Star Wars1 Uczen Jedi Wolverton趘e Narodziny Mocy

GWIEZDNE WOJNY

UCZE艃 JEDI

Narodziny Mocy

GWIEZDNE WOJNY

Narodziny Mocy

Dave Wolverton

T艂umaczy艂a Krystyna Kwiatkowska

ROZDZIA艁 1

Ostrze miecza 艣wietlnego ze 艣wistem przeci臋艂o powietrze. Obi-Wan Kenobi nie m贸g艂 widzie膰 czerwonego b艂ysku. Szczelna przepaska uciska艂a mu oczy. U偶y艂 Mocy, by zr臋cznie zrobi膰 unik.

呕ar miecza przeciwnika o ma艂o go nie spali艂. W powietrzu rozszed艂 si臋 zapach jak po uderzeniu pioruna.

- Dobrze! - krzykn膮艂 Yoda spoza maty. - Dalej! Zaufaj swoim uczuciom!

S艂owa zach臋ty doda艂y mu si艂y. By艂 wysokim, silnym dwunastolatkiem i mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e zawsze b臋dzie mia艂 przewag臋 nad r贸wie艣nikami. Ale si艂a i solidna postura nie na wiele zdaj膮 tam, gdzie liczy si臋 szybko艣膰 i zwinno艣膰. Bez tego nawet Mocy nie da si臋 wykorzysta膰 w pe艂ni.

Obi-Wan uwa偶nie ws艂uchiwa艂 si臋 w odg艂osy 艣wietlnego miecza przeciwnika, jego oddech i skrzypienie but贸w na pod艂odze. Wszystkie te d藕wi臋ki odbija艂y si臋 g艂o艣nym echem w ma艂ym, wysoko sklepionym pomieszczeniu.

Chaotyczna mieszanina rozrzuconych po pod艂odze przedmiot贸w doda艂a do tego 膰wiczenia jeszcze jeden

GWIEZDNE WOJNY

UCZE艃 JEDI

Narodziny Mocy

GWIEZDNE WOJNY

Narodziny Mocy

Dave Wolverton

T艂umaczy艂a Krystyna Kwiatkowska

ROZDZIA艁 1

Ostrze miecza 艣wietlnego ze 艣wistem przeci臋艂o powietrze. Obi-Wan Kenobi nie m贸g艂 widzie膰 czerwonego b艂ysku. Szczelna przepaska uciska艂a mu oczy. U偶y艂 Mocy, by zr臋cznie zrobi膰 unik.

呕ar miecza przeciwnika o ma艂o go nie spali艂. W powietrzu rozszed艂 si臋 zapach jak po uderzeniu pioruna.

- Dobrze! - krzykn膮艂 Yoda spoza maty. - Dalej! Zaufaj swoim uczuciom!

S艂owa zach臋ty doda艂y mu si艂y. By艂 wysokim, silnym dwunastolatkiem i mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e zawsze b臋dzie mia艂 przewag臋 nad r贸wie艣nikami. Ale si艂a i solidna postura nie na wiele zdaj膮 tam, gdzie liczy si臋 szybko艣膰 i zwinno艣膰. Bez tego nawet Mocy nie da si臋 wykorzysta膰 w pe艂ni.

Obi-Wan uwa偶nie ws艂uchiwa艂 si臋 w odg艂osy 艣wietlnego miecza przeciwnika, jego oddech i skrzypienie but贸w na pod艂odze. Wszystkie te d藕wi臋ki odbija艂y si臋 g艂o艣nym echem w ma艂ym, wysoko sklepionym pomieszczeniu.

Chaotyczna mieszanina rozrzuconych po pod艂odze przedmiot贸w doda艂a do tego 膰wiczenia jeszcze jeden

element, musia艂 r贸wnie偶 u偶ywa膰 Mocy, by je wyczuwa膰. Na tak niepewnym gruncie 艂atwo by艂o straci膰 oparcie dla n贸g.

Za plecami Obi-Wana Yoda ostrzega艂: Trzymaj gard臋 wysoko!

Ch艂opak pos艂usznie podni贸s艂 bro i sparowa艂 cios z tak膮 si艂膮, 偶e miecz przeciwnika trzasn膮艂 o pod艂og臋. Tamten cofn膮艂 si臋 o krok i wpad艂 w stert臋 kloc贸w. Po chwili jednak Obi-Wan zn贸w us艂ysza艂 艣piew miecza; przeciwnik przypu艣ci艂 ostatni, rozpaczliwy atak, dyktowany irytacj膮 i zm臋czeniem. Dobrze.

Gor膮co przes膮czaj膮ce si臋 przez przepask臋 parzy艂o w oczy. Obi-Wan zapanowa艂 nad tym uczuciem, wyobra偶aj膮c sobie siebie jako prawdziwego Rycerza Jedi, walcz膮cego z kosmicznym piratem... zTogorianinem o k艂ach tak d艂ugich jak palce Obi-Wana. Oczami wyobra藕ni widzia艂 opancerzone siwory 艂ypi膮ce na niego ma艂ymi zielonymi szparkami oczu. Ich pazury mog艂y z 艂atwo艣ci膮 rozszarpa膰 cz艂owieka na strz臋py.

Ta wizja doda艂a mu energii, pomog艂a pokona膰 l臋k. W jednej sekundzie wszystkie mi臋艣nie wype艂ni艂a Moc. Przep艂yn臋艂a przez jego cia艂o, daj膮c mu zr臋czno艣膰 i szybko艣膰, kt贸rej potrzebowa艂.

Obi-Wan obr贸ci艂 ostrze do g贸ry, by sparowa膰 nast臋pny cios. Miecz przeciwnika za艣piewa艂 i wiruj膮c, upad艂 na ziemi臋. Obi-Wan podskoczy艂 wysoko i robi膮c salto w powietrzu, pchn膮艂 prosto tam, gdzie u Togorian znajduje si臋 serce.

Aaaau! - zawy艂 tamten, zaskoczony i w艣ciek艂y, kiedy

poczu艂 d藕gni臋cie w szyj臋. Gdyby to by艂 prawdziwy miecz Jedi, nie prze偶y艂by tego ciosu. Ale uczniowie w 艢wi膮tyni pos艂ugiwali si臋 jedynie broni膮 szkoleniow膮, o ma艂ej mocy. Dotkni臋cie miecza zostawia艂o po sobie tylko co艣 w rodzaju ognistego poca艂unku. Ka偶dy z uzdrowicieli poradzi sobie z tym bez trudu.

To by艂 przypadek! - wrzasn膮艂 zraniony ch艂opak. A偶 do tego momentu Obi-Wan nie mia艂 poj臋cia, z kim

w艂a艣ciwie walczy. Wprowadzono go do sali 膰wicze艅 z zawi膮zanymi oczami. Ale teraz rozpozna艂 ten g艂os: Bruck Chun. Podobnie jak Obi-Wan, Bruck by艂 jednym z najstarszych uczni贸w w 艢wi膮tyni Jedi i podobnie jak on, mia艂 nadziej臋 sta膰 si臋 jednym z rycerzy.

Bruck - powiedzia艂 艂agodnie Yoda - w艂贸偶 z powrotem przepask臋 na oczy. Jedi nie potrzebuje wzroku, by widzie膰.

Ale Obi-Wan us艂ysza艂 wyra藕nie, jak opaska tamtego upada na pod艂og臋. G艂os Brucka by艂 nabrzmia艂y z艂o艣ci膮:

Ty niezdarny idioto!

Uspok贸j si臋! - warkn膮艂 Yoda. Rzadko u偶ywa艂 takiego tonu.

Ka偶dy z uczni贸w 艢wi膮tyni mia艂 jakie艣 s艂abostki. Obi-Wan swoje zna艂 a偶 nazbyt dobrze. Codziennie musia艂 si臋 zmaga膰 z w艂asnym gniewem i strachem. 艢wi膮tynia by艂a zar贸wno szko艂膮 umiej臋tno艣ci, jak i charakteru.

Bruck walczy艂 z narastaj膮cym gniewem, kt贸ry przeradza艂 si臋 z wolna w zawzi臋t膮 furi臋. Zwykle dobrze maskowa艂 takie uczucia, dlatego tylko niekt贸rzy z wtajemniczonych dostrzegli to.

Bruck chowa艂 w sercu g艂臋bok膮 uraz臋 do Obi-Wana. Rok

wcze艣niej Obi-Wan, biegn膮c korytarzem 艢wi膮tyni, potr膮ci艂 Brucka tak mocno, 偶e ten si臋 przewr贸ci艂. Przyczyn膮 tego wypadku by艂y po prostu zbyt d艂ugie nogi obu ch艂opc贸w, lecz Bruck by艂 pewien, 偶e Obi-Wan zrobi艂 to celowo i z艂o艣liwie. By艂 bardzo przewra偶liwiony na w艂asnym punkcie. Docinki koleg贸w doprowadza艂y go do sza艂u. Z zemsty przezwa艂 wiec Obi-Wana oferm膮 - Oferma--Wan.

呕art by艂 ostry jak szpilka.

Najgorsze za艣, 偶e tkwi艂o w nim ziarenko prawdy. Obi-Wan czu艂, 偶e jego cia艂o ro艣nie zbyt szybko. Mia艂 wra偶enie, 偶e nie mo偶e sobie poradzi膰 ze swoimi d艂ugimi nogami i wielkimi stopami. Rycerz Jedi powinien 偶y膰 w przyja藕ni z w艂asnym cia艂em, ale Obi-Wana ono kr臋powa艂o. Tylko w chwilach gdy przenika艂a go Moc, czu艂, 偶e porusza si臋 pewnie, a nawet z wdzi臋kiem.

Dalej, Ofermo - wyz艂o艣liwia艂 si臋 Bruck. - Uderz mnie znowu! To ostatnia okazja, zanim ci臋 wywal膮 ze 艢wi膮tyni!

Dosy膰, Bruck! - powiedzia艂 ostro Yoda. - Naucz si臋 przegrywa膰. Rycerz Jedi musi umie膰 przyjmowa膰 kl臋ski tak samo jak zwyci臋stwa. A teraz id藕 do swojego pokoju.

Obi-Wan stara艂 si臋 nie czu膰 oparze艅. Za miesi膮c sko艅czy trzyna艣cie lat i b臋dzie musia艂 opu艣ci膰 艢wi膮tyni臋. Im bli偶ej tego dnia, tym wi臋cej mo偶e si臋 spodziewa膰 kpin i z艂o艣liwo艣ci. Je艣li nie uda mu si臋 zosta膰 Padawanem przed up艂ywem tych czterech tygodni, potem b臋dzie ju偶 na to po prostu za stary! W napi臋ciu nas艂uchiwa艂 plotek, ale nie

by艂y one pocieszaj膮ce. 呕aden Jedi nie przyb臋dzie w tym czasie do 艢wi膮tyni, by szuka膰 Podawana. Obawia艂 si臋, 偶e nigdy nie zostanie rycerzem. Ten strach go irytowa艂. Pora sko艅czy膰 z g艂upimi przechwa艂kami.

Nie musisz go odsy艂a膰, mistrzu Yoda - powiedzia艂. - Nie boj臋 si臋 z nim walczy膰, nawet je艣li nie b臋dzie mia艂 przepaski na oczach.

Bruck poczerwienia艂, a jego lodowatob艂臋kitne oczy si臋 zw臋zi艂y. Yoda tylko kiwn膮艂 g艂ow膮. By艂o jasne, 偶e Obi-Wan jest r贸wnie wyczerpany jak Bruck i obaj woleliby zosta膰 odes艂ani do swoich pokoj贸w.

Po d艂ugiej chwili Yoda u艣miechn膮艂 si臋.

W porz膮dku. Kontynuujcie. Musicie si臋 wi臋cej uczy膰. W艂贸偶cie tylko przepaski, to obowi膮zkowe.

Obi-Wan sk艂oni艂 si臋 przed mistrzem, przyjmuj膮c rozkaz. Wiedzia艂, 偶e Yoda jest w pe艂ni 艣wiadom ich zm臋czenia. Cho膰 w g艂臋bi duszy mia艂 nadziej臋, 偶e pozwoli im odpocz膮膰, nie buntowa艂 si臋. Po prostu uznawa艂 m膮dro艣膰 Yody, tak w wielkich, jak i w ma艂ych sprawach.

Za艂o偶y艂 opask臋 na oczy i, przezwyci臋偶aj膮c zm臋czenie, zmusi艂 mi臋艣nie do pos艂usze艅stwa. Pr贸bowa艂 zapomnie膰, 偶e walczy z Bruckiem, a tak偶e o tym, 偶e jego szans臋, by sta膰 si臋 Rycerzem Jedi, s膮 znikome. Skupi艂 si臋 ca艂kowicie na wyobra偶eniu sobie togoria艅skiego pirata, jego sier艣ci w pomara艅czowe pasy, pokrytej czarn膮 zbroj膮.

Czu艂 Moc kr膮偶膮c膮 wok贸艂 niego i w nim samym. Czu艂 tak偶e Moc w Bruku, nieomal widzia艂 ciemne fale jego gniewu. Pierwszy impuls kaza艂 mu odpowiedzie膰 gniewem na gniew, wiedzia艂 jednak, 偶e musi si臋 opanowa膰.

W tym pojedynku postanowi艂 tylko si臋 broni膰. Pozwoli艂by

Moc kierowa艂a nim jak zawsze. Z 艂atwo艣ci膮 odparowa艂 nast臋pny cios. Wyskoczy艂 wysoko w g贸r臋, by unikn膮膰 kolej­nego, i wyl膮dowa艂 za filarem. 艢wietlne miecze uderzy艂y jednocze艣nie, iskrz膮c i p艂on膮c. Powietrze zg臋stnia艂o od energii walki.

Przez d艂ug膮 chwil臋 walka przypomina艂a taniec. Obi-Wan uskakiwa艂 przed ka偶dym atakiem, odparowywa艂 wszystkie ciosy. Nie chcia艂 zrobi膰 Bruckowi krzywdy.

Niech zobaczy, 偶e nie jestem niedo艂臋g膮 - my艣la艂 z go­rycz膮. - Niech zobaczy, 偶e nie jestem g艂upi. Niech si臋 przekona..."

呕ar zacz膮艂 przepala膰 ubranie Obi-Wana. Jego mi臋艣nie p艂on臋艂y. Potrzebowa艂 powietrza, lecz ba艂 si臋 g艂臋biej odetchn膮膰: to by mog艂o wyzwoli膰 w nim st艂umion膮 agresj臋. Wiedzia艂 dobrze, 偶e Moc b臋dzie w nim tak d艂ugo, jak d艂ugo b臋dzie walczy艂 bez gniewu. Stara艂 si臋 wi臋c w og贸le nie my艣le膰 o walce. Zatraci艂 si臋 w ta艅cu, a wkr贸tce poczu艂 si臋 ju偶 tak znu偶ony, 偶e w og贸le przesta艂 my艣le膰.

Bruck atakowa艂 coraz wolniej. W ko艅cu Obi-Wan nie musia艂 ju偶 wk艂ada膰 zbyt wiele si艂y w obron臋. Od niechcenia parowa艂 ciosy, p贸ki przeciwnik si臋 nie podda艂.

Dobrze, Obi-Wan! - krzykn膮艂 Yoda. - Szybko si臋 uczysz.

Obi-Wan zgasi艂 sw贸j miecz i przypi膮艂 go do pasa. Otar艂 pot z twarzy opask膮. Bruck dysza艂 ci臋偶ko obok niego. Nie patrzy艂 na Obi-Wana.

Widzicie, ch艂opcy - powiedzia艂 Yoda - nie trzeba za bija膰 wroga, by go pokona膰. Wystarczy zabi膰 w艣ciek艂o艣膰,

kt贸ra w nim kipi. To w艣ciek艂o艣膰 jest waszym prawdziwym wrogiem.

Obi-Wan zrozumia艂, co Yoda ma na my艣li. Ale spojrzenie Brucka m贸wi艂o jasno, 偶e nie pokona艂 w nim z艂o艣ci. Najwy偶ej nauczy艂 go odrobiny szacunku dla siebie.

Ch艂opcy uroczy艣cie sk艂onili si臋 przed Yod膮. W g艂owie Obi-Wana pojawi艂 si臋 obraz jego przyjaci贸艂ki Bant. Warto by艂o pobi膰 Brucka cho膰by tylko po to, by jej o tym opowie­dzie膰.

Starczy, jak na jeden dzie - powiedzia艂 Yoda. - Ju­tro przyb臋dzie do 艢wi膮tyni Rycerz Jedi. Szuka Podawana. Musicie by膰 gotowi.

Obi-Wan stara艂 si臋 ukry膰 zaskoczenie. Zazwyczaj by艂o tak, 偶e zanim rycerz zawita艂 do 艢wi膮tyni, w艣r贸d uczni贸w kr膮偶y艂y na ten temat jakie艣 plotki. Je艣li wi臋c kto艣 chcia艂 zas艂u偶y膰 sobie na zaszczyt zostania jego Padawanem, m贸g艂 przygotowa膰 si臋 do tego fizycznie i psychicznie.

Kto? - zapyta艂 Obi-Wan z bij膮cym sercem. - Kto przybywa?

Widzia艂e艣 go ju偶 - odpar艂 Yoda. - To mistrz Qui-Gon Jinn.

Nadzieje Obi-Wana wzros艂y nagle. Qui-Gon Jinn by艂 jednym z najwi臋kszych Rycerzy Jedi. Ju偶 wcze艣niej przy­je偶d偶a艂 do 艢wi膮tyni, by przyjrze膰 si臋 uczniom, ale jak dot膮d nie wybra艂 sobie spo艣r贸d nich nowego Podawana.

Plotka g艂osi艂a, 偶e Qui-Gon Jinn, straciwszy swego Podawana w pewnej straszliwej bitwie, przysi膮g艂 sobie nigdy wi臋cej nie wzi膮膰 innego. Przyje偶d偶a艂 do 艢wi膮tyni tylko na pro艣b臋 Rady Mistrz贸w. Sp臋dza艂 zawsze kilka godzin,

przygl膮daj膮c si臋 uczniom, jakby szuka艂 czego艣, czego nikt

poza nim nie potrafi艂 dostrzec. Potem odje偶d偶a艂 z niczym, aby samotnie walczy膰 z si艂ami ciemno艣ci.

Nadzieje Obi-Wana zn贸w przygas艂y. Qui-Gon odrzuci艂 ju偶 wielu uczni贸w. Sk膮d pomys艂, 偶e we藕mie w艂a艣nie jego?

- Nie zechce mnie - powiedzia艂 w rozpaczy. - Widzia艂 ju偶, jak walcz臋, i nie wzi膮艂 mnie na swego ucznia. Nikt mnie nie we藕mie.

Yoda podni贸s艂 na niego swoje m膮dre oczy.

-Hmmm... Zawsze co艣 si臋 mo偶e zdarzy膰 w przysz艂o艣ci. Trudno by膰 pewnym, ale mam przeczucie... 偶e los oka偶e si臋 dla ciebie 艂askawy.

Co艣 w g艂osie Yody zaskoczy艂o Obi-Wana. - My艣lisz, 偶e m贸g艂by mnie wybra膰? - zapyta艂 niepewnie.

-To zale偶y od Qui-Gona... i od ciebie. Przyjd藕 jutro i walcz z nim, u偶ywajqc Mocy najlepiej, jak umiesz. By膰 mo偶e ci臋 przyjmie. - Yoda uspokajaj膮cym gestem po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu. - Inaczej nie ma o czym m贸wi膰. Wkr贸tce opu艣cisz 艢wi膮tyni臋. Ale musz臋 ci powiedzie膰, 偶e przykro mi b臋dzie rozstawa膰 si臋 z tak zdolnym uczniem.

Zaskoczony i uradowany Obi-Wan spojrza艂 na mistrza. Pochwa艂y w ustach Yody by艂y czym艣 r贸wnie rzadkim jak przeprosiny. Dlatego w艂a艣nie by艂y tak cenne. Ch艂opak po­czu艂, 偶e nawet je艣li nie zostanie Rycerzem Jedi, to zaskarbi艂 sobie szacunek Yody. A to by艂 wielki zaszczyt.

Yoda odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 wyj艣cia. Jego drobne kroczki odbija艂y si臋 echem pod wysokim sklepieniem sali 膰wicze艅. Otworzy艂 drzwi prowadz膮ce do holu i wyszed艂.

Wszystkie 艣wiat艂a automatycznie pogas艂y i sala pogr膮偶y艂a si臋 w ciemno艣ci.

Bruck zacz膮艂 si臋 艣mia膰 za plecami Obi-Wana.

Nie b膮d藕 naiwny, Ofermo. Yoda tylko ci臋 pociesza艂. Jest mn贸stwo kandydat贸w lepszych od ciebie.

Obi-Wan pohamowa艂 sw贸j gniew. Mia艂 nieprzepart膮 ochot臋 powiedzie膰 Bruckowi, 偶e kto jak kto, ale on na pewno do tych lepszych nie nale偶y. Nie odezwa艂 si臋 jednak s艂owem i spokojnie ruszy艂 w stron臋 drzwi. Dzieli艂 go od nich ju偶 tylko krok, gdy co艣 twardego uderzy艂o go z ty艂u w g艂ow臋. Odg艂os uderzenia rozni贸s艂 si臋 g艂o艣nym echem po ca艂ym pokoju.

Bruck rzuci艂 mu wyzwanie.

Sta艂 za nim z podniesionym mieczem. Czerwone ostrze l艣ni艂o z艂owrogo w ciemno艣ci.

Gotowy do nast臋pnej rundy? - spyta艂.

Obi-Wan zerkn膮艂 w pusty korytarz. Yoda ju偶 odszed艂. Nie b臋dzie 艣wiadk贸w. Mo偶e w ko艅cu spu艣ci膰 Bruckowi takie lanie, na jakie ju偶 dawno zas艂u偶y艂. Bruck cz臋sto bywa艂 okrutny, ale rzadko a偶 tak bezczelny. Specjalnie prowokowa艂 Obi-Wana, pr贸buj膮c wyprowadzi膰 go z r贸wnowagi.

Ale dlaczego?" - zastanawia艂 si臋 Obi-Wan.

No, jasne!

Wiedzia艂e艣 ju偶 wcze艣niej o wizycie Qui-Gon Jinna -wycedzi艂, czuj膮c, 偶e jego podejrzenia powoli zamieniaj膮 si臋 w pewno艣膰. By艂 najstarszym uczniem w 艢wi膮tyni, wi臋c mistrzowie z pewno艣ci膮 doradziliby Qui-Gonowi, by wzi膮艂 jego na Padawana. A Bruck zapewne nie 偶yczy艂 sobie ta­kiego obrotu wypadk贸w.

A teraz 艣mia艂 si臋 mu w nos.

-Tak, to moja sprawka, 偶e o niczym si臋 nie dowiedzia艂e艣. A je艣li tylko zechc臋, to zrobi臋 tak, 偶e nikt ci臋 nie znajdzie, dop贸ki on nie wyjedzie.

Sam chcia艂 zosta膰 Padawanem Qui-Gona! A m贸g艂 to osi膮gnq膰 tylko w jeden spos贸b: spowodowa膰 upadek Obi-Wana. Uda艂o mu si臋 odsun膮膰 go od przygotowa艅 do tej wizyty, teraz pr贸buje go rozw艣cieczy膰. Gniew i niecierpli­wo艣膰 nieraz ju偶 przysparza艂y Obi-Wanowi k艂opot贸w. Bruck mia艂 nadziej臋 doprowadzi膰 go do takiej furii, 偶e nie b臋dzie w stanie u偶y膰 Mocy.

Obi-Wan wychowywa艂 si臋 w 艢wi膮tyni od dziecka. Nie mia艂 jak dotqd okazji zetkn膮膰 si臋 z prawdziwym z艂em, takim jak chciwo艣膰, podst臋p i 偶膮dza w艂adzy. Mistrzowie nie chcieli, by dzieci zbyt wcze艣nie odkry艂y ciemn膮 stron臋 Mocy. Nie umia艂 by膰 bezlitosny, a to czyni艂o go w pewien spos贸b bezbronnym. Bruck m贸g艂 bez trudu okra艣膰 go z marze艅.

殴le si臋 sta艂o, 偶e wiedzia艂, jak wa偶na jest dla Obi-Wana wizyta Qui-Gona. A jeszcze gorzej, 偶e by艂 艣wiadom jego l臋ku, tego strasznego l臋ku, 偶e nigdy nie uda mu si臋 zosta膰 Padawanem.

Teraz" - pomy艣la艂 i u艣miechn膮艂 si臋.

-My艣l臋, Bruck, 偶e za trzy miesi膮ce, kiedy sko艅czysz trzyna艣cie lat, zostaniesz 艣wietnym rolnikiem.

Trudno by艂o o gorsz膮 obelg臋. W s艂owach tych kry艂a si臋 sugestia, 偶e jego przeciwnik tak kiepsko w艂ada Moc膮, 偶e nadaje si臋 tylko do Korpusu Rolnictwa.

Bruck rzuci艂 si臋 na niego z podniesionym mieczem.

Obi-Wan skoczy艂 mu naprzeciw z bojowym okrzykiem. Przez d艂ug膮 chwil臋 b艂yska艂y tylko ostrza mieczy i sal臋 wype艂nia艂 ich brz臋k.

Ch艂opcy walczyli do upad艂ego. Wreszcie, ledwo 偶ywi, paskudnie poranieni i poparzeni zaprzestali pojedynku i opu艣cili pomieszczenie.

呕aden tej walki nie wygra艂, obaj zostali pokonani.

Podczas gdy Obi-Wan uda艂 si臋 do swego pokoju, Bruck pojecha艂 wind膮 pi臋tro wy偶ej, tam gdzie znajdowa艂y si臋 ga­binety uzdrowicieli. Mocno kulej膮c na jedn膮 nog臋, wszed艂 do pokoju medyka - udawa艂 bardziej pokaleczonego, ni偶 by艂 w rzeczywisto艣ci. Zreszt膮, krew naprawd臋 ciek艂a mu z nosa, a podarte i osmalone ubranie wymownie 艣wiadczy艂o o walce.

Na jego widok medyk od razu zapyta艂:

Co si臋 sta艂o?

Obi-Wan... - j臋kn膮艂 Bruck, udaj膮c, 偶e mdleje. Jeden z uzdrowicieli spojrza艂 na niego i rzuci艂 szorstko do kr臋c膮cego si臋 w pobli偶u robota: Zawiadom mistrz贸w.

ROZDZIA艁 2

Z艂a wiadomo艣膰 zasta艂a Obi-Wana w chwili, gdy w艂a艣nie banda偶owa艂 w pokoju swoje oparzenia. Zastanawia艂 si臋 jednocze艣nie, jak zrobi膰 na Qui-Gonie najlepsze wra偶enie. Rozwa偶a艂 mo偶liwo艣膰 膰wiczenia si臋 w walce - nic innego nie mog艂o przekona膰 mistrza, 偶e Obi-Wan jest godny sta膰 si臋 jego nowym Padawanem. Ale w艂a艣nie wtedy wesz艂a docent Vant z nowymi rozkazami.

W jednej chwili wszystkie jego plany i marzenia si臋 roz­wia艂y.

To w ko艅cu nie takie straszne - powiedzia艂a docent Vant. By艂a wysok膮, b艂臋kitnosk贸r膮 kobiet膮. Nerwowo sku­ba艂a w palcach sw贸j elegancki szal.

Obi-Wan, oszo艂omiony, wpatrywa艂 si臋 w papier z roz­kazami. Kazano mu spakowa膰 swoje rzeczy i opu艣ci膰 艢wi膮tyni臋 jeszcze tego ranka. Ma jecha膰 na planet臋 Ban-domeer, o kt贸rej nawet nigdy nie s艂ysza艂. Le偶y gdzie艣 na najdalszym kra艅cu galaktyki. Przydzielono go do Korpusu Rolnictwa.

Nic z tego nie rozumiem - powiedzia艂 pos臋pnie. -Przecie偶 dopiero za cztery tygodnie ko艅cz臋 trzyna艣cie lat.

Wiem - kiwn臋艂a g艂ow膮 docent Vant - ale tw贸j statek, Monument, odlatuje jutro z tysi膮cem g贸rnik贸w na pok艂ad­zie. Nie b臋dzie czeka艂 na twoje urodziny.

Wstrz膮艣ni臋ty Obi-Wan rozejrza艂 si臋 po swoim pokoju. Trzy modele verpidzkich my艣liwc贸w ko艂ysa艂y si臋 艂agodnie pod sufitem. Zrobi艂 je kiedy艣 w艂asnor臋cznie. Repulsory p贸l si艂owych utrzymywa艂y je w g贸rze. Jak zwykle, mruga艂y czerwone i zielone 艣wiate艂ka pozycyjne, a miniaturowi, po­dobni do owad贸w piloci miarowo kr臋cili g艂owami, jak gdyby rozpoznawali teren wok贸艂 siebie. Ksi膮偶ki i zeszyty le偶a艂y w nie艂adzie na stole. 艢wietlny miecz wisia艂 na 艣cianie, na swoim zwyk艂ym miejscu. Obi-Wan nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰, 偶e ma to wszystko zostawi膰. To by艂 jego dom. Odszed艂by st膮d z rado艣ci膮, by zosta膰 uczniem mistrza. Ale nie rolnikiem!

Nigdy ju偶 nie b臋dzie rycerzem 鈥濨ruck mia艂 racj臋" - po­my艣la艂 gorzko. Yoda tylko go pociesza艂.

Szok i rozpacz sprawi艂y, 偶e poczu艂 si臋 chory. Podni贸s艂 wzrok na docent Vant.

Ci膮gle jeszcze mog臋 zosta膰 Rycerzem Jedi! 艁agodnie pog艂aska艂a go po r臋ce. Ods艂oni艂a w u艣mie­chu swe ol艣niewajqco bia艂e z臋by i potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Nie ka偶dy rodzi si臋 wojownikiem. Republika potrze­buje r贸wnie偶 uzdrowicieli i rolnik贸w. Maj膮c tak膮 wpraw臋 w u偶ywaniu Mocy, z 艂atwo艣ci膮 b臋dziesz leczy艂 chore upra­wy. Tw贸j talent jest potrzebny 艣wiatu.

Ale... - Obi-Wan chcia艂 powiedzie膰, 偶e czuje si臋 oszukany. - To praca dla najgorszych, dla takich, kt贸rzy s膮 zbyt s艂abi, by zosta膰 rycerzami. A poza tym jutro przyje偶-

d偶a mistrz Qui-Gon Jinn szuka膰 Padawana. Mistrz Yoda obieca艂, 偶e b臋d臋 m贸g艂 przed nim walczy膰! Docent Vant zn贸w potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Mistrzowie dowiedzieli si臋, 偶e pobi艂e艣 Brucka. Jak mog艂e艣 my艣le膰, 偶e uzdrowiciele nie zamelduj膮 o tym, co zrobi艂e艣?

Obi-Wan z przera偶eniem poj膮艂, co si臋 sta艂o. Bruck mia艂 sw贸j plan i zrealizowa艂 go bez skrupu艂贸w. Chcia艂 protesto­wa膰, krzycze膰, 偶e jest niewinny. To by艂a uczciwa walka! A uzdrowiciele? Bruck z pewno艣ci膮 nie potrzebowa艂 ich pomocy - wykorzysta艂 ich, by poskar偶y膰 si臋 mistrzom, nie skar偶膮c wprost.

Nie po raz pierwszy zachowujesz si臋 gwa艂townie -powiedzia艂a docent Vant- lecz mamy nadziej臋, 偶e ostatni. - l doda艂a energicznie: - Postaraj si臋 nie wygl膮da膰 偶a艂o艣 nie. Musisz si臋 spakowa膰 i po偶egna膰 z przyjaci贸艂mi. Gala­ktyka jest du偶a. Na pewno b臋d膮 si臋 chcieli z tob膮 zobaczy膰, zanim wyjedziesz.

Wysz艂a, cicho zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Obi-Wan zosta艂 sam. W ciszy s艂ycha膰 by艂o tylko d藕wi臋ki ko艂ysz膮cych si臋 nad g艂ow膮 modeli my艣liwc贸w.

Teraz pozostawa艂o mu jedynie spakowa膰 sw贸j baga偶. By艂 zbyt przygn臋biony, by si臋 z kimkolwiek 偶egna膰. Nawet z Garenem Mulnem, Reeftem i swoj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮 Bant. By膰 mo偶e poczuj膮 si臋 ura偶eni, ale po prostu nie mia艂 si艂y spojrze膰 im w oczy. Zapytaj膮 przecie偶, dok膮d odje偶d偶a. Kiedy艣 powiedzia艂, 偶e je艣li dostanie przydzia艂 do Korpusu Rolnictwa, to b臋dzie koniec 艣wiata. Nie potrafi艂 zrozumie膰, dlaczego si臋 艣miej膮. Teraz ten koniec 艣wiata

w艂a艣nie nast膮pi艂, a on nie m贸g艂 nic zrobi膰, by oczy艣ci膰 swoje imi臋.

Niestety, Bruck zastawi艂 pu艂apk臋, a on si臋 w ni膮 z艂apa艂 jak idiota. Bezmy艣lnie, rzecz jasna. A jednak z w艂asnej woli. M贸g艂 przecie偶 odm贸wi膰 walki. Jaki b臋dzie z niego Rycerz Jedi, skoro nie umie przejrze膰 tak prostego podst臋pu?

Rzuci艂 si臋 z powrotem na 艂贸偶ko. Zawi贸d艂 mistrza Yod臋. W decyduj膮cej chwili pozwoli艂, by chmura gniewu za膰mi艂a mu m贸zg. Teraz jego najwi臋kszy l臋k sta艂 si臋 rzeczywisto艣ci膮. Po wszystkich 艂ych latach nauki nie by艂 godny sta膰 si臋 Rycerzem Jedi.

Yoda zawsze powtarza艂, 偶e gniew i strach mog膮 zapro­wadzi膰 go tam, dok膮d wcale nie zamierza p贸j艣膰. 鈥瀂aprzy­ja藕nij si臋 z nimi - radzi艂. - Patrz im prosto w oczy. B艂臋dy s膮 twymi najlepszymi nauczycielami. Zapanuj nad nimi, a znikn膮. Potrafisz nad nimi zapanowa膰!".

M膮dro艣膰 Yody p艂yn臋艂a prosto z serca. Gdyby mocniej w ni膮 wierzy艂, nie potkn膮艂by si臋 tak g艂upio.

Uczniowie szykowali si臋 ju偶 do snu. S艂ysza艂, jak 偶ycz膮 sobie nawzajem dobrej nocy. W ko艅cu 艣wiat艂a pogas艂y i w korytarzu zrobi艂o si臋 cicho.

Czu艂, jak owiewaj膮 go fale 艂agodnej energii 艣pi膮cych koleg贸w. Ale to wcale nie koi艂o mu serca. Tamci mogli spa膰 spokojnie; on nie. Wierci艂 si臋 i przewraca艂 z boku na bok, nie mog膮c w 偶aden spos贸b odsun膮膰 wizji triumfu na twarzy Brucka w chwili, gdy ten dowie si臋, co go spotka艂o.

Rozleg艂o si臋 ciche pukanie do drzwi. Obi-Wan podni贸s艂 si臋 i z wahaniem otworzy艂. Na progu sta艂a Bant i patrzy艂a na niego w milczeniu. Calamaria艅ska dziewczynka mia艂a na sobie zielon膮 szat臋, kt贸ra cudownie kontrastowa艂a z jej

艂ososiowym odcieniem sk贸ry. Ubranie Bant pachnia艂o sol膮 i wilgoci膮, gdy偶 przysz艂a prosto ze swego pokoju, w kt贸rym zawsze utrzymywa艂a klimat ciep艂omorski. Mia艂a dziesi臋膰 lat i by艂a ma艂a jak na sw贸j wiek, ale w jej ogromnych srebrnych oczach malowa艂a si臋 stanowczo艣膰.

Spojrzawszy na jego rany i oparzenia, powiedzia艂a dobitnie:

Znowu si臋 bi艂e艣. - Potem spojrza艂a na jego baga偶e. - Nie zamierza艂e艣 si臋 ze mn膮 po偶egna膰? - zapyta艂a, kryj膮c 艂zy. - Jeste艣 ju偶 got贸w do odjazdu?

Dosta艂em przydzia艂 do Korpusu Rolnictwa - powie­dzia艂, maj膮c nadziej臋, 偶e zrozumie, jaka ha艅ba go spot­ka艂a. - Jasne, 偶e chcia艂em si臋 po偶egna膰, ale...

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

S艂ysza艂am, 偶e ruszasz na planet臋 zwan膮 Bandomeer. A wi臋c wszyscy ju偶 wiedz膮. Obi-Wan ponuro skin膮艂 g艂ow膮. Bant zbli偶y艂a si臋 i niezgrabnie go obj臋艂a.

Tak, tam w艂a艣nie si臋 wybieram - powiedzia艂, przytu­laj膮c j膮. 鈥濧 wi臋c m贸j los jest ju偶 przes膮dzony - pomy艣la艂 z rozpacz膮. - B臋d臋 rolnikiem". Za tym pierwszym po偶eg­naniem przyjd膮 zapewne nast臋pne. Nie m贸g艂 ich unikn膮膰.

Bant odsun臋艂a si臋 nieco.

To b臋dzie niebezpieczne - powiedzia艂a. - Uprzedzili ci臋 o tym?

Obi-Wan zaprzeczy艂 ruchem g艂owy.

To przecie偶 Korpus Rolnictwa. Co w tym mo偶e by膰 niebezpiecznego?

Tego nie wiemy - odrzek艂a.

Ale tak zosta艂o postanowione - u艣miechn膮艂 si臋. Tym zdaniem mistrzowie zazwyczaj ucinali zbytni膮 dociekli­wo艣膰 uczni贸w.

Za tob膮 t臋skni膰 b臋d臋 - powiedzia艂a Bant, na艣laduj膮c spos贸b m贸wienia Yody. W jej oczach zn贸w pojawi艂y si臋 艂zy.

Tak mi przykro. - Obi-Wan pr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰, ale nie m贸g艂. Bant obj臋艂a go mocno, a potem wybieg艂a z pokoju, by nie widzia艂, jak p艂acze.

ROZDZIA艁 3

Dzi臋ki uzdrowicielskim technikom Jedi i cudownym 艣wi膮tynnym ma艣ciom rano Obi-Wan by艂 ju偶 zupe艂nie zdr贸w. Po ranach i oparzeniach nie zosta艂o 艣ladu. Ale b贸l serca nie by艂 tak 艂atwy do wyleczenia. Ch艂opiec spa艂 kr贸tko i niespokojnie, a zbudzi艂 si臋 jeszcze przed 艣witem.

Po偶egna艂 si臋 z Garenem Mulnem i Reeftem. Pochodzili z r贸偶nych stron galaktyki, ale w szkole stali si臋 nie­roz艂膮cznymi przyjaci贸艂mi.

Przy 艣niadaniu Reeft, Dresselianin o nienaturalnie po­marszczonej twarzy, powtarza艂 swoje sta艂e teksty: 鈥濩zy to nie b臋dzie zbytnia zach艂anno艣膰 z mojej strony, je艣li zjem twoje mi臋so?" albo: 鈥濩zy to nie b臋dzie zbytnia zach艂anno艣膰 z mojej strony, je艣li..." - i zerka艂 znacz膮co na czyje艣 ciastko lub nap贸j. Obi-Wan nie jad艂 kolacji poprzedniego dnia, lecz nie by艂 g艂odny, odda艂 mu wi臋c ca艂y sw贸j przydzia艂, Bant mi艂osiernie do艂o偶y艂a jeszcze po艂ow臋 ptysia. Dresselianin, ze swoj膮 szar膮 pomarszczon膮 sk贸r膮, wygl膮da艂 偶a艂o艣nie, je艣li nie dosta艂 tyle jedzenia, ile pragn膮艂.

- Nie b臋dzie tak 藕le - powiedzia艂 pocieszaj膮co Garen Muln. - Jedziesz przecie偶 na spotkanie przygody.

Garen zawsze mia艂 nadmiar energii. Yoda musia艂 mu aplikowa膰 specjalne 膰wiczenia wyciszaj膮ce.

No i b臋dziesz blisko jedzenia - doda艂 Reeft rozma­rzonym g艂osem.

Kto wie, co go czeka - powiedzia艂a Bant. - Ka偶de z nas dostanie inn膮 misj臋 do spe艂nienia.

I ka偶dego z nas pewnie to zaskoczy - zgodzi艂 si臋 z ni膮 Garen Muln. - Nie ka偶dy mo偶e by膰 rycerzem.

Obi-Wan skin膮艂 g艂ow膮. Dobrze, 偶e odda艂 Reeftowi swoje 艣niadanie. Nie m贸g艂by nic prze艂kn膮膰. Wiedzia艂, 偶e przyjaciele staraj膮 si臋 go pocieszy膰. Ale oni byli w ca艂kiem innej sytuacji: nadal jeszcze mogli sta膰 si臋 Jedi. Wszyscy pragn臋li tego najwy偶szego zaszczytu i ci臋偶ko na艅 praco­wali. Wiedzieli, 偶e utrata tej szansy by艂a dla Obi-Wana straszliwym rozczarowaniem.

Do uszu Obi-Wana dociera艂 gwar rozm贸w przy s膮siednich stolikach. Koledzy zerkali na niego ukradkiem. Wi臋kszo艣膰 patrzy艂a ze wsp贸艂czuciem, niekt贸rzy pr贸bowali doda膰 mu otuchy. Czu艂o si臋 jednak jakie艣 zak艂opotanie; prawdopodobnie ka偶dy cieszy艂 si臋 w skryto艣ci ducha, 偶e nie jego to spotka艂o.

Bruck i jego kumple wrzeszczeli tak g艂o艣no, 偶e Obi-Wan s艂ysza艂 poszczeg贸lne zdania.

Zawsze wiedzia艂em, 偶e jest do tego zdolny - krzykn膮艂 Aalto.

Bruck odpowiedzia艂 wysokim, niemi艂ym rechotem. Od tego d藕wi臋ku Obi-Wana a偶 zapiek艂y uszy. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Bruck gapi艂 si臋 niego bezczelnie, prowokuj膮c do kolejnej walki.

Nie przejmuj si臋 nim, jest g艂upi - szepn臋艂a Bant.

Ch艂opiec wlepi艂 wzrok we w艂asny talerz, gdy nagle wielki czarny owoc barabel rozbi艂 si臋 na stole tu偶 obok jego tacki. Sok prysn膮艂 na twarze Bant i Garena Mulna. Obi-Wan spiorunowa艂 wzrokiem Brucka, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 w p贸艂 drogi mi臋dzy ich sto艂em a drzwiami.

Uprawiaj je dzielnie, Ofermo - parskn膮艂. - S艂ysza­艂em, 偶e rosn膮 nawet na kamieniu.

Obi-Wan zacz膮艂 podnosi膰 si臋 z krzes艂a, ale Bant po艂o偶y艂a r臋k臋 na jego d艂oni i powstrzyma艂a go.

U艣miechn膮艂 si臋 do Brucka, pow艣ci膮gaj膮c emocje. 鈥濷n chce mnie rozz艂o艣ci膰 - u艣wiadomi艂 sobie. - l ma nadziej臋, 偶e to mu si臋 nie uda. Jak cz臋sto w przesz艂o艣ci nabiera艂em si臋 na te gierki? l do czego mnie to doprowadzi艂o? Tylko do tego, 偶e straci艂em szans臋 zostania Padawanem". Zdusi艂 w sobie gniew i promiennie u艣miechn膮艂 si臋 do swego wroga. Ale w 艣rodku kipia艂a w nim furia.

I w艂a艣nie w tym momencie Reeft wymamrota艂 cicho:

Czy to nie b臋dzie zbytnia zach艂anno艣膰 z mojej strony, je艣li zjem ten owoc barabel?

Obi-Wan wybuchn膮艂 艣miechem.

- Dzi臋ki, Bruck - powiedzia艂, zbieraj膮c ze sto艂u resztki owocu i wrzucaj膮c je do kubka. - Ludzie na Bandomeer b臋d膮 uszcz臋艣liwieni, kiedy przeka偶臋 im to jako dar od ciebie: 鈥濺olnik - rolnikom"!

Tymczasem na wy偶szym pi臋trze 艢wi膮tyni mistrz Yoda dyskutowa艂 z najstarszymi cz艂onkami Rady. Zebranie odby­wa艂o si臋 w ogromnej sali, zwanej Sal膮 Tysi膮ca Wodotry-

sk贸w, gdzie niezliczone fontanny i wodospady stanowi艂y dodatkow膮 ozdob臋 bajecznie szmaragdowego lasu.

Niebo nad Coruscant zasnuwa艂y ci臋偶kie burzowe chmury.

Obi-Wan Kenobi do walki przed Qui-Gon Jinnem do­puszczony by膰 musi! - S艂owa Yody zag艂uszy艂 odg艂os pioru­na. - R臋cz臋 za niego.

Co? - zdziwi艂 si臋 Mace Windu, Senior Rady. By艂 to silny, ciemnosk贸ry m臋偶czyzna, z g艂adko ogolon膮 g艂ow膮. Jego wzrok przeszywa艂 Yod臋 niczym strza艂 z miotacza.

Dlaczego mieliby艣my dawa膰 mu jeszcze jedn膮 szans臋?

Obi-Wan po raz kolejny dowi贸d艂, 偶e nie radzi sobie z w艂asnym gniewem i niecierpliwo艣ci膮. A Qui-Gon Jinn nie jest got贸w przyj膮膰 nast臋pnego niecierpliwego Pada-wana.

Masz racj臋 - odrzek艂 Yoda. - 呕aden z nich got贸w nie jest, ani Obi-Wan, ani Qui-Gon. Mam jednak przeczucie, 偶e Moc po艂膮czy mistrza i ucznia.

A co powiesz o wypadkach ostatniej nocy? - zapytaMace Windu. - O pobiciu Brucka?

Yoda skin膮艂 r臋k膮 i w tej samej chwili wynurzy艂 si臋 z krzak贸w robot sprawozdawca.

Oto Robot 膯wiczebny Jedi 6. O wczorajszej walce opowie - rzek艂 w odpowiedzi Yoda.

Serce Obi-Wana bi艂o w rytmie 68 uderze艅 na minut臋

relacjonowa艂 robot. - Jego korpus by艂 obr贸cony pod k膮tem 27 stopni na p贸艂nocny wsch贸d. W prawej r臋ce,

skierowanej w d贸艂, 艣ciska艂 膰wiczebny miecz. Temperatura jego cia艂a wynosi艂a...

Do艣膰 - przerwa艂 Mace Windu. Gdyby pozwoli艂 mu kontynuowa膰, opis przej艣cia Obi-Wana przez pok贸j zaj膮艂by godzin臋. - Powiedz tylko, kto kogo sprowokowa艂 do walki. Kto zacz膮艂 i co si臋 potem sta艂o?

Robot AJTD6 zabucza艂 z przeci膮偶enia. W ko艅cu jednak, ponaglany przez Mace Windu, zacz膮艂 opowie艣膰 o tym, jak Bruck sprowokowa艂 Obi-Wana.

- Pi臋knie - westchn膮艂 Mace Windu. - Mamy wiec jednego oszusta i jednego durnia. Co proponujesz, mistrzu?

Da膰 im jeszcze jedn膮 szans臋 powinni艣my - odrzek艂 Yoda.

ROZDZIA艁 4

Czerwony miecz Brucka trzeszcza艂 i sycza艂, a Obi-Wan rozpaczliwie pr贸bowa艂 odparowa膰 szale艅czy grad cios贸w. Walczyli ju偶 ca艂y dzie艅. Obi-Wana bola艂 ka偶dy mi臋sie艅. Jego cienka tunika by艂a ca艂kiem mokra od potu. Zaskoczy艂a go nieust臋pliwo艣膰 Brucka. Walczy艂 tak desperacko, jakby od wyniku tej walki mia艂o zale偶e膰 jego 偶ycie. Obi-Wan zrozumia艂, 偶e Bruck, tak samo jak on, boi si臋, 偶e nie zostanie wybrany na ucznia Jedi.

Obi-Wan potrafi艂 by膰 jednak r贸wnie nieust臋pliwy jak Bruck, a nawet jeszcze bardziej. W ko艅cu by艂a to jego ostatnia szansa.

Ostrze miecza Brucka zad藕wi臋cza艂o, dotykaj膮c krtani Obi-Wana. Takie dotkni臋cie oznacza艂o 艣miertelny cios; wydawa艂o si臋, 偶e Obi-Wan przegra t臋 rund臋.

Krzyk na trybunach narasta艂. Wszyscy przyszli obejrze膰 t臋 walk臋, Mistrzowie wraz z uczniami siedzieli razem w cieniu wok贸艂 areny. Obi-Wan nie m贸g艂 widzie膰 ich twarzy, ale s艂ysza艂 dopinguj膮ce okrzyki. Robot AJTD6 kr膮偶y艂 wok贸艂 walcz膮cych, nadzoruj膮c przebieg pojedynku.

- Ty g艂upcze! - warkn膮艂 Bruck cicho, tak by nikt na wi-

downi nie m贸g艂 go us艂ysze膰. - Nie powiniene艣 si臋 by艂 godzi膰 na t臋 walk臋. Nie wygrasz ze mn膮!

Potrz膮sn膮艂 bia艂ymi w艂osami zwi膮zanymi w kitk臋. Krople potu 艣cieka艂y mu po czole. Mia艂 na sobie ci臋偶k膮 czarn膮 zbroj臋. W powietrzu unosi艂a si臋 ostra wo艅 przypalonych w艂os贸w i cia艂a. Obaj walcz膮cy mieli wielk膮 wol臋 zwyci臋­stwa, ale ich ciosom daleko by艂o do doskona艂o艣ci.

M艂odzi uczniowie, skupieni wok贸艂 areny, gwizdali, tupali i wydawali dopinguj膮ce okrzyki. Jedni kibicowali Bruckowi, inni Obi-Wanowi. Wszyscy ju偶 zd膮偶yli si臋 do­wiedzie膰 o wieczornym zaj艣ciu. Bant krzycza艂a na ca艂e gard艂o:

Odwagi, Obi-Wan! Jeste艣 lepszy!

Tu偶 obok niej Garen Muln pogwizdywa艂 nerwowo.

Wiesz, 偶e przegrasz! - Obi-Wan rzuci艂 Bruckowi po­gardliwe spojrzenie, podczas gdy ich miecze trzeszcza艂y i ta艅czy艂y w powietrzu. - Masz pecha: wszyscy dzi艣 zo­bacz膮, 偶e jeste艣 nie tylko s艂abeuszem, ale i oszustem.

Mistrzowie zadecydowali, 偶e walka odb臋dzie si臋 bez opasek na oczach. Twarz Brucka nie zdradza艂a emocji, ale w jego oczach p艂on臋艂a nienawi艣膰. Patrzyli na siebie; ta chwila zdawa艂a si臋 przed艂u偶a膰 w niesko艅czono艣膰. Obi-Wan ujrza艂 w oczach Brucka przysz艂o艣膰, jakiej sam wola艂by unikn膮膰: przysz艂o艣膰 cz艂owieka prze偶artego nienawi艣ci膮, pe艂nego z艂o艣ci na ka偶dego, kto tylko stanie mu na drodze.

Usi艂owa艂 si臋gn膮膰 po Moc. Czu艂, jak kr膮偶y wok贸艂 niego, ale co艣 przeszkadza艂o mu zjednoczy膰 si臋 z ni膮 w pe艂ni. Co艣? Nie, to ten ch艂opak naprzeciw niego. To on stan膮艂

mi臋dzy nim a jego marzeniami, o艣mieszy艂 go, oszuka艂! Z furi膮 rzuci艂 si臋 naprz贸d. Uda艂o mu si臋 zaskoczy膰 Brucka i odepchn膮膰 go daleko w ty艂.

Ta chwila zachwiania wystarczy艂a, by Obi-Wan zdoby艂 nad nim przewag臋. Bruck obawia艂 si臋 ataku na twarz; za­nurkowa艂 wi臋c, tn膮c po nogach. Obi-Wan unikn膮艂 jego cios贸w, wyskakuj膮c wysoko w g贸r臋.

Jako dziecko, walcz膮c ze starszymi przeciwnikami, na­uczy艂 si臋 unika膰 b艂yskotliwych, lecz wyczerpuj膮cych ata­k贸w. Opanowa艂 natomiast sztuk臋 walki defensywnej, oszcz臋dnego w ruchach blokowania cios贸w oraz wykony­wania b艂yskawicznych unik贸w.

Gdy odparowywa艂 uderzenia Brucka, czu艂 na sobie wzrok Qui-Gon Jinna. Rycerz Jedi by艂 samotnym buntownikiem, a Obi-Wan te偶 pragn膮艂 za takiego uchodzi膰.

Zamiast wiec spokojnie zastanowi膰 si臋 nad strategi膮 Brucka, przypu艣ci艂 b艂yskawiczny, szale艅czy atak. Bruck pr贸bowa艂 si臋 broni膰, ale miecz Obi-Wana z pal膮c膮 si艂膮 uderzy艂 w miecz przeciwnika. Bruck o ma艂o nie upu艣ci艂 swej broni.

Obi-Wan chwyci艂 miecz w obie r臋ce i ostro si臋 za­machn膮艂, Bruck raz jeszcze sparowa艂 cios, ale potkn膮艂 si臋 przy tym i rymn膮艂 jak d艂ugi. Jego miecz zatoczy艂 pi臋kny 艂uk w powietrzu i gasn膮c, upad艂 na ziemi臋. Obi-Wan rzuci艂 si臋 na przeciwnika, by jednym decyduj膮cym ciosem zako艅czy膰 walk臋. Bruck jednak zwin膮艂 si臋 jak w膮偶 i w ostatniej chwili zdo艂a艂 pochwyci膰 sw贸j miecz i w艂膮czy膰 go, nim Obi-Wan zd膮偶y艂 zn贸w zaatakowa膰.

Ale to mu nie wysz艂o na dobre. Lepiej by zrobi艂, nie

pr贸buj膮c odbija膰 kolejnego ciosu przeciwnika; on jednak os艂oni艂 si臋 i w ten spos贸b jego w艂asna bro艅 obr贸ci艂a si臋 przeciwko niemu. Obi-Wan ci膮艂 go prosto miedzy oczy, przypalaj膮c mu sk贸r臋 i w艂osy.

Bruck zawy艂 z b贸lu. 呕ar dw贸ch mieczy naraz by艂 nie do wytrzymania. Wreszcie Yoda krzykn膮艂:

- Do艣膰, wystarczy!

Na trybunach zapanowa艂a wrzawa. Ci, kt贸rzy trzymali stron臋 Obi-Wana, krzyczeli i wiwatowali. Oczy Bant b艂ysz­cza艂y, a twarz Reefta pomarszczy艂a si臋 jeszcze bardziej w szerokim u艣miechu.

Obi-Wan zszed艂 z areny, dysz膮c ci臋偶ko. Pot sp艂ywa艂 mu po twarzy i ramionach, mi臋艣nie bola艂y z wysi艂ku. Strasznie kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie, ale nigdy dot膮d 偶adne zwyci臋stwo nie smakowa艂o tak s艂odko. Zerkn膮艂 na ocienione trybuny i zobaczy艂, 偶e Qui-Gon Jinn patrzy na niego. Zaszczyci艂 go nawet kr贸tkim skinieniem g艂owy!

Wygra艂em - pomy艣la艂 Obi-Wan z radosnym przej臋ciem. - Da艂em taki wycisk Bruckowi, 偶e nawet na Qui-Gonie zrobi艂o to wra偶enie".

Stara艂 si臋 jednak pohamowa膰 swoj膮 rado艣膰 i nie okazy­wa膰 jej zbyt jawnie. Pow艣ci膮gliwie sk艂oni艂 si臋 przed Yod膮 i mistrzami. Nie m贸g艂 jednak oprze膰 si臋 pokusie i gestem wszystkich zwyci臋zc贸w podni贸s艂 wysoko sw贸j miecz, by pozdrowi膰 nim przyjaci贸艂. U艣miechn膮艂 si臋 szeroko, dumnie potrz膮sajqc broni膮 przed Bant, Reeftem i Garenem Mulnem. By膰 mo偶e wygra艂 dzisiaj co艣 wi臋cej ni偶 wa偶n膮 walk臋. By膰 mo偶e wygra艂 w艂asn膮 przysz艂o艣膰.

Okrzyki rado艣ci rozbrzmiewa艂y mu jeszcze w uszach, gdy wchodzi艂 do szatni. Wzi膮艂 prysznic i przebra艂 si臋 w

czyst膮 tunik臋. Wrzuca艂 w艂a艣nie przepocone ubranie do pojemnika na brudn膮 bielizn臋, gdy w szatni pojawi艂 si臋 Qui-Gon Jinn. By艂 to wielki, pot臋偶ny m臋偶czyzna, lecz porusza艂 si臋 bezszelestnie.

Kto ci臋 nauczy艂 walczy膰 w taki spos贸b? - zapyta艂 bez zb臋dnych wst臋p贸w. M贸g艂 si臋 wydawa膰 szorstki, ale wra偶li­wa, my艣l膮ca twarz zjednywa艂a mu sympati臋.

To znaczy, jak?

Uczniowie 艢wi膮tyni rzadko atakuj膮 tak zaciekle. Ucz膮 si臋 broni膰, 膰wicz膮 techniki walki. Staraj膮 si臋 zacho­wa膰 si艂y. A ty walczy艂e艣... jak szaleniec. Atakowa艂e艣 bez opami臋tania, a kto艣, kto tak robi, mo偶e liczy膰 tylko na b艂臋dy przeciwnika.

Chcia艂em to szybko sko艅czy膰 - wyja艣ni艂 cicho Obi--Wan. - Moc tego 偶膮da艂a.

Qui-Gon przygl膮da艂 mu si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋. - Nie s膮dz臋 - powiedzia艂 w ko艅cu. - Nie mo偶esz ci膮gle liczy膰 na to, 偶e uda ci si臋 zepchn膮膰 wroga do defensywy. Tw贸j styl walki jest zbyt niebezpieczny, zbyt ryzykowny. Popracuj nad nim.

-Ty m贸g艂by艣 mnie wyszkoli膰 - powiedzia艂 Obi-Wan spokojnie. Po takim wst臋pie, my艣la艂, Qui-Gon nie mo偶e zrobi膰 nic innego jak tylko poprosi膰 go, by zosta艂 jego Pa-dawanem.

Ale Qui-Gon pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮 w zamy艣leniu.

-Mo偶e m贸g艂bym... - powiedzia艂 wolno. Te s艂owa zn贸w obudzi艂y w ch艂opcu nadziej臋. Ale tylko na mgnienie oka. - A mo偶e nikt by nie m贸g艂 - doko艅czy艂 Qui-Gon.

- By艂e艣 w艣ciek艂y na tego ch艂opaka. Nie mo偶esz zaprze­czy膰. Czu艂em z艂o艣膰 w was obu.

Ale nie dlatego chcia艂em z nim wygra膰. - Obi-Wan spojrza艂 z powag膮 na mistrza, daj膮c mu do zrozumienia, 偶e chcia艂 tylko zrobi膰 na nim wra偶enie, pokaza膰, jak do­brze m贸g艂by mu s艂u偶y膰 jako Padawan.

Qui-Gon, milcz膮c, patrzy艂 na niego... poprzez niego... wzrokiem przenikaj膮cym na wskro艣. Nadzieja Obi-Wana znowu wzros艂a. 鈥濼eraz mnie poprosi - pomy艣la艂. - Teraz mnie poprosi, bym zosta艂 jego Padawanem".

Ale Qui-Gon powiedzia艂 tylko: - W przysz艂o艣ci podczas walki hamuj sw贸j gniew. Rycerze Jedi nigdy nie trac膮 si艂 w walce z silniejszym przeciwnikiem, l nigdy te偶 nie spodziewaj膮 si臋, 偶e wr贸g uprzejmie da im szans臋 wygranej.

Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 drzwi.

Obi-Wan sta艂 jak wmurowany w ziemi臋. Qui-Gon nie wybra艂 go na swego ucznia. Da艂 mu tylko par臋 dobrych rad, tak jak to zawsze robi膮 mistrzowie. Nie m贸g艂 pozwoli膰 mu teraz odej艣膰. Nie m贸g艂 spokojnie si臋 przygl膮da膰, jak jego marzenie umiera.

Zaczekaj! - krzykn膮艂. Qui-Gon zatrzyma艂 si臋, a wte­dy ch艂opiec pokornie przykl臋kn膮艂 na jedno kolano. - Je艣li b艂膮dzi艂em - powiedzia艂 cicho - to tylko dlatego, 偶e nie mia艂em dobrego nauczyciela. Czy we藕miesz mnie do siebie?

Qui-Gon powoli odwr贸ci艂 g艂ow臋 w jego stron臋. Zmarsz­czy艂 brwi, my艣l膮c o czym艣 intensywnie. A w ko艅cu mrukn膮艂 tylko:

Nie.

Qui-Gon Jinnie, za cztery tygodnie sko艅cz臋 trzyna­艣cie lat! - m贸wi艂 b艂agalnie Obi-Wan. Wiedzia艂, 偶e to de­sperackie posuni臋cie, ale po prostu musia艂 to powiedzie膰: - To moja ostatnia szansa, by zosta膰 Rycerzem Jedi.

Qui-Gon ze smutkiem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie bierze si臋 na rycerzy tak agresywnych ch艂opc贸w jak ty. Zbyt 艂atwo przechodz膮 na stron臋 ciemno艣ci.

Po tych s艂owach ogromny Jedi zacz膮艂 ju偶 nieodwo艂alnie kroczy膰 w stron臋 wyj艣cia. Jego peleryna falowa艂a w rytm majestatycznych krok贸w. Ale Obi-Wan jeszcze raz go za­trzyma艂, rzucaj膮c mu si臋 do n贸g:

Ja b臋d臋 wierny - zapewni艂 偶arliwie.

Qui-Gon nie zatrzyma艂 si臋 jednak ani nawet nie zwolni艂 kroku. Po prostu wyszed艂 r贸wnie szybko i bezszelestnie, jak si臋 pojawi艂.

Obi-Wan d艂ugo sta艂 bez ruchu, oszo艂omiony, wpatruj膮c si臋 w przestrze艅. W pierwszej chwili nie by艂 w stanie spokojnie przyj膮膰 tego, co si臋 sta艂o. Wszystko przepad艂o. Ostatnia szansa zosta艂a zaprzepaszczona. Nie mia艂 ju偶 po co 偶y膰.

Jego baga偶e, od wczoraj spakowane, czeka艂y na 艂awce przy drzwiach. Pozosta艂o tylko zanie艣膰 je na pok艂ad statku, kt贸ry zabierze go na planet臋 Bandomeer.

Podni贸s艂 g艂ow臋. Skoro nigdy nie stanie si臋 Rycerzem Jedi, powinien przynajmniej opu艣ci膰 艢wi膮tyni臋 z godno艣ci膮, tak jak zrobi艂by to rycerz. Nie chcia艂 upokarza膰 si臋 b艂aganiami. Wzi膮艂 swoje torby i ruszy艂 d艂ugim korytarzem, kt贸ry prowadzi艂 z areny walk prosto na kosmodrom. Min膮艂

grot臋 medytacyjn膮, jadalni臋, sale szkolne... te wszystkie miejsca, gdzie si臋 uczy艂, walczy艂 i zwyci臋偶a艂. To by艂 jego dom. Nie mia艂 innego. A teraz musi odej艣膰 i stawi膰 czo艂o przysz艂o艣ci, o kt贸r膮 nie prosi艂 i kt贸rej wcale nie pragn膮艂.

Obi-Wan po raz ostatni zamkn膮艂 za sob膮 drzwi 艢wi膮tyni. Stara艂 si臋 odepchn膮膰 ten wielki smutek i spojrze膰 na sw膮 przysz艂o艣膰 z ja艣niejszej strony.

Ale nie umia艂.

ROZDZIA艁 5

Oui-Gon Jinn ci膮gle mia艂 w oczach zrozpaczon膮 twarz Obi-Wana. To wspomnienie nie dawa艂o mu spokoju. Ch艂opak bardzo si臋 stara艂 nie pokazywa膰, co czuje, ale to by艂o wypisane na jego twarzy.

Rycerz zaszy艂 si臋 w planetarium - jego ulubionym miejscu w 艢wi膮tyni. Aksamitnie b艂臋kitna kopu艂a sklepienia dawa艂a pe艂n膮 iluzj臋 prawdziwego niebosk艂onu. Panowa艂a tu zupe艂na ciemno艣膰, w kt贸rej jarzy艂y si臋 tylko nik艂e 艣wiate艂ka gwiazd i planet, kr膮偶膮cych jednostajnie po swoich orbitach. Wystarczy艂o wyci膮gn膮膰 r臋k臋, by dotkn膮膰 kt贸rej艣 z nich. Holograficzna projekcja pozwala艂a powi臋kszy膰 dowolny fragment nieba i przyjrze膰 si臋 szczeg贸艂om. Mo偶na by艂o te偶 uzyska膰 informacje o fizycznych w艂a艣ciwo艣ciach planet, okr膮偶aj膮cych je satelitach, a nawet o formie panuj膮cych tam rz膮d贸w.

Na poz贸r 艂atwo by艂o tu zdoby膰 wszelk膮 potrzebn膮 wiedz臋. Ale nie o uczuciach one pozostaj膮 tajemnic膮.

Oui-Gon wmawia艂 sobie, 偶e podj膮艂 w艂a艣ciw膮 decyzj臋. Jedyn膮 mo偶liw膮. Ch艂opak walczy艂 dobrze, ale zbyt zaciekle. W tym kry艂o si臋 niebezpiecze艅stwo.

Ten ch艂opak mi nie odpowiada - powiedzia艂 g艂o艣no.

Pewien jeste艣? - rozleg艂 si臋 z ty艂u g艂os Yody. Oui-Gon drgn膮艂, zaskoczony.

Nie s艂ysza艂em, jak wchodzisz - powiedzia艂 uprzej­mym tonem.

Yoda zrobi艂 kilka krok贸w w jego stron臋.

Odrzuci艂e艣 ju偶 dwunastu kandydat贸w. Je艣li dzi艣 nie wybierzesz Padawana, umr膮 marzenia tego trzynastego...

Oui-Gon z westchnieniem wbi艂 wzrok w jasno 艣wiec膮c膮 czerwon膮 gwiazd臋.

W przysz艂ym roku b臋dzie wi臋cej ch艂opc贸w. Mo偶e wtedy kt贸rego艣 wybior臋.

Zawsze podczas swoich wizyt w 艢wi膮tyni najwi臋cej czasu sp臋dza艂 z Yodq. Lubi艂 jego towarzystwo. Teraz jednak wola艂 zosta膰 sam. Nie mia艂 ochoty dyskutowa膰 o tym, co si臋 sta艂o. Ale wiedzia艂, 偶e Yoda nie odejdzie, p贸ki nie powie wszystkiego, co ma do powiedzenia.

Mo偶e wybierzesz - mistrz kiwn膮艂 g艂ow膮 z pewnym pow膮tpiewaniem - a mo偶e nie. Co o m艂odym Obi-Wanie my艣lisz? Dzielnie bardzo walczy艂.

Walczy艂... zaciekle - przyzna艂 Oui-Gon.

Taaak... Zupe艂nie jak ten ch艂opak, kt贸rego kiedy艣 zna艂em...

Do艣膰 - przerwa艂 Oui-Gon. - Xanatos odszed艂. Nie musisz mi o nim przypomina膰.

Nie m贸wi臋 o nim - odrzek艂 Yoda - lecz o tobie. Oui-Gon nie odpowiedzia艂. Yoda zna艂 go a偶 nazbyt dobrze. Trudno by艂o go przekona膰.

U偶ywa Mocy dobrze - doda艂 mistrz.

A poza tym jest gniewny i lekkomy艣lny. - Oui-Gon nieznacznie podni贸s艂 g艂os czuj膮c jak narasta w nim iryta­cja. -l 艂atwo mo偶e przej艣膰 na stron臋 ciemno艣ci.

Nie ka偶dy m艂ody gniewny by膰 musi od razu zdrajc膮 -rzek艂 艂agodnie Yoda. - Szczeg贸lnie, je艣li ma odpowiednie­go nauczyciela.

Nie wezm臋 go, mistrzu Yoda - odpar艂 stanowczo Oui-Gon. Mia艂 nadziej臋, 偶e mistrz nie b臋dzie d艂u偶ej nale­ga艂.

W porz膮dku. - Yoda wzruszy艂 ramionami. - Ale cz艂owiek nie zawsze panem swego przeznaczenia jest. Je­艣li sam wybra膰 Padawana nie chcesz, los mo偶e wybra膰 za ciebie.

Mo偶e - zgodzi艂 si臋 Oui-Gon. Nagle zawaha艂 si臋. - Co si臋 stanie z tym ch艂opcem?

Do Korpusu Rolnictwa skierowany zostanie.

- Rolnik? - mrukn膮艂 Oui-Gon. 鈥濩贸偶 za marnotrawstwo talent贸w..." - Powiedz mu... 偶e 偶ycz臋 mu szcz臋艣cia.

Za p贸藕no - odpar艂 Yoda. - Jest ju偶 w drodze na Ban-domeer.

Bandomeer? - zdziwi艂 si臋 Oui-Gon.

Miejsce to znasz?

Czy znam? Senat poprosi艂 mnie, bym tam si臋 uda艂. Zaraz wyje偶d偶am. Wiesz mo偶e co艣 o tym? - Oui-Gon spojrza艂 podejrzliwie na ma艂ego mistrza.

-Mmmhm... - mrukn膮艂 przeci膮gle Yoda. - Nie wiem nic. My艣l臋 jednak, 偶e to co艣 wi臋cej ni偶 przypadek jest. Nie­zbadane s膮 艣cie偶ki Mocy...

Ale dlaczego wysy艂acie ch艂opca na Bandomeer? -

zapyta艂 Oui-Gon. - To parszywa planeta. Je艣li klimat go

nie zabije, zrobi膮 to jacy艣 rabusie. B臋dzie potrzebowa艂 wszystkich swoich umiej臋tno艣ci, by utrzyma膰 si臋 przy 偶y­ciu... Mniejsza o Korpus.

Tak w艂a艣nie Rada my艣li - powiedzia艂 Yoda. - Klimat Bandomeer dojrzewaniu owoc贸w nie sprzyja. Ale m艂odych wojownik贸w - tak, i owszem.

O ile wcze艣niej nie powiesi si臋 z rozpaczy - mrukn膮艂 Oui-Gon. - Bardziej w niego wierzysz ni偶 ja.

Tak w艂a艣nie to widz臋 - zachichota艂 stary mistrz. - A ty uwa偶niej tego, co m贸wi臋, s艂ucha膰 powiniene艣.

Rycerz, wyra藕nie poirytowany, zn贸w po艣wi臋ci艂 si臋 bez reszty obserwowaniu gwiazd na sztucznym niebosk艂onie.

Patrz na gwiazdy, patrz - powiedzia艂 Yoda, wy­chodz膮c. - Mog膮 ci臋 wiele nauczy膰. Tylko czy to jest ta wie­dza, kt贸rej najbardziej potrzebujesz?

ROZDZIA艁 6

Statek o dumnej nazwie Monument okaza艂 si臋 star膮 co-relia艅sk膮 bark膮, solidnie podziurawion膮 przez meteory. Wygl膮da艂 jak brudna, odrapana winda towarowa, wy艂adowana po brzegi jakim艣 nader podejrzanym towarem. Trudno by艂o sobie nawet wyobrazi膰, 偶e co艣 takiego lata w kosmosie.

Statek z zewn膮trz by艂 brzydki, a w 艣rodku po prostu wstr臋tny. W korytarzach cuchn臋艂o prochem g贸rniczym i po­tem niezliczonych cia艂. Doki naprawcze by艂y na wp贸艂 otwarte, wiec druty i kable - 偶y艂y statku - wylewa艂y si臋 z nich jak z otwartej rany.

Wsz臋dzie kr臋cili si臋 ogromni Huttowie, 艣lizgaj膮c si臋 po pod艂odze jak gigantyczne 艣limaki. Whipidzi majestatycznie przechadzali si臋 po d艂ugich korytarzach, strasz膮c zmierzwionym futrem i ogromnymi k艂ami. Wysocy Arco-nianie o tr贸jk膮tnych g艂owach i b艂yszcz膮cych oczach prze­mieszczali si臋 z miejsca na miejsce, skupieni w niewielkich grupkach.

Obi-Wan przygl膮da艂 si臋 temu wszystkiemu w oszo艂omieniu. Ci膮gle mia艂 w r臋kach swoje baga偶e. Nie wiedzia艂, co

z nimi zrobi膰. Nikt nie czeka艂 na niego przy wej艣ciu. Nikt chyba nawet nie zauwa偶y艂 jego przybycia. Nagle zda艂 sobie spraw臋, 偶e zostawi艂 w 艢wi膮tyni papier z rozkazem wyjazdu. By艂 tam numer jego kabiny.

Rozgl膮da艂 si臋 za jakim艣 cz艂onkiem za艂ogi, ale natyka艂 si臋 tylko na g贸rnik贸w, kt贸rych statek mia艂 zabra膰 na Ban-domeer. Z trudem posuwa艂 si臋 naprz贸d. Zaczyna艂a go ogarnia膰 rozpacz. Ten statek by艂 dziwny, przera偶aj膮cy. Tak bardzo r贸偶ni艂 si臋 od czystych, jasnych pomieszcze 艢wi膮tyni, gdzie wsz臋dzie szemra艂y fontanny. Ka偶dy zak膮tek 艢wi膮tyni by艂 znany, przyjazny; arena walk, gdzie rozgrywa艂y si臋 pojedynki, sadzawka, do kt贸rej skaka艂o si臋 z najwy偶szej wie偶y...

Coraz bardziej zwalnia艂 kroku. Co teraz robi Bant? Jest w klasie czy w swoim pokoju? A mo偶e p艂ywa w sadzawce razem z Reeftem i Garenem Mulnem? Je艣li ci troje my艣l膮 o nim, na pewno nie wyobra偶aj膮 sobie, w jakim strasznym miejscu si臋 znalaz艂.

Nagle ogromny Hutt zagrodzi艂 mu drog臋. Zanim Obi--Wan zd膮偶y艂 cokolwiek wyja艣ni膰, brutalnie chwyci艂 go za gard艂o i pchn膮艂 na 艣cian臋.

Dok膮d si臋 wybierasz, pr贸偶niaku?

Co? - zapyta艂 Obi-Wan, zaskoczony napa艣ci膮. Czy zrobi艂 co艣 nie tak? Przecie偶 tylko sobie szed艂. Z niepokojem spostrzeg艂, 偶e za Huttem stoi jeszcze dw贸ch Whipid贸w, kt贸rym bardzo 藕le patrzy z oczu.

Na B...Bandomeer - wyj膮ka艂.

Hutt patrzy艂 na ch艂opca jak na kawa艂ek mi臋sa. Smakowity kawa艂ek mi臋sa. Jego wielki j臋zyk szybko obraca艂 si臋

w ustach i wysuwa艂 z nich od czasu do czasu. Po brodzie stwora sp艂ywa艂a 艣lina.

To, co masz na sobie, nie przypomina munduru, jaki obowi膮zuje na Monumencie. Nie jeste艣 z Korporacji Poza-planetarnej.

Obi-Wan spojrza艂 na swoj膮 lu藕n膮 szar膮 tunik臋. Istotnie, by艂 to cywilny str贸j, ca艂kowicie niepodobny do munduru Hutta, z czarn膮 tr贸jk膮tn膮 naszywk膮, na kt贸rej ja艣nia艂a planeta, czerwona jak oko albinosa. By艂a tam jeszcze srebrna rakieta, udaj膮ca 藕renic臋 tego oka. Poni偶ej widnia艂 napis: 鈥濳orporacja Pozaplanetarna. G贸rnictwo Gwiezdne". Whipidzi mieli takie same naszywki.

Mo偶e jest z innej grupy - odezwa艂 si臋 jeden z nich.

A mo偶e to szpieg? - zastanowi艂 si臋 drugi. - Co tam masz w tych torbach? Pewnie bomby?

Hutt zbli偶y艂 swoj膮 ogromn膮 groteskow膮 mord臋 do twarzy Obi-Wana.

Ka偶dy g贸rnik, kt贸ry nie pracuje dla nas, jest naszym wrogiem - wrzasn膮艂, potrz膮saj膮c nim gro藕nie. - l ty tak偶e. 艢mier膰 wrogom Korporacji Pozaplanetarnej!

Palce Hutta wyglqda艂y jak gigantyczne kotlety. Kiedy zacisn臋艂y si臋 na szyi Obi-Wana, nawet nie pisn膮艂. Dusi艂 si臋. Zdo艂a艂 jednak chwyci膰 swoje torby i zdzieli膰 nimi Hutta po paluchach. W p艂ucach mia艂 ju偶 ogie艅, przed oczami ta艅czy艂y czarne p艂aty.

U偶ywaj膮c ca艂ej swojej si艂y, zdo艂a艂 na moment rozlu藕ni膰 potworny uchwyt. Uda艂o mu si臋 z艂apa膰 艂yk powietrza. Patrz膮c w okrutne rybie oczy prze艣ladowcy, pr贸bowa艂 przywo艂a膰 Moc.

Zostaw mnie w spokoju - wycharcza艂, dysz膮c ci臋偶ko.

Jednocze艣nie, u偶ywaj膮c Mocy, stara艂 si臋 zdoby膰 kontrol臋 nad umys艂em Hutta. To nie by艂o podobne do walk z kolega­mi w szkole. Wyczuwa艂 okrucie艅stwo pozbawione 艣wiado­mo艣ci. W tej walce nie b臋dzie 偶adnych regu艂, nie przyjdzie ani Yoda, ani nikt inny, by j膮 przerwa膰 w odpowiednim momencie.

Zostawi膰 ci臋 w spokoju? A niby dlaczego? - zarecho­ta艂 Hutt.

Nie藕le, jak na pocz膮tek" - pomy艣la艂 z rozpacz膮 Obi~Wan.

Ostatni膮 rzecz膮, jak膮 zapami臋ta艂, by艂a gigantyczna pi臋艣膰 Hutta zbli偶aj膮ca si臋 ku jego twarzy.

ROZDZIA艁 7

Obudzi艂 si臋 w ciep艂ym, jasno o艣wietlonym pokoju. Widzia艂 wszystko jak przez mg艂臋, kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Medyczny robot opatrywa艂 mu rany, pokrywaj膮c je jakim艣 przezroczystym 偶elem. Unieruchamia艂 te偶 po艂amane ko艣ci.

Z drugiego ko艅ca pokoju patrzy艂a na niego m艂oda zie­lonooka kobieta o pi臋knych kasztanowych w艂osach.

Czy nikt ci nie powiedzia艂, 偶e lepiej si臋 nie zadawa膰 z Huttami? - zapyta艂a.

Obi-Wan pr贸bowa艂 potrz膮sn膮膰 g艂ow膮, lecz nawet naj­mniejszy ruch powodowa艂 niezno艣ny b贸l. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech. W 艢wi膮tyni nauczono go przyjmowa膰 b贸l jako sygna艂, kt贸ry cia艂o wysy艂a zawsze, kiedy co艣 jest z nim nie w porz膮dku. Akceptowa艂 wi臋c to uczucie, szanowa艂 je, nie pr贸bowa艂 z nim walczy膰. Ale tym razem poprosi艂 swoje cia艂o, by zacz臋艂o jak najszybciej dochodzi膰 do zdrowia.

Kiedy uda艂o mu si臋 skoncentrowa膰 umys艂, b贸l jakby tro­ch臋 z艂agodnia艂. M贸g艂 ju偶 odpowiedzie膰 nieznajomej: Nie mia艂em wyboru.

Wiem, o czym m贸wisz - u艣miechn臋艂a si臋. - Dobrze, 偶e w og贸le 偶yjesz. To daje pewn膮 nadziej臋 na przysz艂o艣膰. -Podesz艂a do jego 艂贸偶ka. - Masz szcz臋艣cie, 偶e ci臋 zna­laz艂am... Nie jeste艣 jednym z naszych.

Naszych? - zdziwi艂 si臋 Obi-Wan. Zerkn膮艂 na ni膮 ukradkiem; mia艂a na sobie pomara艅czowy uniform z zielo­nym tr贸jk膮tem.

Jeste艣my z Arconia艅skiej Korporacji Wydobywczej -odrzek艂a. - Je艣li nie pracujesz dla nas, czemu Huttowie ci臋 zaatakowali?

Chcia艂 wzruszy膰 ramionami, ale przeszy艂 go b贸l. Czasami by艂o bardzo trudno odnosi膰 si臋 z szacunkiem do tego doznania.

Mo偶e ty mi to powiesz? Ja szuka艂em tylko swojej kabiny.

-Twardziel z ciebie - powiedzia艂a pogodnie. - Nie ka偶dy wychodzi ca艂o ze spotkania z Huttami. Szuka艂e艣 pracy na statku? Mo偶emy ci臋 zatrudni膰 w Korporacji. Nazywam si臋 ClafHa, jestem szefem wydzia艂u operacyjnego.

Wygl膮da艂a o wiele za m艂odo, jak na na szefa jakie­gokolwiek wydzia艂u. Mog艂a mie膰 najwy偶ej dwadzie艣cia pi臋膰 lat.

Ja ju偶 mam prac臋 - powiedzia艂 Obi-Wan, jednocze艣­nie staraj膮c si臋 wyczu膰 j臋zykiem, czy wszystkie z臋by s膮 na swoim miejscu. - Jestem Obi-Wan Kenobi. Zosta艂em przy­dzielony do Korpusu Rolnictwa.

ClafHa otworzy艂a usta ze zdumienia.

Jeste艣 tym m艂odym Jedi? Ca艂a za艂oga wsz臋dzie ci臋 szuka od rana!

Pr贸bowa艂 usi膮艣膰 na 艂贸偶ku, lecz kobieta nie pozwoli艂a mu na taki wyczyn.

Le偶 spokojnie. Jeste艣 jeszcze za s艂aby, by si臋 podno­si膰. - Po艂o偶y艂 si臋 pos艂usznie, a ClafHa odsun臋艂a si臋 nieco. - Powodzenia, Obi-Wanie - powiedzia艂a ciep艂o. - Uwa偶aj na siebie. Tu trwa wojna, a ty znalaz艂e艣 si臋 na linii frontu. Tym razem uda艂o ci si臋 uj艣膰 z 偶yciem, ale jutro mo偶esz nie mie膰 tyle szcz臋艣cia.

Zrobi艂a ruch, jakby chcia艂a odej艣膰, lecz Obi-Wan chwyci艂 j膮 za r臋k臋.

Nie rozumiem - powiedzia艂. - Jaka wojna? Kto z kim walczy?

Korporacja Pozaplanetarna z nasz膮 Korporacj膮. Mu­sia艂e艣 o tym s艂ysze膰.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Jak mia艂 jej wyt艂umaczy膰, 偶e ca艂e 偶ycie sp臋dzi艂 w 艢wi膮tyni Jedi? 呕e wprawdzie zna Moc, ale nie zna 偶ycia?

Korporacja Pozaplanetarna to jedna z najstarszych i najbogatszych kompanii g贸rniczych w ca艂ej galaktyce -wyja艣ni艂a ClafHa. - Oni nie lubi膮 konkurencji. Ka偶dy, kto wejdzie im w drog臋, pr臋dzej czy p贸藕niej musi umrze膰.

Kto jest ich szefem? - zapyta艂 Obi-Wan.

Tego nikt nie wie - odrzek艂a. - To mo偶e by膰 kto艣, kto nie rozpoznany 偶yje w艣r贸d nas od stuleci. Nie wiemy nawet, czy to m臋偶czyzna czy kobieta, l nie jestem pewna, czy zdo艂aliby艣my dowie艣膰, 偶e odpowiada za te wszystkie zbrodnie. Ale tu na tym statku dowodzi ich si艂ami niejaki Jemba, wyj膮tkowo bezwzgl臋dny, nawet jak na Hutta.

Obi-Wan powt贸rzy艂 w my艣li to imi臋. Jemba. To m贸g艂 by膰

ten, kt贸ry go pobi艂.

Bezwzgl臋dny? Do czego mo偶e si臋 posun膮膰? ClafHa trwo偶liwie obejrza艂a si臋 przez rami臋, sprawdzaj膮c, czy nikt ich nie pods艂uchuje.

Korporacja Pozaplanetarna potrzebuje taniej si艂y ro­boczej. Poza uk艂adem Rim, na planetach takich jak Bando-meer, pracuj膮 ju偶 tylko niewolnicy, w wi臋kszo艣ci Whipidzi. Ale nie to jest najgorsze... - zawaha艂a si臋.

A co mo偶e by膰 jeszcze gorszego? Jej ciemne oczy rozb艂ys艂y.

-Mniej wi臋cej pi臋膰 lat temu Jemba by艂 kierownikiem rob贸t na planecie Yarristad, gdzie pracowa艂y te偶 inne firmy wydobywcze. Yarristad to ma艂a planeta, pozbawiona at­mosfery. Pracownicy mieszkali tam w wielkich kopu艂ach. Pewnego dnia kto艣 lub co艣 zrobi艂o dziur臋 w sklepieniu... chyba rozumiesz? Ca艂e powietrze w jednej chwili ulecia艂o w kosmos. Zgin臋艂o wtedy 膰wier膰 miliona ludzi. Nikt nie udo­wodni艂 Jembie winy, ale wiesz: zabi艂 ten, kto na tym korzy­sta. Gdy inne sp贸艂ki zbankrutowa艂y, Jemba wykupi艂 prawa do eksploatacji planety praktycznie za bezcen. Korporacja Pozaplanetarna osi膮gn臋艂a wtedy niewyobra偶alne zyski. Teraz musimy jako艣 si臋 z nimi dogadywa膰 na Bandomeer.

Jeste艣 pewna, 偶e kto艣 to zrobi艂 celowo? - zapyta艂 Obi--Wan. - Mo偶e to by艂 zwyk艂y wypadek?

Mo偶e - odrzek艂a ClafHa bez przekonania - ale wy­padki to wizyt贸wka Jemby. Pozna膰 go po nich jak Whipi-d贸w po smrodzie. Dosta艂e艣 ju偶 nauczk臋, wi臋c uwa偶aj na siebie!

By艂o jeszcze co艣, o czym mu nie powiedzia艂a. Czu艂 to wyra藕nie - jaki艣 zapiek艂y b贸l, strach, pragnienie zemsty.

Kogo zna艂a艣 na Yarristad? - zapyta艂 bez ogr贸dek. Zaskoczy艂a j膮 jego przenikliwo艣膰.

Nikogo -sk艂ama艂a szybko.

Spojrza艂 jej w oczy.

ClafHo, nie mo偶emy na to d艂u偶ej pozwala膰. Monu­ment nie nale偶y do Jemby! Oni nie mog膮 si臋 tu panoszy膰!

Jasne, 偶e to nie jego statek, ale proporcja si艂 wynosi trzydzie艣ci do jednego. Kapitan nie b臋dzie w stanie ci臋 chroni膰. Na twoim miejscu stara艂abym si臋 unika膰 konfron­tacji. W naszej cz臋艣ci statku jeste艣 zawsze mile widziany.

Zrobi艂a krok w stron臋 drzwi, lecz nagle odwr贸ci艂a si臋 i pos艂a艂a mu promienny u艣miech. Jej chmurna twarz odm艂odnia艂a nagle i nabra艂a figlarnego wyrazu. Je艣li zdo艂asz nas znale藕膰.

Obi-Wan odwzajemni艂 u艣miech, ale w duchu ci膮gle si臋 buntowa艂, widz膮c, jak 艂atwo ClafHa godzi si臋 z tak oczy­wist膮 niesprawiedliwo艣ci膮. Nie m贸g艂 tego zrozumie膰. Wzrasta艂 w takim miejscu, gdzie uczciwie rozs膮dza si臋 wszelkie spory. Inne regu艂y gry by艂y dla niego po prostu nie do przyj臋cia.

ClafHa, to nie jest w porz膮dku - stwierdzi艂 pos臋pnie. - Dlaczego musimy trzyma膰 si臋 z dala od ich cz臋艣ci statku? Dlaczego si臋 na to godzisz?

Jej oczy rozb艂ys艂y nienawi艣ci膮.

Dlatego, 偶e nie chc臋 ich widzie膰 w mojej cz臋艣ci - od­rzek艂a gniewnie. - Gdy Jemba jest w pobli偶u, zawsze zda­rzaj膮 si臋 dziwne przypadki. Lina si臋 przerwie albo tunel si臋

zapadnie... i gin膮 ludzie. Poza tym nie chc臋 tu ich szpie-

g贸w. Ani sabota偶yst贸w, l w艂a艣nie dlatego zgadzam si臋 na podzia艂 statku. My艣l臋, 偶e tak jest lepiej dla wszystkich.

Po tych s艂owach wysz艂a z pokoju. Skrzyd艂a drzwi ko艂ysa艂y si臋 jeszcze przez chwil臋, jak gdyby porusza艂a je jaka艣 niewidzialna energia. Obi-Wan zrozumia艂 nagle, 偶e 偶ar w jego ciele nie jest spowodowany wy艂膮cznie s艂usznym oburzeniem na niesprawiedliwo艣膰. Mia艂 po prostu gor膮czk臋. Pr贸bowa艂 zaakceptowa膰 t臋 gor膮czk臋, tak jak ju偶 wcze艣niej zaakceptowa艂 b贸l, lecz nag艂y zawr贸t g艂owy rzuci艂 go z powrotem na poduszki. Pok贸j wirowa艂 jak dziecinny b膮k.

ROZDZIA艁 8

艢ni艂o mu si臋, 偶e zn贸w jest w 艢wi膮tyni Jedi i chodzi po planetarium, W pewnej chwili wyci膮ga r臋k臋 i dotyka gwiazdy wisz膮cej nad Bandomeer. To jeden z czerwonych olbrzym贸w tworz膮cych podw贸jny uk艂ad. Pojawia si臋 holo­gram i nagle kt贸ry艣 z mistrz贸w m贸wi z namaszczeniem: 鈥濨andomeer: miejsce, gdzie czeka ci臋 艣mier膰, je艣li nie b臋­dziesz ostro偶ny".

Obudzi艂 si臋 w szpitalnym 艂贸偶ku z zagipsowanymi r臋kami i mask膮 tlenow膮 na twarzy. Przez chwil臋 by艂 pewien, 偶e jeszcze 艣ni... Nad nim sta艂 Oui-Gon Jinn. Gdy jednak du偶a, ch艂odna d艂o rycerza dotkn臋艂a jego ramienia, zrozumia艂, 偶e to si臋 dzieje naprawd臋.

J-jak?.. - zdo艂a艂 tylko wyszepta膰.

Oui-Gon Jinn cofn膮艂 r臋k臋 i odsun膮艂 si臋 nieco.

- Nic nie m贸w - powiedzia艂 艂agodnie. - Masz paskudn膮 gor膮czk臋, ale wszystko b臋dzie dobrze. Ja si臋 teraz tob膮 zajm臋. Twoje rany s膮 zbyt powa偶ne, by zostawi膰 ci臋 w r臋kach lekarzy.

Czy to naprawd臋 ty? - zapyta艂 Obi-Wan, czyni膮c wysi艂ek, by rozja艣ni膰 sw贸j przy膰miony umys艂.

Rycerz u艣miechn膮艂 si臋. Obi-Wan nigdy wcze艣niej nie widzia艂 u艣miechu na jego twarzy; Oui-Gon wydawa艂 mu si臋 uosobieniem ch艂odu i surowo艣ci. Z przyjemno艣ci膮 stwierdzi艂 teraz, 偶e nie zawsze jest taki.

Tak, to naprawd臋 ja - zapewni艂. Czy przyby艂e艣 tu specjalnie dla mnie? - W oczach Obi-Wana b艂ysn臋艂a nadzieja. Pytanie nie nale偶a艂o do m膮drych, ale by艂 zbyt s艂aby, by g艂owi膰 si臋 nad rzeczywist膮 przyczyn膮 obecno艣ci rycerza na statku.

Oui-Gon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Ja tak偶e zmierzam na Bandomeer. Senat Galaktycz­ny powierzy艂 mi pewn膮 misj臋. To nie ma nic wsp贸lnego z tob膮.

Tak czy inaczej, jeste艣my razem - odrzek艂 Obi-Wan. - M贸g艂by艣 mi pokaza膰...

Rycerz zn贸w zaprzeczy艂 energicznym ruchem g艂owy.

M贸wi艂em ci ju偶: to nie ma nic wsp贸lnego z tob膮. Na­sze losy biegn膮 innymi 艣cie偶kami. Najwy偶szy czas, by艣 zrozumia艂, 偶e ludziom mo偶na s艂u偶y膰 na r贸偶ne sposoby. Zapomnij o mnie. Nie b臋dziesz Rycerzem Jedi, ale twoja misja jest tak偶e zaszczytna.

W jego g艂osie nie by艂o okrucie艅stwa, lecz s艂owa, kt贸re wypowiedzia艂, porazi艂y ch艂opca jak ostrze miecza. Wygl膮da艂o na to, 偶e ilekro膰 budzi艂a si臋 w nim nadzieja, natychmiast by艂a niweczona.

By艂o jasne, 偶e nawet je艣li przypadek zetkn膮艂 ich na tym statku, Oui-Gon nie chce mie膰 z Obi-Wanem nic wsp贸lnego. Je艣li szkolna plotka m贸wi艂a prawd臋, to ka偶dy nowy kandydat m贸g艂 tylko bole艣nie przypomina膰 Oui-Gonowi

jego dawno utraconego Padawana. Trudno walczyz przesz艂o艣ci膮.

Ch艂opak zdusi艂 w sobie rozczarowanie i stara艂 si臋 wygl膮da膰 na silnego, wbrew fizycznej s艂abo艣ci. Rozumiem - powiedzia艂 spokojnie.

Drzwi sali uchyli艂y si臋 lekko i w szparze pojawi艂a si臋 tr贸jk膮tna arconia艅ska g艂owa. B艂yszcz膮ce zielone oczy zer­ka艂y z ciekawo艣ci膮 na Obi-Wana. Gdy jednak intruz spo­strzeg艂, 偶e zosta艂 zauwa偶ony, natychmiast cofn膮艂 si臋 i zamkn膮艂 drzwi.

Obi-Wan zwr贸ci艂 si臋 do Qui-Gona:

-Tak, masz racj臋. Powinienem przede wszystkim my艣le膰 o swojej misji. B臋d臋... - urwa艂 znowu. Drzwi skrzy­pn臋艂y raz jeszcze. Spr贸bowa艂 podnie艣膰 si臋 na 艂okciu. - Prosz臋 wej艣膰! - krzykn膮艂.

Arconianin w艣lizgn膮艂 si臋 do pokoju. By艂 raczej niski, a jego sk贸ra mia艂a bardziej zielony ni偶 szary odcie艅.

Nie chcieliby艣my przeszkadza膰... - zacz膮艂 nie­pewnie.

Wszystko w porz膮dku - odrzek艂 uprzejmie Obi-Wan.

...ale powiedziano nam, 偶e zastaniemy tu ClafH臋. W jej sytuacji dobrze jest czasami z kim艣 porozma­wia膰... Us艂yszeli艣my o jakim艣 m艂odym ch艂opcu, kt贸ry sto­czy艂 bitw臋 z Huttami i prze偶y艂 - rzek艂 cicho Arconianin. - Chcieli艣my zobaczy膰 tego bohatera. Przepraszamy za naj艣cie. Mo偶e lepiej poczekamy na zewn膮trz? - Ruszy艂 do drzwi.

Czemu ci膮gle m贸wi艂 w liczbie mnogiej? Jasne! Obi--Wan przypomnia艂 sobie: Arconianie zawsze m贸wi膮 o sobie

my", gdy偶 nie wykszta艂ci艂o si臋 u nich poczucie indywidualnego istnienia. Ca艂e 偶ycie sp臋dzaj膮 razem w swoich koloniach.

Powinienem ci臋 chyba wyprowadzi膰 z b艂臋du - odpar艂 Obi-Wan. - To nie by艂a 偶adna wielka bitwa. Po prostu ma艂e nieporozumienie miedzy mn膮 a pewnym Huttem. Jaki ze mnie bohater?

Ju偶 to, 偶e w og贸le prze偶y艂e艣, przynosi ci zaszczyt -wtr膮ci艂 Oui-Gon.

-W艂a艣nie. - Arconianin zbli偶y艂 si臋 o kilka krok贸w. -Huttowie terroryzuj膮 nas od dawna. Ty za艣 wykaza艂e艣 si臋 si艂膮 i odwag膮. Podziwiamy ci臋 za to. W naszych oczach jeste艣 bohaterem.

Obi-Wan spojrza艂 bezradnie na Qui-Gona. Nie by艂o sposobu, by przekona膰 Arconianina, 偶e jego pochwa艂y s膮 mocno przesadzone. Rycerz odwr贸ci艂 si臋, aby ukry膰 u艣miech.

-W porz膮dku, usi膮d藕 i przedstaw si臋 - powiedzia艂 Obi-Wan. - Potrzebuj臋 teraz wielu przyjaci贸艂.

Nazywamy si臋 Si Treemba - odrzek艂 Arconianin, sia­daj膮c na krze艣le. - Ciebie za艣 znamy pod imieniem Obi--Wan Kenobi. To dla nas zaszczyt, 偶e uwa偶asz nas za swe­go przyjaciela.

Drzwi otworzy艂y si臋 szeroko i ClafHa z po艣piechem wpad艂a do pokoju.

Dobrze, 偶e tu jeste艣 - powiedzia艂a do Si Treemby. Arconianin spu艣ci艂 wzrok.

- Chcieli艣my tylko... - zacz膮艂, lecz ClafHa przerwa艂a mu ostro, zwracaj膮c si臋 do Qui-Gona:

Mamy k艂opot - rzek艂a bez zb臋dnych wst臋p贸w. - Kto艣 si臋 dobra艂 do naszego wyposa偶enia. M艂ody Si Treemba odkry艂 to podczas rutynowej kontroli. Mieli艣my trzy maszy­ny do dr膮偶enia tuneli i wszystkie trzy zosta艂y uszkodzone.

W jaki spos贸b? - zapyta艂 Oui-Gon. Si Treemba zrobi艂 krok do przodu.

- Kto艣 ukrad艂 termokomy kontroluj膮ce temperatur臋 wewn膮trz tych urz膮dze艅. Tuleje 艂膮cz膮ce by艂y przyspawane na g艂ucho tak 偶e nie mog艂y przenie艣膰 sygna艂u przegrzania.

Co to oznacza? - zapyta艂 Obi-Wan. Oui-Gon pomy艣la艂 chwil臋.

Te maszyny potrafi膮 si臋 przebi膰 nawet przez lit膮 ska艂臋. Oczywi艣cie, 艂atwo wtedy o przegrzanie. Dlatego w艂a艣nie maj膮 wmontowane termokomy. Bez nich przestaje dzia艂a膰 system ch艂odzenia, a wtedy maszyna b臋dzie kopa膰 a偶 do stopienia obwod贸w. Ludzie w 艣rodku spal膮 si臋 偶ywcem.

W艂a艣nie tak - powiedzia艂a z gniewem ClafHa. - My­艣l臋, 偶e wiemy, czyja to sprawka.

Z korytarza dobieg艂 tubalny g艂os, m贸wi膮cy po huttyjsku:

Si臋 batha ne beechee ta Jemba? Czy m贸wisz o mnie, Wielkim Jembie?

Hutt, kt贸ry zajrza艂 do pokoju, by艂 jeszcze wi臋kszy ni偶 ten, kt贸ry wczoraj pobi艂 Obi-Wana. Huttowie 偶yj膮 setki lat i nigdy w艂a艣ciwie nie przestaj膮 rosn膮膰, a wraz z rozmiarami cia艂a ro艣nie te偶 ich spryt i przebieg艂o艣膰. Wielki Jemba mia艂 usta tak wielkie, 偶e m贸g艂by po艂kn膮膰 trzech ludzi naraz. Jego ogromna twarz wype艂ni艂a ca艂e drzwi.

Tak, w艂a艣nie rozmawiali艣my o tobie - odrzek艂 spokoj­nie Oui-Gon. - Wejd藕 wi臋c, prosz臋... je艣li zdo艂asz.

Jemba ukucn膮艂 na korytarzu.

Ju偶 od wielu lat nie mieszcz臋 si臋 w takich dziurach jak ta - zagrzmia艂. - Czemu ty nie wyjdziesz do mnie, Jedi?

Oui-Gon odwa偶nie wyszed艂 na korytarz i stan膮艂 na­przeciw Jemby.

Jeste艣 oskar偶ony o zniszczenie arconia艅skich maszyn dr膮偶膮cych.

Aaaaa... - Jemba podrapa艂 si臋 po brodzie. Znanym huttyjskim gestem po艂o偶y艂 r臋k臋 na sercu, zapewniaj膮c w ten spos贸b o swojej niewinno艣ci.

Ja? Nigdy w 偶yciu! Przysi臋gam, Jedi. Zreszt膮, czy wygl膮dam na kogo艣, kto pe艂za po kana艂ach, 偶eby niszczy膰 czyje艣 maszyny?

Obi-Wan nie wierzy艂 w ani jedno s艂owo Hutta, ale nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od 艣miechu, gdy wyobrazi艂 sobie Jemb臋 pe艂zaj膮cego gdziekolwiek.

Oczywi艣cie wierz臋 ci, 偶e nie zrobi艂e艣 tego osobi艣cie, o Wielki - rzek艂 Oui-Gon. - Ale m贸g艂 to zrobi膰 kt贸ry艣 z twoich ludzi, z twojego rozkazu.

Aaaa...! Aaaa...! - Jemba skuli艂 si臋 na moment jak gigantyczny robak, a potem zn贸w po艂o偶y艂 r臋k臋 na sercu. - Boli mnie takie oskar偶enie! Nic nie wiem o tej sprawie. Sp贸jrz w moje serce, Jedi, zobaczysz, 偶e nie k艂ami臋! Cze­mu wszyscy pos膮dzaj膮 mnie o najgorsze rzeczy, tylko dla­tego, 偶e jestem Huttem? - Dumnie wypi膮艂 pier艣. - Jestem uczciwym biznesmenem!

Do艣膰 tego - przerwa艂a z oburzeniem ClafHa. Sta­n臋艂a na wprost Jemby, z r臋kami na biodrach, gotowa u偶y膰

blastera, kt贸ry mia艂a tu偶 przy nodze. - To oczywiste, 偶e kto艣 z twoich ludzi ukrad艂 termokomy!

Nic o tym nie wiem, przysi臋gam! - wrzasn膮艂 Jemba. ClafHa si臋gn臋艂a po blaster.

Oui-Gon podni贸s艂 r臋k臋 ostrzegawczym gestem.

A je艣li - chytre oczka Jemby zw臋zi艂y si臋 nagle - to zwyk艂a prowokacja? Sami mogli艣cie przecie偶 to zrobi膰, by podejrzenie pad艂o na nas. Wszyscy dobrze znaj膮 wasza bezrozumn膮 nienawi艣膰 do mnie. Ju偶 wcze艣niej naciskali­艣cie na gildi臋 g贸rnicz膮, by nas wyrzucono z Bandomeer. Teraz pr贸bujecie mnie postawi膰 przed s膮dem!

Nie obchodzi mnie, czy staniesz przed s膮dem, czy nie - odrzek艂a z furi膮 ClafHa. - Chc臋 tylko, 偶eby艣 st膮d znikn膮艂!

Oczywi艣cie - zarechota艂 Jemba i spojrza艂 na Qui-Go-na, jakby szukaj膮c u niego wsp贸艂czucia: - Widzisz, co ja musz臋 znosi膰? Jak biedny Hutt ma sobie poradzi膰 z tak bezrozumn膮 nienawi艣ci膮?

-Wybacz, Jemba - powiedzia艂a ClafHa z sarka­styczn膮 uprzejmo艣ci膮 - ale nienawi艣膰 do k艂amc贸w, tch贸rzy i morderc贸w nie 艣wiadczy chyba o braku rozumu?

Ogromne cielsko Hutta zatrz臋s艂o si臋 z oburzenia.

- Jeszcze nie dolecieli艣my na Bandomeer, a ta kobieta ju偶 pr贸buje mnie oczerni膰 przed gildi膮, l upokorzy膰! S艂uchajcie tylko, jak si臋 do mnie zwraca: kompletnie bez szacunku!

Nie potrafi臋 ci臋 szanowa膰, Jembo - odrzek艂a ClafHa - i nie potrafi臋 ci臋 te偶 upokorzy膰. Z nad臋tym patosem k艂amiesz i wypierasz si臋 wszystkiego w 偶ywe oczy.

Jemba wyda艂 gniewny okrzyk i wida膰 by艂o, 偶e chce rzuci膰 si臋 na ClafH臋. Napar艂 ca艂ym cia艂em na framug臋 drzwi, kt贸ra zacz臋艂a niebezpiecznie trzeszcze膰. Si Treemba ze strachu a偶 za艣wista艂 i przywar艂 do 艣ciany. Obi-Wan patrzy艂 na to wszystko z mimowoln膮 fascynacj膮. Wielki Hutt m贸g艂by z 艂atwo艣ci膮 roznie艣膰 ca艂y pok贸j!

Clat鈥 Ha wycelowa艂a ju偶 blaster, lecz Oui-Gon nie chcia艂 dopu艣ci膰 do rozlewu krwi. Wysun膮艂 si臋 do przodu i pod­ni贸s艂 r臋k臋 na znak, 偶e chce rozmawia膰. Obi-Wan poczu艂 w powietrzu subtelny powiew Mocy.

Wystarczy - powiedzia艂 rycerz uspokajaj膮co.

Jemba nagle przesta艂 si臋 wdziera膰 do pokoju. W gruncie rzeczy on te偶 nie m贸g艂 pozwoli膰 sobie na to, by komu­kolwiek zrobi膰 krzywd臋 przy 艣wiadkach. Oui-Gon zerkn膮艂 na ClafH臋. Dziewczyna powoli opu艣ci艂a blaster i wsun臋艂a go z powrotem do kabury. Obi-Wan podziwia艂, z jaka umiej臋tno艣ci膮 rycerz za偶egna艂 walk臋. To by艂a w艂a艣nie jedna z tych rzeczy, jakich chcia艂by si臋 od niego nauczy膰.

A teraz - odezwa艂 si臋 Jedi pojednawczym tonem -spr贸bujmy podsumowa膰 sytuacj臋. Maszyny zosta艂y uszko­dzone. Nikt nie przyznaje si臋 do winy. Nie pozostaje wam wi臋c nic innego jak wojna. - Przez chwil臋 przenosi艂 wzrok z jednego na drugie. - A tego przecie偶 nie chcecie, prawda?

Uwa偶asz si臋 za porz膮dnego cz艂owieka, Jedi - po­wiedzia艂 Jemba - ale gdy ludzie walcz膮 z Huttami, zawsze bierzesz w艂a艣nie ich stron臋. Nawet najporz膮dniejszy cz艂owiek nie zwr贸ci si臋 przeciwko swoim. - W g艂osie Hutta nie by艂o ju偶 nic pr贸cz szyderczego jadu. - Je艣li ona chce

wojny, b臋dzie j膮 mia艂a. A je艣li ty we藕miesz jej stron臋, przysi臋gam, wycisn臋 ci臋 jak owoc pta! Nawet status Rycerza Jedi nic ci nie pomo偶e!

Gro藕ba ci臋偶ko zawis艂a w powietrzu. By艂o oczywiste, 偶e Hutt nie zawaha si臋 jej wykona膰. By艂 zdolny zabi膰 ka偶dego, kto stanie mu na drodze. Obi-Wan nigdy jeszcze nie widzia艂 tak pod艂ej kreatury.

A przecie偶 tak 艂atwo by艂o go unieszkodliwi膰 na za­wsze" - pomy艣la艂. Wielki Hutt nie mia艂 偶adnego pola ma­newru w w膮skim korytarzu. Oui-Gon m贸g艂 bez trudu przeci膮膰 go na po艂ow臋 swoim mieczem 艣wietlnym, ale rycerz tylko lekko si臋 sk艂oni艂.

- Dzi臋kuj臋 za ostrze偶enie - powiedzia艂 ca艂kiem nor­malnym tonem.

Oczywi艣cie - pomy艣la艂 Obi-Wan. Ostrze偶enie jest darem dla wojownika".

Jemba oddali艂 si臋, zadowolony z siebie. Cl膮pHa mog艂a wreszcie odetchn膮膰.

Ju偶 dobrze, ju偶 dobrze - mamrota艂a do siebie. Nagle rzuci艂a si臋 do drzwi. - Musz臋 ostrzec naszych ludzi! Je艣li to nawet nie jest wojna, bardzo j膮 przypomina.

Wypad艂a jak burza z pokoju. Oui-Gon ze smutkiem potrz膮sn膮艂 g艂ow拢.

Mi臋dzy tymi dwojgiem jest straszna nienawi艣膰. 呕adne nie chce s艂ucha膰 drugiego.

Nie rozumiem - powiedzia艂 Obi-Wan - jak mog艂e艣 pozwoli膰 temu Huttowi odej艣膰 spokojnie? Nawet je艣li tym razem jest niewinny, z pewno艣ci膮 ma niejedn膮 zbrodni臋 na sumieniu.

M asz racj臋 - przyzna艂 Oui-Gon. - Ale Cla拢Ha mo偶e si臋 broni膰. Kodeks Jedi pozwala interweniowa膰 tylko wte­dy, gdy kto艣 nie ma innej mo偶liwo艣ci obrony.

Je艣li kt贸ry艣 z ludzi Jemby uszkodzi艂 te maszyny, dla­czego on go nie odnajdzie i nie postawi przed s膮dem? -zapyta艂 Obi-Wan.

Bo to by go postawi艂o w bardzo niekorzystnym 艣wietle -odrzek艂 rycerz. - Nawet Jemba musi si臋 liczy膰 z opini膮" gildii. Mo偶e dosta膰 zakaz wst臋pu na Bandomeer... Dobrze o tym wie i dlatego woli umy膰 r臋ce.

Ach - domy艣li艂 si臋 nagle Si Treemba 鈥 Clat鈥橦a jest w podobnej sytuacji. Gdyby udowodniono jej prowokacj臋, nie mia艂aby ju偶 czego szuka膰 w gildii.

Ale przecie偶 艂atwo mo偶na znale藕膰 winowajc贸w - po­wiedzia艂 Obi-Wan, niezwykle podekscytowany pomys艂em, kt贸ry w艂a艣nie przyszed艂 mu do g艂owy.

Oui-Gon z lekka uni贸s艂 brwi. - Nie mieszaj si臋 do tego -ostrzeg艂 surowym g艂osem.

Twoja nadgorliwo艣膰 mo偶e ich wp臋dzi膰 w jeszcze wi臋ksze k艂opoty. Lepiej trzymaj si臋 z dala od tego, co si臋 tu dzieje.

A jeszcze dalej od tamtej cz臋艣ci statku. Na razie twoje miejsce jest tu, w szpitalu, Obi-Wanie.

Powiedziawszy to, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂 z pokoju. Ch艂opak odczeka艂 par臋 chwil, a potem ostro偶nie podni贸s艂 si臋 z 艂贸偶ka.

Jedi wyra藕nie powiedzia艂, 偶e jeszcze nie jeste艣 zdr贸w
-^wykrzykn膮艂 z przestrachem Arconianin. "

Si Treemba - powiedzia艂 z namys艂em Obi-Wan - czy potrafisz okre艣li膰, jakiej wielko艣ci s膮 te termokomy?

Mniej wi臋cej takie. - Arconianin rozsun膮艂 d艂onie na szeroko艣膰 jakich艣 dziesi臋ciu centymetr贸w. - Nietrudno je ukry膰.

- Je艣li je znajdziemy, od razu b臋dzie wiadomo, kto to zrobi艂 - rzek艂 z przekonaniem Obi-Wan.

To prawda - zgodzi艂 si臋 Si Treemba. Nagle znierucho­mia艂 i wyda艂 ten sam dziwny 艣wiszcz膮cy d藕wi臋k. - Przykro nam. Ale gdy ty m贸wisz: 鈥瀖y"...

To mam na my艣li mnie i ciebie.

Aaach - westchn膮艂 Arconianin. Jego zielonkawa sk贸­ra zblad艂a nagle. - Czy to znaczy, 偶e musimy przedosta膰 si臋 na ich stron臋?

Obawiam si臋, 偶e tak - przyzna艂 ch艂opak.

Wiedzia艂, jakie to ryzykowne, l wiedzia艂 te偶, 偶e Oui--Gon stanowczo zabroni艂 mu tej wyprawy. Ale on przecie偶 nie by艂 uczniem Qui-Gona. Nie mia艂 obowi膮zku by膰 mu pos艂uszny.

Rycerz niew膮tpliwie uzna艂, 偶e m艂ody Obi-Wan nie jest godny wype艂ni膰 tak odpowiedzialnego zadania. A wiec trzeba mu udowodni膰, 偶e si臋 myli艂. Poza tym ch艂opca w najmniejszym stopniu nie przekona艂y te wszystkie wywody na temat kodeksu Jedi. Kodeks kodeksem, a gdzie zwyk艂a ludzka sprawiedliwo艣膰? W tej sytuacji nie m贸g艂 pozosta膰 oboj臋tny.

Podziwiam Cla|lH臋 - powiedzia艂 Obi-Wan - za jej niewiarygodn膮 odwag臋. Ale na swoim terytorium Jemba b臋dzie jeszcze silniejszy. Jest bezwzgl臋dny, podst臋pny i najprawdopodobniej wr贸cimy z niczym, o ile w og贸le wr贸cimy. A jednak trzeba go jako艣 powstrzyma膰. To takie

proste - a zarazem takie trudne... Nie b臋d臋 mia艂 偶alu, je艣li si臋 wycofasz, Si Treemba. Nadal pozostaniemy przyjaci贸艂mi. Si Treemba nerwowo prze艂kn膮艂 艣lin臋. P贸jdziemy z tob膮 - powiedzia艂 stanowczo.

ROZDZIA艁 9

Obi-Wan mia艂 wreszcie poczucie celu, a to natychmiast przywr贸ci艂o mu si艂y. Razem z Si Treemb膮 zdecydowali si臋 zacz膮膰 od 艂atwiejszego zadania i przeszuka膰 na pocz膮tek arconia艅sk膮 stron臋 statku.

Bez wzbudzania podejrze艅 mogli sprawdzi膰 kuchni臋, magazyny, si艂owni臋 i hol. Obi-Wan zawl贸k艂 nawet swojego nowego przyjaciela na sam d贸艂, do zsypu na 艣mieci. Oczywi艣cie nigdzie nie by艂o nawet 艣ladu skradzionych ter-mokom贸w.

Musimy przeszuka膰 kabiny - powiedzia艂 Obi-Wan, strz膮saj膮c z w艂os贸w jaki艣 艣mie膰. Mia艂 troch臋 niepewn膮 min臋. Na statku by艂o ponad czterystu arconia艅skich g贸rni­k贸w i trudno by艂o oczekiwa膰, 偶e ka偶dy z nich bez protestu pozwoli grzeba膰 w swoich rzeczach.

To 偶aden problem. - Si Treemba wzruszy艂 ramionami. Obi-Wan zapomnia艂, 偶e Arconianie my艣l膮 inaczej ni偶 ludzie. W ich j臋zyku nie by艂o s艂贸w 鈥瀓a" i 鈥瀖oje". Si Treemba m贸g艂 spokojnie odwiedza膰 jedn膮 kabin臋 po drugiej i w ka偶dej przeprowadza膰 gruntown膮 rewizj臋. Jego krajanie pytali najwy偶ej:

Co robimy?

Szukamy zagubionej rzeczy - odpowiada艂 niezmien­nie, l to wystarcza艂o. Czasami kt贸ry艣 zapyta艂:

Czy mog臋 ci jako艣 pom贸c?

Nie, damy sobie rad臋 - odpowiada艂 wtedy Si Treem-ba, spokojnie ko艅czy艂 poszukiwania i przechodzi艂 do na­st臋pnej kabiny.

Nie wszyscy jednak w tej cz臋艣ci statku pochodzili z Ar-cony. By艂o te偶 troch臋 kr臋pych, srebrnow艂osych Meerian i paru ludzi. Z nimi nale偶a艂o post臋powa膰 du偶o ostro偶niej. Obi-Wan kilkakrotnie musia艂 u偶y膰 Mocy, chc膮c przekona膰 jednego czy drugiego g贸rnika, by pozwoli艂 na rewizj臋.

Jak dla rekonwalescenta, by艂a to wyczerpuj膮ca praca, ale Obi-Wan ignorowa艂 b贸l i os艂abienie. Prawdziwy Jedi nie poddaje si臋 takim uczuciom. Po d艂ugim dniu wreszcie dotarli z Si Treemb膮 do kuchni na sp贸藕niony posi艂ek. Obi-Wan wzi膮艂 na kolacj臋 piecze z alderia艅skiego goraka w p艂atkach kwiatu mai艂a. Si Treemba jad艂 grzyby z daktylitem. Daktylit to rodzaj 偶贸艂tych kryszta艂贸w amonowych. Ar-conia艅skie jedzenie pachnia艂o... nie藕le. Grzyby nie by艂y nawet takie z艂e, tylko daktylit zalatywa艂 lekarstwem.

Obi-Wan zatka艂 nos.

Jak mo偶esz je艣膰 co艣 takiego?

Si Treemba u艣miechn膮艂 si臋.

Niekt贸re istoty nie mog膮 si臋 nadziwi膰 ludzkiemu upo­dobaniu do wody. Daktylit jest nam niezb臋dny do 偶ycia, tak jak wy potrzebujecie p艂yn贸w.

M贸wi膮c to, wzi膮艂 par臋 chrupi膮cych 偶贸艂tych kamyczk贸w i z widoczn膮 przyjemno艣ci膮 wsypa艂 je sobie do ust jak

orzeszki. Kiedy za艣 Obi-Wan si臋gn膮艂 po s贸l, z przestra­chem odsun膮艂 sw贸j talerz.

S贸l stokrotnie zwi臋ksza zapotrzebowanie organizmu na daktylit - wyja艣ni艂. - To bardzo niebezpieczna substan­cja dla Arconian.

Obi-Wan posoli艂 swojego goraka.

Dla ka偶dej rasy co innego jest trucizn膮 - stwierdzi艂 filozoficznie, bior膮c do ust k臋s pieczeni.

Si Treemba zerka艂 na niego, chrupi膮c sw贸j daktylit. Przez chwil臋 ch艂opcu mog艂o si臋 wydawa膰, 偶e zn贸w jest w 艢wi膮tyni; wszystko by艂o prawie tak jak wtedy, gdy siada艂 do 艣niadania z Bant czy Reeftem. T臋skni艂 za dawnymi przy­jaci贸艂mi, lecz coraz bardziej lubi艂 Si Treemb臋. Imponowa艂a mu jego dzielno艣膰 i zdecydowanie. A poza tym zdawa艂 sobie spraw臋, ile odwagi wymaga od Arconianina oderwanie si臋 od swojej grupy i wsp贸艂dzia艂anie z obcym.

Wiesz - powiedzia艂 - jest w tym wszystkim co艣, czego nie mog臋 zrozumie膰. Jemba odstawi艂 wprawdzie niez艂e przedstawienie, ale czuj臋, 偶e on si臋 boi ClafHy i Arconian.

Si Treemba mia艂 w艂a艣nie usta pe艂ne daktylitu i grzyb贸w.

My艣limy, 偶e masz racj臋, Obi-Wanie - odrzek艂, prze艂kn膮wszy wreszcie sw贸j przysmak. - On naprawd臋 si臋 nas obawia. Dobrze wie, 偶e zniszczymy go kiedy艣, nawet nie 偶ywi膮c 偶adnych wrogich zamiar贸w.

W jaki spos贸b? - zapyta艂 Obi-Wan.

Kierownictwo Korporacji Pozaplanetarnej zbija fortu­n臋, a zwykli pracownicy nic z tego nie maj膮. Wielu z nich to niewolnicy. Natomiast u nas ka偶dy pracuje na w艂asny ra­chunek. Nie mamy nadzorc贸w. Mogli spa膰 spokojnie, dop贸ki

ClafHa nie obj臋艂a stanowiska szefa wydzia艂u operacyjnego. Ona postawi艂a na rozw贸j naszej Korporacji. Nawi膮za艂a kontakt z najlepszymi pracownikami. Za­oferowa艂a im znacznie lepsze warunki. Zacz臋艂a te偶 wykupywa膰 niewolnik贸w i obieca艂a im zwr贸ci膰 wolno艣膰, pod warunkiem, 偶e b臋d膮 pracowa膰 dla nas.

To brzmi uczciwie - powiedzia艂 Obi-Wan.

To jest uczciwe - odrzek艂 Si Treemba. - W艂a艣nie dlate­go Jemba tak si臋 nas boi. Wielu dobrych pracownik贸w Korporacji Pozaplanetarnej chce przej艣膰 do nas. Nied艂ugo zostan膮 im tylko tacy, kt贸rzy nic nie umiej膮 i na niczym si臋 nie znaj膮.

Rozumiem - kiwn膮艂 g艂ow膮 Obi-Wan. - A wi臋c za par臋 lat Jemba b臋dzie mia艂 samych szef贸w, a nie b臋dzie kim rz膮dzi膰. Jest si臋 czego ba膰.

Si Treemba u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, ale po chwili zn贸w spowa偶nia艂.

- Ale Jemba nas zakablowa艂. Podwy偶szy艂 ceny na pra­cownik贸w kontraktowych: niewolnik贸w. Nie sta膰 nas ju偶 na masowy wykup g贸rnik贸w.

Obi-Wan powoli zacz膮艂 pojmowa膰, 偶e 偶ycie w galaktyce jest du偶o bardziej skomplikowane, ni偶 mu si臋 z pocz膮tku wydawa艂o. 艢wi膮tynia przygotowa艂a go na wiele rzeczy, ale nie na to, o czym teraz si臋 dowiadywa艂. Owszem, s艂ysza艂 w szkole, 偶e na wielu planetach panuje bezprawne niewolnictwo, ale s膮dzi艂, 偶e s膮 to raczej pojedyncze przy­padki. Tu, na statku, zobaczy艂 setki istot poddanych tym nielegalnym praktykom.

Przera偶a艂a go sama idea niewolnictwa. Skoro Korpora-

cja Pozaplanetarna wydaje wielkie sumy na zakup i prze­w贸z niewolnik贸w, jasne, 偶e nie b臋dzie sk艂onny sprzeda膰 ich za bezcen... czy odda膰 bez walki. ClafHa mia艂a racj臋, m贸wi膮c, 偶e znalaz艂 si臋 na linii frontu. Ta wojna prawdo­podobnie toczy si臋 teraz we wszystkich osiedlach g贸rni­czych na setkach planet.

Mia艂 ochot臋 natychmiast chwyci膰 sw贸j 艣wietlny miecz, ruszy膰 na tamt膮 stron臋 statku i raz na zawsze rozprawi膰 si臋 ze z艂em. Rozumia艂 jednak, 偶e to nie jest takie proste. Ta walka wymaga innych metod. Przede wszystkim trzeba znale藕膰 termokomy. Jedynym sposobem pokonania Jemby jest zdemaskowanie go.

Odsun膮艂 sw贸j talerz.

Przeszukali艣my ju偶 nasz膮 cz臋艣膰 statku, Si Treemba -powiedzia艂 mi臋kko. - Teraz mamy pewno艣膰, 偶e termokomy sq po tamtej stronie.

Arconianin wzi膮艂 g艂臋boki oddech i odrzek艂 wolno: To dobrze. Jeste艣my zadowoleni.

Zadowoleni? - zdziwi艂 si臋 Obi-Wan. - Przecie偶 musi­my teraz dosta膰 si臋 na teren Korporacji Pozaplanetarnej! My艣la艂em, 偶e boisz si臋 Hutt贸w.

Tak, boimy si臋 ich - przyzna艂 Si Treemba. - Ale mimo wszystko sprawia nam wielk膮 rado艣膰, 偶e termokom贸w nie ukrad艂 偶aden z naszych ludzi. Dowiedli艣my naszej niewin­no艣ci, Obi-Wanie. To du偶o.

Chyba ci臋 rozumiem - rzek艂 cicho ch艂opak. Arconianie wykluwali si臋 z jaj i dorastali w ogromnych stadach, po艣r贸d setek braci i si贸str. Od ma艂ego uczyli si臋 my艣le膰 o sobie jako o grupie. Podejrzenie, 偶e kt贸ry艣 z nich

m贸g艂by zacz膮膰 dzia艂a膰 na szkod臋 spo艂eczno艣ci, by艂o zbyt straszne dla Arconianina. Burzy艂o ca艂y jego 艣wiat.

Czy jeste艣 gotowy p贸j艣膰 na drug膮 stron臋? - zapyta艂 Obi-Wan. - Jako艣 musimy si臋 tam w艣lizgn膮膰.

Si Treemba odstawi艂 sw贸j talerz. - Ju偶 ci m贸wili艣my, Obi-Wanie: p贸jdziemy z tob膮.

I pewnie ju偶 tego 偶a艂ujesz - u艣miechn膮艂 si臋 Obi-Wan.

ROZDZIA艁 10

Czo艂gali si臋 przez ciasny kana艂 wentylacyjny. Obi-Wan ostro偶nie zajrza艂 przez kratk臋 w g艂膮b ciemnej kabiny, gdzie chrapa艂 wielki Whipid, wydzielaj膮c od贸r kwa艣nego potu i taniego dresselia艅skiego piwa.

Kabina wygl膮da艂a jak istny pomnik brudu, podobnie zreszt膮 jak wszystkie inne, kt贸re Obi-Wan widzia艂 tego dnia po huttyjskiej stronie statku. Whipid by艂 ubrany w brudne, niedbale wyprawione sk贸ry zwierz膮t z jego ma­cierzystej planety Toola. W ka偶dym rogu pi臋trzy艂 si臋 stos pomalowanych zwierz臋cych czaszek; wygl膮da艂y jak my­艣liwskie trofea. Co gorsza, Obi-Wan odkry艂, 偶e wraz z Whipidem mieszkaj膮 w kabinie Huttowie: na pod艂odze wala艂y si臋 na wp贸艂 ogryzione zwierz臋ce ko艣ci.

Przez d艂ug膮 chwil臋 obserwowa艂 pomieszczenie z g贸ry. Whipid najprawdopodobniej by艂 pijany. Zapewne do p贸藕nej nocy r偶n膮艂 z kumplami w sobaca czy jak膮艣 karcian膮 gr臋.

A jednak Obi-Wan czu艂, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. Whipid r贸wnie dobrze m贸g艂 tylko udawa膰 pijanego. Co b臋dzie, je艣li wpadn膮 w zasadzk臋?

Pr贸bowa艂 zajrze膰 g艂臋biej do kabiny. Wydawa艂o si臋, 偶e nikogo tam nie ma, z wyj膮tkiem 艣pi膮cego Whipida. Ale k膮ty pokoju ton臋艂y w ciemno艣ci.

Jego niepok贸j narasta艂 z ka偶d膮 chwil膮. Czu艂 ciemne fale Mocy, ale nie mia艂 poj臋cia, sk膮d dochodz膮. Z艂o by艂o wszechobecne w tej cz臋艣ci statku, oddycha艂o si臋 nim jak zatrutym powietrzem. Przeszukali ju偶 z Si Treemb膮 wiele kabin. Znale藕li nielegaln膮 bro - pociski rozrywaj膮ce i granaty biotyczne - oraz ma艂膮 kasetk臋 wype艂nion膮 kartami kredytowymi, kt贸re z ca艂膮 pewno艣ci膮 by艂y kradzione. Nie natrafili jednak na 偶aden 艣lad termokom贸w.

Jeszcze raz przyjrza艂 si臋 dok艂adnie Whipid贸w!. Zauwa偶y艂 bro艅, ukryt膮 pod poduszk膮. Nie by艂o w tym zreszt膮 nic podejrzanego: takie kreatury zawsze 艣pi膮 z broni膮 gotow膮 do strza艂u. Na wszelki wypadek.

Whipid oddycha艂 szybko, nieregularnie. Je艣li w og贸le spa艂, to bardzo p艂ytko; m贸g艂 go zbudzi膰 najmniejszy szelest.

Zbyt cz臋sto w przesz艂o艣ci Obi-Wan popada艂 w k艂opoty z powodu swojej niecierpliwo艣ci. Tym razem postanowi艂 zaufa膰 intuicji, kt贸ra ostrzega艂a go przed niebezpiecze艅stwem.

Ostro偶nie, nieomal bezszelestnie przemkn膮艂 nad otwo­rem. Raz jeszcze obejrza艂 si臋 za siebie. W czarnym tunelu zamajaczy艂a twarz Si Treemby. Biedak z wielkim trudem przeciska艂 sw膮 ogromn膮 g艂ow臋 przez w膮ski kana艂.

Nagle Arconianin uderzy艂 g艂ow膮 w metalow膮 艣ciank臋. D藕wi臋k nie by艂 g艂o艣ny, ale w nocnej ciszy zabrzmia艂 jak wystrza艂. Obi-Wan znieruchomia艂.

Arconianie ewoluowali w ciemnych tunelach swej pla­nety, Arcony, wi臋c naturaln膮 kolej膮 rzeczy ich oczy nabra艂y bioluminescencyjnych w艂a艣ciwo艣ci. 艢wieci艂y w ciemno艣ci, jak u drapie偶nik贸w, cho膰 Arconianie, rzecz jasna, nie byli drapie偶nikami.

Mo偶na by艂o tylko mie膰 nadziej臋, 偶e Whipid nie spojrzy w g贸r臋. Je艣li w og贸le si臋 obudzi. Na razie nic na to nie wskazywa艂o.

Obi-Wan wstrzyma艂 oddech i bezg艂o艣nie ruszy艂 naprz贸d. Z nast臋pnej kabiny dochodzi艂 jeszcze gorszy smr贸d -mieszanina zje艂cza艂ego t艂uszczu i dawno nie mytych w艂os贸w. S艂ycha膰 by艂o tubalny 艣miech Hutt贸w i zwierz臋ce skomlenie Whipid贸w.

Ostro偶nie zajrza艂 do 艣rodka. W kabinie by艂o pe艂no Hutt贸w i Whipid贸w, graj膮cych w ko艣ci na pod艂odze.

Si Treemba nie powinien by艂 czo艂ga膰 si臋 za nim a偶 tak daleko. A w og贸le, trzeba by艂o ju偶 wraca膰, l tak ju偶 do艣膰 zrobili jak na jeden dzie艅. Obi-Wan obawia艂 si臋, 偶e nie znajd膮 powrotnej drogi w labiryncie tuneli.

Obejrza艂 si臋 na Si Treemb臋 i z przera偶eniem stwierdzi艂, 偶e Arconianin, z twarz膮 przyklejon膮 do kraty otworu wen­tylacyjnego, zagl膮da do jakiej艣 kabiny. A oczy? Te fosfory­zuj膮ce oczy? Zamacha艂 r臋kami, by zwr贸ci膰 jego uwag臋, l w艂a艣nie w tym momencie porazi艂 go o艣lepiaj膮cy b艂ysk 艣wiat艂a i huk, prawie rozrywaj膮cy b臋benki w uszach.

Kto艣 strzeli艂 z blastera!

W powietrzu zapachnia艂o spalenizn膮. Wpadli w pu艂apk臋!

Obi-Wan gestem przyzywa艂 Si Treemb臋 do siebie. Za p贸藕no. Z otworu wysun臋艂a si臋 wielka w艂ochata 艂apa

i chwyci艂 Arconianina za gard艂o. Jego b艂yszcz膮ce oczy rozszerzy艂y si臋 ze strachu. Wyda艂 charcz膮cy, niearty­ku艂owany d藕wi臋k, kt贸ry m贸g艂 by膰 wo艂aniem o pomoc. W艂ochata 艂apa jednak szybko przeci膮gn臋艂a go przez otw贸r. Obi-Wan us艂ysza艂 tylko odg艂os cia艂a padaj膮cego na pod艂og臋.

Do jego uszu dobieg艂 szyderczy 艣miech Hutta.

A ty my艣la艂e艣, 偶e to szczury! M贸wi艂em ci, 偶e czuj臋 Arconianina!

Obi-Wan poczu艂, 偶e serce w nim zamiera. U艣wiadomi艂 sobie nagle, 偶e w ka偶dej chwili kto艣 uzbrojony w blaster mo偶e wyjrze膰 przez krat臋, domy艣laj膮c si臋, 偶e Arconianin nie by艂 sam.

Od najbli偶szego zakr臋tu dzieli艂o go jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w. Gdy w ko艅cu uda艂o mu si臋 pokona膰 t臋 odleg艂o艣膰, pot zalewa艂 mu twarz. Ale by艂 bezpieczny. Z do艂u dobiega艂y krzyki Si Treemby. Whipid te偶 wrzeszcza艂, tyle 偶e z w艣ciek艂o艣ci. Obi-Wan zas艂oni艂 uszy r臋kami. Da艂by wszy-stko, by nie s艂ysze膰 krzyk贸w przyjaciela, ale s艂ysza艂 je ci膮gle. Czu艂 si臋 winny. To on wci膮gn膮艂 Arconianina w t臋 awantur臋.

W kanale zadudni艂 g艂os: Nie widz臋 nikogo.

Nie m贸g艂 wr贸ci膰 po Si Treemb臋. M贸g艂 jednak sprowadzi膰 pomoc. Czo艂ga艂 si臋 wi臋c na o艣lep d艂ugimi tunelami, byle jak najdalej od tego strasznego miejsca.

I nagle zatrzyma艂 si臋, u艣wiadamiaj膮c sobie oczywist膮 prawd臋, 偶e w tej cz臋艣ci statku 偶adnej pomocy nie ma i by膰 nie mo偶e.

Oui-Gon ostrzeg艂 go, by trzyma艂 si臋 z dala od terytorium Hutt贸w. Teraz Obi-Wan poj膮艂, 偶e musi tam wr贸ci膰. Huttowie z pewno艣ci膮 wzi臋li Si Treemb臋 za szpiega i post膮pi膮 z nim jak ze szpiegiem. Wezm膮 na tortury. Mog膮 nawet zabi膰, l pewnie nie b臋d膮 z tym zwleka膰.

Jakim g艂upcem si臋 okaza艂! Powinien by艂 si臋 wcze艣niej domy艣li膰, jak trudna b臋dzie to wyprawa. Przyprowadzi艂 Si Treemb臋 prosto w 艂apy Hutt贸w! Wyglqda艂o na to, 偶e zwy­czajnie wykorzysta艂 jego przyja藕艅.

By膰 mo偶e w膮tpliwo艣ci Qui-Gona co do jego osoby by艂y ca艂kowicie uzasadnione; mo偶e naprawd臋 nie by艂 godny sta膰 si臋 Rycerzem Jedi.

R膮bkiem tuniki otar艂 pot z czo艂a. Upewni艂 si臋, czy 艣wietlny miecz dobrze siedzi w pochwie.

A potem odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 przyjacielowi na pomoc.

ROZDZIA艁 11

Oui-Gon spu艣ci艂 nogi z 艂贸偶ka. Jego serce wali艂o jak oszala艂e, ka偶dy mi臋sie艅 wibrowa艂 niespokojnie. Alarm!

Ale dlaczego?

To dziwne uczucie dopad艂o go w chwili, gdy by艂 ca艂ko­wicie spokojny, zrelaksowany. Teraz czu艂, 偶e niebezpie­cze艅stwo jest blisko, cho膰 nic mu na razie nie zagra偶a艂o.

Nagle przypomnia艂 sobie, co to oznacza. Do艣wiadcza艂 ju偶 tego w przesz艂o艣ci. Jedi czasami czuje, 偶e w pobli偶u inny Jedi popad艂 w k艂opoty. Zdarza si臋 nawet, 偶e zobaczy wewn臋trznym wzrokiem twarz cz艂owieka, kt贸ry potrzebuje pomocy. Oui-Gon gor膮czkowo szuka艂 w my艣lach, lecz nie m贸g艂 natrafi膰 na nic konkretnego. Wszystko widzia艂 jak przez mg艂臋.

- Obi-Wan - mrukn膮艂. Tak, na pewno chodzi o tego ch艂opca. Ale nie dopuszcza艂 do siebie tej my艣li. To niemo偶­liwe, to absurd. Ten ch艂opak nie jest przecie偶 jego Padawa-nem. Sk膮d mog艂aby si臋 wzi膮膰 tak mocna wi臋藕 mi臋dzy nimi?

A jednak istnia艂a. Yoda pewnie by艂by zadowolony.

Oui-Gon j臋kn膮艂. On nie mia艂 powod贸w do zadowolenia. Ten ch艂opak po prostu go prze艣ladowa艂. Ci膮gle pojawia艂 si臋 na jego drodze. Owszem, rycerz z rado艣ci膮 zaj膮艂 si臋 jego ranami, ale nie mia艂 najmniejszej ochoty bra膰 na siebie odpowiedzialno艣ci za jego los. Je艣li ma艂y potrafi艂 sam napyta膰 sobie biedy, powinien umie膰 te偶 i sam si臋 z niej wykaraska膰.

Oui-Gon zn贸w wyci膮gn膮艂 si臋 wygodnie na swoim 艂贸偶ku. Ale cho膰 z 艂atwo艣ci膮 uspokoi艂 swoje cia艂o, w 偶aden spos贸b nie m贸g艂 uspokoi膰 duszy.

Czas zdawa艂 si臋 wlec w niesko艅czono艣膰, gdy Obi-Wan rozpaczliwie szuka艂 Si Treemby w labiryncie niezliczonych pomieszcze na statku. Czo艂ga艂 si臋 wzd艂u偶 szyb贸w wentylacyjnych, zagl膮daj膮c do kabin przez kratki. R臋ce lepi艂y mu si臋 od brudu, a py艂 wchodzi艂 do oczu i ust, kiedy przeciska艂 si臋 przez kana艂y, nie czyszczone chyba od stuleci. W ko艅cu odnalaz艂 swego przyjaciela na czwartym po­ziomie poni偶ej 艣rodkowego pok艂adu, w male艅kiej kabince przerobionej na tymczasowy areszt. Obi-Wan nie by艂 zdzi­wiony, 偶e na statku znajduje si臋 takie pomieszczenie. Przy takiej liczbie r贸偶nych istot przest臋pstwa musia艂y by膰 na porz膮dku dziennym.

Si Treemba le偶a艂 przykuty 艂a艅cuchem do 艣ciany. R臋ce mia艂 zwi膮zane z ty艂u. Blisko, lecz poza zasi臋giem jego ust, wala艂y si臋 po pod艂odze 偶贸艂te kryszta艂y daktylitu. Zaledwie kilka krok贸w dalej Hutt i dw贸ch whipidzkich stra偶nik贸w gra艂o w karty na masywnym metalowym stole.

Arconianin by艂 mocno posiniaczony, wygl膮da艂o, 偶e go bito bez mi艂osierdzia. By艂o jednak co艣 du偶o bardziej niepokoj膮cego: jego sk贸ra, zwykle szarozielona, przypo­mina艂a ciemne b艂oto. To nie m贸g艂 by膰 skutek zwyk艂ego po­bicia. Obi-Wan czu艂 wyra藕nie, 偶e si艂y 偶yciowe Si Treemby s膮 mocno nadw膮tlone. Ale dlaczego? Przecie偶 wczoraj zjad艂 swoj膮 porcj臋 daktylitu. Czemu os艂ab艂 tak szybko?

Hutt stan膮艂 nad wi臋藕niem i wyszczerzy艂 z臋by, patrz膮c na niego z g贸ry. Obi-Wan rozpozna艂 go natychmiast. To ten sam, z kt贸rym mia艂 wczoraj do czynienia.

Namy艣li艂e艣 si臋? - zapyta艂. - B臋dziesz gada艂? A mo偶e nie chcesz daktylitu? Mog臋 da膰 ci par臋 kryszta艂k贸w...

Si Treemba patrzy艂 na niego spokojnie. Ale Obi-Wan doskonale wyczuwa艂, 偶e w ten spos贸b maskuje l臋k.

Hutt ukucn膮艂, podsuwaj膮c swq ogromn膮 pi臋艣膰 pod nos Arconianina.

- Co robi艂e艣 w naszych tunelach wentylacyjnych? Kto ci臋 tu przys艂a艂 na przeszpiegi?

Si Treemba s艂abo potrz膮sn膮艂 g艂owq.

Nie wyglqdasz zbyt dobrze - szydzi艂 Hutt. - Podali­艣my ci w zastrzyku do艣膰 soli, by wyp艂uka膰 z ciebie ca艂y da-ktylit. - Oddali艂 si臋 nieco i zn贸w zarechota艂: - Dlaczego nie chcesz z nami rozmawia膰? To ci臋 mo偶e doprowadzi膰 do 艣mierci... Kto艣 tu by艂 z tob膮. Kto? Arconianie przecie偶 nig­dy nie podr贸偶uj膮 samotnie.

Si Treemba zn贸w potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. By艂 ju偶 tak s艂aby, 偶e ten niewielki ruch o ma艂o nie pozbawi艂 go przytomno艣ci.

Gniew i rozpacz doda艂y si艂 Obi-Wanowi. Musia艂 co艣 zrobi膰. Z furi膮 chwyci艂 krat臋 i poci膮gn膮艂 do siebie. Ust膮pi艂a.

Spu艣ci艂 nogi przez otw贸r i pi臋knym saltem wyl膮dowa艂 na pod艂odze, 艣ciskaj膮c w d艂oni 艣wietlny miecz.

Potrafisz tylko zn臋ca膰 si臋 nad bezbronnymi - rzuci艂 wyzwanie Huttowi. - Mo偶e spr贸bujesz ze mn膮?

W pierwszej chwili Hutt by艂 tak zaskoczony, 偶e jedynie gapi艂 si臋 na niego szeroko otwartymi oczami. Nagle zacz膮艂 si臋 艣mia膰.

Zabi膰 go - rozkaza艂 Whipidom.

Obi-Wan liczy艂 na powolno艣膰 stra偶nik贸w. Whipidzi nie odznaczali si臋 zbyt szybkim refleksem. Ci dwaj bezmy艣lnie wlepiali w niego ga艂y. Na ich t臋pych mordach malowa艂 si臋 wyraz bezbrze偶nego zdumienia.

Ch艂opak rzuci艂 si臋 z mieczem w r臋ku w stron臋 sto艂u. 艢wietlne ostrze bez trudu podci臋艂o metalowe nogi. Podni贸s艂 blat z jednej strony i pchn膮艂 go na Whipid贸w, nieomal mia偶d偶膮c ich tym straszliwym ci臋偶arem. Zawyli z b贸lu i przera偶enia.

Przepraszam, 偶e przerwa艂em wam gr臋 - powiedzia艂 Obi-Wan. Nie spuszczaj膮c oka z zaskoczonego Hutta, zdj膮艂 ze 艣ciany p臋k kluczy i rzuci艂 je Si Treembie. Hutt obserwowa艂 z ironi膮 jego poczynania.

Widz臋, Jedi, 偶e niewiele zrozumia艂e艣 z wczorajszej lekcji. Chcesz mnie pokona膰, mnie, pot臋偶nego Grelba?

Czego艣 si臋 jednak nauczy艂em - odpar艂 Obi-Wan, trzymaj膮c ci膮gle miecz w pogotowiu. - Jeste艣 silny tylko wtedy, gdy masz do czynienia z bezbronnymi. Ale ja mam bro i b臋d臋 z tob膮 walczy艂, tch贸rzu.

Hutt z lekcewa偶eniem popatrzy艂 na jego miecz. Tym?

Obi-Wan spojrza艂 na Si Treemb臋, kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 uwolni膰 si臋 z wi臋z贸w i w艂a艣nie zjada艂 艂apczywie kryszta艂y daktylitu z pod艂ogi. Jego sk贸ra od razu zacz臋艂a nabiera膰 koloru.

Hutt ruszy艂 na Obi-Wana, wznosz膮c swe ogromne pi臋艣ci, jakby chcia艂 go zmia偶d偶y膰 jednym morderczym ciosem. Ch艂opak zrobi艂 szybki unik i przetoczy艂 si臋 po pod艂odze. To by艂 klasyczny manewr Jedi, 膰wiczony setki razy w 艢wi膮tyni. Znalaz艂szy si臋 w dogodniejszej pozycji, natychmiast w艂膮czy艂 miecz i wystrzeli艂 ognisty promie prosto w bok Hutta. Sw膮d palonego cia艂a w jednej chwili wype艂ni艂 pok贸j.

Grelb zarycza艂 z w艣ciek艂o艣ci i zatoczy艂 si臋 w ty艂. Po­tworna masa cia艂a czyni艂a go powolnym i niezdarnym. Upad艂 ci臋偶ko na blat sto艂u, jeszcze bardziej mia偶d偶膮c Whipid贸w. Zawyli z b贸lu i zacz臋li ok艂ada膰 Hutta pi臋艣ciami.

Szybciej, Si - ponagla艂 Obi-Wan przyjaciela. Stoj膮c miedzy Grelbem a Si Treemb膮, poczeka艂, a偶 Arconianin dobiegnie do drzwi. Potem ruszy艂 za nim. Grelb ju偶 gramo­li艂 si臋 z pod艂ogi. Nie by艂o jednak powodu do obaw: Hutto-wie s膮 silni, ale brakuje im zwinno艣ci.

Nie wywiniesz si臋 z tego, Jedi! - wrzasn膮艂 rozw艣cie­czony Grelb. - Arconianin jest szpiegiem! To wojna!

Obi-Wan pu艣ci艂 pogr贸偶k臋 mimo uszu. Prawie wlok膮c za sob膮 ci膮gle jeszcze s艂abego Si, p臋dzi艂 w d贸艂 korytarza. Na szcz臋艣cie dla nich dolny poziom nie by艂 zbyt pilnie strze偶ony. Dotarli do granicy arco艅skiej strefy, nie naty­kaj膮c si臋 na nikogo po drodze.

Przekroczywszy j膮, od razu zobaczyli dw贸ch arco艅-

skich stra偶nik贸w, dok膮d艣 biegn膮cych. Obi-Wan domy艣li艂 si臋, 偶e ClafHa og艂osi艂a alarm wzwi膮zku z ich znikni臋ciem. To oznacza艂o te偶, rzecz jasna, 偶e Oui-Gon odkry艂 jego nie­pos艂usze艅stwo.

Si Treemba zatrzyma艂 si臋 nagle. Spojrza艂 na Obi-Wa-na. Jego fosforyzuj膮ce oczy rozb艂ys艂y ciep艂em i wdzi臋czno艣ci膮. Dzi臋kujemy ci, Obi-Wanie. Zawdzi臋czamy ci 偶ycie.

Zawdzi臋czasz mi tak偶e swoje uwi臋zienie - odrzek艂 Obi-Wan ze skruch膮. - Przepraszam ci臋, Si.

Jeszcze raz uratowa艂a nas twoja odwaga - powie­dzia艂 Arconianin, 艣ciskaj膮c mu r臋k臋.

A co powiesz o swojej odwadze? - odparowa艂 Obi--Wan. - Pomy艣l o sobie, Si Treemba! Nie zdradzi艂e艣 mnie nawet w obliczu 艣mierci. Stawi艂e艣 czo艂o Huttowi!

Twarz Arconianina z wolna rozja艣ni艂 nie艣mia艂y, troch臋 niedowierzaj膮cy u艣miech.

Tak, zrobili艣my to - powtarza艂 uradowany. - To w艂a艣­nie zrobili艣my.

Nie wpadnij w zbytni膮 dum臋 - westchn膮艂 Obi-Wan. - Czeka nas jeszcze przeprawa z ClafH膮 i Qui-Gonem. A oni na pewno nie b臋d膮 uszcz臋艣liwieni naszymi wy­czynami.

Po ucieczce Si Treemby i Obi-Wana Grelba tak偶e czeka艂a niez艂a przeprawa. Musia艂 stan膮膰 przed Jemb膮 i zda膰 spraw臋 z tego, co si臋 sta艂o. Wielki szary Hutt zawis艂 nad nim jak burzowa chmura nap臋cznia艂a piorunami. Jemba by艂 o kilkaset lat starszy od Grelba, a wi臋c i du偶o wi臋kszy.

Wiedzia艂em - grzmia艂, tocz膮c w艣ciek艂ym wzrokiem po pokoju. - Wiedzia艂em od pocz膮tku. Jedi i jego m艂ody ucze trzymaj膮 z Arconianami przeciwko mnie!

-To by艂o do przewidzenia, o Wielki! - powiedzia艂 Grelb. - Oni nie lubi膮 naszej rasy.

To twoja wina! - rykn膮艂 Jemba. - Powinienem uci膮膰 ci ogon i zje艣膰 go na kolacj臋.

Grelbowi serce uciek艂o w pi臋ty. Wiedzia艂, 偶e z Jemba nie ma 偶art贸w. Natychmiast podwin膮艂 ogon pod siebie.

Skoro tak ci臋 korci艂o, by uszkodzi膰 te maszyny -ci膮gn膮艂 Jemba - trzeba by艂o si臋 z tym wstrzyma膰, a偶 wyl膮dujemy na Bandomeer.

Grelb uda艂, 偶e czuje si臋 g艂臋boko dotkni臋ty tym oskar偶e­niem. Jemba nie da艂 si臋 jednak na to nabra膰. Chwyci艂 go i potrz膮sn膮艂 z tak膮 si艂膮, 偶e Grelb wyra藕nie poczu艂, jak jego m贸zg zmienia si臋 w rzadk膮 galaret臋. Le偶膮c na pod艂odze, skar偶y艂 si臋 偶a艂o艣nie:

Nigdy dot膮d nie mia艂e艣 zastrze偶e艅 do moich metod!

Metodami Grelba by艂y z艂odziejstwo, sabota偶 i zbrodnia, ale zawsze przynosi艂y one kierownictwu Korporacji Pozaplanetarnej du偶e korzy艣ci.

Ale tym razem s膮 tu Jedi! - wrzasn膮艂 Jemba.

Nie wiedzia艂em, 偶e ten ch艂opak to Jedi - usprawiedli­wia艂 si臋 Grelb. - Gdybym wiedzia艂, ju偶 by nie 偶y艂. Obiecu­j臋, 偶e nast臋pnym razem...

Jemba wycelowa艂 w niego sw贸j ogromny paluch.

Nie b臋dzie nast臋pnego razu. Teraz ja si臋 nim zajm臋.

Jak sobie 偶yczysz - powiedzia艂 Grelb. Odwr贸ci艂 si臋 i wy艣lizgn膮艂 z pokoju. Gdy drzwi z sykiem zamkn臋艂y si臋 za

nim, zacisn膮艂 pi臋艣ci, wyobra偶aj膮c sobie, 偶e mia偶d偶y gard艂o Obi-Wana.

Oczywi艣cie, 偶e b臋dzie nast臋pny raz" - obieca艂 sobie w duchu.

ROZDZIA艁 12

Obi-Wan niczego tak nie pragn膮艂, jak zamkn膮膰 si臋 w swoim pokoju i przez jaki艣 czas nie widzie膰 nikogo. Wiedzia艂 jednak, 偶e m膮drzej b臋dzie jak najszybciej poszuka膰 Qui-Gona. Pr贸bowa艂 przekona膰 Si Treemb臋, by troch臋 odpocz膮艂 przed t膮 rozmow膮, lecz Arconianin zdecydowanie si臋 sprzeciwi艂:

Razem stawimy mu czo艂o - powiedzia艂, prostuj膮c si臋 na ca艂膮 wysoko艣膰.

Znale藕li rycerza i ClafH臋 w pokoju wypoczynkowym, gdzie 艣wiat艂a by艂y przy膰mione, a z g艂o艣nik贸w s膮czy艂a si臋 cicha muzyka arco艅skich flet贸w. O tej porze by艂o tam nie­wielu Arconian. Ci nieliczni stali nieruchomo z zamkni臋tymi oczami - ta pozycja zast臋powa艂a im normalny sen.

Oui-Gon sta艂 przy barze, popijaj膮c jaki艣 niebieskawy sok. ClafHa te偶 tam by艂a. Nietkni臋ta szklanka soku sta艂a przed ni膮 na blacie. Wystarczy艂o na nich spojrze膰, by si臋 domy艣li膰, 偶e wiedz膮 ju偶 o wszystkim.

Dobrze, 偶e wr贸ci艂e艣 stamt膮d w jednym kawa艂ku - po­wiedzia艂 zimno Oui-Gon. - Czy znalaz艂e艣 to, czego szu­ka艂e艣?

Nie - przyzna艂 ze skruch膮 Obi-Wan. - Z艂apali Si Tre-emb臋, zanim zdo艂ali艣my wpa艣膰 na 艣lad termokom贸w.

Obi-Wan nas uratowa艂 - wtr膮ci艂 Arconianin. - Byli­艣my ju偶 przykuci do 艣ciany, a wtedy pojawi艂 si臋 nasz przy­jaciel i osobi艣cie stan膮艂 do walki z Grelbem...

Cz艂owiek, kt贸ry wchodzi na niebezpieczn膮 艣cie偶k臋, musi radzi膰 sobie sam - przerwa艂 mu ostro Oui-Gon.

Waleczno艣膰 Obi-Wana najwyra藕niej nie zrobi艂a na nim 偶adnego wra偶enia. Si Treemba zamilk艂. Spojrza艂 prze­praszaj膮co na przyjaciela, jakby chcia艂 powiedzie膰: 鈥濸r贸­bowali艣my...".

Z艂ama艂e艣 m贸j rozkaz - powiedzia艂 surowo Oui-Gon.

Z ca艂ym szacunkiem - odpar艂 spokojnie Obi-Wan -nie jestem twoim Padawanem, wi臋c nie mam obowi膮zku ci臋 s艂ucha膰. Zawsze mi o tym przypomina艂e艣...

Oui-Gon przez d艂ug膮 chwil臋 patrzy艂 mu w oczy. Jego twarz by艂a nieprzenikniona.

- Tw贸j wyczyn tylko pogorszy艂 spraw臋 - odezwa艂 si臋 w ko艅cu.

Pogorszy艂? - zdziwi艂 si臋 Obi-Wan. - O czym m贸wisz?

A tak, pogorszy艂 - odrzek艂 Oui-Gon. Ton jego g艂osu by艂 na poz贸r spokojny, lecz da艂o si臋 w nim wyczu膰 irytacj臋. Je艣li Obi-Wan chcia艂 zdoby膰 szacunek rycerza, to wybra艂 najgorszy z mo偶liwych sposob贸w. Oui-Gon patrzy艂 teraz na niego jak na niezno艣nego smarkacza, na kt贸rego nawet nie warto si臋 z艂o艣ci膰. - Wdar艂e艣 si臋 na teren Hutt贸w, naru­szy艂e艣 ich prywatno艣膰, da艂e艣 si臋 z艂apa膰 i jeszcze na koniec wda艂e艣 si臋 w b贸jk臋. S膮dzisz, 偶e puszcz膮 to wszystko p艂azem?

Warto by艂o zaryzykowa膰 - broni艂 si臋 ch艂opak. - Gdy by nam si臋 uda艂o znale藕膰 termokomy...

Termokomy znalaz艂y si臋 godzin臋 temu - przerwa艂a mu ClafHa. - By艂y w beczce ze smarem. Ten, kto je tam ukry艂, spodziewa艂 si臋, 偶e nigdy ich nie znajdziemy.

Obi-Wan zaniem贸wi艂 ze zdumienia. Oui-Gon mia艂 racj臋. Ryzyko by艂o niepotrzebne.

Czy teraz widzisz, 偶e w gruncie rzeczy wcale nie cho­dzi o termokomy? - powiedzia艂 rycerz, staraj膮c si臋 zacho­wa膰 spok贸j. - Jedi musi patrze膰 szerzej. Kaza艂em ci nie miesza膰 si臋 do tego, poniewa偶 chodzi mi o utrzymanie spo­koju na statku. Trzeba odbudowa膰 zaufanie, a jak Huttowie maj膮 ufa膰 Jedi, gdy ci pe艂zaj膮 jak w臋偶e po ich terenie? Jak mog膮...

Pok贸j zatrz膮s艂 si臋 nagle i w tej samej chwili rozleg艂 si臋 pot臋偶ny huk. Szklanki z napojami ze艣lizgn臋艂y si臋 z barku i roztrzaska艂y na pod艂odze. Si Treemba chwyci艂 si臋 za brzuch.

Zawy艂y syreny alarmowe.

Chyba z czym艣 si臋 zderzyli艣my! - krzykn臋艂a ClafHa. Ale Obi-Wan wiedzia艂, 偶e zderzenie z innym statkiem czy asteroidem w hiperprzestrzeni rozwali艂oby Monument na cz臋艣ci. S艂ysza艂 zreszt膮 w oddali ciche hung, hung, hung -odg艂os dzia艂 pok艂adowych.

Oui-Gon rzuci艂 si臋 do okna. Jego r臋ka odruchowo spo­cz臋艂a na r臋koje艣ci 艣wietlnego miecza. Piraci! - krzykn膮艂.

ROZDZIA艁 13

Oui-Gon w kilku susach przeskoczy艂 mostek i pobieg艂 w d贸艂 g艂贸wnego korytarza. Obi-Wan, Si Treemba ClafHa p臋dzili za nim w szale艅czym wy艣cigu. Korytarz by艂 pusty. Przera偶eni Arconianie pozamykali si臋 w swoich kabinach. Ich obecno艣膰 zdradza艂y tylko 艣wiszcz膮ce d藕wi臋ki, jakie zawsze wydawali w chwilach zagro偶enia.

Przez kratki w pod艂odze dobiega艂o wycie przeci膮偶onych generator贸w, z najwi臋kszym trudem utrzymuj膮cych pole ochronne wok贸艂 statku. Coraz g艂o艣niejsze hung, hung 艣wiadczy艂o, 偶e miotacze ci膮gle pracuj膮.

Oui-Gon wiedzia艂 ju偶, co si臋 sta艂o. Piraci czasami zak艂adali miny na trasach statk贸w handlowych. Kiedy statek trafi艂 na tak膮 min臋, traci艂 hipernap臋d i wypada艂 z hiper-przestrzeni. A wtedy by艂 ju偶 艂atwym 艂upem.

Piraci otwierali ogie艅, niszcz膮c bro艅 i urz膮dzenia pok艂adowe tak szybko, 偶e za艂oga napadni臋tego statku nie mia艂a czasu zareagowa膰. Wchodzili na pok艂ad i brali, co chcieli. Na Monumencie nie by艂o wprawdzie nic, co mog艂oby ich zainteresowa膰, ale sk膮d mogli o tym wiedzie膰. Pod艂oga zatrz臋s艂a si臋 od kolejnej eksplozji. Statek

zako艂ysa艂 si臋, a Qui-Gona odrzuci艂o a偶 na 艣cian臋. Tu偶 obok by艂 niewielki luk widokowy. Wyjrza艂 przez przezro­czyst膮 plastikow膮 szyb臋 i zobaczy艂 pi臋膰 togoria艅skich stat­k贸w wojennych, kt贸re wygl膮da艂y jak czerwono ubarwione drapie偶ne ptaki. Dwa z nich wystrzeli艂y jednocze艣nie. Zielony b艂ysk ognia o艣lepi艂 go na moment. Zaskwiercza艂 przypiekany metal. Korytarze wype艂ni艂 gryz膮cy dym.

Dzia艂a Monumentu zamilk艂y. Oui-Gon wiedzia艂 dlaczego -ich lufy zosta艂y zmiecione ogniem pirackich miotaczy. W miejscu, gdzie sta艂y jeszcze przed chwil膮, widnia艂y tylko, jak jarz膮ce si臋 gwiazdy, czerwone kawa艂ki 偶u偶lu.

Monument bezsilnie dryfowa艂 w przestrzeni. Wy艂y syreny przeciwpo偶arowe, ale nikt nie wydawa艂 rozkaz贸w. To-goria艅ski kr膮偶ownik zbli偶a艂 si臋 niebezpiecznie do statku.

Oui-Gon by艂 bezradny. Sam nie m贸g艂 zrobi膰 nic w tej sytuacji. 呕a艂owa艂, 偶e nie ma przy nim Xanatosa, jego daw­nego Padawana.

- Obi-Wanie! - krzykn膮艂 nagle. Nie ufa艂 mu w pe艂ni, ale nie mia艂 wyboru. Musieli dzia艂a膰 razem, je艣li chcieli w og贸le uj艣膰 z 偶yciem. - Piraci szykuj膮 si臋, by wej艣膰 na nasz statek - powiedzia艂 bez ogr贸dek. - Spr贸buj臋 ich zatrzyma膰. Id藕 na mostek i sprawd藕, czy kto艣 z za艂ogi zosta艂 przy 偶yciu. Je艣li nie, sam musisz usi膮艣膰 przy sterach. Trzeba st膮d ucieka膰.

Twardo patrzy艂 na ch艂opca. Wiedzia艂, 偶e wiele od niego 偶膮da. Jako ucze Jedi, Obi-Wan prowadzi艂 kilka statk贸w na symulatorze i kilka razy pilotowa艂 powietrzn膮 taks贸wk臋 nad Coruscant, ale nigdy nie siedzia艂 za sterami tak wielkiego statku i nie bra艂 udzia艂u w prawdziwej bitwie.

Ale ja chc臋 walczy膰 u twego boku - zaprotestowa艂 Obi-Wan.

Oui-Gon mocno chwyci艂 go za ramiona.

- Pos艂uchaj mnie, ch艂opcze. Tym razem musisz wype艂ni膰 m贸j rozkaz. Zaufaj mi. Mog臋 powstrzyma膰 pirat贸w, ale wszyscy zginiemy, je艣li nie uda si臋 uruchomi膰 statku. Niewa偶ne, dok膮d doleci. Ka偶dy kierunek jest dobry. Kiedy cz臋艣膰 pirat贸w wejdzie na pok艂ad naszego statku, pozostali nie b臋d膮 strzela膰, bo b臋d膮 si臋 ba膰, 偶e trafi膮 we w艂asnych ludzi. Rozumiesz? Id藕 ju偶. 呕ycz臋 ci powodzenia, ch艂opcze.

Obi-Wan skin膮艂 g艂owa. Oui-Gon widzia艂 wahanie w jego oczach. Nie by艂 pewny, czy ch艂opiec da rad臋 uru­chomi膰 statek i odprowadzi膰 go w bezpieczne miejsce. Nie by艂 te偶 pewny w艂asnych si艂, kiedy przyjdzie mu samotnie stawi膰 czo艂o bandzie pirat贸w.

Obi-Wan raz jeszcze skin膮艂 g艂ow膮. Nie zawiod臋 - obieca艂.

Rycerz obserwowa艂 go, jak biegnie na mostek z nie­od艂膮cznym Si Treemb膮 u boku. Wydawa艂 si臋 taki m艂ody... Przez u艂amek sekundy rozwa偶a艂, czy nie pobiec za nimi, a walk臋 z piratami zostawi膰 Whipidom i Arconianom. Ale g贸rnicy nie daliby sobie rady z Togorianami. Chc膮c nie chc膮c, musia艂 tym razem zaufa膰 ch艂opcu.

Do jego uszu dobieg艂 daleki odg艂os blaster贸w. Ozna­cza艂o to, 偶e piraci ju偶 s膮 na pok艂adzie Monumentu. Podczas gdy Arconianie uchylili si臋 przed walk膮, kryj膮c si臋 w swoich kabinach, g贸rnicy Korporacji Pozaplanetarnej rzucili si臋 do bitwy.

By艂o oczywiste, 偶e piraci wys艂ali na pok艂ad wi臋cej ni偶 jeden oddzia艂. Oui-Gon zdecydowa艂 zostawi膰 ludzi Korpo­racji, by bronili si臋 sami. Pogna艂 bocznym korytarzem w stron臋 dok贸w. ClafHa pobieg艂a za nim. Za pierwszym zakr臋tem zagrodzi艂 mu drog臋 olbrzymi Togorianin. W cie­mnej sier艣ci porastaj膮cej ca艂膮 twarz jego zielone oczy 偶a­rzy艂y si臋 jak w臋gle. Wyciqgn膮艂 wielkie pazury w kierunku Qui-Gona.

Oui-Gon by艂 Mistrzem Jedi. Chroni艂a go Moc. Zanurkowa艂 pod wzniesion膮 do ciosu r臋k膮 pirata, uprzedzaj膮c jego ruch. B艂yskawicznie w艂膮czy艂 艣wietlny miecz i zaatakowa艂 z boku. Czerwony promie przeci膮艂 nogi pirata tu偶 pod kolanami. Togorianin pad艂, rycz膮c z b贸lu.

Tymczasem nadbiegali jego kompani. ClafHa w panice chwyci艂a sw贸j blaster i otworzy艂a ogie艅. Jeden z pirat贸w zawy艂 dziko. Ogromny kie艂 wypad艂 mu z paszczy wprost na pod艂og臋. Krew chlusn臋艂a strumieniem. Pozostali odpo­wiedzieli ogniem. Oui-Gon unikn膮艂 zr臋cznie dw贸ch wy­strza艂贸w, po czym u偶y艂 swego miecza, by unikn膮膰 trzech nast臋pnych.

ClafHa upad艂a, krzycz膮c z w艣ciek艂o艣ci. By艂a dzieln膮 wojowniczk膮, ale musia艂a stawi膰 czo艂o dwudziestu piratom. Oui-Gon poprzysi膮g艂 sobie broni膰 dziewczyny do ostatniej kropli krwi.

Drzwi prowadz膮ce na mostek by艂y zamkni臋te na g艂ucho i gor膮ce, jakby wewn膮trz za nimi szala艂 po偶ar. Obi-Wan odczu艂 ten 偶ar na w艂asnej sk贸rze, kiedy z rozp臋du pr贸bowa艂 je otworzy膰. Nie zwracaj膮c jednak uwagi na

b贸l, wciska艂 palce pod framug臋, aby powsta艂a cho膰 naj­mniejsza szczelina. Kiedy ci艣nienie powietrza po obu stro­nach drzwi si臋 wyr贸wna, 艂atwiej b臋dzie poci膮gn膮膰 je i otworzy膰.

- To na nic - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Si Treemba. - Drzwi s膮 rozpalone. Wygl膮da na to, 偶e mostek ju偶 p艂onie.

Obi-Wan odwr贸ci艂 si臋 nagle. Kt贸ry艣 z togoria艅skich pocisk贸w musia艂 trafi膰 prosto w to pomieszczenie. Gdyby jednak by艂 to ogie z jakiego艣 ci臋偶kiego miotacza albo torpeda protonowa, nie sko艅czy艂oby si臋 na zwyk艂ym po偶arze. By膰 mo偶e zosta艂 uszkodzony kad艂ub statku. A wtedy...

Lepiej nie otwiera膰 tych drzwi. Za nimi mo偶e by膰 po偶ar albo co艣 znacznie gorszego. Otwarta dziura, przez kt贸r膮 ucieka powietrze...

A jednak Obi-Wan pami臋ta艂 spojrzenie Qui-Gona w chwili, gdy Jedi prosi艂 go o pomoc. Nie m贸g艂 go zawie艣膰 tym razem!

Wielkim wysi艂kiem woli opanowa艂 si臋, by u偶y膰 Mocy. Je偶eli wyczuje mechanizm zamka, nie b臋dzie trzeba wiele fizycznej si艂y, by go zmusi膰 do pos艂usze艅stwa.

Ale co potem? Je艣li otworzy drzwi, mo偶e zosta膰 wessany w przestrze albo truj膮cy dym wype艂ni ca艂e pomieszczenie lub te偶 ogie rozprzestrzeni si臋 b艂yskawicznie po statku i wszyscy zgin膮 w p艂omieniach...

A jednak nie mia艂 wyboru, l nie m贸g艂 te偶 zbyt d艂ugo zwleka膰. Skupi艂 ca艂膮 uwag臋 na mechanizmie i w chwil臋 potem drzwi uchyli艂y si臋 leciutko.

Natychmiast odrzuci艂 go straszny podmuch. Powietrze

ucieka艂o na zewn膮trz. Straci艂 oddech. Ostatkiem si艂 chwyci艂 si臋 framugi, inaczej zosta艂by wypchni臋ty w pr贸偶ni臋 kosmosu. Nic wi臋cej nie by艂 w stanie zrobi膰. Si Treemba kurczowo trzyma艂 si臋 kraw臋dzi pulpitu sterowniczego.

By艂o tak, jak przypuszcza艂: mostek zosta艂 zaatakowany z ci臋偶kiej broni. Nieco powy偶ej luku widokowego widnia艂a niewielka okr膮g艂a dziura, przez kt贸r膮 ucieka艂o powietrze.

Musz臋 to czym艣 zatka膰! - krzykn膮艂 Obi-Wan do Si Treemby.

Zanim jednak zdo艂a艂 si臋 ruszy膰, przyjaciel podj膮艂 roz­paczliw膮 w臋dr贸wk臋 przez mostek. Od pulpitu do pulpitu, chwytaj膮c si臋 po drodze wszystkiego, co mog艂o da膰 cho膰by chwilowe oparcie, z uporem zmierza艂 w stron臋 dziury. Obi-Wan nie m贸g艂 ani go powstrzyma膰, ani w 偶aden spos贸b pom贸c. Gdyby na mgnienie oka pu艣ci艂 si臋 framugi, by艂oby po nim.

Si Treemba si臋gn膮艂 po kompas sferyczny - ma艂y okr膮g艂y przedmiot, kt贸ry w sam raz nadawa艂 si臋 do zatkania otworu. Urz膮dzenie nie by艂o niezb臋dne na statku. Trzymano je na wypadek zniszczenia lub awarii g艂贸wnego komputera. Walcz膮c z przera藕liwym wichrem, Arconianin dotar艂 na miejsce i umie艣ci艂 kompas w otworze. Pr贸偶nia natychmiast zassa艂a g艂adk膮 powierzchni臋 urz膮dzenia.

Wiatr usta艂.

Dobra robota! - krzykn膮艂 Obi-Wan, biegn膮c w stron臋 konsoli pilota.

Kapitan i jego zast臋pca siedzieli przypi臋ci pasami do swoich foteli. Zapadli w 艣pi膮czk臋 z braku powietrza. Jesz-

cze chwila i udusiliby si臋. 呕aden z nich nie odzyska艂 przyto­mno艣ci. W pokoju by艂o gor膮co. Ogie艅 pirackich miotaczy przeszed艂 przez ca艂y terminal nawigacyjny. Wi臋kszo艣膰 me­talowych cz臋艣ci uleg艂a stopieniu. Jednak ze wzgl臋du na brak powietrza po偶ar si臋 nie rozprzestrzeni艂.

Obi-Wan po艂o偶y艂 nieprzytomnego kapitana na pod艂odze. Przyjrza艂 si臋 panelowi sterowania. By艂o tam mn贸stwo przycisk贸w i 艣wiate艂ek, ale nie mia艂 poj臋cia, do czego s艂u偶膮. Przez moment sta艂 oszo艂omiony, nie wiedz膮c, co robi膰.

Wyjrza艂 przez luk widokowy.

Monument by艂 otoczony przez statki Togorian. Ci臋偶ki kr膮偶ownik przerobiony na statek wojenny, zbli偶a艂 si臋 nie­bezpiecznie i mo偶na by艂o si臋 obawia膰, 偶e staranuje ich sam膮 swoj膮 mas膮.

Czerwone 艣wiate艂ko na konsoli mrugn臋艂o jakby porozu­miewawczo. Obi-Wan u艣wiadomi艂 sobie, 偶e protonowe torpedy statku, standardowe uzbrojenie statk贸w podr贸­偶uj膮cych przez niebezpieczne sektory galaktyki - s膮 gotowe do odpalenia. Komputer celowniczy by艂 wprawdzie uszkodzony, ale tu, na mostku, Obi-Wan mia艂 do dyspozycji ca艂膮 bro艅, jaka znajdowa艂a si臋 na pok艂adzie, a cel wida膰 by艂o go艂ym okiem.

Serce wali艂o mu jak m艂otem. By艂 przera偶ony i mia艂 tylko nadziej臋, 偶e Oui-Gon nie pomyli艂 si臋, licz膮c na to, 偶e piraci nie b臋d膮 strzela膰, kiedy ich ludzie znajd膮 si臋 na pok艂adzie Monumentu.

- Co teraz zrobisz, Obi-Wanie? - zapyta艂 zaciekawiony Si Treemba.

Wy艣l臋 Togorianom wiadomo艣膰, 偶e jeszcze 偶yjemy! -odrzek艂 ch艂opak, odpalajqc protonowe torpedy.

Nagle ogie miotacza roz艣wietli艂 zadymiony korytarz, o艣lepiaj膮c zupe艂nie Qui-Gona. Rycerz zd膮偶y艂 jednak usko­czy膰 i unikn膮膰 ognia.

Cia艂a martwych Togorian za艣ciela艂y pod艂og臋, a 偶ywi przeskakiwali nad nimi w dzikim p臋dzie. Ich wrzask odbija艂 si臋 od 艣cian zwielokrotnionym echem.

Oui-Gon znalaz艂 chwilowe schronienie za stosem trup贸w. Marzy艂 o odsieczy. G贸rnicy Korporacji Pozaplanetarnej walczyli jednak w innej cz臋艣ci statku.

A gdzie twoi Arconianie? - szepn膮艂 cicho do ClafHy. Nie pomog膮 nam?

Oni nigdy nie walcz膮 - odrzek艂a r贸wnie bezg艂o艣nie. Prawdopodobnie siedz膮 teraz w swoich kabinach i czekaj膮, a偶 wszystko si臋 sko艅czy.

Co z lud藕mi Jemby? Nie mog艂aby艣 poprosi膰 ich o po­moc?

Nie przyjd膮 - potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Obawiam si臋, 偶e zostali艣my sami, Qui-Gonie.

Przez korytarz przedziera艂 si臋 w ich stron臋, rozgarniaj膮c dym, herszt pirat贸w. By艂 ogromny, niemal dwukrotnie wi臋kszy od cz艂owieka. Jego czarna zbroja, wyszczerbiona i poci臋ta w wielu miejscach, zdradza艂a 艣lady licznych walk. Togorianin nosi艂 na szyi 艂a艅cuch z ludzk膮 czaszk膮. Jego sier艣膰 by艂a czarna jak noc, a w zielonych oczkach czai艂o si臋 z艂o.

W jednej r臋ce mia艂 wielki wibrotop贸r, w drugiej - tarcz臋

si艂ow膮. Jego spiczaste uszy wysuwa艂y si臋 do przodu jak dwie echosondy. Wygl膮da艂o to tak, jakby Togorianin ci膮gle musia艂 je goni膰.

Spotka艂e艣 w艂asn膮 艣mier膰, Jedi! - krzykn膮艂 z艂owiesz­czo. - Polowa艂em ju偶 nieraz na takich jak ty. Dzi艣 jeszcze b臋d臋 obgryza艂 twoje ko艣ci!

Oui-Gon zauwa偶y艂 w tej chwili, 偶e piraci, kt贸rzy pod膮偶ali za swoim ciemnym hersztem, zaczynaj膮 si臋 wy­cofywa膰. Po chwili zrozumia艂 jednak, 偶e najprawdopodob­niej pr贸bowali go okr膮偶y膰.

ClafHa rzuci艂a si臋 naprz贸d i da艂a ognia z blastera. Pirat bez trudu os艂oni艂 si臋 tarcz膮 si艂ow膮 i podni贸s艂 sw贸j 艣mierciono艣ny wibrotop贸r. Nawet lekkie dotkni臋cie tej broni skraca艂o cz艂owieka o g艂ow臋. Oui-Gon jednym p艂ynnym ru­chem wzni贸s艂 w g贸r臋 艣wietlny miecz i zas艂aniaj膮c sob膮 ClafH臋, stan膮艂 naprzeciwko Togorianina.

Nie w膮tpi臋, 偶e zabi艂e艣 ju偶 wielu ludzi - powiedzia艂 cicho - ale nie dostaniesz dzisiaj nawet najmniejszej ko­steczki.

Zaatakowa艂. Pirat krzykn膮艂 i uruchomi艂 sw贸j wibrotop贸r.

O艣lepiaj膮cy b艂ysk roz艣wietli艂 przestrze艅 w chwili, gdy protonowe torpedy uderzy艂y w statek Togorian. Obi-Wan os艂oni艂 oczy przed pora偶aj膮cym 艣wiat艂em. Si Treemba wyda艂 g艂o艣ny okrzyk. Po艂owa pirackiego statku rozpad艂a si臋 na kawa艂ki. Drugi pocisk, wystrzelony tu偶 po tamtym, trafi艂 prosto w sk艂ad amunicji. Od艂amki metalu wali艂y jak grad w os艂on臋 Monumentu. Ale wi臋ksze kawa艂ki uderzy艂y w drugi statek Togorian.

Obi-Wan nie czeka艂, a偶 tamci si臋 pozbieraj膮. Szybko nacisn膮艂 przycisk uruchamiaj膮cy kolejne torpedy. Konsola nawigacyjna nie dzia艂a艂a, musia艂 wi臋c przej艣膰 na r臋czne sterowanie. Mocno pociqgn膮艂 d藕wigni臋 nap臋du. Rozleg艂 si臋 niepokojqcy odg艂os rozdzieranego metalu. Czy偶by w艂a艣nie zniszczy艂 urz膮dzenie? Szybko zerkn膮艂 na monitory i odkry艂 藕r贸d艂o tego d藕wi臋ku: dwa togoria艅skie kr膮偶owniki utkn臋艂y w przedzia艂ach dokowych. W chwili gdy Monu­ment o偶y艂 i oderwa艂 si臋 od pirackich statk贸w, uszczelnienia pu艣ci艂y. Ca艂e powietrze z przedzia艂贸w dokowych uciek艂o w przestrze艅.

Oui-Gon w艂a艣nie w tej chwili natkn膮艂 si臋 na piracki od­dzia艂. Obi-Wan zacisn膮艂 z臋by, majqc gor膮c膮 nadziej臋, 偶e na togoria艅skich kr膮偶ownikach nie by艂o w tym momencie nikogo pr贸cz samych pirat贸w. Z ty艂u za nimi piracki okr臋t wojenny bluzn膮艂 ogniem.

Oui-Gon czu艂, jak ugina si臋 pod艂oga pod nogami Togorianina. By艂 dwa razy wi臋kszy od cz艂owieka, a wa偶y艂 pewnie ze cztery razy tyle.

Nawet w normalnych okoliczno艣ciach Jedi nie m贸g艂by zrobi膰 nic wi臋cej, jak tylko stara膰 si臋 podci膮膰 nogi kolosowi, zarazem unikaj膮c jego cios贸w.

Togorianin w ostatniej chwili zd膮偶y艂 uruchomi膰 sw贸j wi-brotop贸r. Ostrze wbi艂o si臋 g艂臋boko w prawe rami臋 Oui-Gona, powalaj膮c go na pod艂og臋.

Rycerz dysza艂 z b贸lu. Straszliwa rana pali艂a go 偶ywym ogniem. Pr贸bowa艂 podnie艣膰 r臋k臋, ale nie by艂 w stanie. Zza plec贸w pirata dobieg艂 go zgrzyt metalu. Uszczelnienia

w 艂adowni pu艣ci艂y. Zerwa艂 si臋 gwa艂towny wiatr i powietrze zacz臋艂o ucieka膰 ze statku. Oui-Gon widzia艂 krople swojej w艂asnej krwi, unoszone pr膮dem powietrza.

Wichura porywa艂a nawet ci臋偶kie przedmioty - miotacze i he艂my zabitych Togorian. Ca艂y ten z艂om zacz膮艂 teraz bombardowa膰 ogromnego herszta pirat贸w, kt贸ry os艂ania艂 si臋 tarcz膮 si艂ow膮, jednocze艣nie tn膮c na o艣lep swoim vibro-axem.

Oui-Gon podda艂 si臋 pr膮dowi powietrza i pozwoli艂 przesun膮膰 si臋 po pod艂odze, bli偶ej herszta pirat贸w.

Je艣li zginie, poci膮gnie to monstrum za sob膮.

Ogie ci臋偶kich miotaczy przeszy艂 kad艂ub Monumentu. Togorianie celowali w mostek, lecz nag艂y manewr wielkiego statku pokrzy偶owa艂 im szyki. Uderzenie trafi艂o grubo poni偶ej celu.

Obi-Wan stara艂 si臋 nie my艣le膰 o tym, kto m贸g艂 zgin膮膰 w przedzia艂ach dokowych. Mia艂 nadziej臋, 偶e byli tam tylko piraci. Raz jeszcze poci膮gn膮艂 d藕wigni臋.

Nast臋pna salwa z pirackiego statku posz艂a w prze­strze艅. Obi-Wanowi da艂o to czas na przygotowanie kolejnej porcji protonowych torped. Strza艂 by艂 celny. Torpedy wbi艂y si臋 prosto w ziej膮c膮 ogniem gardziel okr臋tu wojennego.

Kiedy pr贸偶nia zacz臋艂a go wsysa膰 na dobre, Oui-Gon prze艂o偶y艂 sw贸j 艣wietlny miecz do lewej r臋ki. Mierzy艂 w stopy Togorianina. Pirat jednak uchwyci艂 si臋 por臋czy i wyskoczy艂 wysoko w g贸r臋, unikaj膮c w ten spos贸b ciosu.

Wyl膮dowa艂 precyzyjnie. Jego ci臋偶kie buciory przygniot艂y lewe rami臋 Qui-Gona.

Zaciskaj膮c z臋by z b贸lu, Jedi pr贸bowa艂 podnie艣膰 miecz, ale Togorianin przygwo藕dzi艂 go do ziemi. Oui-Gon wi艂 si臋 jak w膮偶, pr贸buj膮c odzyska膰 swobod臋 ruch贸w, ale nie mia艂 ju偶 szans. Z przygniecion膮 lew膮 r臋k膮 a praw膮 zranion膮 vibro-axem doprawdy niewiele mia艂 ju偶 do powiedzenia w tej walce.

Herszt pirat贸w wyda艂 dziki okrzyk triumfu, a wicher zdawa艂 si臋 mu wt贸rowa膰. Z si艂膮 tornada powietrze ucieka艂o w pr贸偶ni臋 kosmosu. Oui-Gon z wielkim trudem 艂apa艂 oddech.

Nagle g艂owa Togorianina po prostu znikne艂a. Jego wielkie cia艂o wicher uni贸s艂 w przestrze艅 kosmiczn膮.

ClafHa, rozp艂aszczona na pod艂odze, jedn膮 r臋k膮 chwyta艂a si臋 klamki jakich艣 drzwi, w drugiej 艣ciska艂a ci臋偶ki blaster.

W ferworze walki pirat ca艂kiem zapomnia艂 o kobiecie.

Nieco dalej w korytarzu znajdowa艂y si臋 wielkie drzwi, kt贸re powinny zamyka膰 si臋 automatycznie przy ka偶dej zmianie ci艣nienia powietrza. Ale w艣r贸d wszystkich zniszcze艅 na statku by艂oby dziwne, gdyby ten jeden mechanizm pozosta艂 sprawny.

Oui-Gon bardzo krwawi艂. Coraz ci臋偶ej oddycha艂. Czu艂, 偶e s艂abnie. Ostatnim wysi艂kiem woli zdo艂a艂 jednak przywo艂a膰 Moc. Przeczo艂ga艂 si臋 przez rumowisko, do-si臋gn膮艂 przycisku i drzwi powoli zacz臋艂y si臋 zamyka膰.

Wiatr usta艂.

Zaleg艂a 艣miertelna cisza.

W tej ciszy Oui-Gon s艂ysza艂 tylko bicie w艂asnego serca i spazmatyczny, urywany oddech ClafHy, kt贸ra 艂apczywie chwyta艂a powietrze.

Wojenny statek Togorian eksplodowa艂 w pora偶aj膮cym b艂ysku 艣wiat艂a.

Si Treemba siedzia艂 przy konsoli 艂膮czno艣ci i wysy艂a艂 sy­gna艂y alarmowe. Mog艂y wprawdzie min膮膰 dni, zanim jaki艣 statek Republiki odpowie, ale by艂a te偶 szansa, 偶e pomoc nadejdzie w ci膮gu kilku sekund. Nie spos贸b zgadn膮膰, kto podr贸偶uje obok nich po galaktycznych szlakach.

Nagle jeden z togoria艅skich statk贸w w martwym dryfie zacz膮艂 trze膰 o burt臋 Monumentu. Dwa okr臋ty wojenne pirat贸w zosta艂y zniszczone. Kr膮偶ownik i druga jednostka flagowa uleg艂y zmia偶d偶eniu podczas manewru Monumentu, a ich za艂ogi wylecia艂y w pr贸偶ni臋.

Ostatni z pirackich statk贸w umkn膮艂 w hiperprzestrze艅. Togorianie chyba nigdy si臋 nie domy艣la, 偶e zostali pokonani przez dwunastoletniego ch艂opca.

Obi-Wan ostro偶nie prowadzi艂 Monument po艣r贸d mru­gaj膮cych gwiazd. Wsz臋dzie na statku wy艂y syreny alarmowe. Monitory pokazywa艂y, 偶e wyciek powietrza nast膮pi艂 w wielu miejscach naraz.

-Ten statek chyba zaraz si臋 rozpadnie na cz臋艣ci -mrukn膮艂 Obi-Wan.

Si Treemba z trosk膮 kiwn膮艂 g艂ow膮.

Musimy l膮dowa膰, Obi-Wanie.

Gdzie? - zapyta艂 ch艂opak, widz膮c wok贸艂 siebie tylko pust膮 przestrze艅.

Si Treemba r膮bn膮艂 pi臋艣ci膮 w pokryw臋 komputera nawi­gacyjnego.

Nie dzia艂a - powiedzia艂 ze z艂o艣ci膮.

-Wiem - odrzek艂 Obi-Wan. - W艂a艣nie dlatego musia艂em przej艣膰 na r臋czne sterowanie. Gdzie jest za艂oga? Czemu nikt tu nie przychodzi?

Pewnie li偶膮 rany albo jeszcze walcz膮 ze sob膮 nawza­jem. - Si Treemba zerkn膮艂 na ekran widokowy. - Zaczekaj! Tam!

Obi-Wan te偶 zauwa偶y艂 planet臋 pod nimi. B艂臋kitny marmur oceanu, 偶y艂kowany bia艂ymi pasmami chmur.

Jak si臋 dowiemy, czy tutejsze powietrze nadaje si臋 do oddychania? - zapyta艂 Obi-Wan. - To m贸g艂 by膰 jaki艣 wro­gi 艣wiat z truj膮c膮 atmosfer膮.

Zapewniam ci臋, 偶e lepsze to ni偶 oddycha膰 pr贸偶ni膮 -stwierdzi艂 Si Treemba.

Ich oczy spotka艂y si臋 w chwili, gdy rozleg艂 si臋 kolejny sygna艂 alarmowy, 艣wiadcz膮cy o tym, 偶e w kad艂ubie statku utworzy艂a si臋 jeszcze jedna szczelina.

My艣limy, 偶e chyba nie mamy wyboru - powiedzia艂 艂agodnie Si Treemba.

Grelb ze swymi lud藕mi penetrowa艂 arco艅sk膮 cz臋艣膰 statku. G贸rnicy dzielnie walczyli z piratami, ale wielu z nich poleg艂o. Huttowie mieli nadziej臋, 偶e Arconianie te偶 nie uszli z 偶yciem. Liczyli na 艂atw膮 zdobycz; martwe cia艂a nie pro­testuj膮, gdy si臋 je okrada z d贸br.

Ze zdumieniem odkryli, 偶e drzwi do kabin s膮 pozamy­kane. 呕aden Arconianin nie wychyli艂 nosa na korytarz pod-

czas bitwy! Walczy艂 tylko ich pieszczoszek Jedi.

Grelb rzuci艂 okiem za za艂om korytarza i zobaczy艂 go, a razem z nim t臋 okropn膮 ClafH臋. Pomaga艂a rannemu Oui-Gonowi d藕wign膮膰 si臋 z pod艂ogi. Jedi mia艂 g艂臋bok膮 ran臋 na prawym ramieniu, lewe by艂o bole艣nie skaleczone. Hutt u艣miechn膮艂 si臋 i szybko skry艂 za rogiem, zanim tamci zd膮偶yli go dostrzec. Szepn膮艂 do stoj膮cych tu偶 za nim Whipid贸w:

- Id藕cie i powiedzcie Jembie, 偶e Arconianie to banda 艣mierdz膮cych tch贸rzy, a ich cudowny Jedi wygl膮da na ledwo 偶ywego. Nadszed艂 czas, by uderzy膰!

Monument p艂yn膮艂 powoli nad wodnym 艣wiatem, 艣wiat艂o dnia ust膮pi艂o miejsca ciemno艣ci, roz艣wietlonej 艣wiat艂em pi臋ciu ksi臋偶yc贸w, kt贸re wisia艂y nad planet膮 jak wielobarwne kamienie. Poni偶ej, na powierzchni oceanu, jakie艣 ogromne stwory igra艂y z falami. Wydawa艂y si臋 sre­brzyste w 艣wietle ksi臋偶yc贸w; przypomina艂y d艂ugie pociski obdarzone pot臋偶nymi skrzyd艂ami. Wygl膮da艂y jak jakie艣 dziwne lataj膮ce ryby, kt贸re w trakcie ewolucji rozwin臋艂y soje skrzyd艂a do nieprawdopodobnych rozmiar贸w. W locie rozpo艣ciera艂y je na ca艂膮 szeroko艣膰, 艣pi膮c na wietrze jak wygodnym gnie藕dzie. Niekt贸re patrzy艂y w g贸r臋, przyglqdaj膮c si臋 nowemu, nieznanemu stworowi, kt贸ry nagle pojawi艂 si臋 na niebie.

Obi-Wan, wczepiony kurczowo w d藕wignie r臋cznego sterowania, rozgl膮da艂 si臋 za kawa艂kiem l膮du, ale jak okiem si臋gn膮膰, nie by艂o w dole nic pr贸cz oceanu. Statek

trzeszcza艂, jakby za chwil臋 mia艂 si臋 rozlecie膰 na kawa艂ki. Ch艂opca ogarnia艂a rozpacz.

I wtedy nagle dojrza艂 na horyzoncie ma艂膮 skalist膮 wy­sepk臋, dzielnie opieraj膮c膮 si臋 falom atakuj膮cym jej wysokie brzegi. Nakierowa艂 statek na t臋 wysepk臋. Poci膮gn膮艂 d藕wigni臋, st臋kaj膮c z wysi艂ku, jakby pr贸bowa艂 si艂膮 w艂asnych r膮k spowolni膰 opadanie statku.

ROZDZIA艁 14

Dziesi膮tki g贸rnik贸w zosta艂o zabitych lub rannych pod­czas walki, wi臋c szpital by艂 przepe艂niony. Ale w艣r贸d tych, kt贸rzy wymagali opieki, niewielu by艂o Arconian. Na pierwszy sygna艂 alarmu pochowali si臋 w swoich kabinach. Najwi臋cej obra偶e艅 odnios艂a za艂oga statku i ludzie Jemby.

Rany Qui-Gona mog艂y zosta膰 opatrzone w pierwszej kolejno艣ci, ale rycerz wola艂 zaczeka膰, a偶 robot medyczny dotrze do jego pokoju. ClafHa nie opuszcza艂a go, cho膰 usilnie j膮 nak艂ania艂, by troch臋 odpocz臋艂a. Nale偶a艂o jej si臋 troch臋 snu po tym strasznym dniu.

- Nie zasn臋, p贸ki nie b臋d臋 mie膰 pewno艣ci, 偶e z tob膮 wszystko w porz膮dku - powiedzia艂a stanowczo.

Statek wyl膮dowa艂 par臋 metr贸w od kamienistej pla偶y. Bezgwiezdna noc wisia艂a nad wysp膮 jak ci臋偶ka mg艂a. Atmosfera, wed艂ug wst臋pnych pomiar贸w, wydawa艂a si臋 nadawa膰 do oddychania. Wielu cz艂onk贸w za艂ogi opu艣ci艂o statek, by naprawi膰 sprz臋t albo po prostu przej艣膰 si臋 po okolicy. Srebrne lataj膮ce gady, z wygl膮du podobne do smok贸w, szybowa艂y po niebie, najwidoczniej 艣pi膮c na swych ogromnych skrzyd艂ach? Wiele z nich zamieszkiwa艂o

przybrze偶ne klify. Na zewn膮trz nie by艂o bezpiecznie. Kapi­tan zakaza艂 oddala膰 si臋 zbytnio od statku. Na wszelki wy­padek wyda艂 te偶 zakaz pracy w ci膮gu dnia, kiedy bestie si臋 zbudz膮.

In偶ynierowie stwierdzili, 偶e potrzebuj膮 dw贸ch nocy, by przygotowa膰 statek do dalszej podr贸偶y.

Obi-Wan wszed艂 do kabiny Oui-Gona w chwili, gdy robot medyczny ko艅czy艂 dezynfekowa膰 jego potworn膮 ran臋. Piracki vibro-ax przeci膮艂 mu rami臋 i plecy tu偶 poni偶ej 艂opatki. Obi-Wan poczu艂, 偶e robi mu si臋 niedobrze na ten widok. Oui-Gon siedzia艂 jednak spokojnie, jakby nie czu艂 b贸lu.

Masz szcz臋艣cie, 偶e 偶yjesz - powiedzia艂 robot. - Twoje rany z czasem si臋 zagoj膮. Czy jeste艣 pewien, 偶e nie potrze­bujesz 艣rodka przeciwb贸lowego?

Nie, dzi臋kuje - odpar艂 stanowczo rycerz. Podni贸s艂 wzrok na ClafH臋. - Czy teraz ju偶 mo偶esz i艣膰 spa膰?

Skin臋艂a g艂ow膮, znu偶ona.

Odwiedz臋 ci臋 p贸藕niej - powiedzia艂a, wychodz膮c z pokoju. Za ni膮 podrepta艂 robot. Oui-Gon i Obi-Wan zo­stali sami.

Rycerz wyci膮gn膮艂 si臋 wygodnie w fotelu. Ch艂opak czeka艂. Oui-Gon m贸g艂 zacz膮膰 rozmow臋 lub odprawi膰 go, jak zwykle.

B艂臋kitne oczy rycerza patrzy艂y na niego przenikliwie.

Obi-Wanie - zapyta艂 w ko艅cu Jedi - o czym my­艣la艂e艣, uruchamiaj膮c statek?

O czym my艣la艂em? - zastanowi艂 si臋 ch艂opak. - Chyba

0 niczym szczeg贸lnym. Po prostu ba艂em si臋 pirat贸w

1 chcia艂em by膰 od nich jak najdalej.

By艂 zbyt wyczerpany, by zastanawia膰 si臋, czy ta odpo­wied藕 przypadnie Oui-Gonowi do gustu. Lepiej by艂o po­wiedzie膰 prawd臋, bez wzgl臋du na to, czy Jedi pochwali go za to, czy zgani. Ju偶 nie stara艂 mu si臋 przypodoba膰.

Wi臋c nie my艣la艂e艣 te偶 o tym, 偶e podczas wyprowa­dzania Monumentu z doku mog艂e艣 staranowa膰 ich statki i zabi膰 w ten spos贸b setki pirat贸w? - zapyta艂 Oui-Gon obo­j臋tnym tonem.

Nie mia艂em czasu o tym my艣le膰 - odrzek艂 Obi-Wan. - Prowadzi艂a mnie Moc.

By艂e艣 przestraszony? Z艂y?

Jedno i drugie - przyzna艂 ch艂opak. - Ja... naprawd臋 spali艂em tych pirat贸w. Zabi艂em ich, ale nie by艂o we mnie z艂o艣ci. Zrobi艂em to tylko po to, by ratowa膰 nasz statek.

Oui-Gon nieznacznie kiwn膮艂 g艂owq.

Rozumiem - powiedzia艂 kr贸tko. To by艂a odpowied藕, jakiej oczekiwa艂. 艢wiadczy艂a o rosn膮cej dojrza艂o艣ci Obi--Wana.

A jednak czu艂 si臋 jako艣 dziwnie niezadowolony. Czy偶by w g艂臋bi ducha liczy艂, 偶e ch艂opiec nie zda tego egzaminu? Jedi nie powinien wobec nikogo 偶ywi膰 takich uprzedze艅. Nie m贸g艂 jednak nic na to poradzi膰. Musia艂 przyzna膰, 偶e Obi-Wan bardzo mu pom贸g艂 w tej walce. 呕e odwa偶nie podj膮艂 si臋 zadania, kt贸re Oui-Gon mu powierzy艂. Pilotowanie tak wielkiego statku to nie byle co. W jego r臋kach by艂y setki istnie艅, a on nie stch贸rzy艂, nie zawaha艂 si臋. Nerwy go nie zawiod艂y. Doprawdy, bardzo dzielnie si臋 sprawi艂.

Czemu wi臋c Oui-Gon mu nie ufa艂?

Bo nie ufam nikomu. Bo bezwzgl臋dnie zaufa艂em kiedy艣 Kanatosowi i wynik艂a z tego tragedia".

Rana do tej pory si臋 nie zabli藕ni艂a i pewnie nie zabli藕ni si臋 nigdy. Oui-Gon wola艂by oberwa膰 dziesi臋膰 razy mocniej od pirat贸w, ni偶 ci膮gle od nowa prze偶ywa膰 tamten b贸l.

Obi-Wan sta艂 przed nim, zak艂opotany. By艂 tak zm臋czony, 偶e ledwo trzyma艂 si臋 na nogach. Jak odpowiedzia艂: dobrze czy 藕le? Nie mia艂 poj臋cia. Wyczuwa艂 wewn臋trzn膮 szamotanin臋 Oui-Gona, ale nie rozumia艂 jej.

Razem trudzili si臋, by uratowa膰 statek. Wsp贸lna walka powinna ich zbli偶y膰 do siebie, a tymczasem byli sobie bar­dziej obcy ni偶 kiedykolwiek.

Czy powinien o to zapyta膰 wprost? By膰 mo偶e. Tylko wtedy jest szansa, 偶e Jedi udzieli r贸wnie prostej odpowiedzi. Ju偶 zbiera艂 si臋 na odwag臋, gdy nagle rozleg艂o si臋 g艂o艣ne, natarczywe pukanie do drzwi.

Do 艣rodka wpad艂 Si Treemba. Nie m贸g艂 z艂apa膰 tchu. Z jego b艂yszcz膮cych oczu wyziera艂o przera偶enie.

Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Oui-Gon. Wsta艂 i ostro偶nie poruszy艂 ramieniem, chc膮c sprawdzi膰, czy 偶el goj膮cy trzy­ma si臋 jak nale偶y.

Szybko - wysapa艂 Si Treemba. - Szybko. Jemba ukrad艂 nasz daktylit.

ROZDZIA艁 15

Nie odejdziesz z tym. - Oui-Gon zagrodzi艂 drog臋 Jem-bie. G艂os mia艂 ca艂kiem spokojny. Za jego plecami stali w milczeniu Arconianie. W艣r贸d nich Obi-Wan ze swoim mieczem. Jedi by艂 jednak bardzo os艂abiony, chwilami zda­wa艂o si臋, 偶e upadnie.

Jemba zako艂ysa艂 si臋 jak wielki szary robak.

- A jak mi w tym przeszkodzisz, ty s艂abeuszu? - roze艣mia艂 si臋 szyderczo. - Nikt nie powstrzyma Wielkiego Jemby! Twoi Arconianie zl臋kli si臋 pirat贸w. Siedzieli w swoich kabinach, podczas gdy moi ludzie walczyli i gin臋li. Bior臋 ich do niewoli za tch贸rzostwo!

Jemba i jego ludzie zaj臋li wypoczynkowy pok贸j Arco-nian. Mur g贸rnik贸w - Hutt贸w, Whipid贸w, ludzi i robot贸w -sta艂 w milczeniu za swoim przyw贸dc膮. Wszyscy byli uzbro­jeni i gotowi do walki. Oui-Gon doliczy艂 si臋 ponad trzy­dziestu miotaczy. Niekt贸rzy nosili zbroje lub otaczali si臋 polem si艂owym. Tak, najwidoczniej ludzie Jemby zdobyli co艣 wi臋cej ni偶 tylko arco艅ski daktylit. Zdobyli te偶 wi臋kszo艣膰 broni znajdujqcej si臋 na statku.

Obi-Wan czu艂 si臋 straszliwie upokorzony. ClafHa by艂a

blada z w艣ciek艂o艣ci. Opu艣ci艂a r臋ce, gotowa w ka偶dej chwili si臋gn膮膰 po sw贸j blaster. Ale niewiele by to pomog艂o. Reszta Arconian nie mia艂a broni.

- To, co robisz, nie jest sprawiedliwe! - Oui-Gon raz je­
szcze spr贸bowa艂 przem贸wi膰 Jembie do rozs膮dku. - Zaspo­
kajasz tylko w艂asn膮 pych臋. Niczego w ten spos贸b nie
osi膮gniesz. Od艂贸偶 bro艅!

Rycerz wzywa艂 Moc, gdy偶 czu艂, 偶e inaczej nie po­wstrzyma Jemby w jego szale艅stwie. Ale by艂 ju偶 na to zbyt s艂aby. Od czterech godzin walczy艂 z b贸lem, potwornym wysi艂kiem woli pr贸buj膮c przyspieszy膰 gojenie si臋 ran. To go zupe艂nie wyczerpa艂o.

Jemba powachlowa艂 si臋 d艂oni膮, jakby chcia艂 wzmocni膰 jak膮艣 nik艂膮 fal臋 zapachu w powietrzu.

Czy偶bym czu艂 s艂awetn膮 Moc? - zapyta艂 z ironi膮. - 艢miesz膮 mnie te twoje sztuczki, Jedi. My艣la艂e艣, 偶e to zrobi wra偶enie na Wielkim Jembie? Zreszt膮, sp贸jrz na siebie. Par臋 godzin temu mia艂e艣 bliskie spotkanie z wibratorem. Ka偶dy widzi, 偶e teraz nawet dziecko da艂oby ci rad臋. Nie masz 偶adnych szans, by mnie powstrzyma膰!

W Obi-Wanie narasta艂a furia. Wysun膮艂 si臋 nagle przed Qui-Gona i stan膮艂 na wprost Jemby.

Ale ja mam szans臋! - krzykn膮艂, dobywaj膮c miecza.

Oczy Jemby zw臋zi艂y si臋 z w艣ciek艂o艣ci. Bandyci nie za­mierzali ust臋powa膰. Nie zl臋kn膮 si臋 przecie偶 zwyk艂ego ch艂opca.

No i co, Jedi? - Jemba spojrza艂 z pogard膮 na Qui--Gona.

- Wysy艂asz dzieciaka do walki? Pr贸bujesz mnie obrazi膰?
Spojrza艂 w lewo i w prawo, wznosz膮c sw膮 ogromn膮

pi臋艣膰. Obi-Wan zrozumia艂 natychmiast, 偶e to znak dla

jego ludzi: b膮d藕cie w pogotowiu. Opuszczenie r臋ki

b臋dzie sygna艂em do otwarcia ognia. Ch艂opak wiedzia艂, 偶e

w razie czego nie zdo艂a unikn膮膰 wi臋cej ni偶 kilku

miotaczy.

Oui-Gon chwyci艂 go za rami臋. - Od艂贸偶 miecz -powiedzia艂 cicho. - Nie wygrasz w ten spos贸b. Je艣li zacznie si臋 strzelanina, zginie wielu ludzi. Jedi musi zna膰 swoich prawdziwych wrog贸w.

Te s艂owa wstrz膮sn臋艂y Obi-Wanem. Nagle poczu艂 si臋 bardzo zawstydzony.

Co masz na my艣li? - zapyta艂. Pot strumieniami p艂yn膮艂 mu po twarzy. - Kto jest tym prawdziwym wrogiem?

Gniew - odrzek艂 rycerz. Rzuci艂 spojrzenie na Jemb臋. - A tak偶e strach i pycha. Arconianie przez jaki艣 czas mog膮 偶y膰 bez daktylitu. Nie musisz walczy膰 od razu. Niecierpli­wo艣膰 jest kolejnym wrogiem.

Obi-Wan dostrzeg艂 m膮dro艣膰 zawart膮 w jego s艂owach. Zgasi艂 sw贸j miecz i sk艂oni艂 si臋 przed Jemba, jakby uwa偶a艂 go za przeciwnika godnego szacunku, a potem cofn膮艂 si臋 o krok.

Dobry ruch, ma艂y - powiedzia艂 Jemba, l nagle wy­buchn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem, zwracaj膮c si臋 do zbitych w k膮cie Arconian: - Potrzebuj臋 robotnik贸w. Dobrze zap艂ac臋!

Jego s艂owa wywo艂a艂y pewien odd藕wi臋k w艣r贸d Arco­nian. Zacz臋li szepta膰, jakby si臋 naradzali nad jego propo­zycj膮.

ClafHa nie panowa艂a ju偶 nad sob膮.

Korporacja nigdy dobrze nie p艂aci! - krzykn臋艂a z furi膮.

Jemba uderzy艂 si臋 w piersi.

Ich zap艂at膮 b臋dzie jedzenie i daktylit. Dzie 偶ycia za dzie pracy. To chyba uczciwe, prawda?

B臋dziesz im p艂aci膰 tym samym daktylitem, kt贸ry im ukrad艂e艣? - Obi-Wan nie m贸g艂 uwierzy膰 w艂asnym uszom. Jedyne, co mo偶na zrobi膰 w takiej sytuacji, to chwyci膰 Hutta za gard艂o i rozerwa膰 na strz臋py. Ale tego w艂a艣nie nie mo偶­na zrobi膰.

Jemba gromko si臋 roze艣mia艂.

Jasne, 偶e tak zrobi臋! Ci, kt贸rzy zdecyduj膮 si臋 praco­wa膰 dla mnie, b臋d膮 偶y膰. Pozostali umr膮. Czy mo偶e by膰 lep­sza zap艂ata ni偶 偶ycie?

Arconianie szeptali cicho miedzy sob膮. Ku najwy偶szemu zdumieniu Obi-Wana wi臋kszo艣膰 z nich bezzw艂ocznie przesz艂a na stron臋 Jemby. Si Treemba zawaha艂 si臋, po czym do艂膮czy艂 do reszty.

Zaczekajcie! - krzykn臋艂a ClafHa. - Co robicie? Kilku Arconian odwr贸ci艂o g艂owy.

Jeste艣my g贸rnikami - rzek艂 Si Treemba. - Czy to nie wszystko jedno, dla kogo b臋dziemy pracowa膰?

A wasza wolno艣膰? - krzykn膮艂 z rozpacz膮 Obi-Wan. - Jak mo偶ecie tak si臋 poddawa膰?

Si Treemba popatrzy艂 na niego ze smutkiem.

Jeste艣 naszym przyjacielem, Obi-Wanie, ale zupe艂nie nas nie rozumiesz. Wy, ludzie, cenicie wolno艣膰 na r贸wni z 偶yciem. Dla nas nie jest ona a偶 tak wa偶na.

Arconianie ca艂膮 grup膮 odwr贸cili si臋 i ruszyli ku Jembie.

Obi-Wan usi艂owa艂 poj膮膰 ich spos贸b my艣lenia. Wyl臋gali si臋 w gniazdach, dzielili si臋 wszystkim. Wsp贸lnym wysi艂kiem musieli wykopywa膰 g艂臋boko z ziemi korzenie, dostarczaj膮ce im wody i po偶ywienia. 呕aden z nich nie dokona艂by tego samodzielnie. Wzajemna zale偶no艣膰 pog艂臋bia艂a si臋 i wp艂ywa艂a na ich spos贸b widzenia 艣wiata. Mogli pracowa膰 cho膰by dla Jemby. Odk膮d istnieje ich wsp贸lnota, jak daleko si臋gaj膮 pami臋ci膮, wolno艣膰 nigdy nie by艂a dla nich czym艣 godnym po偶膮dania.

Je艣li p贸jdziecie z Jemba - ostrzeg艂a ClafHa - wyci艣­nie z was wszystko, a w zamian nie da nic pr贸cz tego, co i tak do was nale偶y. Jemba uro艣nie w si艂臋, a Arconianie os艂abn膮. Czy tego w艂a艣nie chcecie?

Nie - przyzna艂 Si Treemba - ale nie chcemy te偶 umiera膰.

Wi臋c musicie z nim walczy膰 - powiedzia艂a twardo ClafHa. - W obliczu niebezpiecze艅stwa zazwyczaj budu­jecie mury i ukrywacie si臋 za nimi. To stara arco艅ska takty­ka. Ale kiedy przyjdzie buldo偶er i rozwali wasze mury, zaczynacie walczy膰. Jemba nie jest w niczym lepszy od buldo偶era. Chce nas zniszczy膰. Bro艅my si臋!

Chwyci艂a sw贸j blaster. G贸rnicy w odpowiedzi tak偶e podnie艣li bro艅. Obi-Wan patrzy艂 z podziwem na t臋 nie­zwyk艂膮 kobiet臋. By艂o w niej tyle ognia, 偶e m贸g艂by spali膰 ca艂y statek. Wystarczy艂aby iskra.

Tylko 偶e tej walki nie mo偶na by艂o wygra膰. Oui-Gon mia艂 racj臋. To nie jest dobry czas ani miejsce. Jemb臋 trzeba powstrzyma膰, ale nie mo偶na tego zrobi膰 w tej chwili.

- Si Treemba! - zawo艂a艂 nagle Obi-Wan. - Przyjacielu... prosz臋 ci臋, zaczekaj.

Oui-Gon spojrza艂 na niego z szacunkiem. Ch艂opak jednak nie mia艂 czasu si臋 tym ucieszy膰. Ca艂a jego uwaga by艂a skupiona na Si Treembie. Czasami moc przyja藕ni odnosi skutek tam, gdzie Moc zawodzi.

Si Treemba odwr贸ci艂 g艂ow臋 i popatrzy艂 na niego z wahaniem. By艂oby dla niego aktem ogromnej odwagi od艂膮czy膰 si臋 od swoich arco艅skich towarzyszy. Obi-Wan dobrze o tym wiedzia艂, l wiedzia艂 te偶, 偶e nie mo偶e powt贸rzy膰 swojej pro艣by. To by艂aby zniewaga dla Arconianina.

Po chwili d艂ugiej jak wieczno艣膰 Si Treemba nieznacznie kiwn膮艂 g艂ow膮. Odwr贸ci艂 si臋 i przeszed艂 z powrotem przez ca艂y pok贸j, by stan膮膰 ko艂o ClafHy i Obi-Wana.

D艂ugi, 艣wiszcz膮cy d藕wi臋k wype艂ni艂 ca艂e pomieszczenie. Arconianie, jeden po drugimi, szli w jego 艣lady.

ROZDZIA艁 16

Negocjacje utkn臋艂y w martwym punkcie. Nie pozosta艂o nic innego, jak tylko opu艣ci膰 sal臋. Obi-Wan sta艂 ko艂o Qui-Gona. Rycerz trzyma艂 si臋 dzielnie podczas ca艂ego zaj艣cia, ale pot sp艂ywa艂 mu po twarzy i Obi-Wan m贸g艂 tylko sobie wyobrazi膰, ile trudu kosztowa艂o go utrzymanie tak ogromnej koncentracji.

Odprowadz臋 ci臋 do kabiny - zaproponowa艂 nie­艣mia艂o. Rycerz musia艂 czu膰 si臋 naprawd臋 bardzo 藕le, skoro nawet nie pr贸bowa艂 oponowa膰.

Do艣膰 d艂ugo trwa艂o, zanim wydostali si臋 na korytarz prowadz膮cy do jego pokoju. Oui-Gon chwia艂 si臋 na nogach, przed oczami ta艅czy艂y mu czarne p艂aty. Dobrze, 偶e kto艣 by艂 teraz przy nim. Na ostatnim zakr臋cie straci艂 r贸wnowag臋 i by艂by upad艂, gdyby Obi-Wan nie podtrzyma艂 go w por臋.

Wszystko dobrze? - zapyta艂 z trosk膮 w g艂osie.

Jeszcze nie, ale b臋dzie. - Ranny u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo. - Potrzebuj臋 tylko... skupienia.

Obi-Wan pom贸g艂 mu wej艣膰 do kabiny i poczeka艂, a偶 rycerz usi膮dzie. Od pewnego czasu w jego g艂owie dojrzewa艂

pewien plan. Chyba nie b臋dzie wielkim b艂臋dem, je艣li przedstawi go teraz rycerzowi?

Mistrzu - zacz膮艂 niepewnie - mam pewien pomys艂. Wejd臋 jeszcze raz na teren Korporacji Pozaplanetarnej. Znam ju偶 rozk艂ad kana艂贸w wentylacyjnych, wi臋c nie za­b艂膮dz臋. Znajd臋 Jemb臋, poczekam, a偶 b臋dzie sam, i wtedy go dopadn臋.

Oui-Gon na moment przymkn膮艂 oczy. Zdawa艂o si臋, 偶e propozycja ch艂opca sprawia mu wi臋kszy b贸l ni偶 rana.

Nie - zawyrokowa艂 twardo. - Nie wolno ci tego zrobi膰.

Jeszcze przed chwil膮 podziwia艂 odwag臋 Obi-Wana i godno艣膰, z jak膮 ten m艂ody ch艂opak stawi艂 czo艂o Jembie. A teraz znowu te lekkomy艣lne pomys艂y, m艂odzie艅cza nad­gorliwo艣膰, kt贸ra bierze g贸r臋 nad rozs膮dkiem.

Oczywi艣cie, Oui-Gon musia艂 przyzna膰 w duchu, 偶e po­mys艂y Obi-Wana nie by艂y wcale bardziej nierozwa偶ne od tych, kt贸re sam miewa艂 w jego wieku. Nie m贸g艂 zrozumie膰, co go tak mocno wyprowadza z r贸wnowagi.

Uni贸s艂 si臋 nieco w fotelu. Rami臋 mu zap艂on臋艂o, jakby kto艣 je przypala艂 偶ywym ogniem. Pr贸bowa艂 przez ca艂y czas zapanowa膰 nad b贸lem, ale teraz by艂o to ponad jego si艂y.

Sp贸jrz, jeste艣 ranny - m贸wi艂 Obi-Wan. - Wiem, 偶e nie mo偶esz teraz walczy膰. Ale ja to zrobi臋 za ciebie! B臋d臋 kontrolowa艂 sw贸j gniew i zrobi臋, co trzeba. Gdy Jemba b臋­dzie ju偶 martwy...

...to nic nie zmieni - przerwa艂 mu Jedi. - Nie rozu­miesz tego, Obi-Wanie? 艢mier膰 Jemby nie jest rozwi膮za­niem. To tylko jeden z wielu Hutt贸w, tak samo z艂ych

i pysznych jak on sam. Albo i bardziej. Na miejsce Jemby przyjdzie nast臋pny, by膰 mo偶e du偶o gorszy. Jedyne co mo­偶emy zrobi膰, to nauczy膰 tych ludzi...

Ale on jest z艂y, prawda? - Obi-Wan przerwa艂 mu nie­cierpliwie.

Z艂e jest to, co robi - odpar艂 Jedi.

Nigdy jeszcze nie widzia艂em nikogo r贸wnie z艂ego! -krzykn膮艂 ch艂opiec.

Smutny u艣miech przemkn膮艂 przez twarz Qui-Gona.

- A du偶o ju偶 widzia艂e艣 w 偶yciu, m艂odzie艅cze?

Obi-Wan umilk艂, zawstydzony. Tak, musi si臋 jeszcze wiele nauczy膰. Wszystko w nim krzycza艂o, 偶e Jemba jest po prostu z艂y, 偶e napawa si臋 cierpieniem niewinnych ofiar. Je艣li ktokolwiek zas艂ugiwa艂 na gorszy los ni偶 ten, kt贸ry sta艂 si臋 udzia艂em Arconian, to tym kim艣 by艂 tylko Jemba.

Chcia艂 jednak wys艂ucha膰 Oui-Gon Jinna do ko艅ca.

Widzia艂em du偶o gorsze rzeczy - ci膮gn膮艂 rycerz. - Je­艣li chcesz jednak zabi膰 kogo艣 w gniewie, musisz wiedzie膰, 偶e takie my艣li przychodz膮 z ciemno艣ci.

Jak wi臋c go zmusimy, by odda艂 daktylit Arconianom?

Nie ma na to sposobu. Nie zmusisz nikogo, by zacho­wywa艂 si臋 przyzwoicie. To musi wyp艂ywa膰 z wn臋trza, ina­czej nie ma 偶adnej warto艣ci. Na razie wiec lepiej poczeka膰. Mo偶e Jemba zmieni swoje plany. A mo偶e jego ciemna gwiazda sama przywiedzie go do zguby. W ka偶­dym razie zabicie go nie jest dla nas 偶adnym wyj艣ciem.

-Ale... przecie偶 ju偶 wcze艣niej nieraz zabija艂e艣 -wtr膮ci艂 z wahaniem Obi-Wan.

Tak - przyzna艂 Oui-Gon - je艣li nie by艂o innego wyj-

艣cia. Ale gdy zabijasz, wygrywasz tylko bitw臋. To niewielkie zwyci臋stwo. Jest te偶 wi臋ksza bitwa... bitwa serca. Zdarza si臋, 偶e rozs膮dkiem, cierpliwo艣ci膮 i dobrym przyk艂adem zdo艂asz przemieni膰 wroga w przyjaciela.

Obi-Wan musia艂 si臋 z tym zgodzi膰. Zauwa偶y艂 zreszt膮, 偶e mimo b贸lu i os艂abienia Oui-Gon po艣wi臋ca wiele czasu, by mu dok艂adnie wyt艂umaczy膰 przyczyny swojej decyzji. Jeszcze wczoraj zapewne uci膮艂by dyskusj臋 jednym kr贸tkim 鈥瀗ie". Co艣 si臋 widocznie zmieni艂o mi臋dzy nimi.

- Sprawdzasz mnie, prawda? - zapyta艂 Obi-Wan ze
skrywan膮 nadziej膮. - Zmieni艂e艣 zdanie? We藕miesz mnie na
swego Padawana?

Oui-Gon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie - odrzek艂 stanowczo. - Ja ci臋 nie sprawdzam. 呕ycie
ci臋 sprawdza. Ka偶dy dzie艅 przynosi now膮 szans臋 triumfu
albo mo偶liwo艣膰 kl臋ski. Je偶eli pomy艣lnie przejdziesz pr贸b臋, nie
staniesz si臋 Jedi. Staniesz si臋 cz艂owiekiem.

Obi-Wan cofn膮艂 si臋, jakby nagle dosta艂 w twarz. W chaosie sprzecznych uczu膰 stara艂 si臋 zajrze膰 w g艂膮b w艂asnego serca. Odkry艂, 偶e przez d艂ugi czas oszukiwa艂 sam siebie. Nakazywa艂 sobie pokor臋, przysi臋ga艂 przyjmowa膰 bez szemrania wszystkie decyzje Qui-Gona, wmawia艂 sobie, 偶e jedyn膮 rzecz膮, na jakiej mu zale偶y, jest jego szacunek. Ale w g艂臋bi duszy ci膮gle wierzy艂, 偶e je艣li dobrze sprawi si臋 w akcji przeciwko piratom, Jedi zmieni postanowienie.

Teraz pozna艂 prawd臋.

Oui-Gon dostrzeg艂 zmian臋, jaka zasz艂a w twarzy Obi--Wana. Ch艂opiec nareszcie zrozumia艂, 偶e wszystko jest

przes膮dzone. To mu powinno ul偶y膰, l rzeczywi艣cie, gniew go opu艣ci艂. Lecz razem z gniewem odesz艂a nadzieja.

Rycerz patrzy艂, jak Obi-Wan odwraca si臋 i kryje twarz w d艂oniach. Czy偶by p艂aka艂? A偶 tak mocno czu艂 si臋 zraniony? Ale gdy ch艂opak zn贸w spojrza艂 mu w oczy, po jego policzkach sp艂ywa艂 tylko pot. Oczy mia艂 suche, bez 艣ladu 艂ez.

W ko艅cu w 偶yciu zdarzaj膮 si臋 gorsze kl臋ski.

Oui-Gon poczu艂 jednak wyrzuty sumienia. Po tych wszystkich wznios艂ych opowie艣ciach o bitwach serca z艂ama艂 w艂a艣nie serce ch艂opca, kt贸ry pragn膮艂 tylko zosta膰 jego sprzymierze艅cem.

ROZDZIA艁 17

Obi-Wan wyszed艂 z kabiny Qui-Gona oszo艂omiony. Potrzebowa艂 odpoczynku, ale nie m贸g艂 sobie znale藕膰 miejsca. Poby艂 chwil臋 u siebie, potem w pokoju wypoczynkowym. W ko艅cu zacz膮艂 si臋 b艂膮ka膰 bez celu po korytarzach. Usiad艂 wreszcie przy luku widokowym ko艂o maszynowni i zapatrzy艂 si臋 w smutny pejza偶 ja艂owej, bezimiennej planety.

Pi臋膰 ksi臋偶yc贸w wisia艂o nad milcz膮cym oceanem jak grono dojrza艂ych owoc贸w. Pterosmoki kr膮偶y艂y wysoko w powietrzu, przysypiaj膮c na swych b艂oniastych skrzyd艂ach. Ta wysepka by艂a zwyk艂ym kawa艂kiem ska艂y, podmywanym przez fale. W g艂臋bi l膮du pi臋trzy艂y si臋 ciemne sto偶ki wulkan贸w, na kt贸rych siedzia艂y ca艂e stada smok贸w.

Drzwi otwar艂y si臋 z cichym 艣wistem. W chwil臋 potem Si Treemba sta艂 ju偶 przy jego boku.

Szukali艣my ci臋 wsz臋dzie - powiedzia艂 cicho.

Mam wiele do przemy艣lenia - odpar艂 Obi-Wan. Ucie­szy艂 go widok przyjaciela. Si Treemba okaza艂 mu wiele za­ufania podczas spotkania z Jemb膮. To jeszcze bardziej scementowa艂o ich przyja藕艅. Obaj byli tego 艣wiadomi

Czy wolno nam zapyta膰, o czym my艣lisz? - rzek艂 Si Treemba z wahaniem.

My艣l臋 o latach sp臋dzonych w 艢wi膮tyni. Wiesz, Si, tam wcale nie by艂o 艂atwo... Od 艣witu do nocy tylko nauka i tre­ning. Oczekiwano od nas, 偶e damy z siebie wszystko. Ale szanowa艂em swoich nauczycieli. Wierzy艂em, 偶e dzi臋ki ich wskaz贸wkom uda mi si臋 nie tylko prze偶y膰, ale i czego艣 do­kona膰 w 偶yciu. - Obi-Wan wzi膮艂 g艂臋boki oddech. - Teraz dopiero widz臋, 偶e nie mam poj臋cia, jakie jeszcze z艂o mo偶e si臋 czai膰 w tym ogromnym kosmosie. Nie zetkna艂em si臋 wcze艣niej z prawdziw膮 pych膮, tak膮 jak膮 ma w sobie Jem-ba i piraci. To mnie przera偶a.

-I s艂usznie - odpar艂 Si Treemba. - Bo to jest przera偶aj膮ce.

Zastanawiam si臋... czy sam nie jestem r贸wnie pyszny jak oni?

Si Treemba spojrza艂 na przyjaciela ze zdumieniem. Na twarzy Obi-Wana malowa艂a si臋 straszliwa udr臋ka. - Sk膮d ci to w og贸le przysz艂o do g艂owy?

Przez ca艂e 偶ycie pragn膮艂em zosta膰 Rycerzem Jedi. Chcia艂em zdoby膰 s艂aw臋... i zacz膮艂em nie lubi膰 tych, kt贸rzy pr贸buj膮 mi w tym przeszkodzi膰.

Jedi daje bardzo wiele ludziom - odrzek艂 z namys艂em Si Treemba. - Broni s艂abszych, walczy w imi臋 wsp贸lnego dobra. Uwa偶amy, 偶e nie ma nic z艂ego w pragnieniu, by sta膰 si臋 kim艣 takim. Nie, to nie jest pycha, Obi-Wanie.

Ch艂opak kiwn膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e rozumie, ale nadal siedzia艂 zapatrzony w mrok. Ogarn臋艂a go dojmuj膮ca t臋sk­nota za domem, za 艢wi膮tyni膮, gdzie wszystko by艂o jasne,

a ka偶de dzia艂anie mia艂o sens. Teraz czu艂 si臋 kompletnie za­gubiony.

Za par臋 godzin zacznie 艣wita膰 - powiedzia艂 cicho. - Zrobi艂e艣 ju偶 dla mnie bardzo du偶o, Si Treemba, ale czy pomo偶esz mi jeszcze raz? Ostatni raz.

Jasne - odrzek艂 Si Treemba bez wahania. - Co mam robi膰?

Pom贸偶 mi przem贸c gniew - odrzek艂 Obi-Wan. Dopie­ro teraz spostrzeg艂, 偶e przez ca艂y czas jego d艂onie zaci­ska艂y si臋 w pi臋艣ci. Rozprostowa艂 je z wysi艂kiem.

Nienawidz臋 Jemby. Mam ochot臋 go zabi膰, gdy wi­dz臋, jak wykorzystuje ludzi do w艂asnych cel贸w. Nie mam poj臋cia, jak zwalczy膰 w sobie ten gniew. Oui-Gon mia艂 ra­cj臋 - u艣miechn膮艂 si臋 smutno. - Kiedy pr贸buj臋 powstrzyma膰 Jemb臋, robi臋 to tylko dla roz艂adowania swojej w艣ciek艂o艣ci.

Wydajesz si臋 spokojny - zauwa偶y艂 Si Treemba.

Co艣 si臋 ze mn膮 dzieje - odrzek艂 Obi-Wan. - Zaczy­nam co艣 rozumie膰. Oui-Gon nie we藕mie mnie nigdy na swego Padawana. On po prostu czuje, 偶e nie jestem tego wart, i pewnie ma racj臋. Mo偶e wcale bym si臋 nie sprawdzi艂 w tej roli.

I nie masz do niego 偶alu? - zapyta艂 ze zdumieniem Arconianin.

Nie - powiedzia艂 spokojnie Obi-Wan. - Dziwnie si臋 czuj臋, Si. Jakby zdj臋to ze mnie jaki艣 ci臋偶ar. Pewnie zostan臋 dobrym rolnikiem, a by膰 dobrym... dobrym cz艂owiekiem, to wa偶niejsze ni偶 zosta膰 rycerzem.

A co z Jemb膮?

Yoda powiedzia艂 kiedy艣, 偶e w galaktyce 偶yj膮 tryliony

ludzi, a w艣r贸d nich jest zaledwie par臋 tysi臋cy Rycerzy Jedi. Nie naprawimy ca艂ego z艂a, m贸wi艂. Wszystkie istoty musz膮 si臋 nauczy膰 broni膰 s艂usznej sprawy, zamiast ci膮gle liczy膰 na rycerzy. By膰 mo偶e Arconianie w艂a艣nie teraz bior膮 t臋 lekcj臋. Nie wiem, co b臋dzie jutro, ale dzi艣 uwa偶am, 偶e nie nale偶y walczy膰.

Obi-Wan spojrza艂 na przyjaciela.

- Prosi艂em ci臋, by艣 opu艣ci艂 swoich pobratymc贸w... To tak, jakbym ci przyrzek艂 konkretn膮 pomoc. Nie wycofuj臋 si臋 z tej obietnicy. Nie chc臋 widzie膰, jak chorujesz z braku daktylitu. B臋d臋 przy tobie, Si Treemba. Na pewno znajdziemy jakie艣 wyj艣cie.

ROZDZIA艁 18

Techniki uzdrawiania, znane Jedi, nakazywa艂y Qui-Gonowi wk艂ada膰 ca艂膮 energi臋 w zwalczanie infekcji i gojenie porozrywanych mi臋艣ni. Od czasu do czasu jednak jego my艣li same wraca艂y do niedawnej rozmowy z Obi-Wanem, a przed oczami mia艂 widok rozczarowanej twarzy.

Sk膮d te uporczywe wyrzuty sumienia? Przecierz nieraz ju偶 pozbawia艂 z艂udze r贸偶nych m艂okos贸w. Po prostu m贸wi艂 im spokojnie, 偶e brak im tego nieuchwytnego czego艣, co pozwala sta膰 si臋 Rycerzem Jedi. Mia艂 poczucie, 偶e w sam膮 por臋 uchroni艂 ich przed powa偶nymi k艂opotami. Czy tak rzeczywi艣cie by艂o?

Usiad艂 na 艂贸偶ku, ca艂kowicie rze艣ki. Wyrzuty sumienia nie pozwala艂y mu spa膰.

Na statku panowa艂a cisza. Wszyscy byli wyczerpani walk膮 z piratami. Qui-Gon nie s艂ysza艂 niczego pr贸cz odg艂osu fal rozbijaj膮cych si臋 o brzeg i cichych pomruk贸w zwierz膮t, kt贸re kr臋ci艂y si臋 ko艂o statku. Mia艂 nadziej臋, 偶e te monotonne d藕wi臋ki u艣pi膮 go wreszcie.

Spa艂 jednak niespokojnie; nie wiedzia艂, czy z powodu b贸lu czy wyrzut贸w sumienia. Na wp贸艂 obudzony z

dr臋cz膮cych koszmar贸w, wsta艂 w ko艅cu i poszed艂 po r臋cznik, by wytrze膰 spocon膮 twarz. Napi艂 si臋 wody i z rozkosz膮 opar艂 rozpalone czo艂o o zimne obramowanie ma艂ego wizjera. Skalne klify w oddali wydawa艂y si臋 dr偶e膰 i wybrowa膰. Czy偶by gor膮czka si臋 wzmaga艂a? Oczy przes艂ania艂a jaka艣 dziwna 偶贸艂ta mg艂a.

Wsta艂 o wiele za wcze艣nie. Najlepiej by艂oby znowu si臋 po艂o偶y膰. Tak te偶 zrobi艂. Tym razem zasn膮艂 g艂臋bokim, mocnym snem. Nic mu si臋 ju偶 nie 艣ni艂o.

Kiedy obudzi艂 si臋 wczesnym rankiem, jego prawe rami臋 by艂o jakby w troszk臋 lepszym stanie. Robot przyszed艂 zmieni膰 mu opatrunki. Po jego wizycie Qui-Gon stwierdzi艂, 偶e wraca mu apetyt. To by艂 dobry znak.

Id膮c do kuchni, us艂ysza艂 jaki艣 ha艂as na statku. To Arconianie biegli w stron臋 wyj艣cia, taszcz膮c ze sob膮 swoje baga偶e.

Zatrzyma艂 jednego z nich i zapyta艂, co si臋 dzieje.

- Idzie przyp艂yw - odrzek艂 Arconianin. - Mo偶e zala膰
statek.ln偶ynierowie s膮 na dole, ale zd膮偶ymy ich 艣ci膮gn膮膰 na
czas. Musimy by膰 gotowi do ewakuacji.

- Do ewakuacji? - Qui-Gon by艂 kompletnie zaskoczony. -
A dok膮d mamy si臋 ewakuowa膰?

Na zewn膮trz roi艂o si臋 od pterosmok贸w. Nie wygl膮da艂o to zbyt bezpiecznie.

- Na wzg贸rza, w g艂膮b wyspy. Za艂oga statku znalaz艂a kilka
jaski艅. Musimy tam dotrze膰, zanim s艂o艅ce zajdzie i te bestie
si臋 pobudz膮. - Arconianin szybko do艂膮czy艂 do swoich,
taszcz膮c ci臋偶kie torby i pud艂a.

Z deszczu pod rynn臋" - pomy艣la艂 Qui-Gon.

Napadni臋ci przez pirat贸w, rzuceni na obc膮 ziemi臋 w towarzystwie Jemby, kt贸ry wszystkich trzyma na muszce... A teraz jeszcze musz膮 opu艣ci膰 statek i kry膰 si臋 po jaskiniach, maj膮c ograniczone zapasy 偶ywno艣ci.

Czu艂 narastaj膮ce niebezpiecze艅stwo. Albo piraci trafi膮 tu za nimi i doko艅cz膮 to, co zacz臋li, albo wyniszczy ich g艂贸d, albo powybijaj膮 si臋 nawzajem. Albo po prostu fala przyp艂ywu zaleje ca艂膮 wysp臋.

Arconianie wygl膮dali na s艂abych i zm臋czonych. Nie dostali wczoraj daktylitu i zapewne dzi艣 tak偶e go nie do­stan膮. Oui-Gon zastanawia艂 si臋, jak d艂ugo zdo艂aj膮 wytrzyma膰 bez od偶ywki.

Ruszy艂 w stron臋 kabiny ClafHy. Drzwi by艂y otwarte. Dziewczyna pakowa艂a w艂a艣nie swoje baga偶e.

Podnios艂a wzrok, gdy wszed艂 do pokoju.

Lepiej si臋 pospiesz - powiedzia艂a. - Przyp艂yw szybko si臋 zbli偶a i niebawem wzejdzie s艂o艅ce. Musimy czym pr臋­dzej opu艣ci膰 statek. - U艣miechn臋艂a si臋, odrzucaj膮c z twarzy niesforny kosmyk w艂os贸w. Jej zielone oczy b艂ysn臋艂y szel­mowsko. - Jemba jest w艣ciek艂y. Pewnie si臋 boi, 偶e nie zmie­艣ci si臋 w jaskini.

I dlatego si臋 w艣cieka? - zdziwi艂 si臋 Oui-Gon. ClafHa wzruszy艂a ramionami.

- Bo to jest co艣, co wymyka mu si臋 spod kontroli. Tak s膮dz臋. Z pocz膮tku my艣la艂, 偶e z przyp艂ywem to k艂amstwo. Potem dotar艂o do niego, 偶e mo偶emy si臋 potopi膰, je艣li tu zo­staniemy. Warto by艂o go widzie膰, gdy musia艂 przyzna膰 racj臋 ludziom z za艂ogi!

Oui-Gon zmarszczy艂 brwi.

Kiedy Arconianie musz膮 dosta膰 daktylit? Wyraz o偶ywienia natychmiast znikn膮艂 z jej oczu. Jego miejsce zaj膮艂 g艂臋boki smutek.

Niekt贸rzy ju偶 zaczynaj膮 s艂abn膮膰 - powiedzia艂a ci­cho. - Je艣li do wieczora nie dostan膮 swojej porcji, zaczn膮 chorowa膰 i umiera膰.

Do wieczora - mrukn膮艂 Oui-Gon. Co艣 tu by艂o nie w porz膮dku. Instynktownie czu艂, 偶e musia艂 przeoczy膰 co艣 wa偶nego.

W艣ciek艂o艣膰 Jemby. Podkradaj膮ce si臋 zwierz臋ta. Dr偶膮ce ska艂y klifu. 呕贸艂ta mg艂a...

Przecie偶 na tej wyspie nie ma 偶adnych zwierz膮t pr贸cz lataj膮cych smok贸w. Za艂oga sprawdzi艂a to zaraz po wyl膮dowaniu. A 偶贸艂tej mg艂y nie by艂o wcale. Jaskinie na klifie wygl膮da艂y tak, jakby kto艣 je o艣wietli艂 od wewn膮trz tym dziwnym 艣wiat艂em.

Zacz臋艂a si臋 w nim rodzi膰 pewna nadzieja.

Powiedz Arconianom, 偶eby si臋 nie martwili - rzek艂.

Chyba ju偶 wiem, gdzie jest daktylit. Wr贸c臋 najszybciej, jak si臋 da.

P贸jd臋 z tob膮 - rzek艂a ClafHa stanowczym tonem.

Albo 艣ci膮gniemy jak膮艣 pomoc...

Oui-Gon rozwa偶a艂 przez moment jej propozycj臋. Niew膮tpliwie daktylit by艂 dobrze strze偶ony. Ale my艣liwskie wyczyny g艂odnych pterosmok贸w na pewno przyci膮gn臋艂y uwag臋 ludzi na statku. Hutt贸w tak偶e. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e sam Jemba zapewne ma wszystko na oku. Ale jeden cz艂owiek, ubrany na ciemno, poruszaj膮cy si臋 bezg艂o艣nie...

Wybacz mi, ClafHo - powiedzia艂. - Wiem, 偶e nie b臋dziesz sk艂onna zrobi膰 tego, o co ci臋 poprosz臋.

-Zrobi臋, co ka偶esz - odrzek艂a z ogniem w oczach. -Musimy znale藕膰 daktylit!

Nie zrozumia艂a艣 mnie - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Jedi. - Prosz臋 ci臋, by艣 zosta艂a w kabinie.

Grelb zawsze ch臋tnie wykonywa艂 rozkazy, a jego gorli­wo艣膰 jeszcze wzros艂a od czasu, gdy Jem ba zagrozi艂 zje­dzeniem jego ogona w razie niepos艂usze艅stwa. Zgodnie z rozkazem siedzia艂 wiec teraz na skale, mniej wi臋cej w po艂owie drogi do jaski艅, z miotaczem w pogotowiu. Mia艂 st膮d dobry widok na statek z jednej, a klify z drugiej strony. Jemba wys艂a艂 go tu z dw贸ch powod贸w - 偶eby os艂ania艂 g贸rnik贸w i Arconian podczas ewakuacji oraz by pilnowa艂, czy nikt nie pr贸buje wspina膰 si臋 do jaski艅. Nie dlatego, 偶e nagle zacz膮艂 troszczy膰 si臋 o Arconian, ale uwa偶a艂 ich za swoj膮 w艂asno艣膰. Musia艂 wi臋c o nich dba膰 jak o ka偶d膮 inn膮 inwestycj臋.

Pterosmoki kr膮偶y艂y zbyt wysoko, by dojrze膰 pasa偶er贸w statku zmierzaj膮cych w stron臋 ska艂. Kry艂a ich zreszt膮 g臋sta poranna mg艂a. A poza tym Grelb czuwa艂, got贸w zastrzeli膰 ka偶dego skrzydlatego napastnika... ka偶dego Arconianina, kt贸ry przysporzy k艂opot贸w.

Poprzedniej nocy by艂o bardzo ciemno, co pozwoli艂o Jembie i jego ludziom niepostrze偶enie przenie艣膰 daktylit do jaski po艂o偶onych wysoko na klifie. Wi臋kszo艣膰 roboty Jemba zleci艂 Whipidom. Ich stopy mia艂y mi臋kkie podbicia, mogli wi臋c bezszelestnie wynie艣膰 paczki z daktylitem ze statku.

Grelb by艂 pewien, 偶e nikt nie zauwa偶y艂 tej operacji. Reszta g贸rnik贸w leczy艂a rany po bitwie z piratami, a Arconianie byli tak wystraszeni, 偶e nie wychylali nos贸w ze swych kabin.

Przykr膮 niespodziank膮 by艂a wiadomo艣膰 o zbli偶aj膮cym si臋 przyp艂ywie i konieczno艣ci ewakuacji ze statku. Jemba zacz膮艂 si臋 nawet martwi膰, 偶e kto艣 przez przypadek odkryje miejsce sk艂adowania daktylitu. Szcz臋艣ciem jednak wys艂a艂 Whipid贸w do najwy偶szych jaski艅, prawie na sam szczyt klifu. Ma艂o prawdopodobne, by kto艣 tam szuka艂 schronienia przed fal膮 przyp艂ywu.

Mg艂a zaczyna艂a si臋 ju偶 rozwiewa膰, lecz z zachodu nadci膮ga艂y ci臋偶kie szare chmury. W powietrzu pachnia艂o sol膮 i dalek膮 burz膮. Grelb obawia艂 si臋, 偶e ta burza 艣ci膮gnie na wysp臋 wi臋cej pterosmok贸w.

Gdy Arconianie opuszczali statek, jedna posta膰 przyku艂a uwag臋 Grelba: Oui-Gon Jinn, Rycerz Jedi. Mia艂 na sobie wprawdzie p艂aszcz z kapturem zas艂aniaj膮cym twarz, lecz Hutt i tak go rozpozna艂 po charakterystycznej sylwetce i harmonii ruch贸w. Oui-Gon min膮艂 szybko Arconian, jakby chcia艂 czym pr臋dzej dotrze膰 do ska艂. To jednak by艂o niepo­dobne do niego, by spieszy艂 si臋 tak dla w艂asnego bezpie­cze艅stwa.

Grelb wyciqgn膮艂 z kieszeni par臋 makrobinokular贸w i nakierowa艂 je na Oui-Gona. l dobrze rozbi艂. Rycerz nag艂e zacz膮艂 szybko pi膮膰 si臋 pod g贸r臋. W jego ruchach nie by艂o 艣ladu s艂abo艣ci ani zm臋czenia. Zamiast jednak zaszy膰 si臋 w pierwszej, najni偶ej po艂o偶onej jaskini, gdzie zebrali si臋 Arconianie, Jedi nie przerwa艂 wspinaczki. Posuwa艂 si臋 na-

dal w g贸r臋 w膮skim 偶lebem. Chyba mia艂 nadziej臋, 偶e pod os艂on膮 ska艂 nie zostanie dostrze偶ony.

Grelb m贸g艂by 艂atwo w艣lizgn膮膰 si臋 za nim na ska艂臋 i strzeli膰 z ukrycia, ale ba艂 si臋 robi膰 cokolwiek bez zezwolenia Jemby. Pochyli艂 si臋 wiec tylko nad swoim przeno艣nym interkomem i nacisn膮艂 guzik. Jemba zg艂osi艂 si臋 natych­miast.

Jedi wspina si臋 na nasz膮 ska艂臋 - powiedzia艂 Grelb.

Gdzie idzie? - warkn膮艂 Jemba. Wydawa艂 si臋 prze­straszony, i nie bez powodu.

Nie wiem - odpar艂 Grelb. - Ale to mi si臋 nie podoba. Jemba waha艂 si臋 tylko przez moment.

- 艢ci膮gnij posi艂ki i dopilnuj, 偶eby nie wr贸ci艂 z tej prze­chadzki.

Si Treemba wyglqda艂 na chorego. Zdrowy, zielonkawy odcie jego sk贸ry zmienia艂 si臋 z wolna w szaro艣膰, a drobna 艂uska pokrywaj膮ca cia艂o zmi臋k艂a i sta艂a si臋 wiotka, jakby za chwil臋 mia艂a odpa艣膰. Min臋艂o ju偶 kilka godzin, odk膮d Oui-Gon poszed艂 po daktylit.

Gdy ClafHa wyjawi艂a Obi-Wanowi, 偶e rycerz wyruszy艂 na poszukiwanie daktylitu, ch艂opca ogarn臋艂o uczucie wielkiego zawodu. Pogodzi艂 si臋 ju偶 z my艣l膮, 偶e nie zostanie jego Padawanem, ale czy doprawdy Oui-Gon nie m贸g艂 go poprosi膰 o pomoc w tej jednej jedynej sprawie?

Oczywi艣cie, nie m贸g艂. Oczywi艣cie, poszed艂 sam, jak zwykle.

Siedz膮c w wilgotnej jaskini, Obi-Wan ze zmarszczony-mi brwiami patrzy艂 na Si Treemb臋. Huttowie i Whipidzi

wzi臋li wszystkie lampy do swojej wielkiej pieczary, wi臋c tu­taj tylko s艂abe odb艂yski o艣wietla艂y wn臋trze.

Arconian umieszczono w ostatniej grocie. Obi-Wan m贸g艂 po drodze przyjrze膰 si臋 dziwacznym kszta艂tom tych jaski艅. Ka偶da z nich mia艂a po cztery metry szeroko艣ci w najw臋偶szym miejscu, a wysoka by艂a na dziesi臋膰 metr贸w. Prawdopodobnie by艂y st膮d liczne wyj艣cia na powierzchni臋, ale szerokie otwory prowadzi艂y tylko do kolejnych pieczar. 艢lady pazur贸w wskazywa艂y na to, 偶e te skalne tunele wy偶艂obi艂y jakie艣 zwierz臋ta, lecz ich legowiska by艂y ju偶 od dawna opuszczone.

Ludzie Korporacji Pozaplanetarnej pilnowali wyj艣cia, na wypadek gdyby komu艣 przysz艂o do g艂owy ucieka膰. Sta­laktyty wisia艂y nad nimi jak b艂yszcz膮ce w艂贸cznie. Do sie­dzenia s艂u偶y艂y tylko ostre kamienie. W ciemno艣ci jarzy艂y si臋 fosforyzuj膮ce oczy Arconian.

Si Treemba zacz膮艂 co艣 nuci膰 w swoim j臋zyku. Pozostali podchwycili melodi臋. Obi-Wan przysun膮艂 si臋 do przyjaciela.

Co to za piosenka? - zapyta艂 cicho.

艢piewamy nasz膮 pie艣艅 dzi臋kczynn膮. - Si Treemba na poczekaniu przet艂umaczy艂 j膮 Obi-Wanowi:

Gdy s艂o艅ce na zawsze zaga艣nie i w mroku pogr膮偶y si臋 艣wiat, w jaskini znajdziemy mieszkanie, my bracia, ja brat i ty brat.

Tam burze szalej膮 i nigdy im do艣膰 -tu spok贸j, tu spok贸j i艂ad Zro艣ni臋ci z t膮 ska艂膮 jak mi臋so i ko艣膰

my bracia, ja brat i ty brat.

Obi-Wanowi ta piosenka wyda艂a si臋 bardzo smutna, ale dla Arconian najwidoczniej nie. Dla nich jaskinie stanowi艂y dom. W poj臋ciu Si Treemby by艂a to najrado艣niejsza pie艣艅 pod s艂o艅cem.

G艂osy 艣piewak贸w budzi艂y niepok贸j. Brzmia艂y tak, jakby Arconianie szykowali si臋 na 艣mier膰. Obi-Wan nie rozumia艂 ich rezygnacji. Rwa艂 si臋 do czynu, do walki. Na razie ha­mowa艂 jednak sw贸j zapa艂. Czy nie powtarzano mu bez przerwy, 偶e jest nazbyt niecierpliwy? Nadszed艂 teraz mo­ment pr贸by. Musi post臋powa膰 zgodnie z Kodeksem Jedi i czeka膰, nawet je艣li przyjaciele b臋d膮 umierali na jego oczach. Zacisn膮艂 z臋by. To by艂o najtrudniejsze ze wszystkiego. Musia艂 jednak ufa膰 Oui-Gonowi.

Obiecaj mi - powiedzia艂 艂agodnie do Si Treemby - 偶e nie umrzesz w tej jaskini.

Obiecujemy - u艣miechn膮艂 si臋 s艂abo Arconianin.

Rozumiesz mnie? Musisz prze偶y膰 do czasu, a偶 Oui--Gon wr贸ci z daktylitem.

Spr贸bujemy prze偶y膰 - odrzek艂 Si. - Ale niech on wra­ca jak najszybciej.

ROZDZIA艁 19

Oui-Gon Jinn ostro偶nie porusza艂 si臋 po skale, ca艂kowi­cie niedost臋pnej dla zwyk艂ych 艣miertelnik贸w. W zaci­naj膮cym deszczu szuka艂 oparcia dla palc贸w d艂oni i st贸p. Kamie by艂 艣liski od wody. Ka偶dy fa艂szywy ruch grozi艂 upadkiem.

Wiedzia艂, 偶e musi si臋 spieszy膰. Straci艂 ju偶 sporo czasu, szukaj膮c za艂om贸w skalnych, w kt贸rych m贸g艂by si臋 ukry膰 w czasie w臋dr贸wki. Gdyby szed艂 prost膮 drog膮, by艂by zewsz膮d widoczny jak na d艂oni. Teraz jednak znalaz艂 si臋 w miejscu, gdzie nie by艂o 偶adnej kryj贸wki. Mia艂 przed sob膮 g艂adk膮 ska艂臋 i musia艂 ryzykowa膰.

Na razie wi臋kszym problemem by艂y Pterosmoki ni偶 Huttowie. Monstra o偶ywi艂y si臋 dziwnie. Wiele z nich siada艂o pod skalnymi nawisami, aby przeczeka膰 burz臋. Oui-Gon stara艂 si臋 porusza膰 jak najciszej, by nie zwraca膰 ich uwagi. Czasami nieruchomia艂 na d艂ugie, m臋cz膮ce minuty i czeka艂, a偶 potwory odwr贸c膮 g艂owy w innym kierunku.

Cierpliwo艣膰, tylko cierpliwo艣膰 - powtarza艂 sobie ci膮gle. - Trzeba zachowa膰 spok贸j". By艂 to niepisany para-

graf Kodeksu Jedi. Nie艂atwo jednak zachowa膰 spok贸j, gdy 偶ycie tylu istot zale偶y w艂a艣nie od jego po艣piechu.

R臋ce mia艂 zdarte do krwi. B艂yskawica na moment roz­艣wietli艂a pejza偶 i w pobli偶u przetoczy艂 si臋 grom. Niebo by艂o ciemne i gro藕ne. Wiatr 艣wista艂 i wy艂 w szczelinach ska艂.

Oui-Gon by艂 teraz zupe艂nie ods艂oni臋ty. Jako m臋偶czyzna s艂usznej postury, m贸g艂 艂atwo sta膰 si臋 celem dla ca艂ego stada pterosmok贸w. Ka偶da kolejna b艂yskawica ukazywa艂a go potworom na nowo, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e piorun m贸g艂 go 艣miertelnie porazi膰.

Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, by z艂apa膰 oddech. Jego ubranie nasi膮k艂o wod膮 i ci膮偶y艂o jak o艂贸w. By艂 p贸艂przytomny. Nie doszed艂 jeszcze do siebie po walce z hersztem pirat贸w. Spojrza艂 w dal; blisko brzegu pikowa艂 w艂a艣nie ogromny skrzydlaty gad. Ze z艂o偶onymi skrzyd艂ami wygl膮da艂 jak srebrzysty pocisk wymierzony w jaki艣 niewidoczny podwodny cel.

Nie uderzy艂 jednak, lecz p艂ynnie przeszed艂 w d艂ugi 艣lizg po falach. Roz艂o偶y艂 skrzyd艂a. Jedna z lataj膮cych ryb wyskoczy艂a spomi臋dzy spienionych ba艂wan贸w i niespo­dziewanie zako艅czy艂a 偶ycie w otwartej paszczy potwora.

Na szcz臋艣cie pterosmok nie dostrzeg艂 Qui-Gona. Zreszt膮 nie zakosztowa艂 dot膮d ludzkiego mi臋sa. By膰 mo偶e nigdy nie widzia艂 istot 偶yj膮cych na l膮dzie i nie przysz艂o mu do g艂owy, by na nie polowa膰.

Rycerz nie mia艂 odwagi spojrze膰 w d贸艂. Nad sob膮 widzia艂 kilkaset metr贸w pionowej skalnej 艣ciany. Z jakiej艣 szczeliny po艂o偶onej tu偶 pod g贸rn膮 kraw臋dzi膮 wydobywa艂 si臋 dziwny

opar, natychmiast unoszony wiatrem. Ten opar miazdecydowanie 偶贸艂t膮 barw臋.

Tam powinien by膰 daktylit.

Wspinaczka nie nale偶a艂a do 艂atwych. Tu ju偶 nie by艂o 艂adnych 艣cie偶ek. Dziewicza ska艂a, nie tkni臋ta nigdy ludzk膮 stop膮, pi臋艂a si臋 w g贸r臋, 艣liska jak szk艂o. Ka偶dy kamie艅 wy-jawa艂 si臋 ta艅czy膰 pod dotkni臋ciem d艂oni czy stopy. A je艣li pozostawa艂 nieruchomy, rani艂 ostrymi kraw臋dziami obola艂e palce Qui-Gona.

Nie by艂o tu ro艣lin, z wyj膮tkiem drobnego szarego mchu, porastaj膮cego wszystko doko艂a. Gdyby by艂 suchy, sz艂oby si臋 po nim jak po dywanie, ale padaj膮cy od rana deszcz sprawi艂, 偶e mech by艂 rozmokni臋ly i 艣liski.

Rycerz czu艂, 偶e prowadzi go Moc, a mimo to zadanie wydawa艂o si臋 prawie niemo偶liwe do wykonania. Zn贸w o艣lepi艂a go b艂yskawica. Huk grzmotu wstrz膮sn膮艂 ska艂膮. Ka­mie pod jego stopami zadr偶a艂 niebezpiecznie. Oui-Gon, pchni臋ty nag艂ym podmuchem wiatru, przypad艂 twarz膮 do skalnej 艣ciany. Zranione rami臋 pulsowa艂o gor膮czkq.

Ani kroku dalej" - pomy艣la艂.

Ogie b艂ysn膮艂 tu偶 nad jego g艂ow膮. Sypn臋艂y si臋 ostre od艂amki. W pierwszej chwili my艣la艂, 偶e to piorun, ale tego przecie偶 by nie prze偶y艂.

Miotacz. Kto艣 do niego strzela z do艂u!

Ostro偶nie poruszy艂 g艂ow膮, staraj膮c si臋 dojrze膰 cokolwiek u podn贸偶a ska艂y, l dojrza艂. 呕aden Hutt, nie ukryje si臋 w takim miejscu. To Grelb, zausznik Jemby. 艢lizga艂 si臋 w g贸r臋, os艂aniany przez licznych Whipid贸w, kt贸rzy zn贸w otworzyli ogie艅. Hutt zarechota艂 szyderczo

Ogie miotaczy liza艂 ska艂臋 wok贸艂 Qui-Gona. 艢wietlny miecz by艂 ca艂kowicie bezu偶yteczny w tej sytuacji. Nie by艂o jak walczy膰 i nie by艂o gdzie si臋 ukry膰. Pozosta艂 jeden kierunek: do g贸ry.

Grelb chichota艂 z rado艣ci. Jego plan by艂 doskona艂y. Wiedzia艂, 偶e na ostatnim odcinku drogi Oui-Gon musi si臋 wystawi膰 na strza艂. Pozosta艂o wi臋c tylko zaj膮膰 dogodn膮 pozycj臋 i czeka膰.

Z pocz膮tku obawia艂 si臋 pterosmok贸w, zachowywa艂 wi臋c ostro偶no艣膰. Stopniowo jednak czu艂 si臋 coraz pewniej. Potwory zapewne 偶ywi艂y si臋 wy艂膮cznie rybami. Nie ba艂 si臋 ich wielkich z臋b贸w, ale ostre kamienie rani艂y go paskudnie, a poza tym w ka偶dej chwili mog艂y zasypa膰 jego kryj贸wk臋. Hutt marzy艂 ju偶 tylko o tym, by jak najszybciej znale藕膰 si臋 z powrotem na statku.

Ale przedtem musi zabi膰 Oui-Gona.

I zrobi to z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮.

Jedi ci膮gle pi膮艂 si臋 w g贸r臋, coraz bli偶ej pieczary z da-ktylitem. Nie mia艂 miotacza, wiec nie m贸g艂 si臋 ostrzeliwa膰. By艂 艂atwym celem, l ca艂kowicie bezpiecznym.

Grelb powiedzia艂 wi臋c do kumpli:

Mamy czas. Mo偶emy si臋 troch臋 pobawi膰. Whipidzi zapiszczeli z zachwytu. Uwielbiali zn臋ca膰 si臋 nad bezbronnymi istotami. Pud艂owali celowo, by d艂u偶ej napawa膰 si臋 strachem Oui-Gona.

Popatrzcie, jak si臋 wije! - chichota艂 Grelb. - Zar臋­czam wam, ch艂opaki, 偶e dzi艣 jeszcze zjem go na kolacj臋!

Prawda jednak wygl膮da艂a inaczej. Jedi nie wi艂 si臋, niewrzeszcza艂 ze strachu ani nie pr贸bowa艂 ucieka膰. Nic nie wytr膮ci艂o go z r贸wnowagi. Powoli, metodycznie pokonywa艂 kolejne odcinki ska艂y, nawet gdy ogie艅 miotaczy osmali艂 mu w艂osy.

Whipid贸w zacz臋艂a ogarnia膰 z艂o艣膰.

Czy on jest 艣lepy? - zapyta艂 kt贸ry艣 偶a艂osnym tonem. - To w og贸le nie jest zabawne!

Grelb zmarszczy艂 brwi. Nie m贸g艂 dopu艣ci膰 do tego, by kompani czuli si臋 znudzeni czy niezadowoleni. Potrzebowa艂 ich lojalno艣ci.

Co powiecie na ma艂y zak艂ad? - zapyta艂. - Kto pier­wszy zdmuchnie mu buty z n贸g?

Wspaniale! - zawo艂a艂 kt贸ry艣 z Whipid贸w. - Za艂o偶臋 si臋 o pi膮taka, 偶e uda mi si臋 za pierwszym razem.

Za pierwszym razem...? - pow膮tpiewali inni. Zak艂ad stan膮艂.

Aby jeszcze bardziej podgrza膰 atmosfer臋, Grelb postawi艂 przeciwko Whipid贸w! dwa do jednego. Oblizuj膮c si臋 smakowicie, spojrza艂 na Qui-Gona, kt贸ry niestrudzenie kontynuowa艂 wspinaczk臋 po skale. Dwaj zak艂adaj膮cy si臋 Whipidzi od艂o偶yli na chwil臋 bro艅. Wstrzymali oddech, czekaj膮c, a偶 pysza艂ek odda sw贸j wielki strza艂.

W ko艅cu ogie艅 b艂ysn膮艂.

Podmuch wystrza艂u o ma艂o nie przewr贸ci艂 Grelba. Jedi opiera艂 praw膮 stop臋 o niewielki wyst臋p skalny. Jedn膮 r臋k膮 trzyma艂 si臋 ska艂y, lew膮 stop膮 szuka艂 punkt贸w podparcia. Z trudem utrzymywa艂 r贸wnowag臋. Strza艂 w nog臋 zwali艂by go w przepa艣膰.

Strzelaj! - krzykn膮艂 Grelb.

Za jego plecami rozleg艂 si臋 jaki艣 dziwny d藕wi臋k. Co艣 jakby 鈥瀠rp".

Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 ogromnego pterosmoka, kt贸ry niepostrze偶enie wyl膮dowa艂 tu偶 za nim.

Po raz pierwszy mia艂 okazj臋 przyjrze膰 si臋 z bliska temu stworowi. By艂 ca艂y pokry艂y delikatn膮 srebrn膮 艂usk膮. Mia艂 wielkie 偶贸艂te oczy, podobnie jak lataj膮ce ryby na tej planecie. Zamiast przednich n贸g mia艂 niewielkie wyrostki na skrzyd艂ach. Ale najbardziej rzuca艂y si臋 w oczy jego z臋by -gigantyczne ig艂y, 艂ukowato wyrastaj膮ce z dzi膮se艂. Przypo­mina艂 itoria艅skiego rekina ludojada.

Ogromny gad po偶era艂 w艂a艣nie jednego z whipidzkich strzelc贸w.

- Aaaaaa... - wrzasnq艂 Grelb, 艣lizgaj膮c si臋 co pr臋dzej w stron臋 najbli偶szej pieczary.

Whipidzi zapomnieli o Qui-Gonie. Najpierw trzeba by艂o rozprawi膰 si臋 z potworem.

Jedi przeby艂 ostatnie trzy metry 艣ciany i wcisn膮艂 si臋 do niewielkiej groty. Zatrzyma艂 si臋 na moment, by z艂apa膰 od­dech i rozetrze膰 bol膮ce rami臋. Natychmiast owion膮艂 go ostry, gryz膮cy zapach siarki i amoniaku. Zajrza艂 w g艂膮b ja­skini. Kryszta艂y daktylitu le偶a艂y wprost na go艂ej ziemi, wy­dzielaj膮c 偶贸艂tawy poblask.

Ogie miotacza b艂ysn膮艂 szybko i niespodziewanie, jak zawsze. Rozleg艂y si臋 odg艂osy nieprzerwanej strzelaniny. Rycerz zorientowa艂 si臋, 偶e tym razem nie on jest obiektem ataku. Whipidzi rozpierzchli si臋 po skalnych kryj贸wkach i stamt膮d strzelali do pterosmok贸w. Ogie艅 miotaczy zwr贸ci艂

uwag臋 gad贸w; kr膮偶y艂y nad g艂owami strzelc贸w, zaniepokojone i gotowe do ataku. Wiele z nich siad艂o na ziemi, otaczaj膮c Whipid贸w gro藕nym kr臋giem.

Oui-Gon ostro偶nie wyjrza艂 ze swojej kryj贸wki, by zobaczy膰 t臋 walk臋. Sam przez ca艂y ranek chodzi艂 po ska艂ach, nie 艣ci膮gaj膮c na siebie uwagi potwor贸w. G艂upi Whipidzi przyci膮gn臋li ca艂e stada.

Pterosmoki skrzecza艂y g艂o艣no, pikuj膮c w d贸艂 na srebrnych skrzyd艂ach. Kr臋c膮c g艂owami, przysiada艂y na kamieniach; ich z臋by b艂yszcza艂y niesamowicie w 艣wietle b艂yskawic.

Whipidzi pr贸bowali si臋 kry膰 za wi臋kszymi g艂azami. Kt贸ry艣 wrzasn膮艂 z przera偶enia, gdy olbrzymi gad sfrun膮艂 ze ska艂y i ostrym szponem wy艂uska艂 go z kryj贸wki.

Oui-Gon odwr贸ci艂 si臋, by za艂adowa膰 porcj臋 daktylitu do sakwy ukrytej pod ubraniem. Przez d艂ugie minuty Whipidzi walczyli, wrzeszczeli i gin臋li pod ciosami straszliwych z臋b贸w i pazur贸w.

Nagle wielki cie przes艂oni艂 wej艣cie do jaskini. To jeden z potwor贸w wciska艂 si臋 w w膮ski otw贸r, skrzecz膮c i wyj膮c tak g艂o艣no, 偶e dr偶a艂y ska艂y wok贸艂. Pterosmok zamacha艂 skrzyd艂ami, wczepiaj膮c szpony w p臋kni臋cia ska艂. Wyda艂 raz jeszcze sw贸j skrzecz膮cy krzyk. Oui-Gon wiedzia艂 dla-czego.

Wiedzia艂 ju偶, 偶e zosta艂 zauwa偶ony.

Gdy Pterosmoki zacz臋艂y atakowa膰, Grelb wycofa艂 si臋 cichcem.

W艂ochaci Whipidzi rozpocz臋li niezgrabny nied藕wiedzi

taniec na 艣liskich kamieniach. Strzelaj膮c na o艣lep, wyda­wali dzikie wojenne okrzyki. Zrobi艂o si臋 kompletne zamieszanie

Szcz臋艣ciem dla Grelba, m艂odzi Huttowie - jak wszystkie robaki i 艣limaki - s膮 przystosowani do w艣lizgiwania si臋 w w膮skie jamy i szybkiego kluczenia miedzy kamieniami. M贸g艂 wi臋c niepostrze偶enie opu艣ci膰 pole bitwy i zostawi膰 Whipid贸w samych z pterosmokami.

Szybko 艣lizga艂 si臋 w d贸艂. Dopiero w po艂owie drogi od­wa偶y艂 si臋 podnie艣膰 g艂ow臋 i spojrze膰 w pust膮 przestrze oceanu. Nawet podczas ucieczki trzyma艂 miotacz w pogo­towiu. Przyp艂yw zbli偶a艂 si臋 nieub艂aganie; woda zalewa艂a ju偶 dolne pok艂ady Monumentu. Wygl膮da艂o jednak na to, 偶e Jemba niepotrzebnie uciek艂 ze statku. Najwy偶sza fala przyjdzie troch臋 p贸藕niej. Jutro, pojutrze, ale raczej jeszcze nie dzi艣. Grelb pomy艣la艂 z ulg膮, 偶e w razie czego m贸g艂by bezpiecznie prze偶y膰 na skale.

Za nim, na ska艂ach, Whipidzi ci膮gle wrzeszczeli w bite­wnej gor膮czce. Miotacze bez przerwy bluzga艂y ogniem. Grelb wola艂 jednak nie zastanawia膰 si臋, jaki b臋dzie ostate­czny rezultat tej walki.

G艂o艣ny skrzek pterosmoka 艣ci膮gn膮艂 ca艂e stado. Gady walczy艂y miedzy sob膮 o miejsce przy otworze jaskini i pr贸bowa艂y odepchnq膰 tego, kt贸ry pierwszy wsun膮艂 tam swoj膮 d艂ug膮 srebrzyst膮 g艂ow臋. B艂yskawice ci膮gle roz艣wiet­la艂y niebo i chwilami jaki艣 promyk 艣wiat艂a przedostawa艂 si臋 do groty przez k艂臋bowisko ruchliwych gadzich cia艂. Z臋by, d艂u偶sze od no偶y, zbli偶a艂y si臋 niebezpiecznie do

twarzy Qui-Gona, tak 偶e czu艂 na sobie oddech potwora, 艣mierdz膮cy na wp贸艂 strawion膮 ryb膮.

Po艂o偶enie zdawa艂o si臋 bez wyj艣cia, l wtedy nagle poczu艂 co艣 dziwnego - jakby s艂aby, daleki powiew Mocy. Skoncentrowa艂 si臋. Wyra藕nie kto艣 go wo艂a艂. Inny Jedi.

Obi-Wan mnie potrzebuje" - zrozumia艂.

Zdumiony tym odkryciem, wcisn膮艂 si臋 w g艂膮b jaskini. Musia艂 si臋 uspokoi膰, pomy艣le膰. Zgodnie z jego wiedz膮, ch艂opiec nie powinien by膰 w stanie nada膰 sygna艂u Mocy. Nie jest jego Padawanem i nie ma mi臋dzy nimi 偶adnych duchowych powi膮za艅.

Nie mia艂 jednak czasu my艣le膰 o tym d艂u偶ej. Wezwanie jest wezwaniem. Nie wolno go zlekcewa偶y膰. Nas艂uchiwa艂 jeszcze przez chwil臋 swoim wewn臋trznym s艂uchem, podczas gdy pterosmok wpycha艂 si臋 coraz g艂臋biej do jaskini, odcinaj膮c mu drog臋 ucieczki.

I nagle gad wycofa艂 si臋. Zamacha艂 par臋 razy ogromnymi skrzyd艂ami i ulecia艂 w powietrze.

Oui-Gon d艂ugo pod膮偶a艂 艣cie偶kami Mocy. Teraz Moc kr膮偶y艂a w jego ciele, ponaglaj膮c: 鈥濺usz si臋 wreszcie, Obi-Wan czeka".

Serce wali艂o mu jak m艂otem. Zbli偶y艂 si臋 do wylotu jaskini i wyskoczy艂, wiedz膮c, 偶e dwie艣cie metr贸w ni偶ej szczerz膮 z臋by ostre kamienie. Zda艂 si臋 ca艂kowicie na Moc.

Nie spada艂 nawet dwunastu metr贸w. Wyl膮dowa艂 prosto na grzbiecie pterosmoka.

Uderzy艂 besti臋 w kark, a偶 zadudni艂o. Sk贸ra gada by艂a mokra i o艣liz艂a. Niewiele brakowa艂o, a by艂by straci艂 r贸w­nowag臋. Wczepi艂 si臋 paznokciami w 艂usk臋 pterosmoka i

jakim艣 cudem utrzyma艂 si臋 na jego grzbiecie. Prawe rami臋 p艂on臋艂o 偶ywym ogniem. Oui-Gon zacisn膮艂 z臋by i kieruj膮c besti膮 ruchami n贸g, zmusi艂 j膮 do lotu w d贸艂.

Gad zaskrzecza艂 ze strachu. Przylecia艂 tu, by po偶re膰 Jedi. Teraz szarpa艂 g艂ow膮 na wszystkie strony, pr贸buj膮c go zrzuci膰. Dar艂 si臋 ci膮gle w 艣lepej panice, wreszcie zatrzepota艂 skrzyd艂ami i, ko艂uj膮c, zacz膮艂 spada膰 prosto do morza.

Oui-Gon jedn膮 r臋k膮 艣ciska艂 sakw臋 z bezcennym dakty-litem, drug膮 trzyma艂 si臋 mocno szyi pterosmoka. U偶ywaj膮c ca艂ej Mocy, jaka w tej chwili by艂a mu dost臋pna, szepta艂 do jego ucha:

- Pom贸偶 mi, przyjacielu. Zanie艣 mnie na d贸艂, do jaski艅. Spiesz si臋!

Stado, kt贸re w艂a艣nie polowa艂o na Whipid贸w, us艂ysza艂o rozpaczliwy skrzek wierzchowca Jedi. Gady spojrza艂y w g贸r臋 i dostrzeg艂y cz艂owieka na jego grzbiecie. Ca艂膮 gromad膮 ruszy艂y w po艣cig, czyni膮c przy tym ha艂as nie do opisania.

Pterosmok Oui-Gona z艂o偶y艂 skrzyd艂a i zanurkowa艂 w d贸艂, do jaski艅. Rycerz nie wiedzia艂, jak d艂ugo zdo艂a utrzyma膰 nad nim kontrol臋. M贸zg gada by艂 przepe艂niony okrucie艅stwem, kt贸re narasta艂o gwa艂townie pod wp艂ywem g艂odu.

Grelb lamentowa艂 nad 艣mierci膮 swoich Whipid贸w. Wiedzia艂, 偶e 偶aden z nich nie prze偶y艂. Miotacze zamilk艂y, a pterosmoki k艂臋bi艂y si臋 ca艂ymi setkami u podn贸偶a ska艂y.

Nagle spojrza艂 w g贸r臋 i ku swemu najwy偶szemu zdu­mieniu ujrza艂 Oui-Gona na grzbiecie jednej z tych bestii.

Nogi si臋 pod nim ugi臋艂y. Musia艂 przysi膮艣膰 na kamieniu, by opanowa膰 dr偶enie.

A wi臋c przekl臋ty Jedi ci膮gle 偶yje i wraca do swoich. To oznacza艂o tylko jedno: Grelb by艂 sko艅czony. Jemba zabije go natychmiast lub b臋dzie zabija艂 powoli, dla przyk艂adu.

Nie po to tak d艂ugo i wytrwale walczy艂 o swoj膮 pozycj臋, nie po to szed艂 po trupach do celu, by teraz da膰 si臋 pokona膰 jednemu n臋dznemu Rycerzowi Jedi. Jest przecie偶 drug膮 osob膮 po Jembie! l uczciwie sobie na to zapracowa艂! Wszystkie morderstwa, tortury, intrygi i matactwa - to wszystko mia艂oby teraz p贸j艣膰 na marne?

Musi zabi膰 Qui-Gona, zanim ten dotrze do jaskini Ar-conian i zanim Jemba go zobaczy.

Najszybciej jak m贸g艂 mocnym 艣lizgiem ruszy艂 w stron臋 jaski艅.

ROZDZIA艁 20

Arconianie wi臋dli jak ro艣liny pozbawione wody. Ich fos­foryzuj膮ce oczy z wolna zasnuwa艂y si臋 mg艂膮. ClafHa wraz z garstk膮 ludzi, kt贸rych zdo艂a艂a skupi膰 wok贸艂 siebie, pr贸bowa艂a im jako艣 pom贸c. Nie mo偶na jednak by艂o nic zrobi膰, najwy偶ej zapewni膰 im odrobin臋 wygody, a i to by艂o bardzo trudne w tych warunkach.

Si Treemba ju偶 od godziny le偶a艂 w ca艂kowitym bezruchu. Szepn膮艂 do Obi-Wana, 偶e w ten spos贸b oszcz臋dza si艂y, ale wida膰 by艂o coraz wyra藕niej, 偶e Arconianin jest ju偶 naprawd臋 zbyt s艂aby, by si臋 porusza膰.

Obi-Wana ogarnia艂a rozpacz. Nienawidzi艂 bezsilno艣ci. Nie potrafi艂 siedzie膰 bezczynnie, podczas gdy jego przyjaciele powoli umieraj膮. Dziesi膮tki razy ogarnia艂a go pokusa, by ruszy膰 na poszukiwania Qui-Gona. Ale nie. Nie wolno. Jego zadaniem jest trwa膰 przy Arconianach i ochrania膰 ich.

Zrozpaczony, opar艂 g艂ow臋 na kolanach i wbi艂 wzrok w ziemi臋. Na co mu trening Jedi? Nigdy jeszcze nie czu艂 si臋 tak bezradny. Wszystko, czego si臋 nauczy艂, wszystkie m膮dre wskaz贸wki Yody - teraz by艂y nieprzydatne. Obi-Wan

czu艂, 偶e doszed艂 do kresu - do kresu walki, nadziei, wiary w siebie. Poni贸s艂 kl臋sk臋. Nadesz艂a czarna godzina.

Czarna godzina...

Nagle o偶y艂a w nim pami臋膰. Stan臋艂a mu w oczach pewna wieczorna rozmowa z Yod膮. 鈥濭dzie sq granice i sk膮d b臋d臋 wiedzia艂, 偶e si臋 do nich zbli偶am? - zapyta艂 wtedy. - l gdzie mam szuka膰 pomocy, gdy przyjdzie to najgorsze?". Ukryta w p贸艂mroku twarz Yody st臋偶a艂a na moment. 鈥濲e艣li sytuacja ci臋 przero艣nie - powiedzia艂 wolno - je艣li zrobisz ju偶 wszystko, co w twojej mocy, w skrajnym zagro偶eniu mo偶esz u偶y膰 Mocy, by wezwa膰 na pomoc innego Jedi. Jest miedzy wami wszystkimi rodzaj duchowej wi臋zi...".

Oui-Gon m贸g艂 zaprzecza膰 istnieniu tej wi臋zi, lecz Obi-Wan musia艂 przynajmniej spr贸bowa膰.

W ciemno艣ci jaskini zacz膮艂 wzywa膰 Moc. Wyczuwa艂 jej s艂abe pulsowanie, jakie艣 nieuchwytne niteczki energii. Pr贸­bowa艂 je wzmocni膰. Nie dowierzajqc w艂asnym si艂om, stara艂 si臋 poczu膰 obecno艣膰 mistrz贸w. By艂 jednak zbyt m艂ody, by dowolnie w艂ada膰 Moc膮. Czu艂, 偶e wymyka mu si臋 z r膮k. Szepnq艂 cicho: 鈥濿r贸膰 szybko, Oui-Gonie! Arconianie umieraj膮 bez daktylitu!".

Odpowiedzia艂 mu g艂o艣ny, tubalny 艣miech u wej艣cia do jaskini. Obi-Wan podni贸s艂 wzrok. Ze wszystkich si艂 wzywa艂 Qui-Gona, a zamiast niego pojawi艂 si臋 Jemba.

Nie藕le, jak na jego mo偶liwo艣ci...

Ogromny Hutt g贸rowa艂 nad nimi, przes艂aniaj膮c swoim cielskiem ca艂y otw贸r jaskini.

- Jak si臋 macie? - zagrzmia艂. - Dobrze, mam nadziej臋.

Bo je艣li nie, to mam troch臋 daktylitu do sprzedania. Dla ni­kogo nie zabraknie. Mam nawet co nieco przy sobie... a jako zap艂aty 偶膮dam tylko waszego 偶ycia. Kto pierwszy?

W艣r贸d Arconian rozleg艂y si臋 g艂o艣ne lamenty Kilku z nich zacz臋艂o si臋 czo艂ga膰 w stron臋 Jemby. G艂贸d daktylitu sprawi艂, 偶e gotowi byli na ka偶de poni偶enie.

Obi-Wana przepe艂ni艂 g艂臋boki niesmak. Skoczy艂 na r贸wne nogi.

Poczekajcie! - krzykn膮艂 do Arconian. Zanim zd膮偶y艂 si臋 zorientowa膰, jego 艣wietlny miecz by艂 ju偶 na wierzchu. Ch艂opiec pokona艂 pi臋膰dziesi膮t metr贸w, przeskakuj膮c nad g艂owami le偶膮cych Arconian, i stan膮艂 oko w oko z Jemb膮. Miecz zap艂on膮艂 w g贸rze, wydaj膮c sw贸j zwyk艂y 艣piew.

W jego 艣wietle 艣limakowate cia艂o Hutta by艂o dobrze wi­doczne. Dalej korytarz wype艂nia艂y dziesi膮tki Hutt贸w i Whi-pid贸w, ale Jemba zas艂ania艂 sob膮 Obi-Wana. Gdyby dosz艂o do strzelaniny, mieliby k艂opoty z trafieniem.

Dobrze, dobrze - zarechota艂 Jemba. - Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 tak dzielny, nawet gdy nie ma przy tobie twojego mistrza.

Odejd藕, Jemba - powiedzia艂 Obi-Wan, sil膮c si臋 na spok贸j. W 艣rodku jednak kipia艂 w nim gniew, wi臋c g艂os mia艂 zmieniony, przechodz膮cy w 艣mieszny falset.

ClafHa stan臋艂a za nim, z miotaczem gotowym do strza艂u.

- On ma racj臋 - odezwa艂a si臋 twardo. - Nie jeste艣 tu mile widziany.

Bardzo dobrze! - hukn膮艂 Jemba. - Skoro tak, ch臋tnie odejd臋 i pozwol臋 umrze膰 waszym przyjacio艂om.

Zostaw im daktylit! - powiedzia艂 Obi-Wan rozka­zuj膮cym tonem. 艢ciska艂 r臋koje艣膰 miecza, czuj膮c jego 偶ar przez ci臋偶ki metal os艂ony. Ostrze dr偶a艂o w powietrzu jak wibruj膮ca struna, ka偶dy mi臋sie艅 pr臋偶y艂 si臋 w napi臋ciu. Pot sp艂ywa艂 Obi-Wanowi po twarzy. Zacisn膮艂 z臋by.

Czy偶 to nie zadziwiaj膮ce? - odezwa艂 si臋 szyderczo Jemba do swoich kompan贸w. - On nawet nie umie u偶ywa膰 Mocy. Tak jest napisane w jego papierach. Jest zwyk艂ym rolnikiem, wywalonym ze 艢wi膮tyni Jedi!

Obi-Wan zmaga艂 si臋 ze swoj膮 w艣ciek艂o艣ci膮. Przez kilka d艂ugich jak wieczno艣膰 sekund szuka艂 w sobie spokoju. Nagle przypomnia艂y mu si臋 s艂owa Qui-Gona. Prawdziwym wrogiem nie jest Jemba, lecz gniew.

W tej samej chwili odzyska艂 spok贸j, kt贸rego tak potrze­bowa艂. M贸g艂 nieomal dotkn膮膰 Mocy. Czu艂 j膮 wsz臋dzie -w powietrzu, w kamieniach, nawet w Jembie i s艂abn膮cych z ka偶d膮 chwil膮 Arconianach. Podda艂 si臋 jej, pozwoli艂, by wype艂ni艂a jego cia艂o i umys艂.

Oui-Gon! - wykrzykn膮艂 zdumiony. By艂 tak zaj臋艂y przyzywaniem mistrza, 偶e nie zauwa偶y艂, i偶 sam jest wzy­wany. Oui-Gon prosi go o pomoc!

Z drogi, Jembo - warkn膮艂. - Oui-Gon jest w niebez­piecze艅stwie!

Ha, ha! - zarechota艂 ogromny Hutt, bior膮c si臋 pod boki. - Czemu mnie to nie zaskakuje? Mo偶e dlatego, 偶e sam nas艂a艂em na niego moich ludzi?

Ale nie tylko Oui-Gon by艂 w opa艂ach. Nad wszystkim zawis艂a jaka艣 gro藕ba. Oui-Gon nie tylko wzywa艂 pomocy, on ostrzega艂.

Teraz zrozumia艂em - powiedzia艂 Obi-Wan. - Wszys­cy mamy k艂opoty.

Czego ty chcesz ode mnie, ma艂y? - zapyta艂 Jemba. - 呕ebym spojrza艂 na w艂asne buty, a ty wtedy pchniesz mnie swoim mieczem? Ho, ho, ho! Stara sztuczka, ale mnie na to nie we藕miesz. Huttowie nie maj膮 st贸p!

Ta rozmowa by艂a strat膮 czasu. Obi-Wan wyskoczy艂 w g贸r臋, przekozio艂kowa艂 w powietrzu i wyl膮dowa艂 tu偶 przed Jemb膮. Korzystaj膮c z zaskoczenia, skoczy艂 jeszcze raz i opad艂 twardo na jego plecy. Jemba zawy艂.

Ostrzega艂em ci臋! - krzykn膮艂 Obi-Wan, 艣ciskaj膮c mo­cniej miecz. Nag艂ym cieciem odr膮ba艂 Huttowi ogon i od­rzuci艂 go daleko, ponad g艂owami zdumionych Whipid贸w.

Jeden z nich da艂 ognia z miotacza, lecz Obi-Wan uskoczy艂 zr臋cznie i odbi艂 cios mieczem. Rzuci艂 si臋 w g艂qb ciemnych tuneli, zostawiaj膮c pogo daleko za sobq. Gna艂a go przemo偶na ch臋膰 odnalezienia Qui-Gona. Uskrzydla艂o radosne zdumienie, 偶e by艂 zdolny odebra膰 jego ostrze偶enie, 偶e jest miedzy nimi duchowa wi臋藕.

Daleko za nim Whipidzi wydawali bojowe okrzyki, szy­kuj膮c si臋 do walki, lecz Jemba powstrzyma艂 ich kr贸tko: Nie! Zostawcie go. Ch艂opak jest m贸j!

ROZDZIA艁 21

T臋dy, przyjacielu! - szepta艂 Oui-Gon do swego ptero-smoka, wskazuj膮c mu r臋k膮 wyloty jaski艅. Z g贸ry zbocze wygl膮da艂o jak ser z dziurami - setki otwor贸w w wielkiej bryle ska艂y.

Jedi z wysi艂kiem utrzymywa艂 kontrol臋 nad umys艂em gada. Stara艂 si臋 艂agodnie 艣ci膮gn膮膰 go na ziemi臋. Sytuacja stawa艂a si臋 coraz bardziej niepokoj膮ca: znad morza ci膮gn臋艂y setki, tysi膮ce tych potwor贸w. Jak okiem si臋gn膮膰, nic tylko migotanie ich srebrnych skrzyde艂 i og艂uszaj膮cy jazgot, jakby gady rozmawia艂y ze sob膮, przekrzykuj膮c si臋 nawzajem.

Oui-Gon widzia艂 kiedy艣 monstrualnie wyro艣ni臋te drzewa w Srebrnym Lesie na planecie Kubindi. Ich li艣cie mia艂y po dwadzie艣cia metr贸w szeroko艣ci, a kiedy jesieni膮 opada艂y na ziemi臋, przez jaki艣 czas unosi艂y si臋 w powietrzu jak tratwy gigant贸w. Lot pterosmok贸w przypomina艂 to zjawisko. Pterosmoki sp艂ywa艂y z o艂owianych chmur jak li艣cie w lesie na Kubindi.

Tylko 偶e bestie by艂y 艣miertelnie niebezpieczne; i tak jak Oui-Gon kierowa艂y si臋 ku jaskiniom.

Krzycza艂 w my艣lach, staraj膮c si臋 ostrzec Obi-Wana przed niebezpiecze艅stwem. Poczeka艂, a偶 pterosmok zbli偶y si臋 do w膮skiego skalnego garbu w pobli偶u grot. Wykorzysta艂 ten moment, by zeskoczy膰 na ziemi臋. Przy upadku troch臋 si臋 podpar艂 r臋kami, ale mog艂o by膰 gorzej. Potw贸r nie zaatakowa艂 go. Odlecia艂 z cichym, pe艂nym wstydu okrzykiem. Jego male艅ki gadzi m贸偶d偶ek poma艂u wyzwala艂 si臋 spod kontroli cz艂owieka.

Oui-Gon mia艂 ju偶 tylko dwa kroki do wylotu jaskini, gdy zobaczy艂 Obi-Wana, kt贸ry wypad艂 stamt膮d z podniesionym mieczem.

Obi-Wan zatrzyma艂 si臋 i z przera偶eniem spojrza艂 w niebo. Pocz膮tkowo my艣la艂, 偶e nadci膮gaj膮 ciemne burzowe chmury. Ale zaraz zorientowa艂 si臋, 偶e to stada pterosmok贸w przes艂aniaj膮 niebo. Wszystkie 艣ci膮ga艂y do jaski艅.

Nigdy jeszcze w swoim kr贸tkim 偶yciu nie by艂 a偶 tak przera偶ony. Nie m贸g艂 sobie nawet wyobrazi膰 czego艣 r贸wnie straszliwego. Nogi si臋 pod nim ugi臋艂y, w g艂owie mia艂 zupe艂n膮 pustk臋. Nie wiedzia艂, co robi膰.

Nagle ujrza艂 Qui-Gona zmierzaj膮cego ku niemu. Zn贸w wst膮pi艂a w niego nadzieja. Jedi wygl膮da艂 okropnie, krwawi艂 z licznych ran, jedno rami臋 zwisa艂o mu bezw艂adnie -ale 偶y艂!

  1. Znalaz艂e艣 daktylit? - krzykn膮艂.
    Oui-Gon kiwn膮艂 g艂ow膮.

  2. Co z Arconianami?

-呕yj膮, ale coraz gorzej z nimi. Spiesz si臋, mistrzu. B臋d臋 trzyma艂 stra偶 przy wej艣ciu.

Spodziewa艂 si臋, 偶e Oui-Gon raczej jego wy艣le z daktylitem do Arconian. Ale Jedi obdarzy艂 go tylko kr贸tkim spojrzeniem. W u艂amku sekundy ch艂opak zd膮偶y艂 jednak dostrzec w oczach mistrza podziw i szacunek.

-Wr贸c臋 niebawem - obieca艂 Oui-Gon i pobieg艂 w g艂膮b jaskini.

W tej samej chwili Pterosmoki uderzy艂y na Obi-Wana. Jego 艣wietlny miecz dwoi艂 si臋 i troi艂. Sycza艂, pali艂, ci膮艂. Potwory rycza艂y z b贸lu i co chwila kt贸ry艣 z nich pada艂, tworz膮c wok贸艂 ch艂opca barykad臋 martwych cia艂.

Obi-Wan walczy艂 lepiej ni偶 kiedykolwiek, lepiej nawet, ni偶 s膮dzi艂, 偶e w og贸le potrafi. Wiedzia艂 jednak, 偶e na d艂u偶sz膮 met臋 nie da rady setkom gad贸w.

Oui-Gon p臋dzi艂 ciemnym tunelem, 艣ciskaj膮c w r臋kach sakw臋 z daktylitem. Mija艂 po drodze Hutt贸w i whipidzk膮 stra偶. Nikt go nie zatrzyma艂.

W jego spojrzeniu by艂o co艣, co kaza艂o im si臋 trzyma膰 daleka. Ale sam Jemba nie czu艂 respektu przed Jedi. Zagrodzi艂 mu drog臋 swym ogromnym cielskiem.

Sta膰! - wrzasn膮艂. - Dok膮d to? Oui-Gon twardo popatrzy艂 mu w oczy.

- Lepiej ka偶 swoim ludziom obstawi膰 wyj艣cia - powiedzia艂 ostrzegawczo. - Mamy k艂opoty.

Ha! - za艣mia艂 si臋 Jemba. - Tw贸j g艂upawy pupilek ju偶 pr贸bowa艂 tej sztuczki.

W tym momencie jeden z pterosmok贸w rozwrzeszcza艂 si臋 gdzie艣 ca艂kiem blisko, tu偶 ko艂o wej艣cia do groty. D藕wi臋k by艂 nag艂y i przera偶ajqco g艂o艣ny. Kamienie zadr偶a艂y. Od艂amki sypn臋艂y si臋 ze stropu jak grad.

- Zacz臋艂o si臋 - stwierdzi艂 Jedi.

Wymin膮艂 zaskoczonego Hutta i pobieg艂 dalej, do pie­czary Arconian.

Grelb w艣lizgn膮艂 si臋 miedzy dwa wielkie g艂azy i po艂o偶y艂 w pozycji strzeleckiej, z miotaczem gotowym do strza艂u. Bacznie obserwowa艂, co si臋 dzieje. Straci艂 szans臋 zabicia Oui-Gon Jinna. Du偶y Jedi by艂 ju偶 w 艣rodku, poza zasi臋giem ognia. Ale ma艂y Jedi strzeg艂 wej艣cia do jaskini ze swoim 艣wietlnym mieczem.

Skoro nie mo偶e dosi臋gnq膰 mistrza, musi na razie zado­woli膰 si臋 uczniem.

Pterosmoki sfruwa艂y dziesi膮tkami ze ska艂, otaczaj膮c ch艂opca coraz cia艣niejszym kr臋giem. Nawet Grelb podziwia艂 jego odwag臋. M艂ody Jedi zadawa艂 b艂yskawiczne ciosy mieczem, nie wykazuj膮c przy tym 艣ladu zm臋czenia. Nieomal szkoda takiego zabi膰...

B艂yskawica rozdar艂a niebo. Deszcz zab臋bni艂 o kamienie nad g艂ow膮 Hutta. Grelb ucieszy艂 si臋 - w tej nad wyraz niewygodnej kryj贸wce przynajmniej jest sucho.

Podni贸s艂 miotacz i spr贸bowa艂 wzi膮膰 na cel m艂odego Jedi. 艢wietlny miecz ch艂opca sia艂 spustoszenie w艣r贸d ptero-smok贸w.

Wszystko czego teraz potrzebuj臋 - my艣la艂 Grelb - to kr贸tki moment, gdy b臋d臋 mia艂 go na muszce. Tylko jeden moment..."

ROZDZIA艁 22

Takiej bitwy Obi-Wan nawet sobie nie wyobra偶a艂. Nie czu艂 strachu. Pogodzi艂 si臋 ju偶 z my艣l膮, 偶e zginie. Ten ko­szmar go przerasta艂. Chodzi艂o mu ju偶 tylko o to, by jak najd艂u偶ej chroni膰 Arconian. Mo偶e da膰 im w ten spos贸b szans臋 ucieczki.

Gniew go opu艣ci艂. Nie czu艂 nienawi艣ci do g艂odnych be­stii, kt贸re wci膮偶 spada艂y z ciemniej膮cego nieba.

Moc by艂a jego sprzymierze艅cem.

Czu艂 wyra藕nie, jak kieruje jego ruchami, jak pulsuje w nim i w ci膮gle atakuj膮cych gadach. Odbi艂 si臋 od ziemi, przekozio艂kowa艂 wysoko w powietrzu i spad艂 z g贸ry w k艂臋bowisko 艣liskich cia艂. Miecz w jego r臋kach zdawa艂 si臋 ta艅czy膰 i sama walka zacz臋艂a przypomina膰 taniec.

Ale to by艂 taniec 艣mierci.

Zatracaj膮c si臋 ca艂kiem w p艂ynnych, szybkich ruchach, Obi-Wan dozna艂 dziwnej przemiany. Zacz膮艂 wyczuwa膰 subtelne zapowiedzi tego, co mia艂o si臋 zdarzy膰 dopiero za chwil臋. Przeczuwa艂 ataki, zanim jeszcze nast膮pi艂y. Intuicyjnie uskakiwa艂 przed ciosami pot臋偶nych gadzich ogon贸w. Najl偶ejsze drgnienia mi臋艣ni pterosmok贸w podpowiada艂y

mu od razu, z kt贸rej strony nast膮pi atak. Wok贸艂 niego pi臋­trzy艂y si臋 martwe cia艂a gad贸w.

Po jakim艣 czasie zacz膮艂 si臋 jednak oglgda膰 w stron臋 wylotu jaskini. W jego g艂owie zrodzi艂 si臋 pewien plan. Je艣li zdo艂a przenie艣膰 walk臋 w to miejsce, cia艂a zabitych ptero-smok贸w zablokuj膮 wej艣cie. A potem nast臋pne i jeszcze na­st臋pne. Ile tylko zdo艂a. Je偶eli 偶ywe gady nie dostan膮 si臋 do 艣rodka, Arconianie mog膮 mie膰 szans臋 prze偶ycia.

Z dzik膮 furi膮 rzuci艂 si臋 w t臋 stron臋. Ju偶 by艂 blisko cie­mnego otworu, gdy nagle dobieg艂 go dobrze znany tubalny 艣miech.

Dobra robota, ma艂y! - rechota艂 Jemba. Ogromny Hutt wy艣lizn膮艂 si臋 z mroku jaskini. Trzyma艂 odbezpieczony miotacz.

Obi-Wan ledwo mia艂 czas spojrze膰 na niego. Trzy pte-rosmoki zaatakowa艂y jednocze艣nie, blokujac wej艣cie do groty.

Pom贸偶 mi! - krzykn膮艂 Obi-Wan do Jemby. Hutt m贸g艂by teraz z 艂atwo艣ci膮 zastrzeli膰 potwory. Ch艂opak nie mia艂 z艂udze艅: Jemba nie zechce chroni膰 jego, ale na pew­no b臋dzie chcia艂 ratowa膰 w艂asn膮 sk贸r臋.

Oczywi艣cie - chichota艂 Hutt. - Pomog臋 ci... umrze膰! Podni贸s艂 miotacz i wycelowa艂 prosto w g艂ow臋 Obi--Wana.

Grelb zwali艂 si臋 ci臋偶ko na ska艂臋. Pterosmoki le偶a艂y po­kotem u st贸p Obi-Wana. Ch艂opak by艂 ju偶 blisko wylotu ja­skini. Jego jasna sylwetka by艂a dobrze widoczna na tle ciemnego otworu.

Hutt za艣mia艂 si臋 cicho do siebie. Taka okazja mo偶e si臋 ju偶 nie powt贸rzy膰. Szybko poci膮gn膮艂 za cyngiel.

Buchn膮艂 p艂omie - lecz ku zdumieniu Grelba ch艂opak musia艂 wyczu膰, co si臋 艣wi臋ci, bo w por臋 uskoczy艂 na bok. Strza艂 omin膮艂 go o centymetry.

Hutt zawy艂 z w艣ciek艂o艣ci i z艂o偶y艂 si臋 do nast臋pnego strza艂u. Teraz ju偶 nie m贸g艂 chybi膰. Lecz wtedy w艂a艣nie poczu艂 uchwyt straszliwych z臋b贸w na swoim ogonie. Zbyt mocno si臋 skupi艂 na Obi-Wanie. Zapomnia艂 zabezpieczy膰 ty艂y. Nie zd膮偶y艂 nawet krzykn膮膰, gdy wielki gad wygarn膮艂 go z kryj贸wki jak robaka.

Obi-Wan przystan膮艂, dysz膮c ci臋偶ko. Czu艂 Moc. Wiedzia艂, 偶e ogie nadejdzie znik膮d i z gro藕nym sykiem przemknie ko艂o jego g艂owy. Nic nie mog艂o go zaskoczy膰.

Natomiast Jemb臋 czeka艂a przykra niespodzianka.

Ogromny Hutt przycisn膮艂 sw贸j miotacz do piersi, szy­kuj膮c si臋 do strza艂u. Nagle spojrza艂 na kikut swego ogona, jakby jeszcze nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e naprawd臋 zosta艂 oka­leczony przez m艂odego Jedi.

- Ha, dobrze! - za艣mia艂 si臋 przera偶aj膮co.

W zdumieniu patrzy艂 na Obi-Wana, l wtedy uderzy艂 grom, rozb艂ys艂o 艣wiat艂o. Jemba nie zd膮偶y艂 nawet pomy艣le膰, 偶e to koniec. Jego cia艂o osun臋艂o si臋 w mulisty grunt.

Obi-Wan przez moment obserwowa艂 t臋 scen臋, ale wrzask pterosmok贸w natychmiast przywr贸ci艂 go do rzeczywisto艣ci. Musia艂 si臋 zaj膮膰 sob膮, nie Jemb膮. Ledwo zdo艂a艂 unikn膮膰 wielkich z臋b贸w gada, kt贸ry w艂a艣nie zaatakowa艂 z g贸ry.

M贸wi艂em ci, by艣 si臋 za bardzo nie zbli偶a艂 do przeciwnika.

- Oui-Gon niespodziewanie wynurzy艂 si臋 z jaskini. Jego miecz 艣wieci艂 ostrym zielonym 艣wiat艂em. - Zdaje si臋, 偶e potrzebujesz pomocy.

ROZDZIA艁 23

Walczyli od tej chwili rami臋 w rami臋, a Moc kr膮偶y艂a pomi臋dzy nimi, tak 偶e bez s艂贸w wiedzieli, co robi膰, jak si臋 porusza膰, gdzie uderza膰. Gdy Oui-Gon wysuwa艂 si臋 naprz贸d, Obi-Wan os艂ania艂 go z ty艂u. Gdy Obi-Wan przeskakiwa艂 na praw膮 stron臋, Oui-Gon natychmiast znaj­dowa艂 si臋 po lewej. Dzia艂ali jak jeden sprawny wojownik w dw贸ch cia艂ach, z dwoma mieczami w d艂oniach.

ClafHa wspomaga艂a ich dzielnie swoim miotaczem. Ju偶 wcze艣niej wraz z Oui-Gonem rozdzieli艂a daktylit mi臋dzy Arconian, tak 偶e i oni od偶yli na tyle, by przy艂膮czy膰 si臋 do walki. Z Si Treemb膮 na czele pilnowali, by 偶aden gad nie przedosta艂 si臋 w g艂qb jaskini.

Plan Obi-Wana okaza艂 si臋 bardzo dobry. Cia艂a ptero-smok贸w zawala艂y wszystkie wyj艣cia, blokuj膮c dost臋p in­nym. Obi-Wan, Oui-Gon i ClafHa zostawiali wsz臋dzie nieliczne stra偶e, a sami posuwali si臋 wci膮偶 dalej i dalej. W ka偶dej kolejnej pieczarze walka zaczyna艂a si臋 od nowa.

Jemba przed 艣mierci膮 kaza艂 swoim Huttom i Whipidom broni膰 jaski od zewn膮trz; mieli strzela膰 do pterosmok贸w atakuj膮cych z powietrza. Ta strategia okaza艂a si臋 zgubna.

Wielu g贸rnik贸w ponios艂o 艣mier膰. W ko艅cu Obi-Wan i Oui-Gon zdo艂ali przekona膰 reszt臋, 偶e lepiej walczy膰 u wej艣cia do jaskini, u偶ywaj膮c cia艂 zabitych gad贸w jako tarczy.

Obaj Jedi wraz z g贸rnikami bronili wej艣膰, lecz gady w tym czasie przegryza艂y si臋 przez ska艂臋, robi膮c nowe otwory. Atakowa艂y obro艅c贸w z g贸ry, z boku, od ty艂u. Sytuacja pogarsza艂a si臋 z ka偶d膮 chwil膮.

Wtedy Arconianie wkroczyli do akcji. Niebawem sta艂o si臋 jasne dla wszystkich, 偶e nie s膮 tch贸rzami. Urodzili si臋 w jaskiniach swojej planety, wi臋c ciemno艣膰 nie robi艂a na nich wra偶enia. Wydawali si臋 wr臋cz stworzeni do walki w takich warunkach. Ku zaskoczeniu Hutt贸w i Whipid贸w obudzi艂 si臋 w nich prawdziwy duch bojowy. Walczyli z furi膮, o kt贸r膮 nikt by ich wcze艣niej nie podejrzewa艂.

呕aden gad nie m贸g艂 ju偶 niepostrze偶enie przedosta膰 si臋 w g艂膮b tunelu. Kiedy przegryza艂 si臋 przez strop, Arconianie ju偶 tam czekali. Walczyli tak zaciekle, 偶e Whipidzi i Huttowie w ko艅cu wycofali si臋, pozostawiaj膮c im zako艅czenie walki.

Zapada艂a noc, a Obi-Wan i Oui-Gon ci膮gle jeszcze zmagali si臋 z gadami przy wej艣ciu do ostatniej z jaski艅. Dym bucha艂 ze smoczych paszcz, gdy potwory wydawa艂y sw贸j 艣widruj膮cy wrzask. Nie by艂 to ju偶 jednak okrzyk wojenny, lecz sygna艂 do odwrotu. W pewnej chwili wszystkie naraz krzykn臋艂y dziko, zamacha艂y ogromnym skrzyd艂ami i wzbi艂y si臋 w niebo. Dwukrotnie jeszcze zako艂owa艂y nad wysepk膮, a potem odlecia艂y gdzie艣 w dal.

Kiedy bitewna furia wygas艂a w Huttach i Whipidach, Obi-Wan by艂 pewien, 偶e to zwyk艂y moment odpr臋偶enia

Dopiero gdy wielki Whipid podszed艂 i poklepa艂 go przyja­藕nie po ramieniu, gdy Huttowie otoczyli go ko艂em, bij膮c brawo, zrozumia艂, 偶e jest w tym co艣 wi臋cej. 呕e co艣 si臋 na­prawd臋 zmieni艂o mi臋dzy nimi. Dawni wrogowie stali si臋 teraz przyjaci贸艂mi.

呕aden potem nie protestowa艂, gdy ch艂opiec wraz z Qui-Gonem przeszukali rzeczy Jemby, znale藕li reszt臋 daktylitu i rozdali go Arconianom.

Z powodu g艂upich rozkaz贸w Jemby ponad trzystu g贸r­nik贸w Korporacji Pozaplanetarnej straci艂o 偶ycie w tej bitwie. Zosta艂o te偶 zabitych osiemdziesi臋ciu siedmiu Arco-nian. 呕a艂obny lament wype艂ni艂 jaskinie. Arconianie op艂aki­wali swoich braci.

Obi-Wan zatrzyma艂 siew jaskini, patrz膮c na przyjaciela. Dla Si Treemby by艂 to czas sp臋dzony w艣r贸d swoich. Ch艂opiec rozumia艂 to dobrze. Po艂o偶y艂 mu r臋k臋 na ramieniu, 艣cisn膮艂 kr贸tko i odszed艂. Nie potrafi艂 inaczej wyrazi膰 wsp贸艂czucia.

Liczba g贸rnik贸w spad艂a po tej bitwie prawie do po艂owy. Podczas gdy Arconianie grzebali swoich po­leg艂ych, ClafHa snu艂a ju偶 plany na przysz艂o艣膰. Posz艂a do jednego z oficer贸w Jemby, starego Hutta imieniem Aggaba.

S艂uchaj, Aggaba - rzek艂a bez zb臋dnych wst臋p贸w -chc臋 zatrudni膰 ciebie i twoich ludzi.

Kt贸rych? - zapyta艂 podejrzliwie Hutt.

-Wszystkich. Pe艂nisz teraz obowi膮zki dow贸dcy, przy­najmniej do czasu, a偶 wyl膮dujemy na Bandomeer. Wykupi臋 wasze kontrakty.

-I co dalej? - Oczki Aggaby zamruga艂y przebiegle, jakby m贸wi艂: 鈥濧 co ja z tego b臋d臋 mia艂?"

Zapraszam was do wsp贸艂pracy z nasz膮 korporacj膮 -powiedzia艂a ClafHa. - My uczciwie dzielimy zyski miedzy pracownik贸w. To dla was chyba pewien post臋p, prawda? Przemy艣l to. Gdy dolecimy na Bandomeer, twoi szefowie odwo艂aj膮 ci臋 natychmiast ze stanowiska i postawi膮 kogo艣 innego na twoim miejscu. Masz teraz szans臋, by uciec z Korporacji Pozaplanetarnej i podpisa膰 z nami d艂ugoter­minowy kontrakt na znacznie lepszych warunkach.

Aggaba nerwowo oblizywa艂 usta i toczy艂 doko艂a og艂upia艂ym wzrokiem.

Moi ludzie nie s膮 tani - odrzek艂 w ko艅cu. - M贸g艂bym za偶膮da膰, powiedzmy, po dwa tysiqce od ka偶dego...

Wszystko, co dostaniesz - odpar艂a ClafHa - wr贸ci przecie偶 do twoich chlebodawc贸w. Ale mam lepsz膮 propo­zycj臋. Dam ci po dwadzie艣cia za pracownika, plus osobista premia: dwadzie艣cia tysi臋cy. To ode mnie, ca艂kiem ekstra.

Aggaba wyba艂uszy艂 na ni膮 oczy, nie dowierzaj膮c w艂as­nemu szcz臋艣ciu. ClafHa nie pokaza艂a po sobie, jak bardzo si臋 cieszy z takiego obrotu sprawy. Hutt przyj膮艂 jej warunki wy艂膮cznie dla w艂asnej korzy艣ci, lecz dzi臋ki temu reszta g贸rnik贸w odzyska wolno艣膰.

ROZDZIA艁 24

Oui-Gon wiedzia艂, kiedy musi przyzna膰 si臋 do b艂臋du. Nie doceni艂 Obi-Wana Kenobiego.

Naprawa Monumentu by艂a ju偶 prawie na uko艅czeniu. Mieli wyruszy膰 o 艣wicie. Rycerz oddali艂 si臋 od statku, by po raz ostatni spojrze膰 na morze. Potrzebowa艂 chwili samotno艣ci. Chcia艂 przemy艣le膰 wszystko, co si臋 sta艂o.

Fale rozbija艂y si臋 o ska艂y male艅kiej wysepki, otoczonej przez bezmiar oceanu. 艢wiat艂o pi臋ciu ksi臋偶yc贸w zaczyna艂o ju偶 bledn膮c niebo na wschodzie przybiera艂o ja艣niejsz膮 barw臋. Wstawa艂 dzie艅.

Oui-Gon przypomnia艂 sobie s艂owa Yody, wypowiedziane zaledwie trzy dni temu: 鈥濩zasami w zgodzie z w艂asnym przeznaczeniem nie jeste艣my. Je艣li dzi艣 ucznia nie wybie­rzesz, los za ciebie dokona膰 wyboru mo偶e".

Ci膮gle jednak nie by艂 pewien, czy to los wybra艂 tego ch艂opca na jego Padawana, czy te偶 po prostu zostali razem rzuceni w t臋 przygod臋. Czy偶 nie przypadkiem zd膮偶ali obaj na Bandomeer? Ch艂opca wys艂a艂 tam Yoda, a Qui-Gona - Senat. Konkretnie, sam Najwy偶szy Kanclerz. Niemo偶liwe, by Yoda porozumiewa艂 si臋 z nim w tej sprawie

Ale mo偶e jakie艣 inne si艂y porozumia艂y si臋 nad g艂owami ch艂opca i rycerza?

Razem lecieli na planet臋 Bandomeer, a Qui-Gona nie opuszcza艂o natr臋tne przeczucie dotycz膮ce ich przysz艂o艣ci.

Ale nie tylko o przeczucia chodzi艂o. Nie jest 艂atwo dotkn膮膰 umys艂u drugiego cz艂owieka. Nawet Jedi ma trudno艣ci z porozumiewaniem si臋 na odleg艂o艣膰 z innym Jedi. Taka wi臋藕 istnieje tylko miedzy bliskimi przyjaci贸艂mi... lub miedzy rycerzem i jego Padawanem.

Po raz pierwszy w 偶yciu Oui-Gon naprawd臋 nie wiedzia艂, co robi膰.

Gdy 艣cie偶ka jest niepewna, lepiej czeka膰, ot co". Yoda powtarza艂 mu to setki razy. Teraz mia艂 szans臋 skorzysta膰 z tej rady, cho膰 w g艂臋bi ducha przypuszcza艂, 偶e mistrz pr贸buje go w ten spos贸b sprowokowa膰 do czego艣 wr臋cz przeciwnego. Ale Yoda ma racj臋. Nie musi od razu prosi膰 Obi-Wana, by zosta艂 jego Padawanem. Mo偶e jeszcze z tym zaczeka膰.

A przy okazji przyjrze膰 si臋 dok艂adniej ch艂opcu. Mieli zupe艂nie inne zadania na Bandomeer, ale przecie偶 nic nie szkodzi od czasu do czasu rzuci膰 okiem na jego poczynania. Jedna przygoda to za ma艂o, by wypr贸bowa膰 nowicjusza. Powinni spotyka膰 si臋 cz臋艣ciej. Dopiero wtedy b臋dzie mo偶na orzec z ca艂膮 pewno艣ci膮, czy Obi-Wan Kenobi nadaje si臋 na Rycerza Jedi. Bandomeer to niez艂a pr贸ba cha-rakteru. Ch艂opak nie jest zachwycony misj膮, kt贸r膮 otrzyma艂...

Oui-Gon u艣miechn膮艂 si臋 mimo woli. Co za pomys艂, zrobi膰 z niego rolnika! Przecie偶 na pierwszy rzut oka wida膰,

偶e jest stworzony do ca艂kiem innych rzeczy. Powinien zosta膰 Padawanem, to jasne. Ale czy na pewno jego, Oui-Gona, Padawanem?

B臋dzie zwleka艂 z decyzj膮, jak d艂ugo si臋 da. Ch艂opak musi mie膰 dostatecznie siln膮 osobowo艣膰, by pokona膰 cie艅 swego poprzednika. A cie Xanatosa by艂 d艂ugi i bardzo, bardzo g艂臋boki...

Oui-Gon odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 w stron臋 statku, zostawiaj膮c za sob膮 strome ska艂y wybrze偶a. Tak, b臋dzie mia艂 oko na Obi-Wana.

Gdzie艣 w 艣rodku m臋czy艂o go dziwne poczucie, 偶e wszystko ju偶 zosta艂o postanowione i 偶e los w decyduj膮cej chwili nie zostawi mu wyboru.

Wszed艂 w labirynt korytarzy Monumentu i odnalaz艂 kabin臋 ch艂opca. Zapuka艂 do drzwi.

Prosz臋! - zawo艂a艂 Obi-Wan. Siedzia艂 po turecku na 艂贸偶ku, wpatruj膮c si臋 w g贸rskie zbocza. - Ciesz臋 si臋, 偶e opuszczam to miejsce - powiedzia艂 cicho po s艂owach po­witania. - Widzia艂em tu zbyt wiele 艣mierci.

Sprawi艂e艣 si臋 bez zarzutu - powiedzia艂 Oui-Gon.

- Czu艂em, 偶e prowadzi ci臋 Moc.

-To by艂o... zdumiewaj膮ce - odrzek艂 spokojnie ch艂opiec.

- S膮dzi艂em, 偶e znam Moc. Teraz widz臋, 偶e ledwie dotkn膮艂em
r膮bka tego, czym ona mo偶e by膰. Przez ca艂e lata by艂em pewien, 偶e
jestem jej godny... co za pycha, Qui-Gonie. Dopiero teraz widz臋
w艂asn膮 ma艂o艣膰. Nie, nie jestem wart, by Moc dzia艂a艂a przeze
mnie. - Spojrza艂 na rycerza. - Rozumiesz, co mam na my艣li?

Oui-Gon u艣miechn膮艂 si臋.

- Dojrzewasz, ch艂opcze - powiedzia艂 ciep艂o. - l wierz mi, dobrze ci臋 rozumiem.

Zapad艂o milczenie, ale w tym milczeniu nie by艂o napi臋cia. Wcze艣niej Jedi zawsze w takiej ciszy s艂ysza艂 nieme, natarczywe b艂agania ch艂opca. Teraz czu艂 tylko jego szacunek dla swoich uczu膰 i zgod臋 na w艂asny los. To by艂o prawdziwe zwyci臋stwo Obi-Wana. Zwyci臋stwo nad samym sob膮.

To zrobi艂o wra偶enie na Qui-Gonie.

Jutro zn贸w zaczniemy 艣ciga膰 swoje przeznaczenie -powiedzia艂. - Obawiam si臋, 偶e na Bandomeer nie b臋dzie lekko...

Obi-Wan podchwyci艂 pe艂ne troski spojrzenie jego ciem­nych oczu. Ale gdzie艣 na ich dnie czai艂a si臋 Moc.

Wiem - powiedzia艂 ch艂opiec. - Ja czuj臋 to samo.

POS艁OWIE

Obi-Wdn Kenobi wyr贸s艂 w 艢wi膮tyni Jedi na Coruscant, cywilizowanej planecie, gdzie by艂o pe艂no ludzi i wok贸艂 wznosi艂y si臋 drapacze chmur.

Kiedy Monument dosta艂 si臋 w atmosfer臋 Bandomeer, ch艂opak nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od wizjera. Trudno mu by艂o uwierzy膰, 偶e gdzie艣 w galaktyce jest 艣wiat pokryty zieleni膮, pe艂en dzikich las贸w, skalistych g贸r i bezbrze偶nych ocean贸w. Tyle przestrzeni! Czy w og贸le mo偶e istnie膰 co艣 podobnego?

Za to port wygl膮da艂 raczej skromnie. By艂 to po prostu ma艂y hangar, w kt贸rym ledwo m贸g艂 si臋 zmie艣ci膰 frachtowiec wielko艣ci Monumentu. Obi-Wan ostro偶nie schodzi艂 za Qui-Gonem po niepewnych schodkach.

Oficer policji planetarnej czeka艂 ju偶 na nich. Ujrzawszy z daleka Qui-Gona, spiesznie ruszy艂 w jego stron臋.

Witamy, witamy! - zawo艂a艂. - Moje biura s膮 do pa艅­skiej dyspozycji.

Oui-Gon skin膮艂 g艂ow膮.

Mo偶e mi pan powiedzie膰, co si臋 tutaj w艂a艣ciwie dzieje? Najwy偶szy Kanclerz m贸wi艂, 偶e potrzebujecie mojej pomocy. Czemu w艂a艣nie mojej?

- Sadz臋, 偶e to si臋 wyja艣ni w swoim czasie - odrzek艂 oficer.

D艂ugo potrz膮sa艂 r臋k膮 Qui-Gona, rozp艂ywaj膮c si臋 w grzeczno艣ciach. A potem wr臋czy艂 mu jakie艣 pismo. Rycerz rzuci艂 na nie okiem i w jednej chwili jego twarz zmieni艂a si臋 nie do poznania.

Obi-Wan zerkn膮艂 mu przez rami臋. By艂o tam tylko jedno zdanie, a brzmia艂o ono: 鈥濩zekam na ten dzie艅".

I podpis: 鈥瀀anatos".



Wyszukiwarka