Franz Kafka
T艂umaczy艂: Juliusz Kydry艅ski
Kolonia karna
(In der Strafkolonie)
Jest to szczeg贸lny aparat - powiedzia艂 oficer do podr贸偶nego - badacza i jak gdyby z pewnym zdumieniem spojrza艂 na dobrze mu przecie偶 znany przyrz膮d. Zdawa艂o si臋, 偶e podr贸偶ny jedynie z grzeczno艣ci przyj膮艂 zaproszenie komendanta, kt贸ry go wezwa艂 do asystowania przy egzekucji 偶o艂nierza skazanego za niepos艂usze艅stwo i obraz臋 zwierzchnika. Co prawda, tak偶e w kolonii karnej nie bardzo interesowano si臋 t膮 egzekucj膮. W ka偶dym razie tutaj, w ma艂ej dolinie, g艂臋bokiej, piaszczystej i zewsz膮d zamkni臋tej niczym nieporo艣ni臋tymi stokami, pr贸cz oficera i podr贸偶nego by艂 tylko skazaniec, t臋py m臋偶czyzna o szerokich szcz臋kach, zaniedbanych w艂osach i zmi臋tej twarzy. By艂 jeszcze tak偶e 偶o艂nierz trzymaj膮cy ci臋偶ki 艂a艅cuch, z kt贸rego zwisa艂y ma艂e 艂a艅cuchy, a te z kolei tak偶e mi臋dzy sob膮 by艂y po艂膮czone specjalnymi 艂a艅cuchami. Kr臋powa艂y one kostki n贸g, przeguby r膮k, a tak偶e szyj臋 skaza艅ca. Skazaniec wygl膮da艂 zreszt膮 pos艂usznie jak pies i zdawa艂o si臋, 偶e mo偶na by mu pozwoli膰 spokojnie biega膰 po stokach, a na pocz膮tku egzekucji wystarczy艂oby gwizdn膮膰, 偶eby przyszed艂. Podr贸偶ny niewiele uwagi po艣wi臋ca艂 aparatowi i przechadza艂 si臋 tam i z powrotem poza plecami skaza艅ca, niemal widocznie my艣l膮c o czym innym, podczas gdy oficer zajmowa艂 si臋 ostatnimi przygotowaniami. To wpe艂za艂 pod aparat, g艂臋boko wbudowany w ziemi臋, to zn贸w wchodzi艂 na drabin臋, by sprawdzi膰 jego g贸rne cz臋艣ci.
By艂y to prace, kt贸re w艂a艣ciwie mo偶na by艂o powierzy膰 maszyni艣cie, ale oficer dokonywa艂 ich z wielkim zapa艂em, czy to dlatego, 偶e by艂 szczeg贸lnym zwolennikiem tego aparatu, czy 偶e z innych wzgl臋d贸w nie mo偶na by艂o nikomu innemu powierzy膰 tej pracy.
- Teraz jest wszystko gotowe! - zawo艂a艂 wreszcie i zszed艂 z drabiny.
By艂 niezwykle zm臋czony, oddycha艂 z otwartymi ustami, a za ko艂nierz munduru zatkni臋te mia艂 dwie delikatne damskie chusteczki do nosa.
- Te mundury s膮 jednak za ci臋偶kie, jak na kraje podzwrotnikowe - powiedzia艂 podr贸偶ny, zamiast, jak tego oczekiwa艂 oficer, zainteresowa膰 si臋 aparatem.
- Zapewne - odpar艂 oficer myj膮c zabrudzone oliw膮 i smarem r臋ce w przygotowanym kuble z wod膮 - ale one oznaczaj膮 ojczyzn臋; nie chcemy straci膰 z my艣li ojczyzny. Ale niech pan teraz spojrzy na ten aparat - doda艂 zaraz, osuszy艂 r臋ce r臋cznikiem i r贸wnocze艣nie wskaza艂 na przyrz膮d. - Dotychczas potrzebna by艂a jeszcze praca r膮k, ale odt膮d aparat pracuje zupe艂nie sam.
Podr贸偶ny skin膮艂 g艂ow膮 i poszed艂 za oficerem. Ten za艣 pr贸bowa艂 zabezpieczy膰 si臋 na wszelki wypadek, m贸wi艂 wi臋c:
- Zdarzaj膮 si臋 naturalnie uszkodzenia, co prawda mam nadziej臋, 偶e dzisiaj ich nie b臋dzie, ale zawsze trzeba si臋 z nimi liczy膰. Aparat powinien by膰 w ruchu przez dwana艣cie godzin bez przerwy. Je艣li nawet trafiaj膮 si臋 defekty, to s膮 one ca艂kiem drobne i natychmiast si臋 je naprawia. Czy nie zechce pan usi膮艣膰? - zapyta艂 w ko艅cu, ze stosu trzcinowych krzese艂 wyci膮gn膮艂 jedno i ofiarowa艂 je podr贸偶nemu; ten nie m贸g艂 odm贸wi膰.
Siedzia艂 teraz nad brzegiem wykopu, rzuci艂 we艅 przelotne spojrzenie. Wykop nie by艂 bardzo g艂臋boki. Po jednej jego stronie wygrzebana ziemia pi臋trzy艂a si臋 w wa艂, po drugiej stronie sta艂 aparat.
- Nie wiem - rzek艂 oficer - czy komendant obja艣nia艂 ju偶 panu aparat.
Podr贸偶ny zrobi艂 nieokre艣lony ruch r臋k膮; oficer niczego wi臋cej nie pragn膮艂, gdy偶 m贸g艂 teraz sam udzieli膰 obja艣nie艅.
- Aparat ten - powiedzia艂 i uj膮艂 r臋koje艣膰 korby, na kt贸rej si臋 opar艂 - jest wynalazkiem naszego poprzedniego komendanta. Wsp贸艂pracowa艂em ju偶 przy najwcze艣niejszych jego pr贸bach, bra艂em tak偶e udzia艂 we wszystkich pracach a偶 do jego uko艅czenia. Zas艂uga dokonania wynalazku przypada zreszt膮 wy艂膮cznie naszemu poprzedniemu komendantowi. Czy s艂ysza艂 pan o nim? Nie? A wi臋c nie przesadz臋, je艣li powiem, 偶e urz膮dzenie ca艂ej kolonii karnej jest jego dzie艂em. My, jego przyjaciele, wiedzieli艣my ju偶 w chwili jego 艣mierci, 偶e urz膮dzenie kolonii jest dzie艂em na tyle sko艅czonym w sobie, 偶e jego nast臋pca, cho膰by mia艂 w g艂owie tysi膮c nowych plan贸w, nie b臋dzie m贸g艂 - przynajmniej w ci膮gu wielu lat - zmieni膰 nic ze starego. I nasza przepowiednia si臋 spe艂ni艂a; nowy komendant musia艂 to uzna膰. Szkoda, 偶e nie zna艂 pan poprzedniego komendanta! Ale - przerwa艂 sobie oficer - ja tu gadam, a jego aparat stoi oto przed nami. Sk艂ada si臋 on, jak pan widzi, z trzech cz臋艣ci. Dla ka偶dej z tych cz臋艣ci z biegiem czasu powsta艂y popularne swojskie okre艣lenia. Dolna cz臋艣膰 nazywa si臋 "艂贸偶kiem", g贸rna - "rysownikiem", a ta tutaj 艣rodkowa, wisz膮ca cz臋艣膰 nazywa si臋 "bron膮".
- Bron膮? - spyta艂 podr贸偶ny.
Nie s艂ucha艂 do艣膰 uwa偶nie, s艂o艅ce operowa艂o zbyt silnie w nieocienionej dolinie, trudno by艂o zebra膰 my艣li. Tym bardziej godny podziwu wydawa艂 mu si臋 oficer, kt贸ry w ciasnej, paradnej, obci膮偶onej epoletami i obwieszonej sznurami 偶o艂nierskiej kurtce tak gorliwie wyk艂ada艂 swoj膮 rzecz, a opr贸cz tego, podczas gdy m贸wi艂, jeszcze tu i tam 艣rubokr臋tem dokr臋ca艂 jak膮艣 艣rub臋. W podobnym usposobieniu jak podr贸偶ny zdawa艂 si臋 by膰 偶o艂nierz. Owin膮艂 sobie 艂a艅cuch skaza艅ca wok贸艂 obu przegub贸w, r臋k膮 opar艂 si臋 na karabinie, zwiesi艂 g艂ow臋 i nic go nie obchodzi艂o. Podr贸偶ny nie dziwi艂 si臋 temu, poniewa偶 oficer m贸wi艂 po francusku, a z pewno艣ci膮 ani 偶o艂nierz, ani skazaniec nie znali francuskiego. Tym bardziej by艂o zastanawiaj膮ce, 偶e skazaniec stara艂 si臋 jednak zrozumie膰 wyja艣nienia oficera. Z pewnego rodzaju ospa艂膮 wytrwa艂o艣ci膮 kierowa艂 zawsze wzrok w to miejsce, kt贸re w艂a艣nie oficer wskazywa艂, a kiedy teraz podr贸偶ny przerwa艂 oficerowi pytaniem, i on tak偶e, podobnie jak oficer, spojrza艂 na podr贸偶nego.
- Tak, bron膮 - odpar艂 oficer. - To odpowiednia nazwa. Ig艂y s膮 umieszczone tak jak w bronie, a tak偶e
ca艂o艣膰 porusza si臋 jak brona, cho膰 tylko w jednym miejscu, i to o wiele kunsztowniej. Zreszt膮 zaraz pan
to zrozumie. Tutaj, na 艂贸偶ku, k艂adzie si臋 skaza艅ca. Chcia艂bym najpierw opisa膰 aparat, a dopiero potem pokaza膰 sam膮 procedur臋. B臋dzie pan j膮 m贸g艂 p贸藕niej lepiej 艣ledzi膰. Zreszt膮 ko艂o z臋bate w rysowniku zbyt si臋 ju偶 star艂o i bardzo skrzypi, kiedy jest w ruchu; zaledwie mo偶na si臋 wtedy porozumie膰; niestety bardzo trudno tu dosta膰 cz臋艣ci zapasowe. A wi臋c tutaj, jak powiedzia艂em, jest 艂贸偶ko. Jest ono ca艂kowicie i dok艂adnie pokryte warstw膮 waty; dowie si臋 pan jeszcze, w jakim celu. Na owej wacie k艂adzie si臋 skaza艅ca na brzuchu, oczywi艣cie nagiego; tutaj s膮 rzemienie, aby go przytroczy膰 za r臋ce, za nogi i za szyj臋. Tu u wezg艂owia 艂贸偶ka, gdzie, jak powiedzia艂em, cz艂owiek k艂adzie si臋 najpierw twarz膮, znajduje si臋 贸w ma艂y klin filcowy, kt贸ry z 艂atwo艣ci膮 mo偶na tak wyregulowa膰, aby wepchn膮膰 go cz艂owiekowi wprost w usta. A to w tym celu, aby przeszkodzi膰 krzykom i rozgryzieniu j臋zyka. Naturalnie cz艂owiek musi ten filc wzi膮膰 w usta, gdy偶 inaczej rzemie艅 przytrzymuj膮cy szyj臋 z艂amie mu kark.
- To jest wata? - spyta艂 podr贸偶ny i pochyli艂 si臋 do przodu.
- Tak, na pewno - odpar艂 oficer ze 艣miechem - niech pan sam dotknie. - Uj膮艂 r臋k臋 podr贸偶nego i przeci膮gn膮艂 j膮 po 艂贸偶ku. - Jest to wata specjalnie spreparowana, dlatego wygl膮da tak nie do poznania; b臋d臋 jeszcze m贸wi艂 o jej przeznaczeniu.
Podr贸偶ny zainteresowa艂 si臋 ju偶 nieco aparatem; trzymaj膮c d艂o艅 nad oczami dla ochrony przed s艂o艅cem, spojrza艂 w g贸r臋 na aparat. By艂a to du偶a budowla. 艁贸偶ko i rysownik posiada艂y jednakowe wymiary i wygl膮da艂y jak dwie ciemne skrzynie. Rysownik wznosi艂 si臋 mniej wi臋cej dwa metry ponad 艂贸偶kiem; oba przyrz膮dy by艂y na kraw臋dziach po艂膮czone czterema mosi臋偶nymi sztabami, kt贸re niemal iskrzy艂y si臋 w s艂o艅cu. Pomi臋dzy skrzyniami na stalowej ta艣mie wisia艂a brona.
Oficer ledwie zwr贸ci艂 uwag臋 na poprzedni膮 oboj臋tno艣膰 podr贸偶nego, teraz jednak pochwyci艂 jego budz膮ce si臋 zainteresowanie; dlatego przerwa艂 swoje wyja艣nienia, aby zostawi膰 podr贸偶nemu czas na spokojn膮 obserwacj臋. Skazaniec na艣ladowa艂 podr贸偶nego; poniewa偶 nie m贸g艂 os艂oni膰 oczu d艂oni膮, mruga艂 ku g贸rze nieos艂oni臋tymi.
- A wi臋c tutaj le偶y cz艂owiek - rzek艂 podr贸偶ny, odchyli艂 si臋 w krze艣le i skrzy偶owa艂 nogi.
- Tak - odpowiedzia艂 oficer, odsun膮艂 czapk臋 nieco do ty艂u i przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po gor膮cej twarzy. - Teraz niech pan pos艂ucha. Zar贸wno 艂贸偶ko, jak i rysownik posiadaj膮 swoje w艂asne baterie elektryczne; 艂贸偶ko potrzebuje jej dla siebie, rysownik dla brony. Skoro tylko cz艂owiek zostanie przytroczony, wprawia si臋 艂贸偶ko w ruch. Drobnymi, bardzo szybkimi ruchami drga ono r贸wnocze艣nie na boki oraz w prz贸d i w ty艂. Podobne aparaty widzia艂 pan mo偶e w zak艂adach leczniczych; tylko 偶e przy naszym 艂贸偶ku wszystkie ruchy s膮 dok艂adnie obliczone; mianowicie musz膮 one by膰 dok艂adnie zestrojone z ruchami brony. W艂a艣nie tej bronie pozostawia si臋 samo wykonanie wyroku.
- Jak偶e wi臋c brzmi wyrok? - zapyta艂 podr贸偶ny.
- Tego pan tak偶e nie wie? - zdumia艂 si臋 oficer i przygryz艂 wargi. - Prosz臋 mi wybaczy膰, je偶eli moje wyja艣nienia s膮 nieuporz膮dkowane; bardzo przepraszam. Dawniej mianowicie zwyk艂 by艂 obja艣nia膰 sam komendant; ale nowy komendant zwolni艂 si臋 z tego zaszczytnego obowi膮zku; 偶e jednak nawet tak dostojnego go艣cia - podr贸偶ny obiema r臋kami pr贸bowa艂 broni膰 si臋 przed tymi wyrazami czci, lecz oficer obstawa艂 przy nich - 偶e nawet tak dostojnego go艣cia nie poinformowa艂 o formie naszego wyroku, to ju偶 jest co艣 nowego, co... - mia艂 ju偶 na wargach przekle艅stwo, opanowa艂 si臋 jednak i rzek艂 tylko: - Nie powiadomiono mnie o tym, nie moja wi臋c wina. Zreszt膮, owszem, jestem w stanie jak najlepiej obja艣ni膰 nasze sposoby wykonywania wyroku, gdy偶 nosz臋 tutaj - uderzy艂 si臋 po g贸rnej kieszeni kurtki - odr臋czne rysunki poprzedniego komendanta.
- Odr臋czne rysunki samego komendanta? - spyta艂 podr贸偶ny. - Czy偶by on wszystko 艂膮czy艂 w swej osobie? Czy偶by by艂 偶o艂nierzem, s臋dzi膮, konstruktorem, chemikiem, rysownikiem?
- Tak jest - odpar艂 oficer kiwaj膮c g艂ow膮 z nieruchomym, zamy艣lonym spojrzeniem. Nast臋pnie krytycznie spojrza艂 na swoje r臋ce; wyda艂y mu si臋 nie do艣膰 czyste, aby dotyka膰 rysunk贸w; poszed艂 wi臋c do kub艂a i umy艂 je raz jeszcze. Potem wyci膮gn膮艂 ma艂膮 sk贸rzan膮 teczk臋 i powiedzia艂: - Nasz wyrok nie jest ci臋偶ki. Za pomoc膮 brony nale偶y skaza艅cowi wypisa膰 na ciele nakaz, kt贸ry przekroczy艂. Temu skaza艅cowi na przyk艂ad - oficer wskaza艂 na m臋偶czyzn臋 - wypisze si臋 na ciele: "Szanuj swego zwierzchnika!"
Podr贸偶ny przelotnie spojrza艂 na skazanego. Gdy oficer na niego wskazywa艂, trzyma艂 on g艂ow臋 pochylon膮 i zdawa艂 si臋 ze wszystkich si艂 nat臋偶a膰 s艂uch, aby si臋 czego艣 dowiedzie膰. Ale ruchy jego nabrzmia艂ych, zaci艣ni臋tych warg wyra藕nie wskazywa艂y, 偶e nic nie m贸g艂 zrozumie膰. Podr贸偶ny chcia艂 pyta膰 o rozmaite rzeczy, ale na widok tego cz艂owieka zapyta艂 tylko:
- Czy on zna sw贸j wyrok?
- Nie - odpowiedzia艂 oficer i chcia艂 zaraz dalej ci膮gn膮膰 obja艣nienia, lecz podr贸偶ny mu przerwa艂:
- On nie zna swego w艂asnego wyroku?
- Nie - odpar艂 znowu oficer i zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, jak gdyby pragn膮艂 us艂ysze膰 od podr贸偶nego bli偶sze uzasadnienie jego pytania, po czym rzek艂: - Zawiadamianie go o wyroku by艂oby niepotrzebne. Pozna go przecie偶 na w艂asnym ciele.
Podr贸偶ny chcia艂 ju偶 zamilkn膮膰, gdy uczu艂, 偶e skazaniec wlepia w niego wzrok, jak gdyby pyta艂, czy pochwala on opisane post臋powanie. Dlatego podr贸偶ny, kt贸ry ju偶 opar艂 si臋 w krze艣le, znowu pochyli艂 si臋 do przodu i zapyta艂 jeszcze:
- Ale on chyba wie o tym, 偶e w og贸le zosta艂 skazany?
- Tak偶e nie - odrzek艂 oficer i u艣miechn膮艂 si臋 do podr贸偶nego, jak gdyby oczekiwa艂 od niego jeszcze jakich艣 osobliwych wynurze艅.
- Nie - powiedzia艂 podr贸偶ny i przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po czole - a wi臋c ten cz艂owiek nie wie jeszcze teraz, jak przyj臋to jego obron臋?
- Nie dano mu 偶adnej sposobno艣ci obrony - powiedzia艂 oficer i spojrza艂 w bok, jakby przemawia艂 do samego siebie i nie chcia艂 zawstydza膰 podr贸偶nego opowiadaniem tych oczywistych dla niego rzeczy.
- Ale偶 on mia艂 przecie偶 chyba mo偶no艣膰 obrony - powiedzia艂 podr贸偶ny i wsta艂 z krzes艂a.
Oficer pozna艂, i偶 grozi mu niebezpiecze艅stwo wstrzymania na d艂u偶ej obja艣nie艅; podszed艂 wi臋c do podr贸偶nego, uwiesi艂 si臋 u jego ramienia, wskaza艂 r臋k膮 na skaza艅ca, kt贸ry teraz, gdy tak wyra藕nie zwr贸cono na niego uwag臋, stan膮艂 wyprostowany - tak偶e 偶o艂nierz przyci膮gn膮艂 艂a艅cuch - i powiedzia艂:
- Rzecz ma si臋 w spos贸b nast臋puj膮cy. Tutaj, w karnej kolonii, ja zosta艂em ustanowiony s臋dzi膮. Mimo mego m艂odego wieku. Gdy偶 we wszystkich sprawach karnych ja tak偶e sta艂em u boku poprzedniego komendanta, a zarazem najlepiej znam aparat. Podstawowa zasada, wed艂ug kt贸rej wydaj臋 orzeczenia, brzmi: wina jest zawsze niew膮tpliwa. Inne s膮dy mog膮 nie wyznawa膰 tej zasady, gdy偶 sk艂adaj膮 si臋 one z wielu g艂贸w oraz maj膮 nad sob膮 s膮dy wy偶sze. Tutaj jest inaczej lub przynajmniej by艂o inaczej za czas贸w poprzedniego komendanta. Nowy okaza艂 ju偶 zreszt膮 ch臋膰 mieszania si臋 do moich orzecze艅, ale dotychczas uda艂o mi si臋 przed tym obroni膰 i tak偶e dalej mi si臋 b臋dzie udawa艂o. Pan chcia艂, aby obja艣ni膰 panu ten wypadek; jest on r贸wnie prosty jak wszystkie. Dzi艣 rano pewien kapitan z艂o偶y艂 doniesienie, 偶e ten cz艂owiek, kt贸ry zosta艂 mu przydzielony jako ordynans i sypia pod jego drzwiami, zaspa艂. Jego obowi膮zkiem jest mianowicie wstawa膰 przy uderzeniu ka偶dej godziny i salutowa膰 przed drzwiami kapitana. Obowi膮zek, rzecz jasna, nie jest ci臋偶ki, a jest konieczny, gdy偶 贸w cz艂owiek powinien by膰 zawsze rze艣ki, tak do czuwania, jak i do us艂ugi. Wczorajszej nocy kapitan chcia艂 sprawdzi膰, czy ordynans wype艂nia sw贸j obowi膮zek. Z uderzeniem drugiej godziny otworzy艂 drzwi i znalaz艂 go skulonego we 艣nie. Poszed艂 po pejcz i uderzy艂 go w twarz. Zamiast teraz wsta膰 i prosi膰 o przebaczenie, ten cz艂owiek chwyci艂 swego pana za nogi, potrz膮sn膮艂 nim i zawo艂a艂: Odrzu膰 pejcz, bo ci臋 po偶r臋! Oto jest tre艣膰 sprawy. Kapitan przyszed艂 do mnie przed godzin膮, spisa艂em jego zeznania i od razu wyda艂em wyrok. Potem kaza艂em na艂o偶y膰 temu cz艂owiekowi 艂a艅cuchy. Wszystko to by艂o bardzo proste. Gdybym tego cz艂owieka najpierw wezwa艂 i wybada艂, powsta艂oby tylko zamieszanie. On by k艂ama艂, a gdyby mi si臋 uda艂o zbi膰 te k艂amstwa, zast膮pi艂by je nowymi k艂amstwami, i tak dalej. A teraz go trzymam i ju偶 go nie puszcz臋. Czy ju偶 wszystko jasne? Ale czas mija, egzekucja powinna si臋 ju偶 zacz膮膰, a ja nie sko艅czy艂em jeszcze obja艣nia膰 aparatu.
Zmusi艂 podr贸偶nego do zaj臋cia krzes艂a, zn贸w podszed艂 do aparatu i zacz膮艂:
- Jak pan widzi, kszta艂t brony odpowiada kszta艂towi cz艂owieka; tutaj jest brona dla tu艂owia, a tutaj s膮 brony dla n贸g. Dla g艂owy przeznaczone jest tylko to ma艂e ostrze. Czy to dla pana jasne? - Nachyli艂 si臋 przyja藕nie ku podr贸偶nemu, gotowy do najbardziej wyczerpuj膮cych obja艣nie艅.
Podr贸偶ny ze zmarszczonym czo艂em ogl膮da艂 bron臋. Nie zadowoli艂y go informacje na temat post臋powania s膮dowego. Wci膮偶 musia艂 sobie powtarza膰, 偶e idzie tu o karn膮 koloni臋, 偶e konieczne s膮 tutaj specjalne przepisy i 偶e musi si臋 a偶 do ko艅ca post臋powa膰 po wojskowemu. Ale poza tym pok艂ada艂 pewne nadzieje w osobie nowego komendanta, kt贸ry widocznie, chocia偶 powoli, mia艂 zamiar wprowadzi膰 nowe post臋powanie, tylko 偶e nie mo偶e ono trafi膰 do ograniczonej g艂owy tego oficera. Ten bieg my艣li sk艂oni艂 podr贸偶nego do pytania:
- Czy komendant b臋dzie obecny przy egzekucji?
- To nie jest pewne - odpar艂 oficer, bole艣nie dotkni臋ty tym obcesowym pytaniem, a jego przyjazna mina zgorzknia艂a.
- W艂a艣nie dlatego musimy si臋 po艣pieszy膰. A nawet, cho膰 z przykro艣ci膮, b臋d臋 musia艂 skr贸ci膰 moje obja艣nienia. Ale jutro, gdy aparat zostanie oczyszczony - gdy偶 jego jedynym b艂臋dem jest to, 偶e tak bardzo si臋 zanieczyszcza - m贸g艂bym dodatkowo udzieli膰 bli偶szych wyja艣nie艅. Teraz wi臋c tylko najniezb臋dniejsze. Gdy cz艂owiek le偶y na 艂贸偶ku, a ono zosta艂o ju偶 wprawione w drgaj膮cy ruch, brona opada na cia艂o. Sama ustawia si臋 w ten spos贸b, 偶e ledwie tylko dotyka cia艂a ostrzami; gdy osi膮gnie si臋 to ustawienie, ta oto stalowa lina natychmiast napr臋偶a si臋 jak sztaba. I teraz zaczyna si臋 zabawa. Niewtajemniczony nie widzi z zewn膮trz 偶adnej r贸偶nicy pomi臋dzy karami. Wydaje si臋, 偶e brona pracuje jednakowo. Drgaj膮c, zag艂臋bia ona swoje ostrza w cia艂o, kt贸re ponadto drga wraz z 艂贸偶kiem. Aby za艣 umo偶liwi膰 ka偶demu kontrol臋 wykonania wyroku, brona zosta艂a zbudowana ze szk艂a. Spowodowa艂o to pewne trudno艣ci techniczne w zwi膮zku z umocowaniem w niej igie艂, ale po wielu pr贸bach to si臋 uda艂o. Nie cofn臋li艣my si臋, jak pan widzi, przed 偶adnym trudem. A teraz ka偶dy mo偶e widzie膰 poprzez szk艂o, jak powstaje napis na ciele. Czy zechce pan podej艣膰 bli偶ej i obejrze膰 sobie ig艂y.
Podr贸偶ny podni贸s艂 si臋 z wolna, podszed艂 i nachyli艂 si臋 nad bron膮.
- Widzi pan - m贸wi艂 oficer - dwojakie ig艂y w wielorakim ustawieniu. Ka偶da d艂uga ma obok siebie jedn膮 kr贸tk膮. D艂uga mianowicie pisze, a z kr贸tkiej tryska woda, kt贸ra zmywa krew, aby zachowa膰 pismo w sta艂ej czysto艣ci. Woda z krwi膮 zostaje nast臋pnie skierowana tutaj do ma艂ych rynien i sp艂ywa w ko艅cu do tej rynny g艂贸wnej, kt贸rej rura odp艂ywowa prowadzi do wykopu.
Oficer dok艂adnie pokazywa艂 palcem drog臋, jak膮 woda z krwi膮 musi przeby膰. Gdy obiema r臋kami uchwyci艂 wprost wylot rury odp艂ywowej, aby to mo偶liwie najbardziej unaoczni膰, podr贸偶ny podni贸s艂
g艂ow臋 i macaj膮c r臋k膮 za sob膮, chcia艂 wr贸ci膰 na krzes艂o. Wtedy zobaczy艂 ku swemu przera偶eniu, 偶e podobnie jak on sam, r贸wnie偶 skazaniec skorzysta艂 z zaproszenia oficera, aby obejrze膰 z bliska urz膮dzenie brony. Szarpn膮艂 nieco 艂a艅cuchem zaspanego 偶o艂nierza i tak偶e pochyli艂 si臋 nad szk艂em. Wida膰 by艂o, jak nie pewnymi oczyma szuka艂 tego, co w艂a艣nie ogl膮dali obaj panowie, ale nie udawa艂o mu si臋 to, gdy偶 brakowa艂o mu obja艣nie艅. Nachyla艂 si臋 tu i 贸wdzie. Wci膮偶 na nowo przebiega艂 wzrokiem po szkle. Podr贸偶ny chcia艂 go odp臋dzi膰, gdy偶 to, co czyni艂, by艂o prawdopodobnie karalne. Ale oficer zatrzyma艂 podr贸偶nego silnie jedn膮 r臋k膮, a w drug膮 uj膮艂 grudk臋 ziemi z wa艂u i rzuci艂 ni膮 w 偶o艂nierza. Ten gwa艂townie otwar艂 oczy, zobaczy艂, na co skazaniec si臋 odwa偶y艂, upu艣ci艂 karabin, zapar艂 si臋 obcasami w ziemi臋, odci膮gn膮艂 skaza艅ca do ty艂u, a偶 ten upad艂, i patrzy艂 na niego z g贸ry, jak obraca艂 si臋 i dzwoni艂 艂a艅cuchami.
- Pom贸偶 mu wsta膰! - krzykn膮艂 oficer, gdy偶 zauwa偶y艂, 偶e skazaniec odci膮ga艂 zbytnio uwag臋 podr贸偶nego. Podr贸偶ny odwr贸ci艂 si臋 nawet od brony, wcale si臋 o ni膮 nie troszcz膮c, lecz pragn膮艂 tylko stwierdzi膰, co si臋 dzieje ze skaza艅cem.
- Obchod藕 si臋 z nim ostro偶nie! - krzykn膮艂 znowu oficer. Obieg艂 naoko艂o aparat, sam uj膮艂 skaza艅ca pod ramiona i z pomoc膮 偶o艂nierza postawi艂 go na 艣lizgaj膮cych si臋 co chwila stopach.
- Teraz wiem ju偶 wszystko - powiedzia艂 podr贸偶ny, gdy oficer zn贸w do niego powr贸ci艂.
- Z wyj膮tkiem rzeczy najwa偶niejszej - odpar艂 tamten, uj膮艂 podr贸偶nego za rami臋 i wskaza艂 w g贸r臋. - Tam, w rysowniku, jest zesp贸艂 k贸艂 z臋batych, kt贸re reguluj膮 ruch brony, a zesp贸艂 ten nastawia si臋 odpowiednio do wykresu, na kt贸ry opiewa wyrok. Wykorzystuj臋 jeszcze wykresy poprzedniego komendanta. Oto one - wyci膮gn膮艂 kilka kartek ze sk贸rzanej teczki. - Niestety, nie mog臋 da膰 ich panu do r臋ki, s膮 najdro偶sz膮 rzecz膮, jak膮 posiadam. Niech pan usi膮dzie, poka偶臋 je panu z tej odleg艂o艣ci, tak 偶e b臋dzie pan m贸g艂 wszystko dobrze obejrze膰.
Pokaza艂 pierwsz膮 kartk臋. Podr贸偶ny ch臋tnie wyrzek艂by kilka s艂贸w uznania, ale zobaczy艂 tylko labirynt linii, wielokrotnie krzy偶uj膮cych si臋 nawzajem i tak g臋sto pokrywaj膮cych papier, 偶e z trudem tylko mo偶na by艂o rozpozna膰 mi臋dzy nimi bia艂e, puste miejsca.
- Prosz臋 czyta膰 - powiedzia艂 oficer.
- Nie potrafi臋 - odpar艂 podr贸偶ny.
- Przecie偶 to wyra藕ne - rzek艂 oficer.
- To bardzo kunsztowne - odpowiedzia艂 podr贸偶ny wymijaj膮co - ale nie umiem tego odcyfrowa膰.
- Tak - rzek艂 oficer, roze艣mia艂 si臋 i schowa艂 teczk臋 z powrotem - to nie jest kaligrafia dla szkolnych dzieci. To trzeba d艂ugo studiowa膰. I pan na pewno by si臋 w ko艅cu w tym rozezna艂. To pismo oczywi艣cie nie mo偶e by膰 proste; nie powinno ono zabija膰 natychmiast, lecz przeci臋tnie dopiero w ci膮gu dwunastu godzin; na sz贸st膮 godzin臋 oblicza si臋 punkt zwrotny. W艂a艣ciwe pismo musi wi臋c otacza膰 wiele, wiele ozdobnik贸w; prawdziwe pismo otacza cia艂o tylko w膮skim paskiem; reszta tu艂owia przeznaczona jest na ozdobniki. Czy potrafi pan teraz oceni膰 prac臋 brony i ca艂ego aparatu? Niech pan tylko spojrzy!
Wskoczy艂 na drabin臋, zakr臋ci艂 ko艂em, zawo艂a艂 z g贸ry:
- Uwaga, prosz臋 odej艣膰 na bok! - i wszystko ruszy艂o. Gdyby ko艂o nie skrzypia艂o, by艂oby to wspania艂e. Oficer, jakby zaskoczony t膮 wad膮 ko艂a, pogrozi艂 mu pi臋艣ci膮, nast臋pnie, usprawiedliwiaj膮c si臋, roz艂o偶y艂 r臋ce w stron臋 podr贸偶nego i szybko zlaz艂 z drabiny, aby z do艂u obserwowa膰 ruch aparatu. Co艣 by艂o jeszcze nie w porz膮dku, co tylko on zauwa偶y艂; wlaz艂 z powrotem na g贸r臋, wsadzi艂 obie r臋ce do wn臋trza rysownika, potem, aby szybciej znale藕膰 si臋 na dole, zamiast skorzysta膰 z drabiny, ze艣lizn膮艂 si臋 po jednej ze sztab i nat臋偶aj膮c g艂os, aby by膰 zrozumianym w tym 艂oskocie, krzykn膮艂 podr贸偶nemu do ucha: - Pojmuje pan dzia艂anie? Brona zaczyna pisa膰; kiedy z pierwszym napisem na grzbiecie cz艂owieka jest ju偶 gotowa, zwija si臋 warstwa waty i powoli obraca cia艂o na bok, aby dostarczy膰 bronie nowego miejsca. Tymczasem miejsca z wyrytym a偶 do krwi pismem k艂ad膮 si臋 na wacie, kt贸ra dzi臋ki specjalnemu spreparowaniu natychmiast tamuje krwawienie, co pozwala na dalsze pog艂臋bianie pisma. Te tutaj haczyki na kraw臋dzi brony oddzieraj膮 nast臋pnie, przy dalszym obrocie cia艂a, wat臋 z ran, ciskaj膮 j膮 do wykopu i brona zn贸w ma robot臋. Tak pisze ona coraz g艂臋biej w ci膮gu dwunastu godzin. Przez pierwsze sze艣膰 godzin skazaniec 偶yje niemal tak jak dawniej, cierpi tylko z powodu b贸lu. Po dw贸ch godzinach odejmuje si臋 filc, gdy偶 cz艂owiek nie ma ju偶 si艂y krzycze膰. Do tej tutaj elektrycznie ogrzewanej miski u wezg艂owia wlewa si臋 ciep艂膮 papk臋 z ry偶u, z kt贸rej cz艂owiek, o ile ma ochot臋, mo偶e wzi膮膰 tyle, ile zaczerpnie j臋zykiem. Ka偶dy korzysta z tej sposobno艣ci. Ja wiem, 偶e ka偶dy, a mam du偶e do艣wiadczenie. Dopiero oko艂o sz贸stej godziny nie znajduje ju偶 skazaniec przyjemno艣ci w jedzeniu. Zazwyczaj kl臋kam wtedy tutaj na dole i obserwuj臋 to zjawisko. Cz艂owiek rzadko po艂yka ostatni k臋s, obraca go tylko w ustach i wypluwa do wykopu. Musz臋 si臋 w贸wczas uchyli膰, inaczej trafi艂by mnie w twarz. Ale jak偶e spokojny staje si臋 cz艂owiek wtedy, oko艂o sz贸stej godziny! Najg艂upszy przychodzi do rozumu. Zaczyna si臋 to ko艂o oczu: st膮d si臋 rozszerza. Widok ten m贸g艂by sk艂oni膰 do po艂o偶enia si臋 samemu pod bron臋. Dalej nic si臋 nie dzieje, cz艂owiek zaczyna tylko odcyfrowywa膰 pismo, otwiera usta, jak gdyby nas艂uchiwa艂. Widzia艂 pan, 偶e nie jest 艂atwo odczyta膰 to pismo oczyma; ale nasz cz艂owiek odcyfrowuje je swymi ranami. Jest to zreszt膮 du偶a praca. Do jej wykonania potrzebuje on sze艣ciu godzin. Potem jednak brona przek艂uwa go ca艂kowicie i rzuca go do wykopu, gdzie z pluskiem pada na wod臋 z krwi膮 i wat臋. W贸wczas wymiar sprawiedliwo艣ci dobieg艂 ko艅ca, a my, ja i 偶o艂nierz, zagrzebujemy cz艂owieka. Podr贸偶ny nachyli艂 ucho do oficera i z r臋kami w kieszeniach surduta przypatrywa艂 si臋 pracy
maszyny. Tak偶e skazaniec si臋 jej przygl膮da艂, jednak bez zrozumienia. Nachyli艂 si臋 nieco i 艣ledzi艂 chwiej膮ce si臋 ig艂y, gdy 偶o艂nierz, na znak oficera, przeci膮艂 mu z ty艂u no偶em koszul臋 i spodnie, tak 偶e z niego opad艂y; skazaniec usi艂owa艂 pochwyci膰 spadaj膮c膮 odzie偶, by okry膰 sw膮 nago艣膰, ale 偶o艂nierz podni贸s艂 go w g贸r臋 i strz膮sn膮艂 z niego ostatnie szmaty. Oficer zatrzyma艂 maszyn臋 i w zapad艂ej teraz ciszy u艂o偶ono skaza艅ca pod bron膮. Zdj臋to mu 艂a艅cuchy, a zamiast nich umocowano rzemienie; skaza艅cowi wyda艂o si臋 to w pierwszej chwili niemal ulg膮. A teraz brona opu艣ci艂a si臋 jeszcze nieco ni偶ej, gdy偶 by艂 to chudy cz艂owiek. Gdy ostrza go dotkn臋艂y, przez jego sk贸r臋 przebieg艂 dreszcz; podczas gdy 偶o艂nierz zaj臋ty by艂 jego praw膮 r臋k膮, wyci膮gn膮艂 on sam lew膮 w nie oznaczonym kierunku; by艂 to jednak kierunek, w kt贸rym sta艂 podr贸偶ny. Oficer bez przerwy patrza艂 z boku na podr贸偶nego, pr贸buj膮c odczyta膰 z jego twarzy wra偶enie, jakie robi na nim egzekucja, kt贸r膮 mu dopiero co, przynajmniej powierzchownie, opisa艂.
Rzemie艅, przeznaczony dla przegubu r臋ki, p臋k艂; prawdopodobnie 偶o艂nierz zaci膮gn膮艂 go zbyt mocno.
Oficer musia艂 pom贸c, 偶o艂nierz pokazywa艂 mu urwany kawa艂ek. Oficer podszed艂 ku niemu i rzek艂 zwracaj膮c twarz do podr贸偶nego:
- Maszyna jest bardzo skomplikowana, tu i 贸wdzie musi co艣 rwa膰 si臋 lub p臋ka膰; nie powinno to jednak wypacza膰 og贸lnego s膮du o niej. Rzemie艅 mo偶na zreszt膮 natychmiast zast膮pi膰, u偶yj臋 w tym celu 艂a艅cucha; ucierpi przez to co prawda delikatno艣膰 drga艅 u prawego ramienia. - I zak艂adaj膮c 艂a艅cuchy m贸wi艂 jeszcze: - 艢rodki potrzebne do utrzymania maszyny s膮 teraz bardzo ograniczone. Za czas贸w poprzedniego komendanta korzysta艂em swobodnie z kasy przeznaczonej tylko na ten cel. By艂 tutaj magazyn, w kt贸rym przechowywano wszelkie mo偶liwe cz臋艣ci zast臋pcze. Przyznaj臋, 偶e dopuszcza艂em si臋 przy tym niemal marnotrawstwa, oczywi艣cie dawniej, a nie teraz, jak twierdzi nowy komendant, kt贸remu wszystko s艂u偶y jako pretekst do zwalczania dawnych urz膮dze艅. Teraz sam zarz膮dza kas膮 przeznaczon膮 na utrzymanie maszyny, a je艣li posy艂am po nowy rzemie艅, 偶膮da zerwanego jako dowodu, nowy przychodzi dopiero po dziesi臋ciu dniach, jest ju偶 jednak w gorszym gatunku i nie na wiele si臋 przydaje. Ale jak ja mam tymczasem obs艂ugiwa膰 maszyn臋 bez rzemieni, to nikogo nie obchodzi.
Podr贸偶ny rozwa偶a艂: wtr膮ca膰 si臋 energicznie w cudze sprawy, to zawsze budzi w膮tpliwo艣ci. On sam nie by艂 ani obywatelem karnej kolonii, ani obywatelem pa艅stwa, do kt贸rego ona nale偶a艂a. Gdyby chcia艂 pot臋pi膰 lub zgo艂a pr贸bowa膰 wstrzyma膰 egzekucj臋, mogliby mu powiedzie膰: "Jeste艣 obcy, sied藕 cicho". Nie m贸g艂by na to nic odpowiedzie膰, lecz tylko doda膰, 偶e w tym wypadku on sam nie rozumie swego post臋powania, gdy偶 podr贸偶uje jedynie po to, aby obserwowa膰, a w 偶adnym razie nie po to, aby cokolwiek zmienia膰 w obcych procedurach s膮dowych. Ale tutaj sytuacja a偶 prowokowa艂a do tego.
Niesprawiedliwo艣膰 post臋powania i nieludzko艣膰 egzekucji nie ulega艂a w膮tpliwo艣ci. Nikt nie m贸g艂 zarzuci膰 podr贸偶nemu jakiejkolwiek stronniczo艣ci, gdy偶 skazaniec by艂 mu obcy, nie by艂 jego rodakiem ani nawet cz艂owiekiem wzbudzaj膮cym wsp贸艂czucie. A sam podr贸偶ny mia艂 rekomendacje wy偶szych urz臋d贸w, by艂 tutaj przyjmowany z najwy偶sz膮 uprzejmo艣ci膮, a to, 偶e zaproszono go na egzekucj臋, mog艂o nawet oznacza膰, 偶e pragnie si臋 us艂ysze膰 o niej jego opini臋. By艂o to tym prawdopodobniejsze, 偶e komendant, jak to teraz najwyra藕niej us艂ysza艂, nie by艂 zwolennikiem tego post臋powania, a w stosunku do oficera zachowywa艂 si臋 niemal wrogo.
Wtem us艂ysza艂 podr贸偶ny, 偶e oficer krzykn膮艂 z w艣ciek艂o艣ci. Za艂o偶y艂 w艂a艣nie skaza艅cowi, nie bez trudu, filcowy klin w usta, gdy skazaniec, nie mog膮c opanowa膰 podra偶nienia, zamkn膮艂 oczy i zwymiotowa艂. Oficer szybko poderwa艂 go znad klina i chcia艂 odwr贸ci膰 mu g艂ow臋 nad wykop; by艂o jednak za p贸藕no, nieczysto艣ci sp艂ywa艂y ju偶 po maszynie.
- Wszystko to wina komendanta! - krzycza艂 oficer i rzuca艂 si臋 nieprzytomnie przy mosi臋偶nych sztabach.
- Maszyna zagnojona jak stajnia! - Dr偶膮cymi r臋kami pokazywa艂 podr贸偶nemu, co si臋 sta艂o. - Tak jakbym godzinami nie pr贸bowa艂 t艂umaczy膰 komendantowi, 偶e w dniu przed egzekucj膮 nie nale偶y wydawa膰 偶adnego jedzenia! Ale nowe, 艂agodne kierownictwo jest innego zdania. Zanim cz艂owieka odprowadz膮, damy komendanta napychaj膮 go s艂odyczami po dziurki od nosa. Przez ca艂e 偶ycie 偶ywi艂 si臋 艣mierdz膮c膮 ryb膮, a teraz musi je艣膰 s艂odycze! Zreszt膮, niechby nawet, nie mia艂bym nic przeciw temu, ale dlaczego nie mo偶na naby膰 nowego filcu, o kt贸ry prosz臋 od kwarta艂u. Jak mo偶na bez wstr臋tu bra膰 do ust ten filc, kt贸ry ponad stu ludzi ssa艂o i gryz艂o w agonii?
Skazaniec po艂o偶y艂 g艂ow臋 i wygl膮da艂 spokojnie, 偶o艂nierz zaj臋ty by艂 czyszczeniem maszyny koszul膮 skaza艅ca. Oficer podszed艂 do podr贸偶nego, kt贸ry jakby co艣 przeczuwaj膮c odst膮pi艂 krok w ty艂, lecz oficer uj膮艂 go pod r臋k臋 i odci膮gn膮艂 na bok.
- Pragn臋 powiedzie膰 panu kilka s艂贸w w zaufaniu - rzek艂 - czy mog臋?
- Oczywi艣cie - odpar艂 podr贸偶ny i s艂ucha艂 z opuszczonymi oczami.
- Ten spos贸b dokonywania strace艅, kt贸ry ma pan teraz sposobno艣膰 podziwia膰, nie ma ju偶 obecnie w naszej kolonii 偶adnego otwartego zwolennika. Ja jestem jego jedynym rzecznikiem, a r贸wnocze艣nie jedynym obro艅c膮 spu艣cizny starego komendanta. O dalszym rozwini臋ciu procedury nie mog臋 nawet my艣le膰, zu偶ywam wszystkie swe si艂y, aby utrzyma膰 to, co istnieje. Dop贸ki stary komendant 偶y艂, kolonia by艂a pe艂na jego zwolennik贸w; co do mnie, posiadam cz臋艣ciowo si艂臋 argumentacji starego komendanta, ale zupe艂nie brak mi jego w艂adzy; z tego powodu stronnicy jego poukrywali si臋, jest ich jeszcze wielu, ale 偶aden si臋 do tego nie przyznaje. Gdyby pan dzisiaj, a wi臋c w dniu strace艅, poszed艂 do herbaciarni i pos艂ucha艂, co ludzie m贸wi膮, us艂ysza艂by pan zapewne tylko dwuznaczne wypowiedzi. S膮 to sami
zwolennicy, ale pod obecnym komendantem i przy jego obecnych pogl膮dach dla mnie zupe艂nie bezu偶yteczni. A teraz pytam pana: czy z powodu tego komendanta i pa艅, kt贸re wywieraj膮 na niego wp艂yw, ma to dzie艂o 偶ycia - wskaza艂 na maszyn臋 - ulec zniszczeniu? Czy mo偶na do tego dopu艣ci膰? Nawet je偶eli jest si臋 obcym i tylko przez par臋 dni przebywa si臋 na naszej wyspie? Ale nie ma czasu do stracenia, ju偶 si臋 co艣 przygotowuje przeciwko memu wymiarowi sprawiedliwo艣ci; w komendanturze odbywaj膮 si臋 ju偶 narady, do kt贸rych nie jestem dopuszczany; nawet pa艅ska dzisiejsza wizyta wydaje mi si臋 znamienna dla ca艂ej sytuacji; tch贸rzliwie posy艂a si臋 naprz贸d pana, obcego. Jak偶e inaczej wygl膮da艂a dawniej egzekucja! Ju偶 na dzie艅 przed straceniem ca艂a dolina by艂a pe艂na ludzi; wszyscy przychodzili tylko po to, aby si臋 przypatrzy膰; wczesnym rankiem zjawia艂 si臋 komendant ze swymi damami, fanfary budzi艂y ca艂y plac obozowy; ja sk艂ada艂em meldunek, 偶e wszystko jest gotowe; towarzystwo, w kt贸rym nie mog艂o zabrakn膮膰 ani jednego wysokiego urz臋dnika, ustawia艂o si臋 wok贸艂 maszyny; ten stos trzcinowych krzese艂 jest mizern膮 pozosta艂o艣ci膮 z owych czas贸w. 艢wie偶o wyczyszczona maszyna b艂yszcza艂a, niemal do ka偶dej egzekucji bra艂em nowe cz臋艣ci zast臋pcze. Pod spojrzeniem setek oczu - wszyscy widzowie, a偶 tam, do wzg贸rz, stali na czubkach palc贸w - komendant sam uk艂ada艂 skaza艅ca pod bron膮. Czynno艣膰, kt贸r膮 dzisiaj o艣miela si臋 wykonywa膰 zwyk艂y 偶o艂nierz, nale偶a艂a dawniej do mnie, przewodnicz膮cego s膮du, i by艂a czynno艣ci膮 zaszczytn膮. I teraz zaczyna艂a si臋 egzekucja! 呕aden fa艂szywy ton nie zak艂贸ca艂 pracy maszyny. Wielu nawet ju偶 nie patrzy艂o, lecz le偶a艂o w piasku z zamkni臋tymi oczami. Wszyscy wiedzieli: teraz staje si臋 zado艣膰 sprawiedliwo艣ci. W ciszy s艂ycha膰 by艂o tylko wzdychanie skaza艅ca, st艂umione przez filc. Dzi艣 nie udaje si臋 ju偶 nawet maszynie wycisn膮膰 ze skaza艅ca silniejszego westchnienia, kt贸rego filc nie m贸g艂by st艂umi膰; ale w贸wczas pisz膮ce ig艂y wydziela艂y gryz膮cy p艂yn, kt贸rego dzi艣 ju偶 nie wolno u偶ywa膰. No, a potem nadchodzi艂a sz贸sta godzina! Nie mo偶na by艂o zaspokoi膰 pr贸艣b tych wszystkich, kt贸rzy chcieli przygl膮da膰 si臋 z bliska. Komendant w swojej m膮dro艣ci rozkazywa艂, aby przede wszystkim uwzgl臋dni膰 pro艣by dzieci; ja z racji mojego zawodu zawsze mog艂em sta膰 blisko; cz臋sto te偶 na prawym i lewym ramieniu piastowa艂em dwoje ma艂ych dzieci. Jak偶e nas przejmowa艂 wyraz zmiany na um臋czonej twarzy, jak偶e mieni艂y si臋 nasze policzki w blasku osi膮gni臋tej nareszcie, a ju偶 przemijaj膮cej sprawiedliwo艣ci! C贸偶 to by艂y za czasy, kolego!
Oficer zapomnia艂 widocznie, kto przed nim stoi; obj膮艂 podr贸偶nego i po艂o偶y艂 mu g艂ow臋 na ramieniu. Podr贸偶ny by艂 bardzo zak艂opotany, niecierpliwie spogl膮da艂 ponad g艂ow膮 oficera. 呕o艂nierz sko艅czy艂 ju偶 czy艣ci膰 maszyn臋 i teraz jeszcze wyla艂 z puszki papk臋 ry偶ow膮 do miski. Zaledwie zauwa偶y艂 to skazaniec, kt贸ry ju偶 bodaj ca艂kiem przyszed艂 do siebie, zacz膮艂 ch艂epta膰 papk臋 j臋zykiem. 呕o艂nierz go odpycha艂, gdy偶 papka by艂a przeznaczona na p贸藕niej. W ka偶dym razie by艂o te偶 rzecz膮 nieprzyzwoit膮, 偶e 偶o艂nierz brudnymi r臋kami si臋ga艂 do miski i jad艂 z niej na oczach 艂akomego skaza艅ca.
Oficer szybko si臋 opanowa艂.
- Nie chcia艂em pana wzrusza膰 - powiedzia艂. - Wiem, 偶e nie mo偶na dzi艣 da膰 poj臋cia o tamtych czasach.
Zreszt膮 maszyna pracuje jeszcze i dzia艂a za siebie. Ona dzia艂a za siebie, nawet cho膰 sama ju偶 tylko stoi w tej dolinie. A cia艂o wci膮偶 jeszcze spada w ko艅cu niepoj臋cie mi臋kkim ruchem w g艂膮b wykopu, cho膰 nie gromadz膮 si臋 wok贸艂 niego jak muchy setki ludzi, tak jak dawniej. Niegdy艣 musieli艣my zbudowa膰 nad wykopem siln膮 barier臋; ju偶 dawno j膮 zwalono.
Podr贸偶ny chcia艂 odwr贸ci膰 twarz od oficera i spojrza艂 naoko艂o bez celu. Oficer s膮dzi艂, 偶e ogl膮da on pustk臋 doliny; dlatego uj膮艂 go za r臋ce, obr贸ci艂 si臋 wok贸艂 niego, by uchwyci膰 jego wzrok, i zapyta艂:
- Widzi pan t臋 ha艅b臋?
Ale podr贸偶ny milcza艂.
Oficer odst膮pi艂 od niego na chwil臋; z rozstawionymi nogami, z r臋kami opartymi na biodrach, sta艂 spokojni_ i patrzy艂 w ziemi臋. Potem zach臋caj膮co u艣miechn膮艂 si臋 do podr贸偶nego i rzek艂:
- Wczoraj, gdy komendant pana zaprasza艂, znajdowa艂em si臋 w pobli偶u. S艂ysza艂em zaproszenie. Znam komendanta. Natychmiast zrozumia艂em, co pragnie przez to zaproszenie osi膮gn膮膰. Mimo 偶e ma do艣膰 w艂adzy, aby wyst膮pi膰 przeciwko mnie, nie ma na to jeszcze odwagi; ale chce mnie podda膰 pa艅skiej opinii; opinii powa偶nego cudzoziemca. Dobrze to sobie obmy艣li艂: jest pan drugi dzie艅 na wyspie, nie zna艂 pan starego komendanta ani kr臋gu jego my艣li, pa艅skie europejskie pogl膮dy s膮 pe艂ne uprzedze艅, by膰 mo偶e, jest pan zasadniczym przeciwnikiem kary 艣mierci w og贸le, a tego rodzaju maszynowego sposobu przeprowadzania strace艅 w szczeg贸lno艣ci, widzi pan ponadto, jak smutno odbywa si臋 takie stracenie bez udzia艂u publiczno艣ci, na nieco ju偶 uszkodzonej maszynie - czy偶 bior膮c to wszystko pod uwag臋 (tak my艣li komendant) nie by艂oby ca艂kiem mo偶liwe, 偶e nie uzna pan mojego post臋powania za s艂uszne? A je艣li nie uzna go pan za s艂uszne (wci膮偶 m贸wi臋 po my艣li komendanta), nie b臋dzie pan tego przemilcza艂, gdy偶 z pewno艣ci膮 ma pan zaufanie do swych wielokro膰 sprawdzonych przekona艅. Owszem, widzia艂 pan wiele osobliwo艣ci u wielu narod贸w i nauczy艂 si臋 pan je szanowa膰, dlatego te偶 nie b臋dzie si臋 pan prawdopodobnie wypowiada艂 przeciw temu post臋powaniu z ca艂膮 si艂膮, jak by to pan zapewne uczyni艂 w swojej ojczy藕nie. Ale komendant wcale tego nie potrzebuje. Wystarczy mu jedno ulotne, nieogl臋dne s艂owo. Nie musi nawet ono odpowiada膰 pa艅skiemu przekonaniu, niech tylko wyda si臋 zgodne z jego 偶yczeniem. Jestem pewien, 偶e b臋dzie pana wypytywa艂 z ca艂膮 przebieg艂o艣ci膮. A jego damy b臋d膮 siedzie膰 naoko艂o i nadstawia膰 uszu. Powie pan na przyk艂ad: "U nas post臋powanie s膮dowe wygl膮da inaczej", albo: "U nas przes艂uchuje si臋 oskar偶onego przed wyrokiem", albo: "U nas tortury istnia艂y tylko w 艣redniowieczu". Wszystko to s膮 uwagi r贸wnie s艂uszne, jak panu wydaj膮 si臋 oczywiste, niewinne uwagi,
kt贸re nie dotycz膮 mego post臋powania. Ale jak je przyjmie komendant? Widz臋 go, tego zacnego komendanta, jak natychmiast odsuwa krzes艂o na bok i 艣pieszy na balkon, widz臋 jego damy, jak p艂yn膮 za nim, s艂ysz臋 jego g艂os - damy nazywaj膮 go grzmi膮cym - i oto, co m贸wi: "Wielki badacz z Zachodu, powo艂any do bada艅 nad post臋powaniem s膮dowym we wszystkich krajach, powiedzia艂 w艂a艣nie, 偶e nasza stara procedura jest nieludzka. Po tej opinii, wyra偶onej przez tak膮 osobisto艣膰, nie mog臋 naturalnie tolerowa膰 d艂u偶ej takiej procedury. A zatem z dniem dzisiejszym rozkazuj臋"... i tak dalej. Pan chce wtr膮ci膰, 偶e nie powiedzia艂 pan tego, co on rozg艂asza, 偶e nie nazwa艂 pan mego post臋powania nieludzkim, przeciwnie, 偶e w swym najg艂臋bszym przekonaniu uwa偶a pan je za najbardziej ludzkie i najbardziej godne cz艂owieka, 偶e podziwia pan r贸wnie偶 nasz膮 maszyneri臋..., ale jest ju偶 za p贸藕no; nie wchodzi pan nawet na balkon, kt贸ry jest ju偶 pe艂en dam; chce pan zwr贸ci膰 na siebie uwag臋; chce pan krzycze膰, ale damska r膮czka zamyka panu usta, a ja, wraz z dzie艂em dawnego komendanta, jestem zgubiony.
Podr贸偶ny musia艂 st艂umi膰 u艣miech; a wi臋c tak 艂atwe by艂o zadanie, kt贸re on uwa偶a艂 za tak trudne.
Odpowiedzia艂 wymijaj膮co:
- Pan przecenia m贸j wp艂yw; komendant przeczyta艂 moje pismo polecaj膮ce i wie, 偶e nie jestem 偶adnym znawc膮 post臋powania s膮dowego. Gdybym wyrazi艂 swoje zdanie, by艂oby to zdanie cz艂owieka prywatnego, znacz膮ce nie wi臋cej ni偶 zdanie kogokolwiek innego, a w ka偶dym razie o wiele mniej znacz膮ce ni偶 zdanie komendanta, kt贸ry w tej karnej kolonii posiada, jak widz臋, prawa bardzo rozleg艂e. Je艣li jego opinia o tej procedurze jest tak stanowcza, jak pan s膮dzi, wtedy - obawiam si臋 - nadchodzi koniec tej procedury, bez mojej skromnej pomocy.
Czy oficer to ju偶 zrozumia艂? Nie, jeszcze nie zrozumia艂. 呕ywo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, zerkn膮艂 w ty艂 na skaza艅ca i 偶o艂nierza, kt贸rzy wzdrygn臋li si臋 i poniechali ry偶u, podszed艂 ca艂kiem blisko do podr贸偶nego, nie spojrza艂 mu w twarz, lecz gdzie艣 na surdut, i rzek艂 ciszej ni偶 poprzednio:
- Pan nie zna komendanta; jest pan wobec niego i wobec nas wszystkich, prosz臋 mi wybaczy膰 wyra偶enie, nieco naiwny; niech mi pan wierzy, pa艅skiego wp艂ywu nie mo偶na oceni膰 do艣膰 wysoko.
By艂em szcz臋艣liwy, gdy us艂ysza艂em, 偶e pan sam ma by膰 obecny przy egzekucji. To zarz膮dzenie komendanta mia艂o we mnie ugodzi膰, ale ja obracam je na swoj膮 korzy艣膰. Niezwiedziony fa艂szywymi podszeptami i pogardliwymi spojrzeniami, czego przy udziale liczniejszej publiczno艣ci nie m贸g艂by pan unikn膮膰, wys艂ucha艂 pan moich obja艣nie艅, obejrza艂 pan maszyn臋 i mo偶e pan teraz ze zrozumieniem przyjrze膰 si臋 egzekucji. Pa艅ska opinia ju偶 si臋 zapewne umocni艂a; je偶eli istniej膮 jeszcze ma艂e w膮tpliwo艣ci, rozproszy je widok egzekucji. I teraz przedstawiam panu m膮 pro艣b臋: niech mi pan pomo偶e przeciwko komendantowi!
Podr贸偶ny nie pozwoli艂 mu dalej m贸wi膰.
- Jak偶e ja mog臋 - wykrzykn膮艂 - to jest zupe艂nie niemo偶liwe! Mog臋 panu r贸wnie ma艂o pom贸c, jak zaszkodzi膰.
- Pan to mo偶e - rzek艂 oficer.
Podr贸偶ny z pewn膮 obaw膮 ujrza艂, 偶e oficer zacisn膮艂 pi臋艣ci.
- Pan to mo偶e - powt贸rzy艂 oficer z jeszcze wi臋kszym naciskiem. - Mam pewien plan, kt贸ry musi si臋 uda膰. Pan s膮dzi, 偶e pa艅ski wp艂yw nie wystarcza. Ja wiem, 偶e wystarcza. Ale przyjmuj膮c, 偶e pan ma s艂uszno艣膰, to czy偶 dla utrzymania tej procedury nie nale偶y koniecznie pr贸bowa膰 wszystkiego, nawet, o ile to mo偶liwe, rzeczy niewystarczaj膮cych? Wi臋c niech pan pos艂ucha mojego planu. Do jego przeprowadzenia trzeba przede wszystkim, aby pan dzisiaj w kolonii zechcia艂 si臋 wstrzyma膰 z pa艅sk膮 opini膮 o procedurze. Je艣li nikt pana wprost nie zapyta, nie wolno si臋 panu w 偶adnym wypadku wypowiada膰; jednak偶e pa艅skie o艣wiadczenia musz膮 by膰 kr贸tkie i stanowcze; powinno by膰 wida膰, 偶e ci臋偶ko jest panu o tym m贸wi膰, 偶e jest pan rozgoryczony, 偶e gdyby pan mia艂 by膰 szczery, musia艂by pan wybuchn膮膰 przekle艅stwami. Nie 偶膮dam, aby pan k艂ama艂, w 偶adnym razie; powinien pan tylko odpowiada膰 kr贸tko, na przyk艂ad: "Tak, widzia艂em egzekucj臋", albo: "Tak, wys艂ucha艂em wszystkich obja艣nie艅". Tylko tyle, nic wi臋cej. Powod贸w do zgorzknienia, kt贸re u pana winno by膰 widoczne, jest dosy膰, cho膰by by艂y one po my艣li komendanta. On naturalnie zrozumie to ca艂kowicie b艂臋dnie i wyt艂umaczy sobie po swojej my艣li. Na tym opiera si臋 m贸j plan. Jutro odbywa si臋 w komendanturze pod przewodnictwem komendanta wielkie posiedzenie wszystkich wy偶szych urz臋dnik贸w zarz膮du.
Naturalnie komendant wpad艂 na my艣l, aby z takich posiedzie艅 robi膰 widowisko. Zbudowano galeri臋, kt贸ra jest stale pe艂na widz贸w. Zmuszony jestem bra膰 udzia艂 w tych naradach, cho膰 otrz膮sam si臋 ze wstr臋tu. Ot贸偶 pan w ka偶dym razie z pewno艣ci膮 zostanie zaproszony na posiedzenie; je艣li dzisiaj zachowa si臋 pan zgodnie z moim planem, wygl膮da膰 b臋dzie, 偶e zaproszenie jest pana usilnym 偶yczeniem. Gdyby pan jednak z jakiej艣 niewyja艣nionej przyczyny mimo wszystko nie zosta艂 zaproszony, musi pan zaproszenia za偶膮da膰; nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e je pan otrzyma. A wi臋c siedzi pan jutro razem z damami w lo偶y komendanta. On, cz臋sto spogl膮daj膮c w g贸r臋, upewnia si臋, 偶e pan tam jest. Po rozmaitych oboj臋tnych, 艣miesznych punktach obrad, obliczonych tylko na widz贸w - przewa偶nie s膮 to prace nad budow膮 portu, wiecznie te prace nad budow膮 portu! - zaczyna si臋 wreszcie m贸wi膰 o post臋powaniu s膮dowym. Gdyby ze strony komendanta do tego nie dosz艂o, albo nie dosz艂o do艣膰 szybko, ju偶 ja si臋 o to postaram. Wstan臋 i z艂o偶臋 meldunek o dzisiejszej egzekucji. Tylko ten meldunek, ca艂kiem kr贸tko. Nie ma tam wprawdzie zwyczaju sk艂adania takich meldunk贸w, zrobi臋 to jednak. Komendant dzi臋kuje mi, jak zwykle, z uprzejmym u艣miechem i teraz nie mo偶e si臋 ju偶 cofn膮膰, korzysta z dobrej sposobno艣ci.
"Z艂o偶ono w艂a艣nie - tak mniej wi臋cej powie - z艂o偶ono w艂a艣nie meldunek o egzekucji. Do tego meldunku chcia艂bym tylko doda膰, 偶e w艂a艣nie przy tej egzekucji obecny by艂 wielki badacz, o kt贸rego wizycie, tak niezwykle dla naszej kolonii zaszczytnej, wszyscy pa艅stwo wiecie. Jego obecno艣膰 podnosi tak偶e znaczenie naszego dzisiejszego posiedzenia. Czy nie zechcemy wi臋c zada膰 temu wielkiemu badaczowi pytania, w jaki spos贸b os膮dza on egzekucj臋 dokonan膮 wed艂ug starej metody i post臋powanie s膮dowe, kt贸re j膮 poprzedza?" Naturalnie wsz臋dzie oklaski, powszechna aprobata, ja zachowuj臋 si臋 najg艂o艣niej. Komendant k艂ania si臋 przed panem i m贸wi: "A wi臋c w imieniu wszystkich stawiam to pytanie". I teraz podchodzi pan do balustrady. W spos贸b dla wszystkich widoczny k艂adzie pan na niej r臋ce, inaczej ujm膮 je damy i b臋d膮 si臋 bawi膰 palcami. I teraz w ko艅cu pan ma g艂os. Nie wiem, jak wytrzymam napi臋cie godzin poprzedzaj膮cych t臋 chwil臋. W swej mowie nie potrzebuje pan nak艂ada膰 sobie 偶adnych hamulc贸w, niech pan podniesie prawdziwy alarm, niech si臋 pan pochyli nad balustrad膮, niech pan ryczy, ale偶 tak, niech pan wyryczy komendantowi swoje zdanie, swoje niezachwiane zdanie. Ale mo偶e nie chce pan tego, mo偶e nie zgadza si臋 to z pa艅skim charakterem, mo偶e w pa艅skiej ojczy藕nie zachowuj膮 si臋 w takiej sytuacji inaczej, nic nie szkodzi, to tak偶e zupe艂nie wystarczy: niech pan wcale nie wstaje, niech pan powie tylko kilka s艂贸w, niech pan je wyszepce, tak aby us艂yszeli je tylko siedz膮cy pod panem urz臋dnicy, to wystarczy. Nie musi pan wcale sam m贸wi膰 o braku zainteresowania egzekucj膮, o skrzypi膮cym kole, o zerwanym rzemieniu, o wstr臋tnym filcu, nie, wszystko to ja ju偶 bior臋 na siebie, i niech mi pan wierzy, je艣li moja mowa nie wyp臋dzi go z sali, to zmusi go do tego, 偶e padnie na kolana, 偶e b臋dzie musia艂 wyzna膰: "Stary komendancie, schylam si臋 przed tob膮 w pok艂onie". Oto m贸j plan; czy zechce mi pan pom贸c w jego wykonaniu? Ale偶 oczywi艣cie, zechce pan, wi臋cej, musi pan! Tu oficer uj膮艂 podr贸偶nego za oba ramiona i ci臋偶ko oddychaj膮c spojrza艂 mu w twarz. Ostatnie zdania krzycza艂 tak g艂o艣no, 偶e zwr贸ci艂o to nawet uwag臋 偶o艂nierza i skaza艅ca; mimo 偶e nic nie mogli zrozumie膰, przerwali jedzenie i 偶uj膮c patrzyli w stron臋 podr贸偶nego.
Odpowied藕, kt贸rej musia艂 udzieli膰, by艂a dla podr贸偶nego od samego pocz膮tku niew膮tpliwa; za wiele w swym 偶yciu do艣wiadczy艂, by tutaj m贸g艂 si臋 waha膰; by艂 z gruntu uczciwy i nie ulega艂 trwodze. Mimo to teraz, w obliczu 偶o艂nierza i skaza艅ca, zwleka艂 przez kr贸tk膮 jak oddech chwil臋. Lecz wreszcie odpowiedzia艂 tak, jak musia艂:
- Nie.
Oficer wielekro膰 zamruga艂 powiekami, ale nie spu艣ci艂 z niego wzroku.
- Czy chce pan wyja艣nie艅? - zapyta艂 podr贸偶ny.
Oficer w milczeniu skin膮艂 g艂ow膮.
- Jestem przeciwnikiem tej procedury - powiedzia艂 podr贸偶ny. - Zanim jeszcze okaza艂 mi pan zaufanie, zaufania tego naturalnie w 偶adnych okoliczno艣ciach nie nadu偶yj臋, zastanawia艂em si臋 ju偶, czy mia艂bym prawo wyst膮pi膰 przeciw tej procedurze i czy moje wyst膮pienie mog艂oby mie膰 cho膰by ma艂e widoki powodzenia. Przy tym by艂o dla mnie jasne, do kogo musia艂bym si臋 najpierw zwr贸ci膰: naturalnie do komendanta. Pan mi to jeszcze bardziej u艣wiadomi艂, jakkolwiek nie pan utwierdzi艂 mnie dopiero w tym postanowieniu. Przeciwnie, rozumiem pa艅skie uczciwe przekonanie, cho膰 nie mo偶e mnie ono odwie艣膰 z mej drogi.
Oficer wci膮偶 milcz膮c zwr贸ci艂 si臋 do maszyny, uj膮艂 jedn膮 z mosi臋偶nych sztab, a potem, odchyliwszy si臋 nieco w ty艂, spojrza艂 w g贸r臋 na rysownik, jak gdyby sprawdza艂, czy wszystko jest w porz膮dku. Wydawa艂o si臋, 偶e 偶o艂nierz i skazaniec zaprzyja藕nili si臋 z sob膮; skazaniec, cho膰 mocno skr臋powany, da艂 znak 偶o艂nierzowi, 偶o艂nierz nachyli艂 si臋 ku niemu i skazaniec co艣 mu szepn膮艂, a 偶o艂nierz kiwn膮艂 g艂ow膮.
Podr贸偶ny podszed艂 do oficera i powiedzia艂:
- Nie wie pan jeszcze, co chc臋 uczyni膰. Wyjawi臋 wprawdzie komendantowi m贸j pogl膮d na procedur臋, ale nie na posiedzeniu, lecz w cztery oczy; nie pozostan臋 tu te偶 tak d艂ugo, 偶ebym m贸g艂 zosta膰 wezwany na jakiekolwiek posiedzenie; ju偶 jutro rano odjad臋 albo przynajmniej zaokr臋tuj臋 si臋.
Zdawa艂o si臋, jak gdyby oficer nie s艂ucha艂.
- A wi臋c procedura pana nie przekona艂a - rzek艂 do siebie i u艣miechn膮艂 si臋, tak jak starzec u艣miecha si臋 nad g艂upot膮 dziecka, a poza u艣miechem ukrywa swe w艂asne, prawdziwe my艣li. - A wi臋c nadszed艂 czas - powiedzia艂 w ko艅cu i spojrza艂 nagle na podr贸偶nego jasnymi oczami, w kt贸rych wida膰 by艂o jakie艣 wezwanie, jaki艣 apel.
- Na co nadszed艂 czas? - niespokojnie zapyta艂 podr贸偶ny, lecz nie otrzyma艂 odpowiedzi.
- Jeste艣 wolny - powiedzia艂 oficer do skaza艅ca w jego j臋zyku. Ten z pocz膮tku nie uwierzy艂. - No, jeste艣 wolny - rzek艂 oficer.
Twarz skaza艅ca po raz pierwszy naprawd臋 si臋 o偶ywi艂a. Czy to by艂a prawda? Czy by艂 to tylko przemijaj膮cy kaprys oficera? Czy ten obcy podr贸偶ny wyjedna艂 mu 艂ask臋? Co to by艂o? - zdawa艂a si臋 pyta膰 jego twarz. Ale nied艂ugo. Cokolwiek to by膰 mog艂o, chcia艂, je艣li m贸g艂, naprawd臋 by膰 wolnym i pocz膮艂 si臋 szarpa膰, o ile pozwala艂a na to brona.
- Zrywasz mi rzemienie - krzykn膮艂 oficer. - Uspok贸j si臋! Ju偶 ci臋 puszczamy! - i razem z 偶o艂nierzem, kt贸remu da艂 znak, zabra艂 si臋 do pracy.
Skazaniec cicho, bez s艂贸w, 艣mia艂 si臋 przed siebie, zwraca艂 twarz to na lewo do oficera, to na prawo do 偶o艂nierza, nie zapomina艂 tak偶e o podr贸偶nym.
- Wyci膮gnij go - rozkaza艂 oficer 偶o艂nierzowi. Ze wzgl臋du na bron臋 nale偶a艂o przy tym zachowa膰 pewn膮
ostro偶no艣膰. Z powodu swojej niecierpliwo艣ci skazaniec mia艂 ju偶 kilka ma艂ych, szarpanych ran na plecach.
Ale od tej chwili oficer prawie si臋 o niego nie troszczy艂. Podszed艂 do podr贸偶nego, wyj膮艂 znowu ma艂膮 sk贸rzan膮 teczk臋, przerzuca艂 w niej kartki, wyci膮gn膮艂 wreszcie t臋, kt贸rej szuka艂, i pokaza艂 j膮 podr贸偶nemu.
- Niech pan czyta - powiedzia艂.
- Nie umiem - odpar艂 podr贸偶ny. - Powiedzia艂em ju偶, 偶e nie umiem odczytywa膰 tych kartek.
- Niech pan jednak dok艂adnie obejrzy kartk臋 - rzek艂 oficer i stan膮艂 obok podr贸偶nego, aby czyta膰 razem z nim. Gdy i to nie pomog艂o, aby u艂atwi膰 podr贸偶nemu czytanie, zacz膮艂 wodzi膰 ma艂ym palcem bardzo wysoko nad papierem, jak gdyby w 偶adnym wypadku nie mo偶na by艂o dotkn膮膰 kartki. Podr贸偶ny, aby przynajmniej w ten spos贸b okaza膰 si臋 grzecznym wobec oficera, tak偶e zadawa艂 sobie trud, ale bezskutecznie. Oficer zacz膮艂 wi臋c sylabizowa膰 napis, a potem raz jeszcze p艂ynnie go odczyta艂.
- To znaczy: "B膮d藕 sprawiedliwy!" - rzek艂. - Teraz umie pan ju偶 chyba przeczyta膰.
Podr贸偶ny tak nisko pochyli艂 si臋 nad papierem, 偶e oficer w obawie przed dotkni臋ciem odsun膮艂 go dalej; podr贸偶ny wprawdzie nic ju偶 nie powiedzia艂, ale by艂o jasne, 偶e wci膮偶 jeszcze nie potrafi przeczyta膰.
- To znaczy: "B膮d藕 sprawiedliwy!" - raz jeszcze powiedzia艂 oficer.
- By膰 mo偶e - odpar艂 podr贸偶ny. - Wierz臋, 偶e jest to tutaj napisane.
- Wi臋c dobrze - rzek艂 oficer, przynajmniej cz臋艣ciowo zadowolony, i wst膮pi艂 z kartk膮 na drabin臋; z najwi臋ksz膮 ostro偶no艣ci膮 umie艣ci艂 kartk臋 w rysowniku i zdawa艂o si臋, 偶e gruntownie przestawi艂 zesp贸艂 z臋batych k贸艂; by艂a to bardzo 偶mudna praca, trzeba by艂o zaj膮膰 si臋 tak偶e ma艂ymi k贸艂kami, niekiedy g艂owa oficera zupe艂nie znika艂a w rysowniku, tak dok艂adnie musia艂 bada膰 mechanizm.
Podr贸偶ny z do艂u bez przerwy 艣ledzi艂 t臋 prac臋, szyja mu zdr臋twia艂a, a oczy bola艂y od s艂onecznego blasku, kt贸rym obsypane by艂o niebo. 呕o艂nierz i skazaniec zaj臋ci byli tylko sami sob膮. 呕o艂nierz ko艅cem bagnetu wyci膮gn膮艂 koszul臋 i spodnie skaza艅ca, kt贸re le偶a艂y ju偶 w wykopie. Koszula by艂a straszliwie brudna i skazaniec wypra艂 j膮 w kuble z wod膮. Gdy w艂o偶y艂 potem koszul臋 i spodnie, tak 偶o艂nierz, jak i skazaniec wybuchn臋li g艂o艣nym 艣miechem, gdy偶 odzie偶 ta by艂a z ty艂u rozci臋ta na dwoje. Skazaniec uwa偶a艂 wida膰 za sw贸j obowi膮zek zabawi膰 偶o艂nierza, gdy偶 w rozci臋tym ubraniu kr臋ci艂 si臋 przed nim w k贸艂ko, a 偶o艂nierz kucn膮艂 na ziemi i 艣miej膮c si臋 bi艂 si臋 w kolana. Mimo wszystko opanowali si臋 przez wzgl膮d na obecno艣膰 pan贸w.
Gdy oficer by艂 wreszcie na g贸rze got贸w, u艣miechaj膮c si臋, raz jeszcze obj膮艂 spojrzeniem ca艂o艣膰 i poszczeg贸lne cz臋艣ci maszynerii, zatrzasn膮艂 tym razem pokryw臋 rysownika, kt贸ra dotychczas by艂 otwarta, zszed艂 na d贸艂, spojrza艂 do wykopu, a potem na skaza艅ca, zauwa偶y艂 z zadowoleniem, 偶e 贸w wyci膮gn膮艂 swoje ubranie, nast臋pnie podszed艂 do wiadra z wod膮, aby umy膰 r臋ce, zbyt p贸藕no zauwa偶y艂 paskudny brud, zmartwi艂 si臋, 偶e nie mo偶e ich teraz porz膮dnie umy膰, zanurzy艂 je wreszcie w piasku - ta namiastka mu nie wystarcza艂a, ale musia艂 si臋 ni膮 zadowoli膰 - po czym powsta艂 i zacz膮艂 rozpina膰 swoj膮 mundurow膮 kurtk臋. Spad艂y mu zaraz przy tym do r膮k dwie damskie chusteczki, kt贸re zatkn膮艂 za ko艂nierz.
- Masz tu swoje chusteczki - powiedzia艂 i rzuci艂 je skaza艅cowi. A do podr贸偶nego rzek艂 wyja艣niaj膮co: - Damskie prezenty.
Mimo widocznego po艣piechu, z jakim 艣ci膮ga艂 kurtk臋, a nast臋pnie zupe艂nie si臋 rozbiera艂, obchodzi艂 si臋 jednak z ka偶d膮 cz臋艣ci膮 ubrania bardzo troskliwie, przeci膮gn膮艂 nawet umy艣lnie palcami po srebrnych sznurach przy kurtce i otrz膮sn膮艂 fr臋dzle. Nie bardzo zreszt膮 zgadza艂o si臋 z t膮 troskliwo艣ci膮, 偶e skoro tylko upora艂 si臋 z cz臋艣ci膮 ubrania, natychmiast niech臋tnym ruchem wrzuca艂 j膮 do wykopu. Ostatni膮 rzecz膮, kt贸ra mu pozosta艂a, by艂 kr贸tki sztylet z pendentem. Wyci膮gn膮艂 sztylet z pochwy, z艂ama艂 go, zebra艂 potem wszystko: kawa艂ki sztyletu, pochw臋 i pendent i odrzuci艂 tak gwa艂townie, a偶 zad藕wi臋cza艂o na dnie wykopu.
Sta艂 teraz nagi.
Podr贸偶ny zagryz艂 wargi i nic nie m贸wi艂. Wiedzia艂 wprawdzie, co si臋 stanie, ale nie mia艂 prawa w czymkolwiek oficerowi przeszkadza膰. Je偶eli nawet post臋powanie s膮dowe, z kt贸rym zwi膮zany by艂 oficer, by艂o naprawd臋 bliskie uchylenia - by膰 mo偶e wskutek wyst膮pienia podr贸偶nego, do kt贸rego ten ze swojej strony czu艂 si臋 zobowi膮zany - to jednak obecnie oficer post臋powa艂 ca艂kowicie s艂usznie; podr贸偶ny na jego miejscu nie post膮pi艂by inaczej.
呕o艂nierz i skazaniec w pierwszej chwili nic nie rozumieli, z pocz膮tku nawet nie patrzeli. Skazaniec by艂 bardzo uradowany, 偶e odzyska艂 chusteczki, ale nie zdo艂a艂 cieszy膰 si臋 nimi d艂ugo, gdy偶 偶o艂nierz zabra艂 mu je szybkim i nieoczekiwanym ruchem. Teraz zn贸w skazaniec pr贸bowa艂 wyci膮gn膮膰 偶o艂nierzowi chusteczki zza pasa, za kt贸rym je schowa艂, lecz 偶o艂nierz mia艂 si臋 na baczno艣ci. Tak przekomarzali si臋 p贸艂偶artem. Dopiero gdy oficer zupe艂nie si臋 obna偶y艂, zwr贸ci艂o to ich uwag臋. Zw艂aszcza skazaniec zdawa艂 si臋 by膰 tkni臋ty przeczuciem jakiej艣 wielkiej zmiany. To, co zdarzy艂o si臋 jemu, spotka艂o teraz oficera. Mo偶e odb臋dzie si臋 to a偶 do ko艅ca. Prawdopodobnie obcy podr贸偶ny wyda艂 taki rozkaz. By艂a to wi臋c zemsta. On sam nie wycierpia艂 do ko艅ca, zostanie jednak teraz a偶 do ko艅ca pomszczony. Szeroki, bezg艂o艣ny 艣miech pojawi艂 si臋 na jego twarzy i ju偶 nie znika艂.
Oficer za艣 zwr贸ci艂 si臋 ku maszynie. O ile ju偶 przedtem by艂o jasne, 偶e 艣wietnie j膮 zna艂, to teraz niemal przera偶a艂o, jak si臋 z ni膮 obchodzi艂 i jak mu by艂a pos艂uszna. Zbli偶y艂 tylko r臋k臋 do brony, a ona
wielokrotnie unios艂a si臋 i opad艂a, dop贸ki nie przybra艂a w艂a艣ciwego po艂o偶enia, by przyj膮膰 oficera; uj膮艂 tylko za brzeg 艂贸偶ka, a ono ju偶 zaczyna艂o drga膰; filcowy klin podsun膮艂 si臋 ku jego ustom, wida膰 by艂o, 偶e oficer w艂a艣ciwie go nie chce, ale waha艂 si臋 tylko przez moment, zaraz si臋 podda艂 i przyj膮艂 go. Wszystko by艂o gotowe, tylko rzemienie zwisa艂y po bokach, ale widocznie by艂y niepotrzebne, oficer nie musia艂 by膰 przywi膮zany. Wtem skazaniec zauwa偶y艂 wisz膮ce rzemienie, a jego zdaniem egzekucja nie by艂a zupe艂na, skoro one nie by艂y zapi臋te, 偶ywo skin膮艂 wi臋c na 偶o艂nierza i pobiegli, by skr臋powa膰 oficera. Ten wyci膮gn膮艂 ju偶 jedn膮 nog臋, aby pchn膮膰 ni膮 korb臋, kt贸ra powinna wprawi膰 w ruch rysownik, gdy zobaczy艂, 偶e ci dwaj nadeszli; cofn膮艂 wi臋c nog臋 z powrotem i pozwoli艂 si臋 przywi膮za膰. Ale teraz nie m贸g艂 ju偶 dosi臋gn膮膰 korby; ani 偶o艂nierz, ani skazaniec nie umieliby jej odnale藕膰, a podr贸偶ny postanowi艂 si臋 nie rusza膰. Nie by艂o to potrzebne; ledwie zaci膮gni臋to rzemienie, ju偶 maszyna zacz臋艂a pracowa膰; 艂贸偶ko drga艂o, ig艂y ta艅czy艂y po sk贸rze, brona ko艂ysa艂a si臋 tam i z powrotem. Podr贸偶ny ju偶 przez chwil臋 patrzy艂 na to, zanim sobie przypomnia艂, 偶e ko艂o w rysowniku powinno skrzypie膰; ale by艂o zupe艂nie cicho, nie by艂o s艂ycha膰 nawet najl偶ejszego szmeru.
Dzi臋ki tej cichej pracy maszyna dos艂ownie nie zwraca艂a uwagi. Podr贸偶ny spojrza艂 na 偶o艂nierza i skaza艅ca. Skazaniec by艂 bardziej o偶ywiony, wszystko go w maszynie interesowa艂o, to si臋 pochyla艂, to wyprostowywa艂, ci膮gle wsuwa艂 palec, aby co艣 pokaza膰 偶o艂nierzowi. By艂o to dla podr贸偶nego przykre. Postanowi艂 pozosta膰 tutaj a偶 do ko艅ca, ale nie potrafi艂 znie艣膰 widoku tych dw贸ch.
- Id藕cie do domu - powiedzia艂.
呕o艂nierz by艂by mo偶e na to przysta艂, ale skazaniec przyj膮艂 rozkaz po prostu jako 偶art. Sk艂adaj膮c b艂agalnie r臋ce prosi艂, aby mu wolno by艂o tu zosta膰, a gdy podr贸偶ny potrz膮saj膮c g艂ow膮 nie chcia艂 ust膮pi膰, kl臋kn膮艂 nawet. Podr贸偶ny zobaczy艂, 偶e rozkazy nic tu nie pomog膮, chcia艂 przej艣膰 na drug膮 stron臋 i przep臋dzi膰 tych dw贸ch. Wtedy us艂ysza艂 艂oskot wysoko, w rysowniku. Spojrza艂 w g贸r臋. A wi臋c ko艂o z臋bate jednak si臋 psu艂o? Ale to by艂o co艣 innego. Pokrywa rysownika powoli si臋 unios艂a, a potem zupe艂nie odskoczy艂a. Ukaza艂y si臋 i unios艂y w g贸r臋 tryby z臋batego ko艂a, wkr贸tce wy艂oni艂o si臋 ca艂e ko艂o. By艂o to, jak gdyby jaka艣 wielka si艂a zgniata艂a rysownik, tak 偶e dla tego ko艂a nie pozosta艂o ju偶 miejsca. Ko艂o przekr臋ci艂o si臋 a偶 do kraw臋dzi rysownika, spad艂o w d贸艂, potoczy艂o si臋 kawa艂ek po piasku i upad艂o. Ale ju偶 drugie wysuwa艂o si臋 w g贸rze, a za nim wiele du偶ych i ma艂ych, kt贸re niemal nie r贸偶ni艂y si臋 mi臋dzy sob膮. Z wszystkimi dzia艂o si臋 to samo. Wci膮偶 si臋 zdawa艂o, 偶e teraz rysownik musi ju偶 by膰 ca艂kiem pusty, lecz wtedy zjawia艂a si臋 nowa, szczeg贸lnie liczna grupa k贸艂, wy艂ania艂y si臋 one, spada艂y w d贸艂, toczy艂y w piasku i wywraca艂y si臋. W艣r贸d tego skazaniec zupe艂nie zapomnia艂 o rozkazie podr贸偶nego, z臋bate ko艂a wprost go zachwyca艂y, wci膮偶 chcia艂 kt贸re艣 schwyci膰, zarazem przynagla艂 偶o艂nierza, aby mu pom贸g艂, ale z przestrachem cofa艂 r臋k臋, gdy偶 zaraz spada艂o nowe ko艂o, kt贸re przynajmniej w pierwszej chwili nape艂nia艂o go obaw膮.
Podr贸偶ny natomiast by艂 bardzo zaniepokojony; maszyna wyra藕nie rozpada艂a si臋 w gruzy; jej spokojne dzia艂anie by艂o z艂udzeniem; dozna艂 uczucia, 偶e powinien zatroszczy膰 si臋 o oficera, gdy偶 ten nie m贸g艂 ju偶 my艣le膰 sam o sobie. Lecz podczas gdy wypadek z ko艂ami zaprz膮ta艂 ca艂膮 jego uwag臋, zapomnia艂 obserwowa膰 reszt臋 maszyny. Ale gdy teraz, kiedy ostatnie ko艂o wypad艂o z rysownika, pochyli艂 si臋 nad bron膮, spotka艂a go nowa, jeszcze gorsza niespodzianka. Brona nie pisa艂a, tylko k艂u艂a, a 艂贸偶ko nie obraca艂o cia艂a, tylko z drganiem unosi艂o je ku ig艂om. Podr贸偶ny chcia艂 wda膰 si臋 w t臋 spraw臋, o ile mo偶no艣ci zatrzyma膰 ca艂o艣膰, to ju偶 nie by艂a tortura, jakiej pragn膮艂 dost膮pi膰 oficer, to by艂 zwyczajny mord. Wyci膮gn膮艂 r臋ce. Ale wtedy brona, wraz ze zmasakrowanym cia艂em, unios艂a si臋 i przechyli艂a na bok, tak jak to zwykle czyni艂a dopiero w dwunastej godzinie. Setkami strumyk贸w p艂yn臋艂a krew, nie zmieszana z wod膮, gdy偶 tym razem nie dzia艂a艂y tak偶e rurki wodne. A teraz zawiod艂a jeszcze ostatnia rzecz: cia艂o nie odrywa艂o si臋 od d艂ugich igie艂, wykrwawia艂o si臋, lecz zwisa艂o nad wykopem i nie spada艂o. Brona chcia艂a ju偶 wr贸ci膰 do dawnego po艂o偶enia, ale jak gdyby sama poczu艂a, 偶e nie uwolni艂a si臋 jeszcze od swego ci臋偶aru, pozosta艂a jednak nad wykopem.
- Pom贸偶cie przecie! - krzykn膮艂 podr贸偶ny do 偶o艂nierza i skaza艅ca i sam chwyci艂 za stopy oficera. Chcia艂 tutaj uj膮膰 stopy, tamci dwaj powinni z drugiej strony chwyci膰 za g艂ow臋 i w ten spos贸b nale偶a艂o oficera powoli 艣ci膮gn膮膰 z igie艂. Ale teraz tamci dwaj nie mogli si臋 zdecydowa膰; skazaniec nawet si臋 odwr贸ci艂; podr贸偶ny musia艂 przej艣膰 do nich na drug膮 stron臋 i przemoc膮 popchn膮膰 ich do g艂owy oficera. Przy tym mimo woli ujrza艂 twarz trupa. By艂a taka jak za 偶ycia, nie mo偶na by艂o odkry膰 na niej 偶adnego znaku przyrzeczonego wyzwolenia; oficer nie znalaz艂 tego, co wszyscy inni w maszynie znajdywali. Wargi jego by艂y silnie zaci艣ni臋te, otwarte oczy sprawia艂y wra偶enie 偶ywych, ich spojrzenie by艂o spokojne i stanowcze; ostrze du偶ego 偶elaznego kolca przeszywa艂o czo艂o.
Kiedy podr贸偶ny, a za nim 偶o艂nierz i skazaniec doszli do pierwszych dom贸w kolonii, 偶o艂nierz wskaza艂 na jeden z nich i powiedzia艂:
- Tutaj jest herbaciarnia.
Na parterze domu znajdowa艂o si臋 g艂臋bokie, niskie pomieszczenie, sklepione na kszta艂t jaskini, o zadymionych 艣cianach i suficie. Od strony ulicy by艂o otwarte na ca艂ej swej szeroko艣ci. Jakkolwiek herbaciarnia niewiele r贸偶ni艂a si臋 od innych dom贸w kolonii, kt贸re z wyj膮tkiem pa艂acowych budowli komendantury by艂y bardzo n臋dzne, to jednak wywar艂a ona na podr贸偶nym wra偶enie historycznego zabytku - uczu艂 pot臋g臋 minionych czas贸w.
Zbli偶y艂 si臋, przeszed艂 w asy艣cie swych towarzyszy mi臋dzy pustymi stolikami, kt贸re sta艂y na ulicy
przed herbaciarni膮, i odetchn膮艂 ch艂odnym, st臋ch艂ym powietrzem p艂yn膮cym z wn臋trza.
- Tutaj pogrzebano starego - rzek艂 偶o艂nierz. - Duchowny odm贸wi艂 mu miejsca na cmentarzu. D艂ugo si臋 zastanawiano, gdzie go pochowa膰, w ko艅cu pochowano go tutaj. O tym panu oficer pewnie nie opowiada艂, bo tego naturalnie najwi臋cej si臋 wstydzi艂. Pr贸bowa艂 nawet kilka razy w nocy odgrzeba膰 starego, ale zawsze go przep臋dzano.
- Gdzie jest gr贸b? - spyta艂 podr贸偶ny, kt贸ry nie m贸g艂 偶o艂nierzowi uwierzy膰.
Zaraz pobiegli przed nim obydwaj, 偶o艂nierz i skazaniec, i wyci膮gni臋tymi r臋kami wskazali miejsce, w kt贸rym gr贸b mia艂 si臋 znajdowa膰. Zaprowadzili podr贸偶nego a偶 do tylnej 艣ciany, gdzie przy kilku sto艂ach siedzieli go艣cie. Byli to prawdopodobnie robotnicy portowi, silni m臋偶czy藕ni o kr贸tkich, czarno po艂yskuj膮cych brodach. Wszyscy byli bez kurtek, w podartych koszulach. Byli to ludzie ubodzy i pokorni. Gdy podr贸偶ny si臋 zbli偶y艂, niekt贸rzy z nich wstali, przywarli do 艣ciany i wpatrywali si臋 w niego.
- To jest cudzoziemiec - rozleg艂 si臋 szept wok贸艂 podr贸偶nego. - Chce zobaczy膰 gr贸b.
O
TU SPOCZYWA STARY KOMENDANT.
JEGO ZWOLENNICY, KT脫RZY MUSZ膭
TERAZ POZOSTA膯 BEZIMIENNI, WYKOPALI MU GR脫B I PO艁O呕YLI KAMIE艃.
ISTNIEJE PROROCTWO, 呕E PO
PEWNEJ LICZBIE LAT KOMENDANT ZMARTWYCHWSTANIE I Z TEGO DOMU
POPROWADZI SWYCH ZWOLENNIK脫W DO
WALKI O ODZYSKANIE KOLONII.
UFAJCIE I CZEKAJCIE!
dsun臋li na bok jeden ze sto艂贸w, pod kt贸rym
rzeczywi艣cie znajdowa艂 si臋 kamie艅 nagrobny. By艂 to prosty
kamie艅, do艣膰 niski, aby mo偶na go by艂o ukry膰 pod sto艂em.
Pokrywa艂 go napis, z艂o偶ony z bardzo ma艂ych liter, podr贸偶ny
musia艂 ukl臋kn膮膰, by je odczyta膰. Napis g艂osi艂:
Gdy podr贸偶ny przeczyta艂 to i powsta艂, zobaczy艂, 偶e ludzie stoj膮 wok贸艂 niego i u艣miechaj膮 si臋, jak gdyby wraz z nim przeczytali napis, uznali go za 艣mieszny i wzywali podr贸偶nego, aby podzieli艂 ich zdanie. Podr贸偶ny udawa艂, jakby tego nie zauwa偶y艂, rozdzieli艂 mi臋dzy nich kilka monet, zaczeka艂 jeszcze, a偶 przesuni臋to st贸艂 nad gr贸b, opu艣ci艂 herbaciarni臋 i poszed艂 do portu.
呕o艂nierz i skazaniec znale藕li w herbaciarni znajomych, kt贸rzy ich zatrzymali. Musieli si臋 jednak szybko z nimi rozsta膰, bo podr贸偶ny znajdowa艂 si臋 dopiero po艣rodku d艂ugich schod贸w wiod膮cych do 艂odzi, gdy ju偶 za nim nadbiegli. Prawdopodobnie chcieli w ostatniej chwili zmusi膰 podr贸偶nego, aby zabra艂 ich z sob膮. Podczas gdy na dole podr贸偶ny umawia艂 si臋 z przewo藕nikiem o przejazd na parowiec, ci dwaj p臋dzili po schodach, w milczeniu, gdy偶 nie mieli odwagi krzycze膰. Ale gdy zeszli na d贸艂, podr贸偶ny by艂 ju偶 w 艂odzi, a przewo藕nik odbija艂 w艂a艣nie od brzegu. Mogliby jeszcze wskoczy膰 do 艂odzi, ale podr贸偶ny podni贸s艂 z jej dna ci臋偶k膮, w臋藕last膮 lin臋, pogrozi艂 im ni膮 i w ten spos贸b wstrzyma艂 ich od skoku.
Informacja prawna:
Tekst utworu zapo偶yczony ze zbioru Polskiej Biblioteki Internetowej i opublikowany zgodnie z artyku艂ami 17(1) i 34 (pkt.1) ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. z 2000 r. Nr 80, poz. 904):
Art. 17(1): Opracowanie lub zwielokrotnienie bazy danych spe艂niaj膮cej cechy utworu, dokonane przez legalnego u偶ytkownika bazy danych lub jej kopii, nie wymaga zezwolenia autora bazy danych, je艣li jest ono konieczne dla dost臋pu do zawarto艣ci bazy danych i normalnego korzystania z jej zawarto艣ci. Je偶eli u偶ytkownik jest upowa偶niony do korzystania tylko z cz臋艣ci bazy danych, niniejsze postanowienie odnosi si臋 tylko do tej cz臋艣ci."
Art.34: Z zastrze偶eniem wyj膮tk贸w przewidzianych w ustawie, autorskie prawa maj膮tkowe gasn膮 z up艂ywem lat siedemdziesi臋ciu:
1) od 艣mierci tw贸rcy, a do autor贸w wsp贸艂autorskich - od 艣mierci wsp贸艂tw贸rcy, kt贸ry prze偶y艂 pozosta艂ych
Tekst pobrano ze strony http://www.kafka.pl/
Formatowanie: GDR!