Magrit Sandemo
Echo
Saga o Czarnoksi臋偶niku 10
Prze艂o偶y艂a Iwona Zimnicka
(Dvargarop)
data wydania oryginalnego 1993
data wydania polskiego 1997
STRESZCZENIE
Lata czterdzieste XVIII wieku.
Od dwudziestu pi臋ciu lat M贸riego, czarnoksi臋偶nika z Islandii, i jego pochodz膮c膮 z Norwegii 偶on臋, Tiril, 艣cigaj膮 podst臋pni rycerze Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca. Rodzina M贸riego posiada wiele cennych informacji na temat S艂o艅ca, olbrzymiej z艂ocistej kuli, obdarzonej magicznymi w艂a艣ciwo艣ciami.
Istniej膮 jeszcze dwa cudowne kamienie. Dolg, starszy z syn贸w M贸riego i Tiril, tajemniczy ch艂opiec z wygl膮du przypominaj膮cy elfa, jako dziecko odnalaz艂 niebieski szafir, kt贸ry posi膮艣膰 pragn膮艂 tak偶e Zakon.
M贸ri przekroczy艂 kiedy艣 granic臋 innego 艣wiata i przywi贸d艂 stamt膮d gromadk臋 duch贸w. Wspomagaj膮 one rodzin臋, kiedy zajdzie taka potrzeba.
Troje dzieci M贸riego i Tiril ju偶 doros艂o.
Siostra Dolga, Taran, podczas pobytu w Norwegii wpad艂a w tarapaty. Musi si臋 broni膰 nie tylko przed rycerzami Zakonu, lecz tak偶e przed 艣miertelnie niebezpieczn膮 istot膮, jaszczurem Sigilionem. Przeciwnicy planuj膮 porwa膰 j膮 jako zak艂adniczk臋 i wymieni膰 na niebieski kamie艅.
M贸ri i Tiril wraz z synami Dolgiem i Villemannem wyruszyli na Islandi臋, gdzie Dolg ma wykona膰 kolejne zadanie, zlecone mu przez duchy i swego ducha opieku艅czego, Cienia, kt贸ry wie o 艣wi臋tych kamieniach wi臋cej ni偶 ktokolwiek inny.
1
W nocnej ciszy statek zawin膮艂 do portu Seydhisfj枚rdhur na wschodnim wybrze偶u Islandii. Zaledwie garstka mieszka艅c贸w male艅kiego portu rybackiego jeszcze nie spa艂a i zobaczy艂a, kto schodzi na l膮d.
Pok艂ad statku opu艣ci艂o siedmiu m臋偶czyzn w barwnych opo艅czach. Szli w milczeniu, ponurzy, budz膮cy groz臋. Islandczycy z l臋kiem patrzyli na ja艣niej膮ce w mroku blade twarze i niezwyk艂e, b艂yszcz膮ce jak s艂o艅ce znaki widniej膮ce na piersiach przybysz贸w.
Obcy nie znosz膮cym sprzeciwu tonem za偶膮dali miejsca na nocleg i sprowadzenia koni, kt贸re rano powinny ju偶 czeka膰. Jeden z nich w艂ada艂 islandzkim na tyle, by m贸c si臋 porozumie膰 z tutejszymi lud藕mi.
W艂a艣nie on, wysoki m臋偶czyzna o kamiennej twarzy, zwr贸ci艂 si臋 do starszego rybaka:
- Czy ostatnio przyp艂yn膮艂 tu jaki艣 statek?
- Nie dalej jak wczoraj przybi艂a szkuta z Bergen - oznajmi艂 rybak.
- Byli na niej obcy?
- Owszem - niczego nie podejrzewaj膮c odpar艂 Islandczyk. - Kilkoro ludzi, towarzyszy艂 im wielki pies.
Zauwa偶y艂 spojrzenia, jakie ukradkiem pos艂ali sobie nieznajomi, i bardzo mu si臋 one nie spodoba艂y.
- Opisz ich!
Rybak zacz膮艂 niech臋tnie:
- Ma艂偶e艅stwo w 艣rednim wieku i dwaj m艂odzie艅cy, chyba synowie.
- Dok膮d si臋 wybierali?
Rybak, zaniepokojony wrog膮 postaw膮 m臋偶czyzn i maj膮cy 艣wie偶o w pami臋ci 偶yczliwo艣膰, jak膮 poprzedniego dnia okazali mu M贸ri i jego rodzina, postanowi艂 uwa偶a膰 na to, co m贸wi.
- Nie wiem - sk艂ama艂. - Nie widzia艂em te偶, w kt贸r膮 stron臋 pojechali. Najcz臋艣ciej jednak podr贸偶ni udaj膮 si臋 na po艂udnie, ku Hofn.
Grupka M贸riego z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie wyruszy艂a w tamtym kierunku, ale czy偶 mo偶na mie膰 pretensj臋 o to, 偶e nie 艣ledzi si臋 poczyna艅 wszystkich obcych, kt贸rzy si臋 pojawiaj膮?
Nie mia艂 ochoty go艣ci膰 ponurych przybysz贸w u siebie nawet przez jedn膮 noc, wys艂a艂 wi臋c ich do gospodarstwa, gdzie zwykle przyjmowano podr贸偶nych przyp艂ywaj膮cych do Seydhisfj枚rdhur. Nigdy wi臋cej ich ju偶 nie spotka艂 i, prawd臋 m贸wi膮c, bardzo si臋 z tego cieszy艂.
Siedmiu m臋偶czyzn przyby艂o na Islandi臋 z rozkazu brata Lorenzo, kt贸ry nareszcie m贸g艂 samodzielnie rz膮dzi膰 Zakonem 艢wi臋tego S艂o艅ca.
Osobi艣cie wybra艂 ludzi wys艂anych potem w po艣cig za M贸rim i Dolgiem. Tym razem w gr臋 nie wchodzi艂 偶aden pompatyczny brat Johannes, lekko rozhisteryzowany kardyna艂 von Graben czy te偶 偶贸艂todzi贸b z Danii, Rasmus Finkelborg.
Ten zast臋p zosta艂 specjalnie wyszkolony przez Lorenza. Zaledwie dwaj jego cz艂onkowie nale偶eli do Zakonu jeszcze za czas贸w kardyna艂a, pozosta艂ych pi臋ciu Lorenzo wprowadzi艂 natychmiast po 艣mierci Wielkiego Mistrza.
M贸ri i jego duchy przetrzebili gromad臋 rycerzy, lecz trudno powiedzie膰, czy wysz艂o im to na dobre.
Owych siedmiu m臋偶czyzn oznacza艂o 艣mier膰.
O swych prawdziwych imionach zapomnieli ju偶 dawno temu. Od dzieci艅stwa ich wychowaniem zajmowa艂 si臋 brat Lorenzo, nosili tak偶e imiona, kt贸re on dla nich wybra艂: Falco i Nibbio, Sok贸艂 i Jastrz膮b, dwaj dumni m臋偶czy藕ni w pe艂ni zas艂uguj膮cy na miano drapie偶nych ptak贸w. Dalej byli Lupo i Ghiottone, Wilk i Rosomak, przebiegli, umiej膮cy sprytnie podkra艣膰 si臋 do zdobyczy. Kolejni, Sciacallo i Serpente, Szakal i W膮偶, obaj z tak膮 chytro艣ci膮 w oczach, tak podst臋pni, 偶e brat Lorenzo, przywitawszy si臋 z nimi, zwykle liczy艂 palce, sprawdzaj膮c, czy 偶adnego nie brakuje. Ostatnim z grupy by艂 Hiszpan Tiburon, Rekin; Lorenzo wzdraga艂 si臋 na my艣l o pozostaniu z tym cz艂owiekiem sam na sam.
Upatrzy艂 ich sobie, gdy jeszcze byli rozbisurmanionymi smarkaczami z portowej dzielnicy Genui, wszyscy opr贸cz Falcona, m艂odzie艅ca szlachetnego rodu, lecz odrzuconego przez najbli偶szych. Falco jednak nigdy nie zapomnia艂 o swym pochodzeniu.
Lorenzo, za plecami w艂asnej rodziny, zaj膮艂 si臋 wychowaniem m艂odzie艅c贸w. Bez trudu uda艂o mu si臋 w艂膮czy膰 Falcona i Nibbia do Zakonu, na cz艂onkostwo pozosta艂ych za 偶ycia kardyna艂a nigdy by si臋 nie zgodzono.
Ale kiedy tylko von Graben zgin膮艂, zaszlachtowany przez Sigiliona, Lorenzo jak najspieszniej przedstawi艂 pozosta艂ym rycerzom kolejnych pi臋ciu swych protegowanych. Bez skrupu艂贸w nadal im wspania艂e tytu艂y szlacheckie i roztoczy艂 przed innymi bra膰mi wizje ich bogactwa. A przecie偶 m艂odzie艅cy 偶yli na 艂asce Lorenza.
Nauczy艂 ich, jak maj膮 walczy膰, atakowa膰 i zabija膰. Jako wielki mistrz Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca uzyska艂 dost臋p do magicznych 艣rodk贸w. Na jego rozkaz siedmiu najm艂odszych braci wyk膮pano w ochronnych olejach i wywarach z zi贸艂, poddano dzia艂aniu zakl臋膰 i znaku S艂o艅ca, nale偶膮cego niegdy艣 do kardyna艂a. Teraz 贸w znak, jeden z dw贸ch oryginalnych, posiadaj膮cych pot臋偶n膮 moc, przypad艂 bratu Lorenzo, a jego podopieczni otrzymali ka偶dy sw贸j talizman, hartowany pod wp艂ywem mocy orygina艂u.
Drugi z prastarych znak贸w mia艂 Dolg.
Protegowani Lorenza byli teraz w sile wieku, liczyli od trzydziestu pi臋ciu do czterdziestu pi臋ciu lat. Ich przygotowanie dobieg艂o ko艅ca. Sam Lorenzo nie towarzyszy艂 im w wyprawie na Islandi臋, uzna艂, 偶e jest na to za stary.
Oczywistym przyw贸dc膮 grupy by艂 Falco, ale to Nibbio m贸wi艂 troch臋 po islandzku. Lorenzo niemal na samym pocz膮tku zleci艂 pewnemu uczonemu, by da艂 ch艂opcu podstawy wielu j臋zyk贸w, Nibbio bowiem odznacza艂 si臋 niemal przera偶aj膮c膮 inteligencj膮. Kontynuowa艂 nauk臋 nawet po u艣mierceniu swego nauczyciela; zabi艂 w obawie, 偶e ten zdradzi jak膮艣 jego tajemnic臋. Nibbio nie by艂 najlepszym synem swej matki i gdyby Zakon dowiedzia艂 si臋 o jego zbrodniczych sk艂onno艣ciach, Lorenzo m贸g艂by mie膰 k艂opoty.
Zbrodnicze sk艂onno艣ci? Jakby Zakon 艢wi臋tego S艂o艅ca sam pod tym wzgl臋dem nie mia艂 nic na sumieniu! Ale tajemnicze poczynania Nibbia by艂y do tego stopnia ohydne, 偶e podoba膰 si臋 mog艂y chyba jedynie kardyna艂owi.
W艂a艣nie z nios膮cym 艣mier膰 Nibbiem, Jastrz臋biem, rozmawia艂 rybak z Seydhisfj枚rdhur.
Siedmiu rycerzy przenocowa艂o we wskazanym domostwie, z niecierpliwo艣ci膮 wyczekuj膮c wyruszenia w dalsz膮 drog臋. Wszyscy obrali sobie ten sam cel: odnale藕膰 艢wi臋te S艂o艅ce i posi膮艣膰 wszelkie korzy艣ci, jakie si臋 z nim 艂膮cz膮.
Od brata Lorenzo otrzymali zdecydowany rozkaz: Odszuka膰 czarnoksi臋偶nika i jego syna, zabi膰 ich i wr贸ci膰 z niebieskim szafirem!
Bratu z Danii, Rasmusowi, i Robertowi ze Szwecji nie uda艂o si臋 pojma膰 Taran jako zak艂adniczki i wymieni膰 jej na kamie艅. Sciacallo, Szakal, dzi臋ki bratu Lorenzo rozwin膮艂 zdolno艣膰 przekazywania my艣li i dobroczy艅ca zdo艂a艂 przekaza膰 mu wie艣ci tu偶 przed zej艣ciem na l膮d na Islandii. Wprawdzie siedmioosobowy oddzia艂 wys艂ano z poleceniem odebrania wrogowi szafiru, lecz w艂a艣ciwie traktowano to jako dzia艂ania ubezpieczaj膮ce. - Ostatnie wie艣ci jednak donosi艂y, 偶e na braci z Danii i ze Szwecji ju偶 nie mo偶na liczy膰, obaj zgin臋li, u艣mierceni przez przypominaj膮cego ogromn膮 jaszczurk臋 potwora, do kt贸rego nikt nie powinien si臋 zbli偶a膰. Teraz wi臋c jedyn膮 nadziej膮 brata Lorenzo pozostawa艂a grupa wys艂ana na Islandi臋.
W porannej mgle wyruszyli z Seydhisfj枚rdhur w g艂膮b l膮du. Z pocz膮tku sprawia艂o im k艂opoty zapanowanie nad islandzkimi konikami, ale kiedy poddali si臋 rytmowi tyltu, ich szczeg贸lnego kroku, doszli do wniosku, 偶e jest on wspania艂y. Posuwali si臋 naprz贸d niczym ponure mroczne upiory, konie, zdawa艂o si臋, ledwie dotyka艂y kopytami ziemi, a opo艅cze wydyma艂y si臋 od p臋du powietrza.
Sciacallo nosi艂 kobaltowoniebieski p艂aszcz, bogato zdobiony szamerunkiem o skomplikowanym wzorze, a jego przyjaciel Serpente ciemnofioletow膮 opo艅cz臋, r贸wnie偶 przybran膮 z艂oceniami.
Chudy Nibbio nie mia艂 na g艂owie ani jednego w艂osa i ani 艣ladu brwi, co tym bardziej podkre艣la艂o jego upiorny wygl膮d. Kiedy si臋 do tego doda艂o czarne oczy, jako 偶e by艂 W艂ochem, i szerokie usta wyra偶aj膮ce bezwzgl臋dno艣膰, makabryczne wra偶enie jeszcze si臋 pot臋gowa艂o. Nibbio okry艂 si臋 granatowym p艂aszczem, przybranym srebrem.
Serpente, W膮偶, mia艂 jasnoszare oczy patrz膮ce tak lodowato, 偶e zdawa艂o si臋, i偶 jego samego spowija welon mrozu. Lupo, Wilk, by艂 pot臋偶niejszy, bardziej opanowany, ponura posta膰, na kt贸rej twarzy nigdy nie zago艣ci艂 cie艅 u艣miechu. Przywdzia艂 opo艅cz臋 z aksamitu w kolorze mchu, z haftowanymi z艂otem brzegami.
Ghiottone, Rosomak, zawsze trzyma艂 si臋 z boku, by nie rzuca膰 si臋 w oczy. Ludzie zwykle nie zwracali na niego uwagi, co dla tych, kt贸rzy wzbudzili jego gniew, okazywa艂o si臋 艣miertelnym b艂臋dem. Jego p艂aszcz by艂 niemal czarny ze zdobieniami w kolorze miedzi.
Si贸dmy w grupie, Tiburon, Rekin, z pogard膮 traktowa艂 ca艂y 艣wiat, w tym r贸wnie偶 swoich towarzyszy. Pozostali zdawali sobie spraw臋, 偶e kiedy Tiburon przestanie ich potrzebowa膰, bez skrupu艂贸w podetnie im gard艂a. Tiburon nosi艂 brunatn膮 opo艅cz臋, ozdobion膮 z艂otem, Falco za艣 purpurow膮 ze srebrnymi zdobieniami.
Wesp贸艂 stanowili zaiste przera偶aj膮cy oddzia艂. Jechali w milczeniu, s艂ycha膰 by艂o jedynie lekkie uderzenia kopyt o mi臋kk膮 ziemi臋.
Musieli posuwa膰 si臋 spory kawa艂ek wzd艂u偶 linii fiordu, gdy偶 w膮ski Seydhisfj枚rdhur wcina艂 si臋 g艂臋boko w l膮d i nawet kiedy pozostawili ju偶 za sob膮 morze, wci膮偶 jechali dnem ciasnej doliny.
Samotny je藕dziec zmierzaj膮cy w stron臋 morza us艂ysza艂, jak nadci膮gaj膮. Usun膮艂 si臋 z drogi.
Na widok oddzia艂u ze zdumienia szeroko otworzy艂 oczy. Czy偶by to je藕d藕cy Apokalipsy? A mo偶e orszak diabelski? Te powiewaj膮ce strojne szaty, skryte w cieniu kaptur贸w blade twarze, na kt贸rych malowa艂a si臋 艣miertelna powaga...
Upiorny widok przyprawi艂 go o wstrz膮s, d艂ugo nie m贸g艂 si臋 przem贸c, by skierowa膰 konia z powrotem na drog臋.
Dzi臋kowa艂 niebiosom, 偶e w por臋 zdo艂a艂 si臋 wycofa膰 i 偶e wierzchowiec nie zar偶a艂, wyczuwaj膮c obecno艣膰 pobratymc贸w. Prawd臋 powiedziawszy, tak偶e ko艅 sprawia艂 wra偶enie wyl臋knionego tym spotkaniem.
Je藕dziec zd膮偶y艂 zauwa偶y膰, 偶e na piersiach potwornych rycerzy b艂ysn臋艂y zawieszone na 艂a艅cuchu jakie艣 znaki.
Na ich wspomnienie przeszy艂 go dreszcz. Takie znaki zwiastowa艂y niebezpiecze艅stwo, z艂o, 艣mier膰.
Siedmiu wybra艅c贸w Lorenza dotar艂o do Egilsstadhir, sk膮d rozchodzi艂y si臋 drogi na p贸艂noc, p贸艂nocny wsch贸d i po艂udnie.
Bez wahania ruszyli w kierunku po艂udniowym, zw艂aszcza 偶e ta droga wydawa艂a si臋 tak偶e najszersza.
Nie mieli czasu do stracenia. Zwierzyna, kt贸r膮 艣cigali, wyprzedzi艂a ich o dob臋, postanowili wi臋c nie zatrzymywa膰 si臋 w Egilsstadhir.
Tej decyzji przysz艂o im 偶a艂owa膰.
2
Dolg sta艂 nieruchomo na szczycie Dimmifjallgardhur, w艣r贸d wzg贸rz p贸艂nocno-wschodniej Islandii.
Czarne jak w臋giel w艂osy falami sp艂ywa艂y mu na szerokie ramiona. Twarz o sk贸rze barwy ko艣ci s艂oniowej nabra艂a zdecydowanej m臋sko艣ci, mimo to jednak jego eteryczno艣膰 sta艂a si臋 wyra藕niejsza ni偶 kiedykolwiek. Rysy, idealne w ka偶dym szczeg贸le, wydawa艂y si臋 ulotne, niemal przezroczyste, a w dziwnych, pod艂u偶nych, ca艂kiem czarnych oczach wida膰 by艂o bezdenn膮 g艂臋bi臋. Dolg zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to sta艂a blisko艣膰 kamienia przyczyni艂a si臋 do jego niezwyk艂ego, wr臋cz nieziemskiego wygl膮du. Szafir zawsze nosi艂 przy sobie w sakiewce umocowanej do paska. W艂a艣ciwie kula by艂a do艣膰 ci臋偶ka, lecz 贸w ci臋偶ar dawa艂 Dolgowi poczucie bezpiecze艅stwa. Bez niego czu艂 si臋 dziwnie bezbronny.
Pog艂adzi艂 Nera po wielkim 艂bie. Przykucn膮艂 i zacz膮艂 przemawia膰 do psa, swego najbli偶szego przyjaciela.
- Wiatr, rozumiesz? - szepta艂. - W kraju mojego ojca w艂a艣nie wiatr jest taki niezwyk艂y. Powietrze jest tu inne. Wiatr niesie z sob膮 ostry zapach p贸l lawy i ubogich porost贸w. Ale w wietrze wyczuwa si臋 co艣 jeszcze: wo艂anie zarania dziej贸w Islandii, kt贸re wcale nie jest tak odleg艂e w czasie, jak by si臋 mog艂o wydawa膰 - doko艅czy艂 u艣miechni臋ty.
Nero z 偶yczliwym zainteresowaniem s艂ucha艂 ca艂ej przemowy, rozumiej膮c zaledwie par臋 s艂贸w, a tak偶e przyjacielski ton swego pana. Pan Dolg prawie zawsze m贸wi艂 mi臋kkim, 艂agodnym tonem, tylko wobec niedobrych ludzi odzywa艂 si臋 ostro, a wtedy Nero spieszy艂 mu z pomoc膮, warcza艂 w艣ciekle, siej膮c przestrach.
Doskonale im si臋 wsp贸艂dzia艂a艂o.
Nero ub贸stwia艂 Dolga, got贸w by艂 dla niego bez namys艂u skoczy膰 w ogie艅. I wzajemnie.
W pewnym oddaleniu na wzg贸rzu widzieli M贸riego, Tiril, Villemanna i ma艂e islandzkie koniki. Ca艂a grupa odpoczywa艂a, a Dolg w tym czasie postanowi艂 poby膰 troch臋 sam, aby m贸c wyczu膰, wch艂on膮膰 wra偶enia z tego nowego 艣wiata.
Przed kilkoma dniami zeszli na l膮d w Seydhisfjordhur na wschodnim wybrze偶u Islandii. M贸ri wyja艣ni艂, 偶e bardzo mu to odpowiada, chcia艂 bowiem najpierw uda膰 si臋 do Borgarfj枚rdhur, nieco dalej na p贸艂noc wzd艂u偶 wybrze偶a. Na pytanie, dlaczego, odpowiedzia艂, 偶e Borgarfj枚rdhur znane jest na Islandii jako jedno z g艂贸wnych miejsc, gdzie przebywaj膮 elfy. Podobno spotka膰 tam mo偶na ca艂膮 ich spo艂eczno艣膰, a tak偶e inne duchy przyrody.
Warto by艂o po艣wi臋ci膰 czas, by tam pojecha膰. Ju偶 sama droga robi艂a ogromne wra偶enie, w膮ska i stroma tak, 偶e mog艂o si臋 zakr臋ci膰 w g艂owie. Widzieli te偶 bazaltowe ska艂y przypominaj膮ce piszcza艂ki organ贸w, a kiedy mijali dwie wysokie, dumnie wznosz膮ce si臋 w g贸r臋 ska艂y po obu stronach drogi, wydawa艂o im si臋, 偶e przeje偶d偶aj膮 przez bram臋 wiod膮c膮 wprost do tajemniczego 艣wiata ba艣ni...
Villemann, przyrodnik z zami艂owania, w zachwycie przygl膮da艂 si臋 po艂yskuj膮cym wok贸艂 rozmaitym minera艂om. Islandia by艂a dla niego przygod膮, kt贸rej mia艂 nigdy nie zapomnie膰. Oczarowa艂a go ju偶 pierwszego dnia.
W rzadko zaludnionym Borgarfj枚rdhur znale藕li jednak miejsce na nocleg. Zm臋czeni podr贸偶膮 udali si臋 na spoczynek, nie mieli si艂, by jeszcze tego samego wieczoru podejmowa膰 jakiekolwiek poszukiwania.
W nocy Dolgowi przy艣ni艂 si臋 sen...
Zwykle wi臋kszo艣膰 sn贸w zapomina si臋 od razu, dlatego te偶 Dolg wiedzia艂, 偶e je艣li z przejmuj膮c膮 jasno艣ci膮 pami臋ta, co mu si臋 艣ni艂o, nale偶y uzna膰 to za znak, i偶 powinien mie膰 si臋 na baczno艣ci.
Wtedy, w Borgarfj枚rdhur... Tamten sen...
Znajdowa艂 si臋 na szczycie jednego z tamtejszych wzg贸rz. Otacza艂y go islandzkie elfy, bardzo szczeg贸lne duszki przyrody. Takie po艂yskliwe, ja艣niej膮ce, eteryczne. Takie... male艅kie?
We 艣nie nie potrafi艂 okre艣li膰, jakie s膮, ale rozmawia艂 z nimi. Ich g艂osy brzmia艂y niczym odleg艂e echo, niczym g艂osy kar艂贸w, jak okre艣la si臋 echo w Norwegii:
鈥Nie tutaj. Nie tuuu...鈥
鈥Gdzie wi臋c?鈥 spyta艂.
鈥Pokierujemy twoj膮 drog膮, Samotny. Witaj w naszej krainie, ale my z Borgarfj枚rdhur nie jeste艣my tymi, kt贸re wiedz膮鈥.
鈥Czy to znaczy, 偶e posuwamy si臋 we w艂a艣ciwym kierunku?鈥
鈥Tak鈥.
鈥Musimy wi臋c jecha膰 st膮d na zach贸d? Przez J枚kuldalsheidhi, jak twierdzi m贸j ojciec?鈥
鈥Tak. Tw贸j ojciec, pot臋偶ny czarnoksi臋偶nik, zna drog臋鈥.
鈥Ale偶 m贸j ojciec nigdy nie by艂 w tych stronach鈥.
鈥On to czuje w sobie鈥.
Po tym sen rozp艂yn膮艂 si臋 w inne, niewyra藕ne obrazy. Dolg chcia艂 spyta膰 elfy, co mo偶e dla nich zrobi膰, lecz ju偶 znikn臋艂y.
Przyjemnie by艂o us艂ysze膰, 偶e ojciec na Islandii jest tak szanowany. W艂a艣ciwie 藕le si臋 sta艂o, 偶e M贸ri nie m贸g艂 tu mieszka膰; Dolg zauwa偶y艂, jak szcz臋艣liwy i swobodny jest teraz ojciec.
Dolg zorientowa艂 si臋, 偶e siedzia艂 w kucki i drapa艂 Nera za uchem tak d艂ugo, a偶 艣cierp艂y mu nogi. Ale psy potrafi膮 poddawa膰 si臋 tej pieszczocie chyba bez ko艅ca.
Pod stopami zastyg艂a lawa uk艂ada艂a si臋 w zawi艂e wzory.
- Islandia to najm艂odsza kraina na Ziemi - podj膮艂 opowiadanie Dolg. Z natury samotnik, cz臋sto w taki spos贸b rozmawia艂 z Nerem. - Mo偶na te偶 powiedzie膰, 偶e dzie艂o stworzenia wci膮偶 si臋 tu nie zako艅czy艂o, dlatego ci膮gle s艂ysz臋 niesione wiatrem wo艂anie udr臋czonej planety. Wiem, stwarzanie boli.
Umilk艂. Nero przytuli艂 艂eb do jego kolana.
Tu jest moje miejsce, pomy艣la艂 zdumiony Dolg. Chocia偶 wiem, 偶e Islandia nie jest mym ostatecznym celem, to tutaj jest m贸j 艣wiat.
Nagle sp艂yn臋艂o na艅 przekonanie.
Kto艣 go wzywa艂.
A mo偶e...? Jeszcze nie. Jeszcze nie dotarli na miejsce.
A jednak us艂ysza艂 co艣 w swym wn臋trzu.
Nas艂uchiwa艂. Smutek. T臋sknota. 呕al.
Jeszcze jeden odleg艂y okrzyk zosta艂 pochwycony przez wiatr i cich艂 poniesiony dalej. Dolg wsta艂 z u艣miechem.
- Rzeczywi艣cie kto艣 nas wzywa. Ale teraz wo艂a艂 po prostu ojciec. Najwy偶szy czas rusza膰 w drog臋. Chod藕!
Zaraz po zej艣ciu na l膮d na wschodnim wybrze偶u Islandii postarali si臋 o konie, wspania艂e, wierne koniki, kt贸re wkr贸tce wzbudzi艂y zachwyt u wszystkich.
M贸ri sugerowa艂, aby pojechali nie na po艂udnie, lecz na p贸艂noc przez Dimmifjallgardhur. By艂a to droga trudna, po cz臋艣ci nawet nie zbadana, ale zdaniem M贸riego istnia艂y znaki wskazuj膮ce, 偶e w艂a艣nie ni膮 powinni pod膮偶y膰. A M贸ri zwykle wiedzia艂, co m贸wi. Teraz jeszcze elfy potwierdzi艂y, 偶e jad膮 we w艂a艣ciw膮 stron臋.
Przede wszystkim jednak towarzysz膮ce Dolgowi od lat przeczucie g艂osu kar艂贸w podpowiada艂o M贸riemu, gdzie nale偶y si臋 skierowa膰.
鈥Najlepsze miejsce, by us艂ysze膰 g艂osy kar艂贸w, czyli echo, to Hlj枚dhaklettar nad J枚kuls盲. A poniewa偶 znale藕li艣my si臋 tak daleko na wschodzie, w艂a艣nie tam pojedziemy鈥 - o艣wiadczy艂.
Ma艂e koniki nios艂y ich przez doliny i wzg贸rza, przep艂ywa艂y g艂臋bokie rzeki, znajdowa艂y drog臋 tam, gdzie jej nie by艂o. Zbli偶ali si臋 teraz do J枚kulsarglj眉fur - prze艂omu rzeki J枚kuls盲.
Dolg, zanim do艂膮czy艂 do swych towarzyszy podr贸偶y, jeszcze raz si臋 zatrzyma艂. Nero tak偶e przystan膮艂 i pytaj膮co spojrza艂 na przyjaciela, kt贸ry wyj膮艂 co艣 z kieszeni p艂aszcza.
- Zobacz - zwr贸ci艂 si臋 do Nera, podsuwaj膮c mu pod nos niedu偶膮, pi臋knie rze藕bion膮 skrzyneczk臋. - Dosta艂em j膮 w prezencie w dniu chrztu od mego dziada, Hraundrangi-M贸riego. Matka da艂a mi j膮 przed wyjazdem na Islandi臋, bo przypuszcza艂a, 偶e mo偶e mi si臋 tutaj przyda膰. Nauczyciel w艂a艣nie jej powiedzia艂: 鈥淗raundrangi-M贸ri przyni贸s艂 bezcenny skarb w szkatu艂ce, kt贸rej nikomu z was nie wolno otwiera膰. Otworzy膰 j膮 mo偶e tylko ch艂opiec, kiedy zrozumie, 偶e nadszed艂 na to czas鈥. Zobaczymy teraz, Nero. Co wyczuwasz?
Nero ostro偶nie obw膮cha艂 kasetk臋 i zamerda艂 ogonem.
- To znaczy, 偶e szkatu艂ka jest dobra - doszed艂 do wniosku Dolg. - Dzi臋kuj臋 ci! Ale tego te偶 si臋 i spodziewa艂em. Zobaczymy, czy si臋 do czego艣 przyda. Widzisz, nie ma w niej 偶adnego widocznego zamkni臋cia. Villemann usi艂owa艂 je znale藕膰, oczywi艣cie bez zamiaru otwierania, ale nawet on musia艂 si臋 podda膰.
Nero jeszcze raz machn膮艂 ogonem, tym razem na d藕wi臋k imienia pana Villemanna. W kochaj膮cym psim sercu do艣膰 by艂o miejsca dla wszystkich najbli偶szych.
Dolg stan膮艂 wyprostowany.
- Czego ja w艂a艣ciwie szukam na Islandii? - spyta艂 Nera.
Ciemne, m膮dre oczy psa patrzy艂y na niego z uwag膮.
- Tak, masz racj臋, Nero. Wszyscy chyba wiemy, czego szukam. Ojciec i Villemann nam pomog膮. Ciesz臋 si臋, 偶e matka tak偶e jest z nami. Ale brakuje mi Taran. Pope艂nili艣my b艂膮d, zostawiaj膮c j膮 w Norwegii. Wiem, 偶e niebezpiecze艅stwo zosta艂o tam ju偶 za偶egnane, ale ona powinna by膰 z nami! 殴le zrobili艣my, opuszczaj膮c j膮.
Nie wiedzia艂, 偶e Taran, kt贸ra wcze艣niej gniewa艂a si臋, i偶 jej nie zabrali, teraz ich za to b艂ogos艂awi. Przecie偶 w tym czasie spotka艂a Uriela, anio艂a str贸偶a, kt贸rego niemal sprowadzi艂a na manowce! Uriel ocali艂 j膮 przed Sigilionem i dwoma rycerzami Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca. Teraz Taran czu艂a si臋 szcz臋艣liwsza ni偶 kiedykolwiek i wcale nie t臋skni艂a za rodzin膮, chocia偶 rzecz jasna niepokoi艂a si臋 o powodzenie ich wyprawy na Islandi臋.
Podr贸偶uj膮cym towarzyszy艂y duchy, wprawdzie pozostawa艂y niewidzialne, lecz ich obecno艣膰 dawa艂o si臋 wyra藕nie wyczu膰. Dolg czasami nawet s艂ysza艂, jak dyskutuj膮 mi臋dzy sob膮.
Jeszcze poprzedniego wieczoru rozmawia艂 z Cieniem, prosz膮c go o rad臋.
- Tym razem ci nie pomog臋 - rzek艂 Cie艅 stanowczo. - W贸wczas na bagnach wspiera艂em dziecko. Doros艂emu si臋 nie pomaga.
- Dajcie nam chocia偶 zna膰, kiedy wybierzemy niew艂a艣ciw膮 drog臋.
- Zgoda.
- To znaczy, 偶e wci膮偶 poruszamy si臋 w dobrym kierunku?
- Tak.
- S艂ysza艂e艣 co艣 o mojej siostrze?
- Ma pot臋偶nych opiekun贸w. Da sobie rad臋. Nie my艣l o niej.
- 艁atwo tak m贸wi膰!
- Przyznaj臋, 偶e nie przewidzieli艣my pojawienia si臋 Sigiliona, ale on wkr贸tce zniknie z pola walki. Rycerz tak偶e. Pani powietrza obwie艣ci艂a, 偶e opiekunowie Taran, Uriel i Soi z Ludzi Lodu, kontroluj膮 sytuacj臋.
- Mam nadziej臋, 偶e tak jest w istocie. Co mam robi膰 w Hlj枚dhaklettar?
- S艂ucha膰.
No tak, takiej odpowiedzi Dolg si臋 spodziewa艂. Dlaczego wi臋c pyta艂?
Hlj枚dhaklettar - Ska艂y D藕wi臋ku, albo je艣li kto woli Urwiska Wo艂ania. W艂a艣ciwie Urwiska D藕wi臋ku.
Lub G贸ry Echa. Nazw臋 mo偶na t艂umaczy膰 na wiele sposob贸w.
Rozmowa z Cieniem wcale nie uspokoi艂a Dolga. Jak偶e trudno szuka膰 po omacku.
Nero i Dolg do艂膮czyli wreszcie do grupy.
- Musicie co艣 przek膮si膰, zanim wyruszymy w dalsz膮 drog臋 - powiedzia艂 M贸ri. - Oto lefse, placek z mas艂em dla ka偶dego z was.
Tiril obserwowa艂a syn贸w. By艂a z nich bardzo dumna, lecz nie opuszcza艂 jej niepok贸j.
Przenocowali w wielkiej zagrodzie w Egilsstadhir, S艂u偶膮ce kr臋ci艂y si臋 wok贸艂 weso艂ego, przystojnego Villemanna, zainteresowa艂a si臋 nim nawet rozpieszczona c贸rka gospodarzy. Tak by艂o, dop贸ki nie pojawi艂 si臋 Dolg.
Tiril przywyk艂a ju偶 do takiego obrotu sprawy. Proste dziewcz臋ta na widok Dolga dr偶a艂y z podziwu pomieszanego ze strachem, zawsze jednak znalaz艂y si臋 panny, kt贸re poci膮ga艂a niezwyk艂o艣膰. Traci艂y g艂ow臋 dla bij膮cej od Dolga tajemniczo艣ci.
Najcz臋艣ciej, jak zauwa偶y艂a Tiril, dotyczy艂o to dziewcz膮t, kt贸rymi akurat interesowa艂 si臋 Villemann, a wtedy jej m艂odszemu synowi, pozostaj膮cemu zawsze w cieniu brata, robi艂o si臋 przykro. Nic wi臋c chyba dziwnego w tym, 偶e Villemannowi, pragn膮cemu podkre艣li膰 w艂asn膮 osobowo艣膰, przychodzi艂y do g艂owy szalone pomys艂y?
Dolg zwykle zaraz po przywitaniu wycofywa艂 si臋, je艣li zauwa偶y艂 u dziewczyny owo szczeg贸lne wyg艂odnia艂e spojrzenie my艣liwego. Robi艂 to po cz臋艣ci ze wzgl臋du na brata, lecz tak偶e dlatego, 偶e, jak to okre艣la艂: 鈥渘ie mia艂 czasu na podobne historie鈥.
To samo powt贸rzy艂o si臋 w Egilsstadhir. C贸rka gospodarzy przywyk艂a dostawa膰 wszystko, czego tylko chcia艂a. Jej ojciec 艣miej膮c si臋 z dum膮 o艣wiadczy艂, 偶e wybiera i przebiera w艣r贸d zalotnik贸w, a panna, kt贸rej bli偶ej ju偶 by艂o raczej do trzydziestki ni偶 dwudziestki, nie spuszcza艂a oka z Villemanna.
Potem jednak do izby wszed艂 Dolg; zajmowa艂 si臋 ko艅mi i dlatego zjawi艂 si臋 p贸藕niej.
Spojrzenie, jakie pos艂a艂a mu dziewczyna...
鈥Tego m臋偶czyzn臋 b臋d臋 mia艂a鈥, m贸wi艂o tak wyra藕nie, 偶e s艂owa sta艂y si臋 ju偶 zb臋dne. Nie wiadomo, czy upatrywa艂a w Dolgu zalotnika, czy po prostu kochanka, najwidoczniej jednak postanowi艂a zastawi膰 na niego sid艂a.
Dolg pr臋dko zorientowa艂 si臋 w sytuacji i uprzejmie, acz zdecydowanie wycofa艂 si臋 i uda艂 na spoczynek, na wszelki wypadek starannie zamkn膮wszy drzwi do swego pokoju. Tiril dobrze to s艂ysza艂a. Panna z powrotem wi臋c skierowa艂a uwag臋 na zmieszanego Villemanna. Tiril bacznie obserwuj膮c rozw贸j wydarze艅 nalega艂a, by nast臋pnego dnia rano wyruszyli wcze艣nie, zanim dziewczyna zd膮偶y si臋 jeszcze obudzi膰.
O dziwo, Tiril nie zauwa偶y艂a dramatu, jaki rozgrywa艂 si臋 w rodzinie: s艂abo艣ci Villemanna do Danielle, nie dostrzegaj膮cej jego milcz膮cego podziwu i 艣wiata nie widz膮cej poza Dolgiem, kt贸ry z kolei traktowa艂 j膮 tylko jako przybran膮 siostr臋.
Uczuciowe zamieszanie przypadkiem zrozumia艂a jedynie Taran.
Tiril jeszcze raz powiod艂a wzrokiem po wzg贸rzu, ale 偶adna spragniona mi艂o艣ci panna nie pod膮偶y艂a za nimi.
Nie wiedzia艂a, 偶e powinna raczej rozgl膮da膰 si臋 za innymi: Za siedmioma je藕d藕cami w strojnych, barwnych opo艅czach.
3
Dotarli do J枚kuls盲rglj眉fur, najdzikszego z w膮woz贸w Islandii, otch艂ani o trudnych do wyobra偶enia rozmiarach. Miejscami w膮w贸z by艂 szeroki, a z p艂askiego dna stercza艂y wysokie, w膮skie kolumny z kamienia, przypominaj膮ce powbijane pale, miejscami za艣 zw臋偶a艂 si臋 w g艂臋bokie, ciasne rozpadliny. Tutaj rzeka J枚kuls盲 a Fj枚llum tworzy艂a najwi臋kszy wodospad Europy, Dettifoss, 鈥渟padaj膮c膮 wod臋鈥.
Stali zapatrzeni w wodospad. Nero na wszelki wypadek cofn膮艂 si臋 i skry艂 za M贸rim, jak zawsze przekonany, 偶e jego pan jest czym艣 na kszta艂t Boga i potrafi tak偶e ujarzmia膰 si艂y natury.
Villemann, zami艂owany przyrodnik, w uniesieniu obserwowa艂 niezwyk艂e zjawisko. Brunatna od piachu woda przelewa艂a si臋 z niezmienn膮 si艂膮 dzie艅 po dniu, rok po roku, tysi膮clecie po tysi膮cleciu. Usi艂owa艂 obliczy膰, o jak膮 ilo艣膰 wody mo偶e chodzi膰, ale tak naprawd臋 nie mie艣ci艂o mu si臋 to w g艂owie. Przechodzi艂o jego poj臋cie, 偶e na sekund臋 przelewa si臋 t臋dy dwie艣cie ton wody. Z podziwem patrzy艂 na wznosz膮ce si臋 po obu stronach wodospadu 艣ciany z bazaltu, minera艂u przypominaj膮cego budowle z pod艂u偶nych w膮skich, klock贸w.
U st贸p grupki ludzi hucza艂 wodospad. Stali wysoko na ska艂ach, a mimo to na d艂oniach i twarzach czuli unosz膮ce si臋 w powietrzu drobiny piany; wiedzieli, 偶e je艣li wkr贸tce si臋 nie odsun膮, przemokn膮 do suchej nitki.
Dolg ca艂ym cia艂em wyczuwa艂 偶ycie wodospadu. Kiedy艣 jeden ze skald贸w Islandii napisa艂 o Dettifoss:
鈥Twarda ska艂a pod tob膮 wibruje niczym 藕d藕b艂o trawy, tr膮cone ch艂odnym podmuchem nocnego wiatru鈥.
Z ruchu ust Tiril wyczytali, 偶e wo艂a:
- Musimy i艣膰 dalej!
Posuwali si臋 na p贸艂noc niezwyk艂膮 dolin膮 rzeki J枚kulsa i ze zdumieniem rozgl膮dali si臋 doko艂a. By膰 mo偶e kiedy艣 by艂a to pi臋kna, zielona dolina, nic o tym nie wiedzieli. Jednak blisko艣膰 pot臋偶nych wulkan贸w: Viti (鈥淧iek艂o鈥), Askja, Krafla i Herdhubreidh (鈥淪zeroki w barach鈥) oraz okolic, gdzie z powstaj膮cych na przestrzeni tysi膮cleci szczelin nag艂e na ziemi臋 wylewa艂a si臋 roz偶arzona lawa, zniszczy艂y dolin臋. Przywodzi艂a teraz na my艣l otch艂a艅, do kt贸rej w dniu S膮du Ostatecznego rozgniewani anio艂owie b臋d膮 str膮ca膰 dusze skazane na pot臋pienie. Ziemia poczernia艂a od popio艂u i zastyg艂ej lawy, kamienne s艂upy wznosi艂y si臋 nad ponurymi tajemnicami.
Poniewa偶 dotarli daleko na p贸艂noc, gdzie dzie艅 prawie niczym nie r贸偶ni艂 si臋 od nocy, jechali dalej, chocia偶 nasta艂a ju偶 pora wieczoru.
Nagle znale藕li si臋 w labiryncie wysokich ska艂, w poga艅skim pejza偶u, na kt贸rego widok ciarki przebiega艂y im po plecach.
- Nie mo偶emy si臋 tu pogubi膰 - rzek艂a Tiril p贸艂g艂osem, a mimo to jej s艂owa odbi艂y si臋 od skalnych 艣cian.
Dolg pr臋dko odwr贸ci艂 si臋 do ojca.
- Czy偶by艣my byli na miejscu?
- Tak - odpar艂 M贸ri. - To Hlj枚dhaklettar.
Villemann z lekkim przera偶eniem wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc.
- Uff! A mimo wszystko... pi臋knie tutaj!
- To prawda, uroda ja艂owej ziemi jest bardzo szczeg贸lna - zgodzi艂 si臋 M贸ri. - Teraz musimy znale藕膰 miejsce, w kt贸rym jest najlepsze echo.
- Mo偶e przy tej wielkiej skale o fallicznym kszta艂cie? - podsun臋艂a Tiril.
- Wydaje si臋 ca艂kiem prawdopodobne. Nigdy wcze艣niej tu nie by艂em, przypatrywa艂em si臋 tylko ska艂om z daleka.
- Po kt贸rej stronie powinni艣my stan膮膰? - zastanawia艂 si臋 Villemann.
- Sprawdzimy. Rozejdziemy si臋, 偶eby znale藕膰 najlepsze echo.
- Przecie偶 tutaj echo jest wsz臋dzie - mrukn膮艂 Villemann. - Strach nawet szepn膮膰!
Dolg nie spuszcza艂 oka z samotnego kolosa z lawy, kt贸rego sobie upatrzyli.
- Z kt贸rej strony? - cichym g艂osem zada艂 pytanie niewidzialnemu towarzyszowi.
- Sam si臋 o tym przekonasz - odpar艂 Cie艅.
- Marnujesz m贸j czas.
- Spr贸buj pomy艣le膰!
Szybszy jednak okaza艂 si臋 Villemann.
- Ju偶 z nazwy tego miejsca wynika, 偶e zas艂yn臋艂o z echa. A to znaczy, 偶e ludzie musieli je odwiedza膰 wcze艣niej. Poszukajmy ich 艣lad贸w.
- M膮drze pomy艣lane - pochwali艂 syna M贸ri.
Villemann zachichota艂:
- I 艣lepej kurze trafia si臋 czasem ziarno. A raczej chodzi o koguta, o, tak, o koguta w ka偶dym calu!
- 艢lepej kurze trafia si臋 kogut? - rzek艂 Dolg z u艣miechem. - O to chyba nie tak trudno?
Villemann podni贸s艂 ze skalnej kolumienki lu藕no le偶膮cy kamyk i rzuci艂 nim w brata. Nie wcelowa艂 i kamyk uderzy艂 w ska艂臋. Zagrzmia艂o echo.
M贸ri zauwa偶y艂 wkr贸tce w膮sk膮 艣cie偶ynk臋. Jej odnalezienie wymaga艂o wielkiego skupienia, niecz臋sto bowiem kto艣 si臋 zapuszcza艂 na te pustkowia, odleg艂e od ludzkich siedzib. Wiod艂a w d贸艂 do miejsca wydeptanego stopami cz艂owieka.
- Tutaj! - o艣wiadczy艂 M贸ri. - Spr贸bujmy tutaj!
- Pozw贸lcie mnie pierwszemu - prosi艂 Villemann.
Zrobili mu miejsce. S艂o艅ce zawis艂o nisko na niebie, o艣lepiaj膮ce mocne s艂o艅ce, przydaj膮ce krajobrazowi osobliwej ostro艣ci.
Villemann przy艂o偶y艂 d艂onie do ust i zawo艂a艂:
- Jestem g艂upi czy m膮dry?
- M膮dry - odpowiedzia艂y g贸ry.
- Inteligentne ska艂y - stwierdzi艂 Villemann. - Nie, Nero, tam nikogo nie ma. Wracaj! Oj, echo odpowiedzia艂o i pies zawraca! Chod藕!
- Potrafisz odpowiednio sformu艂owa膰 pytania - zauwa偶y艂 M贸ri. - Teraz moja kolej. Co nas czeka, przegrana czy zwyci臋stwo?
- Zwyci臋stwo - rozleg艂a si臋 odpowied藕.
- Teraz ja - za艣mia艂a si臋 Tiril. - Czy Villemann b臋dzie nam pomoc膮, czy k艂opotem?
- K艂opotem.
Villemann natychmiast si臋 odci膮艂:
- Matka tak偶e?
- Matka, tak偶e.
Wszyscy wybuchn臋li 艣miechem.
W szerokiej, p艂askiej dolinie poprzecinanej wie偶ami z lawy zapad艂a niezwyk艂a cisza, jakby wszystko wok贸艂 wstrzyma艂o oddech.
Dolg si臋 waha艂.
- Nie. Nie tutaj. Echo jest rzeczywi艣cie wspania艂e, lecz ono nie wystarczy. To po prostu echo, a nie... g艂osy kar艂贸w!
Przez spos贸b, w jaki to powiedzia艂, natychmiast zrozumieli, o co mu chodzi.
- Wydaje mi si臋... - zastanawia艂 si臋 Dolg. - To chyba tam.
Wskaza艂 na niewielki pag贸rek za ich plecami.
Villemann, teraz bardzo powa偶ny, skin膮艂 g艂ow膮.
- My艣l臋, 偶e masz racj臋.
- Ja tak偶e to wyczu艂em - cicho powiedzia艂 do Dolga M贸ri. - Chc膮 偶eby艣 tam poszed艂.
鈥Chc膮?鈥 Kto taki? Jacy oni czy one?
Ale Dolg tylko przytakn膮艂 ojcu.
Doszed艂szy na szczyt wzniesienia mieli pewno艣膰, 偶e s膮 we w艂a艣ciwym miejscu. Wiatr jakby wstrzyma艂 oddech.
Konie, kt贸re zostawili u wej艣cia do labiryntu wietrzej膮cych ska艂, parskn臋艂y kr贸tko i ucich艂y. Nero od 艂ba do ogona nastroszy艂 ciemn膮 sier艣膰 i sta艂 znieruchomia艂y, obserwuj膮c wszystko uwa偶nie okr膮g艂ymi jak talarki 艣lepiami.
Ludzie ledwie 艣mieli oddycha膰. Nigdy jeszcze nie do艣wiadczyli podobnego nastroju. Kto艣 czeka艂... czeka艂...
Dolg, niezwykle spi臋ty, pobiela艂 na twarzy.
- Spr贸buj ty, Villemannie!
M艂odszy brat, dziewi臋tnastolatek, popatrzy艂 na niego z wdzi臋czno艣ci膮. Villemann wyr贸s艂 na wspania艂ego cz艂owieka, pomy艣la艂 wzruszony Dolg. Tylko on sam o tym nie wie. Czuje si臋 rodzinnym b艂aznem, zw艂aszcza przy nas, ojcu i mnie, obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolno艣ciami. A przecie偶 Villemann i Taran maj膮 tyle innych dobrych cech, rado艣膰 偶yciu, g艂贸d wiedzy, energi臋 i wytrwa艂o艣膰. I oboje s膮 tak bardzo urodziwi! Villemann jedyny w rodzinie ma jasne w艂osy, przynajmniej czasami, bo cz臋sto wydaje si臋, 偶e b艂yszcz膮 w nich wszystkie kolory t臋czy. Kiedy by艂 dzieckiem, s艂yn膮艂 z tego, 偶e w艂osy stercza艂y mu na wszystkie strony, podkre艣laj膮c jeszcze 偶ywio艂owo艣膰 bij膮c膮 z oczu. Teraz wij膮 si臋 z wi臋kszym dostoje艅stwem, ale trudno nazwa膰 ch艂opaka doros艂ym i powa偶nym! Nie przy tych b艂yszcz膮cych niebieskich oczach, kt贸re odziedziczy艂 po matce, weso艂o zadartym nosie i ustach, zawsze gotowych do 艣miechu. Tak bardzo go kocham!
Villemann u艂o偶y艂 d艂onie w tub臋 i zawo艂a艂:
- Hlj枚dhaklettar! Dacie nam odpowied藕?
Rzeczywi艣cie tym razem trafili we w艂a艣ciwe miejsce. Od zboczy doliny oderwa艂 si臋 jakby grzmot:
- Odpowied藕.
Villemann bez s艂owa ust膮pi艂 miejsca Dolgowi.
Tiril bliska by艂a wstrz膮su, kiedy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e to 艣wi臋ta chwila! Hlj枚dhaklettar spodziewa艂y si臋 jego przybycia, podobnie jak b艂臋dne ogniki na bagnach. Ta zlodowacia艂a cisza w powietrzu, ci臋偶kie oczekiwanie przyrody...
Od st贸p do g艂owy przenikn臋艂o j膮 zimno.
Wreszcie przysz艂a kolej na Dolga. Przez chwil臋 zbiera艂 si臋 w sobie, wpatruj膮c si臋 w d艂ugie cienie rzucane przez skalne kolosy. Potem mocnym g艂osem krzykn膮艂:
- Zdrad藕cie, na czym polega moje zadanie. Czy krocz臋 w艂a艣ciw膮 drog膮?
Wo艂anie odbi艂o si臋 od niezliczonych skalnych 艣cian, w ko艅cu si臋 rozwia艂o, ale nie odezwa艂o si臋 echem. S艂owa, kt贸rych si臋 spodziewali, 鈥渨艂a艣ciwa droga鈥, nie rozbrzmia艂y.
Zapad艂a chwila ciszy. Popatrzyli po sobie zdziwieni, nie mogli poj膮膰, co si臋 sta艂o.
Wreszcie rozleg艂a si臋 odpowied藕. Zwielokrotniona, grzmi膮ca, za艣wiszcza艂a im w uszach, jakby nap艂ywa艂a jednocze艣nie ze wszystkich stron. Bez trudu jednak zdo艂ali rozr贸偶ni膰 s艂owa:
- Kar艂y i elfy Islandii pozdrawiaj膮 ci臋, Dolgu z rodu naszych czarnoksi臋偶nik贸w.
S艂uchali oniemiali ze zdumienia. M贸ri nauczy艂 swoje dzieci islandzkiego na tyle, 偶e obaj ch艂opcy rozumieli pradawny j臋zyk:
- Wielu na ciebie czeka, Dolgu. Czekaj膮 od tysi臋cy lat. Przed dziesi臋cioma laty na Islandii zjawili si臋 nowi. I oni tak偶e ci臋 wypatruj膮,
Dolg skin膮艂 g艂ow膮. B艂臋dne ogniki. Tego si臋 spodziewa艂.
- Przyby艂em! - zawo艂a艂. - Wska偶cie mi drog臋!
Kar艂y wyt艂umi艂y odg艂os jego wo艂ania, wi臋c i tym razem nie rozleg艂o si臋 echo s艂贸w Dolga. W odpowiedzi nap艂yn臋艂y jedynie dwa s艂owa, za to wyrzucone przez tysi膮ce g艂os贸w. Zrazu grzmi膮ce, stopniowo s艂ab艂y, by wreszcie po do艣膰 d艂ugim czasie ucichn膮膰.
- DO GJ脛IN, DO GJ脛IN, GJ脛IN, GJ脛IN... 脛IN... IN... INNN...
Zapad艂a cisza.
Czekali, ale nic wi臋cej si臋 nie wydarzy艂o. Wcze艣niej mieli wra偶enie, jakby otacza艂y ich tysi膮ce dusz, a teraz nagle poczuli si臋 straszliwie samotni i opuszczeni.
Dolg popatrzy艂 na M贸riego.
- Gj盲in? - powt贸rzy艂 cicho. - Co to takiego? I gdzie? Co mamy tam pocz膮膰?
- Wiem, gdzie le偶y Gj盲in - odpar艂 M贸ri. - Musimy skierowa膰 si臋 na po艂udnie. Ale tylko one wiedz膮, co ci臋 tam spotka.
- Kt贸r臋dy si臋 tam dostaniemy? - przytomnie spyta艂 Villemann. - Przez Sprengisandur?
- Nie! - j臋kn膮艂 M贸ri. - Nie chc臋 jecha膰 przez Sprengisandur! Z tym miejscem 艂膮cz膮 mi si臋 przykre wspomnienia, nie mog臋 tam wraca膰!
- S膮 pewnie jeszcze inne drogi - spokojnie stwierdzi艂 Dolg. - Czy st膮d nie dotrzemy najszybciej przez okolic臋 Askja?
- Czy艣 ty postrada艂 rozum, ch艂opcze? - obruszy艂 si臋 M贸ri. - Je艣li to miejsce, twoim zdaniem przypomina otch艂a艅 piekieln膮, to ciekawe, co powiesz o drodze przez Askja? Musieliby艣my min膮膰 Drekagil, Smocz膮 Prze艂臋cz. I Herdhubreidh, Odadahraun, czyli Law臋 Zbrodni, Tr枚lladyngja i Tungnafell. A i tak ostatni odcinek wi贸d艂by przez Sprengisandur. O, nie, tam w艂a艣nie jest prawdziwa droga przez piek艂o, Dolgu! Konie tego nie wytrzymaj膮, my tak偶e nie. Ju偶 raczej powinni艣my jecha膰 przez Kjolur, chocia偶 aby tam si臋 dosta膰, trzeba b臋dzie odbi膰 do艣膰 daleko na zach贸d.
Pozostali si臋 nie odzywali. Nie znali Islandii tak dobrze jak M贸ri.
A on westchn膮艂 ci臋偶ko.
- Wiem, 偶e op贸藕niam ca艂膮 wypraw臋, ale prosz臋, wybaczcie mi. Nie mog臋 zn贸w jecha膰 przez Sprengisandur.
Tiril zna艂a histori臋, jaka si臋 tam wydarzy艂a. Ju偶 wcze艣niej opowiada艂a j膮 dzieciom, wszyscy wi臋c wiedzieli, 偶e chodzi o ostatni膮 podr贸偶, jak膮 M贸ri odby艂 ze swoj膮 matk膮. Przez w艂asn膮 g艂upot臋 i bezmy艣ln膮 brawur臋 narazi艂 jej 偶ycie na niebezpiecze艅stwo. Po tym, co sta艂o si臋 na Sprengisandur, zosta艂a os膮dzona za czary i zg艂adzona. Wcze艣niej jednak pomog艂a M贸riemu uciec.
Wszyscy troje zrozumieli, 偶e chocia偶 sama jazda przez Sprengisandur musia艂a by膰 straszna, to jednak M贸riego od tamtych okolic odstr臋cza艂a przede wszystkim pami臋膰 o tragicznych losach matki.
Dolg rzek艂 spokojnie:
- Oczywi艣cie nie pojedziemy przez Sprengisandur, ojcze. Wska偶 nam drog臋 przez Kj枚lur! Nawet je艣li stracimy kilka dni... to znacznie lepiej poznamy Islandi臋.
M贸ri rozja艣ni艂 si臋.
- To prawda, b臋dziemy jecha膰 przez pi臋kne okolice! W pobli偶u jeziora Myvatn, dolin膮 rzeki Oxna. I wiecie, co zobaczymy?
- Nie?
- Hraundrangi - M贸ri rozb艂ysn膮艂 jak s艂o艅ce. - Szczyt, od kt贸rego pochodzi przydomek mego ojca. Prawdziwie boski widok.
- Doskonale! - uradowa艂 si臋 Villemann.
- I ja si臋 ciesz臋 - przyzna艂a Tiril, rozgl膮daj膮c si臋 doko艂a. - Ale teraz musimy spr贸bowa膰 znale藕膰 w tej opuszczonej przez Boga krainie jakie艣 miejsce na obozowisko.
Rozejrzeli si臋 i zadr偶eli. Cienie padaj膮ce na skalne 艣ciany tworzy艂y groteskowe wzory.
Villemann mrukn膮艂:
- Odejd藕my st膮d!
4
Siedmiu rycerzy 艣mierci nie dotar艂o nawet do H枚fn, kiedy odkry艂o, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku.
Na po艂udnie wiod艂a tylko jedna droga, doszli wi臋c do wniosku, 偶e dawno ju偶 powinni dop臋dzi膰 tych, kt贸rych 艣cigali. W przydro偶nej zagrodzie spytali o czterech je藕d藕c贸w, w艣r贸d nich jedn膮 kobiet臋, i psa.
Ale nie, wie艣niak got贸w by艂 przysi膮c, 偶e nikt t臋dy nie przeje偶d偶a艂. Owszem, ludzie kr臋cili si臋 nocami, dogl膮daj膮c owiec, kt贸re akurat wtedy wymaga艂y opieki, lecz nikogo nie widzieli.
Nibbio nie raczy艂 nawet podzi臋kowa膰 za informacje. Przekl膮艂 tylko i chcia艂 wy艂adowa膰 gniew na wie艣niaku, ale Falco zdo艂a艂 go powstrzyma膰. Nie mieli czasu na wszczynanie awantur.
Tym bardziej nie mieli czasu na powr贸t do Seydhisfj枚rdhur, by zem艣ci膰 si臋 na rybaku, kt贸ry wskaza艂 im niew艂a艣ciw膮 drog臋, chocia偶 niemal wszyscy w grupie sobie tego 偶yczyli. W g艂臋bi ducha jednak wiedzieli, 偶e rybak nie jest a偶 tak winien. Mogli przecie偶 zatrzyma膰 si臋 na rozstajach i rozpyta膰.
Przez rozstaje rozumieli Egilsstadhir.
Pozostawa艂o schowa膰 dum臋 do kieszeni i wraca膰.
W Egilsstadhir przesiedli si臋 na nowe konie i dok艂adnie wywiedzieli o drog臋. Trafili do tego samego gospodarstwa, w kt贸rym nocowa艂a rodzina M贸riego.
C贸rka gospodarzy, oszo艂omiona towarzystwem siedmiu m臋偶czyzn w sile wieku, ch臋tnie opowiada艂a o czworgu cudzoziemcach. Tak, zmierzali na zach贸d, owszem, wzd艂u偶 J枚kuls盲. Dok膮d? Tego nie by艂a pewna, ale rozmawiali mi臋dzy sob膮 o Hlj枚dhaklettar. Dok艂adnie wyt艂umaczy艂a, gdzie szuka膰 tego miejsca. No tak, p贸藕niej mieli jecha膰 dalej.
Dok膮d?
Wzruszy艂a ramionami. Stamt膮d prowadzi艂a tylko jedna droga.
Gdyby M贸ri zdecydowa艂 si臋 na przepraw臋 przez okolice Askja albo nawet przez Sprengisandur, byliby ocaleni. 呕aden ze 艣cigaj膮cych nie zna艂 bowiem tutejszych dr贸g, a ch艂opskiej c贸rce nawet przez my艣l nie przesz艂o, 偶e kto艣 o艣mieli si臋 jecha膰 tamt臋dy. Wskaza艂a wi臋c cudzoziemcom drog臋, kt贸r膮 w rzeczywisto艣ci wybra艂 M贸ri i jego najbli偶si.
Dziewczyn膮 siedz膮c膮 przy stole wraz z siedmioma przybyszami miota艂y silne uczucia. Brak zainteresowania Dolga przyj臋艂a jako upokorzenie, przecie偶 tak bardzo pragn臋艂a go zdoby膰! M艂odszego z ch艂opc贸w pewnie zdo艂a艂aby zaci膮gn膮膰 do 艂贸偶ka, gdyby nie jego matka, kt贸ra powiedzia艂a wprost, 偶e wszyscy musz膮 wcze艣nie si臋 po艂o偶y膰. Dlatego w艂a艣nie panna bez wahania wyjawi艂a plany tamtej rodziny obcym, kt贸rzy sami w sobie wydawali jej si臋 niezwykle obiecuj膮cy.
Po posi艂ku o艣wiadczy艂a ojcu beztrosko:
- Obieca艂am ciotce w Reykjahlidh, 偶e j膮 odwiedz臋. Czy to nie dobry pomys艂, bym wyruszy艂a wraz z tymi rycerzami, korzystaj膮c w drodze z ich opieki?
Wie艣niak potrafi艂 jednak patrze膰 przenikliwie] ni偶 spragnione mi艂o艣ci panie艅skie oczy.
- Z tymi tutaj? Nie opu艣cisz nawet Egilsstadhir, a ju偶 b臋dziesz musia艂a po偶egna膰 si臋 z cnot膮. P贸藕niej, kiedy odnajd膮 t臋 rodzin臋, kt贸r膮 tak lekkomy艣lnie wyda艂a艣, twoja rola dobiegnie ko艅ca i cisn膮 ci臋 do pierwszej lepszej jamy po drodze. Nawet tego nie poczujesz, bo ju偶 nie b臋dziesz 偶y艂a, mo偶esz mi wierzy膰!
C贸rka nie mog艂a poj膮膰, jak ojciec 艣mie tak m贸wi膰 o szlachetnie urodzonych panach, wida膰 zupe艂nie nie zna si臋 na ludziach. Wiedzia艂a jednak, 偶e kiedy rodzic spogl膮da tak surowo, na nic zdadz膮 si臋 pro艣by i t艂umaczenia.
Siedmiu braci zakonnych mia艂o 艣wiadomo艣膰, 偶e 艣cigani przez nich ludzie znacznie ich wyprzedzili, ale teraz przynajmniej mogli ruszy膰 we w艂a艣ciwym kierunku.
M贸ri i jego towarzysze nie zdawali sobie sprawy, 偶e s膮 艣cigani, dlatego te偶 szczeg贸lnie si臋 nie spieszyli i nie przedsi臋wzi臋li 偶adnych 艣rodk贸w ostro偶no艣ci,
Tiril dawno ju偶 zapomnia艂a o pannie z Egilsstadhir, wiedzia艂a bowiem, 偶e teraz, kiedy s膮 ju偶 tak daleko, na pewno si臋 nie pojawi.
Zanim oddalili si臋 od J枚kuls盲, M贸ri zabra艂 Dolga do Asbyrgi, niezwyk艂ego tworu przyrody na p贸艂noc od Hlj枚dhaklettar. Z lotu ptaka Asbyrgi wygl膮da艂o jak w膮w贸z w kszta艂cie ko艅skiej podkowy, otoczony wysokimi na sto metr贸w skalnymi 艣cianami. Obszar by艂 wielki, p艂askie dno porasta艂y niskie brzozy.
- Powiadaj膮, 偶e to Sleipnir, ko艅 Odyna, pozostawi艂 ten odcisk - u艣miechn膮艂 si臋 do syna M贸ri. - Odyn podci膮艂 wierzchowca troch臋 za mocno i zwierz臋 za bardzo si臋 wybi艂o. I jak? Wyczuwasz co艣 tutaj?
- Tak - odpar艂 Dolg po namy艣le. - I ty tak偶e, ojcze, poznaj臋 to po tobie. A czy spodziewasz si臋, 偶e do艣wiadczymy czego艣 szczeg贸lnego?
- Owszem. Islandczycy uwa偶aj膮 to miejsce za jeden z najpot臋偶niejszych o艣rodk贸w, z kt贸rych p艂ynie moc, miejsce lubiane przez elfy i inne duszki przyrody. Co czujesz?
Dolg powiedzia艂 zamy艣lony:
- Rzeczywi艣cie daje si臋 tu wyczu膰 wielk膮 moc, energi臋, kt贸rej nie potrafi臋 nazwa膰. Przypuszczam, 偶e mo偶na st膮d zaczerpn膮膰 duchowej si艂y.
- Ja r贸wnie偶 jestem tego zdania.
- Ale obecno艣ci elf贸w nie wyczuwam.
- Nic dziwnego - u艣miechn膮艂 si臋 M贸ri. - Przyci膮gn膮艂e艣 wszystkie do Hlj枚dhaklettar. P贸藕niej, jak s膮dz臋, pospieszy艂y w innym kierunku.
- Do Gj盲in? Tak, to mo偶liwe.
Dolg zeskoczy艂 z konia. M贸ri poszed艂 za jego przyk艂adem. Usiedli, opieraj膮c si臋 plecami o wielk膮 samotn膮 ska艂臋 na 艣rodku Asbyrgi, zwan膮 Eyjan, czyli wysp膮.
D艂ugo trwali w milczeniu, czuj膮c, jak energia bij膮ca z Asbyrgi wibruje wzd艂u偶 kr臋gos艂upa, wype艂niaj膮c cia艂o mentaln膮 si艂膮. Potem niemal r贸wnocze艣nie otworzyli oczy, popatrzyli na siebie, bez s艂owa skin臋li g艂owami i wstali, 偶eby do艂膮czy膰 do Tiril i Villemanna.
Dolg nie chcia艂 opowiada膰 o wszystkich swych odczuciach. Zgadywa艂, 偶e ojciec najprawdopodobniej do艣wiadczy艂 tego samego, uzna艂 jednak, 偶e to zbyt 艣wi臋te, by g艂o艣no o tym m贸wi膰. Odni贸s艂 mianowicie wra偶enie, 偶e sama Matka Ziemia chcia艂a udzieli膰 mu wsparcia w walce o uwolnienie udr臋czonych dusz.
Nie wspomnia艂 te偶 o odleg艂ych, bardzo odleg艂ych krzykach, kt贸re us艂ysza艂. Dotar艂y do niego jak gdyby poprzez ziemi臋.
Wo艂anie o bezkresnym oczekiwaniu.
Min臋li wulkany Krafla i Viti, kt贸rych wybuchy nast膮pi艂y w latach 1724-1729. 鈥淜iedy jeszcze byli艣cie mali, ch艂opcy鈥, rzek艂 M贸ri z u艣miechem. Villemann nie bez l臋ku przygl膮da艂 si臋 dymi膮cej ziemi, jak gdyby si臋 spodziewa艂, 偶e lada chwila nast膮pi kolejna erupcja. Uda艂o im si臋 jednak ca艂o i zdrowo przejecha膰 niebezpieczny obszar, a wtedy Villemann poczu艂 si臋 odrobin臋 zawiedziony. Czy偶 Krafla nie mog艂a bodaj lekko zagrzmie膰? Wyplu膰 cho膰 male艅ki kamyczek? Ot, tak, po prostu na ich cze艣膰?
Pomy艣le膰 tylko, 偶e po dniach sp臋dzonych w samotno艣ci na pustkowiu zbli偶ali si臋 nareszcie do ludzkich siedzib. Reykjahlidh nad jeziorem Myvatn okazywa艂o, 偶e w pe艂ni zas艂uguje na swe miano. Z wn臋trza ziemi unosi艂 si臋 dym, bia艂a para. Z daleka jednak widzieli domy, gospodarstwa! Dziwne to by艂o uczucie, bo ostatnie domostwo, jakie napotkali, to M枚dhrudalur, najwy偶ej po艂o偶ona zagroda Islandii na wzg贸rzach mi臋dzy Egilsstadhir i J枚kuls盲 盲 Fj枚llum, odnog膮 rzeki, wzd艂u偶 kt贸rej jechali.
Niedaleko ujrzeli piekielne Namaskardh, gdzie w cuchn膮cych siark膮 kot艂ach wrza艂o, a z ziemi tryska艂y fontanny pary. Dolg zapatrzy艂 si臋, zafascynowany widokiem.
- Czuj臋 si臋 tu jak w domu - o艣wiadczy艂 zdumiony. - Dobrze mi tutaj.
- Masz przedsmak tego, co ci臋 czeka, kiedy twoje ziemskie 偶ycie dobiegnie ko艅ca - roze艣mia艂 si臋 Villemann. - Ale racja, we mnie tak偶e porusza to jakie艣 struny. Ojcze, czy mo偶na wej艣膰 na szczyt tej w艣ciekle 偶贸艂tej g贸ry?
Wskaza艂 na wierzcho艂ek g贸ruj膮cy nad Namaskardh.
- Na Namafjall? Czemu nie? Kiedy by艂em w waszym wieku, tak偶e mia艂em na to ochot臋. Jed藕my!
G贸rski szczyt okaza艂 si臋 tak ciekawy, na jaki wygl膮da艂 z do艂u, a. mo偶e nawet bardziej. Tysi膮ce male艅kich od艂amk贸w skalnych po艂yskiwa艂o i iskrzy艂o, by艂o tu tak wiele r贸偶nych minera艂贸w, 偶e Villemann nie mia艂 ochoty ju偶 nigdzie dalej jecha膰. Si艂膮 musieli go stamt膮d odci膮ga膰, w kieszeniach poupycha艂 tyle kamieni, 偶e ledwie szed艂.
- Sp贸jrzcie - powiedzia艂a nagle Tiril niemal bez tchu, wskazuj膮c na wsch贸d, na t臋 sam膮 drog臋, kt贸r膮 przybyli.
Ze szczytu Namafjall rozci膮ga艂 si臋 wspania艂y widok na gotuj膮ce si臋, kipi膮ce, bulgocz膮ce wielobarwne Namaskardh i na wzg贸rza w kolorze piasku, ci膮gn膮ce si臋 ku okolicom Krafli. Pejza偶 w wielu odcieniach 偶贸艂ci, br膮zu i jasnych szaro艣ci zosta艂 stworzony w b贸lach Islandii, martwy pejza偶 bez najmniejszego 艣ladu wegetacji, a mimo to jego pi臋kno zapiera艂o dech w piersiach.
Ale na szarej drodze, kt贸r膮 przybyli oni sami, spostrzegli zbli偶aj膮c膮 si臋 grup臋 barwnie odzianych je藕d藕c贸w.
- Naliczy艂em siedmiu - oznajmi艂 Villemann. - Ciekawe, co to za jedni.
- Nie wygl膮daj膮 na Islandczyk贸w - stwierdzi艂a Tiril. - Ani troch臋!
Zobaczyli to wszyscy r贸wnocze艣nie: promienie s艂o艅ca odbi艂y si臋 od jakiego艣 z艂otego elementu na piersiach kilku z grupy.
- Pochylcie si臋! - zawo艂a艂 M贸ri. - Mog膮 nas zauwa偶y膰 na tle nieba!
Wszyscy rzucili si臋 na ziemi臋, Nero tak偶e. Konie sta艂y ukryte za szczytem.
W milczeniu 艣ledzili poczynania je藕d藕c贸w. Patrzyli, jak tamci zerkaj膮 na wrz膮cy kocio艂 N盲maskardh i unosz膮c膮 si臋 par臋, jak pokazuj膮 sobie co艣 i rozmawiaj膮. Pojechali jednak dalej. Wkr贸tce znikn臋li im z oczu, bo najwy偶szy z wierzcho艂k贸w g贸ry przes艂ania艂 im drog臋.
- Powinni艣my chyba dzi臋kowa膰 Stw贸rcy za to, 偶e si臋 wybrali艣my na t臋 g贸r臋 - rzek艂 M贸ri wyra藕nie dr偶膮cym g艂osem.
- Teraz mamy ich przed sob膮 - wtr膮ci艂a Tiril.
- My艣licie, 偶e... 偶e to byli...? - z niedowierzaniem zacz膮艂 Villemann.
- To byli rycerze Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca - o艣wiadczy艂 przygn臋biony M贸ri. - S膮dzicie, 偶e m贸g艂bym ich nie pozna膰?
- Nie, lecz w jaki spos贸b...?
- Tego nie wiemy. Ale s膮 tutaj i na tym musimy si臋 skoncentrowa膰. Zauwa偶yli艣cie, czy wszyscy nosili znaki S艂o艅ca?
- Owszem - odpar艂 Dolg. - Wszyscy bez wyj膮tku. Widnia艂 w艣r贸d innych z艂otych ozd贸b.
Villemann wsta艂 i przeszed艂 na drug膮 stron臋.
- Jad膮 w kierunku Myvatn - oznajmi艂. - Tym samym odetn膮 nam drog臋.
- Co teraz zrobimy? - zastanawia艂 si臋 Dolg.
Tiril zadr偶a艂a. W jednej chwili o偶y艂y wszystkie przykre wspomnienia. Wiele lat up艂yn臋艂o od czasu, kiedy przebywa艂a w niewoli rycerzy w zamku w Pirenejach, ale pami臋膰 o tamtym okresie piek艂a jak 艣wie偶a rana. Tortury, brud, od贸r, robactwo.
Upokorzenie.
To w艂a艣nie by艂o najgorsze, i brak nadziei, niewiara w jak膮kolwiek przysz艂o艣膰. 艢j*i3$5m<}艣膰, 偶e nikt nie wie, gdzie ona przebywa. Przekonanie, 偶e M贸ri nie 偶yje.
A. teraz bracia zakonni zn贸w ich 艣cigali.
Poczu艂a d艂o艅 M贸riego na ramieniu.
- Nie dostan膮 ci臋 w swoje r臋ce, Tiril. Przysi臋gam.
- My tak偶e - przy艂膮czyli si臋 Dolg i Villemann.
- Jak teraz dotrzemy do Gj盲in? - spyta艂a, z trudem wymawiaj膮c s艂owa zdr臋twia艂ymi wargami.
Popatrzyli po sobie. Z niezno艣n膮 jasno艣ci膮 zdawali sobie spraw臋, jakie rozwi膮zanie b臋dzie w tej sytuacji najlepsze: Sprengisandur.
M贸ri wiedzia艂, 偶e znajduj膮 si臋 bardzo blisko drogi, kt贸ra tam prowadzi. Czu艂, 偶e w ustach mu zasch艂o ze strachu i niech臋ci. Ze Sprengisandur jako艣 by sobie poradzi艂, uci膮偶liwo艣膰 podr贸偶y nie bardziej dawa艂a mu si臋 we znaki ni偶 innym.
Ale wspomnienie stamt膮d...
Matka i Gissur. Oboje umarli, aby ocali膰 jego. To do niego nale偶a艂a przysz艂o艣膰. To on mia艂 nie艣膰 dalej powo艂anie czarnoksi臋偶nika. Oni byli starsi, wzi臋li na siebie win臋 za czary.
A przecie偶 to on je uprawia艂 podczas przejazdu przez Sprengisandur, w tej podr贸偶y po 艣mier膰. A najstraszniejszych rzeczy dopu艣ci艂 si臋 wcze艣niej, w okolicach Myrka.
- Wiemy, ojcze - cicho powiedzia艂 Dolg. - Nie pojedziemy przez Sprengisandur. W 偶adnym wypadku.
M贸ri westchn膮艂.
- A mo偶e ja sam tamt臋dy pojad臋? - zaproponowa艂 Dolg.
- Nie! - ostro sprzeciwi艂 si臋 M贸ri. - Na to nie pozwol臋! Owszem, wiem, 偶e jeste艣 ju偶 doros艂y i radzisz sobie sam niemal we wszystkim. Ale to nie wystarczy. I tak 艂atwo tu zab艂膮dzi膰. Poza tym nie wiesz nawet, gdzie le偶y Gj盲in.
- Powinni艣my trzyma膰 si臋 razem - o艣wiadczy艂 Villemann. - Jako艣 sobie poradzimy.
- Oczywi艣cie - popar艂a go przygn臋biona Tiril. Tak bardzo by si臋 im przyda艂o dotrze膰 do ludzi, znale藕膰 dach nad g艂ow膮, wypocz膮膰, naje艣膰 si臋 do syta i nabra膰 si艂. Wszystko to sta艂o si臋 teraz niemo偶liwe.
Odwr贸ci艂a si臋 do M贸riego z u艣miechem na ustach, nie odpowiadaj膮cym jej prawdziwemu wewn臋trznemu stanowi.
- Czy znasz jeszcze jak膮艣 inn膮 drog臋?
M贸ri odpar艂 z wahaniem:
- Istnieje droga prowadz膮ca na wybrze偶e, s膮dz臋 jednak, 偶e b臋dzie dla nas zamkni臋ta, bracia zakonni bowiem bez w膮tpienia sp臋dz膮 noc w Reykjahlidh. Dlatego musimy wyruszy膰 na po艂udnie od Myvatn, zn贸w zapu艣ci膰 si臋 na pola lawy. Je艣li uda nam si臋 przemkn膮膰 obok Reykjahlidh od po艂udnia, na tyle daleko, 偶eby nas nie zauwa偶yli, to powinni艣my nie przerywa膰 podr贸偶y przez ca艂膮 noc tak, aby ich wyprzedzi膰. Mo偶emy pojecha膰 przez Grj贸tagja i Dimmuborgir i postara膰 si臋 przejecha膰 przed nimi przez Skjalfandiflj贸t na po艂udnie od Godhafoss, kt贸r臋dy oni z ca艂膮 pewno艣ci膮 wyrusz膮. W ten spos贸b zyskaliby艣my przewag臋.
- A wi臋c... zn贸w przez pustkowia? - spyta艂 Villemann.
- Niestety - zas臋pi艂 si臋 M贸ri. - Tiril, czy starczy nam jedzenia jeszcze na jedn膮 dob膮?
- Tak, je艣li b臋dziemy oszcz臋dza膰.
- Wobec tego jedziemy.
Tiril westchn臋艂a bezg艂o艣nie. Czu艂a, 偶e nie jest ju偶 taka m艂oda jak wtedy, gdy na w艂asn膮 r臋k臋 wyprawi艂a si臋 na Islandi臋 w poszukiwaniu rannego M贸riego.
Z daleka widzieli, jak siedmiu je藕d藕c贸w skr臋ca ku Reykjahlidh, wielkiej zagrodzie nad Myvatn. To oni powinni tam by膰, znale藕膰 po偶ywienie i schronienie na noc.
Tiril zwr贸ci艂a wzrok na po艂udnie, na drog臋, kt贸ra teraz ich czeka艂a. Mroczne kolosy z lawy, 鈥渨ulkany sto艂owe鈥, powsta艂e przed wiekami pod pokryw膮 lodu, g贸rowa艂y nad okolic膮. Z ziemi bucha艂 hucz膮cy s艂up pary, mniejsze, nie tak gwa艂towne ob艂oki unosi艂y si臋 wzd艂u偶 zboczy. Widzia艂a tak偶e d艂ug膮, osobliw膮 smug臋 bia艂ego dymu, wij膮c膮 si臋 i znikaj膮c膮 w oddali. To r贸w tektoniczny, kt贸ry przecina Islandi臋 na p贸艂 i ci膮gnie si臋 przez Atlantyk a偶 do kraj贸w po艂udniowych. Tiril jednak nie zdawa艂a sobie sprawy, na co patrzy.
Widzia艂a tylko przygn臋biaj膮ce, pozbawione 偶ycia pustkowie, na kt贸re po wielu dniach uci膮偶liwej w臋dr贸wki przez podobne bezdro偶a zn贸w musieli wraca膰.
5
M贸wi si臋, 偶e kiedy we wschodniej Islandii pada, na p贸艂nocy jest pi臋kna pogoda i odwrotnie. Bez wzgl臋du na to, jak jest naprawd臋, grupka M贸riego przez wiele dni podr贸偶owa艂a w nieustaj膮cym deszczu. Oczywi艣cie pogarsza艂o to humory, a M贸ri wci膮偶 sobie wyrzuca艂, 偶e nie chcia艂 skr贸ci膰 drogi, przeprawiaj膮c si臋 przez Sprengisandur.
Dostrzegali jednak kilka ja艣niejszych punkt贸w: bracia zakonni nie mogli ich tu znale藕膰, a poza tym mieli 艣wiadomo艣膰, 偶e z czasem dotr膮 do ludzi mieszkaj膮cych w zagubionych dolinach, do samotnych zagr贸d, gdzie przyjm膮 ich go艣cinnie, pozwol膮 si臋 ogrza膰 i odpocz膮膰. Potrzebowali nabra膰 si艂 przed dalszym etapem podr贸偶y.
Dlaczego si臋 na to zdecydowa艂am? wielokrotnie podczas d艂ugiej jazdy zastanawia艂a si臋 Tiril. Dlaczego nalega艂am, aby zabrali mnie na Islandi臋? Czego si臋 spodziewa艂am? Wycieczki w s艂o艅cu, go艣ciny w eleganckich domach, do jakich si臋 przyzwyczaili艣my jako cz艂onkowie bocznej linii rodziny cesarskiej?
Nie, przecie偶 wiedzia艂am, jak rzadko zaludniona jest Islandia. Zna艂am surowe 偶ycie tutejszego ludu. Chyba po prostu wydawa艂o mi si臋, 偶e jestem m艂odsza ni偶 w rzeczywisto艣ci.
Nie skar偶y艂a si臋 jednak, bez wzgl臋du na to, jak by艂a zm臋czona i przemokni臋ta, bez si艂. 呕a艂owa艂a tylko, 偶e nie poka偶e synom szczytu Hraundrangi. Nie mogli jecha膰 tamt臋dy, a i tak deszczowe chmury wisia艂y zbyt nisko.
Dotarli wreszcie do Kj枚lur, wy偶ynnej drogi 艂膮cz膮cej p贸艂noc z po艂udniem, jednej z niewielu tras wiod膮cych na przestrza艂 przez wysp臋. Okolica ta nie by艂a r贸wnie surowa jak r贸wnoleg艂e do niej Sprengisandur. Okaza艂a si臋 ja艣niejsza, w niekt贸rych miejscach bardziej zielona, gdzieniegdzie nawet zdarza艂y si臋 ludzkie siedziby. Ale i tutaj przysz艂o im godzinami jecha膰 przez takie same pola lawy i kamieni, przez piaszczyste pustynie jak w Sprengisandur.
Niew膮tpliwa zaleta Kj枚lur polega艂a na tym, 偶e droga ta by艂a znacznie mniej znana ni偶 inne trakty, zar贸wno te ci膮gn膮ce si臋 dalej na wschodzie, jak i bardziej odleg艂e zachodnie. Szeroka, 鈥渨ygodna鈥 droga znajdowa艂a si臋 daleko st膮d na zach贸d, miejscami nawet dociera艂a do wybrze偶a. Tamt臋dy w艂a艣nie jecha艂a Tiril przed blisko dwudziestu pi臋ciu laty w poszukiwaniu M贸riego. Nie spodziewa艂a si臋, 偶e jazda w sercu l膮du mo偶e by膰 o tyle trudniejsza.
Mieli jednak przekonanie, 偶e tutaj nie gro偶膮 im prze艣ladowcy, i to by艂o najwa偶niejsze. Czeka艂o ich wa偶ne zadanie, nie mogli marnowa膰 czasu na starcia z Zakonem 艢wi臋tego S艂o艅ca.
Villemannowi wyprawa jawi艂a si臋 ba艣ni膮. Uczestniczy艂 w poczynaniach rodziny, liczono si臋 z nim. Jakie znaczenie w takiej sytuacji mia艂 deszcz, ch艂贸d i g艂贸d?
Trzeciego dnia jazdy przez Kj枚lur, a znajdowali si臋 w贸wczas mniej wi臋cej w po艂owie drogi, powr贸ci艂o s艂o艅ce. W jednej chwili wszystko poja艣nia艂o, niebo, humory i widoki na przysz艂o艣膰.
Zatrzymali si臋 przy Hveravellir, wy偶ynie rozci膮gaj膮cej si臋 mi臋dzy lodowcami Langj okuli i Hofsj okuli. Urz膮dzili sobie k膮piel w gor膮cych 藕r贸d艂ach, spotkali innych w臋drowc贸w, z kt贸rymi mogli porozmawia膰, po艣wi臋cili troch臋 czasu na to, aby naprawd臋 wypocz膮膰.
Bardzo si臋 im spodoba艂o to miejsce i postanowili tutaj przenocowa膰.
Ch艂opcy bawili si臋 na zboczach wymytych do bia艂o艣ci przez wod臋 wyp艂ywaj膮c膮 ze 藕r贸de艂. Podziwiali kot艂y, jamy w ziemi wype艂nione wrz膮c膮 wod膮, odwiedzili te偶 miejsce wr臋cz 艣wi臋te dla Islandczyk贸w, a mianowicie ziemiank臋, w kt贸rej schroni艂 si臋 s艂ynny wyj臋ty spod prawa cz艂owiek. Przezimowa艂 w niej i tutaj prze偶y艂 najwi臋ksz膮 tragedi臋 swego 偶ycia.
W ziemiance wys艂uchali opowie艣ci M贸riego o wyj臋tym spod prawa i jego ukochanej 偶onie, a potem w milczeniu przeszli z powrotem nad gor膮ce 藕r贸d艂a. Wcze艣niej Tiril i M贸ri z rado艣ci膮 i pewnym zdumieniem obserwowali, jak Dolg 艣mieje si臋, rozbawiony igraszkami z Villemannem w rejonie gor膮cych 藕r贸de艂. Powiedzieli sobie, 偶e wprost nie poznaj膮 swego zawsze tak powa偶nego syna.
Teraz Dolg powr贸ci艂 do swego zwyk艂ego nastroju. Opowie艣膰 ojca wprawi艂a go w zadum臋, co Tiril, kt贸rej te偶 zakr臋ci艂y si臋 艂zy w oczach, doskonale rozumia艂a.
D艂uga chwila up艂yn臋艂a, zanim zdo艂ali si臋 otrz膮sn膮膰 z 偶alu nad tragicznym ludzkim losem. Potem pod os艂on膮 wysokich formacji lawy przygotowali prymitywne pos艂ania i po艂o偶yli si臋 do 艂贸偶ek, je艣li mo偶na tak okre艣li膰 rozpostarte na ziemi sk贸ry, w kt贸re si臋 owin臋li.
Deszcz w ka偶dym razie usta艂. Sk贸ry i we艂niana odzie偶 nareszcie wysch艂y.
Wszystko wydawa艂o si臋 艂atwiejsze. Po艂owa drogi przez Kj枚lur by艂a za nimi i wkr贸tce mieli dotrze膰 do zamieszkanych dolin.
Bardzo si臋 z tego cieszyli.
A mimo wszystko, my艣la艂 Villemann le偶膮c i czuj膮c ch艂贸d ci膮gn膮cy od wielkich lodowc贸w wok贸艂 Hveravellir, mimo wszystko ta podr贸偶 jest prawdziw膮 rozkosz膮. Pi臋kno dzikich okolic, poczucie wi臋zi z dzik膮, nieug艂adzon膮 przyrod膮, nawet zm臋czenie, kiedy ca艂odzienna jazda dawa艂a si臋 we znaki. Tu stawa艂o si臋 w obliczu odwiecznej zagadki czasu i przestrzeni. Kiedy si臋 to wszystko zacz臋艂o? Jak si臋 rozpocz臋艂o i jak si臋 sko艅czy? Co jest na zewn膮trz wszech艣wiata? A co jeszcze dalej? Co nast膮pi po Tamtym 艢wiecie?
Zastanawianie si臋 nad tymi niebywale trudnymi kwestiami doprowadzi艂o do szale艅stwa wielu ludzi. Villemann postanowi艂 z tego zrezygnowa膰. Potrzebowa艂 rozumu, je艣li mia艂 pom贸c Dolgowi wype艂ni膰 jego zadanie.
Ciekawe, na czym b臋dzie ono polega膰. No tak, domy艣lali si臋, ale i tak czeka艂o ich zaskoczenie.
Villemann zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek na boku i zapatrzy艂 w paruj膮ce 藕r贸d艂a, sp艂ywaj膮ce ze zboczy. Postanowi艂, 偶e rano jeszcze raz si臋 wyk膮pie, p艂awienie si臋 w gor膮cej wodzie uwa偶a艂 za jedno z najprzyjemniejszych dozna艅.
Woda wyp艂ywaj膮ca z wapiennych ska艂 l艣ni艂a w blasku nocnego s艂o艅ca, cho膰 dotarli nieco dalej na po艂udnie i 艣wiat艂o w nocy nie by艂o tak intensywne.
Villemann zasn膮艂 ostatni. Na p贸艂 we 艣nie str膮ci艂 ze swej piersi 艂ap臋 Nera, bo pies u艂o偶ywszy si臋 mi臋dzy swoim pa艅stwem wyci膮gn膮艂 si臋 jak d艂ugi.
Nero bra艂 udzia艂 w ka偶dej ich szale艅czej wyprawie. Akceptowa艂 wszystko, co robili jego ukochani, a jego obowi膮zkiem by艂o pilnowa膰 ich i chroni膰.
I w艂a艣nie Nero nast臋pnego dnia u艣wiadomi艂 im nadci膮gaj膮ce niebezpiecze艅stwo.
Tego ranka, co by艂o do艣膰 niezwyk艂e, postanowili si臋 nie spieszy膰. Wszyscy czuli, 偶e dotarli do takiego etapu podr贸偶y, kiedy powinni zwolni膰, pozwoli膰 cia艂om nabra膰 si艂, a umys艂om si臋 uspokoi膰.
Od艣wie偶eni po k膮pieli, posiliwszy si臋 dosiedli koni i odjechali z pi臋knego Hveravellir.
W艂a艣nie wtedy Nero da艂 znak.
Dostrzeg艂 co艣 za ich plecami i cicho warkn膮艂.
Natychmiast wstrzymali konie. Zawsze ufali Nerowi.
Dzie艅 by艂 s艂oneczny, tu i 贸wdzie na niebie pokazywa艂y si臋 chmury, r贸wniny odrobin臋 przes艂ania艂a mgie艂ka. Przy lodowcach unosi艂y si臋 ob艂oki, a raczej skondensowane welony mg艂y.
Daleko, po drugiej stronie paruj膮cego obszaru Hveravellir, ukaza艂a si臋 grupa ciemno ubranych je藕d藕c贸w.
- To oni - oznajmi艂 M贸ri z powag膮.
- Co zrobimy? - spyta艂a Tiril. - Odjedziemy st膮d?
- A jaki mamy wyb贸r? Widzieli nas, mo偶na to pozna膰 po tym, jak gwa艂townie wymachuj膮 r臋kami.
Villemann podj膮艂 odwa偶n膮 decyzj臋:
- Dolg, zamie艅 si臋 ze mn膮 na p艂aszcze!
- Co to ma znaczy膰?
- Nie dopytuj si臋, pr臋dko, zanim si臋 zorientuj膮, co robimy!
- Ale...
- Najwa偶niejsze, aby艣 ty dotar艂 do Gj盲in. Pospiesz si臋!
Dolg wci膮偶 si臋 waha艂, wi臋c M贸ri, przyjrzawszy si臋 uwa偶nie synom, powiedzia艂;
- Villemann ma racj臋. Daj mu sw贸j p艂aszcz, Dolgu!
Dolg niech臋tnie zdj膮艂 sw膮 ciemn膮 opo艅cz臋 i wzi膮艂 od Villemanna jego jasne okrycie.
- Duchy - szepn膮艂 przygn臋biony M贸ri. - Udzielcie memu m艂odszemu synowi wszelkiej pomocy, jaka tylko mo偶e mu by膰 potrzebna.
- Wyznaczyli艣my ju偶 jednego spo艣r贸d nas, kt贸ry b臋dzie mu towarzyszy膰 - rozleg艂 si臋 g艂os Nauczyciela. - Nie b贸jcie si臋, wesprzemy go!
Villemann zacz膮艂 si臋 niecierpliwi膰.
- Jed藕cie wi臋c ju偶, 偶ebym nie musia艂 po艣wi臋ca膰 si臋 na pr贸偶no!
- Zaczekamy na ciebie najp贸藕niej przy Wielkim Gejzerze - zapowiedzia艂 M贸ri. - Nie mo偶esz go przeoczy膰.
- Dzi臋kuj臋, Villemannie - zawo艂a艂 Dolg, pop臋dzaj膮c konia. - Jeste艣 najlepszym bratem, jakiego mam!
- Co do tego nie mam w膮tpliwo艣ci - cierpko odpar艂 Villemann. - Nie, Nero, biegnij za nimi!
Patrzyli, gdzie ma zamiar si臋 skry膰: w ziemiance wyj臋tego spod prawa.
- Przecie偶 oni widz膮, dok膮d on zmierza - przestraszy艂a si臋 Tiril.
- Owszem, znaj膮 kierunek - przyzna艂 M贸ri. - Ale sp贸jrz tylko na ob艂oki mg艂y! Nadci膮gaj膮 tutaj. Duchy ju偶 przyst膮pi艂y do dzie艂a.
- Dzi臋ki - szepn臋艂a Tiril. - Ach, m贸j biedny ch艂opczyk!
- Oni nie wiedz膮 o istnieniu ziemianki - doszed艂 do wniosku M贸ri. - Przypuszczam, 偶e nigdy nie s艂yszeli o wyj臋tym spod prawa.
- Dobrze, 偶e Villemann b臋dzie m贸g艂 si臋 czym艣 wykaza膰 - stwierdzi艂 Dolg.鈥 - Obaj cierpieli艣my z tego powodu, 偶e on zawsze stoi z boku.
- No c贸偶, mimo wszystko... - westchn臋艂a Tiril.
Co ko艅 wyskoczy i ile wytrzymaj膮 strzemiona p臋dzili na po艂udnie.
Gdy zobaczy艂a, w jakim tempie nadci膮gaj膮 g臋ste zwa艂y mg艂y, nieco si臋 uspokoi艂a.
Ale nie do ko艅ca. Villemann, kt贸ry skr臋ci艂 w prawo od drogi, wci膮偶 pozostawa艂 widoczny.
A prze艣ladowcy dotarli ju偶 do Hveravellir, wzg贸rz gor膮cych 藕r贸de艂.
- Mamy ich! - sykn膮艂 przez z臋by Falco. - Nareszcie ich dopadniemy.
Rycerzy nie opuszcza艂 z艂y humor, poniewa偶 musieli dzie艅 po dniu w si膮pi膮cym deszczu przemierza膰 wzg贸rza Islandii. Nie mogli natrafi膰 na 艣lad tych, kt贸rych 艣cigali, od czasu spotkania pewnego cz艂owieka mi臋dzy Hlj枚dhaklettar a Reykjahlidh nad Myvatn.
Od tamtej pory wszelkie 艣lady si臋 urywa艂y. Nie, nie by艂o obcych w Reykjahlidh ani w okolicach Akureyri, ani te偶 w 偶adnej innej miejscowo艣ci po drodze.
Rycerze bliscy ju偶 byli rezygnacji, kiedy przypadkiem us艂yszeli rozmow臋 dw贸ch wie艣niak贸w w Silfrastadhir. Nibbio, rozumiej膮cy co nieco po islandzku, wy艂apa艂 komentarz: 鈥淥kropnie wielu obcych ostatnio t臋dy przeje偶d偶a!鈥
Zmusi艂 ich, by wyt艂umaczyli si臋 ze swych s艂贸w, i dowiedzia艂 si臋, 偶e niedawno pewna rodzina, kt贸rej towarzyszy艂 pies, pyta艂a o drog臋 na Kj贸lur. Obcy wyja艣niali, 偶e przybyli zza wzg贸rz, ale musieli przejecha膰 kawa艂ek g艂贸wn膮 drog膮, by dotrze膰 do traktu prowadz膮cego do Kj贸lur.
Czy by艂o to dawno? dopytywa艂 si臋 Nibbio.
Zaledwie dzie艅 wcze艣niej.
Rycerze, otrzymawszy dok艂adne wskaz贸wki, w jaki spos贸b mog膮 dosta膰 si臋 do Kj贸lur, ruszyli w drog臋.
- Sp贸jrzcie! - zawo艂a艂 Serpente. - Jeden si臋 od艂膮czy艂!
- Spostrzegli nas - doszed艂 do wniosku Lupo. - To musi by膰 on, syn czarnoksi臋偶nika, ten kt贸ry ma szafir.
- Bez w膮tpienia - mrukn膮艂 Falco. - Wydaje mu si臋, 偶e nam ujdzie? Tutaj? Na otwartej tundrze?
No c贸偶, tundry w okolicach Kj贸lur nie by艂o, ale Falco lubi艂 u偶ywa膰 obcych s艂贸w.
- Gonimy go? - spyta艂 Sciacallo z lodowatym u艣miechem.
- Oczywi艣cie! Tamci si臋 nie licz膮, zajmiemy si臋 nimi p贸藕niej. Ruszamy na wzg贸rza!
Wszyscy skierowali si臋 na poro艣ni臋te traw膮 pole lawy w po艣cig za zbiegiem.
Nie zwr贸cili uwagi na nadci膮gaj膮c膮 mg艂臋, tak byli podekscytowani. Rekin, Hiszpan Tiburon, poczu艂, jak w ciele budzi si臋 偶膮dza na sam膮 my艣l o zabijaniu, podbrzusze przeszy艂 pr膮d. Ghiottone, Rosomak, nie by艂 do tego stopnia ograniczony. Dla niego liczy艂o si臋 przede wszystkim przechytrzenie wroga, pojmanie go w jak najbardziej wyrafinowany spos贸b. Wola艂by by膰 teraz sam, nie dzieli膰 si臋 艣cigan膮 zwierzyn膮 z sze艣cioma innymi.
- Patrzcie! - zawo艂a艂 Sciacallo. - On zeskakuje z konia! Czy mo偶na by膰 a偶 takim durniem?
Zobaczyli, 偶e domniemany Dolg odsy艂a konia jak najdalej od prze艣ladowc贸w i biegnie w kierunku wzniesienia, nad kt贸re nasuwa艂y si臋 ob艂oki mg艂y.
- Do stu... - zacz膮艂 Falco. - Bra膰 go, pr臋dko!
- Sk膮d si臋 wzi臋艂a ta mg艂a? - pyta艂 zdenerwowany Nibbio. - Jeszcze przed chwil膮 widoczno艣膰 by艂 doskona艂a!
- Nad horyzontem ju偶 si臋 k艂臋bi艂o - przypomnia艂 Lupo. - Ale 偶e nadci膮gnie tak szybko... Nigdy bym nie przypuszcza艂.
Zmusili wierzchowce do przyspieszenia kroku.
- Nie m贸g艂 dotrze膰 daleko - zawo艂a艂 Ghiottone.
W艂a艣nie wjechali we mg艂臋.
- Rozdzielmy si臋! - krzykn膮艂 Falco. - Je艣li kt贸ry艣 go zobaczy, niech zabija, natychmiast, bez wahania. Nie dawajcie mu czasu na nic!
- Nie ma szansy na ucieczk臋 - z niezachwian膮 pewno艣ci膮 o艣wiadczy艂 Rekin. - Poka偶 no si臋, szata艅ski pomiocie!
Ale we mgle s艂ycha膰 by艂o jedynie t臋tent ko艅skich kopyt.
Villemann, ukryty w ziemiance, s艂ysza艂 prze艣ladowc贸w. Zej艣cie do kryj贸wki by艂o bardzo ciasne, prawie niewidoczne, po cz臋艣ci ukryte pod kamieniem.
Rozmawiaj膮 po w艂osku? No, czemu nie, sk膮d艣 przecie偶 cz艂onkowie strasznego zakonu musieli pochodzi膰. Rekrutowali si臋 zwykle z r贸偶nych kraj贸w, nic wi臋c dziwnego, 偶e nie porozumiewali si臋 w 偶adnym z j臋zyk贸w skandynawskich.
Ale a偶 tylu z tego samego kraju? Nigdy dot膮d o czym艣 podobnym nie s艂ysza艂.
Oddalili si臋, zapad艂a cisza. Ale Villemann wietrzy艂 w tym podst臋p.
Na plecach czu艂 wilgo膰 bij膮c膮 od 艣cian ziemianki. A wi臋c tutaj mieszka艂 贸w cz艂owiek wyj臋ty spod prawa.
Villemanna ogromnie wzruszy艂 jego los. 脫w cz艂owiek zosta艂 skazany na wygnanie, a dziewczynie, kt贸r膮 pokocha艂, ojciec nie pozwoli艂 go po艣lubi膰. Mimo to jednak ona wyruszy艂a za ukochanym w g贸ry, uda艂o im si臋 te偶 znale藕膰 ksi臋dza, kt贸ry ich po艂膮czy艂.
呕yli 艣cigani, przenosili si臋 z miejsca na miejsce. Kiedy na 艣wiat przyszed艂 ich synek, osiedlili si臋 w tej ziemiance.
W mro藕n膮 zim臋 kobieta zachorowa艂a. Wyj臋ty spod prawa w艣r贸d 艣nie偶nej zamieci wyprawi艂 si臋 do zagrody jej ojca, by prosi膰 o troch臋 jedzenia dla 偶ony i dla dziecka. Po czterech czy pi臋ciu dniach musia艂 jednak zawr贸ci膰, burza 艣nie偶na i dojmuj膮ce zimno nie pozwoli艂y mu dotrze膰 do ludzi.
Powr贸ciwszy do ziemianki i on si臋 rozchorowa艂, a kiedy le偶a艂 trawiony gor膮czk膮, 偶ona ze strachu o niego i dziecko postrada艂a zmys艂y. Postanowi艂a szuka膰 pomocy.
M臋偶czyzna, odzyskawszy przytomno艣膰, wyruszy艂 na poszukiwania. Znalaz艂 j膮 w pobli偶u ziemianki, zamarzni臋t膮.
Gdy tylko zawieja si臋 uspokoi艂a, zarzuci艂 na plecy worek ze wszystkim, co posiada艂, cia艂o zmar艂ej 偶ony za艂o偶y艂 na barki, a dziecko wzi膮艂 na r臋ce. Razem z psem zszed艂 do zagrody te艣cia, tam zostawi艂 ch艂opca i poprosi艂 o godny pogrzeb dla kobiety. Sam wyruszy艂 przez pustkowia na nie ko艅cz膮c膮 si臋 w臋dr贸wk臋 bez celu, maj膮c u boku tylko psa i nios膮c swoje rzeczy w w臋ze艂ku na plecach.
Villemann zn贸w poczu艂 艣ciskanie w gardle, a przecie偶 nie mia艂 czasu na wzruszenia. Musia艂 zachowa膰 czujno艣膰, otaczali go rycerze wrogiego zakonu!
Us艂ysza艂, 偶e zn贸w si臋 zbli偶aj膮.
Niemo偶liwe, aby mnie nie znale藕li, pomy艣la艂.
W tej samej chwili u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie jest w ziemiance sam.
Ale przecie偶 nikt tu nie wchodzi艂, got贸w by艂 przysi膮c.
Ciarki przesz艂y mu po plecach.
Wyj臋ty spod prawa?
Duchy nie by艂y mu obce, lecz nie bardzo wiedzia艂, jak powinien si臋 odnie艣膰 do upior贸w. Zwykle chadza艂y w艂asnymi drogami, nie zajmuj膮c si臋 偶ywymi, lecz takie, kt贸re mia艂y wiele na sumieniu, mog艂y okaza膰 si臋 k艂opotliwe.
Ojciec i Dolg potrafili uwolni膰 nieszcz臋sne zatracone dusze od ich przepojonego rozpacz膮 istnienia. Villemann tego nie umia艂.
- Spokojnie - rozleg艂 si臋 g艂臋boki g艂os tu偶 przy nim. - Wyj臋ty spod prawa wci膮偶 偶yje.
- Co takiego? - szepn膮艂 Villemann. - Jeszcze 偶yje?
- Tak, ale nie tutaj. Prawie si臋 z nim spotkali艣cie, gdy przeje偶d偶ali艣cie przez wzg贸rza p贸艂nocno-wschodniej Islandii. Mieszka w jednej z tamtejszych dolin.
- Kim wi臋c... jeste艣cie wy?
Nikogo nie widzia艂, a wi臋c nie mog艂a to by膰 偶ywa istota.
- Jestem twoim dziadkiem, Villemannie - w g艂osie da艂 si臋 s艂ysze膰 u艣miech.
- Hraundrangi-M贸ri? Ojej!
Duchy M贸riego nigdy nie zaszczyci艂y Villemanna bezpo艣redni膮 rozmow膮. Teraz szacunek niemal odebra艂 ch艂opakowi mow臋.
Poczu艂 tak偶e niepomiern膮 ulg臋.
- Dzi臋kuj臋, 偶e przybyli艣cie, dziadku!
- Mo偶esz si臋 zwraca膰 do mnie na ty, jak to jest w zwyczaju na Islandii. Tw贸j post臋pek by艂 niezwykle ofiarny, chocia偶 niem膮dry, dlatego uznali艣my, 偶e potrzebne ci wsparcie.
- Niem膮dry?
- Wobec samego siebie. Ale ocali艂e艣 reszt臋 rodziny, musz臋 wi臋c przyzna膰, 偶e jestem ogromnie dumny z mego m艂odszego wnuka.
- Ojej! - wykrzykn膮艂 Villemann.
- Zreszt膮 dumny z ciebie by艂em zawsze - ci膮gn膮艂 dziad. - Ale teraz z艂oczy艅cy zn贸w si臋 zbli偶aj膮. B膮d藕 cicho, poradzimy sobie z tym.
Kto艣 wrzasn膮艂:
- Musimy pojma膰 tak偶e pozosta艂ych! Sciacallo! Serpente! Tiburon! Wy zajmiecie si臋 nim, a reszta wraz ze mn膮 pojedzie po tamtych.
Villemann mocniej przylgn膮艂 do 艣ciany. Kroki braci zakonnych dudni艂y o ziemi臋 nad jego g艂ow膮.
- Nie zorientowali si臋, 偶e jeste艣 w pobli偶u - szepn膮艂 mu do ucha Hraundrangi-M贸ri. - Pr臋dzej czy p贸藕niej odkryj膮 t臋 ziemiank臋, dlatego musimy si臋 st膮d wydosta膰.
- Ojej - westchn膮艂 jeszcze raz Villemann, wida膰 nie potrafi艂 znale藕膰 bardziej odpowiednich s艂贸w.
- Zostaw to mnie, ch艂opcze.
- Ale oni nosz膮 znak S艂o艅ca. Nie mo偶na ich zaatakowa膰!
- Rzeczywi艣cie, mo偶na za to zaj膮膰 si臋 ich ko艅mi.
- Ach, nie, koniom krzywdy wyrz膮dza膰 nie wolno!
Jak wszyscy w rodzinie Villemann g艂臋bokim uczuciem darzy艂 zwierz臋ta. A mi艂e, niedu偶e islandzkie koniki... Wszystkie, kt贸re spotka艂, traktowa艂 jak przyjaci贸艂.
- Nie b贸j si臋, koniom nic z艂ego si臋 nie stanie. Chod藕! Owin臋 ci臋 w swoj膮 peleryn臋, 偶eby ci臋 nie zobaczyli. Pospiesz si臋, akurat teraz w pobli偶u nie ma nikogo.
- Zauwa偶膮 mnie, jak b臋d臋 si臋 wyczo艂giwa艂.
- Mg艂a jest dostatecznie g臋sta. Pr臋dko!
Villemann nie waha艂 si臋 ju偶 ani chwili. B艂yskawicznie wydosta艂 si臋 z ziemianki. Poczu艂 rami臋 Hraundrangi-M贸riego, owijaj膮ce go po艂ami szerokiego p艂aszcza, blisko艣膰 dziwnego, pozbawionego substancji cia艂a. Rami臋 zmusi艂o go, by schowa艂 g艂ow臋 pod opo艅cz臋.
Ruszyli przez r贸wnin臋. Z mg艂y wy艂onili si臋 nagle zdyszani, zniecierpliwieni rycerze.
Jeden z nich stan膮艂 jak wryty.
- Sp贸jrz - szepn膮艂 ochryple, wskazuj膮c na ziemi臋. Nosi艂 ciemnofioletowy p艂aszcz przybrany z艂otem.
Drugi z艂apa艂 towarzysza za rami臋.
- Para but贸w, kt贸re same id膮? - mrukn膮艂 pozielenia艂y na twarzy. Jego p艂aszcz by艂 kobaltowoniebieski ze z艂otymi brzegami.
Villemann poczu艂, 偶e jaka艣 si艂a podnosi go w g贸r臋, i dzi臋ki temu opo艅cza dziadka zas艂oni艂a buty. Sam tak偶e pom贸g艂, podkurczaj膮c nogi. W taki oto spos贸b, zawieszony w powietrzu mi臋dzy niebem a ziemi膮, d藕wigany przez niewidzialn膮 posta膰, posuwa艂 si臋 naprz贸d.
Trzej rycerze zebrali si臋 za ich plecami we mgle. Do Villemanna dociera艂y podniecone, m贸wi膮ce po w艂osku g艂osy. Nikt nie potrafi m贸wi膰 tak du偶o, tak g艂o艣no i tak pr臋dko jak wzburzeni W艂osi.
Przypomnia艂 sobie dwie twarze, kt贸re spostrzeg艂 ponad ja艣niej膮cymi znakami S艂o艅ca. Twarde, okrutne oblicza, bez odrobiny lito艣ci. Ponadto w oczach jednego z m臋偶czyzn dawa艂o si臋 wyczyta膰 jak膮艣 nieprawdopodobn膮 wprost przebieg艂o艣膰. Nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e patrzy na Serpente, ale bezwiednie nasun臋艂o mu si臋 skojarzenie z w臋偶em.
- A teraz ich konie - szepn膮艂 Hraundrangi-M贸ri. - S膮, wszystkie trzy. St贸j spokojnie, Villemannie, musz臋 mie膰 swobodne r臋ce.
Ch艂opiec us艂ysza艂, jak dziad odmawia d艂ugie, zawi艂e zakl臋cia, z jakiego艣 powodu sprawiaj膮ce wra偶enie prastarych.
- Co robisz? - spyta艂 korzystaj膮c z chwili, kiedy g艂os dziadka na chwil臋 umilk艂.
- Zaklinam konie, aby 偶aden z nich nie zechcia艂 nosi膰 na swym grzbiecie 偶adnego z tych trzech niegodziwc贸w. Zaklinam te偶, aby 偶adnego z wierzchowc贸w nie dosi臋g艂a ich zemsta.
Villemann ledwie s艂yszalnie odetchn膮艂 z ulg膮.
- Wspaniale, dziadku! Czy m贸g艂by艣 w podobny spos贸b zaczarowa膰 pozosta艂e cztery konie?
- Niestety, st膮d nie potrafi臋 do nich dotrze膰, s膮 ju偶 zbyt daleko. Ale uczyni艂bym to z przyjemno艣ci膮.
Hraundrangi-M贸ri wypowiedzia艂 jeszcze kilka s艂贸w i wszystkie trzy koniki ruszy艂y w t臋 sam膮 stron臋, w kt贸r膮 pojechali Dolg, Tiril i M贸ri.
- Skierowa艂em je tak, aby omin臋艂y tamtych czterech rycerzy, znajduj膮cych si臋 teraz mi臋dzy nami a twoimi rodzicami, Villemannie - poinformowa艂 ch艂opaka Hraundrangi-M贸ri.
- Doskonale!
Wci膮偶 utrzymywa艂a si臋 g臋sta mg艂a.
- Co to za odg艂osy? - zawo艂a艂 nagle jeden z m臋偶czyzn. - Stukot kopyt? Konie, nasze konie!
- 艁apa膰 je!
- Gdzie one s膮?
Wszyscy trzej przebiegli obok Villemanna i jego opiekuna, wcale ich nie widz膮c. Villemann i Hraundrangi-M贸ri musieli wr臋cz uskoczy膰, aby rozw艣cieczeni bracia zakonni na nich nie wpadli.
- A teraz tw贸j wierzchowiec - powiedzia艂 Hraundrangi-M贸ri.
- Zostawi艂em go daleko! - zafrasowa艂 si臋 Villemann.
- Nie martw si臋, gwizdn臋 na niego tak wysokim tonem, 偶e ci n臋dznicy nic nie us艂ysz膮.
Do uszu Villemanna gwizd tak偶e nie dotar艂, ale ko艅 wy艂oni艂 si臋 z mg艂y! Ch艂opak przywita艂 go z rado艣ci膮.
- Czy pozwolisz, 偶e usi膮d臋 za tob膮? - ze 艣miechem zapyta艂 Hraundrangi-M贸ri.
Villemann waha艂 si臋 zaledwie przez u艂amek chwili.
- Oczywi艣cie!
- Postaramy si臋 omin膮膰 tamtych czterech, aby艣my mogli uprzedzi膰 naszych przyjaci贸艂.
- Dobrze - zgodzi艂 si臋 Villemann.
Wraz ze swym niewidzialnym dziadkiem dosiad艂 konia i wzorowym tyltem pomkn臋li drog膮 na po艂udnie.
Za plecami s艂yszeli w艣ciek艂e wrzaski zakonnych braci. Nie mogli odnale藕膰 swoich wierzchowc贸w, po omacku b艂膮dzili we mgle, zes艂anej przez panie wody i powietrza, i w poczuciu bezsi艂y przys艂uchiwali si臋 t臋tentowi jeszcze jednego konia, kt贸ry coraz bardziej si臋 od nich oddala艂.
Villemann jednak nie by艂 spokojny.
Trzej rycerze wprawdzie chwilowo zostali wyeliminowani z gry, ale z pewno艣ci膮 przyst膮pi膮 do ataku, cho膰by mia艂o im to zabra膰 du偶o czasu.
Pozostali jednak jeszcze czterej inni, kt贸rzy szalonym p臋dem gnali za niczego nie艣wiadomymi Dolgiem i rodzicami.
Villemann pop臋dzi艂 wiernego konika.
6
M贸ri, Tiril i Dolg uznali, 偶e prze艣ladowcy ju偶 im nie gro偶膮, i natychmiast si臋 zatrzymali, 偶eby zaczeka膰 na Villemanna.
- Czy nie mieli艣my si臋 spotka膰 przy Wielkim Gejzerze? - zastanawia艂 si臋 Dolg.
- Najp贸藕niej przy Wielkim Gejzerze - poprawi艂 go M贸ri. - A do Gejzeru jeszcze daleko.
Dolg kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Wobec tego zaczekamy tutaj. Masz racj臋, konie powinny wypocz膮膰. Ale bardzo chcia艂bym wr贸ci膰, 偶eby pom贸c Villemannowi.
- Ja tak偶e - sm臋tnym g艂osem zawt贸rowa艂a mu Tiril.
- I ja - przyzna艂 M贸ri. - Musimy zaufa膰 duchom. Villemann okaza艂 bohaterstwo i nie mo偶emy mu tego odbiera膰.
Pokiwali g艂owami, znali wszak kompleks m艂odszego brata, z kt贸rym Villemann nie bardzo umia艂 sobie poradzi膰. Teraz natomiast sta艂 przed szans膮 wykazania si臋 odwag膮.
- Usi膮d藕my tu na zboczu - zaproponowa艂 M贸ri. - B臋dziemy mie膰 st膮d widok na drog臋 i sami troch臋 odpoczniemy.
Tiril rozdzieli艂a prowiant. Jedz膮c podziwiali pi臋kno przyrody, co chwila jednak zerkali w stron臋 Hveravellir. Zajechali wprawdzie na tyle daleko, 偶e nie widzieli tamtych okolic, ale g臋ste chmury mg艂y na p贸艂nocy wskazywa艂y, gdzie szuka膰 Hveravellir.
- Nie mo偶emy si臋 go jeszcze spodziewa膰 - o艣wiadczy艂 M贸ri do艣膰 niepewnym g艂osem. - Powinien d艂ugo ukrywa膰 si臋 w ziemiance, 偶eby si臋 ich pozby膰.
- Oczywi艣cie - odpar艂 Dolg niewyra藕nie.
Siedzieli zamy艣leni, obserwuj膮c, jak Hofsjokuli z wolna kryje si臋 w chmurach.
Matka jest zm臋czona, pomy艣la艂 Dolg. Nie chce tego pokaza膰, ale wida膰, 偶e uci膮偶liwa jest dla niej ta podr贸偶.
Kochana mama, zawsze by艂a dla nas opok膮, zawsze na miejscu, gotowa wspiera膰 nas, szale艅c贸w. Jaka偶 rodzina jej si臋 trafi艂a! Ale m贸wi艂a kiedy艣, 偶e nie zamieni艂aby si臋 z nikim na 艣wiecie. Wie, 偶e mog艂aby wyda膰 Taran za m膮偶 za kogo艣 z najwy偶szych sfer, ale wyb贸r pozostawia mojej siostrze. Mam nadziej臋, 偶e Taran nie zawiedzie pok艂adanego w niej zaufania i nie przyprowadzi do domu jakiego艣 szarlatana czy z艂oczy艅cy w charakterze narzeczonego. Villemannowi pozwalano wprowadza膰 w czyn najdziksze pomys艂y i wykonywa膰 szalone eksperymenty, oczywi艣cie w pewnych 艣ci艣le wyznaczonych granicach, lecz bez upominania i ci膮g艂ego gro偶enia palcem. A ja... Musz臋 by膰 藕r贸d艂em jej wiecznego smutku i niepokoju.
Najwspanialsze jednak jest to wzajemne zaufanie ojca i matki, ich oddanie, lojalno艣膰 i troska. I poczucie humoru.
Nie chcia艂bym, 偶eby mama tak si臋 m臋czy艂a. Boi si臋, jak wytrzyma dalsz膮 cz臋艣膰 tej wyprawy. Akurat teraz najbardziej oczywi艣cie l臋ka si臋 o Villemanna, ale brakuje jej 艣mia艂o艣ci, kt贸ra zawsze j膮 cechowa艂a.
A mimo to postanowi艂a za wszelk膮 cen臋 jecha膰 na Islandi臋.
Mo偶e nie zdawa艂a sobie sprawy, jak bardzo ta wyprawa mo偶e okaza膰 si臋 m臋cz膮ca.
Jej u艣miech nie jest radosny, nie p艂ynie z g艂臋bi duszy. Stara si臋 nas rozweseli膰 i doda膰 nam otuchy.
A przecie偶 sama tego najbardziej potrzebuje!
- Czy nie powinni艣my jednak wr贸ci膰? - ostro偶nie spyta艂a Tiril. - Ju偶 teraz?
- Oczywi艣cie - jednog艂o艣nie odpowiedzieli m臋偶czy藕ni i natychmiast wstali.
Wspaniale, 偶e podj臋li jak膮艣 decyzj臋.
Ale M贸ri powstrzyma艂 Dolga.
- Nie... ty nie pojedziesz. Wyruszysz dalej w stron臋 Wielkiego Gejzeru, nie mo偶emy nara偶a膰 ci臋 na dodatkowe niebezpiecze艅stwo. Tiril i ja sami sobie poradzimy.
Gwa艂towne protesty Dolga w niczym nie pomog艂y, chocia偶 pr贸bowa艂 si臋 opiera膰. To on mia艂 na Islandii wype艂ni膰 zadanie, pozostali tylko mu towarzyszyli.
- Potrzebne mi twoje wsparcie, ojcze.
- Do Gj盲in i tak masz jecha膰 sam - odpar艂 M贸ri.
- Sk膮d wiesz?
- Wczoraj wieczorem powiedzia艂 mi o tym Nauczyciel. Jed藕 teraz dalej. Mo偶esz na nas zaczeka膰 w okolicy Gejzeru, byle niezbyt d艂ugo. Je艣li nie przyb臋dziemy za... powiedzmy, za dwa dni, wyruszysz sam do Gj盲in.
- Dr臋czony niepokojem o wasz los?
- Nauczyciel tak sobie 偶yczy艂.
- Sk膮d b臋d臋 wiedzia艂, gdzie szuka膰 Gj盲in?
- Od Gejzeru w Haukadalur do Gj盲in w Thjorsardalur nie jest strasznie daleko. Zapytasz ludzi w pobli偶u Gejzeru. Wska偶膮 ci drog臋.
Dolgowi z oczu sypa艂y si臋 iskry, lecz rodzice pozostali niewzruszeni.
- Zabierzemy Nera - stwierdzi艂a Tiril. - Mo偶e nam si臋 przyda膰 w walce z niecnymi rycerzami.
Dolg tylko kiwn膮艂 w milczeniu g艂ow膮, przygn臋biony. K膮ciki ust opad艂y mu w d贸艂. Dotkn膮艂 d艂oni膮 sk贸rzanej sakiewki z olbrzymi膮 szafirow膮 kul膮. Akurat w tej chwili szczerze jej nienawidzi艂. Jego najbli偶si nara偶ali si臋 na wielkie niebezpiecze艅stwo, a on nie m贸g艂 im pom贸c tylko ze wzgl臋du na ten niem膮dry kamie艅.
Jaki艣 g艂os rozbrzmiewaj膮cy w jego g艂owie ostrzeg艂, 偶e nie wolno mu nara偶a膰 kamienia na nienawi艣膰 ani te偶 nazywa膰 go niem膮drym. Dolg wiedzia艂, 偶e to Cie艅 zaprotestowa艂.
Dolg przeszed艂 na drug膮 stron臋 drogi, by wod膮 ze strumienia nape艂ni膰 sk贸rzany buk艂ak. Nie zna艂 Kj贸lur, nie wiedzia艂, czy to obszar suchej, niemal pozbawionej wszelkiej ro艣linno艣ci kamiennej pustyni jak Sprengisandur. I jemu, i koniowi by膰 mo偶e przydadz膮 si臋 p贸藕niej zapasy wody.
Strumie艅 sp艂ywa艂 w ci膮gn膮c膮 si臋 wzd艂u偶 drogi g艂臋bok膮 dolin臋. Dolg z miejsca, w kt贸rym sta艂, nie widzia艂 jej dna, zorientowa艂 si臋 jedynie, 偶e zbocze najpewniej niemal pionowo opada w d贸艂.
Przykucn膮艂, 偶eby nabra膰 do worka przejrzystej wody z lodowca. Podziwia艂 taniec l艣ni膮cych kropli na kamieniach, kiedy us艂ysza艂 dochodz膮cy z oddali okrzyk.
Wsta艂.
- To Villemann! - zawo艂a艂 z rado艣ci膮.
Rodzice, ju偶 gotowi do odjazdu, niepomiernie si臋 uradowali.
A wi臋c wszystko sko艅czy艂o si臋 szcz臋艣liwie. Zn贸w nikogo nie brakuje.
Villemann jednak sprawia艂 wra偶enie niezwykle wzburzonego. P臋dzi艂 konno, krzycz膮c i wymachuj膮c r臋kami.
Wreszcie us艂yszeli s艂owa:
- Uwa偶ajcie! Uwa偶ajcie!
K膮tem oka dostrzegli jaki艣 ruch, Dolg krzykn膮艂 zdumiony.
W d贸艂 zbocza, tu偶 za plecami rodzic贸w, pod膮偶a艂o czterech je藕d藕c贸w w kolorowych aksamitnych szatach.
Dwaj wymin臋li Tiril i M贸riego, odcinaj膮c Dolgowi drog臋 do nich. Dwaj pozostali zaatakowali rodzic贸w.
Dolg us艂ysza艂 w艣ciek艂e ujadanie Nera, ale przede wszystkim musia艂 my艣le膰 o sobie.
Cofn膮艂 si臋 w stron臋 doliny, gor膮czkowo my艣l膮c, co powinien zrobi膰. Obaj m臋偶czy藕ni - jeden wygl膮da艂 na szlachcica (by艂 to Falco), drugi za艣 przypomina艂 szlachetnego drapie偶nika (Lupo) - mieli w oczach mord. Nikogo nie zamierzali wypu艣ci膰 z r膮k 偶ywego.
A ju偶 z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie teraz, kiedy zorientowali si臋, kto przed nimi stoi. Oto ten z syn贸w, kt贸rego przez ca艂y czas pragn臋li schwyta膰, ten o przera偶aj膮co pi臋knej, lecz nieludzkiej twarzy, ten, kt贸ry przechowywa艂 niebieski szafir. Drugi z m艂odzie艅c贸w, 艣cigany przez nich na r贸wninie, nie mia艂 w艂a艣ciwie znaczenia.
Ale to w艂a艣nie on spieszy艂 konno na ratunek rodzicom! Jak to mo偶liwe? W jaki spos贸b zdo艂a艂 si臋 wymkn膮膰 z pu艂apki Sciacalla, Serpente i Tiburona? I co si臋 sta艂o z nimi?
Dolg na twarzach obu rycerzy wyczyta艂 zaskoczenie.
Obaj, Falco i Lupo, dosiadali koni. W d艂oniach trzymali podniesione miecze, gotowe do zadania ciosu. Jeden, ten w ciemnozielonym p艂aszczu zdobionym z艂otem, wyra藕nie si臋 szykowa艂 do ataku na Dolga.
Dolg zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e obaj napastnicy nosz膮 znak S艂o艅ca, a on jest nie uzbrojony.
Mia艂 jednak znak S艂o艅ca pot臋偶niejszy od ich talizman贸w.
Rycerze chcieli zdoby膰 szafir, a on nie m贸g艂 dopu艣ci膰, by kula dosta艂a si臋 w ich r臋ce!
Posiad艂szy niezwyk艂y kamie艅 Zakon 艢wi臋tego S艂o艅ca sta艂by si臋 艣miertelnie niebezpieczny, a jego pot臋ga nie mia艂aby granic.
Przez mgnienie oka Dolg zobaczy艂, 偶e Villemann do艂膮czy艂 do Tiril i M贸riego, ujrza艂, jak Nero zatapia z臋by w nodze jednego z je藕d藕c贸w i 艣ci膮ga go z grzbietu wierzchowca. M贸riego, kt贸ry za wszelk膮 cen臋 stara艂 si臋 os艂oni膰 Tiril, drugi je藕dziec zaskoczy艂 od ty艂u.
Wi臋cej Dolg zobaczy膰 nie zd膮偶y艂, bo przeciwnicy popchn臋li go na kraw臋d藕 urwiska, a miecz b艂ysn膮艂 nad jego g艂ow膮.
Nie mia艂 czasu na nic, na 偶adne zakl臋cia, 偶adne czarnoksi臋skie rytua艂y, nawet na to, by wezwa膰 na pomoc duchy. Musia艂 zaufa膰 swemu znakowi S艂o艅ca, szafirowi i magicznej sile, jak膮 obdarza艂 go przez lata.
I ochronie, kt贸rej przy chrzcie udzieli艂y mu duchy.
Z ci臋偶kim workiem z wod膮, wci膮偶 przewieszonym przez rami臋, Dolg rzuci艂 si臋 ty艂em z urwiska.
W tym upatrywa艂 sw贸j jedyny ratunek, chocia偶 wiedzia艂, 偶e szans臋 na prze偶ycie ma niezwykle ma艂膮.
Spada艂 bardzo d艂ugo. Buk艂ak, my艣la艂, na zmian臋 tocz膮c si臋 i odbijaj膮c od poro艣ni臋tych mchem zboczy. 艢ci膮ga mnie w d贸艂, jednocze艣nie daj膮c mi ochron臋. Zbocze nie wsz臋dzie porasta艂a trawa czy mech, gdzieniegdzie wy艂ania艂a si臋 go艂a chropowata lawa, kt贸ra bole艣nie go rani艂a. Uparcie jednak trzyma艂 worek z wod膮 przed sob膮, by os艂ania膰 siebie i szafir.
W ko艅cu nast膮pi艂o to, czego najbardziej si臋 obawia艂: upadek z du偶ej wysoko艣ci. Przez moment dostrzeg艂 dno doliny, niebezpiecznie bliskie, poro艣ni臋te brzozami, do艂em p艂yn臋艂a rzeka. Stromizna nie by艂a jednak tak wysoka, jak przypuszcza艂.
Lecia艂 ku ga艂臋ziom drzew, poczu艂 b贸l, przekraczaj膮cy granic臋 tego, co da si臋 wytrzyma膰, i straci艂 przytomno艣膰. Cia艂o mia艂 wolne od ran jedynie w tym miejscu, gdzie os艂ania艂 je buk艂ak.
Przez ca艂y jednak straszny, d艂ugi czas spadania nie zd膮偶y艂 zatrwo偶y膰 si臋 o w艂asne 偶ycie. My艣la艂 g艂贸wnie o tych, kt贸rzy pozostali na g贸rze. W jaki spos贸b ta tr贸jka wraz z Nerem zdo艂a poradzi膰 sobie z 偶膮dnymi krwi bra膰mi zakonnymi? Czy M贸ri zd膮偶y wezwa膰 na pomoc duchy?
Najstraszniejsze koszmary Tiril zn贸w sta艂y si臋 rzeczywisto艣ci膮. Zakon 艢wi臋tego S艂o艅ca zaatakowa艂 po raz kolejny.
Tiril nie zauwa偶y艂a upadku Dolga, ca艂膮 sw膮 uwag臋 bowiem skierowa艂a na m臋偶czyzn臋, kt贸ry napad艂 na M贸riego. Villemann i Nero zaj臋ci byli drugim z rycerzy, nie mogli wi臋c pospieszy膰 M贸riemu z pomoc膮.
D艂ugie miesi膮ce upokorze艅 na nale偶膮cym do Zakonu zamku w Pirenejach stan臋艂y Tiril przed oczami jak 偶ywe. Nienawi艣膰, jak膮 odczuwa艂a na widok tych, kt贸rzy, jak wtedy s膮dzi艂a, zabili M贸riego i Erlinga.
Wszystko to powr贸ci艂o teraz ze wzmo偶on膮 si艂膮. Tiril nie krzycza艂a, tylko przeci膮gle zawodzi艂a, kiedy op臋tana szale艅czym gniewem rzuci艂a si臋 na atakuj膮cego. By艂 to Ghiottone, Rosomak, kt贸ry swoim zwyczajem uciek艂 si臋 do podst臋pu, od ty艂u podkradaj膮c si臋 do swej ofiary. Tiril widzia艂a tylko jego plecy w czarnej opo艅czy przybranej zdobieniami w kolorze miedzi.
Tiril nie zdawa艂a sobie sprawy z tego, co robi, wszystkie my艣li ulecia艂y z jej g艂owy. Powodowa艂y ni膮 wy艂膮cznie nienawi艣膰 i l臋k o rodzin臋, szczeg贸lnie o znajduj膮cego si臋 w bardzo trudnym po艂o偶eniu M贸riego. Zdo艂a艂 si臋 wprawdzie odwr贸ci膰 i pr贸bowa艂 odepchn膮膰 Ghiottone, ale ten mocno go trzyma艂 i nie wypu艣ci艂 z u艣cisku, nawet kiedy M贸ri upad艂 na ziemi臋.
Dwoma mocnymi szarpni臋ciami Tiril zerwa艂a z szyi napastnika znak S艂o艅ca, bo dop贸ki mia艂 go na sobie, nic nie mog艂o mu zagrozi膰, a przynajmniej nie w takim stopniu, jak sobie teraz z ca艂ego serca 偶yczy艂a. Potem odruchowo si臋gn臋艂a po pistolet. Obieca艂a sobie kiedy艣, 偶e nigdy nie u偶yje broni, lecz M贸ri nalega艂, by nosi艂a j膮 przy sobie na艂adowan膮, zw艂aszcza ostatnio, kiedy zrozumieli, 偶e i na Islandii nie uciekn膮 od prze艣ladowa艅.
Przez moment patrzy艂a na zwr贸con膮 do niej 艣miertelnie przera偶on膮 twarz. Ghiottone zd膮偶y艂 jedynie zrozumie膰, 偶e straci艂 sw贸j znak S艂o艅ca.
Krew trysn臋艂a na M贸riego, a Tiril osun臋艂a si臋 na ziemi臋. Zemdla艂a.
M贸ri poderwa艂 si臋 akurat w por臋, by zobaczy膰, 偶e Villemann ma k艂opoty, a jeszcze dwaj rycerze zbli偶aj膮 si臋 od strony drogi.
Dolg? Gdzie Dolg?
Ku jego zdumieniu Villemann zawo艂a艂:
- Dziadku, pomocy, co mamy robi膰?
Rozleg艂 si臋 wyra藕ny g艂os Hraundrangi-M贸riego:
- Spokojnie, ch艂opcze, post膮pimy tak jak ostatnio. Tw贸j ojciec sprawia wra偶enie zaj臋tego, czy mam wezwa膰 reszt臋 naszej gromadki?
- Tak, tak! - zawo艂a艂 niecierpliwie Villemann.
- Doskonale! A wi臋c zaczynamy.
Pierwsz膮 rzecz膮, jak膮 odczuli nadci膮gaj膮cy rycerze, by艂o to, 偶e ich wierzchowce stan臋艂y d臋ba i zrzuci艂y ich na ziemi臋. Je藕d藕cy nie mieli 偶adnych szans na utrzymanie si臋 w siod艂ach. Konie, r偶膮c dziko, ruszy艂y na po艂udnie razem z ko艅mi Nibbia i Ghiottone.
- Do czarta! - zakl膮艂 Falco. - Ale mamy jeszcze konie tej bandy czarnoksi臋偶nika. Przejmiemy je p贸藕niej. Potrzebna ci pomoc, Nibbio?
Podni贸s艂 miecz, 偶eby ci膮膰 nim psa, szarpi膮cego Nibbia za nog臋 i przeszkadzaj膮cego mu w ostatecznym rozprawieniu si臋 z ch艂opakiem.
Ale 艣ciskany w r臋ku miecz w jednej chwili zrobi艂 si臋 mi臋kki tak, 偶e nawet muchy nie da艂oby si臋 nim skrzywdzi膰.
- To omamy! - wrzasn膮艂 Falco. - Nie zwracajcie na to uwagi!
M贸ri tu偶 przy uchu us艂ysza艂 glos Nauczyciela:
- Wsad藕 Tiril i ch艂opca na konie i odje偶d偶ajcie st膮d jak najpr臋dzej! Natychmiast! Ze wzgl臋du na znaki S艂o艅ca nie mo偶emy ich zabi膰, a d艂ugo nie zdo艂amy ich zatrzyma膰! Pr臋dko! My pomo偶emy Villemannowi!
M贸ri us艂ucha艂 bez wahania. Nie zwraca艂 ju偶 uwagi na atakuj膮cych rycerzy, pozwoli艂, by zaj臋艂y si臋 nimi duchy. Sam pom贸g艂 wsi膮艣膰 na konia Tiril, kt贸ra zacz臋艂a odzyskiwa膰 przytomno艣膰. K膮tem oka dostrzeg艂, jak przera偶aj膮cy potw贸r, cuchn膮cy siark膮 i do艂em kloacznym smok, zagrodzi艂 drog臋 szykuj膮cym si臋 do ataku na Villemanna. Zastanawia艂 si臋 tylko, kt贸ry z duch贸w uruchomi艂 takie rezerwy. Patrzy艂, jak Villemann dosiada swego wierzchowca, a jednocze艣nie jaka艣 niewidzialna si艂a przytrzyma艂a tych z rycerzy, kt贸rzy usi艂owali 艣ci膮gn膮膰 na ziemi臋 jego i Tiril. Co艣 od ty艂u z艂apa艂o w kleszcze r臋ce oprawc贸w, a ich gniewne wrzaski na nic si臋 nie zda艂y.
- Chod藕, Nero - poleci艂 M贸ri, chwytaj膮c za uzd臋 wierzchowca Dolga. Tiril zabra艂a p艂aszcz Villemanna, kt贸ry Dolg zostawi艂 na trawie.
Co ko艅 wyskoczy ruszyli na po艂udnie, podczas gdy trzej bracia zakonni zostali na wietrznym Kj枚lur.
A Ghiottone, kt贸ry ju偶 jako dziecko wywo艂ywa艂 awantury w portowych dzielnicach Genui, a i p贸藕niej nie wyr贸s艂 na u偶ytecznego dla spo艂ecze艅stwa cz艂owieka, le偶a艂 bez ducha na wy偶ynnej r贸wninie Islandii z dala od s艂onecznej, pulsuj膮cej 偶yciem Genui.
Z pewno艣ci膮 nie takiej 艣mierci si臋 spodziewa艂.
- Dolg? - zdenerwowa艂 si臋 M贸ri. - Gdzie on jest? Musimy go znale藕膰.
- Rzuci艂 si臋 z urwiska - wyja艣ni艂 Villemann. - Trzeba ruszy膰 w d贸艂.
Dotarli na sam膮 kraw臋d藕 stromizny.
- Ach, Bo偶e - szepn臋艂a Tiril.
- T臋dy nie zjedziemy - ponuro stwierdzi艂 M贸ri. - Ale nie b贸jcie si臋, Dolg prze偶yje. Nosi wszak prastary znak S艂o艅ca.
- Nie mo偶emy przecie偶 po prostu ot, tak...
- Oczywi艣cie, 偶e nie! Na pewno jako艣 si臋 tam dostaniemy, ale wygl膮da na to, 偶e musimy jecha膰 jeszcze dalej, 偶eby znale藕膰 drog臋 prowadz膮c膮 w d贸艂.
- Racja - przyzna艂 Villemann, rozejrzawszy si臋 po wzg贸rzach. - W ka偶dym razie, Nero, dzi臋ki ci za odwag臋. Uratowa艂e艣 nas. I wam, duchy, dzi臋kujemy, je艣li wci膮偶 przy nas trwacie.
- Owszem - odpar艂 Nauczyciel. - Wdzi臋czni jeste艣my za t臋 od艣wie偶aj膮c膮 walk臋, chocia偶 okaza艂a si臋 偶a艂o艣nie kr贸tka. Ju偶 my艣leli艣my, 偶e nigdy nas nie wezwiecie. Jedynie Hraundrangi-M贸ri mia艂 nieco wi臋cej rozrywki.
- Kto wywo艂a艂 tego cuchn膮cego, pluj膮cego ogniem smoka?
- Ja - odpar艂 z dum膮 Nauczyciel. - Popisowa sztuczka. Bardzo chcia艂em j膮 wypr贸bowa膰, dzi臋kuj臋, 偶e dali艣cie mi tak膮 szans臋. A o Dolga si臋 nie b贸jcie, pozw贸lcie, 偶eby doszed艂 do siebie. Teraz odpowiedzialny jest za niego Cie艅, nie wy. Jed藕cie do Wielkiego Gejzeru i tam czekajcie. Na po艂udnie od Gejzeru znajduje si臋 du偶a zagroda, gdzie przyjmuj膮 podr贸偶nych. My zatrzymamy siedmiu rycerzy...
- Sze艣ciu - poprawi艂 go Villemann. Tiril zadr偶a艂a.
- No tak, sze艣ciu - przyzna艂 Nauczyciel. - Nie starajcie si臋 odnale藕膰 Dolga, zmarnujecie tylko czas. Dolg przyb臋dzie, kiedy nabierze do艣膰 si艂.
Tiril nie mog艂a si臋 z tym pogodzi膰.
- Czy on nie pomy艣li, 偶e go opu艣cili艣my? Nie b臋dzie si臋 o nas niepokoi艂?
- Spokojnie, tylko spokojnie! Teraz, kiedy jeste艣my ju偶 tak blisko Gj盲in, z pewno艣ci膮 pojawi si臋 Cie艅. B臋dzie go informowa艂, co si臋 z wami dzieje.
Tiril kiwn臋艂a g艂ow膮. Zrobi艂o jej si臋 troch臋 l偶ej na sercu.
- Post膮pimy, jak radzicie.
- To zawsze jest m膮dre.
C贸偶, pomy艣la艂a Tiril. Mia艂a w pami臋ci sytuacje, kiedy trudno by艂o zastosowa膰 si臋 do rad duch贸w. Teraz jednak, gdy przed lud藕mi i duchami sta艂o wsp贸lne zadanie, powinna raczej im zaufa膰. Nie wolno by膰 ma艂ostkow膮!
- Ale czy on 偶yje? - spr贸bowa艂a po raz ostatni.
- Tak nale偶y za艂o偶y膰.
Nie by艂a to jednoznaczna odpowied藕.
Nauczyciel doda艂 jednak:
- Dolg ju偶 mniej wi臋cej od dziesi臋ciu lat nie rozstawa艂 si臋 z 偶yciodajnym szafirem.
- Prawda - szepn臋艂a Tiril bezg艂o艣nie.
Ruszyli w dalsz膮 drog臋. Godzin臋 p贸藕niej z daleka ujrzeli siedem osiod艂anych koni na r贸wninie po prawej stronie.
- Nie mog膮 si臋 tak wa艂臋sa膰 samopas - stwierdzi艂 M贸ri. - To wierzchowce braci zakonnych. Schwytajmy je i zaprowad藕my do ludzi.
Islandzkie koniki potrafi艂y doskonale radzi膰 sobie same, ale siod艂a i uprz臋偶e utrudnia艂y im ruchy, dlatego nale偶a艂o si臋 nimi zaj膮膰.
M贸ri i ca艂a jego rodzina zawsze umieli szybko nawi膮za膰 kontakt ze zwierz臋tami, dlatego te偶 konie od razu zareagowa艂y na gwizd.
Du偶o p贸藕niej znajduj膮cy si臋 po drodze do Gejzeru wodospad Gullfoss, nad kt贸rym unosi艂 si臋 t臋czowy blask, min臋艂a spora grupa: troje ludzi, pies i jedena艣cie koni.
Wygl膮da艂o to doprawdy imponuj膮co, ale ludzie czuli si臋 zm臋czeni i przygn臋bieni. Tak ogromnie brakowa艂o im Dolga!
7
Halla, samotna wdowa z R眉narstadhir, wcze艣nie uda艂a si臋 na spoczynek. Nie mia艂a po co d艂u偶ej siedzie膰. Obrz膮dzi艂a zwierz臋ta, zako艅czy艂a wszystkie codzienne prace. Wieczorem cz臋sto nap艂ywa艂y przykre my艣li, lepiej wobec tego wsta膰 z samego rana.
Zasn臋艂a, gdy tylko przy艂o偶y艂a g艂ow臋 do poduszki. D艂ugie noce przepojone smutkiem i l臋kiem o to, co j膮 czeka, nale偶a艂y ju偶 do przesz艂o艣ci. Teraz chodzi艂o ju偶 tylko o prze偶ycie.
Prawie od razu co艣 zacz臋艂o jej si臋 艣ni膰.
Niezwyk艂y sen.
Twarz skryta w cieniu kaptura mnisiej opo艅czy coraz bardziej si臋 przybli偶a艂a. Wielkie, ca艂kiem czarne oczy wpatrywa艂y si臋 w ni膮 bez mrugni臋cia.
Surowa twarz. Pi臋kna, cho膰 niem艂oda ju偶 i nie ca艂kiem ludzka. Te oczy...
Nie porusza艂a si臋 we 艣nie, chocia偶 odczuwa艂a ch臋膰 ucieczki. Nie podoba艂 jej si臋 ten sen, wszystko wskazywa艂o na to, 偶e mo偶e przerodzi膰 si臋 w koszmar.
G艂os... Spostrzeg艂a, 偶e wargi m臋偶czyzny si臋 poruszaj膮, ale wydobywaj膮ce si臋 spomi臋dzy nich s艂owa by艂y niewyra藕ne. Up艂yn臋艂a chwila, zanim dotar艂y do jej 艣wiadomo艣ci:
鈥W brzozowym lasku le偶y ranny m臋偶czyzna. Za obor膮 dla owiec, pod urwiskiem鈥.
鈥To daleko鈥, odpowiedzia艂a w my艣lach.
鈥Zd膮偶ysz doj艣膰 jeszcze dzi艣 wieczorem. On mo偶e liczy膰 tylko na ciebie鈥.
Twarz znikn臋艂a. Gdzie艣 w domu rozleg艂 si臋 ha艂as, pies poderwa艂 si臋 z ujadaniem. Halla si臋 obudzi艂a.
Nie mog艂a spa膰 d艂ugo, bo s艂o艅ce sta艂o dok艂adnie w tym samym miejscu co wtedy, gdy si臋 k艂ad艂a.
Sen wci膮偶 wydawa艂 jej si臋 rzeczywisty.
Musz臋 go zapami臋ta膰, postanowi艂a zaniepokojona. Nie mog臋 zapomnie膰...
Co te偶 ten cz艂owiek, czy raczej ta istota, powiedzia艂a? Kto pojawi艂 si臋 we 艣nie?
Gdyby nie by艂 tak mocnej budowy, podejrzewa艂aby, 偶e to elf. One jednak zwykle przedstawia艂y si臋 jako bardziej ulotne.
Ech, to tylko sen!
Nie.
鈥Pod urwiskiem le偶y ranny m臋偶czyzna鈥. Czy tak m贸wi艂? A raczej: 鈥淲 brzozowym lasku鈥.
W艂a艣ciwie to jedno i to samo.
We 艣nie zaprotestowa艂a przeciw tak dalekiej wyprawie i teraz w my艣lach tak偶e si臋 oburzy艂a.
Usiad艂a jednak, spu艣ci艂a nogi na ch艂odn膮 pod艂og臋.
Ranny m臋偶czyzna?
Przekle艅stwo, nie mog艂a tego tak zostawi膰. Niem膮drze, przecie偶 to tylko sen, ale poruszy艂 jej sumienie. Narzuci艂 obowi膮zek.
Nie umia艂a si臋 od niego wykr臋ci膰.
- Musimy i艣膰, Teitur - westchn臋艂a, zwracaj膮c si臋 do psa, i zacz臋艂a si臋 ubiera膰.
Teitur, czyli Weso艂ek, w pe艂ni zas艂ugiwa艂 na takie imi臋, niedu偶y, ruchliwy, o brunatnej sier艣ci, got贸w za sw膮 pani膮 skoczy膰 w wod臋 i ogie艅, je艣li zasz艂aby taka potrzeba. Samotna Halla bardzo sobie ceni艂a jego towarzystwo.
Gdy wyszli na dw贸r w letni wiecz贸r, s艂o艅ce wci膮偶 jasno 艣wieci艂o. W blasku jego promieni Hofsj枚kull l艣ni艂 mnogo艣ci膮 barw. Miejsce to zosta艂o starannie wybrane, s艂o艅ce dociera艂o tu prawie zawsze, tylko wysoka g贸ra za domem czasami sprawia艂a ponure wra偶enie, lecz poza tym po艂o偶enie zagrody by艂o wprost idealne.
Halla zadr偶a艂a. Nie przywyk艂a wychodzi膰 z domu o tak p贸藕nej porze. Inni ludzie uznaliby, 偶e jest jeszcze do艣膰 wcze艣nie, ale ona mieszka艂a ca艂kiem sama w zagrodzie, kt贸r膮 zbudowa艂 jej m膮偶 Runar. Runar by艂 taki uparty, nie chcia艂, by ojciec nim komenderowa艂, dlatego postanowi艂 si臋 przenie艣膰 do tej odleg艂ej doliny na pustkowiu.
Samotne zagrody nie by艂y na Islandii niczym niezwyk艂ym. Osiedlano si臋 tam, gdzie owce i inne zwierz臋ta domowe znajdowa艂y pastwiska. Przy tak wielkich przestrzeniach, kt贸rymi zawiadywali pojedynczy ludzie, s膮siedzkie spory nale偶a艂y do rzadko艣ci.
Runar zmar艂 przed dwoma laty i od tej pory Halla pr贸bowa艂a radzi膰 sobie sama, nie mia艂a bowiem dok膮d si臋 przenie艣膰.
Samotno艣膰 jednak czasami bardzo jej doskwiera艂a. Ci膮偶y艂a odpowiedzialno艣膰, strach przed ostrymi zimami i t臋sknota za tym, kt贸rego utraci艂a.
Poza tym nie mia艂a na co narzeka膰. Wygodny dom, wody pod dostatkiem, dobre pastwiska.
- We藕miemy konia - o艣wiadczy艂a psu, bo zawsze przemawia艂a do niego jak do cz艂owieka. - Lepiej 偶eby艣my jak najszybciej uporali si臋 z tymi g艂upstwami i spok贸j nie po艂o偶yli si臋 spa膰.
Teitur okazywa艂 wielkie zadowolenie z nieoczekiwanej wycieczki. W臋sz膮c bieg艂 przodem przed koniem, jak zwykle robi膮 to psy.
Halla widzia艂a z daleka niewielki fragment brzozowego lasku w odleg艂ym kra艅cu doliny, tam gdzie zakr臋ca艂a rzeka.
Ranny m臋偶czyzna pod urwiskiem? Wida膰 odezwa艂o si臋 dawne wspomnienie z dzieci艅stwa i objawi艂o pod postaci膮 snu. Pewien cz艂owiek z zagrody, z kt贸rej pochodzi艂a, spad艂 ze szczytu g贸ry, zabijaj膮c si臋 na miejscu. Nie pozwolono jej go ogl膮da膰, lecz wypadek i tak wywar艂 na niej ogromne wra偶enie. Z pewno艣ci膮 to w艂a艣nie zdarzenie powr贸ci艂o w pami臋ci, chocia偶 nie przypomina艂a sobie, aby wtedy ktokolwiek wypowiedzia艂 przy niej akurat te s艂owa.
鈥On mo偶e liczy膰 tylko na ciebie鈥.
To w艂a艣nie zdanie zdecydowa艂o, 偶e postanowi艂a sprawdzi膰, jak si臋 sprawy maj膮.
Min臋li wielk膮 obor臋 dla owiec. Zagrod臋 zostawili daleko za sob膮, bli偶ej teraz by艂o do urwiska.
Kiedy dotarli do niskich, powykr臋canych g贸rskich brz贸z, Halla zsiad艂a z konia. Zbocze by艂o tu strome, a las miejscami bardzo g臋sty, przywi膮za艂a wi臋c konia do drzewa.
- Chod藕, Teitur, dalej p贸jdziemy sami. Zobacz, czy czego艣 nie znajdziesz! Szukaj!
Teitur nie przywyk艂 do odnajdywania ludzi, zwykle szuka艂 owiec i tym razem tak偶e uzna艂, 偶e o nie chodzi. Pobieg艂 mi臋dzy drzewa.
- Nie, powinni艣my i艣膰 w g贸r臋! - zawo艂a艂a Halla. - Ku urwisku!
Pies natychmiast zmieni艂 kierunek.
Musieli si臋 wspina膰. Halla zatrzyma艂a si臋 na otwartej polanie i popatrzy艂a na p艂yn膮c膮 do艂em rzek臋. Za jaki艣 czas jej wody dotr膮 do przepi臋knego wodospadu Gullfoss i spadn膮 t臋czow膮 kaskad膮.
- Ale wy o tym nie wiecie, kropelki - u艣miechaj膮c si臋 mrukn臋艂a pod nosem. - Co ja tu robi臋 w 艣rodku nocy?
Do p贸艂nocy pozostawa艂o jeszcze kilka godzin, ale Halla niezwyczajna by艂a wychodzi膰 o tak p贸藕nej porze.
Z艂o艣ci艂a si臋 na siebie za to, 偶e us艂ucha艂a postaci ze snu, i wiedziona konieczno艣ci膮 wype艂nienia obowi膮zku wobec bli藕niego wypu艣ci艂a si臋 tak daleko.
Nagle us艂ysza艂a ujadanie Teitura.
Nie by艂o to zwyczajne szczekanie, kt贸rym oznajmia艂: 鈥淶nalaz艂em owc臋鈥. Brzmia艂 w nim jaki艣 ton zaskoczenia, niepewno艣ci. Przypomina艂 raczej odg艂osy, jakie wydawa艂 z siebie, kiedy noc膮 co艣 mu si臋 przywidzia艂o.
- Ju偶 id臋, Teitur! - krzykn臋艂a. - Zosta艅 na miejscu!
Ale pies nie m贸g艂 d艂u偶ej czeka膰, musia艂 j膮 sprowadzi膰. Ruszy艂a za nim, pokonuj膮c ostatni odcinek pod g贸r臋, a偶 wreszcie znalaz艂a si臋 bezpo艣rednio pod urwiskiem.
Teitur pomkn膮艂 dalej wzd艂u偶 zbocza, posz艂a za nim.
I wtedy go zobaczy艂a.
- Dobry Bo偶e - szepn臋艂a. - Co mam zrobi膰?
Ledwie 艣mia艂a podej艣膰, przekonana, 偶e ten cz艂owiek nie 偶yje, tak strasznie by艂 pokrwawiony i poobijany. Obok le偶a艂 p臋kni臋ty sk贸rzany worek, woda wyciek艂a z niego ju偶 dawno.
On nie mo偶e 偶y膰, pomy艣la艂a. St膮pa艂a niemal 艣miesznie niepewnie.
Widzia艂a, 偶e to doros艂y m臋偶czyzna. Le偶a艂 na boku, Halla ukl臋k艂a przy nim, porusza艂a si臋 tak wolno, jakby chcia艂a si臋 wycofa膰. Nie potrzebowa艂a ju偶 wi臋cej zmar艂ych.
Delikatnie obr贸ci艂a go na plecy.
Dech zapar艂o jej w piersiach, j臋kn臋艂a cicho w uniesieniu.
Nigdy nie widzia艂a kogo艣 tak nieziemsko pi臋knego, tak w pewnym sensie obcego. Kruczoczarne w艂osy, pe艂ne teraz ziemi i mchu, falami okala艂y twarz o cerze barwy ko艣ci s艂oniowej. Wida膰 by艂o, 偶e to twarz o idealnych rysach, chocia偶 teraz pokrywa艂a je zakrzep艂a krew. Doskona艂a w kszta艂cie d艂o艅 bezw艂adnie le偶a艂a na trawie.
Cz艂owiek ten okaza艂 si臋 jednak zaledwie m艂odzie艅cem, licz膮cym, jak przypuszcza艂a, oko艂o dwudziestu lat, a ju偶 na pewno nie wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia pi臋膰.
Och, nie, on nie mo偶e nie 偶y膰. Tak boska uroda nie mo偶e si臋 zmarnowa膰.
R贸wnie偶 Halla dostrzeg艂a osobliw膮 eteryczno艣膰 le偶膮cej przy niej postaci. Jakby wywodzi艂 si臋 z ludu elf贸w, pomy艣la艂a ju偶 po raz drugi tego wieczoru. Jednak cz艂owiek, kt贸rego ujrza艂a we 艣nie, sprawia艂 wra偶enie o wiele pot臋偶niejszego ni偶 ten ch艂opak, mimo 偶e i on mia艂 szerokie ramiona i m臋skie rysy.
A jednak ta niesamowita delikatno艣膰...
Przy艂o偶y艂a d艂o艅 do piersi rannego i gdy wyczu艂a oddech, g艂臋boko westchn臋艂a z ulg膮.
- C贸偶, m贸j pi臋kny przyjacielu - szepn臋艂a. - Teraz wszystko zale偶y ode mnie.
Teitur obw膮chiwa艂 twarz ch艂opaka.
- Przesta艅 - cicho poleci艂a psu. - Musimy go przenie艣膰 do domu, dopiero tam b臋d臋 mog艂a opatrzy膰 mu rany. Ale jak mam sobie z tym poradzi膰? Nie przyprowadz臋 konia tu na g贸r臋, zreszt膮 to by w niczym nie pomog艂o, bo i tak nie wsadzi艂abym rannego na ko艅ski grzbiet. Nie zd膮偶臋 te偶 wr贸ci膰 do zagrody po sanie, kt贸rych zreszt膮 nie mam, bo zesz艂aby mi na tym cala noc. Musz臋 go ci膮gn膮膰, Teitur, a nie mam do tego serca. Przecie偶 on jest ranny.
Wydawa艂o si臋 jednak, 偶e to jedyne rozwi膮zanie. Halla bardzo nie chcia艂a w tak niegodny spos贸b potraktowa膰 tej szlachetnej istoty, nic innego jednak jej nie pozostawa艂o.
Porwany buk艂ak przyda艂 si臋 jeszcze raz. Przymocowa艂a go do bark贸w i karku ch艂opca, aby chroni艂 go przy zetkni臋ciu z ziemi膮. Potem stan臋艂a ty艂em do nieznajomego, praw膮 r臋k膮 unios艂a praw膮 nog臋, a lew膮 - lew膮 i zacz臋艂a go ci膮gn膮膰 w d贸艂. Od czasu do czasu odwraca艂a si臋, 偶eby sprawdzi膰, czy nieprzytomny bardzo si臋 nie rani, ale wygl膮da艂o na to, 偶e wszystko idzie dobrze. Tylko w艂osami zaczepia艂 niekiedy o ga艂膮zki, a r臋ce wlok艂y si臋 bezw艂adnie po ziemi. Nie potrafi艂a jednak wyja艣ni膰, jak to mo偶liwe, 偶e nagle wyda艂 si臋 jej taki lekki. Przecie偶 wiedzia艂a, 偶e wa偶y swoje, poczu艂a to, kiedy pr贸bowa艂a go podnie艣膰 z ziemi. Tymczasem odnosi艂a wra偶enie, jakby... jakby co艣 niewidzialnego pomaga艂o jej go d藕wiga膰.
Oczywi艣cie, to niemo偶liwe.
Dotarli do miejsca, gdzie czeka艂 przywi膮zany ko艅.
- Teraz najgorsze, Teitur - mrukn臋艂a. - Jak, na mi艂o艣膰 bosk膮, zdo艂am go przerzuci膰 przez siod艂o?
Wtedy sta艂o si臋 co艣 nies艂ychanego. Ko艅 zastrzyg艂 uszami, potem cofn膮艂 si臋 odrobin臋 i...
Halla nie wierzy艂a w艂asnym oczom. Ko艅 nigdy dot膮d tak si臋 nie zachowywa艂. Nie pami臋ta艂a, by w og贸le widzia艂a jakiegokolwiek konia kl臋kaj膮cego najpierw na przednie nogi, potem na tylne, by pom贸c je藕d藕cowi si臋 dosi膮艣膰.
Halla oniemia艂a, ale nie straci艂a ca艂kiem g艂owy. Najpr臋dzej jak mog艂a prze艂o偶y艂a rannego przez siod艂o i ostro偶nie usiad艂a za nim.
Ko艅 zaraz si臋 podni贸s艂.
- Dzi臋kuj臋, kochany przyjacielu! - Poklepa艂a go po grzywie. - Wie藕 nas teraz do domu.
Ruszyli. Teitur bieg艂 obok konia, bezustannie pr贸buj膮c zerka膰 na obcego, kt贸rego jego pani wioz艂a przed sob膮. Od czasu do czasu pies podskakiwa艂, 偶eby obw膮cha膰 zwisaj膮ce bezw艂adnie r臋ce m臋偶czyzny, ale wtedy Halla przywo艂ywa艂a go do porz膮dku.
Ale jakie偶 to ekscytuj膮ce prze偶ycie dla ma艂ego psiaka z odludnej doliny na pustkowiu! Przecie偶 to on znalaz艂 obcego, on te偶 czu艂 si臋 za niego odpowiedzialny.
Halla podprowadzi艂a konia a偶 do drzwi wej艣ciowych. Obawia艂a si臋, 偶e nie zdo艂a przenie艣膰 m臋偶czyzny dalej, ale i tym razem nie mog艂a pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e kto艣 jej w tym pomaga.
Halla mieszka艂a na pustkowiu od dw贸ch lat. To dostatecznie d艂ugi czas, by nauczy膰 si臋 偶y膰 w zgodzie z natur膮. Dlatego te偶 kobieta nie odrzuca艂a jednoznacznie my艣li, 偶e wok贸艂 niej znajduj膮 si臋 ukryte si艂y. Tak namacalnie jednak jak tej nocy nigdy jeszcze ich nie odczu艂a, chocia偶 cz臋sto zdarza艂o jej si臋 k膮tem oka dostrzec jaki艣 ruch mi臋dzy zabudowaniami.
Teraz by艂o inaczej, jak gdyby nieznajome moce bezpo艣rednio w艂膮czy艂y si臋 w jej 偶ycie.
U艂o偶y艂a rannego na 艂贸偶ku, na tej po艂owie, kt贸ra dawniej nale偶a艂a do Runara. Ostro偶nie 艣ci膮gn臋艂a mu z n贸g zniszczone, lecz kiedy艣 zapewne drogie buty.
Wcze艣niej ju偶 zauwa偶y艂a, 偶e do paska przymocowan膮 mia艂 dziwaczn膮, ci臋偶k膮 sk贸rzan膮 sakiewk臋. Zastanawia艂a si臋, co te偶 mo偶e w niej by膰. Musia艂a j膮 teraz odwi膮za膰, 偶eby zdj膮膰 ch艂opcu pasek i sweter.
Zdumiona pomaca艂a wielk膮 kul臋, kt贸r膮 najwyra藕niej skrywa艂a sakiewka. Nie mia艂a jednak czasu jej ogl膮da膰, od艂o偶y艂a j膮 na sto艂ek wraz z paskiem. Potem spr贸bowa艂a 艣ci膮gn膮膰 rannemu zniszczony sweter, sztywny od zakrzep艂ej krwi wsz臋dzie, z wyj膮tkiem przodu, gdzie ch艂opak najwyra藕niej przyciska艂 do cia艂a buk艂ak z wod膮. Niez艂y pomys艂, uzna艂a z podziwem.
Nie mog艂a jednak oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e ch艂opiec przede wszystkim pragn膮艂 os艂oni膰 dziwaczn膮 sakiewk臋.
Nie chcia艂a rozcina膰 jego ubrania. Poniewa偶 ranny i tak by艂 nieprzytomny, unios艂a go troch臋 i jednym ruchem 艣ci膮gn臋艂a sweter przez g艂ow臋.
Cofn臋艂a si臋 na widok wielkiego znaku promienistego s艂o艅ca, kt贸ry nosi艂 na piersi. Wyda艂 jej si臋 w pewnym sensie... boski.
Ale nie, to chyba nie by艂o w艂a艣ciwe s艂owo. Magiczny? Tak, teraz lepiej.
Z paleniska przynios艂a kocio艂ek z gor膮c膮 wod膮 i zacz臋艂a czy艣ci膰 rany. Zorientowa艂a si臋, 偶e s膮 to przede wszystkim otarcia, ale m艂odzieniec m贸g艂 odnie艣膰 tak偶e wewn臋trzne obra偶enia. Podczas spadania obija艂 si臋 zapewne cz臋sto i mocno, zw艂aszcza ostatni upadek z wysoka m贸g艂 si臋 okaza膰 tragiczny w skutkach.
Musia艂 run膮膰 z samej g贸ry. Niesamowite, 偶e w og贸le prze偶y艂.
Nagle drgn臋艂a. Nie zauwa偶y艂a, 偶e si臋 ockn膮艂 i przygl膮da jej si臋 badawczo, z powag膮.
- Takie same oczy! - wyrwa艂o jej si臋.
- Jak co? - spyta艂 cicho.
- Jak we 艣nie - odpar艂a.
Mia艂a wra偶enie, 偶e te oczy j膮 hipnotyzuj膮. Takie fascynuj膮ce, pod艂u偶ne, sko艣ne, ogromne i ca艂kiem czarne.
Przysz艂o jej do g艂owy, 偶e ma do czynienia z nieziemsk膮 istot膮.
- Takie same jak u tego, kt贸rego widzia艂am we 艣nie.
- U Cienia - stwierdzi艂. - Mego opiekuna. Gdzie jestem?
- Chyba spad艂e艣 z urwiska - odpar艂a. - Znajdujesz si臋 teraz w mojej zagrodzie w dolinie, kawa艂ek od tamtej stromizny. Ten, kt贸rego ujrza艂am we 艣nie, prosi艂, bym poszuka艂a rannego m臋偶czyzny. Czy masz jakie艣 wewn臋trzne obra偶enia?
Niezwyk艂y cz艂owiek przymkn膮艂 oczy, a Halla z tego powodu odczu艂a jednocze艣nie ulg臋 i rozczarowanie.
- Nie wiem - odpowiedzia艂 szeptem. - Mam wra偶enie, jakby przepuszczono mnie przez pras臋 do kamieni.
- Obawiam si臋, 偶e mocno uderzy艂e艣 si臋 w g艂ow臋 - westchn臋艂a Halla. - Lepiej b臋dzie, jak przez kilka dni pole偶ysz w 艂贸偶ku.
- Ale ja...
Urwa艂.
- Nie, nic - doko艅czy艂 po chwili.
- Co chcia艂e艣 powiedzie膰?
Widzia艂a, jak bardzo jest wycie艅czony.
- Chcia艂em powiedzie膰, 偶e... moi rodzice... bardzo si臋 o mnie niepokoj膮. Ale otrzyma艂em informacj臋... od Cienia... 偶e wiedz膮... 偶e mam si臋... Oni tak偶e...
G艂os ch艂opca zamar艂, ale Halla mia艂a nadziej臋, 偶e zamierza艂 powiedzie膰 鈥渕am si臋 dobrze鈥. U niej.
Z jakiej cz臋艣ci 艣wiata przybywasz? zastanawia艂a si臋 w duchu. A mo偶e raczej z jakiej cz臋艣ci wszech艣wiata?
Czy偶by jednak nawi膮za艂a kontakt z elfami?
Nie, mia艂a do czynienia z innymi istotami. Ale z jakimi?
Zabra艂a si臋 z powrotem do opatrywania jego ran i Dolg zn贸w si臋 ockn膮艂. Popatrzy艂 na kobiet臋, kt贸ra nie zauwa偶y艂a, 偶e odzyska艂 przytomno艣膰, rozejrza艂 si臋 po izbie.
Na pi臋knej szafie w 艣cianie przeczyta艂 napis: 鈥淗alla c贸rka Egila 1732鈥.
Czy to mog艂a by膰 ona? Nie wygl膮da艂a ani na m艂od膮, ani na star膮. Ocenia艂 jej wiek na jakie艣 trzydzie艣ci siedem lat, z pewno艣ci膮 nie przekroczy艂a jeszcze czterdziestki. Mia艂a twarz ani 艂adn膮, ani brzydk膮, w艂osy ciemnoblond, niebieskie oczy, tak mu si臋 przynajmniej wydawa艂o, nie艂atwo by艂o to oceni膰 przy sk膮pym 艣wietle w izdebce.
Sprawia艂a jednak wra偶enie, 偶e nosi w sobie wielki spok贸j i imponuj膮c膮 wewn臋trzn膮 si艂臋. Tu, na takim pustkowiu, z pewno艣ci膮 bardzo si臋 to jej przydawa艂o. A mimo wszystko dostrzega艂 w niej jak膮艣 bezbronno艣膰, zauwa偶y艂 to ju偶, kiedy pierwszy raz wr贸ci艂 do przytomno艣ci. Jak gdyby potrzeba wymusi艂a w niej t臋 si艂臋. Z pozoru jednak wydawa艂a si臋 bardzo spokojna i zaradna.
Natychmiast wyczu艂, 偶e jest osob膮, kt贸rej mo偶na ufa膰 bez zastrze偶e艅.
W jaki spos贸b tutaj trafi艂a? Mieszka艂a tu najwidoczniej ca艂kiem sama.
- Jak si臋 nazywasz? - spyta艂.
Poderwa艂a si臋 przestraszona, o ma艂o nie wypuszczaj膮c z r膮k 艣ciereczki, kt贸r膮 obmywa艂a mu 艂okie膰.
- Nie wiedzia艂am, 偶e... - zaj膮kn臋艂a si臋. - Mam na imi臋 Halla.
A wi臋c to jednak ona. Dolg wiedzia艂, 偶e podw贸jne 鈥渓鈥 na Islandii wymawia si臋 jak 鈥渄l鈥. Tego nauczy艂 go ojciec. Dawno te偶 si臋 przekona艂, 偶e potrafi si臋 porozumiewa膰 z Islandczykami. Brakuj膮ce s艂owa mo偶na przecie偶 zast膮pi膰 gestami.
Cia艂o bola艂o okropnie. W tyle g艂owy pulsowa艂o, a kiedy Halla dotkn臋艂a jego boku, j臋kn膮艂, prawie krzykn膮艂 z b贸lu.
- Tutaj ci臋 boli? - spyta艂a, dotykaj膮c punktu na plecach poni偶ej 艂opatki.
Dolg m贸g艂 jedynie skin膮膰 g艂ow膮.
- By膰 mo偶e masz z艂amane 偶ebro - stwierdzi艂a. - A jak ty si臋 nazywasz?
- Dolg.
Popatrzy艂a na niego, przez moment zdumiona osobliwym imieniem, ale on ju偶 do tego przywyk艂. Potem dalej czy艣ci艂a rany.
Dolg nie mia艂 zbyt wiele do czynienia z kobietami. Nie wiedzia艂, co pocznie, je艣li ona posunie si臋 ni偶ej. Musia艂aby te偶 zdj膮膰 mu spodnie. Zak艂opota艂 si臋 ju偶 na sam膮 my艣l; zdziwi艂o go to, bo nie podejrzewa艂 si臋 o tak膮 nie艣mia艂o艣膰.
Ale taki w艂a艣nie by艂.
By膰 mo偶e i ona wyczu艂a jego zaniepokojenie, a mo偶e sama czu艂a si臋 zak艂opotana.
- Wydaje si臋, 偶e... dalej ju偶 nie masz skalecze艅 - powiedzia艂a niezr臋cznie. - Buk艂ak dobrze ci臋 os艂ania艂. Ale kolana s膮 poharatane.
Dolg kiwn膮艂 g艂ow膮. Czu艂, 偶e tak jest, nie musia艂 wcale patrze膰 na podarte i zakrwawione nogawki.
- Mog臋 zdj膮膰 spodnie - rzek艂 niepewnie.
- A ja ci臋 okryj臋 - dopowiedzia艂a z ulg膮.
Nie przypuszcza艂, 偶e ruch sprawi mu tak potworny b贸l. Upar艂 si臋 jednak, 偶e sam sobie z tym poradzi. Par臋 razy bliski by艂 utraty przytomno艣ci. Halla odwr贸ci艂a si臋 plecami i zaj臋艂a przygotowaniem jedzenia, wreszcie jednak spodnie le偶a艂y na pod艂odze, a on sam naci膮gn膮艂 nakrycie. Potem by艂 ju偶 ca艂kiem wycie艅czony.
Teraz Halla mog艂a si臋 zaj膮膰 zranieniami na kolanach i stopach.
S膮dz膮c po tym, jak wygl膮da艂 Dolg, kiedy zako艅czy艂a zabiegi, musia艂a chyba zu偶y膰 ca艂e swoje zapasy p艂贸tna. Dolg jednak poczu艂 si臋 o wiele lepiej i czy艣ciej. Nie by艂 w stanie je艣膰 samodzielnie, kiedy pi艂, podtrzymywa艂a mu g艂ow臋, a d艂o艅 z 艂y偶k膮 dr偶a艂a mu tak, 偶e musia艂a go tak偶e karmi膰.
W ko艅cu powiedzia艂a 鈥渄obranoc鈥, zabra艂a psa i opu艣ci艂a izb臋.
Dolg by艂 zbyt zm臋czony, by si臋 nad tym zastanawia膰.
Halla posz艂a do stodo艂y, zwin臋艂a si臋 na sianie i okry艂a sk贸r膮. Teitur dotrzymywa艂 jej towarzystwa, wtulony w zgi臋cie kolan.
Nie potrafi艂a ot, tak po prostu, po艂o偶y膰 si臋 na tym samym 艂贸偶ku co 贸w m臋偶czyzna. Wydawa艂o jej si臋 to profanacj膮.
Ale modlitwa, jak膮 odm贸wi艂a tego wieczoru, by艂a nieco inna ni偶 zwykle. Z lekkim u艣miechem na wargach wyszepta艂a:
- Dzi臋ki Ci, dobry Bo偶e, 偶e sprowadzi艂e艣 go w moj膮 samotno艣膰! Dzi臋ki, 偶e pozwoli艂e艣 go uratowa膰. Daj mi si艂臋, bym mog艂a mu pom贸c w odpowiedni spos贸b, tak aby jego 偶ycie sta艂o si臋 艂atwiejsze przynajmniej przez t臋 chwil臋, przez jak膮 dane mi b臋dzie go zatrzyma膰.
Z doliny dobiega艂 szum rzeki, poza tym 偶aden odg艂os nie zak艂贸ca艂 spokoju nocy. Przez okienko widzia艂a zielone 艂膮ki, kilka brz贸z rosn膮cych przy domu. Widok w nocnym 艣wietle zdawa艂 si臋 dziwnie p艂aski i wyra藕ny, jakby patrzy艂a na obraz. Po raz pierwszy od wielu miesi臋cy zauwa偶y艂a, jak bardzo samotna jest jej dolina.
Westchn臋艂a z uniesieniem. 呕ycie w jednej chwili sta艂o si臋 takie ekscytuj膮ce.
Uczyni wszystko, co w jej mocy, aby przywr贸ci膰 temu m艂odemu cz艂owiekowi zdrowie i si艂y.
Dolg?
Halla nie zna艂a 偶adnego j臋zyka poza islandzkim, ale zrozumia艂a, 偶e Dolg nie jest Islandczykiem. Jego imi臋 musia艂o wi臋c wywodzi膰 si臋 z jakiej艣 obcej mowy, zdawa艂a sobie z tego spraw臋, a mimo to uznawa艂a je za osobliwe. Nie brzmia艂o jak cz艂owiecze imi臋.
Dolg po islandzku? Takie s艂owo nie istnia艂o. Najbli偶sze, z czym jej si臋 kojarzy艂o, to Du艂. Tajemnica.
Poczu艂a, 偶e rozumuje w艂a艣ciwie.
8
Nast臋pnego dnia rano Dolga obudzi艂y niezno艣ne b贸le w boku.
Wtedy dopiero nareszcie sobie przypomnia艂, co powinien zrobi膰 ju偶 dawno.
Ostro偶nie obr贸ci艂 g艂ow臋, zak艂u艂o go z ty艂u, st臋kn膮艂 cicho.
Izba by艂a pusta. Nigdzie ani 艣ladu tej kobiety, Halli.
Zaj膮艂em jej 艂贸偶ko, odkry艂 z poczuciem winy, ale zaraz inne sprawy zaj臋艂y jego my艣li.
Co si臋 sta艂o z szafirem? Gdzie si臋 podzia艂?
Delikatnie, kawa艂eczek po kawa艂eczku odwraca艂 g艂ow臋, zwi臋kszaj膮c pole widzenia.
I zaraz westchn膮艂 z ulg膮. Sk贸rzana sakiewka le偶a艂a na sto艂ku. Wygl膮da艂o na to, 偶e jej nie otwierano, ale pewno艣ci nie mia艂.
Wyci膮gni臋cie r臋ki po szafir okaza艂o si臋 niemo偶liwe. Najdrobniejszy ruch, a w艂a艣ciwie jego pr贸ba, sprawia艂 b贸l, jakby w cia艂o wbijano mu no偶e.
Wycie艅czony osun膮艂 si臋 na pos艂anie.
Nie wiedzia艂, jak d艂ugo ju偶 tak le偶y, kiedy wesz艂a Halla. Nie mog艂o to trwa膰 niesko艅czono艣膰, ale jasne noce zaburza艂y poczucie czasu.
Kobieta spostrzeg艂a, 偶e Dolg nie 艣pi, i zaraz jej zal臋kniony wzrok z艂agodnia艂.
- Jak si臋 czujesz? - spyta艂a przyja藕nie.
Dolg zn贸w odczu艂, 偶e warto jej zaufa膰.
- Kula - powiedzia艂 schrypni臋tym g艂osem. - Czy mo偶esz mi j膮 poda膰?
- Kula? - powt贸rzy艂a zdziwiona; zrozumia艂, 偶e nie otwiera艂a sakiewki.
Nagle twarz jej si臋 rozja艣ni艂a.
- O to ci chodzi? - spyta艂a, bior膮c do r臋ki sk贸rzany woreczek.
- Tak. Zechcesz go otworzy膰? Ja troch臋 zesztywnia艂em.
艁agodnie powiedziane!
- To znaczy, 偶e czujesz si臋 dzisiaj gorzej?
- Rzeczywi艣cie tak jest, ale to ca艂kiem naturalne. Cz艂owiek nie ruszaj膮c si臋 sztywnieje, a potem najmniejsze drgnienie sprawia b贸l. Dzi臋kuj臋 - zako艅czy艂, kiedy zdumiona poda艂a mu po艂yskuj膮cy niebieski kamie艅.
- Co...?
Dolg zrozumia艂, 偶e sam sobie nie poradzi.
- Musz臋 ci zawierzy膰, Hallo. I ufam ci. Czy mog艂aby艣... przy艂o偶y膰 kul臋 do mego boku? Tak, w艂a艣nie w tym miejscu. Chyba rzeczywi艣cie z艂ama艂em kilka 偶eber.
Oszo艂omiona podnios艂a skraj przykrycia i na pr贸b臋 przytkn臋艂a kamie艅 do czarnosinego boku Dolga.
Czu艂, 偶e winien jest jej wyja艣nienie.
- To szlachetny kamie艅, obdarzony magicznymi w艂a艣ciwo艣ciami.
- Zasinienie znika - oznajmi艂a zaskoczona, ledwie nad sob膮 panuj膮c.
- To dobrze. B贸l tak偶e ust臋puje. Przytrzymaj go jeszcze chwil臋, a potem post臋puj podobnie z reszt膮 ran. Co艣 niedobrego dzieje si臋 w mojej g艂owie, z ty艂u. Czy mo偶esz si臋 tym zaj膮膰 najpierw?
- Oczywi艣cie.
Po kolei dotyka艂a ka偶dej z ran.
W艂a艣ciwie si臋 nie odzywa艂a, czasami jednak pada艂y kr贸tkie komentarze.
- Niemal ca艂e plecy mia艂e艣 sine. Teraz zn贸w wygl膮dasz po ludzku. Prawie. Niewielu, je艣li w og贸le kto艣 jeszcze, mo偶e si臋 poszczyci膰 tak膮 z艂ocist膮, jedwabi艣cie matow膮 sk贸r膮.
Dolg nic na to nie powiedzia艂. Z rozkosz膮 obserwowa艂 ust臋powanie b贸lu. Najprzyjemniejsze, 偶e pozby艂 si臋 wreszcie uporczywego 艂omotania w g艂owie, kt贸re potrafi najbardziej chyba dokuczy膰 i uniemo偶liwi膰 cz艂owiekowi normalne funkcjonowanie.
Ogromnie si臋 cieszy艂, 偶e zn贸w mo偶e si臋 rusza膰, normalnie rozmawia膰, a nawet 偶artowa膰.
Dobrze, 偶e Halla nie dopytywa艂a si臋 o szafir, chocia偶 wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e bardzo jest ciekawa.
Przez pierwsz膮 dob臋 Dolg wypoczywa艂, przede wszystkim spa艂. Spa艂, jad艂 i nabiera艂 si艂. Dopiero teraz zrozumia艂, jakie napi臋cie towarzyszy艂o podr贸偶y przez Islandi臋. Wywo艂ywa艂o je zar贸wno oczekuj膮ce go zadanie, jak i fakt, 偶e rycerze z艂ego zakonu dopadli ich i tutaj, na samotnej wyspie na Atlantyku.
U Halli naprawd臋 m贸g艂 odzyska膰 spok贸j, odetchn膮膰. Powtarza艂 jej to za ka偶dym razem, kiedy na chwil臋 si臋 budzi艂.
Wydawa艂o si臋, 偶e te s艂owa bardzo j膮 ciesz膮.
Nast臋pnego dnia rano wsta艂.
Pierwszy raz wsp贸lnie zasiedli do sto艂u i przy 艣niadaniu gaw臋dzili. Dolg czu艂, jak w towarzystwie tej kobiety sp艂ywa na艅 spok贸j, m贸wi艂 wi臋cej ni偶 zwykle przy obcych. Przyzwyczai艂 si臋, 偶e kobiety pr贸buj膮 go uwodzi膰, uznaj膮c za interesuj膮cego, poniewa偶 tak bardzo r贸偶ni艂 si臋 od innych m臋偶czyzn, a poza tym na sw贸j szczeg贸lny spos贸b by艂 przystojny. Powtarza艂o mu to zbyt wielu ludzi, by m贸g艂 przeczy膰 albo bagatelizowa膰 ten fakt, wygl膮da艂oby to tylko na 艣mieszny przejaw fa艂szywej skromno艣ci.
Halla jednak by艂a inna. Widzia艂a w nim jedynie o wiele m艂odszego m臋偶czyzn臋, kt贸rym si臋 zaopiekowa艂a, nic wi臋cej.
Dolg by艂 z tego bardzo zadowolony.
W powietrzu mi臋dzy nimi zawis艂o wiele pyta艅.
Rozmow臋 zacz膮艂 Dolg:
- Jak si臋 tu znalaz艂a艣?
Halla westchn臋艂a, odsuwaj膮c na bok swoj膮 misk臋 z 艂y偶k膮.
- To d艂uga i trudna historia, postaram si臋 opowiedzie膰 ci j膮 mo偶liwie najkr贸cej.
Zacz臋艂a m贸wi膰 o m臋偶u, o tym, jak postanowi艂 za wszelk膮 cen臋 sam sobie radzi膰 i popad艂 w konflikt z ojcem, bogatym gospodarzem. W gniewie wybudowa艂 t臋 zagrod臋, chcia艂 udowodni膰, 偶e potrafi prze偶y膰 na pustkowiu.
- Wszystko toczy艂o si臋 dobrze, dop贸ki Runar 偶y艂. - Halla wyjrza艂a przez okno na rzek臋. - By艂 zdolny i robotny, mieli艣my ma艂ego synka, Bjarniego. Przez pierwsze lata uwa偶a艂am, 偶e to cudowne miejsce, uk艂ada艂o si臋 nam jak najlepiej... - Spowa偶nia艂a. - Ale 偶ycie z Runarem nie by艂o 艂atwe. Duma to jedno, Dolgu, przesadna ambicja to co艣 innego.
Dolg w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.
- Nie znosi艂 sprzeciwu, dla spokoju w domu musia艂am mu we wszystkim ulega膰. Nie chc臋 藕le m贸wi膰 o zmar艂ych, ale doprawdy, z wielu rzeczy trzeba zrezygnowa膰, aby ma艂偶e艅stwo uk艂ada艂o si臋 pomy艣lnie.
- Owszem, masz racj臋, cz臋sto trzeba i艣膰 na ust臋pstwa. Pytanie tylko, do jakiego stopnia mo偶na si臋 ugi膮膰.
- Tak.
- M贸wi艂a艣, 偶e mieli艣cie tak偶e ma艂ego synka. Czy on tak偶e...?
- Nie, nie, Bjarni 偶yje, ale nie mieszka tutaj.
Nie powiedzia艂a nic wi臋cej, Dolg poprosi艂 wi臋c:
- Opowiedz mi o nim.
- To tak boli - szepn臋艂a.
- Wobec tego nie b臋d臋 ci臋 zmusza膰.
- Ale ja chc臋, 偶eby艣 o tym wiedzia艂, w艂a艣nie ty. Jestem pewna, 偶e nikogo nie b臋dziesz obwinia膰.
Dolg czeka艂.
- Runar przez nieostro偶no艣膰 zgin膮艂 w rzece. Bjarni mia艂 wtedy dwana艣cie lat.
- Dwa lata temu.
- Tak. Teraz musi mie膰 czterna艣cie.
Do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy, otar艂a je niecierpliwie.
- Chyba 藕le si臋 wyrazi艂am, Runar si臋 nie utopi艂. Wpad艂 do rzeki, ale zdo艂a艂 przytrzyma膰 si臋 kamienia. Wyci膮gn臋艂am go z nurtu, lecz za d艂ugo przebywa艂 w lodowatej wodzie, nabawi艂 si臋 zapalenia p艂uc i zmar艂 po kilku dniach.
Dolg nakry艂 r臋k膮 jej d艂o艅 le偶膮c膮 na stole, zaraz jednak j膮 cofn膮艂 na znak, by m贸wi艂a dalej.
- Runar... przed 艣mierci膮 za偶膮da艂 ode mnie obietnicy. Nie pozwoli艂, bym nawi膮za艂a kontakty z jego rodzin膮. Mia艂am utrzymywa膰 gospodarstwo w dobrym stanie, dla Bjarniego. Z czasem on mia艂 je przej膮膰.
- Z艂o偶y艂a艣 mu t臋 obietnic臋?
- Musia艂am. Tak mocno 艣ciska艂 mnie za r臋k臋, 偶e a偶 j臋kn臋艂am z b贸lu, a oczy p艂on臋艂y mu fanatycznym blaskiem. Nie 艣mia艂am odm贸wi膰.
- Ale nie u艂o偶y艂o si臋 po jego my艣li?
- Nie. Rodzice Runara mieli tylko jednego syna. Spotkali艣my si臋 na pogrzebie. Ojciec okaza艂 si臋 r贸wnie uparty jak Runar. O艣wiadczy艂 mi, a 偶ona, moja te艣ciowa, ca艂膮 sob膮 go popiera艂a, 偶e miejsce Bjarniego jest teraz u nich. Nie maj膮 innego dziedzica i z czasem gospodarstwo przypadnie jemu. Nasza ma艂a zagroda w og贸le si臋 dla nich nie liczy艂a. Powiedzieli, 偶e je艣li naprawd臋 pragn臋 dobra ch艂opca, to powinnam go od razu po pogrzebie zostawi膰 u nich. W og贸le ich nie interesowa艂o, co ja poczn臋, czy zechc臋 zosta膰 na pustkowiu. Chcieli zatrzyma膰 ch艂opca, uwa偶ali go za swojego, jemu nale偶a艂o si臋 wielkie gospodarstwo w okolicach Aratunga.
Dolg poczu艂 narastaj膮ce wzburzenie, jakie ogarnia艂o go zawsze, gdy zetkn膮艂 si臋 z ra偶膮c膮 niesprawiedliwo艣ci膮. G艂臋boko wci膮gn膮艂 oddech.
Halla popatrzy艂a na niego i podj臋艂a:
- Trzyma艂am synka za r臋k臋, poczu艂am, jak jego d艂o艅 ze strachu zaciska si臋 wok贸艂 mojej. Powiedzia艂am 鈥渘ie鈥. Post膮pi艂abym tak w ka偶dych okoliczno艣ciach, ale gdyby Bjarni chcia艂 przenie艣膰 si臋 do dziadk贸w, przysz艂oby mi to pewnie z wi臋kszym trudem. Tymczasem ca艂kiem jasne si臋 dla mnie sta艂o, 偶e on nie chce. Moi te艣ciowie przyj臋li to bardzo 藕le i rozstali艣my si臋 jak wrogowie.
- Rozumiem.
- P贸藕niej... niewiele czasu up艂yn臋艂o... Musieli wiedzie膰, kiedy wybieram si臋 na pastwisko po owce i konie. Bjarni tego dnia zosta艂 w domu sam, dobrze ju偶 sobie radzi艂. W艂a艣nie wtedy przyjechali. Kiedy wr贸ci艂am do domu, ch艂opca nie by艂o, znikn臋艂y te偶 jego ubrania i wszystkie rzeczy osobiste. Zostawili mi tylko kr贸tk膮 wiadomo艣膰: 鈥淶abieramy go tam, gdzie jego dom鈥. W domy艣le: Nie warto, aby tu zostawa艂.
Dolg uderzy艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂, a偶 Teitur poderwa艂 si臋 wystraszony.
- Tak, tak - pokiwa艂a g艂ow膮 Halla. - To by艂 najstraszniejszy dzie艅 w moim 偶yciu, gorszy nawet ni偶 ten, w kt贸rym umar艂 Runar. Oczywi艣cie natychmiast wyprawi艂am si臋 do Aratunga, chocia偶 mia艂am ma艂o czasu, nie mog艂am zbyt d艂ugo zostawia膰 zwierz膮t samych. Ale nie pozwolono mi nawet zobaczy膰 syna ani z nikim porozmawia膰. Wszystkie drzwi zasta艂am zamkni臋te. S艂ysza艂am z g艂臋bi domu p艂acz Bjarniego. Uciszyli go, prawdopodobnie zas艂aniaj膮c mu usta d艂oni膮. Musia艂am jak najpr臋dzej wraca膰. P贸藕niej bywa艂am tam jeszcze trzykrotnie, zawioz艂am sweter, kt贸ry specjalnie dla niego zrobi艂am na drutach, i inne rzeczy, ale nigdy nie pozwolono mi si臋 z nim zobaczy膰, nie wpuszczono mnie do 艣rodka. Musia艂am zabra膰 podarki z powrotem do domu.
Gorycz w g艂osie Halli sta艂a si臋 jeszcze wyra藕niejsza, kiedy doda艂a:
- Jedyne, co mog艂am zrobi膰, to i艣膰 do s膮siedniej zagrody. Dowiedzia艂am si臋 tam, 偶e Bjarniemu powiedziano, i偶 matka nie chcia艂a ju偶 d艂u偶ej si臋 nim zajmowa膰, 偶e to ja odes艂a艂am go do dziadk贸w.
Dolg nie mia艂 s艂贸w na tak膮 nikczemno艣膰.
- A twoja rodzina? Czy nie mog艂a ci jako艣 pom贸c?
- Wszyscy moi bliscy nie 偶yj膮. Gospodarstwo przesz艂o w obce r臋ce.
- To znaczy, 偶e zosta艂a艣 ca艂kiem sama? Uwi臋ziona na tym cudownie pi臋knym pustkowiu, rozdzielona z synem?
- Tak - odpowiedzia艂a i zn贸w wyjrza艂a przez okno. - Dobrze by tu si臋 偶y艂o, gdyby by艂 tutaj Bjarni, i jeszcze par臋 zagr贸d, 偶eby艣my mieli towarzystwo.
Popatrzy艂a na Dolga. Nie powiedzia艂a tych s艂贸w na g艂os, wyczyta艂 je z jej oczu: 鈥淐iesz臋 si臋, 偶e si臋 pojawi艂e艣, Dolgu, chocia偶 zostaniesz ze mn膮 zaledwie przez kilka kr贸tkich dni鈥.
I on si臋 cieszy艂, 偶e tu trafi艂.
Teraz przysz艂a jego kolej na opowiadanie. Halla chcia艂a si臋 dowiedzie膰 o swoim go艣ciu jak najwi臋cej, tak wielu 艂膮cz膮cych si臋 z nim spraw nie rozumia艂a. Nie wiedzia艂a, sk膮d pochodzi艂, w jaki spos贸b dosz艂o do tego, 偶e spad艂 z urwiska, a przede wszystkim kim by艂 i co oznacza艂 ten szafir nieprawdopodobnej wielko艣ci? Szlachetne kamienie takich rozmiar贸w po prostu nie istniej膮. W dodatku obdarzone magicznymi w艂a艣ciwo艣ciami? Umiej膮ce leczy膰 rany...
Dolg spojrza艂 na ni膮 uwa偶nie.
- Hallo - rzek艂 z powag膮. - Rano musia艂em ci臋 poprosi膰, aby艣 wzi臋艂a kamie艅 do r臋ki. Musisz mi to wybaczy膰, bo zapewne podzia艂a艂 tak偶e na ciebie.
Kobiet臋 przenikn膮艂 strach.
- Co to ma znaczy膰?
- Nie b贸j si臋, to nie ma nic wsp贸lnego ze z艂em - rzek艂 Dolg uspokajaj膮co. - Kamie艅 posiada niezwyk艂e w艂a艣ciwo艣ci, kt贸rymi chce zaw艂adn膮膰 grupa z艂ych ludzi. To oni 艣cigali mnie i moj膮 rodzin臋 w drodze na Kjolur. Oni zmusili mnie, bym cofn膮艂 si臋 do skraju drogi, wiedzieli bowiem, 偶e mam szafir. Nie przypuszczali chyba jednak, 偶e dobrowolnie rzuc臋 si臋 ze ska艂y.
- No w艂a艣nie, jak mog艂e艣 uczyni膰 co艣 tak szalonego?
- Z dw贸ch powod贸w: po pierwsze, nie mia艂em wyboru. Zagrodzili mi drog臋 na kraw臋dzi urwiska, a gdyby kamie艅 wpad艂 w ich r臋ce, konsekwencje tego mog艂yby by膰 nieobliczalne. Po drugie, wiedzia艂em, 偶e zar贸wno kamie艅, jak i znak S艂o艅ca, kt贸ry widzia艂a艣, mog膮 mnie ochroni膰.
- Rzeczywi艣cie tak si臋 sta艂o. 呕aden zwyczajny cz艂owiek nie prze偶y艂by takiego upadku.
- Ocali艂o mnie jedno, a mianowicie to, 偶e od dziesi臋ciu lat niemal codziennie dotykam kamienia. Szafir posiada moc przed艂u偶ania ludzkiego 偶ycia i za tym w艂a艣nie goni膮 ci n臋dznicy.
Halla przez chwil臋 milcza艂a.
- Czy to dlatego wydajesz si臋 taki... taki eteryczny?
- Tak.
- I masz taki niezwyk艂y wygl膮d?
- Nie, to ma inne przyczyny. Taki si臋 ju偶 urodzi艂em.
- Ale dlatego chcesz mnie ostrzec? Czy ja te偶 b臋d臋 d艂u偶ej 偶y艂a?
- Prawdopodobnie, przynajmniej troch臋. Moc kamienia doda艂a ci te偶 zapewne si艂y fizycznej, a tak偶e przekonania o 艂atwo艣ci wykonywania tego, co kiedy艣 uwa偶a艂aby艣 za bardzo trudne.
Halla skin臋艂a g艂ow膮. Rzeczywi艣cie, ju偶 zauwa偶y艂a, 偶e spe艂nianie codziennych obowi膮zk贸w przychodzi jej jakby l偶ej.
- Czy szafir da艂 ci 偶ycie wieczne? - spyta艂a, u艣miechaj膮c si臋, jakby przeprasza艂a za zadanie tak dziwacznego pytania.
- Nie wiem - odpar艂 szczerze. - Nie chcia艂bym tego. Ale cz艂onkowie zakonu rycerskiego, ci ludzie, kt贸rzy nas 艣cigaj膮, uwa偶aj膮, 偶e dzi臋ki szafirowi mog膮 je zdoby膰, a przynajmniej posun膮 si臋 kawa艂ek dalej. Aby uzyska膰 nie艣miertelno艣膰, potrzeba czego艣 wi臋cej.
- Czy wiesz, 偶e ten kamie艅 to bezcenny skarb?
- O, tak! A偶 za dobrze!
- Cz臋sto powtarzasz 鈥渕y鈥. Masz na my艣li swoj膮 rodzin臋?
- Tak, m贸j ojciec jest...
Urwa艂. Jakie nastawienie do czarnoksi臋偶nik贸w mieli Islandczycy? Spalili wszak Jonsson贸w, dziada i pradziada M贸riego. Na stosie zgin臋艂a tak偶e jego matka, co prawda jako jedna z ostatnich czarownic, kt贸re ponios艂y tak膮 艣mier膰, ale...
Dolg ufa艂 Halli.
- M贸j ojciec jest magiem z Islandii, wywodzi si臋 z rodu czarnoksi臋偶nik贸w i czarownic.
- Ty tak偶e jeste艣 czarnoksi臋偶nikiem - spokojnie stwierdzi艂a Halla.
- Nie wiem. Chyba raczej... czym艣 innym.
- Mo偶e i tak. Ale dobry z ciebie cz艂owiek.
- Mam tak膮 nadziej臋.
- Czy wiesz, sk膮d wzi臋艂a si臋 twoja niezwyk艂a, zachwycaj膮ca uroda? Twoja i tego drugiego m臋偶czyzny, Cienia, kt贸ry ukaza艂 mi si臋 we 艣nie? Czy wy macie co艣 wsp贸lnego z elfami?
- I tak, i nie. Rzeczywi艣cie, z elfami co艣 nas 艂膮czy, ale ja elfem nie jestem. Cie艅 tak偶e nie. On nale偶y do prastarej rasy ludzkiej czy klanu albo ludu, nie bardzo wiem, jak to okre艣li膰. Oni istniej膮 a zarazem nie istniej膮, nie wiem gdzie. Co艣 nam podpowiada, 偶e zwano ich Lemurami.
- Lemurami? Nigdy nie s艂ysza艂am tego s艂owa.
Dolg postanowi艂 nie wspomina膰, 偶e lemury to gatunek ma艂piatek, a w staro偶ytnym Rzymie tak偶e duchy zmar艂ych. Uwa偶a艂, 偶e nie brzmi to szczeg贸lnie przyjemnie, ponadto nie chcia艂 si臋 popisywa膰 wiedz膮 przed t膮 偶yj膮c膮 w izolacji kobiet膮, obdarzon膮 wysok膮 inteligencj膮, kt贸rej niestety nigdy nie mia艂a okazji wykorzysta膰.
Zamiast tego rzek艂:
- Widzia艂em wielu z nich i moim zdaniem Lemurowie istniej膮 na ziemi, ale w innej formie 偶ycia ni偶 my...
- Jako elfy.
- W艂a艣nie! Wiesz, my ludzie, obejmuj膮c rz膮dy na Ziemi, usun臋li艣my w cie艅 wiele r贸偶nych istot, duch贸w przyrody. W艂a艣ciwie moi przodkowie nale偶膮 do wymieraj膮cego gatunku. Istnieje jednak tak wiele ba艣ni, legend i poda艅 o dawno zapomnianych krainach, 偶e niekt贸re z nich z ca艂膮 pewno艣ci膮 musia艂y kiedy艣 istnie膰.
- Na przyk艂ad Atlantyda.
- Tak, to chyba najbardziej znane kr贸lestwo. Ale z pewno艣ci膮 by艂y jeszcze inne!
O tym, o czym m贸wi艂 Dolg, jego siostra Taran wiedzia艂a znacznie wi臋cej. Dowiedzia艂a si臋 o istnieniu Silin贸w, jaszczurczego ludu Sigiliona, o Madragach, bawolim ludzie, mieszkaj膮cym na wielkich r贸wninach. Dolg jeszcze o nich nie s艂ysza艂.
- Najbardziej istotne, Hallo, 偶e wszystkie te p贸艂istnienia, z kt贸rymi si臋 zetkn膮艂em, gor膮co czego艣 pragn膮, czego - nie wiem. Za ich spraw膮 jestem w po艂owie cz艂owiekiem, a w po艂owie jednym z nich, po to, bym m贸g艂 ich ocali膰. Nie wiem tylko, czy potrafi臋.
Spojrzenie kobiety powiedzia艂o mu, 偶e ona w to 艣wi臋cie wierzy.
Odpowiedzia艂 jej u艣miechem.
Halla spyta艂a z wahaniem:
- Pierwszego wieczoru wspomina艂e艣, na po艂y we 艣nie, 偶e twoi rodzice wiedz膮, 偶e miewasz si臋 ju偶 dobrze. Sk膮d takie przekonanie?
- Cie艅 mi m贸wi艂.
Halla rozejrza艂a si臋 po izbie.
- Czy on tutaj jest? - szepn臋艂a.
- Nie, nie. Porozumiewamy si臋 my艣l膮.
No tak, oczywi艣cie. Cie艅 przem贸wi艂 tak偶e do niej, we 艣nie.
- Cie艅 powiedzia艂 mi tak偶e, 偶e im nic nie zagra偶a. Czekaj膮 na mnie w du偶ym gospodarstwie na po艂udnie od Wielkiego Gejzeru. Musz臋 tam jecha膰.
Halla pochyli艂a g艂ow臋. Tak bardzo nie chcia艂a, by j膮 opuszcza艂. Po jego wyje藕dzie poczucie pustki stanie si臋 jeszcze dotkliwsze.
Roze艣mia艂 si臋.
- Dowiedzia艂em si臋 tak偶e, 偶e wszyscy rycerze pozostali w okolicach Kj枚lur bez koni.
- Ho, ho! - W g艂osie Halli zabrzmia艂 ni to 艣miech, ni to groza. - To znaczy, 偶e masz sporo czasu.
Dolg jakby nie zauwa偶y艂 jej ukrytej pro艣by, ci膮gn臋艂a wi臋c:
- A wi臋c oni pragn膮 nie艣miertelno艣ci?
- Tego tak偶e. Ale po艣cig za nami dotyczy nie tylko szafiru, lecz czego艣 wi臋cej...
Zn贸w umilk艂. Chocia偶 bardzo chcia艂 opowiedzie膰 Halli o ich walce z Zakonem 艢wi臋tego S艂o艅ca i jej przyczynach, nie m贸g艂 tego uczyni膰. Historia zabra艂aby wiele godzin, a on wkr贸tce musia艂 wyrusza膰.
Zda艂 sobie spraw臋, 偶e ostatnie s艂owa wypowiedzia艂 na g艂os, dopiero kiedy kobieta spyta艂a:
- Wiesz, dok膮d masz jecha膰?
- Tak, do miejsca, kt贸re zwie si臋 Gj盲in.
- Gj盲in? W Thjors盲rdalur?
- Owszem.
- Ujrzysz co艣 naprawd臋 pi臋knego! - Halli rozja艣ni艂y si臋 oczy. - By艂am tam kiedy艣 i zawsze powtarzam, 偶e je艣li gdzie艣 na Islandii mieszkaj膮 elfy, to musi to by膰 w艂a艣nie tam.
- Wspaniale! - u艣miechn膮艂 si臋 Dolg. - Czy to daleko?
- Nie bardzo. Mo偶esz wzi膮膰 mojego konia.
- Twego konia? Nie, o tym nie ma mowy, sama go potrzebujesz.
- Mam dwa - oznajmi艂a kr贸tko. - A jak inaczej mia艂e艣 zamiar dosta膰 si臋 do swych rodzic贸w i brata? Piechot膮? Twoi wrogowie mogliby okaza膰 si臋 szybsi. Ja niestety nie mog臋 ci towarzyszy膰, bo nie zostawi臋 zwierz膮t na tak d艂ugo.
- Jeszcze o tym porozmawiamy - rzek艂 kr贸tko Dolg. - Na pewno znajdziemy jakie艣 rozwi膮zanie.
Halla kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Co to za zakon was prze艣laduje? Nic z tego nie mog臋 poj膮膰.
Dolg spr贸bowa艂 wyja艣ni膰 jej w paru s艂owach, ale to wcale nie by艂o 艂atwe. Wiedzia艂 ju偶 o 艣mierci kardyna艂a von Grabena i o tym, 偶e na stanowisku wielkiego mistrza zast膮pi艂 go Lorenzo. Nie otrzyma艂 natomiast jeszcze wie艣ci o tym, 偶e Taran nie zagra偶ali ju偶 dwaj wywodz膮cy si臋 ze Skandynawii cz艂onkowie zakonu i Sigilion, gdy偶 mia艂o to nast膮pi膰 p贸藕niej. Taran i Uriel wci膮偶 zmagali si臋 z wrogami.
Wiedzia艂 za to, 偶e na Kj枚lur z siedmiu rycerzy zosta艂o tylko sze艣ciu. Kto i w jaki spos贸b zg艂adzi艂 si贸dmego - tego Cie艅 nie chcia艂 zdradzi膰.
Kiedy zako艅czy艂 znacznie skr贸con膮 histori臋 Zakonu, przez chwil臋 siedzieli w milczeniu. Prawd臋 m贸wi膮c Halla nie bardzo potrafi艂a przyj膮膰 do wiadomo艣ci wszystkich tych niesamowitych opowie艣ci, ale sam Dolg wydawa艂 jej si臋 taki niesamowity, jakby wyj臋ty wprost z ba艣ni, 偶e po prostu musia艂a si臋 z nimi pogodzi膰. Komu艣 takiemu jak on zapewne towarzysz膮 osobliwe, ba, wprost nadprzyrodzone wydarzenia.
Jak偶e mog艂a wi臋c w膮tpi膰 w poczynania tajemniczego zakonu?
- Zajrz臋 do zwierz膮t.
Dolg podni贸s艂 si臋 jednocze艣nie z Teiturem.
- P贸jd臋 z tob膮, pomog臋 ci.
- O, nie! Ty masz odpoczywa膰.
- Jestem wypocz臋ty. Pozw贸l mi przynajmniej w ten spos贸b podzi臋kowa膰 za to, co dla mnie zrobi艂a艣. P贸藕niej musz臋 jecha膰 dalej.
Halla u艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o. Ju偶 wi臋cej nie protestowa艂a.
Prawie wszystkie zwierz臋ta przebywa艂y teraz na pastwisku. W oborze sta艂 tylko jeden ko艅, czekaj膮cy na podkucie, i chora owca, kt贸rej w ran臋 wda艂o si臋 zapalenie.
Wsp贸lnie oczy艣cili koniowi kopyta i 鈥渙bci臋li mu paznokcie鈥, jak ze 艣miechem powiedzia艂a Halla. Potem przyjrzeli si臋 owcy.
- Ona si臋 m臋czy - stwierdzi艂 Dolg.
- Tak, zastanawia艂am si臋 ju偶, czy nie ukr贸ci膰 jej cierpie艅, ale wci膮偶 si臋 wstrzymuj臋. Bardzo kocham wszystkie swoje zwierz臋ta.
Dolg wyj膮艂 szafir ze sk贸rzanej sakiewki.
- Nie mo偶esz przecie偶... - przerazi艂a si臋 Halla.
- Dlaczego cz艂owiek ma by膰 wart wi臋cej ni偶 owca? - odpar艂 spokojnie. - Przytrzymaj j膮, kiedy b臋d臋 przesuwa膰 kamie艅.
Halla nie 艣mia艂a ju偶 powiedzie膰 ani s艂owa, ale wcale si臋 nie zdziwi艂a, kiedy owieczka podnios艂a si臋 z ziemi r贸wnocze艣nie z nimi i stan臋艂a na dr偶膮cych nogach, wpatrzona w Dolga.
- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a Halla z u艣miechem. - Teraz biedaczka jeszcze d艂ugo po偶yje!
Dolg pom贸g艂 jej wzmocni膰 drzwi do obory, zniszczone podczas ostatniej zimowej zawieruchy. Halla z rado艣ci膮 obserwowa艂a m臋skie d艂onie, zaj臋te prac膮, i zapragn臋艂a, aby to trwa艂o wiecznie. Zdawa艂a sobie jednak spraw臋, 偶e nie jest to mo偶liwe.
Wreszcie nie by艂o ju偶 odwrotu: Dolg musia艂 jecha膰 dalej, chcia艂 wyruszy膰 jeszcze tego samego dnia, by jak najspieszniej oddali膰 si臋 od zakonnych braci.
- Zrozumia艂em, 偶e przeze mnie musia艂a艣 spa膰 w oborze - u艣miechn膮艂 si臋 smutno. - Pewnie z przyjemno艣ci膮 wr贸cisz do w艂asnego 艂贸偶ka.
Och, nie, chcia艂a zawo艂a膰 Halla. Poprzedniego wieczoru przez chwil臋 oboje si臋 zawahali, kiedy mia艂a wyj艣膰 z domu. Obojgu jednak kultura i wychowanie zabrania艂y dzielenia 艂o偶a z osob膮 przeciwnej p艂ci. Dolg zaofiarowa艂 si臋, 偶e to on si臋 przeniesie gdzie indziej, lecz Halla gwa艂townie si臋 temu sprzeciwi艂a, a on by艂 zbyt zm臋czony, by nalega膰.
Dolg przed opuszczeniem domu odwr贸ci艂 si臋 po raz ostatni. Powi贸d艂 wzrokiem po prostej izbie, po drewnianych belkach, 艂贸偶ku wbudowanym w 艣cian臋, pi臋knie rze藕bionych szafach. Jeszcze raz wci膮gn膮艂 w nozdrza zapach tego domu, zapach brzozowego drewna, kobiety i psa.
- Znalaz艂em tutaj spok贸j - powiedzia艂 cicho.
Halla u艣miechn臋艂a si臋 ze smutkiem.
Opu艣cili zagrod臋. Teitur pobieg艂 przodem.
9
Ruszyli dolin膮 wzd艂u偶 rzeki w stron臋 Gullfoss. Najcz臋艣ciej musieli jecha膰 jedno za drugim, a wtedy rozmowa stawa艂a si臋 zupe艂nie niemo偶liwa. Gdy tylko jednak droga by艂a dostatecznie szeroka i dawa艂o si臋 jecha膰 obok siebie, wykorzystywali okazj臋, by zamieni膰 kilka s艂贸w. W艂a艣ciwie nie bardzo wiedzieli, co wi臋cej mog膮 sobie powiedzie膰, zasmuceni 艣wiadomo艣ci膮, 偶e nigdy si臋 ju偶 nie spotkaj膮. Gaw臋dzili jednak o tym, co widzieli po drodze. Halla ch臋tnie odpowiada艂a na pytania Dolga.
Min臋li pot臋偶ny Gullfoss, Z艂oty Wodospad, nie tak wielki jak Dettifoss, lecz o wiele pi臋kniejszy. Niezwyk艂e za艂amania 艣wiat艂a w ob艂oku drobniutkich kropelek nada艂y wodospadowi imi臋, chocia偶 w艂a艣ciwe r贸wnie dobrze m贸g艂 si臋 nazywa膰 T臋czowym Wodospadem.
Wreszcie w oddali ujrzeli Wielki Gejzer.
By艂 to ten olbrzymi gejzer, od kt贸rego nazw臋 wzi臋艂y wszystkie podobne zjawiska przyrody. Z czasem mia艂 usn膮膰 i okazywa膰 sw贸j niezwyk艂y urok tylko w obecno艣ci kr贸l贸w i innych g艂贸w pa艅stw po uprzednim wlaniu do jego wn臋trza rozpuszczonego myd艂a. Kiedy wspania艂a fontanna przesta艂a tryska膰, otworzy艂a si臋 inna, Strokkur, kt贸rej pi臋knem mogli si臋 napawa膰 ludzie z p贸藕niejszych stuleci. Dolg jednak mia艂 szcz臋艣cie ujrze膰 prawdziwy Wielki Gejzer.
Wrz膮ca woda tryska艂a z wn臋trza Ziemi na wysoko艣膰 sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w, wprawdzie z mniejsz膮 cz臋stotliwo艣ci膮 ni偶 ze Strokkura, lecz stanowi艂o to naprawd臋 niezwyk艂y widok.
Chocia偶 mieli ma艂o czasu, zatrzymali si臋 na chwil臋, nie zsiadaj膮c z koni, by podziwia膰 niesamowite zjawisko.
Dolg rzek艂 z u艣miechem:
- Moja rodzina oczywi艣cie te偶 to widzia艂a i s艂ysz臋 ju偶, jak Villemann obiecuje sobie: 鈥淭utaj na pewno jeszcze wr贸c臋!鈥 Powtarza艂 to przy ka偶dym cudzie przyrody, kt贸ry ujrza艂 na Islandii. Zawsze te偶 dodawa艂: 鈥淭aran musi to zobaczy膰, szkoda, 偶e nie ma jej z nami!鈥 Ojciec radowa艂 si臋 za ka偶dym razem, kiedy m贸j brat postanawia艂 wr贸ci膰 jeszcze na wysp臋. Przypuszczam, 偶e t臋sknota za Islandi膮 nigdy nie opu艣ci Villemanna.
- A ciebie? - cicho spyta艂a Halla.
- Mnie? Ja jestem cz臋艣ci膮 Islandii. Wsz臋dzie, dok膮d si臋 udam, zabior臋 ze sob膮 cz膮stk臋 tego kraju. A cz臋艣膰 mnie na zawsze zostanie tutaj. Ale teraz musz臋 rusza膰 dalej. We藕 ju偶 konia, reszt臋 drogi przejd臋 piechot膮!
- To o wiele dalej, ni偶 ci si臋 wydaje. Ko艅 jest tw贸j tak d艂ugo, jak go potrzebujesz.
Dolg si臋 waha艂, wreszcie jednak skin膮艂 g艂ow膮.
- Uczyni臋, co w mojej mocy, 偶eby do ciebie wr贸ci艂. Dzi臋kuj臋 za wszystko, Hallo!
- To ja musz臋 ci dzi臋kowa膰!
Rozstali si臋. Teitur cicho popiskiwa艂, nieszcz臋艣liwy, 偶e mi艂y go艣膰 ich opuszcza.
Halla patrzy艂a za nim, a偶 ko艅 i je藕dziec zmienili si臋 w male艅ki punkcik oddalaj膮cy si臋 w stron臋 gejzeru.
Wyt艂umaczy艂a mu, jak ma szuka膰 du偶ego gospodarstwa na po艂udnie od Gejzeru; Dolg spyta艂 te偶 o Aratunga, gdzie przebywa艂 jej syn. Halla jednak tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮, zdziwiona pytaniem, i wyja艣ni艂a, 偶e to troch臋 dalej na po艂udniowy zach贸d, nie bardzo daleko, mniej wi臋cej godzina drogi, ale Dolg, je艣li chcia艂 jecha膰 za dnia, powinien si臋 spieszy膰.
W ko艅cu je藕d藕ca na koniu nie by艂o ju偶 wida膰.
- Chod藕, Teitur - powiedzia艂a Halla ze smutkiem w g艂osie i zawr贸ci艂a konia w stron臋 domu do swej samotnej doliny.
Najbli偶si na widok Dolga uradowali si臋 niepomiernie. Duchy wprawdzie donios艂y im wcze艣niej, 偶e prze偶y艂 upadek, ale d艂u偶ej nie potrafili ju偶 czeka膰 w spokoju, przygotowali si臋 wi臋c, by wyruszy膰 mu na spotkanie. Akurat wtedy go dostrzegli. Nie przypuszczali, 偶e przyb臋dzie tak pr臋dko.
Nero obw膮chiwa艂 go od st贸p do g艂贸w.
- Tak, tak, Nero, pozna艂em innego psa - przykucn膮wszy szepta艂 Dolg ze 艣miechem psu do ucha. - Ale to by艂 on, nie ona. Nic ciekawego.
Podni贸s艂 si臋 i z powag膮 popatrzy艂 na rodzin臋.
- Mog臋 mie膰 do was pewn膮 pro艣b臋?
- Oczywi艣cie - odpar艂a Tiril.
- Czy zgodzicie si臋 pojecha膰 troch臋 okr臋偶n膮 drog膮? Przez Aratunga, to niedaleko st膮d.
Popatrzyli na艅 ze zdziwieniem. Poprosi艂, by usiedli na 艂awie przed zagrod膮, tam opowiedzia艂 im o Halli, kt贸ra go uratowa艂a, i o tym, jak zabrano jej syna.
M贸ri g艂o艣no pochwali艂 Halle za jej dobry uczynek, Tiril natomiast pos艂a艂a synowi badawcze spojrzenie.
Mog艂a sobie tego oszcz臋dzi膰. Dolg wyra偶a艂 si臋 o tej kobiecie ciep艂o, lecz bez oznak jakiego艣 szczeg贸lnego zainteresowania.
Nikt nie zauwa偶y艂, 偶e Tiril odetchn臋艂a z ulg膮. Nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰 zwi膮zku Dolga z kobiet膮 prawie w jej wieku. W dodatku na Islandii, tak daleko od domu!
Przeprowadziwszy jednak szybki rachunek sumienia, musia艂a samokrytycznie przyzna膰, 偶e nie potrafi sobie wyobrazi膰 偶adnej kobiety w roli towarzyszki Dolga na ca艂e 偶ycie.
Dolg by艂 wyj膮tkowy. Na jego barkach spoczywa艂a ogromna odpowiedzialno艣膰, niezwykle wa偶ne zadanie.
To musia艂o wystarczy膰.
Kiedy Dolg zako艅czy艂 opowie艣膰, M贸ri rzek艂:
- Oczywi艣cie, 偶e pomo偶emy twojej wybawicielce i jej synowi. Niewiele mamy czasu, bo bracia zakonni mog膮 tu przyby膰 w ka偶dej chwili, je艣li tylko uda im si臋 znale藕膰 nowe konie. Ale mamy tyle serca, by im pom贸c.
- Oczywi艣cie - powt贸rzy艂a Tiril z ulg膮, w poczuciu winy za niem膮dre przypuszczenia, a tak偶e z czu艂o艣ci膮 i wdzi臋czno艣ci膮 dla nieznajomej kobiety. - W艣r贸d tych ci膮g艂ych star膰 i walki na 艣mier膰 i 偶ycie musimy znale藕膰 te偶 miejsce dla zwyk艂ych ludzkich uczu膰.
- Ale chyba nie mo偶emy tak po prostu zabra膰 ch艂opca dziadkom? - niepewnie spyta艂 Dolg. - Ani te偶 ukradkiem go porwa膰?
W g艂osie M贸riego pojawi艂a si臋 surowo艣膰.
- Ju偶 chcia艂em powiedzie膰, 偶e je艣li im wolno by艂o post膮pi膰 tak niecnie, to i my mo偶emy zachowa膰 si臋 podobnie. Masz jednak racj臋, Dolgu, ja tak偶e o tym my艣la艂em. Pozw贸l mnie i Tiril podj膮膰 pertraktacje ze staruszkami. Spytamy zaraz naszego 偶yczliwego gospodarza, gdzie le偶y tamta zagroda.
Okaza艂o si臋, 偶e bli偶ej ni偶 przypuszczali, po drugiej stronie rozlewiska, przez kt贸re dobrzy ludzie pomogli im si臋 przeprawi膰.
Znale藕li si臋 w okolicach rodzinnego domu Runara. Na pastwisku ujrzeli ch艂opca jad膮cego konno w艣r贸d stada koni. Taki obrazek cz臋sto spotykali na Islandii: samotny je藕dziec, kt贸remu towarzyszy wiele wierzchowc贸w.
- To musi by膰 Bjarni - doszed艂 do wniosku Dolg. - Jed藕cie dalej, ja chcia艂bym z nim porozmawia膰.
- Dobrze - przysta艂 M贸ri. - Powinien us艂ysze膰 nowiny o swojej matce. Tym razem prawdziwe.
- W艂a艣nie - cierpko przyzna艂 Dolg.
Wkr贸tce potem spotka艂 si臋 z ch艂opcem.
- Dzie艅 dobry, Bjarni - przywita艂 go.
Ch艂opiec wstrzyma艂 konie i popatrzy艂 na Dolga z nieskrywanym zdziwieniem. Widok niezwyk艂ego syna czarnoksi臋偶nika na moment zbi艂 go z panta艂yku, zaraz jednak si臋 opanowa艂.
- Nie wolno mi rozmawia膰 z obcymi - mrukn膮艂.
- Przybywam od twej matki - powiedzia艂 Dolg. - Ona za tob膮 t臋skni.
Bjarni si臋 zatrzyma艂. By艂 to dobrze rozwini臋ty ch艂opiec, wyro艣ni臋ty jak na swoje czterna艣cie lat, o spojrzeniu pe艂nym bezradno艣ci, podobnym do spojrzenia matki.
Ale w jego s艂owach da艂a si臋 s艂ysze膰 zawzi臋to艣膰.
- Ja nic j膮 nie obchodz臋.
- Jeste艣 dla niej ca艂ym 偶yciem - cicho rzek艂 Dolg. - Gdyby艣 zna艂 jej rozpacz, natychmiast wr贸ci艂by艣 do domu.
- Dlaczego wi臋c mnie odes艂a艂a? Dlaczego nigdy o mnie nie pyta艂a?
Dolg westchn膮艂.
- Ona wcale ci臋 nie odes艂a艂a. Zabrano ci臋 jej si艂膮. Przyje偶d偶a艂a, tu wielokrotnie, prosz膮c, by pozwolono jej si臋 z tob膮 zobaczy膰, porozmawia膰 i zabra膰 ci臋 do domu. Nigdy nie wpuszczono jej do 艣rodka, zawsze zastawa艂a zamkni臋te drzwi.
Ch艂opiec odwr贸ci艂 g艂ow臋. Nie chcia艂 uwierzy膰 w to, co s艂ysza艂, bal si臋, 偶e zn贸w kto艣 go zrani.
- Halla zrobi艂a dla ciebie swetry na drutach, uszy艂a buty i inne ubrania. Kiedy by艂e艣 m艂odszy, robi艂a ci zabawki. Przywozi艂a tu rzeczy dla ciebie, lecz nic nie mog艂a ci podarowa膰.
Bjarni milcza艂. Spu艣ci艂 g艂ow臋, wbi艂 wzrok w ko艅sk膮 grzyw臋.
- Ludzie, u kt贸rych mieszkasz, powiedzieli ci, 偶e ona nie chce si臋 tob膮 d艂u偶ej zajmowa膰. Powodowa艂a nimi opaczna mi艂o艣膰 do ciebie, pragn臋li za wszelk膮 cen臋 ci臋 zatrzyma膰. Podobne historie rozpowiadali jednak tak偶e w艣r贸d s膮siad贸w, a to z艂y uczynek, kt贸rego nie da si臋 usprawiedliwi膰.
Dolg spostrzeg艂, 偶e z oczu nieszcz臋艣liwego ch艂opca skapuj膮 艂zy, uda艂 jednak, 偶e niczego nie widzi.
- Chcesz pojecha膰 ze mn膮 do matki?
Bjarni nie odpowiedzia艂.
- Wyb贸r nale偶y do ciebie. Je艣li dobrze ci tutaj, w tym wielkim gospodarstwie, kt贸re kiedy艣 odziedziczysz, to twoja sprawa, i nie b臋d臋 ci臋 d艂u偶ej prosi膰. Lecz je艣li my艣la艂e艣 o tamtej ma艂ej samotnej zagrodzie w g贸rskiej dolinie i o swojej matce, to moim zdaniem warto j膮 odwiedzi膰. B臋dziecie mogli wszystko sobie wyja艣ni膰. Ona ogromnie t臋skni za tob膮, ale ponad w艂asne 偶yczenia przedk艂ada twoje dobro.
Bjarni odetchn膮艂 g艂臋boko, 偶eby uspokoi膰 dr偶膮cy g艂os.
- Czy Teitur jeszcze 偶yje?
- O, tak. Teitur, oba konie i wszystkie pozosta艂e zwierz臋ta.
Troszeczk臋 by艂o w tym przesady, bo przecie偶 kolejne pokolenia owiec zast臋powa艂y stare.
Bjarni otar艂 nos i oczy.
- Nie mog臋 ot, tak z tob膮 wyruszy膰, nie m贸wi膮c nic babci i dziadkowi.
- Oczywi艣cie. Moi rodzice i brat pojechali ju偶 do nich porozmawia膰 o tobie.
- Nigdy mi nie pozwol膮... - mrukn膮艂 Bjarni niewyra藕nie.
- O ile dobrze znam swego ojca, to ma on 艣rodki, aby ich przekona膰 - spokojnie o艣wiadczy艂 Dolg.
Bjarni popatrzy艂 na niego podejrzliwie.
- Kim ty jeste艣? Cz艂owiekiem czy...?
- Hm, no c贸偶 - mrukn膮艂 Dolg. - Chyba jestem do艣膰 ludzki.
- Wr贸cisz teraz do matki?
- Za kilka dni. Mam najpierw pewn膮 spraw臋 do za艂atwienia.
Spraw臋? Bardzo zwyczajne s艂owo na okre艣lenie czekaj膮cego go zadania.
- Kilka dni? Ile?
- Naprawd臋 nie wiem, Bjarni. Ale nie tak du偶o.
Ch艂opiec spojrza艂 na niego z ukosa.
- Sk膮d znasz matk臋? Mieszkasz tutaj? Od dawna si臋 znacie?
Dolg zawaha艂 si臋.
- Ch臋tnie ci wszystko opowiem. Daleko masz zaprowadzi膰 konie?
- Mog臋 je wypu艣ci膰 tutaj.
- Dobrze. Pojedziemy razem do zagrody i po drodze porozmawiamy?
Bjarni kiwn膮艂 g艂ow膮. Zawr贸cili konie i Dolg jeszcze raz musia艂 opowiada膰 o swym kr贸tkim spotkaniu z Hall膮 i o tym, jak dzielnie uratowa艂a mu 偶ycie. Ch艂opiec chcia艂 wiedzie膰 wi臋cej, Dolg wspomnia艂 wi臋c tak偶e o z艂ych rycerzach, kt贸rzy ich 艣cigaj膮.
Dotarli na miejsce, z czego Dolg w艂a艣ciwie si臋 ucieszy艂, nie bardzo bowiem mia艂 ochot臋 zdradza膰, jakie zadanie czeka go naprawd臋 na Islandii.
- Czy oni s膮 dla ciebie dobrzy? - spyta艂, kiedy rozmowa zesz艂a na dziadk贸w ch艂opca.
- Tak m贸wi膮. Twierdz膮, 偶e robi膮 dla mnie wszystko, i tak te偶 pewnie jest. Tylko...
- Tak?
- Czasami czuj臋 si臋, jakbym by艂 wi臋藕niem. I ca艂y czas powtarzaj膮, 偶e s膮 tacy dobrzy, a matka jest z艂膮 kobiet膮.
- To nieprawda, Bjarni. Twoja matka jest wspania艂ym cz艂owiekiem, jednym z najwspanialszych, jakich spotka艂em w 偶yciu.
- Mnie te偶 si臋 tak wydawa艂o - 偶a艂o艣nie przyzna艂 ch艂opiec. - Dlatego niczego nie mog艂em zrozumie膰.
- Pojedziesz z nami do matki?
- Je艣li mi pozwol膮. Bardzo chcia艂bym j膮 jeszcze raz zobaczy膰. J膮 i Teitura, zagrod臋 i ca艂膮 dolin臋 tam, w domu. Je艣li mi tylko pozwol膮...
Po raz pierwszy wyrazi艂 si臋 鈥渨 domu鈥. Dolg uzna艂 to za najlepsz膮 gwarancj臋, 偶e wszystko p贸jdzie dobrze.
W tym czasie M贸ri i Tiril zaj臋li si臋 dziadkami ch艂opca.
Wpuszczono ich do 艣rodka po do艣膰 d艂ugim wahaniu. Tiril zd膮偶y艂a nawet szeptem zaproponowa膰, aby wezwali na pomoc duchy, ale M贸ri nie traci艂 wiary we w艂asne si艂y.
- Tym razem nie - odszepn膮艂 偶onie. - Sam sobie z tym poradz臋.
Tak te偶 si臋 sta艂o, lecz nie bez walki.
Starsi ludzie, us艂yszawszy, z czym przybywaj膮 przyjezdni, natychmiast si臋 naje偶yli.
- Nie pojmuj臋, co mo偶ecie mie膰 z t膮 spraw膮 wsp贸lnego - twardym g艂osem o艣wiadczy艂 wie艣niak.
- Znamy rozpacz i samotno艣膰 Halli - odpar艂 M贸ri. Zabrali艣cie jej dziecko.
W g艂osie gospodyni zabrzmia艂 gniew.
- Stracili艣my syna, naszego jedynego potomka! Obowi膮zkiem jego syna jest zaj膮膰 si臋 nami i gospodarstwem. A mo偶e mamy zosta膰 ca艂kiem sami z naszym 偶alem?
Tiril i M贸riemu nie zaproponowano, by usiedli. Stali w drzwiach, podczas gdy gospodarze siedzieli przy stole nakrytym do p贸藕nego obiadu.
- To was nie uprawnia, by kra艣膰 dziecko innej kobiecie - ostro powiedzia艂 M贸ri.
- Kra艣膰? - r贸wnie ostro rzek艂 wie艣niak. - W艂asnej krwi i ko艣ci si臋 nie kradnie. Miejsce Bjarniego jest tutaj, ta kobieta powinna to zrozumie膰.
- Ta kobieta, jak j膮 nazywacie, straci艂a syna, swoje jedyne dziecko. Wiemy, 偶e ch艂opiec na pocz膮tku pobytu u was bardzo cierpia艂. Mo偶e wci膮偶 nie potrafi si臋 pogodzi膰 ze swoj膮 sytuacj膮, nic nam o tym nie wiadomo.
Dyskusja si臋 przeci膮ga艂a. Starsi ludzie dostrzegali jedynie w艂asne k艂opoty, przygn臋bienie Bjarniego uwa偶ali za dzieci臋ce d膮sy. Byli przekonani, 偶e kiedy ch艂opiec zrozumie, jakie korzy艣ci przynosi mu mieszkanie u nich, zapomni o n臋dznej zagrodzie w g贸rach.
Tiril dostrzeg艂a b艂yski w oczach M贸riego. Zna艂a swego m臋偶a i wiedzia艂a, co one oznaczaj膮. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e powinna go powstrzyma膰, lecz nie chcia艂a. I j膮 tak偶e rozgniewali gospodarze, pozwoli艂a wi臋c M贸riemu zn贸w sta膰 si臋 czarnoksi臋偶nikiem.
S艂u偶膮cy wyszli do kuchni, zabieraj膮c resztki obiadu. Zostali w izbie w pi膮tk臋.
Villemann nie powinien na to patrze膰, pomy艣la艂a Tiril. Chocia偶 w艂a艣ciwie, dlaczego nie? Nie lubi przecie偶, kiedy staramy si臋 trzyma膰 go z boku.
M贸ri wyj膮艂 magiczn膮 run臋. Rozleg艂 si臋 jego g艂os, cichy i mi臋kki, monotonny, na wp贸艂 艣piewny. Niezwyk艂e s艂owa wype艂ni艂y pomieszczenie.
Oczy gospodarzy zrobi艂y si臋 jakby szklane. Zacz臋li si臋 lekko ko艂ysa膰 na krzes艂ach.
Villemann oniemia艂y wpatrywa艂 si臋 w ojca.
Dla Tiril scena ta nie by艂a niczym nadzwyczajnym. Wprawdzie M贸ri od bardzo dawna nie ucieka艂 si臋 do czarnoksi臋skich zakl臋膰, lecz wida膰 wcale o nich nie zapomnia艂.
Ani na ni膮, ani na Villemanna zakl臋cia nie podzia艂a艂y, ale bo te偶 i nie na nich by艂y skierowane.
M贸ri nie czyni艂 nic z艂ego ani niebezpiecznego. Zakl臋ciami zes艂a艂 na staruszk贸w jedynie zrozumienie dla innych ludzi, 艂agodniejsze usposobienie, wsp贸艂czucie dla bli藕nich. Zmusi艂, by zapomnieli o swych podejrzeniach, 偶e to Halla nak艂oni艂a Runara do odwr贸cenia si臋 od rodzic贸w.
M贸ri troch臋 si臋 spieszy艂, bo w ka偶dej chwili kto艣 obcy m贸g艂 wej艣膰 do izby, dlatego te偶 nie dotrzyma艂 wszelkich zasad staranno艣ci i dok艂adno艣ci.
Ale zakl臋cia i tak podzia艂a艂y!
Kiedy M贸ri zako艅czy艂 ich odmawianie i wzi膮艂 g艂臋boki oddech, dziadkowie Bjarniego mieli 艂zy w oczach, ze wstydu nie 艣mieli podnie艣膰 wzroku znad sto艂u.
M贸ri bowiem nie chcia艂 odbiera膰 im wnuka si艂膮, pragn膮艂 jedynie sprawi膰, by wreszcie wszystko zrozumieli.
- Nie utracicie ch艂opca - przyja藕nie rzek艂a Tiril. - Wcale nie! Wszak on wie, 偶e tu jeste艣cie, i najpewniej przejmie kiedy艣 gospodarstwo. Prawda?
Mocno pokiwali g艂owami.
W艂a艣nie wtedy w drzwiach stan膮艂 Bjarni. Dolg z Nerem czeka艂 na zewn膮trz. Nie chcia艂, by gospodarz i jego 偶ona ca艂kiem stracili g艂ow臋.
Ch艂opiec uzyska艂 pozwolenie na wyjazd do matki. Dziadek zaproponowa艂 nawet, by towarzyszy艂o mu dw贸ch ludzi, lecz spojrzenie Bjarniego m贸wi艂o, czego on chce.
- Mam przyjaciela. Nazywa si臋 Dolg...
- To nasz syn - wyja艣ni艂a Tiril. - Starszy syn, spotka艂 si臋 z Bjarnim na 艂膮kach.
- On mo偶e mnie zaprowadzi膰 do matki - ci膮gn膮艂 ch艂opiec. - Za kilka dni i tak b臋dzie tam jecha艂.
M贸ri zastanawia艂 si臋, czy zn贸w przyjdzie mu uciec si臋 do zakl臋膰, ale okaza艂o si臋, 偶e to, czego dokona艂 wcze艣niej, w zupe艂no艣ci wystarczy. Dziadkowie niczego ju偶 wnukowi nie odmawiali.
- Wobec tego za par臋 dni przyjedziemy po ciebie razem z Dolgiem - o艣wiadczy艂 M贸ri.
Ale Bjarni si臋 wystraszy艂.
- Nie, nie, to niemo偶liwe. Ju偶 teraz mog臋 jecha膰 z wami. Nie b臋d臋 wam ci臋偶arem. Bardzo prosz臋, zabierzcie mnie ze sob膮, tak si臋 boj臋 utraci膰...
- Przyjaciela i okazj臋? - doko艅czy艂 M贸ri. - Nic ci nie ucieknie. Ale je艣li uwa偶asz, 偶e starczy ci si艂 na jazd臋 przez bezdro偶a, po pustkowiach, to nie mamy nic przeciwko temu. Musisz tylko uzyska膰 pozwolenie dziadk贸w.
- Nigdy si臋 na to nie zgodz膮.
Tu jednak si臋 omyli艂. Babcia otar艂a 艂zy i powiedzia艂a zduszonym g艂osem:
- Drogie dziecko, bardzo byli艣my samolubni. Je艣li obiecasz, 偶e b臋dziesz na siebie uwa偶a艂, mo偶esz jecha膰. Ufam tym ludziom. Mam tylko nadziej臋, 偶e pierwsza wizyta u matki nie potrwa zbyt d艂ugo. Wr贸cisz tutaj, prawda?
Bjarni milcza艂, wi臋c M贸ri postanowi艂 si臋 w艂膮czy膰:
- Je艣li matka Bjarniego b臋dzie mile widziana tutaj, z pewno艣ci膮 go odwiezie. Ale to sam Bjarni musi zdecydowa膰, czy zechce tu zosta膰, czy te偶 wr贸ci tylko po rzeczy. Teraz mo偶e zabra膰 tylko to, co najniezb臋dniejsze, bo w podr贸偶y musimy mie膰 z sob膮 jak najmniej baga偶u.
Ch艂opiec jednak wci膮偶 by艂 nieufny.
- Czy matka naprawd臋 b臋dzie tu mile widziana?
- Tak - z powag膮 odpar艂 dziadek. - Bardzo ch臋tnie si臋 z ni膮 zobaczymy, je艣li zgodzi si臋 odby膰 z nami rozmow臋 dotycz膮c膮 twojej przysz艂o艣ci. Stanie si臋 jednak tak, jak m贸wi膮 nasi go艣cie: To ty zdecydujesz, gdzie zechcesz mieszka膰. By膰 mo偶e...
- Tak?
- By膰 mo偶e twoja matka zechce zamieszka膰 tutaj? Twoja babka i ja jeste艣my ju偶 starzy. Przyda艂by si臋 kto艣 doros艂y, kto m贸g艂by zaj膮膰 si臋 gospodarstwem do czasu, kiedy ty osi膮gniesz dojrza艂o艣膰.
- Matka na pewno nie b臋dzie chcia艂a wynie艣膰 si臋 z g贸rskiej doliny - stwierdzi艂 Bjarni.
- Mo偶ecie chyba zatrzyma膰 t臋 zagrod臋 jako letnie pastwisko? S膮dz臋, 偶e twoja matka przystanie na taki plan, zapewne bardzo tam by艂a samotna.
- To prawda - potwierdzi艂 M贸ri. - Dolg, nasz syn, opowiada艂 nam o tym. Teraz jednak musimy wyruszy膰 dalej, zanim zrobi si臋 p贸藕ny wiecz贸r. Je艣li wi臋c Bjarni mo偶e si臋 przygotowa膰 do podr贸偶y...
- Oczywi艣cie!
M贸ri z rodzin膮 wyszli na dziedziniec, a wtedy Villemann g艂o艣no wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc.
- Uch! Doskonale sobie poradzi艂e艣, ojcze! Pokaza艂e艣 prawdziwe mistrzostwo!
M贸ri u艣miechn膮艂 si臋, dumny z pochwa艂y.
- No, odprawia艂em ju偶 pot臋偶niejsze zakl臋cia, ale rzeczywi艣cie musz臋 przyzna膰, 偶e tym razem podzia艂a艂o nadspodziewanie dobrze.
- Dobrze? - wykrzykn膮艂 Villemann. - Przecie偶 to zdumiewaj膮ce, jak zmieni艂o si臋 ich nastawienie do ludzi! Prawdziwe czary!
- Masz racj臋! - odpar艂 M贸ri z udawan膮 powag膮. - Najprawdziwsze!
10
Poniewa偶 pogoda dopisywa艂a, a wieczorne s艂o艅ce 艣wieci艂o jeszcze mocno, postanowili nie nocowa膰 w wielkim gospodarstwie przy drodze. Doszli do wniosku, 偶e to mo偶e by膰 niebezpieczne, lepiej wi臋c rozbi膰 ob贸z gdzie艣 pod go艂ym niebem.
Znajdowali si臋 na r贸wninach, w艣r贸d szerokich, otwartych dolin. Dooko艂a wida膰 by艂o zabudowania, na 艂膮kach pas艂y si臋 owce i konie.
Bjarni z pocz膮tku jecha艂 milcz膮cy. Mo偶e 偶a艂owa艂, 偶e wybra艂 si臋 w drog臋 z ca艂kiem obcymi lud藕mi? Wszyscy cz艂onkowie tej dziwnej rodziny troszczyli si臋 jednak o niego, zagadywali go, opowiadali o sobie i dbali, by czu艂 si臋 z nimi jak najlepiej.
Wszystkim rzuca艂 si臋 w oczy podziw, jaki ch艂opiec 偶ywi艂 dla Dolga, lecz okaza艂o si臋, 偶e z usposobienia Bjarni bardziej podobny jest do Villemanna i ci dwaj cz臋sto jechali obok siebie, rozmawiaj膮c. Tiril kojarzy艂a si臋 Bjarniemu z ciep艂em i bezpiecze艅stwem, M贸ri by艂 przyw贸dc膮 i potrafi艂 absolutnie wszystko. Ch艂opiec zaprzyja藕ni艂 si臋 tak偶e z Nerem, chocia偶 z pocz膮tku wielki pies troch臋 go przera偶a艂.
Poniewa偶 nowi znajomi starali si臋 o to, by ch艂opiec dobrze si臋 z nimi czu艂, Bjarni pr臋dko si臋 w艣r贸d nich odnalaz艂. Fakt, 偶e nie byli zwyczajnymi lud藕mi, tylko rozbudzi艂 wyobra藕ni臋 ch艂opca.
Raz po raz jednak pyta艂 Dolga o Halle i g贸rsk膮 zagrod臋. Najwyra藕niej t臋skni艂, cho膰 jednocze艣nie obawia艂 si臋 spotkania z matk膮. Wci膮偶 wszak mu powtarzano, 偶e przesta艂a si臋 nim interesowa膰. W uczuciach Bjarniego zapanowa艂 chaos. Czy wierzy膰 w to, co m贸wili nowi znajomi, Dolg i jego rodzina? Czy zd膮偶y na czas do matki, by prosi膰 j膮 o wybaczenie i zapewni膰, 偶e wci膮偶 j膮 kocha?
Ile w艂a艣ciwie dni mieli sp臋dzi膰 w podr贸偶y, zanim wreszcie skieruj膮 si臋 do ich samotnej doliny?
Pierwszego wieczoru nie dotarli szczeg贸lnie daleko. Znale藕li bezpieczne, os艂oni臋te miejsce w艣r贸d ska艂 i g艂az贸w. Tam si臋 zatrzymali.
Tej nocy Bjarni le偶a艂 mi臋dzy Dolgiem a Villemannem.
Nie m贸g艂 zasn膮膰. Cisza panuj膮ca w okolicy, ch艂odny nocny wiatr, dobiegaj膮cy sk膮d艣 szum rzeki.
Matka.
Stara艂 si臋 przywo艂a膰 j膮 w my艣lach - tak膮, jak膮 on j膮 zna艂, a nie jak odmalowywali j膮 dziadkowie. Wspomina艂 sw膮 samotno艣膰 i p艂acz w pierwszym okresie sp臋dzonym na r贸wninach, niemo偶no艣膰 zrozumienia zdrady matki i t臋sknot臋 za domem.
Czy w og贸le kiedykolwiek przesta艂 t臋skni膰? Czy gorycz kiedy艣 ust膮pi艂a?
Nie.
Akurat w tej chwili do szale艅stwa wprost pragn膮艂 pojecha膰 prosto do domu, do matki i Teitura, do wszystkich pi臋knych miejsc w dolinie. Z oczu zn贸w pop艂yn臋艂y mu 艂zy. Zez艂o艣ci艂 si臋 na samego siebie. Przecie偶 mia艂 ju偶 czterna艣cie lat!
- Jedno jest pewne - o艣wiadczy艂 Villemann, kiedy nast臋pnego ranka zbierali si臋 do drogi. - Rycerze stracili nasz 艣lad. Albo te偶 nie odzyskali koni.
- Tym lepiej dla nas - stwierdzi艂 M贸ri. - Musimy to wykorzysta膰. Bjarni, twoje siod艂o jest ju偶 zamocowane. Wygodnie ci?
Bjarni spojrza艂 w d贸艂 na 偶yczliw膮 wprawdzie, lecz jak偶e niezwyk艂膮 twarz czarnoksi臋偶nika. Tak, wiedzia艂 ju偶 teraz, 偶e ma do czynienia z czarnoksi臋偶nikiem. Okaza艂o si臋 to znacznie mniej gro藕ne, ni偶 przypuszcza艂.
Ale twarz Dolga by艂a jeszcze bardziej osobliwa.
Bjarni nauczy艂 si臋 natomiast podczas tej podr贸偶y, 偶e budz膮cy groz臋 wygl膮d nie oznacza, wcale, i偶 osoba, z kt贸r膮 ma si臋 do czynienia, jest z艂a.
Nigdy jeszcze nie spotka艂 takich dobrych ludzi, poza matk膮 oczywi艣cie.
Ruszyli, rozci膮gn臋li si臋 w orszak na go艣ci艅cu.
- Dolgu - rzek艂 M贸ri. - Wiesz, 偶e do Gj盲in masz jecha膰 sam...
- Tak.
- To konieczne. Nawet Nero nie mo偶e ci tam towarzyszy膰. Kiedy bowiem nast膮pi 贸w wielki moment, nikomu nie wolno go zak艂贸ci膰. B臋dzie to chwila wy艂膮cznie dla tych, kt贸rzy nie mog膮 si臋 ju偶 swobodnie porusza膰 po ziemi, poniewa偶 my, ludzie, zaj臋li艣my ich miejsce.
- Czy Cie艅 b臋dzie przy mnie?
- O tym wie tylko Cie艅. Duch贸w w ka偶dym razie si臋 nie spodziewaj. One nale偶膮 do innego wymiaru.
Dolg skin膮艂 g艂ow膮. Na twarzy odmalowa艂 mu si臋 wyraz napi臋cia.
Cie艅, powt贸rzy艂 w my艣li Bjarni, nastawiaj膮c uszu. Wcze艣niej wspominali mu o jakim艣 Cieniu i duchach, nie bardzo potrafi艂 to wszystko poj膮膰.
Trudno mu by艂o tak偶e pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e jad膮 na po艂udnie, podczas gdy jego serce rwa艂o si臋 na p贸艂noc, do domu matki. Przecie偶 z ka偶dym krokiem coraz bardziej si臋 od niej oddala艂, tak by膰 nie powinno, nie powinno!
Ale uprzedzili przecie偶, 偶e rezerwuj膮 sobie kilka dni na w艂asne sprawy.
Prawd臋 powiedziawszy, wydawa艂o mu si臋 to wszystko bardzo, niezwykle wprost emocjonuj膮ce. Nigdy nie odwiedza艂 okolic, ku kt贸rym zmierzali, a opowie艣ci o cieniach, duchach, elfach i g艂osach kar艂贸w rozpali艂y jego ciekawo艣膰.
Rozejrza艂 si臋 doko艂a. O wczesnym poranku powietrze by艂o przejrzyste, s艂o艅ce dopiero wstawa艂o. Jecha艂 w艣r贸d przyjaci贸艂, kt贸rzy nie chcieli go nadmiernie chroni膰 jak babka i dziadek, chocia偶 oni tak偶e przecie偶 pragn臋li jego dobra.
Ale dziadkowie nie zapominali przy tym o sobie, o, nie, tyle zd膮偶y艂 ju偶 zrozumie膰.
A teraz wyrusza艂 na spotkanie z przygod膮. Prawdziw膮 przygod膮!
Gdyby wiedzia艂, co go czeka, by膰 mo偶e tak bardzo by si臋 nie radowa艂.
Z czasem wszyscy zauwa偶yli zdecydowan膮 zmian臋 nastroju M贸riego. Im dalej na po艂udnie si臋 posuwali, tym bardziej stawa艂 si臋 milkliwy. Twarz mu poblad艂a, napi臋艂a si臋, mieli te偶 wra偶enie, 偶e M贸ri nie chce spogl膮da膰 na boki.
- M贸ri - odwa偶y艂a si臋 wreszcie spyta膰 Tiril. - Powiesz nam, co ci臋 dr臋czy? Czy te偶 mamy zgadywa膰?
Czarnoksi臋偶nik milcza艂, spostrzegli jednak, 偶e zbiera si臋 do m贸wienia, tyle 偶e przychodzi mu to z ogromnym trudem.
- T臋dy jechali艣my - rzek艂 w ko艅cu. - Tutaj widzia艂em matk臋 po raz ostatni. Przybyli艣my przez Sprengisandur, kt贸re rozci膮gaj膮 si臋 teraz przed nami. Widzicie ten ko艣ci贸艂 z ty艂u, z lewej strony? To Sk盲lholt. Wkr贸tce wjedziemy w Thjors盲rdalur, ci膮gn膮c膮 si臋 na wschodzie. Jad臋 drog膮, kt贸ra przywiod艂a mnie do najwi臋kszej tragedii mego 偶ycia.
Tiril na moment uj臋艂a go za r臋k臋.
- Rozumiemy. Gdyby艣my mogli ci tego oszcz臋dzi膰...
Kiwn膮艂 g艂ow膮 z wdzi臋czno艣ci膮.
- Musz臋 wskaza膰 Dolgowi, kt贸r臋dy ma jecha膰. Gdyby nie to, za nic nie zapu艣ci艂bym si臋 jeszcze raz do Thjors盲rdalur.
Nikt nic wi臋cej nie powiedzia艂. Villemann zastanawia艂 si臋, czy ma wyst膮pi膰 z jak膮艣 zabawn膮 historyjk膮, by troch臋 poprawi膰 atmosfer臋, ale i jego dosi臋gn膮! smutek. Przed nimi wznosi艂 si臋 wulkan Hekla, doko艂a wida膰 by艂o popi贸艂 i 艣lady licznych wybuch贸w.
Wjechali w Thjors盲rdalur - dolin臋 rzeki Thjors盲, na szerok膮, czarn膮 jak w臋giel, ca艂kiem p艂ask膮 r贸wnin臋, ci膮gn膮c膮 si臋 a偶 do niewysokich g贸r z lawy.
W tym miejscu w艂a艣nie M贸ri w czasach wczesnej m艂odo艣ci podczas upiornej podr贸偶y oznajmi艂: 鈥淧od nami s膮 domy鈥. A Gissur, czarnoksi臋偶nik, kt贸ry wraz z matk膮 M贸riego jecha艂 do Thingvellir, aby tam sp艂on膮膰 na stosie, odpar艂: 鈥淢asz racj臋. Pod law膮 spoczywa wiele bogatych zagr贸d. Wybuch Piekli w roku tysi膮c sto czwartym pogrzeba艂 je na zawsze鈥.
Teraz M贸ri po niespokojnych oczach syna pozna艂, 偶e i Dolg odczuwa to samo.
- Masz racj臋, Dolgu - rzek艂 kr贸tko. - Jedziemy nad domami.
Opowiedzia艂 o wybuchach Hekli. Villemann i Bjarni s艂uchali z wielkim zainteresowaniem, Tiril ze smutkiem, natomiast wyraz twarzy Dolga pozostawa艂 niezg艂臋biony.
Wreszcie M贸ri si臋 zatrzyma艂.
- Chyba nie starczy mi si艂 na wi臋cej. Dolgu, dalej musisz jecha膰 sam. Widzisz te wzg贸rza w oddali, na wschodzie? Tam masz si臋 uda膰, w艂a艣nie tam znajdziesz Gj盲in. My zaczekamy na ciebie tutaj, przy B眉rfell, tak b臋dzie najlepiej. Nie spiesz si臋, po艣wi臋膰 tyle czasu, ile ci potrzeba.
Villemann poprosi艂, aby pozwolono mu towarzyszy膰 bratu.
M贸ri z namys艂em przygl膮da艂 si臋 obu synom.
- Chcia艂bym, aby艣 pojecha艂 z Dolgiem, lecz twoja obecno艣膰, nawet gdyby艣 zaczeka艂 w sporej odleg艂o艣ci od w艂a艣ciwego miejsca, mog艂aby przeszkadza膰 i jeszcze kogo艣 przestraszy膰. S膮dz臋, 偶e powiniene艣 zosta膰 z nami.
Dolg pos艂a艂 bratu ciep艂e spojrzenie.
- Dzi臋kuj臋, Villemannie! Bardzo chcia艂bym mie膰 ci臋 przy sobie. Ojciec jednak wie najlepiej, jak nale偶y post膮pi膰. I wci膮偶 pami臋tamy tw贸j bohaterski czyn na Kj枚lur!
S艂ysz膮c to Villemann rozja艣ni艂 si臋 i ju偶 nie protestowa艂, zreszt膮 dobrze rozumia艂 t臋 decyzj臋. Nikt nie wiedzia艂 wszak, co spotka Dolga w Gj盲in, a najdrobniejsze zak艂贸cenie r贸wnowagi mog艂o zniweczy膰 wszelkie wysi艂ki. Villemann wcale nie chcia艂, aby sta艂o si臋 to z jego winy.
Cofn膮wszy si臋 kawa艂ek, odwr贸cili si臋. Zobaczyli samotnego je藕d藕ca na niedu偶ym rudobr膮zowym koniku, przemierzaj膮cego nie ko艅cz膮ce si臋 czarne pole lawy.
Tiril westchn臋艂a cichutko:
- My艣lisz, 偶e mo偶e mu grozi膰 jakie艣 niebezpiecze艅stwo?
M贸ri d艂ugo si臋 zastanawia艂:
- Przypuszczam, 偶e jest ca艂kiem bezpieczny. I bardzo wyczekiwany. Oby tylko wszystkiego nie zepsu艂. O to tak 艂atwo.
- No w艂a艣nie - pokiwa艂a g艂ow膮 Tiril. - Te偶 si臋 tego obawiam.
Tu si臋 nie da 偶y膰, rozmy艣la艂 Dolg, jad膮c przez pustkowie. Gdzieniegdzie dzielne, zielone k臋pki trawy przebija艂y si臋 przez law臋, lecz nie tutaj. Dolina rzeki Thjors盲 by艂a najbardziej ja艂ow膮 ze wszystkich krain, przez jakie jecha艂 dotychczas.
Z wolna zbli偶a艂 si臋 do odleg艂ych wzg贸rz. Odwr贸ci艂 si臋, pr贸buj膮c wypatrzy膰 rodzic贸w, ale ju偶 dawno temu straci艂 ich z oczu.
Lekki wiatr owiewa艂 go, ale nie ni贸s艂 ch艂odu. Z daleka s艂ysza艂 szum rzeki Thjors盲, najwi臋kszej rzeki Islandii, ale nie widzia艂 jej wody, p艂yn臋艂a g艂臋bokim korytem.
Za jego plecami wznosi艂a si臋 Hekla. Dolg ws艂ucha艂 si臋 w ogromn膮 cisz臋, wyda艂o mu si臋, 偶e ca艂a okolica zamar艂a w wyczekiwaniu. Ale to pewnie tylko on nie potrafi艂 zapanowa膰 nad napi臋ciem, on sam na co艣 czeka艂.
Nachyli艂 si臋 i poklepa艂 po szyi konia, konia Halli. Wierzchowce braci zakonnych zostawili jakiemu艣 gospodarzowi z pro艣b膮, aby je zatrzyma艂. Specjalnie w tym celu wyszukali zagrod臋 oddalon膮 od drogi, co zmniejsza艂o ryzyko, 偶e rycerze odnajd膮 swe konie i by膰 mo偶e srodze ukarz膮 ch艂opa.
Ko艅 Dolga zacz膮艂 kule膰, postanowi艂 wi臋c oszcz臋dzi膰 go przez kilka dni, dlatego jecha艂 teraz na koniku Halli.
Dotar艂 do wzg贸rz zamykaj膮cych dolin臋. Drog臋 zagrodzi艂a mu jaka艣 mniejsza rzeka.
Wiedzia艂, 偶e nie powinien si臋 przeprawia膰 na drug膮 stron臋, tylko cofn膮膰 kawa艂ek wzd艂u偶 jej brzegu.
Nie by艂o to trudne, bo w pewnej odleg艂o艣ci od koryta rzeczki wiod艂a stara 艣cie偶ka dla koni. Momentami oddala艂 si臋 od rzeki, ale 艣cie偶ka, wij膮c si臋, w ko艅cu zawsze dochodzi艂a do wody.
M贸ri opisa艂 mu drog臋 tylko w przybli偶eniu, raz bowiem kiedy艣 t臋dy jecha艂 i wydawa艂o mu si臋, 偶e wie, dok膮d ma dotrze膰 Dolg. Halla za to udzieli艂a mu dok艂adniejszych wskaz贸wek, wiedzia艂a, gdzie kryje si臋 owo tajemnicze miejsce: 鈥淭am musz膮 mieszka膰 elfy, to najbardziej odpowiednie miejce na ca艂ej Islandii鈥.
Takie by艂o jej zdanie, Dolg natomiast wiedzia艂, 偶e mo偶na je spotka膰 niemal wsz臋dzie, w Asbyrgi, w Borgarfj枚rdhur na wschodzie, w okolicach Snasfellsj贸kull i w wielu miejscach na zachodzie wyspy. Teraz mia艂 dotrze膰 do Gj盲in. Halla musia艂a mie膰 racj臋, skoro elfy i kar艂y prosi艂y, by w艂a艣nie tutaj si臋 uda艂.
W jednej chwili poczu艂, 偶e jest na miejscu.
艢cie偶ka zn贸w zbli偶a艂a si臋 do g艂臋bokiego koryta rzeczki. Dolg zboczy艂 nad jego kraw臋d藕. Spojrza艂 w d贸艂...
Dech zapar艂o mu w piersiach.
Przed sob膮 ujrza艂 niewielk膮 dolin臋. Nie bardzo szerok膮, wcale nie g艂臋bok膮. Niewielkie pag贸rki porasta艂y male艅kie 偶贸艂te kwiatki. 艢rodkiem doliny p艂yn膮艂 strumyk z dwoma niedu偶ymi wodospadami, a po drugiej stronie strumyka w skale widnia艂o wej艣cie do ma艂ej groty.
Dolg zamar艂. Tak ba艣niowo pi臋knego miejsca nigdy jeszcze nie widzia艂. Halla mia艂a racj臋: To musi by膰 miejsce elf贸w!
Dolina le偶a艂a sk膮pana w blasku s艂o艅ca. Ka偶dy kwiatek 艣wieci艂 niczym miniaturowe s艂oneczko w szmaragdowozielonej trawie, otaczaj膮cej wodne kaskady i spokojniejsze miejsca w rzece, w kt贸rej odbija艂o si臋 b艂臋kitne niebo. Ska艂y mia艂y kolor piasku.
Grota, pomy艣la艂 Dolg. Tam mam i艣膰.
Ale jak tam dotrze膰? Dolin臋 otacza tylko szara ja艂owa lawa.
Nagle w uszach rozbrzmia艂 mu g艂臋boki, ochryp艂y g艂os Cienia:
- Boisz si臋, Dolgu?
- Czy si臋 boj臋? - powt贸rzy艂 zamy艣lony. - Nie, pe艂en jestem uniesienia. I pokory. Czego si臋 ode mnie oczekuje?
- Spotkasz Starca.
- Starca?
- Pradawn膮 si艂臋 Islandii.
- Czy ju偶 jestem u celu?
- Dlaczego tak s膮dzisz? Tu wymagana jest ostro偶no艣膰, Dolgu! Musz膮 mie膰 absolutn膮 pewno艣膰, 偶e jeste艣 tym w艂a艣ciwym.
- A jeszcze tego nie wiedz膮?
- Czekaj膮 od tysi臋cy lat. W tym czasie zapewne znale藕li si臋 i inni, kt贸rzy tak偶e pr贸bowali.
Pr贸bowali? Czego? chcia艂 ju偶 spyta膰 Dolg, nie by艂 jednak pewien, czy ma do艣膰 odwagi, by us艂ysze膰 odpowied藕.
- Czy ty nie zamierza艂e艣 trzyma膰 si臋 z daleka od tego miejsca? - pragn膮艂 wiedzie膰 Dolg. Czu艂, 偶e nerwy ma napi臋te jak struny.
- Masz ca艂kowit膮 racj臋, chcia艂em si臋 tylko przekona膰, czy tu trafisz. Uda艂o ci si臋. Teraz znikam.
Nie, chcia艂 zawo艂a膰 Dolg. Przecie偶 ja nic nie wiem! Nie mo偶ecie mnie teraz wszyscy opu艣ci膰, pozostawi膰 samego w nie艣wiadomo艣ci!
Ale sta艂o si臋 tak, jak kiedy艣 na bagnach. Wszyscy znikn臋li.
Zosta艂a wtedy przy nim tylko Eliveva, jego duch opieku艅czy. Wyszepta艂 teraz jej imi臋, lecz nie doczeka艂 si臋 odpowiedzi.
No tak, w贸wczas by艂 zaledwie dzieckiem. Teraz jest doros艂y; spodziewano si臋, 偶e b臋dzie sobie radzi膰 sam.
Szacunek, jaki odczuwa艂 dla tego miejsca, odbiera艂 mu 艣mia艂o艣膰, nie pozwala艂 zej艣膰 na d贸艂 do strumyka, czy mo偶e raczej rzeczki, nie wiedzia艂, jak nazwa膰 t臋 wod臋.
Usiad艂 na kraw臋dzi ska艂y, krzy偶uj膮c nogi niczym 艣wi膮tobliwy hinduski mnich. Znieruchomia艂, ch艂on膮艂 atmosfer臋 tego miejsca, przepe艂nion膮 spokojem, nastrojow膮, lecz... Jak wcze艣niej mia艂 wra偶enie, 偶e i tutaj tkwi jaki艣 element wyczekiwania.
Kiedy nic si臋 nie sta艂o, zawo艂a艂 st艂umionym g艂osem:
- Elfy Islandii, pozdrawiam was! Przyby艂em, aby spr贸bowa膰 pom贸c tym, kt贸rzy potrzebuj膮 mej pomocy.
Jak si臋 tego spodziewa艂, zapad艂a cisza, ta cisza, kt贸ra zapowiada, 偶e co艣 si臋 stanie.
Dolg czeka艂.
Wreszcie z doliny rozleg艂a si臋 odpowied藕:
- Przedstaw si臋, obcy! I zabierz st膮d konia! Wibracje, kt贸re wysy艂a, przeszkadzaj膮.
M臋ski g艂os brzmia艂 mi臋kko, cho膰 jednocze艣nie surowo. Nie by艂 m艂ody ani te偶 szczeg贸lnie g艂臋boki. S艂owa wypowiedziane zosta艂y raczej przeci膮g艂ym szeptem, od skalnych 艣cian odbi艂y si臋 pe艂nym skargi echem, ale nie tak pot臋偶nym jak w Hlj枚dhaklettar. Dolg wiedzia艂, 偶e si臋 nie myli: to prawdziwe g艂osy kar艂贸w.
Wsta艂 i wyprowadzi艂 konia poza obszar doliny, przywi膮zawszy go, dla uspokojenia poklepa艂 po 艂bie. Potem wr贸ci艂 na kraw臋d藕 ska艂y.
- Jestem Dolg! - zawo艂a艂. - M贸j ojciec to islandzki czarnoksi臋偶nik M贸ri z rodu Jonsson贸w. Moja dobra matka wywodzi si臋 z innego szlachetnego rodu.
Chwila ciszy.
- To tylko s艂owa! Kto lub co ci臋 tu sprowadza?
- Przeby艂em d艂ug膮 drog臋. Jeszcze przed urodzeniem zosta艂em do tego wyznaczony, ale nie jest to m贸j ostateczny cel. Sprowadzi艂a mnie tu przede wszystkim istota z dawnego ludu. Znam j膮 tylko pod imieniem Cie艅, tak jak wy nale偶y do wymar艂ego, a zarazem wci膮偶 istniej膮cego gatunku. 呕yje w takiej samej formie istnienia jak wy, elfy i kar艂y. Prawdopodobnie my, ludzie, usun臋li艣my z Ziemi jego ras臋. Wi臋cej nie wiem, on utrzymuje w tajemnicy prawd臋 o swym pochodzeniu. Czy taka odpowied藕 wystarczy?
Kolejna chwila ciszy.
- Zejd藕 na d贸艂, Dolgu z rodu czarnoksi臋偶nik贸w! Potrzeba innych dowod贸w.
Dolg rozejrza艂 si臋 w poszukiwaniu najlepszej drogi. Wygodnego zej艣cia nie znalaz艂, zacz膮艂 wi臋c spuszcza膰 si臋 w d贸艂 tam, gdzie, jak mu si臋 wydawa艂o, b臋dzie naj艂atwiej. Zbocze by艂o do艣膰 strome, 艣lizga艂 si臋 na od艂amkach lawy, zaraz jednak si臋 prostowa艂 i dalej schodzi艂.
Wreszcie znalaz艂 si臋 nad strumieniem. Poniewa偶 wo艂anie, jak s膮dzi艂, rozlega艂o si臋 z groty po przeciwnej stronie doliny, przeprawi艂 si臋 na drugi brzeg. Zimny nurt obmy艂 mu kolana. Na brzegu wyla艂 wod臋 z but贸w, 艣ci膮gn膮艂 te偶 po艅czochy i zostawi艂 na kamieniach, aby przesch艂y w s艂o艅cu. Dalej poszed艂 boso, uwa偶a艂, 偶e w ten spos贸b oka偶e tak偶e szacunek.
Czeka艂o go rozczarowanie. Grota okaza艂a si臋 jedynie niedu偶ym zag艂臋bieniem w skale, niczym wi臋cej.
Rozumia艂 jednak, 偶e ju偶 sam fakt udzielenia mu odpowiedzi oznacza, i偶 nie zosta艂 odrzucony. Owszem, spodziewano si臋 go, rozumia艂 jednak, 偶e istoty musz膮 zachowa膰 ostro偶no艣膰.
Stan膮艂 na kamiennej p艂ycie u wej艣cia do 鈥済roty鈥.
G艂os powr贸ci艂, teraz znacznie bli偶szy, wydobywa艂 si臋 z zag艂臋bienia w skale.
- Czy masz dow贸d na to, 偶e jeste艣 owym wyt臋sknionym, Dolgiem synem M贸riego?
Dolg wyj膮艂 niebieski kamie艅 ze sk贸rzanej sakiewki. Zapad艂a g艂臋boka cisza. Podni贸s艂 kamie艅 do g贸ry i czeka艂. Szafir roziskrzy艂 si臋 w promieniach s艂o艅ca.
艢wiat wok贸艂 znieruchomia艂, jakby i wiatr wstrzyma艂 sw膮 podr贸偶 po niebie.
- Tajemnicze imi臋 Dolg mog艂e艣 sobie przyw艂aszczy膰. Drogocenn膮 niebiesk膮 kul臋, na kt贸rej ujrzenie czekamy od tysi臋cy lat, mog艂e艣 sobie przyw艂aszczy膰. Czy masz ostateczny dow贸d, Dolgu?
S艂ysza艂 brzmi膮c膮 w g艂osie nadziej臋, t臋sknot臋 i rozpacz.
Sam oniemia艂 ze zdumienia. Ostateczny, decyduj膮cy dow贸d?
O co chodzi?
- Nie wiem, do czego zmierzacie - rzek艂 niepewnie. - B艂臋kitny kamie艅 znalaz艂em na bagnach w Europie. Pomogli mi przy tym stra偶nicy kamienia, tysi膮com b艂臋dnych ognik贸w umo偶liwiono przej艣cie do innej formy istnienia. Czy to jest w艂a艣ciwa odpowied藕?
- B艂臋dne ogniki s膮 tutaj, jak r贸wnie偶 Stra偶niczka kamienia. Ale odpowied藕 nie jest w艂a艣ciwa.
Dolg zmiesza艂 si臋 jeszcze bardziej.
- Moje my艣li s膮 puste. Wiem, 偶e jestem tym, na kt贸rego czekacie, ale czego 偶膮dacie, aby mi uwierzy膰?
- Zastan贸w si臋, Dolgu!
- Staram si臋.
Po chwili G艂os o艣wiadczy艂:
- Otrzymasz podpowiedz. Je艣li i ona ci nie pomo偶e, b臋dziesz musia艂 st膮d odej艣膰.
- Stra偶niczka z bagien chyba mnie pozna?
- Na bagna przysz艂o dziecko, dziecko podobne do ciebie. Musimy mie膰 ostateczny dow贸d. Sp贸jrz, czy teraz potrafisz nam go dostarczy膰?
W kamiennej p艂ycie u st贸p Dolga ukaza艂o si臋 niewielkie wg艂臋bienie. Owalne, o lekko zaokr膮glonych brzegach i p艂askim dnie, mniejsze ni偶 jego d艂o艅.
Wtedy Dolgowi rozja艣ni艂o si臋 w g艂owie.
- Przepraszam! Powinienem by艂 od razu o tym pomy艣le膰.
S艂owa Hraundrangi-M贸riego podczas chrztu Dolga:
鈥Ch艂opiec mo偶e j膮 otworzy膰 jedynie, kiedy uzna, 偶e nadesz艂a na to pora鈥.
Dolg ju偶 wyj膮艂 szkatu艂k臋, kt贸r膮 otrzyma艂 w podarku podczas chrztu, t臋, kt贸rej nikomu nie wolno by艂o otwiera膰.
Drewno, z kt贸rego zrobiono szkatu艂k臋, wyg艂adzi艂o si臋 i poczernia艂o ze staro艣ci. A wi臋c dziad musia艂 wiedzie膰, przysz艂o Dolgowi do g艂owy. G艂o艣no wyrazi艂 swe my艣li:
- To znaczy, 偶e m贸j dziad, Hraundrangi-M贸ri, od kt贸rego otrzyma艂em skrzyneczk臋, wiedzia艂 o istnieniu tego miejsca? Mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e mam tutaj przyby膰 ze szkatu艂k膮?
- Nie - us艂ysza艂 w odpowiedzi. - Tw贸j dziad o niczym nie wiedzia艂. T臋 skrzyneczk臋 kolejne pokolenia otrzymywa艂y w spadku, Dolgu, ty, na kt贸rego wszyscy czekali艣my. Hraundrangi-M贸ri dosta艂 j膮 od swego ojca, tak偶e czarnoksi臋偶nika, kt贸ry w swoim czasie otrzyma艂 j膮 od dawniejszych czarnoksi臋偶nik贸w. Kiedy艣 szkatu艂ka nale偶a艂a do Saemunda Uczonego. Otrzyma艂 j膮 od nas, poniewa偶 Saemund potrafi艂 rozmawia膰 z elfami i kar艂ami, panowa艂 zar贸wno nad dobrymi, jak i z艂ymi mocami. Podarowali艣my mu j膮, aby przekaza艂 temu, kt贸ry jego zdaniem b臋dzie najbardziej odpowiedni, by znale藕膰 ukryty przed wiekami kamie艅.
Nie wyja艣ni艂, czy ma na my艣li niebieski szafir, czy te偶 z艂ote S艂o艅ce.
- Dlaczego Hraundrangi-M贸ri nie przekaza艂 skrzyneczki swemu synowi, mojemu ojcu, M贸riemu? - chcia艂 wiedzie膰 Dolg.
- Hraundrangi-M贸ri postanowi艂 si臋 przekona膰, co przyniesie czas. Wiesz, 偶e zmar艂, zanim jego syn si臋 urodzi艂. Twego ojca 艣ciga艂 Zakon 艢wi臋tego S艂o艅ca, kt贸ry wszyscy tutaj dobrze znamy. To czyni艂o los M贸riego bardzo niepewnym. Dlatego tw贸j dziad si臋 wstrzymywa艂. Kiedy jednak na 艣wiat przyszed艂e艣 ty, inkarnacja dawnego ludu, Hraundrangi-M贸ri zyska艂 pewno艣膰, i偶 s艂usznie post膮pi艂, czekaj膮c. Nikt inny poza tob膮 nie powinien mie膰 tej skrzynki.
Dolg pokiwa艂 g艂ow膮.
- 艢ledzili艣my twoj膮 podr贸偶 przez Islandi臋, Wybrany. 呕ywili艣my nadziej臋, chcieli艣my wierzy膰, 偶e jeste艣 tym, na kt贸rego czekamy. Ale czas nauczy艂 nas ostro偶no艣ci. Wybacz wszelkie pr贸by, lecz musimy mie膰 pewno艣膰.
- Doskonale to rozumiem. Co teraz powinienem zrobi膰?
- Otw贸rz skrzynk臋.
- Nie da si臋 jej otworzy膰.
- Wiem. Sprawd藕 najpierw, czy pasuje. W ci膮gu tylu lat mog艂a zosta膰 podmieniona.
Dolg z wahaniem przykucn膮艂 i po艂o偶y艂 szkatu艂k臋 we wg艂臋bieniu kamiennej p艂yty. Kamie艅 zaja艣nia艂, jakby odczu艂 przyjemno艣膰.
- Pasuje idealnie - mrukn膮艂 Dolg.
- Wspaniale - odpar艂 G艂os.
Dolg czeka艂. Nie wiedzia艂, czego si臋 po nim spodziewano. Wzi膮艂 do r臋ki skrzyneczk臋 i delikatnie powi贸d艂 palcem wzd艂u偶 jej kraw臋dzi.
Rozleg艂 si臋 jaki艣 cichutki odg艂os i pokrywa podnios艂a si臋 do g贸ry, niemal sama z siebie.
W 艣rodku le偶a艂 przepi臋knie kuty klucz.
- Znajd藕 zamek, Dolgu!
Podni贸s艂 wzrok. Post膮pi艂 o krok w stron臋 niszy w skale.
Przed oczami ukaza艂o mu si臋 co艣, co mo偶na by艂o uzna膰 za 艂ukowaty otw贸r drzwiowy z kamiennymi drzwiami. Dolg przesun膮艂 po nich d艂o艅mi, napotka艂 nier贸wno艣膰.
- Znalaz艂em zamek - rzek艂 zdumiony.
- A wi臋c otw贸rz go - poleci艂 G艂os. - Ale nie wchod藕 do 艣rodka. Ja wyjd臋 do ciebie.
11
Drzwi uchyli艂y si臋 powoli, jak mo偶na si臋 tego spodziewa膰 po kamiennych wrotach, zw艂aszcza 偶e by膰 mo偶e nie otwiera艂y si臋 przez setki lat. Dolg przez moment dostrzeg艂 panuj膮cy wewn膮trz mrok, ale widok zaraz przes艂oni艂a mu id膮ca ku niemu posta膰.
Cofn膮艂 si臋, by zrobi膰 miejsce krocz膮cemu z niezwyk艂ym dostoje艅stwem m臋偶czy藕nie.
To musia艂 by膰 贸w Starzec. Dolg g艂臋boko si臋 mu pok艂oni艂 i z szacunkiem przywita艂 po islandzku. M臋偶czyzna odpowiedzia艂 mu w podobnym tonie, Dolgowi spad艂 kamie艅 z serca, 偶e nie pope艂ni艂 jakiego艣 g艂upstwa.
Nie by艂 wszak pewien, jak nale偶y zwraca膰 si臋 do istot pochodz膮cych z innych wymiar贸w.
Niski m臋偶czyzna mia艂 siwiute艅kie w艂osy i brod臋. Zaskoczy艂o to Dolga, kt贸ry s膮dzi艂, 偶e elfy zachowuj膮 wieczn膮 m艂odo艣膰. Pomimo niedu偶ego wzrostu nie nazwa艂by staruszka kar艂em, raczej wydawa艂 mu si臋 elfem, skurczonym ze staro艣ci. Niebieski, przybrany bia艂ym futrem p艂aszcz z trenem by艂 zniszczony i wyblak艂y, podobnie jak opo艅cza i pozosta艂e cz臋艣ci stroju.
- Odzyska sw贸j dawny blask, kiedy i my odzyskamy nasz膮 wielko艣膰 - t艂umaczy艂 si臋 Starzec.
Dolg tylko przyja藕nie skin膮艂 g艂ow膮. Czy to ja mam im wr贸ci膰 wielko艣膰? zastanawia艂 si臋 w duchu. To dopiero zadanie!
Starzec gestem wskaza艂 na kamienn膮 p贸艂k臋.
- Si膮dziemy tutaj, czy te偶 wolisz zaj膮膰 miejsce na trawie?
Dolg popatrzy艂 na przepi臋knie kwitn膮ce 艂膮ki.
- Nie chcia艂bym st膮pa膰 po kwiatach.
Starcowi najwidoczniej spodoba艂o si臋 jego nastawienie. Dolg bez s艂owa siad艂 na kamieniu, a Starzec przycupn膮艂 w niewielkim oddaleniu od niego. Kr贸tkie n贸偶ki zwiesi艂 nad brzegiem, przy bosych stopach Dolga.
Najwyra藕niej Dolg nie mia艂 przekroczy膰 progu kamiennych drzwi.
- Powiedz mi - zacz膮艂 Dolg z wahaniem. - W jaki spos贸b mo偶ecie odzyska膰 wielko艣膰?
Up艂yn臋艂a chwila, zanim Starzec odpowiedzia艂, jakby d艂ugo wa偶y艂 s艂owa:
- W艂a艣ciwie nie jestem elfem...
- Wiem, jeste艣 pradawn膮 si艂膮 Islandii, prawda?
Ma艂e, przenikliwie spogl膮daj膮ce oczy popatrzy艂y na niego.
- Kto tak powiedzia艂?
- Hraundrangi-M贸ri, m贸j dziad.
- Dobrze! Oczywi艣cie on o tym wie. Ale walka elf贸w jest r贸wnie偶 moj膮 walk膮 i mo偶na powiedzie膰, 偶e jestem z nimi spokrewniony. D艂ugo czekali艣my na ciebie, Dolgu. Z dw贸ch powod贸w.
- Z dw贸ch? Czy to znaczy, 偶e czekaj膮 mnie dwa zadania?
- My艣lisz szybko i poprawnie. Stoi przed tob膮 wielkie zadanie, na kt贸rego wype艂nienie z niewypowiedzianym b贸lem czekaj膮 wszystkie elfy 艣wiata, kar艂y, skrzywdzeni zmarli, porzucone dzieci, a przede wszystkim twoi pobratymcy.
- To zadanie, kt贸re rozpocz膮艂em na bagnach?
- W艂a艣nie! Jednocze艣nie za艣 elfy Islandii maj膮 do ciebie oddzieln膮 pro艣b臋...
- Pragn膮 odzyska膰 dawn膮 posta膰? Zn贸w w艂ada膰 tutejsz膮 ziemi膮?
- Nie, nie. Nasze niewidzialne istnienie ca艂kiem nam si臋 podoba, dop贸ki zbytnio si臋 nie wdzieracie na nasze obszary. Islandczycy potrafi膮 dba膰 o swoj膮 wysp臋, 偶yjemy z nimi w pokoju. Nie, Dolgu, czego innego pragniemy... Wesprzemy ci臋 w twoim 偶yciowym zadaniu, je艣li ty najpierw pomo偶esz nam.
- Oczywi艣cie - zapewni艂 Dolg. - Zrobi臋, co w mojej mocy.
Starzec u艣miechn膮艂 si臋 zimno.
- Nie ty b臋dziesz nara偶a膰 si臋 na niebezpiecze艅stwo. Ale pozw贸l mi opowiedzie膰 o wszystkim od pocz膮tku.
Dolg usadowi艂 si臋 wygodniej na znak, 偶e jest got贸w, by s艂ucha膰.
- M贸wi艂em ju偶, 偶e musimy zachowa膰 ostro偶no艣膰 - rozpocz膮艂 Starzec. - Mamy ku temu powody. Wspomina艂em tak偶e, 偶e by膰 mo偶e inni usi艂owali zaw艂adn膮膰 naszymi skarbami. Oszu艣ci. Przed kilkoma stuleciami pojawi艂 si臋 tu jeden taki, przyni贸s艂 ze sob膮 t臋 male艅k膮 skrzyneczk臋...
Starzec zatopi艂 si臋 w my艣lach. Dopiero po d艂u偶szej chwili podj膮艂 znowu:
- Gdyby艣my zdo艂ali odzyska膰 dawn膮 si艂臋, wiele mogliby艣my uczyni膰 dla Islandii. Wr贸ci艂aby moja m艂odo艣膰, a elfy przesta艂yby rozpacza膰 i zn贸w ta艅czy艂yby we mgle na 艂膮kach w ksi臋偶ycowe noce. Ale ograniczono nam swobod臋.
- Jak do tego dosz艂o? Poniewa偶 szkatu艂ka przechodzi艂a na kolejne pokolenia czarnoksi臋偶nik贸w, wnosz臋, 偶e 贸w oszust by艂 jednym z nich. A mo偶e skrad艂 skrzyneczk臋?
- By艂 czarnoksi臋偶nikiem, jednym ze z艂ych. Mia艂 powi膮zania z owym strasznym zakonem rycerskim, kt贸ry i ty znasz a偶 za dobrze. W jaki艣 spos贸b wyw臋szy艂, do czego mo偶na u偶y膰 skrzynki, i na kr贸tko przed swoj膮 艣mierci膮 przyby艂 tutaj. Kr贸l elf贸w wzi膮艂 go za w艂a艣ciwego cz艂owieka, wkr贸tce jednak si臋 przekona艂, 偶e pope艂ni艂 b艂膮d i cofn膮艂 sw膮 dobr膮 wol臋. Czarnoksi臋偶nik wpad艂 w gniew, doskonale zna艂 si臋 na magicznych zakl臋ciach, posiad艂 znajomo艣膰 wielu strasznych czarnych run, kt贸re na szcz臋艣cie przepad艂y wraz z nim. Mszcz膮c si臋 na kr贸lu, porwa艂 go i powi贸d艂 w miejsce, do kt贸rego nie mamy dost臋pu. Nic nie mo偶emy zdzia艂a膰. Rzuci艂 urok, kt贸rego moc tylko cz艂owiek mo偶e zniweczy膰 i tym samym oswobodzi膰 kr贸la elf贸w. Dlatego elfy p艂acz膮, a ja wraz z nimi, mymi pobratymcami, jak ich nazywam.
Dolg z powag膮 kiwa艂 g艂ow膮.
- Uczyni臋, co tylko b臋d臋 m贸g艂, by uwolni膰 waszego kr贸la.
Starzec po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu, Dolg odni贸s艂 wra偶enie, 偶e przenikaj膮 z niej wszelkie troski i melancholia Islandii.
- Ty nie mo偶esz tego uczyni膰, Dolgu, jeste艣 bowiem nie tylko cz艂owiekiem, nale偶ysz po cz臋艣ci tak偶e do dawnego ludu. Mo偶esz jednak przygotowa膰 zadanie dla tego, kto je wykona. Wspiera膰 go, tak, jego, bo to musi by膰 m臋偶czyzna.
- M贸j brat?
- On jest tylko w po艂owie Islandczykiem.
- M贸j ojciec?
- To czarnoksi臋偶nik, w dodatku podczas w臋dr贸wki przez krain臋 zimnych cieni 艣ci膮gn膮艂 wiele na siebie. Nie jest ju偶 czystym cz艂owiekiem.
Umys艂 Dolga gor膮czkowo pracowa艂. Tak bardzo pragn膮艂 dopom贸c, nawet gdyby elfy nie wspar艂y go w zadaniu, kt贸re na niego czeka艂o.
- Dziecko? - spyta艂 na pr贸b臋.
Starzec zawaha艂 si臋.
- M艂ody ch艂opak, czternastoletni - doda艂 Dolg.
- Czy jest dzielny?
- Tego nie wiem. Przed dwoma laty odebrano go matce, oboje bardzo z tego powodu cierpieli. Odwagi pewnie mu nie brakuje, ale czy偶 mamy prawo tak go obci膮偶a膰? Wiele ju偶 przeszed艂.
- Jest z wami, prawda? - spyta艂 Starzec.
- Tak, uznali艣my, 偶e najlepiej si臋 stanie, jak go zabierzemy. Dziadkowie i tak ju偶 zbyt d艂ugo go zatrzymywali. Teraz kolej, by by艂 razem z matk膮.
- Wobec tego wiem, o kim m贸wisz. Znam kobiet臋, u kt贸rej przebywa艂e艣, poniewa偶 samotna mieszka w naszych dolinach. Tylu jest was, ludzi, na ziemi, gromadzicie si臋 w miastach, nie potrafimy was rozr贸偶ni膰. Ale j膮 znamy, to dobra kobieta. Potrzebuje twojej pomocy bardziej, ni偶 ci si臋 wydaje, ale o tym nie chc臋 teraz m贸wi膰, bo jeszcze ci przeszkodz臋 w wype艂nieniu zadania. Wci膮偶 masz czas, by si臋 nim zaj膮膰, zanim ona b臋dzie ci臋 potrzebowa艂a. Dobrze, przyprowad藕 ch艂opca, zobaczymy, czy nam si臋 uda. Ale wszyscy z was naprawd臋 musz膮 mu pom贸c.
- Wiecie chyba, 偶e towarzysz膮 nam r贸wnie偶 Duchy.
- Owszem, znam je na wylot, kiedy艣 wi臋cej w nich by艂o z艂a ni偶 jest teraz. Tw贸j ojciec ma na nie dobry wp艂yw.
- Dzi臋ki za te s艂owa, naprawd臋 ciesz膮.
- Popro艣 je o pomoc! Pami臋taj jednak: Jedyn膮 osob膮, kt贸ra naprawd臋 mo偶e co艣 zrobi膰, jest cz艂owiek z Islandii.
Czternastoletni ch艂opiec?
- Czy zadanie jest trudne?
- Wymaga wielkiej odwagi. Ale je艣li mu si臋 powiedzie, on i jego matka do ko艅ca 偶ycia mog膮 liczy膰 na nasze wsparcie.
Dolg zadr偶a艂 z przej臋cia. Opieka elf贸w na Islandii nie mog艂a si臋 r贸wna膰 z niczym.
- Jak ju偶 m贸wi艂em, planuj臋 zabra膰 ch艂opca do jego matki. Czy wasza dostojno艣膰 uwa偶a, 偶e tak w艂a艣nie powinienem zrobi膰?
- O tym zdecydowa膰 musi ch艂opiec.
- Oczywi艣cie! To samo powiedzieli moi rodzice. A wi臋c post膮pili艣my s艂usznie.
Nagle Dolg co艣 poczu艂, a raczej zauwa偶y艂. Drzwi za nimi pozosta艂y uchylone. I...
- Nie jeste艣my sami - rzek艂 cicho.
- To prawda. Nie odwracaj si臋.
Siedzieli bez s艂owa, Dolg s艂ysza艂, a raczej wyczuwa艂 gromad臋, kt贸ra opu艣ciwszy grot臋 rozprzestrzeni艂a si臋 po zboczach za ich plecami. Setki istot rozsiad艂y si臋 tam, by si臋 im przys艂uchiwa膰.
Elfy. Elfy Islandii, a mo偶e jeszcze jakie艣 inne? Przedstawiciele nieznanych istot? Wyczu艂 ich milcz膮ce zaufanie.
Mo偶e by艂y w艣r贸d nich tak偶e b艂臋dne ogniki?
Nie 艣mia艂 si臋 odwraca膰, w dodatku wcale nie mia艂 pewno艣ci, 偶e w og贸le cokolwiek zobaczy, a poza tym Starzec go przestrzega艂.
Starca nale偶a艂o s艂ucha膰.
Dolg nabra艂 powietrza w p艂uca.
- Jestem got贸w wys艂ucha膰 waszych wskaz贸wek, panie. Najpierw tylko jedno pytanie. 脫w z艂y czarnoksi臋偶nik, kt贸remu nie uda艂o si臋 odnale藕膰 tego, za czym goni艂... Czy jego imi臋 brzmia艂o: Gottskalk? Gottskalk Z艂y?
Staruszek zerkn膮艂 na niego z ukosa.
- Nie znam jego imienia - o艣wiadczy艂 po chwili wahania. - Ale to my zatroszczyli艣my si臋, aby dosi臋g艂a go, 艣mier膰 wkr贸tce po jego nikczemnym uczynku wobec nas. Aby nikomu nie m贸g艂 ju偶 zaszkodzi膰.
- Wasz kr贸l... Przebywa w niewoli gdzie艣 w pobli偶u?
- Nie, ale otrzymacie pomoc w odnalezieniu w艂a艣ciwej drogi, starej Landmannaleidh.
- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 po prostu Dolg. - Nie jestem pewien, czy m贸j ojciec zna t臋 drog臋.
- Drog臋 by膰 mo偶e zna, ale zapewne nigdy nie by艂 przy wodospadzie, przy 脫fserufoss.
- Tam wi臋c z艂y czarnoksi臋偶nik ukry艂 waszego kr贸la?
- Tak. Macie ma艂o czasu na dzia艂anie, z r贸偶nych przyczyn, kt贸re u艣wiadomicie sobie dopiero z czasem. Najwa偶niejsze, aby艣cie dotarli tam podczas pe艂ni ksi臋偶yca...
Dolg zastanowi艂 si臋.
- Teraz mamy pe艂ni臋.
- Pe艂nia przypada jutrzejszej nocy. Wracaj do swej rodziny i jed藕cie tak daleko, jak tylko zdo艂acie. Je艣li uda wam si臋 dotrze膰 do Landmannalaugar, znajdziecie dobre miejsce na nocleg. Rano wyruszycie w dalsz膮 drog臋. Czeka was trudna przeprawa przez dzikie pustkowia.
- Do tego ju偶 przywykli艣my.
- Doskonale! A teraz dowiesz si臋, co nale偶y uczyni膰, aby uwolni膰 naszego ukochanego kr贸la od zakl臋cia.
Starzec machn膮艂 r臋k膮 za plecami, podano mu cieniutk膮, delikatn膮 link臋. Wr臋czy艂 j膮 Dolgowi. Ch艂opak zdumia艂 si臋 lekko艣ci膮 sznura, kt贸ry jednocze艣nie wygl膮da艂 na bardzo wytrzyma艂y.
- Towarzyszy wam duch, kt贸ry b臋dzie s艂u偶y艂 ch艂opcu wielk膮 pomoc膮 - o艣wiadczy艂 starzec. - Bardzo si臋 cieszymy, 偶e macie takich dobrych opiekun贸w. Ale nie zd膮偶y艂em ci jeszcze powiedzie膰, 偶e r贸wnie dobrze ty sam mo偶esz wspiera膰 ch艂opca podczas najtrudniejszych chwil. Mo偶esz mu pomaga膰 na wszelkie sposoby, lecz tw贸j udzia艂 liczy膰 si臋 nie b臋dzie. To ch艂opiec swoim uczynkiem mo偶e uwolni膰 naszego kr贸la. Tobie nie wolno posun膮膰 si臋 do ko艅ca, kr贸l nie mo偶e ci臋 zobaczy膰.
Dolg zamy艣lony pokiwa艂 g艂ow膮.
- Rozumiem. Nie mog臋 bra膰 bezpo艣rednio udzia艂u, lecz za to mog臋 u艂atwia膰?
- Tak, potrafisz bowiem o wiele wi臋cej ni偶 m艂odziutki ch艂opiec z ludzkiego rodu. Twoje zdolno艣ci s膮 nieprawdopodobne. Ze wzgl臋du jednak na swe pochodzenie nie nadajesz si臋 do wype艂nienia tej misji. Z艂y Gottskalk - a wi臋c powiedzia艂em ci jego imi臋 - wiedzia艂, co robi, stawiaj膮c warunek, 偶e tylko cz艂owiek ocali膰 mo偶e kr贸la elf贸w. Bo cz艂owiek nie ma 偶adnych mo偶liwo艣ci, by poradzi膰 sobie z tym zadaniem, a nam nawet nie wolno pr贸bowa膰. Gdyby艣my si臋 o to pokusili, nasz kr贸l skazany by zosta艂 na uwi臋zienie przez ca艂膮 wieczno艣膰.
- Ale Bjarni otrzyma wsparcie innych mocy - pokiwa艂 g艂ow膮 Dolg. - Dobrze, na pewno damy sobie rad臋.
- Wierzymy w to, Dolgu. Ty i twoi towarzysze jeste艣cie nasz膮 ostatni膮, jedyn膮 nadziej膮. Pos艂uchaj uwa偶nie...
Rodzina spostrzeg艂a, jak nadje偶d偶a przez czarne pola lawy w dolinie rzeki Thjorsa.
- Dzi臋ki Bogu - Tiril odetchn臋艂a z ulg膮. - Wr贸ci艂, i to nawet do艣膰 szybko. Zaraz si臋 dowiemy, co si臋 sta艂o.
Tylko M贸ri dostrzeg艂 co艣 jeszcze.
Dobry Bo偶e, zastanawia艂 si臋, co to mo偶e by膰? Nie potrafi艂 nazwa膰 tego, co widzi. Mia艂 wra偶enie, jakby Dolga spowija艂a jaka艣 tajemnicza materia, a raczej jakby ci膮gn膮艂 si臋 za nim szeroki ob艂ok mg艂y, jakby tysi膮ce przezroczystych istot p臋dzi艂o za nim i jego koniem.
Czy co艣 mu grozi? zl膮k艂 si臋 M贸ri.
- Spokojnie - szepn膮艂 mu Nauczyciel prosto do ucha. - Wszystko jest tak, jak by膰 powinno. To gromada elf贸w towarzyszy swej jedynej nadziei. Musimy im pom贸c.
- Tak, to oczywiste.
- Co powiedzia艂e艣? - chcia艂a wiedzie膰 Tiril.
- Nic takiego.
Dolg dotar艂 do nich, zsiad艂 z konia i posiliwszy si臋 nieco, zacz膮艂 opowiada膰. M贸ri oczu nie m贸g艂 oderwa膰 od towarzysz膮cej mu, niewidzialnej dla innych gromady. Rozr贸偶nia艂 teraz mgliste kontury istot i zastanawia艂 si臋, czy Dolg tak偶e je widzi. Nie chcia艂 pyta膰 wprost, m艂ody ch艂opak, kt贸ry im towarzyszy艂, m贸g艂 si臋 przestraszy膰.
Ju偶 wida膰 troch臋 zapomnia艂, jaka jest natura Islandczyk贸w.
W zdumieniu s艂uchali opowie艣ci Dolga.
- Szkoda, 偶e ja tam nie by艂em - westchn膮艂 Villemann.
- Mo偶e uda nam si臋 wr贸ci膰 do Gj盲in, kiedy wykonamy ju偶 zadanie, o kt贸re poprosi艂y nas elfy - pocieszy艂 go Dolg. I on bardzo chcia艂 pokaza膰 swym bliskim t臋 niezwykle urokliw膮 dolin臋.
M贸ri o艣wiadczy艂 po namy艣le:
- Starzec przeceni艂 nasze mo偶liwo艣ci. Nie zd膮偶ymy zajecha膰 dzisiaj do Landmannalaugar, chocia偶 pora jeszcze wczesna. By艂em tam kiedy艣, jecha艂em, by umkn膮膰 przed prze艣ladowcami.
- Kt贸r臋dy jecha艂e艣? - spyta艂a Tiril.
- Fjallabaki. Za g贸rami. Droga, Landmannaleidh, zaczyna si臋 w艂a艣nie tutaj, przy Burfell. Je艣li wszyscy s膮 gotowi, natychmiast wyruszamy. Postaramy si臋 zajecha膰 tak daleko, na ile pozwol膮 nam si艂y.
Doda艂 z ponur膮 min膮:
- Naprawd臋 mam nadziej臋, 偶e zdo艂amy dotrze膰 do Landmannalaugar. Ta droga to prawdziwie piekielna pustynia.
- Znasz Ofasrufoss? - dopytywa艂 si臋 Dolg.
- Nie, nigdy tam nie by艂em, ale to podobno bardzo szczeg贸lne miejsce.
- W jaki spos贸b wi臋c tam trafimy? - zastanawia艂 si臋 Bjarni.
- Mo偶emy liczy膰 na pomoc - zwi臋藕le odpar艂 Dolg.
Bjarni dowiedzia艂 si臋, 偶e w艂a艣nie jego wyznaczono, by wyruszy艂 na ratunek kr贸lowi elf贸w. W jaki spos贸b mia艂 tego dokona膰, wiedzia艂 tylko Dolg, kt贸ry jednak przynajmniej na razie niczego nie chcia艂 zdradzi膰.
To mog艂o przera偶a膰.
M贸ri podni贸s艂 r臋k臋 do g贸ry.
- Zanim wyruszymy... chcia艂bym zapyta膰 duchy, czy zechc膮 nam pom贸c.
- Doskonale! - Dolg i Villemann jednog艂o艣nie pochwalili pomys艂.
Wszyscy us艂yszeli g艂os Nauczyciela:
- Ze wzgl臋du na ch艂opca nie uka偶emy si臋. Ale przys艂uchiwali艣my si臋 wam i bardzo si臋 cieszymy, 偶e b臋dziemy mogli si臋 do czego艣 przyda膰. Ten z nas, kt贸ry najbardziej pomo偶e ch艂opcu, jest ju偶 w pe艂ni gotowy. Nie mamy nic przeciw elfom Islandii. Chocia偶 nale偶ymy do innych wymiar贸w, uwa偶amy mo偶liwo艣膰 przyj艣cia im z pomoc膮 za zaszczyt.
- Czujemy podobnie - odpar艂 M贸ri, a potem zawo艂a艂: - S艂ysza艂y艣cie, elfy?
Bjarni drgn膮艂 przera偶ony, kiedy przez r贸wnin臋 poni贸s艂 si臋 zwielokrotniony szum. Wyczuwa艂o si臋 w nim zadowolenie.
Przez czarn膮 r贸wnin臋 ci膮gn膮c膮 si臋 ku szczytowi Hekli Dolg jecha艂 obok Bjarniego. Podczas drogi prowadzi艂 z ch艂opcem spokojn膮 rozmow臋, wtajemnicza艂 go, co b臋d膮 musieli zrobi膰 - czeka艂a ich naprawd臋 ci臋偶ka przeprawa. Uprzedza艂 Bjarniego te偶, 偶e je艣li nie chce podj膮膰 tej pr贸by lub nie czuje si臋 na si艂ach, musi o tym od razu powiedzie膰.
Ch艂opiec odetchn膮艂 dr偶膮co.
- To rzeczywi艣cie brzmi do艣膰 strasznie. Ale je艣li ty b臋dziesz ze mn膮... - Bjarni popatrzy艂 z podziwem na sw贸j idea艂.
- B臋d臋, i ja, i pani wody. Kiedy艣 przeprowadzi艂a naszego najlepszego przyjaciela przez ca艂膮 Szwajcari臋, powiod艂a go przez rzeki i jeziora, przez ca艂y czas utrzymuj膮c go ponad powierzchni膮.
- Tak, lecz...
- Wiem, teraz b臋dzie inaczej. Ale mo偶esz czu膰 si臋 bezpiecznie.
- Bardzo bym chcia艂 - westchn膮艂 Bjarni. - I fantastyczne te偶, 偶e matka i ja b臋dziemy w przysz艂o艣ci mogli liczy膰 na wsparcie elf贸w. Ale jak, na mi艂o艣膰 bosk膮, zdo艂am sobie z tym poradzi膰?
- Musisz si臋 zdecydowa膰 ju偶 teraz - o艣wiadczy艂 Dolg, kiedy zacz臋li wspina膰 si臋 w g贸r臋 zbocza. - Bo je艣li si臋 boisz, nale偶y szuka膰 innego. To mo偶e potrwa膰 i...
- Nie! - j臋kn膮艂 Bjarni. - Nie trzeba nikogo innego, pozw贸lcie mnie spr贸bowa膰! Ale chyba troch臋 mog臋 si臋 ba膰?
- Nawet powiniene艣, gdyby by艂o inaczej, oznacza艂oby to, 偶e niczego nie rozumiesz. Us艂yszysz i zobaczysz takie rzeczy, o kt贸rych ci si臋 nie 艣ni艂o. Przeniesiesz si臋 w inny 艣wiat, taki, kt贸rego zwyczajni ludzie nie widz膮.
S艂ycha膰 by艂o, jak Bjarni g艂o艣no prze艂yka 艣lin臋. Wreszcie podni贸s艂 g艂ow臋.
- Jestem got贸w.
Jaki偶 on podobny do Halli, pomy艣la艂 Dolg z u艣miechem. Silny i dumny, chocia偶 taki jeszcze m艂ody.
Wjechali na Fjallabaki, czyli na Fjadlabaki, jak wymawiali t臋 nazw臋 Islandczycy. Otworzy艂 si臋 przed nimi niezwyk艂y krajobraz, symfonia czerni, szaro艣ci i szarych br膮z贸w.
Chwil臋 p贸藕niej dotarli na, jak si臋 wyrazi艂 M贸ri, piekieln膮 pustyni臋.
Bia艂y szczyt Hekli na tle b艂臋kitnego nieba stanowi艂 jedyny element przerywaj膮cy monotoni臋 czerni. Ziemi臋 grub膮 warstw膮 pokrywa艂 popi贸艂 i lawa. Wyrasta艂y z niej kamienne szpiczaste formacje, czarne i l艣ni膮ce niczym skrzyd艂a kruka, niezwyk艂e kolumny niby skamienia艂e olbrzymy z pradawnych czas贸w i trolle, ponure, lecz nadspodziewanie pi臋kne.
Czarniejszego krajobrazu nigdy dot膮d nie mieli okazji spotka膰.
- Nieprawdopodobne - szepn膮艂 Villemann. - Niespotykane, fantastyczne, niebywa艂e!
Tiril odnosi艂a si臋 do okolicy mniej entuzjastycznie, a prawd臋 powiedziawszy by艂a nawet przestraszona. Ukradkiem zerka艂a na Hekl臋, jak gdyby chcia艂a sprawdzi膰, czy pot臋偶ny wulkan nie zaczyna o偶ywa膰, ale z bia艂ego szczytu nie unosi艂a si臋 najmniejsza nawet smu偶ka dymu.
Jakich straszliwych zniszcze艅 potrafisz dokona膰, Heklo, m贸wi艂a w duchu Tiril. Wszystko to jest twoim dzie艂em, a potrafisz si臋gn膮膰 jeszcze dalej. A偶 do Thjors盲rdalur rzuci艂a艣 swe czarne ozdoby.
Czy to przemawia do twego zmys艂u estetycznego? Uwielbiasz to, co ponure, makabryczne? Po cz臋艣ci potrafi臋 to zrozumie膰, nigdy nie zapomn臋 tej drogi obok ciebie, Heklo.
Im g艂臋biej si臋 zapuszczali w tajemnicze doliny Landmannaleidh, tym bardziej pog艂臋bia艂o si臋 wra偶enie piekielnej czelu艣ci, nasuwa艂y skojarzenia z dniem S膮du Ostatecznego. Nawet Villemann i Bjarni umilkli, przybici osobliwym charakterem krajobrazu. Nie dziwi艂o ich wcale, 偶e dolina, przez kt贸r膮 akurat jechali, nosi艂a miano D贸madalur, czyli Dolina S膮du.
Wreszcie jednak dooko艂a poja艣nia艂o. I jakie偶 kolory si臋 pojawi艂y! Wzg贸rze za wzg贸rzem, kolejne wzniesienia w kolorze piasku, z艂ota i miedzi, niebieskie, zielone i ostro fioletowe. Czasami po艣r贸d bardziej przyt艂umionych barw pojawia艂a si臋 jadowicie 偶贸艂ta plama lub pas, lub nagle przecina艂y je po艂yskliwe odcienie czerni, z jakimi zetkn臋li si臋 wcze艣niej.
Znajdowali si臋 na po艂udniu Islandii. S艂o艅ce na pewien czas kry艂o si臋 tu za horyzontem, ale ciemno艣膰 nie zapada艂a nigdy. Jechali przez ca艂y dzie艅, a zanim dotarli do Landmannalaugar, up艂yn臋艂o te偶 p贸艂 nocy.
Rozbili obozowisko w pobli偶u gor膮cych 藕r贸de艂 i 艂膮k zsypanych 偶贸艂tymi kwiatkami, rozja艣niaj膮cymi tak pi臋knie szmaragdowozielon膮 traw臋.
Na Landmannaleidh nie spotkali 偶ywej duszy, tutaj tak偶e nikogo nie by艂o.
Pi臋cioro ludzi i pies zasn臋li natychmiast, gdy tylko si臋 po艂o偶yli.
Nad wielobarwnymi g贸rami Landmannalaugar z niezwyk艂膮 G贸r膮 Miedzian膮 zawis艂 blady ksi臋偶yc, niemal idealnie okr膮g艂y.
Nast臋pnej nocy mia艂 osi膮gn膮膰 pe艂ni臋.
12
Wsta艂 kolejny pi臋kny dzie艅, ale po nieprzerwanie si膮pi膮cym deszczu na p贸艂nocy Islandii uwa偶ali, 偶e w pe艂ni na to zas艂uguj膮.
- Nie wiem, jak daleko do 脫faerufoss - stwierdzi艂 M贸ri. - Ani te偶 gdzie go szuka膰. Dlatego musimy wyruszy膰 w drog臋 najwcze艣niej jak si臋 da.
Niebawem zn贸w jechali, z przykro艣ci膮 opuszczali pi臋kne Landmannalaugar, ciep艂e jeziorka i strumienie, w kt贸rych rankiem urz膮dzili sobie k膮piel. Villemann nie rezygnowa艂 z 偶adnej okazji gor膮cej k膮pieli pod go艂ym niebem. Landmannaleidh ci膮gn臋艂a si臋 na wsch贸d, ruszyli dalej tym szlakiem.
Okolica by艂a tu bardziej pofa艂dowana, droga wi艂a si臋 ku szczytom pokrytych law膮 wzg贸rz i zn贸w schodzi艂a w doliny, gdzie pokonywali rzeki w br贸d. Do tego jednak zd膮偶yli ju偶 przywykn膮膰 podczas tej podr贸偶y.
- Tylko tyle, 偶e si臋 cz艂owiek zmoczy - 艣mia艂 si臋 Villemann i podni贸s艂 obie nogi do g贸ry. Na nic si臋 to jednak nie zda艂o, bo ko艅 rzuci艂 si臋 wp艂aw przez wod臋 i Villemann o ma艂o przy tym nie spad艂. W ostatniej chwili przy wt贸rze 艣miech贸w i plusk贸w zdo艂a艂 si臋 utrzyma膰 w siodle.
We wzg贸rzach o barwie wszystkich odcieni ziemi pojawia艂o si臋 coraz wi臋cej minera艂贸w i metali. Dla Villemanna by艂o to prawdziwe eldorado, ale nie mieli czasu, by zatrzymywa膰 si臋 tu na d艂u偶ej.
M贸ri westchn膮艂.
- Niczego nie wiemy - poskar偶y艂 si臋. - Mo偶emy min膮膰 drog臋 prowadz膮c膮 do wodospadu. Je艣li w og贸le taka droga istnieje, osobi艣cie bardzo w to w膮tpi臋.
- Odnajdziemy wodospad - rzek艂 Dolg spokojnie.
- Sk膮d masz tak膮 pewno艣膰?
- Poniewa偶...
Dolg ugryz艂 si臋 w j臋zyk. Nie chcia艂 zdradza膰, co prze偶y艂. Nieco wcze艣niej poczu艂 jaki艣 ruch u swego boku. Kto艣 szed艂 przy nim. Potem zauwa偶y艂 lekkie, nie wiadomo sk膮d si臋 bior膮ce drgnienie cugli, a kiedy przesun膮艂 wzd艂u偶 nich r臋k膮, natkn膮艂 si臋 na jak膮艣 d艂o艅, kt贸ra przytrzymywa艂a wodze.
- Poniewa偶 nami pokieruj膮 - odpar艂 kr贸tko.
Cugle drgn臋艂y leciutko, jakby na znak podzi臋kowania, 偶e si臋 nie zdradzi艂.
D艂o艅, kt贸rej dotkn膮艂, by艂a drobna i ch艂odna, o mi臋kkiej sk贸rze.
Kobieca d艂o艅.
Dolg domy艣la艂 si臋, kto prowadzi jego konia.
Pozwoli艂, by inni go wyprzedzili, a kiedy zosta艂 sam, szepn膮艂 cichutko:
- Niedobrze, 偶e idziesz piechot膮, pani. Nie zechcesz usi膮艣膰 w siodle razem ze mn膮?
Ko艅 si臋 zatrzyma艂. Dolg poczu艂 na r臋ku dotyk mi臋kkiej d艂oni i po chwili zorientowa艂 si臋, 偶e nie siedzi ju偶 sam. Przed nim usadowi艂a si臋 drobniutka istota, kt贸rej nie widzia艂, lecz wyczuwa艂 jej obecno艣膰.
My艣lami wr贸ci艂 do wszystkich opowie艣ci islandzkich o ludziach, kt贸rzy wpadli w sid艂a zastawione przez kr贸low膮 elf贸w, zwabieni na zatracenie, i nigdy nie powr贸cili do 艣wiata ludzi.
Tym razem jednak by艂o inaczej. Okoliczno艣ci zdecydowanie si臋 r贸偶ni艂y.
- Na pewno odnajdziemy twego m臋偶a, pani, i uwolnimy go - szepn膮艂 Dolg.
I zn贸w dotyk delikatnej r膮czki, przypominaj膮cy tchnienie wiatru.
Nasta艂o ju偶 popo艂udnie, wci膮偶 jechali wzd艂u偶 Fjallabaki, kiedy spostrzegli, 偶e M贸riego nagle ogarn臋艂o dr偶enie. Wstrzyma艂 konia i zapatrzy艂 si臋 na p贸艂noc. W poblad艂ej twarzy p艂on臋艂y tylko czarne oczy.
Powiedli wzrokiem za jego spojrzeniem, lecz spostrzegli jedynie niskie o艣nie偶one szczyty, nad kt贸rymi z prawej strony g贸rowa艂 Vatnaj枚kull. Ale M贸ri nie patrzy艂 wcale na lodowiec.
- Co si臋 sta艂o, M贸ri? - spyta艂a Tiril. - Kolejne bolesne wspomnienia? Ale przecie偶 nigdy chyba nie podr贸偶owa艂e艣 przez te dzikie g贸ry?
M贸ri wypu艣ci艂 powietrze z p艂uc, ale nie m贸g艂 doj艣膰 do siebie.
- Nie, to nie wspomnienie - rzek艂 udr臋czony. - Przeciwnie, zupe艂nie przeciwnie.
Dolg, kt贸rego my艣li kr膮偶y艂y zwykle podobnym torem jak my艣li ojca, zapyta艂:
- Chcesz powiedzie膰, 偶e... zobaczy艂e艣 co艣, co jeszcze si臋 nie zdarzy艂o?
- Tak, chyba tak. Co艣 tak okropnego nie mog艂o si臋 sta膰, inaczej wszyscy by o tym wiedzieli.
- A co takiego? - dopytywa艂 si臋 Villemann. Zatrzymali konie i spogl膮dali ku bia艂ym szczytom. Nero zdziwiony obserwowa艂 ludzi.
- Ujrza艂em, jak tamta g贸ra rozrywa si臋, powstaje w niej potworna, d艂uga szczelina. Wzd艂u偶 ca艂ego otworu ukaza艂 si臋 ogie艅, wyla艂a si臋 lawa, polecia艂y kamienie i popi贸艂, i z tego, co zd膮偶y艂em zobaczy膰 przez minut臋, wybuch musia艂 dokona膰 ogromnych spustosze艅.
- Przecie偶 tu dooko艂a wsz臋dzie s膮 tylko pustkowia - zauwa偶y艂a Tiril.
M贸ri spojrza艂 na ni膮 udr臋czony. Wszyscy, nawet m艂odziutki Bjarni, zorientowali si臋, 偶e wizja bardzo go wzburzy艂a.
Pop臋dzili koniki i ruszyli naprz贸d w milczeniu. Nawet Villemann przesta艂 偶artowa膰.
Wizja, jaka ukaza艂a si臋 M贸riemu, zapowiada艂a wybuch wulkanu Laki w roku 1783. Pot臋偶niejszej erupcji wulkanu nigdy na 艣wiecie nie by艂o. Ziemia p臋k艂a na d艂ugo艣ci dwudziestu pi臋ciu kilometr贸w, a spod niej wy艂oni艂o si臋 sto dziesi臋膰 krater贸w. Szczelina, wygl膮daj膮ca obecnie jak d艂ugi szereg sto偶k贸w wulkanicznych, zwie si臋 Lakagigar. Wybuch, kt贸ry M贸ri przewidzia艂, mia艂 tragiczne nast臋pstwa. Wygin臋艂a w贸wczas wi臋ksza cz臋艣膰 islandzkiej fauny, wliczaj膮c w to r贸wnie偶 zwierz臋ta domowe. Niemal ca艂膮 wschodni膮 cz臋艣膰 wyspy pokry艂a lawa. 艢mier膰 ponios艂o tysi膮ce ludzi, przy czym wielu zmar艂o z g艂odu. Ruszy艂a fala emigracji. S膮dzono, 偶e Islandia po takiej kl臋sce nigdy ju偶 si臋 nie podniesie. Wielkie ob艂oki popio艂贸w z Lakagigar dotar艂y a偶 do Kanady.
Kiedy jednak grupa ludzi prowadzona przez elfy spogl膮da艂a na Laki, widzia艂a tylko spokojne, pokryte 艣niegiem wy偶yny.
Nied艂ugo p贸藕niej Dolg poczu艂 wyra藕ne, znacznie mocniejsze szarpni臋cie za cugle. Kr贸lowa elf贸w przej臋艂a od niego kierowanie koniem.
- Wje偶d偶amy w t臋 dolin臋! - zawo艂a艂 Dolg.
Prosto ku szczytowi Laki, pomy艣la艂 przygn臋biony M贸ri. Przera偶aj膮ca wizja jednak ju偶 min臋艂a, czu艂 tak偶e, i偶 nie by艂a wcale ostrze偶eniem dla nich. Tragiczne wydarzenia mia艂y nast膮pi膰 dopiero w przysz艂o艣ci.
Sk膮d Dolg wie, 偶e mamy jecha膰 w艂a艣nie t臋dy? zastanawia艂 si臋, kiedy skr臋cili w szeroki w膮w贸z, kt贸rego 艣rodkiem p艂yn臋艂a spokojna rzeka. Czy podpowiada mu to tylko intuicja, czy te偶 mo偶e co艣 wi臋cej?
M贸ri, leciutko ura偶ony, zrozumia艂, 偶e jego pierworodny ma o wiele bli偶sze powi膮zania z elfami ni偶 on sam.
Troch臋 mu si臋 zrobi艂o przykro, lecz pr臋dko o tym zapomnia艂. Przecie偶 taki by艂 dumny z syna!
- Jedziemy w艂a艣ciw膮 drog膮? - spyta艂 Dolga, kiedy zag艂臋bili si臋 w dolin臋.
- Tak - odpar艂 Dolg i u艣miechn膮艂 si臋 nie艣mia艂o. Od tego u艣miechu zawsze cieplej si臋 ludziom robi艂o na sercu. - Ju偶 niedaleko.
Wkr贸tce na lewym zboczu doliny ujrzeli wodospad. Sami pod膮偶ali praw膮 stron膮.
Jad膮cy przodem Villemann wstrzyma艂 konia.
- Nie wierz臋 w艂asnym oczom - o艣wiadczy艂 zdumiony.
Pozostali tak偶e si臋 zatrzymali. Zorientowali si臋, 偶e dalej konno nie pojad膮, b臋d膮 zmuszeni zostawi膰 zwierz臋ta tutaj na popas.
Kolejno podje偶d偶ali do Villemanna i zatrzymywali si臋 oniemiali.
- 脫faerufoss - mrukn膮艂 M贸ri.
- Czy ja naprawd臋 widz臋 to, co widz臋? - zastanawia艂 si臋 Villemann.
- Chyba tak - odpowiedzia艂a Tiril. - Bo wszyscy widzimy to samo.
Z kraw臋dzi wzg贸rza wodospad spada艂 niemal pionowo w d贸艂 na rodzaj skalnej p贸艂ki, a stamt膮d dalej ku dnu doliny. By艂 to wi臋c podw贸jny wodospad.
A z p贸艂ki, wsparty na niej, wznosi艂 si臋 nad wodospadem pi臋kny, 艂ukowato wygi臋ty most.
Pierwsze pytanie, jakie zada艂 Villemann, postawi膰 mog艂o w艂a艣ciwie ka偶de z nich:
- Czy po tym mo艣cie da si臋 przej艣膰?
- Pewnie tak - odpar艂 M贸ri.
- Chc臋 to zrobi膰! Natychmiast!
Dolg rzek艂 spokojnie:
- B臋dziesz mia艂 na to czas. Bo w艂a艣nie z mostu b臋dziemy szuka膰 kr贸la elf贸w.
- Z mostu? Chcesz powiedzie膰... w wodospadzie?
- Pod nim. W jaki wi臋c inny spos贸b mogliby艣my si臋 tam dosta膰?
Villemann powi贸d艂 wzrokiem po dolnej cz臋艣ci wodospadu. Rzeczywi艣cie, starszy brat jak zwykle mia艂 racj臋. Ale jak na mi艂o艣膰 bosk膮...?
Bjarni wyra藕nie poblad艂.
- Dolg... - szepn膮艂. - To przecie偶 niemo偶liwe!
- Owszem, Bjarni. Zobacz, co dosta艂em od Starca. Ten sznur jest niezwykle mocny.
- Ale pod wod膮? W takim silnym pr膮dzie? Nie!
- Damy sobie rad臋, Bjarni. Towarzyszy膰 ci b臋d臋 nie tylko ja, lecz tak偶e duchy mego ojca, mo偶e nawet sam Cie艅. Bo tak jak m贸wi艂 Starzec: nic nie zosta艂o powiedziane o tym, 偶e cz艂owiek, kt贸ry uratuje kr贸la elf贸w, musi by膰 sam. Okrutny czarnoksi臋偶nik sprzed wiek贸w nie mia艂 poj臋cia, 偶e mo偶esz mie膰 tak pot臋偶nych wsp贸艂towarzyszy. I nie my艣l臋 wcale o sobie ani o moim ojcu.
- Chodzi ci o niewidzialnych.
- Tak. Ale elfy nie mog膮 nic uczyni膰. Inaczej zrobi艂yby to ju偶 dawno.
Bjarni zapatrzy艂 si臋 na wodospad i most po drugiej stronie. Sytuacja wyda艂a mu si臋 beznadziejna.
- C贸偶 za diabelska przebieg艂o艣膰 u tego Gottskalka! Zwyczajny cz艂owiek nigdy sobie z tym nie poradzi. A elfy s膮 bezsilne, nie wolno im dzia艂a膰.
- Oczywi艣cie ju偶 wcze艣niej podejmowa艂y pr贸by oswobodzenia kr贸la, lecz przekle艅stwo czarnoksi臋偶nika zamkn臋艂o im drog臋. M贸j ojciec bardzo ch臋tnie by ci towarzyszy艂, bo zna wiele magicznych run, lecz Starzec 偶yczy艂 sobie, abym to by艂 ja. Ojciec i Villemann musz膮 sta膰 na mo艣cie, 偶eby nas spu艣ci膰 na d贸艂.
- Rozumiem - powiedzia艂 Bjarni, nie skrywaj膮c strachu.
Nero podszed艂 do ch艂opca, obw膮cha艂 jego r臋k臋 i zamerda艂 ogonem.
- T臋skni臋 za Teiturem - westchn膮艂 Bjarni. - Tw贸j pies jest naprawd臋 wspania艂y.
- Nero w艂a艣ciwie jest str贸偶em mojej matki, jeszcze od czas贸w jej dzieci艅stwa. Ale ostatnio trzyma si臋 mnie. Doskonale si臋 porozumiewamy.
Dopiero kiedy Bjarni wbi艂 we艅 zdumione spojrzenie, Dolg zda艂 sobie spraw臋 z sensu swoich s艂贸w.
- Przepraszam, Bjarni! To duchy przed艂u偶y艂y Nerowi 偶ycie w podzi臋ce za 偶yczliwo艣膰, jak膮 okaza艂a im moja matka. Nero i ja umrzemy jednocze艣nie.
- Stroisz sobie ze mnie 偶arty?
- Wcale nie! Spytaj innych, potwierdz膮 moje s艂owa.
Bjarni z trudem przyjmowa艂 nowin臋.
- Ale przecie偶 on wygl膮da tak m艂odo! Nie ma wcale siwych w艂os贸w ani zesztywnia艂ych staw贸w... - zamy艣li艂 si臋 na chwil臋. - Dolgu - spyta艂 wreszcie przej臋ty. - Czy m贸g艂by艣 poprosi膰 duchy, aby przed艂u偶y艂y 偶ycie tak偶e Teiturowi?
Dolg zawaha艂 si臋.
- Zobaczymy - u艣miechn膮艂 si臋 niezobowi膮zuj膮co.
Pozostali ju偶 zacz臋li przeprawia膰 si臋 przez rzek臋, Pospieszyli wi臋c za nimi.
- Przekonamy si臋, czy Villemann zn贸w nie wpadnie do wody - mrukn膮艂 Dolg.
Przej艣cie na drug膮 stron臋 okaza艂o si臋 jednak bardzo 艂atwe. W najw臋偶szym miejscu rzeki le偶a艂y dwa wielkie kamienie, na kt贸re da艂o si臋 stan膮膰, a potem wystarczy艂 ostatni niedu偶y skok wprost na przeciwleg艂y brzeg.
Na ten sam, na kt贸ry spada艂 wodospad.
Wolno w臋drowali przez p艂aski teren ze wzrokiem utkwionym w oba wodospady i most, niesamowity, majestatyczny most, kt贸rego nie wybudowa艂y ludzkie r臋ce.
M贸ri uwa偶nie przyjrza艂 si臋 okolicy.
- St膮d nie przedostaniemy si臋 do dolnego wodospadu - mrukn膮艂. - Z艂y czarnoksi臋偶nik dobrze wiedzia艂, co robi. Musimy wej艣膰 na most.
- To prawda - przyzna艂 Dolg.
Bjarni nie czu艂 si臋 do ko艅ca przekonany. Elfy, elfy i duchy, my艣la艂 z przek膮sem. Nie ma 偶adnego kr贸la elf贸w pod wodospadem, w og贸le nie ma 偶adnych elf贸w!
Ale babka i dziadek nie pozwalali, by sprzeciwia艂 si臋 doros艂ym.
Nogi nie bardzo chcia艂y go s艂ucha膰. Zosta艂 z tylu, jakby za wszelk膮 cen臋 chcia艂 odsun膮膰 straszny moment, kt贸ry mia艂 nast膮pi膰. Za nim sz艂a tylko Tiril, m臋偶czy藕ni pospieszyli naprz贸d.
鈥Lanjelin!鈥
Dolg zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie.
Rozejrza艂 si臋 po niezwyk艂ej dolinie o stromych zboczach i szerokim, p艂askim, r贸wninnym dnie. Rzeka by艂a p艂ytka, wi艂a si臋 mi臋dzy usypiskami kamieni i zielonymi wysepkami trawy. I tutaj ros艂y 偶贸艂te kwiatki, typowe dla wy偶ynnego krajobrazu Islandii. Dolg w przyp艂ywie rozczulenia wspomnia艂 przepi臋kne 艂膮ki Gj盲in.
鈥Lanjelin!鈥
Imi臋 zabrzmia艂o niczym wo艂anie z oddali, lecz w艂a艣ciwie by艂 to szept z bardzo bliska.
Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e oto us艂ysza艂 g艂os kr贸lowej elf贸w.
Lanjelin? Niemal zapomnia艂 o tym imieniu. Na 偶yczenie babci Theresy nosi艂 tak偶e imi臋 Matthias, lecz nie powinien go u偶ywa膰, maj膮c do czynienia z niewidzialnymi istotami.
Ale Lanjelin? Nikt nigdy tak go nie nazywa艂. W dodatku zosta艂o wym贸wione poprawnie, z akcentem na pierwsz膮 sylab臋. Babcia chcia艂a, by je nosi艂, by艂o to imi臋 jednego z pierwszych legendarnych kr贸l贸w z rodu Habsburg贸w. Czy偶 to nie Lanjelin wzni贸s艂 twierdz臋 Habichtsburg, Gr贸d Jastrz臋bi?
Dlaczego kto艣 teraz wzywa艂 go tym imieniem?
Odpowied藕 nap艂yn臋艂a niczym szept rozlegaj膮cy si臋 tylko w jego g艂owie: 鈥淟anjelin to imi臋 elf贸w, nie wiedzia艂e艣 o tym? Tw贸j przodek otrzyma艂 je od elf贸w w swej ojczy藕nie za to, 偶e kiedy艣 im pom贸g艂. Dla nas jeste艣 Lanjelinem鈥.
Starzec nazywa艂 go Dolgiem. Ale on nie by艂 elfem.
Bez trudu da艂o si臋 przyj膮膰, 偶e 艂agodnie brzmi膮ce imi臋 Lanjelin wywodzi si臋 z kr贸lestwa elf贸w.
鈥Wzywacie mnie?鈥, spyta艂 w my艣lach.
鈥Tak. Dobrze ci 偶yczymy. Strze偶 si臋, Lanjelinie! Miej oczy i uszy otwarte! Kiedy sam nie b臋dziesz m贸g艂 sobie poradzi膰, zwr贸膰 si臋 o pomoc do ojca!鈥
Poczu艂, 偶e rozmowa dobieg艂a ko艅ca.
Kiedy nie b臋d臋 m贸g艂 sobie sam poradzi膰, powt贸rzy艂 w my艣lach. Ale przecie偶 ojciec nie zejdzie ze mn膮 w g艂膮b wodospadu?
鈥Dzi臋ki, kr贸lowo elf贸w! Zapami臋tam twoje s艂owa!鈥 doda艂, nie bardzo wiedz膮c, co to mo偶e znaczy膰.
Drobna, ch艂odna r膮czka na moment zacisn臋艂a si臋 na jego d艂oni.
Bjarni prze偶ywa艂 swoje w艂asne rozterki.
Zaczeka艂 na mi艂膮 matk臋 Dolga, Tiril.
- Co si臋 sta艂o, Bjarni? Tak ci臋偶ko wzdychasz? - 偶yczliwie zainteresowa艂a si臋 Tiril.
- Pewnie jestem g艂upi - powiedzia艂 szczerze, czu艂 bowiem, 偶e musi si臋 komu艣 zwierzy膰. - Szed艂em, modl膮c si臋 do Boga...
- To chyba nie jest niem膮dre?
- Nie, ale pomy艣la艂em sobie, 偶e... Modli艂em si臋: 鈥淏o偶e, b膮d藕 teraz przy mnie, bo chyba sobie z tym nie poradz臋. Zemdlej臋 na mo艣cie albo utopi臋 si臋 w wodospadzie i rzeka poniesie mnie dalej鈥. Ale czy naprawd臋 mog臋 Boga o to prosi膰? A je艣li si臋 ode mnie odwr贸ci, poniewa偶 chc臋 uratowa膰 elfa? Elfy obieca艂y pomaga膰 w przysz艂o艣ci mnie i mojej matce, ale jak B贸g to przyjmie? - Znowu westchn膮艂. - To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! Z wielu powod贸w.
Zamy艣lona Tiril popatrzy艂a na ch艂opca.
- Rozumiem, o co ci chodzi.
Noc zaj臋艂a ju偶 niebosk艂on, ksi臋偶yc wygra艂 ze s艂o艅cem. Zawis艂 na niebie, wci膮偶 blady, bo s艂o艅ce w t臋 jasn膮 letni膮 noc wci膮偶 nie chcia艂o opu艣ci膰 swego kr贸lestwa, ale zosta艂 po nim zaledwie poblask mi臋dzy niebem i ziemi膮, wspomnienie minionego dnia i zapowied藕 tego, kt贸ry nadejdzie.
- No i duchy - ci膮gn膮艂 wzburzony i przej臋ty Bjarni. - Oczywi艣cie ich nie widzia艂em, ale wy tak naturalnie o nich m贸wicie.
Umilk艂. Nie chcia艂 g艂o艣no doda膰 tego, co jeszcze przysz艂o mu do g艂owy. 鈥淎lbo jeste艣cie rodzin膮 g艂upc贸w, albo te偶 posiadacie niesamowity dar przekonywania. Bo kiedy zaczynacie m贸wi膰 o duchach, elfach, kar艂ach i wszystkim, czego ja nie widz臋, wierz臋 w ka偶de wasze s艂owo鈥, dopowiedzia艂 w my艣lach ze wstydem.
Czasami tylko ogarnia mnie sceptycyzm. Zw艂aszcza tutaj, gdzie mam...
Bo偶e, nie! Zn贸w ogarn臋艂a go panika.
- Wydaje mi si臋, 偶e B贸g nie zaakceptuje tej przygody - stwierdzi艂 w ko艅cu z wahaniem.
Tiril zatrzyma艂a si臋 na r贸wninie, gdzie huk wodospadu jeszcze nie zag艂usza艂 ich s艂贸w. Uj臋艂a lodowate d艂onie ch艂opca. Zmarzni臋te od nocnego ch艂odu, czy te偶 ze strachu?
- Bjarni - zacz臋艂a ostro偶nie. - Znasz legend臋 o Tannh盲userze?
- Nie.
- To s艂ynny poeta liryczny, kt贸ry odkry艂 podziemne wej艣cie do groty Wenery i tam sp臋dzi艂 d艂ugi czas z bogini膮 na rozkoszach mi艂osnych; ogarni臋ty skruch膮 pospieszy艂 do Rzymu, aby prosi膰 papie偶a o absolucj臋. Papie偶 jednak nie chcia艂 o tym s艂ucha膰. 鈥淧r臋dzej moje ber艂o zakwitnie, ni偶 ty otrzymasz rozgrzeszenie!鈥 wykrzykn膮艂 gniewnie. Tannh盲user odszed艂, a trzy dni p贸藕niej ber艂o biskupie wypu艣ci艂o zielone listki. Pewna szwedzka legenda opowiada o bracie Martinie, opacie klasztoru, kt贸ry w lesie napotka艂 jakie艣 male艅kie istoty. Poprosi艂y go one, by pozyska艂 dla nich spok贸j duszy. 鈥淥pacie, opacie, odpraw za nas msz臋鈥, b艂aga艂y, ale mnich odm贸wi艂. 鈥淢y艣licie, 偶e was nie poznaj臋, szare karze艂ki?鈥 zawo艂a艂. On tak偶e si臋 omyli艂 i musia艂 zawstydzony schyli膰 czo艂o przed dobroci膮 Pana. Nie pami臋tam pocz膮tku tej legendy, ale wiem, 偶e tak w艂a艣nie si臋 zako艅czy艂a.
Bjarni zamy艣lony pokiwa艂 g艂ow膮.
- S膮 tak偶e islandzkie ba艣nie na ten sam temat, o wielkich trollach, kt贸re chcia艂y pos艂ucha膰 bicia ko艣cielnych dzwon贸w i uczestniczy膰 we mszy, albo 偶eby je pogrzebano w po艣wi臋canej ziemi, by mog艂y p贸j艣膰 do nieba. Ksi臋偶a tego zabraniali, lecz B贸g je do siebie dopu艣ci艂.
- No widzisz - 艂agodnie rzek艂a Tiril. - W ca艂ej Skandynawii, my艣l臋, 偶e na ca艂ym 艣wiecie, istniej膮 podobne podania i legendy o surowo艣ci ludzi Ko艣cio艂a wobec elf贸w trolli i upior贸w i Bo偶ym mi艂osierdziu. Ko艣ci贸艂 wyklina tak偶e ludzi, kt贸rzy s膮 inni i nie pasuj膮 do stworzonego przez duchownych wzorca. Widzisz, Ko艣ci贸艂 zawsze musi znale藕膰 sobie wroga, inaczej nie m贸g艂by krzycze膰. Ale Chrystus nikogo nie os膮dza艂.
We wzroku Bjarniego pojawi艂a si臋 nadzieja. To wspania艂y ch艂opiec, pomy艣la艂a wzruszona Tiril. Nie jest tak przystojny jak moi synowie - kt贸ra matka uwa偶a艂aby inaczej! - ale czysto艣膰 spojrzenia przydaje mu szczeg贸lnej urody. Jest te偶 silny i wysoki, wy偶szy ode mnie.
- M贸dl si臋 wi臋c do Boga, kiedy si臋 boisz, Bjarni! Moja matka jest bardzo religijna i my to akceptujemy. Ona jest katoliczk膮, ty chyba nie, ale to przecie偶 nieistotne. Najwi臋ksze znaczenie ma szczera modlitwa. - Tiril si臋 u艣miechn臋艂a. - A nie zaszkodzi mie膰 po swojej stronie i Boga, i elfy, i duchy, prawda?
Bjarni u艣miechn膮艂 si臋 z ulg膮.
- My艣l臋, 偶e B贸g nie b臋dzie si臋 za to gniewa艂 - powiedzia艂 nie艣mia艂o.
- Ja te偶 tak uwa偶am. Spr贸bujemy teraz ich dogoni膰? Ale偶, wielkie nieba... Co si臋 dzieje z Dolgiem?
Jej starszy syn zatrzyma艂 si臋, sta艂 zwr贸cony w stron臋 doliny. Twarz zas艂oni艂 d艂o艅mi, zdr臋twia艂y, znieruchomia艂y, jakby ujrza艂 co艣, czego ona dostrzec nie mog艂a.
Tiril jednak nie mia艂a czasu si臋 nad tym zastanawia膰, przywo艂ywali j膮 bowiem, musia艂a i艣膰 naprz贸d, Villemann ju偶 wspina艂 si臋 po stromym zboczu, kt贸re nale偶a艂o pokona膰.
- Co poczniemy z Nerem? - spyta艂a Tiril. Musieli teraz wo艂a膰, by przekrzycze膰 szum wodospadu.
M贸ri zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂.
- Masz racj臋. Nie chcia艂bym zabiera膰 go na mostek. Jeszcze przyjdzie mu do g艂owy skoczy膰 za Dolgiem prosto na zatracenie.
- Mog臋 zosta膰 tu i trzyma膰 go na smyczy - zaproponowa艂a Tiril. - Wcale nie mam ochoty patrze膰, jak ch艂opcy znikaj膮 w wodzie. Ty i Villemann poradzicie chyba sobie sami ze spuszczeniem ich w d贸艂?
- Powinno nam to p贸j艣膰 g艂adko. B臋d膮 mocno przywi膮zani, jedyne, co b臋dziemy mieli do zrobienia, to opu艣ci膰 ich z odpowiedni膮 pr臋dko艣ci膮.
Jedyne, co oni maj膮 do zrobienia, powt贸rzy艂 w my艣lach wstrz膮艣ni臋ty Bjarni. Czu艂, 偶e ze strachu bliski jest p艂aczu. A my, Dolg i ja?
My tylko powinni艣my pozwoli膰 si臋 spu艣ci膰 prosto w hucz膮cy wodospad, zawisn膮膰 mi臋dzy niebem a ziemi膮, da膰 si臋 porwa膰 mokrym ramionom wody, wessa膰 wirom. A potem przedosta膰 si臋 za wodospad. Nie wiem, jak zdo艂amy pokona膰 pr膮d i wiry, w dodatku zej艣膰 pod wod臋!
I ja si臋 na to zgodzi艂em?
Chyba oszala艂em, ale musz臋 przyzna膰, 偶e poza strachem odczuwam troch臋 dumy.
Jak mo偶na by膰 tak niem膮drym?
Tiril mia艂a racj臋: Z Dolgiem jest co艣 nie w porz膮dku.
To mnie chyba najbardziej przera偶a. Spokojny, silny Dolg, m贸j najlepszy przyjaciel, stoi bezradny, chwieje si臋 na nogach, zapatrzony w co艣, czego nie widzimy, zas艂ania d艂o艅mi twarz.
Pozostali tak偶e ju偶 zwr贸cili uwag臋 na dziwne zachowanie Dolga. Tiril i M贸ri znale藕li si臋 na tej samej wysoko艣ci na zboczu, co on, Villemann schodzi艂 na d贸艂.
- Co si臋 sta艂o, synu?
Dolg ockn膮艂 si臋 i popatrzy艂 na nich.
- Ojcze... Zapomnieli艣my o czym艣. Nie wzi臋li艣my pod uwag臋 niezwykle istotnego elementu!
13
A wi臋c przed tym ostrzega艂a go kr贸lowa elf贸w!
Dolg westchn膮艂 ci臋偶ko. Nie potrafi艂 rozpozna膰 niebezpiecze艅stwa.
- Co si臋 sta艂o, Dolgu? - spokojnie i cierpliwie powt贸rzy艂 pytanie M贸ri.
- Nie wiem, co to jest. Nie s艂yszycie?
- Czego? - spyta艂 Villemann. - Wodospadu?
- Nie, nie! Takiego niezwyk艂ego, ponurego pomruku, jakby 艣piewa艂 olbrzymi ch贸r smutnych mnich贸w.
M贸ri nie spuszcza艂 z niego oczu.
- Co ty wygadujesz, ch艂opcze?
Dolg wci膮偶 sta艂 zwr贸cony w stron臋 doliny.
- Nie chc臋 tego m贸wi膰, nie chc臋 si臋 odwraca膰, ale... Musicie o tym wiedzie膰. Na mo艣cie kto艣 stoi. Nie ma zamiaru nas przepu艣ci膰.
M贸ri poblad艂.
- Gottskalk! Przyby艂 spod ziemi, z ch贸ru z艂ych, nieczystych czarnoksi臋偶nik贸w, w艣r贸d kt贸rych kiedy艣 w臋drowa艂em, nawet dwukrotnie. Co teraz zrobimy?
- Kr贸lowa elf贸w mnie ostrzega艂a. M贸wi艂a, bym prosi艂 ci臋 o pomoc, ojcze.
Twarz M贸riego wykrzywi艂a si臋 w grymasie.
- Niech臋tnie wdam si臋 w walk臋 ze zmar艂ym czarnoksi臋偶nikiem tak pot臋偶nym jak Gottskalk Z艂y, ale nie zostawi臋 ci臋 samego, synu.
Tiril rzek艂a 艂agodnie:
- Czy i ty nie masz po swojej stronie zmar艂ych czarnoksi臋偶nik贸w?
- Oczywi艣cie - u艣miechn膮艂 si臋 M贸ri. - Hraundrangi-M贸ri! Nauczycielu! Jeste艣cie tam?
- Jeste艣my gotowi - rozleg艂 si臋 g艂臋boki g艂os. - Gottskalk was nie powstrzyma.
- Dobrze! Tiril, Bjarni i Villemann, wy zaczekacie tutaj razem z Nerem.
Villemann zwykle w podobnych wypadkach narzeka艂, 偶e odsuwa si臋 go na bok, ale tym razem si臋 nie obrazi艂. Co prawda nie widzia艂 postaci na mo艣cie, ale czu艂, 偶e nie chce jej spotka膰.
Czasami lepiej nie posiada膰 nadprzyrodzonych zdolno艣ci!
Dolg i jego ojciec pi臋li si臋 dalej w g贸r臋, a偶 ujrzeli powierzchni臋 mostu.
Nieprawdopodobne, co potrafi stworzy膰 przyroda! Trudno by艂o uwierzy膰, 偶e 偶aden cz艂owiek nie przy艂o偶y艂 r臋ki do tego dzie艂a. Most by艂 dostatecznie szeroki, by m贸g艂 nim przejecha膰 w贸z konny, ale nic wi臋cej, jak gdyby to islandzkie elfy zbudowa艂y go na sw贸j w艂asny u偶ytek. To cudo natury porasta艂 szarozielony mech charakterystyczny dla p贸l lawy, ten, kt贸ry w deszczu i s艂o艅cu ca艂kowicie zmienia barw臋.
Pod nimi hucza艂 dolny wodospad, nad nimi szumia艂 g贸rny. Ca艂o艣膰 stanowi艂a prawdziwie urzekaj膮ce arcydzie艂o przyrody.
Obraz zak艂贸ca艂 ten, kt贸ry sta艂 na mo艣cie.
Teraz M贸ri tak偶e zobaczy艂 posta膰 utkan膮 z mg艂y, lecz o wyra藕nych konturach, ubran膮 w biskupie, haftowane z艂otem szaty, w mitrze, z pastora艂em. Spod pachy wystawa艂a z艂emu biskupowi 鈥淩枚dskinna鈥.
M贸ri rozgniewa艂 si臋.
- Nie jeste艣 godzien, by nosi膰 ten str贸j, Gottskalku, n臋dzna kreaturo! - zawo艂a艂, chc膮c przekrzycze膰 huk wody.
Widzieli, jak twarz Gottskalka t臋偶eje. Wyci膮gn膮艂 w ich stron臋 zakr臋con膮 cz臋艣膰 pastora艂u, jakby chcia艂 rzuci膰 przekle艅stwo, lecz jego gest nie odni贸s艂 偶adnego skutku.
- Sam si臋 przekona艂e艣 - rzek艂 M贸ri. - Jedynie biskup uznany przez niebiosa mo偶e ucieka膰 si臋 do takich sposob贸w.
M贸ri wypowiedzia艂 te s艂owa troch臋 zbyt pochopnie, gdy偶 Gottskalk dysponowa艂 tak偶e innymi 艣rodkami. By艂 wszak czarnoksi臋偶nikiem z Czarnej Szko艂y, a poza tym rycerzem Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca.
- 呕aden cz艂owiek nie oprze si臋 mej sile - rykn膮艂 z艂y biskup sprzed stuleci. - My艣lisz, 偶e ci臋 nie poznaj臋, M贸ri z rodu Jonsson贸w? Sta艂e艣 si臋 przyczyn膮 wielu k艂opot贸w dla mnie i moich wsp贸艂braci z Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca!
Dolg zafascynowany przys艂uchiwa艂 si臋 starodawnej mowie, chocia偶 starzec budzi艂 w nim odraz臋.
M贸ri nie zra偶ony ci膮gn膮艂:
- Zawsze chcia艂e艣 sobie przyw艂aszczy膰 to, co nale偶y do innych, ty, kt贸ry splami艂e艣 histori臋 Ko艣cio艂a na Islandii. Wiemy, jak okrada艂e艣 posp贸lstwo, ludzi kara艂e艣 surowo za drobne wykroczenia, a sam dopuszcza艂e艣 si臋 znacznie powa偶niejszych przest臋pstw. Nie s膮dz臋, aby艣 mia艂 teraz nade mn膮 jak膮kolwiek w艂adz臋.
- By艂e艣 w ko艣ciele w H贸lar, kiedy Mag-Loftur podj膮艂 偶a艂osn膮 pr贸b臋 odebrania mi 鈥淩odskinny鈥, wyczu艂em twoj膮 obecno艣膰. Starczy jeden m贸j oddech, by zdmuchn膮膰 ci臋 do wodospadu...
Dolg mia艂 ju偶 do艣膰:
- Mo偶e i tak, bo okropnie cuchniesz.
Gottskalk natychmiast zwr贸ci艂 przenikliwe spojrzenie na syna M贸riego. Najwyra藕niej wobec Dolga czu艂 si臋 mniej pewnie.
- C贸偶 za potworka sp艂odzi艂e艣, M贸ri z rodu cudak贸w? Zada艂e艣 si臋 z jak膮艣 piekieln膮 istot膮? I tobie si臋 wydaje, 偶e tw膮 dusz臋 czeka zbawienie?
Za plecami ojca i syna rozleg艂 si臋 grzmot. Z艂y czarnoksi臋偶nik cofn膮艂 si臋 wystraszony. Ujrza艂 Cienia, przyt艂aczaj膮cego teraz swym ogromem i ca艂kiem wyra藕nego, dostrzec si臋 da艂o nawet szczeg贸艂y jego stroju.
- Nikczemniku - rzek艂 cicho, acz dobitnie Cie艅 do upiornej postaci. - Jak 艣miesz tak m贸wi膰 o najszlachetniejszym przedstawicielu ludzkiej rasy? Dolg nie przybywa z piekielnej otch艂ani, stoj膮 za nim moce pot臋偶niejsze ni偶 wasz mizerny Szatan. Nasze moce bowiem s膮 dobre. Ale ty, podobnie jak tw贸j n臋dzny Zakon, s膮dzisz, 偶e aby czego艣 dokona膰, nale偶y koniecznie odwo艂ywa膰 si臋 do z艂a?
Gottskalk kilkakrotnie otworzy艂 i zamkn膮艂 usta, nie znajduj膮c 偶adnej k膮艣liwej repliki. Machn膮艂 za to pastora艂em w kierunku Cienia, jakby chcia艂 na niego rzuci膰 urok.
Cie艅 skrzywi艂 si臋 tylko pogardliwie i jednym skinieniem pos艂a艂 biskupi膮 lask臋 do wodospadu. Z艂y biskup o ma艂y w艂os tak偶e nie wpad艂 do wody, tak mocno trzyma艂 oznak臋 swej godno艣ci. Dawna Jego Eminencja wychyli艂 si臋 niebezpiecznie poza kraw臋d藕 mostu, zanim zdo艂a艂 wreszcie wypu艣ci膰 pastora艂 z r膮k i odzyska膰 r贸wnowag臋.
Dolg nie potrafi艂 zachowa膰 powagi, co jeszcze bardziej rozw艣cieczy艂o Gottskalka. Uciek艂 si臋 do czarnej magii, wym贸wi艂 straszliwe zakl臋cie, kt贸re powinno zes艂a膰 ch艂opaka w najg艂臋bsz膮 czelu艣膰 piekie艂.
Cie艅 nagle mia艂 towarzystwo. Po jego bokach stan臋li Hraundrangi-M贸ri i Nauczyciel.
- Chcesz walki? - zawo艂a艂 Nauczyciel. - Chcesz si臋 z nami zmierzy膰 na zakl臋cia?
- Nie mo偶emy traci膰 czasu - zauwa偶y艂 Hraundrangi-M贸ri. - Czekaj膮 na nas wa偶niejsze sprawy.
- W艂a艣nie, co tu robicie? Dobrze wiecie, 偶e 偶aden z was nie jest w mocy uwolni膰 bezbo偶nego kr贸la elf贸w, mego wi臋藕nia! - wrzasn膮艂 Gottskalk.
- Owszem, my nie - odpar艂 Dolg. - Ale jest z nami kto艣, kto mo偶e tego dokona膰.
Takie o艣wiadczenie wywo艂a艂o wybuch niepohamowanej z艂o艣ci z艂ego czarnoksi臋偶nika.
- Zabij臋 go! - uni贸s艂 si臋. - Ja...
- Do艣膰 ju偶 tego! - nakaza艂 Cie艅, obawiaj膮c si臋 o losy m艂odego Bjarniego. - Przyjaciele, co zrobimy z tym 艂ajdakiem?
- Wy艣lijmy go do miejsca, z kt贸rego przyby艂 - zaproponowa艂 Nauczyciel. - Niech do艂膮czy do ch贸ru z艂ych czarnoksi臋偶nik贸w.
- Z艂ych! - st臋kn膮艂 Gottskalk, ze z艂o艣ci ledwie mog膮c doby膰 g艂osu. - A je艣li wezw臋 mych braci z ch贸ru? S膮 tutaj, gotowi w ka偶dej chwili si臋 w艂膮czy膰.
- Doprawdy, nie mam ju偶 si艂 wys艂uchiwa膰 tych bredni - oznajmi艂 Cie艅, sprawiaj膮cy wra偶enie 艣miertelnie znudzonego. - Nauczycielu, Hraundrangi-M贸ri, zniszczmy go ju偶 na zawsze, tak aby nie m贸g艂 nigdy powr贸ci膰 nawet do ch贸ru w grocie wielkiego oczekiwani膮. Nie, Dolgu, ty nie. Przed tob膮 stoi inne zadanie.
Gottskalk zacz膮艂 odmawia膰 pot臋偶ne zakl臋cie, pewien swych umiej臋tno艣ci w dziedzinie czarnej magii.
Ale jego mocy nie da艂o si臋 por贸wna膰 z moc膮 czterech niezwykle silnych czarnoksi臋偶nik贸w. Wprawdzie Cienia nie mo偶na by艂o nazwa膰 czarnoksi臋偶nikiem, lecz on posiada艂 przecie偶 ogromn膮 wiedz臋 dawnego ludu. W ko艅cu Gottskalk krzykiem b艂aga艂 o lito艣膰, oni jednak nie mieli zamiaru jej okaza膰 komu艣, kto za 偶ycia bezwzgl臋dnie dr臋czy艂 bli藕nich, mieszka艅c贸w parafii, spisa艂 z艂膮 ksi臋g臋, 鈥淩枚dskinn臋鈥, by艂 tak偶e cz艂onkiem Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca. Ponadto oszuka艂 elfy i uwi臋zi艂 ich kr贸la na wieki; taki przynajmniej mia艂 zamiar. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e przyby艂e tu istoty chc膮 zniweczy膰 jego dzie艂o, zniszczy膰 je.
Gottskalk pos艂uguj膮c si臋 magicznymi runami postanowi艂 wymin膮膰 czarnoksi臋偶nik贸w i dotrze膰 do m艂odego Bjarniego, kt贸ry stanowi艂 w tej sytuacji najwi臋ksze, bezpo艣rednie zagro偶enie. Tiril i Villemann tak偶e jednak dostrzegli niebezpiecze艅stwo i wzi臋li Bjarniego mi臋dzy siebie, wyczuli r贸wnie偶, 偶e nie s膮 sami.
Przed Bjarnim sta艂 Nero z z臋bami wyszczerzonymi, we w艣ciek艂ym warczeniu, skierowanym do istoty na mo艣cie. Towarzyszy艂o mu jeszcze jedno zwierz臋. Spostrzeg艂 je nawet Bjarni i zrozumia艂, 偶e to owo os艂awione Zwierz臋, o kt贸rym wcze艣niej s艂ysza艂. Przed nim pojawi艂y si臋 tak偶e inne istoty, niesamowite, rozp艂ywaj膮ce si臋 upiorne postacie, na szcz臋艣cie ich obecno艣膰 jedynie wyczuwa艂.
Duchy M贸riego, a wi臋c jednak istnia艂y! I chroni艂y jego, Bjarniego, ca艂kiem zwyczajnego ch艂opca z odludnych islandzkich dolin.
Ale najgro藕niejszy atak na z艂ego biskupa przypu艣ci艂a Pustka.
Bjarni nie m贸g艂 zobaczy膰 tego ducha, zreszt膮 nikt inny nigdy go nie widzia艂. Pustka jednak przyby艂a, a zes艂ane przez ni膮 poczucie nico艣ci ogarn臋艂o Gottskalka, w jednej chwili pozbawiaj膮c sensu wszelkie jego poczynania. Pustce pom贸g艂 w tym Duch Zgas艂ych Nadziei, straszliwa posta膰 odbieraj膮ca cz艂owiekowi wszelk膮 nadziej臋, t臋sknot臋 za przysz艂o艣ci膮.
Gottskalk nagle nie m贸g艂 zrozumie膰, co robi na mo艣cie. Utraci艂 ch臋膰 do walki, zabrak艂o mu celu.
To okaza艂o si臋 dla niego naprawd臋 fatalne w skutkach. Nie potrafi艂 si臋 broni膰 przed atakiem czarnoksi臋偶nik贸w i Cienia.
Na koniec pomy艣la艂 jeszcze: Mog臋 ich pokona膰! Z moj膮 znajomo艣ci膮 czarnej magii i starych magicznych run, tajemnych ksi膮g zakonu rycerskiego i 鈥淩枚dskinny鈥... Mam wszak wszystko!
Ale oni wygrywaj膮. Czuj臋, 偶e moje si艂y gasn膮, nie chcia艂bym na zawsze znikn膮膰 ze 艣wiata, ale prawd臋 m贸wi膮c akurat w tej chwili jest mi to oboj臋tne! Jakim 偶e sposobem...?
Ludzie i duchy patrzyli, jak kontury jego sylwetki z wolna si臋 zamazuj膮, g艂os cichnie, magiczne runy padaj膮 na ziemi臋 i znikaj膮.
Most sta艂 pusty. Droga dla Bjarniego i jego przyjaciela Dolga by艂a wolna.
M贸ri i Dolg popatrzyli po sobie. Odetchn膮wszy z ulg膮, powr贸cili do czekaj膮cych przyjaci贸艂.
- Dzi臋kujemy wam, duchy, dzi臋ki, Cieniu! - zawo艂a艂 M贸ri, a Dolg powt贸rzy艂 jego s艂owa.
- Ca艂a przyjemno艣膰 po naszej stronie. - W g艂osie Nauczyciela da艂a si臋 wychwyci膰 nuta weso艂o艣ci.
- Ch臋tnie wr贸cimy - zawt贸rowa艂 mu Hraundrangi-M贸ri.
- Wr贸cicie? - u艣miechn膮艂 si臋 M贸ri. - Cieszyliby艣my si臋 bardzo, gdyby艣cie teraz zostali z nami. Obawiam si臋, 偶e potrzebna nam b臋dzie wszelka pomoc, jakiej tylko mo偶ecie nam udzieli膰.
- Oczywi艣cie - powiedzia艂 Cie艅. - To nasze zadanie, tak samo jak wasze.
Bjarni s艂ysza艂 g艂osy, lecz nic niesamowitego ju偶 nie widzia艂, nawet w postaci Cienia. Nero by艂 teraz sam, przed nim, Bjarnim, nikt ju偶 nie sta艂.
Dolg u艣miechn膮艂 si臋 rozmarzony.
- Co wywo艂uje tw贸j u艣miech? - zapyta艂a Tiril.
Ockn膮艂 si臋.
- Nazwali mnie Lanjelin. Kr贸lowa elf贸w tak si臋 do mnie zwraca艂a.
- Bardzo dobrze - zdecydowanie o艣wiadczy艂a Tiril. - Zawsze uwa偶a艂am, 偶e to najpi臋kniejsze z twoich imion.
- To imi臋 elf贸w - wyja艣ni艂 Dolg. - Mnie tak偶e si臋 podoba. Je艣li wi臋c chcecie...
- Nie - przerwa艂 mu M贸ri. - Duchy nada艂y ci imi臋 Dolg, aby poprzez nie doda膰 ci si艂. Ale dobrze, 偶e elfy nazywaj膮 ci臋 swoim imieniem. S膮dz臋, 偶e dzi臋ki temu twoja moc si臋 zwi臋kszy.
- Doskonale! A kiedy b臋d臋 mia艂 do czynienia z Ko艣cio艂em, mog臋 u偶ywa膰 imienia Matthias. Bardzo praktyczne!
Pozwolili sobie na 偶arty, bo kiedy pozbyli si臋 zagro偶enia w postaci Gottskalka Z艂ego, napi臋cie nieco opad艂o. Wci膮偶 jednak czeka艂y powa偶ne sprawy. Wszyscy razem przeszli na most, Tiril trzyma艂a Nera na kr贸tkiej smyczy.
W podw贸jnym blasku, ksi臋偶yca i s艂o艅ca, kt贸re ju偶 zasz艂o, pozostawiaj膮c po sobie zaledwie po艣wiat臋, wodospady l艣ni艂y niczym srebro.
Bjarni na pewien czas zapomnia艂 o swych obawach, ale teraz zn贸w zadr偶a艂 艣miertelnie przera偶ony. Och, nie, nie zdob臋dzie si臋 na skok do wodospadu, trzeba znale藕膰 jakie艣 inne rozwi膮zanie.
Ale innego rozwi膮zania nie by艂o.
Trz臋s膮c si臋 ze strachu obserwowa艂 m臋偶czyzn dyskutuj膮cych, w jaki spos贸b przywi膮za膰 sznur. Ch艂opcu wydawa艂o si臋 to kompletnie niemo偶liwe, przecie偶 nie by艂o nic, do czego da艂o by si臋 go przymocowa膰.
M臋偶czy藕ni jednak podj臋li najwidoczniej jakie艣 decyzje. Villemann na ko艅cu sznura zawi膮za艂 p臋tl臋 i rzuci艂 j膮 ku dolnemu wodospadowi!
Oszala艂, zdenerwowa艂 si臋 Bjarni. Co on chce zrobi膰?
P臋tla zacz臋艂a opada膰, sznur niczym w膮偶 przesuwa艂 si臋 mi臋dzy d艂o艅mi Villemanna. Potem zatoczy艂 szeroki 艂uk.
Bjarni nie m贸g艂 uwierzy膰 w艂asnym oczom. Lina, nie przestaj膮c porusza膰 si臋 po 艂uku, wsun臋艂a si臋 pod most! P臋tla ukaza艂a si臋 po jego drugiej stronie, gdzie M贸ri i Dolg j膮 z艂apali.
Przewi膮zali lin膮 most w jego najw臋偶szym odcinku, tu偶 nad szalej膮cym wodospadem!
To nie sta艂o si臋 ot, tak, samo z siebie, uzna艂 Bjarni.
Tiril napotka艂a jego wzrok.
U艣miechn臋艂a si臋.
- To pani powietrza - wyja艣ni艂a. - Naprawd臋 dobrze jest mie膰 takich przyjaci贸艂.
Bjarni westchn膮艂 przeci膮gle. By膰 mo偶e jednak ich 艣mia艂e poczynania nie oka偶膮 si臋 tak zupe艂nie pozbawione sensu?
M臋偶czy藕ni sprawdziwszy, czy umocowanie sznura wok贸艂 mostu jest dostatecznie silne, podeszli do Bjarniego. W r臋kach trzymali drugi koniec liny.
- Bjarni - z powag膮 zwr贸ci艂 si臋 do niego M贸ri. - Nie mo偶emy d艂u偶ej czeka膰, noc mija. Nie b贸j si臋, Dolg b臋dzie ci towarzyszy膰 przez ca艂y czas, nie zostaniecie te偶 sami!
- Dzi臋kuj臋 - wyj膮ka艂 Bjarni. - Ale pani powietrza nie mo偶e przecie偶...?
- Jest z nami tak偶e w艂adczyni wody. Dopilnuje, aby艣 nie uton膮艂 w艣r贸d wir贸w. Ty i Dolg macie si臋 skupi膰 tylko na tym, 偶eby dosta膰 si臋 pod wodospad. Zapomnijcie o wszelkich niebezpiecze艅stwach, pozostawcie je duchom.
Bjarni poj膮艂 wreszcie: tylko ta dru偶yna mog艂a oswobodzi膰 kr贸la elf贸w z niewoli.
Przesta艂 si臋 ju偶 tak bardzo ba膰, chocia偶 serce wali艂o mu mocno, kiedy zerka艂 na otch艂a艅 wodospadu.
Dolg co艣 do niego zawo艂a艂. Wprawdzie stali tu偶 obok siebie, ale ledwie si臋 s艂yszeli.
- Elfy s膮 tutaj! - wo艂a艂 Dolg. - S膮 tu ich tysi膮ce. I z wi臋ksz膮 nadziej膮 patrz膮 na nasze poczynania teraz, kiedy Gottskalk Z艂y zosta艂 unicestwiony.
- Czy przekle艅stwo, jakie rzuci艂 na kr贸la elf贸w, nie przesta艂o istnie膰 wraz z nim? - zastanawia艂 si臋 Bjarni. Teraz kiedy musia艂 m贸wi膰 tak g艂o艣no, w艂asny g艂os wydawa艂 mu si臋 piskliwy i dziecinny.
- Niestety, nie - odpowiedzia艂 Dolg. - Przekle艅stwo utrzyma sw膮 moc po wsze czasy, o ile nie uda nam si臋 go z艂ama膰. Czy wiesz, 偶e jeszcze przed chwil膮 Gottskalk dowiedziawszy si臋, kto b臋dzie ci pomaga艂, usi艂owa艂 je zmieni膰? Ale m贸j ojciec i pozostali czarnoksi臋偶nicy udaremnili to i nie uda艂o mu si臋 wyrz膮dzi膰 wi臋kszej szkody.
- Czy ten upi贸r w biskupich szatach chcia艂 nie dopu艣ci膰 do tego, aby艣cie mi pomogli?
- Oczywi艣cie! Duchy s膮 wszak ogromnie niebezpieczne dla jego plan贸w.
- Ty i tw贸j ojciec tak偶e, prawda?
- Owszem - u艣miechn膮艂 si臋 troch臋 za偶enowany Dolg. - Chyba tak, a teraz chod藕 ju偶, zwi膮偶emy si臋 razem.
Bjarni stara艂 si臋 odp臋dzi膰 wszelkie z艂e my艣li, kiedy obwi膮zywali ich w pasie i wok贸艂 bark贸w. Tiril odsun臋艂a si臋 na 鈥渓膮d鈥 razem z warcz膮cym w podnieceniu Nerem. Pies dziko protestowa艂, bo oto nie pozwalano mu wzi膮膰 udzia艂u w kolejnej przygodzie, do kt贸rej szykowa艂 si臋 jego pan.
Bjarni dostrzeg艂 za Dolgiem wielki, ponury cie艅. Cie艅 jest z nim. A ze mn膮?
No, z nim byli wszyscy pozostali.
Mimo to jednak czu艂 si臋 samotny. By艂 wszak jedynym cz艂owiekiem w grupie, kt贸ry mia艂 si臋 wyprawi膰 w podr贸偶 w d贸艂 wodospadu. Tiril i Villeman si臋 nie liczyli, oni tylko pomagali, nie uczestniczyli bezpo艣rednio w tym wszystkim.
Jeszcze raz musia艂 wys艂ucha膰 dok艂adnych instrukcji, tym razem udzielonych przez zachrypni臋tego M贸riego. Przekrzykiwanie dw贸ch wodospad贸w nie za dobrze wp艂ywa艂o na struny g艂osowe.
Bjarni tylko kiwa艂 g艂ow膮. Zn贸w poczu艂, 偶e p艂acz 艣ciska go w gardle.
Dolg przyjrza艂 mu si臋 badawczo.
- Bjarni... Stan臋 za tob膮 i obejm臋 ci臋 za ramiona. B臋dziesz m贸g艂 patrze膰 moimi oczyma.
Bjarni niewiele z tego rozumia艂, ale kiedy poczu艂 na ramionach u艣cisk d艂oni Dolga, ujrza艂 nagle co艣, czego nie widzia艂 wcze艣niej!
Jego oczom ukaza艂 si臋 ca艂kiem nowy obraz. Miejsce by艂o to samo, lecz po obu stronach wodospadu, na zboczach, a偶 g臋sto by艂o od drobnych, delikatnych istot. Czeka艂y, niespokojnymi oczyma obserwuj膮c jego, Bjarniego!
By艂y wsz臋dzie, na r贸wninie, na brzegach rzeki. Istoty tak kruche i drobne, 偶e na ich widok serce mu si臋 艣cisn臋艂o. Na twarzach wszystkich malowa艂 si臋 ten sam wyraz, nadzieja pomieszana ze smutkiem, pro艣ba o zmi艂owanie, 偶al nad losem ukochanego kr贸la.
Elfy.
Ale nie tylko. Znalaz艂y si臋 w艣r贸d nich dziwne istoty z tajemniczych 艣wiat贸w Islandii, a tak偶e gromady postaci wygl膮dem przypominaj膮ce Dolga!
W takim wi臋c otoczeniu przebywali na co dzie艅 Dolg i M贸ri?
Ujrza艂 stoj膮c膮 obok Cienia przepi臋kn膮 pani膮 powietrza, otoczon膮 b艂臋kitn膮 po艣wiat膮, i... u艣miechni臋t膮 dziewczyn臋. Dolg wyja艣ni艂, 偶e to osobisty duch opieku艅czy Bjarniego.
- Dzi臋kuj臋! - wydusi艂 z siebie. - My艣l臋, 偶e to mi wystarczy. Zrobimy, co w naszej mocy, Dolgu!
Wszyscy u艣miechn臋li si臋 ucieszeni. Obrazy znikn臋艂y.
W nast臋pnej chwili ziemia usun臋艂a si臋 spod st贸p Bjarniego. Poczu艂, 偶e opada ku spienionym, l艣ni膮cym kaskadom wody.
艢miertelnie przera偶ony zacz膮艂 g艂o艣no krzycze膰.
14
M贸ri i Villemann zamocowali lin臋 na tyle przemy艣lnie, 偶e Dolg i Bjarni w og贸le nie musieli si臋 ze sob膮 styka膰, dla pewno艣ci jednak kiedy spuszczano ich na d贸艂, Dolg mocno obj膮艂 ch艂opca od ty艂u, na wypadek gdyby Bjarniego ogarn臋艂a panika.
I rzeczywi艣cie Bjarni wpad艂 w panik臋, kiedy tylko porwa艂y ich potworne masy wody. Wcze艣niej uprzedzano ch艂opca, by stara艂 si臋 przez ca艂y czas mie膰 zamkni臋te usta, lecz kto zdo艂a o tym pami臋ta膰, kiedy wodospad chwyta go w obj臋cia, a dooko艂a jest tylko d艂awi膮ca woda, 艣ci膮gaj膮ca w d贸艂, w g艂膮b.
Rozbijemy si臋 o ska艂y, zd膮偶y艂 jeszcze pomy艣le膰 Bjarni i zaraz lodowata woda zala艂a mu usta, kaszla艂 i krzycza艂 na przemian. Wkr贸tce jednak zrozumia艂, jak wa偶ne jest zamkni臋cie ust, ale z kolei zaciskaj膮c je zapomina艂 o oddychaniu w tych momentach, kiedy by艂o to mo偶liwe. Kr贸tko m贸wi膮c robi艂 wszystko inaczej ni偶 powinien.
Poczu艂 wreszcie, 偶e s膮 ju偶 na dole. Wielki wir pod wodospadem 艣ci膮ga艂 ich w g艂膮b, okr臋ca艂, to zn贸w wynosi艂 do g贸ry.
Teraz umr臋, pomy艣la艂 Bjarni.
W nast臋pnej chwili poczu艂, jak jaka艣 si艂a wynosi go ponad spienion膮 powierzchni臋. Odsun臋li si臋 troch臋 od spadaj膮cych kaskad i hucz膮ce masy wody nie lecia艂y im ju偶 na g艂ow臋. Ale nie taki by艂 ich cel. Mieli zej艣膰 w g艂膮b toni i przedosta膰 si臋 do ska艂y pod wod膮.
Jakie to dziwne! Bjarni unosi艂 si臋 na wodzie i pr膮d wcale go nie porywa艂, chocia偶 on nie czyni艂 nic, by mu si臋 przeciwstawi膰. Dolg go pu艣ci艂, ko艂ysa艂 si臋 na fali tu偶 obok i prawd臋 powiedziawszy, nawet si臋 u艣miecha艂! Wprawdzie wygl膮da艂o to raczej jak ociekaj膮cy wod膮 grymas, lecz w zamierzeniu zdecydowanie mia艂o by膰 dodaj膮cym otuchy u艣miechem!
Dplg wyra藕nie czeka艂, a偶 Bjarni dojdzie do siebie po pierwszym wstrz膮sie.
Bjarni czu艂, 偶e pr膮d szarpie go, chce porwa膰 w d贸艂 rzeki, ale to by艂o bez znaczenia, wodospad nie mia艂 nad nim 偶adnej w艂adzy.
Wtedy w艂a艣nie zrozumia艂, 偶e znajduje si臋 pod opiek膮 pani wody.
Bjarni niepewnie odwzajemni艂 u艣miech.
Dolg wskaza艂 r臋k膮 kierunek: w d贸艂 i w g艂膮b. Czy Bjarni jest gotowy?
Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮. Czu艂 si臋 o wiele spokojniejszy.
Zerkn膮艂 jeszcze na g贸r臋 i ujrza艂 trzy zal臋knione twarze wychylaj膮ce si臋 poza kraw臋d藕 mostu, a tak偶e otwieraj膮cy si臋 i zamykaj膮cy pysk Nera, ale 偶aden d藕wi臋k nie dociera艂 do ch艂opca, hucz膮ce masy wody zag艂usza艂y przera偶one szczekanie psa.
Zanurkowali. Jednocze艣nie skierowali si臋 w obszar za wodospadem.
Dolg, co by艂o naturalne, prowadzi艂, lecz Bjarni ju偶 si臋 nie ba艂. Zaczerpn膮艂 powietrza w p艂uca i postanowi艂 zaufa膰 pani wody.
P艂yn膮艂 za przyjacielem, wpatrzony w jego nogi. Kierowa艂 si臋 wprost ku skale pod wod膮. Co my tu b臋dziemy robi膰, zastanawia艂 si臋, przecie偶 tutaj jest tylko lita 艣ciana.
Okaza艂o si臋 jednak, 偶e jest inaczej. Dolg znikn膮艂, jakby wtopi艂 si臋 w g贸r臋, ale kiedy Bjarni podp艂yn膮艂 dalej, spostrzeg艂 wielki otw贸r w skale. Zn贸w ogarn膮艂 go l臋k, na jak d艂ugo wystarczy mu powietrza w p艂ucach?
Pokona艂 jeszcze pewien odcinek, maj膮c nad sob膮 ci臋偶ki kamienny masyw, gdy spostrzeg艂, 偶e Dolg kieruje si臋 w g贸r臋. Poszed艂 w jego 艣lady i nagle zn贸w m贸g艂 nabra膰 powietrza. Znale藕li si臋 w wydr膮偶onej w skale grocie za wodospadem.
Poruszy艂 kilkakrotnie r臋kami, wyr贸wnuj膮c oddech usi艂owa艂 zorientowa膰 si臋 w nowym miejscu.
W grocie panowa艂 mrok. Dooko艂a pluska艂a woda, a ryk wodospadu dociera艂 tylko w postaci podziemnego szumu. 艢ciany jaskini ledwie m贸g艂 dostrzec. Jej rozmiary usi艂owa艂 pozna膰 za pomoc膮 s艂uchu. Okaza艂a si臋 niezbyt du偶a; echo odbijaj膮ce si臋 od 艣cian mia艂o jakby bardzo ma艂o miejsca.
- Dolg? - zawo艂a艂 艣ciszonym g艂osem.
- Jestem tutaj - tu偶 obok rozleg艂a si臋 odpowied藕.
- Widzisz co艣?
- Nie. Poprosimy o 艣wiat艂o.
- Kogo poprosimy?
Dolg za艣mia艂 si臋, nieco speszony.
- Rzeczywi艣cie, nie wiem. 呕aden z duch贸w nie m贸g艂 nam towarzyszy膰 a偶 tutaj. Musimy sobie radzi膰 sami.
- Dolg... mam pod stopami sta艂y grunt.
- Doskonale. Podchodz臋 do ciebie.
Razem wspi臋li si臋 na wystaj膮c膮 z wody do艣膰 p艂ask膮 p贸艂k臋. Usiedli na niej, 偶eby cho膰 chwil臋 odpocz膮膰. Ociekali wod膮, Bjarni dr偶a艂 z zimna.
- Pami臋taj, Bjarni: wi臋cej nie mog臋 ci pom贸c. Jeste艣 cz艂owiekiem i ty, tylko ty mo偶esz ocali膰 kr贸la elf贸w. Pomog艂em ci si臋 tu dosta膰, pomog臋 ci si臋 te偶 wydosta膰, ale teraz... Zachowuj si臋. jakby mnie nie by艂o. My艣l sam i dzia艂aj sam.
- Rozumiem. W ka偶dym razie dzi臋kuj臋 za dotychczasow膮 pomoc. Bez ciebie nie da艂bym rady.
- Beze mnie i bez pani wody.
- To prawda. Dzi臋kuj臋 ci, Wodo, je艣li mnie s艂yszysz. Teraz musz臋 si臋 zastanowi膰.
- Dobrze.
Umilkli. Bjarniego ogarn臋艂o poczucie nierzeczywisto艣ci. G艂uchy grzmot wodospadu, poza tym cisza.
Bjarni przesuwa艂 d艂o艅mi po ociekaj膮cych wilgoci膮 wyst臋pach, dotyka艂 chropowatej ska艂y. Przypadkiem natkn膮艂 si臋 na r臋k臋 Dolga, przyjaciel u艣cisn膮艂 go, dodaj膮c otuchy. Wreszcie Bjarni zrezygnowa艂 z szukania.
Nabra艂 powietrza, a potem z najwi臋kszym spokojem, na jaki by艂o go sta膰, powiedzia艂 grzecznie:
- Kr贸lu elf贸w Islandii! Przybyli艣my, by uwolni膰 ci臋 od przekle艅stwa, nic jednak nie widzimy. Czy mo偶esz da膰 nam troch臋 艣wiat艂a? Albo przynajmniej powiedzie膰, gdzie jeste艣, by艣my ci臋 przypadkiem nie skrzywdzili? Nazywam si臋 Bjarni, jestem z ludzkiego rodu.
Poniewa偶 Dolg si臋 nie odzywa艂, Bjarni doszed艂 do wniosku, 偶e podoba艂a mu si臋 jego przemowa.
Ale 偶aden promie艅 艣wiat艂a nie rozja艣ni艂 groty.
Cisza i ciemno艣膰 jak w grobie.
- Czy偶by go tu nie by艂o? Mo偶e zab艂膮dzili艣my? A mo偶e przybyli艣my za p贸藕no? - denerwowa艂 si臋 Bjarni.
Dolg nie odpowiedzia艂, ale jego l臋k sta艂 si臋 w ciemno艣ciach wyczuwalny niczym 艣ciana.
Nagle co艣 us艂yszeli. S艂abe wo艂anie, dochodz膮ce z wn臋trza g贸ry.
- Cicho - szepn膮艂 Dolg. - S艂uchaj!
Bjarni nie 艣mia艂 odetchn膮膰. Wo艂anie si臋 powt贸rzy艂o, tym razem mogli rozr贸偶ni膰 s艂owa, wypowiadane bardzo s艂abym g艂osem, jakby w ostatnim stadium wycie艅czenia:
- Bjarni z ludzkiego rodu! Tutaj! Chod藕!
- Tak daleko - szepn膮艂 Bjarni.
Dolg ju偶 obmacywa艂 skaln膮 艣cian臋.
- Tutaj - stwierdzi艂 wreszcie. - Tutaj jest wej艣cie. Przedtem go nie zauwa偶yli艣my, bo znajduje si臋 dosy膰 wysoko. Musisz si臋 wspi膮膰, ja nie mog臋 i艣膰 z tob膮. Zaczekam na ciebie. Odwi膮偶臋 sznur. Teraz dobrze, jeste艣 swobodny.
Bjarni, n臋kany w膮tpliwo艣ciami, by艂 jak jeden wielki k艂臋bek nerw贸w.
- A je艣li mi si臋 nie powiedzie?
- Ja nic nie b臋d臋 m贸g艂 zrobi膰. Jestem tylko w po艂owie cz艂owiekiem. To ty mo偶esz go uratowa膰, pami臋taj o tym!
- Bo偶e - szepn膮艂 Bjarni.
Nie ba艂 si臋 ju偶 wymawiania imienia Bo偶ego w obecno艣ci elf贸w. Opowie艣膰 Tiril o Tannh盲userze pomog艂a mu pozby膰 si臋 l臋ku, 偶e pope艂nia blu藕nierstwo. Uwa偶a艂, 偶e B贸g go zrozumie.
Ta my艣l by艂a mu wielk膮 pociech膮.
Przez ciasny otw贸r wsun膮艂 si臋 do w膮skiej groty, wiod膮cej dalej w g艂膮b. Otw贸r w skale wydr膮偶y艂y zapewne przed wiekami pr膮dy wodne.
Teraz zosta艂 sam.
To przera偶a艂o, parali偶owa艂o zmys艂y.
Ale 艣wiadomo艣膰, 偶e kto艣 na niego czeka, i to ju偶 od stuleci, najpierw z nadziej膮, potem w rozpaczy i rezygnacji, doda艂a mu spokoju, kt贸rego tak bardzo potrzebowa艂.
Id臋, kr贸lu elf贸w, spiesz臋, by ci臋 uwolni膰!
Kiedy ju偶 wydawa艂o mu si臋, 偶e czo艂ga si臋 przez dobrych kilka mil, zatrzyma艂 si臋 i jeszcze raz zawo艂a艂, cicho, nie艣mia艂o, jakby nie wierzy艂, 偶e us艂yszy odpowied藕:
- Hop! Hop! Kr贸lu elf贸w? Jeste艣 tam?
- Jestem - s艂owa nap艂yn臋艂y z przera偶aj膮cej blisko艣ci, wypowiedziane w dziwacznym j臋zyku islandzkim, jakby kr贸l pierwszy raz si臋 nim pos艂ugiwa艂. Bjarni nie mia艂 poj臋cia, jak elfy porozumiewaj膮 si臋 mi臋dzy sob膮. Ale jedno wiedzia艂 na pewno: istota by艂a 艣miertelnie zm臋czona.
Bjarni nie 艣mia艂 si臋 poruszy膰.
- Powiedz mi, kr贸lu, jak mog臋 ci臋 uwolni膰? Mam zaledwie czterna艣cie lat i niewiele wiem. Nie otrzymali艣my 偶adnych wskaz贸wek, a chcia艂bym post膮pi膰 w艂a艣ciwie, tak abym wszystkiego nie zepsu艂.
Melodyjny g艂os odpar艂:
- Nie mog臋 ci pom贸c, m艂ody Bjarni.
Ch艂opiec westchn膮艂. Wida膰 nie b臋dzie to 艂atwe.
- W ka偶dym razie uda艂o si臋 nam pokona膰 ducha z艂ego biskupa, kt贸ry ci臋 tu uwi臋zi艂, kr贸lu - rzek艂 z otuch膮 w g艂osie. - Upi贸r chcia艂 nas zatrzyma膰 na mo艣cie, ale M贸ri i jego duchy zniszczy艂y go pot臋偶nymi zakl臋ciami.
- To bardzo buduj膮ca wiadomo艣膰.
Bjarni zawaha艂 si臋.
- Kr贸lu... czy mog臋 ci臋 dotkn膮膰?
W g艂osie da艂a si臋 s艂ysze膰 weso艂o艣膰:
- Chyba nawet powiniene艣. Nie b贸j si臋, nie rozsypi臋 si臋 na kawa艂ki.
Dotkn膮膰 elfa? Jakie to uczucie? Czy to niebezpieczne? A mo偶e ju偶 na zawsze pozostanie we w艂adzy elf贸w? Ale przecie偶 matce i jemu obiecano...
Bjarni postanowi艂 zapomnie膰 o strachu i zamiast tego skupi膰 si臋 na swym zadaniu. To sen, my艣la艂, 偶eby si臋 pocieszy膰. A we 艣nie nie jest si臋 za nic odpowiedzialnym, mo偶na robi膰, co si臋 chce.
Pr臋dko si臋 przekona艂, 偶e to s艂uszne nastawienie. Pozby艂 si臋 wszelkich zahamowa艅. Wszystko to mi si臋 艣ni, i ju偶. 艢ni臋, 偶e dokonuj臋 bohaterskiego czynu.
Doszed艂szy do tego przekonania, nareszcie zdoby艂 si臋 na sprawdzenie, co jest ko艂o niego, przesta艂 si臋 ba膰, 偶e zrobi co艣 niew艂a艣ciwego. Podczo艂ga艂 si臋 jeszcze dalej i nagle zorientowa艂 si臋, 偶e korytarz si臋 rozszerza.. M贸g艂 wsta膰.
- Jestem tutaj - rozleg艂 si臋 g艂os tu偶 obok, tak blisko, 偶e wystarczy艂o si臋gn膮膰 r臋k膮.
Chocia偶 pi臋kny g艂os brzmia艂 stosunkowo spokojnie, Bjarni wychwyci艂 w nim nies艂ychane napi臋cie, dr偶膮c膮 nadziej臋 po tak d艂ugim czekaniu bez widok贸w na przysz艂o艣膰. Trudne do wyobra偶enia zm臋czenie istoty, kt贸ra si臋 podda艂a.
Nareszcie czekanie dobieg艂o ko艅ca.
Ale gdyby Bjarni pope艂ni艂 jaki艣 b艂膮d... Co by si臋 w贸wczas sta艂o?
Nie by艂o nikogo innego, kto m贸g艂by uratowa膰 kr贸la elf贸w.
- Wszystkie elfy czekaj膮 na zewn膮trz - powiedzia艂 Bjarni kr贸lowi na pociech臋. - A teraz przepraszani, ale mimo ciemno艣ci musz臋 zorientowa膰 si臋 w sytuacji.
- Oczywi艣cie!
Bjarni wyci膮gn膮艂 r臋k臋, poczu艂 delikatny, mi臋kki materia艂. Klatka piersiowa, barki. Kr贸l elf贸w by艂 znacznie mniejszy od niego.
- Powiedz, co mam zrobi膰? - spyta艂, cofn膮wszy r臋k臋. - Chcia艂bym post膮pi膰 w艂a艣ciwie.
- Znasz si臋 na czarach?
- Nie, wcale.
- Wielka szkoda!
- Ale ci, co s膮 ze mn膮, potrafi膮 czarowa膰 - pospiesznie zapewni艂 Bjarni. - W grocie ko艂o wodospadu czeka Dolg. Mo偶e on...
- Dlaczego sam tu nie przyszed艂?
- Poniewa偶 nie jest cz艂owiekiem czystej krwi.
Cz艂owiek czystej krwi? C贸偶 to znowu za okre艣lenie? Ale kr贸l nie reagowa艂 na g艂upstwa, jakie pl贸t艂 Bjarni.
- Z艂y czarnoksi臋偶nik wiedzia艂, co robi - rzek艂 kr贸l elf贸w z nie skrywan膮 gorycz膮. - 呕aden cz艂owiek nie zdo艂a艂by tu wej艣膰, a nawet gdyby mu si臋 to uda艂o, musia艂by zna膰 si臋 na czarach. Kto jednak dzisiaj to potrafi?
- Ojciec Dolga jest czarnoksi臋偶nikiem, ale on czeka na mo艣cie, nie przypuszczam wi臋c...
- Oczywi艣cie, nie mo偶esz i艣膰 tam i wr贸ci膰, nie ma na to czasu. Mo偶esz podj膮膰 t臋 jedn膮 jedyn膮 pr贸b臋. Ale tylko bia艂a runa mo偶e znie艣膰 dzia艂anie z艂ego zakl臋cia, kt贸rym mnie sp臋ta艂.
Bjarni jeszcze raz obmaca艂 kr贸la, wyczu艂 na nadgarstkach metalowe okowy, kt贸rymi przykuto go do ska艂y. Podobne obr臋cze mia艂 wok贸艂 kostek i szyi.
- M贸j Bo偶e, c贸偶 za barbarzy艅stwo - szepn膮艂 ch艂opiec. Ojej, zn贸w wymieni艂em imi臋 Bo偶e, ale najwidoczniej nic to nie zaszkodzi艂o.
- Mog臋 spyta膰 Dolga - powiedzia艂 niepewnie. - Je艣li mi wolno?
Kr贸l elf贸w zawaha艂 si臋.
- Nie mamy wyboru. Dowiedz si臋, czy ma run臋, kt贸ra chroni przed czarn膮 magi膮 i znosi moc z艂ych zakl臋膰. Pami臋taj tylko, jemu nie wolno tu przychodzi膰, musisz za艂atwi膰 to sam. Ale kto nosi w kieszeni tak膮 run臋?
- Ojciec Dolga na pewno. Miejmy tylko nadziej臋, 偶e sam Dolg... ale to zbyt wielkie wymagania. Id臋 od razu i zaraz wracam.
- O, tak, ch艂opcze, na wszystkie dobre moce, wr贸膰! Jeste艣 niczym promyk s艂o艅ca w wiecznym mroku!
Bjarni us艂ysza艂 niezwyk艂膮 rozpacz w g艂osie elfa, bezbrze偶ny strach, 偶e male艅kie 艣wiate艂ko nadziei zupe艂nie zga艣nie.
Gorzej chyba dostrzega膰 nadziej臋 i patrze膰, jak ona niknie, ni偶 nigdy jej nie widzie膰, my艣la艂 Bjarni, czo艂gaj膮c si臋 z powrotem przez ciasny korytarz.
Musz臋 mu pom贸c, musz臋! On jest taki s艂aby!
Dotar艂 wreszcie do Dolga i zasapany wydusi艂 swoj膮 pro艣b臋.
- Wiem, o kt贸r膮 run臋 mu chodzi - rzek艂 Dolg z namys艂em. - Jest bardzo skomplikowana, ale niebywale pot臋偶na. Niestety, nie mam jej przy sobie, nie przypuszczam nawet, by ojciec j膮 mia艂, taka jest okropna. Nale偶y j膮 wyry膰 na kawa艂ku ludzkiej sk贸ry, narysowa膰 krwi膮 dziewicy. Sk贸ra tak偶e musi by膰 sk贸r膮 dziewicy.
- Ojej! - zafrasowa艂 si臋 Bjarni. - Rzeczywi艣cie brzmi to strasznie. A wi臋c to koniec. Nie uda nam si臋 ocali膰 kr贸la elf贸w. Ogromnie mi przykro, wyda艂 mi si臋 taki pi臋kny i mi艂y, to znaczy chyba dusz臋 mia艂 pi臋kn膮, bo przecie偶 go nie widzia艂em. Dolgu, on jest kompletnie wyczerpany, nie ma si艂 na nic wi臋cej!
- Co my zrobimy? - martwi艂 si臋 Dolg.
Nagle twarz Bjarniego si臋 rozja艣ni艂a, da艂o si臋 to pozna膰 nawet po g艂osie.
- Dolgu! A je艣li... je艣li wyryjemy... Chodzi mi o to, czy kto艣 powiedzia艂, 偶e to musi by膰 lu藕ny kawa艂ek sk贸ry zdartej z cz艂owieka? No i je艣li istnieje co艣 takiego, jak m臋ska dziewica, to chyba w艂a艣nie ja?
Dolg mocno z艂apa艂 go za r臋k臋.
- Tak, Bjarni! Jeste艣 geniuszem! Narysujemy run臋 na twojej d艂oni, moj膮 krwi膮!
- Czy tak mo偶na?
- Nie - po namy艣le przyzna艂 Dolg. - W moich 偶y艂ach p艂ynie nie tylko ludzka krew.
- Ale je艣li wyryjesz znak na mojej d艂oni, na przyk艂ad no偶em, b臋dzie to wtedy moja krew, je艣li tylko zadrapiesz dostatecznie g艂臋boko.
Dolg w mroku utkwi艂 wzrok w ch艂opcu. Oczywi艣cie nic nie zobaczy艂, lecz Bjarni czu艂 przenikliwe spojrzenie.
- Bjarni, to b臋dzie bola艂o!
- Wcale si臋 tym nie przejmuj臋, musz臋 uwolni膰 tego nieszcz臋艣nika. Ale czy uda nam si臋 to zrobi膰 po ciemku? I czy masz n贸偶? Bo ja nie.
- Mam - odpar艂 Dolg i g艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze w p艂uca. - Dobrze, tak zrobimy, to nasza jedyna szansa. Chyba zapami臋ta艂em czarnoksi臋sk膮 run臋, m贸wi艂em ci ju偶, 偶e to bardzo skomplikowany znak. W dodatku nic nie widz臋. Ale podaj mi r臋k臋, spr贸bujemy!
Bjarniemu wydawa艂o si臋, 偶e pierwsze uk艂ucie b臋dzie najgorsze, kiedy jednak Dolg nie przestawa艂 nacina膰 sk贸ry na jego lewej d艂oni - doszli do wniosku, 偶e prawej mo偶e potrzebowa膰 - b艂aga艂, by wreszcie si臋 to sko艅czy艂o. B贸l mo偶na znosi膰 do pewnej granicy, lecz kiedy wci膮偶 jest odnawiany...
Wreszcie Dolg by艂 zadowolony.
- Znak gotowy, prawdopodobnie bardzo krzywo i nieporadnie narysowany, ale lepiej nie umia艂em. By艂e艣 wyj膮tkowo dzielny, Bjarni, to przecie偶 musia艂o ci sprawi膰 wielki b贸l. Wracaj teraz jak najpr臋dzej do kr贸la i staraj si臋 nie zabrudzi膰 rany! We藕 moj膮 chusteczk臋, jest czysta, i obwi膮偶 ni膮 r臋k臋!
- Dzi臋kuj臋!
- Zaczekaj chwil臋! - wstrzyma艂 go jeszcze Dolg.
Ch艂opiec przystan膮艂. Dolg sprawia艂 wra偶enie bardzo niepewnego.
- Bjarni... we藕 t臋 sk贸rzan膮 sakiewk臋. Nie otwieraj jej, je艣li nie poczujesz, 偶e to absolutnie konieczne. W 艣rodku jest...
- Wiem, co jest w 艣rodku - przerwa艂 mu Bjarni. Z uniesienia g艂os mu dr偶a艂. - Niebieski szafir. Dolgu, b臋d臋 na niego bardzo uwa偶a艂, nie wiesz nawet jak. I u偶yj臋 go tylko w razie absolutnej konieczno艣ci.
- Dobrze. Je艣li ta niezgrabnie narysowana runa nie pomo偶e, b臋dziesz musia艂 spr贸bowa膰 wykorzysta膰 moc kamienia. Nie mam poj臋cia, jak膮 w艂adz臋 nad z艂膮 czarn膮 run膮 ma szafir, obawiam si臋, 偶e 偶adn膮, bo przecie偶 nie mo偶e nawet zbli偶y膰 si臋 do z艂a. Ale b臋dziesz musia艂 zdecydowa膰 sam. - Dolg westchn膮艂. - Chcia艂bym m贸c i艣膰 z tob膮!
- Ja tak偶e bym tego chcia艂 - cicho powiedzia艂 Bjarni. - Ja tak偶e.
Poczu艂 艂zy pal膮ce w oczach i pospiesznie wcisn膮艂 si臋 w ciasne przej艣cie. Oby posz艂o dobrze, mieli przecie偶 tylko t臋 jedn膮 jedyn膮 szans臋. A Bjarni tak serdecznie wsp贸艂czu艂 nieszcz臋snemu, udr臋czonemu kr贸lowi.
Ten zakon rycerski musi by膰 naprawd臋 straszny, przeokropny, pomy艣la艂 po dziecinnemu.
- I co? - spyta艂 kr贸l elf贸w, kiedy Bjarni stan膮艂 przed nim.
- Wymy艣lili艣my napr臋dce rozwi膮zanie - o艣wiadczy艂 zdyszany ch艂opiec. Co najmniej dziesi膮ty raz sprawdza艂, czy kiedy czo艂ga艂 si臋 przez korytarz, sk贸rzany woreczek z szafirem nie dozna艂 uszczerbku. - Musia艂em si臋 nauczy膰 kilku koniecznie potrzebnych s艂贸w. Zaczn臋 od r臋ki, kr贸lu. Zobaczymy, jak nam p贸jdzie.
Kr贸l znieruchomia艂, gdy Bjarni przy艂o偶y艂 lew膮 d艂o艅 do masywnych okow贸w i wyszepta艂 s艂owa, kt贸rych nauczy艂 go Dolg.
Czekali.
Czy偶bym musia艂 wykorzysta膰 szafir? zastanawia艂 si臋 Bjarni. Przecie偶 nie nale偶y go bruka膰 z艂em, nie chc臋 tego. Nie widzia艂em go wprawdzie, ale tyle mi o nim opowiadali. Szafir zawsze ma do czynienia tylko z dobrem.
Niepokoi艂o go to, tak samo jak sytuacja kr贸la elf贸w.
W j臋cz膮cym, zgrzytliwym prote艣cie okowy pu艣ci艂y, wolno podzieli艂y si臋 na p贸艂. Jedna r臋ka kr贸la elf贸w zosta艂a oswobodzona.
Dzi臋ki Ci, dobry Bo偶e, pomy艣la艂 Bjarni z ulg膮. Na razie nie musz臋 u偶ywa膰 kamienia.
- Prawie nie mog臋 ruszy膰 r臋k膮 - niecierpliwi艂 si臋 elf rozgor膮czkowany. - Jakim potworem musia艂 by膰 ten, kt贸ry mi to zrobi艂. Druga r臋ka, pr臋dko!
Kiedy krew Bjarniego dotkn臋艂a metalowych okow贸w na drugiej r臋ce, i one musia艂y pu艣ci膰. Tak samo sta艂o si臋 z wi臋zami na jednej nodze, ale potem by艂o gorzej.
Obu ogarn膮艂 strach. Znale藕li si臋 ju偶 tak blisko celu i nagle takie niepowodzenie!
- Mo偶e nie masz krwi na d艂oni? - zasugerowa艂 kr贸l elf贸w. - Run臋 trzeba przecie偶 narysowa膰 krwi膮.
- Chyba masz racj臋. Zaczekaj, spr贸buj臋 wycisn膮膰 wi臋cej.
- Rzeczywi艣cie nie jeste艣 zwyczajnym ch艂opcem - pochwali艂 Bjarniego kr贸l. - Winien ci jestem ogromn膮 wdzi臋czno艣膰.
Bjarni nie mia艂 czasu na odpowied藕. Czu艂 ciep艂膮 krew sp艂ywaj膮c膮 po nadgarstku i my艣la艂 tylko: Jak ja w艂a艣ciwie wygl膮dam? Zakrwawiony i brudny, najlepsze ubranie przemoczone do suchej nitki. Co powie babcia?
Zaraz jednak przypomnia艂 sobie, 偶e nie wraca do babci, i uzna艂 swoje troski za nic nie znacz膮ce w tej dramatycznej chwili. Skupi艂 si臋 na swym zadaniu. Jeszcze raz przycisn膮艂 wyryt膮 na d艂oni magiczn膮 run臋 do metalowych wi臋z贸w, tym razem posz艂o lepiej. One tak偶e musia艂y ust膮pi膰.
Pozostawa艂a ostatnia obr臋cz, na szyi. Zgrzyta艂a wprawdzie, lecz nie puszcza艂a. Bjarni nie chcia艂 teraz u偶ywa膰 szafiru, niszczy膰 przepi臋knego kamienia Dolga. Nie rezygnowa艂 jednak, wycisn膮艂 wi臋cej krwi i raz po raz wyg艂asza艂 magiczne formu艂y, niezwyk艂e s艂owa powtarza艂y si臋 w nich w rozmaitych kombinacjach, rytmicznie, d藕wi臋cznie, monotonnie.
Praw膮 r臋k膮 musia艂 jednocze艣nie podtrzymywa膰 kr贸la elf贸w, nieszcz臋sny bowiem nie by艂 w stanie utrzyma膰 si臋 na nogach. Przykucie do 艣ciany na wiele stuleci mo偶e okaza膰 si臋 brzemienne w skutki nawet dla elfa.
Bjarni zatraci艂 rachub臋 czasu, nie wiedzia艂, jak d艂ugo ju偶 odmawia zakl臋cia, a偶 wreszcie rozleg艂 si臋 przeci膮g艂y zgrzyt i okowy pu艣ci艂y.
Kr贸l elf贸w odzyska艂 wolno艣膰, lecz by艂a to drogo okupiona swoboda. Osun膮艂 si臋 na ska艂臋. Bjarni usi艂owa艂 go podtrzyma膰.
- Ja... nie mam si艂y. Jest ju偶... za p贸藕no - szepn膮艂 elf.
- Nie, to niemo偶liwe - przestraszy艂 si臋 Bjarni. - Zaczekaj! Wytrzymaj, chyba mog臋... Z艂a moc, jaka tutaj panowa艂a, zosta艂a ju偶 pokonana, prawda?
Wyczu艂, 偶e kr贸l elf贸w lekko skin膮艂 g艂ow膮.
- Wobec tego mam co艣, co... Zaczekaj, zaraz wyjm臋 kamie艅 Dolga.
W rozpaczy jedn膮 r臋k膮 si臋gn膮艂 do sk贸rzanego woreczka, drug膮 podtrzymywa艂 g艂ow臋 elfa. Wreszcie zacisn膮艂 palce na olbrzymiej kuli, tak wielkiej, 偶e nie zdo艂a艂 jej utrzyma膰 jedn膮 r臋k膮. Dlatego musia艂 u艂o偶y膰 kr贸la na kamiennej posadzce.
Przy艂o偶y艂 kamie艅 do jego g艂owy, potem do piersi, prosz膮c, by do wycie艅czonego cia艂a powr贸ci艂a si艂a.
Kr贸l elf贸w poruszy艂 g艂ow膮.
- Co robisz, Bjarni? Wyczuwam co艣...
Jego g艂os ucich艂, a Bjarni bliski by艂 rozpaczy.
- Prosz臋, nie umieraj! Nie przypuszcza艂em, 偶e elfy mog膮 umrze膰.
- Bo... tak nie jest. Ale mo偶emy... straci膰 moc... Zwi臋dn膮膰... zmieni膰 si臋 w nico艣膰. Ale wyczuwam... 偶yciodajn膮 si艂臋... wzmacniaj膮c膮, nie wiem, co to jest. Od niepami臋tnych czas贸w... nie czu艂em takiego... przyp艂ywu dawnej mocy. Ch艂opcze, co tak iskrzy i l艣ni w ciemno艣ci? Mgliste b艂臋kitne promienie ciep艂a docieraj膮 do mego serca.
- To b艂臋kitny szafir, panie kr贸lu. Nale偶y do Dolga.
- Niebieski kamie艅? Dolg ma niebieski kamie艅? - spyta艂 zdumiony kr贸l, jego g艂os brzmia艂 teraz znacznie 偶ywiej. - Oddaj mi go, oddaj na zawsze!
Bjarni odsun膮艂 szafir od r膮k elfa.
- Nie mog臋, on jest w艂asno艣ci膮 Dolga, tylko Dolga, wszyscy tak m贸wi膮.
Kr贸l elf贸w cofn膮艂 r臋ce, spu艣ci艂 g艂ow臋.
- Oczywi艣cie, wybacz mi chciwo艣膰, to niegodne kr贸la elf贸w. Kiedy po tych latach sp臋dzonych w p贸艂艣nie znalaz艂em si臋 nagle tak blisko cudownego kamienia, my艣li mi si臋 zm膮ci艂y. A wi臋c to Dolg... A przecie偶 zrozumia艂em, 偶e ten, kt贸ry znalaz艂 niebieski kamie艅, nosi inne imi臋? Czy to naprawd臋...
Nie doko艅czy艂 zdania i Bjarni si臋 zdziwi艂. Zdumia艂o go jeszcze inne zjawisko: nagle poczu艂 si臋 spokojny i bezpieczny, wszystko w 偶yciu wyda艂o si臋 proste.
Czy偶by to wp艂yw niebieskiego kamienia? Kiedy rodzina Dolga opowiada艂a mu poprzedniej nocy swoj膮 histori臋, wspomnieli, 偶e nikomu nie wolno dotyka膰 kamienia. Szafir m贸g艂 wyd艂u偶y膰 偶ycie cz艂owieka, przyda膰 si艂y, zdrowia i m膮dro艣ci.
Dolg powierzy艂 mu 贸w skarb, okazuj膮c tym samym nies艂ychane zaufanie. Bjarni musia艂 dowie艣膰, 偶e jest tego godzien.
Oczywi艣cie, odczuwa艂 wp艂yw kamienia! Wiedzia艂, 偶e od tej chwili nie b臋dzie ju偶 taki sam jak przedtem.
Spostrzeg艂szy, 偶e elf jest ju偶 o wiele silniejszy, schowa艂 kamie艅 do sk贸rzanego w臋ze艂ka i pom贸g艂 z dawna wyt臋sknionemu przez elfy kr贸lowi wsta膰.
- Dzi臋kuj臋 - szepn膮艂 oswobodzony wi臋zie艅.
Bjarni ostro偶nie go podpiera艂.
- To imi臋, o kt贸rym my艣la艂e艣, kr贸lu... Imi臋 w艂a艣ciciela szafiru... Czy to przypadkiem nie Lanjelin?
- Tak! Sk膮d to wiesz?
- Poniewa偶 Dolg nosi tak偶e imi臋 Lanjelin. Kr贸lowa m贸wi艂a, 偶e nosi je w艂a艣nie dla elf贸w.
- A wi臋c on jest jednak tym w艂a艣ciwym. Dobrze to wiedzie膰. Chod藕! Pom贸偶 mi st膮d wyj艣膰, m艂ody bohaterze!
Bohaterze? Bjarni w my艣lach smakowa艂 to s艂owo i musia艂 przyzna膰, 偶e bardzo mu si臋 podoba.
15
Wyszli z korytarza do mrocznej groty, gdzie czeka艂 na nich Dolg.
- Uda艂o si臋?
- Tak! - z zapa艂em odpar艂 Bjarni. - Kr贸l elf贸w jest ze mn膮, nie widzisz go, ale on tu jest. A oto w臋ze艂ek z kamieniem, dzi臋kuj臋, 偶e mi go po偶yczy艂e艣.
- B膮d藕 pozdrowiony, Lanjelinie z dawnego ludu! - powita艂 Dolga kr贸l wszystkich elf贸w Islandii.
- B膮d藕 pozdrowiony, kr贸lu! We藕 mnie za r臋k臋, p贸jdziemy do 艣wiat艂a. To nie jest miejsce, w kt贸rym warto zostawa膰 d艂u偶ej.
Dolg na powr贸t opasa艂 lin膮 siebie i Bjarniego, wszyscy trzej dali nurka. Zdaniem Bjarniego by艂 to najtrudniejszy moment, ale mocno zacisn膮艂 usta i wytrzyma艂. Wkr贸tce ujrzeli 艣wiat艂o dnia, l艣ni膮ce w blasku s艂o艅ca kaskady kropli. Bjarni wiedzia艂, 偶e w艂a艣ciwie wci膮偶 trwa noc, to tylko latem s艂o艅ce wstawa艂o tak wcze艣nie.
Wodospad z hukiem opada艂 w d贸艂. Dolg postanowi艂, 偶e nie zostan膮 wci膮gni臋ci na most, lecz pozwol膮 si臋 ponie艣膰 pr膮dowi p艂yn膮cej przez r贸wnin臋 rzeki. Do艣膰 trudno by艂o nie da膰 si臋 pochwyci膰 wirom, Bjarniego par臋 razy olbrzymi lej wessa艂 pod wod臋, zanim towarzysze zd膮偶yli go z艂apa膰.
Ch艂opiec widzia艂 teraz kr贸la elf贸w. W podzi臋kowaniu za bohaterski czyn oczy Bjarniego uczyniono widz膮cymi.
Sta艂 si臋 teraz jednym z nich!
Unosz膮c si臋 na spokojniejszej wodzie, i p贸藕niej, wchodz膮c na l膮d, zaduma艂 si臋 nad tym, jaki to zaszczyt spotka艂 cz艂owiecze dziecko. Ciekaw by艂, czy i Villemann widzi kr贸la i ca艂e gromady elf贸w oraz innych duszk贸w przyrody, t艂ocz膮ce si臋 na zboczach, by ich powita膰. Jasne by艂o, 偶e Dolg widzi elfy, podobnie M贸ri, ale dwoje pozosta艂ych, Villemann i jego matka Tiril?
Tego nie wiedzia艂.
Spotkanie kr贸la z elfami wypad艂o naprawd臋 wzruszaj膮co. Ludziom pozostawa艂o jedynie sta膰 i czeka膰 na swoj膮 kolej. Ta chwila nie nale偶a艂a do nich.
W o艣lepiaj膮cym blasku s艂o艅ca o 艣wicie powr贸cili do Landmannalaugar; ludziom towarzyszy艂 orszak szcz臋艣liwych istot przyrody. Villemann, kt贸remu podobnie jak Tiril dane zosta艂o tej nocy widzie膰 to, co zwykle bywa ukryte, odda艂 swego wierzchowca kr贸lowi elf贸w i jego kr贸lowej. Sam przesiad艂 si臋 na konia Dolga. Nero szcz臋艣liwy podskakiwa艂 obok nich. Niewiele z tego wszystkiego rozumia艂, ale widzia艂, 偶e jego pa艅stwo si臋 ciesz膮 i du偶o 艣miej膮. A kiedy male艅ki elf wskoczy艂 mu na grzbiet, Nero uzna艂 to za weso艂膮 zabaw臋, tak膮, w jakiej i oni bior膮 udzia艂. Z dum膮 ni贸s艂 leciutkiego je藕d藕ca, nie zatrzymuj膮c si臋 nawet, 偶eby podnie艣膰 nog臋 przy kamieniach i co ciekawszych zapachach. To przecie偶 nie uchodzi, kiedy ju偶 przypad艂 w udziale taki zaszczyt.
Zatrzymali si臋 przy Landmannalaugar i w trakcie postoju om贸wili dalsze poczynania. Tiril chcia艂a zaproponowa膰 elfom pocz臋stunek z w艂asnych, do艣膰 ju偶 sk膮pych zapas贸w podr贸偶nych, lecz elfy ze 艣miechem podzi臋kowa艂y, m贸wi膮c, 偶e takie sprawy za艂atwiaj膮 same.
Kr贸l elf贸w, pi臋kny tak jak powinna by膰 romantyczna ba艣niowa posta膰, westchn膮艂 szcz臋艣liwy:
- Pomy艣le膰 tylko, 偶e naprawd臋 istnieje taka rodzina! I 偶e przybyli艣cie nam na ratunek, zgodzili艣cie si臋 stawi膰 czo艂o trudom i niebezpiecze艅stwom tylko ze wzgl臋du na mnie. I to dzielne ludzkie dziecko, dokona艂o bohaterskiego czynu, w贸wczas gdy wy z uwagi na swoje pochodzenie nie mogli艣cie nic zrobi膰! Moja wdzi臋czno艣膰 nie ma granic!
Drobniutkie, kruche dziewcz臋ta z rodu elf贸w obsiad艂y Bjarniego i w podziwie chcia艂y go dotkn膮膰.
Ch艂opiec 艣mia艂 si臋 za偶enowany.
- Wcale taki dzielny nie by艂em. Szczerze m贸wi膮c, zmoczy艂em si臋, kiedy razem z Dolgiem wpadli艣my do wodospadu, ale w tamtej sytuacji nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia.
- Po prostu dola艂e艣 troch臋 wody do rzeki - wyt艂umaczy艂 Villemann.
Wszyscy wybuchn臋li 艣miechem. 艢miech elf贸w brzmia艂, jakby wiatr tr膮ca艂 srebrne listki.
Nie tylko Bjarni sta艂 si臋 obiektem zachwytu male艅kich elf贸w. Dolg i Villemann tak偶e musieli poddawa膰 si臋 u艣ciskom, pieszczotom, wytrzymywa膰 g艂臋bokie spojrzenia w oczy. Villemann z rado艣ci膮 je odwzajemnia艂, Dolg jednak zachowywa艂 wi臋ksz膮 wstrzemi臋藕liwo艣膰. Kiedy delikatne r膮czki stawa艂y si臋 zbyt natr臋tne - bo przecie偶 elfy s膮 w zasadzie bardzo zmys艂owymi istotami - odsuwa艂 je zdecydowanie, cho膰 z przyjacielskim u艣miechem.
Nie wszystkie elfy by艂y malutkie, w艣r贸d nich znajdowa艂y si臋 r贸wnie偶 ca艂kiem spore istoty. To te, kt贸re by艂y przywi膮zane do jakiego艣 miejsca. Minionej nocy, kiedy wszystkim obecnym dano mo偶no艣膰 widzenia tego, co zwykle ukryte, zobaczyli, 偶e nad ka偶d膮 ska艂膮, nad ka偶d膮 g贸r膮 i rzek膮, a tak偶e prawdopodobnie nad ka偶dym domem, czuwa elf. Ich rozmiar贸w ludzie nie potrafili okre艣li膰, ka偶dego elfa otacza艂a bowiem ja艣niej膮ca po艣wiata, kt贸ra sprawia艂a, 偶e trudno by艂o na d艂u偶ej zatrzyma膰 na nich wzrok.
Szkoda, 偶e mama tego nie widzi, pomy艣la艂 Bjarni, wzdychaj膮c uszcz臋艣liwiony. Ale mo偶e by si臋 przestraszy艂a?
O dziwo, jego my艣li kr膮偶y艂y wy艂膮cznie wok贸艂 matki, nigdy nie wspomina艂 dziadk贸w, chocia偶 byli przecie偶 dla niego dobrzy. Ale czy na pewno...? Czy dobry cz艂owiek wci膮偶 opowiada o swej dobroci i poucza wnuczka, jak bardzo powinien by膰 im wdzi臋czny za to, 偶e uratowali go przed oboj臋tno艣ci膮, niedba艂o艣ci膮 i nieodpowiedzialno艣ci膮 matki?
Dolg przecie偶 m贸wi艂 co innego. Opowiada艂 o matce, kt贸ra przywozi艂a synowi podarki, lecz nie pozwolono jej mu ich przekaza膰. Kt贸ra b艂aga艂a, by wolno jej by艂o go zobaczy膰, ale i na to nie dostawa艂a zgody. Kt贸ra t臋skni艂a i p艂aka艂a w samotne noce daleko, w bezludnej g贸rskiej dolinie.
Bjarni bardziej wierzy艂 Dolgowi ni偶 dziadkom. Ich 鈥渄obro膰鈥 przesta艂a mie膰 jakiekolwiek znaczenie. Nie chcia艂 do nich wraca膰, pragn膮艂 jecha膰 do domu do matki i powiedzie膰, jak bardzo j膮 kocha i jak za ni膮 t臋skni.
Z zamy艣lenia wyrwa艂y go krzyki i 艣miech. Us艂ysza艂 g艂os Tiril:
- Och, Nero, znowu! Na pewno znalaz艂 co艣 zgni艂ego, cuchn膮cego, zobaczcie tylko, jak si臋 tarza, a偶 sapie z zadowolenia. 艢winka!
- Nie rozumiecie, 偶e on si臋 perfumuje? - za艣mia艂 si臋 Villemann. - Nero, przesta艅, nie chcemy wlec ze sob膮 艣mierdz膮cej kupy gnoju na czterech 艂apach. Wchod藕 do wody! Szybciutko!
Nero jednak wcale nie mia艂 zamiaru pozbywa膰 si臋 wspania艂ego pachnid艂a, informuj膮cego, gdzie przebywa i jaki to z niego pies, lecz elfy potraktowa艂y s艂owa Villemanna serio. Chichocz膮c zagna艂y Nera do przyjemnie ciep艂ego 藕r贸d艂a i opryska艂y wod膮. Dopiero po wyszorowaniu do czysta wyci膮gn臋艂y go na l膮d, Nero za艣 uzna艂, 偶e takie troskliwe zabiegi s膮 w艂a艣ciwie bardzo przyjemne.
Kr贸lowa elf贸w wsta艂a.
- Ludzie potrzebuj膮 snu - wyja艣ni艂a. - Prze艣pijcie si臋, wszyscy pi臋cioro, i pies tak偶e. Potem, kiedy was obudzimy, przekonacie si臋, jak pr臋dko my, elfy, potrafimy je藕dzi膰 konno. Wr贸cimy do domu, do Gj盲in.
Dolg podni贸s艂 g艂ow臋.
- Ale na mnie czeka zadanie, kt贸re mam wykona膰. P贸藕niej chcia艂bym jak najszybciej odprowadzi膰 Bjarniego do matki.
- Lanjelinie, zadanie czeka na ciebie w艂a艣nie w Gj盲in, nie zrozumia艂e艣 tego jeszcze? A i tak zd膮偶ysz odwie藕膰 naszego m艂odego przyjaciela do domu. Teraz 艣pij, przed tob膮 ci臋偶ki dzie艅.
Dolg popatrzy艂 na ni膮 pytaj膮co, lecz nic ju偶 nie doda艂a.
- My zaczekamy - powiedzia艂a.
- Obiecajcie, 偶e wkr贸tce nas zbudzicie! Potrzeba nam zaledwie paru godzin snu, a zn贸w b臋dziemy rze艣cy.
- Co to znaczy par臋 godzin? - u艣miechn臋艂a si臋 rozmarzona.
Rzeczywi艣cie, czyni by艂y dwie godziny w por贸wnaniu z epokami czasu elf贸w?
Nigdy jeszcze nie jechali tak pr臋dko! Konie wprost szybowa艂y nad ziemi膮. Ludzie nie rozumieli, 偶e elfy wykluczy艂y czas i w ten spos贸b odleg艂o艣膰, na kt贸rej pokonanie potrzeba ca艂ego dnia, przebywali b艂yskawicznie. Jechali w 鈥渃zasie elf贸w鈥, nie w normalnym, ludzkim.
Tym razem towarzysze podr贸偶y Dolga mogli odwiedzi膰 Gj盲in, ba艣niowo pi臋kn膮 dolin臋, kt贸r膮 tak bardzo chcia艂 im pokaza膰. P贸藕niej jednak mieli si臋 wycofa膰 i czeka膰 na niego po drugiej stronie Thjorsardalur, oddzieleni od Gj盲in czarnymi, pokrytymi popio艂em wulkanicznym obszarami.
Po pierwszym etapie ratowania kr贸la elf贸w duchy zachowywa艂y si臋 biernie. Najwidoczniej pozostawi艂y elfom kontakty z Drugim 艢wiatem.
Dolg tak偶e ich nie widywa艂. Wiedzia艂, 偶e Cie艅 niespokojnie go obserwuje, wkr贸tce wszak Dolg mia艂 przyst膮pi膰 do wykonania swego g艂贸wnego zadania, kt贸re w najwy偶szym stopniu dotyczy艂o tak偶e Cienia.
Ale pot臋偶ny duch opieku艅czy trzyma艂 si臋 z boku. Nie w艂膮cza艂 si臋 nawet teraz, kiedy wiadomo ju偶 by艂o, 偶e sytuacja naprawd臋 robi si臋 powa偶na.
Dolg zrozumia艂 wi臋c, 偶e musi tego dokona膰 sam.
Wiedzieli ju偶, 偶e elfy r贸偶ni膮 si臋 wielko艣ci膮. Niekt贸re by艂y tak male艅kie, 偶e ludzie obawiali si臋, by ich przypadkiem nie zdepta膰.
Kiedy Dolg schodzi艂 w d贸艂 do strumienia w dolinie Gj盲in, do ucha podfrun膮艂 mu taki w艂a艣nie male艅ki elf.
- Wsu艅 mnie do kieszeni - szepn膮艂.
Dolg nie m贸g艂 si臋 zorientowa膰, czy to on, czy ona.
Przez moment si臋 zawaha艂, ale kiedy wygl膮da艂o na to, 偶e nikt akurat na niego nie patrzy, rozchyli艂 kiesze艅 opo艅czy. Elf szybciutko si臋 schowa艂.
Przeprawili si臋 przez strumie艅 i stan臋li przed grot膮.
Kr贸l elf贸w trzykrotnie uderzy艂 w ska艂臋.
We wn臋trzu g贸ry zahucza艂o, ukaza艂y si臋 kamienne drzwi i za chwil臋 wyszed艂 z nich Starzec.
Po d艂ugiej, radosnej ceremonii powitania zwr贸cili wreszcie uwag臋 na Dolga, grzecznie trzymaj膮cego si臋 z ty艂u.
- Musimy to uczci膰 - o艣wiadczy艂 Starzec. - Ty i twoi towarzysze zas艂u偶yli艣cie na szczeg贸lne podzi臋kowania, wr贸cili艣cie bowiem cze艣膰 艣wiatu elf贸w.
- Najpierw jednak chyba powinienem wype艂ni膰 moje zadanie?
- Tak b臋dzie rzeczywi艣cie najlepiej - przyzna艂 po namy艣le Starzec. - Chocia偶 by膰 mo偶e ci臋 utracimy.
A kiedy Dolg popatrzy艂 na niego pytaj膮co, doda艂:
- Je艣li ci si臋 nie powiedzie.
Zabrzmia艂o to doprawdy z艂owieszczo. Ale male艅ki elf delikatnie stukn膮艂 go w pier艣, jakby na pociech臋.
- Wolno ci tu by膰? - szeptem spyta艂 istotk臋 Dolg, kiedy nikt na niego nie patrzy艂.
Elf odszepn膮艂:
- Kr贸lowa elf贸w o tym wie. W ten spos贸b pragnie ci podzi臋kowa膰. Ale nic nie m贸w Starcowi!
Dolg u艣miechn膮艂 si臋. Postanowi艂 nie zdradza膰 tajemnicy, bo nie m贸g艂 pozby膰 si臋 paskudnego uczucia, 偶e bardzo b臋dzie potrzebowa艂 pomocy.
Uprzejmym gestem zaproszono Dolga do groty za kamiennymi drzwiami.
Elfy, kt贸re dotychczas t艂oczy艂y si臋 wok贸艂 niego, ucich艂y i pozwoli艂y, by ruszy艂 jako pierwszy zaraz za Starcem i par膮 kr贸lewsk膮.
Starzec g贸ruje nad elfami, u艣wiadomi艂 sobie Dolg. Ale偶 oczywi艣cie, przecie偶 on symbolizuje ca艂膮 Islandi臋.
Przeszli przez mroczny korytarz, kt贸rego istnienia Dolg si臋 domy艣la艂, kiedy ostatnio tutaj by艂. Wkr贸tce potem znale藕li si臋 w uroczy艣cie przystrojonej sali.
Czeka艂y tu sto艂y nakryte do wielkiej uczty, co oznacza艂o, 偶e Starzec i jego tajemniczy pomocnicy, kt贸rych dawa艂o si臋 dostrzec w艣r贸d cieni, otrzymali ju偶 wcze艣niej wie艣ci o powrocie kr贸la elf贸w.
Starzec zwr贸ci艂 si臋 do Dolga:
- Czy wiesz, na czym b臋dzie polega膰 twoje zadanie?
- Nigdy mi o tym nie m贸wiono, ale mam swoje przypuszczenia.
- Z pewno艣ci膮, z pewno艣ci膮 - pokiwa艂 g艂ow膮 Starzec, a w jego m膮drych oczach zapali艂y si臋 iskierki weso艂o艣ci. - Zacznij wi臋c od razu, masz niewiele czasu.
Dlaczego? zastanawia艂 si臋 Dolg. Kolejna ksi臋偶ycowa nocr
Nie, to si臋 nie zgadza. Starcowi chodzi o co innego, lecz o co - tego Dolg nie wiedzia艂.
- Niestety, nie mog臋 ci towarzyszy膰 w tej przeprawie - o艣wiadczy艂 Starzec. - Udziel臋 ci jednak wskaz贸wek. Musisz wej艣膰 przez te drzwi. Za nimi ujrzysz troje innych drzwi, nale偶y wybra膰 jedne. Je艣li si臋 omylisz, wkr贸tce umrzesz. Je艣li natomiast wybierzesz dobrze, staniesz przed kolejnym wyborem. B臋dziesz musia艂 walczy膰 z w艂a艣ciw膮 besti膮. Gdy tw贸j wyb贸r oka偶e si臋 trafny i pokonasz przeciwnika, dotrzesz do samego j膮dra, do komory, w kt贸rej zobaczysz trzy szkatu艂ki. I tu tak偶e b臋dziesz musia艂 wybra膰 t臋 w艂a艣ciw膮. Pami臋taj, 偶e jeden b艂膮d, bez wzgl臋du na to, w kt贸rym miejscu go pope艂nisz, wcze艣niej czy p贸藕niej oznacza 艣mier膰 dla ciebie i dla wielu, wielu innych.
Dolg kiwn膮艂 g艂ow膮. Ciekaw by艂, sk膮d stary wie o tym wszystkim.
Jakby odgaduj膮c jego my艣li Starzec oznajmi艂:
- Nikt nigdy nie przeszed艂 przez drzwi, kt贸re ci teraz wska偶臋, nawet ja, ale od dawnego ludu us艂ysza艂em legend臋 o tym, co si臋 za nimi znajduje. Opowiedziano mi j膮 w zaraniu dziej贸w. Tylko jeden cz艂owiek mo偶e otworzy膰 te drzwi. Mamy nadziej臋, 偶e znalaz艂 si臋 on dzisiaj w艣r贸d nas.
U艣miechn膮艂 si臋 chytrze.
- A wi臋c ma dla was znaczenie, czy poradz臋 sobie z zadaniem?
- Owszem, dla wszystkich niewidzialnych jest to bardzo wa偶ne.
Dolg skierowa艂 wzrok w k膮t, na kt贸ry przelotnie pad艂o spojrzenie Starca.
W mrocznym 艣wietle dojrza艂 co艣 na kszta艂t niskich drzwi, prastarych, rzeczywi艣cie od wiek贸w nie otwieranych.
- Czy z zamkiem przy tych drzwiach wi膮偶e si臋 jaka艣 szczeg贸lna tajemnica i dlatego trudno je otworzy膰?
- Tak. Nie potrafi tego nikt z nas. Tobie prawdopodobnie mo偶e si臋 uda膰. Potrzebne s膮 odpowiednie 艣rodki.
Dolg d艂ugo patrzy艂 prosto w oczy Starca, a on nie ucieka艂 ze wzrokiem. Ch艂opak mia艂 wra偶enie, 偶e widzi dzieje Ziemi na przestrzeni niepoj臋cie d艂ugich czas贸w.
Dotkn膮艂 sk贸rzanego woreczka zawieszonego u paska.
- Tak - rzek艂 powoli. - Przypuszczam, 偶e mam odpowiednie 艣rodki.
Starzec skin膮艂 g艂ow膮.
- S艂ysza艂em opowie艣膰 kr贸la elf贸w o tym, co zdarzy艂o si臋 przy 脫fasrufoss. Korzystasz z mocy kamienia m膮drze i nigdy jej nie nadu偶ywasz. S艂usznie post膮pi艂e艣, po偶yczaj膮c go dziecku.
Dziecku? Bjarniemu nie spodoba艂oby si臋, gdyby us艂ysza艂, 偶e tak si臋 o nim m贸wi.
Nowe zadanie... W pewnym sensie wyda艂o mu si臋 znajome. Troje drzwi, trzy bestie, trzy szkatu艂ki.
Dolg spojrza艂 na drobne, przezroczyste eteryczne istoty, kr膮偶膮ce po wielkiej sali. Ich obecno艣膰 w po艂膮czeniu ze wskaz贸wkami Starca sprawi艂a, 偶e zawirowa艂o mu w g艂owie.
Trzy etapy, trzy zadania, kt贸re musia艂 wykona膰...
- Przecie偶 to ba艣艅! - wykrzykn膮艂. - Nie jaka艣 konkretna, ale ta troisto艣膰...
- Oczywi艣cie. Wy, ludzie, uwa偶acie, 偶e nale偶ymy do 艣wiata ba艣ni. I macie racj臋, w naszym 艣wiecie zachowujemy si臋 tak, jak my艣licie. Ale... nie r贸偶nimy si臋 tak bardzo od was, chocia偶 jeste艣my bardziej racjonalni, bardziej konsekwentni. Ludzie tak偶e musz膮 dokonywa膰 wybor贸w, nawet o wiele cz臋艣ciej ni偶 my. Je艣li w trudnej sytuacji dokonacie niew艂a艣ciwego wyboru, mo偶ecie zniszczy膰 ca艂e swoje 偶ycie. Nie chcieliby艣my mie膰 przed sob膮 takich alternatyw, wobec kt贸rych wy stajecie.
- To prawda - przyzna艂 zgn臋biony Dolg.
Skierowa艂 wzrok w inn膮 stron臋 i drgn膮艂. W艣r贸d elf贸w i innych istot kr膮偶膮cych po sali i przygotowuj膮cych uczt臋 spostrzeg艂 znajom膮 twarz.
鈥Ty tutaj?鈥 wargi u艂o偶y艂y s艂owa.
Istota u艣miechn臋艂a si臋 ze smutkiem i zaraz odwr贸ci艂a.
Dolg zrozumia艂, jak wiele si臋 od niego oczekuje. Wci膮gn膮艂 g艂臋boki oddech. Przez mi臋kk膮 sk贸r臋 sakiewki 艣cisn膮艂 mocno szafir.
- Jestem got贸w! - oznajmi艂 Starcowi.
Zgie艂ku z wielkiej sali nie by艂o ju偶 s艂ycha膰.
Dolg znajdowa艂 si臋 w wewn臋trznej grocie o wyg艂adzonych, mi臋kko zarysowanych 艣cianach, nie mia艂 jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e to jaskinia we wn臋trzu g贸ry. Od艂o偶y艂 szafir, kt贸rego promienna moc otworzy艂a przed nim bram臋 w skale.
Troje drzwi? Owszem, widzia艂 je, opr贸cz tych, przez kt贸re wszed艂. Wszystkie czworo by艂y identyczne, r贸偶ni艂y si臋 jedynie wielko艣ci膮, i to w spos贸b bardzo znaczny.
Poza tym wszystkie pokrywa艂 identyczny skomplikowany, prawdopodobnie magiczny wz贸r o takich samych barwach, w艣r贸d kt贸rych przewa偶a艂 kolor 偶贸艂ty i niebieski. Najmniejsze drzwi znajdowa艂y si臋 po艣rodku.
Dolg si臋 namy艣la艂. Starzec uprzedza艂, 偶e je艣li Dolg dokona b艂臋dnego wyboru, wkr贸tce umrze.
Jak to zwykle bywa w ba艣niach?
W艂a艣ciwego wyboru dokonywa艂 ten, kto decydowa艂 si臋 na rzecz najmniej okaza艂膮. Ten, kto wybiera艂 bogactwo, ko艅czy艂 藕le.
Ale Dolg mia艂 w pami臋ci przebieg艂e spojrzenie Starca.
Czy偶by mia艂 do czynienia z chytro艣ci膮 鈥渢rzeciego stopnia鈥? 鈥淯wa偶asz mnie za g艂upca, kt贸ry wybierze najwi臋ksze i najwspanialsze drzwi. Ale, widzisz, ja nie jestem taki g艂upi. Rozumiem, 偶e powinienem zdecydowa膰 si臋 na najmniejsze鈥. I w艂a艣nie dlatego w艂a艣ciwymi s膮 najwi臋ksze drzwi? Ale uwa偶asz, 偶e jestem taki m膮dry? Tak, 偶e w zasadzie...
Nie, to zbyt skomplikowane.
Ruszy艂 ku 艣rednim drzwiom.
Poniewa偶 male艅ki elf nie dawa艂 mu 偶adnego znaku, przypuszcza艂, 偶e si臋 nie myli.
- Powiedz mi, co mam zrobi膰 - szepn膮艂. - Nie, przepraszam, to by by艂o zbyt proste. Ale zasygnalizuj mi przynajmniej, czy nie id臋 prosto na zgub臋.
Delikatne stukanie w okolic臋 偶eber powiedzia艂o mu, 偶e elf pojmuje jego s艂owa i 偶e si臋 z nim zgadza.
- Dzi臋kuj臋, przyjacielu - mrukn膮艂 Dolg. - I tobie, kr贸lowo elf贸w!
Rozumia艂 w艂adczyni臋. Po wielu stuleciach odzyska艂a m臋偶a. Pragn臋艂a si臋 teraz odwdzi臋czy膰.
Mia艂 szcz臋艣cie, 偶e tak si臋 sta艂o, inaczej m贸g艂by 藕le sko艅czy膰 w tej pustej grocie we wn臋trzu g贸ry, w kt贸rej za tajemniczymi drzwiami czai艂a si臋 艢mier膰.
Nabra艂 powietrza w p艂uca i otworzy艂 艣rednie drzwi. Nic si臋 nie sta艂o. M贸g艂 swobodnie przej艣膰 do znacznie wi臋kszej sali.
Mrok. Cisza.
Stan膮艂 przy drzwiach, kt贸re si臋 za nim zamkn臋艂y.
Pomimo swoich dwudziestu jeden lat czu艂 si臋 jak ma艂e dziecko. W jednej chwili zrozumia艂, jak bardzo jest samotny i bezradny, m艂ody i niedo艣wiadczony. Tylko dlatego, 偶e by艂 najstarszy z rodze艅stwa, zawsze uwa偶ano go za du偶ego, takiego, na kt贸rym mo偶na polega膰.
Bardzo chcia艂, by kto艣 m贸g艂 teraz mu towarzyszy膰. Najch臋tniej ojciec, on przecie偶 wszystko potrafi.
Ale ojciec te偶 musia艂 kiedy艣 by膰 m艂odym ch艂opcem, wystraszonym i niepewnym; wtedy gdy mieszka艂 w lodowatej Surtshellir, grocie wyj臋tych spod prawa.
Ci臋偶ki wiatr powia艂 przez sal臋, zawy艂 wzd艂u偶 niewidocznych 艣cian.
Powoli gdzie艣 w dole zaja艣nia艂o migotliwe 艣wiate艂ko, z wolna pe艂z艂o ku g贸rze, niewyra藕ne, zaczarowane, upiorne.
Dolg wiedzia艂 teraz wi臋cej.
Sta艂 w rogu czworok膮tnej groty. W ka偶dym z pozosta艂ych rog贸w ukaza艂y si臋 olbrzymie stwory. Nabra艂y kszta艂t贸w, objawi艂y sw膮 budz膮c膮 groz臋 posta膰.
Rozleg艂o si臋 sapanie, pochrz膮kiwanie, warczenie.
Bestia, znajduj膮ca si臋 naprzeciwko Dolga, sta艂a na dw贸ch 艂apach. Olbrzymi 艂eb, nie przypominaj膮cy g艂owy 偶adnego spotykanego na ziemi zwierz臋cia, powoli z j臋kiem ko艂ysa艂 si臋 z boku na bok. P艂on膮ce oczy uparcie wpatrywa艂y si臋 w Dolga, jakby zwierz臋 szykowa艂o si臋 do ataku.
Po obu stronach sta艂y czworono偶ne zwierz臋ta, jedno ci臋偶kie i niezgrabne, o ma艂ych, smutnych oczkach, drugie mia艂o w sobie co艣 w臋偶owego, ale obie bestie nie przypomina艂y 偶adnego ze znanych stworze艅. Podobnych im na Ziemi nie by艂o.
- Ach, m贸j ty 艣wiecie - mrukn膮艂 Dolg, przede wszystkim do elfa, lecz tak偶e do siebie. - Czy naprawd臋 mam z nimi walczy膰? Z jednym z nich? Przecie偶 ja nigdy nie walcz臋 ze zwierz臋tami, nie chc臋 tego. Mam kt贸re艣 pokona膰. Dlaczego? Przecie偶 one nic mi nie zrobi艂y.
Nagle zorientowa艂 si臋, 偶e bestie go s艂uchaj膮. One rozumiej膮 moje s艂owa, pomy艣la艂 zdziwiony.
Przenosi艂 wzrok z jednego potwora na drugiego. Ka偶dy z nich m贸g艂 go zabi膰 jednym ciosem 艂apy czy te偶 k艂apni臋ciem paszczy. Jak mia艂 pokona膰 je cz艂owiek, nie si臋gaj膮cy im nawet do 艂ba?
- Nie mam broni! - zawo艂a艂. - Jedynie ma艂y n贸偶, do czego mam go u偶y膰? Nie chc臋 go u偶y膰 przeciwko wam, pragn臋 jedynie waszego dobra! Powiedzcie mi, co mog臋 dla was zrobi膰?
Nie odpowiedzia艂y. Mo偶e nie mog艂y. Elf milcza艂.
- Macie takie smutne oczy - ci膮gn膮艂 Dolg. - Je艣li tylko mog臋 ukoi膰 wasz b贸l, pozw贸lcie mi na to! Czego chcecie ode mnie?
Wci膮偶 nie odpowiada艂y, s艂ycha膰 by艂o jedynie ohydne parskanie i sapanie.
- Czy naprawd臋 musz臋 wybra膰 jednego z was? Tak, wiem, 偶e tak si臋 musi sta膰, je艣li chc臋 i艣膰 dalej, ale to sprzeczne z moimi przekonaniami. Ja nie zabijam zwierz膮t, to by by艂o straszne!
Dolg poczu艂, 偶e ogarnia go rozpacz.
Ale musz臋 wybra膰 jednego potwora, nie mam innego wyj艣cia.
Przygl膮da艂 si臋 im po kolei. Wszystkie sprawia艂y wra偶enie r贸wnie niebezpiecznych. Wysoka bestia stoj膮ca naprzeciwko niego mia艂a ostre, twarde szpony, kt贸re w jednej chwili mog艂yby rozerwa膰 go na kawa艂eczki. W臋偶owy potw贸r wysuwa艂 j臋zor, wypuszczaj膮c z paszczy cuchn膮ce chmury, oci臋偶a艂y stw贸r jednym k艂apni臋ciem z臋b贸w zgni贸t艂by Dolga na miazg臋.
Ch艂opak zatrzyma艂 wzrok na ostatnim, okropnie brzydkim stworze o smutnych oczach.
Nie, nie mog臋, nie mog臋, powtarza艂 w duchu.
- Pom贸偶 mi, ja nie jestem w stanie tego zrobi膰 - szeptem poprosi艂 elfa.
Tym razem elf odezwa艂 si臋 i Dolg zorientowa艂 si臋, 偶e ma do czynienia z panienk膮.
- Kr贸lowa elf贸w powiedzia艂a mi: 鈥淧rzy zwierz臋tach nic nie r贸b. Musi sam zdecydowa膰鈥.
Dolg zacisn膮艂 szcz臋ki. Przecie偶 w艂a艣nie tutaj naprawd臋 potrzebowa艂 pomocy.
Dop贸ki b臋d臋 sta艂 spokojnie, nic si臋 nie wydarzy, ale gdy tylko skieruj臋 si臋 ku kt贸remu艣 z nich, rozerw膮 mnie na strz臋py.
Powi贸d艂 wzrokiem po wyczekuj膮cych potworach. 艢wiat艂o w grocie poja艣nia艂o, a mo偶e raczej jego oczy przywyk艂y do ciemno艣ci.
G艂臋boko nabra艂 powietrza w p艂uca.
Zauwa偶y艂 co艣...
Jeszcze raz popatrzy艂 na wielk膮, ci臋偶k膮 besti臋 o strasznej paszcz臋ce. Jeszcze raz spojrza艂 jej w oczy.
艢lepia pozosta艂ych by艂y podobne, ale tutaj ujrza艂 to najwyra藕niej.
- Dobry Bo偶e - szepn膮艂. - Powinienem by艂 to wiedzie膰 ju偶 wcze艣niej. Zrozumie膰. Przecie偶 to ca艂kiem jasne!
Bez wahania ruszy艂 ku stworowi, kt贸ry ledwie zdolny by艂 d藕wign膮膰 w艂asny ci臋偶ar z kamiennej posadzki.
- Wybacz mi - rzek艂, nisko si臋 k艂aniaj膮c. - Okaza艂em si臋 taki kr贸tkowzroczny.
Wyj膮艂 z sakiewki szafir i podni贸s艂 go na wysoko艣膰 g艂owy bestii, kt贸ra wcale nie usi艂owa艂a go zaatakowa膰.
- Szlachetny kamieniu - szepn膮艂. - Uwolnij stra偶nika od d艂ugiego oczekiwania!
Oczy. Nareszcie to zauwa偶y艂. Ca艂kiem czarne jak u wi臋kszo艣ci zwierz膮t. Ale tak偶e sko艣ne.
Jak u dawnego ludu. Ludu Dolga.
Z oczu zwierz臋cia pop艂yn臋艂y wielkie 艂zy. Ca艂kiem osun臋艂o si臋 na ziemi臋, opad艂a zewn臋trzna pow艂oka i przed Dolgiem stan臋艂a kobieta, niezwykle podobna do Stra偶niczki, kt贸r膮 jaki艣 czas temu zauwa偶y艂 w sali. Do Stra偶niczki z bagien.
- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a, u艣miechaj膮c si臋 promiennie. Dzi臋kuj臋, 偶e nie chcia艂e艣 zabija膰! 呕e zrozumia艂e艣. I 偶e jeste艣 tym w艂a艣ciwym, tym, kt贸ry ma niebieskie cudo.
Dolg nie wiedzia艂, co odpowiedzie膰.
Nagle zorientowa艂 si臋, 偶e za jego plecami stan膮艂 drugi potw贸r, bo buchn膮艂 k艂膮b cuchn膮cego dymu i ci臋偶kie, ostre szpony opad艂y mu na ramiona.
Odwr贸ci艂 si臋.
Ju偶 si臋 nie ba艂. Owe straszne istoty prosi艂y o pomoc. One tak偶e.
Dolg podni贸s艂 kul臋 najpierw w stron臋 jednego potwora, potem drugiego. Uleg艂y takiej samej dramatycznej przemianie i z wolna ukazali si臋 dwaj pi臋kni m艂odzi m臋偶czy藕ni z dawnego ludu.
- B膮d藕 pozdrowiony, Dolgu - rzek艂 jeden z u艣miechem. - Czy potrafisz zrozumie膰 nasz膮 nadziej臋 i strach, kiedy ci臋 tu ujrzeli艣my? Jeste艣 pierwszym od zarania dziej贸w cz艂owiekiem, kt贸ry tutaj wkroczy艂. Gdyby艣 zechcia艂 pokona膰 kt贸re艣 z nas, wszystko by艂oby stracone. Ale ty masz dobre serce, a tego by艂o trzeba.
- A wi臋c nakazywanie mi walki z tym z was, kt贸re uznam za w艂a艣ciwe, by艂o pu艂apk膮?
- Tak, to by艂a pu艂apka. Z 偶adnym z nas nie mog艂e艣 walczy膰. Ale dobrze sobie poradzi艂e艣 z t膮 zagadk膮.
- Przyjaciele! - Dolg poczu艂, 偶e ze wzruszenia 艂zy kr臋c膮 mu si臋 w oczach. - Tak bardzo si臋 ciesz臋, 偶e was spotka艂em. Ach, gdybym ju偶 znalaz艂 si臋 u celu! Gdyby偶 moje ostateczne zadanie polega艂o na uwolnieniu was, by艂bym bardzo szcz臋艣liwy. Ale jest chyba inaczej?
- Niestety - odpar艂a kobieta. - I w 偶aden spos贸b nie mo偶emy ci pom贸c. Powiemy ci tylko, 偶e masz przej艣膰 dalej przez t臋 bram臋 w skalnej 艣cianie, tam, w odleg艂ym kra艅cu groty.
- Widz臋 j膮.
Dolg popatrzy艂 kobiecie w oczy, takie same jak jego. Czu艂, 偶e z tymi istotami 艂膮czy go niezwyk艂a wi臋藕. Podobnie odczuwa cz艂owiek, kiedy w dalekich krainach napotka ziomka lub krewniaka w艣r贸d ca艂kiem obcych sobie ludzi.
- To znaczy, 偶e wci膮偶 jeszcze mog臋 pope艂ni膰 b艂膮d?
- Niestety, to ci膮gle mo偶liwe. Ale te偶 i zadanie nie mia艂o by膰 艂atwe.
- I nikt nie wie, kt贸r膮 szkatu艂k臋 powinienem wybra膰? Nawet Starzec? Ani ten, kt贸rego nazywam Cieniem?
- Nikt z naszego ludu. Ci, kt贸rzy przed wiekami opu艣cili Ziemi臋, zabrali tajemnic臋 ze sob膮, aby nie odkryli jej nasi wrogowie.
- Wasi wrogowie?
Odpowiedzia艂 m臋偶czyzna:
- Niedaleko od naszych ziem 偶y艂a wroga nam rasa. Nazywano ich Silinami.
Dolg drgn膮艂.
- A ich kr贸lem by艂 z艂y czarownik o imieniu Sigilion?
- To prawda! - zdumia艂 si臋 m臋偶czyzna. - Sk膮d o tym wiesz?
Dolg popatrzy艂 na niego z powag膮.
- Pani powietrza przynios艂a nam wiadomo艣膰, 偶e on zn贸w zacz膮艂 dzia艂a膰. Podobno 艣ciga moj膮 siostr臋, Taran. Chce wzi膮膰 j膮 jako zak艂adniczk臋 i wymieni膰 na niebieski kamie艅.
- To bardzo niedobrze - m臋偶czyzna ogromnie si臋 zaniepokoi艂.
- Dowiedzieli艣my si臋, 偶e Taran wyznaczono pot臋偶nego opiekuna, istot臋 z ognistym mieczem. To brzmi do艣膰 dziwnie, ale... zrozumia艂em, 偶e sobie poradzi.
Drugi z m臋偶czyzn, kt贸ry przez ca艂y czas si臋 nad czym艣 zastanawia艂, oznajmi艂:
- By膰 mo偶e tak mi si臋 tylko wydaje, ale to mo偶e r贸wnie偶 by膰 rzeczywiste wspomnienie... Mam wra偶enie, 偶e kogo艣 na ziemi, kogo艣, kto nie mo偶e tu dotrze膰, nasz kr贸l wprowadzi艂 w tajemnic臋 szkatu艂ki, ba, w ca艂e twoje zadanie. M贸g艂 to by膰 Starzec, a mo偶e kr贸l elf贸w... Nie wiem. Ale tak chyba musia艂o by膰, kto艣 przecie偶 musia艂 wiedzie膰.
Dolg nawet wyrazem twarzy nie da艂 nic po sobie pozna膰. Zaczyna艂 si臋 domy艣la膰.
Westchn膮艂 jednak tylko leciutko i powiedzia艂:
- A wi臋c nie mam najdrobniejszej nawet podpowiedzi. To troszk臋 niesprawiedliwe. Ale musz臋 teraz przyst膮pi膰 do ostatniego etapu.
U艣miechem dodali mu otuchy i otworzyli ma艂e drzwi.
Zn贸w zosta艂 sam.
Sk膮d艣 pada艂o 艣wiat艂o, nie m贸g艂 odnale藕膰 jego 藕r贸d艂a, zreszt膮 uzna艂, 偶e to nieistotne.
Promie艅 o艣wietla艂 st贸艂, a raczej kamienn膮 艂aw臋. Sta艂y na niej trzy identyczne szkatu艂ki. Tej samej wielko艣ci, r贸wnie pi臋knie rze藕bione w poczernia艂ym drewnie, ze z艂otymi okuciami.
Wszystkie mia艂y rozmiary mniej wi臋cej ludzkiej g艂owy i 偶adna z nich z niczym si臋 Dolgowi nie kojarzy艂a. Absolutnie z niczym.
Wszystkie mia艂y takie same zamki, do艣膰 艂atwe, zdaje si臋, do otwarcia.
Trudno艣膰 polega艂a na wyborze w艂a艣ciwej szkatu艂ki.
Je艣li wybierze z艂膮, umrze i nikt inny nie zdo艂a uratowa膰 istot, kt贸re mu ufaj膮.
Z wahaniem wyci膮gn膮艂 r臋k臋 ku pierwszej skrzyneczce.
Natychmiast poczu艂 niemal histeryczne stukanie w pier艣.
- Dzi臋kuj臋, przyjaci贸艂ko - szepn膮艂. - Serdeczne dzi臋ki!
Przesun膮艂 r臋k臋 do nast臋pnej szkatu艂ki.
呕adnej gwa艂townej reakcji ze strony male艅kiego elfa, jakby wahanie.
Ostatnia.
Dwa niepewne stukni臋cia.
Dolg zacisn膮艂 z臋by.
- Nie wiesz, jak ma by膰? - W jego g艂osie zabrzmia艂o zniecierpliwienie wi臋ksze ni偶 chcia艂 to zdradzi膰. Ze zdenerwowania dr偶a艂y mu r臋ce. - Przepraszam, nie chcia艂em by膰 tak opryskliwy.
Male艅ki elf wyjrza艂 z kieszeni. Panienka by艂a niezwykle 艣liczna i r贸wnie przej臋ta jak on.
- Kr贸lowa elf贸w sama nie mia艂a pewno艣ci - przyzna艂a. - Przypuszcza艂a, 偶e mo偶e chodzi膰 o szkatu艂k臋 z lewej strony, ale mog艂a to by膰 te偶 ta w 艣rodku.
- Przynajmniej wiemy, kt贸r膮 na pewno mo偶emy wykluczy膰 - pocieszy艂 j膮 Dolg. - Spr贸bujemy to wyczu膰.
- Nie - powiedzia艂 elf. - My艣l臋, 偶e ty ju偶 masz na to odpowied藕.
- Jak to?
G艂os panienki z rodu elf贸w brzmia艂 jak dzwonienie male艅kiego dzwoneczka, Dolg musia艂 dobrze wyt臋偶a膰 s艂uch, by us艂ysze膰 jej s艂owa.
- My艣lisz, 偶e bez powodu musia艂e艣 odnale藕膰 szafir?
- Moim zdaniem powod贸w tego by艂o bardzo wiele - cierpko odpar艂 Dolg. - Ile偶 to razy przydawa艂 mi si臋 w ci膮gu tych lat? Tyle by艂o sytuacji, kt贸re tylko on m贸g艂 uratowa膰.
- Ta jest chyba najwa偶niejsza.
Zastanowi艂 si臋.
- Fakt, 偶e odnalaz艂em go jako dziecko? Tak, masz racj臋, przyjaci贸艂ko. Dzi臋kuj臋 za podsuni臋cie pomys艂u. Bez ciebie by艂bym bezradny.
Male艅ki elf s艂ysz膮c pochwa艂臋 rozpromieni艂 si臋 niczym s艂o艅ce. Najwyra藕niej owa istotka traktowa艂a Dolga jako swego bohatera.
Nie wiedzia艂 ju偶, kt贸ry raz podczas tej podr贸偶y wyjmuje niebieski kamie艅. Spostrzeg艂 tylko, 偶e szafir zacz膮艂 鈥減艂on膮膰鈥, b艂臋kitne iskry posypa艂y si臋 z intensywno艣ci膮 niepor贸wnywaln膮 z niczym przedtem.
- Zn贸w masz racj臋 - zwr贸ci艂 si臋 do male艅kiej panienki. - Sp贸jrz na kamie艅! Patrz, jak migoce!
- Tak! - uradowa艂a si臋 panna. Przysiad艂a na nadgarstku Dolga i wyci膮gn臋艂a r膮czk臋, by dotkn膮膰 cudownego szafiru. Dolg jej pozwoli艂, uzna艂, 偶e w pe艂ni na to zas艂u偶y艂a.
Westchn臋艂a uradowana i cofn臋艂a d艂o艅.
- Spr贸buj teraz - powiedzia艂a.
Wykluczyli pierwsz膮 szkatu艂k臋 i skoncentrowali si臋 na dw贸ch pozosta艂ych.
Gdy przybli偶yli kul臋 do 艣rodkowej, szafir straci艂 co nieco ze swego cudownego blasku. Dolg pr臋dko przesun膮艂 go do ostatniej.
- To ta! - o艣wiadczy艂 z triumfem. - Patrz, jak szafir si臋 rozp艂omieni艂!
- Tak, to na pewno ta - potwierdzi艂 elf.
Dolg waha艂 si臋. Nie wiedzia艂, czy male艅ka panienka ma zobaczy膰 to, co teraz nast膮pi.
Owszem, powinna. By艂a teraz jego jedyn膮 zaufan膮.
Zamek, ledwie Dolg go dotkn膮艂, odskoczy艂 z lekko艣ci膮. Zajrzeli do 艣rodka.
Spodziewa艂 si臋 tego, a jednak widok, jaki si臋 im ukaza艂, przyprawi艂 ich o wstrz膮s.
Czerwone 艣wiat艂o rozja艣ni艂o pomieszczenie, zmiesza艂o si臋 z niebieskimi promieniami i zmieni艂o w cudownie fioletow膮 barw臋, indygo przenika艂o si臋 z purpur膮.
Dolg z zapartym tchem od艂o偶y艂 niebieski kamie艅 do swego w臋ze艂ka i podni贸s艂 drugi ze 艣wi臋tych kamieni Lemur贸w. Czerwony.
Spocz膮艂 w jego d艂oniach spokojny i bezpieczny, jakby tu w艂a艣nie by艂o jego miejsce.
16
Dolg i ma艂a panna z rodu elf贸w oniemieli z podziwu. Dolg obraca艂 w d艂oniach czerwony kamie艅, by uzyska膰 najpi臋kniejszy blask. Ale w艂a艣ciwie blask kamienia p艂yn膮艂 ze 艣rodka, bo przecie偶 klejnot by艂 idealn膮 kul膮, nie mia艂 偶adnych kraw臋dzi, w kt贸rych za艂amywa艂oby si臋 艣wiat艂o. Kula mia艂a t臋 sam膮 wielko艣膰 co szafir i identyczny czarodziejski po艂ysk.
- Ciekaw jestem, jaki to minera艂 - zastanawia艂 si臋 Dolg. - Mo偶e ty wiesz?
Male艅ka, jasna istotka wielko艣ci mniej wi臋cej szczyg艂a pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Dolg g艂o艣no my艣la艂 dalej;
- Rubin czy granat? A mo偶e karneol? Chyba nie. Poniewa偶 szafiry nale偶膮 do grupy korund贸w, podobnie jak rubiny, to z ca艂膮 pewno艣ci膮 jest to rubin.
Panienka popatrzy艂a na Dolga z podziwem. U艣miechn膮艂 si臋 do niej.
- W grupie korund贸w znajdziemy najszlachetniejsze z kamieni na 艣wiecie; czerwone nazywaj膮 si臋 rubiny, niebieskie - szafiry. Zielony szmaragd, 偶贸艂ty topaz, fioletowy ametyst - wywodz膮 si臋 z innej grupy.
- Ojej! - westchn臋艂a z podziwem, niewiele z tego pojmuj膮c.
- Ale zrozum! - podj膮艂 Dolg. - Nie ma tak wielkich kamieni szlachetnych jak te. Rubiny zazwyczaj s膮 ma艂e. Te dwa musz膮 wi臋c pochodzi膰 z jakiego艣 ca艂kiem innego miejsca. No i posiadaj膮 szczeg贸lne w艂a艣ciwo艣ci...
- Och! - malutki elf poczu艂 si臋 nagle czego艣 winien. - Kr贸lowa elf贸w prosi艂a, 偶ebym ci przekaza艂a...
- Co takiego?
- Masz by膰 ostro偶ny z tym, co znajdziesz. Nie m贸wi艂a mi, co to b臋dzie, wspomnia艂a tylko, 偶e nie jest taki dobry jak pierwszy.
- Co mog艂a mie膰 na my艣li?
- 呕e... nie wiem. Powiedzia艂a, 偶e ten pierwszy oznacza dobro i pomoc...
- Zgadza si臋.
- Podczas gdy ten drugi s艂u偶y raczej ku obronie. Potrafi tak偶e by膰... Jak ona to nazwa艂a? Agresywny. Nawet... - Panienka zni偶y艂a glos do szeptu: - Potrafi zabi膰!
- Ale偶 to znaczy, 偶e jest niebezpieczny! - powiedzia艂 wzburzony Dolg.
- Tak. Nie wolno ci go nikomu dawa膰.
- Oczywi艣cie.
- Ale jest tak偶e dobry - pospiesznie zapewni艂 elf. - Je艣li si臋 go w艂a艣ciwie traktuje, nic lepiej nie potrafi stan膮膰 w obronie dobra.
- Bardzo si臋 ciesz臋. Rozumiem teraz, 偶e kamienie maj膮 r贸偶norodne funkcje, i pojmuj臋 tak偶e, dlaczego najpierw znalaz艂em szafir. Cz臋艣ciowo ze wzgl臋du na jego dobr膮 moc - 藕le by艂oby wprz贸dy znale藕膰 kamie艅, z kt贸rym tak trudno si臋 obchodzi膰. Cz臋艣ciowo tak偶e dlatego, 偶e szafir otworzy艂 drog臋 do czerwonego kamienia.
Male艅ki elf z zapa艂em pokiwa艂 g艂ow膮.
- A teraz musisz ju偶 i艣膰. Moja kr贸lowa podkre艣la艂a, 偶e wa偶ne, by艣 si臋 spieszy艂, jak tylko mo偶esz.
- Naturalnie! Musz臋 tylko po偶egna膰 trzy istoty czekaj膮ce za tymi drzwiami, tak wiele pyta艅 dotycz膮cych dawnego ludu chcia艂bym im zada膰. Nic przecie偶 nie wiem!
- Na to b臋dziesz mia艂 czas p贸藕niej.
- Chc臋 te偶 podzi臋kowa膰 Starcowi i wszystkim elfom za pomoc.
- I na to przyjdzie pora p贸藕niej. Wiedz膮, 偶e si臋 spieszysz. Kr贸lowa elf贸w m贸wi艂a, 偶e ch臋tnie by widzia艂a ciebie i twoich towarzyszy na wielkiej uczcie powitalnej, wydanej z okazji powrotu kr贸la, ale rozumie tw贸j po艣piech.
Dolg natomiast w og贸le tego nie rozumia艂. Zmarszczy艂 czo艂o i pytaj膮co popatrzy艂 na male艅k膮 panienk臋.
Elf podfrun膮艂 do jego policzka i leciutko go uca艂owa艂.
- Zegnaj, pi臋kny! Wszyscy w tej g贸rze 偶ycz膮 ci szcz臋艣cia i powodzenia w nast臋pnych poczynaniach. Przekazuj膮 pozdrowienia.
Wskaza艂a mu drzwi i odfrun臋艂a. Dolg stan膮艂 jeszcze na moment, by schowa膰 czerwony kamie艅. Uzna艂, 偶e nie mo偶e umie艣ci膰 obu ku艂 w tej samej sakiewce, mog艂y si臋 o siebie porysowa膰. Nowy kamie艅 w艂o偶y艂 wi臋c do du偶ej kieszeni, sprawdzi艂, czy to odpowiednie miejsce, i ruszy艂 do drzwi.
Musia艂 zamieni膰 cho膰by par臋 s艂贸w z trojgiem przedstawicieli swej w艂asnej rasy, zapyta膰 o dawne, zapomniane kr贸lestwo.
Ale ich za drzwiami nie by艂o. Znalaz艂 si臋 nie w poprzedniej sali, tylko w w膮skim korytarzu...
Czy偶by wybra艂 niew艂a艣ciwe drzwi?
Nie, by艂o przecie偶 tylko jedno wyj艣cie.
Ogarn臋艂o go rozczarowanie, lecz nie m贸g艂 uczyni膰 nic innego, jak ruszy膰 mrocznym korytarzem wiod膮cym mi臋dzy ch艂odnymi skalnymi 艣cianami. Posuwa艂 si臋 po omacku, w pewnej chwili jak nietoperz wyczu艂, 偶e co艣 zagradza mu drog臋, dotykiem odnalaz艂 drzwi.
Klamka? Tak, by艂a.
Uchyli艂 drzwi i o艣lepi艂y go ostre promienie s艂o艅ca. Zas艂oni艂 oczy.
Zn贸w znalaz艂 si臋 w dolinie Gj盲in. W troch臋 innym miejscu, nieco wy偶ej ponad wej艣ciem do groty, przy przecudnych wodospadach.
Drzwi zamkn臋艂y si臋 za nim. Odwr贸ci艂 si臋 i ujrza艂 gol膮 ska艂臋, ani 艣ladu jakiegokolwiek wej艣cia.
Oczywi艣cie czu艂 si臋 zawiedziony, ale nie mia艂 wra偶enia, by go st膮d wyrzucono. Elfy i Starzec okazywali mu 偶yczliwo艣膰, obdarzyli przywilejami. Teraz jednak wyznaczony mu czas w innym 艣wiecie dobieg艂 ko艅ca. Musia艂 wr贸ci膰 do 艣wiata ludzi.
Gdy jecha艂 przez udr臋czon膮, pokryt膮 popio艂ami dolin臋 rzeki Thjorsa, us艂ysza艂 echo, g艂osy kar艂贸w, p艂yn膮ce od g贸r w oddali:
- Niech ci si臋 wiedzie, Dolgu Lanjelinie, nasz wybawicielu! Dzi臋kujemy ci, b臋dziemy 艣ledzi膰 twoj膮 podr贸偶 przez ja艂owe ziemie Islandii. Jed藕 pr臋dko, p臋d藕 co ko艅 wyskoczy, bo niebezpiecze艅stwo wci膮偶 si臋 czai!
Kolejne ostrze偶enie. Pomacha艂 r臋k膮, by podzi臋kowa膰 i da膰 znak, 偶e us艂ysza艂.
Zapomnieli o moim trzecim imieniu, Matthias, u艣miechn膮艂 si臋. Wykorzystam je w innych okoliczno艣ciach, nie tutaj w艣r贸d tych, kt贸rzy zdaj膮 si臋 nie nale偶e膰 do kr贸lestwa niebieskiego.
Ale co tak naprawd臋 wiedz膮 o tym ludzie?
Rodzina Dolga i m艂ody Bjarni na widok czerwonego kamienia nie posiadali si臋 z podziwu. Uznali, 偶e to musi by膰 rubin, chocia偶 zwa偶ywszy na rozmiary kuli wydawa艂o si臋 to do艣膰 nieprawdopodobne. Ewentualnie m贸g艂 to by膰 czerwony granat. Inne kamienie nie wchodzi艂y w rachub臋.
- Moja matka nie mia艂aby w膮tpliwo艣ci - stwierdzi艂a Tiril. - Wie wszystko o szlachetnych kamieniach i ich w艂a艣ciwo艣ciach.
- Powiedz nam od razu co艣 o rubinach i granatach - poprosi艂 Dolg.
- Zobaczmy, ile pami臋tam - zamy艣li艂a si臋 Tiril. - Rubin? To kamie艅 przywracaj膮cy zdrowie. Oczyszcza krew i wzmacnia serce, potrafi leczy膰 choroby, chocia偶 nie pami臋tam, jakie, je艣li przy艂o偶y si臋 go do odpowiedniego miejsca na ciele. Pomaga na zm臋czenie, napi臋te mi臋艣nie i zzi臋bni臋te stopy...
- Innymi s艂owy poprawia kr膮偶enie krwi - zauwa偶y艂 M贸ri.
- Tak. Posiada te偶 inne w艂a艣ciwo艣ci. Na przyk艂ad odejmuje strach przed autorytetami i wzmacnia poczucie w艂asnej warto艣ci.
- 艢wietnie! - mrukn膮艂 Villemann.
- Cz艂owiek zaczyna wierzy膰 w siebie - skonkludowa艂 M贸ri.
- W艂a艣nie - potwierdzi艂a Tiril. - Cz艂owiek czuje, jak z jego wn臋trza nap艂ywa pewno艣膰. Dlatego dobry jest dla ludzi w depresji.
- Niewiele nam to m贸wi - zniecierpliwi艂 si臋 troch臋 Dolg. - A jak jest z granatem? Co m贸wi艂a o tym babcia?
- Nie bardzo pami臋tam - nerwowo za艣mia艂a si臋 Tiril. - Niech si臋 zastanowi臋... Czerwony granat 艣ci膮ga cz艂owieka w d贸艂, a rubin wynosi go w g贸r臋. Granat reprezentuje 艣mier膰 i odrodzenie, pomaga wr贸ci膰 do wcze艣niejszych wciele艅... ma zwi膮zek z ziemsk膮 mi艂o艣ci膮, to znaczy...
- Wiemy, co masz na my艣li, m贸wi膮c o ziemskiej mi艂o艣ci, Tiril - rzek艂 z u艣miechem M贸ri. - Po prostu unikasz nieprzyjemnych s艂贸w.
Tiril parskn臋艂a 艣miechem i podj臋艂a:
- Uczy cz艂owieka pewno艣ci siebie w pozytywnym rozumieniu tego poj臋cia. Wzmacnia kreatywno艣膰, efektywno艣膰, si艂臋 woli, niesie ze sob膮 dum臋 i post臋p.
- Naprawd臋 sporo pami臋tasz - pochwali艂 偶on臋 M贸ri.
- Owszem, kiedy si臋 zastanowi臋. Wiesz, 偶e troch臋 wolno my艣l臋.
- Do tej pory jako艣 tego nie zauwa偶y艂em. Co艣 jeszcze?
- Hm, ma te偶 wp艂yw na mi艂o艣膰, r贸偶nego rodzaju, i na nienawi艣膰. Pomaga widzie膰 w ciemno艣ci, daje si艂臋 i moc. Granat to kamie艅 mocy.
Popatrzyli po sobie troch臋 zawiedzeni.
- A wi臋c nie posun臋li艣my si臋 dalej - zmartwi艂 si臋 Villemann.
- To prawda - przyzna艂 Dolg. - 呕aden z tych opis贸w nie zgadza si臋 z tym, kt贸ry us艂ysza艂em we wn臋trzu ska艂y.
- Masz racj臋. Chocia偶 ja upiera艂bym si臋 przy granacie.
- Ja tak偶e. Chyba 偶e chodzi o zupe艂nie inny szlachetny kamie艅.
- Nie ma zn贸w tak wielu czerwonych kamieni - zastanawia艂a si臋 Tiril. - Ale macie racj臋, mnie tak偶e nie wydaje si臋, aby to by艂 rubin. Nie pasuje mi odcie艅, po艂ysk ani wielko艣膰.
- Jakie rozmiary mog膮 osi膮ga膰 czerwone granaty?
- Nie mam poj臋cia. Ale czy granat nie jest kamieniem p贸艂szlachetnym?
- Ja tak nie uwa偶am - stwierdzi艂 M贸ri. - Ale istnieje wiele r贸偶nych odmian granat贸w, czy te偶 karbunku艂贸w, jak si臋 je r贸wnie偶 nazywa. Ten kamie艅 ma tak ciemnoczerwon膮 barw臋, 偶e przynajmniej tymczasem uznamy go za granat. To nie jest rubin. Zgadzacie si臋 ze mn膮?
Wszyscy pokiwali g艂owami.
Dolg rzek艂 z wahaniem:
- Bo przecie偶 mo偶e chodzi膰 o zupe艂nie nieznany rodzaj minera艂u.
- Sk膮d by si臋 wzi膮艂? - ostro spyta艂 Villemann.
Dolg wzruszy艂 ramionami.
- Hm, no w艂a艣nie - u艣miechn膮艂 si臋 dwuznacznie.
- Co艣 w tym mo偶e by膰 - przyzna艂 M贸ri. - Tak ma艂o wiemy o wymiarach, po jakich si臋 poruszasz.
Dawny lud, przepad艂e kr贸lestwa, zapomniane 艣wiaty...
Sk膮d wzi膮艂 si臋 jego zaginiony lud? Co si臋 z nim sta艂o?
Tiril zaraz przygotowa艂a sk贸rzany woreczek dla granatu. Dolg jednak uzna艂, 偶e trudno mu b臋dzie nosi膰 przy sobie obydwa kamienie, mia艂 wra偶enie, 偶e nie by艂oby to w艂a艣ciwe, zw艂aszcza teraz, kiedy nic im nie zagra偶a艂o.
Pytaj膮co spojrza艂 na ojca, ale M贸ri ledwie dostrzegalnie pokr臋ci艂 g艂ow膮.
Dolg zrozumia艂.
- Villemannie - rzek艂 spokojnie. - Czy zaopiekowa艂by艣 si臋 szafirem do czasu, kiedy zn贸w b臋d臋 go potrzebowa艂? Nie mog臋 ci powierzy膰 czerwonego kamienia, bo on jest zbyt niebezpieczny.
Villemann z rado艣ci pokra艣nia艂 na twarzy.
- Chcesz powiedzie膰, 偶e...?
- Ojciec i ja nie widzimy nikogo, kto by si臋 lepiej do tego nadawa艂.
M艂odszy brat raz po raz prze艂yka艂 艣lin臋, potem odwr贸ci艂 si臋, 偶eby ukry膰 b艂yszcz膮ce od 艂ez oczy.
- B臋d臋 na niego bardzo uwa偶a艂, Dolgu.
- Wiem. Zdajesz sobie spraw臋 z tego, 偶e by膰 mo偶e szafir wyd艂u偶y ci 偶ycie? I uczyni bardziej jasnowidz膮cym?
- Czy to mia艂aby by膰 wada? - Villemann u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.
- Nie, ja te偶 tak nie uwa偶am.
Gdy dosiadali koni, by powr贸ci膰 do cywilizacji, Dolg si臋 roze艣mia艂:
- A 藕li rycerze gonili nas, by nam odebra膰 szafir! Mo偶emy chyba stwierdzi膰, 偶e im si臋 nie uda艂o, bo przecie偶 zamiast straci膰 kamie艅, zyskali艣my jeszcze jeden! Teraz wi臋c mamy dwa.
- Szkoda, 偶e o tym nie wiedz膮 - u艣miechn臋艂a si臋 Tiril.
- Dziwne, 偶e wi臋cej ich nie spotkali艣my - powiedzia艂 Dolg, teraz ju偶 powa偶niejszy.
- Musieli zgubi膰 艣lad - stwierdzi艂 Villemann.
- My do niczego nie jeste艣my im potrzebni - rzek艂 M贸ri. - Przecie偶 nie o nas im chodzi艂o, tylko o niebieski kamie艅. A on...
Urwa艂. Popatrzyli po sobie, potem przenie艣li spojrzenia na Bjarniego.
Dolg pobiela艂 na twarzy.
- O czym my w og贸le my艣leli艣my?
- Ca艂kiem zapomnia艂am - przyzna艂a Tiril. - Dobry Bo偶e, Dolgu!
- Widzieli przecie偶, 偶e spad艂em z urwiska w dolin臋 - szepn膮艂 przera偶ony. - Musieli tam pojecha膰!
Nareszcie Bjarni zrozumia艂, o co im chodzi.
- Matka? Moja matka?
- Jest sama! A poniewa偶 mnie tam nie znajd膮, zrozumiej膮, 偶e to ona si臋 mn膮 zaj臋艂a. A wi臋c Starzec i wszyscy inni mieli na my艣li w艂a艣nie to, m贸wi膮c o niebezpiecze艅stwie.
- Ale dlaczego nas nie uprzedzili? - poskar偶y艂a si臋 Tiril.
- Chcieli, 偶eby najpierw za艂atwi膰 ich sprawy - powiedzia艂 Dolg dr偶膮cym g艂osem. - I przez ca艂y czas powtarzali, 偶e mamy czas. Ale teraz trzeba si臋 spieszy膰!
- Tak! - popar艂 go Bjarni. - Czy mo偶emy jecha膰 szybciej?
- Nie wiem - rzek艂 Dolg z powag膮. - Zastanawiam si臋, czy...
Namy艣la艂 si臋.
- Nad czym tak dumasz? - cicho spyta艂a Tiril.
- Czy mo偶emy poprosi膰 o pomoc. Przeby膰 t臋 odleg艂o艣膰 w czasie elf贸w, jak ostatnio.
- O, tak! - zapali艂 si臋 Bjarni, a M贸ri i Tiril mu zawt贸rowali.
- Nero - poleci艂 Villemann. - Wskakuj na konia przede mnie!
Nero siedzia艂 razem z nim r贸wnie偶 podczas szalonej jazdy z 脫faerufoss do Gj盲in. Pies natychmiast us艂ucha艂, ale nie oby艂o si臋 bez popiskiwania i drapania, i 艣miechu Villemanna, parskania i wierzgania konia. Wreszcie jednak si臋 uda艂o i wszyscy trzej si臋 uspokoili.
Dolg zwin膮艂 d艂onie w tr膮bk臋.
- Kar艂y i elfy Islandii! - zawo艂a艂 w stron臋 g贸r. - Mamy ma艂o czasu. Czy mo偶ecie umo偶liwi膰 nam tak膮 jazd臋, jak ostatnio?
Na moment zapad艂a cisza, ale wkr贸tce rozleg艂a si臋 odpowied藕:
- Uczynimy wszystko dla ciebie i twoich towarzyszy, Dolgu z dawnego ludu!
- To kar艂y - szepn膮艂 Dolg.
Potem odpowiedzia艂y elfy:
- Lanjelinie, winni ci jeste艣my ogromn膮 wdzi臋czno艣膰. Wiemy, 偶e musicie si臋 spieszy膰. Ruszajcie, jakby czas si臋 zatrzyma艂!
- Dzi臋kuj臋! - odkrzykn膮艂 Dolg.
Pop臋dzili konie. I zn贸w rozpocz臋艂a si臋 szale艅cza gonitwa, jakby czas przesta艂 istnie膰. Konie nie odczuwa艂y zm臋czenia, chocia偶 przed oczami je藕d藕c贸w krajobrazy zmienia艂y si臋 tak pr臋dko, 偶e zlewa艂y si臋 w jedno.
Jechali przez pustkowia. Unikali zamieszkanych okolic, bo nie wiedzieli, jak zareaguj膮 na nich ludzie. Nie mieli pewno艣ci, czy dla nich jad膮 normalnie, czy te偶 przedstawiaj膮 si臋 im jako ulotne wizje, a mo偶e w og贸le nie s膮 widoczni?
Wielki Gejzer pozdrowi艂 ich gwa艂townym wybuchem. Z dala widzieli po艂yskuj膮cy wszystkimi kolorami t臋czy Gullfoss, min臋li go i wjechali do po艂o偶onej na odludziu doliny Halli.
Dolg nie m贸g艂 zapanowa膰 nad napi臋ciem. 艢miertelnie si臋 ba艂 o t臋 偶yczliw膮, samotn膮 kobiet臋, tak cierpi膮c膮 z powodu rozstania z synem, kt贸r膮 na dodatek on sam wp臋dzi艂 w k艂opoty.
17
Sze艣ciu braci zakonnych za wszelk膮 cen臋 stara艂o si臋 przedosta膰 do doliny. Ruszyli piechot膮 przez Kj枚lur z nadziej膮 na znalezienie ch艂opskiej zagrody lub po prostu pas膮cych si臋 koni, ale nie mogli pozby膰 si臋 wra偶enia, 偶e wszystkie konie Islandii pochowa艂y si臋 przed nimi.
Im d艂u偶ej maszerowali, tym bardziej ordynarne i prymitywne stawa艂y si臋 ich przekle艅stwa. Narzekali na poobcierane nogi i g艂贸d, ca艂y prowiant wszak za艂adowany by艂 na wierzchowce. P艂yn膮ca strumieniami woda o smaku lawy nie na d艂ugo mog艂a nape艂ni膰 brzuchy.
Kiedy nareszcie znale藕li drog臋 prowadz膮c膮 w d贸艂, mieli za sob膮 trzy doby marszu.
Miejsce, gdzie zacz臋li si臋 spuszcza膰, trudno zreszt膮 nazwa膰 drog膮, a nawet 艣cie偶k膮, bo nie chodzi艂y tamt臋dy chyba nawet zwierz臋ta. By艂 to po prostu w膮ziutki, opadaj膮cy do艣膰 stromo wyst臋p skalny.
Trudy podr贸偶y nie wp艂yn臋艂y dobrze ani na stosunki w grupie, ani te偶 na nastroje. Falco z trudem utrzymywa艂 dow贸dztwo, ka偶dy z braci mia艂 inne zdanie na temat dalszych poczyna艅.
Dolgowi i jego rodzinie 偶yczyli wszystkiego co najgorsze, piekielnych czelu艣ci, je艣li w og贸le takie miejsce jak piek艂o istnieje. Nibbio, po Falconie najwy偶szy rang膮, wykazywa艂 ch臋ci obj臋cia dowodzenia oddzia艂em. Tibur贸n, Rekin, zarzeka艂 si臋 przy wszystkich, kto tylko chcia艂 go s艂ucha膰, 偶e w艂asnor臋cznie pokroi Dolga na kawa艂ki, kiedy tylko go znajdzie. Pozosta艂ych tak偶e, w odwecie za wszelkie poni偶enia, jakich dozna膰 musieli dzielni rycerze.
Przebieg艂e twarze Lupo, Serpente i Sciacalla zdradza艂y 偶膮dz臋 mordu na ka偶dym, kto by si臋 nawin膮艂 pod r臋k臋. Ch臋tnie na w艂asnych towarzyszach, gdyby stan臋li na przeszkodzie.
Si贸dmego rycerza, Ghiottone, ju偶 z nimi nie by艂o. 艢mier膰 dopad艂a go na nagiej ziemi Kj枚lur.
Wszyscy bracia zakonni, opuszczaj膮c Po艂udnie i udaj膮c si臋 w po艣cig za czarnoksi臋偶nikiem M贸rim i jego rodzin膮, byli niezwykle dumni i wynio艣li. Dla ka偶dego, kto stan膮艂 im na drodze, stanowili potworne zagro偶enie, nie znali s艂owa 鈥渒l臋ska鈥. Z przeciwnikami rozprawiali si臋 szybko i bezwzgl臋dnie.
Dumni byli ze swych barwnych stroj贸w. 艢wiadczy艂y one o ich dostoje艅stwie, o godno艣ci cz艂onk贸w Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca. Znak S艂o艅ca by艂 ich chlub膮, noszony na szyi zapewnia艂 bezpiecze艅stwo.
Zdawali sobie jednak spraw臋, 偶e czarnoksi臋偶nik, a tak偶e jego najstarszy syn s膮 ogromnie niebezpieczni dla Zakonu. Wiedzieli, 偶e wielu rycerzy pad艂o w walce Z t膮 rodzin膮.
Oni jednak nigdy nie tracili wiary w zwyci臋stwo, nie przychodzi艂o im do g艂owy, 偶e mogliby si臋 wycofa膰, ani tym bardziej polec w walce. Byli wszak niezwyci臋偶eni.
A teraz Rosomak nie 偶y艂. Nies艂ychane, niepoj臋te! Pozostali za艣 doznali upokorze艅, przekraczaj膮cych wszelkie granice. Bez koni, bez jedzenia, w obcym, niecywilizowanym kraju, do kt贸rego nigdy nie zgodziliby si臋 przyjecha膰, gdyby nie 艣ci膮gn臋艂a ich ch臋膰 zaw艂adni臋cia szafirem.
Przynajmniej uda艂o im si臋 zabi膰 syna czarnoksi臋偶nika o paskudnym imieniu Dolg. C贸偶 to zreszt膮 za imi臋, kto jeszcze si臋 tak nazywa, to nie imi臋, to tylko przypadkowe po艂膮czenie liter. W ka偶dym razie Dolg nie 偶y艂, spad艂 z urwiska w przepa艣膰. Mogli teraz spokojnie po prostu zabra膰 kamie艅.
Istnia艂o jedynie ryzyko, 偶e kula uszkodzi艂a si臋 podczas upadku, mo偶e p臋k艂a na dwie albo i wi臋cej cz臋艣ci?
Trudno jednak im by艂o w to uwierzy膰. Przecie偶 to magiczny kamie艅. Starzy rycerze Zakonu twierdzili, 偶e zapewni im nies艂ychanie d艂ugie 偶ycie, da wiedz臋 o 艣wiecie, przyniesie bogactwo, mi艂o艣膰 i szcz臋艣cie.
Wszystko, czego tylko zapragn膮.
A potem okaza艂o si臋, 偶e zej艣cie w dolin臋 jest prawie niemo偶liwe.
Spuszczanie si臋 w d贸艂 wymaga艂o nies艂ychanego wysi艂ku. Wiele razy ma艂o brakowa艂o, a kt贸ry艣 run膮艂by w przepa艣膰. Uratowali si臋 cudem.
Ale ich duma dozna艂a powa偶nego uszczerbku.
Planowali za to srogi odwet. 艢mier膰 czeka艂a nie tylko rodzin臋 czarnoksi臋偶nika, lecz tak偶e wszystkich napotkanych mieszka艅c贸w tego n臋dznego kraju, a szczeg贸lnie wszystkie nieprzydatne im konie. Postanowili zarzyna膰 owce i po najedzeniu si臋 do syta zabija膰 je dalej dla samej przyjemno艣ci zabijania, bo dla my艣liwych i twardych m臋偶czyzn patrzenie na 艣mier膰 偶ywych istot to sama rado艣膰.
Wszystko i wszyscy, kt贸rzy tylko stan膮 im na drodze, mieli zgin膮膰 w odwecie za poni偶enia, kt贸rych doznali na tej paskudnej, pozbawionej ro艣linno艣ci wyspie.
呕aden z sze艣ciu m臋偶czyzn nie potrafi艂 dostrzec uroku ja艂owych, pustych przestrzeni. Uznawali tylko to, co stworzyli ludzie. Przyroda? Co to takiego? Ona po prostu jest, nie mo偶na si臋 od niej oderwa膰, je艣li si臋 nie zamieszka w mie艣cie. A bracia byli typowymi lud藕mi miasta.
Czwartego dnia do pokonania zosta艂a im ostatnia cz臋艣膰 stromizny. Musieli nocowa膰 na skalnej p贸艂ce, wcisn膮wszy si臋 za kilka wystaj膮cych kamieni i dwie mizerne brz贸zki.
Wcze艣niej zauwa偶yli w dolinie samotn膮 zagrod臋, ale w tamtym miejscu 偶adnym sposobem nie byli w stanie zej艣膰 na d贸艂. Teraz si臋 od niej oddalali, ale wszyscy jednog艂o艣nie zdecydowali, 偶e musz膮 si臋 dosta膰 do gospodarstwa. Zabra膰 konie, zar偶n膮膰 owce i wymordowa膰 mieszka艅c贸w.
Nie mogli si臋 ju偶 tego doczeka膰.
Nazajutrz po nie przespanej nocy ruszyli dalej. Mogli posuwa膰 si臋 tylko jedn膮 drog膮 wzd艂u偶 urwiska, lekko schodz膮c膮 w d贸艂, lecz coraz w臋偶sz膮.
Droga? To zbyt wielkie s艂owo wobec marnych mo偶liwo艣ci posuwania si臋 wzd艂u偶 ska艂y. T臋dy nikt dot膮d nie szed艂.
Ale musieli przecie偶 dosta膰 si臋 na sam d贸艂!
Omin臋li niewielki wyst臋p.
I tu nast膮pi艂 kres ich w臋dr贸wki.
- Zawracamy! - zawo艂a艂 Falco, kt贸ry dotar艂 najdalej wzd艂u偶 p贸艂ki, tak w膮skiej, 偶e prawie jej nie by艂o. Palcami usi艂owa艂 wymaca膰 szczelin臋, kt贸rej m贸g艂by si臋 przytrzyma膰. Przed nim rozpo艣ciera艂a si臋 jedynie g艂adka skalna 艣ciana.
- Zawraca膰? - wrzasn膮艂 Tibur贸n, id膮cy na ko艅cu. - Nie ma mowy o powrocie. Zejdzie nam na tym ca艂y dzie艅 albo jeszcze wi臋cej!
- Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie ma mowy o posuwaniu si臋 naprz贸d!
Spojrzeli w d贸艂 i zadr偶eli. Pod nimi widnia艂a przepa艣膰.
Dwaj rycerze, znajduj膮cy si臋 po艣rodku, zacz臋li si臋 niecierpliwi膰. G艂贸d jeszcze wzm贸g艂 rozdra偶nienie. Nie chcieli zawraca膰, ca艂odzienna w臋dr贸wka skrajem przepa艣ci by艂a taka wyczerpuj膮ca. Popchn臋li Nibbia, Jastrz臋bia, aby rusza艂 dalej, a ten wpad艂 na Falcona, kt贸ry nie mia艂 si臋 czego z艂apa膰. Z gniewem zaprotestowa艂 g艂o艣no, ale straci艂 r贸wnowag臋 i run膮艂 w d贸艂. W ostatniej chwili przytrzyma艂 si臋 palcami kraw臋dzi p贸艂ki, na kt贸rej sta艂.
Zawis艂 w powietrzu, koniuszkami palc贸w uczepiwszy si臋 w膮ziutkiego wyst臋pu skalnego.
- Pom贸偶cie mi, do czarta! - sykiem wyda艂 rozkaz.
Podni贸s艂 wzrok i napotka艂 w g贸rze zimne spojrzenie Nibbia. Tamci stali jak przyklejeni do ska艂y, a on wisia艂 u ich st贸p, przez co perspektywa by艂a naprawd臋 groteskowa. Dobrze widzia艂 jednak twarz Nibbia jak wykut膮 w kamieniu, jej wyraz, a raczej brak wyrazu. Zrozumia艂, 偶e to wyrok.
- Zawracamy - oznajmi艂 Nibbio pozosta艂ym.
Pomrukuj膮c gniewnie rycerze z samego ko艅ca zacz臋li si臋 cofa膰. Rozz艂oszczeni dlatego, 偶e musz膮 zawraca膰, a nie dlatego, 偶e pozostawili Falcona na pastw臋 losu.
Mroczna twarz Falcona jeszcze pociemnia艂a.
- Nibbio! - wrzasn膮艂.
Jedyna odpowied藕, jakiej si臋 doczeka艂, brzmia艂a:
- Jastrz膮b jest znacznie wi臋kszy ni偶 n臋dzny sok贸艂!
- Czeka ci臋 za to 艣mier膰!
- Raczej ciebie - odpar艂 Nibbio lodowatym tonem i ostro偶nie zacz膮艂 pi膮膰 si臋 w g贸r臋.
Po chwili ca艂a pi膮tka znikn臋艂a za wyst臋pem skalnym.
Falco nie mia艂 zamiaru si臋 poddawa膰. Od dawna wiedzia艂, 偶e Nibbio tylko czyha, by przej膮膰 dowodzenie.
Z艂o艣膰 wywo艂ana zdrad膮 doda艂a mu niezb臋dnych si艂. Nadludzkim wysi艂kiem zdo艂a艂 przesun膮膰 si臋 na t臋 cz臋艣膰 p贸艂ki, kt贸ra by艂a odrobin臋 szersza; dzi臋ki temu d艂onie mia艂y si臋 czego schwyci膰. Znalaz艂 tak偶e male艅k膮 szpar臋, w kt贸r膮 m贸g艂 wsun膮膰 czubek buta. Wycie艅czonemu po dniach bez jedzenia podci膮gni臋cie si臋 w g贸r臋 zaj臋艂o bardzo wiele czasu; cz臋sto i d艂ugo musia艂 odpoczywa膰. Chwilami ogarnia艂a go ch臋膰, by zrezygnowa膰, lecz za ka偶dym razem zaciska艂 z臋by i zaczyna艂 od nowa.
Nibbiowi nie ujdzie to na sucho!
Najtrudniejsze okaza艂o si臋 przyj臋cie pozycji stoj膮cej na tej straszliwie w膮skiej p贸艂ce. Zdo艂a艂 jednak przesun膮膰 si臋 odrobin臋 tam, gdzie p贸艂ka nieco si臋 rozszerza艂a. Z nadzwyczajn膮 ostro偶no艣ci膮 podci膮ga艂 si臋 w g贸r臋 skalnej 艣ciany, czu艂, jak strach przed upadkiem parali偶uje cia艂o, kiedy traci艂 r贸wnowag臋.
Nareszcie stan膮艂, przez dobr膮 chwil臋 musia艂 czeka膰 przyci艣ni臋ty do ska艂y, by wyr贸wna膰 oddech, uspokoi膰 napi臋te nerwy.
W ko艅cu rozpocz膮艂 powrotn膮 drog臋, czuj膮c we krwi pal膮c膮 偶膮dz臋 mordu.
Tym razem pragn膮艂 zabi膰 nie tylko Dolga i rodzin臋 czarnoksi臋偶nika, zem艣ci膰 si臋 chcia艂 tak偶e na swych towarzyszach, przede wszystkim na Nibbiu.
呕aden z nich nie podj膮艂 najmniejszej nawet pr贸by, by mu pom贸c, 偶aden.
Ale w tej chwili wszyscy byli daleko.
Zej艣cie w dolin臋 zabra艂o pi臋ciu rycerzom rozb贸jnikom bardzo du偶o czasu. I艁
Wreszcie g贸ra by艂a za nimi, ale wci膮偶 znajdowali si臋 daleko od miejsca, gdzie, jak widzieli, run膮艂 syn czarnoksi臋偶nika wraz z drogocennym kamieniem.
Dotarcie do urwiska trwa艂o tak偶e d艂ugo.
Na oko obliczyli, gdzie m贸g艂 spa艣膰.
- Musimy wspi膮膰 si臋 dok艂adnie w tamto miejsce - stwierdzi艂 Nibbio. - Ruszajcie!
- Nie mo偶emy najpierw zajrze膰 do tej zagrody? - zaprotestowa艂 Sciacallo. - Wszyscy jeste艣my wyg艂odzeni.
- Ja te偶 od dawna nie jad艂em - osadzi艂 go Nibbio. - A mog臋 jeszcze si臋 wstrzyma膰 i najpierw odnale藕膰 szafir!
W grupie o ma艂y w艂os nie wybuch艂 bunt. Nibbio w wielu oczach ujrza艂 nienawi艣膰, ale postanowi艂 by膰 twardy. Na wszelki wypadek chwyci艂 za miecz, tamci burkn臋li co艣 pod nosem, lecz po takim ostrze偶eniu us艂uchali.
D艂ugo szukali, dzie艅 przerodzi艂 si臋 w wiecz贸r. Wreszcie musieli przyzna膰, 偶e znienawidzony Dolg jeszcze raz wyprowadzi艂 ich w pole.
Znale藕li jednak 艣lady, jakby co艣 ci膮gni臋to. 艁atwo by艂o i艣膰 tym tropem.
Prowadzi艂 na skraj lasu do miejsca, wyra藕nie wydeptanego przez konia.
- Zagroda - powiedzia艂 Lupo.
Pokiwali g艂owami. Zagroda oznacza艂a jedzenie i dach nad g艂ow膮. I niebieski szafir.
Marny los ludzi, kt贸rzy tam mieszkaj膮!
Dzi臋ki je藕dzie na spos贸b elf贸w Dolg i jego przyjaciele przybyli do zagrody Halli przed rycerzami.
Niewiele mieli czasu na ceremoni臋 powitania i 艂zy rado艣ci. Halla ju偶 wcze艣niej na le艣nej drodze prowadz膮cej ku urwisku dostrzeg艂a kilku m臋偶czyzn w kolorowych szatach.
- Dzi臋ki Bogu, 偶e przybyli艣my w czas - mrukn膮艂 M贸ri.
Wiedzia艂, 偶e gdyby przyjechali cho膰by kilka minut p贸藕niej ni偶 bracia zakonni, rycerze bez skrupu艂贸w podci臋liby Halli gard艂o, zabili wszystkie zwierz臋ta poza koniem i spl膮drowali zagrod臋. W duchu dzi臋kowa艂 elfom za pomoc.
Halla sta艂a na podw贸rzu, gdy ujrza艂a nadje偶d偶aj膮cy orszak M贸riego. Z pocz膮tku nie wierzy艂a w艂asnym oczom. Tylu ludzi, tutaj?
Potem dostrzeg艂a Dolga i poczu艂a, jak fala rado艣ci zalewa ca艂e cia艂o. Przy nim jecha艂 m艂ody ch艂opiec, kt贸ry z zapa艂em do niej macha艂.
Bjarni?
Nie, to nie m贸g艂 by膰 on, postanowi艂a nie robi膰 sobie p艂onnych nadziei. Ale taki podobny do Bjarniego, tyle 偶e znacznie wy偶szy.
To by艂 Bjarni!
Ruszy艂a biegiem wraz z Teiturem, szczekaj膮cym na widok tak wielu przybysz贸w. Halla ca艂kiem zapomnia艂a o kolorowo ubranych podr贸偶nych, kt贸rych dopiero co widzia艂a w lesie, oczu nie mog艂a oderwa膰 od Bjarniego.
Ch艂opiec zeskoczy艂 z konia, zanim wjecha艂 na podw贸rze, i pop臋dzi艂 jej na spotkanie.
Nie jest wrogo nastawiony, pomy艣la艂a, czuj膮c, jak p艂acz 艣ciska j膮 w piersiach. Nie us艂ucha艂 z艂ych j臋zyk贸w, nie uwierzy艂, 偶e nie chc臋 go wi臋cej widzie膰! W ka偶dym razie teraz ju偶 tak nie my艣li. Mo偶e Dolg mu to wyt艂umaczy艂.
Kochany, dobry Dolg.
Potem jej my艣li zajmowa艂 ju偶 tylko Bjarni.
M贸c trzyma膰 go w obj臋ciach, czu膰 jego policzek przy swoim, jak on wyr贸s艂, jaki jest 艣liczny! Teitur skaka艂 na ch艂opca, Bjarni musia艂 wysun膮膰 si臋 z ramion matki i przywita膰 z psem. Potem Teitur zaj膮艂 si臋 Nerem, obaj stan臋li na sztywnych 艂apach, zastrzygli uszami, ostro偶nie si臋 przybli偶ali. Villemann bacznie obserwowa艂 zwierz臋ta. Przyprowadzanie obcego psa na teren innego to powa偶na sprawa!
To dobra kobieta, dosz艂a do wniosku Tiril, przygl膮daj膮c si臋 jedynemu prawdziwemu przyjacielowi, jakiego kiedykolwiek mia艂 Dolg. S膮dz臋 jednak, 偶e nie istnieje 偶adne niebezpiecze艅stwo. Ona go lubi, owszem, ale stara si臋 ukry膰, jak bardzo. On wydaje si臋 ca艂kiem niewinny, cieszy si臋, 偶e j膮 widzi, natychmiast zn贸w nawi膮zuj膮 kontakt, ale taki, jaki powstaje mi臋dzy dwiema pokrewnymi duszami.
Ja tak偶e zaprzyja藕ni艂abym si臋 z Hall膮, gdybym spotka艂a j膮 wcze艣niej. To naprawd臋 dobra dusza, warto si臋 o ni膮 troszczy膰.
Jestem niem膮dra, wyrzuca艂a sobie Tiril. Dolg mo偶e si臋 interesowa膰, kim tylko chce. Po prostu przerazi艂am si臋, 偶e m贸g艂by si臋 zwi膮za膰 z kobiet膮 tyle od niego starsz膮. Ale czy cokolwiek w jego zachowaniu, kiedy m贸wi艂 o Halli, 艣wiadczy艂o, 偶e si臋 w niej zakocha艂? Nigdy! Teraz tak偶e nie, okazuje jej wy艂膮cznie przyja藕艅. 艁膮czy ich pi臋kna przyja藕艅, taka jak膮 si臋 rzadko spotyka, niezwykle cenna, nie chc臋 jej zniszczy膰 niem膮drymi s艂owami. Zreszt膮 nie mia艂am zamiaru nic m贸wi膰.
Przygl膮da艂a si臋, jak Halla i Dolg podaj膮 sobie r臋ce i promiennie si臋 do siebie u艣miechaj膮. Dolg nigdy nikogo nie obejmowa艂, a je艣li kto艣 jego pochwyci艂 w ramiona, odnosi艂o si臋 zawsze wra偶enie, 偶e 藕le si臋 czuje w takiej sytuacji.
- M贸wi艂em przecie偶, 偶e zwr贸c臋 ci konia - o艣wiadczy艂 weso艂o Halli.
- Przybywasz nie tylko z koniem - odpowiedzia艂a.
Villemann zaj臋ty by艂 przygl膮daniem si臋 kr贸tkiemu starciu ps贸w o presti偶. Teitur musia艂 udowodni膰, 偶e to jego rewir, ale Nero by艂 starym, m膮drym psem i nie trac膮c nic ze swojej godno艣ci da艂 Teiturowi do zrozumienia, 偶e to akceptuje.
Pok贸j zosta艂 zawarty, pozycje obu ps贸w ustalone. Teitur zapewne mia艂 艣wiadomo艣膰, 偶e niewiele mia艂by do powiedzenia przy olbrzymim Nerze, gdyby znale藕li si臋 poza jego w艂o艣ciami.
- Masz wspania艂ego brata, Dolgu - z u艣miechem rzek艂a Halla. - Opowiada艂e艣 mi o nim, ale nie przypuszcza艂am, 偶e jeszcze kto艣 naprawd臋 mo偶e by膰 r贸wnie sympatyczny jak ty.
S艂owa te p艂yn臋艂y prosto z serca, nie by艂y kurtuazyjnymi komplementami, i Halla w jednej chwili podbi艂a r贸wnie偶 serce Villemanna. Sympati臋 M贸riego zyska艂a ju偶 dawno. Bardzo si臋 cieszy艂, 偶e zd膮偶yli przyby膰 na czas.
Gdy tylko weszli do domu, zaraz wy艂o偶y艂 sw贸j plan. Musieli pokona膰 wys艂annik贸w Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca, teraz albo nigdy. M臋偶czyzn wida膰 ju偶 by艂o z daleka. W臋drowali przez dolin臋, utrudzeni.
- Jest ich tylko pi臋ciu - stwierdzi艂 Villemann. - Gdzie sz贸sty?
- Mo偶e pokona艂 go g艂贸d i zm臋czenie? - podsun臋艂a Tiril. - Musieli bardzo cierpie膰, mam niemal wyrzuty sumienia.
- Nie wolno ci 偶a艂owa膰 zakonnych braci - ostro sprzeciwi艂 si臋 M贸ri. - Nie dostan膮 nic ponad to, na co sobie zas艂u偶yli.
- Ale przecie偶 to 偶ywe istoty!
- Ju偶 nie. Zakon 艢wi臋tego S艂o艅ca wywar艂 na nich wp艂yw, nauczono ich zabija膰 wszystkich, kt贸rzy o艣miel膮 si臋 stan膮膰 im na drodze. Na Kj枚lur widzia艂a艣 ich twarze. Czy dostrzeg艂a艣 na nich cho膰by cie艅 mi艂osierdzia?
- Nie, ale... Masz racj臋, ich serca ca艂kiem skamienia艂y.
M贸ri zwr贸ci艂 si臋 do Halli:
- S艂ysza艂a艣, 偶e towarzysz膮 nam duchy, prawda?
- Tak, Dolg o tym wspomina艂. Dokona艂 te偶 niesamowitych rzeczy, pos艂uguj膮c si臋 swoim niebieskim kamieniem, kt贸ry tak bardzo pragn膮 zdoby膰 ci ludzie.
- To prawda. Hallo, musimy wezwa膰 moich przyjaci贸艂, sami sobie z tym nie poradzimy. Tych m臋偶czyzn chroni膮 pot臋偶ne moce. Mo偶e ci by膰 trudno znie艣膰 widok duch贸w, nie przera藕 si臋. One chc膮 tylko naszego dobra. Bjarni... to dotyczy tak偶e ciebie.
Ch艂opiec, nieco wystraszony, uroczy艣cie kiwn膮艂 g艂ow膮.
M贸ri zaczerpn膮艂 powietrza i odchyli艂 g艂ow臋 w ty艂. Us艂yszeli, jak wzywa duchy, m贸wi艂 mi臋dzy innymi:
- Prosili艣cie, aby艣my pozwolili wam wzi膮膰 udzia艂 w interesuj膮cej przygodzie. Czy podejmiecie walk臋 ze z艂ymi rycerzami?
- Z najwi臋ksz膮 rado艣ci膮, M贸ri z rodu islandzkich czarnoksi臋偶nik贸w. S艂u偶enie ci pomoc膮 bywa prawdziw膮 przyjemno艣ci膮. Czasami jeste艣 po prostu nudny i zmuszasz nas do bezczynno艣ci przez niesko艅czenie d艂ugi czas. Jaki jest tw贸j plan?
W czasie przemowy Nauczyciela ukaza艂y si臋 wszystkie duchy, ca艂kiem spora kuchnia Halli nagle wydawa艂a si臋 za ciasna. Bjarni stara艂 si臋 trzyma膰 dzielnie, ale dw贸ch przybysz贸w mia艂o wygl膮d tak straszny, 偶e poczu艂 si臋 s艂abo.
M贸ri rozdziela艂 zadania:
- Zwierz臋, zabierzesz Nera i Teitura, b臋dziecie chroni膰 wszystkie zwierz臋ta, i te na zewn膮trz, i w stajni, i w oborze. Opiekuj si臋 tak偶e Teiturem, jest bardziej dzielny ni偶 rozwa偶ny. Nero da sobie rad臋, on i Teitur b臋d膮 ci pomaga膰. Teitur... Pami臋taj, nie szczekaj!
Straszne Zwierz臋 zaraz opu艣ci艂o dom, a oba psy bez wahania ruszy艂y za nim. Halla przypatrywa艂a si臋 temu oniemia艂a. Przecie偶 Teiturowi nikt nic nie m贸wi艂! Sk膮d on i Nero wiedzieli, czego si臋 od nich oczekuje?
M贸ri u艣miechn膮艂 si臋, ale z jego oczu bi艂a powaga.
- Mo偶esz mi wierzy膰, intruz, kt贸ry spr贸buje sobie przyrz膮dzi膰 kotlet jagni臋cy, gorzko po偶a艂uje!
Halla odpowiedzia艂a dr偶膮cym u艣miechem. Troch臋 by艂o tego dla niej za wiele.
Duchy znikn臋艂y.
Tiril popatrzy艂a na kuchenny st贸艂.
- Tak pi臋knie tu pachnie 艣wie偶ym chlebem, widz臋 bochny. Kiedy ci zb贸je przyjd膮, na pewno przede wszystkim b臋d膮 chcieli czego艣 do jedzenia. Zaproponuj im chleb, to sprawi, 偶e zachowasz 偶ycie do czasu, kiedy my b臋dziemy gotowi si臋 nimi zaj膮膰. Nie powinni nas od razu zauwa偶y膰, co艣 wtedy mo偶e p贸j艣膰 nie tak.
Halla przera偶ona kiwn臋艂a g艂ow膮. M贸ri powiedzia艂:
- Dobrze, bo s膮 ju偶 na dziedzi艅cu, nie zd膮偶臋 wyda膰 nast臋pnych rozkaz贸w. B臋dziemy w s膮siedniej izbie, Hallo. Ale nie b贸j si臋, w kuchni zostan膮 z tob膮 duchy, chocia偶 nikt ich nie zobaczy. 呕aden ze z艂ych rycerzy nie zd膮偶y wyrz膮dzi膰 ci krzywdy, przyrzekamy!
- Dzi臋kuj臋, tak si臋 ciesz臋, 偶e przybyli艣cie przed nimi - szepn臋艂a Halla.
- Ja tak偶e. - M贸ri u艣miechem chcia艂 doda膰 jej otuchy.
Villemann wyjrza艂 przez okno.
- Ojcze! Sp贸jrz! Nadchodzi sz贸sty!
Wyjrzeli wszyscy, kt贸rzy tylko zmie艣cili si臋 przy oknie. Sz贸sty rycerz szed艂 z zagajnika nad zagrod膮, ubranie mia艂 poszarpane i brudne.
- Sk膮d on idzie? - zastanawia艂 si臋 M贸ri. - Tamci wydaj膮 si臋 zaskoczeni jego widokiem.
- Czy to nie ich przyw贸dca? - spyta艂 Dolg. - Mia艂em wra偶enie, 偶e ten ciemnow艂osy nimi rz膮dzi艂.
- Tak, to on. Uwa偶ajcie, 偶eby was nie dostrzeg艂. Sprawiaj膮 wra偶enie bardzo wrogo do siebie nastawionych!
- Pozwolicie mi zgadywa膰? - zapyta艂 Dolg. - Przypuszczam, 偶e porzucili go na pustkowiu na pewn膮 艣mier膰, a oto on si臋 pojawia. To wywo艂uje nienawi艣膰.
- Chyba masz racj臋 - przyzna艂 M贸ri. - Bo k艂贸ci si臋 z tym drugim wysokim, ubranym w granatowo-srebrn膮 szat臋, przypominaj膮cym upiora z t膮 艂ys膮 czaszk膮 i czarnymi oczami.
- Jest paskudny - oceni艂 Bjarni.
- Wszyscy s膮 okropni - powiedzia艂a Tiril. - M贸j Bo偶e, ci dwaj wyci膮gaj膮 miecze!
- 艢wietnie - ucieszy艂 si臋 Villemann. - Niech si臋 nawzajem pozabijaj膮, b臋dziemy mie膰 ich z g艂owy.
- Najwidoczniej zn贸w walka o w艂adz臋 - mrukn膮艂 M贸ri, nie daj膮c po sobie pozna膰, 偶e dotar艂a do niego beztroska wypowied藕 syna. - Mo偶emy by膰 jedynie widzami.
Patrzyli, jak Falco i Nibbio podskakuj膮 jeden obok drugiego, ostro偶nie, na pr贸b臋. Delikatny cios, szybkie parowanie.
- To do niczego nie doprowadzi - zniecierpliwi艂 si臋 Villemann.
- Racja - przyzna艂 M贸ri. - Obaj dla ochrony nosz膮 znak S艂o艅ca i obaj potrafi膮 si臋 doskonale fechtowa膰.
Grupa rycerzy zakonnych czeka艂a w milczeniu, podczas gdy dwaj przyw贸dcy usi艂owali rozstrzygn膮膰 walk臋. Najwidoczniej oboj臋tne im by艂o, kto wygra.
I nagle... Falco uczyni艂 jaki艣 ruch.
- Co on robi? - zdziwi艂a si臋 Tiril.
Zobaczyli, jak Falco w b艂yskawicznym ataku przystawia czubek ostrza miecza do szyi Nibbia, tu偶 pod uchem. Ale nie wbi艂 go, lecz podni贸s艂!
- 艁a艅cuch - szepn膮艂 Villemann.
I tak te偶 by艂o. Gwa艂townym ruchem, kt贸ry niemal z艂ama艂 Nibbiowi kark, Falco zerwa艂 mu z szyi 艂a艅cuch ze znakiem S艂o艅ca.
W nast臋pnej chwili wbi艂 mu miecz w serce.
Kobiety w oknie odwr贸ci艂y si臋 wstrz膮艣ni臋te.
- To okropne - szepn臋艂a Tiril.
- Nie chc臋, by le偶a艂 w mojej ziemi.
- Zajmiemy si臋 nim p贸藕niej - obieca艂 wielkodusznie Villemann. - Teraz nadchodz膮.
- Pr臋dko! Ukryjcie si臋! - nakaza艂 M贸ri. - Duchy! Zajmijcie pozycje.
- Mo偶esz by膰 ca艂kiem spokojny - rozleg艂 si臋 g艂臋boki g艂os w pobli偶u.
18
Falco zem艣ci艂 si臋 na Nibbiu, ale pozostawa艂o jeszcze rozprawienie si臋 z innymi.
- 呕aden z was nie przyszed艂 mi z pomoc膮 - o艣wiadczy艂 ponuro. - Nie zapomn臋 o tym. Zdob臋dziemy tutaj to, czego nam potrzeba, i pojedziemy dalej. P贸藕niej przyjdzie kolej na was.
Pogr贸偶ki mog艂y okaza膰 si臋 ryzykowne, lecz Falco by艂 pewien swej nie艣miertelno艣ci. Nikt nie zdo艂a go pokona膰 bez wzgl臋du na to, jak jest przebieg艂y i 偶膮dny krwi.
Ruszyli ku spokojnemu, cichemu domostwu.
- Lupo! Sciacallo! - wyda艂 rozkaz Falco. - Lupo, ty sprawdzisz w stajni, czy maj膮 tu jakie艣 konie. A ty, Sciacallo, zobacz, czy w zagrodzie dla owiec s膮 jakie艣 zwierz臋ta. Na pocz膮tek zar偶nij ze dwa jagni臋ta, posilimy si臋.
Obaj ruszyli we wskazanym kierunku. Pozostali trzej rycerze skierowali si臋 do budynku mieszkalnego.
Natychmiast wyczuli zapach 艣wie偶ego chleba. Rzucili si臋 na bochny, nie zwa偶aj膮c na przera偶on膮 kobiet臋 w progu s膮siedniej izby. Halla wiedzia艂a, 偶e duchy stoj膮 przed ni膮 i b臋d膮 j膮 os艂ania膰, ale mimo wszystko przerazi艂o j膮 zachowanie m臋偶czyzn. Szarpali chleby jak dzikie zwierz臋ta, zach艂annie pili mleko prosto ze stoj膮cego obok skopka, poch艂aniali po偶ywienie.
W ko艅cu odwr贸cili si臋 do Halli. Z oczu wyziera艂a im dziko艣膰.
- Masz jakie艣 konie, babo? - gro藕nym tonem spyta艂 Tibur贸n.
- Tylko jednego. Nie, dwa - poprawi艂a si臋. Przecie偶 Dolg przyprowadzi艂 drugiego konia.
- Dwa? Na drodze s膮 艣lady wielu wierzchowc贸w...
A wi臋c zauwa偶yli odciski kopyt koni M贸riego i jego towarzyszy. Villemann zaprowadzi艂 zwierz臋ta do stajni, aby odpocz臋艂y po szale艅czej gonitwie, elfiej je藕dzie.
- To nie moje konie - broni艂a si臋 Halla.
- Nie obchodzi nas, czyj膮 s膮 w艂asno艣ci膮 - pogardliwie parskn膮艂 Tibur贸n. - Lupo si臋 nimi zajmie.
Ale Lupo i Sciacallo napotkali przeszkody.
Sciacallo zbli偶y艂 si臋 do zagrody dla owiec, wyj膮艂 z pochwy d艂ugi n贸偶 i naostrzy艂 go o cholewk臋. Potem upatrzy艂 sobie najbardziej odpowiednie jagni臋.
Owce spojrza艂y na niego zdziwionymi, przera偶onymi oczyma i nagle, jak na komend臋, zacz臋艂y ucieka膰, lecz Sciacallo by艂 szybki. B艂yskawicznie rzuci艂 si臋 na wybrane jagni臋.
Nie zdo艂a艂 go jednak pochwyci膰, chocia偶 wszystko wskazywa艂o na to, 偶e mu si臋 uda. Nagle bowiem pojawi艂 si臋 przed nim wielki czarny pies i z w艣ciek艂o艣ci膮 ruszy艂 do ataku.
Pies czarnoksi臋偶nika! To znaczy, 偶e tu s膮, musi ostrzec innych!
Atakiem psa si臋 nie przej膮艂, trzyma艂 wszak w r臋ku d艂ugi n贸偶.
Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie mo偶e podnie艣膰 r臋ki. Pies przewr贸ci艂 go na ziemi臋 i nachyli艂 si臋 nad nim z obna偶onymi z臋bami, warcz膮c gro藕nie. A kto艣 stan膮艂 mu na r臋ku, na nadgarstku!
Poczu艂, jak 偶o艂膮dek skr臋ca mu si臋 ze strachu i obrzydzenia. Najohydniejsza posta膰, jak膮 mo偶na sobie wyobrazi膰, wy艂oni艂a si臋 z nico艣ci. By艂 to Duch Zgas艂ych Nadziei, najstraszniejszy chyba ze wszystkich duch贸w M贸riego.
Istota za艣mia艂a si臋 drwi膮co.
- Nie mo偶emy ci臋 zabi膰, nikczemniku. Ale nic nie powstrzyma nas od rozerwania ci臋 na kawa艂ki, podczas gdy twoje serce wci膮偶 b臋dzie bi膰 - g艂uchym g艂osem o艣wiadczy艂a zjawa. - Wstawaj teraz i do艂膮cz do innych. Dla w艂asnego dobra, bo je艣li o艣mielisz si臋 tkn膮膰 te niewinne zwierz臋ta, zrobimy z tob膮, co zechcemy. Zrozumiano?
Sciacallo gorliwie pokiwa艂 g艂ow膮. Pu艣cili go, podni贸s艂 si臋 pr臋dko i co si艂 w nogach pogna艂 do domu.
W tym czasie Lupo wszed艂 do stajni. Zadowolony upewni艂 si臋, 偶e koni starczy dla wszystkich braci.
Zaraz jednak zrzed艂a mu mina.
Z g艂o艣nym szczekaniem podbieg艂 do niego niedu偶y piesek. Lupo wymierzy艂 mu kopniaka, ale w p贸艂 ruchu co艣 schwyci艂o go za nog臋 i run膮艂 jak d艂ugi do ty艂u.
W nast臋pnej chwili pochyli艂 si臋 nad nim potw贸r. Czy to ten psiak si臋 przeobrazi艂?
Nie, stan膮艂 obok i zainteresowaniem przygl膮da艂 si臋 jego twarzy. Rycerza natomiast przygniata艂a do ziemi ohydna bestia, budz膮cy groz臋 stw贸r. Lupo o ma艂o nie ud艂awi艂 si臋 w艂asnym j臋zykiem.
Nieco dalej ujrza艂 tego, kt贸ry z艂apa艂 go za nog臋.
By艂a to niesamowita istota. Na po艂y przezroczysta, jakby rozmyta, o d艂ugich k艂ach, ods艂oni臋tych w jadowitym u艣miechu, kozich oczach, d艂oniach i palcach tak d艂ugich, 偶e zdawa艂y si臋 rozci膮ga膰 w niesko艅czono艣膰.
Nidhogg.
Ale o tym Lupo nie wiedzia艂. Zdawa艂 sobie jedynie spraw臋, 偶e to jeden z duch贸w czarnoksi臋偶nika, co oznacza艂o, 偶e i M贸ri jest tutaj.
- Nic... nic mi nie mo偶ecie zrobi膰 - wydysza艂, cho膰 nie mia艂 pewno艣ci, czy jakakolwiek rozmowa z ohydnymi stworami jest mo偶liwa. - Jestem nietykalny.
- Wiemy o tym - rozleg艂 si臋 schrypni臋ty gruby g艂os. - Do艂膮cz wi臋c do innych, zanim zjedz膮 ca艂y chleb!
Lupo poderwa艂 si臋 z ziemi i wybieg艂 ze stajni. Niech Falco si臋 tym zajmie, on z czarami nie chcia艂 mie膰 nic wsp贸lnego.
Do domu dotar艂 jednocze艣nie ze Sciacallem. Przera偶eni i podnieceni wpadli do 艣rodka.
- Czary! - wydusili z siebie w kuchni. - Czarnoksi臋偶nik jest tutaj.
Falco, Serpente i Tiburon ju偶 wcze艣niej zorientowali si臋, 偶e co艣 jest nie tak. Tiburon, morderca, usi艂owa艂 z艂apa膰 Halle, lecz nie m贸g艂 si臋 do niej zbli偶y膰, jakby odgradza艂 j膮 od niego mur pustki.
I tak te偶 w艂a艣nie by艂o: Pustka spowi艂a Halle ochronn膮 mg艂膮, kt贸ra odebra艂a im odwag臋.
Lupo i Sciacallo rzucili si臋 na resztki chleba upieczonego przez Halle. Dostan膮 skr臋tu kiszek, pomy艣la艂a kobieta, ale dobrze im tak! Bezwzgl臋dni m臋偶czy藕ni o lodowatym spojrzeniu przera偶ali j膮 do szale艅stwa.
Dzi臋ki Bogu, przyszed艂 M贸ri i jego synowie. Odsun臋艂a si臋 na bok, 偶eby umo偶liwi膰 im wej艣cie do kuchni. Dobrze, 偶e nie przyprowadzili Bjarniego, tak bardzo si臋 o niego ba艂a. Zosta艂 razem z Tiril.
Bracia zakonni tak偶e spostrzegli nadej艣cie czarnoksi臋偶nika. Kroczy艂 obok swoich syn贸w, niepodobnych do siebie jak dzie艅 i noc. Jeden mia艂 z艂ocistoblad膮 cer臋 i czarne jak w臋giel oczy, drugi by艂 jasnow艂osy, niebieskooki, opalony na br膮z.
Falco ju偶 mia艂 rozkaza膰 swoim ludziom, by rzucili si臋 do ataku, kiedy zdumienie odj臋艂o mu mow臋. Zapatrzy艂 si臋 w to, co nie艣li obaj bracia.
- Czy偶by艣cie tego w艂a艣nie szukali? - spokojnie spyta艂 M贸ri.
Rycerze skamienieli. W d艂oniach m艂odego blondyna spoczywa艂 贸w owiany legend膮 niebieski szafir, ja艣nia艂 wieloma odcieniami b艂臋kitu, rozsy艂aj膮c blaski po izbie. Przecie偶 takie wielkie kamienie szlachetne nie istniej膮, pomy艣leli rycerze, czuj膮c, jak ogarnia ich niez艂omna 偶膮dza posiadania cudownej kuli na wy艂膮czn膮 w艂asno艣膰. Zapomnieli o Zakonie, o lojalno艣ci, do jakiej byli wobec niego zobowi膮zani, w g艂owie mieli tylko egoistyczne pragnienie.
Ale i tak wcale nie b艂臋kitny szafir przyku艂 ich uwag臋, lecz kamie艅 trzymany w d艂oniach czarnow艂osego syna.
Rozgor膮czkowany Sciacallo telepatycznie przes艂a艂 my艣l bratu Lorenzo: 鈥淥ni maj膮 czerwony kamie艅! Znale藕li drugiego z towarzyszy 艢wi臋tego S艂o艅ca! Zaraz odbierzemy im obie kule. Czarnoksi臋偶nik i jego rodzina dali si臋 z艂apa膰 w pu艂apk臋, wr贸cimy z obydwoma kamieniami. C贸偶 za triumf!鈥
W bastionie Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca w Burgos trwa艂o w艂a艣nie spotkanie. Brat Lorenzo otrzyma艂 sygna艂y przes艂ane z Islandii.
Wsta艂 z wysokiego krzes艂a wielkiego mistrza i przekaza艂 wiadomo艣膰:
- Na wszystkich bog贸w, nasi ludzie na Islandii znale藕li nie tylko niebieski, ale tak偶e czerwony kamie艅!
Bracia zakonni poderwali si臋 z miejsc.
- Co takiego? Czerwony r贸wnie偶? Jeste艣my blisko celu! - wo艂a艂o jeden przez drugiego jedenastu braci, tylu ich bowiem pozosta艂o.
Brat Lorenzo podni贸s艂 d艂o艅.
- Zaczekajcie! Kamienie wci膮偶 s膮 w r臋kach syn贸w czarnoksi臋偶nika, to oni je znale藕li. Ale wpadli w pu艂apk臋, nasi ludzie ju偶 ich atakuj膮, tak m贸wi moje 藕r贸d艂o, brat Sciacallo.
- Doskonale si臋 spisali - przyzna艂 brat James. - S艂ysza艂em jednak, 偶e stracili艣my brata Ghiottone.
- Niestety - z ponur膮 min膮 potwierdzi艂 Lorenzo. - I co wi臋cej, zgin膮艂 tak偶e brat Nibbio.
Nie powiedzia艂 im prawdy: 偶e brata Nibbio zabi艂 inny spo艣r贸d rycerzy, Falco.
Tak by膰 nie powinno! Przeprowadzi powa偶n膮 rozmow臋 z Falconem, kiedy wys艂annicy wr贸c膮 do domu.
Z obydwoma szlachetnymi kamieniami!
Rycerze jak zakl臋ci wpatrywali si臋 w cudowne kule. W obszernej kuchni Halli zapad艂a niesamowita cisza.
Bracia zakonni przerwali j膮 r贸wnocze艣nie. Skoczyli w prz贸d, by wyrwa膰 kamienie, zamierzaj膮c przy tym zg艂adzi膰 wszystkich, kt贸rzy o艣mieliliby si臋 stan膮膰 im na drodze.
Na 艣rodku kuchni napotkali jednak niewidzialny mur, odbili si臋 od niego z tak膮 si艂膮, 偶e niemal przykleili si臋 do przeciwleg艂ej 艣ciany. W przera偶aj膮cej wizji ujrzeli nagle, co ich powstrzyma艂o.
Falco zobaczy艂 jak przez mg艂臋 starszego cz艂owieka o olbrzymiej g艂owie i potwornych rysach. Nauczyciela. Sciacallo wzroku oderwa膰 nie m贸g艂 od tego, kt贸ry dopad艂 go przy zagrodzie dla owiec. Ducha Zgas艂ych Nadziei. Brata Lupo pilnowa艂 Nidhogg, a Serpente mia艂 naprzeciw siebie m臋偶czyzn臋 o szlachetnej twarzy i oczach jarz膮cych si臋 z艂owrogim blaskiem: Hraundrangi-M贸riego. Tibur贸n, najokrutniejszy z nich wszystkich, stawi膰 musia艂 czo艂o niezwyk艂emu, jakby utkanemu z cienia cz艂owiekowi o oczach takich samych, jakie mia艂 jeden z syn贸w czarnoksi臋偶nika: Cieniowi.
Wok贸艂 rozpo艣ciera艂a si臋 melancholijna Pustka, niewidoczna, lecz bole艣nie wyczuwalna. Villemann pr臋dko schowa艂 niebieski szafir, cudowny kamie艅 nie m贸g艂 pozostawa膰 wystawiony na oddzia艂ywanie z艂a bij膮cego od pi臋ciu rycerzy.
Falco prychn膮艂, nie mia艂 zamiaru poddawa膰 si臋 tak 艂atwo.
- Czary! Ale daleko z nimi nie zajdziecie w walce z rycerzami S艂o艅ca!
- Nie, tym razem nie ma mowy o czarach - twardym g艂osem odrzek艂 Nauczyciel. - Jeste艣my rzeczywi艣ci, podobnie jak rzeczywisty jest strach i ludzkie s艂abo艣ci. Ale masz racj臋, cz艂owieku o zimnym spojrzeniu, nie mo偶emy was unicestwi膰. Mo偶emy natomiast was dr臋czy膰, p贸ki nie zostawicie w spokoju M贸riego i jego najbli偶szych.
- Oddajcie nam kamienie, a nic wam si臋 nie stanie.
- 呕eby Zakon zdoby艂 w艂adz臋 nad 艣wiatem? Aby艣cie zniszczyli ich cudown膮 moc i obr贸cili j膮 w z艂o? Czy zdajecie sobie spraw臋, jak niebezpieczny mo偶e by膰 czerwony kamie艅, je艣li wpadnie w niepowo艂ane r臋ce?
Rycerze milczeli. Bardzo chcieli dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej na temat czerwonego kamienia, lecz uwa偶ali, 偶e wszelkie pytania uw艂aczaj膮 ich godno艣ci.
- Rozumiem, 偶e pragniecie posi膮艣膰 szafir, kt贸ry mo偶e doda膰 si艂y cia艂u i duchowi. Nie znacie jednak mocy czerwonego kamienia. Wracajcie do domu, do swego kraju na Po艂udniu i og艂o艣cie Zakonowi, 偶e rezygnujecie z walki o 艢wi臋te S艂o艅ce i jego dw贸ch wsp贸艂braci.
- Nigdy!
Do rozmowy w艂膮czy艂 si臋 Dolg:
- Sami b臋dziecie sobie winni.
Tibur贸n wyci膮gn膮艂 z pochwy sztylet i rzuci艂 nim w Dolga, ale n贸偶 w po艂owie drogi z艂apa艂a pi臋kna kobieta, kt贸ra nagle si臋 wy艂oni艂a nie wiadomo sk膮d. Serpente wymierzy艂 kopniaka Teiturowi, obw膮chuj膮cemu mu buty, lecz poczu艂 potwornie bolesne ugryzienie kolejnej bestii.
- Niez艂e 艂otry ci towarzysz膮, M贸ri - warkn膮艂 Falco. - Ale to w niczym ci nie pomo偶e. Potrafimy znie艣膰 b贸l, zreszt膮 nic nie mo偶ecie nam zrobi膰. Nie zdo艂acie nas tkn膮膰.
- Wiemy o tym - powiedzia艂 Dolg. - Nie powinni艣my tak偶e krzywdzi膰 was w tym domu, nale偶膮cym do dobrej kobiety. Po raz ostatni prosz臋 was: wracajcie do swej ojczyzny bez 艂upu!
Odpowiedzi膮 by艂 pogardliwy 艣miech.
Cie艅 odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na Dolga.
- Mo偶emy ich zatrzyma膰, dr臋czy膰 i okaleczy膰. Ale to do niczego nie doprowadzi, Dolgu. Zr贸b to, co musisz, a wtedy zabierzemy ich st膮d i sko艅czymy z nimi z dala od tego domu.
- Puste s艂owa - prychn膮艂 Serpente, a inni mu zawt贸rowali.
- My艣licie, 偶e tak 艂atwo damy si臋 przestraszy膰?
Dolg musia艂 dzia艂a膰.
Gwa艂townym ruchem wzni贸s艂 nad g艂ow臋 czerwon膮 kul臋 i zawo艂a艂 dono艣nie:
- Obrona ju偶 nie wystarcza, szlachetny kamieniu z czas贸w dawnego ludu. Uczy艅 to, co konieczne!
Bracia zakonni ze zdumieniem wpatrywali si臋 w wielk膮, ciemnoczerwon膮 kul臋. Bij膮cy od niej p艂omienny blask wype艂ni艂 ca艂膮 izb臋. Potem promienie skoncentrowa艂y si臋 na pi臋ciu rycerzach pod 艣cian膮.
Zanie艣li si臋 krzykiem, kiedy promienie pad艂y na znaki S艂o艅ca na ich piersiach. Czerwone 艣wiat艂o przenikn臋艂o przez p艂贸tno koszul i stopi艂o znaki w roz偶arzone bry艂ki.
Gdy zw臋glone symbole wraz z 艂a艅cuchami opad艂y na ziemi臋, na piersiach m臋偶czyzn ukaza艂y si臋 艣lady dotkliwych oparze艅.
Ognisty blask przygas艂. Sparali偶owani rycerze poczuli, jak ramiona straszliwych upior贸w d藕wigaj膮 ich z ziemi i wynosz膮 z domu. Nie mogli si臋 opiera膰, w 偶o艂膮dkach dodatkowo ci膮偶y艂 im 艣wie偶y chleb Halli...
Pani powietrza opuszczaj膮c kuchni臋 oznajmi艂a ludziom 艂agodnym, mi臋kkim g艂osem:
- Nigdy wi臋cej ju偶 ich nie ujrzycie. Zabierzemy ich daleko st膮d i zniszczymy, wszystkich pi臋ciu. Zajmiemy si臋 tak偶e tym sz贸stym, martwym.
Ludzie nie odezwali si臋 ani s艂owem. Nie mieli nic do powiedzenia.
呕adne z nich nie wiedzia艂o, jaki los spotka艂 rycerzy. Tylko wielki mistrz Zakonu, brat Lorenzo, wychwyci艂 s艂aby sygna艂, dobiegaj膮ce z oddali wo艂anie o pomoc, przekazane mu my艣l膮 przez brata Sciacallo.
鈥Umieramy鈥, rozleg艂 si臋 krzyk w g艂owie brata Lorenzo. 鈥淲rzucaj膮 nas do krateru wulkanu, wymieniaj膮 nazw臋 Viti, Piek艂o. Spadamy, spadamy, nie mamy ju偶 znak贸w S艂o艅ca...鈥
Wo艂anie zamar艂o, rozp艂yn臋艂o si臋 w otch艂ani, po艂o偶onej daleko od loch贸w w Burgos i s艂onecznych ulic Genui.
19
- Nie chcieli艣my tego - o艣wiadczy艂 M贸ri zbiela艂ymi wargami, kiedy wyszli na podw贸rze i zobaczyli, 偶e cia艂o Nibbia znikn臋艂o.
- Nikt z nas tego nie chcia艂 - powt贸rzyli Dolg i Villemann.
Czy aby na pewno? zastanawia艂a si臋 Tiril. Wszyscy tak pi臋knie si臋 przekonujemy, 偶e nie pragniemy niczyjej 艣mierci, ale czy m贸wimy naprawd臋 szczerze, zw艂aszcza gdy chodzi o zakonnych braci? Jakie偶 wi臋c mamy wobec nich 偶yczenia? Aby si臋 stali grzecznymi i porz膮dnymi obywatelami, nie krzywdz膮cymi innych? Przecie偶 w g艂臋bi ducha wiemy, 偶e to nigdy nie nast膮pi.
Owszem, zdarzy艂 si臋 jeden wyj膮tek: Heinrich Reuss von Gera. On sporz膮dnia艂, chocia偶 nie wiadomo, gdzie si臋 podziewa, od tamtej pory nie dosz艂y nas ju偶 o nim 偶adne wie艣ci. Ale on zosta艂 przecie偶 skazany na 艣mier膰 przez Zakon, nie mia艂 wi臋c wyboru.
Mimo to polubi艂am go. Podczas strasznego czasu niewoli w twierdzy w Pirenejach by艂 moim przyjacielem. P贸藕niej tak偶e.
Rzeczywi艣cie, mo偶na chyba powiedzie膰, 偶e nigdy nie pragn臋li艣my niczyjej 艣mierci. I wolno nam chyba odczuwa膰 ulg臋, kiedy ci, kt贸rzy chc膮 tylko zabija膰, nas, innych ludzi czy zwierz臋ta, odchodz膮? To przecie偶 bardzo ludzkie odczucia. Ale czy kiedy duchy nas w tym wyr臋czaj膮, nie uciekamy troch臋 od odpowiedzialno艣ci? Powtarzamy sobie: nie mogli艣my nic poradzi膰 na to, 偶e ci straszni ludzie ju偶 nie 偶yj膮?
Z bolesnego rachunku sumienia wyrwa艂 j膮 g艂os M贸riego. Obiecywa艂 Halli, 偶e zostan膮 jeszcze przez jeden dzie艅 i pomog膮 jej i Bjarniemu doprowadzi膰 gospodarstwo do porz膮dku.
Potem musz膮 wraca膰 do Bergen i zaj膮膰 si臋 c贸rk膮, samowoln膮 Taran, wyja艣nia艂 M贸ri.
Poniewa偶 dziadkowie Bjarniego prosili, by Halla przyjecha艂a do nich z ch艂opcem porozmawia膰 o przysz艂o艣ci, ustalono, 偶e nast臋pnego dnia oboje udadz膮 si臋 z ca艂膮 grup膮 do bardziej zamieszkanych okolic. Dziadkowie wszak obiecali, 偶e nie b臋d膮 ju偶 stawia膰 przeszk贸d, by matka mog艂a by膰 z synem.
- Tak m贸wili wtedy - sceptycznie zauwa偶y艂 Villemann. - Mogli wszak zmieni膰 zdanie.
- Nie - uspokoi艂 go M贸ri. - To zakl臋cie ma trwale dzia艂anie. Oni po prostu zdali sobie spraw臋 ze swego samolubstwa, i ju偶. Pami臋tajcie tak偶e, 偶e to para nieszcz臋艣liwych starych ludzi, kt贸rzy utracili jedynego syna, dziedzica. By膰 mo偶e 偶ywili przekonanie, 偶e robi膮 wszystko dla dobra Bjarniego, ale my艣leli zbyt egoistycznie, zbyt materialistycznie. S膮dz臋, 偶e teraz wszystko si臋 u艂o偶y, zaproponowali nawet przecie偶, by Halla zamieszka艂a z nimi. Co ty na to, Hallo?
Kobieta nie wygl膮da艂a na szczeg贸lnie rozradowan膮.
- Rzeczywi艣cie, 偶ycie tutaj jest samotne i trudne, w pewnym sensie wi膮偶e mnie tak偶e obietnica z艂o偶ona Runarowi, mojemu m臋偶owi. Nie wiem te偶, czy potrafi臋 w pe艂ni, z ca艂ego serca, wybaczy膰 starym. Zobaczymy. W ka偶dym razie uczyni臋 to, co najlepsze dla Bjarniego.
Tiril obj臋艂a Halle ramieniem:
- Obietnica z艂o偶ona Runarowi ju偶 ci臋 nie zobowi膮zuje, gdy偶 wymusi艂 j膮 na tobie, powodowany uporem, ch臋ci膮 przeciwstawienia si臋 rodzicom. I przecie偶, je艣li uznasz, 偶e w domu te艣ci贸w nie masz czym oddycha膰, zawsze mo偶ecie sp臋dzi膰 lato w tej pi臋knej dolinie.
M贸ri wzi膮艂 Halle na bok.
- Twoi te艣ciowe nie po偶yj膮 d艂ugo - powiedzia艂 cicho. - Wyczu艂em to, kiedy si臋 z nimi wita艂em. Te艣ciowa jest powa偶nie chora, cho膰 jeszcze o tym nie wie. Postaraj si臋 rozja艣ni膰 jej ostatnie miesi膮ce! Te艣膰 doczeka 艣wi膮t w tym roku, ale nast臋pnych niestety nie.
Halli nie dziwi艂o ju偶 nic, co mia艂o zwi膮zek z M贸rim i jego rodzin膮. Wzi臋艂a sobie do serca jego s艂owa.
- Pojedziemy z wami, spr贸bujemy porozmawia膰 - postanowi艂a.
- Doskonale!
Wieczorem Tiril zauwa偶y艂a, 偶e Dolg z Hall膮 poszli nad rzek臋, zatopieni w rozmowie. Obserwowa艂a ich przez ca艂y czas, nigdy si臋 nie dotykali, a mimo to wyczuwa艂a, 偶e wyj膮tkowo dobrze si臋 ze sob膮 czuj膮.
呕a艂uj臋, 偶e to nie ja jestem powierniczk膮 Dolga, westchn臋艂a w duchu.
Halla tak偶e wzdycha艂a, krocz膮c u boku Dolga w powrotnej drodze do domu.
On nic nie m贸wi, my艣la艂a. Przez ca艂y czas rozmawia ze mn膮 o tak wielu stronach swego 偶ycia, ale nie m贸wi ani s艂owa o tym, co my艣li o mnie.
Halli, kobiecie, bardzo zale偶a艂o, by ci臋 tego dowiedzie膰.
Czego w艂a艣ciwie oczekuj臋? zastanawia艂a si臋 dalej. Przecie偶 m贸wi艂 mi, 偶e nigdy nie rozmawia艂 z nikim o swych troskach i niepokojach, o samotno艣ci na 艣wiecie. Dlaczego to mi nie wystarcza?
Dlaczego? Wiekiem jestem wszak bli偶sza jego matce ni偶 jemu!
Jeszcze tylko jutro i ju偶 wi臋cej si臋 nie spotkamy. Musz臋 si臋 z tym pogodzi膰, odp臋dzi膰 niem膮dre my艣li. On mnie traktuje jak najlepszego przyjaciela, czy to nie do艣膰?
Ten przelotny, jakby kierowany do wn臋trza u艣miech! Ju偶 to tak wiele o nim m贸wi, pokazuje, 偶e jest odszczepie艅cem, samotnym w艣r贸d zwyczajnych ludzi. W艂a艣nie wyzna艂 mi, 偶e t臋skni za swym ludem, lecz nic o nim nie wie. Nigdy nie zd膮偶y艂 zapyta膰.
Nie wyje偶d偶aj, Dolgu! Zosta艅 na Islandii, tutaj jest twoje miejsce. Kiedy opu艣cisz ten kraj, jaka艣 cz膮stka mnie umrze.
Jest dla mnie taki 偶yczliwy. Nikt nigdy nie rozmawia艂 ze mn膮 tak bezpo艣rednio, naturalnie i szczerze. To chyba w艂a艣nie jest przyja藕艅, nie wierzy艂am w jej istnienie. Prosi艂, bym opowiedzia艂a mu o sobie, i przysz艂o mi to bez najmniejszego trudu. S艂ucha艂 z zainteresowaniem, on mnie naprawd臋 rozumie.
Jed藕, Dolgu, jed藕 st膮d, bo ta przyja藕艅 jest taka pi臋kna, niech taka pozostanie, a gdyby艣 nie wyjecha艂, by膰 mo偶e przesta艂oby mi to wystarcza膰. Nie znios艂abym takiego b贸lu.
Tiril tego wieczoru d艂ugo nie mog艂a zasn膮膰. Le偶a艂a u boku M贸riego pod mi臋kkimi sk贸rami owczymi na 艂awie w przestronnej izbie Halli.
Po wielu szale艅czych przygodach rozkoszowa艂a si臋 wygod膮 艂贸偶ka. Czu艂a si臋 niewypowiedzianie zm臋czona i dlatego nie zdo艂a艂a zasn膮膰. Za oknem lekko szumia艂a rzeka, od czasu do czasu rozlega艂 si臋 krzyk jakiego艣 nocnego ptaka, poza tym panowa艂a niemal przera偶aj膮ca cisza. W takiej samotno艣ci Halla 偶y艂a przez ca艂e lata. Jak sobie radzi艂a? Lojalnie dotrzymywa艂a obietnicy danej umieraj膮cemu cz艂owiekowi, kt贸ry na to nie zas艂u偶y艂.
Halli dobrze zrobi powr贸t do ludzi. Przyjm膮 j膮, nie potraktuj膮 jak wykl臋t膮 tylko dlatego, 偶e pragn臋艂a zobaczy膰 swego syna.
Tiril bardzo chcia艂a wraca膰 ju偶 do domu. Pozna膰 tego niezwyk艂ego m艂odzie艅ca, kt贸ry okaza艂 si臋 dla Taran anio艂em str贸偶em (nie zdawa艂a sobie sprawy z tego, ile ma racji, tak w艂a艣nie go nazywaj膮c). Ona uwa偶a艂a, 偶e do艣膰 ju偶 przyg贸d, ale nad ukochan膮 rodzin膮 wci膮偶 wisia艂o niebezpiecze艅stwo!
Nie bardzo si臋 zastanawia艂a nad tym, 偶e i jej co艣 zagra偶a. Spokoju nie dawa艂a jej troska o najbli偶szych.
Zdobyli ju偶 czerwony granat. Czy nie mog膮 na tym poprzesta膰?
Niestety, musz膮 powstrzyma膰 zap臋dy z艂ego zakonu. Ponadto Dolg w po艂owie nale偶a艂 do Cienia, a Cieniowi nie wolno si臋 przeciwstawia膰.
To nie my polowali艣my na te kamienie z innego 艣wiata, nie my ich pragn臋li艣my, ale wci膮偶 wci膮gani jeste艣my w t臋 gr臋. Owszem, jeste艣my ni膮 podekscytowani, ja tak偶e nie potrafi臋 si臋 temu oprze膰. Przecie偶 sama chcia艂am przyjecha膰 na Islandi臋 i wcale nie 偶a艂uj臋 tej decyzji. Ale ju偶 wystarczy. Pragn臋, aby moja rodzina mog艂a nareszcie 偶y膰 spokojnie i bezpiecznie.
Chyba tak...
Wszystko zacz臋艂o si臋 ode mnie, pomy艣la艂a w poczuciu winy. To ja jestem przyczyn膮 nie ko艅cz膮cych si臋 atak贸w na moich bliskich. Moja matka, w najlepszej wierze, da艂a mi naszyjnik z szafir贸w i cz臋艣膰 jakiego艣 klucza.
To by艂a uwertura, niewinny pocz膮tek historii, kt贸ra wydaje si臋 nie mie膰 ko艅ca.
W momencie kiedy otrzyma艂am podarki od matki, rozpocz臋艂a si臋 na mnie nagonka Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca.
Tiril wr贸ci艂a my艣l膮 do lat, kt贸re up艂yn臋艂y od momentu, gdy na ulicach Bergen znalaz艂a szczeniaka, do wszystkich coraz bardziej niesamowitych wydarze艅, w jakich dane jej by艂o uczestniczy膰.
Ale M贸ri nie za jej przyczyn膮 wyruszy艂 w podr贸偶 w nieznane 艣wiaty, pod tym wzgl臋dem wi臋c by艂a bez winy. Oboje zatem w po艂owie ponosili odpowiedzialno艣膰 za to, co ich spotyka. Ta 艣wiadomo艣膰 nieco podnosi艂a na duchu.
Najbardziej zdumiewa艂 jednak owoc ich zwi膮zku: Dolg.
Na my艣l o synu czu艂y u艣miech przemkn膮艂 po twarzy Tiril.
Odruchowo spu艣ci艂a r臋k臋 na pod艂og臋 i poczu艂a szczeciniast膮 sier艣膰 Nera. Pies podni贸s艂 艂eb i przytuli艂 si臋 do jej d艂oni.
Kochany stary Nero! Przez tyle lat dzielili艣my wszystkie troski i rado艣ci, wsp贸lnie prze偶ywali艣my przygody, strach, cieszyli艣my si臋 sob膮 nawzajem.
Po艂膮czy艂a nas te偶 mi艂o艣膰 do naszego dziwaka, Dolga. Ty i ja lepiej ni偶 pozosta艂a cz臋艣膰 rodziny rozumiemy jego samotno艣膰 i obco艣膰 w艣r贸d ludzi.
Czy zadanie wyznaczone mu przez Cienia i dawny lud zosta艂o ju偶 wype艂nione?
Chyba nie.
Tiril zorientowa艂a si臋, 偶e drog臋 ku ostatecznemu celowi podzielono na etapy. Dolg dwa z nich mia艂 ju偶 za sob膮. Aby odnale藕膰 czerwony kamie艅, musia艂 mie膰 niebieski. Obu potrzebowa艂 do odnalezienia ostatniego.
B臋dzie wtedy mia艂 dwa klucze.
Do czego? Do Wr贸t?
Do tych wr贸t, o kt贸rych tak tajemniczo wspominali przedstawiciele dawnego ludu?
Od tej perspektywy zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, postanowi艂a wi臋c skierowa膰 my艣li na bardziej przyziemne sprawy.
Villemann wiele zyska艂 podczas tej podr贸偶y. Dobrze, 偶e z nimi pojecha艂. I dla nich te偶 dobrze, ogromnie si臋 im przys艂u偶y艂. Zyska艂 te偶 wi臋cej wiary w siebie. Wiedzia艂, 偶e w ich oczach ma teraz tak膮 sam膮 warto艣膰 jak Dolg. Wprawdzie tak by艂o zawsze, lecz on nie m贸g艂 w to uwierzy膰.
Villemann ostatnio bardzo wydoro艣la艂, byle nie za bardzo, byle nie straci艂 swej otwarto艣ci, dzieci臋cej weso艂o艣ci, zdolno艣ci spontanicznego okazywania rado艣ci, dumy i 偶alu w wypadku niepowodzenia. To doprawdy rzadka zdolno艣膰, za wszelk膮 cen臋 powinni j膮 podtrzymywa膰. Dlatego zreszt膮 zawsze starali si臋 nie p臋ta膰 Villemanna zakazami, pozwalali mu swobodnie si臋 rozwija膰.
Mo偶e w艂a艣nie to Villemann rozumia艂 opacznie? Dolga oceniali surowiej, wi臋cej wymagali od starszego syna. Mo偶e Villemann odbiera艂 to jako brak zainteresowania?
Tiril postanowi艂a ostro偶nie porozmawia膰 z nim o tym nazajutrz.
Obaj synowie wyro艣li na wspania艂ych m艂odych ludzi. Teraz musz膮 wraca膰 do Bergen i zaj膮膰 si臋 uporz膮dkowaniem spraw, w kt贸re wpl膮ta艂a si臋 ich nadmiernie samodzielna c贸rka.
Cz艂owiek-jaszczur?
To jaki艣 nonsens! Jakby nie do艣膰 by艂o duch贸w, cieni, elf贸w i innych istot przyrody, to jeszcze musz膮 si臋 zadawa膰 z jak膮艣 skamielin膮 z pradawnych czas贸w?
I opiekunem z ognistym mieczem?
C贸偶 z nich w艂a艣ciwie za rodzina? Dlaczego M贸ri, ona i ich dzieci przyci膮gaj膮 istoty, kt贸rych istnienie trudno sobie nawet wyobrazi膰?
A raczej wr臋cz takie, kt贸re nie istniej膮?
Zna艂a odpowied藕: dzia艂o si臋 tak, poniewa偶 otarli si臋 o co艣 wielkiego, podobnie jak Zakon 艢wi臋tego S艂o艅ca.
Ostatni raz pog艂aska艂a Nera po wielkim 艂bie i odwr贸ci艂a si臋 do 艣ciany. Obj臋艂a M贸riego i mocno si臋 do niego przytuli艂a,
Teraz by艂o jej tak dobrze!
Dzi臋ki za wszystko, co mi da艂e艣, M贸ri. 呕adna kobieta nie mog艂aby marzy膰 o bogatszym 偶yciu, chocia偶 czasami nasze losy dziwnie si臋 plot膮.
Nie chcia艂abym jednak, aby by艂o inaczej. Pragn臋 bra膰 udzia艂 w niesamowitych wydarzeniach, tak jest o wiele lepiej, ni偶 sta膰 z boku i zamartwia膰 si臋 o was.
Mam nadziej臋, 偶e teraz mo偶emy liczy膰 na troch臋 spokoju. Przemierzyli艣my ju偶 ca艂膮 Europ臋. Gdzie艣my nie byli! Na razie wystarczy.
Przemierza膰 Europ臋?
Dobrze, 偶e Tiril nie potrafi艂a przewidywa膰 przysz艂o艣ci.
20
W Burgos, w wielkich salach pod star膮 twierdz膮, brat Lorenzo wsta艂 ze swego krzes艂a. Twarz pociemnia艂a mu z bezsilnego gniewu.
- Dziewi臋ciu ludzi! - wrzasn膮艂. - Dziewi臋ciu dzielnych rycerzy stracili艣my w ci膮gu jednego tylko miesi膮ca! Dw贸ch w Norwegii, siedmiu na Islandii.
Twarze pozosta艂ych jedenastu wyra偶a艂y podobne przygn臋bienie, w艣ciek艂o艣膰 i niemo偶no艣膰 zrozumienia. Jak to mo偶liwe, by rodzina czarnoksi臋偶nika potrafi艂a zada膰 Zakonowi takie straty? A przecie偶 nie liczyli braci zakonnych, kt贸rzy ju偶 wcze艣niej ponie艣li 艣mier膰 z ich r膮k!
Brat Lorenzo sycza艂 przez z臋by;
- Falco, Nibbio, Lupo, Ghiottone, Sciacallo, Serpente i Tibur贸n na Islandii, a w Norwegii brat Rasmus i brat Robert... Nie mog臋 w to uwierzy膰! Ale tak si臋 sta艂o naprawd臋!
Pozostali milczeli, przybici strat膮. Dziewi臋ciu rycerzy z dwudziestu jeden. Niewielu ich zosta艂o. Tylko ci, kt贸rzy przybyli na nadzwyczajne zgromadzenie.
Brat Gaston podni贸s艂 g艂os:
- Je艣li kt贸ry艣 z was pragnie zrezygnowa膰 z poszukiwa艅 艢wi臋tego S艂o艅ca, niech to zg艂osi natychmiast.
Odpowiedzia艂y mu ura偶one protesty. Nikt nie mia艂 zamiaru wycofa膰 si臋 z gry.
- Doskonale - oznajmi艂 brat Gaston. - Wobec tego mam dwie propozycje, je艣li wielki mistrz mi pozwoli?
- Pos艂uchajmy - kiwn膮艂 g艂ow膮 Lorenzo i usadowi艂 si臋 wygodniej.
- Po pierwsze, proponuj臋 kontynuowa膰 po艣cig za czarnoksi臋偶nikiem...
Jeden z braci natychmiast si臋 poderwa艂:
- O, tak, pozw贸lcie mi, mog臋...
Brat Gaston uciszy艂 go ruchem r臋ki. G艂os w sali zabrzmia艂 dono艣nie.
- Dajcie mi powiedzie膰 wszystko do ko艅ca! B臋dziemy ich dalej 艣ciga膰, lecz teraz przy u偶yciu ich w艂asnych 艣rodk贸w. Magi膮!
Zapad艂a cisza.
- Jak masz zamiar do tego doprowadzi膰? - cierpko spyta艂 Lorenzo. - Kardyna艂 von Graben by艂 doskona艂ym czarownikiem, lecz i on nie potrafi艂 si臋 z nimi zmierzy膰.
Brat Gaston u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo.
- Powiadaj膮, 偶e w moim kraju, we Francji, w ma艂ym miasteczku, mieszka pot臋偶na czarownica. Brat Willum, kt贸ry okazywa艂 przed chwil膮 taki zapa艂, m贸g艂by si臋 do niej uda膰.
- Nie mo偶emy wtajemnicza膰 os贸b postronnych w nasze poczynania! - wtr膮ci艂 inny rycerz.
- Ona nie musi wiedzie膰, o co chodzi. Jej zadaniem b臋dzie unieszkodliwienie czarnoksi臋偶nika i jego syna. Wied藕ma z pewno艣ci膮 potraktuje to jako wyzwanie.
Przez chwil臋 pr贸bowali przetrawi膰 jego s艂owa.
- A druga propozycja, bracie Gastonie? - spyta艂 Lorenzo. Czarne niegdy艣 w艂osy bardzo mu posiwia艂y, r贸wnie偶 na twarzy wiek odcisn膮艂 ju偶 swoje pi臋tno.
Brat Gaston, tak偶e nie najm艂odszy, dobrze si臋 czu艂 stoj膮c przy stole i skupiaj膮c na sobie uwag臋 zebranych.
- Oto co jeszcze proponuj臋: zapomnijmy o dw贸ch pobocznych kamieniach, a zajmijmy si臋 poszukiwaniem najwa偶niejszego, 艢wi臋tego S艂o艅ca.
Te s艂owa wywo艂a艂y o偶ywion膮 dyskusj臋.
Wreszcie brat Lorenzo ci臋偶k膮 pa艂k膮 uderzy艂 w st贸艂.
- Twoje propozycje, bracie Gastonie, s膮 absolutnie warte zastanowienia, wysoko je cenimy, poniewa偶 wnosz膮 co艣 nowego, a nie tylko skargi i narzekania. Przemy艣limy je i om贸wimy jak najdok艂adniej. Czy wszyscy si臋 ze mn膮 zgadzaj膮?
Owszem, wszyscy byli zgodni, ka偶dy mia艂 jaki艣 argument.
Jeden z rycerzy, w podobnie tajemniczo mrocznej opo艅czy jak pozostali, zauwa偶y艂;
- Je艣li mamy przyj膮膰 pierwsz膮 propozycj臋, nale偶y dzia艂a膰 jak najpr臋dzej. Rozumiemy bowiem, 偶e rodzina opu艣ci艂a ju偶 Islandi臋 i za mniej wi臋cej tydzie艅 przyb臋dzie do Norwegii. P贸藕niej z pewno艣ci膮 wyrusz膮 na po艂udnie, do Austrii.
Brat Lorenzo burkn膮艂:
- Rzeczywi艣cie, je艣li chodzi o podr贸偶owanie, to ich ruchliwo艣膰 przekracza wszelkie granice! Miejmy nadziej臋, 偶e teraz, kiedy skradli nasze kamienie, zachowaj膮 wi臋cej spokoju.
Wielki mistrz Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca myli艂 si臋 w dw贸ch punktach. Po pierwsze, Zakon nie wiedzia艂 o istnieniu niebieskiej i czerwonej kuli, dop贸ki Dolg nie odnalaz艂 szafiru, a biskup Engelbert nie przypomnia艂 sobie, ku wielkiej w艣ciek艂o艣ci kardyna艂a, 偶e w dzieci艅stwie s艂ysza艂 o dw贸ch szlachetnych kamieniach.
Po drugie, Lorenzo bardzo si臋 omyli艂 co do podr贸偶y M贸riego i jego rodziny. Dotychczasowe wyjazdy mo偶na przyr贸wna膰 do maj贸wek w por贸wnaniu z tym, kt贸ry mia艂 nast膮pi膰 teraz.
Wied藕ma z Francji b臋dzie mie膰 trudno艣ci, je艣li postanowi towarzyszy膰 im w kolejnej wyprawie.
Dolg sta艂 na rufie statku zapatrzony w oddalaj膮ce si臋 g贸ry Islandii. Opu艣cili ju偶 Seydhisfjordhur i wzi臋li kurs na Norwegi臋. Serce p臋ka艂o mu z b贸lu na my艣l, 偶e musi opu艣ci膰 t臋 niezwyk艂膮 wysp臋, gdzie poczu艂 si臋 jak w domu, rozsta膰 z elfami i jedyn膮 prawdziw膮 przyjaci贸艂k膮, Hall膮, i jej dzielnym synem Bjarnim. Niepokoi艂 si臋 tak偶e, co czeka ich p贸藕niej. Cieszy艂 si臋 natomiast, 偶e b臋dzie m贸g艂 pokaza膰 czerwony kamie艅 Taran, babci Theresie i Erlingowi, Rafaelowi i Danielle. Wiedzia艂 ju偶, 偶e czerwona kula nie zagra偶a nikomu, kto pragnie czyni膰 dobro. Nie stanowi te偶 偶adnego zagro偶enia dla nikogo z rodziny, poniewa偶 tylko oni mog膮 przywr贸ci膰 kamieniom ich dawne miejsce.
Ale rycerze Zakonu 艢wi臋tego S艂o艅ca powinni si臋 jej wystrzega膰, otrzymali ju偶 na to przera偶aj膮cy dow贸d.
Dolg nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e oto wraca do ma艂ej tragedii mi艂osnego tr贸jk膮ta, w kt贸rym role grali Villemann, Danielle i on sam. Nie przypuszcza艂 nawet, 偶e dwoje wspania艂ych ludzi mo偶e cierpie膰 z jego powodu. Villemann - poniewa偶 kocha艂 Danielle, dziewczyna za艣 nawet go nie dostrzega艂a, gdy偶 艣wiata nie widzia艂a poza Dolgiem. A Dolg nie zauwa偶a艂 jej milcz膮cego podziwu. Jedyn膮 zorientowan膮 w sytuacji osob膮 by艂a Taran. Z zapa艂em, chocia偶 troch臋 niezr臋cznie, podkre艣la艂a w obecno艣ci Danielle wszelkie zalety Villemanna. Taran mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e serca Dolga nie da si臋 zdoby膰. Nie wiedzia艂a, czy to Cie艅 odebra艂 mu zdolno艣膰 serdecznego pokochania drugiego cz艂owieka, ale tak w艂a艣nie podejrzewa艂a i bardzo j膮 to gniewa艂o.
Rafael o niczym nie wiedzia艂, 偶y艂 w swoim 艣wiecie poezji i pi臋knych ba艣ni.
Pewnego dnia i w niego uderzy piorun ziemskiej mi艂o艣ci, my艣la艂a Taran nie bez z艂o艣liwo艣ci. Tak jak trafi艂 mnie i Uriela.
Chocia偶 czy w stosunku do Uriela mo偶na u偶ywa膰 okre艣lenia 鈥渮iemski鈥?
My艣li Dolga by艂y wolne od takich problem贸w, kiedy sta艂 na pok艂adzie, rozmarzonym wzrokiem wpatruj膮c si臋 w strome wybrze偶a Islandii. Widzia艂 wy艂aniaj膮ce si臋 kolejne pokryte 艣niegiem szczyty, zielone brzegi, pustkowia.
Ju偶 t臋skni艂, by do nich wr贸ci膰.
Dotar艂o do艅 wo艂anie z oddali. G艂uche, pozbawione s艂贸w d藕wi臋ki, nios膮ce si臋 od g贸r zwielokrotnionym echem.
G艂osy kar艂贸w.
Przymkn膮艂 oczy i wyt臋偶y艂 s艂uch. Olinowanie 偶agli skrzypia艂o na wietrze, fale uderza艂y o burty. Na szcz臋艣cie sta艂 na rufie sam i nikt mu nie przeszkadza艂.
Powoli zacz膮艂 rozr贸偶nia膰 s艂owa. To elfy wo艂a艂y:
- Lanjelinie z dawnego ludu! Wr贸膰 do nas, opowiedz nam swoj膮 histori臋, kiedy ju偶 j膮 prze偶yjesz!
- Wr贸c臋! - odkrzykn膮艂, bo 偶aden cz艂owiek nie m贸g艂 go us艂ysze膰. - Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮! Przyjaciele, zajmijcie si臋 Hall膮 i jej synem, jak obiecali艣cie, zr贸bcie to dla mnie!
- B膮d藕 spokojny!
Wiedzia艂, 偶e ju偶 tak si臋 sta艂o. Spotkanie Halli z dziadkami Bjarniego przesz艂o wszelkie oczekiwania. W wielkim godpodarstwie z rado艣ci膮 przywitano to, co nale偶a艂o do Halli, trzod臋, wszystkie przedmioty, kt贸re wykona艂a w samotne wieczory...
A jeszcze tego samego dnia Bjarni wykopa艂 z ziemi dawno ukryty skarb, srebro.
Dolg i jego rodzina nie mieli w膮tpliwo艣ci, za czyj膮 spraw膮 si臋 tak sta艂o.
Potem rozleg艂o si臋 wo艂anie kar艂贸w, kilkakrotnie odbite od ska艂, zanim wreszcie dotar艂o do Dolga:
- Dolgu, Dolgu, nasz rycerzu i wybawicielu! Wszystkie kar艂y ziemi b臋d膮 艣ledzi膰 twe poczynania na 艣wiecie. My, kar艂y, nigdy si臋 nie pokazujemy, lecz wielokrotnie przychodzili艣my ci z pomoc膮.
- Wiem o tym - odpowiedzia艂. - Dzi臋ki wam, wszystkie kar艂y ziemi!
I nagle, nieoczekiwanie, rozleg艂o si臋 inne wo艂anie. Kobiece g艂osy, pi臋kne i 艂agodne.
- Nasza opieka b臋dzie ci towarzyszy膰, jeste艣 nasz膮 wielk膮 nadziej膮 i pociech膮!
Dawny lud! By膰 mo偶e to wo艂a艂a Stra偶niczka z bagien, i ta druga, kt贸r膮 spotka艂 w grotach Gj盲in?
Nagle obok niego pojawi艂 si臋 Cie艅.
- Twoje drugie zadanie zosta艂o wykonane, Dolgu. Chwa艂a za to nale偶y si臋 wy艂膮cznie tobie i twoim najbli偶szym.
- Dzi臋kuj臋 - odpar艂 po prostu.
Stali w milczeniu. Wybrze偶e Islandii z wolna zapada艂o si臋 w morze, a wraz z nim echo cich艂o a偶 zupe艂nie przebrzmia艂o.