050 Gregor蕆ol 痳ykanska przygoda


Carol Gregor


Afryka艅ska przygoda




Rozdzia艂 1


By艂a czternasta pi臋膰dziesi膮t pi臋膰. Frankie skr臋ci艂a za r贸g i sprawdzi艂a adres. Numer pi膮ty. To tu. Imponuj膮cy, okolony kolumnad膮 budynek z czas贸w Regencji z marmurowymi schodami i o艣lepiaj膮co bia艂ym stiukiem. Numer wymalowany zosta艂 czarn膮 farb膮 na okr膮g艂ej tabliczce umieszczonej na jednym z filar贸w.

Onie艣mielona majestatem budowli dziewczyna wytar艂a nerwowo d艂onie o sukienk臋. W bawe艂nianej be偶owej szmizjerce czu艂a si臋 nieswojo. Ubranie to by艂o stanowczo za eleganckie, zbyt obce. Nie cierpia艂a tej kreacji. Zazwyczaj nosi艂a obcis艂e d偶insy i podkoszulki lub lu藕ne sukienki z jaskrawej indyjskiej bawe艂ny. Ciotka Jenny jednak upar艂a si臋, 偶e jej bratanica powinna sprawi膰 sobie str贸j wizytowy. Teraz Frankie przyznawa艂a ciotce racj臋. 呕adne z ubra艅, jakie nosi艂a na co dzie艅, nie pasowa艂o na spotkanie z ca艂kiem obcym m臋偶czyzn膮, kt贸ry mia艂 zosta膰 jej szefem.

Spojrza艂a w g贸r臋. Okna budynku by艂y zimne i martwe, a na progu nie sta艂a nawet pusta butelka po mleku, kt贸ra wskazywa艂aby, i偶 budynek jest zamieszkany.

W porz膮dku, niewa偶ne, mrukn臋艂a pod nosem dziewczyna dodaj膮c sobie animuszu. Gdyby nie szuka艂a pracy i nie chcia艂a si臋 w tym celu osobi艣cie spotka膰 z panem Fentonem, nie by艂oby jej tutaj. Zreszt膮 tej pracy i tak pewnie nie dostanie. Bardzo nie podoba艂a si臋 jej obcesowa forma zaproszenia. Nacisn臋艂a dzwonek, unios艂a wyzywaj膮co g艂ow臋 i czeka艂a. Wewn膮trz cichego domu zabrzmia艂 ponuro gong. Frankie czeka艂a cierpliwie. W d艂o艅 bole艣nie wpija艂y si臋 jej uszy plastikowej torby, wi臋c prze艂o偶y艂a pakunek do drugiej r臋ki. Krucha odwaga dziewczyny mala艂a z ka偶d膮 chwil膮 i Frankie najch臋tniej odwr贸ci艂aby si臋 na pi臋cie i czmychn臋艂a gdzie pieprz ro艣nie. Wiedzia艂a jednak, 偶e nie wolno jej tego zrobi膰. Je艣li nie znajdzie pracy, nie zarobi pieni臋dzy. Nie zap艂aci za mieszkanie i ze wstydem wr贸ci do domu w Yorkshire.

Ponownie nacisn臋艂a dzwonek. Tym razem przyt艂umionemu gongowi zawt贸rowa艂 d藕wi臋k krok贸w. W drzwiach pojawi艂a si臋 kobieta w 艣rednim wieku.

Tak? 鈥 spyta艂a lodowatym tonem.

Nazywam si臋 Frankie. Frankie O鈥橲hea.

Ach. 鈥 Brwi kobiety unios艂y si臋 w niek艂amanym zdumieniu.

By艂am um贸wiona 鈥 powiedzia艂a zbita z tropu Frankie. Mo偶e wybra艂a z艂y dzie艅 i ju偶 na samym pocz膮tku zaprzepa艣ci艂a szans臋 otrzymania tej pracy?

Tak, tak... po prostu... zreszt膮 niewa偶ne. Lepiej niech pani wejdzie. 鈥 Przepu艣ci艂a j膮 przez drzwi. Przedpok贸j by艂 przestronny i mroczny. Kobieta szybko zaprowadzi艂a go艣cia do salonu.

Jestem Elaine Pye, sekretarka pana Fentona. Musi pani chwil臋 poczeka膰. Dzi艣 rano wypad艂o mu co艣 wa偶nego w Pary偶u i wr贸ci艂 dopiero teraz. Ju偶 jedzie z lotniska, ale sama pani rozumie, ten ruch uliczny...

No... tak. 鈥 Chcia艂a spyta膰 Elaine Pye, kim jest i co robi Cal Fenton, ale pytanie wyda艂o si臋 jej nie na miejscu. Ponadto onie艣miela艂 j膮 dystans tej kobiety, a przede wszystkim otoczenie.

Rozejrza艂a si臋 po pokoju. Przez trzy ogromne, si臋gaj膮ce od pod艂ogi do sufitu okna mia艂a wspania艂y widok na park. Szyby przys艂oni臋te by艂y drogimi granatowymi kotarami z jedwabiu. Tu i 贸wdzie wisia艂y raczej mroczne i niezwykle drogie holenderskie akwarele, a nad marmurowym kominkiem l艣ni艂o lustro w poz艂acanych ramach. W pokoju sta艂y r贸wnie偶 dwie kanapy pokryte szar膮 materi膮. Sprawia艂y zimne, odpychaj膮ce wra偶enie mebli, na kt贸rych nikt nigdy nie siada艂.

Czy to... ? 鈥 Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Elaine Pye, ale spostrzeg艂a, 偶e kobieta cicho wysz艂a z pokoju zostawiaj膮c j膮 sam膮.

Odruchowo zbli偶y艂a si臋 do okna. Na trawniku w parku bawi艂y si臋 dzieci, ale podw贸jne szyby skutecznie t艂umi艂y d藕wi臋k ich 艣miechu.

M贸j Bo偶e! 鈥 westchn臋艂a i z ulg膮 postawi艂a na ziemi ci臋偶k膮 torb臋. W tej samej chwili przed budynkiem zatrzyma艂a si臋 czarna taks贸wka. Wysiad艂 z niej ciemnow艂osy m臋偶czyzna i po艣piesznie wbieg艂 po schodach. Rozleg艂 si臋 zgrzyt klucza, a nast臋pnie trza艣niecie drzwi wej艣ciowych.

Elaine! 鈥 us艂ysza艂a dono艣ny, rozkazuj膮cy g艂os, a nast臋pnie stukot wysokich obcas贸w sekretarki. 鈥 O kt贸rej godzinie mam by膰 w Brighton?

O osiemnastej. Jurorzy chc膮 najpierw spotka膰 si臋 na drinka.

Do licha! Nast臋pnym razem nie zgadzaj si臋 na m贸j udzia艂 w przyznawaniu jakichkolwiek nagr贸d.

W salonie czeka Frankie O鈥橲hea.

Kto? Ach, tak. W porz膮dku. Zaraz si臋 tym zajm臋. Potrwa to najwy偶ej minut臋. Po艂膮cz mnie z Andym Rawlinsem w Nowym Jorku.

Zajmie si臋 czym? 鈥 pomy艣la艂a t臋po Frankie.

Dobrze, Cal. Ale zanim przyjdziesz do salonu, powiniene艣...

Frankie us艂ysza艂a szybkie, zbli偶aj膮ce si臋 kroki i w jednej chwili ogarn臋艂o j膮 przeczucie nieuchronnej katastrofy. Zupe艂nie jakby sta艂a ze zwi膮zanymi r臋kami, a kat zak艂ada艂 jej p臋tl臋 na szyj臋. Zd膮偶y艂a jeszcze kilka razy g艂臋boko odetchn膮膰 i ju偶 otworzy艂y si臋 drzwi.

Stan膮艂 w nich wysoki, ubrany na ciemno m臋偶czyzna 鈥 czarna koszula, czarna sk贸rzana kurtka, czarne spodnie. Mia艂 czarne w艂osy i czarny neseser, kt贸ry niedbale rzuci艂 na krzes艂o. Spojrzenie jego oczu wyra偶a艂o niecierpliwo艣膰 i znu偶enie.

Frankie? Przykro mi, 偶e musia艂e艣 czeka膰...

Wynurzy艂a si臋 z cienia rzucanego przez okienn膮 kotar臋. W mrocznym pokoju jej sukienka wydawa艂a si臋 prawie bia艂a, a kasztanowe w艂osy l艣ni艂y w promieniach s艂o艅ca wpadaj膮cych przez szyby.

U艣miechn臋艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a r臋k臋. Na twarzy gospodarza pojawi艂o si臋 zdumienie.

Dobry Bo偶e! Dziewczyna! 鈥 wykrzykn膮艂.

Jego s艂owa odbi艂y si臋 echem od 艣cian pokoju. Frankie poczu艂a zawr贸t g艂owy, ale natychmiast nad sob膮 zapanowa艂a.

Naturalnie, 偶e dziewczyna. A kogo si臋 pan spodziewa艂?

A jak pani s膮dzi? Pewnie, 偶e faceta! M艂odego faceta. Frankie, te偶 mi imi臋 dla kobiety!

Dobre jak ka偶de inne. Po prostu zdrobnienie od Francesca. Od najwcze艣niejszego dzieci艅stwa nie znosi艂am tego imienia. Zakonnice wprawdzie pr贸bowa艂y mnie do niego przekona膰, ale im to nie wysz艂o. Jestem Frankie.

Zakonnice?

Prowadzi艂y szko艂臋, do kt贸rej chodzi艂am.

Dziewczyna ze szko艂y ko艣cielnej! Tego jeszcze brakowa艂o! Szkoda tylko, 偶e nikt mnie nie uprzedzi艂. Poinformowano mnie, 偶e dzieciak Mike'a O鈥橲hei szuka pracy. Podano mi jego imi臋.

Dzieciak!

Gospodarz, wyra藕nie zniecierpliwiony, przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach.

No c贸偶, mo偶e powiedzieli dziecko, potomek... nie pami臋tam. Co艣 w tym rodzaju. Wiem jedno 鈥 nawet s艂owem si臋 nie zaj膮kn臋li, 偶e to c贸rka. W przeciwnym razie nie sta艂aby pani przede mn膮. Kara boska i piek艂o gor膮ce! I co ja teraz zrobi臋?

Gniew odebra艂 jej ca艂膮 nie艣mia艂o艣膰. Szybko ruszy艂a do przodu, okr膮偶y艂a kanap臋 i stan臋艂a przed Fentonem.

Dla mnie to te偶 strata czasu! Ca艂a sytuacja jest po prostu 艣mieszna. Gdyby pan mia艂 cho膰 odrobin臋 dobrego wychowania, zadzwoni艂by pan do mnie i wyja艣ni艂 dok艂adnie, o co chodzi. Wtedy ani pan, ani ja nie traciliby艣my na pr贸偶no czasu. Dosta艂am tylko kr贸tk膮 notk臋 鈥 gdzie i kiedy.

Popatrzy艂 na ni膮 ostro.

Nie mia艂em czasu na takie g艂upoty jak telefon. Strasznie goni膮 mnie terminy. Facet, kt贸rego wynaj膮艂em, zmieni艂 w ostatniej chwili zamiar, zaci膮gn膮艂 si臋 na jacht i po偶eglowa艂 na Morze 艢r贸dziemne. Pomy艣la艂em wi臋c, 偶e ch艂opak Mike'a O鈥橲hei spada mi jak z nieba.

Frankie zamurowa艂o.

Pan naprawd臋 zna艂 osobi艣cie mego ojca?

Sta艂a przy Fentonie i po raz pierwszy z bliska spojrza艂a mu w twarz.

Widok zapar艂 jej dech. Cal Fenton by艂 wysokim, muskularnym m臋偶czyzn膮, du偶o m艂odszym ni偶 wyda艂 si臋 jej w pierwszej chwili. Mia艂 czarne w艂osy, czarne proste brwi i w膮skie usta. Ale to wyraz jego oczu wzburzy艂 dziewczynie krew w 偶y艂ach. Cho膰 by艂y szare i pi臋kne, takiego ch艂odu, jaki si臋 w nich malowa艂, Frankie nie spotka艂a dot膮d w niczyich oczach. Kiedy zajrza艂a mu w 藕renice, przej膮艂 j膮 ch艂贸d zimowego dnia, kiedy nad ziemi膮 wisz膮 nisko chmury, zacina deszcz, a ca艂y 艣wiat wydaje si臋 beznadziejny i smutny.

O co chodzi? 鈥 warkn膮艂 m臋偶czyzna. 鈥 Wygl膮da pani, jakby ujrza艂a ducha.

Nie, nic. 鈥 Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, ale czu艂a si臋, jakby 鈥 naprawd臋 spotka艂a ducha. Ducha utraconej rado艣ci i dawno przebrzmia艂ego 艣miechu. 鈥 Naprawd臋 zna艂 pan mego ojca?

Oczywi艣cie. Spotkali艣my si臋 przed laty na 艢rodkowym Wschodzie.

Aha, rozumiem. Jest pan korespondentem zagranicznym, jak m贸j ojciec.

Popatrzy艂 na ni膮 dziwnie.

Nie. Jestem fotoreporterem. Ale w sumie to niewielka r贸偶nica. Kiedy cz艂owiek przebywa w strefie wojennej, robi wszystko, by prze偶y膰.

Skrzywi艂a usta.

Mike'owi ta sztuka nie wysz艂a.

Mimo 偶e od chwili kiedy w jej domu w Yorkshire zadzwoni艂 telefon, kt贸ry po艂o偶y艂 kres jej dzieci艅stwu, min臋艂o siedem d艂ugich lat, w g艂osie Frankie wyczu膰 si臋 da艂o g艂臋boki b贸l.

Fenton popatrzy艂 na ni膮 z uwag膮 i szybko odwr贸ci艂 wzrok.

By艂a to przypadkowa bomba pod艂o偶ona w samochodzie. 艢lepy los. Mike akurat znalaz艂 si臋 w pobli偶u, kiedy wybuch艂a.

艢lepy los 鈥 odpar艂a z gorycz膮. 鈥 To nie by艂 艣lepy los. Mike wybra艂 si臋 dobrowolnie do Bejrutu. A tam bomby wybuchaj膮 ca艂y czas.

Na tym polega艂a jego praca... praca, kt贸r膮 kocha艂 i znakomicie wykonywa艂.

Odwr贸ci艂a twarz. Blask bij膮cy z jego zimnych, szarych oczu przejmowa艂 dziewczyn臋 dreszczem.

Przykro mi z powodu pani ojca 鈥 doda艂 zdawkowo. 鈥 Musia艂o to by膰 ci臋偶kie prze偶ycie dla pani i dla pani matki...

Moja matka ju偶 nie 偶y艂a. Zgin臋艂a w wypadku samochodowym, kiedy mia艂am dziesi臋膰 lat. Nasz膮 rodzin臋 prze艣ladowa艂 chyba wyj膮tkowy pech. A mo偶e to wy艂膮cznie kwestia nierozwagi!

Ku swemu przera偶eniu spostrzeg艂a, 偶e zaczyna 艂ama膰 si臋 jej g艂os. By艂a bliska 艂ez. Rzadko kiedy rozczula艂a si臋 nad sob膮, ale ten dzie艅 by艂 wyj膮tkowy.

No c贸偶, wsp贸艂czuj臋 pani 鈥 dobieg艂 j膮 zza plec贸w g艂os Fentona. 鈥 Mia艂a pani wspania艂ego ojca. Ka偶dy by艂by z takiego dumny. Teraz jednak musz臋 pani膮 przeprosi膰. Mam jeszcze milion rzeczy do zrobienia.

Frankie wr贸ci艂a do rzeczywisto艣ci.

Jaki rodzaj pracy zamierza艂 mi pan zaoferowa膰? Pytam z prostej ciekawo艣ci. To zaj臋cie nie dla kobiety?

Obrzuci艂 j膮 przeci膮g艂ym spojrzeniem i wzruszy艂 ramionami.

Jestem rekonwalescentem. Podczas ostatniej wyprawy zosta艂em zraniony w bark i potrzebuj臋 kierowcy.

Potrafi臋 prowadzi膰 samoch贸d.

Nie o to chodzi. Lec臋 na kilka tygodni do Afryki. Mi臋dzynarodowa Fundacja Ochrony Dzikich Zwierz膮t zleci艂a mi pewn膮 misj臋. Organizacja ta nie jest zbyt zamo偶na i musz膮 ograniczy膰 wydatki do minimum. Wsp贸lny namiot, wsp贸lny pok贸j w hotelu. Wszystko to...

Ale ona ju偶 nie s艂ucha艂a. Afryka! Lec臋 do Afryki! S艂owa te grzmia艂y jej pod czaszk膮 niczym dzwon. Przed oczyma przesuwa膰 si臋 zacz臋艂y tysi膮ce obraz贸w. Z艂ociste stepy, lwy, stada antylop. S艂ysza艂a b臋bny, czu艂a na twarzy pal膮ce promienie tropikalnego s艂o艅ca, smakowa艂a zapach kurzu i wolno艣ci. W jednej chwili poj臋艂a, 偶e o niczym tak nie marzy, jak o wyprawie do Afryki. A wi臋c tego pragn臋艂am, pomy艣la艂a ze zdumieniem, wspominaj膮c nudne, ograniczaj膮ce prace, jakie dot膮d wykonywa艂a. Podr贸偶owa膰 po 艣wiecie, odkrywa膰 jego cuda. Czemu dopiero teraz przysz艂o jej to do g艂owy?

No c贸偶, to 艣mieszne 鈥 przerwa艂a mu 艣mia艂o. 鈥 Nie widz臋 powod贸w, dla kt贸rych dziewczyna nie mog艂aby tego wszystkiego robi膰.

Chyba mnie pani w og贸le nie s艂ucha艂a.

Oczywi艣cie, 偶e s艂ucha艂am, ale opowiada pan g艂upstwa. Towarzystwo dziewczyny mog艂oby nawet panu wyj艣膰 na dobre. Gotowanie i... i...

I? 鈥 spyta艂 sucho, a w jego zimnych 藕renicach rozb艂ys艂y osobliwe iskierki. 鈥 Nie musi pani ko艅czy膰. Doskonale wiem, 偶e kobieta zawsze wynajdzie sobie nadliczb贸wk臋. Ale ja, kiedy pracuj臋, unikam tego typu rozrywek. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 i si臋gn膮艂 po neseser. 鈥 Nie zabior臋 pani. To pewne. Prosz臋 mnie nie przekonywa膰.

Ale dlaczego? Jest pan po prostu 艣mieszny. Kobiety s膮 lud藕mi, nie 鈥瀦aj臋ciem".

Mnie uczono inaczej.

Czasy si臋 zmieni艂y.

Pewne rzeczy si臋 nie zmieniaj膮.

I pewni m臋偶czy藕ni r贸wnie偶!

Mo偶e i tak. Prosz臋 pani, m贸j czas jest cenny i nie zamierzam traci膰 go na ja艂owe spory o zaletach poszczeg贸lnych p艂ci. Wyj艣cie pani zna.

Z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 opuszcz臋 pa艅skie towarzystwo!

Ten cz艂owiek by艂 nie do zniesienia. Frankie ruszy艂a zdecydowanym krokiem w stron臋 drzwi, ale tkni臋ta nag艂膮 my艣l膮 i nat艂okiem wspania艂ych obraz贸w Afryki, kt贸re ci膮gle jeszcze przesuwa艂y si臋 jej przed oczyma wyobra藕ni, przystan臋艂a.

Kiedy pan wyje偶d偶a?

W pi膮tek.

Do tego czasu nikogo ju偶 pan nie znajdzie.

Znajd臋, znajd臋.

A je艣li nie?

Wtedy jako艣 poradz臋 sobie sam.

Nie uda si臋 to panu.

Zosta艂 postrzelony w rami臋 鈥 dobieg艂 ich od strony drzwi nieoczekiwany g艂os. Oboje drgn臋li.

W progu sta艂a Elaine Pye, podpiera艂a si臋 pod boki i patrzy艂a na Frankie. 鈥 Kula zgruchota艂a mu kilka ko艣ci. Cho膰 dopiero co wyszed艂 z gipsu i odrzuci艂 temblak, ju偶 pilno mu do kierownicy...

Elaine, nie potrzebuj臋 nia艅ki. Po艂膮czy艂a艣 mnie z Andym?

Czeka przy telefonie.

Zatem 偶egnam pani膮, panno O鈥橲hea. Elaine odprowadzi pani膮 do drzwi.

Odwr贸ci艂 si臋 i opu艣ci艂 pok贸j.

W jakim kraju go zraniono? 鈥 spyta艂a Frankie.

Na Haiti. Podczas zamieszek w trakcie wybor贸w.

Aha 鈥 odpar艂a przyciskaj膮c d艂o艅 do ust. 鈥 No tak, teraz rozumiem. Oczywi艣cie. To Cal Fenton.

Ten Cal Fenton!

W jednej chwili poj臋艂a wszystko. Jego znajomo艣膰 z Mikiem, ran臋 od kuli, szorstkie obej艣cie, a przede wszystkim te zimne, szare oczy. Czy偶 cz艂owiek, kt贸ry przez ostatnie dziesi臋膰 lat by艂 艣wiadkiem ka偶dej tocz膮cej si臋 na 艣wiecie wojny, kt贸ry widzia艂 ofiary g艂odu i kl臋sk 偶ywio艂owych, a robione przez niego zdj臋cia sta艂y si臋 symbolem bezradno艣ci wsp贸艂czesnych czas贸w, m贸g艂 zachowa膰 w sobie cho膰 odrobin臋 cieplejszych uczu膰?

Nie my艣la艂am... nie wiedzia艂am, do kogo si臋 zg艂aszam...

Spotkanie to zaskoczy艂o was oboje 鈥 odpar艂a cierpko Elaine Pye. 鈥 On s膮dzi艂, 偶e jest pani m臋偶czyzn膮, a ja nie mia艂am okazji ostrzec go wcze艣niej.

Teraz ju偶 wie 鈥 potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 Frankie i unios艂a wojowniczo podbr贸dek. 鈥 Rozczarowa艂am go, a on mnie. Zapewniam pani膮, 偶e mam ciekawsze rzeczy do roboty ni偶 sk艂adanie takich idiotycznych wizyt w r贸偶nych cz臋艣ciach Londynu.

Wymin臋艂a starsz膮 kobiet臋 i nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie ruszy艂a schodami w d贸艂.




Rozdzia艂 2


I jak posz艂o? 鈥 spyta艂a Alice, z kt贸r膮 Frankie dzieli艂a mieszkanie.

艢wietna praca i okropny facet. A jak tobie przelecia艂 wolny dzie艅?

Bardzo sympatycznie. Spa艂am do po艂udnia, a potem robi艂am zakupy.

Uff, przede wszystkim zrzuc臋 te ciuchy i na艂o偶臋 normalne ubranie.

Wygl膮dasz rzeczywi艣cie fatalnie 鈥 przyzna艂a Alice.

Sk膮d wpad艂 ci do g艂owy pomys艂, by co艣 takiego kupi膰?

To nie ja. Dosta艂am t臋 szmizjerk臋 w zesz艂ym roku od ciotki Jenny. Ona uwa偶a艂a, 偶e to najlepszy str贸j na spotkania z przysz艂ymi pracodawcami. Nie mia艂am serca wyprowadza膰 jej z b艂臋du.

Alice zaczeka艂a, a偶 jej kole偶anka wr贸ci do pokoju. Frankie mia艂a ju偶 na sobie minisp贸dniczk臋 z falbankami i sk膮p膮 g贸r臋.

Wygl膮dasz du偶o lepiej 鈥 o艣wiadczy艂a Alice.

Dlaczego ten facet by艂 taki okropny?

To Cal Fenton.

Oczy Alice rozszerzy艂y si臋.

Masz na my艣li tego fotoreportera? Ale偶 on jest boski! 呕ywcem wyj臋ty ze swoich zdj臋膰. Kobiety zmienia jak r臋kawiczki.

Jakie kobiety?

Och, w kronikach towarzyskich wyst臋puje coraz to z inn膮. Jest z tego znany. Ostatnio w 鈥濻unday Dispatch" pojawi艂 si臋 artyku艂. 鈥 Narysowa艂a palcem 鈥 w powietrzu ogromny nag艂贸wek na szeroko艣膰 ca艂ej szpalty. 鈥 UWODZI I ODCHODZI. Tak tam by艂o napisane.

Nie musisz od razu wierzy膰 we wszystko, co wypisuje ten brukowiec. Ponadto Cal Fenton wcale nie jest taki boski. Wygl膮da 艣wietnie, ale to twardy, zimny go艣膰 i zapewne sknera.

P艂aci g艂odowe stawki?

Tego nie wiem. Tak daleko nie zaszli艣my. Nie spe艂niam podstawowego wymogu.

Jakiego?

Frankie chwil臋 milcza艂a, a nast臋pnie wybuchn臋艂a 艣miechem.

Chce m臋偶czyzny.

No tak. 鈥 Alice r贸wnie偶 si臋 roze艣mia艂a. 鈥 Ciekawe dlaczego?

Nie wiem. Jest ranny w rami臋 i potrzebuje kierowcy. S膮dz臋, 偶e woli, by nadskakiwa艂 mu m臋偶czyzna.

A mo偶e on jest... 鈥 Alice taktownie urwa艂a.

Och, nie. W 偶adnym wypadku. 鈥 Frankie pami臋ta艂a 贸w b艂ysk w jego 藕renicach. 鈥 Przeciwnie, najwyra藕niej 偶ywi przekonanie, 偶e kobieta stworzona jest wy艂膮cznie dla jego wygody i przyjemno艣ci.

Co to za praca?

Frankie westchn臋艂a i utkwi艂a w kole偶ance swe zielone, pe艂ne zadumy oczy.

Och, Alice, propozycja jest cudowna. Bajkowa. Wybiera si臋 do Afryki fotografowa膰 dzikie zwierz臋ta. Oznacza to biwaki w buszu... 鈥 Skierowa艂a niewidz膮cy wzrok na przeciwleg艂膮 艣cian臋 pokoju. 鈥 Tak bardzo chcia艂abym tam pojecha膰. Nawet w towarzystwie tego ponuraka...

Nie mog艂a艣 go przekona膰? Zademonstrowa膰 musku艂贸w?

Sk膮d偶e. Decyzj臋 podj膮艂 ju偶 w chwili, kiedy mnie zobaczy艂 鈥 westchn臋艂a ci臋偶ko. 鈥 I co mam teraz zrobi膰?

Szuka膰 innej pracy.

Tak, naturalnie. Ale jak? Pami臋taj, 偶e nie mam referencji. Co powiem, je艣li zapytaj膮 mnie, czemu rzuci艂am poprzednie miejsce pracy?

Powiesz prawd臋. 呕e tw贸j szef by艂 gburem i robi艂 ci niedwuznaczne propozycje. 呕e mia艂a艣 tego serdecznie dosy膰 i odesz艂a艣.

Zadr偶a艂a na wspomnienie tych nieszcz臋snych miesi臋cy sp臋dzonych na West Endzie w agencji reklamowej, kt贸r膮 opu艣ci艂a przed tygodniem. Z lekkim sercem zostawi艂a Yorkshire i ciotk臋 Jenny wierz膮c, 偶e w Londynie rozpocznie nowe 偶ycie. Wszystko jednak potoczy艂o si臋 nie tak. Nienawidzi艂a pracy sekretarki, a jeszcze bardziej nienawidzi艂a zalot贸w swego szefa, kt贸ry dysza艂 jej w kark gor膮cym oddechem i najwyra藕niej s膮dzi艂, 偶e je艣li nawet dziewczyna m贸wi 鈥瀗ie", w rzeczywisto艣ci znaczy to 鈥瀟ak".

Nikt mi w to nie uwierzy.

To prawda 鈥 odrzek艂a szczerze Alice taksuj膮c wzrokiem rozwichrzone kasztanowe w艂osy przyjaci贸艂ki, i jej b艂yszcz膮ce zielone oczy. 鈥 Lecz je艣li chcesz 偶y膰 w mie艣cie, musisz si臋 bardziej zahartowa膰.

Po co mi to? Nie jestem pewna, czy du偶e miasto przypad艂o mi do gustu. Nienawidz臋 sp臋dza膰 ca艂ych dni za klawiatur膮 komputera. Dostaj臋 klaustrofobii.

Masz jaki艣 inny pomys艂? 鈥 Alice wyra藕nie by艂a poirytowana.

Chc臋 jecha膰 do Afryki! 鈥 Frankie wyci膮gn臋艂a si臋 na kanapie i zamkn臋艂a oczy. Trawi艂a j膮 t臋sknota, tak nieopatrznie rozbudzona przez nieczu艂ego, oboj臋tnego Cala Fentona.

Nawet z tym okropnym cz艂owiekiem?

To niewielka cena.

Nie zapominaj, 偶e w艂a艣nie uciek艂a艣 od innego aroganckiego szefa.

Nie wyobra偶am sobie, by Cal Fenton pr贸bowa艂 鈥 obmacywa膰 mnie ukradkiem przy maszynce do parzenia kawy.

O nie, pomy艣la艂a. On najwyra藕niej jest przekonany, 偶e kobiety biegn膮 na jedno skinienie jego palca.

C贸偶, najwyra藕niej nie chce ci臋 zatrudni膰, wybij sobie ten pomys艂 z g艂owy 鈥 odrzek艂a szczerze Alice. 鈥 Wybacz moj膮 brutalno艣膰, ale we czwartek musimy zap艂aci膰 komorne.

Nast臋pnego dnia Frankie obudzi艂a si臋 za p贸藕no. Alice dawno ju偶 wysz艂a do pracy i w mieszkaniu panowa艂a grobowa cisza. Dziewczyna szybko wzi臋艂a prysznic i ubra艂a si臋 w kus膮 sukienk臋, kt贸r膮 mia艂a poprzedniego wieczoru. Poniewa偶 dzie艅 zapowiada艂 si臋 upalny, zaczesa艂a w艂osy w lu藕ny kok, a na stopy wsun臋艂a hinduskie sanda艂y. Eleganck膮 szmizjerk臋 i wytworne pantofle wrzuci艂a niedbale na sam ty艂 szafy.

Potem przygotowa艂a sobie kaw臋 i nachmurzona usiad艂a przy kuchennym stole. Pr贸bowa艂a zrozumie膰, czemu wszystko si臋 tak popl膮ta艂o.

Nigdy nie chcia艂a by膰 sekretark膮. W domu, w Yorkshire, wybiera艂a prace na 艣wie偶ym powietrzu, pomagaj膮c w okolicznych farmach. Ale ciocia Jenny w sw贸j spokojny, lecz natarczywy spos贸b przekona艂a j膮 o korzy艣ciach p艂yn膮cych z posiadania dyplomu urz臋dniczki.

Przez jaki艣 czas pracowa艂a w biurze prawniczym w Skipton, ale senna atmosfera miasteczka dzia艂a艂a jej na nerwy. Dziewczyna by艂a przekonana, 偶e tylko w Londynie mo偶e rozwin膮膰 skrzyd艂a.

Rzeczywisto艣膰 okaza艂a si臋 inna. Nawi膮za艂a wprawdzie nowe przyja藕nie, szczeg贸lnie z Alice, i cieszy艂a si臋, 偶e mieszka we w艂asnym mieszkaniu, ale pisanie na maszynie w Londynie nie r贸偶ni艂o si臋 niczym od pisania na maszynie w Skipton. Na dodatek pojawi艂y si臋 komplikacje z szefem i po dw贸ch miesi膮cach pobytu w stolicy Frankie musia艂a powiadomi膰 telefonicznie ciotk臋, 偶e w po艂owie tygodnia porzuci艂a prac臋 i nie dosta艂a ani pensji, ani referencji.

Kochana ciotka Jenny nie rzuca艂a grom贸w i nie za艂amywa艂a r膮k. Przes艂a艂a bratanicy czek i kr贸tki list, w kt贸rym stwierdzi艂a, 偶e doskonale rozumie powody, dla kt贸rych dziewczyna porzuci艂a firm臋. Poinformowa艂a j膮 r贸wnie偶, 偶e od dawnego znajomego jej ojca 鈥 ca艂kiem przypadkowo 鈥 us艂ysza艂a o pewnej tymczasowej pracy, kt贸r膮 Frankie mog艂aby przyj膮膰. Potem nadesz艂o zwi臋z艂e wezwanie od Cala Fentona.

Frankie westchn臋艂a. Ciotka, niech B贸g nad ni膮 czuwa, 偶yczy艂a jej jak najlepiej. Poniewa偶 w najbli偶szy weekend przypada艂y jej urodziny, dziewczyna postanowi艂a z艂o偶y膰 niespodziewan膮 wizyt臋 w Yorkshire. Wyobra偶a艂a sobie rado艣膰 opiekunki, kiedy wr臋czy jej prezent 鈥 kryszta艂owy wazon, na kt贸ry odk艂ada艂a pieni膮dze od chwili przyjazdu do Londynu.

Wazon na r贸偶e!

Kupi艂a go poprzedniego dnia u Harrodsa, kiedy sz艂a na spotkanie z Calem Fentonem. Na wspomnienie prezentu Frankie u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie przynios艂a go ze sob膮 do domu. Plastikowa reklam贸wka ci膮gle musia艂a sta膰 tam, gdzie j膮 zostawi艂a 鈥 na dywanie, w pe艂nym ch艂odnego przepychu frontowym pokoju Fentona.

Kara boska i piek艂o gor膮ce! 鈥 powt贸rzy艂a pod nosem zas艂yszane gdzie艣 s艂owa. Nie mia艂a najmniejszej ochoty wraca膰 do tamtego ponurego domostwa, ale wazon kosztowa艂 pi臋膰dziesi膮t funt贸w, a jej w 偶aden spos贸b nie by艂o sta膰 na kupno drugiego.

Niebawem pe艂na gorzkiej determinacji ponownie ko艂ata艂a do drzwi Cala Fentona. Otworzy艂a jej sprz膮taczka.

S膮 w salonie 鈥 oznajmi艂a wskazuj膮c g艂ow膮 kierunek i wr贸ci艂a do pracy. Frankie podesz艂a do drzwi i zatrzyma艂a si臋 w progu.

Cal opiera艂 si臋 艂okciem o gzyms kominka. Widzia艂a w lustrze odbicie jego pociemnia艂ej z gniewu twarzy. Przed nim sta艂a Elaine Pye i tupa艂a nog膮.

Nic mnie to nie obchodzi, Cal 鈥 m贸wi艂a. 鈥 Albo szczepisz si臋 przeciw cholerze, albo natychmiast opuszczam tw贸j dom.

Do diab艂a, przecie偶 ci m贸wi艂em, 偶e nie mam czasu. Ca艂y jutrzejszy dzie艅 b臋d臋 zaj臋ty w 鈥濻unday Globe", a we czwartek czeka mnie ta wycieczka na Morze P贸艂nocne.

Wi臋c szczepisz si臋 dzisiaj po po艂udniu.

Po po艂udniu mam robi膰 odbitki tych druk贸w malajskich. Nie mam czasu na lekarzy.

W takim razie rezygnuj臋 z pracy.

Popatrzy艂 na ni膮 z w艣ciek艂o艣ci膮. 呕adne z nich nie zauwa偶y艂o jeszcze stoj膮cej w drzwiach drobnej sylwetki Frankie.

Zatem dobrze. Dobijmy targu. Je艣li za艂atwisz na popo艂udnie jakiego艣 lekarza, kt贸ry zgodzi si臋 tu przyj艣膰, to mimo 偶e jestem ju偶 uodporniony na wszystkie chor贸bska, pozwol臋 si臋 nafaszerowa膰 kolejn膮 trucizn膮.

Westchn膮艂 i zacz膮艂 delikatnie masowa膰 chore rami臋.

I sk膮d, u licha, mam wytrzasn膮膰 kierowc臋, Elaine? Ci ch艂opcy, kt贸rych przys艂a艂a agencja, s膮 beznadziejni.

Najwi臋kszy problem polega na tym, 偶e musisz go mie膰 na pi膮tek. Przecie偶 nie op贸藕nisz wyjazdu.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Dusz臋 si臋 ju偶 w Londynie. Ale tak czy siak, dzikimi zwierz臋tami musz臋 zaj膮膰 si臋 teraz. Za miesi膮c czeka mnie Irak.

A pyta艂e艣 w redakcjach gazet? Wzruszy艂 ramionami.

Same ledwie ci膮gn膮. Nie maj膮 ludzi na zbyciu.

Wynajmiesz wi臋c kogo艣 na miejscu. Jakiego艣 tubylca.

Czuj臋, 偶e na tym si臋 sko艅czy. Ale kogo tam 鈥 znajd臋? 鈥 Uderzy艂 pi臋艣ci膮 w marmurowy gzyms kominka. 鈥 呕e te偶 ten cholerny Mike O鈥橲hea nie m贸g艂 postara膰 si臋 o ch艂opaka. Mia艂bym k艂opot z g艂owy.

Gdyby troch臋 d艂u偶ej 偶y艂, zapewne by si臋 postara艂.

Oboje odwr贸cili si臋 jak na komend臋 i do pokoju wmaszerowa艂a Frankie.

Kto, do diab艂a... ? 鈥 Oczy Cala zw臋zi艂y si臋. 鈥 Ach, to pani!

Omi贸t艂 szybkim spojrzeniem jej lu藕ny kok na czubku g艂owy, sk膮p膮 g贸r臋 i sp贸dnic臋 z falbankami. Dziewczyna wiedz膮c, 偶e wygl膮da m艂odo, 偶e jest opalona i 艂adna, spojrza艂a mu 艣mia艂o w oczy. Kiedy jednak ich wzrok si臋 spotka艂, poczu艂a dziwny dreszcz.

Wielki Bo偶e, co za przemiana 鈥 powiedzia艂 wolno, a w jego szarych oczach pojawi艂 si臋 cieplejszy, cho膰 ironiczny b艂ysk.

O co panu chodzi?

O to, 偶e wygl膮da pani inaczej ni偶 wczoraj. Wczoraj przypomina艂a pani bibliotekark臋. 鈥 Wykrzywi艂 usta w z艂o艣liwym grymasie.

W czym mog臋 pom贸c? 鈥 wtr膮ci艂a si臋 szybko Elaine Pye. G艂os mia艂a lodowaty. Na widok go艂ego brzucha i smuk艂ych kszta艂tnych n贸g Frankie na twarzy kobiety odbi艂 si臋 wyraz niesmaku.

Zostawi艂am tu torb臋. Tam, przy oknie. Jest w niej prezent dla mojej ciotki. Przysz艂am go zabra膰.

Nie pozna艂bym pani 鈥 ci膮gn膮艂 dalej Cal.

To pomys艂 ciotki 鈥 m贸wi臋 o stroju wizytowym.

Wi臋c normalnie tak pani wygl膮da? Wzruszy艂a ramionami.

Chodz臋 w tym, co lubi臋.

Nieoczekiwanie oderwa艂 艂okie膰 od gzymsu nad kominkiem i zbli偶y艂 si臋 do dziewczyny. Uj膮艂 jej podbr贸dek mi臋dzy kciuk i palec wskazuj膮cy, uni贸s艂 lekko w g贸r臋 twarz Frankie i zacz膮艂 j膮 z uwag膮 studiowa膰. Obserwowa艂 dziewczyn臋 z oboj臋tno艣ci膮 kamery filmowej.

Jest pani bardzo podobna do ojca. W艂osy, twarz, oczy. Ten sam podbr贸dek. I zapewne to samo przera偶aj膮ce poczucie humoru.

Kiedy opu艣ci艂 d艂o艅, poczu艂a w gardle d艂awienie i odruchowo potar艂a miejsce na brodzie, kt贸re przed chwil膮 艣ciska艂y palce Cala.

Nic mi o tym nie wiadomo. Nie widz臋 tu 偶adnych powod贸w do 艣miechu.

Tak? 鈥 Uni贸s艂 brew. 鈥 Jest pani m艂oda, zdrowa i 艣liczna 鈥 i ma zapewne sporo oleju w g艂owie. Dla wi臋kszo艣ci ludzi to wystarcza.

Z m艂odo艣ci i zdrowia trudno wy偶y膰. Nie zap艂ac臋 nimi rachunk贸w.

I nie mo偶e pani znale藕膰 pracy? Wprost trudno w to uwierzy膰.

Och, mog臋. Ale ca艂y k艂opot z tym, 偶e wsz臋dzie jest to samo. Pisanie na maszynie, wype艂nianie blankiet贸w, stenografia. Poza tym komu by si臋 chcia艂o ca艂e 偶ycie sp臋dzi膰 w biurze... ?

Us艂ysza艂a za plecami gniewne parskni臋cie Elaine Pye i odwr贸ci艂a si臋 w tamt膮 stron臋.

Przepraszam, je艣li pani膮 urazi艂am, ale m贸wi臋 to, co czuj臋. 鈥 Ponownie zwr贸ci艂a si臋 do Cala: 鈥 Ca艂y ranek sp臋dzi艂am w domu. Przy kawie czu艂am ju偶, jak zaciskaj膮 si臋 wok贸艂 mnie 艣ciany. W takich chwilach chce mi si臋 wy膰, ale nikt tego nie rozumie! Czasami ju偶 my艣l臋, 偶e to ze mn膮 jest co艣 nie w porz膮dku. Nie potrafi臋 zaakceptowa膰 tego, co wi臋kszo艣膰 ludzi uwa偶a za szcz臋艣cie: codziennej rutyny, powtarzalno艣ci zdarze艅. Chc臋 osi膮gn膮膰 co艣 wi臋cej, ale nie wiem, jak to zrobi膰!

Popatrzy艂 na ni膮 z uwag膮. Jej wybuch najwyra藕niej go rozbawi艂.

To nie zbrodnia chcie膰 wi臋cej. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do swojej sekretarki. 鈥 Elaine, wydawa艂o mi si臋, 偶e dzwoni telefon...

Kobieta przesz艂a przez pok贸j, znalaz艂a torb臋 od Harrodsa i z ha艂asem postawi艂a j膮 tu偶 przy nogach Frankie. Niedwuznacznie da艂a do zrozumienia, 偶e dziewczyna powinna natychmiast opu艣ci膰 dom.

Frankie obserwowa艂a, jak Elaine opuszcza salon.

Chyba j膮 obrazi艂am, prawda?

Chyba tak. Ostatecznie jest sekretark膮.

Nie mia艂am z艂ych intencji.

Niewa偶ne. Ona jest z natury obra偶alska, ale fochy szybko jej mijaj膮.

Mam zwyczaj m贸wi膰 prawd臋.

To cecha charakteru Mike'a O鈥橲hei. Dobrze j膮 pami臋tam. Pani ojciec powiedzia艂 mi kiedy艣, 偶e posiadam zarozumia艂o艣膰 s艂onia i mo偶liwo艣ci myszy.

Wy buchn臋艂a 艣miechem.

Fenton odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 przewraca膰 na biurku jakie艣 dokumenty.

Mia艂 naturalnie racj臋. Najbardziej 偶a艂uj臋 tego, 偶e nie zd膮偶y艂em mu o tym powiedzie膰. 鈥 Popatrzy艂 na ni膮 i nieoczekiwanie doda艂 bardzo powa偶nym tonem: 鈥 Wiele zawdzi臋czam pani ojcu. Wi臋cej ni偶 komu艣 mog艂oby si臋 wydawa膰. Zawsze chcia艂em jako艣 ten d艂ug sp艂aci膰.

Zawaha艂a si臋, po czym wykrzykn臋艂a impulsywnie:

Ma pan okazj臋... daj膮c mi t臋 prac臋.

Przeszy艂 j膮 surowym spojrzeniem.

S艂ysza艂am wasz膮 rozmow臋. Wiem, 偶e nikogo jeszcze pan nie znalaz艂. Jestem silna i mam dobre ch臋ci. Umiem ci臋偶ko pracowa膰. I strasznie chcia艂abym zobaczy膰 Afryk臋. My艣la艂am o niej ca艂膮 noc.

Przecie偶 ju偶 wyja艣ni艂em, 偶e warunki...

Lekcewa偶膮co wzruszy艂a ramionami.

Czasy si臋 zmieni艂y. Kobiety z powodzeniem wykonuj膮 zaj臋cia przypisywane tradycyjnie m臋偶czyznom; cz臋sto robi膮 to lepiej od nich. Mog臋 podj膮膰 si臋 ka偶dej m臋skiej pracy.

I s膮dzi pani, 偶e Mike O鈥橲hea podzi臋kowa艂by mi za to, 偶e ci膮gn臋 pani膮 samotnie w busz...

M贸j ojciec nie zwraca艂 uwagi na konwenanse. Je艣li obawia si臋 pan ludzkiego gadania...

Z tym to i ja akurat nigdy si臋 nie liczy艂em 鈥 odpar艂 sucho. 鈥 Ale gdyby nawet...

Gdyby co? Poradz臋 sobie r贸wnie dobrze jak ktokolwiek inny.

Wyprostowa艂 si臋 i d艂ugo spogl膮da艂 na Frankie zamy艣lonym wzrokiem. Najwyra藕niej wa偶y艂 jak膮艣 decyzj臋. Dziewczyna wstrzyma艂a oddech. Ciekawi艂o j膮, co kryje si臋 pod mrocznym spojrzeniem Cala. Nieoczekiwanie zapyta艂:

Czy da pani rad臋 prowadzi膰 samoch贸d po bezdro偶ach?

Od pi臋tnastego roku 偶ycia je藕dzi艂am na okolicznych farmach landroverami. Ka偶dej Wielkanocy czuwa艂am nad koc膮cymi si臋 owcami...

A je艣li b臋d臋 zmuszony zostawi膰 pani膮 w buszu sam膮 na ca艂膮 noc, albo i d艂u偶ej? Tylko z namiotem?

Brak mi praktyki, ale postaram si臋 pana nie zawie艣膰. Ponadto nale偶臋 do os贸b poj臋tnych.

Zn贸w nasta艂a d艂uga chwila ciszy. Pod bacznym wzrokiem m臋偶czyzny Frankie z ledwo艣ci膮 odwa偶y艂a si臋 oddycha膰.

Ciekawe 鈥 odezwa艂 si臋 w ko艅cu cichym g艂osem 鈥 ale co艣 mi m贸wi, 偶e faktycznie da sobie pani rad臋.

Prosz臋 mi tylko da膰 szans臋.

Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach.

Mia艂em ca艂kiem inne plany. Nie wpad艂oby mi do g艂owy, 偶e pojedzie ze mn膮 dziewcz膮tko ze szko艂y zakonnej.

Nie jestem 偶adnym dziewcz膮tkiem ze szko艂y zakonnej! Na ten pomys艂 wpad艂a ciotka Jenny.

, Cal Fenton nie spuszcza艂 z niej wzroku.

O艣wiadczy艂 pan, 偶e pragnie sp艂aci膰 d艂ug zaci膮gni臋ty u mego ojca 鈥 przypomnia艂a mu jego w艂asne s艂owa. 鈥 Ojciec chcia艂, 偶ebym by艂a szcz臋艣liwa. Ale nie jestem! Nic a nic. Ciotka Jenny to zacna osoba, ale nie rozumie ludzi mego pokroju. Pragnie, bym by艂a mi艂膮, s艂odk膮, zwyk艂膮 panienk膮, ale ja jestem inna! Chce, bym ubiera艂a si臋 w garsonki i wykonywa艂a nudn膮 prac臋 w pobliskim miasteczku. Potem mia艂abym wyj艣膰 za m膮偶 i osi膮gn膮膰 stabilizacj臋. A ja nie chc臋 takiej stabilizacji.

Czego wi臋c pani chce?

Unios艂a g艂ow臋 i powt贸rzy艂a z uporem:

Na razie chc臋 pojecha膰 z panem do Afryki.

Przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu tak d艂ugo, a偶 opu艣ci艂a j膮 ca艂a odwaga.

Prosz臋 mi powiedzie膰 鈥 odezwa艂 si臋 po chwili cedz膮c s艂owa 鈥 czemu odnosz臋 wra偶enie, 偶e jestem terroryzowany?

Bo jeste艣, odpar艂a w duchu i obrzuci艂a go bu艅czucznym spojrzeniem.

Zatem dobrze 鈥 warkn膮艂 w ko艅cu. 鈥 Bior臋 pani膮. Ale prosz臋 nie mie膰 do mnie pretensji, je艣li wszystko to oka偶e si臋 jednym wielkim nieporozumieniem.




Rozdzia艂 3


Przepychaj膮c si臋 przez zat艂oczon膮 poczekalni臋 lotniska, Frankie czu艂a na sobie spojrzenie ciemnych oczu Cala.

A c贸偶 ty, do diab艂a, d藕wigasz? 鈥 spyta艂 zjadliwie, kiedy ci臋偶ko 艂api膮c powietrze, rzuci艂a u jego st贸p baga偶.

Walizk臋. Wiem, 偶e nie jest to rzecz, kt贸r膮 nale偶y taszczy膰 ze sob膮 w busz, ale niczego lepszego nie mia艂am.

Z pewno艣ci膮 nie pozwol膮 ci wnie艣膰 jej na pok艂ad samolotu.

Popatrzy艂a na Fentona. Mia艂 na sobie d偶insy i jasn膮 marynark臋. Jego baga偶 sk艂ada艂 si臋 tylko z torby z aparatami fotograficznymi i sfatygowanego neseseru. Niew膮tpliwie posiada艂 wielkie do艣wiadczenie w tego rodzaju przedsi臋wzi臋ciach i kiedy dziewczyna by艂a ju偶 spocona, przej臋ta l臋kiem i kompletnie sko艂owana, on zachowywa艂 kamienny spok贸j w panuj膮cym na lotnisku rozgardiaszu.

Czy ma to jakie艣 znaczenie?

Takie, 偶e w Nairobi b臋dziemy czeka膰, a偶 roz艂aduj膮 ca艂y samolot.

Bardzo mi przykro z tego powodu 鈥 odpar艂a zirytowana. 鈥 Ale gdyby艣 udzieli艂 mi dok艂adnych wskaz贸wek, dok膮d i na jak d艂ugo jedziemy, ograniczy艂abym ilo艣膰 baga偶u. A tak wola艂am zabezpieczy膰 si臋 na ka偶d膮 okoliczno艣膰, jaka mi tylko przysz艂a do g艂owy.

No c贸偶, przepraszam, ale jak sama s艂usznie zauwa偶y艂a艣, nie by艂o na nic czasu. W ostatnich 鈥 dniach prowadzi艂em bardzo ruchliwy tryb 偶ycia i do Londynu wpad艂em tylko jak po ogie艅. Tak czy owak, masz tutaj swoje dokumenty. A to jest kr贸tki plan wyprawy.

Frankie bez s艂owa wzi臋艂a papiery.

Wpisa艂em si臋 ju偶 na list臋 pasa偶er贸w 鈥 zmieni艂 nieoczekiwanie temat. 鈥 Wi臋c je艣li pozwolisz, p贸jd臋 wykona膰 kilka pilnych telefon贸w. Spotkamy si臋 w samolocie.

Z dr偶eniem serca obserwowa艂a plecy oddalaj膮cego si臋 m臋偶czyzny. Poj臋艂a, 偶e nie ma zamiaru pom贸c jej w za艂atwieniu formalno艣ci zwi膮zanych z wej艣ciem na pok艂ad.

Ponownie ujrza艂a Cala po dobrej godzinie. Pojawi艂 si臋 w chwili, gdy przegl膮da艂a dokumenty czekaj膮c na autobus rozwo偶膮cy pasa偶er贸w do samolotu.

Wszystko w porz膮dku?

Tak, w porz膮dku 鈥 odpar艂a staraj膮c si臋 ukry膰 ironi臋. Plan nie m贸g艂 by膰 ju偶 bardziej lapidarny. Zaczyna艂 si臋 od s艂贸w: 鈥濸rzylot do Nairobi o 4:08 nad ranem. Nocleg w hotelu". Dalej nast臋powa艂o dziesi臋膰, r贸wnie zwi臋z艂ych akapit贸w.

Co to znaczy: 鈥瀢szelkich towarzysz膮cych zjawisk"?

S艂ucham? 鈥 Cal zmarszczy艂 brwi.

Jest tu napisane: 鈥濶a zlecenie Mi臋dzynarodowej Fundacji Ochrony Dzikich Zwierz膮t sporz膮dzi膰 na stepie Masaj贸w dokumentacj臋 filmow膮 grubej zwierzyny oraz wszelkich towarzysz膮cych zjawisk".

Cal spojrza艂 bystro na dziewczyn臋.

Znaczy to wszystko, co spotkamy na drodze. Mam woln膮 r臋k臋 鈥 wyja艣ni艂, ale jego spojrzenie sta艂o si臋 czujne.

Z艂o偶y艂a papiery.

S膮dzisz, 偶e kierowcy nie musisz o wszystkim m贸wi膰? 鈥 spyta艂a ostro, patrz膮c mu wyzywaj膮co w oczy. Odp艂aci艂 podobnym spojrzeniem i pochyli艂 si臋 w jej stron臋.

Kierowca jest po to, by prowadzi膰 samoch贸d. I tylko po to 鈥 powiedzia艂 bardzo wolno i bardzo twardo, nie spuszczaj膮c z dziewczyny wzroku. Frankie nie odwr贸ci艂a g艂owy.

Pos艂uchaj 鈥 wybuchn膮艂 nagle wykonuj膮c gwa艂towny ruch r臋k膮. 鈥 Ustalmy od razu jedn膮 rzecz. Lubi臋 podr贸偶owa膰 samotnie. Nie wzi膮艂em ciebie dla widzimisi臋, nie zachwyca mnie twoja osoba i nie zamierzam przekszta艂ca膰 wyprawy w towarzysk膮 wycieczk臋. Rozumiesz?

Oczy jej rozb艂ys艂y gniewnie, na policzki wyst膮pi艂y rumie艅ce. Natychmiast jednak si臋 opanowa艂a.

Wiem, 偶e nie wzi膮艂e艣 mnie dla przyjemno艣ci 鈥 odpali艂a kr贸tko. 鈥 Ale troch臋 grzeczno艣ci nie zaszkodzi.

Kierujesz to pod niew艂a艣ciwy adres 鈥 odpar艂 lodowatym tonem. 鈥 Og艂ada towarzyska nigdy nie by艂a moj膮 najmocniejsz膮 stron膮. Ponadto gdy pracuj臋, my艣l臋 tylko o pracy. O niczym wi臋cej.

Wyprostowa艂 si臋 i ostentacyjnie zaj膮艂 miejsce z daleka od niej.

W samolocie r贸wnie偶 siedzieli daleko od siebie. Cal oboj臋tnie min膮艂 Frankie i zaj膮艂 fotel po drugiej stronie przej艣cia, dwa rz臋dy przed dziewczyn膮, kt贸ra jednak ze swego miejsca mog艂a obserwowa膰 jego profil.

Znad plastikowej tacki z jedzeniem widzia艂a, jak machni臋ciem r臋ki odprawi艂 roznosz膮c膮 posi艂ek stewardes臋, wyci膮gn膮艂 si臋 w fotelu i zanim jeszcze przygaszono 艣wiat艂a, zapad艂 w sen. W 艣rodku nocy jednak, gdy samolot przelatywa艂 nad pogr膮偶on膮 w ciemno艣ciach pustyni膮, Frankie zbudzi艂a si臋 i skonstatowa艂a, 偶e Cal nie 艣pi. Pogr膮偶ony w rozmy艣laniach, spogl膮da艂 niewidz膮cym wzrokiem w przestrze艅.

W p贸艂mroku kabiny obserwowa艂a jego chmurne, l艣ni膮ce oczy, upart膮, drapie偶n膮 twarz i zaci臋te, wra偶liwe usta. Zastanawia艂a si臋, czemu nie 艣pi i jakie dr臋cz膮 go my艣li.

Mimo wszelkich wysi艂k贸w, jakie podj臋艂a, by zdoby膰 troch臋 informacji o Calu, wiedzia艂a bardzo niewiele. Zaraz po tym, jak zaanga偶owa艂 j膮 do pracy, uda艂a si臋 na kr贸tko do Yorkshire. Tam spotka艂a si臋 ze szkolnym koleg膮, kt贸ry pracowa艂 w bibliotece lokalnej stacji telewizyjnej, i ca艂e popo艂udnie sp臋dzi艂a nad 偶贸艂tymi wycinkami z gazet. 脫w kolega zorganizowa艂 r贸wnie偶 ta艣m臋 wideo z nagranym dwa lata wcze艣niej programem dokumentalnym o Fentonie.

W zaciemnionej kabinie ogl膮da艂a samotnie fragmenty filmu. Cal kryj膮cy si臋 przed pociskami mo藕dzierzowymi na Dalekim Wschodzie. Cal fotografuj膮cy pow贸d藕 w Azji. Cal, brudny i skonany, 艣pi na pod艂odze ci臋偶ar贸wki wype艂nionej wojskiem. By艂 m臋ski i przystojny, zamkni臋ty w sobie i samotny 鈥 typowy wojenny fotoreporter z hollywodzkich produkcji. Fenton nie wyrazi艂 zgody na wywiad i re偶yser dokumentu musia艂 oprze膰 si臋 wy艂膮cznie na relacjach przyjaci贸艂 i znajomych Cala. Po ca艂ym popo艂udniu sp臋dzonym w bibliotece Frankie wiedzia艂a jedynie, 偶e m臋偶czyzna ma trzydzie艣ci dwa lata, jest kawalerem, lubi kobiety, bez reszty poch艂ania go praca, wygra艂 wiele konkurs贸w i zdoby艂 sporo mi臋dzynarodowych nagr贸d.

Teraz jednak, spogl膮daj膮c na wyci膮gni臋tego w lotniczym fotelu Fentona, Frankie przypomnia艂a sobie pewien fragment filmu, kt贸ry wskazywa膰 m贸g艂 na jeszcze jeden rys charakteru jej pracodawcy.

Odwiedziny Cala w indyjskim sieroci艅cu. Wok贸艂 fotoreportera t艂oczy艂y si臋 ma艂e, budz膮ce lito艣膰 dzieci, a on sam, kl臋cz膮c na pokrytej kurzem drodze, pozwala艂 malcom dotyka膰 aparatu fotograficznego. W pewnej chwili, kiedy wyci膮gn膮艂 r臋k臋 do ma艂ego ch艂opca, dziewczynie przez u艂amek sekundy wydawa艂o si臋, 偶e dostrzega w oczach Fentona ogromn膮 czu艂o艣膰 i wsp贸艂czucie.

Zapewne mi si臋 tylko wydawa艂o, pomy艣la艂a po chwili. Widzia艂am to, co chcia艂am widzie膰. W ka偶dym razie dzisiejsze zachowanie Cala nie wskazuje, by drzema艂y w nim jakie艣 cieplejsze ludzkie uczucia.

Z niespokojnych rozmy艣la艅 wyrwa艂a j膮 dopiero zmiana d藕wi臋ku silnik贸w. Samolot powoli schodzi艂 do l膮dowania.

Lotnisko by艂o opustosza艂e, lecz mimo to d艂ugo czekali na baga偶. Jej waliza jak na z艂o艣膰 pojawi艂a si臋 na ta艣mie ostatnia. Cal by艂 ju偶 daleko w przodzie i wyra藕nie kipia艂 ze z艂o艣ci, kiedy dziewczyna dopiero przepycha艂a sw贸j baga偶 przez stanowiska celnik贸w.

Wsiadaj wreszcie! 鈥 Wepchn膮艂 j膮 do taks贸wki. 鈥 Na Boga, jed藕my ju偶!

Samoch贸d ruszy艂. D艂u偶szy czas jechali w milczeniu. W ko艅cu Frankie zebra艂a si臋 na odwag臋.

Cal?

O co chodzi?

Gdyby艣 by艂 na moim miejscu, co by艣 zabra艂 ze sob膮 na t臋 wypraw臋?

Popatrzy艂 na ni膮 ze zdziwieniem.

Szorty, kilka podkoszulk贸w. Par臋 spodni, sweter. Okulary przeciws艂oneczne. P艂yn przeciw owadom. Ksi膮偶k臋.

I to wszystko?

Proszek do prania... podstawowe rzeczy. Niekt贸rzy nie mog膮 obej艣膰 si臋 bez korkoci膮gu.

Jak Mike. 鈥 U艣miechn臋艂a si臋. 鈥 Nigdy nie rozstawa艂 si臋 ze scyzorykiem.

Pami臋tam. 鈥 Wzrok mu stwardnia艂. Najwyra藕niej nie mia艂 ochoty rozmawia膰 o jej ojcu. 鈥 Czemu pytasz?

Po prostu zastanawiam si臋, co wyrzuci膰.

Troch臋 za p贸藕no na 偶ale. W landroverze jednak starczy miejsca i na tw贸j pakunek.

To nie tak. Chodzi mi o moje samopoczucie... taka ob艂adowana tobo艂kami oferma.

Za艂o偶臋 si臋, 偶e nigdy nie dotar艂a艣 dalej ni偶 do Costa Brava.

Nawet tam nie by艂am 鈥 przyzna艂a sm臋tnie.

Ciotka Jenny mia艂a upodobanie do Bridlington.

Wyjrza艂a przez okno taks贸wki. 鈥 Nie mog臋 wprost uwierzy膰, 偶e jeste艣my w Afryce.

Znam bardziej zapad艂e k膮ty ni偶 przedmie艣cia Nairobi.

Ty mo偶e tak. Dla mnie Nairobi nie r贸偶ni si臋 niczym od 藕r贸de艂 Bia艂ego Nilu.

Reszt臋 drogi przebyli w milczeniu.

Hotel mie艣ci艂 si臋 w niskim kolonialnym budynku usytuowanym w rozleg艂ym ogrodzie. Cal zap艂aci艂 za taks贸wk臋 i pomaszerowa艂 w stron臋 domu. Na d藕wi臋k dzwonka pojawi艂 si臋 recepcjonista o kaprawych oczkach.

Pa艅stwo Fentonowie 鈥 oznajmi艂 bez namys艂u Cal. 鈥 Prosz臋 si臋 ze wszystkim szybko uwin膮膰. Chcemy jeszcze wykorzysta膰 tych kilka godzin nocnych na sen.

Frankie nie wierzy艂a w艂asnym uszom, ale Gal obrzuci艂 j膮 tylko zimnym jak sopel lodu spojrzeniem.

Pok贸j dwie艣cie pi臋膰. Zaprowadz臋 pa艅stwa.

Recepcjonista drapa艂 si臋 po brzuchu i bez zainteresowania obserwowa艂 go艣ci. Pracownik hotelu wzi膮艂 baga偶e i ruszy艂 wychodz膮cym na ogr贸d kru偶gankiem. Ciep艂e nocne powietrze przesyca艂 zapach egzotycznych kwiat贸w, ale Frankie nie zwraca艂a na to uwagi. Dopiero kiedy zamkn臋艂y si臋 za nimi drzwi pokoju, wybuchn臋艂a:

Co ty, do cholery, wyprawiasz? Pa艅stwo Fentonowie!

Na Boga, Frankie, nie zachowuj si臋 jak nastolatka. Tutejsze spo艂ecze艅stwo nie jest a偶 tak tolerancyjne. Nie chcia艂em wdawa膰 si臋 w dyskusje, czemu maj膮c inne nazwiska dzielimy jeden pok贸j.

Co? 鈥 By艂a zdezorientowana i ot臋pia艂a ze zm臋czenia. W jasnym 艣wietle pokoju dostrzeg艂a, 偶e Cal r贸wnie偶 goni resztkami si艂. 鈥 Mamy dzieli膰 jeden pok贸j...

Jezu s艂odki! 鈥 Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach. 鈥 Wyja艣ni艂em ci wszystko podczas naszego pierwszego spotkania w Londynie. Nie mog艂em chyba tego wy艂o偶y膰 lepiej. To jeden z powod贸w, dla kt贸rych chcia艂em wynaj膮膰 m臋偶czyzn臋. Ale ty si臋 upar艂a艣, twierdzi艂a艣, 偶e dziewczyna r贸wnie偶 da sobie rad臋. By艂em na tyle zdesperowany, 偶e potraktowa艂em twoje s艂owa serio, ale co艣 mi si臋 widzi, 偶e pope艂ni艂em ogromny b艂膮d... 鈥 Podni贸s艂 lekko g艂os. 鈥 Powiedzia艂em, 偶e wprawdzie za imprez臋 p艂aci Mi臋dzynarodowa Fundacja Ochrony Dzikich Zwierz膮t, ale musz臋 ograniczy膰 koszta do minimum.

Frankie popatrzy艂a niepewnie na Cala. Przypomnia艂a sobie, i偶 wzmianka o wyje藕dzie do Afryki wzbudzi艂a w niej taki zachwyt, 偶e wszelkie wyja艣nienia Fentona pu艣ci艂a mimo uszu. Tak zatem...

Skoro jeste艣 ciekawa, czemu nie chc臋 buli膰 za dodatkowy pok贸j, to ci wyja艣ni臋 鈥 ci膮gn膮艂, jakby czytaj膮c w jej my艣lach. 鈥 Uwa偶am taki wydatek za zb臋dny. O艣wiadczy艂a艣, 偶e poradzisz sobie r贸wnie dobrze jak m臋偶czyzna, a ja przyj膮艂em twoj膮 deklaracj臋. Daj臋 ci najuroczystsze s艂owo honoru, 偶e nie b臋d臋 pr贸bowa艂 wykorzysta膰 sytuacji... ale w zamian wymagam tego samego od ciebie.

Och, naturalnie. Nie mam zamiaru napastowa膰 ci臋 w 艣rodku nocy 鈥 odpar艂a zdetonowana.

Pok贸j by艂 schludny, ale niewielki, a dwa 艂贸偶ka oddziela艂 od siebie jedynie niski nocny stolik.

Pod膮偶y艂 spojrzeniem za jej wzrokiem i ci臋偶ko westchn膮艂.

Frankie, musisz do tego przywykn膮膰. Jeszcze d艂ugo b臋dziemy skazani na swoje towarzystwo.

Zrezygnowana, po艂o偶y艂a na 艂贸偶ku walizk臋.

Przywykn臋 鈥 odpar艂a matowym g艂osem.

艢wietnie. 鈥 Na艂o偶y艂 kurtk臋. 鈥 Pochodz臋 sobie z pi臋膰 minut po 艣wie偶ym powietrzu, a ty w tym czasie przygotuj si臋 do snu.

Nie musisz...

Wiem, 偶e nie musz臋. Ale chc臋. I jeszcze jedno. Nie 偶ycz臋 sobie towarzystwa nastolatki, kt贸ra z lada powodu p艂onie ze wstydu. Dobranoc.

Dobranoc...

Po艣piesznie wymy艂a si臋, przebra艂a w pid偶am臋 i kiedy do pokoju zawita艂 Cal, le偶a艂a ju偶 po ciemku z ko艂dr膮 podci膮gni臋t膮 pod brod臋. M臋偶czyzna uda艂 si臋 do 艂azienki, a Frankie nakry艂a si臋 z g艂ow膮 i czeka艂a w napi臋ciu. Cal wr贸ci艂 do pokoju. S艂ysza艂a, jak przechodzi obok jej 艂贸偶ka, potem dobieg艂 j膮 szelest ubrania i d藕wi臋k rozpinanego zamka b艂yskawicznego. Wszystko to dzia艂o si臋 zastraszaj膮co blisko i by艂o niezwykle ekscytuj膮ce. Zm臋czenie jednak sprawi艂o, 偶e ogarn臋艂a j膮 straszliwa t臋sknota za domem i w艂asnym 艂贸偶kiem.

Jak w og贸le mog艂o mi kiedykolwiek przyj艣膰 do g艂owy, 偶e Yorkshire jest okropne? 鈥 pomy艣la艂a. Albo 偶e ciotka Jenny nudna? Co tu w og贸le robi臋, sama w Afryce, tak niebezpiecznie blisko tego osch艂ego typa, Cala Fentona?

Us艂ysza艂a j臋k spr臋偶yn, kiedy jej s膮siad przekr臋ca艂 si臋 z boku na bok, a偶 w ko艅cu dobieg艂 j膮 g艂臋boki, regularny oddech. Wtedy dopiero rozlu藕ni艂a mi臋艣nie i wyci膮gn臋艂a si臋 swobodnie na 艂贸偶ku. Cal z pewno艣ci膮 potrafi zasn膮膰 w ka偶dym miejscu i w ka偶dej sytuacji, pomy艣la艂a. W samolocie, w poci膮gu, na polu bitwy czy na biwaku w buszu. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 dzielenie pokoju z kobiet膮 jest dla niego rzecz膮 normaln膮.

Dla Frankie jednak... Otworzy艂a oczy. Pok贸j pogr膮偶ony by艂 w mroku. Obok siebie wyczuwa艂a jedynie obecno艣膰 skulonej pod ko艂dr膮 sylwetki Fentona. Dzielenie pokoju z m臋偶czyzn膮 stanowi艂o dla niej ca艂kiem nowe do艣wiadczenie. Zw艂aszcza z m臋偶czyzn膮 tak opryskliwym, o zmiennych humorach i niebezpiecznym jak Cal Fenton.


Frankie zbudzi艂 egzotyczny ch贸r ptak贸w 艣piewaj膮cych za oknem. Otworzy艂a oczy i natychmiast przypomnia艂a sobie, gdzie jest i dlaczego. Przez szyby nap艂ywa艂o jaskrawe 艣wiat艂o dnia, a z korytarza dobiega艂 szcz臋k wiader i szelest miote艂. Spojrza艂a na zegarek. By艂a 贸sma rano. Cicho przekr臋ci艂a si臋 na bok i popatrzy艂a na s膮siednie 艂贸偶ko.

Cal pogr膮偶ony by艂 w g艂臋bokim 艣nie. W nocy 艣ci膮gn膮艂 z siebie ko艂dr臋 a偶 do pasa. Jedn膮 r臋k臋 mia艂 zarzucon膮 nad g艂ow臋, druga spoczywa艂a wzd艂u偶 cia艂a.

Dziewczyna opar艂a si臋 na 艂okciu i bacznie obserwowa艂a 艣pi膮cego m臋偶czyzn臋; w jego postaci tyle by艂o gracji i si艂y, 偶e Frankie zapar艂o dech. Cal mia艂 szerokie ramiona i spalon膮 na br膮z sk贸r臋, pod kt贸r膮 gra艂y pot臋偶ne musku艂y. Jego cia艂o wydawa艂o si臋 by膰 tak ciep艂e i g艂adkie, 偶e dziewczyna z trudem tylko powstrzyma艂a si臋, by go nie dotkn膮膰 鈥 tak, jak robi艂y to promienie s艂o艅ca 艣lizgaj膮ce si臋 po jego ciemnych, po艂yskliwych w艂osach. Takiego m臋偶czyzny jeszcze w 偶yciu nie spotka艂a. Szpeci艂y go jedynie dwie niewielkie, ale g艂臋bokie blizny na 艂opatce.

Zatrzyma艂a na nich wzrok. Czy to tu trafi艂a kula? Czy to z powodu tych dw贸ch blizn le偶a艂a teraz w obcym 艂贸偶ku na obcym kontynencie?

Tak, zgadza si臋.

A偶 podskoczy艂a s艂ysz膮c jego g艂臋boki, leniwy ton.

Co... ?

Zastanawia艂a艣 si臋 zapewne, czy to w艂a艣nie te blizny spowodowa艂y ca艂e zamieszanie. Przygl膮dasz si臋 mi jak indykowi w piekarniku.

Ci膮gle spoczywa艂 bez ruchu, jakby spa艂, lecz kiedy Frankie dok艂adniej przyjrza艂a si臋 jego twarzy, spostrzeg艂a, 偶e powieki ma leciutko rozchylone.

My艣la艂am, 偶e 艣pisz.

Wiem. 鈥 Przekr臋ci艂 si臋 na plecy, przeci膮gn膮艂 ramiona i ziewn膮艂. Ujrza艂a pot臋偶ny tors pokryty ciemnymi w艂osami. Odwr贸ci艂a twarz. 鈥 To bardzo po偶yteczna umiej臋tno艣膰. Cz艂owiek wygl膮da jak martwy, a jednocze艣nie wszystko dok艂adnie obserwuje. Nie raz mi si臋 to przyda艂o.

Dziwi臋 si臋, 偶e nie jeste艣 ca艂y pokryty bliznami. Prowadz膮c takie 偶ycie...

Opalenizna potrafi zatuszowa膰 wiele grzeszk贸w.

Po艂o偶y艂 g艂ow臋 bokiem na poduszce. Oczy mu zal艣ni艂y.

Wiesz 鈥 powiedzia艂 niedbale 鈥 je艣li ka偶dego ranka wygl膮dasz tak jak dzisiaj, trudno mi b臋dzie dotrzyma膰 wszystkich punkt贸w naszej umowy.

O co ci chodzi?

Wskaza艂 niemo oczyma. Pow臋drowa艂a za jego wzrokiem i poczerwienia艂a jak burak. Jej skromna pid偶ama rozpi臋ta by艂a niemal do pasa. Dziewczyna opieraj膮c si臋 niedbale na 艂okciu, wystawi艂a mu na widok ca艂e piersi.

Przekr臋ci艂a si臋 gwa艂townie na plecy i podci膮gn臋艂a prze艣cierad艂o pod sam膮 brod臋. Cal popatrzy艂 na zegarek i j臋kn膮艂.

Trzy godziny snu to stanowczo za ma艂o. A jak ty spa艂a艣?

Jak zabita.

Nie kr臋powa艂y ci臋 nowe okoliczno艣ci? Skin臋艂a ze 艣miechem g艂ow膮.

Troch臋. Nie zasn臋艂am tak szybko jak ty.

Za艂o偶臋 si臋, 偶e po raz pierwszy spa艂a艣 艂贸偶ko w 艂贸偶ko z obcym m臋偶czyzn膮 鈥 zauwa偶y艂.

Nie mog臋 przecie偶 wydawa膰 twoich pieni臋dzy 鈥 odpali艂a ostro. 鈥 A moje prywatne 偶ycie to... moje prywatne 偶ycie.

Rozumiem, 偶e nie mieszasz obowi膮zk贸w zawodowych z przyjemno艣ciami. No c贸偶, podoba mi si臋 taka filozofia. Teraz... 鈥 Si臋gn膮艂 po prze艣cierad艂o i popatrzy艂 na Frankie. 鈥 Mam zamiar wyj艣膰 z 艂贸偶ka, a poniewa偶 jestem go艂y jak mnie Pan B贸g stworzy艂, lepiej zamknij oczy, by nie narazi膰 na szwank swej panie艅skiej skromno艣ci.

Potulnie zrobi艂a to, co jej poleci艂. Kiedy wynurzy艂 si臋 z 艂azienki, ubrany by艂 ju偶 w koszul臋 i d偶insy.

Dzi艣 b臋d臋 bardzo zaj臋ty 鈥 oznajmi艂 sprawdzaj膮c portfel i dokumenty.

A co ze mn膮? .

Zrobisz dwie rzeczy. Najpierw odbierzesz landrovera. Tutaj masz adres firmy. Potem zajmiesz si臋 zakupami. Potrzebujemy zapas贸w na tydzie艅. Zostawiam ci pieni膮dze. 鈥 Po艂o偶y艂 na stoliku plik banknot贸w i papiery. 鈥 Ale na twoim miejscu troch臋 bym jeszcze pospa艂. Powinna艣 wypocz膮膰 na zapas.

Obrzuci艂 j膮 szybkim spojrzeniem, zatrzyma艂 na chwil臋 wzrok na rozsypanych na poduszce kasztanowych w艂osach i ruszy艂 do drzwi. 鈥 W porz膮dku?

Tak. 鈥 Usiad艂a na 艂贸偶ku. 鈥 Powiedzia艂e艣 zapasy, ale...

Zanim zdo艂a艂a zada膰 pierwsze z tysi膮ca pyta艅, on ju偶 zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

No c贸偶, zosta艂am zdana na sam膮 siebie, pomy艣la艂a. Zbyt podekscytowana, by wylegiwa膰 si臋 w 艂贸偶ku, na艂o偶y艂a d偶insy i podkoszulek, po czym wysz艂a na werand臋 na 艣niadanie. S艂o艅ce mocno ju偶 przygrzewa艂o, a dobiegaj膮ce z miasta dziwne zapachy upaja艂y j膮. D艂ugo siedzia艂a i gryz膮c skuwk臋 d艂ugopisu, uk艂ada艂a list臋 zakup贸w.

Czy macie plan miasta? 鈥 spyta艂a recepcjonist臋.

Naturalnie, pani Fenton 鈥 odpar艂 wr臋czaj膮c jej 鈥 mapk臋. Dziewczyna z trudem st艂umi艂a chichot na t臋 鈥瀙ani膮 Fenton". Gara偶 znajdowa艂 si臋 niedaleko. Wesz艂a do biura.

Pan Fenton wynaj膮艂 u was landrovera. Mam go odebra膰.

Pani nazwisko? 鈥 spyta艂 w艂a艣ciciel zak艂adu. Zawaha艂a si臋.

Fenton. Frankie Fenton.

Prosz臋 o prawo jazdy. Tu jest napisane O鈥橲hea.

To moje nazwisko panie艅skie. W艂a艣nie wysz艂am za m膮偶. Mo偶e pan sprawdzi膰 w hotelu.

W porz膮dku 鈥 odpar艂 z szerokim u艣miechem. 鈥 Miodowy miesi膮c w buszu? Czy偶 mo偶e by膰 co艣 bardziej romantycznego?

Du偶o rzeczy, pomy艣la艂a. Bardzo du偶o. Ale u艣miechn臋艂a si臋 dyplomatycznie i si臋gn臋艂a po kluczyki.


Przed opuszczeniem gara偶u wypyta艂a dok艂adnie o sklepy w mie艣cie, po czym wyruszy艂a na sw膮 pioniersk膮 wypraw臋 do g艂贸wnego supermarketu. W por贸wnaniu z angielskimi magazynami by艂 ma艂y i du偶o gorzej zaopatrzony, ale po dok艂adnym obejrzeniu wszystkich dzia艂贸w uda艂o si臋 jej zgromadzi膰 podstawowe artyku艂y. Jedynie warzywa, kt贸re w supermarkecie okaza艂y si臋 bardzo drogie i w lichym gatunku, postanowi艂a kupi膰 gdzie艣 indziej. Po przeciwnej stronie ulicy mie艣ci艂 si臋 bazar, gdzie na straganach z roz艂o偶onym towarem handlowa艂y kobiety przybrane w turbany i egzotyczne stroje. Ogl膮da艂a wszystko dok艂adnie, ch艂on膮c atmosfer臋 rynku. Potem, uzbrojona w odziedziczony po ojcu-Irlandczyku dar prawienia komplement贸w, w szczery u艣miech i weso艂e oczy, przyst膮pi艂a do interesu.

Bazarowe przekupki z werw膮 i ochot膮 podj臋艂y wyzwanie rzucone im przez szczup艂膮 dziewczyn臋 o wielkim duchu kupieckim i promiennym u艣miechu.

Po zako艅czeniu handlu armia czarnych dzieciak贸w odnios艂a zakupy do samochodu. Frankie rozda艂a im troch臋 monet, a sama wr贸ci艂a na rynek, gdzie wybra艂a plecion膮 torb臋 z d艂ugimi uszami, wystarczaj膮co du偶膮, by pomie艣ci膰 nieco odzie偶y, kt贸r膮 zamierza艂a zabra膰 ze sob膮 na tygodniow膮 wypraw臋 w busz. Niech teraz Cal spr贸buje marudzi膰, pomy艣la艂a, zarzucaj膮c torb臋 na rami臋.

W drodze powrotnej uwag臋 Frankie przyku艂 szyld sklepu ze sprz臋tem biwakowym 鈥濼he African Camping and Supplies Co. " Czy powinna wypo偶yczy膰 r贸wnie偶 namiot, 艣piwory i kuchenk臋 gazow膮? Czy te przedmioty te偶 wchodzi艂y w zakres 鈥瀦apas贸w"? Lakoniczno艣膰 Cala doprowadza艂a j膮 do sza艂u.

Kiedy jednak wr贸ci艂a do hotelu, zasta艂a w pokoju ca艂y stos pakunk贸w pochodz膮cych z tego w艂a艣nie magazynu. Dok艂adnie przejrza艂a dostarczony ekwipunek i przenosz膮c si臋 wyobra藕ni膮 w busz, pr贸bowa艂a ustali膰, co jeszcze mog艂oby si臋 im przyda膰. Ponownie wyruszy艂a do miasta, 鈥 by kupi膰 mocn膮 latark臋, zapasowe baterie i apteczk臋 pierwszej pomocy.

Ostatecznie do hotelu wr贸ci艂a p贸藕no. W pokoju nikogo nie by艂o, wi臋c wzi臋艂a szybki prysznic i zesz艂a na werand臋. Zasta艂a tam Cala. Jad艂 kolacj臋, ale ku zaskoczeniu dziewczyny nie by艂 sam. Kiedy zbli偶y艂a si臋, Fenton podni贸s艂 g艂ow臋.

Ach, Frankie! 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do towarzysz膮cych mu m臋偶czyzn. 鈥 Oto ona, panowie 鈥 powiedzia艂. 鈥 Pytali艣cie mnie, co robi臋 w Afryce... 鈥 Zawiesi艂 g艂os. Sprawia艂 wra偶enie podpitego. Jego towarzysze r贸wnie偶. Spogl膮dali na ni膮 po偶膮dliwie b艂yszcz膮cymi oczyma.

Geoff Peters z American Press Service i Murray Boulter z Reutera 鈥 przedstawi艂 ich Cal. 鈥 Nie mog膮 uwierzy膰, 偶e przyjecha艂em tu wy艂膮cznie fotografowa膰 zwierz臋ta. Na pr贸偶no im t艂umacz臋, 偶e t臋 wypraw臋 traktuj臋 jednocze艣nie jako interes, jak i rozrywk臋.

T臋偶szy m臋偶czyzna parskn膮艂 pogardliwie.

W dniu, w kt贸rym wybierzesz si臋 w podr贸偶 dla przyjemno艣ci, zjem w艂asn膮 legitymacj臋 prasow膮. W臋sz臋 tu jak膮艣 afer臋...

Skoro masz czas na ja艂owe spekulacje... 鈥 odpar艂 g艂adko Cal, chwyci艂 Frankie za d艂o艅 i przyci膮gn膮艂 do siebie. 鈥 Ju偶 p贸藕no. By艂em o ciebie niespokojny 鈥 powiedzia艂 cicho ostrym, lecz zatroskanym tonem.

Dotyk jego d艂oni wprawi艂 dziewczyn臋 w zak艂opotanie. By艂a oszo艂omiona tym nieoczekiwanym przejawem grzeczno艣ci i wyra藕nej troski...

Po po艂udniu wybra艂am si臋 na przeja偶d偶k臋. Odwali艂am kawa艂 roboty. Wyobra藕 sobie, 偶e w przedniej oponie by艂a niewielka dziura.

I co zrobi艂a艣?

Zmieni艂am ko艂o. Musia艂am przecie偶 jako艣 wr贸ci膰 do miasta. Pojecha艂am do gara偶u i wzi臋艂am nowe. Nie chcieli pocz膮tkowo mi go da膰. Powiedzieli, 偶e dopiero jutro. Odpar艂am, 偶e jutro to ju偶 b臋dziemy w buszu. Siedzia艂am u nich tak d艂ugo, a偶 w ko艅cu dostarczyli nowe ko艂o.

Popatrzy艂 na ni膮 ze zdumieniem i Frankie pomy艣la艂a, 偶e tego wieczoru w jego oczach jest du偶o mniej ch艂odu ni偶 zazwyczaj. T臋cz贸wki Cala by艂y szare i niebywale 艣wietliste. Pod wp艂ywem spojrzenia i dotyku Cala dziewczynie zacz臋艂o mocno bi膰 serce. Fenton obrzuci艂 j膮 przeci膮g艂ym spojrzeniem i si臋gn膮艂 po szklank臋.

Jak widzicie, koledzy 鈥 powiedzia艂 mrugaj膮c okiem do swoich kompan贸w 鈥 ten osza艂amiaj膮cy rudzielec potrafi wymieni膰 ko艂o w landroverze. My艣l臋, 偶e spotka艂em kogo艣, o kim 艣ni艂em ca艂e 偶ycie.

Ale czy ona 艣ni艂a o tobie? 鈥 wycedzi艂 wy偶szy.

Ulubion膮 rozrywk膮 pani m臋偶czyzny jest przemykanie si臋 pod 艣wiszcz膮cymi kulami.

Frankie poczu艂a niesmak. Sta艂a tu jak na wystawie, a Cal m贸wi艂 o niej jak o swojej w艂asno艣ci. Przes艂a艂a obcemu dziennikarzowi jadowite spojrzenie.

Nie musi mi pan t艂umaczy膰 o przemykaniu si臋 pod 艣wiszcz膮cymi kulami. Dobrze wiem, czym to grozi! 鈥 Popatrzy艂a ostro na Cala. By艂a zm臋czona, a ponadto w艣ciek艂a za upokarzaj膮ce j膮 zachowanie si臋 Fentona. 鈥 M贸j ojciec, podobnie jak wy, panowie, by艂 korespondentem zagranicznym. 鈥 Obrzuci艂a wojowniczym spojrzeniem siedz膮cych przy stole m臋偶czyzn.

Przez wiele lat dopisywa艂o mu szcz臋艣cie. Unika艂 zb艂膮kanych kul i omija艂 miny. W ko艅cu jednak trafi艂 na umieszczon膮 w samochodzie bomb臋. I taki by艂 jego koniec.

Przenios艂a p艂on膮cy wzrok na Cala. Przygl膮da艂 si臋 jej z uwag膮.

Uspok贸j si臋. Siadaj i co艣 zjedz 鈥 powiedzia艂.

Wielkie dzi臋ki. Nic nie przesz艂oby mi przez gard艂o.

Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie. Odchodz膮c s艂ysza艂a za plecami podekscytowane g艂osy dw贸ch pozosta艂ych m臋偶czyzn.

Wielki Bo偶e, Fenton 鈥 powiedzia艂 jeden. 鈥 Zabra艂e艣 ze sob膮 c贸rk臋 O鈥橲hei! Chyba zwariowa艂e艣...

Oczywi艣cie 鈥 doda艂 drugi. 鈥 By艂e艣 tam, gdy to si臋 sta艂o, prawda?

By艂a zbyt zm臋czona, by cokolwiek do niej dociera艂o. Pragn臋艂a tylko wr贸ci膰 do pokoju, wej艣膰 do 艂贸偶ka i spa膰.

P贸藕niej, du偶o p贸藕niej, obudzi艂y j膮 niewyra藕ne g艂osy dobiegaj膮ce zza drzwi.

Ty szcz臋艣ciarzu 鈥 zachichota艂 jeden z m臋偶czyzn.

Mo偶e ona ma siostr臋... ?

I drugi:

Peter, po takiej ilo艣ci alkoholu nie wyjdzie ci z 偶adn膮 kobiet膮.

I ostry g艂os Cala:

Je艣li nawet ma siostr臋, zrobi臋 wszystko, by utrzyma膰 j膮 z daleka od takich 艂obuz贸w jak wy.

Rozmowy i 艣miechy trwa艂y jeszcze jaki艣 czas. Potem Frankie us艂ysza艂a, 偶e kto艣 otwiera drzwi.

Mi艂ych sn贸w, Fen ton... je艣li w og贸le masz zamiar spa膰 鈥 rozleg艂 si臋 czyj艣 g艂os.

Dobieg艂 j膮 艣miech Cala, niski i matowy. Zawt贸rowa艂y mu ochryp艂e chichoty pozosta艂ych dziennikarzy i w chwil臋 p贸藕niej Fenton w艣lizgn膮艂 si臋 do pokoju.

Frankie, wiem, 偶e nie 艣pisz. Nie udawaj.

Spa艂am. Ale obudzi艂y mnie wasze ryki! 鈥 Oczy mia艂a ci膮gle zamkni臋te.

Us艂ysza艂a jego kroki. Po chwili usiad艂 na brzegu swego 艂贸偶ka i skierowa艂 twarz w stron臋 dziewczyny.

Jeste艣 na mnie w艣ciek艂a, prawda?

Oczywi艣cie, 偶e jestem w艣ciek艂a. M贸wisz o mnie, jakbym by艂a... nie wiem... cz臋艣ci膮 ekwipunku, kt贸ry ze sob膮 zabra艂e艣.

Pochyli艂 si臋 i zapali艂 nocn膮 lampk臋. Otworzy艂a oczy i usiad艂a w po艣cieli. Sprawdzi艂a, czy ma zapi臋t膮 pid偶am臋.

Prawd臋 m贸wi膮c, niezbyt si臋 dzi艣 popisa艂em.

W przy膰mionym 艣wietle b艂yszcza艂y mu oczy, usta wykrzywia艂 lekki u艣miech. Dziewczyna poczu艂a pod sk贸r膮 lekkie mrowienie. Cal Fenton by艂 nieprzyzwoicie wr臋cz przystojny i najwyra藕niej umia艂 wykorzystywa膰 swe wdzi臋ki do osi膮gania cel贸w, jakie sobie za艂o偶y艂.

Jeste艣 pijany!

Bzdura. Jestem trze藕wy jak noworodek. W towarzystwie takich opoj贸w musz臋 udawa膰 pijaka.

I udawa膰, 偶e jestem twoj膮 naj艣wie偶sz膮 narzeczon膮?

doda艂a pogardliwie.

A jak przekonasz takich prostaczk贸w, 偶e jest inaczej? Wedle ich podr臋cznika kobieta i m臋偶czyzna mog膮 si臋 sumowa膰 tylko w jednym 鈥 zw艂aszcza je艣li 艣pi膮 we wsp贸lnym pokoju. Ponadto 鈥 doda艂 szorstko 鈥 chc臋 usun膮膰 ich ze swojej drogi. Nie chc臋, by tu w臋szyli w nadziei, 偶e trafi si臋 im jaki艣 smakowity k膮sek.

I ty jeste艣 tym smakowitym k膮skiem? Po co tak naprawd臋 tu przyjecha艂e艣?

Nie mam nic do powiedzenia na ten temat.

Nawet mnie, swojej narzeczonej? 鈥 spyta艂a kpi膮co.

A gdybym by艂a twoj膮 偶on膮? A mo偶e w og贸le kobiety s膮 ci potrzebne tylko do jednego?

Popatrzy艂 na ni膮 ci臋偶kim wzrokiem i westchn膮艂. Wsta艂, zacz膮艂 rozpina膰 koszul臋.

Niewa偶ne, Frankie. Jest ju偶 p贸藕no, a ja jestem zm臋czony. Nie s膮dz臋, 偶ebym pope艂ni艂 zbrodni臋 nazywaj膮c ci臋 osza艂amiaj膮cym rudzielcem. Przecie偶 to absolutna prawda 鈥 a ja lubi臋 wszystko za艂atwia膰 od r臋ki.

A co by艣 powiedzia艂 im, gdyby na moim miejscu by艂 z tob膮 m臋偶czyzna? Opowiada艂by艣 podobne historie?

Nie s膮dz臋, by mi uwierzyli. To stare wygi. Sp臋dzili艣my ze sob膮 zbyt wiele czasu.

To znaczy, 偶e byli 艣wiadkami twoich mi艂osnych podboj贸w?

Dobrze wiedz膮, 偶e jestem normalnym, zdrowym m臋偶czyzn膮. 鈥 Wzruszy艂 ramionami.

Ach, tak! 鈥 Po艂o偶y艂a g艂ow臋 na poduszce. 鈥 Nie znosz臋 tego wszystkiego.

Zupe艂nie nie rozumiem, czym si臋 tak podniecasz.

Nie wiesz? 鈥 Usiad艂a gwa艂townie. Oczy jej l艣ni艂y.

Naprawd臋 nie wiesz? Wi臋c ci powiem. 鈥 Unios艂a d艂onie i zacz臋艂a wylicza膰 na palcach. 鈥 W mojej pierwszej pracy kochany, stary pan Holden, zaufany prawnik ciotki Jenny, ca艂e dnie pr贸bowa艂 unie艣膰 mi sp贸dnic臋 i poklepa膰 po kolanie. W drugiej pracy szef tak mnie napastowa艂, 偶e musia艂am j膮 w ko艅cu porzuci膰...

A czego艣 si臋 spodziewa艂a maj膮c tak膮 urod臋? Nigdy nie patrzy艂a艣 w lustro? Powinna艣 si臋 nauczy膰 radzi膰 sobie z t膮 odrobin膮 wdzi臋ku.

Pragn臋 jedynie, by moje 偶ycie zostawiono w spokoju. Wiele nie wymagam. Poza tym s膮dzi艂am, 偶e ta praca b臋dzie wygl膮da艂a troch臋 inaczej. Przesta艂 nagle rozpina膰 guziki i wlepi艂 w ni膮 wzrok.

Czy zalecam si臋 do ciebie?

Nie 鈥 przyzna艂a niech臋tnie.

Wi臋c przesta艅 si臋 m膮drzy膰.

Ale traktujesz mnie jak swoj膮 w艂asno艣膰. Wszystko to, co wygadywa艂e艣 dzi艣 wieczorem...

Jezu Nazare艅ski! 鈥 Rozpi膮艂 koszul臋 do ko艅ca, zdj膮艂 j膮 i gestem zniecierpliwienia cisn膮艂 na krzes艂o. Stan膮艂 nad Frankie, opar艂 d艂onie na biodrach i popatrzy艂 na dziewczyn臋 z g贸ry. 鈥 Powiedzia艂em to wszystko, by u艣pi膰 ich czujno艣膰. 呕adn膮 miar膮 nie mog艂em tych ludzi przekona膰, 偶e przyby艂em tu wy艂膮cznie po to, by robi膰 pi臋kne zdj臋cia dzikich zwierz膮t. Gdyby zamiast ciebie towarzyszy艂 mi facet, wymy艣li艂bym jak膮艣 inn膮 historyjk臋. O艣wiadczy艂bym, 偶e to m贸j syn chrzestny, kt贸remu obieca艂em na urodziny pokaza膰, jak wygl膮da prawdziwy biwak w buszu, albo co艣 w tym stylu. Po co wi臋c_ wszczynasz taki raban!

Kiedy schyli艂 si臋, by rozsznurowa膰 buty, dostrzeg艂 w k膮cie sprz臋t biwakowy i kartony z 偶ywno艣ci膮. Natychmiast zmieni艂 temat.

Kupi艂a艣 wszystko?

Chyba tak 鈥 odpowiedzia艂a. Ci膮gle jeszcze by艂a w z艂ym humorze.

Popatrzy艂 na ni膮 ponuro.

Naprawd臋 zmieni艂a艣 to ko艂o?

Tak.

I nikt ci nie pom贸g艂?

Nikt.

Naprawa kosztowa艂a j膮 wiele si艂 i nerw贸w. W pewnej chwili my艣la艂a nawet, 偶e nie zdo艂a odkr臋ci膰 艣rub. O tym jednak nie mia艂a zamiaru Cala informowa膰.

W takim razie zdejmuj臋 przed tob膮 kapelusz.

艢ci膮gn膮艂 buty, skarpetki i boso pomaszerowa艂 do 艂azienki. Przechodz膮c obok jej 艂贸偶ka przystan膮艂 na chwil臋.

Frankie, powiem ci otwarcie. Je艣li ca艂y czas mam mie膰 z tob膮 takie k艂opoty, wol臋 odes艂a膰 ci臋 od razu do Londynu.

A kto ci poprowadzi samoch贸d?

Znajd臋 kogo艣.

Spojrza艂a mu prosto w twarz.

Je艣li przestaniesz mnie traktowa膰 jak rzecz, nie b臋dzie 偶adnych k艂opot贸w. Dot膮d stanowi艂am jedynie niepo偶膮dany baga偶, kt贸ry musia艂e艣 wlec ze sob膮, udawan膮 偶on臋 albo osza艂amiaj膮cego rudzielca z twoich marze艅. Nie odpowiada mi 偶adna z tych r贸l. Chc臋 by膰 sob膮. Je艣li ma by膰 inaczej, jutro sama wracam do domu 鈥 i to z rado艣ci膮.

D艂ugo przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu. Pod wp艂ywem ponurego spojrzenia Fentona czu艂a, jak serce zaczyna 艂omota膰 jej w piersi.

Ty naprawd臋 potrafisz si臋 targowa膰 鈥 stwierdzi艂 w ko艅cu.

To samo powiedzia艂y mi dzi艣 przekupki na bazarze.

My艣la艂em, 偶e jestem twoim pracodawc膮.

I jeste艣. Ale w dzisiejszych czasach pracownicy te偶 maj膮 swoje prawa. Nie s艂ysza艂e艣 o tym?

W艂a艣nie si臋 o tym dowiedzia艂em. 鈥 Ci膮gle taksowa艂 j膮 pos臋pnym wzrokiem. Chcia艂a ju偶 da膰 spok贸j, ale spyta艂a zaczepnie:

Wi臋c jak?

Westchn膮艂.

Co mam powiedzie膰? Zrobi臋 wszystko, co w mojej mocy. Nic wi臋cej obieca膰 nie mog臋. Bo prawda jest taka, Frankie, 偶e wcale nie chc臋, by艣 mi towarzyszy艂a. Nie chc臋 w og贸le niczyjego towarzystwa. Ju偶 ci m贸wi艂em, 偶e lubi臋 pracowa膰 samotnie.




Rozdzia艂 4


Frankie! 鈥 Co艣 szarpa艂o j膮 za rami臋.

Uhmmm. 鈥 Powoli wynurza艂a si臋 z otch艂ani snu. Cal potrz膮sa艂 ni膮 niecierpliwie.

Zbud藕 si臋.

Co?

Cho膰 w pokoju panowa艂y jeszcze zupe艂ne ciemno艣ci, on by艂 ju偶 po k膮pieli i ubrany. Poczu艂a zapach pasty do z臋b贸w i kremu do golenia.

Czas wstawa膰. Chc臋 wcze艣nie wyruszy膰. Musz臋 dosta膰 si臋 do landrovera.

Mruga艂a oczyma strz膮saj膮c sen z powiek. Zegarek wskazywa艂 pi膮t膮 rano. Potykaj膮c si臋 ruszy艂a do 艂azienki. Przypomnia艂a sobie niemi艂e zdarzenia z poprzedniego wieczoru i dziwi艂a si臋 samej sobie, 偶e mog艂a po tym wszystkim tak szybko i spokojnie zasn膮膰. Mo偶e zreszt膮 by艂am dla niego troch臋 niesprawiedliwa, pomy艣la艂a w przyp艂ywie nag艂ej wielkoduszno艣ci. Oczywi艣cie, przyzna艂a, w ko艅cu dla niego podr贸偶 w moim towarzystwie jest r贸wnie stresuj膮ca, jak dla mnie w jego.

Wr贸ci艂a do pokoju, zdj臋艂a pid偶am臋, w艂o偶y艂a majtki i zacz臋艂a rozgl膮da膰 si臋 za podkoszulkiem. W tej samej chwili do pokoju wkroczy艂 Cal. Zaskoczona, odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋; szczup艂a posta膰 ubrana jedynie w sk膮pe bia艂e majtki. Obrzuci艂 spojrzeniem jej nagie cia艂o, wynios艂e piersi i szczup艂e biodra. Natychmiast odwr贸ci艂 wzrok, bez s艂owa podni贸s艂 karton z 偶ywno艣ci膮 i opu艣ci艂 pomieszczenie.

Trwa艂o to zaledwie kilka sekund, ale dziewczyna dosta艂a furii. Jak 艣mia艂 wej艣膰 w taki spos贸b do pokoju? 鈥 my艣la艂a. Powinien zapuka膰! Powinien si臋 domy艣li膰, 偶e mog臋 by膰 nago! Szybko wci膮gn臋艂a na siebie reszt臋 ubrania. Zdawa艂a te偶 sobie spraw臋 z innej jeszcze przyczyny gniewu. By艂a ni膮 oboj臋tno艣膰 Cala i jego kompletny brak zainteresowania jej cia艂em. Poprzedniego wieczoru nazwa艂 j膮 osza艂amiaj膮cym rudzielcem, a rano patrzy艂 tak, jakby by艂a spr贸chnia艂ym sosnowym pniakiem.

Ze z艂o艣ci膮 wrzuci艂a do koszyka troch臋 odzie偶y i nakry艂a j膮 r臋cznikiem. Wydawa艂o si臋, 偶e nic nie jest w stanie przebi膰 maski Cala, zburzy膰 jego ch艂odu. Dlatego te偶, im d艂u偶ej Frankie z nim przebywa艂a, tym wi臋ksz膮 mia艂a ochot臋 pokona膰 t臋 rezerw臋 i pod warstw膮 pr贸偶no艣ci i zarozumialstwa znale藕膰 zwyk艂ego m臋偶czyzn臋.

Rozleg艂o si臋 uprzejme pukanie do drzwi.

Troch臋 za p贸藕no! 鈥 wrzasn臋艂a.

Do pokoju wkroczy艂 zdziwiony kelner z tac膮, na kt贸rej wni贸s艂 kaw臋 i kanapki.

Pan Fenton poleci艂 mi dostarczy膰 tu 艣niadanie.

Ach, tak, dzi臋kuj臋. Prosz臋 postawi膰 na stole. W chwil臋 po wyj艣ciu kelnera pojawi艂 si臋 Cal.

Powiniene艣 by艂 zapuka膰 i... 鈥 wy buchn臋艂a, ale on uci膮艂 jej protesty machni臋ciem r臋ki.

Daj spok贸j 鈥 warkn膮艂. 鈥 Nie potrzebuj臋 kolejnych scen.

Zaci臋艂a w urazie usta. Nala艂 kaw臋 鈥 zauwa偶y艂a, 偶e tylko do jednej fili偶anki, dla siebie 鈥 wypi艂 j膮 duszkiem i si臋gn膮艂 po le偶膮cy obok namiot. W progu przystan膮艂. Odwr贸ci艂 si臋, w szarych oczach mia艂 ch艂贸d.

Pos艂uchaj 鈥 powiedzia艂 ze z艂o艣ci膮. 鈥 Tam, dok膮d si臋 wybieramy, nie ma drzwi, nie ma 艣cian, nie ma 艂azienek 鈥 niczego tam nie ma. Tak wi臋c od tej chwili sko艅cz ju偶 z t膮 skromno艣ci膮 wyniesion膮 z klasztoru.

To nie ma nic wsp贸lnego z klasztorem! To normalna przyzwoito艣膰!

Ale okoliczno艣ci nie s膮 normalne 鈥 sapn膮艂 zniecierpliwiony. 鈥 Frankie, zrozum, nie jeste艣 nawet w stanie sobie wyobrazi膰, w jakich 艣rodowiskach zdarza艂o mi si臋 bywa膰, w jakich warunkach przychodzi艂o mi pracowa膰. Widok nagiej dziewczyny nie robi na mnie wra偶enia i nie wyzwala nie kontrolowanych instynkt贸w. 鈥 Roze艣mia艂 si臋 ponuro. 鈥 A ju偶 na pewno nie o tak barbarzy艅sko wczesnej porze.

Zgoda. Tobie to odpowiada, prawda? Ale co ze mn膮? Co z tym, co ja czuj臋? Wczoraj wieczorem obieca艂e艣 traktowa膰 mnie jak osob臋. Ale dzisiaj ju偶 nie pofatygowa艂e艣 si臋 nawet okaza膰 mi zwyk艂ej uprzejmo艣ci!

Popatrzy艂 na ni膮 z wyra藕n膮 niech臋ci膮.

W porz膮dku, przepraszam. Masz racj臋, mog艂em zapuka膰. Ale akurat w tamtej chwili my艣la艂em zupe艂nie o czym艣 innym. Jak ju偶 ci wyja艣nia艂em, nie jestem przyzwyczajony do podr贸偶owania w czyim艣 towarzystwie, a moje maniery pozostawiaj膮 to i owo do 偶yczenia. 鈥 Zaci膮艂 gniewnie usta. 鈥 Do licha, zawsze twierdzi艂em, 偶e z bab膮 tylko k艂opot.

Frankie spu艣ci艂a wzrok. Tu Cal mia艂 ca艂kowit膮 racj臋. Nie chcia艂 zabiera膰 dziewczyny. To ona si臋 upar艂a, przekona艂a go, 偶e potrafi funkcjonowa膰 r贸wnie dobrze jak m臋偶czyzna. A teraz daje mu pr贸bki kobiecych humork贸w.

No c贸偶, oboje musimy si臋 jeszcze bardzo du偶o nauczy膰 鈥 przyzna艂a niech臋tnie. 鈥 Pomog臋 ci za艂adowa膰 samoch贸d.

Kiedy opuszczali Nairobi, miasto dopiero budzi艂o si臋 do 偶ycia. Niebawem trafili w okolice, o jakich Frankie tylko 艣ni艂a po nocach. Ze wszystkich stron otacza艂 ich zielono-br膮zowy busz. Tu i 贸wdzie strzela艂y w niebo akacje o p艂askich koronach. Majacz膮ce na horyzoncie g贸ry wabi艂y ich obietnic膮 przygody, a na przydro偶nych kamieniach siedzia艂y stada nosorog贸w o d艂ugich ogonach.

Dziewczyna prowadzi艂a samoch贸d bardzo uwa偶nie. Cal ca艂kowicie si臋 odpr臋偶y艂 i Frankie nie wiedzia艂a, czy to z powodu, i偶 jego pracownica tak 艣wietnie sobie radzi za kierownic膮, czy te偶 dlatego, 偶e zostawili ju偶 miasto pe艂ne kurzu za sob膮.

Do cholery 鈥 mrukn膮艂 w pewnej chwili.

O co chodzi? 鈥 spyta艂a.

Zapomnia艂em kupi膰 drug膮 latark臋. Powinni艣my mie膰 zapasow膮.

Ale ja kupi艂am. I dodatkowe baterie.

Naprawd臋? 鈥 Spojrza艂 na ni膮 zaskoczony i u艣miechn膮艂 si臋 w taki spos贸b, 偶e serce dziewczyny stopnia艂o jak wosk. 鈥 Doskonale si臋 sprawi艂a艣.

Jak kotka grza艂a si臋 w cieple jego pochwa艂y.

Stara艂am si臋 jak mog艂am.

Je艣li oka偶esz si臋 r贸wnie dobrym kwatermistrzem jak kierowc膮, wyprawa b臋dzie bardzo udana.

I zn贸w poczu艂a ogarniaj膮c膮 j膮 fal臋 ciep艂a. Dwie pochwa艂y w ci膮gu dw贸ch minut. Gra艂o jej w duszy.

Ale dam g艂ow臋, 偶e o czym艣 zapomnia艂a艣 鈥 odezwa艂 si臋 przekornie.

O czym?

O piwie.

Och, nie! To znaczy tak, zapomnia艂am.

Nie przejmuj si臋. Kupimy po drodze. Po ca艂odniowej podr贸偶y po zapylonych drogach nic nie robi na gard艂o tak dobrze jak zimne piwo.

P贸藕niej, po d艂ugiej je藕dzie w upale, Cal poleci艂 zatrzyma膰 samoch贸d przed rozpadaj膮cym si臋 budynkiem przydro偶nego sklepu. Wyskoczy艂 z auta, wszed艂 do 艣rodka i po chwili wy艂oni艂 si臋 z ci臋偶kim pud艂em wype艂nionym butelkami i puszkami. Cz臋艣膰 butelek schowali do podr贸偶nej lod贸wki, a reszt臋 wstawili na ty艂 landrovera.

Nie powiniene艣 sam d藕wiga膰 takich ci臋偶ar贸w 鈥 zauwa偶y艂a Frankie.

Cal skrzywi艂 si臋 i potar艂 rami臋.

Chyba masz racj臋. Wci膮偶 mi bardzo dolega.

A co m贸wi膮 chirurdzy?

呕e prawdopodobnie trzeba b臋dzie rami臋 nastawia膰 od nowa. Haita艅ski doktor niewiele mia艂 wsp贸lnego z lekarzami przyjmuj膮cymi na Harley Street.

Rozejrza艂 si臋 po otaczaj膮cych ich rozleg艂ych r贸wninach, popatrzy艂 na bia艂e ob艂oki sun膮ce po niebie niczym stada barank贸w i zr臋cznie zmieni艂 temat rozmowy.

Kocham Afryk臋. Dzia艂a mi na dusz臋 jak balsam.

Na dusz臋? 鈥 spyta艂a z w膮tpliwo艣ci膮 w g艂osie. Czy taki typek jak Cal Fenton posiada w og贸le dusz臋?

Cal, naprawd臋 zamierzasz tylko fotografowa膰 dzikie zwierz臋ta?

Popatrzy艂 na ni膮 z ukosa.

Tak, zamierzam fotografowa膰 dzikie zwierz臋ta.

Pyta艂am o co艣 innego.

Wiem. Ale moja odpowied藕 jest taka.

Zgoda, odpowiedzia艂e艣 mi na pytanie 鈥 przyzna艂a Frankie. Ale zapomnia艂e艣 o s艂贸wku 鈥瀟ylko", doda艂a w my艣lach. Przekona艂o j膮 to, 偶e cel wyprawy jest inny ni偶 jej wyjawi艂, czy te偶 zamierza艂 wyjawi膰.

Zawsze musisz dopi膮膰 swego i zaspokoi膰 ciekawo艣膰. 鈥 Popatrzy艂 na ni膮. 鈥 Jeste艣 nieodrodn膮 c贸rk膮 starego Mike'a O'Shei. Pytania i pytania.

Lubi臋 wiedzie膰, co si臋 dzieje 鈥 przyzna艂a.

A co ma si臋 dzia膰? Dzieje si臋 to, 偶e powinni艣my teraz skierowa膰 si臋 na r贸wniny, wjecha膰 g艂臋boko w tereny rezerwatu i przed noc膮 postawi膰 ob贸z.

A jednak fotografowanie dzikich zwierz膮t to nie twoja specjalno艣膰 鈥 o艣wiadczy艂a, kiedy jechali ju偶 d艂ug膮 wst臋g膮 pokrytej kurzem drogi.

A co, twoim zdaniem, jest moj膮 specjalno艣ci膮?

Wojny. Kl臋ski g艂odu. Trz臋sienia ziemi. Powodzie. Epidemie...

Fotografuj臋 rzeczy, kt贸re uwa偶am za wa偶ne, rzeczy, o kt贸rych 艣wiat powinien wiedzie膰.

Zwierz臋ta te偶 s膮 a偶 tak wa偶ne?

Naturalnie. Na sw贸j spos贸b. 鈥 Zn贸w popatrzy艂 na dziewczyn臋. 鈥 Ale musz臋 przyzna膰, 偶e ta wyprawa bardziej b臋dzie przypomina膰 wakacje. Od miesi臋cy harowa艂em jak w贸艂, a obecnie z takim ramieniem nie mog臋 podejmowa膰 si臋 偶adnych trudniejszych zada艅.

Gdyby nie ta kula, gdzie by艂by艣? W Angoli? W Chinach? W Panamie? 鈥 Wymieni艂a trzy kraje, o kt贸rych ostatnio najcz臋艣ciej wspominano w telewizji.

Zapewne we wszystkich trzech. Czy偶bym s艂ysza艂 w twoim g艂osie nagan臋?

Nie. Tylko 偶e to niebezpieczne.

Mnie o tym nie musisz przekonywa膰. Ale i tacy ludzie s膮 potrzebni. To bardzo wa偶ne, by inni wiedzieli, co naprawd臋 dzieje si臋 na 艣wiecie. Ja im to m贸wi臋. Podobnie jak to robi艂 tw贸j ojciec.

Ale Mike zawsze twierdzi艂, 偶e zamierza z tym sko艅czy膰. 鈥濲eszcze jeden reporta偶, jeszcze jedna podr贸偶" 鈥 mawia艂. Sam wiesz, jak to si臋 sko艅czy艂o.

Tak, ale on, w przeciwie艅stwie do mnie, mia艂 rodzin臋.

Chcesz powiedzie膰, 偶e gdyby艣 mia艂 rodzin臋, sko艅czy艂by艣 z t膮 prac膮?

To pytanie retoryczne. Je艣li kto艣 偶yje jak ja, na walizkach, nie roztrz膮sa takich problem贸w.

Prowadzi艂a w milczeniu, przypominaj膮c sobie wycinki prasowe i film dokumentalny, kt贸re przestudiowa艂a w bibliotece w Yorkshire.

O czym my艣lisz?

S艂ucham? 鈥 Drgn臋艂a wyrwana z zadumy.

鈥 鈥 Widz臋, 偶e twoja 艣liczna g艂贸wka pracuje.

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i odpar艂a oboj臋tnym tonem:

Zastanawiam si臋, ile mo偶e wycierpie膰 cz艂owiek i nie zrobi膰 sobie krzywdy 鈥 nie zgorzknie膰, nie zatraci膰 uczu膰.

S膮dzisz, 偶e jestem zgorzknia艂y i nieczu艂y. Tak, pomy艣la艂a.

Nie wiem. Mo偶e. Ma艂o ci臋 znam. Wyprostowa艂 si臋 w fotelu i przez chwil臋 rozwa偶a艂 jej s艂owa.

Skoro ju偶 musisz wiedzie膰, moja male艅ka Frankie, to pragn臋 ci donie艣膰, 偶e pytanie to zadaj臋 sobie od lat. Kiedy znajd臋 na nie odpowied藕, niezw艂ocznie ci臋 o tym poinformuj臋.

Wraz z up艂ywem godzin ros艂a ilo艣膰 przebytych mil i p贸藕nym popo艂udniem wjechali wreszcie na tereny parku narodowego, gdzie ujrzeli pierwsze liczne stada zebr, bawo艂贸w i 偶yraf. Frankie obserwowa艂a rozci膮gaj膮cy si臋 za oknem krajobraz jak w transie, zapominaj膮c kompletnie o obecno艣ci Cala.

Cudowne!

Niestety zbyt wiele os贸b podziela twoj膮 opini臋.

Wskaza艂 majacz膮ce w oddali czarno-bia艂e samochody ustawione wok贸艂 wydeptanego terenu. 鈥 Lwy nie mog膮 ju偶 cieszy膰 si臋 samotno艣ci膮. Uciekajmy st膮d jak najszybciej.

Pochyli艂 si臋 nad map膮 i zacz膮艂 j膮 z uwag膮 studiowa膰. Poleci艂 Frankie skr臋ci膰 w boczny trakt klucz膮cy mi臋dzy niewielkimi pag贸rkami, za kt贸rymi rozci膮ga艂a si臋 kolejna r贸wnina. W zasi臋gu wzroku nie by艂o na niej ani jednego samochodu z turystami.

Mo偶e tam? 鈥 wskaza艂 samotne kolczaste drzewo.

To p艂askie, ocienione miejsce, a na ga艂臋ziach mo偶emy porozwiesza膰 rzeczy.

Ale czy wolno nam tu rozstawi膰 namiot? 鈥 Dziewczyna rozejrza艂a si臋 po okolicy. 鈥 My艣la艂am, 偶e tylko na wyznaczonych polach biwakowych.

Ten przepis dotyczy zwyk艂ych turyst贸w. My stanowimy wyj膮tek. W艂adze parku wiedz膮, co robi臋.

Aha. 鈥 Wysiad艂a z auta. Otacza艂a ich bezkresna sawanna, na kt贸rej ich samoch贸d stanowi艂 jedynie mikroskopijny punkcik.

Cal r贸wnie偶 zeskoczy艂 na traw臋 i spojrza艂 na dziewczyn臋.

O co chodzi? Spodziewa艂a艣 si臋 bie偶膮cej wody i baru samoobs艂ugowego?

Oczywi艣cie, 偶e nie. 鈥 Odwr贸ci艂a si臋 w przeciwn膮 stron臋. My艣la艂a dot膮d, 偶e roz艂o偶膮 biwak obok jakiego艣 domku my艣liwskiego w towarzystwie innych os贸b bior膮cych udzia艂 w safari. Do g艂owy jej nie przysz艂o, 偶e rozbij膮 namiot na takim odludziu.

Natychmiast przyst膮pili do stawiania obozu, kt贸ry ostatecznie okaza艂 si臋 wyj膮tkowo wygodny i funkcjonalny. Po艣rodku sta艂 namiot, przed nim mie艣ci艂 si臋 kr膮g paleniska, na kolczastych ga艂臋ziach drzewa wisia艂y r臋czniki i 艣cierki do wycierania naczy艅. Kiedy Fenton zaj膮艂 si臋 sprz臋tem fotograficznym, dziewczyna wzi臋艂a lornetk臋 i wspi臋艂a si臋 na szczyt niewielkiego pag贸rka. Mimo 偶e zachodz膮ce s艂o艅ce kry艂o si臋 ju偶 za horyzontem, ska艂a ci膮gle jeszcze by艂a gor膮ca i spod st贸p Frankie ucieka艂y w pop艂ochu jaszczurki.

Uwa偶aj na lwy! 鈥 ostrzeg艂 Cal. 鈥 Nigdy nie mo偶esz by膰 pewna, co kryje si臋 po drugiej stronie takiego rozgrzanego s艂o艅cem zbocza.

Kiedy wr贸ci艂a do obozu, Cal o艣wiadczy艂:

Jutro pojedziemy do bajora w wyschni臋tym korycie rzeki. Powiedziano mi, gdzie to jest. Wyruszamy o 艣wicie. Niestety, mo偶esz si臋 troch臋 wynudzi膰.

Wynudzi膰? Przecie偶 tu jest tyle rzeczy do ogl膮dania.

Si臋gn膮艂 po puszk臋 piwa, otworzy艂 j膮 i zacz膮艂 pi膰 ch艂odny nap贸j. Dziewczyna obserwowa艂a go w milczeniu. Przechwyci艂 jej spojrzenie, zakl膮艂 cicho i wyci膮gn膮艂 kolejn膮 puszk臋, dla Frankie.

No i jak si臋 ma moja male艅ka Frankie O鈥橲hea? Podoba si臋 jej Afryka?

Strasznie. Bardziej ni偶 my艣la艂am. 鈥 Odstawi艂a puszk臋, ukl臋k艂a i zacz臋艂a kroi膰 chleb i pomidory.

Jest jak kochanka. Raz wpadniesz w jej sid艂a i po tobie. W twoim przypadku pasowa艂oby raczej s艂owo 鈥瀔ochanek".

Cal poci膮ga艂 w zadumie piwo i przygl膮da艂 si臋 dziewczynie, kt贸ra nagle nabra艂a absolutnej pewno艣ci, 偶e m臋偶czyzna my艣li o tym, jak widzia艂 j膮 o 艣wicie nag膮. Na twarzy Frankie wykwit艂y rumie艅ce.

Z ca艂膮 pewno艣ci膮 lepiej tu ni偶 w Londynie 鈥 o艣wiadczy艂a z uczuciem.

Nie odpowiada ci miasto?

Sama nie wiem. Londyn nie przypad艂 mi do gustu, ale mo偶e patrz臋 na to zbyt subiektywnie, pod k膮tem przej艣膰, jakie mia艂am w pracy...

Ty wci膮偶 o erotycznych ci膮gotkach szefa...

Mo偶esz sobie kpi膰 do woli. Ale to by艂o okropne. W ko艅cu zacz臋艂am si臋 powa偶nie ba膰. Niedwuznacznie mi grozi艂.

I co zrobi艂a艣?

Odesz艂am.

Czasami to najlepsze rozwi膮zanie. Odwr贸ci膰 si臋 plecami i odej艣膰.

To twoja recepta na 偶ycie?

To zale偶y. Je艣li problem jest m贸j, staram si臋 go rozwi膮za膰. Je艣li kto艣 zwala mi na g艂ow臋 sw贸j, po prostu odchodz臋.

Uwodzi i odchodzi 鈥 mrukn臋艂a pod nosem przypominaj膮c sobie s艂owa Alice.

S艂ucham?

Masz tak膮 opini臋 鈥 uwodzisz i odchodzisz.

Gazety zawsze wypisuj膮 bzdury 鈥 odpar艂 ostro.

A ponadto praca zawodowa nie zostawia mi wcale czasu na inne rzeczy.

Ale偶 nie wolno odwraca膰 si臋 plecami do kogo艣, kto przychodzi do ciebie z problemem, bo sam nie mo偶e sobie z nim poradzi膰.

Nie wolno?

We藕 na przyk艂ad moj膮 ciotk臋 Jenny. Zawsze chcia艂a prowadzi膰 ciche, spokojne 偶ycie kobiety niezam臋偶nej. Kiedy zgin臋艂a moja mama, ojciec zwali艂 mnie ciotce na kark. Potem tata sam zgin膮艂 i ciotka zrozumia艂a, 偶e zostan臋 ju偶 u niej na dobre. A nie by艂am 艂atwym dzieckiem. Jestem narwana, samowolna...

Tak jak tw贸j ojciec. Mo偶e powinna艣 p贸j艣膰 w jego 艣lady i zaj膮膰 si臋 dziennikarstwem.

Nie umiem dobrze pisa膰. Niczego nie potrafi臋 robi膰 dobrze. Zakonnice w szkole twierdzi艂y, 偶e brak mi pilno艣ci. Ale tam lekcje by艂y takie nudne!

Jeste艣 wy艣mienitym kierowc膮. I doskona艂ym kwatermistrzem... Nie martw si臋, jeszcze znajdziesz swoje miejsce.

艁atwo ci m贸wi膰. Ty ju偶 swoje znalaz艂e艣.

Zawsze je zna艂em 鈥 przyzna艂 siadaj膮c i bior膮c talerz. 鈥 Od chwili kiedy zacz膮艂em chodzi膰. Musia艂em si臋 tylko wyuczy膰 fachu.

Wspomnia艂e艣, 偶e to Mike ci w tym pom贸g艂.

Popatrzy艂a na m臋偶czyzn臋 z wielkim zainteresowaniem. W buszu Cal by艂 du偶o bardziej przyst臋pny, co Frankie sk艂ada艂a na karb jego dobrego samopoczucia.

Jaki on by艂? Powiesz mi co艣 o nim?

Ju偶 zadaj膮c to niewinne w gruncie rzeczy pytanie dziewczyna zauwa偶y艂a, 偶e Cal gwa艂townie poderwa艂 g艂ow臋, a twarz mu st臋偶a艂a. W zalegaj膮cym sawann臋 mroku rozpoczyna艂y sw贸j koncert nocne owady.

Czy dobrze go pami臋tasz? 鈥 odpar艂 pytaniem.

Och, naturalnie. Pami臋tam, jak pojawia艂 si臋 na 鈥 艣cie偶ce przed naszym domem. Wo艂a艂 mnie po imieniu, a z ka偶dej kieszeni wysypywa艂y si臋 mu prezenty. Uwielbia艂am te wizyty. Mia艂y dla mnie jak膮艣 magiczn膮 moc. Nawet ciotka Jenny dawa艂a si臋 wtedy ponosi膰 wzruszeniu. Wypija艂a trzy kieliszki sherry i z zapa艂em gra艂a na fisharmonii. Ale tak naprawd臋 nie zna艂am ojca. Nigdy nie widzia艂am go w chwilach, gdy pracowa艂.

Cal odstawi艂 talerz, g艂臋boko si臋 zamy艣li艂 i po chwili odezwa艂 si臋, starannie dobieraj膮c s艂owa:

To by艂 wspania艂y cz艂owiek i jeden z najlepszych korespondent贸w. Tak uwa偶ali wszyscy. Zna艂 ka偶dego, kogo warto by艂o zna膰. Wszystkie drzwi sta艂y przed nim otworem. A jednak nie by艂 z tego powodu zarozumia艂y. 鈥 Zamilk艂 i przez chwil臋 艣widrowa艂 wzrokiem o艣wietlon膮 blaskiem ogniska twarz Frankie. 鈥 By艂 mi bardzo 偶yczliwy. Trafi艂em pod jego skrzyd艂a jeszcze jako zupe艂ny szczeniak, a on wykazywa艂 wiele cierpliwo艣ci i wyrozumia艂o艣ci. Zawdzi臋czam mu wszystko, nawet.. , 鈥 urwa艂.

Nawet co?

Wok贸艂 zalega艂y ciemno艣ci. Z oddali dobieg艂 ryk jakiego艣 zwierz臋cia.

Nie, nic takiego 鈥 odpar艂 po chwili Cal.

Chcia艂e艣 co艣 powiedzie膰.

D艂ugo milcza艂, po czym zmieniaj膮c temat zacz膮艂 szybko m贸wi膰:

Opowiem ci o wyprawie na pustyni臋, kt贸r膮 z twoim ojcem odbyli艣my w towarzystwie nomad贸w. Z braku znajomo艣ci j臋zyka trudno si臋 by艂o z nimi porozumie膰, ale 偶eby艣 widzia艂a Mike'a, jak nalewa艂 im drinki i na migi opowiada艂 dowcipy. 呕eby艣 widzia艂a zachwyt tych dzikich przecie偶 ludzi. Uwielbiali go; zreszt膮 jak wszyscy. Tw贸j ojciec by艂 jednym z nielicznych ludzi, kt贸rych sama obecno艣膰 podnosi na duchu. W jego towarzystwie ka偶dy czu艂 si臋 lepszy.

Na jego pogrzeb przyby艂y t艂umy 鈥 odezwa艂a si臋 Frankie. 鈥 Nie wiedzia艂am, 偶e zna艂 tak wiele os贸b.

Nie by艂em na pogrzebie. Ci膮gle przebywa艂em na 艢rodkowym Wschodzie. Ale pami臋tam, 偶e tego dnia wyszed艂em do szpitalnego ogrodu 鈥 chcia艂em by膰 sam. My艣la艂em o nim ca艂y czas i tak rozpaczliwie pragn膮艂em, by 偶y艂.

Szpitalny ogr贸d?

Nic, g艂upstwo 鈥 uci膮艂 kr贸tko. Odetchn臋艂a g艂臋boko.

Czy wiesz dok艂adnie, jak to by艂o?

Frankie nie zna艂a wszystkich szczeg贸艂贸w dotycz膮cych 艣mierci swego ojca. Nikt jej o tym nie poinformowa艂.

Tak, wiem.

Jak to si臋 sta艂o?

Wystarczy, 偶e si臋 w og贸le sta艂o 鈥 odpar艂 twardym, odpychaj膮cym tonem. 鈥 Mike sam nie powiedzia艂by wi臋cej.

By艂am na niego w艣ciek艂a, 偶e da艂 si臋 zabi膰. Z w艣ciek艂o艣ci nie potrafi艂am nawet p艂aka膰. I na dobr膮 spraw臋 czuj臋 偶al do dzisiaj. Wiem, ile straci艂am przez to, 偶e go nie ma.

I zn贸w przebywa艂by na 艢rodkowym Wschodzie lub w jakim艣 innym zak膮tku 艣wiata. To by艂o jego 偶ycie. Kolejna 鈥瀓eszcze jedna wyprawa".

Wiem, ale od czasu do czasu by wraca艂. Mog艂abym z nim rozmawia膰. Ciotka Jenny w og贸le mnie nie zna.

A ty siebie znasz?

Popatrzy艂 na jej twarz majacz膮c膮 w pomara艅czowym 艣wietle p艂omieni i przez chwil臋 wydawa艂o si臋, i偶 dwoje skulonych przy ognisku ludzi po艂膮czy艂a jaka艣 niewidzialna ni膰. Siedzieli bez ruchu na bezkresnej afryka艅skiej r贸wninie, zatopieni w mrocznym, migotliwym blasku ognia.

Znam. Znam na tyle dobrze, by wiedzie膰, 偶e przysz艂o艣膰, jak膮 zaplanowa艂a dla mnie ciotka, zupe艂nie mi nie odpowiada.

Jeste艣 zatem w po艂owie drogi, Frankie. 鈥 Cal wsta艂 i odszed艂 od ogniska. Jego sylwetka sta艂a si臋 jeszcze jednym cieniem w otaczaj膮cym kr膮g 艣wiat艂a mroku. 鈥 Wiesz ju偶, czego nie chcesz. Teraz musisz tylko trafi膰 na swoj膮 艣cie偶k臋.

Oddali艂 si臋 nikn膮c w ciemno艣ci i Frankie odnios艂a niemi艂e wra偶enie, 偶e m臋偶czyzna rozmawia艂 z ni膮 jak z dzieckiem.

Lecz p贸藕niej, w nocy, naprawd臋 czu艂a si臋 jak dzieciak.

Nad ranem co艣 j膮 zbudzi艂o. Usiad艂a w 艣piworze. Ka偶dy nerw mia艂a napi臋ty, czu艂a, jak na ramiona jej wyst臋puje g臋sia sk贸rka. By艂a sama 鈥 Cal wyni贸s艂 pos艂anie na zewn膮trz i spa艂 pod gwiazdami. Za 艣cian膮 namiotu co艣 si臋 porusza艂o.

Gdzie艣 z oddali dobieg艂 przejmuj膮cy chichot hieny, ale to nie skowyt zwierz臋cia przejmowa艂 dziewczyn臋 dreszczem. Nas艂uchiwa艂a z zapartym tchem. Z zewn膮trz ponownie dobieg艂 贸w zgrzytliwy, chrz膮kaj膮cy d藕wi臋k. Tu偶 za p艂贸tnem namiotu czai艂o si臋 jakie艣 zwierz臋. M贸g艂 to by膰 lew, s艂o艅, gepard.

B艂yskawicznie odwr贸ci艂a g艂ow臋. Tym razem ha艂as dobieg艂 j膮 z przeciwnej strony namiotu. Zamar艂a ze zgrozy. D藕wi臋ki dobiega艂y ju偶 zewsz膮d. Gdzie艣 obok 艣piwora le偶a艂a latarka, ale Frankie ba艂a si臋 wykona膰 najmniejszy ruch, ba艂a si臋 g艂臋biej odetchn膮膰.

Tu偶 obok sapa艂o jakie艣 zwierz臋. Przez p艂贸cienn膮 艣ciank臋 czu艂a jego gor膮cy oddech. Potem to co艣 otar艂o si臋 o brezent.

Zacz臋艂a wrzeszcze膰. Jej schrypni臋ty krzyk wype艂ni艂 nocn膮 cisz臋.

Po kilku sekundach kto艣 gwa艂townie rozchyli艂 klapy namiotu.

Co si臋, do licha... ?

Och, to ty... 鈥 szepn臋艂a i okrzyk zamar艂 jej w gardle.

W jednej chwili min臋艂o ca艂e napi臋cie i dziewczyna zacz臋艂a gwa艂townie dygota膰.

Co艣 jest na zewn膮trz... nie wiem co. Zbudzi艂o mnie 鈥 wyduka艂a po艂ykaj膮c 艂zy.

Uspok贸j si臋! Uspok贸j!

Przykl臋kn膮艂, wzi膮艂 j膮 w ramiona i tuli艂 mocno tak d艂ugo, a偶 przesta艂a dr偶e膰. Mia艂 na sobie tylko szorty i emanuj膮ce z jego go艂ych ramion i klatki piersiowej ciep艂o ukoi艂o jej l臋k. Dziewczyna, garn膮c si臋 do niego jak wystraszona sarna, szepn臋艂a:

S艂ysza艂e艣 to? Roze艣mia艂 si臋.

Pewnie. Sama popatrz.

Odchyli艂 klap臋 namiotu i Frankie po kr贸tkiej chwili zacz臋艂a rozr贸偶nia膰 ciemne sylwetki pas膮cych si臋 zwierz膮t.

To tylko stado gnu. Nic wi臋cej. S膮 ha艂a艣liwe jak diabli, ale nikomu jeszcze nie zrobi艂y krzywdy.

Frankie popatrzy艂a na pas膮ce si臋 zwierz臋ta 鈥 r贸wnie 艂agodne jak owce w jej rodzinnym Yorkshire 鈥 i wybuchn臋艂a p艂aczem upokorzenia i ulgi.

My艣la艂am, 偶e to co najmniej s艂o艅!

Cal przeni贸s艂 d艂onie na jej ramiona i przytuli艂 dziewczyn臋 jeszcze mocniej.

Dosz艂a艣 ju偶 do siebie?

Popatrzy艂a na niego szeroko otwartymi oczyma.

Przepraszam. Chyba masz mnie za sko艅czon膮 idiotk臋.

Spojrza艂 szarymi oczyma w zielone t臋cz贸wki Frankie. Dziewczyna wyczu艂a w nim jak膮艣 gwa艂town膮 zmian臋.

Obudzi艂am ciebie 鈥 wymamrota艂a wystraszona jego nowym nastrojem. 鈥 Zachowa艂am si臋 jak smarkula...

Antylopy zbudzi艂y mnie wcze艣niej.

Przeni贸s艂 wzrok z twarzy dziewczyny na jej szyj臋, a nast臋pnie ni偶ej, na opi臋te cienkim podkoszulkiem piersi. Dziewczyna ju偶 dawno si臋 uspokoi艂a i Cal m贸g艂 wypu艣ci膰 j膮 z obj臋膰. Nie uczyni艂 tego.

W p贸艂mroku widzia艂a jego przystojn膮 twarz. Zapach i ciep艂o cia艂a Fentona osza艂amia艂y dziewczyn臋. W przyp艂ywie nag艂ego po偶膮dania zamkn臋艂a oczy. Chyba oszala艂am, b艂ysn臋艂o jej w g艂owie. Do 偶adnego m臋偶czyzny nie czu艂a tego, co w tej chwili do Cala. Pragn臋艂a go, pragn臋艂a go jako kochanka, pragn臋艂a tak silnie, 偶e sama wchodzi艂a mu w ramiona.

Otworzy艂a oczy i natychmiast zakr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie. Napotka艂a nieruchome 藕renice Fentona.

Co ci si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂 lekko rozdra偶niony. 鈥 Nic nam nie grozi.

Wiem 鈥 sk艂ama艂a.

Bo niebezpiecze艅stwo wcale nie min臋艂o. Niebezpiecze艅stwo czai艂o si臋 w namiocie, w Calu i w niej samej. By艂o du偶o wi臋ksze i du偶o dziksze ni偶 jakiekolwiek zwierz臋.

Chcesz, bym zosta艂 z tob膮 w namiocie?

Tak, odpar艂o jej cia艂o. Tak, zosta艅 ze mn膮.

Nie, sprzeciwi艂 si臋 rozum. Nie, nie zostawaj.

Uni贸s艂 twarz i napotka艂 zielone oczy dziewczyny.

W jednej chwili obj膮艂 ich pal膮cy p艂omie艅 偶膮dzy, kt贸ry st艂umili z najwy偶szym trudem resztkami zdrowego rozs膮dku.

Ja... 鈥 zacz臋艂a Frankie i urwa艂a. Mia艂a kompletnie suche gard艂o. Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. 鈥 Nie 鈥 wykrztusi艂a po chwili. 鈥 Nie mo偶esz tu zosta膰.

Powoli i niech臋tnie wypu艣ci艂 dziewczyn臋 z ramion.

Tak 鈥 powiedzia艂 ochryple. 鈥 Masz racj臋 nie mog臋.

Wyszed艂 z namiotu. Dziewczynie serce bi艂o jak oszala艂e.




Rozdzia艂 5


Podaj mi obiektyw dwustumilimetrowy 鈥 poleci艂 cicho Fenton.

Frankie wyj臋艂a go ostro偶nie z torby i poda艂a Calowi, odbieraj膮c jednocze艣nie inny, wykr臋cony w艂a艣nie z aparatu. Po drugiej stronie wody wy艂oni艂a si臋 z zaro艣li s艂onica z ma艂ym. Dziewczyna z przej臋ciem obserwowa艂a, jak zwierz臋ta na swych olbrzymich, niezgrabnych nogach z gracj膮 podchodz膮 do skraju bajora. Cal ca艂y czas z wielk膮 wpraw膮 operowa艂 aparatem fotograficznym, nieustannie zwalniaj膮c bezszmerow膮 migawk臋.

Siedzieli przycupni臋ci w krzakach. Nie opodal sta艂 landrover. Cal opu艣ci艂 na chwil臋 aparat i czeka艂. Mia艂 na sobie szorty koloru khaki i podkoszulek. Na twarzy i br膮zowych ramionach kropli艂 mu si臋 pot.

Frankie obrzuci艂a go ukradkowym spojrzeniem i natychmiast odwr贸ci艂a wzrok. Ka偶de spojrzenie na m臋偶czyzn臋 burzy艂o w niej krew. Na pobliskiej ga艂臋zi siedzia艂 pi臋kny ptak o b艂臋kitnych i niebiesko-fioletowych pi贸rach. Skupi艂a ca艂膮 uwag臋 na nim.

Na szyi mia艂a zawieszony aparat fotograficzny, kt贸ry Cal, widz膮c, jak interesuje si臋 jego prac膮, odda艂 jej do dyspozycji. Teraz wi臋c skierowa艂a obiektyw na ptaka. Migawk臋 zwolni艂a w chwili, kiedy odlatywa艂. Mia艂a nadziej臋, 偶e zdo艂a艂a uchwyci膰 艣wietlisty blask skrzyde艂 zrywaj膮cego si臋 do lotu stworzenia.

S艂ysz膮c obok siebie ruch Fenton popatrzy艂 w jej stron臋, ale natychmiast odwr贸ci艂 twarz.

Och!

Wypu艣ci艂a powietrze z p艂uc, a po plecach przebieg艂 jej dreszcz. Ich go艂e nogi prawie si臋 ze sob膮 styka艂y. Frankie a偶 do b贸lu czu艂a ka偶dy oddech m臋偶czyzny, ka偶de jego poruszenie. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e Cal podziela jej uczucia. Nie pad艂o mi臋dzy nimi ani jedno s艂owo, nie dosz艂o do 偶adnych wyzna艅. By艂y tylko te ukradkowe spojrzenia, wibracje cia艂 i pulsuj膮ca w skroniach krew.

Przebywali w buszu ju偶 cztery dni. Cztery d艂ugie, pe艂ne s艂o艅ca dni. Zrywali si臋 o 艣wicie, a spa膰 chodzili o zmierzchu. Je藕dzili samochodem po sawannach, obserwowali, tkwili godzinami na stanowiskach, fotografowali.

By艂y to najlepsze dni w 偶yciu Frankie. Ka偶d膮 chwil臋 po艣wi臋ca艂a obserwacji zwierz膮t, ch艂on膮c ca艂膮 dusz膮 niepowtarzalny koloryt Afryki. Pozna艂a dreszcz emocji wywo艂anej prostym dotkni臋ciem rozgrzanego w s艂o艅cu aparatu fotograficznego. Zasypuj膮c Cala pytaniami i podgl膮daj膮c go przy pracy, szybko nabra艂a wprawy w operowaniu sprz臋tem. Rozpiera艂a j膮 duma z nowo nabytej wiedzy. Cal by艂 bardzo cierpliwym i wyrozumia艂ym nauczycielem, a ona poj臋tn膮 i wdzi臋czn膮 uczennic膮.

Kiedy poczu艂a na sobie spojrzenia Cala, skierowa艂a na niego spojrzenie swych zielonych oczu.

Tak?

O czym my艣lisz? Zmarszczy艂a艣 si臋 jak rozz艂oszczony skunks.

Pomy艣la艂am sobie, 偶e skoro zawsze podr贸偶ujesz sam, to moje towarzystwo rzeczywi艣cie musi ci臋 wyprowadza膰 z r贸wnowagi.

Wyprowadza膰 z r贸wnowagi? 鈥 Skrzywi艂 usta w ch艂odnym, ironicznym grymasie. 鈥 Tak, to chyba najodpowiedniejsze s艂owo.

Przez chwil臋 艣widrowa艂 j膮 spojrzeniem, obserwuj膮c, jak pod wp艂ywem jego wzroku na twarzy dziewczyny wyst臋puj膮 rumie艅ce, po czym zaj膮艂 si臋 aparatem. Frankie podziwia艂a jego d艂ugie, ciemne rz臋sy, kiedy pochylony odkr臋ca艂 obiektyw i chowa艂 go ostro偶nie do torby.

Twoje towarzystwo ma niew膮tpliwie swoje ujemne strony 鈥 podj膮艂 nagle o偶ywionym tonem 鈥 ale powiem ci te偶, Frankie, 偶e jeste艣 wyj膮tkowo sprawnym pomocnikiem. Nie spotka艂em nigdy bardziej poj臋tnej osoby ni偶 ty.

Na twarzy pojawi艂 si臋 jej wyraz zadowolenia.

Zafascynowa艂a mnie fotografika. Uwielbiam patrze膰, jak pracujesz. Tyle mnie nauczy艂e艣.

Tak... 鈥 Wyprostowa艂 si臋 i zacz膮艂 uk艂ada膰 w torbie sprz臋t. Po chwili jednak przerwa艂 t臋 czynno艣膰 i trzymaj膮c ca艂y czas w r臋ku aparat popatrzy艂 na siedz膮c膮 ci膮gle na ziemi Frankie. Zanim jeszcze otworzy艂 usta, wiedzia艂a, 偶e zamierza z艂ama膰 milcz膮cy uk艂ad i wyrazi膰 wszystko to, co dr臋czy艂o ich od kilku dni. 鈥 No c贸偶, lepiej skoncentrujmy si臋 tylko na fotografowaniu, a unikniemy wielu k艂opot贸w.

Zapad艂a g艂ucha cisza m膮cona jedynie szmerem wiatru buszuj膮cego w porastaj膮cej bezkresne stepy trawie.

Nie wiem zupe艂nie, o czym m贸wisz.

Och, dobrze wiesz, o czym. Mo偶e jeste艣 m艂oda, ale nie a偶 tak. Wiem, w jakim kierunku to wszystko zd膮偶a. Powiem wi臋c ci otwarcie. Nic z tego. Dla mnie jeste艣 zbyt m艂oda i zbyt niewinna. Nawet sobie nie wyobra偶asz, jakie prowadzi艂em 偶ycie...

A czy kto艣 w og贸le sobie wyobra偶a? 鈥 Jej zielone oczy zal艣ni艂y. 鈥 Gdybym by艂a dwukrotnie starsza, czy robi艂oby to jak膮艣 r贸偶nic臋? Poza tym nie widz臋 tu 偶adnego zwi膮zku.

Chodzi o to, 偶e gdyby nawet co艣 mi臋dzy nami zasz艂o, donik膮d nas to nie zaprowadzi! Przede 鈥 wszystkim dlatego, 偶e dziewcz臋ta ze szko艂y zakonnej nie s膮 w moim typie 鈥 zako艅czy艂 brutalnie.

Ile razy mam ci powtarza膰, 偶e nie jestem 偶adn膮 dziewczyn膮 ze szko艂y zakonnej! Poza tym s膮dz臋, 偶e nie spotka艂e艣 w 偶yciu kobiety, kt贸ra by ci si臋 nie podoba艂a.

O, wr臋cz przeciwnie, mam bardzo wybredny gust. Tyle tylko, 偶e mia艂em wielki wyb贸r i du偶e pole do popisu.

No prosz臋! 鈥 wykrzykn臋艂a z niesmakiem. 鈥 Ja w ka偶dym razie nie snu艂am 偶adnych plan贸w.

Wiem, pos艂uchaj... 鈥 Po艂o偶y艂 jej pojednawczo d艂o艅 na ramieniu. Cofn臋艂a si臋 gwa艂townie, jakby j膮 sparzy艂. 鈥 To "nie twoja wina, 偶e wygl膮dasz, jak wygl膮dasz, i u艣miechasz si臋, jak u艣miechasz, ale...

Ale nie chcia艂e艣 zabiera膰 ze sob膮 dziewczyny, a teraz spe艂ni艂y si臋 twoje najgorsze prognozy! 鈥 Zerwa艂a si臋 z ziemi i otrzepa艂a szorty z kurzu. 鈥 W porz膮dku, to ty mia艂e艣 racj臋, a nie ja... pozostaje wi臋c nam tylko g艂upio u艣miecha膰 si臋 i jako艣 to wszystko znosi膰.

Powinni艣my w og贸le o wszystkim zapomnie膰. Je艣li tego nie zrobimy, b臋dzie to w nas narasta膰 jak ci艣nienie w kotle. Jeszcze dzie艅 i... eksplodujemy!

Dobrze, zapomnijmy o wszystkim.

Na razie jeste艣 z艂a, ale przyznasz mi racj臋, kiedy...

Nie ko艅cz! Niech sama zgadn臋! Zrozumiem, kiedy b臋d臋 starsza? Ale chc臋 ci przypomnie膰, 偶e ju偶 teraz nie jestem niemowlakiem w pieluchach!

Ale niewiele jeszcze w 偶yciu widzia艂a艣, prawda? Trzymaj膮c si臋 przez dziesi臋膰 lat habitu siostry prze艂o偶onej, nie wystawi艂a艣 jeszcze ro偶k贸w na 艣wiat.

Przes艂a艂a mu mia偶d偶膮ce spojrzenie.

Wiesz co? Wydaje mi si臋, 偶e ustawi艂e艣 mnie w tej roli po to, by chroni膰 samego siebie. W przeciwnym razie dawno zacz膮艂by艣 dostrzega膰 we mnie kobiet臋. Ale ty tego nie chcesz, prawda?

Dostrzegam w tobie kobiet臋, a jak偶e! A偶 nadto prawdziw膮! W tym w艂a艣nie tkwi ca艂y problem. 鈥 Cal przeci膮gn膮艂 palcami po w艂osach i popatrzy艂 ponuro przed siebie. 鈥 Na Boga, Frankie, staram si臋 po raz pierwszy w 偶yciu post膮pi膰 przyzwoicie. Nie wiem, czemu si臋 o to tak w艣ciekasz.

Nie wiesz? To ci powiem. Dlatego 偶e czuj臋, i偶 winisz mnie za co艣, o czym nie mam zielonego poj臋cia. Spe艂niam twoje 偶yczenia najlepiej jak mog臋, staram si臋 ciebie nie z艂o艣ci膰, schodz臋 ci z drogi. Przecie偶 nie biegam wok贸艂 ciebie w staniku i podwi膮zkach kusz膮c do porzucenia aparat贸w fotograficznych i kochania si臋 na trawie pod afryka艅skim niebem.

Kantem d艂oni star艂 pot z brwi. W ocienionych palcami mrocznych oczach dostrzeg艂a figlarny b艂ysk.

Problem polega na tym, 偶e szorty khaki na odpowiedniej osobie wygl膮daj膮 du偶o efektowniej ni偶...

To ju偶 tw贸j problem, nie m贸j 鈥 warkn臋艂a gniewnie. 鈥 Je艣li spodziewasz si臋, 偶e b臋d臋 w tym upale nosi艂a czarczaf, to grubo si臋 mylisz. Ubieram si臋 tak, jak mi wygodnie, a twoje problemy nic mnie nie obchodz膮.

No prosz臋, s艂ynny temperamencik O鈥橲hei. Zastanawia艂em si臋, czy odziedziczy艂a艣 po swoim ojcu r贸wnie偶 i t臋 cech臋 charakteru.

Odwr贸ci艂 na chwil臋 twarz, po czym zn贸w popatrzy艂 na dziewczyn臋. Jego wzrok pow臋drowa艂 w kierunku wypychaj膮cego cienki bawe艂niany podkoszulek biustu i w膮skiej talii spi臋tej pasem. Rozchyli艂 usta ukazuj膮c niebezpiecznie bia艂e i r贸wne z臋by, a w oczach zapali艂y mu si臋 ogniki mrocznego po偶膮dania. Na ten widok serce Frankie zacz臋艂o bi膰 jak oszala艂e. Przeci膮gn臋艂a j臋zykiem po suchych nagle wargach.

Gdyby okoliczno艣ci by艂y inne... 鈥 zacz膮艂 chrapliwym g艂osem.

Gdyby krowy umia艂y lata膰...

Westchn膮艂.

Ca艂a ta rozmowa jest bez sensu. Ale za p贸藕no na 偶ale. Oboje wiemy, o co chodzi. Mo偶emy najwy偶ej nie tyka膰 wi臋cej tego tematu, okay?

Tobie przyjdzie to 艂atwo, pomy艣la艂a roz偶alona dziewczyna, ale nie mnie. Przecie偶 wystarczy, bym spojrza艂a tylko na wdzi臋czny zarys twych ust lub na g艂adkie policzki, bym traci艂a rozum z podniecenia.

W porz膮dku 鈥 odpar艂a pos臋pnie.

Dobra dziewczynka 鈥 pochwali艂 i odszed艂, jakby ca艂a sprawa w jednej chwili wywietrza艂a mu z g艂owy.

Po przeciwnej stronie bajora s艂onica z ma艂ym wycofywali si臋 w chaszcze. Cal przystan膮艂, opar艂 d艂onie na biodrach i obserwowa艂 zwierz臋ta.

S艂o艅ce ju偶 stoi wysoko. Do wieczora spotkamy niewiele zwierz膮t.

Obejrza艂 si臋. Dziewczyna udaj膮c, 偶e j膮 r贸wnie偶 interesuje widok s艂oni, natychmiast oderwa艂a wzrok od muskularnej sylwetki Fentona.

Kara boska i piek艂o gor膮ce! To ju偶 przekracza wszelkie granice! 鈥 wykrzykn膮艂 i doda艂 ostro: 鈥 Zabra艂a艣 艣niadanie?

A czy kiedy艣 nie zabra艂am?

Ruszy艂a w stron臋 samochodu zastanawiaj膮c si臋, na kogo jest bardziej w艣ciek艂a 鈥 na Cala, 偶e w tak obcesowy spos贸b ni膮 wzgardzi艂, czy te偶 na siebie za to, 偶e ods艂oni艂a przed nim swe prawdziwe uczucia.

Wy艣mienita 鈥 pochwali艂 Cal znad paruj膮cego kubka. 鈥 Przyrz膮dzasz znakomit膮 kaw臋.

Nie roz艣mieszaj mnie.

Nie roz艣mieszam. Stwierdzam tylko fakt.

C贸偶, w takim razie dzi臋kuj臋. Przynajmniej w tym jestem dobra.

S艂owa Frankie wytr膮ci艂y go z r贸wnowagi. Odwr贸ci艂 si臋 i tak gwa艂townie grzmotn膮艂 pi臋艣ci膮 w karoseri臋 landrovera, 偶e dziewczyna podskoczy艂a.

Na rany Chrystusa, przesta艅 robi膰 z siebie m臋czennic臋! Umiesz miliony rzeczy i sama o tym najlepiej wiesz. Z tym tylko, 偶e do mnie nie pasujesz!

Spogl膮dali na siebie pa艂aj膮cym wzrokiem.

Nie wiedzia艂am, 偶e do tego dojdzie 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu Frankie cichym, przygn臋bionym g艂osem.

Ani ja. A je艣li nawet co艣 przeczuwa艂em, s膮dzi艂em, 偶e sobie poradz臋.

Poradzisz sobie 鈥 odpar艂a z gorycz膮 w g艂osie.

D艂ugo milczeli.

Musz臋. Nie mam wyboru 鈥 odezwa艂 si臋 w ko艅cu Cal schrypni臋tym g艂osem. 鈥 Ale powiem ci szczerze, du偶o b臋dzie mnie to kosztowa艂o.

A kto powiedzia艂, 偶e musisz 鈥 odpowiedzia艂a st艂umionym g艂osem Frankie.

Zapad艂a g艂ucha cisza. Ostatnie s艂owa dziewczyny zdawa艂y si臋 d藕wi臋cze膰 w powietrzu, odbijaj膮c gromowym echem w jej w艂asnych uszach. Nie mog艂a po prostu w to uwierzy膰. Czy to naprawd臋 ona wypowiedzia艂a to zdanie? Ona, kt贸ra na taki dystans trzyma艂a nielicznych kr臋c膮cych si臋 wok贸艂 niej ch艂opak贸w, a po do艣wiadczeniach z dysz膮cymi jej w kark szefami nabra艂a obrzydzenia do wszelkich flirt贸w i gierek mi艂osnych.

Ale to nie by艂a ju偶 gra. To dzia艂o si臋 naprawd臋 i by艂o du偶o bardziej realne od wszystkiego, co j膮 dot膮d w 偶yciu spotka艂o. Ods艂oni艂a sw膮 dusz臋 i wypowiedzia艂a owe proste, zdradzaj膮ce jej uczucia s艂owa.

Wstrzyma艂a oddech. Cal westchn膮艂 ci臋偶ko, po czym odezwa艂 si臋, mocno akcentuj膮c s艂owa:

Nie jestem pewien, czy dobrze us艂ysza艂em, ale podejd臋 do tego naukowo. Odpowied藕 brzmi: nie musz臋, ale tak jest.

Masz kogo艣? 鈥 Unios艂a twarz i utkwi艂a wzrok w jakim艣 niewidocznym punkcie w przestrzeni.

Tego nie powiedzia艂em 鈥 odpar艂 po chwili. 鈥 Ale popatrz na siebie, Frankie. Jeste艣 niewinna, otwarta 鈥 i m艂oda. Nie mog臋 niszczy膰 w tobie tego, co jest najcenniejsze. Nie zamierzam... Odrzuci艂a w艂osy z czo艂a i spojrza艂a mu prosto w oczy.

Czy dwadzie艣cia lat to ma艂o? A niewinno艣膰 te偶 nie mo偶e trwa膰 wiecznie.

Dwadzie艣cia lat sko艅czy艂a艣 zaledwie kilka dni temu.

Wi臋c ju偶 najwy偶szy czas nadrobi膰 zaleg艂o艣ci.

Chryste Panie, co ty wygadujesz? Chcesz, bym pozbawi艂 ci臋 dziewictwa?

Nie, nie! Nie to mia艂am na my艣li. A zreszt膮 sama ju偶 nie wiem co. 鈥 S艂owa przychodzi艂y jej z trudem, zatrwa偶a艂y. 鈥 Wszystko odwracasz do g贸ry nogami!

Zgadza si臋, nie wiesz, o co ci chodzi. Nie wiesz, czego chcesz. Ale pozw贸l, 偶e co艣 ci powiem. Mieszkamy ze sob膮 w tej oran偶erii dzie艅 i noc. Jeste艣my odci臋ci od 艣wiata. Nie jest to sytuacja sprzyjaj膮ca wy艂膮cznie niewinnym flirtom. Chcesz zapewne, bym ci臋 obejmowa艂, ca艂owa艂. A czy ty wiesz, czym by si臋 to wszystko zako艅czy艂o?

Maluj膮ca si臋 w oczach Fentona uczciwo艣膰 sprawi艂a, 偶e dziewczyna zadr偶a艂a, przej臋ta wstydem za karczemne awantury, jakie mu bez przerwy robi.

艁贸偶kiem. A raczej 艣piworem. 鈥 Wykrzywi艂a usta w smutnym grymasie.

Powiedz, naprawd臋 tego chcesz?

Nie wiem. 鈥 Przed oczyma Frankie pojawi艂 si臋 nieoczekiwanie mglisty zarys zaniepokojonej twarzy ciotki Jenny. 鈥 Ale nie znios臋 d艂u偶ej tej sytuacji.

A zatem 鈥瀗ie". I nie zniesiesz d艂u偶ej tej sytuacji. W porz膮dku, wieczorem wracamy do Mana Lodge. Ja wyjad臋 na kilka dni, a ty tam na mnie zaczekasz.

Co? 鈥 Spojrza艂a na艅 ze zdumieniem. 鈥 Wyjedziesz? Dok膮d?

Dorobi膰 troch臋 zdj臋膰.

Nie mo偶esz jecha膰 sam. Kto b臋dzie kierowa艂 samochodem?

Poradz臋 sobie.

Jak? Z kim pojedziesz? Dok膮d w og贸le si臋 wybierasz? 鈥 Poczu艂a si臋 nagle niepotrzebna, opuszczona i odtr膮cona.

Teraz nie mog臋 ci tego powiedzie膰. Je艣li wszystko p贸jdzie dobrze, wyja艣ni臋 ci po powrocie...

Czy to niebezpieczne?

Niebezpieczne jest r贸wnie偶 przechodzenie przez jezdni臋.

Wi臋c 鈥瀟ak".

W odpowiedzi przeci膮gn膮艂 tylko r臋k膮 po w艂osach.

Czemu nie mog臋 jecha膰 z tob膮?

Bo nie 鈥 odpar艂 brutalnie. 鈥 Chc臋 jecha膰 sam.

Aha!

Przykro mi, ale tak musi by膰.

A co z bud偶etem Fundacji? Czy偶by nagle by艂o j膮 sta膰 na op艂acenie mi drogiego domku my艣liwskiego?

Teraz to ju偶 moje prywatne przedsi臋wzi臋cie. I moje pieni膮dze 鈥 oznajmi艂 i doda艂 grobowym g艂osem:

A kiedy b臋dziemy razem, wynajmiemy dwa pokoje. Nie potrafi臋 d艂u偶ej opiera膰 si臋 twojej skromnej pid偶amie.

Nie mam jej ze sob膮 鈥 u艣miechn臋艂a si臋 blado.

Zosta艂a w walizie w Nairobi. Zabra艂am tylko podkoszulek i urodzinow膮 sukienk臋.

Tym bardziej 鈥 odpar艂 ponuro. 鈥 Wracajmy. W obozie czeka nas jeszcze troch臋 pracy.




Rozdzia艂 6


Uwa偶aj 鈥 odezwa艂 si臋 napi臋tym g艂osem Cal.

Mamy go艣ci.

Ca艂膮 drog臋 milczeli i dopiero ten gor膮czkowy szept m臋偶czyzny zburzy艂 pe艂n膮 napi臋cia cisz臋. Frankie oderwa艂a wzrok od wyboistej drogi i popatrzy艂a przed siebie. Obok odleg艂ego jeszcze namiotu sta艂 samoch贸d. Cal po艂o偶y艂 dziewczynie d艂o艅 na udzie, daj膮c milcz膮cy znak, by zatrzyma艂a pojazd.

Cal, kto to jest?

Nie wiem.

Je艣li to stra偶 parkowa albo kto艣 w tym rodzaju, nie mamy powod贸w do obaw. Nie robimy przecie偶 nic z艂ego, prawda?

To nie takie proste. 鈥 Spojrza艂 do ty艂u. 鈥 Cofnij samoch贸d. Mo偶e uda si臋 nam skry膰 za tymi krzakami. Tylko, na Boga, nie ha艂asuj tak silnikiem.

Dr偶膮c z emocji wykona艂a polecenie. Zanim jednak dotarli do zbawczej zas艂ony, us艂yszeli czyj艣 okrzyk i zaparkowany przy namiocie samoch贸d ruszy艂 gwa艂townie w ich stron臋 zostawiaj膮c za sob膮 siwy warkocz kurzu.

Cal zakl膮艂 pod nosem.

O co chodzi? Co si臋 dzieje?

Nie wiem, ale nie wygl膮da to dobrze. Frankie...

Spojrza艂 jej uwa偶nie w twarz. 鈥 Cokolwiek by si臋 zdarzy艂o, r贸b tylko to, co ci powiem. Rozumiesz? Tylko to! I tylko ja b臋d臋 rozmawia艂.

Powiedzia艂 to zdecydowanym, nie znosz膮cym sprzeciwu tonem. Dziewczyna w milczeniu skin臋艂a g艂ow膮. Serce wali艂o jej jak m艂otem.

Na d艂u偶sze rozmowy nie by艂o czasu. Samoch贸d, stara zdezelowana ci臋偶ar贸wka z odkrytym ty艂em, zbli偶a艂 si臋 bardzo szybko. Na pace siedzia艂a grupa rozw艣cieczonych ludzi, kt贸rzy wymachiwali pi臋艣ciami.

Nie, to nie by艂y pi臋艣ci. Kiedy dziewczyna zrozumia艂a prawd臋, ogarn臋艂o j膮 szalone, przyprawiaj膮ce o md艂o艣ci przera偶enie. Ci ludzie wymachiwali karabinami.

Cal wysiad艂 z landrovera i stan膮艂 na 艣rodku drogi. Wyci膮gn膮艂 przed siebie puste d艂onie pokazuj膮c, 偶e nie ma broni. Spowita k艂臋bami kurzu ci臋偶ar贸wka zwolni艂a, po czym stan臋艂a. Frankie us艂ysza艂a wywrzaskiwane po afryka艅sku s艂owa, kt贸rych nie rozumia艂a. W chwil臋 p贸藕niej dwaj m臋偶czy藕ni chwycili Cala pod ramiona i brutalnie powlekli do ci臋偶ar贸wki.

Cal!

Na jej okrzyk obcy odwr贸cili si臋. Jeden z nich szybko podszed艂 do landrovera i bezpardonowo wygarn膮艂 dziewczyn臋 z szoferki.

Och! 鈥 Zachwia艂a si臋, ale natychmiast z艂apa艂a r贸wnowag臋 i uwolni艂a rami臋 z u艣cisku. 鈥 Przecie偶 id臋. Nie musi si臋 pan zachowywa膰 w ten spos贸b.

Ku swemu zdumieniu dziewczyna, kiedy ju偶 stan臋艂a twarz膮 w twarz z napastnikami, poczu艂a, 偶e min膮艂 jej ca艂y l臋k. Mimo ponaglaj膮cych okrzyk贸w z lodowatym spokojem powoli zbli偶y艂a si臋 do ci臋偶ar贸wki i wspi臋艂a na pak臋, gdzie siedzia艂 Cal.

Masz uroczych znajomych 鈥 mrukn臋艂a siadaj膮c obok niego na brudnej pod艂odze.

To 偶adni znajomi 鈥 odpar艂 pos臋pnie.

Na pak臋 wskoczy艂 przyw贸dca obcych, zbli偶y艂 si臋 do Frankie i wbi艂 dziewczynie muszk臋 karabinu w bok. Zacz膮艂 co艣 wykrzykiwa膰.

Kluczyki 鈥 wyja艣ni艂 Cal. 鈥 Chce kluczyki od landrovera.

Zawaha艂a si臋.

Daj mu 鈥 ponagli艂 Cal.

Wsta艂a, wyj臋艂a z kieszeni szort贸w 偶膮dany przedmiot i wr臋czy艂a obcemu. Ten zeskoczy艂 z ci臋偶ar贸wki i landrover niebawem odjecha艂.

Tam by艂y aparaty fotograficzne! Wszystkie zdj臋cia! 鈥 szepn臋艂a, ale Cal ruchem r臋ki uciszy艂 j膮.

Ci臋偶ar贸wka gwa艂townie ruszy艂a i po chwili mkn臋艂a na prze艂aj przez busz, podskakuj膮c szale艅czo na wybojach. Po minucie takiej jazdy Frankie nie by艂a ju偶 w stanie skupi膰 my艣li na czymkolwiek innym poza udr臋k膮 samej podr贸偶y.

Koszmar przeci膮ga艂 si臋. Gwa艂towne podskoki maszyny ciska艂y ni膮 i Calem jak szmacianymi lalkami. Po kwadransie Frankie czu艂a ka偶dy mi臋sie艅 i ka偶dy skrawek cia艂a.

Kiedy na wyj膮tkowo du偶ym wyboju pojazdem tak zatrz臋s艂o, 偶e uderzy艂a g艂ow膮 w metalowe okucie paki, obrzuci艂a p艂on膮cym wzrokiem pilnuj膮cych ich ludzi.

Ten wasz kierowca to sko艅czony pacan! 鈥 wrzasn臋艂a.

Jeden ze stra偶nik贸w odwarkn膮艂 co艣 i bez namys艂u skierowa艂 w jej stron臋 wylot lufy karabinu. Cal natychmiast mocno przytuli艂 Frankie.

Tylko spokojnie. Bez paniki!

Przeni贸s艂 wzrok na napastnika i zacz膮艂 co艣 m贸wi膰 podniesionym g艂osem. Obcy z gniewnym mrukni臋ciem po chwili opu艣ci艂 bro艅.

Jaki to j臋zyk? Co mu powiedzia艂e艣?

S艂ucham?

Ryk motoru by艂 og艂uszaj膮cy i dziewczyna musia艂a powt贸rzy膰 pytanie, krzycz膮c Calowi prosto w ucho.

Suahili.

Ale co mu powiedzia艂e艣? Popatrzy艂 na ni膮 z ukosa.

Niewinne k艂amstewko.

Jakie zn贸w niewinne k艂amstewko?

Zawaha艂 si臋 i schyli艂 w jej kierunku g艂ow臋.

Powiedzia艂em, 偶e moja 偶ona spodziewa si臋 dziecka i obawia si臋, 偶e gwa艂towna jazda mo偶e uszkodzi膰 p艂贸d. Dlatego krzykn臋艂a艣.

Przygarn膮艂 j膮 do siebie i jeszcze mocniej przytuli艂.

Nale偶y uwiarygodni膰 histori臋 鈥 mrukn膮艂.

W jego obj臋ciach du偶o mniej czu艂a gwa艂towne podskoki pojazdu, a blisko艣膰 ciep艂ego cia艂a m臋偶czyzny koi艂a jej l臋k.

Och, tak jest du偶o, du偶o lepiej.

A swoj膮 drog膮 tym ch艂opcom niewiele trzeba, by poci膮gn膮膰 za spust.

Kim oni s膮?

Ha艂as rozklekotanego silnika by艂 przera藕liwy. Nie dos艂ysza艂 pytania.

S艂ucham?

Kim oni s膮... a zreszt膮 niewa偶ne. 鈥 Wzruszy艂a ramionami i jeszcze mocniej przytuli艂a si臋 do Fentona.

Ku jej w艂asnemu zdziwieniu monotonne, gwa艂towne wstrz膮sy uko艂ysa艂y j膮 do snu. Kiedy otworzy艂a oczy, pojazd zwalnia艂. Po chwili stan膮艂. Niebo pociemnia艂o. Unios艂a g艂ow臋 spoczywaj膮c膮 na ramieniu Cala.

Co si臋 dzieje? Gdzie jeste艣my?

Cicho. Czekaj i patrz.

Kiedy ci臋偶ar贸wka zamar艂a w rozkosznym bezruchu, stra偶nicy zeskoczyli na ziemi臋 i dali znak wi臋藕niom, by poszli w ich 艣lady. Cal spad艂 mi臋kko na obie stopy, ale Frankie, ci膮gle jeszcze oszo艂omiona snem, zatoczy艂a si臋 niezdarnie i po prostu spad艂a mu prosto w ramiona.

Jak si臋 czujesz? 鈥 zapyta艂.

Zupe艂nie dobrze. Jakbym w ka偶dym mi臋艣niu mia艂a ig艂y i szpilki. . . . 鈥 鈥 Ale spisujesz si臋 dzielnie.

S艂owa te doda艂y dziewczynie otuchy.

Lepiej ni偶 w s艂ownych utarczkach?

Widz膮c, 偶e Frankie mocno nadrabia min膮 udaj膮c zucha, b艂ysn膮艂 w u艣miechu ol艣niewaj膮co bia艂ymi z臋bami. Dziewczynie bardzo doskwiera艂o zimno i g艂贸d, ale wiedzia艂a, 偶e m臋偶czyzna ma wi臋ksze problemy ni偶 pod艂amana psychicznie, nieporadna towarzyszka wyprawy.

W zapadaj膮cym szybko zmroku dostrzeg艂a, 偶e s膮 w ma艂ym, niechlujnym obozie. Sta艂y tam dwa mocno podniszczone namioty, a wok贸艂 wala艂o si臋 mn贸stwo pustych butelek i puszek.

Niezbyt przyjemne gospodarstwo 鈥 zauwa偶y艂a marszcz膮c nos. 鈥 I niewybredne maniery w艂a艣cicieli 鈥 doda艂a, kiedy kto艣 szturchn膮艂 j膮 luf膮 karabinu w plecy, kieruj膮c w stron臋 jednego z namiot贸w.

Kiedy wepchni臋to ich do 艣rodka i klapy namiotu opad艂y, otoczy艂 ich szybko g臋stniej膮cy mrok. Panowa艂a cisza.

Fotografowanie dzikich zwierz膮t 鈥 parskn臋艂a Frankie. 鈥 My艣l臋, 偶e to s膮 w艂a艣nie te 鈥瀢szelkie towarzysz膮ce zjawiska"!

Zaczekaj.

Us艂ysza艂a cichy d藕wi臋k prutego materia艂u i do 艣rodka namiotu wpad艂a nik艂a smuga 艣wiat艂a, a za ni膮 podmuch 艣wie偶ego powietrza.

Scyzoryk 鈥 wyja艣ni艂 Cal. 鈥 Mia艂em go w kieszeni. Nigdy si臋 z nim nie rozstaj臋, podobnie jak tw贸j ojciec ze swoim.

Kiedy Fenton wygl膮da艂 na zewn膮trz przez dziur臋 w brezencie, Frankie obserwowa艂a ciemny, ostry profil jego twarzy.

Mo偶e wreszcie wyja艣nisz mi, kim oni s膮?

Cicho. W艂a艣nie my艣l臋.

No wiesz! 鈥 Spojrza艂a na niego z nie ukrywan膮 z艂o艣ci膮. 鈥 Mia艂e艣 na to du偶o czasu.

Wtedy jeszcze nie wiedzia艂em, dok膮d nas zabior膮.

Ale teraz ju偶 wiesz. Ja r贸wnie偶. W 艣rodek dziczy.

Jest ich sze艣ciu 鈥 mrukn膮艂 nie odrywaj膮c oka od otworu.

Wspaniale. Bierz tych trzech z lewej. Ja zajm臋 si臋 tymi po prawej.

Frankie, prosz臋...

Wi臋c co mam robi膰? Usi膮艣膰 i wy膰? Wiesz, 偶e przysz艂oby mi to bez trudu.

G艂os jej zadr偶a艂. Panuj膮cy w namiocie g臋sty mrok by艂 jeszcze gorszy ni偶 jazda ci臋偶ar贸wk膮, a beznadziejna sytuacja, w jakiej si臋 znale藕li, dope艂nia艂a miary nieszcz臋艣cia.

Milczenie Cala wskazywa艂o, 偶e m臋偶czyzna g艂臋boko si臋 nad czym艣 zastanawia.

Powiedz mi tylko, czemu nas tu zawlekli 鈥 poprosi艂a. 鈥 Nie widz臋 w tym wszystkim 偶adnego sensu.

No dobrze. Spotkali艣my k艂usownik贸w. Je艣li s膮 to ci ludzie, o kt贸rych my艣l臋, grasuj膮 w tym rejonie od lat. Za ich g艂owy rz膮d naznaczy艂 wysokie ceny 鈥 wyrzuca艂 z siebie s艂owa niczym z karabinu maszynowego. 鈥 Otrzyma艂em poufn膮 informacj臋, 偶e zamierzaj膮 przeprowadzi膰 operacj臋 na wi臋ksz膮 skal臋. Postanowi艂em z艂apa膰 ich na gor膮cym uczynku i dlatego rozbili艣my ob贸z w tamtej w艂a艣nie okolicy. Z tego te偶 wzgl臋du chcia艂em zostawi膰 ci臋 na kilka dni w Mana Lodge. K艂usownicy jednak pierwsi wpadli na m贸j trop.

Poluj膮 na ko艣膰 s艂oniow膮?

G艂贸wnie. Generalnie jednak strzelaj膮 do wszystkiego, co si臋 rusza.

Frankie potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Ale sk膮d si臋 dowiedzieli o tobie?

Podejrzewam, 偶e m贸j informator pracowa艂 na obie strony. Wola艂 bra膰 pieni膮dze i ode mnie, i od nich.

I co teraz zrobisz?

Jeszcze nie wiem. W膮tpi臋, by posun臋li si臋 do 鈥 ostateczno艣ci. My艣l臋, 偶e spr贸buj膮 mnie nastraszy膰, bym wyni贸s艂 si臋 z tej okolicy na dobre.

A co z landroverem? Co ze sprz臋tem fotograficznym?

Nie wiem... 鈥 Pochyli艂 si臋 i jeszcze raz wyjrza艂 przez otw贸r. 鈥 No c贸偶, przynajmniej jest tutaj nasz samoch贸d. 鈥 Spojrza艂 na dziewczyn臋. 鈥 Skoro wr贸ci艂 ich szef, nie grozi nam, 偶e pope艂ni膮 jakie艣 g艂upstwo.

Jakie?

Ze mn膮... z tob膮...

Och! 鈥 W g艂osie Frankie zabrzmia艂y nutki niek艂amanego przera偶enia.

Nie pozwol臋 im tkn膮膰 ciebie palcem.

Jest ich sze艣ciu...

Zatem pora, by dzia艂a膰 g艂ow膮, nie mi臋艣niami 鈥 odpar艂 i podni贸s艂 si臋 z ziemi.

Dok膮d si臋 wybierasz? 鈥 spyta艂a ostro.

Pertraktowa膰. Jest jeszcze na tyle jasno, 偶e mo偶e uda mi si臋 co艣 wyczyta膰 z ich twarzy. Nie b贸j si臋. Niebawem wr贸c臋.

Nie by艂o go d艂ugo. Kiedy wreszcie w艣lizgn膮艂 si臋 do namiotu, pachnia艂 whisky.

Skoczy艂e艣 na jednego?

Daj spok贸j, Frankie. Jestem zm臋czony.

G艂os mia艂 napi臋ty i dziewczyna poj臋艂a, 偶e faktycznie nie pora na g艂upie 偶arciki. Zamilk艂a.

Pogadali艣my. Handel wymienny.

Co za co?

Chodzi艂o o nasz膮 wolno艣膰. Nie by艂 to najlepszy interes, jaki zrobi艂em w 偶yciu. W zamian za landrovera, sprz臋t fotograficzny i uroczyste s艂owo honoru, 偶e b臋dziemy trzymali j臋zyki za z臋bami, odwioz膮 nas rano gdzie艣 daleko i wysadz膮 przy drodze.

Ha. 鈥 Zastanawia艂a si臋 chwil臋 nad jego s艂owami.

No c贸偶, je艣li wysadz膮 nas przy drodze...

B臋dzie to zapewne piaszczysty trakt, na kt贸rym samoch贸d pojawia si臋 raz na rok.

Bo偶e drogi!

Nie wygl膮da to najlepiej, prawda?

Prawda. Westchn膮艂 ci臋偶ko.

G艂upio mi, 偶e wci膮gn膮艂em ci臋 w t臋 awantur臋.

To raczej mnie jest g艂upio z tego powodu, 偶e musisz si臋 martwi膰 za siebie i za mnie...

Spisujesz si臋 znakomicie. Nigdy bym ciebie o to nie pos膮dzi艂. Uchyli艂bym przed tob膮 kapelusza, gdybym go mia艂. 鈥 Chwil臋 spogl膮dali w swoj膮 stron臋, pr贸buj膮c przebi膰 wzrokiem ciemno艣ci. 鈥 Ale je艣li m贸j plan si臋 powiedzie, wszystko p贸jdzie dobrze. Nasz targ przypiecz臋towa艂em kilkoma butelkami whisky, kt贸re trzyma艂em pod siedzeniem landrovera. Na m贸j nos, o p贸艂nocy b臋d膮 zalani w trupa.

I wtedy zamierzasz uciec?

Nie, nie 鈥 pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Po ciemku nie umkniemy.

Poza tym maj膮 kluczyki od samochodu. 鈥 W g艂osie Frankie pojawi艂y si臋 nutki przygn臋bienia.

Kluczyki mam ja. 鈥 Zabrz臋cza艂 lekko metalem.

Kiedy grzeba艂em w poszukiwaniu whisky, wyci膮gn膮艂em z kieszeni kurtki klucze do mieszkania. Facet, kt贸ry mnie pilnowa艂, nie by艂 zbyt rozgarni臋ty. Zamkn膮艂em drzwiczki samochodu, ale odda艂em mu te inne klucze. Nie spostrzeg艂 r贸偶nicy. Tak zatem jest szcz臋艣liwym posiadaczem kluczy do domu pod pi膮tym na Regency Street w Londynie oraz 鈥 je艣li mnie pami臋膰 nie myli 鈥 klucza do pokoju w hotelu Majestic w Singapurze!

Nie widz臋 go jako艣 w twoim mieszkaniu 鈥 powiedzia艂a Frankie maj膮c w pami臋ci ponury, szary pok贸j, kt贸rego okna wychodzi艂y na park.

W mieszkaniu! To bardziej biuro ni偶 mieszkanie. Rz膮dzi tam Elaine i dlatego jest takie ponure.

I to ci nie przeszkadza?

Rzadko w nim bywam. Dziewczyna g艂臋boko si臋 zamy艣li艂a.

Cal?

S艂ucham?

Pod艣wiadomie prowadzili rozmow臋 p贸艂g艂osem.

Nie pojmuj臋 ciebie. Czemu prowadzisz taki tryb 偶ycia? Czemu ci膮gle balansujesz na kraw臋dzi? Musisz ju偶 chyba goni膰 resztkami si艂.

Naturalnie. W ko艅cu jestem tylko cz艂owiekiem.

Zamilk艂. 鈥 A co do reszty, mog臋 poda膰 wiele powod贸w, dla kt贸rych tak 偶yj臋. Gdy wszystko idzie dobrze, m贸wi臋, 偶e uwielbiam t臋 prac臋. Kiedy 藕le...

W ka偶dym razie ma to swoje dobre strony 鈥 powiedzia艂a, ci膮gn膮c w艂asn膮 my艣l.

Tak?

Tak. Z wielu wzgl臋d贸w to bardzo wygodne. Je艣li co艣 idzie nie po twojej my艣li albo kto艣 zbytnio si臋 do ciebie zbli偶y, pakujesz manatki i ju偶 ci臋 nie ma.

W g艂osie dziewczyny zabrzmia艂 ton goryczy, kt贸ry zaskoczy艂 j膮 sam膮. 鈥 Mike by艂 taki sam. Nienawidzi艂 wszelkich codziennych obowi膮zk贸w, kt贸re ludzie przyjmuj膮 za rzecz naturaln膮. Kocha艂 mnie, kupowa艂 prezenty, ale na urodziny nigdy nic od niego nie dosta艂am. Pami臋ta膰 dat臋, wyj艣膰 i kupi膰 na czas prezent, zapakowa膰 go i wys艂a膰 鈥 nie, to ju偶 przekracza艂o jego si艂y.

Bardzo mo偶liwe, ale ja nie jestem Mikiem. To nie moja wina, 偶e zaniedbywa艂 swe ojcowskie obowi膮zki. Na mnie w domu nie czeka nikt, za kogo mia艂bym ponosi膰 odpowiedzialno艣膰.

I nikt nigdy nie b臋dzie czeka艂 鈥 doda艂a cicho.

To w艂a艣nie budzi艂o w niej najwi臋ksz膮 gorycz. Przekonanie, 偶e nigdy nie b臋dzie blisko Cala 鈥 ani ona, ani nikt inny. By艂 samotnikiem, twardym i niezale偶nym m臋偶czyzn膮, i takim zamierza艂 pozosta膰 do ko艅ca 偶ycia.

Tego nie wiem. Nie jestem jasnowidzem. A na razie 鈥 g艂os mu z艂agodnia艂 鈥 nie zapominaj, 偶e nasi drodzy stra偶nicy s膮 przekonani, 偶e ci膮gn臋 ze sob膮 przysz艂膮 matk臋 swego dziecka.

Ach, tak. Moja najnowsza rola...

Frankie skrzywi艂a si臋, ale Cal po艂o偶y艂 jej ostrzegawczo d艂o艅 na ramieniu.

Powiedzia艂em tak dla twego w艂asnego bezpiecze艅stwa. Zgodnie z wierzeniami tubylc贸w, jako kobieta w ci膮偶y zas艂ugujesz na du偶e wzgl臋dy. Dziewczyna niezam臋偶na, podr贸偶uj膮ca przez busz w towarzystwie obcego m臋偶czyzny i bez przyzwoitki, znaczy dla nich tyle samo, co panienka z pierwszego lepszego baru.

Nie zamierza艂am wcale wszczyna膰 k艂贸tni. Wiem, czemu tak powiedzia艂e艣. 鈥 Zamkn臋艂a oczy i przez chwil臋 my艣la艂a, jak czu艂aby si臋 w roli 偶ony Cala, spodziewaj膮cej si臋 z nim dziecka. Nie mog艂a sobie tego wyobrazi膰. Fenton by艂 taki zimny i daleki. Ale zarazem jego obecno艣膰 w niepoj臋ty spos贸b ogrzewa艂a i dodawa艂a ducha. Emanowa艂a z niego taka pewno艣膰 siebie, i偶 dziewczynie wystarczy艂o jedno spojrzenie na jego twarz i maluj膮cy si臋 w niej spok贸j, by odesz艂y j膮 wszelkie l臋ki.

Przy ognisku kto艣 zani贸s艂 si臋 g艂o艣nym, chrapliwym 艣miechem. Wi臋藕niowie drgn臋li.

Metoda skutkuje 鈥 zauwa偶y艂 Cal i wyjrza艂 na zewn膮trz. 鈥 Ju偶 i nasz stra偶nik do艂膮czy艂 do weso艂ej kompanii.

Chwa艂a Bogu!

Uspokoj臋 si臋 dopiero wtedy, gdy ostatni z nich zwali si臋 na ziemi臋. Chod藕 do mnie.

Co? 鈥 Przez chwil臋 my艣la艂a, 偶e myli j膮 s艂uch.

Skoro mamy zachowa膰 na jutro form臋, musimy si臋 przespa膰 鈥 wyja艣ni艂. 鈥 Nie chc臋, by艣 le偶a艂a od strony wej艣cia. Je艣li komu艣 przyjdzie ochota nas odwiedzi膰, najpierw b臋dzie mie膰 do czynienia ze mn膮.

鈥 鈥 Aha, rozumiem.

Ostro偶nie przelaz艂a nad Calem i po艂o偶y艂a si臋 na ziemi. Pod艂oga namiotu by艂a wilgotna i paskudnie zi臋bi艂a go艂e ramiona i nogi dziewczyny. Frankie zadr偶a艂a.

Mogliby przynajmniej da膰 jakie艣 koce.

I jedzenie 鈥 doda艂. 鈥 Troch臋 wody, myd艂o i r臋czniki. Niestety, to nie ta klasa ludzi. Dzi臋kujmy Bogu, 偶e w tym hotelu przyjdzie nam sp臋dzi膰 tylko jedn膮 noc.

Tak naprawd臋, to niewiele ci臋 to wzrusza. Ot, kolejny, typowy dzie艅 twego 偶ycia.

Ty te偶 si臋 nie rozpadniesz. S膮dz臋, 偶e wystarczaj膮co du偶o odziedziczy艂a艣 po starym O鈥橲hei, by doceni膰 uroki tej przygody.

Uroki mo偶e, ale nie przygod臋. Kiedy tylko zaczynam my艣le膰 o pu艂apce, w kt贸r膮 wpadli艣my, ca艂kiem trac臋 g艂ow臋.

Sen jest najlepszym rozwi膮zaniem. 鈥 Wyci膮gn膮艂 si臋 na pod艂odze i j臋kn膮艂. 鈥 Och, teraz ci臋 rozumiem. Przecie偶 to prawie l贸d.

Dziewczyna skuli艂a si臋 obejmuj膮c ramionami. Obok niej niespokojnie wierci艂 si臋 Fenton.

Cal?

Tak?

A obudzimy si臋 na czas?

Spokojna g艂owa. To 偶aden problem. 呕eby tylko ten nocleg... Lepiej chod藕 tu do mnie 鈥 powiedzia艂 po chwili.

Wyci膮gn膮艂 rami臋 i przygarn膮艂 do siebie dziewczyn臋, kt贸ra skwapliwie wpasowa艂a si臋 mu w obj臋cia. Niczym kot przy kominku skuli艂a si臋 w bij膮cym od niego cieple. Zamkni臋ta w ramionach Cala czu艂a jego nogi, biodra i pier艣 przytulone do swego cia艂a.

Skoro jeste艣 moj膮 偶on膮... 鈥 mrukn膮艂 w szyj臋 dziewczyny. Grzej膮cy ucho oddech Fentona by艂 tak mi臋kki, 偶e za艂omota艂o jej w skroniach. Ale Cal nie pr贸bowa艂 pie艣ci膰 ustami szyi Frankie lub b艂膮dzi膰 d艂o艅mi po jej ciele. W ci膮gu kilku minut zapad艂 w sen. Dziewczyna zasn臋艂a du偶o, du偶o p贸藕niej i ku swemu zaskoczeniu zbudzi艂a si臋 tylko raz, kiedy Cal niespokojnie poruszy艂 si臋 przez sen. Zbudzi艂a si臋 i natychmiast wiedzia艂a dlaczego. Jego d艂o艅 zaw臋drowa艂a ku jej piersi, kt贸rej twardo艣膰 m贸wi艂a o t艂umionej 偶膮dzy. Po chwili jednak Fenton przebudzi艂 si臋 i gwa艂townie odsun膮艂 od Frankie. Poczu艂a bolesn膮 t臋sknot臋, by wr贸ci膰 w jego silne ramiona. Ale nie wolno jej by艂o tego zrobi膰, musia艂a przyj膮膰 regu艂y gry. Mimo ci臋偶kich my艣li, uda艂o si臋 jej w ko艅cu zapa艣膰 w p艂ytki, niespokojny sen.




Rozdzia艂 7


W porz膮dku. Chod藕my! 鈥 sykn膮艂 Cal.

W m臋tnym 艣wietle przed艣witu min臋li rozci膮gni臋te na ziemi postacie i podeszli do landrovera. Serce Frankie wali艂o jak m艂otem, ale silne palce Fentona, kt贸re zaciska艂y si臋 na jej d艂oni, przywo艂a艂y j膮 do rzeczywisto艣ci. Przy jeepie zwolni艂 u艣cisk i zacz膮艂 otwiera膰 samoch贸d.

Obejrza艂a si臋 w kierunku ci膮gle jeszcze tl膮cego si臋 ogniska. Co艣 przyku艂o jej wzrok. Bez chwili namys艂u pomkn臋艂a bezszelestnie jak 艂ania w stron臋 pogr膮偶onego we 艣nie obozu.

Kiedy wr贸ci艂a, w samochodzie czeka艂 Cal. By艂, w艣ciek艂y.

Co ty, do cholery ci臋偶kiej, wyprawiasz? W ka偶dej chwili mog膮 si臋 obudzi膰.

Jed藕 鈥 sapn臋艂a zajmuj膮c miejsce obok kierowcy.

Warkot silnika postawi艂by na nogi umar艂ego, ale 偶aden z pogr膮偶onych we 艣nie m臋偶czyzn nawet nie drgn膮艂. Cal wyprowadzi艂 pojazd na trakt i ruszy艂 najszybciej, jak m贸g艂. Frankie obejrza艂a si臋 za siebie. Nikt ich nie goni艂. W sinym 艣wietle budz膮cego si臋 dnia r贸wniny by艂y szare i ciche.

Uda艂o si臋!

Nie b膮d藕 taka pewna. Swoim czo艂giem mog膮 nas z 艂atwo艣ci膮 dogoni膰.

Jego ton wskazywa艂, 偶e ci膮gle jeszcze jest w艣ciek艂y. Twarz mia艂 zaci臋t膮 i pochmurn膮. Kiedy ko艂a samochodu trafi艂y na 艂ach臋 piasku i pojazdem zacz臋艂o gwa艂townie szarpa膰, m臋偶czyzna skrzywi艂 si臋 z b贸lu.

To ja powinnam kierowa膰, nie ty!

Ciesz si臋, 偶e w og贸le na ciebie zaczeka艂em. Mog艂em odjecha膰 sam... Co robisz? Przepakowujesz prezenty?

Nie, to torba z aparatami.

Popatrzy艂 na ni膮 zdumiony, ale na twarzy wci膮偶 malowa艂a mu si臋 z艂o艣膰.

Sprz臋t mam ubezpieczony. Nie by艂 wart a偶 takiego ryzyka.

Ale w 艣rodku s膮 twoje filmy.

Zrobi艂bym nowe.

S膮 te偶 i moje 鈥 odpar艂a szorstko. 鈥 To pierwsze zdj臋cia, jakie zrobi艂am w 偶yciu.

Cal nieoczekiwanie rozlu藕ni艂 si臋 i wybuchn膮艂 艣miechem.

Jeste艣 naprawd臋 stukni臋ta.

Nie wiem. Mo偶e. To zale偶y, czy te zdj臋cia wysz艂y.

By艂bym zdziwiony, gdyby nie wysz艂y 鈥 powiedzia艂 i obrzuci艂 j膮 przelotnym spojrzeniem. 鈥 Masz wy艣mienite oko. Masz pasj臋, wyczucie i talent.. To cechy dobrego fotografa. Wszystko zale偶y od tego, czego naprawd臋 chcesz.

Chc臋 ciebie, odpar艂a w duchu. Chc臋 ciebie, i chc臋, by艣 mnie kocha艂. Zaskoczy艂a j膮 ta my艣l. Mi艂o艣膰. Mi艂o艣膰 i Cal to dwie sprzeczno艣ci. M贸g艂 kocha膰 si臋 z kobietami, uwodzi膰 i odchodzi膰, ale prawdziwa mi艂o艣膰... no c贸偶, spraw臋 postawi艂 jasno: w jego 偶yciu na mi艂o艣膰 nie ma miejsca.

Poczu艂a bolesny ucisk w gardle i spu艣ci艂a g艂ow臋.

Cal oderwa艂 na chwil臋 wzrok od kierownicy i zaciekawiony spojrza艂 na Frankie.

C贸偶 nowego si臋 wydarzy艂o? 鈥 spyta艂.

Nic.

Spogl膮da艂a pos臋pnie przed siebie. Najg艂upsz膮 rzecz膮, jak膮 mog艂a zrobi膰 kobieta, by艂o zakocha膰 si臋 w Calu Fentonie. Jad膮c do Afryki, Frankie w og贸le nie bra艂a pod uwag臋 takiej mo偶liwo艣ci. Ale c贸偶, sta艂o si臋, u艣wiadomi艂a sobie nagle z ca艂膮 ostro艣ci膮.

Pogr膮偶eni we w艂asnych my艣lach, jechali w milczeniu, a偶 do chwili kiedy zza horyzontu wynurzy艂o si臋 s艂o艅ce, barwi膮c okolic臋 z艂ocistym blaskiem. Na stepach pojawi艂y si臋 stada gazeli, a ptaki rozpocz臋艂y poranny koncert.

My艣l臋, 偶e tu ju偶 jeste艣my bezpieczni. Zatrzymajmy si臋 i napijmy przynajmniej piwa. Troch臋 to ma艂o jak na 艣niadanie, ale nic innego nie mamy.

Cal zatrzyma艂 samoch贸d i oboje wysiedli z szoferki. Frankie poczu艂a na ramionach gor膮ce promienie s艂o艅ca, kt贸re odgoni艂y nieco zm臋czenie i g艂贸d. Rozejrza艂a si臋 i ku swemu przera偶eniu poj臋艂a, 偶e policzki ma mokre od 艂ez. Wszystko wok贸艂 by艂o takie pi臋kne i spokojne, ale j膮 przepe艂nia艂a rozpacz i beznadziejna t臋sknota. Wszystkie marzenia leg艂y w gruzach. A co gorsza, 艂zy nie chcia艂y przesta膰 p艂yn膮膰. Toczy艂y si臋 po policzkach mocz膮c zakurzony podkoszulek i ostatecznie Frankie wybuchn臋艂a g艂o艣nym p艂aczem.

Hej, no co jest? 鈥 Cal, kt贸ry bobrowa艂 w艂a艣nie w samochodzie szukaj膮c puszek z piwem, wychyli艂 si臋 i popatrzy艂 na szlochaj膮c膮 dziewczyn臋. W jednej sekundzie by艂 przy niej i tuli艂 w ramionach.

Spokojnie, Frankie, spokojnie. 鈥 G艂adzi艂 j膮 po w艂osach i po plecach uspokajaj膮c jak ma艂e dziecko. 鈥 Ju偶 dobrze, dobrze. Tamto si臋 sko艅czy艂o.

Nie wiem, co si臋 ze mn膮 dzieje 鈥 wyduka艂a dr偶膮c w jego obj臋ciach. 艁zy zdawa艂y si臋 p艂yn膮膰 z jakiej艣 bezdennej otch艂ani, jakby dziewczyna op艂akiwa艂a ca艂e swoje 偶ycie, wszystko to, co w nim utraci艂a.

Cal odgarn膮艂 z mokrych policzk贸w Frankie kosmyk w艂os贸w i za艂o偶y艂 go jej za ucho.

To tylko reakcja nerwowa. Jeste艣 wyczerpana. To normalne.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i popatrzy艂a mu prosto w oczy.

Nie boj臋 si臋. Jestem... sama nie wiem, co jestem.

Wi臋c ja ci powiem. Jeste艣 艣liczn膮, dzieln膮, uczciw膮... 鈥 Urwa艂 i prze艂kn膮艂 艣lin臋.

D艂ugi czas patrzyli na siebie tak otwarcie, 偶e Frankie by艂a przekonana, 偶e za chwil臋 Cal pochyli g艂ow臋 i zacznie ca艂owa膰 jej usta. Powietrze zdawa艂o si臋 by膰 wype艂nione elektryczno艣ci膮, krew w 偶y艂ach dziewczyny p艂yn臋艂a szybko, puls bi艂 jak oszala艂y, a blisko艣膰 m臋偶czyzny przyprawia艂a o zawr贸t g艂owy. I wtedy us艂ysza艂a rzeczowy g艂os Fentona:

Jednego jestem pewien: tw贸j ojciec by艂by z ciebie dumny 鈥 powiedzia艂 i delikatnie wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰.

Odwr贸ci艂a si臋 plecami. Opanowanie i samokontrola m臋偶czyzny doprowadza艂y j膮 do rozpaczy.

Ciebie nic nie zdo艂a wytr膮ci膰 z r贸wnowagi! 鈥 wybuchn臋艂a. 鈥 Nie znasz strachu, w nocy spokojnie sobie 艣pisz, nie dajesz nikomu zbli偶y膰 si臋 do siebie!

A je艣li jestem tylko bardzo dobrym aktorem?

Odwr贸ci艂a si臋 i ujrza艂a w jego oczach p艂omie艅 gniewu.

Wi臋c po co grasz? 鈥 wybuchn臋艂a. 鈥 Po co si臋 tak wysilasz? Pr贸bujesz oszuka膰 samego siebie?

Po to, aby艣my oboje nie stracili zdrowego rozs膮dku, nie rozdzierali sobie serc, albo...

Albo co? 鈥 spyta艂a szyderczo Frankie, blada ze z艂o艣ci.

Sama dobrze wiesz co! 鈥 Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach. 鈥 A偶 za dobrze wiesz! M贸j Bo偶e, Frankie, nie nadu偶ywaj mojej cierpliwo艣ci. Czasami mam ochot臋 spu艣ci膰 ci t臋gie lanie.

A wi臋c to w ten spos贸b dajesz upust swojej energii?

艢wietnie, moja ma艂o damo!

Oczy niebezpiecznie mu si臋 zw臋zi艂y, da艂 krok do przodu i bole艣nie chwyci艂 j膮 za ramiona.

Au! To boli! 鈥 krzykn臋艂a.

A boli! Ludzie, kt贸rzy mnie prowokuj膮, musz膮 鈥 liczy膰 si臋 z konsekwencjami swego post臋powania 鈥 wycedzi艂. W oczach pali艂y mu si臋 z艂e ognie, a twarz przybra艂a bezwzgl臋dny wyraz.

Frankie czu艂a, jak zamiera w niej serce, ale buntownicza natura dziewczyny wzi臋艂a g贸r臋.

Wcale si臋 ciebie nie boj臋! 鈥 krzykn臋艂a wyzywaj膮co.

Oczy mu rozb艂ys艂y, chrz膮kn膮艂 gniewnie i z pal膮c膮 niecierpliwo艣ci膮 zacz膮艂 ca艂owa膰 jej usta. Blisko艣膰 cia艂a Fentona sprawi艂a, 偶e Frankie ogarn臋艂o gwa艂towne po偶膮danie.

O takiej chwili marzy艂a, t臋skni艂a za ni膮, lecz kiedy jej 偶yczenia si臋 zi艣ci艂y, wszystko okaza艂o si臋 nie takie, jak by膰 powinno 鈥 by艂o to za wiele, sta艂o si臋 to zbyt szybko. Brutalna reakcja Cala zmrozi艂a w dziewczynie krew, odj臋艂a jej ca艂膮 odwag臋.

Fenton prawie natychmiast odsun膮艂 si臋 od Frankie. Oddycha艂 ci臋偶ko, lecz jego d艂onie ci膮gle spoczywa艂y na jej karku.

Co ty wiesz o m臋偶czyznach, Frankie? Och, nie m贸wi臋 o g艂upich, szkolnych 鈥瀋h艂opiec-dziewczyna", czy o podstarza艂ych szefach pr贸buj膮cych ucapi膰 ci臋 za kolano. M贸wi臋 o prawdziwych m臋偶czyznach. Czy wiesz, co oni czuj膮? Czy wiesz, czego im potrzeba? Za艂o偶臋 si臋, 偶e nic, prawda?

Pokr臋ci艂a w milczeniu g艂ow膮.

Wi臋c nie bierz do r臋ki zabawek, na kt贸rych si臋 nie znasz.

Wcale nie...

A w艂a艣nie, 偶e tak! Za d艂ugo ze sob膮 przebywali艣my. Pos艂uchaj, Frankie, to by艂o moje ostatnie ostrze偶enie. Nie jest trudno mnie sprowokowa膰. A wtedy przekrocz臋 granic臋. Wi臋c je艣li nie jeste艣 pewna, czy chcesz do tego doprowadzi膰, nie dra偶nij mnie wi臋cej.

Nie wiedzia艂am... 鈥 Urwa艂a. Czego nie wiedzia艂am?

b艂ysn臋艂o jej w g艂owie. 呕e jego po偶膮danie mo偶e by膰 tak silne, 偶e Cal potrafi si臋 a偶 tak odkry膰? A czego si臋 spodziewa艂a艣? 鈥 zapyta艂a sam膮 siebie. Kto艣 tak m臋ski jak Cal Fenton nie mo偶e by膰 inny. Zmierzy艂 j膮 wzrokiem.

Teraz ju偶 wiesz. Ja艣niej sprawy postawi膰 nie umiem. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 poj臋tn膮 uczennic膮.

Nieoczekiwanie odwr贸ci艂 si臋, wskoczy艂 do samochodu i zanim zd膮偶y艂a pozbiera膰 my艣li, w艂膮czy艂 silnik.

Wsiad艂a niezgrabnie do 艣rodka i bez s艂owa ruszyli. Po jakim艣 czasie odezwa艂 si臋 wypranym z emocji g艂osem:

Je艣li pojedziemy na zach贸d, trafimy na obwodnic臋 biegn膮c膮 wok贸艂 ca艂ego parku. Ona zaprowadzi nas do domku my艣liwskiego.

Frankie nie mie艣ci艂o si臋 w g艂owie, 偶e komu艣 mo偶e si臋 tak szybko zmieni膰 nastr贸j. Kiedy nie odpowiada艂a, nachmurzy艂 si臋.

Jest jeszcze jedna rzecz, kt贸rej nie znosz臋 鈥 d膮s贸w.

Wcale si臋 nie d膮sam. Rozmy艣lam.

O czym?

A jak ci si臋 wydaje?

Przez kilka minut w milczeniu prowadzi艂 samoch贸d.

W porz膮dku 鈥 odezwa艂 si臋 nieoczekiwanie. 鈥 Przepraszam. Nie chcia艂em, by to tak wysz艂o, ale sama si臋 o to prosi艂a艣.

Rozwa偶a艂a przez chwil臋 jego s艂owa. Nie brzmia艂y wcale jak przeprosiny, ale i tak by艂a zaskoczona, 偶e w og贸le co艣 powiedzia艂.

Mnie te偶 jest przykro. Zachowa艂am si臋 jak smarkula.

Obrzuci艂 przeci膮g艂ym spojrzeniem jej twarz.

Wcale nie 鈥 odpar艂 szorstko. 鈥 Wcale nie jak smarkula. W tym ca艂e nieszcz臋艣cie. 鈥 Zamilk艂 i skupi艂 uwag臋 na kierownicy. 鈥 Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e dziewcz膮tko od zakonnic zgubili艣my gdzie艣 po drodze.

Po wielu godzinach uci膮偶liwej jazdy po bezdro偶ach i w upale dotarli wreszcie do domku my艣liwskiego. Tam Frankie natychmiast zanurzy艂a si臋 w przepastnej wannie. Gor膮ca woda odgoni艂a zm臋czenie i dziewczyna wr贸ci艂a my艣lami do burzliwych wydarze艅 ostatnich dw贸ch dni.

Zmarszczy艂a brwi. Cho膰 by艂a przekonana, 偶e Cal jej pragnie, przez ostatnie dwa dni naros艂o mi臋dzy nimi co艣 ca艂kiem nowego. Oplot艂a ich paj臋czyna, na kt贸rej ka偶dy ruch wymaga艂 wielkiej rozwagi i ostro偶no艣ci.

A jednak ca艂y czas m臋偶czyzna zdecydowanie trzyma艂 j膮 na dystans. Twierdzi艂, 偶e Frankie jest zbyt m艂oda i brak jej do艣wiadczenia, ale dziewczyna czu艂a, 偶e istnieje inna jeszcze, du偶o g艂臋bsza przyczyna takiego zachowania si臋 Cala, kt贸rej nie mog艂a poj膮膰. A mo偶e pow贸d by艂 bardzo prosty 鈥 inna kobieta. M臋偶czyzna pokroju Cala nie potrafi艂 d艂u偶ej obywa膰 si臋 bez kobiet i cho膰 Frankie zak艂ada艂a, 偶e utrzymuje wy艂膮cznie przelotne zwi膮zki, to tak naprawd臋 nic o jego 偶yciu prywatnym nie wiedzia艂a.

Przyszed艂 jej do g艂owy pomys艂, 偶eby rozwik艂a膰 t臋 zagadk臋 przy kolacji. 艁adnie si臋 uczesze, na艂o偶y sukienk臋, kt贸ra zapomniana spoczywa艂a na samym dnie koszyka, i wykorzystuj膮c nastr贸j chwili tak pokieruje rozmow膮... zamruga艂a powiekami, by odgoni膰 znu偶enie. By艂a p贸艂przytomna ze zm臋czenia. Wysz艂a z wody i powlok艂a si臋 do 艂贸偶ka.

Obudzi艂a si臋 dopiero o dziewi膮tej wieczorem. Wydostaj膮c si臋 z otch艂ani snu duma艂a nad tym, czemu Cal nie zbudzi艂 jej na kolacj臋. Nast臋pnie dostrzeg艂a pod drzwiami kartk臋 zapisan膮 tak dobrze jej znanym, zamaszystym pismem Fentona:


Frankie, nie pozwol臋 im odej艣膰 bezkarnie. Musz臋 zrobi膰 te zdj臋cia. Zabieram samoch贸d, ale za kilka dni wr贸c臋. Zamawiaj wszystko na m贸j rachunek. Cal.

Przeczyta艂a notatk臋 dwukrotnie. W pierwszej chwili ogarn臋艂o j膮 straszne rozczarowanie, a nast臋pnie pojawi艂 si臋 mdl膮cy strach, 偶e Calowi mo偶e przytrafi膰 si臋 co艣 z艂ego. Ci膮gle mia艂a w pami臋ci tamtych rozwrzeszczanych, wymachuj膮cych gro藕nie karabinami m臋偶czyzn. Je艣li schwyc膮 Cala podczas robienia zdj臋膰, bez wahania poci膮gn膮 za cyngle. Zamkn臋艂a oczy, serce podesz艂o jej do gard艂a, a w g艂owie mia艂a zam臋t.

Jeszcze rano by艂a przekonana, 偶e kocha Fentona 鈥 teraz jednak zrozumia艂a, 偶e sytuacja jest o wiele bardziej dramatyczna. Jej uczucie do tego m臋偶czyzny zawiera艂o w sobie co艣 du偶o, du偶o wi臋kszego ni偶 sama mi艂o艣膰. W Calu spotka艂a partnera, jedynego m臋偶czyzn臋, z kt贸rym mog艂a dzieli膰 偶ycie. Nie wiedzia艂a, sk膮d bierze si臋 to przekonanie, ale by艂a tego pewna 鈥 podpowiada艂 jej to jaki艣 pierwotny, kobiecy instynkt. Darzy艂a Cala mi艂o艣ci膮 tak wielk膮, 偶e a偶 bolesn膮. 艢wiadomo艣膰 tego leg艂a jej na sercu ogromnym ci臋偶arem.

Cal o艣wiadczy艂 wyra藕nie, 偶e nie chce mi艂o艣ci. A gdyby nawet by艂o inaczej, co Frankie mia艂aby mu do zaoferowania? Odpowied藕 by艂a oczywista; wci膮偶 przecie偶 kpi艂 sobie z jej m艂odego wieku i braku do艣wiadczenia.

Na t臋 my艣l ogarnia艂a j膮 czarna rozpacz. Zrozumia艂a, 偶e Cal zainteresowa艂 si臋 ni膮 tylko przelotnie. C贸偶 to znaczy艂o wobec ogromu mi艂o艣ci, jak膮 go darzy艂a? By艂 jej panem, a ona niewolnic膮 鈥 i tak ju偶 mia艂o pozosta膰 na zawsze. Najgorsza jednak by艂a bezsilno艣膰 鈥 bez wzgl臋du na to, jak rozpaczliwie by o niego walczy艂a, losu nie zmieni.




Rozdzia艂 8


Dwa dni wlok艂y si臋 jak 艣limak. Frankie my艣lami bez przerwy by艂a przy Calu. Po ciszy i spokoju, jaki panowa艂 w buszu, t艂um} ludzi k艂臋bi膮cych si臋 przy kioskach z pami膮tkami sprawia艂y, 偶e okolice domku my艣liwskiego przypomina艂y raczej Piccadilly Circus ni偶 艣rodek afryka艅skiej sawanny. Dziewczyna chcia艂a jako艣 zabi膰 czas, wi臋c dwa razy dziennie 鈥 rano i wieczorem 鈥 bra艂a udzia艂 w autokarowych wycieczkach do buszu.

Wi臋kszo艣膰 turyst贸w nie widzia艂a dot膮d dzikich zwierz膮t na wolno艣ci i ka偶de, najmniejsze nawet stworzenie, 艣ledzili natychmiast kamerami wideo. Zwierz臋ta obserwuj膮 zwierz臋ta, my艣la艂a Frankie spogl膮daj膮c na st艂oczonych, wchodz膮cych sobie na g艂owy ludzi, kt贸rzy robili wszystko, by dosta膰 si臋 jak najbli偶ej okien autobusu. Z tego powodu dziewczyna cz臋艣ciej kierowa艂a obiektyw swego aparatu, w艂a艣nie na towarzyszy wypraw ni偶 na pas膮ce si臋 w pobli偶u gazele i 偶yrafy.

Noce by艂y upalne. D艂ugo wieczorami nie mog艂a zasn膮膰, a potem we 艣nie dr臋czy艂y j膮 koszmary. Trzeciej nocy przez kilka godzin przewraca艂a si臋 bezsennie z boku na bok, nim zapad艂a w p艂ytk膮, niespokojn膮 drzemk臋. 艢ni艂a, 偶e Cal ma k艂opoty, 偶e wzywa pomocy, a ona nie mo偶e si臋 do niego zbli偶y膰.

Obudzi艂a si臋 zlana potem i zap艂akana, po czym zn贸w zapad艂a w sen. Po to tylko, by jeszcze raz us艂ysze膰 krzyk Cala.

Otworzy艂a oczy i rozejrza艂a si臋 po pokoju. Krzyki nie cich艂y. Kto艣 naprawd臋 krzycza艂 w udr臋ce i b贸lu.

Czujna jak w臋sz膮cy niebezpiecze艅stwo kot usiad艂a, ca艂kiem ju偶 przytomna, na 艂贸偶ku.

Panowa艂a cisza. Po chwili jednak zn贸w rozleg艂 si臋 贸w krzyk. Zza 艣ciany dobiega艂 niewyra藕ny g艂os Cala.

Bez chwili namys艂u dziewczyna wyskoczy艂a z 艂贸偶ka i pobieg艂a do pokoju Fentona. By艂o w nim ciemno.

Fenton ponownie zacz膮艂 be艂kota膰 gor膮czkowo jakie艣 s艂owa. Frankie us艂ysza艂a st艂umione przekle艅stwo, a nast臋pnie wyra藕niejsze ju偶 zdanie:

Zostawcie mnie! Nic mi nie jest! Zajmijcie si臋 tamtym... !

D藕wi臋k tych s艂贸w zmrozi艂 jej w 偶y艂ach krew. Zapali艂a 艣wiat艂o. Na zmi臋tej po艣cieli le偶a艂 nagi Cal. Cia艂o l艣ni艂o mu potem. Twarz mia艂 bia艂膮 jak kreda i konwulsyjnie rozwiera艂 i zaciska艂 palce u r膮k. Frankie w jednej chwili poj臋艂a, 偶e m臋偶czyzna jest ci臋偶ko chory.

Zupe艂nie straci艂a g艂ow臋. Rozejrza艂a si臋 w poszukiwaniu aparatu telefonicznego, ale w tej samej chwili Cal zacz膮艂 wi膰 si臋 na 艂贸偶ku.

Niech was piek艂o poch艂onie! M贸wi艂em, zostawi膰 mnie! 鈥 wo艂a艂 ochryple. 鈥 Nim si臋 zajmijcie... tam, po drugiej stronie ulicy! Nie widzicie? Dosta艂 prosto w twarz! Ca艂y impet poszed艂 na niego!

Spokojnie, Cal. Wszystko b臋dzie dobrze.

To ja powinienem dosta膰... 鈥 chrypia艂 m臋偶czyzna. 鈥 On mnie tylko odepchn膮艂. To ja powinienem dosta膰!

Uspokaja艂a go, jakby by艂 dzieckiem, i pr贸bowa艂a sk艂oni膰, by po艂o偶y艂 g艂ow臋 na poduszkach. By艂a kompletnie zdezorientowana, przera偶ona i bezradna. Kiedy wreszcie zamilk艂, si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋 telefoniczn膮. Ponury recepcjonista o艣wiadczy艂, 偶e o tej porze nie istnieje mo偶liwo艣膰 sprowadzenia lekarza. Rano, je艣li oka偶e si臋 to konieczne, Frankie mo偶e wezwa膰 helikopter.

Rano mo偶e by膰 za p贸藕no. Trzeba co艣 zrobi膰 natychmiast! 鈥 krzykn臋艂a. 鈥 Prosz臋 mnie po艂膮czy膰 z kim艣, z kim skonsultuj臋 si臋 telefonicznie.

Z trzaskiem od艂o偶y艂a s艂uchawk臋. Cal przekr臋ci艂 si臋 na brzuch, wtuli艂 twarz w poduszk臋 i ci臋偶ko dysza艂. Frankie przynios艂a z 艂azienki zmoczony w zimnej wodzie r臋cznik i pr贸bowa艂a wyciera膰 choremu twarz, ale na czo艂o Fen tona natychmiast wyst臋powa艂y nowe porcje potu. Szala艂, wyrywa艂 si臋, kl膮艂 jak furman.

By艂a to gor膮czka 鈥 jedna z tych okropnych, tropikalnych gor膮czek 鈥 i Cal m贸g艂 w ka偶dej chwili umrze膰. Ogarni臋ta panik膮 dziewczyna chwyci艂a jego podr贸偶n膮 torb臋. Frankie nie raz ju偶 zetkn臋艂a si臋 w 偶yciu ze 艣mierci膮. Matka zgin臋艂a w wypadku samochodowym, a ojciec zbli偶y艂 si臋 do niewinnie wygl膮daj膮cego samochodu z umieszczon膮 w 艣rodku bomb膮, kt贸ra eksplodowa艂a mu prosto w twarz...

Eksplodowa艂a mu prosto w twarz. Dziewczyna zamar艂a. Co wybe艂kota艂 Cal? 鈥濪osta艂 prosto w twarz. Ca艂y impet poszed艂 na niego". Na wspomnienie tych wykrzyczanych w gor膮czce s艂贸w w piersi jej zacz臋艂o bole艣nie 艂omota膰 serce. 鈥濼o ja powinienem dosta膰".

Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie w stron臋 Cala, jakby chcia艂a z jego poblad艂ej twarzy wyczyta膰 ca艂膮 prawd臋. Widok, jaki ujrza艂a, sprawi艂, 偶e po jej ciele przesz艂a fala gor膮ca. Stan chorego najwyra藕niej si臋 pogorszy艂. Frankie musia艂a co艣 zrobi膰 鈥 i to szybko! Ale co? Zn贸w nachyli艂a si臋 nad neseserem.

Oczy przys艂ania艂a jej mg艂a 艂ez i grzebanie na o艣lep w torbie nie przynosi艂o 偶adnych rezultat贸w. Przetar艂a powieki. Jej cichym j臋kom wt贸rowa艂y gor膮czkowe deklamacje Cala. I jaki jest sens kocha膰 ludzi, pomy艣la艂a, skoro ci umieraj膮 mi na r臋kach. Czy tak w艂a艣nie my艣la艂 Cal? Z pewno艣ci膮 widzia艂 w 偶yciu wi臋cej umar艂ych ni偶 偶ywych.

Zaczerpn臋艂a tchu i cho膰 na dobr膮 spraw臋 nie wiedzia艂a, czego szuka膰, gor膮czkowo wywraca艂a zawarto艣膰 saszetki z przyborami toaletowymi.

Znalaz艂a zwyk艂e plastry opatrunkowe, ma艣膰 antyseptyczn膮 i kilka przedmiot贸w, kt贸rych wola艂aby w og贸le nie zobaczy膰. Na samym dnie dostrzeg艂a plastikowe pude艂eczko z tabletkami. Zamierza艂a w艂a艣nie przestudiowa膰 etykietk臋, kiedy zadzwoni艂 telefon.

Pani Fenton?

Tak 鈥 odpar艂a bez chwili zastanowienia. Przyzwyczai艂a si臋 ju偶 do tego nazwiska.

Nazywam si臋 Morton. Jestem lekarzem i dzwoni臋 z Nairobi. Dowiedzia艂em si臋 w艂a艣nie, 偶e pan Fenton dosta艂 gor膮czki. Mo偶e mi pani opisa膰 objawy?

Jego spokojny, rzeczowy ton sprawi艂, 偶e na dziewczyn臋 sp艂yn膮艂 spok贸j.

Czy pani m膮偶 chorowa艂 na malari臋? 鈥 spyta艂, kiedy sko艅czy艂a.

On... eee... nic nie wspomina艂. Jeste艣my ma艂偶e艅stwem od niedawna 鈥 odpar艂a s艂abym g艂osem. 鈥 Ale w jego torbie znalaz艂am jakie艣 pigu艂ki.

Prosz臋 odczyta膰 mi to, co napisane jest na etykiecie.

Odczyta艂a d艂ugie, brzmi膮ce bardzo naukowo s艂owa.

Hm, no c贸偶, trudno mi jest postawi膰 diagnoz臋 wy艂膮cznie na podstawie opisu. Wygl膮da to na zwyk艂y atak malarii. Prosz臋 mu zaaplikowa膰 te tabletki wed艂ug za艂膮czonej instrukcji.

Och, dzi臋kuj臋.

Wkr贸tce powinna nast膮pi膰 zauwa偶alna poprawa. Je艣li do rana temperatura nie spadnie, b臋dziemy my艣le膰, co dalej. Ale nie s膮dz臋, by tak si臋 sta艂o.

Dzi臋kuj臋 i przepraszam za k艂opot.

Ostatecznie to m贸j zaw贸d. Dobranoc, pani Fenton. I g艂owa do g贸ry.

Och. Doktorze...

Tak?

Czy mog臋 co艣 jeszcze dla niego zrobi膰?

Powinna pani obmy膰 go z potu i zmieni膰 bielizn臋. To chyba tyle. Niech s艂u偶ba hotelowa wymieni mu po艣ciel.

鈥 鈥 Zrobi臋 to osobi艣cie 鈥 odpar艂a szybko.

Nie chcia艂a, by kto艣 obcy widzia艂 Cala w takim stanie. Po rozmowie z lekarzem natychmiast zadzwoni艂a do recepcji i za偶膮da艂a nowej po艣cieli.

Cho膰 by艂 艣rodek nocy, dostarczono j膮 zdumiewaj膮co szybko a tak偶e misk臋 z wod膮, o kt贸r膮 poprosi艂a. Kiedy lekko zdziwiona pokoj贸wka opu艣ci艂a pomieszczenie, dziewczyna zabra艂a si臋 do pracy. Najpierw za pomoc膮 g膮bki zmy艂a mu ca艂e cia艂o. Zabieg ten oraz tabletki najwyra藕niej przynios艂y choremu ulg臋. Teraz ju偶 Fenton spokojniej poddawa艂 si臋 staraniom dziewczyny. Nie protestowa艂 nawet, kiedy przewracaj膮c go z boku na bok zmienia艂a mu po艣ciel w 艂贸偶ku.

Niebawem Cal zacz膮艂 oddycha膰 g艂臋biej i regularniej. Kiedy zasn膮艂, Frankie usiad艂a na pod艂odze i zacz臋艂a sk艂ada膰 przedmioty, kt贸re w panice powyrzuca艂a z jego torby podr贸偶nej. Na samym dnie neseseru odkry艂a podniszczony notatnik z o艣limi uszami. D艂u偶sz膮 chwil臋 wa偶y艂a przedmiot w d艂oni zastanawiaj膮c si臋, ile mog艂aby w nim znale藕膰 informacji o 偶yciu Cala. Popatrzy艂a na rozci膮gni臋t膮 w 艂贸偶ku posta膰 i ponownie przenios艂a wzrok na zniszczon膮 sk贸rzan膮 ok艂adk臋. Nie przegl膮daj膮c notatnika od艂o偶y艂a go do torby. Potem znalaz艂a ksi膮偶k臋. Wyj臋艂a j膮 zaciekawiona, co te偶 Cal czyta. By艂a to jedna z najnowszych powie艣ci o Indiach.

Kiedy w zamy艣leniu kartkowa艂a strony, ze 艣rodka ksi膮偶ki wypad艂a b艂臋kitna koperta listu lotniczego. Tym razem nie zdo艂a艂a poskromi膰 ciekawo艣ci. Od艂o偶y艂a ksi膮偶k臋 grzbietem do g贸ry i zag艂臋bi艂a si臋 w lekturze. Poczu艂a w sercu ostre igie艂ki zazdro艣ci.


Najmilszy Calu!

Jak mamy Ci dzi臋kowa膰 za Twoj膮 hojno艣膰 i wielkoduszno艣膰? Bez Twej pomocy sierociniec w Kaloon dawno by ju偶 nie istnia艂, ale poza wyrazami mi艂o艣ci i modlitw膮 nie mo偶emy Ci nic zaofiarowa膰.

Chyba milo Ci b臋dzie us艂ysze膰, 偶e budowa szpitala zosta艂a uko艅czona, a siostra Frances znalaz艂a kwalifikowan膮 piel臋gniark臋, kt贸ra zgodzi艂a si臋 pracowa膰 u nas za darmo dwa dni w tygodniu. Zamierza r贸wnie偶 raz na tydzie艅 prowadzi膰 dla starszych dzieci kursy higieny. Jestem przekonana, 偶e gdyby艣my mieli t臋 kobiet臋 w zesz艂ym roku, epidemia cholery nie poch艂on臋艂aby tylu ofiar.

Ucieszy Ci臋 te偶 wiadomo艣膰, 偶e w zesz艂ym tygodniu wr贸ci艂 Jalan. Odszed艂 od nas i przez dwa tygodnie w艂贸czy艂 si臋 po ulicach. Obawiali艣my si臋, 偶e handluje narkotykami lub robi inne, jeszcze gorsze rzeczy 鈥 sam wiesz jakie jest tutaj 偶ycie 鈥 ale najwyra藕niej...


Nast臋powa艂y kolejne akapity listu. By艂o w nich tyle ciep艂a i uczucia, 偶e Frankie czyta艂a je z zapartym tchem.


Prosz臋 Ci臋, m贸j najdro偶szy ch艂opcze, uwa偶aj na siebie i oszcz臋dzaj si臋. Wiem, 偶e to bezcelowe namawia膰 Ci臋, by艣 zaniecha艂 swych szalonych przedsi臋wzi臋膰, ale zaklinam ci臋, we藕 do serca pro艣by starszej kobiety, kt贸ra Ci臋 tak kocha. Przyje偶d偶aj do nas; nie widzieli艣my si臋 ju偶 tak d艂ugo. Niech zawsze towarzyszy Ci nasza modlitwa i mi艂o艣膰.


List ko艅czy艂 trudny do odczytania podpis.

Frankie ostro偶nie z艂o偶y艂a papier i wsadzi艂a kopert臋 do ksi膮偶ki. Nast臋pnie spakowa艂a neseser. Cicho przysun臋艂a do 艂贸偶ka chorego krzes艂o. D艂ugo wpatrywa艂a si臋 w wycie艅czon膮 twarz Cala. A jednak zupe艂nie ci臋 nie znam, szepn臋艂a.




Rozdzia艂 9


W ci膮gu ca艂ego nast臋pnego dnia Cal obudzi艂 si臋 tylko dwa razy, popi艂 troch臋 wody i ponownie zapada艂 w sen. Dopiero wieczorem na dobre otworzy艂 oczy. Najwyra藕niej doszed艂 ju偶 do siebie...

Co si臋 dzi艣 ze mn膮 dzia艂o?

To samo co w nocy. Mia艂e艣 straszn膮 gor膮czk臋.

A co ty tutaj robisz?

Opiekuj臋 si臋 tob膮.

Nie potrzebuj臋!

Nie? S膮dzisz, 偶e zostawi艂abym ciebie w hotelowym pokoju nieprzytomnego i bez opieki?

Takie rzeczy ju偶 mi si臋 zdarza艂y.

W to nie w膮tpi臋. Tobie wszystko ju偶 si臋 wcze艣niej zdarzy艂o.

Dziewczyna wci膮偶 by艂a zdenerwowana i zaczepny ton Cala bardzo j膮 zirytowa艂. Kiedy jednak spojrza艂a na jego blad膮, wymizerowan膮 twarz, poczu艂a wyrzuty sumienia.

Mia艂e艣 atak malarii 鈥 powiedzia艂a spokojniejszym ju偶 g艂osem. 鈥 Prawie szesna艣cie godzin by艂e艣 nieprzytomny.

Znalaz艂a艣 tabletki?

Przy niewielkiej pomocy lekarza.

Lekarza? M贸j Bo偶e, potrzebowa艂em wy艂膮cznie tych tabletek!

Nie przejmuj si臋. Rozmawia艂am z nim tylko przez telefon. Jego noga nie stan臋艂a w tym pokoju. A swoj膮 drog膮, sk膮d mog艂am wiedzie膰, 偶e to malaria? My艣la艂am, 偶e umierasz na jak膮艣 ma艂pi膮 gor膮czk臋.

Wygl膮da艂e艣 koszmarnie, krzycza艂e艣 tak, 偶e dach贸wki dzwoni艂y. Popatrzy艂 na ni膮.

Wykapany ojciec. Mike te偶 lubi艂 przesadza膰.

Mike? Czemu akurat Mike przyszed艂 ci w tej chwili do g艂owy?

Cal wzruszy艂 ramionami.

Wcale nie przesadzam. Twoje ryki zbudzi艂y mnie a偶 w s膮siednim pokoju. Jak si臋 teraz czujesz?

Okay.

Okay 鈥 przedrze藕ni艂a go z艂o艣liwie.

No c贸偶, chyba nie藕le. Czuj臋 si臋 tylko tak, jakby upuszczono mi ca艂膮 krew. My艣l臋, 偶e to po mnie wida膰. Ale tak jest zawsze. Musz臋 tylko nieco wypocz膮膰.

Rano dzwoni艂 lekarz. O艣wiadczy艂, 偶e powiniene艣 kilka dni sp臋dzi膰 w 艂贸偶ku.

Nie lubi臋 pie艣ci膰 si臋 ze sob膮 鈥 parskn膮艂 ze zniecierpliwieniem.

Mam nadziej臋, 偶e wszystko to by艂o tego warte.

O czym ty zn贸w m贸wisz?

O k艂usownikach. Z艂apa艂e艣 ich na gor膮cym uczynku?

Ha! 鈥 roze艣mia艂 si臋 w nag艂ym przypomnieniu. Twarz mu poja艣nia艂a, pojawi艂 si臋 na niej taki wyraz, 偶e dziewczynie za艂omota艂o serce. Odwr贸ci艂a twarz.

Pewnie. Mam wspania艂y materia艂. Nawet si臋 nie domy艣laj膮, 偶e ich 艣ledzi艂em.

To bardzo dobrze.

Musz臋 si臋 ogoli膰. 鈥 Usiad艂 na 艂贸偶ku. 鈥 Poniewa偶 jeste艣 dam膮, lepiej si臋 odwr贸膰.

Zapominasz, 偶e noc膮 kilkakrotnie my艂am ci臋 ca艂ego.

Aaa, Frankie zg艂臋bi艂a tajemnice mego cia艂a!

Zmusi艂 si臋 do u艣miechu, ale oczy mia艂 czujne, a s艂owa ostro偶ne. 鈥 A co z tajemnicami mego umys艂u?

Nie wiem, o czym m贸wisz.

Co wykrzykiwa艂em w gor膮czce? Czy wszystko ju偶 do siebie pasuje?

Wytrzyma艂a jego wzrok. Na ko艅cu j臋zyka mia艂a wiele pyta艅, lecz widz膮c, jak w 藕renicach m臋偶czyzny budzi si臋 czujno艣膰, sk艂ama艂a g艂adko:

Nic nie zrozumia艂am. Be艂kota艂e艣 co艣 bardzo niewyra藕nie.

Wyszed艂 z 艂贸偶ka i dziewczyna pos艂usznie odwr贸ci艂a g艂ow臋.

Skoro nie mamy tu ju偶 nic do roboty, co dalej? 鈥 zapyta艂a.

Jad臋 na wybrze偶e.

Zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi 艂azienki. Bez s艂owa skierowa艂 si臋 w stron臋 艂贸偶ka. By艂 blady jak 艣ciana. Golenie si臋 kosztowa艂o go wiele si艂.

Cudownie 鈥 o艣wiadczy艂a Frankie. 鈥 Bardzo chcia艂am zobaczy膰 ocean. Jak d艂ugo b臋dziemy tam jecha膰?

Ja. Ja b臋d臋 jecha膰. Funduj臋 sobie wakacje i zamierzam sp臋dzi膰 je samotnie.

Jak to? Przecie偶 nie mo偶esz prowadzi膰 auta.

Ju偶 mog臋. 鈥 Zgi膮艂 rami臋 i skrzywi艂 si臋. 鈥 B臋d臋 m贸g艂.

Przez ca艂膮 noc opiekowa艂am si臋 tob膮, my艂am ci臋 i zmienia艂am po艣ciel. Chyba zas艂u偶y艂am sobie na wycieczk臋 na pla偶臋?

Nikt ci臋 nie prosi艂, by艣 przekszta艂ca艂a si臋 w moj膮 nia艅k臋.

Tak? 鈥 krzykn臋艂a ze z艂o艣ci膮. 鈥 Ka偶dy inny m臋偶czyzna powiedzia艂by chocia偶 鈥瀌zi臋kuj臋".

Nie jestem 鈥瀔a偶dym innym m臋偶czyzn膮".

A wi臋c wylewasz mnie z pracy? Tak po prostu?

Odwieziesz mnie do Nairobi. Tam zorganizuj臋 ci bilet do domu. Otrzymasz pe艂n膮 zap艂at臋.

Nie obchodz膮 mnie twoje pieni膮dze. 鈥 Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, by ukry膰 艂zy rozczarowania i gniewu.

No c贸偶, obawiam si臋, 偶e nic innego nie mog臋 ci 鈥 zaproponowa膰. 鈥 Cal w zamy艣leniu popatrzy艂 na gromadz膮ce si臋 za oknem cienie. 鈥 Wiesz, jak jest nad morzem? Delikatny bia艂y piasek i faluj膮ce na wietrze palmy. To najczarowniejsze miejsce na ziemi. Je艣li pojedziemy tam razem... 鈥 Wzruszy艂 ramionami.

Nieoczekiwanie odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋 i krzykn臋艂a:

To co? Co z tego, 偶e pojedziemy razem? Co z tego, je艣li b臋dziemy mieli romans? Skoro ja o to nie dbam, ciebie tym bardziej nie powinno to obchodzi膰 鈥 krzycza艂a. 鈥 Wiesz, co my艣l臋? My艣l臋, 偶e twoja oboj臋tno艣膰 i dystans bior膮 si臋 nie z powodu mojego wieku czy braku do艣wiadczenia, ale z tego, kim jestem! Gdyby tu by艂a jakakolwiek inna dwudziestolatka, nie zastanawia艂by艣 si臋 ani chwili. Ale ja jestem c贸rk膮 Mike'a O鈥橲hei! I ten w艂a艣nie fakt, z jakich艣 tajemniczych powod贸w, stawia mnie poza nawiasem.

Zabrak艂o jej tchu i zamilk艂a. Poczu艂a si臋 nagle potwornie zm臋czona, zniech臋cona i pusta w 艣rodku. Cal zamkn膮艂 oczy. Kiedy odezwa艂 si臋, g艂os mia艂 zimny jak l贸d:

Marz臋 o jednej rzeczy 鈥 o 艣nie. I to w samotno艣ci. B膮d藕 wi臋c tak dobra i zamknij za sob膮 drzwi z tamtej strony. Wr贸cisz, jak ci臋 zawo艂am. To polecenie s艂u偶bowe!

Bez s艂owa wybieg艂a na korytarz. Oczy mia艂a pe艂ne 艂ez i d艂u偶sz膮 chwil臋, na o艣lep, szuka艂a klamki. Z hukiem zamkn臋艂a drzwi. W swoim pokoju pad艂a na 艂贸偶ko i p艂aka艂a tak d艂ugo, a偶 zabrak艂o jej 艂ez. Potem wyczerpana zasn臋艂a.

Cal dopiero w po艂udnie nast臋pnego dnia obcesowo zastuka艂 do jej pokoju.

Zbieraj si臋. Jedziemy. _

Z najwi臋ksz膮 ochot膮!

Bez s艂owa zesz艂a po schodach. Kipi膮c ze z艂o艣ci patrzy艂a, jak reguluje rachunek.

Mam nadziej臋, 偶e ju偶 jad艂a艣 鈥 zauwa偶y艂 sucho. 鈥 Czeka nas d艂uga droga.

Spojrza艂a na艅 wyzywaj膮co. By艂 blady i zm臋czony.

A je艣li nie jad艂am, to co? Co ci臋 to obchodzi?

Chyba nie zamierzasz okazywa膰 tych humork贸w a偶 do Nairobi? Nie jestem w kondycji, by je znosi膰.

' W takim razie powiniene艣 zosta膰 tu i odpocz膮膰.

Nie potrzebuj臋 twoich 艣wiat艂ych rad, co powinienem, a czego nie powinienem! Obywa艂em si臋 dot膮d bez nich i jako艣 sobie radzi艂em.

Spogl膮dali na siebie z jawn膮 wrogo艣ci膮.

Tak samo jak nie potrzebujesz nia艅ki! Ani kierowcy! Doskonale, to mi wystarcza!

Doprowadzona do szewskiej pasji Frankie podesz艂a do landrovera, wrzuci艂a niedbale do kabiny koszyk i zaj臋艂a miejsce pasa偶era.

Co ty, do diab艂a, wyprawiasz?

Jad臋 do Nairobi. Tam czeka na mnie samolot.

Przecie偶 masz prowadzi膰 samoch贸d.

Ja? A kto tak powiedzia艂? Chyba dosta艂am wym贸wienie?

Chc臋, by艣 dzisiaj jeszcze prowadzi艂a samoch贸d.

Widz膮c, 偶e Cal kipi ze z艂o艣ci, u艣miechn臋艂a si臋 do niego promiennie.

Ty chcesz! A ja chc臋 czego艣 innego. Chc臋 sobie dla odmiany poobserwowa膰 przez okno afryka艅skie krajobrazy.

S艂uchaj...

Frankie ostentacyjnie odwr贸ci艂a si臋 plecami i si臋gn臋艂a po okulary przeciws艂oneczne.

O tej porze dnia 艂atwo prowadzi膰...

To prowad藕. Ju偶 mo偶esz. Sam mi to powiedzia艂e艣 wczoraj wieczorem. 鈥 Spojrza艂a w jego stron臋. Na widok podkr膮偶onych oczu i grubych kropli potu na czole Fentona prawie si臋 podda艂a. W tej samej chwili jednak Cal podj膮艂 wyzwanie.

Wi臋c dobrze... 鈥 Wsiad艂 do auta i w艂膮czy艂 silnik. Obrzuci艂 dziewczyn臋 mrocznym spojrzeniem. 鈥 Przejrza艂em tw膮 gr臋. Nie skutkuje. Ani troch臋.

Nie prowadz臋 偶adnej gry.

Oczywi艣cie, 偶e prowadzisz. Chcesz postawi膰 na swoim. Chcesz zmusi膰 mnie, bym zabra艂 ci臋 nad morze.

Wcale nie. Nigdzie ju偶 nie chc臋 z tob膮 jecha膰! 鈥 krzykn臋艂a i ze zdumieniem stwierdzi艂a, 偶e tak jest naprawd臋. Cal Fenton doprowadzi艂 j膮 do ostateczno艣ci. 鈥 Mam ciebie po dziurki w nosie. Jestem po prostu zm臋czona. Lecz skoro mam ju偶 dzisiaj opu艣ci膰 Afryk臋, chc臋 po偶ytecznie sp臋dzi膰 ostatnie godziny.

Przez kilka sekund spogl膮da艂 na dziewczyn臋 z uwag膮, jakby pragn膮艂 sprawdzi膰, czy rzeczywi艣cie m贸wi serio. Potem zwolni艂 sprz臋g艂o i samoch贸d ruszy艂.

Po trzech godzinach jazdy skr臋ci艂 z wyboistej, pokrytej piaskiem drogi i zatrzyma艂 samoch贸d na poboczu. Niezdarnie wygramoli艂 si臋 z szoferki i opar艂 plecami o mask臋 auta. Frankie r贸wnie偶 wysiad艂a.

Podziwiamy panoram臋?

Przesta艅, Frankie. Mam wszystkiego serdecznie dosy膰.

Na d藕wi臋k jego g艂osu dziewczynie przebieg艂 dreszcz po krzy偶u. Uwa偶niej spojrza艂a w twarz Cala. Najwyra藕niej wr贸ci艂a gor膮czka. Prowadzi艂 tak d艂ugo, jak m贸g艂. A ona siedzia艂a obok i beztrosko na to pozwala艂a. Pragn臋艂a da膰 mu nauczk臋, chcia艂a pokaza膰, jak bardzo jej potrzebuje i nie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e sprawy mog膮 posun膮膰 si臋 tak daleko.

Wygra艂a艣 鈥 o艣wiadczy艂. 鈥 Z Nairobi nad morze jako艣 bym dojecha艂. Ale nie a偶 st膮d.

Nie chcia艂am niczego wygrywa膰.

Niech ci b臋dzie.

Zapewne i z Nairobi by艣 nie dojecha艂. Utkn膮艂by艣 w po艂owie trasy 鈥 sam na drodze.

鈥 鈥 Mo偶e tak, mo偶e nie. W ka偶dym razie siadaj za kierownic膮.

Dok膮d jedziemy? Do Nairobi czy nad morze? Ze znu偶eniem wzruszy艂 ramionami.

Och, do diab艂a. Nad morze.

Z ulg膮 opad艂 w fotel obok kierowcy i ca艂膮 d艂ug膮 upaln膮 drog臋 do Mombasy przespa艂.

Kiedy doje偶d偶ali ju偶 do miasta, Frankie dotkn臋艂a lekko jego r臋ki.

Gdzie teraz? 鈥 spyta艂a. Wyprostowa艂 si臋 i popatrzy艂 przez okno.

Przejecha艂a艣 ca艂膮 drog臋 bez przystanku?

Zatrzymywa艂am si臋 dwukrotnie na stacjach benzynowych, ale ty spa艂e艣 jak zabity.

Nie musimy jecha膰 do centrum. Je艣li tutaj skr臋cisz, ominiemy zat艂oczone 艣r贸dmie艣cie. Dom stoi na pla偶y, tam, na p贸艂noc.

Jechali bocznymi, wyboistymi drogami, a偶 trafili w ko艅cu na piaszczysty trakt prowadz膮cy przez pola trzciny cukrowej. Dziewczyn臋 zdumia艂a nag艂a zmiana klimatu. Zostawili za sob膮 poro艣ni臋t膮 wysokimi trawami r贸wnin臋 trafiaj膮c w parny, tropikalny upa艂.

Tutaj.

Skr臋ci艂a w przerw臋 w 偶ywop艂ocie i zatrzyma艂a samoch贸d przed skromnym, drewnianym budynkiem.

Och, to rzeczywi艣cie pla偶a! 鈥 Frankie dziarsko wyskoczy艂a z samochodu. Obla艂a j膮 fala takiego gor膮ca, 偶e w jednej sekundzie mia艂a ubranie mokre od potu. Za domkiem znajdowa艂 si臋 poro艣ni臋ty palmami ogr贸d, a dalej zaczyna艂a si臋 l艣ni膮ca biel膮 pla偶a i bezkresny ocean.

Cal, kt贸ry wysiad艂 z samochodu du偶o wolniej, r贸wnie偶 by艂 rad, 偶e wreszcie dotarli do celu. Ruszy艂 w stron臋 domku. Frankie post臋powa艂a za nim.

No tak! 鈥 wykrzykn臋艂a rozgl膮daj膮c si臋 niepewnie po wn臋trzu pomieszczenia.

O co chodzi?

Rozumiem teraz, czemu nie chcia艂e艣 mnie zabra膰. Tutaj jest uroczo, ale bardzo ciasno.

Nie martw si臋. Wynios臋 materac na werand臋. B臋dziesz mia艂a do dyspozycji ca艂膮 sypialni臋.

Od pierwszej chwili nabra艂a przekonania, 偶e tu w艂a艣nie znajduje si臋 prawdziwy dom Fentona, jego azyl. Male艅ki budyneczek by艂 umeblowany prosto, ale w mrocznym 艣wietle, nap艂ywaj膮cym przez zrobione z deszczu艂ek okiennice, Frankie zauwa偶y艂a, 偶e wszystko pokrywaj膮 tam barwne afryka艅skie tkaniny z bawe艂ny i indyjskie dywaniki. Na 艣cianach umieszczono interesuj膮ce rze藕by, ryciny i fotografie, przy drzwiach majaczy艂a p臋kata bania, a na p贸艂kach pi臋trzy艂y si臋 ksi膮偶ki, czasopisma i ta艣my magnetofonowe. Dziewczyna pomy艣la艂a sobie, 偶e jest tu wszystko, czego tak brakowa艂o w tamtym zimnym, bezosobowym mieszkaniu w Londynie, i poczu艂a si臋 nagle jak intruz.

No i jak si臋 czujesz? 鈥 spyta艂a.

Du偶o lepiej. Sen podczas jazdy postawi艂 mnie na nogi.

艢wietnie.

Cho膰 by艂a to wiadomo艣膰 pomy艣lna, dziewczyn臋 ogarn膮艂 smutek. Najwyra藕niej Cal ju偶 jej nie potrzebowa艂 i niebawem zacznie j膮 zn贸w wygania膰.

Zr贸b herbat臋. Ja w tym czasie wnios臋 baga偶e.

Nic z tego.

Nie ma mleka?

Nie, to znaczy tak. Nie mamy mleka. Ale mnie chodzi o co艣 innego. 鈥 Zebra艂a ca艂e swe si艂y. 鈥 Ja tu nie zostan臋. Chcia艂am ci臋 tylko bezpiecznie dostarczy膰 na miejsce. Zaraz wracam do Nairobi.

Obrzuci艂a t臋sknym spojrzeniem pla偶臋, ocean, rozfalowane wierzcho艂ki palm, zdecydowanym ruchem w艂o偶y艂a r臋ce do kieszeni szort贸w i spojrza艂a na Cala..

Nie musisz wyje偶d偶a膰.

Ale chc臋.

Fenton przeszed艂 pok贸j i zacz膮艂 otwiera膰 okiennice. Do 艣rodka wla艂o si臋 jaskrawe 艣wiat艂o popo艂udniowego s艂o艅ca zdradzaj膮c wyraz jej twarzy.

Przede wszystkim 鈥 jak zamierzasz wraca膰?

To zale偶y. Albo pojad臋 landroverem, albo wezm臋 wsp贸ln膮 taks贸wk臋. Czyta艂am o nich w przewodniku.

Auto b臋dzie mi potrzebne. A podr贸偶uj膮ca w nocy samotna kobieta jest tu wystawiona na wiele niebezpiecze艅stw.

Naprawd臋?

Od艂贸偶 decyzj臋 do jutra. Pomy艣limy o wszystkim rano.

Mam ju偶 dosy膰 twego nieustannego gadania, jak to ci staj臋 na drodze 鈥 wybuchn臋艂a. 鈥 Nie, zdecydowanie chc臋 jecha膰.

Co艣 w g艂osie Frankie kaza艂o Calowi szybko podej艣膰 do dziewczyny i po艂o偶y膰 jej d艂onie na ramionach.

Frankie, naprawd臋 nie stajesz mi na drodze. Wiem, po tym wszystkim, co nawygadywa艂em, nie uwierzysz mi, ale tak jest. Ponadto jeste艣 wyko艅czona jazd膮. Potrzebujesz odpoczynku, podobnie jak ja.

Wiem, 偶e chcesz tu zosta膰 sam.

Chcia艂em. Teraz ju偶 nie jestem tego taki pewien. Przebywali艣my ze sob膮 tak d艂ugo, 偶e b臋dzie mi brakowa膰 naszych codziennych k艂贸tni.

O, ja bardzo ch臋tnie o nich zapomn臋 鈥 wykrzykn臋艂a z gorycz膮.

Zawrzyjmy zatem umow臋, 偶e nie b臋dzie 偶adnych dalszych sprzeczek. I rozm贸w o twoim dzisiejszym wyje藕dzie do Nairobi. Okay? Daj臋 ci s艂owo honoru, 偶e jeste艣 tu bardzo mile widziana. A teraz si臋 rozgo艣膰.

Sta艂 bez ruchu trzymaj膮c r臋ce na jej ramionach. W ko艅cu Frankie skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮. Kiedy Cal znikn膮艂 na ty艂ach budynku, by uruchomi膰 bojler, zdj臋艂a buty i na bosaka zrobi艂a obch贸d domu. Znalaz艂a 艂azienk臋 i kuchni臋. Dom pachnia艂 rozgrzanym drewnem, a pod艂oga ocienionej werandy rozkosznie ch艂odzi艂a stopy.

Wr贸ci艂 Cal. By艂 w samych szortach i gwizda艂 jak膮艣 melodi臋, kt贸rej Frankie nie zna艂a. Dziewczyna stara艂a si臋 nie patrze膰 na jego odkryte cia艂o 鈥 cia艂o, kt贸re tak dobrze pozna艂a w ka偶dym szczeg贸le.

Podoba ci si臋 tutaj?

To cudowne miejsce.

Nic tak nie usuwa zm臋czenia, jak k膮piel w oceanie. Spojrza艂a t臋sknie na modr膮 wod臋.

Nie mam kostiumu.

To 偶aden problem. Tutaj nikt nie przychodzi.

A ty?

Ja nie b臋d臋 patrzy艂.

Nie o to mi chodzi. Pytam, czy te偶 pop艂ywasz? Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Przecie偶 jestem rekonwalescentem. Poza tym uruchomienie generatora zajmie mi czas do nocy.

Popatrzy艂a na艅 zdumiona, 偶e tak lekko przyzna艂 si臋 do swojej s艂abo艣ci.

No, uciekaj.

Mia艂am przygotowa膰 herbat臋.

Szkoda czasu. S艂o艅ce ju偶 zachodzi. Kiedy wr贸cisz, ja przygotuj臋 mocn膮 i gor膮c膮 herbat臋.

My艣lisz, 偶e to rozs膮dne?

Masz na my艣li moje zdrowie?

Nie, zdrowie nas obojga 鈥 odpar艂a szczerze. 鈥 Pami臋tasz, co m贸wi艂e艣 o rozko艂ysanych wiatrem palmach?

Przes艂a艂 jej d艂ugi, czaruj膮cy u艣miech.

Malaria skutecznie odbiera cz艂owiekowi wszelk膮 ochot臋. Czeka nas jedyna zapewne noc w roku, kiedy ze stuprocentow膮 pewno艣ci膮 mog臋 ci zagwarantowa膰 to, 偶e rano obudzisz si臋 dziewic膮.

Wyprawa na pla偶臋 zaj臋艂a jej ponad godzin臋. Kiedy zm臋czona k膮piel膮 i tropikalnym s艂o艅cem wlok艂a si臋 mi臋dzy palmami do domu, ujrza艂a na werandzie Cala. Siedzia艂 na materacach oparty plecami o 艣cian臋 domu, nogi mia艂 wyci膮gni臋te przed siebie, a na g艂owie s艂omkowy kapelusz. Dziewczyna przystan臋艂a. W pierwszej chwili s膮dzi艂a, 偶e Fenton 艣pi. Zaraz jednak stwierdzi艂a, 偶e zaj臋ty jest aparatami fotograficznymi. Na uszach mia艂 s艂uchawki walkmana.

By艂 tak poch艂oni臋ty prac膮, 偶e Frankie mog艂a go bezpiecznie obserwowa膰 d艂u偶sz膮 chwil臋. Widzia艂a jego silne ramiona, br膮zowy p艂aski brzuch, zwinne d艂onie i muskularne, smuk艂e nogi. Zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, 偶e Cal jest pi臋kny, i 偶e ona t臋skni za nim ka偶d膮 cz膮stk膮 swego cia艂a.

Po powrocie do domu natychmiast wzi臋艂a prysznic i wr贸ci艂a do swego pokoju. Obok 艂贸偶ka sta艂 rze藕biony kufer marynarski. Znajdowa艂a si臋 w nim zapasowa po艣ciel, poduszki i kupony barwnej afryka艅skiej bawe艂ny. Dziewczyna zna艂a ju偶 sarongi. Afryka艅skie kobiety cz臋sto przewi膮zywa艂y je powy偶ej piersi i nosi艂y w nich na plecach male艅kie dzieci o ogromnych wilgotnych oczach.

Frankie wybra艂a sarong w kolorach morza i piasku. Owin臋艂a nim sw膮 szczup艂膮 sylwetk臋, strz膮sn臋艂a z w艂os贸w wod臋 i wysz艂a do Cala.

Podni贸s艂 wzrok i zdj膮艂 z uszu s艂uchawki.

Zmieni艂a艣 si臋 w miejscow膮 kobiet臋.

Masz co艣 przeciwko temu? Znalaz艂am to w tej rze藕bionej skrzyni.

Obrzuci艂 bacznym spojrzeniem jej posta膰. Przez chwil臋 my艣la艂a, 偶e zrobi艂a co艣 niew艂a艣ciwego.

Je艣li chcesz, mog臋 ten sarong zdj膮膰. Nie powinnam grzeba膰 w twoich rzeczach...

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Nie, nie. Wygl膮dasz fantastycznie. Tyle tylko, 偶e sarong ten nale偶a艂 niegdy艣 do pewnej dziewczyny. Dlatego tak dziwnie na ciebie patrzy艂em.

Pewna dziewczyna. Wi臋c nie jest to taka zupe艂na samotnia.

Zmieni臋 ubranie.

Ale偶 nie. Dziewczyn臋 t臋 zna艂em wiele lat temu. Ponadto nigdy zbyt wiele dla mnie nie znaczy艂a.

A czy w og贸le ktokolwiek co艣 dla ciebie znaczy艂?

Ostre s艂owa pad艂y, zanim zd膮偶y艂a poskromi膰 j臋zyk.

Wci膮gn臋艂a powietrze przygotowana na wybuch gniewu, ale m臋偶czyzna tylko powiedzia艂 cicho:

No, no, kontynuuj, prosz臋. Widz臋, 偶e znasz mnie od dziecka.

Unios艂a wojowniczo g艂ow臋.

Nie znam. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 jeste艣 ca艂kowicie niezale偶ny i... 鈥 zawaha艂a si臋 鈥 ... po tym wszystkim, co w 偶yciu widzia艂e艣, jeste艣 zapewne... 鈥 G艂os jej zamar艂.

Nieczu艂y? Cyniczny?

Tak, chyba tak. Ostatecznie sam mi to kiedy艣 powiedzia艂e艣.

Schowa艂 obiektyw do torby.

Je艣li nawet jest to prawda, dziwisz si臋? W ko艅cu mog臋 patrze膰 na ciebie, jak tu stoisz 鈥 艣liczna, m艂oda dziewczyna, doskona艂a pod ka偶dym wzgl臋dem. Ale zni贸s艂bym r贸wnie偶 widok masy krwi i rozdartego cia艂a, w jakie obr贸ci艂aby艣 si臋 po wej艣ciu na min臋.

M贸j ojciec r贸wnie偶 bywa艂 艣wiadkiem tych wszystkich rzeczy, a jednak nie odci膮艂 si臋 tak kompletnie od 偶ycia. Wr臋cz przeciwnie. Zdawa艂 sobie spraw臋, jak kruche i ulotne jest to 偶ycie i chwyta艂 je 艂apczywie pe艂nymi gar艣ciami.

Nie jestem twoim ojcem! 鈥 Cal popatrzy艂 na ni膮 ostro i spu艣ci艂 wzrok. 鈥 Ale chcia艂bym by膰 taki jak Mike.

Co? 鈥 Ze zdumieniem zamruga艂a oczyma. Nie wierzy艂a wprost w艂asnym uszom. 鈥 Co powiedzia艂e艣?

Zapad艂a d艂uga chwila milczenia. Cal z wymuszonym u艣miechem d藕wign膮艂 si臋 z ziemi.

Stan zdrowia nie pozwala mi kontynuowa膰 tak powa偶nej dyskusji. Lepiej przygotuj臋 drinki. Chcesz pos艂ucha膰? 鈥 Wskaza艂 walkmana. 鈥 Muzyka Mozarta zawsze poprawia艂a mi humor.

Wr贸ci艂 z dzbankiem, w kt贸rym grzechota艂y kostki lodu.

W贸dka, tonik i du偶o 艣wie偶ych limonk贸w. My艣l臋, 偶e przyda mi si臋 nieco chininy.

Chininy?

Tak, w toniku. To nie przypadek, 偶e w czasach kolonialnych pito tu tak du偶o d偶inu z tonikiem.

Nie wiedzia艂am o tym. 鈥 Poci膮gn臋艂a ze szklanki. Nap贸j by艂 lodowato zimny i przepyszny. Wypi艂a kolejny 艂yk chc膮c wymaza膰 z pami臋ci niejasne s艂owa, kt贸re wykrzykiwa艂 w gor膮czce Cal. By艂a pewna, 偶e m臋偶czyzna z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie zgodzi艂by si臋 ich wyja艣ni膰. 鈥 Powinnam pomy艣le膰 o kolacji. W kuchni widzia艂am karton z 偶ywno艣ci膮.

Zostawi艂a go tam kobieta opiekuj膮ca si臋 domem. Nie musisz si臋 zatem o nic martwi膰. Nie b膮d藕 tak膮 zabiegan膮 kurk膮 domow膮. Rozlu藕nij si臋, poci膮gnij sobie ze szklanki i podziwiaj zach贸d s艂o艅ca.

Usiad艂 obok niej na materacu. Czu艂a ciep艂o jego rozgrzanej sk贸ry. Poci膮gn臋艂a pot臋偶ny 艂yk. Zimny trunek eksplodowa艂 ogniem w pustym 偶o艂膮dku. Poczu艂a si臋 nagle odpr臋偶ona i wolna.

Stanowczo za tob膮 nie nad膮偶am. Raz jestem m艂od膮, niewinn膮 dziewic膮, a za chwil臋 zabiegan膮 kurk膮 domow膮.

Cal 艂ykn膮艂 alkoholu i jaki艣 czas bawi艂 si臋 szklank膮.

Zdajesz sobie oczywi艣cie spraw臋 z tego, 偶e gdyby przysz艂o nam przebywa膰 w namiocie k艂usownik贸w d艂u偶ej ni偶 jedn膮 noc, nie by艂aby艣 ju偶 t膮 pierwsz膮 z wymienionych przez siebie os贸b. Musieliby艣my wynale藕膰 jaki艣 spos贸b, by nie zamarzn膮膰.

Frankie doskonale pami臋ta艂a, jak Cal przytula艂 si臋 do niej przez sen.

Zdajesz sobie oczywi艣cie spraw臋, 偶e nie mia艂abym nic...

By艂by to g艂upi pomys艂. Do tego nigdy nie dojdzie.

Powtarzasz si臋, a ja marnuj臋 tu tylko czas.

Na rany Chrystusa, Frankie, b膮d藕偶e rozs膮dna! Chcesz wr贸ci膰 do domu w ci膮偶y?

To ju偶 tylko wym贸wka... i w dodatku nieuczciwa.

Jak to?

Szukaj膮c tabletek, przerzuci艂am twoje rzeczy...

Zaczerwieni艂a si臋, ale wytrzyma艂a spojrzenie m臋偶czyzny.

Po dw贸ch sekundach, kiedy dotar艂 do niego sens jej wypowiedzi, odchyli艂 do ty艂u g艂ow臋 i wybuchn膮艂 艣miechem.

Apteczk臋 skompletowa艂em dziesi臋膰 lat temu, kiedy jeszcze by艂em ognistym m艂odym cz艂owiekiem! Wstyd mi si臋 przyzna膰, ale nigdy jej nawet nie otworzy艂em. Jestem pewien, 偶e 鈥瀝zeczy", o kt贸rych tak delikatnie m贸wisz, s膮 ju偶 dawno przeterminowane. Ale nie m贸w o tym nikomu. Zniszczy艂oby to m贸j wizerunek.

S膮dz臋, 偶e tw贸j wizerunek jest ju偶 na tyle mocno ugruntowany, 偶e kilka szturcha艅c贸w mu nie zaszkodzi.

Obrzuci艂a t臋sknym spojrzeniem b艂臋kitny przestw贸r oceanu. 鈥 W swoim czasie zape艂nia艂e艣 swoj膮 osob膮 setki kolumn w rubrykach towarzyskich wszystkich gazet. Jak by tak si臋 g艂臋biej nad tym zastanowi膰, sytuacja jest komiczna 鈥 ja w towarzystwie znanego kobieciarza.

Nic mi o tym nie wiadomo. Odkry艂em tylko, 偶e istnieje pewien gatunek kobiet, kt贸re uwielbiaj膮 zapach ryzyka... 鈥 G艂os mu zadr偶a艂. 鈥 Masa ich kr臋ci si臋 wok贸艂 mnie, jakby liczy艂y na to, 偶e poczuj膮 wo艅 prochu, bij膮cy z mego ubrania.

Ogl膮da艂y to na filmach. 鈥 Pomy艣la艂a o Mike'u. 鈥 Nie wiedz膮, jak to naprawd臋 wygl膮da.

Cal nic nie odpowiedzia艂. Milcza艂 chwil臋, po czym spyta艂:

Co jeszcze odkry艂a艣 w moim baga偶u?

List 鈥 odpar艂a zgodnie z prawd膮. 鈥 Wypad艂 z ksi膮偶ki. Nie chcia艂am tego robi膰, ale w ko艅cu go przeczyta艂am.

I... ?

Zastanawiam si臋, czy naprawd臋 jeste艣 takim twardzielem.

Poci膮gn膮艂 ze szklanki du偶y 艂yk i zapatrzy艂 si臋 w ocean. Po bardzo d艂ugiej chwili odezwa艂 si臋:

Je艣li szukasz idea艂u, trafi艂a艣 pod z艂y adres.

Wystarczy jedna czy dwie dodatnie cechy, by wyr贸wna膰 braki.

Cal spojrza艂 ostro na dziewczyn臋.

Naprawd臋 s膮dzisz, 偶e jestem a偶 tak z艂y? 鈥 Napi艂 si臋, po czym doda艂 pogodniejszym tonem: 鈥 Chyba faktycznie chodzi ci tylko o moje cia艂o.

Cia艂o masz wspania艂e. Sprawdzi艂am to tamtej nocy, kiedy bawi艂am si臋 w piel臋gniark臋. A co do twojej natury, nie wiem. Znam wy艂膮cznie ten list, kt贸ry bardzo mnie zaskoczy艂.

Przez jaki艣 czas milcza艂.

Zarabiam zbyt du偶o pieni臋dzy, bym m贸g艂 je wyda膰 na siebie. Podarowa艂em wi臋c troch臋 na sierociniec w Indiach, to wszystko.

Troch臋 czy du偶o?

Rzecz wzgl臋dna. To, co dla jednego jest troch臋, dla kogo艣 innego stanowi膰 mo偶e maj膮tek. Polubi艂em tamte dzieciaki. Niekt贸re z nich, mimo 偶e wysz艂y z przera偶aj膮cych 艣rodowisk, potrafi膮 si臋 艣mia膰. A zakonnice... to 艣wi臋te osoby. Nie znam lepszego okre艣lenia.

Wi臋c natura cz艂owieka nie jest a偶 tak do ko艅ca z艂a?

Nigdy nie twierdzi艂em 偶e jest. Po prostu widzia艂em zbyt wiele ciemnych stron tej natury...

Wybacz, 偶e przeczyta艂am ten list. Nie powinnam by艂a tego robi膰.

Te偶 masz problem! Na twoim miejscu zrobi艂bym tak samo.

D艂ugi czas milczeli wpatruj膮c si臋 w pogr膮偶ony w mroku ocean.

To sierociniec z tego filmu telewizyjnego, prawda? 鈥 spyta艂a. 鈥 Otacza艂y ci臋 dzieci. Kl臋cza艂e艣 na ziemi i pokazywa艂e艣 im aparat fotograficzny. Rozmawiaj膮c z tymi dzieciakami, mia艂e艣 zupe艂nie inn膮 twarz.

Ogl膮da艂a艣 ten okropny film? Nie zgadza艂em si臋 na kr臋cenie tych uj臋膰, ale si臋 uparli. Wygl膮dam na bohatera, kt贸rym nigdy nie by艂em. Przecie偶 to tylko m贸j zaw贸d by膰 w miejscach, gdzie dziej膮 si臋 takie rzeczy.

Jakie rzeczy? 鈥 spyta艂a ostro przypominaj膮c sobie nocne majaki Cala.

R贸偶ne. Rzeczy, o jakich ci si臋 nawet nie 艣ni艂o. Wi臋kszo艣膰 z nich staram si臋 natychmiast wymaza膰 z pami臋ci.

Ale nie zapominasz, prawda? 艢ni膮 ci si臋 po nocach.

Mnie? Wydaje ci si臋, 偶e wiesz o mnie strasznie du偶o.

Kiedy by艂e艣 w gor膮czce...

W gor膮czce ka偶dy miewa majaki 鈥 uci膮艂 kr贸tko.

Ale twoje s膮 wyj膮tkowe. Czy pami臋tasz je po przebudzeniu? 鈥 Wstrzyma艂a oddech, zastanawiaj膮c si臋, co odpowie. Ale on tylko spogl膮da艂 do pustej szklanki i po d艂ugiej chwili odpar艂 g艂adko:

Nie. Nic nie pami臋tam.



Rozdzia艂 10


Tej nocy Frankie spa艂a jak kamie艅 i zbudzi艂a si臋 dopiero p贸藕nym rankiem, przepe艂niona rado艣ci膮 i energi膮.

Nie czekaj膮c ani chwili owin臋艂a si臋 sarongiem i wysz艂a na sk膮pan膮 w jaskrawym 艣wietle poranka werand臋. Cal pogr膮偶ony by艂 we 艣nie. Biodra os艂ania艂o mu prze艣cierad艂o, ale br膮zowe plecy mia艂 odkryte. Sprawia艂 wra偶enie kogo艣, komu 艣ni si臋 co艣 przyjemnego Woda w morzu by艂a bardzo ciep艂a, jak w wannie. Dziewczyna d艂ugo p艂ywa艂a, rozkoszuj膮c si臋 idylliczn膮 sceneri膮. Po k膮pieli na艂o偶y艂a sarong i ruszy艂a do domu.

Po drodze spotka艂a Cala, kt贸ry z r臋cznikiem owini臋tym wok贸艂 bioder szed艂 w艂a艣nie nad morze. Ca艂onocny, nie zm膮cony ju偶 gor膮czk膮 sen odgoni艂 z jego twarzy blado艣膰 i m臋偶czyzna wygl膮da艂 rze艣ko.

Zamierzasz si臋 k膮pa膰? Woda jest cudowna.

Wiem.

Obrzuci艂 szybkim spojrzeniem jej mokre w艂osy i cienki bawe艂niany str贸j. Dziewczynie mocno zabi艂o serce. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e wraz z powrotem Cala do zdrowia drzemi膮ce w nich obojgu napi臋cie erotyczne niepomiernie wzro艣nie. Zawarte poprzedniego wieczoru towarzyskie zawieszenie broni nale偶a艂o ju偶 do przesz艂o艣ci.

Zrobi臋 艣niadanie 鈥 powiedzia艂a i szybko oddali艂a si臋 w stron臋 domu. Nie wytrzyma艂a jednak i spojrza艂a za siebie. Chwil臋 obserwowa艂a posta膰 Fentona, kt贸ry zrzuci艂 r臋cznik i nago niespiesznie wchodzi艂 do wody.

Musia艂a odej艣膰. Wiedzia艂a, 偶e musi to zrobi膰. Wszystko, co j膮 tu otacza艂o, od soczystych papai, kt贸re w艂a艣nie kroi艂a na 艣niadanie, po czarowny szum tropikalnego oceanu, stanowi艂o zbyt wielkie wyzwanie dla zmys艂贸w. Rozgrzewa艂o krew, sprawia艂o, i偶 puls bi艂 jak oszala艂y i dziewczyna a偶 do b贸lu po偶膮da艂a Cala. Nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e 偶yj膮c tak obok siebie nie padn膮 sobie w ramiona. Jednocze艣nie wiedzia艂a, 偶e do tego nigdy nie dojdzie.

Przyrzek艂a sobie, 偶e w pierwszej sprzyjaj膮cej chwili oznajmi mu o decyzji wyjazdu. Cal jednak ca艂y ranek sp臋dzi艂 na werandzie zaj臋ty swymi aparatami fotograficznymi i dziewczyna nie mia艂a okazji spe艂ni膰 danej sobie obietnicy. Na p贸艂ce z ksi膮偶kami odkry艂a szereg prac z dziedziny fotografiki. Zabra艂a kilka z nich i oddali艂a si臋 w przeciwny k膮t ogrodu, gdzie za zbitym g膮szczem kwiecistych krzew贸w opu艣ci艂a sarong do pasa i wystawi艂a cia艂o na s艂o艅ce.

Mija艂y rozkoszne godziny wype艂nione szmerem listowia i szumem pobliskiego oceanu.

Studiujesz co艣?

Zza krzak贸w wy艂oni艂 si臋 Cal. By艂 na bosaka. Dziewczyna gwa艂townie usiad艂a.

M臋偶czyzna dok艂adnie popatrzy艂 na jej odkryte piersi o delikatnych sutkach, kt贸re pod wp艂ywem jego wzroku natychmiast wypr臋偶y艂y si臋 i stwardnia艂y. Nast臋pnie przeni贸s艂 spojrzenie na twarz Frankie.

Nie chc臋 by膰 nachalny, ale s艂o艅ce mocno przypieka. Uwa偶aj, by艣 nie spali艂a sobie wra偶liwych miejsc.

Le偶a艂am na brzuchu... dopiero przed chwil膮 przekr臋ci艂am si臋 na plecy.

Powinienem zapuka膰, ale nigdzie nie by艂o drzwi.

Wsta艂a i podci膮gn臋艂a sarong. Kiedy go zawi膮zywa艂a, bez skr臋powania 艣widrowa艂 Frankie wzrokiem.

Szkoda 鈥 zauwa偶y艂 krzywi膮c usta. 鈥 W Afryce panuje zwyczaj chodzenia w toplesie. W naszej sytuacji jednak...

Pewnie!

A niech go piek艂o poch艂onie! 鈥 pomy艣la艂a dziko i pobieg艂a do domu. Jak m贸g艂 zachowa膰 si臋 w taki spos贸b? Czemu nie we藕mie jej po prostu w ramiona?

M臋偶czyzna ruszy艂 jej 艣ladem. Odwr贸ci艂a si臋 energicznie w jego stron臋.

Cal, wracam do Nairobi. Najszybciej jak si臋 da.

Jak burza wpad艂a do pokoju i po chwili pojawi艂a si臋 przebrana w szorty i podkoszulek.

Ale z ciebie raptus 鈥 stwierdzi艂 Cal. 鈥 Jak nie jedno, to drugie. A swoj膮 drog膮, to 鈥瀦araz" nie da si臋 zorganizowa膰 twego wyjazdu.

Popatrzy艂a na niego. Jej zielone oczy l艣ni艂y, pe艂ne by艂y furii.

Frankie, przepraszam, je艣li powiedzia艂em co艣 niew艂a艣ciwego. Staram si臋 wprowadza膰 mi艂膮 atmosfer臋. 鈥 Patrzy艂 jej prosto w twarz.

Mi艂a atmosfera! Od dawna nie jest ju偶 mi艂a! I zapewne nigdy nie b臋dzie. Mo偶e potrafisz udawa膰, 偶e nie dzieje si臋 nic, ale ja nie umiem.

Wzrok mu stwardnia艂 i w jednej chwili spojrzenie straci艂o ca艂e ciep艂o.

Oczywi艣cie, wiem o tym. A jak s膮dzisz, czemu tak bardzo chcia艂em przyjecha膰 tu sam? Poniewa偶 jednak wiedzia艂em, co dla mnie zrobi艂a艣 i ile ci zawdzi臋czam, stara艂em si臋, by wszystko wypad艂o jak najlepiej. Ale tobie ci膮gle ma艂o i ma艂o.

Nic mi nie zawdzi臋czasz. Zrobi艂am to, co zrobi艂abym ka偶demu. Nawet bezpa艅skiemu psu.

Bardzo 艣mieszne.

Doskonale. Jest tu jaki艣 telefon, by zadzwoni膰 na lotnisko?

Nie ma takiej potrzeby. Po po艂udniu wybieram si臋 do Mombasy. Mo偶esz jecha膰 ze mn膮. 鈥 Podszed艂 鈥 do balustrady i zapatrzy艂 si臋 w morze. 鈥 Poniewa偶 nie chcesz mie膰 ze mn膮 nic wsp贸lnego, sprawa ci臋 zapewne nie zainteresuje. Mam w Mombasie znajomego fotografika. Dysponuje w艂asn膮 ciemni膮. Chc臋 w niej wywo艂a膰 kilka film贸w 鈥 tych o k艂usownikach. Pomy艣la艂em sobie, 偶e przy okazji zaj膮艂bym si臋 twoimi kliszami. Ciekaw jestem, co z nich wysz艂o.

Och! 鈥 Frankie poczu艂a, jak ziemia umyka jej spod st贸p. 鈥 By艂oby cudownie... ale czy nie powiniene艣 jeszcze odpocz膮膰?

Czuj臋 si臋 wy艣mienicie, a d艂ugie leniuchowanie nigdy mi jeszcze nie wysz艂o na dobre. Ponadto wbrew temu, co s膮dzisz, udawanie to wyczerpuj膮ca praca. Cz艂owiekowi stale przychodz膮 do g艂owy g艂upie my艣li.

Zatem m贸j wyjazd dobrze ci zrobi. Bardzo to u艂atwi 偶ycie... nam obojgu.

Te偶 tak my艣l臋. Gorzej ju偶 by膰 nie mog艂o 鈥 po d艂ugim milczeniu odpar艂 ch艂odno Cal.

Zostawi艂 dziewczyn臋 w centrum Mombasy. Spotka膰 si臋 mieli po dw贸ch godzinach.

Gdzie mog臋 znale藕膰 jak膮艣 agencj臋 podr贸偶n膮?

Zaczekaj na mnie. Kiedy sko艅cz臋 z filmami, zajm臋 si臋 tym osobi艣cie. Znam tu najlepszych ludzi i najlepsze firmy.

Popatrzy艂a na niego podejrzliwie. Odda艂 jej zimne spojrzenie.

Nie b贸j si臋. Podobnie jak ty, pragn臋 z tym wreszcie sko艅czy膰 鈥 zapewne nawet bardziej ni偶 ty.

Frankie zatrzasn臋艂a drzwiczki landrovera i jak ot臋pia艂a rozpocz臋艂a w臋dr贸wk臋 po mie艣cie. W innych okoliczno艣ciach w艂贸cz臋ga po rozpalonych s艂o艅cem ulicach, widok arabskich statk贸w z tr贸jk膮tnymi 偶aglami i rze藕bionymi dziobami, wystawione na chodnikach przez handlarzy kosze pe艂ne dojrza艂ych mango wprawi艂yby dziewczyn臋 w zachwyt. Obecnie jednak by艂a zm臋czona i poirytowana, a przepychaj膮cy si臋 w膮skimi uliczkami marynarze, kt贸rzy gwizdali z uznaniem na widok jej smuk艂ej sylwetki, doprowadzali dziewczyn臋 do bia艂ej gor膮czki.

Kiedy wi臋c wybi艂a w ko艅cu siedemnasta, Frankie z rado艣ci膮 skierowa艂a si臋 do baru na tarasie hotelu St. Georges, gdzie um贸wi艂a si臋 z Calem.

Rozejrza艂a si臋. Mombasa by艂a du偶ym portem. Przy stolikach siedzia艂y samotne kobiety, kt贸re bawi膮c si臋 drinkami czeka艂y nie na znajomych, lecz na klient贸w. W pewnej chwili zbli偶y艂 si臋 do jej stolika m艂odzieniec, bezceremonialnie odsun膮艂 krzes艂o i odezwa艂 si臋 z liverpoolskim akcentem:

Mo偶na si臋 dosi膮艣膰?

Czekam na kogo艣. Zupe艂nie jakby nie dos艂ysza艂.

Nazywam si臋 Shane. Odbywamy w艂a艣nie manewry. Podoba si臋 pani Mombasa?

Po l艣ni膮cych oczach m臋偶czyzny Frankie pozna艂a, 偶e ca艂y sp臋dzony na l膮dzie na przepustce czas marynarz po艣wi臋ci艂 kolejnym mijanym barom.

Jest urocza. A by艂aby jeszcze pi臋kniejsza, gdybym mog艂a w samotno艣ci doko艅czy膰 drinka.

To mi艂o spotka膰 dziewczyn臋, kt贸ra m贸wi po angielsku. Te tu... 鈥 ci膮gn膮艂 nie zra偶ony wskazuj膮c bar. 鈥 Nie mo偶na z nimi normalnie pogada膰. Chodzi im tylko o portfel.

Pokaza艂 w u艣miechu ostre z臋by.

Jak masz na imi臋?

Jane 鈥 odpar艂a sztywno i odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami. Ca艂膮 dusz膮 pragn臋艂a, by si臋 wreszcie pojawi艂 Cal.

Do Shane'a dotar艂 wreszcie sens zachowania si臋 Frankie, kt贸re wcale nie przypad艂o mu do smaku.

Tutaj, zdziro! Tu si臋 patrz... !

Chwyci艂 j膮 za rami臋 i odwr贸ci艂 w swoj膮 stron臋. Dziewczyna k膮tem oka dostrzeg艂a Cala. Sta艂 na schodach prowadz膮cych na taras, pod pach膮 trzyma艂 plik zdj臋膰; twarz mia艂 nieruchom膮, ale oczy l艣ni艂y mu takim gniewem, jakiego nigdy jeszcze w nich nie widzia艂a. Chyba nie my艣li, 偶e sama zaprosi艂am tego chama do stolika, b艂ysn臋艂o jej w g艂owie.

Nikt nie odwraca si臋 plecami do Shane'a Huttona.

Przeciwnie, kole艣, z takim jak ty inaczej nie mo偶na. Zanim Frankie poj臋艂a, o co chodzi, Cal chwyci艂 Shane'a za kark, uni贸s艂 jak zabawk臋 i pchn膮艂 w stron臋 schod贸w.

Zje偶d偶aj na okr臋t do swoich kumpli 鈥 warkn膮艂 Fenton, popchn膮艂 przeciwnika jeszcze raz i pu艣ci艂 jego ko艂nierz. Przez sal臋 przesz艂a fala 艣miech贸w, ale Cal nie zwr贸ci艂 na to uwagi. R贸wnie szorstko jak Shane'a Huttona za ko艂nierz, teraz chwyci艂 nadgarstek Frankie.

Wychodzimy.

Co ty wyprawiasz? Pu艣膰 mnie!

Przepchn膮艂 dziewczyn臋 przez labirynt stolik贸w, wsadzi艂 bez ceregieli do landrovera, wskoczy艂 za kierownic臋 i uruchomi艂 silnik.

Jak 艣miesz...

Nie zwraca艂 na ni膮 uwagi. P臋dzi艂 przez zat艂oczone ulice, jakby 艣ciga艂y go demony.

Co z moim biletem?

Niech szlag trafi tw贸j bilet!

Obrzuci艂a go w艣ciek艂ym spojrzeniem.

Chyba nie my艣lisz, 偶e to ja go zaprosi艂am do stolika?

Nie wiem, co my艣l臋. Wiem tylko, 偶e to miasto jest dziesi臋膰 razy niebezpieczniejsze ni偶 by艂o kiedy艣. To nie jest miejsce dla samotnych dziewcz膮t.

Zwariowa艂e艣! Nic mi nie grozi艂o!

Wygl膮da艂 rzeczywi艣cie, jakby straci艂 rozum. Prowadzi艂 samoch贸d z szybko艣ci膮 prawie samob贸jcz膮, kln膮c przy tym innych, nie do艣膰 szybkich kierowc贸w. Obrzuci艂 dziewczyn臋 pos臋pnym wzrokiem.

Kto wie? Mo偶e i zwariowa艂em! S膮dz臋 jednak, 偶e nadszed艂 w艂a艣ciwy moment, by艣my przedyskutowali pewn膮 kwesti臋 na tyle rozs膮dnie, na ile pozwalaj膮 na to moje zdrowe zmys艂y.

Rozdra偶niona Frankie rozpar艂a si臋 w fotelu i masuj膮c nadgarstek wygl膮da艂a przez okno. Niebawem opu艣cili miasto i skr臋cili w drog臋 wiod膮c膮 na pla偶臋.

Bez s艂owa wysiad艂a z auta, podesz艂a do werandy i usiad艂a na wygrzanych s艂o艅cem deskach schod贸w. Na przemian ogarnia艂y j膮 to z艂o艣膰, to zak艂opotanie. Cal wszed艂 do 艣rodka domu i rzuci艂 niedbale zdj臋cia na st贸艂. Potem stan膮艂 wyprostowany w drzwiach i za艂o偶y艂 r臋ce na piersi. Nie widzia艂a go, ale czu艂a jego obecno艣膰, czu艂a jego wibracje r贸wnie mocno, jakby jej dotyka艂.

Nie zapytasz o swoje zdj臋cia? 鈥 odezwa艂 si臋 nienaturalnie spokojnym g艂osem.

Nie.

No c贸偶, ale i tak ci powiem. S膮 rewelacyjne. Zdumiewaj膮ce jak na amatora. Masz oko.

Podci膮gn臋艂a kolana do brody, ale nie odezwa艂a si臋 s艂owem.

To samo stwierdzi艂 John, ten m贸j znajomy fotograf.

Ci膮gle milcza艂a. W艣ciek艂o艣膰 wypra艂a j膮 z wszelkich uczu膰.

Najoryginalniejsze okaza艂y si臋 te, kt贸re zrobi艂a艣 podczas swych wycieczek turystycznych w parku. Zupe艂nie odbiegaj膮 od schematu. Wiesz, co zrobi艂em?

Odczeka艂 chwil臋. Kiedy zorientowa艂 si臋, 偶e dziewczyna nie ma zamiaru odpowiada膰, wyja艣ni艂:

Porobi艂em odbitki najlepszych i wys艂a艂em je do Douga MacArthura, szefa sekcji fotograficznej w 鈥濻unday Globe". Jestem przekonany, 偶e je kupi.

Zrobi艂e艣 to?

No c贸偶, widz臋, 偶e jeste艣 tak poruszona, i偶 odj臋艂o ci mow臋.

Powoli zapada艂a tropikalna noc. Frankie spogl膮da艂a przed siebie nieruchomym wzrokiem, a jej sko艂atany m贸zg odbiera艂 granie cykad i przyt艂aczaj膮cy upa艂 jak zapowied藕 jakich艣 okropnych, niewyobra偶alnych zdarze艅. Odwr贸ci艂a si臋.

Czego ode mnie oczekujesz? Bym pad艂a do n贸g i ca艂owa艂a ci stopy?

Wystarczy u艣miech na twarzy. By艂em tak przej臋ty tymi zdj臋ciami, 偶e chcia艂em ci臋 tylko znale藕膰 i zaci膮gn膮膰 do pracowni, by艣 wszystko sama obejrza艂a...

A zamiast tego jak zdzicza艂y Tarzan wywlok艂e艣 mnie z tarasu hotelowego na oczach tych wszystkich ludzi... 鈥 Zn贸w ostentacyjnie potar艂a nadgarstek. 鈥 Nie wiem, co w ciebie wst膮pi艂o. Nie spodziewam si臋 jednak wyja艣nie艅, bo nie masz zwyczaju si臋 t艂umaczy膰. Chodzisz swoimi drogami, robisz dok艂adnie to, na co masz ochot臋 i nie obchodzi ci臋, co inni ludzie mog膮 czu膰 lub my艣le膰. Mam ju偶 tego serdecznie dosy膰, po dziurki w nosie! Koniec! Chc臋 wyjecha膰. Wyjecha艂abym ju偶 po po艂udniu, ale nie. Ty, kierowany jakim艣 kaprysem, zn贸w mnie tu zaci膮gn膮艂e艣! Je艣li masz zamiar w dalszym ci膮gu...

Tak, Frankie? 鈥 G艂os Cala by艂 ch艂odny. 鈥 W dalszym ci膮gu co?

Potrz膮sn臋艂a dziko g艂ow膮.

Chcesz mnie ratowa膰 przed samym sob膮?

Kwa艣ny ton, jakim zada艂 to pytanie, sprawi艂, 偶e dziewczyna zerwa艂a si臋 na nogi i wrzasn臋艂a mu prosto w twarz:

Nie! Wcale nie! Nawet nie przysz艂oby mi to do g艂owy! Pomy艣la艂am tylko, 偶e do przesady lubisz... by膰 takim ponurym typem, pozbawionym uczu膰 samotnikiem, cz艂owiekiem, kt贸ry wszystko widzia艂 i wszystko pozna艂. Ale cho膰 w swoim w艂asnym mniemaniu dobrze pozna艂e艣 偶ycie, to tak naprawd臋 niewiele o nim wiesz!

Nie pozwalasz si臋 nikomu dotkn膮膰! Nic nie czujesz! Niczego nie kochasz!

W jednej chwili znalaz艂 si臋 tu偶 przed ni膮. Twarz pa艂a艂a mu gniewem.

Tak s膮dzisz? Wi臋c teraz pozw贸l, 偶e ja ci co艣 powiem. Mam pot膮d twoich domowych filozofijek, twoich nieustannych mora艂贸w, twego niez艂omnego przekonania o tym, 偶e wiesz najlepiej. Mo偶e i s艂abo znam 偶ycie, ale ty go nie znasz wcale! Po pierwsze, nie wyobra偶asz sobie nawet, ile mnie kosztowa艂o, by przez ostatnie tygodnie trzyma膰 艂apy z daleka od ciebie! Zaczynam sam si臋 dziwi膰, czemu w og贸le zadawa艂em sobie tyle trudu...

Nikt ci臋 o to nie prosi艂!

Stali naprzeciw siebie i oddychali ci臋偶ko jak lekkoatleci po biegu. Frankie obserwowa艂a jego zaci臋t膮, mroczn膮 twarz. Nieoczekiwanie chwyci艂 dziewczyn臋 w ramiona i popatrzy艂 jej g艂臋boko w oczy.

Je艣li idzie o ciebie, wiem tylko jedno 鈥 wyszepta艂 z przej臋ciem. 鈥 M膮cisz mi rozum. W jednej chwili mam ochot臋 ci przyr偶n膮膰, by艣 nieco zm膮drza艂a, a w nast臋pnej, kiedy widz臋 twoje w艂osy, oczy, tw贸j zniewalaj膮cy u艣miech, mam ch臋膰 tylko tuli膰 ci臋, ca艂owa膰 twe usta i kocha膰 si臋 z tob膮 a偶 do zapami臋tania.

Potrz膮sn膮艂 gwa艂townie dziewczyn膮 przyciskaj膮c j膮 do s艂upa podtrzymuj膮cego dach werandy. 鈥 Czemu, do ci臋偶kiej cholery, tak w艂a艣nie musi by膰?

Nie wiem. Ja te偶 tego nie chcia艂am. Pragn臋艂am jedynie zobaczy膰 Afryk臋. Ani mi przez my艣l nie przesz艂o, 偶e stan臋 si臋 dla ciebie tak膮 kul膮 u nogi.

Kul膮 u nogi! Na Boga, Frankie, co ty wygadujesz!

To nie ja. Sam tak powiedzia艂e艣.

W takim razie musia艂em dozna膰 za膰mienia umys艂u.

艢ledzi艂 z uwag膮 jej usta, piersi i go艂e, spalone s艂o艅cem ramiona. 鈥 A mo偶e w艂a艣nie przemawia艂 przeze mnie zdrowy rozs膮dek. Mo偶e dobrze wiedzia艂em, co m贸wi臋, czuj膮c, 偶e ton臋. 鈥 Rozchyli艂 usta i Frankie dostrzeg艂a ol艣niewaj膮c膮 biel jego z臋b贸w.

Ton臋 w tobie od chwili, kiedy ujrza艂em ci臋 pierwszy raz. 鈥 Najwyra藕niej pu艣ci艂y w nim jakie艣 tamy i dawa艂 upust tak doskonale dot膮d skrywanym nami臋tno艣ciom.

W ka偶dym razie tonie w tobie m贸j rozum. 鈥 J臋kn膮艂 i pochyli艂 gor膮c膮 twarz szukaj膮c chciwie ustami jej warg.

Pod wp艂ywem pieszczoty zadr偶a艂a i czuj膮c, jak uginaj膮 si臋 pod ni膮 nogi, opad艂a bezw艂adnie w ramiona Cala.

Obj膮艂 j膮 mocniej i ca艂owa艂 w zapami臋taniu, spijaj膮c j臋zykiem s艂odycz jej ust. Frankie nikt dot膮d nie ca艂owa艂 w ten spos贸b.

Och, tw贸j zapach, tw贸j dotyk... 鈥 Ci膮gle obejmowa艂 dziewczyn臋. 鈥 Jeste艣 tak delikatna, tak pi臋kna. Nocami d艂ugo nie mog艂em zasn膮膰. My艣la艂em o tobie, t臋skni艂em.

Ja te偶. Bardziej ni偶 to sobie wyobra偶asz.

Zanurzy艂 usta we w艂osy Frankie, lecz ta wyci膮gn臋艂a w g贸r臋 ramiona i unios艂a twarz. Ich wargi ponownie si臋 spotka艂y.

Nie czu艂a skr臋powania okazuj膮c mu, jak bardzo go pragnie. D艂onie Cala zrazu nie艣mia艂o b艂膮dzi艂y po jej ramionach i barkach, a potem ju偶 po ca艂ym ciele. Kiedy zacz膮艂 niecierpliwie 艣ci膮ga膰 z niej podkoszulek i szorty, ochoczo mu w tym pomaga艂a.

Niech popatrz臋 na ciebie 鈥 mrukn膮艂 i odsun膮艂 Frankie na wyci膮gni臋cie ramion. Czu艂a, jak jego wzrok 艣lizga si臋 po jej ciele i by艂a dumna, 偶e to w艂a艣nie Cal jest pierwszym m臋偶czyzn膮, kt贸ry mo偶e j膮 tak ogl膮da膰.

Bo偶e, wybacz mi 鈥 wymamrota艂 tul膮c Frankie do siebie. 鈥 Tyle razy rozbiera艂em ci臋 w my艣lach.

Sk艂oni艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 gor膮czkowo ca艂owa膰 jej piersi. Ona, czuj膮c, jak po偶膮danie wype艂nia jej cia艂o, zanurzy艂a palce w jego w艂osach.

Powiod艂a d艂o艅mi w d贸艂 cia艂a Fentona, czuj膮c pod palcami j臋drn膮, gor膮c膮 sk贸r臋, 艣lisk膮 od potu. Kiedy gor膮czkowo rozpina艂a pasek jego spodni, j臋kn膮艂 z rozkoszy.

Chod藕 鈥 szepn膮艂.

Po艂o偶y艂 j膮 na materacu i szybko uwolni艂 si臋 z reszty ubrania. Kiedy ponownie wzi膮艂 j膮 w ramiona, by艂 nagi i serce dziewczyny przeszy艂a okrutna ig艂a l臋ku przed w艂asn膮 m艂odo艣ci膮 i niedo艣wiadczeniem. Frankie widzia艂a ju偶 Cala nagiego, ale w innych okoliczno艣ciach... teraz by艂 pobudzony, got贸w i pe艂en po偶膮dania. Cho膰 za wszelk膮 cen臋 pragn臋艂a go dotkn膮膰, czu艂a obezw艂adniaj膮cy strach. Unios艂a g艂ow臋 i odrywaj膮c usta od jego warg spojrza艂a mu w oczy.

Frankie?

Nigdy tego nie robi艂am.

Wiem. 鈥 Uj膮艂 d艂o艅 dziewczyny i ci臋偶ko oddychaj膮c ca艂owa艂 jej palce. 鈥 Ale wiesz, nie musimy tego robi膰... nie musimy, je艣li nie chcesz.

O nie, nie znios艂abym tego d艂u偶ej. Tak za tob膮 t臋skni臋. Ale boj臋 si臋... boj臋 si臋 ciebie rozczarowa膰.

Spogl膮da艂 jej uporczywie w oczy. Nast臋pnie uj膮艂 d艂o艅 Frankie i skierowa艂 j膮 ku 藕r贸d艂u po偶膮dania.

Tam... 鈥 A偶 zadr偶a艂 na d藕wi臋k wypowiedzianego przez siebie s艂owa, kiedy jej drobne palce dotkn臋艂y go w niewys艂owienie intymnym ge艣cie. 鈥 Tego si臋 boisz?

Ju偶 nie 鈥 mrukn臋艂a napawaj膮c si臋 twardo艣ci膮, kt贸ra w odpowiedzi na jej dotyk pulsowa艂a. By艂 to rdze艅 m臋偶czyzny, rdze艅 jej kochanka.

W pewnej chwili jednak Cal zdecydowanie zacisn膮艂 palce na jej nadgarstku i nakry艂 dziewczyn臋 w艂asnym cia艂em napieraj膮c natarczywie na jej piersi i wra偶liwe wn臋trza ud. Frankie j臋kn臋艂a. A偶 do b贸lu t臋skni艂a za Calem, pragn臋艂a, by wszed艂 w ni膮 i wype艂ni艂 j膮 ca艂膮.

Po艂膮czyli si臋. Cia艂o dziewczyny oblewa艂 偶ar, gdy poruszali si臋 wsp贸lnym rytmem. Nad g艂owami p艂on臋艂y gwiazdy, z oddali dobiega艂 spokojny szum obmywaj膮cego piaszczyst膮 pla偶臋 oceanu i Frankie poj臋艂a wreszcie idealn膮 symetri臋 dawania i odbierania mi艂o艣ci. Czu艂a zawr贸t g艂owy na my艣l, 偶e zasz艂a tak daleko, 偶e pragnienie, t臋sknota i 偶膮dza potrafi膮 zaprowadzi膰 w rejony, gdzie nie istnieje ju偶 m臋偶czyzna i kobieta, dobro i z艂o, dzie艅 i noc; w krain臋, gdzie kr贸luje niepodzielnie owa pe艂na melancholii, zagarniaj膮ca bez reszty potrzeba.

Kiedy cia艂o Cala przeszywa膰 zacz臋艂y konwulsyjne dr偶enia, krzykn臋艂a. S艂ysza艂a, jak wali mu serce i jednocze艣nie sama poczu艂a eksploduj膮cy w niej grom spe艂nienia, kt贸ry zostawi艂 j膮 dr偶膮c膮 i bez si艂.

Poruszona gwa艂towno艣ci膮 reakcji swego cia艂a, otworzy艂a oczy. M臋偶czyzna natychmiast przytuli艂 j膮 jeszcze mocniej i obsypa艂 poca艂unkami.

Nie b贸j si臋 鈥 szepn膮艂.

Nie boj臋 si臋 鈥 odpar艂a szczerze. Czu艂a rozkoszn膮 niemoc i rozlu藕nienie. 鈥 Nie wiedzia艂am tylko, 偶e mo偶e to by膰 takie... 鈥 Urwa艂a, 偶eby zebra膰 my艣li, znale藕膰 odpowiednie s艂owo.

Cal zmys艂owo przeci膮gn膮艂 palcami po ciele dziewczyny, od piersi do uda. Spojrza艂a w 艣wietliste oczy kochanka, kt贸ry le偶a艂 na niej. Przyci膮gn臋艂a do siebie jego twarz.

Tak du偶o wiesz o mi艂o艣ci. O wiele wi臋cej ni偶 ja.

Mam trzydzie艣ci dwa lata. Gdybym jej nie zna艂, by艂oby to nienaturalne.

Tak. A mimo to jestem zazdrosna o inne twoje kobiety.

Tu i teraz, w ca艂ym wszech艣wiecie liczysz si臋 tylko ty. Tylko ciebie pragn臋 trzyma膰 w ramionach.

Poca艂owa艂 j膮 偶arliwie. 鈥 Mog臋 kocha膰 si臋 z tob膮 bez przerwy, a偶 do rana.

Ja te偶 tylko tego pragn臋 鈥 powiedzia艂a szeptem.

Niczego innego od 艣wiata nie chc臋.

Zasn臋li w swych obj臋ciach, kiedy ju偶 nad oceanem zapala艂y si臋 pierwsze zorze.

Dziewczyn臋 obudzi艂y gor膮ce promienie s艂o艅ca. Obok le偶a艂 Cal i delikatnymi jak puch palcami pie艣ci艂 jej sk贸r臋.

Jeste艣 cudowna. Po prostu bez skazy 鈥 o艣wiadczy艂. Przesun膮艂 r臋k膮 po ramieniu Frankie i zamkn膮艂 w d艂oni jej pier艣. 鈥 Jak ty to robisz, 偶e b臋d膮c tak szczup艂a, posiadasz tak wspania艂e kszta艂ty.

Odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋. Na wspomnienie mi艂osnej nocy po plecach przebieg艂 jej rozkoszny dreszcz; chcia艂a jeszcze wi臋cej, by艂a nienasycona. Opar艂a si臋 na 艂okciu i popatrzy艂a z g贸ry na m臋偶czyzn臋. Fala jej w艂os贸w opad艂a mu na twarz. Mog艂a tak godzinami napawa膰 si臋 widokiem jego muskularnego, opalonego cia艂a. Pochyli艂a g艂ow臋, oczy jej rozb艂ys艂y i zaton臋li w d艂ugim, pe艂nym zapami臋tania poca艂unku.

Cal g艂o艣no westchn膮艂.

Na Boga, czy tego ucz膮 zakonnice?

Wybuchn臋艂a radosnym 艣miechem.

Ach, sk膮d偶e 鈥 odpar艂a i przytuli艂a si臋 do jego boku. 鈥 Uczy艂y mnie g艂贸wnie geografii i etykiety.

Zatem bardzo szybko przyswajasz sobie nowe wiadomo艣ci. 鈥 J臋kn膮艂 prawie, kiedy pochyli艂a g艂ow臋 i ugryz艂a go delikatnie w p艂atek ucha.

To zas艂uga nauczyciela 鈥 szepn臋艂a mu w szyj臋.

Przeci膮gn臋艂a zmys艂owo palcem po jego torsie.

W oczach Frankie zap艂on臋艂y ogniki, kiedy Cal pr臋偶膮c si臋 napiera艂 coraz gwa艂towniej na jej cia艂o.

Frankie, prosz臋.

Prosz臋 鈥瀟ak", czy prosz臋 鈥瀗ie"?

By艂a pijana rozkosz膮. Wygi臋艂a cia艂o, a on drapie偶nie uj膮艂 jej biodra i uni贸s艂 dziewczyn臋 nad siebie. Ponownie po艂膮czyli si臋 w pe艂nym pasji oddaniu.

Kiedy dr偶膮cy w ekstazie, oddychaj膮c ci臋偶ko opadli na rozgrzane s艂o艅cem 艂o偶e, Cal odwr贸ci艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 w stron臋 Frankie. W jej oczach pali艂y si臋 ognie bezgranicznej mi艂o艣ci, kt贸rej nie zamierza艂a wcale kry膰. Cal, kiedy ujrza艂 jej pe艂ne 偶aru 藕renice, przeni贸s艂 wzrok na niebo i wysoko ju偶 stoj膮ce s艂o艅ce.

Pewnie dochodzi po艂udnie 鈥 o艣wiadczy艂 niedbale. 鈥 Jestem g艂odny jak wilk.

S艂owa te sprawi艂y dziewczynie przykro艣膰. By艂a rozczarowana. Ale czego si臋 spodziewa艂a艣? 鈥 b艂ysn臋艂o jej w g艂owie. Czu艂ych s艂贸wek? Wyraz贸w mi艂o艣ci? Oczywi艣cie, 偶e nie. Przecie偶 dla niego wszystko to by艂o wy艂膮cznie nic nie znacz膮cym epizodem.

Zapomnieli艣my o kolacji 鈥 odpar艂a.

Zapomnieli艣my o wszystkim. A w dodatku moje dobre intencje diabli wzi臋li.

I wreszcie. Tak bardzo ciebie pragn臋艂am.

Ja te偶... ech, niewa偶ne konsekwencje.

O czym m贸wisz?

Zapomnieli艣my przedsi臋wzi膮膰 艣rodki ostro偶no艣ci.

Popatrzy艂a na niego. Czy偶by s膮dzi艂, 偶e mog艂a zaj艣膰 w ci膮偶臋? Perspektywa macierzy艅stwa wcale jej nie przerazi艂a. Przeciwnie, serce dziewczyny za艂opota艂o z rado艣ci na my艣l o male艅kim, ciemnookim dziecku Cala. Stanowi艂oby jego cz臋艣膰, cz臋艣膰, kt贸r膮 Frankie mia艂aby ju偶 na zawsze. Szybko opu艣ci艂a g艂ow臋 przera偶ona tym, 偶e m贸g艂by odgadn膮膰 jej my艣li.

Tak czy owak, musz臋 dzi艣 jecha膰 do Mombasy i sprawdzi膰 poczt臋. Czekam na wiadomo艣ci od Elaine.

My艣la艂am, 偶e jeste艣 na wakacjach.

Tak, lecz musz臋 wiedzie膰, gdzie wy艣l膮 mnie nast臋pnym razem. Sama wiesz, jakie 偶ycie prowadz臋. Sp臋dzam je w samolotach i w poci膮gach. Nie ma tam miejsca na jaki艣 sta艂y scenariusz.

Wiem. Nie musisz si臋 t艂umaczy膰. 鈥 Czu艂a, jak od 艣rodka ogarnia j膮 ch艂贸d. 鈥 Zapewniam ci臋, 偶e nie 偶ywi臋 偶adnych niem膮drych z艂udze艅. Wiem, 偶e to przelotny romans.

Przelotny romans! Cho膰 s艂owa te rani艂y j膮 do 偶ywego, skry艂a swe prawdziwe my艣li pod wyzywaj膮cym, otwartym spojrzeniem.

Mnie to odpowiada 鈥 doda艂a odwa偶nie z nadziej膮, 偶e zabrzmia艂o to naturalnie. 鈥 Podobnie jak ty nie mam zamiaru wi膮za膰 sobie r膮k.

Spojrza艂 spod zmarszczonych brwi, po czym nachyli艂 g艂ow臋 i szorstko poca艂owa艂 dziewczyn臋 w usta.

Nauczy艂em si臋 偶y膰 chwil膮 bie偶膮c膮, Frankie. Skoro wi臋c jeste艣my ju偶 razem, to, na Boga, wykorzystajmy ten dar losu do ko艅ca.

Tak wi臋c tej nocy, i nast臋pnej, syci艂a si臋 widokiem, zapachem i dotykiem Cala. Poddaj膮c si臋 czarowi up艂ywaj膮cych chwil, smakowa艂a ka偶d膮 sekund臋, jak膮 razem sp臋dzali. Ca艂e dnie w艂贸czyli si臋 po pla偶y, zbierali muszle i p艂ywali na falach przyboju. Wieczorami pili wino i rozmawiali, by w nocy, przepe艂nieni t臋sknot膮 i gnani bezgranicznym po偶膮daniem pa艣膰 sobie w ramiona.

Cal uczy艂 j膮 r贸偶nych sposob贸w mi艂o艣ci, a Frankie nie mog艂a wyj艣膰 z podziwu, 偶e jest ich tak wiele. 呕yli samotnie w swym tropikalnym raju. Nikogo nie widzieli, nikt im nie by艂 potrzebny.

Ka偶dego ranka, nadzy jak Adam i Ewa, k膮pali si臋 w ciep艂ym oceanie. Opalenizna Cala sta艂a si臋 jeszcze intensywniejsza, a t臋cz贸wki straci艂y sw贸j stalowoszary kolor nabieraj膮c cieplejszej, b艂臋kitnej barwy. Kiedy u艣miecha艂 si臋, k膮ciki jego oczu otacza艂y zmarszczki, a usta wyra偶a艂y rado艣膰. Ca艂kowicie r贸偶ni艂 si臋 od oboj臋tnego, twardego Cala Fentona, kt贸rego spotka艂a w tamtym zimnym, bezosobowym salonie w Londynie.

Powiniene艣 si臋 cz臋艣ciej u艣miecha膰.

Le偶a艂 na plecach, twarz nakry艂 ramieniem os艂aniaj膮c oczy przed ra偶膮cym s艂o艅cem.

A bywa艂e艣 z innymi?

Nigdy z tak 艣liczn膮 jak teraz.

Ale bywa艂e艣? 鈥 Nie potrafi艂a st艂umi膰 uczucia zazdro艣ci. Cal nale偶a艂 do niej, by艂 m臋偶czyzn膮, kt贸rego kocha艂a i 偶adna kobieta, ani w przesz艂o艣ci, ani w przysz艂o艣ci nie mia艂a do niego prawa.

Naturalnie, ale powiem ci... 鈥 urwa艂 i zajrza艂 jej w oczy z wyrazem, jakiego nigdy jeszcze nie spotka艂a na jego twarzy 鈥 ... powiem ci, 偶e do 偶adnej nie czu艂em tego, co do ciebie.

Zamkn臋艂a oczy. Pod czaszk膮 mia艂a kompletny zam臋t. Kiedy艣 s膮dzi艂a, 偶e lepiej kocha膰 Cala i go utraci膰, ni偶 w og贸le nie kocha膰. Teraz jednak nie by艂a ju偶 tego taka pewna. Ich romans r贸wna艂 si臋 dla niej karze 艣mierci. Maj膮c zaledwie dwadzie艣cia lat pozna艂a jedynego m臋偶czyzn臋 swego 偶ycia, lecz pozostanie z nim tylko przez tych kilka dni, a potem ju偶 zawsze b臋dzie sama 鈥 pusta i wypalona od 艣rodka.

Kolejna pustka, pomy艣la艂a 偶a艂o艣nie, przypominaj膮c sobie 艣mier膰 matki i ojca. Poczu艂a bolesne k艂ucie pod powiekami.

Frankie, nie p艂acz 鈥 odezwa艂 si臋 schrypni臋tym g艂osem, 艣cieraj膮c palcami 艂zy z jej policzk贸w.

Zapad艂o d艂ugie milczenie, kt贸re m膮ci艂 jedynie szum oceanu.

To, co prze偶ywamy, jest pi臋kne. Ale sielanka nie mo偶e trwa膰 wiecznie 鈥 powiedzia艂 cicho.

Dlaczego nie? Czemu tak zawsze obstajesz przy tym, 偶e wszystko musi mie膰 kres?

Bo tak jest.

Nieoczekiwanie wsta艂 i odszed艂 kilka krok贸w. Kiedy odwr贸ci艂 si臋, mia艂 zamkni臋t膮, st臋偶a艂膮 twarz. Sta艂 przed ni膮 niczym spi偶owy pos膮g jakiego艣 zapomnianego boga. S艂o艅ce l艣ni艂o w czarnych, porastaj膮cych jego tors w艂osach.

S膮 rzeczy, kt贸rych o mnie nie wiesz, Frankie. Gdyby艣 je zna艂a... 鈥 wzruszy艂 ramionami 鈥 ... sprawy potoczy艂yby si臋 zupe艂nie inaczej.

Zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi.

Nie ma takiej rzeczy, kt贸ra zmieni艂aby m贸j stosunek do ciebie. Zawsze b臋d臋 ci臋 kocha艂a.

Nie by艂bym tego taki pewien. 鈥瀂awsze" to bardzo d艂ugi okres.

Co艣 si臋 zmieni艂o. Oddala艂 si臋 od niej.

Wiele jeszcze musisz si臋 nauczy膰 鈥 o sobie i o 艣wiecie.

Wi臋c naucz mnie.

Pewnego dnia przekonasz si臋, 偶e to ja mia艂em racj臋.

Wtedy niezw艂ocznie powiadomi臋 ci臋 o tym listownie 鈥 odpar艂a przez 艂zy, kt贸rych wcale ju偶 nie pr贸bowa艂a ukry膰.

Frankie. 鈥 Chwyci艂 dziewczyn臋 mocno za ramiona i odwr贸ci艂 w swoj膮 stron臋. 鈥 Robi艂em wszystko, by do tego nie dosz艂o! B贸g mi 艣wiadkiem, 偶e ostatni膮 rzecz膮 pod s艂o艅cem, jakiej pragn臋, to wyrz膮dzi膰 ci krzywd臋.

Sta艂a w jego obj臋ciach martwa jak k艂oda drewna.

Ostatecznie nigdy nie udawa艂e艣 鈥 odpar艂a g艂uchym g艂osem. 鈥 My艣l臋, 偶e jako艣 sobie poradz臋.

Masz przed sob膮 ca艂e 偶ycie, musisz rozwin膮膰 swoje zdol...

Nie widz臋 powod贸w, dla kt贸rych nie mog艂abym pracowa膰 jako tw贸j asystent 鈥 wybuchn臋艂a desperacko. 鈥 Zdoby艂abym zaw贸d...

Nie, nigdy. To ju偶 sko艅czone.

Kolejna sko艅czona rzecz. Jak wszystko w twoim 偶yciu.

Wiem. Ale ju偶 najwy偶szy czas, by艣 zacz臋艂a sama i艣膰 przez 艣wiat. Na Boga 鈥 doda艂 gwa艂townie 鈥 chyba nie chcesz prowadzi膰 takiego 偶ycia jak ja. W ten spos贸b nikt nie powinien 偶y膰!

Ale ty tak 偶yjesz.

Naturalnie. Jest do wykonania praca, a jestem w niej najlepszy.

I kiedy to si臋 sko艅czy? 鈥 wykrzykn臋艂a z rozpacz膮. 鈥 Nigdy! Zawsze b臋d膮 wojny, zawsze b臋d膮 powodzie, zarazy, kl臋ski g艂odu. A ty si臋 wypalisz... Gdyby艣 widzia艂 siebie wtedy w Londynie. Zm臋czony, spi臋ty, zgorzknia艂y. Pomy艣la艂am sobie, 偶e mam przed sob膮 najwi臋kszego ponuraka na 艣wiecie.

Ka偶dy by艂by ponury, gdyby widzia艂 rzeczy, jakie ja widzia艂em. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami, jakby na zawsze ju偶 usuwa艂 dziewczyn臋 ze swego 偶ycia. Frankie nie mog艂a tego znie艣膰.

Cal! 鈥 krzykn臋艂a i chwyci艂a go za 艂okie膰. On jednak str膮ci艂 jej d艂o艅 jak natr臋tnego owada.

Daj spok贸j, Frankie 鈥 odpar艂 i ruszy艂 w stron臋 domu, zostawiaj膮c dr偶膮c膮 dziewczyn臋 na 艣rodku pla偶y. Do p艂awi膮cego si臋 w s艂onecznym blasku raju wdar艂 si臋 mro藕ny podmuch zimy.

Od pocz膮tku zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e szcz臋艣cie nie potrwa d艂ugo. Ale sk膮d mia艂a wiedzie膰, 偶e si臋 tak beznadziejnie zakocha, sk膮d mia艂a zna膰 b贸l rozstania? Czy posz艂aby tak ochoczo z Calem do 艂贸偶ka, gdyby wiedzia艂a, jak to si臋 sko艅czy?

Tak, posz艂aby, przyzna艂a bez wahania. Ostatnie dni warte by艂y tego, by zap艂aci膰 za nie reszt膮 swego 偶ycia. A poza wszystkim Frankie czu艂a, i偶 jej los zapisany zosta艂 w gwiazdach, przepowiedziany, wyznaczony ju偶 w momencie, kiedy jej oczy pierwszy raz spocz臋艂y na Calu.

Wr贸ci艂a pami臋ci膮 do chwili sprzed kilku zaledwie tygodni 鈥 do chwili, kt贸ra wydawa艂a si臋 by膰 zamierzch艂膮 przesz艂o艣ci膮 鈥 kiedy to pe艂na nieokre艣lonych t臋sknot i nie sprecyzowanych kompleks贸w, przero艣ni臋ta nastolatka dzwoni艂a z bij膮cym sercem do drzwi Cala. Teraz Frankie czu艂a si臋 o wiele lat starsza.

Tutaj, w Afryce, pozna艂a siebie du偶o lepiej. I to nie tylko dlatego 偶e Cal obudzi艂 jej cia艂o, 偶e w nies艂ychanie czu艂y i nami臋tny spos贸b uczyni艂 z niej kobiet臋.

Nie, podczas wyprawy z Calem Frankie pozna艂a ostatecznie swe mo偶liwo艣ci, spojrza艂a na wszystko z nowej perspektywy. Ciotka Jenny, niech B贸g ma j膮 w swojej opiece, robi艂a co mog艂a, lecz jej zabiegi przypomina艂y zatykanie okr膮g艂ym ko艂kiem kwadratowej dziury. Ciotka za wszelk膮 cen臋 stara艂a si臋 st艂umi膰 w dziewczynie 艣mia艂ego, niezale偶nego ducha. Zapewne przera偶eniem napawa艂a j膮 my艣l, 偶e bratanica p贸jdzie w 艣lady swego ojca, wybieraj膮c 偶ycie lekkoducha, jakim w przekonaniu ciotki by艂 jej rodzony brat.

Ale Cal udowodni艂, 偶e te cechy charakteru ceni sobie w niej najbardziej. Przekona艂 j膮, 偶e zawsze powinna by膰 sob膮 i kroczy膰 w艂asnymi 艣cie偶kami. W艂o偶y艂 w jej puste r臋ce aparat fotograficzny, kt贸ry obiecywa艂 przysz艂o艣膰 pe艂n膮 nieoczekiwanych mo偶liwo艣ci. Je偶eli Frankie rzeczywi艣cie ma talent, powinna p贸j艣膰 za tym wyzwaniem, opanowa膰 sztuk臋 fotografii i otworzy膰 magiczne drzwi, za kt贸rymi zdarzy膰 si臋 mo偶e wszystko.

D艂ugo jeszcze siedzia艂a na pla偶y. W powrotnej drodze spotka艂a Cala, kt贸ry wyszed艂 jej na spotkanie. Przez chwil臋 obserwowa艂a sylwetk臋 zbli偶aj膮cego si臋 m臋偶czyzny. Kocha艂a te jego silne, spr臋偶yste nogi, kszta艂tn膮 klatk臋 piersiow膮, jego w艂osy, oczy, twarz. Kiedy stan臋li naprzeciwko siebie, uj膮艂 dziewczyn臋 za 艂okcie i poca艂owa艂 w usta. Podobnie jak Frankie, mia艂 mroczne oczy.

Zaczyna艂em si臋 niepokoi膰. Tak d艂ugo nie wraca艂a艣.

Wiedzia艂am, 偶e jeste艣 zaj臋ty. Nie chcia艂am przeszkadza膰.

Robi艂em to co zawsze. Mog艂a艣 mi pom贸c. 鈥 Zacz膮艂 ca艂owa膰 jej oczy i szyj臋. Unios艂a twarz do jego poca艂unk贸w niczym ptak g艂ow臋 do wiosennego deszczu. Wch艂ania艂a w siebie przyprawiaj膮cy o zawr贸t g艂owy znajomy zapach jego cia艂a.

Kocham ci臋, pomy艣la艂a t臋sknie. I tylko poca艂unkiem ukaza艂a mu swe prawdziwe uczucia.

Chcia艂bym i艣膰 z tob膮 do 艂贸偶ka 鈥 szepn膮艂. 鈥 I to zaraz.

Cal? Spojrza艂 na ni膮.

Nie 偶a艂ujesz?

Czego?

呕e robisz to, czego nie chcia艂e艣. D艂ugo milcza艂.

Trzeba du偶o silniejszego m臋偶czyzny ni偶 ja, by si臋 tobie oprze膰 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu. 鈥 Ale i ty by艂a艣 do tego wszystkiego gotowa.

By艂am, ale wy艂膮cznie z w艂a艣ciwym m臋偶czyzn膮. I cokolwiek si臋 jeszcze wydarzy, nie b臋d臋 偶a艂owa艂a dni sp臋dzonych z tob膮.

Wiele bym da艂, 偶eby tak zosta艂o na zawsze.

W milczeniu dotarli do domu. Cal popatrzy艂 okiem zawodowca na s艂o艅ce i powiedzia艂 szybko:

Zaczekaj chwil臋.

Wszed艂 do 艣rodka. Po chwili pojawi艂 si臋 z aparatem i nim dziewczyna poj臋艂a, co si臋 艣wi臋ci, zrobi艂 jej zdj臋cie.

Hej, nie! 鈥 zaprotestowa艂a cofaj膮c si臋 i unosz膮c ramiona. 鈥 Wygl膮dam okropnie.

Wygl膮dasz uroczo. Zawsze wygl膮dasz uroczo 鈥 odrzek艂. Szed艂 za umykaj膮c膮 dziewczyn膮 i ca艂y czas zwalnia艂 migawk臋.

W pewnej chwili otulaj膮cy j膮 sarong rozwi膮za艂 si臋 i opad艂 na ziemi臋. B艂yskawicznie podnios艂a go z piasku w heroicznej pr贸bie zachowania godno艣ci i zas艂oni艂a si臋 barwn膮 materi膮. Chichocz膮c i 艣miej膮c si臋 spogl膮da艂a w obiektyw dot膮d a偶 Calowi sko艅czy艂 si臋 film.

Post贸j tu! 鈥 Wbieg艂a do domku i po chwili pojawi艂a si臋 ze swoim aparatem. 鈥 Teraz rewan偶.

Popatrzy艂 na ni膮 zaskoczony i zanim zdo艂a艂 wykona膰 jakikolwiek ruch, zrobi艂a kilka uj臋膰.

Nie znosz臋 by膰 fotografowany!

Czy to dlatego na zdj臋ciach wychodzisz taki skwaszony i ponury? Mam przyjaci贸艂k臋, kt贸ra twierdzi, 鈥 偶e wygl膮dasz jak chmura gradowa. 鈥 Roze艣mia艂a si臋 i zrobi艂a kilka kolejnych zdj臋膰, utrwalaj膮c na kliszy jego roze艣miane oczy, opalon膮 twarz i bia艂e z臋by. 鈥 Boisz si臋, 偶e zdj臋cia mog艂yby popsu膰 tw贸j publiczny wizerunek nieszcz臋艣liwego cz艂owieka?

Nie mam 偶adnego wizerunku 鈥 odburkn膮艂 wchodz膮c po schodach.

Dla mnie masz 鈥 odpar艂a.

Tak? A jaki偶 to? 鈥 Odwr贸ci艂 si臋.

Zbyt niecenzuralny, by go publikowa膰.

Obj膮艂 dziewczyn臋 i przyci膮gn膮艂 jej biodra do swoich. Czuj膮c na ustach jego zmys艂owe wargi, Frankie za艂omota艂o w skroniach.

Ca艂uj mnie 鈥 szepn臋艂a nagl膮co.

Ca艂owa艂 gwa艂townie i nami臋tnie, przegoni艂 dr臋cz膮ce dziewczyn臋 smutek i przygn臋bienie. A potem, kiedy na niebo wyp艂yn膮艂 blady, tropikalny ksi臋偶yc, kochali si臋 a偶 do zatraty w jego m臋tnym srebrzystym blasku.




Rozdzia艂 11


T臋 noc Frankie zapami臋ta艂a na ca艂e 偶ycie 鈥 noc wype艂nion膮 gwa艂town膮, gor膮c膮 mi艂o艣ci膮, kt贸rej 偶ar pot臋gowa艂a jeszcze 艣wiadomo艣膰 zbli偶aj膮cego si臋 nieuchronnie rozstania.

Wsta艂a wcze艣nie, zostawi艂a Cala w po艣cieli i przesz艂a do 艂azienki. Nast臋pnie zaj臋艂a si臋 艣niadaniem. Pokroi艂a papaje i w艂a艣nie wyciska艂a limony, kiedy us艂ysza艂a d藕wi臋k dzwonka rowerowego. Wysz艂a na werand臋.

Na w膮skiej, pe艂nej kolein drodze ujrza艂a rowerzyst臋.

Mam dla pani telegram. Dwa telegramy.

Wytar艂a r臋ce i wzi臋艂a blankiety. Pierwsza depesza by艂a zaadresowana do niej, a druga do Cala. Zmarszczy艂a brwi i wr贸ci艂a do domu.

Co si臋 sta艂o? 鈥 W drzwiach 艂azienki stan膮艂 ociekaj膮cy wod膮 Cal. Wok贸艂 bioder mia艂 owini臋ty r臋cznik.

艢wiat ju偶 nas wytropi艂 鈥 odpowiedzia艂a szorstko. Obrzuci艂 j膮 szybkim spojrzeniem.

Kiedy艣 musia艂o to nast膮pi膰.

Wiem. Ale czy mam si臋 z tego powodu cieszy膰? Niecierpliwie rozerwa艂a kopert臋.


Zdj臋cia pierwsza klasa. Kupuj臋. Potrzebuj臋 opis贸w. Prosz臋 o jak najszybszy kontakt. MacArthur. Szef sekcji fotograficznej. 鈥濻unday Globe".


Pokaza艂a telegram Calowi.

Chc膮 moich zdj臋膰.

To wspaniale. Za pierwszym strza艂em trafi艂a艣 w dziesi膮tk臋!

W艂a艣nie widz臋. 鈥 Nie potrafi艂a nawet zmusi膰 si臋 do u艣miechu. Popatrzy艂a na jego br膮zow膮 kopert臋.

A co u ciebie?

Wyszed艂 na werand臋, by przeczyta膰 depesz臋. D艂ugo nie wraca艂. Kiedy pojawi艂 si臋 w pokoju, mia艂 szar膮, 艣ci膮gni臋t膮 twarz.

Z艂e wie艣ci?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Instrukcje. 鈥濻unday Observer" chce, bym wr贸ci艂 do jaskini lwa.

K艂usownicy?

Redakcja zamierza opisa膰 histori臋 od pocz膮tku do ko艅ca. W zwi膮zku z tym mam do艂膮czy膰 do oddzia艂u zwalczaj膮cego k艂usownik贸w i uczestniczy膰 w po艣cigu za przest臋pcami. Rozmawia艂em o tym przez telefon z pracowni Johna, ale decyzja zapad艂a dopiero teraz 鈥 potrz膮sn膮艂 depesz膮.

Dziewczynie podskoczy艂o serce.

A ja b臋d臋 twoim kierowc膮?

Nie 鈥 odpar艂 kr贸tko. 鈥 Wybij sobie ten pomys艂 z g艂owy. To zbyt niebezpieczne zadanie. Ponadto przysy艂aj膮 mi asystenta.

Reportera?

Zgadza si臋.

I on b臋dzie prowadzi艂 samoch贸d? 鈥 Ostatnie nadzieje Frankie rozwia艂y si臋 jak dym.

Ona..

Kobieta!

Zgadza si臋. Przyjedzie jeszcze dzisiaj. 鈥 Twarz Cala przybra艂a twardy, zaci臋ty wyraz. 鈥 Wygl膮da na to, Frankie, 偶e nasze drogi si臋 rozchodz膮. Lepiej b臋dzie, jak jeszcze dzi艣 po po艂udniu odlecisz do Nairobi.

Na my艣l, 偶e Cal zostanie w buszu z inn膮 kobiet膮, za艣lepi艂a j膮 nieprzytomna zazdro艣膰. Obrzuci艂a go p艂on膮cym wzrokiem, lecz Cal sta艂 si臋 ju偶 zimnym, zamkni臋tym w sobie m臋偶czyzn膮, jakiego pozna艂a w Londynie.

Jedna odje偶d偶a, druga przyje偶d偶a. Ca艂a linia produkcyjna.

Nie b膮d藕 niem膮dra. To wy艂膮cznie praca.

Ale ja musz臋 wyjecha膰, bo nie powinna mnie tutaj spotka膰!

Frankie, przesta艅 鈥 przerwa艂 jej zdecydowanie. 鈥 Nie poni偶aj si臋. Prze偶yli艣my pi臋kne chwile, ale wszystko ma sw贸j koniec.

Czu艂a si臋 skrzywdzona ponad miar臋, zmieciona jednym ciosem, kt贸rego si臋 nie spodziewa艂a. To by艂 i c h dom, i c h prywatny raj. I oto Cal wygania j膮, by zrobi膰 miejsce dla swojej kolejnej kobiety.

Id臋 spakowa膰 rzeczy 鈥 o艣wiadczy艂a kr贸tko.

Ze zwieszon膮 g艂ow膮 opu艣ci艂a pok贸j. Cal poszed艂 na pla偶臋, ale na stoliku zostawi艂 telegram. Podnios艂a papier do oczu.


Kochanie! Wreszcie m贸j wielki dzie艅. Mam pisa膰 o k艂usownikach. Przybywam do Mombasy we czwartek o siedemnastej. Czekaj膮 nas pi臋kne dni... i noce. Pami臋tasz Islamabad? Ca艂usy i u艣ciski. Tania.


Us艂ysza艂a za plecami szmer. Odwr贸ci艂a si臋.

C贸偶 takiego wydarzy艂o si臋 w Islamabadzie?

To tylko 偶art.

Obrzuci艂a Cala przeci膮g艂ym spojrzeniem. Bij膮ce jak oszala艂e serce Frankie by艂o jednym k艂臋bkiem b贸lu.

By艂e艣 jej kochankiem!

Po co odgrzebywa膰 przesz艂o艣膰?

To znaczy tak.

Tak. Zadowolona?

I zn贸w b臋dziesz!

Daj spok贸j, Frankie. 呕aden romans nie mo偶e wiecznie trwa膰 i Tania nie ma tu nic do rzeczy.

Ona chyba s膮dzi inaczej. 鈥 Dziewczyna machn臋艂a telegramem.

Cal przes艂a艂 jej mia偶d偶膮ce spojrzenie.

Je艣li nawet, jest to sprawa moja i jej, a tobie nic do tego. Daj wi臋c spok贸j. Nic ci si臋 nie stanie. Jeste艣 twardsza, ni偶 ci si臋 wydaje.

Ja! No c贸偶, pi臋kne dzi臋ki za informacj臋. My艣l臋, 偶e mi si臋 kiedy艣 przyda.

W milczeniu odwi贸z艂 j膮 do miasta, zarezerwowa艂 bilet do Londynu, a nast臋pnie skontaktowa艂 si臋 z hotelem w Nairobi i poprosi艂, by dostarczono na tamtejsze lotnisko walizk臋 Frankie.

Kiedy megafony wywo艂a艂y samolot, Cal zbli偶y艂 si臋 do dziewczyny.

Nie chcesz poca艂owa膰 si臋 na po偶egnanie? 鈥 spyta艂.

Zamkn臋艂a oczy, ale on wzi膮艂 j膮 w ramiona. Czuj膮c na ustach wargi Cala, odepchn臋艂a go gwa艂townie.

Id藕 sobie do Tani! Pewnie ju偶 dyszy z podniecenia!

Taka trywialno艣膰 nie jest w twoim stylu.

Ani kosz, jakiego mi da艂e艣. 鈥 Podnios艂a torb臋 i ruszy艂a w stron臋 drzwi.

Frankie...

Obejrza艂a si臋 przez rami臋. Sta艂 bez ruchu. Ich oczy spotka艂y si臋, ale nie mieli ju偶 sobie nic do powiedzenia.

呕egnaj.

Odwr贸ci艂a si臋 i bez s艂owa odesz艂a. To by艂 koniec.


Alice rozp艂ywa艂a si臋 w zachwytach nad wygl膮dem Frankie, utrzymuj膮c jednocze艣nie, 偶e Afryka kompletnie dziewczyn臋 odmieni艂a.

Ten Cal Fanton musi co艣 w sobie mie膰 鈥 o艣wiadczy艂a na ko艅cu.

Tak, lodowate serce i grub膮 sk贸r臋 na wierzchu!

Zawdzi臋czam mu jedynie to, 偶e wetkn膮艂 mi w d艂onie aparat fotograficzny.

Ciotka Jenny wzruszy艂a si臋 na widok bratanicy, kiedy ta pojawi艂a si臋 w Yorkshire.

Umiera艂am ze strachu na my艣l, 偶e przebywasz w buszu sam na sam z tamtym cz艂owiekiem 鈥 przyzna艂a si臋.

Nic si臋 nie sta艂o, ciociu. Jestem twardsza, ni偶 na to wygl膮dam.

Zadzwoni艂a do 鈥濻unday Globe" i odby艂a d艂ug膮 rozmow臋 o dystrybucji swych prac.

S膮dz臋, 偶e powinni艣my si臋 spotka膰 鈥 o艣wiadczy艂 Doug MacArthur. 鈥 Mam dla pani pewne propozycje.

Dzwoni臋 z Yorkshire 鈥 odpar艂a dr臋two Frankie.

Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e powinna ta艅czy膰 z rado艣ci, lecz ot臋pia艂ej z rozpaczy, pogr膮偶onej w b贸lu dziewczynie by艂o wszystko jedno.

Prosz臋 wi臋c wsi膮艣膰 do poci膮gu i tu przyjecha膰 鈥 odpar艂 z wyra藕nym zniecierpliwieniem m臋偶czyzna. 鈥 To znaczy, o ile chce pani zosta膰 zawodowym fotoreporterem. Bo je艣li interesuje pani膮 wy艂膮cznie robienie zdj臋膰 na wakacjach, nie mamy o czym rozmawia膰.

Przyjad臋 鈥 odrzek艂a. Bod藕ca doda艂o jej szorstkie obej艣cie MacArthura.

I tak si臋 to zacz臋艂o.

Sunday Globe" zleci艂 dziewczynie zadanie, kt贸re przysporzy艂o jej wiele trudu. Dot膮d t臋skni艂a za Calem wy艂膮cznie na p艂aszczy藕nie osobistej; teraz potrzebowa艂a go jako fachowca.

Nie jest najlepiej 鈥 o艣wiadczy艂a Dougowi po wykonaniu nast臋pnej pracy. 鈥 Wiem, co chc臋 zrobi膰, ale sobie nie radz臋. Brakuje mi podstawowych wiadomo艣ci z zakresu fotografiki.

To racja. Powinna pani popracowa膰 z zawodowcem. Z kim艣 takim jak Cal Fenton. Zna go pani, prawda? 鈥 Doug grzeba艂 niecierpliwie w stosach 鈥 papier贸w zalegaj膮cych biurko. 鈥 Postaram si臋 to z nim za艂atwi膰.

Nie! 鈥 S艂ysz膮c ostry ton, Doug popatrzy艂 na dziewczyn臋 ze zdziwieniem.

On jest dobry 鈥 odpar艂 艂agodnie. 鈥 Najlepszy. Prosz臋 tylko spojrze膰 na to... 鈥 Spod stosu zdj臋膰 wyci膮gn膮艂 egzemplarz 鈥濻unday Observera" 鈥 To jutrzejszy numer. Pierwsza odbitka.

Na stronie tytu艂owej widnia艂a fotografia Cala. M臋偶czyzna sta艂 oparty o landrovera. Mia艂 zmru偶one oczy, w艂osy potargane wiatrem i enigmatyczny wyraz twarzy. Jak mog艂am w og贸le zapomnie膰, 偶e on jest tak przystojny? 鈥 pomy艣la艂a Frankie. Poczu艂a bolesny skurcz serca. Obok Cala sta艂a zachwycaj膮ca ciemnow艂osa dziewczyna ubrana w spodnie i koszul臋 safari. Na twarzy mia艂a pe艂en triumfu u艣miech.

Oczy Frankie przys艂oni艂a czerwona mg艂a. Nie by艂a nawet w stanie odczyta膰 dobrze tekstu pod zdj臋ciem. 鈥濳oniec rzezi... kolejny sukces wielokrotnie nagradzanego teamu z 鈥濻unday Globe"... najwi臋ksza banda k艂usownik贸w za kratkami... ryzykuj膮c w艂asnym 偶yciem... podzi臋kowania kenijskiego ministra ochrony 艣rodowiska... "

Doug niecierpliwie przewr贸ci艂 stron臋.

Ech, to zwyk艂e 艣miecie. Prosz臋 spojrze膰 tu... to jest dopiero co艣, prawda?

Mia艂 racj臋. To 鈥瀋o艣" by艂o w r贸wnym stopniu wspania艂e, jak i odra偶aj膮ce. Cal nie zawaha艂 si臋 przedstawi膰 wszystkiego z mro偶膮cymi krew w 偶y艂ach detalami. Pokaza艂 nieludzkie praktyki k艂usownik贸w, zarejestrowa艂 szczeg贸艂owo przebieg po艣cigu, walk臋 i aresztowanie bandy. Ostatnia fotografia przedstawia艂a rozci膮gni臋te na ziemi zw艂oki zastrzelonego przest臋pcy. W tle widnia艂a rozklekotana ci臋偶ar贸wka, kt贸r膮 Frankie zna艂a a偶 nadto dobrze. Na pace pojazdu siedzieli pojmani cz艂onkowie gangu.

Dziewczyn臋 zala艂a fala wspomnie艅, a przed oczyma stan臋艂a jej posta膰 ukochanego m臋偶czyzny.

Wspania艂e 鈥 szepn臋艂a. 鈥 A reporta偶?

O, Tania ma 艣wietne pi贸ro. Ona i Cal Fenton stanowi膮 klas臋 sam膮 dla siebie.

Rozumiem.

Odwr贸ci艂a twarz, by Doug MacArthur nie dostrzeg艂 maluj膮cego si臋 na niej wyrazu.

Zupe艂nie nie rozumiem, czemu pani nie chce pracowa膰 z kim艣 takim. 鈥 M臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 si臋 w krze艣le i zerkn膮艂 ciekawie na Frankie. 鈥 To najszybsza metoda opanowania zawodu.

Powiedzmy, 偶e znam Cala Fentona zbyt dobrze i wiem, 偶e nie mog艂abym z nim pracowa膰. To arogant 鈥 wyja艣ni艂a ostrym tonem. 鈥 Wola艂abym sko艅czy膰 jaki艣 kurs specjalistyczny. S艂usza艂am o bardzo dobrych kursach prowadzonych we wschodnim Londynie.

W porz膮dku 鈥 zgodzi艂 si臋 Doug. 鈥 Za艂atwi臋 pani przyj臋cie. Ale to kosztowna impreza.

Ojciec zostawi艂 mi troch臋 pieni臋dzy. 鈥 Unios艂a twarz. 鈥 Mike O鈥橲hea. Mo偶e pan go pami臋ta.

Doug powoli skin膮艂 g艂ow膮.

Tak, to wyja艣nia wszystko. Dziwi艂em si臋, sk膮d u pani takie oko do szczeg贸艂贸w. O鈥橲hea by艂 wybitnym korespondentem. Mo偶e by膰 pani dumna z ojca.

Tak, ale chcia艂abym r贸wnie偶, by i on czu艂 dum臋 ze mnie 鈥 odpar艂a zak艂adaj膮c na rami臋 torb臋 z aparatem fotograficznym. 鈥 Zg艂osz臋 si臋 do pana, kiedy b臋d臋 ju偶 gotowa, dobrze?

Znakomicie. Sam jestem ciekaw, co z pani wyro艣nie.

Wype艂nione intensywn膮 prac膮 dnie i wieczory mija艂y nie wiadomo kiedy. Nauka sta艂a si臋 藕r贸d艂em nieustaj膮cej rado艣ci. Dziewczyna z zapa艂em ch艂on臋艂a wiedz臋, kt贸ra mia艂a sta膰 si臋 podstaw膮 jej zawodu. My艣li o Calu dopada艂y j膮 dopiero przed snem, zamieniaj膮c d艂ugie, wlok膮ce si臋 godziny nocne w pasmo udr臋ki. Nie mia艂a od Fentona 偶adnych wiadomo艣ci i wcale si臋 ich nie spodziewa艂a. W prasie nieustannie pojawia艂y si臋 jego zdj臋cia robione w najodleglejszych zak膮tkach 艣wiata i by艂oby dziwne, gdyby po艣wi臋ci艂 Frankie cho膰 jedn膮 my艣l. Po uko艅czeniu kursu zabra艂a do teczki wszystkie dokumenty i uda艂a si臋 do 鈥濻unday Globe". Doug mrukn膮艂 z aprobat膮 i popatrzy艂 jej w twarz.

Dobrze, to mi si臋 podoba. Gzy zgodzi si臋 pani pojecha膰 do Egiptu? Na po艂udniu tego kraju znajduj膮 si臋 nowe tereny wykopaliskowe. Wysy艂amy tam te偶 naszego reportera. Ale ostrzegam, to bardzo ci臋偶ka wyprawa. 呕adnych wyg贸d.

Decyzj臋 podj臋艂a szybko. Mo偶e przemierzaj膮c samolotami i poci膮gami 艣wiat zdo艂a zapomnie膰 Cala, tak jak on zapomnia艂 o niej.

Z najwi臋ksz膮 ochot膮.

Wi臋c umowa stoi. Wyja艣ni臋 pani szczeg贸艂y, ale nie teraz. 鈥 Popatrzy艂 na zegarek. 鈥 Dobry Bo偶e, to ju偶 tak p贸藕no? Musz臋 i艣膰. Obieca艂em pokaza膰 si臋 na otwarciu wystawy Fentona.

Na d藕wi臋k nazwiska zamar艂o w niej serce. Od chwili rozstania min臋艂o ponad sze艣膰 miesi臋cy, ale dziewczynie wyda艂o si臋 nagle, 偶e by艂o to zaledwie poprzedniego dnia. Na my艣l, 偶e Cal jest w Londynie, Frankie poczu艂a sucho艣膰 w gardle.

Doug przerwa艂 nak艂adanie marynarki.

A mo偶e pojedziemy razem? Zawsze mo偶na si臋 czego艣 nauczy膰. Tam b臋d膮 jego najlepsze prace.

Wiem. 鈥 Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. 鈥 Czy otworzy t臋 wystaw臋 osobi艣cie?

Nie. Jutro rusza jego kolejna ekspozycja w Photographer's Gallery i dzisiaj ma wiecz贸r promocyjny. Wino, kanapki, takie rzeczy. No, musz臋 lecie膰.

Frankie mia艂a sekund臋 do namys艂u. Powinna wprawdzie zdecydowanie odm贸wi膰, ale zamiast tego powiedzia艂a:

Ch臋tnie z panem pojad臋.

Do sali wkracza艂a z bij膮cym mocno sercem, ale panuj膮cy tam t艂ok poprawi艂 nieco jej humor. W takim rozgardiaszu Cal na pewno jej nie znajdzie. Uspokojona dziewczyna odesz艂a od Douga i zacz臋艂a samodzielnie zwiedza膰 wystaw臋.

Na samym ko艅cu zwr贸ci艂a uwag臋 na dwa dzia艂y. Jeden nosi艂 tytu艂 鈥濳oledzy" i przedstawia艂 codzienny trud ekip telewizyjnych kr臋c膮cych dokumenty na polu walki. Po艣rodku widnia艂a fotografia grupy m臋偶czyzn siedz膮cych przy kawiarnianym stoliku. Mi臋dzy nimi znajdowa艂 si臋 jej ojciec 鈥 roze艣miany, wznosi艂 w kierunku obiektywu szklank臋. Na widok tej bliskiej, zatrzymanej w czasie twarzy, dziewczyn臋 przeszy艂 ostry b贸l. Zdj臋cie najwyra藕niej zrobiono w Bejrucie, a jej ojciec pi艂 w艂a艣nie jeden z ostatnich drink贸w w 偶yciu.

W oczach Frankie stan臋艂y 艂zy. Mrugaj膮c powiekami szybko odesz艂a i zatrzyma艂a si臋 przed dwoma ostatnimi eksponatami. Jak przez mg艂臋 zdo艂a艂a odczyta膰 ich wsp贸lny tytu艂: 鈥濪wie kobiety w Mombasie".

Unios艂a gwa艂townie g艂ow臋. Ujrza艂a w艂asn膮 rozpromienion膮 twarz. Spogl膮da艂a z za偶enowaniem w obiektyw aparatu, kt贸ry uchwyci艂 j膮 w chwili, kiedy pr贸bowa艂a z艂apa膰 opadaj膮cy sarong.

Frankie ze wzruszenia zabrak艂o tchu. Zala艂a j膮 fala najintymniejszych wspomnie艅. Zdj臋cie by艂o bardzo osobiste i ukazywa艂o wszystko 鈥 nago艣膰 dziewczyny pod cienk膮 bawe艂n膮, g艂adko艣膰 jej sk贸ry, uczucie 艂膮cz膮ce j膮 z m臋偶czyzn膮, kt贸ry sta艂 po drugiej stronie obiektywu.

Rozejrza艂a si臋 szybko na boki, ale zaj臋ci rozmowami i winem go艣cie nie zwracali na ni膮 uwagi. 鈥濪wie kobiety... " g艂osi艂 podpis. Faktycznie, by艂a tam i druga fotografia. Tania. To Frankie poj臋艂a natychmiast. Nie tylko dlatego, 偶e w ci膮gu ostatnich samotnych miesi臋cy cz臋sto ogl膮da艂a jej wizerunek na zmi臋tym, wydartym z gazety zdj臋ciu, ale przede wszystkim dlatego, 偶e Cal zrobi艂 t臋 fotografi臋 w tamtym ogrodzie okolonym palmami i o tej samej porze roku. Na tym jednak podobie艅stwa si臋 ko艅czy艂y. Kobieta le偶a艂a na wytwornym le偶aku, na sobie mia艂a kostium k膮pielowy i s艂omkowy kapelusz z szerokim rondem. Obok roz艂o偶onej gazety sta艂a szklanka z drinkiem. Tania zsun臋艂a przeciws艂oneczne okulary i lekko zmru偶onymi oczyma spogl膮da艂a w obiektyw.

Frankie by艂a m艂oda, spontaniczna i pon臋tna. Tania wygl膮da艂a zimno, jak kto艣, kto w pe艂ni sprawuje nad sob膮 kontrol臋. Niemniej O鈥橲hea natychmiast dostrzeg艂a idealn膮 figur臋 rywalki, ciemne oczy i zmys艂owe usta.

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. D艂awi艂a j膮 za艣lepiaj膮ca zazdro艣膰. Widok obu zdj臋膰 otworzy艂 dawne rany. Dziewczyna by艂a kompletnie rozbita.

Odwr贸ci艂a si臋 do wyj艣cia, ale kto艣 za ni膮 sta艂.

No prosz臋, tajemnica si臋 wyja艣ni艂a 鈥 us艂ysza艂a przeci膮g艂y damski g艂os. Popatrzy艂a w g贸r臋, prosto w orzechowe oczy, kt贸re przed chwil膮 studiowa艂a na zdj臋ciu.

Tania.

Zgadza si臋, Tania. 鈥 Wysoka kobieta obrzuci艂a j膮 ironicznym spojrzeniem. 鈥 Obawiam si臋, 偶e nie mia艂am przyjemno艣ci...

A wi臋c Cal nawet o niej nie wspomnia艂. Naturalnie, usuwaj膮c dziewczyn臋 ze swej drogi wymaza艂 j膮 z pami臋ci.

Zebra艂a w sobie reszt臋 odwagi.

Francesca O鈥橲hea 鈥 rzuci艂a z dr偶膮c膮 godno艣ci膮.

Dobrze, bardzo dobrze 鈥 wycedzi艂a Tania. 鈥 Musz臋 wyzna膰, 偶e intrygowa艂a mnie tak d艂uga rozgrzewka naszego Cala. Pocz膮tkowo s膮dzi艂am, 偶e przyczyn膮 jest jaka艣 paskudna tropikalna choroba, o kt贸rej nie chcia艂 mi m贸wi膰. Ale teraz widz臋, 偶e wszystkie jego potrzeby zosta艂y zaspokojone jeszcze przed moim przyjazdem. Zapewne musia艂 solidnie odpocz膮膰, by zregenerowa膰 si艂y.

Nie wiem, o czym pani m贸wi.

Oczy Tani zw臋zi艂y si臋. Dziewczyn臋 najwyra藕niej pali艂a zazdro艣膰 na widok g臋stych l艣ni膮cych w艂os贸w i zielonych oczu Frankie.

Dobrze, dobrze, prosz臋 mi nie wmawia膰, 偶e jest pani jego odnalezion膮 po latach kuzynk膮.

By艂am jego asystentk膮. To wszystko.

Kochanie! 鈥 Tania roze艣mia艂a si臋 jadowicie i tak g艂o艣no, 偶e kilka g艂贸w odwr贸ci艂o si臋 w ich stron臋.

Asystentki nie w艂贸cz膮 si臋 nago po pla偶y. Wystarczy jeden rzut oka, by zrozumie膰, jakie stosunki 艂膮czy艂y pani膮 z autorem tego zdj臋cia.

Opowiada pani g艂upstwa.

Czemu tak si臋 z tym kry膰? W ko艅cu jedziemy na tym samym w贸zku.

Prosz臋 mi wybaczy膰. Musz臋 ju偶 i艣膰.

Ale Tania nie spuszcza艂a wzroku z twarzy Frankie.

On stanowi dla kobiet katastrof臋, rozumie pani, kompletn膮 katastrof臋. Znam go od lat. Prosz臋 wierzy膰 mi na s艂owo. Jedyn膮 rzecz膮, jak膮 Cal naprawd臋 kocha, jest jego praca. Wszystko inne 鈥 wzruszy艂a ramionami 鈥 niewiele dla niego znaczy.

Ca艂kiem si臋 z pani膮 zgadzam. Ale nie mam z tym nic wsp贸lnego. Tak wi臋c, je艣li pani pozwoli...

Frankie wymin臋艂a kobiet臋 i na o艣lep ruszy艂a do drzwi. W progu chwyci艂y j膮 czyje艣 r臋ce 鈥 r臋ce, kt贸re zna艂a tak dobrze, i偶 w u艂amku sekundy czas przesta艂 istnie膰 i Frankie znalaz艂a si臋 w domu po艂o偶onym na tropikalnej pla偶y.

Odwr贸ci艂a twarz.

Zabierz r臋ce, dobrze?

Pu艣ci艂 j膮 i Frankie, nienaturalnie wyprostowana, nie patrz膮c nawet w jego stron臋, opu艣ci艂a sztywno galeri臋.

Na zewn膮trz by艂o ciemno i pada艂 deszcz, kt贸rego krople zacz臋艂y ch艂odzi膰 rozpalon膮 twarz dziewczyny mieszaj膮c si臋 ze sp艂ywaj膮cymi po policzkach 艂zami. Frankie szybkim krokiem ruszy艂a w stron臋 domu.

W pewnej chwili us艂ysza艂a, 偶e kto艣 za ni膮 biegnie i poczu艂a na ramieniu d艂o艅 Cala Fentona.

Zaczekaj.

Pu艣膰 mnie! 鈥 Strz膮sn臋艂a gwa艂townie jego r臋k臋.

Skoro nie chcesz mnie widzie膰, to po co艣 tu przylaz艂a?

Przysz艂am z Dougiem.

Doug! 鈥 parskn膮艂. 鈥 Nie brzmi to przekonuj膮co.

By艂am akurat w jego biurze i zabra艂 mnie ze sob膮. Ale co ci臋 obchodzi, czy tu jestem, czy nie?

Pomin膮艂 milczeniem jej pytanie i tylko bacznie lustrowa艂 posta膰 dziewczyny.

Zmieni艂a艣 si臋 鈥 stwierdzi艂.

Oczywi艣cie, 偶e wygl膮dam inaczej. Jestem starsza i o ca艂e niebo m膮drzejsza.

Spogl膮dali na siebie z jawn膮 wrogo艣ci膮. Nic si臋 nie zmieni艂o, pomy艣la艂a. Nic, od chwili gdy stali艣my po raz ostatni na lotnisku w Mombasie. Tylko twarz Cala by艂a zm臋czona i napi臋ta. Poczu艂a znajome pikni臋cie serca, ale natychmiast zdusi艂a w sobie wszelkie uczucia.

W艂a艣nie sko艅czy艂am kurs fotograficzny. Mam nadziej臋, 偶e nied艂ugo zaczn臋 pracowa膰.

M贸g艂bym pom贸c...

Chyba zwariowa艂e艣!

Mam co艣 dla ciebie. Chc臋 ci to da膰.

Da艂e艣 mi ju偶 wystarczaj膮co du偶o. Dzi臋kuj臋.

Oczy mu si臋 zw臋zi艂y.

O co ci chodzi? 鈥 Odruchowo skierowa艂 wzrok na jej tali臋, ale Frankie wybuchn臋艂a tylko ochryp艂ym, odpychaj膮cym 艣miechem.

Och, nie b贸j si臋. Bogowie s膮 po twojej stronie.

Nie, nie jestem w ci膮偶y. Da艂e艣 mi co艣 innego, za co jestem ci wdzi臋czna.

Tak?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. B贸l. Pustka. Samotno艣膰.

Niewa偶ne.

Zaczekaj tu chwil臋!

Znikn膮艂 w mroku zostawiaj膮c j膮 sam膮 na 艣rodku ciemnej ulicy. Po chwili wr贸ci艂 z br膮zow膮 paczk膮.

Chc臋 ci to da膰. W 艣rodku jest zdj臋cie z wystawy.

Je艣li to tamta fotografia, mo偶esz j膮 sobie zatrzyma膰. Staram si臋 o wszystkim zapomnie膰.

Mylisz si臋 鈥 odpar艂 wciskaj膮c jej przedmiot w r臋k臋.

Obejrzyj to sobie w domu.

Popatrzy艂a na艅 z wahaniem szeroko rozwartymi oczyma. Cal zrobi艂 krok w jej stron臋, po艂o偶y艂 dziewczynie d艂onie na ramionach i powiedzia艂 z przej臋ciem:

Nie s膮dz臋, by艣 mi uwierzy艂a, ale bardzo du偶o o tobie my艣la艂em. Zastanawia艂em si臋, gdzie jeste艣, co porabiasz, czy jeste艣 szcz臋艣liwa...

Szcz臋艣liwa! 鈥 parskn臋艂a ironicznie. Ostatni raz by艂a szcz臋艣liwa tamtej po偶egnalnej nocy, kiedy spoczywa艂a w jego ramionach. 鈥 Nie, nie by艂am szcz臋艣liwa. A ty? Czy by艂e艣 szcz臋艣liwy z Tani膮?

Tania... 鈥 Gwa艂townie zamacha艂 r臋k膮. Jego twarz nikn臋艂a w cieniu. 鈥 Frankie, co z tob膮? Tak musia艂o by膰. Uwierz mi.

Nie wierz臋.

To nie mog艂o trwa膰 wiecznie. Rozumiesz?

Nie rozumiem. Nie rozumia艂am wtedy i nie rozumiem teraz. Wiem jedno, jeste艣 zarozumialcem, kt贸ry najpierw rzuca jedn膮 kobiet臋 dla innej, a nast臋pnie, po chamsku, wywiesza ich zdj臋cia na wystawie, jak baron trofea my艣liwskie w holu swego zamku.

Wywiesi艂em je, gdy偶 s膮 to moje najlepsze prace 鈥 odpar艂. 鈥 Uczciwo艣膰 kaza艂a mi to zrobi膰.

Uczciwo艣膰! Czy pomy艣la艂e艣, jak obie si臋 czu艂y艣my...

S膮dzi艂em, 偶e b臋dziesz si臋 trzyma艂a od tej wystawy jak najdalej. Po twoim wyje藕dzie z Mombasy by艂em przekonany, 偶e ju偶 nigdy nie zechcesz mnie widzie膰.

Za艂o偶y艂e艣 sobie nie zobowi膮zuj膮cy romans i przyjacielskie rozstanie.

Nie poni偶aj siebie ani mnie. Dobrze wiesz, 偶e by艂o inaczej. Chc臋 ci przypomnie膰, 偶e tylko jedno z nas pr贸bowa艂o nacisn膮膰 hamulec. I tym kim艣 nie by艂a艣 ty.

Na skrytej w ciemno艣ci twarzy Frankie wykwit艂y ogniste rumie艅ce.

Och, sama rzuci艂am ci si臋 w ramiona! O to ci chodzi! Nie potrafi艂e艣 oprze膰 si臋 kobiecie, kt贸ra uwiod艂a ci臋 wbrew twojej woli? 鈥 krzykn臋艂a. W g艂osie pojawi艂y jej si臋 nutki histerii.

Cal chwyci艂 j膮 mocno za nadgarstek.

To, co mi臋dzy nami zasz艂o, by艂o jedn膮 z najpi臋kniejszych rzeczy, jakie mi si臋 w 偶yciu przydarzy艂y. Ale nie mog艂o to trwa膰 zawsze... 鈥 Prowadz膮ce do galerii drzwi otworzy艂y si臋 z trzaskiem. Na ulic臋 pad艂a smuga jaskrawego 艣wiat艂a, rozleg艂 si臋 czyj艣 dono艣ny 艣miech. Zdezorientowany Fenton popatrzy艂 w tamt膮 stron臋. 鈥 Och, do diab艂a! Musz臋 lecie膰. Mam wyg艂osi膰 kilka s艂贸w. 鈥 Zajrza艂 jej g艂臋boko w oczy. 鈥 Nie mo偶emy tu rozmawia膰. Chod藕 ze mn膮. Potem p贸jdziemy na kolacj臋.

Dusza Frankie rwa艂a si臋 do tego projektu, ale w ostatniej chwili przypomnia艂a sobie, z jak cynicznym i bezwzgl臋dnym typem ma do czynienia. Przypomnia艂a sobie 贸w ostatni poranek w Mombasie, kiedy oboj臋tnie odprawia艂 j膮 z kwitkiem. Milcza艂a chwil臋, by odezwa膰 si臋 zdecydowanym tonem:

Nie. To nie jest dobry pomys艂. M贸wi膮c szczerze, gdyby艣 by艂 jedynym m臋偶czyzn膮 na 艣wiecie, a ja jedyn膮 kobiet膮, wola艂abym zje艣膰 kolacj臋 samotnie.

Odesz艂a w mrok, zostawiaj膮c go na 艣rodku ulicy. Cal d艂ugo spogl膮da艂 za nikn膮c膮 w ciemno艣ci sylwetk膮.




Rozdzia艂 12


Wracaj膮c do domu pogr膮偶onymi w mroku ulicami, Frankie po艂yka艂a 艂zy upokorzenia. Co za diabe艂 j膮 podkusi艂, by p贸j艣膰 na t臋 wystaw臋?

Nie zdejmuj膮c p艂aszcza wesz艂a do sypialni i si臋gn臋艂a po stoj膮c膮 obok 艂贸偶ka fotografi臋. Spogl膮da艂 z niej u艣miechni臋ty, opalony Cal. 脫w b艂ysk w jego oczach nale偶a艂 kiedy艣 wy艂膮cznie do Frankie.

D艂u偶sz膮 chwil臋 patrzy艂a na podobizn臋 Fentona, a nast臋pnie roz艂o偶y艂a ramk臋 i wyj臋艂a zdj臋cie. Zdecydowanie przedar艂a fotografi臋 na p贸艂. Potem jeszcze raz na p贸艂, i jeszcze raz.

Czynno艣膰 przerwa艂 jej natarczywy dzwonek u drzwi. Cisn臋艂a skrawki papieru na 艂贸偶ko i ruszy艂a do przedpokoju.

Tak?

Do 艣rodka zajrza艂 Cal.

O co chodzi?

Chc臋 wej艣膰. Widz臋, 偶e nie ma sensu czeka膰, a偶 sama mnie zaprosisz.

Masz racj臋. Id藕 sobie. I to natychmiast!

P贸jd臋. Ale najpierw powiem to, co mam do powiedzenia.

Mia艂 mokre w艂osy i ci臋偶ko oddycha艂, jak po biegu. Zdj膮艂 kurtk臋 i niedbale cisn膮艂 j膮 na krzes艂o.

Frankie bez s艂owa podnios艂a okrycie i ponownie wr臋czy艂a je Calowi.

Nie mam ochoty niczego s艂ucha膰. Zakl膮艂 ordynarnie i cisn膮艂 kurtk臋 na ziemi臋.

Do cholery, Frankie, co w ciebie wst膮pi艂o... ?

Co we mnie wst膮pi艂o? Powiem ci, co we mnie wst膮pi艂o. Przede wszystkim Tania i spos贸b, w jaki umie艣ci艂e艣 nasze zdj臋cia obok siebie 鈥 niczym trofea my艣liwskie. Zastanawiam si臋, czemu ca艂ej 艣ciany nie wytapetowa艂e艣 podobiznami swych kobiet. Pewnie dlatego, 偶e nie wystarczy艂oby miejsca dla wszystkich. Ju偶 ja wiem, jak膮 si臋 cieszysz opini膮.

Opinia o mnie niewiele ma wsp贸lnego z rzeczywisto艣ci膮 鈥 odrzek艂 szorstko. 鈥 A gdyby i nawet, to czy kiedykolwiek co艣 przed tob膮 kry艂em? Czy udawa艂em kogo艣 innego?

Wiem, wiem. S艂ysza艂am to ju偶 setki razy. 鈥 Teatralnym gestem zas艂oni艂a d艂o艅mi uszy. 鈥 Tak samo jak nigdy nie ukrywa艂e艣, 偶e 艂膮czy nas wy艂膮cznie przelotny romans...

Bo tak pocz膮tkowo mia艂o by膰 鈥 odpar艂 gniewnie.

I tak by艂o. Potem moje miejsce zaj臋艂a Tania.

Sk膮d o tym wiesz? Roze艣mia艂a si臋 gorzko.

Z bardzo pewnego 藕r贸d艂a. Od samej Tani. Zn贸w ordynarnie zakl膮艂, odwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny plecami i przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po w艂osach.

Nie mam pretensji ani do ciebie, ani do niej 鈥 ci膮gn臋艂a zjadliwie. 鈥 Ostatecznie wiem, jak to jest. Romantyczne wieczory w dziczy, 艣wiat艂o ksi臋偶yca...

Cal parskn膮艂.

Nie by艂o 偶adnych nocy w blasku ksi臋偶yca. Trafi艂a si臋 koszmarna wyprawa. Tanie trapi艂y dolegliwo艣ci 偶o艂膮dkowe i przez po艂ow臋 drogi ja musia艂em prowadzi膰 samoch贸d. Na dodatek odezwa艂o mi si臋 rami臋 i o ma艂y w艂os nie stracili艣my tropu bandy. Jedynie dzi臋ki szcz臋艣ciu i do艣wiadczeniu naszych zwiadowc贸w odnale藕li艣my jej 艣lad. Na ko艅cu wszystko wymkn臋艂o si臋 nam spod kontroli. Nie zamierzali艣my nikogo zabija膰, ale jeden z naszych ch艂opc贸w zbyt ch臋tnie, jak na m贸j gust, poci膮ga艂 za cyngiel. W rezultacie wybuch艂a taka strzelanina, 偶e cudem tylko wyszli艣my z tego z 偶yciem.

Mimo wszystko wyprawa zako艅czy艂a si臋 sukcesem.

Tak, zniszczyli艣my band臋, a 艣wiat pozna艂 o niej prawd臋. 鈥 Oczy mu zal艣ni艂y. 鈥 Dowiedzia艂em si臋 w艂a艣nie, 偶e dzi臋ki rozg艂osowi, jaki nadali艣my ca艂ej sprawie, organizowana jest mi臋dzynarodowa akcja skierowana przeciw tego typu gangom.

Naturalnie, w ko艅cu jeste艣 najlepszy. Ty i Tania 鈥 odpar艂a z sarkazmem. 鈥 Tak powiedzia艂 Doug. O艣wiadczy艂, 偶e stanowicie wy艣mienity zesp贸艂.

Kiedy pracujemy, to tak.

W nadliczb贸wkach r贸wnie偶 鈥 je艣li tamto czaruj膮ce zdj臋cie z wystawy nie k艂amie.

Ono nic nie znaczy. Dla twojej informacji, zosta艂o zrobione po tygodniu wywczas贸w na wybrze偶u. Strasznie chcia艂em ju偶 jecha膰, ale Tani nie 艣pieszy艂o si臋 opuszcza膰 pla偶y. Twierdzi艂a, 偶e jest jeszcze za s艂aba, by rusza膰 w drog臋. Dostawa艂em ma艂piego rozumu i by zabi膰 czas, fotografowa艂em wszystko, co wlaz艂o mi przed obiektyw.

Mog艂e艣 jecha膰 bez niej.

My艣lisz, 偶e nie rozwa偶a艂em tego? Ale redakcja chcia艂a wykorzysta膰 nasz pobyt w Afryce i pos艂a膰 na tydzie艅 do Sudanu.

Prosz臋, jak si臋 szcz臋艣liwie z艂o偶y艂o. Przes艂a艂 jej w艣ciek艂e spojrzenie.

Nie by艂a艣 w Jubie, wi臋c nie gadaj.

Ale ostatecznie pojechali艣cie tam razem... i nie sta艂y ju偶 na przeszkodzie 偶adne dolegliwo艣ci 偶o艂膮dkowe.

Razem! Mieli艣my siebie po dziurki w nosie!

A jednak zawiesi艂e艣 tam jej fotografi臋. Spu艣ci艂 wzrok.

Tak, zawiesi艂em. Twoj膮 i jej. Nie rozumiesz?

Pozuj膮ca na uosobienie seksu Tania i ty, swobodna, naturalna...

Zrobi艂 krok w jej stron臋 i dziewczyna poczu艂a zawr贸t g艂owy.

Nie wiem, jak膮 historyjk膮 uraczy艂a ci臋 Tania, ale ja m贸wi臋 ci prawd臋, Frankie. Podczas tej wyprawy nic mi臋dzy nami nie by艂o. Nic, z wyj膮tkiem k艂贸tni i wzajemnych pretensji.

Popatrzy艂a na niego niepewnie.

Pos艂uchaj 鈥 ci膮gn膮艂 nie znosz膮cym sprzeciwu tonem. 鈥 Znam Tanie od bardzo dawna. To wybitny reporter i pierwszorz臋dny kompan. Kiedy艣 鈥 przed laty 鈥 mia艂em z ni膮 przelotny, niezobowi膮zuj膮cy romans. Nie zorientowa艂em si臋 w por臋, 偶e ona d膮偶y do odnowienia kontakt贸w i uzna艂a wsp贸ln膮 wypraw臋 do Afryki za doskona艂膮 okazj臋. Dop贸ki nie zapad艂a na zdrowiu, chwyta艂a si臋 wszelkich sposob贸w, a kiedy ja, jak to ja, zacz膮艂em stosowa膰 uniki 鈥 skrzywi艂 z niesmakiem usta 鈥 sta艂a si臋 bardzo nieprzyjemna. My艣l臋, 偶e wszystko, co ci dzisiaj powiedzia艂a, bra艂o si臋 z jej zranionej dumy. Ura偶ona kobieta, to wszystko.

Frankie wci膮偶 spogl膮da艂a na niego z wahaniem.

Co ci, do licha, powiedzia艂a? 鈥 wybuchn膮艂 nieoczekiwanie.

Og贸lnie rzecz bior膮c stwierdzi艂a, 偶e pocz膮tkowo troch臋 si臋 oci膮ga艂e艣. Nie wiedzia艂a dlaczego i dopiero ja jej u艣wiadomi艂am, 偶e wyszumia艂e艣 si臋 ze mn膮.

Oci膮ga艂em si臋... m贸j Bo偶e! Po twoim wyje藕dzie 偶adna kobieta nie mia艂a szansy przyci膮gn膮膰 mojej uwagi. 艁azi艂em jak pot艂uczony. Tak g艂upio ci臋 straci艂em!

Straci艂e艣 mnie? 鈥 Nie wierzy艂a w艂asnym uszom.

Nawet nie wiesz, jak g艂upio 鈥 powt贸rzy艂.

Och, chyba wiem.

My艣la艂em o tobie ca艂y czas... gdzie jeste艣, co 鈥 porabiasz, co my艣lisz. Ba艂em si臋, 偶e mo偶esz by膰 w ci膮偶y... Wykrzywi艂a twarz.

I nie bez powodu. Prze偶y艂am pi臋膰 okropnych dni. 鈥 Kiedy przypomnia艂a sobie owe pe艂ne niepewno艣ci, zmieszania, nadziei i l臋ku godziny, zn贸w ogarn膮艂 j膮 gniew. 鈥 Przecie偶 istniej膮 telefony.

Wiem. Ile偶 to razy zaczyna艂em nakr臋ca膰 tw贸j numer, po czym odk艂ada艂em s艂uchawk臋.

Wi臋c dlaczego nie zadzwoni艂e艣?

Widzia艂em, jak by艂a艣 w艣ciek艂a, kiedy odje偶d偶a艂a艣. A co wi臋cej, zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e nie mo偶esz ze mn膮 zosta膰.

W jednej chwili Frankie mia艂a wszystkiego serdecznie dosy膰. Zdumiewaj膮ce o艣wiadczenie Cala rozbudzi艂o w dziewczynie wielkie nadzieje. Ostatnie jego s艂owa stanowi艂y przys艂owiowy kube艂 zimnej wody.

Wi臋c po co tu przyszed艂e艣?

Zbli偶y艂 si臋 i przykucn膮艂 przy krze艣le dziewczyny.

Poniewa偶 kiedy ujrza艂em ci臋 dzi艣 wieczorem, zrozumia艂em, 偶e musz臋 przyj艣膰. By艂a艣 taka 艣liczna, taka ca艂a ty, i偶 poj膮艂em, 偶e nie zni贸s艂bym ponownie rozstania.

Unios艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a mu w oczy. Serce jej zamar艂o.

Frankie... 鈥 Wyci膮gn膮艂 do niej ramiona, lecz kiedy ujrza艂 w jej oczach 艂zy, zastyg艂 w bezruchu.

Nie chc臋. Nie mog臋. Nie znios臋 tego b贸lu ponownie. 鈥 艁zy swobodnie ju偶 p艂yn臋艂y jej po policzkach.

Cal przygarn膮艂 do siebie zap艂akan膮, dr偶膮c膮 dziewczyn臋, kt贸ra nieoczekiwanie zala艂a go potokiem s艂贸w.

Mia艂e艣 racj臋. Nie powinni艣my wik艂a膰 si臋 w to wszystko. Straci艂am zdrowy rozs膮dek. Po prostu tak ci臋 pragn臋艂am. Nie wiedzia艂am, co robi臋. Jaka艣 cz臋艣膰 mojej duszy wierzy艂a, 偶e pokochasz mnie i zostaniesz. Druga cz臋艣膰 s膮dzi艂a, 偶e znios臋 rozstanie...

Cal ci膮gle tuli艂 dziewczyn臋, czekaj膮c, a偶 si臋 uspokoi. Ona jednak po chwili w zdumiewaj膮cy spos贸b zapanowa艂a nad sob膮, wyrwa艂a si臋 mu z obj臋膰 i odesz艂a w r贸g pokoju.

Nie wiem, po co tu przyszed艂e艣, Cal, ale wiem jedno: jutro ci臋 tu nie b臋dzie. B臋dziesz w Afganistanie, w Argentynie lub w Australii. Tyle razy opowiada艂e艣 mi, jak wygl膮da twoje 偶ycie, 偶e w ko艅cu to do mnie dotar艂o... w spos贸b bardzo przykry. Nie chc臋 kolejnego przelotnego zwi膮zku. I nie chc臋, by艣 pojawia艂 si臋 w moim 偶yciu i znika艂, kiedy ci tylko przyjdzie fantazja.

Odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋. Policzki mia艂a mokre.

A wi臋c lepiej b臋dzie, jak sobie od razu p贸jdziesz. Patrzy艂 na ni膮 ponurym, nieruchomym wzrokiem.

Nie po to tu jestem. Zawsze uk艂ada艂em sobie 偶ycie tak, jak mi to odpowiada艂o. Ale ty okaza艂a艣 si臋 inna 鈥 zrozumia艂em to zaraz pierwszego dnia naszej znajomo艣ci. Dlatego by艂em dla ciebie taki nieprzyjemny, dlatego trzyma艂em ci臋 na dystans. Potem, kiedy poszli艣my do 艂贸偶ka, wmawia艂em sobie, 偶e sprawi艂 to tw贸j nieprawdopodobny up贸r, wobec kt贸rego moja wola nie zda艂a si臋 na nic. Ale to wcale nie by艂o tak. Kiedy poj膮艂em, jak bardzo ci臋 pragn臋 i potrzebuj臋, przerazi艂em si臋... Rozumiesz? Nie chcia艂em 偶adnych komplikacji. Nie chcia艂em si臋 do nikogo przywi膮zywa膰. Kiedy wi臋c nadszed艂 tamten telegram, pomy艣la艂em sobie, 偶e zsy艂a mi go niebo.

Co... ! 鈥 Frankie mia艂a ju偶 kompletny m臋tlik w g艂owie.

Cal chwyci艂 dziewczyn臋 za 艂okcie. Prawie ni膮 potrz膮sn膮艂.

Nie rozumiesz? Zawsze 偶y艂em samotnie. W moim 偶yciu nie by艂o miejsca dla nikogo, kto chcia艂by pozosta膰 na sta艂e. A ponadto by艂a艣 taka m艂oda i podatna na ciosy... czu艂em si臋 w obowi膮zku odepchn膮膰 ciebie, zanim jeszcze bardziej skrzywdz臋. Zanim nadszed艂 telegram od Tani, my艣la艂em wy艂膮cznie o dw贸ch rzeczach. Po pierwsze, jak najszybciej si臋 ciebie pozby膰... Zdawa艂em sobie spraw臋, 偶e redakcja pakuje mnie w paskudn膮 histori臋 i nie chcia艂em nara偶a膰 ci臋 na niebezpiecze艅stwo. Po drugie, jak odes艂a膰 ci臋 do domu w przekonaniu, 偶e mia艂a艣 do czynienia z potworem. Telegram spraw臋 rozwi膮zywa艂. Nie mog艂em pomin膮膰 takiej okazji.

Chcia艂e艣, bym sama przeczyta艂a depesz臋. Dlatego wyszed艂e艣, prawda?

Wzruszy艂 ramionami.

Nie by艂o to chyba tak do ko艅ca 艣wiadome dzia艂anie. Wiedzia艂em tylko, 偶e ci coraz bardziej na mnie zale偶y i szuka艂em sposobu, by odwr贸ci膰 ca艂y proces.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Nic by to nie da艂o. Kiedy wyjecha艂am, my艣la艂am, 偶e umr臋. 鈥 Popatrzy艂a mu prosto w twarz. 鈥 Przyszed艂e艣 po to, by mi to wszystko powiedzie膰?

Nie o tym chcia艂em m贸wi膰. A w ka偶dym razie.... 鈥 Urwa艂. 鈥 Przyszed艂em, by porozmawia膰 o sprawie du偶o bardziej skomplikowanej. O fotografii, o zdj臋ciu, kt贸re da艂em ci dzi艣 wieczorem.

Rozejrza艂a si臋 po pokoju i przypomnia艂a sobie, 偶e zdj臋cie to zostawi艂a w sypialni, gdzie w 艣lepej furii cisn臋艂a je na 艂贸偶ko.

Przynios臋 je.

Poszed艂 za ni膮. Natychmiast dostrzeg艂 br膮zow膮 kopert臋, a obok strz臋py fotografii. Obrzuci艂 dziewczyn臋 pos臋pnym spojrzeniem.

To a偶 tak?

By艂am zbyt za艂amana, by ci膮gle przypomina艂a mi twoj膮 twarz.

Zacz臋艂a zbiera膰 kawa艂ki papieru.

Daj spok贸j 鈥 powiedzia艂 szorstko. 鈥 Za chwil臋 b臋dziesz mia艂a wi臋ksze problemy. To powa偶na sprawa.

Usiad艂a na 艂贸偶ku i otworzy艂a kopert臋. Z fotografii spojrza艂a na ni膮 twarz Mike'a, weso艂a, pe艂na 偶ycia. Frankie odruchowo odda艂a mu u艣miech. Cal bacznie si臋 jej przygl膮da艂.

Zdj臋cie to zrobi艂em w dniu, w kt贸rym zgin膮艂.

Och! 鈥 Oczy dziewczyny rozszerzy艂y si臋.

艢wi臋towali艣my urodziny jednego z korespondent贸w 鈥 m贸wi艂 wolno. 鈥 Po kolacji o艣wiadczy艂em, 偶e id臋 si臋 przej艣膰 i troch臋 pofotografowa膰. Wiecz贸r by艂 ciep艂y, dzielnica miasta bezpieczna, a mnie si臋 nie chcia艂o jeszcze spa膰. Towarzyszy艂 mi Mike. Pow艂贸czyli艣my si臋 po okolicy, wst膮pili艣my do dw贸ch bar贸w na drinka i zamierzali艣my wraca膰, kiedy ujrza艂em gromadk臋 dokazuj膮cych w ruinach dzieci.

Na wspomnienie tamtych chwil Calowi st臋偶a艂a twarz.

Poprosi艂em Mike'a, by chwil臋 zaczeka艂. Chcia艂em sfotografowa膰 te dzieciaki. Tw贸j ojciec poszed艂 jednak za mn膮. Opar艂 si臋 o zaparkowany przy kraw臋偶niku samoch贸d i obserwowa艂, jak robi臋 zdj臋cia.

Kiedy sko艅czy艂em, przeszed艂em na drug膮 stron臋 ulicy, stan膮艂em obok niego i wtedy.. : 鈥 Zadr偶a艂 i popatrzy艂 na Frankie pustym wzrokiem. 鈥 Sam dobrze nie pami臋tam, jak to by艂o. Mike krzykn膮艂 i pchn膮艂 mnie z ca艂ych si艂 do ty艂u tak, 偶e si臋 wywr贸ci艂em na jezdni臋. Potem dobieg艂 mnie grzmot eksplozji, ujrza艂em p艂omienie i dym, kt贸re skry艂y Mike'a i auto.

Frankie z zapartym tchem s艂ucha艂a straszliwej relacji.

Biegli do mnie ludzie. Krzycza艂em na nich, by zaj臋li si臋 Mikiem i nie mog艂em zrozumie膰, czemu mnie nie s艂uchaj膮. W chwil臋 p贸藕niej u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nie by艂o ju偶 kim si臋 zajmowa膰. Do dzisiaj nie wiem, czy Mike co艣 dostrzeg艂, co艣 us艂ysza艂, sam nie wiem co. 鈥 Cal bezradnie wzruszy艂 ramionami. 鈥 Wiem tylko, 偶e uratowa艂 mi 偶ycie... oddaj膮c swoje.

Kompletnie zdruzgotana Frankie spogl膮da艂a t臋po na dywan.

Kocha艂em Mike'a 鈥 ci膮gn膮艂 matowym g艂osem. 鈥 Szanowa艂em go i on ju偶 nie 偶yje.

To nie twoja wina 鈥 wybuchn臋艂a, ale on uci膮艂 jej w p贸艂 zdania.

Moja. Tysi膮ce razy przetrawia艂em to w pami臋ci. Przekonywa艂em siebie, 偶e mog艂o si臋 to wydarzy膰 wsz臋dzie, 偶e to nie ja przecie偶 pod艂o偶y艂em bomb臋 i tak dalej. Lecz konkluzja zawsze by艂a jedna... by艂a jedna... 鈥 Urwa艂 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Frankie popatrzy艂a na niego nie wiedz膮c, co powiedzie膰. Odda艂 jej spojrzenie.

I m贸wi膮c otwarcie, defloracja jego c贸rki wcale nie poprawi艂a mego samopoczucia.

Mike by艂 realist膮. Gdyby 偶y艂, zdawa艂by sobie spraw臋, 偶e w ko艅cu musz臋 rozpocz膮膰 samodzielne 偶ycie. A poza tym to nie ty mnie uwiod艂e艣.

Niby racja, ale...

Czy nie uwa偶asz, 偶e Mike by艂by nawet rad z tego, 偶e to w艂a艣nie ty?

Nie, nie uwa偶am. S膮dz臋, 偶e 偶yczy艂by sobie kogo艣 lepszego. Kogo艣, kto nie wskoczy za chwil臋 do samolotu, by polecie膰 do Timbuktu.

Nikt lepszy nie istnieje! Nie pytaj, sk膮d o tym wiem, bo wiem. 鈥 Spojrza艂a na niego p艂on膮cym wzrokiem pe艂nym mi艂o艣ci i nienawi艣ci zarazem. 鈥 Dla mnie istniejesz tylko ty, cho膰by艣 za sekund臋 mia艂 by膰 w Timbuktu.

Jej s艂owa sprawi艂y, 偶e oczy Cala nieco poja艣nia艂y.

Nie jestem ju偶 tak do ko艅ca pewien, czy czeka mnie wiele Timbukt贸w 鈥 odezwa艂 si臋 cicho. 鈥 W ci膮gu ostatnich kilku miesi臋cy bardzo du偶o my艣la艂em i doszed艂em do wniosku, 偶e nale偶y chyba radykalnie ograniczy膰 liczb臋 tych poci膮g贸w i samolot贸w.

Frankie spojrza艂a na艅 pytaj膮co. Nic nie rozumia艂a.

Jak zacz膮艂em si臋 w tobie podkochiwa膰, dr膮偶y艂a mnie my艣l o pogardzie, jak膮 czu艂aby艣 do mnie znaj膮c prawd臋 o Mike'u. Stanowi艂o to kolejny pow贸d, dla kt贸rego kaza艂em ci spakowa膰 manatki. Nie potrafi艂bym znie艣膰 widoku jeszcze wi臋kszego b贸lu w twych oczach.

Podkochiwa膰? 鈥 powt贸rzy艂a jak echo zdumiona Frankie. Popatrzy艂a bacznie na Cala. 鈥 Twoja opowie艣膰 o Mike'u wcale mnie nie zaskoczy艂a. Najpierw ci pijani dziennikarze w Nairobi, kt贸rym chwali艂e艣 si臋, 偶e jestem twoj膮 narzeczon膮. Potem wykrzykiwa艂e艣 w gor膮czce r贸偶ne dziwne rzeczy 鈥 ale 艣wiadomie wymazywa艂am to z pami臋ci. Skoro nie chcia艂e艣 o tym m贸wi膰, to ja nie chcia艂am o niczym wiedzie膰.

Uj膮艂 jej d艂o艅 w taki spos贸b, jakby to by艂 drogocenny przedmiot na ca艂ym 艣wiecie.

Czy wiesz, kiedy si臋 w tobie zakocha艂em po raz pierwszy?

W sercu zacz臋艂a kie艂kowa膰 jej przyprawiaj膮ca o zawr贸t g艂owy nadzieja. Milcz膮co potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

W tym dniu, kiedy zjawi艂a艣 si臋 w hotelu w Nairobi i oboj臋tnie o艣wiadczy艂a艣, 偶e wymieni艂a艣 w landroverze ko艂o. A drugi raz w buszu... Jezu Chryste, odbiera艂o mi rozum, kiedy widzia艂em ci臋 w sk膮pym podkoszulku i kusych szortach. 呕eby艣 ty siebie widzia艂a w chwili, gdy wycofywa艂a艣 si臋 rakiem z g膮szczu cierniowca...

A twierdzi艂e艣, 偶e nie cierpisz mojego widoku!

Nie cierpi臋! 鈥 Wywr贸ci艂 oczyma. 鈥 Ile mnie to kosztowa艂o, wiem tylko ja sam.

Pocz膮tkowo ba艂am si臋 ciebie 鈥 wyzna艂a Frankie. 鈥 Nie znosi艂am twojej osoby. By艂e艣 taki zimny i odpychaj膮cy. P贸藕niej jednak, kiedy nas uprowadzono i jeszcze p贸藕niej, gdy zachorowa艂e艣, poj臋艂am, 偶e ci臋 kocham. By艂am taka nieszcz臋艣liwa, kiedy traktowa艂e艣 mnie jak dziewczynk臋 ze szko艂y prowadzonej przez zakonnice.

Pr贸bowa艂em, s艂owo honoru, 偶e pr贸bowa艂em. Ale nie wysz艂o. Zalaz艂a艣 mi za sk贸r臋 jak 偶adna inna. Czasami doprowadza艂a艣 mnie do bia艂ej gor膮czki, 鈥 czasami wyzwala艂a艣 gorzk膮 prawd臋, kt贸rej wcale nie chcia艂em zna膰. A jednak z ka偶d膮 chwil膮 bardziej i bardziej si臋 w tobie zakochiwa艂em. 鈥 Wzi膮艂 j膮 w ramiona. 鈥 Nie chcia艂em zabiera膰 ciebie do Afryki, nie chcia艂em i艣膰 z tob膮 do 艂贸偶ka, nie chcia艂em si臋 w tobie zakocha膰. Od samego pocz膮tku stanowi艂a艣 dla mnie ogromny k艂opot 鈥 szepta艂 jej prosto w usta, we w艂osy, do ucha i coraz mocniej przytula艂 do siebie. 鈥 I mo偶e by mi si臋 uda艂o, gdyby nie tamten pijany marynarz w Mombasie. Kiedy ujrza艂em, jak wyci膮ga w twoj膮 stron臋 艂apska, pomy艣la艂em sobie: ona jest przecie偶 moja! Czu艂em, 偶e tylko ja mam do ciebie prawo i by艂em got贸w go nawet zabi膰. A jednocze艣nie ca艂y czas pr贸bowa艂em siebie oszuka膰. Wmawia膰 sobie, 偶e po kr贸tkim, pe艂nym uniesienia romansie b臋d臋 mia艂 ciebie serdecznie dosy膰.

S膮dzi艂am, 偶e tak si臋 w艂a艣nie sta艂o.

Ale im bardziej ci臋 mia艂em, tym bardziej ci臋 pragn膮艂em. Nie tylko cia艂a, ale i duszy. Kiedy odjecha艂a艣, prze偶y艂em piek艂o.

Tyle niepotrzebnego b贸lu.

Odsun膮艂 j膮 na d艂ugo艣膰 ramion i popatrzy艂 jej w twarz.

Nie! Nie m贸w tak. Potrzebowa艂a艣 czasu, musia艂a艣 znale藕膰 swoj膮 drog臋, upewni膰 si臋 w swoich uczuciach. A ja potrzebowa艂em czasu, by zrozumie膰, jak bardzo musz臋 ci臋 odnale藕膰 i zebra膰 si艂y, by wyzna膰 ci prawd臋 o Mike'u.

Frankie przytuli艂a si臋 do Cala.

Mike powiedzia艂by: 鈥瀟akie s膮 sprawy ducha", albo 鈥瀊y艂o, min臋艂o". Zapewne cieszy艂by si臋, 偶e jeste艣my razem. Zawsze mawia艂, 偶e szcz臋艣cie jest ulotne i nale偶y chwyta膰 je bez zastanowienia.

Ale ja pragn臋 czego艣 wi臋cej ni偶 chwili 鈥 odpar艂 schrypni臋tym g艂osem Cal. 鈥 Chc臋, by ta chwila trwa艂a wiecznie. Dot膮d ba艂em si臋 trwa艂ych zwi膮zk贸w, lecz teraz nie chcia艂bym ci臋 utraci膰. Frankie, chc臋, by艣 zawsze by艂a ze mn膮.

Ja nie pragn臋 niczego innego.

Westchn膮艂 i przyci膮gn膮艂 usta do warg dziewczyny.

Co my艣lisz o ma艂偶e艅stwie? Dzisiaj? Jutro?

Musz臋 zawiadomi膰 ciotk臋 Jenny...

Wi臋c za tydzie艅? Zmarszczy艂a czo艂o.

Och, zapomnia艂am na 艣mier膰. Doug wysy艂a mnie do Egiptu. Ale odwo艂am...

Bzdura. Poczekam. Tylko wracaj do mnie i nie wa偶 si臋 ogl膮da膰 za innymi m臋偶czyznami.

呕adni inni nie istniej膮. 艢lubowa艂am sobie, 偶e ju偶 nigdy w moim 偶yciu nie pojawi si臋 m臋偶czyzna... do dzisiaj!

Cal ponownie j膮 poca艂owa艂 鈥 by艂 to d艂ugi, 偶arliwy poca艂unek. Nami臋tnie tuli艂 Frankie do siebie.

Nie mo偶esz przecie偶 偶y膰 bez m臋偶czyzny.

I bez ciebie. 鈥 Obj臋艂a go i poci膮gn臋艂a na 艂贸偶ko.

Och, Frankie, tak ci臋 kocham 鈥 wyszepta艂. 鈥 Tak za tob膮 t臋skni艂em. B臋d臋 ci臋 kocha艂 i kocha艂, a偶 do ko艅ca 偶ycia. Obiecuj臋 ci to.

Frankie przytuli艂a go jeszcze mocniej. Nie by艂o na 艣wiecie rzeczy pewniejszej i bardziej trwa艂ej ni偶 ich mi艂o艣膰. Cal przypiecz臋towa艂 przysi臋g臋 poca艂unkiem.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gregor Carol Afrykanska przygoda
Gregor Carol Afrykanska przygoda
4 Przygotowanie p贸艂fabrykat贸w
Przygotowanie PRODUKCJI 2009 w1
jak przygotowac i przeprowadzic pokaz kosmetyczny1
przyk艂adowa prezentacja przygotowana na zaj臋cia z dr in偶 R Siwi艂o oceniona
Przygotowanie cieplej wody uzytkowej
Techniczne przygotowanie prodkcji
Magiczne przygody kubusia puchatka 3 THE SILENTS OF THE LAMBS 聽
na co nalezy zwrocic uwage przygotowujac uczniow do nowego ustnego egzaminu maturalnego
Propozycja przygotowania schema Nieznany
Laboratorium01 Przygotowanie艢rodowiskaProjektowegoPoznanieEdytoraISymulatoraKompilacjaISymulacjaPrzy