Lackey Mercedes Dickcia(z txt)

MERCEDES LACKEY

Dickcia

(SKilty)

Wstrętne, rozlegały się narzekania Dickci w myślach Dicka. Kotka zwinęła się trochę ciaśniej na jego barkach i z cichym, pełnym niesmaku miauknięciem zlizała krople oleistej mgły z futerka. Śmierdzące.

Dick White musiał się z tym zgodzić. Otoczenie portu kosmicznego Lacu’un było bardzo nieprzyjemne, a ponury, mglisty dzień sprawiał, że wyglądało ono jeszcze gorzej. Na nędzne, tandetne i zniszczone.

Wszystkie znajdujące się tutaj budowle - każda z dwudziestu! - zostały zaprojektowane i zbudowane przez przybyszów spoza tego świata; wybudowane z prefabrykatów, wykonanych z odpadów, pomalowane obłażącymi farbami w różnych odcieniach szarości i zieleni, z krzykliwymi, neonowe jaskrawymi holograficznymi szyldami, które (niech dzięki będą Duchom Przestrzeni Kosmicznej!) przygaszano na dzień, tak że wyglądały jak ledwo widoczne kolorowe duchy. Było tu sześć barów, dwa przybytki gry, kaplica prowadzona przez neojezu-itów, noclegownia Zreformowanej Armii Zabawienia, pięć budynków administracyjnych, cztery sklepy i jeden dom, którego nazwy lepiej nie wymieniać. Wszystkie wyrosły, jak trujące grzyby po deszczu, w ciągu roku, który minął od chwili ogłoszenia, że zezwala się na handel z planetą i rasą Lacu’un. Nie było tu nic miejscowego pochodzenia; chyba że wyszłoby się poza Barierę.

A do tego, aby wyjść poza Barierę, przypominał samemu sobie Dick, musisz otrzymać zezwolenia podpisane przez wszystkich świętych i ich psa.

Kota, skorygowała Dickcia.

Dobrze, dobrze, pomyślał z ironicznym rozbawieniem w odpowiedzi, wszystkich świętych i ich kota. Tyle tylko, że oni tutaj nie mają kotów, a tych, które znajdują się na statkach kosmicznych, nie można brać pod uwagę.

Dickcia sapnęła z pogardą. Głupcy, stwierdziła, wygładzając językiem zmierzwiony fragment wilgotnego futerka, i w ten sposób rozprawiła się z całą cywilizacją, którą, w obecnej chwili, większość kompanii handlowych błagała na klęczkach o koncesje handlowe.

Cóż, obejrzeliśmy prawie wszystko, co tu jest do zobaczenia, pomyślał Dick i podrapał Dickcię za uszami. Kotka mruknęła z ukontentowania. Czy teraz jesteś zadowolona?

Zapolujemy? - zapytała z nadzieją.

Nie, nie możesz polować. Wiesz o tym bardzo dobrze. To świat klasy czwartej; musisz mieć pozwolenie na polowanie wydane przez miejscowych rozumnych, a oni nie dali nam zezwolenia nawet na kichanie poza Barierą. A tutaj jesteś cennym towarem, narażonym na catnap-ping, o czym świetnie wiesz. Raz zagrałem dla ciebie rolę rycerza w lśniącej zbroi, futrzana kulko, i nie chcę tego doświadczenia powtarzać.

Dickcia znowu sapnęła. Nie kochasz mnie.

Kocham cię aż za bardzo, utrapieńcze. Nie chcę, abyś skończyła w ładowni jakiegoś frachtowca-trampa.

Dickcia zaczęła mruczeć głośniej i tak długo poprawiała się na barkach Dicka, aż na tle szarego kombinezonu przypominała niekształtny, czarny futrzany kołnierz. Kiedy opuszczała statek - a często i na statku - była to jej ulubiona „grzęda”. Dick w końcu wymógł na płatniku dodanie ochraniaczy do wszystkich swoich kombinezonów - Dickcia czasami używała pazurów trochę nieostrożnie.

Kiedy człowiek wyruszył w kosmos, podążyły z nim koty; wkrótce stwierdzono, że są niezbędne. Okazało się, że nie tylko stare, znane ludzkości szkodniki, szczury i myszy, towarzyszą wymianie handlowej, lecz na każdym z nowych światów istnieją ich odpowiedniki. Ale kosmiczne koty znacznie różniły się od swoich ziemskich przodków. Twarda rzeczywistość wyglądała tak, że astronauci nie mogli pozwolić sobie na ulubieńców, o których trzeba dbać - potrzebowali partnera.

Stąd Dickcia i jej rasa, dzięki inżynierii genetycznej, stały się czymś więcej niż zwierzętami. Dickcia to BioTech Typ F-021, o przednich kończynach jak u szopa, bardziej przypominających krótkie i grube małe dłonie niż łapy. Gładka krótka sierść jest pozbawiona podszerstka, który liniejąc zatykałby filtry powietrza. Dickcia to myśliwy, który nie ma sobie równych. Dzięki odpowiednio przystosowanemu uchu środkowemu nie tylko nie szkodzą jej zmiany hiperprędko-ści i nieważkość, ale wręcz je lubi. I ostatnia rzecz, szczególnie ważna: większa głowa mieści bardziej rozwinięty mózg.

BioTech oddawał koty do adopcji, kiedy osiągnęły wiek sześciu miesięcy; były wtedy nie tylko samodzielne, ale i wychowane. W zakres wychowania wchodziła nie tylko nauka poruszania się w stanie nieważkości, korzystanie z urządzeń sanitarnych załogi, lecz i postępowanie w razie alarmu. Dickcia miała własny skafander kosmiczny tak jak wszyscy pozostali członkowie załogi; była to przezroczysta twarda kula z pleksiglasu, podobna do niewielkiej kapsuły ratunkowej. W środku znajdowała się łatwa w obsłudze klawiatura kontrolna, umożliwiająca szczelne zamknięcie i napełnienie powietrzem. Kotkę cechowała prawdziwa obsesja na punkcie skafandra; musiała mieć go zawsze przy sobie; w razie czego ciągnęła go za sobą na lince, więc znajdował się zawsze w tym samym pomieszczeniu, co i ona. Dick szanował jej obsesję; każdy dobry astronauta postępowałby tak samo jak Dickcia.

Oficjalnie nazywała się Pani Słoneczna Tancerka z Green-fields; Greenfields była stacją kosmiczną NA-73 BioTechu. W rzeczywistości, dla całej załogi, była Dickcia i tylko Dick pamiętał jej prawdziwe imię.

Dick zaciągnął się na „Brightwing”, statek kompanii Cats-Eye, tuż po tym, jak odesłano poprzedniego kota pokładowego na emeryturę, aby spędził resztę swoich dni na stacji Tau Epsilon Old Spacers w towarzystwie innych emerytów handlu kosmicznego. Dicka, jako najmłodszego podwładnego, wysłano z zadaniem wyboru jego następcy. Zasadą było, że pracownik BioTechu pokazywał dwóch lub trzech kandydatów, ale w rzeczywistości Dickowi nie pozostawiono żadnego wyboru. Pani Słoneczna Tancerka tylko zerknęła na niego i, jak mała czarna rakieta, wystrzeliła z ramion technika wprost w niego; wylądowała na jego barkach, mrucząc ile tchu w płucach. W ten sposób Dick awansował na stanowisko desygnowanego opiekuna. Przez pierwsze parę dni była ona Kotką Dicka White’a - pozostałych członków załogi niezmiernie bawiło, że się tak bezgranicznie do niego przywiązała. Po pewnym czasie skrócono to określenie do Kici Dicka, a wreszcie do Dickci i tak już zostało.

Jako że telepatia podobno nie należała do cech, dla uzyskania których BioTech prowadziła hodowlę i wprowadzała zmiany w materiale genetycznym, Dick był więcej niż zaskoczony, kiedy do niego przemówiła. Ponieważ nikt z pozostałych członków załogi nie wspomniał o tym, że ją słyszy, chłopak doszedł dawno do wniosku, że jest wyjątkiem. Zachował rzecz w tajemnicy; w końcu gdyby BioTech się dowiedział, oznaczałoby to utratę kotki. Oczywiście chciałby zbadać, jak doszło do szczególnej mutacji, to jasne.

- Dość nieprzyjemnie - powiedział do Eriki Macumby, oficera do spraw prawnych i bezpieczeństwa, która właśnie pełniła wachtę przy włazie, śniada kobieta półleżała w zwodniczo niedbałej pozie na składanym siedzisku, trzymając obie ręce za kędzierzawą głową, lecz na jednym nadgarstku miała bransoletę-ogłuszacz, a do tego tak się składało, że była aktualnym mistrzem „Brightwinga” w karate.

- No - odparła krzywiąc się. - Rozejrzałam się tutaj trochę zeszłej nocy. I kto tu mówi o obskurnych spelunkach! Naprawdę nie jestem zaskoczona, że Lacu’un wznieśli wokół tego wszystkiego Barierę. Niech mnie diabli porwą, jeśli chciałabym mieć takie sąsiedztwo! Ale nieważne, chyba jednak wygląda na to, że nastąpił przełom; trzech kapitanów otrzymało zaproszenia na rozmowy w sprawie stosunków handlowych. Okazuje się, że Lacu’un wzięli sobie prawnika...

- I to by było na tyle, jeśli chodzi o „naiwnych dzikusów” -roześmiał się Dick. - Od razu pomyślałem, że TriStar kopie sobie grób, zajmując takie stanowisko.

Erica uśmiechnęła się szeroko; była pracownica TriStar nie żywiła zbytniej miłości do swoich poprzednich pracodawców.

- No właśnie. Tak więc prawnik poprosił o urzędowe akta dotyczące wszystkich kompanii handlowych, które złożyły oferty, i wziął je pod lupę. Zdaje się, że tylko trzy okazały się czyste: my, SolarQuest i UVN. My otrzymaliśmy zaproszenia, a pozostali mogli się wypchać. Wkrótce usłyszymy, jak kupa statków odlatuje w przestrzeń.

- Moje serce krwawi - skomentował Dick. - Czy jest możliwe, że będą walczyć?

- Ha! Nie powiedziałam ci, kto jest rzecznikiem miejscowych rozumnych. Łan Ventris. Dick gwizdnął.

- Ktoś dba o ich sprawy!

- Terrański konsul; jako zwiadowca nawiązała pierwszy kontakt. Nie chcieli nikogo innego, zaadoptowali ją do rządzącego klanu, zakwaterowali w pałacu. Miła dama, wypiłam z nią piwo lub dwa. Widać wyraźnie, że lubi tych nie-ziemców, dba o ich dobro jak o swoje własne. Właściwie... czy chcesz usłyszeć najważniejsze informacje na temat zapraszających?

Dick oparł się o powłokę statku i założył ręce na piersi, uważając, aby nie zrzucić Dickci.

- Mów dalej.

- Po pierwsze - z namaszczeniem podniosła do góry palec - Vena, konsul - mówi, że oni mają stare wojskowe tradycje; są wojownikami i podziwiają wojowników, ale jeszcze bardziej cenią honor i uczciwość. Widać u nich wady wynikające z prymitywizmu, ale i warstewkę kultury, którą daje znaczne doświadczenie życiowe i wyrafinowanie. Tak więc ktokolwiek uda się na rozmowy, musi dobrze lawirować między dumą a honorowym zachowaniem; podobny kodeks obowiązywał na starych japońskich dworach Terry. Po drugie, religię traktują bardzo serio - pozwalają nam na pewną swobodę w tych sprawach, jako nieświadomym barbarzyń-

com, ale jeśli przekroczymy granice przyzwoitości, Vena nie jest pewna, jakie mogą grozić za to kary. Dlatego trzeba uważać na zachowanie kasty kapłanów, ponieważ można z niego wyczytać, że weszło się na niebezpieczny grunt. Po trzecie - i to może zapewnić nam przewagę nad pozostałymi dwiema kompaniami - bardzo ważne dla nich są zwierzęta totemiczne; totemy klanu odgrywają znaczącą rolę w religii i jako duma klanu. Toteż kapitan zamierza włączyć ciebie i Jej Wysokość w skład delegacji. Vena mówi, że La-cu’un zamierzają zawrzeć trzy kontrakty, a więc dostaniemy jeden z nich, lecz ci ludzie, którzy zrobią na nich największe wrażenie, będą mogli wybierać pierwsi.

Gdyby Dick nie opierał się o metalowy korpus statku, pewnie mógłby się zachwiać. Jako najmłodszy wiekiem i stażem członek załogi miał nikłe szansę wyjścia poza Barierę, lecz to, że zostanie członkiem delegacji, która uda się na pierwsze rozmowy w sprawach stosunków handlowych, zawróciło mu w głowie.

Dickcia, przez całą drogę do kabiny, którą dzielili, dawała głośny wyraz swemu podnieceniu. Kiedy weszli do środka, wystrzeliła z jego ramienia, aby wylądować na własnej koi amortyzacyjnej, przymocowanej do ściany ponad koją Dicka.

Dick zaczai grzebać w pojemniku na rupiecie; szukał swoich odznak, na pół przymkniętego oka z topazu, emblematu kompanii CatsEye z umieszczonymi poniżej złotymi skrzydłami, które były symbolem statku, oraz trzech maleńkich gwiazdek, oznaczających, że dotąd brał udział w trzech misjach...

Wtedy uchwycił przebłysk osobistych myśli Dickci, myśli o rozkoszy, o przygotowywaniu legowiska dla młodych...

Młode!

O nie!

Odwrócił się jak fryga i napotkał spojrzenie jej szeroko otwartych żółtych oczu; zobaczył, jak udeptuje swoją koję amortyzacyjną.

Dickciu, jęknął błagalnie, proszę, nie mów mi, że jesteś w ciąży...

Kocięta, potwierdziła, bardzo z siebie zadowolona.

Przysięgałaś mi, że nie masz rui, kiedy wypuściłem cię na polowanie!

Przesłała mu myślowy odpowiednik wzruszenia ramionami. Skłamałam.

Usiadł ciężko na koi, a całe jego podniecenie ulotniło się nagle. Koty pokładowe BioTechu były rzekomo bezpłodne, ale mniej więcej jeden na sto - nie. I musiałeś podpisać umowę z BioTechem, że nie wysterylizujesz kota, jeśli okaże się płodny; potrzebowali kociąt, wprowadzali do hodowli nowe osobniki i kontynuowali badania. Można było również samemu sprzedać kocięta na inne statki lub zatrzymać je, ale jedynie pod warunkiem, że na aktualnym kursie twojego statku nie znajduje się stacja BioTechu. Generalnie tylko BioTech mógł je wziąć, nim ukończyły sześć miesięcy, wyuczyć...

I w tym właśnie sęk. Dick westchnął. Dickcia, będąc u niego, miała już jeden miot - tylko dwa kocięta, ale wydawało się, że jest ich dwadzieścia dwa. Na tym właśnie polegał cały problem z kociętami na statku kosmicznym. Kiedy zaczynały się samodzielnie poruszać, następował okres trwający prawie cztery miesiące, podczas którego wydawało się, że mają w swoich ciekawskich puszystych, małych główkach tylko dwa neurony. Jeden, nadający ciału prędkość światła, i drugi, służący do wybrania zajęcia, które spowoduje jak najwięcej kłopotów.

Cała załoga chętnie się bawiła z kociętami, lecz nikt nie był skłonny pilnować ich. A ponieważ za Dickcię odpowiedzialny był Dick, więc on był tym, który musiał sprzątać bałagan i wyławiać „bezmyślne móżdżki” z aparatury sterowniczej na mostku i trzymać w kabinie anachroniczną kuwetę z wyściółką, do czasu aż Dickcia nauczy swoje dzieci właściwie korzystać z toalety.

Zabezpieczanie kuwety przed nieważkością nie było czymś, do czego chciałby być znowu zmuszony. Nigdy.

Jak mogłaś mi to zrobić? - zapytał Dickcię z wyrzutem.

A kotka tylko wychyliła głowę ze swojej koi i zamiauczała wdzięcznie.

Westchnął. Za późno. Stało się i już.

- ...i możecie zobaczyć, że wszystkie płaskie powierzchnie są ozdobione płaskorzeźbami - powiedziała Vena Ferducci, drobna, ciemnowłosa kobieta, terrański konsul, machając ręką w kierunku murów. Dick stał i gapił się; to było niewiarygodne!

Nieprzezroczyste pole siłowe Bariery było tylko jednym z powodów, dla których kompanie chciały prowadzić handel z Lacu’un. Chociaż nie latali oni w kosmos, znali pewne aspekty stosowania technologii pól siłowych, które wydawały się być poza zasięgiem terrańskich umiejętności. Po drugiej stronie Bariery znajdował się dosłownie inny świat.

Ci nieziemcy budowali solidnie, używając wapienia, ala-bastru i marmuru w dzielnicach bogaczy i lanych kształtek betonowych w zewnętrznym mieście. Ulice wyłożono starannie wykonanymi segmentami z betonu, sczepionymi wymyślnymi giętkimi połączeniami, które zapobiegały pękaniu pod wpływem zmian temperatury, a mała armia zamiataczy ulic utrzymywała je w takiej czystości, że można było z nich jeść. Obowiązywał zakaz wypuszczania jakichkolwiek zwierząt poza wytresowanymi domowymi ulubieńcami. Jedyny-

mi uprawnionymi do ruchu pojazdami były jednoosobowe lub dwuosobowe auta z napędem elektrycznym, które nie mogły poruszać się szybciej niż idący człowiek. Lacu’un ubierali się w lekkie jedwabiste szaty lub, praktyczniej, w krótsze wersje tych samych strojów. Byli przystojną rasą, poruszającymi się w pozycji wyprostowanej dwunogami, o skórze w różnych odcieniach brązu i ciemnego złota, twarzach jakby nieco ptasich, z grzebieniami jak u iguany, biegnącymi od punktu tuż powyżej i między oczyma do podstawy karku.

Wszystkie mury w zasięgu wzroku, na co zwróciła im uwagę Vena, były bogato rzeźbione, a rzeźby musiały mieć związek z religią Lacu’un.

Większość płaskorzeźb przedstawiała procesje oraz inne uroczystości i nie było dwóch jednakowych.

- To dożynki - powiedziała Vena wskazując na długi kunsztowny mur. - Mają podstawowe znaczenie dla Kla’de-ry, który dorobił się na rolnictwie. Większość Lacu’un zadbała o to, żeby mieć odpowiednie płaskorzeźby wyrażające wdzięczność za „doznane łaski”.

- Zdaje się, że mogę odgadnąć znaczenie tej tutaj - rzekł kapitan Reginald Singh z uśmiechem, odsłaniając zaskakująco białe zęby na tle ciemnej twarzy. Płaskorzeźba, którą wskazał, składała się z wielu panneaux; najpierw przedstawiono uroczystość, w której brało udział istne przedszkole pełne dzieci, potem te same dzieci, których płeć już można było rozróżnić i które, jak się zorientowali, wszystkie były płci żeńskiej, modliły się przy ołtarzu z rzeźbą kobiety brzemiennej, a w końcu stały się pannami; sprawiały wrażenie słodkich i skromnych, a każda trzymała w rękach różne religijne przedmioty.

Vena roześmiała się, jej brązowe oczy skrzyły się wesołością.

- Rzeczywiście. Istnieje tu powiedzenie „płodna jak żona Gel’vadery”. A do tego wszystkie dzieci były płci żeńskiej, więc sukces okazał się jeszcze większy. Jeśli zsumować opłaty otrzymane za te, które chciały wyjść za mąż i opłaty oficerskie za te, które zaciągnęły się do wojska, Gel’vadera stał się człowiekiem bogatym. Dom należy teraz do jego Pierwszej Córki.

- Ach... to przywodzi mi na myśl pytanie - zauważył kapitan Singh. - Czy wytłumaczysz nam, z kim i z czym mamy się spotkać? Przeczytałem pouczenie, ale ciągle nie do końca rozumiem, kto pełni jaką funkcję w rządzie.

- Pomoże, jeśli pomyślisz o tym jak o diabelskiej krzyżówce brytyjskiego systemu parlamentarnego z japońskim szo-gunatem - odparła Vena. - Spotkacie się z „królem”, który nazywa się Lacu’ara, jego małżonką, Lacu’teveras, która posiada identyczną władzę i reprezentuje stan kapłański, oraz jego trzema doradcami, których się wybiera. Doradcy reprezentują wojsko, urzędników i sektor ekonomiczny. Doradcą wojskowym jest zawsze kobieta; wszyscy oficerowie w wojsku to kobiety, ponieważ Lacu’un wierzą, że kobiety nie będą gonić za zaszczytami i chwałą dla siebie, a więc nie wydadzą nierozważnych rozkazów. Pozostali doradcy mogą być albo jednej, albo drugiej płci. Słowo „doradca” nie jest całkiem dokładnym określeniem funkcji, jaką sprawują; Lacu’ara i La-cu’teveras rzadko kiedy postępują wbrew ich radom.

Dick poświęcał monologowi niewiele uwagi; wiedział już o tym wszystkim z faksów z informacjami, o które zwrócił się do lokalnej biblioteki, i z pouczenia. Znacznie bardziej interesowały go płaskorzeźby, ponieważ było na nich coś, co go zaintrygowało.

Na wszystkich przedstawiono dziwne małe, sześcionogie stworzenia, plączące się pod nogami wyrzeźbionych La-cu’un. Były one mniej więcej wielkości dużej myszy i Dicko-wi wydawało się, że na ich pyskach maluje się duże zadowolenie... choć rzecz jasna, zapewne niewłaściwie to oceniał.

- Przepraszam, konsulu - powiedział, kiedy Vena skończyła tłumaczyć zawiłości dotyczące lacu’uńskiego rządu, ku zadowoleniu kapitana Singha. - Nic na to nie poradzę, ale jestem ciekaw, co to za małe stworzenia przypominające jaszczurki.

- Kreshta - odrzekła. - Ja nazwałabym je szkodnikami, nie spotyka się ich często na ulicach, ale właśnie z ich powodu ulice utrzymuje się w takiej czystości. I tak zobaczycie je niebawem, natychmiast jak tylko znajdziecie się w pałacu. Są jak myszy, tylko znacznie groźniejsze; szybkie jak błyskawica, z miejsca skradną jedzenie z waszych talerzy. Lacu’un albo nie mogą, albo nie chcą się ich pozbyć. Nie wiem. Kiedy raz o nie zapytałam, mój gospodarz tylko spojrzał w niebo i powiedział coś, co można przetłumaczyć: taka jest wola bogów.

- Insh’allah? - zapytał kapitan Singh.

- Tak, bardzo podobnie. Nie potrafię powiedzieć, czy tolerują te szkodniki, ponieważ wolą bogów jest, że muszą, czy znoszą je, bo bogowie darzą względami te małe potwory. Za Barierą musimy, raz w miesiącu, zamykać budynki administracyjne, uszczelniać je i poddawać fumigacji. Mamy szczęście, że nie rozmnażają się zbyt szybko.

Polowanie? - zapytała z nadzieją Dickcia ze swojej „grzędy” na barkach Dicka.

Nie! - odparł pospiesznie chłopak. Tylko patrz, nie poluj!

Przechodnie obdarzali kotkę pełnymi zaskoczenia -i uznania, pomyślał Dick - spojrzeniami.

- Właściwie jakie jest rzeczywiste znaczenie zwierzęcia totemicznego? - zagadnęła z ciekawością Erica.

- Sam fakt, że można w ogóle zwierzę oswoić. Poza garścią gospodarskich trawożerców większości zwierząt na La-cu’un nigdy nie oswojono. To, że zdołaliście oswoić drapieżnika, ułożyć go tak, by przychodził do ręki, wskazuje, iż cieszycie się szczególną łaską bogów. - Vena uśmiechnęła się, ukazując dołeczki w policzkach. - Wyjawię wam wielką tajemnicę; szczerze mówiąc Łan i ja znacznie bardziej wolimy informacje z akt dotyczących „Brightwinga” niż te dotyczące pozostałych dwóch statków. Wydaje nam się, że odnosicie się znacznie życzliwiej do Lacu’un. Z tego powodu powiedzieliśmy wam o zwierzętach totemicznych, a także zostawiliśmy was na koniec.

- To by się nie powiodło, gdyby nie Dick - wyjaśnił jej kapitan Singh. - Dickcia rzeczywiście niezwykle się do niego przywiązała. Sądzę, że przedstawienie nas na dworze królewskim nie udałoby się nawet w połowie tak imponująco, gdyby musiał trzymać ją na smyczy.

- Na pewno - odpowiedziała Vena, prowadząc ich za róg.

Na końcu krótkiej ulicy znajdował się czteroipółmetrowy mur, oczywiście pokryty płaskorzeźbami, z łukowatym przejściem.

- Pałac - wyjaśniła raczej niepotrzebnie.

Vena miała rację. Kreshta były wszędzie.

Dick czuł, że kotka aż drży z chęci polowania, ale zdołała utrzymać się w ryzach. Jedynie drgania ogona zdradzały jej podniecenie.

Czekał w pozycji na spocznij, usiłując nie ulec pokusie pogapienia się, gdy kapitan i negocjator Grace Vixen byli

przedstawiani pięciu władcom Lacu’un w czasie zawiłej ceremonii, która przypominała majestatyczny taniec. Za niskim podwyższeniem, na którym tkwiło pięcioro dygnitarzy w tęczowych szatach, stała piątka statecznie ubranych członków świty, każdy przy jednym z totemicznych zwierząt. Dick mógł teraz zobaczyć, co miała na myśli Vena. Opiekunowie panowali nad nimi, lecz ledwo, ledwo. Było tam coś niby ptak, coś, co przypominało małego krokodyla, coś jakby wąż, ale z sześcioma bardzo cienkimi odnóżami, zwierzątko podobne nieco do kota, ale pokryte piórami, i stworzenie przypominające niedźwiadka z łuskami. Wszystkie były uwiązane na krótkich łańcuchach i wszystkie przerywały uroczystość cichymi powarkiwaniami i syczeniem.

Tak więc Dickcia, siedząca z własnej i nieprzymuszonej woli na barkach Dicka, była powodem wielu zaniepokojonych szeptów, które rozlegały się w tłumie Lacu’un zebranych w sali audiencyjnej.

Przedstawianie u dworu płynnie zbliżało się ku końcowi i Lacu’teveras szepnęła coś do Veny zza swego wachlarza.

- Za twoim pozwoleniem, kapitanie, Lacu’teveras chciałaby się dowiedzieć, czy wasze totemiczne stworzenie jest naprawdę tak oswojone, jak wygląda?

- Jest - odparł kapitan z ukłonem, zwracając się bezpośrednio do współwładczyni. Roztaczał urok, który już wiele razy pokonywał międzygatunkowe bariery.

Szarm zadziałał i teraz. Lacu’teveras powachlowała się i zanuciła jeszcze coś do Veny. Cała złożona z dworzan „widownia” wydała ciężkie westchnienie.

- Ona pyta, czy mogłaby go dotknąć.

Dickciu? - zapytał szybko Dick wiedząc, że kotka rozumie, czego od niej oczekują za pośrednictwem jego myśli.

Mila, odrzekła kotka, która oderwała na chwilę uwagę od ledwo dostrzegalnych, śmigających wokół stworków zwanych kreshta. Bardzo mila pani. Ma dobrze w glowie, tak jak Dick.

Ma dobrze w glowie? - pomyślał ze zdumieniem.

- Sądzę, że nie będzie żadnego problemu, kapitanie - odpowiedział szeptem Singhowi; postanowił, że będzie się martwił później. - Wydaje się, że Dickci podobają się La-cu’un. Może mają właściwy zapach.

Dickcia spłynęła mu w ramiona, gdy wystąpił, aby przedstawić ją Lacu’teveras. Pokazał Lacu’unce miejsce pod brodą, w które kotka najbardziej lubiła być drapana. Długie paznokcie, które mieli wszyscy Lacu’un, szczególnie nadawały się do drapania kotów.

Lacu’teveras uniosła niebiesko zakończony palec i z wahaniem poszła za przykładem Dicka. Kiedy to zrobiła, w sali audiencyjnej zapanowała kompletna cisza, tak jakby wszyscy zebrani wstrzymali na chwilę oddech, czekając, aż wydarzy się nieszczęście. Dworzanie ciężko westchnęli na widok zuchwalstwa władczyni, gdy kotka wyciągnęła głowę, a potem westchnęli znowu, tym razem z zachwytu, kiedy dało się słyszeć głośne mruczenie Dickci.

Kiedy pod wpływem zmysłowej przyjemności kotka przymknęła oczy, Dick spojrzał w górę i zobaczył, że bursztynowe, o pionowych źrenicach oczy Lacu’teveras rozszerzyły się, na ile mógł to osądzić, z takiego samego zachwytu. Władczyni pozwoliła sobie ostrożnie dołączyć pozostałe sześć palców do pierwszego, którym na próbę podrapała kotkę pod brodą.

- Taka miękka - powiedziała nieśmiało i śpiewnie w standardowym - taka miła!

- Dziękujemy ci, Najjaśniejsza Pani - odrzekł Dick z uśmiechem. - Tak właśnie sądzimy.

Barrrdzo mila, zawtórowała Dickcia, nie mówi myślami, jak Dick, ale ma dobrze w głowie, tak jak on. Miła pani też wkrótce będzie miała kocię.

Lacu’teveras z pewnym ociąganiem cofnęła rękę i pokazała, że Dick powinien wrócić na swoje miejsce. Dickcia ponownie wśliznęła się na jego barki i zaczęła się układać.

I wtedy zdarzyło się nieszczęście.

Władcy powinni byli zająć swoje miejsca na pięciu tronach, a kapitan, Vena i Grace swoje, na siedziskach przed tronami, tak aby każda ze stron mogła przedstawić życzenia dotyczące ewentualnych przyszłych stosunków.

Lecz Lacu’teveras, której oczy wciąż skierowane były z tęsknotą na Dickcię, nie spojrzała, na czym kładzie rękę. A na poręczy tronu znajdował się kreshta, który zastygł w nietypowym bezruchu.

Lacu’teveras oparła rękę dokładnie na kreshta. Odrażające stworzenie pisnęło, zwinęło się z bólu i ugryzło ją z całej siły.

Lacu’teveras krzyknęła głośno. Dworzanie zamarli, Doradcy wykonali ochronne gesty, a Dickcia, w której obudziła się nagła potrzeba obrony miłej, spodziewającej się kociaka pani i wściekłość z powodu ukąszenia - skoczyła.

Kreshta zobaczył nadbiegającą kotkę i rzucił się do ucieczki tak szybko, że zmienił się w niewyraźną smugę, lecz nie okazał się wystarczająco szybki, by umknąć przed Dickcia, owocem inżynierii genetycznej jednego z najlepszych laboratoriów BioTechu. Rozległ się słyszalny w całej sali audien-cyjnej chrzęst i oto wstrętne małe stworzenie zwisało martwe w szczękach kotki.

Z podniesionym wysoko ogonem, w ciszy, którą można było pokroić na cegły, zaniosła swój łup do stóp rannej La-cu’unki i tam go położyła.

Załatwiłam go! - usłyszał w myślach Dick. Nie krzywdzić tej milej, spodziewającej się kociaka!

Lacu’ara, z surowym wyrazem twarzy i napiętym całym ciałem, zrobił krok do przodu.

Na Duchy Przestrzeni Kosmicznej! - pomyślał Dick, przygotowując się na najgorsze, to już cholerny koniec wszystkiego...

Jednak Lacu’ara, zamiast rozkazać strażom, żeby chwytały Terran, ukląkł na jedno kolano i niczym wspaniały klejnot podniósł kreshta ze złamanym kręgosłupem.

Potem zakręcił nim nad głową, a wtedy wszyscy Lacu’un wybuchnęli burzliwym aplauzem. Terranie patrzyli jeden na drugiego z oszołomieniem.

Dickcia wdzięczyła się, przyjmując pieszczoty wszystkich Lacu’un, którzy mogli jej dotknąć, z miną kogoś, komu pochlebstwa dawno się już należały. Ilekroć pechowy kreshta usiłował przypadkiem przemknąć w pobliżu, zmieniała się w czarną błyskawicę i znowu zabijała, przy wzrastającym aplauzie Lacu’un.

Vena tłumaczyła tak szybko, jak tylko mogła, a wszystkich troje Doradców mówiło jednocześnie. Lacu’ara ostrożnie bandażował rękę swojej małżonki, ale od czasu do czasu jedno lub drugie również wtrącało słowo.

- Najwyraźniej nigdy nie byli w stanie wytępić kreshta; ich naturalnych wrogów nie można po prostu udomowić. Pułapki i trutki nie zdają egzaminu, ponieważ kreshta je omijają. Jedyną rzeczą, jaką stosują, jest to samo, co my robimy za Barierą, mianowicie regularnie zamykają szczelnie budynki i przeprowadzają fumigację. I nawet z tym są problemy; na przykład Lacu’teveras jest silnie uczulona na pozostałości po fumigacji.

Vena przerwała, aby odetchnąć.

- Jak rozumiem, chcieliby mieć Dickcię na stałe w pobliżu? - zapytał z jadowitą ironią kapitan.

- Na Duchy Przestrzeni Kosmicznej, kapitanie, oni myślą, że Dickcia jest żywym wcieleniem boskiego symbolu! Nie jestem pewna, czy pozwolą jej odejść.

Dick przysłuchiwał się z lękiem; Dickcia była, pod wieloma względami, najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miał.

Rozstać się z nią - ta myśl była nie do zniesienia!

Kotka podskoczyła gwałtownie z trwogi, kiedy dotarło do niej, o czym myśli Dick. Z rozdzierającym miaukotem przegalopowała po śliskiej kamiennej posadzce i skoczyła w powietrze, aby wylądować na barkach Dicka. Wczepiła się w nie kurczowo i stąd, miaucząc ile tchu w płucach, zgłaszała swój protest przeciw rozłące.

- Co za...! - wykrzyknął kapitan Singh, odwracając się, aby zobaczyć, co wydaje ów jęk niczym potępiona dusza.

- Ona nie chce się ze mną rozstawać, kapitanie - rzekł buntowniczo Dick. - I sądzę, że nie dacie rady jej odczepić, nie robiąc kotu krzywdy.

Kapitan Singh wyglądał jak chmura gradowa.

- Do diabła z tym, weźcie ogłuszacz...

- Niestety, kapitanie, muszę się temu sprzeciwić - przerwała mu przepraszająco Erica. - W umowie zawartej z Bio-Techem wyraźnie napisano, że jedynie desygnowany opiekun, czyli Dick, lub przedstawiciel BioTechu mogą aplikować pokładowemu kotu jakiekolwiek środki. A co więcej -ciągnęła, powstrzymując kapitana, nim zdążył jej przerwać - stwierdzono w niej czarno na białym, że pozostawienie kota bez jego desygnowanego opiekuna uprawnia BioTech do odmawiania „Brightwingowi” kotów tak długo, jak długo będzie pan kapitanem. Nie chcę sprawić wrażenia osoby siejącej niezgodę, lecz jeśli chodzi o mnie, to kategorycznie odmówię pełnienia służby na statku bez kota. Nie znoszę regularnych dehermetyzacji statku w próżni celem wytępienia szkodników.

- Cóż, rozkażę więc chłopcu, aby...

- Panie kapitanie, jestem radcą prawnym „Brightwinga” i przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale wydanie Dickowi rozkazu „zejścia na ziemię” jest wyraźnym naruszeniem jego umowy. Nie ma on jeszcze dostatecznej liczby spędzonych w przestrzeni godzin, aby kwalifikować się na stanowisko w służbie naziemnej.

Dick zauważył, że Lacu’teveras poprosiła Venę na bok i mówiła tak szybko, jak tylko mogła, wymachując w powietrzu obandażowaną ręką.

- Kapitanie Singh - powiedziała Vena, odwracając się od Lacu’unki i ciągnąc go za rękaw - Lacu’teveras zorientowała się, że coś, co pan powiedział lub zrobił, denerwuje kotkę i nie bardzo się to władczyni podoba.

Kapitan Singh wyglądał, jakby właśnie był gotów połknąć wiadro rozgrzanych gwoździ.

- Astronauto, czy uspokoicie tego kota, nim wtrącą mnie do miejscowego pierdla?!

- Spróbuję... panie kapitanie...

No, staruszko, oni cię nie zabiorą. Erica i miła pani im nie pozwolą, uspokajał kotkę. Sprawiasz, że mila pani się martwi, a to może zaszkodzić jej kocięciu...

Dickcia powoli ucichła, ale wciąż wczepiała się w barki Dicka, jakby był jedyną pewną przystanią wśród potopu. Nie zabiorą Dicka.

Erica im nie pozwoli.

Mila Erica.

Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Dickciu, kochanie, ile czasu zajmie ci nauczenie twoich przyszłych kociąt polowania?

Zastanowiła się nad pytaniem. Od odstawienia? Trzy ruje, odpowiedziała wreszcie.

A zatem mniej więcej rok od urodzenia do pełnowartościowego myśliwego.

- Kapitanie, być może znalazłem rozwiązanie...

- Byłbym niezmiernie szczęśliwy, mogąc jakieś usłyszeć -stwierdził sucho kapitan.

- Dickcia znowu jest w ciąży, przepraszam, ale dopiero dzisiaj się o tym dowiedziałem i nie miałem czasu, aby o tym zameldować, lecz, panie kapitanie, możemy to wykorzystać! Jeśli Lacu’un tego zażądają, właśnie my możemy zająć się sprawami związanymi z zawieraniem kontraktów handlowych, prawda, Erica? A pertraktacje i organizacja wszystkiego powinny nam zająć około roku, czyż nie?

- Tak, do półtora roku standardowego - potwierdziła. -Jeżeli chodzi o kompanie handlowe, zasadą jest, że Lacu’un dostają to, czego chcą.

- Kiedy małe ukończą rok, będą tak dobrymi myśliwymi, jak Dickcia, więc jeśli znaleźlibyście dobry sposób na zorganizowanie tego wszystkiego, wówczas mielibyśmy czas na wychowanie kociąt...

Kapitan Singh wybuchnął śmiechem.

- Chłopcze, czy masz pojęcie, ile kredytów zasili konto „Brightwinga” za prowadzenie wszystkich pertraktacji i spraw związanych z zawarciem umów handlowych? Czy wyobrażasz sobie, jak to wpłynie na moją pozycję?

- Nie, panie kapitanie - przyznał się Dick.

- Mógłbym odejść, jeślibym chciał, na emeryturę! Na Duchy Przestrzeni Kosmicznej! A kocięta? Młode, które będziemy mogli sprzedać Lacu’un? Nie przypuszczam, abyś miał jakieś pojęcie o tym, ilu kociąt możemy się tym razem spodziewać?

Dick wysłał w stronę Dickci pasmo pytającej myśli.

- Uch, myślę, że czterech, panie kapitanie.

- Czterech! A co oni nam oferowali tylko za jedną jedyną kotkę? - zapytał kapitan Venę.

- Więcej niż dosyć - odrzekła sucho. - Umowę wyłączności na użytkowanie pola siłowego.

- A co sądzą na temat zawarcia transakcji kupna tych czterech, które przekażemy im mniej więcej za rok?

Vena odwróciła się do władców i przetłumaczyła. Pełna podniecenia odpowiedź nie pozostawiła nikomu nawet cienia wątpliwości, że Lacu’un niebywale się cieszą z takiej możliwości.

- Zasadniczo, kapitanie, właśnie przekonał pan Lacu’un, że to pan stworzył księżyc.

- Cóż, dlaczego więc nie przystąpimy do niewielkich poważnych negocjacji, hm? - zapytał kapitan, szlachetnie powstrzymując się od zacierania rąk z zadowolenia. - Sądzę, że wszystkie nasze przyszłe problemy mogą zostać rozwiązane za jednym zamachem! Chodźcie tutaj, astronauto. Ty i ta kotka otrzymaliście właśnie awans na młodszego negocjatora.

W porządku? - zapytała z niepokojem Dickcia.

Tak, kochanie, odpowiedział Dick, siadając zamiast Eriki na miejscu dla negocjatora. Bardzo w porządku!

Przełożyła Regina Rola

MERCEDES RITCHIE LACKEY

Ur. 1950, pisarka amerykańska specjalizująca się w fantasy. Debiu-?/, towała opowiadaniem “A Different Kind of Courage” (w antologii § Marion Zimmer Bradley “Free Amazons of Darkover”). Jest bardzo fj płodna, także jeśli chodzi o duety i tercety literackie, tak pożyteczni ne przy tworzeniu cykli. Do grona jej „kolaborantów” należy m.in. \ mąż, artysta Larry Dixon. Jej samodzielna twórczość jest jednak l ciekawsza. Wyróżnia się tu przede wszystkim poczytny cykl Świat s Valdemaru, którego pierwszy tom, „Strzały królowej” (1987), był L debiutem książkowym ML. Po polsku nakładem Zyska i S-ki ukazało się dotąd 18 tomów z ogólnej liczby przekraczającej 25. Drugi ważny cykl, Diana Tregarde, liczy 2 opowiadania i 3 powieści: „Children of the Night” (1989), „Burning Waters” (1990), „Jinx High” (1991). Jego bohaterka to okultystyczny detektyw i czarownica. Podobna w zamyśle jest powieść „Sacred Ground” (1994), której protagonistką jest Indianka. Pozostałe cykle noszą tytuły: Bedlam’s Bard, Serrated Edge, Bard’s Tale, Bardic Voices. Niekiedy współtwórcy tych cykli tworzyli do nich własne, samodzielnie napisane powieści (i opowiadania, oczywiście). Po polsku wydano także dwutomowy cykl Kroniki półelfów napisany z Andre Norton. Na uwagę zasługuje też 5 baśniowych fantazji: „The Fire Rosę” (1995, San Francisco 1905, romans gotycki na motywach „Pięknej i Bestii”), „Firebird” (1996), „The Black Swan” (1999, na motywach „Jeziora Łabędziego”), dłuższe opowiadanie „River’s Gift” (1999) i Iow fantasy o lekarce, pół-Angielce, pół-lndusce, która zostaje czarownicą („The Serpenfs Shadow”, 2001, z przetworzonym motywem „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków”).

Opowiadanie „Dikcia”, pierwsze z czterech w tym cyklu, ukazało się w antologii Andre Norton i Martina H. Greenberga „Catfan-tastic” (1989), a następnie weszło w skład drugiego zbioru (różnych opowiadań) ML „Werehunter” (1999). Jest to wersja SF znanej angielskiej baśni o Dicku Whittingtonie i jego kocie.

MSN



Wyszukiwarka