(autor: Dark_Angel)
Rozdział jedenasty
Rodzina, ach, rodzina!
Rolf nerwowo obracał w palcach monetę. Raziło go przytłumione światło świecy i dzwoniło mu w uszach. Był przemęczony i zdezorientowany. Nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą, ale miał wrażenie, że błądzi niczym ślepiec po omacku. Ciągle coś mu umykało i nie potrafił odgadnąć, co. Jednak cichutki głosik wewnątrz głowy podpowiadał mu, że jeśli się pogubił, to najlepiej wrócić na start, tam gdzie wszystko się zaczęło. Głosik był nieznośnie podobny do głosu Luny.
- Zamilkłabyś wreszcie kobieto! Przez ciebie nie mogę się skupić! – Rolf nie wytrzymał naporu własnych myśli i warknął zirytowany w kierunku bliżej nieokreślonego adresata.
- Słucham? Mówiłeś do mnie? – Minerwa McGonagall podniosła głowę znad sterty otaczających ją zwojów i przyjrzała się mu z uprzejmym zainteresowaniem. – Zauważ, że w ciągu ostatnich kilkunastu minut nic nie powiedziałam. Jeśli masz tak opóźnioną reakcję na mój poprzedni monolog, powinieneś zgłosić się do pani Pomfrey, a jeśli zacząłeś już gadać do siebie, to może zawiadomię Munga, że ci się pogorszyło?
- Mówiłem do Luny – wymamrotał zawstydzony Rolf – ona próbuje…
- Rzeczywiście powinnam powiadomić Munga. Z tobą jest coraz gorzej! Zajmij się czymś konstruktywnym, co? Mamy kilkadziesiąt trupów, świeżych i tych troszkę mniej, wybacz Albusie. – Przy tych słowach Minerwa uśmiechnęła się zaczepnie w kierunku jednego z portretów.
- Racja, racja… Trupy, wszędzie trupy… Za dużo ich.
- No co ty nie powiesz?! – zakpiła Minerwa – Ja wracam do analizowania ostatnich wypadków, ty rób co chcesz.
- Nie chodziło mi o to. Chyba powinniśmy zacząć od początku.
- Co masz na myśli? – Profesor McGonagall zdjęła z nosa okulary i tym razem przyjrzała mu się z nieskrywanym zainteresowaniem.
- Od śmierci Harry’ego Pottera. To on jest kluczem.
***
- Czyli jeszcze raz, co my tu mamy?
- Martwego Pottera w pociągu, tajemniczą Cecylię, brak różdżki, złoty krzyżyk, martwą czarownicę z wózkiem i zaginionego trupa dyrektora… Wybacz Albusie.
- Nic nie szkodzi. Przez ostatnich kilka minut oswoiłem się już z myślą, że nawet po śmierci sobie nie odpocznę. – Albus uśmiechnął się łaskawie z portretu i wrócił do przesypywania cytrynowych dropsów z torebki do miseczki.
- Cieszy mnie to, że chociaż ty jesteś spokojny. Ale chyba wiesz, że to się nie trzyma kupy! – Rolf nie wytrzymał i znów rozpoczął nerwowy marsz po gabinecie. Nieznośne uczcie, że coś przeoczył nie dawało mu spokoju, a on nie potrafił pojąć, co było tak istotne i dotychczas umykało jego uwadze. Jak na złość szare komórki odmówiły współpracy, więc Rolf, chcąc nie chcąc, był skazany chyba tylko na nagły przypływ szczęścia. – Cholera jasna…
- Rolf, proszę, wyrażaj się trochę zgrabniej. – Minerwa spojrzała na niego z wyraźną dezaprobatą.
- Savoir-vivre zostaw na później. Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie. Co mi umknęło?
Minerwa odchyliła się wygodnie na krześle i spojrzała w sufit. Przez myśl przemknęło jej, że jak wyjaśnią całe to zamieszanie, to można by zacząć remont części zamku. Patrząc jednak na ich żałosne postępy nie spodziewała się zakończyć tej sprawy przed Gwiazdką.
- A może ten, który upozorował śmierć Harry’ego w pociągu był ową Cecylią po wielosokowym i zabił również wiedźmę z wózkiem? W życiu to już mnie nic nie zaskoczy…
- Tylko po co, Minerwo, po co? Jakaż korzyść z martwego Pottera? I po co ta maskarada w postaci pseudo zamachu terrorystycznego? Po co… - Rolf zaczął nerwowo przyglądać się portretom, okładkom książek i dziwnym urządzeniom rozlokowanym wokół niego. Starał się pozbierać myśli i znaleźć choćby cień powiązania między wszystkimi zbrodniami. Nagle zatrzymał się idealnie przed portretem Albusa Dumbledore’a. To, co do tej pory uparcie nie dawało mu spokoju i szeptało gdzieś w odmętach umysłu, teraz bezceremonialnie paradowało z krzykliwym transparentem pośrodku jego głowy. Innymi słowy Scamander doznał nagłego olśnienia.
- Rolf?
- Wiem! Różdżka! Chodzi o różdżkę! Pieprzone Insygnia Śmierci powracają!
- Rolf! Błagam!
- Różdżka Pottera, rzekomo niepokonana. Potter, jako pan Czarnej Różdżki! Ciało Albusa!
- Insygnia? Znowu?! O Merlinie… - Minerwa w jednej chwili zerwała się z krzesła, tylko po to, by znów na nie opaść. Tego wszystkiego było dla niej stanowczo zbyt wiele. Przeżyła szok, gdy dokonano zamachu na uczniów, przeżyła kolejny szok, gdy dowiedziała się o śmierci Pottera. Powrót Insygniów Śmierci do akcji zaczął przerastać jej zdolności pojmowania.- Może mi jeszcze zaraz oznajmisz, że Harry żyje, co?! Że wcale nie umarł?!
Scamander puścił ostatnie słowa mimo uszu. W tej chwili krążył po gabinecie i usilnie starał się pozbierać wszystkie fakty. Insygnia były przecież tylko poszlaką. Morderca, kimkolwiek był, był osobą materialną, co do tego Rolf był pewien. Te wszystkie anomalie i halucynacje były celową sztuczką niezwykle okrutnego i zdeterminowanego mordercy. Ale świat może spać spokojnie, on, Rolf, jest już na tropie. Osaczy napastnika niczym drapieżnik swoją ofiarę. A wszystko po cichu, tak, aby morderca myślał, że jego plan się powiódł. Grunt to pamiętać, że przeciwnik jest człowiekiem. Niebezpiecznym, ale ciągle tylko człowiekiem.
- Czarna Różdżka to przecież tylko jedno z trzech Insygniów. Musimy znaleźć resztę przed tymi bandytami. Jeśli dobrze pójdzie, to doprowadzi nas to do morderców. Tylko Minerwo, na Merlina, proszę, bądź dyskretna!
- Peleryna. Ma ją syn Harry’ego!
- No masz! Mówiłem coś o dyskrecji? – Rolf wywrócił oczami i spojrzał gniewnie na przestraszoną dyrektorkę. – Postaraj się opanować i nie zdradzać nikomu, jak dużo wiemy, dobrze? Musimy być o krok przed przeciwnikiem! Stała czujność, Minerwo!
- Dobrze, ale pohamuj się trochę i nie strofuj mnie ciągle – fuknęła McGonagall, która po krótkiej tyradzie wygłoszonej pod jej adresem, zdążyła już ochłonąć i powrócić do swego słynnego opanowania. Na twarzy Rolfa wykwitł nagły uśmiech, gdy zobaczył znów znajomo zaciśnięte w linię usta dawnej koleżanki - Trzeba jak najszybciej sprowadzić do Hogwartu Jamesa. – Z tymi słowami spojrzała sugestywnie na aurora, który nie miał innego wyjścia, jak opuścić gabinetu pozostawiając Minerwę w stanie lekkiego szoku.
- Minerwo, czy on wspomniał o Insygniach? – Albus spojrzał na dyrektorkę znad swoich okularów-połówek.
- Tak. Tak. Najwyraźniej.
- ALARM! Pełna mobilizacja! To oznacza wojnę!
- Zdecydowanie wolę te momenty, gdy pozostajesz w swoim letargu i nie zwracasz uwagi na otoczenie – powiedziała Minerwa z kpiącym uśmiechem i nalała sobie pełną szklankę mocnego, czerwonego wina – szkoda, że whisky się skończyła.
***
Godzinę później do Wielkiej Sali wszedł młody mężczyzna ubrany w podróżny płaszcz. Rozejrzał się ciekawie dookoła i udał prosto do stołu dla nauczycieli. Głowy uczniów natychmiast zwróciły się w jego stronę, przez salę przeszła fala podnieconych szeptów. Kilka dziewcząt uśmiechało się zalotnie. Atmosfera, która po ataku na Hogwart Express była iście grobowa, w ciągu ostatniego dnia wyraźnie się poprawiła. Uczniowie zdawali się zapominać powoli o traumie tamtych wydarzeń i życie wracało do normy. Rozmowy przy stołach stawały się bardziej ożywione, młodzież częściej się uśmiechała, znów zaczęły się dowcipy. James Potter nie sprawiał jednak wrażenia szczęśliwego. Mimo młodego wieku, wyglądał na wyjątkowo zmęczonego.
- Pan Potter.
- Pani dyrektor.
- Miło znów pana widzieć. – Minerwa McGonagall uśmiechnęła się życzliwie, lecz po chwili spoważniała.
- Cóż, wolałbym tu wrócić z przyjemniejszego powodu. – James Potter spojrzał wymownie na nagłówek leżącej na stole gazety.
Tajemnicza śmierć słynnego Wybrańca! Czy grozi nam wojna?
- Wszyscy ubolewamy nad tym, co się wydarzyło… Jednak teraz trzeba działać! Przywiozłeś to, o co prosiłam?
- Oczywiście, mam ją w plecaku.
- A więc chodźmy.
Minerwa, James i przyglądający się dotychczas z boku Rolf opuścili Wielką Salę. James grzecznie skinął Rolfowi głową na powitanie.
- Panowie się znają? – Minerwa postanowiła przerwać kłopotliwą ciszę, która zaległa po drodze do gabinetu dyrektorskiego.
- Tak, mieliśmy okazję się poznać. Jakiś czas temu. – Rolf przyjrzał się uważnie Jamesowi. Zastanawiał się przez chwilę, jak chłopak zareaguje na wieści o powracającym zagrożeniu.
- Niech pan się nie martwi, nie wpadnę w panikę – uśmiechnął się mężczyzna.
- Skąd pan..? Skąd..?
- Jestem zdolniejszym legilimentą niż mój ojciec, miałem do tego jakieś predyspozycje. – Jego uśmiech był już teraz zupełnie szczery i nie wymuszony.
- Jesteśmy na miejscu – Minerwa po raz kolejny poczuła się w obowiązku sprowadzenia rozmowy na właściwe tory.
- Panie Potter, proszę powiedzieć, kiedy ostatni raz kontaktował się pan z ojcem? – Rolf od razu przeszedł rzeczowo do sprawy. Współczuł temu młodemu mężczyźnie, ale w obecnej sytuacji musiał pamiętać o tym, że wszyscy są podejrzani. Co prawda nie sądził, że James Potter byłby zdolny do tak brutalnych działań, w końcu był Gryfonem. Cholernym, świętym Gryfonem. Ale był też członkiem rodziny zmarłego, rodziny, z którą Potter senior raczej nie rozstał się w zgodzie. No i trzeba dodać, że James Potter był niezwykle zdolnym czarodziejem. Rolf przyjrzał mu się uważnie i ponaglił swego rozmówcę – Więc?
-Widziałem się z nim miesiąc temu. – Młody czarodziej bez skrępowania patrzył aurorowi w oczy. Wiedział, że nie ma nic do ukrycia, jednak nie opuszczało go wrażenie, że z powodu tego człowieka stanie się jeszcze coś złego. Głosik w jego głowie nieodparcie dawał mu do zrozumienia, że najrozsądniej będzie tylko odpowiadać na pytania, nie dodając nic od siebie.
- I od tego czasu nie rozmawialiście?
- Rozmawialiśmy, przez kominek. To było kilka dni przed wypadkiem.
- Na jaki temat? – Rolf powoli tracił cierpliwość. Irytowało go, że chłopak nie chce mówić. Wszystko z niego trzeba było wyciągać. Scamander podrapał się po głowie. Stwierdził, że dzieciak jest sprytniejszy i mądrzejszy niż przypuszczał. Harry Potter też nie był głąbem, ale zbyt łatwo ulegał emocjom. Jego syn był zaś bardzo opanowany. Jeśli ktoś by spytał, to Rolf powiedziałby, że jak na Gryfona nawet za bardzo.
- Ojciec mówił, że pani dyrektor McGonagall chce się z nim spotkać i w trybie pilnym udaje się do zamku.
- Mówił w jakim celu?
- Ponoć dostał pogróżki dotyczące kradzieży ciała Albusa Dumbledore’a.
- Minerwo? Wysyłałaś sowę o tej treści do Pottera? – Rolf przyjrzał się badawczo dawnej koleżance.
- Niezupełnie… Pisałam, że chciałabym się z nim spotkać, ale nie sprecyzowałam z jakiego powodu. Nic nie wiedziałam o planach kradzieży Albusa…
- Proszę państwa, najwyższy czas skończyć towarzyską pogadankę i wysilić szare komórki. Mamy tu ciężki orzech do zgryzienia, a z doświadczenia wiem, że szklaneczka whisky jest lepsza od najlepszego dziadka do orzechów! – Rolf nagle poweselał i zatarł radośnie ręce. – Minerwo? Będziesz tak łaskawa? My z panem Potterem w tym czasie sobie porozmawiamy…
Gdy Minerwa wyszła, James Potter spojrzał uważnie na byłego aurora. Coś mu podpowiadało, że z rozmowy, którą za chwilę odbędzie nie wyniknie nic dobrego. Głosik, który do tej pory tylko cichutko zalecał ostrożność i powściągliwość, teraz wykrzykiwał w jego głowie hasła ostrzegawcze, we wszystkich językach, od angielskiego, przez rosyjski, aż na suahili kończąc. Przez moment James rozważał nawet możliwość ucieczki z gabinetu dyrektorki, ale szybko odrzucił tę myśl. Wyglądałoby to tak, jakby miał coś do ukrycia. A on po prostu nie ufał starszemu byłemu aurorowi. Czuł wewnętrzny niepokój, gdy patrzył na Rolfa i wyjątkowo mu się to nie podobało.
- No to zostaliśmy sami. Mów wszystko, jak na świętej spowiedzi. – Rolf odrzucił miły i protekcjonalny ton.
- Wiedziałem, że ta bajka długo nie potrwa – wymamrotał młodszy mężczyzna.
- Nie czas na żarty. Mamy tu zbyt wiele trupów i perspektywę katastrofy.
- Ojciec fiukał do mnie na dwa dni przed tragedią pociągu. Wspominał o tym, że mama była u niego i chciała się pogodzić. – James uznał, że tym razem najbezpieczniejszym rozwiązaniem będzie pełna współpraca. Poza tym, zdawał sobie sprawę, że jeśli w grę wchodzą Insygnia Śmierci, to w niebezpieczeństwie znalazł się nie tylko on, ale również Lily, która pewnego pięknego dnia stała się posiadaczką Kamienia Wskrzeszenia. Nosiła go na szyi jako efektowny wisior. Nigdy go nie używała. Odnalazła go, jak sama mówiła, po to, by mieć choć jedną dobrą pamiątkę po ojcu. Pamiątkę po jego szlachetności.
- Ginny Potter? Ona chciała się pogodzić z mężem? – Pytanie Rolfa wyrwało Jamesa z zamyślenia. Zajęło mu chwilę, zanim dotarł do niego sens pytania.
- Też mnie to zdziwiło, bo nigdy nie przejawiała choćby najmniejszej chęci widywania ojca, a co dopiero rozmawiania z nim. Ale… Na dowód pokazał mi złoty krzyżyk, który mama zawsze nosiła. Taki talizman, który dostała w dniu ślubu od ciotki Muriel. Śmieszne, bo nawet po rozwodzie, ciągle go miała.
- Złoty krzyżyk?
- Tak. Dała mu go w ramach prezentu pojednawczego, ale ojciec powiedział, że to nie ma sensu i przekazał ten krzyżyk mnie. A ja dzień później oddałem go matce.
- Oddałeś?
- Oczywiście. Był jej własnością. Mama była trochę rozżalona, ale jakoś to zniosła.
- Rozżalona? Ginny? – Rolf znów uśmiechnął się z rozbawieniem.
- No dobra, była wściekła. Rzucała talerzami po kuchni, więc musieliśmy się z Lily ewakuować. – James spojrzał z nostalgią w okno, by po chwili wybuchnąć śmiechem. – Dawno jej tak wściekłej nie widziałem. Lily zabrała ze stołu ten krzyżyk i chciała go wyrzucić. Jednak mama po kilku godzinach się uspokoiła i kategorycznie zażądała zwrotu amuletu. Powiedziała, że ciągle ma dla niej wartość sentymentalną i kto wie, czy jeszcze się kiedyś nie przyda…
- Złoty krzyżyk należał do Ginny Potter… Ciekawe… Bardzo ciekawe… - Rolf spojrzał na portret Albusa.
- Nawet o tym nie myśl! – Starzec zerwał się gwałtownie z krzesła, tak, że okulary-połówki przekrzywiły mu się na nosie.
- Albusie, ty wiesz, co to oznacza? Ginny Weasley lub Ginny Potter, jeśli wolisz, stała się właśnie główną podejrzaną.
- Co?! – Cudem zdobyta butelka Glenfiddich rozbiła się o podłogę, a Minerwa McGonagall, której ponoć nic w życiu miało już nie zaskoczyć, spektakularnie zemdlała w progu.
Koniec rozdziału jedenastego