Dwa Cytrynowe Dropsy w Szklance Whiskey

Rozdział XII


Dies diem docet – Dzień uczy dzień


O ile walentynki ociekały cukrem, to następne dni przyniosły typową lutową szarugę. Nagłe ocieplenie do niemal 10 stopni rozpoczęło nieprzyjemny proces topnienia grubej warstwy śniegu. Skutkowało to wzmożonym zapotrzebowaniem na eliksir pieprzowy i łóżka do skrzydła szpitalnego. Co gorsza wielu uczniom, nie tylko Hogwartu, zaczęło się nudzić. Nauczyciele robili wszystko co w ich mocy, aby zająć wolny czas wychowanków: organizowali sprawdziany, zadawali tony zadań domowych, ale nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów, wręcz przeciwnie – każdego wieczoru łapano poza łóżkiem tyle ludzi, że zaczęto robić łączone szlabany, co oczywiście nieco komplikowało sprawę, więc w końcu wszyscy stwierdzili, że mają tego dość, a uczniom należy pozwolić rządzić się własnymi prawami. Byłoby dobrze, ale niestety skończyło się to salami wypełnionymi uczniami piszącymi setki razy „Nie będę wychodził z Pokoju Wspólnego w czasie ciszy nocnej". Przynajmniej było czym palić w kominkach.


W całym tym zamieszaniu nieobecność jednej uczennicy mogła pozostać niezauważona. Tym sposobem Katrina miała wystarczająco dużo czasu, żeby uleczyć swoje obolałe ciało. Problem pojawił się, kiedy przyszło do leczenia duszy.


Kiedy tracisz wszystko i nie pozostaje ci już nic wartego zachodu, dostajesz szansę, żeby wykreować się na nowo. Taka strata to swego rodzaju katharsis, którego potrzebowała Katrina. Tak więc, kiedy w końcu wyszła ze swojego sanktuarium trudno było rozpoznać w niej Puchonkę, którą była jeszcze parę tygodni wcześniej. Zmieniła styl, upodobania muzyczne, zachowanie, a nawet próbowała zmienić orientację seksualną, ale Gabriela nie rozumiała jej prób nawiązania związku. Katrina postanowiła więc zmienić również towarzystwo. Chciała, żeby jej nowy wizerunek "złej dziewczyny" był poparty również znajomymi. Zaczęła kręcić się wokół Psa, Juliusa i Sama w nadziei, że po nitce do kłębka przeniknie do ich grupki. Wbrew jej nadziejom nie miała szansy dostać się tam na drodze dyfuzji. Wszelkie ewentualne transfery odbywały się tylko za zgodą Walkirii, po ceremonii inicjacji. Samo dopuszczenie do ceremoniału wymagało czegoś więcej niż zwykłych chęci – kandydat musiał zrobić coś zajebistego.


Zajebistego? — powtórzyła Katrina z niedowierzaniem stojąc u stóp schodów wiodących na Wieżę Astronomiczną, o północy. Sama nie wiedziała, jakim cudem Walkiria rozklejała, jak gdyby nigdy nic, plakaty pomimo gangu nauczycieli strzegących swojego terytorium. — Co to znaczy coś zajebistego?


Dokładnie to, co usłyszałaś — odparła zniecierpliwiona Walkiria. — Albo zrobisz coś zajebistego, albo nici z inicjacji i jeśli znowu zobaczę cię w pobliżu, to oberwiesz jakąś przyjemną klątwą. A teraz spierdalaj, mam lepsze rzeczy do roboty niż marnowanie na ciebie mojego cennego czasu. Aha, i rozwiązany krawat, krótka spódniczka i dziura w rajstopach nie zrobią z ciebie buntownika. Hej, Simon! Pomożesz mi z ogłoszeniami? — zawołała zostawiając Katrinę.


O co chodzi z tą inicjacją? Nic takiego nie pamiętam — powiedział Pies chwilę później przyklejając plakat Zaklęciem Trwałego Przylepca.


Popraw, bo krzywo przylepiłeś. A co do inicjacji, nie masz czego pamiętać, bo właśnie powstała.


Aaa, i jak to będzie wyglądać?


Zajmiemy się tym później. Teraz musimy rozwiesić ogłoszenia o międzyszkolnym turnieju quidditcha.


Quidditch, powiadasz — uśmiechnął się. — Kiedy sprawdziany?


Wszystko jest na plakatach, o ile potrafisz czytać po angielsku. Tę umiejętność, mam nadzieję przyswoiłeś już dawno temu.


Oczywiście — obruszył się. — Ile jeszcze zostało?


Jakieś pięćdziesiąt, plus cztery, żeby zawiesić w każdym Pokoju Wspólnym. Jesteś za równouprawnieniem skrzatów domowych, czy zlecimy im tą robotę?


Każdy zasługuje na zapłatę, a skrzaty nie mogą być naszymi niewolnikami! — wykrzyknął. — To jest tak samo jak z Yeti! Jesteśmy leniwi i nic nie robimy, a chciwe, kapitalistyczne korporacje zagarniają ich terytorium! Wolność dla uciemiężonego ludu pracującego! Wolność dla skrzatów! Wolność dla Yeti!


Rozumiem. W takim razie sam będziesz to wieszać, jak złapiesz gdzieś Juliusa, to powiedz mu, żeby zostawił Sama, bo Riddle znowu wlepi im szlaban — powiedziała, zostawiając Simona z naręczem plakatów.


Następnego ranka na tablicy ogłoszeń w Pokojach Wspólnych, obok niedorzecznych zarządzeń, próśb o zwrócenie mienia i innych pierdół, pojawił się kolorowy plakat o następującej treści:


Dnia 20 marca 1945 rozpoczynamy międzyszkolne rozgrywki w Quidditchu. Każda ze szkół ma obowiązek wystawić najwyżej dwie drużyny złożone ze starannie wyselekcjonowanych uczniów celem zapewnienia rozrywki najlepszej jakości. Każda drużyna musi mieć opiekuna – najlepiej nauczyciela latania. Opiekunowie mają zgłosić listy zawodników i rezerwowych do organizatorów najpóźniej 19 marca 1945 o godzinie 19:00 podczas spotkania mającego na celu ustalenie porządku rozgrywek.


Podpisani: Prof. Armando Dippet, Prof. Józef Stalin, Prof. Jaques Malade


Organizatorzy: Walkiria Black, Siergiej Iwanowicz i Celestine Pennaitre


Black, jak ty to zrobiłaś? — zapytał Avery wskazując na ogłoszenie.


To? — odparła Walkiria. — Łatwizna. Obiecałam poprawę, obciągnęłam tu i tam...


A mi nie chciałaś?


Żartowałam. Ładnie poprosiliśmy z Siergiejem i Celeste, padło coś na temat znalezienia zajęcia po lekcjach, żeby aż tyle ludu się nie wałęsało nocami po szkole... Wiesz to aż czterdzieści dwoje ludzi na szlabanach mniej. Poza tym poćwiczymy i zacieśnimy więzi międzyszkolne.


I to przeszło?


Tak.


W takim razie musimy wystawić drużynę.


Dlatego wszystkim kapitanom wysłałam notkę z informacją o spotkaniu w Wieży Astronomicznej dzisiaj o północy. Przy śniadaniu dostaniesz swoją, panie kapitanie. Wiąże się z tym taka moja mała prośba... Wystartuję na pałkarza.


Tylko jeśli się ze mną prześpisz, już o tym mówiliśmy.


Nie ma problemu, tylko przekonaj Abraxasa, żeby się mną podzielił. Chociaż nie, załatwimy to w inny sposób. Ja zagram jako pałkarz, a ty będziesz kapitanem jednej z drużyn.


Możesz to załatwić?


Każde losowanie można sfałszować. Zresztą, jeśli ty się nie zgodzisz jest jeszcze czworo potencjalnych kapitanów z których tylko dwoje dostanie odznakę. Ciesz się, że masz pierwszeństwo, a zapewniam, że jestem całkiem niezła.


Pomyślę.


Masz czas do południa. Potem oferta traci aktualność.


Tom Riddle jadł spokojnie śniadanie, siedząc u szczytu stołu Slytherinu, kiedy konsumpcję przerwała mu nadlatująca sowa, która wylądowała na jego talerzu. Niezadowolony, powstrzymał targającą nim żądzę mordu, po to żeby odwiązać ciężki pakunek od nóżki ptaka. Uśmiechnął się diabolicznie odchylając opakowanie, a następnie dopił szybko kawę i opuścił Wielką Salę śledzony spojrzeniem błękitnych oczu Dumbledore'a. Miał plan, a przesyłka była ostatnim jego elementem. Dużo czasu zajęło Burke'owi odnalezienie rzeczonej paczki, a i koszty były niemałe, ale wszystko rekompensowało rychłe osiągnięcie celu.


Tommy, gdzie tak biegniesz? — usłyszał wołającą za nim Isobel. Zatrzymał się w pół kroku i złapał ją wolną ręką za talię.


Do dormitorium — odpowiedział. — Przekazałabyś Walkirii i reszcie jej ferajny, że chcę się z nimi pogodzić?


Isobel uniosła brwi. Tommy dążący do zgody?


Pogodzić?


Wiesz, jakby to powiedziała Walkiria, pragnę wypalić z wami fajkę pokoju i głosić wolną miłość i równość. Poza tym byłem naprawdę okropny dla Edwarda i Psa. I Katriny — dodał po namyśle. — Powiedz im, że czkają ich szczere przeprosiny. Pogadamy, wypijemy trochę wódki, zapalimy coś przyjemnego, takie tam — łgał nadając głosowi wyluzowany ton imitujący wypowiedzi siostry Black.


Interesujące. Przekażę, ale powiedz mi najpierw jaki jest twój plan.


Plan? Nie ma żadnego planu. Po walentynkach chcę pogodzić się z twoją siostrą i jej przyjaciółmi, bo to także twoi przyjaciele — na koniec tylko szczery uśmiech. Dajesz, Tom, dasz radę, pomyśl że się ich wszystkich pozbyłeś. Udało się.


Nie jestem przekonana o czystości twoich intencji, Tommy, ale zgoda. I tak się dowiem, jaki jest twój plan — oznajmiła z uśmiechem, opuszczając go i idąc do Wielkiej Sali.


Fajka pokoju? Tak powiedział? — zaśmiała się Walkiria opluwając mlekiem stół Gryffindoru.


Uważam, że to świetny pomysł — powiedział Edward, który w bliżej nieokreślony sposób usłyszał, że o nim mowa i co gorsza postanowił przysiąść się do sióstr Black siedzących obok Psa, Juliusa i Sama. Ci ostatni karmili się nawzajem i trzymali za ręce, przez co Isobel nie była w stanie przełknąć ani kęsa.


Zgadzam się. Powinniśmy wyjść naprzeciw jego pragnieniu pojednania w imię chrześcijańskiej miłości — uzupełniła Gabriela, na co wszyscy poza nią i Edwardem wybuchli śmiechem.


Gabriela, nie kompromituj się — wycedziła Katrina zajmując miejsce obok Isobel.


Chyba mam pomysł na inicjację — wyszeptał Pies do ucha Walkirii, uśmiechając się radośnie.


Simon, po raz pierwszy użyłeś mózgu! — wykrzyknęła brunetka. — Katrina, pierwszym etapem twojej inicjacji będzie dołączenie do nas na tym spotkaniu.


Jakim spotkaniu? — zapytał Abraxas, który właśnie przyszedł od stołu Slytherinu, gdzie znudziły go wywody Avery'ego o przewadze poligamii nad monogamią i zaletami seksu grupowego.


Tommy zaprasza nas na fajkę pokoju i libację — odpowiedziała mu Isobel.


I wy mu wierzycie?


Właściwie, tylko Gabriela i Edward, ale osobiście jestem ciekawa, co tym razem kombinuje.


Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, słyszałaś o tym?


Usłyszałem magiczne słowo libacja — przerwał im Julius. — Zarówno ja, jak i Sam piszemy się.


A ja niestety nie i odradzałbym ci to, kochanie — zwrócił się do Walkirii Abraxas. — Cokolwiek planuje Riddle, nie wyjdzie z tego nic dobrego.


Nie martw się, dam sobie radę. Raz mi się udało, a jak to mówią, do trzech razy sztuka.


Tym sposobem Walkiria, Isobel, Katrina, Gabriela, Julius, Sam i Pies siedzieli w kręgu na poduszkach w psychodelicznej scenerii, jaką wykreował Pokój Życzeń. Ściany ukryte były za kolorowymi tkaninami, lampiony kreowały kolorowe plamy światła, z ukrytych głośników leciała muzyka. W powietrzu unosił się zapach kadzidełek. Wszędzie walały się kolorowe pufy i poduszki, podłoga przykryta był włochatym dywanem, a pod ścianą stała dziwna sofa. Pomysł na wystrój należał do Katriny, która spieszyła się na ceremonię inicjacji. Jego doszlifowanie w postaci piwa i Ognistej stojących w centrum to zasługa Walkirii, która ku zdziwieniu wszystkich wyjęła z kieszeni papierosy Abraxasa i zaciągnęła się głęboko. Kiedy zabawa zaczęła się na dobre wszedł Tommy.


Przyjaciele, cieszę się, że zgodziliście się na to małe spotkanie. Nie potrafię wyrazić mej radości słowami, które są zbyt liche aby opisać pełnię mojego szczęścia. Pragnę uprawomocnić nasze porozumienie wypalając z wami fajkę pokoju, jak obiecałem.


Ja nie palę, poza tym, możemy poczekać na Edwarda? Obiecał, że przyjdzie — odezwała się Gabriela.


Za późno dla niego, moja droga, a jeśli naprawdę dążysz do zgody, zapalisz. Juliusie, czyń honory i nabij fajkę ziołem pokoju.


Magiczne zioło pokoju — wyszczerzył się Pies.


Fajka wróciła do dłoni Toma, który zaciągnął się dymem i podał ją dalej. Zioło krążyło, a pomieszczenie szybko wypełniło się jego słodkawym zapachem. Palma pierwszeństwa w wykryciu nieprawidłowości należy się Juliusowi. To on jako pierwszy wyczuł drobną zmianę zapachu, który przypominał bardziej cytrynowe dropsy. Nie miał jednak czasu na ogłoszenie odkrycia, bowiem rozbłysło srebrne światło i wszystko zniknęło.


Upadli na drogę wywołując tuman pyłu. Wstali, otrzepali ciuchy i każdy z nich rozejrzał się wokoło. Otaczały ich puste pola, gdzieniegdzie rosły wysokie drzewa. Powietrze było świeże, a na konarach przysiadły ptaki. Z braku lepszych pomysłów ruszyli przed siebie.


Ciekawe gdzie, a raczej kiedy jesteśmy — powiedziała Isobel po dłuższym marszu.


Na pewno przed wynalezieniem satelity, nie ma zasięgu — stwierdziła Walkiria potykając się o kamień. I walked alone, my mind was blank zaczęła nucić, coraz głośniej, aż przerodziło się to we wrzaski six, six, six, the number of the beast. Na horyzoncie zaczęły majaczyć jakieś zabudowania, a około sto metrów od muru poczuli smród jak z rynsztoka. Weszli za mury, gdzie wszyscy patrzyli na nich jak na kosmitów. Gawiedź miała na sobie śmierdzące ubrania wyglądające, jakby były zrobione ich własnymi rękami. Smród stał się ledwo znośny, a z okna ktoś właśnie wylewał nieczystości. W centrum placu na którym stali znajdował się kościół, za rzędami drewnianych domów pokrytych słomą stał zamek oddzielony od mieściny murem. Chyba był to dzień targu, bo wszędzie rozstawione były stragany, a ludzie chwalili wełnę, płaty mięsa mające co najmniej tydzień, dziwne naczynia, jakieś tkaniny. Ubrania mieszkańców były utrzymane w staroświeckim stylu, a zęby wyglądały jakby nigdy nie były myte. Ogólnie higiena nie należała do najbardziej rozwiniętych cech tej społeczności. W rynsztokach biegały szczury no i ten okropny smród!


Kurwa, to chyba jakieś średniowiecze — powiedziała zdegustowana Walkiria. — Ja pierdolę, ale syf — dodała rozglądając się wokoło. Niebezpieczny błysk w oku dał wszystkim do zrozumienia, że wpadła na kolejny ze swoich „genialnych" pomysłów, a kiedy spojrzała na scenę, gdzie odgrywano scenę Sądu Ostatecznego, Tom złapał ją za rękę.


Nie rób tego — warknął.


Pieprz się — wyrwała dłoń z uścisku i zaczęła przeciskać się przez tłum. Gabriela zakryła twarz dłońmi, Julius podążył za Wal, dołączyła do niego Is, a Katrina zajęła się dobieraniem do Psa. Sam z braku lepszych rzeczy do roboty pobiegł za blondynką znikająca w tłumie, a Tom poszedł w inną stronę.


Tymczasem na scenie pojawił się diabeł, a Walkiria z szaleństwem w oczach wrzasnęła na cały głos „Ave Satan!" i pokazała charakterystyczne rogi. Ludzie się obejrzeli, ale przeszli nad tym do porządku dziennego i wrócili do oglądania przedstawienia. Nagle na scenie coś się zmieniło. Dziwnym trafem znalazła się na niej brunetka, która złożyła pokłon przebranemu Lucyferowi i zaczęła deklamować:


Witaj, o Panie Ciemności, władco chaosu, Belzebubie. Jakem Walkiria, przybyłam tu z daleka, aby przysiąc ci wierność i przedstawić owoce mej służby Tobie. Oto dziecko, które składam ci w ofierze — wyjęła zza bluzy prawdziwe dziecko i nóż. — Dla ciebie, o Panie — dźgnęła niegroźnie (o czym nie wiedział tłum) dziecko wywołując efektywny krwotok. Tłum oszalał, a aktorzy złapali Walkirię i związali. Isobel trzasnęła się dłonią w twarz (tzw. facepalm), Julius się śmiał, a Sam patrzył przerażony. Kiedy diabeł dołączył do atakujących, wrzasnęła


Panie, ty także przeciwko mnie? Dołączysz do bałwochwalców, którzy cię potępiają? Jam twa oblubienica! To mnie winnyś lojalność! Tyś oszust! Zwykły chłop! Puszczajcie mnie, wieśniacy, albowiem dosięgnie was kara najwyższego Władcy Much! Jakem oblubienica szatana! Puszczajcie, bo poznacie jego gniew! Zaraz nadejdzie cios!


Błysk czerwonego światła i ci, którzy próbowali uwięzić Walkirię leżeli na ziemi bez życia, a ta uciekła w tłum.


Ale jazda — powiedziała dusząc się ze śmiechu, kiedy znaleźli się w gospodzie. Miała teraz rude włosy, trójkątną twarz, wąskie wargi, dość duży nos i zielone oczy. Magia to potęga. Razem z nią śmiał się Julius i Isobel — by the way, wiedziałam, że załapiesz — dodała zwracając się do siostry.


Na mnie możesz liczyć — odparła blondynka.


Ale jak cię złapali, myślałam, że po tobie — powiedziała Katrina.


I nie uważam, że to przedstawienie było dobrym pomysłem — stwierdziła Gabriela. — Naprawdę nie powinnaś wygadywać takich bzdur.


Dobrze, Gabrielo, już nie będę, a teraz przynieś jeszcze tego okropnego piwa.


Do pomieszczenia wszedł Tom sprawiając, że ludzie zbliżyli się do siebie. Podszedł do stolika i zajął miejsce zajmowane wcześniej przez Gabrielę.


Ładny występ — rzucił krótko.


Co? Czeka, czekaj, czy ty właśnie pochwaliłeś moje show? Ja pierniczę, stał się cud! Tom Riddle pochwalił coś, co ja zrobiłam!


Tak i tego nie powtórzę. Wypalamy to zioło?


Oni są przerażeni — oznajmiła Gabriela przerywając Królowi Węży Ogrodowych. — Gospodarz powiedział, żebym nie wychodziła po zmroku, bo złe moce znalazły drogę do miasta oraz, że kiedy tylko spotkają tę dziewkę szatana, spalą ją na stosie.


Dzięki, Gaba. Julius, czyń honory i zwiń skręty. Dziękuję, a teraz daj jednego, ok. Podziwiajcie — machnęła różdżką i wróciła do swej postaci. Po czym zapaliła skręta, a wokół rozległy się okrzyki: „To ona" i „Łapcie ją". Barman już sięgał po cep, kiedy niespodzianie Walkiria znikła w obłokach dymu razem z pozostałą siódemką.


Wyłonili się z oparów w kwaterze głównej Zakonu Feniksa pewnego słonecznego dnia w kwietniu 1998 roku. Po zszokowanych minach Potty'ego i innych członków elitarnego fanklubu Miłośnika Dropsów wywnioskowali, że są we właściwym miejscu.


Tommy, idź załatwić swoje sprawy z Hermioną, a potem się zmywamy — powiedziała Isobel.


Nie tkniesz Hermiony, nie po tym, co jej zrobiłeś — wycedził Ronald Weasley.


Kim jesteś, żeby mnie zatrzymać? — zaśmiał się Tom. — W ciągu minuty mogę pokonać was wszystkich i po waszych trupach przejść do celu. Znajcie moją łaskę, a teraz któreś z was zaprowadzi mnie do niej. I to nie będziesz ty, Rudzielcu, ani Potter. Ty — wskazał Ginny — pójdziesz ze mną, a jeśli któreś z was mi przerwie, ona zginie. Jasne?


Tak — Rudowłosa pokazała, że myślący Weasley jednak istnieje.


Nigdzie z nim nie pójdziesz — Potter postanowił zostać przeszkodą na drodze do szczęścia dziedzica. Zły pomysł.


Harry, to jedyne wyjście — powiedziała. — Jeśli z nim nie pójdę, on nas wyzabija — z tymi słowami wyszła z pomieszczenia, a za nią Lord Skretyniałych Wężów rzucając na pożegnanie Zakonowi złośliwy uśmieszek.


Wspinali się w milczeniu po schodach, mijając poobcinane głowy skrzatów domowych. Z salonu dobiegły śmiechy, a oni oddalali się od nich, aż stanęli pod zamkniętymi drzwiami. Przekręcił srebrną gałkę i wszedł do środka, unieruchamiając na progu Ginewrę. Ledwie postawił stopę w pokoju, otoczyły go czyjeś ramiona i musiał wypluć kilka brązowych włosów.


Och, Tom, to ty, to naprawdę ty...


Tak, to ja — uśmiechnął się. — Widzę, że przybyło cię trochę.


Tak, to już chyba piąty miesiąc — oznajmiła z dumą. — Twój syn.


Więc zostanę ojcem. Hmm... Myślę, że jakoś dam sobie z tym radę, a tymczasem, zapraszam do domu, do przeszłości.


Dobrze pójdę z tobą, ale muszę się ze wszystkimi pożegnać, chociaż nic mnie z nimi już nie łączy, nie po próbie morderstwa naszego dziecka. Przynajmniej Ron był dla mnie kochany, bardzo mi pomógł...


Co to za pierścionek? — przerwał marszcząc brwi.


Ten? — przygryzła wargę, z jakiegoś powodu zarumieniwszy się. — To pierścionek zaręczynowy.


Kto? — rzucił krótko.


Ron Weasley. — Dlaczego ze wszystkich akurat on? Taki... tępy, życie z nim musi być koszmarem... A wydawała się taka obiecująca... Jego spojrzenie nabrało chłodu, kiedy spojrzał w dół, na jej brzuch. Syn. Synowie są niebezpieczni, sam był tego najlepszym przykładem. Poza tym nie miał czasu ani ochoty zajmować się bachorem szlamy. W takim razie... Jego twarz stała się zimną maską pozbawioną uczuć. Hermiona cofnęła się, czując zmianę w atmosferze. To nie tak miało wyglądać. On nie miał być taki chłodny. Widziała jak wyprostował się, a powietrze wokół niego zgęstniało.


Tom? Tom co ty... — zapytała obserwując podnoszącą się dłoń z różdżką.


Nie potrzebuję rywala — wycedził. — Avada Kedavra.


Wyszedł z pokoju zostawiając omdlałą Hermionę za zamkniętymi drzwiami.


W salonie panowała wesoła, pozbawiona logiki i porządku atmosfera.


... I wtedy rozdarłam szaty, a fanki padły na atak serca, żebyście widzieli jego minę... — a ta znowu chwali się, jak to upokorzyła Toma Riddle'a. Dałaby sobie spokój.


Walkiria, jeśli skończyłaś, to zbierz wszystkich i wracamy.


Jaja sobie robisz Riddle. Ja mam cię słuchać?


Jeśli chcesz pożyć...


Akurat tym mnie nie przestraszysz. Śmierć w młodym wieku to jeden z moich głównych celów. Jak mnie przekonasz?


Nie muszę cię przekonywać. JA rozkazuję, ty wykonujesz rozkaz, inaczej pewien blondyn ucierpi — wysyczał. Walkiria popatrzyła na niego z niedowierzaniem.


Nie zrobisz nic Abraxasowi.


Tylko jeśli mnie posłuchasz.


Ludziska! Zbieramy się! — rzuciła szybko.


Zebrali się w kole. Każdy dostał skręta.


Ostatnie pamiątki z roku 1998? Nie? Wdychajcie.


Słodki zapach zmieniający się w woń dropsów cytrynowych. Szarpnięcie. Otworzył oczy.


Gdzie my jesteśmy? — odwrócił się do Isobel Black.


Nie wiem. Walkiria?


Nie poznajesz? To ta polana nad jeziorem, gdzie paliliśmy magiczne zioło po raz pierwszy — odezwał się zaskoczony Mainlow. — Stary patrz, są nawet koce Katriny!


Walkiria spojrzała na ekran komórki, czy jak to się nazywało.


O kurwa, jesteśmy w domu. W 2010 roku. Jest 18.01, niedziela, 29 sierpnia.


Ale jazda, nie ukradli nawet skuterów. Chodź do tatusia, ale za tobą tęskniłem — Golder przytulił motor.


Gdzie dokładnie jesteśmy? — wycedził Tom.


Na zadupiu zwanym Polską, nad jeziorem X, pod miastem Y.


Skąd my się tu wzięliśmy?


Skąd mam wiedzieć?


Ej, ludzie, wypalmy to co zostało, na uczczenie powrotu — zawołał Newman. — W bagażniku mam wódkę, czekajcie. — Wyjął flaszkę, napił się i podał dalej. Napili się wszyscy. Oparty o skuter Julius rozdał skręty, Sam dalej macał motor, Walkiria cieszyła się powrotem do Facebook'a, Katrina z Mainlowem spletli się w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności, Gabriela nieśmiało złapała za dłoń Sama, który strzepnął jej rękę z irytacją i chwycił Juliusa. Złapałam swojego jointa. Szarpnięcie. Zapach dropsów. Zajebiste zimno. Welcome back to Syberia!


Kurwa, coś jest nie tak z tym ziołem! — wrzasnął wściekle Pies.


Ma zaprogramowane w genomie, że celem jest Syberia w roku 1944 — odparła Walkiria. — Jakby nie było — ciągnęła — wystarczy, że złapiemy stopa i będziemy w Hogwarcie.


Stopa? Czy ty siebie słyszysz? Jest nas dziewiątka, myślisz, że ktoś by nas „podrzucił do Anglii"? — obruszył się Tommy.


W związku z naszą liczebnością nie zaproponowałam teleportacji łącznej, co zapewne zauważyłeś. Proponuję znaleźć jakąś wioskę, potem wymyślimy, co dalej. Ma ktoś ruble?


Ty wiesz, jaka jest w Rosji waluta? Siostro zadziwiasz mnie — powiedziałam z udawanym podziwem.


Yeah, whatever. Honestly, po co w ogóle pytam, przecież jedyna waluta, jaką dysponujemy to galeony. Tak... Kto ma jakiś pomysł?


Chodźmy przed siebie, to gdzieś na pewno trafimy.


Piesku, jesteśmy na Syberii, więc, kurwa, nie znajdziemy żadnej wioski.


Walkiria! — niezauważenie ulotniwszy się wrócił Julius z zarumienionym Samem. — Wiem, gdzie jesteśmy! Tutaj zwykle jeździliśmy, pamiętasz?


Rzeczywiście... Jesteśmy w Durmstrangu! To co? Isobel, montujemy igloo?


Igloo? Niech będzie.


Zaklęcia topiące śnieg, potem zamrażające, trochę inwencji... I powstał lodowy zamek, około pięć na pięć, z małym, charakterystycznym dla typowego igloo wejściem.


Zapraszamy do środka.


Weszliśmy. Wyczarowałam ognisko, Tommy dodatkowo wzmocnił ściany, tylko Golder usiłował jakoś wciągnąć jego drogocenny skuter. W odpowiedzi na jego bezowocne próby, Gabriela zmniejszyła pojazd, który znalazł się w kieszeni Sama.


Mamy bazę — zaczęłam. — Teraz Tom uda się do szkoły, gdzie prawie nikogo przez ten turniej nie ma, ukradnie sowę, coś do pisania, może jakieś koce? I żarcie.


Black raczysz żartować, nieprawdaż?


Nie. Pójdziesz do szkoły i przyniesiesz wszystko w magicznym plecaku Walkirii.


Myślisz, że posłucham się ciebie? Nie za wysoka samoocena? A może w walentynki nabrałaś zgubnego przekonania, że jednak coś do ciebie czuję? — ostatnie zdanie wysyczał mi prosto do ucha. Uśmiechnęłam się w i podniosłam go jedną ręką za gardło.


Nie zapominaj, kto jest silniejszy w tym związku — szepnęłam w odpowiedzi przyciskając go do ściany. — Bo mogę stracić kontrolę, a wtedy...


Wtedy się opamiętasz — odparł przyciskając różdżkę do mojego brzucha. — Ponieważ są klątwy, które mają bardzo ciężki przebieg u ludzi, niektóre są nawet śmiertelne. Ciekawe jak twój organizm sobie z nimi poradzi. Nie zapominaj też o swojej siostrzyczce, nie chcesz chyba, żeby stała jej się krzywda?


Odczep się od Walkirii — warknęłam mimowolnie.


To nie moja wina, że nie ma za grosz instynktu samozachowawczego — uśmiechnął się złośliwie. — Poza tym wypadki chodzą po ludziach...


Hej ludziska! — krzyk Juliusa przerwał moją konwersację. Chłopak najwyraźniej przecisnął się właśnie przez właz, bo cały był pokryty śniegiem. Co więcej wyczułam od niego zapach papierosów. Za nim weszła Walkiria. Ona również śmierdziała, jakby właśnie paliła. Chyba nie jest aż tak głupia, żeby...


Widzieliśmy przed chwilą namiot zaraz za murami. Był na nim ten sam symbol, który wyryty jest na ścianie w Sali wejściowej Durmstrangu. Symbol Grindewalda. Idziemy to sprawdzić? — powiedziała otrzepując szatę.


Chcesz szpiegować drugiego na liście najniebezpieczniejszych czarodziei wszechczasów? — zapytał Tom wpatrując się w nią z niedowierzaniem. — Jesteś świadoma, czym ryzykujesz, czy to gryfońska logika, którą się zaraziłaś od swoich przyjaciół? Chcesz nas wszystkich skazać na śmierć?


Zamknij się, nie powiesz chyba, że te twoje cenne horkruksy nie działają. Na Isobel nie działają niewybaczalne, a jeżeli się postaramy to nawet nas nie zauważą, no chodźcie — popatrzyła na mnie oczami kota ze Shreka.


Wzruszyłam ramionami. — Niech ci będzie.


Wyszukiwarka