Ludzie są potomkami obcych z kosmosu

Ludzie są potomkami obcych z kosmosu.



Anonim napisał "W latach 1937-1938 chiński archeolog Czi Pu Tei [Chi Pu Tei], jako członek ekspedycji badawczej odkrył w jaskiniach górskich zwanych Baian Kara Ula, na pograniczu chińsko-tybetańskim, kilka grobów szeregowych. Znajdowały się w nich drobne szkielety istot o filigranowej postaci i stosunkowo dużych w porównaniu z budową całego ciała, wydłużonych czaszkach. Na podstawie badań szkieletów określono ich wiek na około 12 tysięcy lat. Uczestniczący w wyprawie etnografowie skojarzyli natychmiast nagłe odkrycie z pradawnymi podaniami krążącymi w tej okolicy. Mówiły one o dwóch karłowatych plemionach, które starały się za wszelką cenę unikać kontaktu z ludźmi i nigdy nie opuszczały regionu, w którym osiadły. Chińscy naukowcy stwierdzili, że są to szkielety wymarłych plemion Dropa i Kham (Sikang), które ponoć osiągały maksymalnie 1,30 metra wzrostu. Na ścianach grobowych jaskiń kryjących szkielety znajdowały się również osobliwe ryty i malowidła naskalne, przedstawiające istoty w czymś w rodzaju hełmów na głowach oraz obcisłych kombinezonach opatrzonych kilkoma rzędami pasów.



Obok widniały liczne wizerunki planet, Słońca i Księżyca, połączone ze sobą wiązkami wykropkowanych linii. Pozwolę sobie od razu zauważyć, iż zaznaczonych było tam wszystkie dziewięć planet naszego układu, co jest kolejnym dowodem zadającym kłam twierdzeniom, iż w starożytności nie znano planet położonych za Saturnem. Podobne wizerunki widnieją w rejonie Kohistanu w południowym Hindukuszu w Afganistanie, tam Ziemia jest połączona wykropkowaną linią z Wenus. Nikomu choć trochę obeznanemu z tematem UFO nie muszą tłumaczyć, jak silne budzi to skojarzenia z mapą, którą Obcy przedstawili uprowadzonej wraz z mężem Betty Hill, a której przypadek jest jednym z najbardziej znanych i spektakularnych przypadków porwań przez istoty pozaziemskie. Według słów Betty linie na tamtym planie, łączące poszczególne punkty oznaczały trasy komunikacyjne. Czyżbyśmy mieli do czynienia z takim przypadkiem w Baian Kara Ula? Czy zaznaczone szlaki mogą obrazować trasę, którą istoty z Kosmosu przybyły na Ziemię? To, co przedstawię poniżej pozwoli, mam nadzieję, uprawdopodobnić tą teorię.

Mity mówiące o tajemniczym plemieniu Dropa, które doczekały się pierwszego poważnego opracowania przez badaczy dopiero w 1962 roku (między innymi prace profesora Tsum Um Nui), wspominają jednoznacznie o rodzie "małych żółtych ludzi", jacy w zamierzchłej przeszłości mieli "przybyć wprost z chmur na ziemię". Cóż, takie wzmianki mogą być jeszcze łatwo zdyskredytowane... Archeologom pracującym w Baian Kara Ula udało się jednak wydobyć coś, co jest w całym odkryciu najbardziej sensacyjne - 716 granitowych "talerzy" o grubości dwóch centymetrów każdy. Miały one pośrodku otwór, od którego odbiegał podwójny rowkowany ciąg znaków. Jeśli wierzyć inskrypcjom zawartym na ścianach jaskiń grobowych, przedmioty te są albo pozaziemskiego pochodzenia, albo też przynajmniej wiążą się bezpośrednio z tajemniczymi przybyszami. Za tą śmiałą konkluzją świadczy bowiem nie tylko bezpośredni związek "talerzy" ze szkieletami, lecz także wiele innych faktów...





Prace nad granitowymi "talerzami" prowadził w owym okresie wspomniany już wyżej profesor Akademii Historii Dawnej w Pekinie - Tsum Um Nui. W owym czasie robiono wszystko, by wyjaśnić tajemnicę niezwykłego znaleziska. W 1962 stosunki Chin ze Związkiem Radzieckim były jeszcze niczym nie zmącone, oba kraje zdecydowały się więc współpracować. Umożliwiło to, po dokładnym oczyszczeniu , przesłanie krążków do Akademii Nauk w Moskwie, gdzie poddano kamienne relikty dokładnym badaniom. Rezultaty okazały się bardzo zaskakujące - archeologowie we współpracy z geologami odkryli, że skład owych "talerzy" charakteryzuje się wysoką zawartością kobaltu oraz domieszek innych metali, co już samo w sobie jest dziwne jeśli chodzi o granit. Ale na tym nie koniec - badania oscylografem wykazały, iż każdy z talerzy posiadał niezwykle wysoki rytm drgań, co świadczy o tym, iż kiedyś były nastawione na działanie prądu o bardzo wysokim napięciu. W 1962 profesorowi Tsum Um Nui udało się odcyfrować niektóre ze znaków wyrytych na płytach, co wywołało jeszcze większą sensacje. Odczytana relacja była na tyle niezwykła, że początkowo wręcz całkowicie zabroniono publikacji na ten temat. Tsum Um Nui nie poddał się jednak i dalej prowadził swe badania. Jego teorie poparło kolejnych 4 chińskich archeologów i wyniki jego badań zostały wreszcie opublikowane w tym samym 1962 roku. Już sam jej tytuł mógł wzbudzać liczne głosy sprzeciwu i nic w tym dziwnego, skoro brzmiał on: "Inskrypcje związane ze statkami kosmicznymi sprzed 12000 lat." Przyznać należy szczerze, że treść samej pracy jest nieporównywalnie bardziej niesamowita, niż jej tytuł. Czytamy w niej między innymi:

"Dropa przybyli z chmur w unoszących się aparatach. Po dziesięciokroć do wschodu słońca kryli się nasi mężczyźni, kobiety i dzieci w jaskiniach [...]. Potem zrozumieliśmy wreszcie z gestów i znaków dawanych przez Dropa, że nie zamierzają nam uczynić nic złego."







Jednakże nie dane było całej sprawie uzyskać jakiegoś szerszego rozgłosu. Silny opór środowisk naukowych, a przede wszystkim rewolucja kulturalna spowodowały, iż profesor Tsum Um Nui zdecydował się uciekać z Chin do Japonii, gdzie ponownie opublikował swą pracę, jednak i tutaj nie spotkała się ona z cieplejszym przyjęciem. Zniechęcony badacz jednej z najniezwyklejszych historii w dziejach ludzkości coraz rzadziej udzielał się publicznie próbując wciąż wzbudzić zainteresowanie swoimi odkryciami, lecz zmarł po ciężkiej chorobie w roku 1965. Tymczasem chińscy oponenci profesora robili wszystko, by zdyskredytować jego pracę. Oficjalnie uznano, iż odkryte przez Chi Pu Tei szkielety są szkieletami wymarłego gatunku małp. Cóż, byłby to pierwszy na świecie przypadek, gdzie małpy dokonały pochówku zmarłych członków stada w grobach szeregowych, wyposażając swych martwych, małpich kolegów w kamienne "talerze", wykonane w niewiadomy sposób a przy tym zawierające historię przybyszów z kosmosu. Zaiste, inteligentne musiały by to być małpiszony... Kolejną rzeczą przeciw tej tezie jest fakt, że badania szkieletów jednoznacznie wykazują, iż nie ma tu mowy o jakichkolwiek małpach. Kościec bowiem jest wyjątkowo delikatny, wątły, co zupełnie nie przystaje do masywnej budowy kości małp człekokształtnych, podobnie zresztą jak nieproporcjonalnie duże czaszki, które nie są z cała pewnością cechą charakterystyczną dla małp. Absurdalność takiego wytłumaczenia nie wymaga więc, jak sądzę, szerszego komentarza. Co gorsza poza przeciwnikami samego profesora Um Nui, również czynniki oficjalne zaczęły zaprzeczać nie tylko niezwykłości znaleziska, ale wręcz jego istnieniu. Na szczęście śmierć Tsum Um Nui nie spowodowała całkowitego odejścia w zapomnienie jego pracy. Kontynuowano ją bowiem w dalszym ciągu w ZSRR, gdzie historia Baian Kara Ula zyskała szeroki rozgłos po publikacji w miesięczniku popularnonaukowym "Sputnik". Światowej sławy filolog białoruskiej akademii w Mińsku, dr Wiaczysław Zajcew, przedstawił fragmenty tekstów zapisanych na granitowych krążkach. Dzięki temu artykułowi sprawa ta stała się wreszcie przedmiotem zainteresowania również na Zachodzie. W artykule tym możemy przeczytać, iż przed 12 tysiącami lat grupka przedstawicieli ludu, z którego wywodzą się autorzy tablic znalazła się na trzeciej planecie układu gwiezdnego. Ich "pojazdy powietrzne" nie miały jednak dość mocy, by opuścić ten świat. W skutek tego uległy one zniszczeniu w wysokich górach a środków i możliwości na budowę nowych na Ziemi nie było. Rozbitkowie próbowali nawiązać więc przyjazne stosunki z tubylcami, ci jednak poczęli na nich polować i zabijać organizując konne nagonki na budzących odrazę, opisywanych, jako wyjątkowo brzydkie istoty "Dropa". Czy doszło więc do całkowitej masakry, która zmiotła z powierzchni Ziemi owych przybyszów? Otóż wszystko wskazuje na to, że nie! Ostatnie zdanie z tekstu nad którym pracował Zajcew brzmi bowiem następująco:

"Kobiety, dzieci i mężczyźni ukrywali się aż do wschodu słońca w jaskiniach. Potem zawierzyli znakom i zobaczyli, że mieszkańcy gór przybyli tym razem w pokojowych zamiarach..."

Za faktem, że doszło do pojednania między Obcymi a rdzennymi, górskimi plemionami przemawia wiele dowodów. Po pierwsze, cześć tekstu jest napisana w sposób, w którym narratorem są zwykli ludzie, początkowo bardzo przerażeni przybyciem kosmitów. Po drugie w grobach szeregowych odnaleziono również szkielety o normalnym wzroście - były to ludzkie szkielety. Sprawą Baian Kara Ula interesował się wówczas również angielski badacz Karyl Robin-Evans. Według jego zapisków co najmniej jeden z "talerzy" znalazł się w roku 1945 w Indiach, gdzie zwrócił na niego uwagę profesor Sergei Lolladoff, pełniący w tym czasie służbę wojskową w północno indyjskim Mussorie. Lolladoff kupił ową kamienną tarczę za 60 funtów. Artefakt miał średnicę 22,9 cm i 5 cm grubości, ważył 13,5 kg. Nie bardzo to pasuje do naszych dotychczasowych informacji o wymiarach artefaktów, jednak najprawdopodobniej było to kilka zlepionych ze sobą "talerzy", jeszcze nie oczyszczonych, tak jak te badane w Moskwie i Chinach. Przedmiot nabyty przez Lolladof'a miał ponoć pierwotnie należeć do plemienia Dzopa, którym służył przy obrządkach religijnych. Po powrocie do Anglii, Loladoff wspólnie z drem Robinem-Evansem przeprowadzili kilka eksperymentów, które czynią kamienne "talerze" jeszcze bardziej niezwykłymi. Otóż artefaktu nie udało się przewiercić nawet przy użyciu wiertła diamentowego! Jeszcze bardziej niezwykłe okazały się rezultaty pomiarów wagowych znaleziska... Ciężar cyklicznie (w rytmie trzy i półgodzinnym) zwiększał się i zmniejszał a podczas dwudziestoczterogodzinnego cyklu tego typu doświadczeń, igła rejestratora określająca wagę "talerza" wykreśliła linię dokładnie falistą, co wedle znanych nam prawideł fizyki powinno być absolutnie wykluczone! Po publikacji swych prac z Robinem-Evansem skontaktowali się rosyjscy badacze, którzy przekazali Anglikowi informacje o naskalnych wizerunkach tychże krążków. Pochodzić one miały od plemienia wykazującego wyraźną degenerację fizyczną, i - co w tym wszystkim najciekawsze - którego członków nie można odwieść od przekonania, iż są wprost potomkami istot z kosmosu. Co mógł w tej sytuacji zrobić dociekliwy badacz ? Oczywiście udać się we wskazane miejsce...

Do ojczyzny Dzopów dr Robin-Evans dotarł przez Lashę, Tybet w połowie lat 40-tych nie był bowiem jeszcze zaanektowany przez Chiny. Plemię to miało mieszkać na granicy prowincji Cinghaj i Syczuan. Anglik dotrzeć tam musiał samotnie, gdyż ku jego zaskoczeniu przewodnicy i tragarze odmówili zbliżania się do "budzącej grozę krainy Dzopów". O dziwo plemię naprawdę istniało! Przyjęło przybysza z początku nieufnie, lecz badacz szybko zdołał przekonać tubylców, iż nie ma wobec nich złych zamiarów. Przydzielono mu nawet nauczycielkę języka Dzopów. Dzięki tej wyprawie i kontaktom z Dzopami dr Karyl Robin-Evans dowiedział się kolejnych zaskakujących rzeczy. Otóż praojczyzną Obcych był rzekomo układ Syriusza. Przed tysiącami lat wielokrotnie odbywali oni ekspedycje badające swój macierzysty układ słoneczny. Okazało się, iż mogą zamieszkać na jednym z dwóch księżyców swej planety, jednakże pomiędzy mieszkańcami księżyca, a ciągle nowymi przybyszami z planety doszło do wojny, która zakończyła się całkowitym wyniszczeniem tegoż satelity. Dopiero wówczas mieszkańcy układu Syriusza podjęli wyprawy do innych układów gwiezdnych. Jak podają kamienne "talerze":

"Zaplanowano 20 wypraw. Jeden ze statków z Syriusza odwiedził dwanaście różnych planet, ale nie natknęli się na żadne formy życia. Zamieszkana była dopiero planeta trzynasta, a trzecia w swoim układzie słonecznym."

My dobrze już wiemy, co to za planeta - to była Ziemia ! Tak więc na błękitną planetę przybyła wyprawa Obcych z Syriusza. Być może to także od nich afrykańskie plemię Dogonów zaczerpnęło swą niezwykła wręcz wiedzę na temat tej właśnie gwiazdy ? W końcu mieszkańcy tamtego układu powinni być w tych sprawach najlepiej zorientowani... Jednak zanim przejdziemy dalej wypada tutaj wyjaśnić kwestię związaną z nazwą samego plemienia. Utożsamianie ze sobą ludów Dropa i Dzopa opiera się bowiem nie tylko na podobieństwie obu określeń. Sprawę tą wyjaśnia dogłębnie w swej książce: "Zadziwiające odkrycia tajemnic legendarnego ludu Tybetu" sam Robin-Evans. We "Wskazówkach wymowy" pisze, iż określenie Dzopa, a raczej Tsopa jest sposobem wymowy nazwy Dropa. Stąd pochodzą różnice: badacze chińscy i radzieccy dysponowali jedynie źródłami pisanymi i dlatego nie umieli właściwie odczytać nazwy plemienia. Kontynuujmy więc naszą opowieść... Przekazy samych Dzopów (zarówno te pisane, jak i ustne) mówią, iż przybysze powrócili w końcu na ojczystą planetę. Tamtejsi decydenci dowiedzieli się jednak, że członkowie załogi spłodzili i zostawili na Ziemi potomstwo. Przygotowano więc drugą wyprawę, która skończyła się niestety katastrofą. Obcy utracili kontrolę nad statkiem kosmicznym, który rozbił się w rejonie gór Bajan Char i uległ całkowitemu zniszczeniu. Większa cześć załogi zginęła, albo była ciężko ranna. Niedobitki z trudem utrzymywały się przy życiu. I w tym momencie opowieść ta zbiega się idealnie z historią odczytaną w Chinach! W pięć lat po przybyciu, w wyniku dziesiątkowania przybyszów przez miejscową ludność, żyło już tylko trzydzieści rodzin astronautów z Syriusza. Nie mając możliwości ucieczki z Ziemi i utraciwszy w katastrofie większość zaawansowanych technicznych narzędzi żyli w najprymitywniejszych warunkach, starając się przeżyć i udokumentować swój los na kamiennych płytach i naskalnych malowidłach. Więcej Robin-Evans nie zdołał się dowiedzieć. Odmówił poślubienia swojej nauczycielki, która zaszła z nim w ciążę i został zmuszony do opuszczenia wioski. Notatki zostały zaś opublikowane na długo po jego śmierci, bo dopiero w roku 1978.





Tymczasem w Chinach wygasała rewolucja kulturalna i w 1974 po raz pierwszy przyznano, iż kamienne artefakty nie są żadnym mitem i dopuszczono do nich austriackiego inżyniera Ernsta Wegerera. Było to dość dziwne, gdyż jeszcze zaledwie dwa lata wcześniej na pytania innego badacza Petera Krassa odpowiadano nieustannie: "Nie wiemy nic...". Na dwa kamienne dyski Wegerer trafił wraz z żoną w Muzeum Banpo. Początkowo sądził, iż są one wykonane z marmuru. Miały po 28 i 30 cm średnicy, ponad 1 cm grubości i były pokryte pismem rowkowym rozchodzącym się spiralnie od otworu w środku "talerza". Odpowiada to mniej więcej pozostałym opisom artefaktów ludu Dropa. Tymczasem nikt w muzeum nie był w stanie wytłumaczyć czym są oba znaleziska. Jako, że Muzeum Banpo wystawia tylko eksponaty gliniane sugerowano, iż eksponaty są wykonane właśnie z gliny. Jednakże Wegerer stanowczo temu zaprzecza. Jest pewien, iż przedmioty są wykonane z kamienia i ważą po co najmniej kilogram. Kiedy jednak w1994 roku Peter Krass i Hartwig Hausdorf odwiedzili muzeum opisywane przez Wegerera, po kamiennych "talerzach" nie było już ani śladu ! Jedynymi świadectwami prawdziwości znaleziska pozostały cztery zdjęcia wykonane przez Weregera. Niemcy trafili natomiast na gliniane kopie artefaktów. Odwzorowano nawet pismo rowkowe rozchodzące się łukowato od otworu na środku ku brzegowi krążka. Po oryginałach wszelki ślad zaginął. Bardzo ciekawy jest fakt, ze pierwowzór "talerzy" z pogranicza Chin i Tybetu stał się w innych krajach przedmiotem kultu i replik w postaci jadeitowych płyt średnicy 7 - 16,5 cm, z otworem w środku i ząbkowanych brzegach. Wisiały one pionowo w licznych pałacach chińskich dostojników i cesarzy dynastii Szang na dwudziestocentymetrowych obeliskach. Zamieszania spowodowanego przez zdjęcia tajemniczych kamiennych płyt nie da się już wyciszyć. Pozostaje mieć nadzieję, iż w Chinach podejmie się działania, które pozwolą ujawnić skrzętnie ukrywane dowody na rzeczywiste istnienie znaleziska w jaskiniach Baian Kura Ula.



Państwo Wegerer prezentują swoje zdjęcia talerzy



Gliniana kopia z Muzeum Banpo



Jadeitowa replika 'talerza'



Istnieją jednakże inne dowody prawdziwości przekazów z gór Bajan Char, które, o dziwo, można odnaleźć w... Meksyku! Powszechnie znanym jest fakt, iż słynne olmeckie "głowy" które tam można spotkać, są wizerunkami ludzi wywodzących się z Afryki. Niewielu natomiast wie, iż znajdziemy tam również oblicza ludzi rasy mongoidalnej - ze skośnymi oczyma i spiczastymi bródkami. A już na pewno niewielu wie o odkryciach Williama Nivena, którego zapiski opublikował James Churchward znany ze swej kontrowersyjnej teorii o istnieniu w prehistorii kontynentu Mu, co - na marginesie - znajduje swe potwierdzenie w pracy Josepha Blumricha pod tytułem: "Kassakara i siedem światów", będącej zapisem legend Indian Hopi uznających się w prostej linii za potomków Majów. Odkryciom Nivena Churchward poświęcił swą książkę "Druga księga kosmicznych sił zbrojnych Mu". Tytuł zabawny, ale to, o czym praca ta traktuje dalekie jest od żartu. Niven prowadził prace wykopaliskowe na terenie około 2 tysięcy mil kwadratowych na Wyżynie Meksykańskiej pomiędzy Tecoco i Haleupantla. Odkrył tam tysiące grobów, większość okradzionych już w III wieku naszej ery, a także splądrowanych przez Azteków w czasie budowy Tenochtitlan. Skłoniło to Nivena do znacznego ograniczenie regionu wykopalisk. W dolinie rzeki archeolog trafił na tysiące glinianych figurek przedstawiających ponad wszelką wątpliwość przedstawicieli rasy mongoidalnej. Czy nie przypomina to sławnych "Terakotowych Armii" odkrytych w Chinach ? Znalezisko naprawdę niezwykłe jest jednak jeszcze przed nami. Mianowicie w kopalni gliny między San Miguel Maantla a Haluepantla, 10 metrów pod ziemią, gdzie znaleziono figurki "małych Chińczyków" Niven trafił na pomieszczenie mające około 4 metrów kwadratowych, pod podłogą którego znajdował się szkielet mężczyzny mającego niecałe półtora metra wzrostu. Jego budowa wykazywała niezwykłe cechy anatomiczne - szkielet miał bowiem bardzo długie ręce sięgające do kolan oraz duża czaszkę wykazująca mocno cechy mongoidalne. Na jego szyi znajdował się zaś naszyjnik z zielonego jadeitu - minerału nie występującego w Meksyku! Dla Nivena dowody te świadczą jednoznacznie, iż w przeszłości dziwni "mali Chińczycy" przebyli ocean docierając do Meksyku. My wiemy oczywiście jak nazwać tych "Chińczyków" - byli to przedstawiciele ludu Dropa. Co więcej, rzekomy książę Majów odkryty w Palenque również miał na sobie ozdoby z jadeitu, zielonego jadeitu, który nie występuje w Meksyku, jest za to popularny w Chinach, gdzie od niepamiętnych czasów jest symbolem boskości. Wiek szkieletu Niven określił na 16 tysięcy lat, tymczasem, szkielety z Baian Kara Ula datowane są na 12 tysięcy lat. O czym to świadczy ? Przypomnijmy sobie fakt, iż szkielety odkryte w Chinach są szczątkami uczestników drugiej wyprawy i że pierwsza wizyta gości z Syriusza miała miejsce o wiele wcześniej! Czy to koniec dowodów? Oczywiście, że nie... Są bowiem jeszcze piramidy! A konkretnie kompleks piramid w Mao Ling. Budowle te architektonicznie są naprawdę niezwykłe, niektóre są dokładnym odbiciem łamanych piramid z Meksyku właśnie, niektóre zaś niemal idealnymi kopiami piramidy słońca z Teotihuacan, a jeszcze inne są odbiciem egipskiej piramidy schodkowej w Sakkarze! Meksyk, Egipt, Dogonowie, Chiny... To wszystko wskazuje jednoznacznie na to, iż pierwsza wyprawa Obcych z Syriusza objęła swoim zasięgiem cała naszą planetę...







3 listopada 1995 jeden z najżarliwszych zwolenników teorii Baian Kara Ula wziął udział w talk show w telewizji RTL. Był to sam Hartwig Hausdorf a przedstawiał oczywiście sprawę kamiennych tarcz z Bajan Char. Przedstawił on następujące oświadczenie:

"Wedle dzisiejszego stanu wiedzy można dojść do tego, że w górzystym regionie centralnych Chin JESZCZE DZIŚ żyją niezwykle mali potomkowie domniemanych rozbitków z Kosmosu."

Po tej uwadze, natychmiast rozpętała się burza. Krzyczano, że owa sprawa została zamknięta już w latach 70-tych, a jedyne informacje o plemieniu karłów żyjącym w Chinach pochodzą z lat 40-tych i już się nigdy nie pojawiły. Tymczasem nie dalej jak rok później z Chin napłynęła depesza informacyjna następującej treści:

"Wieś karłów - winne zanieczyszczenie środowiska? Wieś w chińskiej prowincji Syczuan. Pośród ryżowych pól i bambusowych zagajników stoją niezwykle małe domy. Wieś karłów. Mieszka tu 120 mężczyzn i kobiet wraz z dziećmi. Wiele z nich nie osiąga nawet 115 cm wzrostu. Najniższy dorosły osobnik ma tylko 63,5 cm. Zbudowali swoje domy tak, jakby to były domy dla lalek. Mają maleńkie drzwi, małe stopnie schodów. Krótkie łóżka. Jeżdżą wyłącznie na dziecinnych rowerkach. Wieś karłów stanowi zagadkę dla specjalistów. Statystyka twierdzi bowiem, że tylko jedno dziecko na 20000 narodzin przychodzi na świat z genetycznymi zahamowaniami wzrostu. Naukowcy, którzy byli w wiosce, uważają, że za karłowaty wzrost odpowiedzialne jest zanieczyszczenie środowiska, na przykład szkodliwe spaliny , zanieczyszczona chemicznie woda do picia. Ale może wzrost jest hamowany przez jakiś szczególny gen [...]".

Czy to naprawdę Dropowie / Dzopowie ? Zastanówmy się chwilę nad podawanymi wytłumaczeniami karłowatości mieszkańców wioski. Z miejsca można wykluczyć czynnik przypadku wynoszący 1:20000. Liczba zer potrzebnych dla wyrażenia prawdopodobieństwa przypadku u wszystkich mieszkańców wioski zapełniłaby bowiem sporej objętości książkę. Podobnie można wykluczyć kwestię zanieczyszczenia. Wioska leży w górach, w odległości 200 kilometrów na południe od Czengtu - najbliższego dużego ośrodka przemysłowego. Bezpośrednia okolica wioski to zaś teren rolniczy pozbawiony zakładów przemysłowych, a samochody to tu nieznany luksus. Wioska leży w dolinie u podnóży gór Bajan Char, gdzie Dzopowie mieszkali w czasie pobytu u nich Robina-Evansa. Być może to, że zdecydowali się zejść niżej przyczyniło się do ich nagłego 'odkrycia'. Pojawienie się karłów w o wiele gęściej zaludnionym terenie musiało więc wywołać sensację...

"



ufo.dos.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ludzie są najważniejsi
Ludzie są szczęśliwi dokładnie w takim stopniu
Widzisz dziecko jak Moje Najświętsze Ciało jest profanowane i dlatego ci ludzie są pozbawieni ŁASK M
Antropolog wysuwa teorię, że ludzie są skazani na wymarcie, Antropolog wysuwa teorię, że ludzie są s
Zarządzanie zasobami ludzkimi (20 stron), Kluczową różnicę między dobrymi i złymi firmami stanowi to
Ludzie są samotni na Ziemi, SZKOŁA, język polski, ogólno tematyczne
Korczak Janusz LUDZIE SĄ DOBRZY
Kolorowy świat Nastroje Zwrócenie dzieciom uwagi, że ludzie są różni a świat musi być kolorowy aby b
Ludzie są równi i równiejsi czyli o sztuce Sławomira Mrożka
Clifford Francis Wszyscy ludzie sa teraz samotni
Morcinek ludzie sa dobrzy
Morcinek Gustaw Ludzie są dobrzy
Morcinek [Ludzie są dobrzy]
Są tacy ludzie którzy chorują na urojone dolegliwości, testy
Watykańska konferencja na temat obcych form życia w kosmosie, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY
103. JACY SĄ LUDZIE, STUDIA EDB, Obrona narodowa i terytorialna
kim+sa+swiadkowie+jehowy+ +co+to+za+ludzie+%28+%9cwiadkowie%2cjehowy%2creligia%2cwiara%2cwyznanie%2c
Sylaby przyjęte z języków obcych zapisywane są tylko znakami katakany