Wszelki wypadek 2

Tytuł: Wszelki wypadek
Autor: robaczek (frgt10 - nick z bloga)
Pairing: Harry/Tom(Voldemort)
Ostrzeżenia: slash, zły Dumbledore

Opowiadanie nie jest kanoniczne!


Rozdział 2


Śmierciożercy prowadzili Harry'ego wąską alejką obsadzoną po obu stronach wierzbami płaczącymi. Gdyby nie kłopoty, Gryfonowi zapewne bardzo spodobałaby się okolica. Dookoła ciągnęły się niczym nieskalane trawniki, na horyzoncie majaczył las.

Czarodzieje zaciskali mocno dłonie na jego ramionach, ale po za tym nie zrobili nic, żeby zapobiec jego ucieczce. Nawet nie przeszukali go, żeby zabrać różdżkę, której przecież i tak ze sobą nie miał. Harry zastanawiał się, dlaczego tak zareagowali. Zawsze wyobrażał sobie, że ktoś miotnie w niego klątwą, może nawet Cruciatusem. Nie zabiją go, ale na pewno się nim pobawią. Tymczasem obchodzili się z nim niemal łaskawie. Dlaczego?

Lucjusz, który szedł przodem, obejrzał się na bruneta. Gdy ich spojrzenia się spotkały, szybko odwrócił głowę. Zbliżali się do olbrzymiego dworu z epoki wiktoriańskiej. Budynek górował nimi, ale Harry dostrzegał tylko niewielki jego fragment, gdyż resztę wciąż zasłaniały wierzby.

Malfoy powiedział coś Śmierciożercy po prawej stronie i ten skinął głową. Poprowadzili Harry'ego przez drzwi wejściowe do wielkiego hallu. Nie było tu nic oprócz schodów, przynajmniej Harry'emu nie udało się dostrzec nic więcej. Z sufitu zwisał bogato zdobiony żyrandol z setkami świec, na ścianach wisiały kunsztowne gobeliny. Czarodzieje zatrzymali się i Lucjusz, spoglądając niechętnie na Harry'ego, odchrząknął.

I wtedy bruneta oświeciło. Traktowali go w miarę uprzejmie, nie będąc pewnym, co znaczył jego słowny atak. Być może zastanawiali się, co go łączy z Voldemortem, albo czy przypadkiem nie stał się niepoczytalny. Niemniej jednak posłuchali jego rozkazu (nie, żeby różnił się od postawionego przed nimi zadania) i przyprowadzili do Czarnego Pana. Co oznaczało prawdziwe kłopoty. Harry przełknął głośno ślinę.

Aby uniknąć patrzenia na Lucjusza, rozglądał się z uwagą po pomieszczeniu. Starał się zachować spokój, choć wewnątrz zaczynał panikować.

Świetnie!" – myślał. – „Jeszcze tego mi brakowało! Czemu nie ugryzłem się w język?"

Rozmyślał gorączkowo, jak uciec Śmierciożercom, lecz już dawno się zorientował, że nic z tego. Jeśli jednak jego buta sprawiła, że traktowali go niemal ulgowo, jedyną szansą wyjścia z tarapatów było pozostanie bezczelnym do granic możliwości.

- Ładnie tu. Gdzie jesteśmy? – zapytał, ignorując suchość w gardle. Miał też ogromną nadzieję, że mężczyźni nie wyczują drżenia w jego głosie.

- Jesteś w moim dworze, Potter – odparł sucho Malfoy, rzucając mu chłodne spojrzenie.

Harry wydał z siebie głośne „Aha" i zmusił usta do uśmiechu. Po zakłopotanych postawach Śmierciożerców poznał, że idzie mu całkiem świetnie. Pomijając, oczywiście, fakt, że w głębi duszy był przerażony i serce biło mu jak oszalałe.

- Potter, Czarnego Pana nie ma w kraju – odezwał się po chwili Lucjusz, obserwując uważnie jego reakcję. – Wróci dopiero za kilka dni.

Harry przetrawił tą informację, a potem zrobił zbolałą minę i pokręcił głową niby to z niedowierzaniem. Nie miał wątpliwości, że to jakaś próba. Musiał grać dalej, jeśli chciał wyjść z tego żywo.

- Jaka szkoda. W takim razie wpadnę kiedy indziej.

Chciał się odwrócić, ale Śmierciożercy ani myśleli go puścić. Jednak nie ruszyli się z miejsca, jakby czekając na jego zgodę, aby poprowadzić go w głąb dworu. Harry, przez cały czas pamiętając o swojej roli, uniósł jedną brew i spojrzał wymownie na Malfoy'a.

- Bardzo mi przykro, panie Potter, ale zostanie pan tutaj.

Harry wzruszył ramionami, przybierając obojętną minę. Wyszło to idealnie: taki zblazowany gest.

- Mam nadzieję, że macie tu wygodne łóżka – rzucił, zmuszając tym w końcu przytrzymujących go Śmierciożerców do śmiechu.

Lucjusz skrzywił się nieznacznie i poprowadził ich do lochów. Po drodze mijali wiele drzwi i bocznych korytarzy. Harry starał się zapamiętać wszystkie skręty, żeby później móc odtworzyć drogę na zewnątrz. Wciąż nie wykluczał ucieczki, nawet pomimo braku różdżki.

W końcu zatrzymali się przed drzwiami do jednej z cel. Lucjusz przytrzymał je szeroko otwarte dla Gryfona, który, jak gdyby nigdy nic wszedł do środka i usiadł na wąskiej pryczy. Spojrzał wyzywająco na dorosłych czarodziejów, czekając na jakiś gest z ich strony.

- Ee... Gdybyś czegoś potrzebował, Potter, daj znać – powiedział jeden z zakapturzonych mężczyzn i drzwi zamknęły się bezszelestnie. Harry usłyszał oddalające się kroki a potem trzaśnięcie drzwi gdzieś wyżej. Został sam.

Dopiero teraz pozwolił sobie na okazanie słabości. Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Zaczął się trząść, ale szybko zmusił się, żeby opanować drgawki. Musiał się wziąć w garść. Rozpaczanie nie sprawi, że wyjdzie z tego cało. Zaklął w duchu na czym świat stoi, wściekł się na swoją głupotę i wówczas nakazał sobie spokój.

Przeanalizujmy to" – pomyślał po dłuższej chwili. – „Voldemort jest gdzieś po za Anglią. Wróci za kilka dni, musi więc być daleko..."

Harry nie miał wątpliwości, że słudzy poinformowali go o „schwytaniu Pottera" natychmiast po zamknięciu go w lochu, a ten zechce wrócić najszybciej, jak zdoła. Miał więc kilka dni na to, aby się uwolnić. Zdawał sobie sprawę, że bez różdżki nie będzie to możliwe, ale miał nadzieję, że może jednak ktoś z Zakonu zauważy jego nieobecność i wpadnie na jego trop. Właściwie to była jego jedyna nadzieja.

xxxxx

Minęły trzy dni, a Voldemorta jak nie było, tak nie było. Harry denerwował się coraz mniej. W jego serce wkradła się zdradliwa nadzieja, podszeptująca, że może Czarny Pan już nigdy się nie zjawi.

Po za tym w niewoli wcale nie było mu tak źle. Dostawał jedzenie dwa razy dziennie. Na posiłki składały się chleb, kawałek sera i woda, ale i tak było to więcej, niż pozwalali mu zjeść Dursley'owie. Choć porcje były śmiesznie małe, jemu to wystarczało. Nie narzekał także na brak obowiązków i samotność. Wreszcie miał spokój, którego brakowało mu przez ostatnie trzy tygodnie. Nie musiał wcześnie wstawać i harować do późnego wieczora.

Brakowało mu tylko świeżego powietrza i słońca. Bywały też chwile, kiedy strach opadał i zaczynał się nawet nudzić. Jednak najbardziej podobało mu się to, że kiedy Śmierciożercy przychodzili sprawdzić, jak się miewa, i widzieli, że radzi sobie całkiem nieźle, tracili pewność siebie.

Pewnego razu (Harry stracił rachubę. Dni odmierzał posiłkami, ale nie miał pojęcia, ile upływało między nimi godzin.) usłyszał na zewnątrz celi przyciszone głosy. Podniósł się z pryczy i nastawił uszu, ciekawy, o czym też właściciele głosów mogą rozmawiać. Nie zdążył jednak wyostrzyć słuchu, kiedy drzwi lochu otworzyły się.

Stał w nich zakapturzony mężczyzna, więc Harry nie mógł dostrzec jego twarzy. Drugi pozostał w tyle, niewidoczny dla Gryfona. Ten pierwszy zrobił krok w jego kierunku i zatrzymał się, jakby się wahając.

- Potter.

Harry przypomniał sobie o swoim małym teatrzyku i skrył ciekawość za maską beznamiętności. Skinął głową Śmierciożercy, przyzwalając na kontynuację.

- W szkole na pewno spotkałeś mojego syna...

W odpowiedzi brunet uniósł jedną brew. Tak, prawdopodobnie w Hogwarcie spotkał wszystkie dzieciaki Śmierciożerców. Był tylko ciekaw, kiedy stojący przed nim czarodziej zorientuje się, że nie ma bladego pojęcia, o czyjego syna chodzi.

- Teodor Nott – odparł Śmierciożerca po chwili wahania. – Być może wiesz... czy on... czy on jest g-gejem?

Harry'ego zaskoczyło to pytanie. Mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie tego! Z wrażenia zapomniał o swojej masce.

- Nie wiem nic na ten temat – odparł szczerze, a mężczyzna wydał ciche westchnienie ulgi.

Nott wycofał się bez słowa podziękowania i drzwi ponownie zamknęły się, odcinając Harry'ego od reszty świata. Dobrą stroną tej wizyty było to, że teraz Harry miał się nad czym zastanawiać.

Usnął, rozmyślając nad seksualnymi preferencjami Ślizgonów, a kiedy się obudził, ktoś stał na korytarzu przed drzwiami jego celi. Usłyszał, jak otwierają się drzwi i ten ktoś wchodzi do środka. Wydało mu się, że słyszy kroki trzech osób, ale nie otwierał oczu, żeby to sprawdzić. Chciał spać. Mogą zostawić jedzenie i sobie pójść.

- Potter, wstawaj – powiedział sucho głos, po którym rozpoznał Lucjusza Malfoy'a.

- Chcę jeszcze spać – bąknął pod nosem Harry. Na początku był przerażony, zwracając się w ten sposób do swoich wrogów, lecz w końcu spędził tu tak wiele czasu, że przyzwyczaił się już do tego. Z kolei oni oswoili się z jego nową postawą i relacje oprawca – ofiara zaczęły stopniowo wracać do normalności, co da się zauważyć po sposobie, w jaki się do niego odezwał Malfoy.

- Czarny Pan na ciebie czeka.

Słowa, których obawiał się najbardziej, przebrzmiały w głuchej ciszy. Nikt się nie poruszył, czekając na Harry'ego, ale ten nadal leżał na twardej pryczy. Wstrzymał oddech a gorąco uderzyło mu do twarzy. Był pewien, że jeśli wstanie, to trzęsące się nogi nie utrzymają jego ciężaru i osunie się na podłogę.

Jesteś cholernym Harrym-Bezczelnym-Potterem" – upomniał się w duchu i powoli otworzył oczy. Wydało mu się, że Lucjusz wypuszcza z ulgą powietrze z płuc. – „Czyżby się obawiał, że będę stawiał opór?"

Wstał ostrożnie i pozwolił związać sobie ręce.

- Nie bierz tego do siebie, Potter – powiedział Śmierciożerca, w którym rozpoznał Notta. – To tylko na wszelki wypadek. Nie wiadomo, co ci strzeli do głowy.

Harry ledwo go słuchał. Całą swoją uwagę poświęcał powstrzymaniu paniki, która narastała w jego kołaczącym sercu. Walczył ze sobą, by nie opuścić głowy, gdy szedł prowadzony długimi korytarzami na pewną śmierć.

Nagle przypomniał mu się ojciec, który dumnie walczył do końca, choć wiedział, że zginie. W tym momencie chciał być taki jak on, odważny i bohaterski, nawet jeśli nie miał za kogo umierać. Nie da Voldemortowi satysfakcji błagając o litość i płaszcząc się przed nim. Będzie bezczelny do kresu życia.

Śmierciożercy prowadzili go plątaniną korytarzy. Cała trójka milczała, a i Harry nie czuł potrzeby, żeby się odezwać. Mógłby jednak przysiąc, że kiedy zatrzymali się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, Nott spojrzał na niego współczująco, ale zaraz potem odwrócił wzrok. Harry pozwolił sobie na wykrzyczenie w myślach jak bardzo się boi, a potem zacisnął zęby i hardo uniósł brodę.

Drzwi otworzyły się i Harry został wepchnięty do środka. Gdy tylko usłyszał przekręcany zamek, strach ścisnął mu gardło. Z udawaną pogardą spoglądał na Śmierciożerców, którzy padli na kolana, oddając cześć swojemu panu. Prawda była taka, że sam by to zrobił, gdyby miało mu to oszczędzić cierpienia. Niestety, był Harrym Potterem, chłopcem, którego czekała długa i bolesna śmierć.

Na drugim końcu komnaty rozległy się ciche kroki i Harry skierował wzrok w tamtą stronę. Voldemort, nadal przerażający, choć nie posiadał już wężowej twarzy, obnażył zęby w niemym warknięciu i powoli, na przemian zaciskając i rozprostowując palce, zbliżał się ku niemu.

Gryfon bardzo chciał skulić się na podłodze i zacząć błagać o litość. Obiecał sobie, że cokolwiek się stanie, nie zrobi tego, nie da satysfakcji temu wcielonemu szatanowi. Pluł sobie w brodę, że nie uciekł wtedy jego sługusom, ale kazał się przywieść przed oblicze największego wroga.

Tymczasem odmieniony Czarny Pan przebył już połowę dzielącego ich dystansu. Jego z powrotem ludzką, aczkolwiek nienaturalnie bladą twarz wykrzywiał grymas nienawiści. Czerwone oczy płonęły żądzą mordu, kiedy taksował Pottera spojrzeniem.

- Powstańcie – odrzekł zimnym głosem, a Śierciożercy natychmiast posłuchali.

Lucjusz Malfoy, do tej pory znajdujący się przed Harrym, odsunął się i Voldemort stanął twarzą w twarz z nastolatkiem. Harry, pomimo całego przerażenia, pomyślał, że są do siebie bardzo podobni, nawet włosy mieli tak samo rozczochrane. Nie poprawiło mu to humoru, ale przynajmniej szukanie drobnych różnic w wyglądzie pozwoliło mu oderwać myśli od zbliżających się bólu i poniżenia.

- Wytłumaczcie mi, dlaczego wygląda na wypoczętego? – zapytał Riddle, obrzucając mrożącym krew w żyłach spojrzeniem swoje sługi.

- N-nie wiemy, panie... – Malfoy pokłonił się nisko.

Voldemort przyglądał mu się przez chwilę, po czym przeniósł szkarłatne oczy na Harry'ego. Gestem nakazał Śmierciożercom odsunąć się i zaczął obchodzić chłopaka dookoła.

- Jak to, nie wiecie? – mówił cichym głosem, ale mężczyźni zadrżeli, jakby na nich krzyczał. – Jak długo był w lochach?

- Trzy dni, panie...

- Jesteście pewni, że traktowaliście go jak resztę więźniów?

- Tak, panie... Dostawał dwie racje chleba i wody dziennie, nie wypuszczaliśmy go, nie dostał też żadnego koca...

- Dość! – przerwał Voldemort, ponownie stając na przeciwko Harry'ego.

Harry skonsternowany przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Czyżby nawet bycie więźniem mu nie wychodziło? Pomijając fakt, że to, co mówili Śmierciożercy było szczerą prawdą, czuł się tu znacznie lepiej niż u Dursley'ów.

- Chłopak jest okropnie wychudzony – przemówił w końcu Czarny Pan, jego oczy omiatały wzrokiem ubrania luźno zwisające na kościstym ciele zielonookiego.

- Takiego go porwaliśmy, mój panie...

Voldemort zamyślił się głęboko.

- Nott!

- Tak, panie? – wywołany skłonił się usłużnie i wystąpił do przodu.

- Obserwowaliście dom chłopaka, tak?

- Tak.

- Chcę usłyszeć raport.

Nott zawahał się, ale szybko zaczął mówić, aby nie rozsierdzić Czarnego Pana.

- Był... głodzony, mój panie. Sądzę, że nasze marne racje odpowiadają temu, co jadał w domu tych mugoli. Był też... bity i zmuszany do pracy ponad siły – zakończył niepewnie.

- Rozumiem...

Voldemort znalazł się na drugim końcu sali (Harry nadal był zbyt przerażony, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale gdyby o zrobił, zorientowałby się, że znajdują się w surowo urządzonej jadalni z olbrzymim, dębowym stołem dla ponad dwudziestu osób), odwrócił się i zaczął niespiesznie iść w ich kierunku, żeby zyskać czas do namysłu. Kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki, zatrzymał się i przemówił głosem wypranym z emocji, jednak jego oczy wciąż zdradzały, jaki był wzburzony i podniecony zarazem.

- Potter, dlaczego wróciłeś do domu tych ścierw?

Harry zebrał w sobie całą odwagę i wypalił:

- Chciałem zobaczyć, jak się męczysz, myśląc nad odpowiedzią – o dziwo, głos mu nie zadrżał.

Voldemort zmrużył groźnie oczy i uniósł różdżkę. Ciche „Crucio!" nie zdążyło przebrzmieć, a Harry już leżał na kamiennej posadzce i wił się w męczarniach. Przygryzł sobie wargę do krwi, żeby nie krzyczeć. Po minucie, która trwała dla niego całą wieczność, tortura skończyła się i cztery silne ręce podniosły go do pionu. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby Śmierciożercy nie podtrzymali go.

W tym momencie drzwi jadali otworzyły się i do środka wszedł Snape; szata powiewała zanim tak, jak na szkolnych korytarzach, gdy szedł i obojętnym spojrzeniem omiatał komnatę i stojących w niej ludzi.

- Ach, Severusie. Jak widzisz, mamy gościa.

Snape skinął głową, ledwo obrzucając spojrzeniem Harry'ego.

- Dumbledore nadal nie wie, że Harry zniknął z domu wujostwa – zameldował.

- Ciekawe...

- Myślę, że znam odpowiedź na twoje wcześniejsze pytanie, panie.

Voldemort machnął ręką, pozwalając mu kontynuować.

- Dumbledore wmawia wszystkim, że u mugoli Potter jest najbezpieczniejszy ze względu na więzy krwi i starożytną magię, której użyła jego matka.

- Co za bzdury. Od kilku lat w moich żyłach płynie ta sama krew – prychnął Voldemort.

- Oczywiście – Snape skinął głową i kontynuował. – Jednak to nie są prawdziwe pobudki Dumbledore'a. Gdyby chciał, zatrzymałby Harry'ego w Hogwarcie, gdzie mógłby mieć na niego oko. Panie, żaden z członków Zakonu nie pilnował tego domu. Dostaliśmy zakaz zbliżania się do niego. Tylko dlatego nikt się jeszcze nie dowiedział o zniknięciu Pottera.

- Dumbledore zostawił mnie samego? – spytał Harry Snape'a, zapominając o obecności pozostałych. Od dawna to podejrzewał, ale teraz miał na to dowód. Serce ścisnęło mu się w piersi, gdy zaklął cicho pod nosem.

Snape spojrzał na niego przelotnie i powrócił do obserwowania Voldemorta. Ten zaś wpatrywał się w Harry'ego z jakimś nowym, równie niepokojącym wyrazem twarzy.

- Dlaczego wróciłeś do domu siostry twojej szlamowatej matki? – spytał, unosząc różdżkę, żeby przypomnieć Harry'emu o tym, co się stało zanim Snape im przerwał.

Harry przełknął ślinę i spojrzał prosto w te nienawistne, czerwone oczy.

- Dumbledore mnie tam wysłał.

Voldemort uniósł jedną brew.

- Nie mogłeś się mu sprzeciwić?

- Raczej nie – powiedział Harry z goryczą w głosie. – Nie pozwala nikomu do mnie pisać. Rodzice mojego przyjaciela chcieli mnie zaprosić do siebie, ale stary piernik się nie zgodził.

Harry zaczął ze złością mamrotać coś o „wszelkich wypadkach" i „zachowaniu ostrożności". Voldemort potarł dłonią podbródek, analizując nowo zdobyte informacje.

- Nie lubisz metod Dumbledore'a.

- To mało powiedziane! Manipuluje mną od samego początku, oczekuje, że zrobię to, co mi powie!

Czarny Pan zamyślił się jeszcze bardziej, przymykając powieki. Kiedy wreszcie otworzył oczy, wszyscy poznali, że podjął decyzję.

- Harry Potterze – wyszeptał, uwalniając jego ręce z pęt. – Chcesz cukierka?


5


5


5




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wszelki wypadek 1 5
Wszelki wypadek 1 13
Wszelki wypadek 4
Daeninckx Didier Na wszelki wypadek
ogolne warunki ubezpieczenia na wszelki wypadek
Daeninckx Didier Na wszelki wypadek (rtf)
Wszelki wypadek
Na wszelki wypadek Didier Daeninckx
Wszelki wypadek
Wszelki wypadek 6
wzory które można mie na wszelki wypadek , choć pewnie będą niepotrzebne
Wszelki wypadek 5
Wszelki wypadek 1
Wszelki wypadek 3
PORADY NA WSZELKI WYPADEK 2
! ! Porady na wszelki wypadek NoRestriction
Chmielewska Wszelki wypadek