Vonda N. Mcintyre
Aztekowie
Całkiem chętnie zrezygnowała ze swojego serca.
Po operacji Laenea Trevelyan żyła jakby w niekończącej się półświadomości, naszpikowano ją lekami, tak że nie odczuwała bólu, utrzymywano niemal w nieprzytomności, kiedy rozpoczął się proces zdrowienia. Ci, którzy nad nią czuwali, nie wiedzieli, że wolałaby świadomość i koniec niepewności. A zatem spała płytkim snem, dryfując ku przytomności, wciąż od niej odpychana, egzystując w świecie koszmaru. Jej zaćmiony umysł podejrzewał niebezpieczeństwo, ale nie był w stanie jej ochronić. Zbyt często zmuszano ją do przesypiania niebezpieczeństwa. Wolałaby ból.
Raz niemal się przebudziła: dostrzegła sterylnie białe ściany i sufit, wszystko rozmyte, ledwie rozpoznawalne. Zielona poświata ekranów urządzeń monitorujących przelewała się przez jej ramię i po szorstkiej pościeli. Przytrzymywane plastrem wenflony drażniły nerwy jej ręki. Docierały do niej dźwięki, słyszała rytmiczne bicie serca.
Usiłowała krzyczeć z gniewu i rozpaczy. Lewa ręka była ciężka, letargiczna, nieposłuszna rozkazom, ale zdołała nią poruszyć. Dłoń podczołgała się jak pająk do prawego nadgarstka i poruszyła igłami i rurkami.
Powietrze zaszumiało, gdy otworzyły się drzwi pokoju. Łagodny głos i łagodne dotknięcie upomniały ją, wzrosła dawka środka uspokajającego, co okrutnie popchnęło Laeneę na powrót w objęcia snu.
Łza wypłynęła z kącika jej oka i spadła we włosy, gdy Laenea wkraczała na powrót w świat koszmaru. Towarzyszył jej kontrapunktowo podstawowy rytm ludzki, bicie serca, którego nie spodziewała się już nigdy usłyszeć.
Pastelowe światło było dla Laenei pierwszym zapewnieniem, że będzie żyła. Nie podniosło jej to na duchu. Sala intensywnej opieki była sterylnie biała, czuć ją było środkami odkażającymi, ale tę separatkę rozjaśniały żółcie i zielenie. Lek uspokajający przestał działać i wiedziała, że wreszcie pozwolą jej się obudzić. Nie walczyła z ciągłą sennością, ale podły nastrój nie pozwalał z radością oczekiwać na powrót zmysłów. Chciała tylko żyć w swoim własnym umyśle, zapomnieć o ciele, zapomnieć o porażce. Nie wiedziała nawet, co będzie robić w przyszłości, być może nie czekała jej już żadna przyszłość.
Niemniej świat wkraczał w jej życie, gdy tak nudziła się coraz bardziej leżeniem bez ruchu, w pocie i samoużalaniu. Nigdy nie potrafiła po prostu nic nie robić. Uparcie trzymała zamknięte oczy, ale nie była w stanie umknąć przed dźwiękami i wibracjami, które przechodziły falami przez jej ciało, jak drżenie z zimna i strachu.
To była moja szansa - pomyślała. - Wiedziałam jednak, że może się nie udać. Mogło być gorzej, a może lepiej: mogłam umrzeć.
Przesunęła dłonią po ciele od żołądka ku żebrom, przez plaster, bandaże i krawędź nowej blizny między piersiami, aż ku gardłu. Palce zatrzymały się na zagięciu żuchwy, tuż nad tętnicą szyjną.
Nie wyczuła tętna.
Podnosząc się gwałtownie, zlekceważyła ostre skurcze bólu. Wibracja uderzeń serca nie ustawała pod jej dłońmi, ale Laenea była teraz pewna, że nie pochodziła z jej ciała.
Na szafce nocnej stał wzmacniacz emitujący stałe bębnienie o niskiej częstotliwości. Laenea czuła, że wzbiera w niej śmiech: wiedziała, że to zaboli, ale się nie przejmowała. Podniosła głośnik - taka mała rzecz, a wywołała tyle niepokoju. Wyrwała sznur z gniazdka i cisnęła urządzenie w drugi kąt pokoju, gdzie rozleciało się z satysfakcjonującym trzaskiem.
Odsunęła na bok sztywną od krochmalu pościel, wstała, zatoczyła się i złapała równowagę. Oddech miała chrapliwy z powodu płynu w płucach. Odkaszlnęła, wciągnęła powietrze i odkaszlnęła ponownie. Czas był tajemnicą, mierzoną wyłącznie słabością: uznała lekarzy za głupców, którzy zmuszali ją do snu, narażali na zapalenie płuc i puszczali nagrane bicie serca, zamiast pozwolić jej obudzić się, poruszać i przyzwyczajać do nowego stanu.
Pod stopami czuła chłodne płytki. Przeszła wolnym krokiem ku plamie światła słonecznego, żółtej na kremowej podłodze, i wyjrzała przez okno. Dzień mienił się złotem i szarością. Z zachodu nadciągały chmury, kładąc się nad górami i Sound, podczas gdy nad miastem wciąż świeciło słońce. Po wodzie poruszały się cienie, zmieniając jej barwę ze srebrnej na ołowianą.
Białe od obfitych zimowych opadów śniegu Góry Olimpijskie dzieliły Laeneę od portu. Nadciągający deszcz zatarł ślad statku kosmicznego odrywającego się od ziemi i jasne błyski dysz spadających do morza. Wkrótce jednak je zobaczy. Roześmiała się głośno, przeciągając się na przekór pieczeniu w klatce piersiowej i bólowi żeber, odrzucając do tyłu potargane fale włosów. Połaskotały ją w kark i w kręgosłup, prześwitujący między wiązaniami szpitalnej koszuli.
Poczuła ruch powietrza, gdy otworzyły się drzwi, jakby pokój oddychał. Odwróciła się i ujrzała chirurga - drobną, delikatną kobietę, jednak niezwykle silną. Lekarka rzuciła okiem na rozbity wzmacniacz i potrząsnęła głową.
- To było konieczne?
- Tak - odrzekła Laenea. - Dla mojego komfortu psychicznego.
- To właśnie miało służyć pani komfortowi psychicznemu.
- Odniosło wręcz przeciwny skutek.
- Wspomnę o tym w raporcie - oznajmiła lekarka. - Robili to dla pierwszych pilotów.
- Administracja znana jest z upartego dawania złych rad.
Lekarka się roześmiała.
- Cóż, pani pilot, niebawem będzie pani mogła zaprojektować własne środowisko.
- Kiedy?
- Niebawem. Nie chcę, żeby to brzmiało niejasno... ja decyduję tylko o tym, czy wolno pani opuścić szpital, a nie o tym, czy pani go opuści. Blizna potrzebuje trochę czasu, żeby się zagoić. Chce pani już iść? Dość solidnie podczas operacji połamałam pani żebra.
- Wiem - odparła Laenea z uśmiechem. Była szczelnie i mocno zabandażowana, ale czuła wszystkie połączenia żeber z chrząstkami.
- To potrwa co najmniej kilka dni.
- Ile minęło do tej pory?
- Utrzymywaliśmy panią we śnie przez trzy dni.
- Miałam wrażenie, że tygodni.
- Cóż... natychmiastowe przystosowanie do zmian mogłoby spowodować szok.
- Jestem częścią eksperymentu - powiedziała Laenea. - Wszyscy jesteśmy. Wolno eksperymentować z eksperymentami.
- Być może. Wolelibyśmy jednak, żeby pani u nas została. - Włosy miała krótkie i stalowoszare, ale kiedy się uśmiechała, jej twarz stawała się dziecinna. Długie, mocne palce, wyraźnie zarysowane mięśnie i ścięgna, krótko obcięte paznokcie - dobre dłonie do wszelkiego rodzaju pracy, pomyślała Laenea i wyciągnęła rękę. Obie kobiety dotknęły się delikatnie nadgarstkami.
- Kiedy usłyszałam bicie serca - powiedziała Laenea - myślałam, że musieliście zostawić mnie w zwykłym stanie.
- To ma być uspokajający dźwięk.
- Nikt inny wcześniej nie narzekał?
- Nie aż tak... bardzo.
Zostałyby przyjaciółkami, gdyby czas na to pozwalał, ale Laenea wyglądała niecierpliwie dalszych kroków, jak podczas pierwszej podróży, gdy życie mijało bez jej świadomości.
- Kiedy mogę wyjść? - Szpital był kolejnym miejscem postoju, z którego pragnęła się wyrwać.
- Na razie proszę wrócić do łóżka. Wkrótce będziemy mogły porozmawiać o przyszłości.
Laenea odwróciła się bez słowa. Okna, ściany i filtrowane powietrze odcinały ją od szarych chmur i miasta. Krople deszczu spływały po szybach. Nie chciała już więcej spać.
- Pilocie...
Laenea nie odpowiedziała. Lekarka westchnęła.
- Niech pani coś dla mnie zrobi, pilocie.
Laenea wzruszyła ramionami.
- Chciałabym, żeby zrobiła pani test kontrolny.
Laenea wyraziła zgodę milczeniem.
- Proszę przyspieszać stopniowo bicie serca i zwracać uwagę na efekty.
Laenea zwiększyła reakcje nerwowe.
- Co pani czuje?
- Nic - odpowiedziała Laenea, mimo że krew popędziła przez te miejsca, w których dawało się wyczuć jej bieg: skronie, szyję, nadgarstki.
Stojąca obok niej lekarka zmarszczyła brwi.
- Proszę jeszcze nieco zwiększyć, ale bardzo powoli.
Laenea posłuchała i zareagowała na obfitą dawkę tlenu dostarczoną do mózgu. Przed oczami rozbłysły jasne światła. Poczuła w głowie bolesne ukłucie biegnące od prawego oka w głąb czaszki. Poczuła się naładowana i podniecona. Odwróciła się od okna.
- Nie mogłabym już teraz wyjść?
Lekarka dotknęła jej nadgarstka, a Laenea niemal głośno się roześmiała na myśl o wyczuwaniu jej pulsu. Lekarka poprowadziła ją do stojącego przy oknie krzesła.
- Niech pani usiądzie, pilocie.
Ale Laenea czuła, że mogłaby się wspiąć na sam szczyt spirali zawrotów głowy: nie czuła potrzeby odpoczynku.
- Proszę usiąść. - Głos brzmiał jak szept, był cichy jak szelest piasku na skale. Laenea posłuchała. - Proszę sobie przypomnieć resztę treningu, pilocie. Proszę się oprzeć, rozluźnić. Zmniejszyć pompowanie. Rozszerzyć naczynia włosowate. Rozluźnić się.
Laenea przywołała na powrót biokontrolę. Po raz pierwszy miała wrażenie raczej obecności niż nieobecności. Tętno znikło, a w jego miejsce pojawił się jednostajny cichy szum doskonale zrównoważonej maszyny obrotowej. Pompowała ona krew tak efektywnie, że ciśnienie mogłoby zabić Laeneę, gdyby do tego dopuściła. Rozluźniła się i zwolniła tempo pompowania, rozszerzyła i ścisnęła maleńkie mięśnie tętnic, raz, drugi, kolejny. Ból głowy, mroczki, dzwonienie w uszach zmalały i znikły.
Wciągnęła głęboko powietrze i wypuściła je powoli.
- Teraz lepiej - powiedziała lekarka. - Proszę nie zapominać, jakie to wywołuje odczucia. Nie może pani chodzić szybko przez długi czas, bo pani mózg zmieni się w papkę. Może się pani czuć przez chwilę świetnie, jak po środkach pobudzających. Ale liczyłabym się z poważnym kacem. - Pogłaskała Laeneę po ręce. - Chcemy tu panią trzymać, dopóki nie będziemy pewni, że potrafi pani regulować maszynę. Nie lubię robić przeszczepów nerek.
Laenea się uśmiechnęła.
- Potrafię ją regulować. - Zaczęła indukować powolną, arytmiczną zmianę w prędkości działania nowej pompy, w ciśnieniu krwi. Odkryła, że potrafi to robić, nie zastanawiając się nad tym, tak jak podpowiada jej konieczność równoważenia przepływu. - Mogę dostać popioły mojego serca?
- Jeszcze nie. Chcemy mieć pewność.
- Ja mam pewność.
Gdzieś w labiryncie krętych korytarzy szpitalnych jej serce ciągle biło, kąpiąc się w ciepłej solance i płynie odżywczym. Dopóki będzie istniało, dopóki będzie żyło, ambicje Laenei wciąż będą zagrożone. Nie może być pilotem i pozostać normalną istotą ludzką z normalnymi ludzkimi rytmami. Jej ciało wciąż mogło odrzucić sztuczne serce - wtedy przerobią ją z powrotem na normalną. Jeśli będzie zdolna do pracy, pozostanie członkiem załogi, uśpionym i nieświadomym od początku do końca podróży. Czuła, że dłużej tego nie zniesie.
- Ja mam pewność. Nie chcę powrotu.
Testy, pytania i badania pochłonęły kilka następnych dni. Mimo że czuła się na tyle silna, żeby chodzić, poruszała się po korytarzach na wózku. Nuda stawała się coraz bardziej przytłaczająca. Ból ustępował, ale Laenea widywała tylko lekarzy, pielęgniarki i maszyny: przyjaciele nie przychodzili. Był to rytuał przejścia, który musiała przeżyć w samotności i bez przewodnika.
Minął dzień, w ciągu którego nie widziała nawet przelotnego deszczu ani mglistego zachodu słońca. Zapytała ponownie, kiedy mogłaby opuścić szpital, ale nikt jej nie udzielił odpowiedzi.
Wieczorem w separatce Laenea leżała, nie mogąc zasnąć. Przesunęła palcami od obojczyka do mostka po jasnoczerwonej kresce straszliwie długiej blizny. Wciąż była pokryta przezroczystą syntetyczną skórą, ściągnięta szerokim plastrem tylko raz, tuż poniżej piersi, żeby trzymać połamane żebra.
Wydajność nowego serca intrygowała ją. Zmusiła się świadomie do zwolnienia tempa jego bicia, po czym wykonała ćwiczenie z rozszerzaniem i zwężaniem tętnic i naczyń włosowatych. Jej biokontrola była znakomita. Musiała być, inaczej Laenea nie zakwalifikowałaby się do operacji.
Zwolnienie pracy pompy powinno zaowocować przyjemną drzemką i w końcu snem, ale wyprodukowana w złości adrenalina wciąż krążyła, nie pozwalając na odpoczynek. Laenea nie chciała pastylki nasennej - nie będzie brała więcej lekarstw. Pozbawiony marzeń sen wywołany lekami był najgorszy. Powodował narastanie lęku, który nie rozładowywał się w fantazjach, ale prowadził do wielkiego, bezkształtnego napięcia.
Zmierzch miał konsystencję wilgotnego szarego jedwabiu, matowego i nieregularnego. Szpitalne pastele stały się chłodne i tajemnicze. Laenea odrzuciła koc. Czuła się znów mocna, była uleczona. Przeszła przez trwające wiele miesięcy przygotowania, poważną operację i te ostatnie dobijające dni nudy, mające uwolnić ją całkowicie od rytmów biologicznych. Nie było na całym świecie powodu, dla którego miałaby spać jak inni, gdy zapadła ciemność.
Cywilizowany szpital: jej ubrania znajdowały się w szafce, nie ukryto ich w jakiejś przechowalni. Włożyła czarne spodnie, miękkie, skórzane wysokie buty i lśniącą skórzaną kamizelkę sznurowaną na przodzie. Ramiona i szyję zostawiła nagie. Ostry grzbiet blizny był widoczny na szyi i między sznurówkami.
Chcąc uniknąć sporów, zaczekała, aż korytarz opustoszeje. Zielona farba, w zamierzeniu uspokajająca, zmatowiała i zbrzydła ze starości. Buty Laenei nie robiły hałasu na wygłuszającej wykładzinie, ale w pustym szybie schodów przeciwpożarowych obcasy stukały o beton, rozsyłając echo na wszystkie strony. Po zejściu na dół czuła zmęczenie w nogach. Przyspieszyła przepływ krwi.
Na zewnątrz mgła przysłaniała gwiazdy. Księżyc, który właśnie wzeszedł, był okrągły i otoczony poświatą. W drzwiach obrotowych szpitala uliczne lampy rozpostarły cień Laenei wokół niej jak szprychy koła.
Na rogu stał rządek elektrycznych aut, przywiązanych jak konie w jakimś starym filmie. Wsunęła klucz kredytowy do zamka, żeby uwolnić samochód pomalowany jak żółw - właściwe porównanie. Wsiadła i odjechała w kierunku nabrzeża. Mały potwór toczył się powoli, silnik mruczał cicho na płaskim terenie i zmieniał nieco ton na niskim biegu przy stromych zjazdach. Laenea odprężyła się w wiadrowatym fotelu, marząc o tym, żeby siedzieć w statku kosmicznym, ale nie pozwoliła ponieść się wyobraźni. Drążek żółwia nie mógł zmienić się w deskę rozdzielczo-informacyjną, a miasto, mimo że miłe, było nudnie zwyczajne w porównaniu z miejscami, które oglądała. Nie potrafiła, rzecz jasna, wyobrazić sobie podróży, ponieważ tego nie dawało się wyobrazić. Język i umysł nie wystarczały. Podróży nigdy nie opisano.
Nabrzeże było odrapane, brudne i przykuwało uwagę. Laenea wiedziała, że mogłaby znaleźć jakichś znajomych w pobliżu, ale nie chciała pozostawać w mieście. Odwiozła żółwia na postój i wyjęła klucz kredytowy, żeby nie zwiększać obciążenia rachunku.
Noc pochłodniała - podpowiedziała jej to zmiana konsystencji mgły i śliski od wilgoci bruk. Nędzne, walące się stragany miejskiego targu, upstrzone resztkami zwiędłych warzyw, były puste. Ludzie mijali ją jak cienie.
Kiedy znalazła się w mroku między dwiema latarniami, tuż za nią poruszył się mężczyzna.
- Hej - odezwał się - co byś powiedziała na...
W jego tonie słychać było zawadiacki ton wynikający albo z niedoświadczenia, albo niepewności, albo strachu. Spojrzawszy na niego z góry, zdziwiona Laenea się roześmiała.
- Biedny głupcze...
Umknął niczym krab. Po krótkiej chwili nieokreślonej litości i rozbawienia Laenea zapomniała o nim. Wzdrygnęła się. W uszach jej dzwoniło, a w klatce piersiowej czuła ból z zimna.
Sklepiki usadowiły się między barami i tanimi restauracjami. Laenea weszła do jednego z nich, żeby się ogrzać. Był bardzo mroczny - ciemniejszy niż ulica - miał wysoki sufit i ciągnął się w głąb korytarzem tak wąskim, że wyciągając ramiona, mogła dotknąć obu ścian naraz. Nie zrobiła tego. Złożyła ręce na piersi i ból nieco ustąpił.
- Czym mogę pani służyć?
Niewysoki stary człowieczek pojawił się tak, jakby nadał kształt kawałkowi nieokreślonej masy z wnętrza sklepu. Miał na sobie wymiętą, niedobraną garderobę pochodzącą z własnych zapasów: Laenea weszła do lombardu albo sklepu z używaną odzieżą. Pióra, kapelusze o szerokich rondach i paciorki zwieszały się ze ścian niczym trofea. Laenea weszła głębiej.
- Och, pilot - powiedział stary człowieczek. - To zaszczyt dla mnie.
Radość Laenei była tak wielka, że aż dziecinna. Tylko lekarka nazywała ją pilotem, dla reszty personelu szpitala była po prostu kolejną pacjentką, bardziej kłopotliwą od pozostałych.
- Nad wodą jest zimno - powiedziała. Należała mu się wdzięczność albo jakieś przeprosiny, ponieważ nie zamierzała nic kupować.
- Kurtkę? Nie, płaszcz! - zawołał. - Płaszcz będzie w sam raz dla kogoś pani wzrostu.
Odwrócił się i rozpłynął między wieszakami i stertami ubrań. Laenea przyglądała się błyszczącym paciorkom i cekinom, migotliwym złotym lamówkom i zastanawiała się bezlitośnie, jaki koszmarny kostium teatralny zaproponuje jej sprzedawca. Ale płaszcz, który przyniósł nieduży człowieczek, był ciemny. Uniósł go w górę: długie czarne poły podbite szkarłatem. Laenea zamierzała podziękować mu i odmówić, ale wbrew sobie samej wyciągnęła rękę. Aksamitne poszycie i gładka satynowa podszewka pieściły jej palce. Płaszcz był peleryną spiętą pod szyją rzeźbioną dżetową zapinką. Mimo że ciężki, układał się łatwo i wdzięcznie. Zarzuciła go na ramiona, a on spłynął niemal do jej kostek.
- Wyśmienicie - powiedział sklepikarz. Skinął ręką, a ona podeszła: pod ścianą za jego plecami stało wielkie mętne lustro. Brązowe plamy zniekształcały jego nieregularne srebrne rysy tam, gdzie złuszczył się podkład. Płaszcz podobał się Laenei. Odchyliła brzegi, żeby ukazać szkarłatną podszewkę, odsłaniając tym samym zarys piersi i czubek blizny. Odrzuciła włosy do tyłu.
- Nie całkiem wyśmienicie - odpowiedziała z uśmiechem. Była za wysoka i zbyt grubokoścista na takie wykwintne ciuchy. Włosy układały jej się w zakola i miała wysokie kości policzkowe, ale jej szczęka była mocna i kanciasta. Twarz jej się śmiała, ale nie mogła udawać nieśmiałości.
- Nie podoba się pani. - W jego głosie zabrzmiało rozczarowanie. Laenea nie potrafiła określić lekkiego akcentu, z jakim mówił.
- Podoba mi się - odrzekła. - Wezmę go.
Gestem dał jej znak, żeby podeszła bliżej frontu sklepu, gdzie wyciągnęła klucz kredytowy.
- Nie, nie, pilocie - powiedział. - Nie to.
Laenea podniosła jedną brew. Kilka sklepów na nabrzeżu przyjmowało wyłącznie gotówkę, zachowując posmak czegoś nieprzystojnego w czasie, gdy niemal wszelkie działania były legalne. Ale wśród nich znalazłoby się raptem kilka takich, które odmówiłyby kredytu członkowi załogi albo pilotowi.
- Nie mam gotówki.
Nie miała już od lat, odkąd kiedyś znalazła w trzech różnych kieszeniach trzy metalowe monety, jedną plastikową, jedną drewnianą, przyjemnie atawistyczny pazur zwierzęcia (albo też doskonały duplikat) oraz upakowany w pudełku kawałek materii organicznej, zakazanej na Ziemi od pięćdziesięciu lat. Laenea nie planowała ponownych odwiedzin na co najmniej trzech ze światów, na których posługiwano się tymi walutami.
- Nie chodzi o gotówkę - odpowiedział. - Należy do pani, pilocie. Tylko... - Podniósł wzrok i po raz pierwszy spojrzał jej w oczy. Miał bardzo ciemne, głębokie oczy, pełne nadziei i oczekiwania. - Tylko proszę mi powiedzieć, jak to jest? Co się widzi?
Cofnęła się, zaskoczona. Wiedziała, że ludzie często zadają to pytanie. Sama je sobie zadawała, bez słów, po kilku odpowiedziach milczenia i cierpliwych potrząsań głową. Piloci nigdy nie odpowiadali. Maszyny nie mogły udzielać odpowiedzi, piloci nie mogli udzielać odpowiedzi. Albo nie chcieli. Na to pytanie można było znaleźć odpowiedź tylko osobiście. Laenei zrobiło się żal sklepikarza i zamierzała powiedzieć, że jak dotychczas nigdy nie odbywała podróży przytomna, że jest nowa, że podróżowała tylko jako załogantka, znarkotyzowana niemal na śmierć, żeby przeżyć. Ale ostatecznie nie mogła powiedzieć nawet tego. To było zbyt łatwe, stanowiłoby niemal zdradę. Nieprawdziwa prawda. Oznaczałoby, że gdyby wiedziała, powiedziałaby, podczas gdy nie miała pewności, czy byłaby w stanie i miała ochotę. Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się najuprzejmiej, jak mogła.
- Przepraszam.
Pokiwał głową ze smutkiem.
- Nie powinienem był pytać...
- Nie ma problemu.
- Jestem za stary, rozumie pani. Za stary na przygody. Przyjechałem tu tak dawno... ale czas, czas znikł. Nigdy nie dowiedziałem się, co się stało. Śniło mi się to. To były złe sny...
- Rozumiem. Byłam załogantką przez dziesięć lat. My też nie wiemy, co się dzieje.
- To jeszcze gorsze, zgoda. W kółko i w kółko, bez czasu pośrodku. Ale teraz pani wie.
- Piloci wiedzą - przytaknęła Laenea. Podała mu klucz kredytowy. Mimo że nadal usiłował odmówić, uparła się, że zapłaci.
Otulona płaszczem wyszła na zewnątrz, w mgłę. Wyobraziła sobie, że sklepik teraz zniknie, jak każdy legendarny sklep sprzedający magiczne przedmioty i czapki-niewidki. Ale nie spojrzała za siebie, ponieważ wszystko w odległości kilku kroków rozpływało się w szarość. W niewielkich kołach wokół latarni ciepło unosiło języki pary ku niebu.
Odpływający o północy prom terkotał, unosząc się na falach dzięki poduszce powietrznej. Otulona peleryną Laenea stała się anonimowa. Po przystankach na wyspach pozostała jedynym pasażerem podróżującym pieszo. Kiedy zamknięto kioski z jedzeniem, kierowcy z pokładu samochodowego wrócili do swoich ciężarówek, żeby drzemać albo pić kawę z termosów. Laenea oparła stopy o ławkę stojącą naprzeciwko, przeciągnęła się i wpatrywała się w ciemność przez okno. Światła promu kołysały się na wierzchołkach fal. Laenea widziała zarówno wodę, jak i własne, blade odbicie. Po chwili zapadła w drzemkę.
Port kosmiczny był wielką, pływającą sztuczną wyspą, zakotwiczoną daleko na brzegu. Jaśniał własnymi światłami. Paraboliczne baterie słoneczne wyglądały jak fasetki ogromnego wodnego owada. Jeśli nie liczyć luster i wież startowych, powierzchnia portu była niemal płaska: większość budynków nie wznosiła się wyżej niż na jedno, dwa piętra. Wysokie konstrukcje wystawiałyby żaglopodobne ściany na północno-zachodnie wichry.
Pod platformą, pod tłumiącą wibracje dolną warstwą, pod powierzchnią morza, leżało trzyczęściowe miasto. Ryk startujących statków i wycie poduszkowców doprowadziłby do szaleństwa każdego, kto przebywałby na powierzchni. Dlatego północno-zachodni port kosmiczny zbudowany został na morzu, daleko od miast i sam niczym miasto, bezpieczny pomiędzy podwodnymi szybami stabilizującymi.
Prom wspiął się na niską pochylnię wychodzącą z wody i osiadł na platformie załadunkowej. Brzęczenie silników elektrycznych ciężarówek zastąpiło warkot olbrzymich wiatraków. Laenea sztywnym krokiem zeszła po schodach. Była za wysoka, żeby wyspać się wygodnie na dwuosobowej ławce. Zatrzymała się na chwilę przy schodkach, przypatrując się przejeżdżającym ciężarówkom, skoncentrowała się przez chwilę i poczuła wzrost ciśnienia krwi. Rozumiała doskonale, jak może to być niebezpieczne i jak łatwo uzależnić się od większej wytrzymałości, aż osiągnie taki poziom, że jej ciało spłonie niczym przegrzana maszyna. Ale na razie poczuła przypływ energii, a sztywność w nogach i plecach powoli ustępowała.
Jeśli nie liczyć ciężarówek, które mrucząc, rozjechały się po obwodnicach wyspy i znikły, port był o tej porze nocy cichy. Kolejka pasażerska czekała pusta przy centralnej rampie. Gdy Laenea wsiadła, urządzenie wyczuło jej obecność, zatrzasnęło drzwi i ruszyło. Komenda wydana przez naciśnięcie guzika zatrzymała pociąg powyżej Trzeciego Stabilizatora, w którym mieściła się kwarantanna, administracja i kwatery załogi. Laenea czuła się dobrze, było jej ciepło, widziała wszystko jasno i wyraźnie. Pozwoliła, by płaszcz spływał jej luźno z ramion - nie potrzebowała już ochrony przed chłodem. Rozpalała ją niecierpliwość przed spotkaniem z przyjaciółmi w tym nowym wcieleniu.
Ku podwodnemu miastu winda poruszała się środkiem stabilizatora. Laenea zjechała na sam dół szybu, jednego z trzech, które wrzynały się w ocean daleko poniżej powierzchniowych turbulencji, żeby zapewniać platformie stabilność nawet podczas najgwałtowniej szych sztormów. Szyby utrzymywały również pływalność wyspy na równym poziomie, pompując lub wypompowując morską wodę ze zbiorników balastowych, kiedy przypływały i odpływały poduszkowce, a promy wpełzały na powierzchnię.
Drzwi windy otworzyły się do sali, do której dochodziły spiralne schody. Bąbel na szczycie głównego szybu. Było to wygodne, cylindryczne pomieszczenie o przezroczystych ścianach, wpatrujące się niczym nigdy niezasypiające oko w głębię oceanu. Reflektory oświetlały zimną, przejrzystą wodę, wyłapując błyszczące, prędkie kształty ryb. Wielkie ciemne drapieżniki, rekiny o paszczach pełnych ostrych zębów, wdzięcznie wyginające się w łuk morświny, eleganckie czarno-białe orki. W miarę jak zwiększał się zakres widoczności, światło przebijało się przez coraz błękitniejszy błękit, aż wreszcie docierało do fioletu, gdzie nieokreślone kształty kołysały się z nieśmiałą ciekawością między słabym światłem a całkowitą ciemnością. Świetlica, wyłożona plastikową pianką i dywanami, tworzyła iluzję przebywania pod wodą, na dnie oceanu, bycia jego częścią. Pierwotnie nie przeznaczano jej na salonik do wyłącznego użytku załóg, ale został przejęty przez astronautów w nieświadomym porozumieniu. Ludzie z zewnątrz nie byli wyrzucani, ale uprzejmie ignorowani. Czując się intruzami, szybko się wynosili. Dziennikarze pojawiali się rzadko, jedynie w reakcji na sensacje lub katastrofy. Ludzcy piloci stanowili kiedyś sensację, ale Laenea należała do drugiej grupy, kiedy przestali już być atrakcją. Nie przejmowała się tym.
Ściągnęła buty i postawiła je obok schodów. Rozpoznała jedną z pozostałych par - trudno byłoby nie poznać, jeśli choć raz się ją widziało. Szkarłatna skóra była niewiarygodnie wypolerowana, wyszywana cekinami i wykładana maleńkimi kółkami wypełnionymi ciekłym kryształem, które zmieniały kolor w zależności od temperatury. Laenea się uśmiechnęła. Załoganci odreagowywali martwy czas przelotu na różne sposoby - jednym z nich była przesada we wszystkich pozostałych aspektach życia, a w tym brylował Minoru.
Spacer po miękkim dywanie między wzgórkami i zagłębieniami wnęk konwersacyjnych był niczym przechadzka po idealnym dnie morskim. Laenea pomyślała, że atrakcją świetlicy pozostawał jej związek z tajemnicą morza, ponieważ morze wciąż kryło sekrety równie niedostępne jak te, które napotka w kosmosie podczas podróży. Nikt poza pilotami nie mógł nawet przybliżyć się do prawdy, ale Laenea często siadywała, wpatrując się w cienistą wodę i marząc. Niebawem i ona się dowie, nie będzie musiała już sobie wyobrażać.
Poruszała się między małymi grupkami ludzi na pół ukrytych w zagłębieniach wnęk. W pobliżu przezroczystej ściany spostrzegła Minoru o czarnych, przeplecionych szkarłatem i srebrem włosach opadających aż do pasa; wysoką Allanai, kucającą, żeby być bliżej pozostałych, o skórze błyszczącej w świetle jak ciemny opal i bardzo krótkich włosach podobnych do diamentowego pyłu; bladą, cichą Ruth, która rzadko błyszczała, ale za to z siłą wybuchu nowej. Wszyscy rozmawiali sennie, trzymając w rękach kieliszki lub kubki, i Laenea poczuła spokój płynący od znajomej sceny.
Zwrócony do niej twarzą Minoru podniósł wzrok. Uśmiechnęła się, oczekując, że wykrzyknie jej imię i wyciągnie do niej ręce jak zawsze, w tym swoim wylewnym powitaniu, prezentując wszystkie hafty i cekiny na kurtce. On jednak spojrzał na nią spokojnie, wzrokiem tak obojętnym, że tylko jego pozbawiona zmarszczek twarz o przedłużonej młodości mogła to wytrzymać. Wyszeptał jej imię. Ruth zerknęła przez ramię i uśmiechnęła się niepewnie, jakby się czegoś bała. Allanai wyprostowała się i górując nad pozostałymi, uniosła z poważną miną szklankę ku Laenei.
- Witaj, pilocie - powiedziała i wypiła, po czym skuliła się z powrotem, opierając łokcie na kanciastych kolanach.
Laenea stała nad nimi, poza ich kółkiem, spoglądając na trójkę ludzi, których całowała na pożegnanie. Załogi zawsze się żegnały, ponieważ sen w czasie podróży nie dawał żadnej pewności przebudzenia. Żyli w świecie okrutnej modlitwy dziecięcej: „Jeśli ze snu się nie zbudzę...”.
Laenea zeszła ku nim. Kółko otworzyło się, ale ona nie weszła. Była równie przytłoczona niepewnością jak jej przyjaciele.
- Usiądź z nami - zaproponowała w końcu Ruth. Allanai i Minoru mieli zaniepokojone miny, ale nie zaprotestowali. Laenea usiadła. Trójkąt, jaki tworzyli Ruth, Allanai i Minoru nie uległ zmianie. Każde z nich było koło kogoś innego, Laenea nie była koło nikogo z nich.
Ruth wyciągnęła drżącą rękę. Wszyscy czekali, a Laenea usiłowała znaleźć jakieś uspokajające słowa, żeby przekonać ich, że się nie zmieniła.
Ale się zmieniła. Uświadomiła sobie, że chirurdzy wycięli coś więcej niż tylko skórę, mięśnie i kości.
- Przyszłam... - Ale nic, co czuła, nie wydawało się na miejscu. Nie będzie urągać im swoją wolnością. Chwyciła wyciągniętą dłoń Ruth. - Przyszłam powiedzieć do widzenia.
Objęła ich i pocałowała, zanim wspięła się z powrotem na główny poziom. Wszyscy oni pozostali przyjaciółmi, ale nie byli w stanie dłużej się wzajemnie akceptować.
Pierwsi piloci nie mieszali się z załogami, ponieważ odpowiedzialność była ogromna, a napięcia jeszcze większe. Ale Laenea już martwiła się o Ruth, Minoru i Allanai. Jej troska pozostanie, gdy będzie przyglądać im się podczas snu przewożącego ich od jednej wyspy światła do drugiej. Nie pojmowała, dlaczego utrwala to podziały, tak samo jak nie rozumiała rezerwy swoich przyjaciół.
Rozmowy przypływały ku niej i odpływały jak fale, gdy przechodziła przez świetlicę. Widząc znajome twarze, unikała ich, nie usiłowała też dołączyć do grup nieznajomych. Jej duma była mocniejsza niż samotność.
Odsunęła od siebie ból odrzucenia. Czuła się samowystarczalna i pewna siebie. Kiedy rozpoznała parę pilotów siedzących z dala od innych, zbliżyła się do nich. Latała z obojgiem z nich, ale nigdy z żadnym nie rozmawiała dłużej. Zaakceptują ją lub nie - jak na razie tym się nie przejmowała. Odrzuciła płaszcz, żeby ją rozpoznali, i nagle uświadomiła sobie - rozbawiona i zarazem zaskoczona czymś, czego nigdy wcześniej świadomie nie dostrzegła - że wszyscy piloci ubierali się podobnie jak ona. Sznurowane kamizelki lub sukienki z głębokimi dekoltami, przezroczyste bluzki i ramiączka - wszystko tak czy inaczej eksponujące długą bliznę, będącą znakiem ich przemiany.
Miikala i Ramona-Teresa siedzieli naprzeciwko siebie, opierając łokcie na kolanach i rozmawiając cicho. Nawet rytm ich konwersacji wydawał się Laenei obcy, mimo że nie słyszała słów. Podobnie jak inni ludzie dogadywali się w równej mierze za pomocą ciał i rąk, ich słów, ale ich skinienia głową i gesty nie były zwyczajne.
Laenea zastanawiała się, o czym rozmawiają piloci. Z pewnością nie o zwykłych sprawach zwykłych ludzi: praniu, zakupach, mieszkaniu, osobie, z którą się mieszka. Powinni rozmawiać o... doświadczeniach dostępnych tylko im, o tym, co oglądają, gdy wszyscy pozostali muszą spać snem zbliżonym do śmierci lub umrzeć.
Ludzcy piloci radzili sobie z podróżą lepiej niż inteligentne maszyny, ale i oni czasem się gubili. Miikala i Ramona-Teresa należeli do tej garstki z pierwszej generacji, która przeżyła, dziesięciu procent własnej wyjątkowej, ewoluującej, niemal samowystarczalnej społeczności. Kiedy Laenea stanęła nad nimi na skraju zagłębienia, zamilkli i spojrzeli na nią z powagą.
Ramona-Teresa, niska, ciężko zbudowana kobieta o kruczoczarnych włosach, które zaczynały już siwieć, uśmiechnęła się i uniosła kieliszek.
- Witaj, pilocie!
Miikala, którego oczy skryte były w cieniu ciężkich brwi i niesfornej grzywy ciemnobrązowych włosów, przyłączył się do toastu i wypił razem z nią.
Ten toast był daniną i powitaniem, a nie pożegnaniem. Laenea należała do drugiej fali pilotów, tych, którzy mieli pójść w ślady pierwszego eksperymentu i doprowadzić go do praktycznego funkcjonowania, skoro Miikala, Ramona-Teresa i inni wykazali już, że niezależność od czasu jest możliwa. Laenea uśmiechnęła się i zeszła do zagłębienia. Miikala dotknął jej lewego nadgarstka, Ramona-Teresa prawego. Laenea czuła, że w jej wnętrzu zbiera się perlisty dziecięcy śmiech. Nie potrafiła się powstrzymać - uwolnił się jak wypełniony helem balonik.
- Cześć - powiedziała i nawet jej głos zabrzmiał wysoko.
Mogłaby znajdować się w środowisku na dnie morza, oddychać mieszanką tlenowo-helową i mówić niczym Kaczor Donald. Czuła krew wzbierającą w żyłach na skroniach i szyi. Miikala uśmiechał się, mówiąc coś w języku równie pełnym samogłosek jak jego imię; nie rozumiała ani słowa, ale wiedziała, co mówi. Ramona-Teresa przytuliła ją.
- Witaj, dziecko.
Laenea nie mogła uwierzyć, że ci wyniośli, niesamowici ludzie potrafią przyjąć ją z taką radością. Uświadomiła sobie, że miała nadzieję na - w najlepszym razie - chłodne i protekcjonalne powitanie, które nie za bardzo ubodłoby jej dumę. Wprawiający ją w zakłopotanie chichot wyrwał się znowu, ale tym razem nie usiłowała go stłumić. Teraz śmiali się już w trójkę. Laenea czuła się lekka, radosna, oszołomiona: podniecenie pompowało adrenalinę do jej ciała. Było jej gorąco i czuła drobne kropelki potu zbierające się na czole, tuż pod linią włosów.
Niespodziewanie stałe tępe pieczenie w klatce piersiowej zmieniło się w skręcający ból, jakby jej nowe serce zostało wyrwane jak stare. Nie mogła oddychać. Skuliła się, chwytając powietrze, zapominając o pilotach i całym pięknym otoczeniu. Za każdym razem, gdy usiłowała wciągnąć powietrze, ból wypychał je z powrotem.
Głos Miikali powoli przedzierał się przez jej panikę, a dłonie Ramony-Teresy uspokoiły ją.
- Spokojnie, rozluźnij się, przypomnij sobie trening...
Tak: zmniejsz przepływ krwi, rozszerz tętnice, rozszerz wszystkie maleńkie naczynia włosowate, poczuj, jak mięśnie niepodlegające woli odpowiadają na podległą twojej woli kontrolę. Zwolnij pompowanie. Ktoś położył jej na czole serwetkę zamoczoną w dżinie. Laenea powitała z ulgą chłód, a nawet gorzki zapach. Ból rozpuszczał się stopniowo, aż wreszcie Ramona-Teresa mogła ją oprzeć o ławkę, posadzić na miękkim dywanie, wydobyć z opiekuńczej pozycji płodowej. Dżetowa zapinka płaszcza puściła, a starsza pilotka rozluźniła sznurówki kamizelki.
- Wszystko w porządku - powiedziała Ramona-Teresa. - Adrenalina pracuje tak dobrze jak zawsze. Wszyscy musimy przyzwyczaić się do większej kontroli, niż oni uważają za stosowne nas nauczyć.
Kucający obok Laenei Miikala zerknął na jej doskonale widoczną jasną bliznę.
- Wyszłaś wcześnie - powiedział. - Czyżby zmienili procedurę? Laenea zbladła: zapomniała, że sposób, w jaki opuściła szpital, był niezbyt oficjalny i pochwalany.
- Nie drocz się z nią, Miikala - powiedziała burkliwie Ramona-Teresa. - A może nie pamiętasz, jak to było, gdy ty się obudziłeś?
Brwi ściągnęły mu się w grymasie.
- Pamiętam.
- Każą mi wrócić? - spytała Laenea. - Wszystko w porządku, muszę tylko się przyzwyczaić.
- Mogą próbować - odrzekła Ramona-Teresa. - Zależy im na pieniądzach, które na nas wydają. Może teraz już nie. Radzimy sobie sami równie dobrze jak zamknięci w ich wstrętnych szpitalach przy dźwiękach nagranego serca... dalej tak robią?
Laenea wzdrygnęła się.
- Przy was to ponoć działało, tak mówili... ale ja rozwaliłam głośnik.
Miikala roześmiał się radośnie.
- Co spowodowało, że wszystkie pozostałe maszyny zaczęły wydawać oszalałe dźwięki niczym przerażone myszki.
- Myślałam, że nie przeprowadzili operacji. Od tak dawna chciałam być jedną z was... - Czując się lepiej, Laenea się dźwignęła. Nie zapięła kamizelki, rozkoszując się chłodem powietrza na skórze.
- Obserwowaliśmy cię - powiedział Miikala. - Obserwujemy was wszystkich, ale tylko niektórzy są wyjątkowi. Wiedzieliśmy, że do nas dołączysz. Pamiętasz ją, Ramono?
- Tak. - Podniosła jedną z pustych szklanek, nalała coś z shakera i podała Laenei. - Zawsze walczyłaś ze snem, moja droga. Czasami myślałam, że się obudzisz.
- Ej, Ramono, wystraszysz dzieciaka.
- Wystraszę ją? Tę tygrysicę?
Dziwne, ale Laenea nie czuła niepokoju na myśl, że była bliska przebudzenia podczas podróży. Nie obudziła się, wtedy bowiem by umarła: umarłaby natychmiast z powodu starości, jako że jej ciało podlega normalnej czasoprzestrzeni, zależności pomiędzy rozszerzaniem czasu, prędkością i odległością, z powodu miliardów lat ewolucji i rytmów planetarnych, księżycowych, słonecznych, biologicznych, subatomowych. Na tyle, na ile wiedziała ona i ktokolwiek inny. Teraz była od tego wszystkiego wolna.
Wypiła drinka jednym haustem. Chłodne powietrze owiewało na jej nagie ramiona i piersi, narzuciła więc płaszcz i czekała, aż satyna ogrzeje się od jej ciała.
- Kiedy dostanę statek?
- Nie wcześniej niż za miesiąc.
Czas wydawał się ogromnym obszarem pustki. Ukończyła kurs i trening, teraz tylko jej śmiertelne ciało trzymało ją na Ziemi.
- Chcą, żebyś się całkiem zagoiła.
- To za długo... jak mogą uważać, że będę czekać tak długo?
- To konieczne.
- Chcę wiedzieć, co się dzieje, muszę się dowiedzieć. Kiedy lecisz?
- Niedługo - odrzekła Ramona-Teresa.
- Zabierz mnie z sobą!
- Nie, moja droga. To nie byłoby właściwe.
- Właściwe! Musimy tworzyć własne reguły, a nie słuchać ich. Oni nie wiedzą, co jest dla nas dobre.
Miikala i Ramona-Teresa spoglądali na siebie przez długą chwilę. Być może porozumiewali się wzrokiem i wyrazem twarzy, ale Laenea nie potrafiła zrozumieć.
- Nie. - Głos Ramony zabrzmiał ostatecznie.
- Możecie przynajmniej mi powiedzieć... - Wiedziała natychmiast, że powiedziała coś nieodpowiedniego. Twarze pilotów przestały cokolwiek wyrażać. Laenea nie czuła jednak żalu ani skruchy, ale tylko gniew.
- To nie dlatego, że nie potraficie! Rozmawiacie o tym ze sobą, teraz przynajmniej to wiem. Nie wmówicie mi, że tak nie jest.
- Nie - powiedział Miikala. - Nie będziemy ci wmawiać, że nigdy o tym nie rozmawiamy.
- Jesteście samolubni i okrutni. - Podniosła się i przez moment poczuła lęk, że może się znowu zachwiać i potrzebować ich pomocy. Ale gdy Ramona i Miikala wymienili skinienia głową i nieznaczne, irytujące uśmieszki, Laenea poczuła, że ogarnia ją złość.
- Ona odczuwa potrzebę - powiedziało jedno z nich, ale Laenea nie wiedziała nawet które. Odwróciła się do nich plecami, wydostała się z wnęki i odeszła.
Fotel, który wybrała, umieścił ją na stromej pochylni bardzo blisko ściany morza. Czuła chłód szkła, jakby to ono promieniowało, a nie ciepło. Dziwaczne stworzenia przepływały przed nią w świetle reflektorów. Laenea się rozluźniła, pozwalając krwi równomiernie przypływać i odpływać. Zastanawiała się, czy gdyby siedziała w tym miłym miejscu dostatecznie długo, potrafiłaby dostrzec prawdziwe pływy, czy te same dryfujące roślinne stworzenia przepływały przed nią raz za razem, miotane tam i z powrotem przed oknem stabilizatora przez siły Słońca i Księżyca.
Jej prywatność zakłócał w niewielkim stopniu wyłącznie pogrążony we śnie mężczyzna leżący tuż obok. Nie rozpoznawała go, ale musiał być załogantem. Jego ciemne, obcisłe ubranie było z nieco innego materiału i miało odmienny krój, mógł pochodzić z innego świata. Musi być nowy. Ziemia stanowiła główny ośrodek handlowy: żaden statek nie latał długo bez wchodzenia na jej orbitę - Nowi załoganci składali tu przynajmniej raz wizytę. Zazwyczaj z początku odwiedzali każdy świat, na którym zatrzymywał się ich statek, jeśli mieli czas na kwarantannę. Laenea też tak robiła - Ale kwarantanny były tak ciężkie, a zarazem konieczne, że podobnie jak większość weteranów przystosowała się wreszcie do jednego świata i pozostawała na statku podczas pozostałych lądowań, i układała sobie rozkład lotów tak, żeby odwiedzać dom tak często, jak się dało.
Śpiący mężczyzna był o kilka lat od niej młodszy. Pomyślała, że musi co najmniej dorównywać jej wzrostem, trudno było to jednak ocenić. Należał do rzadko spotykanych typów o tak pięknych proporcjach, że ich wzrost da się oszacować wyłącznie przez porównanie, niezależnie od odległości. Nie dostrzegła w nim żadnej przesady &™. słabości: sprawiał wrażenie silnego, ale była to siła wynikająca ze zwinności i sprawności, a nie z gwałtowności. Laenea uznała, że nie jest ani pijany, ani naćpany, ale po prostu śpi. Jego twarz mimo że rozluźniona, nie nosiła znamion hulaszczego życia. Miał potargane ciemnoblond włosy, nieco jaśniejsze niż obfite wąsy. Nie był bynajmniej przystojny: miał regularne, wyraziste rysy, ale brakowało im piękna. Poniżej kości policzkowych skórę pokrywało pełno blizn, jakby po dziecięcej chorobie zakaźnej. Niektóre z dalszych - światów nie pokonały jeszcze tych epidemii.
Laenea odwróciła wzrok od młodzieńca. Wpatrywała się w ciemną wodę poza zasięgiem światła, pozwalając, żeby obraz się rozszczepił i zamazał. Dotknęła obojczyka i zsunęła palce ku czubkowi gładkiej blizny. Odczucia tkanki wydawały się wyostrzone, jakby rana w tym miejscu miała bardziej boleć. Mimo że Laenea czuła zmęczenie i narastający głód, nie potrzebowała tego przezwyciężać. Za chwilę jej energia powinna wrócić powoli i naturalnie. Ta noc była zdecydowanie zbyt wyczerpująca.
Miesiąc byłby wiecznością, oczekiwanie równe tym wszystkim latom, które przeżyła jako załogantka. Wciąż złościła się na tamtych pilotów. Zachowała się jak szczeniak, który przybiegł do nich po powitanie i pieszczoty, a kiedy się nim znudzili, kopnęli go, jakby zasikał podłogę. Złościła się też na siebie: było jej głupio i chciała się sprawdzić.
Po raz pierwszy poczuła zadowolenie na myśl o zagładzie czasu w trakcie podróży. Spać przez miesiąc: dogodne, niemożliwe. Najpierw musi poradzić sobie ze swoją nową egzystencją, nowym ciałem, potem będzie mogła zająć się nowym środowiskiem.
Być może zasnęła. Morze nie mówiło nic o czasie: światła przebijały się przez ten sam głęboki granat w dzień i w nocy. Czas był najmniej realnym z wszystkich wymiarów dla ludzi pokroju Laenei, ona zaś uwolniła się od jego dyktatu, odgrodziła od jego trwałości.
Kiedy otworzyła znów oczy, nie miała pojęcia, jak długo były zamknięte: sekundę czy godzinę.
Musiało minąć co najmniej kilka minut, ponieważ śpiący dotychczas młody mężczyzna siedział już, przypatrując się jej. Miał ciemnoniebieskie oczy z czarnymi plamkami, jak kolor morza. Przez chwilę nie zauważył, że się obudziła, a potem ich spojrzenia spotkały się i szybko odwrócił wzrok, spłoniwszy się, przyłapany na wpatrywaniu się.
- Ja też się gapiłam - powiedziała Laenea.
Zdumiony, odwrócił się ku niej, nie całkiem pewny, czy mówiła do niego.
- Że co?
- Kiedy byłam powierzchniowcem, gapiłam się na załogi; kiedy zostałam załogantką, gapiłam się na pilotów.
- Ja jestem załogantem - powiedział, przyjmując pozycję obronną.
- Skąd?
- Z Półmroku.
Laenea wiedziała, że była tam dawno temu, obrazy Półmroku napływały ku niej. Był to nowy świat, ciemne, tajemnicze miejsce o wysokich górach i czarnych, przerażających lasach, młody świat o dopiero co wypiętrzonych masywach. Był gęsto otoczony chmurami, które zatrzymywały większość widzialnego światła, ale przepuszczały ultrafiolet. Półmrok: zmierzch, tamten świat. Brak świtu. Nikt, kto kiedykolwiek odwiedził Półmrok, nie przypuszczał, że panująca tam ciemność mogłaby obwieszczać cokolwiek poza nocą. Ludzie tam mieszkający byli silni i poważni nawet w obliczu katastrof. Na Półmroku widywała smutek, śmierć, stratę, ale nigdy panikę czy rozpacz.
Laenea przedstawiła się i zaproponowała młodemu mężczyźnie, żeby usiadł koło niej. Podszedł bliżej, ale zachowywał się powściągliwie.
- Nazywam się Radu Drakul.
Nazwisko potrąciło jakąś strunę w jej pamięci. Wsłuchiwała się w jej dźwięk, aż stał się na tyle mocny, żeby go rozpoznać. Spojrzała poza Radu Drakula, jakby szukała kogoś jeszcze.
- A zatem... gdzie jest Vlad?
Radu się roześmiał, po raz pierwszy zmieniając posępny wyraz twarzy. Miał ładne zęby, a gdy się śmiał, równolegle do wąsów tworzyły się głębokie zmarszczki.
- Gdziekolwiek jest, mam nadzieję, że tam pozostanie. Uśmiechnęli się do siebie.
- To twoja pierwsza podróż?
- Aż tak rzuca się w oczy, że jestem nowicjuszem?
- Jesteś sam - odrzekła. -1 spałeś.
- Nie znam tu nikogo. Byłem zmęczony. - Zabrzmiało to rozsądnie.
- Po jakimś czasie... - Laenea skinęła głową ku znajdującym się w pobliżu ludziom, pobudzonym i drżącym od środków tłumiących sen i dodającym energii. - Nie śpi się na planetach, gdy w pobliżu są ludzie, z którymi można porozmawiać, gdy można coś innego robić. Robi ci się niedobrze na myśl o śnie, boisz się go.
Radu spojrzał w stronę rozweselonej grupki zataczającej się w kierunku windy.
- Wszyscy się tacy stajemy? - Starał się, żeby w jego niskim głosie nie dosłyszała emocji.
- Większość.
- Leki nasenne są okropne, ale wszyscy mówią, że konieczne. Lecz to... - Potrząsnął powoli głową. Miał gładkie czoło, jeśli nie liczyć dwóch równoległych pionowych linii, które tworzyły się między brwiami, gdy je marszczył. Blizny na skórze zaczynały się poniżej kości policzkowych i ciągnęły aż do kwadratowej szczęki.
- Nikt cię nie będzie zmuszał - powiedziała Laenea. Kusiło ją, żeby wyciągnąć rękę i dotknąć go, miała ochotę głaskać jego twarz od skroni po podbródek i wygładzić zmierzwione we śnie włosy. Ale on był niepodobny do ludzi, których dotychczas spotykała, których potrafiła dotykać i przytulać, i iść z nimi do łóżka po krótkiej znajomości i z powodu wspólnego kaprysu. Radu tworzył wokół siebie atmosferę dystansu i ochrony, niemal tajemnicy, niewidzialny mur, który chociaż delikatny, w chwili ataku wzmocniłby się tylko. Jego sposób bycia, mówienia, był obronny.
- Sądzisz jednak, że sam to wybiorę.
- Nie zawsze tak się dzieje - odrzekła Laenea, ponieważ wyczuwała, że potrzebne mu jest wsparcie, a zarazem czuła potrzebę obrony siebie i swoich dawnych kolegów. - Śpimy tak dużo w trakcie podróży i jest to tak ciemny, tak pusty czas...
- Pusty? A sny?
- Ja nigdy nie śniłam.
- A ja zawsze śnię - odpowiedział. - Zawsze.
- Podróż nie przeszkadzałaby mi tak bardzo, gdybym kiedykolwiek śniła.
Zrozumienie wyciągnęło Radu z jego skorupki.
- Pojmuję.
Laenea pomyślała o wszystkich rozmowach, jakie odbyła z innymi znajomymi załogantami. Milcząca pustka snu była jedyną stałą wszystkich ich doznań.
- Nie znam nikogo takiego jak ty. Masz wielkie szczęście.
Maleńka fosforyzująca rybka podpłynęła do szklanej ściany. Laenea wyciągnęła rękę i zastukała w szybę, prowadząc rybkę po prostej ścieżce rysowanej palcem.
- Jestem głodna - powiedziała niespodziewanie. - W Stabilizatorze Punktowym jest dobra restauracja. Pójdziesz ze mną?
- Restauracja. Miejsce, gdzie ludzie... kupują jedzenie? - Tak.
- Nie jestem głodny.
Był marnym kłamcą: zawahał się, zanim odmówił i unikał wzroku Laenei.
- O co chodzi?
- O nic. - Spojrzał na nią ponownie, uśmiechając się słabo: to, że się nie przejmował, było przynajmniej prawdą.
- Zamierzasz spędzić tu całą noc?
- To nie noc, już prawie rano.
- Pokoje są wygodniejsze... spałeś.
Wzruszył ramionami - zorientowała się, że go niepokoi. Zdała sobie sprawę, że musi mu brakować pieniędzy.
- Twój kredyt nie działa? To się dzieje bez przerwy. Mam wrażenie, że programy do księgowości piszą szympansy. - Wiele razy przechodziła przez biurokrację i nieprzyjemności kredytu awaryjnego, kiedy jej przekazy trafiały w niewłaściwe miejsce lub miały błędny kod. - Musisz tylko...
- W moim przypadku administracja nie popełniła żadnego błędu.
Czekała, czy wyjaśni swoje słowa, czy nie. Nagle uśmiechnął się, jakby sam siebie rozbawił. Wyglądał na jeszcze młodszego, kiedy się tak uśmiechał.
- Nie przywykłem do wydawania pieniędzy na cokolwiek poza... rzeczami niekoniecznymi.
- Luksusowymi?
- Tak, rzeczami, których nie używamy zbyt często na Półmroku, rzeczami, których nie potrzebuję. Ale jedzenie, noclegi... - Wzruszył jeszcze raz ramionami. - Na światach-koloniach dostaje się to zawsze za darmo. Kiedy przybyłem na Ziemię, zapomniałem zorganizować przelew. - Zarumienił się lekko. - Nigdy już nie zapomnę. Brakuje mi posiłków i snu... jeszcze bardziej brakowało mi na Półmroku, gdy naprawdę pracowałem. Za kilka godzin naprawię błąd.
- Nie musisz teraz być głodny - oznajmiła Laenea. - Możesz...
- Szanuję wasze zwyczaje - odrzekł - ale moi ludzie nigdy nie pożyczają i nigdy nie przyjmują darów dawanych niechętnie.
Laenea wstała i wyciągnęła rękę.
- Nigdy nie daję niechętnie. Chodź.
Miał ciepłą, twardą dłoń - jak polerowane drewno.
Na szczycie szybu windy Laenea i Radu wyszli w koniec nocy. Powietrze było mgliste i pełne świateł, niebo i morze zlewały się w jednostajną szarość. Najlżejszy podmuch nie zdradzał, gdzie znajduje się powierzchnia morza albo granica mgły, ale powietrze było zimne. Laenea zarzuciła płaszcz na nich oboje. Padał drobny, niemal niewidoczny deszcz, ozdabiając czarny aksamit i włosy Radu maleńkimi błyszczącymi kropelkami. Chłopak błyszczał w sztucznym świetle.
- Teraz jest tu jak na Półmroku - powiedział. - Zimą właśnie tak pada.
Wyciągnął rękę - czarny aksamit opadał w dół jak nieruchome skrzydła - otworzył dłoń i patrzył jak maleńkie kropelki deszczu spadają na opuszki palców. Laenea czuła w jego głosie, w zadumie, że tęskni za domem rozpaczliwie, aż do bólu. Nic nie mówiła, ponieważ z doświadczenia wiedziała, że słowa nie pomogą. Jedynie upływ czasu i fascynacja nowymi miejscami mogły ukoić taki ból. Jak na razie Ziemia nie dała Radu powodów do fascynacji. Ale teraz stał, wpatrując się w mgłę, jakby był w stanie dostrzec kontynenty lub gwiazdy. Otoczyła go ramieniem w geście pocieszenia.
- Pójdziemy do Punktu. - Laeneę ostatnio zamykano w salach testowych i treningowych oraz w szpitalach, tak samo jak jego w statkach i podczas kwarantanny, więc również łaknęła świeżego powietrza, deszczu i milczącej mowy oceanu.
Chodnik biegł nabrzeżem: tylko barierka dzieliła ich od dziesięciometrowego spadku do morza. Rodzące się fale pieściły ukośnie metalowy klif i umykały w ciemność. Laenea i Radu szli powoli równym krokiem. Co kilka kroków ich biodra się ocierały.
Laenea zerkała od czasu do czasu na Radu i zastanawiała się, jak mogła nie uznać go za pięknego. Jej serce obracało się powoli w piersi z niskim dźwiękiem, kojąco, a jej postrzeganie przeszło od gorączkowej jasności do mglistej, kojącej ciemności. Wydawało się, że otacza ją i chroni jakaś zasłona. Zdała sobie sprawę, że Radu wpatruje się w nią bardziej niż ona w niego. Zimno przenikało przez płaszcz, więc zbliżyli się do siebie - całkiem naturalnie Radu objął ją ramieniem i tak szli w uścisku.
- Prawdziwa praca - zadumała się Laenea.
- Tak... ciężka praca fizyczna lub umysłowa. - Podjął drugi możliwy wątek ich poprzedniej rozmowy, jakby nigdy nie zboczyła w innym kierunku. - Sami wykonujemy prace. Półmrok jest zbyt nowy na maszyny... one rozwinęły się tu, a nie przystosowują się tak łatwo jak ludzie.
Laenea, która przeżyła nieprzyjemne sytuacje, gdy maszyny nie zachowywały się tak jak przewidziano, rozumiała, co miał na myśli. Metody starsze niż automaty okazywały się bardziej ekonomiczne na nowych światach, gdzie trzeba było projektować maszyny od podstaw, a ludzie tylko musieli się czegoś nauczyć. Ewolucja była jak najbardziej na miejscu.
- Praca załoganta. Być może nie nadweręża mięśni, jest jednak pracą.
- Człowiek nigdy się nie męczy. Fizycznie ani psychicznie. To praca bez ryzyka.
- Nie wystarcza ci ryzyka?
- Nie chodzi mi o przypadkowe ryzyko - odrzekł. - To jak hazard. Jego przeszłość czyniła go surowym sędzią, zwłaszcza wobec siebie. Laenea wyczuła cień pogardy dla samego siebie w jego słowach, szary cień kładący się na jego niezależności.
- To nie jest praca niewolnicza, wiesz. Możesz się zwolnić i iść do domu.
- Chciałem przyjechać... - Urwał słowa protestu. - Myślałem, że będzie inaczej.
- Wiem - odparła Laenea. - Sądzisz, że to podniecające, ale tym, co po chwili zostaje, jest nudne zagrożenie.
- Chciałem odwiedzać nowe miejsca. Być jak... byłem egoistą.
- Och, przestań. Egoistą? Inaczej nikt by tego nie robił.
- Być może. Ale ja sobie to inaczej wyobrażałem. Pamiętam... - Znów urwał w pół zdania.
- Co? Potrząsnął głową.
- Nic. Laenea pomyślała, że jego rezerwa się rozpływa, ale krawędzie znów nabrały ostrości. - Spędzamy większość czasu na przewożeniu banalnych towarów dla banalnych ludzi z banalnych powodów.
- Banalne towary zarabiają na ekspedycje ratunkowe. Radu potrząsnął głową.
- To nie w porządku.
- Tak było zawsze.
- Na Półmroku... - Nie powiedział nic więcej, ostrożny ton zniknął.
- Jesteś zamknięty w sobie - powiedziała Laenea. - Bardziej niż wszyscy, których znałam. To musi być kojące uczucie tak kochać jakieś miejsce.
Z początku spiął się, jakby w obawie, że będzie szydzić lub drwić z jego słabości albo się z niego naśmiewać. Napięte mięśnie powoli się rozluźniały.
- Czuję się lepiej, gdy po locie śnię o domu.
Szczęśliwy posiadacz snów: gdyby Laenea wciąż należała do załogi, zazdrościłaby mu.
- Tęsknisz za rodziną?
- Nie mam rodziny... tęsknię wciąż za nimi, ale ich już nie ma.
- Przepraszam.
- Nie mogłaś wiedzieć - powiedział szybko, niemal za szybko, jakby to on mógł ją zranić, a nie ona jego. - To byli dobrzy ludzie, mój klan. Zabiła ich epidemia.
Laenea delikatnie zacisnęła dłoń na jego ramieniu w geście milczącego pocieszenia.
- Nie mam pojęcia, co takiego jest w Półmroku, że nas z sobą wiąże - powiedział Radu. - Sądzę, że to złożenie... ryzyko i efekty. Wszystko jest nowe. Staramy się dotykać świata delikatnie. Tyle rzeczy może się nie udać.
Rzucił jej spojrzenie: oczy głębokie jak górskie jezioro, twarz poważna w swej mocy, zadająca bez słów pytanie, którego Laenea nie rozumiała.
Powietrze było zimne. Wciągała je do płuc, a ono rozchodziło się po klatce piersiowej, brzuchu, ramionach, nogach... wyobrażała sobie, że maszyna jest z zimnego metalu, wysysającego z niej ciepło milczącym krążeniem. Laenea czuła zmęczenie.
- Co to?
Spojrzała w górę. Znajdowali się w pobliżu portu, a przybliżające się światła przebijały się słabo przez mgłę. Bezkształtna różowa poświata rozbiła się na odrębne kule i latarnie. Laenea dosłyszała wysokie metaliczne brzęczenie. Dwa kroki dalej powietrze było przejrzyste.
Przed nimi wznosiły się wysokie rusztowania wyłapywaczy mgły, schylających się do wewnątrz, ku światłom, w koncentrycznych kręgach. Długie druty poruszane wiatrem wibrowały melodyjnie. W zetknięciu z drutami mgła się skraplała. Woda skapywała z czubków drutów na platformę. Sporadyczny dźwięk ciężkich kropli uderzających o metal niczym deszcz dodawał cichej muzyce nieregularnego rytmu.
- To tylko impreza - powiedziała Laenea. Śpiewające, lśniące druty tworzyły wielowarstwową zasłonę: każda warstwa była przezroczysta, ale razem prześwitywały i lśniły. Laenea zrobiła krok do przodu, jednak Radu ją zatrzymał.
- O co chodzi?
- Nie chcę iść gdzieś, gdzie nie byłem zaproszony.
- Jesteś zaproszony. Wszyscy jesteśmy zaproszeni. Masz zamiar odmówić uczestniczenia w przyjęciu we własnym domu?
Radu zmarszczył brwi, nie rozumiejąc. Laenea przypomniała sobie własne przeżycia z pierwszych dni wśród załogi - przyzwyczajenie do nowej pozycji zabierało nieco czasu.
- Oni przychodzą tu ze względu na nas - powiedziała. - Przychodzą w nadziei, że zatrzymamy się, pogadamy z nimi, posilimy się ich jedzeniem i napijemy się ich trunków. Po co inaczej przychodzić? - Wyciągnęła przed siebie rękę: miał to być ogarniający ruch, ale zatrzymała się na wzniesieniu łuku, powstrzymana bólem w naciągniętych żebrach. Wskazała na przyjęcie, światła, stoły, ozdobny pawilon, wyłapywacze mgły, ludzi w strojach wieczorowych, służbę i maszyny. - Po co inaczej sprowadzać to wszystko? Mogliby bawić się na tropikalnej wyspie albo pod sekwojami. Na szczycie góry albo na pustyni o świcie. Ale są tutaj i możesz być pewny, że przywitają nas z otwartymi rękami.
- Ty znasz zwyczaje - odpowiedział z lekkim powątpiewaniem w głosie.
Gdy minęli ostatni pierścień wyłapywaczy mgły, temperatura powietrza zaczęła się podnosić. Ciepło przynosiło wielką ulgę. Laenea pozwoliła przemokniętej aksamitnej pelerynie zsunąć się z ramion, a Radu uczynił podobnie. Bardzo młody chłopak, właściwie jeszcze dziecko, o gładkich policzkach i wielkich oczach, pojawił się, żeby odebrać od nich płaszcz. Przyglądał się obojgu z ciekawością, bez słów; dostrzegł czubek blizny między piersiami Laenei i spojrzał na nią ze zdumieniem i uwielbieniem.
- Pilot... - powiedział. - Witaj, pilocie.
- Dziękuję. Co to za przyjęcie?
Chłopiec, któremu na powrót odebrało mowę, spojrzał za siebie i wskazał palcem.
Sunęła ku nim Kathell Stafford, wyciągając ręce do Laenei. Za nią dreptał biały tygrys.
Włosy Kathell przetykane były siwizną, podobnie jak jej suknia z niebieskiego jedwabiu srebrną nitką, ale jej oczy były równie ciemne i młode jak zawsze. Laenea nie widziała jej przez wiele lat, wiele podróży. Uścisnęły sobie dłonie, Laeneę jak zwykle zdumiała delikatność kości Kathell. Żyły błyskały błękitem spod jej jasnobrązowej skóry. Laenea nie miała pojęcia, ile tamta kobieta ma lat. Jeśli nie liczyć siwych pasemek, wyglądała zawsze tak samo.
- Kochana, słyszałam, że byłaś na treningu. Musisz się bardzo cieszyć.
- Czuję ulgę - odrzekła Laenea. - Nigdy nie wiadomo na pewno, czy to się uda, dopóki nie jest po wszystkim.
- Chodź, przyłącz się do nas, ty i twój przyjaciel.
- To Radu Drakul z Półmroku.
Kathell przywitała się z nim i Laenea dostrzegła, że rozluźnił się i poczuł bezpiecznie w obecności tej drobnej, opanowanej kobiety. Nawet przyjęcie na chodniku największego portu świata było jej domem, gdzie mogła witać gości.
Pozostali, wyczuwając nowość, zaczęli się przemieszczać, w większości nie kierując się w żadne konkretne miejsce. Laenea znała wszystkie sposoby zbliżania się do załogantów lub pilotów: nieśmiałość, brawurę i nieskrywaną fascynację u dzieci, obłudną poufałość dorosłych, wyrafinowaną nonszalancję bogaczy. Byli też ci, których Laenea rzadko spotykała, którzy patrzyli na nią, dostrzegali ją przez ulicę lub z drugiego końca pokoju, i których spojrzenia mówiły: Ona chodziła po obcych światach, ona podróżowała w miejsca, których ja nigdy nie zobaczę. Ci ludzie patrzyli, po czym niechętnie odwracali wzrok i wracali do swoich spraw, pozwalając Laenei i jej podobnym iść swoją drogą. Niektórzy załoganci nie mieli pojęcia o istnieniu takich ludzi. Najciekawszych ze wszystkich, wrażliwych i inteligentnych, nienarzucających się ludzi spotyka się najrzadziej.
Kathell należała do tych osób, których Laenea nigdy by nie spotkała, gdyby nie miała młodszych kuzynów wśród załogantów. Poza tym nie zaliczała się do żadnej z grup. Była zamożna i posługiwała się swoim bogactwem rozrzutnie, żeby zabawiać przyjaciół, jak chociażby teraz, lub zapewniać sobie wygody. Nie było to jednak jej jedynym celem w życiu. Pieniądze, które wydawała na zabawę, były niczym w porównaniu z jej majątkiem. Sprawowała mecenat, ale również sama studiowała, a energia, jaką była zdolna włożyć w pracę, dawała jej wręcz niewyobrażalną wytrzymałość i koncentrację. W ich przyjaźni nie było nic z pochlebstwa.
Laenea rozpoznawała nielicznych ze zgromadzonych za Kathell ludzi. Stała, spoglądając na większość z nich nieco z góry, i niemal żałowała, że nie poprowadziła Radu wokół wyłapywaczy mgły zamiast pomiędzy. Nie była gotowa na entuzjastyczne powitania należne pilotom, nie uważała, że na nie zasłużyła. Goście przewyższali ją pod każdym względem: urody, strojów, wiedzy, a mimo to pragnęli ją poznać, potrzebowali jej, chcieli dotknąć czegoś, co im nie było dane.
Widziała na ich twarzach upływ czasu, sekunda po sekundzie, tak szybko. Nagle poczuła, że ogarnia ją litość.
Kathell przedstawiała jej gości. Laenea wiedziała, że nie zapamięta nawet jednej dziesiątej nazwisk, ale kłaniała się i uśmiechała. Tuż obok Radu udzielał uprzejmych odpowiedzi. Ktoś podał Laenei kieliszek szampana. Ludzie zebrali się wokół niej, czekając, aż przemówi. Uświadomiła sobie, że nie ma im więcej do powiedzenia niż tamtym załogantom, z którymi się rozstała. Jakiś mężczyzna podszedł bliżej i chwycił ją za rękę.
- Zawsze pragnąłem poznać Azteka...
Zamilkł, widząc grymas Laenei. Nie chciała być opryskliwa dla gości swojej przyjaciółki, więc zdusiła gniew.
- Po prostu „pilota”, proszę.
- Przecież Aztekowie...
- Aztekowie składali serca swoich jeńców w ofierze - odrzekła Laenea. - My nie traktujemy tego jako ofiary.
Uśmiechnęła się i odwróciła od niego, ucinając rozmowę, zanim zdążył rzucić jakąś błyskotliwą uwagę. Za nią kłębił się i napierał gęsty tłum bogatych, wolnych istot ludzkich, które jednak były w pułapce. Laenea wzdrygnęła się i zapragnęła, żeby wszyscy zniknęli. Chciała ciszy i samotności.
Nagle w pobliżu zjawiła się Kathell i wyciągnęła rękę. Laenea chwyciła dłoń. Przed Kathell i jej tygrysem goście rozstępowali się jak woda. Ale Kathell była na przedzie. Laenea skrzywiła się i podążyła za przyjaciółką. Dostrzegła Radu i zawołała go. Skinął głową - w jednej chwili znalazł się koło niej i ruszyli przez obszary zapachów: mięty, goździków, sosny, piżma, kwiatu pomarańczy. Granice między zapachami były wyraźne.
We wnętrzu pawilonu zostali w trójkę. Laenei natychmiast zrobiło się cieplej, choć wiedziała, że temperatura jest tu prawdopodobnie taka sama jak na zewnątrz. Ale ściany namiotu, mimo że bardzo ozdobne i lśniące własnym światłem, sprawiały, że czuła się odgrodzona i chroniona przed ogromnymi, zimnymi prądami morskimi.
Usiadła z wdzięcznością w miękkim fotelu. Biały tygrys położył pysk na jej kolanach, a ona pogłaskała go po wielkim łbie.
- Wyglądasz na wyczerpaną, kochana - powiedziała Kathell. Podała jej szklankę. Laenea pociągnęła łyk: ciepły poncz na mleku. Aluzja do tego, że powinna leżeć w łóżku.
- Dopiero co wyszłam ze szpitala - odrzekła. - Podejrzewam, że nieco przesadziłam. Nie przywykłam do... - Zatoczyła łuk wolną ręką, co miało oznaczać: do wszystkiego. Mojego nowego ciała, ponownej wolności... tego mężczyzny przy moim boku. Zamknęła oczy, żeby uniknąć rozmazania obrazu.
- Zaczekaj chwileczkę - powiedziała Kathell, jak zwykle rozumiejąc znacznie więcej, niż zostało powiedziane. Laenea nie usiłowała odpowiadać: było jej zbyt wygodnie, czuła zbyt wielką senność.
- Jedliście coś? - Głos Kathell dobiegał z daleka. Pozbawione znaczenia słowa, dokądś skierowane, istniały samotnie i oddzielnie. Laenea zwolniła obroty serca i rozluźniła mięśnie zaciskające tętnice. Krew przepływająca przez rozszerzone naczynia włosowate sprawiła, że zarumieniła się i poczuła ciepło.
- Zamierzała wziąć mnie do... restauracji - odpowiedział Radu.
- Nigdy w żadnej nie byłeś? - Rozbawienie Kathell nie raniło. W zbyt oczywisty sposób brało się z dobrego humoru i zdolności do akceptowania różnic, a nie strachu przed nimi.
- Nie ma takich miejsc na Półmroku.
Laenea miała wrażenie, że mówili coś jeszcze, ale słowa utonęły w pomruku głosów gości, wiatru i morza. Czuła tylko miękkość poduszek, na których leżała, ciepło pachnącego powietrza i futro białego tygrysa.
Czas mijał - jak długo albo jak szybko, Laenea nie miała pojęcia. Spała z wdzięcznością i bez lęku, głęboko, śniąc; ledwie się przebudziła, gdy ktoś ją przenosił. Wymamrotała coś i usłyszała w odpowiedzi zapewnienie, ale nie zapamiętała słów, jedynie ton głosu. Poczuła dotknięcie wiatru i chłodu, po czym została od nich odcięta. Poczuła lekkie przyspieszenie. A potem zasnęła ponownie.
Laenea niezupełnie się przebudziła. Czuła ciepło, ciepło w całym ciele. Niedawny sen wpłynął do jej świadomości i znów ją opuścił, nie pozostawiając żadnych śladów oprócz wspomnienia obecności. Zamknęła oczy i rozluźniła się, żeby przypomnieć sobie na wypadek, gdyby powrócił, ale była w stanie powrócić pamięcią jedynie do tego, że był to sen o pilotowaniu podróżującego statku. Nie potrafiła dostrzec szczegółów. Jeszcze nie. Pozostała w stanie niespokojnego podniecenia, które rozbiło jej senność. Maszyna w jej klatce piersiowej mruczała szybko i wydawało się, że wydziela dużo ciepła, chociaż było to równie niemożliwe jak zmrożenie jej krwi.
W pokoju panowała ciemność - nie miała pojęcia, gdzie jest, poza tym, że nie był to szpital. Nie te zapachy: pierwszym doznaniem nie były ostre środki odkażające ani też mdlące lekarstwa, ale delikatne perfumy. Jej skóra nie dotykała szorstkiej syntetycznej tkaniny, ale jedwabistej pościeli. Spomiędzy rzęs dostrzegła odbicia od sufitu. Zorientowała się, że jest w apartamencie Kathell w Stabilizatorze Punktowym.
Uniosła się na łokciach. Żebra zatrzeszczały jak stary parkiet, a głęboki ból mięśni wypromieniował z wnętrza ciała ku ramionom, rękom, nogom. Jęknęła głośno, raczej z zaskoczenia niż z bólu. Podjęła za duży wysiłek: potrzebowała odpoczynku, a nie aktywności. Opadła na powrót na wielkie czerwone łóżko, zamykając oczy i ponownie odpływając w stronę snu. Słyszała szelest i szmer ocierających się o siebie dwóch rodzajów tkanin, ale nie zareagowała na ten dźwięk.
- Wszystko w porządku?
Głos by ją przestraszył, gdyby nie to, że znajdowała się znów na granicy snu. Otworzyła oczy i zobaczyła stojącego przy łóżku Radu. Pod rozpiętą kurtką było widać lśnienie potu na klatce piersiowej.
Uśmiechnęła się.
- Jesteś tu jeszcze. - Nie podejrzewała, że poszedł swoją drogą, żeby zobaczyć i zrobić to wszystko, co pociągało przybyszów podczas pierwszej wizyty na Ziemi.
- Tak - odpowiedział. - Oczywiście.
- Nie musiałeś zostawać... - Ale nie chciała, żeby odchodził. Dotyk jego ręki na czole był chłodny i kojący.
- Sądzę, że masz gorączkę. Mam kogoś wezwać?
Laenea zastanowiła się przez chwilę czy raczej usiłowała wyczuć, leżąc bez ruchu i wsłuchując się w sygnały wysyłane przez jej ciało. Serce wirowało zdecydowanie za szybko: uspokoiła je i spowolniła, zastanawiając się znów, jaka przygoda przytrafiła się jej we śnie. Wszystko poza tym było w porządku: płuca czyste, słuch wyraźny. Wsunęła rękę między piersi, żeby dotknąć blizny: gładka i w temperaturze ciała, brak śladów zakażenia.
- Przemęczyłam się - powiedziała. - To wszystko... - Znów ogarniała ją senność, ale ciekawość nie dawała jej spokoju. - Dlaczego zostałeś?
- Ponieważ - powiedział wolno, a głos dobiegał z bardzo daleka - chciałem zostać z tobą. Pamiętam cię...
Żałowała, że nie wie, o czym mówił, ale w końcu ciepło i senność okazały się silniejszymi pokusami niż ciekawość.
Kiedy Laenea obudziła się ponownie, było to przebudzenie całkowite. Bóle i kurcze rozpłynęły się w nocy - albo też w dniu, jako że nie miała pojęcia, jak długo spała, a nawet o jakiej godzinie dnia lub nocy trafiła na przyjęcie Kathell.
Znajdowała się w swoim ulubionym pokoju w apartamencie Kathell, bardziej zbytkownym od pozostałych. Mimo że Laenea nie przepadała za ozdobami, podobał jej się szkarłat i złoto tej sypialni, jej nachalna energiczność, dionizyjski posmak. Nawet umieszczone w ścianach akwaria zamieszkane były przez ryby o złotych łuskach i klejnotach luminescencji. Laenea odczuwała autentyczną radość na widok ich kształtów i kolorów. Usiadła i odrzuciła koc, przeciągając się i ziewając z czysto zwierzęcą przyjemnością. Po czym, spostrzegłszy śpiącego Radu, rozciągniętego na miękkim fotelu z czerwonego aksamitu, zamilkła zdziwiona, nie chcąc go budzić. Wyskoczyła cicho z łóżka, otuliła się szlafrokiem i podreptała do łazienki.
Zadowolona, wykąpana i po raz pierwszy od czasu operacji zdolna do normalnego oddychania, Laenea wróciła do sypialni. Zdjęła plaster do kąpieli; ponieważ jej pogruchotane żebra nie bolały teraz bardziej niż zabandażowane, nie zawracała sobie głowy zakładaniem opatrunku z powrotem.
Radu nie spał.
- Dzień dobry.
- Jest prawie północ - odpowiedział z uśmiechem.
- Którego dnia?
- Przespałaś to, co pozostało z ostatniej nocy i cały dzisiejszy dzień. Pozostali odlecieli sterowcem Kathell Stafford, ale ona życzy ci dobrze i powiedziała, że masz korzystać z tego miejsca, jak długo zechcesz.
Mimo że Kathell fascynowała się rzadkimi ludźmi w równej mierze jak rzadkimi zwierzętami, jej ciekawość nie była skażona zaborczością. Nie potrzebowała pilotów - a po prawdzie także nikogo innego - żeby podnieść swoją pozycję. Oferowała swój mecenat z życzliwością i przyjaźnią, nie jako milczący akt kupna. Laenea pomyślała, że zna ludzi, którzy zrobiliby niemal wszystko dla Kathell, a mimo to nie wie o nikim, do kogo Kathell kiedykolwiek zwracałaby się o przysługę.
- Jakim cudem udało ci się mnie tu przywlec? Mogłam iść?
- Nie chcieliśmy cię budzić. Jeden z wielkich wózków na jedzenie stał pusty, więc położyliśmy cię na nim i przywieźli tutaj.
Laenea się roześmiała.
- Powinieneś był włożyć mi w dłonie kwiat i udawać, że czuwasz przy zmarłej.
- Ktoś to zasugerował.
- Szkoda, że spałam... chętnie obejrzałabym miny mijanych powierzchniaków.
- Gdybyś nie spała, nie byłoby iluzji.
Laenea ponownie się roześmiała i tym razem on się przyłączył.
Jak zwykle, w wielkich szafach wisiały ubrania we wszelkich stylach i rozmiarach. Laenea przebiegła palcami po rządku ciuchów, zatrzymując się, gdy napotkała przyjemną fakturę. Pierwsza znaleziona bluzka w jej rozmiarze była z ciemnozielonego aksamitu i miała szerokie rękawy. Włożyła ją i zapięła po mostek, nie wyżej.
- Jestem ci wciąż winna obiad w restauracji - zwróciła się do Radu.
- Nic mi nie jesteś winna - odpowiedział zdecydowanie zbyt poważnym tonem.
Zapięła pas z szarpnięciem i ze złością wsunęła nogi w boty.
- Nawet mnie nie znasz, a zostałeś ze mną i troszczyłeś się o mnie przez cały pierwszy dzień swojego pobytu na Ziemi. Nie sądzisz, że powinnam... nie sądzisz, że to byłoby miłe z mojej strony, gdybym zaprosiła cię na obiad? - Rzuciła mu prowokujące spojrzenie. - Z własnej woli?
Zawahał się, zaskoczony jej gniewem.
- Byłoby dla mnie wielką przyjemnością - odrzekł powoli - przyjąć ten dar.
Spojrzał jej w oczy, a kiedy złagodniała, uśmiechnął się znowu nieśmiało. Poirytowanie Laenei stopniało i ulotniło się.
- A zatem chodź - powtórzyła.
Podniósł się z fotela szybko i niezgrabnie. Meble Kathell nie były zaprojektowane dla osób wzrostu jego czy Laenei. Wyciągnęła rękę, żeby mu pomóc i ich dłonie się złączyły.
Stabilizator Punktowy był samowystarczalnym miastem składającym się z dwóch części: krzykliwego świata turystów i nierzucającej się w oczy, ale interesującej społeczności utrzymującej. Laenea często eksperymentowała tu z restauracjami, ale tym razem udała się do takiej, którą dobrze znała. Eksperymenty w Punkcie nie zawsze były udane. Jakość przedstawiała równie szerokie spektrum jak kultury.
„Chez Marc” było w modzie kilka lat temu, a teraz nie, ale właściciel zdawał się nie przejmować zmianami mody. Piloci czy książęta, załoganci czy dyplomaci mogli tu wpadać albo nie: Marc nie zwracał na to uwagi. Laenea wprowadziła Radu do ciemnego przedsionka restauracji i dotknęła guzika sygnalizacyjnego. Po chwili monitor przed nimi zapłonął wzorem przypominającym plamy oleju na wodzie.
- Witaj, Marc - powiedziała Laenea. - Obawiam się, że nie miałam możliwości zarezerwować stolika.
Głos, który rozległ się w odpowiedzi, był mechaniczny i szorstki, na początku nieprzyjemny i trudno zrozumiały dla kogoś nieprzyzwyczajonego. Dla Laenei nie był już brzydki ani niezrozumiały. Monitor rozjarzył się na żółto radością, której Marc nie umiał wyrazić słowami.
- Nie potrafię wymyślić kary odpowiednio straszliwej za takie przewinienie, a zatem będę musiał udawać, że dzwoniłaś.
- Dzięki, Marc.
- Miło cię widzieć po takiej przerwie. I to już jako pilota.
- Cieszę się, że wróciłam. - Pociągnęła Radu o krok do przodu, żeby znalazł się w polu widzenia małej kamery. - To Radu Drakul z Półmroku, jest pierwszy raz na Ziemi.
- Cześć, Radu Drakulu. Mam nadzieję, że nie uznasz nas ani za zbyt zdeprawowanych, ani nudnych.
- Ani jedno, ani drugie.
Szef sali pojawił się, żeby zaprowadzić ich do stolika.
- Witajcie - powiedział, Marc zamiast się pożegnać, po czym monitor zamigotał błękitem i zielenią i zgasł.
Stolik był oświetlony odbitą błękitną poświatą rozproszoną w morzu, a ryby przyglądały im się jak dziwacznym ukwiałom.
- Kim jest Marc?
- Nie wiem. Nigdy się nie pokazuje, nikt do niego nie wchodzi. Niektórzy twierdzą, że jest ułomny, inni, że ma jakąś nieuleczalną chorobę i nie może się z nikim spotykać. Zawsze są jakieś nowe plotki. Ale on nigdy nie mówi o sobie, a nikt nie będzie naruszał jego prywatności pytaniami.
- Na Ziemi ludzie muszą bardziej szanować prywatność niż gdzie indziej - powiedział sucho Radu, jakby miał spore doświadczenia z natrętnymi pytaniami.
Laenea też znała gburowatych ludzi, ale nigdy nie zastanawiała się nad tym, jaki mogliby mieć wpływ na Marca. Uświadomiła sobie, że bardziej nieuważni z jej znajomych rzadko tu bywali, a ona sama spotkała się z Markiem dopiero za trzecią czy czwartą wizytą.
- To nie chodzi o ludzi. On chroni samego siebie - powiedziała, wiedząc, że to prawda.
Podała mu kartę i otworzyła drugą.
- Co chciałbyś zjeść?
- Mam wybrać z tej listy? - Tak.
- A co potem?
- Potem ktoś to ugotuje, a ktoś inny przyniesie.
Radu zerknął na menu, potrząsając lekko głową, ale się nie odezwał.
- Chce pani coś zamówić, pilocie? - Andrew skłonił się lekko, stając koło Laenei.
Zamówiła dla nich obojga, jako że Radu nie znał nazw oferowanych potraw.
Laenea skosztowała wina. Było doskonałe: postawiła kieliszek i pozwoliła, żeby Andrew go napełnił. Radu przyglądał się uważnie, jak szkarłatny płyn napełnia kryształ.
- Powinnam była zapytać, czy pijesz wino. Ale przynajmniej spróbuj.
Podniósł szybko oczy, skupiając spojrzenie: być może nie patrzył na wino, ale po prostu przed siebie. Uniósł kieliszek, zbliżył do ust, powąchał i pociągnął łyk.
- Teraz rozumiem, dlaczego u nas tak rzadko pije się wino. Laenea napiła się jeszcze raz i nadal nie mogła znaleźć żadnych wad.
- Nic nie szkodzi, jeśli ci nie smakuje... Ale on się uśmiechał.
- Na Półmroku mamy coś, co mi nigdy nie smakowało. W porównaniu z tym jest jak woda morska.
Laenea była tak głodna, że pół kieliszka wina uderzyło jej do głowy; poczuła ulgę, gdy Andrew przyniósł miski z gęstą, pikantną zupą. Radu również był głodny albo miał słabą głowę, ponieważ jego system obronny zaczął się kruszyć. Rozluźnił się: nie wyglądał już tak, jakby w każdej chwili miał podskoczyć, chwycić kelnera za ramię i zapytać tego spokojnego, starszego człowieka, dlaczego tu pracuje, z banalnych powodów spełniając banalne polecenia banalnych ludzi. I mimo że wciąż zerkał często na Laeneę - niemal ją obserwował - nie odwracał już wzroku, gdy ich spojrzenia się spotykały.
Jego uwaga nie złościła jej, była jedynie trudna do wyjaśnienia. Wielokrotnie pociągali ją mężczyźni lub ona mężczyzn, a często działo się to jednocześnie. Radu był niezwykle atrakcyjny. Ale to, co czuł do niej, było niewątpliwie znacznie silniejsze: czegokolwiek chciał, wykraczało daleko poza seks. Laenea jadła przez jakiś czas w milczeniu, nic nie znajdując w głębi swojego wina żadnych odpowiedzi. Napięcie narastało, aż wreszcie dostrzegła je, z początku na obrzeżu pola widzenia, a potem jasno, wyraźnie, prawie jak nieokreślony punkt oddzielający ją od Radu. Siedział, udając spokój, jedną rękę trzymając na stole, ale nie tknął zupy, a dłoń miał zaciśniętą w pięść.
- Przyjechałeś... - odezwała się w końcu.
- Ja... - zaczął w tej samej chwili.
Oboje zamilkli. Radu wyglądał, jakby poczuł ulgę. Po chwili Laenea kontynuowała.
- Przyjechałeś, żeby zobaczyć Ziemię, a nawet nie opuściłeś portu. Z pewnością miałeś bardziej interesujące plany niż czuwanie przy kimś śpiącym.
Odwrócił wzrok, spojrzał na nią znowu, powoli otworzył pięść i dotknął brzegu kieliszka czubkiem palca.
- To nachalne pytanie, ale sądzę, że mam prawo ci je zadać.
- Chciałem zostać z tobą - odpowiedział powoli, a Laenea przypomniała sobie te słowa wypowiedziane jego głosem, gdy zapadała w półsen.
- Powiedziałeś: „Pamiętam cię”.
Zaczerwienił się - silne rumieńce pojawiły się na kościach policzkowych.
- Miałem nadzieję, że nie będziesz tego pamiętać.
- Powiedz mi, co miałeś na myśli.
- To wszystko brzmi tak głupio, dziecinnie i romantycznie. Uniosła pytająco brew.
- Przez cały ostatni dzień czuję się tak, jakbym żył w jakimś niewiarygodnym śnie...
- Mam nadzieję, że we śnie, a nie w koszmarze.
- Dałaś mi dar, o którym marzyłam przez lata.
- Dar? Jaki?
- Twoją dłoń. Twój uśmiech. Twój czas... - Jego głos złagodniał i nabrał na powrót tonu niepewności. Wziął głęboki wdech. - Kiedy przyszła zaraza, na Półmroku, wymarł cały mój klan, ośmioro dorosłych i czwórka dzieci. Ja też prawie umarłem... - Dotknął palcami pobliźnionych policzków. Laenea pomyślała, że to nieświadomy odruch. - Ale przyszło serum i szczepionki. Wyzdrowiałem. Załoga misji miłosierdzia...
- Zatrzymaliśmy się na kilka tygodni - powiedziała Laenea. Powróciły do niej szczegóły jedynego pobytu na Półmroku: osady bliskie ruiny, śmiertelnie chorzy usiłujący doglądać umierających.
- Byłaś pierwszym członkiem załogi, jakiego ujrzałem, pierwszą osobą z innego świata. Uratowałaś moich ludzi, moje życie...
- To nie byłam tylko ja, Radu.
- Wiem. Nawet wtedy wiedziałem. To nie miało znaczenia. Długo chorowałem, a gdy wyzdrowiałem i wiedziałem, że przeżyję, tym bardziej nie miało. Bałem się, czułem smutek i samotność.
Potrzebowałem... kogoś... kogo mógłbym wielbić. A ty tam byłaś. Byłaś jedynym stałym punktem w naszym chaosie, bohaterem... - Zniżył głos, zaniepokojony uśmiechem Laenei, aczkolwiek nie śmiała się z niego. - Nie jest mi łatwo to mówić.
Sięgnąwszy przez stół, Laenea chwyciła go za rękę. Jego tętno było równie obce jak ogień. Nie potrafiła powiedzieć mu nic, co by nie zabrzmiało protekcjonalnie lub pouczająco, a nie chciała do niego się odzywać. Podniósł głowę i spojrzał na nią, czytał w jej twarzy.
- Nie sądzę, żebym zgłaszając się do załogi, przypuszczał, że cię jeszcze spotkam. Zgłosiłem się, ponieważ to właśnie chciałem robić, odkąd... Nigdy nie myślałem, że naprawdę mógłbym cię spotkać. Ale zobaczyłem cię i uświadomiłem sobie, że chcę... być kimś dla ciebie. W najlepszym wypadku przyjacielem, mam nadzieję. Towarzyszem ze statku, w najgorszym. Ale... ty zostałaś pilotem, a wszyscy wiedzą, że piloci i załogi trzymają się osobno.
- Piloci są dumni ze swojej samotności - odrzekła Laenea, ponieważ wciąż czuła ból spowodowany odrzuceniem przez Ramonę-Teresę. Potem zreflektowała się, ponieważ gdyby ją całkowicie zaakceptowali, mogłaby nigdy nie spotkać Radu Drakula. - Może jest im to potrzebne.
- Spotkałem niewielu pilotów przed tobą. Jesteś jedynym, który zechciał rozmawiać ze mną, czy nawet spojrzeć na mnie. Wydaje mi się... - Zerknął na jej dłoń na własnej i znów dotknął pobliźnionego policzka, jakby usiłował zetrzeć ślady. - Wydaje mi się, że pokochałem cię w tym dniu, kiedy przybyłaś na Półmrok. - Podniósł się gwałtownie, ale rękę zabrał łagodnym ruchem. - Nie powinienem...
Laenea też wstała.
- Dlaczego?
- Nie mam prawa...
- Do czego?
- Żeby cię o cokolwiek prosić. Żeby oczekiwać... - Zadrżał i urwał w połowie zdania. - Do obciążania ciebie moimi nadziejami.
- A co z moimi nadziejami?
Przez chwilę milczał, nic nie pojmując. Laenea pogłaskała jego szorstki policzek; najpierw zamrugał jak nerwowy źrebak, a potem zmarszczki napięcia na jego czole wygładziły się niemal niepostrzeżenie. Odgarnęła zabłąkany kosmyk ciemnoblond włosów.
- Miałam mniej czasu, żeby o tobie myśleć, niż ty na myślenie o mnie - powiedziała. - Ale sądzę, że jesteś pięknym, godnym podziwu człowiekiem.
Radu uśmiechnął się ze smutkiem.
- Na Półmroku nie jestem uważany za pięknego.
- A zatem Półmrok ma taki sam odsetek głupców jak każdy inny ludzki świat.
- Chcesz... żebym został? - Tak.
Usiadł z powrotem jak człowiek we śnie. Oboje milczeli. Pojawił się Andrew, żeby zabrać miski po zupie i podać drugie danie. Okazał dyplomatyczną obojętność, ale nie mógł nie zauważyć, że Laenea i Radu byli bliscy wyjścia.
- Wszystko w porządku?
- Oczywiście, Andrew. Dziękuję.
Skłonił się z uśmiechem i odszedł, popychając wózek.
- Zaciągnąłeś się na następną podróż?
- Jeszcze nie.
- Mam miesiąc do próbnego lotu. - Pomyślała o miejscach, w które mogłaby go zabrać, widokach, które mogłaby mu pokazać. - Sądziłam, że będę musiała po prostu jakoś to przeczekać... - Zamilkła, ponieważ w drzwiach restauracji stanęła Ramona-Teresa i rozejrzała się po sali. Dostrzegła Laeneę i podeszła w jej kierunku. Laenea czekała ze zmarszczonym czołem, a Radu odwrócił się i zamarł, zmrożony władczą postawą Ramony-Teresy: spokój, władza, zdecydowanie. Laenea zastanawiała się, czy tamta kobieta zmiękła, ale nie spieszyło jej się już tak do opowieści o tajemnicach, wolała odkrywać je osobiście.
Ramona-Teresa zatrzymała się przy ich stoliku, nie zwracając uwagi na Radu, czy też raczej rzucając mu spojrzenie i zapominając o nim w tej samej chwili, po czym odezwała się do Laenei:
- Chcą, żebyś wróciła.
Laenea prawie zapomniała o lekarzach i urzędnikach z administracji, którzy z pewnością nie mogli potraktować jej wyjścia tak lekko jak pozostali piloci.
- Powiedziałaś im, gdzie jestem? - Natychmiast zorientowała się, że zadała niegodne pytanie. - Przepraszam.
- Zawsze starają się nas uczyć, że mają kontrolę. Czasami najłatwiej jest pozwolić im w to wierzyć.
- Dzięki - odrzekła Laenea - ale mam już dość testów i plastikowych rurek. - Poczuła się bardzo swobodna, ponieważ cokolwiek by zrobiła, nie usadzą jej na Ziemi: była na to zbyt cenna. Nikt nie ośmieli się nawet skrytykować jej za nieodpowiedzialność, ponieważ wszyscy wiedzą, że piloci są niemal całkowicie szaleni.
- Nie używaj klucza kredytowego.
- W porządku... - Zrozumiała, jak łatwo ją wyśledzić, i żałowała, że odzwyczaiła się od noszenia gotówki. - Pożycz mi trochę pieniędzy, Ramono.
Teraz Ramona spojrzała krytycznie na Radu.
- Byłoby lepiej, gdybyśmy trzymali się razem.
Radu się spłonił. Było całkowicie oczywiste, że nie mówiła do niego.
- Nie, nie byłoby. - Ton Laenei był chłodny. Ciemnobłękitne światło odbijało się srebrem od siwych pasemek we włosach Ramony, kiedy odwróciła się z powrotem do Laenei i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni. Podała jej zwitek banknotów.
- Wy, młodzi, nigdy nie planujecie. - Laenea nie miała pewności, co Ramona miała na myśli, ale nie zdążyła jej zapytać, gdyż Ramona-Teresa odwróciła się i wyszła.
Laenea wsunęła pieniądze do kieszeni spodni, rozzłoszczona nie dlatego, że musiała o nie poprosić, ale dlatego, że Ramona-Teresa była pewna, że będą jej potrzebne.
- Może ona ma rację - odezwał się powoli Radu. - Piloci i załoga...
Dotknęła ponownie jego dłoni, głaszcząc jej wierzch, przesuwając palce po grzbietach mocnych, wąskich kości biegnących ku nadgarstkowi.
- Nie powinna być taka wyniosła. Nic jej nie obchodzimy.
- Ona była... nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś takiego. Czułem się, jakbym przebywał w obecności kogoś tak całkowicie odmiennego ode mnie... tak dalekiego... że nie moglibyśmy nawet porozmawiać. - Uśmiechnął się krzywo: pod postrzępionym wąsem błysnęły zdrowe, białe zęby, a na policzkach pojawiły się głębokie zmarszczki uśmiechu. - Nawet gdyby ona miała na to ochotę. - Wolną rękę pogładził zielony, aksamitny rękaw bluzki Laenei. Czuła jego tętno, szybkie i nieregularne. Jakby zamknął obwód elektryczny, przez jej rękę przeszedł przyjemny dreszcz.
- Radu, czy kiedykolwiek spotkałeś pilota albo załoganta, nieróżniącego się od wszystkich, których wcześniej znałeś? Ja nie. Wszyscy tak zaczynamy. Podróże nie zmieniły Ramony.
Milczał, nie bardziej przekonany tym zapewnieniem niż ona sama.
- W każdym razie jak dotąd nie ma żadnej różnicy - powiedziała.
Nieszczęśliwy wyraz opuścił twarz Radu, powróciła radość, ale niepewność pozostała.
Szybko skończyli obiad, pełni oczekiwania i niecierpliwości, nie zwracając specjalnie uwagi na doskonałe jedzenie. Chociaż złościło ją, że w ogóle musi się tym przejmować, Laenea rozważała możliwe sposoby zachowania swobody. Żałowała, że Kathell Stafford opuściła wyspę, ponieważ ze wszystkich ludzi tylko ona mogła jej pomóc. Już jej pomogła, jak zwykle, nawet o tym nie myśląc.
Ale sytuacja nie była bardzo poważna: unikanie administracji, jak najdłużej się da, było przedmiotem ambicji i osobistej przyjemności.
- Głupcy... - mruknęła.
- Może jest jakiś szczególny powód, dla którego powinnaś wrócić - odezwał się Radu. Niecierpliwe oczekiwanie nadchodzącego miesiąca nie opuszczało myśli ich obojga. - Jakiś problem... jakieś niebezpieczeństwo.
- Powiedzieliby o tym.
- Czego więc chcą?
- Ramona powiedziała... chcą udowodnić, że mają nad nami kontrolę. - Wypiła ostatnie krople brandy, Radu uczynił to samo. Wstali i przeszli razem do korytarza. - Chcieliby trzymać mnie w skrzyni wyłożonej styropianem jak jakąś cenną maszynę, dopóki nie wsiądę na statek.
Andrew czekał na nich, ale kiedy Laenea sięgnęła po pieniądze Ramony-Teresy, monitor Marka zapłonął jasno.
- Wasz obiad to prezent ode mnie - oznajmił. - Trzeba to uczcić. Laenea zastanawiała się, czy Ramona opowiedziała mu o jej kłopotach. Mógł równie dobrze wiedzieć z własnych źródeł, a może darmowy obiad był przykładem jego znanej hojności.
- Zastanawiam się, w jaki sposób zarabiasz pieniądze, przyjacielu - powiedziała. - Ale dziękuję.
- Zdzieram z turystów - odrzekł mechanicznym głosem tak pozbawionym wyrazu, że nie dało się stwierdzić, czy mówił cynicznie, sardonicznie, czy po prostu żartował.
- Nie wiem, dokąd teraz polecę - zwróciła się do niego Laenea - ale może potrzebujesz czegoś konkretnego?
- Niczego w szczególności - odpowiedział. - Ładne przedmioty... - Na ekranie pojawiły się srebrne błyski.
- Wiem.
Korytarze sprawiały oszałamiające wrażenie po ciemności panującej w restauracji. Laenea tęskniła za łagodnymi wieczorami i światłem księżyca. Wśród zimnych, metalowych ścian szli blisko siebie, ogrzewając się, obejmując ramionami.
- Marc jest kolekcjonerem. Wszyscy przywozimy mu drobiazgi.
- Ładne drobiazgi.
- Tak... Podejrzewam, że stara się otoczyć najpiękniejszymi fragmentami wszystkich światów. Myślę, że stwarza własną rzeczywistość.
- Taką, która nie ma nic wspólnego z naszą.
- Dokładnie.
- To właśnie zrobiliby w szpitalu - powiedział Radu. - Odizolowaliby cię od tego, z czym musisz sobie radzić, a ty nie uważasz tego za konieczne.
- Nie dla mnie. Może dla Marka. Skinął głową.
- A co... teraz?
- Wrócimy do mieszkania Kathell przynajmniej na chwilkę.
- Wyciągnęła rękę i potarła jego kark. Jego włosy łaskotały jej dłoń. - Tym, z czym najtrudniej było mi się pogodzić w trakcie treningu, była zasada zakazująca wszelkiego seksu.
Zmarszczki uśmiechu pojawiły się znowu, ujmując jego usta w nawias równoległy do wąsów, marszcząc skórę wokół oczu.
- Całkowicie rozumiem - powiedział - dlaczego nie masz ochoty wracać.
Wchodząc do swojego pokoju w apartamencie Kathell, Laenea zapaliła lampę. Lustra odbiły światło: jasne nisze wśród czerwonego pluszu i złoceń. Razem z Radu stali na srebrnej powierzchni, ręka w rękę, przez moment wahając się jak dzieci. Potem Laenea odwróciła się ku Radu, a on ku niej. Nie zwracali uwagi na czynności odbitych w lustrach postaci. Laenea ujęła twarz Radu w dłonie, dotykając pobliźnionych policzków, pocałowała go lekko i jeszcze raz - mocniej. Jego wąsy były miękkie i żywe na jej wargach, na języku. Jego dłonie zacisnęły się na łopatkach i przesunęły w dół. Trzymał ją delikatnie. Wsunęła dłoń między ich ciała, pod jego kurtkę, głaszcząc nagą skórę, wyczuwając naprężone mięśnie pleców, krzyża, biodra. Jego oddech stał się szybszy.
Z początku nie czuło się żadnej różnicy - ale też nic nie było takie samo. Zmiana była istotniejsza niż ruchy, pozycje, czułości: tych Laenea doświadczyła we wszelkich odmianach, zadowalając się zaangażowaniem na kilka chwil przyjemności. To zawsze przynosiło satysfakcję i wystarczało: nigdy nie podejrzewała potencjału zmian, jaki może zależeć od partnerów. Opierając się na Radu, z włosami opadającymi na twarze ich obojga, spoglądając w jego uśmiechnięte błękitne oczy, poczuła się na tyle bliska, żeby przejąć jego myśli i poczuć jego duszę. Pieścili się powoli, skupiając się na przebiegających między nimi odczuciach. Sutki Laenei stwardniały, ale zamiast pulsować, świerzbiły. Radu przyciągnął ją do siebie, a jej podniecenie wzrosło nagle, irracjonalnie, chwytając ją i wstrząsając. Złapała powietrze, ale nie była w stanie go z siebie wypuścić. Radu całował jej ramiona, szyję, głaskał brzuch, przesunął dłonią po boku i ujął w dłoń jej pierś.
- Radu...
Jej orgazm był nagły i gwałtowny, jak ucisk fali porywającej wszystko, w chwili gdy jej pojedynczy ruch przygniótł lędźwie Radu do materaca. Odnalazł się we własnym orgazmie, gdy Laenea trzęsła się bezwiednie, napierając na niego, przyciągając go do siebie, niezdolna dostosować się do jego rytmu. Ale żadne z nich nie przejmowało się tym.
Leżeli przytuleni, spoceni, zdyszani.
- Czy to jest częścią zmiany? - Jego głos brzmiał niepewnie.
- Tak podejrzewam. - Jej głos również zdradzał ślady zaskoczenia. - Nic dziwnego, że nic o tym nie mówią.
- Czy to... czy twoja przyjemność jest mniejsza? - Był gotów rozzłościć się w jej imieniu.
- Nie, to nie tak, to... - Chciała powiedzieć, że przyjemność była dziesięć razy większa, ale przypomniał jej się początek ich gry miłosnej, zanim uświadomiła sobie, jak wiele z jej rytmów uległo zmianie. Początek nie miał nic wspólnego z tym, że została pilotem. - Było świetnie. - Nędzny przymiotnik. - Po prostu nie oczekiwałam tego. A ty?
Uśmiechnął się.
- Tak jak powiedziałaś - nie spodziewałem się tego. Zaskakujące. Trochę... przerażające.
- Przerażające.
- Wszystkie nowe doświadczenia są trochę przerażające. Nawet te bardzo przyjemne. A może te najbardziej.
Laenea roześmiała się cicho.
Leżeli wtuleni w swoje ramiona. Włosy Laenei opadały na kącik ust Radu, a jej stopa spoczywała na jego łydce. Cieszyła się ciszą, spokojem, dotykiem tej chwili. Zaraza nie dotknęła jego ciała.
W akwariach ryby przemykały tam i z powrotem w przyćmionym świetle, rzucając na łóżko błękitne cienie. Laenea oddychała głęboko, uważając, żeby oddechy były równomierne. Oddech jest reakcją, nie rytmem, odpowiedzią na poziom dwutlenku węgla w krwi i mózgu; oddech Laenei będzie musiał się zmienić tylko w trakcie samej podróży. Do tej pory wykorzystywała go jako sztuczny rytm służący do koncentracji. Jej serce rozpędziło się od podniecenia i adrenaliny, zaczęła więc je spowalniać, rozluźniać się. Coś jednak zaburzało kontrolę: prędkość i ciśnienie krwi spadły nieco, po czym powoli znów się podniosły. Nie słyszała nic poza tępym dzwonieniem w uchu wewnętrznym. Na jej czole, pod pachami i wzdłuż kręgosłupa zbierał się pot. Jej serce nigdy dotychczas nie odmawiało odpowiedzi na świadomą kontrolę.
Zagniewana i zaskoczona podniosła się, odrzucając włosy z twarzy. Radu uniósł głowę, zaciskając palce na jej ramieniu.
- Co...?
Równie dobrze mógłby mówić pod wodą. Laenea podniosła rękę, żeby go uciszyć.
Głęboki wdech, zatrzymanie, wydech, zatrzymanie. Powtórzyła tę sekwencję, uspokajając się, rozluźniając podlegające woli mięśnie. Jej ręka opadła na łóżko. Położyła się. Powtórzyła sekwencję i jeszcze raz. Jeszcze raz. W szpitalu i później jej kontrola nad niepodlegającymi woli mięśniami była szybka i pewna. Zaczęła się bać i musiała wyobrazić sobie, że strach wyparowuje, ulatnia się. W końcu tętnice zaczęły reagować. Wydłużyły się, rozluźniły, rozciągnęły. Pompa odpowiedziała wreszcie na jej rozkazy, gdy Laenea uchwyciła na powrót i odtworzyła nieokreślony stan samokontroli.
Kiedy była pewna, że ciśnienie krwi nie zmiażdży jej nerek ani nie zgniecie mózgu, otworzyła oczy. Nad nią pochylał się Radu, a zmartwienie tworzyło głębokie zmarszczki na jego czole.
- Czy ty...? - szepnął.
Uniosła ciężką rękę i pogłaskała jego twarz, brwi, włosy.
- Nie wiem, co się stało. Przez chwilę nie mogłam odzyskać kontroli. Ale już w porządku.
Przesunęła jego dłoń po swoim ciele, przyciągając go do siebie. Na powrót rozluźnieni, zasnęli.
Później Laenea musiała zastanowić się nad swoją sytuacją. Powrót do szpitala byłby najłatwiejszy, ale stanowił również najmniej atrakcyjną możliwość. Pozostanie na wolności, dostosowywanie się do zmian bez wtrącania się innych, spotkania z pilotami, pokazywanie Radu tego, co warte zobaczenia - czyli przechytrzanie administracji - było znacznie zabawniejsze. Kathell wyrządziła im wielką przysługę, ponieważ bez jej apartamentu Laenea musiałaby wynająć pokój w hotelu. Znalazłoby się to w dostępnych danych, a uprzejmy wysłannik pojawiłby się i poprosił z szacunkiem, by się z nim udała. Czy powinna zawstydzić Bogu ducha winnego najemnika i zniknąć ze śmiechem? Bardziej prawdopodobne, że wzruszyłaby ramionami i poszła z nim. Walka nigdy nie przynosiła przyjemności ani podniety. Wiedziała, do czego nigdy, nie byłaby zdolna, chociaż nie miała pojęcia, co zrobiłaby teraz. Rozważała to.
- A niech ich.
Z włosami równie mokrymi po wspólnym prysznicu jak jej, Radu usiadł naprzeciwko Laenei. Tapczany, rzecz jasna, były za niskie. Radu i Laenea spoglądali na siebie przez dwie pary kolan osłoniętych kaftanami, których kolory wyraźnie się z sobą gryzły. Radu odchylił się na poduszki, chichocząc.
- Wyglądasz stanowczo zbyt niepoważnie jak na gniew. Pochyliła się ku niemu i połaskotała go w czułe miejsce, które odkryła.
- Ja ci pokażę brak powagi... - Wykręcił się, żeby trzepnąć ją po ręku, ale chybił, śmiejąc się bezradnie. Gdy dała mu spokój, położyła się na nim, na szerokim, miękkim tapczanie. Radu wyprostował się z obronnej pozycji, przyglądając się jej uważnie.
- Pokój - powiedziała, unosząc ręce. Rozluźnił się. Laenea przyłożyła rąbek swojego kaftana do jego. - Czy istnieje coś bardziej niepoważnego od nas w kolorach, których nie przybrałaby żadna halucynacja, i od naszego chichotu?
- Absolutnie nic. - Dotknął jej włosów, jej twarzy. - Co cię tak rozzłościło?
- Administracja, biurokracja. Ich piekielne testy. - Roześmiała się znowu, tym razem gorzko. - Brak powagi... niektóre z tych testów biją w tym wszelkie rekordy.
- Są konieczne? Dla twojego zdrowia?
Opowiedziała mu o środkach usypiających, uspokajających, o śnie, o czasie, który spędziła na posłuszeństwie.
- To nadmiar troski. Gdybym nie była zdrowa, wróciłabym do miasta z moim dawnym sercem. Byłabym... niczym.
- Nie mów tak.
Ona jednak znała ludzi, którzy nie sprawdzili się jako piloci, którym wszczepiono na powrót własne zachowane serca, a żaden z nich nigdy już nie poleciał, ani jako pilot, ani załogant, ani pasażer. Nic.
Wstrząsnęła nim jej gwałtowność.
- Ty przecież jesteś w porządku. Jesteś tym, czym - i kim - pragniesz być.
- Złości mnie niedogodność tej sytuacji - przyznała się. - Pragnęłabym pokazać ci Ziemię. Oni chcieliby, żebym następny miesiąc spędziła, przemieszczając się z jednego pudełka z pustaków do drugiego. I będę musiała to robić, jeśli mnie znajdą. Moja wolność jest ograniczona. - Czuła z całą mocą, że następny miesiąc musi spędzić w rzeczywistym świecie, że nie mogą jej przeszkadzać eksperci, którzy naprawdę nic nie wiedzą, ani kontrolowane środowisko. Nie wiedziała, jak wytłumaczyć to uczucie; pomyślała, że to musi być jedna z tych rzeczy, o których usiłują rozmawiać piloci podczas swoich pełnych wahania, niezharmonizowanych konwersacji zawierających zbyt mało słów. - Twoja jednak nie jest ograniczona.
- Co masz na myśli?
- Czasami wracam na Ziemię i nie opuszczam portu. Jest dla mnie jak dom. Jest w nim wszystko, czego potrzebuję. Mogę bez trudu przebywać tu przez miesiąc i wcale nie oglądać nikogo z administracji, nie przyznawać się, że dostałam wiadomość, na którą nie mam ochoty. - Opuszki jej palców poruszały się po krawędzi świeżej tkanki pokrywającej mostek. W pewnym sensie czuła ulgę, mimo że blizna była symbolem tego, co odcięło ją od dawnych przyjaciół. Potrzebowała teraz nowych przyjaciół, czuła jednak, że nie byłoby w porządku żądać od Radu, żeby swój pierwszy pobyt na Ziemi spędził na sztucznej wyspie. - Ja tu zostanę. Ale ty nie musisz. Na Ziemi jest mnóstwo rzeczy godnych obejrzenia.
Nie odpowiedział. Laenea uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. Był spięty i zaniepokojony.
- Czy poczułabyś się urażona - powiedział - gdybym ci oznajmił, że nie interesują mnie zabytki?
- Naprawdę tego pragniesz? Zostać ze mną?
- Tak. Bardzo.
Laenea poprowadziła Radu przez obszerny apartament ku basenowi o ścianach i dnie wykładanych kamieniami tworzącymi skomplikowaną mozaikę, która jaśniała w przyćmionym świetle. Miejsce kojarzyło się bardziej z grotą niż z wyczynami sportowymi czy głośnymi zabawami dziecięcymi.
Radu westchnął, a Laenea pytająco trąciła ręką jego ramię.
- Ktoś poświęcił temu miejscu sporo czasu i troski.
- To prawda. - Laenea nigdy nie myślała o tym jako czyimś dziele, osobistym i mozolnym, aczkolwiek niewątpliwie takie było. Niemniej struktura ekonomiczna jej świata opierała się na usługach, a nie produkcji, ona zaś zawsze przyjmowała efekty za coś oczywistego.
Zdjęli kaftany i zeszli po stopniach do wody w temperaturze ciała. Była przyjemna i koiła nieustający ból żeber Laenei.
- Zamierzam się przez chwilę pomoczyć. - Położyła się na plecach i unosiła się na wodzie z rozwianymi włosami, a pojedyncze kosmyki niekiedy podpływały i muskały jej ramię lub kręgosłup. Głos Radu niósł się po wodzie, niezrozumiały, ale spojrzała ku niemu i zobaczyła, że macha ręką ku tonącemu w mroku drugiemu brzegowi basenu. Zanurzył się i popłynął zamaszystymi ruchami, które zlały się z ogólnym hałasem. Wszystkie dźwięki zamarły, uzyskując tę samą cechę oddalenia, niczym zwalniający magnetofon. Coś było dziwne, nie w porządku... Laenea ponownie poczuła spięcie. Skupiła uwagę na cieple i kojącym dotyku wody, na wygnaniu napięcia z ciała przez ramiona, rozłożone ręce, rozcapierzone koniuszki palców. Ale gdy znów się skoncentrowała, coś nadal było nie w porządku. Poszła za niepokojem, powoli i z rozwagą, wracając do wspomnień tak odległych, że przestała być pilotem (to wydawało się tak dawno), i uświadomiła sobie, że chociaż przyzwyczaiła się do milczenia swego nowego serca, do braku tętna, nasłuchiwała nieświadomie echa bicia serca, podwójnego lub potrójnego oddźwięku na szyi i nadgarstkach, w tętnicy udowej - wszystkich związanych z tym samym biciem serca, słyszanych w minimalnie oddalonych od siebie chwilach ciszy.
Pomyślała, że może jej tego troszeczkę brakować przez jakiś czas.
Radu opłynął cały basen, przepłynął pod nią, a delikatne zawirowanie pogłaskało ją po plecach. Poczuła, że jej nogi opadają na dno basenu i stanęła, gdy Radu wytrysnął z wody amatorskim delfinem, z mokrymi włosami przyklejonymi do roześmianej twarzy. Brodzili ku sobie w wodzie sięgającej klatki piersiowej, żeby się przytulić. Radu pocałował ją w szyję, w sam kącik twarzy, a ona odrzuciła głowę do tyłu jak kot, wyciągający się, żeby przedłużyć przyjemność, i przesuwała dłońmi po jego ciele.
- Mamy szczęście, że przyszliśmy tak wcześnie - powiedział cicho - sami, zanim pojawią się inni.
- Nie sądzę, żeby ktoś poza nami mieszkał teraz u Kathell - odrzekła. - Mamy basen dla siebie przez cały czas.
- To jest... to należy do niej?
- Cały apartament do niej należy.
Nie odpowiedział, zażenowany swoim błędem.
- Nie przejmuj się. Wszyscy tak się mylą. Ale, rzecz jasna, nie na Ziemi.
Laenea odwiedziła wystarczająco dużo nowych światów, żeby rozumieć, jak źle mógł się czuć Radu wśród prywatnej własności i osobistych usług dostępnych na Ziemi. Tym, co zrobiło na nim wrażenie, był nadmiar czasu, jako że czas był cennym towarem w rzeczywistości, do której przywykł. Na Półmroku każdy wykonywał dwa lub trzy potrzebne zawody, ale nikomu nie przyszłoby do głowy tworzenie skomplikowanych mozaik. Na Ziemi wszystko było inne.
Brodzili w płytkiej części basenu, odpoczywali na stopniach, pryskali na siebie wzajemnie wodą. Laenea znów pragnęła Radu. Po raz pierwszy od czasu operacji zupełnie nie czuła bólu. To zdawało się przełamywać pewną niechęć, jaką odczuwała, ambiwalencję wobec własnych nowych reakcji. Gwałtowna zmiana w odczuciach seksualnych niepokoiła ją bardziej, niż była skłonna przyznać.
Zastanawiała się, czy Radu też to tak odczuł; stwierdziła, że boi się, że mogło tak być.
Podeszła przez płytką wodę ku niemu i pocałowała go. Kiedy objął ją ramieniem, położyła mu dłoń na brzuchu i przesunęła ku genitaliom, w jakiś sposób mniej lękając się fizycznych znaków niechęci niż słownych. Ale on odpowiedział, twardniejąc, rysując kółka na jej piersiach opuszkami palców, pieszcząc jej usta językiem. Laenea głaskała go od kolan po ramiona. Jego ciało miało tysiąc zapachów, wyciszonych i rozcieńczonych przez ciepłą wodę i parę. Przyciągnęła go bliżej przez mozaikowy stopień, chwyciła nogami. Przytulili się do siebie. Radu wszedł w nią delikatnie. Tym razem Laenea spodziewała się długiego, powolnego wzrostu podniecenia.
- Jak się czujesz? - wyszeptał.
- Jak... ja... jak... - Jej słowa przeszły nagle w jęk. Wyobraźnia nic nie wyolbrzymiła: orgazm znowu przyszedł natychmiast jedną potężną falą. Palce Radu wbiły się w jej ramię, a mimo że Laenea wiedziała, że jej krótkie paznokcie ranią jego plecy, nie potrafiła rozluźnić napiętych jak drut mięśni rąk. Radu musiał się spodziewać mocy i intensywności jej orgazmu, ale ciało uczy się wolniej niż umysł. Jego orgazm przyszedł niemal natychmiast po jej, w pojedynczym rytmie, który trwał, spowalniał, aż wreszcie ustał. Przytulona do niego i drżąca, Laenea wypuściła powietrze jednym długim dreszczem. Czuła, jak mięśnie brzucha Radu drżały. Woda wokół nich, cieplejsza od ich ciał, sprawiała teraz wrażenie chłodnej.
Laenea wolałaby rozciągnąć stosunek bardziej w czasie, podejrzewała, że Radu również. Mimo to czuła radość. Myśli o Radu jawiły się jasnością w jej głowie, ale nie potrafiła ubrać ich w słowa. Zamiast mówić, położyła dłoń na jego twarzy, opuszki na skroniach, zagłębienie dłoni na głęboko pobliźnionych policzkach. Nie cofnął się już przed dotykiem, ale przykrył jej dłoń swoją.
Była w nim jakaś równowaga, odpowiedzialność i spokój, z którymi Laenea nigdy dotychczas się nie spotkała. Jego uwielbienie dla niej było zupełnie odmienne od tego, do czego przywykła: od powierzchniaków pożądających jej statusu i zastępczej podniety. Radu widział ją tak bezradną, zwyczajną i niepoważną, jak tylko może być istota ludzka, i został z nią, nie zmieniło to jego uczuć. Laenea jeszcze go nie rozumiała.
Wytarli się wzajemnie do sucha. Biodro Radu nosiło ślady podrapań od schodków, a na plecach miał podłużne szramy.
- Nie sądziłam, że jestem do tego zdolna - odezwała się Laenea. Przyjrzała się swoim rękom o paznokciach krótszych od opuszków palców, obciętych tuż nad miejscem, w którym zrastały się ze skórą. - Przepraszam.
Radu sięgnął, żeby wytrzeć jej plecy.
- Zrobiłem ci to samo.
- Naprawdę? - Spojrzała przez ramię. Pod tym kątem nie było nic widać, ale czuła pieczenie. - A zatem rachunki wyrównane. - Uśmiechnęła się. - Nigdy jeszcze nie utoczyłam nikomu krwi.
- Ja też nie.
Włożyli czyste ubrania z szaf Kathell i wyszli na spacer po wielopoziomowym mieście. Było, jak zauważył Radu, bardzo, bardzo wcześnie. Wyżej, nad morzem, wstawał zapewne świt. Poniżej po pasażach poruszali się wyłącznie czyściciele ulic i wozy dostawcze. Laenea była bardziej przyzwyczajona do pracującego przez dwadzieścia cztery godziny na dobę miasta w drugim stabilizatorze.
Zgłodniała na tyle, że zaproponowała przejażdżkę kolejką do Nr 2, gdzie wszystko będzie otwarte, kiedy naprzeciwko siebie ujrzeli kelnerów ustawiających stoliki w kawiarnianym ogródku.
- Siódma - powiedział Radu. - To chyba wcześnie na otwieranie tu interesu.
- Skąd wiesz, która godzina? Wzruszył ramionami.
- Nie wiem skąd, ale zawsze wiem.
- Na Półmroku dzień nie jest przecież standardowy.
- Musiałem się przyzwyczaić, ale teraz wyczuwam oba czasy.
Kelner skłonił się i poprowadził ich do stolika. Zjedli śniadanie, opowiadając o swoich rodzinnych światach i tych, które odwiedzili. Radu był na trzech planetach przed przylotem na Ziemię. Laenea znała dwie z nich sprzed kilku lat. Były to kolonialne światy; urosły i zmieniły się od czasu jej wizyty.
Laenea i Radu porównywali doświadczenia z pracy w załodze, ją wciąż fascynowało to, że on miał sny.
Przyłapała się na tym, że dotyka jego dłoni, jakby dla podkreślenia prostej, zwykłej przyjemności płynącej z kontaktu. On robił to samo, ale oboje byli praworęczni, a na środku stołu stał wazon z kwiatami. Wreszcie Laenea przestawiła kwiaty i oboje wysunęli lewe ręce na stół.
- Gdzie chciałbyś teraz polecieć?
- Nie wiem. Nie zastanawiałem się. Muszę polecieć tam, gdzie każą, gdzie będzie trzeba.
- Ja tylko... - Umilkła. Radu rzucił jej pytające spojrzenie, a ona potrząsnęła głową. - To śmieszne, żeby rozmawiać o jutrze albo przyszłym tygodniu, albo przyszłym miesiącu... a zarazem takie właściwe.
- Ja też... tak się czuję.
Siedzieli w milczeniu, pijąc kawę. Palce Radu zacisnęły się na jej dłoni.
- Co zrobimy? - Przez chwilę wyglądał na młodego i zagubionego. - Nie zapracowałem sobie jeszcze na wyznaczanie własnych rozkładów jazdy.
- Ale ja tak - odpowiedziała. - Z wyjątkiem akcji ratunkowych. To nam pomoże.
Nie wyglądał na bardziej zadowolonego od niej.
- Mamy miesiąc - dodała. - Miesiąc, żeby się nie martwić.
Laenea ziewała, gdy wchodzili do apartamentu Kathell.
- Nie wiem, dlaczego jestem taka śpiąca. - Znowu ziewnęła, usiłując to stłumić, ale nie udało się jej. - Spałam całą dobę, a teraz znowu chce mi się spać... po czym? Pół dnia? - Zrzuciła buty.
- Osiem i pół godziny - powiedział Radu. - Poniekąd bardzo pracowitych.
Uśmiechnęła się.
- To prawda. - Ziewnęła trzeci raz, aż zabolała ją szczęka. - Muszę się zdrzemnąć.
Radu szedł za nią korytarzem i po schodach do jej pokoju. Łóżko było równiutko zasłane. Ubrania, w których tu przyszli, uprane i wyprasowane. Wisiały w szafie wraz z płaszczem, który nie cuchnął już stęchlizną. Laenea przesunęła palcami po aksamicie. Radu się rozejrzał.
- Kto to wszystko zrobił?
- Co? Ach, pokój. Ludzie wynajęci przez Kathell. Robią to dla wszystkich, którzy tu mieszkają.
- Chowają się? Laenea roześmiała się.
- Nie... przyjdą, jeśli ich zawołamy. Potrzebujesz czegoś?
- Nie - odpowiedział ostro. - Nie - powtórzył łagodniej. - Nic. Wciąż ziewając, Laenea się rozebrała.
- A ty co będziesz robił? Nie chce ci się spać? Wpatrywał się w lustro, drgnął, gdy się odezwała, i popatrzył nie na nią, ale na jej odbicie.
- Zazwyczaj nie mogę zasnąć w dzień. Ale jestem dość zmęczony. Jego odbicie odwróciło się plecami, a on z uśmiechem zwrócił się ku niej.
Byli oboje zbyt senni, żeby kochać się po raz trzeci. Ilość energii, jaką zużyła, zdumiewała Laeneę; sądziła, że może potrzebuje jeszcze czasu, żeby nabrać sił po szpitalu. Razem z Radu zwinęli się w ciemności na szkarłatnej pościeli.
- Czuję się teraz bardzo zdeprawowany.
- Zdeprawowany? Czym?
- Spać o dziewiątej rano? To nie do pomyślenia na Półmroku. - Potrząsnął głową, muskając wąsami jej ramię. Laenea przyciągnęła bliżej jego ramię, ujmując w dłonie jego rękę.
- Będę musiała przypomnieć sobie jakieś inne deprawujące ziemskie zwyczaje, żeby cię nimi kusić - powiedziała z sennym uśmiechem, ale żadnego nie wymyśliła.
Później (ale nie miała pojęcia, ile później) coś wyrwało ją ze snu. Sypiała zazwyczaj głęboko, toteż nie umiała wyobrazić sobie, jaki dźwięk albo ruch mógłby ją obudzić, gdy czuła się wciąż tak zmęczona. Leżąc bardzo spokojnie, nasłuchiwała, wyostrzając wszystkie zmysły na bodźce. Światła w akwariach zgasły, a pokój był ciemny, jeśli nie liczyć pomarańczowej poświaty zwojów grzejnika. Podświetlone na bursztynowo pęcherzyki powietrza z dmuchawy unosiły się w wodzie jak maleńkie półksiężyce.
Czuła dudniące w niej bicie serca.
Śpiąc, Radu wciąż obejmował ją ramieniem. Dłonią o lekko zgiętych palcach dotykał jej lewej piersi. Pogłaskała wierzch jego dłoni, ale delikatnie odsunęła się od niego, od dźwięku pulsu, ponieważ stanowił ogniwo łańcucha, który od dawna z trudem usiłowała rozerwać.
Za drugim razem ze snu wyrwał ją strach, zmieszanie, poczucie oderwania od miejsca. Przez chwilę myślała, że ucieka przed koszmarem. Głowa bardzo ją bolała od dzwonienia w uszach, ale wśród szczęku i brzęku usłyszała, że Radu z trudem chwyta oddech, walcząc, jakby próbował wyzwolić się z więzów. Laenea schyliła się nad nim, zapominając o własnym pędzącym sercu. Jej palce ślizgały się na jego pocie. Odepchnął ją gwałtownym ruchem. Każdy oddech brzmiał jak agonia. Laenea chwyciła go za rękę, gdy znów się obrócił, ujęła za nadgarstek, trzymała trzepoczącą dłoń, unieruchamiając go częściowo, usiadła mu okrakiem na biodrach i przytrzymała go.
- Radu!
Nie odpowiedział. Laenea zawołała go ponownie po imieniu. Czuła jego tętno w obu nadgarstkach, czuła jego bijące serce, zbyt szybko, zbyt mocno, nieregularnie i gwałtownie.
- Radu!
Krzyknął. Przenikliwym, pozbawionym słów krzykiem.
Wyszeptała jego imię, nie mając już nadziei na odpowiedź, czując bezradność i beznadzieję. Pod jej dotykiem wstrząsnął nim dreszcz.
Otworzył oczy.
- Co...?
Laenea nie ruszyła się z miejsca, gdzie pochylała się nad nim. Spróbował podnieść rękę, a ona uświadomiła sobie, że wciąż przyciska mu ramiona do łóżka. Puściła go i przykucnęła tuż obok. Jej też brakowało tchu, a napięcie sięgnęło niebezpiecznego pułapu.
Ktoś zapukał lekko do drzwi sypialni.
- Proszę!
Służąca weszła niepewnie.
- Pilocie? Myślałam... Proszę mi wybaczyć. - Skłoniła się i zaczęła się cofać.
- Zaczekaj... zrobiłaś dobrze. Zawołaj natychmiast lekarza. Radu uniósł się na łokciach.
- Nie, nie trzeba, wszystko jest w porządku.
Młoda pokojówka spojrzała na Laeneę, potem na Radu, a następnie znowu na pilota.
- Jesteś pewny? - spytała Laenea.
- Tak. - Usiadł. Pot spływał ciężkimi kroplami po jego skroniach aż do skraju podbródka. Laenea zadrżała od chłodu własnego potu.
- A zatem nie ma problemu - powiedziała. - Ale dziękuję. Pokojówka wyszła.
- Bogowie, myślałam, że masz atak serca. - Jej własne serce zaczęło spowalniać tempo rytmicznej rotacji. Czuła, że krew płynie raz wolniej, raz szybciej w jej skroniach, szyi. Zacisnęła powoli pięści i poczuła paznokcie wbijające się w skórę dłoni.
Radu potrząsnął głową.
- To był koszmarny sen. - Poważny wyraz twarzy zmienił się nagle w roztrzęsiony grymas. - Nie choroba. Jak powiedziałaś... nigdy nie dostalibyśmy tej pracy, gdybyśmy nie byli zdrowi. - Położył się z rękami pod głową i zamknął oczy. - Wspinałem się, nie pamiętam, na urwisko czy na drzewo. Zapadło się czy złamało, a ja spadłem... z wysoka. Wiedziałem, że to sen, i myślałem, że obudzę się, zanim uderzę w ziemię, ale wpadłem do rzeki. - Słyszała jego słowa i zapamiętywała je, ale wiedziała, że później będzie musiała zastanowić się nad ich znaczeniem. Pozostała na kolanach i powoli rozluźniła pięści. Krew pędziła w jej żyłach jak sinusoidalna fala, wysoka, niska i znów wysoka.
- Był tam rwący prąd, który mnie porwał i wciągnął pod wodę. Nie widziałem żadnego brzegu... nawet tego, z którego spadłem. Pnie drzew i śmieci przepływały koło mnie, ale ilekroć usiłowałem się czegoś uchwycić, omal nie zostawałem zgnieciony. Byłem coraz bardziej i bardziej zmęczony, a woda wciągała mnie... potrzebowałem powietrza, ale nie mogłem oddychać... Znasz to uczucie, kiedy ciało usiłuje oddychać, a ty nie jesteś w stanie wciągnąć powietrza?
Nie odpowiedziała, ale jej płuca płonęły, mięśnie napinały się konwulsyjnie, usiłując otworzyć drogę powietrzu.
- Laeneo... - Poczuła, że chwycił ją za ramiona; chciała przyciągnąć go bliżej, później odepchnąć go od siebie. Wciągnęła głęboko powietrze.
- Co...?
- Chwileczkę... - Zdołała wreszcie zmniejszyć prędkość wewnętrznej pompy. Dygotała. Radu otulił ją kocem. Kontrola powoli wracała, wolniej niż poprzednimi razy, kiedy ją traciła. Zawinęła się szczelniej w koc, szukając bardziej pewności niż ciepła. Nie może się tak potykać; dotychczas jej biokontrola była tak bliska doskonałości, jak tylko może być coś związanego z systemem biologicznym. Niemniej teraz czuła zawroty głowy i napięcie wynikające z hiperwentylacji, z niepotrzebnego pędu krwi w głowie. Zastanawiała się, ile komórek nerwowych uległo zniszczeniu. Patrzyli na siebie w milczeniu.
- Laeneo... - Wciąż wymawiał jej imię tak, jakby nie był pewny, czy ma prawo się nim posługiwać. - Co się z nami dzieje?
- Podniecenie - odrzekła i urwała. - Zwykłe koszmary senne... - Nigdy dotychczas nie próbowała się oszukiwać i uświadomiła sobie, że nie jest w stanie teraz zacząć.
- To nie był zwykły koszmar senny. Zawsze wiesz, że wszystko będzie w porządku, niezależnie od tego, jak bardzo się boisz. A tym razem... dopóki nie usłyszałem, jak mnie wołasz, i nie poczułem, jak wyciągasz mnie na powierzchnię, byłem pewny, że umrę.
Napięcie wzrastało, lękał się wyciągnąć do niej rękę, podobnie jak ona do niego. Odrzuciła koc i chwyciła jego dłoń. Zaskoczyło go to, ale odwzajemnił uścisk. Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy.
- Możliwe... - zaczęła Laenea, szukając sposobu na powiedzenie tego tak, żeby zabrzmiało delikatnie dla nich obojga. - Możliwe... że istnieje powód, prawdziwy powód, dla którego piloci i załoganci nie łączą się w pary.
Wyraz twarzy Radu powiedział jej, że jemu też przyszło do głowy takie wytłumaczenie, i miała tylko nadzieję, że nie był w stanie wymyślić innego.
- To może być przejściowe... może tylko potrzebujemy aklimatyzacji.
- Naprawdę tak myślisz?
Potarła jego knykcie opuszkiem kciuka. Czuła w palcach tętno jego krwi.
- Nie - odpowiedziała niemal szeptem. Jej system i zwykły ludzki nigdy już się nie zazębią. Zmiany, jakie się w niej dokonały, były zbyt istotne na poziomie psychologicznym i podprogowym, podczas gdy zwykłe rytmy biologiczne były tak zniewalające, że zakłócały jej nową integralność biologiczną i w końcu by ją zniszczyły. - Nie. Cholera, wcale tak nie sądzę.
Wyczerpanie nie pozwalało im spać. Wstali w przygnębionym milczeniu i ubrali się, krążyli wokół siebie jak zagłówki podczas silnego wiatru. Laenea miała ochotę dotknąć Radu, przytulić go, przesunąć dłonią po jego ramieniu, pocałować go i dać się połaskotać wąsom. Pozbawiona tego wszystkiego, bardziej z winy niechęci niż strachu, nie chcąc ryzykować własnej równowagi ani narażać Radu na kolejne koszmary, zrozumiała po raz pierwszy znaczenie zwykłego, przypadkowego dotknięcia, nastawionego jedynie na chwilowy kontakt, chwilowe wsparcie.
- Jesteś głodny?
- Tak... tak sądzę.
Ale przy śniadaniu (Radu twierdził, że jest wieczór) również panowało milczenie. Laenea nie umiała gadać o głupstwach; jeśli w ogóle istniały banalne tematy pasujące do takiej sytuacji, nie potrafiła sobie wyobrazić, czego mogły dotyczyć. Radu dziobał widelcem jedzenie i nie patrzył w jej stronę; jego spojrzenie krążyło między ścianą odgradzającą ich od morza, stołem i detalami zdobień mebli.
Laenea jadła owoce palcami. Wszystkie wcześniejsze zmartwienia: jak ułożyć sobie wspólny rozkład lotów, jak złagodzić niezadowolenie znajomych, zdawały się banalne i niepoważne. Istniało tylko jedno drastyczne wyjście, ale czuła, że nie może sama tego zasugerować. Radu musiał o tym myśleć; to, że nic nie mówił, mogło oznaczać, że zgłoszenie się na pilota jest dla niego równie niemożliwe jak dla niej powrót do normalności. Zostanie pilotem było decyzją na całe życie, a nie pracą, jaką się przyjmuje dla kilku lat podróży i przygód. Sądząc po tym, jak Radu opowiadał o swoim rodzinnym świecie, Laenea przypuszczała, że pragnął wrócić do prawdziwego domu, a nie hotelu.
Radu wstał. Krzesło zazgrzytało na podłodze i przewróciło się. Laenea podniosła wzrok, zdumiona. Radu zaczerwienił się, podniósł krzesło i z powrotem postawił.
- Nie potrafię tu myśleć - powiedział. - Tu nie ma żadnych zmian. - Spojrzał na morska ścianę, wieczny błękit zmieniający się w czerń. - Idę na pokład. Potrzebuję znaleźć się na powietrzu. - Zwrócił się do niej. - Czy zechcesz...?
- Sądzę... - Wiatr, słona piana na twarzy: kuszące. - Sądzę, że lepiej będzie, jeśli przez chwilę pobędziemy sami.
- Tak - odrzekł. - Uważam... - W jego głosie zabrzmiało rozczarowanie. - Masz rację.
Kroki zabrzmiały głucho na dywanie.
- Radu...
Odwrócił się, bez słowa, jakby znów wzniósł wokół siebie bariery, tak jednak kruche, że jedno słowo zdołałoby je zburzyć.
- Nic takiego... ja tylko... no, weź mój płaszcz, jeśli chcesz, na górze jest zimno o tej porze.
Skinął głową, wciąż bez słowa, i odszedł.
Laenea pływała tak, żeby się zmęczyć, mimo że zaczęły boleć ją żebra. Czuła się schwytana w pułapkę i zła, pozbawiona możliwości ucieczki. Wiedziała, że nikt nie zasłużył sobie na jej złość. Na pewno nie Radu ani inni piloci, którzy ją ostrzegali. Ani też urzędnicy z administracji, którzy na własny, niewłaściwy sposób usiłowali ją chronić w tym okresie przejściowym. Mogła skierować złość wyłącznie na siebie, na własny silny i uparty charakter. Ale to również było bezcelowe. Przez całe życie była autorką swoich błędów i sukcesów, w obu wypadkach zazwyczaj usiłując robić to, czego zdaniem innych nie była w stanie zrobić.
Wyszła z basenu, mimo że w najmniejszym stopniu nie udało jej się zmęczyć. Ciepło wody złagodziło wszystkie bóle, a energia wracała, dodając jej niepokoju i zgryźliwości. Ubrała się i opuściła apartament, żeby zrelaksować się spacerem, aż będzie mogła spokojnie rozważyć cały problem. Nie potrafiła jednak dostrzec nawet cienia rozwiązania, a w każdym razie zadowalającego rozwiązania.
Kilka godzin później, kiedy powierzchniowe miasto zamarło na noc, Laenea wróciła do apartamentu Kathell. Wewnątrz było również ciemno i cicho. Nie potrafiła nawet zastanawiać się, gdzie jest Radu; niewiele pamiętała z tego, co sama robiła tego popołudnia. Pamiętała, że była ogólnie uprzejma dla ludzi, którzy ją zatrzymywali, pozdrawiali, zapraszali na przyjęcia, prosili o autograf. Pamiętała, że była mniej uprzejma dla kogoś, kto spytał ją, jak się czują Aztekowie. Ale nie pamiętała, co było wcześniej, a co później, kiedy to się naprawdę wydarzyło, i co naprawdę mówiła. Nie zbliżyła się ani trochę do odpowiedzi. Zacisnęła ręce w kieszeniach i weszła do salonu, żeby po prostu usiąść, popatrzeć na ocean i spróbować pomyśleć. Była w połowie drogi do szklanej ściany, gdy dostrzegła sylwetkę Radu na tle okna. Wyglądał mrocznie i poważnie w jej pelerynie, z błękitnym światłem migoczącym widmowo na włosach.
- Radu...
Nie odwrócił się. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, zauważyła, że jego oddech zaparowuje szybę.
- Zgłosiłem się na kurs dla pilotów - powiedział cicho, całkowicie beznamiętnym tonem.
Laenea poczuła krótki błysk radości, potem niepewność, wreszcie strach o niego. Była uszczęśliwiona, gdy administracja przyjęła ją na kurs. Radu nawet się nie uśmiechał. Błędna decyzja będzie dla niego, dużo bardziej bolesna, niż mogłoby dla nich obojga być rozstanie.
- A co z Półmrokiem?
- To bez znaczenia - odrzekł łamiącym się lekko głosem. - Oni mnie... - Musiał wyrzucać ze siebie dławiące słowa. - Oni mnie odrzucili.
Laenea podeszła do niego, objęła go ramieniem, obróciła ku sobie. Delikatne zmarszczki wokół jego niebieskich oczu pogłębiły się, wyrzeźbione rozpaczą i porażką. Dotknęła jego policzka. Przytulił ją i oparł głowę na jej ramieniu.
- Powiedzieli... że jestem uwięziony w naszych własnych czterech wymiarach, że jestem zbyt uzależniony... od nocy, dnia, czasu... moje rytmy dobowe są zbyt silne. Powiedzieli, że... - Jego tłumione słowa stawały się coraz bardziej niepewne, jakby balansowały na cienkiej linie. Laenea gładziła go po włosach, po karku. To było jedyne, co jej pozostało. Nie istniało nic, co mogłaby powiedzieć. - Gdybym przeżył operację... umarłbym podczas podróży.
Laenea poczuła zawrót głowy, a po twarzy pociekły jej ciepłe łzy. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy płakała po raz ostatni. Ciałem Radu wstrząsnęło konwulsyjne łkanie, a jego chłodne łzy spadały na jej ramiona i przesiąkały przez bluzkę.
- Kocham cię - szepnął Radu. - Kocham cię, Laeneo.
- Radu, kochany, ja też cię kocham. - Nie potrafi, nie zdoła, wypowiedzieć swoich myśli: To nam nie wystarczy. Nawet to nam nie wystarczy.
Poprowadziła go ku szerokiej, niskiej sofie z widokiem na ocean, przyciągnęła go do siebie. Żadne z nich nie zwracało naprawdę uwagi na to, co robią, na zbyt niskie poduszki, na nic poza nimi samymi. Laenea przytuliła się mocno do Radu. Powiedział coś, czego nie dosłyszała.
- Co?
Odsunął się i spojrzał na nią, przebiegając szybko spojrzeniem po jej twarzy.
- Jak możesz mnie kochać? Mogliśmy być razem tylko w jeden sposób, ale ja zawiodłem... - Nie dopowiedział do końca ostatniego słowa, jakby nie chciał i niemal nie mógł go wypowiedzieć.
Laenea przesunęła dłońmi po jego ramionach i chwyciła go za ręce.
- Tu nie da się zawieść, Radu. To słowo nic nie znaczy. Możesz znieść to, co ci robią, albo nie. Ale nie ma w tym żadnej ujmy na honorze.
Potrząsnął głową i odwrócił wzrok. Nigdy w życiu, pomyślała Laenea, nie zawiódł w niczym istotnym, w niczym rzeczywistym, czego naprawdę pragnął. Jest taki młody... za młody, żeby wiedzieć, że nie należy się obwiniać za coś, co jest poza naszą kontrolą. Przyciągnęła go znów i pocałowała w czoło i w policzek. Usta piekły ją od soli.
- Nie możemy... - Odsunął się, ale przytrzymała go.
- Zaryzykuję, jeśli ty zechcesz.
Wsunęła dłoń za kołnierzyk jego koszuli, rozcierając napięte mięśnie na karku, kładąc kciuk na pulsującej tętnicy szyjnej, czując jak bije puls. Wymówił jej imię tak cicho, że ledwie stało się dźwiękiem.
Wiedząc, czego się spodziewać i czego się obawiać, kochali się trzeci, ostatni, rozpaczliwy raz, doprowadzając się do wyczerpania na krawędzi zimnego, błękitnego morza.
Radu prawie zasnął, gdy Laenea pocałowała go i wyszła, zmuszając się do udawania spokoju. W swojej szkarłatno-złotej sypialni położyła się na łóżku i odepchnąwszy od siebie wszelkie zmartwienia, walczyła z wirującym sercem, zwalniając oddech. Nie zamierzała ponownie przestraszyć Radu, zwłaszcza że nie mógł jej pomóc. Ta walka wymagała spokoju i koncentracji. Ta niewielka resztka, jaka jej pozostała, uciekła, zanim zdołała ją schwytać i zatrzymać. Spokój i koncentracja odpłynęły kanałami bólu, płytkiego i szybkiego w głowie, głębokiego i powolnego w krzyżu, nad nerkami, rozpościerającego się na całe płuca. Bliska paniki przycisnęła nadgarstki do oczu, aż zalała ją czerwień. Wyzwalała adrenalinę, dopóki podniecenie nie wyniosło jej ponad i poza ból.
Zmusiła się natychmiast do sztucznego, kruchego spokoju, który rozbłysnął w niej niczym rój iskier.
Serce zwolniło, przyspieszyło, zwolniło, przyspieszyło (tym razem słabiej), zwolniło, zwolniło, zwolniło.
Bojąc się zasnąć, niezdolna do czuwania, pozwoliła rękom opaść i odpłynęła ze świata.
Rano wstała niepewnie z łóżka, czując ból taki, jak po walce z silniejszym przeciwnikiem. W łazience spryskała twarz zimną wodą, ale nie pomogło. Mocz miała zabarwiony, ale nie gęsty od krwi, więc zlekceważyła to.
Radu nie było. Powiedział pokojówce, że nie może spać, ale nie zostawił żadnych wiadomości dla Laenei. Nie zapomniał też niczego, jakby zacierając ślady, mógł wymazać ból i stratę ich rozstania. Laenea wiedziała, że nic nie zdoła tego wymazać. Chciała z nim rozmawiać, dotknąć go - jeszcze raz - i spróbować wytłumaczyć mu, zmusić go do zrozumienia, że nie może przyczepić sobie etykietki z napisem „porażka”. Nie może wymagać od siebie czegoś, co go złamie, co złamie jego serce.
Zadzwoniła do świetlicy dla załogantów, ale nie odpowiedział na wezwanie. Nie zostawił żadnych wiadomości. Dyżurny sprawdził w wykazie i powiedział Laenei, że Radu Drakul jest w załodze A-28493, przygotowanej już do podróży.
Automatyczny statek na nieciekawym kursie, pierwszy przydział, jaki się trafił: nic nie byłoby w stanie powiedzieć Laenei wyraźniej, że nie chciał się z nią już widzieć, dotykać jej czy rozmawiać.
Nie mogła dłużej zostać w apartamencie Kathell. Włożyła ubranie, w którym tu przyszła, pozostawiając kamizelkę wyzywająco rozpiętą poniżej mostka, nie przejmując się, czy zostanie rozpoznana albo odesłana do szpitala.
Na szczycie szybu windy wiatr rozwiewał jej włosy i chwytał pelerynę. Laenea otuliła się szczelnie czarnym aksamitem i czekała. Gdy nadjechał wagonik, wsiadła, żeby wrócić do własnego miasta, własnych ludzi, pilotów, żeby mieszkać z nimi i nigdy nie wydać ich sekretów.
przełożyli: Agnieszka Fulińska i Jakub T. Janicki