Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy Czarownica

Bente pedersen

CZAROWNICA

1

- Nikt tu nie mieszka - odezwa艂 si臋 nieco zrezy­gnowany g艂os. - To samo serce najdzikszego pustko­wia. Nawet pardwa nie za艂o偶y艂aby tu gniazda. Jeste艣 na p艂askowy偶u, ojcze Petri.

Po tych s艂owach rozleg艂 si臋 艣miech na kilka g艂os贸w. Przyjazny, lecz denerwuj膮cy.

Kto艣 inny odpowiedzia艂 powoli, niemal dostojnie:

- 艢miejcie si臋, 艣miejcie, ale to gdzie艣 tutaj widzia­艂em dym. Jestem pewien, 偶e pochodzi艂 z ziemianki.

W najbardziej na p贸艂noc wysuni臋tej cz臋艣ci kraju noce znowu sta艂y si臋 jasne. Raija z trudem przetrwa­艂a z dzie膰mi d艂ug膮 zim臋. Od nowa nauczy艂a si臋 偶y膰 podobnie, jak 偶y艂a dawno temu, kiedy jeszcze by艂a dzieckiem. Przyda艂y si臋 do艣wiadczenia z lat, kt贸re sp臋dzi艂a z Lapo艅czykami.

Wtedy stanowi艂a cz臋艣膰 wsp贸lnoty. Male艅k膮 cz膮stk臋 wielkiej rodziny. Teraz wszystko zale偶a艂o od niej sa­mej. Rzecz jasna, obecne po艂o偶enie r贸偶ni艂o si臋 od po­przedniego, ale natura wydawa艂a si臋 niezmienna. Raija wiedzia艂a, czego si臋 mo偶e po niej spodziewa膰, zna艂a za­r贸wno jej dobre, jak i z艂e strony. Oczywi艣cie wiele jej i dzieciom brakowa艂o. Cz臋sto k艂adli si臋 spa膰 g艂odni.

Silny ucisk w 偶o艂膮dku sta艂 si臋 czym艣 wi臋cej ni偶 tyl­ko przykrym wspomnieniem z lat dzieci艅stwa.

Jednak mr贸z im zbytnio nie dokucza艂. I byli razem.

Raija prostowa艂a plecy, kiedy o tym my艣la艂a. Jej sy­tuacja nie wydawa艂a si臋 zatem ca艂kiem beznadziejna.

Sumienie wiele razy toczy艂o tward膮 walk臋 z roz­s膮dkiem w ci膮gu miesi臋cy, kt贸re up艂yn臋艂y od czasu, kiedy zesz艂a z dzie膰mi na l膮d ze statku 鈥濻ankt Niko­艂aj鈥 z Archangielska.

呕ycie mog艂oby si臋 u艂o偶y膰 zupe艂nie inaczej, gdyby si臋 odwa偶y艂a uda膰 na wsch贸d, cho膰 Aleksiej ju偶 na ni膮 nie czeka艂, got贸w poda膰 silne i pewne rami臋. W najtrudniejszych chwilach wyrzuca艂a sobie, 偶e tu zosta艂a. Nazywa艂a siebie nieodpowiedzialn膮 matk膮 i p艂aka艂a nad w艂asn膮 g艂upot膮. W Rosji dzieci mia艂yby przynajmniej co w艂o偶y膰 do ust. Kiedy jednak zasy­pia艂y spokojne i zadowolone, Raij臋 r贸wnie偶 wype艂­nia艂o wielkie, b艂ogie ciep艂o.

Wtedy wiedzia艂a, 偶e Rosja to kraj nie dla niej. 呕e to tutaj, po艣r贸d tego ja艂owego i podszytego wiatrem krajobrazu, musi wyj艣膰 na spotkanie swemu losowi.

Nie mog艂a od tego uciec.

Ziemianka znajdowa艂a si臋 na zupe艂nym pustkowiu. - Na pocz膮tku Raija martwi艂a si臋 z tego powodu. Bywa­艂y dni, kiedy wszystko w niej wo艂a艂o o rozmow臋 z kim艣 doros艂ym. Cho膰 bardzo kocha艂a swoje maluchy, m臋­czy艂o j膮, 偶e skazana jest wy艂膮cznie na ich towarzystwo.

Wszystkie my艣li zachowywa艂a dla siebie. Zmartwienia. Marzenia. T臋sknoty. Nie mia艂a nikogo, z kim mog艂aby si臋 nimi podzieli膰. Nikogo, kto by potrafi艂 zrozumie膰.

Niestety, wyros艂a ju偶 z rozm贸w z nie istniej膮cymi postaciami. Wymy艣lony wierny przyjaciel, kt贸ry za­wsze znajdowa艂 si臋 w pobli偶u, w dzieci艅stwie stanowi艂 jakby klucz do zamykania si臋 przed samotno艣ci膮.

Taki Mikkal w my艣lach.

Raija sko艅czy艂a dwadzie艣cia jeden lat. Nadal snu­艂a wiele marze艅, lecz one ju偶 nie by艂y tak czyste jak w dzieci艅stwie. I nigdy si臋 takie nie stan膮.

Zbyt wiele w 偶yciu widzia艂a, zbyt wiele czu艂a, zbyt wiele wiedzia艂a. Mikkal istnia艂 naprawd臋. Mikkal, kt贸rego chyba nawet dobrze nie zna艂a, lecz kt贸rego darzy艂a tak gor膮cym uczuciem.

Nie m贸g艂 w wyobra藕ni sta膰 si臋 kim艣 innym.

Reijo znikn膮艂. Nawet Reijo, kt贸ry bardziej ni偶 kto­kolwiek inny wydawa艂 si臋 jej niewzruszon膮 opok膮, wymkn膮艂 si臋 z jej 偶ycia. Nawet on nie m贸g艂 uskrzy­dli膰 marze艅, kt贸re pozwoli艂yby jej przetrwa膰. T臋sk­nota stawa艂a si臋 nie do zniesienia.

G艂贸d zbija艂 si臋 w ma艂膮 grudk臋. T臋sknota natomiast rozchodzi艂a si臋 po ca艂ym ciele, wymykaj膮c si臋 ukrad­kiem spod serca. Nie spos贸b by艂o jej zamkn膮膰 w jakim艣 ograniczonym obszarze - w偶era艂a si臋 we wszystko.

Mimo to Raija dostrzega艂a r贸wnie偶 dobre strony swego pobytu na odludziu.

Samotna kobieta niewiele by mog艂a zdzia艂a膰, gdy­by na jej drodze pojawili si臋 藕li ludzie.

Tutaj przynajmniej czu艂a si臋 bezpieczna.

Wraz z wyd艂u偶aj膮cymi si臋 dniami i coraz ja艣niej­szymi nocami zacz膮艂 j膮 jednak nawiedza膰 strach.

Nie mog艂a przecie偶 przewidzie膰, kto nast臋pnego dnia przejdzie obok jej ziemianki. Nie mog艂a wie­dzie膰, czy b臋dzie mia艂 dobre, czy z艂e zamiary. Musia­艂a si臋 liczy膰 z tym, 偶e nie zdo艂a obroni膰 siebie i dzie­ci, gdyby kto艣 chcia艂 ich skrzywdzi膰.

Mia艂a n贸偶. Nie by艂a jednak pewna, czy potrafi艂aby go u偶y膰. Zawsze dr偶a艂a jej d艂o艅, gdy tylko dotyka艂a trzonka. Nawet wtedy, kiedy mia艂a si臋 pos艂u偶y膰 no偶em w ca艂kiem zwyczajnym, bezkrwawym celu.

N贸偶 budzi艂 w niej wstr臋t.

Panuj膮c膮 wok贸艂 cisz臋 zak艂贸ci艂y czyje艣 g艂osy. Raija zorientowa艂a si臋, 偶e coraz bardziej si臋 nasilaj膮. Po­twierdzi艂y to, z czego od pewnej chwili zdawa艂a so­bie spraw臋: wkr贸tce kto艣 przejdzie obok. Kto艣 zauwa­偶y ziemiank臋. Z jakiego艣 powodu nie napawa艂o jej to jednak l臋kiem. Dopiero po pewnym czasie zrozumia­艂a, dlaczego przede wszystkim budzi艂o jej ciekawo艣膰.

Zbli偶aj膮cy si臋 ludzie rozmawiali po fi艅sku.

Po plecach Raiji przebieg艂 dreszcz rado艣ci. Przecze­sa艂a palcami w艂osy i poczu艂a, 偶e policzki nabra艂y 偶ycia.

Jej ojczysta mowa.

Jej rodacy.

Min臋艂o niesko艅czenie wiele czasu, odk膮d rozma­wia艂a w swoim rodzimym j臋zyku.

Nie pomy艣la艂a nawet o tym, 偶e r贸wnie偶 Finowie dziel膮 si臋 na dobrych i z艂ych.

Uzna艂a, 偶e skoro pochodz膮 z jej rodzinnych stron, to musz膮 by膰 dobrymi lud藕mi.

By艂o ich czterech. Kiedy z wahaniem weszli do zie­mianki, wydawa艂o si臋, jakby wype艂nili sob膮 po brze­gi ca艂e wn臋trze.

Silny, wysoki m臋偶czyzna, odchrz膮kn膮wszy, rzuci艂 niepewnie po norwesku:

- Dzie艅 dobry. - Po czym zaraz, na tym samym oddechu, wykrzykn膮艂 po fi艅sku: - Na Boga, ch艂opa­ki, przecie偶 to kobieta!

Raija mog艂aby p艂aka膰 z rado艣ci, tak bardzo j膮 ucie­szy艂 ich widok. Poczu艂a si臋 jeszcze lepiej, kiedy mo­g艂a si臋 odezwa膰 w ich mowie.

- Dzie艅 dobry. Siadajcie, prosz臋. Moja kobieco艣膰 nic chyba na tym nie straci! - powiedzia艂a z u艣miechem.

- Do licha, nie jeste艣 Norwe偶k膮 - stwierdzi艂 jasno­w艂osy ch艂opak.

Usiad艂 tak, 偶eby p艂omie艅 paleniska nie przes艂ania艂 mu widoku dziewczyny. Raija zauwa偶y艂a to i poczu­艂a, jak bardzo j膮 to cieszy. By艂a ogromnie spragniona czyjego艣 zainteresowania. Nawet taki drobiazg spra­wi艂 jej wielk膮 przyjemno艣膰.

- Co, u diab艂a, robi kobieta na takim pustkowiu? - zdziwi艂 si臋 silny, ciemnow艂osy m臋偶czyzna. R贸wnie偶 on usiad艂, lecz zaj膮艂 miejsce na wprost Raiji, tak 偶e patrzyli na siebie poprzez z艂ocisty blask p艂omieni. - Chyba nie mieszkasz tu sama? - pyta艂 dalej, zanim Raija zd膮偶y艂a odpowiedzie膰.

- Dzieci. - Raija wskaza艂a r臋k膮 na maluchy. Dwoje najm艂odszych spa艂o. Maja i Elise obudzi艂y si臋 na d藕wi臋k g艂os贸w i wygl膮da艂o na to, 偶e nie ma ta­kiej si艂y, kt贸ra zmusi艂aby je do ponownego za艣ni臋cia. Ch艂on臋艂y wszystko, co si臋 wok贸艂 dzia艂o, skoro wresz­cie co艣 si臋 dzia艂o.

- Uciekasz przed czym艣? - spyta艂 m臋偶czyzna po­dejrzliwie, a na jego czole pojawi艂a si臋 sie膰 zmarszczek.

W g艂osie przybysza Raija wyczu艂a ojcowski ton i to j膮 rozz艂o艣ci艂o.

- A je偶eli tak? - spyta艂a ostro. - Co ci臋 to obcho­dzi? A co ty tu robisz? Tak daleko od domu?

M艂odszy m臋偶czyzna o rudoblond w艂osach roze艣mia艂 si臋. Jego 艣miech by艂 weso艂y i zara藕liwy. Po kr贸t­kiej chwili wszyscy musieli si臋 u艣miechn膮膰.

- Petri znowu uderza - za偶artowa艂 pod adresem ciemnow艂osego towarzysza.

Raiji spodoba艂o si臋 to imi臋. Pasowa艂o do niego.

U艣miech na twarzy m艂odzie艅ca pozosta艂 r贸wnie szeroki, kiedy ten wsta艂 i wyci膮gn膮艂 ku Raiji niezbyt czyst膮 d艂o艅.

- Aleksanteri Kilpi. Dwadzie艣cia trzy lata. Wolny i z nikim nie zwi膮zany. Na razie niezbyt bogaty, ale to nie ma 偶adnego znaczenia, dop贸ki jestem r贸wnie ubogi w troski. Nie z w艂asnej woli podr贸偶uj膮cy po tej kamienistej krainie. Nale偶臋 do za艂ogi tego nie­okrzesanego starca...

Po艂owy.

Raija powinna by艂a si臋 tego domy艣li膰. To w艂a艣nie o tej porze roku m臋偶czy藕ni przygotowywali si臋 do po艂ow贸w w Finnmarku. Tak jak w Lyngen Finowie zmierzali na wybrze偶e, by p贸藕niej po sko艅czonych po艂owach, wr贸ci膰 do swych dom贸w.

M贸c znowu dotkn膮膰 doros艂ego cz艂owieka... D艂o艅 m艂odzie艅ca nie by艂a du偶a, ale silna. Ciep艂a. Szorstka i stwardnia艂a, ale ciep艂a. Raija szybko j膮 u艣cisn臋艂a.

- Raija - powiedzia艂a. - Raija Alatalo... Kesaniemi. Dlaczego wymieni艂a nazwisko Reijo? To nie by艂o konieczne. Reijo przecie偶 odszed艂. W ten spos贸b da艂 jej do zrozumienia, 偶e jest wolna. Posiada艂a wpraw­dzie 艣wistek papieru stwierdzaj膮cy, 偶e nazywa si臋 Kesaniemi, ale w sercu by艂a i pozosta艂a Raij膮 Alatalo.

Aleksanteri nie puszcza艂 jej r臋ki. Jego przymru偶o­ne oczy wygl膮da艂y jak dwa p贸艂ksi臋偶yce.

- Co si臋 z nim sta艂o? Z Kesaniemim? Raija uwa偶a艂a, 偶e to nie ma znaczenia. Mog艂a r贸w­nie dobrze powiedzie膰, 偶e Reijo nie 偶yje.

- Wyjecha艂.

W膮skie szcz臋ki zacisn臋艂y si臋 nieznacznie. Aleksanteri u艣cisn膮艂 mocno r臋k臋 dziewczyny i cofn膮艂 d艂o艅. Na jego twarzy widnia艂 u艣miech, lecz Raija dostrze­g艂a, 偶e jasne oczy pociemnia艂y. W tym m艂odym, roz­mownym m臋偶czy藕nie zyska艂a przyjaciela.

Dwaj pozostali, dot膮d tylko ciemne sylwetki zary­sowane w cieniu, zwr贸cili na siebie uwag臋, r贸wnie偶 wysuwaj膮c d艂onie.

Raija stwierdzi艂a, 偶e to jeszcze ch艂opcy, m艂odsi od niej. Przedstawili si臋 jako bracia Tapio i Markku Ko­ski. Tak偶e oni wskazali na m臋偶czyzn臋, kt贸rego nie mog艂a wyra藕nie zobaczy膰 zza p艂omieni.

- 艁owimy razem z wujkiem Petrim. Wreszcie wsta艂. Raija powstrzyma艂a westchnienie.

Odnosi艂a wra偶enie, 偶e wszyscy przybysze wype艂niali sob膮 ziemiank臋, lecz ten cz艂owiek z powodzeniem sam by sobie z tym poradzi艂. Podczas gdy tamci trzej byli stosunkowo niskiego wzrostu, ten wydawa艂 si臋 tak wysoki, 偶e Raija pomy艣la艂a, i偶 z艂ama艂aby sobie kark, pr贸buj膮c spojrze膰 mu w oczy. Jego ruchy by艂y powolne. Sprawia艂 wra偶enie jednego wielkiego spo­koju. Drobna d艂o艅 Raiji uton臋艂a w jego silnej d艂oni. Po ca艂ym ramieniu rozesz艂o si臋 ciep艂o.

- Petri Aalto - rzek艂. Jego g艂os brzmia艂 naprawd臋 przyjemnie. G艂臋boko jak pie艣艅. - Nie chcia艂em by膰 nieuprzejmy. Zdziwi艂o mnie tylko, 偶e na tym pustko­wiu spotykam kobiet臋. My艣la艂em, 偶e jedynie te... niezupe艂nie porz膮dne decyduj膮 si臋 na 偶ycie w takich wa­runkach...

Raija u艣miechn臋艂a si臋.

Trudno si臋 rozmawia艂o z tym cz艂owiekiem, ale po­za tym naprawd臋 mia艂 w sobie co艣 szczeg贸lnego.

By艂 starszy ni偶 jego trzej towarzysze. O ile starszy, trudno teraz zgadn膮膰. Oka偶e si臋 w 艣wietle dnia. Raija dostrzeg艂a delikatne zmarszczki wok贸艂 jego oczu. Wi­da膰 du偶o si臋 u艣miecha艂. Mia艂 zdecydowan膮 twarz, mocne szcz臋ki. Ciemne oczy pod prostymi, czarnymi brwiami. G臋ste, czarne w艂osy opada艂y nad lew膮 brwi膮. Raija opar艂a si臋 pokusie, by mu je odgarn膮膰 z czo艂a.

Dostrzeg艂a pod kurtk膮 szerokie ramiona i chocia偶 ta sama kurtka skrywa艂a dobrze cia艂o obcego, Raija mog艂a­by si臋 za艂o偶y膰, 偶e Petri ma d艂ugie nogi i w膮skie biodra.

Kiedy wypu艣ci艂a jego d艂o艅, nadal czu艂a ten u艣cisk. Petri wydawa艂 si臋 bardzo m臋ski.

To niesprawiedliwe, 偶e po tylu miesi膮cach samot­no艣ci spotyka w艂a艣nie takiego cz艂owieka.

- Idziecie w stron臋 wybrze偶a? - spyta艂a.

- Nasza 艂贸d藕 stoi niedaleko Vardo - wyja艣ni艂 Petri z w艂a艣ciwym sobie spokojem. - Musimy tam dotrze膰, zanim wy艂owi膮 nam wszystkie ryby.

- Petri zawsze widzi 艣wiat w niezwykle jasnych bar­wach - zauwa偶y艂 weso艂o Aleksanteri.

Rozmawiali zni偶onymi g艂osami, poniewa偶 wbrew wszelkim oczekiwaniom Maja i Elise zasn臋艂y. Nie­spodziewana wizyta nie wydawa艂a si臋 ju偶 zbyt pasjo­nuj膮ca, bo wszyscy m贸wili po fi艅sku - w tym g艂upim j臋zyku, z kt贸rego tak niewiele rozumia艂y!

- Od jak dawna tu mieszkasz?

Raija spojrza艂a na Petriego.

- Od pocz膮tku zimy. M臋偶czyzna uni贸s艂 brwi. Raija pomy艣la艂a, 偶e chyba jej nie wierzy.

- Z czworgiem ma艂ych dzieci?

- Elise nie jest ju偶 taka ma艂a - zaprotestowa艂a Raija. - Wkr贸tce sko艅czy osiem lat. Maja b臋dzie mia艂a pi臋膰. Knut trzy. Ida ma rok. Jako艣 uda艂o si臋 prze­trwa膰. Mnie naprawd臋 trudno z艂ama膰.

- Osiem lat? - zdziwi艂 si臋 Aleksanteri, mru偶膮c oczy. Sprawia艂 wra偶enie absolutnie nieskr臋powanego.

Pewnego siebie.

- To niemo偶liwe, 偶eby艣 by艂a matk膮 o艣miolatki! Nie jeste艣 a偶 tak stara! - zaprotestowa艂.

- Elise jest moj膮 przybran膮 c贸rk膮 - u艣miechn臋艂a si臋 Raija. I aby rozdra偶ni膰 Aleksanteriego, doda艂a filuter­nie: - Rzeczywi艣cie, nie jestem a偶 tak stara, 偶eby by膰 matk膮 o艣miolatki, masz ca艂kowit膮 racj臋.

Zrozumia艂, 偶e si臋 z nim droczy. Jego pod艂u偶na, szczup艂a twarz rozja艣ni艂a si臋 w ch艂opi臋cym u艣miechu.

- Zachowa艂em si臋 chyba r贸wnie delikatnie jak ten gbur, z kt贸rym razem wios艂uj臋 - usprawiedliwi艂 si臋. - Ale naprawd臋 nie jestem taki najgorszy, je艣li tylko troch臋 po膰wicz臋. D艂ugo ju偶 w臋drujemy, wi臋c nieco wypad艂em z wprawy. Rozumiesz, na naszej drodze trudno o prawdziwe damy...

Raija nie mog艂a si臋 nie roze艣mia膰. Wyra藕nie z ni膮 flirtowa艂, to dzia艂a艂o od艣wie偶aj膮co. Poprawia艂o nieco jej samopoczucie. I wydawa艂o si臋 do艣膰 niewinne.

Zastanawia艂a si臋, czy Aleksanteri potrafi zachowy­wa膰 si臋 powa偶nie, czy te偶 traktuje 偶ycie jak 偶art.

- Sk膮d jeste艣cie? - spyta艂a.

- Znad Zatoki Botnickiej, prawie z samego jej po­艂udniowego kra艅ca. Mo偶na sobie zedrze膰 pi臋ty. W do­datku pad艂 nam ko艅. To dopiero podr贸偶, prawda? Ale kiedy zarobimy na rybach, sprawimy sobie nowego. I nie b臋dzie to jaka艣 stara, chorowita chabeta!

Aleksanteri mia艂 wyra藕nie sprecyzowane plany. M贸wi艂 tak ch臋tnie i tak szybko, 偶e nie dopuszcza艂 in­nych do g艂osu.

- Ja pochodz臋 z Tornedalen. To troch臋 bardziej na p贸艂noc - odezwa艂a si臋 smutno Raija. - Ale opu艣ci艂am dom tak dawno temu. Ca艂e 偶ycie.

- Trudne lata? - spyta艂 Petri. Raija skrzywi艂a si臋.

- Po pierwszej jesieni, kt贸ra nie da艂a plon贸w.

- Po niej nast膮pi艂a jeszcze jedna - zauwa偶y艂 Petri. - Twoi rodzice m膮drze zrobili, 偶e wyjechali.

Ucisk w g艂owie sta艂 si臋 nie do zniesienia. W uszach zaszumia艂o.

- Oni nie wyjechali - wykrztusi艂a. - Wys艂ali mnie sam膮.

- A wi臋c to prawda! - wybuchn膮艂 Aleksanteri. - My艣la艂em, 偶e to tylko plotki, 偶e rodzice sprzedawali wtedy swoje dzieci...

Zamilk艂 nagle, a jego policzki obla艂y si臋 rumie艅­cem. Spu艣ci艂 wzrok.

- Nie powinienem tego m贸wi膰. Raija wzruszy艂a ramionami. To ju偶 nie bola艂o. Na­uczy艂a si臋 z tym 偶y膰 - potrafi艂a zrozumie膰.

Oczywi艣cie, 偶e j膮 sprzedali, ale zrobili to z mi艂o艣ci. Mog艂aby przysi膮c z r臋k膮 na sercu, 偶e ojciec uczyni艂 to w przekonaniu, 偶e dziecku b臋dzie tutaj lepiej. Ojciec nie by艂 z艂ym cz艂owiekiem.

- Niekt贸rzy m贸wi膮 zbyt wiele, ch艂opcze Santeri - rzek艂 cicho Petri. Cie艅 podejrzenia, jaki 偶ywi艂 wzgl臋­dem Raiji, znikn膮艂 teraz zupe艂nie. - By膰 mo偶e mimo wszystko jest ci tu lepiej - stwierdzi艂. - W Tornedalen bywa艂y raz lepsze, raz gorsze lata, moja droga.

- W moim 偶yciu r贸wnie偶 nasta艂y teraz gorsze lata - u艣miechn臋艂a si臋 gorzko Raija.

Oczy m臋偶czyzn rozb艂ys艂y.

- Nie mo偶esz tutaj zosta膰 - rzuci艂 Aleksanteri zde­cydowanie. - To nie jest 偶ycie dla ciebie.

- Niewiele potrafi臋. - Raija westchn臋艂a. - Ale to prawda, nie mog臋 te偶 tu zosta膰. Chyba jednak sko艅­czy si臋 na tym, 偶e wyrusz臋 na wybrze偶e.

Petri potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. 呕y艂 d艂u偶ej ni偶 pozostali. Dostrzeg艂 wyra藕nie to, o czym Raija ju偶 od jakiego艣 czasu wiedzia艂a. 呕e nie mia艂a specjalnego wyboru. Ale ten pomys艂 absolutnie mu si臋 nie podoba艂.

Samotna kobieta nie mog艂a liczy膰 na wiele. Oczy­wi艣cie mog艂aby wyj艣膰 za m膮偶, lecz kto si臋 z ni膮 o偶e­ni i przygarnie czw贸rk臋 dzieci? Dodatkowe cztery g臋­by do wykarmienia?

- Gdzie przedtem mieszka艂a艣? - spyta艂. - Nie mo­偶esz tam wr贸ci膰?

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie mam do czego wraca膰. Poza tym, dlaczego mia艂abym si臋 ceni膰 bardziej ni偶 inne? To te偶 jest ja­kie艣 偶ycie, prawda?

Aleksanteri zaczyna艂 pojmowa膰.

- My艣lisz o tym, 偶eby kr膮偶y膰 mi臋dzy barakami? - spyta艂 z niedowierzaniem i odraz膮 w g艂osie. - Chcesz si臋 艣ciska膰 z byle kim? Rozchorowa膰 si臋 i szybko ze­starze膰? Pi膰, 偶eby to wytrzyma膰? To wykluczone! Nie mo偶esz! To nie jest 偶ycie, rozumiesz? To najgor­szy spos贸b, by si臋 stoczy膰.

- Nie potrafi臋 nic robi膰.

Przygl膮da艂 si臋 jej uwa偶nie. Jego oczy zw臋zi艂y si臋. Spoj­rza艂 jej prosto w twarz. Raija nie odwr贸ci艂a wzroku.

艁atwiej by艂o wytrzyma膰 jego spojrzenie ni偶 spojrze­nie Petriego. W oczach tamtego by艂o co艣 szczeg贸lnego... Aleksanteri nabra艂 powietrza.

- Nasz barak jest du偶y. W tym roku nie b臋dzie nas a偶 tylu, co zwykle. Petri gotuje, 偶e po偶al si臋 Bo偶e. Za to Markku i Tapio nie potrafi膮 robi膰 nic innego, jak tylko je艣膰. Ja w kuchni jestem r贸wnie dobry jak Petri...

Petri nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Pozostali r贸w­nie偶 nie zareagowali.

- Zatrudnimy ci臋 jako kuchark臋. Zapewnimy tobie i dzieciom wy偶ywienie i dach nad g艂ow膮. Chyba b臋­dziesz te偶 mog艂a zosta膰 w baraku, kiedy my wyjedzie­my. Co ty na to, Petri?

Raija i Aleksanteri spojrzeli na Petriego. Raija naj­ch臋tniej nie okaza艂aby tego, lecz czu艂a, 偶e ca艂膮 sob膮 zaklina艂a tego cz艂owieka po drugiej stronie paleniska, 偶eby si臋 zgodzi艂.

- Czy potrafisz gotowa膰? - spyta艂 g艂臋bokim g艂osem. Raija przytakn臋艂a energicznie.

- Przypuszczam, 偶e b臋dziesz mog艂a z nami zosta膰 - stwierdzi艂 Petri. - A to oznacza, 偶e b臋dziemy mu­sieli tu przenocowa膰. Mo偶emy si臋 przespa膰 na dwo­rze, je艣li chcesz.

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Jako艣 sobie poradzimy - mrukn臋艂a. - Oczywi艣cie mo偶ecie si臋 po艂o偶y膰 w chacie. Starczy miejsca dla wszystkich. Poza tym - doda艂a cierpko - nie jestem ju偶 niewinnym kwiatem.

Zaproponowa艂a go艣ciom posi艂ek - je偶eli zadowol膮 si臋 pardwami, to z艂apa艂a ich sporo. Potrafi艂a zastawia膰 sid艂a.

Przybysze skorzystali z propozycji, zaraz te偶 wy­j臋li z sakwy razowy chleb i mas艂o.

Raiji wprost pociek艂a 艣linka do ust.

Skosztowa艂a, lecz si臋 zawstydzi艂a. To nie w porz膮d­ku, 偶e sama spokojnie je, kiedy dzieci nic nie dosta艂y.

- Jest tego wi臋cej - uspokoi艂 j膮 Petri. - Powinno starczy膰 dla nas wszystkich do czasu, a偶 dotrzemy do wybrze偶a. Polem wszystko b臋dzie zale偶a艂o od two­ich zdolno艣ci kulinarnych.

- To w ka偶dym razie mi smakowa艂o - odezwa艂 si臋 Tapio, starszy z braci Koski.

Nikt z pozosta艂ych r贸wnie偶 nie zg艂asza艂 zastrze偶e艅.

Po kolacji wszyscy udali si臋 na spoczynek. Dla go艣ci zabrak艂o sk贸r, skupili si臋 wi臋c blisko siebie, 偶e­by nie zmarzn膮膰.

Noce nadal by艂y ch艂odne i takie rozwi膮zanie wy­dawa艂o si臋 lepsze ni偶 nocleg pod go艂ym niebem.

Raija nie mog艂a zasn膮膰 i nas艂uchiwa艂a. To niezwyk艂e, jak nagle mo偶e si臋 wszystko zmieni膰. Przez wiele miesi臋­cy 偶y艂a tu sama z dzie膰mi. Nie s艂ysza艂a innych g艂os贸w.

Teraz pod jednym dachem z ni膮 spa艂o czterech m臋偶czyzn. Ich r贸wne oddechy brzmia艂y w jej uszach jak muzyka. Jeden z nich chrapa艂, nie za g艂o艣no, ale to wystarczy艂o, by nie mog艂a zasn膮膰.

Mo偶e zreszt膮 nie dlatego - Raija czu艂a si臋 tak pod­ekscytowana, 偶e nie potrafi艂a si臋 ca艂kowicie odpr臋偶y膰.

Przypadek w艂膮czy艂 tych ludzi do jej 偶ycia. Przerwa艂 jednostajno艣膰 dnia.

Teraz sta艂a si臋 jedn膮 z nich.

Czy post膮pi艂a 藕le? Nie dopuszcza艂a takiej my艣li. Uwa偶a艂a, 偶e dobrze zna si臋 na ludziach.

Przybysze wygl膮dali na godnych zaufania.

Tak, mog艂aby znale藕膰 inne s艂owa, kt贸re bardziej by pasowa艂y do nich wszystkich albo do jednego lub dw贸ch z nich, ale nie chcia艂a. Wystarczy艂o, 偶e mo偶­na na nich polega膰.

Reijo, co ty by艣 o mnie pomy艣la艂? Czy powiedzia艂­by艣, 偶e mieszam marzenia z rzeczywisto艣ci膮?

Nieme wo艂anie Raiji prowadzi艂o donik膮d. Chcia艂a wierzy膰, 偶e Reijo gdzie艣 tam jest i j膮 s艂yszy, ale nigdy nie mia艂a z nim tak silnego kontaktu.

Jej my艣li nie splata艂y si臋 z jego my艣lami w ten spos贸b.

Pytanie o to samo drugiego z przyjaci贸艂 wydawa­艂o si臋 niedorzeczne.

Do niego mog艂a dotrze膰 my艣lami. Nie wiedzia艂a tylko, kiedy to si臋 zdarzy. Nie potrafi艂a nad tym pa­nowa膰. Zreszt膮 ta zdolno艣膰 budzi艂a w niej l臋k.

Mikkala nie musia艂a pyta膰.

Dobrze wiedzia艂a, co by o tym s膮dzi艂. Mog艂a wr臋cz zobaczy膰, jak 艣ci膮ga brwi, jak jego oczy ciskaj膮 b艂y­skawice, ciemniej膮 niby podczas mrocznego zachodu s艂o艅ca spowitego mg艂膮.

Mikkal nie by艂 wolny.

Sama za艣 czu艂a si臋 na tyle wolna, by tak post膮pi膰. Reijo da艂 jej jednak tego rodzaju wolno艣膰, 偶e nie mog艂a 偶y膰 jak porz膮dny cz艂owiek, 偶e zosta艂a napi臋tno­wana jako kobieta drugiej kategorii.

Ale r贸wnie偶 ludzie drugiej kategorii potrafi膮 prze­偶y膰. R贸wnie偶 ludzie drugiej kategorii mog膮 pozwoli膰 sobie na odrobin臋 blisko艣ci.

Raija obawia艂a si臋 troch臋 tego, co j膮 czeka, nie po­trafi艂a sobie wyobrazi膰 swojej najbli偶szej przysz艂o艣ci.

Nigdy nie widzia艂a barak贸w. Nie do艣wiadczy艂a ta­kiego nat艂oku m臋偶czyzn przybywaj膮cych ze wszyst­kich region贸w kraju na czas sezonowych po艂ow贸w. To 艣wiat m臋偶czyzn, do kt贸rego nigdy przedtem nie wst臋powa艂a. Mog艂a czu膰 l臋k, ale by艂a szcz臋艣liwa.

Niezale偶nie od tego, czego od niej oczekiwali, by­艂a szcz臋艣liwa. Potrafi艂a sobie wyobrazi膰 w艂asne upodlenie, gdyby rzeczywi艣cie musia艂a w barakach wystawia膰 na sprzeda偶 swe cia艂o wszystkim b臋d膮­cym w stanie zap艂aci膰. Nowym znajomym zawdzi臋­cza艂a wiele, niezale偶nie od tego, co si臋 zdarzy. Mikkal nie mia艂 powodu, by czyni膰 jej wyrzuty. Reijo wyjecha艂 z w艂asnej woli. Raija nic nie mog艂a na to poradzi膰, lecz 偶ywi艂a dziwne prze艣wiadczenie, 偶e Reijo by zrozumia艂.

Ogie艅 ju偶 ledwie si臋 tli艂 w palenisku.

Raija unios艂a si臋 na 艂okciu, obserwowa艂a 艣pi膮cych. Nawet tacy silni m臋偶czy藕ni wygl膮dali jak ch艂opcy, kiedy spali. Wyraz twarzy w czasie snu m贸g艂 powie­dzie膰 o cz艂owieku niesko艅czenie wiele.

Czy Petri zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e sen ukazywa艂 go jako ma艂ego ch艂opca, kt贸ry utraci艂 wszystko, co mia­艂o dla niego jakie艣 znaczenie?

Raija mog艂a dostrzec zar贸wno rozczarowanie, jak i cie艅 strachu w tym obliczu, kt贸re niedawno spra­wia艂o wra偶enie tak silnego.

Czy Aleksanteri podejrzewa艂, 偶e we 艣nie wcale si臋 nie u艣miecha艂? Jego weso艂a twarz by艂a powa偶na jak twarz pastora. Nawet b艂azen si臋 zmienia艂.

Raija zastanawia艂a si臋, co inni mogli wyczyta膰 w ta­kiej chwili z jej twarzy.

Nie widzia艂a jednak powodu, by o to spyta膰.

Sen ci膮gle nie nadchodzi艂.

Cicho - bardzo cicho - wy艣lizn臋艂a si臋 spod sk贸ry. Szybko znalaz艂a szal i przewi膮za艂a go na piersi. Sta­nik sukni nie by艂 nieprzyzwoicie skromny, a i koszu­la zas艂ania艂a wiele, lecz szal znaczy艂 co艣 wi臋cej ni偶 cz臋艣膰 ubrania. Sta艂 si臋 w pewnym sensie przyjacielem.

Pod膮偶y艂a wzd艂u偶 krzywizny 艣ciany ku wyj艣ciu.

Bezszelestnie.

Raz omal nie nadepn臋艂a na jednego z m臋偶czyzn, ale jako艣 uda艂o jej si臋 go omin膮膰.

Noc wydawa艂a si臋 iskrz膮co jasna. Nigdy chyba przyroda nie by艂a tak pi臋kna, jak takiej p贸藕nowiosennej nocy tu偶 przed nastaniem poranka. Barwy stawa­艂y si臋 wtedy najbardziej intensywne. Powietrze by艂o tak zimne, jak to tylko mo偶liwe o tej porze roku. P艂a­skowy偶 kipia艂 zieleni膮. Niebo zdawa艂o si臋 zimnoniebieskie jak w mro藕n膮 zim臋. A na wschodzie o艣lepia­j膮ca czerwie艅 wprost zapiera艂a dech w piersiach. Raija zna艂a ju偶 ten widok.

W milczeniu oddala艂a si臋 od ziemianki. St膮pa艂a po tej ziemi, kt贸r膮 stopniowo poznawa艂a coraz lepiej. Wiedzia艂a, 偶e j膮 opu艣ci - lecz wcale nie b臋dzie t臋skni膰.

Zadr偶a艂a.

Na nagich przedramionach pojawi艂a si臋 g臋sia sk贸r­ka. Raija obj臋艂a si臋 w obronie przed ch艂odnym poca­艂unkiem poranka.

Z ty艂u ledwie s艂yszalnie zachrz臋艣ci艂a ga艂膮zka wrzosu.

Raija zatrzyma艂a si臋, ale nie obejrza艂a za siebie.

Wiedzia艂a. Wiedzia艂a, 偶e jeden z przybysz贸w nie spa艂. Wiedzia艂a, 偶e jeden z nich pod膮偶y za ni膮.

Chcia艂a tego.

To j膮 przera偶a艂o. Nagle pozna艂a pragnienia, kt贸­rych wcze艣niej nie stara艂a si臋 zg艂臋bi膰. Wiedzia艂a, 偶e nie musi si臋 ogl膮da膰, 偶eby si臋 przekona膰, kto to.

M贸g艂 nim by膰 tylko jeden z m臋偶czyzn.

- Nie powinna艣 tak tu marzn膮膰. Ciep艂膮 kurtk膮 okry艂 jej ramiona. Raija pozwoli艂a, by tak si臋 sta艂o. Pozwoli艂a, by po艂o偶y艂 r臋ce na jej ta­lii i odwr贸ci艂 j膮 ku sobie. W rzeczywisto艣ci nie by艂 tak powierzchowny, jak si臋 wcze艣niej wydawa艂o. Po­trafi艂 r贸wnie偶 zachowa膰 powag臋. Raija odgad艂a to z jego twarzy, chocia偶 tylko udawa艂, 偶e 艣pi.

- Wiedzia艂a艣, 偶e przyjd臋, prawda? Raija skin臋艂a g艂ow膮. Po艂o偶y艂a d艂onie na jego piersi.

Znalaz艂a si臋 blisko niego. A jednocze艣nie zachowa艂a dystans.

Czu艂a, 偶e jest bardzo w膮t艂y. Gdy si臋 na niego pa­trzy艂o, wydawa艂 si臋 szczup艂y. Teraz przekona艂a si臋, 偶e jest po prostu chudy. Nie by艂 te偶 wiele wy偶szy od niej.

- Petriemu drgn臋艂a powieka, kiedy wychodzi艂em - u艣miechn膮艂 si臋. - My艣l臋, 偶e przejrza艂 moje zamiary.

Raija u艣miechn臋艂a si臋:

- A czy to ma jakie艣 znaczenie?

- W艂a艣ciwie nie. Jestem ju偶 du偶ym ch艂opcem.

W oczach Aleksanteriego pojawi艂 si臋 diabelski b艂ysk. Raija zauwa偶y艂a, 偶e s膮 szare. - Mo偶liwe, 偶e mi zazdro­艣ci. Widzisz, on jest taki powolny. Petri jest taki do­k艂adny. Taki rozwa偶ny.

U艣miechn膮艂 si臋. Dwuznacznie.

Zanim Raija zd膮偶y艂a zareagowa膰, musn膮艂 ustami jej wargi. Jak 艂agodny wiatr.

- Robi臋 to, co chc臋 - wyja艣ni艂. - Co mi si臋 podoba. Dziewczyna doskonale to rozumia艂a. Czu艂a 艂asko­tanie na wargach.

- Wiesz, dlaczego za tob膮 wyszed艂em? - spyta艂 po­wa偶nie. - Dr臋czy艂o mnie to pragnienie od momentu, kiedy ci臋 ujrza艂em. Wiesz o tym r贸wnie dobrze jak ja.

- Nie przesadzaj - poprosi艂a cicho, cho膰 w g艂臋bi duszy zdawa艂a sobie spraw臋, co mia艂 na my艣li.

To wisia艂o w powietrzu. Dziwne napi臋cie. Pojawi­艂o si臋 w chwili, kiedy usiad艂 obok niej. Nie uczyni艂a nic, 偶eby go powstrzyma膰.

- Ty r贸wnie偶 o tym wiedzia艂a艣 - rzek艂 z przekona­niem.

Od szczup艂ych r膮k promieniowa艂o tyle ciep艂a. Nigdy by go o to nie podejrzewa艂a. Ju偶 nie by艂o jej zimno.

- Czu艂am to - szepn臋艂a. - Ale pami臋taj, 偶e nie b臋­d臋 nale偶e膰 do ciebie.

- Nigdy nie chcia艂em niczego posiada膰 na w艂asno艣膰. Uj膮艂 policzki dziewczyny i poca艂owa艂 j膮. Mocno i d艂ugo.

Raija nie zastanawia艂a si臋, co by powiedzieli Mikkal i Reijo.

Zastanawia艂a si臋, co powie Petri.

2

Petri nie powiedzia艂 nic szczeg贸lnego. Lecz Raija wie­le razy czu艂a na sobie jego spojrzenia. Jego d艂ugie spoj­rzenia. Kiedy si臋 odwraca艂a w jego stron臋, przez kilka sekund patrzy艂 jej w oczy, po czym odwraca艂 wzrok.

Mia艂a wra偶enie, 偶e j膮 pot臋pia.

Czu艂a si臋 偶a艂o艣nie.

A przecie偶 nie mia艂 jej za co wini膰.

Aleksanteri otworzy艂 przed ni膮 ramiona. Widzia艂, 偶e Raija pragnie, by j膮 kto艣 obj膮艂. Widzia艂, 偶e pragnie przytuli膰 do kogo艣 sw贸j policzek.

By艂a zmarzni臋ta, tak bardzo zmarzni臋ta, a on wy­szed艂 spod ciep艂ego okrycia i delikatnie jej dotkn膮艂.

Jego spragnione usta sprawi艂y poca艂unkiem, 偶e krew z powrotem nap艂yn臋艂a do jej warg. Pokaza艂 Raiji, 偶e t臋sknota nie musi by膰 krzykiem bez odpowiedzi.

Przesuwa艂 pieszczotliwie wargami wzd艂u偶 jej szyi, lecz zatrzyma艂 si臋 w miejscu, gdzie zaczyna si臋 rami臋. Zdecydowanymi ruchami szczelnie otuli艂 j膮 szalem.

- Na razie wystarczy! U艣miechn膮艂 si臋, 艣ci膮gaj膮c w d贸艂 k膮ciki ust. Przesun膮艂 na jej czo艂o kosmyk w艂os贸w, zwin膮艂 go tak, 偶e lekko si臋 zakr臋ci艂, i zadowolony obserwowa艂 swoje dzie艂o.

- Nie mo偶emy si臋 nasyci膰 za pierwszym razem, prawda, Raija?

Jak偶e by艂 pewny siebie. Jak spokojny o w艂asne po­wodzenie. Czy偶by przywyk艂 do tego, 偶e zawsze do­staje to, czego chce?

Raija nie wiedzia艂a.

Nale偶a艂 do tego typu m臋偶czyzn, kt贸rym udawa艂o si臋 z艂apa膰 dwie sroki za ogon. Kt贸rzy w艂a艣ciwie ni­gdy si臋 nie wysilali, ale mieli jak膮艣 wrodzon膮 艂atwo艣膰 zdobywania, kt贸rym kobiety ulega艂y, cho膰 wiedzia艂y, 偶e same si臋 prosz膮 o z艂amanie serca.

Aleksanteri obj膮艂 ramieniem Raij臋, ona za艣 u艂o偶y艂a r臋­k臋 wok贸艂 jego szczup艂ej talii i tak przytuleni ruszyli z po­wrotem do ziemianki po po艂yskuj膮cej porannej rosie.

Wymienili tylko u艣miechy, kiedy w艣lizn臋li si臋 do 艣rodka, lecz Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e Petri wie.

Wtedy nie odwa偶y艂a si臋 na niego spojrze膰. Co艣 j膮 powstrzymywa艂o, lecz by艂a pewna, 偶e nie spa艂.

Jego spojrzenia w ci膮gu dnia przekona艂y j膮 o tym.

Tak 艂atwo przysz艂o zerwa膰 ze wszystkim. Tak ma­艂o by艂o do zabrania. Znowu troch臋 za sob膮 zostawi­艂a. Wyruszy艂a w drog臋 niemal bez zastanowienia, tak samo, jak tu przyby艂a.

Obecny marsz by艂 艂atwiejszy ni偶 ten, kt贸ry odby艂a zesz艂ej jesieni, kiedy nios艂a dzieci po kolei, czuj膮c ka偶­dego wieczoru, 偶e chyba z艂amie si臋 pod ich ci臋偶arem.

Id臋 nios艂a sama. Aleksanteri, nie pytaj膮c nikogo o zdanie, wsadzi艂 sobie Knuta na plecy. Maja z r贸w­n膮 oczywisto艣ci膮 obra艂a Petriego na sw膮 podpor臋.

Raij臋 troch臋 to przera偶a艂o - Maja przejawia艂a dziw­n膮 sk艂onno艣膰 zwracania si臋 ku osobom, kt贸re najbar­dziej przypomina艂y Reijo.

W Petrim by艂o co艣 z Reijo. Co艣 niewzruszenie pewnego i godnego zaufania. Z u艣miechem na ustach, co mu si臋 rzadko zdarza艂o, wyci膮gn膮艂 r臋ce do Mai.

Elise sz艂a sama, lecz nie musia艂a niczego d藕wiga膰. Zadbali o to dwaj bracia.

Dzieci bez sprzeciwu zaakceptowa艂y nowe twarze. Raija przyj臋艂a to z ulg膮, lecz jednocze艣nie nie mog艂a si臋 pozby膰 lekkiego k艂ucia w piersi.

Maluchy przesz艂y ju偶 tak wiele, 偶e zmiany przesta­艂y je dziwi膰. To nie taki dom zamierza艂a im stworzy膰.

Szli. Na wsch贸d.

Raija snu艂a marzenia o tym, 偶e nagle ujrzy jurty nad p艂ytk膮 zatok膮. Widzia艂a siebie, jak lekko biegnie - niemal unosz膮c si臋 nad wrzosowiskiem. Widzia艂a, jak on biegnie ku niej...

Nagle marzenie prys艂o.

Rozs膮dek m贸wi艂 jej, 偶e tak si臋 nie stanie. Szuka艂a przecie偶, lecz nie znalaz艂a znajomych postaci.

Poza tym - czego mog艂a od niego oczekiwa膰?

Nie mia艂 prawa jej nic ofiarowa膰. Ona nie mia艂a prawa go o cokolwiek prosi膰.

Jej 偶ycie by艂o tutaj. Polega艂o na tym, by stawia膰 jedn膮 nog臋 przed drug膮 i i艣膰.

Na noc rozbili ob贸z na terenie os艂oni臋tym przez kilka ogromnych g艂az贸w, pokrytych mchem i poro­stami. Natura wok贸艂 nie by艂a szczodra. Nie mieli si臋 gdzie skry膰, lecz za to widok by艂 rozleg艂y i wspania­艂y. Tu i 贸wdzie le偶a艂y ogromne kamienne bloki, jak gdyby r臋ka olbrzyma kiedy艣, dawno, dawno temu, rozrzuci艂a je po ziemi.

Wysokie do kolan krzaczki, o li艣ciach przypomi­naj膮cych mysie uszy, pos艂u偶y艂y do rozpalenia ognia.

Nie znale藕li tu nic innego.

Raija kocha艂a to. To by艂 jej 艣wiat, dro偶szy ponad wszystko. By膰 mo偶e ja艂owy i ubogi, lecz w艂a艣nie ku tej ziemi kierowa艂y si臋 jej marzenia zwi膮zane z przysz艂o艣ci膮.

Miejsce, kt贸re wybrali na nocleg, otacza艂y p贸艂ko­lem kamienne kolosy. W najbardziej zacisznym za­k膮tku Raija rozpostar艂a sk贸ry, 偶eby u艂o偶y膰 dzieci. Mia艂y za sob膮 d艂ugi dzie艅, niemal zasn臋艂y nad kola­cj膮. Chocia偶 spa艂y pod go艂ym niebem, to przynaj­mniej najad艂y si臋 do syta.

Raija czu艂a ogromne zm臋czenie w ca艂ym ciele, lecz mimo to nie chcia艂o jej si臋 spa膰. Wiecz贸r zdawa艂 si臋 taki jasny. Nic nie zach臋ca艂o do odpoczynku. Skupi­li si臋 jak najbli偶ej ogniska. Rozmawiali. Raija u艣wia­domi艂a sobie, 偶e opowiedzia艂a nowym znajomym o rzeczach, o kt贸rych w艂a艣ciwie wola艂aby zapomnie膰.

O pi臋ciu latach sp臋dzonych w艣r贸d Lapo艅czyk贸w. O wszystkim - z wyj膮tkiem tego, ile dla niej znaczy艂 Mikkal. O 偶yciu w Lyngen. Tylko nie o Mikkalu. O w臋­dr贸wce na p贸艂noc. O beznadziejnych czasach w Alcie. O sklepie. Opowiedzia艂a nawet o z艂ocie Kallego. O Aleksieju. O Reijo - pr贸bowa艂a wyja艣ni膰, dlaczego odszed艂, t艂umaczy艂a, 偶e nie chcieli wi膮za膰 si臋 nawzajem. Lecz Finowie nie potrafili na to spojrze膰 tak jak ona.

Opowiedzia艂a o rosyjskim statku i podr贸偶y wzd艂u偶 wybrze偶a - i o zimie sp臋dzonej w ziemiance.

O ca艂ym 偶yciu.

O wszystkim z wyj膮tkiem najwa偶niejszego.

Nie mog艂a im opowiedzie膰 o Mikkalu.

W my艣lach m贸g艂 nale偶e膰 tylko do niej.

Kiedy wspomnia艂a o z艂ocie, braciom Koski przysz艂o chyba do g艂owy, 偶e by膰 mo偶e istniej膮 tak偶e inne takie miejsca. Z m艂odzie艅czym zapa艂em wyruszyli na poszukiwanie cennego kruszcu wok贸艂 obozowiska.

S艂uchaj膮c opowie艣ci Raiji, Aleksanteri wygl膮da艂 na zatroskanego. Raija widywa艂a ju偶 podobn膮 trosk臋 na twarzach m臋偶czyzn, dla kt贸rych, jak im si臋 zdawa艂o, co艣 znaczy艂a.

- Ja niewiele mog臋 o sobie powiedzie膰. Jestem tyl­ko n臋dznym robotnikiem sezonowym bez dachu nad g艂ow膮 - Aleksanteri potrz膮sn膮艂 z艂ocistorud膮 czupryn膮.

Jego w艂osy dawno nie widzia艂y no偶yczek, lecz d艂u­gie loki dodawa艂y mu 艂agodno艣ci i urody w spos贸b, kt贸rego Raija do ko艅ca nie potrafi艂a wyt艂umaczy膰. Wydawa艂 si臋 jakby niegro藕ny.

- Ja w艂a艣ciwie te偶 nie mam dachu nad g艂ow膮 - ode­zwa艂a si臋 cicho.

Nie dlatego opowiedzia艂a im swoj膮 histori臋, by wy­da膰 si臋 kim艣 lepszym od nich, aby wyda膰 si臋 kim艣 in­nym. Aleksanteri nie m贸g艂 jej chyba 藕le zrozumie膰!

- Lecz mimo wszystko jeste艣 m艂odsza ode mnie! - wy­buchn膮艂, ci膮gle jeszcze pora偶ony jej opowie艣ci膮. - Na pewno! - doda艂 szybko. - Ile masz lat? Dziewi臋tna艣cie?

Raija musia艂a przyzna膰 sama przed sob膮, 偶e jego przypuszczenie sprawi艂o jej przyjemno艣膰.

By艂a jak g艂odny kot, przed kt贸rym postawiono mi­sk臋 艣mietanki.

- Dwadzie艣cia jeden - odpar艂a.

Petri milcza艂. Sta艂 si臋 jakby bardziej nieprzyst臋pny.

Tego dnia Raija przekona艂a si臋, 偶e nie by艂 m臋偶czy­zn膮 u偶ywaj膮cym wielu s艂贸w, lecz teraz jego milcze­nie wydawa艂o si臋 zastanawiaj膮ce.

- Przy twojej historii wszystko, co prze偶y艂em, wy­daje si臋 jakby szare i ma艂o znacz膮ce - odezwa艂 si臋 Aleksanteri, potrz膮saj膮c g艂ow膮. Podni贸s艂 wzrok na Raij臋. Grzeba艂 bezwiednie ga艂膮zk膮 w ognisku. - Nie­ustannie podr贸偶uj臋, ale nigdy nie dotar艂em tak dale­ko. Przez kilka sezon贸w bra艂em udzia艂 w po艂owach. Nigdy jednak nie zdarzy艂o mi si臋 nic szczeg贸lnego. Mia艂em nawet dziewczyn臋, kt贸r膮 zabiera艂em ze sob膮 na kolejne dzier偶awione gospodarstwa, ale i o tym nie warto m贸wi膰. - Wzruszy艂 ramionami. - Petri ma przy­najmniej w艂asny dom - zako艅czy艂 smutno.

- Na cudzej ziemi - doda艂 Petri z gorycz膮. - I upra­wiam nie swoj膮 rol臋.

- Co roku rusza na p贸艂noc na ryby - m贸wi艂 dalej Aleksanteri. 艁atwiej mu chyba przychodzi艂o m贸wi膰 o kim艣 innym. - Nie wydaje na siebie ani grosza. Ha­ruje i oszcz臋dza. - Roze艣mia艂 si臋: - A mimo to my艣l臋, 偶e chce 艂owi膰. Za ka偶dym razem. - Aleksanteri mru­gn膮艂 porozumiewawczo. - Dobrze na troch臋 uciec od baby, rozumiesz.

Raija natychmiast spojrza艂a na Petriego. Powinna by艂a zgadn膮膰, 偶e jest 偶onaty. Ojciec rodziny.

- Masz dzieci? - spyta艂a. Jej g艂os nie zabrzmia艂 tak naturalnie, jak by tego chcia艂a.

- Cztery c贸rki. I syna.

Czarne oczy przyku艂y jej spojrzenie. Ich nieprze­nikniona g艂臋bia poci膮ga艂a Raij臋, lecz stara艂a si臋 nie ulec urokowi i spojrza艂a w innym kierunku.

Nie powinien patrze膰 na ni膮 w ten spos贸b! Szybko zwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Aleksanteriego.

- A ty? - spyta艂a z szerokim u艣miechem: - Ile ich masz?

Jego oczy zmieni艂y si臋 w dwa cienkie 艂uki, gdy ro­ze艣mia艂 si臋 serdecznie.

- Mam nadziej臋, 偶e ani jednego.

- O ile ci wiadomo - dopowiedzia艂 sucho Petri, nie spuszczaj膮c wzroku z Raiji. - Ten utracjusz woli nie­ustannie przenosi膰 si臋 z miejsca na miejsce, 偶eby pod­bi膰 jak najwi臋cej niewie艣cich serc, zamiast si臋 ustat­kowa膰 i 偶y膰 jak porz膮dny cz艂owiek.

Wydawa艂o si臋, 偶e Aleksanteri nie potraktowa艂 tych s艂贸w zbyt powa偶nie. U艣miecha艂 si臋 beztrosko, jak gdyby 偶ycie by艂o jednym wielkim 偶artem.

- Widz臋 tu przynajmniej jednego porz膮dnego cz艂o­wieka, kt贸remu r贸wnie偶 nie uda艂o si臋 ustatkowa膰 - odgryz艂 si臋. - 呕ona Petriego stara艂a si臋, jak umia艂a, go wychowa膰. Cho膰 w艂a艣ciwie nie jestem przekonany, czy jej si臋 uda艂o. Nie wiem zreszt膮, czy sam Petri jest tego pewien.

- Ani s艂owa o Eiji! - ostrzeg艂 Petri. Aleksanteri zamilk艂. Raija domy艣li艂a si臋, 偶e Petri chcia艂 j膮 ostrzec przed swoim m艂odszym kompanem. Uczyni艂 swego rodza­ju ojcowski gest, za kt贸ry powinna mu by膰 wdzi臋cz­na. Zna艂 tego lekkoducha o wiele lepiej ni偶 ona. Lecz wszystko, co mia艂o posmak opieku艅czo艣ci, zaczyna­艂o Raiji stopniowo coraz mniej odpowiada膰.

Widzia艂a wyra藕nie, jaki jest Aleksanteri. Mia艂a przecie偶 oczy. Prze偶y艂a ju偶 co nieco. Nigdy zreszt膮 nie by艂a zbyt naiwna.

Je偶eli Petri uwa偶a艂 j膮 za jakie艣 g艂upiutkie dziewcz膮tko, potrzebuj膮ce jego ojcowskiej opieki, to gru­bo si臋 myli艂.

Raija Alatalo mocno sta艂a na w艂asnych nogach!

Wyci膮gn臋艂a r臋ce ku ognisku, tak jakby chcia艂a je ogrza膰. Niby przypadkiem dotkn臋艂a d艂oni Aleksanteriego. Odpowiedzia艂a na jego ciep艂y u艣miech serdecz­niej, ni偶 to by艂o konieczne.

Gdyby si臋 teraz obejrza艂a, by sprawdzi膰, czy Petri zwr贸ci艂 na to uwag臋, wszystko by zniszczy艂a. Mia艂a jednak nadziej臋, 偶e ich widzia艂. Mia艂a nadziej臋, 偶e po­my艣la艂 o tym, o czym chcia艂a, 偶eby pomy艣la艂.

Ostro偶ne natarcie nie le偶a艂o w naturze m艂odego Kilpi. Nieoczekiwane dotkni臋cie podzia艂a艂o jak wy­zwanie. By艂o kontynuacj膮 tego, co zasz艂o o brzasku.

Potwierdzeniem, 偶e rozumia艂a muzyk臋, kt贸r膮 gra艂. 呕e ch臋tnie zagra艂aby razem z nim.

Aleksanteri wytar艂 r臋k臋 w spodnie i obj膮艂 ni膮 Raij臋. Dziewczyna nawet nie mrugn臋艂a.

Pozwoli艂a, by to zrobi艂. Dopiero po jakim艣 czasie rzuci艂a kr贸tkie spojrzenie w stron臋 Petriego. 呕u艂 ta­bak臋, jakby nieobecny my艣lami. Jej dociekliwe, tro­ch臋 pytaj膮ce spojrzenie zmusi艂o go, by uni贸s艂 jeden z k膮cik贸w ust. Odrobin臋. Z sarkazmem.

Raija posun臋艂a si臋 jeszcze dalej. Wiedzia艂a, 偶e to dziecinne, ale Petri wyzwala艂 w niej najgorsze cechy. Zbyt wyra藕nie okazywa艂, 偶e nie podoba mu si臋 jej za­chowanie wobec Aleksanteriego, i tym samym zmu­sza艂 j膮, by posun臋艂a si臋 dalej, ni偶 zamierza艂a.

Przekornie unios艂a g艂ow臋 i po艂o偶y艂a r臋k臋 na udzie ch艂opaka.

Petri podni贸s艂 ca艂膮 sw膮 ogromn膮 posta膰. Raija mo­g艂aby potem przysi膮c, 偶e przy tym westchn膮艂.

- Chyba p贸jd臋 uzupe艂ni膰 zapas wody na jutro.

Zanim poszed艂, rzuci艂 im jeszcze jedno spojrzenie. Raija nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, by nie pod膮偶y膰 za nim wzrokiem. Mimo 偶e by艂 taki wysoki, niezwykle lekko si臋 porusza艂. Jego ruchy sprawia艂y wra偶enie mi臋kkich i p艂ynnych, jak gdyby jego stopy zna艂y ka偶­d膮 nier贸wno艣膰 ziemi, po kt贸rej st膮pa艂. Ubrana na br膮­zowo posta膰 stopi艂a si臋 w jedno z otoczeniem. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 Raija mog艂a obserwowa膰 tylko jego czarn膮 czupryn臋, zanim znikn膮艂 zupe艂nie za jakim艣 ogromnym g艂azem. Mia艂a ochot臋 wsta膰, 偶eby m贸c go dalej 艣ledzi膰, lecz si臋 opanowa艂a.

- Petri usi艂uje gra膰 rol臋 taty, zauwa偶y艂a艣? - Aleksanteri potar艂 brod膮 jej rami臋 i za艣mia艂 si臋 cicho.

Raija skrzywi艂a si臋.

- Wobec ciebie czy wobec mnie? Ch艂opak mocniej przytuli艂 Raij臋. Po艂askota艂 j膮, tak 偶e musia艂a si臋 roze艣mia膰 razem z nim, a potem prze­wr贸ci艂 na ziemi臋. Trzyma艂 w swych d艂oniach jej nad­garstki. Mia艂 du偶o si艂y, chocia偶 wydawa艂 si臋 w膮t艂y. Przysun膮艂 twarz tak blisko, 偶e ich oddechy si臋 spo­tka艂y. Nosy dotkn臋艂y jeden drugiego.

Z szelmowskim u艣miechem potar艂 swoim nosem nos Raiji. Jego oczy b艂yszcza艂y. W jednej chwili sta­艂y si臋 bardziej zielone ni偶 szare. Zmienia艂y kolor wraz ze zmian膮 jego nastroju.

Raija czu艂a na swym policzku dotyk szorstkiego zarostu. Ju偶 tak dawno nie zazna艂a czego艣 podobne­go. Tak dawno, 偶e tkwi艂o w tym co艣 podniecaj膮cego.

- Co inni m贸wi膮 o twoich ustach? - spyta艂 nagle w艂a­艣nie w chwili, kiedy Raija spodziewa艂a si臋 poca艂unku.

- A co ci臋 to obchodzi? - sykn臋艂a.

Aleksanteri cmokn膮艂 par臋 razy.

- Aj, aj, ona gryzie! - U艂o偶y艂 usta jak do poca艂un­ku, lecz nie dotkn膮艂 jej warg. - Ja nie opowiadam ta­kich rzeczy - wyja艣ni艂. - O kwiatach, s艂odyczy i ta­kich tam. My艣l臋, 偶e brzmi to do艣膰 g艂upio. Dla mnie usta to po prostu usta. Chcia艂bym zajrze膰 do umys艂u kogo艣, kto twierdzi, 偶e usta dziewcz臋ce s膮 jak czer­wone kwiaty, lub wyg艂asza podobne bzdury.

Raija nie mog艂a si臋 nie roze艣mia膰.

- Nie musisz nic m贸wi膰 o moich ustach, Aleksanteri. Nie musisz u偶ywa膰 pi臋knych s艂贸w. Po prostu mnie poca艂uj!

- Tak ju偶 lepiej - mrukn膮艂 z uznaniem. Powoli pochyli艂 si臋 nad ni膮. U艣miecha艂 si臋 ca艂膮 twa­rz膮. Jeden z k膮cik贸w ust nieznacznie drga艂.

Raija uwolni艂a jedn膮 r臋k臋. Nawet nie pr贸bowa艂 jej przeszkodzi膰.

Zatopi艂a j膮 w jego d艂ugich w艂osach na karku. Wsu­n臋艂a pod sk贸rzan膮 kamizelk臋, pod koszul臋, dotkn臋艂a ciep艂ej sk贸ry. Wprawi艂a palce w ruch, rozkoszowa艂a si臋 bliskim kontaktem z drugim cz艂owiekiem, z cz艂o­wiekiem odmiennej p艂ci.

Przyci膮gn臋艂a go ku sobie. Zmniejszy艂a odst臋p mi臋­dzy nimi szybciej, ni偶 zamierza艂. Nie wytrzyma艂a od­wlekania w czasie. Nie by艂a w stanie czeka膰.

U艂o偶y艂 r臋ce wok贸艂 niej - jedn膮 pod g艂ow膮, a drug膮 obj膮艂 jej rami臋. Na wp贸艂 le偶a艂 ponad ni膮. Czu艂a, jak jednym kolanem wciska si臋 mi臋dzy jej nogi. Podci膮­gn膮艂 nim brzeg sp贸dnicy.

呕eby tylko Petri teraz nie wr贸ci艂! przemkn臋艂o Raiji przez g艂ow臋. Ani 偶aden z braci. Nie mo偶na tego zatrzyma膰! Nie mo偶na tego zatrzyma膰 w tej chwili!

Aleksanteri odnalaz艂 ustami usta Raiji. Dr偶a艂y rozgo­r膮czkowane t u 偶 przy jej na wp贸艂 otwartych wargach. J臋­zyk w艣lizn膮艂 si臋 mi臋dzy jej z臋by. Ostro偶nie si臋 porusza艂.

Wtedy ch艂opak sta艂 si臋 bardziej zdecydowany.

Raija wysz艂a mu na spotkanie z r贸wn膮 偶arliwo艣ci膮.

Jego r臋ce mia艂y najwyra藕niej ju偶 wcze艣niej do czy­nienia z ubraniem dziewcz膮t, bo nie b艂膮dzi艂 wiele, by dosta膰 si臋 pod kurtk臋 i sukni臋.

Zatrzyma艂y go na chwil臋 wi膮zania po wewn臋trznej stronie stanika sukni, lecz nie by艂o takiej przeszko­dy, kt贸ra zdo艂a艂aby go zniech臋ci膰.

Zr臋czne palce w艣lizn臋艂y si臋 pod jej ubranie. Tak lekko przesuwa艂y si臋 po sk贸rze, 偶e Raiji wydawa艂o si臋, i偶 mog艂aby od tego umrze膰.

Pie艣ci艂 r臋k膮 rowek mi臋dzy piersiami, przesun膮艂 j膮 pod jedn膮 z nich, obj膮艂 ca艂膮 d艂oni膮, g艂adzi艂 czule, potem opuszkiem palca przesuwa艂 wok贸艂 brodawki, tak lekko, 偶e wydawa艂o si臋 to jak mu艣ni臋cia skrzyd艂em motyla.

Przerwa艂 poca艂unek i spojrza艂 na Raij臋 pytaj膮co. Pytaj膮co i weso艂o jednocze艣nie.

- Dobrze? - spyta艂, lecz nie spodziewa艂 si臋 odpo­wiedzi.

Raija chwyci艂a go obiema r臋kami za w艂osy i przy­ci膮gn臋艂a mocno ku sobie. Ca艂owa艂a jego usta, ca艂owa­艂a chude policzki, wysokie czo艂o pod grzywk膮, kt贸­rej nigdy nie zaczesywa艂 do tylu, ca艂owa艂a koniuszki uszu, szyj臋...

Jego cia艂o by艂o s艂one, pachnia艂o potem, sk贸rami i dymem. Lecz to nie mia艂o 偶adnego znaczenia.

Pobudzi艂 j膮 z powrotem do 偶ycia. Sprawi艂, 偶e znowu zacz臋艂a czu膰. T臋sknota, kt贸ra tkwi艂a w ka偶dym zakamarku, zacz臋艂a powoli mija膰.

Rozpi膮艂 jej bluzk臋. Rozchyli艂. Obna偶y艂 sk贸r臋.

Raija wstrzyma艂a oddech, kiedy dotkn膮艂 ustami jej piersi. Prawie zapomnia艂a, jak to jest. Jej oczy zamgli­艂y si臋, cho膰 tego nie chcia艂a. Pop艂yn臋艂y 艂zy.

Prawie zapomnia艂a, jakie to cudowne uczucie!

Aleksanteri zauwa偶y艂, 偶e p艂acze, i si臋 odsun膮艂. Zdzi­wiony uni贸s艂 lekko wygi臋te brwi, otworzy艂 szeroko oczy.

- Boli? - spyta艂.

Potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮. Mia艂a ochot臋 si臋 ca艂­kiem rozp艂aka膰, kiedy delikatnymi palcami ociera艂 jej policzki.

- Jestem taka g艂upia - szlocha艂a Raija. - Ale nie za­mierzam ci wyja艣nia膰, dlaczego.

Aleksanteri nie nalega艂. Spojrza艂 przez rami臋 i na­gle zacz臋艂o mu by膰 bardzo pilno z zapinaniem tego, co rozpi膮艂.

- Dzi臋ki ci za to, 偶e jeste艣 g艂upia, male艅ka! - roze­艣mia艂 si臋 cicho i pu艣ci艂 do niej oczko. - Obawiam si臋, 偶e niewiele brakowa艂o, a daliby艣my naszym m艂odym przyjacio艂om niez艂膮 lekcj臋 w tym i owym, gdyby艣 nie zacz臋艂a p艂aka膰.

Raija zerkn臋艂a ponad jego ramieniem i zobaczy艂a siostrze艅c贸w Petriego zbli偶aj膮cych si臋 ku ognisku.

Poderwa艂a si臋 z miejsca i po艣piesznie przeczesa艂a palcami w艂osy. Otrzepa艂a si臋 z ga艂膮zek i gor膮czkowo zacz臋艂a poprawia膰 ubranie.

- To niepotrzebne, Raija - zauwa偶y艂 Aleksanteri, kt贸ry sam prawie si臋 nie ruszy艂. - Nie ma takich oczu na 艣wiecie, kt贸re by nie pozna艂y po tobie, 偶e w艂a艣nie przed chwil膮 ca艂owa艂a艣 m臋偶czyzn臋, kt贸rego pragniesz. Raija zaczerwieni艂a si臋, a on zachichota艂.

- Poza tym mo偶esz by膰 pewna, 偶e obserwowali nas dok艂adnie, a teraz s膮 藕li na samych siebie, 偶e tak si臋 zapalili i podeszli bli偶ej. Chcieli lepiej widzie膰.

Policzki Raiji nadal pulsowa艂y. Ten m艂okos by艂 de­nerwuj膮cy. Bardziej dosadny ni偶 Raija w chwilach najwi臋kszej z艂o艣ci. Wcze艣niej nie spotka艂a nikogo ta­kiego jak on. Wydawa艂 si臋 taki inny, lecz dzia艂a艂 dziw­nie pobudzaj膮co.

- Nie zamierzali艣my najada膰 si臋 do syta - przypo­mnia艂a mu.

Aleksanteri u艂o偶y艂 spokojnie r臋ce pod g艂ow膮. Nie spuszcza艂 z Raiji wzroku.

- Wydaje mi si臋, 偶e b臋d臋 potwornie g艂odny dzisiej­szej nocy. Kiedy wszyscy zasn膮. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nakry­to ju偶 dla nas w miejscu, gdzie niedawno znikn膮艂 Petri...

Raija nie odpowiedzia艂a, lecz czu艂a, 偶e trudno jej b臋dzie nie przysta膰 na jego propozycj臋.

Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e zar贸wno Petri, jak i bra­cia Koski byli 艣wiadkami cz臋艣ci tego, co zasz艂o mi臋­dzy ni膮 i Aleksanterim.

Markku i Tapio znacz膮co spogl膮dali na Raij臋 z uko­sa, a spojrzenia Petriego 艣wiadczy艂y tylko o jednym: o rezygnacji.

Aleksanteri udawa艂, 偶e nic si臋 nie sta艂o. Jego r臋ka niby przypadkiem pow臋drowa艂a co prawda kilka ra­zy w stron臋 Raiji i rzeczywi艣cie jego zachowanie zdradza艂o pewn膮 intymno艣膰, ale to by艂o wszystko.

Wyra藕nie jednak bawi艂 si臋 sytuacj膮.

I kiedy Raija odchodzi艂a od ogniska, aby si臋 troch臋 przespa膰, u艣miecha艂 si臋 do niej oczami.

呕yczy艂 jej dobrej nocy, jak pozostali, ale mrugn膮艂 w spos贸b, kt贸ry m贸wi艂 wyra藕nie, 偶e zamierza jej jeszcze kilkakrotnie 偶yczy膰 dobrej nocy przed nastaniem 艣witu.

Ledwie Raija zd膮偶y艂a si臋 po艂o偶y膰, us艂ysza艂a g艂os jednego z braci Koski:

- Nie marnujesz czasu, Santeri!

Nie s艂ysza艂a, co odpowiedzia艂 Aleksanteri, ale na­wet z zamkni臋tymi oczami mog艂a go zobaczy膰, jak wzrusza ramionami i znacz膮co si臋 u艣miecha.

Westchn臋艂a - i zasn臋艂a.

S膮dzi艂a, 偶e to ju偶 ranek, kiedy poczu艂a na ramieniu czyj膮艣 d艂o艅. Otworzy艂a oczy zaskoczona, ujrza艂a noc­ne niebo z leniwie p艂yn膮cymi ob艂okami.

- Idziesz ze mn膮 po przygod臋? - Aleksanteri przykuc­n膮艂 tu偶 obok - Wszyscy 艣pi膮, a ja strasznie zg艂odnia艂em...

Przetar艂a oczy, przeganiaj膮c resztki snu. Pomy艣la­艂a, 偶e ch艂opak chyba postrada艂 zmys艂y, lecz mimo to ogromnie go lubi艂a.

Po艣piesznie rozejrza艂a si臋 doko艂a.

Tak, pewnie mia艂 racj臋. Chyba wszyscy spali. Dzie­ci, Petri... Jak偶e by艂 lekkomy艣lny!

Aleksanteri podni贸s艂 si臋 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by po­m贸c jej wsta膰. Mog艂a si臋 poczu膰 tak beztroska i wol­na jak on. Przynajmniej przez chwil臋. Chwyci艂a d艂o艅 m臋偶czyzny i pozwoli艂a, by przygarn膮艂 j膮 do siebie. By przywar艂 ustami do jej ust.

Gdyby na chwil臋 si臋 zapomnia艂a, mog艂aby oszuka膰 sam膮 siebie, 偶e ma pi臋tna艣cie lat.

呕e nic na 艣wiecie nie mo偶e jej wi膮za膰 czy powstrzymywa膰. Pod膮偶y艂a za Aleksanterim. Pobiegli, 艣miej膮c si臋, r臋ka w r臋k臋, ku otwartej przestrzeni. Raija, kt贸­ra nigdy nie czu艂a si臋 m艂oda w ten spos贸b, odm艂odnia艂a na kilka godzin nocy.

Nie zna艂a Aleksanteriego. Niezbyt dobrze.

Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e dla niego to tylko zaba­wa. Nawet przez moment nie wierzy艂a, 偶e mog艂aby go zdoby膰. Zreszt膮 nawet nie chcia艂a.

By艂 stworzony do wolno艣ci. Stworzony do tego, by si臋 bawi膰, niczego nie obiecuj膮c. Dla niej taki intym­ny zwi膮zek 艂膮czy艂 si臋 zawsze z pewnego rodzaju mi­艂o艣ci膮, za ka偶dym razem tak gor膮co to prze偶ywa艂a.

A przynajmniej z przyja藕ni膮. Tylko w jednym przy­padku w przesz艂o艣ci to nienawi艣膰 wykrzesa艂a iskr臋.

Nie kocha艂a Aleksanteriego. Nie chcia艂a oszuki­wa膰 samej siebie, by uwierzy膰 w co艣 podobnego. Kr贸tki czas sp臋dzony razem nie wystarczy艂 r贸wnie偶 do zawarcia przyja藕ni.

To beztroska i brak odpowiedzialno艣ci - lecz mi­mo wszystko tego pragn臋艂a. Pragn臋艂a z ca艂ej duszy.

Nie chcia艂a my艣le膰 o tym, 偶e szli 艣ladami Petriego, 偶e zatrzymali si臋 mniej wi臋cej w tym samym miejscu, sk膮d przyni贸s艂 wod臋. Tu偶 przy bystrym strumieniu teren 艂agodnie si臋 obni偶a艂, wrzosy przygotowa艂y dla nich mi臋kkie legowisko, os艂oni臋te przez trzy ogrom­ne g艂azy pochylone ponad ziemi膮.

- Cudownie! - zawo艂a艂 Aleksanteri. - Sam Stw贸rca nad nami si臋 zlitowa艂.

- Nie mieszaj do tego Stw贸rcy - rzuci艂a ostro Raija.

- Nie, wcale nie zamierzam! - zgodzi艂 si臋. - To do­tyczy wy艂膮cznie nas samych.

Zrzuci艂 z siebie kurtk臋 i roz艂o偶y艂, przykrywaj膮c nie­co wrzosy. Raija poda艂a mu tak偶e swoj膮. Aleksanteri usiad艂, opieraj膮c si臋 o g艂az, i poci膮gn膮艂 Raij臋 za sob膮. Obj臋li si臋, tym razem ju偶 si臋 nie spieszyli. Domy艣lali si臋, czego si臋 mog膮 spodziewa膰 po sobie nawzajem.

Domy艣lali si臋, ale nie wiedzieli.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e naprawd臋 zechcesz. - Aleksanteri spowa偶nia艂 na chwil臋.

- Przez ca艂y czas by艂e艣 pewien! - Raija lekko po­ci膮gn臋艂a go za w艂osy. - Przez ca艂y czas by艂e艣 tak dia­belnie pewien!

Aleksanteri potrz膮sn膮艂 g艂ow膮:

- Musia艂em trzyma膰 fason, ale dr偶a艂em z niepew­no艣ci jak dzieciak. Nie wiedzia艂em, 偶e mi si臋 uda.

- Czy zawsze dostajesz to, czego chcesz? - spyta艂a. Ukaza艂 z臋by w u艣miechu.

- Ttak... Przewa偶nie. My艣la艂em, 偶e to b臋dzie wyj膮tek. Wolno pokr臋ci艂a g艂ow膮. Przechyli艂a si臋 i lekko go poca艂owa艂a.

Aleksanteri spojrza艂 na ni膮 zdumiony.

- Mo偶e i tak b臋dzie - mrukn膮艂. Po艂o偶y艂 Raij臋 na kurtce i b艂yskawicznie znalaz艂 si臋 nad ni膮.

Szybko odpi膮艂, co by艂o do odpi臋cia.

- Mniej wi臋cej w tym miejscu si臋 ostatnio zatrzyma­li艣my - szepn膮艂, tul膮c wargi do jej nagiego ramienia.

Raija potarga艂a mu czupryn臋, lecz on si臋 tylko ro­ze艣mia艂. Na jego twarzy malowa艂a si臋 rado艣膰.

- Wiedzia艂em, 偶e tak to przyjmiesz! - zawo艂a艂 z triumfem.

- A co powiesz na to? - spyta艂a przez z臋by. Przesun臋艂a r臋ce z jego nagich plec贸w i rozpi臋艂a spink臋 pa­ska. Zanim zd膮偶y艂 mrugn膮膰, wsun臋艂a obie d艂onie pod sk贸rzane spodnie.

艢cisn臋艂a.

Zdecydowanie.

Odpowied藕 przysz艂a momentalnie.

Aleksanteri bez ceregieli podci膮gn膮艂 sp贸dnic臋 Raiji i w dok艂adnie taki sam spos贸b potraktowa艂 jej po艣ladki.

Oboje za艣miewali si臋 do 艂ez. Przeturlali si臋 spod kamieni i znale藕li pod otwartym, jasnym niebem.

Dopiero kiedy ich 艣miech ucich艂, naprawd臋 dostrze­gli siebie nawzajem. Dopiero wtedy zauwa偶yli, jak s膮 blisko siebie. Raija znalaz艂a si臋 nad Aleksanterim, czu­艂a mrowienie wzd艂u偶 kr臋gos艂upa, kiedy przesuwa艂 r臋­k膮 w d贸艂 a偶 do kolan. J臋kn臋艂a, kiedy pod膮偶y艂 palcami z powrotem w g贸r臋 po wewn臋trznej stronie ud.

Dotkn膮艂 jej 艂ona, jego r臋ce lekko dr偶a艂y. Chciwie przywar艂 ustami do jej ust. Spletli si臋 ze sob膮 i wr贸cili na miejsce, kt贸re sobie przygotowali. R臋ce Aleksanteriego b艂膮dzi艂y pod ubraniem dziewczyny. Przez g艂ow臋 ze­rwa艂 z niej bluzk臋, 偶eby ju偶 nic nie dzieli艂o ich piersi.

Raija przesuwa艂a d艂o艅mi wzd艂u偶 jego cia艂a od brzucha ku ramionom. W rzeczywisto艣ci nie by艂 a偶 tak bardzo chudy. Mia艂 drobn膮 budow臋, ale ko艣ci nie wystawa艂y mu spod sk贸ry.

Ca艂owa艂 miejsca, do kt贸rych tylko m贸g艂 dotrze膰. Szybkie spojrzenia, jakie rzuca艂 za ka偶dym razem, kiedy unosi艂 usta znad dr偶膮cego cia艂a Raiji, m贸wi艂y jej, 偶e uwielbia patrze膰, jak膮 jej sprawia przyjemno艣膰.

Poczu艂a go na swoim udzie. Wiedzia艂a, 偶e jej pra­gnie, i sama by艂a ju偶 r贸wnie gotowa jak on.

Aleksanteri si臋 nie spieszy艂. Ka偶d膮 minut臋 tego ak­tu wype艂nia艂 rado艣ci膮.

W samym 艣rodku nami臋tno艣ci spletli palce i wy­mienili drobne poca艂unki. Lekko pobudzali si臋 na­wzajem wargami.

Sp贸dnica Raiji stanowi艂a jeden bez艂adny zw贸j wo­k贸艂 talii. Spodnie Aleksanteriego ju偶 od dawna zsu­n臋艂y si臋 nieprzyzwoicie, nie b臋d膮c w stanie niczego ukry膰. Ch艂opak delikatnie pog艂adzi艂 brzuch Raiji.

- To tutaj si臋 wszystko zaczyna - szepn膮艂, u艣mie­chaj膮c si臋. Raija odpowiedzia艂a u艣miechem.

Ich u艣miechy stopi艂y si臋 ze sob膮.

R臋ce pow臋drowa艂y w艂asnymi drogami. Przed oboj­giem otwiera艂 si臋 niezbadany l膮d. Oboje przysi臋gliby, 偶e w艂a艣nie to drugie zrobi艂o pierwszy krok. By膰 mo­偶e uczynili to jednocze艣nie. Odrzucili na bok ubra­nia. Odnale藕li siebie z jednakow膮 t臋sknot膮, z jedna­kowym pragnieniem. Opletli si臋 nawzajem. Pognali ku rankowi i s艂o艅cu.

Dotarli tam z u艣miechem na ustach.

Przytulili si臋 nawzajem i poca艂owali czule. Le偶eli blisko siebie, a偶 nocne powietrze ostudzi艂o ich cia艂a i osuszy艂o pot.

- By艂o inaczej - powiedzia艂, trzymaj膮c j膮 w swych ra­mionach. W ci膮gu kilku sekund jego oczy spowa偶nia艂y. Bardzo pociemnia艂y. - Ca艂kiem inaczej. Chcia艂bym, 偶e­by艣 to wiedzia艂a, Raija Wi臋cej nie b臋d臋 o tym m贸wi艂.

Pog艂aska艂a go szybko po czole.

- Dzi臋kuj臋, Aleksanteri - rzek艂a tylko. - P贸jd臋 pierwsza. Nie chc臋 wraca膰 razem z tob膮.

Skin膮艂 g艂ow膮.

Rozumia艂.

Po艣piesznie wspi臋艂a si臋 na palce i poca艂owa艂a go w policzek. Potem pobieg艂a w stron臋 ogniska, kt贸re ju偶 prawie zgas艂o.

Dopiero kiedy znalaz艂a si臋 blisko i zwolni艂a kro­ku, by wyr贸wna膰 oddech i przypadkiem nie obudzi膰 pozosta艂ych, zauwa偶y艂a brunatn膮 sylwetk臋 m臋偶czy­zny siedz膮cego przy dogasaj膮cym 偶arze.

Skuli艂 ramiona. Pochyli艂 plecy, opieraj膮c 艂okcie na kolanach. Mia艂 na sobie br膮zow膮 kurtk臋 i spodnie z garbowanej sk贸ry. Wygl膮da jak Lapo艅czyk, prze­mkn臋艂o przez g艂ow臋 Raiji. Poczu艂a md艂o艣ci i zawro­ty g艂owy. Dopiero kiedy kilka razy prze艂kn臋艂a 艣lin臋, by艂a w stanie i艣膰 dalej. Przej艣膰 obok niego.

Wyprostowa艂 plecy, kiedy stan臋艂a tu偶 przy nim. Silna d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 wok贸艂 jej nadgarstka. Zatrzyma艂a j膮.

Raija musia艂a na niego spojrze膰. Zaczerwieni艂a si臋. Zastanawia艂a si臋, czy czu艂 ten zapach r贸wnie dobrze jak ona - zapach mi艂o艣ci, kt贸ry jeszcze nie ulotni艂 si臋 z jej sk贸ry.

Raija nie chcia艂a zrozumie膰, co kry艂o si臋 w tych czarnych oczach. By艂 bia艂y na twarzy. Mocno zaci­sn膮艂 szcz臋ki.

- Czy by艂o warto? - spyta艂 ostro.

Wyswobodzi艂a si臋 i odskoczy艂a od niego.

Wzburzona, zasn臋艂a wreszcie odwr贸cona plecami zar贸wno do Aleksanteriego, jak i do Petriego.

Ugasi艂a t臋sknot臋, kt贸ra trawi艂a j膮 od zimy. Jednak czu艂a, 偶e rodzi si臋 w niej nowa, bardziej niebezpiecz­na. Raija nie by艂a w stanie temu przeszkodzi膰.

3

Warto by艂o, lecz si臋 ju偶 nie powt贸rzy艂o w czasie w臋dr贸wki na wsch贸d do miejsca po艂ow贸w.

Aleksanteri czyni艂 co prawda pewne starania, lecz szybko zrezygnowa艂, kiedy zauwa偶y艂, 偶e jego wysi艂ki do niczego nie prowadz膮.

Z w艂a艣ciwym sobie poczuciem humoru stwierdzi艂 sucho, 偶e lepiej czasami zachowa膰 wstrzemi臋藕liwo艣膰.

Raija nie mia艂a nic przeciwko temu. W艂a艣ciwie sa­ma nie wiedzia艂a, czego chcia艂a.

Aleksanteri potrzebowa艂 tylko jej cia艂a. Tej Raiji, kt贸ra kry艂a si臋 pod zewn臋trzn膮 pow艂ok膮, jak膮 by艂a w g艂臋bi duszy, nie stara艂 si臋 nawet pozna膰.

Zbiera艂 艣mietank臋 - i by艂 zadowolony.

A ona, Raija, r贸wnie偶 nie chcia艂a o nim wiedzie膰 zbyt wiele. Gdyby odkry艂a, 偶e jest w nim wi臋cej po­wagi, ni偶 to okazuje, mog艂aby co艣 zniszczy膰.

Liczy艂 si臋 jego urok. Po co dr膮偶y膰 dalej?

Dotarli nad Morze Arktyczne. Ujrzeli skupisko barak贸w zbudowanych z drewnianych bali naniesio­nych przez morze - nie by艂o tu las贸w, kt贸re dawa艂y­by drewno. Niekt贸re deski skradziono Rosjanom. Niekt贸re uczciwie kupiono.

- Kto by tam kupowa艂 - mrukn膮艂 Aleksanteri przez z臋by, kiedy Raija stwierdzi艂a, 偶e rybacy na pewno oszukali niejednego Rosjanina, 偶eby tylko mie膰 dach nad g艂ow膮.

- W naszych stronach jest mn贸stwo drewna, jak tylko okiem si臋gn膮膰 - m贸wi艂 dalej. - Gdyby tylko m贸c je donie艣膰 na p贸艂noc!

Szczerze si臋 u艣miali.

Raija pokr臋ci艂a nosem na widok swojego nowego domu, wsz臋dzie brud pokryty dodatkowo kurzem. Palenisko, na kt贸rym przygotowywano posi艂ki, straszliwie za艣miecone i osmalone - z tego zapewne powodu r贸wnie偶 艣ciany wok贸艂 by艂y czarne.

Wzd艂u偶 艣cian znajdowa艂y si臋 pi臋trowe koje. Raija naliczy艂a ich osiem.

- Kiedy艣 bywa艂y lepsze czasy - wyja艣ni艂 Petri, kie­dy zwr贸ci艂a na to uwag臋. - Mo偶emy przegrodzi膰 po­mieszczenie jak膮艣 zas艂on膮 lub parawanem. Na pew­no uda ci si臋 kupi膰 co艣 odpowiedniego w Vardo.

Wskaza艂 na najg艂臋biej po艂o偶on膮 cz臋艣膰 baraku, naj­dalej od drzwi. Najcieplejsz膮. Poza tym najbardziej spokojn膮.

- Ja i dzieci nie potrzebujemy a偶 czterech koi - za­uwa偶y艂a Raija.

- Nie jestem taki pewien - rzuci艂 Petri. - Nam wy­starcz膮 w艂a艣nie cztery - doda艂 szybko. - Je艣li kt贸ra艣 zostanie wolna, mo偶esz j膮 wykorzysta膰 jako p贸艂k臋.

Raija zacz臋艂a go w duchu nienawidzi膰. Wiedzia艂a, co o niej s膮dzi. Nie musia艂 tego tak wyra藕nie dawa膰 do zrozumienia.

Ch艂opcy rzucili swoje rzeczy na prycze i na pod­艂og臋. Zdj臋li buty, uwa偶aj膮c widocznie, 偶e wszystko jest w jak najlepszym porz膮dku.

Wtedy ona, Raija Alatalo, wzi臋艂a si臋 pod boki i wy­prostowa艂a plecy. Pos艂a艂a ka偶demu z osobna surowe spojrzenie.

- Wydaje si臋 wam, 偶e tak jest dobrze? Wszyscy czterej spojrzeli po sobie, a nast臋pnie na ni膮. Zupe艂nie nie rozumieli, o co chodzi.

Raija popatrzy艂a wymownie na deski 艣cian. W ka偶­dy brudny k膮t. Petri zaoponowa艂:

- To jest naprawd臋 jeden z najlepszych barak贸w... Poniewa偶 nie kto inny, lecz w艂a艣nie on si臋 odezwa艂.

Raija wycedzi艂a jeszcze bardziej wzburzona:

- Tak, nie w膮tpi臋 w to. Widzia艂am te wal膮ce si臋 bu­dy. Ale to nie znaczy, 偶e mamy tu zarosn膮膰 brudem.

Zacz臋li pojmowa膰, do czego zmierza. Westchnie­niom i j臋kom nie by艂o ko艅ca.

- T臋 izb臋 trzeba wyszorowa膰 - oznajmi艂a stanow­czo. - Ka偶dy jej skrawek trzeba wyszorowa膰 gor膮c膮 wod膮 i piaskiem. Mo偶e wtedy uda si臋 doprowadzi膰 t臋 nor臋 do czysto艣ci.

- Prosz臋 bardzo - mrukn膮艂 Petri i rzuci艂 si臋 na sw膮 koj臋.

Run臋艂a na niego niczym jastrz膮b. Zdar艂a okrycie, kt贸re na siebie naci膮gn膮艂. Sk贸ra spad艂a na pod艂og臋.

- A sk贸ry trzeba przewietrzy膰 i wytrzepa膰, a偶 znik­nie wszelkie robactwo - m贸wi艂a dalej niespodziewanie 艂agodnie, cho膰 zachowywa艂a si臋 gwa艂townie. Zaraz jed­nak wyja艣ni艂o si臋, czemu przybra艂a taki aksamitny ton. - Nie mam najmniejszego zamiaru robi膰 tego sama! Wy te偶 si臋 tym zajmiecie! Posprz膮tamy wszyscy razem!

Ca艂膮 czw贸rk膮 zaprotestowali. Aleksanteri a偶 zblad艂.

- Wykluczone! Ja uwa偶am, 偶e tu jest ca艂kiem zno艣nie. Zawsze tak by艂o. Nigdy nie narzeka艂em i teraz te偶 nie my艣l臋. Poza tym... - Wyci膮gn膮艂 swoj膮 kart臋 atutow膮: - Zosta艂a艣 niejako do tego zatrudniona.

- To babska robota - doda艂 Petri. - A my nie jeste­艣my babami!

Raija u艣miechn臋艂a si臋 krzywo:

- O, tak, z pewno艣ci膮! Gdyby艣cie byli babami, to tak by tu nie wygl膮da艂o.

Wiele by艂o protest贸w i sprzeciw贸w, ale Raija rzad­ko przegrywa艂a, kiedy si臋 upar艂a.

- Je偶eli nie zrobicie tego, co do was nale偶y, zabie­ram swoje rzeczy i odchodz臋 - zagrozi艂a.

I chocia偶 zaperzyli si臋 i zapewnili Raij臋, 偶e ma przed sob膮 woln膮 drog臋 i mo偶e i艣膰, kiedy jej si臋 tyl­ko spodoba, wydaje si臋, 偶e w艂a艣nie owa gro藕ba sk艂o­ni艂a ich do zabrania si臋 do pracy.

W domu poruszali si臋 bardzo niech臋tnie.

Na zewn膮trz - szybko jak b艂yskawice.

Baraki znajdowa艂y si臋 blisko jeden obok drugiego, a nie byli pierwszymi, kt贸rzy przybyli. Niewiele by­艂o trzeba, by w tym 艣wiecie m臋偶czyzn ca艂kiem stra­ci膰 twarz.

Sprz膮tanie zaj臋艂o im reszt臋 dnia.

Ale rezultat zaskoczy艂 nawet Petriego, kt贸ry sam pracowa艂 przy budowie tego baraku.

- Nie pami臋tam, 偶eby te 艣ciany kiedykolwiek by艂y takie bia艂e - zauwa偶y艂 z uznaniem w g艂osie.

- Nigdy wi臋cej - zapewni艂 Aleksanteri z przekona­niem.

Spojrza艂 na swoje pomarszczone od wody r臋ce, kt贸re przypomnia艂y mu d艂onie matki. Gdy o niej my艣la艂, nie pami臋ta艂, by kiedy艣 d艂u偶ej mia艂a suche d艂o­nie - wiecznie co艣 my艂a, szorowa艂a lub pra艂a. Dom. Dzieci. Ubrania... Odgoni艂 wspomnienia.

- Nigdy wi臋cej nie b臋d臋 sprz膮ta艂 偶adnego domu. Nigdy wi臋cej nie zabior臋 si臋 do babskiej roboty!

Raija k艂ad艂a spa膰 dwie najstarsze c贸rki. Z u艣pie­niem m艂odszych dzieci nie mia艂a 偶adnych k艂opot贸w. Podr贸偶 i 艣wie偶e powietrze tak je zm臋czy艂y, 偶e same zasn臋艂y jeszcze w czasie sprz膮tania.

Aleksanteri i Petri dostali koje granicz膮ce z t膮 cz臋­艣ci膮 baraku, kt贸r膮 mia艂a zaj膮膰 Raija. Wiedzia艂a, 偶e Petri nieprzypadkowo tak zarz膮dzi艂. Zapewne chcia艂 mie膰 oko na ni膮 i Aleksanteriego. To nie by艂o konieczne.

Aleksanteri si臋gn膮艂 g艂臋boko do sakwy i wyci膮gn膮艂 z niej ca艂kiem czyst膮 bawe艂nian膮 koszul臋 i kolorow膮 chustk臋, kt贸r膮 zawi膮za艂 na szyi. Raija omal nie zwr贸­ci艂a mu uwagi, 偶eby si臋 umy艂, ale ugryz艂a si臋 w j臋zyk.

Nie mog艂a ich przecie偶 terroryzowa膰.

Ch艂opak 艣ci膮gn膮艂 ubranie, kt贸re nosi艂 podczas po­dr贸偶y - wszystko, opr贸cz spodni - i z dum膮 oznajmi艂, w jaki spos贸b zamierza zako艅czy膰 t臋 niegodn膮 robot臋:

- A teraz wychodz臋! Usiad艂 na brzegu pryczy z koszul膮 w d艂oniach. Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e rzuca w jej stron臋 ukradkowe spojrzenia. Wiedzia艂a, 偶e to jej pokazuje sw贸j nagi tors, lecz ani Aleksanteri, ani jego cia艂o nie by艂o w stanie jej poruszy膰, chocia偶 nie mia艂a mu nic do zarzucenia.

- Id臋 pogada膰 z m臋偶czyznami. - Roze艣mia艂 si臋 i wreszcie wci膮gn膮艂 koszul臋 przez g艂ow臋. - Wypi膰 kie­liszek w贸dki. Dwa kieliszki w贸dki. Wiele kieliszk贸w w贸dki! I znale藕膰 jak膮艣 ch臋tn膮 kobiet臋!

- Niech 偶aden si臋 nie wa偶y przyprowadza膰 tu kobiet! - rzuci艂 ostrym tonem Petri. - Nie mieszam si臋 do te­go, ile ich macie, ale tutaj ich nie b臋dziecie sprowadza膰!

- Nowe zasady? - spyta艂 przeci膮gle Aleksanteri. Tapio i Markku spojrzeli badawczo na Petriego.

- Co sprawi艂o, 偶e sta艂e艣 si臋 taki delikatny? - zdu­mia艂 si臋 Aleksanteri. - Pami臋tam, jak w zesz艂ym ro­ku pewna osoba sama...

Petri przerwa艂 mu:

- W zesz艂ym roku to by艂o w zesz艂ym roku. Teraz s膮 z nami dzieci. Nie chcia艂bym, 偶eby by艂y 艣wiadka­mi nieprzyzwoitych scen!

Aleksanteri wzruszy艂 ramionami. Lubi艂 denerwo­wa膰 Petriego. Czasem docina艂 r贸wnie偶 Raiji. Troch臋 go bola艂o, 偶e go odtr膮ci艂a. Nie wierzy艂, 偶e jaka艣 ko­bieta jest w stanie sprawi膰, by czu艂 si臋 przez ni膮 oszu­kany, ba, zawiedziony - by艂o przecie偶 tyle innych.

Lecz od kiedy pozna艂 Raij臋, wszystko si臋 zmieni艂o.

To bola艂o.

Wiele go kosztowa艂o, by pokaza膰 twarz dawnego Aleksanteriego - tego, kt贸ry si臋 tylko 艣mia艂 i niczym nie przejmowa艂, dop贸ki nie spotka艂 czarnow艂osej, drobnej kobiety, maj膮cej w sobie tyle ognia i serce z lodu.

Lecz nikt nie mo偶e si臋 o tym dowiedzie膰. A ju偶 na pewno nie ona.

- My, m艂odzi, idziemy odetchn膮膰 morskim powie­trzem - rzek艂 dziarsko, pewien, 偶e bracia Koski pod膮偶膮 za nim. - Mniemam, 偶e Petri zrobi艂 si臋 tak porz膮dny, 偶e nie we藕mie udzia艂u w niczym, co mog艂oby zosta膰 uznane za nieprzyzwoite.

Petri tylko wzruszy艂 ramionami, nie da艂 si臋 wypro­wadzi膰 z r贸wnowagi.

Aleksanteri pos艂a艂 Raiji znacz膮ce spojrzenie.

Dobry Bo偶e, jak偶e silny b贸l 艣ciska艂 go w piersi, kie­dy tak po prostu od niej odchodzi艂! Przecie偶 tylko jej pragn膮艂!

- Ojciec Aalto liczy pewnie na to, 偶e nie b臋dzie mu­sia艂 szuka膰 ani zbyt d艂ugo, ani zbyt daleko...

- Wyno艣 si臋 st膮d do diab艂a! - zagrzmia艂 Petri i ro­zejrza艂 si臋 za czym艣, czym m贸g艂by rzuci膰 w dowcipni­sia. Niczego nie znalaz艂 i Aleksanteri zd膮偶y艂 czmych­n膮膰 i zatrzasn膮膰 drzwi, zanim Petri mia艂 na j臋zyku no­we przekle艅stwo. - G贸wniarz jeden - mrukn膮艂 tylko.

- Nie musisz si臋 mn膮 przejmowa膰 - odezwa艂a si臋 Raija, nie patrz膮c na niego. Nie by艂a w stanie spojrze膰 mu w twarz po tym, co zasugerowa艂 Aleksanteri.

- Tob膮? Raija czu艂a jego karc膮cy wzrok.

- Dlaczego, u diab艂a, mia艂bym si臋 tob膮 przejmo­wa膰? O ile zd膮偶y艂em zauwa偶y膰, do tej pory potrafi­艂a艣 sama o siebie zadba膰.

Przerwa, zanim zacz膮艂 m贸wi膰 dalej, wydawa艂a si臋 d艂uga.

- Jednak nie jeste艣 sprytna a偶 tak bardzo, jak s膮dzi艂em.

- Co chcesz przez to powiedzie膰? Musia艂a spyta膰, musia艂a podnie艣膰 wzrok. Musia艂a napotka膰 jego badawcze, surowe spojrzenie.

- Powinna艣 pozwoli膰, by Aleksanteri sam zdecydo­wa艂, kiedy to sko艅czy膰. Nie przywyk艂, by go pozba­wia膰 czego艣, co ma ju偶 w gar艣ci. Teraz zatruje ci 偶ycie.

Raija wyprostowa艂a si臋:

- Niewiele mnie to obchodzi - odpar艂a oschle. - Poza tym nie mo偶na sko艅czy膰 czego艣, co si臋 nigdy nie zacz臋艂o.

Petri 艂agodnie potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie spa艂em tamtej nocy. 呕yj臋 ju偶 wystarczaj膮co d艂ugo, by si臋 domy艣li膰, 偶e kto艣 taki jak Aleksanteri, m臋偶­czyzna, mimo pewnych cech dziecka, i taka kobieta jak ty, nie zrywaj膮 kwiatk贸w, kiedy znikaj膮 na p贸艂 nocy.

Raija poczu艂a tak膮 z艂o艣膰, 偶e nawet si臋 nie zaczer­wieni艂a.

- A ja 偶yj臋 ju偶 wystarczaj膮co d艂ugo, by zdawa膰 so­bie spraw臋 z tego, co robi臋, Petri.

Zauwa偶y艂a, jak drgn膮艂 jeden z jego policzk贸w, lecz nie mia艂a poj臋cia dlaczego. Petri odwr贸ci艂 si臋, tak 偶e nie mog艂a dojrze膰 jego twarzy.

- Mam pi臋tnastoletni膮 c贸rk臋, Paivi, kt贸ra m贸wi艂a tak samo - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. - O swym zwi膮zku z Aleksanterim. Omal nie zosta艂em dziadkiem...

Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Oczywi艣cie uwierzy艂a mu. Nie mia艂 偶adnego po­wodu, by j膮 ok艂amywa膰.

- Czy on o tym wie? Petri podni贸s艂 g艂ow臋. Napotka艂 pytaj膮cy wzrok Raiji. Kobiety, kt贸ra go rozumia艂a, poniewa偶 sama by艂a matk膮.

- Nie - wzruszy艂 ramionami. - To by艂oby bez sen­su. I tak by si臋 wypar艂. No i - doda艂 sucho - Paivi raz na zawsze straci艂aby dobr膮 opini臋. Gdyby Aleksanteri si臋 dowiedzia艂, 偶e dziewczyna zasz艂a w ci膮偶臋, lecz j膮 usun臋艂a, opowiedzia艂by o tym dalej.

Raija wiedzia艂a, co znaczy dobra opinia. Nigdy jej nie mia艂a.

- I co si臋 sta艂o? - spyta艂a, nie z czystej ciekawo艣ci, ale poniewa偶 mu wsp贸艂czu艂a.

- Moja c贸rka znalaz艂a kobiet臋, kt贸ra pomog艂a jej si臋 tego pozby膰...

Raij臋 przeszy艂 dreszcz. Ten ogromny, silny m臋偶­czyzna poblad艂 na twarzy.

- Paivi omal nie straci艂a przy tym 偶ycia. Eija wy­rzuca艂a mi, 偶e to moja wina. 呕e to ja 艣ci膮gn膮艂em Aleksanteriego do naszego domu...

- Dlaczego zgadzasz si臋, by nadal z tob膮 p艂ywa艂?

- Nale偶y do rodziny. Bardzo dalekiej. A u nas wszyscy pomagaj膮 sobie nawzajem, niezale偶nie od okoliczno艣ci. Poza tym, kiedy przebywa ze mn膮, je­stem pewny, 偶e 偶adnej z drogich mi os贸b nic z jego strony nie grozi...

Raija skrzywi艂a si臋. To ma艂o przekonuj膮ce wyt艂u­maczenie.

- Ja naprawd臋 potrafi臋 si臋 sama pilnowa膰 - rzek艂a cicho.

Petri spojrza艂 na 艣pi膮ce dzieci.

- Wygl膮da mi na to, 偶e nie zawsze. Santeri jest w stanie pob艂ogos艂awi膰 ci臋 jeszcze jednym. Je偶eli mu na to pozwolisz.

Dzi臋ki tej rozmowie Petri wyda艂 si臋 Raiji bardziej przyst臋pny. Wreszcie odwa偶y艂a si臋 na niego spojrze膰. Wsta艂a i podesz艂a kilka krok贸w bli偶ej. Usiad艂a na brzegu jego koi. Nie odrywa艂a od niego wzroku.

By艂 w tym samym co wcze艣niej ubraniu, ale w od­r贸偶nieniu od trzech pozosta艂ych, umy艂 si臋. Raija wykorzysta艂a t臋 sposobno艣膰, by przyjrze膰 mu si臋 spod przymkni臋tych powiek.

Przyzna艂a w duchu, 偶e nie musia艂 si臋 wstydzi膰 swe­go cia艂a.

Po chwili wahania zdoby艂a si臋 na szczero艣膰.

- Dlaczego robisz wszystko, by pokaza膰 mi, 偶e uwa偶asz mnie za szmat臋? - spyta艂a. Nie kr臋powa艂a si臋 m贸wi膰 o tym, o czym kiedy艣 nawet nie mia艂a odwa­gi pomy艣le膰. - Dlaczego chcesz, bym czu艂a si臋 jak jed­na z tych dziewcz膮t, kt贸rych poszed艂 szuka膰 Aleksanteri? Nie jestem taka, Petri. M贸w, co chcesz, ale taka nie jestem.

Nie odpowiedzia艂. Stara艂 si臋 wygl膮da膰 na zaskoczo­nego. Zdziwionego. Chcia艂, by uwierzy艂a, 偶e nie ro­zumie, do czego ona zmierza. Znowu dostrzeg艂a, 偶e jeden z jego policzk贸w drgn膮艂. Widzia艂a, jak dr偶y mi臋sie艅 przy skroni. Bardziej czu艂a, ni偶 s艂ysza艂a, 偶e jego oddech zmieni艂 rytm.

- To nie tylko z powodu twojej c贸rki i Aleksanteriego, prawda?

Raija wiedzia艂a, 偶e si臋 nie myli. By艂a tego tak pew­na, 偶e odwa偶y艂a si臋 zapyta膰.

- Bo jeste艣 taki sam, Petri. - Prze艂kn臋艂a ci臋偶ko. - Pr贸bujesz mnie upokorzy膰, poniewa偶 nie r贸偶nisz si臋 wiele od niego. Poniewa偶 by艂e艣 wtedy w stanie zro­bi膰 to samo... - Raija spu艣ci艂a wzrok i zaczerpn臋艂a po­wietrza: - Poniewa偶 chcia艂e艣 by膰 na jego miejscu tam­tej nocy.

G艂os Petriego zaskrzypia艂 jak piasek na brudnych deskach:

- Masz o sobie wysokie mniemanie.

Roze艣mia艂 si臋, ale jego 艣miech nie zabrzmia艂 prze­konywaj膮co.

- Dlaczego na mnie nie patrzysz? - ci膮gn臋艂a dalej. - Dlaczego nie wymawiasz mego imienia? Czy s膮­dzisz, 偶e jest w nim jaka艣 magia? Boisz si臋 tego? Dla­czego si臋 tego boisz, Petri?

- Nie boj臋 si臋... Nadal jednak na ni膮 nie patrzy艂.

- Petri...

Wiedzia艂a, 偶e wyprowadzi艂a go z r贸wnowagi, wy­mawiaj膮c jego imi臋. To dlatego tak zdradziecko dr偶a艂 mu policzek.

Prawie go dotyka艂a, jej kolano mog艂o w ka偶dej chwili tr膮ci膰 jego kolana. Gdyby nieznacznie si臋 po­ruszy艂a, mog艂aby uczyni膰 pierwszy krok...

- Nie dotykaj mnie!

Czy potrafi艂 r贸wnie偶 czyta膰 w my艣lach?

Nie przesun膮艂 si臋, trwa艂 uparcie w tej samej pozy­cji, jak gdyby zapu艣ci艂 korzenie, lecz mimo to prze­prowadzi艂 mi臋dzy sob膮 i Raij膮 wyra藕n膮 granic臋. Utworzy艂 przepa艣膰 mi臋dzy swoim i jej cia艂em.

- Dlaczego nie?

Raija unios艂a d艂o艅, chcia艂a j膮 po艂o偶y膰 na jego d艂o­ni, lecz Petri gwa艂townie wsta艂.

Energicznie przeszed艂 mi臋dzy kojami. Zatopi艂 za­ci艣ni臋te pi臋艣ci w kieszeniach. Wyszarpn膮艂 jedn膮 r臋k臋 i odgarn膮艂 grzywk臋 z czo艂a. W nast臋pnej chwili w艂o­sy opad艂y z powrotem - zawis艂y pewnie nad brwia­mi, tak jak zwykle.

Pod cienkim materia艂em koszuli rysowa艂y si臋 na­pi臋te mi臋艣nie. R臋kawy, podwini臋te do 艂okcia, ukazywa艂y jeszcze wyra藕niej mocno napr臋偶one 艣ci臋gna.

Wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋. Odwr贸ci艂 si臋 do Raiji. Mo­g艂o to zaj膮膰 najwy偶ej kilka sekund, lecz jej wydawa­艂o si臋 ca艂膮 wieczno艣ci膮.

Widzia艂a, jak si臋 poddaje. Jak przestaje udawa膰. Ssanie, kt贸re czu艂a w 偶o艂膮dku, omal jej nie zabi艂o.

- Dobrze - odezwa艂 si臋 cicho. Sta艂 przed ni膮 z pi臋­艣ciami nadal ukrytymi w kieszeniach, ale ju偶 nie tak spi臋ty. Jego cia艂o, dr偶膮c, powoli si臋 odpr臋偶a艂o. - Aleksanteri trafi艂. Swoj膮 niewyparzon膮 g臋b膮 trafi艂 tym ra­zem wyj膮tkowo celnie. A i ty powiedzia艂a艣 prawd臋. Nie mog臋 nic doda膰. Nic wi臋cej, chocia偶 to si臋 mo偶e wyda膰 idiotyczne. Dok艂adnie opisa艂a艣 to, co czuj臋. Tak czuj臋. Przyznaj臋 to. I co? Co z tego masz? Czy daje ci to jak膮艣 satysfakcj臋, 偶e zmusi艂a艣 mnie, 偶ebym si臋 do tego przyzna艂?

M臋偶czyzna, kt贸ry ca艂ymi dniami si臋 do niej nie od­zywa艂, teraz nie dopuszcza艂 jej do g艂osu.

- Gdyby艣 nie traktowa艂 mnie z tak膮 wy偶szo艣ci膮, ni­gdy bym nie zgad艂a - odpar艂a cicho.

Spojrza艂 na ni膮 zrezygnowany.

- Aleksanteri widzia艂 to - rzek艂 oschle i usiad艂 ci臋偶­ko obok Raiji, zachowuj膮c spory odst臋p. - Zachowy­wa艂em si臋 jak idiota. Bardzo 偶a艂uj臋. - U艣miechn膮艂 si臋 blado: - Nigdy nie powinienem ci si臋 do tego przy­zna膰, prawda?

Raija g艂臋boko wci膮gn臋艂a powietrze.

- S艂ysza艂e艣, 偶ebym si臋 skar偶y艂a? Petri przyjrza艂 si臋 jej dok艂adniej. Patrzy艂 na ni膮, 偶e­by si臋 upewni膰, 偶e dobrze zrozumia艂.

- Chyba tak nie my艣lisz.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

Tkwi艂o to w niej przez ca艂y czas. Ukryte. Czeka­j膮c na odpowiedni moment.

Od chwili, kiedy Petri wype艂ni艂 sob膮 ziemiank臋 na odludziu, czu艂a to. Jak s艂aby pomruk. Niespokojny.

Jednak to zdusi艂a. Odsun臋艂a od siebie. Nie chcia艂a si臋 do tego przyzna膰.

Wykorzysta艂a obj臋cia Aleksanteriego i z lekkim sercem je odrzuci艂a.

Dlaczego?

Potajemnie przygl膮da艂a si臋 innemu. Obserwowa艂a go ukradkiem. Gdyby zamkn臋艂a oczy, mog艂aby sobie przypomnie膰 ca艂e mn贸stwo szczeg贸艂贸w dotycz膮cych Petriego.

Dlaczego?

- Nie wolno ci tak m贸wi膰! - rzuci艂 Petri zrozpa­czony. - Nie wolno ci tak m贸wi膰, s艂yszysz? Nie chc臋 o tym wiedzie膰...

Zaczerpn膮艂 powietrza i z dr偶eniem je wypu艣ci艂.

- Jestem taki stary. Tak bardzo stary, 偶e m贸g艂bym by膰 twoim ojcem...

- Niezupe艂nie.

- Mam trzydzie艣ci pi臋膰 lat...

- To za ma艂o - stwierdzi艂a.

- Jestem 偶onaty... Raija wzruszy艂a ramionami:

- I co z tego? Ja te偶 nie jestem wolna. Nie m贸wi臋, 偶e chcia艂abym wyj艣膰 za ciebie, m贸wi臋...

- Nic nie m贸wisz! - Zamilk艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋. - Ju偶 nigdy tak nie pomy艣l臋...

Raija przytuli艂a d艂o艅 do jego policzka. Wzruszony, schwyci艂 jej r臋k臋 i przycisn膮艂 jeszcze mocniej do twa­rzy, a potem wiele razy poca艂owa艂. Obsypa艂 偶arliwy­mi, gor膮cymi poca艂unkami.

R贸偶ni艂 si臋 od Aleksanteriego, jak tylko jeden cz艂o­wiek mo偶e si臋 r贸偶ni膰 od drugiego.

Woln膮 r臋k膮 obj膮艂 Raij臋 za tali臋. Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i przycisn膮艂 do silnej, szerokiej piersi.

Drug膮 r臋k膮 艣ciska艂 jej d艂o艅 mi臋dzy bij膮cymi serca­mi obojga.

- Raija - rzek艂 z nabo偶e艅stwem w g艂osie.

Do tej pory stara艂 si臋 nie wymawia膰 jej imienia, sta­rannie tego unika艂. Nie rozumia艂a dlaczego a偶 do chwili, kiedy Aleksanteri naprowadzi艂 j膮 na trop.

U艣miechn臋艂a si臋 do pochylonej nad ni膮 zdumionej twarzy. Tak blisko, tak cudownie blisko.

- O nieba, Raija!

Rozwar艂 jej usta swymi wargami. By艂 g艂odny i spra­gniony i o wiele bardziej nami臋tny, ni偶 by go o to po­dejrzewa艂a. Cofn膮艂 g艂ow臋. Nie za bardzo. Nadal po­chyla艂 twarz tak blisko, 偶e Raija czu艂a na swoim po­liczku ciep艂o jego oddechu.

Dotkn膮艂 swym czo艂em jej czo艂a.

- Jeste艣 g艂upim, starym dziadem, Petri Aalto - rzek艂 ponuro sam do siebie.

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Wtuli艂a twarz w jego szyj臋. Dotkn臋艂a policzkiem pulsuj膮cej t臋tnicy. Poca艂owa艂a j膮 lekko, a偶 j臋kn膮艂 ci­cho.

- Dlaczego Aleksanteri? - spyta艂. - Dlaczego nie ja?

- Aleksanteri okaza艂 zainteresowanie - odpar艂a Raija. - A ty nie.

- Jak偶e bym m贸g艂?

- Nie my艣l o Aleksanterim! - poprosi艂a. Petri ukry艂 twarz we w艂osach Raiji.

- 艁atwo powiedzie膰. Sprawiasz, 偶e czuj臋 si臋 taki g艂upi, znowu bardzo m艂ody. Tak 艂atwo mnie zrani膰. Siedzia艂em wtedy przy ognisku ca艂膮 noc, nie wiedzia­艂a艣 o tym, Raiju...

Kiedy po raz pierwszy wym贸wi艂 jej imi臋, prze艂a­ma艂 barier臋. Teraz chcia艂 je powtarza膰 jak najcz臋艣ciej.

- Wyobra偶a艂em sobie was razem. Wszystkie te opowie艣ci, kt贸rymi Aleksanteri si臋 przechwala艂 przez wiele lat, o偶y艂y. Zastanawia艂em si臋, czy kt贸re艣 z tych praktyk stosowa艂 wobec ciebie... - Westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Zadr臋czasz sam siebie - rzuci艂a Raija. - Nigdy ci nie opowiem, co zasz艂o mi臋dzy mn膮 a Aleksanterim. Ani tobie, ani nikomu innemu. Nikogo nie powinno to obchodzi膰.

- My艣l臋 o tobie i innych m臋偶czyznach - m贸wi艂 da­lej Petri. - O wszystkim, co opowiada艂a艣. O wszyst­kich imionach, kt贸re nie maj膮 dla mnie twarzy...

- To ju偶 przesz艂o艣膰 - stwierdzi艂a Raija. - Ja nie py­tam o Eij臋, prawda? Nie pytam ci臋, czy mia艂e艣 inne. Aleksanteri zreszt膮 i o tym wspomina艂...

- Kupowane i op艂acane cia艂a si臋 nie licz膮 - zapro­testowa艂. - Ja tak偶e czu艂em si臋 tu samotny. Tak偶e marz艂em. - Zamilk艂. - Pozosta艂em zmarzni臋ty i sa­motny r贸wnie偶 wtedy, kiedy posz艂y...

Niech臋tnie odsun膮艂 nieco Raij臋 od siebie, spojrza艂 na ni膮.

- Czy ja tak偶e stan臋 si臋 tylko jednym z imion z twojej przesz艂o艣ci? Kim艣, kogo wymienisz, opowiadaj膮c o swym 偶yciu: 鈥濸etri, ten ciemnow艂osy, kt贸ry by艂 偶onaty...鈥?

- Nie wiem. Nie wydaje mi si臋 jednak, bym ci臋 ko­cha艂a - odpar艂a. - Dla mnie s艂owo 鈥瀔ocha膰鈥 jest s艂owem 艣wi臋tym. Nie m贸wi臋 go ka偶demu. Jest wiele rodzaj贸w mi艂o艣ci, ale nie s膮dz臋, by 艂膮czy艂a nas cho膰 jedna z nich. To jest jak iskra. Jak ogie艅, kt贸rego nie mog臋 ugasi膰.

- Mo偶na go ugasi膰. Jego g艂os przypomina艂 chrapliwy szept. Jego oczy tak dziwnie p艂on臋艂y. Szuka艂 wzrokiem jej ust. Unio­s艂a je ku niemu, b艂aga艂a w milczeniu, by j膮 poca艂owa艂 - nie prosi艂a na pr贸偶no. Dzieli艂 jej t臋sknot臋 i nami臋t­no艣膰, poca艂owa艂 j膮, a偶 jej usta zap艂on臋艂y i zaczerwie­ni艂y si臋 jak r贸偶e.

Nie pyta艂 o pozwolenie, kiedy pod膮偶y艂 ustami wzd艂u偶 linii, gdzie szyja 艂膮czy艂a si臋 z ramieniem.

Rozpi膮艂 bluzk臋 Raiji do ostatniego guzika po艣rod­ku piersi, zdecydowanie zsun膮艂 z ramion szelki suk­ni. Ca艂owa艂 ka偶dy ods艂oni臋ty skrawek sk贸ry.

Raija nie mog艂a nie odpowiedzie膰 na ten przyp艂yw nami臋tno艣ci. Rozbudzi艂 j膮, a nie umia艂a tylko bra膰.

Pod rozpi臋tym ko艂nierzykiem koszuli Petriego by艂o jeszcze kilka guzik贸w. Rozpi臋艂a je szarpni臋ciem, a na­st臋pnie pokry艂a jego pier艣 poca艂unkami. Lekkimi, drob­nymi odciskami warg. Obj臋艂a mocno szerokie ramiona.

Petri nie posun膮艂 si臋 dalej. Jego usta ze艣lizn臋艂y si臋 z mi臋kkiej sk贸ry Raiji.

Niemal po ojcowsku zaci膮gn膮艂 szelki na miejsce. Raija czu艂a si臋 niemal oszukana.

- Przyznaj臋, 偶e pragn臋 wi臋cej - rzek艂 ochryp艂ym g艂osem. Jego oddech nadal by艂 nier贸wny.

Odsun膮艂 jej r臋ce.

- Nie utrudniaj mi jeszcze bardziej, Raiju! - poprosi艂.

- Czy to tak偶e nazywasz nieprzyzwoitym? - Raija nie potrafi艂a ukry膰 rozczarowania.

Petri zaprzeczy艂.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Ale nie chc臋, 偶eby ch艂opcy odnie艣li wra偶enie, 偶e ka偶dy mo偶e ci臋 mie膰. Na razie nie s膮 pewni, czego si臋 po tobie mog膮 spodziewa膰. Wiemy o tobie i Santerim. Gdyby nas teraz zobaczy­li razem, kiedy wr贸c膮...

Petri nie doko艅czy艂.

- Oni d艂ugo nie wr贸c膮! - wybuchn臋艂a Raija. Petri pozosta艂 jednak stanowczy.

- Nie tym razem - szepn膮艂. Zaraz jednak wbrew w艂asnym s艂owom przyci膮gn膮艂 Raij臋 ku sobie. - Pra­wie nie mam odwagi ci臋 tkn膮膰 - wyzna艂.

- Zr贸b to! Raija sama rozwi膮za艂a g贸r臋 sukni, po czym ca艂kiem j膮 zdj臋艂a. Pozwala艂a Petriemu si臋 dotyka膰. Chcia艂a, by zapami臋ta艂 j膮 dotykiem r膮k.

W艣lizn臋li si臋 pod sk贸r臋 na pryczy.

Wszelkie postanowienia si臋 rozwia艂y.

Usta obojga nie chcia艂y si臋 rozsta膰, r臋ce znalaz艂y tak wiele.

- Je偶eli to nie jest mi艂o艣膰, to mam nadziej臋, 偶e nigdy nie b臋d臋 kocha艂 - j臋kn膮艂 Petri. - Umar艂bym od tego.

- Nie m贸w tyle. Raija jedn膮 r臋k膮 obejmowa艂a Petriego za szyj臋, drug膮 za艣 niemal niepostrze偶enie rozlu藕ni艂a pasek je­go spodni. Petri zauwa偶y艂 to, ale nie znalaz艂 偶adnego powodu, by zaprotestowa膰.

By艂o cudownie. Po prostu cudownie.

Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, by nie wsun膮膰 r臋ki pod sp贸dnic臋. Napotka艂 ciep艂膮, nag膮 sk贸r臋. Zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, kiedy si臋 zorientowa艂, 偶e pod sp贸dnic膮 i koszul膮 Raija nic wi臋cej nie ma.

Nie zd膮偶y艂 okaza膰 swego zdumienia. Ona nawet o tym nie pomy艣la艂a.

Po prostu nie mogli si臋 od siebie oderwa膰. Oboje poczuli iskr臋, kt贸ra rozpali艂a szalej膮cy ogie艅. Po偶ar.

Dawno ju偶 byli gotowi, kiedy Petri u艂o偶y艂 si臋 nad Raij膮 i powoli w ni膮 wszed艂. Znale藕li wsp贸lny rytm i po­prowadzili si臋 nawzajem w niepohamowanej nami臋tno­艣ci ku apogeum, kt贸re prze偶yli wsp贸lnie. Razem.

Nie wypu艣ci艂 jej z obj臋膰.

Chcia艂 j膮 przytula膰. Ba艂 si臋, 偶e j膮 straci. Pragn膮艂 ch艂on膮膰 wszystko, co przypomina艂o Raij臋 i t臋 kr贸tk膮 podr贸偶 do niezwyk艂ego i cudownego raju.

- Czy to ju偶 koniec mi臋dzy nami? - spyta艂 cicho. - Tak jak z tob膮 i Aleksanterim?

- Wiesz dobrze, 偶e jeste艣 zupe艂nie inny ni偶 on. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdo艂am si臋 od ciebie uwolni膰.

4

Potem musieli udawa膰. Okaza艂o si臋 to trudne i bo­lesne. Nikt nie m贸g艂 si臋 dowiedzie膰. Nikt nie m贸g艂 si臋 niczego domy艣li膰.

Raija by艂a jedyn膮 kobiet膮 w tym 艣wiecie m臋偶czyzn - w 艣wiecie, w kt贸rym kobieta kojarzy艂a si臋 tylko z jed­nym, a nie by艂o to ani gotowanie, ani kole偶e艅stwo.

Petri us艂ysza艂 wiele pieprznych komentarzy, kiedy wysz艂o na jaw, 偶e ma go艣cia w baraku.

- Petri robi, co mo偶e, 偶eby zadowoli膰 swoj膮 za艂o­g臋 - u艣miechali si臋 grubosk贸rni rybacy, pocieraj膮c w zamy艣leniu brody.

- Jak tam, czy wam si臋 nie znudzi艂a? Mo偶e daliby­艣cie innym skosztowa膰 troch臋 jej j臋drnego cia艂a dla odmiany od tych suchych dziwek, urz臋duj膮cych tu co roku...

- Raija nie jest taka, jak my艣licie. - Oczy olbrzy­ma znad Zatoki Botnickiej ciska艂y iskry.

- Mo偶emy my艣le膰 to, co nam si臋 podoba...

M臋偶czy藕ni 艣miali si臋, ani przez moment nie wie­rz膮c w to, by Petri albo kt贸ry艣 z jego za艂ogi nie tkn膮艂 dziewczyny. Nie rozumieli tylko, dlaczego robi膮 z te­go tak膮 tajemnic臋.

Baba pozostanie bab膮. Nie widzieli 偶adnego powo­du, dla kt贸rego tamci mieliby si臋 zapiera膰 w 偶ywe oczy po to tylko, 偶eby oczy艣ci膰 imi臋 kobiety - kobie­ty, kt贸ra w dodatku przysz艂a razem z rybakami.

Aleksanteri sta艂 si臋 podejrzliwy.

Obserwowa艂 Raij臋 i Petriego k膮tem oka. Bezwstyd­nie pods艂uchiwa艂 ich rozmowy, kiedy s膮dzili, 偶e s膮 sa­mi. Wraca艂 niespodziewanie, kiedy wszyscy byli pew­ni, 偶e wyszed艂 na d艂u偶ej.

Ale niczego nie wsk贸ra艂.

Tej soboty po艂贸w si臋 nie uda艂.

Wyp艂yn臋li, kiedy jeszcze perli艂a si臋 nocna rosa. Wcze艣nie, lecz nie byli pierwszymi na morzu.

Z艂owione ryby rzuca艂y si臋 ci臋偶ko na dnie 艂odzi, si臋­ga艂y im ledwie do kostek.

- Ma艂o, 偶eby 艣wi臋towa膰 - zauwa偶y艂 Petri. Zapada艂a ju偶 noc. Nie jedli ca艂y dzie艅. Aleksanteri roze艣mia艂 si臋 g艂ucho:

- M贸wisz, 艣wi臋towa膰. Ty, kt贸ry jako jedyny z nas si臋 nie bawisz. Siedzisz tylko w baraku. Nie dowcipku­jesz z innymi i nie chodzisz na ta艅ce. Nie rozgl膮dasz si臋 za dziewcz臋tami, a tym bardziej nie my艣lisz o czym艣 wi臋cej. Nie rozmawiasz z innymi ch艂opakami. Nawet si臋 nie napijesz. Jak tak dalej p贸jdzie, b臋dziesz si臋 mu­sia艂 wkr贸tce postara膰 o sutann臋 i koloratk臋.

Aleksanteri zamkn膮艂 powieki i z艂o偶y艂 d艂onie - przez chwil臋 przedrze藕niaj膮c towarzysza. Potem rzu­ci艂 si臋 do wiose艂, staraj膮c si臋 roz艂adowa膰 napi臋cie.

- Dobrze mi z tym - odparowa艂 Petri.

- W艂a艣nie to mnie dziwi: wydajesz si臋 zadowolony, chocia偶, o ile wiem, nie jeste艣 taki 艣wi臋ty. Przyznaj si臋, 偶e bawicie si臋 cholernie dobrze...

- Jeste艣 na fa艂szywym tropie, Aleksanteri!

- Nie wmawiaj mi, ojcze Petri, 偶e i tobie nie ciek­nie 艣linka na jej widok. Dobrze ci臋 znam, stary, i wiem, 偶e zawsze mia艂e艣 oko na kobiety.

- Dlaczego zawsze my艣lisz, 偶e wszyscy s膮 dok艂ad­nie tacy jak ty? - westchn膮艂 Petri. Zaraz jednak sobie u艣wiadomi艂, 偶e znalaz艂 si臋 na cienkim lodzie. Powi­nien by膰 ostro偶ny, bardzo ostro偶ny.

- Je偶eli si臋 do niej jeszcze nie dobra艂e艣 - m贸wi艂 da­lej Aleksanteri poufa艂ym tonem - to musisz na chwi­l臋 zapomnie膰 o nie艣mia艂o艣ci. Jest naprawd臋 gor膮ca. I tobie powinno si臋 to spodoba膰...

- Okaza艂by艣 jej wi臋cej szacunku - rzek艂 twardo Petri. Kostki jego d艂oni zbiela艂y na r臋koje艣ci wios艂a i Aleksanteri zastanawia艂 si臋, czy uda艂o mu si臋 trafi膰 w czu艂y punkt towarzysza.

- Wi臋cej zainteresowania z twojej strony trafi艂oby bardziej w jej gust - u艣miechn膮艂 si臋 Aleksanteri z nie­bezpiecznym b艂yskiem w oku. - Dziewczyna musi wprost usycha膰 z t臋sknoty. Wko艂o roi si臋 od m臋偶­czyzn, ale 偶aden z nich nie jest na tyle dojrza艂y, by zaproponowa膰 powa偶n膮 gr臋.

- Jest tyle innych, z kt贸rymi mo偶esz si臋 zabawia膰 - rzuci艂 lodowatym tonem Petri. - Trzymaj swoje 艂apy z dala od Raiji, bo inaczej po偶egnasz si臋 z nasz膮 za艂og膮.

Aleksanteri zrozumia艂, 偶e nie s膮 to czcze pogr贸偶ki.

- Doprawdy nie wierz臋, 偶e nic ci臋 z ni膮 nie 艂膮czy - rzek艂. - Pewnego dnia b臋d臋 m贸g艂 to udowodni膰.

- Nie s膮dz臋 - odpar艂 Petri, lecz w g艂臋bi ducha nie czu艂 si臋 wcale bezpieczny.

Dali pocz膮tek czemu艣, czego nie byli w stanie za­trzyma膰. 呕adne z nich nie wiedzia艂o zreszt膮, czy te­go chcia艂o.

Byli czujni jak nocni z艂odzieje. Musieli zachowy­wa膰 si臋 tak cicho, 偶eby nie pobudzi膰 dzieci. Dzia艂a膰 tak szybko, 偶eby nikt ich nie zaskoczy艂. Ukradkowe spojrzenia. Po艣pieszne poca艂unki. Szybkie ruchy r膮k. Nerwy w nieustannym napi臋ciu, ci膮g艂a gotowo艣膰, 偶e­by us艂ysze膰 ka偶dy podejrzany d藕wi臋k. Zd膮偶y膰 odsko­czy膰 od siebie na odg艂os krok贸w na zewn膮trz. A po­tem odnale藕膰 siebie znowu. Rozmawia膰 cicho, nie da膰 si臋 porwa膰 na tyle, by os艂abi膰 czujno艣膰. Gdyby nie cu­downa 艣wiadomo艣膰, 偶e maj膮 siebie, 偶adne z nich nie znios艂oby takiego 偶ycia.

Takie poczucie jedno艣ci pomaga艂o im w 艣wiecie, do kt贸rego 偶adne z nich w pe艂ni nie pasowa艂o.

Pomaga艂a im 艣wiadomo艣膰, 偶e to, co trudne i bole­sne, mo偶e znale藕膰 uj艣cie. 呕e mog膮 dzieli膰 t臋 odrobi­n臋 rado艣ci i wsp贸lnie cieszy膰 si臋 pojedynczymi pro­mykami s艂o艅ca.

- Dzi艣 wieczorem na nabrze偶u s膮 ta艅ce - powie­dzia艂 Aleksanteri do Petriego, kiedy po powrocie zmywali z siebie s艂on膮 wod臋.

Raija dosta艂a swoj膮 zas艂on臋, nie musia艂a si臋 nawet wybiera膰 po ni膮 do Vardo. Petri si臋 o to postara艂. Ka­wa艂ek materia艂u, przewieszony w poprzek baraku, dawa艂 odrobin臋 intymno艣ci. Raija mog艂a oddzieli膰 dzieci od tego, czego nie powinny ogl膮da膰. Mog艂y jed­nak nadal wszystko s艂ysze膰, a Elise i Maja zaczyna艂y ju偶 rozumie膰 wi臋kszo艣膰 fi艅skich s艂贸w i zwrot贸w.

R贸wnie偶 m臋偶czyznom zas艂ona umo偶liwia艂a wi臋ksz膮 swobod臋. Chocia偶 偶aden z nich nie kr臋powa艂 si臋 zdejmowa膰 koszuli na oczach Raiji, to jednak mycie si臋 w obecno艣ci kobiety m臋偶czy藕nie nie przysta艂o.

- Zawsze dobrze ta艅czy艂e艣 - doda艂 Aleksanteri. W jego g艂osie nie by艂o kpiny, ale raczej odrobina za­zdro艣ci. - Sam m贸wi艂e艣, 偶e wyruszasz na po艂owy r贸w­nie偶 po to, 偶eby znowu m贸c ta艅czy膰. Odk膮d Eija sta­艂a si臋 taka religijna...

- Zostaw Eij臋 w spokoju!

Petri namydli艂 w艂osy ku wielkiej uciesze pozosta­艂ej tr贸jki.

- O, Petri na pewno wybiera si臋 na ta艅ce - u艣miech­n膮艂 si臋 jeden z braci Koski. - Tak dok艂adnie nie my艂 si臋 nawet na Bo偶e Narodzenie.

Petri nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Wyciera艂 si臋, dr偶膮c z zimna, bo cho膰 nieustannie podtrzymywali ogie艅 w palenisku, wieczorami, kiedy wia艂o od mo­rza, w baraku robi艂o si臋 ch艂odno. Lodowaty oddech nie 艂agodnia艂 a偶 do po艂owy lata, a do tego jeszcze bra­kowa艂o troch臋 czasu.

Raija wy艣lizn臋艂a si臋 ze swego k膮ta. Stara艂a si臋 nie rzuca膰 w oczy, lecz 偶aden z m臋偶czyzn nie omieszka艂 zwr贸ci膰 na ni膮 uwagi.

Odgarn臋艂a w艂osy z twarzy i zwi膮za艂a je na karku w w臋ze艂. Cho膰 stara艂a si臋 wygl膮da膰 skromniej ni偶 zwykle, nie艣wiadomie podkre艣li艂a 艂adne rysy twarzy. Zazwyczaj zwracano uwag臋 na jej w艂osy, teraz ka偶dy m贸g艂 zobaczy膰 jej pi臋kne usta, nos, oczy. Nawet smutne codzienne ubranie nie mog艂o tego ukry膰. Zi­ma i tu艂aczka sprawi艂y, 偶e zeszczupla艂a i nabra艂a si艂y, cho膰 jeszcze niedawno obawia艂a si臋, i偶 b臋dzie gruba jak w艂a艣cicielka kramiku. Teraz znowu by艂a wiotka niczym dziewczynka - nie tak bardzo r贸偶ni艂a si臋 od tej, kt贸rej nie m贸g艂 si臋 oprze膰 Mikkal owego lata, kie­dy ich losy potoczy艂y si臋 w odmiennych kierunkach.

Petri zdawa艂 si臋 nie zauwa偶a膰 jej obecno艣ci. Usun膮艂 si臋 tylko nieco w bok, 偶eby mog艂a przej艣膰 do garnka. Uczyni艂 to jednak na tyle wolno, 偶e tr膮ci艂a go 艂okciem.

Prawie niedostrzegalne, naturalne dotkni臋cie.

Przypadkowe.

Tak inni powinni to zrozumie膰.

Raija wykaza艂a si臋 sprytem - u艣miechn臋艂a si臋 tyl­ko nieznacznie. Niby przepraszaj膮co, tak jakby si臋 u艣miechn臋艂a do ka偶dego.

Nie zwr贸ci艂 na ni膮 uwagi. Pozosta艂 niewzruszony, stanowczy i bardzo pewny siebie.

Szybko w艂o偶y艂 czyst膮 koszul臋. W rogu baraku pi臋­trzy艂y si臋 robocze ubrania.

Raija wystawi艂a na zewn膮trz bali臋, w kt贸rej w ko艅­cu powinny wyl膮dowa膰. Ca艂e niedzielne przedpo艂u­dnie zamierza艂a sta膰 z r臋kami po 艂okcie w wodzie, ugniataj膮c rzeczy do czysta. M臋偶czy藕ni twierdzili, 偶e niepotrzebnie, ale dziewczyna upiera艂a si臋 przy swo­im. Nawet robocze ubrania nie powinny tak zarosn膮膰 brudem, 偶eby same sta艂y.

Petri wiedzia艂, 偶e Aleksanteri nieustannie ich ob­serwuje. Nie mia艂 do niego zaufania.

Po pierwsze dlatego, 偶e Santeri m贸g艂 o wszystkim powiedzie膰 Eiji. Lecz o wiele bardziej Petri obawia艂 si臋 tego, 偶e tamten m贸g艂 zaproponowa膰 Raij臋 jako ta­ni膮 rozrywk臋 ca艂ej flocie rybak贸w.

Aleksanteri nie lubi艂 by膰 odtr膮cany. A do tego jeszcze przegra膰 z kim艣 tak dobrze sobie znanym, jak Petri! By艂by zdolny uprzykrzy膰 Raiji 偶ycie.

Petri zapi膮艂 sk贸rzane spodnie. Lubi艂 je. By艂y mi臋k­kie, dobrze uk艂ada艂y si臋 wzd艂u偶 cia艂a, nikt nie m贸g艂 pozna膰, czy s膮 brudne, by艂y niezniszczalne - a Raija powiedzia艂a, 偶e 艂adnie w nich wygl膮da.

- Porz膮dna sauna! - westchn膮艂 Aleksanteri. - Wie­le bym da艂 za porz膮dn膮 saun臋!

Nawet Raiji zab艂ys艂y oczy. Ona tak偶e rozumia艂a t臋 t臋sknot臋.

Jedli z po艣piechem. Prze艂ykali zup臋 ugotowan膮 z ryb i m膮ki. Wlewali j膮 w siebie, cho膰 grozi艂o to wy­paleniem wn臋trzno艣ci.

- Trzeba nabra膰 si艂, kiedy si臋 chce 艣wi臋towa膰 - stwierdzi艂 Aleksanteri. - Co ty na to, Petri? Chyba nie po to ca艂y ten szyk, 偶eby siedzie膰 w domu? A mo偶e jest kto艣, komu si臋 chcesz pokaza膰 z najlepszej strony?

Raija przyzwyczai艂a si臋 ju偶 do tych przekomarza艅, ale i j膮 one m臋czy艂y.

Za wszelk膮 cen臋 nale偶a艂o utrzyma膰 zwi膮zek z Petrim w tajemnicy. Nic nie mog艂o si臋 wyda膰. A to by­艂o bardzo trudne.

Bardzo impulsywnej z natury Raiji t艂umienie uczu膰 sprawia艂o prawdziwy b贸l.

Nie mog艂a zapomnie膰 dla Petriego o Mikkalu, ale odnosi艂a wra偶enie, 偶e w艂a艣nie od Petriego mog艂a oczekiwa膰 niemal tego, co tylko Mikkal by艂by w sta­nie jej da膰.

Gdyby mu na to pozwoli艂a, ten surowy, postawny m臋偶czyzna m贸g艂by sta膰 si臋 dla niej kim艣 o wiele wi臋­cej ni偶 Reijo.

To j膮 przera偶a艂o.

Znali si臋 tak kr贸tko.

Wszystko wydawa艂o si臋 takie nierealne.

- Dzi艣 wieczorem przedstawimy innym Raij臋 - rzek艂 nagle Petri.

Raija znieruchomia艂a. Co mia艂 na my艣li? Z kamienn膮 twarz膮 spojrza艂 jej w oczy. Jak偶e po­trafi艂 by膰 zimny!

- P贸jdziemy na nabrze偶e wszyscy razem - m贸wi艂 dalej Petri. - Ka偶dy z was musi j膮 traktowa膰 z sza­cunkiem. Ten, kt贸ry post膮pi inaczej, b臋dzie mia艂 p贸藕­niej ze mn膮 do czynienia.

Zapad艂a cisza.

- Je偶eli jaki艣 z rybak贸w we藕mie Raij臋 za kogo艣 in­nego, naszym obowi膮zkiem b臋dzie wyprowadzi膰 go z b艂臋du. Za wszelk膮 cen臋.

Raiji to si臋 nie podoba艂o.

- Nie chc臋, by艣cie mnie pokazywali. Petri westchn膮艂. Z powag膮 po艂o偶y艂 swoj膮 wielk膮 d艂o艅 na obu jej d艂oniach. W tym ca艂kiem naturalnym ge艣cie nikt nie m贸g艂 dopatrywa膰 si臋 niczego szczeg贸lnego!

Raij臋 przeszy艂 dreszcz. Dreszcz rozkoszy. Min臋艂o wiele dni od czasu, kiedy jej dotyka艂. Bra艂 j膮 w ramio­na. Wczesnym rankiem lub p贸藕nym wieczorem. Te­raz, po po艂owach, m臋偶czy藕ni byli tak zm臋czeni, 偶e zasypiali, zanim zd膮偶yli zdj膮膰 buty. M贸g艂 jej tylko przes艂a膰 spojrzenie. Szybkie spojrzenie, zanim kto­kolwiek co艣 zauwa偶y艂.

Zapomnia艂a, jak to jest. 呕e jego r臋ka jest taka ciep艂a.

Podnios艂a wzrok. Nie mog艂a inaczej. Pragn臋艂a da膰 mu do zrozumienia, 偶e jest przeciwna temu, co zaproponowa艂. Nie wiedzia艂a, czego si臋 nas艂ucha艂, co zmusi艂o go do takiej decyzji. Nie rozumia艂a tego. Wszystko si臋 w niej buntowa艂o.

- Ja nie chc臋!

- Nie sprzeciwiaj si臋 i nie zachowuj jak dziecko! Aleksanteri mrugn膮艂 do niej. Porozumiewawczo.

Gdyby wiedzia艂, co Raij臋 艂膮czy z Petrim...

- Prawie nie wychodzisz z domu, kiedy m臋偶czy藕­ni s膮 na l膮dzie - rzek艂 Petri.

Ciemne oczy patrzy艂y prosto na ni膮. Raija s膮dzi艂a, 偶e potrafi w nich dojrze膰 ciep艂o i czu艂o艣膰, lecz teraz nie by艂a tego pewna. By膰 mo偶e stara艂 si臋 to ukry膰. A mo偶e tylko to wymy艣li艂a?

- M贸wi膮 o tobie. M贸wi膮 wi臋cej, ni偶 potrafisz so­bie wyobrazi膰, wi臋cej ni偶 wypada. W ko艅cu kt贸ry艣 z nich oka偶e si臋 tak ciekawski, 偶e postanowi sam si臋 przekona膰, jak jest naprawd臋. Nie chcia艂bym ryzyko­wa膰 spotkania z ca艂膮 hord膮 m臋偶czyzn przekonanych, 偶e jeste艣 do ich us艂ug jak inne kobiety, kt贸re tu wi­dz膮... kt贸re z tego 偶yj膮.

- I chcesz temu zapobiec, zabieraj膮c mnie na zaba­w臋, kt贸ra jest jednym wielkim pija艅stwem?

- Staniesz si臋 mniej tajemnicza. Przestan膮 o tobie tyle gada膰!

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Petri wypu艣ci艂 jej r臋ce.

- Nie mog臋 zostawi膰 dzieci.

Petri westchn膮艂. Zagra艂 kart膮, kt贸rej nie mia艂 za­miaru wykorzysta膰:

- Robi艂a艣 to ju偶 wcze艣niej, prawda? Aleksanteri mo偶e chyba to potwierdzi膰?

Zraniona i z艂a spojrza艂a na niego. Petri by艂 nieust臋­pliwy. Jeden z jego policzk贸w lekko drga艂. Tak do­brze zna艂a ten tik.

Aleksanteri zauwa偶y艂 to. Jego oczy zw臋zi艂y si臋, kie­dy dostrzeg艂 rozczarowanie Raiji. Na moment si臋 za­pomnieli.

Czym艣 mi tu pachnie, pomy艣la艂. Pachnie czym艣 wi臋cej ni偶 zepsut膮 ryb膮.

- Nie b贸j si臋 - zwr贸ci艂 si臋 do Raiji. - Wszyscy tam id膮, 偶eby si臋 rozerwa膰. Chyba 偶e ty i Petri zamierzacie sie­dzie膰 w domu i patrze膰 na siebie przez kolejny wiecz贸r.

呕adne z nich nie spyta艂o, co chcia艂 przez to da膰 do zrozumienia. Aleksanteri uzna艂 ich milczenie za b艂膮d. Ale to jeszcze niczego nie dowodzi艂o.

- Raija w艂o偶y pi臋kn膮 sukni臋 i poka偶e, jak ta艅czy - rzek艂 beztrosko. W jego oczach pojawi艂 si臋 diabelski b艂ysk. U艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej: - Wci膮gniemy bali臋, 偶eby si臋 mog艂a wyk膮pa膰. Nie poczuj臋 si臋 ura偶o­ny. Nie b臋d臋 ani troch臋 zak艂opotany z tego powodu.

Wzrok Raiji m贸g艂by skruszy膰 g艂az.

Aleksanteri si臋 roze艣mia艂. Petri nieznacznie si臋 u艣miechn膮艂.

Dziewczyna niech臋tnie da艂a si臋 przekona膰.

Za zas艂on膮 znalaz艂a jedyn膮 sukienk臋, kt贸ra ocala艂a w drodze na wsch贸d. Zosta艂a uszyta z lekkiego mate­ria艂u, drobne kwiatki o intensywnych barwach pod­kre艣la艂y urod臋 Raiji. Przywo艂ywa艂a wy艂膮cznie dobre wspomnienia, by艂a to jedna z sukienek znalezionych w domu Cathariny.

Jedna z najskromniejszych, lecz Raiji i m臋偶czyznom na surowym wybrze偶u zdawa艂a si臋 wprost cudem.

Raija rozwi膮za艂a w臋ze艂 na karku, szybko przecze­sa艂a w艂osy ko艣cianym grzebieniem. Przesun臋艂a palca­mi po bransoletce, kt贸r膮 dosta艂a od Aleksieja. O przy­pi臋ciu broszki nawet nie pomy艣la艂a.

Nie powinna miesza膰 do tego Mikkala. Nie chcia­艂a we wspomnieniach 艂膮czy膰 Petriego z Mikkalem. I na odwr贸t. Obaj nigdy nie powinni si臋 o sobie do­wiedzie膰.

Obaj znaczyli dla niej zbyt wiele. Byli zbyt szcze­g贸lni. Bransoletka r贸wnie偶 zosta艂a na miejscu.

Petri powiedzia艂, 偶e my艣l o tych, kt贸rzy przed nim byli dla Raiji wa偶ni, sprawia mu przykro艣膰.

Chocia偶 oboje nie stawiali sobie nawzajem 偶ad­nych 偶膮da艅, by艂 zazdrosny.

Nie mog艂a dodatkowo przysparza膰 mu trosk. Za bardzo go lubi艂a.

- Wygl膮dasz cudownie - szepn臋艂a Elise z uznaniem ze swej koi. Przytula艂a do siebie Id臋, kt贸r膮 mia艂a si臋 zaopiekowa膰 podczas nieobecno艣ci Raiji. - Musisz dzi艣 by膰 weso艂a, mamo - m贸wi艂a dalej tonem doro­s艂ej osoby. - Ju偶 si臋 prawie przesta艂a艣 u艣miecha膰.

Nawet Maja musia艂a dotkn膮膰 materia艂u sukienki i obj膮膰 Raij臋 za szyj臋, zanim pozwoli艂a matce u艣ci­ska膰 Knuta.

Raija mia艂a wyrzuty sumienia. Dobra matka nie opuszcza swoich dzieci. Tym bardziej nie z takiego powodu, jakim s膮 ta艅ce. Tym bardziej nie z takiego powodu, by w ta艅cu zarzuci膰 r臋ce na szyj臋 偶onatemu m臋偶czy藕nie. Poczu膰 znowu jego cia艂o blisko swego i nie pragn膮膰 niczego wi臋cej.

Porz膮dne matki tak nie post臋puj膮.

Spodziewa艂a si臋, 偶e m臋偶czyznom spodoba si臋 to, 偶e si臋 艂adnie ubra艂a.

Ale nie s膮dzi艂a, 偶e zrobi na nich tak ogromne wra­偶enie. Nie pomy艣la艂a, 偶e min臋艂o wiele miesi臋cy od czasu, kiedy po raz ostatni widzieli kobiet臋, kt贸r膮 mogli traktowa膰 z pewnym szacunkiem. A ju偶 tym bardziej nie przywykli do tego, 偶eby kobiety tak si臋 stroi艂y. Raija zapomnia艂a ju偶 o tym, 偶e kiedy艣 przez kr贸tki czas by艂a szanowan膮 偶on膮 w贸jta, cho膰 nie za­zna艂a wtedy wiele szacunku.

Aleksanteri gwizdn膮艂 przeci膮gle i nie m贸g艂 si臋 po­wstrzyma膰, by nie zmierzy膰 jej wzrokiem od st贸p do g艂贸w.

- Brak mi s艂贸w - mrukn膮艂, zawiesiwszy wzrok u rozci臋cia przy szyi. Raija zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e by膰 mo偶e jest zbyt 艣mia艂e, ale nigdy nie potrafi艂a do­brze szy膰, musia艂o wi臋c takie pozosta膰.

Bracia Koski tak wlepiali w ni膮 oczy, 偶e wydawa­艂o si臋, i偶 wyskocz膮 im z orbit. Obu zap艂on臋艂y policz­ki, a偶 Raija poczu艂a si臋 zak艂opotana.

Na Petriego nie 艣mia艂a spojrze膰. Ba艂a si臋 tego, co mo偶e zobaczy膰 na jego twarzy. Nie znios艂aby jego pogardy. Oby tylko nie pomy艣la艂, 偶e chce si臋 upodob­ni膰 do tych kobiet, kt贸re zarabia艂y, sprzedaj膮c siebie! Pragn臋艂a jedynie 艂adnie wygl膮da膰. Przede wszystkim dla niego. Musia艂 to zrozumie膰!

- O dobry Bo偶e! - szepn膮艂 Petri. Na kilka sekund zupe艂nie wypad艂 z roli.

Aleksanteri poczu艂, jak budzi si臋 w nim my艣liwy. Zapragn膮艂 ponownie zdoby膰 Raij臋. Przekona膰 si臋, 偶e jest w stanie tego dokona膰 r贸wnie偶 wtedy, gdy Raija wygl膮da pi臋kniej ni偶 kiedykolwiek, kiedy jest bar­dziej poci膮gaj膮ca ni偶 kt贸rakolwiek ze spotkanych do tej pory kobiet.

Petri poczu艂, jak na kr贸tk膮 chwil臋 zamar艂o w nim serce. Potem wszystko w nim zap艂on臋艂o, a uczucia sta艂y si臋 tak intensywne, 偶e nie by艂 w stanie nad ni­mi zapanowa膰. Omal nie wyci膮gn膮艂 ramion i nie przy­tuli艂 dziewczyny do siebie. Spojrza艂 tylko raz na Raij臋 w tym stroju i to wystarczy艂o, 偶eby zupe艂nie ode­chcia艂o mu si臋 pokazywa膰 j膮 komukolwiek.

Zapragn膮艂 ukry膰 j膮 przed ca艂ym 艣wiatem, a przede wszystkim przed tymi nieokrzesanymi rybakami, kt贸rzy przywitaj膮 j膮 docinkami.

Nie chcia艂, by jakikolwiek inny m臋偶czyzna j膮 ogl膮­da艂. To powinno by膰 zarezerwowane dla niego i tyl­ko dla niego.

- Czy to m膮dry pomys艂, 偶eby zabiera膰 j膮 ze sob膮?

- spyta艂 Aleksanteri, nie odrywaj膮c od Raiji wzroku.

- Je艣li wolno mi co艣 powiedzie膰, to stratuj膮 nas, Petri. A kobiety wydrapi膮 jej oczy. Nigdy nie zosta艂y wystawione na podobn膮 pr贸b臋 si艂, a jest w艣r贸d nich kilka takich, kt贸re ju偶 nie raz przegra艂y.

- Raija p贸jdzie z nami - rzek艂 Petri. Jego g艂os nie­co dr偶a艂, mimo 偶e robi艂 wszystko, 偶eby nad nim za­panowa膰. Odczuwa艂 taki sam l臋k jak Aleksanteri, ale uwa偶a艂, 偶e ju偶 nie ma odwrotu. Chocia偶 najgorsze czeka艂o w艂a艣nie Raij臋. - Z nami b臋dzie bezpieczna.

Aleksanteri odchyli艂 si臋 do ty艂u i skrzy偶owa艂 r臋ce na karku.

- Mog臋 ci臋 zapewni膰, Petri, 偶e nie b臋dzie bezpiecz­na, je偶eli b臋d臋 mia艂 to szcz臋艣cie, by znale藕膰 si臋 z ni膮 sam na sam. Mam te偶 pewne w膮tpliwo艣ci co do jej bezpiecze艅stwa, gdy znajdzie si臋 sama z tob膮. Dlate­go te偶 b臋d臋 j膮 mia艂 na oku. I ciebie...

Raija uwa偶a艂a, 偶e szal nie pasuje do reszty stroju. Mia艂 zszarza艂y br膮zowy kolor, w dodatku by艂 znisz­czony i brzydki. P艂aszcz, o kt贸ry bardzo dba艂a, wy­dawa艂 si臋 za to zbyt elegancki, chocia偶 te偶 ju偶 nosi艂 艣lady d艂ugiego u偶ywania. Poza tym by艂 ciep艂y, zimo­wy, a mieli przecie偶 艣rodek lata.

Petri rozwi膮za艂 k艂opot w prosty spos贸b, zarzuca­j膮c Raiji na ramiona sw膮 obszern膮 kurtk臋 z garbowa­nej sk贸ry.

Dzi臋ki temu dziewczyna nie rzuca艂a si臋 tak bardzo w oczy. Od razu te偶 stawa艂o si臋 jasne, 偶e nie jest Petriemu zupe艂nie oboj臋tna.

Naprawd臋 sprytnie pomy艣lane, zauwa偶y艂 Aleksanteri, kiedy wychodzili razem z baraku.

Raija sz艂a o p贸艂 kroku za blisko Petriego, lecz tyl­ko Aleksanteri zwr贸ci艂 na to uwag臋. Tylko on dopa­trzy艂 si臋 w tym czego艣 wi臋cej.

- Przypisa艂e艣 j膮 sobie, Petri. Nie przypuszcza艂em, 偶e mo偶esz by膰 taki chytry.

- Nie doszukuj si臋 w tym niczego szczeg贸lnego! Raija zmusi艂a si臋, by prosto trzyma膰 g艂ow臋. To by­艂o gorsze, ni偶 sobie wyobra偶a艂a.

Chcia艂aby si臋 ukry膰 w bezpiecznych obj臋ciach Petriego, ale nie mog艂a.

Jego kurtka dawa艂a cie艅 bezpiecze艅stwa, lecz nic po­za tym. Chcia艂 jej okaza膰, 偶e si臋 ni膮 opiekuje, 偶e si臋 o ni膮 troszczy, ona jednak o wiele bardziej chcia艂aby poczu膰 na swoich ramionach jego r臋k臋 ni偶 t臋 n臋dzn膮 kurtk臋.

Z pewno艣ci膮 nie by艂 jedynym 偶onatym m臋偶czyzn膮, kt贸ry mia艂 tutaj inn膮. Mog艂aby si臋 za艂o偶y膰 o cokol­wiek, 偶e zar贸wno kawalerowie, jak i 偶onaci prze偶y­wali w czasach po艂ow贸w przygody mi艂osne.

By膰 mo偶e nie tak powa偶ne jak ta, kt贸rej Raija i Petri nie chcieli spojrze膰 prosto w oczy, lecz Petri nie by艂 je­dynym, kt贸ry zdradza艂 kobiet臋 pozostawion膮 w domu.

Nieopodal siedzia艂 jaki艣 cz艂owiek z dziwnym instru­mentem strunowym. Lew膮 r臋k膮 przebiera艂 na d艂ugiej szyjce instrumentu, podczas gdy praw膮 wydobywa艂 smutn膮 melodi臋 z du偶ego, okr膮g艂ego pudla, trzymane­go na kolanach. Kolory przywiod艂y Raiji na my艣l Jew­gienija i jego 偶aglowiec, pomalowany - podobnie jak ten instrument - na najbardziej nieprawdopodobne kolory. I chocia偶 jeden odcie艅 zabija艂 inny, ca艂o艣膰 spra­wia艂a radosne wra偶enie.

- Co to takiego? - spyta艂a Raija, skin膮wszy g艂ow膮. Nie chcia艂a pokazywa膰 r臋k膮.

Aleksanteri wzruszy艂 ramionami:

- My艣l臋, 偶e to rosyjski instrument. Ten cz艂owiek wygra艂 go chyba od jakiego艣 marynarza. Ca艂kiem 艂ad­nie brzmi. Ale kiedy si臋 ta艅czy, to i tak nie s艂ycha膰, co gra. Czuj臋 si臋, jakbym by艂 w domu. Prawie.

Zaczynali zwraca膰 na siebie uwag臋.

Przez t艂um przeszed艂 szmer, wok贸艂 cich艂y rozmowy, a偶 nagle sta艂o si臋 zupe艂nie cicho. S艂ycha膰 by艂o jedynie 艣piew fal uderzaj膮cych o brzeg i delikatne d藕wi臋ki ob­co brzmi膮cego instrumentu. Wkr贸tce i one ucich艂y.

Raija jeszcze nigdy w 偶yciu nie czu艂a si臋 tak nie­swojo. Dooko艂a skupi艂o si臋 kilka tuzin贸w m臋偶czyzn. Czu艂a na sobie ich spojrzenia k艂uj膮ce niczym no偶e.

Wiedzia艂a, 偶e mierzono j膮, oceniano. Czu艂a, jak ich po偶膮dliwe oczy rozbieraj膮 j膮. Nienawidzi艂a tego - nie­nawidzi艂a z ca艂ej duszy!

Jedna z r膮k wysun臋艂a si臋, a偶eby zsun膮膰 kurtk臋 z ra­mion Raiji, lecz nie zd膮偶y艂a jej dosi臋gn膮膰.

Petri schwyci艂 brutalnie m臋偶czyzn臋 za nadgarstek. Wykr臋ci艂 mu r臋k臋. Twarz mia艂 jak z kamienia.

- Ona nie nale偶y do tego rodzaju kobiet! Rozleg艂 si臋 艣miech. Petri pu艣ci艂 r臋k臋 m臋偶czyzny i pchn膮艂 go w pier艣, tak 偶e tamten run膮艂 do ty艂u, wpadaj膮c w t艂um.

Nikt nie odwa偶y艂 si臋 wyst膮pi膰 w pojedynk臋. Petri by艂 zbyt silny.

- Finowie najwyra藕niej nie lubi膮 si臋 dzieli膰 - rzu­ci艂 kto艣 z ty艂u grupy. Trudno by艂o odgadn膮膰, kto to powiedzia艂. - Ale gdyby wam si臋 znudzi艂a...

艢miech nie budzi艂 w膮tpliwo艣ci.

- Pieni膮dze za艂atwi膮 wszystko. - Przez t艂um prze­cisn膮艂 si臋 postawny m臋偶czyzna. Stan膮艂 na szeroko rozstawionych nogach przed Petrim, zmierzy艂 go spojrzeniem. By艂 mu niemal r贸wny wzrostem. Wysu­n膮艂 d艂o艅 pe艂n膮 monet. - To powinno chyba ukoi膰 t臋­sknot臋 na jedn膮 noc? - spyta艂 wprost.

Raija poczu艂a md艂o艣ci.

Petri nawet nie mrugn膮艂. Zamachn膮艂 si臋, uderzy艂 zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮 i m臋偶czyzna upad艂 z hukiem. L艣ni膮­ce monety potoczy艂y si臋 po ziemi, a wszyscy rzucili si臋, 偶eby je zbiera膰.

- Raija nie jest taka! - zagrzmia艂 Petri. - To porz膮d­na dziewczyna!

Kilka kobiet towarzysz膮cych zwykle rybakom roze艣mia艂o si臋. R贸wnie偶 one dok艂adnie obejrza艂y Raij臋, lecz im nie spodoba艂o si臋 to, co ujrza艂y.

Najlepszym rozwi膮zaniem by艂oby jako艣 j膮 wyeli­minowa膰. Gdyby bowiem i ona sprzedawa艂a si臋 m臋偶­czyznom, tutejszym dziewcz臋tom nie pozosta艂oby nic innego, jak si臋 spakowa膰. Lecz jako obiekt wes­tchnie艅 dla rybak贸w... Niech sobie na ni膮 patrz膮, to tylko zaostrzy ich apetyt na p艂atn膮 mi艂o艣膰...

- Ka偶dy, kto zapomni, 偶e jest nietykalna, b臋dzie mia艂 ze mn膮 do czynienia - doda艂 Petri.

- I ze mn膮! - Aleksanteri wysun膮艂 si臋 krok naprz贸d. Stan膮艂 po drugiej stronie Raiji. Nie wiedzia艂 dok艂ad­nie, dlaczego to uczyni艂, poniewa偶 dobrze zdawa艂 so­bie spraw臋, 偶e nie ma czego szuka膰 u jej boku.

To za Petrim Raija niespokojnie wodzi艂a oczami.

Tapio i Markku poszli w 艣lady swych towarzyszy. Zrobili to niemal odruchowo. Niewielu mog艂oby si臋 wystraszy膰 ich w pojedynk臋, lecz razem z Petrim i Aleksanterim tworzyli tak siln膮 grup臋, 偶e zgroma­dzeni wok贸艂 rybacy uznali, i偶 lepiej b臋dzie skupi膰 si臋 na czym艣 艂atwiejszym do zdobycia. Na kim艣, kogo mo偶na nie tylko ogl膮da膰, lecz r贸wnie偶 wolno dotkn膮膰.

- Uderzy艂e艣 Korneliusza z Senji - krzykn膮艂 kto艣 z t艂umu. - To 偶膮dny zemsty szatan, nie daruje niko­mu, kiedy jest pijany.

- W艂a艣nie sobie popi艂 i bardzo si臋 rozjuszy艂 - do­rzuci艂 kto艣 inny.

Petri spojrza艂 na Raij臋. W jego oczach kry艂 si臋 nie­pok贸j.

Aleksanteri poklepa艂 go po ramieniu.

- Nie masz wyboru, stary. Bierz Raij臋 i ukryjcie si臋 gdzie艣 przynajmniej do jutra. Nie chcemy, 偶eby jaki艣 ura偶ony dra艅 zrobi艂 ci co艣 z艂ego, Petri. Albo na od­wr贸t. - Skin膮艂 g艂ow膮 ku zachodowi: - Tam znajdzie­cie kilka opustosza艂ych chat. To niedaleko st膮d...

- Sk膮d o tym wiesz? Aleksanteri u艣miechn膮艂 si臋 dwuznacznie:

- Musia艂em kiedy艣 z nich skorzysta膰. Dobrze mie膰 w zanadrzu tak膮 kryj贸wk臋.

- A co z dzie膰mi? Aleksanteri wzruszy艂 ramionami:

- Mo偶emy to okre艣li膰 w ten spos贸b, 偶e my we trzech zrezygnujemy z dzisiejszych rozrywek i wr贸­cimy do domu. Nie s膮dz臋, 偶eby mia艂o si臋 sta膰 co艣 z艂e­go, je艣li ten dra艅 nie znajdzie ciebie lub Raiji.

Petri walczy艂 sam z sob膮.

Aleksanteri chyba nie wiedzia艂, co im proponuje. A mo偶e jednak?

Poza tym nie chcia艂 okaza膰 si臋 tch贸rzem. Nie po­winien ucieka膰 przed jakim艣 pijakiem.

- Korneliusz jest szalony, kiedy sobie wypije - rzu­ci艂 kto艣, kto znal tego awanturnika. - Tej zimy na Lofotach omal nie zamordowa艂 pewnego cz艂owieka.

Raija schwyci艂a Petriego za r臋k臋. Ju偶 nie my艣la艂a o zachowaniu pozor贸w.

- Nie mo偶emy tu zosta膰 - powiedzia艂a. - Nie chc臋 patrze膰, jak kto艣 ci臋 zabija, Petri!

Je偶eli Aleksanteri mia艂 do tej pory jakiekolwiek w膮tpliwo艣ci, to teraz by艂 ju偶 pewien. Spos贸b, w jaki wypowiedzia艂a to imi臋, m贸wi艂 sam za siebie.

Zabola艂o. Potwornie zabola艂o. Nigdy dot膮d nie czu艂 niczego podobnego.

Nikt nigdy nie wym贸wi艂 imienia Aleksanteriego w ten spos贸b. Nikt na niego tak nie patrzy艂. Poczu艂 si臋 nagle straszliwie 偶a艂osny.

To nie w porz膮dku, 偶e w艂a艣nie Petriemu tyle ofia­rowa艂a. Jemu, kt贸ry mia艂 dom i dzieci, Eij臋. Aleksanteri dobrze wiedzia艂, jaka by艂a Eija, jakie n臋dzne by艂o ma艂偶e艅stwo Petriego. Nie powinien wi臋c zazdro艣ci膰 mu ciep艂a. Zazdro艣ci膰 mu tego uczucia... Ale to bola艂o.

- Uciekajcie! - rzek艂 stanowczo. W jednej chwili sta艂 si臋 starszy ni偶 Petri. - I niech was tu nie widz臋, dop贸ki si臋 nie upewnicie, 偶e najbardziej pijany z pi­janych dzisiejszej nocy nie wytrze藕wia艂! - U艣miech­n膮艂 si臋: - I postarajcie si臋 robi膰 to, co ja bym zrobi艂!

Raija z艂apa艂a Petriego za r臋k臋. Poci膮gn臋艂a go za so­b膮, chocia偶 ten nadal nie by艂 pewien, jak post膮pi膰.

Czu艂a si臋 szcz臋艣liwie nieodpowiedzialna - przynaj­mniej tej jednej nocy.

5

Znale藕li chaty. Jedna wydawa艂a si臋 bardziej zrujno­wana od drugiej, lecz chocia偶 obie przepuszcza艂y ogromne ilo艣ci 艣wie偶ego powietrza, to mia艂y jednak cztery 艣ciany i dach.

Wybrali mniejsz膮, sprawiaj膮c膮 wra偶enie, 偶e wy­trzyma podmuch wiatru, przynajmniej s艂aby.

- A ja my艣la艂em, 偶e to pomo偶e nam zachowa膰 na­sz膮 tajemnic臋! - Petri opar艂 si臋 ci臋偶ko o drzwi. Nie puszcza艂 r膮k Raiji. - Teraz wszyscy wiedz膮!

- To nie ma znaczenia.

- Nie chcia艂bym, 偶eby my艣leli, 偶e jeste艣 rozwi膮z艂a.

- Nie obchodzi mnie, co my艣l膮.

Petri westchn膮艂. Przyci膮gn膮艂 Raij臋 do siebie. Trzy­ma艂 j膮 w ramionach, jak tego pragn膮艂 od chwili, kie­dy j膮 ujrza艂 w tej 艣licznej sukience.

- Jeste艣 najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 w 偶yciu wi­dzia艂em - szepn膮艂 tu偶 przy jej policzku.

Raija przymkn臋艂a oczy. Czu艂a si臋 szcz臋艣liwa. Wszystko inne wydawa艂o si臋 odleg艂e, a Petri by艂 tak rzeczywisty.

- To, co si臋 sta艂o, ma te偶 swoje dobre strony - po­wiedzia艂a i mocno si臋 do niego przytuli艂a. - Po raz pierwszy zostali艣my sami. Zupe艂nie sami.

Roze艣mia艂 si臋 cicho:

- Teraz, kiedy wszyscy wyobra偶aj膮 sobie, co robi­my, b臋d臋 mia艂 chyba du偶e trudno艣ci z robieniem w艂a­艣nie tego.

- Zanim posuniemy si臋 tak daleko, powinni艣my najpierw rozpali膰 ogie艅 - zauwa偶y艂a Raija rzeczowo.

Petri po艂ama艂 kilka zniszczonych krzese艂, czyni膮c z nich po偶ywk臋 dla p艂omieni.

- Po co nam krzes艂a? - spyta艂 beztrosko.

Kiedy w chacie zrobi艂o si臋 jasno, ujrzeli ca艂e jej wy­posa偶enie: st贸艂, kt贸ry wygl膮da艂, jakby si臋 mia艂 w ka偶­dej chwili rozpa艣膰, law臋, sprawiaj膮c膮 wra偶enie nawet do艣膰 solidnej i piec. Wzd艂u偶 jednej ze 艣cian pi臋trzy艂o si臋 siano - widocznie kto艣 wykorzystywa艂 kiedy艣 to pomieszczenie jako stodo艂臋. Kiedy艣, to znaczy daw­no, dawno temu, gdy偶 siano wygl膮da艂o na bardzo przesuszone.

Petri rozsypa艂 siano na pod艂odze. Rozsznurowa艂 buty, teraz wygl膮da艂 jak m艂ody ch艂opak.

Raija przywar艂a do sto艂u. Tak 艂atwo by艂o posy艂a膰 ukradkowe spojrzenia. Tak przyjemnie. Zawsze mu­sieli wykorzystywa膰 ka偶d膮 sekund臋, jakby to by艂a ich ostatnia.

Teraz mieli przed sob膮 ca艂膮 noc. Dlatego czuli si臋 troch臋 niepewnie i obco.

U艣miechaj膮c si臋 z zak艂opotaniem, Petri wyj膮艂 z kie­szeni kurtki butelk臋 owini臋t膮 w sk贸r臋. Raija zmarsz­czy艂a brwi - nie wyczu艂a w kurtce niczego takiego.

- Koniak - wyja艣ni艂, wyci膮gaj膮c korek. Skrzywi艂a si臋. Wszystkie mocne alkohole by艂y do siebie podobne, nie lubi艂a 偶adnego z nich.

Poniewa偶 jednak czu艂a si臋 r贸wnie niepewnie jak Petri, r贸wnie nieporadna w takiej chwili, prze艂kn臋艂a ma艂y 艂yk, kiedy poda艂 jej butelk臋.

Zapiek艂o w gardle i w 偶o艂膮dku. S艂odkawy smak na d艂ugo jeszcze pozosta艂 w ustach, a s艂odycze w艂a艣ciwie lubi艂a.

- Czy tego pragn臋li艣my? - zdziwi艂 si臋. Nawet si臋 nie skrzywi艂, kiedy pi艂. Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Chyba tak. Petri obj膮艂 j膮 ramieniem.

- Nie s膮dzili艣my tylko, 偶e to b臋dzie takie trudne.

- Nierzeczywiste - doda艂a Raija. Poci膮gn臋艂a jesz­cze jeden 艂yk, kt贸ry okaza艂 si臋 dla niej za du偶y. - Spo­ro tego pijesz? - spyta艂a, otrz膮saj膮c si臋.

Za艣mia艂 si臋, ogromn膮 d艂oni膮 przeci膮gn膮艂 po艣piesz­nie po jej w艂osach, a po chwili zakorkowa艂 butelk臋 i odstawi艂 w siano.

- Ju偶 nie. - M贸wi艂 powa偶nie. - Ale kiedy艣 tak. Pi­艂em wszystko, czym mog艂em si臋 upi膰.

Grzywka opad艂a mu nisko, kiedy pochyli艂 g艂ow臋.

- To prawdziwy pow贸d, dla kt贸rego pozwoli艂em Aleksanteri emu zosta膰 w swojej za艂odze - wyzna艂. - Mia艂em k艂opoty i za du偶o pi艂em. To w艂a艣ciwie Aleksanteri przywr贸ci艂 mnie do 偶ycia. T艂uk艂 moje butelki i niszczy艂 beczu艂ki. Dzi臋ki niemu zrozumia艂em, jak nisko si臋 stoczy艂em...

Machinalnie g艂adzi艂 Raij臋 po w艂osach.

- Nie chcia艂aby艣 dwa razy spojrze膰 na cz艂owieka, kt贸rym wtedy by艂em, Raiju. Na niczym mi nie zale­偶a艂o. Nic nie mia艂o znaczenia. Dop贸ki Santeri nie po­kaza艂 mi, 偶e m贸g艂bym na powr贸t sta膰 si臋 cz艂owiekiem. 呕e moje 偶ycie mimo wszystko by艂o co艣 warte.

P艂on臋艂a z niecierpliwo艣ci, by zapyta膰, co doprowa­dzi艂o go do upadku. Pragn臋艂a przenikn膮膰 jego milcze­nie i posi膮艣膰 cz膮stk臋 cz艂owieka, kt贸rym by艂, zanim si臋 spotkali. Chcia艂a ujrze膰 m臋偶czyzn臋, kt贸ry po艣lubi艂 Eij臋 i zosta艂 ojcem pi臋ciorga dzieci.

Lecz Petri milcza艂, a ona nie 艣mia艂a spyta膰.

Niezale偶nie od tego, ile go to kosztowa艂o trudu, 偶y艂. Nie mogli od siebie niczego wymaga膰. 呕adne nie mog艂o 偶膮da膰 wi臋cej, ni偶 to drugie chcia艂o da膰.

Proste.

I potwornie trudne.

Raija wiedzia艂a o tym. Petri o tym wiedzia艂.

Niebo czerwieni艂o si臋 i barwi艂o morze swymi 艂a­godnymi pastelami. Nad brzegiem na wschodzie, na p贸艂noc od Vardo, ujrzeli twierdz臋.

Petri wsta艂 i zamkn膮艂 okiennice, kiedy zobaczy艂, 偶e Raija pow臋drowa艂a wzrokiem daleko st膮d, daleko od te­go, co przez kr贸tk膮 chwil臋 mia艂o by膰 ich ca艂ym 艣wiatem.

- Zrobi艂o mi si臋 zimno na widok twierdzy - roze­艣mia艂a si臋 niepewnie. - Jak gdyby ogarn臋艂o mnie ja­kie艣 z艂e przeczucie. A zbudowano j膮 przecie偶 po to, by nas chroni膰, prawda?

- Czasami zastanawiam si臋 nad tym. - Petri po艂a­ma艂 jeszcze jedno krzes艂o. - Niekt贸rzy z rybak贸w m贸­wi膮, 偶e w ostatnich tygodniach zamkni臋to tam wiele kobiet. 呕e wi臋ziono je w lochach i torturowano.

- Dlaczego? - Raija otworzy艂a szeroko oczy ze zdziwienia. W艂a艣ciwie nie chcia艂a s艂ucha膰. Nie chcia­艂a wiedzie膰, musia艂a...

- Czary - odpar艂 kr贸tko. Parskn膮艂 艣miechem: - Czary, dasz wiar臋? Oskar偶yli o nie kilka spokojnych staruszek i s艂u偶膮cych, kt贸re nawet dobrze nie wiedz膮, co to s艂owo oznacza. Ludzie kr贸la maj膮 chyba za ma­艂o roboty.

Raija zacisn臋艂a oczy, ale nie uda艂o jej si臋 pow艣ci膮­gn膮膰 wyobra藕ni.

Wola艂aby, 偶eby Petri o tym nie wspomnia艂. Rozu­mia艂a, 偶e go to dr臋czy艂o, 偶e musia艂 si臋 z kim艣 podzie­li膰 tymi my艣lami. Nie chcia艂a jednak, by m贸wi艂 na ten temat w艂a艣nie teraz. To by艂o zbyt potworne.

Lecz jeszcze zanim cokolwiek powiedzia艂, ogarn臋­艂o j膮 przeczucie czego艣 z艂ego. Sam widok mur贸w przy­prawi艂 j膮 o zimny pot i md艂o艣ci. Raija zacz臋艂a si臋 ba膰.

Czy to mia艂o wr贸ci膰? Czy mog艂o powr贸ci膰? Owa przera偶aj膮ca zdolno艣膰, kt贸ra pozwala艂a opuszcza膰 w艂asne cia艂o i odczuwa膰 wi臋cej ni偶 inni ludzie? Raija gotowa by艂a da膰 wszystko, by tego unikn膮膰. Chcia艂a pozosta膰 zupe艂nie zwyczajna. Nic poza tym.

- Nie m贸w o uwi臋zionych, Petri - pro艣ba za­brzmia艂a jak 偶a艂osny j臋k. Sta艂a si臋 s艂ab膮 kobiet膮, ta­kiej jeszcze jej nie widzia艂.

Ramiona, kt贸re si臋 ku niemu wyci膮gn臋艂y, lekko dr偶a艂y. Dr偶膮ce usta b艂aga艂y bez s艂贸w, by przytuli艂 j膮 tak mocno i blisko, 偶eby ca艂y ten straszny 艣wiat znik­n膮艂. A je偶eli to niemo偶liwe, to 偶eby znale藕li si臋 od nie­go daleko przynajmniej na tych kilka kr贸tkich godzin.

Petri upad艂 przed Raij膮 na kolana i obj膮艂 j膮. Splo­t艂a r臋ce na jego szyi, omal go nie dusz膮c. W swym po­ca艂unku wyrazi艂a desperack膮 t臋sknot臋 i potrzeb臋 bez­piecze艅stwa.

Serce Petriego wype艂ni艂a czu艂o艣膰. Wreszcie znalaz艂 istot臋, kt贸ra potrzebowa艂a go r贸wnie silnie, jak on jej potrzebowa艂, m贸g艂 j膮 przytuli膰, otoczy膰 opiek膮, ochra­nia膰, m贸g艂 si臋 o ni膮 troszczy膰 - kocha膰.

Odpowiedzia艂 na jej gwa艂towny poca艂unek r贸wnie mocno i nami臋tnie. Gdy poczu艂, 偶e opuszcza j膮 sza­le艅stwo, i on sta艂 si臋 bardziej czu艂y i 艂agodny. Teraz ca艂owa艂 j膮 ostro偶nie, prawie nie艣mia艂o, jak gdyby ro­bi艂 to po raz pierwszy.

Raija rozlu藕ni艂a u艣cisk i obj臋艂a Petriego w inny spos贸b. Nie potrzebowa艂a go po to, 偶eby przed nim rozpacza膰 z powodu niesprawiedliwo艣ci i niegodziwo艣ci, jakich do艣wiadczy艂a.

Nie potrzebowa艂a go po to, 偶eby j膮 pociesza艂.

Nie by艂a zrozpaczon膮 ma艂膮 dziewczynk膮, kurczo­wo 艣ciskaj膮c膮 go za szyj臋. Zn贸w by艂a kobiet膮.

Pi臋kn膮 kobiet膮, maj膮c膮 swoje t臋sknoty i potrzeby. Kobiet膮, kt贸r膮 za bardzo polubi艂.

Raija nie nazywa艂a tego mi艂o艣ci膮. Nigdy nie za偶膮­da艂aby, 偶eby odszed艂 od Eiji z jej powodu.

Nie potrzebowa艂a czyjego艣 m臋偶a. Potrzebowa艂a Petriego tylko jako m臋偶czyzny.

Kiedy Raija si臋 odpr臋偶y艂a, odwa偶y艂 si臋 wypu艣ci膰 j膮 z obj臋膰. Usiad艂 wygodniej, opieraj膮c plecy o 艣cian臋. Jedn膮 r臋k膮 otoczy艂 szczup艂膮 tali臋 Raiji.

Nie m贸g艂 od niej oderwa膰 oczu.

- Uwa偶am, 偶e jeste艣 bardzo pi臋kna - rzek艂 cicho, u艣miechaj膮c si臋 niemal ze zdumieniem. Jakby chc膮c to podkre艣li膰, pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Pewnie s艂ysza艂a艣 to ju偶 tyle razy, 偶e nie ma to dla ciebie 偶adnego znaczenia?

- Wszystko, co ty m贸wisz, Petri, ma dla mnie zna­czenie.

Opar艂a g艂ow臋 na jego szerokim ramieniu. Pochyli艂 si臋, 偶eby nadal j膮 widzie膰. Po prostu nie m贸g艂 si臋 na ni膮 napatrze膰.

Wydawa艂o mu si臋 to dziwne - widzie膰 j膮 tak膮 od­pr臋偶on膮, bez czujno艣ci w spojrzeniu i gotowej w ka偶­dej chwili umkn膮膰 z jego ramion przy najmniejszym podejrzanym odg艂osie.

- Chcia艂bym ci opowiedzie膰 o twoich oczach. O twoich ustach. O tym, jak zmienia si臋 twoja twarz, zmienia sw贸j wyraz. I jak to na mnie dzia艂a... - Na­gle urwa艂 i zamilk艂.

- Dlaczego tego nie zrobisz? W jego oczach pojawi艂 si臋 cie艅 smutku.

- Boj臋 si臋, 偶e ju偶 to s艂ysza艂a艣. Tak potwornie si臋 bo­j臋, 偶e inni m贸wili ci to ju偶 przede mn膮. 呕e moje s艂o­wa stan膮 si臋 echem w twoich uszach, 偶e przelec膮 przez nie jak piasek mi臋dzy palcami...

- Nigdy bym si臋 z ciebie nie 艣mia艂a, Petri. - Raija m贸wi艂a powa偶nie. Jak najbardziej uczciwie.

Lekko poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- A wi臋c to rozumiesz - westchn膮艂. Czu艂 si臋 troch臋 speszony, 偶e go przejrza艂a, lecz r贸wnie偶 mu ul偶y艂o.

M贸wili tym samym j臋zykiem, on i Raija, pod wie­loma wzgl臋dami czuli podobnie.

- Nie chcia艂bym ci si臋 wyda膰 艣mieszny, moja dro­ga - szepn膮艂. - Wszystko, tylko nie to.

W jego s艂owach by艂o tyle b贸lu, 偶e Raija nabra艂a pewno艣ci, 偶e kiedy艣 w przesz艂o艣ci kto艣 z niego za­drwi艂. A to zrani艂o go do g艂臋bi, zag艂uszy艂o jak膮艣 jego cz臋艣膰, sprawi艂o, 偶e sta艂 si臋 milcz膮cy i nieprzyst臋pny.

A偶 do tej chwili.

Raija unios艂a si臋. Opar艂a si臋 bokiem o 艣cian臋 tu偶 obok Petriego, obiema r臋kami uj臋艂a jego g艂ow臋. Wzrokiem pie艣ci艂a surow膮 twarz, kt贸ra zdradza艂a si­艂臋 i up贸r, lecz tak偶e wra偶liwo艣膰 duszy.

Pod warunkiem, 偶e kto艣 zada艂 sobie tyle trudu, by szuka膰 wystarczaj膮co d艂ugo. Gdyby po艣wi臋ci艂 troch臋 czasu i odwa偶y艂 si臋 skruszy膰 zewn臋trzne warstwy lodu. Gdyby si臋 odwa偶y艂 wydoby膰 spod maski cz艂owieka.

Gdyby si臋 odwa偶y艂 odkry膰 najpierw siebie samego.

- Masz najpi臋kniejszy u艣miech, jaki znam, Petri. - Raija przesun臋艂a palcem wzd艂u偶 linii jego ust. Pozwoli艂, by to zrobi艂a, a potem schwyci艂 nagle jej r臋k臋 i poca艂owa艂.

Raija czeka艂a, pragn臋艂a, by okaza艂 swe uczucia. Tym razem mieli na to czas.

Tym razem mieli do艣膰 czasu, by odda膰 drugiemu ca艂ego siebie. By dusza spotka艂a dusz臋, a nie tylko cia­艂o spotka艂o si臋 z cia艂em.

Ostro偶nie odkrywa艂a d艂o艅mi ka偶d膮 bruzd臋 na twa­rzy tego gigantycznego m臋偶czyzny, kt贸ry tak na­prawd臋 by艂 r贸wnie 艂agodny jak ona.

Odgarn臋艂a mu z czo艂a grzywk臋 do ty艂u, tak jak sam zawsze pr贸bowa艂 to zrobi膰, lecz mu si臋 nie udawa艂o.

- Masz m膮dre czo艂o.

- Nie przesadzaj - roze艣mia艂 si臋, lecz Raija zdecy­dowanie po艂o偶y艂a mu palec na ustach.

- Nic nie m贸w, m贸j Petri. Teraz ja m贸wi臋. A ja nie k艂ami臋. Ranisz mnie, gdy mi przerywasz. Ja tak偶e czu­j臋. Ja tak偶e mam potrzeb臋 powiedzenia czego艣 dobre­go. Mam potrzeb臋 dawania, nie tylko brania. Pozw贸l mi powiedzie膰, kim dla mnie jeste艣!

Petri prze艂kn膮艂 艣lin臋. Zrozumia艂.

Przy takich kobietach jak Raija m臋偶czy藕ni tracili pewno艣膰 siebie. Przywdziewali maski, by ukry膰 strach. Stawali si臋 innymi, ni偶 byli w istocie, i nie po­zwalali si臋 pozna膰.

S艂ysza艂a ju偶 chyba z tysi膮c hymn贸w pochwalnych na cze艣膰 swej urody. Nie w膮tpi艂, 偶e wszyscy inni, kt贸­rzy posiedli cz膮stk臋 jej przesz艂o艣ci, tkali dla niej z艂o­t膮 sie膰 pi臋knych s艂贸w.

Lecz by膰 mo偶e sama nie mia艂a mo偶liwo艣ci powie­dzie膰, co widzi, co czuje.

To by艂a ca艂kiem nowa my艣l.

Tak zaskakuj膮ca, 偶e na moment go oszo艂omi艂a. Kiedy ostro偶nie, ostro偶nie ca艂owa艂a jego powieki, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jest pierwsz膮 kobiet膮, kt贸r膮 da­rzy uznaniem. Po偶膮da艂 jej, podoba艂a mu si臋, a teraz wzbudzi艂a w nim uznanie. To by艂o dla niego czym艣 zupe艂nie nieznanym.

Raija po艂o偶y艂a mu r臋ce na ramionach. Spogl膮da艂a na niego z ukosa. U艣miecha艂a si臋. Podoba艂o jej si臋 to, co zobaczy艂a, lecz mimo to trzyma艂a Petriego na od­leg艂o艣膰 ramion.

Jakie to dziwne mie膰 czas!

- Nigdy bym nie zgad艂a, 偶e ju偶 sko艅czy艂e艣 trzy­dzie艣ci lat - stwierdzi艂a, co wywo艂a艂o u艣miech na je­go twarzy.

- Zabrzmia艂o tak, jak gdyby wszyscy powy偶ej trzy­dziestki znajdowali si臋 ju偶 jedn膮 nog膮 w grobie.

Poca艂owa艂a go w czubek nosa.

- Zabraniam ci wk艂adania w艂asnych s艂贸w w moje usta, Petri Aalto - powiedzia艂a surowo. - Jeste艣 silny i jednocze艣nie mi艂y. - Zmarszczy艂a czo艂o. - My艣l臋, 偶e nieustannie tego szuka艂am, lecz nigdy nie znalaz艂am tych cech jednocze艣nie... - Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, Petri za艣 zastanawia艂 si臋, o czym ona w艂a艣ciwie my­艣li. - To takie dziwne. Dajesz mi niezwyk艂e poczucie bezpiecze艅stwa, Petri. Nie boj臋 si臋, kiedy jestem z to­b膮. Nie dos艂ownie. Mam ci臋 tylko na troch臋, ale nie martwi臋 si臋 o przysz艂o艣膰. Czuj臋, jak gdyby艣my mieli pozosta膰 ze sob膮 na zawsze. Znam ci臋 tak kr贸tko, lecz nie potrafi臋 sobie wyobrazi膰 dni bez ciebie. Troszczysz si臋 o mnie, jak nikt jeszcze tego nie robi艂. Dope艂niasz mnie w spos贸b, kt贸rego nie jestem w sta­nie wyja艣ni膰. To niemo偶liwe. Po prostu niemo偶liwe...

U艣miechn膮艂 si臋 smutno. W tym momencie m贸g艂by si臋 zdecydowa膰, by nigdy nie wraca膰 na po艂udnie. 呕e­by wys艂a膰 wiadomo艣膰 do domu, 偶e nie 偶yje - uton膮艂 w Morzu Arktycznym i nikt nie odnalaz艂 jego cia艂a. M贸g艂by tu na p贸艂nocy stworzy膰 nowe 偶ycie dla sie­bie i Raiji. M贸g艂by zerwa膰 wszelkie wi臋zy...

Gdyby by艂 innego rodzaju m臋偶czyzn膮.

On jednak nie potrafi艂 uciec od swoich obowi膮zk贸w.

- Czasami, kiedy mnie przytulasz - m贸wi艂a dalej Raija cichym g艂osem - nie jestem pewna, gdzie ja si臋 ko艅cz臋, a ty zaczynasz. To mnie przera偶a. To jest pi臋kne, ale r贸wnie偶 przera偶aj膮ce, poniewa偶 nie mam ochoty wi膮za膰 si臋 tak bardzo z drugim cz艂owiekiem. Taka zale偶no艣膰 mo偶e prowadzi膰 do ogromnego b贸­lu, Petri, a ja nie chc臋 cierpie膰. Znowu.

- Nie powinna艣 si臋 ba膰, kiedy jestem przy tobie - od­par艂. - M贸g艂bym odda膰 偶ycie, 偶eby tylko zapewni膰 ci bezpiecze艅stwo. Dop贸ki jeste艣my razem, b臋d臋 sta艂 jak tarcza przeciwko ca艂emu 艣wiatu, przeciwko wszystkie­mu, czego si臋 obawiasz, Raiju, skarbie.

Raija zobaczy艂a w艂asne odbicie w powa偶nych oczach Petriego. On za艣 zdj膮艂 jej r臋ce ze swych ra­mion, obj膮艂 j膮 i dotkn膮艂 ustami jej ust.

Najpierw nic nie poczu艂a, zaraz jednak krew w niej zawrza艂a, zrobi艂o si臋 jej gor膮co i zimno jednocze艣nie.

Wplot艂a palce w jego g臋st膮, ciemn膮 czupryn臋. By膰 mo偶e zareagowa艂a zbyt gwa艂townie i zbyt mocno po­ci膮gn臋艂a go za w艂osy, ale zdawa艂 si臋 nie zwraca膰 na to uwagi.

Nie chcia艂a zamyka膰 oczu. Wszystkie kobiety, kt贸­re Petri ca艂owa艂, pewnie zamyka艂y oczy. Raija otwo­rzy艂a swoje szeroko, 偶eby niczego nie uroni膰.

Ka偶da zmiana na jego twarzy wydawa艂a si臋 jej wa偶­na. Petri zauwa偶y艂, 偶e r贸wnie偶 on bardziej si臋 podnie­ca, witaj膮c jej rosn膮c膮 nami臋tno艣膰 z otwartymi oczami.

Widz膮c, jak p艂onie, czu艂 jeszcze silniejsz膮 偶膮dz臋. Widz膮c, jak jej oczy ciemniej膮 bardziej ni偶 adwento­we noce, widz膮c, jak s艂aby rumieniec oblewa kr膮g艂e policzki, jak jej wargi staj膮 si臋 gor膮ce i dr偶膮, widz膮c, jak z jej twarzy bije t臋sknota ku niemu...

Serce bi艂o mu bardzo szybko. Pulsowa艂o w uszach, by艂 pewien, 偶e Raija to s艂yszy.

Ogromne by艂o jego zdumienie, kiedy chwyci艂a jed­n膮 jego r臋k臋 i mi臋kko po艂o偶y艂a j膮 na swej piersi, w kt贸rej jej serce wali艂o r贸wnie miarowo i mocno jak jego w艂asne.

- Poczuj, co ze mn膮 robisz, Petri - szepn臋艂a. Petri us艂ysza艂 w艂asny szept:

- Chc臋 poczu膰 wi臋cej.

Podczas gdy usta nie mog艂y si臋 rozsta膰, r臋ce odna­laz艂y ciep艂膮 sk贸r臋.

S膮dzi艂, 偶e zna jej cia艂o. Wydawa艂o mu si臋, 偶e doty­ka艂 go wiele razy. Przekona艂 si臋 jednak, 偶e ci膮gle jest dla niego nowe i nieznane.

Taki i on by艂 dla niej.

Dotykali siebie nawzajem, ale zawsze po ciemku.

Kochali si臋. Z zamkni臋tymi oczyma.

Nigdy nie patrzyli.

Nigdy nie spotykali si臋 z otwartymi oczami.

Nigdy nie mieli czasu.

Teraz mieli ca艂膮 noc.

Ich usta rozdzieli艂y si臋, szybko spotka艂y znowu w lekkich, kr贸tkich poca艂unkach. 艢miali si臋, kiedy usta wreszcie przesta艂y si臋 muska膰. Petri sam rozpi膮艂 koszul臋. Nie mia艂 cierpliwo艣ci czeka膰, a偶 Raija pora­dzi sobie ze wszystkimi guzikami.

Po艣piesznie zdj膮艂 koszul臋 i rzuci艂 j膮 przez rami臋. Nie odrywa艂 od Raiji wzroku. Potem wsta艂, rozpi膮艂 pasek i spodnie.

M贸g艂 si臋 poczu膰 zak艂opotany, poniewa偶 Raija, kl臋­cz膮c, uwa偶nie go obserwowa艂a. Patrzy艂a na niego tak, jak nie czyni艂a tego jeszcze 偶adna inna kobieta. Innej nigdy by na to nie pozwoli艂. Ryzykowa艂by wtedy zbyt wiele. Obawia艂 si臋, 偶e zostanie zraniony.

Obejmowa艂 kobiety w nieprzeniknionych ciemno­艣ciach. P艂odzi艂 dzieci podczas czarnych jak smo艂a zi­mowych nocy.

Jedynie jego matka widzia艂a go nago - lecz to by­艂o niesko艅czenie dawno temu.

Ba艂 si臋 w艂asnej nago艣ci. Teraz jej pragn膮艂.

Czu艂 pod sk贸r膮 przyjemne k艂ucie, kiedy zdejmo­wa艂 spodnie i stan膮艂 przed Raij膮 zupe艂nie nagi.

Przekona艂 si臋, 偶e w niczym jej nie rozczarowa艂. Je­go podniecenie ros艂o, ale nie wprawi艂o go to w zak艂o­potanie.

W migoc膮cym 艣wietle Raija mog艂a zobaczy膰 wszyst­ko, ale w艂a艣nie tego chcia艂. Chcia艂, 偶eby widzia艂a.

Wiedzia艂a, 偶e jest dobrze zbudowany. Czu艂a jego cia艂o przy swoim. Czu艂a, jak jego mi臋艣nie twardnie­j膮, pami臋ta艂a, 偶e ramiona ma szerokie...

Ale nigdy nie wydawa艂 jej si臋 tak przystojny jak teraz.

- Naprawd臋 wiesz, jak zrobi膰 wra偶enie - odezwa­艂a si臋. Mia艂a sucho w ustach.

- To naj艂atwiejsza sztuka.

Nie spuszczali z siebie wzroku.

Raija unios艂a r臋ce do szyi. Dr偶膮cymi palcami roz­pina艂a guziki. Wiedzia艂a, 偶e Petri jej nie pomo偶e. Wie­dzia艂a, 偶e zamierza tylko patrze膰. Nawet Mikkal te­go od niej nie wymaga艂...

Przy nadgarstkach r贸wnie偶 mia艂a guziki. Mocowa­艂a si臋 z nimi, lecz Petri nawet nie drgn膮艂.

Powoli zsuwa艂a sukienk臋 z ramion. Czu艂a, 偶e do­staje g臋siej sk贸rki, cho膰 w pomieszczeniu panowa艂o ciep艂o.

Nie widzia艂a nic opr贸cz Petriego. W jego oczach p艂on臋艂o po偶膮danie, lecz Raija pragn臋艂a przede wszyst­kim czu艂o艣ci.

Odrzuci艂a g艂ow臋. Odgarn臋艂a w艂osy, kt贸re sp艂yn臋艂y kaskad膮 w d贸艂 plec贸w. Petri zak艂opota艂 si臋. Raija nie zrobi艂a tego celowo, ale zobaczy艂a, 偶e ten gwa艂towny ruch jeszcze bardziej go podnieci艂. R臋ce wydawa艂y si臋 zdr臋twia艂e. Na wargach pojawi艂o si臋 znajome piecze­nie. S艂odki dreszcz wype艂ni艂 ca艂e cia艂o.

Pochyli艂a si臋, 偶eby zdj膮膰 buty. Ujrza艂a Petriego od kolan w d贸艂.

Podoba艂y jej si臋 jego nogi. Nigdy wcze艣niej nie wi­dzia艂a tak dok艂adnie m臋skich n贸g.

Po艣piesznie 艣ci膮gn臋艂a koszul臋. Ju偶 nie patrzy艂a na Petriego. Skrzy偶owa艂a ramiona na piersiach.

Powiedzia艂, 偶e dzi臋ki niej czuje si臋 m艂ody i bez­bronny.

Gdyby wiedzia艂, co z ni膮 uczyni艂!

- Jeste艣 艣liczna - rzek艂 niskim g艂osem. - Wi臋cej ni偶 艣liczna, Raiju. Niesko艅czenie wi臋cej. Nie powinna艣 si臋 mnie ba膰. Nie wolno ci.

Prze艂kn臋艂a. Zamruga艂a, by powstrzyma膰 艂zy.

Gwa艂townym ruchem zerwa艂a z siebie d艂ugie do kolan reformy. Czu艂a si臋 w nich 艣mieszniej ni偶 bez nich. 艁atwiej by艂o sta膰 przed Petrim zupe艂nie nago ni偶 w bieli藕nie. Raija nie potrafi艂a wyt艂umaczy膰 dla­czego.

Spojrzeli na siebie.

Ich r臋ce si臋 spotka艂y. D艂o艅 przywar艂a do d艂oni, pa­lec do palca. Spletli je. Spotka艂y si臋 g艂adka sk贸ra z bardziej szorstk膮. Kolistym ruchem Petri g艂adzi艂 plecy Raiji. Przesuwa艂 d艂oni膮 po jedwabistej sk贸rze tak nisko, jak tylko zdo艂a艂 si臋gn膮膰 bez pochylania si臋, a nast臋pnie w g贸r臋, po same cebulki w艂os贸w.

Raija wbija艂a koniuszki palc贸w w jego ramiona. Zostawia艂a 艣lady, zadawa艂a mu b贸l pomieszany z roz­kosz膮.

Razem osun臋li si臋 na z艂ociste siano. Petri u艣miechn膮艂 si臋, kiedy zobaczy艂, 偶e 藕d藕b艂a k艂uj膮 j膮 w sk贸r臋. Uca艂owa艂 Raij臋 lekko w oba policzki.

- To minie, moja male艅ka, to minie. Uwierz temu, kt贸ry w stodole nauczy艂 si臋 kocha膰.

Roze艣mia艂a si臋 i poci膮gn臋艂a go obiema r臋kami za g臋ste w艂osy.

- 呕adnych wykr臋t贸w, Petri - szepn臋艂a, po czym wsun臋艂a j臋zyk pomi臋dzy jego wargi, szukaj膮c jedno­cze艣nie r臋koma poni偶ej pasa.

Wprawi艂a go w takie zdumienie, 偶e szeroko otwo­rzy艂 oczy.

Czego艣 podobnego nie robi艂a nigdy podczas wy­kradanych wsp贸lnych chwil. Roze艣mia艂a si臋 perli艣cie, widz膮c jego min臋.

- Ci膮gle potrafi臋 zaskakiwa膰, Petri... U艣miechn臋艂a si臋 kusz膮co, tak 偶e nie m贸g艂 jej nie poca艂owa膰. Ka偶dy inny gest by艂by sprzeczny z natu­r膮. Odr臋twienie powoli go opuszcza艂o. Chwila, w kt贸rej ogarn臋艂a go zazdro艣膰, min臋艂a.

Nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, gdzie si臋 tego nauczy艂a. Jed­nocze艣nie sama czerpa艂a z tego przyjemno艣膰.

呕adna z jego dotychczasowych kobiet nie opano­wa艂a takiej sztuki. Nie 艣mia艂 nawet pomy艣le膰 o czym艣 podobnym. Kobiety powinny z zamkni臋tymi oczami biernie przyjmowa膰 to, co si臋 im daje.

Zna艂 tak膮, kt贸ra, cierpi膮c przy tym, zaciska艂a z ca­艂ej si艂y powieki. Raija by艂a kobiet膮 jedn膮 na tysi膮c.

Petri przesun膮艂 d艂o艅 od jej ucha w d贸艂 szyi, gdzie wyczu艂 bij膮cy szale艅czo puls. Lekko pog艂adzi艂 silnie dr偶膮c膮 t臋tnic臋. Musn膮艂 ustami koniuszek ucha Raiji, pod膮偶y艂 wargami 艣ladem palc贸w. Zatrzyma艂 r臋k臋 na zaokr膮gleniu ramienia. Przy swojej szczup艂ej budo­wie Raija mia艂a stosunkowo szerokie ramiona, co k艂贸ci艂o si臋 z jej kobieco艣ci膮. Petri uwielbia艂 to.

Dzi臋ki temu wydawa艂a si臋 mniej idealna. A on po­trzebowa艂 kobiety z krwi i ko艣ci, nie jakiej艣 niedo­st臋pnej bogini.

Dotkn膮艂 palcami jej przedramienia. Oddycha艂a ci臋偶ko tu偶 przy jego szyi. Petri u艣miechn膮艂 si臋.

Raija odwr贸ci艂a si臋 na plecy, pozwoli艂a, by rozdzie­li艂 jej kolana swoim. Odnalaz艂 d艂o艅mi jej mi臋kkie, pe艂ne piersi. Dotyka艂 jej tak, jak tego pragn臋艂a.

Przygryz艂a lekko mi臋sie艅 艂膮cz膮cy jego kark z ra­mieniem.

Petri nigdy przedtem nie by艂 tak podniecony.

- Spr贸buj to powstrzyma膰 - szepn臋艂a. Ka偶dy jej od­dech na jego rozpalonej sk贸rze prowadzi艂 go coraz bli­偶ej tego momentu, kiedy nie m贸g艂 si臋 ju偶 kontrolowa膰.

Odchyli艂 g艂ow臋, przykry艂 jej usta poca艂unkiem, dr偶a艂 uszcz臋艣liwiony, kiedy pomaga艂a mu dotrze膰 tam, dok膮d oboje zmierzali.

Petri u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Raija mia艂a racj臋 - nie potrafi艂 z ca艂膮 pewno艣ci膮 stwierdzi膰, gdzie si臋 ko艅czy­艂o jego w艂asne, a zaczyna艂o jej cia艂o. Czu艂 jej uda cia­sno oplataj膮ce jego biodra. Czu艂, jak mocno trzyma go nogami. Jak z ca艂ej si艂y do niego przywiera.

Us艂ysza艂 sw贸j w艂asny g艂os wymawiaj膮cy jej imi臋. Wykrzycza艂 je - i nie by艂o nikogo innego, kto by to us艂ysza艂 - poza Raij膮.

Gryz艂a jego ramiona, wbija艂a paznokcie w sk贸r臋 ple­c贸w. Krzykn臋艂a - by艂 to dr偶膮cy ton, kt贸ry narasta艂 i na­rasta艂, a偶 Petri nie by艂 ju偶 w stanie czegokolwiek s艂ysze膰.

Wpatrywa艂 si臋 jedynie w jej szeroko otwarte oczy - m贸g艂 w nich dojrze膰 siebie - m贸g艂 zobaczy膰 j膮. To niezg艂臋bione spojrzenie otworzy艂o si臋 przed nim i po­wiod艂o go z sob膮 ku tajemnicom, o kt贸rych posiada­niu sama nie wiedzia艂a. M贸g艂 wyczyta膰 w jej twarzy ka偶d膮 zmian臋 uczu膰. Wiedzia艂, 偶e odkrywa przed ni膮 r贸wnie wiele. Wiedzia艂 o tym - i chcia艂 tego.

Zwolni艂a, porusza艂a si臋 pod nim 艂agodnie, by zwi臋k­szy膰 rozkosz. Nast臋pnie mocno go obj臋艂a, pozwalaj膮c, by dope艂ni艂 aktu w gwa艂townym tempie, kt贸re na kil­ka kr贸tkich chwil doprowadzi艂o oboje a偶 do gwiazd.

Potem mogli si臋 tylko przytula膰, obejmowa膰 na­wzajem r臋kami i nogami. Przylgn膮膰 czo艂em do czo艂a.

Ciep艂ymi palcami Raija otar艂a z niego pot. Odgar­n臋艂a mu grzywk臋, lecz zaraz zsun臋艂a j膮 z powrotem.

Petri poca艂owa艂 j膮. Poca艂owa艂 j膮 z oddaniem, cie­p艂em, wdzi臋czno艣ci膮. Szcz臋艣liwy.

- Sprawi艂a艣, 偶e czuj臋 si臋 w pe艂ni cz艂owiekiem - rzek艂 grubym g艂osem. - Sprawi艂a艣, 偶e znowu nim jestem.

Unios艂a si臋 na 艂okciu. Spojrza艂a na niego.

- Co przez to rozumiesz? Petri po艂o偶y艂 d艂o艅 po lewej stronie klatki piersiowej.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e jestem do tego zdolny, 偶e mo­g臋 kocha膰 jednocze艣nie cia艂em i sercem. Wydawa艂o mi si臋 to niemo偶liwe. A偶 do momentu, kiedy pojawi­艂a艣 si臋 w moim 偶yciu. Czuj臋, jakbym odzyska艂 r臋k臋, kt贸r膮 straci艂em.

Raija ponownie u艂o偶y艂a si臋 na jego ramieniu. Wtu­li艂a w jego cia艂o, wykrada艂a mu ciep艂o.

Nie mieli nic do okrycia, ale mieli siebie. Ch艂贸d nie m贸g艂 im zagrozi膰.

Petri u艂o偶y艂 jedn膮 r臋k臋 pod g艂ow膮, a drug膮 przytu­la艂 Raij臋 do swego serca.

- Dlaczego nie spotka艂em ci臋 wiele lat temu - wes­tchn膮艂.

- By艂am wtedy dopiero dzieckiem. - U艣miechn臋艂a si臋, patrz膮c w sufit. Odegna艂a cie艅 Mikkala. - Ale ro­zumiem, co masz na my艣li - m贸wi艂a dalej. - Powin­ni艣my si臋 spotka膰 wcze艣niej, Petri. To mog艂oby wszystko zmieni膰.

Nie spyta艂, co chcia艂a przez to powiedzie膰, Raija za艣 nie wyja艣ni艂a nic wi臋cej.

Zasn臋li, obejmuj膮c si臋 nawzajem.

Noc, kt贸r膮 mieli dla siebie, powoli stawa艂a si臋 dniem.

6

Raij臋 obudzi艂 ch艂贸d. Czu艂a, 偶e bok, kt贸rym by艂a zwr贸­cona ku izbie, skostnia艂 z zimna, drugiej stronie - kt贸ra dotyka艂a ciep艂ego cia艂a Petriego - nie mog艂o by膰 lepiej.

Skuli艂a si臋 troch臋. Chcia艂aby wyd艂u偶y膰 t臋 chwil臋. Wydawa艂o jej si臋 to takie dziwne, 偶e budzi si臋 przy­tulona do cz艂owieka, kt贸rego w kr贸tkim czasie zd膮­偶y艂a tak bardzo polubi膰.

Nie wiedzia艂a, czy to wczesny ranek, czy po艂udnie. Czas nie mia艂 znaczenia.

To takie przyjemne - le偶e膰 w milczeniu i tylko na niego patrze膰. Widzie膰 艣pi膮c膮 twarz. Zmarszczki ko艂o oczu - dow贸d na to, 偶e cz臋sto si臋 u艣miecha. Bruzdy niedaleko k膮cik贸w ust... Niekt贸re bieg艂y ku do艂owi, m贸wi膮c jej, 偶e jego 偶ycie r贸wnie偶 wype艂nia艂a gorycz.

Nie wszystkie poranki by艂y takie jak ten.

Mia艂 czterna艣cie lat, kiedy si臋 urodzi艂a.

By膰 mo偶e mieszka艂 zaledwie par臋 mil od niej. Raija wiedzia艂a jednak, 偶e gdyby pozosta艂a w Tornedalen, ich drogi pewnie nigdy by si臋 nie przeci臋艂y.

Kiedy mia艂a sze艣膰 lat, zosta艂 ojcem.

Min膮艂 trzydziestk臋, kiedy ona urodzi艂a Maj臋.

呕adne z nich nie przypuszcza艂o, 偶e stan膮 si臋 elemen­tami wzoru, w kt贸rym ich nici wzajemnie si臋 oplot膮.

Teraz nie mogli przewidzie膰, jak d艂ugo to potrwa.

Gdyby Petri pojawi艂 si臋 przed Mikkalem...

Raija nie chcia艂a ko艅czy膰 my艣li. Zdrada wobec Mikkala wydawa艂a si臋 wi臋ksza ni偶 rado艣膰, kt贸r膮 znaj­dowa艂a w ramionach Petriego.

Nie mog艂a wyrzuci膰 z serca wszystkich uczu膰. Czas by艂 jej najwi臋kszym wrogiem. Zabierze jej Petriego. Kiedy po艂owy si臋 sko艅cz膮, b臋dzie musia艂 wy­jecha膰. Ona by膰 mo偶e odnajdzie Mikkala...

Nie wiedzia艂a ju偶, ile to dla niej znaczy. Wiedzia­艂a tylko, 偶e Petri sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 jej samej.

Podobnie Mikkal - rozstanie z nim jednak nie przeszkodzi艂o jej 偶y膰, cho膰 przysporzy艂o wiele b贸lu.

By膰 mo偶e zwi膮zek z Petrim oznacza艂 pocz膮tek jeszcze wi臋kszego cierpienia.

Lecz niezale偶nie od tego, co si臋 zdarzy, nie chcia­艂aby, 偶eby obaj si臋 kiedy艣 spotkali. Mikkal nigdy nie powinien si臋 dowiedzie膰 o Petrim. Ona nigdy nie opowie Petriemu o Mikkalu.

Nagle otworzy艂 oczy. Zamruga艂 figlarnie.

- Le偶臋 tak i czekam, a偶 mnie obudzisz - u艣miechn膮艂 si臋. - Ale to zabra艂o ci ca艂膮 wieczno艣膰. Chcia艂a艣 mi po­zwoli膰 spa膰 tak d艂ugo, a偶 sta艂bym si臋 pi臋kny i m艂ody?

Raija roze艣mia艂a si臋. Potarga艂a mu czupryn臋 i wy­j臋艂a z w艂os贸w par臋 藕d藕be艂 siana.

- Jeste艣 m艂ody i pi臋kny, Petri - zapewni艂a. - Dla mnie zawsze b臋dziesz taki.

- Czy偶by艣 traci艂a wzrok? - spyta艂 dobrotliwie i przytuli艂 j膮 tak mocno, jak gdyby nigdy nie mia艂 za­miaru jej pu艣ci膰. - 艢ni艂a艣 mi si臋 - doda艂 i delikatnie j膮 poca艂owa艂. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e wszystko wok贸艂 to okruchy tego samego snu, dlatego nie mia艂em odwagi otworzy膰 oczu, kiedy si臋 obudzi艂em. Ba艂em si臋, 偶e znikniesz, je艣li to uczyni臋.

- Jeste艣my jak najbardziej prawdziwi - roze艣mia艂a si臋, a Petri u艣cisn膮艂 j膮 tak mocno, 偶e sprawi艂 jej b贸l.

Musieli si臋 przekona膰, 偶e nie 艣ni膮.

- Nigdy nie prze偶y艂em takiego ranka jak ten - rzek艂 Petri z powag膮, kiedy jaki艣 czas p贸藕niej wk艂ada艂 ko­szul臋 w spodnie.

Raija zapi臋艂a sukni臋 pod szyj膮. Wydawa艂a si臋 Petriemu jeszcze pi臋kniejsza ni偶 poprzedniego wieczoru.

Splata艂a w艂osy, kiedy z zewn膮trz dobieg艂 tupot n贸g, a potem drzwi do ich zamkni臋tego, ma艂ego 艣wia­ta gwa艂townie si臋 otworzy艂y i czar prysn膮艂.

Od tej chwili zacz臋艂a si臋 rzeczywisto艣膰 - kt贸ra oka­za艂a si臋 okrutna.

Do chaty wpad艂 Tapio. Z trudem 艂apa艂 oddech, by艂 艣miertelnie przera偶ony. Blado艣ci jego twarzy nie ukrywa­艂y nawet zaczerwienione od szybkiego marszu policzki.

Petri odgarn膮艂 grzywk臋.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂 surowym g艂osem. 呕e co艣 si臋 sta艂o, to pewne. Nikt by im nie przeszka­dza艂 z byle powodu.

M艂odzieniec opad艂 na jedyne ocala艂e krzes艂o. Gro藕­nie pod nim zaskrzypia艂o, ale wytrzyma艂o.

Raija chwyci艂a ch艂opaka dr偶膮cymi r臋kami za ramio­na. Spojrza艂a prosto w jego szeroko otwarte, przera­偶one oczy.

- Chyba nic nie grozi moim dzieciom? Powiedz, 偶e nic im si臋 nie sta艂o!

Tapio zdo艂a艂 j膮 uspokoi膰, zanim jeszcze na tyle od­zyska艂 oddech, 偶e m贸g艂 m贸wi膰.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i Raija odetchn臋艂a z ulg膮.

- Aleksanteri... - wykrztusi艂 wreszcie. - Chodzi o Aleksanteriego. Powiedzia艂, 偶e mog臋 was tu znale藕膰...

- M贸w wreszcie! - G艂os Petriego brzmia艂 zdecydo­wanie i ostro. - Co z Santerim?

Tapio prze艂kn膮艂 艣lin臋, zasch艂o mu w ustach.

Raija zauwa偶y艂a to i po chwili odnalaz艂a w sianie butelk臋, kt贸r膮 Petri ukry艂 tam poprzedniego wieczo­ru. Bez s艂owa wyj臋艂a korek i poda艂a trunek Tapio.

Poci膮gn膮艂 艂yk, zakrztusi艂 si臋 i spojrza艂 na Raij臋 zdu­miony, zanim odwa偶y艂 si臋 na jeszcze jeden haust.

Wygl膮da艂o na to, 偶e koniak troch臋 go uspokoi艂.

- Ten typ, kt贸rego wczoraj uderzy艂e艣... doszed艂 po jakim艣 czasie do siebie - wyja艣nia艂 Tapio, zacinaj膮c si臋. - Okaza艂 si臋 tak porywczy, jak m贸wili ludzie. A w艂a艣ciwie nawet bardziej... - Twarz ch艂opaka wy­krzywi艂 grymas. - Zacz膮艂 ci臋 szuka膰, Petri. Przybieg艂 do naszego baraku. Za wszelk膮 cen臋 chcia艂 ci臋 dosta膰. Nie by艂 ca艂kiem trze藕wy. My zreszt膮 te偶 nie. Aleksanteri nie pozwoli艂 mu wej艣膰 do 艣rodka. Wtedy tam­ten ugodzi艂 go no偶em.

Raija ukry艂a twarz w d艂oniach.

Czy nieszcz臋艣cia nigdy si臋 nie sko艅cz膮?

Gdziekolwiek by si臋 ruszy艂a, pod膮偶a艂y za ni膮. Wy­p艂ywa艂y na powierzchni臋 niczym brudny szlam. Spro­wadza艂y cierpienie na innych, zamiast ugodzi膰 w ni膮.

- Co z Aleksanterim? - Petri mia艂 kamienn膮 twarz, a jego g艂os brzmia艂 matowo.

- Skr臋ci艂 kark temu osi艂kowi. - Tapio skrzywi艂 si臋, pr贸bowa艂 si臋 chyba u艣miechn膮膰. - Ale tamten omal nie zabra艂 go ze sob膮. Pewnie nie uda mu si臋 z tego wyliza膰...

G艂os ch艂opca za艂ama艂 si臋, Tapio wyra藕nie walczy艂 ze 艂zami. Raija rozp艂aka艂a si臋, nie pr贸buj膮c si臋 nawet opanowa膰.

- Jeszcze zobaczymy. - Wydawa艂o si臋, jakby Petri zamierza艂 osobi艣cie zagrodzi膰 艣mierci drog臋 do Aleksanteriego. - Czy bardzo krwawi?

Tapio skin膮艂 g艂ow膮.

- W kt贸rym miejscu? Tapio wykona艂 ruch, zakre艣laj膮c ca艂膮 pier艣 i cz臋艣膰 brzucha.

- Ma wiele ran.

Petri zwr贸ci艂 si臋 ku Raiji. Po艂o偶y艂 jej d艂onie na ra­mionach, jakby chcia艂 jej doda膰 si艂. Sam potrzebowa艂 tego kontaktu, 偶eby si臋 nie za艂ama膰. Teraz bardziej ni偶 kiedykolwiek by艂 niezb臋dny jako przyw贸dca.

- Znasz si臋 troch臋 na ro艣linach? - spyta艂 Raij臋, b艂a­gaj膮c wzrokiem, by nie zaprzeczy艂a. - Na zio艂ach, kt贸re potrafi膮 leczy膰 i uzdrawia膰? Powstrzyma膰 krwawienie?

Raija skin臋艂a g艂ow膮. Kilka razy usi艂owa艂a odpowie­dzie膰, zanim uda艂o jej si臋 wydoby膰 g艂os.

- Mam troch臋 suszonych zi贸艂. Potrafi臋 zatamowa膰 krwotok...

Petri westchn膮艂 z nieznaczn膮 ulg膮.

- Na co wi臋c czekamy?

Razem ruszyli z powrotem ku pla偶y. Dw贸ch m臋偶­czyzn stawiaj膮cych d艂ugie kroki i drobna kobieta, bie­gn膮ca truchcikiem pomi臋dzy nimi, unosz膮c do g贸ry brzeg sp贸dnicy. Za nimi g贸ry Domen wznosi艂y si臋 ku niebu.

Nie wiedzieli, 偶e w tym samym momencie wyczerpana torturami kobieta wi臋ziona w lochach twierdzy przyzna艂a si臋 do udzia艂u w sabacie czarownic, kt贸ry odby艂 si臋 w艂a艣nie w g贸rach Domen.

Tym samym podpisa艂a na siebie wyrok 艣mierci.

Czeka艂 j膮 stos.

Tego lata mia艂o zap艂on膮膰 wiele takich stos贸w.

Aleksanteri wygl膮da艂 藕le. Nie chcia艂 le偶e膰, przyja­ciele unie艣li go nieco na pryczy, podparli go jak mo­gli najlepiej.

Santeri mia艂 z natury jasn膮 karnacj臋, ale nigdy nie by艂 tak blady jak teraz. Jego oczy zw臋zi艂y si臋 z b贸lu, lecz gdy zobaczy艂 Tapio z Petrim i Raij膮, na jego twa­rzy pojawi艂 si臋 nik艂y u艣miech.

Kiedy Petri pochyli艂 si臋 nad rannym, 偶eby spraw­dzi膰, w jakim jest stanie, w jasnych oczach przemkn膮艂 ledwie dostrzegalny b艂ysk.

- Mam nadziej臋, 偶e warto by艂o, Petri. Petri prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Tak, warto by艂o.

Aleksanteri uni贸s艂 z wysi艂kiem d艂o艅, kt贸r膮 przyci­ska艂 do brzucha.

By艂a czerwona od krwi, 艣wie偶ej krwi.

Petri mia艂 ch臋膰 si臋 rozp艂aka膰, lecz 艂zy nic by tu nie pomog艂y. Odkry艂 sk贸ry. Ujrza艂, 偶e koszula i spodnie Aleksanteriego s膮 nasi膮kni臋te krwi膮.

- D艂ugo tak krwawisz?

- Ten Korneliusz zjawi艂 si臋 wczesnym rankiem. Od razu wys艂a艂em po ciebie Tapio...

Zakas艂a艂. Tylko troch臋. Lecz sam odruch spowodo­wa艂 nasilenie krwawienia.

Petri spojrza艂 przez rami臋 na Raij臋. Dlaczego tak si臋 oci膮ga? Czy nie widzi, 偶e Aleksanteri mo偶e si臋 wy­krwawi膰 na 艣mier膰?

Raija dobrze zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, co si臋 mo­偶e sta膰. Musia艂a jednak najpierw uspokoi膰 dzieci, kt贸re przytuli艂y si臋 do niej przera偶one. Czu艂a d艂awienie w gar­dle, kiedy musia艂a je odsun膮膰, i patrzy艂a, jak ciasno sku­pi艂y si臋 na pryczy Elise. Czw贸rka maluch贸w, kt贸re zbyt cz臋sto mog艂y liczy膰 tylko na siebie nawzajem.

Wyj臋艂a zio艂a. Nastawi艂a wod臋, wybieraj膮c nast臋p­nie ro艣liny, kt贸re wed艂ug niej powinny pom贸c. Wy­miesza艂a niekt贸re z cz臋艣ci膮 wody. Czu艂a ucisk w skro­niach, ba艂a si臋.

A je艣li to nie pomo偶e?

To jej wina. Wy艂膮cznie jej wina. To z jej powodu Aleksanteri balansowa艂 teraz mi臋dzy 偶yciem a 艣mier­ci膮, zanim jeszcze zd膮偶y艂 cokolwiek prze偶y膰.

W g艂臋bi duszy tak bardzo chcia艂a przywr贸ci膰 go do zdrowia, ale nie wiedzia艂a, czy b臋dzie w stanie. Ni­gdy nie by艂a zbyt uwa偶nym uczniem, kiedy Ravna wyja艣nia艂a jej tajniki tej sztuki. Nauczy艂a si臋 jedynie leczy膰 drobne dolegliwo艣ci, jak na przyk艂ad b贸le lub lekkie zadra艣ni臋cia.

Jedynym naprawd臋 trudnym przypadkiem, z kt贸­rym wcze艣niej mia艂a do czynienia, by艂o rami臋 Aleksieja, lecz rana Rosjanina zabli藕ni艂a si臋 bardziej sama z siebie ni偶 dzi臋ki umiej臋tno艣ciom Raiji.

Nie wiedzia艂a, czy cia艂o Aleksanteriego goi si臋 r贸w­nie 艂atwo. Lekko dr偶a艂y jej r臋ce, kiedy chwiejnym krokiem zbli偶a艂a si臋 z mieszank膮 zi贸艂 do koi ranne­go, bezw艂adnie opartego o zwini臋te sk贸ry.

- Po艂贸偶cie go - poprosi艂a, nie patrz膮c na m艂odzie艅ca.

Petri us艂ucha艂, chocia偶 Aleksanteri chcia艂 zaprote­stowa膰.

- R贸b to, co ka偶e Raija - odezwa艂 si臋 Petri stanow­czym tonem. - By膰 mo偶e masz pewne szanse, ale mu­sisz jej pozwoli膰 decydowa膰.

Aleksanteri roz艂o偶y艂 ramiona. Przez u艂amek sekun­dy u艣miecha艂 si臋 swoim dawnym u艣miechem. Podda艂 si臋. Wzrokiem poszuka艂 Raiji. Na moment ich oczy si臋 spotka艂y.

- Nie wyko艅cz mnie do reszty - szepn膮艂 ulegle zbiela艂ymi wargami.

Raija pog艂adzi艂a go po mokrym od potu czole. Za­trzyma艂a r臋k臋 na chwil臋.

- Wydobrzejesz, Aleksanteri. 艢wiat nie chce straci膰 kogo艣 takiego jak ty. Ja tak偶e nie chc臋 ciebie straci膰.

Zamkn膮艂 oczy, lecz nadal si臋 u艣miecha艂. Petri chcia艂 rozci膮膰 mu koszul臋, lecz Raija powstrzy­ma艂a go.

- Rozepnij j膮. Jeszcze si臋 przyda, kiedy j膮 wypie­rzemy i zeszyjemy.

Aleksanteri mia艂 cztery rany. Dwie w boku na li­nii pasa, jedn膮 na piersi i jedn膮 na ramieniu.

Raija szybko je przemy艂a. Tej na ramieniu po艣wi臋­ci艂a najmniej uwagi. Krwawi艂a mocno, ale nie wyda­wa艂a si臋 zbyt g艂臋boka.

Gorzej natomiast by艂o z trzema pozosta艂ymi, a zw艂aszcza z dwiema w boku. Wygl膮da艂o te偶 na to, 偶e przysparzaj膮 Aleksanteriemu najwi臋cej cierpienia.

Ch艂opak wi艂 si臋 z b贸lu, kiedy Raija ich dotkn臋艂a. Petri i Markku musieli go przytrzyma膰, 偶eby mog艂a na艂o偶y膰 zio艂a.

- Czasem pomaga spirytus - zauwa偶y艂 Petri. Raija wola艂a jednak z tym poczeka膰.

- Zobaczmy najpierw, jak podzia艂a moja mieszan­ka - odpar艂a stanowczo, dr膮c czysty fartuch na pasy, aby u偶y膰 ich jako banda偶y. Nad ka偶d膮 ran膮 po艂o偶y­艂a kilka kamieni i mocno je przywi膮za艂a.

- Po co to robisz? - zdumia艂 si臋 Petri. Wzruszy艂a ramionami.

- Nie wiem. Mo偶e uda si臋 w ten spos贸b powstrzy­ma膰 krwawienie. To zwykle tamuje krwotok. Je偶eli nie pomo偶e, b臋d臋 musia艂a spr贸bowa膰 czego艣 innego.

- Czy znasz odpowiednie zakl臋cia? - dziwi艂 si臋 Petri. Raija nie odpowiedzia艂a. Spojrza艂a tylko na niego nieodgadnionym wzrokiem. W jednej chwili Ravna wyda艂a si臋 jej tak bardzo bliska.

Dobra, mi艂a Ravna, matka Mikkala, kt贸ra nauczy艂a j膮 wszystkiego, co umia艂a w dziedzinie uzdrawiania.

S艂owa odgrywaj膮 mniejsz膮 rol臋, moje dziecko - m贸wi艂a, kiedy Raija p艂aka艂a, nie mog膮c zapami臋ta膰 formu艂ek. - Dobrze jest je zna膰. Dla siebie samej. 艁a­twiej jest wytrwa膰 przy tym, co masz zrobi膰, kiedy si臋 mo偶esz uchwyci膰 s艂贸w. One pomog膮 ci zachowa膰 ch艂odny umys艂, 偶eby艣 nie wpad艂a w panik臋 i nie znisz­czy艂a wszystkiego, za艂amuj膮c si臋. Jednak powinna艣 pami臋ta膰 rzeczy. Same s艂owa maj膮 niewielk膮 warto艣膰. Znajomo艣膰 s艂贸w na niewiele si臋 przyda, kiedy nie wiesz, gdzie przy艂o偶y膰 r臋ce. S艂owa nie b臋d膮 mia艂y 偶adnej mocy, je偶eli zmieszasz niew艂a艣ciwe zio艂a...鈥

W ten spos贸b Raija zrozumia艂a, 偶e s艂owa to tylko s艂owa - po prostu. Je偶eli g艂owa i r臋ce - cz艂owiek - za­wiod膮, s艂owa niczego nie naprawi膮.

Jednak ci, kt贸rzy sami niewiele wiedzieli, wierzyli w s艂o­wa. W magi臋. Uwa偶ali, 偶e to pewnego rodzaju czary.

- Gdzie si臋 tego nauczy艂a艣? - spyta艂 Petri. - W Tornedalen ch艂opi nie ucz膮 swoich c贸rek czego艣 takiego. Tam my艣l膮 o tym, 偶eby je dobrze wyda膰.

- Poprzesta艅my na tym, 偶e to potrafi臋 - odpar艂a Raija wymijaj膮co. Nie by艂a w stanie rozmawia膰 z Petrim o sprawach, kt贸re sprowadza艂y j膮 w pobli偶e Mikkala.

Wiele razy w ci膮gu dnia zmienia艂a Aleksanteriemu banda偶e i ok艂ady.

Tylko jedna z ran nadal krwawi艂a. Ta, kt贸ra znaj­dowa艂a si臋 najbli偶ej brzucha.

Krew nie p艂yn臋艂a ju偶 tak jak na pocz膮tku, lecz na­dal s膮czy艂a si臋 nieprzerwanie.

- W ka偶dym razie przed艂u偶y艂a艣 mi 偶ycie - u艣miech­n膮艂 si臋 Aleksanteri z wysi艂kiem, kiedy Raija ponow­nie zmieni艂a mu ok艂ad. Nie mia艂a czasu si臋 przebra膰 i ch艂opak bardzo by艂 temu rad. Kiedy wsta艂a, 偶eby wrzuci膰 zu偶yte banda偶e do paleniska, zatrzyma艂 j膮.

- Obiecaj mi, 偶e nie zmienisz sukienki - szepn膮艂. - Obiecaj mi to, Raiju! Je偶eli mam umrze膰, chcia艂bym ci臋 tak膮 ogl膮da膰, zanim na zawsze zamkn臋 powieki.

- Nie umrzesz, Aleksanteri.

- Tss! Zr贸b to dla mnie, dobrze? Ze wzgl臋du na to, co razem prze偶yli艣my.

Skin臋艂a g艂ow膮.

Tak niewiele j膮 kosztowa艂o spe艂nienie tej pro艣by.

Tej niedzieli chodzili w baraku na paluszkach. 艢ci­szyli g艂osy. Zamilk艂y 艣miechy.

Tylko Aleksanteri, kt贸ry le偶a艂 i walczy艂 o 偶ycie, zdo艂a艂 u艂o偶y膰 usta w u艣miechu.

Potrafi艂 nawet za偶artowa膰, zdecydowany zacho­wa膰 twarz a偶 do gorzkiego ko艅ca.

Raija jednak przejrza艂a ten u艣miech. Bardziej wy­czuwa艂a ni偶 dostrzega艂a strach za bu艅czucznym spoj­rzeniem.

Zmieniaj膮c opatrunki, znajdowa艂a czas, by potrzy­ma膰 go za r臋k臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e zio艂a, kt贸re zasto­sowa艂a na rany Aleksieja, i teraz okaza艂y si臋 skuteczne.

T臋 noc sp臋dzi艂a przy Aleksanterim.

Ch艂opak upiera艂 si臋, by nast臋pnego dnia Petri i bra­cia Koski pop艂yn臋li bez niego.

- Nie przed艂u偶y mi 偶ycia to, 偶e b臋dziecie tu siedzie膰 i gapi膰 si臋 na mnie - j臋kn膮艂. - By膰 mo偶e d艂u偶ej b臋d臋 broni艂 si臋 przed 艣mierci膮, je偶eli wyruszycie. Z czystej ciekawo艣ci.

Mrukn臋li co艣 w odpowiedzi, lecz zdecydowali si臋 post膮pi膰 zgodnie z jego wol膮.

W gruncie rzeczy sami tego chcieli. Przygn臋bia艂 ich widok przyjaciela w tym stanie. Zw艂aszcza 偶e wszy­scy czuli si臋 w pewnej mierze temu winni.

Najbardziej Petri.

Nie przyzna艂 wprawdzie tego na g艂os, ale wiele o tym my艣la艂. Powinien by艂 zosta膰 i sam rozprawi膰 si臋 z tym 艂ajdakiem. Nie ucierpia艂by tak bardzo jak Aleksanteri.

Petri wybaczy艂 ch艂opakowi ca艂y b贸l i krzywdy, ja­kie ten sprowadzi艂 na niego samego i jego dom.

M臋偶czy藕ni spali.

M贸wili wprawdzie, 偶e na pewno nie zasn膮, kiedy umieraj膮cy Santeri le偶y tu偶 obok, ale posn臋li jak dzie­ci, wszyscy jak jeden.

Tylko Aleksanteri i Raija nie zmru偶yli oka. Zwi膮za­ni ze sob膮 dzi臋ki ranom, kt贸re otrzyma艂 z jej powodu.

- We藕 mnie za r臋k臋 - szepn膮艂.

Raija uj臋艂a jego d艂o艅 w obie swoje. Jego palce by­艂y przera藕liwie zimne. Skostnia艂e. A przecie偶 w bara­ku by艂o gor膮co jak w piecu.

Petri uzna艂, 偶e trzeba dobrze nagrza膰, skoro maj膮 w艣r贸d siebie walcz膮cego o 偶ycie.

- Powiniene艣 mu kaza膰 nas szuka膰 - powiedzia艂a Raija cicho z trosk膮 w g艂osie. - Nie znalaz艂 Petriego. Nie znalaz艂 te偶 mnie. A ty niepotrzebnie zachowa艂e艣 si臋 tak zaczepnie.

- Nie pozbawiaj mnie jedynego m臋偶nego czynu, ja­kiego w 偶yciu dokona艂em - poprosi艂 smutno. - Nigdy nie czu艂em si臋 tak bardzo m臋偶czyzn膮, jak w艂a艣nie wtedy. Sta艂 przede mn膮 ogromny niczym g贸ra. O wie­le pot臋偶niejszy ode mnie. Z pewno艣ci膮 dwa razy sil­niejszy, ale go nie wpu艣ci艂em do 艣rodka. Zgin膮艂, za­miast mnie wdepta膰 w ziemi臋.

- Z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 to zrobi膰 - odezwa艂a si臋 cicho Raija. - Zdajesz sobie z tego spraw臋, prawda, Aleksanteri?

Na to pytanie nie odpowiedzia艂. Poprosi艂 tylko:

- Nie wymawiaj w ten spos贸b mego imienia. To bardziej boli ni偶 wszystkie rany razem wzi臋te.

- Jestem ci wdzi臋czna, 偶e nie dopu艣ci艂e艣, 偶eby skrzywdzi艂 dzieci - przyzna艂a Raija.

- Te偶 o tym pomy艣la艂em - odpar艂. - Nie wiedzia艂em, czego chce ten szaleniec. Wreszcie mog艂em zrobi膰 co艣 dla ciebie i okaza膰 si臋 prawdziwym m臋偶czyzn膮.

- Nie powiniene艣 traktowa膰 mnie powa偶nie! To mo偶e si臋 okaza膰 dla ciebie niebezpieczne!

- Ty jeste艣 niebezpieczna, Raiju - poprawi艂 Aleksanteri. - Dla wi臋kszo艣ci m臋偶czyzn. Sta艂a艣 si臋 bardzo niebezpieczna dla mnie, a teraz Petri poczu艂 to do­k艂adnie w taki sam spos贸b. Tak jest tylko z tob膮.

- Nie mam odwagi niczego wi臋cej traktowa膰 po­wa偶nie - szepn臋艂a. - Wszystko, o co prosz臋, to odro­bina ciep艂a. Nic poza tym. Nie chc臋, by traktowano mnie powa偶nie. Nie chc臋, by kto艣 wi膮za艂 ze mn膮 ja­kie艣 nadzieje. Nie potrafi臋 ich spe艂ni膰. Bardziej si臋 te­go l臋kam, ni偶 przypuszczasz.

Szczup艂e palce Aleksanteriego oplot艂y jej palce.

- Gdyby艣 wiedzia艂a, jak mnie to przera偶a - przyzna艂. - Mog臋 to teraz powiedzie膰: za bardzo ci臋 polubi艂em. By膰 mo偶e ludzie maj膮 w艂a艣nie to na my艣li, kiedy m贸wi膮, 偶e kogo艣 kochaj膮. Nigdy wcze艣niej tego nie do艣wiadczy­艂em. 呕ycie by艂o dla mnie zabaw膮. Nie wierzy艂em, 偶e co艣 takiego w og贸le istnieje. A teraz sam si臋 z tym spotka­艂em. 艢ni臋 na jawie. Widz臋 najstraszniejsze diab艂y, jakie mo偶esz sobie wyobrazi膰, i z偶era mnie zazdro艣膰. Poc臋 si臋 i dr偶臋, nie wiedz膮c, co robi膰, 偶eby to ukry膰. 艢miertelnie si臋 boj臋 odmowy, tak bardzo, 偶e robi臋 wszystko, 偶eby zachowa膰 swoje uczucia w tajemnicy. S膮 czasem chwile nadziei i iskrz膮cego 艣wiat艂a. A potem znowu nadchodz膮 momenty ciemne jak piekielne czelu艣cie... Ja, kt贸ry si臋 zaklina艂em, 偶e nigdy nie skalam moich ust takimi bzdu­rami, teraz m贸wi臋 i m贸wi臋, bo boj臋 si臋, 偶e umr臋 i nie zd膮偶臋 ci tego wszystkiego wyjawi膰.

Raija trzyma艂a jego d艂o艅. Pog艂adzi艂a go po w艂osach i czole. S艂ucha艂a.

- Moje 偶ycie zatrzyma艂o si臋, kiedy ci臋 spotka艂em. Przegrodzi艂a je zapora. Jak bariera stawiana na drodze.

Potem nie by艂em ju偶 tym samym cz艂owiekiem. Gra艂em sw膮 rol臋, kt贸rej wszyscy ode mnie oczekiwali, lecz tyl­ko udawa艂em. Wszystkie moje my艣li kr膮偶y艂y wok贸艂 cie­bie. Wszystko, co robi艂em, robi艂em po to, by艣 zwr贸ci艂a na mnie uwag臋. - U艣miechn膮艂 si臋 smutno. - Lecz ty wi­dzia艂a艣 tylko Petriego. Zauwa偶y艂em to, zanim sama to sobie u艣wiadomi艂a艣. Wiedzia艂em, 偶e przepad艂, tak samo jak ja, na d艂ugo przedtem, zanim on sam to zrozumia艂. Nienawidzi艂em ciebie i nienawidzi艂em jego, i chcia艂em was przy艂apa膰 na gor膮cym uczynku. Chcia艂em wam udowodni膰 ob艂ud臋, ale nie potrafi艂em... - Spojrza艂 pyta­j膮co na Raij臋: - Petri opowiada艂 ci zapewne o Paivi? Raija potwierdzi艂a skinieniem g艂owy.

- D艂ugo nienawidzi艂em go za to, 偶e nie wymaga艂 ode mnie odpowiedzialno艣ci za moje post臋powanie. Do dzi艣 my艣li, 偶e nie wiedzia艂em, i偶 jego c贸rka spo­dziewa si臋 dziecka. Ale to do mnie Paivi najpierw przysz艂a. P艂aka艂a i nie mia艂a odwagi przyzna膰 si臋 oj­cu. Mog艂em si臋 przecie偶 z ni膮 o偶eni膰, gdyby tego ode mnie za偶膮da艂. Ale Petri nic nie powiedzia艂, a ja czu­艂em, jakbym by艂 mu co艣 winien.

- I sp艂aci艂e艣 to dzi艣 rano?

Nie zdo艂a艂 wzruszy膰 ramionami, jak to zwyk艂 ro­bi膰. Tylko blado si臋 u艣miechn膮艂.

- Chyba tak.

- Czy lepiej si臋 czujesz? - Nie. D艂ugo le偶a艂 w milczeniu. Po chwili 艣cisn膮艂 Raij臋 za r臋k臋.

- Czy s膮dzisz, 偶e mam jak膮艣 szans臋? - spyta艂. Czu艂a, 偶e jest spi臋ty do granic wytrzyma艂o艣ci. 呕e 艣miertelnie si臋 boi odpowiedzi, jak膮 m贸g艂 us艂ysze膰. Bardziej si臋 jednak obawia, 偶e mog艂aby wcale nie od­powiedzie膰.

- Dzi艣 przed po艂udniem my艣la艂am, 偶e nie - przy­zna艂a powoli. - Rany w twoim boku wydawa艂y si臋 bar­dzo g艂臋bokie. Ba艂am si臋, 偶e uszkodzi艂 ci co艣 w 艣rodku.

- I?

- Ju偶 tak nie my艣l臋. Wtedy krwawi艂by艣 r贸wnie偶 przez usta, ale krew p艂ynie tylko z twoich ran.

- Czuj臋 si臋 strasznie s艂aby.

- By艂oby bardzo dziwne, gdyby by艂o inaczej. To nie­zwyk艂e, 偶e w og贸le zosta艂o w tobie jeszcze troch臋 krwi.

- A wi臋c m贸wisz, 偶e mam jak膮艣 szans臋? Cho膰by najmniejsz膮? 呕e by膰 mo偶e nie umr臋?

- Mam nadziej臋, 偶e nie. Przesun膮艂 si臋 troch臋. Skrzywi艂 z b贸lu.

- My艣la艂em, 偶e nie mam po co 偶y膰 - wyzna艂 nagle.

- Niczego nie posiadam. Nie mam nikogo. Nic by mnie nie kosztowa艂o, gdybym opu艣ci艂 ten 艣wiat. Ale broni臋 si臋 ze wszystkich si艂. Cho膰 nie mam nic szcze­g贸lnego do stracenia, chcia艂bym nadal 偶y膰.

- To prawid艂owe nastawienie. Gdyby艣 zechcia艂 si臋 troch臋 przespa膰, z pewno艣ci膮 dobrze by ci to zrobi艂o.

- Przespa膰 t臋 jedyn膮 chwil臋, jak膮 mamy dla siebie?

- Westchn膮艂. - Wychodz臋 z za艂o偶enia, 偶e nie z艂o偶y艂a­by艣 swego serca w r臋ce cz艂owieka, kt贸ry wymkn膮艂 si臋 z zimnych obj臋膰 艣mierci?

Raija musia艂a si臋 u艣miechn膮膰, s艂ysz膮c ten napuszo­ny j臋zyk.

- Nie mog臋 prosi膰 samej siebie, 偶ebym czu艂a ina­czej, je偶eli o to ci chodzi.

- A wi臋c Petri? - spyta艂 zrezygnowany. - Ten do­bry, stary Petri odchodzi jako zwyci臋zca?

- Chyba tak.

- Eija nigdy nie pu艣ci艂aby go na t臋 wypraw臋 - rzek艂 cicho Aleksanteri. - Nawet nie ma poj臋cia, na jakie pokusy nara偶ony jest jej biedny m膮偶.

Raija nie odezwa艂a si臋. Nie chcia艂a rozmawia膰 o 偶o­nie Petriego, tak samo zreszt膮, jak nie chcia艂a wi臋cej rozmawia膰 o swojej przesz艂o艣ci.

- Czy to ci nie przeszkadza, 偶e jest 偶onaty?

Raija zastanowi艂a si臋 przez chwil臋. Nie czu艂a, 偶e­by jej to przeszkadza艂o. Zdawa艂a sobie spraw臋 tylko z tego, 偶e Petri jest jej bardzo drogi.

Potrafi艂a odr贸偶ni膰 jego oddech od innych. Czu艂a go na sobie, kiedy si臋 odwraca艂. Sprawia艂, 偶e by艂a szcz臋­艣liwa, i nie mia艂a wra偶enia, 偶e komu艣 go odbiera.

- Nie s膮dz臋 - odpowiedzia艂a w ko艅cu. - Czy uwa­偶asz, 偶e wygl膮dam na skrzywdzon膮?

- Jak mo偶esz? - odpowiedzia艂 pytaniem.

Raija zosta艂a przy Aleksanterim do chwili, gdy na­prawd臋 zasn膮艂 z wyczerpania pomimo b贸lu z powo­du ran.

Dopiero wtedy posz艂a do 艂贸偶ka. Jednak nie zdj臋艂a sukni.

Wygl膮da艂o na to, 偶e stan Aleksanteriego si臋 popra­wia, ale nigdy nic nie wiadomo.

Chcia艂a dotrzyma膰 z艂o偶onej mu obietnicy, gdyby mimo wszystko mia艂o si臋 zdarzy膰 najgorsze.

7

Raija obudzi艂a si臋, zanim m臋偶czy藕ni wyp艂yn臋li w morze. Petri prosi艂 j膮, 偶eby si臋 przespa艂a. Na kilka godzin przed wyruszeniem na po艂贸w zmieni艂 j膮 przy Aleksanterim.

Nie mog艂a jednak d艂u偶ej spa膰.

- 艢pi?

Petri skin膮艂 g艂ow膮.

- Majaczy艂 - u艣miechn膮艂 si臋, posy艂aj膮c jej czu艂e, pieszczotliwe spojrzenie. - Nagle sta艂a艣 si臋 dla niego bardzo wa偶na. Doskonale go rozumiem.

Raija spu艣ci艂a wzrok.

- Wcale mnie to nie cieszy. Petri wzi膮艂 j膮 sw膮 siln膮 d艂oni膮 pod brod臋. Uni贸s艂 jej twarz, tak 偶e musia艂a na niego spojrze膰.

- Chyba w 偶aden spos贸b nie zach臋ca艂a艣 go, by si臋 w tobie zakocha艂, prawda? Teraz my艣l o tobie powin­na mu pom贸c wyzdrowie膰. Trzyma go przy 偶yciu.

Petri zdusi艂 w sobie zazdro艣膰. Stara艂 si臋 zrozumie膰.

- My艣lisz, 偶e dojdzie do siebie? Raija potar艂a r臋ce. By艂y lodowate. Tak zimne, 偶e si臋 wystraszy艂a.

Taki sam ch艂贸d czu艂a, zanim straci艂a przytomno艣膰 i znalaz艂a si臋 w dw贸ch miejscach naraz - nie b臋d膮c w艂a艣ciwie w 偶adnym z nich. Teraz dozna艂a tego sa­mego nieprzyjemnego wra偶enia.

- Dojdzie do siebie. Jej g艂os brzmia艂 bezbarwnie. Jak gdyby nie nale偶a艂 do niej. Wydoby艂 si臋 jednak z jej ust.

Widzia艂a, 偶e Petri zdziwiony przygl膮da si臋 jej ba­dawczo, jednak nic nie powiedzia艂. Raija zmieszana odwr贸ci艂a wzrok. Czu艂a, 偶e zaraz si臋 co艣 z ni膮 stanie, a nie chcia艂a do tego dopu艣ci膰.

- Walczy - m贸wi艂a dalej, staraj膮c si臋, by jej s艂owa brzmia艂y przekonuj膮co. Tym razem by艂 to jej dawny glos. Tym razem nie dostrzeg艂a pytania w spojrzeniu Petriego. - Jak偶e m贸g艂by nie da膰 sobie rady?

Petri po艣piesznie j膮 przytuli艂.

- Twoja odwaga i wiara r贸wnie偶 mnie daje nadzie­j臋, droga Raiju. Chcia艂bym tak wierzy膰!

Raija u艣miechn臋艂a si臋.

Na nic by si臋 nie zda艂o, gdyby mu powiedzia艂a, 偶e sama te偶 w膮tpi艂a. Do niedawna w膮tpi艂a podobnie jak Petri.

Teraz nie by艂o ju偶 miejsca na zw膮tpienie. Uwierzy­艂a swojej intuicji. 艢lepo jej ufa艂a.

Do tej pory 偶adne z przeczu膰 jej nie zawiod艂o. Wiele razy sprawia艂y wra偶enie nierealnych, ale si臋 sprawdza艂y.

Wydawa艂o si臋, 偶e jej los zosta艂 przes膮dzony z g贸ry i 偶e ona sama tylko w niewielkim stopniu mia艂a wp艂yw na swoje 偶ycie. My艣la艂a ju偶, 偶e owa obca si艂a j膮 opu艣ci­艂a. 呕e znikn臋艂a na zawsze po tym, jak w okrutny spo­s贸b wykorzysta艂a Raij臋 jako swe narz臋dzie, lecz najwi­doczniej tak si臋 nie sta艂o. Teraz nap艂ywa艂a z powrotem.

Raija wiedzia艂a, 偶e Aleksanteri wyzdrowieje.

Jej zio艂a zrobi艂y swoje. I jeszcze jego niezwyk艂a wo­la 偶ycia.

A co艣, czego nie rozumia艂a, dokona艂o reszty.

Jednocze艣nie Raija przeczuwa艂a co艣 innego. Co艣, co objawia艂o si臋 lodowatym dreszczem wzd艂u偶 kr臋gos艂upa.

Bardziej zgadywa艂a, ni偶 wiedzia艂a, 偶e s艂owa Petriego o kobietach podejrzanych o czary poruszy艂y w jej duszy lawin臋.

Po tamtej rozmowie ujawni艂a si臋 owa zdolno艣膰, o kt贸rej Raija wola艂aby zapomnie膰.

W takich chwilach zwykle to 偶ycie Mikkala poja­wia艂o si臋 wyra藕nie w urywanych fragmentach.

Teraz jednak czu艂a ogie艅. Czu艂a ogie艅 i l贸d - lodo­wat膮 wod臋.

Wype艂ni艂 j膮 b贸l wi臋kszy ni偶 jakikolwiek z mo偶li­wych. Nie cielesny, lecz dr臋cz膮cy od 艣rodka. Wyda­wa艂o si臋, 偶e ca艂a jej dusza rozsypie si臋 w proch.

Wyczuwa艂a 藕r贸d艂o z艂a.

Gorszego ni偶 jakiekolwiek z dotychczas napotka­nych.

Raija nie rozumia艂a, co owe wra偶enia maj膮 z ni膮 wsp贸lnego. Nie chcia艂a bra膰 w tym udzia艂u, lecz z r贸w­n膮 pewno艣ci膮 jak to, 偶e Aleksanteri wyzdrowieje, wie­dzia艂a r贸wnie偶, 偶e z艂e przeczucia dotycz膮 w艂a艣nie jej.

Raija zosta艂a sama w baraku razem z dzie膰mi i ran­nym Aleksanterim.

Petri u艣ciska艂 j膮 przed wyj艣ciem. Trzyma艂 j膮 w ob­j臋ciach, chocia偶 wszyscy si臋 temu przygl膮dali. Poca­艂owa艂 j膮 i pog艂adzi艂 po plecach.

- Jeste艣 uparta, moja ma艂a - szepn膮艂 jej do ucha. - Nie poddawaj si臋! Nie pozw贸l, by kto艣 z nas si臋 podda艂!

Raija opar艂a si臋 o drzwi i przymkn臋艂a oczy. Z ca­艂ej si艂y stara艂a si臋 skoncentrowa膰, by wyra藕nie ujrze膰 obrazy, kt贸re tylko niejasno przeczuwa艂a.

Pot si臋 z niej lal, kiedy pr贸bowa艂a wydrze膰 tajem­nice, kt贸re szykowa艂a przysz艂o艣膰.

By艂 tam ogie艅, poniewa偶 czu艂a dym. Czy偶by to ja­ka艣 wizja po偶aru w rybackim obozie?

Z ca艂ej duszy pragn臋艂a wyt艂umaczy膰 sobie dziwne doznania jako co艣 naturalnego, lecz niepok贸j i strach wbi艂y w ni膮 swe szpony. Nie puszcza艂y tak 艂atwo.

Dopiero kiedy otworzy艂a oczy, ogie艅 znikn膮艂. Do­piero po d艂u偶szej chwili odwa偶y艂a si臋 ponownie od­dycha膰 i zamkn膮膰 oczy.

Zacisn臋艂a pi臋艣ci, a偶 zbiela艂y kostki jej d艂oni. Szcz臋­ka艂a z臋bami, by艂a mokra od potu, cho膰 dygota艂a z zimna. Nic nie zobaczy艂a.

Nic, co mog艂oby j膮 艂膮czy膰 z wydarzeniami w twier­dzy.

Ca艂y wysi艂ek poszed艂 na marne.

Dr臋czy艂y j膮 jednak w艂asne wyobra偶enia. Odczucia wywo艂ywane przez ludzi, m贸wi膮cych przy niej o czarach.

Przypomnia艂a sobie opowie艣膰 Reijo o kobiecie, kt贸r膮 pokocha艂 w mie艣cie kupieckim.

Nazwano j膮 czarownic膮.

Raija wiedzia艂a, 偶e w ubieg艂ych stuleciach wielu lu­dzi straci艂o 偶ycie na stosie, bo podejrzewano ich o konszachty z diab艂em.

Ale to dzia艂o si臋 dawno temu, zanim jeszcze si臋 urodzi艂a, zanim urodzi艂 si臋 ktokolwiek z tych, kt贸­rych zna艂a.

Nie wierzy艂a, 偶e nadal si臋 praktykuje takie kary. W ka偶dym razie nie tutaj. Finnmark to taka rozleg艂a kraina. Nie by艂o potrzeby zabijania kogokolwiek w ten spos贸b, nawet je偶eli uczyni艂 co艣 z艂ego.

Palenie czarownic na stosach wydawa艂o si臋 jak po­wiew grozy z dawnych czas贸w. Drwi膮cy 艣miech z tych, kt贸rzy wierz膮, 偶e czas idzie naprz贸d.

Kim s膮 oskar偶yciele? Kim s膮 oskar偶one?

Co uczyni艂y?

Prawdziwe czary wywo艂a艂yby plotki, kt贸re jak po­偶ar ogarn臋艂yby ca艂y p艂askowy偶 Finnmarku w ci膮gu paru tygodni.

Lecz tu nie dotar艂y 偶adne takie pog艂oski. Nikt nie staje si臋 wied藕m膮 czy czarnoksi臋偶nikiem w ci膮gu jed­nej nocy. Raija nie wierzy艂a w to.

Dwa dni p贸藕niej Aleksanteri ujrza艂 艣wiat w du偶o ja艣niejszych barwach. Z pomoc膮 przyjaci贸艂 uda艂o mu si臋 usi膮艣膰 na koi. Wida膰 by艂o, 偶e sprawia mu to b贸l, lecz on zagryza艂 z臋by i mimo to si臋 u艣miecha艂. To prawdziwy sukces.

Skoro czuje b贸l, to znaczy, 偶e 偶yje. Nie jest jakim艣 cherlakiem, kt贸ry 艂atwo si臋 poddaje.

W ca艂ym boku czu艂 jakby ci臋cia no偶em, ale za to m贸g艂 siedzie膰. Bia艂a niczym zimowy p艂askowy偶 twarz nieco si臋 zar贸偶owi艂a. W oczach tli艂y si臋 iskierki nadziei.

- My艣l臋, do licha, 偶e wyjd臋 z tego - wykrztusi艂. - Jeste艣 niesamowit膮 kobiet膮, Raija - doda艂, pieszcz膮c j膮 bez skr臋powania roziskrzonym spojrzeniem swych szarych oczu.

Raija poczu艂a si臋 odrobin臋 zak艂opotana, lecz nie potrafi艂a opanowa膰 wzruszenia z powodu jego rado­艣ci, okazywanej tak jawnie, jak i jego oddania.

Aleksanteri zauwa偶y艂, 偶e wywo艂a艂 s艂aby rumieniec na jej policzkach. Raija jest taka pi臋kna, kiedy si臋 czerwieni. Wygl膮da wtedy niezwykle m艂odo, pomy­艣la艂. Chcia艂by j膮 zna膰, kiedy by艂a m艂odsza. Petri w tym czasie zakocha艂 si臋 w艂a艣nie w Eiji i nie wyobra­偶a艂 sobie, by m贸g艂 spojrze膰 na inn膮 kobiet臋...

Aleksanteri chcia艂by zna膰 Raij臋, zanim ktokolwiek inny j膮 zauwa偶y艂...

W jednej chwili poczu艂 d艂awienie w gardle. B贸l z powodu ran jakby z艂agodnia艂. M贸g艂by z tym 偶y膰. Teraz by艂 pewien, 偶e potrafi go znie艣膰.

Nie by艂 jednak r贸wnie pewien, 偶e to, co czuje w pier­si - gdzie nie zadano mu 偶adnych ran, po kt贸rych wid­nia艂yby jakie艣 blizny - kiedykolwiek uda si臋 ukoi膰.

Ten b贸l wydawa艂 si臋 o wiele powa偶niejszy. O wie­le bardziej dotkliwy.

Raija nadal mia艂a na sobie sukienk臋. T臋 sam膮 pi臋k­n膮 sukienk臋, kt贸r膮 za艂o偶y艂a na sobotni膮 zabaw臋.

Obieca艂a mu to i dotrzyma艂a s艂owa.

- Mo偶esz teraz si臋 przebra膰, Raiju - rzek艂 cicho zd艂a­wionym g艂osem. - Jestem ca艂kiem pewien, 偶e wszyst­ko b臋dzie dobrze.

Przez twarz Raiji przemkn膮艂 u艣miech. Aleksanteri wiedzia艂, 偶e po wsze czasy zapami臋ta j膮 tak膮, jak w tej chwili.

Raija po艣piesznie 艣cisn臋艂a go za r臋k臋. Ten u艣miech przeznaczony by艂 tylko dla niego. Nie dla Petriego. Tylko dla Aleksanteriego. Ten u艣cisk d艂oni m贸wi艂 o pewnego rodzaju poufa艂o艣ci i wsp贸lnej tajemnicy.

- My艣la艂am o tym przez chwil臋 - przyzna艂a. - Czu­艂am, 偶e ju偶 nie musz臋 jej mie膰 na sobie, ale chcia艂am, 偶eby艣 ty sam zdecydowa艂, Aleksanteri.

- Co znaczy ta rozmowa o sukniach? - spyta艂 Petri, unosz膮c brwi.

Raija mrugn臋艂a do Aleksanteriego.

- To sprawa mi臋dzy Aleksanterim a mn膮 - odpar­艂a. - I tak zostanie, Petri.

Wzruszy艂 ramionami. Nie zadawa艂 wi臋cej pyta艅. Zorientowa艂 si臋, 偶e Raija jest o wiele bardziej nieza­le偶na ni偶 jakakolwiek kobieta, kt贸r膮 zna艂. Przekona艂 si臋, 偶e nie mo偶e jej niczego dyktowa膰. 呕e Raija jest bardziej wolna ni偶 wiatr. Cz臋sto r贸wnie偶 o wiele sil­niejsza od niego. Zimowy sztorm przegra艂by z ni膮 w zawodach, Petri by艂 tego pewien. By艂a najbardziej upart膮 kobiet膮 na p贸艂noc od Zatoki Botnickiej. By膰 mo偶e tak偶e na p贸艂noc od Helsinek, o ile wiedzia艂.

Niech czart porwie ka偶dego poczciwca, z kt贸rym mia艂aby skrzy偶owa膰 swe 艣cie偶ki.

By艂a jedyn膮, o kt贸rej m贸g艂 my艣le膰.

- Tak, Santeriego zawsze interesowa艂y sukienki - zauwa偶y艂 oschle.

Aleksanteri patrzy艂 na Raij臋 rozmarzonym wzro­kiem. Potrafi艂 by膰 tak diabelnie czaruj膮cy, gdy tylko zechcia艂 - a je艣li chodzi o Raij臋, m贸g艂by zdoby膰 si臋 na wiele wi臋cej ni偶 kiedykolwiek.

Co taki biedak bez grosza, w dodatku 偶onaty, mia艂­by przeciwstawi膰 ch艂opi臋cemu wdzi臋kowi tego w艂贸­czykija?

Gdyby Santeri pokaza艂 si臋 od najlepszej strony, m贸g艂by si臋 sta膰 piekielnie trudnym rywalem.

Raija mo偶e m贸wi膰 sobie, co chce - i rzeczywi艣cie to zrobi艂a, kiedy Petri powiedzia艂 jej o swoich w膮t­pliwo艣ciach - jednak kiedy patrzy艂a na Aleksanteriego, w jej oczach pojawia艂 si臋 osobliwy b艂ysk.

M艂odzieniec wywo艂ywa艂 na jej twarzy u艣miech, ja­kiego Petri nigdy nie otrzyma艂. By艂o co艣 odmiennego w sposobie, w jaki trzyma艂a g艂ow臋, rozmawiaj膮c z Aleksanterim. 艢ci膮ga艂a usta w dziwny spos贸b.

Pojawia艂o si臋 w niej co艣... niemal sztucznego. Tak jakby chcia艂a zrobi膰 na Aleksanterim wra偶enie. Poka­za艂a mu si臋 z tej strony, kt贸rej nie stara艂a si臋 ods艂o­ni膰 przed Petrim.

Przy Petrim si臋 nie wysila艂a. Nie ukazywa艂a ca艂ej swej kobieco艣ci.

Jemu objawia艂a si臋 taka, jaka by艂a na co dzie艅. Ale Petri chcia艂by ujrze膰 owego egzotycznego ptaka z barwnymi pi贸rami - poczu膰, jak czy艣ci dla niego swoje pi贸rka, tak jak to czyni dla Aleksanteriego.

Pragn膮艂, by i mi臋dzy nimi czasem bywa艂y 艣wi臋ta, 偶eby nie zawsze zachowywa艂a si臋 tak zwyczajnie.

By艂 zazdrosny.

- Mo偶e Aleksanteri powinien troch臋 odpocz膮膰? - spyta艂 od niechcenia.

- Nie pracowa艂em na morzu ca艂y dzie艅. Petri wzruszy艂 ramionami:

- Sam zreszt膮 wiesz najlepiej.

Jego ton powiedzia艂 Raiji, 偶e co艣 jest nie w porz膮d­ku, i natychmiast zrozumia艂a, co go gn臋bi.

Petri by艂 mo偶e doros艂ym m臋偶czyzn膮, ale r贸wnie偶 doro艣li m臋偶czy藕ni mog膮 si臋 czasem czu膰 jak dzieci. Raija wsta艂a z koi Aleksanteriego. Spojrza艂a na niego porozumiewawczo. Wtedy r贸wnie偶 on zrozumia艂, w czym rzecz. Niezmiernie go to rozbawi艂o. Mrugn膮艂 do niej. Zrobi艂 to tak otwarcie, 偶e Petri nie m贸g艂 te­go nie zauwa偶y膰.

Raija wiedzia艂a, 偶e uczyni艂 to celowo.

Wraca艂 do zdrowia, to pewne.

Stan臋艂a przy Petrim. Opar艂a si臋 o jego szerokie plecy, ca艂kiem naturalnie. Pr贸bowa艂a mu pokaza膰, 偶e nadal uwa偶a, 偶e do siebie nale偶膮, cho膰by ca艂y 艣wiat m贸wi艂 co艣 innego. Delikatnymi palcami g艂adzi艂a szybko i pieszczo­tliwie jego w艂osy na karku. Czu艂a, jak jego mi臋艣nie si臋 rozlu藕niaj膮, lecz wiedzia艂a, 偶e wci膮偶 jest czujny.

Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e dalej b臋d膮 go dr臋czy艂y my艣li tak g艂upie, 偶e nie odwa偶y艂aby si臋 ich g艂o艣no wy­powiedzie膰.

- Aleksanteri, mo偶esz ju偶 pr贸bowa膰 siada膰 - odezwa­艂a si臋 spokojnie - ale nie sied藕 za d艂ugo. Nie chcemy, 偶eby艣 si臋 forsowa艂. Nie wiem, czy uda mi si臋 ponow­nie postawi膰 ci臋 na nogi, je偶eli sam wszystko zepsujesz.

U艣miechn膮艂 si臋 krzywo. W w膮skich, szarych oczach Raija odczyta艂a wyra藕n膮 informacj臋. Wiedzia艂a, 偶e Petri r贸wnie偶 m贸g艂 to dostrzec. Wiedzia艂a, 偶e r贸wnie偶 zrozumia艂.

Aleksanteri mia艂 艣wiadomo艣膰, dlaczego Raija przy­j臋艂a taki ton. To go uspokoi艂o - niemal rozsadza艂a go pewno艣膰 siebie, kiedy poczu艂, 偶e 偶ycie ma zamiar cof­n膮膰 sw贸j bieg. Wierzy艂, 偶e jest w stanie pobi膰 Petriego. Widzia艂, 偶e Petri my艣la艂 tak samo.

Raija potar艂a g艂ow膮 o brod臋 Petriego. Jej usta wy­szepta艂y s艂owa, kt贸re tylko on m贸g艂 us艂ysze膰.

- Na dworze nadal jest ciep艂o. Wkr贸tce nadejdzie noc.

Nie myli艂a si臋. Wiecz贸r by艂 ciep艂y. S艂o艅ce ju偶 daw­no temu zanurzy艂o sw膮 rozpalon膮 tarcz臋 w morzu, lecz to nie ostudzi艂o zbytnio powietrza.

W obozie panowa艂a cisza.

Z tego czy innego baraku dochodzi艂y co prawda 艣miech i rozmowy, ale na zewn膮trz nikogo nie by艂o.

Oni jedyni wyszli w t臋 noc. W t臋 jasn膮 noc, kt贸ra wcale nie my艣la艂a ukry膰 ich przed reszt膮 艣wiata. Petri otoczy艂 ramieniem szczup艂e barki Raiji. Obj膮艂 j膮 mocno - jak gdyby w obawie, 偶e mu ucieknie. W oba­wie, 偶e zaraz zostanie oszukany - teraz, kiedy czu艂 si臋 taki bezpieczny, przynajmniej tej nocy.

Potrzebowali samotno艣ci. Owej koj膮cej ciszy, kt贸­ra mog艂a wype艂ni膰 odleg艂o艣膰 mi臋dzy nimi.

Szukali jej, lecz nie ca艂kiem im si臋 uda艂o j膮 znale藕膰. Co艣 wkrad艂o si臋 mi臋dzy ich d艂onie. Splataj膮ce si臋 ze so­b膮 palce napotyka艂y co艣 wi臋cej ni偶 sk贸ra bliskiej osoby.

Po艣r贸d ska艂 rysowa艂y si臋 czarne kontury szop, w kt贸­rych przechowywano kutry. Szopy by艂y tak czarne, jak kiedy patrzy si臋 na nie pod s艂o艅ce.

W 艣wietle dziennym by艂y po prostu zniszczone i zsza­rza艂e.

Drzwi g艂o艣no zaskrzypia艂y, kiedy Petri je pchn膮艂. Ich skarga zabrzmia艂a r贸wnie dono艣nie, kiedy je z trzaskiem zamyka艂.

Rybacy z najbli偶szych barak贸w musieli us艂ysze膰 ten odg艂os. By膰 mo偶e kto艣 dowcipkowa艂 teraz na ten temat. Wszyscy wiedzieli, co ten d藕wi臋k noc膮 ozna­cza. Nikt nie wierzy艂 w czyj膮艣 gorliwo艣膰 i przygoto­wywanie o tej porze sprz臋tu. Petri s艂ysza艂 wr臋cz, jak m贸wi膮: 鈥瀟eraz inny sprz臋t b臋dzie w u偶yciu...鈥

Lecz ani Raija, ani Petri nie m贸wili o tym, 偶e to, co istnieje mi臋dzy nimi, nie pasuje do brudnej szopy.

Do艣膰 d艂ugo powstrzymywali si臋 przed wykorzysta­niem tej kryj贸wki. Kojarzy艂a si臋 zbyt jednoznacznie.

Szopy bardziej ni偶 ch臋tnie wykorzystywano do spotka艅 w celu, za kt贸rym nie kry艂y si臋 偶adne praw­dziwe uczucia.

Raija okre艣la艂a je mianem prymitywnych, widz膮c, jak para za par膮 prze艣lizguje si臋 ukradkiem do 艣rod­ka, odprowadzana d藕wi臋kami zdradzieckich drzwi.

Teraz sama dzi臋kowa艂a za to schronienie. Nie ob­chodzi艂o j膮, co inni sobie pomy艣l膮.

W baraku mieszka艂o zbyt wiele os贸b.

Nie znosi艂a powstrzymywania oddechu.

Nie znosi艂a ci膮g艂ego kontrolowania s艂贸w i gest贸w - nie znosi艂a panowania nad sob膮. Nie znosi艂a 艣wiadomo艣ci, 偶e inni nas艂uchuj膮. 艢wia­domo艣ci, 偶e mog膮 us艂ysze膰 najdrobniejszy ruch, ka偶­de gor膮ce westchnienie. Nie mog艂aby znie艣膰 tego, 偶e Aleksanteri j膮 us艂yszy.

Nie wiedzia艂a dok艂adnie, czy ze wzgl臋du na niego - 偶eby mu tego oszcz臋dzi膰 - czy raczej ze wzgl臋du na siebie sam膮. Nie wiedzia艂a dobrze, co w艂a艣ciwie ni膮 kierowa艂o.

Szopa by艂a azylem.

Pachnia艂o w niej morzem i sol膮, co zwykle przypra­wia艂o Raij臋 o md艂o艣ci z powodu strachu przed bezden­n膮 g艂臋bin膮. Tutaj jednak znajdowa艂o si臋 co艣, co 艂膮czy艂o j膮 z ukochanym. Petri gwa艂townie obj膮艂 j膮 wp贸艂 i moc­no przyci膮gn膮艂 do siebie. Jego usta dr偶a艂y, a w oczach kry艂 si臋 strach, kt贸rego wcze艣niej Raija nie zauwa偶y艂a.

Przycisn膮艂 j膮 do 艣ciany. Uwi臋zi艂 mi臋dzy deskami a w艂asnym cia艂em. Spojrza艂 na ni膮. Wpatrywa艂 si臋 w jej twarz d艂ugo, z determinacj膮, a nast臋pnie przy­war艂 ustami do jej ust. Ca艂owa艂 j膮 z 偶arem, przypo­minaj膮cym g艂贸d. Rozpacz.

Bez tchu odsun膮艂 Raij臋 od siebie. Czu艂a, jak piek膮 zranione wargi. Krew szybko t臋tni艂a w jej 偶y艂ach i chocia偶 Petriemu uda艂o si臋 wyzwoli膰 ten ogie艅, kt贸­ry zawsze tli艂 si臋 w nich obojgu i zap艂on膮艂 teraz r贸w­nie 艂akomie jak zwykle, wywo艂a艂 tak偶e co艣 jeszcze. Co艣, co oboje posiadali, lecz co do tej pory tkwi艂o w nich u艣pione.

Petri zamkn膮艂 oczy. Jedn膮 r臋k臋 opar艂 na 艣cianie po­nad ramieniem Raiji, drug膮 przesuwa艂 wzd艂u偶 jej szyi.

O Bo偶e, jak jej potrzebowa艂. Chcia艂 j膮 mie膰, bar­dziej ni偶 kiedykolwiek.

Chcia艂 j膮 posi膮艣膰.

Wcze艣niej tego nie czu艂.

Zadowala艂 si臋 tym, 偶e dzieli艂 z ni膮 uczucie, kt贸re si臋 w nich zrodzi艂o, kt贸re spad艂o na nich tak niespo­dziewanie. Bra艂 to, co dawa艂a tera藕niejszo艣膰.

Wdycha艂 zapach Raiji i wiedzia艂, 偶e w艂a艣nie w takiej chwili naprawd臋 偶yje. By艂 za to wdzi臋czny losowi.

Do tej pory nie mia艂 odwagi pragn膮膰 wi臋cej.

Nawet nie przemkn臋艂o mu to przez my艣l.

Teraz jednak zazdro艣膰 o Aleksanteriego da艂a o so­bie zna膰. Nie by艂a szlachetna. Wyzwala艂a najgorsze my艣li. Tera藕niejszo艣膰 to tylko okruchy.

Czy mia艂 zjada膰 same okruchy?

Czy nie mia艂 prawa naje艣膰 si臋 do syta?

Tera藕niejszo艣膰 okaza艂a si臋 niewystarczaj膮ca. Petri chcia艂 mie膰 wszystko. Przesz艂o艣膰 i przysz艂o艣膰, i obec­n膮 chwil臋 - i Raij臋, tylko j膮.

Pragn膮艂 z ni膮 porozmawia膰, zapyta膰, co o tym s膮dzi. Ale Raija jest tak potwornie rozs膮dna. Zaraz powie o Eiji. O jego dzieciach. O tym, 偶e sama w 艣wietle pra­wa jest m臋偶atk膮. O swoich dzieciach. Zastanawia艂 si臋, co by zrobi艂a, gdyby Aleksanteri zaproponowa艂 jej to samo.

Aleksanteri zasia艂 by膰 mo偶e ziarno tu i tam na swo­im szlaku, ale nie mia艂 偶ony, kt贸ra by go wi膮za艂a. Nie mia艂 nawet swojego domu.

To, z czego Petri by艂 kiedy艣 taki dumny, teraz go obezw艂adnia艂o i czyni艂o z niego wi臋藕nia.

Pot臋pia艂 siebie za w艂asne my艣li.

Rozz艂o艣ci艂 si臋.

Na siebie samego za to, 偶e w og贸le mo偶e my艣le膰 w ten spos贸b.

Na ni膮 za to, 偶e tak nie my艣li. 呕e jest zadowolona, 偶yj膮c dniem dzisiejszym, bior膮c to, co otrzymuje, i nie patrz膮c w przysz艂o艣膰. 呕e mo偶e trzyma膰 go w ob­j臋ciach, nie p艂on膮c z t臋sknoty za czym艣 wi臋cej ni偶 tyl­ko chwila.

- Wiele czasu po艣wi臋casz Santeriemu - rzek艂, s艂y­sz膮c, jak bardzo ochryple zabrzmia艂 jego w艂asny g艂os.

- Chc臋, 偶eby wyzdrowia艂. - Tak.

Nie powiedzia艂 nic wi臋cej. Lecz jego oczy pociem­nia艂y i Raija poczu艂a w sercu uk艂ucie goryczy.

- Potrzebny mi tw贸j czas, Raiju - odezwa艂 si臋 zno­wu. - Ja tak偶e go potrzebuj臋. Ja tak偶e czuj臋 si臋 chory.

U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo.

- Tak? Jak偶e to?

Zr臋cznymi palcami rozpina艂a g贸rne guziki jego ko­szuli.

- Czas mija tak szybko - rzek艂 zbola艂ym g艂osem. - Tak diabelnie szybko. Po偶era tygodnie. Z ka偶dym mi­jaj膮cym dniem czuj臋 si臋 coraz bardziej ubogi. - Spojrza艂 na ni膮 szeroko otwartymi oczami. - Wkr贸tce musz臋 wy­ruszy膰 w drog臋. Musz臋 wr贸ci膰 do domu. Nie mog臋 zo­sta膰, Raiju. Nie mog臋 tu zosta膰. To mnie zabija, bo nie chc臋 od ciebie odej艣膰. Mamy tak ma艂o czasu.

Obiema d艂o艅mi obj臋艂a jego policzki. Zauwa偶y艂a, 偶e troch臋 schud艂. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e za ma艂o je.

- Oboje wiedzieli艣my o tym od samego pocz膮tku - odpar艂a cicho. - Mieli艣my tego 艣wiadomo艣膰. Ten dzie艅 musi nadej艣膰.

- To dla ciebie nic nie znaczy? - spyta艂 z wyrzu­tem. Zimniejszym g艂osem, ni偶 zamierza艂.

Chcia艂 j膮 delikatnie przytuli膰 i pokaza膰 jej, jak g艂臋­bokim j膮 darzy uczuciem, lecz przez ca艂y czas robi艂 wszystko na opak.

- Mo偶e w gruncie rzeczy wcale ci臋 nie obchodz臋? Po prostu wybra艂a艣 tego z nas, kt贸ry sta艂 na czele?

Raija spojrza艂a na niego - nie rozumia艂a tej z艂o艣ci, nie rozumia艂a tej nag艂ej zmiany nastroju.

Petri rozumia艂. Cho膰 by艂 doros艂y i wielkoduszny, mia艂 wielkie serce i wszed艂 w ten uk艂ad z r贸wnie otwartymi oczyma jak ona, teraz nie poznawa艂 samego siebie. Ni­gdy mi臋dzy nimi nie by艂o takiej z艂o艣ci jak w tej chwili.

Przesun膮艂 Raij臋 bli偶ej 艣ciany. Trzyma艂 j膮 d艂o艅mi twardymi jak kamienie. I r贸wnie zimnymi.

Jego oczy p艂on臋艂y, lecz zimnym ogniem.

Policzki napi臋艂y si臋, sprawiaj膮c, 偶e twarz sta艂a si臋 surowa. Jedn膮 r臋k臋 podsun膮艂 pod plecy dziewczyny. Z ca艂ej si艂y przytwierdzi艂 j膮 wr臋cz do swego cia艂a.

Drug膮 r臋k膮 podci膮gn膮艂 jej sp贸dnic臋. Bezlito艣nie przesuwa艂 palcami wzd艂u偶 ud Raiji.

Zostawia艂 czerwone 艣lady w miejscach, gdzie zwy­kle wyzwala艂 ogie艅.

Sprawia艂 b贸l tam, gdzie pieszczotami budzi艂 w niej rozkosz.

Zaczepi艂 brzeg sp贸dnicy za pasek. Przywar艂 do Raiji. Woln膮 r臋k膮 rozpi膮艂 spodnie.

Poczu艂a, jak j膮 zmusi艂, by si臋 przed nim otworzy艂a. My艣la艂a, 偶e b臋dzie krzycze膰, kiedy uni贸s艂 j膮 nieco, 偶eby w ni膮 wej艣膰. Przypar艂 j膮 do 艣ciany i bra艂, nie daj膮c nic.

By艂o mu zimno, cho膰 dotar艂 do punktu kulmina­cyjnego, kt贸ry pozostawi艂 tylko pustk臋.

Wyczerpany odsun膮艂 si臋 od Raiji. Spu艣ci艂a g艂ow臋, lecz zd膮偶y艂 zauwa偶y膰, 偶e jej wargi krwawi膮. Odwr贸­ci艂 si臋 do niej plecami i poprawi艂 ubranie.

O Bo偶e, 偶eby tylko potrafi艂a zrozumie膰. 呕eby tyl­ko zdo艂a艂 j膮 przekona膰, jak bardzo siebie za to niena­widzi艂. 呕e to przecie偶 nie on - nie taki, jakim jest na­prawd臋. 呕e czego艣 takiego ten Petri, kt贸ry j膮 kocha艂, na pewno nie m贸g艂by zrobi膰...

Chcia艂 us艂ysze膰, jak mu wybacza. Chcia艂 us艂ysze膰, jak wypowiada zbawienne s艂owa, lecz jedynym d藕wi臋kiem, jaki go dochodzi艂, by艂 jej urywany, dr偶膮cy oddech.

Po chwili zabrzmia艂 jej g艂os. Nie mi臋kki i ciep艂y, jaki bywa艂 g艂os Raiji. Nie pe艂en kobiety, kt贸r膮 kocha艂. Wydawa艂 si臋 r贸wnie zimny jak noc polarna.

- Nigdy tego nie zapomn臋, Petri. Jak mog艂e艣...

J臋kn臋艂y drzwi.

Najpierw, kiedy je otwiera艂a.

Potem, kiedy je zamkn臋艂a.

Uczyni艂a to ch艂odno i ze spokojem.

Petri przerazi艂 si臋 tego bardziej ni偶 bladej w艣ciek艂o­艣ci. Opanowana Raija by艂a o wiele bardziej niebez­pieczna ni偶 ta, kt贸ra przeklina艂a i bi艂a. Chcia艂 jej da膰 tyle ciep艂a. Chcia艂 jej powiedzie膰, ile dla niego znaczy.

Jak niewiele warte i ubogie stanie si臋 jego 偶ycie bez niej. Chcia艂 doprowadzi膰 siebie i j膮 do rozkoszy i ra­zem z ni膮 och艂on膮膰. Chcia艂 obudzi膰 w niej to, co kie­dy艣 potrafi艂 wydoby膰 na 艣wiat艂o dzienne.

A teraz odsun膮艂 j膮 od siebie w spos贸b bardziej bru­talny, ni偶 gdyby jej powiedzia艂, 偶e jej nienawidzi.

Wszystko zniweczy艂. Jego z艂o艣膰 wszystko przekre­艣li艂a. Z艂o艣膰 i zazdro艣膰.

Nie wiedzia艂, jak jej teraz spojrzy w oczy.

Nie wiedzia艂, co zrobi膰, by mu przebaczy艂a. Wie­dzia艂 tylko, 偶e musi uzyska膰 jej przebaczenie. W prze­ciwnym razie wola艂by umrze膰.

Bez jej szacunku by艂 nikim.

Nie by艂 nawet wart jej kocha膰.

Petri uderzy艂 pi臋艣ci膮 w 艣cian臋.

Opad艂 na pod艂og臋 w jednym z k膮t贸w szopy. Ci臋偶­ko opar艂 si臋 plecami o 艣cian臋. Nie by艂o dla niego wy­tchnienia, 偶adnej nadziei.

Raija po艂o偶y艂a si臋 na swym pos艂aniu w ubraniu. Za­ciska艂a pi臋艣ci. Wbija艂a paznokcie w sk贸r臋 d艂oni, lecz nie umia艂a powstrzyma膰 p艂aczu. Broda jej dr偶a艂a.

- Co si臋 sta艂o, Raiju? - glos Aleksanteriego za­brzmia艂 cicho jak tchnienie wiatru. - Co on ci zrobi艂?

- Rozwia艂 marzenie - odpar艂a.

Us艂ysza艂a, jak j臋kn膮艂. Us艂ysza艂a, jak zakl膮艂.

- Nie mog臋 do ciebie przyj艣膰 - szepn膮艂 zaraz po chwili. Musia艂 robi膰 kr贸tkie przerwy mi臋dzy s艂owa­mi. - Ale gdybym m贸g艂, to bym ci臋 przytuli艂, Raiju. Powinna艣 si臋 wyp艂aka膰 na moim ramieniu.

Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Nie zdo艂a艂a si臋 nawet u艣miechn膮膰. Nie poprawi艂o jej to nastroju, chocia偶 Aleksanteri najwyra藕niej m贸wi艂 powa偶nie. Wr臋cz przeciwnie - czu艂a si臋 zrozpaczona, poniewa偶 nie by艂 w stanie w 偶aden spos贸b jej pom贸c.

- Dobrze by艂oby si臋 przy tobie wyp艂aka膰, Aleksanteri - wyzna艂a. - Ale ty jeste艣 o wiele s艂abszy ode mnie... Mimo wszystko dzi臋kuj臋.

- Zawsze b臋d臋 twoim przyjacielem, Raiju.

- Mog臋 potrzebowa膰 przyjaci贸艂.

Przyjaci贸艂 potrzebowa艂a Anna Benet. Czu艂a, 偶e za­r贸wno r臋ce, jak i nogi wyd艂u偶aj膮 si臋 z ka偶dym obrotem ko艂a na 艂awie tortur. Le偶a艂a przytwierdzona do niej rze­mieniami, nie wiedzia艂a, po raz kt贸ry. Nie by艂a pewna, czy potrafi jeszcze liczy膰. Wok贸艂 niej sta艂o trzech ludzi.

Jej oczy dostrzega艂y trzech. Mo偶e by艂o ich wi臋cej. Mo偶e mniej. Nie mia艂a pewno艣ci, czy jeszcze widzi wyra藕nie.

Nikt nie wzi膮艂 jej w obron臋. Nikt nie powiedzia艂 o niej, 偶e by艂a dobrym cz艂owiekiem i 偶e nigdy nie mia艂a zamiaru zrobi膰 komu艣 krzywdy. Nikt nie po­wiedzia艂, 偶e by艂a pracowita i spokojna, 偶e ch臋tnie po­maga艂a innym, niewiele wymagaj膮c dla siebie.

Ci膮偶y艂o nad ni膮 oskar偶enie.

Wied藕ma.

Czarownica.

Tylko dlatego, 偶e wczesn膮 wiosn膮 pad艂o byd艂o s膮­siad贸w. Nikt nie potrafi艂 wyja艣ni膰 dlaczego.

Do chwili, kiedy s膮siadowi przysz艂o do g艂owy, 偶e sta艂o si臋 tak, poniewa偶 w zesz艂ym roku si臋 nie zgo­dzi艂 na krycie jej kr贸w swoim bykiem.

Rozes艂a艂 plotki, 偶e Anna uprawia czary.

Pewna kobieta, kt贸r膮 skazali i spalili na stosie, wskaza艂a na ni膮.

Teraz z niej wycisn膮 wi臋cej nazwisk.

Czy to zrobi艂a? Czy rzeczywi艣cie zrobi艂a to, o co j膮 pos膮dzaj膮 i do czego powinna si臋 przyzna膰?

Anna Benet nie by艂a ju偶 przekonana o swojej niewin­no艣ci. Ludzie ci twierdzili z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e znaj膮 jej my艣li i wiedz膮 dok艂adnie, co robi艂a. Mo偶e to prawda?

Kto艣 j膮 widzia艂 - widzia艂 j膮 na g贸rze Domen.

Roz偶arzone c臋gi przyk艂adane do jej sk贸ry ju偶 nie piek艂y. Nie czu艂a ju偶 b贸lu.

Widzia艂a wszystko, lecz nic nie czu艂a.

Stos nie wydawa艂 si臋 ju偶 tak przera偶aj膮cy. Ozna­cza艂 koniec. Koniec tego wszystkiego.

- Zrobi艂a艣 to, Anno Benet - zabrzmia艂 m臋ski g艂os. Cz艂owiek ten m贸g艂by by膰 jej synem, by艂 taki m艂ody. Tak m艂ody, a tak potwornie zimny. - Zabi艂a艣 jego zwie­rz臋ta. Sprowadzi艂a艣 na niego z艂膮 pogod臋. Czy kara艂a艣 te偶 innych w ten spos贸b? W ostatni膮 noc 艣wi臋toja艅sk膮 polecia艂a艣 jako ptak na g贸r臋 Domen. Tylko nie zaprze­czaj. Wiele os贸b ci臋 widzia艂o.

Jak偶e 艂agodnie i przekonuj膮co brzmia艂 jego g艂os!

Czy nadal j膮 przypiekali?

Anna Benet u艣wiadomi艂a sobie, 偶e jest spos贸b, by jako艣 z tego wybrn膮膰. Zamkn臋艂a oczy. Zachowa艂a przy­tomno艣膰 wystarczaj膮co d艂ugo, 偶eby zdecydowa膰, 偶e nie wci膮gnie w ten koszmar wi臋cej niewinnych os贸b.

Da prze艣ladowcom to, na co czekaj膮, ale nie mo偶e pozwoli膰, by uwi臋zili kogo艣 niewinnego.

- By艂am tam - wyszepta艂a sp臋kanymi wargami. - By艂am tam. Robi艂am to, o czym m贸wicie. Robi艂am to wszystko. Wywo艂a艂am burz臋. Przeze mnie gin臋艂y stat­ki. Podoba艂o mi si臋 to. Lubi艂am sw膮 w艂adz臋.

- Kto jeszcze?

- Nie znam jej - odpar艂a Anna Benet. - Jest m艂oda. Najpi臋kniejsza ze wszystkich kobiet, jakie znam. Sam diabe艂 si臋 do niej u艣miecha艂. Potrafi艂a wi臋cej ni偶 kto­kolwiek z nas. Potrafi艂a zabija膰 i z powrotem przy­wraca膰 do 偶ycia. Nikt z nas nie mia艂 takiej mocy.

- Jak si臋 nazywa? - G艂osy zgromadzonych wok贸艂 dr偶a艂y z emocji. Ludzie ci nie wiedzieli, 偶e stara si臋 wyprowadzi膰 ich w pole.

Wkr贸tce to wszystko si臋 sko艅czy. Czeka j膮 stos, lecz dla niej jest on wyzwoleniem. Nie wiedzieli, 偶e daj膮 jej wolno艣膰. 呕e wykupi艂a si臋 k艂amstwem.

- Nie wiem. Nie pochodzi艂a st膮d. Jej w艂osy by艂y czarne jak sadza pod stopami samego diab艂a. Wygl膮­da艂a jak anio艂, ale by艂a najbardziej niebezpieczna z nas wszystkich.

Anna straci艂a przytomno艣膰. Nie czu艂a, 偶e rozwi膮­zali rzemienie wok贸艂 jej r膮k i n贸g. Nie s艂ysza艂a, jak og艂aszaj膮 wyrok 艣mierci.

Nie s艂ysza艂a g艂osu m艂odego kapitana. Nie widzia­艂a 偶aru w jego oczach.

- Znajd臋 t臋 kobiet臋! I zaprowadz臋 na stos!

8

Petri spa艂 tej nocy poza domem. Wr贸ci艂 nast臋pne­go dnia, lecz skutecznie unika艂 wzroku Raiji.

Nie by艂o to trudne. R贸wnie偶 ona nie chcia艂a na nie­go patrze膰. Bola艂a j膮 艣wiadomo艣膰, 偶e tak bardzo si臋 co do niego pomyli艂a. 呕e tak mu zaufa艂a i da艂a mu ty­le ciep艂a - ofiarowa艂a tak wiele siebie cz艂owiekowi, kt贸ry tego nie doceni艂.

Poznanie tej jego drugiej strony bola艂o bardziej, ni偶 Petri m贸g艂 przypuszcza膰.

Raija da艂aby wszystko, by tego o nim nie wiedzie膰.

Wola艂aby raczej, 偶eby odszed艂, ka偶膮c jej 偶y膰 wspo­mnieniami opartymi na k艂amstwie.

Teraz nawet marzenia nie dodadz膮 blasku rzeczy­wisto艣ci. Trudno b臋dzie piel臋gnowa膰 sp臋dzone wsp贸l­nie cudowne chwile - brudne plamy zbruka艂y wszyst­ko, co prze偶yli przedtem.

To, co pi臋kne, nabra艂o brudnego odcienia.

Petri nie by艂 ju偶 dla niej bohaterem. Przesta艂 by膰 m臋偶czyzn膮 z marze艅.

Raija jednak zagryz艂a z臋by i nadal robi艂a to, co do niej nale偶a艂o.

W kontrakcie nie by艂o mowy o ogrzewaniu w 艂贸偶­ku kapitana, my艣la艂a z gorycz膮. Okaza艂a si臋 g艂upia, ale jeszcze nie jest za p贸藕no, 偶eby przejrze膰 na oczy.

Nie odzywa艂a si臋 do Petriego.

On z niczym nie zwraca艂 si臋 do niej.

Jednak dzieciom nadal po艣wi臋ca艂 sporo uwagi. To, co zasz艂o mi臋dzy nim a Raij膮, nie przeszkadza艂o mu w tym.

Pocz膮tkowo Raija, 偶膮dna zemsty, zamierza艂a mu zabroni膰 zbli偶ania si臋 do nich. Chcia艂a nakaza膰 dzie­ciom, 偶eby z nim nie rozmawia艂y.

Widzia艂a jednak, jak Petri bawi je i roz艣miesza. Wi­dzia艂a, 偶e sta艂 si臋 dla nich nowym Reijo, i nie potra­fi艂a si臋 zdoby膰 na to, 偶eby je tego pozbawi膰.

By膰 mo偶e nie uczyni艂a tego r贸wnie偶 przez wzgl膮d na Petriego, widz膮c, 偶e i jemu przekomarzanie si臋 z dzie膰­mi sprawia ogromn膮 rado艣膰.

W takich chwilach stawa艂 si臋 niezwykle promien­ny i beztroski, jego twarz si臋 odpr臋偶a艂a.

Raija ukradkiem obserwowa艂a go w czasie tych zabaw. Wtedy pragn臋艂a, by mog艂a wymaza膰 epizod z szopy.

Jednak wdar艂 si臋 mi臋dzy nich. Rzeczywisty. Przykry.

Powodowa艂 lodowaty ucisk w 偶o艂膮dku, kt贸ry sta­le si臋 wzmaga艂.

Raija nie zdoby艂a si臋 na to, 偶eby zapyta膰 Petriego: dlaczego. Nie zdoby艂a si臋 na to, by da膰 mu szans臋.

Prze偶ycie z ostatniej nocy wydawa艂o si臋 zbyt bo­lesne.

Petri zbyt g艂臋boko j膮 upokorzy艂.

Nie patrzy艂a na niego. Robi艂a, co mog艂a, 偶eby si臋 do niego nie zbli偶a膰.

On tak偶e nie stara艂 si臋 z ni膮 pojedna膰.

To chyba by艂o najgorsze.

Mog艂aby go wys艂ucha膰. Mo偶e potrafi艂aby wyba­czy膰. Mo偶e da艂aby si臋 przekona膰 i zapomnia艂a.

Ale to Petri musia艂 uczyni膰 pierwszy krok.

Ju偶 dostatecznie j膮 upokorzy艂.

Nie ma mowy, 偶eby jeszcze bardziej powala艂a si臋 b艂otem i pierwsza si臋 ugi臋艂a!

To on j膮 poni偶y艂!

Petri jednak nie wyci膮gn膮艂 r臋ki na zgod臋. Nigdy nie pr贸bowa艂 jej zatrzyma膰 cho膰by na chwil臋. Nie pr贸bo­wa艂 pochwyci膰 jej wzroku. Je偶eli na ni膮 patrzy艂, robi艂 to z ukrycia. Raiji nie uda艂o si臋 nigdy go na tym przy艂apa膰.

Nie chcia艂 przebaczenia. Nie chcia艂 si臋 przed ni膮 ukorzy膰. Nie chcia艂 wszystkiego naprawi膰.

Czy w tym, co zrobi艂, nie widzia艂 nic z艂ego?

Raija nie znosi艂a tych jego unik贸w. Gdyby chocia偶 spr贸bowa艂 do niej dotrze膰!

Mija艂y dni, a lody mi臋dzy ni膮 i Petrim nie topnia艂y. Za­chowanie obojga tak rzuca艂o si臋 w oczy, 偶e wsp贸艂miesz­ka艅cy szukali ka偶dego wieczoru pretekstu do wyj艣cia z domu. Nie wytrzymywali tej 艣ciany milczenia, kt贸ra ros艂a coraz wy偶ej. R贸wnie偶 Aleksanteriemu wydawa艂o si臋 to denerwuj膮ce, lecz on nie m贸g艂 jeszcze chodzi膰.

Mija艂y w艂a艣nie dwa tygodnie od chwili, kiedy zdo­艂a艂 usi膮艣膰 samodzielnie.

Owo zwyci臋stwo doda艂o mu wi臋cej energii i zapa­艂u. Nie chcia艂 niczyjej pomocy.

Gdy nikt nie widzia艂, pr贸bowa艂 zej艣膰 z koi o w艂as­nych si艂ach.

Kiedy Raiji ani 偶adnego z przyjaci贸艂 nie by艂o w ba­raku, robi艂 kilka chwiejnych krok贸w mi臋dzy prycza­mi. Dzieciom wydawa艂o si臋 to bardzo ciekawe i ch臋t­nie go obserwowa艂y. Obieca艂y nikomu nie m贸wi膰 o jego 膰wiczeniach.

Znowu nadesz艂a sobota. Trzecia od owego feralne­go dnia. Aleksanteri zda艂 sobie spraw臋, 偶e mo偶e cho­dzi膰. Nie kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, kiedy wstawa艂. Nie czu艂 ju偶 tak piek膮cego b贸lu. By艂 na dobrej drodze ku swemu dawnemu ja.

Chcia艂 im wszystkim pokaza膰, na co go sta膰.

Lecz musia艂 obra膰 odpowiedni膮 chwil臋.

Raija krz膮ta艂a si臋 zaj臋ta swoimi sprawami i Aleksanteri z przyjemno艣ci膮 艣ledzi艂 ka偶dy jej najdrobniej­szy ruch.

Wszystko, co robi艂a, by艂o pi臋kne - poniewa偶 ona to robi艂a. Snu艂 marzenia o 艣wiecie, kt贸ry m贸g艂by dzie­li膰 razem z ni膮. Gdyby mu tylko pozwoli艂a.

Nadal nie wiedzia艂, co zasz艂o mi臋dzy Raij膮 i Petrim.

Nic nie powiedzia艂a, a Petri zachowywa艂 si臋 r贸w­nie milcz膮co.

Nie by艂 艣lepy, 偶eby nie dostrzega膰, jak oboje cier­pi膮, ale r贸wnie偶 nie taki g艂upi, by pr贸bowa膰 rozwi膮­za膰 k艂opot, kt贸ry sami sobie stworzyli.

Mi艂o艣膰 nie zna 偶adnych regu艂.

Je偶eli Petri napyta艂 sobie biedy, powinien zacho­wa膰 si臋 jak m臋偶czyzna i sam znale藕膰 spos贸b, by wy­brn膮膰 z trudnej sytuacji.

Aleksanteri zamierza艂 jedynie wykorzysta膰 okazj臋, jaka mu si臋 nadarza艂a. Nic wi臋cej.

Us艂ysza艂 rybak贸w powracaj膮cych z po艂owu. Dosz艂y go odg艂osy rozm贸w i 艣miech. Czeka艂.

Raija przygotowa艂a posi艂ek. Dobrze napali艂a, w izbie wydawa艂o si臋 gor膮co jak w piecu. Wiedzia艂a, 偶e zmar­zni臋ci rybacy b臋d膮 spragnieni ciep艂a po ci臋偶kiej pracy i po d艂ugim dniu sp臋dzonym w przemoczonych ubraniach. Wiedzia艂a, 偶e cho膰 na par臋 godzin zechc膮 strz膮sn膮膰 z siebie ca艂y tydzie艅 znoju.

Wyg艂adzi艂a fartuch. Po艣piesznie przeci膮gn臋艂a r臋k膮 po w艂osach. Poprawi艂a jeden niesforny kosmyk, do­daj膮cy jej zreszt膮 wiele uroku.

Aleksanteri widzia艂, jak prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

Z powodu Petriego.

Zawsze z powodu Petriego.

Lecz Petri nie powinien teraz skupia膰 jej uwagi. Nie zas艂ugiwa艂 na to.

Aleksanteri odsun膮艂 sk贸ry. Przerzuci艂 nogi przez brzeg koi. Postawi艂 stopy na pod艂odze.

- Raija...

Czy dos艂ysza艂a rado艣膰 w jego g艂osie? Czy widzia­艂a, jaki jest z siebie dumny? Wsta艂. Sta艂, nie trzyma­j膮c si臋 niczego. Nie uwa偶a艂, 偶eby b贸l by艂 a偶 tak silny, by musia艂 si臋 skrzywi膰. Nawet gdyby tak by艂o, Aleksanteri zrobi艂by wszystko, aby to przed ni膮 ukry膰.

Niech zobaczy, 偶e nie jestem jakim艣 dzieciakiem, pomy艣la艂. Raija musi si臋 dowiedzie膰, 偶e jestem m臋偶­czyzn膮.

- Na Boga, Aleksanteri! B艂yskawicznie znalaz艂a si臋 przy nim, zanim zdo艂a艂 jej przeszkodzi膰.

- Nie trzymaj mnie! - Odsun膮艂 j膮 od siebie. - Zo­bacz! Znowu mog臋 chodzi膰!

Ruszy艂 ku niej. Chcia艂 si臋 pokaza膰 Raiji od najlep­szej strony. U艣miecha艂 si臋 szeroko, jak tylko on to po­trafi艂. Wiedzia艂, 偶e zrobi wra偶enie na wszystkich, nie tylko na niej. Nie musia艂 si臋 nawet zbytnio wysila膰.

- Powiniene艣 jeszcze odpocz膮膰, Santeri!

- Nie mog臋 odpoczywa膰 do ko艅ca 偶ycia. Zgnij臋 w tej koi, je艣li d艂u偶ej w niej polez臋.

Raija zrezygnowana potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Chocia偶 usta jej prosi艂y, 偶eby na siebie uwa偶a艂, nie potrafi艂a ukry膰, 偶e jest z niego dumna. Jego zwyci臋stwo by艂o tak偶e jej zwyci臋stwem.

Mia艂a w nim sw贸j ma艂y udzia艂, poniewa偶 pomog艂a mu wr贸ci膰 do zdrowia. To dzi臋ki jej zio艂om rany si臋 zros艂y. Na najwi臋kszych widnia艂y jeszcze strupy. P艂ytsze ju偶 si臋 zabli藕ni艂y.

艢mia艂 si臋 do niej. U艣miecha艂 si臋 ca艂膮 twarz膮, 偶e a偶 czu艂a mrowienie w plecach.

Pe艂en zapa艂u wyrzuci艂 do przodu ramiona.

- Naprawd臋 stoj臋 na w艂asnych nogach, Raiju! Sam chyba nie m贸g艂 w to uwierzy膰.

- Ju偶 w臋drowa艂em do piek艂a, ale ty sprawi艂a艣, 偶e wr贸ci艂em.

Nagle spowa偶nia艂. U艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo si臋 do siebie zbli偶yli. Cia艂em i dusz膮.

- Wi臋kszo艣ci dokona艂a twoja w艂asna wola, Aleksanteri.

Wyci膮gn臋艂a d艂o艅 i chcia艂a go pog艂adzi膰 po policzku, podobnie jak cz臋sto to czyni艂a wobec swoich dzieci.

Z艂apa艂 jej r臋k臋, zanim zd膮偶y艂a go dotkn膮膰. Nie chcia艂, by tak go traktowa艂a. Nie by艂 dzieckiem!

Delikatnie otworzy艂 i poca艂owa艂 wewn臋trzn膮 stro­n臋 jej d艂oni. Jeden raz, lecz uczyni艂 to z wielk膮 na­mi臋tno艣ci膮.

Nast臋pnie powoli zamkn膮艂 i wypu艣ci艂 d艂o艅 Raiji.

Nie pr贸bowa艂a ju偶 go dotkn膮膰.

- Czu艂em tak膮 ogromn膮 wol臋 偶ycia, poniewa偶 ty przy mnie by艂a艣 - rzek艂 cicho. - Tak bardzo pragn膮艂em wy­zdrowie膰, poniewa偶 nie chcia艂em, 偶eby艣 znikn臋艂a. Nie mog艂em umrze膰, prawda? Musia艂em 偶y膰, bo i ty 偶yjesz...

- Nie gadaj bzdur, Aleksanteri. Odwr贸ci艂a si臋 od niego. Chwyci艂a za jeden ze wspornik贸w koi Petriego.

Aleksanteri pomy艣la艂, 偶e Raija nie zdaje sobie spra­wy, czego si臋 przytrzymuje. Po艂o偶y艂 obie d艂onie na jej ramionach. Jego serce zamar艂o na chwil臋, kiedy nie cofn臋艂a si臋, kiedy go nie odsun臋艂a.

- Nie lubi臋 milcze膰 o tym, co czuj臋 - szepn膮艂 ochryple. W pewnym sensie chcia艂, 偶eby wracaj膮cy z po艂owu towarzysze weszli w艂a艣nie w tej chwili. Z drugiej stro­ny wola艂by, 偶eby przez reszt臋 偶ycia trzymali si臋 z da­la od nich dwojga.

- Wiesz, co czuj臋, Raiju...

Ostro偶nie odwr贸ci艂 j膮 ku sobie. Jednym spojrze­niem oceni艂, 偶e nie jest ju偶 taka nieugi臋ta.

To, co ni膮 wstrz膮sn臋艂o i zniszczy艂o jej zwi膮zek z Petrim, jemu mog艂o da膰 szans臋.

- Ty jedna trzyma艂a艣 mnie przy 偶yciu - rzek艂 z na­ciskiem. - To dla ciebie prze偶y艂em. Stale mia艂em przed sob膮 tw贸j obraz. Tw贸j g艂os. Zapach twoich w艂os贸w. Pragn膮艂bym m贸c ujrze膰 ciebie, jak gotujesz obiad w do­mu, kt贸ry m贸g艂bym nazwa膰 moim. Naszym domem...

Raija zacisn臋艂a powieki. Nie chcia艂a tego s艂ucha膰! Nie zniesie wi臋cej cudzych marze艅! Dosy膰 ma swo­ich w艂asnych!

- Jestem tylko ch艂opakiem bez charakteru, to prawda. Lecz nigdy nie spotka艂em kogo艣 takiego, dla kogo warto by si臋 stara膰. Dop贸ki nie spotka艂em ciebie... - Aleksanteri zaczerpn膮艂 powietrza. - Dla ciebie m贸g艂bym...

- Ukra艣膰 ksi臋偶yc? - podsun臋艂a. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie to. Ale m贸g艂bym ryzykowa膰 dla ciebie 偶y­cie. - Zamilk艂, jakby powa偶nie zastanawia艂 si臋 nad tym, co powiedzia艂. Z pewnym zdumieniem powt贸­rzy艂: - Naprawd臋 my艣l臋, 偶e by艂bym w stanie po艣wi臋­ci膰 dla ciebie 偶ycie. Nigdy przedtem nie czu艂em cze­go艣 takiego...

- Nie m贸w tak! Raij臋 uderzy艂a fala ch艂odu. Zatrz臋s艂a si臋 z zimna.

Aleksanteri nie rozumia艂 tego. Nie m贸g艂 wiedzie膰.

- Moje 偶ycie tak niewiele znaczy w por贸wnaniu z twoim - rzek艂 i obj膮艂 j膮.

Ostro偶nie, 偶eby nie urazi膰 obola艂ego boku. Jego obj臋cia tak r贸偶ni艂y si臋 od tamtych, kt贸re dobrze pa­mi臋ta艂a, 偶e si臋 nie broni艂a.

By膰 mo偶e to zaplanowa艂. A mo偶e to rzeczywi艣cie przypadek...

G艂adzi艂 jej plecy. Raija wsun臋艂a r臋ce w jego w艂osy. Jego usta rozchyli艂y si臋 lekko, zanim u艂o偶y艂y si臋 dr偶膮­ce na jej na wp贸艂 otwartych wargach.

Zamkn臋艂a oczy. Wiedzia艂a, 偶e to nie Petri. Wiedzia­艂a z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e to Aleksanteri, lecz mimo wszystko nie chcia艂a tego wiedzie膰.

To by艂o przyjemne - ale nic poza tym.

Niebo nie zawali艂o si臋 jej na g艂ow臋. Nie poczu艂a w sobie ognia gro偶膮cego utrat膮 rozs膮dku i poczucia rzeczywisto艣ci.

Poca艂unki Aleksanteriego niczego nie wywr贸ci艂y do g贸ry nogami, by艂y 艂agodne jak wiosenny deszcz, lecz ogrzewa艂y.

Pozwala艂a, by j膮 ca艂owa艂. Odpowiada艂a poca艂unka­mi. Nie 偶arliwymi, lecz r贸wnie ciep艂ymi.

Zdawa艂a sobie spraw臋 z tego, co robi. Nie by艂o to chwilowe zapomnienie, chcia艂a tego.

Petri wpad艂 do 艣rodka gwa艂townie jak zwykle. Ni­czym burza nie znaj膮ca przeszk贸d.

Tym razem si臋 zatrzyma艂.

Stan膮艂 jak wryty w drzwiach. Tapio i Markku mu­sieli go wr臋cz odepchn膮膰 na bok, 偶eby wej艣膰. Petri nie spuszcza艂 wzroku z czarnych w艂os贸w, kt贸re znalaz艂y si臋 zbyt blisko jasnorudej czupryny.

Zagotowa艂o si臋 w nim na widok palc贸w Raiji wsu­ni臋tych we w艂osy Aleksanteriego.

Za艣lepi艂a go w艣ciek艂o艣膰 na widok d艂oni Aleksanteriego pieszczotliwie g艂adz膮cych plecy dziewczyny.

Aleksanteri r贸wnie偶 j膮 mia艂. Jego r臋ce dotyka艂y jej mi臋kkiej sk贸ry.

Przed nim.

Aleksanteri zjawi艂 si臋 przy niej przed nim.

Teraz znowu pozwala艂a si臋 obejmowa膰, ca艂owa膰 i pie艣ci膰 Aleksanteriemu.

Byli tak zaj臋ci sob膮, 偶e zabra艂o im ca艂膮 wieczno艣膰, zanim od siebie odskoczyli.

呕adne z nich si臋 nie zawstydzi艂o.

Aleksanteri zatrzyma艂 r臋k臋 na ramieniu Raiji. U艣mie­cha艂 si臋 krzywo, zadowolony z siebie. Tak diabelnie za­dowolony z siebie.

Raija palcami zaczesa艂a grzywk臋 do ty艂u gestem tak dobrze znanym i tak drogim Petriemu, 偶e a偶 艣cisn臋艂o mu si臋 serce. O Bo偶e, jak wiele pami臋ta艂 takich drobiazg贸w z ni膮 zwi膮zanych! Czego艣 podobnego si臋 nie zapomina. Czy wszyscy si臋 na niego uwzi臋li?

- Aleksanteri wsta艂! - zawo艂a艂a Raija, promieniej膮c rado艣ci膮.

- Tak, widz臋, 偶e robisz wszystko, 偶eby go wesprze膰 - rzek艂 oschle Petri.

To pierwsze s艂owa, jakie mi臋dzy sob膮 wymienili od nieszcz臋snego zdarzenia w szopie.

Ich oczy si臋 spotka艂y. Na kr贸tko ich twarze, bez­radnie nagie, otworzy艂y si臋 przed sob膮 nawzajem. Lecz chwila min臋艂a, niemal zanim jeszcze si臋 zacz臋艂a.

Oboje spu艣cili wzrok.

I chocia偶 Raija zaraz potem wy艣lizn臋艂a si臋 z obj臋膰 Aleksanteriego, nie mog艂o to zmieni膰 wra偶enia, jakie Petri zd膮偶y艂 odnie艣膰.

Ju偶 nie wierzy艂.

Nie mia艂 nadziei.

Musia艂 przyzna膰, 偶e przegra艂.

Posun膮艂 si臋 za daleko, a teraz nic mu nie pomo偶e, nawet gdyby poruszy艂 niebo i ziemi臋, 偶eby odzyska膰 to, co straci艂.

Jego 偶ycie d艂ugo wydawa艂o si臋 pozbawione znaczenia.

W ci膮gu kilku gor膮cych dni nabra艂o sensu. Tre艣ci. Przekona艂 si臋, 偶e r贸wnie偶 on mo偶e znale藕膰 bli藕niacz膮 dusz臋...

Na chwil臋.

Nic, co dobre, nie mo偶e trwa膰 wiecznie.

Ale powinno mie膰 godny koniec.

Zosta艂y mu tylko marzenia. Petri nie by艂 pewien, czy s膮 co艣 warte.

Wspomnienia na razie ukrywa艂. B臋dzie je ukrywa艂 do chwili, gdy uda mu si臋 zapomnie膰 ostatni膮 noc. Cudowne chwile nie powinny si臋 zabarwi膰 wstydem.

Oci臋偶ale zdj膮艂 z siebie mokre ubranie. Nie dba艂 o to, 偶e Raija mo偶e go zobaczy膰. Przecie偶 ju偶 nie raz widzia艂a go nagiego. Nie by艂a te偶 niewinn膮 lili膮...

Petri usi艂owa艂 nie s艂ucha膰 jednostajnej, nieprzerwa­nej paplaniny Aleksanteriego.

- To Raiji powinienem za wszystko dzi臋kowa膰 - m贸wi艂 Santeri z przej臋ciem.

Nikt nie zaprzeczy艂.

- Winien jej jestem moje 偶ycie. - Aleksanteri zawsze mia艂 艂atwo艣膰 wypowiadania si臋. I z r贸wn膮 艂atwo艣ci膮 przesadza艂. - Opowiem ca艂emu 艣wiatu, 偶e wyrwa艂a mnie z obj臋膰 艣mierci. By艂em ju偶 jedn膮 nog膮 na tamtym 艣wiecie, kiedy mnie sprowadzi艂a z powrotem. Dzi臋ki niej zacz膮艂em znowu 偶y膰.

- Mo偶esz w ka偶dym razie rozg艂osi膰 to w ca艂ym Vardo - zauwa偶y艂 Petri.

Dobrze wiedzia艂, 偶e Raija go s艂ucha. Udawa艂a, 偶e nie zrobi艂o to na niej 偶adnego wra偶enia, ale jego nie oszuka. Dostrzeg艂, jak mi臋sie艅 przy jej skroni dr偶y z napi臋cia.

- Nie czy艅 jednak z niej anio艂a, bo wtedy zostanie­my tu stratowani - doda艂.

Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰. Musia艂 jej jako艣 odp艂aci膰.

Musia艂 j膮 zrani膰, tak jak ona teraz rozdar艂a jego ju偶 zranione serce, pozwalaj膮c Aleksanteriemu na tak膮 poufa艂o艣膰, z jak膮 nikt nie powinien jej traktowa膰.

Wiedzia艂, 偶e to on pierwszy j膮 zawi贸d艂, pierwszy j膮 rozczarowa艂, ale poniewa偶 nie dopuszcza艂 do siebie my艣li o tym, co si臋 sta艂o, jego w艂asne post臋powa­nie wydawa艂o mu si臋 jakby nierzeczywiste.

Jak najbardziej rzeczywiste by艂o natomiast obecne zachowanie Raiji.

Petri nie zdawa艂 sobie sprawy, jak g艂臋boko zrani艂 Raij臋, dop贸ki nie us艂ysza艂 jej ostrej repliki:

- Nazwij mnie raczej czarownic膮, Aleksanteri. W naszych czasach a偶 si臋 od nich roi. Jedna mniej czy wi臋cej, gdy na g贸rze Domen odbywaj膮 si臋 sabaty z diab艂em, nie odgrywa 偶adnej roli.

Aleksanteri i ch艂opcy roze艣miali si臋.

Petri pochyli艂 g艂ow臋 i odwr贸ci艂 si臋 od Raiji. S艂owa przeprosin zamar艂y na ko艅cu j臋zyka. Nie zdoby艂 si臋 na to, by je wypowiedzie膰.

Aleksanteri mia艂 wreszcie do艣膰 chwalenia si臋. Usiad艂, a Raija odsun臋艂a si臋 od niego. Na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰.

By艂a z艂a na sam膮 siebie, 偶e przejmowa艂a si臋 Petrim. Nie zas艂u偶y艂 na to. Jednak jego zdanie nadal mia艂o dla niej znaczenie.

Dezaprobata w jego oczach rani艂a jak no偶e. Raija chcia艂a go nienawidzi膰, ale przychodzi艂o jej to z ogromnym trudem.

Pragn臋艂a zobaczy膰, jak topniej膮 lody mi臋dzy ni膮 i Petrim, lecz ju偶 przesta艂a wierzy膰, 偶e to w og贸le mo偶liwe.

Nie zamierza艂a uczyni膰 pierwszego kroku i stop­niowo zaczyna艂a rozumie膰, 偶e Petri r贸wnie偶 by艂 na to zbyt dumny.

Za zastyg艂膮 mask膮, kt贸r膮 jej pokazywa艂, dostrzega­艂a cz艂owieka, kt贸rego pozna艂a w ci膮gu kilku kr贸tkich wype艂nionych gor膮czk膮 dni, cz艂owieka, kt贸ry wkrad艂 si臋 w jej serce, cho膰 偶adne z nich tego nie chcia艂o.

Niech臋tnie ulegli, otworzyli si臋 dla siebie nawza­jem, znale藕li bratni膮 dusz臋 tam, gdzie nie spodziewa­li si臋 jej znale藕膰 - a teraz r贸wnie niech臋tnie zrezygno­wali z tego, czego nigdy nie posiadali. To bola艂o.

Kiedy Aleksanteri ju偶 stan膮艂 na nogi, szybko do­szed艂 do siebie.

Jego zapa艂 i wytrwa艂o艣膰 zrobi艂y swoje. Pragnienie, by zaimponowa膰 Raiji, doda艂o mu niezwyk艂ej si艂y.

Musi okaza膰 si臋 kim艣 wi臋cej ni偶 tylko zwi臋d艂ym kwiatem.

- Na Boga, jestem przecie偶 m臋偶czyzn膮!

To, 偶e Petri wydawa艂 si臋 ca艂kiem przegrany, wype艂­ni艂o Aleksanteriego nadziej膮.

On, kt贸ry zawsze wy艣miewa艂 si臋 z tych, kt贸rzy szukali w 偶yciu bezpiecze艅stwa i domu, teraz sam za­cz膮艂 o tym marzy膰. Zawsze drwi艂 z m臋偶czyzn, kt贸rzy postarali si臋 o 偶on臋 i dzieci, prac臋, wi膮偶膮c膮 ich z jed­nym miejscem...

Dla niego 偶ycie oznacza艂o w臋dr贸wk臋. Beztroskie wa艂臋sanie si臋 i branie od losu wszystkiego, co ma do zaoferowania.

Nie my艣la艂 o jutrze. Przysz艂o艣膰 wydawa艂a mu si臋 czym艣 nieznanym, czym艣 zupe艂nie niegodnym zain­teresowania.

By艂a...

Gdyby teraz zamkn膮艂 oczy, m贸g艂by zobaczy膰 w wyobra藕ni niewielki domek mi臋dzy wysokimi 艣wierkami. G艂adkie jak lustro jezioro odbijaj膮ce sau­n臋. M贸g艂 ujrze膰, jak powierzchni臋 wody w r贸wnych odst臋pach czasu prze艂amuj膮 pstr膮gi. Rozchodz膮ce si臋 po wodzie kr臋gi. Plusk za pluskiem. M贸g艂 zobaczy膰 chmury przesuwaj膮ce si臋 po czystym, niebieskim nie­bie - i ogromn膮 otwart膮 przestrze艅, 偶adnych ska艂, w kt贸rych otoczeniu czu艂by si臋 jak osaczony.

Widok powinien by膰 rozleg艂y i urozmaicony.

Aleksanteri marzy艂 o posiadaniu takiego miejsca. I o w艂asnej ziemi. I 偶eby do najbli偶szego s膮siada by­艂o na tyle daleko, by wybieraj膮c si臋 do niego trzeba by艂o zak艂ada膰 p艂aszcz, ale nie dalej, tak by w razie po­trzeby mie膰 z kim porozmawia膰.

Samotny w czterech 艣cianach odchodzi艂by od zdro­wych zmys艂贸w. Czu艂by si臋 jak wi臋zie艅 i by艂by bied­niejszy, ni偶 gdyby nie posiada艂 nic ponad to, co mia艂 na sobie.

Ale z Raij膮 sta艂by si臋 bogatszy od samego kr贸la.

Tak wygl膮da艂y jego marzenia. Nie mia艂 odwagi z kimkolwiek si臋 nimi podzieli膰. Sam chcia艂 si臋 naj­pierw nimi nacieszy膰. Si臋ga膰 po nie i polerowa膰, i za­chwyca膰 si臋 ich o艣lepiaj膮cym blaskiem. Rozmy艣la膰, jak by to by艂o, szczeg贸艂 po szczeg贸le. Chcia艂 wyobra­偶a膰 sobie d藕wi臋ki, zapachy - nawet s艂owa.

A Raija...

Nie by艂a stworzona do 偶ycia na wybrze偶u Finnmarku. Ruija to nie miejsce dla niej, cho膰 jej imi臋 przypadkiem brzmia艂o podobnie do nazwy tej odlud­nej, ja艂owej cz臋艣ci kraju.

Raija zosta艂a stworzona, by s艂ucha膰 szumu strzeli­stych 艣wierk贸w. Jej plecy by艂y r贸wnie wyprostowane jak one.

Raija to c贸rka Finlandii. Ruija nie by艂a jej krajem, jej ojczyzn膮 by艂a Suomi.

Aleksanteri my艣la艂 tylko o Raiji. A to, co wype艂nia serce, musi zaraz wyp艂yn膮膰 przez usta.

Sezon po艂ow贸w mia艂 si臋 ku ko艅cowi dla rybak贸w przyby艂ych z okolic p贸艂nocnych kra艅c贸w Norwegii, a tak偶e dla tych, kt贸rzy mieszkali jeszcze dalej.

Wkr贸tce nie b臋dzie ju偶 czego 艂owi膰 Zaczynali si臋 przygotowywa膰 do powrotu do domu.

Ten rok mo偶na uzna膰 za stosunkowo dobry. By膰 mo­偶e nie uda im si臋 wymaza膰 wszystkich d艂ug贸w, ale wy­starczy na jedzenie i obsianie niewielkich skrawk贸w zie­mi, 偶eby jako艣 przetrzyma膰 do nast臋pnych po艂ow贸w.

Gdzie nie spojrze膰, da艂o si臋 zauwa偶y膰 poruszenie w obozie, chocia偶 nadal wielu rybak贸w wyp艂ywa艂o w morze wczesnym rankiem. Petri post臋powa艂 po­dobnie, 偶eby unika膰 Raiji. Wiedzia艂a o tym. Widzia­艂a to w ka偶dym jego ge艣cie.

Aleksanteri wyrusza艂 z nim. Niech臋tnie.

Dni ci膮gle ubywa艂o. Ani Petri, ani Aleksanteri nie mieli ch臋ci wraca膰.

Raija tak偶e nie chcia艂a patrze膰, jak odchodz膮 - a jednocze艣nie t臋skni艂a do dnia, kiedy wszystko b臋­dzie jak dawniej. Jak wtedy, kiedy wcale nie wiedzia­艂a o istnieniu kogo艣 takiego jak Petri Aalto.

Santeri stara艂 si臋 do niej zbli偶y膰. Nie w typowy dla siebie gwa艂towny spos贸b, lecz ostro偶nie, niemal z wa­haniem. Usi艂owa艂 odzyska膰 co艣, czego nigdy nie po­siada艂.

Raija nie musia艂a czu膰 wzroku Petriego na swoich plecach, 偶eby trzyma膰 Aleksanteriego na dystans.

Aleksanteri by艂 jak wiatr. R贸wnie powierzchowny, r贸wnie zmienny - r贸wnie szybko znika艂.

Kusi艂o go tylko to, co nieosi膮galne. Zakochiwa艂 si臋 w cieniach z marze艅. Niewiele pozostawa艂o w jego d艂oniach.

Raija dawno to zrozumia艂a, lecz Aleksanteri nadal wierzy艂 w z艂ocisty blask nierealnych roje艅.

Nie zdawa艂 sobie sprawy, jak niebezpieczne mo偶e si臋 okaza膰 si臋ganie do gwiazd, by zdoby膰 jedn膮 z nich.

Mieli wyruszy膰 w poniedzia艂ek. Tak postanowio­no na pocz膮tku tego tygodnia. Nikt nie wspomnia艂, 偶e to dlatego, by niepotrzebnie wyd艂u偶y膰 rozstanie.

Sobota zat臋tni 偶yciem, w niedziel臋 dobrze odpocz­n膮, a potem ju偶 poniedzia艂ek...

Wszyscy wiedzieli, 偶e chodzi o to, by ukry膰 praw­dziwy pow贸d. Nadchodzi艂a noc.

Pi膮tek.

Aleksanteri za艂o偶y艂 od艣wi臋tne ubranie, ale nic nie wskazywa艂o, 偶eby zamierza艂 wyj艣膰.

Petri nie przebra艂 si臋. R贸wnie偶 on twardo siedzia艂 na miejscu.

Bracia Koski niepewnie chodzili wko艂o. Nie wie­dzieli, czy powinni zrezygnowa膰 z licznych pokus czekaj膮cych za drzwiami. Raija nie odezwa艂a si臋.

Ona tak偶e nie ubra艂a si臋 inaczej ni偶 zwykle. Pr贸­bowa艂a w ten spos贸b da膰 znak Aleksanteriemu, 偶e je­go wysi艂ki na nic si臋 nie zdadz膮. 呕e po偶egnanie, na kt贸re mia艂 nadziej臋, nie dojdzie do skutku.

By膰 mo偶e pr贸bowa艂a r贸wnie偶 to powiedzie膰 Petriemu - 偶e to, o co podejrzewa j膮 i Santeriego, nie istnieje. Nie w ten spos贸b, w jaki to sobie wyobra偶a艂.

By膰 mo偶e pr贸bowa艂a powiedzie膰 Petriemu, 偶e je偶eli istnieje jaka艣 wi臋藕, to tylko mi臋dzy nim, Petrim, i ni膮...

W ko艅cu to Petri wyszed艂. Bez s艂owa. Nie patrz膮c na nikogo. Narzuci艂 tylko na siebie kurtk臋 i ju偶 go nie by艂o. Ch艂opcy, nie my艣l膮c wiele, ruszyli za nim.

- Czy to moja wina, 偶e mi臋dzy wami si臋 urwa艂o? - spyta艂 wprost Aleksanteri. - Mi臋dzy tob膮 i Petrim?

- To nie ma nic wsp贸lnego z tob膮. - Raija spojrza­艂a na niego. - To niedorzeczne. Nie zajmujesz w mo­im 偶yciu na tyle wa偶nego miejsca. Nie znaczysz dla mnie tak wiele.

- Jasne...

Raija u艣wiadomi艂a sobie, jak surowo go potrakto­wa艂a, ale uzna艂a, 偶e nie czas na delikatno艣膰. To nie w jej stylu.

- Oto ca艂y ty, Aleksanteri. Uk艂adasz w duchu pi臋k­ne historie, bo s膮dzisz, 偶e uratowa艂am ci 偶ycie. To, co zrobi艂am, to nic wielkiego. Mn贸stwa dokona艂e艣 sam. Pomog艂o ci pewnie jeszcze co艣, czego nie rozumiemy. Nie jestem taka, jak sobie ubzdura艂e艣 w swojej g艂o­wie. Jestem z艂a. Potrafi臋 naprawd臋 wyrz膮dza膰 lu­dziom krzywd臋, bywam z艂o艣liwa, cz臋sto wymagam od innych zbyt wiele, jestem uparta i dumna...

- Lubi臋 ci臋, Raiju... Opu艣ci艂 r臋ce. Zrezygnowany. Zrozpaczony. M贸wi艂 prawd臋. Czy ona nie potrafi zrozumie膰, 偶e szczerze tak czuje ca艂膮 swoj膮 dusz膮 i umys艂em?

Omal nie powiedzia艂, 偶e j膮 kocha. Wiedzia艂a ju偶 o tym. Musia艂a wiedzie膰. Musia艂a wi臋c go rozumie膰...

Jednak nie zd膮偶y艂 wym贸wi膰 tych s艂贸w.

Nagle otworzy艂y si臋 drzwi.

By艂o ich trzech. Nosili mundury.

I bro艅.

Jeden z nich by艂 oficerem. Mia艂 m艂od膮 twarz, lecz jego oczy mog艂y 偶y膰 tysi膮ce lat. Wygl膮da艂o na to, 偶e nic nie jest w stanie go zdziwi膰. Raija poczu艂a roz­chodz膮ce si臋 po ca艂ym ciele lodowate zimno.

- To ona. Raija nigdy nie mog艂aby zapomnie膰 tego u艣miechu.

M艂ody kapitan mia艂 mr贸z w k膮cikach ust. Jego g艂os brzmia艂 oschle, rozporz膮dza艂 w艂adz膮 inn膮 ni偶 ta, kt贸­r膮 dawa艂 mu mundur.

Dwaj ni偶si rang膮 chwycili Raij臋, zanim Aleksanteri zdo艂a艂 zareagowa膰. Poci膮gn臋li j膮 za sob膮.

- Co to ma znaczy膰? - Aleksanteri rzuci艂 si臋 na ka­pitana, nie bacz膮c na rany. Poczu艂 pieczenie w boku, kt贸ry dopiero zacz膮艂 si臋 goi膰. - Nie mo偶ecie chyba tak po prostu jej zabra膰?

- Czarownice zabieramy o ka偶dej porze - odpar艂 kapitan z lekkim grymasem.

Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, nie mia艂 zamiaru rozma­wia膰 z nietutejszym rybakiem.

- Nie m贸w nic dzieciom! - rzuci艂a w po艣piechu po fi艅sku. - Popro艣 Petriego, by si臋 nimi zaj膮艂. Popro艣, by scho­wa艂 m贸j akt 艣lubu. Popro艣, by odszuka艂... mego m臋偶a...

Poci膮gn臋li j膮 za sob膮.

Aleksanteri nie m贸g艂 nic zrobi膰. Nic poza z艂o偶e­niem obietnicy:

- Obiecuj臋. Uwolnimy ci臋. To jakie艣 potworne nie­porozumienie.

Przypomnia艂 sobie p艂on膮cy stos, kt贸ry niedawno widzieli.

Tego lata spalili na stosie czarownic臋. Ale jego Raija nie mo偶e trafi膰 na stos!

9

Raij臋 zaci膮gni臋to do zacumowanej przy brzegu 艂odzi. Tam rzucono j膮 na 艂aweczk臋, a jeden z 偶o艂nierzy na roz­kaz kapitana dla bezpiecze艅stwa zwi膮za艂 jej r臋ce.

Zd膮偶y艂a jedynie narzuci膰 szal na lekk膮 bluzk臋, wi臋c trz臋s艂a si臋 z zimna w ch艂odnym morskim powietrzu. Ale chocia偶 prawie zsinia艂a, nie budzi艂a lito艣ci w trzech m臋偶czyznach w mundurach. A bynajmniej nie w ka­pitanie. Ledwie dostrzega艂 j膮 w trakcie ca艂ej drogi do twierdzy. A kiedy ju偶 na ni膮 patrzy艂, za ka偶dym razem wydawa艂o si臋, jakby mia艂 zamiar zmrozi膰 Raij臋 spoj­rzeniem swych zielononiebieskich oczu.

Jego brwi by艂y tak proste, jakby je kto艣 wykre艣li艂 przy u偶yciu linijki. Ciemne i g臋ste, rysowa艂y si臋 pod wysokim, prostym czo艂em. Nos mia艂 r贸wnie prosty. Kszta艂t twarzy zosta艂 zaznaczony szybkimi, energicz­nymi kreskami. Nad mocn膮 brod膮 widnia艂y szerokie i zdecydowane usta. By艂o co艣 surowego w tym cz艂o­wieku. Co艣 mrocznego i zimnego. Nawet wij膮ca si臋 grzywka, kontrastuj膮ca z ostro艣ci膮 rys贸w twarzy, nie by艂a w stanie z艂agodzi膰 tego wra偶enia.

Wszystko wok贸艂 wydawa艂o si臋 Raiji nierzeczywiste. Niczym jaki艣 koszmarny sen, w kt贸ry nagle zapad艂a i nie potrafi艂a si臋 obudzi膰. Nierzeczywiste - a jednak mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e si臋 jej naprawd臋 przydarzy艂o.

Tu i teraz.

Rozumia艂a nawet dlaczego.

Aleksanteri rozpowiada艂 wszem i wobec, 偶e urato­wa艂a go od 艣mierci i inne bzdury.

Przesadnie ubarwia艂 opowie艣膰, nie zastanawiaj膮c si臋 nad tym, co robi. Kto by zreszt膮 pomy艣la艂 o kon­sekwencjach? Nawet jej by to nie przysz艂o do g艂owy.

Nie mog艂a mie膰 pretensji do Aleksanteriego, cho­cia偶 to on bezpo艣rednio przyczyni艂 si臋 do jej pojma­nia i oskar偶enia o czary.

Ci szale艅cy s艂yszeli, co m贸wi艂 na jej temat.

Mo偶e zbyt ch艂odno do tego podchodzi艂a?

Raija przyjrza艂a si臋 otaczaj膮cym j膮 twarzom. By艂y po­zbawione wyrazu. Dwaj 偶o艂nierze wydawali si臋 bardzo m艂odzi, jeszcze niedojrzali. Nie byli starsi od niej samej.

Czy naprawd臋 my艣leli, 偶e jest czarownic膮?

Oficer na pewno.

Raija nie mia艂a co do tego w膮tpliwo艣ci. Siedzia艂 na wprost nieporuszony, got贸w w ka偶dej chwili rzuci膰 si臋 na ni膮, gdyby pr贸bowa艂a jakich艣 sztuczek.

Raija nie rozumia艂a jego nienawi艣ci.

Nie wykonywa艂 swej pracy z obowi膮zku, wida膰 to po nim wyra藕nie. Powodowa艂a nim nienawi艣膰.

Czy powinna krzycze膰?

Czy powinna bi膰 na o艣lep i wierzga膰? Broni膰 si臋 za wszelk膮 cen臋? Zaczyna艂a nabiera膰 przekonania, 偶e swym spokojnym zachowaniem 艣wiadczy przeciwko sobie.

Obserwowali j膮. W milczeniu oceniali ka偶dy jej najmniejszy gest. Ju偶 j膮 skazali.

Raija nie liczy艂a na jakiekolwiek post臋powanie s膮­dowe. Rozprawi膮 si臋 z ni膮 jak najszybciej.

Petriemu nigdy si臋 nie uda odnale藕膰 Reijo, a gdy­by nawet, to i tak nic nie wsk贸raj膮.

Czy mog膮 si臋 przeciwstawi膰 uzbrojonym po z臋by 偶o艂nierzom?

Obecne po艂o偶enie wydawa艂o si臋 Raiji gorsze ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej.

Jednak nie ba艂a si臋.

Ka偶d膮 kom贸rk臋 jej cia艂a wype艂nia艂 lodowaty spo­k贸j. Nie czu艂a ju偶 ch艂odu, by艂a r贸wnie zimna jak wiatr, kt贸ry j膮 smaga艂. Sina i blada, siedzia艂a nieru­chomo mi臋dzy 偶o艂nierzami.

Kapitan zapami臋ta艂 to. P贸藕niej, kiedy zosta艂 sam, napisa艂: 鈥濳obieta wykazywa艂a zadziwiaj膮cy spok贸j. Uparcie nie pochyla艂a g艂owy, pewna, 偶e Szatan jej nie opu艣ci鈥. Uzna艂 podejrzan膮 za winn膮, zanim jeszcze udowodni艂 jej win臋.

呕o艂nierze obeszli si臋 z Raij膮 brutalnie, wyci膮gaj膮c j膮 z 艂odzi na l膮d. 呕adnemu nawet przez my艣l nie prze­sz艂o, 偶e sprawiaj膮 jej b贸l. Ona natomiast zagryz艂a z臋­by. Nie b臋dzie ich b艂aga膰.

Mo偶e sz艂a zbyt wolno. Mo偶e chcieli jeszcze bardziej j膮 upokorzy膰; w pewnej chwili z ca艂ej si艂y pchn臋li Raij臋 w plecy, tak 偶e upad艂a. Poniewa偶 mia艂a r臋ce zwi膮za­ne z ty艂u, nie mog艂a si臋 podeprze膰. Upadaj膮c, rozdar艂a sp贸dnic臋 i poczu艂a pieczenie w jednym z policzk贸w.

Bola艂o, lecz nikt nie oczy艣ci艂 艣wie偶ej rany z piasku, kt贸ry si臋 w ni膮 wbi艂.

Raija ujrza艂a natomiast nieznaczny u艣miech igraj膮­cy w k膮cikach ust kapitana. Lodowaty wzrok jakby rozb艂ysn膮艂.

- Przebieraj szybciej nogami, czarownico! - wypa­li艂 jeden z 偶o艂nierzy.

- Bardziej chyba przywyk艂a do miot艂y - roze艣mia艂 si臋 drugi, lecz jego 艣miech urwa艂 si臋 nagle, kiedy 偶o艂­nierz napotka艂 karc膮cy wzrok prze艂o偶onego. Wystar­czy艂o jedno spojrzenie. Cho膰 pewnie zgadza艂 si臋 z ch艂opakiem, nie pozwala艂 na tego typu 偶arty. To oszcz臋dzi艂o Raiji drwin, lecz wcale nie czu艂a wdzi臋cz­no艣ci dla kapitana. Wola艂aby, 偶eby splun膮艂 jej w twarz, ni偶 偶eby traktowa艂 j膮 z tak zimn膮 pogard膮.

Zaprowadzili j膮 na d贸艂 do male艅kiej, niemal czar­nej jak studnia piwnicy. Tak w膮skiej, 偶e Raija mog艂a dotkn膮膰 艣cian po obu stronach celi, kiedy stan臋艂a na 艣rodku z wyci膮gni臋tymi na boki ramionami.

Jedyne okienko umieszczono w drzwiach. W lochu panowa艂a ciemno艣膰, ciasnota, wilgo膰 i ch艂贸d.

Cztery 艣ciany, sufit, brudna pod艂oga i drzwi.

- Wkr贸tce do ciebie wr贸cimy - rzek艂 kapitan z艂o­wieszczo, kiedy odchodzili.

Przystan膮艂 na chwil臋 w milczeniu, obserwuj膮c Raij臋 w p贸艂mroku. Nast臋pnie zatrzasn膮艂 z hukiem drzwi i przekr臋ci艂 klucz.

Zabrz臋cza艂y 艂a艅cuchy.

Zosta艂a sama.

Kroki coraz bardziej si臋 oddala艂y, w ko艅cu znikn臋­艂y w bezdennej ciszy.

Raija zacisn臋艂a d艂onie na ramionach. Potwornie tu zimno. 艢mierdzia艂o brudem, st臋chlizn膮, wymiocinami...

Cisza nie by艂a absolutna. Pod ziemi膮 wszystko na­biera艂o g艂uchego i st艂umionego brzmienia. Brz臋cza艂y jakie艣 kajdany. Z g贸ry dochodzi艂 odg艂os krok贸w.

Czy偶by kto艣 krzykn膮艂, czy tylko jej si臋 wydawa艂o? Nie mia艂a pewno艣ci. Nie chcia艂a si臋 nawet nad tym zastanawia膰.

- To najgorsza historia, w kt贸r膮 zosta艂a艣 wpl膮tana, Raiju - powiedzia艂a do siebie na g艂os.

G艂os zagrzmia艂, jakby krzykn臋艂a. Brzmia艂 obco. Niemal przera偶aj膮co.

Dlaczego si臋 nie ba艂a?

L臋k by艂by naturaln膮 reakcj膮. Powinna dr偶e膰 ze strachu jak li艣膰 osiki jesieni膮. A jednak czu艂a si臋 sil­na. Nie mia艂a poj臋cia, sk膮d bierze si臋 ta moc i odwa­ga. Ale wype艂nia艂a j膮. Raija zastanawia艂a si臋 te偶 nad tym, 偶e nie czu艂a zimna. W lochu panowa艂 dotkliwy ch艂贸d, lecz ona nie marz艂a. D艂onie mia艂a ch艂odniejsze ni偶 zwykle, ale nie dygota艂a z zimna.

- O Bo偶e, Mikkal! Chyba zaczynam wariowa膰. Sko艅cz臋 na stosie, wszystko na to wskazuje. Lecz wcale si臋 nie boj臋. B贸g jeden wie, co ze mn膮 zrobi膮, zanim poch艂onie mnie ogie艅, lecz tego si臋 tak偶e nie boj臋. Czy偶bym zaczyna艂a ca艂kiem traci膰 rozum?

Gryz艂a d艂onie z bezsilno艣ci, bardziej przera偶ona brakiem strachu ni偶 tym, co si臋 mia艂o zdarzy膰.

W spos贸b ca艂kiem naturalny zwr贸ci艂a si臋 znowu w my艣lach do tego, o kt贸rym na wiele tygodni zapo­mnia艂a.

- Mikkal, nikt nie mo偶e teraz mi pom贸c. 呕aden z ludzi na 艣wiecie! Nawet ty. Tak to si臋 chyba mia艂o sko艅czy膰. Jak偶e si臋 Elle pomyli艂a! Jak potwornie! A ja ca艂ymi latami wierzy艂am jej s艂owom. Szcz臋艣cie nie by­艂o nam s膮dzone, nigdy nie mieli艣my do siebie nale偶e膰. Jak偶e pod艂y jest los, igraj膮c bezlito艣nie z nami! Tak niewiele otrzymali艣my w zamian za nasze marzenia i godziny t臋sknoty...

Upad艂a na kolana. Wilgo膰 pod艂ogi zacz臋艂a wsi膮ka膰 w ubranie, ale Raija nie zwr贸ci艂a na to uwagi.

Bardziej dokuczliwy wydawa艂 si臋 b贸l innego rodzaju.

- Nigdy ci臋 nie zobacz臋, Mikkal. - My艣l o tym wy­cisn臋艂a 艂zy. - Nigdy ci臋 nie obejm臋. Nigdy wi臋cej nie poczuj臋 twoich ust na swoich...

艢mier膰 to co innego. Raija nie potrafi艂a jej do ko艅­ca poj膮膰 - wydawa艂a si臋 taka niejasna i niezrozumia艂a i znajdowa艂a si臋 poza jej 艣wiatem. Lecz 艣wiadomo艣膰, 偶e 艣mier膰 mia艂aby j膮 rozdzieli膰 z Mikkalem - na za­wsze - rani艂a jak ostrze no偶a. 艢ciska艂a za serce.

Dopiero wtedy Raija pochyli艂a g艂ow臋.

- Walcz! G艂os dochodzi艂 jakby z g艂臋bi duszy.

- Nie zrobi艂a艣 nic z艂ego. Nie jeste艣 偶adn膮 czarowni­c膮. Znasz niekt贸re zio艂a i wyleczy艂a艣 pewnego cz艂owie­ka, ale nic poza tym. Uzdrawianie ludzi nie mo偶e by膰 niczym z艂ym. Nie mog膮 ci nic zarzuci膰, Raiju. Nawet drobiazgu. Walcz! Poka偶 im, 偶e jeste艣 Raij膮 Alatalo!

Wpatrywa艂a si臋 szeroko otwartymi oczami w nie­przeniknion膮 ciemno艣膰. Nie mia艂a odwagi uwierzy膰, 偶e potrafi si臋 obroni膰.

Nie wiedzia艂a, czy si臋 odwa偶y.

To z pewno艣ci膮 jeszcze wszystko pogorszy.

Dodatkowo przeci膮gnie w czasie cierpienie...

No i co z tego? Czy nie chcesz 偶y膰, Raiju? Czy nie chcesz trzyma膰 si臋 偶ycia, cho膰by w skrajnym b贸lu? Prosi艂a艣 Aleksanteriego, 偶eby walczy艂. Czy sama nie podejmiesz tej walki?

Czy by艂a s艂absza ni偶 Santeri? Czy偶 nie mia艂a dla kogo 偶y膰? Co mog膮 jej zrobi膰?

Prawda nasun臋艂a si臋 sama, 艣miertelnie oczywista: Mog膮 j膮 spali膰 na stosie.

Ale nie uczyni膮 tego od razu.

To potrwa.

Im m臋偶niej b臋dzie walczy膰, im bardziej b臋dzie si臋 przeciwstawia膰, tym d艂u偶ej to potrwa.

Czas pracowa艂 na jej korzy艣膰.

Mo偶e si臋 ugi膮膰 przed m臋偶czyzn膮, kt贸ry s膮dzi, 偶e potrafi j膮 zmrozi膰 samym spojrzeniem, albo te偶 mo­偶e wyprostowa膰 plecy i zmierzy膰 si臋 z nieprzeniknio­nym pancerzem, kt贸ry nosi艂, wykorzystuj膮c swoj膮 w艂asn膮 si艂臋.

Raija Alatalo mo偶e zosta膰 zdeptana na proch b艂ysz­cz膮cymi oficerkami albo podnie艣膰 si臋 i 偶y膰.

- Dzi臋kuj臋, Mikkal! - szepn臋艂a gor膮co w ciemno艣ci.

Ani przez moment nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e jej te­raz pom贸g艂. To jego moc czu艂a. Jego d艂o艅 na swym ramieniu.

. - Co艣 niedobrego dzieje si臋 z Raij膮.

Mikkala przez ca艂y ranek dr臋czy艂 niepok贸j. Reijo s艂ysza艂, 偶e przyjaciel 藕le spa艂, lecz go nie budzi艂. Bruz­da mi臋dzy brwiami wydawa艂a si臋 g艂臋bsza ni偶 kiedy­kolwiek. Mikkal opar艂 si臋 ci臋偶ko o reling, zwracaj膮c wzrok ku zachodowi.

Nadal jak okiem si臋gn膮膰 wida膰 by艂o tylko morze.

- Z Raij膮 dzieje si臋 co艣 bardzo niedobrego - powt贸­rzy艂.

- Nie mo偶esz tego wiedzie膰! - westchn膮艂 Reijo. Powtarza艂o si臋 to, czego do艣wiadcza艂, b臋d膮c z Raij膮. Przesadna wyobra藕nia. Mikkal po艂o偶y艂 d艂o艅 po lewej stronie piersi.

- Czuj臋 to - rzek艂 powa偶nie. - Czuj臋 to tutaj. Raija mnie potrzebuje.

Reijo u艣miechn膮艂 si臋. Blado.

- M贸wisz o mojej 偶onie - zauwa偶y艂 sucho.

- Ty jej nie chcesz. A ja tak. Mia艂 racj臋. W ca艂ej swej prostocie mia艂 racj臋. Tak by艂o.

Ale ani Mikkal, ani Reijo nie domy艣lali si臋, gdzie mog艂a teraz by膰.

Wyprawa na wsch贸d okaza艂a si臋 druzgoc膮c膮 pora偶­k膮 dla nich obu. Nie dotarli do Archangielska. Du偶o wcze艣niej zatrzymali ich Rosjanie. Na nic si臋 nie zda­艂y ich zapewnienia, 偶e nie maj膮 nic do sprzedania. Uznano ich za handlarzy, kt贸rzy chc膮 konkurowa膰 z miejscowymi kupcami.

Nie pomog艂y te偶 wyja艣nienia, 偶e znaj膮 cz艂owieka o imieniu Jewgienij, mieszkaj膮cego w Archangielsku. Informacja, 偶e by艂 kapitanem statku 鈥濻ankt Niko艂aj鈥, r贸wnie偶 nie przynios艂a rezultatu. Kazano im zawr贸­ci膰 na zach贸d. Odp艂yn臋li pod eskort膮 rosyjskich 艂o­dzi, kt贸re mia艂y za zadanie przypilnowa膰, 偶eby si臋 przypadkiem nie rozmy艣lili.

Prze艣wiadczenie Mikkala, 偶e Raija potrzebuje po­mocy, pogorszy艂o jeszcze sytuacj臋. Niezale偶nie od te­go, czy mia艂o zwi膮zek ze snem, czy z rzeczywisto艣ci膮.

- Raija sobie poradzi - odpar艂 rzeczowo Reijo. - Za­wsze dawa艂a sobie rad臋. Nie o艣mieszaj si臋, m贸wi膮c, 偶e jest inaczej, Mikkal! U艂o偶y艂a sobie zupe艂nie nowe 偶ycie po drugiej stronie granicy. Nie potrzebuje 偶adnego z nas. My natomiast potrzebujemy wody i 偶ywno艣ci. B臋d臋 skaka艂 z rado艣ci, kiedy wreszcie ujrzymy Vardo.

Mikkal nie odpowiedzia艂, jedynie wpatrywa艂 si臋 ponuro przed siebie. Ujrza艂 j膮 tak wyra藕nie w swoim 艣nie. Przysz艂a do niego jak wtedy, kiedy nie rozumia艂, co to znaczy.

Wtedy Elle musia艂a mu to wyja艣ni膰, a on jej nie wierzy艂.

Wiele wody w morzu up艂yn臋艂o od tego czasu. Mikkal mia艂 o par臋 lat wi臋cej i wi臋cej te偶 widzia艂.

Bardziej t臋skni艂.

Teraz zrozumia艂 swoj膮 wizj臋. I uwierzy艂. Niech Reijo my艣li sobie, co chce.

Raija go potrzebuje. Potrzebuje go tak bardzo, 偶e zwr贸ci艂a si臋 do niego o pomoc. Dotar艂a do niego w niezwyk艂y spos贸b, jak nikt inny tego nie potrafi.

Czu艂 si臋 taki zm臋czony, kiedy si臋 obudzi艂. Tak bar­dzo wyczerpany, chocia偶 mia艂 za sob膮 d艂ug膮 noc. Reijo wspomina艂, 偶e niespokojnie spal. 呕e si臋 rzuca艂 i m贸wi艂 przez sen. Mikkal wiedzia艂, 偶e nie to by艂o po­wodem os艂abienia.

Raija go potrzebowa艂a. Potrzebowa艂a jego si艂y. Przysz艂a do niego i wzi臋艂a, co mog艂a.

Mikkal zacisn膮艂 pi臋艣ci. To tak niewiele. I tak niejasne.

Reijo by艂 przekonany, 偶e Raija jest w Rosji.

Mikkal nie powiedzia艂 tego g艂o艣no, lecz mia艂 pew­no艣膰, 偶e przyjaciel si臋 myli.

Raija nie mog艂a by膰 tak daleko.

Powiedzia艂aby mu, gdyby p艂yn臋li w z艂膮 stron臋. Po­trzebowa艂a go, a on nie chcia艂 jej zawie艣膰. By膰 mo偶e nie by艂 wiele wart ze sztywn膮 nog膮, ale nadal j膮 ko­cha艂 ponad w艂asne 偶ycie, z rado艣ci膮 wi臋c po艣wi臋ci艂by dla niej wszystko, co mia艂.

Musia艂 wierzy膰, 偶e los prowadzi go we w艂a艣ciwym kierunku. Gdyby nie wierzy艂, oszala艂by...

Przynie艣li jej jedzenie. Raija nie wiedzia艂a, ile mi­n臋艂o czasu, od chwili, gdy j膮 pojmano. W jej czarnym wi臋zieniu dzie艅 i noc by艂y do siebie podobne.

Chcia艂o jej si臋 pi膰.

W ustach tak jej zasch艂o, 偶e j臋zyk przykleja艂 si臋 do podniebienia. Wargi jej pop臋ka艂y i piek艂y. Prze艂yka­nie nic nie pomaga艂o. Nie mia艂a ju偶 艣liny, 偶eby zwil­偶y膰 gard艂o.

Ca艂a by艂a przemoczona. Nie mog艂a spa膰 na stoj膮­co, a zimna pod艂oga by艂a wilgotna i brudna. Wszyst­ko wsi膮ka艂o w ubranie, kt贸re sta艂o si臋 ci臋偶kie i lepkie. Brudne. R贸wnie偶 jej w艂osy si臋 zabrudzi艂y. Nie dali jej nawet kub艂a. Musia艂a si臋 za艂atwia膰 w k膮cie.

To upokarzaj膮ce.

Smr贸d przyprawia艂 j膮 o md艂o艣ci. Na my艣l, 偶e sa­ma si臋 do tego przyczynia, robi艂o si臋 jej niedobrze.

Je偶eli wymy艣lili to po to, 偶eby j膮 z艂ama膰, to w znacz­nym stopniu im si臋 uda艂o.

Czu艂a si臋 n臋dznie.

Wszystko wydawa艂o si臋 takie proste, kiedy po raz pierwszy obudzi艂a si臋 w tym lochu. Wype艂nia艂a j膮 w贸wczas odwaga i si艂a.

Wtedy mog艂aby si臋 zmierzy膰 z kimkolwiek i wy­trwa膰. Wtedy chcia艂a tylko walczy膰.

Mikkal chcia艂, 偶eby walczy艂a.

Teraz nie wiedzia艂a ju偶, co my艣la艂 Mikkal.

Znajdowa艂 si臋 tak daleko. Nie pojawia艂 si臋 ju偶 w jej snach. Ju偶 nie 艣ni艂a. Nie tak prawdziwie. Marzy艂a tyl­ko o wodzie... O krystalicznie przejrzystej, szemrz膮­cej 藕r贸dlanej wodzie, tryskaj膮cej spomi臋dzy zielo­nych k臋p trawy.

Mog艂aby wtedy po艂o偶y膰 si臋 na brzuchu i zatopi膰 twarz w zimnym, wartkim, 艣wie偶ym strumieniu...

Raija wyszarpn臋艂a bluzk臋 ze sp贸dnicy. R臋ce jej dr偶a艂y, kiedy wpycha艂a skrawek materia艂u do ust. Z zamkni臋tymi oczami pr贸bowa艂a wyssa膰 cho膰 kro­pl臋 tej wilgoci, kt贸r膮 ubranie wch艂on臋艂o z pod艂ogi.

Uczyni艂a to samo z brzegiem sp贸dnicy. Ssa艂a mate­ria艂 jak oszala艂a. Usta nie wydawa艂y si臋 ju偶 takie suche.

Pewnie, 偶e nie by艂o to smaczne - nie wiadomo dla­czego smakowa艂o troch臋 jak gnij膮ca ziemia - ale wargi troch臋 zmi臋k艂y, a j臋zyk przesta艂 rosn膮膰 w ustach. 呕o艂膮­dek nadal wydawa艂 si臋 niczym czelu艣膰. Nie krzycza艂 ju偶, 艣cisn膮艂 si臋. Lecz Raija nie mog艂a my艣le膰 o jedzeniu.

Musia艂a my艣le膰 o tym, 偶eby prze偶y膰.

呕ycie wiele dla niej przygotowa艂o. Na pewno! Chcia艂a 偶y膰.

Hans Fredrik Feldt poprawi艂 ko艂nierzyk. Wiedzia艂, 偶e dobrze si臋 prezentuje. Odrobina pr贸偶no艣ci stano­wi艂a jego jedyn膮 wad臋. M臋偶czyzna m贸g艂 sobie na to pozwoli膰, je偶eli poza tym by艂 bez zarzutu. A taki by艂 kapitan Feldt.

Jego post臋powanie oceniano jako nienaganne. Mia艂 znakomit膮 opini臋. Za kilka lat b臋dzie m贸g艂 wr贸ci膰 na po艂udnie. By膰 mo偶e od艂o偶y troch臋 pieni臋dzy. By膰 mo偶e zyska nazwisko, kt贸re b臋dzie ch臋tnie powtarzane w najlepszych kr臋gach.

Taki wyznaczy艂 sobie cel.

I pragn膮艂 zemsty.

Tegoroczne lato zadowala艂o go w tym wzgl臋dzie. Jak na razie. Uprz膮tn膮艂 troch臋 tej ho艂oty. Nie w ta­kim stopniu, jak by tego pragn膮艂, ale teraz dokona艂 wielkiego czynu.

Anna Benet wreszcie si臋 podda艂a. Wszystkie tak ko艅czy艂y. Wystarczy艂o je troch臋 przycisn膮膰 i musia­艂y si臋 przyzna膰. Wtedy musia艂y si臋 podda膰, wszystkie zwolenniczki diab艂a.

Na tej strasznej g贸rze Domen a偶 si臋 od nich roi.

Z艂o nie musi szuka膰 daleko, by werbowa膰 nowych s艂u偶alc贸w. Je艣li okazywa艂y si臋 nimi kobiety, Hans Fredrik szczeg贸lnie gorliwie stara艂 si臋 udowodni膰 im win臋.

Je偶eli w dodatku by艂y m艂ode i pi臋kne, nigdy nie mog艂y zosta膰 uwolnione.

Ta, kt贸r膮 niedawno uwi臋zi艂, nie ma 偶adnych szans.

Ma te same zgubne oczy jak dziewczyna, przez kt贸r膮 znienawidzi艂 wszystkie kobiety.

Umrze, ta czarnow艂osa kocica, lecz Hans Fredrik nie odm贸wi sobie tej przyjemno艣ci, by przedtem j膮 poni偶y膰 i rzuci膰 na kolana - przed sob膮. Dopiero wte­dy p贸jdzie na stos.

Przeci膮gn膮艂 palcami przez w艂osy. Zakl膮艂 cicho, po­niewa偶 nigdy nie chcia艂y si臋 u艂o偶y膰, jak przysta艂o m臋偶czy藕nie na jego stanowisku. Nie dlatego, 偶eby mu to przeszkadza艂o. Nie musia艂 si臋 przecie偶 stroi膰 na przes艂uchanie czarownicy.

Mimo to starannie si臋 uczesa艂, zanim za艂o偶y艂 czapk臋.

Napotka艂 w艂asne odbicie w niewielkim lustrze wisz膮­cym na 艣cianie jego ciasnego biura tu偶 przy drzwiach.

Hans Fredrik Feldt nie u艣miecha艂 si臋 cz臋sto, lecz uzna艂, 偶e teraz musi si臋 do siebie u艣miechn膮膰.

Zabra艂 ze sob膮 dw贸ch podw艂adnych, kt贸rzy mieli mu asystowa膰 w pierwszym przes艂uchaniu.

Potrzebowa艂 艣wiadk贸w. Poza tym tortury nie mia­艂y sensu, gdy nikt poza nim tego nie widzia艂. Nie mia­艂y 偶adnej warto艣ci. 呕o艂nierze byli m艂odzi i niedo艣wiadczeni. Pozna艂 po nich, 偶e nie ca艂kiem podoba艂o im si臋 to, w czym mieli uczestniczy膰.

Widzia艂 to wiele razy. Wszyscy na pocz膮tku zacho­wywali si臋 tak samo.

Zak艂opotani, niepewni, przestraszeni...

Z pewno艣ci膮 b臋d膮 ich dr臋czy膰 wyrzuty sumienia.

Dziewczyna jest taka m艂oda i naprawd臋 pi臋kna.

Ostatnie dwie doby sp臋dzone w lochu pewnie zmieni艂y ten stan rzeczy - ju偶 Hans Fredrik Feldt si臋 o to postara艂 - ale nigdy nic nie wiadomo...

Je艣li rzeczywi艣cie jest taka zdolna, jak m贸wi艂a An­na Benet, trzeba j膮 odpowiednio potraktowa膰.

Do siebie samego i w艂asnej odporno艣ci mia艂 zaufa­nie, lecz nigdy nie m贸g艂 by膰 pewien tych m艂okos贸w.

Pi臋kna twarz mog艂a omami膰 niewinn膮 dusz臋.

- Pozwalam wam dzi艣 uczestniczy膰 przy przes艂u­chaniu nie byle kogo - m贸wi艂, kiedy schodzili w d贸艂 ciemnym korytarzem. - To najbardziej niebezpiecz­na wied藕ma spo艣r贸d tych, kt贸re pojmali艣my tej wio­sny. By膰 mo偶e najgro藕niejsza ze wszystkich, jakie do tej pory wi臋zili艣my. S艂ysza艂em, 偶e dopu艣ci艂a si臋 bar­dzo powa偶nych wykrocze艅...

Hans Fredrik uczyni艂 wymown膮 przerw臋.

- Licz臋, 偶e nie dacie si臋 oczarowa膰. 呕e kiedy b臋dzie trzeba, oka偶ecie si臋 m臋偶czyznami i nie zachowacie si臋 jak niewiasty lub inne s艂abe istoty.

Obaj ch艂opcy skin臋li niepewnie g艂owami. Prze­艂kn臋li 艣lin臋. Starali si臋 sprawia膰 wra偶enie, 偶e dobrze wiedz膮, co ich czeka, lecz wcale tak nie by艂o.

- Nie ma obawy, kapitanie Feldt - zapewni艂 jeden z nich. - Jeste艣my 偶o艂nierzami.

Kapitan zrobi艂 zadowolon膮 min臋.

Zdawa艂o mu si臋, 偶e zosta艂 dobrze zrozumiany.

Zatrzyma艂 si臋 na szeroko rozstawionych nogach przed sal膮 przes艂ucha艅. Jego podw艂adni poszli nie­pewnie za jego przyk艂adem.

Feldt nonszalancko rzuci艂 p臋k kluczy w stron臋 jed­nego z nich. Ch艂opak by艂 tak zdenerwowany, 偶e w ostatniej chwili ledwie uda艂o mu si臋 je pochwyci膰.

Kapitan skin膮艂 ku schodom prowadz膮cym jeszcze ni偶ej.

- Przyprowad藕cie j膮! - rozkaza艂. - W tej sali wyci艣nie­my z niej prawd臋. Je偶eli nie w ten, to w inny spos贸b.

Jego ton nie wr贸偶y艂 nic dobrego.

Patrzy艂, jak m艂odzi znikaj膮, po czym otworzy艂 drzwi i wszed艂 do pomieszczenia, w kt贸rym si臋 czu艂 najlepiej.

Raija nie zamierza艂a tego zrobi膰, ale kiedy us艂ysza­艂a kroki i zgrzyt klucza w zamku, instynktownie po­derwa艂a si臋 na nogi i stan臋艂a przy drzwiach.

Z艂a na sam膮 siebie, cofn臋艂a si臋, zanim otworzono drzwi. Zobaczy艂a, 偶e to nie sam najwa偶niejszy kapi­tan o lodowatym spojrzeniu. Zamiast niego zjawi艂o si臋 dw贸ch m艂odzie艅c贸w o rozbieganych oczach. Po­patrzyli na ni膮 niepewnie. Wymienili spojrzenia.

Raija podesz艂a do nich bardzo blisko. Poczu艂a przy­jemno艣膰, widz膮c, jak si臋 cofn臋li. Brzydko pachnia艂a.

- Nie zabieracie mnie ze sob膮? - spyta艂a, wycho­dz膮c za nimi na korytarz.

艢wiat艂o wabi艂o j膮 jak 膰m臋. G臋sta ciemno艣膰 lochu grozi艂a jej rozsadzeniem g艂owy.

Spojrza艂a po sobie i musia艂a si臋 roze艣mia膰. Bluzka wisia艂a w nie艂adzie, wyj臋ta na wierzch na sp贸dnic臋. Ca艂e ubranie by艂o brudne i powalane, poplamione wszystkim, co zosta艂o wdeptane w pod艂og臋.

R臋ce mia艂a czarne, nie w膮tpi艂a w to, 偶e jej twarz wygl膮da艂a podobnie. Nie przedstawia艂a sob膮 艂adnego widoku, do tego dochodzi艂 nieprzyjemny zapach.

- Gdzie jest kapitan? - spyta艂a z lekk膮 drwin膮, kie­dy 偶o艂nierze popychali j膮 przed sob膮 w g贸r臋 schod贸w. - Czy sam nie ma odwagi przyprowadzi膰 tak strasz­nej wied藕my?

Raija poczu艂a na plecach kolejne popchni臋cie.

- Kapitan Feldt czeka na ciebie. To on b臋dzie ci臋 przes艂uchiwa艂.

10

Reij o nie lubi艂 zbyt zat艂oczonych port贸w. Nie lu­bi艂 miejsc, w kt贸rych m贸g艂by na swoje nieszcz臋艣cie spotka膰 przedstawicieli urz臋du i w艂adzy.

Przybywa艂 ze wschodu. Trudno powiedzie膰, jakie wnioski mogliby z tego wyci膮gn膮膰 w艣cibscy m臋偶czy藕­ni w mundurach.

Nie mia艂 wcale zamiaru rozg艂asza膰 wszem i wobec, 偶e dotar艂 a偶 do Rosji w poszukiwaniu 偶ony, kt贸ra go opu艣ci艂a.

Nie mia艂 ochoty przedstawia膰 si臋 jako sko艅czony idiota.

Nie zawin臋li do samego Vardo. Wyznaczyli kurs na zach贸d od miasta. Ku przekrzywionym od wiatru barakom, w kt贸rych zatrzymywali si臋 rybacy, przy­bywaj膮cy a偶 tu na p贸艂noc na letnie po艂owy. Mo偶e ko­go艣 jeszcze tam spotkaj膮, cho膰 w艂a艣ciwie sezon ju偶 si臋 ko艅czy艂. Kogo艣, kto m贸g艂by im odpowiedzie膰 na kil­ka pyta艅, nie wdaj膮c si臋 w d艂u偶sze rozmowy.

- Najlepiej trzyma膰 si臋 r贸wnych sobie - zwr贸ci艂 si臋 do Mikkala. - Bogacze nie gadaj膮 z takimi jak ty i ja, Mikkal. Pewnie nawet na ciebie nie splun膮. Uwa偶aj膮, 偶e s膮 na to zbyt dobrze wychowani.

Mikkal roze艣mia艂 si臋.

Opanowa艂 go dziwny spok贸j. Nadal czu艂 przejmu­j膮cy ch艂贸d, ale si臋 uspokoi艂.

Co艣 si臋 sta艂o Raiji. Nie wiedzia艂, co takiego. Co艣 niedobrego, ale si臋 nie ba艂. Nie tak bardzo. Mia艂 wra­偶enie, 偶e to co艣 przemijaj膮cego.

Dziwne, ale ci膮gn臋艂o go ku czemu艣 nieodwracalne­mu, ku czemu艣, co grozi艂o zniszczeniem wszystkiego, co by艂o mu drogie. Wydawa艂o mu si臋, jak gdyby 艣mier膰 znalaz艂a si臋 bardzo blisko Raiji. Jak gdyby w ca艂ym swoim okrucie艅stwie i ca艂ej swej brzydocie w艂a艣nie j膮 wybra艂a sobie za cel, lecz uzna艂a, 偶e dziewczyna jednak nie za艂atwi艂a wszystkiego na tym 艣wiecie. Jeszcze nie. Mikkal wiedzia艂, 偶e Raija ma przed sob膮 jak膮艣 przy­sz艂o艣膰, ale nie mia艂 poj臋cia, jak d艂ug膮.

Wzbudzili og贸lne zainteresowanie. Nie mogli si臋 spodziewa膰 niczego innego. O tej porze wi臋kszo艣膰 ry­bak贸w wyruszy艂a ju偶 do domu. Rzadko przyp艂ywa艂y nowe 艂odzie. A tym bardziej ze wschodu. Reijo wy­gl膮da艂 tak, jak wyobra偶ali sobie rybaka, szypra. Mia艂 proste ubranie, jak oni sami. Zar贸wno spodnie, jak i kurtka by艂y po艂atane, mieszka艅cy barak贸w mogli z zamkni臋tymi oczami powiedzie膰, 偶e ca艂y jego str贸j dawno nie widzia艂 nic pr贸cz s艂onej wody.

Jednak Mikkal si臋 wyr贸偶nia艂. Przywyk艂 co prawda do pracy na 艂odzi i robi艂 to, co do niego nale偶a艂o, ale nie wymieni艂 sk贸rzanego ubrania na odzie偶 Norwe­g贸w lub Fin贸w.

By艂 Lapo艅czykiem i czu艂 z tego powodu dum臋. Nie przeszkadza艂o mu to, 偶e tak bardzo si臋 wyr贸偶nia艂, chcia艂, 偶eby wiedzieli, kim jest.

Gorzej, 偶e ludzie jeszcze bardziej wytrzeszczali oczy, kiedy zobaczyli, jak chodzi. Musia艂 podpiera膰 si臋 lask膮 i mocno utyka艂. Nie mia艂o by膰 lepiej - nigdy.

- Powinienem si臋 chyba przyzwyczai膰, 偶e si臋 gapi膮 - mrukn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by do Reijo. - Ch艂op ze sztywn膮 nog膮. Du偶o czasu up艂ynie, zanim znowu zo­bacz膮 kogo艣 takiego jak ja.

- Powiniene艣 przesta膰 si臋 tym przejmowa膰.

Reijo zrezygnowany wzruszy艂 ramionami. Nie po­trafi艂 ca艂kiem zrozumie膰 Mikkala. Najwy偶szy czas, do diab艂a, by przesta艂 si臋 nad sob膮 u偶ala膰.

- Ciesz si臋, 偶e w og贸le 偶yjesz, Mikkal. Mikkal nie odpowiedzia艂. Zauwa偶y艂, 偶e dla Reijo bardziej zajmuj膮ce jest spotkanie z nieznajomymi, rozmowa z nimi, ni偶 s艂uchanie przyjaciela. Cudze k艂opoty staj膮 si臋 z czasem nudne. Mikkal nie my艣la艂 o tym wcze艣niej, zanim jemu samemu to si臋 nie przytrafi艂o.

Reijo wybieg艂 na l膮d. Spieszno mu by艂o z wyci膮ga­niem r臋ki i zawieraniem nowych znajomo艣ci. Nie mia艂 trudno艣ci z poznawaniem ludzi. By艂o co艣 w nim samym, 偶e ludzie go lubili. 呕e polegali na nim, pra­gn臋li zyska膰 go sobie jako przyjaciela.

Uznawali go za kogo艣 r贸wnie solidnego jak norwe­skie ska艂y. Zawsze niezawodnego. Nie gra艂. Nie uda­wa艂. Nie stara艂 si臋 wydawa膰 kim艣 wi臋cej, ni偶 by艂. Ale to wystarczy艂o. Nie spotka艂 nikogo, kto by pragn膮艂 go zmieni膰.

Mikkalowi podoba艂o si臋 to w Reijo. Sam dobrze ukrywa艂 swoje prawdziwe oblicze. Nie dopuszcza艂 in­nych zbyt blisko. Dba艂 starannie, by zawsze pozosta艂 jaki艣 dystans. Pilnowa艂, by nikt nie pr贸bowa艂 go zaj艣膰 od ty艂u. Wycofywa艂 si臋, kiedy sytuacja stawa艂a si臋 zbyt trudna. Kiedy ludzie zanadto si臋 do niego zbli偶ali.

Tylko Raija przedosta艂a si臋 przez t臋 skorup臋. Jed­nak po艣r贸d szcz臋艣cia, kt贸re dzielili, do艣wiadczyli r贸wnie偶 wiele b贸lu. Gdy za bardzo si臋 do kogo艣 zbli­偶ymy, zaraz pojawia si臋 cierpienie.

Posuwa艂 si臋 w 艣lad za Reijo. Potrz膮sa艂 wyci膮gni臋­tymi d艂o艅mi. Czu艂, 偶e nie witaj膮 go r贸wnie serdecz­nie jak Reijo. Mikkal zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e tutaj to on by艂 obcym ptakiem.

Zamkn膮艂 si臋 w sobie. Tak, jak to robi艂 przez ca艂e 偶ycie.

Nigdzie naprawd臋 nie czu艂 si臋 jak u siebie.

Wsz臋dzie obcy, niezrozumiany. Zmuszony poko­nywa膰 ch艂贸d, z jakim wita si臋 obcych.

S膮dzi艂, 偶e jest mu ci臋偶ko. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e Raiji jest 艂atwiej.

Tutaj, mi臋dzy rybakami, kt贸rzy posiadali niewiele wi臋cej ni偶 on, zrozumia艂, co to znaczy si臋 wyr贸偶nia膰. Co to znaczy by膰 jedyn膮 osob膮 inn膮 ni偶 wszystkie.

Zrozumia艂, 偶e Raija musia艂a by膰 silniejsza, ni偶 my艣la艂.

Poczu艂 si臋 nieswojo.

Ona zawsze by艂a w takiej sytuacji, lecz zaciska艂a z臋by i znosi艂a to. Udawa艂o jej si臋 nawet trzyma膰 pod­niesion膮 g艂ow臋, niezale偶nie od tego, gdzie si臋 poja­wia艂a.

Doszli z Reijo do ko艅ca szpaleru rybak贸w. Jaki艣 cz艂owiek - w wieku Reijo, jak si臋 zdawa艂o - u艣mie­chaj膮c si臋, wyci膮gn膮艂 d艂o艅. W 艂amanym norweskim powiedzia艂, 偶e rzadko o tej porze roku widuje si臋 tu nowe twarze.

- Nie zosta艂o dla was zbyt wiele ryb. Reijo potrz膮sn膮艂 d艂oni膮, chwyciwszy j膮 w obie swoje. U艣miech rozja艣ni艂 r贸wnie偶 jego twarz.

- Jeste艣 Finem, prawda? - spyta艂 zachwycony w swym ojczystym j臋zyku.

Tamten potwierdzi艂 to, unosz膮c brwi:

- Aleksanteri Kilpi.

- Reijo Kesaniemi. I m贸j przyjaciel, Mikkal Persen. Mikkal skrzywi艂 si臋. Nie lubi艂 norweskiej wersji swojego nazwiska. To nie by艂 on.

- Mikkal - rzek艂 kr贸tko, kiedy wymieniali u艣ciski d艂oni.

Fin o szczup艂ej twarzy pod rudoblond grzywk膮 nie odrywa艂 wzroku od Reijo.

- A wi臋c tak - rzek艂 powoli. - Wi臋c to ty jeste艣 Reijo Kesaniemi.

Wydawa艂o si臋, jakby zna艂 Reijo. Jakby czeka艂 na niego ca艂e 偶ycie, nie maj膮c od niego 偶adnych wie艣ci. Aleksanteri po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu rodaka.

- Musicie p贸j艣膰 ze mn膮 - rzek艂 przyja藕nie. - Zw艂asz­cza ty, Reijo. M贸j znajomy z pewno艣ci膮 mia艂by ocho­t臋 si臋 z tob膮 spotka膰.

Powi贸d艂 ich za sob膮 w stron臋 jednego z barak贸w, kt贸ry wygl膮da艂 dok艂adnie tak samo jak inne. Szary i przekrzywiony od wiatru, stanowi艂 jednak dom dla tych m臋偶czyzn, zmuszonych zamieszka膰 z dala od swoich rodzin.

Przed barakiem siedzia艂 m臋偶czyzna. Obok niego dwoje dzieci, kt贸re z uwag膮 obserwowa艂y co艣 na zie­mi. Reijo nie m贸g艂 dojrze膰, co to takiego.

Mi艂a, domowa atmosfera. Reijo poczu艂 uk艂ucie w sercu. On tak偶e siedzia艂 kiedy艣 w ten spos贸b - za­nim wyjecha艂. Zanim Raija nie skorzysta艂a z szansy, kt贸rej nie potrafi艂 jej odm贸wi膰.

Dobry Bo偶e, pomy艣la艂 ze smutkiem. Wiele by odda艂, 偶eby m贸c jeszcze kiedy艣 tak siedzie膰. Razem z Elise, ma­le艅kim Knutem, jego w艂asn膮 najm艂odsz膮 Id膮 i Maj膮...

Maja...?

O Bo偶e!

Reijo przystan膮艂. Otworzy艂 szeroko oczy. Odwr贸­ci艂 si臋 do Mikkala i ujrza艂 jego blad膮 jak 艣ciana twarz.

Zrozumia艂, 偶e Mikkal zobaczy艂 to samo. A wi臋c nie oszala艂. Nie widz膮c nic poza czarn膮 jak w臋giel g艂贸w­k膮, run膮艂 w jej stron臋 jak pijany.

Jego serce z pewno艣ci膮 bi艂o nadal, lecz na chwil臋 jakby zamar艂o. Wszystko dla niego ucich艂o. Nie ist­nia艂o nic innego. Fale przesta艂y bi膰 o brzeg, mewy nie skrzecza艂y, wiatr nie muska艂 ch艂odem odr臋twia艂ych policzk贸w...

Maja...

Wym贸wi艂 chyba jej imi臋. Mo偶e zawo艂a艂... Nie by艂 pewien.

Jedyne, co dostrzeg艂, to 偶e podnios艂a g艂ow臋. Zoba­czy艂, jak przygl膮da mu si臋 z niedowierzaniem, podob­nie jak on sam przed chwil膮 patrzy艂. W ci膮gu kilku sekund poderwa艂a si臋 na nogi.

Wyci膮gn臋艂a ku niemu r膮czki. Podbieg艂a, szybko przebieraj膮c ma艂ymi stopkami.

- Reijo! - krzykn臋艂a, rzucaj膮c mu si臋 w obj臋cia.

Reijo porwa艂 j膮 do g贸ry i zakr臋ci艂 wko艂o. Maja 艣ci­ska艂a go za szyj臋 tak mocno, jakby ju偶 nigdy nie chcia艂a pu艣ci膰.

- Wr贸ci艂e艣! - p艂aka艂a przy mokrym policzku Reijo. - Naprawd臋 wr贸ci艂e艣! Tylko ja wierzy艂am, 偶e przyj­dziesz. Teraz znowu wszystko b臋dzie dobrze. Musi by膰 dobrze. Musisz przyprowadzi膰 mam臋.

Mikkal odwr贸ci艂 si臋. Wpatrywa艂 si臋 nieruchomo w przybrze偶ne fale uderzaj膮ce o ska艂y. Morze by艂o spokojne.

Jego c贸rka.

Maja to przecie偶 jego c贸rka.

Dziecko mi艂o艣ci jego i Raiji. Dow贸d na to, 偶e do siebie nale偶eli. Lecz nigdy nie b臋dzie dla Mai ojcem. Maja by艂a i b臋dzie dziewczynk膮 Reijo.

Trudno to prze艂kn膮膰.

Jego serce krwawi艂o za ka偶dym razem, kiedy ma艂a z ufnym oddaniem pokazywa艂a Reijo, 偶e jest jej jedy­nym prawdziwym oparciem w 偶yciu.

Reijo postawi艂 Maj臋 na ziemi, lecz ona nadal kur­czowo trzyma艂a go za r臋k臋. M臋偶czyzna siedz膮cy przed barakiem wsta艂, odsun膮艂 za siebie Knuta. Ru­szy艂 ku przybyszom d艂ugimi krokami.

Reijo ujrza艂 wyrazist膮 twarz. Ciemne oczy, kt贸re ch艂odno go ocenia艂y. M臋偶czyzna spojrza艂 ponad ra­mieniem Reijo na Aleksanteriego.

- Kto to jest? - spyta艂 lodowatym tonem, nawet nie pytaj膮c, czy nieznajomi rozumiej膮 po fi艅sku.

Aleksanteri nabra艂 powietrza:

- To jest... Reijo Kesaniemi. Powietrze zg臋stnia艂o. Reijo tego nie zauwa偶y艂, lecz Mikkal poczu艂 wyra藕nie. Ostro偶nie si臋 obejrza艂. W po­wietrzu wisia艂o co艣, co mu si臋 nie podoba艂o. Niech臋膰.

Skierowana ku Reijo...

M臋偶czyzna przed Reijo odetchn膮艂 przez nos. Spoj­rza艂 na Maj臋.

- Odsu艅 si臋 troch臋, dziecko! Maja post膮pi艂a krok dalej od Reijo. Pu艣ci艂a jego d艂o艅, lecz wyraz jej twarzy 艣wiadczy艂 o tym, 偶e uczy­ni艂a to niech臋tnie.

- Reijo Kesaniemi. - M臋偶czyzna powt贸rzy艂 nazwi­sko, z niech臋ci膮 i pogard膮. - Od dawna chcia艂em ci臋 spotka膰 - odezwa艂 si臋 ku zdumieniu Reijo i Mikkala. - I da膰 ci to.

Zaci艣ni臋ta pi臋艣膰 wystrzeli艂a, zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 zareagowa膰. Reijo upad艂.

Mikkal ruszy艂 mu na pomoc, lecz m臋偶czyzna, kt贸­ry uderzy艂, uprzedzi艂 go.

Wyci膮gn膮艂 do Reijo siln膮 d艂o艅 i na powr贸t posta­wi艂 go na nogi.

- Nazywam si臋 Petri Aalto - rzek艂. - A je偶eli wej­dziecie, opowiem wam pewn膮 histori臋. Powinienem pewnie 偶a艂owa膰, 偶e nie uderzy艂em mocniej. Albo kil­ka razy. Potrzebujemy jednak wi臋cej m臋偶czyzn. Po­trzebujemy ludzi, kt贸rzy potrafi膮 trze藕wo my艣le膰.

Ani Reijo, ani Mikkal nie czuli si臋 cho膰 odrobin臋 m膮­drzejsi, kiedy przest膮pili pr贸g do艣膰 ciasnego, mroczne­go baraku.

Elise zareagowa艂a podobnie jak Maja, lecz nieco bardziej pow艣ci膮gliwie.

Nie podbieg艂a do Reijo, lecz zbli偶y艂a si臋 do niego ma艂ymi krokami. Nie rzuci艂a mu si臋 na szyj臋, ale wspi臋­艂a ostro偶nie na palce i u艣cisn臋艂a. Nie by艂o jednak w膮t­pliwo艣ci, 偶e szczerze si臋 ucieszy艂a.

- Teraz wszystko b臋dzie dobrze - szepn臋艂a. W nast臋pnej chwili cofn臋艂a si臋, a jej twarz jakby poja艣nia艂a. Zerkn臋艂a na pod艂og臋 mi臋dzy pryczami, gdzie bawi艂a si臋 ma艂a dziewczynka, zupe艂nie nie spe­szona ca艂ym zamieszaniem.

Reijo 艣cisn臋艂o si臋 gard艂o. Elise z艂apa艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a w stron臋 dziecka.

- Jeszcze nie widzia艂e艣 Idy, Reijo. Jest ju偶 taka du­偶a, a ty jej jeszcze nie widzia艂e艣.

Nie potrafi艂 wydoby膰 z siebie s艂owa, tak wielka wydawa艂a si臋 ta chwila.

Cicho przykucn膮艂 przed male艅k膮 dziewczynk膮.

Podnios艂a wzrok. Przywita艂a go na sw贸j dzieci臋cy spos贸b, ufnie, nieco zdziwiona.

Reijo spojrza艂 w swoje w艂asne oczy. Swoje w艂asne oczy z pewn膮 domieszk膮 ciemnego br膮zu Raiji. Zie­lone, ale nie tak jasne jak jego - niew膮tpliwie mia艂a jego spojrzenie. Jego twarz. Co艣 z Raiji w okolicach nozdrzy. A tak偶e w lekko wygi臋tych brwiach. Deli­katn膮 budow臋 r贸wnie偶 odziedziczy艂a po matce.

Ale poza tym by艂a c贸rk膮 swego ojca.

Reijo nie potrafi艂 sobie wyt艂umaczy膰, sk膮d wzi臋艂y si臋 u niej rude w艂osy, ale pasowa艂y. Jego c贸reczka.

Ida.

Ku niemu wysun臋艂a si臋 male艅ka r膮czka.

Reijo prze艂kn膮艂 艣lin臋 i wyci膮gn膮艂 swoj膮 ogromn膮 d艂o艅. Z艂apa艂a si臋 za w艂osy i chocia偶 potrafi艂a ju偶 po­ci膮gn膮膰 z pewn膮 si艂膮, nie poczu艂a b贸lu.

To jego dziecko.

Ostro偶nie przy艂o偶y艂 policzek do jej buzi. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e dawno si臋 nie my艂 i 偶e jego zarost mo偶e k艂u膰, ale musia艂 poczu膰 dotyk tej sk贸ry.

Nigdy nie dotyka艂 czego艣 bardziej mi臋kkiego.

Ida wydawa艂a si臋 taka ufna.

Nie zna艂a go. By艂a te偶 zbyt ma艂a, 偶eby wiedzie膰, kim jest Reijo. Za ma艂a, 偶eby to mia艂o dla niej jakie艣 znaczenie w tej kr贸tkiej chwili.

Zarzuci艂a mu swe pulchne r膮czki na szyj臋. Przyci­sn臋艂a sw贸j ma艂y, kr膮g艂y policzek do jego policzka, m贸wi膮c przy tym przeci膮g艂e 鈥瀉aa鈥.

Reijo prawie si臋 rozp艂aka艂. Ukry艂 twarz w ogni艣cie rudych w艂osach, zanim odwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych.

Jego g艂os dr偶a艂, kiedy spojrza艂 na Petriego i rzek艂:

- Mia艂e艣 nam co艣 opowiedzie膰... Mikkal przerwa艂 mu:

- To dotyczy Raiji, prawda? Gdzie ona jest?

- Kim jeste艣... - spyta艂 Petri. - Dla Raiji? Wiem, kim on jest - skin膮艂 g艂ow膮 na Reijo, nie patrz膮c w jego stron臋 - ale o tobie nic nie wiem.

Szuka艂 w pami臋ci. Raija opowiada艂a, 偶e przez kil­ka lat mieszka艂a z Lapo艅czykami. Lecz nigdy nie wy­mieni艂a z imienia 偶adnego z nich. Ten cz艂owiek wy­dawa艂 si臋 jednak r贸wnie偶 w jaki艣 spos贸b zwi膮zany z jej 偶yciem. Petri zaniepokoi艂 si臋.

Mikkal nie odpowiedzia艂. W jego niezwyk艂ych oczach nadal kry艂o si臋 pytanie.

- Mikkal jest ojcem Mai - wyja艣ni艂 zamiast niego Reijo.

Petri przeni贸s艂 wzrok z m臋偶czyzny na dziecko. Dostrzeg艂 podobie艅stwo, kt贸re powinien by艂 zauwa­偶y膰 wcze艣niej.

Wymieni艂 spojrzenia z Aleksanterim. Obaj nazbyt jasno zdali sobie spraw臋, 偶e Raija nieprzypadkowo milcza艂a na temat tego Lapo艅czyka. Musia艂 dla niej wiele znaczy膰, skoro nawet o nim nie wspomnia艂a.

Patrzyli to na Reijo, to na Mikkala. Zauwa偶yli, 偶e nie ma mi臋dzy nimi wrogo艣ci, jedynie zrozumienie, przyja藕艅.

Nie do pomy艣lenia by艂aby podobna wi臋藕, gdyby w gr臋 wchodzi艂a inna kobieta ni偶 Raija. W jej przy­padku wszystko wydawa艂o si臋 mo偶liwe, nawet przy­ja藕艅 mi臋dzy m臋偶em a kochankiem.

Petri spojrza艂 wprost na Mikkala.

- Pyta艂e艣, gdzie jest... - Wci膮gn膮艂 powietrze, zanim zdo艂a艂 wym贸wi膰 s艂owa: - Jest w twierdzy w Vardo. Uwi臋zili j膮. Jako czarownic臋.

Reijo i Mikkal spojrzeli na niego z niedowierza­niem.

- Czarownic臋?! - zawo艂ali jednocze艣nie. Mikkal odwr贸ci艂 si臋 i z ca艂ej si艂y 艣cisn膮艂 kraw臋d藕 najbli偶szej koi. Kostki jego d艂oni zbiela艂y. Pochyli艂 g艂ow臋. Nie p艂aka艂.

Nagle zrozumia艂 wszystko, co czu艂 w ostatnich dniach. Wszystkie wra偶enia, kt贸re niejasno odbiera艂.

- Czy to si臋 sta艂o cztery dni temu? - spyta艂 g艂ucho. - Czy zabrali j膮 cztery dni temu?

Petri zadr偶a艂. Sk膮d ten cz艂owiek m贸g艂 o tym wie­dzie膰?

- Tak - odpar艂 tylko. Reijo poderwa艂 si臋 w艣ciek艂y:

- Jak to mo偶liwe? Do diab艂a, jak to mo偶liwe? W Raiji nigdy nie by艂o nic mistycznego. Potrafi cza­rowa膰 tak samo jak ja. Kto jest temu winien?

Petri odpowiedzia艂 spokojnie:

- Cz臋艣膰 winy ponosisz ty, poniewa偶 j膮 opu艣ci艂e艣. Cz臋艣膰 winy ponosz臋 ja. Cz臋艣膰 Aleksanteri. Zosta艂 ran­ny, a Raija go wyleczy艂a...

- I to wszystko? - Reijo nie m贸g艂 uwierzy膰. - Nie oskar偶a si臋 kogo艣 o czary za co艣 takiego.

- Tutaj tak - odpar艂 Petri z powag膮. - Kapitan w for­cie ma bzika na punkcie czarownic. Kilka ju偶 spali艂 na stosie tego roku.

Mikkal zrozumia艂, sk膮d pochodzi艂o wra偶enie ognia.

Lecz 艣mier膰 jej nie dosi臋g艂a...

Sk膮d w takim razie wra偶enie lodu? Zimna?

- Grozi jej stos? - spyta艂 Reijo, sil膮c si臋 na spok贸j. - Czy to w艂a艣nie chcecie powiedzie膰? Mo偶e zosta膰 spalona na stosie, chocia偶 jest niewinna?

Petri skin膮艂 g艂ow膮. By艂 艣miertelnie blady.

- Nie mo偶na do tego dopu艣ci膰! - g艂os Reijo brzmia艂 zdecydowanie. - To nie mo偶e spotka膰 Raiji. Nie prze­偶yj臋 tego po raz drugi! Nie mog臋 znowu straci膰 bli­skiej osoby w ten spos贸b.

Tylko Mikkal potrafi艂 zrozumie膰 znaczenie s艂贸w przyjaciela.

Reijo przerwa艂 sam sobie i spojrza艂 na Petriego:

- Tobie te偶 by艂a droga, prawda? Nie uderzy艂by艣 mnie, gdyby ci na niej nie zale偶a艂o.

Petri spu艣ci艂 wzrok. Nie czu艂 wstydu. Tylko smu­tek. I z艂o艣膰.

- Tak - odpar艂 po d艂u偶szej chwili milczenia. - Chy­ba rzeczywi艣cie kim艣 dla niej by艂em. I jestem na cie­bie z艂y. Poniewa偶 j膮 opu艣ci艂e艣. To by si臋 nie zdarzy艂o, gdyby艣 zosta艂... - U艣miechn膮艂 si臋 ponuro. - Wpraw­dzie bym jej nie pozna艂, a moje 偶ycie by艂oby ubo偶sze. Ale to by jej nie spotka艂o.

- Przyczyn mojej nieobecno艣ci jest wi臋cej, ni偶 ci si臋 wydaje - rzek艂 Reijo cicho. - O wiele wi臋cej...

Opr贸cz tego nic nie powiedzia艂.

To Raiji by艂 winien wyja艣nienia. Nikomu innemu.

- Co zrobili艣cie, 偶eby jej pom贸c? - rozleg艂 si臋 g艂os Mikkala. - Co艣 przecie偶 musieli艣cie zrobi膰?

Aleksanteri usiad艂, ci臋偶ko wzdychaj膮c. Reijo r贸w­nie偶 opad艂 na jedn膮 z koi, trzymaj膮c w ramionach Id臋. Maja wdrapa艂a si臋 na g贸r臋 i usiad艂a tu偶 obok. Przy­tuli艂a si臋 do Reijo, daj膮c tym samym do zrozumienia, 偶e nie tylko Ida ma do niego prawo.

Petri i Mikkal nadal stali.

- Uda艂o nam si臋 nawi膮za膰 kontakt z kim艣 z fortu - odezwa艂 si臋 Aleksanteri. - Drogo nas to kosztowa­艂o i niewiele si臋 dowiedzieli艣my, ale informator za­wsze mo偶e si臋 przyda膰.

- Na samej g贸rze? - spyta艂 Reijo. Aleksanteri potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie sta膰 nas by艂o, 偶eby op艂aci膰 kogo艣 wysoko po­stawionego. Ten jest 偶o艂nierzem zaci臋偶nym. By艂 przy tym, jak Raij臋 po raz pierwszy przes艂uchiwano.

Aleksanteri spu艣ci艂 wzrok, a usta Petriego wykrzy­wi艂 grymas.

- Kapitan nie by艂 z niego zbyt zadowolony. Teraz wi臋c ch艂opak prawie nie ma z ni膮 kontaktu. Ale wie niemal o wszystkim, co si臋 dzieje w twierdzy. I tam nie mo偶na utrzyma膰 nic w tajemnicy.

- Co z ni膮 robili? - Mikkal spojrza艂 na Aleksanteriego, jego nozdrza dr偶a艂y. - Przypiekali j膮? Roz偶a­rzonymi c臋gami? Poddawali ch艂o艣cie?

Aleksanteri nie m贸g艂 wydoby膰 s艂owa, tylko spoj­rza艂 na Mikkala szeroko otwartymi oczami. Ciarki mu przesz艂y po plecach.

- Sk膮d...? - spyta艂 z wahaniem. To przechodzi艂o je­go poj臋cie.

Reijo westchn膮艂. R贸wnie偶 on zacisn膮艂 powieki, by zatrze膰 obrazy, kt贸re malowa艂a jego wyobra藕nia.

- Mikkal i Raija zawsze mieli ze sob膮 bardzo do­bry... kontakt.

Nie patrzy艂 na nikogo, lecz czu艂, 偶e co艣 dr偶a艂o w powietrzu. Napi臋cie.

Dok艂adnie wiedzia艂, co teraz my艣l膮. Jak tocz膮 wal­k臋 mi臋dzy wiar膮 a niewiar膮.

- Ja tak偶e w to nie wierzy艂em - wyja艣ni艂. - Nie my­艣la艂em, 偶e to mo偶liwe, lecz co艣 jest mi臋dzy nimi. Ja­ka艣 ni膰. Nie wiem, jak im si臋 to udaje, ale za ka偶dym razem ich przeczucia si臋 sprawdzaj膮.

- 艢mier膰 zostawi艂a Raij臋 w spokoju - powiedzia艂 Mikkal powoli. - Nie potrafi臋 tego udowodni膰, ale wiem, 偶e 偶ycie zwyci臋偶y艂o. Nie czuj臋 strachu. Tylko spok贸j. I ch艂贸d. Jest tak dziwnie zimno...

Aleksanteri i Petri nie wiedzieli, co o tym s膮dzi膰. Naturalnie Lapo艅czycy maj膮 swoje znaki i rytua艂y, ale to ju偶 pewna przesada.

To istotnie pasowa艂o do Raiji, ale le偶a艂o tak dale­ko poza ich zdolno艣ci膮 rozumienia.

- Co mo偶emy zrobi膰? - spyta艂 Reijo.

- Czeka膰. - Petri wygl膮da艂 na bezsilnego. - Gdyby­艣my mieli jakie艣 wp艂ywy, mogliby艣my si臋 za ni膮 wstawi膰. Za艣wiadczy膰, 偶e jest dobrym, religijnym cz艂owie­kiem. To by pomog艂o... mo偶e. Nasz 偶o艂nierz uwa偶a, 偶e kapitan ju偶 uzna艂 j膮 za winn膮 i w tej sytuacji w艂a­艣ciwie niewiele mo偶na jej pom贸c. Aleksanteri doda艂:

- Poza tym nie powiedzia艂a im, kim jest. Poda艂a im jakie艣 imi臋, kt贸re sama wymy艣li艂a. Nazwa艂a si臋 Ritv膮. Wi臋cej z niej nie wydusili.

Mikkal u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo:

- Raija zawsze by艂a silna. Wydostaniemy j膮 stam­t膮d, nawet gdybym go艂ymi r臋kami mia艂 j膮 wyci膮gn膮膰 z p艂omieni.

Reijo zblad艂.

- Bo偶e, spraw, 偶eby do tego nie dosz艂o!

11

By艂a sama. Nie mog艂o by膰 inaczej Wok贸艂 panowa艂a nieprzenikniona ciemno艣膰. Mi­mo to Raija czu艂a si臋 obserwowana.

Nie wiedzia艂a, 偶e mo偶e istnie膰 tak potworna sa­motno艣膰.

Czy min臋艂o wiele dni?

Nie mia艂a poj臋cia.

Nikt jej nic nie m贸wi艂.

To jej zadawano pytania.

Od kogo nauczy艂a si臋 czar贸w?

Jak d艂ugo je uprawia?

Jakie ci臋偶kie grzechy pope艂ni艂a?

Ile os贸b uczy艂a?

Co takiego podarowa艂 jej diabe艂, 偶eby mu s艂u偶y艂a?

Jak cz臋sto spotyka艂a si臋 z nim na g贸rze Domen?

Czy przyczynia艂a si臋 do zatapiania statk贸w?

Czy zuchwale rozg艂asza艂a, 偶e mo偶e decydowa膰 o 偶yciu i 艣mierci?

Czy wiedzia艂a, 偶e to, co uprawia, jest blu藕nierstwem wobec Boga?

Czy wie, co robi si臋 z blu藕niercami i czarownica­mi najgorszego rodzaju, jak ona?

Zacz臋li wznosi膰 dla niej stos...

Nie wstawa艂a. Nie by艂a w stanie. Przy najmniejszym ruchu czu艂a b贸l w ca艂ym ciele. Pieczenie, gdzie 艣wie偶e rany dotyka艂y mokrego, szorstkiego materia艂u ubrania.

Kiedy le偶a艂a spokojnie, popada艂a jakby w odr臋­twienie. Wtedy ju偶 nic nie czu艂a.

Cia艣niej owin臋艂a wok贸艂 siebie strz臋py ubrania.

Zdarli z niej rzeczy. Mimo ca艂ego swego upokorze­nia Raija zauwa偶y艂a, 偶e sprawi艂o im to pewnego ro­dzaju przyjemno艣膰.

Pami臋ta艂a triumf, jaki rozb艂ys艂 w oczach kapitana.

Nazywali go Feldt.

Taki m艂ody, a taki surowy. Taki nieludzki.

Przy艂o偶y艂 jej do cia艂a roz偶arzone do czerwono艣ci 偶elazo. S艂ucha艂 syku, kiedy przypiek艂o sk贸r臋, a potem mi臋sie艅. Patrzy艂 na ni膮 szeroko otwartymi oczami, przyciskaj膮c c臋gi jeszcze mocniej. Widzia艂 jej b贸l, cze­ka艂 na krzyk, ale przeliczy艂 si臋...

Raija przesun臋艂a j臋zykiem po wargach. Zabola艂o. By艂y spuchni臋te.

Zagryz艂a usta tak mocno, 偶e pociek艂a krew, ale po­wstrzyma艂a krzyk.

Przywi膮zali j膮 za nadgarstki i kostki n贸g i rozci膮­gn臋li na tej okropnej machinie, kt贸r膮 nazywali ko艂em tortur.

Czu艂a, jak jej cia艂o wyd艂u偶a si臋 do granic wytrzy­ma艂o艣ci.

Widzieli, co zrobili. Widzieli - i rozci膮gn臋li j膮 jesz­cze troch臋.

Oczy kapitana nadal promienia艂y. Te zimne po sa­mo dno zielononiebieskie oczy b艂yszcza艂y jak gwiaz­dy na niebie w mro藕n膮 noc. Zerwali z niej ubranie.

Nie zamierzali si臋 bawi膰 w rozpinanie guzik贸w. Po prostu zdarli z niej wszystko.

Ich oczy obserwowa艂y ka偶dy skrawek jej sk贸ry. Do­strzeg艂a w nich po偶膮danie. By艂o r贸wnie silne jak odra­za. Strach zmieszany z siln膮 偶膮dz膮.

Gwa艂cili j膮 wzrokiem, a to wydawa艂o si臋 o wiele gorsze ni偶 jakiekolwiek fizyczne poni偶enie.

Kapitan wydawa艂 si臋 okrutniejszy, podlejszy, bar­dziej ob艂膮kany ni偶 pozostali.

Raija zauwa偶y艂a to. I kapitan zorientowa艂 si臋, 偶e dziewczyna o tym wie.

Sta艂 si臋 potem bardziej brutalny. O wiele bardziej szorstki. Bardziej bezduszny. Raija zrozumia艂a, 偶e do­strzeg艂a co艣, do czego si臋 nie przyznawa艂. Kara艂 j膮 r贸wnie偶 za to.

Dysponowa艂 niezb臋dn膮 ku temu w艂adz膮.

W艂adz膮 decydowania o jej 偶yciu.

A Raija zagryza艂a wargi, wbija艂a paznokcie w d艂o­nie, ale nie krzycza艂a.

Nie za pierwszym razem.

Wydawa艂 si臋 rozczarowany.

Niezadowolony z niej.

Brutalnie wrzucili j膮 z powrotem do tej czarnej no­ry. Bez jedzenia. Bez picia.

Kiedy znowu j膮 przyprowadzili na g贸r臋, pojawi艂o si臋 dw贸ch nowych 偶o艂nierzy. Dw贸ch nowych pomocnik贸w.

I pastor.

Kapitan Feldt otrzyma艂 dodatkow膮 pomoc. Pastor odprawi艂 nabo偶e艅stwo za jej czarn膮 dusz臋 i odmalo­wa艂 przed Raij膮 wizj臋 miejsca, w kt贸rym sko艅czy, je­偶eli si臋 nie przyzna do winy.

Stary smoluch ju偶 na ni膮 czeka z piekielnym ogniem. Ale je艣li powie wszystko, co wie, je偶eli zwr贸ci si臋 do Pana, wtedy by膰 mo偶e B贸g oka偶e si臋 lito艣ciwy.

- Tak czy owak sp艂oniesz na stosie - rzek艂 kapitan, krzywo u艣miechaj膮c si臋 jednym k膮cikiem ust.

Rozkoszowa艂 si臋 tym.

Raija nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem.

Dop贸ki nie spytali o jej imi臋.

Ogarn臋艂a j膮 rado艣膰, kiedy sobie u艣wiadomi艂a, 偶e te­go nie wiedz膮. Mog艂a zatem mie膰 nadziej臋, 偶e dzieci s膮 bezpieczne.

D艂ugo milcza艂a. Wystarczaj膮co d艂ugo, 偶eby wyda艂o si臋 to naturalne, a potem jakby si臋 za艂ama艂a i wyszepta艂a:

- Ritva. Mam na imi臋 Ritva. Wi臋cej im nie powiedzia艂a.

Wytrwale namawiali, egzaminowali na wiele spo­sob贸w.

Karcili za pomoc膮 mi臋kkich jak jedwab zwrot贸w.

Mamili podst臋pnymi sformu艂owaniami. Dwu­znacznymi aluzjami. Tworzyli labirynty s艂贸w, 偶eby si臋 w nich zagubi艂a, 偶eby si臋 zdradzi艂a - a mo偶e przy okazji jeszcze kogo艣 innego, nie u艣wiadamiaj膮c sobie tego.

Bili j膮.

Otwart膮 d艂oni膮 i pi臋艣ci膮.

Zwi膮zan膮 i bezbronn膮 kopali twardymi butami.

By艂 jeszcze ch艂opcem, Raija napotka艂a jego spoj­rzenie, kiedy unosi艂 nog臋 do kopniaka. Na g臋stych rz臋sach dostrzeg艂a 艂zy.

Ale wykona艂 rozkaz.

Pojawi艂y si臋 roz偶arzone c臋gi.

Kapitan wola艂 sam ich u偶y膰.

U艣miecha艂 si臋. Oblizywa艂 usta, kiedy przypieka艂 jej piersi.

Niezmierzone z艂o w jego spojrzeniu zmusi艂o Raij臋 do zamkni臋cia oczu.

Co艣 wi臋cej ni偶 b贸l kaza艂o jej krzycze膰.

Ju偶 my艣leli, 偶e pancerz zaczyna p臋ka膰. Ju偶 byli pewni, 偶e to wst臋p do przyznania si臋. C臋gi niszczy艂y coraz wi臋cej sk贸ry. Zostawia艂y piek膮ce rany. Rozsnu­wa艂y wok贸艂 sw膮d palonego cia艂a.

Raija ze wszystkich si艂 stara艂a si臋 nie straci膰 przy­tomno艣ci.

B贸l m贸wi艂 jej przynajmniej, 偶e jeszcze 偶yje. M贸­wi艂, 偶e jeszcze nad czym艣 panuje. Nie mog艂a zapobiec temu, co robili. Nadal jednak decydowa艂a o w艂asnych s艂owach. Nie wyci膮gn膮 z niej wi臋cej, ni偶 sama zechce im powiedzie膰.

Cierpienie m贸wi艂o jej, 偶e nadal jest od nich silniejsza.

Zwi膮zano j膮 i torturowano. Pozbawiono ludzkiej godno艣ci, lecz to ona nadal decydowa艂a, do czego mo­g膮 j膮 zmusi膰. By艂a silniejsza ni偶 oni - silniejsza ni偶 ka­pitan Feldt.

Rany od przypalania bola艂y niemi艂osiernie i piek艂y, kiedy przenie艣li j膮 na ko艂o tortur.

Nie zwracali na to uwagi. Dotykali szorstkimi r臋­kami zranionych miejsc. Raija wiedzia艂a, 偶e kapitan Feldt czyni to celowo. Co do m艂odych 偶o艂nierzy nie mia艂a ca艂kowitej pewno艣ci.

Chcia艂a wierzy膰, 偶e tylko wype艂niali polecenia...

Trudno jest jednak zachowa膰 wiar臋 w ludzi, kiedy zadaj膮 b贸l, nie daj膮cy si臋 opisa膰 s艂owami.

Pastor dostarcza艂 Raiji duchowej pociechy.

Raija nie by艂a wcale pewna jego intencji. Wydawa­艂o si臋 jej, 偶e patrzy艂 r贸wnie po偶膮dliwie jak kapitan, kiedy ponownie zerwali z niej ubranie.

Odnios艂a wra偶enie, 偶e jego g艂os sta艂 si臋 napi臋ty oraz 偶e brak艂o mu tchu, ale mog艂a si臋 myli膰.

Zaszumia艂o jej w uszach. Obraz sta艂 si臋 zamglony.

Kapitan powtarza艂, 偶e jest bardziej zha艅biona ni偶 wszystkie zha艅bione kobiety razem wzi臋te.

Jest najbardziej pod艂膮 istot膮, jak膮 spotka艂, i 偶e zniszczy j膮, nawet gdyby mu to mia艂o zaj膮膰 ca艂e 偶y­cie.

Powiedzia艂, 偶e ma czas. Mo偶e czeka膰, a偶 b臋dzie go­towa m贸wi膰.

Jak d艂ugo to potrwa, zale偶y tylko od niej. To ona sama decyduje o tym, ile b贸lu jeszcze chce znosi膰. Z czasem sko艅czy si臋 r贸wnie偶 pomoc diabla. Niech jej si臋 nie wydaje, 偶e b臋dzie mu jeszcze potrzebna. Czy偶by nie zauwa偶y艂a, 偶e z艂e moce ju偶 jej nie s艂u偶膮?

Oni przej臋li nad nimi kontrol臋. Powalili je na ko­lana. Jej magia nic tu nie pomo偶e.

Tutaj jest nikim.

Rozci膮gn臋li j膮.

S艂owa modlitwy i przekle艅stwa na艂o偶y艂y si臋 na sie­bie, kiedy zmaltretowanemu cia艂u Raiji zadano jesz­cze wi臋cej b贸lu.

Mikkal, Mikkal! pomy艣la艂a. Krzyk my艣li przeszy艂 ciemno艣膰 na niedostrzegalnych skrzyd艂ach.

Dotar艂 do jego duszy.

Dodaj mi si艂! Daj mi troch臋 swoich si艂! Pom贸偶 mi to wytrzyma膰! Umieram. Jestem pewna, 偶e umieram.

Zawsze ci臋 kocha艂am, Mikkal. Niezale偶nie od tego, co mnie spotyka艂o, to zawsze ty...

Ujrza艂a 艣mier膰 z jej bladym, martwym u艣miechem. Czu艂a, jakby j膮 wa偶ono i mierzono. Czu艂a, jakby ja­kie艣 r臋ce chwyta艂y j膮 kurczowo i przesuwa艂y si臋 po niej. Czeka艂a, a偶 艣mier膰 wyci膮gnie w odpowiedniej chwili swe ko艣ciste d艂onie i zabierze j膮 ze sob膮...

Przez mgnienie oka zat臋skni艂a za tym, kiedy b贸l sta艂 si臋 tak nieludzki, 偶e og艂usza艂 j膮 jej w艂asny krzyk.

Nie s艂ysza艂a 艣miechu zadowolenia. Nie widzia艂a roz­radowanej twarzy tego, kt贸ry zadawa艂 jej cierpienia.

艢mier膰... Czy mo偶na do niej zat臋skni膰?

Raija chcia艂a usi膮艣膰, lecz okaza艂o si臋 to niemo偶li­we. By艂a przywi膮zana za r臋ce i nogi. Rozci膮gn臋li j膮 bardziej, ni偶 pozwala艂y na to stawy.

B贸l parali偶owa艂 j膮.

Si艂a pojawi艂a si臋 znik膮d. Jeszcze raz Raija pozwo­li艂a, by krzyk odbi艂 si臋 echem od sufitu, kt贸rego nie mog艂a zobaczy膰. 艁zy ca艂kiem j膮 o艣lepi艂y.

Zdo艂a艂a jeszcze zagry藕膰 ju偶 krwawi膮ce okaleczone wargi. Jeszcze raz uda艂o jej si臋 zachowa膰 milczenie. Przeciwstawi膰 si臋.

Mikkal. Mikkal. Dzi臋kuj臋.

Nie pami臋ta艂a ch艂osty. Nie pami臋ta艂a nowej serii przypiekania c臋gami.

Ani uderze艅...

Nigdy si臋 nie dowiedzia艂a, 偶e pastor modli艂 si臋 za ni膮 na kolanach.

Ze to jemu mog艂a dzi臋kowa膰 za swoje 偶ycie.

Kapitan wprost szala艂, kiedy Raiji uda艂o si臋 po raz kolejny stawi膰 op贸r, cho膰 jemu si臋 zdawa艂o, 偶e ju偶 j膮 pokona艂. Rozw艣cieczony by艂by j膮 zabi艂, gdyby pastor mu nie przeszkodzi艂 i nie przywo艂a艂 do rozs膮dku.

Gdyby kapitan j膮 zabi艂 podczas przes艂uchania, sprawy przyj臋艂yby dla niego z艂y obr贸t.

Nie dowiedzia艂 si臋 wszak niczego.

Tortury nie by艂y dozwolone. Ani nawet procesy o czary.

Hans Fredrik Feldt wystarczaj膮co dobrze zna艂 prawo.

Wiedzia艂 tak偶e, 偶e wszyscy spojrz膮 przez palce na jego metody, dzi臋ki kt贸rym osi膮ga艂 dobre rezultaty, je偶eli zdo艂a udowodni膰, 偶e ta kobieta jest czarowni­c膮. Jedn膮 z najgro藕niejszych, jakie wi臋zili w twierdzy w celi czarownic.

Kr贸l 偶yczy艂 sobie, by oczy艣ci膰 jego kr贸lestwo z os贸b uprawiaj膮cych czary. Hans Fredrik Feldt chcia艂 s艂u偶y膰 swemu kr贸lowi najlepiej, jak potrafi艂.

Zamierza艂 pi膮膰 si臋 w 偶yciu w g贸r臋 i i艣膰 do przodu.

Musi pozwoli膰 wied藕mie doj艣膰 do siebie. Wtedy znowu b臋dzie m贸g艂 uderzy膰. Pr臋dzej czy p贸藕niej ta kobieta si臋 podda. Jak wszystkie inne.

Stanowi艂a ci臋偶szy orzech do zgryzienia ni偶 wi臋k­szo艣膰 z nich, lecz to tylko przekona艂o go, 偶e w jej przypadku si臋 nie pomyli艂. Jest gorsza ni偶 inne.

Pi臋kniejsza ni偶 inne. M艂odsza. Bardziej poci膮gaj膮­ca...

Tak, poci膮ga艂a go.

Na pocz膮tku.

Podczas pierwszego przes艂uchania.

Po偶膮da艂 jej.

Tak wielka by艂a zatem jej si艂a.

Zdarzy艂o si臋 to po raz pierwszy - od czasu Lisbeth.

Lisbeth r贸wnie偶 by艂a m艂oda i nadzwyczaj pi臋kna. Jed­nak zdradzi艂a go.

W ko艅cu wybra艂a jego brata.

Nadal s艂ysza艂 jej 艣miech, kiedy oznajmi艂a mu jego pora偶k臋. D藕wi臋czny 艣miech przypominaj膮cy szklane kule tocz膮ce si臋 w d贸艂 schod贸w.

Od tamtej pory nie widzia艂 Lisbeth.

To ju偶 pi臋膰 lat.

Pi臋膰 lat - i w tym czasie 偶adnej kobiety.

Mia艂 na ni膮 ochot臋. Na t臋 czarownic臋. Na t臋 wied藕­m臋. Ritv臋.

To imi臋 do niej nie pasowa艂o. Mia艂o obce brzmienie. Powszechnie jednak wiadomo, 偶e Lapo艅czycy i Fino­wie maj膮 wi臋ksze zdolno艣ci do czar贸w ni偶 inni ludzie.

Ritva...

By艂a taka pi臋kna. Tak kusz膮co, niebezpiecznie pi臋k­na. Czu艂, 偶e musi zdusi膰 to pi臋kno. Ze wzgl臋du na tych m艂odych 偶o艂nierzy. Ponosi艂 za nich odpowiedzialno艣膰. Nie m贸g艂 dopu艣ci膰, by wpadli w sie膰 czarownicy.

R贸wnie偶 ze wzgl臋du na siebie samego.

Marzy艂 o niej po nocach. Na jawie. M贸g艂 bez tru­du sprowadzi膰 j膮 do swojej kwatery.

Zaspokoi膰 te potrzeby, kt贸re naros艂y przez lata. Nie by艂 nikim wi臋cej ni偶 m臋偶czyzn膮.

Ona by艂a czarownic膮.

Mog艂aby prze艂ama膰 o wiele wi臋cej ni偶 si艂y obron­ne najpot臋偶niejszego m臋偶czyzny. To by艂oby takie proste, podda膰 si臋.

Ale jednak okaza艂 si臋 silny. Opar艂 si臋 pokusie. Noc­ne fantazje odsun膮艂 g艂臋boko, by艂y potworne i grzeszne.

Zniszczy艂 贸w pi臋kny obraz, jakim by艂a dla 艣wiata.

Teraz nie wydawa艂a si臋 ju偶 taka zachwycaj膮ca - za­krwawiona, pobita, okaleczona, z ziemi膮, b艂otem i za­krzep艂膮 krwi膮 we w艂osach. Z opuchni臋tymi wargami, kt贸re zagryza艂a do krwi.

Jej uroda zosta艂a dobrze ukryta.

Nikogo nie zdob臋dzie dzi臋ki swojemu wygl膮dowi.

Hans Fredrik Feldt by艂 z siebie bardzo zadowolony. Teraz zamierza艂 zostawi膰 j膮 w spokoju przez kilka dni.

Pozwoli膰, by siedzia艂a w ciemno艣ci, by nikt nie przerwa艂 tej monotonii i samotno艣ci. Zosta艂a ca艂kiem odizolowana od wszystkiego i wszystkich. Tak w艂a­艣nie mia艂o by膰.

To zdo艂a z艂ama膰 ka偶d膮.

Odosobnienie i bezczynno艣膰 dawa艂y czas na my­艣lenie. Na zastanowienie si臋 nad tym, co jej propono­wano.

Czas na dok艂adne przyjrzenie si臋 swojej czarnej duszy. Czas na gruntowne przemy艣lenie pope艂nio­nych grzech贸w.

A wtedy on przeprowadzi now膮 seri臋 przes艂ucha艅. Ponownie j膮 przepyta.

By膰 mo偶e w oddzielnym pokoju - 偶eby nikt nie m贸g艂 mu przeszkodzi膰 w stosowaniu wymy艣lnych metod.

Ona musi mie膰 jaki艣 s艂aby punkt, a jego zadaniem jest jego znalezienie. Je偶eli b贸l jej nie z艂ama艂, to mu­si istnie膰 co艣 innego.

Ka偶dy ma jaki艣 s艂aby punkt.

Pr臋dzej czy p贸藕niej j膮 z艂amie. I roze艣mieje si臋, kie­dy poch艂onie j膮 ogie艅 na stosie. Zobaczy, jak ga艣nie p艂omie艅 w tych g艂臋bokich br膮zowych oczach, i b臋­dzie si臋 rozkoszowa艂 ka偶d膮 minut膮.

Ritva.

On si臋 przed ni膮 nie ugnie.

Czu艂a zimno. Wszystko by艂o potwornie zimne. A na zewn膮trz panowa艂o lato. Raija pr贸bowa艂a sobie wyobrazi膰, jak to jest.

S艂o艅ce mi臋dzy leniwymi ob艂okami. 艁agodne wia­try bawi膮ce si臋 jak ma艂e dzieci.

Biega膰 boso po nie ko艅cz膮cym si臋 p艂askowy偶u. Po­czu膰, jak wrzosy kluj膮 podeszwy st贸p, kt贸re przez ca­艂膮 zim臋 pozostawa艂y uwi臋zione w kumagach.

Wi臋zienie...

Raija wr贸ci艂a do rzeczywisto艣ci. Musia艂a u偶y膰 ca­艂ej swojej si艂y, by zmusi膰 si臋 do powrotu do 艣wiata fantazji.

Ma艂e g贸rskie kwiatki. Zapach obozowego ogniska. Zapach lata.

Lato. Ciep艂o...

Wszystko to wydawa艂o si臋 takie odleg艂e.

Siedzia艂a w pr贸偶ni i nie mog艂a si臋 z niej wydosta膰.

Czu艂a gorycz i bezsens. 艢mier膰 jej nie chcia艂a. Mikkal te偶 jej nie chcia艂. Lecz to zdarzy艂o si臋 dawno te­mu. Czy wiedzia艂, 偶e jest z艂a?

Czy wszyscy o tym wiedzieli poza ni膮 sam膮? Czy jest w niej co艣... co艣 z艂ego?

Czy jest taka, jak m贸wi膮?

Nie, Raija, nie!

Nie mo偶e uwierzy膰 w ich k艂amstwa! Nie wolno jej! Przez ca艂y czas musi pami臋ta膰, kim jest.

Raij膮 Alatalo.

Musi by膰 pewna, 偶e nie uczyni艂a 偶adnej z tych rzeczy, o kt贸re j膮 pytaj膮. Nie mog艂a przecie偶 zrobi膰 ni­czego podobnego.

Chc膮 j膮 zmusi膰, 偶eby si臋 przyzna艂a do czego艣, co sami wymy艣lili. Dlatego wykorzystuj膮 wszelkie mo偶­liwe 艣rodki. Nie wolno jej o tym zapomnie膰.

To on jest z艂y - kapitan Feldt o oczach zimnych jak l贸d. Nie wiedzia艂a, dlaczego ten cz艂owiek p艂onie tak siln膮 nienawi艣ci膮, lecz to niebezpieczne da膰 si臋 opanowa膰 podobnym uczuciom.

Nie jest czarownic膮.

Mog膮 j膮 spali膰 na stosie, lecz nigdy si臋 do niczego nie przyzna.

Musi zachowa膰 odwag臋. Stara膰 si臋 my艣le膰 o rze­czach, kt贸re sprawiaj膮 jej rado艣膰. Kt贸re dodadz膮 jej si艂.

Dzieci...

Nie, nie o nich. Na my艣l o nich tylko si臋 rozp艂a­cze. B贸g jeden wie, czy kiedykolwiek jeszcze je zo­baczy.

To zbyt bolesne.

Jak zawsze wr贸ci艂a do niego - do tego jedynego.

Mikkal... Mikkal... gdybym tylko mog艂a jako艣 do ciebie dotrze膰...

Lecz nie mog臋 przekaza膰 ci 偶adnej informacji.

Potrzebuj臋 twojej si艂y, ale ty nawet si臋 nie do­wiesz, 偶e jestem tak bardzo g艂臋boko pod ziemi膮. Po­ni偶ona i zupe艂nie niepodobna do tej Raiji, kt贸r膮 znasz i kochasz. Twoja Raija chce 偶y膰 - i potrzebu­je twojej si艂y.

M臋偶czy藕ni rozmawiali o tym, co mog膮 zrobi膰. I 偶aden z nich nie zaproponowa艂 rozs膮dnego rozwi膮­zania.

Mikkal wsta艂 i wyszed艂.

Ju偶 od do艣膰 dawna doznawa艂 tego coraz lepiej mu znanego uczucia.

Usiad艂 przed barakiem, usi艂uj膮c skupi膰 my艣li wo­k贸艂 Raiji. Pr贸bowa艂 da膰 jej to, czego potrzebowa艂a, lecz ani razu nie wiedzia艂 dok艂adnie, co to takiego. Wyszepta艂 cicho jej imi臋. Tak cicho, 偶e tylko wiatr je us艂ysza艂.

12

Spa艂a, kiedy przyszli. Obudzili j膮 kopniakiem i wy­ci膮gn臋li na s艂abo o艣wietlony korytarz, zanim zd膮偶y艂a porz膮dnie otworzy膰 oczy.

Prze艂om w rutynie.

Przynajmniej wydosta艂a si臋 z wszechogarniaj膮cej ciemno艣ci i wilgoci, od kt贸rej w ci膮gu d艂u偶szego cza­su i kamie艅 zacz膮艂by gni膰.

Wyobrazi艂a to sobie - jak gnije w tej czarnej norze i nikt nic nie mo偶e dla niej zrobi膰.

Samotna, zapomniana...

呕o艂nierze wepchn臋li j膮 do pomieszczenia, w kt贸­rym odbywa艂y si臋 przes艂uchania. Do sali tortur, jak to nazywa艂a.

Zostali na zewn膮trz.

Nie weszli.

Raija zwr贸ci艂a na to uwag臋. Powoli. Wszystkie pro­cesy w jej g艂owie zachodzi艂y bardzo wolno.

Ba艂a si臋, 偶e uszkodzili co艣 w jej m贸zgu. Nie chcia­艂a sko艅czy膰 w szpitalu dla umys艂owo chorych. R贸w­nie dobrze mogliby j膮 od razu zabi膰.

To co艣 nowego, zosta艂a sama z kapitanem.

Tylko jeden przeciwnik.

Prze艂kn臋艂a, lecz nie uda艂o jej si臋 zwil偶y膰 gard艂a.

W jednej chwili zacz臋艂a si臋 ba膰. Ba艂a si臋 obecnej sytuacji bardziej, ni偶 gdyby stoj膮cy na zewn膮trz weszli do 艣rodka.

Tamci wykonywali tylko rozkazy. Nie mieli na ty­le wyobra藕ni, by wypr贸bowywa膰 nowe sposoby zmu­szenia jej do m贸wienia.

Ten cz艂owiek za to mia艂 do艣膰 wyobra藕ni - i by艂 z艂y. P艂on膮艂 z nienawi艣ci.

- A wi臋c, Ritva. Zostali艣my tylko we dwoje... Ten jego d藕wi臋czny g艂os. Dlaczego nazywa艂 j膮 Ritv膮?

Raija ju偶 otwiera艂a usta, 偶eby go wyprowadzi膰 z b艂臋du. Dopiero wtedy sobie przypomnia艂a. Sama wymy­艣li艂a to imi臋. 呕eby ich przechytrzy膰. Dali si臋 na to z艂a­pa膰. Wi臋cej jej nie pytali, kim jest. By膰 mo偶e nie uzna­li tego za wystarczaj膮co wa偶ne, skoro jest Fink膮 - lub jak to oni okre艣lali, a co jako obra藕liwe nigdy nie po­jawi艂oby si臋 w ustach Fin贸w - Kwenk膮.

- Zechcesz dzi艣 m贸wi膰, Ritva? Milcza艂a. Wydawa艂 si臋 bardzo zdenerwowany. Szczup艂ymi palcami odpi膮艂 od pasa pejcz.

Raija zmusi艂a si臋, by sta膰 nieruchomo. Chcia艂 zo­baczy膰 jej strach. Czu艂a to. Chcia艂 zobaczy膰, jak si臋 czo艂ga, a potem us艂ysze膰, jak si臋 przyznaje.

Ale nie mia艂a do czego si臋 przyznawa膰!

- Co by tu wymy艣li膰, 偶eby rozwi膮za膰 ci j臋zyk? Raija mia艂a ochot臋 powiedzie膰 mu, 偶e nie w膮tpi w jego pomys艂owo艣膰 w tym wzgl臋dzie, ale si臋 po­wstrzyma艂a.

Rozmowa z nim nie przynios艂aby jej po偶ytku. Na­wet jedno s艂owo. By艂 wystarczaj膮co pomys艂owy. Nie odm贸wi sobie metod bardziej szorstkich i brutalnych teraz, kiedy zosta艂 z ni膮 sam na sam. Nie mia艂 艣wiad­k贸w, a jej s艂贸w si臋 nie ba艂.

Uderzenia pejcza wreszcie powali艂y j膮 na kolana. Raija poczu艂a, 偶e plecy jej krwawi膮, lecz uda艂o jej si臋 zaci­sn膮膰 z臋by, by z ust nie wydoby艂 si臋 nawet jeden d藕wi臋k.

W ten spos贸b d艂u偶ej to potrwa, ale nie mia艂a zamia­ru podporz膮dkowa膰 si臋 temu cz艂owiekowi bez walki.

- Ani s艂owa o twoich konszachtach z diab艂em?

M贸wi艂 w kulturalny spos贸b, lecz Raija wiedzia艂a, ja­ki jest naprawd臋. Zmusi艂a si臋, by oddycha膰 spokojnie. Stara艂a si臋 doj艣膰 do siebie. Nie wiedzia艂a, co b臋dzie da­lej. Po kapitanie mog艂a si臋 spodziewa膰 wszystkiego.

- Ani s艂owa o tym, jak ratujesz 偶ycie, Ritva? Albo jak pozbawiasz 偶ycia?

Raija us艂ysza艂a jego zbli偶aj膮ce si臋 kroki. Wiedzia艂a, 偶e wystarczy spojrze膰 k膮tem oka, a zobaczy czubki jego but贸w. Na pewno by艂y starannie wypolerowane. By艂y takie za ka偶dym razem. Raija zwr贸ci艂a na to uwag臋.

Pami臋ta艂a oficerki, kt贸re j膮 kopa艂y. Zapami臋ta je do ko艅ca 偶ycia.

To by膰 mo偶e ju偶 nie tak d艂ugo, przemkn臋艂o jej przez my艣l.

- Nie chcesz mi powiedzie膰, w jaki spos贸b kusi艂a艣 m臋偶czyzn, u偶ywaj膮c czarodziejskich sztuczek? To mog艂oby by膰 interesuj膮ce...

Z艂apa艂 j膮 za w艂osy i poci膮gn膮艂 tak, 偶e musia艂a na niego spojrze膰.

- Jestem tu po to, 偶eby ci臋 wys艂ucha膰, Ritva - rzek艂 jedwabi艣cie 艂agodnym g艂osem. - Im szybciej zaczniesz m贸wi膰, tym lepiej dla nas obojga. Nic nie zyskasz swo­im milczeniem. Nikt tu nie wierzy w twoj膮 niewinno艣膰.

Postawmy spraw臋 jasno. Niezale偶nie od wszystkiego, i tak sko艅czysz na stosie. Ale mog艂aby艣 chocia偶 pomy­艣le膰 o swojej nie艣miertelnej duszy. Je偶eli zabierzesz ta­jemnice do grobu, po wieki b臋dziesz si臋 sma偶y膰 w pie­kielnym ogniu. Wtedy sam diabe艂 ci nie pomo偶e. Nie b臋dzie mia艂 z ciebie 偶adnego po偶ytku. Jednak je偶eli si臋 przyznasz, mo偶esz uzyska膰 zbawienie... Nie tutaj, w doczesnym 偶yciu, lecz na wieki. Zastan贸w si臋 nad tym, Ritva. Twoje obecne 偶ycie to tylko 偶ycie 艣miertel­nika. To, kt贸re nadejdzie potem, jest wieczne.

Z ka偶dym zdaniem poci膮ga艂 j膮 za w艂osy coraz bar­dziej do ty艂u. Kiedy wreszcie zamilk艂, Raiji wydawa­艂o si臋, 偶e zaraz z艂amie jej kark.

Napotka艂a jego spojrzenie. Przywodzi艂o na my艣l mo­rze. I dzia艂a艂o na ni膮 r贸wnie odpychaj膮co jak morze.

M贸g艂by wydawa膰 si臋 przystojny, lecz ch艂贸d spoj­rzenia niweczy艂 wszystko, co mo偶na by w nim na­zwa膰 pi臋knym.

艢ci膮gn膮艂 usta. Przez mgnienie oka przemkn臋艂a jej szalona my艣l, 偶e j膮 poca艂uje, ale tylko si臋 u艣miechn膮艂. Z okrucie艅stwem w k膮cikach ust.

- Nie chcesz? Wytrzyma艂a jego spojrzenie. Nawet nie drgn臋艂a jej powieka. Nigdy mu si臋 nie podporz膮dkuje.

- Dobrze...

Pu艣ci艂 jej w艂osy, lecz Raija nadal czu艂a rwanie w ce­bulkach.

Odszed艂 od niej. Porusza艂 偶elaznymi c臋gami w 偶a­rz膮cych si臋 w臋glach.

Raija zebra艂a si艂y. Nazbyt dobrze wiedzia艂a, co to oznacza. Nie zmieni艂 za bardzo swego repertuaru.

- Musimy chyba znowu u偶y膰 narz臋dzi, co? Mo偶e one pomog膮. Rozbieraj si臋, wied藕mo!

Zrobi艂a, jak kaza艂. Ale tak powoli, jak to mo偶liwe. 呕eby mo偶liwie najbardziej wyd艂u偶y膰 czas, zanim przyst膮pi z c臋gami - i 偶eby nadal m贸c nazwa膰 te szmaty ubraniem. Ba艂a si臋, 偶e z jej rzeczy ju偶 nic nie zostanie, kiedy kapitan jeszcze raz je z niej zerwie. A przecie偶 nie dadz膮 jej nowych.

Stan臋艂a wyprostowana i czeka艂a. Podoba艂o mu si臋 to. Raija by艂a tego pewna. On natomiast wiedzia艂, 偶e przypiekanie dzia艂a艂o na ni膮 najsilniej.

Ko艂o tortur by艂o potworne. Ch艂osta i systematyczne bicie r贸wnie偶. Lecz przypiekanie by艂o niew膮tpliwie naj­gorsze spo艣r贸d wszystkich cierpie艅, jakie jej zadawali.

Nie znosi艂a syku wydawanego przez c臋gi przyk艂a­dane do sk贸ry. Bardziej d藕wi臋ku ni偶 b贸lu.

B贸l wydawa艂 si臋 nie do opisania, ale d藕wi臋k by艂 jeszcze gorszy. Potem rozchodzi艂 si臋 sw膮d przypala­nego cia艂a. Pot臋gowa艂 cierpienie bardziej ni偶 odczu­wany b贸l.

Kapitan odwr贸ci艂 si臋.

Przebieg艂 wzrokiem jej posta膰. Zna艂 ju偶 to cia艂o.

By艂o kiedy艣 poci膮gaj膮ce.

U艣miechn膮艂 si臋 na t臋 my艣l. Owo wspomnienie sprawi艂o mu przyjemno艣膰. Zdarza艂o si臋, 偶e przywo­艂ywa艂 w pami臋ci ten obraz. Teraz jej cia艂o nie stano­wi艂o ju偶 zagro偶enia. Teraz nie by艂a ju偶 dla niego nie­bezpieczna jako kobieta.

Nie mog艂a ju偶 wykorzysta膰 przeciw niemu jego m臋skiej s艂abo艣ci, kt贸ra odesz艂a w przesz艂o艣膰. Ta wied藕ma nie budzi艂a ju偶 w nim po偶膮dania.

Schud艂a. Biodra straci艂y dawn膮 kr膮g艂o艣膰. Trwa艂o to przecie偶 ju偶 nieco ponad tydzie艅...

Jej w艂osy trudno nawet opisa膰. Najlepiej by艂oby je ca艂kiem obci膮膰.

Ostrzyc.

Zapewne to zrobi. Co艣 podpowiada艂o mu, 偶e w艂o­sy stanowi艂y jej pow贸d do dumy.

Rysy twarzy trudno nawet rozr贸偶ni膰. Jedno oko otacza艂 siniak. Nied艂ugo zmieni sw膮 barw臋 na 偶贸艂t膮. Lecz up艂ynie wiele dni, zanim znowu b臋dzie wygl膮­da膰 normalnie. Usta wydawa艂y si臋 ogromne. Na war­gach widnia艂a zakrzep艂a krew, rany przez ca艂y czas p臋ka艂y. To musia艂o piec...

Poza tym by艂a niesamowicie brudna.

Przez pierwsze dni usi艂owa艂a utrzyma膰 higien臋. Przeciera艂a twarz ubraniem. Przeciera艂a r臋ce. 艢mia艂 si臋 z niej w duchu.

Przesta艂a to robi膰.

Ca艂e cia艂o pokrywa艂y teraz niebieskie i 偶贸艂te pla­my. Stopniowo stawa艂a si臋 bardziej fioletowa ni偶 nie­bieska, stwierdzi艂 rzeczowo.

Piersi szpeci艂y liczne poparzenia. Z niekt贸rych ran s膮czy艂a si臋 偶贸艂ta ciecz. Pomy艣la艂, 偶e skoro tyle potra­fi, mog艂aby przynajmniej spr贸bowa膰 si臋 leczy膰...

Uparcie jednak trwa艂a w milczeniu. Widocznie s膮­dzi艂a, 偶e to dow贸d niewinno艣ci.

Ale niech nie my艣li, 偶e ma do czynienia z byle kim.

Ju偶 wcze艣niej widzia艂 podobne jej czarownice.

I widzia艂, jak padaj膮 na kolana.

S艂ysza艂, jak si臋 przyznaj膮.

Powoli podszed艂 do niej. Sta艂a wci膮偶 wyprostowana.

Spojrza艂 jej w oczy, lecz nic nie zdo艂a艂 z nich wyczyta膰.

S膮dzi艂, 偶e b臋dzie pr贸bowa艂a si臋 os艂oni膰, ukry膰 sw膮 nago艣膰.

Lecz ona trwa艂a nieporuszenie. Czeka艂a. Wiedzia­艂a, na co.

呕elazo ostygnie, je偶eli b臋dzie zwleka艂 zbyt d艂ugo, ale musi przeci膮gn膮膰 troch臋 ten moment. Musi zna­le藕膰 cho膰by niewielki 艣lad strachu przed tym, z cze­go nieuchronno艣ci zdawa艂a sobie spraw臋.

Czy偶by jej puls zacz膮艂 bi膰 zbyt szybko...?

Nie by艂a jednak taka nieustraszona, jak chcia艂a mu wm贸wi膰. Nie by艂a taka twarda.

Kilka razy zw膮tpi艂 w to, 偶e ta dziewczyna w og贸­le czuje b贸l. Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy przypadkiem nie u偶ywa swoich nadprzyrodzonych si艂, by z艂ago­dzi膰 cierpienie. 呕e niczego nie uda mu si臋 osi膮gn膮膰 zwyk艂ymi torturami.

- Gdzie by tu dzi艣 najlepiej przy艂o偶y膰 偶elazo? - spyta艂 od niechcenia.

Pomacha艂 c臋gami w powietrzu tu偶 przed jej twarz膮. Po­zwoli艂, by zobaczy艂a roz偶arzony do czerwono艣ci metal.

- Wola艂aby艣 pewnie, bym u偶y艂 wobec ciebie inne­go narz臋dzia.

Roze艣mia艂 si臋 ochryple.

- Lecz ty mnie nie poci膮gasz, kobieto! Nie wiem, co mogli w tobie widzie膰 inni m臋偶czy藕ni. Po prostu nie wzbudzasz we mnie po偶膮dania. Ani troch臋. Uwa­偶am, 偶e jeste艣 wr臋cz odra偶aj膮ca...

Uczyni艂 w powietrzu 艂uk rozpalonymi c臋gami, po czym dotkn膮艂 nimi jej uda od ty艂u, tu偶 pod po艣ladkiem.

Up艂ynie wiele czasu, zanim dziewczyna o tym zapomni. B臋dzie przecie偶 musia艂a siada膰. Rana d艂ugo si臋 nie zabli藕ni.

Hans Fredrik Feldt nie wiedzia艂, ile jej jeszcze zo­sta艂o czasu.

- T臋 pieszczot臋 na d艂ugo zapami臋tasz, co? Raija zachwia艂a si臋. Zdo艂a艂a utrzyma膰 si臋 na no­gach, zawdzi臋cza艂a to silnej woli.

Starannie rozgrzewa艂 偶elazo na nowo. Trzyma艂 je w p艂omieniu d艂ugo, wreszcie sta艂o si臋 tak roz偶arzo­ne, 偶e mo偶na by艂o niemal przez nie patrze膰.

- Mo偶e teraz po drugiej stronie? - Ca艂y czas zwraca艂 si臋 do niej w tonie beztroskiej pogaw臋dki. - Mog臋 prze­sta膰 w ka偶dej chwili, Ritva, ale czekam, a偶 us艂ysz臋 praw­d臋. Je偶eli jednak nie masz nic innego do powiedzenia opr贸cz k艂amstw, r贸wnie dobrze mo偶esz milcze膰. K艂am­stwami nie jestem zainteresowany. To tylko marnowa­nie czasu. 呕adne z nas tego nie chce, prawda? - Spowa偶­nia艂. - I zapami臋taj sobie, 偶e nie uwierz臋 w pierwsz膮 lepsz膮 bajeczk臋. Spodziewam si臋, co mi powiesz. W og贸lnych zarysach. Odst臋pstwo od tego zostanie ukarane. Nie musz臋 ci chyba wyja艣nia膰, w jaki spos贸b...

Raija milcza艂a. Nie mia艂a nic do powiedzenia. Nie mog艂a mu da膰 tego, czego oczekiwa艂, poniewa偶 by艂a niewinna.

Musia艂a tylko wytrzyma膰.

Ponownie przed ni膮 przystan膮艂. Tym razem bli偶ej. Ze wzrokiem bardziej natarczywym ni偶 poprzednio. Po艂o­偶y艂 woln膮 r臋k臋 na jej brzuchu. Uczyni艂 kolisty ruch.

- Pomocnicy diab艂a nie powinni mie膰 tak jedwabi艣cie mi臋kkiej sk贸ry - rzek艂 nieprzyjemnym tonem. - Tak膮 jedwabi艣cie mi臋kk膮 sk贸r臋 trzeba specjalnie oznaczy膰.

Pozwoli艂, by rozpalone c臋gi zrobi艂y swoje.

Raija skuli艂a si臋 z b贸lu. Z jej ust wydoby艂 si臋 j臋k. Kapitan Feldt odsun膮艂 narz臋dzie tortur.

- Czy偶by czarownicy nie poci膮ga艂 zapach siarki? - spyta艂 drwi膮co. - Musisz si臋 liczy膰 z tym, moja dro­ga, 偶e tam, dok膮d idziesz, b臋dzie du偶o wi臋cej siarki. Je偶eli si臋 nie przyznasz i nie wykorzystasz szansy, by zbawi膰 swoj膮 pot臋pion膮 dusz臋.

D艂ugo j膮 obserwowa艂, zanim ponownie zacz膮艂 roz­grzewa膰 c臋gi. Wszystko by艂o na dobrej drodze.

Pokaza艂a, 偶e czuje b贸l. Zaczyna艂a mi臋kn膮膰. Jeszcze dwa razy przyk艂ada艂 jej do cia艂a rozpalone 偶elazo. Na drugim udzie - po wewn臋trznej stronie, tak 偶eby so­bie o tym przypomina艂a za ka偶dym razem, kiedy zro­bi krok, i ponownie na jednej z piersi.

Torturowa艂 j膮 z lodowat膮 precyzj膮 i dok艂adno艣ci膮. Czas, jaki po艣wi臋ca艂 na przygotowania, wydawa艂 si臋 d艂ugim jak noc koszmarem. Wiedzia艂 o tym.

By艂 w tym ekspertem.

Nikt nie potrafi艂by nauczy膰 go czego艣 nowego w tej dziedzinie.

Przes艂uchania zawsze nale偶a艂y do jego specjalno­艣ci, lecz w m艂odo艣ci straci艂 niestety zbyt wielu z tych, kt贸rym zadawa艂 pytania. Z czasem nauczy艂 si臋 cier­pliwo艣ci i opanowania.

Dop贸ki zachowywa艂 ch艂odny umys艂, dop贸ty wie­dzia艂, kiedy przesta膰.

Raija dr偶a艂a jak li艣膰, kiedy po raz czwarty przyk艂a­da艂 do jej cia艂a rozpalone 偶elazo.

Feldt obserwowa艂 j膮 badawczo spod przymru偶o­nych oczu. Wydawa艂o mu si臋, 偶e wied藕ma ma do艣膰.

M贸g艂by j膮 przycisn膮膰 jeszcze bardziej, lecz wtedy pewnie by zemdla艂a. Nie wydusi艂by z niej ani s艂owa. A nast臋pnym razem od nowa musia艂by pokonywa膰 jej niech臋膰. I r贸wnie silny up贸r.

A mo偶e...

- Ubieraj si臋! - rozkaza艂 ostrym tonem. Jej zmys艂y zareagowa艂y bardzo wolno. Podnios艂a wzrok i popatrzy艂a na niego. Pytaj膮co. Zamglonymi oczyma.

- Ubieraj si臋! - powt贸rzy艂. Tym razem jeszcze ostrzej. Odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami. - Albo zaraz przy艣l臋 tu tych ch艂opak贸w, kt贸rzy czekaj膮 za drzwiami. Maj膮 wol­ne r臋ce. My艣l臋, 偶e ostatni膮 rzecz膮, jaka im przyjdzie do g艂owy, b臋dzie pom贸c ci przy ubieraniu si臋...

Raija powoli wk艂ada艂a ubranie.

Nie rozumia艂a, dlaczego przerwa艂 ju偶 teraz. W艂a­艣nie mia艂 mo偶liwo艣膰 co艣 z niej wydusi膰. Gdyby kon­tynuowa艂 tortury, by膰 mo偶e przyzna艂aby si臋 do cze­go chcia艂 - tylko po to, by unikn膮膰 c臋g贸w.

Ale on nagle urwa艂 przes艂uchanie.

To do niego niepodobne. To j膮 zaskoczy艂o. Zanie­pokoi艂o. Raija s膮dzi艂a, 偶e posiada dar w艂a艣ciwego oce­niania ludzi. Teraz zaczyna艂a w to w膮tpi膰.

Okaza艂 niemal... lito艣膰.

A mo偶e zachowywa艂 si臋 jak kot?

Czy偶by zamierza艂 si臋 bawi膰 sw膮 ofiar膮 mo偶liwie jak najd艂u偶ej?

Do lochu zaprowadzono j膮 r贸wnie brutalnie, jak j膮 stamt膮d wyprowadzono.

To nie 艂ask臋 jej okaza艂. To tylko odroczenie tortur.

Rzucono j膮 na tward膮, zimn膮 pod艂og臋. Raija czu艂a teraz ju偶 tylko ch艂贸d. Przerasta艂 nawet b贸l oparze艅.

Hans Fredrik Feldt u艣miecha艂 si臋 do siebie. Nie za­mierza艂 jej dawa膰 wiele czasu, by dosz艂a do siebie.

Spodziewa艂a si臋 pewnie podobnego uderzenia z je­go strony. Wi臋cej ognia. Ale on przygotowa艂 dla niej co艣 wr臋cz przeciwnego.

Teraz przywita j膮 lodowatym zimnem.

W艂adczym tonem wyda艂 niezb臋dne polecenia.

Wied藕ma niczego si臋 nie dowie. Dopiero w ostat­niej chwili.

Nie musi o niczym wcze艣niej wiedzie膰.

Czekanie w niepewno艣ci staje si臋 nie do zniesienia. R贸wnie偶 w baraku na przedmie艣ciach Vardo z wido­kiem na twierdz臋, kt贸ra ponuro przypomina艂a o lo­sie Raiji, czekanie dzia艂a艂o wszystkim na nerwy.

M臋偶czy藕ni zaczynali powarkiwa膰 na siebie nawzajem.

呕eby sprawi膰 wra偶enie, 偶e cokolwiek robi膮, Petri postanowi艂 wys艂a膰 Aleksanteriego do miasta. Mia艂 si臋 rozejrze膰 w sytuacji. By膰 mo偶e nawi膮za膰 kontakt z 偶o艂nierzem, od kt贸rego kupowali informacje.

Aleksanteri roz艂o偶y艂 bezradnie r臋ce.

- Co mog臋 zrobi膰? - pyta艂 zrezygnowany. - Nie p贸jd臋 przecie偶 do twierdzy. Nawet 艣lepy stra偶nik po­zna, 偶e nie jestem jednym z nich. W dodatku musia艂­by by膰 g艂uchy.

- Zawsze warto pos艂ucha膰, co m贸wi膮 ludzie - upiera艂 si臋 Petri. - Za艂o偶臋 si臋 o co chcesz, 偶e Vardo a偶 trz臋sie si臋 od plotek Chcia艂bym je us艂ysze膰. Nawet w najbardziej niesamowitych opowie艣ciach tkwi zawsze ziarno praw­dy. Trzeba tylko wiedzie膰, na co zwr贸ci膰 uwag臋.

Mikkal by艂 zrozpaczony.

Straci艂 kontakt.

Sta艂o si臋 co艣, co zerwa艂o delikatn膮 ni膰, kt贸ra za­wsze 艂膮czy艂a go z Raij膮.

To go martwi艂o.

Prawie przera偶a艂o.

Bezczynne siedzenie mi臋dzy Reijo, kt贸ry na prze­mian to ba艂 si臋 o Raij臋, to znowu upaja艂 swym ojcow­skim szcz臋艣ciem, a Petrim, kt贸ry a偶 nazbyt wyra藕nie okazywa艂 sw膮 mi艂o艣膰 do Raiji, przyprawia艂o Mikkala o md艂o艣ci. Z偶era艂o od 艣rodka.

Najch臋tniej zacisn膮艂by palce na szyi tego ch艂opa znad Zatoki Botnickiej i wydusi艂 z niego ka偶dy szcze­g贸艂 dotycz膮cy jego zwi膮zku z Raij膮.

Chcia艂 wiedzie膰 o wszystkim, co robili. O wszyst­kim, co m贸wili. Chcia艂 us艂ysze膰 opis ka偶dego u艣mie­chu, jaki mu podarowa艂a. Ale tego si臋 nie robi.

- Czy mog臋 i艣膰 z tob膮? - spyta艂 Aleksanteriego.

Ch艂opak r贸wnie偶 wydawa艂 si臋 zmartwiony, lecz Mikkal w jego zachowaniu nie zauwa偶y艂 do tej pory nicze­go, co by 艣wiadczy艂o o tym, 偶e i jego z Raij膮 co艣 艂膮czy艂o.

- Wiem, 偶e przeze mnie b臋dziesz musia艂 i艣膰 wol­niej, ale chcia艂bym ci towarzyszy膰.

Aleksanteri wzruszy艂 ramionami.

- Dlaczego nie? Nic nie szkodzi, 偶e zajmie nam to wi臋cej czasu. Wygl膮da na to, 偶e czas to jedyne, czego nam nie brakuje. Nie wiem tylko, ile go ma Raija...

- No to ju偶 nie jeste艣my zupe艂nie bezczynni - ode­zwa艂 si臋 Petri.

Wydawa艂 si臋 niewzruszony jak ska艂a, cho膰 ba艂 si臋 nie mniej ni偶 inni.

Do tej pory najlepiej to ukrywa艂.

Aleksanteri i Mikkal pop艂yn臋li do miasta. Wios艂owa­li na zmian臋. Mikkal zachowa艂 dawn膮 si艂臋 w ramionach. Potrafi艂 obchodzi膰 si臋 z wios艂ami i spraw膮 honoru dla niego sta艂o si臋 pokaza膰, 偶e te偶 mo偶e si臋 na co艣 przyda膰.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e Lapo艅czycy tak dobrze znaj膮 morze - rzek艂 Aleksanteri.

Mikkal pokaza艂 w u艣miechu bia艂e z臋by.

- Niekt贸rzy z nas potrafi膮 czasem zadziwi膰 - od­par艂. - Jeste艣my przydatni w wielu sprawach.

- Co si臋 sta艂o z twoj膮 nog膮? - Aleksanteri usi艂owa艂 podtrzyma膰 rozmow臋.

- Nied藕wied藕 - odpar艂 kr贸tko Mikkal. - Chcia艂 si臋 rzuci膰 na mojego syna.

- Nie wiedzia艂em, 偶e Raija ma a偶 tak wiele dzieci! - wyrwa艂o si臋 Aleksanteriemu, zanim zdo艂a艂 si臋 zasta­nowi膰.

Twarz Mikkala 艣ci膮gn臋艂a si臋.

- M贸j syn nie jest dzieckiem Raiji - rzek艂 tylko. Aleksanteri uzna艂, 偶e w czasie tej podr贸偶y nie na­gadaj膮 si臋 zbyt wiele.

Podr贸偶 okaza艂a si臋 kr贸tka.

Wr贸cili, zanim ci, kt贸rzy zostali na miejscu, za­uwa偶yli ich nieobecno艣膰.

Zar贸wno Mikkal, jak i Aleksanteri byli wyra藕nie bladzi, a o wszystkim, o czym rozmawiali lub o czym nie uda艂o im si臋 zamieni膰 s艂owa w czasie swej wypra­wy, teraz zapomnieli.

- Co艣 si臋 sta艂o - stwierdzi艂 Petri. - Dowiedzieli艣cie si臋 czego艣 wa偶nego. Wasza podr贸偶 nie by艂a wi臋c ca艂­kiem daremna, Aleksanteri?

- Nie.

Aleksanteri uczyni艂 ruch g艂ow膮. Da艂 znak, by za nim poszli. Ostrzegawcze spojrzenie w stron臋 dzieci pozwoli艂o zgadn膮膰, dlaczego.

Reijo i Petri pod膮偶yli za Mikkalem i Aleksanterim, kt贸rzy powr贸cili z wycieczki do miasta.

- Mia艂e艣 racj臋, ojcze Petri, w Vardo a偶 roi si臋 od plo­tek. - Aleksanteri wydawa艂 si臋 bardzo blady. - Musimy dzia艂a膰 b艂yskawicznie, je偶eli chcemy uratowa膰 Raij臋.

- Przejd藕 do rzeczy.

Mikkal nieruchomo wpatrywa艂 si臋 w morze. Aleksanteri prze艂kn膮艂 par臋 razy 艣lin臋, zanim by艂 w stanie m贸wi膰 dalej.

- Ten szatan w forcie jest bardziej przebieg艂y od samego 'Lucyfera... - Zamilk艂. Po chwili wykrztusi艂 wreszcie ow膮 straszn膮 wiadomo艣膰: - Maj膮 zamiar podda膰 j膮 pr贸bie wody.

- Raija p艂ywa jak ryba - rzek艂 Mikkal bezbarwnie. - To potwierdzi jej win臋.

- Bzdura - odezwa艂 si臋 Reijo. W jego g艂osie brzmia­艂a nadzieja.

- Kiedy?

- Jutro.

- Wiecie gdzie? Trafimy tam?

- M贸wili, 偶e za ka偶dym razem odbywa to si臋 w tym samym miejscu - rzek艂 Aleksanteri.

Reijo zatar艂 r臋ce.

- Dobrze. - Spogl膮da艂 to na jednego, to na drugie­go z m臋偶czyzn. - Mamy szans臋 j膮 uratowa膰. Rozu­miecie to? By膰 mo偶e nasz膮 jedyn膮 szans臋.

13

Tym razem po Raij臋 przyszed艂 kapitan we w艂asnej osobie. Ju偶 sam ten fakt sprawi艂, 偶e Raija poczu艂a, jakby jaka艣 lodowata d艂o艅 艣cisn臋艂a j膮 za serce. Robi­艂a jednak co mog艂a, by tego nie okaza膰.

Trudno by艂o zachowa膰 si臋 arogancko wobec cz艂o­wieka, kt贸ry sam doskonale posiad艂 t臋 umiej臋tno艣膰, lecz Raija udawa艂a przynajmniej, 偶e go nie dostrzega.

Wydawa艂o si臋, 偶e go to bawi.

- Wymy艣li艂em dzi艣 dla ciebie co艣 szczeg贸lnego, Ritva. Co艣, co z pewno艣ci膮 ci臋 ucieszy. Po c臋gach i ogniu, my艣l臋...

Przeszli obok sali przes艂ucha艅. Dalej w g贸r臋.

Raija nie rozumia艂a, co si臋 dzieje.

Ca艂y czas pod g贸r臋.

Chyba nie prowadzi jej ju偶 na stos? Serce w niej zamar艂o.

Nie mo偶e by膰 a偶 tak z艂y! Nawet kapitan Feldt nie mo偶e by膰 taki bezduszny!

Najpierw przys艂aliby do niej pastora. Daliby jej ostatni膮 szans臋 na wyra偶enie skruchy, przyznanie si臋, 偶eby mog艂a zosta膰 zbawiona.

Nie, tu na pewno nie chodzi o stos.

Lecz prowadzi艂 j膮 wy偶ej i wy偶ej. Na powietrze. Ku 艣wiat艂u. Co, na Boga, zamierza艂 z ni膮 zrobi膰?

S艂o艅ce porazi艂o oczy Raiji. Przywyk艂a do g艂臋bo­kich ciemno艣ci panuj膮cych w lochu, do kt贸rego nie dociera艂a nawet smuga 艣wiat艂a dziennego.

Raija musia艂a na kilka sekund przystan膮膰 i zamru­ga膰, by przyzwyczai膰 wzrok.

Pozwolili jej na tych kilka sekund. Ale nie na wi臋­cej. Kiedy ju偶 by艂a w stanie rozejrze膰 si臋 wok贸艂, po­pchn臋li j膮 do przodu. Dalej. Ku pla偶y. Ku 艂odziom.

Kapitan u艣miechn膮艂 si臋 do niej promiennie. Wygl膮­da艂 niemal przyja藕nie.

- Dla odmiany przygotowali艣my dla ciebie ma艂膮 k膮piel, Ritva. Zostaniesz poddana pr贸bie wody.

Raija zrozumia艂a.

To w艂a艣nie ten ch艂贸d wyczuwa艂a. Dlatego tak bar­dzo ostatnio marz艂a.

To ju偶 koniec, odezwa艂o si臋 co艣 w jej duszy. Nie­zale偶nie od tego, co si臋 stanie, nadszed艂 tw贸j koniec, Raiju Alatalo.

Powinna zdo艂a膰 utrzyma膰 si臋 na powierzchni. Po­trafi艂a jako tako p艂ywa膰. Co prawda to by艂o dawno temu... Nauczy艂a si臋 p艂ywa膰 w przejrzystych jak szk艂o jeziorach i rzekach p艂askowy偶u. Do morza ni­gdy by si臋 nie odwa偶y艂a wskoczy膰.

Mog艂a wybiera膰.

Lecz i tak uznaliby j膮 winn膮 - czy przyzna艂aby si臋, czy nie.

Mog艂a si臋 podda膰 i uton膮膰. Tylko opada膰 coraz g艂臋­biej i g艂臋biej, a偶 ju偶 nic nie b臋dzie czu膰.

Mog艂a unikn膮膰 kolejnych przes艂ucha艅, ciemnego lochu, do kt贸rego wrzuciliby j膮 z powrotem, gdyby jako艣 uda艂o jej si臋 uratowa膰.

Mog艂a unikn膮膰 nowych metod tortur kapitana Feldta...

Nigdy wi臋cej nie zobaczy dzieci...

Nigdy wi臋cej ich nie przytuli...

Nigdy wi臋cej nie zazna uczucia wolno艣ci...

Nigdy wi臋cej nie poczuje, jak wiatr rozwiewa jej w艂osy, nie wyrzuci w bok ramion, by niemal odlecie膰 jak ptak...

Nigdy wi臋cej nie ujrzy Mikkala...

Czy mog艂aby?

Czy mog艂aby zrezygnowa膰 z walki? Czy mog艂aby si臋 tak po prostu podda膰? Oczy przyzwyczai艂y si臋 ju偶 z powrotem do 艣wiat艂a dnia. Nie 艂zawi艂y, gdy pr贸bo­wa艂a si臋 rozejrze膰.

Dzie艅 by艂 taki pi臋kny. Nie pami臋ta艂a, by s艂o艅ce kiedykolwiek 艣wieci艂o tak mocno. Nie pami臋ta艂a, by ob艂oki mog艂y wygl膮da膰 jak puszyste k艂臋buszki we艂ny. By morze mog艂o tak b艂yszcze膰...

Czy dlatego dostrzega艂a tyle pi臋kna, 偶e na tak d艂u­go zosta艂a od niego odizolowana? Chcia艂a widzie膰 tylko to, co znajdowa艂o si臋 dooko艂a. Nie chcia艂a pa­trze膰 na siebie sam膮. W p贸艂mrocznych korytarzach twierdzy napatrzy艂a si臋 do艣膰 na swoje r臋ce i ubranie.

Nie chcia艂a ogl膮da膰 siebie w 艣wietle dziennym.

- Czy widzisz, ilu masz widz贸w? - To znowu ka­pitan. W jego g艂osie brzmia艂 ten sam pod艂y triumf, co podczas przes艂ucha艅. - Ludzie przyszli tu, 偶eby zo­baczy膰 prawdziw膮 czarownic臋. Wyszli艣my jak najda­lej, by mogli dobrze widzie膰...

Teraz dopiero zwr贸ci艂a uwag臋 na 艂odzie ko艂ysz膮ce si臋 na falach. Wi臋kszo艣膰 z nich pe艂na by艂a ludzi.

Raij臋 zemdli艂o.

Nie mog艂a dok艂adnie ich zobaczy膰. Twarze stano­wi艂y tylko bia艂e plamy.

Potrafi艂a jednak sobie wyobrazi膰, jak wygl膮dali. Mo­g艂a wyczu膰 ich oczekiwanie. Okrutne oczekiwanie.

Podejrzewa艂a, jakie plotki o niej rozg艂aszano.

Teraz wszyscy mieli si臋 przekona膰, do czego by艂a zdolna czarownica. A je艣li jej si臋 nie uda - c贸偶, nie zaszkodzi popatrze膰 na ton膮c膮 kobiet臋.

Raij臋 przeniesiono na pok艂ad lekkiej 艂贸dki. Czyje艣 silne r臋ce zwi膮za艂y jej nogi w kostkach. Nast臋pnie mocno przymocowa艂y do kostek nadgarstki.

Le偶a艂a bezbronna po艣r贸d brutalnych m臋偶czyzn, z kt贸rych 偶aden nawet by nie kiwn膮艂 palcem, 偶eby j膮 ratowa膰.

Nigdy jeszcze nie czu艂a si臋 tak opuszczona.

M臋偶czy藕ni chwycili za wios艂a.

Odp艂ywali troch臋 dalej w morze.

Raija le偶a艂a na dnie 艂odzi, czuj膮c ko艂ysanie fal. Z boku na bok. Tam i z powrotem...

Gdyby zamkn臋艂a oczy, by艂oby to nawet przyjemne.

Nagle zorientowa艂a si臋, 偶e kto艣 chwyta j膮 pod r臋ce. Kto艣 inny za nogi. 呕e j膮 podnosz膮. Z ca艂ej si艂y zacisn臋­艂a powieki. Nie chcia艂a patrze膰. Nie chcia艂a krzycze膰.

Nie sprawi im takiej rado艣ci!

Rozhu艣tali j膮 kilka razy, 艣miej膮c si臋 przy tym wul­garnie. Kapitan co艣 powiedzia艂, lecz Raija nie dos艂y­sza艂a jego s艂贸w.

Szumia艂o jej w uszach. Szumia艂o za ka偶dym razem, kiedy j膮 ko艂ysali.

Zamachn臋li si臋 mocno jeszcze jeden raz.

Pu艣cili. 鈥

Zahucza艂o jej w g艂owie, kiedy uderzy艂a o powierzch­ni臋 wody. Wydawa艂o si臋, jakby przebi艂a szyb臋. Mia艂a wra偶enie, 偶e jej cia艂o rozpada si臋 na kawa艂ki.

Naturaln膮 reakcj膮 w podobnej sytuacji by艂oby wy­machiwanie r臋kami i nogami, lecz r贸wnie偶 tej mo偶li­wo艣ci j膮 pozbawiono.

Nabierz powietrza, Raija! Na lito艣膰 bosk膮, nabierz powietrza! zd膮偶y艂a jeszcze pomy艣le膰, zanim si臋 zanu­rzy艂a.

Otworzy艂a usta i 艂apczywie z艂apa艂a jak najwi臋cej powietrza, po czym powierzchnia wody szczelnie si臋 nad ni膮 zamkn臋艂a, a fale zatar艂y miejsce, w kt贸rym znikn臋艂a.

Ca艂y 艣wiat znikn膮艂, nie mia艂a odwagi uczyni膰 nic innego, jak wyj艣膰 na spotkanie tej przejrzystej, zie­lonkawej rzeczywisto艣ci z otwartymi oczami. Znik­n臋艂y te偶 wszystkie d藕wi臋ki. Cisza nigdy przedtem nie by艂a tak absolutna jak teraz.

Wszelkie ruchy sta艂y si臋 powolne i leniwe.

Raija musia艂a za wszelk膮 cen臋 zachowa膰 jasno艣膰 umys艂u, wiedzia艂a, 偶e w przeciwnym razie utonie. Pa­nika oznacza艂aby pewn膮 zgub臋.

Czy zreszt膮 mo偶e co艣 zrobi膰, skoro tak mocno j膮 zwi膮zali?

Rzemienie namok艂y i napi臋艂y si臋. Niemo偶liwo艣ci膮 by艂o si臋 z nich wyswobodzi膰. W臋z艂y sta艂y si臋 w wo­dzie jeszcze mocniejsze. Nie mog艂o by膰 mowy o ich rozsup艂aniu. Tylko w marzeniach ostre kamienie po­jawia艂y si臋 tak sprytnie, 偶e mo偶na by za ich pomoc膮 przeci膮膰 wi膮zania.

Raija opada艂a na dno.

Zaczyna艂a czu膰 b贸l w p艂ucach. Zapas powietrza wyczerpywa艂 si臋. Pr贸bowa艂a je racjonowa膰, lecz nie mog艂a w niesko艅czono艣膰 przebywa膰 pod wod膮 bez oddychania.

Cisz臋 wype艂ni艂 potworny szum w g艂owie. B贸l w pier­si narasta艂.

Raija zagryz艂a z臋by. Czu艂a, jak rozsadza jej p艂uca. Czu艂a, jak zaciska si臋 gard艂o, a 偶o艂膮dek kurczy.

Czu艂a, jakby zaraz mia艂o j膮 rozerwa膰 na kawa艂ki, je艣li cho膰 nieznacznie nie otworzy ust i nie nabierze cho膰 ociupin臋...

Ale pod wod膮 nie ma powietrza...

Nie wolno jej teraz oddycha膰. To by艂aby pewna 艣mier膰.

Troszeczk臋, tylko troch臋...

Ujrza艂a niewyra藕nie zbli偶aj膮ce si臋 dno.

Nie by艂o tu wi臋c tak g艂臋boko, jak s膮dzi艂a. Wyda­wa艂o si臋 jej, 偶e spada w niesko艅czono艣膰, ale nie mo­g艂o up艂yn膮膰 wiele czasu.

Przesta艂a ju偶 rozs膮dnie my艣le膰.

Reagowa艂a instynktownie, tak jak uczyni艂aby ka偶­da istota, 偶eby ratowa膰 偶ycie.

Palcami st贸p dotkn臋艂a piaszczystego dna. Reszt臋 cia艂a woda utrzymywa艂a w g贸rze.

Jak najmocniej wyci膮gn臋艂a stopy do dna, by m贸c si臋 odbi膰 w odpowiednim momencie.

Unios艂a si臋.

Powoli, straszliwie powoli.

Walczy艂a z pragnieniem, 偶eby nabra膰 do ust wody. Teraz musi wytrzyma膰. Do powierzchni nie mo偶e by膰 daleko. Wtedy b臋dzie mog艂a zaczerpn膮膰 powie­trza. Wtedy b臋dzie mog艂a spr贸bowa膰 unikn膮膰 losu, jaki jej przeznaczono.

Ostro偶nie porusza艂a d艂o艅mi i stopami. Zagarnia艂a wod臋. Pomog艂o.

Unosi艂a si臋 nie tylko ku g贸rze. Przesuwa艂a si臋 r贸w­nie偶 na ukos, by nie wyp艂yn膮膰 w tym samym miej­scu, w kt贸rym j膮 wrzucono.

Tam by艂a nadzieja.

R贸wnie偶 w艣r贸d m臋偶czyzn w baraku zapali艂a si臋 iskierka nadziei. Pomys艂 Reijo wszyscy uznali za sza­lony, lecz 偶aden z nich nie m贸g艂 wymy艣li膰 nic lep­szego.

Kiedy dokonali drobnych poprawek, plan wyda艂 im si臋 nawet realny. Zaczynali wierzy膰, 偶e uda si臋 go przeprowadzi膰.

Istnia艂o jednak wiele 鈥瀓e偶eli鈥. Wiele w膮tpliwo艣ci.

Wszystko zale偶a艂o od tego, czy uda im si臋 nawi膮­za膰 kontakt z Raij膮.

Bez jej wsp贸艂pracy nic si臋 nie powiedzie.

- Nie wiadomo, czy zdo艂amy si臋 wymkn膮膰. - Reijo wyra藕nie zdawa艂 sobie spraw臋 z tego, co si臋 mo­偶e zdarzy膰. - Ciekawe, jak bardzo tym z twierdzy za­le偶y na tym, by dosta膰 Raij臋 w swoje r臋ce.

- Musimy przyj膮膰, 偶e b臋d膮 wyj膮tkowo gorliwi - uwa偶a艂 Aleksanteri.

S艂ysza艂, co gadali w mie艣cie. Kr膮偶y艂y pog艂oski, 偶e Raija nie jest jak膮艣 zwyk艂膮 wied藕m膮...

- Na pewno w pogo艅 za Raij膮 wy艣l膮 艂贸d藕 - rzek艂 Petri. - Ale to zajmie im troch臋 czasu. Musimy za艂o偶y膰, 偶e w og贸le nie przyjdzie im do g艂owy co艣 takie­go, jak jej ucieczka.

- Mo偶emy si臋 ukry膰 w艣r贸d rybak贸w, kt贸rzy jutro wyruszaj膮 do dom贸w - zaproponowa艂 Rei jo. - Obie­cali, 偶e b臋d膮 troch臋 zwleka膰, zanim do nich nie do艂膮­czymy. Lecz to oczywi艣cie nie stanowi na d艂u偶sz膮 me­t臋 偶adnego rozwi膮zania. W ko艅cu mo偶emy zbytnio zwraca膰 na siebie uwag臋.

Twarz Mikkala wydawa艂a si臋 jak wyciosana z ka­mienia.

- Musimy zaryzykowa膰, prawda? - rzek艂 spokojnie. - To jedyna mo偶liwo艣膰. Raija tak偶e ma tylko t臋 jedn膮 szans臋. Je偶eli trafi na stos, nie uda nam si臋 jej uratowa膰.

Wszyscy zdawali sobie spraw臋, 偶e je偶eli im si臋 nie powiedzie, to Raiji ju偶 nic nie pomo偶e.

Przygotowania nie trwa艂y d艂ugo.

Wszystko z baraku przewie藕li 艂odzi膮 na statek 偶a­glowy. Rzeczy b臋d膮ce w艂asno艣ci膮 Fin贸w. Skromny maj膮tek Raiji. Resztki 偶ywno艣ci.

Petri stara艂 si臋 wyt艂umaczy膰 swoim siostrze艅com, 偶e lepiej b臋dzie, je偶eli zostan膮 w obozie.

- To mo偶e by膰 niebezpieczne - rzek艂 powa偶nie do braci. - Mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e wszyscy wyl膮dujemy w wi臋zieniu. Nie chcia艂bym, 偶eby艣cie si臋 niepotrzeb­nie nara偶ali. Macie do艣膰 czasu, by wyruszy膰 pieszo drog膮, kt贸r膮 przyszli艣my. Potem si臋 spotkamy...

Tapio i Markku tymczasem ju偶 dawno podj臋li w艂a­sn膮 decyzj臋. Dobrze wiedzieli, 偶e gra jest niebezpiecz­na, lecz ich 偶ycie nie by艂o wystarczaj膮co ciekawe, by od­m贸wili sobie okazji do prze偶ycia czego艣 naprawd臋 nie­samowitego. Czego艣, co nawet dla nich samych mo偶e si臋 okaza膰 gro藕ne. Mieliby o czym opowiada膰 w domu.

Nikt ich nie przekona.

Poza tym znali przecie偶 Raij臋. Wiedzieli, 偶e nie zrobi艂a tego, o co j膮 oskar偶ano, i bardzo chcieli jako艣 jej pom贸c.

Nie ma mowy, 偶eby nie wzi臋li w tym udzia艂u!

- Mog膮 czeka膰 na naszym statku - zaproponowa艂 Reijo. - Potrzebuj臋 ludzi, kt贸rzy zajm膮 si臋 偶aglami. Musi­my by膰 gotowi, by uciec stamt膮d jak najszybciej. W naj­gorszym przypadku b臋dziemy musieli wios艂owa膰.

Odwie藕li dzieci i zostawili na 偶aglowcu. Nawet Maja nie protestowa艂a. Dop贸ki Reijo decydowa艂, wszystko by艂o w porz膮dku. 艢lepo mu ufa艂a.

- Tutaj b臋d膮 bezpieczniejsze - rzek艂 Reijo ponuro do Mikkala.

Ten spojrza艂 mu w oczy powa偶nie, ze zrozumieniem.

- Czy mamy jakie艣 inne wyj艣cie? Reijo odezwa艂 si臋, nie patrz膮c na towarzysza:

- Mam nadziej臋, 偶e zdajesz sobie spraw臋 z tego, co nas potem czeka? Co si臋 stanie, je偶eli nam si臋 uda?

- B臋d膮 jej poszukiwa膰 - odpar艂 Mikkal spokojnie. - Raija musi unika膰 miejsc, gdzie mo偶e jej dosi臋gn膮膰 prawo.

- W艂a艣ciwie ju偶 o tym rozmawiali艣my - zauwa偶y艂 Reijo. - Kiedy艣, tak bardzo dawno temu, 偶e niemal o tym zapomnia艂em.

Mikkal skin膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 smutno.

- Chyba tak. Lecz nie tak to sobie wyobra偶a艂em.

- Nie mo偶e zabra膰 z sob膮 dzieci. Mikkal r贸wnie偶 o tym pomy艣la艂.

- B臋dzie jej bardzo ci臋偶ko si臋 z tym pogodzi膰 przyzna艂 - lecz naturalnie masz racj臋. To narazi艂oby je na jeszcze wi臋ksze niebezpiecze艅stwo.

- Mog臋 im stworzy膰 dom - oznajmi艂 Reijo stanowczo.

- Co prawda nie mam ju偶 domu w osadzie, lecz to jest bez znaczenia. Sam nie wiem, czy chcia艂bym tam wr贸ci膰.

- W takim razie dok膮d? Reijo wpatrywa艂 si臋 w horyzont.

- Mo偶e do Lyngen - rzek艂 w ko艅cu. - Z powrotem do punktu wyj艣cia. Nigdy nie by艂o mi tam 藕le. To Raija czu艂a si臋 tam jak obcy ptak. Ch臋tnie wr贸c臋 nad fiord. Dzieciom mog臋 powiedzie膰, 偶e Raija nie 偶yje. Na pewno uwierz膮.

- Wcze艣niej czy p贸藕niej pewnie zapomn膮 - rzek艂 Mikkal z nadziej膮.

- Raija mo偶e je zabra膰, je偶eli uzna, 偶e niebezpiecze艅­stwo min臋艂o - stwierdzi艂 Reijo. - To zale偶y tylko od niej. - Zamilk艂 na moment. Uchwyci艂 wzrok Mikkala:

- Spakuj臋 jej rzeczy razem z twoimi. Zostawi臋 wam nasz akt ma艂偶e艅ski. Niech Raija zrobi z nim, co chce.

Mikkal nic nie odpowiedzia艂. Zar贸wno on, jak i Reijo dobrze wiedzieli, 偶e taki gest nic nie znaczy dla ko艣cio艂a czy urz臋du. Raija nadal pozostanie 偶on膮 Reijo, nawet je偶eli zniszczy akt 艣lubu.

Ale dla nich by艂 symbolem wolno艣ci, kt贸r膮 Reijo pragn膮艂 ofiarowa膰 偶onie. Je偶eli Raija podrze doku­ment, w oczach Reijo b臋dzie to oznacza膰 rozw贸d.

呕aden z nich si臋 nie domy艣la艂, jak Raija zareaguje, lecz to by艂o wszystko, co Reijo m贸g艂 jej ofiarowa膰. Jej i Mikkalowi.

- Miejmy nadziej臋, 偶e uda nam si臋 j膮 uratowa膰. Reijo chcia艂 doda膰, 偶e powinni si臋 pomodli膰, ale nie by艂 pewien, czy jeszcze potrafi. Nie wiedzia艂 te偶, czy Mikkal pozosta艂 przy dawnej wierze w lapo艅skich bo­g贸w, czy mo偶e nawr贸ci艂 si臋 na chrze艣cija艅stwo.

Wyruszyli du偶o wcze艣niej, 偶eby nikt inny nie za­j膮艂 miejsca, kt贸re sobie upatrzyli.

呕aglowiec zakotwiczyli w pewnej odleg艂o艣ci, poza polem widzenia za艂ogi kapitana, lecz na tyle blisko, 偶eby zd膮偶yli do niego podp艂yn膮膰 艂odzi膮 bez obawy, 偶e zostan膮 z艂apani.

Petri mia艂 czeka膰 na statku. Zna艂 tego typu 偶aglow­ce, a w艂a艣nie by艂 tam potrzebny kto艣 z do艣wiadcze­niem. Razem z nim zostali Tapio i Markku.

Reijo rozliczy艂 si臋 ze swoj膮 dotychczasow膮 za艂og膮. Uzna艂, 偶e nie mo偶e nara偶a膰 swych ludzi na wi臋zienie lub nawet na 艣mier膰.

Reijo, Aleksanteri i Mikkal wsiedli do lekkiej 艂o­dzi. Reijo udziela艂 jeszcze ostatnich napomnie艅, za­nim chwycili za wios艂a:

- Pami臋tajcie, 偶eby podnie艣膰 kotwic臋 i 偶agle, jak tylko zobaczycie nas przy cyplu.

. Petri skin膮艂 g艂ow膮. Ju偶 to s艂ysza艂. Pami臋ta艂, co ma robi膰.

- Wiemy, co do nas nale偶y, Reijo. Teraz wszystko w waszych r臋kach. Powodzenia!

Zaj臋li upatrzone miejsce na morzu. Mieli st膮d do­bry widok na twierdz臋. Znajdowali si臋 tak blisko, 偶e przy odrobinie wysi艂ku mogli rozr贸偶ni膰 rysy twarzy os贸b w pobli偶u fortu.

Wszyscy trzej czekali, dr偶膮c z napi臋cia. Ka偶dy z nich pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 Raij臋 po dniach sp臋­dzonych w lochu.

Zdawali sobie spraw臋, 偶e z pewno艣ci膮 nie b臋dzie dobrze wygl膮da艂a, 偶e mo偶e by膰... zaniedbana.

S艂yszeli o tym, co oznacza艂o przes艂uchanie. I cho­cia偶 to tylko plotki, nie s膮dzili, by by艂y mocno prze­sadzone.

Kiedy otwarto bram臋, napi臋cie zosta艂o roz艂adowane.

- Dobry Bo偶e! To przecie偶 nie ona! - Rei jo prze­chyli艂 si臋 przez burt臋, 偶eby lepiej widzie膰.

艁贸d藕 lekko si臋 przechyli艂a.

Mikkal z艂apa艂 przyjaciela mocno za rami臋 i przy­ci膮gn膮艂 z powrotem.

- To ona - rzek艂 spokojnie. - To Raija. - W jego g艂osie brzmia艂 smutek.

- Co oni z ni膮 zrobili? - j臋kn膮艂 Reijo. - Co oni, do diab艂a, z ni膮 zrobili?

Zacisn膮艂 pi臋艣膰 i uderzy艂 ni膮 z ca艂ej si艂y w 艂awk臋, a偶 zatrzeszcza艂a.

- Bo偶e, m贸g艂bym ich pozabija膰! M贸g艂bym ich wszystkich pozabija膰 go艂ymi r臋kami!

Aleksanteri i Mikkal rozumieli, go a偶 nazbyt do­brze. Sami czuli podobnie.

Chcia艂o im si臋 p艂aka膰 na widok tej drobnej, 偶a艂o­snej postaci, popychanej przez wyprostowanych m臋偶czyzn w mundurach. Cierpieli razem z ni膮, kie­dy unios艂a twarz ku s艂o艅cu, usi艂uj膮c przyzwyczai膰 wzrok do 艣wiat艂a.

A potem brutalnie pop臋dzono j膮 do przodu. Wy­gl膮da艂o na to, 偶e chodzenie sprawia jej b贸l.

Kiedy podesz艂a bli偶ej brzegu i 艂odzi, ujrzeli j膮 wy­ra藕niej.

Twarz Mikkala si臋 艣ci膮gn臋艂a.

- Bito j膮 - odezwa艂 si臋 ostrym, obcym g艂osem. - Sp贸jrz na jej twarz, Reijo!

Zobaczyli. Zobaczyli jej w艂osy potargane i poskle­jane w str膮ki. Zobaczyli postrz臋pione ubranie. Gdzie­niegdzie pomi臋dzy 艂achmanami dostrzegli jej cia艂o.

Nie bia艂e, jak kiedy艣.

Zobaczyli krew.

- Byli bardzo gorliwi. - Aleksanteri nie wiedzia艂, co powiedzie膰.

To najstraszniejsza chwila w jego 偶yciu. Raija by­艂a przecie偶 jak pi臋kny kwiat.

W twierdzy nie tylko go z艂amano. R贸wnie偶 pode­ptano.

Czy to mo偶liwe, 偶eby po takim potraktowaniu wy­krzesa膰 jeszcze z cz艂owieka odrobin臋 偶ycia? Czy ta­ki kwiat zdo艂a jeszcze zawi膮za膰 p膮k, je偶eli brutalnie zosta艂 wdeptany w b艂oto?

Widzieli, jak j膮 wi膮zano.

- Utopi si臋 - mrukn膮艂 Reijo przez z臋by. - Raija za­wsze panicznie ba艂a si臋 morza. Strach j膮 parali偶owa艂. Na pewno utonie. B贸g jeden wie, czy Raija w og贸le jest w stanie jasno my艣le膰. Nigdy nie uda nam si臋 na­wi膮za膰 z ni膮 kontaktu. Musimy podp艂yn膮膰 bli偶ej.

- Nie mo偶emy zwraca膰 na siebie uwagi! - rzek艂 Aleksanteri.

Zobaczyli, jak od strony twierdzy rusza 艂贸d藕.

- Jest tam tylko trzech ludzi - rzuci艂 Mikkal. - Czy zauwa偶yli艣cie najwa偶niejsze? - Zamilk艂 na chwil臋, za­nim doda艂: - Nie s膮 uzbrojeni.

Ani Reijo, ani Aleksanteri si臋 nie odezwa艂. Zobaczyli, jak 艂贸d藕 si臋 zatrzymuje. Jak m臋偶czy藕ni sk艂adaj膮 wios艂a. Jak wstaj膮 i podnosz膮 Raij臋. Zobaczy­li, jak rozbujali j膮 w powietrzu. S艂yszeli ich 艣miech.

Widzieli, jak kapitan wydaje rozkaz. Wszyscy trzej wstrzymali oddech. Nie wyda艂a z siebie ani jednego d藕wi臋ku.

Wpad艂a w wod臋.

- Nie 偶yje - mrukn膮艂 Reijo.

- Raija jest dumna - sprostowa艂 Mikkal. Siedzia艂 z przygotowanymi wios艂ami, podobnie jak Aleksanteri.

- Czy nie powinni艣my podp艂yn膮膰 cho膰 troch臋 bli­偶ej? - zastanawia艂 si臋 Reijo, wpatruj膮c si臋 nieprzerwa­nie w miejsce, gdzie znikn臋艂a Raija. Ba艂 si臋 nawet mrugn膮膰 ze strachu, 偶e straci je z oczu. Musi by膰 pierwszym, kt贸ry j膮 zauwa偶y.

Musi zwr贸ci膰 na siebie jej uwag臋.

Mikkal nieznacznie poruszy艂 wios艂ami. To nie wy­dawa艂o si臋 niebezpieczne. Nikt na nich nie patrzy艂.

Wszyscy wpatrywali si臋 r贸wnie intensywnie w nie­zbadan膮 powierzchni臋 wody. Reijo z ca艂ej si艂y 艣ciska艂 harpun. Zbiela艂y mu kostki, palce zabola艂y.

Zrobili drzewce d艂u偶sze ni偶 trzeba. Mia艂 nadziej臋, 偶e wystarczaj膮co d艂ugie.

- Utopi艂a si臋 - mrukn膮艂, kiedy wydawa艂o mu si臋, 偶e Raija pozostaje pod wod膮 ca艂膮 wieczno艣膰.

Wiara Mikkal a okaza艂a si臋 niez艂omna:

- Jest silna.

Reijo pragn膮艂, by jego wiara by艂a r贸wnie nieza­chwiana. Zaczyna艂 ju偶 my艣le膰, 偶e j膮 utracili.

Wtedy Mikkal z艂apa艂 go za rami臋. Szepn膮艂:

- Tam! Widzisz, Reijo? Wyp艂ywa na prawo od nas. Reijo spojrza艂. Zobaczy艂 lekkie zmarszczki na powierzchni wody, nie wywo艂ane przez fal臋 lub pod­wodny pr膮d.

Aleksanteri wykona艂 kilka bezg艂o艣nych ruch贸w wios艂em. Niezauwa偶alnie przybli偶a艂 艂贸d藕 do tego miejsca, zanim ktokolwiek z gapi贸w m贸g艂 si臋 zorien­towa膰 w ich zamiarach.

Dudni艂o jej w uszach. Zdawa艂o si臋, 偶e oczy zaraz wyskocz膮 jej z orbit.

W p艂ucach nie pozosta艂o ju偶 ani odrobiny powie­trza. Pier艣 zdawa艂a si臋 jedn膮 bolesn膮 wydr膮偶on膮 jam膮. Zaraz napije si臋 s艂onej wody i umrze, zanim zd膮偶y wyp艂yn膮膰 na powierzchni臋.

Wszystkie wysi艂ki okaza艂y si臋 daremne!

Zaraz znowu p贸jdzie prosto na dno!

Nie, do diab艂a!

Z艂o艣膰 okaza艂a si臋 pomocna.

Doda艂a jej si艂 na jeszcze jeden ruch mocno zwi膮za­nymi r臋kami i nogami.

Posz艂o szybciej.

Zrobi艂o si臋 ja艣niej.

Mog艂a zobaczy膰 blask s艂o艅ca na falach. I jaki艣 ciemny kontur po lewej stronie. Czy nie uda艂o si臋 jej ani troch臋 oddali膰 od 艂odzi prze艣ladowc贸w?

Przeci臋艂a powierzchni臋 wody, 艂apczywie z艂apa艂a powietrze, pr贸bowa艂a odwr贸ci膰 si臋 na plecy. Stara艂a si臋 powoli ko艂ysa膰 na falach, 偶eby si臋 znowu nie za­nurzy膰. 艁yka艂a 偶yciodajne powietrze. Nape艂nia艂a obola艂e p艂uca, a偶 b贸l przesta艂 by膰 tak dotkliwy.

Wtedy pos艂ysza艂a g艂os.

- Raija - m贸wi艂. - Raija! Tutaj!

Ca艂膮 wieczno艣膰 zaj臋艂o jej odwr贸cenie si臋 w stron臋, sk膮d dobiega艂. Kochany znajomy g艂os.

Reijo. To naprawd臋 Reijo.

Nie widzia艂a nikogo opr贸cz niego, gdy偶 wychyla艂 si臋 daleko poza burt臋, wyci膮gaj膮c w jej stron臋 harpun. Zrozumia艂a.

Walczy艂a z falami, 偶eby podp艂yn膮膰 jeszcze troch臋. Zobaczy艂a zbli偶aj膮cy si臋 cie艅 艂odzi, a potem co艣 otar­艂o si臋 o jej nog臋. W nast臋pnym okamgnieniu zorien­towa艂a si臋, 偶e Reijo dosi臋gn膮! jej, poczu艂a, 偶e ci膮gnie j膮 w swoj膮 stron臋.

Silne r臋ce poderwa艂y j膮 do g贸ry. Przenios艂y na pok艂ad.

Reijo obejmowa艂 j膮 ramieniem. Raija p艂aka艂a, nie mog膮c wydoby膰 s艂owa.

Dopiero po chwili rozejrza艂a si臋.

Spojrza艂a prosto w miodowo偶贸艂te oczy, kt贸re roz­pozna艂aby wsz臋dzie.

- Ju偶 jeste艣 bezpieczna - us艂ysza艂a g艂os Mikkala.

Wtedy straci艂a przytomno艣膰.

14

Mikkal przesadzi艂, m贸wi膮c, 偶e s膮 bezpieczni. Dale­ko by艂o im do tego. Uratowanie Raiji wzbudzi艂o og贸lne poruszenie. 呕o艂nierze na rozkaz kapitana rzu­cili si臋 do wiose艂 i zanim Reijo zdo艂a艂 wyci膮gn膮膰 Raij臋, 艂贸d藕 z twierdzy podp艂yn臋艂a niebezpiecznie blisko.

Reijo dzi臋kowa艂 Stw贸rcy, 偶e tamci nie mieli broni. W przeciwnym razie bez trudu rozprawiliby si臋 nie tylko z Raij膮, lecz r贸wnie偶 z nimi wszystkimi.

Us艂ysza艂 g艂os kapitana, nakazuj膮cy im oddanie Raiji.

- W imieniu kr贸la 偶膮dam wypuszczenia czarowni­cy! - wo艂a艂.

Aleksanteri odpowiedzia艂 przekle艅stwami po fi艅sku.

I tak nie zas艂u偶yliby sobie na 艂ask臋 w oczach ludzi kr贸la.

Raija nadal le偶a艂a jak martwa w ramionach Reijo. Rzuci艂 harpun na dno, gdy tylko j膮 wydosta艂 z wody. Teraz woln膮 r臋k膮 przecina艂 rzemienie kr臋puj膮ce jej r臋ce i nogi. Kaleczy艂 si臋, ale nie zwraca艂 na to uwagi.

Raija musi mie膰 swobod臋 ruch贸w, kiedy odzyska przytomno艣膰.

Okr膮偶yli cypel.

Petri zrobi艂 tak, jak mia艂 przykazane. Podni贸s艂 ju偶 cz臋艣膰 偶agli i w艂a艣nie mocowa艂 si臋 z kotwic膮.

Wia艂 przychylny wiatr ze wschodu. Oby tylko zd膮偶yli wej艣膰 na pok艂ad, wtedy uda im si臋 zdoby膰 przewag臋.

Kapitan Feldt r贸wnie偶 zda艂 sobie z tego spraw臋, kie­dy zobaczy艂 statek, czekaj膮cy z rozwini臋tymi 偶aglami.

Ochryp艂ym g艂osem wyda艂 rozkaz do powrotu.

- Z powrotem do twierdzy! - krzykn膮艂. - W ten spos贸b ich nie dogonimy. Musimy przesi膮艣膰 si臋 na 偶a­glowiec.

- Jak na razie wygrywamy - rzuci艂 Mikkal. Pierw­szy zauwa偶y艂, 偶e 艂贸d藕 kapitana zawraca.

- Ale nie mo偶emy sobie pozwoli膰 na odpoczynek - uzna艂 Aleksanteri i z wi臋ksz膮 energi膮 chwyci艂 za wios艂a.

Mikkal poszed艂 za jego przyk艂adem.

Kiedy podp艂yn臋li do statku, Petri rzuci艂 im lin臋. Mikkal z艂apa艂 j膮 i wsp贸lnymi si艂ami razem z Petrim wci膮gn臋li 艂贸dk臋 do g贸ry.

Reijo wsta艂. Usi艂uj膮c utrzyma膰 r贸wnowag臋, ostro偶­nie wzi膮艂 Raij臋 na r臋ce. By艂a lekka jak pi贸rko.

Petri zblad艂, kiedy zobaczy艂, w jakim jest stanie.

- Co oni z ni膮 zrobili? - spyta艂 zbola艂ym g艂osem. Zabra艂 Raij臋 z r膮k Reijo i po艂o偶y艂 j膮 delikatnie na po­k艂adzie statku.

Na szcz臋艣cie dzieci posn臋艂y znu偶one ko艂ysaniem i d艂ugim oczekiwaniem.

W ci膮gu dnia nie mia艂y nic szczeg贸lnego do robo­ty. Nie rozumia艂y, dlaczego musz膮 czeka膰, skoro Reijo obieca艂, 偶e wkr贸tce znowu wyje偶d偶aj膮.

Mikkal wdrapa艂 si臋 na pok艂ad i ukl臋kn膮艂 obok Raiji. Nie widzia艂 ani nie s艂ysza艂 niczego, co si臋 wko艂o dzia艂o. Nie dostrzega艂 gor膮czkowych przygotowa艅 do uciecz­ki. Nie zauwa偶y艂 tego, dop贸ki nie ujrza艂, jak krajobraz na brzegu zaczyna si臋 przesuwa膰. Coraz szybciej.

- P艂yniemy na zach贸d - rzek艂 Reijo. - Wygl膮da na to, 偶e nam si臋 uda艂o, stary.

Mikkal wzi膮艂 Raij臋 pod jej szczup艂e ramiona, uni贸s艂 j膮 i przytuli艂 do piersi, opar艂 jej g艂ow臋 na swo­im ramieniu.

Czu艂ymi palcami odgarn膮艂 jej z twarzy potargane w艂osy.

- Ma艂y Kruku - szepn膮艂 tak cicho, 偶e tylko ona mo­g艂a go us艂ysze膰. - M贸j Ma艂y Kruku, teraz jeste艣 bez­pieczna. Ju偶 nigdy nie b臋dziesz musia艂a si臋 ba膰. Do­trzymam obietnicy, kt贸r膮 da艂em sobie tak dawno te­mu: Teraz b臋d臋 ci臋 pilnowa艂, kochana. Moja najdro偶­sza Raiju...

Obudzi艂a si臋 i w pierwszej chwili pomy艣la艂a, 偶e nie 偶yje. Tak cudownie ko艂ysa艂o. Tuli艂y j膮 czu艂e ramiona. S艂ysza艂a 艂agodny g艂os, szepcz膮cy s艂owa, kt贸re nale偶a­艂y do innego 艣wiata.

Na pewno umar艂a.

Kapitan wreszcie osi膮gn膮艂 to, czego chcia艂. Za艂ama­艂a si臋.

Umar艂a.

Ale czy nie mia艂o j膮 poch艂on膮膰 piek艂o i wieczny ogie艅? Czy nie to przepowiadali jej kapitan i pastor? Z tak膮 pewno艣ci膮 ostrzegali j膮, 偶e sko艅czy w piekiel­nych p艂omieniach. 呕e zostanie skazana na wieczne cierpienie, je偶eli si臋 nie przyzna.

Chyba si臋 nie przyzna艂a?

Czy偶by?

Nie, poddali j膮 pr贸bie wody. Utopi艂a si臋. Wrzuci­li j膮 do morza i uton臋艂a.

A mo偶e...?

Sk膮d si臋 nagle wzi膮艂 Reijo? Czy to nie Reijo j膮 wy­艂owi艂? Czy to nie twarz Mikkala ujrza艂a przed sob膮 tak wyra藕nie? Czy Mikkal nie zapewnia艂 jej, 偶e jest bezpieczna...?

Mikkal...?

G艂os brzmia艂 tak 艂agodnie. M贸wi艂 w j臋zyku, kt贸ry pami臋ta艂a ze szcz臋艣liwych, odleg艂ych lat.

S艂owa sta艂y si臋 wyra藕ne, nabra艂y sensu. Pozna艂a 贸w g艂os.

- Male艅ka Raiju, moja kochana. Nikt wi臋cej nie zrobi ci nic z艂ego. Zabij臋 tego, kto spr贸buje wyrz膮­dzi膰 ci krzywd臋, moja najdro偶sza przyjaci贸艂ko.

Kto艣 pog艂adzi艂 j膮 po policzku, pie艣ci艂, gdzie tamci bili.

Kto艣 gor膮cymi ustami poca艂owa艂 j膮 w czo艂o, odgar­n膮艂 kosmyki w艂os贸w...

Kochane s艂owa nie milk艂y.

Raija powoli odzyskiwa艂a 艣wiadomo艣膰. Nie umar­艂a. Nie znajdowa艂a si臋 w niebie. Przecie偶 na nie nie zas艂u偶y艂a.

Lecz to wydawa艂o si臋 czym艣 jeszcze lepszym. 呕y­艂a. Naprawd臋 偶y艂a, a w tych ramionach mog艂aby na­wet umrze膰.

Teraz jednak chcia艂a tylko 偶y膰.

Otworzy艂a oczy. Zmru偶y艂a je przed 艣wiat艂em. Zo­baczy艂a ukochan膮 twarz.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Budzisz si臋 - szepn膮艂. - Witamy z powrotem, mo­je dziecko.

- Mikkal...

Wargi mia艂a zdr臋twia艂e. M贸wienie sprawia艂o b贸l, lecz musia艂a wym贸wi膰 jego imi臋.

W najbardziej czarnych i beznadziejnych momen­tach w lochu twierdzy Vardo nie wierzy艂a, 偶e kiedy­kolwiek znowu zwr贸ci si臋 do Mikkala w ten spos贸b.

- Mikkal, naprawd臋 tu jeste艣!

Podnios艂a d艂o艅, zauwa偶y艂a, 偶e dr偶y, ale musia艂a go dotkn膮膰, dotkn膮膰 jego twarzy.

Ostro偶nie, niemal zdumiona, pog艂adzi艂a go po czo­le i policzku. Musn臋艂a d艂oni膮 brwi i wargi, poprowa­dzi艂a palce lekko ponad powiekami, przesun臋艂a po niesfornej grzywce.

Potem zamkn臋艂a oczy i opar艂a si臋 na jego piersi. Jej szczup艂ymi ramionami wstrz膮sn膮艂 p艂acz. 艁ka艂a cicho przytulona do m臋偶czyzny, dla kt贸rego jej serce bi艂o najgor臋cej.

Petri przygl膮da艂 si臋 tej scenie. Zobaczy艂, jak rozb艂y­s艂y jej oczy. Dla niego nigdy tak nie l艣ni艂y. Zobaczy艂, jak ten silny m臋偶czyzna siedzi ze 艂zami w oczach, obejmuj膮c Raij臋, jak gdyby by艂a z najbardziej kruchej porcelany. Petri odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 na niesko艅­czone, bezbrze偶ne morze. Zamruga艂, by powstrzy­ma膰 艂zy, pr贸bowa艂 pogodzi膰 si臋 z losem. Zawsze prze­cie偶 wiedzia艂, 偶e Raija nie jest jemu przeznaczona. 呕e nie mieli przed sob膮 przysz艂o艣ci.

Ale na to, co ujrza艂, nie by艂 przygotowany. Nigdy nie by艂 艣wiadkiem takiej mi艂o艣ci, tak zmys艂owej i nie­mal nieziemskiej jednocze艣nie.

Petri zrozumia艂, dlaczego Raija ani s艂owem nie wspomnia艂a nigdy o Mikkalu.

On nie odejdzie dla niej w przesz艂o艣膰. Zawsze pozostanie przy niej. Raija nigdy si臋 nie uwolni od tej mi艂o­艣ci. Takie uczucie nigdy nie zblednie. Nigdy nie umrze.

- My艣la艂am, 偶e tego nie prze偶yj臋, Mikkal - szepn臋­艂a Raija.

S艂owa by艂y urywane. M贸wienie sprawia艂o b贸l, lecz musia艂a mu to wyzna膰. Musia艂a si臋 z kim艣 podzieli膰 dr臋cz膮cymi my艣lami.

- To by艂o straszne. Chcia艂am umrze膰. Wydawa艂o mi si臋, 偶e to jedyne wyj艣cie...

- Wiem, moje dziecko - odpowiedzia艂. - Wiem o tym.

G艂adzi艂 delikatnie jej ramiona. Prawie jej nie doty­ka艂. Kiedy j膮 podnosi艂, by do siebie przytuli膰, do­strzeg艂 艣lady ch艂osty.

- Tylko my艣l o tobie trzyma艂a mnie przy 偶yciu. Wyobrazi艂am sobie, 偶e dodajesz mi si艂.

Mikkal nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Mo偶e powie jej o tym p贸藕niej. Powie jej, 偶e by膰 mo偶e czerpa艂a od niego si艂y nie tylko w swej wyobra藕ni.

Teraz niech ona m贸wi. Niech wyrzuci z siebie wszystko, co jej le偶y na sercu.

- W jaki spos贸b, Mikkal? - zdziwi艂a si臋. - W jaki spos贸b si臋 tu znalaz艂e艣? Widzia艂am Reijo... Czy to Reijo wyci膮gn膮艂 mnie z morza?

Spojrza艂a na niego du偶ymi br膮zowymi oczami. Nie by艂a w stanie si臋 odwr贸ci膰, 偶eby zobaczy膰 pozo­sta艂膮 cz臋艣膰 statku.

Mikkal skin膮艂 g艂ow膮 na potwierdzenie.

- Jest nas wielu - rzek艂 spokojnie. - Reijo, ja... Petri i Aleksanteri...

Raija otworzy艂a szeroko oczy ze zdumienia, kiedy wymieni艂 dwa ostatnie imiona. Zobaczy艂, jak jej cia­艂o nieznacznie si臋 napi臋艂o. W jej wzroku pojawi艂o si臋 pytanie.

Spojrzeniem pyta艂a, czy wiedzia艂...

- Wszystko, co robi艂a艣 lub czego nie robi艂a艣, nie ma teraz 偶adnego znaczenia - rzek艂 cicho.

Jego s艂owa nie by艂y ca艂kiem zgodne z my艣lami, kt贸­re dopada艂y go w najbardziej ponurych chwilach, lecz tu i teraz by艂 sk艂onny wszystko jej wybaczy膰.

Raija uspokoi艂a si臋. Zamkn臋艂a oczy.

Mikkal przekonywa艂 sam siebie, 偶e Aleksanteri i Petri nic dla niej nie znacz膮. Nikt inny tak naprawd臋 dla niej si臋 nie liczy. Podobnie jak w jego przypadku.

Zawsze do niego wraca艂a - tak, jak on zawsze do niej wraca艂.

Nic na tej ziemi nie jest w stanie zagrozi膰 ich mi­艂o艣ci, pomy艣la艂. Nikt opr贸cz nich samych.

Nie wolno mu nigdy okaza膰 zazdro艣ci.

- Twoje dzieci tu s膮 - odezwa艂 si臋 cicho.

- Nie mog膮 mnie zobaczy膰 w tym stanie! Mikkal, nie mog膮 mnie takiej zobaczy膰!

Ostro偶nie wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰, r贸wnie ostro偶nie, jak j膮 trzyma艂.

- Zajmiemy si臋 tob膮, Ma艂y Kruku - rzek艂. - Zmyje­my z ciebie brud i ubierzemy w czyste rzeczy. B膮d藕 spo­kojna, dzieci ci臋 nie zobacz膮, zanim tego nie zrobimy.

Nie mia艂 pewno艣ci, czy mo偶e jej to obieca膰. 呕aglo­wiec by艂 ma艂ym 艣wiatem. Od dziobu do rufy nie by­艂o daleko. Je偶eli dzieci si臋 obudz膮, trudno b臋dzie utrzyma膰 je z dala od matki. Oczy Raiji m贸wi艂y jed­nak, 偶e liczy na niego. Nie m贸g艂 zawie艣膰 jej zaufania.

Zanim odszed艂, pog艂aska艂 Raij臋 po艣piesznie po po­liczku. Potem, utykaj膮c, poszed艂 porozmawia膰 z Reijo.

Raija popatrzy艂a za nim zdumiona.

Co mu si臋 sta艂o? Co Mikkal sobie zrobi艂 w nog臋?

Reijo spojrza艂 przez rami臋 Mikkala. My艣la艂, 偶e si臋 rozp艂acze. Raija nie powinna tak siedzie膰 - sponiewie­rana, skruszona, zbita...

Powinna czu膰 si臋 dumna i wolna, i wyj艣膰 na spo­tkanie 艣wiatu z diabelskim b艂yskiem w oczach.

- Pomy艣la艂em o tym - rzek艂 bardziej beztroskim to­nem, ni偶 wskazywa艂by na to jego nastr贸j. - Mam tro­ch臋 s艂odkiej wody. Jest zimna, ale chyba r贸wnie dobra.

- Chod藕 ze mn膮 - poprosi艂 Mikkal. G艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze. - Nie jestem pewien, czy sam dam rad臋...

Reijo przeni贸s艂 wzrok z Raiji na Mikkala. Napo­tka艂 spojrzenie przyjaciela. Ujrza艂 w nim niemy smu­tek i zda艂 sobie spraw臋, 偶e Mikkalowi r贸wnie偶 zbie­ra si臋 na p艂acz, gdy patrzy na Raij臋 w tym stanie.

Przekaza艂 ster Petriemu. Serce tamtego krwawi艂o. Nie przypomina艂 sobie, kiedy czu艂 si臋 r贸wnie niepo­trzebny. W 偶yciu Raiji nie by艂o dla niego miejsca.

Pragn膮艂, by m贸g艂 dla niej zrobi膰 to, co Mikkal i Reijo robili z tak膮 oczywisto艣ci膮. Nie by艂 jej jednak wy­starczaj膮co bliski.

Jedyne, co mu pozostawa艂o, to trzyma膰 kurs. Na­dal nie byli ca艂kiem bezpieczni.

Cho膰by to zadanie wydawa艂o mu si臋 b艂ahe, to jed­nak mog艂o od niego zale偶e膰 偶ycie ich wszystkich. A Petri nie chcia艂 zawie艣膰 Raiji.

Reijo ukucn膮艂 przed Raij膮. Pr贸bowa艂 si臋 u艣miech­n膮膰, lecz nie za bardzo mu si臋 uda艂o.

- Dzi臋kuj臋 - szepn臋艂a. - Dzi臋kuj臋, Reijo!

- Nie powinni艣my byli pozwoli膰, by ci臋 spotka艂 ta­ki los - u艣miechn膮艂 si臋 Reijo. - Musimy 艣ci膮gn膮膰 z cie­bie te szmaty i zmy膰 brud, aniele. Nie chcemy, 偶eby dzieci si臋 wystraszy艂y.

Raija spu艣ci艂a g艂ow臋.

- Obawiam si臋, 偶e nie przedstawiam pi臋knego wi­doku - szepn臋艂a.

Reijo z trudem powstrzyma艂 艂zy. Mikkal, widz膮c to, r贸wnie偶 ci臋偶ko prze艂kn膮艂 d艂awienie w gardle.

- To nie ma znaczenia - odezwa艂 si臋 cicho. - I tak nam si臋 podobasz, Ma艂y Kruku. Dla nas zawsze jeste艣 pi臋kna. Nic na 艣wiecie nie jest w stanie tego zmieni膰.

Namoczy艂 艣cierk臋 i przetar艂 jej policzki.

Spod brudu wy艂oni艂a si臋 okaleczona twarz. Mikkal musia艂 zacisn膮膰 z臋by, 偶eby m贸c dalej j膮 my膰.

Zastanawia艂 si臋, jak te miejsca musia艂y wygl膮da膰 wcze艣niej, skoro systematycznie j膮 tak bito.

Jej twarz przedstawia艂a chyba lepszy widok przed zmyciem brudu.

Raija mog艂a odczyta膰 z jego oczu, o czym my艣li.

- Brzydko wygl膮da? Reijo odpowiedzia艂 zamiast niego.

- Diabelnie brzydko - rzek艂. - Wygl膮dasz diabelnie brzydko, aniele. Najch臋tniej zabi艂bym tego, kt贸ry ci to zrobi艂.

- Ja te偶 - sykn臋艂a. Reijo obj膮艂 Raij臋 delikatnie. Poca艂owa艂 j膮 w czo艂o.

- Czuj臋 wiosn臋, Raiju - odezwa艂 si臋. - Obawia艂em si臋, 偶e zabili twoj膮 wol臋 walki i ca艂kiem z艂amali tw贸j cha­rakter. Ale teraz poznaj臋 t臋 Raij臋, kt贸r膮 znam i lubi臋!

- Nikt nie z艂amie Raiji Alatalo - powiedzia艂a bla­do, lecz si臋 u艣miechn臋艂a. Potem doda艂a: - Ale kapitan zawzi臋cie pr贸bowa艂...

Reijo i Mikkal lepiej zrozumieli, co mia艂a na my­艣li, kiedy zdj臋li z niej to, co kiedy艣 by艂o koszul膮 i sp贸dnic膮.

Ca艂e plecy wzd艂u偶 i wszerz pokrywa艂y rany. 艢wie­偶e rany, kt贸re opuch艂y wok贸艂 przeci臋tej sk贸ry.

Po uderzeniach pejczem.

- Dobry Bo偶e - j臋kn膮艂 Reijo w rozpaczy. Musia艂 odwr贸ci膰 wzrok. - Jak to wytrzymujesz? - spyta艂. - Jak, do licha, to wszystko znios艂a艣?

Br膮zowe oczy napotka艂y spojrzenie jego zielonych.

- Nie wiem - odpar艂a po prostu. - Nie wiem, Reijo.

Mikkal p艂aka艂, kiedy ods艂onili 艣lady po oparze­niach. R臋ce mu dr偶a艂y, z trudem trzyma艂 艣cierk臋. Reijo musia艂 go zast膮pi膰.

I jemu zrobi艂o si臋 s艂abo, ale zacisn膮艂 z臋by i stara艂 si臋 przynajmniej pozornie zachowa膰 spok贸j.

Dzieci nie mog膮 tego zobaczy膰, pomy艣la艂. W 偶ad­nym wypadku nie mog膮 tego zobaczy膰.

- Co za dra艅...? - dopytywa艂 si臋 Mikkal g艂osem dr偶膮cym ze z艂o艣ci i rozpaczy. - Co za dra艅 ci to zro­bi艂, Ma艂y Kruku?

- Sam kapitan.

Wargi Raiji zbiela艂y, kiedy to m贸wi艂a. Oczy nabra艂y ch艂odnego wyrazu, kiedy wymieni艂a jego nazwisko:

- Hans Fredrik Feldt. Reijo i Mikkal zapami臋tali je sobie.

- Oby jego czarna dusza sma偶y艂a si臋 d艂ugo i powoli w gor膮cym piekle! - wyrazi艂 swe pobo偶ne 偶yczenie Reijo.

- Na pewno tak si臋 stanie - doda艂 z przekonaniem Mikkal.

Obu wydawa艂o si臋, 偶e najgorsze ju偶 zobaczyli. Jed­nak kiedy Raija ods艂oni艂a brzuch i nogi, ukazuj膮c naj­g艂臋bsze poparzenia, doznali szoku. W rany na udach wda艂o si臋 zaka偶enie.

Reijo musia艂 si臋 si艂膮 powstrzyma膰, 偶eby nie zwy­miotowa膰. To by艂o zbyt okropne.

- On musi by膰 ca艂kiem ob艂膮kany!

Mikkal spu艣ci艂 g艂ow臋. R臋ce mu dr偶a艂y, kiedy prze­szukiwa艂 rzeczy Raiji, w ko艅cu znalaz艂 odrobin臋 su­szonych zi贸艂.

Zrobi艂 z nich papk臋, kt贸r膮 na艂o偶y艂 na w膮ski pasek materia艂u i przewi膮za艂 najgorsze rany. Jego usta utworzy艂y cienk膮 lini臋.

- To powinno pom贸c - odezwa艂a si臋 Raija, 偶eby troch臋 uspokoi膰 przyjaci贸艂. - W ka偶dym razie nic mi nie mo偶e ju偶 zaszkodzi膰.

- On chyba strasznie nienawidzi kobiet - wycedzi艂 Mikkal przez z臋by. - Nikt nie m贸g艂by zrobi膰 czego艣 podobnego kobiecie, nie czuj膮c nienawi艣ci. Nie b臋d膮c szale艅cem.

K膮ciki ust Raiji dr偶a艂y. Sama dosz艂a do tego same­go wniosku.

Sko艅czyli j膮 my膰. Zimna woda podzia艂a艂a troch臋 koj膮co. Nieznacznie z艂agodzi艂a b贸l. A ok艂ady zrobio­ne przez Mikkala powoli zaczyna艂y pomaga膰, rany ju偶 tak bardzo nie piek艂y...

Staraj膮c si臋 zachowa膰 ostro偶no艣膰, ubrali Raij臋 w czyste i nie zniszczone ubranie. 艁achmany bez zmru偶enia oka wyrzucili za burt臋. Raija b臋dzie nosi­艂a dosy膰 blizn, przypominaj膮cych jej o koszmarnych dniach i nocach sp臋dzonych w twierdzy. Nie potrze­bowa艂a wi臋cej pami膮tek.

- Co zrobimy z w艂osami? - Mikkal spojrza艂 zagu­biony na Reijo.

Ko艅czy艂a si臋 s艂odka woda, a s艂ona b臋dzie szczypa­艂a w rany.

- Obetnijcie je! - zdecydowa艂a Raija. Obaj spojrzeli na ni膮 w os艂upieniu. Raija powt贸rzy艂a stanowczym tonem:

- Obetnijcie! I tak nie uda si臋 ich domy膰 i rozcze­sa膰, a przecie偶 wkr贸tce odrosn膮.

Mikkal westchn膮艂 i si臋gn膮艂 za pasek po n贸偶. Wyj膮艂 go powoli.

B艂ysn臋艂o szerokie ostrze.

- Nie wiem, czy jestem w stanie - rzek艂 zduszo­nym g艂osem.

- Na pewno. - G艂os Raiji nawet nie drgn膮艂. - Ob­ci膮艂e艣 mi kiedy艣 jeden kosmyk, pami臋tasz, Mikkal?

Zatopi艂 si臋 w tym br膮zowym spojrzeniu.

Oczywi艣cie, 偶e pami臋ta.

Nadal nosi艂 ten kosmyk na szyi. Raija mia艂a wte­dy trzyna艣cie lat. Ju偶 wtedy kocha艂 j膮 szale艅cz膮 mi­艂o艣ci膮, lecz nie mia艂 odwagi tego okaza膰.

Raija by艂a tylko dzieckiem, a on doros艂ym m臋偶­czyzn膮.

- Zr贸b to jeszcze raz! - poprosi艂a. - Zr贸b to teraz, Mikkal. Ale postaraj si臋, 偶eby by艂o 艂adnie!

Mikkal u艣miechn膮艂 si臋, rozpoznaj膮c 艣lady jej dawnej pr贸偶no艣ci. Zacz臋艂a przypomina膰 jego ukochan膮, jego Ma艂ego Kruka.

- B臋dziesz najpi臋kniejszym kr贸tkow艂osym Ma艂ym Krukiem na p艂askowy偶u - obieca艂 i zacz膮艂 obcina膰 czarne jak sadza sko艂tunione kosmyki. Wkr贸tce wo­k贸艂 pi臋knie ukszta艂towanej twarzy pozosta艂a ju偶 tyl­ko kr贸tka, g臋sta grzywa. Resztk膮 wody delikatnie umyli Raiji g艂ow臋.

- Wygl膮dasz inaczej - zauwa偶y艂 Mikkal. - Ale ca艂­kiem niebrzydko. Poza tym w艂osy znowu odrosn膮.

- Trudniej te偶 b臋dzie ci臋 rozpozna膰 - doda艂 Reijo. Raija spowa偶nia艂a.

- B臋d膮 mnie szuka膰, prawda? Jestem 艣cigana? Obaj spu艣cili w zak艂opotaniu g艂owy.

- Co si臋 dzieje?

- Rozmawiali艣my z Reijo. - Mikkal m贸wi艂 zd艂awio­nym g艂osem. - Pozostaje tylko jedno rozwi膮zanie, m贸j skarbie. Musisz wyruszy膰 ze mn膮. P艂askowy偶 jest zbyt rozleg艂y, aby mogli dok艂adnie go przeczesa膰 i ci臋 znale藕膰.

- A co z dzie膰mi? - zaniepokoi艂a si臋 Raija.

- P贸jd膮 ze mn膮 - odpar艂 Reijo i uciek艂 wzrokiem. Raija z dr偶eniem wci膮gn臋艂a powietrze. Oddycha艂a powoli przez nos.

- Elle powiedzia艂a kiedy艣, 偶e b臋d臋 musia艂a po艣wi臋­ci膰 jedno z dzieci - rzek艂a z p艂aczem w g艂osie. - My­li艂a si臋. Musz臋 po艣wi臋ci膰 czworo...

15

- Najlepiej, gdyby mnie wcale nie widzia艂y. - Raija powiedzia艂a to 艂ami膮cym g艂osem i ze 艂zami w oczach.

Reijo rozumia艂 jej obawy.

- Ale czy potrafi艂aby艣, Raiju? Czy by艂aby艣 w sta­nie to wytrzyma膰?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Ale prosz臋 ci臋, nie m贸w mi, dok膮d zamierzasz si臋 uda膰 - rzek艂a. - To bez znaczenia. Dzieci nie powin­ny si臋 dowiedzie膰, dlaczego nie mog臋 z wami jecha膰. A pewnego dnia znowu b臋dziemy razem...

Ani Mikkal, ani Reijo nie mieli odwagi spyta膰, ko­go mia艂a na my艣li, m贸wi膮c 鈥瀖y鈥.

U艂o偶y艂a si臋 na tobo艂ku, kt贸ry zawiera艂 ca艂y jej do­bytek i z艂oto.

- Spr贸buj臋 zasn膮膰 - powiedzia艂a. - Obud藕cie mnie, kiedy dzieci wstan膮. Chcia艂abym poby膰 z nimi jak najd艂u偶ej.

Mikkal wola艂by przy niej posiedzie膰, ale Reijo go zawo艂a艂.

- Jej stan zmusza nas do drobnej zmiany plan贸w - rzek艂 przyjaciel po chwili namys艂u.

- Czy mamy zej艣膰 na l膮d p贸藕niej, ni偶 to ustalili艣my? Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie chcia艂bym tego ryzykowa膰. Powinni艣my lada moment do艂膮czy膰 do pozosta艂ych rybak贸w. Naj­p贸藕niej do zapadni臋cia zmroku. Jednak 艣cigaj膮 nas lu­dzie kr贸la. Je偶eli znajd膮 tu Raij臋, koniec z nami wszystkimi. Nie b臋d膮 zwa偶a膰 na to, 偶e na pok艂adzie s膮 dzieci. Dla kr贸lewskich 偶o艂nierzy to tylko potom­stwo diab艂a...

- A wi臋c wcze艣niej... Mikkal wpatrywa艂 si臋 nieruchomo w l膮d.

- Raija nie mo偶e jeszcze zbyt dobrze chodzi膰, Reijo. Widzia艂e艣 jej rany. A ja nie znam nikogo w tych stronach. Do teren贸w, gdzie mam znajomych, zosta­艂o sporo drogi. Gdybym tylko zdoby艂 dla niej rena...

- Sam nie dasz sobie z rady z Raij膮 - stwierdzi艂 Reijo. Jego oczy m贸wi艂y co艣, czego Mikkal nie chcia艂 zrozumie膰. - Musicie zej艣膰 na l膮d razem z Petrim i je­go ch艂opcami.

Mikkal znieruchomia艂.

Nigdy w 偶yciu, chcia艂 krzykn膮膰. On, kt贸ry obieca艂 sobie nie okaza膰 zazdro艣ci o Raij臋. To chyba niemo偶­liwe, 偶eby mia艂 sp臋dzi膰 dni, mo偶e tygodnie, w towa­rzystwie m臋偶czyzny, kt贸ry nazbyt wyra藕nie by艂 dla Raiji kim艣 wi臋cej ni偶 tylko przyjacielem.

- Dobrze - zabrzmia艂 jego g艂os. Wygra艂 rozs膮dek i Mikkal zaakceptowa艂 propono­wane rozwi膮zanie.

Dla Raiji musi wytrzyma膰.

Maja obudzi艂a si臋 nie zauwa偶ona przez nikogo z do­ros艂ych. To dziecko, kt贸re zwykle stara艂o si臋 zwraca膰 na siebie uwag臋, potrafi艂o r贸wnie偶 sta膰 si臋 prawie nie­widzialne, kiedy tego chcia艂o.

Statek by艂 interesuj膮cy. Interesuj膮cy w inny spos贸b ni偶 rosyjski. Tam 偶adnego z dzieci nie mia艂o by膰 s艂y­cha膰 ani wida膰. Tutaj za艣 rz膮dzi艂 Reijo.

Reijo pozwala艂 jej na wszystko. Nie zabroni艂by jej rozejrze膰 si臋 po pok艂adzie.

Dop贸ki b臋dzie ostro偶na, nic jej nie grozi.

Wiedzia艂a, 偶e musi uwa偶a膰, 偶eby si臋 zbytnio nie zbli偶a膰 do burty. Chocia偶 w艂a艣ciwie to bardzo pod­niecaj膮ce wychyli膰 si臋 i patrze膰 w d贸艂 na wod臋. Ale nie wolno tego robi膰, kiedy jest sama. To chyba jedy­na rzecz, na kt贸r膮 Reijo by nie pozwoli艂. Zreszt膮 i tak nie dosi臋ga艂a do kraw臋dzi. No, mo偶e gdyby stan臋艂a na palcach. Ale nawet wtedy nie widzia艂a morza.

Maja posuwa艂a si臋 do przodu pomi臋dzy zwojami lin i skrzynkami z narz臋dziami. Mia艂a troch臋 wyrzu­t贸w sumienia, 偶e nie obudzi艂a Elise.

Z pewno艣ci膮 te偶 by chcia艂a tak si臋 przemyka膰 nie­postrze偶enie - sprawdzi膰, jak d艂ugo doro艣li nic nie za­uwa偶膮. Kiedy doro艣li nie pilnuj膮, mo偶na wiele zoba­czy膰. Elise nie odwa偶y艂aby si臋 na to sama. By膰 mo偶e dlatego Maja wola艂a zwiedza膰 statek bez niej.

Elise by艂a wi臋ksza i starsza. Przyjemnie jest robi膰 na w艂asn膮 r臋k臋 co艣, na co Elise by si臋 nie odwa偶y艂a.

Maja pocz艂apa艂a dalej.

Kto艣 le偶a艂 na sakwie i spa艂.

Maja zatrzyma艂a si臋. Zmarszczy艂a g臋ste brwi. Sta­艂a si臋 w tym momencie wiernym odbiciem Mikkala. Nie zdawa艂a sobie jednak z tego sprawy.

Rozejrza艂a si臋 niepewnie. Nikt jej nie zauwa偶y艂.

Kr贸tkie w艂osy? To si臋 nie zgadza.

Ale tylko to si臋 nie zgadza.

Kr贸tkie w艂osy... lecz to jest... to musi by膰...

Maja nie martwi艂a si臋 d艂u偶ej tym, czy kto艣 j膮 za­uwa偶y, czy nie. Jej serce zabi艂o w piersi mocno, bar­dzo mocno. Rzuci艂a si臋 przed siebie. Opad艂a na kola­na przed 艣pi膮c膮 kobiet膮.

Jej g艂os zabrzmia艂 cienko:

- Mama...? Po chwili przerodzi艂 si臋 w niepohamowan膮 rado艣膰:

- Mamo, to ty, mamo!

Raija przebudzi艂a si臋, czuj膮c na twarzy dotyk mi臋k­kiego policzka. Dwie pulchne r膮czki 艣ciska艂y j膮 moc­no za szyj臋. Dziecko przytuli艂o si臋 do niej z ca艂ych si艂, a偶 poczu艂a b贸l, lecz zdo艂a艂a si臋 u艣miechn膮膰, z trudem siadaj膮c.

- Maju, moja kochana!

Uca艂owa艂a j膮 w oba policzki. Przytuli艂a. Maja sa­ma do niej przysz艂a. Dziecko jej b贸lu. Jej najdro偶sze dziecko.

Dla Raiji znaczy艂o to wi臋cej, ni偶 Maja by艂a w sta­nie zrozumie膰. Dziewczynka wiedzia艂a tylko, 偶e ma­ma wr贸ci艂a po d艂ugim, d艂ugim czasie. Wiedzia艂a, 偶e mama trzyma j膮 w ramionach.

Nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e wkr贸tce mama b臋­dzie musia艂a znowu opu艣ci膰 j膮 i rodze艅stwo i 偶e up艂y­nie wiele czasu, zanim ponownie si臋 zobacz膮.

Maja nie podejrzewa艂a nawet, 偶e rozstan膮 si臋 na tak d艂ugo, 偶e nie b臋dzie w stanie przypomnie膰 sobie matczynej twarzy.

Teraz mama by艂a tutaj naprawd臋. Dziwnie pach­nia艂a i dziwnie wygl膮da艂a, lecz to nie mia艂o znacze­nia, bo by艂a przecie偶 jej mam膮. I to ona, Maja, pierw­sza j膮 zauwa偶y艂a. Przed wszystkimi innymi.

Raija sp臋dzi艂a dzie艅 i wiecz贸r z dzie膰mi. Prawie si臋 pobi艂y mi臋dzy sob膮, 偶eby m贸c posiedzie膰 na jej kola­nach, 偶eby m贸c j膮 przytuli膰, 偶eby j膮 u艣ciska膰.

Rany Raiji otworzy艂y si臋. Poczu艂a tak silny b贸l, 偶e pociemnia艂o jej przed oczami, lecz nie da艂a tego po sobie pozna膰.

Dzieci powinny zapami臋ta膰 mam臋 radosn膮. Ten dzie艅 powinien by膰 dobrym wspomnieniem.

Kiedy Raija ko艂ysa艂a w ramionach 艣pi膮c膮 Id臋, przy­szed艂 Reijo. Nie rozmawiali dot膮d o c贸reczce. Lecz Raija zauwa偶y艂a, 偶e jej m膮偶 si臋 domy艣li艂...

- Jest 艣liczna - rzek艂 grubym g艂osem i ostro偶nie od­garn膮艂 ognisty kosmyk z dzieci臋cego czo艂a.

Raija skin臋艂a g艂ow膮.

- Nie chcia艂a艣 mnie powstrzyma膰? - Reijo spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co. - My艣la艂a艣, 偶e nie odejd臋, je偶eli do­wiem si臋 o dziecku?

Odpowiedzia艂a pytaniem:

- A odszed艂by艣? Reijo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- P贸藕niej by艣 偶a艂owa艂 - odezwa艂a si臋 Raija. - Nie chcia艂am ci odbiera膰 tego roku. Dlaczego nie wr贸ci­艂e艣, tak jak si臋 um贸wili艣my?

- Wiele si臋 wydarzy艂o - odpar艂 Reijo. - Mikkal omal nie straci艂 偶ycia...

Opowiedzia艂 Raiji, co si臋 zdarzy艂o od chwili, kiedy nied藕wied藕 zaatakowa艂 Ailo, a偶 do momentu, kiedy po­chowa艂 Aslaka. O swej powrotnej podr贸偶y do osady i o poszukiwaniach Mikkala. O wyprawie na wsch贸d.

- Chyba tak mia艂o si臋 sta膰 - rzek艂 w ko艅cu. - W prze­ciwnym razie nie znale藕liby艣my si臋 tu z Mikkalem dok艂adnie w chwili, kiedy najbardziej nas potrzebowa艂a艣.

To, co mia艂 jej teraz powiedzie膰, zdawa艂o si臋 naj­trudniejsze. Lecz by艂 jej to winien.

Obiecali sobie szczero艣膰. 呕e zawsze b臋d膮 wobec siebie uczciwi.

- Rozmawia艂em z Mikkalem - zacz膮艂. - Wiele.

- O mnie?

- O nas. O tobie. O mnie. O Mikkalu...

- Ca艂y czas pod膮偶amy wzajemnie po swoich 艣la­dach, my troje...

Raija u艣miechn臋艂a si臋 smutno. Opar艂a policzek o delikatn膮 g艂贸wk臋 Idy.

- Zanim to... - Reijo gestykulowa艂, czu艂 si臋 nie­zr臋cznie. - Zanim to si臋 sta艂o, znale藕li艣my pewne roz­wi膮zanie. Sigga nie 偶yje. Ju偶 nie stoi mi臋dzy wami. Nic nie stoi mi臋dzy wami...

- Zapominasz, 偶e si臋 pobrali艣my, Reijo - powie­dzia艂a 艂agodnie.

- Wiesz, 偶e ci臋 nie kocham, Raiju - rzek艂 z brutal­n膮 szczero艣ci膮. - Zawsze b臋d臋 ci臋 lubi艂. Na zawsze po­zostaniesz moim najlepszym przyjacielem, ale ci臋 nie kocham. Nie mo偶na tego zmieni膰. A ty i Mikkal od pocz膮tku si臋 kochali艣cie. My艣leli艣cie o sobie nawza­jem. Nie chc臋 wam sta膰 na drodze. Pragn臋, aby艣 by­艂a szcz臋艣liwa, Raiju. Ze mn膮 nie zaznasz szcz臋艣cia, na jakie zas艂ugujesz.

- Chcia艂e艣 mi to powiedzie膰, gdyby mnie nie oskar­偶ono o czary?

Skin膮艂 powa偶nie g艂ow膮.

- Dzieci mia艂y zosta膰 przy tobie - m贸wi艂 dalej. - Tak wspaniale to obmy艣lili艣my, Mikkal i ja. Obieca艂 mi, 偶e od czasu do czasu b臋d臋 m贸g艂 widywa膰 Maj臋. Wtedy nie wiedzia艂em jeszcze o Idzie... Raija unios艂a jeden z k膮cik贸w ust.

- A teraz wszystko uk艂ada si臋 na odwr贸t. Ty mu­sisz zaj膮膰 si臋 dzie膰mi. 呕ycie w swobodzie, o kt贸rym marzy艂e艣, pozostanie tylko w sferze fantazji.

- To nie ma znaczenia - zapewni艂. - Przynajmniej mam po co 偶y膰.

- I nadal proponujesz mi... wolno艣膰?

- Ca艂kowit膮.

- Jeste艣 wspania艂omy艣lny - stwierdzi艂a. - Powinie­ne艣 znale藕膰 kogo艣, kto potrafi艂by to doceni膰, Reijo. 呕ycz臋 ci z ca艂ej duszy, 偶eby艣 pozna艂 kogo艣 takiego, przy kim m贸g艂by艣 偶y膰 pe艂ni膮 偶ycia.

Reijo spu艣ci艂 wzrok. Spojrza艂 na Id臋.

- My艣l臋, 偶e to male艅stwo nada sens mojemu istnie­niu - rzeki z czu艂o艣ci膮 w g艂osie.

Raija napotka艂a jego spojrzenie. Jak dobrze rozu­mieli si臋 nawzajem!

- Wiesz, 偶e nie to mia艂am na my艣li - powiedzia艂a spokojnie. Nabra艂a powietrza i spyta艂a: - Kiedy mu­sz臋 wyruszy膰?

- Dzi艣 w nocy. Po偶egnanie nie zabra艂o wiele czasu. Nie dogonili jeszcze flotylli 艂odzi rybackich, zd膮偶aj膮cych na po艂u­dnie. Wydawa艂o im si臋, 偶e z tylu na horyzoncie za­majaczy艂 偶agiel.

To mog艂o oznacza膰 tylko jedno.

Raija nie mia艂a nawet odwagi pog艂adzi膰 dzieci po policzkach. Wola艂a nie ryzykowa膰 w obawie, 偶e si臋 przebudz膮. Nie mog膮 si臋 o niczym dowiedzie膰. Mia艂a znikn膮膰 tak, jak si臋 pojawi艂a - niczym we 艣nie. Lecz niezmiernie trudno by艂o odchodzi膰 od nich, nie u艣ci­skawszy ich. Trudno opuszcza膰 je, nie wiedz膮c, kie­dy si臋 znowu zobacz膮. Czy si臋 w og贸le zobacz膮...

Mia艂a Mikkala, lecz poza tym straci艂a wszystko.

Nie tak wyobra偶a艂a sobie szcz臋艣cie. Je偶eli tak wygl膮­da szcz臋艣cie, to jest bardziej 偶a艂osne, ni偶 przypuszcza艂a.

Widocznie zawsze mia艂o jej czego艣 brakowa膰. Za­wsze musia艂a co艣 po艣wi臋ci膰, 偶eby zdoby膰 co艣 innego. I p艂aci膰 za to potwornie drogo.

Dobrze, 偶e mog艂a przytuli膰 Reijo. U艣cisn臋艂a go, czu艂a, 偶e jest taki rzeczywisty.

To on musia艂 Raij臋 od siebie odsun膮膰.

- Marnujecie drogocenny czas, m贸j aniele - rzek艂. Nie potrafi艂 ukry膰, jak bolesne jest dla niego to roz­stanie. Wiedzia艂, 偶e takie jest dla wszystkich. - Musi­cie ju偶 i艣膰, Raiju. Musicie. Spr贸buj by膰 cho膰 troch臋 szcz臋艣liwa. Spr贸buj korzysta膰 z 偶ycia, dziewczyno! Nie chc臋 ujrze膰 jakiego艣 wychudzonego szkieletu w dniu, kiedy si臋 znowu spotkamy. Wiesz, 偶e uczy­ni臋 wszystko, 偶eby dzieciom niczego nie zabrak艂o. Ty natomiast zadbaj o to, 偶eby niczego nie zabrak艂o to­bie i Mikkalowi. B臋dziemy o was pami臋ta膰, skarbie, wiemy, 偶e nie up艂ynie ani jeden dzie艅, w kt贸rym by艣 o nas nie my艣la艂a. Nie p艂acz, moja przyjaci贸艂ko!

Otar艂 kciukiem jej 艂zy. U艣miechn膮艂 si臋 do niej, sta­raj膮c si臋 by膰 dzielny. Tak dzielny, jak dzielna by艂a Raija. Potem lekko poca艂owa艂 j膮 w usta i odwr贸ci艂 w stron臋 Mikkala.

Nie musia艂 chyba w膮tpi膰 w to, 偶e Raija spe艂ni je­go 偶yczenie.

Stali we czworo, patrz膮c za 偶aglowcem oddalaj膮­cym si臋 ku zachodowi. Mikkal obejmuj膮cy Raij臋, Petri i Aleksanteri.

Tapio i Markku zdecydowali si臋 pop艂yn膮膰 dalej z Reijo. Potrzebowa艂 za艂ogi, a ch艂opcy bez trudu znaj­d膮 p贸藕niej trasy prowadz膮ce na po艂udnie ku domo­wi. Mogli te偶 zosta膰, znajduj膮c zarobek w tym czy in­nym miejscu na wybrze偶u.

Nie mieli 偶adnych szczeg贸lnych plan贸w. Byli m艂odzi i mo偶liwo艣ci same 艣cieli艂y si臋 u ich st贸p, jak m贸wili.

Kiedy ju偶 b臋d膮 wiedzieli co艣 na pewno, wtedy prze­艣l膮 wiadomo艣膰. Je偶eli rodzina nie otrzyma 偶adnych wie­艣ci, to znaczy, 偶e z pewno艣ci膮 dobrze im si臋 wiedzie.

Byli m艂odzi i beztroscy - i znale藕li si臋 w Ruiji, kra­inie mlekiem i miodem p艂yn膮cej.

A w ka偶dym razie obfituj膮cej w ryby.

W t艂uste lata.

Nasta艂y trudne dni. Atmosfera by艂a napi臋ta, lecz nawet Mikkal, kt贸remu obecna sytuacja podoba艂a si臋 najmniej, musia艂 przyzna膰, 偶e bez towarzysz膮cych im Fin贸w by sobie nie poradzili. Raija nie by艂a w stanie zbyt d艂ugo i艣膰 o w艂asnych si艂ach. On sam nie m贸g艂 jej nie艣膰.

Bez Petriego i Aleksanteriego nie uszliby daleko.

Z wyrzuconego przez morze drewna i wierzbo­wych witek zrobili co艣 w rodzaju noszy, na kt贸rych nie艣li dziewczyn臋.

Do tego potrzeba by艂o dw贸ch ludzi.

Mikkal, kt贸ry got贸w by艂 umrze膰 dla Raiji, nie m贸g艂by jej uratowa膰 w pojedynk臋.

Potrzebowa艂 tego m臋偶czyzny, kt贸ry by艂 jej kochan­kiem.

W najgorszych chwilach zastanawia艂 si臋, czy mo偶e obaj, Petri i Aleksanteri, nimi byli. Dostrzega艂 to i owo w jej spojrzeniach, kt贸re wymienia艂a z Aleksanterim. Tamten za艣 patrzy艂 na ni膮 czasem tak, jak pies patrzy na swojego pana - z takim samym ufnym, ofiarnym oddaniem.

Zastanawia艂 si臋, czy jej to nie przeszkadza. Nigdy tego nie okaza艂a, lecz m贸g艂 si臋 zastanawia膰.

Sytuacja zmusi艂a ich do pozostawania razem przez ponad dwa tygodnie. Po tym czasie Raija mog艂a wresz­cie si臋 porusza膰 o w艂asnych si艂ach, rany si臋 zros艂y. Mikkal by艂 zdania, 偶e wkr贸tce dotr膮 do kt贸rego艣 z jego krewnych.

Tam otrzymaj膮 pomoc. 呕ywno艣膰, jurt臋 - rena, 偶e­by mogli w臋drowa膰 dalej.

Nie powiedzia艂 tego wprost, lecz da艂 wyra藕nie Petriemu i Aleksanteriemu do zrozumienia, 偶e ju偶 nie potrzebuje ich pomocy.

Petri w lot zrozumia艂 jego intencje.

Tego wieczoru przy ognisku wyci膮gn膮艂 nogi ku ogniowi i powiedzia艂, 偶e chyba ju偶 czas zmieni膰 to­warzystwo.

Nikt si臋 nie sprzeciwi艂.

Raija widzia艂a, jak zbli偶a si臋 ten moment. Wycze­kiwa艂a go, a jednocze艣nie si臋 ba艂a.

W ci膮gu ostatnich tygodni wyczuwa艂a niemal na odleg艂o艣膰 zazdro艣膰 Mikkala.

Ba艂a si臋, 偶e b臋dzie zadawa艂 pytania. Nie by艂a pew­na, czy na nie odpowie.

Zbyt dobrze wiedzia艂a, jak by zareagowa艂, gdyby wyzna艂a mu prawd臋.

Teraz czu艂a si臋 od niego ca艂kiem zale偶na.

Mog艂oby im by膰 razem tak dobrze.

Ale mogli te偶 zniszczy膰 si臋 nawzajem.

Zawsze tak si臋 mi臋dzy nimi dzia艂o - niebo albo pie­k艂o.

Nie spieszy艂o im si臋, lecz po偶egnanie z Petrim i Aleksanterim nie trwa艂o d艂u偶ej ni偶 to na statku.

Aleksanteri popatrzy艂 smutno na Raij臋. By艂 blady na twarzy. Wygl膮da艂o na to, jak gdyby dusi艂 w sobie co艣, co oczywi艣cie nie powinno zosta膰 powiedziane. W ko艅cu zdecydowa艂 si臋 zatrzyma膰 to dla siebie i tylko zdawko­wo si臋 po偶egna艂. Podzi臋kowa艂 za czas sp臋dzony razem. Za偶artowa艂, 偶e jej jedzenie nie by艂o takie najgorsze.

Mikkal obserwowa艂 oboje z uwag膮, przys艂uchiwa艂 si臋 ka偶demu s艂owu. Lecz nie pad艂o nic, co mog艂oby zosta膰 dwuznacznie zrozumiane.

Raija czu艂a za to wdzi臋czno艣膰 dla Aleksanteriego.

Gorzej posz艂o z Petrim.

On znaczy艂 o wiele wi臋cej. Z Aleksanterim 艂膮czy艂 j膮 raczej flirt. To, co prze偶y艂a z Petrim, by艂o znacz­nie powa偶niejsze.

Bardzo go lubi艂a.

W innym czasie, w innym 艣wiecie, w kt贸rym Mikkal by艂 dla niej tylko bratem, Petri m贸g艂by zosta膰 jej m臋偶em.

Wiedzia艂a o tym. Petri te偶 o tym wiedzia艂. Mikkal zapewne si臋 domy艣la艂. Nie musia艂a si臋 ba膰 po偶egna­nia z Petrim. Wierzy艂a, 偶e nigdy nie uczyni艂by nicze­go, co postawi艂oby j膮 w trudnej sytuacji.

Rozumia艂... J膮... Mikkala. Najlepiej rozumia艂 Mikkala, a 艣wiadomo艣膰, 偶e ten cz艂owiek 偶ywi dla niego tyle niech臋ci, sprawia艂a mu b贸l. Chcia艂by go lepiej pozna膰...

Pragn膮艂 obj膮膰 Raij臋 i mocno, mocno j膮 przytuli膰 jeszcze jeden jedyny raz.

Chcia艂by odnale藕膰 jej usta i wykra艣膰 jeszcze ten ostatni poca艂unek...

Lecz to by艂oby nie w porz膮dku. Czu艂by si臋 jak z艂o­dziej.

Musi zadowoli膰 si臋 wspomnieniami.

Nigdy nie s膮dzi艂, 偶e rozstan膮 si臋 w taki spos贸b.

Zamiast j膮 obj膮膰, zamiast j膮 poca艂owa膰 i zatopi膰 twarz w jej w艂osach, u艣cisn膮艂 tylko jej d艂o艅. Lekko. Nie za d艂ugo. Nie za kr贸tko.

Po偶egna艂 si臋 niemal ch艂odno.

- Mi艂o by艂o ci臋 pozna膰 - rzek艂.

Na jedn膮 kr贸tk膮 sekund臋 spotka艂y si臋 ich spojrze­nia. Wyczyta艂 w jej oczach, 偶e jest mu wdzi臋czna, 偶e tak si臋 zachowa艂.

To Petriemu wystarczy艂o.

- By膰 mo偶e nasze drogi skrzy偶uj膮 si臋 kiedy艣 w przy­sz艂o艣ci? - Uczyni艂 gest r臋k膮: - Ruija nie jest przecie偶 taka wielka.

Raija roze艣mia艂a si臋.

Razem z Mikkalem patrzy艂a, jak odchodz膮. Dalej na po艂udnie. W膮tpi艂a w to, by ich drogi kiedykolwiek si臋 zesz艂y.

Ruija wydawa艂a si臋 wystarczaj膮co rozleg艂a.

- B臋dziesz za nimi t臋skni膰?

- Mo偶e - odpar艂a tajemniczo. - Bardzo mi pomo­gli, kiedy znalaz艂am si臋 w trudnej sytuacji.

Mikkal nie zadawa艂 wi臋cej pyta艅. Zmusi艂 si臋, by si臋 od tego powstrzyma膰. Tym razem niczego nie znisz­czy. Tym razem nikt nie stanie mi臋dzy nimi.

Po prostu postanowi艂 usun膮膰 z pami臋ci obu Fin贸w. Jak tylko znikn膮 mu z oczu, zapomni o nich. Ani s艂o­wem nie wspomni o nich Raiji.

- Czeka nas dalszy ci膮g - rzeki do Raiji, kiedy wieczo­rem siedzieli we dwoje przy ognisku. - Nie tego dnia, kiedy widzieli艣my si臋 po raz ostatni, lecz dalszy ci膮g tej chwili, kiedy przed wielu, wielu laty musia艂a艣 odej艣膰...

- A czy lata, kt贸re od tego czasu up艂yn臋艂y, si臋 nie li­cz膮?

Mikkal wpatrywa艂 si臋 w ta艅cz膮ce p艂omienie.

- Licz膮 si臋 - westchn膮艂 wreszcie. - Nie mo偶emy po prostu udawa膰, 偶e ich nie by艂o. Zbyt wiele si臋 zdarzy艂o...

- Rzeczy, o kt贸rych nie spos贸b zapomnie膰 - do­ko艅czy艂a za niego Raija. - Spotkali艣my ludzi, kt贸rych nie mo偶emy wymaza膰 z pami臋ci. O kt贸rych nie po­winni艣my zapomnie膰. Kt贸rzy nas ukszta艂towali, spra­wili, 偶e jeste艣my dzi艣 tacy, a nie inni, Mikkal.

Spojrza艂a na niego powa偶nie. Nie by艂o to dzieci臋­ce spojrzenie. Raija doros艂a. Sta艂a si臋 kobiet膮. Jego kobiet膮.

- Czy Reijo z tob膮 rozmawia艂? - spyta艂 Mikkal, nie patrz膮c na ni膮.

- Tak. M贸wi艂, 偶e wiele dyskutowali艣cie, obaj.

- I...?

- W mojej sytuacji nie mam nawet wyboru - od­par艂a zamy艣lona.

- Ale gdyby艣 mog艂a? Raija podnios艂a wzrok i napotka艂a jego spojrzenie.

Dobry Bo偶e, jaki偶 on przystojny! Nie zna艂a chyba nikogo, kto by艂by r贸wnie poci膮gaj膮cy.

Przyby艂o mu zmarszczek od czasu, kiedy si臋 ostatnio spotkali. By膰 mo偶e inni nie przyznaliby jej racji co do jego urody, lecz dla Raiji nie mia艂o to znaczenia.

Patrzy艂a na niego kochaj膮cymi oczyma. Dlatego nie mia艂 sobie r贸wnych.

- Gdybym mog艂a wybiera膰 - powiedzia艂a powoli - gdybym mog艂a wybiera膰 i gdybym wiedzia艂a, 偶e ni­kogo moja decyzja nie zrani... - Raija u艣miechn臋艂a si臋 smutno i wci膮gn臋艂a powietrze: - Wiesz dobrze, co bym powiedzia艂a, Mikkal. Wiesz, 偶e nic na 艣wiecie by mnie z tob膮 nie rozdzieli艂o.

U艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. Ale jej nie dotkn膮艂.

- A teraz? - spyta艂. - Jak b臋dzie teraz, moja Raiju? Nie wiemy, jak d艂ugo pozostaniemy razem. Nie zde­cydowali艣my o tym sami, lecz uczyni艂 to za nas los. Co teraz zrobimy?

- Wiesz, 偶e nie potrafi臋 zapomnie膰 o tych, kt贸rych wys艂a艂am z Reijo.

Skin膮艂 powa偶nie g艂ow膮.

- My艣lisz, 偶e ja potrafi臋? - spyta艂. - Pami臋taj, 偶e jest w艣r贸d nich moja c贸rka.

Raija spu艣ci艂a wzrok.

- Nie mo偶emy codziennie p艂aka膰 - odpar艂a spokoj­nie. - Niezale偶nie od tego, co nas spotyka, musimy 偶y膰, Mikkal. I b臋dziemy potrzebowa膰 siebie nawzajem.

D艂ugo patrzy艂a mu w oczy.

- Bez ciebie jestem niczym.

- Zawsze chyba zdawa艂em sobie z tego spraw臋 odpar艂 cicho. Chwyci艂 jej szczup艂e d艂onie. U艣cisn膮艂 je czule.

- Gdy kto艣 kogo艣 bardzo lubi, to lubi go r贸wnie偶 w trudnych chwilach - rzek艂 tonem cz艂owieka o 偶y­ciowym do艣wiadczeniu, kt贸rego ch艂opak sprzed lat nie posiada艂. - Musimy si臋 trzyma膰 razem i pr贸bowa膰 nawzajem wspiera膰, by m贸c wsp贸lnie wyj艣膰 na spo­tkanie dobrych dni.

Mikkal pochyli艂 si臋 i uca艂owa艂 d艂onie Raiji. Naj­pierw jedn膮, potem drug膮.

- Kocham ci臋, Ma艂y Kruku - rzek艂 ochryp艂ym g艂o­sem. - Zawsze ci臋 kocha艂em i zawsze b臋d臋 ci臋 kocha艂. My艣l臋, 偶e w艂a艣nie w tym tkwi nasza si艂a. W tym, 偶e darzymy si臋 takim wielkim uczuciem.

Raija spojrza艂a Mikkalowi w oczy. Zamruga艂a, po­wstrzymuj膮c zdradzieckie 艂zy.

- Masz racj臋 - przyzna艂a. - I ja ciebie kocham, Mikkal. Wszystko przemija, lecz to jedno jest trwa艂e.

Wpatrywali si臋 w ognisko.

Ich niezachwiana mi艂o艣膰 mia艂a im pom贸c w przy­sz艂o艣ci, w kt贸r膮 oboje bali si臋 spojrze膰.

Byli razem.

Kochali.

I kiedy艣 by膰 mo偶e uda im si臋 zbudowa膰 co艣, co mo偶na by nazwa膰 szcz臋艣ciem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Tajemnicza nieznajoma
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy" M臋偶czyzna w masce
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy1 Bli偶ej prawdy
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy 艢lad na pustkowiu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy7 Syn armatora
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy ?z korzeni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Niszcz膮cy p艂omie艅
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy# Z艂oty ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy& Wyj臋ty spod prawa
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy) Droga do domu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy8 W臋drowny ptak
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy0 Na dobre i z艂e dni
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy' ?ryca
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Pos艂aniec 艣mierci
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Wyroki losu
Pedersen?nte Raija ze 艣nie偶nej krainy Mro藕ne noce