Gdzie sie podzialo moje dziecinstwo




Gdzie się podziało moje dzieciństwo









Redakcja Piotr Żak


Projekt okładki i opracowanie graficzne Maja Witecka


Korekta Joanna Kudła


Redakcja techniczna Adam Cedro


© Copyright by Charaktery Sp. z o.o.


Kielce 2003



ISBN 83 916092 4 3




Jest to piąta publikacja Wydawnictwa Charaktery

25 512 Kielce ul Warszawska 6

tel/faks (041)344 43 21

e mail: charaktery@charaktery.com.pl

http://charaktery.onet.pl





Spis treści

Agnieszka Widera-Wysoczańska

Pijany dom czyli co dzieje się z dzieckiem alkoholika


Marzenna Kucińska

DDA czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików

  1. Kim są

  2. Gdy rodzic pije

  3. Dom bez ścian dzieci bez rodziców

  4. Bohater maskotka niewidzialne dziecko

  5. Zamrożeni ludzie
    6 Dziecko w dżungli

  6. Samotni z lęku

  7. Pozwolić zagoić się ranie


Dariusz Doliński

Pokusa silniejsza niż rozum czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami


Alicja Senejko

Szczypta optymizmu czyli rożne wyjścia z sytuacji bez wyjścia


Zofia Milska-Wrzesińska

Sam sobie na przekór czyli dlaczego sobie szkodzimy


Wiktor Osiatyński

Silna wola i inne bajki czyli mity o piciu alkoholu


Leszek A.Kapler, Beata Krzak

Kwestionariusz Kontroli Zachowań


Przydatne adresy




Dom pijany czyli co dzieje się

z dzieckiem alkoholika

Agnieszka Widera-Wysoczańska


W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych powoli stawało się jasne, że osoby mieszkające z alkoholikiem zapadają na chorobę zwaną współuzależnieniem. W 1983 roku w Stanach Zjednoczonych powstało Narodowe Stowarzyszenie Dzieci Alkoholików, którego celem było i jest wskazywanie i uznanie ich problemów oraz potrzeb. Ponieważ większość dzieci alkoholików zachowuje się w sposób społecznie akceptowany, ich problemy bywają niezauważane i ignorowane, także przez nich samych. Na ogół wyglądają tak dobrze, ubierają się tak elegancko i odnoszą takie sukcesy, iż nie wydaje się, aby potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Skutecznie działa u nich przymus samodzielnego radzenia sobie z różnymi sytuacjami życiowymi i lęk przed ujawnieniem własnych problemów. Tak naprawdę żyją uwięzieni w dramatycznej przeszłości i, czując smutek, zadają sobie pytanie: Co stało się z moim dzieciństwem?

Dorosłe Dziecko Alkoholika to człowiek pochodzący z rodziny, w której alkohol był problemem centralnym. Zbyt zajęty w dzieciństwie walką o przetrwanie, w życiu dorosłym ma poczucie, że nigdy nie był dzieckiem. Pijani rodzice wymagali od niego zaspokajania potrzeb matki; ojca i rodzeństwa, dbania o nich i ochraniania ich. Gdy pijany rodzic tracił nad sobą kontrolę, dziecko stawało się coraz bardziej odpowiedzialne za niego, za siebie i sprawy domowe.

W takiej sytuacji niebezpiecznie jest czuć się dzieckiem. Aby się ochronić, dziecko alkoholika buduje siłę pozwalającą zachowywać się jak dorosły. W jednej rodzinie ochrania matkę bitą przez ojca, w innej wspiera rodzeństwo i pomaga mu przetrwać kolejną awanturę. Tam, gdzie alkoholizm jest ukrywany, dziecko dba o rodzica, który całą noc wymiotuje, bo znowu „zachorował na nerki”, lub psychicznie walczy z wulgarnym, agresywnym albo ciągle nieobecnym rodzicem, nie odzywając się do niego bądź kłócąc się z nim. Dzieciństwo mija na walce, ochranianiu i udawaniu.

Jak wygląda dom, w którym żyje aktywny alkoholik?

Coraz częściej dziecko zastanawia się, czy jego rodzice mają problemy z alkoholem, i namawia ich do zaprzestania picia. Zdarza mu się nie spać w nocy, całymi dniami prze­siadywać w zamkniętym pokoju, chce uciec z domu. Butelki z alkoholem znajduje w różnych kątach mieszkania i w roz­paczy chowa je lub wylewa alkohol do zlewu. Rodzic coraz częściej wraca pijany z przyjęcia albo ze spotkania z kolega­mi. Chodzi po mieszkaniu rozebrany i niechlujny. Dziecko, czując wstyd i zakłopotanie, rezygnuje z zabawy na podwór­ku lub zaproszenia znajomych do domu. Coraz częściej mar­twi się, że rodzice rozwiodą się z powodu picia, a jednocze­śnie marzy, żeby pijany rodzic wyprowadził się albo żeby dom był tak normalny, jak domy innych dzieci.

Życie rodzinne dziecka alkoholika jest niespójne, niestabil­ne, nieprzewidywalne: coś, co jest prawdą jednego dnia, nie jest nią dnia następnego. Pijany rodzic obiecuje coś synowi czy córce, a potem zupełnie o tym nie pamięta. Gdy jest trzeźwy, może być kochającym rodzicem, gdy jest pijany - gwałtow­nym, brutalnym lub nieobecnym. Dziecko nigdy nie wie, któ­rą „osobę” spotka po powrocie ze szkoły.


Czy tym domem rządzą jakieś reguły?

Podstawowym celem życia takiej rodziny jest ukrycie, że przyczyną problemów są alkohol i alkoholik, i wskazanie in­nego winnego. Jeden zestaw reguł, stworzony przez rodziców, sprowadza się do: „Nie mów”, „Nie czuj”, „Nie ufaj”. Prze­znaczony jest dla dzieci i innych członków rodziny. Rodzice tworzą go po to, by osiągnąć dominującą pozycję, wzbudzić lęk, wywołać poczucie winy i wstydu, by móc pić i utrzy­mać ten dysfunkcyjny stan rzeczy. Drugą grupę reguł tworzy dziecko. Reaguje w ten sposób na reguły matki i ojca. Jego zestaw sprowadza się mniej więcej do takich przekonań: „Je­żeli nie będę mówił, nikt nie będzie wiedział, co czuję, i nie zostanę zraniony”, „Jeżeli nie będę pytał, nie będę odrzuco­ny”, „Jeżeli świetnie będę sobie radził sam, pozostawią mnie w spokoju”, „Jeżeli będę niewidoczny, nic mi się nie stanie”, „Jeżeli będę uważny, nikt się na mnie nie wścieknie”, „Gdy przestanę czuć, nie odczuję bólu”. Podstawowa zasada brzmi: „Muszę zrobić wszystko, by być tak bezpiecznym, jak to tylko możliwe”. Jednak za to bezpieczeństwo płaci się wielką cenę, i to przez całe życie.


Problemy Małego Dziecka Alkoholika (MDA)

Już w wieku przedszkolnym u dziecka z rodziny alkoholowej występują objawy, po których można rozpoznać, że przeżywa ono kryzysy związane z sytuacją w domu. Podświadome próby poradzenia sobie z brakiem rodzicielstwa i próby ochrony siebie widoczne są w przyjmowanych przez dziecko rolach: bohatera, kozła ofiarnego, dziecka niewidzialnego i maskotki. Jak na iro­nię, role te służą przeciwstawnym celom. Dają narzędzia, dzięki którym dziecko może przetrwać alkoholizm rodzica, ale jedno­cześnie maskują tę chorobę przed tymi, którzy mogliby pomóc. Dzieci alkoholików mistrzowsko kamuflują ból swojego serca.

U małych dzieci z takich rodzin można zaobserwować cią­głe zmęczenie lub ospałość. U ponad rocznego dziecka objawy te mogą być sygnałem problemów psychicznych, w tym depre­sji. Powtarzające się koszmarne sny, sen przerywany, odmowa spania albo lęk przed nim w porze poobiedniej drzemki - mogą wskazywać na potencjalne problemy rodzinne związane z al­koholem. Może pojawić się regresja w treningu czystości, ssa­nie palca czy obgryzanie paznokci. Zachowania te związane są z pobudzeniem, chorobą, załamaniem lub zalęknieniem.

Ciągły brak apetytu, wybrzydzanie w jedzeniu czy niedo­żywienie to też oznaki problemów. Także dzieci wychudzo­ne, które jedzą tak, jakby ich żołądki były studniami bez dna, mogą cierpieć z powodu zaniedbania alkoholowego. Kompulsywne jedzenie może mieć swój początek w nawykach naby­tych już w pierwszym roku życia. Nadopiekuńcze lub nerwo­we matki karmią swoje dzieci za każdym razem, gdy te pła­czą. Przekarmianiem starają się zastąpić niemowlętom mi­łość, której nie potrafią dać. Czasami żywność staje się dla dzieci substytutem miłości, której nigdy nie zaznały od rodzi­ców alkoholików.

Dzieci alkoholików mają problemy z dostosowaniem się do zmian w codziennych obowiązkach. Kiedy jedno zajęcie się kończy i przechodzi w drugie, mogą mieć trudności z przesta­wieniem się. Nieoczekiwane wydarzenie powodujące zmianę normalnego rozkładu codziennych zajęć może być także nad­miernie denerwujące i dezorganizujące.

Dzieci alkoholików zazwyczaj bawią się w izolacji. W zaba­wach powtarzają to, co widziały w domach rodzinnych: tema­ty alkoholowe, brutalne sceny agresji, bijatyki rodziców, winę i strach przed opuszczeniem. Daje to przedszkolakom poczu­cie kontroli nad własnymi lękami.

Nadmierna aktywność wśród przedszkolaków jest głównym objawem alkoholizmu rodziców i częstym objawem syndromu płodu alkoholowego. Dzieci takie mają kłopoty z utrzymaniem uwagi i koncentracją na jednej czynności. Są nadruchliwe, ner­wowe, wybuchowe, mają częste napady złego humoru i mogą nagle zmieniać zachowania na nietypowe. Nie mogą usiedzieć podczas opowiadania krótkiej historyjki albo słuchania utworu muzycznego. Nie potrafią planować i dokończyć zajęć, które rozpoczęły, nie mają cierpliwości i entuzjazmu do pracy w gru­pie nad jednym projektem, wymagającym poświęcenia uwagi przez kilka dni. Boją się nieznanych ludzi lub nowych sytuacji. A z drugiej strony nadmiernie lgną do innych i przesadnie lę­kają się separacji.

Także nagłe zmiany zachowania u małych dzieci mogą wskazywać na alkoholizm w ich rodzinach. Na przykład dziecko śmiałe nagle wycofuje się z kontaktu albo dziecko za­lęknione nagle zaczyna odgrywać znaczącą rolę w grupie spo­łecznej.

Niestety Małe Dzieci Alkoholików, przeżywające takie pro­blemy w życiu codziennym, w większości przypadków pozo­stają niezauważone, chyba, że narozrabiają. Jednakże nawet wtedy dorośli z reguły koncentrują się na objawach, a nie na problemach leżących u ich podłoża, i nie udzielają dzieciom właściwej pomocy. W takiej sytuacji warto pamiętać, że lata przedszkolne są fundamentem dorosłego życia.


Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?

Dzieci z rodzin z problemem alkoholowym mają wielkie trudności w okresie dorastania. Alkoholik wpływa destruk­cyjnie na umysły i emocje członków rodziny. Lekcje z dzie­ciństwa „dobrze pamiętamy” w `````````życiu dorosłym. Jeżeli dziecko zostaje zranione przez rodzica, od którego zależy i którego kocha najbardziej, sądzi, że jest złe, niegodne miłości i szacun­ku. W ten sposób uczy się nie ufać sobie i innym. Rozpoczyna samotne życie. Odcina się od swoich uczuć, wypiera potrze­by. Uczy się udawać i kłamać nawet wtedy, gdy może mówić prawdę. Miłość oznacza dla niego dbanie o kogoś i zapomina­nie o własnych potrzebach. Spontaniczność jest nieracjonalna, złość równa się agresji.

Dorosłe Dzieci Alkoholików, gdy mają ciepłego i kocha­jącego partnera, z którym mogą czuć się bezpiecznie, toczą w sobie „wojnę” z wrogami z przeszłości i na aktualne domo­we sprawy reagują tak jak w dzieciństwie. Nadal czują pustkę, nie ufają, izolują się. DDA nie wierzy, aby dobra relacja mo­gła trwać dłuższy czas, dlatego podświadomie dąży do jej za­kończenia, ale bez ludzi czuje się pusty i zalękniony. Dlatego zrobi wszystko, by kontrolować sytuację. Życie ma toczyć się zgodnie z ustalonym przez niego planem. Sytuacje przeżywane w domu rodzinnym wykształciły w nim zaradność i nadmierną odpowiedzialność, nauczył się „czytać ludzi”. Dzięki tym ce­chom osiąga wielkie sukcesy w pracy zawodowej i buduje swo­ją karierę. Jednak te same zdolności nie pozwalają mu budo­wać szczęśliwej rodziny.

Jeżeli spotyka się dwoje ludzi pochodzących z rodziny al­koholowej, wtedy problem narasta ze zdwojoną siłą, ponie­waż oni nie wiedzą, co czują, nie ufają i nie mówią wprost, podświadomie walczą ze sobą, czują pustkę i są nieszczęśliwi, chociaż odnoszą sukcesy. Te cechy przekazują swoim dzieciom i następnym pokoleniom.


Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?

W rodzinie alkoholowej dorasta się z poczuciem niejasno­ści, winy, złości, wstydu i strachu. Jest to całkowicie normalna reakcja na nienormalną sytuację. Osoby, które wstydziły się za swoich rodziców, w życiu dorosłym wstydzą się za swojego partnera. Czują się winne za sytuację w domu. Mają skłonność do śmiertelnej powagi, są trudne we współpracy. Raczej rzad­ko przeżywają radość i relaks.

Ludzie, którzy będąc dziećmi, nie mieli poczucia własnej wartości, są tacy sami w życiu dorosłym, oceniają siebie i in­nych bezlitośnie. Szukają potwierdzenia siebie na zewnątrz. Nie przyjmują pomocy innych i ze wszystkim chcą radzić so­bie samodzielnie. Muszą być najlepsi. Trudno im jest być ela­stycznymi. Gdy coś idzie nie po ich myśli, czują lęk i często nie kończą rozpoczętych spraw. Z trudem przychodzi im mó­wienie o sobie, ponieważ dotychczas musieli być niewidocz­ni. Są lojalni wobec ludzi, którym się to nie należy. Życie nie ma dla nich większego sensu. Widzą świat albo w czarnych, albo w białych barwach. Mając poczucie nieadekwatności, muszą domyślać się, co jest normalne, a co nie. Gdy zaczy­nają pić, jest to dla nich szokiem. Badania pokazują, że od 40 do 60 proc. dzieci dorastających w rodzinie alkoholowej sta­je się alkoholikami w życiu dorosłym. Mogą też cierpieć z po­wodu współuzależnienia od małżonka alkoholika. Jeżeli oboje rodzice pili, dziecko nie doświadczyło bezpiecznej i stabilnej opieki. W dorosłym życiu taka osoba jest znacznie bardziej podatna na uzależnienia. Zazwyczaj wcześniej upija się po raz pierwszy i ma więcej problemów z kontrolowaniem swojego zachowania. Trzeba podkreślić, że nie wszystkie dzieci alko­holików doświadczają identycznych, emocjonalnych i fizycz­nych, konsekwencji.

Wielki wpływ na zachowania DDA ma również to, czy w dzieciństwie doznali przemocy seksualnej lub fizycznej. Jeśli tak się stało, później cierpią z powodu zaburzeń pamięci, de­ficytów w koncentracji uwagi, zaburzeń jedzenia, problemów seksualnych, lęków, koszmarów nocnych, nagłych i niezrozu­miałych wspomnień, poważnych trudności w nawiązywaniu bliskich kontaktów z ludźmi, prób samobójczych, także z po­wodu nawracającej i narastającej depresji.


Zdrowie dzieci alkoholików

Stres kumulowany wewnątrz ciała dziecka alkoholika w istotny sposób wpływa na jego zdrowie. Obok problemów emocjonalnych i poznawczych oraz trudności w funkcjonowa­niu społecznym, pojawiają się poważne problemy zdrowotne. Dzieci alkoholików - częściej niż dzieci z innych rodzin - na­rzekają na bóle głowy i brzucha, nudności, rozstrój żołądka, zmęczenie i znużenie. Zazwyczaj lekarze nie znajdują fizycz­nych uzasadnień tych dolegliwości. Dzieci z rodzin alkoholowych częściej chorują na astmę i anemię, częściej się przeziębiają i cierpią na alergie, mają też zaburzenia jedzenia. Te ostat­nie, pojawiające się już we wczesnym dzieciństwie, nasilają się w życiu dorosłym. Jedzenie jest sposobem radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości. Kompulsywne jedzenie może być także związane z ukrywaną złością do osoby, która wyrządziła krzywdę. Uczęszczanie na różne programy odchu­dzające jest nieskuteczne albo daje krótkotrwałe efekty.

U dzieci alkoholików zwiększa się ryzyko wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych, nagłych zmian w ciśnieniu krwi i tem­pie akcji serca. Wśród tych dzieci częściej też występuje oso­bowość typu A. Ludzie dorośli z osobowością typu A, pocho­dzący z rodzin alkoholowych, są niecierpliwi, działają pospiesz­nie, agresywnie i z wrogością wobec innych, bez przerwy z kimś współzawodniczą. Angażują się w karierę zawodową i mniej in­teresują się innymi ludźmi. Mają niskie poczucie własnej war­tości, małe poczucie bezpieczeństwa, zbyt nisko, wręcz nierealistycznie oceniają swoje osiągnięcia. Osobowość typu A bada­cze zaobserwowali już u pięcioletnich dzieci alkoholików, chcą­cych pozyskać uwagę i uczucie rodzica niecierpliwego, ignorują­cego kontakt emocjonalny, wrogo nastawionego, nadkontrolującego i karzącego. Takie dzieci próbują sobie poradzić z dysfunkcyjną i chaotyczną sytuacją rodzinną, przyjmując rolę bohatera, czyli dziecka, które musi być dobre we wszystkim.


Dzieci poddane działaniu alkoholu w życiu płodowym

Przeprowadzone przez mnie badania wskazują, że znacznie więcej i znacznie poważniejsze zdrowotne konsekwencje po­jawiają się u DDA, gdy osobą uzależnioną była matka. Jeżeli podczas ciąży piła dużo alkoholu, mogła doprowadzić do nie­odwracalnych zaburzeń emocjonalnych i intelektualnych spo­wodowanych trwałym uszkodzeniem układu nerwowego, czy­li Alkoholowym Syndromem Płodowym (Fetal Alcohol Syndrome). Do poważnego uszkodzenia mózgu, spowolnienia roz­woju fizycznego i umysłowego może dojść nawet wtedy, jeśli matka w czasie ciąży tylko raz pozwoliła sobie na wypicie dużej ilości alkoholu. Dzieci z FAS mają poważne problemy z zabu­rzeniami koncentracji, samokontroli, samoświadomości, oso­bowości, emocjonalności, zdolności poznawczych, mowy, abs­trakcyjnego myślenia, procesów wyobraźni i pamięci. Są nadpobudliwe, impulsywne i drażliwe, wrogo nastawione do świa­ta. Mają zniekształcenia twarzy, mało ważą. Często zapadają na choroby serca i defekty nerek, miewają problemy z oczami i ze słuchem, a także ataki padaczki.

Nie u wszystkich dzieci poddanych działaniu alkoholu w życiu płodowym rozwija się pełny FAS. U niektórych mamy do czynienia z tzw. Płodowymi Skutkami Alkoholowymi (Fe­tal Alcohol Effects). Chociaż nie widać u nich zewnętrznych nieprawidłowości, bardzo poważne są pierwotne uszkodzenia mózgu. Ponieważ wyglądają normalnie, otoczenie oczekuje od nich takiego samego zachowania. To natomiast prowadzi do wtórnych uszkodzeń psychicznych, będących rezultatem nie­prawidłowego radzenia sobie z podstawowymi zaburzeniami.

Między 12 a 51 rokiem życia osoby z FAE mają problemy ze zdrowiem psychicznym, przerywają szkołę, popadają w kon­flikty z prawem, trafiają do więzienia, przejawiają nieprawidło­we zachowania seksualne, mają problemy z alkoholem (ponad 50 proc. kobiet i 70 proc. mężczyzn z FAE), nie potrafią samo­dzielnie żyć (gotować, robić zakupów, prać), nie umieją znaleźć sobie pracy czy jej utrzymać.

Dzieci z FAS i FAE nigdy w pełni nie zdrowieją. Jednak wczesna interwencja medyczna może pomóc ludziom z FAS w rozwijaniu funkcjonowania motorycznego, zdolności inte­lektualnych, koncentracji uwagi i relacji z rówieśnikami; a lu­dziom z FAE w problemach ze zdrowiem psychicznym, w pro­blemach szkolnych, z prawem i w uzależnieniach. Leczenie na­leży jednak rozpocząć przed upływem 10, czy 12 roku życia dziecka. Potem jest już za późno.


Od czego zależą konsekwencje psychologiczne ponoszone przez DDA?

Od indywidualnej historii dzieciństwa każdej osoby, od tego, kto pił w rodzinie i jak zachowywał się wobec dziec­ka i innych domowników. Pojawiające się u dzieci szkodliwe skutki alkoholizmu rodzica związane są ze sposobem picia, z finansową niestabilnością rodziny, kłopotami z prawem, brakiem bliskości, wsparcia i rozmów, z mniejszą zdolnością do rozwiązywania konfliktów, przemocą pojawiającą się w ro­dzinie, karami zbyt okrutnymi w stosunku do przewinień, z zaburzoną kulturą i rytuałami rodzinnymi, które pozbawia­ją dziecko regularnych posiłków, wspólnych udanych wakacji, niedzielnych wyjazdów, wspólnych wieczorów czy odwiedzin u znajomych i rodziny. Istotną rolę odgrywa zły model rodzi­cielstwa, zaburzający role przyjmowane przez dziecko w ro­dzinie i środowisku, niejasny system wartości i nieprawidło­wa edukacja życiowa.

Ważna jest również liczba dzieci i kolejność urodzenia. Im dziecko młodsze i im dłużej żyje z rodzicami uzależnionymi, tym poważniejsze konsekwencje dorastania w rodzinie alkoho­lowej ponosi. Dziecko starsze może widzieć wyraźnie alkoho­lizm rodzica, młodsze absolutnie się z tym nie zgadza. Jedno może pamiętać same horrory, drugie głównie przyjemne rze­czy. Znaczenie ma także status ekonomiczny rodziny i to, czy miała miejsce przemoc fizyczna i seksualna.

Istotne jest też, czy partner osoby uzależnionej leczy się ze swego współuzależnienia, czy dba o swoje zdrowie i czy dziec­ko spotkało osoby wspierające. Wielkie znaczenie mają również temperament i odporność psychiczna, umiejętności społeczne i przekonanie o możliwości wpływania na własny los.

Jaki jest najlepszy sposób dbania o siebie, gdy pojawiają się problemy?

Aby dziecko alkoholika rozpoczęło proces zdrowienia, naj­pierw musi sobie uświadomić, że ma specyficzną podatność psychologiczną i genetyczną na problemy emocjonalne i uza­leżnienia. Musi połączyć przeszłość z aktualnymi kłopotami życiowymi. Taka świadomość często rodzi się przypadkowo, na przykład pod wpływem artykułu w gazecie, wykładu czy podczas uczestnictwa w warsztacie („To przecież jestem ja!”). Zdrowienie wymaga ujawnienia dramatów przeszłości, odre­agowania uczuć związanych z doznanymi krzywdami i zapla­nowania na nowo aktualnego życia. Daje możliwość zbudowa­nia wewnętrznego świata niezależnego od dysfunkcyjnej rodzi­ny. Dorosłe Dziecko Alkoholika nigdy nie będzie do końca wy­leczone, ale ma wielką szansę na rozwój dający spokój i radość w życiu. Aby je uzyskać, trzeba wziąć udział w terapii indywi­dualnej i grupowej, a potem w sytuacjach kryzysowych korzy­stać z pomocy innych ludzi i profesjonalistów. Trzeba wierzyć, że zmiana jest możliwa.


Zagrożenia w procesie zdrowienia

W procesie zdrowienia pojawiają się kryzysy wynikające z re­guł stworzonych w dzieciństwie. Dzieci w różny sposób reagu­ją na urazy emocjonalne, fizyczne czy seksualne. Jedne wyraź­nie dostrzegają alkoholizm rodziców, inne go nie zauważają lub nie chcą widzieć. Poważniejsze kłopoty w życiu mają ludzie wy­chowywani w rodzinach alkoholowych, w których udawano, że nic się nie dzieje, albo zabraniano mówić o chorobie. W związku z tym przestali oni wierzyć własnym oczom i uszom, własnej in­tuicji i rozsądkowi, stracili też zaufanie do ludzi.

W każdym z tych przypadków zarówno rodzic alkoholik, jak i rodzic współuzależniony zachowuje się w sposób podważający w dziecku wiarę w bezpieczeństwo, sens i dobroć tego świata. Kłopoty pojawiają się, gdy dorosły niewiele pamięta z przeszło­ści i dlatego nie chce sięgać do wspomnień. Energię wykorzystu­je do blokowania uczuć i przez to ogranicza zmiany w swoim ży­ciu. W takim przypadku pierwszym wyzwalającym doświadcze­niem w procesie zdrowienia będzie uzyskanie wglądu we własną przeszłość oraz w problemy wynikające z dzieciństwa. Uwalnia się wtedy siłę i odzyskuje wolność. Demony przeszłości zostają zdetronizowane.

Zdrowienie łączy się też z rezygnacją z ochraniania alkoho­lika i osoby współuzależnionej. Jednak wtedy pojawia się ry­zyko oskarżeń o zachowania zimne, zdystansowane, okrut­ne i egoistyczne. Wzmaga to poczucie nielojalności wobec ro­dziców i związane z nim poczucie winy wobec nich. Spotyka­jąc się z zimną reakcją lub gwałtownym zaprzeczeniem, DDA dokonuje bolesnego odkrycia, że najbliżsi nie chcą go słuchać, oskarżają o kłamstwo i zdradę. Słyszy komentarze podważają­ce sens terapii. Stąd już tylko krok, by przestał dbać o wła­sne zdrowie. Zagrażająca w procesie zdrowienia dzieci alkoho­lików jest też ich chęć do zajmowania się rodziną, a nie sobą. „Wyzwalanie” rodziców może być ucieczką od zajmowania się swoimi trudnościami. Tymczasem trzeba sobie uświadomić, że nie zmieni się rodziców i że własne wyzdrowienie nie zależy od stanu zdrowia rodziny.

Innym sygnałem ostrzegającym, że pojawia się zniechę­cenie, jest tendencja do przypisywania rodzinie alkoholowej wszystkich kłopotów życiowych lub nie przypisywanie żadne­go. Po prostu trzeba zrozumieć, że żadne ekstremum nie po­maga i że z dzieciństwa wyniosło się nie tylko krzywdę i ból, ale i ogromną siłę do budowania własnego życia.

Gdy dominującymi przeżyciami towarzyszącymi zdrowie­niu są lęk i ból, spowodowane wzrastającą świadomością sytu­acji życiowej, wówczas pojawia się niepokój, że nastąpiło po­gorszenie i należy szybko zakończyć pracę nad sobą. W rzeczy­wistości ten lęk powinien być drogowskazem w procesie zdro­wienia, wskazującym na problemy do rozwiązania.

Podczas procesu zdrowienia pojawiają się momenty złego samopoczucia. Leczonego przytłaczają zarówno nowe, świe­żo odkryte rzeczy, jak i te, które jeszcze pozostały do odkry­cia. Ma ochotę powiedzieć: „Dosyć, nie poczuję się już lepiej, kończę to”. Czuje się izolowany, nagle przekonuje się, że nie ma przyjaciela, z którym może porozmawiać. Ciągłe krytyku­je siebie i innych. Dręczy go powracające silne uczucie depre­sji i niepokoju lub brak bezpieczeństwa. Nie może spać. Nad­używa alkoholu albo innych środków zmieniających świado­mość. Ogarnia go uczucie beznadziejności. W procesie zdro­wienia wyraźnie ujawnia się jego lęk przed zaufaniem drugie­mu człowiekowi, przed bliskością i intymnością. Użyteczne są tu zasady uczenia się nowych relacji poprzez podejmowanie ry­zyka i poznawanie innych ludzi „krok po kroku”.

Spoczęcie na laurach” po dokonaniu w sobie zasadniczych zmian i wytyczeniu celów na przyszłość jest ostatnim zagro­żeniem dla rozwoju. Aby zdrowieć, trzeba być stale zaangażo­wanym w utrwalanie przemian. Obserwowanie siebie staje się częścią życia, pomaga odpowiednio wcześnie zauważyć „czerwone światło”, które sygnalizuje, że dziecko alkoholika powin­no intensywniej niż zwykle zadbać o siebie, często z pomocą wykwalifikowanego specjalisty.

Czy można rozwijać się bez przeżywania wewnętrznych kryzysów? Raczej nie. Na proces rozwoju człowieka zazwyczaj składają się dwa kroki do przodu i jeden do tylu. Ten ostatni dostarcza informacji zwrotnych ważnych dla dalszego rozwo­ju i wzmacniania efektów uczenia się. Ponadto codzienne ży­cie często jest nieprzewidywalne i pojawiają się w nim kryzy­sy, z których chcemy wychodzić tak, by maksymalizować swo­je wewnętrzne możliwości.


Agnieszka Widera-Wysoczańska



Agnieszka Widera-Wysoczańska jest doktorem psychologii, adiunktem Zakładu Psychologii Klinicznej w Instytucie Psychologu Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 16 lat prowadzi terapię dla osób, które doznały urazu chronicznego w dzieciństwie, a także szkoli profesjonalistów w zakresie diagnozy i terapii. Jej pasją są podróże.



DDA

czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików

Marzenna Kucińska


1. Kim są

Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA) to ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach naduży­wających alkoholu. Gdy byli dziećmi, musie­li zbyt wcześnie dorosnąć. Są dorośli, a nadal w głębi siebie pozostają dziećmi. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoho­lowych (i nie tylko) szacuje, że w Polsce żyje prawie 4 miliony dzieci, których rodzice nadużywają alkoholu, i około 1,5 milio­na dzieci alkoholików. Kiedy dorosną, część z nich zacznie pić, część zwiąże się z osobami uzależnionymi, a pozostałe będą sta­rannie unikać myślenia o tym, co wydarzyło się w ich dzieciń­stwie. Z moich szacunków wynika, iż Dorosłe Dzieci Alkoholi­ków stanowią około 40 proc. dorosłej populacji Polaków.

Doświadczenia wyniesione z rodziny alkoholowej moc­no rzutują na bliskie kontakty w życiu dorosłym. Prawie po­łowa z tych DDA, którzy zgłaszają się po poradę psychologicz­ną, nie decyduje się na zalegalizowany związek, a jedna trze­cia zawieranych przez nich małżeństw kończy się rozwodem. To znacznie więcej niż wśród ogółu Polaków. Dorosłe Dzieci Alkoholików boją się przede wszystkim powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domu rodzinnym. Duża część jest głęboko przekonana, że w małżeństwie można się tylko krzywdzić.

Bliskie związki to także relacje z własnymi dziećmi. DDA często mają kłopoty z odnalezieniem się w roli rodzica. Wielu z nich rozpoczyna terapię właśnie z powodu problemów ze swoimi dziećmi. Obawiają się, że je skrzywdzą, wnosząc do wychowania doświadczenia z domu. Czasem nie potrafią z nimi rozmawiać. Mają kłopot z właściwą oceną tego, czy pro­blemy ich syna albo córki są „normalne”, czy też powinny być niepokojącym sygnałem. W niektórych DDA własne dzieci bu­dzą agresję. Trudno im się powstrzymać przed krzykiem, groź­bami czy uderzeniem. Jednocześnie mają świadomość, że to nie dziecko zawiniło, że agresja bierze się gdzieś z głębi ich samych. Szukają pomocy dla siebie, aby nie krzywdzić własnych dzieci.

Wielu DDA nie decyduje się na to, żeby mieć dzieci (ponad połowa uczestniczących w terapii), albo podejmuje taką de­cyzję późno, po trzydziestym roku życia. Gdzieś głęboko tkwi w nich lęk, że dla ich syna czy córki życie okaże się równie okrutne, jak dla nich samych.

Część DDA rezygnuje z własnego życia osobistego, ponie­waż przyjmują, że ich podstawowym zadaniem życiowym jest opiekowanie się mamą albo tatą, a często nawet czuwanie, by nawzajem nie zrobili sobie krzywdy. Niekoniecznie mieszka­ją z rodzicami, a rodzice wcale nie są ludźmi schorowanymi ani bardzo starymi. Spotkać można i takich DDA, którzy mają własne rodziny, ale każdy weekend, święta i wakacje spędzają z rodzicami. Zdarzają się także rodziny, w których wszystkie dorosłe, trzydziesto- czy czterdziestoletnie, „dzieci” mieszka­ją z rodzicami.

W trakcie terapii okazuje się, że część DDA ma mocno za­kodowane, choć rzadko uświadamiane poczucie, że ich podsta­wową rolą życiową jest „być dobrym dzieckiem”: „mąż (żona) to nie rodzina; rodzina to rodzice, dziecko, brat”. Odkrycie, że być dobrą córką czy dobrym synem” jest znacznie ważniejsze niż być dobrą żoną albo dobrym mężem”, zazwyczaj zmienia zupełnie porządek świata. Szczególnie dotyczy to kobiet. Są zaskoczone, jak łatwo zaprzepaścić dom i rodzinę, kiedy podstawowa odpowiedź na pytanie: „kim jestem?”, brzmi: „córką”.

Zwykle więź Dorosłych Dzieci Alkoholików z rodzicami o jest bardzo silna, choć kontakty nie zawsze układają się dobrze. Najczęściej DDA skarżą się, że tak naprawdę nie potrafią roz­mawiać z matką czy z ojcem. Niechętnie jeżdżą do domu rodzinnego, bo czują tam napięcie, niepokój i bezradność. Cza­sami mówią wręcz o nienawiści do któregoś z rodziców. Prze­rażeniem napawa je myśl, że będą musiały z nimi zamieszkać, kiedy staną się oni niedołężni.

Możemy wyróżnić kilka typów Dorosłych Dzieci Alkoho­lików: wyobcowani, smutni, skrzywdzeni, uzależnieni, współuzależnieni, odnoszący sukcesy, z poczuciem niższości.

Wyobcowani najczęściej nie zdają sobie sprawy, że to, co przeżyli w domu rodzinnym, ma nadal wpływ na ich życie i sa­mopoczucie. Po prostu uważają się za innych, bardziej skom­plikowanych lub poplątanych wewnętrznie. Zazdroszczą in­nym słabszych napięć wewnętrznych, mniejszej liczby dylema­tów i konfliktów, mniejszych wewnętrznych obciążeń, o wie­le rzadziej pojawiającego się poczucia smutku i osamotnienia. W sytuacjach społecznych bardzo silnie kontrolują się. Mają po­czucie, że ludzie z pewnością ich oceniają, i to niekorzystnie.

Wielu DDA leczy się z powodu depresji. To smutni. Bio­rą kolejne specyfiki, które nie przynoszą ulgi ani nie zmniej­szają przygnębienia. Czasem przychodzą do psychologa, szu­kając zrozumienia siebie i rozwiązania problemów, a także po­twierdzenia, że z nimi wszystko w porządku. Zwykle kończą na pierwszej wizycie. Boją się ruszyć to, co jakoś przyschło, przy­cichło. Po co znów ma boleć? Ich wspomnienia pełne są do­świadczeń utraty czegoś lub kogoś. Mówią o braku uwagi i bra­ku fizycznego bezpieczeństwa, o głodzie czy opuszczeniu. Dramaty i koszmary z okresu dzieciństwa stają się w życiu doro­słym źródłem niewypowiedzianego bólu i smutku, których nie ukoi tabletka.

Ale są również DDA uświadamiający sobie, jak bardzo zo­stali skrzywdzeni tym, co działo się w domu, gdy byli dziećmi. Noszą w sobie żal, rozgoryczenie, złość, a nawet nienawiść: naj­częściej w stosunku do tego z rodziców, który pił, ale czasem również wobec tego, który choć nie pił, także krzywdził. Pozo­stają w pozycji ofiary nawet wtedy, gdy sprawcy już nie ma, lub też nie jest już w stanie nic złego zrobić. Czują się pokrzywdze­ni i przez pryzmat swojej krzywdy postrzegają świat i ludzi.

Istnieje także grupa takich DDA, którzy sami zaczęli pić na­łogowo. Sięgnęli po alkohol, bo na przykład próbowali pora­dzić sobie z trudnościami. Choć boleśnie pamiętają dzieciń­stwo podporządkowane rytmom picia i niepicia, dorosłe życie układają tak samo. Teraz to oni są najważniejsi, a życie rodzin­ne toczy się wokół ich picia i niepicia.

Niektóre Dorosłe Dzieci Alkoholików, przyzwyczajone w dzieciństwie do zajmowania się innymi i pomagania najbliż­szym (matce, bo ma za dużo obowiązków; ojcu, bo sam nie jest w stanie czegoś zrobić; rodzeństwu, bo jest mniejsze lub bar­dziej nieporadne), wikłają się w związki z osobami, którymi trzeba się opiekować (np. z osobami uzależnionymi, z głęboki­mi problemami). Życie z partnerem, który nie wymaga opieki czy poświęcenia, uważają za nudne, zbyt poukładane.

Wielu DDA pracuje na odpowiedzialnych, dobrze wyna­gradzanych stanowiskach i odnosi sukcesy zawodowe. Potra­fią jednak pracować równie efektywnie w zamian za przysło­wiowe dobre słowo. Zaskakująco dobrze rozwiązują trudne za­dania w sytuacji stresu i pod presją. Zwykle nie mają proble­mów z wywiązywaniem się ze swoich obowiązków. Nie boją się trudnych zadań ani ryzyka. Są odpowiedzialni i nie rezygnują łatwo. Dbają o potwierdzanie swoich kompetencji, ucząc się i podejmując nowe wyzwania. W efekcie są zwykle bardzo dobrymi i mało wymagającymi pracownikami. Świetnie też potrafią radzić sobie z publicznymi prezentacjami - nikt nie widzi ich silnego napięcia czy lęku przed oceną. Ludzie podziwiają często ich opanowanie i spokój zewnętrzny, nie zdając sobie sprawy z tego, jak sprzeczne jest to, co widzą, z tym, co dzieje się „w środku” tych ludzi.

Poczucie niższości i niekompetencji towarzyszące Dorosłym Dzieciom Alkoholików zazwyczaj odzywa się w kontak­cie z innymi osobami. Składa się na nie kilka czynników: kiepski obraz siebie wyniesiony z wczesnego dzieciństwa, brak do­brych doświadczeń w bliskich relacjach z ludźmi i brak pod­stawowych umiejętności interpersonalnych (rozmawianie, na­wiązywanie bliskich kontaktów, rozwiązywanie konfliktów czy nieporozumień). Rzadko za poczuciem niższości u DDA stoi brak wykształcenia czy nie radzenie sobie w życiu. Ponad po­łowa osób zgłaszających się na terapię ma wykształcenie śred­nie, a 40 proc. wyższe. Otoczenie najczęściej postrzega Do­rosłe Dzieci Alkoholików jako ludzi dobrze radzących sobie w życiu, bez większych problemów.


Można z tym żyć

Być DDA to rzeczywiście niezbyt przyjemne. Nie jestem chy­ba w najgorszej sytuacji - przecież nie piję. I co z tego? Te wiecz­ne konflikty wewnętrzne, niepokoje i wahania. To jest rzeczywiście koszmar.

Moja matka uciekła od ojca, gdy miałam 10 lat, a mój brat 4. Uciekła, bo się nad nią fizycznie znęcał. Nie wiem dlaczego, ale mat­ka zrobiła sobie wtedy ze mnie koleżankę. Nie powinno się obarczać dzieci takimi problemami. Wystarczyło mi już to, że pod jej nieobec­ność zajmowałam się bratem i całym domem. Jednocześnie chodzi­łam przecież do szkoły. Miałam być tym „dobrym dzieckiem”.

Gdy miałam 25 lat, wyszłam za mąż. Teraz już wiem, dlacze­go za alkoholika. Scenariusz się powtórzył. Teraz to nie moja matka obrywała, ale ja. Znalazłam jednak siłę, żeby odejść od męża. Byłam wtedy wrakiem człowieka. Pomógł mi znajomy psychiatra. Wytłumaczył, że to nie moja wina - bo oczywiście obwiniałam za wszystko siebie. Zmieniłam pracę. Pracowałam po W godzin dzien­nie. Pojawiły się większe pieniądze, inni ludzie; niedawno uzyska­łam pierwszy certyfikat z angielskiego.

Dorosłe Dzieci Alkoholików często odnoszą sukcesy, bo ciężką pracą rekompensują sobie nieudane życie i kompleksy. Nie widzę w tym nic złego - tylko trzeba to robić z umiarem. Na poczucie niż­szości i niekompetencji znalazłam sposób - czytać. Dużo i wszyst­ko. Im więcej, tym lepiej. Uczyć się i rozwijać.

Niestety, nie mam dobrego kontaktu z matką. Wyczuwam, że wciąż ma do mnie o coś pretensje. Ale to ona boi się porozmawiać. Zachowuje się, jakby była zazdrosna. Nie wiem, o co. Nie czuję nie­nawiści do ojca - to biedny, słaby człowiek.

Wiem jedno - nie dam się skrzywdzić po raz trzeci. Choćbym miała zostać sama do końca życia. Ból i lęk zostały. Tego nic nie zmieni. Można z tym żyć. Najważniejszy dla mnie jest fakt, że w końcu uświadomiłam to sobie. Myślę, że dam sobie radę bez psy­choterapii. Boję się jej. DDA powinno się dużo mówić i pisać. Bo to bardzo ważne. Ważne nie tylko dla DDA, lecz również dla osób, które z nimi żyją - pozwoli im lepiej zrozumieć tych ludzi.

Elżbieta z Warszawy


Moje paradoksy

Wydaje mi się to swego rodzaju paradoksem, że ja, dorosły czło­wiek, nie potrafię pokierować swoim życiem, lecz żyję według sche­matu, który wyrył się w mojej psychice, a który nie daje mi satysfak­cji. Patrząc z boku, ktoś może pomyśleć, że mam fajne życie. Miesz­kam z mamą i siostrą, które są w porządku. Gdy wracam z pracy, obiad mam już gotowy, podany. Żadnych kłopotów, żadnych obowiązków. W pracy słyszę same pochwały: młoda, ładna, inteligent­na. Czegóż można więcej chcieć? No właśnie - czego? Szkoda, że to wszystko to tylko pozory, ze nie jest to takie proste, jak by się wydawało. Nikt nie wie, jak bardzo rozdarta wewnętrznie jest ta dziew­czyna z ładnym uśmiechem (czyli ja), jak niepewna siebie i swojej wartości. Prawie nigdy się nie skarży, ze wszystkim sobie poradzi, to, co na zewnątrz i wewnątrz, to dwa różne światy, ale wiem o tym tylko ja i staram się o tym nie myśleć, bo boję się, że faktycznie zwa­riuję. Dobra mina do złej gry - to wiośnie moja gra, moje życie.

Ola z Bydgoszczy


Pobożne życzenia, realne lęki

Tata, alkoholik, nie pije od dwóch lat, ale to nie znaczy, że ży­cie z nim jawi się w różowych barwach. Sądziłam zawsze, że gdy on przestanie pić, moje problemy znikną. Jednak tak się nie stało. Moje problemy emocjonalne najbardziej ujawniły się w kontaktach moim chłopakiem. Nie mogę sobie poradzić z moim często wybu­chowym i nieprzewidywalnym zachowaniem, które najbardziej odczuwa właśnie mój partner.

Nie opuszcza mnie myśl, że powielę historię naszej rodziny, że w przyszłości to ja będę osobą współuzależnioną, tak jak moja mama. Choć nie mam powodów, by tak myśleć, to jednak ta myśl mnie nie opuszcza.

Chciałabym życzyć wszystkim DDA, aby nauczyli się odizo­lować swoje problemy od problemów alkoholika. Niech nasze ży­cie będzie kierowane przez nas samych, bez ciągłego odwracania się w przeszłość, która przecież nie była kolorowa. Niech proble­my alkoholika będą jego problemami. My mamy swoje życie i swo­je problemy.

Kaśka


2. Gdy rodzic pije

Przed trzydziestu laty w Stanach Zjednoczonych pojawił się ruch osób, które odkryły wiele wspólnego w swoim ży­ciu. Te wspólne cechy wiązały się nie tyle z tym, jacy byli, ile z ich rodzinami pochodzenia. Źródłem wielu cech Dorosłych Dzieci Alkoholików są doświadczenia związane z wycho­wywaniem się w specyficznym systemie, jakim jest rodzina z problemem alkoholowym. Wayne Kritsberg uważa, że nie­zależnie od tego, czy w rodzinie jest czynny alkoholik, czy le­czy się, czy też został z niej usunięty - rodzina alkoholowa to rodzina dysfunkcyjna. Jak taka rodzina wpływa na rozwijają­ce się w niej dziecko?

Dzieciństwo jest okresem kluczowym dla rozwoju naszej tożsamości. Doświadczając własnej bezradności, dziecko musi przejść od symbiotycznej do niezależnej relacji z rodzicami, ucząc się po drodze wielu umiejętności niezbędnych do prze­trwania i do ułożenia sobie życia tak, by czuć się szczęśliwym i spełnionym. W rodzinie zaspokajającej emocjonalne potrze­by dziecka i innych członków oraz mającej jasne zasady i re­guły, dzieci rozwijają spójną, silną tożsamość, a także umiejęt­ność takiego współżycia z ludźmi, które pozwoli im realizować siebie.

Inaczej jest w rodzinie alkoholowej. W sytuacji permanent­nego kryzysu związanego z ciągłym nadużywaniem alkoho­lu przez matkę czy ojca, przetrwanie systemu rodzinnego sta­je pod znakiem zapytania. Cała rodzina musi przystosować się do sytuacji, gdy co najmniej jedno z rodziców bywa wyłączo­ne z zaspokajania potrzeb rodziny, na przykład przez swoją nie­obecność fizyczną - ponieważ gdzieś pije, lub psychiczną - kie­dy jest w domu, ale pijane. Tego typu kryzys trwa zazwyczaj wiele lat. Niepijący członkowie rodziny żyją w chronicznym stresie. Wymusza on zwykle zachowania, które - choć trudne lub raniące - pozwalają przetrwać kryzys.

Atmosfera domu alkoholowego pełna jest swoistego napię­cia. Wiąże się ono z nieprzewidywalnością tego, co się zdarzy, z oczekiwaniem na wybuch i na to, w jakim stanie wróci pi­jący rodzic. Rodzina funkcjonuje inaczej, kiedy jest on pijany, a inaczej, kiedy jest trzeźwy: „Gdy był trzeźwy, zabierał mnie w różne miejsca. Dzięki niemu obejrzałam najlepsze sztuki. Ale gdy wracał pijany, strasznie się go wstydziłam. Był wulgarny i chamski, zawsze wtedy dochodziło do awantur”.

Czasem to napięcie i oczekiwanie na wybuch związane jest paradoksalnie, z zachowaniem rodzica, który nie pije: Ojciec, pijany, kładł się spać i po prostu go nie było. Za to tej kobiety nie rozumiem: wieczne pretensje o wszystko. Gdy wracała z pracy i słyszałem trzask furtki, żołądek podchodził mi do gardła. Wiedziałem, że zaraz będzie o coś zła i że mi się oberwie, choć nie sposób przewidzieć za co”. Part­ner osoby pijącej staje się czasem wulkanem złości tryskają­cej na wszystkich, także na dzieci. Dzieje się tak, ponieważ nie radzi on sobie z negatywnymi uczuciami i kosztami, które wiążą się z piciem partnera. Dzieci nierzadko wręcz prowo­kują wybuch w nadziei, że jeśli matka wyładuje się na nich, to nie będzie awantury z ojcem.

Z czasem w rodzinie narastają złość, żal i pretensje. Coraz częściej zdarzają się kłótnie. Dziecko doświadcza wtedy głębo­kiego niepokoju - poprzez empatyczne przejmowanie nastro­ju osoby, z którą jest związane. Doświadcza także silnego lęku, gdy słyszy podniesione, agresywne głosy swoich bliskich, na­wet jeżeli jeszcze nie rozumie tego, co mówią. Kiedy już ro­zumie i słyszy pełne nienawiści słowa - rodzą się w nim trud­ne uczucia związane z poczuciem własnej niemocy, skrzywdze­nia i zagrożenia.

Dzieci są świadkami kłótni. Widzą, jak rodzice robią krzywdę sobie. Często same doświadczają ich agresji. Do­świadczenia te wpływają na ich obraz świata i siebie: świat zapisuje się im jako zagrażający i nieprzewidywalny, najbliż­sze osoby, które powinny być wsparciem i obrońcami, stają się agresorami, a siebie dziecko widzi jako kogoś bezsilnego. Z badań Witolda Skrzypczyka („Dzieci alkoholików - zdarzenia traumatyczne”, Łódź 2000) przeprowadzonych w latach ??? wynika, że świadkami przemocy w rodzinie alkoholowej było dwoje z trojga badanych dzieci. Zdarza się, że dziecko w rodzinie alkoholowej staje się obiektem przemocy. Spraw­cą najczęściej jest ktoś bliski.

Wszystkie dzieci w rodzinach alkoholowych doświadcza­ją zaniedbania emocjonalnego. Czują się opuszczone, po­mimo że rodzice są obecni i zaspokajają fizyczne potrzeby dziecka. Rodzice bowiem zawsze koncentrują się na czymś innym: na alkoholu, na tym, że partner pije, na utrzymaniu rodziny. Jednak w odczuciu dziecka nigdy nie bywa tak, że ono jest na tyle ważne, by rodzice skupili się jedynie na nim. Czuje, że nie powinno zawracać głowy sobą ani swoimi potrzebami, że nie może sprawiać kłopotów. Sądzi, że musi za­chowywać się tak, jakby było osobą dojrzałą do wspierania rodziców w życiowych problemach, a nie dzieckiem, które ich potrzebuje.

Bezpośrednią konsekwencją emocjonalnego opuszczenia jest niskie poczucie własnej wartości, czy wręcz bezwartościowości. Dziecko czuje, że rodzice potrzebują nie dziecka, lecz kogoś, kto będzie im pomagać w tym, z czym sobie nie radzą. Spycha zatem w głąb swoje potrzeby i emocje, ucząc się, jak ich nie okazywać, a w efekcie, jak nie pokazywać siebie. Stara się stać kimś takim, kogo potrzebuje rodzina.

A skutki? Dzieci wychowywane w domach alkoholowych przeżywają niemal zawsze (80 proc.) złość lub nienawiść do ro­dzica. Ponad połowa z nich mówi o poczuciu osamotnienia, aż 40 proc. przyznaje się do strachu przed rodzicem i do poczucia wstydu za niego. Co czwarte nosi w sobie poczucie winy, czu­jąc się odpowiedzialne za złą sytuację w domu. Po latach do­rosłe już dzieci alkoholików, pytane o uczucia związane z dzie­ciństwem, mówią o złości, gniewie, agresji lub buncie, a tak­że o lęku, wewnętrznym bólu, niekiedy tez o wewnętrznej pu­stce. W dzieciństwie kształtują się ich negatywne przekonania na swój temat - „jestem bezwartościowy”, „jestem głupi”, „je­stem słaby” - adekwatne nie do realnych cech, ale do tego, jak czuli się w dzieciństwie. Postanawiają oni wtedy: „Nigdy nie będę mieć dzieci, żeby nie przeżywały tego co ja” albo „Nigdy się nie ożenię”. A to po latach skutkuje trudnościami w znalezieniu partnera lub problemami z zajściem w ciążę.


Przeszłość jak kulawy pies

Najpierw nie miałam dzieciństwa... Wychowywałam się w domu, w którym awantury były na porządku dziennym. Słowa wy­pluwane z nienawiścią, ze złością, z krzykiem... Nieprzespane noce, ściskanie koło serca, strach i wściekłość narastająca z każdą awantu­rą. Obelgi, poniżanie, nawet bójki. Wstyd przed koleżankami za wła­snego ojca, który wygląda jak najgorszy łachmyta, od którego cuchnie, i który leży na trawniku przed blokiem. Bezsilne łkanie w poduszkę, szczelne zamknięcie w swoim własnym świecie marzeń i fantazji.

Tata, alkoholik, doprowadził do ruiny wszystkich nas - mamę, mnie i brata. W domu nigdy nie było ciepła, normalnych świąt, spo­koju. Bez względu na stan ojca zawsze, w najgłębszych zakamarkach czaił się niepokój. Niepokój, który na drobne kawałki rozszarpywał pojedyncze, rzadkie chwile radości i szczęścia.

Potem było trudne dojrzewanie. Znerwicowana mama, która za­częła leczyć depresję, wybrała sobie córkę na powiernicę. Obarcza­ła mnie swoimi troskami, bo uważała, ze jestem genialnym dziec­kiem - taka zrównoważona, inteligentna. I ja też częściej stawałam się rozjemcą podczas awantur. Tato, sięgając coraz bardziej dna, je­dynie mnie słuchał, więc ja go uspokajałam i prowadziłam do łóżka, by zasnął.

Nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości. Nie wiem, co to znaczy normalny dom, z gorącym obiadem na czas, z drugim śniadaniem szy­kowanym przez mamę do szkoły. Od kiedy pamiętam, byłam pozosta­wiona sama sobie, wymagano ode mnie dojrzałości ponad mój wiek.

Teraz wreszcie wyjechałam. Studiuję w Krakowie. Powoli spełniam swoje marzenia, ale wiem, że nie odetnę się od swojej przeszłości. Cią­gnie się za mną jak pies z kulawą nogą. Taka ucieczka niczego przecież nie rozwiązuje. Mam mocno nadszarpnięte nerwy, poturbowaną oso­bowość. Nie potrafię zaufać ludziom, nie wierzę w przyjaźń, uciekam od mężczyzn. Mam wrażenie, że ludzie potrafią tylko krzywdzić.

Marta z Krakowa


Pijany ideał

Alkohol piją w nadmiarze także ludzie na tzw. poziomie. Forma tego „alkoholizmu” może być okresowa. Nigdy nie wiadomo, kiedy „to” może nastąpić i jak długo potrwa. Jak w tym wszystkim czuje się dziecko, dla którego pijący rodzic jest jednocześnie wielkim autorytetem, osobą waż­ną, cenioną przez innych, osobą mądrą, od której inni czerpią wiedzę, do­świadczenie, wzorce? A  z drugiej strony... pijane „coś”, co zostaje z tego wielkiego człowieka po kolejnym niepotrzebnym kieliszku. Jak trudno jest wytworzyć sobie obraz najważniejszego w życiu człowieka, który ma dwa jakże różne oblicza. Nie wiadomo, czy po przyjściu do domu spotka się osobę, do której można iść z każdym problemem czy zmartwieniem, od której otrzyma się dobre słowo i mądrą radę - ojca trzeźwego, czy też spo­tka się chodzącą od okna do okna mamę, która stara się nie pokazać dzie­ciom, że coś jest nie tak, której trzęsą się ręce, gdy podaje obiad, ale pyta z uśmiechem: „Co było dzisiaj w szkole?”. A my, starając się nie poruszać tematu tabu, także udajemy, że nic się nie dzieje. A tak naprawdę czeka­my, czy nie zadzwoni telefon (wypadek) albo czyjaś zniecierpliwiona żona („weźcie tego pijaka”), a może do drzwi zapuka kolega i powie: „Twój tata leży w parku pod krzakiem, niech go ktoś podniesie”.

Jaki bałagan tworzy się w umyśle takiego dziecka? Niby wszyst­ko jest dobrze, ale tylko czasami. Jak odpowiadać na pytania koleża­nek: „Dlaczego twój ojciec pije, przecież to taki mądry człowiek?”? Oj­ciec ma być wzorem do naśladowania, a pije w pracy. A kiedy wypije za dużo, nabiera odwagi i występuje publicznie, wygłasza mądre kwe­stie, tak żeby na pewno wszyscy go zobaczyli. A dziecko szuka kąta, w którym nikt go nie będzie widział, i myśli, jakie cuda mogą sprawić, by nikt o tym jutro nie pamiętał.

Danuta


3. Dom bez ścian, dzieci bez rodziców

Kiedy w rodzinie alkoholowej pojawia się dziecko, zwykle pojawia się również nadzieja na zmianę. Niestety partner osoby pijącej szybko przekonuje się, że spoczywa na nim nie tylko obowiązek wychowania dziecka, ale i wszelkie inne obowiązki domowe, a nierzadko również finansowe utrzymanie powiększonej rodziny. W takich okolicznościach musi skoncentrować swoje wysiłki na wszystkich tych sprawach, którymi w innych rodzinach zazwyczaj zajmują się dwie osoby.

Powszechnie wiadomo, iż rozwijające się dziecko potrzebu­je częstego kontaktu z rodzicami. Jednak niewielu z nas uświa­damia sobie, że dziecko, którego rodzic pije, ma go o połowę mniej: mniej czasu spędzanego w kontakcie fizycznym, na za­bawie, czytaniu książek czy spacerze; mniej czasu na obser­wację bliskiej dorosłej osoby, kiedy tak wiele dzieci się uczą; mniej rozmów i bliskości. Jest to rodzaj zaniedbania emocjo­nalnego, które pojawia się niezależnie od tego, że matka i oj­ciec mogą bardzo kochać dziecko. Gdy taki siedmiolatek idzie do szkoły, może mieć mniej umiejętności interpersonalnych niż jego rówieśnicy, bo znacznie mniej czasu niż oni spędzał w bezpośrednim kontakcie ze swoimi rodzicami.

Niektórzy nie mają doświadczeń w kontaktach z rodzicami w ogóle albo prawie w ogóle. Mówią na przykład: „Ojca pra­wie nie pamiętam. Zwykle pił z kolegami poza domem lub spał pijany. Mama pracowała w sklepie od świtu do zmroku i też jej nie było”. Inni opowiadają o dzieciństwie u babci czy cioci, a nawet w domu dziecka. Wiele osób spędzało czas w szkole lub na podwórku, ucząc się praw rządzących światem społecz­nym od sąsiadów, nauczycieli bądź kolegów.

Ale ważny jest nie tylko wspólnie spędzany czas, lecz rów­nież jakość tego kontaktu, czyli stosunek rodziców do dziec­ka. Zależność między naszym myśleniem o sobie a stosun­kiem matki i ojca do nas, gdy byliśmy dziećmi, opisał Carl Rogers. Jego zdaniem dla kształtowania się poczucia wewnętrz­nego „ja” istotny jest właśnie stosunek rodziców do dziecka, a zwłaszcza okazywanie przez nich aprobaty i wsparcia. Dzięki temu dziecko uczy się aprobować to, jakie jest, i włączać nowe doświadczenia siebie w obręb „ja”. Pochwały ze strony matki i ojca stają się podstawą jego poczucia własnej wartości. Gdy rodzice chwalą dziecko za to, co robi, pojawia się zgodność do­świadczenia z ”ja” i poczucie wewnętrznej spójności. A poczu­cie wewnętrznej spójności i posiadanie pozytywnego wizerun­ku siebie to - według Rogersa - dwie składowe silnej tożsamo­ści.

Co się dzieje z dzieckiem wychowywanym w rodzinie al­koholowej, które często nie doświadcza aprobaty i wsparcia ze strony rodziców? Jego potrzeby są zazwyczaj niezauważane lub ograniczane do podstawowych, ponieważ innych nikt nie ma czasu zauważyć. Dziecko słyszy, że musi być samodzielne, musi pomagać mamusi i tatusiowi, którym jest ciężko. Dobrze byłoby również, gdyby zbyt wiele nie potrzebowało, gdyż inne sprawy i potrzeby rodziny są ważniejsze. I najlepiej niech nie mówi o swoich potrzebach, bo przecież mama zadba o nie na tyle, na ile zdoła. A jeśli usłyszy, że syn albo córka potrzebuje więcej, niż ona może dać, będzie jej przykro. Dziecko wycho­wujące się w rodzinie alkoholowej uczy się zatem ignorowania własnych potrzeb, nie nabywa umiejętności ich rozpoznawa­nia i zaspokajania - zwykle przechodzi subtelny trening w rozpoznawaniu i zaspokajaniu potrzeb swoich rodziców. Wysłu­chuje ich zwierzeń i problemów, pomaga w obowiązkach do­mowych, rozwiązuje sytuacje kryzysowe: „Tylko ja potrafiłam go uspokoić. Mówiłam mamie, by zabrała dzieciaki i zamknęła drzwi. Bałam się strasznie, bo bywał bardzo agresywny, ale po­trafiłam z nim rozmawiać jakoś tak, że pomarudził i kładł się spać”.

Pierwotne treści zawarte w naszym wewnętrznym obrazie siebie są wynikiem tego, jak doświadczamy siebie i jak jesteśmy traktowani przez rodziców. Dziecko nieakceptowane, niezauważane czy krzywdzone doświadcza siebie jako człowieka cierpiącego z powodu zaniedbań i krzywd, opuszczonego i bezwartościowego. W taki też sposób zaczyna myśleć o sobie i tak się czuje, gdy pozostaje samo z sobą (np. jestem bezrad­ny, głupi, bezwartościowy, niczego nie potrafię). Ponieważ żad­ne dziecko nie jest w rzeczywistości głupie, bezwartościowe i pozbawione możliwości rozwoju, pojawia się niespójność po­między „ja” a doświadczeniami, które dowodzą jego zaradno­ści, posiadanych umiejętności czy wrodzonych zdolności. Jed­nakże ta część „ja” w obliczu wewnętrznego konfliktu (Jaki je­stem naprawdę: taki, jak mówią rodzice, czy taki, jak się zacho­wuję?) pozostaje ukryta w nieświadomości.

Utrwaleniu takiego fałszywego obrazu „ja” sprzyja również reguła zaprzeczania, charakterystyczna dla systemu rodziny alkoholowej. Alkoholik zaprzecza swojemu uzależnieniu, a jego partner nie przyznaje się, że nie radzi sobie z sytuacją picia małżonka - więc dziecko otrzymuje przekaz: „To nie­prawda, co widzisz, myślisz i czujesz”. Wielokrotnie widzi pijanego ojca i słyszy, jak matka mówi na przykład: „On jest chory”, „Jest zmęczony” albo „Dobrze się bawi”. Dostrze­ga, że matka jest zła, ale ona uparcie twierdzi, że to tylko zmęczenie: „Ja zła?! Jakbyś ty cały dzień przestał na nogach, a potem musiał się użerać z pijakiem, też byłbyś zmęczony!”. Dziecko przestaje zatem dawać wiarę swoim zmysłom, bo wielokrotnie mówiono mu, że było inaczej, niż słyszało, wi­działo i czuło. Brak zaufania do własnego postrzegania może po łatach sprawiać, że DDA jako jedyni nie będą pewni, czy od kogoś czuć alkohol, czy prawidłowo rozpoznają stan emo­cjonalny drugiej osoby.

Reguła zaprzeczania znajduje również zastosowanie w świe­cie wewnętrznym: myśli i uczuć. Kiedy dziecko z rodziny al­koholowej pozwoli sobie na wyrażenie swoich gwałtownych uczuć, mówiąc na przykład: „Nienawidzę go” - zwykle słyszy:

Nie wolno ci tak mówić. To twój ojciec. Ojca należy kochać”. A kiedy rozpacza, bo zostało skarcone „za nic”, matka wspiera je słowami: „Tak naprawdę tatuś cię kocha, chce żebyś wyrósł na dobrego człowieka”.

Jeśli dziecko nauczy się nie ufać sobie, czyli temu, co po­strzega, odczuwa i myśli - traci wewnętrzne punkty orienta­cyjne i zaczyna kierować się czymś lub kimś zewnętrznym. Bę­dzie to niepijący rodzic, religia, inni ludzie albo cokolwiek, od czego można się uzależnić.

Wytworzenie więzi z matką i ojcem, przeżycie pierwotnej zależności, w której zostaną zaspokojone potrzeby dziecka, a która go nie zniewoli, lecz pozwoli się rozwinąć - jest bardzo silną potrzebą. Zwykle dziecko związuje się silniej z jednym z rodziców. W rodzinach alkoholowych w naturalny sposób spędza ono więcej czasu z niepijącym rodzicem. To on lepiej rozumie i zaspokaja jego potrzeby. Zdarza się jednak dość czę­sto, że dziecko związuje się mocniej z rodzicem pijącym, jako bardziej przewidywalnym i mniej raniącym. Niepijący może reagować na kryzys rodzinny ciągłą złością, przelewaną na do­mowników. A usiłując utrzymać pod kontrolą sytuację rodzin­ną, nierzadko odwoływać się będzie do manipulacji emocjami i zachowaniami dzieci: „Jak możesz mi to robić?! Chcesz mnie do grobu wpędzić! Lekarz powiedział, że nie mogę się dener­wować”.

Czasem zdarza się tak, że dziecko nie może wytworzyć re­alnej więzi z żadnym z rodziców, gdyż oboje są zbyt nieobec­ni lub raniący. Wówczas idealizuje sobie jedno z nich i wytwa­rza taką wyobrażoną więź z wyidealizowanym obiektem. Oto opisy pijących rodziców, zaniedbujących swe dzieci, do póź­nej starości domagających się, by życie dzieci kręciło się wo­kół nich: „Moja matka jest wspaniałą osobą. Zawsze nas kocha­ła i chciała dla nas jak najlepiej. Właściwie poświęciła dla nas swoje życie. Jej było trudniej niż nam”; „Ojciec był cudow­ny, zabierał mnie do teatru i uczył słuchać muzyki. Dzięki niemu poznałam wiele sławnych osób. Czytał mi książki, bawiliśmy się razem”.

Więzi, które udaje się stworzyć z rodzicami w rodzinie alkoholowej, przypominają huśtawkę: bardzo blisko - bardzo daleko. Rodzic, gdy sam potrzebuje bliskości, powierza dziecku swoje problemy i tajemnice, nie zawsze adekwatne do jego wieku. Gdy nie potrzebuje bliskości, wyznacza granicę - „Dzieci i ryby głosu nie mają”, „Nie pyskuj” - nie licząc się z potrzebami syna czy córki. A takie sytuacje uczą dziecko o nieprzewidywalności w relacji z rodzicami i tego, że w blisko­ści łatwiej zranić. Otwartość, zaufanie i bliskość stają się jedy­nie instrumentami do zaspokojenia cudzych potrzeb, nie są zaś sposobem na zbudowanie bliskiego związku.

Zgodnie z koncepcją Rogersa, dziecko w rodzinie alkoho­lowej - pozbawione aprobaty, wsparcia i realnych informa­cji na temat tego, jakie jest - musi wykształcić strukturę „ja” będącą źródłem zaburzeń i dysfunkcji. Po pierwsze dlatego, że brak jest podstaw kształtujących poczucie własnej warto­ści lub tworzone są podstawy do negatywnej samooceny, nie­zgodnej z rzeczywistym obrazem dziecka. Po drugie, poja­wia się rozbieżność pomiędzy „ja” a doświadczeniem, a istot­na część realnego doświadczania „ja” pozostaje w nieświado­mości. Po trzecie, następuje zniekształcenie i niespójność ob­razu siebie, będąca źródłem ciągłego niepokoju i dysonansu. I wreszcie po czwarte, następuje zablokowanie lub utrudnienie rozwoju „ja”, ze względu na niedopuszczanie do świadomości ważnych doświadczeń tegoż „ja” (np. przeżywania złości, za­zdrości czy lęku).

Dziecko wzrastające w chaotycznych regułach rodziny al­koholowej uczy się nie mówić o sobie, o swoich potrzebach i o tym, co dzieje się w domu. A po doświadczeniach w pier­wotnych relacjach, Dorosłe Dzieci Alkoholików starają się nie ufać nikomu. Ich wewnętrzna tożsamość zbudowana jest wokół tego, jacy powinni być, gdyż jacy są - nie wiedzą. Czasem spotykają kogoś, kto wydaje się dawać szansę na praw­dziwie bliski związek, w którym możliwe będą pełna akceptacja i bezwarunkowa miłość. Ponieważ DDA nie potrafi bu­dować bliskości i związku, zatraca się w nim bezgranicznie, ujawniając dziecięce - wyparte wcześniej - emocje i pragnie­nia.


Andrzej ma 30 lat, dobrą pracę i własne mieszkanie. Prze­łożeni go cenią, a podwładni lubią, gdyż jest sprawiedli­wy, kompetentny i pracowity. Jedynym jego problemem są związki z kobietami. Chciałby założyć rodzinę, ale wciąż wy­biera niewłaściwe kobiety: pijące, bez pracy albo zdradzające swych partnerów. Tak naprawdę pogardza nimi, ale mimo to „pakuje się” w romans za romansem. Jest miło, póki ma po­czucie, że nie zależy mu na kobiecie. Sytuacja zmienia się po mniej więcej trzech miesiącach. Ku swemu zaskoczeniu, An­drzej zawsze angażuje się mocno. Kiedy nie ma przy nim ko­biety, którą darzy uczuciem, czuje się opuszczony, zaniedba­ny i zdradzany. Zaczyna robić jej wymówki. Potem codzien­nością są prowokowane przez niego kłótnie. W końcu kobieta odchodzi, a on powoli - cierpiąc, ale i czując ulgę - wraca do równowagi emocjonalnej.

Andrzej dorastał w rodzinie, w której ojciec nadużywał al­koholu. Ktoś zapyta: „A co to ma wspólnego z jego perypetia­mi miłosnymi?”. Otóż w swojej rodzinie Andrzej czuł się po­dobnie. Kiedy ojciec pił, matka czyniła z syna swojego powier­nika i sojusznika. Buntowała go przeciwko zaniedbującemu ją mężowi. Ale ojciec przestawał pić, a wówczas matka nie po­trzebowała już syna. W rozmowach z mężem zdradzała ta­jemnice powierzone jej przez chłopca. Wyjeżdżali - jak zgod­ne małżeństwo - na romantyczne weekendy. Ciągle gdzieś wychodzili. Andrzej czuł się oszukany i opuszczony. A matka wciąż nadskakiwała ojcu i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało - syn nie znosił jej takiej. Gdy ojciec pił, Andrzej czuł, że ma matkę, choć ona była nieszczęśliwa.


Mój słownik wyrazów codziennych

Dom? Ale ja nie rozumiem tego słowa, tak samo jak słów: rodzi­na, miłość, dziękuję, proszę, przepraszam. Nie ma ich w moim słow­niku, ale doskonale znam znaczenie wyrażeń: spier..., wynocha z do­mu, nie chcę oglądać waszych mord.

Mam 21 lat. To jest mało, ale jednocześnie dużo. Bardzo wcześnie musiałam dorosnąć. Dzieciństwo? tak, było - i to jakie! Wybucho­we! Codzienne czekanie na pijanego ojca, który nie potrafi sam roz­wiązać sobie butów. Czekanie na awantury, na wyzwiska: szmato, darmozjadzie jeden, wypier... mi z domu, zamorduję was.

Nie mogłam mieć przyjaciół. Nie wolno, zabroniono. Co noc mo­dliłam się o śmierć, nie chciałam takiego życia. Życia, w którym za­stanawiałam się, o co dzisiaj będzie awantura: o nieumyty talerz, o sukienkę, czy może tak po prostu, bo jest za cicho.

DDA z Krasnegostawu


Nie chcę nienawiści

Kiedy byłam dzieckiem, miałam dwa życia. Ich rytm i długość określał Tata. To On dawał im początek i koniec. Gdy pił, byliśmy ro­dziną alkoholową, a ja byłam dzieckiem alkoholika. Gdy nie pił, byliśmy standardową polską rodziną: 2+2, a ja - córką tatusia. Gdy pił - nienawidziłam Go, gdy nie pił - kochałam, wierząc całym sercem, że już nigdy pić nie będzie. Bo każdy ciąg picia kończył się przyrzecze­niem, że to był ostatni raz. Ostatnich razów było kilkaset.

Gdy Tata nie pił, świat był piękny. Chodziliśmy na basen i do kina, przynosił mamie kwiaty, całymi nocami stał w peerelowskich kolejkach po czekolady dla nas. I nie rozumiałam, dlaczego jednym kieliszkiem wódki odbierał nam to wszystko.

Potem Tata odszedł. Miałam 15 lat. I nadal nic nie rozumia­łam. Teraz mam 25 lat. Własną rodzinę i własne życie. I zaczę­łam rozumieć. Już teraz wiem, że były problemy, z którymi Tata nie mógł sobie poradzić, sprawy, które Go przerosły. Teraz pamię­tam tylko te dobre chwile. Z perspektywy czasu oceniam, że moje dzieciństwo nie było złe, było na swój sposób szczęśliwe. Wyparłam to wszystko, co mnie raniło. Bo jaki sens ma pielęgnowanie w so­bie nienawiści?

Ewa


Przeglądałam się w butelkach

Nigdy nie usłyszałam pochwały z ust ojca, zawsze rozkazywał. Stawiał mi wysoko poprzeczkę, więc myślałam, że jestem leniwa, sła­ba i głupia. Gdy zaczynał pić, nie mogłam wyjść na podwórko, bo dzieciaki śmiały się ze mnie. Było mi wstyd, że mój tata pije.

Z biegiem czasu, gdy rozumiałam więcej, mama zaczęła mi się zwierzać. Pytała, co ma zrobić, i oczekiwała odpowiedzi. Przez ojca alkoholika zostałam pozbawiona tego, co dla dziecka najważniejsze, beztroskiego dzieciństwa - gdyż zawsze dawały o sobie znać niepew­ność i strach, że wróci do domu nietrzeźwy. Zamiast przeglądać się w oczach taty, przeglądałam się w jego butelkach po wódce.

Zdaję sobie sprawę, ze powinnam się zwrócić do specjalisty. A co będzie, jeśli osoba, która ma mi pomóc, zawiedzie mnie? Nie chcę zo­stać zraniona kolejny raz.

Nastolatka z Rzeszowa


4. Bohater, maskotka, niewidzialne dziecko

Rodzina to system, którego podstawowym celem jest roz­wój wszystkich jego członków. Gdy prawidłowo funkcjonuje, poszczególni członkowie w sposób elastyczny wypełniają okre­ślone role służące zaspokojeniu jej potrzeb. Ale ten sprawny mechanizm przestaje takim być, jeśli ktoś z dorosłych nad­używa alkoholu. Wraz z nasileniem kryzysu rodzinnego staje się on coraz bardziej chaotyczny i niestabilny, między innymi dlatego, że jedno lub oboje rodzice przestają wypełniać swo­je role. Aby rodzina przetrwała, konieczne jest znalezienie ta­kiej struktury, której jednym z elementów są sztywno określone role. Wtedy zachowania członków rodziny stają się przewi­dywalne i bezpieczne. Im bardziej system rodzinny zdomino­wany jest przez nadmierne picie jednego z dorosłych, tym jego reguły są sztywniejsze i bardziej rygorystyczne.

Wymienianie jedynie kilku ról to nadmierne uproszczenie. Opiszę je jednak, gdyż pozwalają zrozumieć istotę oraz konse­kwencje funkcjonowania w roli służącej systemowi rodzinne­mu, a nie jednostce.

Bohater rodzinny” to dziecko, które dostarcza rodzinie po­czucia wartości, dumy i sukcesu. Zwykle bierze na siebie róż­ne obowiązki i świetnie sobie z nimi radzi. Ponieważ znaczna ich część to sprawy dorosłych (np. gotowanie, sprzątanie, wy­chowywanie młodszego rodzeństwa), bohater staje się „małym dorosłym”: dzielny, opanowany, pełen poświęcenia i gotowo­ści do rezygnacji z siebie dla innych. Dalsza rodzina, znajomi i sąsiedzi często z zazdrością patrzą na takie dziecko, chwalą je i podziwiają. Dzięki bohaterowi rodzina może poczuć się do­brze, bo przecież wychowała tak odpowiedzialnego i odnoszą­cego sukcesy młodego człowieka.

Tylko czasem ktoś zauważy, że bohater to bardzo skryte dziecko, wiecznie niezadowolone z siebie i z tego, co osiągnę­ło. „Bohater rodzinny” wciąż bywa napięty, ponieważ obawia się, że ktoś wreszcie odkryje, iż wcale nie jest takim, jak widać na zewnątrz. Towarzyszy mu przy tym poczucie bezwartościowości. Czuje się nieszczęśliwy, zaniedbany i osamotniony. Jego rola w rodzinie to być odpowiedzialnym dorosłym. Ale dziec­ko, które nie przeszło pełnego cyklu dorastania i dojrzewa­nia, nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Dzieci jed­nak bardzo szybko uczą się poprzez modelowanie i naśladow­nictwo, co pozwala im przekonująco odgrywać daną rolę, choć wewnętrznie nie są do niej przygotowane.

Kozłem ofiarnym” też zazwyczaj jest dziecko. Dzięki nie­mu rodzina może odwrócić uwagę od swoich rzeczywistych problemów. Traktuje bowiem dziecko jako swoisty obiekt zastępczy, na którym można się skoncentrować i wyładować ne­gatywne uczucia. „Kozioł ofiarny” jest z pozoru przeciwień­stwem „bohatera rodzinnego”. Dorośli postrzegają takie dziec­ko jako nieodpowiedzialne i trudne, przynoszące swoim zacho­waniem kłopoty i problemy. Często kiepsko się uczy, wcześnie sięga po używki, wpada w tzw. złe towarzystwo. Wobec rodzi­ców jest zwykle bezczelne i aroganckie. W ten sposób wyraża bowiem negatywne emocje, jakie członkowie rodziny odreago­wują na nim.

Kozioł ofiarny” może być jednak zadziwiająco podobny do „bohatera rodzinnego”: tak jak on potrafi wziąć odpowiedzial­ność za to, co dzieje się w rodzinie. Ale bohater bierze na siebie odpowiedzialność za pozytywny wizerunek rodziny, zaś kozioł - za negatywny. Dzieci w obu rolach przeżywają lęk, poczucie odrzucenia, osamotnienia i skrzywdzenia. U „kozła ofiarnego” czasem pojawia się również uczucie nienawiści do świata i lu­dzi, którzy nie dają mu żadnej szansy na bycie dobrym, a także uczucie zazdrości i niedoceniania.

Kozioł ofiarny” ma zapewnić dobre samopoczucie rodzi­nie, która może zrzucić na niego odpowiedzialność za wszyst­ko: to nie my jesteśmy źli, to on jest trudnym dzieckiem, łobu­zem, wpadł w złe towarzystwo itd. Za każdym razem, gdy tra­fiają do mnie pacjenci funkcjonujący kiedyś w tej roli w swo­ich rodzinach, zadziwia mnie, jak niewielki wpływ na takie za­chowanie miał ich temperament czy osobowość. Co prawda zdarza się; że kozłami zostają dzieci, które temperamentalnie mają większą łatwość wyrażania złości bądź buntu, ale nie jest to wcale regułą.

Za poprawianie nastroju i humoru rodziny odpowiada „dziecko-maskotka”. Na jego widok pojawiają się uśmiechy na twarzach, domownicy rozluźniają się i uspokajają. Często sta­je się ono domowym antidotum na kryzysowe chwile: „Uspo­kój ojca, ciebie posłucha”. Rodzice lubią popisywać się maskot­ką przed innymi. Jednocześnie - bez względu na wiek - traktują ją jak osobę niedojrzałą, niewiele rozumiejącą z tego, co się wokół niej dzieje.

Kiedy maskotka musi poradzić sobie z czyjąś złością czy wściekłością, wobec których bezsilni są dorośli domownicy - tak naprawdę jest przestraszona i napięta. Ma poczucie, że jeśli nie może poprawić komuś nastroju, staje się niepotrzebna jak porzucona przytulanka.

Dziecko „niewidzialne” (zwane także dzieckiem we mgle lub dzieckiem zagubionym) zachowuje się tak, jakby go nie było. Godzinami potrafi zajmować się sobą. Nie sprawia kło­potów wychowawczych, zwykle niczego nie chce. W kontak­tach społecznych jest wycofane, czasem uznawane za nieśmia­łe. Robi wszystko, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Czasem udaje mu się to na tyle dobrze, że wychowuje się w swoistej izolacji społecznej, pomimo ludzi wokół. Takiemu dziecku bra­kuje podstawowych umiejętności interpersonalnych: nawią­zywania kontaktu, wyrażania swoich potrzeb czy współpracy z innymi. W szkole wyraźnie odbiega od swoich rówieśników poziomem umiejętności społecznych.

Niewidzialne” dziecko czuje się bezwartościowe, niegodne uwagi innych i osamotnione. Ale równocześnie jest zagniewa­ne, iż nikt nie zwraca na nie uwagi. Jego zachowaniem kieruje poczucie, że najlepiej by się stało, gdyby go nie było.

Kiedy w trakcie terapii pacjenci pracują nad identyfikacją własnych ról w ich rodzinach, często pytają, czy możliwe jest połączenie kilku ról. Odpowiedź brzmi: tak. John Bradshaw pi­sze, że jeśli jeden z rodziców nie wypełnia swojej roli z jakie­gokolwiek powodu (jest pijany, nieobecny, chory itd.), zwy­kle któreś z dzieci wchodzi w jego rolę. Gdy rodzina potrzebu­je sukcesu, dziecko będzie bohaterem. Jeżeli potrzeba kogoś, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za dziejące się w niej zło - stanie się kozłem. W rodzinie wielodzietnej każde z dzie­ci może wypełniać inną rolę. Ale kiedy na przykład najstarsze odchodzi z domu, zwykle kolejne przejmuje jego rolę, porzucając dotychczasową. To pokazuje, jak ważną potrzebę rodziny zaspokaja dana rola i jak silnie związana jest ona z systemem rodzinnym, a nie z cechami dziecka.

Przyjmując określoną rolę, młody człowiek uczy się, ja­kie uczucia ma wyrażać, a jakich nie. „Bohater rodzinny” ma prezentować swoją kompetencję i odpowiedzialność, „kozioł ofiarny” - złość, „dziecko-maskotka” powinno mieć zawsze dobry nastrój, a „niewidzialne” musi być samowy­starczalne. Oznacza to, że dzieci muszą rozwijać cechy w ja­kiś sposób potrzebne rodzinie, zaś ukryć te, które są w niej niepożądane. I tak bohater może skrywać wewnątrz strach i osamotnienie, kozioł - swoje mocne strony, maskotka - smutek, a niewidzialne - wściekłość. W ten sposób przy­jęta przez dziecko rola staje się jego zewnętrznym „ja”, pod którym skrywa, jakie jest naprawdę. Zewnętrzne „ja” to for­ma obrony, sposób na przetrwanie w dysfunkcyjnym systemie rodzinnym, sposób na bycie kochanym, na przyciągnięcie uwagi, nadzieja na zaspokojenie podstawowych dziecię­cych potrzeb.

Inną konsekwencją poświęcenia własnego „ja” na rzecz sta­bilności rodziny bywa częste u DDA przeświadczenie: „Nie ja jestem ważny - ważniejsza jest grupa (rodzina, klasa, zespół w pracy itp.)”. Towarzyszy temu nawyk dbania o potrzeby in­nych, o grupę, z którą taki człowiek się identyfikuje.

Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a ja­kie słabe? To najczęstsze pytania, z jakimi DDA przychodzą na terapię. Zadają je z dużym niepokojem. Obawiają się, że może prawdą jest to, co słyszeli od bliskich w chwilach zło­ści: że są bezwartościowi, niegodni zainteresowania i pokocha­nia. W mojej praktyce klinicznej nie zdarzyło się, by prawda o osobie była tak okrutna, jak jej lęki i wewnętrzne przeko­nania. Aby jednak znaleźć odpowiedzi na powyższe pytania, trzeba uświadomić sobie, w jakiej roli byłem lub nadal jestem - i przestać w niej funkcjonować.


Moje prawo do życia

Wychowałam się w rodzinie alkoholika - tkwiłam w koszma­rze przez 30 lat. Czułam się opuszczona przez cały świat. W tym wszystkim sama, wspierająca mamusię, wysłuchująca jej cierpięt­niczych lamentów, wywodów o jej ciężkim życiu, przyjmująca całe jej cierpienie na siebie; cały jej ból i nieudane życie.

Wybaczyłam ojcu - był chory, był alkoholikiem. Czuję żal do mamy; pewnie nieświadomie, ale ciągnęła mnie za sobą w to pie­kło, zrobiła sobie ze mnie powiernicę, choć miałam niewiele lat.

Próbowałam z mamą rozmawiać na ten temat. Nic z tego nie wychodzi, bo ona uważa, że to ona miała ciężkie życie, a ja prze­cież byłam tylko (!) dzieckiem, więc nie mogłam tego wszystkie­go odczuwać. Uważa, że starała się, bym miała szczęśliwe dzieciń­stwo. Nie wiem, jak poradzić sobie z uczuciami do mamy. Wiem, że to moja matka - ale dlaczego mnie pogrąża, nie widzi mojego bólu. Liczy się tylko jej cierpienie. A gdzie jestem ja?! Zawsze by­łam cichą, potulną córunią. Czy ja nie mam prawa żyć po swoje­mu? Mam.

Elżbieta z Radomska


Tata wracał pijany

Mam 18 lat. Wracając myślami do dzieciństwa, widzę ojca, któ­ry wracał z pracy pijany. Czasem potulnie szedł spać, ale częściej ro­bił awantury: krzyczał, wyzywał mamę i wszystkich naokoło. Nie używał przemocy fizycznej, chociaż często tym groził. Ojca uspoka­jałam ja albo mój młodszy brat, tymczasem mama, siedząc w moim pokoju, płakała. Ją także musieliśmy pocieszać. Czasami dochodzi­ło do tego, że ojciec chciał mamie „coś” zrobić, na przykład uderzyć ją w twarz - wtedy stawaliśmy pomiędzy nimi, trzymając im ręce. Wręcz prosiliśmy, aby się uspokoili.

Dwoje małych, bezbronnych dzieci, potrzebujących miłości, wsparcia, poczucia bezpieczeństwa, odpowiedzialnych za swoich rodziców. Czy taka jest rola dziecka?

Dla mnie najgorsze było napięcie przed przyjściem ojca. Ja i brat wiedzieliśmy, że skoro dotychczas nie wrócił, pewnie wróci pod wpływem alkoholu, ale nie mówiliśmy o tym. Uważam, że tylko pogłębialiśmy w sobie uczucie strachu, krzywdy, cierpienia i bez­radności. Ja, jako starsza, czułam się odpowiedzialna także za bra­ta. Próbowałam go jakoś pocieszyć.

Czuwałam nawet w nocy, ponieważ zdarzało się, że ojciec bu­dził się i krzyki zaczynały się od nowa A rano musiałam przecież wstać, iść do szkoły i oczywiście udawać, że wszystko jest w porządku, że żyję w szczęśliwej rodzinie.

Ojciec nie pije od czterech lat, ponieważ jest chory. Leczy się u psychiatry. W domu da się wyczuć ogromne napięcie, żal, złość i poczucie krzywdy. Nadal o tym nie rozmawiamy. W ogóle mało ze sobą rozmawiamy.

Przechodzę teraz ciężki okres przeżywania swoich uczuć, od których nie można uciec. Uświadomiłam sobie także, że przeżycia dzieciństwa mają bardzo duży wpływ na moje kontakty z ludźmi, jednak teraz mogę to zmienić. Nie miałam wpływu na zdarzenia w moim domu, ale mam wpływ na moje teraźniejsze życie. To ja nadaję mu sens.

Dziewczyna z Oławy


5. Zamrożeni ludzie

Większość Dorosłych Dzieci Alkoholików doświadcza pro­blemów emocjonalnych. Jedni leczą się z powodu nawracają­cej depresji, inni z powodu nerwicy. Są tacy, którzy przycho­dzą do psychoterapeuty i mówią: „Nic nie czuję” lub „Mam kochającą rodzinę i wszystko mi się dobrze układa, ale wciąż wraca do mnie to, co czułem w domu: lęk, że to wszystko stra­cę, złość bez powodu. Nie rozumiem tego”. Timmen L. Cer-mak i Jacques Rutzky piszą („Czas uzdrowić swoje życie”, 1996): „Uczucia same w sobie rzadko bywają źródłem proble­mów. Jest nim natomiast niewłaściwy stosunek do uczuć, który powoduje, że traumatyczne przeżycia nie przestają prześla­dować ludzi w ich dalszym życiu”.

Dzieci, które wychowywały się w rodzinach, gdzie nad­używano alkoholu, przechodzą swoisty trening w sposobach radzenia sobie z emocjami. Zdarza się, że już we wczesnym okresie swojego życia narażone są na bardzo silne doświadcze­nia emocjonalne, pomimo że ich mechanizmy obronne nie są jeszcze zbyt dojrzale. Do tych doświadczeń wywołujących eks­tremalne emocje można zaliczyć między innymi kłótnie (krzy­ki, bójki najbliższych i wyzwiska), zaniedbanie podstawowych potrzeb fizycznych (np. głód, zimno, nie zmieniane pieluszki) czy poczucie zagrożenia. Dziecko w takich sytuacjach przeży­wa mieszankę trudnych uczuć, takich jak lęk, gniew i bezrad­ność. Zwykle pozostaje z nimi samo, gdyż najbliższych nie ma lub są sprawcami sytuacji wywołującej ten nieprzyjemny stan. Doświadcza poczucia krzywdy, choć najczęściej nie uświada­mia sobie tego. Dziecko radzi sobie z przeżywanym stanem różnie, w zależności od temperamentu i stopnia dojrzałości jego mechanizmów obronnych.

Zdaniem Jerzego Mellibrudy („Pułapka nie wybaczonej krzywdy”, 1997), im wcześniej wżyciu dziecka miały miej­sce takie doświadczenia, tym wyraźniejsze jest ukształtowanie się jednego z dwóch sposobów obchodzenia się z emocjami: zamrożenia lub nadwrażliwości emocjonalnej. Niektóre dzie­ci na silny krzyk czy nagłe zagrożenie reagują zastygnięciem. Inne potrafią zamrozić reakcję emocjonalną, jakby jej nie było. W każdym razie na zewnątrz nie widać przeżywanego stanu. Takie dzieci szybko uczą się, że lepiej nic nie czuć, gdyż uczu­cia są bolesne i przeszkadzają w działaniu. Odcięcie emocji, za­mrożenie ciała tak, by nie pojawiły się w zachowaniu żadne czytelne reakcje, ułatwia dziecku poradzenie sobie w sytuacji zagrażającej.

Inne dzieci, czując napięcie (a sytuacji wywołujących je jest w rodzinach alkoholowych wiele), natychmiast wyrażają je na zewnątrz płaczem albo krzykiem. Często są postrzegane jako nadpobudliwe lub nadwrażliwe emocjonalnie. Silne napięcie może znajdować ujście w czynnościach kompulsywnych czy w innych objawach nerwicowych. Czasem dzieci takie trafia­ją wcześnie do psychologa i mogą być leczone z powodu silnej nerwicy.

Niektóre dzieci radzą sobie z trudnymi emocjami, zamie­niając je na łatwiejsze do przeżywania. Adam jest na przykład chronicznym złośnikiem - gdy czuje się niepewnie, gdy bywa wystraszony albo zmęczony, natychmiast popada w złość. Bog­dana natomiast wszyscy postrzegają jako zalęknionego i nie­pewnego, ponieważ strach to jedyna reakcja, jaką ujawnia. Do­piero na terapii każdy z nich odkrywa bogactwo przeżywanych stanów. Manipulowanie doznawanymi uczuciami chroni ich od przeżywania tego, czego nie chcą doświadczać.

Typowymi sposobami radzenia sobie przez dzieci z rodzin alkoholowych z trudnymi emocjami są: zepchnięcie uczuć do podświadomości, pomniejszanie ich lub zaprzeczanie, nie rozpoznawanie ich (nie nazywanie) i mylenie z myślami (np. „Czuję, że nie chcecie ze mną rozmawiać i mnie nie lubicie”). A owe trudne emocje to najczęściej wstyd, poczucie winy, gniew, smutek i strach.

Uczucia wstydu najsilniej doświadczają ludzie, którzy wy­chowywali się w rodzinach zaburzonych w sposób widoczny dla otoczenia - kiedy wszyscy widzieli pijanego ojca i wiedzieli, z ja­kiej rodziny się pochodzi. Czasem takie osoby czują się napięt­nowane, skażone faktem, że ich rodzic pił. Dlatego tak trudno im, mimo oczywistych faktów, nazwać swojego ojca alkoholi­kiem. Zastanawiają się: „Bo w jakim świetle to mnie stawia?”.

Często dziecko alkoholików przeżywa także swoiste poczu­cie odpowiedzialności za nałóg rodzica. Myśli, że ojciec pije, gdyż ono jest niegrzeczne, źle się uczy lub coś robi nie tak. Zdarza się, że tego typu zarzuty słyszy od bliskich, co wzmac­nia poczucie winy.

Kiedy DDA zaczynają przyglądać się swoim doświadcze­niom z dzieciństwa, zwykle pojawia się lęk: lęk przed wspo­mnieniami, lęk zapamiętany z groźnych sytuacji, lęk przed tym, co odkryją o sobie. Ludzie różnią się poziomem lęku, ale dorośli, którzy wychowywali się w rodzinach alkoholo­wych, noszą go w sobie dużo. Nie zawsze jest on widoczny. Często bywa starannie ukrywany i pojawia się jedynie w bli­skich związkach. Może też być zamieniany na inne uczucie, na przykład złość, która daje więcej energii i siły, pomaga radzić sobie z bezradnością. W dzieciństwie lęk był niejednokrotnie podstawową informacją o zagrożeniu, pozwalającą go uniknąć. Niestety w życiu dorosłym częściej pojawia się w postaci fobii, lęków przed autorytetami i przełożonymi, co znacznie utrud­nia dojrzałe funkcjonowanie.

Gniew jest naturalną reakcją na krzywdę naszych bliskich. Zatem kiedy DDA uświadamia sobie własne krzywdy i zanie­dbania, pojawiają się poczucie niesprawiedliwości, bunt prze­ciwko temu, co kiedyś się stało, i różne odmiany gniewu. Praca z uczuciem gniewu jest trudna. Ludzie, którzy wiedzą, co się dzieje, gdy ktoś przeżywa negatywne emocje w sposób niekon­trolowany, zwykle unikają wszelkiej złości. Kojarzą ją z agre­sją i przemocą. Trudno im uwierzyć, że złość czy gniew mogą wnosić cokolwiek konstruktywnego. I rzadko łączą swoją me­lancholię z uczuciem, którego - jak twierdzą - nie czują.

Chyba wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików znają uczu­cie zalegającego smutku. Niewiele z nich leczy się jednak z po­wodu depresji. Smutek bezpowrotnej straty, dziecięce rozżale­nie, kiedy najchętniej schowałoby się pod kołdrą przed całym światem, i poczucie osamotnienia - związane są z jakąś formą opuszczenia, której się doznało. Dziecko czuje się opuszczone, gdy ma niepełną rodzinę, ale także gdy długo jest samo w do­mu albo gdy permanentnie nie ma nikogo, kto poświęciłby mu czas i uwagę. Każdy z nas nosi wspomnienia, które wywołują w nim głęboki smutek. DDA mają takich wspomnień dużo.

Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików wyraża przekona­nie, że uczucia można w pełni kontrolować. Przeświadczenie: wszystko albo nic (albo mam całkowitą kontrolę, czyli to; co czuję, zależy jedynie od mojej woli, albo nie mam żadnej kon­troli nad swoimi emocjami) - jest jednak złudzeniem. Pełna samokontrola i brak samokontroli w sferze uczuć to biegu­ny braku tych samych umiejętności: adekwatnego korzysta­nia z własnej sfery emocjonalnej. Możliwa jest oczywiście kon­trola świadomości i wyrażania uczuć. Ale nie można kontrolo­wać pojawiania się uczuć. Zwiększając świadomość tego, co się przeżywa, można to wyrazić albo nie - zgodnie ze swoją wolą.

Efektem zmian w reakcjach emocjonalnych u dzieci z ro­dzin alkoholowych bywa postawa obronna wobec życia i ludzi. Człowiek taki żyje w ciągłym napięciu, które wiąże się z prze­konaniem, że świat i ludzie są do niego wrogo nastawieni, a on nie ma na to wpływu. Może tylko trwać w ciągłym oczekiwa­niu na coś nieprzyjemnego, co na pewno się wydarzy (np. atak, nieszczęście, agresja). Celem takiej osoby jest przetrwanie. Trudno jej być otwartą i ufną. To oznacza dla niej bezradność i wystawienie się na atak.


DDA nie mają złudzeń

Oboje z mężem jesteśmy DDA Mamy ponad 40 lat i tamte pro­blemy nie powinny już mieć wpływu na nasze życie. Zastanawiam się, co - pomimo starań - pozostało. Pozostał łęk przed bliskością, aby znowu nie zostać zranionym, oszukanym.

Ja, choć jestem osobą z natury otwartą i towarzyską, mam bar­dzo wielu znajomych, wiele koleżanek, ale nie przyjaciół. Słowa „przyjaciel” używam bardzo rzadko, obawiam się go. Nadałam mu takie znaczenie, że nikt, łącznie ze mną, nie byłby mu w sta­nie sprostać. Mąż, który jest typem samotnika, choć osobą bardzo uczuciową, ma jednego bliskiego kolegę. Mam wrażenie, ze woli rzeczy od ludzi, ponieważ one są przewidywalne.

Jest coś, co moim zdaniem szczególnie wyróżnia DDA - to brak złudzeń. Zbyt wcześnie zostaliśmy odarci z niewinności. Zobaczy­liśmy ciemną stronę natury ludzkiej, gdy nie byliśmy do tego zupełnie przygotowani, nie wykształciliśmy żadnych mechanizmów obronnych.

DDA z Tych


Próbuję radzić sobie sama

Myślałam, że przeszłość mam już za sobą. Jednak gdy mój mąż zaczął nadużywać alkoholu, zaczęłam mieć koszmary, bałam się, że scenariusz życia mojej mamy zostanie powtórzony. Po roku udałam się do poradni dla osób uzależnionych. Tam dowiedziałam się, że jestem DDA. W ośrodku przeszłam terapię dla współuzależnionych i drugą dla osób nie radzących sobie ze złością. Chciałam pójść na terapię DDA, jednak termin kolidował z moimi zajęciami. Próbu­ję radzić sobie sama, ale mam problemy ze swoją osobowością. Nie wiem, czego chcę. Chcę mieć dziecko, a gdy zbliża się jajeczkowanie, już nie chcę; chcę być sama, a za chwilę nie wyobrażam sobie samotności; itd.

Co robić, by to zmienić? Jak pogodzić człowieka, którym jestem na zewnątrz, z tym w środku? Jak w takim stanie żyć, jak zacho­wać normalność? Jak pozbyć się tego smutku, napięcia i strachu? Nie chcę, by wszyscy wiedzieli, że jestem DDA. Boję się, że ludzie zaczną mnie traktować i oceniać inaczej. Nie potrzebuję litości czy wyrozumiałości. Potrzebuję pomocy. Jak sobie z tym radzić? Dziu­ra bezradności pożera mnie coraz bardziej.

Wioletta ze Szczecina


Historie się powtarzają

Mam 36 lat. Jestem DDA. Pięcioro mojego rodzeństwa też. Oj­ciec zmarł trzy lata temu. Powód - nadużywanie alkoholu Matka bardzo cierpiała, ale tkwiła w tym chorym związku. W naszym ży­ciu przeplatały się: nauka, ciężka praca, opiekowanie się rodzeń­stwem i oczekiwanie, w jakim stanie przyjdzie do domu „kochany tatuś”. Najczęściej wracał pijany. Ciągle awantury, bicie mat­ki i tego nas, które się nawinęło pod rękę, rozbijanie mebli. Mo­lestowanie nas dziewcząt. Matka wiedziała o tym, lecz była bier­na. Zimą ucieczki w mróz, śnieg - boso. Wiele razy wchodziłam na strych i przez okienko w dachu wypatrywałam, w jakim stanie oj­ciec wraca z pracy. Kiedy widziałam, jakim krokiem idzie, trzę­słam się ze strachu: co będzie? co dzisiaj zrobi?

Jak na ironię, mimo wcześniejszych przyrzeczeń mojego rodzeń­stwa, że nie podzielimy losu matki, historie się powtarzają. Oby­dwie siostry mają mężów alkoholików. Brat jest alkoholikiem. Cierpi jego rodzina, on też, jednak nie przyjmuje tego do wiadomo­ści. Moim młodszym braciom i mnie się udało. Ale problemy moich sióstr są moimi problemami. Próby rozmów na temat pomocy koń­czą się złością. Przez moje chore ambicje chcę robić wszystko naj­lepiej. Nienawidzę kłótni, agresji i wszelkiego zła. Chcę przed tym uciec. Ale dokąd?

Irena z Torunia


6. Dziecko w dżungli

Myślenie Dorosłych Dzieci Alkoholików w zasadzie nie odbiega od normy, trudno mówić o patologii czy trwałych zmianach. Czasami można nawet powiedzieć, iż DDA ce­chuje wyjątkowa trzeźwość myślenia w sytuacjach streso­wych i ekstremalnych. Potrafią podejmować dobre decy­zje i trafnie analizować sytuację, podczas gdy innym prze­szkadzają w tym silne napięcie lub emocje. Ta cecha myśle­nia DDA ujawnia się zwłaszcza w sytuacjach konkretnych za­dań i wyzwań życiowych, na przykład w życiu zawodowym. Inaczej jest w sytuacjach społecznych, w myśleniu o sobie albo o swojej relacji ze światem. W tych obszarach myśle­nie DDA cechuje schematyczność i kompulsywność: przeko­nania i myśli ukształtowane na bazie doświadczeń z dzieciństwa wracają w formie natrętnych myśli, kierując zachowa­niem dorosłego człowieka.

Sposoby postrzegania świata i siebie z trudem poddają się zmianie w wyniku nabywania nowych doświadczeń - podob­nie jak u osób po traumie, których myśli dotyczące urazowe­go doświadczenia i przekonania ukształtowane pod jego wpły­wem są bardzo odporne na zmianę. Prawdopodobnie ma to związek z pamięcią autobiograficzną, leżącą u podstaw nasze­go myślenia o sobie, o innych i o świecie. W niej znajdują się pewne skrypty, czyli przekonania. Tworzą się one w wyniku wielokrotnego zetknięcia się z taką samą sekwencją wydarzeń, co sprawia, że sytuacja ta ulega uogólnieniu i myślimy, że jest typowa. Aby zrozumieć myślenie charakterystyczne dla DDA, musimy poszukać odpowiedzi na pytanie, z jakimi sekwencja­mi wydarzeń, sytuacji i relacji spotyka się dziecko w rodzinie, w której nadużywa się alkoholu, co w wyniku tych doświad­czeń staje się dla niego typowe.

Świat widziany oczami dziecka alkoholika jest niebezpiecz­ny, bo nieprzewidywalny. To, co wydarzy się w najbliższym otoczeniu, w dużym stopniu zależy od tego, czy rodzic bę­dzie pijany, czy też trzeźwy, i w jakim nastroju będzie drugi z opiekunów. Nieprzewidywalność otoczenia najczęściej wią­że się dla dziecka z tzw. obiektami społecznymi, czyli z ludź­mi. Obiekty nieożywione, na przykład dom, meble, zabaw­ki bądź podwórko, mogą stać się symbolem stałości i trwania. Niestety, ta stałość czasem również bywa niszczona. Podepta­ne w ferworze awantury zabawki, zniszczone meble, koniecz­ność kolejnej przeprowadzki lub brak swojego miejsca - to czę­sto normalność dla dziecka z rodziny alkoholowej.

Nieprzewidywalności świata doświadczają nie tylko dzieci z rodzin alkoholowych, w których występowała przemoc. Poja­wia się ona także wtedy, gdy mamy do czynienia z różnego ro­dzaju zaniedbaniami. Pamiętam rodzeństwo, które miało jedne długie spodnie i parę ciepłych butów. Nosili je na zmianę. Często któreś z tych dzieci nie pojawiało się w szkole, ponieważ drugie wyszło wcześniej i nie wróciło; gdy nadeszła pora wyjścia drugie­go. Koledzy śmiali się z rodzeństwa. Pewnie niektórzy czytelni­cy uznają ten przykład za ekstremalny. Ale dla mnie bulwersują­ce było to; że u progu XXI wieku w ogóle zdarzyła się ta histo­ria. Za to większość DDA zna z własnego doświadczenia histo­rie zawiedzionych nadziei i zburzenia porządku dnia codzienne­go czy świąt, podobne do tej: „Niedzielny poranek. Leżę w łóż­ku i myślę o tym, co dziś się wydarzy: zjemy śniadanie wspólnie, co zdarza się jedynie w niedzielę, pójdziemy razem do kościo­ła - może spotkam tam kogoś znajomego i umówię się na po­południe. I nagle słyszę zza drzwi podniesiony głos matki; ojciec jest jeszcze pijany po wczorajszym, a ona przywołuje go do po­rządku. Epitety: »ty skur.. choć w niedzielę mógłbyś...«, »a co ty kur... sobie myślisz« - wciskają mnie pod poduszkę. Pewnie słyszą je sąsiedzi. Nie pójdziemy do kościoła, chyba że ja sama. Nie będzie wspólnego śniadania ani obiadu. Będzie całodzienna awantura albo nabrzmiała cisza”.

Nieprzewidywalność świata powtarzająca się w doświad­czeniu dziecka owocuje ukształtowaniem się w jego wewnętrz­nych przekonaniach myśli typu: świat jest wrogi; świat jest dżunglą, w której trudno przetrwać; świat jest tak urządzony, że nie ma sensu nic planować, bo wszystkie plany zostają zbu­rzone; muszę coś zrobić, by on (ona) czuł się dobrze; muszę coś zrobić, by oni nie zrobili sobie krzywdy.

Dziecko, obserwując na co dzień relacje między rodzicami, a także ich relacje z innymi, tworzy swoje podstawowe prze­konania i skrypty życiowe dotyczące tego, jak wyglądają rela­cje między ludźmi. Najczęściej rodziny alkoholowe są dość za­mknięte i rzadko utrzymują kontakty z kimkolwiek. Sąsiadów, kolegów z pracy i dalszą rodzinę traktują jak obcych, obawiając się, że bliższe relacje z nimi ujawnią, iż w rodzinie jest problem alkoholowy. Często dzieci są pouczane, by trzymały się z dale­ka od obcych. Słyszą, jak rodzice mówią na przykład: „Ludzie krzywdzą”; „Lepiej, żeby inni nie wiedzieli o nas zbyt dużo”. A przekazy i nastawienia tego typu wyniesione z domu sprawia­ją, że dzieci alkoholików zachowują dystans wobec osób spo­za rodziny. Jeżeli żyją w małym środowisku i sąsiedzi czy znajo­mi mogą zobaczyć pijanego rodzica albo usłyszeć awanturę, kon­takty z nimi stają się dodatkowym źródłem stresu: „Co odpo­wiem, jeśli zapyta mnie, czy to mój ojciec?”. Dzieci alkoholików podczas spotkań z innymi często czują zażenowanie, zawstydze­nie bądź nieśmiałość. Uczucia te również oddalają je od innych ludzi, podobnie jak braki w umiejętnościach interpersonalnych. Kiedy w dorosłości wchodzą w nowe środowisko lub kogoś po­znają, w głowie pojawiają im się myśli w rodzaju: na pewno źle mnie ocenią; lepiej się zbytnio nie spoufalać; trzeba się mieć na baczności, bo ludzie manipulują i wykorzystują.

Rodzajem bliskich relacji są na przykład relacje między mę­żem i żoną, dzieckiem i rodzicem czy rodzeństwem. Schematy tego, jak mają one wyglądać i jak je budować, tworzymy na ba­zie dwóch źródeł związanych z rodziną pochodzenia: naszych osobistych relacji z najbliższymi i obserwując ich wzajemne re­lacje. Dziecko wychowujące się w rodzinie, w której alkohol jest codziennością, widzi, iż bliskości między rodzicami nie ma lub pojawia się ona w sposób zaskakujący. Obserwując matkę i ojca, zastanawia się: „Po co oni są ze sobą. Przecież męczą się razem”. Często w związkach alkoholowych nie istnieją pozy­tywne wzajemne uczucia, czułość czy przyjemność z bycia ra­zem. Zamiast tego dużo jest wzajemnych pretensji, poczucia skrzywdzenia i różnych odmian złości. Jednak są także chwile, kiedy ku zaskoczeniu otoczenia pojawia się jakiś kształt blisko­ści. Na przykład wtedy, gdy matka mówi: „Nie mogę się z nim rozwieść, bo go kocham”; gdy mąż przynosi jej kwiaty i prze­prasza za to, co się zdarzyło; gdy tworzą wspólny front: „My je­steśmy rodzicami i masz robić tak, jak my każemy”. Bliskość w związkach z osobą uzależnioną zwykle oznacza wzajemne krzywdzenie się oraz oscylowanie między bardzo dużą bliskością i jej brakiem: nierozmawianie ze sobą tygodniami lub wie­logodzinna kłótnia, mówienie o miłości lub o nienawiści.

Często doświadczenie DDA mówi, że być blisko to być komuś potrzebnym. Bliskość nie oznacza wówczas wzajem­nej otwartości i zaufania, odpowiedzi na potrzeby obu stron: „Ważna jest jedynie ta druga osoba, ja jestem ważny o tyle, o ile jestem jej potrzebny”. Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholi­ków czerpie zadowolenie z pracy i z rodziny, gdyż czują się tam potrzebne. Nie ma w tym oczywiście nic złego, ale warto so­bie czasem zadać pytanie: „Co ja mam z tych relacji poza tym, że czuję się potrzebna?”. DDA nierzadko również myślą o bli­skich relacjach na przykład tak: „Bliskość nie jest czymś, co można zbudować. Jest czymś, co się zdarza. A to, czy się zda­rzy, nie zależy ode mnie”; „Bliskość oznacza ranienie się i prze­kraczanie granic. Jest zatem niebezpieczna”; „Kiedy się kocha, należy wszystko wybaczyć. Miłość wszystko usprawiedliwia”.

Dziecko w rodzinie alkoholowej, próbując swoich sił, szyb­ko przekonuje się, że jest bezradne i słabe - zarówno wobec świata zewnętrznego, jak i wobec tego, co dzieje się w domu. Doświadczenie bezradności może sprawić, iż będzie starało się udowodnić wszystkim, jakie jest zaradne. Może również za­owocować syndromem wyuczonej bezradności, gdy dziec­ko nawet nie próbuje podejmować wysiłków adekwatnych do jego możliwości, ponieważ głęboko w nim tkwi przekona­nie: „I tak mi nie wyjdzie, nie jestem wstanie tego zrobić”. Na terapii często proszę Dorosłe Dzieci Alkoholików o zebra­nie zdań na swój temat, które słyszeli w dzieciństwie. Otrzy­mujemy wówczas niepokrywające się obrazy, odzwierciedlają­ce raczej to, jakimi ktoś chciał ich widzieć, a nie to, jacy byli. Obraz siebie DDA jest swoistym kolażem: tekstów ważnych osób, roli, w jakiej funkcjonowało w rodzinie, i tego, jak do­świadczało siebie, będąc dzieckiem. Doświadczanie siebie to istotne spoiwo tego kolażu, gdyż zawiera skrypty typu: jestem słaby; jestem samotny; jestem nieważny; jestem bezsilny.

Na szczęście nie wszystkie głęboko ukryte, podświadome przekonania Dorosłych Dzieci Alkoholików na swój temat są negatywne. Gdyby tak było, nie byliby w stanie normalnie żyć. Jednak negatywna jest duża część owych przekonań, co spra­wia, że DDA opisują siebie raczej negatywnie, koncentrując się na swoich wadach, nie wierząc w swoje siły i przymioty. Taki ro­dzaj myślenia o sobie wywołuje smutek, przygnębienie, poczu­cie beznadziejności i zwątpienie we własne możliwości. W róż­nych odmianach konstelację tych cech odnajduję u większości DDA zgłaszających się na terapię. Nie zawsze jest ona widoczna na pierwszy rzut oka, gdyż wielu z nich pokazuje światu maskę pewności siebie, zaradności i niezależności.

Podsumowując schematy poznawcze, jakie wytwarzają się w dziecku pod wpływem różnorodnych doświadczeń związanych z dzieciństwem spędzonym w rodzinie alkoholowej, można nakre­ślić obraz świata widziany oczami bezradnego, osamotnionego i za­niedbanego dziecka: Świat jest groźny, nieprzyjazny, lub wręcz wro­gi. Ludzie są w nim nieobliczalni. Pod wpływem alkoholu bądź nie­opanowanych emocji krzywdzą i wykorzystują. Albo będąc słaby­mi, stają się ofiarami innych. Bliskość z nimi jawi się jako coś pożą­danego, ale także zagrażającego, gdyż zawsze ktoś jest skrzywdzo­nym, a ktoś inny krzywdzącym. Przed ludźmi i światem należy się zatem bronić. Jeśli nie potrafię obejść się bez świata i ludzi, to zna­czy, że jestem słaby, bezradny i podatny na skrzywdzenie.

Aż korci mnie, by przeciwstawiając się tej trudnej wizji, stworzyć inny obraz świata - widziany oczami dziecka, przy którym stoi silny i zaradny rodzic. Ten świat jest przyjazny, a dziecko czuje się bezpieczne. Ludzie zachowują się zawsze tak, jak powinni. Żyją w zgodzie ze sobą i z innymi, szanują się wzajemnie i są gotowi nieść pomoc. Wiele dzieci alkoholików marzy o takim świecie. Wyobrażają sobie kochającą rodzinę, jaką mieliby, gdyby rodzic nie pił...

Zmiana schematów poznawczych i przekonań ukształtowa­nych przez dzieciństwo w rodzinie alkoholowej jest niezbędna, gdyż nie są one adekwatne do doświadczania świata w doro­słości. Zwykle bywają również źródłem głębokiego smutku i le­żą u podstaw strategii życiowych dopasowanych do nakreślonej wyżej wizji, która nie przystaje do aktualnej rzeczywistości. Aby odnaleźć swoje własne skrypty w tej sprawie, trzeba przeanalizo­wać osobiste doświadczenia, relacje i wspomnienia. Należy o tym pamiętać, ponieważ każdy z nas jest inny. A ja, pisząc o pewnych wspólnych cechach myślenia DDA, dokonuję uogólnień, i co za tym idzie - wielu uproszczeń. Ważne, by tej analizy nie dokony­wać w samotności, jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi...


Walczę przeszłością

Moja babcia wyszła za mąż za człowieka, który stał się alko­holikiem. Przeżyła z nim ponad 60 lat. Żadna z trzech córek z tego związku nie ułożyła sobie życia. Dzisiaj te trzy niemłode już kobie­ty są zamknięte w sobie, wrogo nastawione do świata. Moja mama wyszła za alkoholika. Ojciec pływał na statkach dalekomorskich. Rejsy trwały kilka miesięcy. Gdy wracał - pił. Teraz mam z nim sporadyczny kontakt, raczej mu współczuję. Z mamą też nie mia­łam dobrego kontaktu, ale uważałam ją za świętą. Nawet gdy po­wodowana swoją złością bardzo mnie raniła.

Swoje życie zaczęłam układać tuż przed trzydziestką. Mogę po­wiedzieć, że mi się udało. Mój mąż to dobry, mądry mężczyzna. Ale nawet on nie potrafi zrozumieć tej mieszanki lęku, nieprzy­stosowania i niedowartościowania, jaka mną targa - to na pewno wpływa na jakość naszego życia. Mamy dwoje dzieci, życie koncen­truje się wokół nich. Tamte problemy zostały odsunięte, jakoś przy­sypane. A przecież wiem, że to wszystko we mnie jest. Teraz najbar­dziej mnie bolą kontakty z mamą. Jest zimna, a mnie to boli. Czu­ję, jak mnie to ogranicza, zabiera energię. Radzę sobie lepiej niż kilka lat temu, ale ciągle walczę z demonami przeszłości. I wiem, że muszę się zmierzyć z nimi do końca.

Marzanna


Jestem szczęśliwy

Jestem studentem prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W tym roku rozpoczynam także studia na filozofii. Jestem szczęśli­wym człowiekiem. Od ponad trzech lat mieszkam z moimi dziad­kami. Wyprowadziłem się z domu rodziców na stałe, bo życie z oj­cem było dla mnie nie do wytrzymania.

Już w liceum bardzo bałem się ludzi, także tych zwyczajnych, spacerujących po chodniku. Lękałem się, że mogą mnie skrzywdzić. Nie byłem w stanie zaprezentować publicznie swojego zdania z powodu ogromnego zdenerwowania, które przychodziło już na samą myśl, że będę musiał coś powiedzieć, chociażby na forum klasy. Moje poczucie własnej wartości było bardzo niskie. Zacząłem ucie­kać w swój świat. Gdy byłem młodszy, był to świat książek. Później wewnątrz siebie byłem tak rozdygotany, że nie mogłem skupić się na­wet na tyle, aby czytać. Gdy książki zastąpiłem komputerem i gra­mi komputerowymi, skończyło się to uzależnieniem od nich. Choć wewnątrz mnie panował kompletny chaos, to na zewnątrz właściwie tego nie okazywałem. Wszak nauczono mnie, że mężczyźni nie płaczą (niestety zapomniałem, jak to się robi, a szkoda...).

Pewnego dnia, a miałem wtedy chyba 16 lat, coś we mnie pękło. Poczułem, że nie mam już sił dalej tak żyć. Najpierw zdobyłem się na to, by porozmawiać o swoich problemach z koleżanką z klasy. Po tej rozmowie zrozumiałem, że potrzebuję pomocy. W tym czasie mój ojciec podjął nieskuteczne leczenie w AA, a ja dołączyłem do grupki dzieci alkoholików, które spotkały się z psychologiem. Z ja­kichś powodów po pól roku zrezygnowałem z terapii, choć na pew­no przynosiła dobre rezultaty. Wkrótce trafiłem do młodzieżowej wspólnoty chrześcijańskiej. Myślę, że to działający przez nią dobry Pan Bóg tak naprawdę pomógł mi powrócić do normalnego życia.

Istniało jeszcze wiele innych pozytywnych czynników. Po pierwsze, przeprowadziłem się do dziadków, gdzie miałem coś, czego wcześniej nie doświadczyłem - spokój. Po drugie, jestem natury ogromnym optymistą. Pamiętam, że w najtrudniejszych dla mnie chwilach my­ślałem o tym, że za kilka lat będzie lepiej, ze kiedyś będę mógł sam decydować o swoim, życiu, ze założę szczęśliwą rodzinę. Po trzecie, mia­łem (i mam) to ogromne szczęście, że spotkałem na swej drodze wspa­niałych ludzi, od których nauczyłem się, jak wielkim darem jest roz­mowa z drugim człowiekiem. Po czwarte, chyba jestem trochę uparty. Opowieść moja ma optymistyczne zakończenie, choć tak na­prawdę jest to koniec rozdziału, a nie książki. Cieszę się, że moje życie jest, jakie jest. Cieszę się z rzeczy, które mam i których nie mam. Jestem całkowitym alkoholowo-nikotynowym abstynentem. Nie gram już w gry komputerowe. Moje relacje z ojcem, który nie pije od ponad dwóch lat, kształtują się poprawnie. Kilka lat temu, kiedy leżał w szpitalu, wybaczyłem mu wszystko, choć on sam nig­dy o wybaczenie nie prosił. Uświadamiam sobie teraz, ze moje bo­lesne doświadczenia zahartowały mnie od zewnątrz, ale od we­wnątrz uwrażliwiły. Może były potrzebne?

Jakub z Warszawy


7. Samotni z lęku

Wśród Dorosłych Dzieci Alkoholików pragnienie bycia ko­chanym idzie często w parze z lękiem przed odrzuceniem. Prze­żywają oni dużo wewnętrznych obaw przed zbliżeniem się do kogoś i przed założeniem rodziny. Jedna z osób sformułowała to tak: „Spotykałam się z mężczyzną. Nie chciałam się zakochać, a jednocześnie pragnęłam mieć kogoś na całe życie. Bałam się. Byłam rozbita, rozdwojona. Nie pamiętam, co myślałam o sobie, ale chyba nie najlepiej. Nie wiedziałam, co robić. W końcu po paru spotkaniach zerwałam. To było ponad moje siły”.

Moi pacjenci często boją się powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domach rodzinnych, w któ­rych niepijący partner miał obowiązków za dwoje, a w zamian otrzymywał awantury i wyzwiska. W efekcie takich doświad­czeń DDA pełni są wątpliwości, czy warto ryzykować zawarcie małżeństwa: „Mój partner daje mi oparcie, w dodatku chce, abym za niego wyszła. A ja nie wiem, czego chcę: boję się, że go stracę, i boję się za niego wyjść. Skąd mogę wiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Najgorsze jest to, że nie potrafię pod­jąć żadnej decyzji - ani o skończeniu tego związku, ani o mał­żeństwie”.

Niemal wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików noszą w so­bie głęboko ukryte przekonanie, że w małżeństwie można się tylko krzywdzić. Trudno im się zbliżyć do innych osób, gdyż w ich doświadczeniu bliskość jest zagrażająca. Z kolei jej brak i uporczywe utrzymywanie dystansu sprawiają, że małżeństwo często nie daje im satysfakcji.

Niektórzy DDA są przekonani, że związek rodziców nie był udany, bo „matka nie umiała sobie z nim radzić”. Jeśli wierzą również, że sami lepiej potrafiliby ułożyć sobie życie z alko­holikiem, to stąd prosta droga do wchodzenia w tzw. trudne związki, zwykle z partnerami uzależnionymi. Wielu DDA trwa w związkach, które są dla nich źródłem cierpienia. Ich partne­rami bywają alkoholicy, nałogowi hazardziści, ludzie notorycz­nie niewierni itd. Zdarzyło mi się na przykład spotkać osoby, które żyły od lat w związku heteroseksualnym z homoseksuali­stami i nie zdawały sobie z tego sprawy. Siebie winiły za to, że „coś się między nami nie układa”.

Niektórzy z moich pacjentów zdają sobie sprawę, że rozpo­częcie terapii prawdopodobnie zmieni ich spojrzenie na wła­sne małżeństwo. Ci, którym zależy na związku, zwykle otwar­cie mówią o swoich obawach, a później potrafią wykorzystać to nowe spojrzenie do uzdrowienia relacji. Gorzej z tymi, któ­rzy tkwią w przekonaniu, że ich małżeństwa są bardzo dobre i że nic nie jest w stanie im zaszkodzić. Niemal za każdym ra­zem po kilku tygodniach terapii zauważają, jak fałszywy był to obraz. Zaczynają dostrzegać to, co się wokół nich dzieje. Prze­konują się na przykład, że partnerzy od dawna mają kogoś in­nego albo w jakiś sposób (np. finansowo lub emocjonalnie) wykorzystują ich.

Dorosłe Dzieci Alkoholików chyba nieco częściej niż inni nieadekwatnie postrzegają swoich partnerów. Jeśli ich idealizu­ją, wówczas nie widzą wad albo usprawiedliwiają je (podobnie jak niegdyś ich matki usprawiedliwiały ojców: „Pije, ale prze­cież kocha mnie i dzieci”). Natomiast gdy deprecjonują part­nerów, widzą w nich same wady. Ku temu skłaniają się osoby, które od dłuższego czasu doznają od towarzyszy życia krzyw­dy lub zaniedbania i straciły nadzieję na zmianę tych relacji, ale nie potrafią bądź nie chcą zrezygnować ze związku.

DDA często nie potrafią (to wpływ sytuacji w domach rodzin­nych) nawiązywać pierwszego kontaktu z innymi, mówić o so­bie i o swoich potrzebach, znaleźć kompromisu między tym, cze­go chcą oni, a tym, czego pragną ich partnerzy. Nie potrafią tak­że słuchać i mówić tak, by się porozumieć, rozwiązywać trudnych sytuacji, radzić sobie z emocjami itd. Nieumiejętność wyrażenia tego, co się czuje, może doprowadzić do niedomówień, z któ­rych wyrastają wzajemne urazy, żale i pretensje. Ożywa wówczas dobrze znane z dzieciństwa poczucie krzywdy: „Ludzie są podli, skrzywdzą mnie, jeśli tylko pozwolę im być zbyt blisko”, a także przekonanie, że za wszelką cenę nie wolno ulec.

Aby uniknąć takich sytuacji, DDA muszą nauczyć się tego wszystkiego, czego zwykle uczą się dzieci: wyrażania po­trzeb, nazywania uczuć, rozmawiania i słuchania, nawiązy­wania pierwszego kontaktu. Zwykle z takimi umiejętnościa­mi wchodzimy w pierwsze nastoletnie związki. Wtedy przy­chodzi czas na rozwijanie tych doświadczeń w relacjach z inną płcią. Gdy stworzymy pierwszy stały związek, wówczas odkry­wamy i uczymy się umiejętności ważnych dla utrzymania i po­głębiania związku. Myślę tutaj o okazywaniu wzajemnej czułości i akceptacji, trosce o partnera, empatycznym rozumieniu go i wzajemnym wspieraniu się. Czy jestem w stanie stworzyć zdrowy związek, mimo iż jestem DDA? - to jedno z częstych pytań, jakie słyszę, gdy w czasie terapii zaczynają się rozmowy o związkach. Kryje się za nim obawa przed brakiem zdolności do kochania i bycia ko­chanym. Przyczynami trudności Dorosłych Dzieci Alkoholi­ków w związkach nie są jednak ograniczenia ich potencjału, ale brak pewnego rodzaju ważnych doświadczeń, niezbędnych do nauczenia się, co to znaczy bliskość, na czym polega budowa­nie związku i jak go utrzymać. Oznacza to, że DDA są w peł­ni zdolni do miłości, lecz muszą w sobie tę zdolność dostrzec i rozwinąć ją. Droga do tego wiedzie poprzez nauczenie się, jak akceptować siebie.

Przed laty Zofia Milska-Wrzosińska zwróciła uwagę, że stworzenie dobrego związku jest jednym z kilku najważniej­szych, ale i najtrudniejszych zadań życiowych człowieka. Z pewnością łatwiej je zrealizować tym, którzy wychowywali się, patrząc na dobre związki swoich rodziców - ale zawsze jest to trudne. DDA nie są tutaj wyjątkiem.


Jest już za późno

Mam 24 lata i jestem DDA. Wiem o tym od kilku lat. Ale nie­wiele wynika dla mnie tej wiedzy. Świadomość, że jestem DDA, wcale nie pozwala mi uporać się problemami, wcale w tym nie po­maga; kusi tylko, żeby wszelkie zło „zwalić” na pochodzenie z ro­dziny alkoholowej. Czy mam do tego prawo? Wydaje mi się, że nie. I rodzi to ogromne poczucie winy (towarzyszy mi ono chyba od za­wsze), a także ogromny, paraliżujący wstyd, który nie znika nawet wtedy, gdy jestem daleko od „domu”, gdzie nikt mnie nie zna i o ni­czym nie wie. I jeszcze ta bezsilność - taka obezwładniająca: że nie mam nad niczym kontroli, że mogę tylko z bólem patrzeć, jak czas przecieka mi przez palce, jak życie przechodzi gdzieś obok.

Jestem sama. Zupełnie sama. Czy to ich wina? Czy może moja, tylko i wyłącznie moja? Może nie zasługuję na nic dobrego. Tak po prostu. Na miłość, na przyjaźń, na uwagę i troskę. Może to za dużo. Po prostu.

Nigdy i nigdzie nie szukałam pomocy. Nie sądziłam, ze ktoś może mi ją dać, że to cokolwiek zmieni. I dalej tak sądzę, a poza tym już za późno, już nie warto. I nawet nie wiem, czy mam siłę do kogoś się zwrócić o pomoc. Wstydzę się, boję? Może.

Żyję” dalej z rodzicami, w milczeniu, w nienawiści. Zaczynam pić. Schemat? Może. Tylko nie wiem, jak długo tak jeszcze można. Brakuje mi już sił, wszystko jest takie trudne, zbyt bolesne. Czuję się winna, że nienawidzę wszystkich, którzy według mnie żyją nor­malnie - mają domy, rodziny, przyjaciół i po prostu żyją.

Właściwie nie wiem, po co to piszę. Może tylko po to, by ktoś to przeczytał. Nawet jeżeli nigdy mi nie pomoże.

I. z Żywca


Zwykłe życie DDA

Jak wygląda moje życie? Myślę, że jak standardowe życie DDA. Mam 20 lat, ale czuję się jakbym miała 40. Na zewnątrz przykładna rodzina: mama, tata, brat, pies, samochód, no i ja. Szybko dorosłam. Nie mogę darować sobie dzieciństwa, które widzę jak przez mgłę. Oj­ciec uczynił moje dzieciństwo piekłem. Wieczne awantury, sceny, któ­rych nie chcę pamiętać. Nie umiem przestać nienawidzić, nie umiem zrozumieć, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Ciekawy jest fakt, że z dzieciństwa mało pamiętam. Pamiętam podwórko, koleżanki, przed­szkole, dom (?): awantury, krzyki, strach...

Matka wprowadziła mnie, małe dziecko, bardzo szybko w świat dorosłych, niezrozumiałych zasad i problemów. Uczyniła mnie spo­wiednikiem, powiernikiem swoich problemów i tajemnic. Pytała, co ma zrobić, jak zareagować.

Z bratem nie mam w ogóle kontaktu: żyje własnym życiem, z boku od tego wszystkiego. Może to jego sposób na przetrwanie.

Tak wygląda moja rodzina, a ja czuję się jak klocek nie pasujący do całej układanki.

Aga z Radomia


Samotny wśród ludzi

Kiedy się to zaczęło, nie wiem. Coraz częściej widziałem pija­nego ojca. Matka nie rozmawiała ze mną o tym. Czasami myślę, że może chciała mnie w jakiś sposób chronić, ale zaraz przypominam sobie, jak wysłała mnie razem z ojcem do człowieka, dla którego robił formę do odlewania zabawki - żebym go pilnował. Pamiętam tylko, że wszyscy mężczyźni, którzy tam byli, częstowali ojca wód­ką, a mnie było tak strasznie wstyd.

Wreszcie ojciec przestał pić. Poszedł do lekarza, brał jakieś prosz­ki. A ja? Nikt ze mną nie rozmawiał, nie pytał, co czuję, czy w ogóle coś czuję. Jakby to zupełnie nie dotyczyło mnie, jakby mnie nie było. Przyzwyczaiłem się, że zainteresowanie ojca ograniczało się do py­tania: Jak tam w szkole? A gdy studiowałem: Jak tam na zajęciach? Pamiętam strach, że mogę zrobić coś, co nie spodoba się rodzicom. Szczególnie matce. Wtedy myślałem, że to ja jestem zły. Teraz widzę, że byłem akceptowany i kochany, gdy robiłem to, co chciała matka.

I tak mijały lata. Zacząłem pracować. Potem zacząłem pić. Ożeniłem się i piłem dalej. Potem picie przeszkadzało mi w pracy, więc tylko piłem. W pracy mieli mnie już dość. Kazali mi się zwol­nić. Poszedłem do lekarza. Brałem antikol, wszywałem sobie esperal kilka lat z rzędu. Żaden z lekarzy, u których byłem, nie spytał, czy może spróbowałbym jakiejś formy terapii, czy chciałbym poroz­mawiać. Znowu nikt ze mną nie rozmawiał. Dalej nic tak napraw­dę nie wiedziałem o chorobie alkoholowej.

Żona właśnie kupiła nowy numer „Charakterów”, w którym jest artykuł z cyklu o DDA. Czytając te teksty, w wielu miejscach od­najduję siebie, czuję, że to o mnie. Tak będzie z wieloma osobami, które je przeczytają: zobaczą, że nie są sami, że są ludzie, którzy chcą i umieją pomóc w walce z chorobą alkoholową.

Jacek z Warszawy


Mój największy błąd

Największym błędem, jaki popełniłam, była wiara, że jestem wolna od przeszłości. Przekonywałam samą siebie, ze moja siła i pewna dojrzałość pokonają bariery. Sądziłam, ze moje doświadcze­nie tylko mnie wzmocni i pozwoli realnie patrzeć na rzeczywistość Niestety nie wzięłam pod uwagę najważniejszej rzeczy, a mianowicie tego, ze jestem dzieckiem alkoholika. Wspaniała mama, przyja­ciele, spełnienie w pracy zawodowej - to nie wymaże negatywnych doznań z dzieciństwa. Alkoholik dokonuje spustoszenia w życiu emo­cjonalnym każdego członka rodziny. Uderza w podstawowy skład­nik ludzkiej osobowości - w uczucia. W efekcie następuje zaburzenie poczucia własnej wartości, bezpieczeństwa, zaufania, wiary w nor­malny związek.

Mam za sobą nieudany związek. Przyczyną był oczywiście alko­hol. Zarówno mój partner, jak i ja doskonale znaliśmy ten problem, ale zignorowaliśmy fakt, że wpłynął on na nasze życie. Zniszczyliśmy miłość, bo jedno chciało być silniejsze, bardziej niezależne od drugie­go. Tak naprawdę wcale nie o to chodziło. Pogubiliśmy się, nie pyta­jąc nikogo, a przede wszystkim siebie, o drogę.

Marta z Tucholi


8. Pozwolić zagoić się ranie

Pierwszy krok do zmiany to uświadomienie sobie, kim je­stem i w jaki sposób sytuacja rodzinna związana z nadużywa­niem alkoholu przez rodzica wpłynęła na mnie i moje życie. Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików przez lata boryka się na przykład z depresją czy lękami, myśląc: „Coś ze mną jest nie tak” - i nie widzą związku tych stanów z nadużywaniem alko­holu przez bliską osobę, kiedy byli dziećmi. Póki tak się dzie­je, zmiana jest trudna.

Czasem lektura artykułu o Dorosłych Dzieciach Alkoholi­ków lub film w telewizji może kogoś skłonić do odkrycia, że jest DDA. Gdy oglądamy historię skrzywdzonego dziecka albo czytamy o tym, co dzieje się w rodzinie alkoholowej, łatwiej nam dostrzec, że doświadczaliśmy czegoś podobnego. Jeśli pojawiają się myśli tego typu, to wchodzimy w etap kontemplacji, czyli zastanawiania się, na ile w moich problemach odzwierciedla się to, co charakterystyczne dla Dorosłych Dzieci Alkoholików. Ci, którzy zaczynają identyfikować siebie jako DDA, dostrzegają nadzieję na to, że możliwa jest zmiana ich samopoczucia i sposobu życia.

Zanim jednak przystąpimy do zmiany, potrzebujemy się do niej przygotować. Zwykle na początku sprawdzamy, jak moż­na to zrobić, na przykład rozmawiamy ze znajomymi, którzy odbyli już terapię DDA, albo sięgamy po poradniki dla DDA. Wiele osób udaje się wówczas do psychologa, żeby poroz­mawiać, czy w ich przypadku psychoterapia jest konieczna. Wszystkie te sposoby są dobre, by wstępnie rozeznać się, ile wysiłku kosztować nas będzie zmiana i czy warta jest tego wy­siłku. Niektórzy odkrywają, że choć są DDA, wcale nie chcą się zmieniać, ponieważ żyje im się całkiem dobrze. Inni są za­dziwieni bólem pojawiającym się w nich, gdy tylko zaczynają rozmawiać o swoich dawnych relacjach z rodzicami.

Jeśli w wyniku lektury lub rozmów o DDA zaczynasz my­śleć: „To możliwe, abym czuł się radosny, abym czuł się dobrze z ludźmi, żebym założył rodzinę i cieszył się z bycia z moimi bliskimi, żebym czuł wewnętrzny spokój i pewność siebie” - to znaczy, że rozpoczynasz swój wewnętrzny proces zmiany.

Do prowadzonych przeze mnie grup terapeutycznych tra­fiają zwykle osoby w tej fazie: już świadome bycia DDA, z na­dzieją na zmianę. Często jeszcze nie do końca wiedzą, co chcą zmienić, i dlatego we wstępnym etapie terapii ważne jest po­głębienie zrozumienia, w jaki sposób konkretne doświadczenia z przeszłości wpłynęły na ich przekonania, zachowania i spo­soby radzenia sobie z życiem i ludźmi. Przydatne są tutaj róż­ne formy pogłębionej psychoedukacji, pozwalające zrozumieć, jak funkcjonowała nasza rodzina, gdy byliśmy dziećmi, i jak to wpłynęło na nasz rozwój oraz to, kim jesteśmy dziś. Psychoedukacja musi mieć element autodiagnozy i dawać możliwość podzielenia się osobistymi odkryciami uczestników. Tematy pracy psychoterapeutycznej w tej fazie mogą być wprowadza­ne przez prowadzącego lub spontanicznie wyłaniać się z proce­su grupowego. Obie strategie pracy wymagają od prowadzącego dużej wrażliwości na potrzeby, których grupa i uczestnicy na tym etapie często nie potrafią wyrazić.

Ważne są również nowe pozytywne doświadczenia zwią­zane z ludźmi. Grupa pozwala poczuć się podobnym do in­nych, zrozumianym, wysłuchanym, zaakceptowanym. Te do­świadczenia najłatwiej zdobyć w grupie terapeutycznej, choć podobną rolę może odegrać grupa samopomocowa. W grupie osoby uczą się takiego bycia razem, które służy ich rozwojo­wi. Spełnia to rolę treningu umiejętności interpersonalnych, których nabywanie jest możliwe, gdy przebywamy w grupie o jasnych i zdrowych regułach, dającej wsparcie, akceptują­cej odmienność i potrzeby uczestników. W takiej grupie łatwo o otwartość i pojawianie się silnych uczuć związanych z trudnymi wspomnieniami czy wydarzeniami z życia. Ważne jest nie tylko ich przypomnienie i zwierzenie się z nich innym ludziom, ale także zmiana sposobu, w jaki wydarzenie zapisało się w nas. Często nasze wspomnienie jest źródłem trudnych emocji, nie zagojoną raną. Terapia ma pozwolić jej zagoić się tak, by nie wpływała już na nasze codzienne życie. Na tym etapie ważne jest znalezienie nowych rozwiązań tych sytuacji relacji, z którymi sobie nie radziliśmy (lub radziliśmy sobie w sposób, który nam samym się nie podobał), adekwatnych do naszego wieku, poziomu naszego rozwoju i możliwości.

Istotą tej fazy psychoterapii DDA jest zmiana obrazu sie­bie zmierzająca w kierunku bardziej realnego i pozytywne­go postrzegania własnej osoby - jako bardziej dorosłej, nie­zależnej, posiadającej znacznie więcej zasobów niż w okresie dzieciństwa. Trzeba skoncentrować się na tych doświadcze­niach z przeszłości, które utrudniają lub uniemożliwiają ko­rzystanie z aktualnego potencjału. Zmianie ulegają schema­ty myślenia i przeżywania. Wśród osób, które już założyły własne rodziny, wzrasta także świadomość tego, jak dotych­czasowe zachowania i uwikłanie w rodzinę pierwotną wpły­wa na ich bliskich. Pojawia się poczucie, że mogą zmienić siebie i swoje życie. Wzrasta też świadomość tego, co konkretnie chcą zmienić.

Przychodzi czas na planowanie i przeprowadzanie realnych, a drobnych zmian w życiu. Zaczynamy od drobnych zmian, ponieważ jest to dobry sposób, aby przekonać się, na ile wymyślona przez nas zmiana sprawdzi się w rzeczywistości. Jeśli się sprawdzi - to wykonujemy kolejne kroki. Jeśli nie - musimy weryfikować swoje plany.

Rolą terapeuty i grupy na tym etapie pracy jest wspieranie osobistych planów poszczególnych osób. Optymalne interwen­cje służą nagradzaniu zmian, które się udały, wnikliwej analizie trudności i zaplanowaniu nowej zmiany tam, gdzie poprzednia się nie powiodła.

Osiągnięcie stabilnej zmiany osobistej, jak wy mika z badań i obserwacji klinicznych, trwa około dwóch lat. Czas pracy grupy psychoterapeutycznej to zwykle okres od 6 do 12 mie­sięcy. Oznacza to, że w tym czasie możliwe jest przeprowadze­nie zmiany wewnętrznej, czyli uświadomienie sobie, co potrze­bujmy zmienić, jak możemy to zrobić, i rozpoczęcie planowa­nia zmiany, na której nam zależy. Od tego, na ile głęboko uda się przeprowadzić ten etap zmiany, zależą dalsze efekty terapii. Bezpośrednio po terapii uczestnicy wprowadzają drobne zmia­ny. Potem decydują się na kolejne. Zwykle rok lub dwa po te­rapii pojawiają się sygnały wskazujące na zmianę nastawienia do świata, do życia i do siebie.

Z badań, które prowadzimy, sprawdzając efekty psychote­rapii w ośrodku, wynika, że osoby po terapii obserwują u sie­bie pozytywne zmiany w wielu obszarach. Przede wszystkim zmienia się ich postrzeganie siebie w relacjach z innymi: czu­ją się pewniejsi, spokojniejsi, bardziej świadomi swojej warto­ści i swoich kompetencji. Jest to związane ze wzrostem po­czucia emocjonalnej stabilności, które osoby te czasem opisują jako wewnętrzny spokój. Zaczynają częściej mówić o sobie po­zytywnie i z dbałością odnosić się do siebie. Po terapii zwiększa się u nich również gotowość do wzięcia odpowiedzialno­ści za swoje życie i poczucie, że mogą żyć tak, jak potrzebują i jak chcą. Oznacza to zwykle istotne zmiany życiowe, na przy­kład ograniczenie relacji z tymi, którzy krzywdzą, zbliżenie się do osób, które wspierają, zakładanie stałych związków, a także inne „inwestycje” osobiste.

DDA po terapii doceniają swoją umiejętność dystansowa­nia się od wielu spraw, w tym także od swoich słabości. Dobrze czują się także ze swoją gotowością do wprowadzania zmian w życiu - napełnia ich to energią i entuzjazmem. Czerpią rów­nież zadowolenie ze wspierających kontaktów z innymi - ina­czej niż na początku, kiedy poszukiwanie pomocy u innych po­strzegali jako coś negatywnego. DDA po terapii częściej też czują, że radzą sobie ze swoimi emocjami. Istotnie zmniejsza­ją się także występujące u nich wcześniej objawy psychopatologiczne. Wzrasta zaś poczucie, że są w stanie dobrze radzić so­bie w życiu i mają siły, aby to robić - aby żyć szczęśliwie.

Marzenna Kucińska


Marzenna Kucińska kieruje Ośrodkiem Psychoterapeutycznym Instytutu Psychologu Zdrowia PTP w Warszawie. Zajmuje się psychoterapią DDA.

Ma 46 lat, męża i 10-letnią córkę.


Sam nie dasz rady

Problem DDA dotyczy również mnie. Mam tę świadomość i pró­buję coś z tym robić. Ale przerażające jest to, ilu DDA żyje wokół nas. Oni cierpią, nie wiedząc nawet, dlaczego tak się dzieje. Wie­lu ludzi uważa, że psychoterapia, grupy wsparcia itp. to coś nienor­malnego. Spotykam się z takimi opiniami. Na szczęście jest ich coraz mniej, a będzie jeszcze mniej, gdy problem będzie nagłaśniany.

Jeżeli już do kogoś dotarło, że jest DDA, i uważa, że sam poradzi sobie z problemem - to nic bardziej mylącego. Nie poradzi sobie sam, żeby nie wiem co To na terapii odkopuje się to, co zakopane, opłakuje się to, czego się nie dostało w dzieciństwie, i przeżywa się smutek. Po dłuższym czasie może przyjdzie przebaczenie dla naszych rodziców. Przyjdzie ukojenie, radość, normalne życie. Wiem, bo sama przeszłam terapię DDA - przeszłam ją, żeby nie zwariować, żeby wiedzieć, co 8. jest czarne, a co białe, żeby się dowiedzieć, kim jestem i jaka jestem. Dziś spokojniej i pewniej stąpam po ziemi. Wiem, czego chcę od O życia. Wiem, czego oczekują ode mnie moje dzieci. To tak, jakby mi ktoś podarował „nowe oczy” i ”nowe uszy”. Jestem szczęśliwa.

Halina z Tomaszowa


Tak bardzo chcę pójść na spacer

Mam 23 lata i jestem DDA. Zrozumiałam to dopiero rok temu, kiedy trafiłam do psychologa, który stwierdził u mnie agorafobię z napadami lęku. Kiedy usłyszałam, co mi jest, nie miałam pojęcia o tej chorobie i o tym, skąd się wzięła. Dopiero z czasem, kie­dy zaczęłam regularnie spotykać się moim terapeutą, uświadomi­łam sobie, co się ze mną dzieje. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, o któ­rych wcześniej nie wiedziałam albo nie chciałam wiedzieć. To dzię­ki psychologowi odkryłam, kim tak naprawdę są moi rodzice i ja­ką krzywdę mi wyrządzili. Uważam, że to tylko dzięki nim mam tę fobię i od ponad roku siedzę w domu. To przez nich jestem dzisiaj sama jak palec, zamknięta w czterech ścianach, i nie mogę pójść do pracy, nie mogę kontynuować nauki.

Czasami zastanawiam się, czy ten koszmar kiedyś się skończy. Tak bardzo bym chciała pójść gdzieś przyjaciółmi, zdać maturę, którą stale odkładam na później, pójść na studia, które są moim marzeniem...

Jedyną osobą, która mnie wspiera, jest psycholog. Wiem, że na tym właśnie polega jego praca, ale i tak się cieszę, że do niego trafi­łam. Bardzo go polubiłam. Dziękuję mu za to, że jest.

Cały czas wierzę, że nadejdzie kiedyś taki dzień, kiedy będę na tyle silna psychicznie, aby zrealizować swoje marzenia, ze będę mo­gła w końcu cieszyć się życiem.

M. z Bydgoszczy


Smutek w szczęściu

Mam 30 lat. Jestem DDA. Mam wspaniałego, kochającego męża i cudownego, mądrego syna. Jestem nieszczęśliwa. Dlaczego? Bo każdy mój dzień to walka. Budzę się i zasypiam z waleniem ser­ca, czasem myślę, że słyszą je sąsiedzi za ścianą. Moje serce - peł­ne lęków, strachu, bólu, bezsilności.

Gdyby kula ziemska była płaska, biegłabym tak długo, aż by mnie pochłonął wszechświat. I byłoby cudownie. Bez poczucia, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się, tak jakbym nosiła koszulkę z napisem: „Moi rodzice są alkoholikami i dlatego jestem nikim”. Bez uczucia żalu i pytań: „Dlaczego tobie się to przytrafiło?”.

Nadzieja. Od dwóch miesięcy leczę depresję, za kilka dni po raz czwarty pójdę na spotkanie grupy wsparcia DDA. Spotkam tam „swoich” ludzi, oni się ze mnie nie śmieją. Nadzieja - że zrzu­cę kiedyś z siebie tę „koszulkę”. Chciałabym wierzyć, że wygram tę walkę, zacznę się uśmiechać do syna i kiedyś będę w stanie powie­dzieć: „Życie jest piękne”. Może...

Sylwia ze Szczecina


Chcę zrozumieć i pomóc

Od kilku lat w ramach praktyk wakacyjnych uczestniczę w tzw. Oazach - piętnastodniowych rekolekcjach. W każdej grupie oazowej pojawiają się problemy związane z sytuacją w domu. Duża część dzieci doświadcza różnych form patologii, wśród których kró­luje problem alkoholowy. W ciągu piętnastu dni nikt nie jest w sta­nie zmienić życia człowieka, czy też naprawić tego, co przez wie­le lat było „psute” w domu. Jednak można spróbować zasiać dobre ziarno. Interesuję się psychologią, mam pewną wiedzę z tej dzie­dziny. Ale w dziedzinie „problemu alkoholowego” nie jest to wie­dza pełna i do końca ułożona. Cykl artykułów w ”Charakterach” pomógł mi lepiej przygotować się na spotkanie z ludźmi, którzy w jakiś sposób związani są z nadużywaniem alkoholu. Aczkolwiek wiem, iż sam przeprowadzać terapii nigdy nie będę.

Ryszard z Paradyża



Pokusa silniejsza niż rozum,

czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami

Dariusz Soliński


Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczo­nych, nie cieszył się opinią wybitnego intelektualisty. Amerykańscy studenci mawiali o nim nawet, że nie jest w stanie równocześnie iść i żuć gumy. Czynności te, każda z osobna, wymagają bowiem od nie­go pełnej koncentracji. W istocie umiejętność równoczesnego wykonywania różnych działań jest koniecznością każdego ży­wego organizmu. Organizm najbardziej złożony - człowiek - wykonuje w każdej chwili wiele działań jednocześnie. Na przykład oddycha, poci się, myśli, spogląda na zegarek i idzie. Czasami zdarza się jednak, że człowiek musi wybierać między dwoma różnymi działaniami: nie może równocześnie napić się wódki i nie pić alkoholu, powstrzymać się od palenia i rozko­szować się wdychanym dymem, zjadać wielkiego ciastka z gó­rą bitej śmietany i utrzymywać surowej diety. We właściwych wyborach pomagają nam podmiotowe mechanizmy samoregulacyjne.

Prawidłowa samoregulacja to proces, w którym to, co sam podmiot uznaje za „obiektywnie” ważniejsze, bierze górę nad tym, co uznaje za mniej ważne. Oczywiście nie zawsze człowiek sięgający po kieliszek alkoholu, po papierosa czy wysokokalo­ryczne ciastko musi odczuwać jakikolwiek konflikt decyzyjny.

Zdarza się jednak, że robi to niejako wbrew sobie, ma świado­mość, że postępuje niewłaściwie, a potem żałuje swego czynu. W takim właśnie przypadku mamy do czynienia z procesem zaburzenia podmiotowej samoregulacji. Nałóg jest klasycznym przykładem takiego zaburzenia: osoba czuje, że górę w jej dzia­łaniach biorą impulsy, pokusy, chwilowe chęci, a przegrywają prawdziwe wartości i cenione przez nią standardy.

Dlaczego ludzie nie potrafią poradzić sobie z własnymi nało­gami? Powodów jest oczywiście wiele. Tak wiele, że nawet nie podejmuję się tu wymienienia wszystkich. Skoncentruję się tyl­ko na tych, które mają związek z zaburzeniami samoregulacji.

Samoregulacja wiąże się z posiadaniem przez działający pod­miot (człowieka) pewnych standardów - wizji tego, „jak powin­no być”. W grę wchodzą wizje zarówno na temat tego, jaki stan byłby najlepszy (optymalny), jak i tego, jaki stan uznać można za „jeszcze dopuszczalny”. Aby owe standardy mogły efektywnie wpływać na podejmowane przez podmiot decyzje, musi on ukie­runkować na nie swoją uwagę, zdawać sobie sprawę, że podję­cie określonego działania oznaczać będzie wystąpienie rozbieżności między tymi standardami a stanem faktycznym. Jeśli zaś roz­bieżność taka już wystąpi, koncentracja na niej powinna motywo­wać podmiot do jej usunięcia. Tak więc odchudzająca się osoba, zanim sięgnie po ciasteczko, powinna pomyśleć, że działanie takie jest w konflikcie z akceptowanymi przez nią standardami własnej sylwetki. Jeśli natomiast już ciasteczko zjadła, to myślenie o od­daleniu się od standardów powinno zmotywować ją do spalenia kalorii, na przykład do intensywnej przebieżki wokół domu. Pro­blemem, jaki często dosięga osoby pozostające pod wpływem na­łogów, jest jednak tak zwane niedostateczne monitorowanie. Po papierosa, ciasteczko, piwo czy żeton w kasynie sięgają one bo­wiem zazwyczaj mechanicznie i bezrefleksyjnie. Nie zastanawiają się nad tym, w jakiej relacji do akceptowanych przez nie standar­dów pozostają takie działania. Standardy zaś przybierają w takim przypadku formę utajoną i nie spełniają swoich funkcji.

Sprawowanie efektywnej samoregulacji wymaga pewne­go wysiłku. Roy Baumeister udowodnił w serii pomysłowych eksperymentów, że właściwie każda forma podmiotowej samoregulacji wiąże się z utratą energii. W jednym z nich osoby badane proszone były o przybycie do laboratorium na czczo. W laboratorium unosił się wspaniały zapach dopiero co upie­czonych ciasteczek czekoladowych. Na stole stała misa z ty­mi ciasteczkami i druga, wypełniona rzodkiewkami. W zależ­ności od warunków eksperymentalnych, badanych zachęcano do zjedzenia kilku ciasteczek, prosząc o niesięganie po rzod­kiewki, lub do zjedzenia kilku rzodkiewek, prosząc o nie się­ganie po ciasteczka. Po przedstawieniu tej instrukcji ekspe­rymentator wychodził, pozostawiając badanego samego w la­boratorium. O ile rezygnacja z rzodkiewek była dla osób badanych bardzo łatwa, o tyle powstrzymywanie się od sięgnięcia po wspaniale pachnące ciasteczka było mało przyjemnym i - jak za­kładał Baumeister - wyczerpującym energetycznie przezwycię­żeniem pokusy. Następnie obie grupy uczestników eksperymen­tu poproszono o rozwiązywanie anagramów. Mniej wysiłku w to zadanie włożyły osoby, które wcześniej zwalczały w sobie poku­sę sięgnięcia po zakazane ciasteczko. Zdaniem Baumeistera bra­kowało im już na to energii.

Wyczerpanie energii nierzadko towarzyszy nałogowcom. Niezwykle często muszą oni bowiem zwalczać pokusy sięga­nia po „zakazane owoce”. Męczyć mogą ich również niepowo­dzenia zawodowe, zawody miłosne, kłopoty finansowe, a tak­że hałas czy kłopoty ze snem. Wszystko to sprawia, że w klu­czowym momencie często po prostu brakuje im energii, by po­wiedzieć „nie”.

Wspomniane zmęczenie wiąże się też zwykle ze złym na­strojem. Ulegnięcie pokusie oznacza wprawdzie w bardziej odległej przyszłości przeżywanie silnych negatywnych emo­cji (poczucia winy, wstydu, własnej niskiej wartości itp.), ale w krótkiej perspektywie czasowej wiąże się z dostarczeniem sobie emocjonalnej przyjemności wynikającej z zapalenia pa­pierosa, wypicia piwa czy sięgnięcia po wielki krem sułtański. W artykule opublikowanym w ”Journal of Personality and Social Psychology” Dianne Tice i jej współpracownicy udowad­niają, że ludzie bardzo często ulegają różnym pokusom, ponie­waż sądzą, że dzięki temu poprawią sobie nastrój. Grupie ba­danych Tice przekazywała (nieprawdziwą) informację, że ich zły nastrój jest niezmienny - będzie się przez jakiś czas utrzy­mywał bez względu na to, jakie działania podejmą. Okazało się, że osoby, które otrzymywały taką właśnie informację, zdecy­dowanie rzadziej ulegały różnym pokusom.

Standardy, jakimi kierują się ludzie w swoim codziennym funkcjonowaniu, nie dotyczą, rzecz jasna, tylko kwestii związa­nych z powstrzymywaniem się od pokus kojarzonych z nałoga­mi. Większość osób chce mieć dobre zdanie o swoich kompe­tencjach i pragnie, aby korzystnie oceniali je inni. Paradoksal­nie takie potrzeby mogą w pewnych warunkach narażać ludzi na popadniecie w nałóg. Edward Jones i Steven Berglas mó­wią, że ludzie skłonni są czasem do przejawiania działań, które zmniejszają ich szansę na osiągnięcie sukcesu, ale zarazem po­zwalają im tak wyjaśnić ewentualną porażkę, by mogli zacho­wać dobre mniemanie o sobie i pozytywny image w oczach innych. Pójście na egzamin na tak zwanym kacu czy pod wpły­wem narkotyku w oczywisty sposób zmniejsza szansę na suk­ces. Zarazem jednak dostarcza takiego wytłumaczenia ewen­tualnego niepowodzenia, które nie obciąża samooceny. Eg­zaminowany nie musi mówić sobie: „Nie zdałem, bo jestem mało inteligentny”. Nie pomyślą tak też o nim inni. Wszyscy przecież wiedzą, że nie zdał, bo był skacowany, lub też znajdo­wał się pod wpływem narkotyku. Badania pokazują, że do takich działań - Jones i Berglas nazywają je samoutrudnieniowymi skłonni są przede wszystkim ludzie, których samoocena jest niepewna. Działania takie nie muszą wprawdzie polegać na sięganiu po alkohol czy narkotyki (często przybierają po prostu formę niewkładania wysiłku w przygotowanie się do zadania), ale jeśli tak właśnie się dzieje, mogą niepostrzeżenie przerodzić się w nałóg. Zdaniem Berglasa wielu starzejących się sportowców i aktorów sięga po alkohol najpierw wybiórczo, by bronić swej samooceny, a potem niepostrzeżenie piją przy każdej bez mała okazji.

W większości terapii uzależnień przyjmuje się tak zwaną opcję zerową. Alkoholikowi nie wolno sięgnąć po choćby jed­ną szklankę piwa, narkoman nie ma prawa do ani jednego skrę­ta, hazardzista powinien zapomnieć nawet o totolotku. Pozor­nie taka opcja zerowa jest rozwiązaniem ze wszech miar słusz­nym. Każdy, komu na sercu leży własna szczupła sylwetka, wie z doświadczenia, że jeśli ma się przed sobą talerz pełen ciaste­czek, to jedynym sposobem, aby ich nie zjeść, jest powstrzymanie się od sięgnięcia po pierwsze. Zjedzenie owego pierw­szego ciasteczka sprawia bowiem, że sięgamy bezwiednie po drugie, trzecie, czwarte... by w końcu stwierdzić, że nie ma sensu zostawiać na talerzu tych kilku ostatnich. Choć więc zje­dzenie jednego tylko ciastka samo w sobie nie jest przecież na­ganne, lepiej jest nie sięgać po nie. Alkoholik też by nie cier­piał, gdyby wypił jedno piwo czy kieliszek koniaku. Problem w tym, że i tu uruchamia się efekt śnieżnej kuli. Nie kończy się na jednym kuflu czy kieliszku. Co gorsza, nie kończy się na dwóch, czy też trzech... Opcja zerowa, skuteczna jako stan­dard samoregulacji, okazuje się mieć jednak swoje poważne minusy wtedy, gdy jest podstawą terapii. Praktycy leczenia al­koholizmu bądź narkomanii wiedzą doskonale, jak zatrważa­jąco mało skuteczna jest większość programów terapeutycz­nych. Większość alkoholików i narkomanów wraca do nało­gu. Jedną z przyczyn może być właśnie przeświadczenie o bez­względnym zakazie sięgania po zakazany owoc. Taki standard jest bardzo trudny do osiągnięcia. Tak trudny, że w wielu przy­padkach nałogowiec dochodzi do wniosku, że nie ma szans na wyzdrowienie. Co gorsza, jakiekolwiek niepowodzenie powoduje poczucie totalnej klęski, beznadziei i braku perspektyw. Alkoholik, któremu zdarzyło się sięgnięcie po kieliszek, dochodzi do wniosku, że wszystko zostało stracone} Wypił, prze­grał. Nie ma więc znaczenia, czy teraz będzie pił do wieczora, do rana, czy też przez kilka następnych dni. Narkoman, który nie wytrzymał i zapalił „marychę”, może dojść do wniosku, że znów przekroczył granicę i znalazł się po ciemnej stronie. Te­raz już nie ma znaczenia, czy napełni on lufkę kawałkiem „zie­la”, czy też przerzuci się na heroinę.

Terapeuci coraz częściej zdają sobie sprawę z pułapek tkwią­cych w opcji zerowej. Dlatego też coraz większe zainteresowa­nie budzą programy odchodzące od tej idei. Alkoholicy ucze­ni są między innymi kontrolowanego picia - by na przykład na­uczyć się wypijać jedno piwo i na tym poprzestawać. Jeśli zaś zdarzy im się „pójść w cug”, to oczywiście nie można przejść nad tym do porządku dziennego, ale nie należy też dochodzić do wniosku, że wszystko (to jest cały dotychczasowy trud wal­ki z nałogiem) zostało stracone. Choć programy tego typu nie są jeszcze powszechne, wiele wskazuje na to, że są znacznie bardziej skuteczne od tradycyjnych.

Dariusz Doliński


Dariusz Doliński jest profesorem Uniwersytetu Opolskiego i Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Specjalizuje się w psychologii zachowań społecznych, psychologii emocji i motywacji. Przewodniczy Komitetowi Nauk Psychologicznych PAN. Lubi literaturę piękną i rocka

Ma 44 lata, żonę i córkę.



Szczypta optymizmu,

czyli różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia.

Alicja Senejko


Przy rozmaitych okazjach sobie i znajomym ludziom (przynajmniej tym najbliższym) życzymy szczęśli­wego życia, bez trosk i zagrożeń. Niektórzy wierzą, że to możliwe. Psychologia nazywa ich nierealistycz­nymi optymistami. Ten nierealistyczny optymizm traktuje się jako atrybucję obronną, będącą przejawem uciecz­ki od problemów zagrażających spokojowi ducha, jako brak przygotowania do przyjęcia życia takim, jakie jest obiektywnie, z jego blaskami i cieniami, ze śmiercią w tle czy - jak powie­działby Viktor Franki, austriacki psychoterapeuta i filozof, więzień obozu koncentracyjnego - z określoną dawką cierpie­nia, którą każdy z nas ma przypisaną.

Jednak pesymistyczna postawa wobec życia nie jest ani bar­dziej realistyczna niż nierealistyczny optymizm, ani też nie przy­gotowuje lepiej do zmagania się z trudem istnienia. Zwraca­ją na to uwagę psychologowie społeczni (m.in. Dariusz Doliński w książce „Orientacja defensywna”). Pesymiści są wpraw­dzie lepiej przygotowani na ewentualność jakiegoś nieszczęścia, ale umyka im wiele okazji życiowych, które optymiści bez tru­du wykorzystują. Pesymista ma bowiem za mało wiary w sukces, jest zbyt sceptyczny i nieufny, żeby włączyć się w realizację szan­sy podsuwanej przez okoliczności. Natomiast optymistyczna postawa wobec życia, wyrażająca się w przekonaniu, że teraźniej­szość i przyszłość należą do nas, działa jak samosprawdzające się proroctwo - prowokuje rzeczywistość do spełnienia zamierzeń. Ale nawet najbardziej nierealistyczny z nierealistycznych opty­mistów nie jest w stanie zakląć losu, by ustrzec się zagrożeń. On również musi zmagać się z życiem, zetknąć z niechcianą stroną egzystencji. Nie jest ona zarezerwowana wyłącznie dla pesymi­stów - byłoby to rzeczywiście wysoce niesprawiedliwe.

W psychologii, czyli tam, gdzie subiektywność odgrywa tak wielką rolę, na pełną sprawiedliwość nie ma jednak miejsca. Nie cierpimy po równo, cierpienie nie jest każdemu z nas przydzie­lone w tym samym wymiarze - między innymi dlatego, że róż­nie postrzegamy i interpretujemy sytuacje, nawet te trudne, czy wręcz zagrażające. Różnimy się więc oceną sytuacji, na co już dwadzieścia, trzydzieści lat temu zwróciło uwagę wielu psycho­logów, na przykład prof. Richard S. Lazarus i prof. Wiesław Łukaszewski. Tę samą sytuację jedni z nas ocenią jako całkiem na­turalną, a inni jako zagrażającą, utrudniającą, czy wręcz unie­możliwiającą realizację tego, co dla nich najważniejsze. Różni­ce w ocenach wynikają oczywiście z wielu czynników podmio­towych i sytuacyjnych. Na przykład im więcej mamy celów i wartości dla nas istotnych, których osiągnięcie jest zagrożone, im bardziej jesteśmy wrażliwi, lękliwi, pesymistyczni, mamy zaniżone poczucie własnej wartości itp. - tym łatwiej zaliczymy daną sytu­ację w poczet zagrażających. Dlatego też rozwód dla jednej osoby to wielkie nieszczęście, zaś dla innej wygodny i naturalny sposób regulowania stosunków międzyludzkich w sytuacji, gdy kobieta i mężczyzna nie widzą możliwości dalszego wspólnego życia.

A zatem nie wszystkie sytuacje potocznie uznawane za za­grażające są nimi w subiektywnym odczuciu konkretnych osób. Jednak zdaniem niektórych psychologów, między innymi Lennarta Leviego i Mariannę Frankenhauser z Uniwersytetu Sztokholmskiego, istnieją obiektywne, uniwersalne zagrożenia i stresory, które oceniane są tak samo, niezależnie od specyfiki oceniających je ludzi. Do takich uniwersalnych zagrożeń zaliczają na przykład kataklizmy.

Prowadziłam badania dotyczące ustosunkowania się do po­wodzi jako zagrożenia oraz reakcji na ten kataklizm, w których uczestniczyła młodzież mieszkająca we wrocławskiej dzielnicy Kozanów. W 1997 roku powódź na prawie trzy tygodnie uwięziła tych młodych ludzi w mieszkaniach. Wyniki pokazały, że wszyscy oni traktowali kataklizm jako silne zagrożenie, ale część młodzieży postrzegała go równocześnie jako wyzwanie. Tak więc subiektyw­ne oceny sytuacji, mimo jej jednoznaczności, różnią się.

Różnice w ocenach dotyczą także treściowej charakterysty­ki zagrożeń, czyli tego, jakie konkretne zagrożenia skłonni jeste­śmy dostrzegać i co wpływa na to szczególne uwrażliwienie na określone zagrożenia. Z badań (również moich) wynika, że wiek może determinować wyczulenie na pewne kategorie zagrożeń. Na przykład czternasto- czy piętnastolatki najwięcej niebezpie­czeństw dostrzegają w sferze incydentów społecznych (zacze­pianie na ulicy przez nieznajomych, wymuszanie pieniędzy, kra­dzieże itp.). Z kolei dla dziewiętnasto- i dwudziestolatków naj­częstszymi zagrożeniami są trudności szkolne, zaś incydentów społecznych w ogóle nie oceniają oni w kategoriach zagrożeń. Badana młodzież różniła się także w postrzeganiu problemów egzystencjalnych (kłopotów z samookreśleniem, lęku przed śmiercią, trudności w odnalezieniu sensu życia itp.). Dla czter­nasto- i piętnastolatków ten obszar zagadnień nie jest jeszcze tak istotny jak dla starszej młodzieży i dla dorosłych. Problemy egzystencjalne nie stanowiły więc dla nich żadnego zagrożenia. Młodzież najstarsza wskazywała na nie znacznie częściej, choć i w tej grupie dominowały zagrożenia doświadczane w szkole, w rodzinie, w kontaktach z sympatią czy z kolegami.

Na to, jakie zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać, wpły­wają również nasze doświadczenia, głównie te z wczesnego dzieciństwa. Podkreślają to psychoanalitycy, z Zygmuntem Freudem na czele. Istotna jest częstość doświadczanych zagrożeń, ich rodzaj oraz stopień traumatyczności. Wielu z nas - zda­niem austriackiego psychoterapeuty Erwina Ringela, zajmują­cego się problemem samobójstw - ma swój słaby punkt, czy­li rodzaj zagrożeń analogiczny do tych, których najczęściej do­świadczaliśmy w dzieciństwie, lub do tych, które przez szcze­gólną traumatyczność wycisnęły piętno na naszym życiu, gdy byliśmy dziećmi. Właśnie ten rodzaj zagrożeń najszybciej identyfikujemy, a ci najbardziej przewrażliwieni potrafią dostrzec je nawet tam, gdzie ich nie ma.

Również aktualnie doświadczane kłopoty przyczyniają się do swoistej fiksacji i do szybkiego interpretowania ich w katego­riach zagrożenia. Zależności te ilustrują wyniki kierowanych prze­ze mnie badań. Diagnozowaliśmy percepcję zagrożeń i reakcję na nie u młodzieży z rodzin z problemem alkoholowym i u zdepra­wowanych dziewcząt z ośrodka wychowawczego. Okazało się, ze młodzi ludzie z rodzin alkoholowych doświadczali zdecydowanie więcej zagrożeń związanych z kłopotami rodzinnymi, a dziewczę­ta z ośrodka - z incydentami społecznymi i problemami towarzy­skimi. A zatem badani dostrzegali zagrożenia najczęściej w tych obszarach życia, które były ich piętą achillesową.

Jak reagujemy na nieszczęścia, które nam się przytrafiają? Za­leży to od oceny zagrożenia. Jeżeli wydarzenie jest dla nas rów­nocześnie zagrożeniem i wyzwaniem, jesteśmy w stanie urucho­mić więcej naszych konstruktywnych reakcji niż osoby, dla któ­rych to samo wydarzenie jest jedynie zagrożeniem. Tak wskazują wyniki wspominanych już badań przeprowadzonych wśród wro­cławskich powodzian. Badani postrzegający powódź jako silne zagrożenie i wyzwanie częściej niż pozostali stosowali konstruk­tywne formy obrony, tzn. wykonywali czynności, które (moim zdaniem) dzięki swoim rezultatom mają moc wspierania proce­sów rozwojowych. Na przykład rozważali z bliskimi, w jaki sposób przezwyciężyć zagrożenie, albo próbowali różnych sposobów radzenia sobie dostosowanych do sytuacji. Młodzież, którą po­wódź nie tylko przerażała, ale i mobilizowała, stosowała więcej obron konstruktywnych (w porównaniu ze swoimi jedynie prze­rażonymi rówieśnikami) i więcej niekonstruktywnych obron psychologicznych. W myśl mojego, funkcjonalno-czynnościowego ujęcia obrony psychologicznej, niekonstruktywne obrony to takie, które swoimi rezultatami nie wspierają rozwoju, a jedy­nie pomagają przystosować się do zaistniałej sytuacji. Można do nich zaliczyć wyparcie, czyli umotywowane zapominanie o za­grożeniu, celowe unikanie sytuacji i osób kojarzących się z zagrożeniem, czy też intensywne wykonywanie jakiejkolwiek czynno­ści „odrywającej” choćby czasowo od zmartwienia.

Wyniki te przeczą dosyć silnie zakorzenionemu w psycho­logii przekonaniu, że albo stosujemy racjonalne, czyli zaradcze sposoby przezwyciężania trudnych sytuacji, albo nieracjonal­ne, czyli obronne. Nie tylko moje badania dowodzą (podobne przekonanie na temat skuteczności obron wyraża ostatnio np. amerykańska psycholog Julie K. Norem), że najlepiej wycho­dzą z sytuacji zagrożenia ludzie stosujący jednocześnie obro­ny zarówno racjonalne, jak i nieracjonalne, konstruktywne, jak i niekonstruktywne.

Ciekawą postawę wobec doświadczanych cierpień i zagro­żeń zaproponował Franki w swojej logoterapii: trzeba obdarzać cierpienie sensem, ażeby w ten sposób uniknąć rozpaczy jako bezsensownego cierpienia. Twierdził, że nadamy sens cierpie­niu, jeżeli je poświęcimy czemuś lub komuś poza nami - gdy na przykład będziemy przekonani, że nasze cierpienie uchroni naszych najbliższych (tak może myśleć żona kochająca męża al­koholika, lecz separująca się od niego dla dobra dzieci). W ten sposób cierpienie stanie się bardziej znośne, łatwiejsze do za­akceptowania.

W niektórych sytuacjach zagrożenia, na przykład w poważnej chorobie, możemy wykorzystać nieco inne techniki radzenia so­bie z nimi. Z badań Shelley E. Taylor z Uniwersytetu Kalifornij­skiego (rozwijającej teorię porównań społecznych Leona Festingera w zastosowaniu do stresujących wydarzeń życiowych) wynika, że często stosujemy wtedy porównania społeczne. W tych sytuacjach pełnią one funkcje obronne. Mogą to być porównania „w górę”, tzn. z lepszymi od nas, lub „w dół”, czyli z tymi, którzy są w gorszej od nas sytuacji - choć jedni i drudzy chorują rów­nie poważnie jak my. Porównania „w górę” pomagają nam odzy­skać nadzieję na wyzdrowienie (skoro osoba, z którą się porów­nujemy, wyzdrowiała, to i my mamy tę szansę), stanowią drogo­wskaz, w jaki sposób działać, aby znaleźć się w podobnej, uprzy­wilejowanej sytuacji. Z kolei porównania z osobami będącymi w gorszym niż my położeniu (bardziej chorymi) pomagają nam stwierdzić, że nie jest jeszcze z nami tak źle, że możemy z tej sy­tuacji wyjść obronną ręką.

Inną techniką radzenia sobie w zagrażających sytuacjach, zwłaszcza w takich, które wiążą się z weryfikacją naszych kom­petencji i niepewnym sukcesem (np. przed trudnym egzami­nem), jest tzw. strategia samoutrudniania (określili ją tak ame­rykańscy psychologowie Edward E. Jones i Steven C. Berglas). Pozorna nieracjonalność polega tu na tym, ze zamiast ułatwiać sobie radzenie w zaistniałej sytuacji, jeszcze bardziej ją kom­plikujemy, co w efekcie czasami przekształca niepewny sukces w prawdopodobną porażkę. Jeżeli bowiem przed trudnym i ważnym dla nas egzaminem uczestniczymy w całonocnej imprezie, to rezultaty mogą być opłakane. Jednak czasami, z psychologicznego punktu widzenia, samoutrudnianie może okazać się dla nas korzystne. W sytuacji porażki zawsze prze­cież można zrzucić winę na niedyspozycję spowodowaną noc­ną imprezą. Natomiast w sytuacji sukcesu przypadnie nam chwała, bo mimo niedyspozycji wyszliśmy z opresji zwycię­sko, a to dowodzi, jacy jesteśmy wspaniali, wielcy intelektem i duchem.

Wiele badań wskazuje, że styl naszego mocowania się z uciąż­liwościami życia zależy również od cech osobowości, między in­nymi od samooceny i rodzaju motywacji. Im bardziej nasza mo­tywacja jest egoistyczna (im bardziej w naszym systemie motywacyjnym przeważają motywy osobiste), tym bardziej za po­niesione porażki skłonni jesteśmy winić czynniki zewnętrzne, zwłaszcza najbliższe otoczenie. Zawyżona samoocena w powią­zaniu z tego rodzaju osobistą motywacją przyczynia się dodatko­wo do swoistego uporu, niebrania pod uwagę faktu, że sytuacja nas przerasta, że nie ma szans na jej przezwyciężenie. L. J. Bożowicz i M. S. Nejmark, rosyjskie badaczki zajmujące się w la­tach 60. ukierunkowaniem osobowości, powiedziałyby, że ce­chuje nas wtedy „afekt nieadekwatności”. Z uporem i bez efek­tu mocujemy się z tą wyraźnie nie na naszą miarę sytuacją, pod­czas, gdy najrozsądniej byłoby uznać własną słabość i zrezygno­wać z bezowocnych prób, oszczędzając energię na działania i sy­tuacje bardziej dostosowane do naszych możliwości.

Niestety istnieją sytuacje, które w psychologii nazywa się krytycznymi i do których nie przygotują nas nawet najlepsze treningi czy warsztaty ani własna inteligencja. Chodzi tu na przykład o nieuleczalną chorobę albo o śmierć bliskiej osoby. Niektórzy badacze (np. amerykański psycholog kliniczny F. C. Shontz, badający sytuacje krytyczne) twierdzą, że można wy­różnić swoiste etapy doświadczania sytuacji krytycznych, roz­poczynające się fazą wstępną, tj. bagatelizowaniem, ignorowa­niem pierwszych zwiastunów nieszczęścia. Szok, gniew i de­presja to kolejne etapy przeżywania sytuacji krytycznych. Po­godzenie się z sytuacją jest etapem ostatnim. W przebrnięciu przez nie najlepiej pomogą osoby bliskie, które wspierać nas będą fizycznie i duchowo. Często właśnie dzięki nim wychodzi­my bezpiecznie z zakrętu życiowego, powracamy do równowa­gi. A zatem nasza dbałość o najbliższych w sytuacjach normal­nych, pielęgnowanie związków intymnych, rodzinnych czy przy­jacielskich to nie tylko przejaw zdrowia psychicznego, ale rów­nież sposób na budowanie bezpieczeństwa życiowego, przygo­towywanie najpewniejszego muru obronnego na wypadek najgorszych nieszczęść. Strategia liczenia wyłącznie na siebie może się bowiem w sytuacjach krytycznych okazać katastrofalna.

Głębokie poczucie osamotnienia w połączeniu z ciężarem do­świadczanej sytuacji krytycznej bywa dla niejednego z nas nie do zniesienia, przekracza naszą wytrzymałość. Konsekwencją jest zazwyczaj poczucie bezradności i bezsensu życia, brak siły i ochoty, by dalej mocować się z życiem.

Alicja Senejko


Alicja Senejko jest doktorem psychologu, adiunktem Instytutu Psychologu Uniwersytetu Wrocławskiego. Bada przede wszystkim psychologiczne strategie obronne człowieka oraz zagadnienia z pogranicza psychologu rozwoju i psychologii społecznej. Opublikowała wiele prac z tego zakresu. Za najważniejsze uważa: Aktywność obronna dzieci (1995), Theoretical issues connected with psychological defence (w Psychology m a Changing Europę, BEEPG, London 1996) Lubi przyrodę zwłaszcza kwiaty.



Sam sobie na przekór,

czyli dlaczego sobie szkodzimy.


Zofia Milska-Wrzosińska


Zdarzyło mi się niedawno rozmawiać z panem, któ­ry skarżył się, że jego trzy kolejne partnerki życio­we (w tym dwie żony) były - jak mówił - dzie­cinne, bierne i nieskłonne do samodzielności. Mój rozmówca przeżył z tego powodu trzykrotne roz­czarowanie, bo zawsze chciał związać się z kobietą niezależną, która dzieliłaby z nim odpowiedzialność za los związku. Spyta­łam nietaktownie, jak to się stało, że trzykrotnie wybrał sobie partnerki zupełnie niezgodnie z własnymi oczekiwaniami. Ta­kie postawienie sprawy zirytowało mężczyznę: „Sugeruje pani, że ja celowo miałbym wybierać sobie jakieś trujące bluszcze? A niby dlaczego? Nie jestem żadnym masochistą i zawsze szu­kałem kobiety, która będzie mnie akceptować, ale nie uwie­si się na szyi. Nie wiem, dlaczego to się nie udaje. Może mię­dzy mężczyzną a kobietą jest za duża różnica płci? Albo może ze wszystkimi kobietami po ślubie coś się robi takiego?”. Pod koniec imprezy, na której rozmawialiśmy, dostrzegłam go zato­pionego w pogawędce z młodszą od niego o jakieś 15 lat dziew­czyną. Ona, z oczyma pełnymi zachwytu, chłonęła relację o jego ostatnich sukcesach. On, niesiony falą jej podziwu, coraz bardziej wchodził w rolę wszechmocnego autorytetu. Prawdo­podobnie za kilka lat - a może miesięcy - opowie mi, że kolejna kobieta okazała się nastawionym konsumpcyjnie, niedojrzałym stworzonkiem, z którym nie sposób stworzyć partner­skiej relacji.

Widzimy wokół ludzi, którzy utrudniają sobie życie, powta­rzając wciąż te same zachowania, wchodząc w kolejne niszczą­ce związki, a przy tym trwają w przekonaniu, że przyczyny leżą poza nimi, że nie mają oni żadnego wpływu na koleje swoje­go losu. Z dogodnej pozycji obserwatora zadajemy sobie pyta­nie, dlaczego uporczywie powtarzają te same błędy i ponownie wracają do punktu, w którym byli już wielokrotnie i obiecywa­li sobie, że nigdy więcej. Wydaje się to niepojęte. Bo przecież o ile związek z ostro pijącym narzeczonym można uznać za sku­tek młodzieńczego niedoświadczenia, to trudniej zrozumieć, że ratunkiem z opresji, jaką są te niefortunne zaręczyny, jest szybki ślub z damskim bokserem, a kolejne wyzwolenie nie­sie użalający się nad sobą i ciągle zaćpany kochanek. Pierwsza w życiu zawodowym pyskówka z przełożonym może wynikać z niezrozumienia reguł gry. Ale jeśli powtarza się na kolejnych posadach, z których ambitny specjalista notorycznie wylatuje z hukiem, to jego tłumaczenie, że po prostu nie ma szczęścia do szefów, nie wydaje się wiarygodne. Ciągłe odtwarzanie wła­snych niepowodzeń jest od dawna obszarem zainteresowania psychoterapii, która proponuje rozmaite koncepcje zrozumie­nia pozornie bezsensownego zjawiska, polegającego na tym, że ludzie robią wciąż od nowa to samo, a następnie cierpią w wy­niku skutków swoich działań.

Niektórzy powtarzają niszczące dla siebie zachowania, bo nie potrafią się wyrzec towarzyszących im przyjemności czy ulgi w napięciu. To model uzależnienia typowy dla alkoholika bądź narkomana, ale nieograniczający się do więzi z substan­cją chemiczną. Czasem przyjemnością jest ulga związana z roz­ładowaniem emocji. Ktoś może przeżywać tak wiele złości, że nie powstrzymuje się przed jej brutalnym wyrażeniem, chociaż wie, że spotka go za to kara: wyrzucenie z pracy, definitywne odejście żony i dzieci, czy wręcz odwieszenie wyroku skazu­jącego. Przyjemność związana z rozładowaniem agresji jest tu większa niż obawa przed konsekwencjami. Nie należy jednak sądzić, że agresor nie kontroluje swojego zachowania. Przeciw­nie, na ogół starannie dobiera obiekty, na których może bezkar­nie wyładować złość. Kiedy konsultowałam kobietę robiącą od czasu do czasu dramatyczne sceny swojemu znękanemu mężo­wi, dowodziła ona, że absolutnie nie może powstrzymać ataku brutalnej furii, gdy ktoś jej się sprzeciwia. Zauważyłam, że jed­nak nie wybuchła złością chwilę wcześniej w recepcji ośrodka, gdy twierdzono, że jest zapisana na zupełnie inną godzinę, niż sądzi. Spojrzała na mnie jak na osobę niespełna rozumu i od­rzekła: „Przecież państwo wezwaliby karetkę, gdybym tutaj za­chowała się tak jak w domu!”.

Dla niektórych najprostszym sposobem rozładowania na­pięcia jest seks. Tacy ludzie są wciąż od nowa ofiarami wła­snych, nagłych impulsów erotycznych. Niemożność oparcia się im spowodowała w znanym mi z konsultacji przypadku, że ko­chający, oddany mąż, którego poprzednie małżeństwo rozpa­dło się z powodu ustawicznych zdrad, wdał się w przelotną przygodę z ogólnie dostępną koleżanką z pracy, a czasami tak­że (jak mówił: „Gdy miałem ciężki czas w firmie”) odwiedzał agencje towarzyskie. Kiedy sprawa wyszła na jaw, mężczyzna był zaskoczony, że żona poważnie myśli o rozwodzie. „Przecież to było bez znaczenia, jak wejście do toalety. Ja po prostu cza­sem jestem taki wk..., że muszę się rozładować, nawet chyba wolałbym, żeby gdzieś niedaleko była strzelnica sportowa. No ale nie ma, to co mam robić...” - tłumaczył.

Wciąż ponawiane destrukcyjne zachowania seksualne lub agresywne jako sposób rozładowania trudnego do zniesienia napięcia są typowe dla osób o strukturze osobowości typu borderline. Ale bywają nałogowe przyjemności bardziej wyrafino­wane psychologicznie niż seks i agresja. Na przykład niektóre kobiety mogą uporczywie wybierać sobie na partnerów mężczyzn z marginesu, źle funkcjonujących społecznie, ponieważ daje im to poczucie szczególnej misji, a notoryczne porażki w nawracaniu „złych chłopców” potęgują tylko poczucie wła­snej wyższości moralnej.

Przymus powtarzania destrukcyjnych działań i związków może łączyć się z trudnością w przeprowadzeniu zmiany. Jeże­li od lat funkcjonujemy w układach, w których traktowani je­steśmy jak przedmiot, to może nam być bardzo trudno zdecy­dować się na przekształcenie swoich relacji, choćbyśmy czuli, że trochę nam w nich ciasno. Z kolei ci, którzy zawsze są go­towi brać na siebie wszelkie obowiązki, nie wyobrażają sobie, jak żyliby bez tego obciążenia. I na wszelki wypadek wolą nie próbować. Przyczyną niszczenia siebie jest tu lęk przed czymś nowym, co zakłóciłoby naszą odwieczną równowagę psychicz­ną. Takie osoby w odpowiedzi na wszelkie próby perswazji demonstrują nieograniczone możliwości gry w „Tak, ale”. Mówią na przykład: „Próbowałam powiedzieć mężowi, dokąd chcę je­chać na wakacje, ale on tylko mnie wyśmiał. To co mogę wię­cej zrobić, gdy on i tak mnie nie traktuje poważnie?”, „Łatwo ci radzić, żebym nie wyręczał całego działu i nie siedział po go­dzinach. Ale jak nie będzie zrobione na czas, to na kogo spad­nie odpowiedzialność? Jasne, że na mnie. Myślisz, że przy ta­kiej sytuacji na rynku pracy mogę sobie na to pozwolić?”.

Tu pojawiają się dalsze pytania:

Dlaczego powtarzamy aku­rat takie, a nie inne zachowania? Dlaczego właśnie realizacja destrukcyjnych wzorców daje nam ulgę, przyjemność czy po­czucie bezpieczeństwa? Wciąż aktualna pozostaje odpowiedź Ronalda Fairbairna, wybitnego psychoterapeuty z kręgu tzw. relacji z obiektem. Twierdził on, że to, czego doświadczamy w trakcie naszych relacji wczesnodziecięcych, traktujemy jak wszechobowiązujące prawa, które sobie przyswajamy na za­wsze. Jeśli zatem sukcesy są jedynym sposobem, w jaki mały chłopczyk może zdobyć uwagę matki, to chłopczyk ten jako dorosły mężczyzna będzie starał się imponować kobietom swoimi osiągnięciami w nadziei, że w nagrodę otoczą go one wytęsknioną matczyną troską. Najmłodsza córka, która nauczyła się, że jej rolą w rodzinie jest bycie rozładowującą napięcia maskotką, może grać rolę głupiutkiej trzpiotki przez wiele lat, nie bacząc, jak bardzo jej to szkodzi.

Oczywiście obrazy rodzinnych postaci, utrwalone na ta­śmach dziecięcej pamięci, nie zawsze są obiektywne. Jeśli kil­kuletni chłopiec podsłuchiwał nocne awantury swoich krew­kich rodziców, dla których nie było dobrego seksu bez kłótni, to może mylnie czuć, że mama i tata nienawidzą się i chcą so­bie zrobić coś złego. W latach 80. ubiegłego wieku wielu męż­czyzn wyjeżdżało na kilka lat za granicę, by pracować na utrzy­manie rodziny. Ich dzieci mogły emocjonalnie przeżywać to jako opuszczenie i uznawać tatę za kogoś, na kim nie można polegać, choć w rzeczywistości był on odpowiedzialnym i ko­chającym ojcem rodziny. Ale nawet niezgodna z prawdą utrwa­lona wizja jest emocjonalnie silna i wpływa na nasze życie.

Uwewnętrznione w dzieciństwie wyobrażenie o świecie ma czarodziejską moc sprawczą - świat staje się taki, jaki myśli­my, że jest. Kobieta - córka agresywnego, nieprzewidywalne­go ojca, który znęcał się nad nią i jej matką - zachowuje w so­bie jego wewnętrzny obraz, a siebie przeżywa jako bezradną dziewczynkę, zdaną na łaskę i niełaskę wszechmocnego pana i władcy. W rezultacie jej kolejni partnerzy to szczególna gale­ria drani, lub też zwykłych mężczyzn, których do draństwa nieświadomie prowokowała.

Jesteśmy w dramatyczny sposób wierni naszym złym po­staciom z dzieciństwa - i to jedno ze źródeł błędnego koła na­szych nieszczęść. Nie chcemy, by kochał nas i akceptował byle kto, ale koniecznie taki brutalny sukinsyn jak kochany tatuś albo wyniosła Królowa Śniegu, podobna do idealizowanej ma­musi. Dokonujemy cudów, by uszczęśliwić smutną, wycofaną dziewczynę, wzbudzającą w nas wspomnienie depresyjnej, nie­dostępnej emocjonalnie matki, którą niegdyś na próżno próbowaliśmy zadowolić. Marzymy, że nasza miłość i troska zro­bi supermana z wystraszonego chłopaka, jota w jotę podobne­go do terroryzowanego przez matkę ojca, który nigdy nie po­trafił stanąć w naszej obronie. Bo dopiero wtedy, gdy właśnie ktoś taki (a nie ci wszyscy dzielni, mili chłopcy i dobre, otwar­te dziewczyny, trafiający się nam w życiu} nas pokocha, zły czar zostanie odwrócony. A jeśli przez niedopatrzenie zwiąże­my się z osobą, z którą możliwy jest dobry, spokojny związek, to nasze niespełnienie skłoni nas do szukania alternatywnych, niewłaściwych i frustrujących obiektów. Oczywiście dorobi­my do tego romantyczną ideologię o spotkaniu wyczekiwanej bratniej duszy czy jedynej prawdziwej miłości, dla której trze­ba wszystko poświęcić.

Mamy też inne sposoby niszczenia satysfakcjonujących re­lacji. Jeśli pojawi się w dorosłym życiu ktoś bardziej obiecujący niż zapamiętane przez nas zawodne obiekty z dzieciństwa, to z całym impetem możemy zacząć od niego żądać tego, co nie było nam niegdyś dane. Osierocona przez ojca w dzieciństwie młoda kobieta może od kochającego męża wymagać tak wiele zewnętrznych, często drugorzędnych przejawów miłości („Nie popatrzyłeś mi w oczy, jak się ze mną żegnałeś przed wyjściem do pracy! Już mnie nie kochasz!”), że on - znękany jej roszcze­niowym nienasyceniem - zacznie się od niej odsuwać, co ona przeżyje jako dramat ponownego opuszczenia. W ten sposób ktoś, kto na początku wcale nie miał cech uwewnętrznionego, złego wczesnodziecięcego obiektu, stopniowo przybierze jego postać i odegra tę niewdzięczną rolę.

Codzienna autodestrukcja to odgrywanie wciąż od nowa dziecięcych dramatów i niezdolność dostrzeżenia, że świat nie jest taki sam, jaki był w naszym domu rodzinnym, a my jesteśmy już dorośli i nie musimy wiecznie powtarzać tej sa­mej roli. Robimy to, co kiedyś było optymalnym sposobem przetrwania w specyficznych okolicznościach naszego dzie­ciństwa.

Dziewczynka wykorzystywana seksualnie przez ojca na­uczyła się, że potulność jest jedynym sposobem uniknięcia przemocy, a nawet zyskania pewnych łask. W dorosłym życiu będzie godziła się na niszczące układy z mężczyznami, bo to da jej nadzieję na przetrwanie, a być może na jakąś formę kontro-li nad męską agresją. Najstarszy syn, od którego rodzice ocze­kiwali przedwczesnej odpowiedzialności i dojrzałości, będzie wciąż brał na siebie nie swoje zobowiązania i wszystkich wyrę­czał - aż trafi do szpitala z wy padniętym dyskiem.

Dobre dzieciństwo daje wolność budowania różnorodnych związków, bez przymusu dosłownego powtórzenia znanego z dzieciństwa modelu relacji. Złe dzieciństwo trzyma w kleszczach wyuczonych automatycznych zachowań, które są powta­rzane znowu i znowu. Przeszłość trzyma nas na uwięzi. Cza­sem nie tylko odtwarzamy w dorosłym życiu destrukcyjne minione więzi, ale nawet przeżywamy je wciąż od nowa w rela­cji z rodzicami czy rodzeństwem. Tak zwana rodzina pierwot­na pozostaje podstawowym układem odniesienia. Na przykład dla czterdziestoletniego mężczyzny, który nigdy nie został za­akceptowany przez swojego surowego ojca, wciąż najważniej­szą - lecz nieosiągalną - łaską jest aprobata siedemdziesięcio­letniego taty, a nie miłość żony czy uznanie zawodowe. Dorosła kobieta może przeżywać pretensje matki o błahe zapomnienie znacznie boleśniej niż na przykład to, że córeczka jest przed­szkolnym kozłem ofiarnym i codziennie ma koszmary senne. Takie osoby całe życie pragną miłości rodzica i wciąż się przekonują, że jej nie dostaną. Im bardziej nie dostają, tym bardziej o nią walczą.

Psychoterapeuta wypowiadający się na temat ludzkiego cierpienia nieuchronnie, prędzej czy później, jest konfronto­wany z punktującym pytaniem: „No dobrze, takie są mechani­zmy i przyczyny, ale w końcu co nam z teorii? Czy coś się da na to poradzić?”. Odpowiedź nie jest łatwa. Bo jeśli powtarzanie tego samego dramatu stanowi wyraz nigdy niespełnionej, ale wciąż żywej nadziei opartej na już nieadekwatnej wizji świata; to aby dramat się skończył, musimy zrezygnować zarówno z owej nadziei, jak i z dotychczasowego rozumienia życia Jest to bolesny, trudny proces pożegnania się z nieziszczalną ułudą.

Zofia Milska-Wrzosińska


Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem i psychoterapeutą Kieruje Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie.

Napisała książkę o relacjach między kobietami i mężczyznami „Bezradnik”.

Ma męża i czworo dzieci.



Silna wola i inne bajki, czyli mity o piciu alkoholu.

Wiktor Osiatyński


Czy częstotliwość picia jest dowodem uzależnienia?

Tak i nie. Codzienne picie kieliszka wina do obiadu nie jest uzależnieniem. Ale częste picie większej ilości alkoholu to dość poważny sygnał uzależnienia. Zwłaszcza częste upijanie się może być objawem tej choroby. Pamiętajmy: każdy alkoho­lik może przerwać picie na jakiś czas. Trudno mu jednak wy­trzymać bez picia, toteż wcześniej czy później znowu sięga po alkohol. A wówczas nieuchronnie, chociaż nie zawsze od razu - znów zacznie się upijać.

Alkoholicy często mają przerwy w piciu. Są im one „po­trzebne”, gdyż organizm nie wytrzymuje ciągłego picia. Prze­rwy te nie świadczą jednak o tym, że ktoś nie jest alkoholi­kiem. Jeśli kończą się one powrotem do destrukcyjnego i nie­kontrolowanego picia, stanowią stuprocentowy dowód uzależnienia.

Czy można pić w sposób kontrolowany i czy to oznacza, że nie ma uzależnienia?

Można. Większość ludzi pije alkohol właśnie w sposób kon­trolowany i nie popada w uzależnienie. Uzależnia się jedynie 10-15 proc. spożywających go. Istotą uzależnienia jest właśnie utrata kontroli nad częstotliwością i ilością wypijanego alko­holu. Dlatego alkoholizm nazywa się niekiedy „chorobą kon­troli”.

Utrata kontroli przybiera dwie formy. Po pierwsze, czło­wiek uzależniony sięga po alkohol, choć obiecał sobie i innym, że tego nie zrobi. Po drugie, uzależniony traci kontrolę nad ilością wypijanego alkoholu, gdy tylko zacznie pić. Ktoś na przykład umówił się, że pójdzie wieczorem z żoną do teściów, i postanowił być trzeźwy. Po południu wstąpił jednak na piwo, „bo przecież jedno nie zaszkodzi”. Ale wypiwszy je, poczuł nieodpartą chęć dalszego picia, wypił więc drugie, trzecie - i w końcu się upił. Kiedy indziej poszedł na przyję­cie, obiecując sobie (lub komuś), że tym razem się nie upi­je. Postanowił wypić tylko jeden kieliszek, ale gdy go wypił, nie mógł się powstrzymać przed następnymi i znów prze­brał miarę.

Alkoholik dramatycznie walczy o przywrócenie kontroli, a także o to, by dowieść innym i sobie, że jej nie utracił. W tym celu czasem rzuca picie na dłuższy czas. Na przykład w sierpniu w polskich kościołach wielu ludzi ślubuje, że nie będą spożywać alkoholu. We wrześniu podejmują picie w naj­lepsze, uznając, że skoro wytrzymali cały miesiąc, to znaczy, że nie mają problemu. W istocie niemal każdy alkoholik może przez długi czas nie pić w ogóle. Nie może jednak przez długi czas pić ograniczonych dawek alkoholu. Toteż prawdziwy test na alkoholizm nie polega na tym, by w ogóle nie pić, lecz na tym, by pić przez długi czas na przykład tylko jeden kieliszek wina. Człowiek nieuzależniony nie będzie miał z tym więk­szych trudności. Uzależniony nie podoła takiemu ogranicze­niu; wcześniej czy później po jednym kieliszku wypije drugi, potem trzeci i następny, aż do upicia się. To właśnie jest nie­zaprzeczalny dowód uzależnienia i braku kontroli nad piciem alkoholu.

Czy silna wola i mocna głowa chronią przed chorobą?

Tak zwana mocna głowa jest jednym z głównych ostrzeżeń przed możliwością uzależnienia. Alkohol jest trucizną, przed którą normalny zdrowy organizm broni się. Wpływa on rów­nież na rozregulowanie kontroli w centralnym układzie nerwo­wym, więc zdrowy człowiek po jego wypiciu ma zawroty gło­wy, trudniej mu mówić, robi głupstwa. Człowiek z ”mocną gło­wą” toleruje większe ilości alkoholu. Oznacza to najczęściej, że jego organizm jest bardziej odporny na truciznę, jaką jest alko­hol. Taki człowiek może wypić dużo więcej niż inni, ale alkohol w jego organizmie działa identycznie: pozostaje trucizną. Spo­żywanie większej ilości trucizny musi więc powodować więk­sze spustoszenie.

Najczęściej bywa tak, że posiadacz „mocnej głowy” przez jakiś czas będzie całkiem nieźle funkcjonował po alkoholu, ale - jeśli nie zginie w bójce, w wypadku albo nie umrze na zawał bądź inną chorobę spowodowaną nadużywaniem alkoholu - po latach głowa mu osłabnie. Wtedy będzie upijał się coraz mniej­szą ilością trunku, a ponieważ głód alkoholu i objawy odstawie­nia nasilą się nie do wytrzymania - będzie upijać się coraz czę­ściej, czasem nawet po kilka razy dziennie.

Silna wola jest w przypadku alkoholizmu raczej zdradliwym pojęciem. Alkoholicy na ogół wykazują bardzo silną wolę w dzia­łaniach, które służą piciu: potrafią w środku nocy w nieznanym mieście wytrwale szukać piwa czy wina aż do skutku. Nie mają natomiast woli - ani silnej, ani słabej - wobec samego alkoho­lu lub innego środka, od którego są uzależnieni. Na tym wła­śnie polega uzależnienie. A jednocześnie alkoholik walczy upo­rczywie, choć beznadziejnie, o udowodnienie sobie i światu, że jednak tę wolę posiada. Stąd bezskutecznie ponawiane obietni­ce i próby kontrolowanego picia. Stąd wymyślny niekiedy sys­tem zaprzeczeń, który pomaga wyszukiwać inne przyczyny picia niż po prostu alkoholizm. Nieprzypadkowo Pierwszy Krok Ano­nimowych Alkoholików mówi o uznaniu bezsilności (czyli braku siły i woli] wobec alkoholu. Gdy zrobi się ten „pierwszy krok”, trzeba wciąż wyrabiać w sobie silną wolę, żeby wytrwale reali­zować program zmian osobistych niezbędnych do tego, by naj­pierw w ogóle wytrwać w trzeźwości, a później żyć normalnie bez alkoholu.

Piwo jest czy nie jest alkoholem?

Jest. Bez żadnej dyskusji. Nikt nie upija się wódką, winem czy piwem, ale alkoholem zawartym w wódce, winie, piwie i w innych napojach alkoholowych. Nikt nie uzależnia się od wódki, likieru, koniaku lub piwa, lecz od alkoholu w nich za­wartego. Mit, że piwo to nie alkohol, jest zgubny. To on spra­wia, że coraz więcej młodych ludzi pije coraz więcej piwa.

Wiktor Osiatyński


Wiktor Osiatyński jest prawnikiem i socjologiem profesorem porównawczego konstytucjonalizmu i praw człowieka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie i w Warszawie oraz na Uniwersytecie w Chicago. W roku 1989 założył Komisję Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu i Innych

Uzależnień Fundacji im Stefana Batorego Kierował nią do 1999 roku. Napisał książkę na temat alkoholizmu - „Grzech czy choroba?„



Wiele zachowań, które sprawiają przyjemność, może uzyskać cechy uzależnienia. Trudno jest dokładnie określić TEN moment, ale można w przybliżeniu zbadać, jaki jest stopień zagrożenia uzależnieniem.



Kwestionariusz Kontroli Zachowań


Wybierz takie zachowanie, o którym wiesz, że trudno jest (byłoby) Ci się od niego powstrzymać, mimo że są ku temu powody. Nazwij to zachowanie i zakreśl jedną z pięciu możliwości:

0 - nie zdarza się nigdy lub zdarza się tylko sporadycznie, w pojedynczych przypadkach

  1. - zdarza się rzadko (znacznie mniej niż połowa przypadków)

  2. - zdarza się często (około połowa przypadków)

  3. - zdarza się bardzo często (znacznie więcej niż połowa przypadków)

4 - zdarza się zawsze lub sporadyczne są przypadki, gdy się nie zdarza


  1. Próby przerwania lub zaprzestania tego zachowania przeze mnie kończą się porażką. 0 12 3 4

  2. Niepowodzenie w powstrzymaniu się od tego zachowania wy­wołuje moją rezygnację ze stawiania sobie dalszych granic w kontrolowaniu jego częstotliwości. 0 12 3 4

  3. Mam trudności w rozstrzygnięciu, czy moje zachowanie jest „ra­czej korzystne”, czy „raczej szkodliwe”. 0 12 3 4

  4. Niektóre znaczące osoby w moim życiu oceniały to zachowanie jako szkodliwe, a inne jako korzystne. 0 12 3 4

  5. Zastanawiam się nad tym, czy powinienem to zachowanie akceptować, czy nie. 0 12 3 4

  6. Podejmuję to zachowanie bez zastanowienia. 0 12 3 4

  7. Nie mam siły, aby powstrzymać się od tego zachowania.0 12 3 4

  8. Chęć angażowania się w to zachowanie rośnie w miarę jego kon­tynuowania. 0 12 3 4

  9. Łatwiej jest mi powstrzymać się od tego zachowania, niż prze­rwać je w toku. 0 12 3 4

  10. Podejmuję to zachowanie, by zatracić się lub odpuścić sobie. 0 12 3 4

  11. Miałem powody do powstrzymania się od tego zachowania i mogłem to zrobić, ale świadomie z tego zrezygnowałem. 0 12 3 4

  12. Podejmowałem to zachowanie wyłącznie dla doraźnej przyjemności, nie zastanawiając się, co będzie jutro. 0 12 3 4

  13. To zachowanie okazało się dla mnie pomocne w pewnej sy­tuacji i wiem, że nadal będzie pomocne w innych sytuacjach. 0 12 3 4

  14. Jestem w stanie wyeliminować wszelkie niepowodzenia w zapanowaniu nad tym zachowaniem, mimo powtarzających się porażek. 0 12 3 4

  15. Nawet najsilniejsza pokusa podjęcia tego zachowania nie będzie miała na mnie żadnego wpływu, jeżeli nie będę tego chciał. 0 12 3 4

  16. Myślę, że „wszystko zależy od mojej woli”. 0 12 3 4

  17. Myślę, że „zdecydowanie radzę sobie lepiej niż inni ludzie”.0 12 3 4

  18. Nie mogę doczekać się końca pracy lub ważnych zajęć, by podjąć to zachowanie. 0 12 3 4

  19. Jestem niespokojny, rozdrażniony i zły, kiedy nie mogę zrealizo­wać tego zachowania. 0 12 3 4

  20. Kiedy jestem zmęczony lub odczuwam silny stres i napięcie, trud­niej jest mi kontrolować to zachowanie. 0 12 3 4

  21. Ponieważ wiele osób wokół mnie to robi, trudno jest mi po­wstrzymać się od tego zachowania. 0 12 3 4

  22. Podejmuję to zachowanie, ponieważ pokusa, by to robić, jest na­prawdę duża. 0 12 3 4

  23. Nie widzę w tym zachowaniu absolutnie nic złego. 0 12 3 4

  24. Nawet głód i zmęczenie nie powstrzymują mnie od tego zacho­wania. 0 12 3 4

  25. Uważam, że to zachowanie daje mi dużo korzyści, więc mogę je kontynuować, nawet jeśli źle się czuję fizycznie. 0 12 3 4

  26. Trudno jest mi zrezygnować z tego zachowania na rzecz jakichś innych, bardziej odległych korzyści. 0 12 3 4

  27. Jeśli dłużej nie korzystam z tego zachowania, to moje samopoczucie się pogarsza. 0 12 3 4

  28. Najlepiej czuję się wtedy, kiedy to robię. 0 12 3 4

  29. Podejmuję to zachowanie, aby rozładować napięcie. 0 12 3 4

  30. Tuż przed podjęciem tego zachowania odczuwam silne specy­ficzne podniecenie. 0 12 3 4

  31. Moment rozpoczęcia tego zachowania przynosi mi ulgę lub szczególne zadowolenie. 0 12 3 4

  32. Kiedy myślę o tym zachowaniu, pojawia się przymus podjęcia go jak najszybciej. 0 12 3 4

  33. Gdy podejmuję to zachowanie, okazuje się, że aby osiągnąć pełne zadowolenie, potrzebuję go w większej dawce niż poprzed­nio. 0 12 3 4

  34. Świadomość tego, że zachowanie mi szkodzi, nie powstrzymuje mnie od jego powtarzania. 0 12 3 4


Interpretacja wyników:

Jeżeli w stwierdzeniach 1, 5, 6, 7, 10, 11, 18, 19, 20, 23, 27, 29, 32, 33, 34 (w co najmniej kilku z nich) uzyskałeś wyniki 1 i więcej, to znaczy, że wybrane przez Ciebie zachowanie ma pewne cechy nałogowości. Pozostałe stwierdzenia odnoszą się do różnych czynników skłaniających do nadużywania tego zachowania. Jeżeli uzyskałeś w nich wynik 3 i więcej - przy wynikach 0 w stwierdzeniach dotyczą­cych nałogowości (to te wyżej wymienione) - oznacza to, że może znajdujesz się na drodze do uzależnienia.

Leszek A Kapler, Beata Krzak

Leszek A Kapler i Beata Krzak są psychoterapeutami. Pracują w Instytucie Psychologii Zdrowia

w Warszawie.


Pomoc DDA obejmuje dwa nurty. Po pierwsze, można włą­czyć się w grupę samopomocową, w której nie ma terapeuty. Takie grupy powstają przy poradniach dla AA, czasem przy po­radniach odwykowych. Po drugie, można zgłosić się na profe­sjonalną psychoterapię, ale nie jest ona dostępna we wszyst­kich województwach.

Najlepszym źródłem informacji na ten temat będą Woje­wódzkie Ośrodki Terapii Uzależnień i Współuzależnień, których adresy znajdują się w lokalnych książkach telefonicznych. Tera­pia prowadzona „pod skrzydłami” WOTUW jest bezpłatna.

Informacji udziela także Instytut Psychologii Zdrowia (Warszawa-Włochy, ul. Gęślarska 3; tel.: 022 863 90 97, 022 863 87 38; www.ipz.edu.pl). Większość świadczeń IPZ również jest bezpłatna. Instytut Psychologii Zdrowia prowadzi też specja­listyczne szkolenia dla terapeutów, którzy chcieliby pracować z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików.

DDA szukający pomocy mogą również skorzystać z terapii w prywatnych gabinetach. Muszą je znaleźć na własną rękę.

W Internecie istnieje nieoficjalna strona Dorosłych Dzieci Alkoholików. Oto jej adres: dda.w.interia.pl



Nota bibliograficzna


Wszystkie teksty z książki „Gdzie się podziało moje dzieciństwo” są poprawionymi przedrukami artykułów opublikowanych w ”Charakterach” w łatach 1999-2003 (tytuły zostały zmienione). Agnieszka Widera-Wysoczańska, Gdzie się podziało moje dzieciństwo, „Charaktery” nr 3/2001 Marzenna Kucińska - cykl tekstów poświęconych DDA, które ukazywały się w ”Charakterach” od nr 8/2002 do nr 3/2003 Dariusz Doliński, Pokusa silniejsza niż rozum, „Charaktery” nr 9/2001 Alicja Senejko, Różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia, „Charaktery” nr 6/2001 Zofia Milska-Wrzosińska, Sam sobie na przekór, „Charaktery” nr 9/2003 Wiktor Osiatyński, Silna wola i inne bajki, „Charaktery” nr 9/2001 Kwestionariusz Kontroli Zachowań, „Charaktery” nr 9/2001.



Kim są Dorosłe Dzieci Alkoholików?

Co dzieje się w rodzinach alkoholików?

Jakie role pełnią w nich dzieci?

Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?

Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?

Gdzie i jakiej pomocy szukać powinni DDA?


Na te i wiele innych pytań odpowiada najnowsza książka Wydawnictwa „Charaktery”. Zgromadzone w niej teksty wybitnych specjalistów pomogą Dorosłym Dzieciom Alkoholików zrozumieć źródło ich problemów, a dzięki temu zrozumieć również siebie.


Wyszukiwarka