, kim jest, skąd „się wzięła" i co jest celem jej istnienia i jego sensem. Jeśli człowiek nie rozumiał tego w życiu na ziemi z własnej winy lub na skutek winy środowiska, w którym żył, i władzy, jakiej podlegał — wie to po wyzwoleniu się z materii.
— Od razu...?
— Na ogół prawie natychmiast, jeśli żył według praw jakiejkolwiek religii, nawet pierwotnej, tym bardziej religii o pogłębionym obrazie Boga. Dalsze zrozumienie zależy od użytku, jaki zrobił ze swego sumienia i rozumu, czyli od własnego wkładu w określenie siebie przy pomocy władz duszy i uzdolnień ciała jako narzędzi, potem zaś od wierności wyborowi, jeśli go uczynił, wierności wynikłej z miłości, a nie ze strachu. Zdolność do miłości jest w nas podobieństwem do Ojca — otrzymał ją każdy.
— Czy upadli aniołowie i ludzie w piekle też to wiedzą?
— Piekło jest przeraźliwie świadome swego stanu i swego miejsca — poza miłością Boga; tym bardziej wszyscy inni ludzie (choć w różnym stopniu) na początku nowego życia. Jedynie Pan nasz zna sumienia ludzi na wskroś. Dlatego tylko On może być sędzią, a właściwie światłością sumienia ludzkiego, wobec której człowiek sam siebie osądza. Tylko Pan wie wszystko, tłumaczy i usprawiedliwia nas, ponieważ to On był dawcą naszych uzdolnień, warunków życia i sytuacji, które zawsze są dla każdego różne.
— Czy są tam naprawdę ciemności?
— Widzisz, są ciemności błędu przyjętego dobrowolnie dla własnej wygody lub dla usprawiedliwienia się we własnych oczach. Z samozakłamania trudno jest wyjść — te ciemności otaczały przecież danego człowieka już w życiu, żył w nich i zabrał je — musi więc znieść okres czekania i cierpienia. Jest to okres leczenia otwartych ran duszy, której sam je zadał. Dzieje się tak wtedy, kiedy ktoś miał wszelkie warunki poznania prawdy, ale ją odrzucał. Okres ten dla duszy ludzkiej świadomej i obdarzonej sprawnością jest strasznym błądzeniem na czarnej pustyni samotności, a trwa dopóty, dopóki nie zapragnie się z całej mocy poznać prawdę o sobie, choćby najgorszą. Może być nawet tak, że dany człowiek nie wie, że umarł, bo przyjąć tego nie chce. Jest tak bardzo przywiązany do siebie — ciała lub swoich dóbr — że nie daje się od nich oderwać. Bóg nigdy nie stosuje przemocy, pozwala więc dojrzewać temu, co zostało przez Niego odkupione, ale jest ciemne i ślepe — z własnej winy, podkreślam raz jeszcze.
Pan stara się uratować każde swoje dziecko. Każde jest odkupione Jego Krwią, Jego Męką. Jeśli tylko człowiek zrobił w swoim życiu cokolwiek dobrego bezinteresownie, cokolwiek kochał, czemukolwiek służył z poświęceniem, w dobrej wierze, nawet jeśliby to było złe, Bóg go tłumaczy i usprawiedliwia, a Maryja prosi i błaga, bo jest prawdziwą Matką każdego z nas. Sama jednak rozumiesz, że długotrwała zła wola nie przygotowała człowieka do wejścia do królestwa miłości i pokoju.
To czyściec
9 VI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Przeglądałem wraz z tobą książeczkę „O życiu pozagrobowym". Autorka sama mówi, że tylko przez podobieństwo i nieprecyzyjnie może określić „tamten świat". Nasz świat duchowy, wolny i od materii niezależny, istnieje poza trzema wymiarami, dlatego pojęcia: czas, przestrzeń i miejsce nie odpowiadają rzeczywistości duchowej. To, co ona określa jako „kręgi", bliższe jest znacznie pojęciu „stany", oczywiście stany duszy. Tyle jest stanów, ile dusz ludzkich, ale ich podobieństwa zagęszczają te pojęcia, dlatego mówiła o „stanie lęku", „stanie miłości" itd. Nie są to jednak miejsca, a więc nie mogą mieć granic.
Piekło — stan nieustającego cierpienia
Bóg przenika wszystko, ale Jego światło i blask dla duchów zła staje się cierpieniem nie do zniesienia, dlatego usiłują one znaleźć się od Niego „jak najdalej" — lecz i tak żyją w Nim, bo nic poza Bogiem istnieć nie może. Dam ci takie podobieństwo. Jak wiesz, we wszechświecie oprócz galaktyk i próżni (względnej) pomiędzy nimi istnieją tzw. „czarne dziury" — miejsca, w których straszliwa siła ciążenia zwija się ku ich centrum, a każde ciało, które by znalazło się w orbicie tych sił, wciągnięte zostanie w głąb, ku zniszczeniu, już bezpowrotnie. W ich obrębie działa nie siła twórcza, a siła jak gdyby destrukcji, nicości. Stamtąd nic do istnienia powstać nie może. Oczywiście jest to podobieństwo dalekie.
Moce zła nie obawiają się spotkania z człowiekiem, gdyż są odeń niepomiernie silniejsze. Od czasu, gdy człowiek przez swą wolną wolę wyboru stał się im dostępny, toczy się zmaganie o każdą duszę ludzką — a każda jest odbiciem chwały Bożej, przez miłość Boga do niej, dzięki której została stworzona. I Pan dopuszcza, aby tak się działo, nie z okrucieństwa (bo każdy człowiek otrzymuje pomoc zawsze, gdy prosi), lecz aby dać człowiekowi szczęście decydowania o sobie, chwałę wolnego wyboru, pomimo wszystko, czym go moce zła łudzą (moce też przez Pana ograniczane w działaniu do możliwości człowieka). O piekle nie będę ci więcej mówił. Każdy z was doświadczał stanów udręki, a to jest ślad zaledwie stałego, wieczystego, w pełni świadomego stanu cierpienia, które jest mieszkaniem duchów złych, duchów nienawiści.
Czyściec stanem przygotowania do życia w miłości
Czyściec jest istnieniem duszy, tak jak niebo, a każde istnienie oznacza ruch, zmianę, czyli życie. Życie duszy poza piekłem jest stanem wzrostu — dośrodkowego zbliżania się ku swojej pełni. Czyściec — to stan przygotowywania się do przyjęcia szczęścia, którym dla duszy jest Bóg. Ponieważ miłość ma zawsze tendencje wzrostu, poszerzania się, a w państwie Boga istnieje miłość i tylko miłość jako stan pomiędzy Stwórcą a Jego dzieckiem, musi więc ona wciąż rosnąć i nie ma jej kresu ani miejsca, ale zaczyna się rozwijać od stopnia, jaki posiadała dusza w momencie wejścia do królestwa. Są więc różne stopnie, ale jedna droga, ku Bogu, na której nie ma podziałów, kręgów, przeszkód. Nieprawdą jest, że dusza nie wie nic o „wyższych kręgach", jedynie doświadcza aktualnie tyle szczęścia, ile może znieść, a więc nie pojmuje, jak mogłaby doświadczyć więcej, dopóki nie dojrzeje po temu. Żadnego mieszkańca nieba nie „odrzuca" mniejszy stopień miłości. Jakżeby mogło tak być, jeżeli sam Pan przebywa wciąż z wami, tutaj na ziemi, gdzie grzech jest atmosferą normalną? Niebo nie tylko wspomaga was wraz z Panem — a jest to szczęście i zaszczyt — ale przez miłosierdzie, które dzieli ze swym Stwórcą, jest pomocą tych, którzy oczyszczają się.
— Jak?
— W tym, w czym Pan widzi tego potrzebę. Są ludzie uratowani przezeń, ale nie rozumiejący, jest dłuższy lub krótszy okres trwania w „ciemnościach duchowych", jest „głód" Boga, głód szczęścia, kiedy człowiek — dopiero po śmierci — pojmuje, co jest jego szczęściem, jest nieskończona tęsknota, ale jest też wdzięczność za uratowanie, uwielbienie i cześć. Tu jest taki zakres stanów duchowych, jaki mieści w sobie człowiek, tylko o nieskończenie silniejszym natężeniu. Duch w swej istocie jest nieporównywalnie od człowieka w ciele subtelniejszy, ale też zróżnicowany w swej wrażliwości i Pan nie wymaga od człowieka niczego ponad to, w co go ubogacił dla wykonania jego zadania. Takim bogactwem może być np. kalectwo dane po to, aby człowiek przez przyjęcie go bez odrzucania i żalu sam stał się świadectwem i wzorem dla innych, słabszych, niezdolnych do przyjęcia większych darów (które uważane są przez ludzi za ciężary).
Miłość wiele tłumaczy
3 XI 1974 r.
— Wszystkie motywy są tu — w niebie — jawne, nikt tu nic ze swojej motywacji nie ukryje. Żadna rana zadana bliźniemu nie ginie, ale oświetla tę osobę, która ją zadała. Jeśli popełniała czyny niegodne nawet względem rodziny, będzie jej podwójnie ciężko, tym bardziej, że nie tłumaczy jej miłość. Żebyś wiedziała, ilu ludzi ona tłumaczy, gdy jest. Nawet, gdy jest źle rozumiana, źle „umieszczona", ale gdy jest, tzn. gdy z zaparciem się siebie, kosztem siebie (nawet w drobiazgach) czyni się coś dla innych.
Człowiek w obecności Boga osądza sam siebie
9 VI 1981 r. Ojciec Ludwik odpowiada na pytania przełożonej zgromadzenia zakonnego.
— Powiedz Klarze, że jej matka (była ciężko chora) niedługo spotka się z jej zmarłym ojcem. Dlatego może mówić o wszystkim, co matkę przygotuje, ale nie straszyć.
Spotkanie z Bogiem bywa różne, ale najczęściej spotyka się słabość ludzka z Jego miłosierdziem, które On ma dla tej właściwej nam słabości. Pan nas zna i nigdy nie wymaga więcej, niż możemy Mu dać. Surowszy jest dla tych tylko, którzy zgłaszają się dobrowolnie do Jego służby, obierając Go swoim mistrzem i celem, po czym żyją dla siebie lub starają się po troszku i niby nieznacznie przywłaszczać sobie coś z całości życia ofiarowanego Bogu. Dlatego Klara, jako przełożona, przestraszyła się, bo wie, że ma więcej wolności decyzji niż każda inna jej współtowarzyszka, a przy tym zadanie trudniejsze, bo zgromadzenia bezhabitowe muszą siłą rzeczy bardziej korzystać z dóbr tego świata.
Powiedz jej, że człowiek w obecności Boga osądza sam siebie w prawdzie nie tyle z tego, co używa (bo używać musi), ile z chęci posiadania, z pożądania — nie tylko rzeczy, ale i uczuć, np. pragnienia przywiązania do siebie innych osób, pragnienia hołdów i uznania, z chęci wyróżniania się, narzucania swej woli, zaznaczenia swej przewagi itd. Nie chcę jej straszyć. Ja też byłem przełożonym i rozumiem jej obawy.
Trzeba starać się o stałe przebywanie w obecności Bożej, o ścisłą przyjaźń z Panem i prosić, opierając się na Jego miłosierdziu, o wyraźne i silne światło w każdej sprawie, nawet najmniejszej. Dla Pana nie ma bowiem „małych" spraw, a nasze życie codzienne składa się z takich drobiazgów, które wydają się niewarte „zawracania nimi głowy" Panu, tymczasem z nich składa się pełna wierność Bogu. A On sądzi nas właśnie z takiego „zwykłego" życia, jakie nam dał. Znaczy to, że nie żąda od nas heroizmu, a drobnych aktów miłości względem siebie i tych wszystkich ludzi, z którymi nas spotyka w każdym momencie życia.
Powiedz też, że drobne miłosierdzie okazywane każdemu i zawsze (a to poprzez przyjęcie każdego takim, jaki jest, z radością i dobrocią) otwiera nam upusty Jego miłosierdzia. Z tego właśnie powodu ja sam zostałem oczyszczony i przyjęty wprost do Jego królestwa, bo absolutnie nie z powodu własnej doskonałości. Dlatego takie „środki" zalecam także i tobie.
Aby móc spotkać się z Bogiem
21 X 1983 r. Mówi Matka.
— Chciałam z tobą porozmawiać o Ewie i innych członkach naszej rodziny. Wielu z nich jest potrzebna wasza pomoc. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.
Czyściec nie jest „miejscem", a „stanem", ale stan jak gdyby „odległości" od Boga zmienia się; „odległość" jest też określeniem umownym. Bóg kocha nas całkowicie i bezwarunkowo, lecz człowiek, aby móc spotkać się z Bogiem (już w wieczności), musi też kochać — co prawda miłością darowaną przez Pana, ale uproszoną, przyjętą zezwoleniem, aby „przepaliła" całego człowieka i wypełniła go (każdego wedle jego miary pełni). Mówię „przepaliła", gdyż na ziemi miłość do Boga człowiek przyjmuje i rozwija w sobie, pracuje nad tym, aby miłość Chrystusowa rosła w nim — i w miarę pragnienia i stałych wysiłków tak się dzieje.
Natomiast tu, w naszym świecie, gdzie czas nie istnieje, a skończyły się też szanse przezwyciężania pokus, wyboru i pokonywania trudności (których terenem jest tylko życie na ziemi, życie związane z czasem i materią, a także z obecnością czynnie atakujących sił zła), tu wszystko, co nie zostało uświęcone przez Miłość, oczyszcza się przez „wypalenie", unicestwienie w człowieku wszelkich narośli duchowych. Człowiek w czyśćcu ogołaca się sam z błota, brudu, kurzu, a niekiedy z ogromnych „tobołów szmat", w które zdołał się przyoblec na ziemi.
Sąd szczegółowy
Dusza po śmierci „otwiera oczy", budzi się z błędów, złudzeń, fałszywych wyobrażeń, gdyż staje wobec światła Bożej prawdy, i w niej zobaczyć może tylko to, co jest: rzeczywistość Bożej miłości do siebie i swoja odpowiedź — całe życie na ziemi. To jest stan nazywany sądem szczegółowym.
Im więcej było w człowieku miłości do Boga, tym jaśniej jest On odczuwany i pojmowany, jak gdyby bliżej obecny. A obecność Boga — to szczęście, które ogarnia i nasyca do granic wytrzymałości. Takim jest On, kiedy zbliża się do człowieka, jeżeli sam pragnie przyjąć swoje stworzenie.
Pan nasz usprawiedliwia nas i tłumaczy, ponieważ On i tylko On wie, jakie są możliwości natury każdego z nas, i wedle tej miary oczekuje odpowiedzi.
Teraz sądzę, iż rozumiesz, że życie w naszym świecie dla każdego z nas zaczyna się od innego stadium rozwoju miłości bezinteresownej, doprowadzonego do momentu śmierci ciała. I z tego „poziomu", czy też z tej „odległości" zacząć trzeba drogę powrotu do Pana, do miłości, do szczęścia doskonałego i wiecznego.
Czyściec — Bóg oczekuje nas z utęsknieniem
Na ziemi nazywamy czyśćcem stan oczyszczania się ze wszystkiego, co przeszkadza przyjąć miłość Boga całym sobą, czyli oddać się Bogu jako Jego prawdziwe dziecko, już na wieczność nierozłączną z Nim. Ale czyściec może być przedsionkiem nieba — w nim mieszka miłość Boga (gdyż cały świat duchowy, w tym i czyściec, ogarnięty jest Jego miłością) i odpowiadająca na nią nieskończona wdzięczność i radosne oczekiwanie człowieka.
Każdy człowiek wnosi ze sobą swój zasób miłości, i to jest tu jedyna własność — reszta to kajdany, łańcuchy i ciężary opóźniające dążenie do zupełnego oczyszczenia się z nieczystości dla wszystkich jasno widocznych, cuchnących, odrażających, budzących wstręt i przerażenie „właściciela". Gdybyście widzieli jak „wygląda" grzech!
Im więcej miłości, tym szybsze oczyszczenie, tym większa tęsknota i miłość — a pewność miłości Boga potęguje pragnienie bycia z Nim. Słyszałaś już, że czyściec jest jedynym „miejscem", gdzie istnieje cierpienie i szczęście razem. Tak, szczęście ze świadomości, że jesteśmy i byliśmy zawsze kochani, że On pragnie nas mieć i oczekuje nas z utęsknieniem, a cierpienie z powodu poznania siebie, istoty stworzonej do szczęścia, obdarowanej niezmiernie i niezasłużenie, a niewdzięcznej, głupiej, marnującej wszelkie okazje i szansę, szkodzącej sobie i innym.
Nie ma człowieka, który by nic nie roztrwonił z darów otrzymanych, ale Pan nasz wie, jak świat niszczył nas i tumanił, jak jedni drugim szkodziliśmy; dlatego usprawiedliwia nas i wybacza nam to, czego sami sobie wybaczyć nie możemy. On leczy nas swoim współczuciem, miłosierdziem, dobrocią. Szczególnie zaś wspaniałomyślny jest dla skrzywdzonych i dla tych, którym sam dał mało. Chorzy psychicznie i upośledzeni w jakikolwiek sposób mają całą Jego miłość i naprawdę można im zazdrościć pełni nagradzającej miłości Pana.
Talent
Wiedz, że każdy „talent" jest ciężką odpowiedzialnością wobec Pana. Darmo dany, powinien być darmo dawany, a więc obrócony nie na przynoszenie korzyści i chwały obdarowanemu, a na służenie nim braciom. Im mniej czerpiesz osobistej korzyści, tym większa jest w darze twoim chwała Boża, którą głosić powinien każdy Jego dar.
Świadectwo ludzi na Sądzie
30 XII 1968 r. Mówi Bartek.
— Ze mną było też tak (chodzi o wstyd za swoje „osiągnięcia życiowe" —po zobaczeniu ich w prawdzie), ale byli także ludzie, którzy świadczyli za mną; ci, których broniłem, towarzysze walki, przyjaciele — oni mówili o mnie dobrze, z miłością, z wdzięcznością za pamięć, za obronę ich imienia, i wszystko, cokolwiek zrobiłem dobrego, było też jawne. O wielu sprawach nawet nie pamiętałem ani nie przyszło mi do głowy, że są „ważne", bo działałem często spontanicznie.
Rany i blizny też „mówią", o ile nie ciągnięto z nich korzyści. Ale wiesz, co jest najważniejsze? Dla każdego! To, że się kochało to, co człowiek sam wybrał jako miłości godne. Im bardziej, wytrwalej, mocniej się kocha — pomimo wszystko — tym lepiej dla każdego człowieka. Nie wolno dać w sobie zabić miłości. To jest jak ogień, znicz. Gdy się go zgasi, pozostaje się w ciemności samemu ze sobą, dla siebie, „dookoła" siebie — to już lepiej nie żyć. Widzisz, w moim życiu „pomimo wszystko" było bardzo ciężkie i długotrwałe. Nie szedłem, a „wlokłem" się, wreszcie czołgałem już po ziemi, ale ze światłem, tak jak żołnierz z bronią. I to było ważne.
— Czy matka pomagała ci?
— Matka stała przy mnie, jak twoja przy tobie, i rodzeństwo, ale też ilu jeszcze. A wszyscy z miłością, z chęcią pomocy. Oni mówili o tym, co dobre we mnie, lecz ja sam wiedziałem aż za jasno, co było złego, i to było wstydem. Sam byłem twórcą brudu, z którym przyszedłem. Wiesz, to jest koszmar. (...)
Zdziwiłam się, że Bartek radzi mi unikanie pewnej osoby, rzeczywiście niezbyt mi przychylnej.
— Prawdą jest, że nie jestem zbyt życzliwie nastawiony do tych osób, które są ci nieżyczliwe lub w inny sposób utrudniają ci życie. No trudno, my tu nie jesteśmy tak zupełnie „wyprani" z ludzkich uczuć. Natomiast pomagam tym, którzy tobie pomoc okazują i oni mają moją wdzięczność i pamięć. No to tak, jak w rodzinie — masz brata.
Piekło nie jest karą —jest wyborem!
22 IV 1969 r. Mówi Bartek.
— Myślałaś też o Niemczech i braku sprawiedliwości Bożej. Przykro mi było, że możesz takie myśli dopuszczać.
— Czy ty nie myślałeś podobnie?
— Przepraszam cię. Prawdą jest, że myślałem identycznie, i jeszcze gorzej, ale widzisz, ja cię stawiam wyżej. Tyś nie powinna takich myśli przyjmować. Jak Bóg może „kochać Niemców bardziej niż nas", i dlaczego sądzisz, że te powojenne lata „są dla nich premią, nagrodą za zbrodnie", a „ci, co zdążą umrzeć, są rozgrzeszeni, nie ukarani"? I to ty, wiedząc już tyle — od nas? Chyba nie chcesz zrozumieć, jak wygląda człowiek, który umiera w stanie zbrodni, zakamieniały?
Śmierć w stanie zbrodni
Przecież taki człowiek już nie jest w stanie żałować, już się rozgrzeszył, zapomniał, odpuścił sobie sam — a zbrodnia trwa. Choćby mu odpuścili ludzie zamordowani przez niego, Bóg się za nimi ujmuje. Obecność Pana, to jest światło, jasność, prawda. To jest to: „Kainie! Gdzie jest twój brat, Abel?"
Ja to już „widziałem". Staje w obecności Bożej, w pełni prawdy człowiek, który nie może zaprzeczyć, który musi powiedzieć prawdę o sobie: „Zapomniałem o setkach mych braci, Abli. Nie byli warci mego niepokoju, nie mącili mi snu".
Nie Bóg sądzi ludzi. On jest obecny. A człowiek znajduje się nagle wobec rzeczywistości realnej, bezwzględnej — Dobra, o którym sądził (taki człowiek), że nie istnieje, i tym kryterium ma zmierzyć swoje życie.
Miłość Boga jest nieskończona, jest pełna i stała dla wszystkich. I spotyka się z nią każdy. Kto tak jak ja był pozbawiony miłości, głodny, spragniony, przeżywa tu szczęście, które was zabiłoby swoją potęgą. Ale człowiek, który deptał, unieszczęśliwiał, upadlał, zabijał innych ludzi, spotyka się z miłością Boga — do nich! Widzi, że niszczył to, co Bóg ukochał. Walczył z Miłością, zaprzeczał Miłości. Jeżeli wtedy jest zdolny żałować, zrozumiawszy co zrobił, może być uratowany, lecz człowiek, który swoje zbrodnie zatarł, zapomniał, który jest nawet z nich dumny — bo i tak bywa — nie zobaczy nic poza „murem", którym się sam od Miłości oddzielił. I ten „mur" przyjmie jako sprawiedliwy.
Zrozum, że każdy dzień bez żalu, bez pokuty oddziela ich coraz bardziej od Miłości. „Żal w godzinie śmierci" — to zrozumienie i pragnienie zadośćuczynienia, wyrównania, „okupienia" swoich win czy zbrodni. Wtedy Bóg dodaje do możliwości ludzkich swoją miłość. To jest czyściec. Ale to jest Jego królestwo; jest nadzieja, ratunek, uratowanie przez Miłość. Jednak „żal" nie powstaje tam, gdzie została zabita miłość, wyplenione współczucie i miłosierdzie. Tam króluje nienawiść, pogarda, cynizm i pycha, i człowiek przynależny jest im. W obecności Boga odczuje tylko przeraźliwy strach, zagrożenie swojego istnienia duchowego. Nie będzie mógł znieść, wytrzymać siły prawdy, miłości, dobra — Boga.
Was przed tą nieskończoną potęgą chroni tylko Jego wola pozostawienia wam możności wyboru. Ale tylko za życia człowieka w materii jest on „osłonięty" jak gdyby przed Jego realną obecnością.
Widzisz, i my nie znieślibyśmy pełni mocy Jego Istoty. Ale On udziela się nam wedle naszej możliwości przyjęcia szczęścia — w pełni! A wszystko, co jest w nas — Jego: zdolność kochania piękna, prawdy, sprawiedliwości, zdolność przyjęcia i zrozumienia Jego praw, Jego miłosierdzia, Jego przyjaźni (tak!) i dobroci — wszystko to rozwija się i wzrasta. Dlatego mówimy ci, że tu jest wieczny ruch, nie tyle doskonalenie się, ile dojrzewanie.
Jak jednak moglibyśmy tu być, gdybyśmy w okresie życia na ziemi wyhodowali w sobie wszystko, co nie jest Jego, co Bogu zaprzecza, i co jest kłamstwem? Bo to, co nie jest Jego, jest „nasze", a „nasze" to znaczy fałszywe, kłamliwe — skoro w rzeczywistości wszystko, co mamy, jest — od Niego, dane nam — na życie. Jak te talenty z przypowieści: cokolwiek z tego uznamy za swoje, będą to talenty ukradzione, przywłaszczone sobie. Tłumaczę ci to tak dokładnie, bo chcę, żebyś zrozumiała dobrze, że wszystko, co nazywamy „mam" czy „jestem", np. zdolna, lepsza od innych, mądrzejsza itp. — jest kłamstwem. Im większa pycha, tym większe kłamstwo.
A teraz spójrz, czym są obecnie Niemcy jako naród. Żyją w kłamstwie, w straszliwym samozakłamaniu, w samozachwycie. Pogrążyli się w pysze, cynizmie i obłudzie. A tymczasem tu, u nas w niebie, w obecności Boga to, co jest Jego, rozkwita, wzrasta i pięknieje oczyszczając się, ale to, co jest kłamstwem, „przywłaszczeniem", zaprzeczeniem — ginie, przestaje istnieć. W obliczu Pana kłamstwo musi zginąć. W obliczu Prawdy nie może istnieć jej zaprzeczenie. I każdy z nas stając przed Bogiem jest tego w pełni świadomy. Wtedy „rozumie się" wszystko.
Bóg jest Światłością sumień! Wszystko, co w nas jest — Jego, śpiewa ze szczęścia, rozpromienia się, spieszy ku Niemu, aby połączyć się ze swoim Źródłem i Życiem, a to, co fałszywe, kłamliwe, „nasze", pragnie się odrzucić, zniszczyć, zedrzeć z siebie, aby nie hamowało, nie plamiło, nie opóźniało (bo już się wie, że to właśnie jest przeszkodą, obciążeniem, złem w dążeniu do szczęścia nieskończonego — do Boga!).
Ale pomyśl sama, jeżeli w człowieku jest przewaga lub prawie samo „własne", skradzione, przywłaszczone sobie, i człowiek ów utożsamia się z tym wszystkim, nie jest zdolny nic odrzucić, bo wszystko posiadł i trzyma (jak skąpiec skarb): swoją „wielkość", „sławę", „zdolności", swoją „wyższość nad innymi", swoją nienawiść, swoją pychę i wielkie wyobrażenia o sobie, jednym słowem swoje kłamstwo, i tych iluzji pozbyć się nie chce — nie może żyć w obliczu Boga, bo musiałby przestać istnieć (jako taki, jakim się ukochał, jaki się sobie podoba i jakim chce się widzieć). Wybiera siebie i... ratuje się ucieczką, jak najdalej od Prawdy. Tak samo czyni nienawiść: musi uciec, aby móc nadal istnieć — jako nienawiść.
Jeżeli człowiek tak silnie utożsamił się z zaprzeczeniem Miłości, służąc nienawiści, zniszczeniu i śmierci, a więc nieustannie zaprzeczając Bogu — jak może stanąć przed Nim, swoim Stwórcą i powiedzieć: „Odpłaciłem Ci nienawiścią za miłość, niszczeniem za istnienie, śmiercią za życie!" — „Dlaczego...?" — i na to nie ma odpowiedzi... Bo widzisz, żaden człowiek wolny tak postąpić nie może. Tak jak to robili np. Niemcy, postąpić może tylko niewolnik, który się zaprzedał. Sprzedał sam siebie na wieczność całą za marne, głupie, krótkotrwałe kłamstwa, iluzję władzy, siły, znaczenia, bogactwa, zaszczytów czy innych przynęt. I chce je mieć, zachować, „bo cóż mu pozostanie...?"
W obliczu Boga — aby się „nie stracić" — ma tylko jedno pragnienie: uciec, nie poznać prawdy, nie przyjąć jej, pozostać w kłamstwie, w nienawiści, ale przy „swoich" złudzeniach, „być sobą". Tam nie ma żalu, skruchy, wstydu za swoje postępowanie, bólu z powodu cierpień zadawanych innym. Jest tylko strach — o siebie, myśl tylko — o sobie, przerażenie. Jedno pragnienie: ucieczki, ukrycia wszystkiego, co „swoje", zachowania swego istnienia nawet za cenę wiecznego oddalenia się od Światła, Prawdy i Dobra. I tylko wtedy można je, tak spodlone, zachować! To jest „piekło" i ono istnieje. Wolałbym nie istnieć, niż istnieć — tak.
Piekło nie jest karą, jest świadomym wyborem woli ludzkiej według przynależności, jest istnieniem tych, którzy ukochali nienawiść, zniszczenie i upodlanie swoich bliźnich. Jest konsekwencją służby duchom ciemności, nieprzyjaciołom rodzaju ludzkiego, dobrowolnie wybranej za życia na ziemi. Ale to człowiek wybiera wbrew Bogu, a nie Bóg „karze" człowieka.
DZIEŁO MIŁOSIERDZIA. WSPÓŁPRACA
4 I 1982 r. Po lekturze „Dzienniczka siostry Faustyny" mówi ojciec Ludwik.
— Jest wolą Pana naszego i pragnieniem Jego serca, aby siostra nasza, Faustyna, wzięła udział w pomocy naszej dla was. Dlatego pragnął Pan, abyś poznała dobrze ją samą i wszelkie Jego pouczenia, które zapisywała, aby służyły m.in. takim ludziom jak ty, którym jest trudno radzić sobie bez stałego kierownictwa i pomocy.
W twoim rozumowaniu jest ten błąd, że nas (ani Pana) nie „odstrasza" ani też nie „brzydzi" wasza niedoskonałość, a przeciwnie, przyciąga, ponieważ rośnie wtedy nasze współczucie dla was i gorąca chęć pomożenia wam. Nie pomaga się wielkim, silnym, zdrowym, pewnym siebie i zarozumiałym, ale każdy natychmiast pospieszy z pomocą choremu i słabemu lub płaczącemu dziecku. Takim właśnie małym dzieckiem, które zginęłoby dawno bez pomocy Pana, wydajesz się nam ty, a ponieważ tak zupełnie nikt i nic cię nie broni przed wszelkimi zagrożeniami, obrońcą twoim stał się sam Pan. Dlatego nie żałuj, że jesteś taką, jaką jesteś, i że takie właśnie są warunki, w których Pan cię umieścił, bo Jego współczucie, miłość i opieka zastąpią ci wszystkie braki. „Masz obrońcę Boga", a więc przyjmij siebie samą, jaką jesteś teraz i nie kłopocz się więcej o siebie. Pan nie pragnie w tobie drugiej Faustyny. Pan chce cieszyć się tobą i wedle twoich możliwości prowadzić ciebie. A twoja droga jest drogą służby ochotniczej i dobrowolnej. Na tej drodze Pan nas z sobą spotyka dla celu, jaki jest bliski i nam, i tobie, ale także Jego świętemu Sercu: jest nim oczyszczenie i odrodzenie ludzkości, która umiera z rozpaczy, w jakiej pogrążyła się przez grzech i wyjścia znaleźć nie umie, bo nie wie, co jest przyczyną jej strasznej choroby. Omotana i zaślepiona przez nieprzyjaciela Boga próbuje się leczyć przez coraz gorsze trucizny. Gdyby nie niezmierzone miłosierdzie Boga, nad zniszczoną ziemią rozległby się prędko szyderczy śmiech szatana, ludzkość zaś cała przepadłaby na zawsze w jego czeluściach, pokonana, wydarta Miłości, unieszczęśliwiona na wieczność, przeklinająca własne istnienie i nie mogąca nie istnieć.
Pan daje wam wolną wolę, ale nie opuszcza swojego stworzenia, zwłaszcza tak słabego i bezradnego. Zło co prawda opanowało rządzących — służą mu władza, bogactwo, pycha i „mądrość" ludzka — ale wzywają pomocy i o ratunek błagają cierpiący, mordowani, umierający w mękach głodu, tortur, strachu i niedoli. Oręduje Kościół wraz z Królową nieba i ziemi, Matką naszą. Wciąż nowi męczennicy „zastawiają" ludzkość przed sprawiedliwością Boga, osłaniając siebie i świat cały Krwią Chrystusową.
Dlatego Pan, będąc sprawiedliwym dla winnych, okaże miłosierdzie swoje całemu stworzeniu — ocali ziemię, a każdemu żałującemu gotów jest przebaczyć. Jest to ostatni czas głoszenia miłosierdzia Bożego. Siostra Faustyna jest kamieniem węgielnym tego dzieła. Pan tak zamierzył, a ponieważ ofiarowała się Jego zamierzeniom jako ofiara zupełna, z pełnią oddania i zaufania i stała się okupem niejako za wszystkich, Chrystus, Pan nasz, ukochawszy ją nieskończenie daje jej udział w zbawianiu świata przez cały czas życia ludzkości. Teraz jest pora najpilniejszej potrzeby, aby ludzie uwierzyli miłosierdziu Bożemu, ponieważ na nic innego liczyć nie mogą.
23 II 1979 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Królestwo Chrystusa nie przypomina ziemskich. Ono opiera się na miłości Boga do nas i nas do Niego. W Jego planach dla ludzkości służymy Mu wykorzystując wszelkie nasze możliwości, a ponieważ one są z Niego, więc są nieskończone i nie ma dla naszej pomocy wam niemożliwości poza tą, którą stwarza wasza wola, jeśli nie jest poddana Bogu i oświecona Jego jasnością.
Siostra Faustyna wykonywała wolę Chrystusa przez całe swoje ziemskie życie, które stało się ofiarą całopalną i złączone z Panem — kamieniem węgielnym Jego dzieła miłosierdzia w naszych czasach. Teraz, kiedy miłosierdzia potrzebuje cały świat, kiedy wszystko co dobre słabnie i staje się bezsilne wobec wielkości zła, teraz jedyną waszą nadzieją jest miłosierdzie Boże litujące się nad ślepotą ludzką i bolejące nad nieskończonymi cierpieniami bezbronnych i bezradnych najbiedniejszych Jego stworzeń, deptanych przemocą rozpasanego w bezkarności zła.
Do tych ludzi, także świeckich, którzy oddali swoje życie do dyspozycji — Bogu
Powiedz ludziom, niech nie gardzą i nie lekceważą słowa Bożego, by nie byli winni upadkowi tych słabych, do których ono dojść powinno, by podtrzymać ich i nawrócić ku Jego owczarni. Nie jesteście bardziej kochani niż oni, ale o wiele bardziej odpowiedzialni przed Panem, bo otrzymaliście o wiele więcej niż oni — za darmo, nie będąc lepszymi — a chcecie zatrzymywać miłosierdzie Pana, zakopując i kryjąc to, co przekazywać macie. Zapominacie, że do służby potrzebującym Słowa powołał was Pan, a nie dla dogadzania wam w waszej próżności. Jego wszystkimi darami zostaliście obdzieleni dla pomocy tym, którzy ich nie otrzymali. Ale dary Jego to ogień, to pochodnie gorejące, które oświetlać mają wspólną drogę ku Niemu; kto je zatrzymuje dla własnego użytku, dla chwały własnej, tego spopielić mogą. Przypominam wam przypowieść o talentach, a także to, że dary są i będą zawsze — Jego, więc w każdej chwili dnia i nocy pamiętajcie, że dysponujecie Jego własnością. A On — to Miłość, Miłość darząca, uszczęśliwiająca, podtrzymująca, łaskawa, hojna i miłosierna; jeśli nie jest taką, nie z Boga pochodzi. Dlatego że nie jesteście zdolni do takiej miłości (której sami pragniecie, o którą prosiliście wielekroć i którą On wam z miłości ku wam daje), dlatego musicie iść z Nim w każdej sekundzie życia, z Nim i nigdy inaczej. Innego wyjścia dla was nie ma.
Pan traktuje was poważnie, bo Jego dziećmi jesteście, bytami duchowymi, nieśmiertelnymi, stworzonymi z Jego natury (bo nic poza Nim nie istnieje). Jeżeli prosicie — otrzymujecie, czego pragniecie — daje wam, ale nie jesteście niemowlętami: musicie rozumieć, o co prosicie. Do waszej dyspozycji Pan pozostawia największą energię wszechświatów — swoją miłość. To dosyć, by ziemię przemienić w jednej chwili w królestwo Boże, jeśliby było w was dość dobrej woli. O tę dobrą wolę służenia Panu musicie prosić, lecz trwając w Nim, stale i czujnie. Bez głębokiego złączenia się z Chrystusem, szczerego, poufałego, pełnego ufności, pokory i uciszenia, bez słuchania Jego słów i wykonywania ich, bez pragnienia zrozumienia Jego planów i Jego wskazówek — nie zrobicie nic, zmartwiejecie.
Łaski Boże, to pokarm niezmiernie posilny, dany dla pokonywania ciężkiej drogi, na trudy i wysiłki. Mówiąc współczesnym językiem jest to „napęd rakietowy". Co stanie się, jeśli go użyjecie do starego lub słabego motoru, np. motocykla — rozsadzi go, zniszczy. To przenośnia, ale pamiętać musicie, że wasze życie z waszej własnej woli stało się służbą (nie inną niż w trudnej i ciężkiej regule zakonnej, lecz różną). Tu regułą jest bezpośrednie kierownictwo Pana — ku Jego celom, ku którym powołuje was każdego dnia. Warunkiem takiej służby jest (pomijając dobrą wolę) słuchanie i posłuszeństwo rozkazom Pana. Ku temu musicie dążyć z całej mocy duszy. Lecz jeśli nie słyszycie w danym momencie, jeśli nie wiecie od razu w danym przypadku, natychmiast...? Bardzo proste — działajcie tak, jak robiłby to Chrystus: z miłością, delikatnie, nie raniąc nikogo, czule i z całym zainteresowaniem, ponieważ Pan nasz nigdy nikogo nie zlekceważył, a szanował w każdym dziecko Ojca — w celniku, jawnogrzesznicy, a nawet w zdrajcy, jakim był Judasz.
Każde postępowanie inne od Chrystusowego psuje Jego plany, deformując Jego obraz w oczach ludzkich. Nie tego chyba chcecie? I jeszcze jedno. On jest cierpliwy, przebaczający i bezgranicznie miłosierny także i dla was, ale z wami dzieli się swoimi pragnieniami, uważa więc was za przyjaciół swoich. W przyjaźni konieczne jest zrozumienie i wzajemna troska. Jeśli On troszczy się o was, kocha was tak niezmiernie i wciąż obdarza, wy z kolei powinniście rozejrzeć się za tymi, których On kocha szczególnie. Bo kocha cały świat. O tym mówią słowa Pańskie po to, aby łatwiej było odnaleźć obiekty troski Pana naszego i dać im słowa otuchy, zachęty i czyny miłości (Mt 25, 35-36).
Służba Bogu nie może być połowiczna lub byle jaka
10 V 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Pragnęlibyśmy, abyście wszyscy zaczęli żyć pełnią życia z Panem. Wtedy, rzecz naturalna, rozwijają się wszystkie dary, w które Pan was zawczasu uposażył lub które w miarę zdolności przyjęcia ich będą wam dane — dla lepszej służby a przecież tego chcemy wszyscy prawda?
Smutno jest widzieć, jak ograniczacie się z lęku przed nieznanym. Zostając przy tym, co już znane i uznane, ograniczacie moc działania Pana i zubożacie się, a przez to umniejszacie bogactwo i rozmach rozwoju całego ludu Bożego. Tak jest, niestety, przy czym lęk przed „nowym", a w rzeczywistości przed życiem w pełni chrześcijańskim, owocnym, radosnym, ale zobowiązującym do wzmożonego wysiłku, istotnie służebnym, wciąż rosnącym ku Bogu — ów lęk osłaniacie wiernością tradycji, ascezą (unikanie sensacji i „ekscesów"), przywiązaniem do reguły itp.
Zależnie od sumienia zawsze wytłumaczenie się znajdzie, ale prawdą jest kryjąca się, nie tylko w laikacie, oziębłość, brak miłości prawdziwej, a więc rosnącej, poszukującej zbliżenia z Bogiem przez wszystkie dostępne środki i drogi.
Drugą bolesną przyczyną jest brak ufności. Nie możecie zawierzyć Panu na tyle, aby przypuścić, że On ufającego nie zawiedzie, że On żyje w was, czuwa i strzeże przed zbłądzeniem, że On daje dobre dary dzieciom swoim. To jest ten najciemniejszy grzech dzisiejszego pokolenia: brak zawierzenia, życie „na własną rękę" wedle własnej woli i rozumu — nawet w służbie Panu.
Dlatego wy — proszę, mów to wszędzie — starajcie się żyć całkowicie „z ręki Boga", w każdym dniu i sytuacji oddawajcie Mu swoją wolę i usiłujcie Mu ufać zawsze. Proście za siebie i innych. Los naszego narodu zależy teraz od waszego ufnego podporządkowania się Jego woli co do was, od waszego przekonania, że On o wszystkim wie i wedle swej woli i planów dopuszcza „dobro" i „zło". A nic nie dzieje się przypadkowo; zapewniam cię, że żadna „polityka ludzka" nie triumfuje bez Jego zezwolenia. On jest obecny we wszystkich waszych „nieszczęściach", kształtując was przez nie, oczyszczając i wypróbowując — bo taki jest właśnie przebieg życia ludzkiego, a i narodowego, wtedy kiedy On raczy sobie wybrać któryś z nich dla swego szczególnego celu.
Służba Bogu nie może być połowiczna lub byle jaka i wymaga pełnego poświęcenia się, jeśli ma być owocna, lecz nie jest wtedy smutna, żałosna, nieszczęśliwa, a przebiega w pełni szczęścia, radości, przyjaźni z Bogiem i z Jego wyraźnym działaniem. Rozważ sobie w kontekście tego, jak Pan ratuje was z pułapek i knowań. Oddawajcie Mu siebie i kraj, proście za innych, przepraszajcie za wspólne winy i żyjcie wedle jego wskazań, a On was nie opuści i wyprowadzi z niewoli.
Pan chce przestawać z każdym
Wracam do twoich pytań. Myślisz o objawieniach prywatnych ś.p. p. Anny B. W przeważającej części są prawdziwe, zwłaszcza nauki Pana. Mogą one pomóc ludziom o podobnej do niej psychice i dlatego przydałoby się ich ogłoszenie.
Pan nasz chce, aby takie rozmowy z Nim, przez które On doprowadza ludzi do świętości — każdego indywidualnie i stosownie do jego natury — były wiadome, gdyż one ośmielają was do szukania Go w swoim życiu i słuchania Go. Chrystus Pan pragnie, aby wiadome było, że On chce przestawać z każdym, nie tylko z „duszami wybranymi"; dlatego teraz specjalnie często zwraca się do ludzi świeckich, zwyczajnych, niczym się nie wyróżniających. Pan nasz od każdego człowieka pragnie odwzajemnienia miłości.
Sądzę, że należałoby zająć się opracowaniem tego „pamiętnika duszy". Wiem, że trudno ci jest zrozumieć jej psychikę, ale Bóg rozumie każdego z was, bo On sam was wyposażał na życie, a potem wedle tego wyposażenia prowadzi. Ty nie musisz być podobna do niej — przeciwnie, masz być sobą — ale twój stosunek do Pana powinien być, i może, równie bliski, codzienny, zwyczajny. Proś o to.
Pragniesz wiedzieć, czy ona (A. B.) jest tutaj. Tak, oczywiście. Przecież pragnęła być z Panem i starała się o to. Czyż zdarzyło się kiedyś, żeby On takie pragnienia odrzucił?
JEDYNYM SCHRONIENIEM JEST MIŁOŚĆ PANA
(Kto żyje w Miłości, wydziera złu wciąż nowe przestrzenie)
1—3 VI 1982 r. Po mojej refleksji nad własną niewdzięcznością za dary Boże i nienasyceniem „ włącza się" ojciec Ludwik.
— Masz rację, ale już Augustyn to zauważył, że człowiek „nie mieści się w sobie". Jego głód sięga innych wymiarów i zaspokojenie znajduje dopiero w miłości Boga. Jeśli jednak zaufa zupełnie (tak jak powinien) miłości Boga do siebie — żyje w niej, już świadomie, tu u was.
— Łatwo to powiedzieć, jak się już jest tam i wszystko rozumie się jasno.
— Tak, rozumiem cię: chcesz powiedzieć, że tam, czyli u nas, każdy jest bezpieczny, chroniony, otoczony miłością, pewny jej na zawsze, u was zaś miłość Boga przed niczym nie chroni. Tak sądzisz? Chroni ona nie tylko każdego z was, ale cały świat i ludzkość przed zgubą. Każdy wasz oddech, każda myśl, każdy odruch miłości jest Bogu wiadomy, jak matce ruch jej nie narodzonego jeszcze dziecka. Bo tak naprawdę rodzimy się dopiero tu, Bogu na chwałę. Miłość Bożą posiadacie też w pełni, chodzi o to tylko, abyście wyszli z niemowlęcego pragnienia bycia głaskanym, pielęgnowanym, całowanym i pieszczonym, i stali się zdolni do odpowiedzi Bogu. Partnerami swymi nas uczynił — pragnie odpowiedzi. Chce Pan nasz, abyście świadomie i dobrowolnie decydowali o sobie, ale pragnie naszej miłości od każdego i zawsze, jak matka od dziecka, chociaż jej nie żąda i o nią się nie upomina.
Jeśli myślisz o „atmosferze ziemi", masz rację. Tu istnieje i działa zło; nie samodzielnie i wszechwładnie, bo Bóg nie dopuszcza tego, ale poprzez każdego z was. To, co nie jest w was nasycone Bogiem, poddane mu, poddane miłości bezinteresownej, nie jest niczyje: tu władzę obejmuje lub może w każdej chwili objąć duch zła i nienawiści. Chrystus Pan ten teren „niczyj", pole polowań na was nazywa „światem". Mylą się ci, którzy sądzą, że schronieniem są klasztory, pustelnie, odsunięcie się od „świata". Jedynym schronieniem jest miłość Pana. Kto w miłości żyje, może bezpiecznie chodzić w „świecie"; mało — może walczyć i zwyciężać. Kto żyje w Miłości, wydziera złu wciąż nowe przestrzenie, wprowadza Pana na tereny dotąd przez Niego nie zdobyte. Potrzebują one bowiem widomego świadectwa. Wy nim od wieków jesteście, coraz to nowi dla nowych pokoleń. Czy nie widzisz piękna tej walki i cudu żywej obecności Boga w was? Czy to cię nie zachwyca? Czyż może być piękniejsze pole działalności człowieka?
O Polsce —
„teraz jesteście odpowiedzialni za to, czy ocalone zostaną wartości najwyższe: dobra moralne"
Stany, które przechodzicie teraz wszyscy, są znane życiu wewnętrznemu, jak kamienie na drodze, o które już wielu przed wami otarło sobie nogi, potknęło się, a nieraz i ciężko pokaleczyło; ale też podniosło się i poszło dalej, jak i wy pójdziecie.
Napór duchów zła i nienawiści jest zawsze tym silniejszy, im słabszy jest człowiek. Teraz hulają one po Polsce, obiecując sobie wiele zdobyczy, a jednak zawiodą się, bo Pan nasz tym bardziej zasila was swoją mocą, im słabsi i bardziej bezradni jesteście. Według ludzkich kryteriów ocena rzeczywistości w Polsce jest zła, dla wielu rozpaczliwa i beznadziejna. Co w takich sytuacjach czynią ludzie, robią i obecnie. Jedni porzucają natychmiast kraj biedny, inni gromadzą co tylko mogą dla siebie, wielu widzi okazję do rabunku i robi to. Wyobraźcie sobie, że pali się wasza kamienica. Działania ludzkie będą podobne, ale zawsze znajdą się też inni, którzy płomienie gaszą, nie tylko zaprawieni do tego fachowcy, ale i ochotnicy. Od tego, jak cenią palący się dom, zależy, ilu ich stanie do ratowania.
Pali się Polska, może zginąć, jeśli nie staniecie w jej obronie. Porzucając przenośnie, zginąć może to, „co Polskę stanowi" — jej własna hierarchia wartości moralnych oparta w całości na uznaniu Boga; wtedy reszta rozsypie się jak próchno. Do was należy ocalenie całego domu, a nie wyciąganie zeń swojej własności lub uciekanie z ukradzionym dobrem, którym są: prawie darmowa nauka i studia wyższe, jeśli się społeczeństwu po ukończeniu ich nie służy, a także wycofanie się psychiczne do odgrodzonego azylu własnych, możliwie przyjemnych spraw.
Bóg liczy na was, tych, którzy uznają Go swoim Panem. Zasila was, wspomaga i w miarę waszej odwagi, miłości i ofiarności kieruje w miejsca, gdzie staniecie się najpotrzebniejsi.
Nakreśliłem panoramę bitwy, terenu Polski, na którym decyduje się los milionów ludzi, bo i przyszłych pokoleń. Teraz wy jesteście odpowiedzialni za to, czy ocalone zostaną wartości najwyższe — dobra moralne. Ale to są już dobra Pana naszego złożone w waszym kraju. Dlatego walczycie o skarby Boże.
Uwierzcie, że cierpienia są lekarstwem duszy i nigdy Pan nie daje ich bez przyczyny
15 I 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Przypominam, że podstawą stosunku Bóg — człowiek jest synowskie zawierzenie Ojcu i pełne zaufanie do Jego dla nas miłości i miłosierdzia, które nam Syn, Jezus Chrystus, objawił jasno. Trzeba zawierzyć i ufać bezgranicznie Temu, który życie swoje dał za każdego z nas. Ufność ta obejmuje nie tylko każdego z was osobiście, ale powinna opierać się na pełnym zaufaniu w Jego prowadzenie i opiekę nad każdym człowiekiem w życiu i śmierci. Musicie silnie uwierzyć, że ten, który umiera, umiera w czasie i usposobieniu dla niego najlepszym, że żadne zewnętrzne objawy fizyczne — maligna, skleroza, brak przytomności — nie dotykają ducha ludzkiego, a cierpienia są lekarstwem duszy i nigdy ich Pan nie daje bez przyczyny. Nie tylko oczyszczają człowieka, ale mogą być jego jedyną szansą na zyskanie miłosiernego przebaczenia Boga; mogą obudzić wyższe — zagłuszone przez złe życie — wartości ducha, zniszczyć mur egoizmu, oderwać od obłędnej pogoni za ułudą, np. kariery, władzy, posiadania itp., i zwrócić ku prawdzie, nawróceniu, pojednaniu z Panem.
Cierpienia ofiarowane Bogu mogą ocalić od zguby cały świat, a nie tylko pojedynczych ludzi, zaś ofiarowującego je przywieźć natychmiast w ramiona Boga. Dla wielu daje je Pan jako dar męczeństwa — braterstwo z Jezusem w konaniu i śmierci; tak jak inni zawierają je przez ubóstwo, życie ukryte bez skarg i narzekania, służbę samarytańską, życie bezdomne (porzucenie wszystkiego, co bliskie i drogie sercu), życie w posłuszeństwie i modlitwie, głoszenie słowa Pana i posługiwanie Mu. Kościół przez wieki powtarza i spełnia w swoim Ciele Mistycznym żywot ziemski Boga-Człowieka (bo w Jego naturze boskiej jest on nieskończony, tak jak nieustająca jest ofiara śmierci Chrystusa Pana za rodzaj ludzki).
Bóg sam przyjął naturę ludzką, by odkupić znieprawionego człowieka, ale Kościół — lud Boży — w całości swojej podąża śladami Pana, aby nieustannie upodabniając się do Niego przekraczać bramę królestwa i jednoczyć swe drobne, ludzkie wysiłki z gorejącą Obecnością we wspólnej spełnionej miłości.
Jest to droga jedyna, wskazana nam całym życiem Jezusa Chrystusa, droga odzyskanego synostwa, wiary, ufności i miłości.
Każdy z was przyspiesza budowę królestwa Bożego lub ją opóźnia
25 IX 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.
— My nie jesteśmy świadomi stanu waszych sumień. Tylko Bóg zna je dogłębnie i w pełni. Jesteśmy przy was, znamy wasze kłopoty, niedostatki i cierpienia, ale głębia waszych dusz jest miejscem spotkania z Bogiem i tylko On może swoje własne stworzenie zrozumieć i wytłumaczyć. Nie śmielibyśmy próbować wglądać w tajemnicę porozumienia pomiędzy Bogiem a każdym z was.
Wiem, co myślisz do nas i o nas, bo myśl jest mową. Wiem o wszystkim, co piszesz, mówisz i myślisz o naszych wspólnych pracach i o wszystkim, co dotyczy naszej współpracy teraz i w przyszłości. Lecz twoja wolna wola może — jeśli zapragnie tego — zmienić nasze plany i odrzucić współpracę. Każdy z was przyspiesza budowę królestwa Bożego lub ją opóźnia.
Pan dał nam, ludziom, wolność prawdziwą, pełną i nie narusza jej nigdy. Nawet gdy wy oddajecie Jemu swoje życie, gdy oddajecie się „w niewolę Maryi" — musicie chwila po chwili tę decyzję potwierdzać, ponieważ żyjecie w czasie teraźniejszym, a oddanie stało się przeszłością. Każda chwila jest nowym czasem i można w niej swoją decyzję potwierdzić lub cofnąć.
Przez stałe praktykowanie wyboru pozytywnego utrwala się i umacnia w was trwałość decyzji oddania się Bogu i może wreszcie stać się predyspozycją stałą. Wtedy dopiero Pan nasz może liczyć na was; i taka formacja duchowa jest powinnością każdego człowieka, jego dojrzałością duchową.
Powierzaj się Maryi
Wiesz o tym, że prawdziwa walka duchowa toczy się o to, byśmy stali się rzeczywiście — Jego własnością, Jego odzyskanymi dziećmi, świadomie i gorąco oddanymi Ojcu. Jedyną, która od chwili poczęcia była własnością Pana z całej mocy woli i serca, była Maryja Panna — najpiękniejszy kwiat rodzaju ludzkiego.
Ona pomaga teraz każdemu i zawsze, gdy się Ją wzywa. Musisz być całkowicie pewna, że jesteś słyszana i że Matka natychmiast z pomocą ci pospiesza. Zaś pomoc Jej kruszy wszelkie pęta i przerażeniem napawa złe duchy, nawet najpotężniejsze.
Powierzaj się Maryi stale sama, a także oddawaj Jej innych ludzi.