Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy2 Bia艂e noce

Bente Pedersen

BIA艁E NOCE

1

- Zawsze jeste艣 taka samotna - powiedzia艂. Te s艂owa 艣piewa艂y, by艂y takie ciep艂e. Wsp贸艂czucie w jego oczach nie pozostawia艂o miejsca na fa艂sz. Lina potrafi艂a to wychwyci膰. Spotka艂a si臋 z tak膮 ilo艣ci膮 wsp贸艂­czucia, kt贸ra zdo艂a艂aby wype艂ni膰 beczk臋 na 艣ledzie. Naj­cz臋艣ciej mia艂o ono gorzki, nieprzyjemny posmak.

Wspi臋艂a si臋 na ska艂y. W艂a艣ciwie nie mia艂a na to cza­su. Nigdy nie mia艂a czasu. Wiosna jednak kusi艂a, po­rusza艂a wszystkie zmys艂y i Lina wyj膮tkowo pos艂ucha­艂a tego g艂osu w sobie. Olai bawi艂 si臋 z innymi dzie膰mi. Bardzo trudno by艂o zap臋dzi膰 ch艂opca do 艂贸偶ka o tej porze roku, kiedy nawet wieczorem 艣wieci艂o s艂o艅ce. Wszystko sk膮pane by艂o w 艣wietle i szale艅stwie, dlacze­g贸偶 wi臋c i ona nie mog艂a pozwoli膰 sobie na odrobin臋 beztroski? Nie w艂贸czy艂a si臋 przecie偶 od drzwi do drzwi, szukaj膮c towarzystwa ludzi w jej wieku, nie wa­艂臋sa艂a si臋 z rybakami, przybywaj膮cymi nie wiadomo sk膮d ze 艣wiata. Chodzi艂a za to w g贸ry. Chyba nie mog­艂o by膰 w tym nic a偶 tak z艂ego, chyba nie stawa艂a si臋 przez to gorszym cz艂owiekiem?

- Przedtem te偶 by艂a艣 sama - ci膮gn膮艂, sadowi膮c si臋 obok.

Mia艂 z tego miejsca widok na sta艂y l膮d, na b艂臋kit­ny pas morza pomi臋dzy wysp膮 a l膮dem. Stamt膮d w艂a­艣nie przyszed艂 zaledwie przed kilkoma dniami.

- Ale teraz masz samotno艣膰 r贸wnie偶 w oczach - m贸wi艂 dalej.

Lina milcza艂a, lecz on nie potraktowa艂 tego jako niech臋ci z jej strony. Na razie jego s艂owa nie doma­ga艂y si臋 odpowiedzi. Jego s艂owa nie nawyk艂y do cho­dzenia stadami.

- A czy to 藕le, kiedy kto艣 ma samotno艣膰 w oczach? - spyta艂a Lina bez 艣miechu w g艂osie.

呕adne z nich nie by艂o w nastroju do 偶art贸w.

- Kiedy cz艂owiek jest tak m艂ody jak ty - odpar艂 - i ma w oczach samotno艣膰, to jego oczy robi膮 si臋 stare. Tak by膰 nie mo偶e. Powinna艣 kogo艣 do siebie dopu艣ci膰.

Z kim on m贸g艂 rozmawia膰? No c贸偶, to zreszt膮 wszystko jedno. Jej historia pozostawa艂a taka sama, bez wzgl臋du na to, kto j膮 opowiada艂. A je艣li kto艣 chcia艂 si臋 dowiedzie膰 czego艣 nowego, no to si臋 dowiadywa艂. Nikt nie musia艂 nikogo szczeg贸lnie wypytywa膰, by pozna膰 histori臋 Liny. To by艂a taka historia, kt贸r膮 si臋 po prostu opowiada. Bez wzgl臋du na to, czy kto艣 pyta, czy nie.

- Nie mam kogo - odpar艂a. Bardzo zwi臋藕le. W jej przekonaniu tak wygl膮da艂a prawda.

- Rosjanin strasznie du偶o tu nabudowa艂. Nie patrzy艂 w stron臋, gdzie rosyjscy rybacy postawi­li swoje szopy. By艂y to zreszt膮 bardziej domy ni偶 szopy.

A wi臋c on wiedzia艂. C贸偶, czego innego mog艂a si臋 spo­dziewa膰? 呕e ludzie b臋d膮 milcze膰? Dla jej dobra膰. By膰 mo偶e nawet tak si臋 dzia艂o w wypadku naprawd臋 ob­cych przybysz贸w. Ale on przecie偶 nie by艂 obcy. Przy­bywa艂 tu ka偶dego lata, odk膮d Lina si臋ga艂a pami臋ci膮. Przeprawia艂 si臋 przez cie艣nin臋, nios膮c w w臋ze艂ku na plecach d艂ugie, jasne wieczory. Lina w dzieci艅stwie wie­rzy艂a, 偶e to w艂a艣nie on przynosi lato. Tak m贸wili doro艣li, a ona nigdy nie dostrzeg艂a b艂ysku w ich oczach. Nigdy nie widzia艂a, 偶e k膮ciki ich ust odrobin臋 unosz膮 si臋 w g贸r臋, kiedy m贸wili: 鈥濴ato przynosi Niillas. Nie­sie je w swojej sakwie i wypuszcza, gdy ju偶 wszystkie renifery bezpiecznie przeprawi膮 si臋 na drug膮 stron臋...鈥

Lina przychodzi艂a w to miejsce r贸wnie偶 jako dziewczynka. Patrzy艂a na cie艣nin臋 z szacunkiem prze­mieszanym ze strachem, kt贸ry tkwi艂 w jej piersi ni­czym ci臋偶ka gruda. 艢miertelnie si臋 ba艂a, 偶e tyle reni­fer贸w zniknie w morzu i Niillas nie wypu艣ci lata.

Widzia艂a, jak morze poch艂ania wi臋cej zwierz膮t, ni偶 potrafi艂a zliczy膰. Truch艂a zape艂ni艂yby wszystkie sto­jaki do suszenia ryb, gdyby je tam powiesi膰. Tak w艂a­艣nie sobie to wyobra偶a艂a. Sta艂a i wykr臋ca艂a palce, wie­rz膮c, 偶e Niillas potrafi zatrzyma膰 dla nich lato.

- Nie by艂oby jak chodzi膰, gdyby wszyscy, kt贸rzy tu przybywaj膮, ot, tak by tutaj zostawali. Ciekawe, czy odchodz膮c st膮d na dobre, zabieraj膮 ze sob膮 torf?

Lina nie bardzo rozumia艂a, o co mu chodzi. Cz臋sto m贸wi艂 rzeczy, kt贸re potrafi艂a poj膮膰 dopiero wiele lat p贸藕niej. Jego s艂owa pozostawa艂y w niej, zawieszone gdzie艣 w jakim艣 miejscu, i musia艂y skrusze膰, tak jak su­szona ryba. Akurat tego dnia, kiedy zaczyna艂a je rozu­mie膰, Niillasa mog艂o wcale przy tym nie by膰. Lina sama dobrze wiedzia艂a, kt贸ra z ryb ju偶 si臋 nadaje do jedzenia.

- Pewnie ju偶 ci o tym opowiedzieli - odezwa艂a si臋, rozcieraj膮c plam臋 na sp贸dnicy, kt贸ra zamiast znikn膮膰, robi艂a si臋 coraz wi臋ksza. - On nie wr贸ci. Na pewno nie wr贸ci ze wzgl臋du na mnie. Mimo wszystko nic dla niego nie znacz臋. Jego 偶ona od niego uciek艂a. O tym nikt tu na wyspie nie wie. Nikomu tego nie m贸wi艂am.

Popatrzy艂a Niillasowi w oczy. Upewni艂a si臋, 偶e on zatrzyma t臋 wiadomo艣膰 dla siebie. 呕e jej tajemnica jest przy nim bezpieczna. Wiedzia艂a przecie偶, 偶e Niillas nosi w sobie wi臋cej ludzkich tajemnic ani偶eli ja­kikolwiek inny znany jej cz艂owiek. By艂 osob膮, kt贸rej ludzie si臋 zwierzali.

- Ona wr贸ci艂a - podj臋艂a dziewczyna. - A w贸wczas Lina w Norwegii przesta艂a si臋 ju偶 ca艂kiem liczy膰. Oleg wi臋cej ju偶 jej nie potrzebowa艂. Wszyscy wiedz膮, 偶e on mnie rzuci艂. Ale nikomu nie przyzna艂am si臋, dlaczego tak si臋 sta艂o.

- Nic by艣 nie straci艂a, m贸wi膮c o tym - stwierdzi艂 Niillas.

Lina wzruszy艂a ramionami. Niillas mia艂 oczy jak wiosenne niebo, pe艂ne rozmaitych odcieni, r贸wnie zmienne. Przede wszystkim jednak by艂y ja艣niej膮co nie­bieskie. Wszystkie rodzaje oczu uwa偶a艂a za pi臋kne, by­le tylko nie przypomina艂y ciemnych oczu Olega...

- On jest ojcem mojego dziecka - powiedzia艂a. - To znaczy dzieci... M艂odsza umar艂a. Mo偶e to i lepiej, skoro i tak zosta艂am sama...

- Nie jeste艣 teraz za surowa? Lina kiwn臋艂a g艂ow膮.

- A czy nie tak w艂a艣nie trzeba? - spyta艂a.

- Nie wiem - odpar艂. - Cz臋sto si臋 nad tym zasta­nawia艂em, Lino, lecz nie znalaz艂em odpowiedzi, kt贸­r膮 m贸g艂bym nazwa膰 w艂a艣ciw膮, jedyn膮 w艂a艣ciw膮...

- Przyprowadzi艂e艣 w tym roku ze sob膮 偶on臋, Niillasie? - spyta艂a Lina.

My艣l o synku wci膮偶 sprawia艂a b贸l. Bola艂a te偶 艣wia­domo艣膰, 偶e Oleg ju偶 nie przyjedzie. Takie rozgory­czenie mog艂o by膰 niebezpieczne jak bagno.

Niillas roze艣mia艂 si臋. Ten 艣miech przynosi艂 ze sob膮 letni wiatr, a wok贸艂 jego oczu tka艂 delikatn膮 paj臋czyn臋.

- Niillas, nie 偶eni膮c si臋, wy艣wiadcza kobietom przys艂ug臋 - odpar艂. - Tacy jak ja nie powinni bra膰 so­bie 偶ony. Jestem wolnym ptakiem. Takim, kt贸ry mu­si mie膰 dla siebie r贸wniny i wody, czu膰 wiatr pod skrzyd艂ami. Musz臋 swobodnie uderza膰 skrzyd艂ami w powietrzu, a moja jurta wcale nie staje si臋 bardziej pusta przez to, 偶e nie mam kobiety, kt贸ra mog艂aby j膮 wype艂ni膰. Ten, kto 藕le si臋 czuje we w艂asnym towa­rzystwie, by膰 mo偶e musi otacza膰 si臋 lud藕mi, by nie s艂ysze膰 skargi w艂asnych my艣li. A ja, b臋d膮c sam, czu­j臋, 偶e jestem w dobrym towarzystwie...

Niillas u艣miechn膮艂 si臋 lekko. 艢mia艂 si臋 z siebie.

- Nie, i w tym roku nie przywioz艂em 偶ony. Zapo­minam, o co ludzie pytaj膮. W moim wieku odpowie­dzi bywaj膮 d艂ugie. Zw艂aszcza je艣li osoba, kt贸ra pyta, nie potrafi s艂ucha膰 tak cierpliwie jak ty. Zapominam, 偶e ludzie nie chc膮 d艂ugich odpowiedzi.

- Ja chc臋 - zapewni艂a Lina. Wcze艣niej nikt nigdy jej nie m贸wi艂, 偶e potrafi s艂ucha膰.

Ludzie co najwy偶ej przyznawali, 偶e potrafi zadba膰 o dom, poza tym jednak niewiele rzeczy potrafi艂a, a przy­najmniej o tym nie wiedzia艂a. Niekiedy zdarza艂o si臋, 偶e ludzie 艣miali si臋 z tego, co m贸wi艂a, i nie by艂 to wcale przy­jemny 艣miech. 艢miali si臋 tak, 偶e jej sprawia艂o to b贸l. Li­na przypuszcza艂a, 偶e Niillas nie potrafi si臋 tak 艣mia膰. On nie mia艂 w sobie takiego 艣miechu, ale te偶 i nie by艂 jak in­ni. On chyba rzeczywi艣cie by艂 wolnym ptakiem.

- Du偶o masz renifer贸w? - spyta艂a, bo naprawd臋 chcia艂a to wiedzie膰.

Niillas nie posiada艂 nic innego, a przynajmniej ona nic o tym nie wiedzia艂a. Wszyscy ludzie os膮dzali innych po tym, co tamci maj膮. Oleg zadba艂 o ni膮, na sw贸j spos贸b. Ani jej, ani dziecku niczego nie brakowa艂o. Nie zalicza艂a si臋 wcale do najubo偶szych na wyspie, a mimo to nikt tak naprawd臋 si臋 z ni膮 nie liczy艂. Najwidoczniej do tego, co posiada艂a, przyk艂ada艂o si臋 inn膮 miar臋.

- Wystarczaj膮co - odpar艂 Niillas. - Trudno je policzy膰. Mam du偶e stado. Znam te renifery, wycinam im sw贸j znak na uszach. Naznaczy艂em ka偶de zwierz臋, o kt贸rym m贸wi臋, 偶e jest moje. Nie ma ich a偶 tyle, 偶ebym nie m贸g艂 sobie z nimi poradzi膰, ale te偶 i nie tak ma艂o, 偶ebym si臋 rozleniwi艂. Mam ich akurat tyle, ile trzeba.

Lina nie potrafi艂a go zrozumie膰.

Siedzia艂 w sk贸rzanej kurcie, znoszonej tak, 偶e a偶 pociemnia艂ej na br膮z, wytartej do po艂ysku na 艂ok­ciach. Nosi艂 sk贸rzane spodnie o jeszcze ciemniejszym odcieniu. Ta艣my od kumag贸w tak sp艂owia艂y, 偶e ju偶 nikt nie odgad艂by, jaka by艂a ich pierwotna barwa. Mia艂 brunatne, naznaczone bruzdami d艂onie, czarne obw贸dki pod paznokciami, a w艂osy czesa艂 mu wiatr. I by艂 przy tym tak bezwstydnie zadowolony, 偶e Lina mia艂a ochot臋 go spyta膰, jak膮偶 to kryje w sobie tajem­nic臋, daj膮c膮 mu tyle spokoju, takie poczucie bezpie­cze艅stwa i t臋 jego wielko艣膰.

Nie spyta艂a jednak. Takie s艂owa w chatach ryba­k贸w nazwano by po prostu g艂upimi. Niillas mo偶e i r贸偶ni艂 si臋 od nich, lecz mimo wszystko nie spyta艂a.

- Nie powinna艣 chodzi膰 sama - powt贸rzy艂 Niillas. - W zesz艂ym roku by艂a艣 taka szcz臋艣liwa.

- Nie musisz si臋 o mnie martwi膰! - odpar艂a, cicho si臋 艣miej膮c.

Nie co dzie艅 si臋 zdarza艂o, 偶e kto艣 si臋 o ni膮 troszczy艂, niepokoi艂 si臋 o ni膮. Nieco j膮 to kr臋powa艂o. Poza tym zapewne ludzie uwa偶ali, 偶e wiedzia艂a przecie偶, na co si臋 decyduje. I pewnie poszeptywali mi臋dzy sob膮, 偶e musi teraz spa膰 w tym 艂贸偶ku, kt贸re sobie po艣cieli艂a.

W jego oczach co艣 b艂ysn臋艂o niczym w stoj膮cej wodzie, kiedy s艂o艅ce przedziera si臋 przez chmury i pozwala, by kilka promyk贸w zboczy艂o gdzie艣 na manowce. Nawet jej matka nie mia艂a tak 艂agodnej twarzy jak Niillas. Po­wszedni dzie艅 偶on rybak贸w wype艂niony by艂 znojem, kt贸ry sprawia艂, 偶e rysy twarzy napina艂y si臋 surowo艣ci膮.

- Niillas martwi si臋 dok艂adnie o to, o co chce - u艣miechn膮艂 si臋. - A ciebie znam, odk膮d by艂a艣 ma艂膮 dziewczynk膮, Lino. Na og贸艂 czeka艂a艣 tu na g贸rze, kie­dy przybywali艣my z reniferami, pami臋tasz? Przypo­minam sobie te twoje bia艂e w艂osy pomi臋dzy czarn膮 ska艂膮 a niebem. Musia艂em ci臋 widywa膰, nim jeszcze zacz膮艂em czu膰 si臋 tutaj jak u siebie. Nale偶a艂a艣 do te­go miejsca, w pewnym sensie przynosi艂a艣 mi szcz臋­艣cie. Jeste艣 moim amuletem, kt贸ry zapewni dobre la­to, Lino. Nic wi臋c dziwnego, 偶e si臋 martwi臋, kiedy ta, kt贸ra przynosi mi szcz臋艣cie, ma w oczach noc. Wsz臋­dzie teraz jest tak jasno, Lino. Powinna艣 wpu艣ci膰 s艂o艅ce r贸wnie偶 do swoich oczu.

Ta Lina, kt贸r膮 by艂a, zanim spotka艂a Olega, rozp艂a­ka艂aby si臋 na takie s艂owa. Dzisiejsza Lina natomiast nauczy艂a si臋 zaciska膰 z臋by. Pewnie, 偶e co艣 wezbra艂o w jej sercu, lecz nie na tyle, by w oczach pojawi艂a si臋 wilgo膰. A nad ustami umia艂a tak zapanowa膰, 偶eby Niillas nie us艂ysza艂, jak bardzo jest wzruszona.

- Pewnie na wszystko znajdzie si臋 rada - rzek艂a wreszcie.

Takie powiedzenia wyra偶a艂y regu艂y, wed艂ug kt贸­rych si臋 偶y艂o, odk膮d potrafi艂a si臋gn膮膰 pami臋ci膮. Ludzie nie zasiadali po to, 偶eby si臋 nad sob膮 u偶ala膰. Nie mogli. Musieli stara膰 si臋, jak tylko potrafili najlepiej. I rzeczywi艣cie na og贸艂 znajdowa艂a si臋 rada, gniewne sup艂y w ko艅cu zwykle puszcza艂y. Nic nie okazywa艂o si臋 a偶 tak z艂e, jak si臋 z pocz膮tku wydawa艂o.

- Rosjanie zostan膮 pewnie na czas wiosennych i let­nich po艂ow贸w.

Kiwn臋艂a g艂ow膮. Nie mia艂a zbytniej ochoty o nich rozmawia膰, lecz ten temat wydawa艂 si臋 mniej niebez­pieczny. Odrobin臋 mniej bolesny.

- Gdyby by艂o inaczej, nie potrzebowaliby tych szop - odpar艂a Lina, a w jej s艂owach kry艂o si臋 kilka nieprzyjem­nych, piek膮cych kropel goryczy. - Niekt贸rzy zostaj膮 nawet przez zim臋, mieszkaj膮 tu na sta艂e. Pracuj膮 dla nie­go, dla Olega. I dla Jewgienija Bykowa. Oni si臋 tym zaj­muj膮 we dw贸ch. Byk贸w ma tylko jedn膮 r臋k臋.

Spojrzenie Liny b艂膮dzi艂o, skierowa艂o si臋 ku morzu, ku odleg艂emu pasmu pomi臋dzy niebem a morzem, b臋­d膮cemu jak gdyby nico艣ci膮. Najbli偶sz膮 nico艣ci膮, jak膮 da艂o si臋 zobaczy膰. Wyczu膰 j膮 potrafi艂a, przez ca艂y czas.

- Zawsze wydawa艂o mi si臋 to troch臋 okropne, nigdy nie umia艂am zrozumie膰, jak jego 偶ona to znosi. Jak mo偶na 偶y膰 z jednor臋kim cz艂owiekiem? Jak z nim spa膰...

Zawstydzi艂a si臋, zaczerwieni艂a lekko. Ze te偶 tak rozpu艣ci艂a j臋zyk! O takich rzeczach mo偶na rozma­wia膰 z innymi kobietami, lecz nie z m臋偶czyzn膮. Co te偶 on sobie o niej pomy艣li!

- Okaza艂o si臋, 偶e ona jest Norwe偶k膮 - ci膮gn臋艂a w po艣piechu, niewyra藕nie. - Ta jego 偶ona...

Lepiej jak najwi臋cej m贸wi膰 o czym艣 zupe艂nie in­nym, tak 偶eby Niillas zapomnia艂 o tych g艂upstwach, kt贸re wcze艣niej si臋 jej wymkn臋艂y.

- To takie dziwne - ci膮gn臋艂a, my艣l膮c o zimie, sp臋­dzonej w Rosji.

Wci膮偶 bole艣nie wspomina艂a tamten czas. Jedynie z Olegiem czu艂a si臋 dobrze, lecz wszystkiego innego, co tam by艂o, nienawidzi艂a. Wszystko by艂o takie obce i przeciwko niej. Zimowe ch艂ody w ojczystych stro­nach to jedno, a mr贸z nad Morzem Bia艂ym to zupe艂­nie co艣 innego. Tam ca艂y 艣wiat by艂 zamro偶ony.

- Ona sama o tym nie pami臋ta艂a. M贸wili, 偶e ude­rzy艂a si臋 kiedy艣 w g艂ow臋 i straci艂a pami臋膰. Sama o tym nie wiedzia艂a, dop贸ki nie zacz臋艂a rozmawia膰 ze mn膮 po norwesku. To najdziwniejsza historia, z jak膮 kie­dykolwiek si臋 zetkn臋艂am!

Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮, na moment zapominaj膮c o sobie.

- Nie przypuszcza艂em, 偶e w Rosji s膮 kobiety z Norwegii - powiedzia艂 Niillas. S艂ucha艂 Liny z uwa­g膮. Naprawd臋 s艂ucha艂 jej opowie艣ci.

- Ona by艂a Norwe偶k膮 - zapewni艂a Lina. - A przy­najmniej st膮d pochodzi艂a. Musia艂a ucieka膰 - u艣miechn臋艂a si臋, zerkaj膮c przez rami臋, bardziej dla­tego, 偶e taki gest nale偶a艂 do tej historii, ni偶 dlatego, 偶e si臋 ba艂a, i偶 kto艣 jeszcze j膮 us艂yszy. - M贸wili, 偶e by­艂a skazana na stos w twierdzy Vardo i 偶e ocalili j膮 przed 艣mierci膮. Zabrali j膮 stamt膮d i pop艂yn臋li prosto na wsch贸d. B贸g jeden wie, jak to zrobili. Mia艂a okropne blizny na ciele, takie, jakich by膰 mo偶e rze­czywi艣cie mo偶na si臋 nabawi膰 w twierdzy Vardo.

I mo偶e troch臋 by艂a czarownic膮. Zna艂a si臋 na ro艣li­nach, potrafi艂a zatrzymywa膰 krew... No i wygl膮da艂a jak wied藕ma...

- Ja te偶 si臋 znam na ro艣linach - stwierdzi艂 Niillas. - Mo偶e i ja potrafi臋 zatrzymywa膰 krew. Nazwa艂aby艣 mnie czarownikiem? Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nigdy!

- Widzisz, a w Vardo palili r贸wnie偶 takich jak ja - powiedzia艂 cicho. - S艂awa tego miejsca niesie si臋 da­leko, Lino. W艣r贸d ludzi, kt贸rych naznaczyli pi臋tnem czarownik贸w, byli r贸wnie偶 m臋偶czy藕ni. Wielu z mo­jego ludu. Niekt贸rych z nich zna艂em. Sporo czasu ju偶 up艂yn臋艂o, odk膮d zap艂on臋艂y ostatnie stosy, i chwa艂a za to. Wielu niewinnych zgin臋艂o w p艂omieniach.

- W ka偶dym razie Raija usz艂a z 偶yciem.

- Raija?

Smakowa艂 to imi臋. D藕wi臋ki sprawi艂y, 偶e co艣 za­dzwoni艂o mu w g艂owie. Nie potrafi艂 jednak unie艣膰 w pami臋ci odpowiednich kamieni, a to imi臋 na pew­no kry艂o si臋 pod kt贸rym艣 z nich. Odnajdzie je p贸藕­niej, je艣li tylko na dobre w nim utkwi艂o.

- Ona nie mo偶e by膰 Norwe偶k膮, skoro nosi imi臋 Raija - stwierdzi艂 z moc膮. - Musi by膰 Fink膮. Nikt z nas si臋 tak nie nazywa. To fi艅skie imi臋.

- Ale ona m贸wi po norwesku!

Niillas wzruszy艂 ramionami, zastanawiaj膮c si臋, dla­czego jaka艣 nieznajoma kobieta, przebywaj膮ca gdzie艣 daleko w Rosji, tak bardzo potrafi wype艂ni膰 mu my艣li.

- Nad fiordy przyby艂o wielu Fin贸w. Pojawili si臋 r贸wnie偶 na p艂askowy偶ach. Nied艂ugo dotr膮 i tutaj. I to nie tylko ci poszukuj膮cy 艂owisk, lecz ca艂e rodziny, kt贸re chc膮 uciec od n臋dzy, od chleba z kory.

- Jak ty du偶o wiesz - westchn臋艂a Lina.

- Po prostu s艂ucham - odpar艂 Niillas. - Podobnie jak ty, ja r贸wnie偶 potrafi臋 s艂ucha膰. I daleko w臋druj臋.

I ty by艣 wiele wiedzia艂a, Lino, gdyby艣 mia艂a stado re­n贸w, za kt贸rymi trzeba w臋drowa膰.

- Kobiety nie podr贸偶uj膮 - stwierdzi艂a Lina.

- Owszem, nasze kobiety podr贸偶uj膮.

Nie rozmawiali wi臋cej o Raiji. Ani te偶 o Olegu i ro­syjskich rybakach. Lina nie by艂a do ko艅ca pewna, o czym rozmawiali. Nie wiedzia艂a, do czego zmierza Niillas, ani nawet czy cokolwiek chce osi膮gn膮膰 swo­imi s艂owami. One jednak utkwi艂y w jej umy艣le, ogrze­wa艂y j膮 i z jakiego艣 dziwnego powodu obawia艂a si臋 troch臋 tego, co mog膮 w niej wywo艂a膰. Nie chcia艂a, aby cokolwiek si臋 sta艂o. Chcia艂a nauczy膰 si臋 偶y膰 z tym, co mia艂a. 呕y膰 tak jak teraz. To by艂a jej przysz艂o艣膰. S艂owa Niillasa nie powinny niczego w tym zmienia膰.

- No c贸偶, musz臋 wraca膰 do swoich zaj臋膰 - o艣wiad­czy艂, wstaj膮c.

Cia艂o mia艂 spr臋偶yste, to si臋 wprost rzuca艂o w oczy. M贸g艂 by膰 r贸wie艣nikiem ojca Liny, a najwy偶ej troch臋 m艂odszy. Nigdy chyba tego nie zrozumie do ko艅ca. Ojciec przecie偶 by艂 starym cz艂owiekiem.

Niillas natomiast by艂 w艂a艣ciwie bez wieku. Poru­sza艂 si臋 jak m艂ody ch艂opak. W jego ruchach nie do­strzega艂a 偶adnego wysi艂ku. Lina zastanawia艂a si臋, czy ona tak偶e b臋dzie mog艂a unikn膮膰 staro艣ci. Przygl膮da­艂a si臋 kobietom ze swego otoczenia, patrzy艂a, jak si臋 starzej膮, i to j膮 przera偶a艂o. Ju偶 teraz czu艂a, 偶e urodzi­艂a dwoje dzieci. Porody zostawi艂y 艣lady w jej talii i biodrach. D艂onie te偶 zaczyna艂y przypomina膰 r臋ce starszych kobiet, podobnie jak twarz, kt贸rej czasami mia艂a okazj臋 przyjrze膰 si臋 przez chwil臋 w stoj膮cej wo­dzie. Lusterko, kt贸re dosta艂a od Olega, st艂uk艂a.

- Mo偶e si臋 jeszcze zobaczymy - rzuci艂 Niillas lekko.

Wiatr rozwia艂 mu grzywk臋, lecz nie zdo艂a艂 zetrze膰 zmarszczek z czo艂a, 艣wiadcz膮cych o tym, 偶e Niillas 偶y艂.

Czy ona mog艂a powiedzie膰, 偶e 偶y艂a? Lina nie by艂a ju偶 tego pewna. Gdzie艣 w piersi j膮 zak艂u艂o.

- Mo偶e. - To jedno jej s艂owo by艂o echem jego s艂贸w.

Mo偶e.

Nie by艂o to s艂owo obiecuj膮ce, 偶e wyrosn膮 z niego kwiaty, ale Lina je zachowa艂a. Ukry艂a je z tak膮 sam膮 mi艂o艣ci膮, z jak膮 chowa si臋 ziarno na siew. Os艂oni艂a je i piel臋gnowa艂a.

Sama by艂a ziemi膮, w kt贸r膮 pad艂o.

Wtedy jeszcze tego nie rozumia艂a. Nie umia艂a so­bie tego ani wyobrazi膰, ani zapragn膮膰. Po prostu cho­wa艂a jego s艂owa, tak jak piel臋gnowa艂a tyle s艂贸w, kt贸­re wypowiada艂 wcze艣niej. Przez ca艂e 偶ycie Niillas przynosi艂 jej lato, a ona jemu przynosi艂a szcz臋艣cie.

Lekko stawiaj膮c stopy obute w kumagi, zszed艂 ze ska艂y i znikn膮艂. Kiedy si臋 wiedzia艂o, gdzie postawi膰 nog臋, wcale nie by艂o a偶 tak stromo. Niillas mia艂 wry­t膮 w stopy r贸wnie偶 t臋 krain臋. Biega艂 tutaj jako dzie­ciak, jako m艂ody ch艂opiec i jako doros艂y.

Lina nie chcia艂a nazywa膰 go starym, lecz to jedno s艂owo, kt贸re wydawa艂o si臋 wobec niego obra藕liwe, stale odzywa艂o si臋 w niej szeptem. Nie chcia艂a go po­wtarza膰 nawet w my艣lach.

Popatrzy艂a za nim dopiero wtedy, gdy oddali艂 si臋 na tyle, 偶e ledwie da艂o si臋 dostrzec jego posta膰, na wypa­dek, gdyby przysz艂o mu do g艂owy zerkn膮膰 przez rami臋.

W贸wczas i ona niewiele ju偶 widzia艂a, lecz w jaki艣 niezwyk艂y spos贸b wystarcza艂a jej 艣wiadomo艣膰, 偶e to on. Ze widzi go, jak biegnie tam, dok膮d zmierza, prawdopodobnie do stada. Zapewne w og贸le nie powinien by艂 go zostawia膰, ale tego Lina nie wiedzia艂a dobrze. Nie wiedzia艂a tylu rzeczy.

Nigdy nie zada艂a sobie trudu, 偶eby lepiej pozna膰 Lapo艅czyk贸w. Pojawiali si臋 tu ze swoimi reniferami, a potem odchodzili. Przynosili ze sob膮 偶ycie, g艂osy, szczekanie ps贸w i inny j臋zyk. Taki, kt贸ry w jej uszach by艂 tylko pustymi d藕wi臋kami.

Nie czu艂a potrzeby dowiedzenia si臋 o nich czego­kolwiek. Oni byli inni.

Z niekt贸rymi rozmawia艂a. Z dzie膰mi, kiedy sama jeszcze by艂a dzieckiem. M贸wili r贸偶nymi j臋zykami, lecz mimo wszystko wsp贸lna zabawa by艂a mo偶liwa. R贸wnie wci膮gaj膮ca dla obu stron. P贸藕niej rozmawia­艂a g艂贸wnie z Niillasem.

W domu spojrzenia, jakie jej posy艂ano, nabiera艂y na­gle ostro艣ci, je艣li wda艂a si臋 w rozmow臋 z lapo艅skim ch艂opcem w jej wieku. Z czasem zrozumia艂a, dlaczego tak si臋 dzieje, i zacz臋艂a ich unika膰. Dziewcz臋ta przybywaj膮­ce wraz z ich grup膮 nigdy nie szuka艂y towarzystwa r贸­wie艣niczek z wioski. Trzyma艂y si臋 raczej blisko jurt. Wy­gl膮da艂o na to, 偶e maj膮 do艣膰 swojej roboty. Liny nigdy nie obchodzi艂o, 偶eby dowiedzie膰 si臋, jak to naprawd臋 jest.

Niillas by艂 dozwolony i niegro藕ny. Na tyle stary, 偶e nie s膮dzono, i偶 b臋dzie si臋 ugania艂 za dziewcz臋tami.

Rozmawia艂a z Niillasem w ka偶de lato, odk膮d si臋­ga艂a pami臋ci膮. Wiedzia艂a jednak niezwykle ma艂o o tym, jak naprawd臋 wygl膮da jego 偶ycie.

Lina nagle si臋 zawstydzi艂a. Chyba niecz臋sto mia艂a ochot臋 rozmawia膰 o nim. M贸wi艂a g艂贸wnie o sobie, a Niillas s艂ucha艂. Pod wieloma wzgl臋dami zna艂 j膮 o wiele lepiej ani偶eli jej rodzice.

Mo偶e.

Poczu艂a, 偶e teraz chcia艂aby dowiedzie膰 si臋 o nim czego艣 wi臋cej. Pozna膰 go. Ta ch臋膰 zrodzi艂a si臋 z za­wstydzenia. Nie chcia艂a ju偶 d艂u偶ej my艣le膰 tylko i wy­艂膮cznie o sobie.

Jej 艣miech nie unosi艂 si臋 tak wysoko. Spada艂 w d贸艂 ze ska艂y pod jej stopami, lecia艂 w przepa艣膰. Z Liny nie zosta艂o ju偶 wystarczaj膮co du偶o, by zajmowa膰 tym my艣li. Rzuci艂a to wraz ze 艣miechem w morze.

Kiedy si臋 zorientowa艂a, 偶e stoi zapatrzona na wsch贸d, odwr贸ci艂a si臋. Mia艂a 艣wiadomo艣膰, jak daleko jest do Archangielska. Ju偶 tam by艂a. Pojecha艂a tam.

Jej 艣miech tam nie pofrunie.

Ju偶 nigdy wi臋cej.

Lina starannie otrzepa艂a ze sp贸dnicy 藕d藕b艂a trawy i wrzosu, z natury by艂a bardzo porz膮dna. Dobrze j膮 wychowano. I to, 偶e p贸藕niej nie potrafi艂a si臋 lepiej upilnowa膰, na pewno nie wynika艂o ze z艂ego wycho­wania. Takie my艣li przelatywa艂y jej przez g艂ow臋. S艂y­sza艂a je dostatecznie cz臋sto.

Niillasa nie by艂o ju偶 wida膰. Pewnie znikn膮艂 za kt贸­rym艣 z licznych niewielkich wzg贸rz, odnalaz艂 w艂asne stado. Do艂膮czy艂 do swojej grupy. Nic o nich nie wie­dzia艂a. Nie mia艂a nawet pewno艣ci, gdzie rozbili swo­je namioty. Wiedzia艂a, 偶e przybyli, lecz nie pr贸bowa­艂a nawet wypatrywa膰 s艂up贸w dymu na niebie, szarych zmarszczek na tle letniego b艂臋kitu, jedwabnych sznurk贸w w r贸偶owiej膮cej nocy.

Zapewne by艂y tam, gdzie co roku.

Lina zebra艂a sp贸dnic臋 i zacz臋艂a schodzi膰 w d贸艂 kr臋­t膮 艣cie偶k膮, niemal偶e niemo偶liw膮 do odnalezienia dla cz艂owieka, kt贸ry nie dorasta艂 na tych ska艂ach. Du偶o czasu ju偶 up艂yn臋艂o, odk膮d kto艣 si臋 o ni膮 ba艂. Bardzo du偶o, odk膮d ktokolwiek zabrania艂 jej wspinania si臋 na ska艂y. Mo偶e troch臋 za tym t臋skni艂a. Mo偶e.

- Nie wspinasz si臋 chyba na ska艂y po to, 偶eby wy­patrywa膰 Rosjanina?

A wi臋c takie mieli o niej zdanie.

Lina napotka艂a spojrzenie brata. Dzie艅 wcze艣niej zaci膮艂 si臋 w r臋k臋, podczas patroszenia ryb niemal przer偶n膮艂 d艂o艅 na p贸艂. Opatrunek wci膮偶 ja艣nia艂 czer­wieni膮, ale brat i tak zapewne nie potrafi艂 utrzyma膰 si臋 z dala od roboty.

- Nic mnie nie obchodz膮 Rosjanie - odpar艂a ze z艂o­艣ci膮, ale w piersi zak艂u艂o j膮 mocno, 偶e brat tak ma艂o j膮 zna. Przecie偶 dorastali w tej samej izbie, a mimo to nic o niej nie wiedzia艂. - Nie jestem dzieckiem, Samu­elu, zapami臋taj to sobie! Mam swoje 偶ycie. Robi臋 to, co mi si臋 podoba. Niepotrzebny mi brat, kt贸ry musi mnie strzec. Zreszt膮 i tak by艂oby na to za p贸藕no...

Samuel zachichota艂. Mo偶e nie mia艂 pewno艣ci, czy siostra 偶artuje, czy te偶 naprawd臋 jest z艂a. Lina wyros­艂a, oddali艂a si臋 od domu. Wyros艂a na osob臋, kt贸rej nie mogli ju偶 by膰 pewni.

- Mo偶esz tak sobie gada膰 - za艣mia艂 si臋. - Ale baby nie maj膮 czego szuka膰 w g贸rach. Do艣膰 ju偶 si臋 tam na­chodzi艂a艣 jako dziewczynka.

- Rozmawia艂am z Niillasem - powiedzia艂a.

- Z t膮 star膮 sk贸r膮? To on jeszcze 偶yje? Lina popatrzy艂a na brata. Samuel mia艂 dwadzie艣cia trzy lata, a i na jego twarzy rysowa艂o si臋 kilka bruzd. Wichry na morzu mia艂y pazury. Tutaj nie m贸g艂 sk艂a­ma膰 o swoim wieku. Tu nie by艂o 偶adnych tajemnic.

Zdaniem Liny, Niillas wygl膮da艂 r贸wnie m艂odo jak Samuel.

- Niillas nie ma wieku - stwierdzi艂a, nie czuj膮c na­wet, jaka w jej glosie brzmi 艂agodno艣膰. Nie zoriento­wa艂a si臋, 偶e si臋 u艣miecha, 偶e spojrzenie rozsiewa z艂o­ty, s艂oneczny blask.

- W ka偶dym razie jest na tyle stary, 偶e nie chce go 偶adna baba! - stwierdzi艂 Samuel bezlito艣nie. - Sam musi sobie ogrzewa膰 sk贸ry, biedny staruch!

Brat Liny nie przestawa艂 si臋 艣mia膰.

- Przynajmniej jego nie musimy si臋 wystrzega膰 z uwagi na ciebie, siostrzyczko! Powinni艣my byli zacho­wa膰 wi臋ksz膮 czujno艣膰, je艣li chodzi o tego Rosjanina, ale kto, u wszystkich diab艂贸w, m贸g艂 podejrzewa膰, 偶e on jest 偶onaty? Niillasa mo偶esz sobie zatrzyma膰. Jedyn膮 lask膮, jak膮 umie si臋 pos艂ugiwa膰, jest kij pasterski!

Jego 艣miech zalepia艂 jej uszy.

- Zawsze musisz mie膰 tak膮 niewyparzon膮 g臋b臋?

Lina odwr贸ci艂a si臋 do brata plecami, 偶eby nie za­uwa偶y艂 jej pa艂aj膮cych policzk贸w. Nikomu nie wolno tak m贸wi膰 o Niillasie!

Nie mog艂a mu o tym opowiedzie膰! Nie mog艂a po­patrze膰 mu w oczy i wyzna膰 wszystkiego... Olai, musi znale藕膰 Olaia...

No i Niillas m贸wi艂, 偶e mo偶e jeszcze si臋 zobacz膮. Mo偶e.

2

Linie z Soreya nie zawsze wszystko uk艂ada艂o si臋 艂a­two. Z pocz膮tku nie wyr贸偶nia艂a si臋 niczym szczeg贸l­nym, 偶y艂a jak wiele dzieci rybak贸w z wybrze偶a Finn­marku. Rodzina by艂a du偶a, chata za艣 ma艂a, ojciec tru­dzi艂 si臋 na morzu, matka w oborze, a dzieci tam, gdzie mog艂y si臋 do czego艣 przyda膰. Sama Lina swoj膮 przy­sz艂o艣膰 widzia艂a jasno. Uwa偶a艂a, 偶e kiedy艣 po艣lubi sy­na rybaka, kt贸ry te偶 b臋dzie wyp艂ywa艂 艂odzi膮 na mo­rze. Takiego, kt贸ry podobnie jak i ona, przyszed艂 na 艣wiat i wychowa艂 si臋 w szarej rybackiej chacie. S膮dzi­艂a, 偶e urodzi dzieci, b臋dzie si臋 zajmowa膰 zwierz臋tami, utrzymywa膰 dom w nale偶ytym porz膮dku. Takie by艂o 偶ycie. Niczego wi臋cej si臋 po nim nie spodziewa艂a.

By膰 mo偶e te偶 i tak by si臋 to sko艅czy艂o, gdyby w jej 偶yciu nie zjawi艂 si臋 on, w艂a艣ciciel statku z Archangielska.

Szesnastoletni膮 Lin臋 wprost oczarowa艂 ten pot臋偶­ny mi艣 z wielkiej, nieznanej Rosji. Odda艂a mu wszyst­ko. I wszystko mu obieca艂a, podczas gdy on nie sza­fowa艂 przyrzeczeniami.

Teraz Lina mia艂a poczucie, 偶e rodzina powinna by­艂a temu zapobiec. Ona w贸wczas nie potrafi艂a. By艂a jeszcze dzieckiem, przyzwyczajonym do syn贸w ryba­k贸w, do ch艂opc贸w z s膮siedztwa, z kt贸rymi si臋 bawi­艂a, z kt贸rymi razem dorasta艂a. On za艣, w艂a艣ciciel stat­ku, przyby艂 ze 艣wiata, kt贸rego nie potrafi艂a ogarn膮膰 rozumem. Nie wiedzia艂a, jak si臋 przed nim broni膰, gdy j膮 sobie upatrzy艂.

A rodzina czerpa艂a z tego korzy艣ci. Rosjanin by艂 szczodry. Okaza艂o si臋, 偶e jest wsp贸艂w艂a艣cicielem du偶ego statku, 偶e ma ich wi臋cej, w艂a艣ciwie posiada ca艂膮 flot臋.

Rodzice i bracia nie sprzeciwiali si臋 temu, 偶e Lina 偶yje z Rosjaninem. Wszak do ko艣cio艂a, do ksi臋dza, i tak by艂o bardzo daleko.

W wieku siedemnastu lat wyjecha艂a do Rosji. Wszystkim zapowiedzia艂a, 偶e wychodzi za m膮偶.

Nie u艂o偶y艂o si臋 najlepiej. Wr贸ci艂a. I teraz wiele wy­si艂ku kosztowa艂o j膮 chodzenie z podniesion膮 g艂ow膮.

Lina nienawidzi艂a Rosji, nikt nie zdo艂a艂by jej na­k艂oni膰, 偶eby si臋 tam przenios艂a. Nawet Oleg. Nawet kapitan statku Oleg Jurk贸w, wielki i pot臋偶ny, przy­stojny, ciemny niczym grudniowa noc w Finnmarku. O obj臋ciach nios膮cych spok贸j i poczucie bezpiecze艅­stwa i ze smutkiem w spojrzeniu. Lina s膮dzi艂a, 偶e on zostanie w Norwegii, a kiedy jego 偶ona uciek艂a z in­nym, by艂a tego w艂a艣ciwie ca艂kiem pewna.

Lina wierzy艂a, 偶e b臋dzie z Olegiem. 呕e si臋 pobio­r膮, chocia偶 r贸偶ni艂a ich wiara. Oleg mia艂 zosta膰.

Po艂膮czy艂 ich Olai, a p贸藕niej Magdalena.

Teraz Lina mia艂a ju偶 blisko dwadzie艣cia dwa lata i odk膮d spotka艂a Rosjanina, kt贸ry tak odmieni艂 jej 偶y­cie, up艂yn臋艂o sze艣膰 lat. I Lina w roku 1745 bardzo r贸偶­ni艂a si臋 od tamtej Liny, szesnastolatki.

On, oczywi艣cie, wyjecha艂 z powrotem do Rosji, a przed wyjazdem walczyli ze sob膮 jak pies z kotem. Oleg chcia艂 zabra膰 ze sob膮 Olaia, ona powtarza艂a, 偶e pr臋dzej go zabije, ni偶 do tego dopu艣ci. M贸wi艂a te偶 in­ne rzeczy, wiele innych rzeczy. On r贸wnie偶.

Lina z Soroya wiedzia艂a, 偶e Oleg tak naprawd臋 ni­gdy w艂a艣ciwie jej nie kocha艂. By艂a tak niepodobna do jego 偶ony, jak tylko dwoje ludzi mo偶e si臋 r贸偶ni膰 mi臋­dzy sob膮. Jemu to wystarczy艂o. W艂a艣nie dlatego wy­bra艂 j膮, a nie 偶adn膮 inn膮 spo艣r贸d gromady kr臋c膮cych si臋 wok贸艂 niego dziewcz膮t. Przecie偶 Lina nie by艂a je­dyn膮, kt贸ra nie okazywa艂a mu niech臋ci.

On jednak wybra艂 w艂a艣nie j膮.

Na jaki艣 czas.

I chocia偶 urodzili si臋 Olai i Magdalena, to p贸藕niej wybra艂 Rosj臋. W ko艅cu za艣 nadesz艂a wiadomo艣膰 o po­wrocie Antonii. Oleg nie m贸g艂 zosta膰 u Liny, nawet gdyby tego chcia艂.

Lina wiedzia艂a, 偶e to tylko wym贸wka. I tak by z ni膮 nie zosta艂.

Teraz za艣 ba艂a si臋, 偶e Oleg za wszelk膮 cen臋 b臋dzie si臋 stara艂 odebra膰 jej Olaia. Syn wiele znaczy dla m臋偶­czyzny. Sam przecie偶 to powtarza艂. Co prawda mia艂 ju偶 tam w Rosji c贸rk臋, ale syn to co艣 zupe艂nie innego. Li­na wiedzia艂a, 偶e Oleg ustanowi艂by Olaia swoim spad­kobierc膮, pozwoli艂by ch艂opcu przej膮膰 wszystko, co je­go ojciec osi膮gn膮艂 tam, daleko na wschodzie w krainie lodu. By膰 mo偶e pozbawia艂a syna maj膮tku po ojcu, lecz nie mog艂a znie艣膰 my艣li o tym, 偶e jej male艅ki Olai mia艂­by zosta膰 skazany na 偶ycie w tym mie艣cie, w kt贸rym ona sama zazna艂a tyle strasznego ch艂odu i kt贸re znie­nawidzi艂a, gdy tylko postawi艂a stop臋 na tej ziemi.

Mo偶liwe, 偶e syn zosta艂by tam wielkim cz艂owie­kiem, ona jednak wola艂a, 偶eby rybaczy艂 tu, na wy­brze偶u Finnmarku. Nie chcia艂a go od siebie pu艣ci膰, i to za nic na 艣wiecie.

Wieczorami, kiedy po艂o偶y艂a ju偶 ch艂opca spa膰, siadywa艂a sama. Ten dom zbudowa艂 jej Oleg. 艢ciany by­艂y z rosyjskiego drewna, dach kryty torfem. Oleg za­troszczy艂 si臋 o dwie izby. To ju偶 prawie zamo偶no艣膰, a z ca艂膮 pewno艣ci膮 wi臋cej, ni偶 kiedykolwiek mog艂aby osi膮gn膮膰 jako m艂oda 偶ona rybaka.

Lina mia艂a wi臋c dwie izby przepe艂nione cisz膮. Cz臋­sto zreszt膮 nie nazywa艂a tego cisz膮, m贸wi艂a o pustce.

Lina nie cierpia艂a, ale nie by艂o jej r贸wnie偶 dobrze. 呕y艂a, ale 偶y膰 mo偶na na wiele sposob贸w.

Noce by艂y przezroczyste. Przesiadywa艂a pod swym male艅kim okienkiem, 艣ledz膮c wzrokiem przelatuj膮ce mewy. Nie wiedzia艂a, czy jej samej spodoba艂oby si臋 latanie. Mo偶e nie? Mo偶e by艂a zbyt l臋kliwa z natury? Lina nie chcia艂a st膮d odchodzi膰. Chcia艂a tu zosta膰.

G艂臋boko w duszy pragn臋艂a by膰 kim艣 dla kogo艣.

Lina westchn臋艂a i starannie zamkn臋艂a marzenia. Nie warto, 偶eby kto艣 zagl膮da艂 tu i w nich grzeba艂.

Z艂o偶y艂a ubranie, kt贸re zdj臋艂a z siebie, starannie po­uk艂ada艂a je w kufrze ustawionym w nogach 艂贸偶ka. By­艂a taka porz膮dna, wszystko u niej mia艂o swoje miejsce. Nikt nie mo偶e nazwa膰 jej flejtuchem. Mi臋dzy matera­cem a we艂nianym kocem by艂a wolna. Ale nocnych sn贸w nie pami臋ta艂a nigdy.

Obudzi艂a si臋 wcze艣nie, s艂ysza艂a rybak贸w, wybiera­j膮cych si臋 na po艂贸w. Jej chata le偶a艂a na skraju obsza­ru nazywanego przez mieszka艅c贸w wioski rosyjskim brzegiem. Na skraju miejsca, gdzie sta艂y rosyjskie szopy. W pewnym oddaleniu od wioski, w kt贸rej wy­rasta艂a, lecz nie nazbyt daleko, wprawna r臋ka zdo艂a­艂aby dorzuci膰 kamie艅 do wsi. Lina rzuca艂a z do艂u, jak wi臋kszo艣膰 dziewcz膮t, lecz jej kamyk nigdy nie dola­tywa艂 do celu. Jej miejsce nie by艂o w艣r贸d Rosjan, zreszt膮 wcale tego nie pragn臋艂a. Ale wiejska gromada te偶 nie uznawa艂a jej za swoj膮. Takiego pi臋tna nie po­trafi艂a si臋 pozby膰.

Codzienno艣膰 narzuca艂a obowi膮zki. Pranie, sprz膮ta­nie, zmywanie, gotowanie, Olai, gotowanie, repero­wanie ubra艅, zmywanie...

Dzie艅 by艂 b艂臋kitny, potem zblad艂 i zaiskrzy艂 na no­wo. Z贸艂toczerwony, niemal ciep艂y, chocia偶 nadszed艂 ju偶 wiecz贸r.

- Jest dzie艅! - skar偶y艂 si臋 Olai, kiedy k艂ad艂a go do 艂贸偶ka. - W dzie艅 si臋 nie 艣pi!

Mia艂 t臋 sam膮 rys臋 uporu wok贸艂 ust co jego ojciec. Lina nie pierwszy raz to zauwa偶y艂a. Zawsze na ten widok troch臋 k艂u艂o j膮 w piersi.

Zn贸w opowiada艂a synkowi, 偶e jeszcze d艂ugo nie b臋dzie ciemnej nocy, nie mo偶e wi臋c czuwa膰, dop贸ki nie zrobi si臋 ciemno. Po艣piewa艂a mu, a偶 naprawd臋 usn膮艂. Zaci艣ni臋te ch艂opi臋ce pi膮stki rozlu藕ni艂y si臋 we 艣nie, a rysa wok贸艂 ust zmieni艂a w co艣 w rodzaju u艣miechu, ani troch臋 nie przypominaj膮cego Olega.

Otworzy膰 si臋 przed kim艣?

Niillas m贸g艂 tak do niej m贸wi膰. Mo偶e nawet by艂o to rozs膮dne. Lina nie bardzo zna艂a si臋 na rozs膮dku. Kiedy mia艂aby si臋 przed kim艣 otworzy膰? I przed kim?

Rozgoryczenie nie porusza si臋 na mi臋kkich pode­szwach kumag贸w, ono chodzi na twardej sk贸rze.

Kolejny wiecz贸r przy stole pod ma艂ym okienkiem. Rob贸tka na drutach w r臋kach. Morze uderzaj膮ce o ka­mienie na brzegu. Fale, kt贸re nigdy nie odpoczywaj膮. M臋偶czy藕ni m贸wi膮cy tak jak Oleg. 艢miej膮cy si臋 ze s艂贸w, kt贸rych ona nie rozumia艂a, i p艂acz膮cy jak dzieci przy piosenkach 艣piewanych dr偶膮cymi g艂osami. M臋偶czy藕ni m贸wi膮cy z akcentem ludzi wybrze偶a. Tacy, kt贸rzy przybywali z po艂udnia i ze wschodu i porozu­miewali si臋 takimi samymi s艂owami jak ona. Od cza­su do czasu jaki艣 Szwed albo Fin z dalekiego po艂udnia. B贸g jeden wiedzia艂, dlaczego tu przybywaj膮. Droga, ja­k膮 mieli do pokonania, Linie wydawa艂a si臋 nie mie膰 ko艅ca. Czy偶by naprawd臋 istnia艂a bieda, kt贸ra skraca­艂a t臋 drog臋 w臋druj膮cym ni膮 ludziom? Ludzie za jej ma­艂ym okienkiem wiedli rozmaite 偶ycie. Do Liny docie­ra艂y zaledwie urywki. Ona 偶y艂a poza ich obrze偶em.

Robi艂a na drutach. Szy艂a. Wiedzia艂a, 偶e przyjdzie nast臋pna zima.

Mia艂a ju偶 zamiar si臋 po艂o偶y膰, kiedy do drzwi roz­leg艂o si臋 pukanie. Zd膮偶y艂a nawet przekr臋ci膰 klucz. Za­wsze zamyka艂a drzwi, kiedy przybywali rybacy. Nie tylko wtedy, gdy byli pijani, mog艂o im wpa艣膰 do g艂o­wy co艣 nieprzyzwoitego.

- Kto tam? - spyta艂a ostro. Pier艣 przepe艂nia艂 jej gniew. Nie mog膮 zostawi膰 jej w spokoju? Przecie偶 ma艂y musi spa膰, a latem tak trud­no zagoni膰 go do 艂贸偶ka. Nie wierzy艂 jej, gdy mu m贸­wi艂a, 偶e ju偶 jest noc. Potrafi艂 s艂ania膰 si臋 na nogach ze zm臋czenia, ale poniewa偶 艣wieci艂o s艂o艅ce i niebo by艂o jasne, nie dawa艂 si臋 przekona膰, 偶e jest pora na spanie. Czy nie potrafi膮 sobie wyobrazi膰, 偶e najmniej ze wszystkiego potrzeba jej awantur?

- To ja, Niillas - rozleg艂a si臋 cicha odpowied藕.

Prawie si臋 zapl膮ta艂a w sp贸dnic臋, biegn膮c po pod艂o­gowych deskach, najbielszych deskach na ca艂ej Soroya. Ale te偶 i nie musia艂a daleko chodzi膰 po piasek do ich szorowania.

Klucz jakby okazywa艂 w艂asn膮 wol臋. Musia艂a unie艣膰 nieco drzwi i jednocze艣nie obr贸ci膰 go w zamku. Sko­bel natomiast da艂 si臋 艂atwo przesun膮膰, chocia偶 niewie­lu ludzi tu zagl膮da艂o i niecz臋sto go odsuwa艂a.

Lina musia艂a zaczeka膰 chwil臋, nim otworzy艂a. Z艂a­pa膰 oddech. Nie mog艂a pokaza膰 si臋 zanadto zdysza­na, a zdyszana by艂a, nawet policzki pali艂y.

To niem膮dre a偶 tak bardzo si臋 cieszy膰!

W ko艅cu otworzy艂a Niillasowi.

- Nie zbudzi艂em ci臋?

Spojrzeniem prosi艂 o wybaczenie, jeszcze nim za­ch臋ci艂a go, by przest膮pi艂 pr贸g.

Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮. Gdzie艣 w blasku s艂o艅ca roz­leg艂 si臋 krzyk mewy. Ochryp艂y wrzask rado艣ci wy­krzyczanej nie ko艅cz膮cemu si臋 dniu, jasno艣ci nocy.

A wi臋c przest膮pi艂 pr贸g jej domu. Czu艂 si臋 tu jak u sie­bie, cho膰 nie by! w艂a艣cicielem tych 艣cian. Lina zauwa­偶y艂a to, gdy jego oczy przygl膮da艂y si臋 nale偶膮cym do niej rzeczom. Niillas w 偶adnym miejscu nie czu艂 si臋 obco.

- Zostawi艂e艣 renifery? - O co艣 przecie偶 musia艂a spyta膰, nie艣mia艂o dotykaj膮c oparcia krzes艂a, 偶eby da膰 mu znak, i偶 powinien usi膮艣膰.

- Mam ze sob膮 dw贸ch siostrze艅c贸w - u艣miechn膮艂 si臋. - M艂ode szczeniaki te偶 musz膮 si臋 do czego艣 przyda膰. Pewnie sko艅czy si臋 na tym, 偶e przejm膮 stado po mnie. Nie zaszkodzi wcze艣niej ich dopu艣ci膰 do zwierz膮t. Do­brze im zrobi, kiedy zobacz膮, 偶e im ufam. A i mnie do­brze zrobi popatrzenie na co艣 innego ni偶 same tylko renifery i niebo na okr膮g艂o, przez ca艂y dzie艅. Mo偶e...

Zn贸w to s艂owo, kt贸rym z tak膮 艂atwo艣ci膮 si臋 bawi艂. Ale przyszed艂. To by艂o co艣 wi臋cej ni偶 鈥瀖o偶e鈥.

- Nie boisz si臋 mieszka膰 sama w pobli偶u rybackich szop?

Ma艂o kto jeszcze j膮 o to pyta艂. Matka. Ona jednak rzuci艂a te s艂owa w taki spos贸b, 偶e Lina nie mog艂a stwier­dzi膰, czy naprawd臋 j膮 to obchodzi. Przecie偶 nie chcieli, 偶eby do nich wraca艂a. W domu i tak mieli ju偶 wi臋cej ni偶 do艣膰 g膮b do wy偶ywienia. Z biegiem lat sporo z groma­dy dzieciak贸w nie wytrzyma艂o trud贸w 偶ycia i spocz臋艂o w ziemi, inne wyprowadzi艂y si臋 do w艂asnych szarych chat. Ale w domu rodzic贸w i tak wci膮偶 by艂o ciasno. Ci膮gle jeszcze mieszka艂y tam doros艂e dzieci.

- Mo偶e nie zawsze jest r贸wnie milo - powiedzia艂a Lina. Zastanawia艂a si臋, czym go ugo艣ci膰. Pora by艂a ju偶 p贸藕na. Mia艂a odrobin臋 miodu w dzbanku. Czy on te­go 藕le nie zrozumie? Ale nie mog艂a przecie偶 pozwoli膰, 偶eby wyszed艂 niczym nie pocz臋stowany. Nie powinien odej艣膰 bez odpowiedniego przyj臋cia, musi zabra膰 jej go艣cinno艣膰 ze sob膮. Tak rzadko zdarza艂a si臋 okazja, by mog艂a pokaza膰 si臋 od tej strony. Ma艂o kto do niej przy­chodzi艂 w odwiedziny.

- Dokuczaj膮 ci? Zn贸w ta troska. I to wi臋cej ni偶 odrobina troski.

Troski o ni膮.

Lina nie by艂a do tego przyzwyczajona.

Postanowi艂a wyj膮膰 mi贸d. Nie by艂 gorzki, sama go uwarzy艂a, tak jak nauczy艂a j膮 matka. Chcia艂a pokaza膰 go艣ciowi co艣, co zrobi艂a w艂asnor臋cznie i z czego mog­艂a by膰 dumna.

呕wawo zakr臋ci艂a si臋 po izbie. Wystawi艂a przed Niillasem dzbanek i kubek, od艂ama艂a kawa艂ek 偶ytnie­go chleba. Mas艂a w domu nie mia艂a. Tego rodzaju 偶ywno艣膰 przechowywa艂a w wykopanej w ziemi piw­niczce. Nie zamyka艂a jej na zamek i zdarza艂o si臋, 偶e co艣 stamt膮d gin臋艂o. Niewiele, bo w wiosce nie okradano si臋 nawzajem. Nie ogryzano ko艣ci do czysta, za­wsze zostawiano na nich chocia偶 troch臋 mi臋sa, nawet je艣li po偶yczano co艣 bez pytania. Zdarza艂o si臋 niekie­dy, 偶e Lina znajdowa艂a w piwniczce rzeczy, kt贸rych sama tam nie schowa艂a. A wi臋c kto艣 pami臋ta艂, 偶e co艣 zabra艂, i odp艂aca艂 si臋, gdy wreszcie by艂o go na to sta膰. Innych pewnie mo偶na by艂o zwyczajnie prosi膰 o po­偶yczk臋, ale wida膰 nie j膮.

- Nie bardzo - odpowiedzia艂a wreszcie na jego py­tanie. - Czasem kto艣 staje pod drzwiami, ale ju偶 si臋 na­uczy艂am m贸wi膰 im, 偶eby si臋 st膮d zabierali. Ci, kt贸rzy s膮 tutaj dla Olega, nic mi nie robi膮. Wida膰 wci膮偶 jesz­cze pozostaj臋 cz臋艣ciowo pod jego ochron膮. - Roze­艣mia艂a si臋 ze smutkiem. - Widzisz, gdyby on by艂 jedy­nie prostym rybakiem stamt膮d, to wtedy rzeczywi艣cie uwa偶aliby mnie za 艂atw膮 zdobycz. By艂oby znacznie go­rzej. Teraz nie do ko艅ca s膮 pewni, kim dla nich jestem.

Niillas wypi艂 mi贸d. Po pierwszym 艂yku u艣miech­n膮艂 si臋 i do niej, i do kubka. Zn贸w si臋 napi艂, a potem z uznaniem pokiwa艂 g艂ow膮.

- Sama go uwarzy艂a艣? Naprawd臋 niez艂y! Dawno ju偶 nie mia艂em w ustach czego艣 podobnego.

Lina zarumieni艂a si臋 od tej pochwa艂y. Ch艂on臋艂a j膮 niczym pierwszy promie艅 s艂o艅ca po d艂ugim okresie ciemno艣ci.

Sama nie tkn臋艂a jedzenia. Robi艂a na drutach. Palce na podo艂ku 偶y艂y w艂asnym 偶yciem. Zmienia艂y nitk臋 w ubranie. Synek zim膮 nie b臋dzie marz艂.

- Du偶o rzeczy potrafisz, Lino. Wyros艂a z ciebie dzielna kobieta.

Ma艂o nie wybuchn臋艂a 艣miechem. Nikt wcze艣niej tak jej nie nazywa艂.

- Ch臋tnie przeprowadzi艂bym z tob膮 handel wy­mienny - ci膮gn膮艂. Brunatne d艂onie 艂ama艂y chleb, ale palce zmiata艂y okruszki na d艂o艅. Powierzchnia sto艂u wci膮偶 pozostawa艂a czysta. - Nasze kobiety nie maj膮 we艂ny, no i wi臋kszo艣膰 z nich ma do艣膰 w艂asnych za­j臋膰, 偶eby jeszcze troszczy膰 si臋 o takiego starego ka­walera jak ja. A p贸藕n膮 jesieni膮, moim zdaniem, mi艂o jest mie膰 grube we艂niane r臋kawice. Jak zima nadci膮g­nie w pe艂ni, to nic nie chroni r膮k lepiej ni偶 sk贸ra, ale wcze艣niej sprawdza si臋 we艂na. My艣lisz, 偶e mog艂aby艣 mi zrobi膰 takie r臋kawice?

Jego oczy rozszerzy艂y si臋, pyta艂y. Pyta艂a ca艂a jego twarz.

- Zap艂ac臋 ci mi臋sem reniferowym, sk贸r膮, czym b臋­dziesz chcia艂a. Tym, co ci b臋dzie potrzebne.

- To niezbyt wyg贸rowana pro艣ba - u艣miechn臋艂a si臋 Lina. Co艣 w niej si臋 rozlu藕ni艂o. Jakby z ulg膮. Chyba nie by艂a pewna, jaki rodzaj handlu on mo偶e mie膰 na my艣li. Wiedzia艂a jedynie, 偶e przez chwil臋 si臋 ba艂a.

Ba艂a si臋, 偶e utraci co艣 drogocennego. Co艣, czego by膰 mo偶e nigdy od nikogo nie otrzyma艂a. To by艂o trudne, dziwne i niejasne.

Teraz jednak mog艂a si臋 do niego u艣miechn膮膰 i po­wiedzie膰, 偶e oczywi艣cie, zrobi mu na drutach r臋kawi­ce. Ma艂o brakowa艂o, a zaofiarowa艂aby si臋, 偶e mo偶e mu te偶 co艣 utka膰. Potrafi艂a tka膰. Umia艂a zrobi膰 p艂贸t­no i chodniki.

Powstrzyma艂a si臋 jednak. Za wiele mog艂o okaza膰 si臋 r贸wnie niedobre jak za ma艂o. On nie powinien po­my艣le膰, 偶e jest a偶 taka samotna.

- Zrobi臋 to z rado艣ci膮, Niillasie - rzek艂a. Wypowia­daj膮c jego imi臋 czu艂a w ustach co艣 niezwyk艂ego. A nigdy wcze艣niej tego nie do艣wiadcza艂a. - Jeste艣 przecie偶 starym przyjacielem, wiesz o tym.

- Na pewno starym - u艣miechn膮艂 si臋 ciep艂o.

Potrafi艂 艣mia膰 si臋 z siebie. Nie traktowa艂 si臋 tak po­wa偶nie jak m臋偶czy藕ni, kt贸rych widywa艂a w wiosce. Wystarczy艂o z nich troch臋 po偶artowa膰, a ju偶 si臋 s艂y­sza艂o, 偶e m艂odzi nie maj膮 ani odrobiny szacunku dla tych, kt贸rzy troch臋 ju偶 po偶yli.

- Ty... ty nie masz wieku - powiedzia艂a Lina. Nie wiedzia艂a, czy m贸wi膮c to, dobrze robi, lecz tak prze­cie偶 naprawd臋 o nim my艣la艂a.

- Nie oszukuj, nie nazywaj mnie m艂odzieniasz­kiem! - za艣mia艂 si臋, unosz膮c brwi do nieba w taki spo­s贸b, 偶e na moment znikn臋艂y pod grzywk膮, nim zn贸w z powrotem opad艂y niczym ptaki, unoszone wiatrem nad powierzchni膮 morza. - M贸g艂bym by膰 twoim oj­cem, gdybym mia艂 do艣膰 rozumu i wi臋cej stanowczo­艣ci, Lino. Twoja matka te偶 by艂a przez jaki艣 czas jak kwiat. Niezbyt d艂ugo. S膮 kobiety, kt贸re wcze艣nie wi臋dn膮. Zbyt wiele dzieciak贸w jeden po drugim od­biera kobietom z臋by i m艂odo艣膰.

J臋zyk Liny przebieg艂 po jej z臋bach.

Dzi臋ki Bogu, wszystkie te, kt贸re wida膰, by艂y na swoim miejscu. Straci艂a dwa z samego ty艂u, kiedy chodzi艂a w ci膮偶y z Magdalen膮. Na t臋 my艣l zarumie­ni艂a si臋 lekko. Cieszy艂a si臋, 偶e on o tym nie wie. On mia艂 wszystkie z臋by, widzia艂a to. Nie by艂a to rzecz zwyczajna. W u艣miechach wi臋kszo艣ci ludzi maj膮cych ju偶 za sob膮 pierwsze lata m艂odo艣ci widnia艂o na og贸艂 wiele szczerb.

艢mia艂 si臋 tak cicho. Jego spojrzenie nie potrafi艂o wedrze膰 si臋 w jej my艣li. Przez jaki艣 czas troch臋 si臋 tego ba艂a, Niillas przecie偶 umia艂 patrze膰 tak g艂臋boko.

- C贸偶, ona z pewno艣ci膮 nie zwraca艂a na mnie uwa­gi. Ja zreszt膮 r贸wnie偶 by艂em jedynie odrobin臋 ni膮 za­uroczony, wcale niegro藕nie. M艂ody ch艂opak ma tyle r贸偶nych marze艅, zapewne wiesz. A twoja matka nie spojrza艂a dwa razy na Lapo艅czyka przybywaj膮cego z g贸r. 呕adna z dziewcz膮t znad morza si臋 nami nie in­teresowa艂a. Dlatego my wszyscy uwa偶ali艣my, 偶e one s膮 jak promie艅 s艂o艅ca, co艣 w nich b艂yszcza艂o. Nasze dziewczyny robi艂y si臋 naj艂adniejsze, kiedy wracali­艣my z powrotem na p艂askowy偶.

- By膰 mo偶e one to samo my艣la艂y o was - stwier­dzi艂a Lina.

U艣miecha艂a si臋 teraz razem z nim. Niillas by艂 taki ciep艂y. M贸wi艂 tak niegro藕nie. Nie rozmawia艂a wcze艣­niej z m臋偶czyznami w taki spos贸b. Tylko z Olegiem. A Oleg w艂a艣ciwie nigdy wiele si臋 nie odzywa艂. Nie na­le偶a艂 do ludzi, kt贸rzy na wszystko zawsze znajd膮 od­powied藕, w dodatku j臋zyk d艂ugo dzieli艂 ich niczym mur. Kiedy wreszcie opanowa艂 jej norweski na tyle, by mog艂a go zrozumie膰, to nie mieli ju偶 tak napraw­d臋 o czym rozmawia膰.

- Wtedy si臋 nad tym nie zastanawiali艣my - przyzna艂 jej racj臋. - Kiedy zda艂em sobie z tego spraw臋, by艂o za p贸藕no. Moja wiosna ju偶 w贸wczas min臋艂a. W okresie ciemno艣ci nawet na 偶adn膮 nie zerka艂em. Tyle by艂o wte­dy innych rzeczy, kt贸rymi nale偶a艂o si臋 zaj膮膰. Brako­wa艂o czasu na snucie marze艅 o kobietach. Mogli je snu膰 ci, kt贸rzy mieli kogo艣, kto im ogrzeje pos艂anie wieczorem. Nam, pozosta艂ym, po jakim艣 czasie te偶 ro­bi艂o si臋 ciep艂o. No i w ko艅cu przestaje si臋 t臋skni膰.

- Dobrze ci samemu?

Lina czu艂a, 偶e by膰 mo偶e zapuszcza si臋 na starannie zagrodzone pole, ale musia艂a spyta膰. Wprost trudno by艂o jej uwierzy膰, 偶e si臋 na to zdoby艂a.

- Przynajmniej dop贸ki mog臋 od czasu do czasu z kim艣 porozmawia膰 - odpar艂. I wygl膮da艂o na to, 偶e m贸­wi prawd臋. - Niekt贸rzy s艂uchaj膮, inni nie. Czasami zda­rza si臋, 偶e rozmawiam sam ze sob膮. Potrafi臋 s艂ucha膰, umiem te偶 odpowiada膰. Nie jestem wi臋c najgorsz膮 oso­b膮, z kt贸r膮 przychodzi mi prowadzi膰 rozmowy...

- Ja nie chc臋 by膰 sama ju偶 do ko艅ca 偶ycia! - wy­rwa艂o si臋 Linie.

Zaraz jednak zadr偶a艂a. Spu艣ci艂a wzrok, u艣wiado­miwszy sobie, co powiedzia艂a. I spos贸b, w jaki to po­wiedzia艂a. By艂a w tym zbyt porywcza. By膰 mo偶e otworzy艂a zbyt wiele drzwi. Wiedzia艂a przynajmniej tyle, 偶e on nie rozpowie tego dalej, lecz by膰 mo偶e nie mia艂 te偶 wcale ochoty za du偶o o niej wiedzie膰.

Matka zawsze powtarza艂a, 偶e Lina ma wielk膮 sk艂onno艣膰 do przesady. 呕e nie zna umiaru.

- I nie b臋dziesz, Lino - o艣wiadczy艂. Lina nie mog艂a poj膮膰, sk膮d w jego g艂osie mog艂a si臋 wzi膮膰 taka pewno艣膰. Przecie偶 chyba nie potrafi pa­trze膰 w jej przysz艂o艣膰. Powiedzia艂 to jednak w taki spos贸b, jak gdyby got贸w by艂 jej to obieca膰.

- To do ciebie nie pasuje - doda艂, jakby t艂umacz膮c si臋 ze swej pewno艣ci. - Ja mog臋 by膰 szcz臋艣liwy, b臋d膮c sam. Ty nie jeste艣 ulepiona z takiej gliny. No i jeste艣 za m艂oda.

Zn贸w m贸wi艂 o jej wieku. Przecie偶 by艂a doros艂a, by­艂a matk膮. Nie jest ju偶 niemowl臋ciem.

Jego oczy by艂y teraz niczym woda, niemal przezro­czyste jak letnia noc. Lina zastanawia艂a si臋, czy i ona b臋dzie mia艂a kiedy艣 na twarzy takie mi艂e zmarszczki. Niillas musia艂 si臋 du偶o u艣miecha膰, zmarszczki wok贸艂 oczu i ust m贸wi艂y jej to w swym niemym j臋zyku.

Niillas nala艂 sobie jeszcze jeden kubek miodu. Po pierwszym 艂yku obliza艂 usta, pu艣ci艂 do niej oko.

- Mog艂aby艣 z艂apa膰 m臋偶czyzn臋 na sam ten tw贸j mi贸d, Lino.

Czy za tym 偶artem kry艂a si臋 powaga?

Lina nie wiedzia艂a. S艂ysza艂a go, widzia艂a, lecz nie ca艂kiem rozumia艂a. Niillas kry艂 w sobie tak膮 g艂臋bi臋, 偶e nie potrafi艂a jej nawet zmierzy膰.

- Widzia艂em wczoraj twojego synka. 艁adny dzieciak, ale ma艂o do ciebie podobny. Pr臋dko biega ten maluch!

- Ja te偶 szybko biegam - odpar艂a. I ona musia艂a troch臋 po偶artowa膰. Nie chcia艂a zbyt d艂ugo roztrz膮sa膰 s艂贸w, nie chcia艂a te偶 ulec niepoko­jowi, czaj膮cemu si臋 tu偶 pod powierzchni膮.

- Olai jest podobny do swego ojca. Oleg to pi臋k­ny m臋偶czyzna. M艂ode dziewczyny nie zakochuj膮 si臋 w brzydkich m臋偶czyznach. To niepisane prawo, ale w贸jt powinien postawi膰 pod nim swoj膮 piecz臋膰!

Niillas roze艣mia艂 si臋.

- Powinna艣 zabra膰 syna poza wiosk臋. M贸g艂by mi pom贸c wypasa膰 renifery. Nabiega艂by si臋 po wrzoso­wiskach, a偶 nogi nie chcia艂yby go d艂u偶ej nosi膰. Dzie­ci i zwierz臋ta s膮 ze sob膮 zwi膮zane. Na pewno spodo­ba艂yby mu si臋 nasze psy, nie s膮dzisz?

Lina kiwn臋艂a g艂ow膮. Olai by艂 ciekaw wszystkiego. Na pewno by mu si臋 to spodoba艂o. Spodoba艂oby mu si臋 wszystko, co Niillas jej pokazywa艂, maluj膮c obra­zy s艂owami.

- On nie da rady zaj艣膰 tak daleko - odrzek艂a i obraz rozpad艂 si臋 na kawa艂ki. - A moje plecy nie dadz膮 rady go ponie艣膰. Nie maj膮 si臋 najlepiej, odk膮d urodzi­艂am m艂odsze dziecko.

G艂os jej jakby zamar艂. M贸wienie o Magdalenie nie stawa艂o si臋 wcale mniej bolesne, cho膰 coraz wi臋cej dni dzieli艂o j膮 od tamtej z艂ej chwili, gdy j膮 utraci艂a. Dziew­czynka nie by艂a pierwszym dzieckiem, jakie zmar艂o w tej wiosce, i na pewno nie ostatnim. Lina jednak ni­gdy nie dopuszcza艂a do siebie my艣li, 偶e taka tragedia mo偶e spa艣膰 w艂a艣nie na ni膮, 偶e dotknie jej dziecka. Prze­cie偶 piel臋gnowa艂a je, karmi艂a, dba艂a o nie na ka偶dy mo偶­liwy spos贸b. Lecz to jednak po prostu nie wystarczy艂o.

Malutka rozchorowa艂a si臋. Umar艂a.

Lina nie mia艂a jak si臋 przed tym broni膰. Magdale­n臋 po prostu jej zabrano.

- Jestem pewien, 偶e da艂a艣 jej ca艂e ciep艂o, jakiego tylko potrzebowa艂a, dop贸ki 偶y艂a - powiedzia艂 Niillas cicho.

Nie doda艂, 偶e mo偶e sta艂o si臋 najlepiej jak mog艂o, ani te偶 偶e urodzi przecie偶 wi臋cej dzieci. Tak m贸wili jej inni ludzie.

Oni jej s艂uchali, lecz nie przygl膮dali si臋 jej wcale. A jedyn膮 pociech膮, jak膮 mogli jej ofiarowa膰, by艂y s艂o­wa, kt贸re tak naprawd臋 nic nie znaczy艂y.

- Nie mo偶na da膰 z siebie wi臋cej ni偶 najwi臋cej i zro­bi膰 co艣 lepiej ni偶 najlepiej. I ty na pewno wszystko to jej da艂a艣.

- Ty chyba nie powiedzia艂by艣 czego艣, czego tak na­prawd臋 nie my艣lisz? - Lina popatrzy艂a Niillasowi w oczy. Chcia艂a w niego zajrze膰, lecz, niestety, on co艣 przed ni膮 zamkn膮艂. - Nie m贸wisz tego tylko po to, 偶eby w og贸le co艣 m贸wi膰?

- A dlaczego mia艂bym tak robi膰? - spyta艂, odrobin臋 zdziwiony. - Skoro prawda nie jest dostatecznie dobra, by m贸wi膰 o niej na glos, to wol臋 raczej mil­cze膰. Lubi臋 szczero艣膰, a ty nie? Od k艂amstw ogarnia mnie pustka.

- To dlaczego tylu ludzi k艂amie? Niillas wzruszy艂 ramionami.

- Wielu rzeczy nie wiem, Lino. Twoim zdaniem by膰 mo偶e mam dostatecznie du偶o lat, 偶eby to zrozumie膰, 偶eby wiedzie膰. Ale wiele jest rzeczy, kt贸rych nie zro­zumiem nigdy. Szed艂em przez 偶ycie z szeroko otwar­tymi oczyma, lecz wci膮偶 wiele jest rzeczy, kt贸re mi umykaj膮. Zawsze co艣 b臋dzie wydawa艂o si臋 nam obce.

Wypi艂 do dna i wsta艂.

- Nie powinienem siedzie膰 tu tak d艂ugo, chcia艂em tylko z tob膮 porozmawia膰. Zobaczy膰 ci臋. Wierz臋, 偶e r贸wnie偶 tego lata przyniesiesz mi szcz臋艣cie.

Kiedy Lina przekr臋ci艂a klucz w drzwiach po jego wyj艣ciu, nie by艂a pewna, dlaczego przyszed艂. R臋kawi­ce nie mog艂y by膰 jedynym powodem.

Niillas co艣 przemilcza艂. Jaki艣 skrawek prawdy, o kt贸rym nie da艂o si臋 rozmawia膰 g艂o艣no. Jeszcze nie teraz.

D艂ugo le偶a艂a, rozmy艣laj膮c, nim wreszcie zapad艂a w sen.

3

Lina patrzy艂a, jak dziewcz臋ta z wioski pracuj膮 przy przygotowywaniu przyn臋ty dla rosyjskich rybak贸w. Przynosi艂y przynajmniej par臋 groszy do domu, gdzie bardzo tego potrzebowano. I nawet je艣li nie p艂acono got贸wk膮, to przynajmniej dostawa艂y obietnic臋, 偶e otrzymaj膮 wi臋cej, gdy p贸藕nym latem przyb臋dzie sta­tek Olega i Jewgienija.

I ona te偶 kiedy艣 sta艂a przy beczkach z przyn臋t膮. By­艂a m艂od膮 dziewczyn膮 i patrzy艂a, jak rybacy wyp艂ywa­j膮 na morze blisko brzegu i 艂owi膮 ma艂e czarniaki, gromadniki albo 艣ledzie, maj膮ce stanowi膰 przyn臋t臋 dla wielkich ryb, dla dorszy na wiosn臋, a dla dorszy, du­偶ych czarniak贸w i halibut贸w latem. Drobnica nada­wa艂a si臋 jedynie na przyn臋t臋, to znaczy cz臋艣膰 sz艂a na po偶ywienie dla samych rybak贸w, wi臋kszo艣膰 jednak, pokrajana na kawa艂ki, nadziewana by艂a na haczyki umocowane do liny. W艣r贸d Rosjan zawsze powszech­n膮 weso艂o艣膰 budzi艂o jej imi臋, brzmi膮ce tak samo jak norweska nazwa tego sprz臋tu do po艂ow贸w - d艂ugiego sznura z licznymi haczykami. 呕arty zdawa艂y si臋 nie mie膰 ko艅ca. Niejeden zarzuca艂 j膮 sobie na rami臋, m贸­wi膮c ze 艣miechem, 偶e tym razem zabierze ze sob膮 na morze t臋 w艂a艣nie lin臋.

Teraz ju偶 tak nie m贸wili.

Od czasu Olega takie 偶arty si臋 sko艅czy艂y.

Lina wcale za tym nie t臋skni艂a. Nak艂adanie przy­n臋ty by艂o ci臋偶k膮 har贸wk膮. Niekt贸re dziewcz臋ta do­skonale potrafi艂y r贸wnie偶 przygotowywa膰 sprz臋t, na­prawia膰 go, je艣li zachodzi艂a taka potrzeba. Lina nie zd膮偶y艂a si臋 tego nauczy膰. W domu do艣膰 mia艂a braci, a to by艂a przede wszystkim robota dla ch艂opc贸w. Mu­sieli si臋 wprawi膰, je艣li mieli wy偶y膰 z morza, a taki los przypada艂 w udziale wi臋kszo艣ci z nich.

Rosjanie z czasem zacz臋li na swoich 艂odziach przy­wozi膰 tak偶e m艂odych ch艂opc贸w, bo wtedy nie musie­li ju偶 kupowa膰 r膮k do pracy w艣r贸d Norweg贸w. Pod­czas gdy 艂odzie wyprawia艂y si臋 na po艂贸w, zadaniem najm艂odszych by艂o wyszukiwanie przyn臋ty, drob­nych ryb albo robak贸w 偶yj膮cych nad brzegiem, a tak­偶e przygotowanie uszkodzonego sprz臋tu na nast臋pn膮 wypraw臋. Kiedy rybacy wracali z morza, najm艂odsi musieli rozwiesi膰 lin臋 do suszenia, zrobi膰 porz膮dek ze z艂owionymi rybami, zadba膰 o 艂贸d藕, a na dodatek wype艂nia膰 wszystkie swoje obowi膮zki w szopach.

Ch艂opcy, kt贸rzy uczyli si臋 rybactwa, musieli ci臋偶­ko pracowa膰.

Tam gdzie kilka za艂贸g rybak贸w 艂owi艂o dla jednego pryncypa艂a, zdarza艂o si臋, 偶e Rosjanie przywozili ze sob膮 kucharza albo te偶 wynajmowali kogo艣 z wioski do przygotowywania posi艂k贸w. Ale wtedy najm艂od­szy na pok艂adzie r贸wnie偶 musia艂 wyp艂ywa膰 na morze i pracowa膰 jak m臋偶czyzna. Armatorzy nie p艂acili za bezczynne r臋ce.

Lina te偶 by艂a dziewczyn膮 z wybrze偶a. Niejedno mia艂a okazj臋 ogl膮da膰. Widzia艂a rybak贸w przyp艂ywa­j膮cych na wysp臋. Zna艂a ich, s艂ysza艂a ich rozmowy. No i widzia艂a Archangielsk.

R贸wnie偶 norwescy rybacy nie zawsze bywali w艂a­艣cicielami 艂odzi. Oni tak偶e. Ale przynajmniej dosta­wali po艂ow臋 zysku za swoj膮 prac臋.

Rosjanie wcale nie pracowali mniej. Cz臋sto o wiele wi臋cej. Rybacy ze wschodu mieli przynajmniej r贸wnie du偶e d艂ugi u swego pryncypa艂a, jak rybacy norwescy. Ale Rosjanie dostawali zaledwie trzeci膮 cz臋艣膰 zysku. Pryncypa艂 by艂 w艂a艣cicielem 艂odzi i sprz臋tu, zobowi膮­zany by艂 te偶 do 偶ywienia za艂ogi. Nic dziwnego wi臋c, 偶e rybacy musieli dok艂ada膰 do jedzenia drobne ryby z艂owione tu偶 przy brzegu, inaczej strawa mog艂a by膰 zbyt chuda. Zdanie pryncypa艂a o tym, czego potrzeba jego pracownikowi do prze偶ycia, nie zawsze pokrywa­艂o si臋 z opini膮 samych rybak贸w.

Oleg ci膮gle powtarza艂, 偶e ich ludzie maj膮 o wiele lepiej ni偶 u kogokolwiek innego. 呕e ich rybak贸w nie p臋taj膮 d艂ugi i Zaliczki. 呕e dostaj膮 o wiele wi臋ksz膮 cz臋艣膰 zysku, a ich wy偶ywienie jest du偶o lepsze od te­go, kt贸re zapewniaj膮 inni w艂a艣ciciele statk贸w.

Lina odwr贸ci艂a si臋 plecami do dziewcz膮t na brzegu. Owszem, mia艂a wielkie niebieskie oczy, ale nie by艂a na­iwna. Ju偶 teraz nie. Zakocha膰 si臋, to jedno, a ocenia膰 to drugie. Przesta艂a by膰 ca艂kiem g艂upia. I nie patrzy艂a ju偶 na Olega spojrzeniem wyg艂adzaj膮cym ka偶d膮 naj­drobniejsz膮 nawet rys臋.

Plenipotentowi, kt贸ry mieszka艂 w oddzielnej szo­pie i nadzorowa艂 ca艂膮 prac臋 rybak贸w, nie powodzi艂o si臋 najgorzej. Pozostali dostawali t臋 sam膮 rozwodnio­n膮 zup臋, w kt贸rej trzeba by艂o 艂owi膰 kasz臋. I t臋 sam膮 trzeci膮 cz臋艣膰 po艂ow贸w.

Oleg nie by艂 dobroczy艅c膮, tylko pryncypa艂em. A wok贸艂 st贸p takiego cz艂owieka nie rosn膮 kwiaty.

Lin臋 wci膮偶 jednak k艂u艂o w piersi, kiedy o nim my­艣la艂a.

A przecie偶 nie zmusza艂 jej, 偶eby go pokocha艂a. Sa­ma to zrobi艂a. Bezmy艣lnie. Ca艂膮 sob膮. Odda艂a wszyst­ko. I dlatego teraz odczuwa艂a tak膮 bolesn膮 pustk臋.

Czu艂a si臋 wykorzystana.

Ale przynajmniej syna od niej nie dostanie. Nawet jego trzeciej cz臋艣ci.

Dni Liny up艂ywa艂y tak jak dni innych kobiet. A za­razem zupe艂nie inaczej. 呕y艂a w 艣wiecie pomi臋dzy wio­sk膮 a Rosjanami, w rozdzielaj膮cej ich krainie cieni.

Mia艂a wspomnienia, kt贸rymi nie chcia艂a 偶y膰 ani dla kt贸rych 偶y膰 nie chcia艂a. Oleg przyda艂 jej zbyt wiele goryczy. Lina zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e swoje rozgo­ryczenie przelewa teraz na syna. Oleg na to zas艂u偶y艂. Nigdy nie b臋dzie m贸g艂 tu przyjecha膰 i skusi膰 syna do wyjazdu pi臋knymi s艂贸wkami i obietnicami. Olai nigdy mu nie uwierzy.

Lina robi艂a to, co musia艂a.

Jej przysz艂o艣膰 to syn, kt贸rego strzeg艂a jak oka w g艂owie. Kiedy my艣la艂a o nadchodz膮cych latach, wi­dzia艂a tylko syna, dorastaj膮cego, zmieniaj膮cego si臋 w m艂odzie艅ca, p贸藕niej w m臋偶czyzn臋. Zrobi z niego m臋偶czyzn臋, jakim Oleg nigdy nie by艂.

Takie mia艂o by膰 jej zwyci臋stwo. Jej zemsta. Wtedy Oleg Jurk贸w b臋dzie m贸g艂 przyjecha膰 tu i spyta膰 o swego norweskiego syna...

Lina poderwa艂a si臋, s艂ysz膮c pukanie do drzwi. Cia­艂o napi臋艂o si臋 czujnie. Grubia艅skie s艂owa potrafi艂y tak g艂臋boko rani膰, bardziej bole艣nie ni偶 haczyki, kiedy li­na wy艣lizgiwa艂a si臋 z r膮k i haczyki wbija艂y si臋 w ko­niuszki palc贸w albo w go艂膮 r臋k臋. 艢ciany i drzwi w pewien spos贸b chroni艂y j膮 przed z艂ymi s艂owami. Ale ostrze tak czy owak zawsze zdo艂a艂o si臋 przecisn膮膰.

- Nie musisz chyba zamyka膰 drzwi w jasny dzie艅! To jej brat. 艢ciskanie w piersi ust膮pi艂o. Dla odmiany wezbra艂 w niej 艣miech, lecz Lina, przy艂o偶ywszy d艂o艅 do ust, opanowa艂a si臋. Samuel, gdyby powita艂a go 艣miechem, jeszcze got贸w pomy艣le膰, 偶e siostra oszala艂a! Mo偶e na­wet ju偶 tak my艣la艂 i brakowa艂o jedynie, 偶eby przeko­na艂 si臋 o tym na w艂asne oczy...

Otworzy艂a mu drzwi. Zn贸w j膮 zak艂u艂o, gdy zoba­czy艂a, jak Samuel si臋 wykrzywia. Odnios艂a wra偶enie, jakby wcale nie byli rodzin膮.

To by艂o nieprzyjemne uczucie, bo przecie偶 w艂a艣nie rodzin臋 nale偶a艂o bezwzgl臋dnie szanowa膰. Nawet marnego brata, kt贸ry nigdy nie przejmowa艂 si臋 tym, 偶e mo偶e j膮 g艂臋boko zrani膰.

- Ch艂opy maj膮 inne rzeczy do roboty ani偶eli stu­kanie do drzwi takiej wariatki jak ty - prychn膮艂, cz臋­stuj膮c si臋 tym, co zosta艂o jej z obiadu. Bez pytania. B臋d膮c u niej, nawet nie sili艂 si臋 na uprzejmo艣膰.

- Nie masz troch臋 piwa? Warzysz lepiej ni偶 nasza stara matka. Ale nie musisz jej tego powtarza膰. Ja w ka偶dym razie nie przyznam si臋 nigdy, 偶e co艣 takie­go powiedzia艂em...

Poch艂ania艂 zimn膮 zup臋, w ca艂o艣ci po艂yka艂 kawa艂ki ryb. Na pewno z o艣膰mi, bo troch臋 ich zosta艂o, Lina by艂a tego 艣wiadoma. W k膮cikach ust utkwi艂a mu ka­sza, zakrzep艂y t艂uszcz. Lin臋 艣cisn臋艂o w 偶o艂膮dku.

Taki by艂 艂apczywy ten jej brat. Oleg nigdy nie jad艂 w ten spos贸b...

Ale te偶 pewnie i Oleg nigdy nie zazna艂 takiego g艂odu, szeptem odezwa艂 si臋 w niej jaki艣 g艂os. Wyra藕ny i zdrad­liwy, sprawiaj膮c, 偶e odczula pewne zawstydzenie.

- Rosjanie czekaj膮 na nowego plenipotenta - oznaj­mi艂 Samuel. - Kto艣 wys艂a艂 wiadomo艣膰 do tego twojego kochanka, 偶e ten, co jest, za du偶o pcha do w艂asnej kie­szeni... Podobno kto艣 widzia艂 ju偶 w oddali 偶agle. S膮dzi­li, 偶e to jedna z tych ich przekl臋tych 艂ajb. Czy ty potra­fisz poj膮膰, dlaczego Ruscy buduj膮 takie b臋karty 艂odzi? Do艣膰 ich chyba jest na to, 偶eby zbi膰 statek, kt贸ry by艂­by prawdziwym statkiem? - Samuel pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Nie wyznawa艂 si臋 na wszystkim w 艣wiecie i wcale te偶 nie twierdzi艂, 偶e tak jest, ale 艂odzie i ryby, na tym si臋 zna艂. Niech si臋 strze偶e ten, co powiedzia艂by ina­czej.

- Nie b臋d膮 wi臋c mieli dla ciebie czasu, Lino. Naj­wcze艣niej, jak ten nowy plenipotent si臋 tu zadomo­wi, a ten, kt贸rego mamy, na pe艂nych 偶aglach wyru­szy do domu. Nie mog臋 powiedzie膰, 偶e b臋d臋 za nim t臋skni艂. A mo偶e to ten tw贸j kochanek postanowi艂 znale藕膰 czas na to, 偶eby ci臋 odwiedzi膰, co, Lino?

Drwi艂 z niej, lecz Lina stara艂a si臋 pu艣ci膰 to w nie­pami臋膰. Jej jasna sk贸ra zrobi艂a si臋 taka gor膮ca, nabieg艂a krwi膮.

- On jest ojcem Olaia. Lepiej b臋dzie, jak to sobie zapami臋tasz. I nie jest moim kochankiem... Jest...

- By艂 - orzek艂 spokojnie Samuel, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. - Nie tak 艂atwo ci臋 rozz艂o艣ci膰, jak wtedy, kiedy mia艂a艣 dziesi臋膰 lat - stwierdzi艂. - I, niestety, nie mog臋 ci臋 broni膰, gdyby on si臋 tu zjawi艂... jestem prze­cie偶 ranny. - Wzruszy艂 ramionami. Gest ten nie wy­gl膮da艂 nawet przepraszaj膮co.

- On nie przyjedzie - twardo powiedzia艂a Lina.

Od pr臋dkich uderze艅 wystraszonego serca zrobi艂o jej si臋 gor膮co. Brat nie powinien tego zauwa偶y膰.

- Zawsze mo偶esz poprosi膰 swojego starego Lapo艅­czyka, 偶eby ci przyby艂 na pomoc - stwierdzi艂 Samu­el, skrobi膮c palcami o dno garnka po zupie. Obliza艂 je, cmokn膮艂. - On przynajmniej ma n贸偶. Mog艂oby si臋 zdarzy膰, 偶e zrani艂by Olega, nim tamten by go powa­li艂. Wiem, 偶e tu u ciebie by艂, w dodatku p贸藕no w no­cy. Teraz noc膮 nie jest ciemno, Lino.

Lina ugryz艂a si臋 w j臋zyk. Nie mia艂a si艂y broni膰 si臋 przed bezmy艣lnymi 偶arcikami Samuela. C贸偶 ten jej brat mo偶e wiedzie膰 o tym, kim jest Niillas? Czym tak naprawd臋 jest...? Samuel widzia艂 to, co wszyscy. Lina dostrzega艂a wi臋cej. Nie potrafi艂a nazwa膰 tego, co wi­dzi, lecz wiedzia艂a, 偶e Niillas jest kim艣 wi臋cej ani偶eli tylko starcem. Pr贸by wyt艂umaczenia tego Samuelowi na nic by si臋 nie zda艂y. Brat nigdy nie zechcia艂by po­艣wi臋ci膰 czasu na zrozumienie tego. 艢mia艂by si臋 tylko. W ich rodzinnym domu 艣miech przychodzi艂 im z ta­k膮 艂atwo艣ci膮.

- Pilnuj w艂asnego nosa, Samuelu! - odpar艂a Lina kr贸tko. - W rodzinie do艣膰 ju偶 b臋kart贸w, przynaj­mniej ty nie przyno艣 wi臋cej. A Lina zadba ju偶 o sie­bie. Niillas w ka偶dym razie jest o wiele mniej niebez­pieczny, ni偶 by艂 Oleg.

Samuel roze艣mia艂 si臋, niczego innego si臋 nie spo­dziewa艂.

- Wci膮偶 艣wietnie gotujesz - chichota艂. - Ch臋tnie zn贸w przyjd臋 na obiad.

Kolejny raz rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Lina drgn臋艂a. Nic nie pom贸g艂 fakt, 偶e nie by艂a te­raz sama. I tak si臋 ba艂a. Zachowywa艂a czujno艣膰. 艢ciany dooko艂a nie stanowi艂y muru. Nawet nie udawa艂y bezpiecznych.

Samuel mia艂 teraz jeszcze wi臋cej powod贸w do 艣mie­chu. Nawet nie pr贸bowa艂 ukry膰 wyszczerzonych z臋b贸w. U艣miech obieg艂by mu g艂ow臋 dooko艂a, gdyby uszy nie powstrzyma艂y k膮cik贸w ust przed dalszym rozci膮ganiem.

Lina odczu艂a ch臋膰, by waln膮膰 go pustym garnkiem po zupie.

- Pomy艣la艂em sobie, 偶e do ciebie zajrz臋 - w drzwiach rozleg艂 si臋 g艂os Niillasa.

- Skoro ju偶 tu jeste艣 - podsun膮艂 Samuel.

Wsta艂, najwyra藕niej bardziej po to, 偶eby unikn膮膰 wy­m贸wek siostry, ni偶 dlatego, 偶e naprawd臋 mia艂 na to ochot臋. Najch臋tniej zosta艂by jeszcze, z偶era艂a go cieka­wo艣膰. Pozwoli艂 si臋 jednak wyprowadzi膰 i wymin膮艂 Niillasa, kt贸ry cofn膮艂 si臋 o krok, 偶eby zrobi膰 mu miejsce. Lina musia艂a go niemal si艂膮 wci膮ga膰 p贸藕niej do 艣rodka.

Olai przez ca艂膮 wizyt臋 Samuela pozostawa艂 niewi­dzialny. Ch艂opiec dosy膰 lubi艂 wujka, chocia偶 Samuel by艂 dla malca zanadto g艂o艣ny i ha艂a艣liwy. Teraz Olaia przerazi艂a r臋ka Samuela, opatrunek przesi膮kni臋ty krwi膮. Ch艂opiec szeroko otwartymi oczyma przygl膮­da艂 si臋 ranie. Widzia艂, jak j膮 opatrywano, i ten obraz wry艂 mu si臋 w pami臋膰.

To by艂o okropne.

Rana tak go przera偶a艂a, 偶e nie chcia艂 nawet rozma­wia膰 z wujkiem Samuelem. Strasznie si臋 jej ba艂. A wu­jek Samuel stale wystawia艂 t臋 rann膮 r臋k臋, odwija艂 pa­ski banda偶a i pokazywa艂 ran臋.

Olaiowi bardzo si臋 to nie podoba艂o.

Dlatego przez ca艂y czas odwiedzin wuja siedzia艂 pod sto艂em cichute艅ko jak myszka i udawa艂, 偶e go nie ma. By艂 zupe艂nie sam, a do towarzystwa mia艂 jedynie stopy doros艂ych.

Niillasa si臋 nie bal. W dodatku Niillas przyni贸s艂 ze sob膮 tyle r贸偶nych obcych zapach贸w, 偶e Olai musia艂 wyj艣膰 spod sto艂u. Chcia艂 si臋 przekona膰, czy ten cz艂o­wiek r贸wnie偶 inaczej wygl膮da.

- Szczeniaki te偶 musz膮 mie膰 co艣 do roboty - zacz膮艂 t艂umaczy膰 si臋 Niillas.

Lin臋 wzruszy艂y te s艂owa, doskonale wiedzia艂a, 偶e s膮 jedynie wym贸wk膮.

- My艣lisz, 偶e potrzebny mi jest kto艣, kto mnie b臋dzie pilnowa艂? - spyta艂a. I niemal w tej samej chwili, gdy s艂o­wa zosta艂y wypowiedziane, od razu ich po偶a艂owa艂a. Nie wiedzia艂a jednak, jak powinna si臋 zachowa膰, 偶eby je cof­n膮膰. I to tak, by nie zabrzmia艂o to niem膮drze.

- Nie - odpar艂. Lina musia艂a bli偶ej mu si臋 przyjrze膰. Mia艂 w oczach morze. Najwi臋cej w 偶yciu musia艂 napatrzy膰 si臋 na p艂a­skowy偶, lecz mimo to w spojrzeniu, kt贸re widzia艂a, by艂o morze. Jej morze. Mo偶e r贸wnie偶 jego.

Nie wygl膮da艂 na ura偶onego czy niepewnego, w ka偶dym razie w znajomy jej spos贸b. Usi艂owa艂 co艣 przemilcze膰. Istnia艂o co艣, czego nie chcia艂 ujawni膰.

Lina czu艂a, 偶e mia艂aby ochot臋 w to zajrze膰. Zajrze膰 w jego cienie.

- Ale i tak musz臋 do ciebie wst臋powa膰 - ci膮gn膮艂.

Lina patrzy艂a, jak Niillas bierze Olaia na r臋ce, sa­dza go sobie na kolanie i nic jakby sobie z tego nie robi膮c, pozwala, by ch艂opiec mu si臋 przypatrywa艂.

Olai dotyka艂 jego kurtki. Paluszki ch艂opczyka przesuwa艂y si臋 po szorstkiej sk贸rze, po zmarszczkach na niej, po miejscach, gdzie by艂a ciemniejsza i g艂adsza. Niillas pozwoli艂 mu tak偶e potrzyma膰 sw贸j n贸偶. Olai wzi膮艂 go do r臋ki z zapartym tchem.

Niillas niewiele si臋 odzywa艂. Wpatrywa艂 si臋 w ch艂op­ca, u艣miecha艂 poufale.

Olai czu艂 si臋 bezpieczny. Ten cz艂owiek, kt贸ry przy­ni贸s艂 ze sob膮 tyle nie znanych mu dot膮d, przedziwnych zapach贸w, r贸wnie dziwnie wygl膮da艂. Ale by艂 dobry.

Olai nigdy si臋 co do tego nie myli艂. G艂os tego cz艂owie­ka by艂 cichy i 艂agodny, on mia艂 dobre r臋ce, dobre oczy.

Olai zsun膮艂 si臋 z kolana Niillasa, obieg艂 izdebk臋 do­oko艂a, podbieg艂 do Liny, kt贸ra go u艣ciska艂a. Popatrzy艂 nieznajomemu w oczy. Jeszcze raz u艣ciska艂 matk臋, a m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋. U艣miechn膮艂 si臋 i zrozumia艂.

Dopiero teraz Olai zn贸w schowa艂 si臋 pod st贸艂. Tam by艂o ciemno i bezpiecznie. I od czasu do czasu prze­chodzi艂 go taki cudowny, leciute艅ki dreszcz, bo by膰 mo偶e by艂o odrobin臋 zbyt ciemno. Kiedy zamkn膮艂 oczy, robi艂o mu si臋 troch臋 strasznie, ale gdy zn贸w je otwiera艂, zaraz widzia艂 sp贸dnic臋 matki, jej stopy, no­gi tego m臋偶czyzny. I s艂ysza艂 ich g艂osy. W艂a艣ciwie naj­przyjemniej by艂o mie膰 oczy otwarte, bo z zamkni臋ty­mi zbyt wiele my艣li naraz t艂oczy艂o mu si臋 do g艂owy.

Tak dobrze si臋 czu艂, siedz膮c pod sto艂em. A m臋偶czy­zna by艂 naprawd臋 dobry.

- Sam powiniene艣 mie膰 dzieci - u艣miechn臋艂a si臋 Li­na. Nie spodziewa艂a si臋 u Niillasa takiego obycia z dzie膰mi. By艂a zaskoczona, lecz ledwie odwa偶y艂a si臋 to okaza膰.

On nie prosi艂 o wi臋cej, zak艂opota艂 si臋 niemal偶e tak samo jak ona. Omi贸t艂 tylko wzrokiem widoczn膮 spod sto艂u cz臋艣膰 cia艂a ch艂opczyka. Przelotnym spoj­rzeniem obj膮艂 kolana i ruchliwe ma艂e stopy.

- Z dzie膰mi jest u mnie chyba tak jak z kobietami - powiedzia艂 Niillas spokojnie. - Prawdopodobnie le­piej, 偶e w og贸le ich nie mam. Lepiej dla nich.

Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ja tak nie my艣l臋 - zaprzeczy艂a. - Wcale, ale to wcale tak nie uwa偶am, Niillasie. Masz dobr膮 r臋k臋...

Jego u艣miech by艂 naturalny. Milcza艂. Trzyma艂 te swoje tysi膮c tajemnic w zamkni臋ciu. Du偶o wi臋cej na ten temat nie my艣la艂, a w ka偶dym razie nic ju偶 nie powiedzia艂. Pozwoli艂, 偶eby sobie uwa偶a艂a, co chce. Mo偶e pozwoli艂 nawet, by si臋 myli艂a.

- M贸wi艂em ci ju偶, 偶e jemu by si臋 u nas spodoba艂o. Tam s膮 przecie偶 inne dzieci.

- Tu te偶 s膮 dzieci.

Lina nie chcia艂a popatrze膰 Niillasowi w oczy. Czu­艂a si臋 niepewnie. Jeszcze pomy艣la艂by, 偶e jest g艂upia. Bo by艂a g艂upia.

- One nie wiedzia艂yby tego, co wiedz膮 dzieci we wsi.

To jego m膮dre spojrzenie. Oczywi艣cie, mia艂 艣wiado­mo艣膰, 偶e Olai r贸wnie偶 jest inny. Oczywi艣cie, zrozumia艂 to, o czym ona nie chcia艂a my艣le膰, bo to by艂o zbyt boles­ne. Jej dziecko r贸偶ni艂o si臋 od wszystkich innych dzieci.

Olai wygl膮da艂 tak jak one, m贸wi艂 tak jak one. Po­trafi艂 si臋 艣mia膰 takim samym radosnym 艣miechem i p艂aka膰 r贸wnie rozdzieraj膮co jak one. 呕adne oko nie dostrzeg艂oby, 偶e jest inny od tamtych. 呕adne ucho nie wychwyci艂oby r贸偶nicy.

Ojcem Olaia by艂 Rosjanin. Olai r贸偶ni艂 si臋, ponie­wa偶 jego ojciec zalicza艂 si臋 do obcych. A mo偶e raczej w og贸le nie mia艂 ojca.

Niillas nie powiedzia艂 tego g艂o艣no. Po prostu rozu­mia艂. I martwi艂 si臋.

- To by艂aby dla niego jaka艣 odmiana - ci膮gn膮艂 La­po艅czyk, widz膮c, jak mg艂a odp艂ywa od spojrzenia Li­ny. Jak gdyby czyta艂 w jej my艣lach. - M贸g艂by si臋 zaj膮膰 czym艣 wi臋cej ni偶 tylko wodorostami i rybami. Mia艂by renifery. One wszystkie tak si臋 od siebie r贸偶ni膮, s膮 jak ludzie. Para m艂odych oczu potrafi si臋 nauczy膰 to za­uwa偶a膰, rozumie膰. No i psy. To co艣 nowego i na pew­no bardzo ciekawego. I spanie nie w艣r贸d czterech 艣cian, tylko pod kawa艂kiem p艂贸tna zarzuconego na 偶erdzie.

Pozwoli艂, by te s艂owa zawis艂y mi臋dzy nimi. Lina wyobra偶a艂a sobie to wszystko, nie zamykaj膮c oczu. Nie wiedzia艂a, na ile uwa偶nie Olai ich s艂ucha. Nie wie­dzia艂a, czy zrozumia艂, 偶e ta rozmowa dotyczy jego.

Je艣li rzeczywi艣cie tak by艂o. Szczerze m贸wi膮c, wca­le nie mia艂a co do tego pewno艣ci. W tej rozmowie kry艂o si臋 r贸wnie偶 co艣 innego, niewypowiedzianego. S艂abego, niczym pierwszy oddech rodz膮cego si臋 zwie­rz臋cia. Powitanie 偶ycia.

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂a. - Dzi臋kuj臋 te偶 za to, 偶e nie pytasz najpierw ch艂opca.

Jej 艣miech zabrzmia艂 tak dr偶膮co i dziwnie. Nie zna­laz艂 w艂a艣ciwych dla siebie 艣cie偶ek. Nie znalaz艂 pos艂a­nia, na kt贸rym m贸g艂by si臋 u艂o偶y膰.

- Nie odmawiaj, dop贸ki nie przemy艣lisz wszystkie­go. Wczoraj m贸wi艂em, nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym.

Odszuka艂 wzrok Liny, lecz nie przytrzymywa艂 go wbrew jej woli. Ona wytrzyma艂a spojrzenie tej nie­zwyk艂ej pary oczu, poniewa偶 tego chcia艂a. Tak bar­dzo by艂a go ciekawa. Pragn臋艂a si臋 dowiedzie膰 o nim czego艣 wi臋cej. Przekona膰 si臋, czy Niillas bardziej od­kryje siebie. Czy nie odkryje czego艣, co sprawi, 偶e b臋­dzie mog艂a go lepiej zrozumie膰.

- Teraz si臋 nad tym zastanowi艂em - ci膮gn膮艂 Niillas. - Ch艂opcu dobrze by to zrobi艂o. Tobie r贸wnie偶.

- Co ludzie na to powiedz膮?

Tak jej si臋 tylko wyrwa艂o. Nie wiedzia艂a, czy na­prawd臋 si臋 o to martwi. Jego propozycja po prostu sprawi艂a, 偶e s艂owa potoczy艂y si臋 same z siebie, jak pu­ste beczki u艂o偶one rz臋dem, gdy tylko potr膮ci si臋 jed­n膮 z nich, t臋 z brzegu. Pada艂y z 艂oskotem, r贸wnie偶 tak jak beczki.

Niillas roze艣mia艂 si臋. Nie by艂 ura偶ony ani dotkni臋­ty. Nie zauwa偶y艂a u niego nawet rozczarowania.

Lina nie wiedzia艂a, co o nim my艣le膰. By膰 mo偶e spo­dziewa艂a si臋 z jego strony cho膰 odrobiny zawodu, ale jemu oczy rozb艂ys艂y, a usta u艣miechn臋艂y si臋 tak sze­roko, 偶e zrozumia艂a, w jaki spos贸b zas艂u偶y艂 sobie na wszystkie swoje zmarszczki. Widzia艂a, jak ich siatecz­ka rozpo艣ciera si臋 wok贸艂 oczu, naoko艂o ust i na po­liczkach. Siateczka tych zmarszczek, kt贸re zrodzi艂y si臋 z u艣miechu.

Z pewno艣ci膮 by艂y tam te偶 i takie wyryte przez ciem­niejsze chwile, lecz tych stron jego osoby jeszcze nie pozna艂a. Nie odnalaz艂a te偶 tych bruzd na twarzy.

Chocia偶 jej oczy ca艂y czas ich szuka艂y.

- Co powiedz膮 ludzie? - powt贸rzy艂. D艂onie z艂o偶y艂 na kolanach. Odchyli艂 si臋 nieco w ty艂 i patrzy艂 na ni膮. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 sam potrafi艂 na to pytanie odpowiedzie膰, lecz pozostawi艂 to jej.

- 呕e my... - zaj膮kn臋艂a si臋. Z艂a na siebie, 偶e pokaza­艂a mu, jaka naprawd臋 jest g艂upia. Co on sobie o niej pomy艣li? To znacznie gorsze, ni偶 co powiedz膮 ludzie...

A tego nie mog艂a mu r贸wnie偶 wyzna膰, nie wycho­dz膮c na jeszcze wi臋ksz膮 idiotk臋.

Co on my艣la艂 o niej?

- Co my艣lisz o mnie? Nie mia艂a zamiaru o to pyta膰. Nigdy nie chcia艂a go o to spyta膰, to nie by艂o nigdy jej celem. Czu艂a, jak ze wstydu krew nap艂ywa do policzk贸w. Najwyra藕niej ci, kt贸rzy twierdzili, 偶e jest bezmy艣lna, m贸wili praw­d臋. G艂upia. Na pewno w艂a艣nie dlatego Oleg jej nie chcia艂. Ta jego 偶ona, kt贸r膮 mia艂 na wschodzie, Anto­nia, musia艂a bardzo r贸偶ni膰 si臋 od Liny. Na pewno wiedzia艂a, jakie s艂owa wyp艂yn膮 jej z ust, gdy je otwo­rzy. Gorzej z Lin膮...

- Nie to - odpar艂 Niillas. Cisza zawiera艂a w sobie tyle my艣li, nie ca艂kiem ze sob膮 zgodnych. Tyle zdziwienia. Lina podnios艂a g艂ow臋.

- Nie to - powt贸rzy艂. - Za czyj膮 spraw膮 zrobi艂a艣 si臋 taka ma艂a, Lino? Dlaczego im pomagasz?

Nie bardzo wiedzia艂a, o co chodzi, lecz brzmia艂o to tak, jakby by艂 po jej stronie. Wierzy艂a mu, kiedy m贸wi艂, 偶e nie tak膮 j膮 widzi.

Przysz艂a jej do g艂owy kolejna my艣l. Jeszcze gorsza.

- Nie chcia艂am powiedzie膰... tak o tobie - j膮ka艂a si臋. - Nie chcia艂am powiedzie膰, 偶e jeste艣 taki...

- Wiem.

On, kt贸ry potrafi艂 tak m膮drze m贸wi膰 ca艂ymi go­dzinami, u偶ywa艂 teraz tak niewielu s艂贸w. Jednak tyle nimi wyra偶a艂.

- Dlaczego? - spyta艂a Lina. - Dlaczego nas zapra­szasz, skoro wiesz, co ludzie powiedz膮... Skoro wiesz...

- Niewiele mnie obchodzi, co ludzie gadaj膮. Ani to, co m贸wi膮 moi, ani to, co si臋 m贸wi w艣r贸d ludzi z wio­ski. Mo偶e co艣 w tobie widz臋. Co艣, co sprawia, 偶e ty r贸wnie偶 mog艂aby艣 si臋 wznie艣膰 ponad ludzkie gadanie. Nabra膰 od tego si艂y. Lecz je艣li czujesz, 偶e to ci za­szkodzi, to musisz odm贸wi膰. Powinna艣 znale藕膰 od­powied藕 w sobie. Mie膰 pewno艣膰, 偶e to dla ciebie s艂uszne. Nie rzuca膰 si臋 w to na o艣lep. Lepiej zacze­ka膰, lecz niezbyt d艂ugo, bo przychodz膮 chwile, kiedy jest za p贸藕no.

Lina nie zdo艂a艂a si臋 przem贸c, 偶eby spyta膰, kiedy nadejdzie taka chwila. Ba艂a si臋, 偶e on nie zdo艂a jej na to odpowiedzie膰. Ba艂a si臋 tego tak samo jak samej od­powiedzi.

- Innym b臋dzie si臋 wydawa艂o, 偶e z tob膮 sypiam - rzek艂 wprost to, o czym ona zaledwie 艣mia艂a pomy艣le膰.

Lina nie mog艂a si臋 przem贸c, 偶eby na niego spoj­rze膰, chocia偶 偶y艂a ju偶 przecie偶 dostatecznie d艂ugo, by wiedzie膰, o czym on m贸wi. Nie przypuszcza艂a, 偶e ta­kie s艂owa mog膮 wyj艣膰 z jego ust. Jej zdaniem Niillas powinien wznosi膰 si臋 ponad tak膮 przyziemno艣膰. Nie­m膮dra my艣l, oczywi艣cie. Jak wi臋kszo艣膰 rzeczy w niej.

G艂upia...

- My b臋dziemy wiedzie膰, co si臋 dzieje pod os艂on膮 namiotu. Oni natomiast nie. B臋d膮 zgadywa膰. I bez wzgl臋du na to, z jak膮 si艂膮 b臋dziemy im zaprzecza膰, oni i tak b臋d膮 my艣le膰 swoje. Tacy ju偶 s膮 ludzie. Mu­sz膮 w co艣 wierzy膰. A wszyscy mierzymy innych swo­j膮 miar膮. Tak 艂atwo zapomnie膰, 偶e inni nie s膮 tacy sa­mi jak my. - Nabra艂 powietrza. - Nie przysz艂oby mi do g艂owy prosi膰 ci臋 o to, nigdy o tym nie my艣la艂em. Jeste艣 przecie偶 osob膮, kt贸ra przynosi mi latem szcz臋­艣cie. Mam dostatecznie du偶o lat, 偶eby by膰 twoim oj­cem. Jestem dostatecznie stary, 偶eby by膰 ci przyjacie­lem, je艣li zechcesz tak na mnie spojrze膰.

- Bardzo chcia艂abym, 偶eby艣 by艂 moim przyjacielem - szepn臋艂a Lina. Nie mog艂a doda膰, 偶e uwa偶a to wr臋cz za zaszczyt, chocia偶 tak w艂a艣nie si臋 czu艂a. - Ale nie jestem pewna, czy przyjm臋 twoj膮 propozycj臋. Czy wci膮偶 b臋­dziesz moim przyjacielem, je艣li odm贸wi臋?

Pog艂adzi艂 j膮 po policzku dwoma palcami z niemal ojcowsk膮 czu艂o艣ci膮.

- Oczywi艣cie - odpar艂. Zanim odszed艂, po偶egna艂 si臋 r贸wnie偶 z Olaiem.

Nie zapomnia艂 o ch艂opcu, chocia偶 ma艂y stara艂 si臋 by膰 niewidzialny.

A Lina, kiedy zamyka艂a za nim drzwi na skobel, mia艂a na czole zmarszczk臋 zamy艣lenia.

4

Nowy plenipotent rzeczywi艣cie przyjecha艂. Lina patrzy艂a, jak dwumasztowy statek rzuca kotwic臋, po­tem odbi艂a od niego ma艂a, lekka 艂贸d藕 i skierowa艂a si臋 w stron臋 brzegu. Wygl膮da艂o na to, 偶e plenipotent wios艂uje sam. Ten, kt贸remu inni usi艂owali si臋 przy­podoba膰, wyskoczy艂 z 艂贸dki tu偶 przed dobiciem do brzegu i pom贸g艂 wyci膮gn膮膰 j膮 na kamienie.

Lina 艣mia艂a si臋.

Ten cz艂owiek wydawa艂 si臋 jej w pewnym sensie zna­jomy. Z daleka nie艂atwo by艂o go zobaczy膰 dostatecznie wyra藕nie, lecz Lina czu艂a, 偶e powinna go rozpozna膰.

By艂 drobny i chudy; przez g艂ow臋 przebieg艂o jej, 偶e jest troch臋 podobny do Niillasa. Cieszy艂a si臋, 偶e aku­rat w tej chwili jest sama, bo przebywaj膮c we w艂as­nym towarzystwie, s艂ysza艂a swoje my艣li.

W obozie Rosjan zapanowa艂o poruszenie. Lina czu­艂a si臋 nieswojo, patrz膮c na to i b臋d膮c 艣wiadkiem czego艣, co jej nie dotyczy艂o. B臋d膮c 艣wiadkiem czyjej艣 kl臋ski.

Nie by艂o to rozs膮dne, lecz 偶a艂owa艂a cz艂owieka, kt贸­ry musia艂 teraz wraca膰 do domu po to, by ze spuszczo­n膮 g艂ow膮 zameldowa膰 si臋 przed Olegiem i Jewgienijem.

Lina rozumia艂a pokus臋, na jak膮 zosta艂 wystawiony. Widzia艂a Archangielsk. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie jest to miasto rodem z ba艣ni, cho膰 jego nazwa mog艂a w marzeniach wywo艂a膰 obrazy wyk艂adanych z艂otem ulic. Lina zna艂a poszarza艂e chaty w Archangielsku nad Morzem Bia艂ym, w kt贸rych zim膮 wiatr z piskiem przeciska艂 si臋 do 艣rodka przez szpary mi臋dzy deska­mi w 艣cianach. Wiedz膮c o tym, dawa艂o si臋 zrozumie膰, 偶e kto艣, kto wyr贸s艂 i mieszka艂 w takiej chacie, mo偶e nieco zbyt g艂臋boko si臋gn膮膰 do cudzego kuferka z pie­ni臋dzmi i od艂o偶y膰 co艣 dla siebie.

Takie post臋powanie nie by艂o w艂a艣ciwe, lecz jak偶e ludzkie.

Nim nadeszli rybacy, Lina wycofa艂a si臋 spod okien­ka. Olai by艂 u jednej z jej szwagierek, dziewczyny m艂odszej od Liny, lecz b臋d膮cej ju偶 matk膮 czworga dzieci. Olai mia艂 tam towarzystwo, lecz wok贸艂 Liny chata kurczy艂a si臋, nawet kiedy ch艂opca tu nie by艂o. Ale Linie nie wolno tyle my艣le膰 o sobie. Olai musia艂 by膰 najwa偶niejszy.

Wysz艂a w艂a艣nie po to, 偶eby odebra膰 ch艂opca. Wie­cz贸r zabarwi艂 morze niemal na 偶贸艂to, fale zalewa艂y srebrem szary, kamienisty brzeg. Mewy 偶eglowa艂y ponad jej g艂ow膮 stadami, zanosz膮c si臋 ochryp艂ym krzykiem, skierowanym do m艂odych ch艂opc贸w zaj臋­tych przy czyszczeniu dziennego po艂owu. Podnieco­ne pr贸bowa艂y si臋 zbli偶y膰, za ka偶dym razem z coraz wi臋ksz膮 艣mia艂o艣ci膮 a偶 do chwili, gdy uda艂o im si臋 po­rwa膰 jaki艣 smakowity kawa艂ek lub gdy kt贸ry艣 z ch艂opc贸w trafi艂 w ko艅cu kt贸rego艣 ptaka kamieniem.

Lina u艣miecha艂a si臋 do siebie, wlok膮c brzeg sp贸d­nicy po mokrym piasku. Sama sobie tylko dodawa艂a roboty. Sz艂a naoko艂o, chocia偶 mog艂a such膮 nog膮 prze­biec po pokrytej mchem ziemi.

Nie chcia艂a jednak i艣膰 przez wiosk臋.

Nie chcia艂a styka膰 si臋 ze spojrzeniami i pogaduszkami. Nie chcia艂a s艂ysze膰 pyta艅 o to, co my艣li.

Nie mia艂a 偶adnego zdania na temat tego nowego plenipotenta. To nie by艂a jej sprawa. Rosjanie jej nie dotyczyli.

Teraz ju偶 nie.

- Lina! Lina! Z pocz膮tku nic nie us艂ysza艂a. Zreszt膮 wo艂anie te偶 jej nie dotyczy艂o, da艂 si臋 w nim bowiem s艂ysze膰 obcy akcent, kt贸ry przesta艂 ju偶 stanowi膰 cz臋艣膰 jej 偶ycia.

- Lina! Zatrzyma艂a si臋, odwr贸ci艂a. Sta艂a na skraju morza w samej tylko sp贸dnicy i bluzce, czuj膮c, 偶e wiatr wprost ogryza jej ramiona do ko艣ci. Powinna by艂a w艂o偶y膰 we艂­niany sweter. Lato przynosi艂o nadzieje, kt贸re nie zawsze si臋 sprawdza艂y. Wci膮偶 jeszcze up艂ynie nieco czasu, nim ciep艂o zechce ich otoczy膰. Je艣li w og贸le nadejdzie.

Szed艂 w jej stron臋, jakby wychodz膮c ze s艂o艅ca. Za­rys jego sylwetki sta艂 si臋 wyra藕ny, w ko艅cu przesun膮艂 si臋 tak, 偶e 艣wiat艂o pada艂o z boku, i wtedy go pozna艂a. I zrozumia艂a, dlaczego sam wios艂owa艂 ze statku.

- Witaj, Lino! - zawo艂a艂 艂amanym norweskim. I u艣miechn膮艂 si臋, widz膮c jej zdziwienie.

- Witam, panie plenipotencie - odpowiedzia艂a.

- M贸w mi Wasilij - poprawi艂 j膮.

- Zes艂ano ci臋 tu? - spyta艂a Lina i zobaczy艂a, 偶e Wa­silij szuka znaczenia jej s艂贸w. Mo偶e m贸wi艂a za pr臋d­ko jak dla niego, mo偶e w og贸le nie zna艂 jej j臋zyka, mo­偶e nauczy艂 si臋 tylko tyle, by m贸c okaza膰 uprzejmo艣膰.

- Czy mnie przys艂ano? - spyta艂. Zrobi艂 ruch r臋k膮 mog膮cy wiele znaczy膰. Sta艂 teraz tu偶 obok niej i nie by艂 od niej o wiele wy偶szy, a przecie偶 nikt nie m贸g艂 powiedzie膰, 偶e Lina kiedykolwiek chcia艂a dorosn膮膰 a偶 do nieba. I to pod 偶adnym wzgl臋dem.

- Odes艂ano - potwierdzi艂 Wasilij. - Ja m贸wi臋 藕le? Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Dziwnie by艂o go zobaczy膰. Ten cz艂owiek przyby艂 ze 艣wiata, kt贸ry, jak usi艂owa艂a sobie wm贸wi膰, istnia艂 tylko w jej g艂owie.

Archangielsk w jednej chwili stal si臋 zn贸w natar­czywie bliski.

- Czego Oleg ode mnie chce? - spyta艂a ze z艂o艣ci膮. - Nie wy艣l臋 do niego mojego dziecka, je艣li tak w艂a艣nie to sobie wyobra偶a.

Widzia艂a, 偶e statek wci膮偶 stoi na kotwicy. Zas艂ania艂 wiele promieni s艂o艅ca. Jego widok nape艂nia艂 j膮 strachem.

- Oleg przyp艂ynie. Frachtowcem. Chce zobaczy膰 dzieci.

Linie serce zamar艂o w piersi.

W zielonych li艣ciach kry艂a si臋 jesie艅. Tkwi艂a w tra­wie, wci膮偶 jeszcze zielonej. Istnia艂a we wszystkim, co tylko 偶y艂o. Przypomina艂a jej, 偶e p贸藕niej te偶 co艣 b臋dzie.

Jesie艅.

Frachtowiec przyp艂ywa艂 jesieni膮. Pod koniec lata. Zanim li艣cie przebra艂y si臋 za s艂oneczka. Nim ga艂膮zki zn贸w sta艂y nagie.

- Mo偶esz przes艂a膰 mu wiadomo艣膰. Statkiem. Je艣li chcesz. Oni odp艂ywaj膮 jutro.

- Ty zostajesz? Kiwn膮艂 g艂ow膮. Lina wci膮gn臋艂a oddech.

- Nie mam 偶adnej wiadomo艣ci dla Olega. To, co chc臋 mu powiedzie膰, mog臋 mu powiedzie膰 prosto w twarz, kiedy tu przyb臋dzie. On o tym wie. Prosi艂 ci臋, 偶eby艣 mi to przekaza艂? 呕ebym wys艂a艂a mu wiadomo艣膰?

Wasilij kiwn膮艂 g艂ow膮. Lina zobaczy艂a, 偶e w艂osy za­czyna艂y mu si臋 przerzedza膰. Wydawa艂 si臋 przez to jakby mniej gro藕ny. By艂 ludzki. Lubi艂a go.

Zadawa艂a sobie w my艣lach pytanie, czy przys艂ano go tutaj dlatego, 偶e troch臋 za bardzo polubi艂 偶on臋 Bykowa.

Wstr臋tna my艣l. Odepchn臋艂a j膮 na bok. Pojawi艂a si臋 jed­nak kolejna. Oleg powinien dowiedzie膰 si臋 o Magdalenie. Mia艂 do tego prawo. Magdalena by艂a jego dzieckiem.

Mog艂a wys艂a膰 mu wiadomo艣膰.

Lina milcza艂a. Nie potrafi艂a si臋 zmusi膰 do cofni臋­cia swoich s艂贸w. By艂y zbyt ci臋偶kie. Za wiele j膮 kosz­towa艂y. Musia艂a si臋 czego艣 trzyma膰.

Oleg przyjedzie i wtedy si臋 wszystkiego dowie. Te­mu Jurkowowi nie zaszkodzi jeden czy drugi wstrz膮s. Zreszt膮 z tego, co wiedzia艂a, dawny plenipotent i tak mu wszystko opowie. Oleg dowie si臋 tak czy owak.

- Nie b膮d藕 zbyt surowa - poprosi艂 Wasililj. - Nie b膮d藕 za twarda.

- Wobec Olega? - spyta艂a Lina z niedowierzaniem. - Przecie偶 on pozwoli艂 mi uwierzy膰, 偶e w艂a艣nie mnie pragnie. Pozwoli艂 mi uwierzy膰, 偶e b臋dzie 偶y艂 razem ze mn膮 tutaj. Potem nagle zmieni艂 zdanie. I ja mam nie by膰 wobec niego zbyt twarda? Wr贸ci艂 do swojej baby, a ja siedz臋 tu. Nikt mnie ju偶 nie chce. Wydaje mi si臋, 偶e to Oleg twardo obszed艂 si臋 ze mn膮...

Za艣mia艂a si臋 g艂ucho z podw贸jnego znaczenia tego s艂owa. Wasilij nawet si臋 nie u艣miechn膮艂. Nie zrozu­mia艂 drugiego dna.

- Ja tak偶e przyj膮艂bym Antoni臋 - u艣miechn膮艂 si臋 Wasilij. Wygl膮da艂 prawie jak ch艂opak, cho膰 z pewno­艣ci膮 by艂 od niej blisko dwa razy starszy. - Gdyby tyl­ko by艂a moja...

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e rzucasz t臋skne spojrzenia raczej za 偶on膮 tego drugiego pryncypa艂a - napomkn臋­艂a Lina ze s艂odk膮 mink膮. Chcia艂a pokaza膰 mu pazur­ki, da膰 do zrozumienia, 偶e potrafi si臋 odgry藕膰, podra­pa膰, wykorzysta膰 te 艣rodki, jakimi dysponuje.

Nie by艂a tylko g艂upi膮, naiwn膮 Lin膮.

- Raija Bykowa prosi艂a, 偶ebym ci przekaza艂 po­zdrowienia - o艣wiadczy艂 Wasilij.

M贸wi艂 teraz sztywno, s艂owa rozdziela艂 kr贸tkimi przerwami, jakby ni贸s艂 je w worku i musia艂 g艂臋boko si臋 nachyla膰, 偶eby znale藕膰 takie, kt贸re pasuje najlepiej.

- To ona nauczy艂a ci臋 m贸wi膰 po norwesku? Kiwn膮艂 g艂ow膮. Twarz mia艂 zamkni臋t膮, podobnie jak spojrzenie. Potrafi艂 sobie z tym radzi膰 jeszcze le­piej ni偶 Niillas. Nie zdradza艂 niczego.

Lina zrozumia艂a jednak, 偶e dla Wasilija Raija wci膮偶 by艂a wa偶na. Tylko ona si臋 liczy艂a. W pewnym sensie ona i ten nowy plenipotent jechali na tym samym w贸zku. Zrobi艂o jej si臋 go troch臋 偶al.

- Oleg tak偶e - doda艂. Up艂yn臋艂a chwila, nim Lina zrozumia艂a, o czym m贸wi艂. Chyba nie bardzo uwa偶a艂a.

Wasilij stara艂 si臋 na pewno by膰 pilnym uczniem, zw艂aszcza je偶eli by艂a to jedyna mo偶liwo艣膰 widywania Raiji. Czy偶by lekcje odbywa艂y si臋 pod nadzorem Jew­gienija i Olega?

Lina nie chcia艂a o tym wiedzie膰. Nie chcia艂a o nim wiedzie膰 nic. Nie chcia艂a te偶 s艂ysze膰 o Archangielsku. Nie t臋skni艂a za tym miastem i nie t臋skni艂a za Morzem Bia艂ym.

Nienawidzi艂a...

I nie chcia艂a darzy膰 sympati膮 tego cz艂owieka, przecie偶 on trzyma艂 stron臋 Olega. Nie by艂 wart jej zaufa­nia, zreszt膮 na pewno go nie zdob臋dzie.

Lina ze swego uporu budowa艂a wok贸艂 siebie drew­niany p艂ot.

- Nie mam 偶adnej wiadomo艣ci dla Olega - powt贸­rzy艂a, ucinaj膮c wszystko, co on by膰 mo偶e zamierza艂 powiedzie膰.

S艂o艅ce wci膮偶 unosi艂o si臋 nad morzem, lecz jakby grozi艂o, 偶e zanurzy si臋 w fale, 偶e rozerwie cienk膮 li­ni臋 dziel膮c膮 morze od nieba, zatopi si臋 w przejrzysty zielony b艂臋kit, zatonie im, zniknie i pozostawi ich w wiecznej ciemno艣ci.

Lina wiedzia艂a, 偶e to tylko 偶arty. Wiedzia艂a, 偶e tak si臋 nigdy nie stanie. S艂o艅ce zachodzi艂o i wschodzi艂o, spokojnie zatacza艂o kr膮g wok贸艂 jej 艣wiata. W臋drowa­艂o te偶 dalej. Widzia艂a je tak偶e w Archangielsku, a tam przecie偶 strasznie daleko.

S艂o艅ce b臋dzie przez ca艂y czas w臋drowa膰 po jej nie­bie. B臋dzie ogl膮da膰 j膮 ze wszystkich stron, przez ca­艂y dany jej czas.

- Spiesz臋 si臋 - oznajmi艂a. - Zegnaj! Nie s艂ysza艂a, czy odpowiedzia艂 na po偶egnanie. Nie zosta艂a tam dostatecznie d艂ugo. Stopy pu艣ci艂y si臋 bie­giem. Dotyka艂y mchu i trawy, zamiast kamieni g艂ad­kich, wyg艂adzanych przez fale przyp艂ywu, kt贸ry do­piero niedawno si臋 cofn膮艂.

Zn贸w b臋d膮 wi臋c mieli o czym gada膰 w wiosce. O Linie biegn膮cej mi臋dzy domami. Na pewno widzie­li, jak rozmawia艂a z nowym plenipotentem. Na pew­no b臋d膮 si臋 zastanawia膰, co mia艂 jej do przekazania.

Zanios艂a Olaia do domu. Nie mog艂a i艣膰 pr臋dko. Ch艂opiec bardzo ur贸s艂 w ci膮gu ostatniej zimy i wiosny, wyci膮gn膮艂 si臋 jak kwiat ku 艣wiat艂u. A poniewa偶 spa艂, le偶a艂 w obj臋ciach Liny ci臋偶ki i bezw艂adny jak worek z m膮k膮. Nie obudzi艂 si臋 nawet wtedy, gdy k艂a­d艂a go do 艂贸偶ka, u艣miechn膮艂 si臋 tylko przez sen. Do niej. Do ka偶dego.

Lina usiad艂a przy jego 艂贸偶eczku i z艂o偶y艂a d艂onie. Odm贸wi艂a modlitw臋 z dzieci艅stwa. Modli艂a si臋 o to, aby nikt go jej nie odebra艂. O to, by mia艂 lepsze 偶y­cie, ni偶 ona mia艂a. Przynajmniej na razie.

Sprawdzi艂a, czy drzwi i okna s膮 starannie zaryglo­wane. Zamkn臋艂a si臋 w艣r贸d drewnianych 艣cian. 呕a艂o­wa艂a, 偶e drewno, kt贸re mog艂o przyby膰 z ka偶dego miejsca na 艣wiecie, pochodzi艂o akurat z Rosji, lecz z tym niewiele mog艂a zrobi膰.

W艣r贸d 艣cian czu艂a si臋 zamkni臋ta.

Ba艂a si臋 jednak wyj艣膰 poza to bezpieczne miejsce. Ono j膮 uwi臋zi艂o.

Nast臋pnego dnia rano statek wyp艂yn膮艂. Lina zabra艂a Olaia ze sob膮 na brzeg. U艣miecha艂a si臋, widz膮c rado艣膰 ch艂opca. K膮ciki ust unios艂y jej si臋 do g贸ry, kiedy Olai cisn膮艂 kamieniem w 艣lad za oddalaj膮cym si臋 statkiem.

- Brzydka 艂贸d藕! - zawo艂a艂 jej syn.

Linie cieplej zrobi艂o si臋 na sercu. Z pewno艣ci膮 nie­艂adnie, 偶e tak czu艂a. Popatrzy艂a w niebo. Na pewno tam to zauwa偶ono. Trudno. To by艂a upojna chwila.

艁odzie rybackie ju偶 wyp艂yn臋艂y, po偶eglowa艂y. Nie by艂y ju偶 nawet kropkami w miejscu, gdzie morze ca­艂owa艂o niebo. Zosta艂y same z morzem. Niebo tworzy­艂o nad nimi kopu艂臋, l膮d dla rybak贸w przesta艂 istnie膰.

Lina o tym wiedzia艂a, mia艂a bowiem okazj臋 ogl膮­da膰 morze na dalekich 艂owiskach. Wyp艂ywa艂a wraz z bra膰mi, b臋d膮c jeszcze dziewczynk膮. W innych rodzinach kobiety musia艂y same wyp艂ywa膰 na po艂贸w, gdy ich m臋偶owie wyprawiali si臋 daleko w morze. W domu te偶 trzeba by艂o co艣 je艣膰.

Lina mieszka艂a tu偶 przy p贸艂misku z jedzeniem, a zim膮, gdy cz臋艣膰 m臋偶czyzn st膮d rusza艂a na po艂udnie, na Lofoty, wiatry i ch艂ody by艂y tak dokuczliwe, 偶e niewielu wyprawia艂o si臋 daleko od brzegu.

Lina sta艂a nad morzem a偶 do p贸藕nego przedpo艂u­dnia. Nie zwa偶a艂a na k膮艣liwe uwagi dziewczyn, pracu­j膮cych przy zak艂adaniu przyn臋ty. Sp艂ywa艂y po niej jak woda po g臋si. R贸wnie dobrze mog艂y wyla膰 pomyje na edredona, odnios艂oby to taki sam rezultat. Lina nawet nie mrugn臋艂a. A dziewczyny w ko艅cu si臋 odczepi艂y.

Nie rozumia艂y jej. Lina ich nie dostrzega艂a. Odda­la艂a si臋 od nich, sama nie zdaj膮c sobie z tego sprawy.

Rosyjski statek znikn膮艂 za horyzontem. Nie wi­dzia艂a ju偶 nawet g贸rnych szczyt贸w maszt贸w. U艣mie­cha艂a si臋, jakby w roztargnieniu, samymi ustami. Olai 艣wietnie si臋 bawi艂 nad brzegiem. Pulchne pi膮stki pe艂­ne mia艂 muszelek, piasku i p臋k贸w wodorost贸w.

- To tw贸j? Lina drgn臋艂a przestraszona, ale pr臋dko wzi臋艂a si臋 w gar艣膰. On przecie偶 tu, na Soroya, by艂 oczami Olega.

- M贸j - potwierdzi艂a, nie spuszczaj膮c oczu z Olaia. W g艂osie da艂a si臋 s艂ysze膰 duma. Oczywi艣cie, 偶e by艂 jej. Jej!

- Podobny do Olega. - Wasilij zmru偶y艂 oczy. Zmie­ni艂y si臋 teraz w cienkie kreski.

- Nie s膮dzi艂am, 偶e plenipotenci wa艂臋saj膮 si臋 po brzegu - powiedzia艂a Lina ostro, sk艂adaj膮c r臋ce na piersiach. Wiedzia艂a, 偶e kobiety zajmuj膮ce si臋 przy­n臋t膮 maj膮 uszy na szypu艂kach, niemal偶e ju偶 widzia­艂a, jak przysuwaj膮 si臋 bli偶ej.

- Wa艂臋saj膮 si臋? - spyta艂 Wasilij.

- Chodz膮 - wyja艣ni艂a Lina. Nie przypuszcza艂a, 偶e b臋dzie go czego艣 uczy膰. By艂 przecie偶 kapitanem 艂odzi Olega i Bykowa. I ca艂owa艂 si臋 z 偶on膮 Bykowa.

- Ja chodz臋 - odpar艂 beznami臋tnie. Lina popatrzy艂a na niego z ukosa. Wasilij nawet si臋 nie ubiera艂 jak plenipotent, raczej jak rybak. A spoj­rzenie, kt贸rym patrzy艂 na morze, by艂o pe艂ne t臋skno­ty. Linie przemkn臋艂o przez g艂ow臋, 偶e z pewno艣ci膮 sam pragn膮艂 znale藕膰 si臋 w 艂odzi.

- A gdzie ma艂a... Linie przebieg艂 dreszcz po plecach. Jak gdyby wiatr mocniej powia艂 od morza. Odwr贸ci艂a si臋 plecami do wody. Zadr偶a艂a. Nie s艂ucha艂a.

- Ma艂a - ci膮gn膮艂 Wasilij. - Magdalena... Przez moment Lina zada艂a sobie pytanie, co Oleg my艣li o swoich dzieciach. O swych norweskich dzie­ciach. M贸wi艂 jej, 偶e nigdy o nich nie zapomni, lecz Lina ju偶 mu nie wierzy艂a.

Nie mia艂a poj臋cia, co mieszka w jego my艣lach. Te­raz ju偶 nie. Wydawa艂o jej si臋, 偶e to wie, lecz by膰 mo­偶e kobiety zawsze si臋 myl膮.

- Kto艣 pilnuje ma艂ej? - Wasilij mia艂 mi艂y g艂os. Bez wzgl臋du na to, czy by艂 plenipotentem Olega, czy nie.

Lina ju偶 o tym wiedzia艂a, chocia偶 wcale nie chcia艂a go s艂ucha膰. Nie chcia艂a go lubi膰. Przecie偶 on patrzy艂, s艂ucha艂 i m贸wi艂 dla Olega. By艂 jego przyjacielem.

- Magdalena umar艂a - powiedzia艂a Lina.

- Umar艂a?

Lina wbi艂a w niego wzrok. Jej oczy ciska艂y b艂yska­wice w jego pytaj膮ce spojrzenie. Widzia艂a sam膮 siebie w jego oczach. Swoje dwukrotne odbicie.

- Musisz tak powtarza膰 to s艂owo? - krzykn臋艂a do niego, uniesiona gniewem, kt贸ry wybuch艂 tak nagle, jak ogie艅 ogarniaj膮cy stare siano. Jak ogie艅 poch艂a­niaj膮cy zesz艂oroczn膮 traw臋.

- Musisz to powtarza膰? Tak, w艂a艣nie tak! Umar艂a! Umar艂a, s艂yszysz? Umar艂a! Ju偶 nie 偶yje!

Lina z艂apa艂a Olaia za r臋k臋, niemal porwa艂a go za sob膮, poci膮gn臋艂a w stron臋 domu. Ch艂opczyk nie ro­zumia艂, dlaczego matka tak si臋 z nim obchodzi, dla­czego nie wolno mu zosta膰 na brzegu, skoro tak si臋 dobrze bawi. Ale si臋 nie sprzeciwia艂. Bal si臋 jej gnie­wu. Ba艂 si臋, kiedy jej g艂os stawa艂 si臋 taki g艂o艣ny. Ba艂 si臋, kiedy d艂onie robi艂y si臋 takie twarde, przestawa艂y by膰 mi臋kkie i dobre, jak zawsze by艂y r臋ce mamy.

Wasilij dogoni艂 j膮 przy drzwiach. Lina mia艂a oczy tak za艣lepione 艂zami, 偶e nie mog艂a poradzi膰 sobie z zamkiem.

Bez s艂owa wyj膮艂 klucz z jej r臋ki, otworzy艂 i wszed艂 za ni膮 do 艣rodka. A potem zamkn膮艂 drzwi, odgradza­j膮c j膮 od 艣wiata, od spojrze艅, od oniemia艂ych g艂os贸w.

- Nie wiedzia艂em - powiedzia艂. - Sk膮d mog艂em wie­dzie膰...

- No tak - odpar艂a Lina. R臋ce opu艣ci艂a wzd艂u偶 cia艂a. Oczy piek艂y, w gardle 艣ciska艂o, w piersi tak偶e. To by艂 b贸l. A 艣ciany t艂oczy­艂y si臋 na ni膮.

W jego g艂osie da艂 si臋 s艂ysze膰 wyrzut. S艂ysza艂a to. Ja­kie on mia艂 prawo, 偶eby j膮 oskar偶a膰? Os膮dza膰? On, kt贸ry jak pies czo艂ga艂 si臋 przed 偶on膮 armatora?

Olai uciek艂 pod st贸艂. Siedzia艂 cicho jak myszka z na­dziej膮, 偶e nikt go nie zobaczy. Sam natomiast widzia艂 wszystko i s艂ysza艂 wszystko, ale wi臋kszo艣ci nie rozumia艂.

- Mimo to 偶adnej wiadomo艣ci? By膰 mo偶e nie by艂 to wyrzut ani te偶 os膮d. Lina uwa偶niej ws艂ucha艂a si臋 w jego g艂os. Wychwyci艂a nie­dowierzanie.

- 呕adnej wiadomo艣ci - powiedzia艂a pusto. - 呕ad­nej wiadomo艣ci.

- To r贸wnie偶 jego dziecko.

- Owszem - przyzna艂a Lina. Nigdy temu nie za­przecza艂a. By艂a z tego dumna.

- Nie powiedzia艂aby艣 mu o tym? Nigdy? Wasilij sta艂 zwr贸cony plecami do drzwi. W d艂o­niach wci膮偶 trzyma艂 p臋k jej kluczy.

- On by przyjecha艂 - rzek艂a Lina. - Gdyby go ob­chodzi艂y, przyjecha艂by. Nie dla mnie. Dla nich. Nie spodziewa艂am si臋, 偶e przyjedzie dla mnie, ale dla dzie­ci. Wtedy by si臋 o tym dowiedzia艂. Nic nie przys艂a艂. Nie przys艂a艂 nikogo, 偶eby spyta膰, jak im si臋 wiedzie.

- Ja przyjecha艂em - oznajmi艂 Wasilij. - I ja pyta­艂em. Prosi艂 o wiadomo艣膰.

Lina nic nie rzek艂a. Wiedzia艂a, 偶e on nie mo偶e jej zrozumie膰. Nie potrafi艂a mu nic wyja艣ni膰. Wasilij by艂 przyjacielem Olega.

- Przywioz艂em podarki dla ciebie i dla dzieci. Dla Olaia i Magdaleny. Musia艂em czeka膰, a偶 moje rzeczy znajd膮 si臋 w domu, a偶 tamten si臋 wyprowadzi. On przys艂a艂 podarki.

- Dlaczego nic o tym nie m贸wi艂e艣? - Otar艂a ostat­nie 艂zy r臋kawem bluzki. - To by i tak nic nie zmieni­艂o - doda艂a pr臋dko. - Niech Oleg sobie nie my艣li, 偶e mo偶e mnie kupi膰 podarkami. Nie chc臋 od niego nic poza tym, co jest mi winien. To, co jest winien Olaiowi. Nic ode mnie nie dostanie, nawet je艣li przyb臋dzie z podarkami. Nic nie dostanie, nawet je艣li mnie nimi zasypie. Olegowi Jurkowowi nie uda si臋 kupi膰 Liny. Ju偶 teraz nie. Mo偶e i jestem g艂upia, lecz nie a偶 tak bardzo. Mojego syna te偶 nie kupi! Olai jest wart wi臋cej ni偶 wszystko, co mog臋 przed sob膮 postawi膰. Nawet gdybym nie mia艂a nic poza sob膮, moim ubra­niem i ubraniem dziecka, to i tak nie kupi艂by Olaia. Nawet gdyby by艂 carem Rosji, Olaia i tak by nie do­sta艂. I nie kupi艂by tak偶e Liny!

- By艂em z艂y na ciebie - o艣wiadczy艂 Wasilij. S艂ysza艂 wszystko, co powiedzia艂a, i wi臋kszo艣膰 tak­偶e zrozumia艂. Nic jednak nie potrafi艂 jej na to odrzec.

Wasilij czu艂, 偶e nie ma do tego prawa. Zamiast tego odpowiedzia艂 na jej pytanie. To, o kt贸rym prawie zapo­mnia艂, poniewa偶 wszystko inne sp艂yn臋艂o wodospadem.

- Pos艂a艂em wiadomo艣膰 - przyzna艂 si臋. - W twoim imieniu. Przekaza艂em, 偶e wszystko jest w porz膮dku. Z wami. Z tob膮 i z dzie膰mi.

Teraz Wasilij tego 偶a艂owa艂 i przyzna艂 si臋 do tego g艂o艣no.

- Nie powinienem by艂 tego robi膰.

Lina wpatrywa艂a si臋 w niego d艂ugo, a potem wybuchn臋艂a 艣miechem. Jej 艣miech toczy艂 si臋 r贸wnie ob­ficie jak przed chwil膮 s艂owa. 艢mia艂a si臋 i 艣mia艂a. Nie przestawa艂a si臋 艣mia膰. Zatacza艂a si臋 ze 艣miechu tu偶 przed Wasilijem, 艂zy zn贸w trysn臋艂y jej z oczu, stru­mykiem p艂yn膮c po policzkach. To by艂 inny rodzaj 艂ez. Wyp艂aka艂a si臋 do dna. Wy艣mia艂a si臋 do dna.

Wasilij chcia艂 j膮 z艂apa膰, wyci膮gn膮艂 do niej r臋ce.

Lina umkn臋艂a przed nim. Wpad艂a prosto na st贸艂, za­cisn臋艂a d艂onie na jego kraw臋dzi. Cieszy艂a si臋, 偶e st贸艂 stoi akurat w tym miejscu tak mocno i pewnie. I 艣miech wreszcie ucich艂, ale w piersi j膮 bola艂o. K艂u艂o. D艂awi艂o w gardle. Zachryp艂a. 呕o艂膮dek zacisn膮艂 si臋 w grud臋 twar­d膮 jak kamienie, polerowane przez morze. Nawet oczy bola艂y.

- No to us艂yszy nowin臋, jak tu przyjedzie! - za艣mia­艂a si臋 g艂ucho i bole艣nie. B贸l utkwi艂 nawet w sk贸rze. - Doprawdy, dobrze si臋 stanie, 偶e on tu przyjedzie, ten Oleg Jurk贸w! Szkoda tylko, 偶e niepotrzebnie straci pieni膮dze na podarki dla najm艂odszego dzieciaka. Dla tej c贸rki, kt贸ra umar艂a!

Wasilij nie wiedzia艂, co ma m贸wi膰. Nie wiedzia艂, jak ma si臋 zmierzy膰 z t膮 kobiet膮, od kt贸rej wprost bi­la gorycz.

Mo偶e mia艂a ku temu powody. Zawsze traktowa艂 j膮 jak troch臋 przyg艂upi膮. Taka by艂a opinia Raiji, a on pa­trzy艂 na Lin臋 oczami Raiji. Teraz g艂os Raiji nie d藕wi臋­cza艂 mu w uszach, utkwi艂 w nich jedynie g艂os Liny.

By膰 mo偶e Raija inaczej patrzy艂aby na Lin臋, gdyby widzia艂a j膮 tutaj. Wasilij nie chcia艂 si臋 zastanawia膰, co powiedzia艂aby Raija, jak by j膮 os膮dza艂a. Sam patrzy艂, sam my艣la艂. Bliski by艂 polubienia tej kobiety.

Po艂o偶y艂 jej klucze na stole. Ca艂y czas nie spuszcza艂 z niej wzroku. Nic nie m贸g艂 zrobi膰. Nie m贸g艂 jej do­tkn膮膰, to by w niczym nie pomog艂o. Nikt nie m贸g艂 jej pom贸c, mo偶e nawet Oleg.

- Jeste艣 cz艂owiekiem Olega - rzuci艂a Lina. - Odejd藕 st膮d!

- Jestem Wasilij Uskow - odpar艂. - A nie cz艂owiek Olega. Nie tylko...

Mo偶e Linie to nie wystarcza艂o, ale nic wi臋cej nie m贸g艂 jej powiedzie膰. Nic wi臋cej nie m贸g艂 dla niej zrobi膰.

5

- I dok膮d ty si臋 wybierasz? Samuel wcze艣nie zacz膮艂 dzie艅. Lina wiedzia艂a, 偶e pr贸bowa艂 si臋 z ni膮 spotka膰 r贸wnie偶 poprzedniego dnia. S艂ysza艂a go pod drzwiami, zaraz po wyj艣ciu Wa­silija. Przychodzi艂 r贸wnie偶 wieczorem, i to kilka razy.

Grozi艂, 偶e wywa偶y drzwi, ale poprzesta艂 na gro藕­bach.

Lina milcza艂a niewzruszona. Olai wystraszy艂 si臋 tak bardzo, 偶e nawet nie pisn膮艂.

Powtarza艂a sobie, 偶e robi to dla Olaia. Dzieciak by艂 bliski utraty zmys艂贸w ze strachu. Czu艂a, 偶e ona r贸w­nie偶 jest temu winna, i ta 艣wiadomo艣膰 nie napawa艂a jej wcale dum膮.

Lina nie przestawa艂a si臋 pakowa膰.

- Gdzie ty si臋, u diab艂a, wybierasz?

Samuel stan膮艂 przed ni膮, g艂os mia艂 bardziej w艂ad­czy, ani偶eli pami臋ta艂a u ojca. A B贸g jeden wie, 偶e oj­ciec nie s艂yn膮艂 z 艂agodnych pr贸艣b. Dzieci wychowy­wano surowo i rzadko si臋 zdarza艂o, 偶eby r贸zga przez ca艂y dzie艅 sta艂a spokojnie za drzwiami.

- Czego chcia艂 od ciebie ten Ruski? On m贸wi po norwesku.

- Zauwa偶y艂am - odpar艂a Lina. - Znam go. Miesz­ka艂am tam, nie pami臋tasz?

Lina nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e potrafi mie膰 tak kwa艣ny g艂os jak cz臋艣膰 tych suszonych owoc贸w, kt贸­re Oleg przechowywa艂 w szklanych s艂ojach.

- Wszyscy wiedz膮, 偶e nawrzeszcza艂a艣 na niego nad brzegiem. Czy ty w og贸le my艣lisz? Jak g艂upia mo偶e by膰 kobieta! Nie wiesz, 偶e ca艂a wie艣 o tobie gada? Ca­艂a wyspa? W og贸le nie my艣lisz o rodzinie?

- Skoro wszyscy wiedz膮, 偶e do niego wrzeszcza艂am, to wiedz膮 te偶 z pewno艣ci膮, co wrzeszcza艂am. - Lina wci膮偶 by艂a twarda. - Niczego si臋 nie wstydz臋. Mo偶esz to 艂askawie wszystkim powiedzie膰. Niech sobie gada­j膮, niech sobie my艣l膮! Mnie to nic nie obchodzi!

Samuel nabra艂 powietrza i zaatakowa艂 z zupe艂nie innej i bardzo nieoczekiwanej strony.

- Ty go znasz stamt膮d? Masz zamiar si臋 do niego przeprowadzi膰? U niego jest wi臋cej izb. Mo偶e samot­nemu m臋偶czy藕nie w nich za zimno? Przyda艂by mu si臋 kto艣 do ogrzania 艂贸偶ka. Do wy trzepani a matera­cy. Mo偶e robi艂a艣 to ju偶 wcze艣niej, z tego co wiem...

Lina cisn臋艂a w niego lampk膮. Samuel uchyli艂 si臋, roz­leg艂 si臋 brz臋k t艂uczonego szk艂a. Na bia艂ej pod艂odze roz­lewa艂a si臋 ciemna plama tranu. Lina g艂o艣no zakl臋艂a.

- Prawdziwy z ciebie diabe艂, Samuelu! Czart by si臋 u艣mia艂 z tego twojego imienia rodem z Biblii. Pocho­dzi chyba od samego z艂ego!

- No, no, widz臋, 偶e z tego ogniska jeszcze si臋 dy­mi - stwierdzi艂 Samuel. Pozbiera艂 od艂amki szk艂a, u艣miechaj膮c si臋 przy tym szeroko. - Ci膮gle tak 艂atwo ci臋 rozdra偶ni膰, Lino. Atakujesz ze spuszczon膮 g艂ow膮, tak jak byki renifer贸w. Wydawa艂oby si臋, 偶e napatrzy­艂a艣 si臋, jak one to robi膮.

- A ty masz g臋b臋 r贸wnie durn膮 jak dorsz w lutym! W Linie wci膮偶 si臋 gotowa艂o. Niech si臋 Samuelowi nie wydaje, 偶e zdo艂a j膮 w jakikolwiek spos贸b po­wstrzyma膰. O nie, na Boga!

- Ju偶 nied艂ugo b臋d臋 si臋 mog艂a bli偶ej przypatrze膰 reni­ferom - powiedzia艂a lekko, dumnie unosz膮c g艂ow臋. Ma­艂y diablik w g艂owie nie przestawa艂 judzi膰. Przecie偶 ludzie i tak b臋d膮 my艣le膰 o niej jak najgorzej. Ka偶dy najn臋dzniejszy nawet mieszkaniec wioski b臋dzie my艣la艂 swoje. Mo偶e wi臋c rozpu艣ci膰 j臋zyk tak, 偶eby naprawd臋 mieli o czym gada膰. Niillasowi to w niczym nie zaszkodzi.

- Zamierzam ogrzewa膰 pos艂anie Niillasowi!

Samuel oniemia艂. Lina nie mog艂a sobie przypo­mnie膰, by kiedykolwiek zdo艂a艂a doprowadzi膰 do te­go, 偶e bratu zabrak艂o j臋zyka w g臋bie.

- Chyba nie m贸wisz tego powa偶nie?

- Jak najpowa偶niej - odpar艂a Lina z u艣miechem. Dawno ju偶, je偶eli w og贸le kiedykolwiek, nie czu艂a si臋 tak pewna siebie.

- Nie mo偶esz tam ci膮gn膮膰 dzieciaka! Oni maj膮 wszy! Tam jest brud! Nie m贸wisz tego powa偶nie, Li­no. M贸wisz tak, 偶eby mnie rozz艂o艣ci膰. No dobrze, uda艂o ci si臋. To by艂o 艣wietne wyja艣nienie. A teraz m贸w prawd臋! Chc臋 wiedzie膰, dok膮d idziesz. Ludzie my艣leli, 偶e mo偶e zn贸w wybierasz si臋 na wsch贸d...

Ach, tak? A wi臋c tego bali si臋 w domu... No tak, dop贸ki Lina by艂a tu, na Soroya, razem z dzieckiem pryncypa艂a Olega Jurkowa z Archangielska, to im r贸wnie偶 co艣 skapywa艂o.

- Olai i ja idziemy do siida Niillasa. Do jego obozo­wiska. - Lina wci膮偶 okazywa艂a taki sam spok贸j. Ledwie mrugn臋艂a. - Mog臋 tam zabra膰 Olaia. Mam do tego pe艂­ne prawo, 偶adna si艂a na 艣wiecie mnie przed tym nie po­wstrzyma. A ju偶 na pewno nie ty, Samuelu. Ty jeste艣 tylko moim bratem. Zrobi臋, co zechc臋, a Olai jest mo­im dzieckiem. Nikt poza mn膮 o nim nie decyduje.

- Ojciec... - zacz膮艂 Samuel.

- Niech sam tu przyjdzie i powie mi to wprost. - Li­na nie traci艂a rezonu. - Nie zauwa偶y艂am, 偶eby przycho­dzi艂 tu ktokolwiek inny z rodziny poza tob膮, Samuelu. A ty jeste艣 tylko moim bratem. Olai i ja idziemy do Niillasa. Uwa偶am, 偶e dla Olaia tak b臋dzie najlepiej. W domu ostatnio za du偶o si臋 dzieje. Nigdzie nie ma spokoju, dop贸ki trwaj膮 po艂owy.

Brat wpatrywa艂 si臋 w ni膮 ze zdumieniem.

- I co zamierzasz tam robi膰? - spyta艂. - Opr贸cz, oczywi艣cie, zapewniania Niillasowi mi臋kkiego pos艂a­nia. Olai b臋dzie patrze膰, jak jego matka puszcza si臋 z Lapo艅czykiem z g贸r? Tak w艂a艣nie masz zamiar wy­chowywa膰 dzieciaka? Lepiej by by艂o, 偶eby Oleg za­bra艂 go ze sob膮 do Rosji!

- Pozw贸l, 偶e ja b臋d臋 o tym decydowa膰 - o艣wiadczy­艂a Lina. - Nie zdo艂asz mnie powstrzyma膰, Samuelu.

- Przecie偶 on jest stary! Lina wzruszy艂a ramionami. Szkoda, 偶e brat nie wie, jak bardzo niewinna jest ta wyprawa. Teraz by艂a zobo­wi膮zana udawa膰, 偶e kryje si臋 za tym znacznie wi臋cej.

- On rozumie. W dodatku Niillas nie ma 偶adnego wieku.

Nic z tego nie by艂o k艂amstwem, tak w艂a艣nie prze­cie偶 go postrzega艂a.

- Pozw贸l mi 偶y膰, tak jak tego chc臋, Samuelu. Ja ci nie m贸wi臋, jak ty masz 偶y膰. Nie pytam, sk膮d wracasz nad ranem...

- Ja jestem m臋偶czyzn膮 - odpar艂 brat z oburzeniem. - Nie lubi臋 patrze膰, jak ci臋 wykorzystuj膮.

Lina u艣miechn臋艂a si臋. To dopiero okre艣lenie w sto­sunku do Niillasa! Nie wierzy艂a, 偶eby on by艂 w stanie wykorzysta膰 kogokolwiek. Nawet gdyby tego chcia艂.

- Id臋 do Niillasa z rado艣ci膮 - o艣wiadczy艂a. My艣la­艂a tak naprawd臋. Ale nieco inaczej ni偶 rozumia艂 to brat. Jej u艣miech z艂agodnia艂, a oczy za艣wieci艂y jakim艣 nowym blaskiem.

Samuel poczu艂 ogarniaj膮ce go md艂o艣ci. Ona nie mo偶e by膰 taka, nie ona, jego siostra! Ale przecie偶 mia­艂a dwoje dzieci z Olegiem i wtedy te偶 nie by艂o mowy o ksi臋dzu. No a B贸g jeden wie, co j膮 艂膮czy z tym cz艂o­wiekiem, kt贸ry przyby艂 tu jako plenipotent. Chyba nie bez powodu pozwoli艂 si臋 wys艂a膰 tak daleko do ob­cego kraju. Od razu mo偶na pomy艣le膰, 偶e Lina ma z tym co艣 wsp贸lnego, 偶e go skusi艂a.

Wstr臋tnie tak ocenia膰 siostr臋. Taka dziewczyna! Ale by艂a ju偶 przecie偶 naznaczona i nikt jej nie chcia艂. 呕aden porz膮dny ch艂op.

A teraz rzuca si臋 w ramiona zawszonego Lapo艅­czyka, r贸wnego wiekiem ich rodzicom, w dodatku ta­kiego dziwaka.

Mo偶e wi臋c mieli ze sob膮 co艣 wsp贸lnego, bo i Linie najwidoczniej brakowa艂o pi膮tej klepki.

Zabiera艂a ze sob膮 niezbyt wiele rzeczy, ubrania Olaia, jedn膮 zmian臋 dla siebie. Chleb i mas艂o, ser, tro­ch臋 tego miodu, kt贸ry Niillas tak chwali艂.

To z pewno艣ci膮 niem膮dre z jej strony, ci臋偶ko jej b臋­dzie d藕wiga膰 dzban, ale tym Lina si臋 nie przejmowa艂a. Niecz臋sto si臋 zdarza艂o, 偶eby ludzie za co艣 j膮 chwalili. Chcia艂a sprawi膰 przyjemno艣膰 Niillasowi, tak jak i on ura­dowa艂 j膮, m贸wi膮c, 偶e potrafi co艣 robi膰 naprawd臋 dobrze.

Wyprawi艂a si臋 w drog臋 wcze艣nie rano. G艂贸wnie dla­tego, 偶e Olai potrzebowa艂 czasu. By艂 jeszcze za ma艂y na pokonywanie du偶ych odleg艂o艣ci na jeden raz. A do miej­sca, w kt贸rym Lapo艅czycy rozbili ob贸z, nie by艂o blisko.

B臋dzie potrzebowa艂a ca艂ego dnia.

Ponadto chcia艂a opu艣ci膰 wiosk臋, zanim wi臋kszo艣膰 ludzi znajdzie czas na popatrywanie, co robi膮 inni. O wczesnym poranku tyle by艂o innych rzeczy do zro­bienia. Obora, piec, posi艂ek. M臋偶czy藕ni wyp艂ywali 艂o­dziami, kobiety nie mia艂y mo偶liwo艣ci wygl膮dania przez okno.

Samuel odprowadzi艂 j膮 kawa艂ek i przez ca艂y czas, gdy jej towarzyszy艂, nie przestawa艂 na ni膮 krzycze膰 na pe艂ne gard艂o. Przynajmniej jednak poni贸s艂 ch艂op­ca na r臋kach przez wie艣. Lina mog艂a mu by膰 za to je­dynie wdzi臋czna. Bo inaczej pierwszy przystanek wy­pad艂by mniej wi臋cej jeszcze w polu widzenia ludzi.

Niillas podchodzi艂 do tego tak beztrosko, ale Lina nie potrafi艂a nie przejmowa膰 si臋 os膮dem wsi. Nie prze­stawa艂a jej dr臋czy膰 艣wiadomo艣膰, 偶e na pewno wezm膮 j膮 na j臋zyki. Tak bardzo pragn臋艂a wznie艣膰 si臋 ponad ich gadanie, unie艣膰 w powietrze jak ptak uciekaj膮cy na rozpostartych skrzyd艂ach. By膰 mo偶e jej skrzyd艂a nie by艂y jeszcze dostatecznie mocne. Nie do艣膰 膰wiczy艂a.

Kilka kurczowych uderze艅 skrzyd艂ami i zn贸w opa­da艂a na ziemi臋. Stale odkrywa艂a w sobie nowe skazy. Chyba nigdy nie b臋dzie czysta. Nigdy nie przestanie si臋 tym martwi膰.

- Za diab艂a si臋 na tobie nie wyrozumiem! - stwier­dzi艂 Samuel. - Tylko nie przychod藕 p贸藕niej i nie m贸w, 偶e ci臋 nie ostrzega艂em!

Lina u艣miechn臋艂a si臋 zm臋czonym u艣miechem.

Od艂o偶y艂a tobo艂ek, wzi臋艂a Olaia z ramion brata. Sta­n臋艂a z ch艂opcem w obj臋ciach.

- Wystarczy - rzek艂a. - Czy kiedykolwiek obci膮偶a­艂am ci臋 za to, co zrobi艂am?

Samuel nic na to nie odpowiedzia艂.

- Ludzie pomy艣l膮, 偶e postrada艂a艣 rozum. A co po­wiedz膮 o nim? O Nicolasie? Zastanawia艂a艣 si臋 nad tym? Co艣 ty, u diab艂a, narobi艂a, 偶eby tak zawr贸ci膰 w g艂owie temu staruchowi? On nie jest przy zdro­wych zmys艂ach! Zawsze by艂em takiego zdania.

- Cicho b膮d藕 - szepn臋艂a Lina.

Okazywana przez ni膮 cierpliwo艣膰 zaskakiwa艂a na­wet j膮 sam膮, ale po prostu nie mia艂a si艂y na k艂贸tnie. Awantura w 艣rodku dnia i tak by艂a okropn膮 rzecz膮. Ale poranek to najgorsza pora na niezgod臋.

Lina postawi艂a Olaia na ziemi, podnios艂a sw贸j w臋­ze艂ek, zarzuci艂a go na rami臋 i ruszy艂a w drog臋, trzy­maj膮c ch艂opca za r臋k臋.

Dokona艂a wyboru. I ju偶 teraz, kiedy tylko zosta­wi艂a wiosk臋 za plecami, l偶ej jej si臋 zrobi艂o na sercu. Wszystko, co by艂o dla niej zaplanowane, wszystko, co dla niej wyryto, to wszystko zostawia艂a za sob膮. Odchodzi艂a, nie ogl膮daj膮c si臋 w ty艂.

Czu艂a si臋 teraz niesko艅czenie silna. Jak gdyby ni­gdy wi臋cej nie mia艂a ju偶 tam wr贸ci膰. Jak gdyby opusz­cza艂a ich na zawsze.

Dzie艅 si臋 d艂u偶y艂, Lina zreszt膮 nie spodziewa艂a si臋 niczego innego. Do艣膰 wyra藕nie patrzy艂a na rzeczywi­sto艣膰. Nie mia艂a w zwyczaju u偶ywa膰 zbyt jaskrawych kolor贸w, gdy malowa艂a swoje nadzieje.

Olai pop艂akiwa艂. Przyzwyczajony by艂 do przebywania ca艂y czas w pobli偶u domu. Jego 艣wiat ko艅czy艂 si臋 na przybrze偶nych kamieniach i zaraz za rodzin­nym domem Liny, dalej nigdy nie postawi艂 st贸p. Lina musia艂a go przekonywa膰 i kusi膰. 艢piewa艂a i opowia­da艂a bajki. Wymy艣la艂a nowe ciekawe rzeczy, kt贸re b臋­d膮 robi膰, gdy tylko dojd膮 do nast臋pnego wzniesienia. A potem do jeszcze jednego i kolejnego.

Dzie艅 up艂ywa艂.

Olaia bola艂y nogi, by艂 przecie偶 tylko ma艂ym ch艂op­cem. P艂aka艂 do wieczornego s艂o艅ca, kt贸re od czasu do czasu okazywa艂o im 艂ask臋, wygl膮daj膮c spoza chmur i obdarzaj膮c odrobin膮 ciep艂a. Pod wiecz贸r zacz臋艂o ro­bi膰 si臋 ch艂odno. Krajobraz by艂 tu taki otwarty, wysta­wiony na humory wiatr贸w, a wichry tutaj, na p贸艂no­cy 艣wiata, nawet latem potrafi艂y by膰 zdradliwe.

R贸wnie偶 Lin臋 ogarn臋艂o przygn臋bienie. W duchu przeklina艂a sam膮 siebie. Jak zwykle nie zastanowi艂a si臋 g艂臋biej, powtarza艂a sobie, pr贸buj膮c nie艣膰 jednocze­艣nie Olaia i worek. R臋ce bola艂y j膮 tak, 偶e niemal stra­ci艂a ju偶 w nich czucie. Ci臋偶ar, kt贸ry d藕wiga艂a, by艂 wielki, ba艂a si臋, i偶 w ka偶dej chwili mo偶e upa艣膰. Nie by艂a to jednak pora na u偶alanie si臋 nad sob膮, bo Olai przestraszy si臋 jeszcze bardziej. Za nic na 艣wiecie nie wolno dopu艣ci膰 do tego, 偶eby ogarn膮艂 go jeszcze wi臋kszy l臋k. Na tyle musia艂a by膰 doros艂a.

Lina jednak by艂a sama po艣r贸d wielkiego pustko­wia, cho膰 znajdowa艂a si臋 przecie偶 na rodzinnej wy­spie. Dziwne, jak ta znajoma, droga sercu wyspa sta­wa艂a si臋 inna tu, gdzie nie osiedlili si臋 ludzie. R贸wnie dobrze Lina mog艂a si臋 znajdowa膰 o setki mil od do­mu. By艂a sama, sama musia艂a podejmowa膰 decyzje, sama nie艣膰 sobie pociech臋, sama dodawa膰 otuchy.

Tymczasem potrzebna by艂a jej pociecha kogo艣, kto by powiedzia艂, 偶e nie porwa艂a si臋 na nic niem膮drego.

Dooko艂a krajobraz by艂 otwarty. Brunatna ziele艅 szarza艂a, kiedy s艂o艅ce kry艂o si臋 za chmurami. W po­wietrzu dawa艂o si臋 w贸wczas wyczu膰 ten ch艂贸d, o kt贸­rym szepta艂a szaro艣膰. A kiedy s艂o艅ce wy艂ania艂o si臋 zza chmur, wszystko stawa艂o si臋 czerwone i cho膰 to z pewno艣ci膮 jedynie wzrok j膮 zwodzi艂, wydawa艂o jej si臋, 偶e robi si臋 wtedy cieplej.

Zn贸w okaza艂a si臋 g艂upia.

Mo偶e Samuel mia艂 racj臋... Samuel cz臋sto miewa艂 ra­cj臋, nawet w贸wczas gdy jeszcze byli dzie膰mi. W ka偶­dym razie pozwalali mu, 偶eby jego by艂o na wierzchu. Lina za艣 zawsze by艂a t膮 g艂upi膮.

Teraz nie powinna si臋 w to wdawa膰 tak bez zasta­nowienia. Mog艂a przecie偶 zaczeka膰 na Niillasa. Prze­cie偶 on by si臋 pojawi艂, pr臋dzej czy p贸藕niej. W贸wczas odesz艂aby wraz z nim. Pom贸g艂by jej nie艣膰. Wiedzia艂­by, kt贸r臋dy maj膮 i艣膰. Teraz szuka艂a drogi na chybi艂 trafi艂 i nie by艂a ca艂kiem pewna, czy idzie we w艂a艣ci­w膮 stron臋. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e podczas marszu mog艂a zmieni膰 kierunek.

Owszem, mieszka艂a tutaj, lecz nigdy si臋 nie nauczy­艂a tych drobnych znak贸w wskazuj膮cych drog臋. Nigdy nie nauczy艂a si臋 odczytywa膰 otaczaj膮cej przyrody.

Miejscowi ludzie wiele uczyli si臋 o morzu, lecz nie­zbyt du偶o o ziemi. A ju偶 na pewno nie robi艂y tego dziewcz臋ta.

By艂a g艂upia.

Sz艂a dalej. Dalej, coraz dalej...

Czy偶by zobaczy艂a renifera?

Lina postawi艂a Olaia na ziemi, nie zwracaj膮c uwagi na jego p艂acz. W piersi j膮 艣cisn臋艂o, zak艂u艂o. Oczywi艣cie, 偶e post膮pi艂a g艂upio. Oczywi艣cie, 偶e powinna zosta膰 w domu. Tam mia艂a dach nad g艂ow膮, a dooko艂a siebie 艣ciany. Tu nie by艂o 艣cian, a sufit zast臋powa艂o niebo.

Lina nie wiedzia艂a, czy: na pewno to jej pisane. Z pewno艣ci膮 zrobi艂a 藕le. Jest po prostu g艂upia. Nie rozumie, co dla niej dobre.

Czy to renifery? Czy mo偶liwe, 偶e to naprawd臋 re­nifery? Je艣li nie, to co innego mog艂oby to by膰?

Lina nie chcia艂a nic m贸wi膰 Olaiowi. Zamiast tego w jej g艂osie pojawi艂a si臋 pewna surowo艣膰, gdy poga­nia艂a go do dalszej w臋dr贸wki, zn贸w na w艂asnych no­gach, czy tego chcia艂, czy nie. A ch艂opczyk nie chcia艂. By艂 ju偶 zm臋czony.

Pe艂z艂 w艂a艣ciwie, pop艂akuj膮c. I zabiera艂o to jeszcze wi臋cej czasu, ni偶 gdyby go nios艂a.

Lina westchn臋艂a z rezygnacj膮. Zacisn臋艂a z臋by, po­wstrzymuj膮c gniew, kt贸ry i tak nie przyni贸s艂by 偶ad­nego rezultatu.

Gdyby na niego nakrzycza艂a, popatrzy艂by na ni膮 tymi swoimi wielkimi oczami i zaraz sam zacz膮艂by wrzeszcze膰 i p艂aka膰. Nie by艂o jej to teraz potrzebne. Nie mia艂a te偶 na to si艂y.

Chcia艂a tylko podej艣膰 troch臋 bli偶ej, przekona膰 si臋, czy to, co, jak jej si臋 wydawa艂o, porusza si臋 w cieniu ska艂y, to naprawd臋 renifery, czy tylko zabawa s艂o艅ca z cieniami.

- Dobry Bo偶e, spraw, 偶eby to by艂y renifery!

Up艂yn臋艂a ca艂a wieczno艣膰, nim dotar艂a do niewiel­kiego wzg贸rza, z kt贸rego mia艂a dobry widok. Lina zdusi艂a w sobie ochot臋, 偶eby odrzuci膰 sw贸j tobo艂ek i pobiec tam sama tylko po to, 偶eby si臋 przekona膰.

Ale Olai by si臋 wystraszy艂. Pomy艣la艂by, 偶e napraw­d臋 go zostawi艂a.

A Olai by艂 najwa偶niejszy. Czu艂a si臋 za niego odpo­wiedzialna. Oleg nie b臋dzie jej m贸wi艂a 偶e 藕le si臋 wy­wi膮za艂a z tej odpowiedzialno艣ci. Z pewno艣ci膮 wiele rzeczy da艂o si臋 o niej powiedzie膰, lecz nie to, 偶e si臋 nie zajmuje dzieckiem.

Stali tam wi臋c. Olai nie mia艂 ju偶 si艂y nawet p艂a­ka膰. Usiad艂 po prostu w miejscu, tak jak stal, i nie wydawa艂 z siebie 偶adnego d藕wi臋ku. Lina nie potra­fi艂a go pocieszy膰. Nie potrafi艂a znale藕膰 nowych spo­sob贸w na powiedzenie mu, 偶e ju偶 niedaleko. 呕e nie­d艂ugo odpoczn膮, najedz膮 si臋... 呕e nied艂ugo dotr膮 na miejsce.

Olai chcia艂 ju偶 do domu.

Tylko Lina wiedzia艂a, dok膮d id膮. I dlaczego tu przy­szli.

To by艂y renifery.

Lina tak偶e usiad艂a obok Olaia. Obj臋艂a dziecko i rozp艂aka艂a mu si臋 we w艂osy. 艢mia艂a si臋 i p艂aka艂a jed­nocze艣nie. 艁zy tryska艂y jej z oczu, a 艣miech toczy艂 si臋 niczym lawina w g贸rach na wiosn臋.

- Teraz ju偶 naprawd臋 niedaleko, m贸j kochany!

G艂os jej zabrzmia艂 inaczej ni偶 poprzednio, gdy po­wtarza艂a te same s艂owa. Nawet Olai to us艂ysza艂. Te­raz to by艂a prawda.

- Idziemy do Niillasa, male艅ki - oznajmi艂a synko­wi, nie wypuszczaj膮c go z obj臋膰. - Pami臋tasz Niillasa?

- Tego dziwnego pana? - spyta艂 Olai. Lina kiwn臋艂a g艂ow膮. Niillas zapewne w oczach Olaia wygl膮da艂 dziwnie. By艂 inny. By膰 mo偶e za kilka dni jej syn inaczej spojrzy na to, co jest dziwne, a co nie. Z pewno艣ci膮 wiele rzeczy b臋dzie wygl膮da艂o ina­czej, lecz nie wszystko wyda si臋 dziwne.

- Tak, w艂a艣nie jego - odpowiedzia艂a synkowi.

Niillas nie by艂 dziwny. Nie umia艂a nawet trakto­wa膰 go jak kogo艣, kto jest inny. Niillas by艂 taki jak by膰 powinien, nie m贸g艂 by膰 inny, bo wtedy nie by艂­by Niillasem.

Siedzia艂a z Olaiem na kolanach. Odczu艂a tak膮 ulg臋, 偶e ca艂e zm臋czenie w barkach, nogach i stopach ust膮­pi艂o. Ca艂a zmieni艂a si臋 jakby w chmur臋, w wieczorn膮 chmur臋, sk膮pan膮 w 艣wietle t臋czy.

Potem zn贸w zrobi艂o jej si臋 zimno. O wiele ciem­niejsze chmury zamkn臋艂y j膮 mi臋dzy sob膮, przes艂oni­艂y weso艂y widok s艂o艅ca.

By艂a g艂upia.

Powinna zaczeka膰 na Niillasa. On by przyszed艂. By膰 mo偶e nie zaproponowa艂by jej tego jeszcze raz, lecz to by jako艣 prze偶y艂a. Sama mog艂aby powiedzie膰, 偶e ch臋t­nie do niego przyjdzie. Przecie偶 ju偶 j膮 o to prosi艂.

A teraz nie wiedzia艂a, gdzie mo偶e by膰 Niillas.

I艣膰 tam... spyta膰 o niego.

Takich rzeczy si臋 nie robi艂o. Wprawdzie jej dobre­mu imieniu nic nie mog艂o zaszkodzi膰 bardziej ani偶eli to, co ju偶 si臋 sta艂o, lecz czu艂a, 偶e na my艣l, i偶 mia艂aby o niego rozpytywa膰, nawet jej w艂osy stawa艂y d臋ba na g艂owie.

Nie mog艂a. Nie mog艂a pojawi膰 si臋 ot, tak, znik膮d, z dzieckiem na r臋ku i pyta膰 o Niillasa.

Nie mog艂a.

Olai wyrwa艂 si臋 z jej obj臋膰. Stan膮艂 na w艂asnych nogach.

- Reny, mamo, reny!

Ma艂e stopy odbieg艂y od niej, zabra艂y drobne ch艂opi臋ce cia艂ko i pomkn臋艂y do renifer贸w pas膮cych si臋 w oddali. Lina dostrzega艂a ju偶 teraz s艂upy dymu na tle nieba, a one nie by艂y ju偶 a偶 tak daleko.

Od namiot贸w oddziela艂o ich niewielkie wzg贸rze. Domy艣la艂a si臋 tego. Rozumia艂a.

Olai p臋dzi艂 ju偶 w tamt膮 stron臋. Lina wo艂a艂a za nim, ale ch艂opczyk nie dawa艂 si臋 teraz zatrzyma膰. Nagle mia艂 ku czemu biec, zobaczy艂 co艣 na w艂asne oczy. Ma­艂e n贸偶ki si臋 o偶ywi艂y. Widzia艂y ju偶, dok膮d id膮.

Olai bieg艂.

Lina musia艂a spieszy膰 za nim.

Dogoni艂a go, nim dotar艂 na szczyt, ale ma艂y trud­ny by艂 do okie艂znania. Teraz potrafi艂 ju偶 wyda膰 z sie­bie g艂os. Po prostu w ostatnich godzinach zabrak艂o mu woli, by go z siebie wypu艣ci膰. Teraz natomiast obudzi艂 si臋 w nim ca艂y up贸r, jaki tylko w sobie nosi艂. Jego krzyk pomkn膮艂 a偶 pod niebo. Nie by艂y to wy­ra藕ne s艂owa, nie da艂o si臋 ich od siebie odr贸偶ni膰, lecz Lina zrozumia艂a go lepiej ni偶 dobrze. I przestraszy艂a si臋, 偶e s艂ycha膰 go a偶 na nast臋pnym wzg贸rzu, na tym, przy kt贸rym pas艂y si臋 renifery.

Trysn臋艂y 艂zy. Lina zrezygnowa艂a z pr贸b zatrzymania ch艂opczyka. Nie by艂 wprawdzie du偶y, ale r臋kami i no­gami wymachiwa艂 i uderza艂 bez przerwy. Nie przesta­wa艂, nawet kiedy brakowa艂o mu tchu. Wtedy tylko krzyki na chwil臋 milk艂y. Na moment, ale nie na d艂u偶ej.

Lina zagryz艂a w sobie strach. Bieg艂a za synkiem. Nie musia艂a mu m贸wi膰, w kt贸r膮 stron臋 id膮, Olai sam to wiedzia艂. By艂 na szczycie wzg贸rza i wszystko zobaczy艂.

Nim Lina wspi臋艂a si臋 na wzniesienie, kto艣 nadszed艂 w ich stron臋. M臋ska posta膰. Jeden rzut oka wystar­czy艂 Linie, 偶eby stwierdzi膰, 偶e to nie Niillas.

To jaki艣 m艂ody ch艂opak, w jej wieku albo nawet jeszcze m艂odszy. Ale ubrany by艂 dok艂adnie tak samo jak Niillas, w tak膮 sam膮 mi臋kk膮 brunatn膮 sk贸r臋, a 艂yd­ki oplata艂y mu barwne ta艣my od kumag贸w. Twarz i d艂onie mia艂 tak samo br膮zowe jak Niillas, w艂osy ciemne i sztywne, oczy zdumione, bardzo niebieskie.

Olai zatrzyma艂 si臋. Popatrzy艂 na m臋偶czyzn臋, ale wcale si臋 nie cofn膮艂. Sta艂 w miejscu.

- Zab艂膮dzi艂a艣? - spyta艂 m臋偶czyzna. Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮. Policzki jej pa艂a艂y. Czu艂a to.

Wiedzia艂a, jak to mo偶e wygl膮da膰. Czu艂a si臋 g艂upia. Tylko g艂upia.

- Sz艂am tutaj - powiedzia艂a w ko艅cu. Nie mia艂a ochoty nic t艂umaczy膰 temu nieznajomemu, dop贸ki nie pom贸wi z Niillasem.

Ale 偶eby nie wyj艣膰 na wariatk臋, musia艂a poda膰 po­w贸d swego tu przybycia.

- Id臋 do Niillasa. Brwi ch艂opaka wystrzeli艂y w powietrze. Obrzuci艂 j膮 spojrzeniem, w k膮ciku ust pojawi艂 si臋 cie艅 u艣mie­chu. W oczach b艂ysn臋艂o.

Lina zauwa偶y艂a, 偶e obcy zerka na Olaia. Mo偶e por贸w­nywa艂 rysy dziecka z rysami Niillasa? Je艣li tak, to nie znajdzie podobie艅stwa. Ale niech sobie my艣li, co chce!

Policzki nie przestawa艂y jej p艂on膮膰.

- Niillas pomaga przy dojeniu.

Wci膮偶 nie spuszcza艂 z niej wzroku. Wa偶y艂 j膮 i mie­rzy艂 oczami, jak cz臋sto robi膮 m臋偶czy藕ni. Lina prze偶y艂a to ju偶 wcze艣niej. Inni tak偶e patrzyli na ni膮 podobnie, kiedy si臋 dowiadywali, 偶e ona 偶yje z Olegiem. Tak pa­trzyli m臋偶czy藕ni na kobiety, nie b臋d膮ce dziewcz臋tami, z kt贸rymi chcieliby si臋 o偶eni膰, ani te偶 niczyimi 偶onami.

- W dojeniu? - powt贸rzy艂a.

Nie wiedzia艂a, 偶e Lapo艅czycy maj膮 krowy. Nie wi­dzia艂a, 偶eby jakie艣 tu p臋dzili. W ka偶dym razie na wy­spie nie mogli ich kupi膰. Nikt tutaj nie mia艂 wi臋cej ni偶 jednej krowy i wszyscy pilnowali zwierz膮t jak najczystszego z艂ota. Krowy nikt by nie sprzeda艂.

- Kto艣 musi 艂apa膰 samice i przytrzymywa膰 je pod­czas dojenia. Doj膮 kobiety - wyja艣ni艂 ch艂opak. - Ale trzymanie to nie jest babska robota.

Oni doj膮 renifery! Oczywi艣cie! Dobry Bo偶e, mu­sia艂 uzna膰 j膮 za wi臋cej ni偶 zwyczajnie g艂upi膮. Policz­ki wci膮偶 nie przestawa艂y pali膰 偶arem.

Powinna by艂a to zrozumie膰.

- Nie macie teraz ciel膮t? - spyta艂a ostro偶nie, dep­cz膮c mu po pi臋tach, bo ch艂opak bez s艂owa podni贸s艂 Olaia do g贸ry i wzi膮艂 go na barana. Ma艂y nie zapro­testowa艂 przeciwko temu nawet jednym s艂owem. - One nie potrzebuj膮 mleka?

- Zatykamy ciel臋tom pyski - odpar艂. Lina nie mia艂a si艂y na zadawanie pyta艅. Zupe艂nie nie pojmowa艂a, o czym on m贸wi. Nie chcia艂a jednak wyda膰 mu si臋 jeszcze g艂upsza, ni偶 ju偶 sobie na to zas艂u偶y艂a.

Zatyka膰 ciel臋tom pyski? Nie wierzy艂a, 偶eby mog艂o to oznacza膰 akurat to, o czym my艣la艂a. Nikt chyba nie m贸g艂 by膰 a偶 tak okrutny. A w dodatku nie potra­fi艂a zrozumie膰, w jaki spos贸b mia艂oby to pom贸c. Przecie偶 mimo wszystko rozmawiali o mleku.

Dotarli ju偶 do namiot贸w, rozstawionych na nie­r贸wnym, zaokr膮glonym placyku pomi臋dzy dwoma wzg贸rzami. Widok by艂 tu rozleg艂y, w oddali majaczy­艂o stado. Nieopodal p艂yn膮艂 niedu偶y strumyk, dostar­cza艂 im wody. Lina domy艣la艂a si臋 r贸wnie偶, 偶e ze wzg贸rza, pod kt贸rym pas艂y si臋 renifery, wida膰 te偶 morze.

Pi臋knie tu by艂o. Najwyra藕niej nie zna艂a wszystkich tajemnych zak膮tk贸w na swojej w艂asnej wyspie.

W obozowisku zosta艂o niewielu ludzi. Kilkoro dzie­ci biega艂o w ko艂o, przygl膮daj膮c im si臋 bez za偶enowania, z zupe艂nie nieskrywan膮 ciekawo艣ci膮. Odezwa艂y si臋 do m艂odego cz艂owieka i otrzyma艂y wypowiedzian膮 艣ciszo­nym g艂osem odpowied藕, kt贸ra przynajmniej sprawi艂a, 偶e zamilk艂y. Wci膮偶 jednak nie przestawa艂y si臋 gapi膰.

Ch艂opak podprowadzi艂 j膮 do jednego z namiot贸w, odchyli艂 po艂臋 i postawi艂 Olaia na ziemi.

- To lav'vo Niillasa. Na palenisku jeszcze si臋 偶a­rzy. On trzyma w 艣rodku drzewo. Mo偶esz tam wej艣膰. Powiem mu, 偶e przysz艂a艣.

Nie spyta艂 jej o imi臋. Nie wyjawi艂 w艂asnego. Od­szed艂 od niej, nawet si臋 nie ogl膮daj膮c. Lina zak艂opo­tana, popychaj膮c Olaia przed sob膮, wesz艂a w p贸艂­mrok jurty, a potem zaci膮gn臋艂a po艂臋.

Nic innego zrobi膰 nie mog艂a.

6

- Przysz艂a艣.

Niillas sta艂 w 艣rodku lav'vo. Twarz mia艂 ukryt膮 w cieniach.

Lina zasn臋艂a razem z Olaiem. Z wycie艅czenia, lecz tak偶e z powodu pewnej ulgi, kt贸r膮 odczu艂a. Po prostu po艂o偶y艂a si臋 przy synku, a teraz nie wiedzia艂a, od jak dawna ju偶 tak le偶y. Nie s艂ysza艂a, jak Niillas wchodzi.

- Nie zrozumia艂e艣, 偶e przyjd臋?

Usiad艂 i 艣ci膮gn膮艂 czapk臋. W艂osy stercza艂y mu na wszystkie strony, nawet nie poprawi艂 ich r臋k膮. Lina mia艂a ochot臋 je zmierzwi膰, a potem uczesa膰 palcami. Z艂o偶y艂a d艂onie w fa艂dach sp贸dnicy, czu艂a, 偶e policzki zaczynaj膮 jej p艂on膮膰.

- Nie mog艂em tego zrozumie膰 - odpar艂 po prostu. - Gdybym rozumia艂, przyszed艂bym po ciebie. Musia艂a艣 chyba w臋drowa膰 przez ca艂y dzie艅?

Lina kiwn臋艂a g艂ow膮. Nie by艂o to dalekie od prawdy.

- Dobrze, 偶e przysz艂a艣.

Niillas nie pyta艂, dlaczego. Powiedzia艂 tylko, 偶e to dobrze. Lina poczu艂a si臋 niemal偶e ura偶ona. Przygoto­wywa艂a si臋 przecie偶 na t艂umaczenie. Przez ca艂y dzie艅 膰wiczy艂a, w jaki spos贸b mu o tym powie. Tymczasem on nawet nie spyta艂...

- Rosjanin ma nowego plenipotenta.

Niillas zzu艂 buty, wyci膮gn膮艂 stopy z kumag贸w. Kilka 藕d藕be艂 br膮zowej turzycy utkwi艂o mu mi臋dzy palcami. Lina uzna艂a to za wzruszaj膮ce, ale on nic nie zauwa偶y艂.

- Ten poprzedni pewnie krad艂 - powiedzia艂 cierp­ko Niillas. - To zreszt膮 bardzo ludzkie, nawet zwie­rz臋ta kradn膮 od siebie nawzajem. Dlaczego my mie­liby艣my by膰 lepsi?

Powinien spyta膰, czy ten nowy to kto艣, kogo zna­艂a, a wtedy mog艂aby mu wszystko opowiedzie膰. Te­raz natomiast sprawy robi艂y si臋 coraz trudniejsze do wyja艣nienia.

- Znam tego, kt贸ry przyjecha艂. Pozna艂am go, kiedy tam by艂am. To przyjaciel Olega. Oleg prosi艂 o nowi­ny o dzieciach. Pozwoli艂am, 偶eby statek odp艂yn膮艂 bez wiadomo艣ci o 艣mierci Magdaleny.

- Wiele masz w sobie goryczy - stwierdzi艂. Rozmawiali 艣ciszonymi g艂osami, 偶adne z nich nie chcia艂o zbudzi膰 Olaia. Dna by艂a zaskoczona tym, jak bar­dzo mo偶na si臋 poczu膰 samotnym w takim namiocie jak ten. Z zewn膮trz przecie偶 dobiega艂y rozmaite d藕wi臋ki, 艣miechy, p艂acz, g艂osy. Urywki tak wielu rozm贸w. Cisza pomi臋dzy s艂owami. Ludzie, kt贸rzy si臋 dotykaj膮. Trzesz­czenie drewna p艂on膮cego na ognisku. Szczekanie ps贸w.

Dochodzi艂o tu tak wiele rozmaitych d藕wi臋k贸w, lecz one jej nie dotyczy艂y, w niczym nie powstrzymywa艂y. Mog艂a powiedzie膰 to, co chcia艂a, zrobi膰, co chcia艂a.

Lina nie czu艂a si臋 tu zniewolona, nie mia艂a wra偶e­nia, 偶e wszyscy si臋 przys艂uchuj膮 w艂a艣nie jej. W ro­dzinnej wsi 艣ciany wcale jej nie chroni艂y. Oczy wio­ski bacznie si臋 jej przygl膮da艂y.

Tutaj odnosi艂a wra偶enie, 偶e wszystko zale偶y tylko od niej. Nie mia艂a pewno艣ci, czy kiedykolwiek w og贸­le tak czu艂a.

- On ma przyjecha膰 jesieni膮. Zobaczy膰 dzieci.

- Nie mo偶e ci odebra膰 synka.

Lina nie by艂a wcale a偶 tak tego pewna.

Niillas m贸g艂 mie膰 spok贸j w spojrzeniu, m贸g艂 mru­偶y膰 oczy na dym, podnosz膮cy si臋 pod dach. Tam dym na chwil臋 si臋 zatrzymywa艂, by w ko艅cu uj艣膰 przez dymnik, wymiesza膰 si臋 z przejrzystym b艂臋kitem b臋­d膮cym niebem i znikn膮膰.

To by艂 jej l臋k, on dawa艂 z siebie tylko s艂owa.

- To przed nim uciekasz? - spyta艂 Niillas cicho. Nie patrzy艂 przy tym na ni膮, tylko na swoje stopy. Rozpi膮艂 pas, przy kt贸rym nosi艂 n贸偶. - Przed ojcem ch艂opca?

- Frachtowiec przyp艂ynie dopiero jesieni膮. Lina s艂ysza艂a, jak cienko brzmi jej g艂os. Wiedzia艂a, 偶e ten przenikliwy ton, kt贸ry w nim d藕wi臋czy, zdradza wszystko. K艂ama艂a.

- Uciekam przed Olegiem - wyzna艂a, zdecydowa­na na szczero艣膰.

Niillas nie by艂 cz艂owiekiem, kt贸remu si臋 k艂amie. Nie mog艂a sk艂ama膰.

- Ale nie do ka偶dego mog艂abym z tego powodu i艣膰 - doda艂a pr臋dko.

Niillas nie mo偶e sobie pomy艣le膰, 偶e ona go wyko­rzystuje. Wcale nie mia艂a takiego zamiaru. By艂o zu­pe艂nie inaczej.

- Mo偶esz zosta膰 tak d艂ugo, jak tylko b臋dziesz chcia艂a - powiedzia艂 Niillas dziwnie kr贸tko. - Chcia­艂em, 偶eby艣 przysz艂a, prawda? A m贸wi臋 to, co my艣l臋. Ale wiesz, 偶e my st膮d odejdziemy, nim nastanie je­sie艅. Odejdziemy, nim przyp艂ynie frachtowiec.

Tak, Lina to wiedzia艂a.

Nie chcia艂a o tym my艣le膰. Na razie by艂o lato, po­cz膮tek lata. Niillas jak zawsze zjawi艂 si臋 razem z la­tem. Lina mia艂a wra偶enie, 偶e przyni贸s艂 lato w swoim w臋ze艂ku tylko dla niej.

- G艂odna?

Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮. Z g艂臋bi swojego worka wyci膮g­n臋艂a mi贸d, chleb, mas艂o i ser. Wysun臋艂a si臋 w prz贸d i u艂o偶y艂a wszystko ko艂o jego st贸p.

Ona i Olai ju偶 si臋 najedli. Nasycili si臋. Nie by艂o ju偶 w niej 偶adnej pustki.

- Nie przyszli艣my z pustymi r臋kami - powiedzia­艂a z u艣miechem, a w jej g艂osie zad藕wi臋cza艂a duma. Spojrzenie prosi艂o o uznanie. Czeka艂a ca艂ym cia艂em, uwa偶a艂a na ka偶dy jego gest.

Niillas wyci膮gn膮艂 korek z dzbanka z miodem i przy艂o偶y艂 go do ust. Wypi艂 i u艣miechn膮艂 si臋.

- 呕e te偶 wzi臋艂a艣 ze sob膮 mi贸d! Musia艂o ci by膰 ci臋偶­ko go nie艣膰!

- Smakowa艂 ci. Niillas z niedowierzaniem pokr臋ci艂 g艂ow膮. Za艣mia艂 si臋 cicho, ciep艂o. Tak jak Lina zapami臋ta艂a jego 艣miech. Jego 艣miech r贸wnie偶 by艂 jak lato. Cieplej jej si臋 zrobi­艂o na duszy. Cieszy艂a si臋, 偶e nios艂a ten mi贸d przez ca­艂y dzie艅 a偶 z wioski.

Kiedy Niillas si臋 do niej u艣miechn膮艂, resztki zm臋­czenia znikn臋艂y jak r臋k膮 odj膮艂.

Poda艂 jej dzbanek. W pierwszej chwili z u艣mie­chem odm贸wi艂a, ale on nie ust臋powa艂. R臋ce Liny dr偶a艂y, gdy obiema d艂o艅mi uj臋艂a naczynie. Wargi u艂o­偶y艂y si臋 wok贸艂 otworu, wypi艂a, po dzieci臋cemu 艣wia­doma, 偶e on przed chwil膮 przyk艂ada艂 usta w to samo miejsce. Prze艂kn臋艂a i odda艂a mu dzban. Kiedy palce ich r膮k si臋 musn臋艂y, nie wiedzia艂a, czy to przypadek. Patrzy艂a, jak Niillas pije.

Mia艂a uczucie, jakby go poca艂owa艂a.

Zaczerwieni艂a si臋.

Niillas zakorkowa艂 dzbanek. Odstawi艂 go mi臋dzy garnki pod 艣cian臋 namiotu. Lina zd膮偶y艂a si臋 ju偶 zdzi­wi膰 ilo艣ci膮 przestrzeni na tak niewielkiej powierzch­ni. W namiocie Niillasa panowa艂 nienaganny porz膮­dek. Podejrzewa艂a, 偶e wszystko le偶y dok艂adnie w tym samym miejscu, gdzie zawsze. Nie da艂o si臋 naba艂agani膰 w艣r贸d 艣cian, stoj膮cych tak blisko siebie.

Roz艂o偶y艂 kilka sk贸r. Lina owin臋艂a Olaia w we艂nia­ny koc, a teraz Niillas poda艂 jej jeszcze dwie sk贸rza­ne derki.

- To wam wystarczy? - spyta艂.

Lina przytakn臋艂a. Patrzy艂a, jak Niillas szykuje miejsce do spania dla siebie, a po drugiej stronie pa­leniska dla nich. Ogarn臋艂o j膮 uczucie, 偶e znajduj膮 si臋 w jakiej艣 wielkiej sali, jak gdyby oddziela艂 ich od sie­bie ca艂y 艣wiat.

Patrzy艂a, jak Niillas bez cienia zawstydzenia zdej­muje z siebie sk贸rzan膮 kurtk臋. Widzia艂a, 偶e ma twar­de, 偶ylaste cia艂o, chocia偶 jest niewysokiego wzrostu i szczup艂y. Gwa艂townie si臋 odwr贸ci艂a, kiedy zacz膮艂 rozpina膰 spodnie. W艣lizgn臋艂a si臋 czym pr臋dzej pod swoje sk贸ry i dopiero pod ich os艂on膮 艣ci膮gn臋艂a sp贸d­nic臋 i bluzk臋. Potem wysun臋艂a ubranie poza ciep艂o okrycia. Mia艂a nadziej臋, 偶e mrok nie pozwala zoba­czy膰, jak bardzo p艂on膮 jej policzki.

Do diab艂a, przecie偶 wiedzia艂a, jak zostali stworze­ni m臋偶czy藕ni. Prawd臋 powiedziawszy, to, czym r贸偶­nili si臋 od kobiet, pozwoli艂o jej zazna膰 niejednej rado艣ci a偶 trudnej do ogarni臋cia rozumem. A teraz ru­mieni艂a si臋 jak stara panna!

Kiedy odwa偶y艂a si臋 zerkn膮膰 przez rami臋, Niillas ju偶 le偶a艂 pod okryciem. Na plecach, z r臋kami pod g艂ow膮. Oczy mia艂 zamkni臋te, ale Lina wiedzia艂a, 偶e nie 艣pi.

Lina te偶 po艂o偶y艂a si臋 na plecach. Czu艂a czerwony 偶ar buchaj膮cy od paleniska.

Czeka艂a, 偶e mo偶e on co艣 powie, ale si臋 nie odezwa艂.

- Co to znaczy 鈥瀦atyka膰 pyski ciel臋tom鈥? - spyta­艂a szeptem.

Niillas poruszy艂 si臋 w ciemno艣ci. Obr贸ci艂 si臋 na bok, Lina posz艂a w jego 艣lady. Teraz, na skraju cie­p艂ego czerwonego blasku, mog艂a dojrze膰 jego twarz.

- Nie pozwalamy, 偶eby ciel臋ta doi艂y krowy do ko艅­ca - powiedzia艂.

Nie zainteresowa艂 si臋, dlaczego o to pyta. Po pro­stu wyszed艂 z za艂o偶enia, 偶e chce to wiedzie膰.

- Na jak膮艣 cz臋艣膰 dnia wk艂adamy ciel臋tom do py­sk贸w na ukos kawa艂ek drewnianej szczapy, ta艣m膮 przymocowujemy j膮 na 艂bie. Cielak mo偶e si臋 pa艣膰, ale nie bardzo mo偶e ssa膰. To si臋 nazywa zatykanie ciela­kom pysk贸w.

Lina wyobrazi艂a to sobie. Nie przemog艂a si臋, 偶eby zada膰 pytanie, czy ciel臋tom taki zabieg nie sprawia b贸lu. W tej samej chwili u艣wiadomi艂a sobie, 偶e wi­dzia艂a kiedy艣, jak ludzie hoduj膮cy owce robili co艣 po­dobnego z jagni臋tami.

Cisza si臋 przed艂u偶a艂a.

- Co powiedz膮 w twojej siida na to, 偶e jestem tutaj?

- Guttorm stwierdzi艂, 偶e m贸j namiot nie jest ju偶 pusty - odpar艂 Niillas.

- To ten m艂ody ch艂opak?

- No tak.

A wi臋c zna艂a ju偶 jego imi臋. Guttorm. Namiot Niillasa nie jest ju偶 pusty. Zastanawia艂a si臋, co to mog艂o ozna­cza膰 dla ludzi, kt贸rzy to s艂yszeli. Co si臋 za tym kry艂o?

- Moja siostrzenica jest zar臋czona z Guttormem - oznajmi艂 Niillas tym samym zni偶onym g艂osem. - Po­bior膮 si臋, jak ona troch臋 doro艣nie.

- A ile lat ma teraz?

- Dwana艣cie - odpar艂 Niillas bez mrugni臋cia okiem.

- I ju偶 jest mu przyrzeczona? - zdziwi艂a si臋 Lina. - Przecie偶 to jeszcze dziecko, a on jest doros艂ym m臋偶­czyzn膮!

- Jest jeszcze m艂ody - odpar艂 Niillas. - I pochodzi z dobrego rodu. To dobrzy ludzie. Mikkal - Matte - An - ti - Guttorm to dobry ch艂opak. Jego ojciec, Anti, by艂 jednym z najlepszych hodowc贸w renifer贸w, jakich zna艂em. Uton膮艂 przed trzema laty podczas letniej przeprawy. Mia艂 tylko tego jednego ch艂opaka i osiem c贸rek. Guttorm nie przynosi wstydu ani ojcu, ani swemu rodowi. Matte, jego dziad, by艂 jednym z na­szych najwi臋kszych 艂owc贸w nied藕wiedzi. Wci膮偶 kr膮­偶膮 o nim legendy. Mikkal, pradziadek Guttorma, te偶 by艂 艂owc膮. Stara opowie艣膰 m贸wi, 偶e nikt nie zdoby艂 tylu sk贸r co on. Moja siostrzenica nie znajdzie lep­szego m臋偶a, Lino. To nie jest starzec, kt贸rego przyj­mie z niech臋ci膮. Od zawsze wiedzia艂a, 偶e b臋dzie mia­艂a Guttorma za m臋偶a. Zosta艂a mu przyobiecana w dniu, kiedy dosta艂a imi臋. Rodzice om贸wili to za­wczasu. Oba rody dobrze wyjd膮 na tym ma艂偶e艅stwie. Sara szyje ju偶 sukni臋 艣lubn膮.

Lina nie skomentowa艂a tego. Niillas podsuwa艂 jej kawa艂ki innego 艣wiata.

- A tobie nigdy 偶adnej nie przyrzeczono? Niillas za艣mia艂 si臋 cicho.

- Ze mnie 偶adna dobra partia. Teraz jestem ju偶 za stary i nie ma nikogo, kto by prowadzi艂 rozmowy w moim imieniu. A ja sam si臋 tego nie tykam. Ta, kt贸­rej by艂em przyrzeczony w dzieci艅stwie, jako dziecko umar艂a. Wida膰 los nie chcia艂 mi da膰 偶adnej kobiety. M贸j namiot mia艂 zosta膰 pusty.

Przypatrywa艂 si臋 Linie, dop贸ki nie zamkn臋艂a oczu, mrucz膮c 鈥瀌obranoc鈥. Zn贸w ucieka艂a, tym razem od jego spojrzenia. Ucieka艂a w g艂膮b siebie, chowa艂a si臋 za przymkni臋tymi powiekami. Kiedy mia艂a je zamk­ni臋te, nie przeszkadza艂o jej, 偶e on na ni膮 patrzy.

Lina d艂ugo le偶a艂a, nie 艣pi膮c i nas艂uchuj膮c. Ws艂uchi­wa艂a si臋 w znajomy oddech Olaia, w Niillasa oddy­chaj膮cego spokojnie we 艣nie - r贸wnie偶 ten d藕wi臋k uczyni艂a czym艣 znajomym, czym艣, co nale偶a艂o do niej.

Czu艂a te偶 zapachy, niekt贸re z nich rozpoznawa艂a. Inne pozostawa艂y bezimienne, stanowi膮c cz臋艣膰 nie­znanego 艣wiata, w kt贸ry wkroczy艂a. D藕wi臋k贸w na ze­wn膮trz r贸wnie偶 by艂o coraz mniej, niekt贸re jednak si臋 utrzymywa艂y. Gdzie艣 awanturowa艂 si臋 pies. 艢ciszone g艂osy przesuwa艂y si臋 obok. Mowa Niillasa. D藕wi臋ki w jej uszach. D藕wi臋ki bez sensu, lecz nios膮ce w so­bie jakie艣 obce pi臋kno.

Zasn臋艂a w艣r贸d tej obco艣ci. W艣r贸d zapach贸w i d藕wi臋k贸w. Zasn臋艂a przy wt贸rze wiatru, kt贸ry zna­laz艂 jaki艣 strz臋pek w namiocie, na kt贸rym m贸g艂 ci­chutko gwizda膰. Ko艂ysanka natury.

Olai jeszcze spa艂, kiedy Niillas j膮 obudzi艂. Lina po­patrzy艂a mu prosto w twarz i poczu艂a si臋 jeszcze bardziej za偶enowana ni偶 poprzedniego wieczoru, kiedy zasta艂 j膮 w swojej jurcie. By艂a wtedy 艣miertelnie zm臋­czona, teraz wypocz臋艂a. I przebudzi艂 si臋 w niej wstyd... Niillas ju偶 si臋 ubra艂. Od razu zwr贸ci艂a na to uwa­g臋 i na ten widok odczu艂a i艣cie dzieci臋c膮 ulg臋. Siedzia艂 w sk贸rzanych nogawicach, z zasznurowanymi kumagami, barwne ta艣my oplata艂y 艂ydki i g贸rn膮 cz臋艣膰 ud, mocuj膮c nogawice z garbowanej sk贸ry do spodni. Nosi艂 te偶 dork, sk贸rzan膮 kurt臋, wk艂adan膮 w艂osem do wewn膮trz, i pas na biodrach.

- Ju偶 jest rano? - zdziwi艂a si臋. Nie mog艂a chyba tak d艂ugo spa膰. Olai zreszt膮 te偶 nie zalicza艂 si臋 do tych, kt贸rzy wstaj膮 najp贸藕niej. To jedno by艂o pewne.

- Id臋 do stada - wyja艣ni艂 Niillas 艣ciszonym g艂osem. - Pierwszego dnia nie chc臋 ci臋 zostawia膰 samej. Ty i ch艂o­piec mo偶ecie p贸j艣膰 ze mn膮. Sp臋dzimy tam ca艂y dzie艅, ale pogoda jest 艂adna. Wieczorem poznasz obozowisko, siida. Wszystko po kolei, po jednym kroku, prawda, Lino?

Lina kiwn臋艂a g艂ow膮, ale si臋 nie poruszy艂a. Milcza­艂a. Okryta by艂a sk贸r膮 a偶 pod brod臋.

Wtedy zrozumia艂. Jego twarz zmieni艂a si臋 w jeden wielki u艣miech, lecz nie zdradzi艂 si臋 ani s艂owem. Na­wet nie pr贸bowa艂 jej zawstydzi膰.

- P贸jd臋 przemy膰 troch臋 oczy - wyja艣ni艂 i, wycho­dz膮c, wpu艣ci艂 do 艣rodka odrobin臋 偶贸艂tego porannego 艣wiat艂a, po czym zn贸w zamkn膮艂 ich w bezpiecznym zmierzchu jurty.

Lina ubiera艂a si臋 b艂yskawicznie. Tak bardzo si臋 spieszy艂a, 偶e bluzk臋 zapi臋艂a krzywo.

Olai nie pozwoli艂 si臋 dobudzi膰, ubra艂a wi臋c synka p贸艂艣pi膮cego. Sko艅czy艂a, zanim Niillas wr贸ci艂.

Pozwoli艂 Olaiowi usi膮艣膰 sobie na barana, chocia偶 ni贸s艂 jeszcze kosz z 艂yka i sw贸j pasterski kij. Mimo to jednak kroczy艂 bez wysi艂ku, lekko, jak kto艣, kto przyzwyczai艂 si臋 mie膰 p艂askowy偶 pod stopami. Lina musia艂a niemal偶e biec lekkim truchtem, 偶eby dotrzy­ma膰 mu kroku.

Poranek by艂 przejrzysty, powietrze przybra艂o od­cie艅 najja艣niejszego b艂臋kitu, a chmury w艣r贸d tej bla­dej niebiesko艣ci wygl膮da艂y jedynie jak bia艂e ma藕ni臋cia palcem. S艂o艅ce s艂a艂o dobrotliwe z艂ociste promienie, grza艂o, cho膰 by艂 dopiero 艣wit, a ono mia艂o jeszcze wci膮偶 na brzegach rumieniec nocy.

Ziemia powoli zaczyna艂a si臋 zieleni膰. Minie jeszcze troch臋 czasu, nim lato zago艣ci tu na dobre. Wci膮偶 prze­wa偶a艂y odcienie br膮zu i najciemniejszej czerwieni, jak膮 mo偶na sobie wyobrazi膰, barwy mi臋sa 艣wie偶o zabitego renifera. Takiej czerwieni, 偶e wygl膮da艂a niemal na czer艅. Tu i 贸wdzie jednak dawa艂y si臋 zauwa偶y膰 delikatne, w膮­t艂e 藕d藕b艂a ja艣niej膮cej zieleni. Wiosna poszeptywa艂a, 偶e 贸w wielki cud wkr贸tce dokona si臋 r贸wnie偶 tutaj. Ze w ja艂owej ziemi drzemi膮 tajemnice. Niebawem ziemia przywdzieje letnie barwy i oczaruje ich wszystkich, za­wr贸ci im w g艂owach jak m艂odym koz艂om w okresie rui.

Z jurt unosi艂y si臋 ju偶 w niebo w臋偶yki dymu. M贸wi­艂y, 偶e niekt贸rzy ju偶 nie 艣pi膮. Psy wyci膮gni臋te jak d艂u­gie le偶a艂y na placyku mi臋dzy namiotami. Przewraca艂y oczami na widok ludzi opuszczaj膮cych obozowisko. Najm艂odsze podrywa艂y si臋, obszczekuj膮c ich, ale star­sze nie rusza艂y si臋 z miejsc, w艂a艣ciwie nie zwraca艂y na nich uwagi, widz膮c, 偶e idzie Niillas. Rozpoznawa艂y go, wiedzia艂y, 偶e nic im nie przyjdzie ze szczekania na jed­nego z mieszka艅c贸w obozowiska. M艂odziaki te偶 pr臋­dzej czy p贸藕niej to zrozumiej膮, ale teraz nie mog艂y si臋 powstrzyma膰 od biegania dla zabawy a偶 do zdarcia 艂ap. Stare psiska by艂y ju偶 na to za m膮dre, opuszcza艂y py­ski i pozwala艂y oczom odpocz膮膰.

Niillas, id膮c, niewiele si臋 odzywa艂. Linie zupe艂nie to nie przeszkadza艂o. Mia艂a przed oczami jego plecy, a ten widok ni贸s艂 ze sob膮 spok贸j. Mi艂o by艂o tak i艣膰 za nim krok w krok. A poza tym do m贸wienia i tak zabrak艂oby jej oddechu. Niillas szed艂 tak szybko, jak tylko da艂o si臋 maszerowa膰, nie biegn膮c. Lina do艣膰 mia艂a k艂opot贸w z dotrzymaniem mu kroku.

Przy stadzie kto艣 ju偶 czeka艂. W zag艂臋bieniu terenu znajdowa艂o si臋 miejsce na ognisko, stamt膮d dobrze by艂o wida膰 renifery, a Linie na widok stada a偶 dech zapar艂o w piersiach. Wygl膮da艂o na liczne r贸wnie偶 z daleka, mn贸­stwo plamek br膮zowych i szarych, kt贸re bezustannie si臋 porusza艂y. Z bliska zmienia艂y si臋 w poszczeg贸lne zwie­rz臋ta, tworz膮ce olbrzymi obraz. Obraz, kt贸ry zmienia艂 si臋 przez ca艂y czas. Ka偶dy renifer by艂 niczym fala na po­t臋偶nym morzu, zawsze w kt贸rym艣 miejscu co艣 drga艂o. Nie by艂o dw贸ch identycznych zwierz膮t, lecz niewpraw­ne oko nie potrafi艂o ich od siebie odr贸偶ni膰.

Wspania艂y widok!

- Troch臋 si臋 sp贸藕ni艂em - oznajmi艂 Niillas, stawia­j膮c Olaia na ziemi.

Tamten drugi popatrzy艂 na niego, a potem u艣miech­n膮艂 si臋 i zerkn膮艂 na Lin臋.

To by艂 ten sam m艂ody ch艂opak, kt贸rego spotka艂a poprzedniego wieczoru. Guttorm. To, co zdawa艂y si臋 wiedzie膰 jego oczy, przyprawi艂o Lin臋 o rumieniec. Myli艂 si臋, lecz ona mu tego nie mog艂a wyja艣ni膰.

- W niekt贸re noce 艣pi si臋 lepiej ni偶 zwykle - stwier­dzi艂 Guttorm w j臋zyku Liny.

Pewn膮 przyjemno艣膰 sprawi艂o jej, gdy us艂ysza艂a, 偶e on stara si臋 zrobi膰 co艣 dla niej, cho膰 wyra藕nie by艂o wi­da膰, 偶e przychodzi mu to z trudem. Zrobi艂o jej si臋 cie­plej, ni偶 gdyby j膮 obj膮艂 i zasypa艂 s艂owami powitania.

Olai nie wiedzia艂, w kt贸r膮 stron臋 ma pobiec. Wsz臋­dzie dooko艂a otacza艂o go tyle przestrzeni i nigdzie nie wida膰 by艂o morza, do kt贸rego zawsze zabraniano mu si臋 zbli偶a膰.

- Nie ma si臋 czego ba膰 - powiedzia艂 Niillas uspo­kajaj膮cym tonem, kiedy Lina chcia艂a pobiec za ch艂op­czykiem. - Nie istnieje bezpieczniejsze miejsce ni偶 to.

Widzia艂a, 偶e on ma racj臋. Mieli widok na wszystkie strony 艣wiata. Olai za艣 znajdowa艂 wszelkie mo偶liwe skarby, odkrywa艂 ka偶dy nowy kawa艂eczek 艣wiata le偶膮­cego u jego st贸p. Nieco w oddali kusi艂o stado renifer贸w.

- Nie da rady pobiec a偶 tak daleko - stwierdzi艂 Niillas. - Nie b臋dzie te偶 mia艂 odwagi. Nie przestra­szy zwierz膮t. Zreszt膮 stado nie jest teraz takie niebez­pieczne. Wszystkie krowy ju偶 si臋 ocieli艂y, nie potrze­buj膮 ju偶 takiego spokoju. W dodatku dw贸ch nas jest do pilnowanie stada, nawet gdyby si臋 rozbieg艂o...

Lina nie mog艂a poj膮膰, jakim sposobem dw贸ch lu­dzi jest w stanie dopilnowa膰 tak ogromnego stada, lecz przemilcza艂a swoj膮 niewiedz臋.

Guttorm, siedz膮c, ostrzy艂 n贸偶. Ostrze mia艂 b艂yszcz膮­ce, lecz wida膰 niedostatecznie ostre. Palce ch艂opaka by­艂y szczup艂e, z widocznymi 艣ci臋gnami, br膮zowe. Lina odnosi艂a wra偶enie, 偶e, przypatruj膮c mu si臋 z tak膮 uwa­g膮, robi co艣 niedozwolonego. Zawstydzona odwr贸ci艂a wzrok. O wiele bezpieczniej by艂o patrze膰 na Niillasa. Nawet je艣li wyczu艂 jej spojrzenie, nie zmieni艂 si臋 ani krztyny. Nie p艂awi艂 si臋 te偶 w jej oczach.

By艂 po prostu Niillasem, spokojnym jak g贸ra, niezg艂臋­bionym, bezpiecznym. Guttorm to co艣 zupe艂nie innego.

- B臋dziesz dzi艣 znaczy艂 swoje? - To 艣ciszony, tro­ch臋 mroczny g艂os m艂odego ch艂opca. Wci膮偶 m贸wi艂 w jej j臋zyku, ale zwraca艂 si臋 do Niillasa, co do tego nie by艂o 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Jego spojrzenie nawet jej nie omiot艂o. Patrzy艂 tylko na Niillasa, pytaj膮co.

- A co ty na to, 偶eby艣my dzisiaj zabrali si臋 za twoje? Niillas wzruszy艂 ramionami, r臋ka sama z siebie u艂o偶y艂a si臋 na r臋koje艣ci no偶a.

- Taki z ciebie wielki w艂a艣ciciel renifer贸w... W rozmowie m臋偶czyzn pobrzmiewa艂 艣miech i 偶art.

- Musimy naznaczy膰 ciel臋ta przed jesiennym p臋­dzeniem - wyja艣ni艂 Niillas Linie. - Przynajmniej wi臋kszo艣膰 z nich. - Pu艣ci艂 oka do Liny. - Bo je艣li nie zadbam o to, 偶eby zostawi膰 sw贸j znak na uchu cie­l膮t, to jeszcze to ch艂opaczysko mi je ukradnie i wy­tnie na uszach cielak贸w sw贸j znak.

艢miech Guttorma r贸wnie偶 brzmia艂 艂agodnie.

- Nie mia艂by艣 tylu renifer贸w, Niillasie, gdyby艣 i ty swego czasu nie umia艂 tak 艣wietnie podkrada膰 ma艂ych cielak贸w!

Niillas nic na to nie powiedzia艂, u艣miecha艂 si臋 tyl­ko szeroko, oczy mu rozb艂ys艂y, a r臋ce wykona艂y ra­czej przepraszaj膮cy gest.

- Cz艂owiek s膮dzi innych pod艂ug w艂asnej miary - stwierdzi艂 Guttorm.

- M艂odzie偶 nie ma za grosz szacunku dla niczego - odparowa艂 Niillas. - Nawet dla starego cz艂owieka.

- Starego? - powt贸rzy艂 Guttorm i tym razem nie patrzy艂 jedynie na Niillasa. Jego spojrzenie na d艂u偶ej zatrzyma艂o si臋 na Linie. - No, c贸偶 - powiedzia艂, przeci膮gaj膮c g艂oski. - Nie jestem ju偶 tego taki pewien. Nie wiem, czy i ty tak naprawd臋 my艣lisz.

Wsta艂 i ruszy艂 ku stadu. Mia艂 lekko 艂ukowato wy­gi臋te nogi. Kolana podczas marszu mi臋kko mu si臋 zgi­na艂y, plecy mia艂 proste, wiatr rozwiewa艂 w艂osy. Szed艂 z go艂膮 g艂ow膮, nie tak jak Niillas, kt贸ry nosi艂 czapk臋.

Lina przez chwil臋 艣ledzi艂a go wzrokiem. Kiedy zn贸w odwr贸ci艂a si臋 do Niillasa, zda艂a sobie spraw臋, 偶e musia艂 obserwowa膰 j膮 od dobrej chwili.

W jego spojrzeniu pojawi艂 si臋 jaki艣 cie艅. Jakby nie­pok贸j. Co艣, czego nie potrafi艂a nazwa膰. Jak gdyby co艣 w niej zauwa偶y艂. Lina zastanawia艂a si臋, co to mo偶e by膰.

- Zostaniesz tu sama a偶 do popo艂udnia. Nie mo偶e­my tylko siedzie膰 i przygl膮da膰 si臋 stadu. - Roze艣mia艂 si臋 zak艂opotany. - P贸jdziemy teraz znaczy膰. Potrze­ba do tego dw贸ch.

- A jak rozpoznajecie ciel臋ta? - To pytanie na pew­no by艂o g艂upie, ale musia艂a spyta膰.

- Matki s膮 oznakowane, prawda? - u艣miechn膮艂 si臋 Niillas. - A ciel臋ta trzymaj膮 si臋 blisko matek.

Powinna by艂a si臋 tego domy艣li膰. Pokiwa艂a g艂ow膮. Cieszy艂a si臋, 偶e Niillas nie okaza艂 jej pogardy.

- Dasz sobie rad臋 sama?

Lina potakn臋艂a. Musia艂a. Nie chcia艂a by膰 mu zawa­d膮, przecie偶 nie po to tu przysz艂a. Lecz r贸wnie偶 nie tego tak naprawd臋 oczekiwa艂a.

Dzie艅 p艂yn膮艂. Zupe艂nie przeciwnie ni偶 Lina si臋 spo­dziewa艂a. Znakowanie zwierz膮t by艂o niczym prze­dziwna gra. Lina nie potrafi艂a si臋 jej oprze膰, pozwo­li艂a si臋 pochwyci膰 temu, co widzi, tak jak chwytane by艂y ciel臋ta.

Ciel臋ta 艂owiono na lasso. Jeden z m臋偶czyzn siada艂 na m艂odym reniferze okrakiem i przytrzymywa艂 mu 艂eb. Drugi b艂yskawicznym ruchem wycina艂 no偶em sw贸j znak na uchu zwierz臋cia.

Lina s艂ysza艂a co艣 w rodzaju zawodzenia i serce kur­czy艂o jej si臋 w piersi, lecz zaraz potem cielak skaka艂 w ko艂o jak wcze艣niej. Troch臋 rzuca艂 g艂ow膮, jak gdy­by chcia艂 pozby膰 si臋 b贸lu z ucha, lecz po chwili wy­dawa艂o si臋, 偶e nie czuje naci臋膰.

M臋偶czy藕ni znakowali cielaka po cielaku. Ta艅czyli w艣r贸d stada, spojrzenia mieli bystre, dobrze widzie­li, kt贸re ze zwierz膮t s膮 oznaczone, a kt贸re jeszcze nie. Doskonale te偶 rozr贸偶niali, kt贸re nale偶膮 do kogo.

Znak.

Znajdowanie nowego ciel臋cia.

Znak.

Co raz to nowe ciel臋ta.

S艂o艅ce przetacza艂o si臋 po niebie. Lina i Olai podeszli bli偶ej stada, 偶eby lepiej m贸c widzie膰, lecz ca艂kiem nie o艣mielili si臋 podchodzi膰. Nie chcieli straszy膰 zwierz膮t, a by膰 mo偶e troch臋 si臋 bali tak wielkiej ich gromady.

Lina nie chcia艂a my艣le膰 o tym, co mog艂oby si臋 wy­darzy膰, gdyby ca艂e stado ruszy艂o w ich stron臋. Nie chcia艂a zosta膰 uwi臋ziona wraz z Olaiem mi臋dzy tu­poc膮cymi kopytami.

Stado si臋 pas艂o, niekt贸re z doros艂ych zwierz膮t spra­wia艂y wra偶enie nieco wystraszonych, gdy Niillas i Guttorm biegali pomi臋dzy nimi. Renifery jednak ni­gdy nie ucieka艂y daleko. Trzyma艂y si臋 w cieniu g贸ry i skuba艂y traw臋.

Lina rzadko mia艂a okazj臋 ogl膮da膰 widok, kt贸ry wy­wiera艂by na niej takie wra偶enie. Nawet Olai pozwo­li艂 si臋 zauroczy膰. Gdyby troch臋 nie ba艂 si臋 zwierz膮t, on tak偶e wbieg艂by w stado, przy艂膮czy艂 si臋 do Niillasa i Guttorma.

Wreszcie zrobili przerw臋. S艂o艅ce sta艂o ju偶 wysoko na niebie, wsun臋li w ko艅cu no偶e do pochew, wytar艂­szy je uprzednio o nogawice. Lina zrozumia艂a nagle, 偶e liczne plamy, kt贸re zauwa偶y艂a na nogawicach Niillasa, r贸wnie偶 by艂y plamami zwierz臋cej krwi. Ode­pchn臋艂a jednak od siebie t臋 my艣l. Przecie偶 z ryb tak偶e wyp艂ywa艂a krew. Mia艂o j膮 w sobie wszystko, co 偶y艂o. Nie mo偶e pozwoli膰 na to, 偶eby od niem膮drych my艣li 艂zy d艂awi艂y j膮 w gardle. Inaczej nie ma co marzy膰 o dal­szym 偶yciu. Skoro chcia艂o si臋 prze偶y膰, to trzeba r贸w­nie偶 tolerowa膰 widok krwi.

- Wytrzymujesz - zauwa偶y艂 Niillas, siadaj膮c. U艂a­ma艂 kilka ga艂膮zek i u艂o偶y艂 je na ognisku. Ogie艅 nie­mal ca艂kiem ju偶 zgas艂, tak bardzo Lina by艂a zaj臋ta tym, co si臋 dzieje w艣r贸d stada.

- Mam wra偶enie, 偶e nawet nie odetchn臋艂am, odk膮d zacz臋li艣cie - powiedzia艂a spontanicznie.

Niillas u艣miechn膮艂 si臋, jakby wiedzia艂. Zn贸w by艂 na nogach, wyszuka艂 ga艂膮藕 wierzby o odpowiedniej d艂u­go艣ci i grubo艣ci, odci膮艂 z niej boczne ga艂膮zki, troch臋 ociosa艂, g贸rny koniec zrobi艂 grubszy od dolnego. Po­tem poda艂 j膮 Olaiowi.

- Zobacz, ch艂opcze - powiedzia艂. - Masz pasterski kij, mo偶esz teraz by膰 moim parobkiem i pasa膰 reny, gdy ja b臋d臋 odpoczywa艂.

Lina poczu艂a 艂zy t艂ocz膮ce si臋 gdzie艣 pod powieka­mi. Ale kiedy zerkn臋艂a na Guttorma, zauwa偶y艂a jego nieco wynios艂y u艣mieszek i wielkoduszny gest Niillasa nieco przyblak艂.

Lina poczu艂a si臋 g艂upio.

Lecz Olai w ka偶dym razie by艂 szcz臋艣liwy. Z wiel­k膮 powag膮 przyj膮艂 sw贸j pasterski kij i z tak膮 sam膮 po­wag膮 przysiad艂 na kamieniu, bacznie przygl膮daj膮c si臋 stadu. Nawet na chwil臋 nie oderwa艂 spojrzenia od zwierz膮t. Niillas 艣ciszonym g艂osem t艂umaczy艂 mu, na co ma zwraca膰 uwag臋. Nie wymienia艂 zbyt wielu szczeg贸艂贸w, 偶eby Olaiowi wszystko si臋 nie pomiesza­艂o, do艣膰 jednak, by malec poczu艂 si臋 wa偶ny. W jednej chwili sta艂 si臋 kim艣 przydatnym.

M臋偶czy藕ni wypakowali jedzenie, w臋dzone mi臋so renifer贸w, smaczne i dobre, w miar臋 s艂one, o lekkim posmaku ja艂owca i zapachu ogniska. 艁amali na kawa艂­ki chleb, okr膮g艂y i p艂aski, niepodobny do tego, do ja­kiego przywyk艂a Lina. Kiedy go spr贸bowa艂a, zaraz pozna艂a, 偶e nie upieczono go na dro偶d偶ach, lecz pew­nie tak by艂o najlepiej pod go艂ym niebem. Czas i na­rz臋dzia decydowa艂y o tym, co si臋 jad艂o.

Popijali wod膮 ze strumienia, przyjemnie od艣wie偶a艂a gard艂o po s艂onym mi臋sie. Kubki mieli zrobione z guz­k贸w drzewnych, Niillas zatroszczy艂 si臋 o zabranie do­datkowego naczynia dla Liny. Dzieli艂a je z Olaiem.

- Zrobi臋 ci kubek, jak znajd臋 odpowiedni guzek - powiedzia艂 swobodnie. - Ten b臋dzie dla ch艂opca.

- Mam kilka guzk贸w - lekko odezwa艂 si臋 Guttorm. - Znalaz艂em po drodze.

- S膮dzi艂em, 偶e przeznaczysz je do swojego w艂asne­go gospodarstwa. - Niillas popatrzy艂 na niego ostrym spojrzeniem.

Guttorm wzruszy艂 ramionami. Le偶a艂 wyci膮gni臋ty na mchu, podpieraj膮c si臋 na 艂okciu.

- Wydaje mi si臋, 偶e znajd臋 jeszcze do艣膰 takich guz­k贸w do w艂asnego gospodarstwa. Sara musi poczeka膰 jeszcze kilka lat, nim si臋 pobierzemy. No i dzieci te偶 nie przychodz膮 na 艣wiat, nim zd膮偶y si臋 mrugn膮膰. - Zerkn膮艂 na Lin臋, przez moment przytrzyma艂 jej spoj­rzenie. - Zrobi臋 dla ciebie kubek. Dostaniesz go ju­tro. Noc jest za d艂uga, 偶eby ca艂膮 przesypia膰. Jak si臋 tu jutro spotkamy, dam ci kubek.

- Lina jutro nie przyjdzie - o艣wiadczy艂 Niillas. Nie dopu艣ci艂 Liny do g艂osu, nie pozwoli艂 jej nawet podzi臋­kowa膰. - Musi pozna膰 kobiety, robi膰 to samo co one. Nie jest inna ni偶 one, Guttormie.

Linie wyda艂o si臋, 偶e w tych ostatnich s艂owach za­brzmia艂o ostrze偶enie. Nie pojmowa艂a, do czego mog­艂o by膰 potrzebne.

Ale przez reszt臋 dnia co艣 tkwi艂o w powietrzu. Co艣, co nie zosta艂o dopowiedziane. Co艣, co nie pozwala艂o wypowiada膰 s艂贸w. Lina ju偶 zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy przypadkiem, przychodz膮c tutaj, nie post膮pi艂a 藕le.

7

Byli w podr贸偶y ju偶 od blisko tygodnia. Frachto­wiec 鈥濧ntonia鈥 z Archangielska wyp艂yn膮艂 wcze艣nie w rejs na zach贸d latem 1745 roku.

Wie藕li ze sob膮 te same towary co zwykle, chocia偶 za zdobycie wi臋kszo艣ci nieco wi臋cej zap艂acili, koszto­wa艂o ich to r贸wnie偶 wi臋cej wysi艂ku. Poza tym nic w tym rejsie nie by艂o zwyczajne. A w dodatku 鈥濧n­tonia鈥 z Archangielska wioz艂a na pok艂adzie kobiet臋. T臋, kt贸ra u偶yczy艂a statkowi swego imienia.

- 殴le si臋 czujesz? - dopytywa艂 si臋 Oleg, oddaj膮c sta­tek sternikowi. Robi艂 to bardzo niech臋tnie, lecz teraz, kiedy wi贸z艂 ze sob膮 rodzin臋, jej musia艂 po艣wi臋ca膰 czas.

- Jestem po prostu ciekawa - odpar艂a Toni膮. - I z艂a, 偶e nie mog臋 by膰 teraz na pok艂adzie. Przecie偶 tyle tu rze­czy, kt贸rych jeszcze nie widzia艂am - westchn臋艂a g艂o艣no.

Oleg roze艣mia艂 si臋. Statek bardziej ni偶 w poprzed­nich dniach ko艂ysa艂 si臋 na falach. Wiatr nie cich艂 od rana. Oleg zabroni艂 Toni i Oldze wychodzi膰 na po­k艂ad. Na jego statku nikt nie m贸g艂 wypa艣膰 za burt臋, a ju偶 na pewno nie jego 偶ona albo c贸rka.

Olga potrafi艂a spa膰 na tak wzburzonym morzu.

Oleg, u艣miechaj膮c si臋 Z czu艂o艣ci膮, pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach.

- Ten dzieciak to nieodrodna c贸rka swego ojca, praw­da? Powinna by膰 kapitanem. Szkoda, 偶e to dziewczynka...

- Tak czy owak mo偶e zosta膰 kapitanem. - Z ciem­nych oczu Toni posypa艂y si臋 na m臋偶a iskry.

- Chyba nie 偶yczysz tak 藕le swojej rodzonej c贸r­ce? - Oleg zdziwiony popatrzy艂 na Tonie. - To syn powinien przej膮膰 obowi膮zki po ojcu. Kapitanem zo­stanie Misza. Ale nasz ma艂y kwiatuszek jest dosta­tecznie bystry, 偶eby przej膮膰 sprawy na l膮dzie. Potra­fi臋 prze偶y膰 bez syna na moich 艂odziach...

Toni膮 wychwyci艂a w g艂osie Olega bolesny ton. Nie powinna mie膰 wyrzut贸w sumienia, ale w sercu j膮 zak艂u艂o. A wszystko przez to, 偶e nie potrafi艂a da膰 mu tego syna, kt贸rego wci膮偶 tak bardzo pragn膮艂.

- S膮dzisz, 偶e ona, Lina, zgodzi si臋 na to? - spyta艂a. Wola艂a zaj膮膰 my艣li czym艣 innym.

- A dlaczego mia艂aby odm贸wi膰? - rzuci艂 Oleg bez­trosko, lecz Toni膮 nie by艂a do ko艅ca przekonana, 偶e naprawd臋 sam wierzy w to, co m贸wi.

- Nie rozstali艣cie si臋 przecie偶 jak przyjaciele - przypomnia艂a Olegowi, g艂aszcz膮c go po g艂owie.

Odsun膮艂 si臋 od niej nieco, jakby uciekaj膮c od piesz­czot. Nie wszystko mi臋dzy nimi uk艂ada艂o si臋 najlepiej. Na razie jeszcze nie. Owszem, by艂y momenty, kiedy zachowywali si臋 jak w艂a艣nie zakochani, lecz Oleg nie potrafi艂 tak 艂atwo zapomnie膰, 偶e w czasie, kiedy uwa­偶a艂 Tonie za swoj膮, rozdzieli艂 ich inny m臋偶czyzna.

Lina z Soroya w og贸le si臋 nie liczy艂a w tych rachun­kach. J膮 podsumowywa艂 w oddzielnym s艂upku. Tak po­strzega艂 to Oleg. Lina nie mia艂a nic wsp贸lnego z Toni膮.

Jako m臋偶czyzna oblicza艂 swoje rachunki wed艂ug w艂asnego widzimisi臋.

- Przekaza艂em jej wiadomo艣膰 przez Wasilija. Wie, 偶e przyje偶d偶amy. Wys艂a艂em podarki dla dzieci i dla niej.

Nie jestem ma艂ostkowy. Tego nie mo偶e powiedzie膰. Czego wi臋cej mo偶e si臋 po mnie spodziewa膰? Czy mo­偶e mi odm贸wi膰? Przecie偶 to r贸wnie偶 moje dzieci...

Oleg unika艂 patrzenia na Antoni臋, kiedy nalewa艂 li­kier z karafki stoj膮cej w szafce. Nie spyta艂, czy i ona nie ma ochoty. Wypi艂 odwr贸cony do niej plecami.

- Ona nie wie, 偶e przyp艂yniesz tak pr臋dko - stwier­dzi艂a Antonia, nie przestaj膮c dr膮偶y膰 tematu. - W do­datku s膮dzi, 偶e przyjedziesz sam. Nie liczy si臋 z tym, 偶e i ja si臋 zjawi臋.

- Przecie偶 sama o to b艂aga艂a艣! Antonia doskonale zdawa艂a sobie z tego spraw臋.

Rzeczywi艣cie, b艂aga艂a. Prosi艂a na kolanach, 偶eby j膮 za­bra艂, a skoro ona mia艂a jecha膰, musieli wzi膮膰 r贸wnie偶 Olg臋. Temu za艣 Oleg najd艂u偶ej si臋 przeciwstawia艂. Na­wet w wiecz贸r poprzedzaj膮cy dzie艅 wyp艂yni臋cia po­wiedzia艂 鈥瀗ie鈥. Zmiana decyzji nast膮pi艂a dopiero rano i Antonia cieszy艂a si臋, 偶e wcze艣niej si臋 spakowa艂a.

Toni膮 by艂a niezmiernie ciekawa tej Liny. Chcia艂a j膮 zobaczy膰, dowiedzie膰 si臋, co takiego w niej uj臋艂o Olega. Toni膮 s膮dzi艂a, 偶e jest w stanie ujrze膰 to wyra藕niej, ni偶 on kiedykolwiek by艂by w stanie jej wyt艂umaczy膰.

W dodatku tak naprawd臋 Oleg nigdy niczego jej nie t艂umaczy艂. Takim ju偶 by艂 cz艂owiekiem. Mo偶e gdy­by wla艂 w siebie du偶o w贸dki, Raija zdo艂a艂aby co艣 z niego wyci膮gn膮膰, ale o niczym, co mia艂o zwi膮zek z Lin膮, o uczuciach dobrych i z艂ych, nigdy nie chcia艂 rozmawia膰 z Antoni膮.

To by艂o w pewnym sensie przykre. Ale te偶 nigdy nie 偶膮da艂 od niej, By opowiedzia艂a mu o wszystkim, co j膮 艂膮czy艂o z innymi m臋偶czyznami. Antonia i tak mu opo­wiedzia艂a. Ukry艂a jedynie najbole艣niejsze fragmenty wspomnie艅, te, kt贸rych nie dawa艂o si臋 ubra膰 w s艂owa.

B贸l stawa艂 si臋 mniej dotkliwy, gdy pozwala艂o si臋 innym cho膰by do niego zajrze膰, lecz istnia艂 jednak ta­ki b贸l, kt贸rym nie dawa艂o si臋 dzieli膰. Ten rodzaj cier­pienia by艂 w艂asno艣ci膮 tylko jednego cz艂owieka ze wszystkimi konsekwencjami, jakie si臋 z tym 艂膮czy艂y.

Antonia znosi艂a go sama. Milcza艂a. Wiedzia艂a, 偶e da sobie z tym rad臋.

Pomimo i偶 ona i Oleg byli dwojgiem ludzi, kt贸rzy 偶yli ze sob膮, pomimo i偶 艂膮czy艂y ich wi臋zy mi艂o艣ci, jak r贸wnie偶 szacunek i przyja藕艅, to jednak czu艂a w sobie jaki艣 niepok贸j, kt贸ry j膮 od niego odgradza艂. Wiedzia­艂a, 偶e na zawsze pozostan膮 dwiema wyspami, rozdzie­lonymi wod膮.

Nie mia艂o to 偶adnego zwi膮zku z tamtymi innymi jej m臋偶czyznami, ona i Oleg zawsze byli jak wyspy. Nie potrafili oderwa膰 si臋 od pod艂o偶a i da膰 si臋 ponie艣膰 wodzie ku sobie.

- Po prostu chcia艂abym j膮 zobaczy膰 - t艂umaczy艂a Toni膮. - Nie chc臋 wyrz膮dzi膰 jej 偶adnej krzywdy. Nie chc臋 rosn膮膰 w si艂臋 jej kosztem. Nie musz臋 jej nawet poznawa膰, starczy, 偶e zobacz臋 j膮 z daleka. Ona jest t膮 drug膮 kobiet膮 w twoim 偶yciu, Olegu, matk膮 two­ich dzieci. Czy to takie dziwne, 偶e tego pragn臋?

Oleg nala艂 sobie jeszcze kieliszek likieru. Wypi艂. Toni膮 wiedzia艂a, 偶e mu to nie zaszkodzi. Tolerowa艂 o wiele wi臋cej. Bola艂o j膮 jednak, 偶e zapija s艂owa, kt贸­re powinna od niego us艂ysze膰.

- Szkoda, 偶e morze nie jest spokojne, Toniu - po­wiedzia艂 i troskliwie umie艣ci艂 karafk臋 i kieliszek z po­wrotem w szafce, pomy艣lanej tak, 偶e wszystko do sie­bie dok艂adnie pasowa艂o, nic nie mog艂o si臋 przesun膮膰 ani st艂uc nawet podczas najgorszego sztormu. - Za­trzyma艂bym wtedy statek, spu艣ciliby艣my szalup臋 na wod臋, a ja powios艂owa艂bym na jedn膮 z tych ma艂ych wysepek. Zeszliby艣my na l膮d, moja Toniu, i tam bym ci臋 kocha艂. Powoli, w艣r贸d krzyku mew ko艂uj膮cych nad naszymi cia艂ami, podczas gdy s艂o艅ce prawie uto­n臋艂oby w morzu. Le偶eliby艣my na go艂ej skale, ty, ja, niebo, morze i mewy. W blasku s艂o艅ca.

- A marynarze na statku ustawiliby si臋 wszyscy jak je­den m膮偶 na tej samej burcie i podawaliby sobie od oczu do oczu lunet臋, robi膮c na wysoko艣ci relingu takie rzeczy, o kt贸rych g艂o艣no si臋 nie m贸wi - doda艂a cierpko Toni膮.

Oleg zaczerwieni艂 si臋, odwr贸ci艂 wzrok.

Toni膮 zda艂a sobie spraw臋, 偶e tym razem to ona we­sz艂a w butach w jego marzenia, i to jeszcze mocno tu­pi膮c. Przecie偶 m贸wi艂 tak szczerze.

Dzieli艂 si臋 z ni膮 pi臋knym marzeniem, szuka艂 jej za­ufania, a doczeka艂 si臋 ironii. Nie zrozumia艂a...

Toni膮 nabra艂a tchu i prze艂kn臋艂a ca艂膮 swoj膮 dum臋. Od ty艂u obj臋艂a go ramionami i, wyra偶aj膮c 偶al, przy­tuli艂a policzek do jego plec贸w.

- Przepraszam ci臋, Olegu. To by艂a taka pi臋kna my艣l. Ta moja niewyparzona g臋ba... Chcia艂abym, 偶e­by nam si臋 to uda艂o. Uwa偶asz, 偶e to mo偶liwe? Co po­wiedzia艂aby za艂oga?

Roze艣mia艂 si臋. Odwr贸ci艂 si臋 do niej, a Toni膮 nie wypu艣ci艂a go z obj臋膰. Teraz i jego mocne r臋ce j膮 ob­j臋艂y. Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o, czubek nosa i w usta.

- Twoja g臋ba doskonale si臋 do tego nadaje - u艣miechn膮艂 si臋, jeszcze raz lekko j膮 ca艂uj膮c. - Przej­mujesz si臋 tym, co m贸wi za艂oga? Co pomy艣l膮 ludzie? S膮dzi艂em, 呕e wszyscy ju偶 my艣l膮 o tobie wszystko, co mo偶liwe. Nie tylko o tobie, o mnie r贸wnie偶. O nas. To by艂a prawda.

- S膮dzisz, 偶e mo偶emy? - spyta艂a Toni膮. Zamkn臋艂a oczy i wyobrazi艂a to sobie. To, o czym 艣ni艂 s艂owami dla niej. Jego marzenie. O nich. Dla nich. Nagle zapragn臋艂a je prze偶y膰. Wymiesza膰 marzenia z rzeczywisto艣ci膮 i stworzy膰 co艣 niesko艅czenie pi臋k­nego, co mogliby razem wspomina膰.

- Chcesz tego? - spyta艂 niemal偶e z niedowierza­niem. - Naprawd臋 tego chcesz?

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮. W ciemnych oczach b艂ys­n臋艂o. Statkiem ko艂ysa艂o tak mocno, 偶e musieli sta膰 na szeroko rozstawionych nogach, cia艂ami ci臋偶ko opie­rali si臋 o siebie nawzajem.

- Gor膮co mi si臋 robi - powiedzia艂a z u艣miechem, 偶artobliwie puszczaj膮c do niego oko. - Mog艂abym ci臋 poprosi膰, 偶eby艣 uni贸s艂 mi sp贸dnic臋 i zobaczy艂, jak bardzo gor膮co - doda艂a 艣ciszonym g艂osem.

- A co by by艂o, gdybym tak naprawd臋 zrobi艂? - spyta艂. Jego szyja by艂a tak blisko. Spojrzenie mi臋kkie jak aksamit szuka艂o ust, wargi r贸wnie偶.

- Olga 艣pi - szepn臋艂a Antonia. Oleg nie pu艣ci艂 jej i razem podeszli do wbudowanej w 艣cian臋 koi c贸rki. Oleg zaci膮gn膮艂 zas艂on臋. A potem opar艂 si臋 plecami o drzwi i podni贸s艂 w g贸r臋 sp贸dnic臋 Antonii. Jego usta zatrzyma艂y si臋 na jej wargach i ca艂o­wa艂y je, ca艂owa艂y. D艂onie rozpl膮tywa艂y tasiemki ubra­nia, robi艂 to na 艣lepo. Porusza艂 si臋 po terenie wpraw­dzie znajomym, lecz mimo wszystko nieodmiennie podniecaj膮cym, ciekawym. Zawsze nowym.

- Jeste艣 gor膮ca - szepn膮艂 cicho, troch臋 zaskoczony, gdy palce dotar艂y wreszcie tam, gdzie chcia艂y, kiedy wszystkie warstwy ubrania, kt贸re go powstrzymywa­艂y, zosta艂y ju偶 zdj臋te, podniesione do g贸ry lub zsu­ni臋te na bok. - To ci臋 rozpali艂o...

- Ty mnie rozpali艂e艣 - szepn臋艂a Toni膮 w jego usta, zarzucaj膮c mu ramiona na mocny kark, i odda艂a si臋 je­go poszukuj膮cym d艂oniom. Napawa艂a si臋 tym z zamk­ni臋tymi oczyma.

Kiedy j膮 podni贸s艂 i wszed艂 w ni膮, Antonia obj臋艂a udami jego biodra. Swoim ci臋偶arem zmusi艂a go, by si臋 nie spieszy艂, by napawa艂 si臋 t膮 chwil膮, by uczyni艂 z niej 艂agodny 偶ar, nie za艣 ogie艅, kt贸ry niszczy wszystko. To przypomina艂o powolne delektowanie si臋 jedzeniem, kiedy jest si臋 艣miertelnie g艂odnym. Poch艂aniaj膮c po偶ywienie zbyt 艂apczywie, nie zapami臋ta艂oby si臋 p贸藕­niej wszystkich smak贸w. A Toni膮 pragn臋艂a wspomina膰 po偶膮danie jak 偶ywe, zbiera艂a obramowane z艂otem chwile, tak jak dzieci nad morzem zbieraj膮 muszle.

Pi艂a poca艂unki i pie艣ci艂a jego sk贸r臋 na karku tak le­niwie, 偶e wprost czu艂a, jak delikatne w艂oski si臋 podno­sz膮. To r贸wnie偶 dzia艂a艂o podniecaj膮co. Oleg wype艂nia艂 j膮 sob膮, swoim pulsuj膮cym ciep艂em, obejmowa艂 j膮, a je­go twarde, mocne cia艂o by艂o wok贸艂 niej i w niej. Ca艂膮 sob膮 owin臋艂a si臋 wok贸艂 Olega, oplot艂a go mi臋kko.

Kiedy poprawiali ubranie, Oleg wygl膮da艂 jak za­wstydzony ch艂opiec. Przeczesa艂 w艂osy palcami, za­czerwieni艂 si臋, ale rumieniec pr臋dko zblad艂. U艣mie­cha艂 si臋 szeroko.

A Toni policzki p艂on臋艂y.

- Przynajmniej na pewno nie jest nam nudno - po­wiedzia艂a lekko. - Musisz przyzna膰, 偶e zabieranie 偶o­ny w podr贸偶 na zach贸d ma r贸wnie偶 swoje zalety. Nie ze wszystkim m贸g艂by艣 sobie poradzi膰 beze mnie.

Pos艂a艂 jej w powietrzu poca艂unek, rysy twarzy mu zmi臋k艂y, zmi臋k艂a te偶 i dusza. Zmi臋k艂a...

Wiedzia艂, 偶e Lina nigdy nie by艂aby w stanie wywo­艂a膰 w nim takiego szale艅stwa, takiej delikatno艣ci, ta­kiej bezbronno艣ci.

Tego, czego nie m贸g艂by nigdy zdradzi膰 innemu cz艂owiekowi. Tego wielkiego, czym by艂a dla niego Antonia. 呕adna inna nie potrafi艂a tego dokona膰. 呕ad­na inna. Tylko Toni膮.

- Rzeczywi艣cie, to ma swoje zalety - przyzna艂.

W chwilach takich jak ta zgodzi艂by si臋 na wszyst­ko. Ba艂 si臋, 偶e ona o tym wie, ale mia艂 pewno艣膰, 偶e Antonia nigdy tego nie wykorzysta przeciwko niemu.

- Musz臋 i艣膰 na g贸r臋. - S艂owa troch臋 si臋 jakby po­tyka艂y, skaka艂y jak op臋tane wiosennym szale艅stwem kozio艂ki. - Bo inaczej za艂oga zacznie si臋 zastanawia膰, co ja wyprawiam - t艂umaczy艂 si臋.

Antonia wzruszy艂a ramionami.

- Przejmujesz si臋 tym? - spyta艂a drwi膮co.

W jej oczach pojawi艂 si臋 szelmowski b艂ysk. Wie­dzia艂a, 偶e tym zawsze go zdob臋dzie. Z艂o偶y艂a usta w ciup i szeroko otworzy艂a oczy. To nie by艂a do ko艅­ca gra, lecz Antonia doskonale wiedzia艂a, co robi. W tym tkwi艂a jej przewaga.

Oleg jeszcze nie otrz膮sn膮艂 si臋 z oszo艂omienia, do jakiego go przywiod艂a. Nie mia艂 si臋 jak skry膰, by艂 bez­bronny. Ba艂 si臋 takiego uczucia, chocia偶 jedynie An­tonia mog艂a rozebra膰 go tak ca艂kowicie do naga.

- Potrzebuj膮 mnie. Prawie uciek艂. Antonia cicho roze艣mia艂a si臋 do siebie. Mrugn臋艂a do w艂asnego odbicia. Oleg przy szafce na fili偶anki mia艂 lusterko, oprawione w ciemne drewno ze wschodu.

- Jeszcze nie ca艂kiem przepad艂a艣, stara damo - po­wiedzia艂a do siebie. - Antonia Jurkowa wci膮偶 potrafi podbija膰 serca. Nawet je艣li jest to tylko w艂asny m膮偶...

Pod jej stopami przelewa艂o si臋 morze. Antonia rzu­ci艂a si臋 na koj臋. Le偶a艂a z otwartymi oczyma, wpatru­j膮c si臋 w deski nad g艂ow膮. U艣miecha艂a si臋. Czu艂a si臋 jak kot, kt贸remu przytrafi艂a si臋 rzadka okazja skosz­towania s艂odkiej 艣mietanki.

Tydzie艅 p贸藕niej zbli偶ali si臋 do celu podr贸偶y. Po drodze napotkali tamten statek. Zamienili z lud藕mi na nim kilka s艂贸w. Oleg otrzyma艂 pozdrowienia od Liny - ona i dzieci maj膮 si臋 dobrze.

Po tym spotkaniu Olegowi wyg艂adzi艂o si臋 kilka zmarszczek na czole. Ulga ta obj臋艂a r贸wnie偶 Antoni臋. A wi臋c Lina przynajmniej pragn臋艂a, 偶eby Oleg dowie­dzia艂 si臋 czego艣 o dzieciach. Nie by艂y to wprawdzie naj­serdeczniejsze pozdrowienia, jakich mia艂a okazj臋 s艂ucha膰, lecz Lina by膰 mo偶e nie zalicza艂a si臋 do os贸b barwnie haf­tuj膮cych s艂owami. Niekt贸rym ci臋偶ko przychodzi艂o wy­sy艂a膰 s艂owa za po艣rednictwem obcych ludzi.

Raija wzrusza艂a ramionami i niemal偶e prycha艂a, gdy Antonia dopytywa艂a si臋, jaka jest Lina.

Raija nazywa艂a Lin臋 g艂upi膮 prostaczk膮. M贸wi艂a, 偶e dziewczyna ma zr臋czne r臋ce, blade policzki i pust膮 g艂ow臋. Taki obraz Liny malowa艂a Raija. Antonii nie­mal 偶al by艂o tej drugiej kobiety Olega. Mia艂a, na Bo­ga, nadziej臋, 偶e jej nikt nigdy nie opisze w podobny spos贸b. To przecie偶 gorsze ni偶 nienawi艣膰. Zosta膰 oce­nionym jako co艣, co nawet nie jest niczym.

Wbrew nakazom rozs膮dku Antonia nie przestawa艂a mie膰 nadziei, 偶e w Linie co艣 tkwi. Co艣 takiego, co by si臋 jej spodoba艂o.

Zbli偶a艂a si臋 p贸艂noc. Mogli p艂yn膮膰 przez ca艂膮 noc, zaczyna艂o jednak brakowa膰 s艂odkiej wody. Oleg wy­da艂 rozkaz zrzucenia kotwicy. Na l膮dzie wida膰 by艂o rzek臋 wpadaj膮c膮 do morza, Oleg wyprawi艂 wi臋c na brzeg grup臋 marynarzy po wod臋.

Antonia r贸wnie偶 wysz艂a na pok艂ad. Owin臋艂a si臋 p艂aszczem, od morza bowiem ci膮gn臋艂o ch艂odem.

- Olga 艣pi - oznajmi艂a Olegowi. M膮偶 sta艂 przy relingu z lunet膮 pod pach膮. Chocia偶 troch臋 wia艂o, Oleg uwa偶a艂, 偶e ten wiatr im sprzyja. Mia艂 na sobie jedynie cienk膮, szerok膮 koszul臋, niestarannie wepchni臋t膮 w spodnie, a odk膮d Antonia nauczy艂a go nosi膰 buty do konnej jazdy, nie wk艂ada艂 偶adnych in­nych, nawet na pok艂adzie statku. Dawniej chodzi艂 w drewniakach, tak samo jak marynarze. Nikt jednak nie traktowa艂 go jak zadzieraj膮cego nosa wielmo偶臋, po­mimo i偶 nosi艂 b艂yszcz膮ce, d艂ugie buty. Jego za艂oga za dobrze go zna艂a, by tak o nim my艣le膰.

Oleg obj膮艂 ramiona Antonii. Lekko j膮 u艣cisn膮艂.

- Widzisz? - spyta艂, ruchem wolnej r臋ki z lunet膮 zatoczy艂 艂uk, obejmuj膮cy ca艂y pi臋kny pejza偶.

Morze by艂o z艂otoczerwone, niebo wyci膮ga艂o iskry z tarczy s艂o艅ca, pi艂o 偶贸艂膰, pomara艅cz i czerwie艅. W miejscach, gdzie jasny r贸偶 styka艂 si臋 z ch艂odnym b艂臋kitem nieba, stawa艂o si臋 niemal fioletowe.

Na zewn臋trznych kra艅cach nie by艂o zielone, takie jak na og贸艂 widywa艂a Antonia. Pachnia艂o morzem, lecz by艂o niebieskie. Tafla wody wydawa艂a si臋 ca艂kiem g艂ad­ka, ledwie dawa艂o si臋 dostrzec delikatne zmarszczki.

- Pi臋knie? - spyta艂.

Antonia kiwn臋艂a g艂ow膮, opar艂a si臋 na jego ramie­niu. Rzeczywi艣cie widok by艂 tak pi臋kny, 偶e a偶 艣cisn臋­艂o jej si臋 serce.

Nad ich g艂owami krzycza艂a mewa. Uskrzydlona artystka, pisz膮ca szarymi koniuszkami pi贸r niewi­dzialne znaki na niebie.

Oleg odwr贸ci艂 Antoni臋 w taki spos贸b, 偶eby mieli widok jakby od strony l膮du, za statek, od strony s艂o艅­ca. Ku wielkiemu morzu Stworzyciel szczodr膮 r臋k膮 rozsypa艂 wyspy.

Oleg bez s艂owa poda艂 偶onie lunet臋.

.Antonia przy艂o偶y艂a j膮 do oka, ustawi艂a, popatrzy艂a. Najbli偶sze wysepki by艂y jedynie kawa艂kami ska艂, go艂y­mi kamieniami, ledwie wystaj膮cymi z wody. Wypolero­wane do po艂ysku, czarne, 艣liskie, mokre. Poch艂aniane przez morze od setek lat. Co najmniej tysi膮c razy ka偶­dego dnia. I za ka偶dym razem na nowo wypluwane.

Te po艂o偶one dalej by艂y wi臋ksze. Nie widzia艂a ich tak wyra藕nie, bo zas艂ania艂y je najbli偶sze szkiery. Ale mia艂y inny kolor - albo to s艂o艅ce pomalowa艂o je bru­natn膮 czerwieni膮, albo te偶 porasta艂 je wrzos i mech.

Serce Antonii zacz臋艂o uderza膰 mocniej.

- To s膮 te wyspy, o kt贸rych marzy艂em - powiedzia艂 Oleg.

Toni膮 odda艂a mu lunet臋. Czu艂a, 偶e cz艂onki ma oci臋偶a­艂e. Nie zapomnia艂a jego marzenia. Niekiedy zdarza艂o si臋, 偶e wyjmowa艂a je z pami臋ci tylko dla siebie i rozkoszo­wa艂a si臋 nim w samotno艣ci. Nigdy nie zdradzi艂a si臋 z tym przed Olegiem, s膮dzi艂a, 偶e on zapomnia艂 o swym marze­niu. Od tamtej pory nie wspomina艂 o nim ani s艂owem.

- Akurat te? - spyta艂a ostro. - Dlatego, 偶e by艂e艣 tu ju偶 kiedy艣? By艂e艣 z inn膮? Z ni膮?

Oleg roze艣mia艂 si臋 rozbrajaj膮co.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e jeste艣 zazdrosna, Toniu - a偶 mru­cza艂 z zadowolenia. - Nie, nie by艂em tutaj. Z 偶adn膮 inn膮. Z nikim. W og贸le nie wydaje mi si臋, 偶ebym kiedykolwiek tu by艂. Nie pami臋tam. Lecz to s膮 wyspy z mojego marze­nia. To niem膮dre... - Za艣mia艂 si臋. - Ale w og贸le jestem okropnie niem膮dry, kiedy chodzi o ciebie, moje dziecko.

Antonia nie dotkn臋艂a nigdy stop膮 norweskiej zie­mi. Wzd艂u偶 po艂o偶onych najdalej na wsch贸d wybrze­偶y Finnmarku zatrzymywali si臋 tylko na kr贸tko, kie­dy potrzebowali s艂odkiej wody po drodze. Czerpali j膮 ze strumieni i ma艂ych rzek, kt贸re uda艂o im si臋 za­uwa偶y膰 ze statku.

Niekt贸rzy cz艂onkowie za艂ogi zaczynali si臋 skar偶y膰. Po pierwsze, wyruszyli w rejs bezbo偶nie wcze艣nie, a po drugie, teraz jeszcze na dodatek prawie si臋 nie za­trzymuj膮 w Norwegii. C贸偶 to za wyprawa na zach贸d?

Oleg t艂umaczy艂 im, 偶e pop艂yn膮 dalej na po艂udnie, a to znaczy, 偶e nie mog膮 si臋 pozby膰 towar贸w ju偶 w Finn­marku.

- Pierwszy prawdziwy przystanek nast膮pi na Soroya - oznajmi艂 to zupe艂nie spokojnie i uzasadni艂 obecno艣ci膮 na wyspie rybak贸w z jego kompanii. Ma­rynarze r贸wnie偶 i to wyja艣nienie przyj臋li, chocia偶 mi­ny troch臋 im zrzed艂y.

- Mia艂aby艣 ochot臋 wybra膰 si臋 na norwesk膮 ziemi臋? - spyta艂 Oleg. Jego spojrzenie m贸wi艂o wieloma j臋zyka­mi, a w ka偶dym by艂o wieloznaczne.

Antonia przymkn臋艂a powieki. Przed oczami poja­wi艂y jej si臋 fragmenty z jego marzenia. Pami臋ta艂a, 偶e kochali si臋 w nim dziko i pi臋knie. Widzia艂a niebo, zle­waj膮ce si臋 w jedno z morzem, s艂o艅ce unosz膮ce si臋 mi臋dzy powietrzem a wod膮 i wyspy z kamienia, pa­mi臋taj膮cego zaranie dziej贸w.

Kiwn臋艂a g艂ow膮, u艣miechn臋艂a si臋. Na twarzy deli­katnymi kreskami mia艂a wypisane oczekiwanie.

Na pok艂ad za艂adowano 艣wie偶膮 wod臋. Marynarze ju偶 chcieli uwi膮za膰 lekk膮 艂贸d藕 do statku, kiedy Oleg ich powstrzyma艂.

- Chc臋 pokaza膰 mojej 偶onie ten nowy l膮d - o艣wiad­czy艂 z min膮 niewinn膮 jak u z膮bkuj膮cego dziecka.

Zszed艂 na d贸艂 do 艂贸dki jako pierwszy i pom贸g艂 An­tonii, gdy ju偶 spu艣ci艂a si臋 po sznurowej drabince.

Nad ich g艂owami pobrzmiewa艂 lekki chichot, nie pozbawiony jednak szacunku. M臋偶czy藕ni wymieniali spojrzenia, u艣miechy by艂y niczym milcz膮ce, 艂atwe do odczytania sygna艂y, kt贸re posy艂ali sobie nawzajem.

Wios艂owa艂 silnymi poci膮gni臋ciami, spokojnie. Po­wierzchni臋 wody marszczy艂 jedynie 艣lad, pozostawia­ny przez ich 艂贸dk臋. Nawet wiatr ucich艂.

- Nie wszyscy znale藕li sobie miejsce przy relingu - u艣miechn膮艂 si臋, gdy oddalili si臋 ju偶 od 艂odzi. Jego 艣miech by艂 r贸wnie偶 zabarwiony oczekiwaniem. - Ale dla wszelkiej pewno艣ci lunet臋 zabra艂em ze sob膮.

Antonia wcze艣niej nie zwr贸ci艂a na to uwagi, teraz zobaczy艂a, 偶e sprz臋t le偶y na dnie 艂贸dki u jego st贸p.

- Gdybym wiedzia艂a, 偶e morze budzi w tobie tak膮 na­mi臋tno艣膰, to na kolanach bym ci臋 b艂aga艂a, 偶eby艣 mnie ze sob膮 zabra艂 ju偶 du偶o, du偶o wcze艣niej - stwierdzi艂a An­tonia. Zwil偶y艂a j臋zykiem wargi. Lubi艂a patrze膰, jak Oleg wios艂uje. Lubi艂a patrze膰 na jego r臋ce, na mi臋艣nie uwydat­niaj膮ce si臋 pod opalon膮 sk贸r膮. Lubi艂a widzie膰 mocne bar­ki zaznaczaj膮ce si臋 pod cienkim materia艂em koszuli, pa­trze膰, jak mi臋艣nie ud napr臋偶aj膮 si臋 przy ka偶dym ruchu wios艂em i jak spodnie napinaj膮 si臋 na biodrach. Lubi艂a patrze膰 na jego spocone czo艂o, na w艂osy pociemnia艂e, prawie mokre, klej膮ce si臋 do wilgotnej sk贸ry. Mia艂a ochot臋 zliza膰 ten pot, sca艂owa膰 go, pragn臋艂a smakowa膰 jego sk贸r臋, czu膰 jej zapach, s艂on膮 wod臋 i 艣wie偶e powie­trze. Pragn臋艂a ch艂on膮膰 to wszystkimi zmys艂ami.

W przygl膮daniu si臋 wios艂uj膮cemu Olegowi by艂a ja­ka艣 zmys艂owo艣膰.

- Rozepniesz dla mnie bluzk臋? - spyta艂 zachrypni臋­tym g艂osem, nie przestaj膮c wios艂owa膰. - I stanik - do­da艂. Wyczyta艂a z jego spojrzenia, 偶e ta my艣l go pod­nieca. J膮 tak偶e rozgrzewa艂a.

Antonia pr臋dko rozejrza艂a si臋 dooko艂a, lecz zobaczy­艂a tylko morze, otaczaj膮ce ich male艅k膮 艂upink臋. Statek zostawili daleko za sob膮, l膮d zamieni艂 si臋 w w膮sk膮 kre­sk臋, a o tej porze nocy nie przep艂ywali t臋dy rybacy.

Byli tylko oni, morze, niebo i s艂o艅ce.

Wolnym ruchem rozsun臋艂a p艂aszcz, a potem roz­pi臋艂a bluzk臋 a偶 do pasa, wyci膮gn臋艂a j膮 zza paska sp贸d­nicy, rozsznurowa艂a stanik.

Powietrze na nagiej sk贸rze wydawa艂o si臋 ch艂odne, lecz nie tylko za jego spraw膮 sutki piersi napr臋偶y艂y si臋 jak p膮czki wierzby na wiosn臋.

D艂onie mia艂a gor膮ce. Wytar艂a je o sp贸dnic臋, o uda.

Popatrzy艂a na niego. Dostrzeg艂a mg艂臋 w spojrze­niu. Unios艂a sp贸dnice, zar贸wno t臋 czarn膮, wierzch­ni膮, jak i bia艂膮 halk臋, u艂o偶y艂a je sobie na kolanach i za­cz臋艂a rozwi膮zywa膰 tasiemki bielizny. Przez ca艂y czas patrzy艂a przy tym m臋偶owi w oczy. Widzia艂a, jak zwil­偶a wargi. Raz po raz.

Oleg wios艂owa艂 teraz z wi臋ksz膮 si艂膮, d艂u偶szymi po­ci膮gni臋ciami wiose艂.

Antonia wy艣lizgn臋艂a si臋 z bia艂ych majtek, uda艂o jej si臋 przy tym nie wywr贸ci膰 艂odzi, lekko ni膮 tylko zako艂ysa艂o. Zsun臋艂a je z cia艂a, a potem podci膮gn臋艂a sp贸dnic臋 do samej g贸ry. Odchyli艂a si臋 w ty艂 tak dale­ko, jak tylko mog艂a, na po艂y siedzia艂a teraz, na po艂y le偶a艂a. Po偶膮da艂a go. Pragn臋艂a go. Chcia艂a zdj膮膰 z nie­go ubranie, patrze膰 na niego, czu膰 go i posiada膰.

A sama kusi艂a. Wabi艂a. Dobrze o tym wiedzia艂a. Chcia艂a widzie膰 po偶膮danie na jego twarzy.

Oleg wp艂yn膮艂 mi臋dzy szkiery. Znalaz艂 nieco wy偶­sz膮 wysepk臋, kt贸ra mog艂a os艂oni膰 ich przed spojrze­niami ze statku i ze sta艂ego l膮du.

艁贸d藕 zaszorowa艂a dnem o ska艂臋, nim Oleg wydo­sta艂 si臋 na sta艂y l膮d. By艂o tu do艣膰 g艂臋boko. Gdyby wy­skoczy艂 chwil臋 wcze艣niej, czeka艂aby go orze藕wiaj膮ca k膮piel, a to nie mie艣ci艂o si臋 w planach Olega na t臋 noc.

Nie chcia艂, by cokolwiek przywo艂ywa艂o go do po­rz膮dku, ani troch臋.

Ca艂kowicie wyci膮gn膮艂 na ska艂臋 艂贸dk臋 wraz z siedz膮­c膮 w niej Antoni膮. Ona nie zrobi艂a nic, by si臋 zakry膰, nic takiego, by si臋 przed nim os艂oni膰.

Oleg wyni贸s艂 偶on臋 z 艂odzi i przeszed艂szy na 艣rodek wyspy, u艂o偶y艂 j膮 na mi臋kkim mchu, kt贸ry wci膮偶 by艂 brunatnoczerwony. Lato jeszcze nie zago艣ci艂o na dobre. Sam przykl臋kn膮艂 obok niej, zsun膮艂 spodnie. Jego r臋ce nie mog艂y si臋 ni膮 nasyci膰, wargi zostawia艂y 艣lady mi艂o­艣ci na ciele. By艂 tak rozpalony, 偶e musia艂a przycisn膮膰 d艂onie do jego piersi, by go na chwil臋 powstrzyma膰.

Zdecydowanie popchn臋艂a go na plecy, wsta艂a i zdj臋艂a ubranie. Przytrzymywa艂a jego r臋ce, kiedy chcia艂 jej doty­ka膰 i pie艣ci膰. Powoli go rozbiera艂a. Rozbiera艂a i pie艣ci艂a.

- Marzy艂e艣 o tym - szepn臋艂a Antonia, ca艂uj膮c go d艂ugo. Le偶a艂a na nim, decydowa艂a, posiada艂a go. - Po­zw贸l mi to zrobi膰...

Oleg przymkn膮艂 oczy i tylko bra艂.

Niebo by艂o jedynie troch臋 czerwie艅sze, gdy powo­li wios艂owali z powrotem na statek. Cia艂a mieli roz­leniwione, ci臋偶kie i zadowolone. Syte.

- Nast臋pnym razem ty b臋dziesz marzy膰 - powie­dzia艂 Oleg.

Antonia zamruga艂a. Prawie ju偶 spa艂a. Taka by艂a szcz臋艣liwa, niczego wi臋cej nie pragn臋艂a. Ta chwila ju偶 jej wystarczy艂a.

- Nast臋pnym razem b臋dziemy si臋 bawi膰 w twoje marzenie. I ja wszystko zrobi臋...

Zn贸w zamkn臋艂a powieki, czu艂a ruchy 艂odzi. Po­zwoli艂a im sta膰 si臋 falami krwi przetaczaj膮cej si臋 przez jej 偶y艂y.

Pod powiekami by艂o jasno. Mia艂a s艂o艅ce w oczach. Wlewa艂o swoje 艣wiat艂o, swoje barwy w jej drzemi膮c膮 艣wiadomo艣膰.

Antonia nie chcia艂a my艣le膰, 偶e po tej roziskrzonej, rozpalonej, gor膮cej nocy nadejdzie r贸wnie偶 dzie艅. Nie chcia艂a my艣le膰 o tym, 偶e jeszcze przez wiele dni b臋­dzie mia艂a pod stopami deski pok艂adu. Absolutnie nie chcia艂a my艣le膰 o tym, 偶e nied艂ugo dobij膮 do Soroya.

Ju偶 nied艂ugo mia艂a j膮 zobaczy膰.

Lin臋. T臋 drug膮. Norwesk膮 kobiet臋 Olega.

Antonia nie chcia艂a o tym my艣le膰.

Westchn臋艂a. Pragn臋艂a by膰 rozleniwiona mi艂o艣ci膮, szcz臋艣liwa a偶 po koniuszki w艂os贸w. Pragn臋艂a nama­lowa膰 t臋 chwil臋 w pami臋ci 艣wiat艂em. 艢wiat艂em s艂o艅­ca i s艂on膮 wod膮.

8

Up艂yn臋艂o wiele dni. Min臋艂o wiele nocy. Lato wsu­n臋艂o ju偶 stop臋 za drzwi wybrze偶a Finnmarku.

Lina wyr贸偶nia艂a si臋 w艣r贸d kobiet w obozowisku swoim norweskim strojem i ruchami, gdy pracowa艂a wraz z innymi. Wci膮偶 mia艂a w sobie pewn膮 niezdarno艣膰 i l臋k, gdy zamierza艂a zrobi膰 co艣, czego niedaw­no si臋 nauczy艂a.

Przez ca艂e 偶ycie Lina lubi艂a trzyma膰 si臋 bezpiecz­nego gruntu. Wszystkiego, co umia艂a, nauczy艂a si臋 wcze艣niej. P贸藕niej nabiera艂a ju偶 tylko wprawy.

To, co nowe, cz臋sto odrzuca艂a, uznaj膮c, 偶e do niej nie pasuje, i przestawa艂a zwraca膰 na to uwag臋. Tak by艂o 艂atwiej. Jej r臋ce uczy艂y si臋 niewielu nowych rze­czy. Czu艂a si臋 bezpieczniej, odpychaj膮c je od siebie.

W siida Lina nie mog艂a ukry膰 si臋 przed tym, cze­go nie zna艂a. Gdyby tak zrobi艂a, nie by艂oby tam dla niej miejsca.

A chcia艂a zosta膰.

Kobiety przyj臋艂y j膮 z dobrym nastawieniem, 偶yczli­wo艣ci膮 i osobliwym b艂yskiem w oczach. Te, kt贸re zna­艂y norweski, rozmawia艂y z ni膮, uczy艂y j膮 s艂贸w ze swego j臋zyka, jak gdyby obdarowywa艂y cennymi skarbami.

Lina nie nauczy艂a si臋 rosyjskiego podczas tej jed­nej zimy sp臋dzonej w Archangielsku. Tamten j臋zyk wci膮偶 pozostawa艂 dla niej tylko d藕wi臋kami.

Tymczasem przebywaj膮c w obozowisku Lapo艅­czyk贸w niespe艂na tydzie艅 opanowa艂a ju偶 wiele lapo艅­skich s艂贸w. Kobiety 艣mia艂y si臋 z rado艣ci膮, gdy je wypr贸bowywa艂a i trafia艂a na w艂a艣ciwe. Czu艂a si臋 jak ksi臋偶niczka, kiedy zdo艂a艂a opowiedzie膰 im, co my艣li, w j臋zyku, kt贸ry wcze艣niej przelatywa艂 obok jej uszu niczym ptaki zmierzaj膮ce do obcych krain.

Lina wiedzia艂a, 偶e r贸偶ni si臋 od tych kobiet. One no­si艂y swoje kurty z mi臋kkiej garbowanej sk贸ry renife­r贸w, ko艂ysz膮ce si臋 weso艂o podczas marszu. Kumagi obwi膮zywa艂y pi臋knymi tkanymi krajkami, kt贸re zdo­bi艂y 艂ydki niczym bi偶uteria. Pasy, r贸wnie偶 tkane b膮d藕 zrobione ze sk贸ry, zosta艂y wykonane przez nie same w艂asnor臋cznie albo te偶 przez kogo艣, kto je kocha艂.

Lina mia艂a bia艂e w艂osy, a niemal wszystkie kobie­ty wok贸艂 niej czarne jak skrzyd艂a kruka. W艣r贸d m臋偶­czyzn zdarzali si臋 jasnow艂osi, ich g艂owy mieni艂y si臋 r贸偶nymi odcieniami a偶 do br膮zu i brunatnej czerni, czego nie spotyka艂o si臋 u 偶adnej z kobiet. U wi臋kszo­艣ci dzieci r贸wnie偶 dominowa艂a ciemna karnacja.

Olai wygl膮dem nie wyr贸偶nia艂 si臋 tak bardzo w艣r贸d malc贸w. Policzki mu si臋 opali艂y, w艂a艣ciwie od innych dzieci odr贸偶nia艂o go tylko ubranie. 艁apa艂 s艂owa szyb­ciej ni偶 Lina. Pos艂ugiwa艂 si臋 tymi samymi zwrotami, kt贸rych u偶ywali towarzysze zabaw, u偶ywa艂 ich bez w膮tpliwo艣ci, rozumia艂, co m贸wi膮 inne dzieci, i sam by艂 przez nie rozumiany.

Lina widzia艂a, 偶e synka tu zaakceptowano. Patrzy­艂a, jak si臋 bawi i 艣mieje. Cieszy艂a si臋 w贸wczas, 偶e ode­sz艂a z wioski. Olaiowi wysz艂o to na dobre, jej samej tak偶e.

Niekt贸re z kobiet zaj臋te by艂y teraz dojeniem renifer贸w. Praca ta wymaga艂a r贸wnie偶 obecno艣ci wielu m臋偶czyzn. Lina bra艂a ju偶 w tym udzia艂, wiedzia艂a, co trzeba zrobi膰, lecz zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e wci膮偶 jeszcze nie opanowa艂a tej sztuki. Trudno by艂o, maj膮c tylko dwie r臋ce, trzyma膰 naczynie sporz膮dzone z du­偶ego guzka drzewnego, a jednocze艣nie stara膰 si臋 tro­ch臋 uspokoi膰 krow臋 w czasie, gdy druga osoba doi艂a. No i nale偶a艂o si臋 przy tym r贸wnie偶 dobrze uwija膰, bo przecie偶 doi艂o si臋 wiele samic.

Potrzeba by艂o do tego sprawnych d艂oni, lecz od czasu do czasu pozwalano jej spr贸bowa膰. Po膰wiczy膰. Na wypadek, gdyby mia艂o si臋 jej to przyda膰, jak m贸­wi艂y kobiety. Robi艂y przy tym porozumiewawcze mi­ny, ale nie pr贸bowa艂y nic przed ni膮 ukrywa膰.

Du偶o przebywa艂a w pobli偶u jurt, zajmuj膮c si臋 ple­ceniem i przerabianiem turzycy wraz z m艂odymi dziewcz臋tami, tak po prawdzie sporo m艂odszymi od niej. By艂a to stosunkowo prosta praca, w艂a艣ciwie nie da­艂o jej si臋 wykona膰 藕le, ale tak czy owak nale偶a艂o si臋 z tym upora膰 i Lina czu艂a si臋 przynajmniej po偶yteczna.

Spora cz臋艣膰 dnia up艂ywa艂a Linie na 艣cinaniu turzy­cy. Trawa musia艂a osi膮gn膮膰 odpowiedni膮 wysoko艣膰, nim mo偶na by艂o j膮 艣ci膮膰, nie powinna te偶 przerosn膮膰. Po 艣ci臋ciu turzycy dziewcz臋ta wi膮za艂y j膮 w p臋czki, by 艂atwiej by艂o przenie艣膰 traw臋 do siida. Tutaj p臋czki te m艂贸ci艂y, potem czesa艂y przeznaczonym do tego spe­cjalnym zgrzeb艂em, a p贸藕niej wywiesza艂y do wysu­szenia na drzewach i krzakach wok贸艂 obozu. 艢ci膮gn膮 j膮 dopiero, jak zupe艂nie wyschnie, rozwi膮偶膮 supe艂 i ca艂y p臋czek zwin膮 w du偶y k艂膮b. W takiej postaci 艂a­twiej j膮 b臋dzie przewie藕膰 do obozowiska, w kt贸rym Lapo艅czycy sp臋dzali jesie艅 i zim臋.

Turzyca by艂a bardzo wa偶na, u偶ywano jej do wy艣cie艂a­nia but贸w, zar贸wno latem, jak i zim膮. Zast臋powa艂a we艂­niane onuce, do kt贸rych tak przyzwyczaili si臋 Norwego­wie i w kt贸rych marzli, gdy tylko nogi im przemok艂y.

Lina czesa艂a turzyc臋 i 艣mia艂a si臋 z dziewcz臋tami. Ga­w臋dzi艂a w swoim w艂asnym j臋zyku, od czasu do czasu wplataj膮c lapo艅skie s艂owa tam, gdzie wydawa艂o jej si臋, 偶e mo偶e to zrobi膰. Odr贸偶nia艂a si臋 od nich, bystre oko pr臋dko mog艂o to zauwa偶y膰. Nie by艂a taka sprawna, jak pozosta艂e dziewcz臋ta siedz膮ce wok贸艂 niej.

Nie czu艂a si臋 jednak odepchni臋ta, inna i gorsza. One j膮 zaakceptowa艂y.

Lina by艂a szcz臋艣liwa.

- 艢wietnie sobie radzisz.

Lina zapanowa艂a nad sob膮 na tyle, 偶eby nie pod­nie艣膰 g艂owy za pr臋dko. Tego nie wolno jej by艂o robi膰. Inne dziewcz臋ta spogl膮da艂y na ni膮, na niego, na nich. W tym 艣rodowisku istnia艂y wyznaczone granice, kt贸­rych nie nale偶a艂o przekracza膰.

Spokojnie podnios艂a g艂ow臋 i napotka艂a jasne spoj­rzenie Guttorma. Zobaczy艂a jego u艣miech, kt贸ry wy­gl膮da艂 tak, jakby male艅ki diabe艂ek podci膮gn膮艂 mu w g贸r臋 k膮ciki ust.

- Nauczy艂a艣 si臋 tego wszystkiego w ci膮gu zaledwie kilku dni - podj膮艂, kucaj膮c przy niej.

Lina musia艂a na niego spojrze膰. Przyjrze膰 mu si臋 uwa偶niej. Sprawdzi膰, czy on sobie z niej nie drwi. Ale wygl膮da艂o, 偶e m贸wi szczerze.

- Potrafisz doda膰 otuchy - powiedzia艂a mo偶e tro­ch臋 za pr臋dko, ale pochwyci艂a spojrzenia innych dziewcz膮t i u艣miechn臋艂a si臋, a przez to one u艣miecha­艂y si臋 teraz wraz z ni膮.

To by膰 mo偶e troch臋 go przestraszy艂o. Wszystkie dziewcz臋ce twarze zwr贸ci艂y si臋 teraz do Guttorma. U艣miechni臋te, wr臋cz roze艣miane.

B艂yskawicznie poderwa艂 si臋 na nogi, popatrzy艂 na ni膮, obrzuci艂 spojrzeniem gromadk臋 dziewcz膮t, us艂y­sza艂 chichot. Zn贸w spojrza艂 na Lin臋. I odszed艂.

Chichot stawa艂 si臋 coraz g艂o艣niejszy. Teraz wszyst­kie dziewczyny patrzy艂y ju偶 na Lin臋.

- Guttorm jeszcze nigdy si臋 nie zatrzyma艂, 偶eby z nami porozmawia膰 - stwierdzi艂a jedna z nich.

- Ja te偶 dobrze umiem czesa膰 turzyc臋 - za艣mia艂a si臋 druga, pokazuj膮c, jak doskonale sobie radzi z p臋cz­kami trawy.

Lina prychn臋艂a, lecz obudzi艂 si臋 w niej niepok贸j. Mia艂a ochot臋 si臋 odwr贸ci膰. Mia艂a ochot臋 wzrokiem odszuka膰 Guttorma.

- On ze mnie 偶artuje - powiedzia艂a lekko, niemal prychaj膮c. - Stroi sobie 偶arty ze wszystkich...

No tak, rzeczywi艣cie, to musia艂y przyzna膰. Z Guttorma by艂 偶artowni艣 jakich ma艂o. Lubi艂 si臋 bawi膰, lubi艂 si臋 艣mia膰, cz臋sto nawet kosztem innych. Ch臋tnie mu to jednak wybaczano, poniewa偶 by艂 taki rozbrajaj膮cy.

Lina nie przebywa艂a w siida d艂ugo, lecz tyle zd膮偶y­艂a ju偶 zrozumie膰.

- Guttorm ci臋 lubi - stwierdzi艂a dziewczyna siedz膮­ca najbli偶ej Liny, wyczekuj膮co i z b艂yskiem weso艂o­艣ci w oczach.

- On jest zar臋czony z Sar膮 - przypomnia艂a Lina. - A ty, oczywi艣cie, si臋 mylisz.

- Sara to jeszcze dziecko - szepn臋艂o kilka naraz. Zacie艣ni艂y kr膮g. Siedzia艂y teraz tak blisko siebie, 偶e ich kolana niemal styka艂y si臋 ze sob膮.

- Guttorm ma dziewi臋tna艣cie lat, prawie dwadzie­艣cia. On nic nie widzi w tym dzieciaku. Przygl膮da si臋 tobie, Lino.

- On tylko 偶artuje - stwierdzi艂a Lina. Obr贸ci艂a to wszystko w 艣miech. Wiedzia艂a, 偶e to jest tak niemo偶­liwe, 偶e nie powinna nawet o tym pomy艣le膰. Ale krew szybciej zacz臋艂a kr膮偶y膰 jej w 偶y艂ach.

- Ciekawe, czy Niillas uzna艂by to za dobry 偶art? - spyta艂a jedna z dziewcz膮t, mrugaj膮c niewinnie.

Lina nie czu艂a si臋 ju偶 teraz tak dobrze. Nie cieszy­艂o jej ju偶 d艂u偶ej zainteresowanie okazywane przez Guttorma. Nie powinny tak m贸wi膰 o Niillasie.

- Guttorm to 艂adny ch艂opak.

S艂owa te pad艂y tak cicho, 偶e Lina ledwie je us艂ysza­艂a. Musia艂a si臋 rozejrze膰, 偶eby stwierdzi膰, kt贸ra z dziewcz膮t to powiedzia艂a.

- Ma takie pi臋kne ramiona. A widzia艂y艣cie jego ty艂ek?

艢miech wzbi艂 si臋 ku niebu jak ptak. Niewielki pta­szek, kt贸ry unosi艂 si臋 coraz wy偶ej, a偶 w ko艅cu znik­n膮艂 w艣r贸d b艂臋kitu.

- A te jego usta - rozleg艂y si臋 chichoty. - Wargi ma takie, jak gdyby chcia艂 wymusi膰 na tobie poca艂unek.

- Jest zupe艂nie inny ni偶 ten stary, z kt贸rym dzie­lisz namiot - pad艂y odwa偶ne s艂owa dziewczyny, sie­dz膮cej naprzeciwko Liny.

艢miech je po艂膮czy艂. Obali艂 wszystkie mury. By艂a jedn膮 z nich. Przyj臋艂y j膮 do swej gromady, i to dzi臋­ki Guttormowi.

- Jaki on jest? - pad艂o zadane szeptem pytanie i czar­ne grzywki skupi艂y si臋 jeszcze bardziej wok贸艂 Liny.

A Lina czu艂a, 偶e jej policzki robi膮 si臋 gor膮ce. W skro­niach pulsowa艂o. Jaki艣 ci臋偶ar leg艂 jej na piersi.

- No, Niillas - ponagla艂y j膮. - On jest przecie偶 sta­ry, ale jako艣 w pewnym sensie si臋 trzyma... Czy on... no wiesz...

Lina popatrzy艂a na swoje r臋ce. Nie chcia艂a ju偶 te­go wi臋cej. Nie chcia艂a im ju偶 dawa膰 偶adnych powo­d贸w do 艣miechu. Nie chcia艂a, 偶eby si臋 艣mia艂y z Niillasa. Nie chcia艂a, 偶eby tak o nim m贸wi艂y. 呕eby nawet tak o nim my艣la艂y.

Niillas nie by艂 taki.

Wszyscy inni tak, ale Niillas nie by艂 taki.

- Nie mog臋 o nim m贸wi膰 - powiedzia艂a, patrz膮c po kolei na wszystkie i zatrzymuj膮c si臋 przez mo­ment na ka偶dej twarzy. Nie by艂a te偶 w stanie k艂ama膰, k艂amstwo zawsze przychodzi艂o jej z trudem. - Lubi臋 Niillasa, w pewnym sensie - wyzna艂a zak艂opotana, lecz nawet to wydawa艂o si臋 niestosowne. - Nie mog臋 o nim m贸wi膰. Nie tak...

Popatrzy艂a na nie, a potem odwiesi艂a sw贸j p臋czek turzycy, zabra艂a swoje zgrzeb艂o i posz艂a do namiotu, kt贸ry dzieli艂a z Niillasem.

Nie wiedzia艂a, czy dziewcz臋ta patrz膮 za ni膮. Do­my艣la艂a si臋, 偶e pewnie tak jest, ale by膰 mo偶e nie b臋­d膮 ju偶 p贸藕niej o niej m贸wi膰. Mo偶e one r贸wnie偶 od­czuwa艂y zak艂opotanie.

Niillas nie wr贸ci艂. Lav'vo by艂o puste. Lina s艂ysza艂a wszystko, co dzia艂o si臋 wok贸艂 namiotu, lecz mimo to czu艂a si臋 samotna. Sama na rozleg艂ym morzu. Z 偶ad­nej strony nie widzia艂a l膮du.

Usiad艂a. Tak te偶 nie by艂o dobrze. Powinna czym艣 zaj膮膰 r臋ce, ale g艂ow臋 mia艂a tak膮 pe艂n膮. Wype艂nion膮 zupe艂nie innymi my艣lami ni偶 jeszcze zaledwie kilka dni wcze艣niej.

Twarz Guttorma w snach. Oczy Niillasa. Te oczy, kt贸re widzia艂y. Czasami ba艂a si臋 jego oczu. Mia艂a wra­偶enie, 偶e on zna j膮 lepiej ni偶 ona sama siebie. Dostrze­ga艂 w niej wi臋cej ni偶 ona sama. I lepiej j膮 te偶 rozumia艂. To by艂o najbardziej przera偶aj膮ce. Ale nie dawa艂 jej rad.

Do namiotu wsun臋艂o si臋 艣wiat艂o. W膮ska smuga, nie wi臋cej.

M臋偶czy藕ni z ludu Niillasa chodzili ubrani w艂a艣ci­wie jednakowo, rozr贸偶ni膰 ich mo偶na by艂o jedynie po krajkach, opl膮tuj膮cych kumagi i nogawice. Kobiety, kt贸re je tka艂y, trzyma艂y si臋 swoich charakterystycz­nych wzor贸w, przekazywanych w spadku c贸rkom przez matki.

Guttorm mia艂 takie ciemne w艂osy. Nie by艂 podob­ny do Niillasa. Przez chwil臋 sta艂 tu偶 przy otworze wej艣ciowym, a potem gwa艂townym ruchem osun膮艂 si臋 na kolana tu偶 ko艂o Liny.

- Musz臋 ci臋 zobaczy膰 - powiedzia艂 cicho, lecz do­bitnie, a potem uj膮艂 j膮 za r臋ce.

Lina chcia艂a przyci膮gn膮膰 je do siebie, lecz on jej na to nie pozwoli艂. Trzyma艂 mocno.

- Dzi艣 wieczorem, w nocy, wszystko jedno...

- Nie mog臋 - powiedzia艂a Lina sztywno. Nie po­trafi艂a si臋 przem贸c, 偶eby na niego spojrze膰. Chcia艂a, lecz czu艂a, 偶e nie powinna. Co艣 j膮 wstrzymywa艂o.

- Nie mo偶esz? Nie chcesz?

- Nie mog臋.

Jego te偶 nie potrafi艂a oszuka膰. W przelocie b艂ysn臋艂y jego bia艂e z臋by i oczy. Pu艣ci艂 wreszcie jej r臋ce.

- Chodzi o Niillasa? Nie mo偶esz zosta膰 w jego na­miocie. Nie mo偶esz... jeste艣 jeszcze m艂oda, a Niillas jest taki stary. Jeste艣 pi臋kna, Lino. Najpi臋kniejsza, ja­k膮 znam. Nie marnuj si臋 dla Niillasa.

- A ty masz dla mnie miejsce? - spyta艂a Lina, czu­j膮c, jak zn贸w wraca dawna gorycz.

Guttorm odwr贸ci艂 g艂ow臋. Mieszka艂 razem z rodzi­n膮 i w namiocie, b臋d膮cym jego domem, wszyscy t艂o­czyli si臋 jeden ko艂o drugiego.

- Masz si臋 o偶eni膰 z Sar膮 - przypomnia艂a Lina.

- Do tego jeszcze daleko.

I zn贸w z艂apa艂 j膮 za r臋ce. 艢cisn膮艂 je w poufa艂ym ge­艣cie. Zatrzyma艂 t臋 艂膮cz膮c膮 ich ni膰.

- Musz臋 si臋 z tob膮 spotka膰, Lino! Chc臋 ci臋 obj膮膰. D艂ugo na ni膮 patrzy艂, a potem poca艂owa艂. Z zasko­czenia. Gor膮co, troch臋 chciwie.

Oczy mu b艂yszcza艂y, gdy odsun膮艂 usta.

- Nie chcesz si臋 ze mn膮 zobaczy膰, Lino? - W g艂o­sie brzmia艂a pewno艣膰 siebie. Czu艂 przecie偶, jak wy­sz艂a mu na spotkanie, jak mu odpowiedzia艂a.

- Owszem...

- B臋dziesz jutro 艣cina艂a turzyc臋?

- Mog臋... Szeptem powiedzia艂 jej, gdzie ma i艣膰.

- Tylko sama - doda艂 z naciskiem. - Przyjd臋 tam. Nie b臋d臋 jutro pas艂 renifer贸w. Urw臋 si臋.

Odetchn膮艂 g艂臋biej i delikatnie dotkn膮艂 jej w艂os贸w. Przesypywa艂 je w palcach.

- Nie chc臋, 偶eby艣 dzi艣 w nocy z nim spa艂a - powie­dzia艂 cicho. - My艣l臋 o tym. Nie my艣l臋 prawie o ni­czym innym, Lino. Widz臋 ci臋 razem z nim. Jestem za­zdrosny. Jestem tak zazdrosny, 偶e to mnie z偶era od 艣rodka. Nie chc臋 o tym my艣le膰. Chc臋 my艣le膰 o tym, 偶e dzisiejszej nocy mu odm贸wisz, Lino.

Lina milcza艂a. Utkwi艂a wzrok we w艂asnych r臋kach.

- Ja nie sypiam z Niillasem - wyzna艂a. - On mnie nigdy nie tkn膮艂. Nawet nie pr贸bowa艂...

Guttorm przygl膮da艂 si臋 jej z niedowierzaniem. 艢cis­ka艂 jej d艂onie i wpatrywa艂 si臋 w ni膮 bez s艂贸w.

- Nigdy? - spyta艂. Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮. I wtedy on si臋 roze艣mia艂, niemal rozbrajaj膮co.

- Nie 偶artuj sobie! - rzuci艂. - Przecie偶 ja o tym my­艣l臋. Jestem zazdrosny. Pragn臋 ci臋. Chc臋 ci臋 tylko dla siebie. Ale nie musisz k艂ama膰. Nie musisz udawa膰, 偶e...

Lina milcza艂a.

Guttorm j膮 pu艣ci艂. Natychmiast te偶 poderwa艂 si臋 na nogi. Osi膮gn膮艂 to, po co przyszed艂.

- Odnajd臋 ci臋 jutro.

Lina kiwn臋艂a g艂ow膮. Nie z sam膮 tylko rado艣ci膮 pa­trzy艂a na jego zwyci臋ski u艣miech. Do艂膮czy艂o si臋 do te­go co艣 jeszcze, co przydawa艂o oszo艂omieniu s艂odko - gorzkiego smaku.

- Przyjdziesz tam?

Lina troch臋 zmi臋k艂a, poniewa偶 Guttorm zada艂 so­bie trud, 偶eby jeszcze raz j膮 spyta膰. Poniewa偶 okaza艂 odrobin臋 niepewno艣ci.

- Przyjd臋 - odpar艂a.

Nic z tego, co powiedzia艂, czy co da艂 do zrozumie­nia, nie odwiod艂oby jej od p贸j艣cia w miejsce wyzna­czonego spotkania. Chcia艂a spotka膰 si臋 z Guttormem sam na sam. Musia艂a. Cudowne oszo艂omienie ogarn臋­艂o j膮 a偶 po koniuszki palc贸w. Cudowne. Troch臋 nie­bezpieczne i zakazane...

To mia艂o s艂odki, niesko艅czenie s艂odki smak. Taki jak br膮zowy cukier w szklanych miseczkach, kt贸re stawiali na st贸艂 bogaci w艂a艣ciciele 艂odzi. Jak suszone owoce, kt贸re potrafi艂y mie膰 w sobie nieco kwaskowato艣ci, chocia偶 kapitan zapewnia艂, 偶e lepszych nie ma.

Lina musia艂a zobaczy膰 si臋 z Guttormem. Sam na sam.

Niillas tego wieczoru wr贸ci艂 p贸藕no do domu. Na­desz艂a ju偶 w pewnym sensie noc. Olai spa艂. Lina uda­wa艂a, 偶e 艣pi. Niillas nic nawet nie zjad艂, tylko zaraz wsun膮艂 si臋 pod okrycie.

Olai nie sprawia艂 jej k艂opotu. Wsp贸lnota w obozo­wisku oznacza艂a, 偶e nikt nigdy nie musia艂 by膰 sam. Opiekowano si臋 sob膮 nawzajem, nie zajmowano si臋 wy艂膮cznie swoimi sprawami. Drzwi nie dawa艂y si臋 zamkn膮膰. Ludzie s艂yszeli si臋 we dnie i w nocy, widzie­li si臋. 呕yli blisko siebie. Wiedzieli o sobie niemal wszystko, dobre i z艂e. Ale poniewa偶 wszyscy inni wie­dzieli to, co by艂o do dowiedzenia si臋 o ka偶dym cz艂o­wieku, rzadko u偶ywano tej wiedzy przeciwko sobie.

Je艣li kto艣 potrzebowa艂 pomocy, to nie pytano, czy w potrzebie znalaz艂 si臋 wuj, ciotka, bratanek czy sio­strzenica. Wszyscy nale偶eli do wsp贸lnoty. Oczywi艣cie pomagano sobie wsz臋dzie tak, jak potrafiono. Ponad­to rody by艂y ze sob膮 tak spl膮tane, 偶e niemal zawsze chodzi艂o o siostrze艅ca lub bratanka, babk臋 czy dziad­ka albo te偶 innego krewniaka, cz艂owieka, z kt贸rym by艂o si臋 z艂膮czonym nierozerwalnymi wi臋zami, cho­cia偶 艣cie偶ki rod贸w cz臋sto bywa艂y w膮skie i kr臋te.

A je艣li przyjmowali do swej wsp贸lnoty kogo艣 z ze­wn膮trz, to r贸wnie偶 i t臋 osob臋 traktowano jak kogo艣 z rodziny.

Dzieci w ci膮gu dnia bawi艂y si臋 razem. Pomaga艂y w tym, z czym mog艂y sobie poradzi膰. Ledwie odros艂y od ziemi, a ju偶 mog艂y si臋 do czego艣 przyda膰. Olai nie chcia艂 czepia膰 si臋 sp贸dnicy matki, zupe艂nie ina­czej ni偶 w wiosce, gdzie nie lubi艂, gdy znika艂a mu z pola widzenia.

- Id藕, mamo, id藕 - m贸wi艂, ledwie maj膮c czas, 偶eby na ni膮 spojrze膰.

Linie cieplej si臋 robi艂o na sercu, gdy widzia艂a, 偶e synek sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 wsp贸lnoty. Mi艂o by艂o patrze膰, jak stanowi jedno艣膰 z malutkimi ludzikami takimi jak on. Cho膰 troch臋 te偶 i przykro, 偶e radzi艂 tak sobie bez niej. Nie tylko ona mog艂a go obejmowa膰 i pociesza膰, inni r贸wnie偶 mogli poca艂owa膰 w bol膮ce miejsce, inni mogli go nakarmi膰...

Nie posiada艂a go. Zosta艂 jej tylko wypo偶yczony. To by艂a nowa my艣l, przera偶aj膮ca. Sprawia艂a, 偶e Lina ca艂a a偶 kurczy艂a si臋 w sobie, stawa艂a si臋 mniejsza jako cz艂o­wiek, traci艂a jakby swoj膮 warto艣膰. Nape艂nia艂o j膮 to l臋­kiem, kt贸rego bardzo nie lubi艂a. Niepewno艣ci膮.

Teraz, id膮c przez wrzosowiska, Lina odepchn臋艂a t臋 my艣l od siebie. Wkr贸tce ujrzy morze. Wiedzia艂a, do­k膮d idzie. Zna艂a to miejsce od strony wody. Nigdy nie sz艂a tam z g艂臋bi l膮du, lecz Guttorm bardzo do­k艂adnie jej wszystko wyt艂umaczy艂. Troch臋 j膮 bola艂o, 偶e on r贸wnie偶 wydawa艂 si臋 zna膰 jej rodzinn膮 wysp臋 o wiele lepiej ni偶 ona sama, a przecie偶 prze偶y艂a tu nie­mal cale swoje 偶ycie, gdy on tymczasem przebywa艂 na wyspie tylko latem.

Niillas nazywa艂 jej wysp臋 swoj膮 letni膮 krain膮...

Nie, nie wolno jej teraz my艣le膰 o Niillasie!

Rano rozmawiali swobodnie. Niillas wcze艣nie wy­szed艂. M贸wi艂, 偶e b臋dzie pas艂 sam. Ze m艂odzi, szczeniaki, b臋d膮 szuka膰 renifer贸w, kt贸re od艂膮czy艂y si臋 od stada, poniewa偶 nie chcieli, 偶eby zdepta艂y pastwiska mieszka艅­c贸w wyspy. Norwegowie i Lapo艅czycy musieli przecie偶 偶y膰 obok siebie, nie niszcz膮c nic sobie nawzajem.

Lina zrozumia艂a, w jaki spos贸b Guttorm b臋dzie m贸g艂 od艂膮czy膰 si臋 od innych. Przecie偶 podczas szu­kania zab艂膮kanych ren贸w nie chodzili parami, trzy­maj膮c si臋 ze r臋ce.

Lekko powiedzia艂a Niillasowi, 偶e zapewne pozo­stanie w siida, chyba 偶e wyznacz膮 jej jakie艣 inne obo­wi膮zki. Na og贸艂 to starsze kobiety decydowa艂y, czym zaj膮膰 maj膮 si臋 m艂odsze, mniej do艣wiadczone.

Ok艂ama艂a Niillasa.

Dotar艂a do niedu偶ej zatoczki, w膮skiej i os艂oni臋tej. Droga do brzegu morza by艂a stroma, lecz da艂o si臋 zej艣膰 w d贸艂. Lina mia艂a dostatecznie du偶e do艣wiadcze­nie we wspinaniu si臋 po ska艂ach, 偶eby umie膰 wyszu­ka膰 oparcie dla d艂oni i st贸p. 艢mia艂a si臋 do siebie, spuszczaj膮c si臋 w d贸艂, 艣mia艂a si臋, 偶e niemal ryzykuje 偶ycie, 偶eby spotka膰 si臋 z kim艣, kto by膰 mo偶e wcale nie jest jej przeznaczony.

Niillas rozczarowa艂by si臋, gdyby wiedzia艂, co ona robi.

Musia艂a zaczeka膰 na Guttorma. Ale przynajmniej ros艂a tu turzyca, kt贸rej mog艂a naci膮膰, nie wr贸ci wi臋c do obozowiska z pustymi r臋kami.

Lina ci臋艂a i wi膮za艂a, ci臋艂a i wi膮za艂a. Mia艂a wra偶enie, 偶e czas wcale nie p艂ynie. Wydawa艂o jej si臋, 偶e s艂o艅ce stoi na niebie nieustannie w tym samym miejscu.

To by艂o istne cierpienie.

Czy warto tak cierpie膰? Czy Guttorm by艂 tego wart?

Zrobi艂o jej si臋 gor膮co, spoci艂a si臋. Podwin臋艂a wi臋c r臋kawy bluzki ponad 艂okcie. Jej czarna sp贸dnica ch艂on臋艂a s艂oneczne promienie. Przez moment my艣la艂a o tym, 偶eby j膮 zdj膮膰 i zosta膰 tylko w samej halce, by­艂oby jej o wiele wygodniej. Ale to mog艂o wywo艂a膰 u Guttorma my艣li, kt贸rych wcale sobie nie 偶yczy艂a, a przynajmniej nie od razu...

- Dobry Bo偶e, Lino - 艂aja艂a si臋 p贸艂g艂osem. - Kogo ty pr贸bujesz oszuka膰? Przecie偶 nie ma tu nikogo in­nego opr贸cz ciebie i dobrze wiesz, 偶e nie spotykacie si臋 tutaj po to, 偶eby si臋 trzyma膰 za r臋ce. Nie po to on chce spotka膰 si臋 z tob膮 sam na sam! Nie udawaj lepszej, ni偶 jeste艣!

Troch臋 jej ul偶y艂o. Za艣mia艂a si臋 z siebie. Poczu艂a si臋 wolna. W brzuchu za艂askota艂o radosne oczekiwanie. Jakie偶 s艂odkie! On zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋, uzna艂 za 艂ad­n膮, za pi臋kn膮, b艂aga艂 o spotkanie...

Dawno ju偶 tego nie prze偶y艂a. Dawno nie widzia艂a tego, co dostrzeg艂a w oczach Guttorma, gdy na ni膮 patrzy艂. Tak patrzy艂 na ni膮 Oleg ca艂e wieki temu, nim w jego oczach pojawi艂 si臋 mr贸z. Nim przesta艂a dla niego cokolwiek znaczy膰. Nim sta艂a si臋 jedynie po­wodem 偶alu, 偶e j膮 w og贸le obejmowa艂.

Guttorm jej pragn膮艂. M贸wi艂y to jego oczy, u艣miech, jego d艂onie, gdy jej dotyka艂. I usta - s艂owa­mi, poca艂unkami.

Guttorm jej po偶膮da艂!

Te s艂owa zmieni艂y si臋 w pie艣艅.

Lina pragn臋艂a, 偶eby zawsze tak by艂o, 偶eby zawsze wype艂nia艂a j膮 taka rado艣膰 i uniesienie.

Nad jej g艂ow膮 posypa艂y si臋 kamienie. Lina popa­trzy艂a w g贸r臋. Zobaczy艂a brunatnoczarne nogawice, 偶贸艂te ta艣my wok贸艂 艂ydek. Wsun臋艂a n贸偶 do pochwy, zwi膮za艂a ostatni p臋k turzycy, cie艅szy od pozosta艂ych, ale nie mog艂a zostawi膰 trawy luzem. Tu, w zatoczce, w艣r贸d ska艂, trudno by艂o m贸wi膰 o wietrze, kt贸ry m贸g艂by rozwia膰 traw臋, to po prostu jej oczy nie mog­艂y znie艣膰 nieporz膮dku.

Guttorm u艣miecha艂 si臋, kiedy schodzi艂 na d贸艂. By艂 ta­ki pr臋dki, taki gwa艂towny. Przewr贸ci艂 j膮 we wrzos, tur­la艂 si臋 z ni膮, by艂 na niej i pod ni膮, cia艂o mia艂 twarde.

- Ba艂em si臋, 偶e tu nie trafisz - u艣miechn膮艂 si臋. - Nie bardzo potrafi臋 t艂umaczy膰 drog臋.

Lina powiedzia艂a, 偶e odnalaz艂a to miejsce bez k艂o­potu.

Guttorm przytrzymywa艂 j膮 za nadgarstki, przyci­skaj膮c je do wrzosu i mchu po obu stronach jej g艂o­wy. Warkocz, kt贸ry z tak膮 staranno艣ci膮 zaplot艂a rano, rozlu藕ni艂 si臋, a przecie偶 tak chcia艂a pi臋knie wygl膮da膰 dla niego...

Na po艂y na niej le偶a艂, naciska艂 na biodro, na pier艣, na udo.

- Nie艂atwo mi by艂o od艂膮czy膰 si臋 od reszty - u艣miech­n膮艂 si臋 i mrugn膮艂. - Zwykle nie chodz臋 sam, wiesz...

Lina zastanawia艂a si臋, co chcia艂 przez to powiedzie膰.

Guttorm u艣miechn膮艂 si臋 - i pomy艣la艂, 偶e tak 艂atwo jest k艂ama膰. Kobiety przyjm膮 wszystko, byle tylko wypowiada膰 s艂owa z odrobin臋 cieplejszym u艣mie­chem. Pragn膮艂 jej. Pochodzi艂 z ludu w臋drowc贸w, by艂 my艣liwym, a tyle czasu mia艂o jeszcze up艂yn膮膰, nim Sara stanie si臋 kobiet膮 dla niego. Teraz pozostawa艂a zaledwie dziewczynk膮 o p艂askiej piersi, lecz wszyst­kie kobiety z jej rodziny obdarzone by艂y bujnymi ko­biecymi kszta艂tami, mia艂 wi臋c czas, 偶eby czeka膰. A nikt nie wymaga艂 od niego, by do ma艂偶e艅skiego po­s艂ania wchodzi艂 niedo艣wiadczony.

Lina by艂a inna. Tak m贸wi艂 ch艂opakom, z kt贸rymi razem wyprawi艂 si臋 na poszukiwanie zb艂膮kanych zwierz膮t. Zgadzali si臋 z nim. Ten i 贸w r贸wnie偶 obli­zywa艂 si臋 na my艣l o niej.

Ona tak偶e pod tym wzgl臋dem nie mog艂a by膰 za­nadto zasadnicza. Dzieli艂a wszak namiot z takim sta­ruchem jak Niillas. Mia艂a te偶 dzieciaka z Rosjaninem. To budzi艂o nadzieje w innych.

Guttorm upiera艂 si臋 przy swoim prawie do pierw­sze艅stwa. Przecie偶 to on wyrwa艂 j膮 staremu Niillasowi.

- Ja pierwszy b臋d臋 zbiera艂 te bagienne jagody - o艣wiadczy艂 im bez ogr贸dek.

A oni z tego stwierdzenia wymalowali wiele obra­z贸w. 艢miech, kt贸ry si臋 rozleg艂, by艂 ci臋偶ki, a oczy dziwnie b艂yszcz膮ce.

- A jak mi si臋 ju偶 znudzi...

- ...to wst臋p na bagna b臋dzie otwarty dla innych? Guttorm nic nie powiedzia艂. Da艂 im jedynie do zro­zumienia, co o tym my艣li.

A teraz przyszed艂 na zbi贸r...

Lina popatrzy艂a w jego jasnoniebieskie oczy, by艂y niczym skrawki nieba, otaczaj膮cego br膮zowoczarne w艂osy. Przez moment po偶a艂owa艂a, 偶e nie spotka艂a Guttorma, zanim w jej 偶yciu pojawi艂 si臋 Oleg. Czy wtedy wszystko u艂o偶y艂oby si臋 inaczej? Czy w贸wczas 艂atwiej by jej by艂o by膰 dzisiaj Lin膮?

Jego palce rozplot艂y warkocz. Rozczesa艂y jej w艂osy, troch臋 przy tym ci膮gn膮c, bo d艂onie mia艂 takie pr臋dkie.

- Poca艂uj mnie - poprosi艂a Lina, nie wiedz膮c, sk膮d bierze t臋 odwag臋. Ale nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej patrze膰 na jego usta tu偶 nad sob膮 i nie m贸c dosi臋gn膮膰 ich w艂as­nymi wargami.

Mrucza艂 ze 艣miechem. Przytrzymywa艂 j膮, d艂ugo na ni膮 patrzy艂, uda艂 poca艂unek w powietrzu, dra偶ni艂 si臋 z ni膮. Oczy mu b艂yszcza艂y, by艂y teraz niczym morze, kt贸re s艂o艅ce w taki dzie艅 jak dzisiaj zdobi b艂yskami.

Jeden jego 艂okie膰 znalaz艂 miejsce pomi臋dzy jej ra­mieniem a cia艂em, d艂o艅 pie艣ci艂a bark. Guttorm pod­ci膮gn膮艂 si臋 na ni膮, udo wsun膮艂 pomi臋dzy jej nogi, otar艂 si臋 kolanem o wn臋trze uda. Lina zapragn臋艂a, 偶eby ni­gdy nie przestawa艂, nigdy jej nie puszcza艂...

Ci臋偶ko osun膮艂 si臋 na ni膮, otworzy艂 jej usta w艂asnymi, ca艂owa艂 chciwie, mocno, 艂apczywie. Szorowa艂 niemal z臋bami po jej z臋bach, lecz ona nawet wtedy nie prote­stowa艂a. Jego po艣piech i niepok贸j by艂y jak pochlebstwo. Tak gor膮co jej pragn膮艂... tak gor膮co za ni膮 t臋skni艂...

- Chcesz wi臋cej? - spyta艂, lekko unosz膮c g艂ow臋.

- Chc臋 - odpar艂a. - Chc臋 wi臋cej. Chc臋 wszystko.

Guttorm roze艣mia艂 si臋 i z tym 艣miechem j膮 ca艂o­wa艂. 艢mia艂 si臋 prosto w jej wargi. Lina odpowiada艂a mu z tak膮 sam膮 chciwo艣ci膮 i g艂odem. Zaciska艂a r臋ce wok贸艂 jego w膮skich plec贸w, jej wargi nie ustawa艂y w dzikim ta艅cu z jego wargami.

- Twoja sk贸ra... Mocno wbi艂a z臋by w koniuszek jego ucha, 偶eby go przebudzi膰, 偶eby powiedzie膰 mu, 偶e nie wystarcz膮 rozpalone wargi na jej szyi, zap臋dzaj膮ce si臋 coraz da­lej w g艂膮b rozci臋cia bluzki.

Pu艣ci艂 j膮, przetoczy艂 si臋 na bok, ci臋偶ko oddychaj膮c. W oczach pojawi艂 mu si臋 odcie艅 b艂臋kitu bledszy ni偶 mia艂o letnie niebo. Nasun臋艂a si臋 na nie popo艂udnio­wa mgie艂ka.

- Chc臋 poczu膰 twoj膮 sk贸r臋. Lina usiad艂a i zacz臋艂a szarpa膰 jego dork, zupe艂nie sobie z tym nie radz膮c, ale on pr臋dko pozby艂 si臋 pa­sa i ta艣m i ju偶 wkr贸tce stan膮艂 przed ni膮 nagi i spr臋偶y­sty. Niczego nie ukrywa艂, na twarzy mia艂 wypisane wyzwanie, nie zawstydzenie.

Lina dotkn臋艂a guzika przy bluzce. Ogromnie si臋 jej spieszy艂o, pragn臋艂a tego, pragn臋艂a tego ju偶 teraz. Pr臋dko. Bez my艣li, bez rozumu.

- Nie!

Guttorm zsun膮艂 jej r臋ce na plecy, przycisn膮艂 si臋 do niej, mrucza艂 zadowolony, gdy odpowiedzia艂a na je­go ruchy. Z u艣miechem poca艂owa艂 j膮 w szyj臋.

Rozpi膮艂 bluzk臋, potem stanik i zsun膮艂 je z ramion. Ma艂o nie poodrywa艂 guzik贸w od sp贸dnicy, prawie j膮 z niej zdar艂.

- Ile ty, u diab艂a, warstw ubrania masz na sobie! - dziwi艂 si臋, dotar艂szy do majtek. Zacz膮艂 zmaga膰 si臋 ze sznurowaniem.

Lina roze艣mia艂a si臋, pozwala艂a mu si臋 m臋czy膰. Cu­downie by艂o do艣wiadcza膰 takiego po偶膮dania. Cudow­nie czu膰 taki niepok贸j, niecierpliwo艣膰, s艂o艅ce piesz­cz膮ce nag膮 sk贸r臋, jego d艂onie, wargi...

Upadli na mi臋kki mech. Guttorm by艂 silniejszy od Liny. Nie chcia艂 mie膰 jej na sobie, przetoczy艂 si臋 na ni膮, kiedy ju偶 my艣la艂a, 偶e zwyci臋偶y艂a, i tak j膮 przy­trzyma艂. Usiad艂 na niej, pokazuj膮c, co j膮 czeka.

Linie si臋 spieszy艂o.

Ale on nie zamierza艂 nic jej dawa膰, kiedy o to pro­si艂a. Przeci膮ga艂, przed艂u偶a艂. Sk艂ania艂 do b艂aga艅. Do m贸wienia rzeczy, kt贸rych nigdy nie m贸wi艂a Olegowi. Takich, kt贸rych nie podejrzewa艂a nawet, 偶e jest w stanie powiedzie膰. Uczyni艂 j膮 bezwstydn膮, niemal wulgarn膮, i u艣miecha艂 si臋, gdy wypowiada艂a te bezecne s艂owa. M贸wi艂 jej takie rzeczy, od kt贸rych si臋 ru­mieni艂a. Dotyka艂 jej z chciwo艣ci膮, prosi艂, by robi艂a z nim to, czego nigdy nie robi艂a z Olegiem.

A ona go s艂ucha艂a. Chocia偶 policzki pali艂 wstyd, spe艂nia艂a jego polecenia. Powtarza艂a to, co kaza艂 jej powiedzie膰.

Cia艂o bola艂o j膮 od niemal brutalnych pieszczot, gdy wreszcie chcia艂 j膮 posi膮艣膰. Rozchyli艂 jej kolana i wzi膮艂 j膮 tak samo twardo, po偶膮dliwie, jak j膮 przed­tem pie艣ci艂. Lina czu艂a si臋 niczym upolowana przez niego zdobycz. J臋kn臋艂a. Rozkosz nie zdo艂a艂a ca艂kowi­cie st艂umi膰 b贸lu, kt贸ry jej r贸wnie偶 zadawa艂.

艢ciga艂 j膮, nie dawa艂 jej powietrza. Bra艂 i bra艂 z zamk­ni臋tymi oczami, czerpa艂 z tego rozkosz. Wylewa艂a si臋 z jego ust, ale Lina nie rozumia艂a, co m贸wi艂, u偶ywa艂 lapo艅skich s艂贸w.

Podporz膮dkowywa艂 j膮 sobie. Kry艂 j膮, bra艂, bra艂 i bra艂.

Lina zacisn臋艂a powieki i istnia艂a ju偶 tylko dla nie­go. Robi艂a, co tylko mog艂a, 偶eby go zadowoli膰. Ba艂a si臋 jednak otworzy膰 oczy i spojrze膰 mu w twarz.

Wype艂nia艂 j膮, by艂 niczym gwa艂towne fale, a偶 w ko艅­cu osun膮艂 si臋 na ni膮 i stoczy艂 z jej cia艂a, a potem leg艂 ci臋偶ko, wyczerpany i zaspokojony, obok niej.

Lina popatrzy艂a na niego z boku. Chcia艂a dotkn膮膰 jego r臋ki, le偶膮cej tak blisko. Wystarczy艂o, 偶eby wy­prostowa艂a palec, a ju偶 by go dotkn臋艂a. Ba艂a si臋 jed­nak, a on ukry艂 si臋 za zamkni臋tymi oczami. Nie pusz­cza艂 jej do siebie.

S艂o艅ce pie艣ci艂o wci膮偶 twarde piersi Liny. By艂a roz­palona, roz偶arzona, niezaspokojona...

- By艂a艣 wspania艂a - rozleg艂 si臋 jego g艂os. Wydobywa艂 si臋 gdzie艣 z g艂臋bi gard艂a. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e jestem lepszy od Niillasa, prawda?

Lin臋 艣cisn臋艂o w gardle. Przecie偶 poprzedniego wie­czoru powiedzia艂a mu prawd臋. Zdradzi艂a i siebie, i Niillasa.

- Nie mia艂a艣 nigdy takiego jak ja, prawda?

- Nie - odpar艂a Lina.

- Dzie艅 jest d艂ugi - obieca艂 Guttorm. Chocia偶 si臋 u艣miecha艂, to jednak wci膮偶 nie dopuszcza艂 jej do sie­bie. - Mam dla ciebie wi臋cej, Lino, wi臋cej...

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Nie by艂a w stanie nic powiedzie膰. Mia艂a tylko nadziej臋. To nie mog艂o by膰 wszystko. To nie mog艂o jeszcze by膰 wszystko...

Teraz i Lina zamkn臋艂a oczy. Czeka艂a...

9

Potem nast膮pi艂y kolejne schadzki. Dni, kt贸re nade­sz艂y, przynios艂y nowe wym贸wki, kt贸re pozwoli艂y im si臋 widywa膰. Wykradali si臋 z obozowiska, ukrywali si臋 tam, gdzie natura tworzy艂a schronienie. By膰 mo­偶e tylko dla nich.

Guttorm zn贸w bra艂 Lin臋 w posiadanie, raz po raz. 呕膮da艂 jej. Zn贸w i zn贸w. A ona dawa艂a, tylko dawa艂a. Siebie. Wi臋cej nic nie mia艂a. Swoje cia艂o.

A on bra艂 j膮 z najwi臋ksz膮 oczywisto艣ci膮, zrobi艂 si臋 wr臋cz nieostro偶ny, zaniedbywa艂 swoje obowi膮zki tyl­ko po to, by m贸c gdzie艣 si臋 z ni膮 zaszy膰, zadrze膰 jej sp贸dnic臋, rozpi膮膰 bluzk臋 i chciwie si臋 ni膮 syci膰.

- Nigdy nie mam ci臋 do艣膰 - szepta艂, kiedy zn贸w ju偶 zapi膮艂 spodnie.

Schowali si臋 za wielkimi g艂azami, stanowczo zbyt blisko siida. Drog膮, z kt贸rej mo偶na ich by艂o dostrzec, rzadko chodzili ludzie, lecz przemkni臋cie si臋 tu nie­zauwa偶enie sprawia艂o wiele trudno艣ci.

Lina, kl臋cz膮c, zapina艂a bluzk臋. Musia艂a od nowa zaplata膰 w艂osy, on zawsze je burzy艂, wyciska艂 si艅ce na r臋kach i na piersiach, jego poca艂unki zostawia艂y 艣lady na jej ramionach, na karku, z臋by wbija艂y si臋 tam, gdzie by艂o to prawie widoczne. Doprowadza艂 j膮 do tego, by go pragn臋艂a, i nigdy w pe艂ni nie spe艂nia艂 sk艂adanych obietnic.

W ramionach Olega Lina krzycza艂a ze szcz臋艣cia. Oleg pozwala艂 jej posmakowa膰 nieba.

Kobiety nie powinny tak my艣le膰, lecz ona to prze­偶y艂a. Wi艂a si臋 z rado艣ci pod cia艂em Olega, ca艂膮 sob膮 krzycza艂a z t臋sknoty, gdy jej ramiona stawa艂y si臋 puste.

Guttorm mia艂 w sobie jeszcze zbyt ma艂o m臋偶czy­zny, by zdo艂a膰 wype艂ni膰 t臋 pustk臋. Mo偶e nigdy si臋 nim nie stanie?

Lina nie wiedzia艂a. Mia艂a nadziej臋, 偶e jednak tak b臋dzie. By艂 przecie偶 taki pi臋kny. Sprawia艂, 偶e p艂on臋­艂a, lecz sam nie umia艂 tchn膮膰 偶ycia w 偶ar, kt贸ry w niej tkwi艂. Nie szuka艂 p艂omieni, 偶ar mu wystarcza艂.

- Niillas pasie teraz noc膮 - powiedzia艂 Guttorm, ca艂uj膮c jej szyj臋.

Poca艂owa艂 j膮 w usta, obj膮艂 i rozpina艂 guziki, kt贸re w艂a­艣nie zapi臋艂a. Westchn膮艂 uszcz臋艣liwiony, zadowolony. U艣miechn膮艂 si臋, czuj膮c, 偶e Lina odpowiada jego d艂oniom.

Podni贸s艂 jej sp贸dnic臋. Kiedy si臋 spotykali tak jak teraz, nie wk艂ada艂a nic pod sp贸d.

Lina zamkn臋艂a oczy. Pozwoli艂a jego d艂oniom robi膰 to, co chcia艂y. Niczego mu nie odmawia艂a.

- Naprawd臋 jeste艣 gor膮ca - mrukn膮艂 zadowolony. - A ja jestem tylko m臋偶czyzn膮...

W jego g艂owie zaczyna艂a dojrzewa膰 pewna my艣l.

- Przyda艂oby ci si臋 kilku m臋偶czyzn, Lino - za偶ar­towa艂. - Jeden, 偶eby ci臋 rozgrza膰, a drugi, kt贸ry by ci臋 nasyci艂. Ja by艂bym tym, kt贸ry by ci臋 syci艂.

Lina nie odpowiedzia艂a. Jego r臋ce by艂y takie cu­downe, chcia艂a prosi膰, 偶eby nie przestawa艂.

Opu艣ci艂 jej sp贸dnic臋 na kolana i teraz rozpi膮艂 bluz­k臋. Pie艣ci艂, momentami 艣ciska艂 tak mocno, 偶e niemal sprawia艂 jej b贸l. Lekko k膮sa艂 i ssa艂.

- Niillas pilnuje noc膮 stada, Lino. Nie mog臋 przyj艣膰 do ciebie w nocy?

Lina odetchn臋艂a g艂臋biej. W g艂owie jej zawirowa艂o. Guttorm mia艂by z ni膮 spa膰 w namiocie Niillasa?

- Olai si臋 przebudzi - powiedzia艂a pr臋dko. - I po­wie o wszystkim Niillasowi.

Dzi臋ki Bogu, 偶e to wymy艣li艂a! Nigdy nie zdo艂a艂a­by si臋 w 偶aden spos贸b wyt艂umaczy膰 z tego przed Niillasem. Pogardza艂by ni膮.

A to by by艂a znacznie gorsza kara, ani偶eli jego nie­nawi艣膰. Wyrzuci艂by j膮 ze swego namiotu i wszyscy dowiedzieliby si臋, dlaczego. Guttorm by艂 zar臋czony z Sar膮, po czym艣 takim nie mogliby zatrzyma膰 Liny we wsp贸lnocie, zosta艂aby usuni臋ta z obozowiska, z艂a­ma艂aby wszelkie zasady.

- Olai mo偶e spa膰 u mojej siostry. Jej m膮偶 tak偶e do­gl膮da renifer贸w w nocy. Ona zrozumie, b臋dzie mnie kry艂a. Ona tak偶e ma gor膮c膮 krew.

- Czy to nie wyda si臋 dziwne? - zastanawia艂a si臋 Lina. - Us艂ysz膮 nas. Zobacz膮 ciebie. W siida nikt nie potrafi utrzyma膰 tajemnicy.

- Niekt贸rzy potrafi膮 - u艣miechn膮艂 si臋 Guttorm. Jej t艂u­maczenia pokazywa艂y mu, 偶e w艂a艣ciwie ju偶 j膮 zwyci臋偶y艂. Nawet kiedy zapl膮ta艂a si臋 w jego sid艂a, wci膮偶 si臋 opiera­艂a. By艂a zdobycz膮, kt贸ra nie mo偶e si臋 znudzi膰. Zdobycz膮, kt贸ra zawsze b臋dzie przydawa膰 rado艣ci my艣liwemu.

- W nocy, Lino, z ogniem na palenisku, w艣r贸d mi臋kkich, ciep艂ych okry膰. Bra艂bym ci臋 przez ca艂膮 noc. Przez ca艂膮 noc bym ci臋 syci艂...

Zawsze tak im si臋 spieszy艂o. Zawsze, z wyj膮tkiem tego pierwszego nagrzanego s艂o艅cem dnia, brakowa­艂o im czasu. Mo偶e to dlatego...

Lina domy艣la艂a si臋, 偶e on r贸wnie偶 m贸g艂by obdaro­wa膰 j膮 kawa艂kami blasku s艂o艅ca. Pragn臋艂a tego po­smakowa膰, chcia艂a si臋 nim nasyci膰, a nie chodzi膰 sta­le wyg艂odzona.

- Niillas si臋 nie dowie? - spyta艂a.

Wci膮偶 ba艂a si臋 nast臋pstw, jakie to mo偶e przynie艣膰.

Jego r臋ce zaton臋艂y pod jej bluzk膮. Ca艂owa艂 j膮 leni­wie, tak powoli i od niechcenia, jak, gdyby si臋 zorien­towa艂, 偶e jej si臋 to podoba.

- Niillas si臋 nie dowie. Nikt si臋 nie dowie. Przynio­s臋 troch臋 miodu od m臋偶a mojej siostry i zabawimy si臋, Lino!

Mi贸d szwagra wymieszany by艂 z mocniejszym trunkiem. Guttorm u艣miechn膮艂 si臋 na sam膮 my艣l. Pragn膮艂 zobaczy膰, jak Lina odrzuca przynajmniej tro­ch臋 swojej ostro偶no艣ci. Chcia艂 patrze膰, jak robi wi臋­cej tych rzeczy, kt贸re sobie wyobra偶a艂. Bawi艂 si臋 tym w my艣lach do tego stopnia, 偶e zn贸w by艂 niemal go­t贸w jeszcze raz jej za偶膮da膰. Postanowi艂 jednak to ukry膰, od艂o偶y膰 po艣r贸d innych nadziei.

By膰 mo偶e nadszed艂 czas, by wpu艣ci膰 i innych na moczary. Wci膮偶 by艂y jagody do zrywania. A kto po­wiedzia艂, 偶e trzeba je zrywa膰 w samotno艣ci...

Cudownie by艂oby podzieli膰 si臋 z kim艣 tak膮 rado艣ci膮!

- Zg贸d藕 si臋 - szepta艂 z naciskiem. - Nie po偶a艂ujesz. Zg贸d藕 si臋, a potem nie b臋dziesz pragn臋艂a niczego in­nego, tylko 偶eby Niillas przez wszystkie noce ju偶 do­gl膮da艂 stada.

Lina kiwn臋艂a g艂ow膮, przekona艂 j膮, cho膰 by艂a temu niech臋tna.

- Dobrze... Jego u艣miech starczy艂 niemal za zap艂at臋 za ca艂膮 t臋 niech臋膰. Guttorm wsun膮艂 jeszcze d艂onie pod jej sp贸d­nic臋, podra偶ni艂 j膮 troch臋, 偶eby odej艣膰 z jej zapachem na palcach.

- Poprosz臋 siostr臋, 偶eby pozwoli艂a przenocowa膰 Olaiowi u siebie. Mo偶e ona spyta r贸wnie偶 Niillasa.

Wzruszy艂 ramionami, odszed艂 od niej, nuc膮c pod nosem.

Lina potar艂a brod膮 kolana. Troch臋 pop艂aka艂a. 呕a­艂owa艂a, 偶e nie zosta艂 cho膰 chwil臋 d艂u偶ej. Nie my艣la艂a tyle, kiedy on by艂 razem z ni膮. Guttorm r贸偶ni艂 si臋 od Niillasa. Niillas malowa艂 w jej g艂owie tyle my艣li.

Posz艂o tak g艂adko, 偶e Lina zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, czy Guttorm nie robi艂 tego ju偶 wcze艣niej. Okaza艂o si臋, 偶e siostra Guttorma jest ju偶 po rozmowie z Niillasem, kiedy Lina wr贸ci艂a do obozowiska. Przynios艂a ze sob膮 turzyc臋. Turzyca zawsze stanowi艂a dla niej wym贸wk臋, 偶eby oddali膰 si臋 od obozu i namiot贸w.

- Olai ma ochot臋 przenocowa膰 u swoich ma艂ych przyjaci贸艂. Nie b臋dziesz si臋 ba艂a spa膰 sama?

Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie mia艂a 艣mia艂o艣ci spojrze膰 Niillasowi w oczy. Namiot by艂 pusty. Zosta艂a sama. Czeka艂a na Guttorma.

Przyszed艂, przyni贸s艂 ze sob膮 mi贸d szwagra. Wemkn膮艂 si臋 do jej namiotu, to znaczy do namiotu Niillasa.

Bi艂 od niego zapach wiary w siebie i miodu. Wida膰 zaczerpn膮艂 z napitku troch臋 odwagi. Nie tyle jednak, by straci膰 sw贸j wdzi臋k.

Lina, nim si臋 spostrzeg艂a, ju偶 le偶a艂a na plecach w艣r贸d zwini臋tych sk贸r. W piersi mia艂a pust膮 jam臋. Chcia艂a z nim r贸wnie偶 porozmawia膰, nie tylko si臋 kocha膰.

Guttorm by艂 pe艂en zapa艂u, wprost tryska艂 rado艣ci膮, troch臋 m膮ci艂o mu si臋 w g艂owie od tego niezwyk艂ego miodu. D艂onie nie zaznawa艂y spokoju. Chcia艂y jedy­nie szuka膰, pr贸bowa膰, czu膰...

Wmusi艂 w ni膮 kilka 艂yk贸w napoju. Lina si臋 roz­kaszla艂a, prawie wszystko wyplu艂a.

- To wcale nie jest mi贸d - szepta艂a z wyrzutem. - To w贸dka, Guttormie!

- Pst! Nie wymawiaj mojego imienia! Przewr贸ci艂 oczami i sam poci膮gn膮艂 艂yk, niezbyt wielki, bo on nie by艂 g艂upi. Nie chcia艂 by膰 na tyle pi­jany, 偶eby nie m贸c wzi膮膰 n贸g za pas, gdyby kto艣 si臋 pojawi艂. Mi贸d przeznaczony by艂 g艂贸wnie dla Liny, po­winien w niej wzbudzi膰 jeszcze wi臋ksz膮 ust臋pliwo艣膰.

- To nie zaszkodzi - stwierdzi艂, proponuj膮c jej jesz­cze. - Mo偶e jest nieco gorzki, ale nie ma w nim wca­le tak du偶o w贸dki, jest troch臋 przyprawiony suszo­nymi zio艂ami. M贸j szwagier nie marnuje w贸dki.

Lina da艂a si臋 nam贸wi膰. Tyle w niej by艂o wyrzut贸w sumienia, kt贸re nale偶a艂o zdusi膰, zatopi膰, zamroczy膰. Mo偶e to cho膰 troch臋 pomo偶e...

Zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Zawirowa艂o. Tak moc­no, 偶e nie by艂o mowy o siedzeniu. Musia艂a si臋 po艂o­偶y膰. U艣miech Guttorma rozp艂ywa艂 mu si臋 na twarzy, tak samo jak b艂臋kit oczu. Oczy zmieni艂y si臋 w g贸rskie strumienie. Lina nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣mie­chu. A偶 dziwne, 偶e wcze艣niej tego nie zauwa偶y艂a.

- 艢miejesz si臋 ze mnie? - spyta艂 gwa艂townie. Za­wsze tak gwa艂townie.

A my艣li Liny snu艂y si臋 powoli. Powinien m贸wi膰 do niej wolniej, teraz s艂owa j膮 omija艂y, nawet si臋 za ni膮 nie ogl膮da艂y. Bieg艂y gdzie艣 dalej i z pluskiem wpada­艂y na p贸艂nocy w morze.

- Masz oczy jak woda - wymamrota艂a niewyra藕­nie. - Topisz mnie.

Roze艣mia艂 si臋 cicho. Niewiele sensu by艂o w tym, co m贸wi艂a. My艣li wykonywa艂y takie dziwne skoki.

- Twoje usta to wnyki - stwierdzi艂, k艂ad膮c si臋 obok niej.

Zatkn膮艂 korek w dzban. Oszcz臋dza艂 cenne krople. Mo偶e za jaki艣 czas b臋dzie musia艂a dosta膰 wi臋cej. Nie powinna ca艂kiem straci膰 przytomno艣ci. Mia艂a po pro­stu nie m贸c odm贸wi膰.

- One mnie chwytaj膮 - doda艂. - Chc臋, 偶eby mnie schwyci艂y.

Lina za艣mia艂a si臋, poca艂owa艂a go. Wydawa艂 jej si臋 艂agodniejszy ni偶 zazwyczaj.

Pog艂aska艂 j膮 przez ubrania. Nie zrobi艂 nawet gestu, 艣wiadcz膮cego o tym, 偶e ma zamiar si臋 rozebra膰.

- G艂odna jeste艣? - szepn膮艂 jej wprost do ucha. Od­dech mia艂 taki gor膮cy. - Pragniesz mnie, Lino?

Chcia艂a go obejmowa膰, trzyma膰, czu膰 cicho, powo­li i d艂ugo...

Chcia艂a z nim rozmawia膰, kocha膰 si臋 z nim, potem zn贸w rozmawia膰, wykorzysta膰 noc do tego, do cze­go zwykle wykorzystuj膮 j膮 kochankowie. Nie spie­szy膰 si臋, nie by膰 samym tylko cia艂em i po偶膮daniem. To, co w 艣rodku, r贸wnie偶 powinno w tym uczestni­czy膰. Nie tylko cia艂o, lecz r贸wnie偶 dusza.

Nie umia艂a znale藕膰 dla tego s艂贸w. Nie potrafi艂a mu o tym powiedzie膰. Mia艂a nadziej臋, 偶e on i tak zrozu­mie. Mia艂a nadziej臋, 偶e znalaz艂 dla niej miejsce w swo­im 偶yciu. Mia艂a nadziej臋.

- Nie tylko mnie si臋 podobasz, Lino. Nie tylko ja uwa偶am, 偶e jeste艣 艂adna.

Lina prawie si臋 nie poruszy艂a. W jej oczach odma­lowa艂o si臋 zdziwienie.

A on szepta艂, ca艂owa艂 j膮, ukradkiem wsuwa艂 palce pod jej ubranie, k膮pa艂 je w jej sk贸rze.

- Matte, wiesz, kt贸ry Matte, to m贸j kompan, i Henrik, drugi kolega. S膮 ode mnie troch臋 m艂odsi, niewiele wiedz膮 o kobietach. Uwa偶aj膮, 偶e jeste艣 wspa­nia艂a. Rozmawiaj膮 o tobie.

- Wiedz膮, 偶e ty...?

Lina usi艂owa艂a podnie艣膰 si臋 na 艂okciach, ale w g艂o­wie tak jej si臋 zakr臋ci艂o, 偶e osun臋艂a si臋 z powrotem.

- Nie - zapewni艂 j膮. - Ale gadaj膮. Snuj膮 o tobie fan­tazje. O tym, jaka jeste艣. Jak to by by艂o zrobi膰 to z to­b膮. - Roze艣mia艂 si臋 i poca艂unkami zmusi艂 do milczenia.

Kiedy j膮 pu艣ci艂, Lina by艂a tak rozedrgana i s艂aba, 偶e nie pami臋ta艂a ju偶, co zamierza艂a mu powiedzie膰. Ale w 偶o艂膮dku mia艂a tward膮 kul臋.

- Nie mog艂em im nic zdradzi膰, jak偶eby to! - Guttorm rozpina艂 jej bluzk臋.

Jego palce nauczy艂y si臋 ju偶 sztuki rozpinania male艅­kich guziczk贸w stanika. R臋ce ju偶 si臋 przy tym nie trz臋s艂y.

- Nie mog艂em przecie偶 o nas m贸wi膰, prawda? - po­wiedzia艂, pieszcz膮c jej piersi. - A mo偶e jednak mog臋? - szepn膮艂 to tak cicho, 偶e Lina musia艂a si臋 wysili膰, by go us艂ysze膰. - Ty tak p艂oniesz, Lino... Nie jeste艣 ju偶 dziec­kiem. Mo偶e m贸g艂bym si臋 tob膮 podzieli膰. Dzielenie si臋 z kim艣 rado艣ci膮 po dwakro膰 j膮 zwi臋ksza.

Oczy mu zab艂ys艂y. Lina nie mog艂a go zrozumie膰. Dzieli膰 si臋? Dlaczego my艣li tak wolno?

- To by by艂a noc naprawd臋 jak w niebie, prawda? Ty, ja, Matte i Henrik. Nie rozgrza艂aby艣 si臋 te偶 przy nich? 呕aden z nich nie jest brzydki.

Lina zrozumia艂a. Odsun臋艂a si臋 od niego, przetoczy­艂a na brzuch. Zamkn臋艂a oczy, 偶eby nie patrze膰 na sk贸­ry. Widzia艂a chmury, czu艂a md艂o艣ci. S艂ysza艂a jego g艂os, roztaczaj膮cy przed ni膮 wizje tych cudowno艣ci.

A ona nie wiedzia艂a nawet, o kim on m贸wi. On wcale jej nie chcia艂. Wcale nie o ni膮 mu chodzi艂o.

Owszem, o jej cia艂o...

Ale nawet tego nie chcia艂 posiada膰 sam, tylko dla siebie. By艂 tak szczodry, 偶e chcia艂 si臋 ni膮 dzieli膰 z dw贸jk膮 swych najbli偶szych przyjaci贸艂!

Guttorm zn贸w obr贸ci艂 j膮 ku sobie. Zacz膮艂 rozbie­ra膰. G艂os mia艂 s艂odki i g艂adki, jakby ma艣lany. Przeko­nywa艂 j膮 spojrzeniem, s艂owa pada艂y jak letni deszcz.

- Chcesz wi臋cej miodu?

Lina zrozumia艂a, dlaczego przyni贸s艂 mi贸d. Popro­si艂a, 偶eby jej nala艂, ale nie wypi艂a wi臋cej, tylko uda­wa艂a. Guttorm nie potrafi艂 patrze膰 przez gliniany ku­bek. Dlaczego w og贸le pi艂a?

Nie wolno jej by艂o krzycze膰. Niillas nie m贸g艂 si臋 o niczym dowiedzie膰, podobnie jak nikt inny. Musia艂a pozby膰 si臋 st膮d Guttorma, ale w taki spos贸b, 偶eby nikt nie zorientowa艂 si臋, 偶e on tu w og贸le przyszed艂. Dla­czego by艂a taka g艂upia? Taka 艣lepa? Dlaczego nie za­uwa偶y艂a tego, co od samego pocz膮tku by艂o tak jasne?

- M贸g艂bym ich tu sprowadzi膰, jako艣 przemyci膰. Guttorm wci膮偶 m贸wi艂 o tym samym. Lina usi艂owa艂a my艣le膰. To by艂a jaka艣 mo偶liwo艣膰.

Oni na pewno nie stoj膮 pod jurt膮 i nie czekaj膮. Mu­sia艂by wyj艣膰 st膮d, odszuka膰 ich. To troch臋 potrwa. Czy dostatecznie d艂ugo? Musia艂a st膮d uciec. Do Niillasa.

Do stada by艂o daleko.

Unios艂a g艂ow臋, wci膮偶 w niej wirowa艂o. Tyczki namiotu rozmno偶y艂y si臋, zrobi艂o si臋 ich co najmniej dwa razy wi臋cej, ni偶 by艂o w rzeczywisto艣ci. Lina sta­ra艂a si臋 utrzyma膰 g艂ow臋 podniesion膮, wpatrywa艂a si臋 w otw贸r dymnika. 艢wiat powoli przestawa艂 si臋 kr臋­ci膰. Dostrzega艂a ju偶 nawet kraw臋dzie namiotu.

Mog艂a da膰 sobie rad臋. Wymkn膮膰 si臋 st膮d w czasie, gdy Guttorm p贸jdzie po tych dw贸ch. Pobiegnie, odszu­ka Niillasa. Powie mu, 偶e ba艂a si臋 spa膰 sama. Ze czu艂a si臋 samotna. 呕e wypi艂a mi贸d, poniewa偶 nie radzi艂a so­bie z samotno艣ci膮. B臋dzie musia艂a wyla膰 ten mi贸d...

Mo偶e sobie poradzi.

Nie musi t艂umaczy膰 Niillasowi, dlaczego przysz艂a.

G艂os Guttorma. Taki cichy, w艂a艣ciwie tylko szept. Taki by艂 ostro偶ny, 偶eby nikt si臋 nie domy艣li艂, 偶e do niej przychodzi艂. Lina widzia艂a go teraz wyra藕nie, wyra藕­niej ni偶 kiedykolwiek, chocia偶 mia艂a zamkni臋te oczy.

- Z Mattem i Henrikiem naprawd臋 b臋dzie mi艂o, Li­no. Nikt nie zrobi ci nic z艂ego, to ci si臋 spodoba. Prze­cie偶 taka jeste艣 rozpalona. Twojego 偶aru jest wi臋cej ni偶 do艣膰 dla jednego, starczy go dla trzech.

- Id藕 - szepn臋艂a.

Na nic wi臋cej nie mia艂a si艂y. Popatrzy艂a na niego, mia­艂a ochot臋 splun膮膰, lecz nie 艣mia艂a. Akurat teraz zosta艂a zdana na jego 艂ask臋. To wszystko by艂a zabawa, wcze艣­niej tego nie zrozumia艂a. Przez ca艂y czas to by艂a tylko zabawa, a Guttorm o tym dobrze wiedzia艂. To tylko ona okaza艂a si臋 na tyle g艂upia, 偶e niczego nie poj臋艂a.

- P贸jd臋 po nich.

Guttorm ju偶 kl臋cza艂. Nie mia艂 czasu cho膰by jej po­ca艂owa膰 czy dotkn膮膰. Zapomnia艂 nawet o drogocen­nym dzbanie z miodem. Zerka艂 na wyj艣cie z namio­tu, tak bardzo nie m贸g艂 ju偶 si臋 doczeka膰.

Lina r贸wnie偶 czeka艂a, prze艂yka艂a md艂o艣ci. Zacisn臋­艂a d艂onie na fa艂dach sp贸dnicy, podrapa艂a si臋 w d艂onie. Mocny alkohol wywo艂ywa艂 w niej senno艣膰, oszo艂o­mienie. On dobrze wiedzia艂, czego jej nala膰!

- To na pewno troch臋 potrwa - szepn膮艂. U艣miechn膮艂 si臋 w艣r贸d cieni. Lina tego nie widzia艂a, lecz pozna艂a po tonie g艂osu. Guttorm w zapale miesza艂 oba j臋zyki.

Dobrze, niech to potrwa.

- Napij si臋 w tym czasie miodu, Lino!

Ju偶 go nie by艂o.

Lina z wysi艂kiem si臋 podnios艂a. Wok贸艂 niej wszyst­ko wirowa艂o. Musia艂a zamkn膮膰 oczy, 偶eby wytrzyma膰, zagryz艂a wargi, a偶 poczu艂a smak krwi. To bola艂o, ale przecie偶 nie mog艂a tu zasn膮膰. Musia艂a wyj艣膰, i to jak najpr臋dzej. Wydosta膰 si臋 jak najdalej st膮d, poza zasi臋g wzroku tych, kt贸rzy nadejd膮. Guttorm nie mo偶e za­uwa偶y膰 jej ucieczki.

Nie uda艂o jej si臋 stan膮膰 na nogi przy pierwszej pr贸­bie, na czworakach pope艂z艂a od pos艂ania do drzwi na­miotu. Wyczo艂ga艂a si臋 na zewn膮trz. Niezbyt przy tym uwa偶a艂a. Na zewn膮trz by艂o cicho.

Kilka ps贸w unios艂o 艂by, popatrzy艂o na ni膮, zamru­ga艂o zaspanymi oczami. Ona nale偶a艂a do obozowiska. Chocia偶 pe艂z艂a po ziemi, to nale偶a艂a do tego miejsca. Zwierz臋ta nie mia艂y si艂y na ni膮 szczeka膰, nie mia艂y te偶 si艂y, by jej towarzyszy膰.

By艂y ciche godziny nocy.

Dotar艂a do kamieni, za kt贸rymi kry艂a si臋 z Guttormem. Tutaj odpocz臋艂a. W miejscu, w kt贸rym si臋 kocha­li, ogarn臋艂y j膮 md艂o艣ci. Wymiotowa艂a 偶贸艂ci膮, kaszl膮c przy tym mo偶liwie jak najciszej. W ko艅cu wymiotowa­艂a powietrzem, ma艂o si臋 nie zadusi艂a. Podci膮gn臋艂a si臋 na kolana, zadaj膮c sobie pytanie, czy Guttorm ju偶 wr贸ci艂 do namiotu.

Najpierw b臋d膮 jej szuka膰 w obozie, on wie prze­cie偶, 偶e by艂a tak pijana, i偶 ledwie mog艂a siedzie膰.

Zapomnia艂a wyla膰 mi贸d. Gdy to sobie u艣wiadomi­艂a, przeszed艂 j膮 dreszcz. Co teraz powie Niillasowi?

Mo偶e nie b臋dzie musia艂a nic m贸wi膰? Mog艂a zasn膮膰, gdy tylko do niego dotrze. To przynajmniej odsun臋­艂oby wszystko w czasie. Mo偶e sny natchn膮 j膮, pomo­g膮 co艣 wymy艣li膰. Co艣 takiego, w co Niillas uwierzy.

Musi go odszuka膰. Musi znale藕膰 Niillasa.

By艂a zamroczona, lecz mia艂a pewne poj臋cie o tym, gdzie on mo偶e by膰. O tej porze doby powinna kiero­wa膰 si臋 wprost na s艂o艅ce. U艣miechn臋艂a si臋. Gorzko 艣mia艂a si臋 z siebie, w g艂owie jej 艣piewa艂o. 呕o艂膮dkowi te偶 nie bardzo si臋 to spodoba艂o. Wszystko w nim si臋 przelewa艂o i przetacza艂o.

I艣膰 nie by艂a w stanie, ale przynajmniej podnios艂a si臋 na kolana. Poklepa艂a br膮zow膮 sp贸dnic臋, brunatn膮 bluz臋, ciesz膮c si臋, 偶e czarn膮 sp贸dnic臋 i bia艂膮 bluzk臋 zostawi艂a. Teraz mog艂a czo艂ga膰 si臋 w s艂o艅cu, bo ubra­nie mia艂o niemal identyczn膮 barw臋 jak wrzos. Nawet je艣li zaczn膮 jej wypatrywa膰 z siida, to trudniej b臋dzie j膮 dostrzec. Niedobrze przecie偶 patrze膰 prosto w s艂o艅ce, nawet je艣li noc膮 nie 艣wieci艂o tak mocno jak w po艂udnie. Czerwone p艂omienie i tak mog艂y o艣lepi膰.

Lina zacz臋艂a pe艂zn膮膰.

P艂aka艂a, ale posuwa艂a si臋 dalej. Docieraj膮c do miejsc, w kt贸rych ziemia przynajmniej lekko opada­艂a, turla艂a si臋 w d贸艂. Kilka razy si臋 uderzy艂a, jeszcze bardziej zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, kilkakrotnie te偶 wymiotowa艂a, ale si臋 nie poddawa艂a.

S艂o艅ce nie by艂o ju偶 tak czerwone, kiedy poczu艂a zapach ogniska. Unios艂a g艂ow臋. Ujrza艂a lec膮ce pod niebem dwie kaczki. Us艂ysza艂a szybki trzepot skrzy­de艂, kt贸ry mia艂 utrzyma膰 niezgrabne cia艂ka w g贸rze. Samiec i samica. Gruda w gardle ros艂a coraz mocniej.

Lina ukl臋k艂a, przez chwil臋 si臋 ko艂ysa艂a, w ko艅cu podpar艂a si臋 r臋kami o ziemi臋. Spostrzeg艂a, 偶e d艂onie jej krwawi膮, a wcze艣niej niczego nie czu艂a. W艂a艣ciwie teraz te偶 ju偶 nic nie czu艂a, 偶adnego b贸lu ani piecze­nia, tylko gor膮co.

Podnios艂a si臋 na nogi, zobaczy艂a ognisko. Dostrze­g艂a m臋偶czyzn臋 przy ogniu, na p贸艂 le偶a艂, nie patrzy艂 w jej stron臋. Lina ucieszy艂a si臋, widz膮c, 偶e jest sam.

Na chwiejnych nogach podesz艂a do ogniska.

- Lina! Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 ze zdumieniem, a偶 w ko艅cu podtrzyma艂, gdy osuwa艂a si臋 na ziemi臋. Posadzi艂 j膮 obok siebie, sk贸ra kaftana dotkn臋艂a jej piersi. Lina po­patrzy艂a w d贸艂 i zaczerwieni艂a si臋.

Nie zapi臋艂a bluzki. Teraz czym pr臋dzej zebra艂a jej po艂y, mocno przytrzymuj膮c.

- Pi艂a艣?

Niillas w臋szy艂 w powietrzu. Oczy mia艂 takie zatro­skane. Jak dobrze by艂o zobaczy膰, 偶e kto艣 si臋 ni膮 przej­muje, kto艣 si臋 o ni膮 troszczy.

- Wi臋kszo艣膰 zwymiotowa艂am - wyja艣ni艂a. Opar艂a si臋 o jego bark, wstrz膮sana dreszczami, i p艂aka艂a z rado艣ci, 偶e go znalaz艂a.

Niillas wyj膮艂 sk贸r臋 renifera, kt贸r膮 zawsze ze sob膮 nosi艂. Po deszczu mo偶na by艂o na niej siedzie膰 sucho i ciep艂o. Narzuci艂 j膮 Linie na ramiona, przez ca艂y czas nie odrywaj膮c spojrzenia od jej twarzy.

- I tak mnie jeszcze obejmij - poprosi艂a. Us艂ucha艂.

- By艂am g艂upia - powiedzia艂a. Chocia偶 zamkn臋艂a oczy, ok艂amywanie go by艂o trudne, prawie niemo偶liwe. Lina zreszt膮 nie wiedzia­艂a, czy chce, 偶eby dzieli艂y ich k艂amstwa. Ten czas, od­k膮d sta艂a si臋 tylko cia艂em, z kt贸rym sypia艂 Guttorm, nie by艂 dobry.

- Nie powinnam by艂a spa膰 dzi艣 w nocy sama - po­wiedzia艂a. G艂os mia艂a tak wyra藕ny, na jaki tylko by­艂o j膮 sta膰. Nie szepta艂a. Nie chcia艂a umniejsza膰 swo­jej winy. - Guttorm mia艂 przyj艣膰...

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 tylko Niillas, 艣ciskaj膮c j膮 za rami臋. Swobodn膮 r臋k膮 dorzuci艂 wi臋cej drewna do ognia.

P艂omienie odstrasza艂y owady. Nie zag艂usza艂y jednak muzyki komar贸w i muszek ani te偶 nie przerywa艂y ich ta艅ca. Ich czarne sylwetki wida膰 by艂o na tle czerwono偶贸ltego nieba. Kre艣li艂y pr臋dkie znaki na prze艣wiet­lonych s艂o艅cem chmurach.

- Dzi臋kujesz? - Lina nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od zadania tego pytania. Poczu艂a si臋 teraz naprawd臋 pa­skudnie. On jej dzi臋kowa艂.

- Za to, 偶e... postanowi艂a艣 uczyni膰 mnie swoim po­wiernikiem. Za to, 偶e chcesz mi o tym opowiedzie膰. Zastanawia艂em si臋, czy to zrobisz. I smutno mi by艂o, 偶e nie podj臋艂a艣 nawet takiej pr贸by.

- Wiedzia艂e艣? Up艂yn臋艂a kr贸tka chwila, nim zada艂a mu w ko艅cu to pytanie, zanim u艣wiadomi艂a sobie, co on tak na­prawd臋 powiedzia艂. Wymioty nic nie pomog艂y, obrzydzenie wci膮偶 tkwi艂o w niej.

- Wiedzia艂em - u艣miechn膮艂 si臋 Niillas. - Wiem nawet, kiedy si臋 zacz臋艂o. 艢cina艂a艣 sama turzyc臋, a Guttorm szuka艂 zab艂膮kanych zwierz膮t. Nietrudno by艂o to odgadn膮膰. W jakim innym czasie mog艂o si臋 to za­cz膮膰? No kiedy? I przecie偶 widzia艂em ciebie, widzia­艂em, co zrobi艂 z twoimi oczami. Widzia艂em te偶 jego.

- Czy wszyscy o tym wiedz膮?

Roze艣mia艂 si臋. Ale Niillas nie 艣mia艂 si臋 tak jak Guttorm. Niillas mia艂 w 艣miechu ciep艂o.

- Jestem na tyle stary, 偶e to widz臋. Mam czas, 偶e­by patrze膰. Nie wiem, czy inni co艣 zauwa偶yli, mo偶e niekt贸rzy. Ale na pewno niewielu. Ty i ja mieszkamy w jednym namiocie. Nie musia艂em daleko chodzi膰, 偶eby ci si臋 przyjrze膰.

Lina prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Na mi艂o艣膰 bosk膮, jaka ma艂a si臋 zrobi艂a! Wola艂aby chyba umrze膰 - Lecz jednocze艣nie wcale tego nie chcia艂a. Po prostu zn贸w prze偶y艂a rozczarowanie. Oleg nie patrzy艂 na ni膮 jako na ca艂o艣膰, Guttorm nie patrzy艂 na ni膮 jako na ca艂o艣膰.

By艂a tylko cia艂em.

Czy kobieta mog艂a by膰 czym艣 wi臋cej?

Przed oczami stan臋艂a jej Raija. Lina wiedzia艂a, 偶e Raija nigdy nie darzy艂a jej szczeg贸ln膮 sympati膮. Ra­ija z dobroci po艣wi臋ca艂a jej sw贸j czas. Mo偶e r贸wnie偶 po to, by m贸c pom贸wi膰 po norwesku.

Ale Raija nigdy jej nie polubi艂a. Nigdy nie trakto­wa艂a jej jak osoby tyle samo wartej, co ona sama.

Raija by艂a pi臋kna, lecz nie przez jej urod臋 Lina tak dobrze j膮 zapami臋ta艂a, tylko przez jej siln膮 wol臋, up贸r, wzrok, kt贸ry nigdy nie ucieka艂. Przez odwag臋. Raija nigdy si臋 nie ba艂a. W portowych ober偶ach na­zywano j膮 Caryc膮. 艢piewano o niej pie艣ni, o tym, 偶e jest pi臋kna jak bogini, jak caryca. Ale pie艣ni te wy­chwala艂y r贸wnie偶 jej odwag臋, jej serce. Wszystkie te przymioty, kt贸re dostrzega艂a r贸wnie偶 Lina.

Kobieta mog艂a by膰 czym艣 wi臋cej ni偶 samym tylko cia艂em.

Lina widzia艂a to na w艂asne oczy. Lina widzia艂a Ra­ij臋 Bykow膮 z Archangielska i postanowi艂a, 偶e nigdy nikomu si臋 nie odda, zanim kto艣 nie ujrzy jej ca艂o艣ci. Kto nie dostrze偶e w niej cz艂owieka, a nie tylko cia艂o.

- Opowiesz mi, co si臋 sta艂o? Lina nie karmi艂a Niillasa k艂amstwami. 呕eby sta膰 si臋 ca艂ym, trzeba mie膰 艣mia艂o艣膰 spojrzenia prawdzie w oczy. Opowiedzia艂a mu wi臋c ca艂膮 prawd臋, niczego nie oszcz臋dzi艂a. Opowiedzia艂a o wszystkim, pocz膮w­szy od tamtego dnia, w kt贸rym spotka艂a si臋 z Guttormem w odludnej zatoczce.

- Pom贸wi臋 z nim - przyrzek艂 jej p贸藕niej Niillas. By艂 przygn臋biony. Wok贸艂 ust pojawi艂y mu si臋 wyra藕­ne bruzdy.

- Nie musisz tego dla mnie robi膰.

- Mimo wszystko z nim porozmawiam. - Zerkn膮艂 na ni膮. - Chcesz wraca膰 do wsi, do domu?

- Uciec? Lina smakowa艂a to s艂owo. By艂o kusz膮ce. Gdyby wr贸ci艂a do wioski, nie musia艂aby wi臋cej widywa膰 Guttorma. W wiosce nikomu o niczym by nie powie­dzia艂a. Nie by艂o tam nikogo, komu winna by by艂a ja­kiekolwiek wyja艣nienia.

Uciec. C贸偶 za wstr臋tne s艂owo! A Lina czu艂a si臋 ta­ka zm臋czona. Czu艂a si臋 chora, dokucza艂y jej md艂o艣ci i nie chcia艂a ucieka膰 od tego, czemu nie mia艂a odwa­gi spojrze膰 w oczy. Do艣膰 mia艂a strachu.

- A mog臋 zosta膰? - spyta艂a. - B臋dziesz wci膮偶 chcia艂 mnie trzyma膰 w swoim namiocie? Na pewno najbar­dziej chcia艂by艣 mnie wyrzuci膰. Przynosz臋 ci tylko wstyd.

- Mo偶esz zosta膰.

- Wobec tego zostan臋 - powiedzia艂a Lina. - To b臋­dzie jak zaczynanie 偶ycia jeszcze raz od pocz膮tku. Zo­bacz臋, czy tym razem nie uda mi si臋 u艂o偶y膰 wszyst­kiego jak nale偶y. Chyba raz mo偶na pope艂ni膰 b艂膮d?

Niillas u艣miechn膮艂 si臋 do niej, ale ona tego nie wi­dzia艂a. Zasn臋艂a wtulona w jego rami臋, u艣miecha艂a si臋 we 艣nie. Na twarzy malowa艂a jej si臋 ulga.

Niillas jak najstaranniej owin膮艂 j膮 w reniferow膮 sk贸r臋. Nie okry艂a jej ca艂kiem, ale przytrzymywa艂 j膮 jak najlepiej. I przez ca艂膮 noc obejmowa艂 Lin臋. Sam czuwa艂. Dorzuci艂 do ognia ca艂e zebrane wcze艣niej drewno, oddawa艂 jej swoje ciep艂o. Czu艂 si臋 za ni膮 w pewnym sensie odpowiedzialny. Nie mog艂a marz­n膮膰, skoro m贸g艂 j膮 ogrza膰.

S艂o艅ce w臋drowa艂o coraz wy偶ej po niebie. Zrzuci艂o ju偶 czerwon膮 po艣wiat臋 z cichych godzin nocy, istnie­j膮c膮 tylko dla tych, kt贸rzy umieli doceni膰 to ulotne pi臋kno.

Niillas widzia艂 to ju偶 tysi膮c razy wcze艣niej. Lina wci膮偶 spa艂a w jego obj臋ciach.

Wsta艂 nowy dzie艅.

10

Lina nigdy si臋 nie dowiedzia艂a, co Niillas powie­dzia艂 Guttormowi. Mia艂a pewne podejrzenia, lecz po­zna膰 ca艂ej prawdy nie chcia艂a. Guttorm ju偶 si臋 do niej nie zbli偶a艂. Ucieka艂, gdy j膮 zobaczy艂, nie po艣wi臋ca艂 jej nawet spojrzenia.

Lina za nim nie t臋skni艂a. Blask, kt贸ry wcze艣niej po­krywa艂 go grub膮 warstw膮, pop臋ka艂, rozkruszy艂 si臋. Guttorm straci艂 nagle ca艂膮 sw膮 wspania艂o艣膰.

Niekt贸re z dziewcz膮t zauwa偶y艂y, 偶e Guttorm przesta艂 wodzi膰 oczami za Lin膮. Lina m贸wi艂a im, 偶e to rozs膮dnie z jego strony, skoro ma si臋 przecie偶 偶e­ni膰 z Sar膮, i dodawa艂a beztrosko, 偶e przecie偶 takiej dobrej partii si臋 nie odrzuca. Nikt o nic wi臋cej nie pyta艂. Nawet siostra Guttorma odnosi艂a si臋 do niej tak jak wcze艣niej, cho膰 przecie偶 musia艂a wiedzie膰, co zasz艂o, lub przynajmniej si臋 domy艣la膰.

Lina zaczyna艂a rozumie膰, 偶e Niillas ma we wsp贸l­nocie mocn膮 pozycj臋.

Lina powoli wchodzi艂a w tryby codzienno艣ci. Zaj­mowa艂a si臋 turzyc膮, chocia偶 teraz nie 艣cina艂a jej ju偶 tyle co dawniej. A kiedy sz艂a na zbi贸r, nigdy nie wy­prawia艂a si臋 sama. Wci膮偶 tkwi艂 w niej cier艅 strachu. Ba艂a si臋 oddali膰 w pojedynk臋. Ten l臋k j膮 z艂o艣ci艂, lecz nie da艂o si臋 zaprzeczy膰, 偶e wci膮偶 j膮 prze艣ladowa艂.

Nauczy艂a si臋 doi膰. By艂a bardzo dumna, kiedy uda艂o jej si臋 nape艂ni膰 skopek mlekiem tak szybko jak innym kobietom. A przecie偶 nie mia艂a wcale mniejszego na­czynia. Codzienno艣ci膮 sta艂o si臋, 偶e Niillas 艂apa艂 krowy na lasso, a ona je doi艂a. Nauczy艂a si臋 te偶 wyrabia膰 se­ry. Nape艂nia艂a mas膮 drewniane, pi臋knie rze藕bione for­my. Przekona艂a si臋, 偶e Niillas ma wyj膮tkowo zr臋czne r臋ce. Formy do wyrobu ser贸w cz臋sto ozdabiano pi臋k­nymi wzorami, a na dnie ryto znak rodziny w艂a艣cicie­li, nie wszystkie jednak by艂y tak wyj膮tkowo pi臋kne, jak te zrobione przez Niillasa. Niekt贸re z nich mia艂y kszta艂ty splecionych w臋偶y. Ustawiali formy z serami jedn膮 na drugiej, na dole najwi臋ksza, na niej kolejno coraz mniejsze, a偶 do najmniejszej na czubku, a na ko­niec k艂adli kamie艅 s艂u偶膮cy jako prasa. Sery nale偶a艂o obraca膰, a ta robota wymaga艂a wielu zabieg贸w.

Suszyli te偶 mleko na zim臋. Wlewali 艣wie偶e mleko do wywr贸conych 偶o艂膮dk贸w reniferowych i wywie­szali do suszenia. Do u偶ycia letni膮 por膮 mleko wle­wano do dzban贸w i stawiano je 鈥瀢艣r贸d kamieni w naj­bli偶szej rozpadlinie, 偶eby si臋 nie popsu艂o.

Lina nauczy艂a si臋 te偶 piec. Do wypieku ich chleba nie u偶ywano dro偶d偶y. R臋kami rozbijano ciasto na p艂askie placki, kt贸re pieczono na kamiennej p艂ycie nachylonej lekko pod k膮tem do paleniska albo te偶 w du偶ych, otwartych naczyniach bezpo艣rednio na ogniu. Granice wyznacza艂a jedynie pomys艂owo艣膰.

Kobiety szy艂y buty. Nie by艂o to zaj臋cie ca艂kiem ob­ce Linie, lecz nie bardzo umia艂a sobie z nim poradzi膰. Pr贸bowa艂a, ale jako艣 jej nie sz艂o.

- Z艂a b臋dzie z ciebie 偶ona - 偶artowa艂y z niej dobro­dusznie inne kobiety. - Tw贸j m膮偶 b臋dzie marz艂 w nogi!

Ale Niillas nie by艂 jej m臋偶em, tak wi臋c to inne kobiety dba艂y o to, by mia艂 suche i ciep艂e stopy.

Lina nie najlepiej radzi艂a te偶 sobie z prz臋dzeniem turzycy. Kiedy si臋 obserwowa艂o t臋 czynno艣膰, wyda­wa艂a si臋 ca艂kiem prosta. Najpierw z prz臋dzy wysnu­wa艂o si臋 pojedyncz膮 nitk臋, skr臋can膮 na kolanie, po­tem splata艂o si臋 j膮 podw贸jnie na policzku.

Lina pr贸bowa艂a, ale w ko艅cu si臋 podda艂a. Wymawia­艂a si臋 od tej pracy, t艂umacz膮c, 偶e to chyba co艣, czego trzeba uczy膰 si臋 od dziecka. Nie mia艂a tego w palcach.

Potrafi艂a natomiast tka膰. Tka艂a du偶o od dzieci艅stwa i tkanie krajek, umocowanych w pasie, by艂o wielk膮 przyjemno艣ci膮. Obowi膮zywa艂y wzory przekazywane z pokolenia na pokolenie w poszczeg贸lnych rodach, nie by艂y jednak trudne i Lina pr臋dko znalaz艂a takie, kt贸re mog艂a wykorzysta膰. Kobiety da艂y jej do zrozumienia, 偶e wolno te偶 co艣 w nich zmieni膰. Ka偶da stara艂a si臋 swojej tkaninie nada膰 jak膮艣 charakterystyczn膮 tylko dla siebie cech臋. Taki sw贸j znak. Lina r贸wnie偶 tak robi艂a.

By艂a przydatna.

Sta艂a si臋 jedn膮 z kobiet w siida. 艢mia艂a si臋 razem z nimi, plotkowa艂a i gaw臋dzi艂a. Pilnowa艂a cudzych dzieci, inne kobiety zajmowa艂y si臋 jej synkiem. Znaj­dowa艂a czas dla Olaia.

Niillas zn贸w z ni膮 rozmawia艂. Lubi艂a go s艂ucha膰. Sprawia艂, 偶e mia艂a w艂asne zdanie. Pyta艂 j膮, prosi艂, 偶e­by si臋 nad tym czy tamtym zastanowi艂a. S艂ucha艂 z uwag膮, gdy ubiera艂a swoje my艣li w s艂owa. Nie trak­towa艂 ich jako ma艂o wa偶ne.

Wieczorne chwile sp臋dzone przy palenisku razem z Niillasem sta艂y si臋 dla Liny prawdziwymi skarba­mi. Momentami, kt贸re chowa艂a g艂臋boko w sercu.

Zapowiada艂o si臋, 偶e to lato b臋dzie szcz臋艣liwe, pomimo i偶 jego pocz膮tek by艂 niczym uderzenie pi臋艣ci膮 prosto w twarz. Lina cz臋sto przy艂apywa艂a si臋 na tym, 偶e g艂o艣no si臋 艣mieje, 偶e czuje si臋 taka swobodna.

- Taka jeste艣 艣liczna, mamo - powiedzia艂 jej pew­nego wieczoru z powag膮 Olai, kiedy k艂ad艂a go spa膰.

Lina r贸wnie偶 te s艂owa skrz臋tnie ukry艂a w pami臋ci. Wprawdzie pad艂y z ust jej syna, lecz nieoczekiwanie, bez uprzedzenia. By艂y takie proste i szczere.

Lina zacz臋艂a wierzy膰, 偶e potrafi si臋 cieszy膰. 呕e po­trafi膰 偶y膰, nie t臋skni膮c za czym艣 przez ca艂y czas. 呕e mo偶e by膰 Lin膮, a nie tylko drug膮 kobiet膮 jakiego艣 m臋偶czyzny, ukryt膮 w cieniu i czekaj膮c膮 na okruchy, kt贸re ta pierwsza zmiecie ze swego sto艂u.

Dzia艂o si臋 to wtedy, kiedy 鈥濧ntonia鈥 z Archangiel­ska rzuci艂a kotwic臋 w pobli偶u wioski. Kiedy spu艣cili lekkie 艂odzie na wod臋 i powios艂owali w stron臋 l膮du, Olegowi wyszli na spotkanie jego rybacy i Wasilij. Wszyscy nie posiadali si臋 ze zdziwienia, 偶e przyp艂y­n膮艂 tak wcze艣nie.

Oleg wyja艣ni艂, 偶e tego roku pragnie pop艂yn膮膰 da­lej na po艂udnie w poszukiwaniu nowych rynk贸w zby­tu. By膰 mo偶e w nast臋pnych latach b臋d膮 wysy艂a膰 jesz­cze wi臋cej frachtowc贸w ni偶 teraz. Przecie偶 dalej na po艂udnie te偶 musz膮 偶y膰 ludzie, kt贸rzy ch臋tnie kupi膮 tani膮 rosyjsk膮 m膮k臋, a na wymian臋 b臋d膮 mieli ryby.

Oczywi艣cie potrafi艂 si臋 wyt艂umaczy膰. Oczywi艣cie te wyja艣nienia by艂y wiarygodne.

Ale jego spojrzenie ca艂y czas kierowa艂o si臋 na chat臋, kt贸ra by艂a jego domem tu, na Soroya. Wygl膮da艂a na ta­k膮 cich膮; przysz艂o mu do g艂owy, 偶e jest opuszczona.

Oleg nie przem贸g艂 si臋, 偶eby pyta膰 o Lin臋, gdy otacza艂o go tylu ludzi. Wiele nowin mia艂 do przekazania z domu. Wiele pozdrowie艅 z brzeg贸w Morza Bia艂e­go. By艂 to winien ludziom, kt贸rzy dla niego pracowa­li. Ale jego spojrzenie przez ca艂y czas kr膮偶y艂o niespo­kojnie. Oczy nie przestawa艂y szuka膰. Poszed艂 z Wasilijem do jego chaty.

- Co z Lin膮? - spyta艂. - Widujesz j膮? Wasilij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Przekazali ci pozdrowienia? - odpowiedzia艂 py­taniem. - Spotka艂e艣 nasz statek?

Oleg potwierdzi艂, a Wasilijowi serce si臋 skurczy艂o. Mia艂 niemal偶e nadziej臋, 偶e oba statki si臋 wymin臋艂y, nie przeka­zuj膮c sobie nawzajem nowin. Oczywi艣cie by艂oby to do艣膰 niezwyk艂e, ale nie opuszcza艂a go ta iskierka nadziei.

- To ja przes艂a艂em pozdrowienia od Liny - o艣wiad­czy艂 teraz ci臋偶ko. - Ona nie chcia艂a tego zrobi膰. Stwierdzi艂a, 偶e nie ma ci nic do powiedzenia. I by艂y pewne rzeczy, o kt贸rych nie wiedzia艂em, kiedy prze­kazywa艂em ci wiadomo艣ci od niej.

- Jakie na przyk艂ad? - spyta艂 Oleg ze z艂owr贸偶bnym spokojem. Przeczuwa艂, 偶e to nie mo偶e sko艅czy膰 si臋 niczym dobrym.

- Lina sama powinna ci o tym powiedzie膰, lecz masz prawo dowiedzie膰 si臋 o wszystkim od razu, nim powie ci to kto艣 inny. Poniewa偶 Liny nie ma tutaj... - Wasilij westchn膮艂 ci臋偶ko i spr贸bowa艂 jeszcze raz. - Twoje naj­m艂odsze dziecko nie 偶yje. Dziewczynka umar艂a tej zimy.

Oleg pobiela艂 na twarzy. Zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Ona nie chcia艂a mnie o tym powiadomi膰? - wy­buchn膮艂 i ju偶 by艂 przy drzwiach.

- Nie masz po co tam i艣膰 - uprzedzi艂 go Wasilij. - Jej tam nie ma. Nie ma jej we wsi.

Oleg powoli odwr贸ci艂 si臋 do niego, jakby skurczy艂 si臋 w sobie.

- Lapo艅czycy przybywaj膮 tu latem z wn臋trza l膮du - oznajmi艂 Wasilij. - S膮 tu pastwiska renifer贸w.

- Wiem. - Oleg zaczyna艂 si臋 niecierpliwi膰. - Co to ma wsp贸lnego z Lin膮?

Nie by艂o czasu na m贸wienie ogr贸dkami.

- Ona i ch艂opiec mieszkaj膮 teraz u nich. Zostawi艂a wszystko. Powiadaj膮, 偶e on jest dostatecznie stary, 偶e­by by膰 jej ojcem. Ludzie prawie o niczym innym nie gadaj膮, odk膮d przyjecha艂em. Lina odesz艂a wkr贸tce potem. Nie wiem, czy to z mojego powodu...

Olegowi na chwil臋 odebra艂o mow臋.

- Jest ze mn膮 Toni膮 - powiedzia艂 wreszcie. - Olga tak偶e. Toni膮 chcia艂a zobaczy膰 Lin臋. Wiesz, jakie s膮 kobiety - doda艂, kr臋c膮c g艂ow膮. - Kto by przypu艣ci艂, 偶e Lina mo偶e nosi膰 w sobie tak膮 gorycz...

- Nie uwa偶am jej wcale za g艂upi膮 - stwierdzi艂 Wa­silij. - Ale o tobie nie mia艂a do powiedzenia wiele do­brego.

Oleg ci臋偶ko opar艂 si臋 o drzwi.

- A spodziewa艂e艣 si臋 czego innego? - spyta艂 i na tym samym oddechu doda艂: - Raija ci臋 pozdrawia, dzieci tak偶e. Raija uczy Jelizawiet臋 domowych obowi膮zk贸w.

Wasilij u艣miechn膮艂 si臋 k膮cikiem ust.

- Nie wymy艣li艂e艣 tych pozdrowie艅 sam? Oleg przekrzywi艂 g艂ow臋.

- Ale od Jewgienija nie przywo偶臋 偶adnych 偶ycze艅 powodzenia. Sam musia艂bym je u艂o偶y膰.

Obaj si臋 roze艣miali, ale ten 艣miech mia艂 nieprzy­jemny smak. Wasilij stara艂 si臋 nie my艣le膰 o Raiji. Rzadko mu si臋 to udawa艂o.

- Wiesz, gdzie oni s膮? - spyta艂 Oleg. - Wiesz, gdzie Lapo艅czycy maj膮 swoje obozowisko?

- Jej brat, Samuel, powinien to wiedzie膰 - stwier­dzi艂 Wasilij.

Oleg kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Musz臋 pom贸wi膰 z Toni膮, a potem porozmawiam z Samuelem. Wybierzesz si臋 tam ze mn膮? Pami臋tam, 偶e Lina ci臋 kiedy艣 lubi艂a. To przez ten tw贸j nieodpar­ty wdzi臋k, do kt贸rego kobiety maj膮 tak膮 s艂abo艣膰. A potrzeba mi wszystkiego, co mo偶e mi pom贸c.

Wasilij nie mia艂 zbyt wielkiej ochoty, by mu towa­rzyszy膰, lecz wiele by艂 winien Olegowi. Odpar艂 wi臋c:

- P贸jd臋 z tob膮.

Samuelowi nie u艣miecha艂o si臋 prowadzenie Rosjan do obozowiska i Oleg musia艂 w ko艅cu zabrz臋cze膰 mo­netami. Po drodze Samuel zadba艂 o to, 偶eby jasne dla wszystkich si臋 sta艂o, i偶 stara艂 si臋 powstrzyma膰 Lin臋.

- B贸g jeden wie, dlaczego tak si臋 zainteresowa艂a tym starym durniem! - westchn膮艂. - Sama nigdy nie mia艂a dobrze w g艂owie. A on pewnie tylko si臋 cieszy, 偶e ma bab臋, co mu ogrzeje pos艂anie!

Ani Oleg, ani Wasilij nic w艂a艣ciwie mu nie odpo­wiadali. Sam musia艂 m贸wi膰. Poczuwa艂 si臋 w obowi膮z­ku, 偶eby ich zabawia膰, a nie tylko wskazywa膰 drog臋.

Dawno ju偶 nadszed艂 wiecz贸r, kiedy ich grupka do­tar艂a do siida. By艂o ju偶 na tyle p贸藕no, 偶e, ci kt贸rzy pilnowali stada w ci膮gu dnia, zawr贸cili ju偶 z pastwisk, a ich obowi膮zki przej臋艂a nowa grupa.

Lina tka艂a. To zaj臋cie sprawia艂o jej rado艣膰. Pragn臋­艂a podarowa膰 Niillasowi co艣, w co w艂o偶y艂aby te偶 ja­k膮艣 cz膮stk臋 siebie; tak膮 krajk臋 jak ta utka tylko ona.

To nie by艂o nic wielkiego, lecz co艣, czego dok艂adnie nie powt贸rzy nikt inny.

Ca艂kiem by j膮 zaskoczyli, gdyby wcze艣niej nie do­strzeg艂 ich Olai.

- Wujek Samuel! - zawo艂a艂 ma艂y, biegn膮c ku trzem m臋偶czyznom.

Lina poczu艂a wzbieraj膮cy gniew. Po co Samuel przy­chodzi艂 tu za ni膮? Czy偶by co艣 z艂ego sta艂o si臋 w domu?

Kiedy ujrza艂a pot臋偶nego m臋偶czyzn臋, id膮cego z bratem, cz贸艂enko wypad艂o jej z r臋ki. Nie mog艂a go znale藕膰, bo nie spuszcza艂a oczu z tego cz艂owieka. Dobr膮 chwil臋 po­trwa艂o zdj臋cie z siebie sprz臋tu do tkania. Roztrz臋s艂a si臋.

Oleg jednak nie zrobi艂 nawet miny, wskazuj膮cej na to, 偶e chce do niej podej艣膰. Nawet na ni膮 nie spojrza艂. Wpatrywa艂 si臋 w ch艂opca.

R臋ce Niillasa na jej ramionach. D艂onie pe艂ne cie­p艂a i spokoju.

- Kim s膮 ci dwaj? - spyta艂. 艁agodny powiew wiat­ru przemkn膮艂 ko艂o jej ucha.

- To ten nowy plenipotent - odpar艂a Lina. - I oj­ciec Olaia.

- Powinienem by艂 to zrozumie膰 - spokojnie stwier­dzi艂 Niillasa - Mo偶esz si臋 z nim teraz spotka膰? Dasz sobie rad臋?

U艣cisk d艂oni.

Lina kiwn臋艂a g艂ow膮.

- On ci nic nie zrobi - obieca艂 Niillas. - Ale chyba po­winna艣 z nim porozmawia膰. Jest przecie偶 ojcem ch艂opca.

- Nie odbierze mi go - szepn臋艂a Lina z przej臋ciem. - Pr臋dzej go zabij臋! Naprawd臋!

- Je艣li do niego podejdziesz, to ju偶 zyskasz pewn膮 przewag臋 - powiedzia艂 Niillas cicho.

Lina go pos艂ucha艂a. Zostawi艂a d艂onie Niillasa. Z wy­soko podniesion膮 g艂ow膮 wysz艂a Olegowi na spotkanie.

- Witaj - pozdrowi艂a go g艂osem by膰 mo偶e 艣ciszo­nym, lecz przez to wcale nie mniej uprzejmie.

Oleg po艂o偶y艂 jej r臋ce na ramionach i poca艂owa艂 w oba policzki. Lina cmokn臋艂a w powietrze. To r贸w­nie偶 stanowi艂o cz臋艣膰 zabawy, pewnej gry. To by艂y sa­me gesty. Uprzejmo艣膰.

- Wydaje mi si臋, 偶e mamy sobie co艣 do powiedze­nia. - Z oczu Olega bi艂 偶elazny up贸r.

- Na osobno艣ci - odpar艂a Lina, kiwni臋ciem g艂owy wskazuj膮c na otwarty teren poza obozowiskiem. - To nie jest przeznaczone dla uszu wszystkich.

Oleg zgodzi艂 si臋 na jej propozycj臋.

Na szcz臋艣cie podczas rozmowy Oleg usiad艂. Gdyby sta艂, musia艂aby zadziera膰 g艂ow臋, jakby go o co艣 b艂aga­艂a, a to by艂oby jak czekanie na wyrok zarz膮dcy okr臋gu.

- Co si臋 sta艂o z Magdalen膮?

- Zachorowa艂a - odpar艂a Lina. Brwi jej si臋 艣ci膮gn臋­艂y. Zmarszczka mi臋dzy nimi zn贸w nabra艂a ostro艣ci, a w ostatnich dniach ju偶 zaczyna艂a si臋 zaciera膰.

- Zim膮? Lina kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Opowiedz o tym. By艂 taki ostry, by膰 mo偶e dlatego, 偶e przywyk艂 do wydawania rozkaz贸w. Lina nie pami臋ta艂a go takim. Nikt nie umia艂 m贸wi膰 z wi臋ksz膮 czu艂o艣ci膮 ni偶 ten Oleg, kt贸ry pozosta艂 w jej pami臋ci. Teraz szczeka艂 ni­czym rozz艂oszczony pies.

Opowiada艂a o chorobie, o kaszlu, o 艣luzie. O wszyst­kich 艣rodkach, jakich pr贸bowali.

- Umar艂a. Nic nie pomaga艂o.

- Dlaczego mnie nie powiadomi艂a艣?

Lina d艂ugo wpatrywa艂a si臋 w Olega. Wci膮偶 odczu­wa艂a wobec niego rozgoryczenie. By艂a pewna, 偶e on ni­gdy nie b臋dzie w stanie bodaj odrobin臋 j膮 zrozumie膰.

- A jak mia艂am to zrobi膰? Kiedy si臋 to sta艂o, krzy­kiem ci臋 wzywa艂am. P艂aka艂am. Nie spa艂am przez ty­le nocy. Modli艂am si臋 o to, 偶eby艣 przyjecha艂. Pr贸bo­wa艂am dotrze膰 do ciebie my艣lami. Gdyby jaki艣 ptak lecia艂 wtedy na wsch贸d, pos艂a艂abym z nim wiado­mo艣膰. Nigdy tak bardzo ci臋 nie potrzebowa艂am, Olegu, jak w艂a艣nie wtedy!

- Mia艂a艣 mo偶no艣膰 zrobi膰 to p贸藕niej.

To by艂 ten cz艂owiek, kt贸rego kocha艂a? Lina popa­trzy艂a na niego. Zobaczy艂a obcego. Widzia艂a, 偶e ten m臋偶czyzna da! rysy twarzy jej synkowi. Widzia艂a t臋 twarz, o kt贸rej 艣ni艂a. R臋ce, kt贸re jej dotyka艂y, usta, kt贸re j膮 ca艂owa艂y. I widzia艂a obcego.

- Wtedy ona ju偶 dawno nie 偶y艂a. Lina przymkn臋艂a oczy. Wci膮偶 widzia艂a to dziecko, kt贸re utraci艂a. Mog艂a je zobaczy膰. Oleg nie m贸g艂..

- Wtedy ju偶 ci臋 nie potrzebowa艂am, Olegu. Wtedy ju偶 zrobi艂am si臋 twarda. I gorzka.

- Mia艂em prawo wiedzie膰.

- Teraz ju偶 wiesz.

Oleg westchn膮艂. Wyrywa艂 mech z korzeniami, usy­pywa艂 z niego dooko艂a siebie kopczyki.

- Bardzo mnie boli, 偶e dowiedzia艂em si臋 w taki spo­s贸b. Wasia uzna艂, 偶e musi mi o tym powiedzie膰, za­nim dowiem si臋 od kogo艣 innego.

- Ja te偶 cierpia艂am. - Linie pojawi艂y si臋 na policz­kach czerwone plamy. - Nie my艣l sobie, 偶e jeste艣 je­dynym cz艂owiekiem, kt贸ry odczuwa b贸l. Cierpi臋 od 艣mierci Magdaleny. Nie up艂yn膮艂 prawie ani jeden dzie艅, 偶ebym za ni膮 nie p艂aka艂a. Mo偶esz to zrozu­mie膰? Potrafisz poj膮膰 taki b贸l? Przecie偶 ja j膮 urodzi­艂am! Ja jej chcia艂am! Kocha艂am j膮. Wykarmi艂am. By­艂a po艂ow膮 mojego 偶ycia. Ja te偶 cierpia艂am, Olegu! Nie jeste艣 jedyny, kt贸ry wie, co to b贸l!

- Czy Olai o mnie pyta艂? Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮. Dziwne, ale nie czu艂a 偶adnej rado艣ci, 偶adnego upojenia zwyci臋stwem.

- Nie wydaje mi si臋, 偶eby ci臋 pozna艂 - odpar艂a. Ale bez rado艣ci. - W ka偶dym razie nie mia艂 pewno艣ci.

- Dlaczego tu jeste艣? - spyta艂 Oleg, skinieniem g艂owy wskazuj膮c na obozowisko. - Masz przecie偶 dom, to ci nie wystarczy? Samuel m贸wi艂, 偶e chodzi o m臋偶czyzn臋. I to dostatecznie starego, 偶e m贸g艂by by膰 twoim ojcem.

- Nie zrozumia艂by艣 tego - westchn臋艂a Lina. - Samu­el te偶 nic nie rozumie. Sypiam w namiocie m臋偶czyzny, to prawda. Wcale si臋 tego nie wstydz臋. S膮 inne rzeczy, jakie pope艂ni艂am w 偶yciu, kt贸rych wstydz臋 si臋 o wiele bardziej. I nie wstydz臋 si臋 te偶 Niillasa. Nie zrozumia艂­by艣, gdybym ci wyja艣ni艂a, czym on dla mnie jest. Jest dobry dla Olaia. Ma艂y go polubi艂. Dobrze mi tutaj.

- Toni膮 przyp艂yn臋艂a razem ze mn膮. - Oleg, m贸wi膮c to, nie patrzy艂 na Lin臋. - Chce ci臋 pozna膰.

- Po co? - spyta艂a Lina podejrzliwie. - Nie znios臋 wi臋cej uderze艅 w twarz, jeste艣 w stanie to poj膮膰? Nie chc臋, 偶eby zn贸w mnie upokarzano. Cz艂owiek potra­fi wiele znie艣膰, ale przychodzi chwila, kiedy nie daje ju偶 d艂u偶ej rady. Ja osi膮gn臋艂am w艂a艣nie taki stan. Wi臋­cej nie znios臋.

- Pr贸bowa艂em zatrzyma膰 j膮 w domu - t艂umaczy艂 si臋 Oleg. - Toni膮 wcale nie chce ci臋 upokarza膰. Nie zdziwi艂bym si臋, gdyby艣cie bardzo si臋 ze sob膮 zaprzy­ja藕ni艂y, a mnie dosta艂oby si臋 od obydwu.

Lina u艣miechn臋艂a si臋 wbrew w艂asnej woli. Oleg wcale nie 偶artowa艂. Naprawd臋 tak my艣la艂 i troch臋 si臋 tego ba艂. Okaza艂o si臋, 偶e wci膮偶 jeszcze go zna. Nie by艂 jej a偶 tak bardzo obcy.

- Nie wiem, czy tego chc臋. - Lina zastanawia艂a si臋, co powiedzia艂by na to Niillas. Mo偶e nie m贸wi艂by nic, dop贸­ki ona si臋 nie zdecyduje. To do niego bardzo podobne.

- Przyjecha艂em po co艣 innego. Oleg wyrwa艂 ca艂膮 k臋p臋 mchu.

- Olaia nie dostaniesz! Lina o艣wiadczy艂a to, zanim on zd膮偶y艂 cokolwiek napomkn膮膰. By艂a pewna, 偶e o to poprosi. M贸wi艂 o tym ju偶 tyle razy wcze艣niej.

- Wol臋, 偶eby zosta艂 w臋drownym Lapo艅czykiem ni偶 Rosjaninem!

- Nie utrudniaj mi tak, Lino - poprosi艂 Oleg. - Tym razem wcale nie o to chodzi. Pos艂uchaj mnie naj­pierw, zanim mi odm贸wisz.

- Czego wi臋c chcesz? - spyta艂a Lina. Oczy mia艂a zmru偶one, szuka艂a na jego twarzy jakich艣 oznak. Nic nie znalaz艂a, spostrzeg艂a jednak, 偶e jest spi臋ty. 呕e te­raz decyduje si臋 na co艣 bardzo dla niego wa偶nego.

- S艂usznie, 偶e ch艂opiec jest z tob膮 - powiedzia艂 wresz­cie Oleg.

Wiele go to kosztowa艂o. Tyle Lina rozumia艂a, ale wcale z tego powodu nie obudzi艂y si臋 w niej 偶adne cieplejsze uczucia dla Olega. Nie pozwala艂o jej na to wielkie rozgoryczenie.

- Nie mog臋 ci go odebra膰 - ci膮gn膮艂 Oleg. S艂owa nie pada艂y ju偶 teraz pojedynczo, grupowa艂y si臋 w stada. - I wcale te偶 tego nie chc臋 - zapewni艂.

Lina my艣la艂a swoje. Nie potrafi艂a 艣lepo mu zaufa膰. Kiedy艣 go kocha艂a, a on j膮 odrzuci艂. Prawie nic ju偶 nie zosta艂o z zaufania, jakim dawniej go darzy艂a. Zestruga艂o si臋 w cieniutk膮 drzazg臋. A na wybrze偶u Finnmarku drzewa rosn膮 bardzo powoli.

- Chcia艂bym go wypo偶yczy膰 - o艣wiadczy艂 Oleg.

Nareszcie popatrzyli sobie w oczy. On pragn膮艂 po­kaza膰 jej, 偶e jest szczery, 偶e m贸wi uczciwie. Ona nie potrafi艂a ukry膰 pow膮tpiewania ani l臋ku.

- Wypo偶yczy膰 go?

- Wybieram si臋 statkiem na po艂udnie. Bardzo chcia艂­bym zabra膰 ze sob膮 Olaia w ten rejs. Przywioz臋 go z po­wrotem. Nie prosz臋 ci臋 o wiele, tylko o kawa艂ek tego lata. Nie przyda艂oby ci si臋 troch臋 czasu bez niego?

- Ja nie cierpi臋, przebywaj膮c z moim dzieckiem! - wybuchn臋艂a Lina. - Sk膮d mog臋 wiedzie膰, czy mnie nie oszukujesz? Przecie偶 艂atwo by艂oby ci wzi膮膰 kurs na wsch贸d. Nie mog艂abym ot, tak po prostu za tob膮 powios艂owa膰, prawda? Z tego, co wiem, gdyby艣 go wypo­偶yczy艂, to ju偶 nigdy nie zobaczy艂abym mojego dziecka!

- Mo偶esz mi zaufa膰, Lino! - Oleg si臋gn膮艂 po jej d艂o­nie, lecz Lina by艂a szybsza. Czym pr臋dzej wsun臋艂a je w kieszenie sp贸dnicy. Zamkn臋艂a si臋 w sobie. Ka偶dym najdrobniejszym nawet ruchem odpycha艂a go od sie­bie. On nie b臋dzie jej dotyka艂. Nie wolno mu.

- Mog臋 ci zaufa膰? - spyta艂a. - Nie wiem, czy mo­g臋, Olegu. Nie wiem, czy mam na to do艣膰 odwagi.

- Przysi臋gam... - zacz膮艂.

- Przysi臋gi na nic si臋 nie zdadz膮 - przerwa艂a mu. By艂a zm臋czona. Mia艂a wra偶enie, 偶e jakie艣 si艂y ci膮g­n膮 j膮 w r贸偶ne strony. Pragn臋艂a dla syna wszystkiego co najlepsze. Tak uwa偶a艂a, sama chcia艂a w to wierzy膰. Nie wiedzia艂a, czy Oleg r贸wnie偶 tego chce. To prze­cie偶 by艂 Oleg, a on sta艂 si臋 obcym cz艂owiekiem. Ta 艣wiadomo艣膰 nie przestawa艂a bole膰.

- Musz臋 si臋 nad tym zastanowi膰 - westchn臋艂a. Przy­najmniej odsunie decyzj臋 w czasie. Musi istnie膰 mo偶li­wo艣膰 odm贸wienia mu w taki spos贸b, kt贸ry nie odbije si臋 na ch艂opcu. Nie chcia艂a puszcza膰 od siebie Olaia. Nie chcia艂a te偶, 偶eby Oleg zbyt d艂ugo kr臋ci艂 si臋 w po­bli偶u wioski, ale 偶adne dobre wyt艂umaczenie nie wpa­d艂o jej do g艂owy. Czas. Musi mie膰 czas. - Nie mog艂e艣 si臋 chyba spodziewa膰, 偶e go teraz dostaniesz, prawda?

Nie odpowiedzia艂.

- Chc臋 z nim porozmawia膰, przywita膰 si臋 z nim. Lina zerwa艂a si臋 na nogi bez jego pomocy. Tego nie mog艂a mu odm贸wi膰. Posz艂a przodem do obozowiska. Niewiele ze sob膮 rozmawiali. Czas, kiedy mieli sobie co艣 do powiedzenia, ju偶 min膮艂. Zreszt膮 nawet kiedy艣 nie rozmawiali ze sob膮 zbyt wiele. Oleg m贸wi艂 do niej, by艂y chwile, kiedy ona m贸wi艂a do niego. Lecz ze sob膮 rozmawiali rzadko.

Samuel niczego ch艂opcu nie zdradzi艂. Lina podej­rzewa艂a, 偶e chcia艂 zobaczy膰, jak siostra sobie z tym poradzi. Je偶eli spodziewa艂 si臋 dramatu, to zamierza艂a go rozczarowa膰.

- To jest tatu艣, Olai - powiedzia艂a do synka. Wsu­n臋艂a r膮czk臋 ch艂opca w d艂o艅 Olega i sta艂a, czekaj膮c, a偶 w Olaiu co艣 si臋 przebudzi. Jaki艣 przeb艂ysk, wspo­mnienie ojca. Jego g艂osu, zapachu czy twarzy.

Zostawi艂a ich samych dopiero wtedy, gdy mia艂a ju偶 pewno艣膰, 偶e Olai si臋 nie wystraszy. Jej syn musi si臋 czu膰 bezpieczny.

Samuel wzruszy艂 ramionami. Ze 艣miechem powie­dzia艂 do Liny:

- Szczerze m贸wi膮c, uwa偶am, 偶e we wsi by艂o ci le­piej. Zak艂adam si臋, 偶e jeste艣 po prostu zbyt dumna, 偶eby wr贸ci膰 do domu.

- Dobrze mi tutaj. Roze艣mia艂 si臋 kpi膮co.

- Potrafi wywija膰 pastersk膮 lask膮, tak? Lina nie mog艂a go d艂u偶ej znie艣膰. By艂 jej bratem, lecz nigdy chyba jeszcze nie czu艂a si臋 mniej z nim spo­krewniona ni偶 akurat w tej chwili.

Odnalaz艂a Niillasa, przy nim nie musia艂a si臋 na nic wysila膰. Jak偶e z nim b艂ogos艂awienie 艂atwo!

- Taka jestem zm臋czona - westchn臋艂a Lina. - Przez ca艂y czas walcz臋. Nie mog臋 si臋 od nich uwolni膰, tak mi z tego powodu przykro, Niillasie!

- To przesta艅 walczy膰 - stwierdzi艂.

- Wtedy odbior膮 mi wszystko!

- On ci nie mo偶e odebra膰 Olaia - stwierdzi艂 Niillas z niezachwian膮 pewno艣ci膮.

Patrzy艂 na Rosjanina i na syna Liny. Ich wzajem­ne podobie艅stwo a偶 rzuca艂o si臋 w oczy. Tak w艂a艣nie Olai b臋dzie wygl膮da艂 pewnego dnia. Wysoki i przy­stojny, tak jak ten jego ojciec.

- On chce go wypo偶yczy膰 - powiedzia艂a Lina bez tchu. Strach si臋 w niej zaciska艂. Widzia艂a ich razem we dw贸ch. Ca艂膮 sob膮 czu艂a, jak bardzo kocha Olaia. Nie mo偶e go utraci膰, bo wtedy jej 偶ycie straci sens. G艂u­pio by艂o nawet tak my艣le膰, lecz Lina by艂a szczera wo­bec siebie. Gdyby Oleg odebra艂 jej Olaia, zabi艂by j膮.

Martwym g艂osem opowiedzia艂a, o co prosi艂 j膮 Oleg. Swoje zw膮tpienie z艂o偶y艂a w r臋ce Niillasa.

- Boj臋 si臋 - zwierzy艂a si臋 Niillasowi. - Nie potra­fi臋 zaufa膰 Olegowi.

- Czy on wcze艣niej ci臋 ok艂ama艂? - spyta艂 Niillas.

- Porzuci艂 mnie.

- A czy k艂ama艂 o tym? Niillas znal odpowied藕 na to pytanie, wiedzia艂 o niej prawie wszystko.

- Jego szczero艣膰 piek艂a a偶 do b贸lu - przyzna艂a Lina. - Ale to by艂o, zanim powiedzieli艣my sobie takie rzeczy, kt贸re powinny pozosta膰 niewypowiedziane. Ja wcale nie twierdz臋, 偶e on jest gorszy ode mnie, ale w ka偶dym ra­zie m贸wi艂, 偶e chce mi odebra膰 dziecko. Chcia艂 zrobi膰 z Olaia w艂a艣ciciela statk贸w w Archangielsku.

Lina wym贸wi艂a nazw臋 miasta w taki spos贸b, w ja­ki robi艂 to Oleg. Zabrzmia艂o to twardo, d藕wi臋ki ude­rzy艂y o siebie, zanim wydosta艂y si臋 z ust.

- Ja bym o nic nie pyta艂, gdybym chcia艂 ukra艣膰 dziecko - stwierdzi艂 Niillas. - Ale oczywi艣cie mog臋 m贸wi膰 tylko za siebie.

Lina milcza艂a. W艂a艣ciwie nie chcia艂a 偶adnej rady, domy艣la艂a si臋, w kt贸r膮 stron臋 Niillas j膮 poprowadzi, je艣li w og贸le zechce co艣 powiedzie膰. Przez g艂ow臋 przemkn臋艂a jej gorzka my艣l, 偶e m臋偶czy藕ni trzymaj膮 razem, a偶 do ostatniego ruchu, bez wzgl臋du na to, jak r贸偶ni膮 si臋 od siebie, lecz zaraz pu艣ci艂a to w zapomnie­nie. To by艂o niesprawiedliwe wobec Niillasa.

- Zastanowi臋 si臋 nad tym - obieca艂a Lina. - I tylko ja o tym zdecyduj臋. Nic ani nikt na mnie nie wp艂ynie.

- To tw贸j syn - odpar艂 Niillas, rozk艂adaj膮c r臋ce. Wiele powiedzia艂, pos艂uguj膮c si臋 zaledwie tymi trzema s艂owami.

Lina zdusi艂a w sobie odpowied藕. Musia艂a si臋 zastanowi膰. Nie podj臋艂a jeszcze 偶adnej decyzji, na razie jeszcze nie.

11

- Rozumiem j膮 - rzek艂a Antonia do Olega. Opowiedzia艂 jej o spotkaniu z Lin膮.

- Ma przecie偶 tylko tego synka - doda艂a Antonia. - A tobie rzeczywi艣cie przychodzi艂o to do g艂owy. M贸g艂­by艣 to zrobi膰. M贸g艂by艣 go zabra膰. A ona z tob膮 by nie wygra艂a.

- Musisz j膮 tak cholernie 艣wietnie rozumie膰? - zde­nerwowa艂 si臋 Oleg.

Wci膮偶 nosi艂 w sobie uraz臋. Nie wystarcza艂o mu, 偶e pozwolono mu zobaczy膰 si臋 z synem przez kilka kr贸tkich chwil. Zastanawia艂 si臋, czy wystarczy mu kilka tygodni sp臋dzonych z nim, czy te偶 mo偶e odczu­je pokus臋 zrobienia tego, czego ba艂a si臋 Lina. Tego, o czym, nawet zdaniem Toni, ca艂y czas my艣la艂.

- Ja po prostu chcia艂bym si臋 z nim na nowo po­zna膰. Chc臋 jedynie, 偶eby i on mnie pami臋ta艂. I to nie tak, jak pami臋ta mnie Lina. Chc臋, 偶eby Olai zapami臋­ta艂 mnie sam.

Oleg nie mia艂 si艂y m贸wi膰 o Magdalenie. Wspo­mnia艂 o tym Toni, lecz nic wi臋cej nie m贸wi艂. W ser­cu nosi艂 rozognion膮 ran臋.

Oleg nie rozumia艂 Liny.

- S膮dzi艂e艣, 偶e b臋dzie cnotliwie siedzie膰 w tym domu, kt贸ry jej da艂e艣. Za艂amana, nieutulona w 偶alu z powodu twego odjazdu. - To g艂os Toni wbi艂 mu si臋 w uszy, uj臋艂a go za r臋k膮 obiema d艂o艅mi i u艣cisn臋艂a. - Spodzie­wa艂e艣 si臋, 偶e w艂a艣nie tak j膮 zastaniesz, prawda? Oleg nie odpowiedzia艂.

- Przecie偶 ona mo偶e robi膰 wszystko, na co tylko przyjdzie jej ochota - ci膮gn臋艂a Antonia bezlito艣nie. - Przecie偶 si臋 z ni膮 nie o偶eni艂e艣. Mo偶e sobie wybra膰 m臋偶czyzn臋, jakiego zechce, wszystko jedno, jakie ty masz o nim zdanie... Ona nie jest twoj膮 w艂asno艣ci膮, Olegu, cho膰 mo偶e ci si臋 wydaje, 偶e j膮 kupi艂e艣...

Za艣mia艂 si臋 chrapliwie.

- Nie, nie jest moj膮 w艂asno艣ci膮. Nigdy nie by艂em w艂a艣cicielem 偶adnej z moich kobiet.

- A by艂by艣 szcz臋艣liwszy, gdyby naprawd臋 tak by艂o?

- Mo偶e bardziej by艂bym m臋偶czyzn膮 - odpar艂 Oleg i wyszed艂 na pok艂ad.

Nie poprosi艂 Antonii, 偶eby mu towarzyszy艂a, a ona wiedzia艂a, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li si臋 do niego nie przy­艂膮czy. Nie mog艂a go zmusi膰, 偶eby dzieli艂 z ni膮 sw贸j b贸l. Oleg by艂 m臋偶czyzn膮, kt贸ry 偶a艂ob臋 musia艂 znosi膰 sam. Toni膮 przesta艂a ju偶 wierzy膰, 偶e kiedykolwiek zdo艂a go odmieni膰.

Lina potrzebowa艂a dw贸ch dni na podj臋cie decyzji. W g艂臋bi ducha doskonale zdawa艂a sobie spraw臋, jak bardzo bolesna jest dla Olega ka偶da godzina oczeki­wania. Przez jaki艣 czas znajdowa艂a w tym co艣 w ro­dzaju rado艣ci, lecz nied艂ugo j膮 ona ogrzewa艂a.

Potrzebowa艂a tych dw贸ch dni, lecz nie z uwagi na siebie. Po prostu musia艂a pom贸wi膰 z Olaiem.

Niillas nawet nie pr贸bowa艂 si臋 w to miesza膰. S艂u­cha艂 tylko jej i ch艂opca. Czasami Lina zauwa偶a艂a u艣miech na jego twarzy, a wtedy wydawa艂o jej si臋, 偶e jest z niej zadowolony.

Niillas towarzyszy艂 jej tamtego dnia, kiedy o wczes­nym poranku wyprawi艂a si臋 do wsi. Ni贸s艂 Olaia na barana. Rozmawiali. Nazywali s艂owami to, co ch艂op­czyk prze偶y艂 w siida. Olai zgromadzi艂 ca艂y 艂a艅cuszek rzeczy, o kt贸rych 鈥瀘powie tatusiowi鈥. Lina wola艂aby, 偶eby ma艂y nie mia艂 w sobie a偶 tyle niespokojnej na­dziei, lecz Olai wyra藕nie si臋 cieszy艂.

Wida膰 nie uda艂y jej si臋 pr贸by oczerniania Olega w oczach syna. Teraz nawet si臋 tym radowa艂a. B艂ysz­cz膮ce oczy Olaia by艂y dla niej niczym szlachetne ka­mienie. Dawa艂 jej chwile do zapami臋tania.

Bez wzgl臋du na to, co my艣la艂a na temat Olega, Olai mia艂 prawo wiedzie膰 o jego istnieniu. Lina wci膮偶 jed­nak si臋 l臋ka艂a, 偶e Oleg zechce skra艣膰 swego syna.

Jej syna.

Otworzyli drzwi do jej domu. Up艂yn臋艂o nie tak zn贸w wiele czasu, odk膮d Lina go opu艣ci艂a, lecz w 艣rodku ju偶 unosi艂 si臋 zapach nie zamieszkanego po­mieszczenia. Zaduch. Lina wsz臋dzie widzia艂a kurz. To sprawia艂o jej przykro艣膰. Wci膮偶 jeszcze nie 艣mia艂a dopu艣ci膰 do siebie my艣li, 偶e oto wyprawia Olaia w podr贸偶, kt贸rej nie b臋dzie z nim dzieli膰.

Sam Olai chcia艂 zabra膰 ze sob膮 wszystko. R贸wnie偶 Lin臋 i Niillasa. Raz po raz mu powtarzali, 偶e nie mo­g膮 z nim jecha膰. Niillas musia艂 si臋 przecie偶 zajmowa膰 swoimi reniferami, Lina domem. By膰 mo偶e b臋dzie mog艂a pom贸c w czym艣 Niillasowi. W ko艅cu ostro uci臋li te rozmowy.

Gdy us艂yszeli kroki przed domem, wiedzieli, 偶e to nie nadchodz膮 ludzie ze wsi. W ich wypadku prze艂amanie lod贸w trwa艂oby znacznie d艂u偶ej, wie艣niacy ra­czej trzymali si臋 na dystans, dop贸ki wydarzenia w pe艂ni si臋 nie rozwin臋艂y.

Oleg musia艂 si臋 schyli膰, 偶eby wej艣膰 do 艣rodka. Za­wsze tak by艂o. Drzwi robiono tutaj mo偶liwie jak naj­ni偶sze, a tak偶e najw臋偶sze. Zim膮 liczy艂o si臋 to, 偶eby w domach mie膰 jak najmniejsze otwory, przez kt贸re wdzieraj膮 si臋 艣nieg i przeci膮gi.

- Widzia艂em, 偶e przyszli艣cie - powiedzia艂 w napi臋­ciu, pytaj膮co.

Zauwa偶y艂, 偶e Lina si臋 pakuje. Nie 艣mia艂 jednak py­ta膰 o jej decyzj臋. Domy艣la艂 si臋 jej, lecz mimo wszyst­ko brak艂o mu odwagi, by spyta膰 wprost.

- Czeka艂em - doda艂. Sta艂 tu偶 przy drzwiach, g贸rowa艂 nad wszystkim w izbie.

Olai si臋 zawstydzi艂 i schowa艂 za kufrem na ubra­nia, nad kt贸rym Lina, kl臋cz膮c, nachyla艂a si臋 tak moc­no, 偶e prawie a偶 sta艂a na g艂owie.

Oleg wsz臋dzie wyr贸偶nia艂 si臋 wzrostem, a w nie­wielkiej izdebce przypomina艂 g贸r臋. Olai nie m贸g艂 oczu oderwa膰 od ojca.

- Takich decyzji nie podejmuje si臋 w biegu - o艣wiadczy艂a twardo Lina, nawet nie patrz膮c na Olega. - Wci膮偶 mam w膮tpliwo艣ci. Chc臋 najpierw zoba­czy膰 twoj膮 偶on臋.

Oleg chrz膮kn膮艂 onie艣mielony, zrobi艂 dwa kroki na bok. Antonia sta艂a za nim, schowana za jego plecami. Teraz wyst膮pi艂a w prz贸d, drobna i krucha, w lu藕nych spodniach do konnej jazdy, d艂ugich butach a偶 do ko­lan, szerokiej, haftowanej bluzce, przewi膮zanej w pa­sie chustk膮. Ciemne loki sprawia艂y, 偶e wygl膮da艂a na m艂odsz膮, ni偶 by艂a w rzeczywisto艣ci. W oczach, kt贸re obrzuci艂y Lin臋 uwa偶nym spojrzeniem, nie kry艂o si臋 zwyci臋stwo, poczucie rado艣ci z cudzego nieszcz臋艣cia, nic takiego, co Lina spodziewa艂a si臋 w nich zobaczy膰.

Lina stan臋艂a na nogi. Czu艂a, 偶e Olai uczepi艂 si臋 jej sp贸dnicy. Przez g艂ow臋 przebieg艂o jej to, co Niillas po­wiedzia艂, gdy Oleg przyby艂 do obozowiska. O tym, 偶e je艣li si臋 wyjdzie drugiej stronie na spotkanie, to ju偶 si臋 jest w po艂owie wygranym.

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 do Antonii, dotkn臋艂a jej palc贸w, zawaha艂a si臋 przez chwil臋, a nast臋pnie uca艂owa艂a An­toni臋 w oba policzki.

Nie mia艂a 艣mia艂o艣ci popatrze膰 na Olega. Nie chcia­艂a wiedzie膰, co on o niej my艣li.

Antonia okaza艂a si臋 inna, ni偶 Lina si臋 spodziewa艂a. Obie kobiety stan臋艂y obok siebie, rami臋 przy ramieniu. Patrzy艂y sobie w oczy, ale m贸wi艂y r贸偶nymi j臋zykami.

Lina wprawdzie rozumia艂a troch臋 rosyjski, lecz nie chcia艂a m贸wi膰 w tym j臋zyku, nawet gdyby od tego zale偶a艂o jej 偶ycie. Antonia troszk臋 pozna艂a norweski podczas lekcji udzielanych przez Raij臋 Wasilijowi, wystarczaj膮co, by wychwyci膰 jedno czy drugie s艂owo, lecz nie do艣膰, by sama mog艂a si臋 odezwa膰.

- Pozwolisz mu z nami pojecha膰? - spyta艂 Oleg. Lina popatrzy艂a na Antoni臋.

- Pod jednym warunkiem - odpar艂a. - Chc臋 czego艣, zanim puszcz臋 go od siebie, Olegu. Nie ufam ci i nic nie pomog膮 偶adne twoje s艂owa czy obietnice. Po pro­stu ci nie ufam.

- Chcesz zastaw? - spyta艂. Czy偶by Lina naprawd臋 chcia艂a sprzeda膰 mu ten czas, jaki mia艂 sp臋dzi膰 z synem? Czy偶by naprawd臋 by艂a taka twarda? Przecie偶 zawsze cechowa艂a j膮 艂agodno艣膰 i ust臋p­liwo艣膰, 艂atwo dawa艂o si臋 zaprowadzi膰 j膮 tam, gdzie si臋 chcia艂o, gotowa przyj膮膰 wszystko, co jej zaproponowa艂. Jej, im obojgu... Oleg nie 艣mia艂 nawet my艣le膰 dalej.

- Nie chc臋 zastawu. - Z oczu Liny strzeli艂y b艂yska­wice. Z gniewem wbi艂a wzrok w Olega. - Nie chc臋 twoich pieni臋dzy, twoich podarunk贸w, nie chc臋 nic od ciebie. - Nabra艂a powietrza i przenios艂a spojrze­nie na Antoni臋. - Od niej chc臋 obietnic臋. To ona ma mi przyrzec, 偶e dostan臋 Olaia z powrotem, kiedy je­sieni膮 wyruszycie w drog臋 do domu.

Oleg westchn膮艂. Roze艣mia艂 si臋. Nie potrafi艂 ukry膰, jak wielk膮 odczu艂 ulg臋.

- Ale偶 ja ci to mog臋 obieca膰, Lino! Przecie偶 ca艂y czas ci to powtarzam, odk膮d ci臋 poprosi艂em.

- Nie, nie ty. - Lina upiera艂a si臋 przy swoim. - Ja tobie ju偶 nie wierz臋, Olegu. Nic od ciebie nie chc臋. A ju偶 najmniej twoich obietnic. Wiem dobrze, ile s膮 warte. Ona ma mi to obieca膰.

Oleg z przej臋ciem przet艂umaczy艂 wszystko Antonii. Antonii wystarczy艂o wys艂ucha膰 go ledwie do po艂o­wy i ju偶 mocno obj臋艂a zaskoczon膮 Lin臋.

- Obiecuj臋! - wyrzuci艂a z siebie pr臋dko po rosyj­sku. - Obiecuj臋 na wszystko, co jest mi 艣wi臋te i dro­gie, 偶e dostaniesz z powrotem swego syna! I to nie za dziesi臋膰 lat, lecz kiedy b臋dziemy wracali na wsch贸d. Nawet gdybym musia艂a grozi膰 mu no偶em, dostaniesz ch艂opca z powrotem. Przysi臋gam ci to, Lino! - A zwracaj膮c si臋 do Olega, doda艂a: - A ty, bardzo pro­sz臋, przet艂umacz jej wszystko co do s艂owa. Nawet to, 偶e nie tak zn贸w pi臋knie si臋 o tobie wyrazi艂am.

Oleg us艂ucha艂, nawet min膮 nie daj膮c do zrozumienia, jakie wra偶enie wywar艂y na nim s艂owa 偶ony. Pra­wie nie patrzy艂 przy tym na Lin臋.

- No, to chyba wszystko w porz膮dku? - spyta艂 ni­by to beznami臋tnie, lecz z wyra藕nym po艣piechem.

Lina kiwn臋艂a g艂ow膮. By艂o w porz膮dku. Decyzja za­pad艂a. Dopiero teraz wypuszcza艂a Olaia od siebie. W艂a艣nie teraz okazywa艂a im swoje zaufanie. I ba艂a si臋.

- Chc臋 by膰 sama, kiedy b臋d臋 si臋 z nim 偶egna膰 - o艣wiadczy艂a. - Nie, Niillasie, ty mo偶esz zosta膰...

Oleg i Toni膮 czekali przed chat膮. Nie mieli odwa­gi nawet zerkn膮膰 przez rami臋. S艂yszeli 艣ciszony g艂os Liny, s艂yszeli, jak dzielnie stara si臋 ukry膰 rozpacz, i ci­sz臋, gdy tuli艂a Olaia do siebie. Jasny g艂os ch艂opca. Ta­ki by艂 niecierpliwy, nie m贸g艂 si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy wyjdzie z domu. Za ma艂y, 偶eby zrozumie膰, co to oznacza. W jego my艣lach nie by艂o miary dla odleg艂o­艣ci i czasu. By膰 mo偶e nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e ju偶 nied艂ugo mamy nie b臋dzie. Lina usi艂owa艂a mu to t艂u­maczy膰, lecz dla Olaia okaza艂o si臋 to zbyt trudne, a dla niej zbyt bolesne.

Teraz, prze艂ykaj膮c p艂acz, tuli艂a synka. My艣la艂a o tym, 偶e jesie艅 przecie偶 przyjdzie ju偶 wkr贸tce. O tym, 偶e czas potrafi p艂yn膮膰 i 偶e synkowi na pew­no b臋dzie tam dobrze. Oleg serdecznie si臋 nim zaj­mie i ona, Antonia, tak偶e. Jej dziecku niczego nie b臋­dzie brakowa艂o. Niebawem nadejdzie jesie艅, o tym musi by膰 przekonana, nie snu膰 偶adnych z艂ych my艣li, tylko t臋 jedn膮 dobr膮. Jesie艅 przyjdzie ju偶 nied艂ugo.

Niillas zmierzwi艂 Olaiowi w艂osy, prosi艂, 偶eby by艂 grzecznym ch艂opcem. Prosi艂 te偶, 偶eby zapami臋ta艂, co prze偶yje, bo przecie偶 musi im o wszystkim p贸藕niej opowiedzie膰.

Lina wynios艂a Olaia do Olega, poda艂a mu go na r臋­ce. Uca艂owa艂a synka w oba policzki i w czo艂o.

- Uwa偶ajcie na niego - powiedzia艂a, bacznie wpatru­j膮c si臋 w Olega i Antoni臋. - Przysi臋gam, 偶e ci臋 zabij臋, Olegu, je艣li z nim nie wr贸cisz! - doda艂a cicho i pr臋dko, lecz nawet Antonia, kt贸ra nie zna艂a jej j臋zyka, bez naj­mniejszych k艂opot贸w zrozumia艂a sens tych s艂贸w.

- Wr贸c臋 - odpar艂 Oleg. - Mo偶esz p贸j艣膰 z nami na statek. Nie wyp艂ywamy tak od razu, tak bardzo nam si臋 nie spieszy.

- Odp艂y艅cie jak najszybciej. Lina kurczowo zaciska艂a d艂onie na w艂asnych przedramionach. R臋ce mia艂a takie puste, takie puste obj臋cia.

- Obiecuj臋, 偶e nie zmieni臋 decyzji, ale na twoim statku moja noga nie postanie, Olegu. Je艣li tam przyj­d臋, to tylko po to, 偶eby zabra膰 dziecko.

Oleg kiwn膮艂 g艂ow膮. Rozumia艂. Podni贸s艂 worek, w kt贸ry Lina spakowa艂a ubranie Olaia. Synka wzi膮艂 na r臋ce. Wypo偶yczy艂 go.

Frachtowiec 鈥濧ntonia鈥 z Archangielska podni贸s艂 偶agle, zaraz po tym, jak kapitan wsiad艂 na pok艂ad.

Lina sta艂a nieruchomo, a偶 do chwili gdy zacz臋li podnosi膰 偶agle. Dopiero wtedy wr贸ci艂a do chaty. Bez jednego s艂owa.

Zgarn臋艂a troch臋 w艂贸czki, druty do rob贸tek, wsun臋­艂a do w臋ze艂ka par臋 ubra艅.

- Wci膮偶 chcesz widzie膰 mnie w siida? - spyta艂a Niillasa. Nawet nie popatrzy艂a na morze.

- Oczywi艣cie. Zawsze znajdzie si臋 dla ciebie miej­sce w moim namiocie.

Lina zamkn臋艂a drzwi, klucz wsun臋艂a pod kamie艅 przy progu. R贸wnie偶 oddalaj膮c si臋 od domu, nie obej­rza艂a si臋 wstecz.

Zatrzyma艂a si臋 na odpoczynek, dopiero gdy ode­szli od brzegu na tyle, 偶e morze da艂o si臋 wyczu膰 je­dynie po zapachu. Jej oczy nie chcia艂y widzie膰.

Dopiero wtedy usiad艂a w艣r贸d otwartego na wszyst­kie strony krajobrazu i rozp艂aka艂a si臋, wtulona twa­rz膮 w podci膮gni臋te kolana.

- 呕adne piskl臋 nie nauczy si臋 fruwa膰, je艣li rodzice b臋d膮 zap臋dza膰 je z powrotem do gniazda - o艣wiad­czy艂 Niillas, kiedy Lina otar艂a oczy. - Musz膮 nauczy膰 si臋 rozpo艣ciera膰 skrzyd艂a. Z dzie膰mi jest tak samo. Je­艣li mo偶na m贸wi膰, 偶e kto艣 dzisiaj odni贸s艂 zwyci臋stwo, to w艂a艣nie ty, Lino. By艂em z ciebie dumny.

- Ja nie jestem dumna - mrukn臋艂a. Oczy j膮 piek艂y. Widzia艂a tylko ciemno艣膰. Wyczuwa艂a jedynie ciem­no艣膰. Nie czu艂a si臋 taka samotna od 艣mierci Magda­leny. - Ju偶 tego 偶a艂uj臋 - wyzna艂a. - Nigdy go ju偶 nie zobacz臋! C贸偶 znaczy byle obietnica tej jego baby? Ona jest pewnie taka sama jak on.

- Tak uwa偶asz? - spyta艂 Niillas. Nie powiedzia艂, co sam o tym my艣li. To nie by艂o istotne. Liczy艂a si臋 tyl­ko Lina, jej wiara albo jej w膮tpliwo艣ci.

Gdzie艣 w oddali poskar偶y艂a si臋 siewka, bole艣nie, jakby p艂aka艂a w jej imieniu. Lina bardziej 偶a艂o艣nie nie potrafi艂a p艂aka膰.

- Nie - odpar艂a Lina. - Nawet w to nie wierz臋. Okaza艂a si臋 zupe艂nie inna, ni偶 przypuszcza艂am. Po­winna by膰 brzydka i z艂a. Fa艂szywa. I mie膰 wstr臋tny, nieprzyjemny, przenikliwy g艂os. Ale pewnie wtedy Oleg tak bardzo by jej nie kocha艂, prawda? Pozwoli艂 jej wr贸ci膰, chocia偶 uciek艂a od niego z innym.

Liny nikt nigdy tak mocno nie kocha艂. Westchn臋艂a.

- Oni z nim wr贸c膮. W g艂臋bi ducha wiem, 偶e tak b臋­dzie. Gdybym s膮dzi艂a, 偶e stanie si臋 inaczej, nigdy bym mu nie pozwoli艂a zabra膰 Olaia. Ale tak boli, 偶e go te­raz nie widz臋, 偶e tyle czasu up艂ynie, nim b臋d臋 mog艂a go obj膮膰. Rozchoruj臋 si臋 z t臋sknoty, nim nadejdzie je­sie艅. W ka偶dej minucie b臋d臋 zadawa膰 sobie pytanie, jak on si臋 miewa. B臋d臋 za nim t臋skni膰, a Olai mo偶e tak 艣wietnie si臋 bawi膰, 偶e za mn膮 nie zat臋skni. Mat­ka na og贸艂 nie jest ciekaw膮 osob膮...

Niillas wyci膮gn膮艂 do Liny ogorza艂膮 d艂o艅.

- Idziemy dalej?

Nast臋pnym razem odpoczywali przy strumieniu. Lina po艂o偶y艂a si臋 na brzuchu i troch臋 si臋 napi艂a. Po­zwoli艂a, 偶eby ch艂odna, przejrzysta woda sp艂uka艂a 艂zy i obmy艂a jej twarz. Wiatr i s艂o艅ce j膮 wysuszy艂y. U艂o­偶y艂a si臋 na plecach i patrzy艂a, jak chmury mkn膮 po nie­bie. P贸艂 nieba by艂o bardziej bia艂e ni偶 niebieskie, biel miesza艂a si臋 z b艂臋kitem. Tam w g贸rze nie by艂o 偶adnych prawdziwych granic i wszystko przez ca艂y czas si臋 po­rusza艂o, nic nie trwa艂o niezmienne. Lina zapragn臋艂a, 偶eby takie w艂a艣nie by艂o jej 偶ycie, jak letnie niebo.

- Szcz臋艣liwy jeste艣, Niillasie? - spyta艂a.

- Przez ca艂y czas? - odpowiedzia艂 jej pytaniem, czy te偶 raczej wcale nie odpowiedzia艂. - Cz臋sto bywam bardzo szcz臋艣liwy, kiedy indziej wcale. Nie wiem, czy kto艣 jest szcz臋艣liwy przez ca艂y czas. Jak mo偶na by od­r贸偶ni膰 szcz臋艣cie od wszystkich innych odczu膰, gdyby stale by艂o si臋 szcz臋艣liwym? Chyba mia艂oby si臋 do艣膰 szcz臋艣cia, nie s膮dzisz?

- Ja bym nigdy nie mia艂a do艣膰. Lina wolno poruszy艂a g艂ow膮 z boku na bok. Teraz to ona zmienia艂a niebo, a mo偶e nie? Mo偶e to rzeczy­wi艣cie by艂o takie proste?

- Mo偶e nie do艣膰 - stwierdzi艂 Niillas. - Ale mog艂o­by si臋 znudzi膰. My, ludzie, jeste艣my dziwni. Tak rzad­ko bywamy zadowoleni. Nie wystarcza nam to, co mamy. Zawsze musimy pragn膮膰 czego艣 jeszcze. Cze­go艣 innego. Nawet je艣li to niemo偶liwe, to i tak choru­jemy z pragnienia, 偶eby to mie膰. Uwa偶amy, 偶e bez te­go nie b臋dziemy szcz臋艣liwi. Dziwne z nas stworzenia.

- Ja nie wiem, czego pragn臋 - powiedzia艂a Lina. - Wiem jedynie, 偶e pragn臋. Wiem, 偶e nie jestem tak na­prawd臋 szcz臋艣liwa, 偶e wiele czasu min臋艂o, odk膮d si臋 tak czu艂am.

Niillas d艂ugo na ni膮 patrzy艂. Lina mia艂a 艂adn膮 buzi臋, cho膰 nie by艂a klasyczn膮 pi臋kno艣ci膮. A mo偶e nawet nie nazywano jej 艂adn膮, a ju偶 na pewno nie wszyscy. Trze­ba si臋 by艂o do niej przyzwyczai膰, nauczy膰 si臋 j膮 ceni膰.

- Ja jestem szcz臋艣liwy, kiedy promie艅 s艂o艅ca mus­ka mnie po policzku - wyzna艂 cicho Niillas. - I kie­dy s艂ysz臋, jak ptaki 艣piewaj膮 wok贸艂 mnie i jest czer­wona noc. Jestem szcz臋艣liwy, gdy moje stopy mog膮 wreszcie odpocz膮膰 po d艂ugim dniu i kiedy nape艂niam brzuch po tym, jak by艂em bardzo g艂odny. Jestem szcz臋艣liwy, kiedy pierwszy raz po zimie widz臋 s艂o艅­ce, ale szcz臋艣liwy jestem r贸wnie偶, gdy pada pierwszy 艣nieg. Jestem szcz臋艣liwy, widz膮c ciel臋ta renifer贸w, po raz pierwszy stoj膮ce na niepewnych nogach, i kiedy wk艂adam do ust pierwsze dojrza艂e moroszki...

Lina przekr臋ci艂a si臋 na brzuch. Opar艂a g艂ow臋 na r臋­kach i uwa偶nie na niego popatrzy艂a.

- Nie o takim szcz臋艣ciu my艣la艂am - stwierdzi艂a. - My艣la艂am w innym sensie.

- Czy偶by wi臋c by艂o wiele rodzaj贸w szcz臋艣cia? - spy­ta艂 Niillas, kt贸ry chodzi艂 po 艣wiecie ju偶 dwa razy d艂u­偶ej ni偶 ona. Oczy mu si臋 rozszerzy艂y jak u dziecka, kt贸re natyka si臋 na co艣 nowego. - Jak je rozpoznajesz? Po uderzeniach serca? Jedno szcz臋艣cie dla tego, a in­ne szcz臋艣cie na co艣 innego? Czy taka jest prawda? Czy naprawd臋 tak jest?

Lina zarumieni艂a si臋, prychn臋艂a. Musia艂 chyba zro­zumie膰, o co jej chodzi. Nie by艂 przecie偶 ani m艂ody, ani g艂upi. Nie chcia艂a te偶 uwierzy膰, 偶eby nie mia艂 w og贸le do艣wiadczenia, chocia偶 w jego namiocie nie mieszka艂a 偶ona.

- S膮 wszystkie te rodzaje szcz臋艣cia, kt贸re wymie­ni艂e艣 - powiedzia艂a. - Ale jest te偶 to pomi臋dzy lud藕­mi. Mi臋dzy m臋偶czyzn膮 a kobiet膮...

Chocia偶 bardzo sili艂a si臋 na spok贸j, to jednak si臋 zaczerwieni艂a. Czu艂a si臋 za偶enowana. By艂o to po dwakro膰 g艂upot膮. Niillas wiedzia艂 o niej prawie wszystko, wiedzia艂 o niej i o Guttormie i skromno艣膰 by艂a ostatnim s艂owem, jakiego by w stosunku do niej u偶y艂.

Niillas 艣ci膮gn膮艂 czapk臋, przeczesa艂 w艂osy palcami. Jako tako je u艂o偶y艂. Czapk膮 odgoni艂 komary.

- Zrozumia艂em, 偶e o to ci chodzi - u艣miechn膮艂 si臋. - A偶 taki g艂upi nie jestem. Ale mnie si臋 tak nie wydaje. Wszystko to jest szcz臋艣cie. Tylko my decydujemy o tym, 偶e jakie艣 szcz臋艣cie jest mniej warte od innego. Ja potrafi臋 si臋 tak samo cieszy膰 pierwszym przeb艂yskiem s艂o艅ca po d艂ugiej zimie, jak poca艂unkiem kobiety.

Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Wobec tego nie mo偶e chodzi膰 o t臋 naprawd臋 w艂a­艣ciw膮 kobiet臋 - wyrwa艂o jej si臋.

Popatrzyli na siebie przez moment i oboje wybuchn臋li 艣miechem.

- Przepraszam - powiedzia艂a Lina, wci膮偶 nie prze­staj膮c si臋 艣mia膰. - Nic z艂ego nie mia艂am na my艣li, ale czasami m贸wi臋 bez zastanowienia. W domu twierdz膮, 偶e m贸wi臋, nie my艣l膮c. Mo偶e maj膮 racj臋.

- To si臋 nazywa szczero艣膰 - stwierdzi艂 Niillas z powa­g膮. - Mo偶e im si臋 ona nie podoba, a ja j膮 lubi臋. Bardzo do ciebie pasuje. Jeste艣 艣liczna, kiedy jeste艣 szczera, Lino.

Wielkie nieba, dlaczego ona tak si臋 rumieni, kiedy on chce tylko okaza膰 jej uprzejmo艣膰? M臋偶czy藕ni wcze艣niej m贸wili jej ju偶 r贸偶ne rzeczy, nie tak dawno jeszcze Guttorm, chocia偶 on nie by艂 szczeg贸lnie szczodry w s艂o­wach. A tymczasem ona si臋 czerwieni, p艂onie jak ogni­sko tylko dlatego, 偶e Niillas by艂 dla niej mi艂y.

Lina zamkn臋艂a oczy, obr贸ci艂a si臋 z powrotem na plecy. Dobrze by艂o tak le偶e膰. Nawet komary jej nie przeszkadza艂y, wia艂 lekki wiatr. Pewnie on troch臋 je rozgania艂, nie dopuszcza艂 ich do niej. Zreszt膮 Lina przesta艂a si臋 ju偶 poci膰, owady nie kierowa艂y si臋 wi臋c zapachem.

Cudownie tak le偶e膰!

- Mo偶emy tu zosta膰? - spyta艂a, szeroko otwieraj膮c oczy. Unios艂a si臋 na 艂okciu, a oczy i usta prosi艂y i b艂a­ga艂y. - Mo偶emy zosta膰? Nied艂ugo b臋dzie wiecz贸r, w艂a艣ciwie ju偶 jest, a do siida jeszcze daleko. Nim tam dojdziemy, zapadnie noc. Dzisiejszej nocy i tak nie mo偶esz pilnowa膰 stada. Nikt si臋 nie spodziewa, 偶e zajmiesz si臋 dzi艣 w nocy zwierz臋tami.

Niillas 艣mia艂 si臋 z tej powodzi s艂贸w.

- Tak w艂a艣nie brzmi膮 potoki na wiosn臋 - u艣miech­n膮艂 si臋.

Spojrzeniem omi贸t艂 pasmo wzg贸rz, ska艂y, zaro艣la wierzbiny, strumie艅 i po艂o偶one nieopodal bagna.

- B臋d膮 my艣le膰, 偶e nocujemy w wiosce - rzek艂a Lina. Niillas musia艂 przyzna膰 jej racj臋. Rzeczywi艣cie w obozowisku uznaj膮, 偶e tak w艂a艣nie si臋 sta艂o. B臋d膮 ze 艣miechem m贸wi膰, 偶e Niillas postanowi艂 wypr贸bo­wa膰 materace Norweg贸w, nim powr贸ci pod sk贸rza­ne okrycia w swoim namiocie. Nie bardzo go obcho­dzi艂o, co sobie pomy艣l膮. Przez ca艂e 偶ycie musia艂 prze­cie偶 znosi膰 ich dobroduszne domys艂y. Niekiedy mie­li racj臋, innym razem si臋 mylili, on natomiast wci膮偶 pozostawa艂 taki sam.

Mo偶liwo艣膰 sprawienia rado艣ci Linie sta艂a si臋 jego rado艣ci膮, przemieni艂a si臋 w szcz臋艣cie. 艢mia艂aby si臋 z niego, gdyby jej o tym powiedzia艂, ale spe艂nienie jej pro艣by nie by艂o przez to wcale trudniejsze.

- Oczywi艣cie, 偶e mo偶emy zosta膰 - odpar艂. - Mamy drewno, mamy schronienie pod ska艂膮. Jest tam nawet niedu偶y wyst臋p na wypadek, gdyby noc przynios艂a deszcz. Pod ska艂膮 ro艣nie mech, mi臋kko si臋 b臋dzie na nim spa艂o. Nie jest te偶 mokro i mamy wod臋. Oczy­wi艣cie, 偶e mo偶emy tu zosta膰!

Rozradowana Lina rzuci艂a mu si臋 na szyj臋. Rosyj­skim zwyczajem uca艂owa艂a go w oba policzki, ale za­wstydzona zaraz si臋 cofn臋艂a. Nagle przypomnia艂a so­bie, dlaczego wyruszyli w t臋 w臋dr贸wk臋. Przypomnia艂a sobie, 偶e nie powinna si臋 cieszy膰, 偶e przecie偶 Olai nie wybiegnie jej na spotkanie, kiedy powr贸c膮 do siida. Przez kilka kr贸tkich moment贸w oszo艂omienia wyda­wa艂o jej si臋, 偶e Olai tam zosta艂 i 偶e dlatego nie ma go teraz z nimi. Ale nie zapomnia艂a o tym, stara艂a si臋 je­dynie odsun膮膰 od siebie prawd臋.

- 艢miech nie jest grzechem, Lino. P贸jd臋 poszuka膰 drewna.

Lina patrzy艂a, jak Niillas odchodzi. Lubi艂a na nie­go patrze膰. Wiedzia艂a, 偶e wr贸ci. Jego czapka zosta艂a. Poszed艂 przecie偶 tylko po drzewo.

Podczas jego nieobecno艣ci Lina si臋 rozp艂aka艂a. P艂a­ka艂a tak d艂ugo, a偶 poczu艂a si臋 pusta w 艣rodku. A偶 nie zosta艂o jej ju偶 wi臋cej 艂ez. Wtedy zn贸w obmy艂a twarz w strumieniu i 艣mia艂a si臋 z siebie, nazywa艂a si臋 niem膮­dr膮 dziewczyn膮. T艂umaczy艂a sobie, 偶e niemo偶liwe jest przep艂akanie ca艂ego lata a偶 do jesieni. Wtedy ju偶 na pewno ludzie zaczn膮 gada膰 o Linie z Soroya, tej, kt贸­ra przep艂aka艂a ca艂e lato. O Linie z czerwonym nosem...

Lina nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, musia艂a 艣mia膰 si臋 z siebie. Przecie偶 nikt i tak nie m贸g艂 jej tu us艂ysze膰, nawet Niillas. I przecie偶 chocia偶 si臋 艣mia艂a, to i tak nie przestawa艂a r贸wnie mocno t臋skni膰 za Olaiem. Wiedzia艂a o tym. Nie by艂o tu nikogo, komu musia艂a­by si臋 z tego t艂umaczy膰. Oganiaj膮c si臋 od komar贸w, pozwoli艂a sobie na u艣miech.

Nie by艂a przecie偶 w wiosce, 艣ciany jej nie odgradza­艂y. Nie by艂a te偶 w siida, gdzie wi臋kszo艣膰 ludzi domy­艣la艂a si臋 na temat drugiego cz艂owieka wi臋cej ni偶 on sam.

By艂a tutaj, pod otwartym niebem, bez 艣cian, bez da­chu, bez ludzi. Niillas ledwie si臋 liczy艂. To prawda, 偶e by艂 bardziej cz艂owiekiem ni偶 wi臋kszo艣膰 znanych jej lu­dzi i bardziej go ceni艂a ni偶 wszystkich, kt贸rych mog艂a sobie przypomnie膰, ale dlatego w艂a艣nie nie przeszka­dza艂a jej jego obecno艣膰. Niillas nigdy nie pr贸bowa艂 jej upokarza膰. Niillas po prostu by艂. Lina do艣wiadczy艂a ju偶 samotno艣ci w艣r贸d ludzi, tak cz臋sto bywa艂a t膮, kt贸­ra si臋 od nich r贸偶ni艂a, 偶e w ko艅cu przyj臋艂a to jako spo­s贸b chronienia si臋 przed innymi. Przyzwyczai艂a si臋 do takiej samotno艣ci. Z Niillasem nigdy nie by艂a sama.

Ani s艂owem nie wspomnia艂 nawet o jej zaczerwienio­nych oczach, kiedy wr贸ci艂 z nar臋czem drewna. Lina te偶 nazbiera艂a ga艂膮zek pod wskazan膮 przez niego ska艂膮. Na­wet gdyby noc sta艂a si臋 ch艂odna, nie musieli marzn膮膰.

Niillas rozpali艂 ogie艅, Lina wyj臋艂a jedzenie. Zasiedli ra­zem przy ognisku, tak jak wcze艣niej w tyle spokojnych wieczor贸w, ale teraz by艂o inaczej. Lina stale przy艂apywa­艂a si臋 na tym, 偶e usi艂uje si臋 ws艂ucha膰 w oddech Olaia. W sercu k艂u艂o j膮, gdy go nie s艂ysza艂a. Szuka艂a synka wzro­kiem, przypomina艂a sobie, 偶e go nie ma, i dalej szuka艂a.

To bardzo bola艂o.

- Tu s膮 inne d藕wi臋ki - powiedzia艂 Niillas. Zrozu­mia艂 j膮 bez konieczno艣ci t艂umaczenia. - Pos艂uchaj tyl­ko - poprosi艂. - S艂yszysz ptaki? Te, kt贸re znasz... Gdzie艣 daleko krzyczy mewa, s艂ysza艂em te偶 kaczki i krzyk or艂a. Siewka jest bardziej zrozpaczona ni偶 ty, Lino. S艂yszysz je, Lino? Wydaje mi si臋, 偶e one pr贸bu­j膮 da膰 ci szcz臋艣cie. Pozwolisz im na to?

On m贸wi艂 o szcz臋艣ciu! I to tego samego dnia, kie­dy pozwoli艂a zabra膰 od siebie synka, swoje jedyne dziecko! Siedzia艂a, zastanawiaj膮c si臋, czy Oleg zadba o to, aby Olai najad艂 si臋 do syta. Czy dopilnuje, 偶e­by ma艂y nie marz艂? Przecie偶 na pok艂adzie frachtow­c贸w potrafi艂a by膰 taka straszna wilgo膰, do艣wiadczy艂a jej na w艂asnej sk贸rze. Nawet kajuta samego kapitana cz臋sto przypomina艂a podrz臋dn膮 ober偶臋.

Lina s艂ucha艂a wbrew swej woli. Stara艂a si臋 nie pa­trze膰 na Niillasa, tylko s艂ucha膰. 呕adnych ptak贸w nie widzia艂a, lecz one i tak wype艂nia艂y powietrze dooko­艂a, jak gdyby istnia艂y wsz臋dzie. Musia艂a s艂ucha膰. Mu­sia艂a postara膰 si臋 uchwyci膰 ich obraz.

- Pi臋knie? - spyta艂 Niillas.

- Pi臋knie - zgodzi艂a si臋 z nim Lina. - Masz racj臋, szcz臋艣cie jest tylko jedno...

12

Ca艂y 艣wiat dr偶a艂 w posadach. Ziemia dudni艂a, jak gdy­by uderza艂y w ni膮 pot臋偶ne kopyta. P艂askowy偶 zasypy­wa艂y iskry. Lina trz臋s艂a si臋, gdy si臋 obudzi艂a. W miejscu, w kt贸rym le偶a艂a, by艂o wprawdzie sucho, ale ch艂odno.

- Tiermes dzi艣 w nocy p臋dzi na swym koniu po niebie - mrukn膮艂 Niillas od strony jej st贸p, tam bo­wiem mia艂 g艂ow臋. Odst膮pi艂 jej lepsze miejsce, ponie­wa偶 twierdzi艂, 偶e jego sk贸rzane ubranie znacznie le­piej trzyma ciep艂o ni偶 jej p艂贸cienne.

- Tiermes? - powt贸rzy艂a Lina zdziwiona, ci膮gle ro­zespana.

- B贸g grzmot贸w - wyja艣ni艂 Niillas. - Gdy by艂em m艂ody, sk艂adali艣my mu ofiary. S膮 tacy, kt贸rzy ci膮gle jeszcze to robi膮. Ofiary ze zwierz膮t. Odbywa si臋 to w najg艂臋bszej tajemnicy. Tiermes to pot臋偶ny sprzy­mierzeniec, lecz nie mo偶na liczy膰 na pomoc bog贸w, nie daj膮c im nic w zamian. Wtedy oni tylko wybu­chaj膮 gniewem. Nie nale偶y niczego 偶膮da膰, nic przy tym nie daj膮c. To tak samo jak we wszystkim innym, najpierw trzeba da膰, a dopiero p贸藕niej o co艣 prosi膰.

Lina nie ba艂a si臋 grzmot贸w, przynajmniej nie a偶 tak bardzo. Do tej pory jednak zawsze od burzy oddziela艂 j膮 dach. Iskry grzmotu, b艂yskawice, mog艂y przecie偶 za­bi膰. Nie widzia艂a tego na w艂asne oczy, lecz oczywi艣cie s艂ysza艂a o podobnych wypadkach. R臋ka Boga potrafi艂a uderzy膰 nagle, nieoczekiwanie. Cz艂owiek, kt贸ry zgin膮艂 tak膮 艣mierci膮, rzadko cieszy艂 si臋 dobr膮 s艂aw膮 u potom­nych. Kolejne pokolenia zastanawia艂y si臋, co te偶 z艂ego m贸g艂 uczyni膰, 偶eby zas艂u偶y膰 na taki los. Nie do pomy­艣lenia by艂o, 偶e mog艂o si臋 to sta膰 po prostu przypadkiem.

- Boisz si臋? - spyta艂. Usiad艂 pod ska艂膮. Mieli nad g艂ow膮 prawdziwy dach z kamienia, lecz niezbyt wysoki, ludzie wy偶si od nich dwojga nie byliby w stanie usi膮艣膰 wyprostowani. Lina r贸wnie偶 podsun臋艂a si臋 w g贸r臋.

- Nie - powiedzia艂a. - Nie boj臋 si臋. Niebo by艂o szare, g臋ste jak owsianka, kt贸ra postoi kilka tygodni. Wida膰 by艂o b艂yskawice, ogniste no偶e rozcina艂y szar膮 owsiank臋 ruchem zbyt pr臋dkim do zauwa偶enia przez oko.

- Najgorzej jest z tamtej strony, od morza - stwier­dzi艂 Niillas. - Miejmy nadziej臋, 偶e nic si臋 nie stanie stadu. Zwierz臋ta s膮 takie p艂ochliwe, bardzo pr臋dko mo偶e si臋 sko艅czy膰 tak, 偶e b臋dziemy mieli mn贸stwo roboty ze sp臋dzaniem du偶ych cz臋艣ci stada. Z Tiermesem nie ma 偶art贸w.

- M贸wisz o burzy, tak jakby by艂 to m臋偶czyzna.

Niillas u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Przeni贸s艂 wzrok z Li­ny na krajobraz, spowity cieniem ci臋偶kich chmur, cie­niem Tiermesa.

- By膰 mo偶e rzeczywi艣cie wyobra偶am go sobie w m臋skiej postaci - przyzna艂, nie zdradzaj膮c, czy so­bie 偶artuje, czy te偶 nie.

- Czy wszyscy dawni bogowie twego ludu to m臋偶­czy藕ni?

- Nie, s膮 w艣r贸d nich r贸wnie偶 kobiety - odpar艂 Niillas z powag膮. - I nie s膮 wcale mniej wa偶ne od m臋偶czyzn. P艂e膰 nie ma tak wielkiego znaczenia, gdy m贸­wimy o bogach, Lino.

- Ty w nich wierzysz? Niillas wzruszy艂 ramionami.

- Wierz臋 w to, 偶e s艂o艅ce powraca po ka偶dej zimie. 呕e pada deszcz i sypie 艣nieg. 呕e wiej膮 wiatry, a rzeki p艂yn膮. Wierz臋 w to, 偶e renifery znajduj膮 jedzenie, w to, 偶e w wodach s膮 ryby, a w lasach zwierzyna. 呕e morze czeka na nas latem. Wierz臋, 偶e zima b臋dzie zimna, a zo­rza polarna b臋dzie wi艂a si臋 po niebie, gdy jest najzim­niej. I 偶e potem s艂o艅ce, 艣wiec膮c, poprowadzi nas przez lato. S膮 tacy, kt贸rzy wierz膮 w o wiele mniej ni偶 to...

Lina nie uwa偶a艂a, 偶eby odpowiedzia艂 jej na pyta­nie. Nie rozumia艂a tyle co on, lecz uzna艂a, 偶e w艂a艣ci­wie odpowiedzi nie uzyska艂a. Wiedzia艂a jednak, 偶e drugi raz nie spyta...

Zrobi艂o jej si臋 zimno, zacz臋艂a grzeba膰 w w臋ze艂ku, kt贸ry spakowa艂a w domu. Przede wszystkim by艂a tam w艂贸czka, przypomnia艂o jej si臋 przecie偶, 偶e Niillas prosi艂 j膮 o zrobienie r臋kawic na drutach. Znalaz艂a te偶 jednak we艂niany sweter i czym pr臋dzej si臋 w nie­go owin臋艂a. Nie przestawa艂a si臋 trz膮艣膰.

- Wydaje mi si臋, 偶e powinni艣my postara膰 si臋 dla ciebie o tak膮 kurt臋, jak膮 nosz膮 kobiety - stwierdzi艂 Niillas spokojnie.

Lina pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie warto marnowa膰 na mnie dobrych sk贸r. Sa­mi ich przecie偶 potrzebujecie, a ja zostan臋 tylko do jesieni. Je艣li do tej pory nie b臋dzie mi ciep艂o, to zna­czy, 偶e nie ma si臋 co mn膮 przejmowa膰.

Niillas u艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Cieszy艂 si臋 z mro­ku, jaki Tiermes zes艂a艂 na 艣wiat. Lina nie poj臋艂a znaczenia jego s艂贸w, a nie mia艂 ochoty t艂umaczy膰 jej te­go dos艂ownie.

Zrobi艂o si臋 jeszcze zimniej, kiedy lun膮艂 deszcz. Strugi deszczu la艂y si臋 z nieba, ch艂osta艂y ziemi臋, wprost trudno by艂o dostrzec krajobraz. Wszystko stapia艂o si臋 ze sob膮 za 艣cian膮 wody.

- Pozw贸l mi si臋 obj膮膰 - powiedzia艂 Niillas z tro­sk膮. - Przecie偶 szcz臋kasz z臋bami z zimna!

Lina wtuli艂a si臋 w niego z wdzi臋czno艣ci膮. Od razu zro­bi艂o jej si臋 cieplej, cho膰 oczywi艣cie tylko to sobie wm贸wi­艂a. W ka偶dym razie nawet to dobrze jej zrobi艂o. Wszyst­ko jedno, jak by艂o naprawd臋, byle tylko nie marz艂a.

- I tak nie zd膮偶yliby艣my do domu przed burz膮 - stwierdzi艂 Niillas. - A nie wsz臋dzie znale藕liby艣my r贸w­nie dobre schronienie przed tak膮 pogod膮. Doprawdy, ci膮gle wierz臋, 偶e wci膮偶 przynosisz mi szcz臋艣cie. To przecie偶 ty zaproponowa艂a艣, 偶eby艣my tu zostali.

- Nie chcia艂am wraca膰 do namiotu i na w艂asne oczy si臋 przekona膰, 偶e Olaia tam nie ma.

- To bez znaczenia, dlaczego tak si臋 sta艂o - stwier­dzi艂 Niillas. - Tak czy owak jeste艣my tutaj, mamy su­cho. Ziemia potrzebowa艂a deszczu...

Niillas zawsze dostrzega艂 to, co dobre. Nawet w naj­czarniejszym mroku najwyra藕niej potrafi艂 znale藕膰 po­w贸d do rado艣ci. By艂 doprawdy dziwnym cz艂owiekiem.

- Chcesz spa膰? - spyta艂 艂agodnie. - Wtul si臋 w ska­艂臋. Starannie wymo艣cili艣my j膮 mchem i nie powinno by膰 zimno. Ja si臋 po艂o偶臋 z brzegu, przez dork woda nie przesi膮knie.

Lin臋 rzeczywi艣cie morzy艂 sen. Skuli艂a si臋 pod ska艂膮, by艂o tu mi臋kko i sucho, niemal przytulnie. Niillas wsu­n膮艂 jej jedn膮 r臋k臋 pod g艂ow臋, drug膮 nie bez zak艂opotania obj膮艂. Jak 艣ciana odgrodzi艂 j膮 od burzy. Sprawi艂, 偶e znalaz艂a si臋 niczym w ciep艂ej, przytulnej jamce.

- 艢pij - powiedzia艂 cicho. - Musisz odpocz膮膰.

Kiedy si臋 zn贸w obudzi艂a, nie wsta艂 jeszcze prawdzi­wy ranek. Burza min臋艂a, przesta艂o pada膰. Wsz臋dzie dooko艂a panowa艂a cisza. Z pewno艣ci膮 w艂a艣nie dlatego si臋 obudzi艂a. Niillas nie spa艂, Lina zacz臋艂a si臋 wierci膰.

- Czy ty w og贸le nie spa艂e艣? - spyta艂a szeptem.

Nie mia艂a powodu, 偶eby szepta膰, byli wszak sami. Tyl­ko oni, ska艂a, otwarty krajobraz i niebo. Przewa偶a艂y na nim jeszcze szare chmury, lecz wida膰 ju偶 by艂o, 偶e niekt贸­re z nich za plecami Niillasa zaczynaj膮 si臋 czerwieni膰.

- Niewiele - odpar艂 lekko. - Nie we wszystkie no­ce trzeba spa膰. To mi nie przeszkadza. Potrafi臋 odpo­cz膮膰 bez snu.

- To na pewno przeze mnie, zemdla艂a ci r臋ka i nie chcia艂e艣 mnie budzi膰. Taki jeste艣 dla mnie dobry!

Delikatnie przytrzyma艂 j膮, kiedy chcia艂a wsta膰 i wysun膮膰 si臋 z jego obj臋膰.

- Mnie jest wygodnie - powiedzia艂. Lina u艣wiadomi艂a sobie, 偶e wcale nie jest cicho.

Owszem, to prawda, przesta艂o grzmie膰, lecz wcale nie by艂o cicho. Gdzie艣 ponad nimi za plecami Niillasa istnia艂 ca艂y dom d藕wi臋k贸w. Mia艂 艣ciany i dach.

艢wiergot ptak贸w.

Lina ws艂ucha艂a si臋 z uniesieniem. Niillas nie by艂 cz艂o­wiekiem, kt贸ry by wymaga艂 z jej strony nieprzerwane­go m贸wienia. Nie uwa偶a艂 ciszy za niebezpieczn膮.

- S艂yszysz? - spyta艂. Lina kiwn臋艂a tylko g艂ow膮. Gdyby si臋 odezwa艂a, jej g艂os rozbi艂by na kawa艂ki, zniszczy艂 t臋 czaruj膮c膮, niesko艅czon膮 pi臋kno艣膰. G艂os Niillasa wchodzi艂 w sk艂ad tego ch贸ru, on nale偶a艂 do tego, do ptak贸w, do natury...

- S艂yszysz te trele, kt贸re rozpoczynaj膮 si臋 w niebie i opadaj膮 niemal do samej ziemi?

M贸wi艂 艣ciszonym g艂osem, Lina wiedzia艂a, jakie to­ny ma na my艣li. Te, kt贸re dotychczas w jej uszach brzmia艂y jednakowo, nieoczekiwanie potrafi艂a roz­r贸偶ni膰. Potrafi艂a oddzieli膰 piosenk臋 jednego ptaka od innych, dlatego 偶e on jej to opisa艂.

- To piecuszek - powiedzia艂. - Ma gniazdo na zie­mi, sw贸j male艅ki dom z trawy i mchu, wymoszczo­ny bielu艣kimi pi贸rkami, male艅k膮 jamk臋 z dachem i 艣cianami. Siedzi teraz na jajach, a mo偶e ma ju偶 pi­skl臋ta? Piecuszek broni si臋 艣piewem, potrafisz to so­bie wyobrazi膰, Lino?

Nabra艂 powietrza.

- Nie jeste艣 za stara na historie, na ba艣nie? Lina przeci膮gn臋艂a si臋 z wyra藕n膮 przyjemno艣ci膮.

- Na pewno nie, je艣li s膮 takie pi臋kne jak te, kt贸re opowiadasz Olaiowi.

- Ta b臋dzie o piecuszku - u艣miechn膮艂 si臋.

- 鈥濿 pewn膮 letni膮 noc lis natkn膮艂 si臋 na gniazdo piecuszka na ziemi. Lis to sprytny my艣liwy, wychwyci艂 za­pach piskl膮t w gnie藕dzie. Ani matka, ani jej dzieci nie wyczu艂y nadej艣cia drapie偶nika. Nadlecia艂 jednak sa­miec i on pr臋dko zrozumia艂, jak wielkie niebezpiecze艅­stwo zagra偶a jego rodzinie. Unosi艂 si臋 na skrzyd艂ach tu偶 przed nosem lisa, lecz poza zasi臋giem rudej kity.

- Co mog臋 dla ciebie zrobi膰? - za艣wiergota艂 dziel­ny ptaszek.

- Zrobi膰 nie mo偶esz nic - odpar艂 lis z kwa艣n膮 mi­n膮. Nie bardzo si臋 ucieszy艂 z tego, 偶e przeszkadza mu si臋 tu偶 przed posi艂kiem. - Zamierzam zje艣膰 jedno z twoich dzieci na 艣niadanie.

Piecuszek nie traci艂 g艂owy. Dzielny ptaszek posta­nowi艂 przechytrzy膰 lisa.

- Najpierw musz臋 od艣piewa膰 moj膮 wiosenn膮 pie艣艅, ruda kito - o艣wiadczy艂 i lis zasiad艂 wygodnie, 偶eby s艂ucha膰. Piosenka brzmia艂a mi臋kko i smutno, lecz dla tych, kt贸rzy znaj膮 si臋 na takich piosenkach, by艂a te偶 najzupe艂niej wyra藕na.

- W g贸r臋 latajcie! W g贸r臋 latajcie! 膯wir, 膰wir! Ni­gdy nie oddam ci tego, co moje!

Piskl臋ta zrozumia艂y ostrze偶enie. A 偶e uczy艂y si臋 ju偶 fruwa膰, gniazdo pr臋dko opustosza艂o i zosta艂 przy nim tylko maj膮cy si臋 z pyszna lis. Male艅ki br膮zowozielony ptaszek o 偶贸艂tobia艂ej piersi ocali艂 swoj膮 rodzi­n臋 i oszuka艂 przebieg艂ego lisa鈥.

- Kto ci臋 nauczy艂 wszystkich tych historii? - zacieka­wi艂a si臋 Lina. Mia艂a wra偶enie, 偶e s艂yszy teraz wy艂膮cznie piecuszka. Z pewno艣ci膮 wok贸艂 nich d藕wi臋cza艂y g艂osy wielu innych ptak贸w, lecz do niej dociera艂 wy艂膮cznie ten.

- Ja tak偶e mia艂em matk臋 jak inni - odpar艂 Niillas niemal zak艂opotany. - A ona potrafi艂a opowiada膰 jak ma艂o kto.

- Ty te偶 masz ten dar - u艣miechn臋艂a si臋 Lina. - Olai ub贸stwia ci臋 s艂ucha膰. Na pewno za tob膮 t臋skni.

- I ja t臋skni臋 za nim - stwierdzi艂 Niillas, delikatnie dotykaj膮c jej policzka. Musn膮艂 艣lad pozostawiony przez tocz膮c膮 si臋 艂z臋. - To 偶aden wstyd p艂aka膰 - po­cieszy艂 j膮. - Przy mnie mo偶esz p艂aka膰. By膰 mo偶e wczoraj wyp艂aka艂a艣 si臋 ju偶 do pusta, ale 艂zy szybko kie艂kuj膮. Nie chowaj swego p艂aczu, Lino. On nigdy nie zniknie, je艣li go z siebie nie wypu艣cisz.

Lina nie chcia艂a p艂aka膰, tak 偶eby Niillas to widzia艂. Nie chcia艂a, ale ust膮pi艂a. D艂onie g艂adz膮ce j膮 po w艂osach odebra艂y jej siln膮 wol臋. Niillas m贸wi艂 w艂asnymi s艂owa­mi, by艂y one darem dla Liny, kt贸rego nie rozumia艂a.

Nie powinien ogl膮da膰 jej w takim stanie.

Lina ukry艂a twarz. Wcisn臋艂a j膮 w jego dork pomi臋dzy barkiem a szyj膮 Zacisn臋艂a palce na ramionach i ca艂a a偶 zanosi艂a si臋 od p艂aczu. P艂aka艂a tak mocno, 偶e oboje si臋 trz臋艣li. P艂aka艂a z t臋sknoty za Olaiem, z samotno艣ci, z b贸­lu. Z pustki, w kt贸rej pozostawi艂 j膮 Oleg. Z pustki, kt贸­r膮 by艂. P艂aka艂a nad w艂asn膮 g艂upot膮, nad Guttormem, kt贸­ry tylko si臋 ni膮 bawi艂. P艂aka艂a przez zdrad臋 i zw膮tpienie, i dlatego, 偶e by艂a Lin膮. Samotn膮 Lin膮.

Pie艣ni wok贸艂 nich wci膮偶 trwa艂y, od czasu do czasu odzywa艂y si臋 gwa艂towniej, niekiedy si臋 oddala艂y, mo­mentami pobrzmiewa艂y tylko pojedyncze tony, jakby w ca艂ej tej wielkiej ogromno艣ci istnia艂 tylko jeden je­dyny ptak. A potem d藕wi臋ki zn贸w wybucha艂y od no­wa. By艂y w trzepocie skrzyde艂, w 膰wierkaniu. Ma艂e gardzio艂ka barwi艂y ca艂y ten 艣wiat, kt贸ry mogli us艂ysze膰.

Lina przesta艂a p艂aka膰, lecz wci膮偶 tuli艂a si臋 do Niillasa. Nie chcia艂a, 偶eby si臋 jej teraz przygl膮da艂, 偶eby zobaczy艂 jej czerwone zapuchni臋te oczy, smugi 艂ez na policzkach. Na og贸艂, gdy p艂aka艂a, nos te偶 robi艂 jej si臋 g艂upio czerwony i wygl膮da艂 wtedy na o wiele wi臋k­szy, ni偶 by艂 w rzeczywisto艣ci.

Niillas j膮 obejmowa艂. By艂 niczym ska艂a za jej ple­cami, tylko promieniowa艂o od niego ciep艂o.

Lina nie trzyma艂a si臋 go ju偶 tak mocno, w palcach o ma艂o nie dosta艂a kurczu. D艂oni膮 lekko musn臋艂a mu w艂osy na karku, za艂askota艂o, odwr贸ci艂a g艂ow臋. Poli­czek, kt贸ry wtula艂a w bluz臋 Niillasa, by艂 mokry. Wystawi艂a go teraz na powietrze, g艂adz膮c czo艂em jego szyj臋. Ws艂uchiwa艂a si臋 w rytm jego pulsu, spokojny i g艂uchy. Niczego wi臋cej teraz nie s艂ysza艂a. Jego ser­ce zag艂uszy艂o piosenk臋 ptak贸w.

Lina odkry艂a sw贸j w艂asny oddech, sw贸j puls. Rytm jej serca narasta艂 w uszach, by艂 szybszy ni偶 jego, przypomi­na艂 odg艂os biegn膮cych st贸p. Pr臋dkie, pospieszne uderzenia.

Chcia艂a go pu艣ci膰, a zarazem tego nie chcia艂a. Chcia艂a zn贸w zacisn膮膰 oczy, zmusi膰 si臋 do za艣ni臋cia. Ale zamruga艂a, zobaczy艂a jego szyj臋, poczu艂a ciep艂o jego sk贸ry, ca艂ego cia艂a. Zobaczy艂a drganie t臋tnicy pod uchem. Teraz serce Niillasa ta艅czy艂o w zupe艂nie innym rytmie, jakby kto艣 mocniej uderza艂 w b臋benek.

Lina nie chcia艂a tego, a zarazem chcia艂a. Oszu­stwem by艂oby powiedzie膰, 偶e tego nie pragnie. Mo偶e na chwil臋 wstrzyma艂a oddech, mo偶e przez chwil臋 si臋 zastanowi艂a, ale te chwile nie by艂y d艂ugie. Oddycha­艂a. By艂a. Tak jak on.

Jej usta, dotykaj膮ce pulsuj膮cej 偶y艂y na jego szyi, zwilgotnia艂y. Wargi poszukiwa艂y. Mia艂 smak soli. Li­nie spodoba艂o si臋 to, wargi skubn臋艂y go w ucho, od­dycha艂y w nie. Palce splata艂y w艂osy na karku.

Niillas uj膮艂 j膮 za ramiona. Przez moment chcia艂 si臋 z niej otrz膮sn膮膰, u偶y膰 si艂y.

- Nie, Lino - wydusi艂 z siebie. - B臋dziesz tego 偶a­艂owa膰...

A ona przyci膮gn臋艂a go do siebie, jego ramiona prze­s艂oni艂y ca艂y 艣wiat na zewn膮trz. Lina nie chcia艂a go wi­dzie膰, nie chcia艂a go zna膰. Za ni膮 by艂a ska艂a, twarda, zimna, wieczna. A jej ramiona obejmowa艂y m臋偶czy­zn臋, w kt贸rym widzia艂a wszystko, tylko nie m臋偶czy­zn臋, kt贸rego mo偶na obj膮膰.

Ustami poch艂ania艂a jego s艂owa. Po艂yka艂a protesty. J臋zyk zwil偶a艂 mu wargi, zakrada艂 si臋 do 艣rodka. Szu­ka艂, zaznajamia艂 si臋, czarowa艂. Lina go nie puszcza艂a, jej ramiona by艂y jak okowy. Obj臋cia jak 艂a艅cuchy.

Niillas usi艂owa艂 co艣 do niej powiedzie膰, ale ona za ka偶de jego s艂owo p艂aci艂a poca艂unkiem. Mi臋kkie war­gi obsypywa艂y b艂ogos艂awie艅stwem jego twarz. Zale­wa艂a go poca艂unkami. Dawa艂a. 呕膮da艂a.

Lina nie prosi艂a o pozwolenie, nie pyta艂a. Nie pusz­cza艂a go, trzyma艂a go w niewoli i sama by艂a bezna­dziejnie schwytana w pu艂apk臋. Nie zauwa偶y艂a 偶ad­nych p臋tli ani wnyk贸w, tymczasem one mocno si臋 wok贸艂 niej zacisn臋艂y.

Pragn臋艂a tego.

Oderwa艂a jedn膮 r臋k臋 od jego karku i ukradkiem wsun臋艂a j膮 pomi臋dzy ich cia艂a, pod kraw臋d藕 jego kur­ty. Poczu艂a na wierzchu d艂oni mi臋kko艣膰 futrzanej kraw臋dzi. Sk贸rzane spodnie zawi膮zane by艂y ta艣mami, kt贸rych tajemnic nie zna艂a. Zacz臋艂a si臋 z nimi moco­wa膰 i napotka艂a jego r臋k臋, kt贸ra pomog艂a jej tu, gdzie jej d艂o艅 tworzy艂a tylko nowe sup艂y.

Nie przestaj膮c go ca艂owa膰, Lina podnios艂a sp贸dni­c臋, rozwi膮za艂a swoje w艂asne tasiemki, zrzuci艂a ubra­nie, kt贸re tylko przeszkadza艂o. Rozpi臋艂a sweter i bluzk臋. Szorstkie palce dotkn臋艂y jej sk贸ry. Dr偶a艂y lekko, dotykaj膮c male艅kich guziczk贸w.

Palcami przeczesa艂a ciemn膮 grzywk臋, zmierzwi艂a j膮 z dziko艣ci膮. Teraz jego usta by艂y na jej szyi, ramio­nach, gor膮ce wargi na piersi.

Lina przysun臋艂a si臋 do Niillasa. W jej oczach zapa­li艂 si臋 艣wit. Szaro艣膰 zaczyna艂a si臋 rozwiewa膰, przecho­dzi艂a w 偶贸艂膰, w karmazyn wierzb贸wki, w ja艣niej膮cy b艂臋kit... B艂臋kit taki jak 艂any przetacznika, pokrywaj膮­ce zbocza.

Teraz nie potrzebowa艂a ju偶 czasu. Nie potrzebo­wa艂a mi臋kkich pieszczot, 偶eby wywo艂a膰 偶ar. Ju偶 by艂a rozpalona. Ju偶 nie marz艂a. Pragn臋艂a. Pragn臋艂a...

Znalaz艂a go, gotowego. Otworzy艂a si臋 przed nim, nakry艂a go, by艂a na nim, wok贸艂 niego, blisko.

S艂o艅ce przedar艂o si臋 przez chmury. Czarami prze­mieni艂o szaro艣膰 w klejnoty 艣wiat艂a i barw. Lekki wiatr pogania艂 ob艂oki, wypogadza艂 niebo, unosi艂 je wy偶ej. Wok贸艂 nich wci膮偶 trwa艂 koncert. Nie 艣piewa艂o a偶 tyle ptak贸w, co podczas tych chwil dziel膮cych noc od dnia, ale i nie by艂o to potrzebne. Pojedyncze ptasie gardzio艂ko mie艣ci艂o tony, kt贸re b艂ogos艂awi艂y im t臋 chwil臋. Piecuszek 艣piewem wyznacza艂 granic臋 swego 艣wiata.

Niillas p贸藕niej by艂 taki czu艂y, taki delikatny w piesz­czotach. Pe艂en troski, jak gdyby to on j膮 do tego do­prowadzi艂, jak gdyby to by艂a jego wina...

- Dlaczego? - spyta艂 Niillas w ko艅cu, delikatnie do­tykaj膮c jej czo艂a. Lina pragn臋艂a, 偶eby tam w艂a艣nie j膮 poca艂owa艂, lecz chyba nie mia艂 odwagi.

- Poniewa偶 tego chcia艂am - odpar艂a. - Po prostu chcia艂am. Wiedzia艂am, 偶e z tob膮 to b臋dzie pi臋kne. I tak te偶 by艂o. Jeste艣 na mnie z艂y?

Nie spyta艂aby, gdyby s膮dzi艂a, 偶e odpowie na to py­tanie twierdz膮co.

- Nie, nie jestem z艂y - pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Czy czu­j臋 si臋 zaszczycony? Oczywi艣cie. Ja te偶 uwa偶am, 偶e to by艂o pi臋kne. Nieoczekiwane. Da艂a艣 mi szcz臋艣cie, wiesz o tym?

Co艣 ros艂o w jej piersi. Nie musia艂 wcale tego m贸­wi膰. Nie by艂a przyzwyczajona do takich s艂贸w.

Dla niej to te偶 by艂a rado艣膰, to by艂o szcz臋艣cie. Niillas odetchn膮艂 g艂臋boko.

- Chc臋, 偶eby艣 o czym艣 wiedzia艂a, Lino. Wcale nie oczekiwa艂em tego, kiedy zaprasza艂em ci臋 do swojej jurty. Nie oczekiwa艂em 偶adnej zap艂aty, ani takiej, ani na 偶aden inny spos贸b. I wiem, 偶e to, co si臋 teraz sta­艂o, wcale nie by艂o zap艂at膮.

Wyj膮tkowo nie ucieka艂 od m贸wienia wprost.

- Musisz tak偶e wiedzie膰, Lino, 偶e nie spodziewam si臋, 偶e to si臋 powt贸rzy. Wcale tego od ciebie nie wy­magam. Domy艣lam si臋, dlaczego to si臋 teraz zdarzy­艂o, i wcale nie znaczy, 偶e zn贸w b臋dziemy ze sob膮 spa膰.

Lina przy艂o偶y艂a mu palec do ust. Gdy go odsun臋­艂a, poca艂owa艂a go lekko.

- To si臋 sta艂o - szepn臋艂a. - By艂o pi臋kne. By艂e艣 taki dobry, Niillasie. Mo偶e kiedy艣 jeszcze si臋 stanie? Nie wiem. Mo偶e nigdy? O tym te偶 nic nie wiem. Jestem teraz tylko szcz臋艣liwa. Czy to nie wystarczy?

Niillas u艣miechn膮艂 si臋 do niej.

- Te my艣li s膮 mi dziwnie znajome - stwierdzi艂. - Sk膮d je wzi臋艂a艣?

- Mo偶e ukrad艂am. Lina przytuli艂a si臋 mocno do niego, obj臋艂a go w pasie.

- By艂y teraz takie w艂a艣ciwe - westchn臋艂a. - Nie ma s艂贸w, kt贸re by艂yby bardziej odpowiednie, Niillasie. Za艣niemy teraz razem? Powiniene艣 odpocz膮膰!

Niillas przelotnie musn膮艂 wargami jej skro艅. Po­tem westchn膮艂, obj膮艂 za ramiona, usn膮艂 do rytmu jej serca.

Poranek wsta艂 cichy. Strumie艅 szemra艂, wiatr szep­ta艂. Mo偶e o nich? Poza tym wszystkie odg艂osy wyda­wa艂y si臋 dalekie. Ptaki 艣piewa艂y gdzie艣 w oddali.

Dzie艅 to pora du偶ych ptak贸w. Ma艂e gardzio艂ka naj­lepiej s艂ycha膰 w nocnej ciszy.

Lina, obudziwszy si臋, poczu艂a rado艣膰, 偶e Niillas wci膮偶 j膮 obejmuje.

- Teraz zn贸w nie spa艂e艣? - zdziwi艂a si臋.

- Owszem - odpar艂. - Ale przebudzi艂em si臋 w po­rze, kiedy zwykle si臋 budz臋.

- Ciesz臋 si臋, 偶e nie wsta艂e艣 - powiedzia艂a. - Czu艂abym si臋 samotna, gdybym obudzi艂a si臋 tu ca艂kiem sama.

Lekko poca艂owa艂a go w policzek.

- Nie r贸b tego. - Jasne oczy spogl膮da艂y na ni膮 z po­wag膮.

- Ale ja chc臋 - odpar艂a tak samo powa偶nie. Nicze­go nie obiecywa艂a, nie prosi艂a te偶 jego o 偶adn膮 obiet­nic臋. - Chc臋 teraz - powiedzia艂a. - Dzie艅 dobry, Niillasie. Dzisiaj wracamy do obozowiska. Zaczn臋 dzi艣 robi膰 na drutach r臋kawice dla ciebie.

- Czy偶bym ni贸s艂 do domu we艂n臋?

Podni贸s艂 si臋, ch艂on膮艂 poranek. Czu艂, 偶e pier艣 wype艂­nia mu co艣 wielkiego, i nie mia艂 odwagi patrze膰 na Lin臋. Radowali si臋 t膮 chwil膮.

- Czy zawsze nazywasz miejsce, w kt贸rym stoi tw贸j namiot, swoim domem? - spyta艂a Lina. - Nie ma ta­kiego miejsca, kt贸re by艂oby twoim domem naprawd臋?

- M贸j prawdziwy dom jest tam, gdzie ustawi臋 swo­je lav'vo - odpar艂 Niillas.

Pytanie dziewczyny przypomnia艂o mu, jak bardzo jest obca. Jak po dwakro膰 jest to niemo偶liwe. Po wielekro膰. Wczoraj nie zd膮偶y艂 si臋 nawet zastanowi膰 nad przepa艣ci膮, kt贸ra ich rozdziela.

- Urodzi艂em si臋 gdzie艣 na p艂askowy偶u, stopami dotyka艂em niezliczenie wielu miejsc. Niekt贸re z nich znam lepiej ni偶 inne, niekt贸re lubi臋 bardziej od innych, lecz one przez to nie staj膮 si臋 wcale bardziej moim do­mem. Jestem w domu tam, gdzie przebywa moje stado. Tam, gdzie stoi m贸j namiot, gdzie jest moja rodzina. Wydaje mi si臋, 偶e ludzie miewaj膮 gorsze domy ni偶 m贸j.

Lina posz艂a do strumienia. Obmy艂a w nim twarz i r臋ce. Odgadywa艂a, 偶e Niillas na ni膮 patrzy. Zapragn臋­艂a nagle by膰 pi臋kna, mie膰 w艂osy ze szczerego z艂ota i oczy jak niebo. Pragn臋艂a obdarzy膰 go takim pi臋knem. Tymczasem by艂a tylko Lin膮, najzwyklejsz膮 Lin膮, ani brzydk膮, ani 艂adn膮. Po prostu Lin膮. Teraz nie by艂a ju偶 nawet drug膮 kobiet膮 Olega.

Tylko Lin膮.

S艂o艅ce grza艂o. Przyjemnie by艂o wystawi膰 do niego twarz. M贸wi膰 鈥瀌zie艅 dobry鈥 z zamkni臋tymi oczami. Olai na pewno ju偶 nie 艣pi. R贸wnie偶 na pok艂adzie ro­syjskiego frachtowca dzie艅 zaczyna艂 si臋 wcze艣nie. W艂a艣ciwie tam dzie艅 nigdy si臋 nie ko艅czy艂, kto艣 za­wsze czuwa艂. Zawsze s艂ycha膰 by艂o jakie艣 d藕wi臋ki, no i morze nigdy nie k艂ad艂o si臋 spa膰. Statek ko艂ysa艂 si臋 dniem i noc膮, zawsze pozostawa艂 w ruchu.

Lina czu艂a si臋 ju偶 spokojniejsza. Nie musia艂a przy­najmniej martwi膰 si臋 o to, czy jest mu dobrze. Oleg skoczy艂by za nim w ogie艅. Musi po prostu przesta膰 ba膰 si臋 o to, 偶e ukradnie jej synka. Teraz stara艂a si臋 ju偶 tak nie my艣le膰, ale cier艅 w膮tpliwo艣ci pozosta艂. Wbi艂 si臋 g艂臋boko pod sk贸r臋.

Otoczy艂y j膮 ramiona, przy policzku poczu艂a poli­czek. R臋ce Niillasa uj臋艂y jej d艂onie. Czu艂a si臋 przy nim bezpiecznie. Wr臋cz pewna siebie.

- Zmawiasz modlitw臋? - spyta艂. - To pierwsze promienie s艂o艅ca w roku s膮 najmocniejsze. To wtedy po­winna艣 zwr贸ci膰 si臋 do s艂onecznej tarczy i odmawia膰 swoje modlitwy...

- 呕a艂uj臋, 偶e tw贸j namiot nie stoi tutaj - wyrwa艂o si臋 Linie. Roze艣mia艂a si臋, onie艣mielona, zdaj膮c sobie spra­w臋 z tego, co powiedzia艂a. - To nie by艂a modlitwa...

- Tylko pobo偶ne 偶yczenie - u艣miechn膮艂 si臋 Niillas. Ofiarowywa艂a mu co艣 nawet w贸wczas, gdy sama nie zdawa艂a sobie z tego sprawy.

- My艣l臋 tylko o sobie - przyzna艂a. - Ale teraz, tak, teraz doskonale poradzi艂abym sobie bez innych ludzi. Chcia艂abym mie膰 ci臋 tylko dla siebie.

Czy nie okaza艂a tym zbytniej 艣mia艂o艣ci? Czy mog­艂o to zosta膰 藕le odebrane? Lina nie chcia艂a, 偶eby Niillas 藕le j膮 zrozumia艂. Nie chcia艂a go wi膮za膰. Nie wpad艂oby jej do g艂owy, 偶eby go wi臋zi膰.

Niillas wype艂ni艂 jej ca艂y ten dzie艅. Sprawi艂, 偶e wytrzy­ma艂a. By膰 mo偶e ju偶 jutro zat臋skni艂aby do siida, takich rzeczy nie wie si臋 z ca艂膮 pewno艣ci膮. Ale teraz pragn臋艂a zatrzyma膰 go tylko dla siebie. Kobiety nie m贸wi艂y ta­kich rzeczy, kobiety zawsze bywa艂y 藕le zrozumiane.

Poca艂owa艂 j膮 w policzek. Przy艂o偶y艂 d艂o艅 do jej d艂o­ni, spl贸t艂 palce.

- Jeste艣 taka m艂oda - powiedzia艂. W glosie po­brzmiewa艂 mu smutek. - W艂a艣ciwie to z Guttormem wydawa艂o si臋 s艂uszniejsze. By艂em ju偶 doros艂y, kiedy ty dopiero si臋 urodzi艂a艣. Spa艂em ju偶 z wieloma kobie­tami, kiedy tobie zmieniano pieluchy. Potrafisz to so­bie wyobrazi膰?

- To nie jest wa偶ne - odpar艂a Lina. I rzeczywi艣cie, nie by艂o. Te lata w og贸le jej nie obchodzi艂y. Wiedzia­艂a, 偶e kiedy艣 min臋艂y, przecie偶 on by艂 od niej o wiele m膮drzejszy. Jego oczy widzia艂y o wiele wi臋cej. Prze­偶y艂 znacznie wi臋cej ni偶 ona.

Ale to tylko go wzbogaci艂o, wcale na tym nie stra­ci艂. Dzi臋ki temu ona go zauwa偶y艂a i nie odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami.

Niillas delikatnie zwr贸ci艂 Lin臋 twarz膮 do siebie, potem lekko j膮 odsun膮艂. Sta艂 teraz tak, 偶e s艂o艅ce bez­lito艣nie o艣wietla艂o mu twarz.

- Sp贸jrz na mnie - poprosi艂. - I powiedz mi, co widzisz.

Lina gwa艂townie poruszy艂a g艂ow膮, jej delikatne ja­sne w艂osy u艂o偶y艂y si臋 tak jak powinny. Warkocze roz­plot艂y si臋 w ci膮gu nocy, wst膮偶ki pewnie le偶a艂y jeszcze tam, gdzie spali. Wygl膮da艂a inaczej z rozpuszczonymi w艂osami, rysy jej wtedy mi臋k艂y. Nabiera艂a jakby innej formy kobieco艣ci.

- Masz dobre oczy - powiedzia艂a. - Maj膮 teraz zaczer­wienione bia艂ka, poniewa偶 w nocy prawie nie spa艂e艣. Masz zabawny nos, brwi ja艣niejsze ni偶 w艂osy. Szczerze m贸wi膮c, s膮dz臋, 偶e przyda艂aby ci si臋 k膮piel. Twoja czupry­na dawno ju偶 nie widzia艂a wody, ale w艂osy nawet nie za­cz臋艂y ci si臋 przerzedza膰. Czy wszyscy m臋偶czy藕ni w two­im rodzie tak 艣wietnie si臋 trzymaj膮? Masz mi艂y u艣miech, nawet kiedy starasz si臋 zachowa膰 powag臋, to wida膰, 偶e najbardziej jeste艣 przyzwyczajony do u艣miechu. M贸wi膮 o tym zmarszczki wok贸艂 ust i te wok贸艂 oczu tak偶e. Wy­daje mi si臋, 偶e du偶o si臋 w 偶yciu 艣mia艂e艣, Niillasie. Mia艂e艣 w nim sporo zabawy. Naprawd臋 jeste艣 s艂odki.

Niillas westchn膮艂. Patrzy艂 na ni膮, kr臋c膮c g艂ow膮, a w ko艅cu nie wytrzyma艂 i powag臋 na jego twarzy zmaza艂 艣miech. Przybra艂a taki wyraz, jakiego Lina w艂a艣nie si臋 spodziewa艂a.

- Prosi艂em ci臋, 偶eby艣 na mnie popatrzy艂a - westchn膮艂. - Po to, 偶eby艣 zobaczy艂a. 呕eby艣 zobaczy艂a, 偶e masz przed sob膮 starucha. 呕e by膰 mo偶e ju偶 za dzie­si臋膰 lat nie b臋d臋 偶y艂, 偶e bli偶szy mi jest ten drugi ko­niec 偶ycia. A tymczasem o czym ty m贸wisz? O do­brych oczach i zmarszczkach od u艣miechu? M贸wisz o starym dziadu, 偶e jest s艂odki!

- Bo jeste艣 s艂odki - zamrucza艂a, zadowolona z sie­bie. Bardzo zadowolona z siebie. Nie powiedzia艂a nic, czego nie my艣la艂a naprawd臋. Nic takiego, czego by 偶a艂owa艂a. - Ten stary dziad jest doprawdy wprost nie do poj臋cia s艂odki!

- Wprost nie do poj臋cia, to w艂a艣ciwe okre艣lenie - spojrza艂 na ni膮. - Ty w艂a艣ciwie jeste艣 jeszcze prawie dzieckiem, wiesz o tym, Lino?

- Doskonale zdajesz sobie spraw臋 z tego, 偶e tak nie jest - odpar艂a. Innym nie potrafi艂a si臋 przeciwsta­wia膰, ale teraz jej s艂owa p艂yn臋艂y g艂adko, poniewa偶 m贸wi艂a do Niillasa. On j膮 traktowa艂 jak cz艂owieka. - Stoi przed tob膮 kobieta - wyja艣ni艂a, maj膮c nadzie­j臋, 偶e nie za bardzo si臋 zachwala. Ze on zrozumia艂 to zaproszenie.

Czu艂a si臋 taka rozdarta, gdy chodzi艂o o Niillasa.

Obj膮艂 j膮 tak nieoczekiwanie, tak szczerze. Trzyma艂 j膮, jak gdyby si臋 ba艂, 偶e mu odfrunie. Jego usta szu­ka艂y, a偶 odnalaz艂y jej wargi. Poca艂unek by艂 mocny, zdecydowany. Trwa艂 teraz, w tym momencie.

- Ty mnie nie znasz - powiedzia艂. - Znasz tylko pewne fragmenty mnie, Lino. Znasz to, co dobre, 偶yczliwe i 艂agodne. Dzisiejszej nocy otworzy艂a艣 no­we drzwi, ledwie je uchyli艂a艣, ale ja mam te偶 swoje inne strony. S膮 pewne rzeczy, o kt贸rych nie wiem, czy chcia艂aby艣 je ze mn膮 dzieli膰. S膮 we mnie takie strony, kt贸rych nie chcia艂bym ci pokazywa膰. Wiele jest we mnie tego, co pragn膮艂bym ukry膰.

- Sam m贸wi艂e艣, 偶e niewa偶ne jest to, co by艂o, ani to, co przyjdzie jutro. - Lina przytuli艂a si臋 do jego po­liczka. Czu艂a, 偶e jej sk贸ra jest g艂adka tam, gdzie jego pokryta zmarszczkami. To w niczym nie szkodzi艂o. By艂o mi艂e. By艂o dobre.

- By膰 mo偶e zobacz臋 chocia偶 przeb艂ysk tych innych stron - szepn臋艂a. - I by膰 mo偶e mnie r贸wnie偶 si臋 one nie spodobaj膮. Ale nie m贸w mi z g贸ry, co mam my艣le膰. Wszy­scy inni m贸wili mi, co mam robi膰 i co mam my艣le膰. Przy­najmniej ty b膮d藕 inny, Niillasie, nie b膮d藕 taki jak oni. To takie dziwne uczucie m贸c my艣le膰 co艣 samemu.

Niillas zrozumia艂, 偶e tej walki nie mo偶e wygra膰. M贸g艂 od niej uciec i 偶a艂owa膰 przez reszt臋 偶ycia albo sta­wi膰 jej czo艂o i by膰 mo偶e do ko艅ca 偶ycia wspomina膰.

- Lino - powiedzia艂 cicho. - Akurat w tej chwili chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰. Tutaj. Bez po艣piechu. Bez ubrania. Jak stary cz艂owiek mo偶e kocha膰 si臋 z takim m艂odym kwiatuszkiem jak ty.

Lina roze艣mia艂a si臋, tak samo jak na og贸艂 艣mia艂 si臋 Niillas. Nie z kogo艣, lecz razem z kim艣. Zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋, pozwoli艂a si臋 do niego przyci膮gn膮膰. Twarz rozja艣nia艂a jej rado艣膰.

- A wi臋c zr贸b to - poprosi艂a. - Zr贸b to, Niillasie.

Lina usn臋艂a. Szcz臋艣liwa, rozgrzana, os艂abiona. Oci臋­偶a艂a i nasycona mi艂o艣ci膮.

Niillas okry艂 j膮 ubraniem, s艂o艅ce przed po艂udniem ostro 艣wieci艂o, a owady w ci膮gu dnia by艂y r贸wnie za­interesowane zdobycz膮.

Sam si臋 ubra艂. Siedzia艂, odcinaj膮c kawa艂ki suszonego mi臋sa; nie czu艂 smaku soli. Popi艂 wod膮 ze strumyka, a po­tem zwil偶y艂 grzywk臋, poniewa偶 ona o tym wspomnia艂a. Natar艂 g艂ow臋 piaskiem, sp艂uka艂. Nie czu艂 ch艂odu wody.

Cia艂o mia艂 lekko odr臋twia艂e. W艂a艣ciwie 偶a艂owa艂, 偶e to zaproponowa艂. To, co zdarzy艂o si臋 noc膮, to jedno. Mogli to sobie t艂umaczy膰 na wiele sposob贸w, pogo­d膮, 艣piewem ptak贸w, samotno艣ci膮 Liny, i jego...

To natomiast, co sta艂o si臋 teraz, nie mia艂o innego wyt艂umaczenia, jak tylko on i ona.

Tak si臋 opiera艂, m贸wi艂, 偶e niczego wi臋cej si臋 nie spodziewa, ale krew okaza艂a si臋 za gor膮ca. Nie mia艂 zbyt wielu powod贸w do dumy.

Inni mogliby powiedzie膰, 偶e nie jest wcale lepszy od Guttorma. R贸偶nili si臋 sposobem post臋powania, ale poza tym...

Nie, nie wolno mu si臋 por贸wnywa膰 z tym napalonym m艂odzieniaszkiem. On przecie偶 wykorzysta艂 Lin臋! Ma艂o brakowa艂o, a poha艅bi艂by j膮 najbardziej jak tylko mo偶na.

To by艂o...

To by艂o co艣 innego.

Niillas wycisn膮艂 wod臋 z w艂os贸w, zaczesa艂 je do ty­艂u, poczu艂 ch艂odne strumyczki sp艂ywaj膮ce po plecach i po piersi. Po sk贸rze, kt贸rej wcze艣niej dotyka艂a ona.

Nie mia艂 ju偶 na sobie p艂atka sk贸ry, kt贸rej ona by nie dotkn臋艂a. Widzia艂a go. Dotyka艂a. Ca艂owa艂a. Wi­dzia艂a jego wiek. Widzia艂a.

Przyjrza艂 si臋 w艂asnym d艂oniom. One r贸wnie偶 po niej podr贸偶owa艂y. Te d艂onie, te palce dotyka艂y jej, podnieca艂y j膮 i pie艣ci艂y. Zna艂y j膮.

B臋dzie j膮 pami臋ta膰 tymi d艂o艅mi. Daleko, w 艣rod­ku zimy, te d艂onie b臋d膮 mu przypomina膰 jej sk贸r臋, jej cia艂o i ciep艂o.

Czy r臋ce Liny te偶 go zapami臋taj膮?

Niillas nie mia艂 si艂y je艣膰. Grzechem by艂oby nazwanie go ch艂opakiem, a przecie偶 rozpozna艂 w sobie ten niepo­k贸j. To uczucie pojawia艂o si臋, kiedy si臋 czerwieni艂 dla­tego, 偶e jaka艣 dziewczyna na niego patrzy艂a. A przecie偶 ostatni raz zdarzy艂o si臋 to tyle lat temu, 偶e nie zosta艂o mu ich ju偶 tyle samo do chwili, gdy pochowaj膮 go pod kamieniami w rozpadlinie gdzie艣 na p艂askowy偶u.

Ona nie by艂a najpi臋kniejsza, jak膮 spotka艂. Nie by­艂a te偶 najm膮drzejsza. Zapewne r贸wnie偶 nie najzr臋cz­niejsza pod wzgl臋dem, w jaki mierzy艂o si臋 zr臋czno艣膰 kobiet. Powinien zainteresowa膰 si臋 jak膮艣 starsz膮 ko­biet膮, pami臋taj膮c膮 te rzeczy, kt贸re lubi艂 wspomina膰, o kt贸rych lubi艂 rozmawia膰. Znaj膮c膮 ludzi, w kt贸rych narodzinach, 偶yciu i 艣mierci uczestniczy艂.

Jedn膮 z jego ludu. Bli偶sz膮 mu wiekiem. Tak膮, kt贸­ra mia艂aby wi臋cej do艣wiadczenia ni偶 Lina.

Dla takiej kobiety powinien otworzy膰 sw贸j namiot.

Ale Lina mia艂a w sobie jaki艣 czar. Nie chodzi艂o tu o jej bezradno艣膰 ani w膮tpliwo艣ci czy niepewno艣膰. Pragn膮艂, 偶eby wszystko to mog艂a zostawi膰 za sob膮.

Mia艂a w sobie jednak jak膮艣 s艂odycz. Co艣, co nie da si臋 wyt艂umaczy膰 rozumem. Co艣, co nie da si臋 uchwy­ci膰 i obejrze膰 z ka偶dej strony. Lina mia艂a to w sobie i w艂a艣nie to go uj臋艂o.

Do jego jurty przychodzi艂y kobiety, wykazuj膮ce si臋 na pos艂aniu o wiele wi臋kszymi umiej臋tno艣ciami ni偶 Lina. Nie pami臋ta艂 jednak 偶adnej, kt贸ra nak艂oni­艂aby go do takiego zastanowienia jak teraz. Z tamty­mi tak 艂atwo by艂o si臋 p贸藕niej ubra膰 i po偶egna膰.

Teraz natomiast pojawi艂 si臋 w nim niepok贸j, przera­偶aj膮cy Niillasa bardziej, ni偶 chcia艂 si臋 do tego przyzna膰.

By艂o oczekiwanie. Jego krew wcale nie och艂od艂a. Nie mia艂 do艣膰. Nie nasyci艂 si臋, nie by艂 got贸w na spo­gl膮danie w innym kierunku.

Jego oczy szuka艂y Liny. Serce tak niebezpiecznie mu zmi臋k艂o. Tkwi艂a w nim czu艂o艣膰 i po偶膮danie, nieprze­widywalna mieszanka. Z tym nie wolno igra膰. W do­datku Lina nie by艂a kobiet膮, kt贸r膮 mo偶na si臋 bawi膰.

Sam przecie偶 obieca艂 Guttormowi t臋gie lanie, je艣li ch艂opak tego nie zrozumie.

Smak w ustach zaostrzy艂 si臋. Niillas nie by艂 z sie­bie dumny. Szuka艂 jej wzrokiem.

- Masz to lato - powiedzia艂 do siebie. - Nie wi臋cej ni偶 to lato, Niillasie. Jedno jedyne lato z d艂ugiego sze­regu, kt贸re ona ma przed sob膮. Jedno z ostatnich lat, kt贸rego zapami臋tanie uznasz za warte zachodu. Nie wolno ci posuwa膰 si臋 za daleko.

Westchn膮艂. Widzia艂, jak s艂o艅ce igra w jasnoblond w艂osach. Sk贸r臋 mia艂a tak jasn膮 jak 艣nieg. Jak mleko. Ona by艂a inna. Lina.

Pozwoli jej spa膰 jeszcze troch臋, a potem musz膮 i艣膰 dalej. Do siida. Do domu. By膰 mo偶e czar b臋dzie mia艂 tam inny blask.

Niillas zarazem pragn膮艂 tego i nie pragn膮艂.

13

呕ycie w obozowisku nie by艂o ju偶 ca艂kiem takie sa­mo. Nawet jurta Niillasa sta艂a si臋 p贸藕niej inna. B贸l wywo艂any odej艣ciem Olaia z jej najbli偶szego otocze­nia przyt艂umi艂a obecno艣膰 Niillasa i 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e jest tu dla niej.

To by艂o co艣 wi臋cej ani偶eli tylko cielesne po艂膮cze­nie. Nawet ono jednak nigdy nie by艂o takie samo, ni­gdy jednorodne, nigdy pozbawione ciep艂a. Oni 偶yli razem. Niillas z u艣miechem m贸wi艂, 偶e Lina wype艂nia jego jurt臋. Lina uwa偶a艂a, 偶e kryje si臋 w tym 艂agodna przesada, ale lubi艂a tego s艂ucha膰.

Nabrali wsp贸lnych zwyczaj贸w. Lina odkry艂a, 偶e z Olegiem nie zd膮偶y艂o si臋 tak sta膰. Oleg zawsze mia艂 tyle innych spraw, morze, 艂贸d藕, ryby, handel. Lina przyrz膮dza艂a mu jedzenie, przez jaki艣 czas opiekowa­艂a si臋 jego dzieckiem, ale robi艂a to wszystko dla nie­go, nie razem z nim. To nie mog艂o mie膰 wielkiego znaczenia. Nie spytali jej nawet, czy chce zobaczy膰 si臋 z Olg膮, Lina mia艂a nadziej臋, 偶e to z uwagi na dziewczynk臋. Bola艂oby bardzo, gdyby by艂o wynikiem zapomnienia. Albo bezmy艣lno艣ci.

Ona i Niillas nabrali wsp贸lnych zwyczaj贸w. Mieli tak ma艂o czasu. Musieli uchwyci膰 si臋 go obiema r臋ka­mi i mocno trzyma膰. Noc膮 le偶eli pod sk贸rami i rozma­wiali. Kochali si臋, zanim 偶ar wygas艂. Rozmawiali, dop贸ki ostatnia cienka smu偶ka dymu nie znalaz艂a drogi przez dymnik. Kiedy otw贸r wype艂nia艂o jedynie niebo, wiedzieli, 偶e pora spa膰. Spali obj臋ci. Ich noce wype艂nia­艂y futrzane okrycia, kt贸re ze sob膮 dzielili, i naga sk贸ra.

Kobiety w obozowisku zajmowa艂y si臋 szyciem. Zwini臋te sk贸ry, kt贸re przynios艂y ze sob膮, zmienia艂y si臋 w odzienie dla rodziny. W ciep艂e letnie dni przy­gotowywa艂y zim臋, patrzy艂y w przysz艂o艣膰, mo偶e ba艂y si臋 ch艂odu, lecz rzadko o tym wspomina艂y. I chocia偶 ma艂o o tym m贸wi艂y, Lina czu艂a si臋 osamotniona, wi­dz膮c, jak pochylaj膮 karki nad zimowymi kurtami.

One zna艂y przysz艂o艣膰. Wiedzia艂y, gdzie si臋 znajd膮. Wiedzia艂y, 偶e dni r贸wnie偶 tam maj膮 sw贸j rytm. Sz艂y ku czemu艣 znajomemu. Razem. Lina mia艂a natomiast tylko lato.

Jesie艅 oznacza艂a now膮 samotno艣膰.

- Jutro chc臋 ci臋 zabra膰 ze sob膮 - powiedzia艂 Niillas, przeci膮gaj膮c si臋.

Lin臋 bardzo to zaskoczy艂o. W ostatnich tygo­dniach m臋偶czy藕ni pilnuj膮cy stada znakowali ciel臋ta. Nie by艂o czasu na bezczynne siedzenie przy ogniu.

Ma艂y kr膮偶ek nocnego nieba, widniej膮cy mi臋dzy tycz­kami, w oczach Liny nabra艂 偶yczliwego odcienia b艂臋kitu.

Znalaz艂a to miejsce na piersi Niillasa, gdzie tak dobrze by艂o przy艂o偶y膰 policzek. Ta chwila nios艂a ze sob膮 szcz臋­艣cie. Zachowa艂a j膮 w sobie, zaoszcz臋dzi艂a. I zasn臋艂a.

Lina zabra艂a ze sob膮 rob贸tk臋. I jak si臋 okaza艂o, nie na pr贸偶no. Poranek wygl膮da艂 niezupe艂nie tak, jak so­bie to wyobra偶a艂a. Nie by艂 wcale tak spokojny, tak pe艂en Niillasa, jak mia艂a na to nadziej臋.

Niillas nie pas艂 sam. Lina zauwa偶y艂a tak偶e Guttorma, ale ch艂opak albo mia艂 w sobie tyle poczucia przyzwoito­艣ci, albo te偶 偶ywi艂 taki respekt wobec Niillasa, 偶e trzy­ma艂 si臋 z daleka. Lina bardzo si臋 z tego cieszy艂a. Nato­miast dw贸ch starszych m臋偶czyzn nie wstydzi艂o si臋 podej艣膰 do ich ogniska, Lina mia艂a pewne przeczucie, 偶e przyszli ze wzgl臋du na ni膮. Tyle wcze艣niej rzucali uwag, s艂ali zaciekawione spojrzenia. Nie 艂amali jednak 偶adnych zasad. Nie niszczyli niczyich p艂ot贸w. Ich zaloty by艂y nie­zwyk艂e, lecz nie odpychaj膮ce. Nawet przyjemne.

Rozmowa kr臋ci艂a si臋 wok贸艂 czas贸w, kt贸rych Lina nie pami臋ta艂a. Rozmawiali o wydarzeniach i ludziach, z kt贸rymi dzielili swoje dni. Lina s艂ucha艂a jednym uchem, dop贸ki nie dotar艂o do niej, 偶e ci staruszkowie dorastali razem z Niillasem. Jednocze艣nie z nim byli dzie膰mi, ale w jej oczach nie byli do niego podobni.

Rozmawiali o 偶yciu i 艣mierci. O ludziach, kt贸rzy zamarzli podczas zimowych wypas贸w, o burzach, kt贸re nadci膮gn臋艂y tak nagle, 偶e nawet dla tych, kt贸­rzy mieli p艂askowy偶 we krwi, nie istnia艂a mo偶liwo艣膰 szukania schronienia. M贸wili te偶 o tych, kt贸rzy pa­dli ofiar膮 dzikich drapie偶nik贸w. O watahach wilk贸w, kt贸re zabija艂y samotnego cz艂owieka na nartach i po­rywa艂y najs艂absze renifery w stadzie.

- No, ale Pehr umar艂 zupe艂nie inaczej ni偶 inni - za­艣mia艂 si臋 jeden z m臋偶czyzn. Przenosi艂 wzrok od jednego do drugiego ze swych towarzyszy. Sprawdza艂, czy i oni to pami臋taj膮. 艢mia艂 si臋 przy tym pod nosem. - Pami臋ta­cie, ile trudu sobie zada艂, 偶eby wys艂a膰 wychowank臋 do Ivguvuotna, kiedy jego syn zacz膮艂 mie膰 na ni膮 oko?

Tak, tak, pami臋tali. Niillas tak偶e w zamy艣leniu ki­wa艂 g艂ow膮. Zmarszczy艂 czo艂o, zaduma艂 si臋, wida膰 pr贸­bowa艂 pochwyci膰 co艣 w pami臋ci.

- Jaki艣 czas p贸藕niej - ci膮gn膮艂 ten, kt贸ry zacz膮艂 hi­stori臋, odpl膮ta艂 to wspomnienie - do obozowiska Pehra przyszed艂 jaki艣 Fin, przyprowadzi艂 ze sob膮 tro­je dzieci, szuka艂 schronienia na zim臋. Przyni贸s艂 mu pozdrowienia od wychowanicy. Dzieciaki by艂y jej. W贸jt w Alcie wzi膮艂 j膮 sobie na na艂o偶nic臋. Pehr popa­trzy艂 na dzieci i uciek艂 na p艂askowy偶. Tam go znale藕­li martwego. Tak, tak, Pehr umar艂 w gniewie. To je­go syn Mikkal machn膮艂 dzieciaka tej dziewczynie, kt贸r膮 Pehr sam wys艂a艂 na zach贸d. Nic mu z tego nie przysz艂o. Dzieciak i tak trafi艂 do siida Pehra. Nikt nie m贸g艂 nie zauwa偶y膰, 偶e to c贸rka Mikkala. No i Raiji...

I Lina, i Niillas wyra藕nie drgn臋li. Lina zacz臋艂a przys艂uchiwa膰 si臋 uwa偶niej. Wiele s艂贸w j膮 omija艂o, lecz cokolwiek zrozumia艂a. Sens wbija艂 si臋 w m贸zg.

- Pi臋kna by艂a ta ma艂a Finka. Mo偶na zrozumie膰 ch艂opaka. Pami臋tam j膮. By艂a ledwie dziewczynk膮, a ja ju偶 doros艂em, ale pami臋tam, 偶e ol艣niewa艂a pi臋kno艣ci膮. Takiej twarzy si臋 nie zapomina, tych wielkich ciem­nych oczu i czarnych w艂os贸w.

Linie ciarki przebieg艂y po plecach. To niemo偶liwe, 偶eby 艣wiat by艂 taki ma艂y!

- On si臋 o偶eni艂 z Sigg膮, pami臋tacie j膮? Z t膮, kt贸ra osza­la艂a. Zabi艂 j膮 nied藕wied藕. Mieli tego jednego syna, jedne­go, zdaje si臋, stracili, nie pami臋tam tego zbyt dok艂adnie.

- To prawda - zawt贸rowa艂 mu ten drugi. - Ona w艂a艣nie wtedy oszala艂a. Mikkal syn Pehra uciek艂 z Ra­ij膮. On, syn i ona. Wr贸cili z jego synem. Ravna, 偶o­na Pehra, wychowa艂a ch艂opca. Mikkal umar艂 dla tej dziewczyny, tak gadali. M贸wili co艣 o ludziach w贸jta, kt贸rzy chcieli j膮 uwi臋zi膰 oskar偶on膮 o czary. Mo偶e i wygl膮da艂a jak czarownica, ale chyba ni膮 nie by艂a.

W ka偶dym razie zastrzelono go zamiast niej. To do­piero 艣mier膰! Ale on 偶y艂 tylko dla niej, nic wi臋c w tym takiego dziwnego, 偶e i dla niej umar艂. Ona podobno uciek艂a, B贸g jeden wie, dok膮d. Syn Mikkala te偶 znik­n膮艂, Ailo, tak go wo艂ali. Jakby zawis艂o nad nimi jakie艣 przekle艅stwo. W trzech pokoleniach m臋偶czy藕ni zni­kali. Mo偶e to przez ni膮? Ciekawe, co si臋 z ni膮 sta艂o?

- Zosta艂a 偶on膮 w艂a艣ciciela statk贸w w Archangielsku - powiedzia艂a Lina.

Popatrzyli na ni膮 zdziwieni.

Niillas wyja艣ni艂 ze w艣ciek艂膮 szybko艣ci膮.

- Wydaje mi si臋, 偶e Lina ma racj臋 - powiedzia艂. - Nie pomy艣la艂em o Mikkalu synu Pehra, kiedy mi o niej wspomnia艂a. Raija to przecie偶 do艣膰 niezwyk艂e imi臋, a wiedzia艂em, 偶e sk膮d艣 je znam, ale nie powi膮­za艂em jej z Mikkalem. To mo偶e by膰 ona. Musi. O ilu kobietach o imieniu Raija s艂yszeli艣my?

- Tamta mia艂a czarne w艂osy i ciemne oczy - powie­dzia艂a Lina. - Bardzo pi臋kna. Ma ze trzydzie艣ci pi臋膰 lat, tak przypuszczam. Ona sama nie by艂a tego pewna.

Lina z trudem przekaza艂a im histori臋, kt贸r膮 us艂ysza­艂a w Archangielsku, to, co Jewgienij i Oleg opowiadali o Raiji. Nie ca艂kiem zgadza艂a si臋 z tym, co zapami臋tali b膮d藕 us艂yszeli m臋偶czy藕ni siedz膮cy teraz ko艂o niej przy ognisku, lecz mimo wszystko wi膮za艂o si臋 to ze sob膮. Li­na opowiedzia艂a im tak偶e ba艣nie o carycy, o piosenkach.

- Ona mia艂a w sobie jaki艣 czar - doda艂a niech臋tnie. - Nie wiem, czy by艂a czarownic膮, mo偶e nie. Ale nie by艂a te偶 ca艂kiem zwyczajna.

- To na pewno ta sama osoba - uznali m臋偶czy藕ni. 艢miali si臋 bardzo, s艂ysz膮c, 偶e w wielkiej dalekiej Ro­sji ludzie snuj膮 ba艣nie o kobiecie Mikkala.

- Ta Raija mia艂a w oczach i 偶ycie, i 艣mier膰.

- Pami臋tam j膮 - wtr膮ci艂 si臋 Niillas. - Nie spotka艂em chyba pi臋kniejszej od niej kobiety. Widzia艂em j膮 raz na jarmarku. By艂a jedyn膮 kobiet膮, kt贸ra mia艂a tam sw贸j kram. Mikkal przyby艂 tam razem ze swoimi szwagra­mi, z jak膮艣 kobiet膮, ale nie z Sigg膮, ona chyba ju偶 wte­dy nie 偶y艂a, a mo偶e by艂o to po tym, jak oszala艂a. On po prostu p艂yn膮艂 przez izb臋 zat艂oczon膮 lud藕mi. Widzie­li tylko siebie. Pami臋tam, 偶e wyszed艂em, bo niemal a偶 bola艂o od patrzenia na nich. Nigdy jeszcze nie widzia­艂em m臋偶czyzny tak zauroczonego kobiet膮. Ale ona co艣 w sobie mia艂a. Co艣 wi臋cej ni偶 sam膮 tylko urod臋...

Lina ucich艂a. Przypomnia艂a jej si臋 Raija, taka, jakiej nie widzia艂 偶aden z tych m臋偶czyzn. Lina mia艂a okazj臋 zobaczy膰 doros艂膮 Raij臋, t臋, kt贸ra nazywa艂a si臋 Raisa Bykowa i m贸wi艂a, 偶e nie pami臋ta swego dawnego 偶ycia.

Czy to by艂o k艂amstwo? Czy Raija r贸wnie偶 uciek艂a? Czy by艂a osob膮, kt贸ra ucieka od tego, co trudne? Linie raz po raz d藕wi臋cza艂 w uszach g艂os Niillasa, m贸wi膮ce­go, 偶e Raija by艂a najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 spotka艂.

To bardzo piek艂o. Lina doskonale wiedzia艂a, 偶e nie jest pi臋kna, lecz uczucie, 偶e musi por贸wnywa膰 si臋 z Raij膮, wywo艂a艂o w niej ci臋偶ki, t臋py b贸l.

Nie mia艂a na to si艂y.

Rozczarowanie pali艂o.

M臋偶czy藕ni dalej gaw臋dzili, ju偶 nie o niej, nie o Ra­iji, kt贸ra mia艂a ciemne oczy i jedwabiste w艂osy, czar­ne i b艂yszcz膮ce jak pi贸ra kruka.

To tylko Lina o niej my艣la艂a.

Nagle us艂yszeli krzyk, dobiegaj膮cy bardziej od strony ska艂y, gdzie renifery w cieniu chroni艂y si臋 przed s艂o艅cem i gor膮cem i gdzie owady tak bardzo im nie dokucza艂y.

M臋偶czy藕ni natychmiast skoczyli na r贸wne nogi.

Lina wychwyci艂a niepok贸j, jakie艣 falowanie ziemi. Inny rytm przyrody.

- To te przekl臋te grzyby! - zawo艂a艂 Niillas.

M臋偶czy藕ni rzucili wszystko i pognali ku stadu, kt贸­re oderwa艂o si臋 od ska艂y. Tam ju偶 Guttorm z kilkoma m艂odymi ch艂opakami usi艂owa艂 odci膮膰 drog臋 tupocz膮cej masie zwierz膮t, nadci膮gaj膮cych w ich stron臋.

Lina nie mog艂a oderwa膰 od nich oczu. Nie mog艂a poj膮膰, jak taka garstka ludzi zdo艂a powstrzyma膰 tyle zwierz膮t. By艂o ich przecie偶 wi臋cej ni偶 kwiat贸w mle­cza na zielonej letniej 艂膮ce, nie da艂oby si臋 ich policzy膰. Ona w ka偶dym razie nie potrafi艂a.

Rzeka renifer贸w nap艂yn臋艂a, nim Niillas i pozosta­li m臋偶czy藕ni dobiegli do stada.

Zatrzymywanie renifer贸w na nic si臋 nie zdawa艂o. Zwierz臋ta gna艂y naprz贸d jak op臋tane. Lina widzia艂a, 偶e Guttorm podj膮艂 pr贸b臋 schwytania jednego z pierwszych zwierz膮t, wypu艣ci艂 lasso w powietrze, lecz musia艂 rzuci膰 si臋 na bok, 偶eby nie stratowa艂y go nadbiegaj膮ce renifery.

Znikn膮艂 w艣r贸d szarobrunatnej gromady, wygl膮da­j膮cej jak morze. Nie da艂o si臋 w nim rozr贸偶ni膰 poszcze­g贸lnych zwierz膮t, tylko fale, zlewaj膮ce si臋 ze sob膮 tak samo jak niebieskozielona morska woda, kt贸r膮 Lina zna艂a r贸wnie dobrze jak w艂asne cia艂o.

Niillas ju偶 tam by艂. Usi艂owa艂 zagrodzi膰 reniferom drog臋 swoim kijem pasterskim, walczy艂 z brunatny­mi odm臋tami, sam by艂 brunatny w艣r贸d tych br膮z贸w. Jego 偶ylaste cia艂o usi艂owa艂o stawi膰 op贸r pot臋偶nym fa­lom. Niekt贸re z nich uda艂o mu si臋 zawr贸ci膰, zmusi膰 do odwrotu. Walczy艂 z nimi i ta艅czy艂, by艂 razem z ni­mi, przeciwko nim i po艣r贸d nich.

Lina nie widzia艂a innych. Widzia艂a tylko jego, Niillasa, nie jej Niillasa, nie by艂a przecie偶 Niillas - Lin膮. Nikt jej tak nie nazywa艂, nawet ona sama, nawet w my艣lach, w najg艂臋bszej tajemnicy.

Zwierz臋ta wygl膮da艂y, jakby sterowa艂a nimi jaka艣 nie­znana si艂a, wywo艂uj膮ca w nich ob艂臋d. Nawet te, kt贸re zmuszono do odwrotu, zn贸w rzuca艂y si臋 w fale, nacie­ra艂y od ty艂u. By艂y jak za艣lepione. Z tak膮 sam膮 艂atwo艣ci膮 wspina艂y si臋 na zbocza i par艂y naprz贸d prost膮 drog膮.

Musia艂y p臋dzi膰 dalej, musia艂y si臋 st膮d wydosta膰. Jak gdyby ka偶dego z nich dosiad艂 sam diabe艂.

M臋偶czy藕ni do艣膰 d艂ugo r贸wnie偶 si臋 trzymali. Utwo­rzyli 艂a艅cuch, kt贸ry przez jaki艣 czas wytrzyma艂. Ale gromada zwierz膮t by艂a wielka, znajdowa艂y si臋 w niej stada nale偶膮ce do wielu rodzin. Sze艣ciu m臋偶czyzn nie by艂o w stanie powstrzyma膰 p臋dz膮cej naprz贸d oszala­艂ej gromady zwierz膮t, kt贸ra chcia艂a si臋 st膮d wydosta膰, kt贸ra musia艂a si臋 st膮d wydosta膰.

Lina s艂ysza艂a okrzyki, dociera艂y do niej urywki s艂贸w. Nie wiedzia艂a, jak d艂ugo walczyli, a偶 w ko艅cu zrezygnowali, pozwolili zwierz臋tom uciec.

Patrzy艂a, jak m臋偶czy藕ni wdzieraj膮 si臋 w to morze 偶ywych zwierz膮t. Usi艂owa艂a nie spuszcza膰 z oczu Niillasa, lecz to nie by艂o proste. Wok贸艂 niego wszyst­ko przez ca艂y czas si臋 zmienia艂o. Niillas nawet przez moment nie pozostawa艂 w tym samym miejscu. Wy­starczy艂o, 偶e mrugn臋艂a, a ju偶 traci艂a pewno艣膰, 偶e go odnajdzie, chocia偶 oczy nie przestawa艂y szuka膰.

Mo偶e jednak zobaczy艂a to w przelocie, bo ona r贸wnie偶 kierowa艂a si臋 ku cieniom ska艂, w stron臋 zdep­tanej ziemi. Ostatnie zwierz臋ta bieg艂y niczym 偶ywy wachlarz za tamtymi, kt贸re by艂y 偶ywymi 艣cie偶kami, prowadz膮cymi na kraniec tego, co mo偶e zobaczy膰 ludzkie oko.

Lin臋 stopy same nios艂y. Spieszy艂y si臋. Serce mia艂a niespokojne. Co艣 utkwi艂o jej w gardle. Kiedy chcia艂a za­wo艂a膰 Niillasa, nie wydoby艂 si臋 z niego 偶aden d藕wi臋k, nawet szept.

Lina bieg艂a.

Niillas le偶a艂 na ziemi, z czo艂a lecia艂a mu krew, ca­艂膮 twarz mia艂 zakrwawion膮.

Nie mog艂a tego zrozumie膰. Osun臋艂a si臋 przy nim na kolana i palcami powiod艂a po ranie. Nie mog艂a te­go poj膮膰, chocia偶 koniuszki palc贸w zabarwi艂y jej si臋 czerwieni膮.

Niillas si臋 krzywi艂, pr贸bowa艂 otworzy膰 oczy, ale zaraz je zamkn膮艂, bo zala艂a mu je sp艂ywaj膮ca krew.

Jeden ze starszych m臋偶czyzn z艂apa艂 na lasso koz艂a i teraz si臋 z nim si艂owa艂. M艂odzi ch艂opcy pomogli, b艂ysn臋艂o ostrze no偶a Guttorma. Nie zawaha艂 si臋 przed wbiciem go w pier艣 zwierz臋cia. Kozio艂 zadr偶a艂 i zani贸s艂 si臋 rykiem bezsilno艣ci. Jedno jedyne uk艂ucie. Guttorm powoli wyci膮gn膮艂 ostrze. Podtrzyma艂 艂eb zwierz臋cia, pozwalaj膮c, by cia艂o upad艂o na ziemi臋.

- Z tego koz艂a nigdy nie by艂o nic dobrego - stwier­dzi艂 kt贸ry艣. - Niillas chcia艂 go zostawi膰 do rozp艂odu.

- Tak, tak, to potrafi艂 - przyzna艂 kt贸ry艣 cierpko. - Skoczy艂 ci wprost do oczu, Niillasie.

- Zabierzecie truch艂o do siida - rzuci艂 m艂odzikom stanowczo jeden ze starszych przez rami臋. - Wszy­scy, kt贸rzy tylko mog膮 przyj艣膰, niech id膮 za stadem. Mo偶e renifery si臋 zatrzymaj膮, zanim zejd膮 na pastwi­ska nale偶膮ce do wioski. Trzeba je stamt膮d zabra膰, bo w przysz艂ych latach nie b臋d膮 nas tu chcieli ogl膮da膰.

Lina nie wiedzia艂a, co si臋 dzieje za ni膮, wok贸艂 niej. Trzyma艂a Niillasa za ramiona i zaczyna艂a rozumie膰.

- Czy nikt mu nie mo偶e pom贸c? - spyta艂a. Tym ra­zem g艂os jej ju偶 us艂ucha艂. - Czy nikt mu nie mo偶e po­m贸c? Przecie偶 on krwawi! Wykrwawi si臋 na 艣mier膰.

- Po prostu krwawi - poprawi艂 j膮 ten, kt贸ry z ta­k膮 w艂adczo艣ci膮 wys艂a艂 Guttorma i pozosta艂ych ch艂o­pak贸w do wioski.

Zdecydowanie odsun膮艂 Lin臋 na bok, a Niillasa pod­ci膮gn膮艂 do g贸ry. Teraz gdy Niillas p贸艂siedzia艂, krew zn贸w pola艂a si臋 偶ywszym strumieniem.

Palce m臋偶czyzny obmacywa艂y szyj臋 Niillasa.

- Przecie偶 on ma ran臋 na g艂owie - powiedzia艂a Lina z rozpacz膮. 艢ciska艂a przez ca艂y czas r臋k臋 Niillasa. Nie mog艂a nic dla niego zrobi膰. Wype艂nia艂a j膮 rozpacz i strach.

Nie mog艂a go utraci膰...

- Ja wiem, co robi臋 - stwierdzi艂 m臋偶czyzna spokoj­nie. W k膮cikach oczu czai艂o mu si臋 co艣 na kszta艂t u艣miechu. - Norweskie kobiety nosz膮 kilka warstw sp贸dnic - u艣miechn膮艂 si臋 do niej. Jedn膮 r臋k臋 przysu­n膮艂 z boku do szyi Niillasa. - Ty te偶?

Up艂yn臋艂a chwila, nim Lina zrozumia艂a, o co mu chodzi. Tak wolno my艣la艂a. By艂a bardziej zaskoczo­na, kiedy w ko艅cu zrozumia艂a, ni偶 tym, 偶e wcze艣niej do tego nie dosz艂o.

Niczym si臋 nie przejmuj膮c, zadar艂a sp贸dnic臋. M臋偶­czy藕ni mieli inne zaj臋cia ni偶 ogl膮danie jej 艂ydek. Nie zdo艂a艂a rozedrze膰 szwu przy fa艂dzie, musia艂a si臋gn膮膰 po n贸偶 Niillasa, 偶eby go przeci膮膰. W ko艅cu uda艂o jej si臋 udrze膰 pas z halki.

Prze艂yka艂a 艣lin臋 na widok krwi. Nie lubi艂a tego wi­doku, ogarnia艂y j膮 md艂o艣ci.

- Mo偶esz mu opatrzy膰 ran臋 - powiedzia艂 ten, kt贸­ry podtrzymywa艂 Niillasa.

Lina us艂ucha艂a. R臋ce jej si臋 trz臋s艂y, ale z ka偶d膮 chwil膮 nabiera艂y pewno艣ci. Nie mog艂a zrobi膰 b艂臋du.

Niillas wygl膮da艂 tak n臋dznie, kiedy le偶a艂 na ziemi z zamkni臋tymi oczyma i g艂ow膮 owini臋t膮 bia艂ym p艂贸tnem.

Lina otar艂a mu twarz czystymi pasami oderwanymi z halki, kt贸ra si臋ga艂a jej teraz ledwie do kolan. Ba艂a si臋.

By艂a sama. Niillas ukry艂 si臋 za zamkni臋tymi powie­kami, a ona nie mog艂a do niego dotrze膰.

- On nie umrze? - spyta艂a. Nie wiedzia艂a, ile razy zada艂a im to pytanie. Nie wiedzia艂a, ile razy musia艂a us艂ysze膰 t臋 sam膮 odpowied藕, nim w ko艅cu o艣mieli艂a si臋 w ni膮 uwierzy膰.

- Nie umrze, nie. - W g艂osach starszych m臋偶czyzn brzmia艂a pewno艣膰. - Jeszcze przed wieczorem wr贸ci do siida.

- Nie mo偶emy zanie艣膰 go do domu? Obaj pokr臋cili g艂owami.

- Po takim uderzeniu w g艂ow臋 nie nale偶y go poru­sza膰. Obaj zostawimy ci sk贸ry, kt贸re ze sob膮 przy­nie艣li艣my. Trzymaj staruszka w cieple. Nanosimy ci drewna, nie trzeba, 偶eby艣 si臋 od niego za bardzo od­dala艂a. On dojdzie do siebie, cho膰 to troch臋 potrwa. Ale Niillas, ta stara sk贸ra, mocno trzyma si臋 偶ycia. Dobrze jest wygarbowany. Trzeba czego艣 wi臋cej, ani­偶eli szalonego koz艂a, 偶eby go pokona膰!

Lina zosta艂a sama z Niillasem. Chyba jeszcze ni­gdy nie czu艂a si臋 bardziej osamotniona. Panika szar­pa艂a j膮 od 艣rodka, dra偶ni艂a si臋 z ni膮, zanosi艂a lodowa­tym 艣miechem.

Tamci nie mogli zosta膰 razem z ni膮. Mia艂a przecie偶 jedzenie, wod臋, drewno i ogie艅. Mia艂a sk贸ry, kt贸ry­mi mog艂a okry膰 Niillasa. Jego n贸偶. Nie mogli z ni膮 zosta膰. Musieli do艂膮czy膰 do innych, 艣ciga膰 stado.

Lina dobrze wiedzia艂a, co m贸wi膮 ludzie we wsi, kie­dy jeden albo dwa reny zdepcz膮 ich pastwiska. Potra­fi艂a sobie wyobrazi膰, co si臋 stanie, je艣li takie morze renifer贸w, sk艂adaj膮ce si臋 ze stad tylu rodzin, obali plo­ty i stratuje zimow膮 karm臋 dla gospodarskich zwierz膮t.

Nie mogli siedzie膰 razem z ni膮. Musia艂a zosta膰 sa­ma z Niillasem i ze swoj膮 panik膮.

Niillas wydawa艂 si臋 taki delikatny, taki kruchy. W tym momencie sta艂 si臋 bezbronny, nie by艂 ju偶 sil­nym, m膮drym Niillasem, radz膮cym sobie ze wszyst­kim, wiedz膮cym wszystko, nios膮cym ze sob膮 spok贸j, poczucie bezpiecze艅stwa i rozs膮dek.

Gdyby i ona odesz艂a, pozosta艂by zdany na 艂ask臋 lo­su, opuszczony.

Potrzebowa艂 teraz Liny.

To by艂a zupe艂nie nowa my艣l. Do tej pory to ona go potrzebowa艂a. Bra艂a od niego. Nigdy nie s膮dzi艂a, 偶e Niillas mo偶e jej potrzebowa膰 r贸wnie mocno.

Mog艂o to trwa膰 zaledwie przez t臋 chwil臋, lecz by­艂o i tak dostatecznie mocne. O dziwo.

Lina nie odst臋powa艂a go na krok.

Niillas krzywi艂 si臋, powracaj膮c ze swej w臋dr贸wki w nie艣wiadomo艣膰, z tego miejsca, kryj膮cego si臋 pod zamkni臋tymi powiekami.

- Lina?

Niemal偶e nie 艣mia艂a odetchn膮膰, odk膮d ujrza艂a pierwsze drgania na jego twarzy. Nie odrywa艂a od niego oczu, a pierwszym s艂owem, jakie pojawi艂o si臋 w jego ustach, by艂o jej imi臋. Nawet na to nie liczy艂a.

Patrzy艂 na ni膮 przez w膮ziutkie szparki oczu, takie ja­sne, takie niebieskie. Mo偶e odrobin臋 szarawe. Lina nie mia艂a ju偶 pewno艣ci, w oczach Niillasa kry艂o si臋 tyle barw.

Bruzdy na twarzy znacznie si臋 teraz pog艂臋bi艂y.

- Wszystkie pobieg艂y? - dopytywa艂 si臋.

- Wszystkie - odpar艂a. W ustach mia艂a tak膮 su­cho艣膰, 偶e j臋zyk lepi艂 si臋 do podniebienia.

- Przekl臋te grzyby! - mrukn膮艂. Zn贸w zamkn膮艂 oczy, ale twarz zwr贸ci艂 ku niej.

- Johan zatrzyma艂 krew? - zapyta艂.

- Tak - odpar艂a, chocia偶 nie pami臋ta艂a, czy na pew­no zrobi艂 to w艂a艣nie Johan. Lecz skoro Niillas tak za­k艂ada艂, na pewno tak w艂a艣nie by艂o. Wtedy ma艂o co do niej dociera艂o. - Tak strasznie si臋 ba艂am - powiedzia­艂a cicho. Koniuszkami palc贸w dotkn臋艂a jego policz­k贸w i warg. Wysun膮艂 je do poca艂unku.

- O mnie? - Zerkn膮艂 na ni膮, u艣miechaj膮c si臋 lekko. Bardziej wygl膮da艂o to na skrzywienie ni偶 u艣miech.

- O ciebie - potwierdzi艂a.

- Ta dziura w g艂owie si臋 zagoi - rzek艂 z wysi艂kiem. - Masz dla mnie troch臋 wody, Lino?

Dobry Bo偶e, jaka ona bezmy艣lna! Opowiada mu, jak strasznie si臋 czu艂a, nie zastanawiaj膮c si臋 wcale nad tym, czego on mo偶e potrzebowa膰! Przecie偶 偶eby doj艣膰 do sie­bie, trzeba czego艣 wi臋cej, ani偶eli zerkanie na pi臋kn膮 Lin臋.

Wsun臋艂a mu r臋k臋 pod kark. Pami臋ta艂a o tym, co powiedzieli jej m臋偶czy藕ni. Ledwie tylko unios艂a nad ziemi臋 jego g艂ow臋, przystawiaj膮c mu kubek do warg.

Niillas pi艂 ma艂ymi 艂ykami. Rozlewa艂 wod臋.

- Wszystko b臋dzie dobrze - obieca艂, wypiwszy dwa kubki. Wida膰 by艂o, jak bardzo jest blady pod opalenizn膮.

- Zjesz co艣?

- Nie mam si艂y. Le偶a艂 nieruchomo, ale by艂 przytomny. Poznawa艂a to po drganiu mi臋艣ni na szyi i twarzy.

- Po艂贸偶 si臋 przy mnie, Lino - poprosi艂. - Nic z艂e­go ci nie zrobi臋.

U艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem, w oczach, kt贸re na chwil臋 dla niej otworzy艂, b艂ysn臋艂y iskierki weso艂o艣ci.

- Taka jeste艣 ciep艂a i mi臋kka. B膮d藕 przy mnie. Lina przytuli艂a si臋 do niego, obj臋艂a go, a r臋k臋 wsu­n臋艂a mu pod g艂ow臋 jak poduszk臋.

- Tak jest dobrze?

- Dobrze - odpar艂 z u艣miechem.

Lina w piersiach mia艂a ca艂e niebo, wieczno艣膰. Na­dziej臋, kt贸ra rozci膮ga艂a si臋 dalej, ni偶 mog艂a si臋gn膮膰 wzrokiem ze swojej ska艂y w rodzinnej wiosce. Na­dziej臋, kt贸ra rozci膮ga艂a si臋 przez cie艣nin臋 a偶 do sta艂e­go l膮du, daleko tam, gdzie nigdy nie by艂a, przez kra­jobraz, kt贸rego nigdy nie widzia艂a.

- Grzyby dla renifer贸w s膮 jak br膮zowy cukier dla ludzi. Zwierz臋ta szalej膮, gdy tylko je zw膮chaj膮. Zap臋­dzenie ich z powrotem to i艣cie piekielna robota.

Lina wcze艣niej zastanawia艂a si臋, dlaczego stado uciek艂o. Nie by艂o przecie偶 najmniejszego nawet migotania s艂o艅ca, kt贸re, jak wiedzia艂a, potrafi wywo艂a膰 w艣r贸d zwierz膮t pa­nik臋. W cieniu, tam gdzie nie by艂o dokuczliwego gor膮ca i dr臋cz膮cych owad贸w, renifery zachowywa艂y spok贸j.

Nie wiedzia艂a, 偶e r贸wnie偶 renifery maj膮 sw贸j ulu­biony przysmak. 呕e po偶ywienie mo偶e wywo艂a膰 taki niepok贸j w艣r贸d ca艂ego stada.

- Ten kozio艂 mia艂 w sobie szale艅stwo, ju偶 odk膮d by艂 ciel臋ciem - mrukn膮艂 Niillas. - Ale by艂 taki silny, oszcz臋dza艂em go do rozp艂odu.

- Ba艂am si臋, 偶e umrzesz - powiedzia艂a Lina.

- D艂ugo ju偶 偶yj臋 - odpar艂 po przeci膮gaj膮cej si臋 chwili milczenia. - Inni mogliby ju偶 przej膮膰 stado po mnie. Zostan膮 po mnie tylko renifery. Ten dzie艅 mu­si kiedy艣 nadej艣膰. Czekam na niego. Ju偶 si臋 nawet z nim zaprzyja藕ni艂em. Lepiej zosta膰 stratowanym przez rena, ni偶 chorowa膰 w mroku namiotu. Nie chc臋 umiera膰 w s艂abo艣ci, w b贸lach. Chc臋 umrze膰 silny...

- Nie chc臋, 偶eby艣 umiera艂 - zaprotestowa艂a Lina, moc­no obejmuj膮c go ramionami. - Nie ty, Niillasie, nie ty!

- C贸偶 - odpar艂. - Mnie ta chwila jest bli偶sza ni偶 wielu innym.

Lina zamkn臋艂a oczy, mocno zacisn臋艂a powieki. 艁zy tak piek艂y. Ale musia艂a je jako艣 powstrzyma膰. On nie mo偶e ich zobaczy膰. Nie mo偶e wiedzie膰, jak bardzo j膮 to boli. Jak twarda jest ta gruda w brzuchu.

Nie mog艂a podzieli膰 si臋 z nim uczuciami, jakie ogar­n臋艂y j膮 w tamtej chwili, kiedy by艂a pewna, 偶e on ju偶 nie 偶yje, kiedy znalaz艂a go le偶膮cego na ziemi, ca艂ego we krwi. I tamtego odg艂osu, kiedy zar偶n臋li renifera.

Ca艂y umys艂 Liny wype艂ni艂 si臋 wtedy 艣mierci膮.

- Nie p艂acz przeze mnie, Lino. A wi臋c pr贸ba oszukania go na nic si臋 nie zda艂a.

Chocia偶 nie wypowiedzia艂a na ten temat ani s艂owa, to i tak si臋 zdradzi艂a. Trzyma艂a si臋 go tak kurczowo, 偶e wida膰 zrozumia艂, dok膮d w臋druj膮 jej my艣li. Niillas du偶o wiedzia艂, potrafi艂 to odgadn膮膰.

- Jestem po prostu szczera - powiedzia艂a. - M贸wi­艂e艣, 偶e to wa偶ne.

- Ja jestem tak ma艂o wa偶ny, Lino. Nawet wiatr na­de mn膮 nie zap艂acze.

- Ale ja b臋d臋 p艂aka膰. - W jej s艂owach pobrzmiewa艂 up贸r, chocia偶 kry艂o si臋 za nimi co艣 innego. Wiedzie­li o tym oboje, i Lina, i Niillas.

- Powinna艣 by艂a zosta膰 w wiosce - westchn膮艂.

- Prosisz, 偶ebym st膮d odesz艂a? Niillas usi艂owa艂 pokr臋ci膰 g艂ow膮, ale taki ruch wy­ra藕nie sprawi艂 mu b贸l.

- Wcale tak nie powiedzia艂em - szepn膮艂. Oczy mia艂 szeroko otwarte i w nich r贸wnie偶 widnia艂 b贸l, lecz zupe艂nie innego rodzaju ani偶eli ten wywo艂any ude­rzeniem w g艂ow臋. - Teraz b艂agam ci臋 o to, 偶eby艣 zo­sta艂a. Do jesieni.

Lina prze艂kn臋艂a 艣lin臋, gard艂o mia艂a zaci艣ni臋te. Nie­艂atwo jej by艂o oddycha膰. Co艣 w niej pragn臋艂o odda膰 si臋 rado艣ci, lecz przede wszystkim mia艂a ochot臋 p艂aka膰.

Rozczarowanie piek艂o, rozdziera艂o j膮 na strz臋py.

Na ile bezwstydno艣ci mog艂a sobie pozwoli膰? Jak daleko mog艂a si臋 posun膮膰? Nikt w og贸le nie liczy艂 ju偶 na to, 偶e zosta艂o w niej cho膰 troch臋 wstydu. Mo偶e uwa偶ali, 偶e jest za g艂upia, by go czu膰. 呕e jest za g艂u­pia, by wiedzie膰, czym jest przyzwoito艣膰. Wcze艣niej zamyka艂a na to i oczy, i uszy. Pod tym wzgl臋dem ju偶 i tak by艂a napi臋tnowana.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Niillas chce j膮 powstrzyma膰, 偶eby nie powiedzia艂a za du偶o. Swoimi s艂owami wy­znacza艂 dla niej granice.

Jak na cz艂owieka pochodz膮cego z ludu, dla kt贸re­go granice nie istnia艂y, niezwykle dobrze radzi艂 sobie z wyznaczaniem barier.

Kiedy艣 powiedzia艂, 偶e nie powinna si臋 przejmowa膰 tym, co m贸wi膮 ludzie. 呕e przecie偶 sama dobrze wie, co jest dla niej w艂a艣ciwe. I 偶e wie to tylko ona, bo przecie偶 nikt inny nie zna jej r贸wnie dobrze.

Tak wiele j膮 nauczy艂. Nie m贸g艂 teraz od tego uciec.

- Do jesieni to za ma艂o - o艣wiadczy艂a Lina. Stara­艂a si臋 z ca艂ych si艂 zapanowa膰 nad g艂osem, tak by Niillas zrozumia艂 ca艂膮 powag臋, z jak膮 to m贸wi艂a.

O艣mieli艂a si臋 na wi臋cej ni偶 kiedykolwiek. Na wi臋­cej ni偶 wtedy, gdy bez przyzwolenia ksi臋dza i w艂adz 偶y艂a z Olegiem i urodzi艂a mu dwoje dzieci.

O艣mieli艂a si臋 na wi臋cej.

On nie m贸g艂 odes艂a膰 jej w nico艣膰, pozbawi膰 nawet sa­mej siebie, pozostawi膰 bezdomn膮, odart膮 ze wszystkiego.

Nikt nie mia艂 nad ni膮 takiej w艂adzy jak Niillas, od­dawa艂a mu si臋 w pe艂ni. Odda艂a mu wszystko, co mia­艂a, i wszystko, czym by艂a. Wszystko, czym mia艂a na­dziej臋 kiedy艣 si臋 sta膰.

Dla niego.

- Kocham ci臋, Niillasie - powiedzia艂a. - Nie wiedzia­艂am o tym, lecz teraz ju偶 wiem. Kocham ci臋, kocham. B臋d臋 ci臋 kocha艂a d艂u偶ej ni偶 do jesieni, d艂u偶ej ni偶 do na­st臋pnego lata. Nigdy wcze艣niej nie kocha艂am, ale teraz ci臋 kocham. Tylko ciebie, Niillasie. Na zawsze ciebie...

- Mia艂em nadziej臋, 偶e nigdy nie wypowiesz tych s艂贸w - odezwa艂 si臋 wreszcie.

Zrobi艂 si臋 taki cichy, kiedy umilk艂a. Z pocz膮tku na­wet na ni膮 nie patrzy艂. Cz艂owiek, kt贸ry wiedzia艂 wszystko, ukrywa艂 teraz przed ni膮 swoje oczy.

- Kocham ci臋 - powt贸rzy艂a Lina z uporem, dum­na z tego, co czuje. Dumna, 偶e ma odwag臋 to wyzna膰, i bardziej pewna swoich uczu膰 ni偶 kiedykolwiek.

Tak d艂ugo by艂a m艂od膮 dziewczyn膮. Uprz臋d艂a sobie co艣 w rodzaju 偶ycia wok贸艂 marze艅 i fa艂szywych obiet­nic. G艂贸wny element jej 偶ycia stanowi艂o oszustwo.

Teraz czu艂a si臋 doros艂a i silna. Mo偶e jeszcze nie jak dojrza艂a soczysta jagoda, kt贸ra wprost doprasza si臋, 偶eby palce j膮 zerwa艂y, lecz dostatecznie dojrza艂a.

To Niillas pom贸g艂 jej to osi膮gn膮膰. Wprawdzie nie pokaza艂 jej dok艂adnie drogi, lecz napomkn膮艂, w jaki spos贸b mo偶e j膮 odnale藕膰. Nie poprowadzi艂 jej ku pewno艣ci, raczej stara艂 si臋 trzyma膰 j膮 od niej z daleka.

- Nie pro艣, 偶ebym powiedzia艂 to samo - szepn膮艂 Niillas. - Powinienem b艂aga膰, 偶eby艣 wr贸ci艂a do wsi. Teraz bardziej ni偶 kiedykolwiek. Powinienem gro藕­bami zmusi膰 ci臋 do powrotu do domu...

- Dom jest tam, gdzie jeste艣 ty. Z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Nie utrudniaj mi niczego, Lino. Takich s艂贸w nie m贸­wi艂em nikomu, s膮 zbyt wielkie dla moich ust. Gdybym mia艂 w sobie wi臋cej m臋偶czyzny, kaza艂bym ci odej艣膰.

Lina poca艂owa艂a go, delikatnie. Koniuszkiem j臋zy­ka rozchyli艂a mu wargi. Ca艂owa艂a go tak, 偶eby nie mia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Mocno. Wypu艣ci艂a z sie­bie to, co wcze艣niej odrobin臋 stara艂a si臋 pow艣ci膮gn膮膰, utrzyma膰 w cuglach, tak aby nie pomy艣la艂 o niej, 偶e jest z艂膮 kobiet膮.

Jej j臋zyk bieg艂 po jego wargach, budzi艂 go i kusi艂. Zmusza艂 do odwzajemnienia poca艂unku. Sprawi艂, 偶e jego r臋ce u艂o偶y艂y jej si臋 na ramionach i przytrzymy­wa艂y j膮 tak mocno, jak sobie tego 偶yczy艂a.

- Popro艣, 偶ebym wraca艂a do wsi - szepn臋艂a, przy­trzymuj膮c wzrokiem jego oczy. Nie wolno mu ich te­raz zamyka膰. Gdyby w tej chwili opu艣ci艂 powieki, podnios艂aby je palcami.

- Odejd藕 - spr贸bowa艂, ale wargi same rozci膮ga艂y mu si臋 w u艣miechu. Oczy b艂aga艂y, 偶eby zosta艂a. Nie m贸­wi艂y tego samego co usta, formowa艂y zupe艂nie inn膮 pro艣b臋. - Zosta艅 - poprosi艂 Niillas. By艂o to jedyne, o co m贸g艂 j膮 poprosi膰, jednocze艣nie zachowuj膮c szczero艣膰. Lina u艣miechn臋艂a si臋 usatysfakcjonowana. By膰 mo­偶e Niillas by si臋 opiera艂, gdyby ten kozio艂 nie skopa艂 go do nieprzytomno艣ci. Nie ma wi臋c tego z艂ego, co by nie wysz艂o na dobre.

- Jak d艂ugo? - spyta艂a. Tak cicho, 偶e ba艂a si臋, i偶 jej nie us艂yszy.

Ale on us艂ysza艂. Uchwyci艂 ka偶d膮 sylab臋, ka偶de dr偶enie jej g艂osu.

- Nie naciskaj zbyt mocno, Lino - ostrzeg艂. - Nie teraz.

Zaakceptowa艂a to. Obj臋艂a go jeszcze mocniej.

- S艂yszysz piecuszka? - spyta艂a. Powietrze wype艂­ni艂a znajoma piosenka.

Niillas poca艂owa艂 j膮 bez s艂owa.

14

Zbli偶a艂a si臋 jesie艅. Nadchodzi艂a nieub艂aganie. Ko­lory sta艂y si臋 o wiele wyra藕niejsze, mocniejsze. Nabra­艂y tego samego smaku co powietrze, nabra艂y ostro艣ci.

S艂o艅ce z wyra藕nie wi臋kszym trudem wspina艂o si臋 teraz ponad wszystkie szczyty. Cz臋sto si臋 zdarza艂o, 偶e odpoczywa艂o na kt贸rym艣 ze zboczy, na p贸艂 kry艂o si臋 za nim, a potem z wolna wstawa艂o.

Wieczory nios艂y w sobie zmierzch, jakby wprawia­艂y si臋 do przynoszenia nocy, przy ka偶dej pr贸bie uda­wa艂o im si臋 przed艂u偶y膰 go odrobin臋.

Niillas mia艂 na g艂owie blizn臋, wci膮偶 偶ywo czerwo­n膮, ale wiadomo by艂o, 偶e z czasem ona zbieleje. Sam z tego 偶artowa艂:

- Je艣li po偶yj臋 dostatecznie d艂ugo, 偶eby moja blizna zbiela艂a...

Lina zna艂a niewielu m臋偶czyzn, kt贸rzy potrafiliby 艣mia膰 si臋 z siebie. Jej Niillas by艂 niezwyk艂y pod tak wieloma wzgl臋dami.

Zbierali moroszki. Ssali pe艂ni臋 lata, obracali w ustach 偶贸艂ty sok, nim go prze艂kn臋li. Wiadra si臋 nape艂nia艂y. Bagna obdarza艂y ich swoim z艂otem. Lato by艂o takie szczodre. Poca艂unki Niillasa mia艂y smak moroszek.

- Naprawd臋 przynios艂a艣 mi szcz臋艣cie tego lata, Li­no, m贸j amulecie!

A lato z wolna odchodzi艂o. Lina wyczuwa艂a powiewy wiatru na d艂ugo, nim si臋 pojawi艂y. By艂a przecie偶 let­nim amuletem, osob膮, kt贸ra przynosi szcz臋艣cie latem.

To oczywiste, 偶e b臋dzie marz艂a, gdy nadci膮gnie je­sie艅. To oczywiste, 偶e wyczuje j膮 wcze艣niej ni偶 inni.

Kilkakrotnie wyprawia艂a si臋 do wioski. Nigdy sa­ma, zawsze towarzyszy艂 jej Niillas. Tam r贸wnie偶 j膮 obejmowa艂. Nie ba艂 si臋 obdarza膰 jej delikatnymi pieszczotami nawet wtedy, gdy z uwag膮 艣ledzi艂y ich ciekawskie spojrzenia.

Frachtowiec nie przyp艂yn膮艂 tak wcze艣nie, jak tego oczekiwa艂a, ale przecie偶 nie s膮dzi艂a, 偶e Oleg b臋dzie si臋 stara艂 jak najbardziej skr贸ci膰 czas przebywania z synem.

Lina t臋skni艂a za Olaiem. Ciekawa by艂a, czy wyr贸s艂 w ci膮gu tych tygodni, w艂a艣ciwie ju偶 miesi臋cy sp臋dzo­nych na morzu. Mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e nie b臋dzie 艣wiadkiem tego dorastania, zachodz膮cych w nim zmian. Nigdy nie b臋dzie wiedzia艂a, w jaki spos贸b si臋 odby艂y. Nigdy nie pozna tych tygodni. To bola艂o.

Troch臋 si臋 te偶 ba艂a, 偶e Oleg mimo wszystko nie przywiezie jej synka. W momentach przygn臋bienia zadawa艂a sobie pytanie, czy naprawd臋 ma powody, 偶eby bardziej ufa膰 Antonii ni偶 Olegowi.

W ko艅cu postanowi艂a im wierzy膰. Niillas powta­rza艂 jej, 偶e obdarzanie ludzi zaufaniem wzbogaca.

Jesie艅 si臋 zbli偶a艂a. Lina tak bardzo chcia艂a ufa膰 w tej sprawie Niillasowi. Ale nie wiedzia艂a, czy mo偶e.

- Frachtowiec nie przyp艂yn膮艂 - oznajmi艂a mu, cho­cia偶 by艂o to zb臋dne. Sam przecie偶 widzia艂. Jego oczy patrzy艂y r贸wnie bystro jak jej. Przecie偶 za ka偶dym ra­zem towarzyszy艂 jej do wioski.

Wspi臋li si臋 na ska艂臋 nieopodal wioski. Na t臋 ska艂臋, gdzie si臋 z nim spotka艂a w贸wczas, gdy gor膮ca wiosna ledwie zapowiada艂a lato. Tam gdzie przesiadywa艂a ka偶dej wiosny i patrzy艂a, jak Niillas przychodzi, nio­s膮c lato w swoim w臋ze艂ku.

Nikt we wsi nie widzia艂 frachtowca, nawet cie艅 偶a­gla nie zamajaczy艂 na horyzoncie pomi臋dzy niebem a morzem. Ale Lina nie potrafi艂a uwierzy膰 ludziom. W powrotnej drodze, w drodze do domu, do siida, wspi臋li si臋 wi臋c najwy偶ej jak tylko mogli.

Ludzie we wsi oczywi艣cie m贸wili prawd臋. Pomi臋dzy niebem a morzem nie by艂o wida膰 nawet cienia 偶agli.

Lina odwr贸ci艂a si臋 plecami do morza. Ale wtedy jej oczy musia艂y spogl膮da膰 na l膮d, a to wcale nie popra­wi艂o jej nastroju.

- Ile dni jeszcze zosta艂o? - spyta艂a. Nie chcia艂a, 偶eby jej g艂os brzmia艂 tak cienko, ale podczas tego lata wcale nie wprawi艂a si臋 w udawaniu. W wielu rzeczach si臋 wprawi艂a, lecz nie akurat w tym.

- Ja nie licz臋 - odpar艂 Niillas. - Wiem, 偶e niewiele, lecz nie mam si艂y ich liczy膰. Nie chc臋, 偶eby te dni sta­艂y si臋 bardziej szare. A b贸l barwi wszystko na czarno.

- Je艣li frachtowiec przyp艂ynie najpierw... - zacz臋艂a Lina.

Niillas pokr臋ci艂 g艂ow膮. D艂oni膮 zakry艂 jej usta, zde­cydowanym gestem, lecz nie tak, 偶eby sprawi膰 jej b贸l. A w nast臋pnej chwili mocno przycisn膮艂 j膮 do siebie i obsypa艂 poca艂unkami jej szyj臋, policzki i powieki. Czo艂em opar艂 si臋 o jej czo艂o. Trzyma艂 j膮, ale nie zdo­艂a艂 odp臋dzi膰 艣wiadomo艣ci tego, co ich czeka.

Ta 艣wiadomo艣膰 nie dawa艂a si臋 odp臋dzi膰, nawet Niillas nie by艂 w stanie przymkn膮膰 na ni膮 oczu, po­dobnie jak i ona. Wsp贸lnie dzielili rado艣ci i szcz臋艣cie, teraz musieli wsp贸lnie stawi膰 czo艂o r贸wnie偶 temu.

- Nie rozmawiali艣my o tym, Lino - powiedzia艂. - Nawet si臋 nad tym nie zastanawiali艣my...

- Dlatego, 偶e ty nigdy nie chcia艂e艣.

Niillas usiad艂 przy niej. Wci膮偶 j膮 obejmowa艂. W du­chu zadawa艂 sobie pytanie, jak d艂ugo b臋dzie pami臋ta艂 jej mi臋kko艣膰, jej zapachy, jej smak...

Pewnego dnia by膰 mo偶e jej twarz zatrze si臋 w je­go pami臋ci. Chyba 偶e on wcze艣niej umrze.

Lina mia艂a racj臋. Nigdy nie chcia艂 o tym m贸wi膰. Pragn膮艂, aby nigdy nie zaistnia艂a konieczno艣膰 poru­szania tego tematu. Pragn膮艂, 偶eby w Linie odezwa艂 si臋 niepok贸j przynale偶ny jej m艂odo艣ci, 偶eby si臋 nim znu­dzi艂a. Wszystko by艂oby wtedy 艂atwiejsze.

- Ja nie zostan臋 - powiedzia艂. - Nie mog臋 zosta膰 i czeka膰 na frachtowiec. Samotny cz艂owiek jest nikim w moich okolicach. A tutejsze okolice jesieni膮 i zim膮 nie s膮 moje. B臋d臋 wtedy cz艂owiekiem znik膮d. 呕yj臋 z mojego stada, siida to moja rodzina. Nale偶ymy do siebie. Bez nich nie dam sobie rady. Nie zdo艂am prze­偶y膰 bez wsp贸lnoty.

- A my? - spyta艂a Lina ledwie s艂yszalnie. Nigdy do­t膮d jego rami臋 obejmuj膮ce j膮 tak bardzo jej nie ci膮偶y­艂o. - A ty i ja, Niillasie? Czy my do siebie nie nale偶y­my? Dasz sobie rad臋 beze mnie? Czy to w艂a艣nie pr贸­bujesz mi powiedzie膰? Nie zawsze ci臋 rozumiem, Niillasie. To co艣, o czym musisz mi powiedzie膰 wprost.

Daleko pod nimi by艂o morze, bardziej zielone ni偶 niebieskie. L膮d zacz膮艂 si臋 czerwieni膰. Wrzosy na tle skalistego pod艂o偶a i szarzej膮cego mchu zdawa艂y si臋 krwawi膰.

Ju偶 nied艂ugo Niillas pozwoli, by woda oddzieli艂a go od Soraya. Opu艣ci letni膮 krain臋 w oczekiwaniu na nast臋pne lato. W zimowej krainie czeka艂y niewypasione pastwiska. W zimowej krainie znajdowa艂y si臋 miejsca god贸w, znajome koz艂om.

- Je藕dzi艂em na nartach tego lata - powiedzia艂 z wes­tchnieniem. Nawet tym nie m贸g艂 wyrazi膰, jak g艂臋bo­ko 偶a艂owa艂 tego, co si臋 sta艂o. - Zapomnia艂em, 偶e nie da si臋 je藕dzi膰 na nartach na tyle lekko, 偶eby nie po­zostawia膰 偶adnego widocznego 艣ladu.

Lina poca艂owa艂a go w policzek. Przyk艂ada艂a usta do ka偶dej widocznej na nim zmarszczki, ca艂owa艂a k膮ciki ust.

- Zim膮 by艂y dobre warunki do jazdy na nartach - stwierdzi艂a z moc膮. - Najdro偶szy Niillasie, nawet ty nie mog艂e艣 s膮dzi膰, 偶e po tym, co si臋 sta艂o, po nas, nic ju偶 nie b臋dzie. Ty przecie偶 tak nie my艣lisz!

- Mia艂em nadziej臋, 偶e ci si臋 znudz臋 - przyzna艂, po­zwalaj膮c jej przewr贸ci膰 si臋 na ziemi臋.

Lina usiad艂a na nim okrakiem, mocno przytrzyma­艂a go za nadgarstki, nie chcia艂a mu wierzy膰.

- Tylko nie zepchnij nas ze ska艂y! - ostrzeg艂 j膮 Niillas z pe艂n膮 powag膮. Niekiedy Lina wykazywa艂a gwa艂­towno艣膰, kt贸ra mog艂a nawet przestraszy膰. Twierdzi­艂a, 偶e jest w tym szczera, 偶e to w niej tkwi, a Niillas pami臋ta艂, jak bardzo jest jeszcze m艂oda.

- Czym ja jestem dla ciebie? - spyta艂a Lina z po­wa偶n膮 min膮. - Przysi臋gam, 偶e zrzuc臋 nas oboje, 偶e­by艣my si臋 zabili, je艣li mi tego nie powiesz! Chc臋, 偶e­by艣 by艂 ze mn膮 szczery, Niillasie, r贸wnie szczery jak ja by艂am z tob膮. Czy by艂am dla ciebie jedynie przy­nosz膮cym szcz臋艣cie amuletem? Ciep艂膮 rado艣ci膮 na po­s艂aniu w tej twojej letniej krainie?

- Nie - odpar艂 Niillas. Patrzy艂 na ni膮, widzia艂, 偶e gniew i p艂acz zaraz si臋 w niej wymieszaj膮. Dumny by艂 z niej, widz膮c, 偶e gniew i up贸r s膮 najsilniejsze. Chcia艂 wierzy膰, 偶e Lina nie b臋dzie za nim p艂aka膰.

By艂a tak s艂odka. Teraz nazywa艂 j膮 r贸wnie偶 pi臋kn膮. W ci膮gu tego lata niewiele si臋 zmieni艂a na zewn膮trz, ale przez t臋 mg艂臋 w oczach wydawa艂a mu si臋 pi臋kna.

- Jeste艣 pi臋kna - powiedzia艂 jej. 呕a艂owa艂, 偶e nie mo偶e pokaza膰 jej obrazu w swoich oczach. Wiedzia艂 jednak, 偶e nigdy nie b臋dzie w stanie jej tego przekaza膰. Nie potrafi艂 tak dobrze opisywa膰. Zreszt膮 Lina by膰 mo偶e i tak by mu nie uwierzy艂a.

Teraz te偶 prychn臋艂a.

- Ja nie jestem pi臋kna. Pi臋kna jest Raija. Powiedzia艂e艣 przecie偶, 偶e to najpi臋kniejsza kobieta, jak膮 spotka艂e艣.

Czy偶by tak powiedzia艂? Kiedy? No tak, rzeczywi­艣cie, przypomnia艂 sobie teraz... Dlaczego kobiety przechowuj膮 takie s艂owa? Dlaczego w taki spos贸b niszcz膮 swoj膮 godno艣膰?

- Na ni膮 patrzy艂em jedynie oczami - odpar艂. - Cie­bie widz臋 ca艂ym sob膮. Dlatego jeste艣 pi臋kniejsza. Na tym polega r贸偶nica, rozumiesz, Lino? Dla mnie jeste艣 pi臋kna. W艂a艣nie tak ci臋 widz臋.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂a z uporem i dum膮 w g艂osie. Wiosenna Lina rumieni艂aby si臋 ze wstydu, za wszelk膮 cen臋 stara艂aby si臋 ukry膰 swoje uczucia.

Tego lata kocha艂 niedojrza艂膮 m艂od膮 dziewczyn臋 i doros艂膮 kobiet臋, wci膮偶 pozostaj膮c w obj臋ciach tej sa­mej osoby. Obiema nimi by艂a Lina.

- Odebra艂e艣 mi wszelki wstyd, jaki kiedykolwiek posiada艂am. Kocham ci臋. Powtarza艂am ci to nawet przez sen. By艂am z tob膮 szcz臋艣liwa. Olega obchodzi­艂a zaledwie po艂owa mnie, a mo偶e nawet tyle nie. Ty pragn膮艂e艣 mnie ca艂ej. Przez jaki艣 czas. Dlaczego ju偶 teraz nie? Bo je艣li frachtowiec przyp艂ynie najpierw... Niillas r贸wnie偶 tym razem nie pozwoli艂 jej powie­dzie膰 tego do ko艅ca.

- Uczyni艂a艣 to lato moim najpi臋kniejszym wspo­mnieniem. Okaza艂a艣 si臋 wcale nie tylko amuletem, wype艂ni艂a艣 m贸j namiot. Dzieli艂a艣 ze mn膮 wszystko. Nigdy nie dzieli艂em tyle z 偶adn膮 kobiet膮, ile z tob膮. Mo偶esz mi wierzy膰 albo nie, to zale偶y od ciebie, Li­no. - Umilk艂 na chwil臋. - By膰 mo偶e nie powiedzia艂em wszystkiego, co chcia艂a艣 ode mnie us艂ysze膰 - ci膮gn膮艂 - ale przysi臋gam, 偶e nigdy ci nie sk艂ama艂em. Jeste艣 ostat­ni膮 osob膮, kt贸r膮 bym ok艂ama艂.

- A mimo to nigdy nie powiedzia艂e艣...

- ...tego, co chcia艂a艣 us艂ysze膰 - doko艅czy艂. - Mo偶e ci臋 kocham - przyzna艂.

Otrzyma艂 promienny u艣miech; wiedzia艂, 偶e go dosta­nie, gdy tylko o tym napomknie. Twarz Liny natych­miast zdradza艂a uczucia. Marna z niej by艂a oszustka.

Nie by艂aby w stanie powiedzie膰 nieprawdy, nawet gdyby bardzo si臋 stara艂a.

Lina d艂ugo smakowa艂a jego s艂owa. Niemal zapo­mnia艂a, 偶e do艂膮czy艂 jeszcze do nich 鈥瀖o偶e鈥.

- Nic wi臋cej ponad to nie mo偶esz powiedzie膰, prawda? - u艣miechn臋艂a si臋, cho膰 mimo wszystko tro­ch臋 偶a艂owa艂a, 偶e doda艂 jeszcze i to s艂owo.

- Mnie to wystarczy...

Niillas usiad艂. Nigdy mocniej go nie przytrzymy­wa艂a. Teraz i jego r臋ce obj臋艂y j膮 w pasie.

- Nigdy nie zadowalaj si臋 po艂ow膮, nie zlizuj okru­szyn, Lino. Nawet tych, kt贸re ja ci rzuc臋. Nigdy nie wolno ci przed nikim pe艂za膰. Nigdy!

Otworzy艂 jej usta swoimi wargami. Poca艂owa艂 mocno. Pe艂en by艂 gniewu, po偶膮dania i 偶alu. Gardzi艂 sob膮 za t臋 swoj膮 s艂abo艣膰. Przeklina艂 si臋 za to, 偶e sta­n膮艂 na drodze tego dzieciaka.

Ale nie potrafi艂by zrezygnowa膰 z 偶adnej chwili te­go lata. Te letnie miesi膮ce by艂y jego najcenniejszym wspomnieniem.

Poca艂owa艂 j膮. Rozpi膮艂 bluzk臋, ca艂owa艂 ca艂e cia艂o, gdzie m贸g艂 dosi臋gn膮膰. 呕a艂owa艂, 偶e nie jest cz艂owie­kiem, kt贸rego czasami widzia艂, gdy zamkn膮艂 oczy. M臋偶czyzn膮 o prostej postawie, silnych r臋kach i g艂ad­kiej sk贸rze. M臋偶czyzn膮, kt贸ry jeszcze przez dziesi膮t­ki lat zachowa spr臋偶ysto艣膰 i si艂臋 ramion. Ten m臋偶czy­zna przed niczym by si臋 nie wzbrania艂. Zabra艂by j膮 z wyspy, skrad艂 j膮 do swej zimowej krainy. Sca艂owa艂by z niej wszystkie jej w膮tpliwo艣ci, wszystkie jej zo­bowi膮zania, wi臋zi 艂膮cz膮ce j膮 z miejscami i lud藕mi.

Ale m臋偶czyzna spod powiek istnia艂 tylko tam, pod powiekami. M臋偶czyzna o twarzy poznaczonej zmarszczkami i r臋kach, kt贸re utraci艂y si艂臋, poca艂un­kami zag艂usza艂 jej namowy, a wyznania mi艂o艣ci zmie­nia艂 w milczenie. Ten m臋偶czyzna si艂膮 pragn膮艂 j膮 raz po raz zasadza膰 w tej ziemi, z kt贸rej ona chcia艂a si臋 wyrwa膰 z korzeniami.

W艂osy tworzy艂y bia艂膮 glori臋 wok贸艂 jej g艂owy. Oczy mia艂a b艂yszcz膮ce; czerwone, nabrzmia艂e wargi dr偶a艂y. Pomi臋dzy opalon膮 szyj膮 i twarz膮 a bia艂ym cia艂em, ja­snym jak mleko, przebiega艂a wyra藕na granica, wyzna­czona lini膮 ko艂nierzyka. Lina wyci膮gn臋艂a bluzk臋 zza paska sp贸dnicy, pe艂ne piersi wskazywa艂y na niego, bujne nad jej w膮sk膮 tali膮. A przecie偶 by艂a taka kru­cha, biust by艂 zbyt obfity dla drobnej postaci. Ale kusi艂, przyci膮ga艂, sprawia艂, i偶 Niillas czu艂, 偶e jeszcze nie wszystkie soki w nim wysch艂y.

Jego d艂onie zna艂y j膮 tak dobrze, lecz nigdy si臋 ni膮 nie nu偶y艂y. Nigdy nie mia艂y jej tak naprawd臋 dosy膰.

- Bli偶ej nieba ju偶 mnie nie zaprowadzisz - powie­dzia艂a Lina z u艣miechem.

Nie przejmowa艂a si臋 tym, 偶e by膰 mo偶e ich wida膰, nie wstydzi艂a si臋 niczego, co robi艂a razem z Niillasem. Z nim nic nie mog艂o by膰 brzydkie.

Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Przez moment wzdraga艂 si臋 przed rozbieraniem si臋 w dziennym 艣wietle, lecz w ko艅cu zacisn膮艂 z臋by i zrobi艂 to. W mroku jurty Li­na mog艂a nie zwraca膰 uwagi na jego wiek, a chcia艂 zmusi膰 j膮, 偶eby zobaczy艂a to, o czym sam tak 艣wiet­nie wiedzia艂, z czego tak bole艣nie zdawa艂 sobie spra­w臋. I Lina, chocia偶 nie chcia艂a, musia艂a to zobaczy膰.

- Popatrz na mnie - poprosi艂, odsuwaj膮c j膮 od siebie. Prosi艂 j膮 o to samo z pewno艣ci膮 ju偶 sto razy wcze艣niej. B艂aga艂 j膮, by dostrzeg艂a jego staro艣膰, lecz ona tylko si臋 艣mia艂a swoim perlistym 艣miechem. Zmy艣li艂a sobie in­nego Niillasa, nie tego prawdziwego, tego, kt贸rego on poznawa艂 po sk贸rze, po zmarszczkach, ani nawet nie tego, kt贸rego on sam wymy艣la艂 lub przywo艂ywa艂 we wspomnieniach. Nie by艂 pewien, czy ten m臋偶czyzna naprawd臋 by艂 nim samym w m艂odo艣ci.

Bardzo chcia艂 w to wierzy膰. To by艂o jego w艂asne wspomnienie o sobie samym.

Ale Lina opowiedzia艂a mu o nim takim, jakiego sam nigdy nie widzia艂. O Niillasie istniej膮cym w jej oczach.

Teraz Lina westchn臋艂a, g艂adz膮c go po piersi. Niillas wiedzia艂, 偶e sk贸r臋 ma w tym miejscu lu藕n膮, nie napinaj膮c膮 si臋 na spr臋偶ystych mi臋艣niach, jak u m艂o­dych ch艂opc贸w. Nogi te偶 zrobi艂y si臋 cie艅sze. Wci膮偶 by艂 sprawny, lecz jego cia艂u brakowa艂o spr臋偶ysto艣ci i 艣wie偶o艣ci. Kiedy艣 wszystko w nim by艂o m艂ode, lecz teraz ju偶 nie. On to widzia艂 i b艂aga艂 j膮, by dostrzeg艂a to samo. B艂aga艂, 偶eby powiedzia艂a mu, 偶e jest stary.

- Mog艂abym si臋 pozwoli膰 oszuka膰, 偶e jeste艣 pr贸偶­ny, m贸j najdro偶szy, kochany - powiedzia艂a z u艣mie­chem. Koniuszki palc贸w ledwie go przy tym dotyka­艂y, muska艂y cienk膮 sk贸r臋, bieg艂y po delikatnych zmarszczkach, o jakie przyprawi艂 go wiek.

Lina przesun臋艂a palcami po jego twarzy. Leciutki dotyk, wiatr, poca艂unki s艂o艅ca.

- Ja lubi臋 twoje zmarszczki, Niillasie, one mi opowia­daj膮 o tobie. O twoim 偶yciu. Jeszcze zanim rozmawia­艂e艣 ze mn膮 o wszystkim, one opowiedzia艂y mi, kim je­ste艣. Powiedzia艂y mi tak wiele, nie k艂ama艂y. Patrzy艂am na twoj膮 twarz, na twoje zmarszczki, na tw贸j u艣miech i 艣lady po 艣miechu. Widzia艂am, jak troski ci臋 naznaczy­艂y. Widzia艂am, 偶e prze偶y艂e艣 niejedn膮 pogod臋, widzia艂am twoje oczy, a wok贸艂 nich wianuszek zmarszczek, przy­pominaj膮cych promyki s艂o艅ca. Dostrzeg艂am, dlaczego masz ka偶d膮 z nich, kiedy patrzy艂am, jak si臋 u艣miechasz.

Lina poca艂owa艂a go leciutko, pieszczotliwie potar­ga艂a mu w艂osy.

- Widzia艂am srebro w twoich w艂osach i wiedzia艂am, 偶e to by膰 mo偶e najwi臋ksze bogactwo, jakie mog臋 zdo­by膰. Nie przeszkadza mi, 偶e nie s膮 takie jak w贸wczas, gdy mia艂e艣 osiemna艣cie lat. Gdybym spotka艂a ci臋, gdy mia艂e艣 osiemna艣cie lat, mo偶liwe, 偶e w og贸le nie zwr贸­ci艂abym na ciebie uwagi, bo osiemnastolatek nie by艂­by wcale t膮 osob膮, kt贸rej tak d艂ugo szuka艂am.

Pie艣ci艂a d艂o艅mi jego barki. Lekko szczypa艂a go 偶ar­tobliwie i zaraz ca艂owa艂a, 偶eby naprawi膰 wyrz膮dzon膮 krzywd臋. Ca艂owa艂a jego palce, ka偶dy z osobna, poca­艂unkami obsypywa艂a 偶ylaste ramiona.

Po艂o偶y艂a si臋 na nim i pozwoli艂a ci臋偶kim piersiom pie­艣ci膰 jego tors. Za nimi pospieszy艂y d艂onie. Potem usta.

- Lubi臋 twoje cia艂o - o艣wiadczy艂a. Jej usta nabra艂y wyrazu uporu, kt贸ry Niillas ju偶 tak dobrze pozna艂, kt贸ry zapami臋ta艂 w niej najlepiej.

- Mia艂am ch艂opa, kt贸ry by艂 w moim 艂贸偶ku samym tylko cia艂em i kt贸ry ca艂y by艂 twardy. Dotyka艂 mnie tak mocno, 偶e moje cia艂o pokrywa艂o si臋 艣ladami jego d艂oni, cho膰 we w艂asnym mniemaniu okazywa艂 mi de­likatno艣膰. Gdybym chcia艂a m艂odego koz艂a, to bym go sobie znalaz艂a. Nie cieknie mi 艣linka na widok tych, o kt贸rych ty m贸wisz, 偶e chcia艂by艣 mnie z nimi wi­dzie膰. Wcale nie uwa偶am, 偶eby m艂ode cia艂o Guttorma by艂o pi臋kniejsze od twojego. Uwa偶am, 偶e jeste艣 pi臋kny, Niillasie, od srebra w twoich w艂osach przez ca艂e cudne cia艂o a偶 do palc贸w u st贸p, pomarszczo­nych, jak twierdzisz. Mnie si臋 one podobaj膮!

Lina pochyli艂a si臋 nad nim, poca艂owa艂a w usta i wplot艂a si臋 w jego obj臋cia.

- Zawsze prosisz, 偶ebym na ciebie patrzy艂a - u艣miechn臋艂a si臋, tul膮c si臋 nosem do jego nosa. M贸­wi膮c, wargami dotyka艂a jego ust, r臋ce zarzuci艂a mu na szyj臋. Nie zamierza艂a go teraz puszcza膰. - A mnie na ten widok zasycha w gardle i w ustach. - Podno­si艂a si臋 nad nim i opada艂a... - ...a gdzie indziej robi臋 si臋 mokra - mrukn臋艂a.

Napawa艂a si臋 rozkosz膮.

- Wola艂bym, 偶eby艣 patrzy艂a na mnie inaczej - po­wiedzia艂 Niillas du偶o p贸藕niej. Ich spocone cia艂a zmarz艂y, schowali si臋 wi臋c w ubraniach i wyruszyli w stron臋 obozowiska, 偶eby si臋 rozgrza膰.

Otoczy艂 ich zmrok, mi臋kki, delikatny. By艂 niczym ochronna tkanina.

Niillas w艂a艣ciwie ju偶 si臋 zdecydowa艂, 偶e poprosi Li­n臋 o powr贸t do wioski. Uzna艂, 偶e takie po偶egnanie b臋dzie najprostsze. Widzia艂 ju偶, jak sam wraca do jur­ty, a ona idzie do swej chaty, zbudowanej z rosyjskie­go drewna. To by by艂o takie czyste.

呕adnych 艂ez, 偶adnych b艂aga艅.

Nie musia艂by ogl膮da膰 b贸lu w jej oczach. Prze偶y艂­by te ostatnie dni w letniej krainie bez niej. Bez ota­czaj膮cych go zapach贸w kobiety. Bez szukania jej obok siebie pod okryciem.

Widzia艂 ju偶, jak przyzwyczaja si臋 do pustki w zi­mowej krainie, jak nazywa to, co by艂o, letnim snem. Mo偶e zdo艂a艂by sam siebie oszuka膰?

Tymczasem nie by艂 w stanie jej pu艣ci膰. Wczepi艂 si臋 w jej nagie cia艂o i nie puszcza艂, dop贸ki oboje nie zmarzli tak, 偶e z zimna szcz臋kali z臋bami.

Nie potrafi艂 prosi膰 jej, 偶eby odesz艂a, a przecie偶 po­winien. Nie potrafi艂. Tak ma艂o mam wi臋c w sobie z m臋偶czyzny, przebieg艂o mu przez g艂ow臋. Taki je­stem 偶a艂osny...

- Kocham ci臋, Lino - powiedzia艂, 艂api膮c j膮 za r臋k臋. Szed艂 tak pr臋dko, 偶e Lina musia艂a biec, 偶eby dotrzy­ma膰 mu kroku. Tak pr臋dko, 偶e nie mog艂a nic nawet powiedzie膰, bo z trudem oddycha艂a.

Lecz kiedy spojrza艂 na ni膮 chwil臋 p贸藕niej, spo­strzeg艂, 偶e zapali艂 gwiazdy w jej oczach.

A wi臋c powiedzia艂 wreszcie to, na co przez ca艂y czas czeka艂a. Niillas przeklina艂 sam siebie. 呕a艂osny, oto kim by艂!

Kobiety chcia艂y wiedzie膰. Nie od Niillasa, na jego widok tylko si臋 艣mia艂y. Grad pyta艅 spad艂 na Lin臋. To j膮 lekko szturcha艂y 艂okciami.

- No i jak? Niillas zabierze ci臋 ze sob膮? Wyruszysz z nami na sta艂y l膮d, na zimowe pastwiska? Jeszcze si臋 nie przem贸g艂, 偶eby ci臋 o to spyta膰?

Lina odpowiada艂a im wymijaj膮co. Mia艂a przecie偶 synka, a on jeszcze nie wr贸ci艂. Frachtowiec nie po­wr贸ci艂 z rejsu na po艂udnie. Nie mog艂a zostawi膰 Olaia. Tyle wszak dla niej znaczy艂...

W obozowisku zapanowa艂a atmosfera po艣piechu. Miejsce god贸w renifer贸w znajdowa艂o si臋 w g艂臋bi l膮du. Od pokole艅 zwierz臋ta parzy艂y si臋 w艂a艣nie tam, ni­gdzie indziej. Zaczyna艂o brakowa膰 czasu. Nikt nic nie m贸wi艂, lecz wida膰 by艂o, 偶e z trudem si臋 wstrzymuj膮. Wszyscy przeci膮gali niezb臋dn膮 prac臋 tak d艂ugo, jak si臋 tylko da艂o, lecz nie przekraczaj膮c granic rozs膮dku.

Siida polubi艂a Lin臋. To ona wype艂ni艂a lav'vo Niil­lasa. Dla niego czekali tak d艂ugo, jak si臋 da艂o. Nie py­tali o nic, ale robili to dla niego. Z mi艂o艣ci.

Lina wyczu艂a to, nie wiedzia艂a, czy Niillas r贸wnie偶 to widzi. Niekiedy wydawa艂o jej si臋, 偶e tak, ale on w sprawach dotycz膮cych jego samego potrafi艂 by膰 do艣膰 艣lepy, nie spodziewa艂 si臋 niczego niezwyk艂ego. I by艂by zaskoczony, gdyby co艣 takiego zauwa偶y艂.

Lina pomaga艂a. Pakowa艂a to, co nale偶a艂o spako­wa膰. W ten spos贸b m贸wi艂a wi臋cej, ni偶 powiedzia艂aby s艂owami.

Spakowa膰 nale偶a艂o wszystkie ubrania, ca艂y sprz臋t, jedzenie i narz臋dzia, wszystko to, co zebrali i zrobili w ci膮gu tego lata. Ca艂y dobytek nale偶a艂o przewie藕膰 w miejsce zimowego obozowiska.

Wszystko mia艂o zosta膰 za艂adowane na juczne zwierz臋ta i przetransportowane nad cie艣nin臋. Tam zn贸w trzeba by艂o roz艂adowywa膰. W wiosce wynaj­mowano 艂odzie do przewozu ludzi i sprz臋tu na dru­g膮 stron臋. Renifery przebywa艂y cie艣nin臋 wp艂aw. Nie­kt贸re najprawdopodobniej uton膮 podczas d艂ugiej i m臋cz膮cej przeprawy, najs艂absze z ciel膮t na pewno nie dadz膮 sobie rady.

Te najmniejsze ju偶 zar偶ni臋to, bo spodziewano si臋, 偶e tak czy owak nie poradz膮 sobie w wodzie. Lepiej by艂o wi臋c mie膰 ich mi臋so na w艂asny u偶ytek, ani偶eli odda膰 je morzu. Nale偶a艂o umie膰 przewidywa膰.

W ostatni wiecz贸r w obozowisku zapanowa艂 nie­pok贸j. Nikt nie m贸g艂 znale藕膰 sobie miejsca, wszyscy chcieli ju偶 wyruszy膰. Mieli we krwi przenoszenie si臋 razem z reniferami, podr贸偶owanie wraz ze s艂o艅cem. Trzeba si臋 by艂o 偶egna膰 z miejscami i porami roku, wi­ta膰 inne, wst臋powa膰 w nie z nadziej膮. Takie by艂o 偶y­cie. Takie mia艂o by膰.

Lav'vo pe艂ne spakowanego sprz臋tu u艂o偶onego z jednej strony wydawa艂o si臋 bardziej zat艂oczone ni偶 zazwyczaj. Przy palenisku le偶a艂y tylko najniezb臋dniejsze narz臋dzia. Pod 艣cian膮 pos艂anie. Tobo艂ek Liny tu偶 przy drzwiach.

- Je艣li frachtowiec przyp艂yn膮艂... - powiedzia艂a Lina. - Je偶eli...

Niillas u艣miecha艂 si臋. Wok贸艂 ust rysowa艂 mu si臋 wyraz zm臋czenia. On nie obraca艂 w my艣lach tego s艂owa, tak by艂o od pocz膮tku. Mia艂 dostatecznie du偶o lat, 偶eby umie膰 spojrze膰 prawdzie w oczy. Nie ba艂 si臋 te­go, co nast膮pi p贸藕niej.

Post臋powali wed艂ug swoich wieczornych zwycza­j贸w. Nie m贸wili na g艂os, 偶e to ju偶 ostatni raz, 偶e la­to dobiega ko艅ca. Nie m贸wili nic o tym, 偶e jesie艅 zdo艂a艂a ich dop臋dzi膰. W namiocie by艂o ciemno. Ciem­niej ni偶 w贸wczas, gdy jeszcze si臋 nie znali.

Nie rozmawiali o tym.

- Je偶eli frachtowiec przyp艂ynie dzie艅 po waszym wy­ruszeniu, to zabior臋 Olaia i przeprawi臋 si臋 艂odzi膮 przez cie艣nin臋 - o艣wiadczy艂a Lina zdecydowanie, wtulaj膮c usta w jego szyj臋. - B臋d臋 w臋drowa膰 dzie艅 i noc, a偶 was znajd臋. Wy przecie偶 te偶 musicie w臋drowa膰 piechot膮...

Roze艣mia艂a si臋, niepewnie. Chcia艂a p艂aka膰, lecz na­wet na to nie mog艂a si臋 zdoby膰. Przecie偶 by艂o im tak pi臋knie. Nie chcia艂a splami膰 wspomnie艅 艂zami.

- Nie wszystkie ptaki mog膮 pofrun膮膰 tak daleko - odpowiedzia艂 jej Niillas. - Niekt贸re w og贸le nie od­latuj膮.

- Ja pewnie jestem mew膮 - uzna艂a Lina. - Mam zo­sta膰 na Soroya do nast臋pnego lata. Jestem tak膮 mew膮, kt贸ra nie ma do艣膰 rozumu na to, 偶eby znale藕膰 sobie partnera w艣r贸d swoich. Szukam go 鈥瀢艣r贸d ptak贸w, kt贸­re tu przylatuj膮. Ale przecie偶 nie z ka偶dego ptaka mo偶­na zrobi膰 mew臋, prawda? A te, kt贸re wybieram, odlatu­j膮 st膮d jesieni膮. A Lina zostaje sama, razem z mewami.

- Wiele jest pi臋knych mew - stwierdzi艂 Niillas, na­wijaj膮c na palec lok jej w艂os贸w. Kusi艂o go, 偶eby uci膮膰 kawa艂ek na pami膮tk臋, ale opar艂 si臋 temu pragnieniu. Lina zrobi艂a mu na drutach r臋kawice. 呕a艂owa艂 prawie, 偶e tak si臋 sta艂o. Nawet one jesieni膮 mog艂y si臋 zmieni膰 w dokuczliwe, dr臋cz膮ce, nie daj膮ce si臋 zatrze膰 wspo­mnienie.

- Ale one tak g艂o艣no krzycz膮! Lina wdycha艂a zapach Niillasa. Zachowywa艂a go.

Usi艂owa艂a w my艣lach nada膰 mu nazw臋, lecz nie bar­dzo jej si臋 to udawa艂o. Mia艂a nadziej臋, 偶e tak czy owak uda mu si臋 go zapami臋ta膰.

Wiedzia艂a, z kt贸rej strony wieje wiatr. Pogod臋 za­wsze umia艂a przepowiedzie膰.

- 呕yj臋 ju偶 pi臋膰dziesi膮t lat - powiedzia艂 do niej Niillas bardzo cicho. - Ta zima, kt贸ra nadejdzie, b臋dzie moj膮 pi臋膰dziesi膮t膮 pierwsz膮 zim膮. - Z dr偶eniem wy­pu艣ci艂 oddech. - Je艣li b臋d臋 mia艂 szcz臋艣cie, je艣li Ibmel, Pan B贸g, oka偶e mi 艂ask臋, to by膰 mo偶e zosta艂o mi ich jeszcze dziesi臋膰. Mo偶liwe te偶, 偶e moje dni wcze艣niej b臋d膮 policzone. Nie mog臋 偶y膰 tak, jak gdybym by艂 r贸wnie m艂ody jak Guttorm i jego kompani. Gdybym mia艂 trzydzie艣ci lat, m贸g艂bym sobie pozwoli膰 na to, 偶eby my艣le膰 sercem, rozumiesz to, Lino?

Owszem, Lina rozumia艂a, cho膰 bardzo tego nie chcia艂a...

- Za trzy lata, cztery, mo偶e za pi臋膰 mog臋 ju偶 nie 偶y膰, Lino. Mo偶e nawet w ci膮gu tych lat urodziliby nam si臋 synowie, mo偶e c贸rki. Nigdy nie wiadomo, jak pob艂ogos艂awi nas Ibmel. Mog艂aby艣 zosta膰 ze stadem i gromadk膮 dzieci w艣r贸d ludzi, z kt贸rymi by艂aby艣 zwi膮zana jedynie poprzez o偶enek, a trzeba wi臋z贸w krwi, by da膰 sobie rad臋, moja Lino. Trzeba wi臋z贸w krwi, gdy jest si臋 starym, inaczej nikt o ciebie na sta­ro艣膰 nie zadba. By艂aby艣 za m艂oda na to, 偶eby zosta膰 sama, a za stara na to, by kto艣 chcia艂 ci臋 po艣lubi膰. U nas pierwsi umieraj膮 m臋偶czy藕ni.

Niillas m贸wi艂 schrypni臋tym g艂osem. By艂 poruszo­ny. Wiele o tym my艣la艂, chocia偶 nie chcia艂 m贸wi膰. Wci膮偶 nie odst臋powa艂 od swoich argument贸w. One by艂y dok艂adnie przemy艣lane. W艂asnor臋cznie rozebra艂 je na cz臋艣ci i z powrotem posk艂ada艂. Teraz sprawdza艂, czy nie przeciekn膮.

Gdyby tylko by艂o to mo偶liwe. Gdyby tylko cokol­wiek mu to umo偶liwi艂o, pierwszy zdecydowa艂by si臋 wykorzysta膰 t臋 szans臋.

Czu艂, 偶e dla niego jest to bardziej bolesne ni偶 dla Liny. Dla Liny to by艂o lato, po kt贸rym nadejdzie jesz­cze wiele innych. Niillas by艂 przekonany, 偶e nie jest ostatnim m臋偶czyzn膮, jakiego ona pokocha.

Serce potrafi przywi膮za膰 si臋 do wielu ludzi, kiedy jest si臋 na to dostatecznie m艂odym. Ale ona przynaj­mniej musi si臋 dowiedzie膰, musi mie膰 pewno艣膰, 偶e on jej nie odrzuca.

Bo przecie偶 wcale tak nie by艂o.

Za bardzo j膮 kocha艂, by j膮 do siebie przywi膮zywa膰. Za bardzo lubi艂, by skazywa膰 j膮 na lata, podczas kt贸rych nie m贸g艂by jej pomaga膰, wspiera膰 tak, jak powinien.

- Kocham ci臋 tak bardzo, 偶e nie mog臋 ci tego zro­bi膰 - rzek艂 z powag膮. - Nie mam prawa odbiera膰 ci mo偶liwo艣ci takiego 偶ycia, do jakiego zosta艂a艣 zrodzo­na. Zosta艂aby艣 wdow膮 jako m艂oda dziewczyna. Nikt nie 偶yje wiecznie, nawet Niillas. Gdybym mia艂 dzie­si臋膰 lat mniej, gdybym m贸g艂 ci zaproponowa膰 o dzie­si臋膰 lat wi臋cej, to nie waha艂bym si臋 nawet przez mo­ment. Zabi艂bym ka偶dego m臋偶czyzn臋, kt贸ry o艣mieli艂by si臋 ledwie na ciebie zerkn膮膰. Got贸w by艂bym zar偶n膮膰 p贸艂 stada, 偶eby uzyska膰 od twego ojca zgod臋 na ma艂­偶e艅stwo. Stara艂bym si臋 o ciebie tak, jak jeszcze nigdy nikt nie stara艂 si臋 o 偶adn膮 kobiet臋 tu w letniej krainie. Ale jest tak jak jest, Lino, i nic si臋 nie da na to wi臋cej poradzi膰. Tak jak jest teraz, nie mog臋...

- Je艣li frachtowiec przyp艂yn膮艂 - powt贸rzy艂a Lina z uporem w g艂osie. - Je艣li frachtowiec przyp艂yn膮艂, p贸jd臋 za wami. B臋d臋 sz艂a za wami razem z Olaiem tak d艂ugo w g艂膮b l膮du, a偶 nie b臋dziesz mnie m贸g艂 ju偶 odes艂a膰. A je艣li wtedy mnie nie zechcesz, to oddam si臋 pierwszemu lepszemu...

- Nie my艣lisz tak naprawd臋 - roze艣mia艂 si臋, raduj膮c si臋 ka偶dym jej najdrobniejszym nawet protestem. Ka偶­de takie jej s艂owo skrz臋tnie skrywa艂. Jego zszarpana dusza b臋dzie ich bardzo potrzebowa膰, gdy poczuje ju偶 pod stopami sta艂y l膮d. Wtedy rany w duszy trzeba b臋­dzie opatrze膰, a w贸wczas wspomnienia tego, jak bar­dzo by艂 kiedy艣 kochany, b臋d膮 mog艂y s艂u偶y膰 jako co艣 w rodzaju ma艣ci na rany, kt贸re nie chc膮 si臋 goi膰.

Niillas wzi膮艂 j膮 w ramiona. Zamkn膮艂 jej usta w spo­s贸b, kt贸ry najbardziej si臋 do tego nadawa艂. Kocha艂 j膮 tak d艂ugo, a偶 jego cia艂o nie mia艂o ju偶 si艂 na wi臋cej. Obo­je usn臋li, wycie艅czeni, nasyceni, przepojeni smutkiem.

Od wczesnego poranka zacz臋li 艂adowa膰 juczne re­ny. Z艂apano je poprzedniego wieczoru i przez ca艂膮 noc sta艂y uwi膮zane w pobli偶u siida.

Juczne siod艂o sk艂ada艂o si臋 z dw贸ch deseczek naj­bardziej przypominaj膮cych narty, po艂膮czonych przy spiczastym ko艅cu. Siod艂o to nak艂adano na grzbiet re­nifera i porz膮dnie mocowano pod brzuchem zwierz臋­cia za pomoc膮 sk贸rzanych rzemieni.

Na tych ostro zako艅czonych deseczkach wieszano juki. Narz臋dzia pakowano w rozmaite pud艂a i paczki, w kosze, kt贸rych dno zrobione by艂o z prostej ple­cionki z ga艂膮zek, w sk贸rzane worki i torby, w kosze z 艂yka. Niekt贸re z jucznych siode艂 mia艂y szczeg贸lnie d艂ugie deseczki, s艂u偶y艂y one jako uchwyty dla ma艂ych dzieci, kt贸re nie mog艂y i艣膰 o w艂asnych si艂ach, tylko musia艂y jecha膰 przy baga偶u.

Najmniejsze, niemowl臋ta, przesypia艂y jesienne prze­prowadzki u艣pione w swoich ko艂yskach, komse, przy­troczonych do baga偶u, podobnie jak ca艂y inny sprz臋t.

Lina obserwowa艂a, jak Lapo艅czycy si臋 pakuj膮. Jak przygotowuj膮 si臋 do wyruszenia. Jak uprz膮taj膮 miej­sce letniego popasu, jak zdejmuj膮 namioty, jak po­rz膮dkuj膮 ob贸z.

Ostatni renifer ka偶dej rodziny ni贸s艂 jurt臋, przymo­cowan膮 do grzbietu.

Stado, kt贸re nie d藕wiga艂o juk贸w, ju偶 znajdowa艂o si臋 na drodze ku cie艣ninie, nad morze. W nozdrzach mia­艂o zapach zimowego le偶a. Pasterze jeszcze przed nadej­艣ciem 艣witu pognali zwierz臋ta z letniej krainy do domu.

Niillas nie do艂膮czy艂 do nich i Lina w pewnym sen­sie cieszy艂a si臋 z tego. To jednak wcale nie u艂atwia艂o po偶egnania.

Niillas tak偶e si臋 spakowa艂. Do transportu swojego dobytku nie potrzebowa艂 wielu zwierz膮t. Dwa reni­fery na sprz臋t, jeden do d藕wigania jurty. Chyba pro­艣ciej nie mo偶na ju偶 podr贸偶owa膰.

Lina sta艂a ze swoim w臋ze艂kiem w d艂oniach. Niillas wyj膮艂 go jej z r膮k i powiesi艂 na p艂ozie przy siodle pierwszego renifera.

Orszak jucznych zwierz膮t rozpocz膮艂 w臋dr贸wk臋.

Lina sz艂a obok Niillasa, nie dotyka艂a go, lecz mog­艂aby to zrobi膰, gdyby zechcia艂a. On te偶 m贸g艂, gdyby tego zapragn膮艂. 呕adne z nich jednak tego nie zrobi艂o.

Szli razem i oddzielnie. Zamykali poch贸d. Jak nie­grzeczne dzieci. Kroczyli w milczeniu, oci臋偶ale, pu艣ci.

Lina modli艂a si臋, odmawia艂a w duchu t臋 jedyn膮 mo­dlitw臋, kt贸ra mia艂a znaczenie dla jej 偶ycia. O to, by 鈥濧ntonia鈥 z Archangielska kotwiczy艂a ju偶 w pobli偶u wioski. O to, by jej syn powr贸ci艂 do niej. O to, by da­na jej by艂a szansa schwytania tego szcz臋艣cia.

Ju偶 nigdy wi臋cej nie b臋dzie o nic prosi膰, byle tyl­ko frachtowiec czeka艂 w pobli偶u wioski!

Ze wzg贸rza nieopodal wsi mieli widok na morze. Nie kotwiczy艂 tam 偶aden statek. Lina pobieg艂a, zosta­wiaj膮c Niillasa i ca艂y poch贸d. Wspi臋艂a si臋 najwy偶ej jak si臋 da艂o, rozejrza艂a si臋 na wszystkie strony, lecz nigdzie na zachodzie nie wida膰 by艂o 偶agla.

Wida膰 Pan B贸g uzna艂, 偶e na to nie zas艂u偶y艂a. Do­prawdy, przecie偶 nie prosi艂a o tak wiele, ale najwi­doczniej nie nadszed艂 jeszcze kres pr贸b, na jakie j膮 wystawiano.

Niillas wiedzia艂, jak gor膮c膮 偶ywi艂a nadziej臋. Z艂apa艂 j膮 za r臋k臋, kiedy wr贸ci艂a. Zaprowadzi艂 do wsi, mia艂 ocho­t臋 osuszy膰 jej 艂zy, ale nie przem贸g艂 si臋, 偶eby to zrobi膰. Znajdowa艂 pewn膮 pociech臋, widz膮c, jak ona p艂acze, i w g艂臋bi duszy odczu艂 co艣 na kszta艂t wdzi臋czno艣ci.

Lina by艂a tak uparta, taka oporna.

Sam przygotowywa艂 si臋 na to, 偶e rosyjski statek by膰 mo偶e przyp艂ynie, 偶e Olai wr贸ci. Przygotowywa艂 si臋 na to, 偶e b臋dzie musia艂 wszystko jej powiedzie膰, gdyby naprawd臋 tak si臋 sta艂o.

Lina upiera艂aby si臋 przy swoim, m贸wi艂aby, 偶e idzie razem z nimi.

A on nie m贸g艂 na to pozwoli膰.

Teraz przynajmniej nie musia艂 czyni膰 ich po偶egna­nia jeszcze bardziej przykrym i bolesnym.

Mieszka艅cy wsi wiedzieli, kiedy Lapo艅czycy si臋 przenosz膮. Wiedzieli, 偶e b臋d膮 potrzebowali 艂odzi. Czekali. Czekali ju偶 od wielu dni, wiele by艂o gadania. Zastanawiano si臋 nawet, czy w og贸le zamierzaj膮 wr贸­ci膰 na sta艂y l膮d. Nie wszyscy mieli ochot臋 s膮siadowa膰 z Lapo艅czykami przez ca艂y rok. Lato by艂o takie kr贸t­kie, stali mieszka艅cy tych okolic niewiele mieli kon­taktu z go艣膰mi, obie strony jako艣 si臋 ze sob膮 godzi艂y, obywa艂o si臋 bez powa偶niejszych spor贸w.

Zacz臋to 艂adowa膰 艂odzie. Ludzie wsiadali do 艣rodka, na wi臋kszych 艂odziach rozpinano 偶agle, w mniejszych wio­艣larz mocno chwyta艂 za wios艂a, popluwszy w d艂onie.

Niillas r贸wnie偶 teraz by艂 ostatni. Jemu si臋 nie spie­szy艂o. Jesie艅 spad艂a na niego tak nagle.

Sta艂, trzymaj膮c Lin臋 za r臋ce, utrwala艂 jej obraz w swej pami臋ci. Przysi臋ga艂 sobie, 偶e j膮 zapami臋ta aku­rat tak膮 jak teraz.

By艂 przekonany, 偶e Lina pozostanie jego ostatni膮 prawdziw膮 mi艂o艣ci膮 w 偶yciu. By膰 mo偶e, rozwa偶yw­szy wszystko w zimowym obozie, dojdzie do wnio­sku, 偶e by艂a r贸wnie偶 najwi臋ksz膮. Na razie jednak nie m贸g艂 nic o tym powiedzie膰.

Jego 艂贸d藕 czeka艂a. Inni wsiedli ju偶 na pok艂ad. Pod­noszono 偶agiel. Dawno proszono, 偶eby i on wsiad艂.

Niillas obj膮艂 Lin臋, zamkn膮艂 oczy i mocno przytu­li艂. W oczach zapiek艂o. Nie otwiera艂 ich, dop贸ki nie mia艂 pewno艣ci, 偶e nie pop艂yn膮 艂zy. Min臋艂y ju偶 ca艂e la­ta, odk膮d ostatnio p艂aka艂.

Jej usta przy jego.

Ostatni poca艂unek. Ostatni. Zmieszany z sol膮. Niillas nie wiedzia艂, czy to jej 艂zy, czy jego. Nie zdo艂a艂 si臋 powstrzyma膰. Po policzkach pop艂yn臋艂y mu strumyki. Kiedy j膮 pu艣ci艂, nie mia艂 nawet si艂y ukrywa膰, 偶e p艂a­ka艂, ani przed ni膮, ani przed innymi.

- Ty te偶 mnie opuszczasz? - spyta艂a Lina. - Ty tak偶e? Niillas nie wiedzia艂, czy s艂yszy pogard臋 w jej g艂o­sie. Czy偶by spodziewa艂a si臋 od niego czego艣 wi臋cej?

Kiwn膮艂 g艂ow膮 w charakterystyczny dla siebie 艂a­godny spos贸b, nie wiedzia艂, czy ona wyczuwa ten b贸l, ten smutek, czy wie, ile go to kosztuje.

- Gdybym teraz nie odszed艂, Lino, oznacza艂oby to, 偶e nigdy nie by艂em ci bliski, 偶e nigdy ci臋 nie kocha艂em...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu