Christie Agatha Spotkanie w篻dadzie

Agatha Christie




Spotkanie w Bagdadzie


prze艂o偶y艂a: Anna Mencwel




Rozdzia艂 pierwszy

I


Kapitan Crosbie wyszed艂 z banku wyra藕nie zadowolony; jak cz艂owiek, kt贸ry realizuj膮c czek, przekona艂 si臋, 偶e ma na koncie wi臋cej, ni偶 si臋 spodziewa艂.

Kapitan Crosbie cz臋sto sprawia艂 wra偶enie zadowolonego z siebie. Taki ju偶 by艂. Niewysoki, kr臋py, z r贸偶ow膮 twarz膮 i nastroszonym wojskowym w膮sikiem. Krok mia艂 godny, ubiera艂 si臋 mo偶e zbyt krzykliwie. Gaw臋dziarz, lubiany w towarzystwie. Kawaler o pogodnym, mi艂ym usposobieniu, ot, zwyk艂y, niczym niewyr贸偶niaj膮cy si臋 m臋偶czyzna. Setki takich jak Crosbie mo偶na spotka膰 na Wschodzie.

Wyszed艂 na ulic臋 Bankow膮, gdzie, jak sama nazwa wskazuje, mie艣ci艂a si臋 wi臋kszo艣膰 tutejszych bank贸w. W ch艂odnym gmachu banku panowa艂 p贸艂mrok i zalatywa艂o st臋chlizn膮. Na zapleczu terkota艂y maszyny do pisania zag艂uszaj膮ce inne d藕wi臋ki.

Na ulicy Bankowej w ostrym s艂o艅cu wirowa艂 kurz, panowa艂 nieopisany harmider. Samochody tr膮bi艂y w艣ciekle, przekupnie przekrzykiwali si臋 jak szaleni. Gdzieniegdzie w ma艂ych grupkach toczy艂y si臋 zaci臋te spory ludzi sprawiaj膮cych wra偶enie, jakby chcieli skoczy膰 sobie do gard艂a, a naprawd臋 b臋d膮cych za pan brat. M臋偶czy藕ni i ch艂opcy z tacami przemykali ulic膮, sprzedaj膮c wszelkiego rodzaju towary: prawid艂a, cukierki, pomara艅cze, banany, r臋czniki, grzebienie, 偶yletki i B贸g wie co jeszcze. Co chwila kto艣 kaszla艂 i spluwa艂. Nad tym wszystkim unosi艂o si臋 wysokie, sm臋tne zawodzenie m臋偶czyzn prowadz膮cych os艂y i konie, kt贸rzy przepychali si臋 przez strumie艅 pojazd贸w i przechodni贸w nawo艂uj膮c: 鈥濨alek, balek!鈥.

By艂a jedenasta rano w Bagdadzie.

Kapitan Crosbie zatrzyma艂 ch艂opaczka p臋dz膮cego ze stert膮 gazet i kupi艂 jaki艣 dziennik. Z ulicy Bankowej skr臋ci艂 w ulic臋 Raszida, g艂贸wn膮 arteri臋 miasta, ci膮gn膮c膮 si臋 prawie cztery mile wzd艂u偶 rzeki Tygrys.

Rzuci艂 okiem na nag艂贸wki, wsun膮艂 gazet臋 pod pach臋, przeszed艂 jakie艣 dwie艣cie metr贸w, po czym zboczy艂 w ma艂膮 uliczk臋 wiod膮c膮 na rozleg艂y chan. Po drugiej stronie dziedzi艅ca znajdowa艂y si臋 drzwi z mosi臋偶n膮 tabliczk膮. Crosbie wszed艂 do 艣rodka i znalaz艂 si臋 w jakim艣 biurze.

Schludny iracki urz臋dnik przerwa艂 pisanie na maszynie i wyszed艂 mu z u艣miechem naprzeciw.

鈥 Witam, panie kapitanie. Czym mog臋 s艂u偶y膰?

鈥 Pan Dakin jest u siebie? Dobrze, p贸jd臋 do niego.

Wszed艂 na g贸r臋 po spadzistych schodach i znalaz艂 si臋 w brudnym korytarzu. Podszed艂 do drzwi znajduj膮cych si臋 na ko艅cu, zapuka艂.

鈥 Prosz臋 鈥 us艂ysza艂 w odpowiedzi.

Crosbie wszed艂 do pokoju. By艂o to wysokie pomieszczenie, skromnie umeblowane. Piec olejowy, na nim spodek z wod膮, d艂uga niska kanapa, przed ni膮 stoliczek, dalej du偶e zniszczone biurko. Starannie zas艂oni臋te okna nie wpuszcza艂y dziennego 艣wiat艂a, wn臋trze o艣wietla艂a lampa. Za zniszczonym biurkiem siedzia艂 nie mniej zaniedbany m臋偶czyzna o niezdecydowanej, znu偶onej twarzy cz艂owieka, kt贸ry wie, 偶e nie radzi sobie z 偶yciem, i machn膮艂 na wszystko r臋k膮.

Obaj m臋偶czy藕ni, pogodny, pewny siebie Crosbie i sm臋tny, znu偶ony Dakin, zmierzyli si臋 wzrokiem.

鈥 Witam, Crosbie 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 Wr贸ci艂 pan z Kirkuku?

Tamten skin膮艂 g艂ow膮. Starannie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Te odrapane drzwi, z kt贸rych z艂azi艂a farba, mia艂y jedn膮 nieoczekiwan膮 zalet臋: by艂y doskonale dopasowane, bez najmniejszej szczeliny na dole.

D藕wi臋koszczelne.

Kiedy si臋 zamkn臋艂y, zachowanie obu m臋偶czyzn uleg艂o pewnej zmianie. Kapitan Crosbie sta艂 si臋 mniej energiczny i pewny siebie. Dakin za艣 mniej si臋 garbi艂 i nie wygl膮da艂 ju偶 tak niezdecydowanie. Gdyby kto艣 przys艂uchiwa艂 si臋 ich rozmowie, by艂by zdziwiony, 偶e to Dakin jest zwierzchnikiem.

鈥 Co艣 nowego, sir? 鈥 spyta艂 Crosbie.

鈥 Tak 鈥 westchn膮艂 Dakin. Mia艂 przed sob膮 jaki艣 papier. Wskaza艂 na dwa inne listy i powiedzia艂:

鈥 To si臋 odb臋dzie w Bagdadzie.

Nast臋pnie zapali艂 zapa艂k臋, przy艂o偶y艂 ogie艅 do papieru i przygl膮da艂 si臋, jak p艂onie. Kiedy papier si臋 zw臋gli艂, dmuchn膮艂 ostro偶nie i popi贸艂 rozpr贸szy艂 si臋 woko艂o.

鈥 Tak 鈥 powt贸rzy艂. 鈥 Wyznaczono Bagdad. Na dwudziestego w przysz艂ym miesi膮cu. Mamy 鈥瀦achowa膰 艣cis艂膮 tajno艣膰鈥.

鈥 Na suku m贸wi si臋 o tym ju偶 od trzech dni 鈥 stwierdzi艂 sucho Crosbie.

Przez twarz wysokiego m臋偶czyzny przemkn膮艂 charakterystyczny dla niego znu偶ony u艣miech.

鈥 艢ci艣le tajne! Nie ma rzeczy 艣ci艣le tajnych na Wschodzie, nieprawda偶, Crosbie?

鈥 Nie ma, sir. Je艣li chce pan zna膰 moje zdanie, to nigdzie nie ma rzeczy 艣ci艣le tajnych. W czasie wojny fryzjer

w Londynie wiedzia艂 cz臋sto wi臋cej od naczelnego dow贸dztwa.

鈥 To nie ma takiego znaczenia w tej sprawie. Je艣li spotkanie ma si臋 odby膰 w Bagdadzie, to wkr贸tce trzeba to poda膰 do wiadomo艣ci publicznej. I wtedy dopiero si臋 zacznie, zw艂aszcza dla nas.

鈥 My艣li pan, 偶e w og贸le do tego dojdzie? 鈥 spyta艂 Crosbie sceptycznie. 鈥 Czy wujek Joe 鈥 to pozbawione respektu okre艣lenie odnosi艂o si臋 do przyw贸dcy wielkiego mocarstwa europejskiego 鈥 rzeczywi艣cie zamierza przyjecha膰?

鈥 Chyba tym razem tak, Crosbie 鈥 powiedzia艂 Dakin z namys艂em. 鈥 Tak, chyba tak. I je艣li spotkanie przebiegnie鈥 przebiegnie bez zak艂贸ce艅鈥 c贸偶, to mog艂oby by膰 ratunkiem dla鈥 wszystkiego. Je艣li tylko mo偶na osi膮gn膮膰 porozumienie鈥 鈥 urwa艂.

Twarz Crosbiego wci膮偶 wyra偶a艂a sceptycyzm.

鈥 Czy鈥 prosz臋 mi wybaczy膰, sir, czy to w og贸le mo偶liwe?

鈥 W takim sensie, jak pan to rozumie, Crosbie, zapewne nie! Je艣li chodzi艂oby tylko o zbli偶enie dw贸ch ludzi reprezentuj膮cych ca艂kowicie odmienne ideologie, prawdopodobnie ca艂a sprawa sko艅czy艂aby si臋 tak jak zwykle: jeszcze wi臋ksz膮 nieufno艣ci膮, jeszcze wi臋kszym antagonizmem. Ale jest trzeci element. Je艣li ta niesamowita opowie艣膰 Carmichaela jest prawdziwa鈥

Nie doko艅czy艂 zdania.

鈥 Nie wierz臋 w ni膮, sir. Jest stanowczo zbyt niesamowita!

Dakin milcza艂 przez chwil臋. Widzia艂 wyra藕nie szczer膮, zatroskan膮 twarz, s艂ysza艂 cichy, bezbarwny g艂os, opowiadaj膮cy nie mieszcz膮c膮 si臋 w g艂owie histori臋. I pomy艣la艂 dok艂adnie tak jak wtedy: 鈥濧lbo m贸j najlepszy, najbardziej godny zaufania cz艂owiek zwariowa艂, albo to wszystko prawda鈥 鈥.

Po chwili odezwa艂 si臋 tym samym cichym, melancholijnym g艂osem:

鈥 Carmichael wierzy艂 w to. Jego odkrycia potwierdzi艂y przypuszczenia. Chcia艂 tam jecha膰, 偶eby znale藕膰 co艣 wi臋cej,

mie膰 dowody. Nie wiem, czy to by艂o rozs膮dne z mojej strony, ale go pu艣ci艂em. Je偶eli nie wr贸ci, zostanie tylko moja wersja relacji Carmichaela, kt贸ra z kolei jest wersj膮 tego, co kto艣 jemu opowiedzia艂. Czy to wystarczy? Bardzo w膮tpi臋. Jest to, jak sam pan m贸wi, tak niesamowita historia鈥 Ale je艣li Carmichael we w艂asnej osobie znajdzie si臋 tutaj, w Bagdadzie, dwudziestego, i opowie sw膮 w艂asn膮 wersj臋, jako naoczny 艣wiadek, i przedstawi dowody鈥

鈥 Dowody? 鈥 przerwa艂 gwa艂townie Crosbie. Dakin skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Tak, ma dowody.

鈥 Sk膮d pan wie?

鈥 Szyfr. Wiadomo艣膰 dotar艂a przez Salah Hassana. I zacytowa艂 starannie: 鈥濨ia艂y wielb艂膮d z 艂adunkiem owsa przechodzi przez prze艂臋cz鈥.

Urwa艂 i po chwili m贸wi艂 dalej:

鈥 A wiec Carmichael zdoby艂 to, po co pojecha艂, ale podejrzewano go od samego pocz膮tku. S膮 na jego tropie. P贸jd膮 za nim wsz臋dzie i, co o wiele niebezpieczniejsze, b臋d膮 na niego czeka膰, tutaj. Najpierw na granicy. A je艣li przejdzie granic臋, wtedy kordon otoczy ambasady i konsulaty. Niech pan pos艂ucha.

Poszpera艂 w papierach na biurku i przeczyta艂 na g艂os:

鈥 Anglik podr贸偶uj膮cy samochodem z Persji do Iraku zastrzelony, prawdopodobnie napad bandycki. Kupiec kurdyjski powracaj膮cy z g贸r schwytany w zasadzk臋, zabity. Inny Kurd, Abdul Hassan, podejrzany o przemyt papieros贸w, zastrzelony przez policj臋. Zw艂oki m臋偶czyzny, zidentyfikowane p贸藕niej jako arme艅skiego kierowcy ci臋偶ar贸wek, znalezione na szosie Rowanduz. Wszyscy, niech pan zauwa偶y, maj膮 podobny rysopis. Wzrost, waga, w艂osy, budowa pasuj膮 do Carmichaela. Oni nie zdaj膮 si臋 na los. Szukaj膮 go. Kiedy znajdzie si臋 w Iraku, niebezpiecze艅stwo b臋dzie jeszcze wi臋ksze. Ogrodnik w ambasadzie, s艂u偶膮cy w konsulacie, urz臋dnik na lotnisku, cle, stacji kolejowej鈥 hotele pod obserwacj膮鈥 Kordon, i to zwarty.

Crosbie uni贸s艂 brwi.

鈥 S膮dzi pan, 偶e to ma a偶 taki zasi臋g?

鈥 Nie ma 偶adnych z艂udze艅. Nawet u nas s膮 przecieki. I to jest najgorsze. Sk膮d mam mie膰 pewno艣膰, 偶e nasz plan 艣ci膮gni臋cia bezpiecznie Carmichaela do Iraku nie jest ju偶 w r臋ku nieprzyjaciela? Zna pan przecie偶 podstawow膮 zasad臋: mie膰 swojego cz艂owieka w obozie przeciwnika.

鈥 Czy jest kto艣鈥 kogo pan podejrzewa? Dakin powoli pokr臋ci艂 g艂ow膮. Crosbie westchn膮艂.

鈥 A tymczasem 鈥 spyta艂 鈥 gramy dalej?

鈥 Tak.

鈥 A co z Croftonem Lee?

鈥 Ma przyjecha膰 do Bagdadu.

鈥 Wszyscy przyje偶d偶aj膮 do Bagdadu 鈥 powiedzia艂 Crosbie. 鈥 Nawet wujek Joe, pa艅skim zdaniem, sir. Ale je偶eli cokolwiek stanie si臋 prezydentowi w czasie jego pobytu tutaj, bomba p贸jdzie w g贸r臋 z ca艂ym impetem.

鈥 Nic si臋 nie mo偶e sta膰 鈥 odpar艂 Dakin. 鈥 To nale偶y do nas. Dopilnowa膰, 偶eby nic si臋 nie sta艂o.

Kiedy Crosbie wyszed艂, Dakin wci膮偶 jeszcze siedzia艂 pochylony nad biurkiem. Wymamrota艂 pod nosem:

鈥 Przyje偶d偶aj膮 do Bagdadu鈥

Na bibule narysowa艂 ko艂o, pod nim napisa艂: 鈥濨agdad鈥, potem w r贸偶nych punktach naszkicowa艂 wielb艂膮da, samolot, parowiec, ma艂膮 dymi膮c膮 lokomotyw臋 鈥 zbiegaj膮ce si臋 na okr臋gu. Nast臋pnie w rogu narysowa艂 paj臋czyn臋. W 艣rodku paj臋czyny napisa艂: 鈥濧nna Scheele鈥. Pod spodem postawi艂 wielki znak zapytania.

Po czym wzi膮艂 kapelusz i wyszed艂 z biura. Na ulicy Raszida kto艣 pokaza艂 na niego i zapyta艂, co to za jeden.

鈥 Ten? Och, to Dakin. Z koncernu naftowego. Fajny facet, ale nic mu si臋 nie udaje. Oferma. Podobno pije. Tacy jak on nigdy do niczego nie dojd膮. W tej cz臋艣ci 艣wiata, 偶eby co艣 osi膮gn膮膰, trzeba mie膰 ikr臋.



Rozdzia艂 drugi

I


Victoria Jones siedzia艂a na 艂awce w Fitzjames Gardens. By艂a ca艂kowicie poch艂oni臋ta rozmy艣laniem, a w艂a艣ciwie moralizowaniem; rozstrzyga艂a bowiem kwesti臋, jakie straty mo偶e ponie艣膰 cz艂owiek, je艣li wykorzysta sw贸j talent w nieodpowiednim momencie.

Victoria, tak jak wi臋kszo艣膰 ludzi, mia艂a zalety i wady. Jej dobre strony to wielkoduszno艣膰, dobre serce i odwaga. Mia艂a w sobie naturaln膮 sk艂onno艣膰 do ryzyka, co mo偶e by膰 uznane za zalet臋 lub wad臋, zale偶nie od punktu widzenia; nasz wiek na przyk艂ad ceni sobie wysoko takie warto艣ci jak spok贸j i bezpiecze艅stwo. Zasadnicz膮 jej wad膮 by艂a sk艂onno艣膰 do k艂amstw w ka偶dej dos艂ownie sytuacji. Nie mog艂a oprze膰 si臋 urojeniom i przedk艂ada艂a je zawsze nad rzeczywisto艣膰. W k艂amstwie wykazywa艂a p艂ynno艣膰, 艂atwo艣膰 i artystyczny wr臋cz zapa艂. Je艣li sp贸藕nia艂a si臋 na spotkanie (co cz臋sto mia艂o miejsce), nie zadowala艂a si臋 wyb膮kaniem jakiej艣 wym贸wki w rodzaju: 鈥瀞tan膮艂 mi zegarek鈥 (co si臋 zdarza艂o) albo 鈥瀗ie mog艂am si臋 doczeka膰 autobusu鈥. Wola艂a wda膰 si臋 w k艂amliwe wyja艣nienia, 偶e s艂o艅 zbieg艂 z zoo i zatarasowa艂 jezdni臋 albo 偶e by艂a 艣wiadkiem przera偶aj膮cego w艂amania do sklepu i pomaga艂a policji. Dla Victorii 艣wiat, w kt贸rym tygrysy czai艂yby si臋 na Strandzie, a niebezpieczni bandyci szaleliby na Tooting, by艂by naprawd臋 wspania艂y.

By艂a smuk艂膮 dziewczyn膮 o wdzi臋cznej postaci i 艣wietnych nogach. Twarz mia艂a szczer膮, rysy drobne i czyste. By艂a w niej jednak pewna przewrotno艣膰. Ta 鈥瀊u藕ka z gumy鈥 鈥攋ak nazwa艂 j膮 jeden z wielbicieli 鈥 umia艂a na zawo艂anie wykrzywi膰 twarz i zdumiewaj膮co przedrze藕nia膰 ka偶dego.

I ten w艂a艣nie talent wp臋dzi艂 Victori臋 w obecne tarapaty. Zatrudniona jako maszynistka u pana Greenholtza w firmie Greenholtz, Simmons and Lederbetter na Graysholme Street, W. C.2, Victoria zabija艂a porann膮 nud臋, zabawiaj膮c trzy inne maszynistki i go艅ca przedstawianiem pani Greenholtz odwiedzaj膮cej m臋偶a w biurze. Czu艂a si臋 bezpiecznie, przekonana, 偶e pan Greenholtz uda艂 si臋 do swych ajent贸w, i dawa艂a upust fantazji.

鈥 Dlaczego nie zgadzasz si臋 na t臋 kozetk臋 Knole鈥檃, tatu艣ku? 鈥 m贸wi艂a Victoria wysokim p艂aczliwym g艂osem. 鈥 Pani Dievtakis kupi艂a sobie stalowoniebiesk膮. Twierdzisz, 偶e nas nie sta膰? W takim razie dlaczego zapraszasz t臋 blondynk臋 na kolacj臋 i dansingi, co? My艣lisz, 偶e nie wiem? Ale jak ty chodzisz z blondyn膮, to ja b臋d臋 mia艂a kozetk臋 i wszystko w 艣liwkowym kolorze, i z艂ote poduszki. A kiedy m贸wisz, 偶e idziesz na s艂u偶bow膮 kolacj臋, robisz z siebie durnia鈥 tak鈥 i wracasz ze szmink膮 na koszuli. Wi臋c b臋d臋 mia艂a kozetk臋 Knole鈥檃 i zam贸wi臋 sobie futrzan膮 pelerynk臋鈥 przepi臋kn膮 pelerynk臋鈥 zupe艂nie jak z norek, ale nie prawdziwe norki, i kupi臋 j膮 bardzo tanio, 艣wietny zakup鈥

Nag艂y spadek zainteresowania publiczno艣ci, kt贸ra pocz膮tkowo siedzia艂a jak w transie, a teraz, jak zm贸wiona, szybko podj臋艂a prac臋, kaza艂 Victorii przerwa膰 przedstawienie. Ujrza艂a pana Greenholtza, kt贸ry sta艂 w drzwiach z wbitym w ni膮 wzrokiem.

Victoria, kt贸rej nic innego nie przysz艂o do g艂owy, krzykn臋艂a tylko: 鈥濷ch!鈥.

Pan Greenholtz chrz膮kn膮艂.

Zrzuci艂 p艂aszcz, skierowa艂 si臋 do swego gabinetu i trzasn膮艂 drzwiami. Prawie natychmiast rozleg艂 si臋 dzwonek, dwa kr贸tkie i jeden d艂ugi sygna艂 鈥 wzywa艂 Victori臋.

鈥 To po ciebie, Jones 鈥 zauwa偶y艂a niedbale kole偶anka Victorii z b艂yskiem rado艣ci w oku, kt贸ra zwykle towarzyszy niepowodzeniom bli藕niego. Pozosta艂e maszynistki dzieli艂y to uczucie wykrzykuj膮c: 鈥濪ostanie ci si臋, Jones鈥 i 鈥濨臋d膮 k艂opoty, Jones鈥. Wstr臋tny goniec przejecha艂 tylko palcem po gardle i wyda艂 ponury j臋k.

Victoria wzi臋艂a notes, o艂贸wek i pomkn臋艂a do pana Greenholtza, zbieraj膮c po drodze resztki pewno艣ci siebie.

鈥 Pan mnie wzywa艂? 鈥 b膮kn臋艂a, patrz膮c na niego niewinnie.

Pan Greenholtz mi臋tosi艂 trzyfuntowe banknoty i szuka艂 po kieszeniach drobnych.

鈥 A, jest pani 鈥 zauwa偶y艂. 鈥 Mam pani do艣膰, m艂oda damo. Co pani na to, 偶ebym wyp艂aci艂 pani tygodniowe pobory i wyrzuci艂 pani膮, tak jak pani stoi, bez wym贸wienia?

Victoria (kt贸ra by艂a sierot膮) ju偶 otworzy艂a usta, by wyt艂umaczy膰, jak to krytyczny stan matki przechodz膮cej ci臋偶k膮 operacj臋 doprowadzi艂 j膮 do og艂upienia i jak to ze swojej skromnej pensji musi utrzyma膰 rodzin臋, ale spotkawszy nieprzyjazne spojrzenie pana Greenholtza, zmieni艂a zamiar i zamkn臋艂a usta.

鈥 Ca艂kowicie si臋 z panem zgadzam 鈥 odpar艂a mi艂ym, ciep艂ym g艂osem. 鈥 Ma pan zupe艂n膮 racj臋.

Pan Greenholtz wyra藕nie os艂upia艂. Nie by艂 przyzwyczajony, by jego zwolnienia z pracy przyjmowano z takim entuzjazmem i zrozumieniem. By ukry膰 lekkie zmieszanie, przebiera艂 w monetach le偶膮cych na biurku. Znowu zacz膮艂 szpera膰 po kieszeniach.

鈥 Brakuje dziewi臋ciu pens贸w 鈥 zauwa偶y艂 ponuro.

鈥 Drobiazg 鈥 rzek艂a uprzejmie Victoria. 鈥 B臋dzie pan mia艂 na kino albo na cukierki.

鈥 Chyba te偶 nie mam 偶adnych znaczk贸w.

鈥 Nie szkodzi. Nie pisz臋 list贸w.

鈥 M贸g艂bym pani dos艂a膰 鈥 stwierdzi艂 pan Greenholtz bez przekonania.

鈥 Prosz臋 si臋 nie k艂opota膰. A co z referencjami? Pan Greenholtz zn贸w zawrza艂 gniewem.

鈥 Dlaczego, u diab艂a, mia艂bym dawa膰 pani referencje? 鈥 zapyta艂 z w艣ciek艂o艣ci膮.

鈥 Taki jest obyczaj 鈥 odpar艂a Victoria. Pan Greenholtz przysun膮艂 do siebie kartk臋 i nagryzmoli艂 par臋 s艂贸w. Cisn膮艂 jej kartk臋.

鈥 To pani wystarczy?

Panna Jones pracowa艂a w mojej firmie przez dwa miesi膮ce jako stenotypistka. Stenografuje niedok艂adnie i robi b艂臋dy. Zosta艂a zwolniona z powodu trwonienia czasu鈥.

Victoria skrzywi艂a si臋.

鈥 Trudno to nazwa膰 rekomendacj膮 鈥 zauwa偶y艂a.

鈥 Bo te偶 i nie mia艂a to by膰 rekomendacja.

鈥 Powinien pan co najmniej stwierdzi膰 鈥 powiedzia艂a Victoria 鈥 偶e jestem uczciwa, rozs膮dna i 偶e mo偶na na mnie polega膰. Bo tak jest. M贸g艂by pan jeszcze doda膰, 偶e jestem dyskretna.

鈥 Dyskretna? 鈥 zakrzykn膮艂 pan Greenholtz.

Wytrzyma艂a jego spojrzenie z niewinn膮 mink膮.

Maj膮c w pami臋ci rozmaite listy pisane przez Victori臋, pan Greenholtz doszed艂 do wniosku, 偶e nawet cz艂owiek g艂臋boko ura偶ony musi zachowa膰 przezorno艣膰.

Si臋gn膮艂 po kartk臋, podar艂 j膮 i sporz膮dzi艂 nowe pisemko.

Panna Jones pracowa艂a w mojej firmie przez dwa miesi膮ce jako stenotypistka. Zosta艂a zwolniona z powodu redukcji personelu鈥.

鈥 A teraz?

鈥 Mog艂o by膰 lepiej 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Ale ujdzie.

Oto dlaczego Victoria, zaopatrzona w tygodniow膮 pensj臋 (bez dziewi臋ciu pens贸w), siedzia艂a, rozmy艣laj膮c, na 艂awce w Fitzjames Gardens. By艂 to tr贸jk膮tny plac, na kt贸rym posadzono byle jakie krzaki wok贸艂 ko艣cio艂a i nad kt贸rym g贸rowa艂 jaki艣 wielki magazyn.

Victoria zazwyczaj (je艣li nie pada艂o) kupowa艂a sobie w barze jedn膮 kanapk臋 z serem i jedn膮 z sa艂at膮 i pomidorem, po czym zjada艂a sw贸j niewyszukany lunch w tej niby鈥搘iejskiej scenerii.

Tego dnia, prze偶uwaj膮c w zamy艣leniu kanapki, m贸wi艂a sobie, zreszt膮 nie po raz pierwszy, 偶e wszystko nale偶y robi膰 w odpowiednim czasie i miejscu, a biuro zdecydowanie nie jest odpowiednim miejscem na przedrze藕nianie 偶ony szefa. W przysz艂o艣ci musi okie艂zna膰 sw膮 wybuja艂膮 fantazj臋; co za licho podkusi艂o j膮, by popisywa膰 si臋 w nudnym biurze? W ka偶dym razie uwolni艂a si臋 od firmy Greenholtz, Simmons and Lederbetter, a perspektywa otrzymania zaj臋cia w innym miejscu nape艂nia艂a j膮 mi艂ym uczuciem oczekiwania. Victoria zawsze by艂a wniebowzi臋ta, kiedy mia艂a podj膮膰 now膮 prac臋. Nigdy nie wiadomo 鈥 my艣la艂a sobie 鈥 co si臋 cz艂owiekowi przydarzy.

Kiedy wyrzuci艂a resztki chleba trzem czatuj膮cym wr贸blom, kt贸re natychmiast zacz臋艂y gwa艂townie wyrywa膰 sobie okruszyny, zda艂a sobie nagle spraw臋, 偶e na drugim ko艅cu 艂awki siedzi jaki艣 ch艂opak. Zauwa偶y艂a go ju偶 wcze艣niej k膮tem oka, ale maj膮c zaj臋t膮 g艂ow臋 艣wietnymi planami na przysz艂o艣膰, nie przyjrza艂a mu si臋 dok艂adnie. To, co widzia艂a teraz (zezuj膮c z boku), bardzo jej si臋 podoba艂o. By艂 to przystojny ch艂opak, z jasnymi w艂osami niczym cherubin, silnie zarysowan膮 brod膮 i niezwykle b艂臋kitnymi oczami, kt贸re, jak si臋 jej zdawa艂o, wpatrywa艂y si臋 w ni膮 od jakiego艣 czasu z ukrytym podziwem.

Victoria nie mia艂a 偶adnych zastrze偶e艅 do zawierania znajomo艣ci w miejscach publicznych. Uwa偶a艂a si臋 za doskona艂a znawczyni臋 ludzi, potrafi膮c膮 odr贸偶ni膰 wszelkie objawy zuchwa艂o艣ci ze strony nie偶onatych m臋偶czyzn.

U艣miechn臋艂a si臋 szeroko, a ch艂opak odpowiedzia艂 na jej u艣miech jak poci膮gni臋ta za sznurek marionetka.

鈥 Dzie艅 dobry 鈥 odezwa艂 si臋. 鈥 艁adnie tutaj. Cz臋sto tu przychodzisz?

鈥 W艂a艣ciwie codziennie.

鈥 Co za pech, 偶e nigdy przedtem tu nie zaszed艂em. To by艂 tw贸j lunch?

鈥 Tak.

鈥 Za ma艂o jesz. Umar艂bym z g艂odu po marnych dw贸ch kanapkach. A gdyby艣my tak poszli na kie艂bas臋 do baru na Tottenham Court Road?

鈥 Nie, dzi臋kuj臋. Najad艂am si臋. Nie mog艂abym ju偶 nic prze艂kn膮膰.

Oczekiwa艂a, 偶e powie: 鈥濵o偶e innym razem鈥, ale nie powiedzia艂. Westchn膮艂 tylko i doda艂:

鈥 Mam na imi臋 Edward, a ty?

鈥 Victoria.

鈥 Na cze艣膰 dworca kolejowego?

鈥 Victoria nie jest tylko nazw膮 dworca 鈥 sprostowa艂a. 鈥 Jest jeszcze kr贸lowa Victoria.

鈥 No tak. Jak masz na nazwisko?

鈥 Jones.

鈥 Victoria Jones 鈥 powiedzia艂 Edward, sprawdzaj膮c, jak to brzmi. Pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Nie pasuje mi.

鈥 Masz racj臋 鈥 powiedzia艂a 偶ywo Victoria. 鈥 Gdybym mia艂a na imi臋 Jenny, brzmia艂oby fajnie: Jenny Jones. Ale Victoria wymaga czego艣 z wi臋ksz膮 klas膮. Na przyk艂ad Victoria Sackville鈥擶est. Co艣 takiego. To musi wibrowa膰 w ustach.

鈥 Mo偶na co艣 doczepi膰 do nazwiska Jones 鈥 stwierdzi艂 Edward pocieszaj膮co.

鈥 Bedford Jones.

鈥 Carisbrooke Jones.

鈥 St. Clair Jones.

鈥 Lonsdale Jones.

Edward przerwa艂 t臋 mi艂膮 zabaw臋, spogl膮daj膮c na zegarek i wydaj膮c okrzyk zgrozy.

鈥 Musz臋 lecie膰 do mojego przekl臋tego szefa鈥 a ty?

鈥 Jestem bez pracy. Dzisiaj wylecia艂am.

鈥 Och, to okropne 鈥 powiedzia艂 Edward z prawdziw膮 trosk膮.

鈥 Zaoszcz臋d藕 sobie wsp贸艂czucia, bo wcale si臋 nie martwi臋. Po pierwsze, bez problemu znajd臋 co艣 innego, a po drugie, nie藕le si臋 u艣mia艂am.

I Victoria zatrzyma艂a jeszcze troch臋 Edwarda, relacjonuj膮c barwnie, ku jego wielkiemu ubawieniu, porann膮 scen臋 w biurze i odgrywaj膮c ponownie pani膮 Greenholtz.

鈥 Jeste艣 naprawd臋 cudowna, Victorio 鈥 powiedzia艂. 鈥 Powinna艣 gra膰 na scenie.

Przyj臋艂a komplement z pe艂nym zadowolenia u艣miechem i zauwa偶y艂a, 偶e Edward musi lecie膰, bo inaczej i jego wylej膮.

鈥 Tak, a ja, w przeciwie艅stwie do ciebie, nie znajd臋 tak 艂atwo innej pracy. By膰 dobr膮 stenotypistk膮, to jest co艣! 鈥攕twierdzi艂 Edward z zazdro艣ci膮 w g艂osie.

鈥 Tak naprawd臋 to wcale nie jestem dobr膮 stenotypistk膮 鈥 przyzna艂a szczerze Victoria. 鈥 Ale na szcz臋艣cie dzisiaj nawet najbardziej kiepska stenotypistk膮 znajdzie sobie jak膮 tak膮 prac臋, w ka偶dym razie w szkolnictwie czy towarzystwie dobroczynnym, nie mog膮 przyzwoicie zap艂aci膰, wi臋c bior膮 takie jak ja. Najbardziej mi odpowiada praca w jakim艣 towarzystwie naukowym. Te wszystkie naukowe nazwy i okre艣lenia s膮 tak straszne, 偶e je艣li cz艂owiek nie wie, jak je napisa膰, to 偶aden wstyd, bo nikt tego nie potrafi. A co ty robisz? Chyba jeste艣 po s艂u偶bie wojskowej. S艂u偶y艂e艣 w RAF鈥搃e?

鈥 Zgad艂a艣.

鈥 Jako pilot bojowy?

鈥 Zn贸w zgad艂a艣. S膮 w stosunku do nas bardzo przyzwoici, staraj膮 si臋 nam znale藕膰 prac臋 i tak dalej, ale, widzisz, ca艂y k艂opot w tym, 偶e inteligencja nie jest nasz膮 mocn膮 stron膮. W RAF鈥攊e to niepotrzebne. Posadzili mnie za biurkiem, z kup膮 papierk贸w i cyfr, i jeszcze kazali mi my艣le膰, a ja po prostu odpad艂em. To wszystko zreszt膮 nie mia艂o 偶adnego sensu. Ale tak to jest. G艂upio ci, kiedy widzisz, 偶e jeste艣 absolutnie do niczego.

Victoria pokiwa艂a g艂ow膮 ze wsp贸艂czuciem. Edward m贸wi艂 dalej z gorycz膮:

鈥 Ludzie na marginesie. Wy艂膮czeni. W czasie wojny by艂o wszystko w porz膮dku鈥 spisywali艣my si臋 nie藕le鈥 ja na przyk艂ad dosta艂em odznaczenie DFC鈥 ale teraz鈥 r贸wnie dobrze m贸g艂bym nie istnie膰.

鈥 Musi przecie偶 by膰鈥

Nie doko艅czy艂a. Nie potrafi艂a wyrazi膰 s艂owami swego przekonania, 偶e dla przymiot贸w przynosz膮cych kiedy艣 odznaczenia powinno znale藕膰 si臋 jakie艣 miejsce w 艣wiecie lat pi臋膰dziesi膮tych.

鈥 To mnie troch臋 przybi艂o 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Fakt, 偶e si臋 do niczego nie nadaj臋. No, musz臋 lecie膰鈥 ale鈥 czy by艂aby艣 z艂a鈥 czy nie uznasz tego za bezczelno艣膰鈥 gdybym鈥

Victoria szeroko otworzy艂a oczy ze zdumienia, gdy Edward, j膮kaj膮c si臋 i czerwieniej膮c, wskazywa艂 na aparat fotograficzny.

鈥 Tak bardzo chcia艂bym mie膰 twoje zdj臋cie. Widzisz, jutro jad臋 do Bagdadu.

鈥 Do Bagdadu? 鈥 zawo艂a艂a Victoria z wyra藕nym rozczarowaniem.

鈥 Tak. Naprawd臋 wola艂bym nie jecha膰鈥 teraz. Jeszcze dzi艣 rano by艂em szcz臋艣liwy鈥 Znalaz艂em sobie t臋 prac臋鈥 偶eby si臋 st膮d ulotni膰.

鈥 Co to za praca?

鈥 Do艣膰 okropna. Kultura鈥 poezja, tego rodzaju rzeczy.

Moim szefem jest doktor Rathbone; medale, wyr贸偶nienia; chodz膮ce uduchowienie; patrzy na ciebie przez pince鈥搉ez. Jego pasj膮 jest wzlot duchowy, rozpowszechnia po 艣wiecie te swoje idea艂y. Otwiera ksi臋garnie na ko艅cu 艣wiata 鈥 teraz w Bagdadzie. Ma t艂umaczenia dzie艂 Szekspira i Miltona na arabski, kurdyjski, perski i arme艅ski, wszystko pod r臋k膮. To g艂upota, moim zdaniem, bo British Council wsz臋dzie robi dok艂adnie to samo. No, ale tak ju偶 jest. 呕yj臋 z tego, wi臋c nie powinienem narzeka膰.

鈥 Co ty w艂a艣ciwie robisz?

鈥 Na dobr膮 spraw臋, jestem ch艂opcem do wszystkiego. Kupuj臋 bilety, wype艂niam kwestionariusze paszportowe, sprawdzam paczki z tymi okropnymi dzie艂kami poetyckimi, biegam tu, tam i siam. A kiedy ju偶 jeste艣my na miejscu, moim zadaniem jest brata膰 ze sob膮, to jeden z chlubnych cel贸w m艂odzie偶y, ludzi wszystkich narod贸w, by w jedno艣ci wznosili si臋 na wy偶yny ducha鈥 鈥 Edward stawa艂 si臋 coraz bardziej melancholijny.

鈥 Prawd臋 m贸wi膮c, to wszystko jest do艣膰 upiorne. Victoria nie by艂a w stanie doda膰 mu otuchy.

鈥 Sama widzisz 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Je艣li nie masz mi za z艂e鈥 jedno z profilu i jedno en鈥揻ace鈥 ach鈥 wspaniale鈥

Rozleg艂y si臋 dwa pstrykni臋cia i Victoria ch臋tnie zamrucza艂aby jak kotka z zadowolenia, jak ka偶da m艂oda kobieta, kt贸ra wie, 偶e zrobi艂a wra偶enie na atrakcyjnym przedstawicielu odmiennej p艂ci.

鈥 To naprawd臋 okropne, 偶e musz臋 wyjecha膰 akurat teraz, kiedy pozna艂em ciebie 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Korci mnie, 偶eby machn膮膰 na to r臋k膮鈥 ale chyba nie mog臋鈥 tak w ostatniej chwili鈥 po tych wszystkich obrzydliwych formularzach i wizach, i w og贸le. To nie by艂oby najlepsze zagranie.

鈥 Mo偶e nie b臋dzie tak 藕le, jak my艣lisz 鈥 pocieszy艂a go Victoria.

鈥 No, nie wiem 鈥 rzek艂 z pow膮tpiewaniem Edward.

鈥 Wiesz, to zabawne 鈥 doda艂 鈥 ale mam uczucie, 偶e co艣 tu gdzie艣 nie gra.

鈥 Nie gra?

鈥 Jakby by艂o co艣 nieuczciwego. Nie wiem, dlaczego tak mi si臋 wydaje. Nie mam 偶adnych podstaw. Po prostu takie odczucie, to si臋 zdarza. Kiedy艣 mia艂em podobn膮 histori臋 z pojemnikiem paliwa. Wi臋c zacz膮艂em przegl膮da膰 ca艂e to piekielne urz膮dzenie i okaza艂o si臋, 偶e pier艣cie艅 si臋 zaklinowa艂 w zapasowej pompie.

Victoria nic nie zrozumia艂a z tych technicznych szczeg贸艂贸w, ale podj臋艂a my艣l przewodni膮.

鈥 Uwa偶asz, 偶e on jest oszustem鈥 ten Rathbone?

鈥 To mi si臋 w g艂owie nie mie艣ci. Cz艂owiek tak niesamowicie przyzwoity i wykszta艂cony, i nale偶膮cy do tych wszystkich towarzystw, za pan brat z r贸偶nymi biskupami i dyrektorami szk贸艂. Nie. Mam tylko takie odczucie鈥 zreszt膮 czas poka偶e. No, to na razie! Szkoda, 偶e nie jedziesz ze mn膮.

鈥 Szkoda 鈥 westchn臋艂a.

鈥 Jakie masz plany?

鈥 P贸jd臋 do agencji St. Guildric na Gower Street i poszukam pracy.

鈥 Do widzenia, Victorio. Partir, c鈥檈st mourir un peu 鈥 doda艂 Edward z mocnym brytyjskim akcentem. 鈥 Te francuskie fircyki znaj膮 si臋 na rzeczy. Nasi tylko plot膮 bzdury, 偶e rozstania s膮 rozkosznym cierpieniem, g艂upie os艂y.

鈥 Do widzenia Edwardzie. Powodzenia!

鈥 Za艂o偶臋 si臋, 偶e ju偶 nigdy o mnie nie pomy艣lisz.

鈥 A mo偶e si臋 mylisz鈥

鈥 Jeste艣 zupe艂nie inna od wszystkich dziewczyn, kt贸re zna艂em. Chcia艂bym tylko鈥 鈥 Zegar wybi艂 kolejny kwadrans i Edward zawo艂a艂: 鈥 O rety鈥 musz臋 lecie膰鈥

Ulotni艂 si臋 b艂yskawicznie i znikn膮艂 w wielkiej paszczy Londynu. Victoria zosta艂a sama na 艂awce. Jej my艣li bieg艂y dwoma odr臋bnymi torami.

Jeden 鈥 to w膮tek Romea i Julii. W jej odczuciu ona, i Edward byli w sytuacji podobnej do nieszcz臋艣liwej pary, cho膰 zapewne Romeo i Julia wyra偶ali swe uczucia bardziej wyszukanym j臋zykiem. Ale sytuacja, my艣la艂a Victoria, by艂a taka sama. Spotkanie, natychmiastowe oczarowanie鈥 zniweczenie鈥 dwa kochaj膮ce serca roz艂膮czone. Przypomnia艂a sobie wierszyk, kt贸ry kiedy艣 cz臋sto m贸wi艂a jej niania:


Kocham ci臋 鈥 powiedzia艂 do Alicji Jumbo,

Nie wierz臋 鈥 powiedzia艂a Alicja do Jumbo,

Ty nie kochasz mnie naprawd臋 tak jak m贸wisz, bo

Chcesz jecha膰 do Ameryki i zostawi膰 mnie w zoo.


Wystarczy zast膮pi膰 Ameryk臋 Bagdadem i jeste艣my w domu!

Wsta艂a, strz膮sn臋艂a okruchy z kolan i szybkim krokiem opu艣ci艂a FitzJames Gardens, kieruj膮c si臋 na Gower Street. Podj臋艂a dwie decyzje: po pierwsze, stwierdzi艂a, 偶e zakocha艂a si臋 w Edwardzie i 偶e go zdob臋dzie.

Po drugie, zdecydowa艂a, 偶e skoro Edward b臋dzie wkr贸tce w Bagdadzie, to jej nie pozostaje nic innego, jak te偶 pojecha膰 do Bagdadu. Zastanawia艂a si臋 w艂a艣nie, jak to mo偶na zrobi膰. 呕e mo偶na to zrobi膰 w taki lub inny spos贸b, nie mia艂a 偶adnych w膮tpliwo艣ci. By艂a kobiet膮 pe艂n膮 optymizmu i o silnym charakterze. Powiedzenie, 偶e rozstania s膮 rozkosznym cierpieniem, wyda艂o jej si臋 r贸wnie sentymentalne co Edwardowi.

Tak czy inaczej 鈥 powiedzia艂a do siebie Victoria 鈥 musz臋 dosta膰 si臋 do Bagdadu!鈥.




II


鈥 Czy ma pani sprawozdania z udzia艂贸w Krugenhorfa, panno Scheele?

鈥 Tak, prosz臋 pana.

Panna Scheele, osoba ch艂odna i sprawna, poda艂a szefowi dokumenty.

Pan Morganthal czyta艂 je, mrucz膮c pod nosem.

鈥 Chyba wszystko w porz膮dku.

鈥 Z ca艂膮 pewno艣ci膮, prosz臋 pana.

鈥 Jest tu Schwartz?

鈥 Czeka w drugim biurze.

鈥 Prosz臋 go zaraz do mnie sprowadzi膰.

Panna Scheele nacisn臋艂a jeden z sze艣ciu dzwonk贸w.

鈥 B臋d臋 panu potrzebna?

鈥 Nie, nie s膮dz臋, panno Scheele.

Anna Scheele wysun臋艂a si臋 bezszelestnie z pokoju.

By艂a pozbawion膮 wdzi臋ku platynow膮 blondynk膮. Mia艂a jasne, lniane w艂osy 艣ci膮gni臋te w zgrabny w臋ze艂 na karku. Nosi艂a silne okulary, spod kt贸rych spogl膮da艂y bystre, jasnoniebieskie oczy. Jej twarz o czystych, drobnych rysach by艂a ca艂kowicie bez wyrazu. Wszystko, do czego dosz艂a, zdoby艂a sprawno艣ci膮, a nie wdzi臋kiem. Mia艂a niebywa艂膮 pami臋膰, potrafi艂a zapami臋ta膰 rzeczy najbardziej skomplikowane, cytowa艂a nazwiska, daty i cyfry bez korzystania z jakichkolwiek notatek. To ona sterowa艂a olbrzymim zespo艂em firmy, a robi艂a to tak zr臋cznie, 偶e wszystko funkcjonowa艂o jak w dobrze naoliwionej maszynie. By艂a chodz膮c膮 dyskrecj膮, zawsze pe艂na energii, kt贸r膮 potrafi艂a trzyma膰 w ryzach i kontrolowa膰.

Otto Morganthal, stoj膮cy na czele mi臋dzynarodowej firmy bankowej Morganthal, Brown and Shipperke, zdawa艂 sobie 艣wietnie spraw臋, 偶e tego, co zawdzi臋cza Annie Scheele, nie mo偶e wyrazi膰 za pomoc膮 偶adnych pieni臋dzy. Mia艂 do niej bezwzgl臋dne zaufanie. Jej pami臋膰, do艣wiadczenie, trafno艣膰 s膮du, jej zr贸wnowa偶ony ch艂odny umys艂 鈥 by艂y bezcenne. P艂aci艂 jej wysok膮 pensj臋 i zap艂aci艂by bez wahania wi臋cej, gdyby o to poprosi艂a.

By艂a wprowadzona nie tylko w tajniki interes贸w firmy,

ale r贸wnie偶 w jego 偶ycie prywatne. Kiedy spyta艂 j膮 o zdanie, jak ma post膮pi膰 w sprawie drugiej 偶ony, doradzi艂a mu rozw贸d i wskaza艂a dok艂adn膮 sum臋 aliment贸w. Nie okaza艂a wsp贸艂czucia ani ciekawo艣ci. Nie by艂a, jego zdaniem, tak膮 kobiet膮. Nie s膮dzi艂, by w og贸le kierowa艂a si臋 uczuciami i nigdy nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶eby zastanowi膰 si臋, co w艂a艣ciwie ona sobie my艣li. Bardzo by si臋 zdziwi艂, gdyby kto艣 mu powiedzia艂, 偶e w og贸le co艣 sobie my艣li 鈥 wyj膮wszy sprawy Ottona Morganthala oraz firmy Morganthal, Brown and Shipperke.

By艂 wi臋c zupe艂nie zbity z tropu, kiedy szykuj膮c si臋 do wyj艣cia z pracy, powiedzia艂a:

鈥 Chcia艂am prosi膰 o trzytygodniowy urlop, je艣li to mo偶liwe. Od przysz艂ego wtorku.

Patrz膮c na ni膮, odpar艂 niezr臋cznie:

鈥 To wielce dla nas k艂opotliwe鈥 nie wyobra偶am sobie鈥

鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 jaki艣 problem, prosz臋 pana. Panna Wygate 艣wietnie si臋 we wszystkim orientuje. Zostawi臋 jej notatki i wszelkie dyspozycje. Pan Cornwall mo偶e si臋 zaj膮膰 fuzj膮 z Ascherem.

鈥 Chyba nie jest pani chora czy co艣 takiego? 鈥 spyta艂, znowu niezr臋cznie, Morganthal.

Nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰 panny Scheele chorej. Nawet zarazki szanowa艂y Ann臋 Scheele i j膮 oszcz臋dza艂y.

鈥 Ale偶 nie. Chc臋 pojecha膰 do Londynu do siostry.

鈥 Do siostry? 鈥 Nie wiedzia艂, 偶e ma siostr臋. Nigdy nie my艣la艂 o pannie Scheele jak o osobie maj膮cej krewnych czy rodzin臋. Nigdy nie wspomnia艂a, 偶e ma bliskich. I oto teraz m贸wi zwyczajnie o jakiej艣 siostrze w Londynie. Ubieg艂ej jesieni byli razem w Londynie, ale s艂owem nie napomkn臋艂a o siostrze.

鈥 Nie wiedzia艂em, 偶e ma pani siostr臋 w Anglii 鈥 powiedzia艂 z wyrzutem.

Panna Scheele lekko si臋 u艣miechn臋艂a.

鈥 Tak, mam. Wysz艂a za m膮偶 za Anglika zwi膮zanego

z British Museum. Musi przej艣膰 powa偶n膮 operacj臋. Chce, 偶ebym by艂a razem z ni膮. Chcia艂abym pojecha膰.

Morganthal zorientowa艂 si臋, 偶e jest zdecydowana. Mrukn膮艂:

鈥 No dobrze, dobrze. Niech pani wraca jak najszybciej. Rynek nigdy nie by艂 tak chwiejny. Wszystko przez ten przekl臋ty komunizm. Ca艂y kraj jest nim przesi膮kni臋ty. Wojna mo偶e wybuchn膮膰 lada chwila. Czasami my艣l臋, 偶e to jedyne wyj艣cie. A teraz jeszcze prezydent wybiera si臋 na t臋 idiotyczn膮 konferencj臋 do Bagdadu. W moim przekonaniu to jaka艣 pu艂apka. Chc膮 go wci膮gn膮膰 w zasadzk臋. Bagdad! Akurat to miasto ze wszystkich miejsc na ziemi!

鈥 Przecie偶 b臋dzie pod odpowiedni膮 ochron膮 鈥 powiedzia艂a uspokajaj膮co panna Scheele.

鈥 W zesz艂ym roku szach Iranu. Bernadotte w Palestynie. To szale艅stwo, istne szale艅stwo.

鈥 Ale w ko艅cu 鈥 doda艂 Morganthal ponuro 鈥 ca艂y 艣wiat jest zwariowany.



Rozdzia艂 trzeci

I


Hotel Savoy powita艂 Ann臋 Scheele z szacunkiem, jaki okazuje si臋 sta艂ym bywalcom i wa偶nym go艣ciom; pytano o zdrowie pana Morganthala, zapewniano, 偶e je艣li apartament jej nie odpowiada, wystarczy, 偶eby powiedzia艂a s艂贸wko: Anna Scheele bowiem przedstawia艂a sob膮 DOLARY.

Panna Scheele wyk膮pa艂a si臋, ubra艂a, zatelefonowa艂a na Kensington, po czym zjecha艂a wind膮. Przesz艂a przez obrotowe drzwi i poprosi艂a o taks贸wk臋. Taks贸wka podjecha艂a. Anna Scheele wsiad艂a i skierowa艂a j膮 do sklepu jubilerskiego Cartiera na Bond Street.

Kiedy samoch贸d oddali艂 si臋 od Savoyu i znalaz艂 si臋 na Strandzie, niewysoki, ciemny m臋偶czyzna, ogl膮daj膮cy wystaw臋 w sklepie, spojrza艂 nagle na zegarek i skin膮艂 na taks贸wk臋, kt贸ra szcz臋艣liwie znalaz艂a si臋 w pobli偶u, a kt贸ra chwil臋 przedtem, dziwnym trafem, nie zatrzyma艂a si臋 na nawo艂ywania wzburzonej pani z pakunkami w r臋ku.

Druga taks贸wka jecha艂a Strandem, nie trac膮c z oka pierwszej. Kiedy oba pojazdy zatrzyma艂y si臋 na 艣wiat艂ach

Pan Bolford machn膮艂 pulchnymi r臋kami.

鈥 Jako艣膰 鈥 westchn膮艂. 鈥 To, co zawsze by艂o renom膮 tego kraju! Jako艣膰! Brak tandety, pretensjonalno艣ci. W seryjnej produkcji jeste艣my do niczego, taka jest prawda. To jest wasza specjalno艣膰. My powinni艣my si臋 stara膰, powtarzam, o jako艣膰. Po艣wi臋ci膰 czas, w艂o偶y膰 wysi艂ek i wypuszcza膰 rzeczy, kt贸rym nic na 艣wiecie nie dor贸wna. No tak鈥 na kiedy wyznaczymy pierwsz膮 miar臋? Od dzi艣 za tydzie艅 o jedenastej trzydzie艣ci? Doskonale. Dzi臋kuj臋 pani bardzo.

Anna Scheele skierowa艂a si臋 do wyj艣cia. Przesz艂a pomi臋dzy staro艣wieckimi ponurymi belami materia艂u i znowu znalaz艂a si臋 na ulicy. Zatrzyma艂a taks贸wk臋 i wr贸ci艂a do Savoyu. Taks贸wka stoj膮ca po przeciwnej stronie ulicy, w kt贸rej siedzia艂 ma艂y ciemny m臋偶czyzna, pojecha艂a t膮 sam膮 tras膮, ale nie skr臋ci艂a do Savoyu. Skierowa艂a si臋 naoko艂o na Embankment, sk膮d zabra艂a nisk膮 t臋g膮 kobiet臋, kt贸ra w艂a艣nie opu艣ci艂a Savoy s艂u偶bowym wyj艣ciem.

鈥 I jak tam, Louisa? Przeszuka艂a艣 pok贸j?

鈥 Tak. I nic.

Anna Scheele jad艂a lunch w restauracji. Mia艂a zarezerwowany stolik przy oknie. Ma卯tre d鈥檋么tel dopytywa艂 si臋 troskliwie o zdrowie pana Morganthala.

Po lunchu Anna Scheele wzi臋艂a klucz i posz艂a do siebie. 艁贸偶ko pos艂ane, w 艂azience czyste r臋czniki, wszystko na wysoki po艂ysk. Anna podesz艂a do dw贸ch lotniczych walizek, kt贸re stanowi艂y jej baga偶; jedna by艂a otwarta, druga zamkni臋ta. Rzuci艂a okiem na zawarto艣膰 niezamkni臋tej walizki, po czym wyj臋艂a kluczyki z torebki i otworzy艂a drug膮. Wszystko by艂o w idealnym porz膮dku, rzeczy pouk艂adane tak, jak je sama rozmie艣ci艂a, nikt niczego nie dotyka艂, nie przewraca艂. Na wierzchu le偶a艂a sk贸rzana teczka, w rogu 鈥攎a艂y aparat Leica i dwie rolki filmu. Filmy by艂y zapiecz臋towane, nieotwarte. Anna przejecha艂a paznokciem po klapce teczki i podnios艂a j膮. U艣miechn臋艂a si臋 lekko. Pojedynczy, prawie niedostrzegalny jasny w艂os znikn膮艂. Szybkim ruchem

rozsypa艂a troch臋 pudru, na l艣ni膮c膮 sk贸r臋 teczki i dmuchn臋艂a. Sk贸ra l艣ni艂a czysto艣ci膮. Nie by艂o 偶adnych odcisk贸w palc贸w. A przecie偶 tego ranka, po na艂o偶eniu odrobiny brylantyny na swe g艂adkie w艂osy, Anna mia艂a w r臋ku teczk臋. Powinny wi臋c by膰 na niej odciski palc贸w, jej w艂asne. I znowu si臋 u艣miechn臋艂a.

鈥 Dobra robota 鈥 powiedzia艂a do siebie. 鈥 Ale nie do ko艅ca鈥

Szybko zapakowa艂a neseser i zesz艂a na d贸艂. Wzi臋艂a taks贸wk臋 i poda艂a kierowcy adres: 17 Elmsleigh Gardens.

Elmsleigh Gardens jest cich膮, ciemn膮 uliczk膮 przy Kensington Square. Anna zap艂aci艂a za taks贸wk臋 i wbieg艂a po schodach do drzwi frontowych. Zadzwoni艂a. Po kilku minutach otworzy艂a starsza kobieta o podejrzliwej twarzy, kt贸ra jednak natychmiast rozpromieni艂a si臋 w u艣miechu powitania.

鈥 Jak si臋 panna Elsie ucieszy! Jest w gabinecie, na ko艅cu. Pani przyjazd tak j膮 podtrzymywa艂 na duchu!

Anna szybkim krokiem przesz艂a przez ciemny korytarz i otworzy艂a drzwi na samym ko艅cu. Wesz艂a do ma艂ego, zagraconego, przytulnego pokoju z wielkimi sk贸rzanymi fotelami o zniszczonych obiciach. Siedz膮ca w jednym z nich kobieta zerwa艂a si臋 rado艣nie.

鈥 Anna, moja kochana!

鈥 Elsie!

Uca艂owa艂y si臋 serdecznie.

鈥 Za艂atwione 鈥 powiedzia艂a Elsie. 鈥 Id臋 dzi艣 wieczorem. Mam nadziej臋鈥

鈥 G艂owa do g贸ry 鈥 powiedzia艂a Anna. 鈥 Wszystko b臋dzie dobrze.



II


Ma艂y ciemny m臋偶czyzna w przeciwdeszczowym p艂aszczu wszed艂 do budki telefonicznej na stacji High Street Kensington i wykr臋ci艂 numer.

鈥 Yalhalla Gramophone Company?

鈥 Tak.

鈥 M贸wi Sanders.

鈥 Sanders znad Rzeki? Jakiej Rzeki?

鈥 Rzeki Tygrys. Raport o A. S. Przylecia艂a dzi艣 rano z Nowego Jorku. By艂a u Cartiera. Kupi艂a pier艣cionek z diamentem i szafirem za sto dwadzie艣cia funt贸w. Posz艂a do kwiaciarni Jane Kent 鈥 dwana艣cie funt贸w osiemna艣cie szyling贸w kosztowa艂y kwiaty, kt贸re kaza艂a przes艂a膰 do lecznicy na Portland Place. Zam贸wi艂a kostium u Bolforda i Avory鈥檈go. Nikt z nich nie ma podejrzanych kontakt贸w, ale jeszcze si臋 im przyjrzymy. Pok贸j A. S. w Savoyu przeszukany. Nie znaleziono nic podejrzanego. W walizce teczka zawieraj膮ca dokumenty dotycz膮ce fuzji Paper鈥擶olfensteins. Czysta sprawa. Aparat i dwie rolki prawdopodobnie niena艣wietlonych film贸w. Bardzo mo偶liwe, 偶e to mikrofilmy, ale wed艂ug raportu s膮 to niena艣wietlone oryginalne klisze. A. S. wzi臋艂a ma艂y neseser i pojecha艂a do siostry na 17 Elmsleigh Gardens. Siostra udaje si臋 dzi艣 wiecz贸r do lecznicy na Portland Place na operacj臋. Potwierdzone w ksi膮偶ce rejestracyjnej lecznicy. Wizyta A. S. chyba czysto prywatna. Nie zdradza niepokoju, nie podejrzewa, 偶e jest 艣ledzona. Dzisiejsz膮 noc sp臋dzi pewno w lecznicy. Zatrzyma艂a pok贸j w Savoyu. Samolot do Nowego Jorku zabukowany na dwudziestego trzeciego.

Cz艂owiek, kt贸ry mieni艂 si臋 Sanders znad Rzeki, przerwa艂 i dorzuci艂 nieurz臋dowe poniek膮d postscriptum:

鈥 A je艣li chce pan wiedzie膰, co o tym my艣l臋, to wszystko jedna wielka bzdura! Szasta pieni臋dzmi i tyle wszystkiego. Dwana艣cie funt贸w osiemna艣cie szyling贸w na kwiaty! To si臋 w g艂owie nie mie艣ci!



Rozdzia艂 czwarty

I


Victorii ani przez chwil臋 nie przysz艂o do g艂owy, 偶e mog艂aby nie osi膮gn膮膰 celu, co najlepiej 艣wiadczy o jej wrodzonej pogodzie ducha. Nie dla niej melancholijne strofy Longfellowa o statkach, co p艂yn膮 w艣r贸d nocy. Co za pech! Kiedy si臋 zakocha艂a 鈥 trzeba spojrze膰 prawdzie w oczy 鈥 w przystojnym ch艂opcu, los chcia艂, 偶e ch艂opak wyje偶d偶a艂 nazajutrz na drugi koniec 艣wiata. Dlaczego nie do Aberdeen czy do Brukseli albo na przyk艂ad do Birmingham?

Akurat Bagdad 鈥 pomy艣la艂a Victoria. 鈥 Takie ju偶 mam szcz臋艣cie!鈥 W ka偶dym razie, nie zwa偶aj膮c na trudno艣ci, postanowi艂a jako艣 dosta膰 si臋 do Bagdadu. Id膮c stanowczym krokiem Tottenham Court Road, rozwa偶a艂a sposoby i 艣rodki, by osi膮gn膮膰 cel. Bagdad. Co si臋 dzieje w Bagdadzie? Edward m贸wi艂 o kulturze. Czy Victoria mog艂aby zajmowa膰 si臋 kultur膮? UNESCO? Tak, UNESCO wysy艂a ludzi w 艣wiat, czasami do r贸偶nych cudownych miejsc. Ale, uzmys艂owi艂a sobie, dotyczy to zwykle nieprzeci臋tnych m艂odych kobiet po wy偶szych studiach, kt贸re w por臋 zakrz膮tn膮 si臋 ko艂o sprawy.

Victoria dosz艂a do wniosku, 偶e trzeba dzia艂a膰 po kolei i skierowa艂a si臋 do biura podr贸偶y, by zasi臋gn膮膰 informacji. Nic prostszego ni偶 dosta膰 si臋 do Bagdadu. Mo偶na podr贸偶owa膰 samolotem, statkiem do Basry, poci膮giem do Marsylii, a stamt膮d statkiem do Bejrutu i dalej autokarem przez pustyni臋. Mo偶na jecha膰 przez Egipt. Na upartego da si臋 odby膰 ca艂膮 drog臋 kolej膮, ale o wizy by艂o obecnie ci臋偶ko, ludzie cz臋sto dostawali odmow臋, a bywa艂o i tak, 偶e otrzymywali decyzj臋 ju偶 po terminie wyjazdu. Bagdad znajdowa艂 si臋 w strefie funta sterlinga, wi臋c pieni膮dze nie stanowi艂y problemu. Taki by艂 w ka偶dym razie punkt widzenia biura podr贸偶y. S艂owem, dla kogo艣, kto posiada艂 od sze艣膰dziesi臋ciu do stu funt贸w got贸wk膮, podr贸偶 do Bagdadu nie przedstawia艂a 偶adnych trudno艣ci.

Dla Victorii, kt贸ra obecnie mia艂a trzy funty dziesi臋膰 szyling贸w (minus dziewi臋膰 pens贸w), dodatkowe dwana艣cie szyling贸w i pi臋膰 funt贸w na ksi膮偶eczce oszcz臋dno艣ciowej, wyb贸r prostej i bezpo艣redniej drogi nie wchodzi艂 w gr臋.

Pr贸bowa艂a si臋 czego艣 dowiedzie膰 o pracy hostessy czy stewardesy w samolocie, ale okaza艂o si臋, 偶e s膮 to bardzo atrakcyjne posady, po kt贸re ustawiano si臋 w kolejce.

Nast臋pnie Victoria uda艂a si臋 do agencji St. Guildric. Energiczna panna Spenser przywita艂a j膮 jak osob臋, kt贸ra zrz膮dzeniem losu trafia艂a tu do艣膰 regularnie.

鈥 M贸j Bo偶e, panno Jones, znowu bez pracy? Mia艂am nadziej臋, 偶e tym razem鈥

鈥 To by艂o nie do wytrzymania 鈥 stwierdzi艂a stanowczo Victoria. 鈥 Trudno opowiedzie膰, co ja wycierpia艂am.

Na bladych policzkach panny Spenser pojawi艂 si臋 rozkoszny rumieniec.

鈥 Nie 鈥 zacz臋艂a. 鈥 Przecie偶 nie鈥 Nie wygl膮da艂 na takiego, co鈥 chocia偶, rzeczywi艣cie, jest troch臋 prostacki鈥 Mam nadziej臋鈥

鈥 Nic si臋 nie sta艂o 鈥 powiedzia艂a Victoria z bohaterskim u艣miechem. 鈥 Potrafi臋 si臋 ustrzec.

鈥 Tak, oczywi艣cie, ale to wielce nieprzyjemne.

鈥 Tak 鈥 zgodzi艂a si臋 Victoria. 鈥 To jest nieprzyjemne. W ka偶dym razie鈥 鈥 i znowu wyczarowa艂a bohaterski u艣miech.

Panna Spenser si臋gn臋艂a do teczek.

鈥 Towarzystwo Niesienia Pomocy Samotnym Matkom im. 艢wi臋tego Leonarda poszukuje maszynistki. Oczywi艣cie nie p艂ac膮 zbyt wiele鈥

鈥 Czy jest jaka艣 szansa 鈥 spyta艂a szybko Victoria 鈥 na prac臋 w Bagdadzie?

鈥 W Bagdadzie? 鈥 zdumia艂a si臋 panna Spenser. Victoria pomy艣la艂a, 偶e r贸wnie dobrze mog艂a wymiera膰 Kamczatk臋 albo biegun po艂udniowy.

鈥 Bardzo bym chcia艂a dosta膰 si臋 do Bagdadu 鈥 podj臋艂a.

鈥 Jako sekretarka?

鈥 Wszystko jedno 鈥 odpar艂a Victoria. 鈥 Piel臋gniarka, kucharka czy nia艅ka szale艅ca. Jakkolwiek. Panna Spenser pokr臋ci艂a g艂ow膮.

鈥 Obawiam si臋, 偶e nie ma wielkich nadziei. Wczoraj by艂a tu pewna pani z dwiema dziewczynkami, oferowa艂a przejazd do Australii.

Victoria machn臋艂a r臋k膮, nie interesowa艂a jej Australia.

Wsta艂a.

鈥 Je偶eli przypadkiem co艣 si臋 trafi鈥 Chodzi mi tylko o przejazd鈥 鈥 Dostrzeg艂a w oczach panny Spenser wyra藕ne zaciekawienie. 鈥 Mam tam鈥 eee鈥 krewnych. Wiem, 偶e jest tam mn贸stwo 艣wietnie p艂atnych posad. Ale przedtem trzeba si臋 dosta膰 na miejsce.

Tak 鈥 m贸wi艂a sobie Victoria po wyj艣ciu z agencji St. Guildric. 鈥 Trzeba si臋 tam dosta膰鈥.

Spostrzeg艂a ku swemu zdumieniu, 偶e, tak jak to zwykle bywa, gdy my艣li zaprz膮tni臋te s膮 jak膮艣 spraw膮, wszystko nagle jakby si臋 sprzysi臋g艂o, by kierowa膰 jej uwag臋 na Bagdad.

W popo艂udniowej gazecie przeczyta艂a kr贸tk膮 wzmiank臋 o znanym archeologu, doktorze Pauncefoot Jonesie, kt贸ry rozpocz膮艂 prace wykopaliskowe przy staro偶ytnym mie艣cie Murik, sto dwadzie艣cia mil od Bagdadu. Zauwa偶y艂a og艂oszenie linii oceanicznych proponuj膮ce rejs do Basry (a stamt膮d poci膮giem do Bagdadu, Mosulu itd.). W gazecie, kt贸r膮 wy艂o偶y艂a szuflad臋 na po艅czochy, rzuci艂o si臋 jej w oczy kilka linijek o studentach w Bagdadzie. 鈥瀂艂odziej z Bagdadu鈥 szed艂 w najbli偶szym kinie, a na wystawie elitarnej ksi臋garni, przed kt贸r膮 Victoria cz臋sto przystawa艂a, wystawiono na widocznym miejscu Now膮 Biografi臋 Haruna ar鈥揜aszida, kalifa Bagdadu.

Wydawa艂o si臋 jej, 偶e nagle ca艂y 艣wiat patrzy na Bagdad. A przecie偶 do godziny mniej wi臋cej za kwadrans druga dnia dzisiejszego 偶aden Bagdad w og贸le jej nie przyszed艂 do g艂owy.

Perspektywy wygl膮da艂y marnie, ale Victoria ani my艣la艂a si臋 podda膰. Mia艂a bogat膮 wyobra藕ni臋 i optymistyczn膮 wiar臋, 偶e je艣li naprawd臋 si臋 czego艣 chce, zawsze znajdzie si臋 spos贸b.

Wiecz贸r sp臋dzi艂a na sporz膮dzaniu listy rozmaitych mo偶liwo艣ci:

P贸j艣膰 do Foreign Office?

Da膰 og艂oszenie?

I艣膰 do poselstwa Iraku?

Firma Dat臋?

Towarzystwo Okr臋towe Ditto?

British Council?

Biuro Informacji Selfridge?

Biuro Porad dla Mieszka艅c贸w?

Nie, 偶adne z powy偶szych rozwi膮za艅 nie mia艂o szans powodzenia. Dopisa艂a:

Zdoby膰 sto funt贸w?



II


Nast臋pnego dnia Victoria spa艂a d艂ugo; zm臋czy艂a si臋 wczoraj wieczorem intensywn膮 gimnastyk膮 umys艂ow膮, a niewykluczone, 偶e pod艣wiadomie odczuwa艂a te偶 pewien luz: nie musi stawi膰 si臋 w biurze punktualnie o dziewi膮tej!

Obudzi艂a si臋 pi臋膰 po dziesi膮tej, natychmiast wyskoczy艂a z 艂贸偶ka i zacz臋艂a si臋 ubiera膰. Ko艅czy艂a w艂a艣nie rozczesywa膰 swe niesforne ciemne w艂osy, gdy zadzwoni艂 telefon.

Podnios艂a s艂uchawk臋.

Us艂ysza艂a g艂os panny Spenser, mocno podniecony

鈥 Och, tak si臋 ciesz臋, 偶e pani膮 zasta艂am. Doprawdy zadziwiaj膮cy zbieg okoliczno艣ci.

鈥 Co takiego? 鈥 zawo艂a艂a Victoria.

鈥 Niesamowity przypadek. Niejaka pani Hamilton Clipp鈥 jedzie za trzy dni do Bagdadu鈥 z艂ama艂a r臋k臋鈥 potrzebuje osoby do towarzystwa鈥 natychmiast do pani zadzwoni艂am. Nie wiem oczywi艣cie, czy nie zwr贸ci艂a si臋 do innych agencji鈥

鈥 Ju偶 id臋 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Gdzie j膮 mo偶na znale藕膰?

鈥 W Savoyu.

鈥 Zaraz鈥 a to zabawne nazwisko? Tripp?

鈥 Clipp, jak klipa, nie wiem dlaczego przez dwa pp; ale ona jest Amerykank膮 鈥 stwierdzi艂a na koniec panna Spenser jakby to wszystko wyja艣nia艂o.

鈥 Pani Clipp, Savoy.

鈥 Pa艅stwo Hamiltonowie Clipp. Dzwoni艂 do nas jej m膮偶.

鈥 Jest pani cudowna 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Do widzenia.

Szybko wyszczotkowa艂a kostium, my艣l膮c przy tym, 偶e m贸g艂by by膰 mniej zniszczony; poprawi艂a grzebieniem w艂osy, by wyg艂adzi膰 fryzur臋 i dostosowa膰 j膮 nieco do roli anio艂a str贸偶a i do艣wiadczonej podr贸偶niczki. Po czym wzi臋艂a do r臋ki rekomendacj臋 pana Greenholtza i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Trzeba wymy艣li膰 co艣 lepszego鈥 鈥 powiedzia艂a do siebie.

Autobusem nr 19 Victoria dojecha艂a do Green Park, wysiad艂a i wesz艂a do hotelu Ritz. Jeszcze w autobusie zerkn臋艂a przez rami臋 kobiecie czytaj膮cej gazet臋 i teraz to wykorzysta艂a. W czytelni napisa艂a kilka pean贸w na sw膮 cze艣膰 od Lady Cynthii Bradbury, kt贸ra, jak przeczyta艂a wcze艣niej, w艂a艣nie wyjecha艂a z Anglii do Afryki Wschodnej鈥 鈥瀗iezast膮piona, kiedy trzeba pom贸c w chorobie 鈥 pisa艂a Victoria 鈥 niezwykle zr臋czna we wszystkim, co robi鈥︹

Po wyj艣ciu z Ritza przeci臋艂a ulic臋 i posz艂a kawa艂ek Al鈥攂ermar艂e Street a偶 do hotelu Balderton, gdzie zwykli zatrzymywa膰 si臋 wy偶si duchowni i staro艣wieckie matrony z prowincji.

Teraz napisa艂a rekomendacj臋 od biskupa Llangow, spokojnym charakterem pisma, kaligrafuj膮c w s艂owie 鈥瀍minencja鈥 staranne ma艂e greckie 鈥瀍鈥.

Tak wyposa偶ona wsiad艂a do autobusu nr 9 i uda艂a si臋 do Savoyu.

W recepcji spyta艂a o pani膮 Hamilton Clipp, poda艂a swoje nazwisko i powo艂a艂a si臋 na agencj臋 St. Guildric. Recepcjonista przysun膮艂 telefon i ju偶 chcia艂 wykr臋ci膰 numer, ale ujrzawszy kogo艣 powiedzia艂:

鈥 O, jest w艂a艣nie pan Hamilton Clipp.

Pan Hamilton Clipp by艂 bardzo wysokim szpakowatym Amerykaninem o mi艂ej powierzchowno艣ci i powolnym sposobie m贸wienia.

Victoria przedstawi艂a si臋 i powo艂a艂a na agencj臋.

鈥 Dobrze, panno Jones, najlepiej, jak pani p贸jdzie zobaczy膰 si臋 z 偶on膮. Jest u siebie. Zdaje si臋, 偶e rozmawia z inn膮 m艂od膮 dam膮, ale mo偶e ju偶 sko艅czy艂a.

Zimny strach 艣cisn膮艂 serce Victorii. Czy偶by wszystko by艂o tak bliskie, a zarazem tak dalekie?

Pojechali wind膮 na trzecie pi臋tro.

Kiedy szli d艂ugim, pokrytym dywanem korytarzem, z ostatnich drzwi wysun臋艂a si臋 m艂oda kobieta, kt贸ra zmierza艂a w ich kierunku. Victoria uleg艂a nagle z艂udzeniu, 偶e zbli偶aj膮ca si臋 kobieta to ona sama. Mo偶e z powodu kostiumu nieznajomej, dok艂adnie takiego, jaki chcia艂aby mie膰 na sobie. 鈥濸asowa艂by na mnie jak ula艂. Ona jest mojego wzrostu. Och, gdybym mog艂a go z niej zedrze膰!鈥 鈥 pomy艣la艂a Victoria, w kt贸rej obudzi艂 si臋 jaki艣 pierwotny dziki instynkt kobiecy.

M艂oda kobieta min臋艂a ich w przej艣ciu. Ma艂y welwetowy kapelusik, na艂o偶ony z jednej strony na blond w艂osy, cz臋艣ciowo skrywa艂 twarz nieznajomej, ale pan Hamilton Clipp obejrza艂 si臋 za ni膮 ze zdumieniem.

Prosz臋, prosz臋 鈥 powiedzia艂 do siebie. 鈥 Kto by pomy艣la艂? Anna Scheele we w艂asnej osobie鈥.

Zwr贸ci艂 si臋 wyja艣niaj膮co do Victorii:

鈥 Przepraszam, panno Jones. Co za dziwny zbieg okoliczno艣ci: t臋 m艂od膮 dam臋 widzia艂em zaledwie tydzie艅 temu w Nowym Jorku, to sekretarz jednego z naszych wielkich mi臋dzynarodowych bank贸w鈥

M贸wi膮c to, zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami w korytarzu. Klucz wisia艂 w zamku, pan Hamilton zapuka艂, otworzy艂 drzwi i przepu艣ci艂 przodem Victori臋.

Pani Hamilton Clipp siedzia艂a ko艂o okna na krze艣le z wysokim oparciem. Na ich widok wsta艂a. By艂a to niska kobieta z ostrym ptasim spojrzeniem. Praw膮 r臋k臋 mia艂a w gipsie.

Pan Hamilton Clipp przedstawi艂 jej Victori臋.

鈥 Mamy wyj膮tkowego pecha 鈥 m贸wi艂a jednym tchem para Clipp. 鈥 Prosz臋 sobie wyobrazi膰: jeste艣my w Londynie, jest cudownie, wszystkie plany, marszruta zapi臋te na ostatni guzik, mam zabukowane miejsce na podr贸偶. Chc臋 odwiedzi膰 w Iraku c贸rk臋, m臋偶atk臋. Nie widzia艂y艣my si臋 prawie dwa lata. I nagle ten wypadek, dok艂adnie m贸wi膮c, zdarzy艂o si臋 to w Westminster Abbey, spad艂am z kamiennych schodk贸w i sta艂o si臋. Zawie藕li mnie do szpitala, za艂o偶yli gips. W sumie to nie jest bardzo uci膮偶liwe, ale co tu m贸wi膰, jestem troch臋 bezradna; a jednak zdob臋d臋 si臋 na t臋 podr贸偶, zobaczymy, jak to b臋dzie. George ma tu niestety s艂u偶bowe sprawy, nie mo偶e si臋 ruszy膰 co najmniej przez trzy tygodnie. Uwa偶a艂, 偶e powinnam wzi膮膰 piel臋gniark臋, ale w ko艅cu jak ju偶 si臋 dostan臋 na miejsce, nie chc臋, 偶eby kto艣 si臋 przy mnie pl膮ta艂. Sadie wszystkim si臋 zajmie, a tak musia艂abym p艂aci膰 piel臋gniarce bilet powrotny. Wi臋c pomy艣la艂am sobie, 偶e podzwoni臋 po agencjach i mo偶e znajd膮 mi kogo艣, kto ze mn膮 pojedzie tylko w jedn膮 stron臋.

鈥 Nie jestem w艂a艣ciwie piel臋gniark膮 鈥 powiedzia艂a Victoria, sugeruj膮c, 偶e praktycznie ni膮 jest. 鈥 Mam jednak du偶e do艣wiadczenie w tego rodzaju pracy. 鈥 I przedstawi艂a pierwsze referencje. 鈥 A je艣li potrzebowa艂aby pani kogo艣 do pisania list贸w czy sekretarki, to by艂am przez kilka miesi臋cy sekretark膮 u mojego wuja. M贸j wuj 鈥 doda艂a skromnie 鈥 to biskup Llangow.

鈥 Wi臋c pani wuj jest biskupem. To niezwyk艂e.

Pa艅stwo Hamiltonowie Clipp 鈥 stwierdzi艂a w duchu Victoria 鈥 byli oboje pod g艂臋bokim wra偶eniem. Jak mog艂o by膰 inaczej, skoro zada艂a sobie tyle trudu!)

Pani Hamilton wr臋czy艂a m臋偶owi oba za艣wiadczenia.

鈥 To doprawdy cudowne 鈥 powiedzia艂a z szacunkiem. 鈥擮patrzno艣ciowe. Spe艂nienie modlitwy. 鈥濪ok艂adnie鈥 鈥 pomy艣la艂a Victoria.

鈥 Obejmuje pani tam jak膮艣 posad臋 czy jedzie do krewnych? 鈥 dopytywa艂a si臋 pani Hamilton Clipp.

Victoria, w ca艂ym zam臋cie sporz膮dzania referencji, nie pomy艣la艂a zupe艂nie, 偶e trzeba b臋dzie zapewne poda膰 jakie艣 uzasadnienie podr贸偶y do Bagdadu. Nieprzygotowana do odpowiedzi na to pytanie, musia艂a b艂yskawicznie co艣 zaimprowizowa膰. Przypomnia艂a sobie wczorajsz膮 gazet臋.

鈥 Jad臋 do wujka. To doktor Paucefoot Jones 鈥 wyja艣ni艂a.

鈥 Naprawd臋? Ten archeolog?

鈥 Tak. 鈥 Przez chwil臋 Victori臋 ogarn臋艂a w膮tpliwo艣膰, czy mo偶e troch臋 nie za wielu tych szacownych wujk贸w.

鈥 Bardzo interesuj膮 mnie jego badania, ale nie mam odpowiednich kwalifikacji, wi臋c op艂acenie mojej podr贸偶y z funduszy ekspedycji nie by艂o mo偶liwe. Krucho u nich z pieni臋dzmi. Ale je艣li pojad臋 na w艂asny koszt, mog臋 do nich do艂膮czy膰 i na co艣 si臋 przyda膰.

鈥 To musi by膰 bardzo interesuj膮ca praca 鈥 powiedzia艂 pan Hamilton Clipp. 鈥 Mezopotamia jest wielkim polem do dzia艂ania dla archeolog贸w.

鈥 Niestety 鈥 Victoria zwr贸ci艂a si臋 do pani Clipp 鈥 m贸j wuj biskup przebywa w tej chwili w Szkocji. Ale mog臋 poda膰 pani telefon do jego sekretarki, kt贸ra jest w Londynie. Pimlico 87693, to jedna z linii Fulham Pa艂ace. B臋dzie u siebie od godziny 鈥 zatrzyma艂a chwil臋 wzrok na zegarze stoj膮cym na kominku 鈥 wp贸艂 do dwunastej, gdyby pani chcia艂a si臋 z ni膮 porozumie膰 i o mnie zapyta膰.

鈥 Jestem pewna鈥 鈥 zacz臋艂a pani Clipp, ale m膮偶 wszed艂 jej w s艂owo.

鈥 Czasu jest bardzo ma艂o. Samolot odlatuje pojutrze. Czy ma pani paszport?

鈥 Tak. 鈥 Victoria poczu艂a ulg臋; mia艂a wa偶ny paszport dzi臋ki kr贸tkiemu wypadowi do Francji w ubieg艂ym roku. 鈥 Wzi臋艂am go ze sob膮 na wszelki wypadek 鈥 doda艂a.

鈥 To si臋 nazywa mie膰 g艂ow臋 na karku 鈥 pochwali艂 j膮 pan Clipp. Nawet gdyby by艂a rozwa偶ana inna kandydatka, w tym momencie by艂oby ju偶 po niej. Victoria, ze 艣wietnymi rekomendacjami, wujkami i paszportem pod r臋k膮, mia艂a niew膮tpliwie przewag臋.

鈥 Potrzebne b臋d膮 wizy 鈥 powiedzia艂 pan Clipp, bior膮c paszport. 鈥 Wst膮pi臋 do Burgeona, naszego przyjaciela w American Express, on si臋 tym zajmie. Niech pani dowie si臋 dzi艣 po po艂udniu, pewnie trzeba b臋dzie co艣 podpisa膰.

Victoria skin臋艂a g艂ow膮.

Kiedy drzwi si臋 za ni膮 zamkn臋艂y, us艂ysza艂a g艂os pani Hamilton Clipp.

鈥 Taka mi艂a dziewczyna, taka szczera. Mieli艣my naprawd臋 szcz臋艣cie.

Victoria, zachowuj膮c resztki przyzwoito艣ci, zaczerwieni艂a si臋 po uszy.

Szybko wr贸ci艂a do domu, by warowa膰 przy telefonie i w razie czego przybra膰 wytworny, subtelny ton godny sekretarki biskupa, gdyby pani Clipp zechcia艂a przypadkiem upewni膰 si臋 co do jej osoby. Ale pani Clipp by艂a widocznie tak oczarowana szczero艣ci膮 Victorii, 偶e nie mia艂a zamiaru zawraca膰 sobie g艂owy takimi drobiazgami. W ko艅cu zatrudnia艂a j膮 tylko na par臋 dni jako osob臋 do towarzystwa.

Formularze zosta艂y w por臋 wype艂nione i podpisane, wizy za艂atwione i ustalono, 偶e Victoria sp臋dzi ostatni膮 noc w Savoyu, by pom贸c pani Clipp wyprawi膰 si臋 o si贸dmej rano na terminal i lotnisko Heathrow.



Rozdzia艂 pi膮ty


艁贸d藕, kt贸ra dwa dni temu opu艣ci艂a bagna, p艂yn臋艂a majestatycznie wzd艂u偶 Shatt al鈥擜rab. Pr膮d by艂 silny i stary cz艂owiek prowadz膮cy j膮 nie musia艂 specjalnie pracowa膰 wios艂em. Jego ruchy by艂y spokojne i rytmiczne. Oczy na p贸艂 zamkni臋te. Niemal szeptem nuci艂 mi臋kko sm臋tn膮, nieko艅cz膮c膮 si臋 arabsk膮 pie艣艅:


Asri bi lel ya yamali

Hadhi alek ya ibn Ali.


Trudno zliczy膰, ile razy Abdul Suleiman z plemienia Arab贸w bagiennych sp艂ywa艂 tak rzek膮 do Basry. W 艂odzi siedzia艂 jeszcze jeden cz艂owiek; w jego ubiorze mo偶na by艂o dostrzec owo 偶a艂osne pomieszanie Wschodu z Zachodem, co dzisiaj jest tak cz臋stym zjawiskiem. Na d艂ugiej szacie z pasiastej bawe艂ny mia艂 znoszon膮 kurtk臋 koloru khaki, star膮, poplamion膮 i podart膮. Zrobiony na drutach wyblak艂y czerwony szalik wystawa艂 spod z艂achanej kurtki. Okrycie g艂owy mia艂o w sobie ow膮 arabsk膮 dostojno艣膰: oczywi艣cie kefia, czarno鈥揵ia艂a, i czarny jedwabny agal. Szeroko rozwarte nieruchome oczy m臋偶czyzny wpatrywa艂y si臋 t臋po w brzeg rzeki. I on zacz膮艂 teraz nuci膰 pod nosem, w tej samej tonacji. By艂a to posta膰, jakich pe艂no w Mezopotamii. Nic nie wskazywa艂o na to, 偶e jest Anglikiem, a tym bardziej, 偶e trzyma w r臋ku tajemnic臋, kt贸r膮 usi艂owali przechwyci膰 i zniszczy膰 wraz z nim wp艂ywowi ludzie w ka偶dym niemal kraju 艣wiata.

M臋偶czyzna si臋gn膮艂 pami臋ci膮 do wydarze艅 ostatnich tygodni. Zasadzka w g贸rach. Lodowaty 艣nieg na prze艂臋czy. Karawana wielb艂膮d贸w. Czterodniowy ci臋偶ki marsz przez pustyni臋 w towarzystwie dw贸ch ludzi z w臋drownym kinem. Dni sp臋dzone w czarnym namiocie i podr贸偶 z oddanymi lud藕mi z plemienia Aneizeh. Wszystko niezmiernie trudne, po艂膮czone z niebezpiecze艅stwem, sta艂e wymykanie si臋 z otaczaj膮cego go nieprzyjacielskiego kordonu.

Henry Carmichael. Brytyjski agent. Wiek oko艂o trzydziestu lat, oczy piwne, sto siedemdziesi膮t osiem centymetr贸w wzrostu. M贸wi po arabsku, kurdyjsku, persku, arme艅sku, turecku, j臋zykiem urdu, r贸偶nymi dialektami g贸ralskimi. Zaprzyja藕niony z tubylcami. Niebezpieczny鈥.

Carmichael urodzi艂 si臋 w Kaszgarze, gdzie jego ojciec pe艂ni艂 jak膮艣 urz臋dow膮 funkcj臋 z ramienia rz膮du. Malec sepleni艂 w r贸偶nych dialektach i narzeczach: nia艅ki, a p贸藕niej przyjaciele wywodzili si臋 z najr贸偶niejszych ras. Mia艂 oddanych ludzi we wszystkich niemal dzikich regionach 艢rodkowego Wschodu.

Jedynie w miastach jego kontakty okazywa艂y si臋 zawodne. Czu艂 teraz, zbli偶aj膮c si臋 do Basry, 偶e nadszed艂 krytyczny moment misji. Wkr贸tce b臋dzie musia艂 stan膮膰 oko w oko z cywilizowanym 艣wiatem. Bagdad by艂 jego ostatecznym celem, przezornie wola艂 jednak nie jecha膰 tam wprost.

W ka偶dym mie艣cie w Iraku wszystko ju偶 na niego czeka艂o, starannie opracowane i zorganizowane wiele miesi臋cy wcze艣niej. Sam mia艂 uzna膰, w kt贸rym miejscu dokona 鈥瀕膮dowania鈥. Nie zawiadomi艂 s艂贸wkiem swoich zwierzchnik贸w, cho膰 m贸g艂 to zrobi膰 po艣rednimi kana艂ami. Tak by艂o bezpieczniej. Mia艂 go oczekiwa膰 samolot w um贸wionym miejscu i czasie, ale ten prosty plan nie wypali艂. Carmichael podejrzewa艂 zreszt膮, 偶e nie wypali. Nieprzyjaciel wiedzia艂 o akcji. Przeciek! Zawsze to samo: ten zab贸jczy, niepoj臋ty przeciek.

Zachowywa艂 wi臋c zwi臋kszon膮 czujno艣膰. Tutaj, w pozornie bezpiecznym mie艣cie Basra, mia艂 instynktown膮 pewno艣膰, 偶e ryzyko b臋dzie wi臋ksze ni偶 w dzikich ost臋pach. My艣l, 偶e m贸g艂by pa艣膰 na ostatnim okr膮偶eniu, by艂a nie do zniesienia.

Stary Arab, wios艂uj膮c rytmicznie, nuci艂 pod nosem, nie odwracaj膮c g艂owy.

鈥 Pora si臋 zbli偶a, synu. Niech ci臋 Allach ma w swojej opiece.

鈥 Nie zabawiaj d艂ugo w mie艣cie, ojcze. Wracaj na bagna. Nie chc臋, 偶eby co艣 ci si臋 sta艂o.

鈥 B臋dzie, jak Allach zechce. Wszystko w Jego r臋kach.

鈥 Inszallah 鈥 powt贸rzy艂 za nim Carmichael.

Przez chwil臋 zapragn膮艂 gwa艂townie, by w jego 偶y艂ach p艂yn臋艂a krew cz艂owieka Wschodu, a nie Zachodu. Nie wa偶y膰 na szali szans sukcesu czy kl臋ski, nie rozwa偶a膰 w k贸艂ko poszczeg贸lnych posuni臋膰, nie zastanawia膰 si臋 bez ko艅ca, czy plan akcji jest m膮dry i dalekowzroczny. Zrzuci膰 wszelk膮 odpowiedzialno艣膰 na Wszechmi艂osiernego, Wszechm膮drego. Inszallah, zwyci臋偶臋!

Gdy wymawia艂 te s艂owa, czu艂 ogarniaj膮cy go spok贸j i fatalizm tego kraju, a to by艂o takie wa偶ne! Za chwil臋 musi opu艣ci膰 bezpieczny port, wyj艣膰 na ulice miasta, narazi膰 si臋 na przenikliwe spojrzenia. Powiedzie mu si臋 wtedy, je艣li b臋dzie nie tylko wygl膮da艂, ale i czu艂 jak Arab.

艁贸d藕 skr臋ci艂a 艂agodnie w kana艂 po prawej stronie rzeki. Sta艂y tu przycumowane wszelkiego rodzaju statki rzeczne i nadp艂ywa艂y wci膮偶 nowe. Cudowna sceneria, niemal jak w Wenecji. 艁odzie z wysokimi zakrzywionymi dziobami, z wyblak艂膮 farb膮 ochronn膮. Sta艂y ich tu setki, przycumowane ciasno obok siebie wzd艂u偶 nabrze偶a.

Stary powiedzia艂 mi臋kko:

鈥 Przysz艂a pora, synu. Masz tu wszystko, co trzeba?

鈥 Tak, mam ustalony plan. Czas na mnie.

鈥 Niech B贸g da ci prost膮 drog臋 i d艂ugie 偶ycie.

Carmichael zebra艂 sw贸j pasiasty str贸j i ruszy艂 po 艣liskich kamiennych schodkach do przystani.

Ludzie wok贸艂 niego stanowili zwyk艂y obrazek w portowym mie艣cie. Mali ch艂opcy, sprzedawcy pomara艅cz, siedz膮cy w kucki przed tacami z towarem. Tace lepi膮ce si臋 od ciastek i s艂odyczy, ze sznurowad艂ami, tanimi grzebieniami i zwojami sznurk贸w. Ludzie rozgl膮dali si臋, spluwali od czasu do czasu na boki, szwendali si臋, pobrz臋kuj膮c paciorkami r贸偶a艅c贸w. Po przeciwnej stronie ulicy 鈥 gdzie mie艣ci艂y si臋 sklepy i banki 鈥 szybkim krokiem szli zaaferowani m艂odzi effendi, ubrani po europejsku, w lekko purpurowe barwy. Widzia艂o si臋 te偶 Europejczyk贸w 鈥 Anglik贸w i innych cudzoziemc贸w. Widok Araba schodz膮cego z pok艂adu wraz z pi臋膰dziesi臋cioma innymi Arabami nie wzbudzi艂 w nikim zdziwienia ani zainteresowania.

Carmichael przechadza艂 si臋 spokojnie, przygl膮da艂 si臋 otoczeniu z pewn膮 doz膮 dzieci臋cej rado艣ci, nie wi臋kszej i nie mniejszej, ni偶 trzeba. Od czasu do czasu kaszla艂 i spluwa艂, ale niezbyt gwa艂townie, tyle tylko, 偶eby nie odstawa膰 od reszty. Dwa razy wydmucha艂 nos palcami.

Jako obcy przybysz uda艂 si臋 na suk. Wybra艂 drog臋 przez most na ko艅cu kana艂u.

Panowa艂 tu jeden wielki zgie艂k i harmider. Jaki艣 Arab kroczy艂 energicznie i zamaszy艣cie odsuwaj膮c wszystkich na boki, torowa艂y sobie drog臋 ob艂adowane os艂y, a ich w艂a艣ciciele pokrzykiwali ochryple: 鈥濨alek, balek鈥︹. Dzieci k艂贸ci艂y si臋 i piszcza艂y, i biega艂y za Europejczykami, wo艂aj膮c b艂agalnie: 鈥濨aksheesh, madame. Baksheesh. Meskin 鈥 meskin鈥︹.

Sprzedawano tu obok siebie aluminiowe garnki, fili偶anki, spodki i imbryki, kute wyroby z miedzi, srebro z Amary, tanie zegarki, emaliowane kubki, hafty i perskie dywaniki o weso艂ych wzorach. Mosi臋偶ne skrzynki z Kuwejtu, u偶ywane marynarki i spodnie, dzieci臋ce we艂niane sweterki. Regionalne pikowane kapy, malowane szklane lampy, stosy glinianych dzbank贸w i garnk贸w. Tandeta 艣wiata cywilizowanego przemieszana z rodzimymi towarami.

Wszystko 鈥 normalne i zwyczajne. Po d艂ugim pobycie w odludnych regionach Carmichael by艂 oszo艂omiony t膮 bieganin膮 i zam臋tem, ale nie wydarzy艂o si臋 nic szczeg贸lnego, nikt nie podskoczy艂 na jego widok, nie zainteresowa艂 si臋 jego osob膮. Mimo to, instynktem cz艂owieka, kt贸ry przez kilka lat pozna艂, co to po艣cig, poczu艂 rosn膮cy niepok贸j 鈥 niejasny l臋k przed niebezpiecze艅stwem. Nie dostrzeg艂 nic podejrzanego. Nikt nawet na niego nie spojrza艂. By艂 pewien, 偶e nikt go nie 艣ledzi ani nie obserwuje. Mia艂 wszak偶e nieokre艣lone prze艣wiadczenie o wisz膮cym nad nim zagro偶eniu.

Skr臋ci艂 w w膮sk膮, ciemn膮 uliczk臋, znowu w prawo i potem w lewo. Id膮c pomi臋dzy niewielkimi budami, dotar艂 do chanu i przez drzwi dosta艂 si臋 na jaki艣 dziedziniec. Woko艂o ci膮gn臋艂y si臋 kramy. Carmichael podszed艂 tam, gdzie wisia艂y ferwahy, podobne do okry膰 z owczych sk贸r z p贸艂nocy. Sta艂 i maca艂 sk贸ry. W艂a艣ciciel sklepu cz臋stowa艂 kaw膮 jednego z klient贸w 鈥 wysokiego dorodnego m臋偶czyzn臋 z brod膮, w zielonym tarbuszu, co wskazywa艂o, 偶e jest to had偶i przybywaj膮cy z Mekki.

Carmichael dalej ogl膮da艂 ferwah.

鈥 Besh hadha? 鈥 zapyta艂.

鈥 Siedem dinar贸w.

鈥 Za drogo.

鈥 Prze艣lesz mi dywan do chanu? 鈥 spyta艂 had偶i.

鈥 Na pewno 鈥 odpar艂 kupiec. 鈥 Wyje偶d偶asz jutro?

鈥 Tak, o 艣wicie, do Karbali.

鈥 To moje miasto 鈥 wtr膮ci艂 Carmichael. 鈥 Ju偶 z pi臋tna艣cie lat nie widzia艂em grobu al鈥擧usajna.

鈥 艢wi臋te miasto 鈥 powiedzia艂 had偶i.

鈥 Mam ta艅szy ferwah na zapleczu 鈥 odezwa艂 si臋 w艂a艣ciciel sklepu przez rami臋 had偶iego.

鈥 Potrzebny mi bia艂y ferwah, taki jak robi膮 na p贸艂nocy.

鈥 Co艣 si臋 znajdzie.

Kupiec wskaza艂 na drzwi prowadz膮ce do drugiej izby.

Rozmowa przebiega艂a zgodnie z rytua艂em 鈥 dialog, jaki codziennie mo偶na us艂ysze膰 na suku. Tyle 偶e s艂owa鈥搆lucze 鈥 Karbala, bia艂y ferwah 鈥 sta艂y na swoim miejscu, we w艂a艣ciwym kontek艣cie.

Kiedy Carmichael kierowa艂 si臋 do drzwi prowadz膮cych do drugiej izby, podni贸s艂 wzrok na twarz kupca. I zrozumia艂 natychmiast: to nie ten cz艂owiek! Chocia偶 widzia艂 tamtego tylko raz w 偶yciu, mia艂 艣wietn膮 pami臋膰 i nie m贸g艂 si臋 pomyli膰. Tak, jest podobie艅stwo, uderzaj膮ce podobie艅stwo, ale to zupe艂nie kto艣 inny.

Przystan膮艂 i zapyta艂 z lekkim zdziwieniem:

鈥 Gdzie w takim razie jest Salah Hassan?

鈥 To m贸j brat. Zmar艂 trzy dni temu. Zajmuj臋 si臋 jego sprawami.

A zatem brat. Podobni jak dwie krople wody. Mo偶e brat te偶 dla nich pracowa艂. Zna艂 przecie偶 has艂a. Niemniej Carmichael wchodzi艂 do 艣rodkowej ciemnej izby ze wzmo偶on膮 czujno艣ci膮. Tutaj tak偶e na p贸艂kach pi臋trzy艂y si臋 towary, tygielki do kawy, m艂oteczki do cukru, miedziane i mosi臋偶ne, stare perskie srebra, haftowana bielizna pouk艂adana w stosy, emaliowane tace z Damaszku i serwisy do kawy.

Bia艂y, starannie z艂o偶ony ferwah le偶a艂 osobno na ma艂ym stoliczku. Carmichael zbli偶y艂 si臋 i wzi膮艂 go do r臋ki. Pod spodem, na stosie europejskich ubra艅, znoszony, nieco pretensjonalny garnitur. Portfel z pieni臋dzmi i dokumentami znajdowa艂 si臋 w wewn臋trznej kieszeni marynarki. Do sklepu wszed艂 jaki艣 Arab, a zaraz powinien pojawi膰 si臋 pan Walter Williams z firmy Messrs Gross and Co., agencji importuj膮cej statki, kt贸ry potwierdzi艂by spotkania, ustalone wcze艣niej dla Carmichaela. Oczywi艣cie istnia艂 prawdziwy Walter Williams 鈥 偶adnego ryzyka! 鈥 szanowany przedsi臋biorca. Ca艂o艣膰 przebiega艂a zgodnie z planem. Carmichael z westchnieniem ulgi zacz膮艂 rozpina膰 podart膮 wojskow膮 kurtk臋. Wszystko w porz膮dku.

Gdyby postanowiono u偶y膰 rewolweru, by艂by to koniec Carmichaela, koniec jego my艣li. Ale n贸偶 ma nad rewolwerem pewn膮 przewag臋 鈥 jest bezszelestny.

Przed Carmichaelem na p贸艂ce sta艂 du偶y miedziany tygiel do kawy, wypolerowany na wysoki po艂ysk. Mia艂 po niego wst膮pi膰 pewien ameryka艅ski turysta. B艂ysk ostrza odbi艂 si臋 w l艣ni膮cej kr膮g艂ej powierzchni 鈥 zniekszta艂cony, ale nie budz膮cy w膮tpliwo艣ci obraz: cz艂owiek skradaj膮cy si臋 z ty艂u, przez draperie, z d艂ugim zakrzywionym no偶em, kt贸ry w艂a艣nie wyci膮gn膮艂 zza pazuchy. Jeszcze sekunda i n贸偶 utkwi w plecach Carmichaela.

Carmichael obr贸ci艂 si臋 jak b艂yskawica. Niskim p艂ynnym ciosem powali艂 tamtego na ziemi臋. N贸偶 przelecia艂 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 izby. Carmichael pozbiera艂 si臋 szybko, przeskoczy艂 cia艂o m臋偶czyzny, rzuci艂 si臋 biegiem przez pierwszy pok贸j, dostrzeg艂 w przelocie przera偶on膮, w艣ciek艂膮 twarz kupca i lekko zdziwion膮 dorodnego had偶iego. Po chwili by艂 ju偶 na dworze i p臋dzi艂 przez chan. I znowu znalaz艂 si臋 na zat艂oczonym suku; skr臋ca艂 to w t臋, to w tamt膮 stron臋; szwenda艂 si臋 teraz bez po艣piechu, bo po艣piech w tym kraju budzi zawsze podejrzenia.

Gdy tak si臋 wa艂臋sa艂 bez celu, tu przystan膮艂, by obejrze膰 jaki艣 przedmiot, tam, by pomaca膰 tkanin臋, jego m贸zg pracowa艂 gor膮czkowo. Wszystko si臋 zawali艂o. Po raz kolejny by艂 zdany na w艂asne si艂y, w obcym, wrogim otoczeniu. I mia艂 niemi艂膮 艣wiadomo艣膰, 偶e to, co si臋 wydarzy艂o przed chwil膮, by艂o niezmiernie wymowne.

Niebezpiecze艅stwo grozi艂o mu nie tylko ze strony ludzi, kt贸rzy go 艣cigali. I nie tylko tych, kt贸rzy strzegli bram cywilizacji. Wrogowie znajdowali si臋 te偶 we w艂asnych szeregach. Znali has艂a, udzielali prawid艂owych odpowiedzi. Atak przypuszczono dok艂adnie wtedy, kiedy poczu艂 si臋 bezpieczny. Mo偶e to nie powinno by膰 zaskakuj膮ce, 偶e zdrada czai si臋 na w艂asnym podw贸rku. Zawsze tak chyba by艂o: jak 艣wiat 艣wiatem wtyczki nieprzyjaciela dzia艂a艂y w obozie drugiej strony. Zawsze te偶 kupowano ludzi. Kupi膰 cz艂owieka jest 艂atwiej, ni偶 si臋 wydaje 鈥 mo偶na go kupi膰 nie tylko za pieni膮dze.

Ale trudno, sta艂o si臋, nie pora zastanawia膰 si臋, jak do tego dosz艂o. Trzeba ucieka膰 i zda膰 si臋 na w艂asne si艂y. Bez pieni臋dzy, bez 偶adnej pomocy, bez nowych kontakt贸w, zdemaskowany. Mo偶e nawet w tej chwili kto艣 go 艣ledzi?

Nie odwr贸ci艂 si臋. Po co? Ci, kt贸rzy za nim szli, znali swoj膮 robot臋.

Wa艂臋sa艂 si臋 wi臋c dalej, spokojnie, bez celu. Pozornie oboj臋tny, rozwa偶a艂 w duchu rozmaite rozwi膮zania. Opu艣ci艂 w ko艅cu suk i przeszed艂 mostek na kanale. Zatrzyma艂 si臋 dopiero przed budynkiem z wielk膮 tablic膮 z god艂em i napisem: 鈥濳onsulat Brytyjski鈥.

Rozejrza艂 si臋 na wszystkie strony. Wygl膮da艂o na to, 偶e nikt na niego nie zwraca艂 najmniejszej uwagi. C贸偶 艂atwiejszego, zdawa艂oby si臋, jak po prostu wej艣膰 do konsulatu. Przez chwil臋 pomy艣la艂 o pu艂apce na myszy, otwartej pu艂apce kusz膮cej kawa艂kiem sera; proste i 艂atwe, dla myszy r贸wnie偶.

C贸偶, trzeba podj膮膰 ryzyko. Nie bardzo widzia艂 zreszt膮 jakie艣 inne wyj艣cie.

Zdecydowa艂 si臋 i wszed艂 do 艣rodka.



Rozdzia艂 sz贸sty


Richard Baker siedzia艂 w Konsulacie Brytyjskim, czekaj膮c na konsula.

Przyp艂yn膮艂 dzi艣 rano statkiem 鈥濱ndian Queen鈥. Przeszed艂 ju偶 kontrol臋 celn膮; w walizkach mia艂 prawie same ksi膮偶ki, a mi臋dzy nimi poutykane pi偶amy, koszule i inne rzeczy, jakby wrzucone po namy艣le.

Indian Queen鈥 przyby艂a punktualnie i Richard, kt贸ry liczy艂 si臋 z dwudniowym op贸藕nieniem, co by艂o rzecz膮 normaln膮 w wypadku niewielkich statk贸w handlowych, mia艂 teraz dwa dni w zapasie przed wyruszeniem, via Bagdad, do celu swej podr贸偶y, Tell Aswad 鈥 siedziby staro偶ytnego miasta Murik.

Mia艂 ju偶 plany na te dwa dni. Od dawna fascynowa艂 go s艂ynny kopiec po艂o偶ony na wybrze偶u kuwejckim, kryj膮cy pono膰 staro偶ytne zabytki. Okazja zwiedzenia tego miejsca spad艂a mu prosto z nieba.

Pojecha艂 do biura linii lotniczych, by dowiedzie膰 si臋, jak si臋 dosta膰 do Kuwejtu. Samolot, jak mu powiedziano, odlatywa艂 nast臋pnego dnia o dziesi膮tej rano, a wraca膰 m贸g艂 na drugi dzie艅. Wszystko uk艂ada艂o si臋 wi臋c 艣wietnie. Oczywi艣cie nie ob臋dzie si臋 bez nieuchronnych formalno艣ci: kuwejcka wiza wjazdowa i wyjazdowa. W tej sprawie mia艂 zwr贸ci膰 si臋 do Konsulatu Brytyjskiego. Konsul generalny w Basrze nazywa艂 si臋 Clayton i Richard pozna艂 go kilka lat temu w Iranie. 鈥瀂 przyjemno艣ci膮 si臋 z nim spotkam鈥 鈥 pomy艣la艂 Richard.

Konsulat mia艂 kilka wej艣膰. G艂贸wn膮 bram臋 鈥 dla samochod贸w. Furtk臋 prowadz膮c膮 z ogrodu na ulic臋 ci膮gn膮c膮 si臋 wzd艂u偶 Shatt al鈥揂rab, a przy g艂贸wnej ulicy znajdowa艂o si臋 wej艣cie dla interesant贸w. Richard wszed艂 do 艣rodka, poda艂 urz臋dnikowi sw膮 wizyt贸wk臋, us艂ysza艂, 偶e konsul generalny jest chwilowo zaj臋ty, ale wkr贸tce b臋dzie wolny, i uda艂 si臋 do ma艂ej poczekalni po lewej stronie korytarza, kt贸ry ci膮gn膮艂 si臋 w prostej linii od wej艣cia z ogrodu.

W poczekalni siedzia艂o kilku interesant贸w. Richard ledwie na nich spojrza艂. Prawd臋 m贸wi膮c, rzadko kiedy zwraca艂 uwag臋 na ludzi. Kawa艂ek starej ceramiki podnieca艂 go o wiele bardziej ni偶 jaka艣 tam istota ludzka urodzona w jakim艣 Anno Domini dwudziestego wieku.

Rozmy艣la艂 wi臋c sobie z rozkosz膮 o pewnych aspektach pisma Mari i przemieszczeniach plemion jamnickich w 1750 r. p.n.e.

Trudno orzec, co przywr贸ci艂o go do tera藕niejszo艣ci i poczucia, 偶e jest w艣r贸d ludzi. Z pocz膮tku by艂 to niepok贸j, jakie艣 napi臋cie. 鈥濼o przysz艂o nosem鈥 鈥 pomy艣la艂, cho膰 nie m贸g艂 mie膰 偶adnej pewno艣ci. Nie by艂 w stanie postawi膰 konkretnej hipotezy, ale tak by艂o, kierowa艂o nim nieomylne uczucie, cofaj膮ce go do czas贸w ostatniej wojny, a zw艂aszcza do pewnego incydentu, kiedy to Richard wraz z dwoma towarzyszami zosta艂 zrzucony na spadochronie i oczekiwa艂 w lodowatych godzinach 艣witu na swoje zadanie. Godziny zw膮tpienia, niskiego morale, kiedy cz艂owiek zdawa艂 sobie w pe艂ni spraw臋 z ca艂ego ryzyka, godziny panicznego l臋ku, 偶e mo偶na si臋 nie sprawdzi膰, godziny, kiedy cz艂owiek kuli si臋 ze strachu. Tak膮 w艂a艣nie poczu艂 teraz wo艅, ostr膮, a zarazem trudno uchwytn膮.

Wo艅 strachu鈥

Przez pewien czas rejestrowa艂 to pod艣wiadomie. Jedna po艂owa jego umys艂u uparcie usi艂owa艂a skupi膰 si臋 na epoce sprzed naszej ery. Ale si艂a chwili obecnej by艂a zbyt wielka.

Kto艣 w tym pokoiku by艂 w panicznym strachu鈥

Rozejrza艂 si臋. Arab w podartej kurtce koloru khaki, przebieraj膮cy bezczynnie palcami w bursztynowych paciorkach r贸偶a艅ca. Krzepki Anglik ze szpakowatym w膮sikiem 鈥 typ komiwoja偶era 鈥 kre艣l膮cy co艣 w notesie, z przej臋t膮, wa偶n膮 min膮. Szczup艂y, znu偶ony m臋偶czyzna o bardzo ciemnej sk贸rze i bezbarwnej, oboj臋tnej twarzy, oparty o krzes艂o, jakby odpoczywa艂. Cz艂owiek o wygl膮dzie irackiego urz臋dnika. Stary Pers w lej膮cym si臋 艣nie偶nym stroju. Ludzie ci sprawiali wra偶enie ca艂kowicie oboj臋tnych na wszystko.

Brz臋k bursztynowych paciork贸w sta艂 si臋 rytmiczny. Co艣 przypomina艂. Richard wyt臋偶y艂 uwag臋, bo zrobi艂 si臋 senny. D艂ugi 鈥 kr贸tki 鈥 d艂ugi 鈥 kr贸tki 鈥 to by艂 alfabet Morse鈥檃 鈥攝 pewno艣ci膮 alfabet Morse鈥檃. Zna艂 Morse鈥檃, w czasie wojny mia艂 do czynienia z sygnalizacj膮. Bez trudu odczyta艂 przekaz. SOWA. F鈥揕鈥揙鈥揜鈥揈鈥揂鈥揟鈥撯揈鈥揟鈥揙鈥揘鈥揂. Do licha! Tak, to by艂o to. Powtarza艂o si臋: 鈥濬loreat Etona鈥. Wystukane, a raczej wybrz臋kane przez obdartego Araba. A to co znowu? 鈥濻owa. Eton. Sowa鈥.

Jego w艂asne przezwisko z Eton, kiedy nosi艂 wielkie, solidne okulary.

Przygl膮da艂 si臋 teraz Arabowi uwa偶nie, 艣ledz膮c ka偶dy szczeg贸艂: pasiasta szata, stara kurtka khaki, podarty zrobiony na drutach czerwony szalik z puszczonymi oczkami. Posta膰, jakich setki w portowym mie艣cie. Arab patrzy艂 na Richarda pustym wzrokiem, nic nie wskazywa艂o na to, 偶e go rozpoznaje. Ale paciorki nadal pobrz臋kiwa艂y.

Tu Fakir. Pilnuj si臋. K艂opoty.鈥

Fakir? Fakir? Jasne! Fakir Carmichael! Ten, kt贸ry si臋 urodzi艂 albo mieszka艂 gdzie艣 na ko艅cu 艣wiata 鈥 Turkiestan, Afganistan?

Richard wyj膮艂 fajk臋. Poci膮gn膮艂 j膮 na pr贸b臋, po czym zajrza艂 do g艂贸wki i postuka艂 ni膮 o stoj膮c膮 obok popielniczk臋: 鈥濸rzyj膮艂em鈥.

Wydarzenia zacz臋艂y si臋 teraz toczy膰 w b艂yskawicznym tempie. Richardowi, ju偶 p贸藕niej, trudno je by艂o dok艂adnie odtworzy膰.

Arab w podartej wojskowej kurtce wsta艂 z miejsca i skierowa艂 si臋 do drzwi. Kiedy przechodzi艂 obok Richarda, potkn膮艂 si臋, rozpostar艂 r臋ce i przytrzyma艂 si臋 jego, 偶eby nie upa艣膰. Po czym wyprostowa艂 si臋, przeprosi艂 i poszed艂 w kierunku drzwi.

Wszystko by艂o tak zaskakuj膮ce i odbywa艂o si臋 tak szybko, 偶e Richardowi zdawa艂o si臋, i偶 ogl膮da scen臋 z filmu, a nie rzeczywiste wydarzenia. Krzepki komiwoja偶er upu艣ci艂 notes i zacz膮艂 wyci膮ga膰 co艣 z kieszeni marynarki. Z powodu tuszy i opi臋tego ubrania trwa艂o to kilka sekund i w czasie tych sekund Richard przyst膮pi艂 do dzia艂ania. Kiedy m臋偶czyzna uni贸s艂 rewolwer, Richard wytr膮ci艂 mu go z r臋ki. Bro艅 wylecia艂a w powietrze, a kula posz艂a w pod艂og臋.

Arab wyszed艂 z pokoju, skr臋ci艂 w stron臋 biura konsula, ale po chwili zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie, zawr贸ci艂, pop臋dzi艂 do drzwi wej艣ciowych i wybieg艂 na ruchliw膮 ulic臋.

Kawas podbieg艂 do Richarda, kt贸ry sta艂, trzymaj膮c za rami臋 barczystego m臋偶czyzn臋. Ka偶dy z obecnych w poczekalni zachowywa艂 si臋 inaczej: iracki urz臋dnik podskakiwa艂 w podnieceniu w miejscu, ciemny chudzielec gapi艂 si臋 szeroko otwartymi oczami, a stary Pers, nieporuszony, patrzy艂 w jeden punkt.

Richard odezwa艂 si臋 pierwszy:

鈥 Czemu, u diab艂a, wymachiwa艂 pan t膮 pukawk膮? Nast膮pi艂a kr贸ciutka chwila milczenia, po czym grubas powiedzia艂 p艂aczliwie z londy艅skim akcentem:

鈥 Przykro mi, bracie, czysty wypadek, po prostu niezr臋czno艣膰.

鈥 Bzdura. Chcia艂 pan strzeli膰 do tego Araba, kt贸ry uciek艂.

鈥 Nie, nie bracie, nie strzeli膰. Tylko go postraszy膰. Pozna艂em go: to facet, kt贸ry mnie oszuka艂 na antykach. Chcia艂em si臋 zabawi膰.

Richard Baker nie lubi艂 rozg艂osu. Instynkt podpowiada艂 mu, by przyj膮膰 wyja艣nienia komiwoja偶era za dobr膮 monet臋. Co w艂a艣ciwie m贸g艂by udowodni膰? I czy stary kolega, Fakir Carmichael, podzi臋kowa艂by mu za zrobienie szumu wok贸艂 ca艂ej sprawy? Na pewno nie, je艣li przyj膮膰, 偶e bierze on udzia艂 w akcji otoczonej 艣cis艂膮 tajemnic膮.

Richard rozlu藕ni艂 u艣cisk na ramieniu m臋偶czyzny. 鈥瀂lany potem鈥 鈥 stwierdzi艂 w duchu.

Kawas m贸wi艂 gor膮czkowo:

鈥 Nie wolno przynosi膰 broni do Brytyjskiego Konsulatu. To jest zabronione. Konsul b臋dzie bardzo z艂y.

鈥 Przepraszam 鈥 powiedzia艂 grubas. 鈥 Ma艂y wypadek, to wszystko. 鈥 Pr贸bowa艂 wepchn膮膰 pieni膮dze w d艂o艅 kawasa, ale ten odsun膮艂 jego r臋k臋 z oburzeniem.

鈥 Lepiej, jak sobie p贸jd臋 鈥 stwierdzi艂 barczysty m臋偶czyzna. 鈥 Nie b臋d臋 czeka膰, a偶 przyjdzie konsul. 鈥 I rzuci艂 do Richarda: 鈥 Nie wypieram si臋, 偶e to ja, jestem w Airport Hotel, gdyby co艣 si臋 dzia艂o, ale to by艂 zwyk艂y wypadek. Zrobi艂em to dla draki.

Richard patrzy艂 za nim z niech臋ci膮, kiedy oddala艂 si臋 z niezr臋czn膮 pewno艣ci膮 siebie, a potem skr臋ci艂 do wyj艣cia prowadz膮cego na ulic臋.

Richardowi wydawa艂o si臋, 偶e post膮pi艂 s艂usznie, ale trudno mie膰 dobre rozeznanie, je艣li cz艂owiek b艂膮dzi po omacku.

鈥 Pan Clayton jest ju偶 wolny 鈥 powiedzia艂 kawas.

Baker szed艂 za kawasem d艂ugim korytarzem. Widoczny z dala kr膮g s艂o艅ca stawa艂 si臋 coraz wi臋kszy. Biuro konsula znajdowa艂o si臋 po prawej stronie na ko艅cu.

Clayton siedzia艂 za biurkiem; spokojny szpakowaty m臋偶czyzna o my艣l膮cej twarzy.

鈥 Nie wiem, czy pan mnie sobie przypomina 鈥 powiedzia艂 Richard. 鈥 Spotkali艣my si臋 w Teheranie, dwa lata temu.

鈥 Tak, tak. By艂 pan wtedy z doktorem Pauncefoot Jonesem. Teraz te偶 pan jedzie do niego?

鈥 Tak. Jestem w drodze, ale mam dwa dni wolne i chcia艂bym si臋 wybra膰 do Kuwejtu. Mam nadziej臋, 偶e to prosta sprawa.

鈥 Oczywi艣cie. Jutro rano ma pan samolot. Zaledwie p贸艂torej godziny lotu. Zatelegrafuj臋 do Archiego Gaunta, mieszka tam na sta艂e. Przenocuje pana. A dzisiaj niech pan przenocuje u nas.

Richard lekko zaprotestowa艂.

鈥 Nie chcia艂bym sprawia膰 pa艅stwu k艂opotu. Mog臋 nocowa膰 w hotelu.

鈥 W Airport Hotel jest straszny t艂ok. B臋dzie nam bardzo mi艂o, je艣li pan zostanie. 呕ona z pewno艣ci膮 chcia艂aby pana znowu zobaczy膰. Zaraz, zaraz, kto jest u nas teraz? Crosbie z koncernu naftowego i jaki艣 m艂okos od doktora Rathbone鈥檃, za艂atwia na cle skrzynie z ksi膮偶kami. Mo偶e p贸jdziemy na g贸r臋 do Rosy?

Wsta艂 i wyszed艂 wraz z Richardem z biura. Przeszli przez zalany s艂o艅cem ogr贸d, sk膮d prowadzi艂y schodki do cz臋艣ci rezydencyjnej konsulatu.

Gerald Clayton popchn膮艂 wahad艂owe drzwi na ko艅cu schodk贸w i wpu艣ci艂 go艣cia do d艂ugiego ciemnego korytarza; na pod艂odze le偶a艂y tu pi臋kne dywany, a po obu stronach sta艂y wspania艂e meble. Richard odetchn膮艂 z ulg膮 w ciemnym ch艂odzie hallu, po o艣lepiaj膮cym blasku s艂o艅ca.

鈥 Rosa, Rosa! 鈥 zawo艂a艂 Clayton i z drugiego pokoju wysz艂a pani Clayton, kt贸r膮 Richard pami臋ta艂 jako osob臋 pogodn膮 i nies艂ychanie 偶ywotn膮.

鈥 Przypominasz sobie, kochanie, Richarda Bakera? By艂 u nas w Teheranie z doktorem Pauncefoot Jonesem.

鈥 Tak, tak, pami臋tam 鈥 u艣miechn臋艂a si臋 pani Clayton,

wyci膮gaj膮c r臋k臋. 鈥 Poszli艣my razem na bazar i pan kupi艂 przepi臋kne kilimy.

Gdy sama nie robi艂a zakup贸w, pani Clayton uwielbia艂a, kiedy jej przyjaciele i znajomi latali po bazarach i szukali okazji. Wiedzia艂a 艣wietnie, ile co jest warte i doskonale umia艂a si臋 targowa膰.

鈥 To najlepszy zakup, jaki kiedykolwiek zrobi艂em 鈥 powiedzia艂 Richard. 鈥 I to wy艂膮cznie dzi臋ki pani.

鈥 Pan Baker chce lecie膰 jutro do Kuwejtu 鈥 powiedzia艂 Gerald Clayton. 鈥 Zaproponowa艂em mu, aby dzi艣 u nas zanocowa艂.

鈥 Ale je艣li to ma by膰 k艂opot鈥 鈥 zacz膮艂 Richard.

鈥 Ale偶 偶aden k艂opot 鈥 zaprotestowa艂a pani Clayton. 鈥 Nie mog臋 umie艣ci膰 pana w najlepszym pokoju go艣cinnym, bo zaj膮艂 go kapitan Crosbie, ale i tak urz膮dzimy pana ca艂kiem wygodnie. Nie chce pan przypadkiem kupi膰 kuwejckiej skrzyni? Akurat s膮 wspania艂e na suku. Gerald mi nie pozwala, chocia偶 przyda艂aby si臋 jeszcze jedna na zapasowe ko艂dry.

鈥 Ale偶, kochanie, trzy ci nie wystarcz膮? 鈥 spyta艂 艂agodnie Clayton. 鈥 Musz臋 pana przeprosi膰 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do Richarda. 鈥 Czas ju偶 na mnie. S艂ysza艂em, 偶e by艂o jakie艣 zamieszanie w poczekalni. Podobno kto艣 wystrzeli艂 z rewolweru?

鈥 Na pewno jaki艣 szejch 鈥 zawo艂a艂a pani Clayton. 鈥 To tacy impulsywni ludzie i uwielbiaj膮 bro艅 paln膮.

鈥 Nic podobnego 鈥 odezwa艂 si臋 Richard. 鈥 Strzela艂 Anglik. Chcia艂 trafi膰 jednego Araba. 鈥 I doda艂 cicho: 鈥 Wytr膮ci艂em mu bro艅 z r臋ki.

鈥 Wi臋c pan w tym bra艂 udzia艂? 鈥 zdziwi艂 si臋 Clayton. 鈥擭ie wiedzia艂em. 鈥 Wyj膮艂 z kieszeni wizyt贸wk臋. 鈥 鈥濺obert Hali, firma Achilles, Enfield鈥. To chyba on. Nie wiem, dlaczego chcia艂 si臋 ze mn膮 zobaczy膰. Nie by艂 chyba pijany?

鈥 Twierdzi艂, 偶e to mia艂 by膰 kawa艂 鈥 odpar艂 kr贸tko Richard 鈥 i 偶e bro艅 wypali艂a przez przypadek. Clayton uni贸s艂 brwi.

鈥 Komiwoja偶er nie nosi na co dzie艅 na艂adowanej broni w kieszeni.

Clayton 鈥 pomy艣la艂 Richard 鈥 nie jest g艂upi鈥.

鈥 Mo偶e nale偶a艂o go zatrzyma膰? 鈥 spyta艂.

鈥 Trudno rozstrzygn膮膰, jak nale偶y post膮pi膰 w takiej sytuacji. Czy cz艂owiek, do kt贸rego strzela艂, nie zosta艂 ranny?

鈥 Nie.

鈥 W takim razie chyba lepiej by艂o pozostawi膰 sprawy w艂asnemu biegowi.

鈥 Ciekaw jestem, co si臋 za tym kryje.

鈥 Tak, tak鈥 Te偶 si臋 zastanawiam.

Clayton robi艂 wra偶enie troch臋 roztargnionego.

鈥 Musz臋 i艣膰 鈥 powiedzia艂 i pospiesznie si臋 oddali艂.

Pani Clayton zaprosi艂a Richarda do bawialni, przestronnego 艣rodkowego pokoju z zielonymi poduszkami i zas艂onami, i zaproponowa艂a mu do wyboru kaw臋 lub piwo. Poprosi艂 o piwo i po chwili dosta艂 rozkosznie zimny nap贸j.

Spyta艂a, dlaczego wybiera si臋 do Kuwejtu, i Richard opowiedzia艂 o swoich planach.

Spyta艂a, dlaczego si臋 dot膮d nie o偶eni艂, a Richard odpar艂, 偶e chyba nie nadaje si臋 do 偶eniaczki, co pani Clayton skwitowa艂a kr贸tkim: 鈥濨zdura鈥.

鈥 Archeologowie 鈥 stwierdzi艂a 鈥 s膮 idealnymi m臋偶ami; a czy jakie艣 m艂ode damy wybieraj膮 si臋 w tym roku na wykopaliska?

鈥 Jedna czy dwie 鈥 odpar艂 Richard 鈥 i, rzecz jasna, pani Pauncefootjones.

Pani Clayton spyta艂a z nadziej膮, czy te dziewczyny s膮 艂adne, a Richard odpowiedzia艂, 偶e nie wie, bo nie widzia艂 ich jeszcze. Nie mia艂y du偶ego do艣wiadczenia 鈥 doda艂.

Ostatnia uwaga Richarda wyra藕nie ubawi艂a pani膮 Clayton.

Do bawialni wszed艂 niski, kr臋py m臋偶czyzna, o energicznym sposobie bycia i przedstawi艂 si臋 jako kapitan Crosbie. Pan Baker 鈥 m贸wi艂a pani Clayton 鈥 jest archeologiem i wykopuje szalenie interesuj膮ce przedmioty o tysi膮cletniej historii. Kapitan Crosbie powiedzia艂, 偶e nigdy nie m贸g艂 zrozumie膰, w jaki spos贸b archeologowie potrafi膮 z tak膮 precyzj膮 okre艣li膰 wiek tych przedmiot贸w. 鈥瀂awsze uwa偶a艂em ich za obrzydliwych k艂amc贸w, ha, ha!鈥 鈥 roze艣mia艂 si臋, a w贸wczas Richard spojrza艂 na niego z pewnym znu偶eniem. 鈥 No dobrze 鈥 spyta艂 kapitan Crosbie 鈥 ale w jaki spos贸b archeolog wie, ile lat ma jaki艣 przedmiot? 鈥 Richard odpar艂, 偶e d艂ugo musia艂by to wyja艣nia膰, i pani Clayton szybko zabra艂a go, 偶eby obejrza艂 sw贸j pok贸j.

鈥 Jest bardzo mi艂y 鈥 m贸wi艂a pani Clayton 鈥 ale czego艣 mu brakuje. Nie ma zielonego poj臋cia o kulturze.

Richard powiedzia艂, 偶e pok贸j jest a偶 nadto wygodny, i jego uznanie dla pani Clayton jako gospodyni wzros艂o jeszcze bardziej.

Poczu艂 r臋k膮, 偶e co艣 ma w kieszeni marynarki. Wyj膮艂 z艂o偶on膮, brudn膮 kartk臋. Spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem, bo by艂 pewien, 偶e wcze艣niej jej tam nie by艂o. Jaki艣 cz艂owiek zr臋cznym ruchem musia艂 mu j膮 wsun膮膰 do kieszeni, tak 偶e Richard niczego nie zauwa偶y艂.

Wyprostowa艂 kartk臋. By艂a brudna i sprawia艂a wra偶enie, jakby wiele razy sk艂adano j膮 i rozk艂adano.

W sze艣ciu wierszach, niewyra藕nym pismem, major John Wilberforce rekomendowa艂 niejakiego Ahmeda Mohammeda jako pracowitego i zdolnego pracownika, kt贸ry potrafi prowadzi膰 ci臋偶ar贸wk臋 i wykonywa膰 drobne naprawy, a ponadto jako bardzo uczciwego cz艂owieka 鈥 by艂 to w gruncie rzeczy zwyk艂y na Wschodzie 鈥瀙apierek鈥 czy rekomendacja. Nosi艂 dat臋 sprzed osiemnastu miesi臋cy, co r贸wnie偶 by艂o normalne, jako 偶e 鈥瀙apierki鈥 s膮 skrupulatnie przechowywane przez swych w艂a艣cicieli.

Marszcz膮c brwi, Richard zanalizowa艂 po kolei poranne wydarzenia, z w艂a艣ciw膮 sobie precyzj膮 i logik膮.

Fakir Carmichael, teraz ju偶 by艂 tego pewny, ba艂 si臋 o swoje 偶ycie. 艢cigano go i przybieg艂 do konsulatu. Dlaczego? Szuka膰 bezpiecznego schronienia? Znalaz艂 si臋 tu jednak w jeszcze wi臋kszym niebezpiecze艅stwie. Nieprzyjaciel, b膮d藕 wys艂annik nieprzyjaciela, ju偶 na niego czeka艂. Komiwoja偶er musia艂 mie膰 bardzo surowy rozkaz, skoro ryzykowa艂 strza艂 do Carmichaela w obecno艣ci 艣wiadk贸w. By艂a to zatem sprawa gard艂owa. Carmichael zwr贸ci艂 si臋 o pomoc do dawnego kolegi szkolnego i uda艂o mu si臋 przekaza膰 Richardowi ten pozornie niewinny papierek. By艂a to wi臋c na pewno niezwykle wa偶na kartka i je艣li z艂api膮 Carmichaela i stwierdz膮, 偶e ju偶 jej nie ma, po艂api膮 si臋, w czym rzecz, i zaczn膮 szuka膰 osoby lub os贸b, kt贸rym Carmichael m贸g艂 j膮 przekaza膰.

Co mia艂 zatem zrobi膰 Richard Baker?

M贸g艂 przekaza膰 karteczk臋 Claytonowi, jako przedstawicielowi Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci.

M贸g艂 te偶 j膮 zachowa膰, do czasu kiedy zg艂osi si臋 po ni膮 Carmichael.

Po namy艣le zdecydowa艂 si臋 na drugie rozwi膮zanie.

Przede wszystkim podj膮艂 pewne 艣rodki ostro偶no艣ci.

Oderwa艂 czyst膮 po艂ow臋 strony ze starego listu i zabra艂 si臋 do pisania rekomendacji dla kierowcy ci臋偶ar贸wek, u偶ywaj膮c tych samych s艂贸w, ale inaczej je formu艂uj膮c. S膮dzi艂 bowiem, 偶e ma do czynienia z szyfrem, w kt贸rym szyk wyraz贸w ma znaczenie, chocia偶 oczywi艣cie wiadomo艣膰 mog艂a by膰 podana niewidocznym atramentem.

Nast臋pnie wytar艂 swoje dzie艂o kurzem z w艂asnych but贸w, zgni贸t艂 je w r臋kach, zgina艂 i rozgina艂 papier, a偶 ten osi膮gn膮艂 wygl膮d starej, brudnej kartki.

Zmi臋tosi艂 j膮 i schowa艂 do kieszeni. Przygl膮da艂 si臋 przez jaki艣 czas orygina艂owi i rozwa偶a艂 r贸偶ne mo偶liwo艣ci.

W ko艅cu u艣miechn膮艂 si臋 i z艂o偶y艂 papier wiele razy, a偶 sta艂 si臋 ma艂y i pod艂u偶ny. Wyj膮艂 z torby kawa艂ek plasteliny (kt贸r膮 zawsze bra艂 w podr贸偶), zawin膮艂 swoj膮 paczuszk臋 w nieprzemakalny materia艂 wyci臋ty z woreczka na g膮bk臋 i w艂o偶y艂 w plastelin臋. Nast臋pnie zacz膮艂 toczy膰 i g艂adzi膰 plastelin臋, by

uzyska膰 g艂adk膮 powierzchni臋. Po czym wwalcowa艂 w ni膮 odcisk cylindrycznej piecz臋ci, kt贸r膮 mia艂 przy sobie.

Teraz przygl膮da艂 si臋 badawczo wynikowi swej pracy.

Przepi臋knie rze藕biony rysunek boga s艂o艅ca Szamasza uzbrojonego w miecz sprawiedliwo艣ci.

Miejmy nadziej臋, 偶e to dobry omen鈥 鈥 powiedzia艂 do siebie.

Tego wieczoru, kiedy sprawdzi艂 kiesze艅 marynarki, kt贸r膮 mia艂 na sobie rano, stwierdzi艂, 偶e pognieciona kartka znikn臋艂a.



Rozdzia艂 si贸dmy


Wreszcie prawdziwe 偶ycie! 鈥 pomy艣la艂a Victoria, siedz膮c na terminalu. Nadesz艂a magiczna chwila, podano komunikat: 鈥濸asa偶erowie odlatuj膮cy do Kairu, Bagdadu i Teheranu proszeni s膮 o zaj臋cie miejsc w autobusie鈥.

Magiczne nazwy, czarowne s艂owa; oczywi艣cie nie dla pani Hamilton Clipp, kt贸ra prawdopodobnie wi臋ksz膮 cz臋艣膰 偶ycia sp臋dzi艂a na przesiadkach ze statku na samolot, z samolotu na poci膮g, z kr贸tkimi postojami w luksusowych hotelach. Ale dla Victorii by艂a to cudowna odmiana po tym, co s艂ysza艂a na co dzie艅: 鈥濸rosz臋 to zanotowa膰, panno Jones鈥. 鈥濿 li艣cie jest pe艂no b艂臋d贸w. Trzeba to przepisa膰, panno Jones鈥. 鈥濿oda si臋 gotuje, skarbie, niech pani zrobi herbat臋鈥. 鈥瀂nam takie jedno miejsce, gdzie 艣wietnie robi膮 trwa艂膮鈥. Trywialna, nudna codzienno艣膰! A tu 鈥 Kair, Bagdad, Teheran 鈥 wszystkie wspania艂o艣ci Wschodu (i do tego Edward鈥).

Victoria wr贸ci艂a na ziemi臋: jej pracodawczyni 鈥 niezmordowanie gadulska, jak ju偶 zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 Victoria 鈥 ko艅czy艂a w艂a艣nie d艂u偶szy wyw贸d:

鈥 鈥 i, wie pani, w艂a艣ciwie nic nie jest czyste. Zawsze bardzo uwa偶am z jedzeniem. Ten smr贸d na ulicach i bazarach, nie mo偶e pani sobie nawet wyobrazi膰! A te niehigieniczne szmaty, kt贸re oni nosz膮! A niekt贸re toalety! Trudno je w og贸le nazwa膰 toaletami!

Victoria pos艂usznie wys艂uchiwa艂a tych przygn臋biaj膮cych opinii, ale czar nie prysn膮艂. W jej wieku cz艂owiek nic sobie nie robi z brudu czy zarazk贸w. Dojechali na Heathrow i Victoria pomog艂a pani Clipp wyj艣膰 z autobusu. Mia艂a ju偶 pod swoj膮 piecz膮 paszporty, bilety, pieni膮dze itp.

鈥 M贸j Bo偶e 鈥 powiedzia艂a pani Clipp. 鈥 Jak to dobrze, 偶e mam pani膮 przy sobie. Naprawd臋 nie wiem, jak bym sobie sama poradzi艂a.

Podr贸偶 samolotem 鈥 my艣la艂a Victoria 鈥 przypomina wycieczk臋 szkoln膮. Nauczyciele, energiczni, mili, stanowczy, opieku艅czy przeprowadzaj膮 dzieci za r臋k臋 przez ka偶dy zakr臋t. A stewardesy, wystrojone w mundurki, z powag膮 guwernantek zajmuj膮cych si臋 s艂abo rozwini臋tymi dzie膰mi, t艂umacz膮 艂agodnie, co nale偶y zrobi膰. A偶 si臋 prosi, 偶eby jeszcze m贸wi艂y: 禄A teraz, dzieci鈥β 鈥 pomy艣la艂a Victoria.

Znudzeni m艂odzie艅cy jak automaty wyci膮gali r臋k臋 po paszport, wypytywali poufale o pieni膮dze i bi偶uteri臋, budz膮c w cz艂owieku poczucie winy. Victoria, z natury 艂atwo poddaj膮ca si臋 sugestii, zapragn臋艂a nagle opisa膰 sw膮 jedyn膮 skromn膮 broszk臋 jako diamentow膮 tiar臋 wart膮 dziesi臋膰 tysi臋cy funt贸w, tylko dlatego, by zobaczy膰 wyraz twarzy znudzonego m艂odzie艅ca. Powstrzyma艂a si臋 jednak na my艣l o Edwardzie.

Po przej艣ciu rozmaitych kontroli, pasa偶erowie usiedli i znowu czekali, tym razem w obszernym pomieszczeniu z bezpo艣rednim widokiem na lotnisko. Dochodz膮cy z zewn膮trz huk rozgrzewaj膮cego si臋 silnika by艂 najbardziej odpowiednim akompaniamentem dla tego widowiska. Pani Hamilton Clipp z rozkosz膮 zag艂臋bi艂a si臋 w monolog o wsp贸艂pasa偶erach.

鈥 Co za urocze dzieci, te dwa anio艂ki! Ale偶 to katorga podr贸偶owa膰 tak z dzie膰mi bez 偶adnej pomocy. To chyba Anglicy. Matka ma 艣wietnie skrojony kostium. Ale wygl膮da na zm臋czon膮. Jaki przystojny m臋偶czyzna! Wyra藕ny typ latynoski. A c贸偶 to za krzycz膮c膮 szachownic臋 ma na sobie ten cz艂owiek? W bardzo z艂ym gu艣cie. Na pewno jaki艣 biznesmen. Tamten, o tam, to Holender, sta艂 przed nami przy kontroli. Ta rodzina tutaj to Turcy albo Persowie. Nie widz臋 w og贸le Amerykan贸w. Pewno lataj膮 Pan American. A ci trzej panowie rozmawiaj膮cy ze sob膮 s膮 na pewno z koncernu naftowego, jak pani my艣li? Uwielbiam patrze膰 na ludzi i zgadywa膰, kim s膮. M膮偶 twierdzi, 偶e mam prawdziwy dar zg艂臋biania natury ludzkiej. Dla mnie to normalne, 偶e cz艂owiek interesuje si臋 drugim cz艂owiekiem. Za艂o偶臋 si臋, 偶e to futro z norek kosztowa艂o trzy tysi膮ce dolar贸w.

Pani Clipp westchn臋艂a. Dokona艂a ju偶 co prawda oceny swoich towarzyszy podr贸偶y, ale by艂a niezmordowana.

鈥 Chcia艂abym wiedzie膰, na co my w艂a艣ciwie czekamy. Ten samolot rozgrzewa艂 si臋 ju偶 cztery razy. Sterczymy tu i sterczymy. Dlaczego nas nie puszczaj膮? Na pewno mamy op贸藕nienie.

鈥 Nie ma pani ochoty na fili偶ank臋 kawy? Mog臋 skoczy膰 do bufetu.

鈥 Nie, dzi臋kuj臋, panno Jones. Pi艂am kaw臋 przed wyjazdem na lotnisko, mam zreszt膮 tak rozstrojony 偶o艂膮dek, 偶e wszystko mog艂oby mi zaszkodzi膰. Na co my w艂a艣ciwie czekamy?

Odpowied藕 si臋 znalaz艂a, nim jeszcze sko艅czy艂a pytanie.

Drzwi prowadz膮ce z korytarza, od kontroli celnej i paszportowej, otworzy艂y si臋 gwa艂townie i jak huragan wypad艂 z nich wysoki m臋偶czyzna. Urz臋dnicy linii lotniczych obskakiwali go ze wszystkich stron. Pracownik BOAC ni贸s艂 dwa du偶e zapiecz臋towane p艂贸cienne worki.

Pani Clipp podnios艂a si臋 z miejsca z o偶ywieniem.

鈥 To jaka艣 gruba ryba 鈥 zauwa偶y艂a.

I nie ukrywa tego鈥 鈥 pomy艣la艂a Victoria.

W sp贸藕nionym pasa偶erze by艂a jaka艣 wykalkulowana pogo艅 za sensacj膮. Mia艂 na sobie ciemnoszary p艂aszcz z wielkim kapturem. Na g艂owie nosi艂 co艣 na kszta艂t du偶ego sombrero, ale w jasnoszarym kolorze. Mia艂 srebrne, do艣膰 d艂ugie kr臋cone w艂osy i wspania艂e srebrnoszare w膮sy zakr臋cone na ko艅cach. Wygl膮da艂 jak pi臋kny rozb贸jnik na scenie. Victoria nie lubi艂a upozowanych teatralnych ludzi i przygl膮da艂a mu si臋 z niech臋ci膮.

Stwierdzi艂a z niezadowoleniem, 偶e urz臋dnicy na lotnisku nadskakiwali mu na wy艣cigi.

鈥 Tak, sir Rupert. Oczywi艣cie, sir Rupert. Samolot zaraz wystartuje, sir Rupert.

Sir Rupert, powiewaj膮c po艂ami obszernego p艂aszcza, przeszed艂 przez drzwi prowadz膮ce na lotnisko. Drzwi zatrzasn臋艂y si臋 za nim gwa艂townie.

鈥 Sir Rupert 鈥 mrukn臋艂a pani Clipp. 鈥 Ciekawa jestem, kto to jest.

Victoria pokr臋ci艂a g艂ow膮 na znak, 偶e nie wie, chocia偶 mia艂a niejasne uczucie, 偶e powierzchowno艣膰 sir Ruperta nie jest jej obca.

鈥 Mo偶e to kto艣 u was w rz膮dzie? 鈥 zasugerowa艂a pani Clipp.

鈥 Nie wydaje mi si臋 鈥 odpar艂a Victoria.

Nieliczni cz艂onkowie rz膮du, kt贸rych mia艂a okazj臋 ujrze膰 na w艂asne oczy, zrobili na niej wra偶enie ludzi, kt贸rzy przepraszaj膮 za to, 偶e 偶yj膮. Tylko na trybunach zachowywali si臋 w spos贸b pompatyczny i pouczaj膮cy.

鈥 Prosz臋 pa艅stwa 鈥 powiedzia艂a elegancka stewardesa鈥斺攇uwernantka 鈥 prosz臋 zajmowa膰 miejsca w samolocie. Tedy, prosz臋 si臋 pospieszy膰.

Jej spos贸b zachowania sugerowa艂, 偶e wyrozumiali doro艣li trac膮 czas przez band臋 ma艂ych pr贸偶niak贸w.

Pasa偶erowie wysypali si臋 na lotnisko.

Wielki samolot sta艂 na pasach, silnik pracowa艂, mrucz膮c jak olbrzymi, zadowolony lew.

Victoria i steward pomogli pani Clipp wsi膮艣膰 do samolotu i zaj膮膰 miejsce. Victoria usiad艂a obok niej, przy przej艣ciu. Dopiero kiedy ju偶 usadowi艂a wygodnie pani膮 Clipp i sama zapi臋艂a pasy, zauwa偶y艂a, 偶e przed nimi siedzi 贸w wa偶ny go艣膰.

Drzwiczki si臋 zamkn臋艂y. W kilka sekund p贸藕niej samolot powoli ruszy艂 po pasach.

Naprawd臋 lecimy 鈥 pomy艣la艂a Victoria w ekstazie. 鈥擬o偶na mie膰 troch臋 stracha. A nu偶 nigdy nie oderwie si臋 od ziemi? Zupe艂nie sobie tego nie wyobra偶am鈥.

Samolot ko艂owa艂 bez ko艅ca wzd艂u偶 lotniska, potem powoli zawr贸ci艂 i zatrzyma艂 si臋. Rozpocz膮艂 si臋 dziki ryk silnik贸w. Rozdawano gum臋 do 偶ucia, cukierki i wat臋.

Coraz g艂o艣niej i g艂o艣niej, coraz w艣cieklej rycza艂y silniki. I znowu samolot ruszy艂. Najpierw powolutku, potem szybciej i jeszcze szybciej 鈥 maszyna p臋dzi艂a po ziemi.

Nigdy si臋 nie oderwiemy 鈥 pomy艣la艂a Victoria. 鈥 Zginiemy鈥.

Szybciej, p艂ynniej, bez drga艅, bez wstrz膮s贸w 鈥 byli w powietrzu, szybowali w g贸r臋, robili ko艂o, lecieli nad parkingiem i g艂贸wn膮 szos膮, w g贸r臋, wy偶ej 鈥 w dole 艣mieszna ma艂a dymi膮ca kolejka, domki dla lalek, samochodziki. I jeszcze wy偶ej; nagle ziemia sta艂a si臋 nierzeczywista, przesta艂a by膰 czym艣 ludzkim i 偶ywym 鈥 po prostu wielka mapa, a na niej linie, ko艂a i punkty.

Pasa偶erowie w samolocie odpi臋li pasy, zapalili papierosy, otworzyli pisma. Victoria znajdowa艂a si臋 w nowym 艣wiecie, kt贸rego d艂ugo艣膰 si臋ga艂a wielu metr贸w, a szeroko艣膰 zaledwie kilku, w 艣wiecie zamieszkanym przez dwadzie艣cia鈥攖rzydzie艣ci os贸b. I nic innego nie istnia艂o.

Wyjrza艂a przez okienko. Pod nimi 鈥 chmury, puszyste warstwy chmur. Samolot lecia艂 w s艂o艅cu. Gdzie艣 w dole, pod chmurami, znajdowa艂 si臋 艣wiat, jej dotychczasowy 艣wiat.

Wzi臋艂a si臋 w gar艣膰. Pani Hamilton Clipp co艣 do niej m贸wi艂a. Victoria wyj臋艂a wat臋 z uszu i pochyli艂a si臋 ku niej z uwag膮.

Sir Rupert wsta艂 z fotela, zdj膮艂 szary filcowy kapelusz z szerokim rondem, zarzuci艂 na g艂ow臋 kaptur i wyci膮gn膮艂 si臋 na siedzeniu.

Nad臋ty osio艂鈥 鈥 pomy艣la艂a Victoria bezpodstawnie uprzedzona do tego cz艂owieka.

Pani Clipp siedzia艂a nad otwartym pismem. Od czasu do czasu tr膮ca艂a 艂okciem Victori臋 鈥 kiedy pr贸bowa艂a przewraca膰 strony jedn膮 r臋k膮, pismo ze艣lizgiwa艂o si臋 na pod艂og臋.

Victoria rozgl膮da艂a si臋 po samolocie. Stwierdzi艂a, 偶e podr贸偶 samolotem jest w艂a艣ciwie nudna. Otworzy艂a pismo, trafi艂a na reklam臋: 鈥濩zy chcesz podnie艣膰 swoje kwalifikacje stenotypistki?鈥, wstrz膮sn臋艂a si臋, zamkn臋艂a pismo, wyci膮gn臋艂a si臋 na fotelu i zacz臋艂a my艣le膰 o Edwardzie.

Na lotnisko Castel Benito dotarli w ulewnym deszczu. Victoria troch臋 藕le si臋 czu艂a i musia艂a zebra膰 resztki energii, by pe艂ni膰 swe obowi膮zki wobec pracodawczyni. W strugach deszczu jechali do kwater dla podr贸偶nych. Wa偶nego sir Ruperta, zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 Victoria, oczekiwa艂 umundurowany oficer z czerwonymi patkami na ko艂nierzu. Pomkn臋li sztabowym samochodem do jakiej艣 rezydencji w Trypolisie.

Podr贸偶nym przydzielono pokoje. Victoria pomog艂a pani Clipp umy膰 si臋, przebra膰 w szlafrok i po艂o偶y膰 i rozsta艂a si臋 z ni膮 do czasu wieczornego posi艂ku. Oddali艂a si臋 do swego pokoju, po艂o偶y艂a si臋 i przymkn臋艂a oczy, szcz臋艣liwa, 偶e nie widzi wznosz膮cej si臋 i opadaj膮cej pod艂ogi.

Obudzi艂a si臋 po godzinie, zdrowa i zadowolona, i posz艂a pom贸c pani Clipp. Bardzo stanowcza stewardesa poinformowa艂a pasa偶er贸w, 偶e samochody czekaj膮, by zawie藕膰 ich na kolacj臋. Po kolacji pani Clipp wda艂a si臋 w rozmow臋 ze wsp贸艂pasa偶erami. Cz艂owiek w marynarce w krzykliw膮 szachownic臋 zapa艂a艂 sympati膮 do Victorii i d艂ugo jej opowiada艂 o produkcji o艂贸wk贸w.

P贸藕niej przewieziono znowu wszystkich do kwater i podano kr贸tki komunikat, 偶e odjazd na lotnisko nast膮pi o wp贸艂 do sz贸stej rano.

鈥 Niewiele widzia艂am z Trypolisu 鈥 powiedzia艂a ze smutkiem Victoria. 鈥 To tak wygl膮daj膮 wszystkie podr贸偶e samolotem?

鈥 Tak, tak to jest. Prawdziwy sadyzm, ten ich spos贸b budzenia cz艂owieka o 艣wicie. Cz臋sto ka偶膮 potem stercze膰 na lotnisku przez dwie godziny. Kiedy艣, pami臋tam, w Rzymie zerwali nas o wp贸艂 do czwartej. 艢niadanie o czwartej w restauracji. A z lotniska wystartowali艣my dopiero o 贸smej. Ale c贸偶, najwa偶niejsze, 偶e zawo偶膮 nas b艂yskawicznie na miejsce i 偶e nie ba艂amuci si臋 czasu po drodze.

Victoria westchn臋艂a. Ch臋tnie zba艂amuci艂aby du偶o czasu. Chcia艂a zobaczy膰 艣wiat.

鈥 Wie pani co? 鈥 m贸wi艂a pani Clipp w podnieceniu. 鈥擯ami臋ta pani tego interesuj膮cego m臋偶czyzn臋? Ju偶 wiem, kto to jest. To sir Rupert Crofton Lee, ten s艂ynny podr贸偶nik. Na pewno pani o nim s艂ysza艂a.

Tak, Victoria teraz sobie przypomnia艂a. Widzia艂a zdj臋cia w gazetach, jakie艣 sze艣膰 miesi臋cy temu. Sir Rupert by艂 wielkim autorytetem w sprawach 艣rodkowych Chin, jednym z niewielu ludzi, kt贸rzy dobrze poznali Tybet i miasto Lhasa. Podr贸偶owa艂 przez nieznane regiony Kurdystanu i Azji Mniejszej. Jego ksi膮偶ki cieszy艂y si臋 du偶ym powodzeniem, napisane by艂y 偶ywo i b艂yskotliwie. Sir Rupert mia艂 wi臋c powody do zachowania zwracaj膮cego uwag臋. Wszystko by艂o w pe艂ni uzasadnione. P艂aszcz z kapturem, kapelusz z szerokim rondem 鈥 by艂a to, Victoria sobie teraz przypomnia艂a, rozmy艣lnie wybrana przez niego moda.

鈥 Czy to nie prawdziwa sensacja? 鈥 pyta艂a pani Clipp z entuzjazmem tropiciela 艣lad贸w, le偶膮c nieruchomo na 艂贸偶ku, podczas gdy Victoria poprawia艂a po艣ciel.

Victoria przyzna艂a, 偶e to wielka sensacja, ale stwierdzi艂a w duchu, 偶e przedk艂ada ksi膮偶ki sir Ruperta nad jego charakter. Zachowanie sir Ruperta okre艣li艂aby jako popisywanie si臋, jak to m贸wi膮 dzieci.

Start odby艂 si臋 bez zak艂贸ce艅 nazajutrz rano. Pogoda po鈥

prawi艂a si臋, 艣wieci艂o s艂o艅ce. Victoria wci膮偶 by艂a niepocieszona, 偶e w艂a艣ciwie nic nie widzia艂a z Trypolisu. Za to do Kairu samolot mia艂 przylecie膰 w porze lunchu, odlot do Bagdadu by艂 dopiero na drugi dzie艅 rano, wi臋c po po艂udniu Victoria mog艂a troch臋 pozwiedza膰.

Lecieli nad morzem, ale wkr贸tce chmury zas艂oni艂y niebieskie wody i Victoria, ziewaj膮c, zag艂臋bi艂a si臋 w fotelu. Sir Rupert ju偶 spa艂. Zsun膮艂 mu si臋 kaptur, a g艂owa od czasu do czasu opada艂a na piersi. Victoria zauwa偶y艂a ze z艂o艣liw膮 satysfakcj膮, 偶e z ty艂u na szyi sir Rupert ma ma艂y czyrak. Dlaczego tak j膮 ucieszy艂o to spostrze偶enie 鈥 trudno powiedzie膰; mo偶e wielki cz艂owiek sta艂 si臋 w jej oczach bardziej ludzki i bezbronny. W ko艅cu pod tym wzgl臋dem nie r贸偶ni艂 si臋 od zwyk艂ych 艣miertelnik贸w 鈥 nie omija艂y go drobne dolegliwo艣ci fizyczne. Sir Rupert zachowywa艂 olimpijsk膮 postaw臋 i kompletnie nie zwraca艂 uwagi na swoich towarzyszy podr贸偶y.

Co on sobie wyobra偶a? 呕e kim w艂a艣ciwie jest?鈥 鈥 zastanawia艂a si臋 Victoria. Odpowied藕 na to pytanie by艂a oczywista: sir Rupertem Croftonem Lee, 艣wiatow膮 s艂aw膮, a ona 鈥擵ictori膮 Jones, miern膮 stenotypistk膮 bez 偶adnego znaczenia.

Po przyje藕dzie do Kairu Victoria zjad艂a lunch z pani膮 Clipp, po czym pani Clipp powiedzia艂a, 偶e chce si臋 do sz贸stej zdrzemn膮膰, i poradzi艂a Victorii, 偶eby posz艂a obejrze膰 piramidy.

鈥 Zam贸wi艂am pani samoch贸d. Wiem, 偶e przez te wasze przepisy skarbowe nie mog艂aby pani wymiera膰 tu pieni臋dzy.

Victoria i tak nie mia艂a 偶adnych pieni臋dzy do wymiany, by艂a wi臋c bardzo wdzi臋czna pani Clipp i okaza艂a to wylewnie,

鈥 Ale偶 to nic takiego. By艂a pani dla mnie bardzo dobra. Dla nas, podr贸偶uj膮cych z dolarami w r臋ku, wszystko jest proste. Pani Kitchin, ta dama z dw贸jk膮 uroczych dzieci, te偶 bardzo chcia艂a si臋 wybra膰, wi臋c zaproponowa艂am, 偶e pojedziecie razem, czy to pani odpowiada?

Victoria zgodzi艂aby si臋 na wszystko, byle tylko zwiedzi膰 kawa艂ek 艣wiata.

鈥 To 艣wietnie. Najlepiej jecha膰 zaraz.

Popo艂udnie w piramidach by艂o wspania艂e. By艂oby jeszcze wspanialsze bez latoro艣li pani Kitchin, cho膰 Victoria na og贸艂 lubi艂a dzieci. Przy d艂u偶szym zwiedzaniu dzieci staj膮 si臋 uci膮偶liwe. M艂odsze zrobi艂o si臋 tak niezno艣ne, 偶e trzeba by艂o wraca膰 z wycieczki wcze艣niej, ni偶 zaplanowano.

Victoria, ziewaj膮c, pad艂a na 艂贸偶ko. Bardzo by chcia艂a zosta膰 przez tydzie艅 w Kairze, pop艂yn膮膰 Nilem. 鈥濧 sk膮d by艣 wzi臋艂a, dziewczyno, pieni膮dze?鈥 鈥 ostudzi艂a sw贸j zapa艂. I tak cudem lecia艂a za darmo do Bagdadu.

A co zrobisz, m贸wi艂 jej ch艂odno jaki艣 g艂os wewn臋trzny, kiedy ju偶 wyl膮dujesz w Bagdadzie z marnymi kilkoma funtami przy duszy?鈥

Odsun臋艂a od siebie t臋 kwesti臋. Edward znajdzie jej jak膮艣 prac臋. A jak jemu si臋 nie uda, sama sobie znajdzie. Po co si臋 martwi膰?

Zm臋czona ostrym s艂o艅cem zamkn臋艂a oczy.

Poderwa艂a si臋, gdy us艂ysza艂a pukanie do drzwi. Tak si臋 jej przynajmniej zdawa艂o. Powiedzia艂a: 鈥瀙rosz臋鈥, ale nikt nie wchodzi艂, wsta艂a wi臋c z 艂贸偶ka, podesz艂a do drzwi i otworzy艂a je. Pukano nie do jej drzwi, ale do s膮siednich. Jedna z nieod艂膮cznych stewardes, ciemnow艂osa, ubrana w mundurek dziewczyna, puka艂a do drzwi sir Ruperta Croftona Lee. Otworzy艂 akurat w chwili, kiedy wyjrza艂a Victoria.

鈥 O co chodzi?

By艂 wyra藕nie zdziwiony i zaspany.

鈥 Przepraszam, 偶e pana niepokoj臋 鈥 grucha艂a stewardesa 鈥 ale czy m贸g艂by pan p贸j艣膰 do biura BOAC? Trzecie drzwi w d贸艂 korytarza. Chodzi o jaki艣 drobiazg w sprawie jutrzejszego lotu do Bagdadu.

鈥 Dobrze, ju偶 id臋.

Victoria wycofa艂a si臋 do siebie. Odechcia艂o jej si臋 spa膰. Spojrza艂a na zegarek. Dopiero wp贸艂 do pi膮tej. Jeszcze p贸艂torej godziny do zaj臋膰 przy pani Clipp. Postanowi艂a przej艣膰 si臋 po Heliopolis. To mo偶na przynajmniej zrobi膰 za darmo.

Upudrowa艂a si臋, w艂o偶y艂a buty. Z trudem wsun臋艂a w nie stopy 鈥 zwiedzanie piramid zdecydowanie im nie pos艂u偶y艂o.

Wysz艂a z pokoju na korytarz i skierowa艂a si臋 do g艂贸wnego hallu. Po drodze min臋艂a biuro BOAC. Na drzwiach wisia艂a przybita gwo藕dziem tabliczka. W chwili, kiedy mija艂a biuro, drzwi otworzy艂y si臋 i wyszed艂 sir Rupert. Szed艂 szybko i wyprzedzi艂 j膮 w kilku krokach. Kroczy艂 teraz przed ni膮, powiewaj膮c po艂ami palta i Victorii zdawa艂o si臋, 偶e co艣 go trapi.

Pani Clipp by艂a troch臋 zdenerwowana, gdy Victoria o sz贸stej stawi艂a si臋 do swych obowi膮zk贸w.

鈥 Niepokoi mnie nadwaga baga偶u. My艣la艂am, 偶e wszystko zap艂aci艂am do ko艅ca, ale wygl膮da na to, 偶e tylko do Kairu. Jutro lecimy irackimi liniami, mam bilet na ca艂膮 tras臋, ale nie na dodatkowy baga偶. Mog艂aby pani to sprawdzi膰? Mo偶e powinnam wymieni膰 jeszcze jeden czek podr贸偶ny.

Victoria posz艂a wi臋c zasi臋gn膮膰 informacji. Z pocz膮tku nie mog艂a znale藕膰 biura BOAC, w ko艅cu okaza艂o si臋, 偶e znajduje si臋 ono w dalszym korytarzu, po drugiej stronie hallu 鈥 by艂o do艣膰 du偶e. Widocznie to pierwsze ma艂e biuro s艂u偶y艂o tylko w godzinach popo艂udniowej sjesty. Obawy pani Clipp o dodatkowy baga偶 okaza艂y si臋 w pe艂ni uzasadnione, czym si臋 bardzo zmartwi艂a.



Rozdzia艂 贸smy


Na pi膮tym pi臋trze biurowca w londy艅skim City mie艣ci艂a si臋 Yelhalla Gramophone Co. M臋偶czyzna siedz膮cy za biurkiem czyta艂 ksi膮偶k臋 z dziedziny ekonomii. Zadzwoni艂 telefon, m臋偶czyzna podni贸s艂 s艂uchawk臋. Odezwa艂 si臋 cichym, bezbarwnym g艂osem:

鈥 Yalhalla Gramophone Co.

鈥 Tu Sanders.

鈥 Sanders znad Rzeki? Jakiej rzeki?

鈥 Rzeki Tygrys. Raport w sprawie A. S. Zgubili艣my j膮. Chwila milczenia, po czym cichy g艂os, tym razem z tward膮 nut膮, odezwa艂 si臋 znowu:

鈥 Czy dobrze zrozumia艂em?

鈥 Zgubili艣my Ann臋 Scheele.

鈥 Bez nazwisk. Powa偶ny b艂膮d. Jak to si臋 sta艂o?

鈥 Pojecha艂a do tej lecznicy. M贸wi艂em ju偶 panu. Jej siostra mia艂a operacj臋.

鈥 I co?

鈥 Operacja si臋 uda艂a. Spodziewali艣my si臋, 偶e A. S. wr贸ci do Savoyu. Zatrzyma艂a tam apartament. Nie wr贸ci艂a. Lecznica by艂a pod obserwacj膮, wi臋c mieli艣my pewno艣膰, 偶e stamt膮d nie wysz艂a. Zak艂adali艣my, 偶e jest w lecznicy.

鈥 A nie jest?

鈥 W艂a艣nie si臋 dowiedzieli艣my. Odjecha艂a karetk膮 dzie艅 po operacji.

鈥 A wi臋c 艣wiadomie wyprowadzi艂a was w pole?

鈥 Na to wygl膮da. Przysi膮g艂bym, 偶e nie wiedzia艂a, 偶e j膮 艣ledzimy. Zachowali艣my wszelkie 艣rodki ostro偶no艣ci. Byli艣my we tr贸jk臋 i鈥

鈥 Nie czas na t艂umaczenia. Gdzie pojecha艂a karetk膮?

鈥 Do University College Hospital.

鈥 Czego dowiedzieli艣cie si臋 w szpitalu?

鈥 呕e przywieziono pacjentk臋 pod opiek膮 piel臋gniarki. Piel臋gniark膮 musia艂a by膰 Anna Scheele. Nikt nie wie, gdzie si臋 uda艂a po przywiezieniu pacjentki.

鈥 A pacjentka?

鈥 Nic nie wie. By艂a pod narkoz膮.

鈥 A wi臋c Anna Scheele wysz艂a z University College Hospital przebrana za piel臋gniark臋 i mog艂a oddali膰 si臋 wsz臋dzie?

鈥 Tak. Je艣li wr贸ci do Savoyu鈥

鈥 Nie wr贸ci do Savoyu 鈥 uci膮艂 tamten.

鈥 Sprawdzi膰 w innych hotelach?

鈥 Tak, ale za艂o偶臋 si臋, 偶e to nic nie da. Jest na to przygotowana.

鈥 Jakie dostajemy instrukcje?

鈥 Sprawd藕cie porty: Dover, Folkestone itd. Sprawd藕cie linie lotnicze. Przede wszystkim do Bagdadu na ka偶dy lot przez najbli偶sze dwa tygodnie. Rezerwacja nie b臋dzie na jej nazwisko. Szukajcie os贸b w jej wieku.

鈥 Zostawi艂a walizki w Savoyu. Mo偶e si臋 po nie zg艂osi.

鈥 Na pewno nie. Nie jest taka g艂upia jak ty. Czy jej siostra co艣 wie?

鈥 Jeste艣my w kontakcie z jej osobist膮 piel臋gniark膮 w lecznicy. Siostra my艣li, 偶e A. S. jest w Pary偶u, za艂atwia

tam jakie艣 sprawy dla Morganthala i mieszka w hotelu Ritz. Jest przekonana, 偶e A. S. wraca do Stan贸w dwudziestego trzeciego.

鈥 S艂owem, A. S. nic jej nie powiedzia艂a. Nie zrobi艂aby tego. Sprawd藕cie te loty. To jedyna nadzieja. Musi si臋 dosta膰 do Bagdadu i musi tam lecie膰 samolotem, 偶eby zd膮偶y膰. I, Sanders鈥

鈥 Tak?

鈥 呕adnych wpadek wi臋cej. To twoja ostatnia szansa.



Rozdzia艂 dziewi膮ty


Shrivenham, m艂ody pracownik Ambasady Brytyjskiej, przest臋powa艂 z nogi na nog臋, gapi膮c si臋 na samolot kr膮偶膮cy nad lotniskiem w Bagdadzie. Burza p臋dz膮ca tumany kurzu szala艂a nad miastem. Palmy, domy, ludzie 鈥攚szystko spowite by艂o g臋st膮, brunatn膮 mg艂膮. Burza zerwa艂a si臋 znienacka.

Lionel Shrivenham zauwa偶y艂 z g艂臋bok膮 rozpacz膮 w g艂osie:

鈥 Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie wyl膮duj膮.

鈥 I co wtedy?

鈥 Pewno pojad膮 do Basry. Tam jest podobno dobra pogoda.

鈥 Czekasz na kogo艣 wa偶nego? Shiwenham znowu j臋kn膮艂.

鈥 Ale mam szcz臋艣cie! Op贸藕nia si臋 przyjazd nowego ambasadora. Radca Landsdowne jest w Anglii. Radca do spraw Wschodu, Rice, chory na infekcj臋 gastryczn膮, le偶y z bardzo wysok膮 gor膮czk膮. Best jest w Teheranie; a ja tutaj, z ca艂ym tym pasztetem. Co za zamieszanie wok贸艂 tego faceta! Zupe艂nie nie wiem dlaczego. Nawet tajne s艂u偶by postawiono na nogi. Nale偶y do tych podr贸偶nik贸w, co to zawsze kr膮偶膮 gdzie艣 na wielb艂膮dzie po jakiej艣 g艂uszy. Nie wiem, dlaczego on jest dla nas taki wa偶ny, ale tak czy owak to gruba ryba, a ja mam spe艂nia膰 ka偶de jego 偶yczenie. Dostanie sza艂u, je艣li ode艣l膮 ich do Basry. Nie wiem, co powinienem zrobi膰. Sprowadzi膰 go nocnym poci膮giem? A mo偶e lepiej jutro samolotem RAF鈥搖?

Shrivenham znowu westchn膮艂. Wzros艂o w nim poczucie krzywdy, a zarazem odpowiedzialno艣ci. Od czasu swego przyjazdu do Bagdadu, trzy miesi膮ce temu, mia艂 ustawicznego pecha. Czu艂, 偶e jeszcze jedno potkni臋cie i jego 艣wietnie zapowiadaj膮ca si臋 kariera legnie w gruzach.

Samolot zmieni艂 kurs i zacz膮艂 si臋 zni偶a膰.

鈥 Nie da rady 鈥 stwierdzi艂 Shrivenham, ale zaraz krzykn膮艂 w podnieceniu: 鈥 Patrzcie pa艅stwo鈥 chyba podchodzi do l膮dowania.

Jeszcze kilka chwil i samolot usiad艂 spokojnie na ziemi, a Shrivenham szykowa艂 si臋 do powitania swego wa偶nego go艣cia.

M臋skim okiem wypatrzy艂 niebrzydk膮 dziewczyn臋, po czym wyst膮pi艂, by przywita膰 przypominaj膮c膮 pirata posta膰 w powiewnym p艂aszczu.

Doskona艂y str贸j na maskarad臋鈥 鈥 pomy艣la艂 z dezaprobat膮, a g艂o艣no powiedzia艂:

鈥 Sir Rupert Crofton Lee? Shrivenham z Ambasady Brytyjskiej.

Sir Rupert, my艣la艂 Shrivenham, jest do艣膰 lakoniczny, chocia偶 mo偶e trudno si臋 dziwi膰 po tym ca艂ym napi臋ciu przy kr膮偶eniu nad miastem i niepewno艣ci, czy samolot wyl膮duje, czy nie.

鈥 Okropna pogoda 鈥 podj膮艂 Shrivenham. 鈥 Zreszt膮 nie pierwszy raz w tym roku zdarzaj膮 si臋 takie rzeczy. A, jest pana baga偶. W takim razie idziemy, wszystko w porz膮dku.

Kiedy znale藕li si臋 w samochodzie, Shrivenham powiedzia艂:

鈥 My艣la艂em przez chwil臋, 偶e skieruj膮 was na inne lotnisko. 呕e tu nie mo偶na b臋dzie wyl膮dowa膰. Nagle taka burza!

Sir Rupert wyd膮艂 mocno policzki i powiedzia艂 wa偶nym g艂osem:

鈥 To by艂aby katastrofa, zupe艂na katastrofa. Gdybym musia艂 zmieni膰 plany, m艂ody cz艂owieku, skutki by艂yby powa偶ne i dalekosi臋偶ne.

Co za wa偶niak 鈥 pomy艣la艂 Shrivenham bez odrobiny respektu. 鈥 Tacy jak on uwa偶aj膮, 偶e 艣wiat si臋 kr臋ci wok贸艂 ich wariackich spraw鈥.

A g艂o艣no powiedzia艂 z szacunkiem:

鈥 Wyobra偶am sobie, sir.

鈥 Czy orientuje si臋 pan, kiedy ambasador dotrze do Bagdadu?

鈥 Na razie dok艂adnie nie wiadomo, sir.

鈥 Nie chcia艂bym si臋 z nim rozmin膮膰. Ostatni raz widzia艂em go鈥 zaraz鈥 tak, w trzydziestym 贸smym w Indiach. Shrivenham milcza艂 z rezerw膮.

鈥 Rice jest tutaj, o ile si臋 nie myl臋.

鈥 Tak, sir, jest radc膮 do spraw Wschodu.

鈥 Zdolny cz艂owiek. Du偶o wie. Chcia艂bym si臋 z nim zobaczy膰.

Shrivenham zakaszla艂 gwa艂townie.

鈥 Prawd臋 m贸wi膮c, sir, Rice jest chory. Wzi臋li go na obserwacj臋 do szpitala. Ostry nie偶yt 偶o艂膮dka. To wygl膮da na co艣 powa偶niejszego ni偶 nasza zwyk艂a bagdadzka niestrawno艣膰.

鈥 Co to mo偶e by膰? 鈥 sir Rupert odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. 鈥 Ostry nie偶yt 偶o艂膮dka, hm鈥 Objawy wyst膮pi艂y nagle, czy tak?

鈥 Tak, przedwczoraj, sir.

Sir Rupert zmarszczy艂 brwi. Nagle opu艣ci艂a go afektowana wynios艂o艣膰, sta艂 si臋 bardziej zwyk艂y, nawet zatroskany.

鈥 Zastanawiam si臋鈥 鈥 powiedzia艂.

Shrivenham patrzy艂 na niego uprzejmie i wyczekuj膮co.

鈥 Zastanawiam si臋 鈥 podj膮艂 sir Rupert 鈥 czy to nie jest przypadek spowodowany zieleni膮 Scheelego.

Shrivenham milcza艂 w zak艂opotaniu.

Przed mostem Feisal samoch贸d skr臋ci艂 w lewo do Ambasady Brytyjskiej.

Sir Rupert nagle pochyli艂 si臋 do przodu.

鈥 Prosz臋 si臋 zatrzyma膰 na chwil臋 鈥 powiedzia艂 rozkazuj膮co. 鈥 Tak, po prawej. Tam gdzie te garnki.

Samoch贸d podjecha艂 mi臋kko do prawego kraw臋偶nika i zatrzyma艂 si臋.

Znajdowa艂 si臋 tam ma艂y iracki sklepik zawalony garnkami z surowej bia艂ej gliny i dzbanami na wod臋.

Niewysoki kr臋py Europejczyk, kt贸ry rozmawia艂 z w艂a艣cicielem sklepu, oddali艂 si臋 w kierunku mostu w chwili, gdy podjechali. Shrivenhamowi wydawa艂o si臋, 偶e to Crosbie z I and P, kt贸rego spotka艂 raz czy dwa.

Sir Rupert wyskoczy艂 z samochodu i ruszy艂 zamaszy艣cie do sklepiku. Wzi膮艂 jeden garnek i zacz膮艂 rozmawia膰 po arabsku z w艂a艣cicielem, ale w tak szybkim tempie, 偶e Shrivenham nic nie m贸g艂 zrozumie膰: m贸wi艂 po arabsku powoli, przychodzi艂o mu to z trudem i mia艂 ograniczony zas贸b s艂贸w.

Sprzedawca u艣miecha艂 si臋, rozk艂ada艂 szeroko r臋ce, gestykulowa艂, co艣 t艂umaczy艂. Sir Rupert wyci膮ga艂 rozmaite garnki i o co艣 pyta艂. W ko艅cu wybra艂 dzban z w膮sk膮 szyjk膮, wepchn膮艂 w艂a艣cicielowi do r膮k pieni膮dze i wr贸ci艂 do samochodu.

鈥 Ciekawa technika 鈥 powiedzia艂 sir Rupert. 鈥 Wyrabiaj膮 to w ten sam spos贸b od tysi臋cy lat, ten sam kszta艂t maj膮 dzbany w jednym z g贸rskich region贸w Armenii.

W艂o偶y艂 palec do w膮skiego otworu, obracaj膮c nim w k贸艂ko.

鈥 Surowa robota 鈥 stwierdzi艂 Shrivenham bez entuzjazmu.

鈥 Och, to nie 偶aden wyr贸b artystyczny, ale interesuj膮cy z punktu widzenia historycznego. Widzi pan te 艣lady ucha?

Mo偶na uzyska膰 niejedn膮 informacj臋 historyczn膮 na podstawie obserwacji prostych sprz臋t贸w codziennego u偶ytku. Mam tego ca艂膮 kolekcj臋.

Samoch贸d skr臋ci艂 w bram臋 Ambasady Brytyjskiej.

Sir Rupert od razu poszed艂 do swojego pokoju. Shrivenham by艂 lekko ubawiony, zauwa偶y艂 bowiem, 偶e sir Rupert, po ca艂ym wyk艂adzie o glinianych garnkach, zostawi艂 nonszalancko sw贸j dzban w samochodzie. Shrivenham rozmy艣lnie zani贸s艂 go na g贸r臋 do pokoju sir Ruperta i ostro偶nie postawi艂 na nocnym stoliku.

鈥 Pa艅ski dzban, sir.

鈥 Co? A, dzi臋kuj臋, m艂ody cz艂owieku.

Sir Rupert wygl膮da艂 na roztargnionego. Shrivenham powt贸rzy艂 raz jeszcze, 偶e nied艂ugo b臋dzie lunch, zapyta艂, czego sir Rupert si臋 napije, po czym wyszed艂 z pokoju.

Kiedy sir Rupert zosta艂 sam, zbli偶y艂 si臋 do okna, wyj膮艂 z dzbana karteczk臋 i rozwin膮艂 j膮. Wyg艂adzi艂 r臋k膮. By艂o co艣 na niej napisane w dw贸ch linijkach. Przeczyta艂 uwa偶nie tekst, nast臋pnie podpali艂 papier zapa艂k膮.

Wezwa艂 s艂u偶膮cego.

鈥 S艂ucham, sir. Czy mam rozpakowa膰 walizki?

鈥 Na razie nie. Chc臋, 偶eby przyszed艂 tutaj pan Shrivenham. Po chwili zjawi艂 si臋 Shrivenham. Spyta艂 z lekk膮 obaw膮 w g艂osie:

鈥 Mog臋 w czym艣 pom贸c, sir? Czy co艣 jest nie w porz膮dku?

鈥 W moich planach zasz艂a zasadnicza zmiana. Mog臋 oczywi艣cie liczy膰 na pa艅sk膮 dyskrecj臋?

鈥 W stu procentach, sir.

鈥 Ju偶 dawno nie by艂em w Bagdadzie, faktycznie od wojny. O ile wiem, hotele po艂o偶one s膮 g艂贸wnie na drugim brzegu?

鈥 Tak, sir. Na ulicy Raszida.

鈥 Nad Tygrysem?

鈥 Tak. Najwi臋kszy to Babylonian Pa艂ace, raczej dla urz臋dowych go艣ci.

鈥 A zna pan hotel Tio?

鈥 Oczywi艣cie, wielu ludzi si臋 tam zatrzymuje. Do艣膰 dobra kuchnia, a prowadzi go przezabawny cz艂owiek, Marcus Tio. Jest on w Bagdadzie prawdziw膮 instytucj膮.

鈥 Niech mi pan zarezerwuje pok贸j w tym hotelu.

鈥 Jak to? Nie zostanie pan w ambasadzie? 鈥 dopytywa艂 si臋 nerwowo Shrivenham. 鈥 Ale鈥 przecie偶鈥 wszystko jest ustalone鈥

鈥 Ustalone, ustalone. Ustalenia mo偶na zmienia膰 鈥 warkn膮艂 sir Rupert.

鈥 Tak, oczywi艣cie, sir. Nie chodzi艂o mi鈥 Shrivenham urwa艂. Mia艂 przeczucie, 偶e kiedy艣 b臋d膮 z tego powodu k艂opoty.

鈥 Musz臋 przeprowadzi膰 pewne rozmowy delikatnej natury. Nie mog臋 tego zrobi膰 tu, w ambasadzie. Prosz臋, 偶eby mi pan zarezerwowa艂 pok贸j w hotelu Tio i chcia艂bym opu艣ci膰 ambasad臋 w spos贸b mo偶liwie dyskretny. To znaczy, nie chc臋 jecha膰 do Tio s艂u偶bowym samochodem. Prosz臋 te偶 o zabukowanie miejsca na samolot do Kairu na pojutrze.

Shrivenham by艂 coraz bardziej przestraszony.

鈥 S膮dzi艂em, 偶e zostanie pan pi臋膰 dni鈥

鈥 To ju偶 nieaktualne. Musz臋 koniecznie jecha膰 do Kairu, kiedy tylko zako艅cz臋 sprawy tutaj. By艂oby wr臋cz niebezpieczne, gdybym zosta艂 d艂u偶ej.

鈥 Niebezpieczne?

Ponury u艣miech przemkn膮艂 nagle po twarzy sir Ruperta i zupe艂nie zmieni艂 jej wyraz. Jego zachowanie, kt贸re Shrivenham przyr贸wnywa艂 do zachowania pruskiego sier偶anta, r贸wnie偶 uleg艂o zmianie. Okaza艂 si臋 naraz cz艂owiekiem sympatycznym.

鈥 Bezpiecze艅stwo rzadko bywa艂o moim hobby, to prawda 鈥 powiedzia艂. 鈥 Ale w tym wypadku nie chodzi tylko o mnie. Moje bezpiecze艅stwo to bezpiecze艅stwo wielu innych ludzi. Wi臋c niech pan zrobi to, o co pana prosz臋. Je艣li b臋d膮 k艂opoty z biletem lotniczym, prosz臋 potraktowa膰 to jako spraw臋 pierwszorz臋dnej wagi. Pozostan臋 do wieczora

w pokoju, p贸ki st膮d nie wyjad臋. 鈥 I doda艂, podczas gdy Shrivenham sta艂 os艂upia艂y: 鈥 Oficjalnie jestem chory. Zachorowa艂em na malari臋. 鈥 Shrivenham pokiwa艂 g艂ow膮. 鈥 Nie b臋d臋 wi臋c nic je艣膰.

鈥 Ale przecie偶 mo偶emy panu przys艂a膰 na g贸r臋鈥

鈥 Dwadzie艣cia cztery godziny postu nie stanowi艂y dla mnie problemu. Bywa艂em d艂u偶ej g艂odny na niekt贸rych wyprawach. Prosz臋 zrobi膰 tak, jak panu m贸wi臋.

Shrivenham spotka艂 na dole koleg贸w i j臋kn膮艂 w odpowiedzi na ich pytania.

鈥 艢cis艂a tajemnica, afera na wielk膮 skal臋 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie mog臋 rozszyfrowa膰 tej jego napuszono艣ci. Czy jest prawdziwa, czy udana. Tego powiewaj膮cego p艂aszcza i pirackiego kapelusza, i ca艂ej reszty. Cz艂owiek, kt贸ry czyta艂 jak膮艣 jego ksi膮偶k臋, powiedzia艂 mi, 偶e chocia偶 jest on troch臋 pysza艂kowaty, naprawd臋 dokona艂 tego wszystkiego i by艂 w tych wszystkich miejscach, ale sam nie wiem鈥 Chcia艂bym, 偶eby tu by艂 Thomas Rice, on by si臋 z tym upora艂. W艂a艣nie鈥 przypomnia艂em co艣 sobie, co to jest ziele艅 Scheelego?

鈥 Ziele艅 Scheelego? 鈥 zastanawia艂 si臋 kolega Shrivenhama marszcz膮c brwi. 鈥 To ma jaki艣 zwi膮zek z klejem do tapet. Trucizna. Chyba rodzaj arszeniku.

鈥 Do licha! 鈥 zawo艂a艂 Shrivenham szeroko otwieraj膮c oczy. 鈥 My艣la艂em, 偶e to choroba. Odmiana ameby.

鈥 Nie, to jakie艣 chemikalia. 呕ony wyka艅czaj膮 tym m臋偶贸w albo odwrotnie.

Shrivenham zamilkn膮艂 przera偶ony. Zaczyna艂 rozumie膰 pewne nieprzyjemne fakty. Crofton Lee sugerowa艂, 偶e Thomas Rice, radca ambasady do spraw Wschodu, nie jest chory na nie偶yt 偶o艂膮dka, ale zatruty arszenikiem. Na dodatek sir Rupert dawa艂 do zrozumienia, 偶e jego 偶ycie jest w niebezpiecze艅stwie, a decyzja, 偶e nie zje ani nie wypije niczego, co pochodzi z kuchni Ambasady Brytyjskiej, wstrz膮sn臋艂a do g艂臋bi godnym Brytyjczykiem Shrivenhamem. Nie wiedzia艂 zupe艂nie, co z tym wszystkim robi膰.



Rozdzia艂 dziesi膮ty


Bagdad zrobi艂 niekorzystne wra偶enie na Victorii. Dusi艂a si臋 w gor膮cym 偶贸艂tym pyle. Przez ca艂膮 drog臋 z lotniska do hotelu Tio 艣widrowa艂o jej w uszach od ci膮g艂ego, nieustaj膮cego ha艂asu: tr膮bi膮ce z szale艅czym uporem samochody, gwizdki i znowu og艂uszaj膮ce bezsensowne klaksony. Na ten ci膮g艂y ryk ulicy nak艂ada艂 si臋, r贸wnie nieustaj膮cy, drobny terkot g艂osu pani Hamilton Clipp.

Victoria dotar艂a do hotelu Tio zupe艂nie otumaniona.

Od pe艂nej fanfar ulicy Raszida bieg艂a w stron臋 rzeki Tygrys niewielka uliczka, sk膮d ma艂e schodki prowadzi艂y do hotelu Tio. Przy wej艣ciu do hotelu obie panie powita艂 bardzo t臋gi m艂ody m臋偶czyzna, kt贸ry, u艣miechaj膮c si臋 od ucha do ucha, przycisn膮艂 je do piersi, w ka偶dym razie tak to metaforycznie mo偶na okre艣li膰. Victoria domy艣li艂a si臋, 偶e to Marcus, czyli pan Tio, w艂a艣ciciel hotelu Tio.

Od czasu do czasu przerywa艂 mow臋 powitaln膮, wydaj膮c g艂o艣ne polecenia s艂u偶bie odno艣nie do baga偶u go艣ci.

鈥 A, pani Clipp znowu zawita艂a w nasze progi鈥 ale co pani w r臋k臋? Co to za 艣mieszne urz膮dzenie?鈥 G艂upcy! Nie

trzymajcie tego za rzemie艅! Idioci! Nie wleczcie tak tego palta!鈥 M贸j Bo偶e, co za pogoda na podr贸偶! My艣la艂em, 偶e samolot nie wyl膮duje. Kr膮偶y艂 w k贸艂ko i w k贸艂ko, i w k贸艂ko. Powiedzia艂em sobie: Marcus, ty na pewno nie b臋dziesz lata膰, po co ten ca艂y po艣piech?鈥 Przywioz艂a pani ze sob膮 m艂od膮 dam臋鈥 Zawsze mi艂o zobaczy膰 now膮 m艂od膮 dam臋 w Bagdadzie鈥 dlaczego pan Harrison po pani膮 nie wyjecha艂?鈥 Spodziewa艂em si臋 go wczoraj鈥 Oj, oj, musz膮 panie natychmiast wypi膰 drinka.

Victorii zakr臋ci艂o si臋 troch臋 w g艂owie od podw贸jnej whisky, kt贸r膮 wmusi艂 jej Marcus, i sta艂a teraz, nieco oszo艂omiona, po艣rodku wysokiego, bia艂o otynkowanego pokoju z mosi臋偶nym 艂贸偶kiem, niezwykle wyszukan膮 toaletk膮 w najnowszym francuskim stylu, star膮 wiktoria艅sk膮 szaf膮 i dwoma pluszowymi krzes艂ami w 偶ywym kolorze. Sta艂a przy swoim skromnym baga偶u, a obok krz膮ta艂 si臋 staruszek z 偶贸艂t膮 twarz膮, kt贸ry u艣miecha艂 si臋 i kiwa艂 do niej g艂ow膮, wieszaj膮c w 艂azience r臋czniki. Spyta艂 j膮, czy chce gor膮c膮 wod臋 na k膮piel.

鈥 Ile to potrwa?

鈥 Dwadzie艣cia minut, p贸艂 godziny. Zaraz przygotuj臋.

U艣miechn膮艂 si臋 po ojcowsku i wyszed艂. Victoria usiad艂a na 艂贸偶ku i przejecha艂a r臋k膮 po w艂osach. By艂y lepkie od kurzu, twarz mia艂a obola艂膮, ca艂膮 w ziarenkach piasku. Spojrza艂a w lustro. Py艂 zmieni艂 kolor jej w艂os贸w z czarnego na rudawobr膮zowy. Odchyli艂a zas艂on臋 i wyjrza艂a na obszerny taras wychodz膮cy na rzek臋. G臋sta 偶贸艂ta mg艂a zas艂ania艂a Tygrys. Victori臋 ogarn臋艂a g艂臋boka depresja, pomy艣la艂a: 鈥濩o za koszmarne miejsce!鈥.

Otrz膮sn臋艂a si臋 jednak, przesz艂a przez podest schod贸w i zapuka艂a do pani Clipp. Przed przyst膮pieniem do w艂asnej toalety i doprowadzeniem si臋 do porz膮dku czeka艂y j膮 d艂ugie i 偶mudne pos艂ugi.

Po k膮pieli, lunchu i d艂u偶szej drzemce Victoria wysz艂a na taras, patrz膮c 艂askawszym ju偶 okiem na Tygrys. Burza ust膮pi艂a, znikn臋艂y 偶贸艂te opary. Pojawi艂o si臋 blade jasne 艣wiat艂o. Po drugiej stronie rzeki wida膰 by艂o delikatne sylwetki palm i porozrzucanych dom贸w.

Z ogrodu na dole dobiega艂y jakie艣 g艂osy. Victoria wyjrza艂a przez balustrad臋. Pani Hamilton Clipp, niezmordowanie gadatliwa, dusza鈥攃z艂owiek, nawi膮za艂a znajomo艣膰 z jak膮艣 kobiet膮, jedn膮 z tych zahartowanych Angielek w trudnym do okre艣lenia wieku, kt贸re zawsze mo偶na spotka膰 za granic膮.

鈥 鈥 i naprawd臋 nie wiem, co ja bym bez niej zrobi艂a 鈥攎贸wi艂a pani Clipp. 鈥 To przeurocza dziewczyna. I na dodatek ma 艣wietne koligacje. Siostrzenica biskupa Llangow.

鈥 Jakiego biskupa?

鈥 Chyba Llangow, tak mi si臋 wydaje.

鈥 Bzdura, nikt taki nie istnieje 鈥 stwierdzi艂a Angielka.

Victoria zmarszczy艂a brwi. Zna艂a ten typ kobiet: mieszkanka angielskiego hrabstwa, co nie da si臋 nabra膰 na fa艂szywych biskup贸w.

鈥 Mo偶e co艣 przekr臋ci艂am 鈥 powiedzia艂a niepewnie pani Clipp. 鈥 W ka偶dym razie 鈥 podsumowa艂a 鈥 to na pewno dziewczyna na miejscu i bardzo mi艂a.

鈥 Hm! 鈥 powiedzia艂a tamta z pow膮tpiewaniem w g艂osie.

Victoria postanowi艂a trzyma膰 si臋 z dala od tej damy. Instynkt podpowiada艂 jej, 偶e wymy艣lanie historyjek na u偶ytek tego rodzaju kobiet jest spraw膮 ryzykown膮.

Wr贸ci艂a do pokoju, usiad艂a na 艂贸偶ku i zacz臋艂a si臋 zastanawia膰 nad sw膮 obecn膮 sytuacj膮.

Mieszka艂a w hotelu Tio, kt贸ry na pewno nie by艂 tani. Ca艂y jej maj膮tek to cztery funty siedemna艣cie szyling贸w. Zjad艂a suty lunch, za kt贸ry jeszcze nie zap艂aci艂a i kt贸rego pani Hamilton Clipp nie musia艂a jej fundowa膰. Pani Clipp by艂a zobowi膮zana pokry膰 tylko koszty podr贸偶y do Bagdadu. Umowa zosta艂a dotrzymana. Victoria dosta艂a si臋 do Bagdadu, a pani Clipp otrzyma艂a sprawn膮 pomoc w osobie siostrzenicy biskupa, by艂ej piel臋gniarki i wykwalifikowanej sekretarki. Wszystko to ju偶 mia艂y za sob膮 ku zadowoleniu obu stron. Pani Hamilton Clipp wybiera艂a si臋 wieczornym poci膮giem do Kirkuku i na tym koniec. Victoria mia艂a cich膮 nadziej臋, 偶e pani Clipp wr臋czy jej na po偶egnanie prezent w postaci jakiej艣 got贸wki, dosz艂a jednak do przykrego wniosku, 偶e to raczej nieprawdopodobne. Pani Clipp nie mia艂a przecie偶 poj臋cia, 偶e Victoria jest w powa偶nych tarapatach finansowych.

Co powinna zrobi膰 Victoria w takiej sytuacji? Odpowied藕 by艂a oczywista. Znale藕膰 Edwarda.

Z przykro艣ci膮 stwierdzi艂a, 偶e nie ma poj臋cia, jak Edward ma na nazwisko. Edward, Bagdad. To rzeczywi艣cie bardzo du偶o, pomy艣la艂a, zupe艂nie jak ta sarace艅ska panna, co przyjecha艂a do Anglii, znaj膮c tylko imi臋 kochanka, Gilbert, i nazw臋 kraju, Anglia. Romantyczna historia, ale mocno k艂opotliwa. Co prawda, w Anglii za czas贸w wypraw krzy偶owych nie by艂o nazwisk. Z drugiej strony 贸wczesna Anglia by艂a wi臋ksza od dzisiejszego Bagdadu, za to rzadko zaludniona.

Victoria oderwa艂a si臋 od tych interesuj膮cych spekulacji i wr贸ci艂a do twardej rzeczywisto艣ci. Musi natychmiast znale藕膰 Edwarda, a Edward musi znale藕膰 jej prac臋. Te偶 natychmiast.

Nie zna艂a, co prawda, nazwiska Edwarda, ale wiedzia艂a, 偶e przyjecha艂 do Bagdadu jako sekretarz niejakiego doktora Rathbone鈥檃, mo偶na te偶 przypuszcza膰, 偶e 贸w Rathbone jest jak膮艣 wa偶n膮 osobisto艣ci膮.

Victoria upudrowa艂a si臋, przyg艂adzi艂a w艂osy i wyruszy艂a na d贸艂, by zdoby膰 informacje.

W hallu spotka艂a promiennego Marcusa, kt贸ry obsypa艂 j膮 komplementami.

鈥 A, panna Jones, zapraszam pani膮 na drinka. Bardzo lubi臋 angielskie damy. Wszystkie angielskie damy w Bagdadzie nale偶膮 do moich przyjaci贸艂. U mnie w hotelu ka偶dy czuje si臋 dobrze. Chod藕my do baru.

Victoria, nie maj膮c nic przeciw szczodrej go艣cinno艣ci, zgodzi艂a si臋 bez opor贸w.

Siedz膮c na sto艂ku w barze i popijaj膮c d偶in, rozpocz臋艂a swe poszukiwania.

鈥 Zna pan mo偶e doktora Rathbone鈥檃? Przyjecha艂 teraz do Bagdadu 鈥 spyta艂a.

鈥 Znam ka偶dego cz艂owieka w Bagdadzie 鈥 stwierdzi艂 rado艣nie Marcus Tio. 鈥 I ka偶dy zna Marcusa. Jest tak, jak m贸wi臋. Och, mam bardzo, bardzo wielu przyjaci贸艂.

鈥 Z pewno艣ci膮 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Zna pan doktora Rathbone鈥檃?

鈥 W zesz艂ym tygodniu mia艂em tu marsza艂ka lotnictwa dowodz膮cego ca艂ym 艢rodkowym Wschodem. 鈥濵arcus, m贸wi, stary 艂obuzie, nie widzia艂em ci臋 od czterdziestego sz贸stego. Nic nie schud艂e艣鈥. Bardzo mi艂y cz艂owiek. Bardzo go lubi臋.

鈥 A Rathbone? Te偶 jest mi艂y?

鈥 Wie pani, lubi臋 ludzi weso艂ych. Nie lubi臋 ponurak贸w. Lubi臋 ludzi weso艂ych, m艂odych i z wdzi臋kiem, takich jak pani. M贸wi do mnie ten marsza艂ek: 鈥瀂a bardzo lubisz kobiety, Marcus鈥. A ja mu na to: 鈥濶ie, za bardzo lubi臋 Marcusa, w tym ca艂y s臋k鈥︹ 鈥 Marcus wybuchn膮艂 艣miechem i zawo艂a艂: 鈥 Jezus, Jezus!

Victoria by艂a zaskoczona, ale okaza艂o si臋, 偶e barman nazywa si臋 Jezus. Pomy艣la艂a po raz kolejny, 偶e Wsch贸d jest dziwnym miejscem na ziemi.

鈥 Jeszcze jeden d偶in z sokiem pomara艅czowym i whisky 鈥 zakomenderowa艂 Marcus.

鈥 Chyba nie powinnam鈥

鈥 Ale偶 tak, tak, powinna pani. To s艂abiutkie.

鈥 Chodzi mi o doktora Rathbone鈥檃 鈥 nalega艂a Victoria.

鈥 Ta pani Hamilton Clipp鈥 co za dziwne nazwisko鈥 z kt贸r膮 pani przyjecha艂a, jest zdaje si臋 Amerykank膮. Lubi臋 Amerykan贸w, a najbardziej Anglik贸w. Amerykanie s膮 zawsze bardzo smutni. Chocia偶 czasami, tak, potrafi膮 si臋 zabawi膰. Pan Summers 鈥 zna go pani? 鈥 pije strasznie du偶o, jak przyje偶d偶a do Bagdadu, 艣pi przez trzy dni i nie budzi si臋. To ju偶 przesada. To jest nie艂adnie.

鈥 Prosz臋 mi pom贸c 鈥 powiedzia艂a Victoria. Marcus by艂 wyra藕nie zdziwiony.

鈥 Oczywi艣cie, pomog臋 pani. Zawsze pomagam, jak kogo艣 lubi臋. Pani powie, co pani chce, a wszystko zaraz b臋dzie. Stek na zam贸wienie albo bardzo dobry indyk z ry偶em i rodzynkami, i zio艂ami, albo ma艂e kurczaczki.

鈥 Nie chc臋 kurczaczk贸w 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 W ka偶dym razie nie teraz 鈥 doda艂a na wszelki wypadek. 鈥 Chc臋 odnale藕膰 tego Rathbone鈥檃. Doktor Rathbone. Dopiero co przyjecha艂 do Bagdadu. Ze swoim鈥 ze swoim sekretarzem.

鈥 Nie wiem 鈥 powiedzia艂 Marcus. 鈥 Nie mieszka w Tio. Sugestia by艂a wyra藕na: kto nie mieszka w Tio, nie istnieje dla Marcusa.

鈥 Ale s膮 inne hotele 鈥 nalega艂a Victoria. 鈥 A mo偶e ma tu dom?

鈥 Tak, s膮 inne hotele. Babylonian Pa艂ace, Sennacherib, Zobeide. To dobre hotele, ale nie takie jak Tio.

鈥 Na pewno nie takie 鈥 zapewni艂a Victoria. 鈥 Ale nie wie pan, czy doktor Rathbone zatrzyma艂 si臋 w kt贸rym艣 z nich? Prowadzi jakie艣 towarzystwo, co艣, co ma zwi膮zek z kultur膮, z ksi膮偶kami.

Na wzmiank臋 o kulturze Marcus sta艂 si臋 bardzo powa偶ny.

鈥 Tego w艂a艣nie potrzebujemy 鈥 powiedzia艂. 鈥 Musi by膰 kultura. Sztuka, muzyka 鈥 to mi si臋 bardzo, bardzo podoba. Lubi臋 sonaty skrzypcowe, jak nie s膮 za d艂ugie.

Victoria szczerze si臋 z nim zgadza艂a, zw艂aszcza z tym, co powiedzia艂 na ko艅cu, ale widzia艂a, 偶e nie zbli偶a si臋 ani na krok do celu. Rozmowa z Marcusem by艂a bardzo zabawna, a Marcus by艂 naprawd臋 uroczy z tym swoim dzieci臋cym entuzjazmem do 偶ycia, tylko dialog z nim przypomina艂 wysi艂ki bohaterki przyg贸d Alicji w Krainie Czar贸w, by znale藕膰 艣cie偶k臋 prowadz膮c膮 na pag贸rek. Ach ten Marcus! Ka偶dy temat wi贸d艂 do punktu wyj艣cia.

Odm贸wi艂a nast臋pnego drinka i wsta艂a. Troch臋 kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie. Koktajle Marcusa nie by艂y wcale s艂abe. Wysz艂a na taras, opar艂a si臋 o por臋cz i sta艂a, patrz膮c na rzek臋. Nagle z ty艂u us艂ysza艂a g艂os.

鈥 Przepraszam, ale powinna pani w艂o偶y膰 偶akiet. Tak, tak, wydaje si臋 wam, 偶e to lato, kiedy przyje偶d偶acie z Anglii, tutaj po zachodzie s艂o艅ca robi si臋 bardzo zimno.

By艂a to ta sama Angielka, kt贸ra wcze艣niej rozmawia艂a z pani膮 Clipp. Mia艂a zachrypni臋ty g艂os osoby trenuj膮cej i nawo艂uj膮cej psy wy艣cigowe. Nosi艂a futro, kolana okry艂a pledem i s膮czy艂a whisky z wod膮 sodow膮.

鈥 Dzi臋kuj臋 pani za rad臋 鈥 powiedzia艂a Victoria i zamierza艂a si臋 oddali膰, ale nic z tego.

鈥 Pani pozwoli, 偶e si臋 przedstawi臋. Cardew Trench jestem 鈥 implikacja by艂a oczywista: z tych Cardew Trench贸w. 鈥 Przyjecha艂a pani z pani膮鈥 zaraz, zaraz鈥 Hamilton Clipp?

鈥 Tak 鈥 odpar艂a Victoria.

鈥 Powiedzia艂a mi, 偶e jest pani siostrzenic膮 biskupa Llangow.

Victoria zmobilizowa艂a si臋.

鈥 Naprawd臋? 鈥 spyta艂a z odpowiedni膮 doz膮 rozbawienia.

鈥 Zapewne co艣 przekr臋ci艂a?

鈥 Amerykanie cz臋sto przekr臋caj膮 nasze nazwiska. To troch臋 brzmi jak Llangow. M贸j wuj 鈥 powiedzia艂a improwizuj膮c napr臋dce 鈥 jest biskupem Languao.

鈥 Languao?

鈥 Tak, na archipelagu na Oceanie Spokojnym. Jest biskupem kolonialnym, rzecz jasna.

鈥 Ach, tak, biskup kolonialny 鈥 powiedzia艂a pani Cardew Trench, zni偶aj膮c g艂os o dobre trzy tony.

Victoria przewidzia艂a trafnie 鈥 pani Cardew Trench nie mia艂a poj臋cia o biskupach kolonialnych.

鈥 To t艂umaczy wszystko 鈥 doda艂a pani Cardew Trench. 鈥濱 to bardzo dobrze, jak na tak b艂yskawiczny skok na g艂臋bok膮 wod臋鈥 鈥 pomy艣la艂a z dum膮 Victoria.

鈥 A co pani tutaj robi? 鈥 spyta艂a pani Cardew Trench

z tym bezlitosnym zainteresowaniem, pod kt贸rym kryje si臋 zazwyczaj wrodzona ciekawo艣膰.

Szukam ch艂opca, z kt贸rym rozmawia艂am przez kilka minut na skwerku w Londynie鈥 鈥 takiej odpowiedzi Victoria udzieli膰 nie mog艂a. Odpar艂a, maj膮c w pami臋ci fragment z gazety i to, co o艣wiadczy艂a pani Clipp:

鈥 Jad臋 do wujka, doktora Pauncefoot Jonesa.

鈥 Ach, wi臋c to pani wujek? 鈥 pani Cardew Trench by艂a wyra藕nie uradowana, 偶e 鈥瀠miejscowi艂a鈥 Victori臋. 鈥 To uroczy cz艂owiek, chocia偶 troch臋 roztargniony, to chyba zreszt膮 naturalne. By艂am na jego odczycie w Londynie w zesz艂ym roku, doskona艂y wyk艂ad, chocia偶 s艂owa z niego nie zrozumia艂am. Tak, przeje偶d偶a艂 przez Bagdad ze dwa tygodnie temu. Wspomina艂, 偶e dojad膮 do niego jakie艣 dziewczyny.

Victoria, maj膮c ju偶 ustalony status, pr臋dko wyrwa艂a si臋 z pytaniem.

鈥 Nie wie pani, czy jest tu doktor Rathbone? 鈥 spyta艂a.

鈥 W艂a艣nie przyjecha艂 鈥 odpar艂a pani Cardew Trench. 鈥擟hyba na odczyt w Instytucie w nast臋pny czwartek. 鈥濿i臋zy i braterstwo ludzi wszystkich kraj贸w鈥, co艣 takiego. Jedna wielka bzdura, je艣li mam by膰 szczera. Im wi臋ksze podejmuje si臋 wysi艂ki, by zbli偶y膰 ludzi, tym bardziej staj膮 si臋 wobec siebie nieufni. Ta ca艂a poezja i muzyka, i t艂umaczenia Szekspira i Wordswortha na arabski, chi艅ski, i j臋zyk urdu. Taki Wordsworth i jego pierwiosnek nad brzegiem rzeki 鈥 po co to ludziom, kt贸rzy na oczy nie widzieli pierwiosnka?

鈥 Nie wie pani, gdzie mo偶na znale藕膰 Rathbone鈥檃?

鈥 Zapewne w Babylonian Pa艂ace. Ale biuro maj膮 niedaleko muzeum. Ga艂膮zka Oliwna 鈥 co za g艂upia nazwa! Chmara dziewczyn w spodniach, z brudnymi szyjami, w okularach.

鈥 Znam troch臋 jego sekretarza 鈥 wtr膮ci艂a Victoria.

鈥 Aha, ten Edward Jak鈥擬u鈥擳am, mi艂y ch艂opiec, szkoda go dla tego d艂ugow艂osego cudaka, m贸wi膮, 偶e dobrze spisa艂 si臋 na wojnie. Ale praca to praca. Przystojny ch艂opiec, wyobra偶am sobie, jak te okularnice za nim szalej膮.

Victoria poczu艂a g艂uch膮 zazdro艣膰.

鈥 Ga艂膮zka Oliwna 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Wi臋c gdzie to jest?

鈥 Za zakr臋tem na drugi most. Przecznica ulicy Raszida, troch臋 ukryta. W pobli偶u jest Miedziany Bazar.

鈥 A jak si臋 miewa pani Pauncefoot Jones? 鈥 ci膮gn臋艂a pani Cardew Trench. 鈥 Przyje偶d偶a tutaj? Podobno chorowa艂a.

Ale Victoria uzyska艂a ju偶 to, co chcia艂a, i ani my艣la艂a dalej ryzykowa膰 kolejnym k艂amstwem. Zerkn臋艂a na zegarek i zawo艂a艂a z przera偶eniem:

鈥 Bo偶e drogi! Mia艂am obudzi膰 pani膮 Clipp o wp贸艂 do si贸dmej i przygotowa膰 j膮 do podr贸偶y. Musz臋 lecie膰!

Pretekst by艂 w艂a艣ciwie zgodny z prawd膮, tyle 偶e zamiast si贸dmej Victoria poda艂a godzin臋 wp贸艂 do si贸dmej. Uradowana pobieg艂a p臋dem na g贸r臋. Jutro znajdzie Edwarda w Ga艂膮zce Oliwnej. Okularnice, brudne szyje! Brzmi to bardzo nieatrakcyjnie鈥 Co prawda, my艣la艂a Victoria wbrew sobie, m臋偶czy藕ni nie s膮 tak wra偶liwi na brudne szyje jak pedantyczne Angielki w 艣rednim wieku, zw艂aszcza gdy w艂a艣cicielki tych szyj gapi膮 si臋 z podziwem i uwielbieniem na wybra艅ca p艂ci m臋skiej.

Wiecz贸r up艂yn膮艂 jak z bicza strzeli艂. Victoria zjad艂a z pani膮 Clipp wczesn膮 kolacj臋 w jadalni i wys艂ucha艂a jej paplaniny o wszystkich sprawach pod s艂o艅cem. Pani Clipp namawia艂a Victori臋, by j膮 kiedy艣 odwiedzi艂a, i Victoria zanotowa艂a skrupulatnie adres, bo w ko艅cu nigdy nic nie wiadomo鈥 Odwioz艂a pani膮 Clipp na Dworzec P贸艂nocny, umie艣ci艂a j膮 w przedziale, gdzie zosta艂a przedstawiona jej znajomej, tak偶e udaj膮cej si臋 do Kirkuku, kt贸ra nast臋pnego dnia mia艂a pom贸c pani Clipp w porannej toalecie.

Poci膮g zaj臋cza艂 sm臋tnie jak pokutuj膮ca dusza, pani Clipp wsun臋艂a Victorii do r臋ki grub膮 kopert臋 i powiedzia艂a: 鈥濼o drobny upominek, prosz臋 przyj膮膰 z moimi najlepszymi podzi臋kowaniami za urocze towarzystwo鈥. A Victoria, ca艂a zachwycona, powiedzia艂a: 鈥濼o doprawdy niezwykle mi艂o z pani strony鈥, poci膮g wyda艂 z siebie czwarty, a zarazem ostatni i najsm臋tniejszy j臋k bole艣ci i powoli ruszy艂 ze stacji.

Victoria wzi臋艂a taks贸wk臋, poniewa偶 nie mia艂a poj臋cia, jak dosta膰 si臋 z dworca do hotelu, a nie by艂o nikogo, kogo mog艂aby zapyta膰.

W hotelu pomkn臋艂a zaraz do siebie i niecierpliwie otworzy艂a kopert臋. W 艣rodku by艂y dwie pary nylonowych po艅czoch.

W ka偶dych innych okoliczno艣ciach Victoria by艂aby zachwycona 鈥 nie sta膰 jej by艂o na nylony. Teraz jednak chcia艂a dosta膰 po prostu pieni膮dze. Pani Clipp by艂a oczywi艣cie zbyt delikatna, by ofiarowa膰 jej pi臋ciodinarowy banknot. Victoria 偶yczy艂aby sobie z ca艂ego serca, aby pani Clipp by艂a mniej subtelna w tym wzgl臋dzie.

Ale co tam, jutro ju偶 b臋dzie z Edwardem. Rozebra艂a si臋, po艂o偶y艂a do 艂贸偶ka i w pi臋膰 minut zasn臋艂a kamiennym snem. 艢ni艂o jej si臋, 偶e czeka na lotnisku na Edwarda; Edward nie mo偶e wysi膮艣膰, bo jaka艣 okularnica trzyma go za szyj臋, a samolot powoli rusza鈥



Rozdzia艂 jedenasty


Kiedy Victoria zbudzi艂a si臋 nazajutrz rano, 艣wieci艂o ostre s艂o艅ce. Ubra艂a si臋 i wysz艂a na taras. Nieco dalej siedzia艂 na krze艣le, ty艂em do Victorii, jaki艣 m臋偶czyzna z kr臋conymi srebrzystymi w艂osami, opadaj膮cymi na muskularny, spalony s艂o艅cem kark. Kiedy obr贸ci艂 g艂ow臋, Victoria rozpozna艂a ze zdziwieniem sir Ruperta Croftona Lee. Dlaczego tak j膮 zdziwi艂 jego widok, nie potrafi艂a powiedzie膰. Mo偶e zak艂ada艂a z g贸ry, 偶e tak wa偶na osobisto艣膰 jak sir Rupert zatrzymuje si臋 w ambasadzie, a nie w hotelu. W ka偶dym razie by艂 to sir Rupert we w艂asnej osobie i patrzy艂 w skupieniu na Tygrys. Zauwa偶y艂a, 偶e na por臋czy krzes艂a wisi polowa lornetka. 鈥濸ewno obserwuje ptaki鈥 鈥攑omy艣la艂a.

Victoria chodzi艂a kiedy艣 z ch艂opakiem, kt贸ry by艂 wielkim mi艂o艣nikiem ptak贸w. Je藕dzi艂a z nim czasami w weekendy na wyprawy, na kt贸rych trzeba by艂o stercze膰 nieruchomo w wilgotnych lasach, w lodowatym wietrze, ca艂ymi godzinami, by wreszcie dost膮pi膰 rozkoszy obejrzenia przez lornetk臋 jakiego艣 szarego ptaszka siedz膮cego daleko na ga艂臋zi, kt贸ry dla Victorii niczym nie r贸偶ni艂 si臋 od rudzika czy zi臋by.

Zesz艂a na d贸艂. Na tarasie znajduj膮cym si臋 pomi臋dzy dwoma budynkami hotelowymi spotka艂a Marcusa Tio.

鈥 Widz臋, 偶e i sir Rupert Crofton Lee zatrzyma艂 si臋 u pana.

鈥 Tak 鈥 powiedzia艂 Marcus z promiennym u艣miechem. 鈥擬iry cz艂owiek, bardzo mi艂y cz艂owiek.

鈥 Dobrze go pan zna?

鈥 Nie, pierwszy raz go spotykam. Przywi贸z艂 go wczoraj wieczorem pan Shrivenham z Ambasady Brytyjskiej. Pan Shrivenham te偶 jest bardzo mi艂y, jego znam bardzo dobrze.

Id膮c na 艣niadanie Victoria pomy艣la艂a, 偶e chyba nie ma cz艂owieka, o kt贸rym Marcus nie powiedzia艂by, 偶e jest bardzo mi艂y. Mia艂 wyj膮tkowo szczodre serce.

Po 艣niadaniu wyruszy艂a na poszukiwanie Ga艂膮zki Oliwnej.

Victoria, rdzenna mieszkanka Londynu, nie mia艂a poj臋cia, jak trudno jest co艣 znale藕膰 w takim mie艣cie jak Bagdad. Przekona艂a si臋 o tym teraz.

Wychodz膮c, znowu natkn臋艂a si臋 na Marcusa i spyta艂a go, jak si臋 idzie do muzeum.

鈥 Bardzo 艂adne muzeum 鈥 powiedzia艂 promienny Marcus. 鈥 Tak. Wiele ciekawych, bardzo, bardzo starych rzeczy. Sam co prawda nie by艂em, ale mam przyjaci贸艂, archeolog贸w, kt贸rzy s膮 tam zawsze, ilekro膰 wpadn膮 do Bagdadu. Pan Baker, pan Richard Baker, zna go pani? I profesor Kalzman. I doktor Pauncefoot Jones, i pa艅stwo Mclntyre, wszyscy zatrzymuj膮 si臋 zawsze w Tio. To moi przyjaciele, m贸wi膮 mi, co jest w muzeum. Bardzo, bardzo ciekawe.

鈥 Gdzie to jest i jak tam si臋 dosta膰?

鈥 P贸jdzie pani prosto ulic膮 Raszida, d艂ugi kawa艂ek, minie pani przecznic臋 na most Feisal, przejdzie pani ulic臋 Bankow膮, wie pani gdzie jest Bankowa?

鈥 Nic nie wiem.

鈥 A potem jest jeszcze jedna ulica, te偶 prowadz膮ca na

most, to w艂a艣nie tam, po prawej stronie. Zapyta pani o pana Betouna Evansa, angielski ekspert, bardzo mi艂y cz艂owiek. Jego 偶ona te偶 jest bardzo mi艂a, przyjecha艂a tu w czasie wojny jako sier偶ant s艂u偶by pomocniczej. Bardzo, bardzo mi艂a.

鈥 W zasadzie nie chc臋 i艣膰 do muzeum 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Chc臋 znale藕膰 pewne miejsce鈥 towarzystwo鈥 rodzaj klubu, o nazwie Ga艂膮zka Oliwna.

鈥 Je偶eli ma pani ochot臋 na oliwki 鈥 rzek艂 na to Marcus 鈥攄am pani pi臋kne oliwki, pierwszorz臋dnego gatunku. Przysy艂aj膮 je specjalnie dla mnie, dla hotelu Tio. Wiem, ka偶臋 je poda膰 pani dzi艣 wieczorem do kolacji.

鈥 Bardzo dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a Victoria i uciek艂a na ulic臋 Raszida.

鈥 W lewo 鈥 krzycza艂 za ni膮 Marcus 鈥 nie w prawo. Do muzeum jest daleko, powinna pani wzi膮膰 taks贸wk臋.

鈥 Czy taks贸wkarz b臋dzie wiedzia艂, gdzie jest Ga艂膮zka Oliwna?

鈥 Nie, oni nic nie wiedz膮. Powie pani kierowcy: w lewo, w prawo, stop, prosto i dojedzie pani na miejsce.

鈥 W takim razie lepiej i艣膰 piechot膮 鈥 stwierdzi艂a Victoria.

Dosz艂a do ulicy Raszida i skr臋ci艂a w lewo.

Zupe艂nie inaczej wyobra偶a艂a sobie Bagdad. Na g艂贸wnej ulicy 鈥 dzikie t艂umy; samochody nerwowo tr膮bi膮, wystawy zawalone europejskimi ciuchami, ludzie wrzeszcz膮 i zdrowo sobie odkaszln膮wszy, spluwaj膮 zawzi臋cie na boki. Wcale nie wida膰 tajemniczych ludzi Wschodu, wszyscy przewa偶nie nosz膮 postrz臋pione, znoszone ubrania zachodnie, stare bluzy wojsk l膮dowych i lotniczych, a z rzadka pojawiaj膮ce si臋 postaci w powiewnych czarnych szatach, z zas艂oni臋tymi twarzami, gin膮 w tyglu pomieszanych europejskich styl贸w i ubior贸w. 呕ebracy prosili j膮 o ja艂mu偶n臋 鈥 kobiety z brudnymi dzie膰mi na r臋ku. Chodnik by艂 nier贸wny i od czasu do czasu Victoria wpada艂a w dziur臋.

Przebijaj膮c si臋 naprz贸d, nagle poczu艂a si臋 obco, samotnie i daleko od domu. Tu pryska艂 czar podr贸偶y, by艂 po prostu jeden wielki zgie艂k.

Dotar艂a wreszcie do zakr臋tu na most Feisal, min臋艂a go i posz艂a dalej. Jakby wbrew sobie patrzy艂a na wystawy 鈥 bawi艂a j膮 przedziwna mieszanina rzeczy. Buciki i sweterki dzieci臋ce, pasta do z臋b贸w i kosmetyki, latarki elektryczne i chi艅skie fili偶anki 鈥 wszystko razem. Powoli ogarnia艂a j膮 pewnego rodzaju fascynacja nap艂ywem towar贸w z ca艂ego 艣wiata dla zaspokojenia potrzeb przemieszanej ludno艣ci.

Znalaz艂a muzeum, ale Ga艂膮zki Oliwnej ani 艣ladu. Dla Victorii, nawyk艂ej do poruszania si臋 po Londynie, by艂o zupe艂nie niezrozumia艂e, 偶e nie ma nikogo, kogo mo偶na by po prostu spyta膰. Nie zna艂a arabskiego. Sprzedawcy, wciskaj膮cy jej towar, m贸wili po angielsku, ale gdy pyta艂a o Ga艂膮zk臋 Oliwn膮, przybierali kamienny wyraz twarzy.

Gdyby mo偶na by艂o zapyta膰 policjanta! Widok policjant贸w, energicznie wymachuj膮cych r臋kami i dmuchaj膮cych w gwizdki, nie wr贸偶y艂 jednak sukcesu.

Wesz艂a do ksi臋garni z angielskimi ksi膮偶kami na wystawie, gdy jednak napomkn臋艂a o Ga艂膮zce Oliwnej spotka艂a si臋 tylko ze wzruszeniem ramion i kr臋ceniem g艂owy. Niestety, nikt nic nie wiedzia艂.

I nagle, kiedy znowu wysz艂a na ulic臋, do uszu jej dobieg艂 niezwyk艂y odg艂os 鈥 kucia i podzwaniania. Wchodz膮c w ciemne przej艣cie, przypomnia艂a sobie, co m贸wi艂a pani Cardew Trench: Ga艂膮zka Oliwna powinna by膰 w pobli偶u Miedzianego Bazaru. I oto dotar艂a do bazaru.

Victoria wesz艂a na bazar i na trzy kwadranse zapomnia艂a ca艂kiem o Ga艂膮zce Oliwnej. Miedziany Bazar by艂 fascynuj膮cy. Palniki, topi膮cy si臋 metal, ca艂a sztuka rzemios艂a 鈥攚szystko to oczarowa艂o dziewczyn臋 z Londynu, przywyk艂膮 do gotowych produkt贸w wystawionych na sprzeda偶. Wa艂臋sa艂a si臋 na chybi艂 trafi艂 po suku, wysz艂a z Miedzianego Bazaru, ogl膮da艂a weso艂e pasiaste derki dla koni i pikowane narzuty z bawe艂ny. Tutaj produkty europejskie nabiera艂y

zupe艂nie innego wygl膮du: w ch艂odnym mroku, pod 艂ukowatym sklepieniem, wygl膮da艂y jak egzotyczny zamorski towar, niecodzienny i rzadki. Cieszy艂y oko bele taniej bawe艂ny w weso艂ych kolorach. Od czasu do czasu s艂ycha膰 by艂o okrzyk: 鈥濨alek, balek!鈥, przechodzi艂 osio艂 lub zaprz臋偶ony mu艂 albo cz艂owiek z 艂adunkiem na plecach. Biegali mali ch艂opcy z tacami umocowanymi na szyjach.

鈥 Elastik, pani, elastik, dobry elastik, angielski elastik! Grzebie艅, angielski grzebie艅!

Podtykano jej towary dos艂ownie pod sam nos, gwa艂townie namawiaj膮c do kupna. Victoria sz艂a jak we 艣nie. Zobaczy膰 艣wiat 鈥 to jest w艂a艣nie to. Na ka偶dym zakr臋cie tej przestronnej krainy ch艂odnych pasa偶y pojawia艂o si臋 co艣 zupe艂nie nieoczekiwanego 鈥 tu szyj膮 krawcy na tle obrazk贸w eleganckich europejskich garnitur贸w, tam 鈥 zegarki i tania bi偶uteria, dalej bele aksamitu i brokaty, bogato przetykane metalem; niespodziewany zakr臋t 鈥 i oto alejka tanich, tandetnych, u偶ywanych ciuch贸w europejskich: dziwaczne, 偶a艂osne, sp艂owia艂e swetry, d艂ugie kamizelki z roz艂a偶膮cej si臋 tkaniny.

Co jaki艣 czas 鈥 du偶e ciche dziedzi艅ce pod go艂ym niebem.

Victoria trafi艂a na d艂ugi pasa偶 z m臋skimi spodniami, we wn臋kach siedzieli po turecku godni sprzedawcy w turbanach.

鈥 Balek!

Z ty艂u kroczy艂 ob艂adowany osio艂 i Victoria musia艂a usun膮膰 si臋 w w膮sk膮 alejk臋 pod go艂ym niebem, kt贸ra wi艂a si臋 pomi臋dzy wysokimi domami. I na tej alejce, zupe艂nie przypadkowo, trafi艂a na cel swoich poszukiwa艅. Jeden z wylot贸w prowadzi艂 na kwadratowe ma艂e podw贸rko, gdzie na ko艅cu znajdowa艂y si臋 otwarte drzwi z wielkim napisem 鈥濭a艂膮zka Oliwna鈥 i do艣膰 okropnym gipsowym ptaszkiem trzymaj膮cym w dzi贸bku niby鈥攇a艂膮zk臋.

Victoria, ucieszona, przebieg艂a przez podw贸rko i wesz艂a w otwarte drzwi. Znalaz艂a si臋 w przyciemnionym pokoju.

Wsz臋dzie na sto艂ach le偶a艂y ksi膮偶ki i czasopisma, pi臋trzy艂y si臋 te偶 ksi膮偶ki na p贸艂kach. Zupe艂nie jak w ksi臋garni, tyle 偶e tu i 贸wdzie ustawiono obok siebie kilka krzese艂.

Z mroku wy艂oni艂a si臋 m艂oda kobieta i powiedzia艂a starann膮 angielszczyzn膮:

鈥 S艂ucham, czym mog臋 s艂u偶y膰?

Victoria spojrza艂a na ni膮. Dziewczyna mia艂a sztruksowe spodnie, pomara艅czow膮 flanelow膮 koszul臋, ciemne l艣ni膮ce w艂osy przyci臋te na smutnego pazia. Pasowa艂aby mo偶e bardziej do Bloomsbury, ale typ urody nie by艂 z Bloomsbury. Mia艂a smutne lewanty艅skie rysy, wielkie ciemne melancholijne oczy i du偶y nos.

鈥 Chcia艂am鈥 to jest鈥 czy zasta艂am doktora Rathbone鈥檃? Jakie to denerwuj膮ce, 偶e nie zna nazwiska Edwarda. Nawet pani Cardew Trench m贸wi艂a o nim Edward Jak鈥揗u鈥揟am.

鈥 Tak. Doktor Rathbone. Ga艂膮zka Oliwna. Chce si臋 pani do nas przy艂膮czy膰? Tak? To 艣wietnie.

鈥 No, mo偶e. Chcia艂abym鈥 czy jest doktor Rathbone? Dziewczyna odpowiedzia艂a ze znu偶onym u艣miechem:

鈥 Nie przeszkadzamy mu. Mam tu formularz. Wszystko pani powiem. Pani si臋 podpisze. Op艂ata dwa dinary.

鈥 Jeszcze nie wiem, czy si臋 przy艂膮cz臋 鈥 powiedzia艂a Victoria przestraszona wzmiank膮 o dw贸ch dinarach.

鈥 Chcia艂abym zobaczy膰 si臋 z doktorem Rathbone鈥檈m albo z jego sekretarzem. Lepiej z sekretarzem.

鈥 Wyt艂umacz臋. Wszystko pani wyt艂umacz臋. Jeste艣my tu wszyscy przyjaci贸艂mi, wsp贸lnymi przyjaci贸艂mi, razem, na przysz艂o艣膰, czytamy pi臋kne wychowawcze ksi膮偶ki, recytujemy wiersze鈥

鈥 Sekretarz doktora Rathbone鈥檃 鈥 powiedzia艂a Victoria g艂o艣no i wyra藕nie. 鈥 Prosi艂, 偶ebym si臋 do niego zg艂osi艂a. Na twarzy dziewczyny pojawi艂 si臋 wyraz ponurego uporu.

鈥 Nie dzisiaj 鈥 oponowa艂a. 鈥 Wyt艂umacz臋鈥

鈥 Dlaczego nie dzisiaj? Czy go nie ma? Nie ma doktora Rathbone鈥檃?

鈥 Taak, jest doktor Rathbone. Jest na g贸rze. Ale nie przeszkadzamy mu.

Victoria poczu艂a, jak narasta w niej owa angielska nietolerancja, wobec cudzoziemc贸w. Niestety, je艣li chodzi o ni膮, Ga艂膮zka Oliwna nie wzbudzi艂a przyjaznych uczu膰 dla innych narod贸w, odnios艂a skutek dok艂adnie odwrotny.

鈥 W艂a艣nie przyjecha艂am z Anglii 鈥 powiedzia艂a Victoria g艂osem pani Cardew Trench 鈥 mam bardzo wa偶n膮 wiadomo艣膰 dla doktora Rathbone鈥檃 i musz臋 mu j膮 przekaza膰 osobi艣cie. Prosz臋 mnie zaprowadzi膰 do niego, zaraz! Przykro mi, 偶e mu przeszkodz臋, ale musz臋 si臋 z nim zobaczy膰.

鈥 Zaraz! 鈥 powt贸rzy艂a, by zako艅czy膰 dyskusj臋.

Przed w艂adczym Brytyjczykiem, kt贸ry zdecydowanie zmierza do celu, niemal zawsze otwieraj膮 si臋 wszystkie bramy. Dziewczyna z miejsca odwr贸ci艂a si臋 i poprowadzi艂a Victori臋 przez pok贸j, potem na schody, nast臋pnie przez korytarz wychodz膮cy na podw贸rko. W korytarzu zatrzyma艂a si臋 i zapuka艂a do drzwi. M臋ski g艂os odpowiedzia艂: 鈥濸rosz臋鈥.

Dziewczyna otworzy艂a drzwi i skin臋艂a na Victori臋.

鈥 Jaka艣 pani z Anglii.

Victoria wesz艂a.

Zza du偶ego biurka zarzuconego papierami wsta艂 m臋偶czyzna, by si臋 z ni膮 przywita膰. Doskonale prezentuj膮cy si臋 starszy pan ko艂o sze艣膰dziesi膮tki z wysokim, wypuk艂ym czo艂em i siwymi w艂osami. 呕yczliwo艣膰, 艂agodno艣膰 i urok 鈥 te cechy uderza艂y w nim na pierwszy rzut oka. Nadawa艂by si臋 艣wietnie do roli wielkiego filantropa.

Powita艂 Victori臋 z ciep艂ym u艣miechem, wyci膮gaj膮c przyja藕nie r臋k臋.

鈥 Wi臋c przyjecha艂a pani z Anglii? 鈥 spyta艂. 鈥 Pierwszy

raz na Wschodzie?

鈥 Tak.

鈥 Ciekaw jestem, co pani o tym wszystkim my艣li鈥 Musimy kiedy艣 porozmawia膰. Zaraz, zaraz, czy my艣my si臋 ju偶 kiedy艣 spotkali? Mam kr贸tki wzrok, a pani si臋 nie przedstawi艂a.

鈥 Nie zna mnie pan 鈥 odpar艂a Victoria. 鈥 Jestem znajom膮 Edwarda.

鈥 Znajoma Edwarda! 鈥 rzek艂 doktor Rathbone. 鈥 To wspaniale. A czy Edward wie, 偶e pani jest w Bagdadzie?

鈥 Jeszcze nie.

鈥 B臋dzie mia艂 mi艂膮 niespodziank臋 po powrocie.

鈥 Po powrocie? 鈥 spyta艂a Victoria opadaj膮cym g艂osem.

鈥 Tak, Edward pojecha艂 do Basry. Pos艂a艂em go tam po nasze skrzynie z ksi膮偶kami. By艂y okropne op贸藕nienia na cle, nie mo偶na by艂o zwolni膰 ksi膮偶ek. Potrzebny by艂 kontakt osobisty, a Edward do tego 艣wietnie si臋 nadaje. Wie, kiedy czarowa膰, a kiedy si臋 pok艂贸ci膰, i nie spocznie, p贸ki nie za艂atwi sprawy do ko艅ca. Jest nies艂ychanie uparty. Pi臋kna cecha u m艂odego cz艂owieka. Wysoko ceni臋 Edwarda.

Tu b艂ysn臋艂o mu oko.

鈥 Ale nie musz臋 chyba, m艂oda damo, pia膰 przed pani膮 pean贸w na jego cze艣膰?

鈥 Kiedy鈥 kiedy Edward wraca z Basry? 鈥 spyta艂a Victoria s艂abym g艂osem.

鈥 Trudno mi powiedzie膰. Musi sko艅czy膰 z ksi膮偶kami, a w tym kraju nie wolno si臋 spieszy膰. Niech mi pani poda sw贸j adres, a obiecuj臋 pani, 偶e Edward si臋 do pani odezwie, zaraz jak wr贸ci.

鈥 Chcia艂am zapyta膰 鈥 Victoria m贸wi艂a z desperacj膮 w g艂osie, 艣wiadoma swej katastrofalnej sytuacji finansowej 鈥 czy鈥 czy mog艂abym dosta膰 tutaj jak膮艣 prac臋?

鈥 O, to mi si臋 podoba 鈥 powiedzia艂 serdecznie doktor Rathbone. 鈥 Oczywi艣cie. Potrzebujemy ka偶dej pary r膮k do pracy, wszelkiej pomocy. A zw艂aszcza liczymy na dziewcz臋ta z Anglii. Nasza dzia艂alno艣膰 przebiega wspaniale, naprawd臋 wspaniale, ale wci膮偶 jest tyle do zrobienia. Ludzie s膮 pe艂ni zapa艂u. Mam ju偶 trzydziestu ochotnik贸w, powtarzam: trzydziestu, wszyscy zapale艅cy! Je艣li ma pani powa偶ne intencje, b臋dzie pani dla nas niezwykle cennym nabytkiem.

S艂owo 鈥瀘chotnik鈥 niemile zad藕wi臋cza艂o Victorii w uszach.

鈥 Chodzi mi o p艂atn膮 prac臋 鈥 powiedzia艂a.

鈥 M贸j Bo偶e 鈥 Rathbone鈥檕wi zrzed艂a wyra藕nie mina. 鈥 To sprawa trudniejsza. Nasz etatowy personel jest bardzo szczup艂y i obecnie, przy pomocy ochotnik贸w, zupe艂nie nam wystarcza.

鈥 Nie mog臋 sobie pozwoli膰, 偶eby nie zarabia膰 鈥 t艂umaczy艂a si臋 Victoria. 鈥 Jestem wykwalifikowan膮 stenotypistk膮 鈥 doda艂a bez cienia wstydu.

鈥 Nie w膮tpi臋, 偶e jest pani wykwalifikowana, moja mi艂a, od pani wprost bij膮 kwalifikacje. Ale dla nas to problem pieni臋dzy. Gdyby podj臋艂a pani gdzie艣 prac臋, mam nadziej臋, 偶e znajdzie pani i dla nas troch臋 czasu. Wi臋kszo艣膰 naszych wsp贸艂pracownik贸w pracuje na innych posadach. Jestem pewien, 偶e b臋dzie to dla pani nader pobudzaj膮ca dzia艂alno艣膰. Trzeba wreszcie po艂o偶y膰 kres okrucie艅stwu, wojnom, niesnaskom, wzajemnej nieufno艣ci. Brak wsp贸lnej p艂aszczyzny porozumienia to nasza choroba. Teatr, sztuka, poezja, wielkie warto艣ci ducha, nie ma w nich miejsca na ma艂ostkow膮 zazdro艣膰 czy nienawi艣膰.

鈥 Nno鈥 tak 鈥 powiedzia艂a niepewnie Victoria. Przypomnia艂a sobie swoich r贸偶nych znajomych, artyst贸w, wr臋cz op臋tanych uczuciem najbardziej trywialnej zazdro艣ci i gwa艂townej nienawi艣ci.

鈥 Mam t艂umaczenia 鈥濻nu nocy letniej鈥 w czterdziestu j臋zykach 鈥 powiedzia艂 doktor Rathbone. 鈥 M艂odzie偶 czterdziestu r贸偶nych narodowo艣ci odbieraj膮ca to samo arcydzie艂o. M艂odzie偶 鈥 w niej le偶y klucz do sprawy. Dla mnie tylko m艂odzi si臋 licz膮. Kiedy umys艂 i duch trac膮 pr臋偶no艣膰, jest ju偶 za p贸藕no. Tak, m艂odzi, nie kto inny, musz膮 i艣膰 razem. Niech pani we藕mie t臋 dziewczyn臋 na dole, Catherine, t臋, kt贸ra pani膮 do mnie przyprowadzi艂a. To Syryjka z Damaszku. Jeste艣cie prawie w tym samym wieku. Normalnie nigdy by艣cie si臋 nie zbli偶y艂y, nic was nie 艂膮czy. Ale w Ga艂膮zce Oliwnej

pani i ona, i wiele, wiele innych, Rosjanki, 呕yd贸wki, dziewcz臋ta z Iraku, Turcji, Armenii, Egiptu, Iranu, wszystkie spotykacie si臋 i lubicie, czytacie te same ksi膮偶ki i dyskutujecie o malarstwie i muzyce (mamy zreszt膮 doskonale prowadzone odczyty), poznajecie inne punkty widzenia, i to jest wspania艂e, s艂owem, tak powinien wygl膮da膰 艣wiat.

Victoria pomy艣la艂a jednak, 偶e doktor Rathbone przyjmuje zbyt optymistyczne za艂o偶enie; w jego mniemaniu te tak r贸偶ne osoby, spotykaj膮ce si臋 ze sob膮, musz膮 si臋 koniecznie polubi膰. Na przyk艂ad ona i Catherine zdecydowanie si臋 nie polubi艂y. I Victoria podejrzewa艂a, 偶e im dalej, tym b臋dzie gorzej.

鈥 Edward jest wspania艂y 鈥 stwierdzi艂 doktor Rathbone. 鈥擶szyscy go lubi膮. Mo偶e dziewcz臋ta bardziej ni偶 ch艂opcy. Tutejsi studenci, ch艂opcy, s膮 z pocz膮tku troch臋 trudni, podejrzliwi, niemal wrodzy. Ale dziewczyny uwielbiaj膮 Edwarda, zrobi膮 dla niego wszystko. A Edward szczeg贸lnie przyja藕ni si臋 z Catherine.

鈥 Ach tak 鈥 powiedzia艂a ch艂odno Victoria. Jej antypatia do Catherine wzros艂a jeszcze bardziej.

鈥 No dobrze 鈥 podsumowa艂 doktor Rathbone. 鈥 A wi臋c czekamy na pani pomoc.

Brzmia艂o to jak odprawa. Rathbone u艣cisn膮艂 serdecznie d艂o艅 Victorii. Victoria wysz艂a z pokoju, zesz艂a na d贸艂. Catherine sta艂a przy drzwiach i rozmawia艂a z jak膮艣 dziewczyn膮 z ma艂膮 walizk膮 w r臋ku. Dziewczyna by艂a 艂adna, ciemnow艂osa i przez chwil臋 Victoria mia艂a wra偶enie, 偶e gdzie艣 ju偶 j膮 widzia艂a. Ale w zachowaniu dziewczyny nic nie wskazywa艂o na to, 偶e j膮 poznaje. Obie kobiety rozmawia艂y o czym艣 z zapa艂em w nieznanym Victorii j臋zyku. Kiedy si臋 pojawi艂a, przerwa艂y rozmow臋 i patrzy艂y na ni膮 w milczeniu. Victoria podesz艂a do drzwi i, wychodz膮c, zmusi艂a si臋 do rzucenia Catherine uprzejmego 鈥瀌o widzenia鈥.

Z kr臋tej uliczki wysz艂a na ulic臋 Raszida. Wolnym krokiem wraca艂a do hotelu, patrz膮c niewidz膮cym wzrokiem na uliczne t艂umy. Stara艂a si臋 nie my艣le膰 o swoim beznadziejnym po艂o偶eniu (bez grosza w Bagdadzie), koncentruj膮c si臋 na osobie Rathbone鈥檃 i w og贸le na Ga艂膮zce Oliwnej. Edward powiedzia艂 w Londynie, 偶e na jego wyczucie jest co艣 podejrzanego w tym towarzystwie. Ale kto i co? Doktor Rathbone? Czy sama Ga艂膮zka Oliwna? Victorii trudno by艂o uwierzy膰, 偶eby podejrzany by艂 doktor Rathbone. Zrobi艂 na niej wra偶enie jednego z tych zwariowanych entuzjast贸w, co to upieraj膮 si臋 przy swej idealistycznej wizji 艣wiata, nie zwa偶aj膮c na realia.

I co w og贸le Edward mia艂 na my艣li? Nie sprecyzowa艂 tego. Mo偶e sam dok艂adnie nie wiedzia艂.

Czy Rathbone m贸g艂 by膰 na przyk艂ad wielkim oszustem?

Victoria, wci膮偶 pod wra偶eniem jego koj膮cego uroku, pokr臋ci艂a g艂ow膮. Tak, oczywi艣cie, jego zachowanie uleg艂o lekkiej zmianie, kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e Victoria chce pracowa膰 u niego za pieni膮dze. Wyra藕nie wola艂 pracuj膮cych spo艂ecznie.

Ale akurat ta cecha 鈥 pomy艣la艂a Victoria 鈥 jest objawem zdrowego rozs膮dku.

Pan Greenholtz, na przyk艂ad, mia艂by identyczne podej艣cie.



Rozdzia艂 dwunasty


Victoria mia艂a zupe艂nie poocierane nogi, kiedy wreszcie dotar艂a z powrotem do Tio. Marcus powita艂 j膮 entuzjastycznie. Siedzia艂 na trawniku, na tarasie wychodz膮cym na rzek臋 i rozmawia艂 ze szczup艂ym zaniedbanym m臋偶czyzn膮 w 艣rednim wieku.

鈥 Zapraszam pani膮 na drinka. Martini czy koktajl sidecar? Pan Dakin, panna Jones z Anglii. Czego si臋 pani napije?

Victoria poprosi艂a o koktajl i doda艂a pe艂na nadziei, 偶e ch臋tnie skosztowa艂aby 鈥瀟ych wspania艂ych orzeszk贸w鈥, pami臋ta艂a bowiem, 偶e orzechy s膮 po偶ywne.

鈥 Lubi pani orzechy? M贸j Bo偶e! 鈥 Marcus wyda艂 szybkie polecenie po arabsku.

Pan Dakin o艣wiadczy艂 sm臋tnym g艂osem, 偶e prosi o lemoniad臋.

鈥 Och! 鈥 wykrzykn膮艂 Marcus. 鈥 To zabawne. Idzie pani Cardew Trench. Zna pani Dakina? Czego si臋 pani napije?

鈥 Poprosz臋 o d偶in z cytryn膮 鈥 powiedzia艂a pani Cardew Trench, skin膮wszy bezceremonialnie Dakinowi g艂ow膮.

鈥 Chyba si臋 pani zgrza艂a 鈥 zwr贸ci艂a si臋 do Victorii.

鈥 Du偶o chodzi艂am i zwiedza艂am 鈥 odpar艂a Victoria.

Podano drinki. Victoria zjad艂a pe艂en talerz orzeszk贸w pistacjowych i troch臋 frytek.

Po schodach wchodzi艂 jeszcze jeden go艣膰 鈥 kr臋py m臋偶czyzna, kt贸rego go艣cinny Marcus zaprosi艂 do towarzystwa. 鈥濳apitan Crosbie鈥 鈥 Marcus przedstawi艂 go Victorii. Spos贸b, w jaki kapitan zerkn膮艂 na ni膮 swymi lekko wy艂upiastymi oczami, wskazywa艂, 偶e nie jest on oboj臋tny na kobiece wdzi臋ki.

鈥 Chyba niedawno pani przyjecha艂a? 鈥 zapyta艂.

鈥 Wczoraj.

鈥 W艂a艣nie, nigdzie tu pani nie spotka艂em.

鈥 Jest bardzo mi艂a i pi臋kna 鈥 powiedzia艂 rado艣nie Marcus. 鈥 Tak, jest nam bardzo mi艂o z pann膮 Victori膮. Wydam dla niej przyj臋cie, wspania艂e przyj臋cie.

鈥 Czy b臋d膮 kurczaczki? 鈥 spyta艂a z nadziej膮 Victoria.

鈥 Tak, tak, i pasztet, pasztet strasburski, i mo偶e kawior, a potem danie rybne, bardzo dobre, ryba z Tygrysu, w sosie i z grzybami. I b臋dzie indyk przyrz膮dzony tak jak u mnie w domu, z ry偶em, rodzynkami i korzeniami, wszystko mniam, mniam. Bardzo dobre. Ale trzeba zje艣膰 bardzo du偶o, nie tylko dziubn膮膰 widelcem. A je艣li pani woli, mo偶e by膰 stek, wielki stek, kruchutki, sam dopilnuj臋. To b臋dzie d艂uga kolacja, na wiele godzin. Bardzo mi艂a kolacja. Ja nie jem, ja tylko pij臋.

鈥 To brzmi cudownie 鈥 powiedzia艂a Victoria s艂abym g艂osem. Opis tych potraw wzbudzi艂 w niej wilczy apetyt. Zastanawia艂a si臋, czy Marcus rzeczywi艣cie ma zamiar wyda膰 przyj臋cie, a je艣li tak, to kiedy.

鈥 My艣la艂am, 偶e pojecha艂 pan do Basry 鈥 pani Cardew Trench zwr贸ci艂a si臋 do kapitana Crosbiego.

鈥 Wr贸ci艂em wczoraj. Spojrza艂 na g贸rny taras.

鈥 A to co za pirat? 鈥 spyta艂. 鈥 Ten facet w przedziwnym stroju i wielkim kapeluszu?

鈥 To jest, drogi panie, sir Rupert Crofton Lee 鈥 wyja艣ni艂 Marcus. 鈥 Pan Shrivenham przywi贸z艂 go wczoraj wieczorem z ambasady. Bardzo mi艂y cz艂owiek, wielki podr贸偶nik. Je藕dzi na wielb艂膮dach przez Sahar臋, chodzi po g贸rach. Bardzo niewygodne 偶ycie i niebezpieczne. Ja bym tak nie chcia艂.

鈥 Ach, to ten! 鈥 powiedzia艂 Crosbie. 鈥 Czyta艂em jak膮艣 jego ksi膮偶k臋.

鈥 Lecia艂am z nim razem samolotem 鈥 wtr膮ci艂a Victoria. Obaj m臋偶czy藕ni spojrzeli na ni膮 badawczo, w ka偶dym razie tak si臋 jej zdawa艂o.

鈥 Strasznie zadziera nosa, zarozumialec 鈥 doda艂a dyskredytuj膮ce.

鈥 Pozna艂am kiedy艣 jego ciotk臋 w Simla 鈥 powiedzia艂a pani Cardew Trench. 鈥 Ca艂a rodzina jest taka sama. Bardzo zdolni ludzie, ale cienia skromno艣ci.

鈥 Siedzia艂 tak bezczynnie ca艂y ranek 鈥 stwierdzi艂a Victoria z lekkim pot臋pieniem.

鈥 Z powodu brzucha 鈥 wyja艣ni艂 Marcus. 鈥 Nic dzisiaj nie je. To smutne.

鈥 Niech mi pan powie, Marcus 鈥 spyta艂a pani Cardew Trench 鈥 jak pan to robi, 偶e wygl膮da pan tak dobrze, chocia偶 w og贸le pan nie je?

鈥 Picie 鈥 stwierdzi艂 Marcus z g艂臋bokim westchnieniem. 鈥擯ij臋 o wiele za du偶o. Dzisiaj przychodz膮 siostra i szwagier. B臋d臋 pi膰 do samego rana. 鈥 Znowu westchn膮艂, po czym swoim zwyczajem, krzykn膮艂 nagle: 鈥 Ojojoj! Jeszcze raz to samo.

鈥 Ja nie, dzi臋kuj臋 鈥 zaprotestowa艂a szybko Victoria.

Pan Dakin r贸wnie偶 odm贸wi艂, sko艅czy艂 lemoniad臋 i spokojnie opu艣ci艂 towarzystwo. Tak偶e Crosbie uda艂 si臋 do swojego pokoju.

Pani Cardew Trench przejecha艂a palcem po szklance Dakina.

鈥 Lemoniada, jak zwykle? 鈥 spyta艂a. 鈥 To z艂y znak.

Victoria spyta艂a dlaczego.

鈥 M臋偶czyzna pije, kiedy jest samotny.

鈥 Tak, tak 鈥 wtr膮ci艂 Marcus. 鈥 To prawda.

鈥 On rzeczywi艣cie pije? 鈥 spyta艂a Victoria.

鈥 Dlatego nic mu nie wychodzi 鈥 odpar艂a pani Cardew Trench. 鈥 Tyle 偶e utrzymuje si臋 na posadzie, ani kroku dalej.

鈥 Ale to bardzo mi艂y cz艂owiek 鈥 stwierdzi艂 lito艣ciwie Marcus.

鈥 Ba! 鈥 powiedzia艂a pani Cardew Trench. 鈥 Pije jak g膮bka. Rozlaz艂y guzdra艂a, nie ma w nim za grosz twardo艣ci, s艂owem, nie radzi sobie z 偶yciem. Jeszcze jeden Anglik, kt贸ry wyjecha艂 na Wsch贸d i si臋 zmarnowa艂.

Victoria podzi臋kowa艂a za drinka, odm贸wi艂a nast臋pnej kolejki i posz艂a do siebie na g贸r臋. Zdj臋艂a buty, po艂o偶y艂a si臋 na 艂贸偶ku i zabra艂a si臋 do powa偶nych rozmy艣la艅. Jej maj膮tek skurczy艂 si臋 do trzech funt贸w, a i tak jest winna Marcusowi za mieszkanie i jedzenie. Dzi臋ki go艣cinno艣ci gospodarza i zak艂adaj膮c, 偶e mo偶na si臋 偶ywi膰 alkoholem, orzeszkami, oliwkami i frytkami, problem jedzenia na najbli偶sze dni jest jako tako rozwi膮zany. Kiedy jednak Marcus przedstawi jej rachunek i jak d艂ugo pozwoli jej zwleka膰 z zap艂at膮? Tego nie wiedzia艂a. Nie jest przecie偶 beztroski, je艣li chodzi o interesy. Powinna oczywi艣cie znale藕膰 jakie艣 ta艅sze mieszkanie. Ale jak to zrobi膰? Powinna znale藕膰 prac臋, i to szybko. Ale gdzie si臋 zwr贸ci膰? I o jak膮 prac臋? Kogo prosi膰 o pomoc? Zdana na los w obcym mie艣cie, praktycznie bez grosza, nie maj膮c poj臋cia o tutejszych warunkach, Victoria czu艂a si臋 zupe艂nie bezradna. Gdyby mia艂a cho膰 minimaln膮 znajomo艣膰 terenu, ufa艂aby we w艂asne si艂y (jak zreszt膮 zawsze), nie podda艂aby si臋. Kiedy Edward wr贸ci z Basry? A mo偶e 鈥 o zgrozo! 鈥 Edward w og贸le o niej zapomnia艂? Co za licho popchn臋艂o j膮 do tej idiotycznej wyprawy? Kim jest w ko艅cu Edward? Ch艂opcem, jednym z wielu, z ujmuj膮cym u艣miechem i sympatycznym sposobem bycia. I jak, jak ma na nazwisko? Gdyby je zna艂a, mog艂aby wys艂a膰 telegram, chocia偶 nie,

przecie偶 nie zna adresu. Niczego nie zna, w tym rzecz, i dlatego czuje si臋 jak w kleszczach.

I nikogo nie mo偶e si臋 poradzi膰. Nie Marcusa, kt贸ry jest bardzo mi艂y, ale nigdy nie s艂ucha. Nie pani Cardew Trench, kt贸ra od pocz膮tku co艣 podejrzewa. Nie pani Hamilton Clipp, kt贸ra wyjecha艂a do Kirkuku. I nie doktora Rathbone鈥檃.

Musi zdoby膰 pieni膮dze albo prac臋, wszystko jedno jak膮; pilnowa膰 dzieci, przykleja膰 znaczki na poczcie, podawa膰 w restauracji鈥 Inaczej ode艣l膮 j膮 do konsulatu, zostanie deportowana do Anglii i nigdy nie zobaczy Edwarda鈥

I przy tej ostatniej my艣li Victoria, wycie艅czona nadmiarem wra偶e艅, usn臋艂a.

Obudzi艂a si臋 po paru godzinach i zdecydowa艂a, 偶e raz kozie 艣mier膰: zesz艂a do restauracji, przestudiowa艂a kart臋, wybra艂a i zam贸wi艂a obfity posi艂ek. Kiedy sko艅czy艂a, poczu艂a si臋 jak boa dusiciel, ale by艂a zdecydowanie pokrzepiona.

Po co si臋 martwi膰 鈥 pociesza艂a si臋. 鈥 Pomy艣l臋 o tym jutro. Mo偶e co艣 si臋 wydarzy, mo偶e co艣 mi przyjdzie do g艂owy, a mo偶e wr贸ci Edward鈥.

Przed p贸j艣ciem do 艂贸偶ka wysz艂a jeszcze na taras nad rzek臋. W odczuciu mieszka艅c贸w Bagdadu panowa艂 o tej porze i艣cie arktyczny ch艂贸d i nie by艂o tu 偶ywej duszy poza jednym kelnerem, kt贸ry przechyla艂 si臋 przez balustrad臋 i patrzy艂 w wod臋; gdy tylko zobaczy艂 Victori臋, skoczy艂 jak przy艂apany na gor膮cym uczynku i pop臋dzi艂 co tchu do s艂u偶bowego wej艣cia do hotelu.

Dla Victorii, przyzwyczajonej do angielskiego klimatu, by艂a to zwyk艂a, letnia noc z lekko ch艂odnym powiewem; podda艂a si臋 czarowi Tygrysu w blasku ksi臋偶yca: drugi brzeg z rz臋dami palm wygl膮da艂 tajemniczo, prawdziwy obrazek ze Wschodu.

Jednak dobrze, 偶e tu jestem 鈥 pomy艣la艂a Victoria bardzo podniesiona na duchu 鈥 i jako艣 sobie poradz臋. Na pewno co艣 jeszcze wyniknie鈥.

Po tym optymistycznym stwierdzeniu wr贸ci艂a do pokoju i posz艂a do 艂贸偶ka. Wtedy kelner cicho wy艣lizgn膮艂 si臋 nad dw贸r, by doko艅czy膰 robot臋: umocowa艂 na balustradzie sznur z wieloma sup艂ami i spu艣ci艂 go na brzeg rzeki.

Z mroku wy艂oni艂a si臋 jeszcze jaka艣 posta膰 i podesz艂a do kelnera. Dakin odezwa艂 si臋 niskim g艂osem.

鈥 Wszystko w porz膮dku?

鈥 Tak, sir, nic podejrzanego.

Po wykonaniu zadania Dakin znikn膮艂 w ciemno艣ciach, przebra艂 si臋 z bia艂ej kelnerskiej marynarki w swoje niczym niewyr贸偶niaj膮ce si臋 ubranie w pr膮偶ki i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po tarasie; stan膮艂 na wprost rzeki, tam, gdzie prowadzi艂y schodki z ulicy.

鈥 Robi si臋 ca艂kiem ch艂odno wieczorami 鈥 powiedzia艂 Crosbie, kt贸ry wyszed艂 z baru i zbli偶y艂 si臋 do Dakina. 鈥 Mo偶e pan tego nie czuje po pobycie w Teheranie.

Stali, pal膮c, przez kilka chwil. Nie podnosili g艂osu, nikt nie m贸g艂 ich us艂ysze膰. Crosbie powiedzia艂 cicho:

鈥 Co to za dziewczyna?

鈥 Prawdopodobnie siostrzenica tego archeologa, Pauncefoot Jonesa.

鈥 Och, to w porz膮dku. Ale ten jej przyjazd tym samym samolotem co Crofton Lee鈥

鈥 Na pewno lepiej 鈥 powiedzia艂 Dakin 鈥 przyj膮膰, 偶e nic nie jest pewne.

M臋偶czy藕ni palili przez jaki艣 czas w milczeniu.

鈥 Naprawd臋 pan s膮dzi, 偶e dobrze zrobili艣my, przenosz膮c akcj臋 z ambasady do Tio? 鈥 spyta艂 Crosbie.

鈥 Tak, tak uwa偶am.

鈥 Ale przecie偶 wszystko by艂o nagrane w najdrobniejszych szczeg贸艂ach.

鈥 By艂o te偶 nagrane w Basrze i nie wypali艂o.

鈥 Tak, wiem. W艂a艣nie, Salah Hassan zosta艂 otruty.

鈥 To si臋 musia艂o sta膰. Nie wie pan, czy co艣 si臋 dzia艂o w konsulacie?

鈥 Chyba tak. By艂a tam jaka艣 awantura. Facet wyci膮gn膮艂 rewolwer鈥 鈥 Crosbie urwa艂 i dorzuci艂: 鈥 Richard Baker unieszkodliwi艂 go i rozbroi艂.

鈥 Richard Baker鈥 鈥 rzek艂 z namys艂em Dakin.

鈥 Zna go pan? To鈥

鈥 Tak, znam.

Nast膮pi艂o milczenie, po czym odezwa艂 si臋 Dakin:

鈥 Improwizacja. Na to licz臋. Je艣li mamy wszystko nagrane, jak pan m贸wi, a nasze plany nie s膮 tajemnic膮, to druga strona te偶 co艣 nagra. Bardzo w膮tpi臋, 偶eby Carmichael posun膮艂 si臋 pod ambasad臋, a nawet je艣li tam dotar艂鈥 鈥 Pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Tutaj tylko pan, ja i Crofton Lee, wiemy, co si臋 dzieje.

鈥 Dowiedz膮 si臋, 偶e Crofton Lee przeprowadzi艂 si臋 z ambasady.

鈥 Oczywi艣cie. To nieuniknione. Ale czy偶 nie rozumie pan, Crosbie, 偶e ka偶da ich akcja skierowana przeciw naszej improwizacji, te偶 musi by膰 improwizacj膮, wymy艣lon膮 na poczekaniu, b艂yskawiczn膮. Musi, kr贸tko m贸wi膮c, przyj艣膰 z zewn膮trz. Niemo偶liwe, 偶eby kto艣 czeka艂 w Tio od sze艣ciu miesi臋cy. Tio nigdy dot膮d nie by艂 polem bitwy, a偶 do tej chwili. Nigdy nie by艂o takiego pomys艂u, 偶eby wyznaczy膰 w Tio miejsce spotkania.

Dakin spojrza艂 na zegarek.

鈥 P贸jd臋 porozmawia膰 z Croftonem Lee 鈥 powiedzia艂.

Dakin nie musia艂 puka膰 do drzwi sir Ruperta. Otworzy艂y si臋 przed nim bezszelestnie.

U sir Ruperta 艣wieci艂a si臋 tylko nocna lampka, sta艂o przy niej krzes艂o. Crofton Lee usiad艂 i ostro偶nie po艂o偶y艂 w zasi臋gu r臋ki, na stoliku, mary automatyczny pistolet.

鈥 Jak tam, Dakin? My艣li pan, 偶e on przyjdzie? 鈥 spyta艂.

鈥 My艣l臋, 偶e tak 鈥 odpar艂 Dakin i doda艂: 鈥 Nigdy go pan nie widzia艂?

Tamten pokr臋ci艂 g艂ow膮.

鈥 Nie. Spotkamy si臋 dopiero dzi艣 wieczorem. Wie pan, ten m艂ody cz艂owiek musi mie膰 ikr臋.

鈥 Tak, tak 鈥 stwierdzi艂 Dakin swym bezbarwnym g艂osem. 鈥 On ma ikr臋.

By艂 jakby troch臋 zdziwiony, 偶e ten fakt trzeba w og贸le konstatowa膰.

鈥 Nie chodzi mi tylko o odwag臋 鈥 powiedzia艂 tamten. 鈥擮dwaga na wojnie, pi臋knie! Chodzi mi鈥

鈥 O wyobra藕ni臋? 鈥 podsun膮艂 Dakin.

鈥 Tak. Mie膰 tyle energii, 偶eby uwierzy膰 w co艣, co jest zupe艂nie nieprawdopodobne. Ryzykowa膰 偶yciem, 偶eby stwierdzi膰, 偶e zabawna historia nie jest wcale taka zabawna. To wymaga czego艣 takiego, co zazwyczaj nie cechuje m艂odzie艅c贸w w dzisiejszych czasach. Mam nadziej臋, 偶e przyjdzie.

鈥 Przypuszczam 鈥 powiedzia艂 Dakin. Sir Rupert rzuci艂 mu ostre spojrzenie.

鈥 Jak pan to obmy艣li艂?

鈥 Crosbie b臋dzie na g贸rnym tarasie, a ja b臋d臋 obserwowa膰 schody. Kiedy Carmichael zjawi si臋 u pana, niech pan zapuka w 艣cian臋, wtedy przyjd臋.

Crofton Lee skin膮艂 g艂ow膮.

Dakin cicho wyszed艂 z pokoju. Skr臋ci艂 w lewo, na taras, i stan膮艂 na jego skraju. Tutaj tak偶e przymocowany by艂 do kraw臋dzi sznur z w臋z艂ami, zwisa艂 do samej ziemi pod os艂on膮 eukaliptusa i drzew judaszowych.

Dakin wr贸ci艂 do hotelu, przeszed艂 obok drzwi Croftona Lee i znikn膮艂 w swoim pokoju. By艂y tam drugie drzwi prowadz膮ce na tylny korytarz, znajduj膮cy si臋 w odleg艂o艣ci kilku metr贸w od podestu schod贸w. Uchyliwszy je lekko, Dakin ustawi艂 si臋 na czatach.

Jakie艣 cztery godziny p贸藕niej prymitywna 艂贸d藕 gufa p艂yn臋艂a w d贸艂 rzeki; przycumowa艂a do b艂otnistego brzegu poni偶ej hotelu Tio, a po kilku chwilach szczup艂a posta膰 podci膮gn臋艂a si臋 po sznurze i przemkn臋艂a w艣r贸d drzew judaszowych.



Rozdzia艂 trzynasty


Victoria zamierza艂a p贸j艣膰 do 艂贸偶ka, zasn膮膰 i od艂o偶y膰 wszystkie problemy na jutro. Spa艂a jednak prawie ca艂e popo艂udnie i teraz wcale nie by艂a senna.

W ko艅cu zapali艂a 艣wiat艂o, wzi臋艂a pismo, sko艅czy艂a czyta膰 opowiadanie, kt贸re zacz臋艂a w samolocie, zacerowa艂a po艅czochy, przymierzy艂a nowe nylony, napisa艂a kilka og艂osze艅 o prac臋 (jutro dowie si臋, gdzie je zamie艣ci膰), trzy czy cztery projekty list贸w do pani Hamilton Clipp, podaj膮c coraz to inne sploty niesamowitych okoliczno艣ci swoich tarapat贸w w Bagdadzie, ze dwa telegramy z pro艣b膮 o pomoc do swego jedynego 偶yj膮cego krewnego, zamkni臋tego w sobie i niesympatycznego starucha mieszkaj膮cego w p贸艂nocnej Anglii, kt贸ry nigdy w 偶yciu nikomu nie pom贸g艂, zrobi艂a sobie now膮 fryzur臋, wreszcie, ziewaj膮c szeroko, stwierdzi艂a, 偶e jest naprawd臋 okropnie 艣pi膮ca i 偶e pora si臋 k艂a艣膰.

W tej w艂a艣nie chwili drzwi do jej pokoju otworzy艂y si臋 znienacka, do 艣rodka wsun膮艂 si臋 jaki艣 m臋偶czyzna, przekr臋ci艂 klucz w zamku i powiedzia艂 szybko:

鈥 Na lito艣膰 bosk膮, niech mnie pani gdzie艣 ukryje, pr臋dzej鈥

Victoria nigdy nie mia艂a zwolnionych reakcji. W mgnieniu oka dostrzeg艂a ci臋偶ki oddech, opadaj膮cy g艂os, spos贸b, w jaki m臋偶czyzna 艣ciska艂 na piersi stary, zrobiony na drutach czerwony szalik rozpaczliwie zaci艣ni臋t膮 d艂oni膮. Bez wahania podj臋艂a ryzyko.

W pokoju nie by艂o zbyt wielu kryj贸wek. Szafa, komoda, st贸艂 i pretensjonalna toaletka. Szerokie, prawie podw贸jne 艂贸偶ko. Victoria przypomnia艂a sobie zabawy w chowanego i b艂yskawicznie zdecydowa艂a.

鈥 Szybko 鈥 powiedzia艂a. 艢ci膮gn臋艂a poduszki, unios艂a prze艣cierad艂o i ko艂dr臋. M臋偶czyzna po艂o偶y艂 si臋 w poprzek 艂贸偶ka. Victoria przykry艂a go prze艣cierad艂em i ko艂dr膮, na wierzchu u艂o偶y艂a poduszki, a sama usiad艂a na skraju 艂贸偶ka.

Prawie natychmiast rozleg艂o si臋 ciche, ale uporczywe pukanie do drzwi.

鈥 Kto tam? 鈥 zawo艂a艂a Victoria struchla艂ym g艂osem.

鈥 Prosz臋 otworzy膰 鈥 odezwa艂 si臋 m臋ski g艂os za drzwiami. 鈥 Policja.

Id膮c do drzwi i owijaj膮c si臋 szlafrokiem, zauwa偶y艂a na pod艂odze czerwony szalik. Podnios艂a go i wepchn臋艂a do szuflady. Przekr臋ci艂a klucz i uchyli艂a drzwi, wygl膮daj膮c na korytarz z wyrazem pop艂ochu na twarzy.

Za drzwiami sta艂 ciemnow艂osy m臋偶czyzna w bladofioletowym pr膮偶kowanym garniturze, a za nim cz艂owiek w mundurze oficera policji.

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂a, dr偶膮c, Victoria. M艂ody cz艂owiek u艣miechn膮艂 si臋 szeroko i powiedzia艂 zupe艂nie zno艣n膮 angielszczyzn膮:

鈥 Przepraszam, 偶e pani膮 niepokoj臋 o tak p贸藕nej porze. 艢cigamy przest臋pc臋. Wbieg艂 do tego hotelu. Musimy przeszuka膰 wszystkie pokoje. Bardzo niebezpieczny przest臋pca.

鈥 O Bo偶e! 鈥 zawo艂a艂a Victoria i otworzy艂a drzwi na o艣cie偶. 鈥 Prosz臋, niech panowie wejd膮 i obejrz膮 pok贸j. To

przera偶aj膮ce. Prosz臋 sprawdzi膰 w 艂azience. Och! I szafa, i鈥 nie s膮dzi pan, 偶e trzeba sprawdzi膰 pod 艂贸偶kiem? Mo偶e tam by艂 przez ca艂y wiecz贸r.

Poszukiwania odby艂y si臋 b艂yskawicznie.

鈥 Nie ma go tutaj.

鈥 Jest pan pewien, 偶e go nie ma pod 艂贸偶kiem? Och, co za gapa ze mnie. Przecie偶 nie m贸g艂 tu si臋 dosta膰. Zamkn臋艂am pok贸j na klucz przed p贸j艣ciem spa膰.

鈥 Dzi臋kujemy pani i dobranoc!

M艂ody cz艂owiek uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂 ze swoim umundurowanym koleg膮.

Victoria odprowadzi艂a ich do drzwi.

鈥 Chyba bezpieczniej si臋 zamkn膮膰?

鈥 Tak, na pewno lepiej. Jeszcze raz dzi臋kujemy.

Victoria przekr臋ci艂a klucz w zamku i przez kilka chwil sta艂a nieruchomo. S艂ysza艂a, jak policjanci pukaj膮 do drzwi po drugiej stronie korytarza, jak drzwi si臋 otwieraj膮, jak pani Cardew Trench m贸wi co艣 z wielkim oburzeniem w g艂osie i jak wreszcie drzwi si臋 zamkn臋艂y. I znowu trzask otwieranych drzwi, kiedy kroki m臋偶czyzn s艂ycha膰 by艂o w dalszej cz臋艣ci korytarza. Nast臋pne pukanie dobieg艂o ju偶 ze znacznej odleg艂o艣ci.

Victoria odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 艂贸偶ka. Dosz艂a do wniosku, 偶e post膮pi艂a bardzo lekkomy艣lnie. Zew przygody, d藕wi臋k jej w艂asnego j臋zyka sprawi艂y, 偶e spontanicznie udzieli艂a pomocy cz艂owiekowi, kt贸ry by艂 najprawdopodobniej bardzo niebezpiecznym przest臋pc膮. Kiedy jest si臋 po stronie zbiega, a przeciwko pogoni, mo偶na si臋 zapl膮ta膰 w niez艂e tarapaty. Trudno, my艣la艂a, ju偶 si臋 sta艂o.

Stan臋艂a przy 艂贸偶ku i rzuci艂a kr贸tko:

鈥 Prosz臋 wsta膰.

呕adnego ruchu. Nie podnosz膮c g艂osu, powiedzia艂a ostro:

鈥 Ju偶 poszli. Mo偶e pan wsta膰.

Dalej 偶adnego ruchu pod lekko wybrzuszonymi poduszkami. Victoria, zniecierpliwiona, odsun臋艂a je gwa艂townie.

M艂ody m臋偶czyzna le偶a艂 dok艂adnie tak samo, jak go zostawi艂a. Tyle 偶e jego twarz mia艂a teraz dziwny szary odcie艅, a oczy mia艂 zamkni臋te.

W tym momencie Victoria, 艂api膮c szybko oddech, zauwa偶y艂a co艣 jeszcze: jasnoczerwon膮 stru偶k臋, kt贸ra przecieka艂a na ko艂dr臋.

鈥 Och, nie! 鈥 krzykn臋艂a niemal b艂agalnie. 鈥 Och, nie, nie!

I jakby w odpowiedzi na to b艂aganie ranny m臋偶czyzna otworzy艂 oczy. Spogl膮da艂 na ni膮, jak gdyby patrzy艂 z bardzo daleka na jaki艣 niewyra藕ny przedmiot.

Rozchyli艂 wargi 鈥 doby艂 si臋 z nich s艂aby, prawie niedos艂yszalny d藕wi臋k.

Victoria pochyli艂a si臋.

鈥 Co? 鈥 spyta艂a.

Tym razem us艂ysza艂a. Z trudem, olbrzymim trudem, m臋偶czyzna wyartyku艂owa艂 dwa s艂owa. Czy zrozumia艂a je w艂a艣ciwie, czy nie, nie by艂a pewna. Wyda艂y jej si臋 ca艂kowicie pozbawione sensu i znaczenia. Powiedzia艂: 鈥濴ucyfer鈥 Basra鈥︹

Powieki nad du偶ymi, pe艂nymi niepokoju oczami zadr偶a艂y i opad艂y. Powiedzia艂 jeszcze jedno s艂owo 鈥 jakie艣 nazwisko. Po czym znieruchomia艂 z odchylon膮 do ty艂u g艂ow膮.

Victoria zamar艂a, serce wali艂o jej jak m艂otem. Ogarn臋艂a j膮 teraz wielka lito艣膰 i gniew. Nie mia艂a poj臋cia, co powinna zrobi膰. Musi kogo艣 zawezwa膰, kto艣 musi tu przyj艣膰. By艂a sama z martwym cz艂owiekiem w pokoju i pr臋dzej czy p贸藕niej policja za偶膮da od niej wyja艣nie艅.

Kiedy gor膮czkowo analizowa艂a ca艂膮 sytuacj臋, uszu jej dobieg艂 jaki艣 metaliczny brz臋k. Odwr贸ci艂a g艂ow臋. Klucz wypad艂 na pod艂og臋, a po chwili da艂 si臋 s艂ysze膰 zgrzyt obracanej zapadki. Zamek pu艣ci艂 i do pokoju wszed艂 Dakin starannie zamkn膮wszy za sob膮 drzwi.

鈥 Dobra robota, dziecinko. Jest pani szybka. Co z nim?

鈥 On鈥 on chyba nie 偶yje.

Dakin zmieni艂 si臋 na twarzy, oczy zab艂ys艂y mu gniewnie, ale po chwili jego twarz przybra艂a znowu ten sam co zawsze wyraz, mo偶e tylko, pomy艣la艂a Victoria, znikn臋艂y gdzie艣 niezdecydowanie i rozlaz艂o艣膰.

Pochyli艂 si臋 i delikatnie rozchyli艂 podart膮 kurtk臋.

鈥 Celny cios, w serce 鈥 powiedzia艂 prostuj膮c si臋 Dakin. 鈥擳o by艂 dzielny ch艂op i mia艂 g艂ow臋 na karku. Victoria odzyska艂a mow臋.

鈥 By艂a tu policja. Powiedzieli, 偶e to przest臋pca. Czy by艂 przest臋pc膮?

鈥 Nie, nie by艂 przest臋pc膮.

鈥 Czy oni鈥 czy to by艂a rzeczywi艣cie policja?

鈥 Tego nie wiem 鈥 odpar艂 Dakin. 鈥 Mo偶liwe. To nie ma znaczenia.

Po chwili spyta艂:

鈥 Czy powiedzia艂 co艣 przed 艣mierci膮?

鈥 Tak.

鈥 Co takiego?

鈥 Powiedzia艂: 鈥濴ucyfer鈥, a potem 鈥濨asra鈥. I jeszcze nazwisko, chyba francuskie, ale mog艂am 藕le zrozumie膰.

鈥 Jak je pani zrozumia艂a?

鈥 Zdaje mi si臋, 偶e Lefarge.

鈥 Lefarge 鈥 powt贸rzy艂 w zamy艣leniu Dakin.

鈥 Co to wszystko znaczy? 鈥 spyta艂a Victoria i doda艂a z trwog膮: 鈥 I co mam teraz zrobi膰?

鈥 Postaramy si臋 pani膮 z tego wy艂膮czy膰 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 A je艣li chodzi o pani pierwsze pytanie, przyjd臋 p贸藕niej i porozmawiamy. Teraz trzeba przede wszystkim znale藕膰 Marcusa. To jego hotel, a Marcus ma du偶o zdrowego rozs膮dku, chocia偶 nie zawsze to wida膰, kiedy si臋 z nim rozmawia. Id臋 go poszuka膰. Chyba si臋 jeszcze nie po艂o偶y艂. Dopiero wp贸艂 do drugiej. A on przed drug膮 nie chodzi spa膰. Niech si臋 pani przez ten czas ogarnie. Marcus jest bardzo czu艂y na wdzi臋ki pi臋knych kobiet znajduj膮cych si臋 w niebezpiecze艅stwie.

Wyszed艂 z pokoju. Victoria jak we 艣nie podesz艂a do toaletki, rozczesa艂a w艂osy, podkre艣li艂a makija偶em blado艣膰 policzk贸w. Opad艂a na fotel, gdy us艂ysza艂a odg艂os zbli偶aj膮cych si臋 krok贸w. Dakin wszed艂 bez pukania. Za nim ukaza艂y si臋 obfite kszta艂ty Marcusa.

Marcus by艂 tym razem powa偶ny. Z jego twarzy znikn膮艂 zwyk艂y u艣miech.

鈥 A teraz, Marcus 鈥 powiedzia艂 Dakin 鈥 musi pan zrobi膰, co si臋 da. Biedna dziewczyna prze偶y艂a straszny szok. Wpad艂 tutaj jak bomba jaki艣 facet, zwali艂 si臋 z n贸g, ona ma dobre serce, ukry艂a go przed policj膮. Teraz on nie 偶yje. Chyba nie powinna by艂a tego robi膰, ale dziewczyny s膮 uczuciowe.

鈥 Jasne, nie podoba艂a jej si臋 policja. Nikt nie lubi policji. Ja nie lubi臋. Ale musz臋 偶y膰 z nimi dobrze z powodu hotelu. Mam ich przekupi膰?

鈥 Chcemy tylko usun膮膰 st膮d po cichu cia艂o.

鈥 Bardzo dobrze. Ja te偶 nie chc臋 mie膰 trupa w hotelu. Ale to chyba nie b臋dzie proste?

鈥 Mo偶na to za艂atwi膰 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 Ma pan, zdaje si臋, lekarza w rodzinie?

鈥 Tak, Paul, m膮偶 siostry, jest lekarzem. Bardzo mi艂y ch艂opak. Ale nie chc臋, 偶eby mia艂 k艂opoty.

鈥 Nie b臋dzie mia艂 鈥 zapewni艂 Dakin. 鈥 Niech pan pos艂ucha. Przenosimy cia艂o z pokoju panny Victorii do mojego. W ten spos贸b j膮 z tego wy艂膮czamy. Potem ja korzystam z pana telefonu. W dziesi臋膰 minut p贸藕niej m艂ody m臋偶czyzna wtacza si臋 do hotelu. Jest bardzo pijany, chwieje si臋 na nogach, krzyczy. Wpada do mnie do pokoju i wali si臋 z n贸g. Wychodz臋, wo艂am pana, prosz臋 o wezwanie lekarza. Zjawia si臋 pana szwagier. Wzywa karetk臋 pogotowia i wsiada do niej razem z moim pijanym przyjacielem. W drodze do szpitala pacjent umiera. Zosta艂 pchni臋ty no偶em. Nic to panu nie szkodzi. Otrzyma艂 cios jeszcze na ulicy, nie w hotelu.

鈥 Szwagier zabiera cia艂o, a ten ch艂opak, co odgrywa pijaka, oddala si臋 spokojnie, na przyk艂ad rano?

鈥 O to chodzi.

鈥 I nie ma trupa w moim hotelu? I panna Victoria nie ma 偶adnych k艂opot贸w i przykro艣ci? Bardzo dobry pomys艂.

鈥 Dobrze, w takim razie niech pan si臋 upewni, czy droga wolna, a ja przetransportuj臋 cia艂o do siebie. Pana s艂u偶ba kr臋ci si臋 po korytarzach do p贸藕na w nocy. Niech pan idzie do swojego pokoju i zwo艂a ich wszystkich. Niech pan ka偶e sobie przynie艣膰 to czy tamto.

Marcus skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 z pokoju.

鈥 Wygl膮da pani na siln膮 dziewczyn臋 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 Spr贸bowa艂aby pani pom贸c mi przenie艣膰 cia艂o?

Victoria zgodzi艂a si臋. Chwycili z dw贸ch stron zw艂oki, przenie艣li przez pusty korytarz (z dala dobiega艂y ich w艣ciek艂e pokrzykiwania Marcusa) i z艂o偶yli je na 艂贸偶ku Dakina.

鈥 Ma pani no偶yczki? 鈥 spyta艂 Dakin. 鈥 Niech pani obetnie kawa艂ek prze艣cierad艂a, tam, gdzie jest plama. My艣l臋, 偶e krew nie przesz艂a na materac. Du偶o wsi膮k艂o w kurtk臋. Przyjd臋 do pani mniej wi臋cej za godzin臋. Zaraz, prosz臋 zaczeka膰, niech pani sobie 艂yknie z mojej flaszeczki.

Victoria pos艂usznie poci膮gn臋艂a z butelki.

鈥 Bardzo dobrze 鈥 pochwali艂 j膮 Dakin. 鈥 A teraz niech pani wraca do siebie. Prosz臋 zgasi膰 艣wiat艂o. B臋d臋 za godzink臋, tak jak m贸wi艂em.

鈥 I powie mi pan, co to wszystko znaczy? Rzuci艂 jej d艂ugie, osobliwe spojrzenie, ale nie odpowiedzia艂.



Rozdzia艂 czternasty


Victoria po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka, wy艂膮czy艂a 艣wiat艂o i nas艂uchiwa艂a w ciemno艣ciach. S艂ysza艂a pijackie wrzaski. Jaki艣 g艂os be艂kota艂: 鈥濩zu艂em, 偶e musz臋 przyj艣膰 do ciebie, stary. Po偶ar艂em si臋 z takim jednym na ulicy鈥. S艂ysza艂a dzwonki. S艂ysza艂a inne g艂osy. Jaki艣 rwetes. Potem 鈥 wzgl臋dna cisza, tylko z jakiego艣 odleg艂ego pokoju dochodzi艂y d藕wi臋ki gramofonu z muzyk膮 arabsk膮. Zdawa艂o si臋 jej, 偶e up艂yn臋艂y tak ca艂e godziny. Wreszcie cicho skrzypn臋艂y drzwi, Victoria usiad艂a na 艂贸偶ku i zapali艂a nocn膮 lampk臋.

鈥 Dobrze si臋 pani spisuje 鈥 pochwali艂 j膮 Dakin.

Przysun膮艂 sobie krzes艂o do 艂贸偶ka i usiad艂. Siedzia艂 i patrzy艂 na ni膮 badawczo, jak lekarz, kt贸ry chce postawi膰 pacjentowi diagnoz臋.

鈥 Niech mi pan powie, o co tu chodzi.

鈥 A mo偶e 鈥 powiedzia艂 Dakin 鈥 najpierw opowie mi pani o sobie? Co pani tutaj robi? Dlaczego przyjecha艂a pani do Bagdadu?

Czy sprawi艂y to nocne wydarzenia, czy jakie艣 cechy osobowo艣ci Dakina (Victoria dosz艂a p贸藕niej do wniosku, 偶e to drugie), do艣膰 偶e tym razem nie uraczy艂a swego rozm贸wcy fantastyczn膮 i barwn膮 opowie艣ci膮. Po prostu opowiedzia艂a wszystko od pocz膮tku do ko艅ca: o spotkaniu z Edwardem, o postanowieniu dostania si臋 za wszelk膮 cen臋 do Bagdadu, o cudownym zrz膮dzeniu losu w postaci pani Hamilton Clipp, o swej tragicznej sytuacji finansowej.

鈥 Wi臋c to tak 鈥 powiedzia艂 Dakin, kiedy sko艅czy艂a. Po czym milcza艂 przez chwil臋.

鈥 Mo偶e i chcia艂bym pani膮 z tego wypl膮ta膰 鈥 podj膮艂. 鈥 Nie jestem pewien. Problem polega jednak na tym, 偶e si臋 nie da. Pani jest uwik艂ana, czy mi si臋 to podoba, czy nie. A skoro ju偶 pani w tym jest, dlaczego nie mia艂aby pani pracowa膰 dla mnie?

鈥 Ma pan dla mnie prac臋? 鈥 Victoria usiad艂a na 艂贸偶ku rozpromieniona.

鈥 By膰 mo偶e. Ale nie jest to taka praca, o jakiej pani my艣li. To powa偶na robota, Victorio. I niebezpieczna.

鈥 Och, to mi nie przeszkadza 鈥 odpar艂a pogodnie. I doda艂a z pewn膮 obaw膮: 鈥 Ale nie nieuczciwa? Wiem, 偶e strasznie cz臋sto k艂ami臋, jednak nie chcia艂abym robi膰 czego艣 nieuczciwego.

Dakin u艣miechn膮艂 si臋 lekko.

鈥 Tak si臋 sk艂ada, 偶e pani umiej臋tno艣膰 wymy艣lania na poczekaniu przekonuj膮cych k艂amstw jest wielkim atutem przy tej pracy. Nie, nie jest nieuczciwa. Przeciwnie, by艂aby pani po stronie prawa i porz膮dku. Wprowadz臋 pani膮 w zarys ca艂ej sprawy, tak 偶eby rozumia艂a pani, czego oczekujemy i jakie s膮 niebezpiecze艅stwa. Wygl膮da mi pani na rozs膮dn膮 dziewczyn臋, wi臋c chyba nie 艂amie pani sobie nadmiernie g艂owy problemami polityki i bardzo dobrze, bo jak m膮drze zauwa偶y艂 Hamlet:


W rzeczy samej, nic nie jest z艂em

ani dobrem samo przez si臋, tylko

my艣l nasza czyni to i owo takim.


鈥 Wszyscy m贸wi膮, 偶e b臋dzie wojna, pr臋dzej czy p贸藕niej 鈥 powiedzia艂a Victoria.

鈥 W艂a艣nie 鈥 podchwyci艂 Dakin. 鈥 Dlaczego wszyscy tak m贸wi膮, jak pani my艣li, Victorio? Zmarszczy艂a czo艂o.

鈥 No bo Rosja鈥 komuni艣ci鈥 Ameryka鈥 鈥 urwa艂a.

鈥 Widzi pani 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 To nie s膮 pani w艂asne pogl膮dy i s艂owa. Przej臋艂a je pani z gazet, przypadkowych rozm贸w, z radia. To prawda, s膮 dwa rozbie偶ne punkty widzenia dominuj膮ce w dw贸ch r贸偶nych cz臋艣ciach 艣wiata. W 艣wiadomo艣ci publicznie reprezentuj膮 je z grubsza z jednej strony 鈥濺osja i komuni艣ci鈥, a z drugiej 鈥濧meryka鈥. Tymczasem jedyna nadzieja na przysz艂o艣膰, Victorio, to pok贸j na 艣wiecie, produkcja, konstruktywne dzia艂anie, a nie destrukcja. Wszystko zale偶y od tych, kt贸rzy trzymaj膮 w r臋ku nici tych dw贸ch rozbie偶nych stanowisk: mog膮 albo si臋 zgodzi膰 na r贸偶nice i pozosta膰, ka偶dy przy swoich sferach dzia艂ania, albo szuka膰 wsp贸lnej p艂aszczyzny porozumienia lub tolerancji. A dzieje si臋 co艣 ca艂kiem przeciwnego: przez ca艂y czas wbija si臋 klin nieufno艣ci pomi臋dzy obie grupy, by odci膮ga膰 je od siebie coraz dalej i dalej. S膮 pewne podstawy, by przypuszcza膰, 偶e dzia艂alno艣膰 t臋 prowadzi trzecia partia czy grupa, z ukrycia, a wi臋c jej istnienia 艣wiat w og贸le nie podejrzewa. Kiedy tylko pojawia si臋 szansa osi膮gni臋cia porozumienia czy jakakolwiek oznaka opadania fali nieufno艣ci, zdarza si臋 jaki艣 incydent, kt贸ry jedn膮 stron臋 pogr膮偶a na powr贸t w podejrzliwo艣ci, a drug膮 w histerycznym strachu. To nie s膮 przypadkowe rzeczy, Victorio, to celowa dzia艂alno艣膰 zmierzaj膮ca do konkretnych skutk贸w.

鈥 Dlaczego pan tak uwa偶a? I kto by to m贸g艂 robi膰?

鈥 Naszym tropem s膮 pieni膮dze. Ich pochodzenie budzi tu wiele w膮tpliwo艣ci. Pieni膮dze, dziecino, s膮 kluczem do wszystkiego, co si臋 dzieje na 艣wiecie. Lekarz bada puls, by znale藕膰 klucz do stanu zdrowia pacjenta, pieni膮dze s膮 takim pulsem ka偶dej dzia艂alno艣ci czy sprawy. Bez nich nic nie posuwa si臋 naprz贸d. W tym wypadku chodzi o olbrzymie sumy, kt贸rymi gra si臋 niezwykle zr臋cznie, wr臋cz po mistrzowsku. Mimo to ich 藕r贸d艂a i przeznaczenie budz膮 podejrzenia. Z jednej strony wybuchaj膮 dzikie strajki, powstaj膮 r贸偶ne zagro偶enia dla rz膮d贸w europejskich, kt贸re zaczynaj膮 uzdrawia膰 gospodark臋. Dokonuj膮 tego sami komuni艣ci, autentycznie walcz膮cy o swoj膮 spraw臋. Pieni膮dze na te cele nie pochodz膮 jednak z kr臋g贸w komunistycznych, a 艣ledz膮c ich drog臋, mo偶na odkry膰 bardzo dziwne, zupe艂nie nieprawdopodobne 藕r贸d艂a. Z drugiej strony w Ameryce i innych krajach obserwuje si臋 rosn膮c膮 fal臋 strachu przed komunizmem, histeryczn膮 niemal panik臋, i tutaj r贸wnie偶 pieni膮dze nie bior膮 si臋 z w艂asnych kr臋g贸w, to nie s膮 pieni膮dze kapitalist贸w, cho膰 oczywi艣cie przechodz膮 przez ich r臋ce. I jeszcze jedno: olbrzymie sumy po prostu gin膮 z obiegu. 呕eby przedstawi膰 rzecz obrazowo: to tak jak gdyby wydawa艂a pani sw膮 pensj臋 na zakup rozmaitych przedmiot贸w, bransoletek, sto艂贸w, krzese艂, kom贸d, a potem przedmioty te znika艂yby, ulatnia艂yby si臋. Na ca艂ym 艣wiecie wzros艂o znacznie zapotrzebowanie na diamenty i inne drogocenne kamienie. Zmieniaj膮 one w艂a艣cicieli po kilkana艣cie razy, a偶 w ko艅cu znikaj膮 i nie mo偶na ich ju偶 odnale藕膰.

Tak to wygl膮da w og贸lnym zarysie. S艂owem, istnieje trzecia si艂a, kt贸rej cel nie jest do ko艅ca jasny, podsycaj膮ca spory i nieporozumienia za pomoc膮 zr臋cznie kamuflowanych operacji pieni臋偶nych i transakcji drogimi kamieniami. Mamy podstawy, by przypuszcza膰, 偶e w ka偶dym kraju dzia艂aj膮 agenci tego ugrupowania, i to od wielu lat; niekt贸rzy z nich maj膮 wysokie odpowiedzialne stanowiska, inni odgrywaj膮 skromn膮 rol臋, ale wszyscy pracuj膮 dla bli偶ej niesprecyzowanego celu. Jest to dok艂adnie co艣 takiego jak pi膮ta kolumna na pocz膮tku ostatniej wojny, tyle 偶e tym razem jest to dzia艂alno艣膰 na 艣wiatow膮 skal臋.

鈥 Ale kim s膮 ci ludzie? 鈥 spyta艂a Victoria.

鈥 S膮dzimy, 偶e nie s膮 jednej narodowo艣ci. I, niestety, chodzi im o napraw臋 艣wiata! Z艂udzenie, 偶e si艂膮 mo偶na narzuci膰 ludzko艣ci nowe milenium, jest jednym z najbardziej niebezpiecznych uroje艅. Ci, co wy艂膮cznie my艣l膮 o napychaniu w艂asnych kieszeni, nie s膮 tacy gro藕ni: czysta chciwo艣膰 zabija w nich pragnienie d膮偶enia ku innym celom. Ale wiara w jak膮艣 nadrz臋dn膮 warstw臋 rodzaju ludzkiego, w nadludzi, kt贸rzy mieliby panowa膰 nad reszt膮 tego dekadenckiego 艣wiata, to najwi臋ksze z艂o, Victorio. Bo kiedy kto艣 m贸wi: 鈥濶ie jestem taki jak inni鈥, gubi najcenniejsze warto艣ci, jakie starali艣my si臋 zawsze osi膮gn膮膰: pokor臋 i braterstwo.

Odchrz膮kn膮艂 i m贸wi艂 dalej:

鈥 Ale nie zamierzam wyg艂asza膰 kazania. Chc臋 tylko przedstawi膰 pani to, co wiemy. S膮 r贸偶ne o艣rodki tej dzia艂alno艣ci: jeden w Argentynie, jeden w Kanadzie, jeden lub wi臋cej w Stanach Zjednoczonych i prawdopodobnie, cho膰 pewno艣ci nie mamy, jeden w Rosji. I teraz dochodzimy do niezwykle interesuj膮cego zjawiska.

W ci膮gu dw贸ch ostatnich lat dwudziestu o艣miu obiecuj膮cych m艂odych naukowc贸w r贸偶nych narodowo艣ci cicho znikn臋艂o nagle z areny. Podobnie sta艂o si臋 z in偶ynierami: konstruktorami, lotnikami, elektrykami, i z innymi wysoko wykwalifikowanymi lud藕mi r贸偶nych zawod贸w. Znikni臋cia te maj膮 ze sob膮 co艣 wsp贸lnego: wszystkie dotycz膮 m艂odych, ambitnych ludzi, bez sta艂ych wi臋z贸w rodzinnych. Poza wypadkami, o kt贸rych wiemy, takich ludzi musi by膰 jeszcze bardzo, bardzo du偶o i zaczynamy si臋 domy艣la膰, jak膮 funkcj臋 oni spe艂niaj膮.

Victoria s艂ucha艂a ze 艣ci膮gni臋tymi brwiami.

鈥 Powie mi pani na to, 偶e w dzisiejszych czasach nie ma takiego kraju, w kt贸rym dzia艂oby si臋 co艣, o czym nie wiedzia艂aby reszta 艣wiata, nie mam oczywi艣cie na my艣li tajnej

dzia艂alno艣ci; taka mo偶e si臋 odbywa膰 w ka偶dym miejscu. Chodzi mi o nowoczesn膮 produkcj臋 na wielk膮 skal臋. A jednak istniej膮 takie zapad艂e k膮ty na ziemi, z dala od szlak贸w handlowych, odci臋te od 艣wiata g贸rami i pustyniami, w艣r贸d lud贸w, kt贸re wci膮偶 potrafi膮 nie wpuszcza膰 do siebie obcych. Miejsc tych nikt nie zna, nikt tam nie zagl膮da, poza jakim艣 samotnym rzadkim w臋drowcem. Mog膮 si臋 tam dzia膰 rzeczy, o kt贸rych na zewn膮trz przedostan膮 si臋, co najwy偶ej, jakie艣 niejasne i niesamowite pog艂oski.

Nie b臋d臋 pokazywa膰 palcem na mapie. Mo偶e to by膰 w Chinach: nikt nie wie, co si臋 dzieje w sercu Chin. Mo偶na tam dotrze膰 przez Himalaje, ale ta podr贸偶 dla niewtajemniczonych jest d艂uga i uci膮偶liwa. Urz膮dzenia i personel, pochodz膮ce z ca艂ego 艣wiata, trafiaj膮 tam, nie dotar艂szy do rzekomego miejsca przeznaczenia. Zostawmy na boku mechanizm tej ca艂ej operacji.

Do艣膰, 偶e znalaz艂 si臋 cz艂owiek, kt贸ry postanowi艂 p贸j艣膰 pewnym tropem. To by艂 niezwyk艂y cz艂owiek, mia艂 przyjaci贸艂 i kontakty na ca艂ym Wschodzie. Urodzi艂 si臋 w Kaszgarze, zna艂 dialekty i j臋zyki tubylc贸w. Zacz膮艂 co艣 podejrzewa膰 i ruszy艂 na poszukiwania. Dowiedzia艂 si臋 tak nieprawdopodobnych rzeczy, 偶e kiedy powr贸ci艂 do cywilizowanego 艣wiata i opowiedzia艂 o wszystkim, nie uwierzono mu. Przyzna艂, 偶e mia艂 gor膮czk臋, i potraktowano go jak cz艂owieka bredz膮cego w malignie.

Uwierzy艂o mu tylko dw贸ch ludzi. Jednym z nich by艂em ja. Nigdy nie kwestionuj臋 rzeczy niemo偶liwych. Bo zbyt cz臋sto si臋 sprawdzaj膮. Drugim鈥 鈥 zawaha艂 si臋.

鈥 Drugim? 鈥 spyta艂a Victoria.

鈥 Sir Rupert Crofton Lee, wielki podr贸偶nik. Sam w臋drowa艂 przez odci臋te od 艣wiata k膮ty i wiedzia艂 co艣 nieco艣 o tym, co tam si臋 mo偶e dzia膰.

Ostatecznie Carmichael, bo o nim mowa, zdecydowa艂 si臋 przekona膰 o wszystkim na w艂asne oczy. Niezwykle niebezpieczna, desperacka wyprawa, ale trudno o bardziej odpowiedniego cz艂owieka. Wyruszy艂 dziewi臋膰 miesi臋cy temu. Przepad艂 jak kamie艅 w wod臋 i dopiero przed kilkoma tygodniami dotar艂y do nas pierwsze wiadomo艣ci. 呕y艂 i zdoby艂 to, o co mu chodzi艂o. Mia艂 w r臋ku niezbite dowody.

Ale przeciwnicy nie siedzieli z za艂o偶onymi r臋kami. Nie mogli dopu艣ci膰 do tego, by wr贸ci艂 uzbrojony w dowody. Przekonali艣my si臋 w pe艂ni, 偶e ca艂a siatka jest naszpikowana obcymi agentami. Nawet w moim oddziale s膮 przecieki. Niekt贸re, co wo艂a o pomst臋 do nieba, na bardzo wysokim szczeblu.

Granice pod 艣cis艂膮 obserwacj膮. Bogu ducha winni ludzie padaj膮 ofiar膮 pomy艂ki: 偶ycie ludzkie jest dla tamtych niczym. Carmichaelowi jednak jakim艣 cudem uda艂o si臋 wychodzi膰 bez szwanku鈥 dopiero tej nocy鈥

鈥 Wi臋c ten cz艂owiek鈥 to by艂 on?

鈥 Tak, dziecino. Niezwykle odwa偶ny, dzielny ch艂opak.

鈥 A co z dowodami? Dostali je?

Ledwie dostrzegalny u艣miech przemkn膮艂 po zm臋czonej twarzy Dakina.

鈥 Nie wydaje mi si臋. Nie, znaj膮c Carmichaela, jestem pewien, 偶e nie. Nie zd膮偶y艂 jednak powiedzie膰 przed 艣mierci膮, gdzie znajduj膮 si臋 dowody, w jaki spos贸b je znale藕膰. My艣l臋, 偶e konaj膮c, pr贸bowa艂 powiedzie膰 co艣, co by艂oby dla nas kluczem. 鈥 I wycedzi艂: 鈥 Lucyfer鈥 Basra鈥 Lefarge鈥 By艂 w Basrze, pr贸bowa艂 z艂o偶y膰 raport w konsulacie i o ma艂y w艂os nie zosta艂 zastrzelony. Bardzo mo偶liwe, 偶e zostawi艂 dowody gdzie艣 w Basrze. Chcia艂bym, Victorio, 偶eby pani tam pojecha艂a i postara艂a si臋 czego艣 dowiedzie膰.

鈥 Ja?

鈥 Tak, wiem, 偶e nie ma pani 偶adnego do艣wiadczenia, nie wie pani, czego w艂a艣ciwie szuka膰. Ale s艂ysza艂a pani ostatnie s艂owa Carmichaela, mo偶e naprowadz膮 one pani膮 na jaki艣 艣lad. A mo偶e dopisze pani szcz臋艣cie, jak to bywa u pocz膮tkuj膮cego gracza?

鈥 Strasznie bym chcia艂a pojecha膰 do Basry 鈥 powiedzia艂a gor膮co Victoria.

Dakin u艣miechn膮艂 si臋.

鈥 Chodzi o tego ch艂opca, co? W porz膮dku. Dobry kamufla偶. Prawdziwa mi艂o艣膰 jest najlepszym kamufla偶em. Niech pani jedzie do Basry, ma oczy i uszy otwarte, niech si臋 pani rozgl膮da. Nie mog臋 udzieli膰 pani 偶adnych instrukcji, prawd臋 m贸wi膮c, wol臋 tego nie robi膰. Wygl膮da mi pani na dziewczyn臋, kt贸ra ma du偶o w艂asnej pomys艂owo艣ci. Co znacz膮 s艂owa: 鈥濴ucyfer鈥 i 鈥濴efarge鈥, zak艂adaj膮c, 偶e je pani dobrze zrozumia艂a, nie mam poj臋cia. Jestem sk艂onny zgodzi膰 si臋 z pani膮, 偶e Lefarge to jakie艣 nazwisko. Niech pani szuka tego nazwiska.

鈥 W jaki spos贸b mam si臋 dosta膰 do Basry? 鈥 spyta艂a rzeczowo Victoria. 鈥 I sk膮d mam wzi膮膰 pieni膮dze?

Dakin wyci膮gn膮艂 portfel i wr臋czy艂 jej plik banknot贸w.

鈥 Oto pieni膮dze. A je艣li idzie o podr贸偶 do Basry, prosz臋 jutro rano porozmawia膰 z t膮 star膮 j臋dz膮 Cardew Trench. Niech jej pani powie, 偶e marzy si臋 pani wyjazd do Basry przed rozpocz臋ciem pracy przy tych ca艂ych wykopaliskach. Niech si臋 jej pani poradzi o hotel. Ona od razu powie, 偶e musi si臋 pani zatrzyma膰 w konsulacie, i wy艣le telegram do pani Clayton. Tam zreszt膮 na pewno mieszka Edward. Claytonowie prowadz膮 dom otwarty, goszcz膮 ka偶dego, kto zajedzie do Basry. Ja ze swej strony mog臋 da膰 pani tylko jedn膮 wskaz贸wk臋. Je偶eli鈥 hm鈥 zdarzy si臋 co艣 z艂ego, gdyby pani膮 pytano, co pani wie i kto pani膮 w to wszystko wci膮gn膮艂, niech pani nawet nie pr贸buje odgrywa膰 roli bohaterki, prosz臋 wali膰 ca艂膮 prawd臋.

鈥 Bardzo panu dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a Victoria z ulg膮. 鈥擮kropnie boj臋 si臋 b贸lu i gdyby zacz臋li mnie torturowa膰, na pewno bym nie wytrzyma艂a.

鈥 Nie zawracaliby sobie g艂owy torturami 鈥 rzek艂 Dakin. 鈥 Chyba, 偶e znale藕liby si臋 jacy艣 sady艣ci. Tortury to przestarza艂a metoda. Wystarczy jedno uk艂ucie ig艂膮 i wy艣piewa pani ca艂膮 prawd臋, nie wiedz膮c nawet jak i kiedy. 呕yjemy w czasach post臋pu, dziecino. Dlatego nie chc臋, 偶eby robi艂a pani

jak膮艣 wielk膮 spraw臋 z zachowania tajemnicy. Nie powiedzia艂aby im pani niczego takiego, czego ju偶 nie wiedz膮. Wiedz膮 o mnie po dzisiejszej nocy, musz膮 wiedzie膰. Wiedz膮 te偶 o Rupercie Croftonie Lee.

鈥 A Edward? Czy jemu mam powiedzie膰?

鈥 To zostawiam do pani decyzji. Teoretycznie, nie powinna pani nikomu pisn膮膰 s艂贸wkiem. Praktycznie鈥 鈥 podni贸s艂 zagadkowo brwi. 鈥 M贸g艂by si臋 te偶 znale藕膰 w niebezpiecze艅stwie. Trzeba to wzi膮膰 pod uwag臋. Ale z tego, co wiem, ma pi臋kn膮 kart臋 w RAF鈥攊e, ryzyko nie powinno go specjalnie martwi膰. Co dwie g艂owy, to nie jedna. Wi臋c on uwa偶a, 偶e co艣 nie gra w tej jego Ga艂膮zce Oliwnej? To ciekawe, bardzo ciekawe.

鈥 Dlaczego?

鈥 Jeste艣my tego samego zdania 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥擨 jeszcze dwie wskaz贸wki na po偶egnanie 鈥 doda艂 po chwili. 鈥 Niech si臋 pani nie gniewa, ale prosz臋 nie m贸wi膰 zbyt wielu r贸偶nych k艂amstw. Trudno je zapami臋ta膰 i potem si臋 ich trzyma膰. Wiem, 偶e jest pani swego rodzaju wirtuozem, ale niech pani zachowa umiar, to moja rada.

鈥 B臋d臋 o tym pami臋ta膰 鈥 powiedzia艂a Victoria ze stosown膮 pokor膮. 鈥 A druga wskaz贸wka?

鈥 Niech ma pani uszy otwarte na nazwisko pewnej kobiety; nazywa si臋 Anna Scheele.

鈥 Kto to jest?

鈥 Niewiele o niej wiemy. Przyda艂oby si臋 wiedzie膰 wi臋cej.



Rozdzia艂 pi臋tnasty

I


Ale偶 tak, musi pani zatrzyma膰 si臋 w konsulacie 鈥 powiedzia艂a stanowczo pani Cardew Trench. 鈥 Nie ma mowy, nie mo偶e pani mieszka膰 w Airport Hotel. Claytono鈥攚ie bardzo si臋 uciesz膮. Znam ich od lat. Wy艣lemy telegram, dzi艣 wieczorem ma pani poci膮g. Dobrze znaj膮 doktora Pauncefoot Jonesa.

Victoria zaczerwieni艂a si臋. Co innego biskup Llangow alias biskup Languao, a ca艂kiem co innego doktor Pauncefoot Jones, cz艂owiek z krwi i ko艣ci.

Nie ma co 鈥 pomy艣la艂a w poczuciu winy 鈥 mog艂abym wyl膮dowa膰 w wi臋zieniu za stwarzanie fa艂szywych pozor贸w czy co艣 w tym rodzaju鈥.

Pociesza艂a si臋 w duchu, 偶e fa艂szywe zeznania podlegaj膮 karze s膮dowej tylko wtedy, je艣li maj膮 na celu osi膮gni臋cie zysku. Czy taki by艂 stan faktyczny, czy nie, Victoria nie wiedzia艂a, nie mia艂a bowiem poj臋cia o prawie, jak wi臋kszo艣膰 przeci臋tnych obywateli; brzmia艂o to jednak pocieszaj膮co.

Podr贸偶 poci膮giem mia艂a w sobie pe艂ny urok nowo艣ci. W przekonaniu Victorii poci膮g trudno by艂o okre艣li膰 jako

ekspres, ale zaczyna艂a ju偶 dostrzega膰 u siebie 鈥瀦achodni膮鈥 niecierpliwo艣膰.

Na stacji czeka艂 na ni膮 s艂u偶bowy samoch贸d, kt贸ry zawi贸z艂 j膮 do konsulatu. Samoch贸d zajecha艂 przed wielk膮 bram臋 do wspania艂ego ogrodu i zatrzyma艂 si臋 pod schodkami prowadz膮cymi na taras ci膮gn膮cy si臋 wok贸艂 domu. Pani Clayton, pogodna i energiczna kobieta, wysz艂a na powitanie przed wahad艂owe drzwi.

鈥 Naprawd臋 mi艂o nam pani膮 pozna膰 鈥 powiedzia艂a. 鈥擝asra jest cudowna o tej porze roku. Nie wolno omin膮膰 tego miasta, je艣li si臋 jest w Iraku. Tak si臋 szcz臋艣liwie sk艂ada, 偶e nikogo prawie tu nie mamy, czasami szpilki nawet nie mo偶na wcisn膮膰, ale teraz jest tu tylko pewien m艂ody cz艂owiek od doktora Rathbone鈥檃, zreszt膮 uroczy. Rozmin臋艂a si臋 pani z Richardem Bakerem. Wyjecha艂 jeszcze przed telegramem pani Cardew Trench.

Victoria nie mia艂a poj臋cia, kim jest Richard Baker, ale pomy艣la艂a, 偶e dobrze zrobi艂, 偶e wyjecha艂.

鈥 By艂 przez kilka dni w Kuwejcie 鈥 m贸wi艂a dalej pani Clayton. 鈥 Kuwejt trzeba koniecznie zobaczy膰, zanim go zniszcz膮. A podejrzewam, 偶e to wkr贸tce nast膮pi. Ka偶de miejsce pr臋dzej czy p贸藕niej zostaje zrujnowane. Woli pani najpierw k膮piel czy kaw臋?

鈥 K膮piel, je艣li mo偶na 鈥 z wdzi臋czno艣ci膮 przyj臋艂a propozycj臋 Victoria.

鈥 A jak si臋 miewa pani Cardew Trench? Tu jest pani pok贸j, a tam 艂azienka. Czy to pani dobra znajoma?

鈥 Nie 鈥 odpar艂a zgodnie z prawd膮 Victoria. 鈥 Pozna艂am j 膮 tutaj.

鈥 Przypuszczam, 偶e przenicowa艂a pani膮 na wszystkie strony w ci膮gu pierwszych pi臋tnastu minut? Jest straszn膮 plotkar膮, chyba pani zauwa偶y艂a. To u niej prawdziwa mama, 偶eby wszystko o wszystkich wiedzie膰. Ale potrafi by膰 mi艂a i jest doskona艂膮 bryd偶ystk膮. Jest pani pewna, 偶e nie chce pani najpierw napi膰 si臋 kawy?

鈥 Naprawd臋 nie.

鈥 Dobrze, w takim razie zobaczymy si臋 p贸藕niej. Mo偶e czego艣 jeszcze pani potrzebuje?

Victoria por贸wna艂aby sw膮 gospodyni臋 do brz臋cz膮cej pszczo艂y. Kiedy pani Clayton odesz艂a, Victoria wyk膮pa艂a si臋, uczesa艂a i zrobi艂a makija偶. Wk艂ada艂a w te zabiegi szczeg贸ln膮 trosk臋, jak to zwykle bywa, kiedy dziewczyna szykuje si臋 na randk臋 z ch艂opcem, kt贸ry jej si臋 podoba.

Mia艂a nadziej臋, 偶e jej pierwsze spotkanie z Edwardem odludzie si臋 sam na sam. Nie obawia艂a si臋, 偶e Edward co艣 chlapnie 鈥 na szcz臋艣cie wiedzia艂, 偶e Victoria ma na nazwisko Jones, wi臋c dodatek Pauncefoot nie powinien by膰 dla niego zaskoczeniem. Zdziwi si臋 natomiast, widz膮c j膮 nagle w Iraku, i dlatego chcia艂a za wszelk膮 cen臋 spotka膰 si臋 z nim w cztery oczy cho膰by na chwil臋.

Na艂o偶y艂a wi臋c letni膮 sukienk臋 (pogoda przypomina艂a jej czerwcowy dzie艅 w Londynie) i wy艣lizn臋艂a si臋 cicho przez wahad艂owe drzwi na taras, sk膮d mog艂aby dostrzec Edwarda powracaj膮cego od swoich zaj臋膰, czyli handryczenia si臋 z celnikami.

Najpierw pojawi艂 si臋 wysoki szczup艂y m臋偶czyzna o zamy艣lonej twarzy. Kiedy doszed艂 do schodk贸w, Victoria przesun臋艂a si臋 za r贸g. W tym momencie ujrza艂a Edwarda przy drzwiach ogrodowych wychodz膮cych na zakole rzeki.

Wierna tradycji Julii, przechyli艂a si臋 przez balkon i wyda艂a przeci膮g艂y syk.

Edward obr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i rozejrza艂 na wszystkie strony. Victoria pomy艣la艂a, 偶e wygl膮da jeszcze przystojniej ni偶 w Londynie.

鈥 Pst! Tutaj! 鈥 zawo艂a艂a nie za g艂o艣no Victoria. Edward uni贸s艂 g艂ow臋 i na jego twarzy odmalowa艂o si臋 szczere zdumienie.

鈥 O Bo偶e! 鈥 krzykn膮艂. 鈥 Victoria z Charing Cross!

鈥 Cii鈥 Poczekaj. Schodz臋 do ciebie.

Pu艣ci艂a si臋 p臋dem przez taras, zbieg艂a ze schodk贸w i pogna艂a za r贸g, gdzie sta艂 pos艂usznie Edward, kt贸ry jeszcze nie otrz膮sn膮艂 si臋 ze zdumienia.

鈥 Niemo偶liwe, 偶ebym by艂 pijany o tak wczesnej porze 鈥攑owiedzia艂 Edward. 鈥 To jeste艣 ty?

鈥 Tak, to jestem ja 鈥 odpar艂a rado艣nie Victoria.

鈥 Ale co ty tutaj robisz? Sk膮d si臋 tu wzi臋艂a艣? My艣la艂em, 偶e ju偶 nigdy ci臋 nie zobacz臋.

鈥 Ja te偶 tak my艣la艂am.

鈥 To jaki艣 cud. Jak si臋 tu dosta艂a艣?

鈥 Przylecia艂am.

鈥 Oczywi艣cie, 偶e przylecia艂a艣. Inaczej nie by艂aby艣 tak szybko. Ale jakim b艂ogos艂awie艅stwem losu znalaz艂a艣 si臋 w tym mie艣cie?

鈥 Przyjecha艂am poci膮giem 鈥 powiedzia艂a Victoria.

鈥 呕artujesz sobie ze mnie, niedobra. Bo偶e, jak ja si臋 ciesz臋. Ale tak naprawd臋, jak tu si臋 znalaz艂a艣?

鈥 Przyjecha艂am z pewn膮 pani膮, kt贸ra z艂ama艂a r臋k臋, nazywa si臋 Clipp i jest Amerykank膮. Trafi艂a mi si臋 ta praca zaraz po naszym spotkaniu. Opowiada艂e艣 o Bagdadzie, a ja mia艂am troch臋 do艣膰 Londynu, wi臋c pomy艣la艂am sobie, dlaczego by nie zwiedzi膰 kawa艂ka 艣wiata.

鈥 Prawdziwa z ciebie hazardzistka, Victorio. Gdzie jest ta pani Clipp, tutaj?

鈥 Nie, pojecha艂a do c贸rki do Kirkuku. Zatrudni艂a mnie tylko na czas podr贸偶y.

鈥 Wi臋c co teraz robisz?

鈥 Zwiedzam dalej 艣wiat 鈥 odpar艂a Victoria. 鈥 Ale musia艂am troch臋 pokombinowa膰. Dlatego chcia艂am zobaczy膰 si臋 z tob膮 sam na sam, chodzi mi o to, 偶eby艣 nie chlapn膮艂 przypadkiem, 偶e kiedy mnie pozna艂e艣, by艂am 艣wie偶o zwolnion膮 z pracy stenotypistk膮.

鈥 Dla mnie mo偶esz by膰, kim tylko zarz膮dzisz. Rozkaz!

鈥 Wi臋c wygl膮da to tak 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Nazywam si臋 Pauncefoot Jones, m贸j wuj jest s艂ynnym archeologiem, pracuje tu gdzie艣 przy wykopaliskach na jakim艣 pustkowiu, a ja do niego wkr贸tce jad臋.

鈥 I nie ma w tym cienia prawdy?

鈥 Jasne. Nie藕le to wymy艣li艂am, prawda?

鈥 Tak, wspaniale. Tylko przypu艣膰my, 偶e spotkasz si臋 oko w oko ze starym Pussyfoot Jonesem, co wtedy?

鈥 Pauncefoot, nie Pussyfoot. To ma艂o prawdopodobne. O ile znam si臋 na tym, archeolog, jak ju偶 zacznie kopa膰, kopie jak wariat bez wytchnienia.

鈥 Zupe艂nie jak terier. Twoja opowie艣膰 to prawdziwa gra na loterii, Victorio. Czy stary ma naprawd臋 jak膮艣 siostrzenic臋?

鈥 Nie mam poj臋cia 鈥 przyzna艂a.

鈥 A wi臋c nie podszywasz si臋 pod jak膮艣 konkretn膮 osob臋. To ju偶 lepiej.

鈥 W ko艅cu cz艂owiek mo偶e mie膰 kilka siostrzenic. W razie czego mog臋 zawsze powiedzie膰, 偶e jestem kuzynk膮, tylko m贸wi臋 do niego wujku.

鈥 Wszystko potrafisz przewidzie膰 鈥 rzek艂 Edward z podziwem. 鈥 Zadziwiaj膮ca z ciebie dziewczyna. Inna ni偶 wszystkie. By艂em przekonany, 偶e ci臋 d艂ugo nie zobacz臋 i 偶e o mnie zapomnisz. A ty spad艂a艣 jak z nieba.

Edward rzuci艂 jej spojrzenie pe艂ne podziwu i pokory i Victoria poczu艂a ogromn膮 satysfakcj臋. Gdyby mog艂a, zamrucza艂aby z przyjemno艣ci膮 jak kotka.

鈥 Ale chyba dalej chcesz znale藕膰 prac臋? 鈥 spyta艂 Edward. 鈥 Nie znalaz艂a艣 pieni臋dzy na ulicy, 偶e by spocz膮膰 na laurach?

鈥 Sk膮d偶e 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Tak 鈥 doda艂a po chwili. 鈥 B臋d臋 potrzebowa艂a pracy. By艂am zreszt膮 w tej twojej Ga艂膮zce Oliwnej, widzia艂am si臋 z doktorem Rathbone鈥檈m, prosi艂am, 偶eby da艂 mi jakie艣 zaj臋cie, ale si臋 nie kwapi艂, w ka偶dym razie, 偶eby mi p艂aci膰.

鈥 Sk膮py dziad 鈥 stwierdzi艂 Edward. 鈥 Wydaje mu si臋, 偶e ka偶dy powinien u niego pracowa膰 dla idei.

鈥 My艣lisz, 偶e to oszust, Edwardzie?

鈥 Nnie鈥 Naprawd臋 nie wiem, co o nim my艣le膰. Na pewno jest uczciwy, nie widz臋 innej mo偶liwo艣ci, grosza na tym wszystkim nie zarabia. Wydaje mi si臋, 偶e ten jego szalony entuzjazm jest prawdziwy. Ale to jednak nie wariat.

鈥 Lepiej ju偶 chod藕my. Porozmawiamy p贸藕niej.

鈥 Nie wiedzia艂am, 偶e si臋 znacie 鈥 zawo艂a艂a pani Clayton.

鈥 O, to stara znajomo艣膰 鈥 powiedzia艂a z u艣miechem Victoria. 鈥 Tylko nie widzieli艣my si臋 przez d艂u偶szy czas. Nie mia艂am poj臋cia, 偶e Edward jest w Iraku.

Pan Clayton, kt贸ry okaza艂 si臋 tym cichym, zamy艣lonym m臋偶czyzn膮, kt贸rego Victoria widzia艂a z tarasu, zapyta艂:

鈥 Jak tam posz艂o dzi艣 rano, panie Edwardzie? Posun膮艂 si臋 pan do przodu?

鈥 Ko艅ca nie wida膰. Wszystko gotowe, skrzynie z ksi膮偶kami w najlepszym porz膮dku, ale formalno艣ci celne wlok膮 si臋 noga za nog膮.

Clayton u艣miechn膮艂 si臋.

鈥 Wida膰 nie przyzwyczai艂 si臋 pan jeszcze do wschodniego 偶贸艂wiego tempa.

鈥 Nigdy nie ma tego, kto akurat jest potrzebny 鈥 偶ali艂 si臋 Edward. 鈥 Wszyscy s膮 uprzejmi, pe艂ni dobrej woli, tylko nic si臋 nie dzieje.

Wszyscy za艣miali si臋, a pani Clayton powiedzia艂a pocieszaj膮co:

鈥 W ko艅cu poradzi pan sobie z nimi. M膮drze zrobi艂 doktor Rathbone, przysy艂aj膮c tu pana na miejsce. Inaczej grzebaliby si臋 ca艂ymi miesi膮cami.

鈥 Od czas贸w Palestyny wsz臋dzie wietrz膮 bomby. Szukaj膮 te偶 wywrotowej literatury. Czepiaj膮 si臋 dos艂ownie wszystkiego.

鈥 Chyba doktor Rathbone nie przemyca bomb w skrzyniach z ksi膮偶kami 鈥 za艣mia艂a si臋 pani Clayton.

Victorii zdawa艂o si臋, 偶e dostrzeg艂a nag艂y b艂ysk w oku

Edwarda, jakby 偶artobliwa uwaga pani Clayton podda艂a mu jak膮艣 my艣l.

鈥 Doktor Rathbone jest niezwykle wykszta艂conym cz艂owiekiem, powszechnie znan膮 osobisto艣ci膮, kochanie 鈥 odezwa艂 si臋 pan Clayton z lekk膮 reprymend膮. 鈥 Jest cz艂onkiem licznych towarzystw, ma doskona艂膮 reputacj臋 w ca艂ej Europie.

鈥 Tym 艂atwiej mu przemyca膰 bomby 鈥 偶artowa艂a niezra偶ona pani Clayton.

Victoria zauwa偶y艂a, 偶e Claytonowi nie w smak jest niefrasobliwo艣膰 偶ony. Zmarszczy艂 brwi.

W godzinach popo艂udniowych by艂a przerwa w pracy, wi臋c Victoria i Edward poszli po lunchu przej艣膰 si臋 po mie艣cie. Victoria zachwycona by艂a rzek膮 Shatt alArab z lasem palm daktylowych po obu brzegach, oczarowana arabskimi 艂odziami o wysokich dziobach, przypominaj膮cymi weneckie gondole, przycumowanymi do brzeg贸w kana艂u. Poszli na suk, gdzie ogl膮dali weselne szkatu艂y z ozdobnymi okuciami z mosi膮dzu oraz inne wspania艂o艣ci.

Kiedy wracali do konsulatu i Edward szykowa艂 si臋 do kolejnego ataku na urz膮d celny, Victoria zagadn臋艂a znienacka:

鈥 Edwardzie, jak ty si臋 w艂a艣ciwie nazywasz? Edward spojrza艂 na ni膮 ze zdumieniem.

鈥 O co ci chodzi, Victorio?

鈥 O twoje nazwisko. Nie znam go.

鈥 Naprawd臋? Tak, rzeczywi艣cie. Nazywam si臋 Goring.

鈥 Edward Goring. Nie masz poj臋cia, jak g艂upio si臋 czu艂am w Ga艂膮zce Oliwnej: chcia艂am o ciebie zapyta膰, ale wiedzia艂am tylko, 偶e masz na imi臋 Edward.

鈥 By艂a tam taka ciemna dziewczyna? Uczesana na pazia?

鈥 Tak.

鈥 To Catherine. Jest bardzo fajna. Gdyby艣 j膮 spyta艂a o Edwarda, wiedzia艂aby od razu, o kogo chodzi.

鈥 Zapewne 鈥 rzek艂a Victoria z rezerw膮.

鈥 艢wietna dziewczyna. Jak ci si臋 podoba艂a?

鈥 No, do艣膰鈥

鈥 Mo偶e nie jest specjalnie 艂adna, prawd臋 m贸wi膮c, nic szczeg贸lnego, ale wyj膮tkowo sympatyczna.

鈥 Naprawd臋? 鈥 G艂os Victorii sta艂 si臋 teraz lodowaty, czego Edward wyra藕nie nie spostrzeg艂.

鈥 Nie wiem, jak bym sobie bez niej poradzi艂. Wci膮gn臋艂a mnie w spraw臋, pomog艂a mi, inaczej pewno bym wyszed艂 na idiot臋. Zobaczysz, bardzo si臋 zaprzyja藕nicie.

鈥 W膮tpi臋, czy b臋dziemy mie膰 po temu okazj臋.

鈥 Na pewno. Za艂atwi臋 ci tam prac臋.

鈥 Jakim sposobem?

鈥 Nie wiem, ale jako艣 za艂atwi臋. Powiem na przyk艂ad staremu Grzechotnikowi, 偶e jeste艣 wspania艂膮 maszynistk膮.

鈥 Bardzo szybko przekona si臋, 偶e to nieprawda.

鈥 W ka偶dym razie, tak czy siak b臋dziesz w Ga艂膮zce Oliwnej. Nie pozwol臋, 偶eby艣 mi si臋 tu pl膮ta艂a samopas. Jak ci臋 znam, to zaraz wyruszysz do Birmy albo do czarnej Afryki. Nie, moja ma艂a, b臋d臋 mia艂 ciebie na oku. Nie zamierzam ci臋 utraci膰. Wiem, jak poci膮ga ci臋 艣wiat, i za grosz ci nie ufam.

Ty wariacie 鈥 pomy艣la艂a Victoria. 鈥 Nie wiesz, 偶e 偶adna si艂a nie wyci膮gn臋艂aby mnie z Iraku鈥.

A g艂o艣no powiedzia艂a:

鈥 No c贸偶, praca w Ga艂膮zce Oliwnej 鈥 to mo偶e by膰 zabawne.

鈥 Tak bym tego nie okre艣li艂. Wszystko tam jest straszliwie powa偶ne. I ca艂kiem zwariowane.

鈥 Dalej uwa偶asz, 偶e co艣 tam nie gra?

鈥 Och, to by艂 tylko m贸j szalony pomys艂.

鈥 Nie 鈥 powiedzia艂a Victoria z namys艂em. 鈥 To nie by艂 szalony pomys艂. My艣l臋, 偶e tak jest naprawd臋. Edward gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋.

鈥 Sk膮d wiesz?

鈥 S艂ysza艂am鈥 od kogo艣 znajomego.

鈥 Kto to jest?

鈥 Po prostu, kto艣 znajomy.

鈥 Dziewczyny takie jak ty maj膮 zbyt wielu znajomych 鈥攎rucza艂 pod nosem Edward. 鈥 Victorio, jeste艣 z piek艂a rodem. Kocham ci臋 do nieprzytomno艣ci, a ty sobie nic z tego nie robisz.

鈥 Ale偶 nie 鈥 zaprotestowa艂a. 鈥 Robi臋 sobie, troszeczk臋. Nie pokaza艂a po sobie, jak bardzo zachwyci艂y j膮 s艂owa Edwarda i spyta艂a:

鈥 Edwardzie, czy jaki艣 cz艂owiek o nazwisku Lafarge zwi膮zany jest z Ga艂膮zk膮 Oliwn膮?

鈥 Lefarge? 鈥 Edward robi艂 wra偶enie zaskoczonego. 鈥 Nic mi to nie m贸wi. Kto to?

鈥 A Anna Scheele? 鈥 podj臋艂a Victoria. Tym razem reakcja Edwarda by艂a ca艂kiem inna. Odwr贸ci艂 si臋 do niej gwa艂townie, schwyci艂 j膮 za rami臋 i spyta艂:

鈥 Co wiesz o Annie Scheele?

鈥 Aj! Pu艣膰 mnie! Nic nie wiem, My艣la艂am, 偶e mo偶e ty co艣 wiesz.

鈥 Kto ci o niej m贸wi艂? Pani Clipp?

鈥 Nie鈥 nie pani Clipp鈥 chyba nie鈥 ale ona m贸wi艂a bez przerwy i tak szybko, 偶e gdyby nawet co艣 wspomnia艂a, to i tak bym nie zapami臋ta艂a.

鈥 Ale dlaczego przypuszczasz, 偶e ta Anna Scheele ma jaki艣 zwi膮zek z Ga艂膮zk膮 Oliwn膮?

鈥 A ma?

鈥 Nie wiem 鈥 powiedzia艂 powoli Edward. 鈥 To wszystko jest takie鈥 takie niejasne.

Stali przy drzwiach ogrodowych konsulatu. Edward spojrza艂 na zegarek.

鈥 Musz臋 lecie膰 do roboty 鈥 powiedzia艂. 鈥 Szkoda, 偶e nie znam arabskiego. Musimy porozmawia膰, Victorio. Chcia艂bym ci臋 zapyta膰 o wiele rzeczy.

鈥 A jak chcia艂abym ci wiele rzeczy powiedzie膰.

Kobieta o czu艂ym sercu w bardziej sentymentalnych czasach zapewne zrobi艂aby wszystko, by nie nara偶a膰 swego kawalera na niebezpiecze艅stwo. Ale nie Victoria. W jej

przekonaniu m臋偶czy藕ni stworzeni s膮 do niebezpiecze艅stw, tak jak iskry do tego, by strzela膰 w g贸r臋. Edward nie podzi臋kowa艂by jej za wy艂膮czenie z ca艂ej sprawy. A po namy艣le dosz艂a do wniosku, 偶e intencj膮 Dakina nie by艂o wy艂膮czenie Edwarda.



II


Tego samego wieczoru o zachodzie s艂o艅ca Victoria i Edward przechadzali si臋 po ogrodzie przed konsulatem. Pani Clayton uwa偶a艂a, 偶e jest lodownia, wi臋c Victoria narzuci艂a we艂niany 偶akiet na letni膮 sukienk臋. Zach贸d s艂o艅ca by艂 wspania艂y, ale m艂odzi nie zwracali na to najmniejszej uwagi. Pogr膮偶eniu byli w rozmowie o wa偶niejszych sprawach.

鈥 Pocz膮tek by艂 prosty 鈥 opowiada艂a Victoria. 鈥 Do mojego pokoju w Tio wpad艂 m臋偶czyzna, kt贸ry zosta艂 pchni臋ty no偶em.

Wi臋kszo艣膰 ludzi nie uzna艂aby zapewne, 偶e jest to prosty pocz膮tek. Edward wytrzeszczy艂 oczy i zapyta艂:

鈥 Pchni臋ty no偶em?

鈥 Tak 鈥 odpar艂a Victoria. 鈥 Tak mi si臋 wydaje; gdyby by艂 postrzelony, to us艂ysza艂abym wystrza艂. W ka偶dym razie 鈥攄oda艂a 鈥 on nie 偶y艂.

鈥 Jak m贸g艂 si臋 dosta膰 do twojego pokoju, skoro nie 偶y艂?

鈥 Och, nie b膮d藕 g艂upi, Edwardzie.

I opowiedzia艂a ca艂膮 histori臋, miejscami jasno i szczerze, miejscami w spos贸b zagmatwany. Z jakiego艣 bli偶ej niewyja艣nionego powodu Victoria nigdy nie potrafi艂a opowiada膰 o prawdziwych wydarzeniach z dramatycznym napi臋ciem. Przerywa艂a tok narracji, nie ko艅czy艂a w膮tk贸w, robi膮c wra偶enie, 偶e k艂amie jak z nut.

Kiedy sko艅czy艂a, Edward spojrza艂 na ni膮 z pow膮tpiewaniem i powiedzia艂:

鈥 Nic ci nie jest, Victorio? Nie by艂a艣 za d艂ugo na s艂o艅cu? A mo偶e co艣 ci si臋 przy艣ni艂o?

鈥 Co za pomys艂!

鈥 Bo widzisz, to wszystko jest zupe艂nie nieprawdopodobne.

鈥 Ale zdarzy艂o si臋 naprawd臋! 鈥 Victoria poczu艂a si臋 dotkni臋ta.

鈥 A ta ca艂a melodramatyczna bzdura o trzeciej sile i tajnych instalacjach w 艣rodku Tybetu i Belud偶ystanu? Po prostu niemo偶liwe. Takie rzeczy si臋 nie zdarzaj膮.

鈥 Tak si臋 zawsze m贸wi, p贸ki si臋 nie zdarz膮.

鈥 Na lito艣膰 bosk膮, Victorio z Charing Cross, przyznaj si臋, ty to wszystko wymy艣li艂a艣!

鈥 Nie! 鈥 krzykn臋艂a Victoria z rozpacz膮.

鈥 I przyjecha艂a艣 tutaj, by szuka膰 Lefarge鈥檃 i Anny Scheele鈥

鈥 O kt贸rej ty sam s艂ysza艂e艣 鈥 przerwa艂a. 鈥 S艂ysza艂e艣 o niej, prawda?

鈥 Tak鈥 Obi艂o mi si臋 to nazwisko o uszy鈥

鈥 Kiedy? Gdzie? W Ga艂膮zce Oliwnej?

Edward milcza艂 przez chwil臋, po czym powiedzia艂:

鈥 Nie wiem, czy to ma jakie艣 znaczenie. To by艂o takie鈥 dziwne鈥

鈥 M贸w, m贸w 艣mia艂o.

鈥 Widzisz, Victorio, jestem zupe艂nie inny ni偶 ty. Nie jestem taki dociekliwy. Po prostu czuj臋, 偶e jest co艣 dziwnego, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku, ale nie wiem dlaczego. Ty starasz si臋 doj艣膰 do sedna, wyci膮gasz wnioski z poszczeg贸lnych wydarze艅. Ja nie jestem na tyle inteligentny. Mam tylko niejasne przeczucie, 偶e co艣 nie gra, ale dlaczego 鈥 nie wiem.

鈥 Znam to uczucie 鈥 powiedzia艂a Vctoria. 鈥 Na przyk艂ad, kiedy widzia艂am sir Ruperta na tarasie w Tio鈥

鈥 Co za sir Rupert?

鈥 Sir Rupert Crofton Lee. Przylecieli艣my razem samolotem. Popisuj膮cy si臋 pysza艂ek. No wiesz, wa偶na osobisto艣膰.

Wi臋c kiedy zobaczy艂am go, jak siedzi w s艂o艅cu na tarasie w Tio, te偶 mia艂am takie dziwne uczucie, 偶e co艣 jest nie tak, ale nie wiem co.

鈥 Rathbone zaprosi艂 go na odczyt w Ga艂膮zce Oliwnej, ale on nie m贸g艂 przyj艣膰. Lecia艂, zdaje si臋, do Kairu czy Damaszku wczoraj rano.

鈥 Wr贸膰my do Anny Scheele.

鈥 Tak, Anna Scheele. To by艂o jakie艣 g艂upstwo. Jedna z dziewcz膮t o niej wspomnia艂a.

鈥 Catherine? 鈥 natychmiast podpowiedzia艂a Victoria.

鈥 Tak, to chyba by艂a Catherine, teraz tak mi si臋 wydaje.

鈥 Oczywi艣cie, 偶e Catherine. Dlatego nie chcesz mi powiedzie膰.

鈥 Co za bzdura!

鈥 No wi臋c jak to by艂o?

鈥 Catherine powiedzia艂a do kt贸rej艣 z dziewczyn: 鈥濳iedy przyjedzie Anna Scheele, wykonamy nast臋pny ruch. Od niej, i tylko od niej, przyjmiemy polecenia鈥.

鈥 To piekielnie wa偶ne, Edwardzie.

鈥 Pami臋taj, 偶e nawet nie jestem pewien, 偶e to o ni膮 chodzi艂o 鈥 ostrzeg艂 Edward.

鈥 A wtedy nie wydawa艂o ci si臋 to dziwne?

鈥 Sk膮d偶e. My艣la艂em, 偶e mowa o jakiej艣 kr贸lowej pszcz贸艂, kt贸ra ma zarz膮dza膰 ca艂ym ulem. Victorio, czy jeste艣 pewna, 偶e sobie tego wszystkiego nie wymy艣li艂a艣?

Edward zadr偶a艂 pod spojrzeniem swej przyjaci贸艂ki.

鈥 No ju偶 dobrze 鈥 powiedzia艂 pospiesznie. 鈥 Ale przyznasz, 偶e ca艂a ta historia jest cokolwiek dziwna. Zupe艂nie jak w powie艣ci sensacyjnej: wpada do pokoju m艂ody m臋偶czyzna, wyrzuca z siebie ostatnim tchem s艂owo, kt贸re nic nie znaczy, a potem umiera. To brzmi nierealnie.

鈥 Nie widzia艂e艣 krwi 鈥 powiedzia艂a Victoria i otrz膮sn臋艂a si臋 lekko.

鈥 Musia艂a艣 to strasznie prze偶y膰 鈥 rzek艂 Edward ze wsp贸艂czuciem.

鈥 Bardzo 鈥 odpar艂a. 鈥 I jeszcze do tego ty, kt贸ry pytasz, czy nie zmy艣lam.

鈥 Przepraszam ci臋, ale lubisz zmy艣la膰 i nie藕le to robisz. Biskup Llangow i tak dalej鈥

鈥 Och, tamto to m艂odzie艅cza zabawa, joie de vivre 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Teraz sprawa jest powa偶na, naprawd臋 powa偶na.

鈥 A ten Dakin 鈥 tak si臋 nazywa? 鈥 zrobi艂 na tobie wra偶enie cz艂owieka, kt贸ry wie, co m贸wi?

鈥 Tak, m贸wi艂 bardzo przekonuj膮co. Zaraz, Edwardzie, a sk膮d wiesz鈥

Rozleg艂o si臋 nawo艂ywanie z tarasu i Victoria nie doko艅czy艂a zdania.

鈥 Prosimy na g贸r臋, drinki czekaj膮.

鈥 Idziemy 鈥 odkrzykn臋艂a Victoria. Kiedy zbli偶ali si臋 do schodk贸w, pani Clayton, nie spuszczaj膮c ich z oka, powiedzia艂a do m臋偶a:

鈥 Tu si臋 co艣 艣wi臋ci, czuj臋 pismo nosem. Mi艂a para dzieciak贸w, chyba s膮 dok艂adnie w tym samym wieku. Chcesz si臋 dowiedzie膰, co o tym my艣l臋, Geraldzie?

鈥 Oczywi艣cie, kochanie. Zawsze jestem ciekaw twojego zdania.

鈥 My艣l臋, 偶e ta dziewczyna jedzie do swojego wuja na wykopaliska tylko i wy艂膮cznie z powodu tego m艂odego cz艂owieka.

鈥 Przesadzasz, Roso. Byli bardzo zdziwieni, kiedy si臋 spotkali.

鈥 Phi! 鈥 wzruszy艂a ramionami pani Clayton. 鈥 To jeszcze nic nie znaczy. On by艂 zdziwiony, tak bym powiedzia艂a. Gerald Clayton pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮 z u艣miechem.

鈥 Ona nie jest typem dziewczyny archeologa 鈥 ci膮gn臋艂a pani Clayton. 鈥 Zazwyczaj s膮 to powa偶ne panny w okularach z poc膮cymi si臋 d艂o艅mi.

鈥 Ale偶 kochanie, nie mo偶na tak uog贸lnia膰.

鈥 Intelektualistki i tak dalej. A to jest sympatyczne g艂upiutkie stworzenie z du偶膮 doz膮 zdrowego rozs膮dku. Zupe艂nie w innym typie. Edward to mi艂y ch艂opak. Szkoda, 偶e zwi膮za艂 si臋 z t膮 idiotyczn膮 Ga艂膮zk膮 Oliwn膮, ale pewno nie艂atwo znale藕膰 prac臋. Powinni wyszuka膰 zaj臋cia tym ch艂opcom.

鈥 To nie takie proste, kochanie, robi膮, co mog膮. Ale widzisz, ci ch艂opcy nie maj膮 偶adnej praktyki, 偶adnego do艣wiadczenia, 偶adnych nawyk贸w w pracy umys艂owej.

Tego wieczoru Victoria po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka z mieszanymi uczuciami.

Dopi臋艂a swego, znalaz艂a Edwarda! I przysz艂a nieuchronna reakcja: czu艂a si臋 oklapni臋ta i nie mog艂a si臋 tego uczucia pozby膰.

Po cz臋艣ci z powodu nieufno艣ci Edwarda wszystko, co jej si臋 przydarzy艂o, sta艂o si臋 teatralne, nierzeczywiste. Ona, Victoria Jones, skromna maszynistka z Londynu, przyjecha艂a do Bagdadu, widzia艂a zamordowanego niemal na w艂asnych oczach cz艂owieka, zosta艂a tajnym agentem albo kim艣 r贸wnie dramatycznym, spotka艂a si臋 w ko艅cu ze swym ukochanym pod palmami w tropikalnym ogrodzie, po艂o偶onym zreszt膮 prawdopodobnie niedaleko miejsca, gdzie mie艣ci艂 si臋 raj.

Przypomnia艂a sobie zwrotk臋 wierszyka dla dzieci:


Ile mil do Babilonu?

Siedemdziesi膮t w jedn膮 stron臋,

A czy zajd臋 tam przy 艣wiecy?

Tam i nazad, wielkie rzeczy,

M贸j mo艣ci panie.


Ale jeszcze nie wr贸ci艂a 鈥 wci膮偶 jest w Babilonie.

Mo偶e nigdy nie wr贸ci 鈥 ona i Edward w Babilonie, na zawsze.

Mia艂a o co艣 zapyta膰 Edwarda, tam w ogrodzie. Raj鈥 ona i Edward鈥 zapyta膰 Edwarda鈥 wo艂a pani Clayton鈥 wysz艂o jej z g艂owy鈥 musi sobie przypomnie膰鈥 to bardzo wa偶ne鈥 to wszystko nie ma sensu鈥 palmy鈥 ogr贸d鈥 Edward鈥 Sarace艅ska panna鈥 Anna Scheele鈥 Rupert Crofton Lee鈥 wszystko si臋 pokr臋ci艂o鈥 gdyby tylko mog艂a sobie przypomnie膰鈥 Kobieta w korytarzu hotelowym鈥 kobieta w kostiumie鈥 to ona sama鈥 ale kobieta si臋 zbli偶a鈥 ma twarz Catherine鈥 nonsens! 鈥濩hod藕 鈥 powiedzia艂a do Edwarda 鈥 odszukamy monsieur Lefarge鈥檃鈥 鈥 i nagle go zobaczy艂a, mia艂 cytrynowo偶贸艂te dziecinne r臋kawiczki i ma艂膮 spiczast膮 czarn膮 br贸dk臋.

Edward odszed艂, zosta艂a sama. Musi wr贸ci膰 z Babilonu, zanim zgasn膮 艣wiece.

Bo dzie艅 nasz zaszed艂, ciemno艣膰 nas owija.

Kto to powiedzia艂? Przemoc鈥 terror鈥 z艂o鈥 krew na podartej kurtce. Biegnie鈥 biegnie korytarzem w hotelu. Goni膮 j膮.

Victoria zdyszana usiad艂a na 艂贸偶ku.



III


鈥 Kawa? 鈥 spyta艂a pani Clayton. 鈥 Jajecznica?

鈥 Z przyjemno艣ci膮.

鈥 Blado pani dzi艣 wygl膮da. 殴le si臋 pani czuje?

鈥 Fatalnie spa艂am. Nie wiem dlaczego鈥 艂贸偶ko jest naprawd臋 bardzo wygodne.

鈥 W艂膮cz radio, Geraldzie. Zaraz b臋d膮 wiadomo艣ci.

Kiedy odezwa艂 si臋 sygna艂 wiadomo艣ci, do pokoju wszed艂 Edward.

Wczoraj wieczorem premier poinformowa艂 Izb臋 Gmin o ostatnich redukcjach w imporcie dolarowym.

Z Kairu donosz膮, 偶e w Nilu znaleziono zw艂oki sir Ruperta Croftona Lee. 鈥 Victoria odstawi艂a gwa艂townie fili偶ank臋, a pani Clayton wyda艂a okrzyk zgrozy. 鈥 Sir Rupert wyszed艂 z hotelu zaraz po przyje藕dzie z Bagdadu i nie powr贸ci艂 na noc. Po dwudziestu czterech godzinach znaleziono jego cia艂o. 艢mier膰 nast膮pi艂a od ciosu w serce, wyklucza si臋 utopienie. Sir Rupert by艂 znanym podr贸偶nikiem, s艂ynne s膮 jego wyprawy do Chin i Belud偶ystanu, by艂 te偶 autorem wielu ksi膮偶ek鈥.

鈥 Zamordowany! 鈥 krzykn臋艂a pani Clayton. 鈥 Podobno dor臋czono mu jak膮艣 wiadomo艣膰, wyszed艂 z hotelu w wielkim po艣piechu i nie powiedzia艂, dok膮d idzie.

鈥 Widzisz 鈥 powiedzia艂a Victoria do Edwarda po 艣niadaniu, kiedy zostali sami 鈥 to wszystko prawda. Najpierw Carmichael, teraz sir Rupert. Przykro mi, 偶e nazwa艂am go popisuj膮cym si臋 pysza艂kiem. Nie艂adnie. Ka偶dego, kto co艣 wie lub domy艣la si臋 czego艣 w tej ca艂ej dziwnej sprawie, usuwa si臋 z drogi. Edwardzie, jak my艣lisz, mo偶e nast臋pn膮 ofiar膮 b臋d臋 ja?

鈥 Na mi艂o艣膰 bosk膮, Victorio, nie miej takiej zadowolonej miny! Masz stanowczo zbyt silny poci膮g do dramatycznych wydarze艅. Nie widz臋 powodu, 偶eby kto艣 chcia艂 si臋 ciebie pozby膰, bo tak naprawd臋 nic nie wiesz, ale, b艂agam ci臋, uwa偶aj, bardzo uwa偶aj.

鈥 Oboje musimy uwa偶a膰. Wci膮gn臋艂am ci臋 w to wszystko.

鈥 To dobrze, przynajmniej jakie艣 urozmaicenie.

鈥 Tak, b膮d藕 ostro偶ny 鈥 Victori臋 przeszed艂 nagle dreszcz. 鈥 Okropno艣膰! By艂 taki 偶ywotny, ten sir Rupert, a teraz i on nie 偶yje. Przera偶aj膮ce, naprawd臋 przera偶aj膮ce.



Rozdzia艂 szesnasty

I


No jak tam, znalaz艂 si臋 pani ch艂opiec? 鈥 spyta艂 Dakin.

Victoria skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 I nikt wi臋cej? Zaprzeczy艂a ze smutkiem.

鈥 Niech si臋 pani nie martwi 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 W tej grze d艂ugo trzeba czeka膰 na wyniki. Mo偶liwe, 偶e wpad艂a pani na jaki艣 trop, nigdy nie wiadomo, ale ja naprawd臋 na to nie liczy艂em.

鈥 Czy mog臋 jeszcze spr贸bowa膰? 鈥 spyta艂a.

鈥 Chce pani?

鈥 Tak, chc臋. Edward m贸wi, 偶e za艂atwi mi prac臋 w Ga艂膮zce Oliwnej. B臋d臋 mie膰 oczy i uszy otwarte i mo偶e uda mi si臋 co艣 wy艣ledzi膰. Tam wiedz膮 o Annie Scheele.

鈥 O, to bardzo ciekawe. Sk膮d pani wie?

Victoria powt贸rzy艂a to, co opowiedzia艂 jej Edward, przytoczy艂a s艂owa Catherine, 偶e trzeba poczeka膰 na wytyczne Anny Scheele.

鈥 Bardzo ciekawe 鈥 powt贸rzy艂 Dakin.

鈥 Kim jest Anna Scheele? 鈥 spyta艂a Victoria. 鈥 Musi pan co艣 o niej wiedzie膰, poza samym nazwiskiem.

鈥 Oczywi艣cie. Jest ona poufnym sekretarzem ameryka艅skiego bankiera, dyrektora mi臋dzynarodowej firmy bankowej. Przylecia艂a z Nowego Jorku do Londynu jakie艣 dziesi臋膰 dni temu. I znikn臋艂a.

鈥 Znikn臋艂a? Nie 偶yje?

鈥 Cia艂a nie znaleziono.

鈥 Ale jest mo偶liwe, 偶e nie 偶yje?

鈥 Tak, jest mo偶liwe.

鈥 Czy ona鈥 mia艂a przyjecha膰 do Bagdadu?

鈥 Tego nie wiem. S膮dz膮c z tego, co m贸wi艂a ta Catherine, mia艂a taki zamiar. A w艂a艣ciwie ma, bo na razie nie ma powodu przypuszcza膰, 偶e nie 偶yje.

鈥 Mo偶e dowiem si臋 czego艣 wi臋cej w Ga艂膮zce Oliwnej?

鈥 By膰 mo偶e, ale jeszcze raz ostrzegam pani膮, Victorio: musi pani bardzo uwa偶a膰. Organizacja, z kt贸r膮 pani walczy, jest ca艂kowicie bezwzgl臋dna. Nie chcia艂bym, 偶eby znalaz艂a si臋 pani w Tygrysie.

Victoria zadr偶a艂a i powiedzia艂a cicho:

鈥 Tak jak sir Rupert Crofton Lee. Wie pan, tego ranka, kiedy widzia艂am go tutaj w hotelu, by艂o w nim co艣 dziwnego, co艣 mnie zaskoczy艂o. Nie mog臋 skojarzy膰 co.

鈥 Co艣 dziwnego?

鈥 Tak, co艣 innego ni偶 przedtem. 鈥擨 gniewnie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 w odpowiedzi na wyczekuj膮ce spojrzenie Dakina. 鈥 Mo偶e na to wpadn臋. To na pewno nic wa偶nego.

鈥 Ka偶dy szczeg贸艂 mo偶e by膰 wa偶ny.

鈥 Edward m贸wi, 偶e jak znajdzie mi prac臋, powinnam si臋 st膮d wyprowadzi膰 i zamieszka膰 w jakim艣 pensjonacie jak inne dziewcz臋ta.

鈥 B臋dzie mniej domys艂贸w. Hotele w Bagdadzie s膮 bardzo drogie. Pani Edward ma g艂ow臋 na karku.

鈥 Chce si臋 pan z nim zobaczy膰? Dakin potrz膮sn膮艂 zdecydowanie g艂ow膮.

鈥 Nie, prosz臋 mu powiedzie膰, 偶eby trzyma艂 si臋 z dala ode mnie. Niestety pani, zbiegiem okoliczno艣ci tamtej nocy, kiedy zgin膮艂 Carmichael, dosta艂a si臋 do grona podejrzanych. Edward nie ma 偶adnych powi膮za艅 z tamtym wydarzeniem ani ze mn膮, i bardzo dobrze.

鈥 Mia艂am o co艣 pana zapyta膰 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Kto zabi艂 Carmichaela? Czy morderca szed艂 za nim do hotelu?

鈥 Nie 鈥 odpar艂 wolno Dakin. 鈥 To niemo偶liwe.

鈥 Niemo偶liwe?

鈥 Carmichael przyp艂yn膮艂 guf膮, 艂odzi膮 tubylc贸w, i nikogo za nim nie by艂o. Wiemy o tym, bo pilnowali艣my rzeki.

鈥 Wi臋c kto艣 z hotelu?

鈥 Tak, dziecino. I to kto艣 z jednego skrzyd艂a w hotelu, sam obserwowa艂em schody, nikt nie wchodzi艂. Spojrza艂 na jej pytaj膮c膮 twarz i powiedzia艂 cicho:

鈥 Nie ma tak wielu os贸b. Pani, ja, pani Cardew Trench, Marcus, jego siostra. Kilku starych s艂u偶膮cych, kt贸rzy tu pracuj膮 od lat. Cz艂owiek nazwiskiem Harrison z Kirkuku, o kt贸rym nic nie wiadomo. Piel臋gniarka z Jewish Hospital鈥 Mog艂a by膰 ka偶da z tych os贸b, ale 偶adna nie wydaje si臋 prawdopodobna, z jednego prostego powodu.

鈥 Tak?

鈥 Carmichael mia艂 si臋 na baczno艣ci. Wiedzia艂, 偶e zbli偶a si臋 szczytowa chwila jego misji. By艂 cz艂owiekiem o wyczulonym instynkcie niebezpiecze艅stwa. Jak to si臋 sta艂o, 偶e instynkt go zawi贸d艂?

鈥 Ci policjanci鈥 鈥 zacz臋艂a Victoria.

鈥 Oni przyszli potem z ulicy. Przypuszczam, 偶e otrzymali jaki艣 sygna艂. Ale nie oni pope艂nili zbrodni臋. Musia艂 to zrobi膰 cz艂owiek, kt贸rego Carmichael dobrze zna艂, kt贸remu ufa艂鈥 albo鈥 kt贸rego zlekcewa偶y艂. Gdybym tylko wiedzia艂鈥



II


Po osi膮gni臋ciu sukcesu przychodzi kolej na odreagowanie napi臋cia. Victoria, jak w transie d膮偶y艂a do celu: dosta膰 si臋 do Bagdadu, znale藕膰 Edwarda, pozna膰 Ga艂膮zk臋 Oliwn膮. Dokona艂a tego i teraz zastanawia艂a si臋 czasami, cho膰 nie by艂a sk艂onna do autorefleksji, co w艂a艣ciwie tutaj robi. Uniesienie towarzysz膮ce spotkaniu z Edwardem pojawi艂o si臋 i znikn臋艂o. Kocha艂a Edwarda i Edward j膮 kocha艂. Pracowali wsp贸lnie pod jednym dachem, ale patrz膮c ch艂odnym okiem, Victoria zadawa艂a sobie pytanie: na co i po co?

Edward si艂膮 w艂asnej determinacji czy zr臋cznej perswazji, dopi膮艂 swego, Victoria otrzyma艂a skromnie p艂atne zaj臋cie w Ga艂膮zce Oliwnej. Pracowa艂a w ma艂ym, ciemnym pokoiku, w kt贸rym stale pali艂o si臋 艣wiat艂o, przepisywa艂a na rozklekotanej maszynie zawiadomienia, listy i manifesty dotycz膮ce naiwnego programu Ga艂膮zki Oliwnej. Edward mia艂 poczucie, 偶e z Ga艂膮zk膮 Oliwn膮 jest co艣 nie w porz膮dku. Pan Dakin zgadza艂 si臋 z jego opini膮. Zadaniem jej, Victorii, by艂o wpa艣膰 na jaki艣 trop, ale pytanie, czy by艂o tu w og贸le czego szuka膰. Pokojowa dzia艂alno艣膰 Ga艂膮zki Oliwnej by艂a s艂odka jak mi贸d. Spotkania odbywa艂y si臋 przy oran偶adzie i 偶a艂osnych zak膮skach, a Victoria mia艂a na nich pe艂ni膰 obowi膮zki niemal偶e pani domu: rozmawia膰, przedstawia膰, pilnowa膰 dobrego nastroju, kr膮偶y膰 w艣r贸d ludzi rozmaitych nacji, kt贸rzy spogl膮dali na siebie wilkiem i 艂apczywie poch艂aniali zak膮ski.

Jej zdaniem nie by艂o tu 偶adnego ukrytego nurtu, konspiracji, wewn臋trznych struktur. Wszystko by艂o jawne, pokojowe i przera藕liwie nudne. Ciemnosk贸rzy ch艂opcy zalecali si臋 do Victorii, po偶yczali jej ksi膮偶ki, kt贸re przerzuca艂a i odk艂ada艂a znu偶ona.

Z hotelu Tio przeprowadzi艂a si臋 do pensjonatu na zachodnim brzegu rzeki, gdzie mieszka艂a razem z innymi dziewcz臋tami r贸偶nych narodowo艣ci. W艣r贸d nich by艂a Catherine i Victorii zdawa艂o si臋, 偶e obserwuje j膮 ona podejrzliwym okiem; czy Catherine podejrzewa艂a j膮 o szpiegowanie Ga艂膮zki Oliwnej, czy te偶 to sprawa bardziej delikatnej natury, dotycz膮ca uczu膰 Edwarda, tego Victoria nie mog艂a rozstrzygn膮膰. Bra艂a pod uwag臋 raczej t臋 drug膮 mo偶liwo艣膰. By艂o powszechn膮 tajemnic膮, 偶e to Edward za艂atwi艂 prac臋 Victorii, tote偶 kilka par zazdrosnych ciemnych oczu 艂ypa艂o na ni膮 z uzasadnion膮 wrogo艣ci膮.

Faktem jest, my艣la艂a ponuro, 偶e Edward jest stanowczo zbyt przystojny. Wszystkie te dziewczyny by艂y w nim zakochane, a ujmuj膮cy, przyjacielski spos贸b bycia Edwarda tylko pogarsza艂 spraw臋. Victoria i Edward um贸wili si臋, 偶e b臋d膮 trzyma膰 swe uczucia w tajemnicy. Je偶eli maj膮 odkry膰 co艣 wa偶nego, nikt nie mo偶e ich podejrzewa膰 o wsp贸艂prac臋. Stosunek Edwarda do Victorii by艂 taki sam jak do innych dziewcz膮t, tyle 偶e nieco ch艂odniejszy.

O ile wi臋c Ga艂膮zka Oliwna wydawa艂a si臋 ca艂kowicie nieszkodliw膮 organizacj膮, to jej szef i za艂o偶yciel budzi艂 wiele w膮tpliwo艣ci. Victoria kilkakrotnie czu艂a na sobie spojrzenie ciemnych pytaj膮cych oczu i cho膰 reagowa艂a niewinn膮 pensjonarsk膮 mink膮, serce zaczyna艂o jej wali膰 jak m艂otem, ogarnia艂 j膮 l臋k.

Kiedy艣 stawi艂a si臋 u niego z powodu jakiego艣 b艂臋du maszynowego i ju偶 nie sko艅czy艂o si臋 na spojrzeniu.

鈥 Mam nadziej臋, 偶e zadowolona jest pani z pracy? 鈥 spyta艂.

鈥 Tak, bardzo 鈥 odpar艂a Victoria. I doda艂a: 鈥 Przykro mi, 偶e robi臋 tyle b艂臋d贸w.

鈥 Nie szkodzi. Nie potrzebujemy bezdusznych automat贸w. Potrzebujemy m艂odo艣ci, wielkodusznej postawy, szerokich horyzont贸w my艣lenia.

Victoria usi艂owa艂a przybra膰 powa偶n膮, wielkoduszn膮 postaw臋.

鈥 Trzeba kocha膰 prac臋鈥 kocha膰 spraw臋, kt贸rej si臋 s艂u偶y鈥 wierzy膰 w 艣wietlan膮 przysz艂o艣膰. Czy tak w艂a艣nie pani czuje, moje dziecko?

鈥 To wszystko jest dla mnie takie nowe 鈥 powiedzia艂a. Mam wra偶enie, 偶e nie ogarn臋艂am jeszcze tego do ko艅ca.

鈥 Razem鈥 wszyscy razem鈥 m艂odzi na ca艂ym 艣wiecie powinni i艣膰 razem. To sprawa zasadnicza. Lubi pani nasze kole偶e艅skie wieczorki dyskusyjne?

鈥 Bardzo 鈥 odpar艂a Victoria, kt贸ra w rzeczywisto艣ci nienawidzi艂a tych spotka艅.

鈥 Zgoda zamiast swar贸w, braterstwo zamiast nienawi艣ci. Ten proces post臋puje, powoli i systematycznie. Zgadza si臋 pani ze mn膮?

Pomy艣la艂a o nieko艅cz膮cych si臋 drobnych zawi艣ciach i k艂贸tniach, zranionych uczuciach, wiecznych przeprosinach i nie bardzo wiedzia艂a, co ma odpowiedzie膰.

鈥 Niekiedy 鈥 powiedzia艂a ostro偶nie 鈥 ludzie s膮 trudni.

鈥 Wiem鈥 wiem鈥 鈥 westchn膮艂 doktor Rathbone i zmarszczy艂 w zak艂opotaniu swe szlachetne, wysokie czo艂o. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e Michael Rakounian pobi艂 si臋 z Isaakiem Nahoumem i rozci膮艂 mu warg臋. O co posz艂o?

鈥 Po prostu drobne nieporozumienie. Doktor Rathbone zamy艣li艂 si臋 ponuro.

鈥 Cierpliwo艣膰 i wiara 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Cierpliwo艣膰 i wiara 鈥攑owt贸rzy艂.

Victoria pos艂usznie pokiwa艂a g艂ow膮 i wyb膮ka艂a co艣 pod nosem, po czym odwr贸ci艂a si臋, by wyj艣膰 z pokoju. Ale przypomnia艂a sobie, 偶e zostawi艂a maszynopis, i zawr贸ci艂a.

W tym momencie spotka艂a spojrzenie doktora Rathbone i przerazi艂a si臋; wpatrywa艂 si臋 w ni膮 przenikliwym, nieufnym wzrokiem. Victorii przysz艂o nagle do g艂owy, 偶e tak naprawd臋 wcale nie wie, pod jak 艣cis艂膮 jest obserwacj膮 i co w艂a艣ciwie my艣li o niej doktor Rathbone.

Wytyczne Dakina by艂y bardzo precyzyjne. Je艣li mia艂a mu co艣 do przekazania, musia艂a trzyma膰 si臋 pewnych ustale艅. Da艂 jej star膮, wyblak艂膮 r贸偶ow膮 chusteczk臋, mia艂a z t膮 chusteczk膮 przechadza膰 si臋 w pobli偶u swego pensjonatu nad brzegiem rzeki o zachodzie s艂o艅ca, jak to czasem robi艂a. By艂a tam ma艂a 艣cie偶ka, ci膮gn膮ca si臋 przez jakie艣 膰wier膰 mili. W pewnym momencie pojawia艂y si臋 du偶e schody prowadz膮ce na brzeg rzeki, gdzie zawsze sta艂y przycumowane 艂odzie. Na jednym z drewnianych pali znajdowa艂 si臋 zardzewia艂y gw贸藕d藕. Tam Victoria mia艂a umocowa膰 skrawek r贸偶owej chusteczki 鈥 znak, 偶e prosi o kontakt z Dakinem. Do tej pory, my艣la艂a Victoria z gorycz膮, takiej potrzeby nie by艂o. Poza tym, 偶e pracowa艂a byle jak i za byle jakie pieni膮dze, nic si臋 nie dzia艂o. Edwarda widywa艂a z rzadka, gdy偶 stale gdzie艣 wyje偶d偶a艂 na polecenie doktora Rathbone鈥檃. Teraz na przyk艂ad w艂a艣nie wr贸ci艂 z Iranu. W czasie nieobecno艣ci Edwarda mia艂a jedno kr贸tkie i niezbyt zadowalaj膮ce spotkanie z Dakinem. Otrzyma艂a polecenie, 偶eby p贸j艣膰 do hotelu Tio i zapyta膰, czy nie zostawi艂a w pokoju swetra. W hotelu dowiedzia艂a si臋, 偶e swetra nie znaleziono, ale natychmiast pojawi艂 si臋 Marcus, kt贸ry j膮 zgarn膮艂 na drinka nad rzek臋. Z ulicy wy艂oni艂 si臋 Dakin, a Marcus zaprosi艂 go do towarzystwa. Po chwili wezwano Marcusa i Victoria znalaz艂a si臋 sam na sam z Dakinem, kt贸ry s膮czy艂 sw膮 lemoniad臋 przy ma艂ym pomalowanym olejno stoliku.

Przyzna艂a si臋 ze skruch膮 do braku jakichkolwiek osi膮gni臋膰. Dakin jednak by艂 bardzo wyrozumia艂y i uspokajaj膮cy.

鈥 Ale偶 dziecino, nawet pani nie wie, czego pani szuka, czy w og贸le jest czego szuka膰. A jakie s膮 pani og贸lne wra偶enia z Ga艂膮zki Oliwnej?

鈥 To m臋tna impreza.

鈥 M臋tna, zgoda. Ale czy fa艂szywa?

鈥 Nie wiem 鈥 m贸wi艂a powoli Victoria. 鈥 Jak to powiedzie膰? 鈥 Ludzie maj膮 zaufanie do kultury鈥

鈥 Chce pani powiedzie膰, 偶e tam, gdzie idzie o kultur臋, ka偶dy przyjmuje wszystko bona fides, inaczej gdyby sz艂o o dzia艂alno艣膰 dobroczynn膮 czy finansow膮? To prawda, l na pewno s膮 tam prawdziwi entuzja艣ci. Czy kto艣 jednak podszywa si臋 pod t臋 ich organizacj臋?

鈥 Chyba pl膮cze si臋 tam wielu komunist贸w 鈥 powiedzia艂a niepewnie Victoria. 鈥 Edward te偶 tak uwa偶a. Kaza艂 mi czyta膰 Karola Marksa i wygl膮da膰 ich reakcji. Dakin pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥 Ciekawe. I co?

鈥 Na razie nic.

鈥 Co z Rathbone鈥檈m? A on, czy on jest uczciwy?

鈥 My艣l臋, 偶e tak 鈥 powiedzia艂a Victoria z pow膮tpiewaniem w glosie.

鈥 Widzi pani, on dla mnie stanowi problem 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 To gruba ryba. Przypu艣膰my, 偶e jest jaki艣 spisek komunist贸w; studenci, m艂odzi rewolucjoni艣ci maj膮 niewielkie szans臋, by spotka膰 si臋 z prezydentem. Policja jest od tego, by nie rzucano bomb z ulicy. A Rathbone to co innego. Nale偶y do czo艂贸wki, s艂awny cz艂owiek, zbawca ludzko艣ci. B臋dzie m贸g艂 bez trudu wej艣膰 w bliski kontakt z wa偶nymi osobisto艣ciami. Zapewne to zrobi. Chcia艂bym si臋 czego艣 dowiedzie膰 o tym Rathbonie.

Tak 鈥 pomy艣la艂a Victoria 鈥 wszystko kr臋ci si臋 wok贸艂 Rathbone鈥檃鈥.

Wtedy, gdy przed wielu tygodniami w Londynie, Edward, m贸wi膮c og贸lnikowo o swych podejrzeniach, mia艂 na my艣li Rathbone鈥檃. Musia艂o co艣 by膰, pomy艣la艂a nagle Victoria, jaki艣 incydent czy s艂owo, co艣, co wzbudzi艂o podejrzliwo艣膰 Edwarda. Tak bowiem, w przekonaniu Victorii, funkcjonuje ludzki umys艂; niesprecyzowana w膮tpliwo艣膰, nieufno艣膰 nie s膮 nigdy tylko zwyk艂ym przeczuciem, zawsze jest jaka艣 przyczyna. Gdyby Edward m贸g艂 dok艂adnie wszystko odtworzy膰, mo偶e razem wpadliby na to, jaki fakt czy zdarzenie wzbudzi艂o jego zastrze偶enia. Podobnie ona, Victoria, musi zrekonstruowa膰, co j膮 tak zdziwi艂o w sir Rupercie Croftonie Lee, kiedy siedzia艂 w s艂o艅cu na tarasie hotelu Tio. Oczywi艣cie, zaskoczona by艂a jego obecno艣ci膮 w Tio, by艂a pewna, 偶e zatrzyma艂 si臋 w ambasadzie, ale to nie uzasadnia艂o jej silnego przekonania, 偶e cz艂owiek na tarasie nie mo偶e by膰 sir Rupertem. Prze艣ledzi po kolei wydarzenia tamtego ranka, a Edward musi jak najszybciej

zrobi膰 to samo odno艣nie do swych pierwszych kontakt贸w z Rathbone鈥檈m. Powie mu o tym, kiedy tylko spotkaj膮 si臋 bez 艣wiadk贸w. Spotka膰 Edwarda samego nie by艂o jednak rzecz膮 艂atw膮. Wr贸ci艂 co prawda z Iranu, ale ich prywatne kontakty w Ga艂膮zce Oliwnej by艂y prawie niemo偶liwe: has艂o z ostatniej wojny 鈥 les oreilles ennemies vous ecoutent 鈥 powinno by膰 tu wypisane na ka偶dej 艣cianie. Nie by艂o r贸wnie偶 prywatno艣ci w arme艅skim pensjonacie, gdzie mieszka艂a Victoria. 鈥濼yle mam tu z Edwarda co nic! 鈥 my艣la艂a. 鈥 R贸wnie dobrze mog艂abym siedzie膰 w Anglii鈥.

Wkr贸tce okaza艂o si臋, 偶e nie jest jednak zupe艂nie tak, jak sobie my艣la艂a Victoria.

Kt贸rego艣 dnia Edward pojawi艂 si臋 u niej z jakim艣 r臋kopisem i powiedzia艂:

鈥 Doktor Rathbone prosi, 偶eby to natychmiast przepisa膰. Zwr贸膰 szczeg贸lna uwag臋, Victorio, na drug膮 stron臋, jest tam du偶o trudnych nazw arabskich.

Z westchnieniem wsun臋艂a papier w maszyn臋 i zacz臋艂a przepisywa膰, jak to ona, niecierpliwie. Doktor Rathbone mia艂 do艣膰 czytelny charakter pisma i Victoria mog艂a sobie nawet pogratulowa膰, 偶e robi艂a mniej b艂臋d贸w ni偶 zwykle. Od艂o偶y艂a na bok pierwsz膮 stron臋 i zabra艂a si臋 za drug膮; w tym momencie zrozumia艂a, o co chodzi艂o Edwardowi. Napisana przez niego male艅ka karteczka by艂a przypi臋ta u g贸ry drugiej strony.

Id藕 na spacer brzegiem Tygrysu, przejd藕 Beit Melek Ali, jutro rano oko艂o jedenastej鈥.

Nast臋pnego dnia by艂 pi膮tek, dzie艅 艣wi膮teczny. Nastr贸j Victorii zdecydowanie si臋 poprawi艂. Na艂o偶y nefrytowozielony sweter. Najwy偶sza pora umy膰 g艂ow臋. W jej pensjonacie b艂ry z tym trudno艣ci 鈥 jeden z urok贸w tamtejszego 偶ycia. 鈥濶ajwy偶sza pora鈥 鈥 mrukn臋艂a pod nosem.

鈥 M贸wi艂a艣 co艣 鈥 spyta艂a Catherine, unosz膮c g艂ow臋 znad sterty list贸w, pi臋trz膮cej si臋 na s膮siednim stoliku, i spogl膮daj膮c na ni膮 spod oka.

Victoria b艂yskawicznie zgniot艂a w r臋ku karteczk臋 Edwarda i powiedzia艂a niedbale:

鈥 Powinnam umy膰 g艂ow臋. Wszystkie zak艂ady fryzjerskie s膮 tak brudne, zupe艂nie nie wiem, gdzie p贸j艣膰.

鈥 Tak, s膮 brudne i na dodatek drogie. Ale znam dziewczyn臋, kt贸ra bardzo porz膮dnie myje w艂osy i ma czyste r臋czniki. Jak chcesz, to ci臋 zaprowadz臋.

鈥 Bardzo ci dzi臋kuj臋, Catherine.

鈥 P贸jdziemy jutro, mamy wolne.

鈥 Jutro nie mog臋 鈥 powiedzia艂a pr臋dko Victoria.

鈥 Dlaczego?

Victoria poczu艂a na sobie podejrzliwe spojrzenie i z miejsca wr贸ci艂a jej zwyk艂a antypatia do Catherine.

鈥 Id臋 na spacer, musz臋 z艂apa膰 troch臋 powietrza. Cz艂owiek czuje si臋 tutaj jak w klatce.

鈥 Gdzie tu mo偶na spacerowa膰? W Bagdadzie to niemo偶liwe.

鈥 Poradz臋 sobie.

鈥 Lepiej i艣膰 do kina. Jest te偶 ciekawy odczyt.

鈥 Nie, chc臋 by膰 na powietrzu, w Anglii du偶o chodzimy na spacery.

鈥 Wydaje ci si臋, 偶e mo偶esz zadziera膰 nosa, bo jeste艣 Angielk膮. A wiesz, co to znaczy by膰 Angielk膮? Tyle co nic. My tutaj plujemy na Anglik贸w.

鈥 Spr贸buj tylko plun膮膰 na mnie, a przekonasz si臋, co ci臋 czeka 鈥 pogrozi艂a Victoria, maj膮c kolejny dow贸d na to, jak 艂atwo wybuchaj膮 niesnaski w Ga艂膮zce Oliwnej.

鈥 Ciekawa jestem, co zrobisz.

鈥 Spr贸buj, to zobaczysz.

鈥 Dlaczego czytasz Karola Marksa? Nic z tego nie mo偶esz zrozumie膰. Jeste艣 za g艂upia. My艣lisz, 偶e kiedykolwiek przyjm膮 ci臋 do partii komunistycznej? Nie masz w og贸le 偶adnego przygotowania politycznego.

鈥 A dlaczego mia艂abym nie czyta膰? To jest przecie偶 dla takich ludzi jak ja, ludzi pracy.

鈥 Nie jeste艣 cz艂owiekiem pracy. Jeste艣 bur偶ujk膮. Nawet porz膮dnie pisa膰 na maszynie nie potrafisz. Zobacz, ile tu b艂臋d贸w.

鈥 Najm膮drzejsi ludzie robi膮 b艂臋dy ortograficzne 鈥 powiedzia艂a z godno艣ci膮 Victoria. 鈥 Jak mog臋 pracowa膰, kiedy ca艂y czas gadasz?

Wystuka艂a z zawrotn膮 szybko艣ci膮 jedn膮 linijk臋, po czym stwierdzi艂a z przykro艣ci膮, 偶e niechc膮cy nacisn臋艂a klawisz podno艣nika: mia艂a przed sob膮 ca艂膮 linijk臋 wykrzyknik贸w, cyfr i nawias贸w. Wyj臋艂a papier z maszyny, wsadzi艂a nowy, przy艂o偶y艂a si臋 do pracy i ze sko艅czon膮 robot膮 stawi艂a si臋 u doktora Rathbone鈥檃.

Rathbone przegl膮da艂 maszynopis, mrucz膮c cicho pod nosem:

鈥 Sziraz jest w Iranie, a nie w Iraku. Irak zreszt膮 pisze si臋 na ko艅cu przez 鈥瀔鈥, a Teheran przez 鈥瀐鈥. No c贸偶, dzi臋kuj臋 pani, Victorio.

Kiedy wychodzi艂a z pokoju, zawo艂a艂 j膮 z powrotem.

鈥 Niech mi pani powie, czy jest pani zadowolona?

鈥 Tak, bardzo.

Odpowiedzia艂o jej przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu spod krzaczastych brwi. Poczu艂a si臋 nieswojo.

鈥 Niewiele pani p艂acimy.

鈥 Nic nie szkodzi 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Lubi臋 t臋 prac臋.

鈥 Naprawd臋?

鈥 Tak 鈥 zapewni艂a Victoria. I doda艂a: 鈥 Cz艂owiek ma poczucie, 偶e robi co艣 po偶ytecznego.

Jej jasne oczy wytrzyma艂y ciemne, przenikliwe spojrzenie doktora Rathbone鈥檃.

鈥 I starcza pani na 偶ycie?

鈥 Tak, znalaz艂am niez艂e miejsce, ca艂kiem tanie, mieszkam razem z Armenkami. Jako艣 sobie radz臋.

鈥 Brakuje w tej chwili stenotypistek w Bagdadzie 鈥 powiedzia艂 Rathbone. 鈥 My艣l臋, 偶e m贸g艂bym znale藕膰 pani lepsz膮 posad臋.

鈥 Ale ja nie chc臋 zmienia膰 posady.

鈥 Powinna by膰 pani rozs膮dna.

鈥 Rozs膮dna? 鈥 wyj膮ka艂a Victoria.

鈥 Tak, w艂a艣nie. Takie ma艂e ostrze偶enie, drobna rada. W jego g艂osie d藕wi臋cza艂a teraz z艂owroga nuta. Victoria szeroko otworzy艂a oczy.

鈥 Naprawd臋 nie rozumiem.

鈥 Czasami lepiej jest nie miesza膰 si臋 do spraw, kt贸rych si臋 nie rozumie.

Teraz ju偶 zdecydowanie s艂ysza艂a gro藕b臋, lecz wci膮偶 patrzy艂a mu w oczy z t膮 sam膮 dzieci臋c膮 naiwno艣ci膮.

鈥 Dlaczego przyjecha艂a tu pani do pracy? Z powodu Edwarda?

Zaczerwieni艂a si臋 ze z艂o艣ci.

鈥 Oczywi艣cie, 偶e nie 鈥 powiedzia艂a z oburzeniem. By艂a w艣ciek艂a.

Rathbone pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥 Edward musi stan膮膰 na nogi. Up艂yn膮 d艂ugie lata, zanim b臋dzie pani mia艂a z niego po偶ytek. Na pani miejscu wybi艂bym go sobie z g艂owy. I, powtarzam, mo偶na teraz dosta膰 niez艂膮 posad臋, z dobr膮 pensj膮, z perspektywami, gdzie b臋dzie pani na swoim miejscu.

Victoria zauwa偶y艂a, 偶e wci膮偶 bacznie jej si臋 przygl膮da. Czy to by艂 test? Powiedzia艂a z afektacj膮 i powag膮:

鈥 Kiedy, widzi pan, ja si臋 wy偶ywam w tej pracy.

Wzruszy艂 ramionami, a Victoria, wychodz膮c z pokoju, wci膮偶 czu艂a wbity w swoje plecy wzrok.

Po tej rozmowie by艂a zdetonowana. Czy sta艂o si臋 co艣, co wzbudzi艂o jego podejrzenia? Czy domy艣li艂 si臋, 偶e Victoria znajduje si臋 tu, by szpiegowa膰 dzia艂alno艣膰 Ga艂膮zki Oliwnej i odkry膰 jej tajemnice? Jego g艂os i spos贸b bycia troch臋 j膮 przerazi艂y. Sugestia, 偶e przyjecha艂a tu dla Edwarda, rozz艂o艣ci艂a j膮 w pierwszej chwili. Dlatego 偶ywo zaprzeczy艂a. Ale

teraz u艣wiadomi艂a sobie, 偶e by艂oby sto razy lepiej, by doktor Rathbone s膮dzi艂, 偶e Edward jest powodem jej obecno艣ci w Ga艂膮zce Oliwnej, ni偶 gdyby podejrzewa艂, 偶e kryje si臋 za tym Dakin. W ka偶dym razie, dzi臋ki temu idiotycznemu rumie艅cowi, Rathbone prawdopodobnie uwierzy艂, 偶e chodzi o Edwarda 鈥 a wi臋c wszystko mo偶e obraca艂o si臋 na dobre.

Wystraszona Victoria zasypia艂a tej nocy ze 艣ci艣ni臋tym sercem.



Rozdzia艂 siedemnasty

I


Nazajutrz rano Victoria znalaz艂a jak膮艣 prost膮 wym贸wk臋, by wymkn膮膰 si臋 z domu. Dowiedzia艂a si臋, 偶e Beit Melek Ali to du偶y dom stoj膮cy nad samym zachodnim brzegiem rzeki.

Do tej pory nie mia艂a zbyt wiele czasu na zwiedzanie miasta. W膮ska uliczka, kt贸ra wyprowadzi艂a j膮 nad Tygrys, by艂a przyjemnym zaskoczeniem. Skr臋ci艂a w prawo i sz艂a wolno wysok膮 skarp膮. Miejscami by艂o wr臋cz niebezpiecznie 鈥 brzeg podmyty, a uszkodzenia nienaprawione. Przed jednym z dom贸w znajdowa艂y si臋 schodki, jeden krok za daleko i mo偶na sk膮pa膰 si臋 w wodzie. Patrz膮c w nurt rzeki, Victoria ostro偶nie posuwa艂a si臋 do przodu.

Po jakim艣 czasie wysz艂a na szerok膮 brukowan膮 drog臋. Domy po prawej stronie wyr贸偶nia艂y si臋 mi艂膮 dyskrecj膮 i nic nie m贸wi艂y o swych mieszka艅cach. Gdzieniegdzie bramy wjazdowe by艂y otwarte, Victoria zerka艂a do 艣rodka i nie mog艂a si臋 nadziwi膰 kontrastom. Raz zobaczy艂a dziedziniec z fontann膮, rozstawionymi pufami i le偶akami, na nim wysokie palmy i ogr贸d wygl膮daj膮cy jak t艂o sceny teatralnej.

Nast臋pny, wygl膮daj膮cy ca艂kiem podobnie dom wychodzi艂 na 艣mietnisko i ciemne zau艂ki, gdzie bawi艂y si臋 umorusane, obdarte dzieciaki.

Dotar艂a do g臋stych gaj贸w palmowych. Po lewej stronie min臋艂a krzywe prowadz膮ce nad rzek臋 schodki. W prymitywnej 艂odzi wios艂owej siedzia艂 arabski przewo藕nik, krzycz膮c i gestykuluj膮c; zapewne proponowa艂 jej przewiezienie na drugi brzeg. Victoria pomy艣la艂a, 偶e znajduje si臋 chyba na wysoko艣ci hotelu Tio, chocia偶 z takiej odleg艂o艣ci trudno by艂o rozr贸偶ni膰 architektur臋 poszczeg贸lnych gmach贸w i wszystkie hotele wygl膮da艂y podobnie. Dosz艂a do palmowej alei, przy kt贸rej sta艂y dwa wysokie domy z balkonami. Dalej, tu偶 przy rzece, spostrzeg艂a wielki budynek z ogrodem i balustrad膮. To na pewno Beit Melek Ali, czyli Dom Kr贸la Ali.

Min膮wszy go, po paru minutach, znalaz艂a si臋 w biedniejszej okolicy. Rzek臋 zas艂ania艂y plantacje palm ogrodzone zardzewia艂ym drutem kolczastym. Po prawej jakie艣 budy, wal膮ce si臋 domy o chropowatej suszonej w s艂o艅cu cegle, zwanej adobe. Dalej dzieci w 艣mietniku, chmary much nad stosami odpadk贸w. Do rzeki wiod艂a droga, na kt贸rej sta艂 samoch贸d, starodawny gruchot. Przy samochodzie ujrza艂a Edwarda.

鈥 A, jeste艣 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Wsiadaj.

鈥 Dok膮d jedziemy? 鈥 spyta艂a Victoria, wskakuj膮c r膮czo do gruchota. Edward odwr贸ci艂 si臋 zza kierownicy, spojrza艂 na ni膮, jakby p艂ata艂 figla, i u艣miechn膮艂 si臋 promiennie.

鈥 Jedziemy do Babilonu 鈥 odpar艂. 鈥 Najwy偶szy czas na ma艂y wypad we dwoje.

Samoch贸d wystartowa艂, szarpi膮c straszliwie i podskakuj膮c gwa艂townie na kocich 艂bach.

鈥 Do Babilonu? 鈥 zawo艂a艂a Victoria. 鈥 To brzmi cudownie. Naprawd臋 do Babilonu?

Samoch贸d skr臋ci艂 w lewo, jechali teraz dobrze wybrukowan膮 szos膮 imponuj膮cej szeroko艣ci.

鈥 Tak, ale mo偶esz si臋 rozczarowa膰. Babilon nie jest zupe艂nie tym, czym kiedy艣.

Victoria zanuci艂a:


Ile mil do Babilonu?

Siedemdziesi膮t w jedn膮 stron臋.

A czy zajd臋 tam przy 艣wiecy?

Tam i nazad, wielkie rzeczy,

M贸j mo艣ci panie.


鈥 Cz臋sto to 艣piewa艂am, kiedy by艂am ma艂a. Zawsze fascynowa艂y mnie te s艂owa. A teraz naprawd臋 jedziemy do Babilonu!

鈥 I wr贸cimy przy 艣wiecy. W ka偶dym razie tak s膮dz臋. W tym kraju nigdy nic nie wiadomo.

鈥 Ten samoch贸d ma ochot臋 lada moment si臋 rozlecie膰.

鈥 I pewno si臋 rozleci. Wszystko jest w nim na s艂owo honoru. Ci Irakijczycy doskonale potrafi膮 go powi膮za膰 sznurkami, m贸wi膮 inszallah, i ju偶 jedzie.

鈥 Zawsze to inszallah.

鈥 Naj艂atwiej zrzuci膰 odpowiedzialno艣膰 na Wszechmog膮cego.

鈥 Chyba nie najlepsza ta droga? 鈥 wykrztusi艂a Victoria na kolejnym wyboju. Dobra, szeroka nawierzchnia okaza艂a si臋 tylko z艂udn膮 obietnic膮. Szosa by艂a co prawda wci膮偶 szeroka, ale pe艂na nier贸wno艣ci i kolein.

鈥 B臋dzie coraz gorzej 鈥 krzykn膮艂 Edward.

Pe艂ni szcz臋艣cia podskakiwali na wybojach. Tumany kurzu unosi艂y si臋 wok贸艂 nich. Wielkie ci臋偶ar贸wki za艂adowane Arabami p臋dzi艂y 艣rodkiem jezdni, g艂uche na sygna艂 klaksonu.

Przeje偶d偶ali obok murowanych ogrodze艅, mijali grupy kobiet, dzieci i os艂贸w, dla Victorii wszystko by艂o nowe i stanowi艂o cz臋艣膰 czarodziejskiej przeja偶d偶ki do Babilonu u boku Edwarda.

Poobijani i wytrz臋sieni za wszystkie czasy, po paru godzinach jazdy dotarli do Babilonu. Zikkurat, rumowisko bez 偶adnego wyrazu, rozczarowa艂o w pierwszej chwili Victori臋, kt贸ra spodziewa艂a si臋 kolumn i 艂uk贸w, jak na poczt贸wkach z Grecji.

Kiedy jednak gramolili si臋 za przewodnikiem przez kurhany z adobe, rozczarowanie stopniowo zanika艂o. Victoria jednym uchem s艂ucha艂a d艂ugich wyja艣nie艅, a id膮c Drog膮 Procesyjn膮 od bramy Isztar, w艣r贸d p艂askorze藕b przedstawiaj膮cych wyobra偶enia zwierz膮t, przej臋艂a si臋 nagle ca艂膮 chwa艂膮 przesz艂o艣ci i zapragn臋艂a dowiedzie膰 si臋 czego艣 o tym wielkim, dumnym mie艣cie, kt贸re teraz le偶a艂o u jej st贸p martwe i opuszczone. Spe艂niwszy obowi膮zki wobec staro偶ytno艣ci, usiedli obok Lwicy Babilo艅skiej, by zje艣膰 lunch, kt贸ry zabra艂 ze sob膮 Edward. Przewodnik u艣miechn膮艂 si臋 wyrozumiale, powiedzia艂, 偶e koniecznie musz膮 zwiedzi膰 muzeum, po czym zostawi艂 ich samych.

鈥 Naprawd臋 musimy i艣膰 do muzeum? 鈥 spyta艂a Victoria w rozmarzeniu. 鈥 Rzeczy skatalogowane, poszufladkowane przestaj膮 by膰 prawdziwe. Raz by艂am w British Museum. 鈥擳o by艂o okropne, strasznie rozbola艂y mnie nogi.

鈥 Przesz艂o艣膰 jest zawsze nudna 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥擮 wiele wa偶niejsza jest przysz艂o艣膰.

鈥 To nie jest nudne 鈥 powiedzia艂a Victoria, wymachuj膮c kanapk膮 w stron臋 zikkuratu. 鈥 Daje poczucie, bo ja wiem, wielko艣ci. Pami臋tasz ten wiersz: 鈥濳iedy by艂e艣 kr贸lem Babilonu, a ja chrze艣cija艅sk膮 niewolnic膮鈥? Mo偶e to my, ty i ja.

鈥 Nie by艂o 偶adnych kr贸l贸w w Babilonie w czasach, kiedy 偶yli chrze艣cijanie 鈥 rzek艂 Edward. 鈥 O ile pami臋tam, Babilon przesta艂 istnie膰 jakie艣 pi臋膰set鈥攕ze艣膰set lat przed narodzeniem Chrystusa. Archeologowie maj膮 u nas na ten temat regularne odczyty, ale ja nigdy nie mog臋 zapami臋ta膰 dat starszych od greckich i rzymskich.

鈥 Chcia艂by艣 by膰 kr贸lem Babilonu, Edwardzie? Edward g艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze.

鈥 Tak. Chcia艂bym.

鈥 Wi臋c powiedzmy, 偶e by艂e艣. A teraz masz nowe wcielenie.

鈥 Wtedy wiedziano, jak by膰 kr贸lem! 鈥 powiedzia艂 Edward.

鈥 Dlatego potrafiono rz膮dzi膰 艣wiatem, kszta艂towa膰 go.

鈥 My艣l臋, 偶e nie za bardzo chcia艂abym by膰 niewolnic膮 鈥攝astanawia艂a si臋 Victoria. 鈥 Ani chrze艣cija艅sk膮, ani 偶adn膮 inn膮.

鈥 Mia艂 racj臋 Milton 鈥 powiedzia艂 Edward i zacytowa艂: 鈥斺漛owiem lepiej by膰 w艂adc膮 w piekle ni偶 s艂ug膮 w niebiosach鈥. Zawsze podziwia艂em Szatana u Miltona.

鈥 Nigdy dobrze nie rozumia艂am Miltona 鈥 przyzna艂a pokornie Victoria. 鈥 Ale posz艂am zobaczy膰 jego Comus w Sander鈥檚 Wells, by艂o cudownie, a Margot Fonteyn ta艅czy艂a jak anio艂.

鈥 Gdyby艣 by艂a niewolnic膮, Victorio 鈥 powiedzia艂 Edward

鈥 wyzwoli艂bym ci臋 i zabra艂 do mojego haremu, tam 鈥 wskaza艂 r臋k膮 na szcz膮tki miasta. Victorii b艂ysn臋艂o oko.

鈥 Skoro mowa o haremie鈥 鈥 zacz臋艂a.

鈥 Jak ci si臋 uk艂ada z Catherine? 鈥 spyta艂 szybko Edward.

鈥 Sk膮d wiesz, 偶e pomy艣la艂am o Catherine?

鈥 Pomy艣la艂a艣, nie zaprzeczysz? Pos艂uchaj, Viccy, naprawd臋 zale偶y mi na tym, 偶eby艣 si臋 zaprzyja藕ni艂a z Catherine.

鈥 Nie m贸w do mnie Viccy.

鈥 Dobrze, Victorio z Charing Cross. Chc臋, 偶eby艣 si臋 zaprzyja藕ni艂a z Catherine.

鈥 M臋偶czy藕ni to g艂upcy. Zawsze chc膮, 偶eby ich dziewczyny si臋 polubi艂y.

Edward, kt贸ry do tej pory le偶a艂 z r臋koma pod g艂ow膮, wsta艂 gwa艂townie.

鈥 Wszystko ci si臋 pokr臋ci艂o, Victorio z Charing Cross. A twoje aluzje do haremu s膮 po prostu g艂upie鈥

鈥 Wcale nie. Jak te wszystkie dziewczyny si臋 na ciebie gapi膮, jak do ciebie wzdychaj膮! Do sza艂u mnie to doprowadza!

鈥 To cudownie 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Uwielbiam, jak

jeste艣 w艣ciek艂a. Ale wracaj膮c do Catherine. Chc臋, 偶eby艣 si臋 do niej zbli偶y艂a z prostego powodu: jestem pewien, 偶e jej osoba najpewniej zaprowadzi nas na trop. Ona co艣 wie.

鈥 Naprawd臋 tak my艣lisz?

鈥 Pami臋tasz chyba, co s艂ysza艂em od niej o Annie Scheele.

鈥 Rzeczywi艣cie.

鈥 A jak si臋 miewa Karol Marks? S膮 jakie艣 reakcje?

鈥 Nikt mi nie wskaza艂 w艂a艣ciwej drogi i nie wprowadzi艂 do owczarni. A Catherine powiedzia艂a mi wczoraj, 偶e partia mnie nie przyjmie, bo nie mam odpowiedniego politycznego przygotowania. 呕ebym ja musia艂a czyta膰 to wstr臋tne nudziarstwo, naprawd臋, Edwardzie, to nie na moj膮 g艂ow臋.

鈥 A wi臋c jeste艣 nieu艣wiadomiona politycznie? 鈥 za艣mia艂 si臋 Edward. 鈥 Biedna Victoria z Charing Cross. Catherine mo偶e sobie szale膰 na punkcie inteligencji, si艂y i g艂臋bi, 艣wiadomo艣ci politycznej i B贸g wie czego jeszcze, a ja i tak najbardziej lubi臋 pewn膮 ma艂膮 stenotypistk臋 z Londynu, kt贸ra nie potrafi porz膮dnie napisa膰 trzysylabowego wyrazu.

Victoria zmarszczy艂a brwi. S艂owa Edwarda przypomnia艂y jej dziwn膮 rozmow臋, kt贸r膮 odby艂a z Rathbone鈥檈m. Powt贸rzy艂a j膮 Edwardowi. Przygn臋bi艂o go to bardziej, ni偶 mog艂a si臋 spodziewa膰.

鈥 To powa偶na sprawa, Victorio. Bardzo powa偶na. Opowiedz mi wszystko po kolei.

Victoria stara艂a si臋 dok艂adnie przytoczy膰 s艂owa Rathbone鈥檃.

鈥 Ale nie rozumiem, dlaczego to ci臋 tak niepokoi.

鈥 Co? 鈥 Edward wydawa艂 si臋 roztargniony. 鈥 Nie rozumiesz鈥 Ale偶, kochanie, nie zdajesz chyba sobie sprawy z tego, 偶e ci臋 rozgry藕li. Ostrzegaj膮 ci臋. Nie podoba mi si臋 to, Victorio, wcale mi si臋 nie podoba.

Przerwa艂 na chwil臋, po czym podj膮艂 z powag膮:

鈥 Komuni艣ci s膮 bezwzgl臋dni. Nie cofn膮 si臋 przed niczym, to cz臋艣膰 ich credo. Nie chc臋, 偶eby艣 dosta艂a w g艂ow臋, a twoje cia艂o wrzucono do Tygrysu, kochanie.

Jakie to dziwne, my艣la艂a Victoria, siedzie膰 w艣r贸d ruin Babilonu i zastanawia膰 si臋, czy niezad艂ugo cz艂owiek dostanie w g艂ow臋, a jego cia艂o wrzuc膮 do rzeki. Przymkn臋艂a oczy鈥

Zaraz si臋 obudz臋 w Londynie鈥 Mia艂am wspania艂y sen o gro藕nym Babilonie, kompletny melodramat鈥. Zamkn臋艂a ca艂kiem oczy. 鈥濧 mo偶e jestem w Londynie鈥 zaraz zadzwoni budzik, p贸jd臋 do biura pana Greenholtza i nie b臋dzie 偶adnego Edwarda鈥︹

Na t臋 my艣l szybko otworzy艂a oczy, 偶eby si臋 upewni膰, czy Edward rzeczywi艣cie tutaj jest (o co to ja go mia艂am zapyta膰 w Basrze, kiedy nas zawo艂ano, a potem zapomnia艂am?). A jednak to nie by艂 sen. Ostry blask s艂o艅ca, zupe艂nie nie jak w Londynie, ruiny Babilonu niewyra藕ne i migoc膮ce na tle ciemnych zarys贸w palm. Obok, zwr贸cony lekko do niej plecami, siedzia艂 Edward. Jak cudownie sp艂ywa艂y mu na d贸艂 w艂osy, i ten ma艂y loczek na szyi, i co to za szyja, pi臋kna, opalona na br膮zowo, bez 偶adnej plamki, m臋偶czy藕ni maj膮 cz臋sto na szyi krosty, jakie艣 pryszcze, tam gdzie obciera ich ko艂nierzyk, na przyk艂ad szyja sir Ruperta z tym nabrzmiewaj膮cym czyrakiem.

I nagle Victoria poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi, wydaj膮c zd艂awiony okrzyk. Jej rojenia na jawie nale偶a艂y ju偶 do przesz艂o艣ci. By艂a skrajnie podniecona.

Edward spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co.

鈥 Co si臋 sta艂o Victorio z Charing Cross?

鈥 Przypomnia艂am sobie 鈥 powiedzia艂a jednym tchem 鈥 o sir Rupercie Croftonie Lee.

Edward wci膮偶 patrzy艂 na ni膮 pytaj膮co, nic nie rozumiej膮c, wi臋c Victoria zacz臋艂a gor膮czkowo t艂umaczy膰, prawd臋 m贸wi膮c, do艣膰 m臋tnie.

鈥 To by艂 czyrak 鈥 m贸wi艂a. 鈥 Czyrak na szyi.

鈥 Czyrak na szyi? 鈥 spyta艂 Edward zaintrygowany.

鈥 Tak, to by艂o w samolocie. Siedzia艂 przede mn膮 i zsun膮艂 mu si臋 kaptur, i wtedy zobaczy艂am鈥 ten czyrak.

鈥 Nie widz臋 w tym nic nadzwyczajnego. Wielu ludzi ma czyraki, to przykre, ale nic takiego.

鈥 Oczywi艣cie, Edwardzie. Ale chodzi o to, 偶e wtedy na tarasie nie mia艂.

鈥 Czego nie mia艂?

鈥 Nie mia艂 czyraka. Och, Edwardzie, postaraj si臋 zrozumie膰. W samolocie mia艂 czyrak na szyi, a w Tio nie mia艂 czyraka. Sk贸ra na szyi by艂a g艂adka, bez skazy, jak twoja teraz.

鈥 Wi臋c pewno ju偶 si臋 go pozby艂.

鈥 Jak m贸g艂 si臋 go pozby膰, Edwardzie? W jeden dzie艅? Kiedy czyrak w艂a艣nie dojrzewa艂? Nie m贸g艂 znikn膮膰, tak bez 艣ladu. Sam widzisz, co to znaczy, tak, nawet na pewno: m臋偶czyzna w Tio nie by艂 sir Rupertem.

I pokiwa艂a z przekonaniem g艂ow膮. Edward patrzy艂 na ni膮 szeroko otwartymi oczami.

鈥 Zwariowa艂a艣. Jak m贸g艂 nie by膰 sir Rupertem? Przecie偶 ca艂a reszta si臋 zgadza.

鈥 Tylko widzisz, ja nigdy mu si臋 dok艂adnie nie przyjrza艂am. Zapami臋ta艂am tylko鈥 eee鈥 mo偶na to nazwa膰 og贸lnym wra偶eniem. Kapelusz i peleryna, i ten wygl膮d pirata. Takiego cz艂owieka bardzo 艂atwo zagra膰.

鈥 Ale w ambasadzie鈥

鈥 Przecie偶 nie mieszka艂 w ambasadzie. Przyjecha艂 do Tio. Na lotnisku wyszed艂 po niego jaki艣 podrz臋dny sekretarz. Ambasador jest w Anglii. Zreszt膮 sir Rupert ci膮gle podr贸偶owa艂 i rzadko bywa艂 w kraju.

鈥 Dlaczego jednak鈥 ?

鈥 Oczywi艣cie za wszystkim stoi Carmichael. Carmichael mia艂 przyjecha膰 do Bagdadu i spotka膰 si臋 z sir Rupertem, 偶eby przekaza膰 mu swoje odkrycia. Tylko nigdy przedtem si臋 nie widzieli. Wi臋c Carmichael nie m贸g艂 pozna膰, 偶e to nie ten cz艂owiek, nie mia艂 si臋 na baczno艣ci. To jasne dla mnie: Rupert Crofton Lee (ten nieprawdziwy) zabi艂 Carmichaela. Och, Edwardzie, wszystko si臋 zaz臋bia.

鈥 Nie wierz臋 w to, jedna wielka bzdura. Nie zapominaj, 偶e sir Ruperta zabito p贸藕niej w Kairze.

鈥 Tak, to si臋 sta艂o w Kairze. Teraz rozumiem. Co za makabra, Edwardzie. Widzia艂am to na w艂asne oczy.

鈥 Na w艂asne oczy? Victorio, czy艣 ty oszala艂a?

鈥 Ani troch臋. Pos艂uchaj, Edwardzie. Kto艣 zapuka艂 do mojego pokoju w hotelu w Kairze, w ka偶dym razie wydawa艂o mi si臋, 偶e do mnie, ale potem wyjrza艂am i okaza艂o si臋, 偶e pukano do nast臋pnych drzwi w korytarzu, do pokoju sir Ruperta Croftona Lee. Przysz艂a jedna z tych babek z obs艂ugi samolotu czy, je艣li wolisz, stewardes. Poprosi艂a go, 偶eby poszed艂 do biura BOAC, kt贸re znajdowa艂o si臋 nieco dalej w korytarzu. Wysz艂am z pokoju chwil臋 potem. Przechodzi艂am ko艂o drzwi z napisem BOAC i on z nich wyszed艂. Pomy艣la艂am sobie wtedy, 偶e co艣 si臋 sta艂o, bo szed艂 zupe艂nie innym krokiem. Rozumiesz, Edwardzie? To by艂a pu艂apka, jego sobowt贸r ju偶 tam czeka艂 i prawdziwy sir Rupert od razu dosta艂 w g艂ow臋, a wyszed艂 ten drugi, kt贸ry go potem odgrywa艂. Przypuszczam, 偶e sir Ruperta przetrzymano gdzie艣 w Kairze, mo偶e w hotelu, nieprzytomnego, pod narkoz膮, a zabito go wtedy, kiedy ten podstawiony sir Rupert wr贸ci艂 do Kairu.

鈥 Wspania艂a historyjka 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Ale naprawd臋, Victorio, to wszystko urojenia. Nie masz 偶adnych dowod贸w.

鈥 A czyrak?

鈥 Do diab艂a z czyrakiem!

鈥 I jest jeszcze co艣.

鈥 Co takiego?

鈥 Napis BOAC na drzwiach. P贸藕niej go nie by艂o. Pami臋tam, jak si臋 zdziwi艂am, 偶e biuro BOAC znajduje si臋 po drugiej stronie g艂贸wnego hallu. To jedno. Ale nie koniec na tym. Ta stewardesa, kt贸ra puka艂a do drzwi. Widzia艂am j膮 potem, tutaj w Bagdadzie, i co wi臋cej, wiesz gdzie? W Ga艂膮zce Oliwnej. Pierwszego dnia, kiedy tam by艂am. Przysz艂a

i rozmawia艂a z Catherine. Wydawa艂o mi si臋 wtedy, 偶e ju偶 gdzie艣 j膮 spotka艂am.

Po chwili milczenia doda艂a:

鈥 Musisz przyzna膰, Edwardzie, 偶e nie s膮 to moje fantazje.

鈥 Wszystko sprowadza si臋 do Ga艂膮zki Oliwnej 鈥 powiedzia艂 po chwili Edward 鈥 i do Catherine. 呕arty na bok, Victorio, musisz jako艣 zbli偶y膰 si臋 z Catherine. Schlebiaj jej, praw komplementy, rzucaj bolszewickie slogany. Zaprzyja藕nij si臋 z ni膮, dowiedz si臋, jakich ma przyjaci贸艂, gdzie chodzi, z kim kontaktuje si臋 poza Ga艂膮zk膮 Oliwn膮.

鈥 To nie b臋dzie 艂atwe 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Ale spr贸buj臋. A pan Dakin? Czy powinnam mu powiedzie膰?

鈥 Tak, oczywi艣cie. Tylko zaczekaj jeszcze troch臋. Mo偶e b臋dziemy mieli co艣 wi臋cej. Kt贸rego艣 wieczoru musz臋 p贸j艣膰 z Catherine do Le Select na kabaret 鈥 westchn膮艂 Edward.

Tym razem nie by艂a zazdrosna. Edward m贸wi艂 z ponur膮 determinacj膮, kt贸ra wyklucza艂a z g贸ry jak膮kolwiek przyjemno艣膰, po prostu 鈥 zadanie do wykonania.



II


Victoria by艂a tak rada ze swych odkry膰, 偶e bez najmniejszego trudu przywita艂a si臋 na drugi dzie艅 z Catherine ciep艂o i serdecznie. Bardzo jest wdzi臋czna, m贸wi艂a, 偶e Catherine powiedzia艂a jej o tej dziewczynie, co myje w艂osy. Victoria musia艂a koniecznie umy膰 g艂ow臋. Co do tego nie by艂o w膮tpliwo艣ci. Po powrocie z Babilonu w艂osy Victorii, g臋ste od piasku, nabra艂y koloru rdzy.

鈥 Rzeczywi艣cie, w艂osy masz okropne 鈥 powiedzia艂a Catherine, mierz膮c Victori臋 z艂o艣liwym okiem. 鈥 Wychodzi艂a艣 wczoraj po po艂udniu na t臋 straszliw膮 burz臋 piaskow膮?

鈥 Wynaj臋艂am samoch贸d i pojecha艂am do Babilonu 鈥 odpar艂a Victoria. 鈥 Bardzo to by艂o ciekawe, ale w powrotnej drodze zerwa艂a si臋 burza. My艣la艂am, 偶e si臋 udusz臋 i o艣lepn臋.

鈥 Babilon jest bardzo interesuj膮cy 鈥 powiedzia艂a Catherine. 鈥 Tylko tam trzeba jecha膰 z kim艣, kto si臋 zna i potrafi porz膮dnie o wszystkim opowiedzie膰. Dzi艣 po po艂udniu p贸jdziemy do tej dziewczyny 鈥 Armenki. Umyje ci w艂osy g臋stym szamponem, taki jest najlepszy.

鈥 Jak ty to robisz, 偶e zawsze masz takie pi臋kne w艂osy? 鈥攕pyta艂a Victoria, udaj膮c podziw i patrz膮c na sztywne i t艂uste, przypominaj膮ce kie艂baski, loki Catherine.

Skwaszona zazwyczaj twarz Catherine rozja艣ni艂a si臋 u艣miechem i Victoria przyzna艂a w duchu, 偶e Edward si臋 nie myli: komplementy robi膮 swoje.

Tego popo艂udnia, kiedy wychodzi艂y razem z Ga艂膮zki Oliwnej, by艂y w jak najlepszej komitywie. Catherine kr臋ci艂a si臋 po zau艂kach i uliczkach, a w pewnym momencie zapuka艂a do niepoka藕nych drzwi, kt贸re niczym nie zdradza艂y, 偶e po drugiej stronie mie艣ci si臋 zak艂ad fryzjerski. Po chwili wesz艂a skromna, ale energicznie wygl膮daj膮ca dziewczyna, m贸wi膮ca starann膮, woln膮 angielszczyzn膮. Zaprowadzi艂a Victori臋 do nieskazitelnie czystej umywalni ze l艣ni膮cymi kranami i rz臋dami najrozmaitszych buteleczek z p艂ynami do w艂os贸w. Catherine wysz艂a, a Victoria powierzy艂a swe w艂osy zr臋cznym r臋kom Miss Ankoumian. Raz, dwa i ca艂a g艂owa Victorii ton臋艂a w g臋stej pianie.

鈥 Prosz臋 si臋 pochyli膰鈥

Victoria pochyli艂a si臋 nad miednic膮. W艂osy ocieka艂y jej wod膮, kt贸ra bulgocz膮c sp艂ywa艂a do rury.

Nagle poczu艂a mdl膮cy s艂odkawy zapach kojarz膮cy si臋 ze szpitalem. Nos i usta zatkano jej szczelnie mokrym nas膮czonym tamponem. Zacz臋艂a si臋 broni膰, wi膰 i kr臋ci膰, lecz stalowy u艣cisk nie pozwala艂 jej si臋 uwolni膰. Dusi艂a si臋, g艂owa zacz臋艂a jej opada膰, w uszach hucza艂o鈥

A potem noc, g艂臋boka, ciemna noc.



Rozdzia艂 osiemnasty


Kiedy Victoria odzyska艂a 艣wiadomo艣膰, mia艂a poczucie, 偶e up艂yn膮艂 szmat czasu. W g艂owie k艂臋bi艂a jej si臋 mieszanina wspomnie艅: wstrz膮sy samochodu鈥 arabski szwargot, jakie艣 k艂贸tnie鈥 o艣lepiaj膮cy b艂ysk lampy w oczach鈥 straszliwy atak nudno艣ci. Przypomnia艂a te偶 sobie, 偶e le偶a艂a na 艂贸偶ku, kto艣 uni贸s艂 jej r臋k臋: przera偶aj膮ce ostre uk艂ucie ig艂膮 i znowu strz臋pki sn贸w, ciemno艣膰, rosn膮ce uczucie zagro偶enia鈥

Teraz wreszcie by艂a sob膮, Victori膮 Jones z krwi i ko艣ci, tyle 偶e niezbyt wyra藕n膮. Victorii Jones co艣 si臋 przydarzy艂o: dawno temu鈥 ca艂e miesi膮ce鈥 mo偶e lata鈥 a mo偶e kilka dni鈥

Babilon鈥 s艂o艅ce鈥 kurz鈥 w艂osy鈥 Catherine. Oczywi艣cie, Catherine, u艣miechaj膮ca si臋 Catherine z chytrymi oczami i lokami przypominaj膮cymi kie艂baski. Catherine zaprowadzi艂a j膮 do dziewczyny, kt贸ra myje w艂osy, a potem, w艂a艣nie, co si臋 sta艂o potem? Ten koszmarny zapach 鈥 wci膮偶 go czuje 鈥 taki mdl膮cy, tak, jasne, to chloroform. U艣pili j膮 chloroformem i wywie藕li, dok膮d?

Ostro偶nie spr贸bowa艂a usi膮艣膰. Chyba le偶a艂a na 艂贸偶ku, bardzo twardym, g艂owa j膮 bola艂a, czu艂a si臋 jak pijana i by艂a senna, przera藕liwie senna鈥 ten zastrzyk鈥 podsk贸rny zastrzyk鈥 dali jej co艣 osza艂amiaj膮cego鈥 wci膮偶 by艂a na p贸艂 przytomna.

Ale nie zabili jej. (Dlaczego?) Bogu dzi臋ki! Najlepiej zasn膮膰 鈥 pomy艣la艂a sennie. I natychmiast zamkn臋艂y jej si臋 oczy.

Kiedy obudzi艂a si臋 po raz drugi, mia艂a ju偶 du偶o ja艣niejsz膮 g艂ow臋. By艂 bia艂y dzie艅 i mog艂a si臋 rozejrze膰.

Znajdowa艂a si臋 w niewielkim, bardzo wysokim pokoju, pomalowanym na przygn臋biaj膮cy szaroniebieski kolor. Pod艂oga by艂a klepiskiem. Na ca艂e umeblowanie sk艂ada艂o si臋 艂贸偶ko, na kt贸rym le偶a艂a Victoria pod brudnym pledem, chwiej膮cy si臋 stolik z porysowan膮 emaliowan膮 miednic膮, a pod nim cynowe wiadro. By艂o te偶 okno z zewn臋trznym okratowaniem z drewna. Victoria bardzo ostro偶nie wsta艂a z 艂贸偶ka 鈥 czu艂a si臋 dziwnie, bola艂a j膮 g艂owa 鈥 i podesz艂a do okna. Przez kraty wida膰 by艂o ca艂kiem wyra藕nie, ujrza艂a ogr贸d, a za nim palmy. Ogr贸d prezentowa艂 si臋 zupe艂nie nie藕le wed艂ug standard贸w wschodnich, cho膰 na pewno przedstawia艂by wiele do 偶yczenia w oczach angielskiego w艂a艣ciciela domku pod miastem. Pe艂no tam by艂o jaskrawopomara艅czowych nagietk贸w, ros艂y zakurzone drzewa eukaliptusowe i k臋py tamaryszku.

Dziecko z niebieskim tatua偶em na twarzy i obr膮czkami na nogach wykonywa艂o jakie艣 sztuki z pi艂k膮 i zawodzi艂o j臋kliwie wysokim nosowym g艂osem, jakby kto艣 w oddali gra艂 na kobzie.

Victoria skierowa艂a teraz wzrok na drzwi, du偶e i masywne. Bez wi臋kszej nadziei podesz艂a i spr贸bowa艂a je otworzy膰. By艂y zamkni臋te. Wr贸ci艂a i usiad艂a na skraju 艂贸偶ka.

Gdzie si臋 znajdowa艂a? Na pewno nie w Bagdadzie. I co teraz zrobi?

Po chwili przysz艂o jej do g艂owy, 偶e ostatnie pytanie nie ma sensu. Bardziej dorzeczne by艂oby si臋 zapyta膰, co z ni膮

zrobi膮. Z niemi艂ym uczuciem k艂ucia w do艂ku przypomnia艂a sobie rad臋 Dakina, 偶eby wszystko od razu wy艣piewa膰. A mo偶e ju偶 z niej wyci膮gn臋li, co trzeba, kiedy by艂a nieprzytomna?

Najwa偶niejsze 鈥 Victoria uparcie podnosi艂a si臋 na duchu 鈥 偶e 偶yje. Gdyby tylko uda艂o si臋 jej utrzyma膰 ten stan rzeczy do czasu, jak Edward j膮 znajdzie. Co zrobi Edward, kiedy zobaczy, 偶e znikn臋艂a? P贸jdzie do Dakina? B臋dzie dzia艂a艂 na w艂asn膮 r臋k臋? Postraszy Catherine i zmusi j膮 do powiedzenia prawdy? A mo偶e w og贸le nie b臋dzie jej podejrzewa艂? Im usilniej Victoria stara艂a si臋 pokrzepi膰, wyobra偶aj膮c sobie Edwarda w akcji, tym bardziej jego obraz zamazywa艂 si臋, a偶 wreszcie sta艂 si臋 ca艂kowicie abstrakcyjny. Na ile mo偶na liczy膰 na jego inteligencj臋? To by艂o podstawowe pytanie. Edward by艂 cudowny, czaruj膮cy. Ale czy mia艂 g艂ow臋 na karku? Bo nie da si臋 ukry膰, 偶e przy jej obecnych k艂opotach bez inteligencji ani rusz.

Pan Dakin, ten wiedzia艂by, co zrobi膰. Tylko czy b臋dzie mu si臋 chcia艂o? Mo偶e po prostu wykre艣li jej nazwisko z rejestru, postawi przy nim krzy偶yk i napisze obok swym starannym pismem: 艣p. W ko艅cu, dla Dakina by艂a kim艣 anonimowym. Podj臋li wsp贸lnie pr贸b臋, szcz臋艣cie im nie dopisa艂o, koniec, kropka, nie ma rady. Nie, nie widzia艂a Dakina w roli wybawcy. Zreszt膮, ostrzega艂 j膮.

Doktor Rathbone te偶 j膮 ostrzega艂. (Ostrzega艂 czy grozi艂?) A poniewa偶 nie przyj臋艂a jego rady, gro藕ba szybko si臋 . spe艂ni艂a.

Ale 偶yj臋, 偶yj臋鈥 鈥 powtarza艂a Victoria z mocnym postanowieniem, by patrze膰 na ja艣niejsze strony swej sytuacji.

Na zewn膮trz rozleg艂y si臋 kroki i da艂 si臋 s艂ysze膰 zgrzyt klucza obracaj膮cego si臋 w zardzewia艂ym zamku. Drzwi skrzypn臋艂y w zawiasach i otworzy艂y si臋 na o艣cie偶. Na progu sta艂 Arab. Ni贸s艂 star膮 blaszan膮 tac臋 z jedzeniem.

By艂 wyra藕nie w dobrym humorze, u艣miecha艂 si臋 szeroko, m贸wi艂 co艣 po arabsku, w ko艅cu postawi艂 tac臋, otworzy艂 usta, pokaza艂 palcem na gard艂o i wyszed艂 zamykaj膮c za sob膮 drzwi na klucz.

Victoria spojrza艂a z ciekawo艣ci膮 na tac臋. By艂a tam du偶a miska ry偶u, co艣, co przypomina艂o zwini臋te li艣cie kapusty, i du偶a skiba arabskiego chleba. A tak偶e dzbanek z wod膮 i szklanka.

Najpierw wypi艂a pe艂n膮 szklank臋 wody, potem zabra艂a si臋 do ry偶u, chleba i kapusty nadziewanej siekanym mi臋sem o dziwnym smaku. Kiedy zjad艂a wszystko, co by艂o na tacy, poczu艂a si臋 znacznie lepiej.

Stara艂a si臋 zebra膰 my艣li. Zosta艂a u艣piona chloroformem i porwana. Kiedy? Mia艂a mgliste poj臋cie. Z niejasnych wspomnie艅 z okres贸w mi臋dzy snem a jaw膮 wydedukowa艂a, 偶e musia艂o to by膰 kilka dni temu. Wywieziono j膮 z Bagdadu. Dok膮d? Nie by艂o sposobu, by si臋 dowiedzie膰. Nie zna艂a arabskiego, nie mog艂a nawet zapyta膰. Nie pami臋ta艂a 偶adnego miejsca, nazwiska, daty.

Nast膮pi艂a kilkugodzinna dotkliwa bezczynno艣膰.

Wieczorem pojawi艂 si臋 jej stra偶nik, znowu z pe艂n膮 tac膮. Tym razem towarzyszy艂y mu dwie kobiety, ubrane na zrudzia艂y czarny kolor, z zakrytymi twarzami. Nie wesz艂y do pokoju, sta艂y za progiem. Jedna z nich trzyma艂a dziecko na r臋ku. Sta艂y i chichota艂y. Victoria czu艂a, jak taksuj膮 j膮 wzrokiem spoza g臋stej zas艂ony. By艂y podniecone, bawi艂o je, 偶e trzymaj膮 pod kluczem Europejk臋.

Victoria zwraca艂a si臋 do nich po angielsku i po francusku, ale chichot by艂 jedyn膮 odpowiedzi膮. 鈥濪ziwne uczucie 鈥攎y艣la艂a 鈥 kiedy nie mo偶na porozumie膰 si臋 z osob膮 tej samej p艂ci鈥. Powoli i z trudno艣ci膮 wyartyku艂owa艂a jedno z niewielu znanych jej po arabsku zda艅:

鈥 El hamdu lillah.

W nagrod臋 zala艂 j膮 potok arabskiej mowy. Zachwycone kobiety kiwa艂y g艂owami z o偶ywieniem. Victoria zrobi艂a krok w ich kierunku, ale natychmiast s艂u偶膮cy Arab, czy jak go tam okre艣li膰, zagrodzi艂 jej drog臋. Popchn膮艂 obie kobiety, sam wyszed艂 i zamkn膮艂 drzwi na klucz. Wcze艣niej kilkakrotnie powt贸rzy艂 jedno s艂owo: Bukra鈥 bukra鈥

Victoria zna艂a to s艂owo. Oznacza艂o 鈥瀓utro鈥.

Usiad艂a na 艂贸偶ku, musia艂a wszystko przemy艣le膰 od pocz膮tku do ko艅ca. Jutro? Jutro kto艣 przyje偶d偶a albo co艣 si臋 stanie. Jutro sko艅czy si臋 wi臋zienie (albo i nie), a nawet je艣li si臋 sko艅czy, jej ju偶 mo偶e nie by膰. S艂owem, Victorii nie zale偶a艂o zbytnio na tym, by sprawdzi膰, co b臋dzie jutro. Instynktownie czu艂a, 偶e znacznie lepiej b臋dzie, je艣li do jutra znajdzie si臋 w zupe艂nie innym miejscu.

Czy by艂o to jednak mo偶liwe? Po raz pierwszy ten problem budzi艂 w niej w膮tpliwo艣ci. Podesz艂a do drzwi i obejrza艂a je dok艂adnie. Nic si臋 nie da艂o tu zrobi膰. Nie by艂 to zamek, kt贸ry mo偶na wywa偶y膰 za pomoc膮 szpilki do w艂os贸w, zreszt膮 Victoria wcale nie by艂a pewna, czy w og贸le potrafi艂aby wywa偶y膰 jakikolwiek zamek szpilk膮 do w艂os贸w.

Pozostawa艂o okno. Okno, zdaniem Victorii, budzi艂o wi臋ksze nadzieje. Drewniana krata by艂a ju偶 bardzo zmursza艂a. Powiedzmy nawet, 偶e uda jej si臋 wy艂ama膰 cz臋艣膰 kraty, tak by przecisn膮膰 si臋 na zewn膮trz. Nie ob臋dzie si臋 jednak bez ha艂asu, kt贸ry 艣ci膮gnie natychmiast uwag臋. Poza tym jej cela znajdowa艂a si臋 na pi臋trze, musia艂aby wi臋c albo zrobi膰 z czego艣 lin臋, albo skaka膰 鈥 ryzykuj膮c zwichni臋ciem nogi lub innym wypadkiem. Bohaterowie w ksi膮偶kach, my艣la艂a Victoria, dr膮 po艣ciel na pasy i robi膮 z nich liny. Spojrza艂a z pow膮tpiewaniem na grub膮 bawe艂nian膮 kap臋 i podarty koc. Nie nadawa艂y si臋, to pewne. Czym mia艂aby poci膮膰 kap臋 na pasy? Koc zapewne rozdar艂aby r臋kami, ale stan jego zniszczenia budzi艂 obaw臋, 偶e nie wytrzyma ci臋偶aru cz艂owieka.

鈥 Do licha 鈥 powiedzia艂a g艂o艣no.

My艣l o ucieczce wci膮ga艂a j膮 coraz bardziej. Wygl膮da艂o na to, 偶e jej stra偶nikami s膮 ludzie bardzo pro艣ci, dla kt贸rych trzymanie jej pod kluczem za艂atwia艂o spraw臋 do ko艅ca. Nie przyjdzie im do g艂owy, 偶e mo偶e pr贸bowa膰 zbiec, poniewa偶 jest wi臋藕niem 鈥 i to wystarczy. Cz艂owiek, kt贸ry zrobi艂 jej zastrzyk i przywi贸z艂 tutaj, na pewno znajdowa艂 si臋 teraz gdzie indziej. On, ona lub oni pojawi膮 si臋 bukra. Pozostawiono j膮 w jakim艣 zapad艂ym k膮cie pod stra偶膮 prostych ludzi, kt贸rzy b臋d膮 wykonywa膰 instrukcje, ale na tym koniec; nie b臋d膮 wietrzy膰 podst臋pu, podejrzewa膰, 偶e ta m艂oda Europejka, w l臋ku o 偶ycie, mog艂aby rozwin膮膰 niezwyk艂膮 inwencj臋.

Wydostan臋 si臋! 鈥 鈥 powiedzia艂a do siebie Victoria.

Podesz艂a do stolika i zacz臋艂a je艣膰. Trzeba nabra膰 si艂. Dosta艂a ry偶, pomara艅cze, kawa艂ki mi臋sa p艂ywaj膮ce w jasnopomara艅czowym sosie.

Zjad艂a wszystko i popi艂a wod膮. Kiedy odstawi艂a dzbanek na miejsce, stolik zachwia艂 si臋 lekko, i troch臋 wody pociek艂o na pod艂og臋. Pod艂oga w tym miejscu natychmiast zrobi艂a si臋 mokr膮 brej膮. Na widok tej ma艂ej ka艂u偶y w niezmordowanej g艂贸wce Victorii Jones powsta艂 pewien plan.

S臋k w tym, czy klucz zosta艂 w zewn臋trznym zamku.

Zbli偶a艂 si臋 zach贸d s艂o艅ca. Wkr贸tce zapadnie zmrok. Victoria podesz艂a do drzwi, ukl臋k艂a i przy艂o偶y艂a oko do olbrzymiej dziurki od klucza. W 艣rodku by艂o ciemno. Potrzebowa艂a teraz jakiego艣 szpikulca, o艂贸wka albo ko艅c贸wki wiecznego pi贸ra. Szkoda, 偶e zabrano jej torebk臋! Marszcz膮c brwi, rozejrza艂a si臋 po pokoju. Jedynym sztu膰cem by艂a du偶a 艂y偶ka. W tej chwili na nic jej ta 艂y偶ka, chocia偶 mo偶e p贸藕niej si臋 przyda. Przysiad艂a, 偶eby si臋 porz膮dnie namy艣le膰. Po chwili krzykn臋艂a, zdj臋艂a but i 艣ci膮gn臋艂a wewn臋trzn膮 sk贸rzan膮 wk艂adk臋. Zwin臋艂a j膮 艣ci艣le w rulonik. Uzyska艂a w ten spos贸b odpowiednio sztywne narz臋dzie. Znowu podesz艂a do drzwi, kucn臋艂a i gwa艂townym ruchem pchn臋艂a wk艂adk臋 w dziurk臋 od klucza. Na szcz臋艣cie olbrzymi klucz tkwi艂 lu藕no w zamku. Po kilku minutach wysi艂ki Victorii zosta艂y uwie艅czone sukcesem i klucz wypad艂 z lekkim brz臋kiem na ziemi臋 po drugiej stronie drzwi.

Musz臋 si臋 teraz pospieszy膰 鈥 my艣la艂a gor膮czkowo Victoria 鈥 za chwil臋 b臋dzie zupe艂nie ciemno鈥. Przynios艂a dzbanek z wod膮 i ostro偶nie pola艂a pod艂og臋 przy drzwiach, jak najbli偶ej miejsca, gdzie upad艂 klucz. 艁y偶k膮 i r臋kami zacz臋艂a wybiera膰 i wyskrobywa膰 b艂otnist膮 ziemi臋. Stopniowo, wci膮偶 podlewaj膮c pod艂og臋 wod膮, uda艂o jej si臋 wy偶艂obi膰 niewielk膮 rynn臋 pod drzwiami. Po艂o偶y艂a si臋 i przy艂o偶y艂a oko do szczeliny, ale niewiele uda艂o jej si臋 zobaczy膰. Podwin臋艂a r臋kawy i wsun臋艂a w szczelin臋 d艂o艅 i jeszcze kawa艂ek r臋ki. Maca艂a klepisko i wreszcie koniuszkiem jednego palca dotkn臋艂a metalowego przedmiotu. Umiejscowi艂a ju偶 klucz, ale nie mog艂a wsun膮膰 r臋ki wystarczaj膮co daleko, by go przyci膮gn膮膰. Pracowa艂a dalej: odpi臋艂a agrafk臋, kt贸r膮 przypadkiem mia艂a przy sobie, zgi臋艂a j膮 w haczyk, wetkn臋艂a w kawa艂ek arabskiego chleba i ruszy艂a na po艂贸w na le偶膮co. Kiedy chcia艂a ju偶 krzykn膮膰 z bezsilnej z艂o艣ci, haczyk z agrafki zaczepi艂 o klucz. Mog艂a teraz przysun膮膰 go blisko. Chwyci膰 palcami i przeci膮gn膮膰 na swoj膮 stron臋 przez rozmi臋k艂e klepisko.

Victoria usiad艂a na pi臋tach pe艂na podziwu dla w艂asnej pomys艂owo艣ci. W zab艂oconej r臋ce 艣ciska艂a klucz. Wsta艂a i w艂o偶y艂a go do dziurki. Odczeka艂a chwil臋 i gdy w s膮siedztwie rozleg艂 si臋 zwarty ch贸r psiego ujadania, przekr臋ci艂a klucz. Drzwi pos艂usznie ust膮pi艂y, Victoria uchyli艂a je i ostro偶nie wyjrza艂a przez szpar臋. Znajdowa艂 si臋 tam niewielki pok贸j z otwartymi drzwiami po drugiej stronie. Victoria obesz艂a izb臋 na czubkach palc贸w. Zauwa偶y艂a spore szczeliny w dachu i w pod艂odze. Drzwi wychodzi艂y na podest schod贸w z adobe. Schody prowadzi艂y do ogrodu.

Te spostrze偶enia wystarczy艂y Victorii, wycofa艂a si臋 wi臋c na palcach do swego miejsca odosobnienia. By艂o ma艂o prawdopodobne, 偶eby jeszcze kto艣 dzi艣 do niej zawita艂. Zamierza艂a poczeka膰, a偶 si臋 zupe艂nie 艣ciemni i wie艣 (lub miasto) zapadnie w sen, wtedy wyruszy.

Zauwa偶y艂a jeszcze jedn膮 rzecz. Podarta, bezkszta艂tna p艂achta czarnego materia艂u le偶a艂a w k膮cie przy zewn臋trznych drzwiach. Domy艣li艂a si臋, 偶e to stara aba. Postanowi艂a j膮 zabra膰, by ukry膰 pod ni膮 swe europejskie ubranie.

Czas wl贸k艂 si臋 niemi艂osiernie. Victoria nie potrafi艂aby powiedzie膰, jak d艂ugo trwa艂o to oczekiwanie. Wreszcie zamar艂y wszelkie odg艂osy dzia艂alno艣ci ludzkiej. Ucich艂y arabskie piosenki puszczane gdzie艣 w oddali na gramofonie lub fonografie, zamilk艂y ochryp艂e g艂osy, usta艂o spluwanie, nie s艂ycha膰 by艂o wysokiego, piskliwego 艣miechu kobiet ani p艂aczu dzieci.

S艂ysza艂a ju偶 tylko dalekie wycie szakali i przerywane szczekanie ps贸w, kt贸re trwa膰 b臋dzie 鈥 pomy艣la艂a 鈥 przez ca艂膮 noc.

鈥 Pora rusza膰 鈥 powiedzia艂a Victoria i wsta艂a. Po chwili wahania zamkn臋艂a od zewn膮trz drzwi swej celi, a klucz zostawi艂a w zamku. Przesz艂a przez drug膮 izb臋, podnios艂a zw贸j czarnego materia艂u i stan臋艂a na pode艣cie ceglanych schod贸w. Noc by艂a ksi臋偶ycowa; ksi臋偶yc sta艂 jeszcze nisko na niebie, lecz dostatecznie o艣wietla艂 drog臋. Victoria zacz臋艂a skrada膰 si臋 po schodach. Po chwili zatrzyma艂a si臋 cztery stopnie od ziemi. Znajdowa艂a si臋 na poziomie muru z adobe okalaj膮cego ogr贸d. Je偶eli zejdzie na sam d贸艂, nie uniknie przej艣cia obok domu. A wyra藕nie s艂ysza艂a chrapanie. Wi臋c mo偶e lepiej i艣膰 po murze? By艂 gruby, nie przedstawia艂 wi臋kszego ryzyka.

Zdecydowa艂a si臋. Ruszy艂a szybkim krokiem, zachowuj膮c jednak ostro偶no艣膰, do miejsca, gdzie mur skr臋ca艂 pod k膮tem prostym, przy ogrodzie palmowym. Natrafi艂a tu na wyrw臋. Pokona艂a j膮, zeskakuj膮c i ze艣lizguj膮c si臋, a po chwili sta艂a ju偶 na ziemi w艣r贸d palm. Pobieg艂a w stron臋 widocznej z dala dziury w ogrodzeniu gaju palmowego, przez kt贸r膮 wysz艂a na prymitywn膮 uliczk臋, tak w膮sk膮, 偶e nie zmie艣ci艂by si臋 na niej samoch贸d, w sam raz dla os艂贸w. Uliczka bieg艂a pomi臋dzy domami z adobe. Victoria pop臋dzi艂a przed siebie ile si艂 w nogach.

Rozleg艂o si臋 w艣ciek艂e ujadanie ps贸w. Dwa bure kundle wybieg艂y z jakiego艣 domostwa, warcza艂y i szczerzy艂y k艂y. Podnios艂a z ziemi gar艣膰 gruzu, cisn臋艂a nim w ich stron臋. Uciek艂y ze skowytem.

Zwi臋kszy艂a tempo. Za rogiem znalaz艂a si臋 na g艂贸wnej ulicy. W膮ska, poorana koleinami droga bieg艂a w艣r贸d domk贸w niewyra藕nych w 艣wietle ksi臋偶yca. Zza ogrodze艅 wygl膮da艂y palmy, psy warcza艂y i szczeka艂y. Zaczerpn臋艂a tchu i bieg艂a dalej. Psy wci膮偶 ujada艂y, ale 偶aden cz艂owiek nie zainteresowa艂 si臋 nocnym intruzem.

Wkr贸tce dotar艂a do rozleg艂ej r贸wniny. Napotka艂a zamulony strumyk ze zmursza艂ym garbatym mostkiem. Dalej wida膰 by艂o drog臋 czy trakt gin膮cy gdzie艣 hen, na horyzoncie. Znowu bieg艂a, a偶 wreszcie nie mog艂a ju偶 z艂apa膰 tchu.

Mie艣cina zosta艂a daleko w tyle. Ksi臋偶yc sta艂 wysoko. Z lewa, z prawa i z przodu rozpo艣ciera艂a si臋 kamienista pustynia, bez ro艣linno艣ci, bez 偶adnych oznak ludzkiego 偶ycia. P艂aski na pierwszy rzut oka krajobraz w rzeczywisto艣ci by艂 lekko falisty. Victoria nie dostrzeg艂a jakichkolwiek znak贸w drogowych, nie mia艂a wi臋c poj臋cia, dok膮d prowadzi trakt. Nie zna艂a si臋 na gwiazdach, nie potrafi艂a z nich odczyta膰 kierunku. By艂o co艣 lekko przera偶aj膮cego w tej wielkiej, pustej przestrzeni, ale nie by艂o odwrotu. Trzeba i艣膰 przed siebie.

Odpocz臋艂a chwilk臋, by z艂apa膰 oddech, upewni艂a si臋 spogl膮daj膮c do ty艂u, 偶e nikt jej nie 艣ciga, i ruszy艂a naprz贸d w tempie trzy i p贸艂 mili na godzin臋, w nieznane.

Kiedy nasta艂 wreszcie 艣wit, by艂a wyczerpana i o krok od histerii, nogi piek艂y j膮 z b贸lu. Po blasku na niebie zorientowa艂a si臋, 偶e idzie w kierunku po艂udniowo鈥攝achodnim. Wiedza ta na niewiele jej si臋 zda艂a, nie wiedzia艂a przecie偶, gdzie si臋 znajduje.

Dalej, nieco z boku, ujrza艂a p艂aski pag贸rek, a w艂a艣ciwie ma艂e wzniesienie terenu. Zboczy艂a z drogi na pag贸rek i po do艣膰 stromym stoku wdrapa艂a si臋 na wierzcho艂ek.

St膮d mog艂a obserwowa膰 ca艂膮 okolic臋. Znowu ogarn臋艂a j膮 nieokre艣lona panika. Wok贸艂 zupe艂ne pustkowie鈥 Krajobraz wygl膮da艂 pi臋knie w porannym 艣wietle dnia. Ziemia i horyzont migota艂y pastelowymi odcieniami, brzoskwiniowymi, kremowymi i r贸偶owymi, na kt贸re k艂ad艂y si臋 cienie. By艂o pi臋knie, lecz strasznie. 鈥濼eraz je偶 wiem 鈥 pomy艣la艂a Victoria 鈥 co to znaczy samotno艣膰鈥︹

Ziemi臋 porasta艂a miejscami kar艂owata trawa, tworz膮c ciemne 艂aty, gdzieniegdzie 鈥 cierniste krzewy. Poza tym 偶adnej ro艣linno艣ci, 艣ladu ludzkiego istnienia. By艂a tylko Victoria Jones.

Ani 艣ladu miasteczka, z kt贸rego uciek艂a. Droga z ty艂u gin臋艂a w niesko艅czonej pustce. Nie do wiary, 偶e przesz艂a taki kawa艂 piechot膮 i straci艂a mie艣cin臋 z oczu. Przez chwil臋 ogarn臋艂a j膮 panika i t臋sknota 鈥 wr贸ci膰, by膰 znowu z lud藕mi.

Wzi臋艂a si臋 jednak w gar艣膰. Zaplanowa艂a ucieczk臋, zbieg艂a z wi臋zienia, ale przecie偶 jej k艂opoty nie ko艅czy艂y si臋 tylko dlatego, 偶e od prze艣ladowc贸w dzieli艂o j膮 tych kilka mil. Samoch贸d, nawet stary gruchot, upora si臋 szybko z tak膮 odleg艂o艣ci膮. Kiedy tylko odkryj膮 ucieczk臋, zaczn膮, jej szuka膰. A jak tutaj znale藕膰 jakie艣 schronienie czy kryj贸wk臋? Zupe艂nie nie ma gdzie si臋 schowa膰. Spojrza艂a na podart膮 czarn膮 ab臋 i postanowi艂a na wszelki wypadek j膮 wykorzysta膰. Zawin臋艂a si臋 w sukni臋 i ukry艂a twarz. Nie wiedzia艂a, jak wygl膮da w tym stroju, bo nie mog艂a si臋 przejrze膰 w lusterku. Je偶eli zdejmie te europejskie buty i po艅czochy i powlecze si臋 dalej boso, mo偶e uda si臋 jej unikn膮膰 zdemaskowania. Cnotliwie zas艂oni臋ta Arabka, nawet obdarta i biedna, jest nietykalna. Wszelka zaczepka ze strony m臋偶czyzny by艂aby najwy偶szym uchybieniem. Ale czy to przebranie zamydli oczy Europejczykowi szukaj膮cemu jej z samochodu? W ka偶dym razie i tak by艂a to jedyna szansa.

By艂a tak zm臋czona, 偶e nie mog艂a podj膮膰 marszu. Strasznie chcia艂o jej si臋 pi膰, ale na to nie by艂o rady. Zdecydowa艂a, 偶e najlepiej po艂o偶y膰 si臋 na stoku pag贸rka. W razie czego us艂yszy st膮d samoch贸d, a je偶eli po艂o偶y si臋 na brzuchu w ma艂ym parowie na stoku, zorientuje si臋 mniej wi臋cej, kto siedzi w samochodzie.

Mo偶e te偶 kry膰 si臋, przemieszczaj膮c po stoku, tak by nie widziano jej z drogi.

Z drugiej strony odczuwa艂a wielk膮 potrzeb臋 powrotu do cywilizacji, 偶eby to jednak zrobi膰, musia艂a zatrzyma膰 jaki艣 pojazd wioz膮cy Europejczyk贸w i poprosi膰 o zabranie jej z sob膮.

Tylko jak si臋 upewni膰, 偶e ludzie w samochodzie s膮 w艂a艣ciwymi Europejczykami?

Zmagaj膮c si臋 z tymi ponurymi my艣lami, Victoria, wyczerpana ci臋偶kim marszem i trudami, niespodziewanie usn臋艂a.

Kiedy si臋 obudzi艂a, s艂o艅ce sta艂o w zenicie. By艂o jej gor膮co, zesztywnia艂a, mia艂a zawroty g艂owy. Cierpia艂a katusze z pragnienia. J臋kn臋艂a, a kiedy j臋k dobywa艂 si臋 z jej spieczonych, obola艂ych warg, zamar艂a i zacz臋艂a nas艂uchiwa膰. Doszed艂 j膮 s艂aby, ale 艂atwo rozpoznawalny odg艂os samochodu. Ostro偶nie unios艂a g艂ow臋. Samoch贸d nie nadje偶d偶a艂 od strony miasteczka, jecha艂 z przeciwnego kierunku. A wi臋c nie po艣cig. Na razie by艂 to ma艂y czarny punkcik daleko na horyzoncie. Victoria le偶a艂a w swoim ukryciu i obserwowa艂o go. Jak偶e 偶a艂owa艂a, 偶e nie ma lornetki.

Samoch贸d znikn膮艂 jej na chwil臋 z oczu w jakim艣 zag艂臋bieniu, po czym pojawi艂 si臋 niedaleko, na wzniesieniu. Prowadzi艂 Arab, a obok niego siedzia艂 m臋偶czyzna ubrany po europejsku.

Teraz 鈥 pomy艣la艂a Victoria 鈥 musz臋 podj膮膰 decyzj臋鈥. Czy mia艂a spr贸bowa膰? Czy powinna wybiec na drog臋 i zatrzyma膰 samoch贸d?

Kiedy ju偶, ju偶 mia艂a to zrobi膰, obudzi艂y si臋 w niej w膮tpliwo艣ci. A je偶eli istnia艂a najmniejsza nawet mo偶liwo艣膰, 偶e stanie oko w oko z nieprzyjacielem?

Sk膮d mog艂a wiedzie膰? Trakt by艂 z pewno艣ci膮 rzadko ucz臋szczany. Nie pojawi艂 si臋 na nim dot膮d 偶aden pojazd. Nawet ci臋偶ar贸wka. Nawet stado os艂贸w. Samoch贸d m贸g艂 jecha膰 do miasteczka鈥

Co mia艂a zrobi膰? Sta艂a przed straszliw膮 decyzj膮, kt贸r膮 musia艂a podj膮膰 w mgnieniu oka. Je艣li to nieprzyjaciel, nadchodzi koniec Victorii Jones. Je艣li nie, mo偶e to dla niej ostatnia deska ratunku? Gdy zn贸w ruszy przed siebie, albo j膮 z艂api膮, albo umrze z pragnienia. Co zrobi膰?

I kiedy tak miota艂a si臋 mi臋dzy jedn膮 a drug膮 decyzj膮, warkot samochodu si臋 zmieni艂. Pojazd zwolni艂, zboczy艂 z drogi i podjecha艂 po kamieniach pod pag贸rek, na kt贸rym przykucn臋艂a Victoria.

Dostrzegli j膮! To by艂 po艣cig!

Ze艣lizgn臋艂a si臋 w g艂膮b parowu i zacz臋艂a czo艂ga膰 si臋 po stoku, byle dalej od zbli偶aj膮cego si臋 niebezpiecze艅stwa. Samoch贸d zatrzyma艂 si臋 i rozleg艂 si臋 trzask zamykanych drzwiczek.

Potem kto艣 powiedzia艂 co艣 po arabsku. I cisza. Nagle w polu widzenia Victorii pojawi艂 si臋 jaki艣 m臋偶czyzna. Okr膮偶a艂 pag贸rek w po艂owie stoku i bacznie wpatrywa艂 si臋 w ziemi臋. Od czasu do czasu przystawa艂 i co艣 podnosi艂. Je偶eli czego艣 szuka艂, to na pewno nie Victorii Jones. Poza tym, by艂 bez w膮tpienia Anglikiem.

Z okrzykiem ulgi Victoria poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi i podbieg艂a do nieznajomego.

鈥 Och, prosz臋 pana 鈥 zawo艂a艂a 鈥 tak si臋 ciesz臋, 偶e pan przyszed艂.

Patrzy艂 na ni膮 szeroko otwartymi oczami.

鈥 Na lito艣膰 bosk膮鈥 鈥 zacz膮艂. 鈥 Jest pani Angielk膮? Przecie偶鈥

Victoria wybuchn臋艂a 艣miechem i zrzuci艂a ab臋.

鈥 Tak, oczywi艣cie, jestem Angielk膮 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Czy mo偶e mnie pan zawie藕膰 do Bagdadu?

鈥 Nie jad臋 do Bagdadu. W艂a艣nie stamt膮d przyjecha艂em. Ale co pani tu robi, na Boga, sama, na pustyni?

鈥 Zosta艂am porwana 鈥 powiedzia艂a Victoria jednym tchem. 鈥 Posz艂am umy膰 g艂ow臋 i u艣pili mnie chloroformem. A kiedy si臋 obudzi艂am, by艂am w jakim艣 arabskim domu, tam, w miasteczku.

Pokaza艂a r臋k膮 na horyzont.

鈥 W Mandali?

鈥 Nie wiem, jak si臋 nazywa. W nocy uciek艂am. Sz艂am ca艂膮 noc, a potem schowa艂am si臋 za tym pag贸rkiem, ba艂am si臋, 偶e jest pan nieprzyjacielem.

Wybawca Victorii patrzy艂 na ni膮 z dziwnym wyrazem twarzy. Mia艂 oko艂o trzydziestu pi臋ciu lat, by艂 blondynem o nieco wynios艂ej postawie. M贸wi艂 w spos贸b akademicki i dok艂adny. Na艂o偶y艂 pincenez i patrzy艂 na ni膮 podejrzliwie. Victoria pomy艣la艂a, 偶e nieznajomy nie wierzy jej ani na jot臋.

Poczu艂a si臋 w艣ciek艂a.

鈥 To 艣wi臋ta prawda! 鈥 zawo艂a艂a z oburzeniem. 鈥 Od pocz膮tku do ko艅ca.

Nieznajomy dalej patrzy艂 na ni膮 z niedowierzaniem.

鈥 Ciekawe, bardzo ciekawe 鈥 powiedzia艂 lodowato.

Victoria wpad艂a w rozpacz. Dlaczego, ach dlaczego, k艂amstwa w jej ustach brzmia艂y tak wiarygodnie, a szczera prawda tak nieprzekonuj膮co? O rzeczywistych wydarzeniach opowiada艂a bezbarwnie i w spos贸b budz膮cy w膮tpliwo艣ci.

鈥 A poza tym, jak pan mi nie da pi膰, to umr臋 z pragnienia. 鈥 A je偶eli mnie pan zostawi i odjedzie, to te偶 umr臋 z pragnienia.

鈥 To nie do pomy艣lenia 鈥 odpar艂 sztywno nieznajomy. 鈥擭ie wyobra偶am sobie, 偶eby Angielka mog艂a si臋 tak b艂膮ka膰 po pustyni. M贸j Bo偶e, pani ma zupe艂nie sp臋kane wargi鈥 Abdul!

Kierowca wy艂oni艂 si臋 zza stoku.

鈥 Sahib?

Anglik powiedzia艂 co艣 po arabsku, kierowca pobieg艂 do samochodu, a po chwili wr贸ci艂 z termosem i bakelitowym kubkiem.

Victoria pi艂a 艂apczywie.

鈥 Ooo! Odetchn臋艂a. 鈥 Du偶o mi lepiej.

鈥 Jestem Richard Baker 鈥 przedstawi艂 si臋 Anglik.

鈥 Victoria Jones 鈥 odwzajemni艂a si臋. I aby odzyska膰 stracony grunt, a niedowierzanie zmieni膰 w atencj臋, doda艂a: 鈥 Pauncefoot Jones. Jad臋 do wuja, doktora Pauncefoot Jonesa, na wykopaliska.

鈥 Niewiarygodny zbieg okoliczno艣ci 鈥 zawo艂a艂 Baker patrz膮c na Victori臋 ze zdumieniem. 鈥 W艂a艣nie tam jad臋. To zaledwie pi臋tna艣cie mil st膮d. Chyba nie mog艂a pani znale藕膰 w艂a艣ciwszego wybawcy.

Zaskoczenie by艂oby 艂agodnym okre艣leniem reakcji Victorii. Zdumienie odebra艂o jej mow臋. Nie mog艂a wyj膮ka膰 s艂owa. Potulnie, w milczeniu sz艂a za Richardem do samochodu.

鈥 Domy艣lam si臋, 偶e jest pani antropologiem 鈥 m贸wi艂 Richard usuwaj膮c baga偶e, by zrobi膰 jej miejsce na tylnym siedzeniu. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e ma pani przyjecha膰, ale nie s膮dzi艂em, 偶e tak wcze艣nie.

Sta艂 jeszcze chwil臋, ogl膮daj膮c rozmaite od艂amki, kt贸re wyj膮艂 z kieszeni. Victoria zrozumia艂a teraz, 偶e zebra艂 je na pag贸rku.

鈥 Wygl膮da艂 mi zupe艂nie na ma艂y tell 鈥 powiedzia艂 wskazuj膮c na wzniesienie. 鈥 Ale nie znalaz艂em nic nadzwyczajnego. P贸藕na ceramika asyryjska, troch臋 partyjskiej, troch臋 z okresu kasyckiego. 鈥 I doda艂 z u艣miechem: 鈥 Ciesz臋 si臋, 偶e mimo tylu tarapat贸w instynkt archeologiczny zawi贸d艂 pani膮 na tell.

Victoria otworzy艂a usta i zaraz je zamkn臋艂a. Kierowca nacisn膮艂 sprz臋g艂o, samoch贸d ruszy艂.

Co mog艂a powiedzie膰? Wkr贸tce zostanie zdemaskowana, jak tylko dojad膮 do stacji badawczej. Ale sto razy lepiej zosta膰 zdemaskowan膮 tam, na miejscu przyzna膰 si臋 do k艂amstw, ni偶 wyzna膰 prawd臋 Richardowi Bakerowi po艣rodku pustyni. W najgorszym razie ode艣l膮 j膮 do Bagdadu. 鈥瀂reszt膮 鈥 my艣la艂a zawsze niepoprawna Victoria 鈥 mo偶e co艣 mi przyjdzie do g艂owy, nim dojedziemy na miejsce鈥. Jej ruchliwa wyobra藕nia zacz臋艂a pracowa膰. Zanik pami臋ci? Albo inaczej: podr贸偶owa艂a z dziewczyn膮, kt贸ra prosi艂a j膮鈥 nie, b臋dzie jednak musia艂a wyzna膰 ca艂膮 prawd臋. Wola艂a zrobi膰 to przed doktorem Pauncefoot Jonesem, cho膰 nic jej o nim nie wiadomo, ni偶 przed Richardem Bakerem, kt贸ry podejrzliwie podnosi艂 brwi i wyra藕nie nie wierzy艂 w jej ca艂kowicie autentyczn膮 histori臋.

鈥 Nie b臋dziemy przeje偶d偶a膰 przez Mandali 鈥 powiedzia艂 Baker, odwracaj膮c si臋 do Victorii. 鈥 Zboczymy z drogi za jak膮艣 mil臋. Trudno znale藕膰 okre艣lone miejsce, kiedy nie ma 偶adnych oznakowa艅.

Po jakim艣 czasie powiedzia艂 co艣 do Abdula, samoch贸d ostro zjecha艂 ze szlaku i pomkn膮艂 prosto przez pustyni臋. Poniewa偶 nie by艂o znak贸w, Richard Baker pokazywa艂 Abdulowi, jak ma jecha膰: 鈥瀟eraz w prawo, teraz w lewo鈥. Po chwili Richard wyda艂 okrzyk zadowolenia.

鈥 Jedziemy w艂a艣ciwym traktem! 鈥 powiedzia艂.

Victoria nie widzia艂a 偶adnego traktu. W ko艅cu dojrza艂a jednak niewyra藕ne 艣lady opon.

Dojechali teraz do skrzy偶owania z zarysowan膮 wyra藕niej drog膮. Richard krzykn膮艂 i kaza艂 Abdulowi zatrzyma膰 samoch贸d.

鈥 Poka偶臋 pani co艣 ciekawego 鈥 powiedzia艂. 鈥 Co艣, czego pani, jako nowicjuszka, nigdy nie widzia艂a.

Drog膮 sz艂o w stron臋 samochodu dw贸ch ludzi. Jeden z nich ni贸s艂 na plecach kr贸tk膮 drewnian膮 艂aweczk臋, a drugi 鈥 du偶y drewniany przedmiot wielko艣ci pianina.

Richard pozdrowi艂 ich, a oni po przyjacielsku odpowiedzieli na powitanie. Richard pocz臋stowa艂 ich papierosami, zrobi艂 si臋 mi艂y nastr贸j jak na spotkaniu towarzyskim.

Richard zwr贸ci艂 si臋 do Victorii:

鈥 Lubi pani kino? Chce pani zobaczy膰 seans?

Powiedzia艂 co艣 do m臋偶czyzn, oni u艣miechn臋li si臋 rado艣nie, postawili 艂aweczk臋, pokazali Victorii i Richardowi, 偶e maj膮 usi膮艣膰. Nast臋pnie umie艣cili na stojaku okr膮g艂e urz膮dzenie, w kt贸rym by艂y dwa otwory na oczy. Victoria przygl膮daj膮c si臋 aparatowi zawo艂a艂a:

鈥 Widzia艂am co艣 takiego na molo. Pami臋tam film: 鈥濩o podejrza艂 kamerdyner鈥.

Przy艂o偶y艂a oczy do oszklonych otwor贸w fotoplastikonu, jeden z m臋偶czyzn powoli kr臋ci艂 korb膮 czy r膮czk膮, a drugi rozpocz膮艂 monotonn膮 pie艣艅.

鈥 Co on m贸wi? 鈥 spyta艂a Victoria. Richard t艂umaczy艂 s艂owa.

鈥 Zbli偶 si臋 i przygotuj na cuda i czary. B臋dziesz ogl膮da膰 cuda przesz艂o艣ci.

Oczom Victorii ukaza艂 si臋 surowy w kolorach obraz Murzyn贸w zbieraj膮cych pszenic臋.

鈥 Fellah w Ameryce 鈥 oznajmi艂 Richard, t艂umacz膮c. A potem:

鈥 呕ona wielkiego szacha Zachodu 鈥 i ukaza艂a si臋 cesarzowa Eugenia, u艣miechni臋ta, obracaj膮ca w palcach pukiel w艂os贸w. I obraz Pa艂acu Kr贸lewskiego w Montenegro i Wystawy 艢wiatowej.

Niesamowita, zr贸偶nicowana seria obrazk贸w, niczym ze sob膮 nie powi膮zanych, z zaskakuj膮cym niekiedy komentarzem.

Ksi膮偶臋 ma艂偶onek, Disraeli, fiordy norweskie, dawni 艂y偶wiarze Szwajcarii 鈥 wszystko to sk艂ada艂o si臋 na ten dziwny rzut oka w przesz艂o艣膰.

Prezenter zako艅czy艂 seans s艂owami:

鈥 Pokazali艣my ci wspania艂e zabytki z dalekich stron 艣wiata. Niech twoja hojno艣膰 wynagrodzi ogl膮dane cuda, bo widzia艂e艣 rzeczy prawdziwe.

I na tym koniec. Victoria by艂a zachwycona.

鈥 To by艂o naprawd臋 cudowne 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Nigdy bym w to nie uwierzy艂a.

W艂a艣ciciele fotoplastikonu u艣miechali si臋 z dum膮. Victoria wsta艂a z 艂aweczki, a siedz膮cy po drugiej stronie Richard wylecia艂 w powietrze i leg艂 na ziemi w niezbyt dystyngowanej pozie. Victoria przeprosi艂a go, ale chcia艂o jej si臋 艣mia膰. Richard zap艂aci艂, rozpocz臋艂a si臋 ceremonia po偶egnania, 偶yczenia pomy艣lno艣ci, pro艣by o b艂ogos艂awie艅stwo bo偶e, a偶 wreszcie si臋 rozstali. Victoria i Richard wsiedli do samochodu, a dwaj ludzie z kinem ruszyli pustynnym traktem.

鈥 Dok膮d oni id膮? 鈥 spyta艂a Victoria.

鈥 Przenosz膮 si臋 z miejsca na miejsce. Po raz pierwszy spotka艂em ich w Jordanii na drodze prowadz膮cej od Morza Martwego do Ammanu. Teraz kieruj膮 si臋 do Karbali, wybieraj膮 oczywi艣cie nieucz臋szczane trakty, daj膮 przedstawienia w odleg艂ych miasteczkach.

鈥 Mo偶e ich kto艣 podwiezie? Richard za艣mia艂 si臋.

鈥 Nie b臋d膮 chcieli. Kiedy艣 spotka艂em pewnego starszego cz艂owieka na szosie z Basry do Bagdadu i zaproponowa艂em mu, 偶e go podrzuc臋. Zapyta艂em go, kiedy spodziewa si臋 dotrze膰 do celu, odpar艂, 偶e za dwa miesi膮ce. Wi臋c powiedzia艂em, 偶eby wsiad艂 do samochodu, a dotrze na miejsce p贸藕nym wieczorem. Podzi臋kowa艂 i odm贸wi艂. Dwa miesi膮ce nie robi艂y mu 偶adnej r贸偶nicy. Czas tutaj nic nie znaczy. To przekonanie zapada w cz艂owieku raz na zawsze i czerpie on z niego dziwn膮 satysfakcj臋.

鈥 Tak, mog臋 to zrozumie膰.

鈥 Dla Arab贸w nasz zachodni po艣piech jest ca艂kowicie niezrozumia艂y, a nasz spos贸b przechodzenia prosto do sedna sprawy uwa偶aj膮 za wielki brak wychowania. U nich trzeba zawsze odsiedzie膰 swoj膮 godzink臋 na rozmowie o tym i owym albo, je艣li kto woli, mo偶na milcze膰.

鈥 Gdyby艣my tak zaprowadzili taki zwyczaj w biurach w Londynie! To dopiero by艂aby strata czasu.

鈥 Tak, ale wracamy do pytania: czym jest czas? i czym jest strata czasu?

Victoria zamy艣li艂a si臋. Samoch贸d dalej zmierza艂 donik膮d z ca艂kowit膮 pewno艣ci膮 siebie.

鈥 Gdzie to jest? 鈥 spyta艂a.

鈥 Tell Aswad? Dok艂adnie w samym 艣rodku pustyni. Zaraz zobaczy pani zikkurat. Niech pani teraz spojrzy na lewo. Tam, gdzie pokazuj臋 palcem.

鈥 Czy to chmury? 鈥 spyta艂a Victoria. 鈥 To nie mo偶e by膰 przecie偶 艂a艅cuch g贸rski?

鈥 To g贸ry. Pokryte 艣niegiem szczyty Kurdystanu. Zobaczy膰 je mo偶na tylko przy bardzo dobrej widoczno艣ci.

Ogarn臋艂o j膮 senne uczucie zadowolenia. Mog艂aby tak jecha膰 przez ca艂e 偶ycie. Och, dlaczego wda艂a si臋 w te obrzydliwe k艂amstwa? Skuli艂a si臋 jak dziecko na my艣l o karze. Przed ni膮 niemi艂y fina艂. Jak wygl膮da doktor Pauncefoot Jones? Jest zapewne wysoki, ma d艂ug膮 siw膮 brod臋 i gro藕nie zmarszczone brwi. Ale co tam, niech sobie b臋dzie w艣ciek艂y, i tak wyprowadzi艂a w pole Catherine, Ga艂膮zk臋 Oliwn膮 i Rathbone鈥檃.

鈥 To tam 鈥 powiedzia艂 Richard i wskaza艂 r臋k膮 przed siebie.

Victoria zobaczy艂a ma艂y punkcik daleko na widnokr臋gu.

鈥 To jeszcze kawa艂 drogi.

鈥 Nie, tylko par臋 mil. Zobaczy pani.

I rzeczywi艣cie. Punkcik zmieni艂 si臋 b艂yskawicznie w kulk臋, potem w pag贸rek, a wreszcie w wielki imponuj膮cy tell. Z jednej strony znajdowa艂 si臋 d艂ugi, rozwalaj膮cy si臋 budynek z adobe.

鈥 Nasza baza 鈥 powiedzia艂 Richard.

Zajechali z piskiem opon przed dom, witani szczekaniem ps贸w. Ubrani na bia艂o s艂u偶膮cy, szeroko u艣miechni臋ci, wyszli im na spotkanie.

Po ceremoniach powitalnych Richard powiedzia艂:

鈥 Nie spodziewano si臋 tutaj pani tak szybko. Ale przygotuj膮 pani 艂贸偶ko. I zaraz b臋dzie gor膮ca woda. Na pewno chce si臋 pani umy膰 i odpocz膮膰. Doktor Pauncefoot Jones jest na tellu. Id臋 do niego. Ibrahim zajmie si臋 pani膮.

Richard oddali艂 si臋, a Victoria posz艂a do domu za u艣miechni臋tym Ibrahimem. O艣lepiona blaskiem s艂o艅ca stwierdzi艂a, 偶e wewn膮trz panuje p贸艂mrok. Przeszli przez bawialni臋 z du偶ymi sto艂ami i kilkoma zniszczonymi fotelami, potem okr膮偶yli podw贸rko i znale藕li si臋 w pokoiku z ma艂ym okienkiem. Sta艂o w nim 艂贸偶ko, nieociosana komoda, st贸艂 z dzbankiem i misk膮 oraz krzes艂o. Ibrahim u艣miecha艂 si臋, potakiwa艂 i przyni贸s艂 du偶y dzban gor膮cej, nieco b艂otnistej wody i ostry r臋cznik. Nast臋pnie, u艣miechaj膮c si臋 przepraszaj膮co, wyszed艂 i wr贸ci艂 z ma艂ym lusterkiem, kt贸re ostro偶nie powiesi艂 na gwo藕dziu na 艣cianie.

Victoria by艂a naprawd臋 szcz臋艣liwa, 偶e mo偶e si臋 umy膰. Zaczyna艂a odczuwa膰 wielkie znu偶enie i wyczerpanie, poza tym lepi艂a si臋 z brudu.

鈥 Na pewno okropnie wygl膮dam 鈥 powiedzia艂a do siebie i podesz艂a do lusterka.

Przez kilka sekund patrzy艂a na swe odbicie w os艂upieniu. To nie by艂a ona, nie Victoria Jones.

Po chwili zrozumia艂a: osoba spogl膮daj膮ca na ni膮 z lustra mia艂a drobne, czyste rysy Victorii Jones, ale by艂a platynow膮 blondynk膮!



Rozdzia艂 dziewi臋tnasty

I


Richard znalaz艂 doktora Pauncefoot Jonesa przy wykopaliskach: siedzia艂 w kucki obok nadzorcy rob贸t i delikatnie opukiwa艂 ma艂ym kilofem jak膮艣 艣cian臋.

Pauncefoot Jones przywita艂 si臋 z Richardem jak z koleg膮 po fachu.

鈥 Witam, drogi Richardzie. A wi臋c przyjecha艂 pan. Spodziewa艂em si臋 pana we wtorek. Nie wiem dlaczego.

鈥 Jest w艂a艣nie wtorek 鈥 powiedzia艂 Richard.

鈥 Naprawd臋? 鈥 zdziwi艂 si臋 Pauncefoot Jones bez wi臋kszego zainteresowania. 鈥 Niech pan tu pozwoli i powie mi, co o tym my艣li. Mury w doskona艂ym stanie, a weszli艣my zaledwie na trzy stopy w g艂膮b. Wydaje mi si臋, 偶e s膮 jakie艣 艣lady farby. Niech pan zobaczy. Wygl膮da to bardzo obiecuj膮co.

Richard ukl膮k艂 w rowie i obaj m臋偶czy藕ni wdali si臋 w fachow膮 rozmow臋. Po kwadransie Richard powiedzia艂:

鈥 By艂bym zapomnia艂. Przywioz艂em tu panu jedn膮 dziewczyn臋.

鈥 Tak? Co za dziewczyn臋?

鈥 M贸wi, 偶e jest pana siostrzenic膮.

鈥 Siostrzenic膮? 鈥 Doktor Pauncefoot Jones z trudem oderwa艂 si臋 od mur贸w z adobe. 鈥 Chyba nie mam siostrzenicy 鈥 powiedzia艂 z pow膮tpiewaniem w g艂osie. Jakby dopuszcza艂 mo偶liwo艣膰, 偶e o takim fakcie zapomnia艂.

鈥 Przyjecha艂a tu, 偶eby z panem pracowa膰.

鈥 Ach, tak! 鈥 Twarz Pauncefoot Jonesa rozja艣ni艂a si臋. 鈥 Oczywi艣cie. W takim razie to Veronica.

鈥 Chyba Victoria.

鈥 Tak, oczywi艣cie, Victoria. Pisa艂 mi o niej Emerson z Cambridge. Zdaje si臋, 偶e bardzo zdolna dziewczyna. Antropolog. Nie rozumiem, jak mo偶na zosta膰 antropologiem, a pan?

鈥 S艂ysza艂em, 偶e przyje偶d偶a do pana jaka艣 dziewczyna antropolog.

鈥 Nie ma tu nic dla niej na razie. Ale przecie偶 dopiero zaczynamy. Co prawda wydawa艂o mi si臋, 偶e mia艂a przyjecha膰 za dwa tygodnie czy co艣 takiego, ale niezbyt uwa偶nie przeczyta艂em jej list, a potem gdzie艣 mi si臋 zapodzia艂, wi臋c nie bardzo pami臋tam, co tam pisa艂a. 呕ona przyje偶d偶a w przysz艂ym tygodniu, a mo偶e w nast臋pnym; w艂a艣nie, co ja zrobi艂em z jej listem? I wydawa艂o mi si臋, 偶e przyje偶d偶a z ni膮 Venetia, ale mog艂em wszystko popl膮ta膰. Bardzo dobrze, ona mo偶e si臋 nam przyda膰. Wykopujemy sporo ceramiki.

鈥 Co艣 w tej dziewczynie jest dziwnego.

鈥 Dziwnego? 鈥 Pauncefoot Jones spojrza艂 z uwag膮 na Richarda. 鈥 W jakim sensie?

鈥 Nie wie pan, czy nie mia艂a na przyk艂ad jakiego艣 za艂amania nerwowego?

鈥 Emerson pisa艂, 偶e bardzo du偶o pracowa艂a, dyplom czy obrona, co艣 takiego, ale nie przypominam sobie, 偶eby m贸wi艂 o za艂amaniu. Sk膮d te przypuszczenia?

鈥 Spotka艂em j膮 po drodze, w臋drowa艂a zupe艂nie sama. Wie pan gdzie? Na tym ma艂ym tellu, na mil臋 przed zboczeniem z drogi鈥

鈥 Tak, wiem 鈥 odpar艂 doktor Pauncefoot Jones. 鈥 Niech pan sobie wyobrazi, 偶e znalaz艂em tam kiedy艣 kawa艂ek ceramiki Nuzu. Nie do wiary, w tak wysuni臋tym na po艂udnie miejscu!

Richard nie da艂 si臋 wci膮gn膮膰 w archeologiczne dywagacje i z uporem wr贸ci艂 do poprzedniego tematu.

鈥 Opowiedzia艂a mi zupe艂nie niewiarygodn膮 histori臋. 呕e posz艂a umy膰 g艂ow臋, u艣piono j膮 chloroformem. Porwano, zawieziono do Mandali, uwi臋ziono w jakim艣 domu, sk膮d uciek艂a w 艣rodku nocy, zupe艂ne kosza艂ki鈥搊pa艂ki.

Doktor Pauncefoot Jones potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nieprawdopodobne 鈥 powiedzia艂. 鈥 Okolica jest zupe艂nie spokojna i dobrze strze偶ona. Trudno o bardziej bezpieczne miejsce.

鈥 W艂a艣nie. Musia艂a to wszystko sobie uroi膰. Dlatego pytam, czy nie mia艂a za艂amania nerwowego. Widocznie to jedna z tych histeryczek, kt贸rym si臋 wydaje, 偶e zakocha艂 si臋 w nich wikary albo 偶e napastuje j膮 lekarz. Mo偶emy mie膰 z ni膮 powa偶ne k艂opoty.

鈥 Och, na pewno si臋 uspokoi 鈥 stwierdzi艂 optymistycznie Pauncefoot Jones. 鈥 Gdzie ona jest?

鈥 Chcia艂a si臋 umy膰 i odpocz膮膰. 鈥 Zawaha艂 si臋 i doda艂: 鈥擭ie ma 偶adnego baga偶u.

鈥 Naprawd臋? To rzeczywi艣cie dziwne. Chyba nie b臋d臋 musia艂 po偶ycza膰 jej pi偶amy? Mam tylko dwie, a na dodatek jedn膮 podart膮.

鈥 Musi sobie jako艣 poradzi膰 do czasu przyjazdu ci臋偶ar贸wki w przysz艂ym tygodniu. Zastanawia mnie, co ona tam robi艂a, zupe艂nie sama, jakby spad艂a z nieba.

鈥 Dziwne s膮 dzisiejsze dziewcz臋ta 鈥 stwierdzi艂 og贸lnikowo doktor Pauncefoot Jones. 鈥 Ci膮gle si臋 tu kr臋c膮. Prawdziwe utrapienie, je偶eli chce si臋 pracowa膰. Wydawa艂oby si臋, 偶e jest tu za daleko dla zwiedzaj膮cych, ale gdzie tam, nie wyobra偶a pan sobie, ile tu zaje偶d偶a samochod贸w, ilu ludzi si臋 przewija w najbardziej nieodpowiednich chwilach. Ojej,

przestali kopa膰. Pewno ju偶 przerwa na lunch. Wracajmy do domu.



II


Victoria oczekiwa艂a z dr偶eniem serca na przybycie doktora Pauncefoot Jonesa. Okaza艂o si臋, 偶e zupe艂nie inaczej go sobie wyobra偶a艂a. By艂 niski, przysadzisty, 艂ysawy, mia艂 charakterystyczny b艂ysk w oku. Ku najwi臋kszemu zdumieniu Victorii wyszed艂 jej naprzeciw z otwartymi ramionami.

鈥 Ach, Venetio, to znaczy Victorio, co za niespodzianka! Wbi艂em sobie do g艂owy, 偶e przyje偶d偶a pani dopiero w przysz艂ym miesi膮cu. Ale to wspaniale, 偶e pani przyjecha艂a. Naprawd臋 wspaniale. Jak si臋 miewa Emerson? Czy bardzo dokucza mu astma?

Victoria wzi臋艂a si臋 w gar艣膰 i powiedzia艂a ostro偶nie, 偶e z astm膮 Emersona nie jest tak 藕le.

鈥 Za bardzo opatula gard艂o 鈥 powiedzia艂 Pauncefoot Jones. 鈥 殴le robi. Zawsze mu to m贸wi艂em. Wszyscy ci akademicy przyczepieni jak rzep do uczelni zbyt si臋 przejmuj膮 swoim zdrowiem. Nie powinni tyle o tym my艣le膰, to jedyny spos贸b na zachowanie dobrej kondycji. Mam nadziej臋, 偶e si臋 pani szybko zadomowi. Moja 偶ona przyje偶d偶a w przysz艂ym tygodniu, a mo偶e w nast臋pnym, troch臋 chorowa艂a. Gdzie ja podzia艂em ten list? Richard powiedzia艂 mi, 偶e zgin膮艂 pani baga偶. Jak sobie pani poradzi? Ci臋偶ar贸wka b臋dzie chyba dopiero w przysz艂ym tygodniu.

鈥 Dam sobie rad臋 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Przecie偶 musz臋. Doktor Pauncefoot Jones zachichota艂.

鈥 My z Richardem niewiele mo偶emy pani po偶yczy膰. Ze szczoteczk膮 do z臋b贸w nie b臋dzie k艂opotu. Mamy dziesi膮tki w magazynach. I wat臋 te偶 mamy, je偶eli to si臋 pani przyda i鈥 zaraz鈥 talk, i zapasowe skarpetki, i chusteczki.

鈥 Nie ma problemu 鈥 u艣miechn臋艂a si臋 pogodnie Victoria.

鈥 Nie wida膰 na razie 偶adnego cmentarza dla pani 鈥 po鈥

wiedzia艂 doktor Pauncefoot Jones. 鈥 Dokopali艣my si臋 do ca艂kiem niez艂ych mur贸w, jest te偶 ca艂a masa ceramiki w dalszych wykopach. Mog艂aby pani skleja膰. Znajdziemy pani jakie艣 zaj臋cie. Nie pami臋tam, czy pani fotografuje?

鈥 Znam si臋 na tym troch臋 鈥 powiedzia艂a ostro偶nie Victoria. Poczu艂a ulg臋 na wzmiank臋 o czym艣, co potrafi robi膰.

鈥 To dobrze. Mo偶e pani wywo艂ywa膰 negatywy? Jestem cz艂owiekiem starej daty, u偶ywam p艂ytek. Ciemnia jest do艣膰 prymitywna. M艂odzi ludzie, przyzwyczajeni do nowoczesnej techniki, skar偶膮 si臋 cz臋sto na te przedpotopowe warunki.

鈥 Mnie to nie przeszkadza 鈥 uspokoi艂a go Victoria.

Posz艂a do magazynu, wybra艂a szczoteczk臋 i past臋 do z臋b贸w, g膮bk臋 i talk.

Usi艂owa艂a zrozumie膰, jaka jest jej obecna sytuacja, ale wci膮偶 mia艂a w g艂owie zam臋t. Bez w膮tpienia wzi臋to j膮 za dziewczyn臋, kt贸ra nazywa si臋 Venetia Jaka艣鈥擳am, ma do艂膮czy膰 do ekspedycji i jest antropologiem. Victoria nie za bardzo orientowa艂a si臋, czym si臋 zajmuje antropolog. Musi poszuka膰 s艂ownika i sprawdzi膰. Tamta dziewczyna nie pojawi si臋 tu przed up艂ywem tygodnia. Prosz臋 bardzo, Victoria mo偶e przez tydzie艅, chyba 偶e wcze艣niej trafi si臋 okazja do Bagdadu, wyst臋powa膰 jako Venetia Jaka艣鈥擳am i ju偶 jej g艂owa w tym, by dobrze odegra膰 t臋 rol臋. Nie l臋ka艂a si臋 doktora Pauncefoot Jonesa, cz艂owieka rozkosznie roztargnionego, obawy jej budzi艂 natomiast Richard Baker. Nie podoba艂 jej si臋 badawczy wyraz oczu, kiedy na ni膮 patrzy艂. Je艣li nie b臋dzie czujna, Richard rozszyfruje j膮 na pewno. Na szcz臋艣cie pracowa艂a kiedy艣 przez kr贸tki okres w Instytucie Archeologii w Londynie, otar艂a si臋 wi臋c troch臋 o s艂ownictwo i poj臋cia z tej dziedziny, to si臋 jej teraz przyda. Musi jednak bardzo si臋 pilnowa膰, 偶eby nie by艂o 偶adnej wpadki. Na szcz臋艣cie, my艣la艂a Victoria, m臋偶czy藕ni z tak膮 wy偶szo艣ci膮 odnosz膮 si臋 do kobiet, 偶e jakiekolwiek potkni臋cie z jej strony zosta艂oby odebrane nie jako dzwonek ostrzegawczy, ale dow贸d na to, 偶e wszystkie kobiety maj膮 pusto w g艂owie.

Tak bardzo potrzebny jej ten tydzie艅 luzu! W Ga艂膮zce Oliwnej jej znikni臋cie wywo艂a wielki zam臋t. Wiadomo, 偶e uciek艂a z wi臋zienia, ale co si臋 z ni膮 sta艂o p贸藕niej, jest prawie nie do wykrycia. Samoch贸d Richarda nie przeje偶d偶a艂 przez Mandali, nikt wi臋c nie wpadnie na to, 偶e Victoria wyl膮dowa艂a w Tell Aswad. Nie, w Ga艂膮zce Oliwnej b臋dzie im si臋 wydawa艂o, 偶e Victoria wyparowa艂a. Dojd膮 by膰 mo偶e, a nawet na pewno, do wniosku, 偶e nie 偶yje. 呕e b艂膮kaj膮c si臋 po pustyni, umar艂a z wyczerpania.

Bardzo dobrze, niech sobie tak my艣l膮. Niestety, Edward te偶 tak b臋dzie uwa偶a艂. Dobrze mu tak! D艂ugo si臋 nie b臋dzie martwi艂. Kiedy b臋d膮 go z偶era艂y wyrzuty sumienia, 偶e kaza艂 jej zaprzyja藕ni膰 si臋 z Catherine, ona si臋 nagle pojawi, wr贸ci do niego z za艣wiat贸w, tyle 偶e nie brunetka, lecz blondynka.

I natychmiast powr贸ci艂o tajemnicze pytanie: dlaczego Oni (kim s膮 鈥 nie wiadomo) ufarbowali jej w艂osy? Musia艂 by膰 jaki艣 pow贸d, my艣la艂a Victoria, ale zupe艂nie nie potrafi艂a rozszyfrowa膰 tej zagadki. Wkr贸tce b臋dzie mia艂a czarne odrosty, to dopiero b臋dzie widok. Dziewczyna ufarbowana na platynow膮 blondynk臋, kt贸ra nie ma ani pudru, ani szminki, czy mo偶e by膰 gorsza sytuacja? 鈥濶iewa偶ne 鈥 my艣la艂a 鈥攚a偶ne, 偶e 偶yj臋. I dlaczego mia艂abym si臋 troch臋 nie rozerwa膰? Chocia偶 przez tydzie艅?鈥 Bra膰 udzia艂 w ekspedycji archeologicznej to naprawd臋 wielka frajda, bardzo ciekawe do艣wiadczenie. Byle tylko wytrwa膰 w roli do ko艅ca, byle si臋 nie potkn膮膰.

Jej rola wcale nie by艂a 艂atwa. We wszelkich rozmowach 鈥 o ludziach, stylach w architekturze, publikacjach, rodzajach ceramiki 鈥 musia艂a si臋 bardzo pilnowa膰. Na szcz臋艣cie osoba, kt贸ra potrafi s艂ucha膰, jest zawsze cenna. Victoria by艂a doskona艂ym s艂uchaczem dla obu pan贸w i ca艂kiem 艂atwo podchwyci艂a ich s艂ownictwo. Zacz臋艂a, bardzo ostro偶nie, stosowa膰 je w rozmowie.

Kiedy by艂a sama w domu, nami臋tnie czyta艂a. Mieli tu doskona艂膮 bibliotek臋 z publikacjami z dziedziny archeologii. Victoria szybko przyswaja艂a og贸lny zarys tematu. Nigdy by si臋 nie spodziewa艂a, 偶e 偶ycie mo偶e by膰 tak przyjemne. Poranna herbata w pokoju, potem wykopaliska; pomaganie Richardowi przy pracy z kamer膮; dopasowywanie i sklejanie ceramiki; obserwowanie ludzi przy pracy (jak zr臋cznie i delikatnie wybierali ziemi臋!); przys艂uchiwanie si臋 艣piewom i 艣miechom ma艂ych ch艂opc贸w, kt贸rzy biegali z koszami ziemi, by opr贸偶ni膰 je na ha艂dach. Opanowa艂a poszczeg贸lne okresy, poj臋艂a r贸偶ne poziomy kopania i zapozna艂a si臋 z wynikami pracy z poprzedniego sezonu. Jednej rzeczy ba艂a si臋 jak ognia: 偶e pojawi膮 si臋 cmentarze. Nigdzie nie mog艂a si臋 niczego doczyta膰 o pracy antropologa! 鈥濲e艣li dokopiemy si臋 do ko艣ci albo grob贸w 鈥 powiedzia艂a do siebie 鈥 dostan臋 okropnego kataru, nie, lepiej ataku woreczka 偶贸艂ciowego i p贸jd臋 natychmiast do 艂贸偶ka鈥.

Ale grob贸w ani 艣ladu. Wy艂ania艂y si臋 natomiast poma艂u mury pa艂acu. Victoria by艂a oczarowana. Na szcz臋艣cie nie trafi艂a si臋 okazja, by musia艂a zademonstrowa膰 swoje umiej臋tno艣ci.

Richard Baker wci膮偶 przygl膮da艂 si臋 jej badawczo, wyczuwa艂a jego cichy krytycyzm, ale by艂 mi艂y, przyjacielski i szczerze ubawiony jej entuzjazmem.

鈥 Dla kogo艣, kto tak jak pani przyje偶d偶a prosto z Anglii, to zupe艂nie nowe rzeczy. Pami臋tam moje wra偶enia z pierwszej wyprawy.

鈥 Dawno to by艂o? U艣miechn膮艂 si臋.

鈥 Tak, do艣膰 dawno, pi臋tna艣cie, nie, szesna艣cie lat temu.

鈥 Na pewno zna pan 艣wietnie ca艂y kraj.

鈥 Och, je藕dzi艂em te偶 w inne miejsca. Do Syrii, do Iranu.

鈥 M贸wi pan dobrze po arabsku. Gdyby by艂 pan odpowiednio ubrany, czy m贸g艂by pan uchodzi膰 za Araba? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

鈥 Nie, to wymaga czasu. Chyba 偶aden Anglik nie mo偶e uchodzi膰 za Araba, w ka偶dym razie na d艂u偶sz膮 met臋.

鈥 A Lawrence?

鈥 Lawrence nigdy nie podszywa艂 si臋 pod Araba. Nie, jedyny znany mi cz艂owiek, kt贸rego praktycznie nie mo偶na odr贸偶ni膰 od tubylca, urodzi艂 si臋 w tej cz臋艣ci 艣wiata. Jego ojciec by艂 konsulem w Kaszgarze i gdzie艣 tam jeszcze. Jako dziecko m贸wi艂 wi臋c r贸偶nymi miejscowymi dialektami, przypuszczam, 偶e i potem zna艂 je dobrze.

鈥 Co si臋 z nim sta艂o?

鈥 Straci艂em go z oczu, kiedy sko艅czyli艣my szko艂臋. Byli艣my szkolnymi kolegami. Przezywali艣my go Fakir, bo potrafi艂 siedzie膰 ca艂kowicie nieruchomo w jakim艣 dziwnym transie. Nie wiem, co teraz robi, chocia偶 si臋 domy艣lam.

鈥 Nie widzia艂 go pan od czas贸w szkolnych?

鈥 To dziwne, ale spotka艂em go niedawno, by艂o to w Basrze. Wszystko razem niesamowita historia.

鈥 Dlaczego?

鈥 Nie pozna艂em go. Ubrany by艂 jak Arab, kefia, str贸j w pasy, stara wojskowa kurtka. Trzyma艂 bursztynowy r贸偶aniec, taki, jaki oni cz臋sto nosz膮 przy sobie, i brz臋ka艂 paciorkami na ortodoksyjn膮 mod艂臋, tylko 偶e by艂 to kod wojskowy. Morse鈥檃. Wybrz臋ka艂 wiadomo艣膰 dla mnie!

鈥 Co panu wystuka艂?

鈥 Najpierw moje imi臋, a w艂a艣ciwie przezwisko, potem swoje, a nast臋pnie ostrze偶enie, 偶eby uwa偶a膰, bo szykuj膮 si臋 k艂opoty.

鈥 I by艂y k艂opoty?

鈥 Tak. Kiedy wsta艂 i skierowa艂 si臋 do drzwi, cz艂owiek wygl膮daj膮cy na cichego, banalnego komiwoja偶era wyci膮gn膮艂 rewolwer. Wytr膮ci艂em mu go z r臋ki i Carmichael uciek艂.

鈥 Carmichael?

Spojrza艂 na ni膮 zdumiony tonem jej g艂osu.

鈥 Tak si臋 nazywa. Zna go pani?

Victoria pomy艣la艂a: 鈥濧le by艂aby heca, gdybym powiedzia艂a, 偶e umar艂 w moim 艂贸偶ku鈥.

鈥 Tak 鈥 powiedzia艂a wolno. 鈥 Zna艂am go.

鈥 Zna艂a go pani? Dlaczego鈥 czy on鈥 Victoria skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Tak 鈥 odpar艂a. 鈥 On nie 偶yje.

鈥 Kiedy umar艂?

鈥 To si臋 sta艂o w Bagdadzie. W hotelu Tio. 鈥 I szybko doda艂a: 鈥 Utrzymuj臋 to w tajemnicy. Nikt o tym nie wie. Pokiwa艂 powoli g艂ow膮.

鈥 Rozumiem. To taka sprawa. Ale pani鈥 鈥 Spojrza艂 na ni膮. 鈥 A sk膮d pani wie?

鈥 Zosta艂am w to zamieszana, zupe艂nie przypadkowo. Pos艂a艂 jej d艂ugie badawcze spojrzenie. Victoria rzuci艂a znienacka:

鈥 Czy w szkole nie nazywano pana przypadkiem Lucyfer?

鈥 Lucyfer? 鈥 zdziwi艂 si臋. 鈥 Nie. Przezywano mnie Sowa, bo nosi艂em b艂yszcz膮ce okulary.

鈥 A zna pan jakiego艣 Lucyfera w Basrze? Richard pokr臋ci艂 g艂ow膮.

鈥 Lucyfer, syn Jutrzenki, upad艂y anio艂. 鈥 I doda艂: 鈥 Albo dawna woskowa zapa艂ka. O ile pami臋tam, mia艂a t臋 w艂a艣ciwo艣膰, 偶e nie gas艂a na wietrze.

Przez ca艂y czas patrzy艂 na ni膮 uwa偶nie, ale Victoria nie zwraca艂a na to uwagi, zastanawia艂a si臋 nad czym艣 ze zmarszczonym czo艂em.

鈥 Chcia艂abym si臋 dok艂adnie dowiedzie膰, co si臋 sta艂o w Basrze.

鈥 Ju偶 pani m贸wi艂em.

鈥 Nie wszystko. Na przyk艂ad, gdzie pan wtedy by艂?

鈥 Aha, o to pani chodzi. By艂em w poczekalni w konsulacie. Czeka艂em na Claytona, naszego konsula.

鈥 I kto tam jeszcze by艂? Ten komiwoja偶er, Carmichael i kto jeszcze?

鈥 Jeszcze dw贸ch ludzi. Szczup艂y ciemny Francuz albo Syryjczyk i jaki艣 starszy cz艂owiek, chyba Pers.

鈥 Wi臋c komiwoja偶er wyci膮gn膮艂 rewolwer, pan go powstrzyma艂, a Carmichael uciek艂. Jak to zrobi艂?

鈥 Najpierw pobieg艂 w kierunku drzwi do biura konsula. To na drugim ko艅cu korytarza z wyj艣ciem na ogr贸d鈥

鈥 Wiem, wiem 鈥 przerwa艂a Victoria. 鈥 Mieszka艂am tam przez jakie艣 dwa dni. Wie pan kiedy? Zaraz po pana wyje藕dzie.

鈥 Naprawd臋? 鈥 Znowu spojrza艂 na ni膮 badawczo, ale ona tego nie zauwa偶y艂a. Widzia艂a d艂ugi korytarz w konsulacie, z otwartymi drzwiami na ko艅cu, wychodz膮cymi na zielone drzewa i s艂o艅ce.

鈥 Wi臋c, jak m贸wi艂em, Carmichael wybra艂 pocz膮tkowo t臋 drog臋. Potem zmieni艂 kierunek i rzuci艂 si臋 w drug膮 stron臋, i wypad艂 na ulic臋. I ju偶 go wi臋cej nie widzia艂em.

鈥 A co z komiwoja偶erem? Richard wzruszy艂 ramionami.

鈥 Opowiedzia艂 jak膮艣 zmy艣lon膮 historyjk臋, 偶e zosta艂 zaatakowany i ograbiony poprzedniego wieczoru przez m臋偶czyzn臋, kt贸rego rozpozna艂 w Arabie w konsulacie. Nic wi臋cej nie wiem, bo lecia艂em zaraz do Kuwejtu.

鈥 Kto mieszka艂 wtedy w konsulacie?

鈥 Tylko jeden cz艂owiek, nazywa si臋 Crosbie, z koncernu naftowego. A, jeszcze kto艣: jaki艣 facet z Bagdadu, ale nie pozna艂em go. Nie pami臋tam, jak si臋 nazywa.

Crosbie 鈥 pomy艣la艂a Victoria. Dobrze pami臋ta艂a kapitana Crosbiego, jego przysadzist膮 sylwetk臋, jego monotonny spos贸b m贸wienia. Najzwyklejszy w 艣wiecie cz艂owiek. Poczciwiec, bez 偶adnej finezji. Crosbie by艂 w Bagdadzie tej nocy, kiedy Carmichael zjawi艂 si臋 w Tio. A mo偶e Carmichael zobaczy艂 na ko艅cu korytarza w艂a艣nie Crosbiego, jego sylwetk臋 w s艂o艅cu, i dlatego nagle skr臋ci艂 i wybieg艂 na ulic臋, zamiast spr贸bowa膰 dosta膰 si臋 do biura konsula?

Zatopi艂a si臋 w rozmy艣laniach. Wyrwa艂 j膮 z nich wzrok Richarda, kt贸ry przygl膮da艂 jej si臋 bardzo uwa偶nie. Spojrza艂a na niego sp艂oszona, jak przy艂apana na gor膮cym uczynku.

鈥 Dlaczego pani o to pyta?

鈥 Tak sobie, interesuje mnie to.

鈥 Ma pani jeszcze jakie艣 pytania?

鈥 Zna pan mo偶e kogo艣 nazwiskiem Lefarge?

鈥 Nie, nie znam. M臋偶czyzna czy kobieta?

鈥 Tego nie wiem.

Znowu my艣la艂a o kapitanie Crosbiem. Crosbie? Lucyfer? Czy Lucyfer r贸wna si臋 Crosbie?

Tego wieczoru, kiedy Victoria po偶egna艂a si臋 z obu panami i posz艂a si臋 po艂o偶y膰, Richard zagadn膮艂 doktora Pauncefoot Jonesa:

鈥 Chcia艂bym rzuci膰 okiem na list Emersona. Ciekaw jestem, co dok艂adnie napisa艂 o tej dziewczynie.

鈥 Prosz臋 bardzo, drogi ch艂opcze. Gdzie艣 tutaj le偶y. Pami臋tam, 偶e robi艂em na odwrocie jakie艣 notatki. Bardzo dobrze wyra偶a艂 si臋 o Veronice, je艣li mnie pami臋膰 nie myli, pisa艂, 偶e to niezwykle bystra dziewczyna. W moim przekonaniu jest urocza, naprawd臋 urocza. I dzielna, nie robi艂a 偶adnych historii z powodu utraty baga偶u. Wi臋kszo艣膰 dziewcz膮t na jej miejscu chcia艂aby zaraz jecha膰 do Bagdadu, 偶eby kupi膰 nowe sukienki. Ma ducha przygody ta ma艂a, nie ma co m贸wi膰. A swoj膮 drog膮, jak to si臋 sta艂o, 偶e zgubi艂a baga偶e?

鈥 Zosta艂a u艣piona chloroformem, porwana i uwi臋ziona w arabskim domu 鈥 powiedzia艂 Richard z niecierpliwo艣ci膮 w g艂osie.

鈥 M贸j Bo偶e, tak, tak m贸wi艂 mi pan. Teraz pami臋tam. Zupe艂nie nieprawdopodobne. Zaraz, co mi to przypomina? A, tak, Elizabeth Canning. Wie pan, co opowiedzia艂a, kiedy odnalaz艂a si臋 po dw贸ch tygodniach? Zupe艂nie niesamowit膮 histori臋. Bardzo interesuj膮cy przypadek sprzecznych zezna艅. Chodzi艂o o jakich艣 Cygan贸w, je艣li czego艣 nie pokr臋ci艂em. A robi艂a takie szczere wra偶enie, kto by pomy艣la艂, 偶e

kry艂 si臋 za tym m臋偶czyzna? A nasza Victoria, nie, Veronica, nigdy nie mog臋 zapami臋ta膰, jest naprawd臋 艣licznym stworzeniem. Niewykluczone, 偶e i w tej sprawie kryje si臋 jaki艣 m臋偶czyzna.

鈥 Wygl膮da艂aby znacznie lepiej, gdyby nie farbowa艂a w艂os贸w 鈥 sucho stwierdzi艂 Richard.

鈥 Tak? Farbuje si臋? Doprawdy, nigdy bym pana nie podejrzewa艂 o tak膮 znajomo艣膰 rzeczy.

鈥 Prosi艂em pana o list Emersona鈥

鈥 Tak, tak, nie mam poj臋cia, gdzie go podzia艂em. Ale niech si臋 pan rozejrzy, zale偶y mi na nim, cho膰by z powodu tych notatek i tego szkicu drucianego r贸偶a艅ca, kt贸ry zrobi艂em.



Rozdzia艂 dwudziesty


Na drugi dzie艅 po po艂udniu doktor Pauncefoot Jones us艂ysza艂 w oddali odg艂os samochodu, kt贸ry wyra藕nie zbli偶a艂 si臋 przez pustyni臋, w stron臋 tellu. Pauncefoot Jones wyda艂 okrzyk rozpaczy.

鈥 Go艣cie 鈥 powiedzia艂 jadowicie. 鈥 W najgorszym momencie. W艂a艣nie mia艂em zamiar dogl膮da膰 nas膮czania celuloz膮 tej rozety w p贸艂nocno鈥攚schodniej cz臋艣ci. Na pewno jacy艣 g艂upcy z Bagdadu, b臋d膮 gada膰 o niczym i prosi膰, 偶eby ich oprowadzono po wykopaliskach.

鈥 Mo偶emy wykorzysta膰 Victori臋 鈥 powiedzia艂 Richard.

鈥 Victorio, s艂yszy pani? Ma pani oprowadzi膰 go艣ci.

鈥 Na pewno powiem nie to, co trzeba 鈥 broni艂a si臋 Victoria. 鈥 Nie mam 偶adnego do艣wiadczenia.

鈥 Uwa偶am, 偶e 艣wietnie sobie pani radzi 鈥 rzek艂 Richard z b艂yskiem w oku. 鈥 Te pani dzisiejsze uwagi o reliefowej cegle by艂y jakby 偶ywcem wzi臋te z ksi膮偶ki Delongaza.

Victoria lekko si臋 zarumieni艂a i postanowi艂a odt膮d staranniej si臋 maskowa膰. Czu艂a si臋 nieswojo pod badawczym spojrzeniem zza grubych szkie艂.

鈥 Spr贸buj臋 鈥 powiedzia艂a potulnie.

鈥 Spychamy na pani膮 wszystkie dodatkowe prace 鈥攕twierdzi艂 Richard.

Victoria u艣miechn臋艂a si臋.

Rzeczywi艣cie, jej zaj臋cia w ostatnich pi臋ciu dniach by艂y dla niej niespodziank膮. Wywo艂ywa艂a p艂yty wod膮 przefiltrowan膮 przez wat臋 przy 艣wietle prymitywnej ciemnej latarni ze 艣wiec膮, kt贸ra zawsze gas艂a w najwa偶niejszym momencie. St贸艂 w ciemni stanowi艂a skrzynia i Victoria musia艂a przysiada膰 lub kl臋ka膰, kiedy zabiera艂a si臋 do pracy. Richard zauwa偶y艂, 偶e ciemnia by艂a jakby 偶ywcem wzi臋ta ze 艣redniowiecza. Pauncefoot Jones zapewnia艂, 偶e sprowadz膮 p贸藕niej odpowiednie urz膮dzenia, ale na razie trzeba by艂o oszcz臋dza膰 ka偶dy grosz, 偶eby op艂aci膰 robotnik贸w, bo inaczej rezultaty b臋d膮 marne.

Kosze z po艂aman膮 ceramik膮 wywo艂ywa艂y z pocz膮tku w niej u艣miech politowania (ale pilnie strzeg艂a si臋, 偶eby nic po sobie nie pokaza膰). Na co komu te pot艂uczone skorupy?

Kiedy jednak zacz臋艂a je dopasowywa膰, skleja膰, umieszcza膰 w skrzyniach z piaskiem, wci膮gn臋艂a si臋 w to zaj臋cie. Nauczy艂a si臋 rozpoznawa膰 kszta艂ty i rodzaje. Pr贸bowa艂a te偶 wyobrazi膰 sobie, w jaki spos贸b pos艂ugiwano si臋 tymi naczyniami jakie艣 trzy tysi膮ce lat wcze艣niej. Na niewielkim obszarze dokopano si臋 do biednych dom贸w. Victoria widzia艂a oczami wyobra藕ni tamtych ludzi razem z ich pragnieniami, dobytkiem i prac膮, ich nadziejami i obawami. W jej 偶ywym umy艣le obrazy takie rodzi艂y si臋 szybko i 艂atwo. Kt贸rego艣 dnia znaleziono w murze gliniany garnek, a w nim p贸艂 tuzina z艂otych kolczyk贸w. Victoria zaniem贸wi艂a z wra偶enia. 鈥濶a pewno na wiano dla c贸rki鈥 鈥 powiedzia艂 Richard z u艣miechem. Naczynia wype艂nione ziarnem, z艂ote kolczyki na posag, ko艣ciane ig艂y, r臋czne m艂ynki i mo藕dzierze, ma艂e figurynki i amulety. 呕ycie codzienne, obawy i nadzieje zbiorowo艣ci zwyk艂ych, prostych ludzi.

鈥 To w艂a艣nie tak mnie fascynuje 鈥 powiedzia艂a Victoria do Richarda. 鈥 Zawsze my艣la艂am, 偶e archeologia to groby kr贸lewskie i pa艂ace.

鈥 Kr贸l贸w Babilonu 鈥 doda艂a z lekko zagadkowym u艣miechem. 鈥 Podoba mi si臋 wszystko, co dotyczy zwyk艂ych ludzi, takich jak ja. M贸j 艣wi臋ty Antoni, kt贸ry pomaga mi znale藕膰 zgubiony przedmiot, i moja 艣winka鈥攎askotka, i moja cudowna miska, w 艣rodku niebieska, a z wierzchu bia艂a, kt贸rej u偶ywam do przygotowania ciasta; st艂uk艂a si臋 kiedy艣, kupi艂am now膮, ale to ju偶 nie by艂o to. Rozumiem, dlaczego ci ludzie naprawiali tak pieczo艂owicie swoje ulubione naczynia mas膮 bitumiczn膮. 呕ycie jest 偶yciem, zawsze takie samo, teraz i dawniej.

My艣la艂a o tym, patrz膮c na go艣ci id膮cych z jednej strony tellu. Richard wyszed艂 im na spotkanie, Victoria posz艂a za nim.

Przyjechali dwaj Francuzi, kt贸rzy interesowali si臋 archeologi膮, je藕dzili po Iraku i Syrii. Victoria przywita艂a si臋 z nimi uprzejmie, zaprowadzi艂a na wykopaliska, oprowadzi艂a, recytuj膮c jak papuga wyuczone rzeczy. Nie mog艂a si臋 jednak powstrzyma膰, by nie upi臋kszy膰 troch臋 swojej wypowiedzi, dorzucaj膮c tu i 贸wdzie jakie艣 w艂asne wra偶enia.

Zauwa偶y艂a, 偶e jeden z go艣ci wygl膮da kiepsko. Wl贸k艂 si臋, s艂ucha艂 bez wi臋kszego zainteresowania. Je艣li mademoiselk pozwoli, powiedzia艂, on wr贸ci do domu. Od rana nie czuje si臋 za dobrze, a s艂o艅ce mu jeszcze zaszkodzi艂o.

Oddali艂 si臋 w stron臋 bazy, a jego towarzysz odpowiednio zni偶onym g艂osem wyja艣ni艂, 偶e to niestety estomac. Bagdadzka niestrawno艣膰, tak si臋 to chyba okre艣la. Nie powinien by艂 dzi艣 wyrusza膰.

Zwiedzanie dobieg艂o ko艅ca, Francuz rozmawia艂 z Victori膮. Wreszcie doktor Pauncefoot Jones ze zdecydowanym wyrazem twarzy go艣cinnie zaproponowa艂 podwieczorek przed wyjazdem.

Francuz odm贸wi艂. Musz膮 wyjecha膰 przed zmrokiem, nie chc膮 si臋 b艂膮ka膰. Richard Baker pospiesznie przyzna艂 mu racj臋. Zawo艂ano chorego go艣cia i samoch贸d ruszy艂 pe艂nym gazem.

鈥 To dopiero pocz膮tek 鈥 mrucza艂 pod nosem Pauncefoot Jones. 鈥 Teraz codziennie b臋d膮 tu zje偶d偶a膰.

Wzi膮艂 du偶膮 kromk臋 arabskiego chleba i grubo posmarowa艂 d偶emem morelowym.

Po podwieczorku Richard uda艂 si臋 do siebie. Musia艂 odpowiedzie膰 na kilka list贸w, napisa膰 w sprawie planowanej na jutro podr贸偶y do Bagdadu.

Naraz zmarszczy艂 brwi. Na oko nie robi艂 wra偶enia pedanta, ale rzeczy i papiery uk艂ada艂 zawsze w ten sam spos贸b. Od razu spostrzeg艂, 偶e pl膮drowano mu po szufladach. Nie zrobi艂 tego nikt ze s艂u偶by, to pewne. Wobec tego musia艂 to by膰 chory Francuz 鈥 znalaz艂 pretekst, 偶eby p贸j艣膰 do domu i myszkowa艂 po pokoju Richarda. Nic nie zgin臋艂o. Pieni膮dze nietkni臋te. Czego zatem szuka艂? Richard rozwa偶a艂 rozmaite mo偶liwo艣ci i wyszed艂 z pokoju powa偶nie zatroskany.

Uda艂 si臋 do antika room i sprawdzi艂 szuflad臋 z piecz膮tkami. U艣miechn膮艂 si臋 markotnie. Wszystko le偶a艂o na miejscu. Wszed艂 do bawialni. Doktor Pauncefoot Jones rozmawia艂 na podw贸rzu z nadzorc膮. Victoria by艂a sama i czyta艂a ksi膮偶k臋.

鈥 Kto艣 pl膮drowa艂 po moim pokoju 鈥 powiedzia艂 Richard bez ogr贸dek.

Spojrza艂a na niego ze zdziwieniem.

鈥 Kto i po co?

鈥 To nie pani?

鈥 Ja? 鈥 oburzy艂a si臋 Victoria. 鈥 Co za pomys艂! Czego mia艂abym u pana szuka膰?

Spojrza艂 na ni膮 twardo i powiedzia艂:

鈥 To na pewno ten przekl臋ty cudzoziemiec, ten, co udawa艂 chorego i poszed艂 do domu.

鈥 Ukrad艂 co艣 panu?

鈥 Nie. Nic nie zgin臋艂o.

鈥 Ale czego, na lito艣膰 bosk膮鈥

鈥 My艣la艂em, 偶e pani mi to powie 鈥 przerwa艂 jej Richard.

鈥 Ja?

鈥 To przecie偶 pani przydarzy艂y si臋 niesamowite przygody, w ka偶dym razie tak pani opowiada艂a.

鈥 A, no tak. 鈥 Victoria spojrza艂a na niego niepewnie. 鈥擳o jeszcze nie pow贸d, 偶eby przeszukiwali pana pok贸j. Nie ma pan nic wsp贸lnego z鈥

鈥 Z czym?

Victoria nie odpowiedzia艂a od razu. Wygl膮da艂a na g艂臋boko zamy艣lon膮.

鈥 Przepraszam 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu. 鈥 Co pan m贸wi艂? Nie s艂ucha艂am.

Richard nie powt贸rzy艂 pytania. Zada艂 natomiast inne:

鈥 Co pani czyta?

鈥 Nie macie tu wielu lekkich ksi膮偶ek 鈥 skrzywi艂a si臋. 鈥 鈥濷powie艣膰 o dw贸ch miastach鈥 Dickensa, 鈥濪uma i uprzedzenie鈥 Jane Austen, 鈥濵艂yn nad Floss膮鈥 George Eliot. Czytam 鈥濷powie艣膰 o dw贸ch miastach鈥.

鈥 Nie zna pani tego?

鈥 Nie. Zawsze uwa偶a艂am, 偶e Dickens to nudziarz.

鈥 Co za bzdura!

鈥 Nie mog臋 si臋 po prostu oderwa膰.

鈥 W jakim pani jest miejscu? 鈥 spojrza艂 jej przez rami臋 i przeczyta艂: 鈥濳obiety robi膮ce na drutach odliczy艂y: Jeden鈥.

鈥 Ona budzi we mnie strach 鈥 powiedzia艂a Victoria.

鈥 Madame Defarge? Tak, doskona艂a posta膰. Chocia偶 nie wyobra偶am sobie, jak mo偶na przekaza膰 wiadomo艣膰 w rob贸tce na drutach. Ale w ko艅cu nie znam si臋 na tym.

鈥 My艣l臋, 偶e mo偶na. 鈥 Victoria zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. 鈥 Na przyk艂ad w 艣ciegu prostym lewe oczko, prawe oczko i d艂ugie, zgubione i krzy偶owe. Tak, to si臋 da zrobi膰, oczywi艣cie jako szyfr wygl膮da艂oby to tak, jakby kto艣 藕le robi艂 na drutach i ci膮gle si臋 myli艂鈥

Nagle z szybko艣ci膮 b艂yskawicy skojarzy艂a ze sob膮 dwie rzeczy i jakby piorun w ni膮 strzeli艂. Nazwisko i obraz. Cz艂owiek z zaci艣ni臋tym w r臋ku zrobionym na drutach czerwonym szalikiem, kt贸ry z艂apa艂a w przelocie i wcisn臋艂a do szuflady. I nazwisko. Defarge, nie Lefarge, Defarge, madame Defarge.

Uprzejmy g艂os Richarda sprowadzi艂 j膮 na ziemi臋.

鈥 Czy co艣 si臋 sta艂o?

鈥 Nie, nie鈥 to znaczy鈥 po prostu co艣 sobie przypomnia艂am.

鈥 Ach, tak鈥 鈥 Richard uni贸s艂 podejrzliwie brwi.

Jutro, my艣la艂a Victoria, pojad臋 do Bagdadu. Jutro koniec wakacji. Przez ponad tydzie艅 czu艂a si臋 bezpiecznie i pewnie, mia艂a czas, 偶eby pozbiera膰 my艣li. I by艂o jej dobrze, naprawd臋 dobrze. 鈥濵o偶e jestem tch贸rzem 鈥 my艣la艂a Victoria 鈥 mo偶e w tym ca艂a rzecz鈥. Potrafi艂a m贸wi膰 beztrosko o przygodach, ale kiedy przysz艂o co do czego, wcale nie by艂a zachwycona. Okropna by艂a ta walka z chloroformem i powolne duszenie si臋, i ba艂a si臋, ba艂a si臋 straszliwie, kiedy Arab w wi臋zieniu powiedzia艂 do niej: 鈥瀊ukra鈥.

A teraz czeka j膮 znowu to samo. Bo pracowa艂a dla Dakina, za pieni膮dze, i musia艂a na nie zapracowa膰 i odwa偶nie stawi膰 czo艂o temu, co j膮 czeka! Mo偶e nawet trzeba b臋dzie wr贸ci膰 do Ga艂膮zki Oliwnej. Zadr偶a艂a na wspomnienie Rathbone鈥檃 i jego ponurego badawczego spojrzenia. Ostrzega艂 j膮鈥

Mo偶e jednak nie b臋dzie musia艂a tam wr贸ci膰? Mo偶e pan Dakin zdecyduje, 偶e lepiej nie, skoro ju偶 o niej wiedz膮. Musi jednak p贸j艣膰 do swojego mieszkania po rzeczy, bo w walizce le偶a艂 beztrosko czerwony szalik鈥 Kiedy wyje偶d偶a艂a do Basry, wszystko powk艂ada艂a do walizek. Mo偶e, jak odda czerwony szalik Dakinowi, jej zadanie b臋dzie wykonane. Powie do niej jak w filmach: 鈥濪obra robota, Victorio鈥.

Spostrzeg艂a, 偶e Richard bacznie si臋 jej przygl膮da.

鈥 Och, by艂bym zapomnia艂 鈥 powiedzia艂. 鈥 Na jutro potrzebny jest pani paszport.

鈥 M贸j paszport?

Victoria zastanowi艂a si臋. Nie obmy艣li艂a dot膮d 偶adnego planu, jak post膮pi na koniec swojego pobytu na wykopaliskach. Poniewa偶 prawdziwa Veronica (lub Venetia) przyjedzie wkr贸tce z Anglii, ona powinna si臋 wycofa膰 w odpowiedni spos贸b. Nie zdecydowa艂a jeszcze, czy po prostu zniknie, czy przyzna si臋 ze skruch膮 do winy, czy te偶 wymy艣li co艣 innego. Zawsze zdawa艂a si臋 optymistycznie na los i liczy艂a na szcz臋艣liwy przypadek.

鈥 Tak鈥 鈥 powiedzia艂a, zwlekaj膮c z konkretn膮 odpowiedzi膮. 鈥 Nie jestem pewna鈥

鈥 Potrzebny jest w okr臋gowej policji 鈥 wyja艣ni艂 Richard. 鈥 Musz臋 wpisa膰 do rejestru pani nazwisko, wiek, znaki szczeg贸lne itp. Wie pani, wszystkie dane. Nie mamy pani paszportu, powinni艣my pos艂a膰 im pani nazwisko i ca艂膮 reszt臋. W艂a艣nie, jak brzmi pani nazwisko? Znam tylko pani imi臋.

Victoria z ca艂膮 moc膮 wzi臋艂a si臋 w gar艣膰.

鈥 Niech pan nie 偶artuje 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Zna pan moje nazwisko r贸wnie dobrze jak ja.

鈥 To si臋 niezupe艂nie zgadza 鈥 powiedzia艂 Richard. I u艣miechn膮艂 si臋 z pewnym okrucie艅stwem. 鈥 Ja znam pani nazwisko, to pani go nie zna.

I spojrza艂 na ni膮 uwa偶nie.

鈥 Oczywi艣cie, 偶e znam moje w艂asne nazwisko 鈥 warkn臋艂a Victoria.

鈥 Wi臋c prosz臋 mi je poda膰, zaraz. Jego glos sta艂 si臋 naraz twardy i ostry.

鈥 Nie ma po co k艂ama膰 鈥 powiedzia艂. 鈥 Zabawa sko艅czona. By艂a pani bardzo sprytna. Naczyta艂a si臋 pani ksi膮偶ek, rzuca艂a pani wymownymi cytatami, ale takiej gry nie da si臋 prowadzi膰 na d艂u偶sz膮 met臋. Zastawi艂em na pani膮 sid艂a, da艂a si臋 pani w nie z艂apa膰. Powiedzia艂em jak膮艣 ewidentn膮 bzdur臋, a pani si臋 da艂a na ni膮 nabra膰. 鈥 Urwa艂 na chwil臋. 鈥擯ani nie jest Veneti膮 Savile. Kim pani jest?

鈥 Powiedzia艂am panu za pierwszym razem 鈥 odpar艂a. 鈥擩estem Victoria Jones.

鈥 Siostrzenica doktora Pauncefoot Jonesa?

鈥 Nie jestem jego siostrzenic膮, ale nazywam si臋 Jones.

鈥 Naopowiada艂a mi pani wiele innych rzeczy.

鈥 Tak. To wszystko prawda! Ale od razu wiedzia艂am, 偶e mi pan nie wierzy. To mnie doprowadza艂o do sza艂u, bo cho膰 czasami k艂ami臋, nawet do艣膰 cz臋sto, to, co panu m贸wi艂am, nie jest k艂amstwem. Powiedzia艂am, 偶e nazywam si臋 Pauncefoot Jones, bo wydawa艂o mi si臋, 偶e tak b臋dzie lepiej, ju偶 to wcze艣niej m贸wi艂am i zawsze robi艂o to 艣wietne wra偶enie. Sk膮d mog艂am wiedzie膰, 偶e pan si臋 tutaj wybiera?

鈥 Tak, to musia艂 by膰 dla pani lekki szok 鈥 stwierdzi艂 ponuro Richard. 鈥 艢wietnie to pani znios艂a, z lodowatym spokojem.

鈥 Ale tylko na zewn膮trz 鈥 zaprotestowa艂a Victoria. 鈥擶 艣rodku ca艂a si臋 trz臋s艂am. Wiedzia艂am, 偶e musz臋 poczeka膰 z wyja艣nieniami do przyjazdu na miejsce, przynajmniej b臋d臋 bezpieczna.

鈥 Bezpieczna? 鈥 zastanowi艂 si臋 Richard. 鈥 Niech mi pani szczerze powie, Victorio, czy ta pani bajka o chloroformie jest prawdziwa?

鈥 Przysi臋gam, 偶e to prawda. Gdybym chcia艂a buja膰, opowiedzia艂abym znacznie lepsz膮 historyjk臋 i w lepszym wykonaniu.

鈥 Pozna艂em pani膮 troch臋, i, rzeczywi艣cie, to si臋 zgadza. Ale przyzna pani, 偶e w pierwszej chwili ta opowie艣膰 brzmia艂a zupe艂nie nieprawdopodobnie.

鈥 Teraz zmieni艂 pan zdanie. Dlaczego?

鈥 Bo, jak sama pani m贸wi艂a, zamieszana jest pani w spraw臋 艣mierci Carmichaela, wi臋c mo偶e to i prawda.

鈥 Od tego wszystko si臋 zacz臋艂o.

鈥 Powinna mi pani o tym opowiedzie膰. Victoria spojrza艂a na niego twardym wzrokiem.

鈥 Zastanawiam si臋 鈥 powiedzia艂a 鈥 czy mog臋 panu ufa膰.

鈥 Stawia pani spraw臋 na g艂owie. Przecie偶 to ja mog臋 mie膰 podejrzenia, 偶e przyjecha艂a tu pani pod fa艂szywym

nazwiskiem, 偶eby wyci膮gn膮膰 informacje ode mnie. I mo偶e w艂a艣nie to pani robi.

鈥 To znaczy, 偶e wie pan co艣 o Carmichaelu, czym Oni b臋d膮 zainteresowani?

鈥 Co za Oni?

鈥 Nie ma rady, musz臋 panu wszystko opowiedzie膰 鈥攚estchn臋艂a Victoria. 鈥 Nie widz臋 innego wyj艣cia. Je偶eli jest pan jednym z Nich, i tak pan wie, wi臋c wszystko jedno.

Opowiedzia艂a o nocy, kiedy zgin膮艂 Carmichael, o rozmowie z Dakinem, podr贸偶y do Basry, pracy w Ga艂膮zce Oliwnej, wrogo艣ci Catherine, o doktorze Rathbonie i jego ostrze偶eniu, o ostatnich wydarzeniach, 艂膮cznie z tajemnicz膮 spraw膮 ufarbowania w艂os贸w. Pomin臋艂a tylko czerwony szalik i madame Defarge.

鈥 Doktor Rathbone? 鈥 Richard drgn膮艂 na d藕wi臋k tego nazwiska. 鈥 My艣li pani, 偶e on ma z tym co艣 wsp贸lnego? Stoi za tym? Dziewczyno, to nie byle kto. Znany jest na ca艂ym 艣wiecie. Subskrypcje na jego artyku艂y nap艂ywaj膮 jedne po drugich.

鈥 Czy rzeczywi艣cie jest taki, jak si臋 o nim m贸wi? 鈥 spyta艂a Victoria.

鈥 Zawsze uwa偶a艂em go za pompatycznego os艂a 鈥 powiedzia艂 Richard w zamy艣leniu.

鈥 Pod tak膮 przykrywk膮 艂atwo mu si臋 maskowa膰.

鈥 Tak, tak. By膰 mo偶e. Kim jest Lefarge, o kt贸rego mnie pani kiedy艣 pyta艂a?

鈥 Niewa偶ne. Jest jeszcze Anna Scheele 鈥 doda艂a.

鈥 Anna Scheele? Pierwszy raz s艂ysz臋.

鈥 To kto艣 wa偶ny 鈥 stwierdzi艂a Victoria. 鈥 Ale nie wiem, na czym jej wa偶no艣膰 polega. To wszystko takie pogmatwane.

鈥 Niech mi pani jeszcze raz powie, kto pani膮 w to wci膮gn膮艂?

鈥 Edw鈥 to znaczy pan Dakin. Pracuje, zdaje si臋, w koncernie naftowym.

鈥 Taki przygarbiony facet o zm臋czonej twarzy, jakby pustej w 艣rodku?

鈥 Tak, ale tylko pozornie. Mam na my艣li pustk臋.

鈥 On przypadkiem nie pije?

鈥 Tak m贸wi膮. To chyba nieprawda.

Richard za艂o偶y艂 r臋ce do ty艂u i spojrza艂 na Victori臋.

鈥 Phillipps Oppenheim. William Le Queux i kilku innych na艣ladowc贸w? Czy jest to prawdziwe? Czy pani jest prawdziwa? Czy jest pani prze艣ladowan膮 bohaterk膮, czy niecn膮 awanturnic膮?

Victoria zada艂a ca艂kowicie praktyczne pytanie:

鈥 Dla mnie prawdziwym problemem jest to, co powiemy doktorowi Pauncefoot Jonesowi.

鈥 Nic 鈥 odpar艂 Richard. 鈥 To nie b臋dzie konieczne.



Rozdzia艂 dwudziesty pierwszy


Do Bagdadu wystartowali o wczesnej porze. Victoria by艂a w kiepskim nastroju. Ze 艣ci艣ni臋tym gard艂em patrzy艂a na dom w bazie. Ale w samochodzie okropnie trz臋s艂o i trudy podr贸偶y dawa艂y si臋 tak bardzo we znaki, 偶e my艣la艂a ju偶 tylko o w艂asnej niewygodzie. Dziwne uczucie budzi艂a w niej ponowna jazda t膮 pseudodrog膮, widok os艂贸w i zakurzonych ci臋偶ar贸wek. Do przedmie艣膰 Bagdadu dotarli prawie po trzech godzinach. Ci臋偶ar贸wka zatrzyma艂a si臋 przed hotelem Tio i pojecha艂a dalej ju偶 tylko z kucharzem i kierowc膮, kt贸rzy mieli zrobi膰 zakupy. Na doktora Pauncefoot Jonesa i Richarda czeka艂 ca艂y plik korespondencji. Pojawi艂 si臋 zaraz masywny Marcus i powita艂 Victori臋 ze swym promiennym u艣miechem.

鈥 A, to pani 鈥 powiedzia艂. 鈥 Dawno pani nie widzia艂em. Wcale nie przychodzi pani do hotelu. Chyba ju偶 tydzie艅 albo i dwa? Dlaczego? Zje pani dzi艣 u nas lunch? Na co pani ma ochot臋? Kurczaczki? Du偶y stek? Tylko nie indyk nadziewany zio艂ami i ry偶em, bo musia艂bym zam贸wi膰 dzie艅 wcze艣niej.

By艂o oczywiste, 偶e w hotelu Tio nic nie by艂o wiadomo o porwaniu Victorii. Prawdopodobnie Edward, za rad膮 Dakina, nie zawiadomi艂 policji.

鈥 Czy pan Dakin jest w Bagdadzie? 鈥 spyta艂a Victoria Marcusa.

鈥 Pan Dakin鈥 tak鈥 bardzo mi艂y cz艂owiek鈥 oczywi艣cie, to pani znajomy. By艂 tu wczoraj, nie, przedwczoraj. I pan Crosbie tu by艂, zna go pani? Znajomy pana Dakina. Przyje偶d偶a dzisiaj z Kermanszah.

鈥 Wie pan, gdzie si臋 mie艣ci biuro pana Dakina?

鈥 Oczywi艣cie. Ka偶dy wie, gdzie jest Iraqi Iranian Oil Co.

鈥 Chc臋 si臋 tam teraz wybra膰. Taks贸wk膮. I chc臋 mie膰 pewno艣膰, 偶e taks贸wkarz b臋dzie wiedzia艂, dok膮d ma jecha膰.

鈥 Dopilnuj臋 tego 鈥 obieca艂 uczynni臋 Marcus.

Poszed艂 z ni膮 do wylotu uliczki i krzykn膮艂 gwa艂townie, jak to mia艂 w zwyczaju. Po chwili przybieg艂 p臋dem wystraszony s艂u偶膮cy. Marcus kaza艂 mu sprowadzi膰 taks贸wk臋. Odprowadzi艂 potem Victori臋 do samochodu i da艂 polecenie kierowcy. Nast臋pnie cofn膮艂 si臋 kilka krok贸w i pomacha艂 r臋k膮.

鈥 I poprosz臋 o pok贸j 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 B臋dzie mia艂 pan co艣 dla mnie?

鈥 Tak, tak. Dostanie pani pi臋kny pok贸j i zam贸wi臋 dla pani du偶y stek, a na dzi艣 wiecz贸r mam co艣 specjalnego 鈥 kawior. A przedtem wypijemy drinka.

鈥 Cudownie 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Och, jeszcze jedno, panie Marcus. Czy m贸g艂by mi pan po偶yczy膰 troch臋 pieni臋dzy?

鈥 Oczywi艣cie, prosz臋, niech pani bierze, ile pani chce.

Taks贸wka ruszy艂a, gwa艂townie szarpn臋艂a i Victoria polecia艂a do ty艂u, 艣ciskaj膮c w r臋ku banknoty i monety.

W pi臋膰 minut p贸藕niej wesz艂a do gmachu Iraqi Iranian Oil Co. i spyta艂a o pana Dakina.

Kiedy Victoria stan臋艂a w drzwiach, Dakin siedzia艂 za biurkiem i pisa艂. Wsta艂 i poda艂 jej oficjalnie r臋k臋.

鈥 Panna Jones, o ile si臋 nie myl臋? Prosz臋 poda膰 nam kaw臋, Abdullahu.

Gdy zamkn臋艂y si臋 d藕wi臋koszczelne drzwi, Dakin ode zwa艂 si臋 cicho:

鈥 Nie powinna by艂a pani tutaj przychodzi膰.

鈥 Tym razem musia艂am. Jest co艣, co musz臋 panu powiedzie膰 natychmiast, zanim znowu co艣 mi si臋 stanie.

鈥 Jak to? Czy co艣 si臋 pani sta艂o?

鈥 To nic pan nie wie? 鈥 spyta艂a. 鈥 Edward panu nie powiedzia艂?

鈥 By艂em przekonany, 偶e pracuje pani nadal w Ga艂膮zce Oliwnej. Nikt mi nic nie m贸wi艂.

鈥 Catherine!

鈥 S艂ucham?

鈥 Ta 艣winia Catherine! Za艂o偶臋 si臋, 偶e naopowiada艂a jakich艣 bajek Edwardowi, a ten g艂upek w to uwierzy艂.

鈥 No wi臋c s艂ucham 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 Eee鈥 je艣li mo偶na鈥 chcia艂em powiedzie膰鈥 鈥 i spojrza艂 dyskretnie na w艂osy Victorii 鈥 wol臋 pani膮 jako brunetk臋.

鈥 To tylko cz臋艣膰 ca艂ej historii.

Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi i wszed艂 goniec z dwiema fili偶ankami os艂odzonej kawy. Po jego wyj艣ciu Dakin zwr贸ci艂 si臋 do Victorii.

鈥 A teraz nich mi pani spokojnie opowie wszystko po kolei. Nikt nas tu nie pods艂ucha.

Victoria zag艂臋bi艂a si臋 w opowie艣膰 o swoich przygodach. Zawsze kiedy rozmawia艂a z Dakinem, by艂a logiczna i precyzyjna. Zako艅czy艂a spraw膮 czerwonego szalika upuszczonego przez Carmichaela i skojarzeniem z madame Defarge.

Na koniec spojrza艂a pytaj膮co na Dakina.

Na pocz膮tku spotkania wydawa艂 jej si臋 jeszcze bardziej zgarbiony i zm臋czony ni偶 zwykle. Teraz dostrzeg艂a u niego jaki艣 nowy b艂ysk w oku.

鈥 Powinienem cz臋艣ciej czytywa膰 Dickensa 鈥 powiedzia艂.

鈥 Wi臋c uwa偶a pan, 偶e mam racj臋? My艣li pan, 偶e on powiedzia艂 Defarge i 偶e jaka艣 wiadomo艣膰 jest zaszyfrowana w szaliku?

鈥 My艣l臋 鈥 odpar艂 Dakin 鈥 偶e wreszcie zapali艂o si臋 jakie艣 艣wiate艂ko, i to dzi臋ki pani. Wa偶ny jest szalik. Gdzie on jest?

鈥 W mojej walizce. Tamtej nocy wcisn臋艂am go do szuflady, a kiedy si臋 pakowa艂am, upchn臋艂am wszystko razem.

鈥 I nigdy nikomu pani nie m贸wi艂a, absolutnie nikomu, o szaliku Carmichaela?

鈥 Nie, bo zupe艂nie o nim zapomnia艂am. W艂o偶y艂am go razem z innymi rzeczami, kiedy jecha艂am do Basry, i od tego czasu nawet nie otworzy艂am walizki.

鈥 A wi臋c wszystko w porz膮dku. Gdyby nawet przeszukiwali pani rzeczy, nie zwr贸ciliby uwagi na stary, brudny, we艂niany szalik, chyba 偶e otrzymaliby jaki艣 cynk, a to mi wygl膮da nieprawdopodobnie. Musimy teraz odebra膰 pani walizki i przes艂a膰 je do鈥 w艂a艣nie, ma pani gdzie mieszka膰?

鈥 Zam贸wi艂am pok贸j w Tio. Dakin skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Najlepsze miejsce.

鈥 Czy musz臋鈥 czy chce pan鈥 czy mam wr贸ci膰 do Ga艂膮zki Oliwnej?

Dakin spojrza艂 na ni膮 uwa偶nie.

鈥 Boi si臋 pani?

Victoria wysun臋艂a brod臋.

鈥 Nie 鈥 powiedzia艂a wyzywaj膮co. 鈥 Wr贸c臋, je艣li trzeba.

鈥 To nie jest konieczne, by艂oby nawet nierozs膮dne. Zosta艂a pani zdemaskowana. Nie mog艂aby wi臋c pani ju偶 niczego si臋 od nich dowiedzie膰, lepiej zatem trzyma膰 si臋 z daleka.

U艣miechn膮艂 si臋.

鈥 Nie chcia艂bym si臋 spotka膰 nast臋pnym razem z rudow艂os膮 dziewczyn膮.

鈥 To mnie najbardziej m臋czy 鈥 zawo艂a艂a Victoria. 鈥 Dlaczego ufarbowali mi w艂osy? Zastanawiam si臋 nad tym bez przerwy i nie rozumiem, o co chodzi. A pan?

鈥 Jeden tylko nieprzyjemny pow贸d przychodzi mi do g艂owy: w razie czego trudniej zidentyfikowa膰 cia艂o.

鈥 Skoro im zale偶y na moich zw艂okach, to dlaczego od razu mnie nie zabili?

鈥 W艂a艣nie, bardzo s艂uszne pytanie. Wiele bym da艂 za to, 偶eby zna膰 na nie odpowied藕.

鈥 I nic nie przychodzi panu do g艂owy?

鈥 Brak mi klucza do tej zagadki 鈥 odpar艂 Dakin u艣miechaj膮c si臋 lekko.

鈥 A propos klucza do zagadki 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥擯ami臋ta pan, 偶e co艣 mi si臋 nie zgadza艂o, kiedy zobaczy艂am sir Ruperta Croftona Lee tamtego ranka w Tio?

鈥 Tak.

鈥 Nie zna艂 go pan osobi艣cie?

鈥 Nie, nigdy go przedtem nie spotka艂em.

鈥 Tak podejrzewa艂am. Bo, widzi pan, to nie by艂 sir Rupert Crofton Lee.

I z o偶ywieniem przyst膮pi艂a do nast臋pnej opowie艣ci. Poczynaj膮c od czyraka dojrzewaj膮cego na szyi sir Ruperta.

鈥 Ach, wi臋c to tak 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 Zastanawia艂em si臋 przez ca艂y czas, jakim sposobem Carmichael m贸g艂 da膰 si臋 podej艣膰 tamtej nocy. Poszed艂 z ca艂ym zaufaniem do Croftona Lee, ten zada艂 mu cios, ale Carmichael zd膮偶y艂 uciec, wpad艂 do pani pokoju. I chwyci艂 si臋 kurczowo szalika, jak ton膮cy brzytwy.

鈥 Jak pan my艣li, dlaczego mnie porwali? Czy wiedzieli, 偶e wszystko panu opowiem? Ale przecie偶 m贸wi艂am o tym tylko Edwardowi.

鈥 Chyba chcieli usun膮膰 pani膮 jak najszybciej z boiska. Wiedzia艂a pani o wiele za du偶o o Ga艂膮zce Oliwnej.

鈥 Rathbone ostrzeg艂 mnie. A raczej mi grozi艂. Pewno odgad艂, 偶e nie jestem osob膮, za jak膮 si臋 podaj臋.

鈥 Rathbone 鈥 wtr膮ci艂 Dakin 鈥 nie jest g艂upcem.

鈥 Bardzo si臋 ciesz臋, 偶e nie musz臋 ju偶 tam wraca膰 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Udawa艂am tylko, 偶e si臋 nie boj臋, ale naprawd臋 ciarki mnie przechodz膮 ze strachu. Ale jak ja si臋 spotkam z Edwardem, je艣li nie p贸jd臋 do Ga艂膮zki Oliwnej?

Dakin u艣miechn膮艂 si臋.

鈥 Je艣li Mahomet nie przyjdzie do g贸ry, g贸ra musi przyj艣膰 do Mahometa. Niech pani do niego napisze. Niech mu pani powie, 偶e mieszka pani w Tio i 偶eby przywi贸z艂 pani rzeczy. Wybieram si臋 dzi艣 rano do Rathbone鈥檃 w sprawie jednego z ich wieczork贸w. 艁atwo wcisn臋 Edwardowi li艣cik, wi臋c nie ma obawy, 偶e pani nieprzyjaci贸艂ka Catherine go przechwyci. Niech pani wraca do Tio i tam czeka, i鈥 Victorio鈥

鈥 Tak?

鈥 Je艣li znajdzie si臋 pani w jakichkolwiek tarapatach, niech si臋 pani postara z nich wybrn膮膰 z najmniejsz膮 szkod膮 dla siebie. B臋dzie pani pod nasz膮 obserwacj膮, ale mamy trudnego przeciwnika, a pani, niestety, wie do艣膰 du偶o. Kiedy pani rzeczy znajd膮 si臋 w Tio, pani zobowi膮zania wobec mnie si臋 ko艅cz膮. Prosz臋 o tym pami臋ta膰.

鈥 Wracam prosto do Tio 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Tylko po drodze kupi臋 puder, szmink臋 i krem. W ko艅cu鈥

鈥 W ko艅cu 鈥 doko艅czy艂 za ni膮 Dakin 鈥 nie mo偶na i艣膰 na spotkanie z ch艂opcem bez 偶adnego rynsztunku.

鈥 To nie mia艂o dla mnie takiego znaczenia przy Richardzie, chocia偶 na pewno chcia艂abym mu pokaza膰, 偶e potrafi臋 艂adnie wygl膮da膰. Ale Edward鈥



Rozdzia艂 dwudziesty drugi


Victoria uczesa艂a starannie swoje blond w艂osy, upudrowa艂a nos, umalowa艂a usta i zasiad艂a na tarasie w Tio, po raz kolejny odgrywaj膮c rol臋 wsp贸艂czesnej Julii czekaj膮cej na Romea.

I Romeo nadszed艂. Zobaczy艂a go, jak idzie trawnikiem i rozgl膮da si臋 na boki.

鈥 Edward! 鈥 zawo艂a艂a. Edward podni贸s艂 g艂ow臋.

鈥 A, jeste艣!

鈥 Chod藕 na g贸r臋.

鈥 Dobrze.

Po chwili znalaz艂 si臋 przy niej na tarasie, gdzie byli zupe艂nie sami.

鈥 Tutaj jest spokojniej ni偶 gdzie indziej 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 A teraz p贸jdziemy na d贸艂 i poprosimy Marcusa, 偶eby da艂 nam drinka.

Edward patrzy艂 na Victori臋 z zak艂opotaniem.

鈥 Co艣 ty zrobi艂a z w艂osami, Victorio?

Westchn臋艂a z rozpacz膮.

鈥 Je艣li kto艣 jeszcze raz wspomni przy mnie o w艂osach, paln臋 go w 艂eb.

鈥 Chyba wola艂em poprzedni kolor.

鈥 Powiedz to Catherine.

鈥 Catherine? A co ona ma z tym wsp贸lnego?

鈥 Wszystko 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Kaza艂e艣 mi si臋 z ni膮 zaprzyja藕ni膰, zrobi艂am to i nawet nie wiesz, do czego to doprowadzi艂o.

鈥 Gdzie ty si臋 podziewa艂a艣, Victorio? Martwi艂em si臋 o ciebie.

鈥 To bardzo 艂adnie z twojej strony. A jak my艣lisz, gdzie by艂am?

鈥 Catherine przekaza艂a mi od ciebie wiadomo艣膰, 偶e musia艂a艣 nagle wyjecha膰 do Mosulu w bardzo wa偶nej sprawie i 偶e to co艣 dobrego, i 偶e odezwiesz si臋 do mnie.

鈥 I ty jej uwierzy艂e艣? 鈥 spyta艂a Victoria niemal z politowaniem.

鈥 Pomy艣la艂em sobie, 偶e wpad艂a艣 na jaki艣 trop i 偶e oczywi艣cie nie mog艂a艣 zbyt wiele powiedzie膰 Catherine.

鈥 Nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e Catherine k艂amie, 偶e mnie og艂uszono鈥

鈥 Co takiego? 鈥 zdumia艂 si臋 Edward.

鈥 Otumaniono, u艣piono, g艂odzono鈥 Edward rozejrza艂 si臋 bacznie doko艂a.

鈥 M贸j Bo偶e! Kto by pomy艣la艂鈥 ale wiedz, nie chc臋 tutaj rozmawia膰. Te okna i w og贸le鈥 Mo偶e p贸jdziemy do ciebie.

鈥 Dobrze. Przywioz艂e艣 mi rzeczy?

鈥 Tak, odda艂em portierowi.

鈥 Bo wiesz, jak przez dwa tygodnie nie mo偶na si臋 przebra膰鈥

鈥 Victorio, powiedz, co si臋 z tob膮 dzia艂o. Wiem, co zrobimy. Jestem samochodem. Pojedziemy do Devonshire. Nie by艂a艣 tam, prawda?

鈥 Devonshire? 鈥 Victoria patrzy艂a na Edwarda ze zdumieniem.

鈥 Tak si臋 nazywa takie jedno miejsce pod Bagdadem. Jest tam pi臋knie o tej porze roku. Chod藕my. Ju偶 nie pami臋tam, kiedy mia艂em ci臋 tylko dla siebie.

鈥 Wtedy, w Babilonie. Ale co z Rathbone鈥檈m i Ga艂膮zk膮 Oliwn膮?

鈥 Pal sze艣膰 Rathbone鈥檃. Mam ju偶 powy偶ej dziurek w nosie tego starego os艂a.

Zbiegli po schodach i poszli do miejsca, gdzie Edward zaparkowa艂 samoch贸d. Jechali przez Bagdad w kierunku po艂udniowym szerok膮 arteri膮. Potem samoch贸d skr臋ci艂, podskakiwa艂 na wybojach, przemyka艂 si臋 mi臋dzy palmami, przeje偶d偶a艂 przez mostki na kana艂ach. Nieoczekiwanie dotarli do ma艂ego lasku otoczonego i poprzecinanego kana艂ami irygacyjnymi. Drzewa, g艂贸wnie migda艂owce i morele, zaczyna艂y w艂a艣nie kwitn膮膰. Miejsce jak z bajki. Za laskiem wida膰 by艂o niedaleko Tygrys.

Wysiedli z samochodu i zacz臋li si臋 przechadza膰 w艣r贸d kwitn膮cych drzew.

鈥 Jak cudownie! 鈥 westchn臋艂a Victoria. 鈥 Zupe艂nie jak w Anglii na wiosn臋.

Powietrze by艂o delikatne, ciep艂e. Usiedli na zwalonym pniu, a nad ich g艂owami zwiesza艂y si臋 r贸偶owe kwiaty.

鈥 A teraz, kochanie 鈥 powiedzia艂 Edward 鈥 m贸w, co si臋 z tob膮 dzia艂o. By艂o mi po prostu okropnie bez ciebie.

鈥 Naprawd臋? 鈥 spyta艂a Victoria, u艣miechaj膮c si臋 w rozmarzeniu.

Opowiedzia艂a mu wszystko po kolei. O fryzjerce. O woni chloroformu i jak si臋 broni艂a. Jak obudzi艂a si臋 p贸艂przytomna i chora. Jak uciek艂a i spotka艂a przypadkowo Richarda Bakera, jak udawa艂a Victori臋 Pauncefoot Jones w drodze na wykopaliska i jak cudem odegra艂a rol臋 studentki archeologii, kt贸ra musia艂a przyjecha膰 z Anglii.

Edward wybuchn膮艂 艣miechem.

鈥 Jeste艣 wspania艂a, Victorio! Czego ty nie wymy艣lisz i nie odegrasz!

鈥 Tak 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Moi wujkowie. Doktor Pauncefoot Jones, a przedtem biskup.

W tym momencie przypomnia艂a sobie, o co mia艂a spyta膰 Edwarda w Basrze, kiedy pani Clayton zawo艂a艂a ich na drinka.

鈥 W艂a艣nie, mia艂am ci臋 o co艣 spyta膰. Sk膮d wiedzia艂e艣 o biskupie?

Poczu艂a, jak r臋ka trzymaj膮ca jej d艂o艅 nagle sztywnieje. Powiedzia艂 szybko, zbyt szybko:

鈥 Przecie偶 sama mi m贸wi艂a艣.

Victoria spojrza艂a na niego. Dziwne, my艣la艂a p贸藕niej, czego mo偶e dokona膰 jedno ma艂e, g艂upie, dziecinne potkni臋cie.

Zaskoczy艂a go. Nie mia艂 gotowej odpowiedzi. Maska spad艂a z twarzy.

I kiedy Victoria przygl膮da艂a si臋 Edwardowi, wszystko zacz臋艂o si臋 przesuwa膰 i uk艂ada膰 jak w kalejdoskopie: ujrza艂a nag膮 prawd臋. A mo偶e to si臋 nie sta艂o w niej nagle. Mo偶e w pod艣wiadomo艣ci nurtowa艂o j膮 i gryz艂o pytanie: sk膮d Edward wiedzia艂 o biskupie? I powoli, nieuchronnie zbli偶a艂a si臋 do jedynie mo偶liwej odpowiedzi: Edward nie dowiedzia艂 si臋 o biskupie Llangow od Victorii, m贸g艂 wi臋c zdoby膰 t臋 wiadomo艣膰 tylko od pa艅stwa Hamilton Clipp. Nie widzia艂 si臋 jednak z pani膮 Clipp po jej przyje藕dzie do Bagdadu, bo by艂 w tym czasie w Basrze, czyli przekazali mu t臋 informacj臋, zanim sam opu艣ci艂 Angli臋. A wi臋c wiedzia艂 z g贸ry, 偶e Victoria jedzie z pani膮 Clipp, i cudowny zbieg okoliczno艣ci nie by艂 偶adnym szcz臋艣liwym przypadkiem. Wszystko by艂o zaplanowane, zamierzone.

Patrz膮c na prawdziwego Edwarda, zrozumia艂a nagle, co mia艂 na my艣li Carmichael m贸wi膮c o Lucyferze. Zrozumia艂a, kogo zobaczy艂 tamtego dnia w ogrodzie konsulatu, biegn膮c korytarzem. Zobaczy艂 t臋 oto pi臋kn膮 twarz, kt贸r膮 ona teraz mia艂a przed oczami, a by艂a to twarz niew膮tpliwie pi臋kna.

Jako偶e艣 spad艂 z nieba, Lucyferze, kt贸ry 艣 rano wschodzi艂!

To nie Rathbone, to Edward, pe艂ni膮cy ma艂o znacz膮c膮 funkcj臋, funkcj臋 sekretarza, ale kontroluj膮cy, planuj膮cy i kieruj膮cy, pos艂uguj膮cy si臋 figurantem 鈥 Rathbone鈥檈m, kt贸ry j膮 ostrzeg艂, by si臋 oddali艂a p贸ki czas.

I patrz膮c na t臋 pi臋kn膮, z艂膮 twarz, poczu艂a, 偶e jej ciel臋cy zachwyt gdzie艣 si臋 ulotni艂. Jej uczucie do Edwarda nigdy nie by艂o mi艂o艣ci膮. Podobnie durzy艂a si臋 kilka lat wcze艣niej w Humphreyu Bogarcie, a potem w diuku Edynburga. To by艂o zauroczenie. I Edward nigdy nie kocha艂 jej, Victorii. Sw贸j wdzi臋k wykorzystywa艂 w konkretnym celu. Wtedy w Londynie u偶y艂 ca艂ego swego czaru, by j膮 poderwa膰, zrobi艂 to w tak zwyk艂y, naturalny spos贸b, 偶e zakocha艂a si臋 bez 偶adnych opor贸w. Ale by艂a naiwna!

Nie do wiary, ile skojarze艅 mo偶e przelecie膰 przez umys艂 w przeci膮gu kilku sekund. I wcale nie trzeba si臋 g艂臋boko zastanawia膰. To przychodzi samo. Pe艂na znajomo艣膰 rzeczy, w mgnieniu oka. Mo偶e dlatego tak si臋 dzieje, 偶e w rzeczywisto艣ci siedzi to gdzie艣 g艂臋boko w cz艂owieku.

Jednocze艣nie jaki艣 instynkt samozachowawczy, szybki jak wszystkie procesy my艣lowe Victorii, kaza艂 jej zachowa膰 g艂upkowaty, bezmy艣lny podziw na twarzy. Czu艂a bowiem instynktownie, 偶e znajduje si臋 w wielkim niebezpiecze艅stwie. Tylko jedna rzecz mog艂a j膮 uratowa膰, mog艂a zagra膰 tylko jedn膮 kart膮.

I natychmiast to zrobi艂a.

鈥 Wiedzia艂e艣 od pocz膮tku! 鈥 zawo艂a艂a. 鈥 Wiedzia艂e艣, 偶e przyje偶d偶am. Zorganizowa艂e艣 to. Och, Edwardzie, jeste艣 cudowny!

Jej twarz, ruchliwa i wymowna, wyra偶a艂a tylko jedno uczucie: niemal ba艂wochwalcze uwielbienie. I zaraz nast膮pi艂 odzew: lekko pogardliwy u艣miech ulgi. Mog艂aby si臋 za艂o偶y膰, 偶e Edward m贸wi w duchu: 鈥濩o za idiotka! Wszystko prze艂knie. Mog臋 z ni膮 zrobi膰, co zechc臋鈥.

鈥 Jak ty to zrobi艂e艣? 鈥 spyta艂a. 鈥 Musisz mie膰 wielk膮 w艂adz臋. Musisz by膰 zupe艂nie inny ni偶 ten, za kogo si臋 podajesz. Jeste艣 鈥 sam to powiedzia艂e艣 鈥 kr贸lem Babilonu.

Zobaczy艂a pych臋 maluj膮c膮 si臋 na jego twarzy. Zobaczy艂a moc i si艂臋, i pi臋kno, i okrucie艅stwo, kt贸re skrywa艂 pod postaci膮 skromnego, sympatycznego ch艂opca.

A ja jestem tylko chrze艣cija艅sk膮 niewolnic膮鈥 鈥 pomy艣la艂a Victoria. I szybko, niecierpliwie, dokona艂a ostatniego poci膮gni臋cia, by doko艅czy膰 dzie艂a (a ona jedna wiedzia艂a, jakim si臋 to odby艂o kosztem). Zapyta艂a:

鈥 Ale przecie偶 ty mnie kochasz, Edwardzie?

Jego pogarda by艂a ju偶 niemal jawna. Ta ma艂a idiotka, wszystkie kobiety s膮 bezdennie g艂upie! Tak 艂atwo wierz膮, 偶e si臋 je kocha, i tylko to im w g艂owie. Nie maj膮 偶adnych idea艂贸w wielkiej sprawy, nowego 艣wiata, skoml膮 o mi艂o艣膰, to wszystko. S膮 niewolnicami i trzeba je traktowa膰 jak niewolnice, by osi膮gn膮膰 w艂asne cele.

鈥 Oczywi艣cie, 偶e ci臋 kocham 鈥 odpar艂.

鈥 O co tu chodzi, Edwardzie? Powiesz mi? Chcia艂abym zrozumie膰.

鈥 To nowy 艣wiat, Victorio. Nowy 艣wiat, kt贸ry powstanie na gruzach i popio艂ach starego.

鈥 Opowiedz mi.

Opowiedzia艂, a ona wbrew sobie da艂a si臋 ponie艣膰 jak we 艣nie. Stare z艂o musi ulec zag艂adzie: z jednej strony brzuchaci podstarzali faceci gromadz膮cy bogactwo, hamuj膮cy post臋p, z drugiej bigoci鈥攌omuni艣ci, g艂upcy usi艂uj膮cy zaprowadzi膰 marksistowski raj na ziemi. Musi doj艣膰 do wojny totalnej, totalnego zniszczenia. A potem 鈥攏owe niebo i nowa ziemia. I wybra艅cy 鈥 grupka wy偶szych istot, naukowcy, eksperci od rolnictwa, od zarz膮dzania, m艂odzi ludzie tacy jak Edward, m艂odzi Zygfrydowie nowego 艣wiata, wierz膮cy w swe przeznaczenie nadludzi. Kiedy nast膮pi zniszczenie, wyjd膮 na pok艂ad i przejm膮 ster.

By艂o to szale艅stwo, ale szale艅stwo realne. Taka rzecz mog艂a si臋 zdarzy膰 w tym 艣wiecie pe艂nym wstrz膮s贸w, w stanie dezintegracji.

鈥 A ci wszyscy 鈥 spyta艂a Victoria 鈥 kt贸rzy musz膮 przedtem zgin膮膰?

鈥 Nic nie rozumiesz 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Oni si臋 nie licz膮.

Nie licz膮 si臋 鈥 oto credo Edwarda. I nagle, bez 偶adnego powodu, wspomnienia starej, zwyk艂ej wazy sprzed trzech tysi臋cy lat, naprawianej mas膮 bitumiczn膮, przemkn臋艂o przed oczami Victorii. Jak偶e, to si臋 w艂a艣nie liczy 鈥 zwyk艂e codzienne sprz臋ty, rodzina, dla kt贸rej trzeba gotowa膰, cztery 艣ciany domu, kilka ulubionych przedmiot贸w. Tysi膮ce szarych ludzi, krz膮taj膮cych si臋 wok贸艂 w艂asnych spraw, uprawiaj膮cych ziemi臋, robi膮cych garnki, wychowuj膮cych dzieci, 艣miej膮cych si臋 i p艂acz膮cych, wstaj膮cych rano i k艂ad膮cych si臋 spa膰 wieczorem. To oni si臋 licz膮, a nie przewrotni anio艂owie, kt贸rzy chc膮 zbudowa膰 nowy 艣wiat, nie bacz膮c na cudz膮 krzywd臋.

Ostro偶nie, z wyczuciem, bo 艣mier膰 by艂a tu, w Devonshire, tak blisko jak nigdy, Victoria powiedzia艂a:

鈥 Jeste艣 cudowny, Edwardzie. A co ze mn膮? Co ja mog臋 zrobi膰?

鈥 Chcesz nam pom贸c? Wierzysz w to? Uwaga, Victorio! 呕adnych gwa艂townych nawr贸ce艅, byle nie posun膮膰 si臋 za daleko.

鈥 Chyba po prostu wierz臋 w ciebie! 鈥 zawo艂a艂a. 鈥 Zrobi臋 to, 鈥攅o ty mi ka偶esz.

鈥 Moja grzeczna dziewczynka.

鈥 Powiedz mi przede wszystkim, dlaczego za艂atwi艂e艣 mi przyjazd do Bagdadu? Przecie偶 nie bez powodu?

鈥 Oczywi艣cie. Pami臋tasz, zrobi艂em ci wtedy zdj臋cie.

鈥 Pami臋tam.

Ty idiotko, jaka by艂a艣 wtedy zadowolona, jak si臋 wdzi臋czy艂a艣 do obiektywu鈥 鈥 karci艂a si臋 w duchu Victoria.

鈥 Zaskoczy艂 mnie tw贸j wygl膮d z profilu, uderzaj膮ce podobie艅stwo do pewnej osoby. Zrobi艂em zdj臋cie, 偶eby si臋 upewni膰.

鈥 Do kogo jestem podobna?

鈥 Do kobiety, kt贸ra przysparza nam wielu k艂opot贸w, do Anny Scheele.

鈥 Do Anny Scheele! 鈥 Victoria szeroko otworzy艂a oczy ze zdumienia. Ostatnia rzecz, jakiej si臋 spodziewa艂a. 鈥 Chcesz powiedzie膰, 偶e ona jest podobna do mnie?

鈥 Uderzaj膮co, z profilu. Zupe艂nie te same rysy. I jeszcze jeden niesamowity zbieg okoliczno艣ci: masz male艅k膮 blizn臋 na g贸rnej wardze z lewej strony鈥

鈥 Tak, upad艂am na blaszanego konika, kiedy by艂am ma艂a. Stercza艂o mu ostre ucho i porz膮dnie rozci臋艂am sobie o nie warg臋. Tego bardzo nie wida膰, zw艂aszcza kiedy si臋 upudruj臋.

鈥 Anna Scheele ma znami臋 dok艂adnie w tym samym miejscu. J to jest wasza wsp贸lna najcenniejsza cecha. Macie mniej wi臋cej t臋 sam膮 wag臋 i budow臋, ona jest o par臋 lat starsza od ciebie. Tylko w艂osy macie inne, ty jeste艣 brunetk膮, ona blondynk膮. I zupe艂nie inne fryzury. Obie macie niebieskie oczy, ale twoje s膮 ciemniejsze. To si臋 da za艂atwi膰 za pomoc膮 ciemnych okular贸w.

鈥 I dlatego chcia艂e艣, 偶ebym pojecha艂a do Bagdadu. Bo jestem do niej podobna.

鈥 Tak, uwa偶a艂em, 偶e to mo偶e nam si臋 przyda膰.

鈥 I wszystko za艂atwi艂e艣鈥 a pa艅stwo Clipp鈥 kim oni s膮?

鈥 Nie maj膮 偶adnego znaczenia, robi膮, co im si臋 ka偶e.

W g艂osie Edwarda by艂o co艣 takiego, 偶e Victori臋 przeszed艂 dreszcz. Zupe艂nie jakby powiedzia艂 z nieludzk膮 oboj臋tno艣ci膮: 鈥瀘bowi膮zuje ich pos艂usze艅stwo鈥.

By艂o co艣 religijnego w tej ca艂ej szale艅czej idei.

Edward 鈥 pomy艣la艂a 鈥 jest sam dla siebie bogiem. I to jest przera偶aj膮ce鈥.

鈥 Nie rozumiem 鈥 odezwa艂a si臋 g艂o艣no Victoria 鈥 powiedzia艂e艣, 偶e Anna Scheele jest waszym przyw贸dc膮, wasz膮 kr贸low膮 pszcz贸艂.

鈥 Musia艂em ci臋 jako艣 zmyli膰. I tak ju偶 za du偶o wiedzia艂a艣. 鈥濭dybym nie by艂a podobna do Anny Scheele 鈥 pomy艣la艂a Victoria 鈥 ju偶 by mnie nie by艂o鈥.

鈥 Kim ona naprawd臋 jest? 鈥 spyta艂a.

鈥 Sekretarzem Ottona Morganthala, Amerykanina, mi臋dzynarodowego bankiera. Ale na tym nie koniec. To wielki m贸zg finansowy. Podejrzewamy, 偶e wykry艂a wi臋kszo艣膰 naszych finansowych operacji. Trzej ludzie byli dla nas niebezpieczni: Rupert Crofton Lee, Carmichael i Anna Scheele. Pierwszych dw贸ch si臋 sprz膮tn臋艂o, pozostaje Anna Scheele. Za trzy dni ma przyjecha膰 do Bagdadu. Na razie znikn臋艂a.

鈥 Znikn臋艂a? Gdzie?

鈥 W Londynie. Wyparowa艂a z powierzchni ziemi.

鈥 Nikt nie wie, co si臋 z ni膮 sta艂o?

鈥 Mo偶e Dakin.

Ale Dakin nie wiedzia艂. To by艂o jasne dla Victorii, nie dla Edwarda. Gdzie zatem by艂a Anna Scheele?

鈥 I nic wam nie przychodzi do g艂owy?

鈥 Owszem 鈥 powiedzia艂 powoli Edward.

鈥 Co takiego?

鈥 Anna Scheele musi by膰 na konferencji w Bagdadzie, kt贸ra, jak wiesz, ma si臋 odby膰 za pi臋膰 dni.

鈥 Ju偶 za pi臋膰 dni? Nie mia艂am poj臋cia.

鈥 Sprawdzili艣my ka偶dy przyjazd do Iraku. Na pewno nie wybiera si臋 pod w艂asnym nazwiskiem. Ani rz膮dowym samolotem. Mamy swoje sposoby, 偶eby si臋 tego dowiedzie膰. Wchodzi w gr臋 tylko indywidualna rezerwacja. W BOAC jest zabukowane miejsce na nazwisko Grete Harden. Kto艣 taki nie istnieje. Adres jest fa艂szywy. Nazwisko fikcyjne. Uwa偶amy, 偶e Grete Harden to Anna Scheele.

I doda艂:

鈥 Ten samolot l膮duje w Damaszku pojutrze.

鈥 A potem?

Edward spojrza艂 jej g艂臋boko w oczy.

鈥 To zale偶y od ciebie, Victorio.

鈥 Ode mnie?

鈥 Wskoczysz na jej miejsce.

鈥 Tak jak by艂o z sir Rupertem Croftonem Lee? 鈥 spyta艂a wolno Victoria, prawie szeptem. Po podstawieniu sobowt贸ra Rupert Crofton Lee zosta艂 zabity. I kiedy Victoria zajmie miejsce Anny Scheele, Anna Scheele 鈥 lub Grete Harden 鈥攖e偶 zginie鈥 Je艣li odm贸wi, Anna Scheele i tak zginie.

A Edward czeka艂. I je艣li na moment zw膮tpi w jej lojalno艣膰, wtedy zginie r贸wnie偶 Victoria i nawet nie b臋dzie mog艂a nikogo ostrzec.

Nie, musi si臋 zgodzi膰, mo偶e uda jej si臋 przekaza膰 wiadomo艣膰 panu Dakinowi.

Wci膮gn臋艂a g艂臋boko powietrze i powiedzia艂a:

鈥 Ja鈥 ja鈥 och, Edwardzie, ja nie potrafi臋. Rozpoznaj膮 mnie. Nie umiem m贸wi膰 z ameryka艅skim akcentem.

鈥 Anna Scheele nie ma praktycznie 偶adnego ameryka艅skiego akcentu. Zreszt膮 b臋dziesz chora na zapalenie krtani. Potwierdzi to jeden z najlepszych tutejszych lekarzy.

Maj膮 wsz臋dzie swoich ludzi鈥 鈥 pomy艣la艂a.

鈥 Co mam zrobi膰?

鈥 Polecisz z Damaszku do Bagdadu jako Grete Harden. Zaraz si臋 po艂o偶ysz do 艂贸偶ka. Nasz s艂ynny lekarz wypu艣ci ci臋 prosto na konferencj臋. Przedstawisz im przywiezione ze sob膮 dokumenty.

鈥 Prawdziwe?

鈥 Gdzie偶by. Podmienimy je.

鈥 Co b臋dzie w dokumentach? Edward u艣miechn膮艂 si臋.

鈥 O najbardziej zdumiewaj膮cej akcji komunist贸w w Ameryce, bardzo przekonuj膮ce informacje.

Jak zr臋cznie to obmy艣lili鈥 鈥 stwierdzi艂a w duchu Victoria. A g艂o艣no powiedzia艂a:

鈥 Naprawd臋 my艣lisz, 偶e sobie poradz臋, Edwardzie?

Teraz, kiedy wzi臋艂a ju偶 na siebie rol臋, nie sprawia艂o jej 偶adnego problemu to pytanie i odegranie szczerego zaniepokojenia.

鈥 Jestem tego pewien. Kiedy co艣 odgrywasz, czerpiesz z tego tak膮 przyjemno艣膰, 偶e po prostu nie mo偶na ci nie uwierzy膰.

鈥 Czuj臋 si臋 jak idiotka, kiedy pomy艣l臋 o pa艅stwu Hamilton Clipp 鈥 powiedzia艂a w zamy艣leniu.

Za艣mia艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮.

Victoria, wci膮偶 patrz膮c z uwielbieniem na Edwarda, pomy艣la艂a z艂o艣liwie: 鈥濧le ty by艂e艣 ostatnim g艂upcem, kiedy wygada艂e艣 si臋 o biskupie. Gdyby nie to, nigdy bym ci臋 nie przejrza艂a鈥.

鈥 A co z Rathbone鈥檈m? 鈥 spyta艂a nagle.

鈥 O co ci chodzi?

鈥 Czy jest po prostu figurantem?

Twarz Edwarda wyra偶a艂a pogard臋 i okrucie艅stwo.

鈥 Rathbone musi si臋 trzyma膰 wytycznych. Wiesz, co robi艂 przez te wszystkie lata? Sprytnie przyw艂aszcza艂 sobie trzy czwarte wp艂at nap艂ywaj膮cych z ca艂ego 艣wiata. To najzr臋czniejszy oszust od czas贸w Horatia Bottomleya. Rathbone jest ca艂kowicie w naszych r臋kach, dobrze wie, 偶e mo偶emy go w ka偶dej chwili zdemaskowa膰.

Victoria poczu艂a nagle wdzi臋czno艣膰 do cz艂owieka o szlachetnym, my艣l膮cym czole, kieruj膮cego si臋 niskimi pobudkami. Oszust, ale oszust o dobrym sercu, pr贸bowa艂 j膮 nam贸wi膰, by uciek艂a.

鈥 Wszystko pracuje na nasz nowy 艂ad 鈥 powiedzia艂 Edward.

A ona pomy艣la艂a: 鈥濫dward, kt贸ry wygl膮da tak normalnie, jest szale艅cem. Mo偶e cz艂owiek staje si臋 szale艅cem, kiedy pr贸buje odgrywa膰 rol臋 boga. M贸wi si臋, 偶e pokora jest cnot膮 chrze艣cija艅sk膮, teraz rozumiem dlaczego. Pokora pozwala zachowa膰 rozum i cz艂owiecze艅stwo鈥.

Edward wsta艂.

鈥 Pora na nas 鈥 powiedzia艂. 鈥 Musimy ci臋 odtransportowa膰 do Damaszku, wszystko szykujemy na pojutrze.

Podnios艂a si臋 skwapliwie. Kiedy znajdzie si臋 z dala od Devonshire, znowu w Bagdadzie, w艣r贸d ludzi, w hotelu Tio, gdy u艣miechni臋ty, gadatliwy Marcus zaprosi j膮 na drinka, uporczywe, bliskie niebezpiecze艅stwo, zagra偶aj膮ce ze strony Edwarda, odsunie si臋 troch臋 na dalszy plan. Przed ni膮 podw贸jne zadanie: usypia膰 czujno艣膰 Edwarda swym chorobliwym psim oddaniem, a cichaczem pokrzy偶owa膰 mu plany.

鈥 Wi臋c my艣lisz, 偶e Dakin wie, gdzie jest Anna Scheele? Mog艂abym spr贸bowa膰 co艣 wyw臋szy膰. Mo偶e Dakin czym艣 si臋 zdradzi.

鈥 Nie s膮dz臋. Zreszt膮, nie zobaczysz si臋 z Dakinem.

鈥 Prosi艂, 偶ebym przysz艂a do niego dzi艣 wieczorem 鈥 sk艂ama艂a Victoria i poczu艂a lekki ch艂贸d w ca艂ym ciele. 鈥 Jeszcze pomy艣li, 偶e co艣 mi si臋 sta艂o.

鈥 Niewa偶ne, co sobie teraz pomy艣li Dakin 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Wszystko ju偶 gotowe. 鈥 I doda艂: 鈥 Nie pojedziesz wcale do Bagdadu.

鈥 Och, Edwardzie. Mam tam wszystkie rzeczy w Tio. Zarezerwowa艂am pok贸j. Szalik. Bezcenny szalik.

鈥 Twoje rzeczy na razie nie b臋d膮 potrzebne. Przygotowa艂em ci, co trzeba. Chod藕.

Wsiedli do samochodu. Victoria my艣la艂a: 鈥濸owinnam by艂a si臋 domy艣li膰, 偶e Edward nigdy nie pozwoli mi skontaktowa膰 si臋 z Dakinem po tym, co si臋 sta艂o. Uwa偶a, 偶e mam bzika na jego punkcie 鈥 tak, chyba w to nie w膮tpi 鈥 ale mimo wszystko nie zaryzykuje鈥.

鈥 A je艣li mnie zaczn膮 szuka膰?

鈥 Zajmiemy si臋 tym. Oficjalnie pu艣cimy wiadomo艣膰, 偶e rozstali艣my si臋 na mo艣cie i 偶e posz艂a艣 do znajomych w zachodniej dzielnicy.

鈥 A naprawd臋?

鈥 Przyjdzie pora, to si臋 dowiesz.

Victoria siedzia艂a w milczeniu. Samoch贸d podskakiwa艂 na wyboistej drodze, mija艂 gaje palmowe i ma艂e mostki irygacyjne.

鈥 Lefarge 鈥 mrukn膮艂 Edward. 鈥 Chcia艂bym wiedzie膰, kogo mia艂 na my艣li Carmichael. Victorii zabi艂o mocniej serce.

鈥 Ach, zapomnia艂am ci powiedzie膰. Nie wiem, czy to ma jakie艣 znaczenie. Niejaki Lefarge pojawi艂 si臋 kt贸rego艣 dnia w Tell Aswad.

鈥 Co takiego? 鈥 Edward z podniecenia omal nie wypu艣ci艂 z r膮k kierownicy. 鈥 Kiedy?

鈥 Jaki艣 tydzie艅 temu. M贸wi艂, 偶e przyje偶d偶a z wykopalisk w Syrii. Od pana Parrot bodaj偶e.

鈥 Czy pokazali si臋 tam u was tacy dwaj Francuzi, Andre i Juvet?

鈥 Tak 鈥 odpar艂a. 鈥 Jeden by艂 chory na 偶o艂膮dek, poszed艂

do domu si臋 po艂o偶y膰.

鈥 To nasi ludzie 鈥 powiedzia艂 Edward.

鈥 Dlaczego przyjechali? Po mnie?

鈥 Nie, nie wiedzia艂em, co si臋 z tob膮 dzieje. Richard Baker by艂 w Basrze w tym samym czasie co Carmichael. Chcieli艣my sprawdzi膰, czy Carmichael czego艣 mu nie przekaza艂.

鈥 Baker m贸wi艂, 偶e przeszukano jego pok贸j. Znale藕li艣cie

co艣?

鈥 Nie. A teraz zastan贸w si臋, Victorio. Czy ten Lefarge pojawi艂 si臋 przed przyjazdem naszych ludzi czy potem?

Victoria udawa艂a, 偶e si臋 zastanawia, w rzeczywisto艣ci rozwa偶a艂a r贸偶ne mo偶liwo艣ci dotycz膮ce mitycznego Lefarge鈥檃.

鈥 Czekaj鈥 by艂o to鈥 ju偶 wiem, na dzie艅 przed ich przyjazdem.

鈥 A co on robi艂?

鈥 Poszed艂 zwiedza膰 wykopaliska z Pauncefoot Jonesem.

A potem Richard Baker zabra艂 go do domu i pokazywa艂 r贸偶ne rzeczy w antika room.

鈥 A wi臋c poszed艂 do domu z Bakerem. Rozmawiali?

鈥 Tak my艣l臋 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Trudno, 偶eby si臋 do siebie s艂owem nie odezwali, by艂oby to dziwne, prawda?

鈥 Lefarge 鈥 mrukn膮艂 pod nosem Edward. 鈥 Kim jest Lefarge? I dlaczego nic o nim nie wiemy?

Victori臋 korci艂o, 偶eby powiedzie膰: 鈥濼o brat pani Harris鈥, ale si臋 powstrzyma艂a. By艂a zadowolona, 偶e wpad艂a na pomys艂 z Lefarge鈥檈m. Wyobrazi艂a go sobie dok艂adnie: m艂ody m臋偶czyzna, suchy jak szkielet, z ciemnymi w艂osami i ma艂ym w膮sikiem. Na pytanie Edwarda opisa艂a go dok艂adnie, ze wszystkimi szczeg贸艂ami.

Jechali teraz przez przedmie艣cia Bagdadu. Edward skr臋ci艂 w boczn膮 ulic臋, na kt贸rej znajdowa艂y si臋 nowoczesne wille w pseudoeuropejskim stylu, z tarasami i ogr贸dkami. Przed jednym z dom贸w sta艂 du偶y samoch贸d turystyczny. Edward zaparkowa艂 tu偶 za nim, wysiedli i poszli po schodkach do drzwi frontowych.

Otworzy艂a im szczup艂a ciemnow艂osa kobieta. Edward powiedzia艂 co艣 do niej szybko po francusku. Victoria nie zna艂a na tyle j臋zyka, by zrozumie膰 wszystko dok艂adnie, ale zorientowa艂a si臋 mniej wi臋cej, o co chodzi: Edward m贸wi艂, 偶e to jest w艂a艣nie ta dziewczyna i 偶e trzeba natychmiast zmieni膰 rzeczy.

Kobieta uprzejmie zwr贸ci艂a si臋 do Victorii po francusku:

鈥 Pani pozwoli ze mn膮.

Zaprowadzi艂a j膮 do sypialni, gdzie na 艂贸偶ku le偶a艂 habit zakonny. Kobieta wskaza艂a na str贸j i Victoria zacz臋艂a si臋 przebiera膰: w艂o偶y艂a sztywny we艂niany sp贸d i obszern膮 艣redniowieczn膮 czarn膮 szat臋. Kobieta poprawi艂a jej nakrycie g艂owy. Victoria zerkn臋艂a w lustro. Jej twarz, ma艂a i blada pod olbrzymim kwefem (czy tak to si臋 nazywa?), z bia艂ymi fa艂dami pod brod膮, wygl膮da艂a niewinnie i nieziemsko. Francuzka powiesi艂a jej na szyi drewniany r贸偶aniec. I na

koniec buty, za du偶e ordynarne p贸艂buty, w kt贸rych Victoria pow艂贸czy艂a nogami, wracaj膮c do Edwarda.

鈥 Dobrze wygl膮dasz 鈥 powiedzia艂 z uznaniem. 鈥 Spuszczaj oczy, zw艂aszcza przy m臋偶czyznach.

Po chwili do艂膮czy艂a do nich Francuzka w identycznym co Victoria stroju. Obie zakonnice wysz艂y z domu i wsiad艂y do samochodu turystycznego, w kt贸rym siedzia艂 ju偶 kierowca: ciemny, wysoki m臋偶czyzna ubrany po europejsku.

鈥 Teraz wszystko w twoich r臋kach, Victorio 鈥 powiedzia艂 Edward. 鈥 Masz robi膰 dok艂adnie to, co ci m贸wi艂em. W jego g艂osie da艂 si臋 s艂ysze膰 twardy, gro藕ny akcent.

鈥 Nie jedziesz z nami, Edwardzie? 鈥 spyta艂a b艂agalnie. U艣miechn膮艂 si臋.

鈥 Zobaczymy si臋 za trzy dni 鈥 powiedzia艂. I szepn膮艂 jej jeszcze w sw贸j dawny, sugestywny spos贸b: 鈥 Licz臋 na ciebie, kochanie. Tylko ty mo偶esz to zrobi膰. Kocham ci臋, Victorio. Nie odwa偶臋 si臋 poca艂owa膰 zakonnicy, ale wierz mi, mam na to wielk膮 ochot臋.

Spu艣ci艂a skromnie oczy, jak na zakonnic臋 przysta艂o; w rzeczywisto艣ci musia艂a ukry膰 ogarniaj膮c膮 j膮 na moment w艣ciek艂o艣膰.

Ohydny judasz鈥 鈥 pomy艣la艂a.

I przybieraj膮c odpowiedni膮 poz臋, rzek艂a:

鈥 Chyba tak powinna wygl膮da膰 chrze艣cija艅ska niewolnica.

鈥 Grzeczna dziewczynka 鈥 stwierdzi艂 Edward. I doda艂: 鈥擭ie martw si臋. Twoje dokumenty s膮 bez zarzutu, nie przewiduj臋 najmniejszych k艂opot贸w na syryjskiej granicy. Pami臋taj, jeste艣 siostr膮 Marie des Anges. Siostra Therese, kt贸ra ci towarzyszy, ma nad wszystkim piecz臋, dokumenty s膮 u niej. I, na lito艣膰 bosk膮, s艂uchaj rozkaz贸w, bo jak nie, ostrzegam ci臋, odpowiesz nam za to.

Cofn膮艂 si臋 o kilka krok贸w i pomacha艂 weso艂o r臋k膮 na po偶egnanie. Samoch贸d ruszy艂.

Victoria opar艂a si臋 o siedzenie i przyst膮pi艂a do rozwa偶ania rozmaitych mo偶liwo艣ci. Mog艂aby, kiedy przeje偶d偶ali przez Bagdad albo przy kontroli na granicy, wszcz膮膰 alarm, krzycze膰 o pomoc, wo艂a膰, 偶e zosta艂a porwana, s艂owem, stawi膰 natychmiastowy op贸r.

Do czego by to jednak doprowadzi艂o? Najprawdopodobniej oznacza艂oby koniec Victorii Jones. Zauwa偶y艂a, 偶e siostra Therese wsun臋艂a pod habit podr臋czny pistolet automatyczny. Victoria nie zd膮偶y pisn膮膰 s艂贸wka.

Mog艂aby poczeka膰 do czasu przyjazdu do Damaszku. I tam wszcz膮膰 alarm. Ale pewno czeka艂by j膮 ten sam los albo te偶 kierowca i druga zakonnica zaprzeczyliby jej s艂owom. Mogliby na przyk艂ad przedstawi膰 dowody, 偶e jest niespe艂na rozumu.

Najlepsze zatem wyj艣cie 鈥 to podda膰 si臋 biegowi wydarze艅 zgodnie z planem. Przyjecha膰 do Bagdadu jako Anna Scheele, odegra膰 jej rol臋. Przecie偶 w ko艅cu przyjdzie taki moment, 偶e Edward straci kontrol臋 nad tym, co ona powie i zrobi. Je艣li dalej uda jej si臋 nabiera膰 Edwarda, 偶e jest gotowa dla niego na wszystko, przyjdzie chwila, 偶e stanie z fa艂szywymi dokumentami przed zgromadzeniem na konferencji i Edwarda tam nie b臋dzie.

I nikt jej nie powstrzyma przed wyst膮pieniem: 鈥濶ie jestem Ann膮 Scheele. Dokumenty s膮 fa艂szywe, fakty zmy艣lone鈥.

Edward chyba nie podejrzewa艂 jej o takie zamiary. Pr贸偶no艣膰 jest dziwnie za艣lepiaj膮ca, pomy艣la艂a. Ta cecha by艂a jego pi臋t膮 achillesow膮. A przede wszystkim, Edward i jego ludzie musieli mie膰 jak膮艣 Ann臋 Scheele, mniej wi臋cej podobn膮 do prawdziwej, je艣li mia艂 si臋 powie艣膰 ich plan. Znale藕膰 dziewczyn臋 podobn膮 do Anny Scheele, 艂膮cznie z blizn膮 w odpowiednim miejscu, by艂o rzecz膮 niezmiernie trudn膮. Victoria przypomnia艂a sobie, 偶e w Lyons Mai艂 Dubosc mia艂 blizn臋 nad okiem i zniekszta艂cony palec u r臋ki. Jedn膮 u艂omno艣膰 mia艂 przez wypadek, a drug膮 od urodzenia. Takie zbiegi okoliczno艣ci zdarzaj膮 si臋 niezmiernie rzadko. Tak, superman potrzebowa艂 stenotypistki Victorii Jones

i Victoria Jones trzyma艂a go w r臋ku, tym w艂a艣nie i niczym innym.

Samoch贸d przejecha艂 przez most. Victoria patrzy艂a t臋sknie na Tygrys. Potem ju偶 p臋dzili szerok膮 zakurzon膮 autostrad膮. Siostra Marie des Anges przesuwa艂a w palcach paciorki r贸偶a艅ca. Ich d藕wi臋k dzia艂a艂 uspokajaj膮co.

W ko艅cu 鈥 my艣la艂a Victoria nagle podbudowana na duchu 鈥 jestem chrze艣cijank膮. A je艣li si臋 jest chrze艣cijaninem, to tysi膮c razy lepiej by膰 chrze艣cijaninem m臋czennikiem ni偶 kr贸lem Babilonu. I wygl膮da na to, 偶e jednak b臋d臋 m臋czennic膮. C贸偶, tyle dobrego, 偶e nie b臋dzie lw贸w. Tego bym nie znios艂a.鈥



Rozdzia艂 dwudziesty trzeci

I


Wielki samolot poszybowa艂 w d贸艂, wyl膮dowa艂 idealnie. Ko艂owa艂 powoli po pasie startowym i zatrzyma艂 si臋 w wyznaczonym miejscu. Pasa偶erowie zacz臋li wysiada膰. Jad膮cy do Basry poszli w jednym kierunku, udaj膮cy si臋 do Bagdadu w drugim.

Do Bagdadu lecia艂y cztery osoby. Zamo偶nie wygl膮daj膮cy iracki przedsi臋biorca, m艂ody lekarz Anglik i dwie kobiety. Musieli przej艣膰 mn贸stwo kontroli i pyta艅.

Na pierwszy ogie艅 posz艂a ciemna kobieta ze zm臋czon膮 twarz膮 i potarganymi w艂osami zawini臋tymi nieporz膮dnie w chustk臋.

鈥 Pani Pauncefoot Jones? Obywatelstwo brytyjskie? Dobrze. Jedzie pani do m臋偶a? Prosz臋 poda膰 adres w Bagdadzie. Jakie pieni膮dze鈥 ? 鈥 I tak dalej.

Przysz艂a kolej na drug膮 kobiet臋.

鈥 Grete Harden. Zgadza si臋. Obywatelstwo? Du艅skie. Z Londynu. Cel podr贸偶y? Rehabilitantka? Adres w Bagdadzie? Pieni膮dze?

Grete Harden by艂a szczup艂膮 blondynk膮 w ciemnych okularach z ledwie dostrzegaln膮 blizn膮 nad g贸rn膮 warg膮 zatuszowan膮 warstw膮 pudru. Ubrana by艂a schludnie i skromnie.

Jej francuski by艂 kiepski, czasami trzeba by艂o powtarza膰 pytania.

Czw贸rka pasa偶er贸w dowiedzia艂a si臋, 偶e samolot do Bagdadu wystartuje po po艂udniu, a na razie pojad膮 do hotelu Abbassid na lunch i odpoczynek.

Grete Harden siedzia艂a na 艂贸偶ku, kiedy rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Otworzy艂a, w drzwiach sta艂a wysoka ciemna dziewczyna w mundurku BOAC.

鈥 Przepraszam pani膮. Czy zechcia艂aby pani p贸j艣膰 ze mn膮 do biura BOAC? S膮 jakie艣 k艂opoty z pani biletem. Zaprowadz臋 pani膮.

Grete Harden posz艂a korytarzem za stewardes膮. Na jednych drzwiach wisia艂a du偶a tabliczka ze z艂oconym napisem: 鈥濨iuro BOAC鈥.

Stewardesa otworzy艂a drzwi i skin臋艂a na Grete Harden, kt贸ra wesz艂a do 艣rodka. Dziewczyna z BOAC zamkn臋艂a na zewn膮trz drzwi i szybko zdj臋艂a tabliczk臋.

Za drzwiami sta艂o dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy zarzucili Grete Harden jaki艣 materia艂 na g艂ow臋. Zakneblowali jej usta. Jeden z nich podwin膮艂 jej r臋kaw, wyj膮艂 strzykawk臋 i zrobi艂 podsk贸rny zastrzyk.

Kilka chwil potem cia艂o kobiety znieruchomia艂o.

M艂ody lekarz powiedzia艂 z zadowoleniem:

鈥 Mamy z ni膮 spok贸j na jakie艣 sze艣膰 godzin. Dalej, bierzcie si臋 do roboty! 鈥 I skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 dw贸ch innych os贸b znajduj膮cych si臋 w pokoju.

Przy oknie siedzia艂y dwie zakonnice. M臋偶czy藕ni wyszli. Starsza zakonnica podesz艂a do Grete Harden i zacz臋艂a 艣ci膮ga膰 ubranie z jej nieruchomego cia艂a. M艂odsza, dr偶膮c lekko, zdejmowa艂a habit zakonny. Po chwili Grete Harden, w stroju zakonnicy, le偶a艂a spokojnie na 艂贸偶ku, a obok sta艂a m艂oda zakonnica przebrana w rzeczy Grete Harden.

Starsza zakonnica zaj臋艂a si臋 jasnymi w艂osami swojej towarzyszki. Wyj臋艂a fotografi臋, opar艂a j膮 o lustro i zabra艂a si臋 do uk艂adania fryzury. 艢ci膮gn臋艂a w艂osy z czo艂a, a nisko na szyi zrobi艂a w臋ze艂.

Cofn臋艂a si臋 par臋 krok贸w i powiedzia艂a po francusku:

鈥 Zupe艂nie si臋 pani zmieni艂a. Prosz臋 w艂o偶y膰 ciemne okulary. Ma pani zbyt ciemnoniebieskie oczy. Tak, teraz 艣wietnie.

Rozleg艂o si臋 s艂abe pukanie do drzwi, m臋偶czy藕ni wr贸cili. Szczerzyli z臋by w u艣miechu.

鈥 Wszystko si臋 zgadza. Grete Harden to Anna Scheele 鈥攑owiedzia艂 jeden. 鈥 Ma dokumenty w walizce, ukryte starannie mi臋dzy kartkami du艅skiej ksi膮偶ki o rehabilitacji. A teraz, panno Harden 鈥 sk艂oni艂 si臋 ceremonialnie przed Victori膮 鈥 czy zechce mi pani towarzyszy膰 na lunch?

Victoria wysz艂a za nim z pokoju i udali si臋 do hallu, gdzie druga pasa偶erka do Bagdadu usi艂owa艂a wys艂a膰 telegram.

鈥 Nie 鈥 m贸wi艂a. 鈥 PAUNCEFOOT. Doktor Pauncefoot Jones. Przyje偶d偶am dzi艣 hotel Tio. Do zobaczenia.

Victoria spojrza艂a na ni膮 w przyp艂ywie zainteresowania. 呕ona doktora Pauncefoot Jonesa jedzie do niego! 呕e by艂o to tydzie艅 wcze艣niej, nic w tym nadzwyczajnego. Pauncefoot Jones wci膮偶 lamentowa艂, 偶e zgubi艂 list 偶ony podaj膮cy dat臋 przyjazdu; co prawda by艂 prawie pewien, 偶e mia艂o to ty膰 dwudziestego sz贸stego.

Gdyby jakim艣 cudem mog艂a przekaza膰 wiadomo艣膰 Richardowi Bakerowi przez pani膮 Pauncefoot Jones鈥

Towarzysz Victorii jakby czyta艂 w jej my艣lach i poci膮gn膮艂 j膮 za 艂okie膰 w drug膮 stron臋.

鈥 呕adnych rozm贸w ze wsp贸艂pasa偶erami, panno Harden 鈥 powiedzia艂. 鈥 By艂oby nie najlepiej, gdyby ta mi艂a kobieta zorientowa艂a si臋, 偶e podr贸偶uje teraz z inn膮 osob膮.

Wyprowadzi艂 j膮 z hotelu i udali si臋 na lunch do restauracji. Kiedy wr贸cili, spotkali na schodach pani膮 Pauncefoot Jones, kt贸ra schodzi艂a w d贸艂. U艣miechn臋艂a si臋 do Victorii bez cienia podejrzliwo艣ci.

鈥 By艂a pani w mie艣cie? 鈥 spyta艂a. 鈥 W艂a艣nie id臋 obejrze膰 bazary.

Jakby tu co艣 wsun膮膰 jej do walizki? 鈥 鈥 my艣la艂a Victoria.

Ale ani przez sekund臋 nie by艂a sama.

Samolot do Bagdadu wystartowa艂 o trzeciej.

Pani Pauncefoot Jones siedzia艂a na przedzie. Victoria mia艂a miejsce z ty艂u przy drzwiach, a przy wej艣ciu siedzia艂 jej jasnow艂osy anio艂 str贸偶. Nie mia艂a najmniejszych szans, by dotrze膰 do tamtej kobiety i poda膰 jej jak膮艣 wiadomo艣膰.

Lot nie trwa艂 d艂ugo. Po raz drugi w 偶yciu Victoria spogl膮da艂a z wysoko艣ci na miasto w dole, przeci臋te Tygrysem niczym z艂otym paskiem.

Lecia艂a nad Bagdadem nieca艂y miesi膮c temu. 偶e rzeczy si臋 od tego czasu wydarzy艂o!

Za dwa dni dwaj m臋偶owie stanu, reprezentuj膮cy dwie g艂贸wne ideologie, zjad膮 tu, by toczy膰 rozmowy o przysz艂o艣ci 艣wiata.

I ona, Victoria Jones, b臋dzie mie膰 w tym sw贸j udzia艂.



II


鈥 Wie pan 鈥 powiedzia艂 Richard Baker 鈥 niepokoj臋 si臋 o t臋 dziewczyn臋.

鈥 Jak膮 dziewczyn臋? 鈥 spyta艂 niepewnie doktor Pauncefoot Jones.

鈥 O Victori臋.

鈥 A, Victoria! 鈥 Pauncefoot Jones rozejrza艂 si臋 doko艂a. 鈥擥dzie鈥 och, m贸j Bo偶e, nie wr贸ci艂a wczoraj z nami.

鈥 By艂em ciekaw, czy pan to zauwa偶y 鈥 powiedzia艂 Richard.

鈥 Co za gapa ze mnie. Tak si臋 wci膮gn膮艂em w ten raport wykopalisk w Tell Bamdar! Zupe艂nie zaburzony uk艂ad stratygraficzny! Czy偶by nie mog艂a znale藕膰 naszej ci臋偶ar贸wki?

鈥 Jej powr贸t tutaj nie wchodzi艂 w gr臋 鈥 rzek艂 Richard. 鈥擜 w og贸le, ona nie jest Veneti膮 Savile.

鈥 Nie jest Veneti膮 Savile? Bardzo dziwne. Sam pan przecie偶 m贸wi艂, 偶e ma na imi臋 Victoria.

鈥 Tak, to si臋 zgadza. Ale nie jest antropologiem. I nie zna Emersona. Prawd臋 powiedziawszy, ca艂a sprawa jest鈥 c贸偶鈥 nieporozumieniem.

鈥 Bo偶e drogi, to rzeczywi艣cie bardzo dziwne. 鈥 I Pauncefoot Jones zastanowi艂 si臋 g艂臋boko. 鈥 Bardzo dziwne. Mam nadziej臋鈥 czy to moja wina? Wiem, jestem troch臋 roztargniony. Mo偶e nie ten list?

鈥 Nie rozumiem 鈥 powiedzia艂 Richard Baker, marszcz膮c brwi i nie zwracaj膮c uwagi na rozwa偶ania doktora Pauncefoot Jonesa. 鈥 Pojecha艂a, zdaje si臋, gdzie艣 samochodem z jakim艣 m艂odym cz艂owiekiem i nie wr贸ci艂a. Co wi臋cej, przywieziono jej rzeczy i nawet nie zajrza艂a do walizek. To wszystko mi si臋 nie podoba, zwa偶ywszy ca艂y ten bigos, jakiego narobi艂a. 呕e te偶 nie chcia艂a si臋 przebra膰?鈥 I byli艣my um贸wieni na lunch. Nie, nie rozumiem. Mam nadziej臋, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

鈥 Na pewno nie 鈥 pocieszy艂 go Pauncefoot Jones. 鈥 Jutro zaczynam poziom H. Licz臋 na jak膮艣 rewelacj臋. Ten fragment tabliczki jest bardzo obiecuj膮cy.

鈥 Porwali j膮 raz 鈥 ci膮gn膮艂 swoje Richard. 鈥 Dlaczego nie mieliby tego zrobi膰 po raz drugi?

鈥 Nieprawdopodobne, bardzo nieprawdopodobne 鈥 powiedzia艂 doktor Pauncefoot Jones. 鈥 W kraju jest teraz zupe艂nie spokojnie. Sam pan to m贸wi艂.

鈥 Gdybym m贸g艂 sobie przypomnie膰 nazwisko tego cz艂owieka z towarzystwa naftowego. Mo偶e Deacon? Deacon, Dakin? Co艣 takiego.

鈥 Nigdy o nim nie s艂ysza艂em 鈥 stwierdzi艂 Pauncefoot Jones. Chyba zostawi臋 Mustaf臋 i jego band臋 i przejd臋 do p贸艂nocno鈥搘schodniego naro偶nika. Potem mogliby艣my przed艂u偶y膰 poziom J鈥

鈥 Czy b臋dzie pan mi mia艂 bardzo za z艂e, je艣li pojad臋 jutro do Bagdadu?

Doktor Pauncefoot Jones spojrza艂 teraz z ca艂膮 uwag膮 na swego koleg臋.

鈥 Jutro? Ale偶 byli艣my tam zaledwie wczoraj.

鈥 Niepokoj臋 si臋 o t臋 dziewczyn臋. Bardzo.

鈥 Wielki Bo偶e, Richardzie, nie mia艂em poj臋cia, 偶e to tego rodzaju historia.

鈥 Jakiego rodzaju?

鈥 Uczuciowa. Nie ma nic gorszego ni偶 kobiety na wykopaliskach, a zw艂aszcza 艂adne. Wtedy, dwa lata temu, by艂em przekonany, 偶e nic nam nie grozi ze strony Sybil Muirf ield, rozpaczliwie brzydka dziewczyna. I co z tego wysz艂o? Powinienem by艂 s艂ucha膰 Claude鈥檃 w Londynie, ci Francuzi potrafi膮 trafi膰 w sedno. Pami臋tam, jak wyra偶a艂 si臋 o jej nogach, z ca艂ym entuzjazmem. Tak, tak, ta nasza Victoria czy Venetia, czy jak jej tam w ko艅cu, jest bardzo 艂adna, urocze stworzenie. Ma pan dobry gust, gratuluj臋. Zabawne, to pierwsza dziewczyna, kt贸r膮 si臋 pan zainteresowa艂, odk膮d si臋 znamy.

鈥 Nie ma tu 偶adnej tego rodzaju historii 鈥 powiedzia艂 czerwieni膮c si臋 Richard, z jeszcze wynio艣lejszym ni偶 zazwyczaj wyrazem twarzy. 鈥 Po prostu鈥 eee鈥 niepokoj臋 si臋. Musz臋 jecha膰 do Bagdadu.

鈥 C贸偶, je艣li pan jutro jedzie 鈥 powiedzia艂 Pauncefoot Jones 鈥 mo偶e pan przywie藕膰 te zapasowe kilofy. Ten idiota kierowca zapomnia艂 ich zabra膰.

Richard wyruszy艂 do Bagdadu o 艣wicie i po przyje藕dzie na miejsce uda艂 si臋 prosto do hotelu Tio. Dowiedzia艂 si臋, 偶e Victoria nie wr贸ci艂a.

鈥 Byli艣my um贸wieni na kolacyjk臋 鈥 m贸wi艂 Marcus. 鈥擨 mia艂em dla niej bardzo 艂adny pok贸j. To dziwne, prawda?

鈥 Zawiadomi艂 pan policj臋?

鈥 Och, nie, to nie by艂oby w porz膮dku. To nie w jej stylu. A na pewno nie w moim.

Richard szybko dowiedzia艂 si臋, kim jest Dakin, i poszed艂 do jego biura.

Pami臋膰 go nie zawiod艂a. Mia艂 przed sob膮 przygarbione

go cz艂owieka z niezdecydowan膮 twarz膮 i lekko dr偶膮cymi d艂o艅mi. Ofiara losu! Richard przeprosi艂 Dakina, 偶e zabiera mu czas, ale chcia艂by si臋 dowiedzie膰, czy pan Dakin widzia艂 ostatnio Victori臋 Jones.

鈥 By艂a u mnie przedwczoraj.

鈥 M贸g艂by mi pan poda膰 jej adres?

鈥 Jest chyba w hotelu Tio.

鈥 S膮 tam jej rzeczy, ale Victorii nie ma. Dakin lekko uni贸s艂 brwi.

鈥 Pracowa艂a z nami na wykopaliskach w Tell Aswad 鈥攚yja艣ni艂 Richard.

鈥 Aha. C贸偶, obawiam si臋, 偶e niewiele panu pomog臋. Z tego, co wiem, ma kilku znajomych w Bagdadzie, ale nie znam jej na tyle, by powiedzie膰 panu co艣 bli偶szego.

鈥 Czy mo偶e by膰 w Ga艂膮zce Oliwnej?

鈥 Nie s膮dz臋. Ale prosz臋 si臋 dowiedzie膰.

鈥 Nie rusz臋 si臋 z Bagdadu, p贸ki jej nie znajd臋, niech pan to sobie zapami臋ta! 鈥 powiedzia艂 Richard i patrz膮c z w艣ciek艂o艣ci膮 na Dakina, wybieg艂 z pokoju.

Kiedy za Richardem zamkn臋艂y si臋 drzwi, Dakin u艣miechn膮艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

鈥 Oj, Victorio, Victorio 鈥 szepn膮艂 z wyrzutem. Richard wpad艂 jak burza do hotelu Tio, prosto na promiennego Marcusa.

鈥 Wr贸ci艂a! 鈥 krzykn膮艂 gwa艂townie Richard.

鈥 Nie, nie, chodzi o pani膮 Pauncefoot Jones. Dowiedzia艂em si臋, 偶e dzisiaj przylatuje. Doktor Pauncefoot Jones wspomina艂 o przysz艂ym tygodniu.

鈥 On zawsze myli daty. A co z Victori膮 Jones? Twarz Marcusa sta艂a si臋 znowu powa偶na.

鈥 呕adnych wiadomo艣ci. Nie podoba mi si臋 to, panie Baker. To brzydka sprawa. Taka m艂oda dziewczyna! I taka 艂adna. I weso艂a, i urocza.

鈥 Tak, tak鈥 鈥 Richard nie chcia艂 podj膮膰 tematu. 鈥 Chyba zaczekam, 偶eby przywita膰 si臋 z pani膮 Pauncefoot Jones.

Na mi艂o艣膰 bosk膮, co mog艂o si臋 sta膰 z Victori膮?



III


鈥 Ty tutaj! 鈥 zawo艂a艂a Victoria, nie ukrywaj膮c wrogo艣ci. Pierwsz膮 osob膮, na kt贸r膮 nadzia艂a si臋 w pokoju w Babylonian Pa艂ace, by艂a Catherine.

Catherine pokiwa艂a g艂ow膮 i odpar艂a r贸wnie jadowicie:

鈥 A tak. To ja. A teraz prosz臋 si臋 po艂o偶y膰. Zaraz przyjdzie lekarz.

Catherine mia艂a na sobie str贸j piel臋gniarki. Powa偶nie traktowa艂a swoj膮 rol臋, wyra藕nie zdecydowana nieprzerwanie sta膰 u boku Victorii. Victoria sm臋tnie j臋kn臋艂a z 艂贸偶ka:

鈥 Gdyby tu by艂 Edward鈥

鈥 Edward, Edward! 鈥 powiedzia艂a Catherine z wy偶szo艣ci膮. 鈥 Edward nigdy o ciebie nie dba艂, ty g艂upia Angieleczko. On mnie kocha!

Victoria spogl膮da艂a na zaci臋t膮, fanatyczn膮 twarz Catherine bez cienia entuzjazmu.

Catherine m贸wi艂a dalej:

鈥 Zawsze ci臋 nienawidzi艂am, od pierwszej chwili, kiedy przysz艂a艣 i za偶膮da艂a艣 bez ceregieli widzenia z doktorem Rathbone鈥檈m.

Victoria nie pozosta艂a jej d艂u偶na i natychmiast wetkn臋艂a swoj膮 szpileczk臋:

鈥 M贸w sobie, co chcesz, a ja i tak jestem sto razy wa偶niejsza od ciebie. Pierwsza lepsza dziewczyna mo偶e zagra膰 rol臋 piel臋gniarki. A na mnie opiera si臋 wszystko.

Catherine zrobi艂a m膮dr膮 mink臋.

鈥 Nie ma ludzi niezast膮pionych. Tak nas ucz膮 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Ja jestem. Na lito艣膰 bosk膮 zam贸w mi co艣 porz膮dnego do jedzenia. Wyobra偶asz sobie, 偶e dobrze odegram rol臋 sekretarza ameryka艅skiego bankiera z pustym brzuchem?

鈥 A jedz sobie, jedz鈥 p贸ki mo偶esz 鈥 powiedzia艂a z艂o艣liwie Catherine.

Victoria nie zwr贸ci艂a uwagi na z艂owieszcz膮 wymow臋 tego zdania.



IV


鈥 Dowiedzia艂em si臋, 偶e zatrzyma艂a si臋 u was panna Harden? 鈥 kapitan Crosbie zwr贸ci艂 si臋 do uprzejmie wygl膮daj膮cego recepcjonisty w Babylonian Pa艂ace.

鈥 Tak, prosz臋 pana. Przyjecha艂a z Anglii 鈥 skin膮艂 g艂ow膮 urz臋dnik.

鈥 To przyjaci贸艂ka mojej siostry. Czy m贸g艂bym prosi膰 o przekazanie jej mojej wizyt贸wki?

Napisa艂 kilka s艂贸w na wizyt贸wce i w艂o偶y艂 j膮 do koperty. Boy hotelowy zabra艂 kopert臋 i po chwili wr贸ci艂.

鈥 Pani 藕le si臋 czuje, sir. Bardzo boli gard艂o. Zaraz przyjdzie lekarz. Jest piel臋gniarka.

Crosbie zawr贸ci艂 na pi臋cie. Skierowa艂 swe kroki do Tio. Tam zaczepi艂 go Marcus.

鈥 A, witam. Napijmy si臋. T艂ok dzi艣 w hotelu. Przez t臋 konferencj臋. Jaka szkoda, 偶e doktor Pauncefoot Jones wr贸ci艂 przedwczoraj na wykopaliska, dzisiaj przyjecha艂a jego 偶ona, a jego nie ma. Wcale nie jest z tego zadowolona, ani troch臋! M贸wi, 偶e zawiadomi艂a go o przylocie. Ale wie pan, jaki on jest. Daty zawsze mu si臋 pl膮cz膮. Ale to bardzo mi艂y cz艂owiek 鈥 zako艅czy艂 jak zawsze dobrodusznie Marcus. 鈥擬usia艂em j膮 gdzie艣 wcisn膮膰鈥 mam tu bardzo wa偶nego faceta z ONZ鈥

鈥 Bagdad zupe艂nie zwariowa艂.

鈥 Wszyscy ci policjanci, kt贸rych 艣ci膮gni臋to鈥 stan pogotowia鈥 S艂ysza艂 pan, 偶e szykuje si臋 zamach komunistyczny na prezydenta? Zaaresztowano sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu student贸w. Widzia艂 pan rosyjskich policjant贸w? Bardzo podejrzliwi. Za to interesy id膮 jak z艂oto.



V


Zadzwoni艂 telefon i natychmiast podniesiono s艂uchawk臋.

鈥 S艂ucham. Ambasada Ameryka艅ska.

鈥 Tu Babylonian Pa艂ace. Jest u nas pani Anna Scheele.

鈥 Anna Scheele? Teraz m贸wi艂 attache. Czy mo偶e podej艣膰 do aparatu?

鈥 Pani Scheele le偶y w 艂贸偶ku z zapaleniem krtani. M贸wi doktor Smallbrook. Jestem lekarzem pani Scheele. Ona ma ze sob膮 wa偶ne dokumenty i prosi, 偶eby przyszed艂 po nie kto艣 odpowiedzialny z ambasady. Zaraz? Dzi臋kuj臋. Czekam na pana.



VI


Victoria przejrza艂a si臋 w lustrze: dobrze skrojony kostium, blond w艂osy w idealnym porz膮dku. By艂a podekscytowana, w dobrym nastroju.

Kiedy odwr贸ci艂a si臋, dostrzeg艂a triumfalny b艂ysk w oczach Catherine. Poczu艂a niepok贸j. Sk膮d u Catherine ten triumf? O co chodzi?

鈥 Z czego si臋 tak cieszysz?

鈥 Wkr贸tce si臋 przekonasz.

Catherine nie ukrywa艂a z艂o艣liwej rado艣ci.

鈥 Taka z ciebie m膮drala 鈥 powiedzia艂a pogardliwie Catherine. 鈥 My艣lisz, 偶e wszystko od ciebie zale偶y. Jeste艣 po prostu g艂upia, i tyle.

Victora jednym susem przyskoczy艂a do Catherine, schwyci艂a j膮 za rami臋, wpijaj膮c paznokcie w cia艂o.

鈥 Ty zarazo! Gadaj, ale ju偶!

鈥 Pu艣膰, boli!

鈥 Gadaj鈥

Rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Jedno, zaraz potem drugie, przerwa i pojedyncze.

鈥 Zaraz zobaczysz! 鈥 wrzasn臋艂a Catherine.

Drzwi otworzy艂y si臋 i do pokoju w艣lizn膮艂 si臋 jaki艣 cz艂owiek. Wysoki m臋偶czyzna w mundurze mi臋dzynarodowej policji. Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi i wyj膮艂 klucz z zamka. Podszed艂 do Catherine.

鈥 Szybko! 鈥 powiedzia艂.

Wyj膮艂 z kieszeni zw贸j grubego sznura i przy wsp贸艂pracy Catherine przywi膮za艂 j膮 b艂yskawicznie do krzes艂a. Nast臋pnie umocowa艂 jej na ustach szalik. Cofn膮艂 si臋 o par臋 krok贸w i pokiwa艂 z uznaniem g艂ow膮.

鈥 Doskonale, to wystarczy.

Po czym odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 Victorii. Zobaczy艂a ci臋偶k膮 pa艂k臋, kt贸r膮 wywija艂 w r臋ku, i zrozumia艂a nagle, jakie s膮 naprawd臋 ich zamiary. Nie mia艂a odegra膰 roli Anny Scheele na konferencji, takiego planu nigdy nie by艂o. Jak偶e by mogli ryzykowa膰 co艣 takiego? Victoria by艂a zbyt znana w Bagdadzie. Nie, plan by艂 zupe艂nie inny, od samego pocz膮tku: zamierzali w ostatniej chwili zabi膰 Ann臋 Scheele, zabi膰 w taki spos贸b, 偶eby trudno j膮 by艂o po 艣mierci zidentyfikowa膰鈥 Mia艂y pozosta膰 tylko papiery, kt贸re przywioz艂a, starannie sfa艂szowane papiery.

Victoria podbieg艂a do okna, wrzasn臋艂a. M臋偶czyzna zbli偶a艂 si臋 do niej z u艣miechem na ustach.

Potem wydarzenia nast膮pi艂y jedne po drugich: trzask t艂uczonego szk艂a, czyja艣 r臋ka, upadek, gwiazdy w oczach, ciemno艣膰鈥 I w ciemno艣ci g艂os, koj膮ce s艂owa po angielsku:

鈥 Nic si臋 pani nie sta艂o? Victoria co艣 wymamrota艂a.

鈥 Co ona m贸wi? 鈥 spyta艂 drugi g艂os. Cz艂owiek, kt贸ry odezwa艂 si臋 pierwszy, odpar艂, drapi膮c si臋 w g艂ow臋:

鈥 呕e lepiej by膰 w艂adc膮 w niebiosach ni偶 s艂ug膮 w piekle 鈥 powiedzia艂 niepewnie.

鈥 To cytat 鈥 stwierdzi艂 drugi. I doda艂: 鈥 Tylko przekr臋ci艂a go.

鈥 Nie 鈥 powiedzia艂a Victoria i zemdla艂a.



VII


Zadzwoni艂 telefon i Dakin podni贸s艂 s艂uchawk臋.

鈥 Operacja 鈥濾ictoria鈥 zako艅czona pomy艣lnie 鈥 zameldowano.

鈥 W porz膮dku 鈥 rzek艂 Dakin.

鈥 Mamy Cartherine Serakis i lekarza. Drugi facet rzuci艂 si臋 z balkonu. Stan ci臋偶ki.

鈥 Nic si臋 nie sta艂o dziewczynie?

鈥 Zemdla艂a, ale czuje si臋 dobrze.

鈥 Nie ma wiadomo艣ci o prawdziwej A. S.?

鈥 Nic nowego.

Dakin od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Victorii nic si臋 nie sta艂o, Anna, c贸偶, pewno nie 偶yje. Chcia艂a dzia艂a膰 na w艂asn膮 r臋k臋, zapewnia艂a, 偶e niezawodnie stawi si臋 w Bagdadzie dziewi臋tnastego.

Dziewi臋tnasty by艂 dzisiaj, a Anny Scheele jak nie by艂o, tak nie ma. Mo偶e i mia艂a racj臋, 偶e nie ufa艂a organizacji, trudno powiedzie膰. Na pewno by艂y przecieki. W ka偶dym razie w艂asny koncept te偶 okaza艂 si臋 zawodny鈥

A bez Anny Scheele zabraknie ostatecznego dowodu.

Wszed艂 goniec z karteczk膮 od Richarda Bakera i pani Pauncefoot Jones.

鈥 Nikogo nie przyjmuj臋 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 Prosz臋 im powiedzie膰, 偶e przepraszam, ale jestem zaj臋ty.

Goniec wr贸ci艂 po chwili i wr臋czy艂 Dakinowi kopert臋.

Dakin otworzy艂 li艣cik i przeczyta艂:

Chc臋 si臋 z panem spotka膰 w sprawie Henry鈥檈go Carmichaela. R. B.鈥

鈥 Prosz臋 wprowadzi膰.

Pani Pauncefoot Jones i Richard Baker weszli do pokoju. Pierwszy odezwa艂 si臋 Baker:

鈥 Nie chcia艂bym panu przeszkadza膰, ale chodzi艂em do szko艂y razem z Henrym Carmichaelem. Stracili艣my si臋 z oczu na wiele lat, a kiedy by艂em kilka tygodni temu w Basrze, spotka艂em go w poczekalni konsulatu. Zaatakowa艂 go cz艂owiek z rewolwerem, uda艂o mi si臋 wytr膮ci膰 mu bro艅 z r臋ki. Carmichael uciek艂, zanim to jednak zrobi艂, wsun膮艂 mi do kieszeni pewn膮 rzecz, kt贸r膮 odkry艂em p贸藕niej. Wydawa艂o mi si臋, 偶e to nic wa偶nego, zwyk艂y 艣wistek z nazwiskiem Ahmed Mohammed. Za艂o偶y艂em jednak, 偶e dla Carmichaela to by艂o wa偶ne. Nie da艂 mi 偶adnych instrukcji, zachowa艂em t臋 karteczk臋 w przekonaniu, 偶e kiedy艣 si臋 po ni膮 zg艂osi. Potem dowiedzia艂em si臋 od Victorii Jones, 偶e Carmichael nie 偶yje. Na podstawie innych jej informacji doszed艂em do wniosku, 偶e pan jest cz艂owiekiem, kt贸remu nale偶y t臋 rzecz przekaza膰.

Wsta艂 i po艂o偶y艂 na biurku Dakina brudn膮 kartk臋.

鈥 Czy co艣 to panu m贸wi? Dakin g艂臋boko odetchn膮艂.

鈥 Tak 鈥 odpar艂. 鈥 Wi臋cej, ni偶 pan s膮dzi. Wsta艂.

鈥 Jestem panu bardzo wdzi臋czny, panie Baker 鈥 powiedzia艂. 鈥 Prosz臋 mi wybaczy膰, 偶e nie mog臋 d艂u偶ej z pa艅stwem rozmawia膰, ale mam wiele spraw i ani minuty do stracenia. 鈥 Poda艂 r臋k臋 pani Pauncefoot Jones. 鈥 Pewno jedzie pani do m臋偶a na wykopaliska. 呕ycz臋 powodzenia.

鈥 Dobrze si臋 z艂o偶y艂o, 偶e doktor Pauncefoot Jones nie przyjecha艂 ze mn膮 dzisiaj do Bagdadu 鈥 powiedzia艂 Richard. 鈥 Poczciwy John Pauncefoot Jones nie zwraca wi臋kszej uwagi na to, co si臋 dzieje wko艂o, ale chyba odr贸偶ni艂by w艂asn膮 偶on臋 od szwagierki.

Dakin spojrza艂 z lekkim zdziwieniem na pani膮 Pauncefoot Jones. Niskim, mi艂ym g艂osem powiedzia艂a:

鈥 Moja siostra Elsie jest jeszcze w Anglii. Ufarbowa艂am w艂osy na czarno i przyjecha艂am na jej paszport. Panie艅skie nazwisko siostry jest Scheele. Elsie Scheele. Ja nazywam si臋 Anna Scheele.



Rozdzia艂 dwudziesty czwarty


Bagdad by艂 innym miastem. Obstawiono ulice sprowadzonymi tu specjalnie oddzia艂ami mi臋dzynarodowej policji. Ameryka艅scy i rosyjscy policjanci, z nieruchomymi twarzami, stali rami臋 przy ramieniu.

Nie ustawa艂y plotki, 偶e nie zjawi si臋 偶aden z Wielkiej Dw贸jki. Dwa razy l膮dowa艂 pod eskort膮 rosyjski samolot i za ka偶dym razem na pok艂adzie by艂 tylko m艂ody rosyjski pilot.

Wreszcie rozesz艂a si臋 jednak wiadomo艣膰, 偶e wszystko w porz膮dku. Prezydent Stan贸w Zjednoczonych i rosyjski przyw贸dca znajdowali si臋 ju偶 w Bagdadzie. W Regents Pa艂ace.

Rozpocz臋艂a si臋 historyczna konferencja.

W ma艂ym salonie dzia艂y si臋 rzeczy, kt贸re mog艂y zmieni膰 bieg historii. Jak zawsze przy donios艂ych wydarzeniach sprawozdania nie mia艂y w sobie nic dramatycznego.

Doktor Alan Breck z Harwell Atomie Institute z艂o偶y艂 raport zdawkowo i zwi臋藕le.

Zmar艂y sir Rupert Crofton Lee zostawi艂 mu do analizy pewne pr贸bki. Uzyska艂 je w czasie jednej ze swych wypraw przez Chiny, Turkiestan i Kurdystan do Iraku. O艣wiadczenie doktora Brecka zawiera艂o czysto techniczne szczeg贸艂y. Rudy metali鈥 wysoka zawarto艣膰 uranu鈥 Umiejscowienie z艂贸偶 dok艂adnie nieznane, poniewa偶 notatki i dziennik sir Ruperta zosta艂y zniszczone w czasie wojny przez nieprzyjaciela.

Nast臋pnie wyst膮pi艂 Dakin. 艁agodnym, znu偶onym g艂osem opowiedzia艂 sag臋 Henry鈥檈go Carmichaela, o tym, jak uwierzy艂 w pog艂oski i dziwne opowie艣ci o fantastycznych instalacjach i podziemnych laboratoriach w odleg艂ej dolinie poza zasi臋giem cywilizacji. O jego poszukiwaniach uwie艅czonych sukcesem. I jak wielki podr贸偶nik, sir Rupert Crofton Lee, znawca tamtych stron, uwierzy艂 Carmichaelowi, zgodzi艂 si臋 przyjecha膰 do Bagdadu, i o tym, jak zgin膮艂. I jak zgin膮艂 Carmichael z r膮k sobowt贸ra sir Ruperta.

Sir Rupert i Henry Carmichael nie 偶yj膮. Jest jednak trzeci 艣wiadek, 偶yj膮cy i tutaj obecny. Pani Anna Scheele przedstawi za chwil臋 swoje 艣wiadectwo.

Anna Scheele, r贸wnie spokojna i opanowana jak w biurze Morganthala, poda艂a wykaz nazwisk i cyfr. Z niezwyk艂ym znawstwem spraw finansowych przedstawi艂a rozbudowan膮 siatk臋, kt贸ra wycofywa艂a pieni膮dze z obiegu i finansowa艂a dzia艂alno艣膰 zmierzaj膮c膮 do podzia艂u cywilizowanego 艣wiata na dwa zwalczaj膮ce si臋 obozy. Nie by艂y to puste s艂owa. Przedstawi艂a fakty i cyfry. Przekona艂a tych, kt贸rzy jeszcze w膮tpili w nies艂ychan膮 opowie艣膰 o Carmichaelu.

Dakin znowu zabra艂 g艂os.

鈥 Henry Carmichael nie 偶yje. Ale przywi贸z艂 ze swej desperackiej wyprawy namacalne, niezbite dowody. Nie m贸g艂 ich trzyma膰 przy sobie, bo wr贸g mu depta艂 po pi臋tach. Mia艂 jednak wielu przyjaci贸艂. Za po艣rednictwem dw贸ch z nich przes艂a艂 dowody w bezpieczne r臋ce, tak偶e swojego przyjaciela, cz艂owieka, kt贸ry cieszy si臋 poszanowaniem i estym膮 w ca艂ym Iraku. 艁askawie zgodzi艂 si臋 on by膰 tutaj dzisiaj z nami. To szejch Hussein el Ziyara z Karbali.

Jak powiedzia艂 Dakin, szejch Hussein el Ziyara by艂 znana powszechnie postaci膮 w 艣wiecie muzu艂ma艅skim. Uchodzi艂 za 艣wi膮tobliwego cz艂owieka i wielkiego poet臋. Wielu ludzi uwa偶a艂o go za 艣wi臋tego. Wsta艂 teraz z miejsca i wszyscy patrzyli na t臋 imponuj膮c膮 posta膰 z ciemnobr膮zow膮, pofarbowan膮 henn膮 brod膮. Ubrany by艂 w szar膮 marynark臋 wyko艅czon膮 po brzegach z艂ot膮 lam贸wk膮 i powiewny br膮zowy p艂aszcz misternej jak paj臋czyna roboty. Na g艂owie mia艂 zaw贸j z zielonego materia艂u, ozdobiony sznurkami ci臋偶kich z艂otych agali, kt贸ry nadawa艂 mu patriarchalny wygl膮d. G艂os mia艂 g艂臋boki i d藕wi臋czny.

鈥 Henry Carmichael by艂 moim przyjacielem 鈥 przem贸wi艂. 鈥 Zna艂em go jako ch艂opca, zg艂臋bia艂 wraz ze mn膮 wiersze naszych wielkich poet贸w. Dw贸ch ludzi przyjecha艂o pewnego razu do Karbali. Je藕dzili po kraju z w臋drownym kinem. To pro艣ci ludzie, ale godni wyznawcy Proroka. Przynie艣li paczk臋 i powiedzieli, 偶e to od mojego przyjaciela, Anglika Carmichaela, kt贸ry prosi艂, 偶eby j膮 odda膰 w moje r臋ce. Mia艂em j膮 trzyma膰 w ukryciu, zabezpieczy膰 i odda膰 tylko Carmichaelowi, b膮d藕 pos艂a艅cowi, kt贸ry powie pewne s艂owa. Wypowiedz je tedy, je艣li艣 rzeczywi艣cie owym pos艂a艅cem, m贸j synu.

Dakin powiedzia艂:

鈥 Sayyid, arabski poeta Mutanabbi, 鈥瀙retendent do roli proroka鈥欌, 偶yj膮cy tysi膮c lat temu, napisa艂 od臋 do ksi臋cia Sayfu鈥檒鈥揇awla z Aleppo, w kt贸rej g艂osi te oto s艂owa: 鈥瀂id hashshi bashshi tafaddal adni surra sili鈥.

Szejch Hussein el Ziyara poda艂 z u艣miechem paczk臋 Dakinowi.

鈥 Mow臋, jak ksi膮偶臋 Sayfu鈥檒鈥揇awla: 鈥濻pe艂ni si臋 twoje pragnienie鈥 鈥

鈥 Prosz臋 pa艅stwa 鈥 powiedzia艂 Dakin. 鈥 Oto mikrofilmy, kt贸re przywi贸z艂 Carmichael na dow贸d swej relacji鈥

Wyst膮pi艂 jeszcze jeden 艣wiadek: tragiczna posta膰, stary, za艂amany m臋偶czyzna o pi臋knym szlachetnym czole, niegdy艣 podziwiany i darzony powszechnym szacunkiem.

Przemawia艂 z tragiczn膮 godno艣ci膮.

鈥 Prosz臋 pa艅stwa 鈥 zacz膮艂. 鈥 Stan臋 wkr贸tce na 艂awie oskar偶onych jako zwyk艂y oszust. Dziej膮 si臋 jednak rzeczy, kt贸rych nawet ja popiera膰 nie mog臋. Istnieje grupa, z艂o偶ona przewa偶nie z m艂odych ludzi, kt贸rych dusze s膮 pod艂e, a cele tak niskie, 偶e wprost trudno w to uwierzy膰.

Podni贸s艂 g艂ow臋 i zawo艂a艂 wielkim g艂osem:

鈥 Antychryst! Trzeba powiedzie膰 stop! Musimy osi膮gn膮膰 pok贸j, zabli藕ni膰 rany, stworzy膰 nowy 艂ad i aby to uczyni膰, musimy si臋 rozumie膰 nawzajem. Wszed艂em w tryby maszyny do robienia pieni臋dzy, ale, przysi臋gam na Boga, uwierzy艂em w ko艅cu w to, do czego wzywa艂em, chocia偶 nie broni臋 moich metod. Na Boga, zacznijmy od pocz膮tku, p贸jd藕my razem鈥

Nast膮pi艂a chwila milczenia, po czym wysoki urz臋dowy g艂os, bezosobowy, bezbarwny i biurokratyczny, oznajmi艂:

鈥 Fakty te zostan膮 przed艂o偶one Prezydentowi Stan贸w Zjednoczonych Ameryki oraz pierwszemu sekretarzowi Zwi膮zku Radzieckiego鈥



Rozdzia艂 dwudziesty pi膮ty


Wie pan, co mnie trapi 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥擳a biedna Dunka zabita przez pomy艂k臋 w Damaszku.

鈥 Nic jej si臋 nie sta艂o 鈥 uspokoi艂 j膮 Dakin. 鈥 Zaraz po wystartowaniu pani samolotu zatrzymali艣my t臋 Francuzk臋 i zawie藕li艣my Grete Harden do szpitala. Szybko przysz艂a do siebie. Zamierzali j膮 trzyma膰 pod narkoz膮 do czasu zako艅czenia sprawy bagdadzkiej. To jedna z naszych, jak mo偶e si臋 pani domy艣le膰.

鈥 Ach tak?

鈥 Tak. Anna Scheele znikn臋艂a, wi臋c uwa偶ali艣my, 偶e dobrze da膰 przeciwnikowi troch臋 do my艣lenia. Zarezerwowali艣my przelot Grete Harden i specjalnie stworzyli艣my fa艂szywe pozory. Z艂apali si臋 na to, doszli do wniosku, 偶e Grete Harden to Anna Scheele. Na dow贸d mia艂a ze sob膮 ca艂y pakiecik podrobionych dokument贸w.

鈥 A prawdziwa Anna Scheele siedzia艂a sobie spokojnie w lecznicy u boku siostry, czekaj膮c na wyjazd pani Pauncefoot do m臋偶a?

鈥 Tak. Proste i skuteczne. Wysz艂a z za艂o偶enia, 偶e w trudnych chwilach mo偶na liczy膰 tylko na w艂asn膮 rodzin臋. To wyj膮tkowo bystra kobieta.

鈥 Naprawd臋 my艣la艂am, 偶e mam odegra膰 jej rol臋 鈥 powiedzia艂a Victoria. 鈥 Czy pana ludzie rzeczywi艣cie mieli mnie ca艂y czas na oku?

鈥 Tak. Bez przerwy. Pani Edward nie by艂 taki m膮dry, za jakiego si臋 uwa偶a艂. Prawd臋 powiedziawszy, obserwowali艣my Edwarda Goringa ju偶 od jakiego艣 czasu. Gdy mi pani powiedzia艂a o sobie, tej nocy, kiedy zgin膮艂 Carmichael, bardzo si臋 zaniepokoi艂em. I doszed艂em do wniosku, 偶e najlepiej wci膮gn膮膰 pani膮 do siatki jako szpiega. Je艣li Edward dowie si臋, 偶e jest pani ze mn膮 w kontakcie, b臋dzie pani wzgl臋dnie bezpieczna, bo przez pani膮 uzyska informacje o nas. Tak cennych os贸b si臋 nie likwiduje. Poza tym m贸g艂 przekaza膰 nam przez pani膮 fa艂szywe wiadomo艣ci. By艂a wi臋c pani 艂膮cznikiem. Odkry艂a pani jednak sobowt贸ra sir Ruperta Crof tona Lee i Edward zdecydowa艂, 偶e trzeba trzyma膰 pani膮 z daleka do czasu, kiedy b臋dzie pani potrzebna (je艣li w og贸le) do odegrania roli Anny Scheele. Tak, tak, Victorio, ma pani szcz臋艣cie, 偶e mo偶e pani sobie teraz siedzie膰 spokojnie i zajada膰 pistacjowe orzeszki.

鈥 Wiem o tym.

鈥 Niech mi pani powie, dziecino, czy bardzo prze偶ywa pani spraw臋 Edwarda? 鈥 spyta艂 Dakin.

鈥 Wcale 鈥 rzek艂a pewnym g艂osem Victoria. 鈥 By艂am g艂upi膮 g膮sk膮. Da艂am mu si臋 poderwa膰, zawr贸ci艂 mi w g艂owie. Durzy艂am si臋 w nim jak uczennica, wyobra偶a艂am sobie, 偶e jestem Juli膮, tego rodzaju g艂upoty.

鈥 Niech si臋 pani nie t艂umaczy. Edward ma w sobie co艣 nieodpartego dla kobiet.

鈥 Tak, nabra艂am si臋 na to.

鈥 Niew膮tpliwie da艂a mu si臋 pani oczarowa膰.

鈥 Jak nast臋pnym razem si臋 zakocham 鈥 powiedzia艂a Victoria 鈥 nie b臋d臋 kierowa膰 si臋 wygl膮dem czy wdzi臋kiem. To b臋dzie prawdziwy m臋偶czyzna, nie taki, kt贸ry prawi s艂odkie s艂贸wka. Mo偶e sobie by膰 艂ysy czy nosi膰 okulary. Musi by膰 przede wszystkim ciekawym cz艂owiekiem, zna膰 si臋 na ciekawych rzeczach.

鈥 Ile ma mie膰 lat, trzydzie艣ci pi臋膰 czy pi臋膰dziesi膮t pi臋膰? Victoria spojrza艂a na niego ze zdziwieniem.

鈥 Jednak trzydzie艣ci pi臋膰.

鈥 To Bogu dzi臋ki. Przez chwil臋 my艣la艂em, 偶e mnie pani sk艂ada propozycj臋. Victoria za艣mia艂a si臋.

鈥 Wiem, 偶e nie powinnam zadawa膰 pyta艅 鈥 powiedzia艂a 鈥 ale czy by艂a jaka艣 wiadomo艣膰 ukryta w szaliku?

鈥 Nazwisko. Les L茅coteuses, do kt贸rych nale偶a艂a madame Defarge, udzierga艂y na drutach list臋 nazwisk. Szalik i 艣wistek papieru Carmichaela sk艂ada艂y si臋 na klucz. Jedna cz臋艣膰 klucza to nazwisko szejcha Husseina el Ziyara z Karbali. Po zastosowaniu pary jodu uzyskali艣my s艂owa stanowi膮ce drug膮 cz臋艣膰 klucza, kt贸re sk艂oni艂y szejcha do oddania nam depozytu. To by艂a najbezpieczniejsza kryj贸wka 鈥 艣wi臋te miasto Karbala.

鈥 A paczk臋 przenie艣li dwaj ludzie z kinem, ci, kt贸rych spotka艂am na pustyni?

鈥 Tak. Dwaj zwykli ludzie znani tutejszym mieszka艅com. Niezwi膮zani z polityk膮. Po prostu przyjaciele Carmichaela. On mia艂 wielu przyjaci贸艂.

鈥 To musia艂 by膰 bardzo mi艂y cz艂owiek. Szkoda, 偶e nie 偶yje.

鈥 Wszyscy kiedy艣 musimy umrze膰 鈥 powiedzia艂 Dakin.

鈥 A je艣li jest jakie艣 inne 偶ycie, w co g艂臋boko wierz臋, Carmichael b臋dzie mia艂 satysfakcj臋, widz膮c, 偶e jego wiara i odwaga zrobi艂y wi臋cej ni偶 cokolwiek innego, by ratowa膰 ten nieszcz臋sny 艣wiat przed przelewem krwi i katastrof膮.

鈥 Jakie to dziwne 鈥 powiedzia艂a Victoria w zamy艣leniu. 鈥擱ichard Baker mia艂 jedn膮 po艂ow臋 tajemnicy, a ja mia艂am drug膮 po艂ow臋鈥 Zupe艂nie jakby鈥

鈥 Jakby tak w艂a艣nie mia艂o by膰 鈥 doko艅czy艂 Dakin, mru偶膮c oko. 鈥 A co teraz zamierza pani z sob膮 zrobi膰?

鈥 Musz臋 poszuka膰 jakiej艣 pracy 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Trzeba si臋 rozejrze膰.

鈥 Niech si臋 pani zbytnio nie rozgl膮da 鈥 poradzi艂 Dakin.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e praca sama idzie do pani.

I Dakin usun膮艂 si臋 dyskretnie, w momencie kiedy pojawi艂 si臋 Richard Baker.

鈥 Niech pani pos艂ucha, Victorio 鈥 powiedzia艂 Richard.

鈥 Venetia Savile koniec ko艅c贸w nie przyje偶d偶a. Zdaje si臋, 偶e ma 艣wink臋. Bardzo nam si臋 pani przyda艂a na wykopaliskach. Czy chcia艂aby pani wr贸ci膰? Niestety, mo偶emy pani da膰 tylko utrzymanie. I ewentualnie op艂aci膰 powr贸t do Anglii, ale o tym jeszcze porozmawiamy. Pani Pauncefoot Jones przyje偶d偶a w przysz艂ym tygodniu. Co pani na to?

鈥 Och, czy naprawd臋 mnie chcecie? 鈥 zawo艂a艂a. Richard Baker zaczerwieni艂 si臋 nagle po uszy. Zakaszla艂 i wytar艂 pincenez.

鈥 My艣l臋 鈥 mrukn膮艂 鈥 偶e鈥 hm鈥 b臋dzie nam pani potrzebna.

鈥 Cudownie 鈥 powiedzia艂a.

鈥 W takim razie, niech pani idzie po rzeczy, zaraz wyje偶d偶amy. Chyba nie chce pani szwenda膰 si臋 po Bagdadzie?

鈥 Ani troch臋 鈥 stwierdzi艂a Victoria.

鈥 A, jest Veronica 鈥 powiedzia艂 doktor Pauncefoot Jones.

鈥 Richard si臋 bardzo o pani膮 martwi艂. Tak, tak, mam nadziej臋, 偶e b臋dziecie naprawd臋 szcz臋艣liwi.

鈥 O czym on m贸wi? 鈥 spyta艂a Victoria ze zdziwieniem, kiedy doktor Pauncefoot Jones si臋 oddali艂.

鈥 Och, nic takiego 鈥 odpar艂 Richard. 鈥 Wie pani, jak to z nim bywa. Troch臋 si臋 pospieszy艂, to wszystko.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Christie Agatha Spotkanie W Bagdadzie
Christie Agatha Spotkanie w Bagdadzie2
Christie Agatha Spotkanie w Bagdadzie
Christie Agatha Spotkanie w Bagdadzie
Christie, Agatha 23 Der Ball spielende Hund
Christie Agatha Niedziela na wsi
Christie Agatha Detektywi w sluzbie milosci
Christie Agatha Panna Marple Morderstwo na plebanii
LU VII IX Christie Agatha Dziesi臋ciu murzynk贸w
Christie Agatha Morderstwo odb臋dzie si臋
Christie, Agatha Diez negritos
Christie Agatha SAMOTNY DOM
Christie, Agatha El pudding? Navidad
Christie Agatha Morderstwo to nic trudnego
Christie Agatha Morderstwo w Boze Narodzenie