144 145

. Ale mnie to nie martwiło. Wiedziałam, że potrafię sobie poradzić z każdym nałogiem Robbie'ego. Zawsze mi mówiono, że jestem dojrzała jak na swój wiek, w co chętnie wierzyłam.

W Robbie'em było coś bardzo słodkiego, co natychmiast mnie przyciągało. Przypominał cocker spaniela, sama miękkość i wdzięk, i ogromne piwne oczy. Napomknęłam jego najlepszemu przyjacielowi, że Robbie mi się podoba, i zaczęliśmy się umawiać. Praktycznie zaaranżowałam wszystko sama. Czułam, że muszę, bo Robbie jest taki nieśmiały. Od tamtej pory byliśmy razem. Czasami nie przychodził na randkę, następnego dnia pojawiał się bardzo zmartwiony, gorąco przepraszał, że przeholował z piciem i zapomniał. Napominałam go, zmywałam mu głowę i w końcu wybaczałam. Wydawał się wręcz wdzięczny, że ma kogoś takiego jak ja, kto go przywołuje do porządku. Byłam dla niego tyleż dziewczyną, ile matką. Podszywałam mu spodnie, przypominałam o urodzinach jego najbliższych, doradzałam w sprawach szkoły i kariery zawodowej. Robbie miał sympatycznych rodziców, ale w rodzinie było sześcioro dzieci. Mieszkał też z nimi chory dziadek. Niełatwa sytuacja trochę wszystkich rozpraszała, a ja aż nadto chętnie wynagradzałam Robbie'emu brak dostatecznego zainteresowania ze strony domowników.

W parę lat po szkole groził mu pobór do wojska Wojna w Wiet­namie trwała od niedawna i małżeństwo zwalniało od służby. Nie potrafiłam znieść myśli, co może się przytrafić Robbie'emu w Wiet­namie. Szczerze mówiąc, nie tyle obawiałam się tego, że zostanie ranny albo zginie, ile tego, że tam dorośnie i kiedy wróci, nie będę mu już potrzebna.

Jasno dałam do zrozumienia, że chcę za niego wyjść, bo to go uratuje przed wojskiem. Tak też zrobiliśmy. Oboje mieliśmy po dwadzieścia lat. Pamiętam, Robbie tak się upił na weselu, że kiedyśmy ruszyliśmy w podróż poślubną, to ja musiałam prowadzić samochód. Wszyscy uznali to za niebywale zabawne.

Kiedy przyszli na świat nasi synowie, Robbie popijał coraz ostrzej. Twierdził, że sytuacja go przytłacza i że pobraliśmy się zbyt młodo. Często jeździł na ryby, wieczorem wychodził z kolegami. Nigdy tak naprawdę się nie rozzłościłam, bo było mi go żal. Ilekroć się upił, szukałam dla niego wymówek i tym bardziej umilałam mu życie w domu.

Pewnie moglibyśmy tak to ciągnąć, z roku na rok troszkę gorzej, ale picie Robbie'go w końcu zauważono w pracy. Koledzy i szef dali mu 144

do wyboru: albo przestanie pić, albo straci pracę. No cóż, wybrał to pierwsze.

I wówczas zaczęły się kłopoty. Przez te wszystkie lata, gdy Robbie pił i wycinał różne numery, wiedziałam dwie rzeczy: po pierwsze, po­trzebował mnie; po drugie, nikt inny z nim nie wytrzyma. Jedynie taka sytuacja zapewniała mi poczucie bezpieczeństwa. Owszem, musiałam wiele znosić, ale bez specjalnej przykrości. Mój własny ojciec robił znacznie gorsze rzeczy niż Robbie. Bił matkę i romansował z kobietami po barach. Toteż mąż, który tylko popijał za dużo, nie był dla mnie taki straszny. Poza tym prowadziłam dom, jak chciałam, a jeśli Robbie naprawdę narozrabiał, krzyczałam na niego i płakałam, a on się poprawiał na tydzień czy dwa. W gruncie rzeczy nie potrzebowałam nic więcej.

Oczywiście, zrozumiałam to, dopiero kiedy mąż odstawił alkohol. Niespodziewanie mój biedny, bezradny Robbie chodził co wieczór na spotkania A.A., zawierał nowe znajomości, prowadził przez telefon poważne rozmowy z ludźmi, których nie znałam. Później znalazł sobie sponsora w A.A., i do niego się zwracał, ilekroć miał problem czy pytanie. Zupełnie jakbym wyleciała z posady! Szczerze mówiąc, wolałam, kiedy pił. Gdy miał kaca i nie mógł iść do pracy, dzwoniłam do jego szefa z jakimś zmyślonym usprawiedliwieniem. Kłamałam rodzinie i znajomym, jeśli napytał sobie biedy w firmie albo prowadząc po pijanemu. Ogólnie rzecz biorąc, stałam pomiędzy Robbiem a życiem. Teraz wypadłam z gry. Ilekroć pojawiała się jakaś trudność, dzwonił do sponsora, a ten zawsze radził, żeby Robbie sam wziął byka za rogi. Robbie stawił czoła kłopotom, cokolwiek to było, po czym znów telefonował do sponsora i zdawał sprawozdanie. Ja zeszłam na boczny tor.

Chociaż całymi latami żyłam z człowiekiem nieodpowiedzialnym, niesolidnym i bardzo nieuczciwym, dopiero teraz, po dziewięciu miesiącach abstynencji, kłóciliśmy się zażarciej niż kiedykolwiek przedtem. Do największej wściekłości doprowadzał mnie fakt, że Robbie pytał sponsora, jak ma sobie radzić ze mną. Zupełnie jakbym to ja najpoważniej zagrażała jego trzeźwości!

Właściwie dojrzałam do rozwodu, kiedy pewnego dnia zadzwoniła żona sponsora i zaprosiła mnie na kawę. Zgodziłam się, bardzo niechętnie, i wówczas wyłożyła karty na stół. Mówiła, jak jej było ciężko, gdy mąż rzucił alkohol, ponieważ nagle straciła dotychczasową władzę i nad nim samym, i nad każdą dziedziną wspólnego życia.

145


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
144 145
12 2005 144 145
4 144 145
144 i 145, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
144 145
144 145
144 145
144-145, Słownik językowy
144 145
12 2005 144 145
4 144 145
144 145
Sahlins M D ,Inne czasy, Inne zwyczaje Antropologia historii[ ]s 144,145
4 144 145
144 145 807 pol ed01 2009
144 145 W Tobie żyję Jezu, ufam Tobie
145 172