J.D. ROBB
To by艂o morderstwo.
Czterdzie艣ci pi臋ter ni偶ej nadal toczy艂o si臋 偶ycie - ha艂a艣liwe, irytuj膮ce, oboj臋tne na 艣mier膰.
Maj na nowojorskiej ulicy jak zwykle zapiera艂 dech w piersiach. Sprzedawcy kwiat贸w rozstawili na chodnikach pachn膮ce kramy. Cho膰 raz , mimo kork贸w, w powietrzu unosi艂 si臋 zapach nie przypominaj膮cy spalin.
Przechodnie poruszali si臋 w tempie zale偶nym od nastroju. Niekt贸rzy w po艣piechu przeciskali si臋 mi臋dzy spacerowiczami, inni nerwowo rozgl膮dali si臋 w poszukiwaniu powietrznych autobus贸w. Wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w miasta, zgodnie z zaleceniami projektant贸w mody na wiosn臋 2059, mia艂a na sobie koszule z d艂ugimi r臋kawami i T - shirty w jaskrawych kolorach.
W tym sezonie nawet sprzedawane na ulicach napoje przyci膮ga艂y wzrok intensywnymi kolorami. W贸zki z kie艂baskami sojowymi ton臋艂y w smakowicie pachn膮cej mgle, a apetyczny zapach jedzenia miesza艂 si臋 z balsamicznym powietrzem wieczoru.
Korzystaj膮c z resztek dziennego 艣wiat艂a, m艂odzi nowojorczycy okupowali publiczne korty i boiska, oddaj膮c si臋 intensywnym 膰wiczeniom. W pocie czo艂a ta艅czyli, uganiali si臋 za pi艂kami i rzutkami lub podci膮gali na dr膮偶kach. Wypo偶yczalnie wideo na Times Square 艣wieci艂y pustkami, bo na ulicach dzia艂y si臋 ciekawsze rzeczy. Jedynie w艂a艣ciciele sex - shop贸w nie narzekali na brak klienteli.
Wiosn膮, jak zwykle, ros艂o zainteresowanie pornografi膮.
Autobusy powietrzne zwalnia艂y przed centrami handlowymi. Migoc膮ce 艣wiat艂a na parkingach zach臋ca艂y do postoju przed coraz to nowymi sklepami.
Kupuj i b膮d藕 szcz臋艣liwy! A jutro? Kupisz jeszcze wi臋cej.
Go艣cie bar贸w i restauracji relaksowali si臋 przy stolikach w ogr贸dkach. Jedz膮c kolacje i popijaj膮c drinki rozmawiali o swoich planach, pi臋knej pogodzie, codziennych troskach.
Ulica t臋tni艂a 偶yciem, podczas gdy w wie偶owcu 艣mier膰 zbiera艂a swoje 偶niwo.
Nie wiedzia艂 jak si臋 nazywa. I tak imi臋, kt贸re nada艂a jej matka po urodzeniu nie mia艂o znaczenia. Jeszcze mniej obchodzi艂o go jak si臋 nazywa艂a schodz膮c z tego 艣wiata.
Jedyne co si臋 liczy艂o to jej obecno艣膰. Pojawi艂a si臋 akurat w tym miejscu. Akurat o tej porze.
Przysz艂a do apartamentu 4602, 偶eby sprawdzi膰 czy wszystko jest w porz膮dku. By艂 cierpliwy, a ona nie kaza艂a na艅 siebie zbyt d艂ugo czeka膰.
Mia艂a na sobie czarny, elegancki uniform i 艣nie偶nobia艂y fartuszek, taki jaki nosz膮 wszystkie pokoj贸wki w Palace, najlepszym hotelu w mie艣cie. Zgodnie z wymogami dyrekcji g艂adko zaczesa艂a l艣ni膮ce, kasztanowe w艂osy i spi臋艂a je na karku czarn膮 klamr膮.
By艂a m艂oda i 艂adna. Sprawi艂a mu tym dodatkow膮 rado艣膰. Przecie偶 i tak by to zrobi艂, nawet gdyby mia艂a 90 lat i twarz wied藕my.
Zadanie okaza艂o si臋 du偶o przyjemniejsze, kiedy zauwa偶y艂, 偶e jest m艂oda, atrakcyjna ma zar贸偶owione policzki i 艂adne ciemne oczy.
Oczywi艣cie najpierw zadzwoni艂a. Dwa razy z kr贸tk膮 regulaminow膮 przerw膮. Zd膮偶y艂 w tym czasie ukry膰 si臋 w przepastnej szafie w sypialni.
Otworzy艂a drzwi za pomoc膮 karty identyfikacyjnej.
- Obs艂uga hotelowa! - odezwa艂a si臋 艣piewnym g艂osem, w spos贸b, w jaki pokoj贸wki og艂aszaj膮 swoje przybycie do zwykle pustych pokoi.
Nie zatrzyma艂a si臋 w sypialni. Od razu wesz艂a do 艂azienki, by wymieni膰 r臋czniki, z kt贸rych od rana korzysta艂 go艣膰 nazwiskiem James Priori.
Myj膮c wann臋 , dla dodania sobie animuszu, nuci艂a pod nosem jak膮艣 melodi臋. Gwi偶d偶 , kiedy pracujesz, pomy艣la艂, nie odrywaj膮c od niej wzroku. Jeszcze tylko chwil臋.
Czeka艂 a偶 wr贸ci. Rzuci艂a r臋czniki na pod艂og臋 przed drzwiami, po czym podesz艂a do 艂贸偶ka by poprawi膰 b艂臋kitn膮 po艣ciel.
Uwa偶nie z艂o偶y艂a kap臋 w lewym rogu 艂贸偶ka, formuj膮c idealnie r贸wny tr贸jk膮t. Zauwa偶y艂, 偶e jest zadowolona z rezultatu. Jemu te偶 si臋 podoba艂o.
Poruszy艂a si臋 jak b艂yskawica. Ledwo k膮tem oka dostrzeg艂a za plecami jaki艣 ruch, by艂 ju偶 na niej. Krzycza艂a, przera藕liwie, g艂o艣no, bez przerwy ale pokoje w Palace by艂y d藕wi臋koszczelne.
Chcia艂, 偶eby krzycza艂a. Wprawi艂a go tym w dobry nastr贸j. Mi艂o pracowa膰 w takich warunkach.
Pr贸bowa艂a wydoby膰 s艂u偶bowy biper z kieszeni fartuszka ale wykr臋ci艂 jej r臋k臋. Szarpn膮 tak mocno, 偶e dziewczyny krzyk przeszed艂 w agonalne skomlenie.
- No nie, tym si臋 bawi膰 nie b臋dziemy. - Odebra艂 jej biper ii rzuci艂 pod 艣cian臋. - Nie spodoba ci si臋 - ostrzeg艂 - ale przecie偶 nie w tym rzecz. Najwa偶niejsze 偶e ja to lubi臋.
Zacisn膮艂 d艂onie na jej szyi i podni贸s艂 j膮 z pod艂ogi. By艂a lekka, nie wa偶y艂a nawet 50 kilogram贸w. Trzyma艂 ja w g贸rze a偶 z braku tlenu zawis艂a bezw艂adnie w jego r臋kach.
Mia艂 przy sobie strzykawk臋 ze 艣rodkiem uspokajaj膮cym, na wszelki wypadek ale przy tak drobnej kobiecie wydawa艂a si臋 zbyteczna.
Kiedy pu艣ci艂 ofiar臋, upad艂a na kolana. Zatar艂 z zadowoleniem r臋ce i u艣miechn膮艂 si臋 promiennie.
- Muzyka - wyda艂 polecenie.
Z g艂o艣nika pop艂yn臋艂a zaprogramowana specjalnie na t膮 okazj臋 aria z Carmen.
Upojne, pomy艣la艂, nabieraj膮c w p艂uca powietrza jak gdyby chcia艂 w ten spos贸b poczu膰 zapach d藕wi臋k贸w.
- No to do roboty.
Pogwizdywa艂, bij膮c j膮. Nuci艂, kiedy gwa艂ci艂. Zanim j膮 udusi艂 zacz膮艂 艣piewa膰.
艢mier膰 ma wiele r贸偶nych twarzy, a 艣mier膰 gwa艂towna dodatkowo kryje si臋 za mask膮. Zadanie polega na odkryciu jej prawdziwego oblicza. Dopiero wtedy mo偶na wymierzy膰 sprawiedliwo艣膰.
Bez wzgl臋du na to, czy morderstwo pope艂niono z zimn膮 krwi膮, czy w afekcie musia艂a dotrze膰 do jego 藕r贸de艂. To jedyne, co mog艂a zrobi膰 dla ofiary.
Tej nocy Eve Dallas, porucznik nowojorskiej policji, trzyma艂a odznak臋, s艂u偶bowy pistolet i komunikator w male艅kiej jedwabnej torebce, kt贸ra od pocz膮tku wydawa艂a jej si臋 zbyt frywolna.
Zamiast munduru mia艂a na sobie cienk膮 b艂yszcz膮c膮 sukni臋 wieczorow膮 w kolorze dojrza艂ej moreli, 艣ci艣le przylegaj膮c膮 do jej szczup艂ego cia艂a. Odwa偶ny dekolt w kszta艂cie litery V ods艂ania艂 nagie plecy. Szyj臋 zdobi艂 sznur brylant贸w. Dwa kamienie b艂yszcza艂y tak偶e w uszach, kt贸re niedawno, w chwili s艂abo艣ci, zgodzi艂a si臋 przek艂u膰.
W kr贸tkie kasztanowe w艂osy wpi臋艂a brylanty, przypominaj膮ce krople deszczu. Zawsze, gdy wk艂ada艂 eleganck膮 bi偶uteri臋 czu艂a si臋 nieswojo.
Cho膰 w jedwabiu i w drogich kamieniach wygl膮da艂a osza艂amiaj膮co , nadal pozosta艂a czujn膮 policjantka. Jej ch艂odne br膮zowe oczy bez ustanku obserwowa艂y przestronn膮 sal臋 balow膮, twarze go艣ci i ochroniarzy. Czu艂a si臋 ca艂kowicie odpowiedzialna za bezpiecze艅stwo.
Bezszelestne kamery, zmy艣lnie ukryte w gipsowych kasetonach, ca艂y czas pracowa艂y, rejestruj膮c wszystko co dzia艂o si臋 na sali.
Nowoczesne skanery by艂y w stanie wy艂owi膰 ka偶dego, kto pr贸bowa艂 by wnie艣膰 lub ukry膰 niebezpieczne przedmioty. Wi臋kszo艣膰 kelner贸w obs艂uguj膮cych przyj臋cie stanowili specjalnie wyszkoleni pracownicy ochrony.
Na bal wpuszczano tylko zaproszonych go艣ci. Czytnik znajduj膮cy si臋 przy drzwiach sprawdza艂 autentyczno艣膰 hologramu na ka偶dym zaproszeniu. Powodem dla kt贸rego przedsi臋wzi臋to tak wyj膮tkowe 艣rodki ostro偶no艣ci, by艂a bi偶uteria i dzie艂a sztuki o warto艣ci 578 mln dolar贸w wystawione w Sali balowej.
Wszystkie gabloty zosta艂y zabezpieczone przed rozbiciem. Niezliczone czujniki bez przerwy mierzy艂y nat臋偶enie 艣wiat艂a i temperatur臋, by艂y w stanie wykry膰 ka偶d膮 zmian臋 ci臋偶aru, rejestrowa艂y najmniejszy nawet ruch. Gdyby kt贸ry艣 z go艣ci lub kto艣 z obs艂ugi spr贸bowa艂 ruszy膰 z miejsca cho膰by kolczyk, natychmiast zablokowa艂by automatyczne drzwi i w艂膮czy艂 alarm. W ci膮gu kilku sekund na Sali pojawiliby si臋 najlepsi ochroniarze wyselekcjonowani z oddzia艂贸w specjalnych nowojorskiej policji.
Eve, z wrodzonym sobie cynizmem, 偶e ca艂e to przedsi臋wzi臋cie jest jedynie niepotrzebna pokus膮 dla z艂odziei. Zbyt wielu zwiedzaj膮cych, zbyt 艂atwy dost臋p do eksponat贸w, zbyt du偶a powierzchnia wystawy ale poza tym wszystko by艂o do艣膰 sprawnie zorganizowane.
Tak, jak tego oczekiwa艂a od Roarka.
- I c贸偶, pani porucznik? - w jego pytaniu przebrzmiewa艂a nutka rozbawienia, a mo偶e tylko irlandzki akcent m臋偶a przyci膮gn膮艂 jej uwag臋.
Przecie偶 wszystko co dotyczy艂o Roarke鈥檃, przyci膮ga艂o jej uwag臋 - oczy, nieprzyzwoicie niebieskie, twarz, kt贸ra mog艂a uchodzi膰 za jedno z najdoskonalszych dzie艂 bo偶ych.
Kiedy si臋 do niej u艣miechn膮艂, wykrzywiaj膮c zmys艂owe usta, mia艂a ochot臋 przytuli膰 si臋 do niego i tylko raz lekko go ugry藕膰. Nie odrywaj膮c od niej wzroku, delikatnie pog艂adzi艂 j膮 po nagim ramieniu.
Cho膰 byli ma艂偶e艅stwem od przesz艂o roku, takie ukradkowe pieszczoty wci膮偶 wywo艂ywa艂y u niej dreszcz podniecenia.
- Ca艂kiem udane przyj臋cie - powiedzia艂a.
Dyskretny grymas Roark鈥檃 natychmiast zmieni艂 si臋 w szeroki u艣miech.
- Prawda? - Nie przestaj膮c g艂adzi膰 jej ramienia, rozejrza艂 si臋 po pomieszczeniu. Jego czarne jak noc w艂osy si臋ga艂y prawie do ramion, nadaj膮c mu wyg l膮d irlandzkiego wojownika. Wysoki, doskonale zbudowany, w eleganckim czarnym krawacie, robi艂 niesamowite wra偶enie. Oczywi艣cie nie tylko na niej. Dostrzega艂a to wi臋kszo艣膰 kobiet obecnych na bankiecie. Gdyby Eve by艂a typem zazdrosnej 偶ony, pewnie kopn臋艂aby ju偶 niejeden ty艂eczek tylko za spos贸b, w jaki ich w艂a艣cicielki zerka艂y w stron臋 Roark鈥檃.
- Zadowolona z zabezpiecze艅? - zapyta艂.
- Nadal uwa偶am 偶e organizowanie przyj臋cia w Sali balowej hotelu, nawet twojego to ogromne ryzyko. Te 艣wiecide艂ka warte s膮 setki tysi臋cy dolar贸w.
Lekko si臋 u艣miechn膮艂.
- 艢wiecide艂ka to niezupe艂nie to okre艣lenie o kt贸re nam chodzi. Magda Lane wystawia na aukcj臋 niew膮tpliwie najwspanialsz膮 kolekcj臋 dzie艂 sztuki, bi偶uterii i pami膮tek.
- Pewnie. I spodziewa si臋 na tym nie藕le zarobi膰.
- W艂a艣nie na to licz臋. Za zorganizowanie tego pokazu, zapewnienie bezpiecze艅stwa i przeprowadzenie licytacji Roarke Industries dostanie z tego 艂adn膮 sumk臋. - Czujnie rozgl膮da艂 si臋 po Sali, obserwowa艂, jak gdyby to on a nie 偶ona, pracowa艂 w policji. - Samo jej nazwisko wystarczy aby cena na otwarciu przebi艂a warto艣膰 tych cacek. Id臋 o zak艂ad, 偶e dostanie co najmniej dwa razy wi臋cej ni偶 to wszystko warte.
W g艂owie si臋 nie mie艣ci, pomy艣la艂a Eve, to jaki艣 absurd.
- My艣lisz 偶e ludzie ot tak po prostu, dadz膮 p贸艂 miliarda za przedmioty nale偶膮ce do kogo艣 innego?
- Oczywi艣cie. Przez zwyk艂y sentyment.
- Jezu Chryste. - Eve pokr臋ci艂a z niedowierzaniem g艂ow膮. - Przecie偶 to tylko przedmioty. No ta. - Machn臋艂a r臋k膮. - Zapomnia艂am z kim rozmawiam. Z kr贸lem przedmiot贸w.
- Dzi臋kuj臋 kochanie. - Postanowi艂 przemilcze膰 fakt , 偶e sam ma na oku kilka drobiazg贸w dla siebie i dla 偶ony. Na dyskretny znak d艂oni膮 pojawi艂 si臋 przy nich kelner nios膮c tac臋 z szampanem w smuk艂ych kryszta艂owych kieliszkach. Roarke wzi膮艂 dwa, jeden poda艂 偶onie. - Je偶eli zbada艂a艣 ju偶 system zabezpiecze艅, mo偶e zrobisz sobie przerw臋 i troch臋 si臋 zabawisz?
- A kto twierdzi, 偶e tego nie robi臋? - Wiedzia艂a, 偶e tego wieczoru nie jest policjantk膮, lecz jego 偶on膮, a to oznacza podawanie r臋ki, poklepywanie po plecach i u艣miechanie si臋 do go艣ci. Ale najgorszymi torturami, wed艂ug Eve, by艂o prowadzenie niezobowi膮zuj膮cych rozm贸w towarzyskich.
Zna艂 j膮 jak samego siebie. Podni贸s艂 jej d艂o艅 i poca艂owa艂.
- Jeste艣 dla mnie zbyt dobra.
- Nie zapominaj o tym. - Wypi艂a 艂yk szampana. - No to z kim mam rozmawia膰?
- My艣l臋 偶e zaczniemy od kobiety wieczoru. Pozw贸l 偶e przedstawi臋 ci臋 Magdzie. Na pewno si臋 polubicie.
- Aktorzy - mrukn臋艂a Eve.
- Jeste艣 uprzedzona. No, w ka偶dym razie - m贸wi艂, prowadz膮c 偶on臋 przez sal臋 - Magda Lane nie jest zwyczajn膮 aktork膮. To 偶ywa legenda. Pi臋膰dziesi膮t lat w show - biznesie. Wiesz, 偶e tylko nieliczni potrafi膮 tego dokona膰. Przetrwa艂a wszystkie mody, style i zmiany na sto艂kach w przemy艣le filmowym. Talent to za ma艂o by odnie艣膰 sukces. Do tego potrzebny jest kr臋gos艂up.
Eve po raz pierwszy widzia艂a w oczach m臋偶a taki zapa艂. Rozbawi艂 j膮.
- Nie daje ci spokoju, co? - zapyta艂a z u艣miechem.
- Od lat. Kiedy艣 , jako dzieciak, jeszcze w Dublinie, musia艂em na chwil臋 znikn膮膰 z ulicy. No wiesz, mia艂em w kieszeni kilka portfeli i cudzych drobiazg贸w, a po pi臋tach drepta艂a mi policja.
Jej niemalowane usta wykrzywi艂y si臋 w ironicznym u艣miechu.
- Ch艂opcy zawsze pozostaj膮 ch艂opcami.
- C贸偶, tak bywa. Przypadkiem trafi艂em do kina. Mia艂em chyba z osiem lat albo co艣 ko艂o tego. Siedzia艂em w ciemnej Sali, czekaj膮c a偶 idiotyczny kostiumowy film zanudzi mnie na 艣mier膰. I wtedy po raz pierwszy zobaczy艂em Magd臋 Lane. Gra艂a Pamel臋 w 鈥瀂艂amanej Olumie鈥.
Wskaza艂 d艂oni膮 androida, replik臋 aktorki, odzianego w 艣nie偶nobia艂膮 sukni臋 balow膮, ozdobion膮 l艣ni膮cymi kamieniami. Android wdzi臋cznie przechadza艂 si臋 mi臋dzy go艣膰mi, z gracj膮 dyga艂 i wachlowa艂 si臋 po艂yskuj膮cym bia艂ym wachlarzem.
- Jak, u diab艂a, ona si臋 w tym porusza艂a? - zastanawia艂a si臋 Eve. - To musi wa偶y膰 ton臋.
Nie m贸g艂 si臋 nie roze艣mia膰. Jego 偶ona, jak zwykle, dostrzeg艂a tylko niedogodno艣ci, ignoruj膮c majestatyczny przepych kreacji.
- Podobno 30 funt贸w. M贸wi艂em ci, 偶e ona ma kr臋gos艂up. W艂a艣nie ten kostium mia艂a na sobie, kiedy ujrza艂em j膮 po raz pierwszy. Przez godzin臋 nie pami臋ta艂em o bo偶ym 艣wiecie. Zapomnia艂em, gdzie jestem, kim jestem, nie czu艂em g艂odu, nie ba艂em si臋 偶e po powrocie do domu dostan臋 lanie, je艣li si臋 oka偶e, 偶e portfele nie SA wystarczaj膮co grube. Oszala艂em na jej punkcie. - Nie przerywaj膮c opowie艣ci, rozgl膮da艂 si臋 po Sali, od czasu do czasu posy艂a艂 u艣miech lub macha艂 na powitanie znajomym. - Tamtego lata widzia艂em ten film jeszcze cztery razy. Nawet p艂aci艂em za wej艣cie. To znaczy raz kupi艂em bilet. Od tej pory, zawsze kiedy chcia艂em zapomnie膰 o problemach, szed艂em do kina.
Eve trzyma艂a d艂o艅 m臋偶a , pr贸buj膮c wyobrazi膰 go sobie jako ch艂opca, siedz膮cego w ciemnym kinie i z zapartym tchem 艣ledz膮cego, co si臋 dzieje na ekranie.
Roarke jako o艣miolatek odkry艂, 偶e obok biedy i przemocy, z kt贸rymi boryka艂 si臋 na co dzie艅 istnia艂 inny 艣wiat.
Jako o艣mioletnia dziewczynka Eve Dallas by艂a tak zdruzgotana, 偶e pr贸bowa艂a zapomnie膰 o wszystkim, co wydarzy艂o si臋 w jej 偶yciu, pomy艣la艂a.
Czy to nie to samo?
Rozpozna艂a aktork臋. Roarke od dawna nie chodzi艂 do kina - je艣li ju偶, to tylko do swojego w艂asnego - ale na dysku mia艂 kopie tysi臋cy film贸w. Eve przez 30 lat nie obejrza艂a ich tylu ile w ci膮gu ostatniego roku.
Magda Lane mia艂a na sobie ol艣niewaj膮c膮 sukni臋. W krzykliwej czerwieni, 艣ci艣le przylegaj膮cej do jej zachwycaj膮co pi臋knego i zmys艂owego cia艂a, wygl膮da艂a jak dzie艂o sztuki. Cho膰 mia艂a 63 lata, zdawa艂a si臋 dopiero wkracza膰 w wiek 艣redni. Z tego, co zauwa偶y艂a Eve, aktorka nie by艂a tym faktem zachwycona.
Jej w艂osy, w kolorze dojrza艂ego zbo偶a, u艂o偶one w spirale, opada艂y na nagie ramiona. Wydatne usta, r贸wnie pon臋tne jak cia艂o, pomalowa艂a krwi艣cie czerwon膮 szmink膮, idealnie pasuj膮ca do koloru sukni. Na twarzy nie mia艂a ani jednej zmarszczki, a sk贸r臋 bia艂膮 jak alabaster. Tu偶 obok brwi wyra藕nie zaznacza艂 si臋 pieprzyk.
B艂yszcz膮ce zielone oczy kontrastowa艂y z ciemnymi brwiami. Przez chwil臋 ch艂odno mierzy艂y Eve, po czym zwr贸ci艂y si臋 ku Roarke鈥檕wi, natychmiast rozpromieniaj膮c si臋 w u艣miechu.
Aktorka rzuci艂a otaczaj膮cym j膮 wielbicielom nieobecne spojrzenie i wyci膮gaj膮c r臋ce, ruszy艂a w jego stron臋.
- M贸j Bo偶e, wygl膮dasz osza艂amiaj膮co.
Roarke pochyli艂 si臋 z galanteri膮 i uca艂owa艂 jej r臋ce.
- To samo chcia艂em powiedzie膰 o tobie. Magdo, jeste艣 jak zwykle ol艣niewaj膮ca.
- Tak, ale na tym polega moja praca. Ty si臋 taki urodzi艂e艣. Szcz臋艣ciarz z ciebie. A to musi by膰 twoja 偶ona?
- Owszem. Eve, Magda Lane - dokona艂 prezentacji.
- Porucznik Eve Dallas. - G艂os Magdy by艂 jak mg艂a, niski i tajemniczy. - Od dawna chcia艂am pani膮 pozna膰. Tak 偶a艂uje 偶e nie by艂am na waszym 艣lubie.
- C贸偶, zdaje si臋, 偶e utkn臋艂am w tym na dobre.
Magda unios艂a brwi, a po chwili u艣miechn臋艂a si臋 przyja藕nie.
- I ja tak my艣l臋. Roarke, prosz臋 zostaw nas same. Chcia艂abym bli偶ej pozna膰 twoj膮 interesuj膮c膮 偶on臋 a ty mi w tym przeszkadzasz. - Machn臋艂a szczup艂膮 d艂oni膮, daj膮c mu znak by odszed艂. Brylant w pier艣cionku na jej palcu przez u艂amek sekundy odbija艂 艣wiat艂o w tak imponuj膮cy spos贸b, 偶e przypomina艂 Odon komety. Wzi臋艂a Eve po rami臋. - A teraz poszukajmy jakiego艣 spokojnego miejsca gdzie nikt nie b臋dzie nam przeszkadza膰. Te puste rozmowy s膮 takie nu偶膮ce. Oczywi艣cie, my艣li pani 偶e w艂a艣nie to pani膮 czeka, ale zapewniam, 偶e nasza rozmowa nie b臋dzie pusta, Pozwoli pani, 偶e zaczn臋 od wyznania? Wie pani , czego najbardziej w 偶yciu 偶a艂uj臋? Tego, 偶e pani zab贸jczo przystojny m膮偶 jest tak m艂ody 偶e m贸g艂by by膰 moim synem.
Usiad艂y przy stoliku, w odleg艂ym k膮cie Sali balowej.
- Nie rozumiem, co wiek ma tu do rzeczy? - powiedzia艂a Eve.
Magda roze艣mia艂a si臋. Przywo艂a艂a gestem kelnera, wzi臋艂a z tacy dwa kieliszki szampana, po czym bez s艂owa odprawi艂a m臋偶czyzn臋.
- Och, to moja wina. Kiedy艣 obieca艂am sobie 偶e nie wezm臋 sobie kochanka starszego lub m艂odszego ode mnie o wi臋cej ni偶 20 lat. Do dzi艣 trzymam si臋 tej zasady cho膰 czasami mam w膮tpliwo艣ci. Ale, ale.. - przerwa艂a, by napi膰 si臋 szampana. Nie odrywa艂a badawczego wzroku od Eve. - Nie o Roarku chcia艂am rozmawia膰, ale o pani. W艂a艣nie tak sobie wyobra偶a艂am sobie kobiet臋, w kt贸rej si臋 zakocha, kiedy przyjdzie na to czas.
Eve zakrztusi艂a si臋 alkoholem.
- Jest pani pierwsz膮 osob膮, kt贸re tak uwa偶a. - Przez chwil臋 walczy艂a ze sob膮 , w ko艅cu si臋 podda艂a. - Dlaczego pani tak s膮dzi?
- Atrakcyjna z pani kobieta, ale to nie uroda go zauroczy艂a. Uwa偶a pani ,偶e to zabawne - Magda pokiwa艂a g艂ow膮 z aprobat膮. - I dobrze. Poczucie humoru to podstawa powodzenia u m臋偶czyzn. Szczeg贸lnie u takich jak Roarke. - Nie w膮tpi艂a, 偶e wygl膮d te偶 si臋 liczy. Eve mo偶e nie ol艣niewa艂a urod膮, a na jej widok m臋偶czyznom nie odbiera艂o mowy, ale zbudowana by艂a proporcjonalnie, mia艂a 艂adne szczere oczy i interesuj膮cy do艂eczek w brodzie. - Pani uroda go przyci膮gn臋艂a, ale nie dla niej straci艂 g艂ow臋. Du偶o o tym my艣la艂am, bo, wiem, 偶e Roarke zawsze mia艂 s艂abo艣膰 do pi臋knych kobiet. Sama mam s艂abo艣膰 do niego i dlatego pozwoli艂am sobie zebra膰 na pani temat troch臋 informacji.
Eve pochyli艂a wyzywaj膮co g艂ow臋.
- I co, zda艂am?
Rozbawiona Magda dotkn臋艂a czerwonym paznokciem brzegu kieliszka, po czym unios艂a szampana i z u艣miechem wypi艂a 艂yk.
- Jest pani inteligentn膮, siln膮 kobiet膮, kt贸ra nie tylko stoi na w艂asnych nogach, ale kiedy trzeba potrafi kopn膮膰 w ty艂ek. Ma pani sw贸j rozum. Rozgl膮da si臋 pani po Sali i zastanawia si臋 : 鈥 co za absurd, czy偶by艣my nie mieli nic lepszego do roboty?鈥
Eve z rosn膮cym zainteresowaniem przygl膮da艂a si臋 rozm贸wczyni.
- Jest pani aktork膮 czy psychologiem? - zapyta艂a w ko艅cu.
- Obie profesje maj膮 ze sob膮 wiele wsp贸lnego. - Magda urwa艂a na chwile by napi膰 si臋 szampana. - Moim zdaniem, nie zale偶a艂a pani鈥ie zale偶y pani na jego pieni膮dzach. W艂a艣nie tym go pani zaintrygowa艂a. Nie zauwa偶y艂am te偶, 偶eby pani czo艂ga艂a si臋 u jego st贸p. Gdyby tak by艂o, prawdopodobnie szybko by si臋 pani膮 znudzi艂.
- Nie jestem jego zabawk膮.
- Oczywi艣cie 偶e nie. - Tym razem Magda unios艂a kieliszek w toa艣cie. - Jest w pani zakochany do szale艅stwa. A偶 mi艂o na was patrze膰. A tera prosz臋 mi co艣 opowiedzie膰 o pracy w policji. Nigdy nie wciela艂am si臋 w posta膰 policjantki. Kiedy艣 gra艂am kobiet臋, kt贸ra 艂amie prawo by ochroni膰 swoich bliskich, ale nigdy nie by艂am bohaterk膮, kt贸ra broni prawa. Jak to jest?
- To zwyczajna robota. Jak w ka偶dej pracy zdarzaj膮 si臋 wzloty i upadki.
- W膮tpi臋 by by艂a to 鈥瀦wyczajna鈥 praca. Macie do czynienia z morderstwami. Dla nas鈥 cywil贸w, bo chyba tak nas nazywacie, te sprawy zawsze b臋d膮 fascynuj膮ce, szczeg贸lnie zab贸jstwa.
- Tak , to interesuje tych, kt贸rzy nie s膮 ofiarami.
- Owszem. - Magda lekko odchyli艂a g艂ow臋 w ty艂 i wybuch艂a perlistym 艣miechem. - Och, Eve, podoba mi si臋 pani! Tak si臋 ciesz臋. Nie chce pani rozmawia膰 o pracy, rozumiem, w porz膮dku.
Ludzie z zewn膮trz uwa偶aj膮, 偶e m贸j zaw贸d jest niesamowicie ciekawy, a tymczasem to鈥 zwyczajna robota. Ze wzlotami i upadkami.
- Widzia艂am sporo pani r贸l. Zdaje si臋 偶e Roarke ma na dysku wszystkie filmy, w kt贸rych pani zagra艂a. Najbardziej podoba艂a mi si臋 pani jako oszustka, kt贸ra wsz臋dzie zostawia 艣lady. Ca艂kiem zabawny film.
- Ach tak, 鈥濸rzyn臋ta i bat鈥. Z Chase鈥檈m Connerem w roli g艂贸wnej. Mieli艣my wtedy romans. Ca艂kiem udany. Chc臋 wystawi膰 na licytacj臋 kostium, kt贸ry mia艂am na sobie w scenie przyj臋cia. - Licz臋 na wysokie ceny. Dzi臋ki tym pieni膮dzom Fundacja na rzecz Artyst贸w Sceny imienia Magdy Lane zacznie wreszcie dzia艂a膰. C贸偶, oddam po m艂otek kawa艂 kariery, kawa艂 偶ycia. - Odwr贸ci艂a si臋, by dok艂adniej obejrze膰 fragment ekspozycji przedstawiaj膮cy elegancki buduar, z l艣ni膮cym, jedwabnym szlafroczkiem i otwart膮 szkatu艂k膮, z kt贸rej na toaletk臋 wysypywa艂a si臋 bi偶uteria. - Urocze kobiece cacka, prawda?
- Tak, je艣li si臋 lubi.
Magda spojrza艂a na Eve z u艣miechem.
- W pewnym okresie swojego 偶ycia uwielbia艂am te rzeczy. Ale m膮dra kobieta chc膮c przetrwa膰 w tym biznesie, musi ci膮gle odkrywa膰 na nowo sam膮 siebie.
- A kim jest pani teraz?
- Tak , tak鈥 - Magda westchn臋艂a w zamy艣leniu. - Ludzie pytaj膮 dlaczego to robi臋, dlaczego rozstaj臋 si臋 z tyloma wspomnieniami. Wie pani co im odpowiadam?
- Nie , co?
- 呕e mam zamiar 偶y膰 i pracowa膰 jeszcze kilka dobrych lat. Zd膮偶臋 zebra膰 now膮 kolekcj臋. - Aktorka roze艣mia艂a si臋 i odwr贸ci艂a do Eve. - I taka jest prawda. Ale jest cos jeszcze. Fundacja. To marzenie mojego 偶ycia. By艂am dobra w swoim zawodzie. Dop贸ki mog臋, chce przekaza膰 swoje do艣wiadczenia innym, m艂odszym. Stypendia , dotacje, wszelka pomoc dla utalentowanego narybku. Cieszy mnie my艣l, 偶e m艂odzi aktorzy i re偶yserzy b臋d膮 zaczyna膰 karier臋 z moim imieniem na ustach. Tak, to pr贸偶no艣膰.
- Nie s膮dz臋. Uwa偶am 偶e to m膮dro艣膰.
- Och, zaczyna mi si臋 pani coraz bardziej podoba膰. O , Vince do mnie mruga. To m贸j syn. - wyja艣ni艂a Magda. - Odpowiada za kontakt z mediami i bezpiecze艅stwo tego przedsi臋wzi臋cia. To wyj膮tkowo wymagaj膮cy m艂ody cz艂owiek - doda艂a, - machaj膮c do syna znajduj膮cego si臋 na drugim ko艅cu Sali. B贸g jeden wie sk膮d to si臋 u niego wzi臋艂o. C贸偶, to znak 偶e pora wraca膰 do pracy. - Wsta艂a. - Zabawi臋 w Nowym Jorku jeszcze przez kilka tygodni. Mam nadziej臋 偶e si臋 spotkamy.
- Z przyjemno艣ci膮.
- O, Roarke, w sam膮 por臋. - Magda u艣miechn臋艂a si臋 do gospodarza. - Niestety obowi膮zki wzywaj膮. Musz臋 porzuci膰 twoj膮 urocz膮 偶on臋. Kochani, ch臋tnie skorzystam z zaproszenia na kolacj臋. B臋dziemy mogli porozmawia膰, a przede wszystkim zakosztowa膰 wybornej kuchni tego twojego鈥 jak偶esz on si臋 nazywa?
- Summersetem - podpowiedzia艂a Eva.
- Ach tak, oczywi艣cie Summersetem. A zatem do zobaczenia niebawem. - Aktorka poca艂owa艂a Roarke鈥檃 w oba policzki i odesz艂a.
- Mia艂e艣 racj臋, polubi艂am j膮.
- By艂em tego pewny. - Roarke delikatnie kierowa艂 偶on臋 w stron臋 wyj艣cia. - Wybacz, 偶e psuje ci zabaw臋, ale mamy drobny problem.
- Z ochron膮? Kto艣 pr贸bowa艂 si臋 wymkn膮膰 z kt贸r膮艣 z b艂yskotek w kieszeni?
- Nie, nie chodzi o kradzie偶. Niestety to zab贸jstwo.
Wyraz jej oczu natychmiast si臋 zmieni艂. W jednej chwili z kobiety przeistoczy艂a si臋 w policjantk臋.
- Kto?
- Z tego co wiem, to pokoj贸wka. - Nie wypuszczaj膮c ramienia Eve szed艂 z ni膮 w kierunku wind. - Znaleziono j膮 w po艂udniowym skrzydle na 46 pi臋trze. Nie znam szczeg贸艂贸w - wyja艣ni艂 zanim zd膮偶y艂a zapyta膰. - O Szef ochrony hotelowej przed chwila mnie o tym poinformowa艂.
- Zawiadomi艂e艣 policj臋?
- Zawiadomi艂em ciebie. - W skupieniu czeka艂 a偶 winda zatrzyma si臋 na w艂a艣ciwym pi臋trze. - Ochrona wiedzia艂a, 偶e jestem w hotelu i 偶e ty jeste艣 ze mn膮. Postanowili najpierw zawiadomi膰 mnie. I ciebie.
- Ju偶 dobrze, nie obra偶aj si臋. Jeszcze nie wiemy czy faktycznie pope艂niono jakie艣 przest臋pstwo. Ludziom zawsze si臋 wydaje 偶e skoro nie ma 艣lad贸w 艣mierci, to musia艂 by膰 morderstwo. Tymczasem najcz臋艣ciej chodzi o wypadek lub zgon z przyczyn naturalnych.
Kiedy Eve wysz艂a z windy, jej oczy si臋 zw臋zi艂y. Na zat艂oczonym korytarzu panowa艂 chaos. Histeryzuj膮ca pokoj贸wka , m臋偶czy藕ni w garniturach, hotelowi go艣cie, kt贸rzy, zwabieni ha艂asem, wyjrzeli z apartament贸w zobaczy膰 co si臋 sta艂o.
Si臋gn臋艂a do swojej idiotycznej torebki i wyj臋艂a odznak臋. Wyci膮gaj膮c j膮 przed siebie, ruszy艂a w stron臋 pokoju, przed kt贸rym gromadzili si臋 gapie.
- Policja, prosz臋 si臋 rozej艣膰. Niech pa艅stwo wracaj膮 do swoich apartament贸w. Prosz臋 by pozosta艂a tylko ochrona. Niech kto艣 si臋 zajmie ta kobieta. Kto tu jest szefem?
- Ja - odezwa艂 si臋 wysoki, 艂ysy m臋偶czyzna o sk贸rze w kolorze kawy. - John Brigham.
- Panie Brigham, prosz臋 za mn膮 - nie mia艂a przy sobie uniwersalnej karty dost臋pu, wi臋c wskaza艂a d艂oni膮, by otworzy艂 drzwi.
Kiedy weszli do 艣rodka, czujnie rozejrza艂a si臋 po salonie. Przestronny, wygodnie umeblowany. :pe艂ny barek. A czysto jak w ko艣ciele. Okna ukryte za ekranami, wszystkie 艣wiat艂a w艂膮czone.
- Gdzie ta dziewczyna? - zapyta艂a.
- W sypialni. Na lewo.
- Czy kiedy dotar艂 pan na miejsce drzwi by艂y zamkni臋te?
- Tak, ale mo偶liwe 偶e znalaz艂 j膮 kobieta, kt贸ra j膮 znalaz艂a. Pani Hilo, pokoj贸wka.
- To ta, kt贸ra widzia艂am na korytarzu?
- Tak to ona.
- No dobrze zoczmy co tu mamy. - Otworzy艂a drzwi.
Z odtwarzacza w sypialni s膮czy艂a si臋 muzyka. Tu tak偶e wszystkie 艣wiat艂a by艂y zapalone. Na 艂贸偶ku le偶a艂y zw艂oki. Dziewczyna wygl膮da艂a jak zepsuta lalka porzucona prze niegrzeczne dziecko.
Jedna r臋ka wykrzywiona pod nieprawdopodobnym k膮tem, twarz zakrwawiona i posiniaczona od bicia, sp贸dnica zadarta na biodra. Cienka, srebrna linka , kt贸r膮 zosta艂a uduszona, przeci臋艂a sk贸r臋 i wrzyna艂a si臋 w sk贸r臋 niczym 艣mierciono艣ny naszyjnik.
- My艣l臋 偶e mo偶emy wykluczy膰 zgon z przyczyn naturalnych - mrukn膮艂 Roarke.
- Na to wygl膮da. Brigham, kto poza panem i pokoj贸wk膮 by艂 w apartamencie po znalezieniu cia艂a?
- Nikogo tu nie wpuszczamy.
- Czy zbli偶a艂 si臋 pan do zw艂ok? Czy dotyka艂 pan czego艣 opr贸cz drzwi?
- Znam procedur臋, pani porucznik. Przez 12 lat pracowa艂em w FBI, wydzia艂 kryminalny Chicago. Hilo mnie ostrzeg艂a. Krzycza艂a przez komunikator, a potem zbieg艂a do kantorka na 40 pi臋trze. By艂em na miejscu w dwie minuty. Wszed艂em do apartamentu i od razu znalaz艂em ofiar臋. Stwierdzi艂em 偶e nie 偶yje. Wiedzia艂em 偶e pan Roarke jest w budynku wi臋c od razu go zawiadomi艂em, nast臋pnie zabezpieczy艂em wej艣cie, pos艂a艂em po Hilo i czeka艂em na przybycie pa艅stwa.
- 艢wietnie si臋 pan spisa艂. Sam pan wie, jak cz臋sto 鈥瀝贸偶ni鈥 pomocnicy potrafi膮 zapaskudzi膰 miejsce zbrodni. Zna艂 pan ofiar臋?
- Nie. Hilo nazywa j膮 Darlene. Ma艂膮 Darlene. Tylko tyle uda艂o mi si臋 z niej wydoby膰.
Eve, nie podchodz膮c zbyt blisko, uwa偶nie obejrza艂a cia艂o. Zastanawia艂a si臋 jak dosz艂o do morderstwa.
- Niech pan zrobi mi przys艂ug臋 i zaprowadzi Hilo w jakie艣 ustronne miejsce, gdzie nikt nie b臋dzie jej przeszkadza艂. Prosz臋 z ni膮 poczeka膰 a偶 po was przy艣l臋. Wezw臋 ekip臋. Nie chc臋 wchodzi膰 do 艣rodka bez sprz臋tu.
Brigham wyj膮艂 z kieszeni mini zestaw zabezpieczaj膮cy.
- Przyni贸s艂 to jeden z moich ludzi - powiedzia艂, podaj膮c pojemnik ze sprayem. - Pomy艣la艂em, 鈥榸e mo偶e nie mie膰 pani przy sobie sprz臋tu podr臋cznego. Jest te偶 rekorder.
- Brawo, Brighman, mia艂 pan racj臋. A tera czy m贸g艂by si臋 pan zaj膮膰 Hilo?
- Oczywi艣cie. Prosz臋 mnie wezwa膰 gdyby pani chcia艂a z ni膮 porozmawia膰. Zostawi臋 kilku moich ludzi niech przypilnuj膮 wszystkiego dop贸ki nie zjawi si臋 ekipa.
- Dzi臋kuj臋. - Eve potrz膮sn臋艂a pojemnikiem. - Dlaczego odszed艂 pan z firmy?
Po raz pierwszy Brighman si臋 u艣miechn膮艂.
- M贸j obecny pracodawca przedstawi艂 mi ofert臋 nie do odrzucenia.
- Za艂o偶臋 si臋 偶e to twoja robota - zwr贸ci艂a si臋 do Roarke鈥檃, kiedy Brighman znikn膮艂. - Jest b艂yskotliwy i spostrzegawczy. - Eve spryska艂a buty, ale po namy艣le dosz艂a do wniosku 偶e najbezpieczniej b臋dzie tam wej艣膰 boso. Zdj臋艂a wieczorowe pantofle, spryska艂a stopy, d艂onie i poda艂a preparat m臋偶owi. - Chcia艂abym 偶eby艣 to wszystko filmowa艂 - powiedzia艂a, oddaj膮c mu tak偶e rekorder.
- Nazywa si臋 Darlene Frencz. _ Roarke odnalaz艂 dane pokoj贸wki w swoim kieszonkowym komputerze. - Pracowa艂a tu od roku. Mia艂a 22 lata.
- Tak mi przykro. - Eve po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego ranieniu i czeka艂a a偶 m膮偶 oderwie gniewny wzrok od ekranu i spojrzy na ni膮. - Obejrz臋 zw艂oki. Rejestruj wszystko, dobrze?
- Tak, oczywi艣cie. - Roarke schowa艂 komputer do kieszeni i uruchomi艂 kamer臋.
- Ofiara to Darlene Frencz, kobieta, 22 lata, zatrudniona jako pokoj贸wka w hotelu Palace. Zw艂oki znaleziono w apartamencie 4602. Na miejscu obecna Dallas, porucznik Eve Dallas. Tymczasowej pomocy udziela i rejestruje przebieg 艣ledztwa Roarke. Wezwano ekip臋. - Eve podesz艂a do cia艂a. - W pomieszczeniu nie stwierdzono 艣lad贸w walki. Rany i Since na ciele ofiary, szczeg贸lnie widoczne w okolicy twarzy, wskazuj膮 na brutalne pobycie. Plamy krwi wskazuj膮, 偶e ofiara zosta艂a zmasakrowana na 艂贸偶ku. - Jeszcze raz rozejrza艂a si臋 po pokoju. Na pod艂odze, tu偶 przy drzwiach do 艂azienki zauwa偶y艂a biper. - Prawa r臋ka z艂amana - opisywa艂a dalej. - Si艅ce na udach i w okolicy pochwy, przed zgonem musia艂 doj艣膰 do gwa艂tu. - Delikatnie unios艂a bezw艂adn膮 r臋k臋 i dok艂adnie j膮 obejrza艂a., 偶a艂uj膮c 偶e nie wzi臋艂a ze sob膮 okular贸w skanuj膮cych. - O , jest sk贸ra. - mrukn臋艂a. - nie藕le go drapn臋艂a艣, co Darlene? I bardzo dobrze. Pod paznokciami ofiary wida膰 艣lady nask贸rka. Prawdopodobnie s膮 te偶 w艂osy. - Eve ostro偶nie unios艂a cia艂o. Guziki na piersiach by艂y zapi臋te. Nie podar艂 jej ubrania, nie mia艂 czasu jej rozbiera膰. Po prostu j膮 skatowa艂, z艂ama艂 r臋k臋 a potem zgwa艂ci艂. Ofiara zosta艂a uduszona cienk膮 link膮. Wygl膮da na srebrn膮. Ko艅ce wywini臋te, skrzy偶owane z przodu na szyi. Ofiara le偶a艂a na plecach, kiedy j膮 zab贸jca dusi艂. Uda艂o ci si臋 dok艂adnie wszystko sfilmowa膰? - Zapyta艂a Roarke鈥檃.
- Tak.
Eve podnios艂a g艂ow臋 dziewczyny i pochyli艂a si臋 by obejrze膰 dok艂adniej link臋.
- Podejd藕 bli偶ej, musisz to zarejestrowa膰 - poleci艂a. - Mo偶e si臋 przesun膮膰 kiedy j膮 odwr贸c臋. Krwawienie minimalne, g艂adka linka. Zrobi艂 to dopiero po pobiciu i zgwa艂ceniu.. Siedzia艂 na niej okrakiem. - Zmru偶y艂a w skupieniu oczy. - 艢ciska艂 j膮 kolanami. Po tym wszystkim i tak pewnie nie mia艂a si艂y 偶eby si臋 broni膰. Okr臋ci艂 link臋 wok贸艂 jej szyi, skrzy偶owa艂 ko艅ce, poci膮gn膮艂. Nie trwa艂o to zbyt d艂ugo.
A jednak walczy艂a. Jej cia艂o instynktownie pr贸bowa艂o pozby膰 si臋 przygniataj膮cego ci臋偶aru, krzyk uwi膮z艂 w 艣ci艣ni臋tym linka gardle.
Piekielny b贸l, strach. Serce wali jak oszala艂e. Coraz g艂o艣niejsze pulsowanie w uszach. Zaraz eksploduje z braku tlenu.
Pi臋ty wybijaj膮 rytm 艣mierci. D艂onie 艂api膮 powietrze. Krew wybucha, uderza do g艂owy, za oczami. Przera偶one serce poddaje si臋.
Eve odsuwa si臋 od 艂贸偶ka. Bez sprz臋tu nie mog艂a zrobi膰 nic wi臋cej.
- Dowiedz si臋, kto wynaj膮艂 ten apartament, czym dok艂adnie zajmuje si臋 obs艂uga i na czym polegaj膮 obowi膮zki pokoj贸wek. Musze porozmawia膰 z Hilo. - doda艂a, podchodz膮c do 艣ciennej szafy. - Chcia艂abym tez przes艂ucha膰 wszystkich pracownik贸w, kt贸rzy znali ofiar臋. - Zerkn臋艂a do 艣rodka. - 呕adnych ubra艅. Kilka zu偶ytych r臋cznik贸w. Mog艂a je upu艣ci膰 lub po prostu rzuci艂a je tu by zabra膰 kiedy b臋dzie wychodzi膰. Czy kto艣 tu w og贸le mieszka艂?
- Dowiem si臋. A krewni? Pewnie b臋dziesz chcia艂a wiedzie膰 czy mia艂a rodzin臋.
- Tak. - Eve westchn臋艂a. - M膮偶, je艣li by艂a m臋偶atk膮, narzeczony, ch艂opak, kochane, jaki艣 by艂y. W dziewi臋ciu przypadkach na dziesi臋膰 to oni s膮 zamieszani w zbrodnie na tle seksualnym. Tym razem wygl膮da to na ten dziesi膮ty przypadek. Nic osobistego, 偶adnej nami臋tno艣ci, intymno艣ci. Nie by艂 w to jako艣 szczeg贸lnie osobi艣cie zaanga偶owany.
- W gwa艂cie nie nigdy nic intymnego.
- Mylisz si臋. - Wiedzia艂 co艣 na ten temat. - Je艣li sprawca i ofiara maj膮 ze sob膮 cokolwiek wsp贸lnego, je艣li ich co艣 艂膮czy, cho膰by najbardziej ulotna fantazja sprawcy, to ju偶 jest intymno艣膰. A w tym przypadku niczego takiego nie by艂o. Za艂o偶臋 si臋, 偶e wi臋cej czasu zaj臋艂o mu pobicie ni偶 sam gwa艂t. Niekt贸rzy m臋偶czy藕ni wol膮 to pierwsze. Traktuj膮 to jako gr臋 wst臋pn膮.
Roarke wy艂膮czy艂 nagrywanie.
- Eve, oddaj t臋 spraw臋 komu艣 innemu.
- Co? - Mrugn臋艂a, wracaj膮c do rzeczywisto艣ci. - Dlaczego mam to zrobi膰?
- Nie pakuj si臋 w to. - Pog艂adzi艂 jej policzek. - Widz臋, 偶e sprawia ci b贸l.
By艂 ostro偶ny, zauwa偶y艂a. W przeciwie艅stwie do jej ojca. Pobicia, gwa艂ty, terror - 偶y艂a tym jako dziecko.
- Zawsze boli, je艣li si臋 na to pozwala - powiedzia艂a, po czym spojrza艂a na Darlene Frencz. - Nie oddam jej nikomu, Roarke. Nie mog臋. Jest moja.
Apartament wynaj膮艂 James Priori z Milwakue. Rezerwacj臋 zrobi艂 z trzytygodniowym wyprzedzeniem, wprowadzi艂 si臋 tego popo艂udnia o 15.20. Zamierza艂 sp臋dzi膰 w hotelu dwie noce.
Zap艂aci艂 karta debetow膮, kt贸rej numer i wiarygodno艣膰 sprawdzono i spisano podczas meldunku.
Czekaj膮c, a偶 ekipa z wydzia艂u zab贸jstw sko艅czy zabezpieczanie miejsca zbrodni, Eve siedzia艂a w salonie i przegl膮da艂a dyskietk臋, kt贸r膮 przys艂a艂 Brigham.
Materia艂 zarejestrowany w recepcji przedstawia艂 m臋偶czyzn臋 rasy mieszanej po 40 w klasycznym ciemnym garniturze. Dobrze zarabiaj膮cy biznesmen, kt贸rego sta膰 na drogie ubrania i ekskluzywne hotele. Jego konto na pewno nie 艣wieci pustkami, zauwa偶y艂a Eve.
Ale pod eleganckim garniturem i modn膮 fryzur膮 kry艂 si臋 zwyczajny oprych.
Krzepki, przysadzisty o szerokich ramionach, wa偶y艂 co najmniej dwa razy tyle co jego ofiara. R臋ce mia艂 kanciaste, palce d艂ugie. Zimne, brudnoszare oczy kolorem przypomina艂y ka艂u偶e, kt贸re przez stycze艅 strasz膮 na ulicach.
Twarz mia艂 kwadratow膮, du偶y klockowaty nos i w膮skie usta. Ciemne, starannie u艂o偶one w艂osy, siwiej膮ce na skroniach, nadawa艂y mu nieco sztuczny wygl膮d. A mo偶e to przebranie?
Nie ukrywa艂 twarzy, w pewnym momencie nawet u艣miechn膮艂 si臋 do recepcjonistki. Po chwili pojawi艂 si臋 boy hotelowy, kt贸ry zaprowadzi艂 go do windy. M臋偶czyzna mia艂 tylko jedn膮 walizk臋.
Na innej dyskietce wida膰, jak ch艂opak otwiera drzwi apartamentu, po czym wycofuje si臋 a Priori wchodzi do 艣rodka. Wed艂ug zapisk贸w w ksi臋dze hotelowej nie opuszcza艂 pokoju a偶 do chwili morderstwa.
Nie kontaktowa艂 si臋 z obs艂ug膮 hotelow膮. Przygotowanie posi艂ku zleci艂 auto kucharzowi - 艣rednio wysma偶ony stek, pieczone ziemniaki, kawa, sernik. Nie艣mia艂o skorzysta艂 z barku w salonie. Zjad艂 kilka orzeszk贸w makadamie i wypi艂 puszk臋 napoju pomara艅czowego. 呕adnego alkoholu , zauwa偶y艂a Eve. Trze藕wy umys艂.
Na kolejnej dyskietce zarejestrowano Darlene Frencz pchaj膮c膮 w贸zek w kierunku apartamentu 4602. 艁adna dziewczyna w dopasowanym uniformie i wygodnych butach. Du偶e br膮zowe oczy o marzycielskim spojrzeniu. Delikatna budowa cia艂a. Ma艂e d艂onie, bawi膮ce si臋 z艂otym serduszkiem na cienkim 艂a艅cuszku, kt贸ry wyj臋艂a spod bluzki. Nacisn臋艂a dzwonek, podrapa艂a si臋 po karku, nacisn臋艂a jeszcze raz. Wsun臋艂a serduszko pod bluzk臋. Z kieszeni wyj臋艂a kart臋 dost臋pu, wsun臋艂a j膮 w szczelin臋, prawym kciukiem nacisn臋艂a czytnik linii papilarnych. Otworzy艂a drzwi, przywita艂a si臋, a nast臋pnie wzi臋艂a z w贸zka 艣wie偶e r臋czniki.
O 20.26 zamkn臋艂a za sob膮 drzwi.
O 20.58 Priory, z walizk膮 w jednej r臋ce i r臋cznikami w drugiej, wyszed艂 z apartamentu. Zamkn膮艂 drzwi, wrzuci艂 r臋czniki do w贸zka, po czym beztrosko ruszy艂 w kierunku klatki schodowej.
Pobicie , zgwa艂cenie i zamordowanie Darlene Frencz zaj臋艂o mu 32 minuty.
- Trze藕wy umys艂. - powiedzia艂a do siebie Eve. - Trze藕wy i wyrachowany.
- Pani porucznik?
Eve potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i podnios艂a d艂o艅, sygnalizuj膮c, by jeszcze przez chwil臋 jej nie przeszkadza膰.
Peabody zamkn臋艂a usta i czeka艂a. Pracowa艂y razem od ponad roku, zna艂a ju偶 prze艂o偶on膮 na tyle dobrze, by wiedzie膰, 偶e ta ma sw贸j w艂asny rytm.
Oczy asystentki, prawie tak ciemne jak w艂osy si臋gaj膮ce linii brody, zatrzyma艂y si臋 na ekranie monitora, na kt贸rym Eve wy艣wietli艂a portret zab贸jcy.
Wredny typ, pomy艣la艂a Peabody.
- Masz co艣 dla mnie? - odezwa艂a si臋 po chwili Eve.
- Priori, James, szef dzia艂u sprzeda偶y w Alliwnce Insurance Company, oddzia艂 w Milwakue . Zgin膮艂 w wypadku samochodowym 5 stycznia tego roku.
- Jak wida膰 facet jest ca艂y i zdrowy. Znalaz艂a艣 raport powypadkowy? Co艣 podejrzanego?
- Nic, pani porucznik. Wed艂ug raportu, kierowca ci臋偶ar贸wki zasn膮艂 za kierownic膮 i staranowa艂 dwa samochody, jednym z nich jecha艂 Priori. W Milwakue mieszka wiele ludzi o tym nazwisku ale tylko jeden James.
- Mo偶esz przerwa膰 poszukiwania. To ten facet. Skontaktuj si臋 z Feeneyem, wy艣lij mu dyskietk臋 ze zdj臋ciem, niech sprawdzi w archiwach Mi臋dzynarodowego Centrum Danych Kryminalnych. To robota dla kogo艣 z elektronicznego, a Feeney uwielbia pracowa膰 z MCDK. Nikt nie znajdzie go szybciej ni偶 on. - Zerkn臋艂a na zegarek. - Chcia艂abym porozmawia膰 z Hilo. Gdzie Roarke? - zapyta艂a rozgl膮daj膮c si臋 po salonie.
Peabody wyprostowa艂a si臋, odwr贸ci艂a g艂ow臋 w przeciwn膮 stron臋 i wbi艂a wzrok w 艣cian臋.
- Nie mam poj臋cia.
- Cholera! - Eve ruszy艂a do drzwi. - A Hilo?
- W apartamencie 4020, pani porucznik.
- Nie wpuszcza膰 tu nikogo bez odznaki. Nikogo. - Podesz艂a do windy i nacisn臋艂a guzik. Fakt, 偶e Roarke opu艣ci艂 miejsce zbrodni oznacza艂 tylko jedno, 偶e co艣 kombinuje.
Na szcz臋艣cie okaza艂o si臋 ze Hilo dosz艂a do siebie. Oczy mia艂a zaczerwienione, by艂a blada ale spokojna. Czeka艂a w jednym z najmniejszych apartament贸w hotelowych. Przed ni膮, na stoliku sta艂 dzbanek z herbata. Kiedy Eve wesz艂a do pokoju, kobieta odstawi艂a fili偶ank臋.
- Pani Hilo, jestem porucznik Dallas z nowojorskiej policji.
- Tak wiem. Pan Roarke powiedzia艂 偶e mam tu na pani膮 poczeka膰 z panem Brighamem.
Eve spojrza艂a na Brighama, kt贸ry z zainteresowaniem przygl膮da艂 si臋 obrazowi wisz膮cemu na 艣cianie.
- Roarke tak powiedzia艂? - upewni艂a si臋 Eve.
- Tak, posiedzia艂 tu ze mn膮 chwil臋, zam贸wi艂 dla mnie herbat臋. To taki mi艂y cz艂owiek.
- O, tak, jest wyj膮tkowo uprzejmy. Pani Hilo, czy rozmawia艂 pani z kim艣 opr贸cz Roarke鈥檃 i pana Brighama.
- Nie, zabroniono mi. - Kobieta popatrzy艂a ufnie na Eve; jej spuchni臋ta oczy mia艂y orzechowy kolor. - Pani Roarke鈥
- Dallas. - Eve ledwo powstrzyma艂a si臋 przed zaci艣ni臋ciem z臋b贸w. - Porucznik Dallas.
- Ach tak, oczywi艣cie, prosz臋 wybaczy膰, pani porucznik. Chcia艂am przeprosi膰 za to zamieszanie przed鈥 kiedy鈥am鈥 wcze艣niej - doko艅czy艂a po namy艣le z trudem 艂api膮c powietrze. - Nie mog艂am si臋 opanowa膰. Kiedy znalaz艂am t臋 biedn膮 Darlene 鈥 nie mog艂am sobie z tym poradzi膰.
- Rozumiem, w porz膮dku.
- Nie, nie. - Hilo podnios艂a r臋ce. By艂a niewysoka ale dobrze zbudowana. Eve pomy艣la艂a 偶e to ten typ, kt贸ry niestrudzenie biegnie, kiedy inni zawodnicy dawno opadli z si艂 i le偶膮 na murawie.. - Wybieg艂am, zostawi艂am j膮 tam sam膮, w takim stanie. Jestem za ni膮 odpowiedzialna, od 6 do pierwszej. Odpowiadam za ni膮 , a ja tak po prostu wybieg艂am, uciek艂am od nie. Nawet jej nie dotkn臋艂am. Nie przykry艂am.
- Pani Hilo.
_ Po prostu Hilo. - Kobieta zmusi艂a si臋 do u艣miechu. Ten grymas nada艂 jej twarzy jeszcze smutniejszy wyraz. - Nazywam si臋 Natalie Hilo, ale wszyscy zwracaj膮 si臋 do mnie Hilo.
- Dobrze, Hilo. - Eve usiad艂a. Zrezygnowa艂a z w艂膮czenia rekordera. - Zachowa艂a艣 si臋 w艂a艣ciwie. Zrobi艂a艣 to , co nale偶a艂o. Gdyby艣 jej dotkn臋艂a, przykry艂a, zatar艂aby艣 艣lady w miejscu zbrodni. To mog艂oby utrudni膰 znalezienie sprawcy. Znalezienie i ukaranie cz艂owieka , kt贸ry skrzywdzi艂 Darlene.
- To samo powiedzia艂 pan Roarke. - Oczy kobiety zn贸w zasz艂y 艂zami. Wyj臋艂a z kieszeni chusteczk臋 i niedbale je wytar艂a. - Dok艂adnie to samo. Powiedzia艂 jeszcze 偶e pani znajdzie tego bydlaka. 呕e nie przestanie pani szuka膰, dop贸ki ten 艂ajdak nie wpadnie w pani r臋ce.
- Zgadza si臋 Hilo, mo偶esz mi pom贸c. Mo偶esz pom贸c Darlene. Brigham, niech nas pan zostawi na chwil臋 same, dobra?
- Jasne. W razie czego mo偶e mnie pani 艂apa膰 prze z艂膮cze hotelowe. Jestem pod 19.
- B臋d臋 nagrywa膰 to , co mi powiesz - powiedzia艂a Eve, kiedy wyszed艂. - Zgoda? Jeste艣 gotowa?
- Oczywi艣cie. - Hilo poci膮gn臋艂a nosem i wyprostowa艂a si臋. - Jestem gotowa.
Eve w艂膮czy艂a rekordem i po艂o偶y艂a go na stole.
- Na pocz膮tek opowiedz co si臋 sta艂o. Czego szuka艂a艣 w apartamencie 4602?
- Darlene si臋 sp贸藕nia艂a. Nasze pokoj贸wki maj膮 bipery. Te z wieczornej zmiany po uprz膮tni臋ciu ka偶dego apartamentu wysy艂aj膮 sygna艂. St膮d wiemy , 偶e dane pi臋tro jest gotowe.
Chodzi nie tylko o wydajno艣膰 pracy ale i o bezpiecze艅stwo dziewcz膮t i go艣ci. - Hilo westchn臋艂a i si臋gn臋艂a po fili偶ank臋 z Herbat膮. - Zwykle sp贸藕niaj膮 si臋 nie wi臋cej ni偶 10,20 minut, zale偶nie od tego jak szybko pracuj膮 i jak du偶o maj膮 roboty.
Oczywi艣cie dajemy im pewn膮 swobod臋. Czasem apartamenty s膮 w takim stanie 偶e sprz膮tanie wymaga wi臋cej czasu. Zdziwi艂aby si臋 pani, naprawd臋 by si臋 pani zdziwi艂a co niekt贸rzy go艣cie wyprawiaj膮 w pokoju hotelowym. Czasami zastanawiam si臋 jak si臋 zachowuj膮 we w艂asnym domu. - Pokr臋ci艂a ze smutkiem g艂ow膮. - C贸偶, takie jest 偶ycie. Hotel jest pe艂ny. Mamy huk roboty. Nie zauwa偶y艂am 偶e Darlene nie wys艂a艂a sygna艂u z 4602. Czterdzie艣ci minut to d艂ugo, no ale to spory apartament a ona by艂a raczej powolna. Nie m贸wi臋 偶e 藕le pracowa艂a鈥 nie by艂a dobrym pracownikiem, ale zwykle potrzebowa艂a wi臋cej czasu ni偶 wi臋kszo艣膰 dziewcz膮t. - Hilo zacz臋艂a nerwowo wykr臋ca膰 palce. - Nie powinnam by艂a tak o nie m贸wi膰. Niepotrzebnie powiedzia艂a , 偶e by艂a powolna. Chodzi艂o mi o to ze by艂a skrupulatna. By艂a tak膮 mi艂膮 dziewczyn膮. Nasz膮 ma艂膮 s艂odk膮 laleczk膮. Wszyscy j膮 kochali艣my. Chcia艂am powiedzie膰 偶e potrzebowa艂a wi臋cej czasu, by dok艂adnie wszystko posprz膮ta膰. Lubi艂a pracowa膰 w tych du偶ych luksusowych apartamentach. Lubi艂a 艂adne przedmioty.
- W porz膮dku Hilo, wszystko rozumiem. By艂a dumna ze swojej pracy i chcia艂a j膮 wykona膰 jak najlepiej.
- Tak by艂. - Hilo zas艂oni艂a usta d艂oni膮 i pokiwa艂a g艂ow膮. - W艂a艣nie tak.
- Co zrobi艂a艣, kiedy zauwa偶y艂a艣 , 偶e si臋 nie odezwa艂a?
Kobieta otrz膮sn臋艂a si臋 z zamy艣lenia.
- Wys艂a艂am jej sygna艂. Zasada jest taka; pokoj贸wka powinna si臋 skontaktowa膰 z obs艂uga przez 艂膮cze hotelowe. Od czasu do czasu zdarza si臋 偶e kt贸ry艣 z go艣ci zatrzyma dziewczyn臋 bo na przyk艂ad potrzebuje wi臋cej r臋cznik贸w. W Palace obowi膮zuje regu艂a nasz klient nasz pan. Czasami go艣cie chc膮 po prostu porozmawia膰, s膮 z dala od domu, czuj膮 si臋 samotni. To zmniejsza tempo pracy ale dzi臋ki temu jeste艣my najlepsi. - Odstawi艂a fili偶ank臋. - Da艂am Darlene jeszcze pi臋膰 minut, po czym wys艂a艂am kolejny sygna艂. Zdenerwowa艂am si臋 , kiedy nie odpowiedzia艂a. Pani porucznik, zez艂o艣ci艂am si臋 na ni膮 , a teraz鈥
- Hilo. - Eve nieraz mia艂a do czynienia z osobami, kt贸re prze偶y艂y podobne dramaty i nie mog艂y sobie poradzi膰 z wyrzutami sumienia. - To naturalna reakcja. Darlene na pewno nie mia艂aby do ciebie o to pretensji. Nie mog艂a艣 jej wtedy pom贸c, ale mo偶esz to zrobi膰 teraz. Powiedz mi wszystko co wiesz.
- Tak, oczywi艣cie. - Hilo nabra艂a powietrza w p艂uca i powoli odetchn臋艂a. - Oczywi艣cie. Jak wspomnia艂am, mieli艣my du偶o pracy. Posz艂am do apartamentu, 偶eby j膮 pospieszy膰. Mia艂am nadziej臋 ,偶e jej biper dzia艂a. Czasami si臋 blokuj膮, kilka razy si臋 co艣 takiego zdarzy艂o ale rzadko. Zdenerwowa艂am si臋 kiedy zobaczy艂am jej w贸zek pod drzwiami. - Urwa艂a, pr贸buj膮c przypomnie膰 sobie co chcia艂a powiedzie膰 Darlene. - Zadzwoni艂am, a po chwili otworzy艂am sobie drzwi karta dost臋pu. Salon by艂 wysprz膮tany, wi臋c ruszy艂am do sypialni. Otworzy艂am drzwi鈥
- By艂y zamkni臋te?
- Tak, jestem tego pewna, bo pami臋tam, 偶e j膮 wo艂a艂am, kiedy je otwiera艂am. I wtedy j膮 zobaczy艂am. Biedactwo, le偶a艂a na 艂贸偶ku. Twarz mia艂a opuchni臋t膮, sin膮, na szyi i ko艂nierzyku mia艂a krew. Kapa by艂a ca艂a czerwona. Tyle co po艣cieli艂a 艂贸偶ka. Widzi pani ona wykonywa艂a swoje obowi膮zki鈥
- Po艣cieli艂a 艂贸偶ko? - Przerwa艂a jej Eve. - Czy to pierwsza rzecz, jak膮 robi膮 pokoj贸wki po wej艣ciu do apartamentu.?
- To zale偶y. Ka偶da mia艂a w艂asny system. Wydaje mi si臋 偶e Darlene zaczyna艂a zawsze od 艂azienki. Najpierw wymienia艂a zu偶yte r臋czniki, potem sprawdza艂a 艂贸偶ko. Niekt贸rzy go艣cie 偶膮daj膮 by wieczorem zmienia膰 po艣ciel, nawet je艣li tylko si臋 w ci膮gu dnia zdrzemn臋li鈥 lub w jaki艣 inny spos贸b korzystali z 艂贸偶ka. W takim przypadku zdejmowa艂a poszewki i zanosi艂a je do w贸zka razem z r臋cznikami, a nast臋pnie przynosi艂a 艣wie偶e i obleka艂a. Wszystko zaznacza艂a w karcie przy w贸zku. Rozumie pani, chodzi o wydajno艣膰. Dzi臋ki temu unikamy te偶 drobnych kradzie偶y ze strony pracownik贸w.
- Z tego co zauwa偶y艂a艣, to zabiera艂a si臋 do zmiany po艣cieli, tak? W sypialni gra艂a muzyka. Hilo, czy my艣lisz 偶e to ona w艂膮czy艂a stereo?
- Mo偶liwe. Czasami to robi艂a ale nie tak g艂o艣no. Je艣li podczas wieczornej zmiany nikogo nie ma w apartamencie, pokoj贸wka programuje sprz臋t zgodnie z zaleceniem go艣cia, a gdy go艣膰 nie okre艣li wcze艣niej wymaga艅, nastawia stacj臋 z muzyk膮 klasyczn膮. Zawsze jednak du偶o ciszej.
- Mo偶e zamierza艂a przed wyj艣ciem 艣ciszy膰?
- Darlene lubi艂a bardziej nowoczesn膮 muzyk臋. - Hilo zmusi艂a si臋 do u艣miechu. - Tak jak wi臋kszo艣膰 nowych pracownik贸w. Nigdy nie w艂膮czy艂aby sobie opery. To by艂a opera, prawda?
- A wi臋c zabi艂 j膮 przy d藕wi臋kach opery, pomy艣la艂a Eve. Dla w艂asnej przyjemno艣ci.
- Co by艂o dalej? - spyta艂a.
- Zamar艂am. Po prostu zamar艂am. Nie mog艂am si臋 ruszy膰. A potem wybieg艂a i trzasn臋艂am drzwiami. Krzycza艂am, ale us艂ysza艂am, 偶e si臋 zamykaj膮. Wybiegam z apartamentu, zamkn臋艂am tez drzwi wej艣ciowe. A dalej nie mog艂am si臋 ju偶 ruszy膰. Sta艂am tu, opar艂am si臋 plecami o drzwi i ca艂y czas krzycza艂am. Nawet kiedy wzywa艂am ochron臋. - Hilo ukry艂a twarz w d艂oniach. - Ludzie powychodzili z apartament贸w i zacz臋li biega膰 po korytarzu. Zrobi艂o si臋 okropne zamieszanie. Za chwil臋 pojawi艂 si臋 pan Brigham, wszed艂 do 艣rodka. Potwornie rozbola艂a mnie g艂owa. Pan Brigham przyprowadzi艂 mnie tutaj, kaza艂 si臋 po艂o偶y膰, ale nie mog艂am. Po prostu siedzia艂am i p艂aka艂am, a偶 przyszed艂 pan Roarke i przyni贸s艂 mi herbat臋. Kto m贸g艂 ja tak skrzywdzi膰? Dlaczego?
Eve milcza艂a. Na takie pytanie nigdy nie ma prawdziwej odpowiedzi. Poczeka艂a, a偶 Hilo si臋 uspokoi i spyta艂a:
- czy Darlene zawsze sprz膮ta艂a ten apartament?
- Nie zawsze, ale bardzo cz臋sto. Zwykle ka偶da pokoj贸wka ma podpiek膮 dwa pi臋tra, no chyba 偶e w hotelu dzieje si臋 co艣 szczeg贸lnego. Darlene od pocz膮tku zajmowa艂 si臋 45 i 46.
- Czy kogo艣 mia艂a? Jakiego艣 ch艂opaka?
- Tak, my艣l臋 偶e tak鈥 Och pracuje u nas tylu m艂odych ludzi, wiecznie ze sob膮 romansuj膮. Nie wiem czy dobrze sobie przypominam, ale chyba.. Barry! - Hilo odetchn臋艂a z ulg膮 i u艣miechn臋艂a si臋 lekko. - Jestem pewna, mia艂a ch艂opaka o imieniu Barry. Pracuje u nas jako boy. Pami臋tam, bo zawsze bardzo si臋 cieszy艂a kiedy uda艂o mu si臋 kim艣 zamieni膰 na wieczorn膮 zmian臋. W ten spos贸b mogli sp臋dza膰 ze sob膮 wi臋cej czasu.
- Znasz jego nazwisko?
- Niestety, nie. By艂a taka szcz臋艣liwa kiedy o nim m贸wi艂a.
- Nie sprzeczali si臋 ostatnio?
- Nie prosz臋 mi wierzy膰, wiedzia艂abym o tym. Kiedy pracownicy si臋 k艂贸c膮 wszyscy o tym wiedz膮. Jestem przekonana.. - Hilo nagle poblad艂a. - Pani porucznik, chyba nie my艣li pani, 偶e 鈥 Darlene tak ciep艂o o nim m贸wi艂a, wydawa艂 si臋 mi艂ym m艂odzie艅cem.
- To rutynowe pytanie, HILO. Rozumiesz, b臋d臋 musia艂a z nim porozmawia膰. Mo偶e on zna kogo艣 , kto m贸g艂by j膮 skrzywdzi膰.
- No tak, chyba rozumiem.
Obie kobiety odwr贸ci艂y si臋, kiedy otworzy艂y si臋 drzwi i wszed艂 Roarke.
- Przepraszam, mam nadziej臋 偶e nie przeszkadzam?
- Nie. W艂a艣nie sko艅czy艂y艣my. Hilo, b臋d臋 jeszcze chcia艂 z tob膮 porozmawia膰 - powiedzia艂a Eve, kiedy kobieta podnios艂a si臋 z krzes艂a. - Na dzi艣 to wszystko, mo偶esz odej艣膰. Zorganizuj臋 jaki艣 transport do domu.
- Ju偶 si臋 tym zaj膮艂em. - Roarke podszed艂 do Hilo i wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. - Przed drzwiami czeka kierowca. Zawiezie ci臋 do domu. Tw贸j m膮偶 ju偶 wie. Hilo , jed藕 prosto do domu we藕 ciep艂膮 k膮piel, prze艣pij si臋. Nie 艣piesz si臋. Nie musisz przychodzi膰 do pracy, dop贸ki nie b臋dziesz chcia艂a.
- Dzi臋kuj臋. Bardzo dzi臋kuj臋. My艣l臋 偶e praca mi pomo偶e.
- Zrobisz jak uwa偶asz. - Odprowadzi艂 j膮 do wyj艣cia.
Hilo kiwn臋艂a g艂ow膮 i jeszcze raz spojrza艂a na Eve.
- Pani porucznik, to by艂a taka mi艂a dziewczyna. Nikomu nie wadzi艂a. Ten, kto jej to zrobi艂, musi ponie艣膰 kar臋. Jej to nie pomo偶e ale trzeba go ukara膰. To jedyne co mo偶emy zrobi膰.
Jedyne, pomy艣la艂a Eve. To tak niewiele.
Zaczeka艂a a偶 Roarke sko艅czy szepta膰 z m臋偶czyzn膮, kt贸ry zapewne by艂 kierowc膮, i zamknie drzwi.
- Gdzie znikn膮艂e艣?
- Musia艂em za艂atwi膰 kilka wa偶nych spraw. - Pochyli艂 g艂ow臋. - Zazwyczaj nie chcesz by cywile kr臋cili si臋 na miejscu zbrodni. I tak nie mog艂em nic tu zrobi膰.
- Za to gdzie indziej mia艂e艣 co艣 do zrobienia?
- Pani porucznik, czy mam zda膰 dok艂adn膮 relacj臋 z tego czym si臋 zajmowa艂em? - spyta艂 si臋 kieruj膮c w stron臋 barku. Otworzy艂 drzwiczki i wyj膮艂 ma艂a butelk臋 bia艂ego wina. Kiedy nape艂nia艂 kieliszek, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e jej pytanie nie zabrzmia艂o zbyt przyja藕nie.
- Po prostu zastanawiam si臋 gdzie by艂e艣, to wszystko.
- I co robi艂em? - doko艅czy艂 za ni膮. - To m贸j hotel, pani porucznik.
- No dobrze, zako艅czmy ten temat. - Przeczesuj膮c palcami w艂osy, patrzy艂a, jak Roarke s膮czy wino. - Ju偶 drugi raz w ci膮gu ostatnich kilku tygodni ginie tw贸j pracownik. I to na terenie nale偶膮cym do ciebie. Fakt, 偶e jeste艣 w艂a艣cicielem po艂owy miasta鈥
- Tylko po艂owy? - przerwa艂 jej, lekko si臋 u艣miechaj膮c. - B臋d膮 musia艂 porozmawia膰 z ksi臋gowym.
- C贸偶, mog艂abym pr贸bowa膰 ci wm贸wi膰, 偶e to nic osobistego, ale sam wiesz, 偶e by艂aby to bzdura. To jest osobista sprawa. Rozumiem to i jest mi ogromnie przykro.
- Mnie r贸wnie偶. Nie tylko z powodu tego co si臋 sta艂o ale dlatego 偶e prawie chcia艂em si臋 na tobie za to odegra膰. A teraz, kiedy sobie to wyja艣nili艣my, powtarzam ci, 偶e mia艂em tu par臋 spraw do za艂atwienia. Jak cho膰by ta kilka pi臋ter ni偶ej. - Wyci膮gn膮 w stron臋 偶ony r臋k臋 z kieliszkiem, ale tak jak si臋 spodziewa艂a ,odm贸wi艂a kr臋c膮c g艂ow膮. - Czeka mnie kryzys medialny. Dziennikarze a偶 si臋 艣lini膮, kiedy w jakim艣 znanym hotelu dochodzi do morderstwa. Na dodatek na dole s膮 te wszystkie gwiazdy. Szykuje si臋 cholerna sensacja. Trzeba to jak najszybciej wyja艣ni膰. A poza tym kto艣 powinien zaj膮膰 si臋 Hilo.
- Masz racj臋 - powiedzia艂a 艂agodnie Eve. - Dzi臋ki twojej trosce 艂atwiej to znosi.
- Pracuje dla mnie 10 lat. - Nie musia艂 nic wi臋cej dodawa膰. - Obs艂uga hotelowa zd膮偶y艂a si臋 ju偶 o wszystkim dowiedzie膰. Nie chcia艂em 偶eby wybuch艂a panika. Pracuje tu jeden m艂ody boy, Barry Collina.
- Jej ch艂opak.
- Tak. Prze偶y艂 szok. Kaza艂em go odwie藕膰 do domu. Zanim na mnie naskoczysz - doda艂 - , nim zd膮偶y艂a cokolwiek powiedzie膰 - w chwili morderstwa razem z dwoma baga偶owymi nosi艂 walizki go艣ci, kt贸rzy przyjechali na konwencj臋 medyczn膮.
- A sk膮d wiesz kiedy dosz艂o do morderstwa?
- Brigham przekaza艂 mi dyskietki zabezpieczaj膮ce. My艣la艂a艣 偶e tego nie zrobi?
- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. Ale i tak b臋d臋 musia艂a z tym ch艂opakiem porozmawia膰.
- Eve, dzi艣 i tak niewiele by艣 si臋 od niego dowiedzia艂. - G艂os Roare鈥檃 by艂 cichy i melodyjny. Ma 22 lata. Chryste on j膮 kocha艂. Ca艂kiem si臋 za艂ama艂. - M贸wi艂 oraz ciszej. - Chcia艂, 鈥樑糴by zawie藕膰 go do matki, wi臋c go zawioz艂em.
- Dobrze si臋 spisa艂e艣. Prawdopodobnie post膮pi艂abym tak samo. P贸藕niej z nim porozmawiam.
- Oczywi艣cie sprawdzi艂a艣 ju偶 Jamesa Priory鈥檈go?
- Jasne, a ty pewnie znasz ju偶 rezultaty, 偶e powiem tylko 偶e szukaj膮 go prze MCDK. Za艂o偶臋 si臋 偶e tam b臋dzie, to nie by艂 jego debiut
- Mog臋 dostarczy膰 ci jego dane du偶o szybciej.
Owszem to mo偶liwe dzi臋ki nigdzie nie zarejestrowanemu sprz臋towi, kt贸ry trzyma w domu w swoim zamkni臋tym na klucz gabinecie.
- Dzi臋kuj臋 ale na razie trzymajmy si臋 procedury. Wyszed艂 st膮d z takim spokojem, jakby wiedzia艂, 偶e ma si臋 gdzie ukry膰 Bez obaw, szybko go namierz臋. Pozostaje pytanie, dlaczego to zrobi艂? Mia艂 swoje powody 偶eby si臋 tu pojawi膰.
Fa艂szywe nazwisko, wcze艣niejsza rezerwacja i te dwie noce. Na wypadek gdyby si臋 co艣 nie powiod艂o. Wprowadzi艂 si臋 do apartamentu i tam na ni膮 czeka艂. Czy akurat na Darlene? Je艣li tak, to mamy kolejna zagadk臋. A mo偶e chodzi艂o po prostu o pokoj贸wk臋? Nast臋pna tajemnica. Poszperam w kartotece, mo偶e ma jak膮艣 histori臋. - Eve dostrzega艂a coraz wi臋cej niewiadomych. - Nie przeszkadza艂o mu 偶e go rejestrujemy. Dlaczego? A je艣li si臋 myl臋? Mo偶e niczego na niego nie znajdziemy? To bez sensu, zupe艂nie nie zachowywa艂 ostro偶no艣ci.
- Chcia艂 pokaza膰, 偶e ma policj臋 gdzie艣. A mo偶e chodzi艂o mu o mnie?
- Mo偶liwe. Musz臋 jecha膰 do New Jersey powiadomi膰 krewnych a potem do biura sporz膮dzi膰 raport. Podrzucisz mnie?
- Ci膮gle mnie pani czym艣 zaskakuje, pani porucznik - powiedzia艂 Roarke ze zdziwieniem.
- Mo偶e chc臋 ci臋 mie膰 na oku?
- To jest jaki艣 pow贸d. - Odstawi艂 kieliszek, wzi膮艂 twarz 偶ony w d艂onie i poca艂owa艂 j膮 w czo艂o. - Ta sprawa b臋dzie trudna dla nas obojga. Przepraszam za wszystko, czym mog臋 ci臋 urazi膰, zanim zamkniesz to dochodzenie.
- W porz膮dku. - Ma艂偶e艅stwo, to nie taka prosta sprawa, pomy艣la艂a. Obj臋艂a go i czule poca艂owa艂a w usta. - To prawdopodobnie, 偶e ja bardziej dokucz臋 tobie.
Wzi膮艂 j膮 w ramiona.
- Dokucz mi ju偶 teraz. Powiedz co艣 wyj膮tkowo przykrego. Przypadkiem jeste艣my w pokoju hotelowym, wi臋c od razu b臋dziesz mog艂a mnie przeprosi膰.
- Zboczeniec. - U艣miechaj膮c si臋, Eve odepchn臋艂a go i ruszy艂a do drzwi.
- Zap艂acisz mi za to - odpar艂 gdy opuszczali pok贸j.
Obowi膮zek powiadamiania krewnych to najgorsza cz臋艣膰 zawodu policjanta z wydzia艂u zab贸jstw. Wystarczy kilka s艂贸w, by zniszczy膰 ludziom 艣wiat. Bez wzgl臋du na to, jak rodzina ofiary u艂o偶y sobie 偶ycie, nigdy nie b臋dzie ju偶 tak jak dawniej. Kiedy zabraknie cho膰by jednego elementu uk艂adanki, regu艂y gry nieodwracalnie si臋 zmieniaj膮.
Wracaj膮c z New Jersey, Eve stara艂 si臋 nie my艣le膰 o tym , 偶e w艂a艣nie zburzy艂a spok贸j matce i siostrze Darlene French. Wola艂 si臋 koncentrowa膰 na nast臋pnym kroku, kt贸ry pozwoli wymierzy膰 sprawiedliwo艣膰, mo偶e nawet ukoi rozpacz.
- Gdyby podobna zbrodnia wydarzy艂a si臋 kiedy艣 w naszym mie艣cie lub okolicy, wiedzia艂abym o tym. - Mimo to postanowi艂a skorzysta膰 z pok艂adowego komputera w ukochanym 6000xxx Roarke鈥檃 i si臋 upewni膰. - Mamy uduszenia. I gwa艂ty. I pobicia. Nawet parami - zacz臋艂a.
- Uwielbiam Nowy Jork.
- Ja te偶. To chore. W ci膮gu ostatnich 6 tygodni wydarzy艂a si臋 ka偶da z tych zbrodni ale nigdy wszystkie naraz. Nikt nie u偶ywa艂 srebrnej linki. Nie zrobiono tego w hotelu. Oczywi艣cie nie znaczy to, 偶e nie zrobi艂 tego w innych miastach, krajach, a mo偶e nawet gdzie艣 poza planet膮鈥 Przeskanuj臋 wi臋kszy obszar kiedy鈥 - Przerwa艂a, kiedy w jej torebce odezwa艂 si臋 d藕wi臋k komunikatora. - Dallas.
- Do diab艂a, nie mog艂aby艣 zrobi膰 sobie wolnej chocia偶 jednej nocy?
Spojrza艂a w smutne oczy Feeneya.
- W艂a艣nie si臋 stara艂am.
- No to powinna艣 si臋 bardziej stara膰. Mo偶e kiedy ty si臋 zdrzemniesz, reszta z nas te偶 b臋dzie mog艂a chwil臋 odpocz膮膰. A by艂o tak mi艂o. Peabody musia艂a mnie wezwa膰 akurat kiedy siedzia艂em sobie z browarem, mich膮 chips贸w serowych i ogl膮da艂em mecz.
- Wybacz.
- I tak ci pieprzeni jankesi przegrali, I to z tymi zasra艅cami z Tijuana Tacos. Niech to szlag! - Feeney westchn膮 ci臋偶ko i podrapa艂 si臋 po siwiej膮cej g艂owie. - Ten tw贸j facet kogo艣 mi przypomnia艂. Kiedy Peabody przys艂a艂 jego zdj臋cie, od razu wyda艂 mi si臋 znajomy. Z pocz膮tku nie mog艂em sobie przypomnie膰. Przeszuka艂em ca艂e MCDK. To nie takie proste, kiedy ma si臋 do dyspozycji jedynie dyskietk臋 ze zdj臋ciem. 呕adnych odcisk贸w. Ch艂opaki m贸wi膮, 偶e musia艂 si臋 zabezpieczy膰. Na szcz臋艣cie ju偶 badamy pr贸bk臋 DNA . Mamy jego krew i sk贸r臋 pobran膮 spod paznokci dziewczyny . No i jest sperma. Fiuta sobie nie zabezpieczy艂.
- Tak, wiem. 呕aden z was nie lubi zak艂ada膰 kapturka na swojego najlepszego kumpla.
U艣miechn膮艂 si臋 do niej kwa艣no.
- Nie s膮dz臋 偶eby przejmowa艂 si臋 DNA. Zabezpieczy艂 si臋, 偶eby zyska膰 na czasie.
Na wyniki analizy DNA trzeba czeka膰 zwykle kilka godzin.
- Znalaz艂e艣 co艣 w MCDK?
- W艂a艣nie do tego zmierzam. No wi臋c wrzuci艂em to jego zdj臋cie. Znalaz艂em kilku podobnych, jak gdyby po operacji plastycznej. Pobawi艂em si臋 troch臋 tymi fotkami, w ko艅cu uda艂o mi si臋 z艂o偶y膰 wszystko do kupy. Nie wiem dlaczego ale zajrza艂em do plik贸w z broni膮 i wtedy przypomnia艂em sobie tego faceta. Nazywa si臋 sylwester Yost. Przebieg艂y Yost i cholernie du偶o innych ksywek. Yost to jego prawdziwe nazwisko.
- Czy kiedykolwiek u偶ywa艂 nazwiska Priori?
- To by艂 pierwszy raz. Doda艂em je do listy. Jakie艣 15 lat temu rozpracowywa艂em seryjnego morderc臋. Dusi艂 srebrn膮 link膮. Pi臋膰 ofiar w pi臋ciu kompletnie r贸偶nych zak膮tkach tej cholernej planety. Mieli艣my jedn膮 w Nowym Jorku. Kobieta. Licencjonowana panienka do towarzystwa. Licencja drugiej kategorii. Mia艂a zwi膮zki z podziemiem. Podobnie jak cztery pozosta艂e ofiary. Nie nale偶a艂y do tej samej organizacji, ale prowadzi艂y nielegalne interesy. Mieli艣my Yosta na oku, nigdy jednak niczego mu nie udowodniono. Morderstwa nagle si臋 sko艅czy艂y, sprawa przycich艂a.
- Najemnik?
- Tak podejrzewali艣my ale kto m贸g艂 bydlaka naj膮膰? Uderza艂 we wszystkie wa偶niejsze kartele. 呕adnemu nie odpu艣ci艂. Ostatecznie uzbiera艂oby si臋 oko艂o 20 zab贸jstw. W latach 30 przez jaki艣 czas siedzia艂 za napad z ofiarami 艣miertelnymi.
- Tak my艣la艂am. Wie jak wygl膮da pud艂o od 艣rodka. Tylko jedno aresztowanie?
- Niestety. Wed艂ug raportu, mia艂 20 lat, kiedy zgarn臋艂a go policja z Miami. Wida膰 z czasem si臋 wyrobi艂.
- Jad臋 do centrali. Przy艣lij mi wszystko co masz.
- Ju偶 to zrobi艂em. Poszperam jeszcze troch臋. Wi臋cej danych dostaniesz rano. Chc臋 si臋 facetowi dok艂adniej przyjrze膰.
- W porz膮dku.
- To do jutra. Hej Dallas?
- Co jest?
- Co ty masz we w艂osach?
- A co mam? - Ostro偶nie przesun臋艂a r臋k膮 po w艂osach wyczuwaj膮c brylantowe ozdoby. - Aa鈥 to. Po prostu鈥 by艂am na przyj臋ciu鈥 - urwa艂a speszona, po czym odchrz膮kn臋艂a, pr贸buj膮c ukry膰 zmieszanie. - No, nic - rzuci艂a i si臋 roz艂膮czy艂a.
M臋偶czyzna urodzony jako Sylwester Yost, kt贸ry pod nazwiskiem James Priori udusi艂 mod膮 pokoj贸wk臋, a obecnie przedstawia艂 si臋 jako Georgio Masini, s膮czy艂 druga szklaneczk臋 bez lodu szkockiej i ogl膮da艂 powt贸rk臋 wieczornego meczu janes贸w.
Gdyby mia艂 zabi膰 kogo艣 z przyczyn osobistych wytropi艂y podaj膮cego Jankes贸w i wypatroszy艂 jak ryb臋. Dla niego jednak morderstwo by艂o czystym interesem, wi臋c tylko siedzia艂, kln膮c zaskakuj膮co wysokim g艂osem.
Byli tacy, kt贸rzy dokuczali mu z powodu cienkiego, prawie kobiecego g艂osu. Ignorowa艂 ich, je艣li w艂a艣nie wykonywa艂 prac臋, ale w czasie wolnym potrafi艂 st艂uc ich do nieprzytomno艣ci.
Ale nawet to robi艂 tylko dla zasady. Nigdy nie by艂 zbyt nami臋tnym cz艂owiekiem, zar贸wno w kontaktach z lud藕mi, jak i w kwestiach zasadniczych. Brak uczu膰 sprawia艂, 偶e by艂 doskona艂ym materia艂em na zab贸jc臋.
Na konto, kt贸re zarejestrowa艂 na jeszcze inne nazwisko, wp艂yn臋艂y ju偶 pieni膮dze za ostatnie wykonane zlecenie. Nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, dlaczego na ofiar臋 zosta艂a wybrana akurat ta dziewczyna. Po prostu przyj膮艂 kontrakt, wype艂ni艂 zlecenie, zainkasowa艂 fors臋.
To by艂 dopiero pocz膮tek. Zanosi艂o si臋, 偶e tym razem zarobi niez艂膮 fortun臋. Od jakiego艣 czasu powa偶nie my艣la艂 o przej艣ciu na emerytur臋, wi臋c dodatkowe fundusze by艂y smakowitym k膮skiem. Przez te wszystkie lata zarabia艂 wystarczaj膮co du偶o, by zaspokoi膰 swoje wyrafinowane potrzeby. Sta膰 go by艂o na 偶ycie na najwy偶szym poziomie. Odkry艂, zasmakowa艂 i pozna艂 to co najlepsze.
Jedzenie, alkohol, sztuka, muzyka, moda. Zwiedzi艂 nie tylko ca艂膮 planet臋, ale sporo podr贸偶owa艂 poza ni膮. W wieku 56 lat biegle w艂ada艂 3 j臋zykami, co oczywi艣cie pomaga艂o mu w pracy. Kiedy mia艂 ochot臋, potrafi艂 sam przygotowa膰 wy艣mienity posi艂ek. Co wi臋cej gra艂 na fortepianie jak zawodowiec.
Nie urodzi艂 si臋 bogaty. Do fortuny doszed艂 dzi臋ki srebrnej lince.
Jako 20 latek by艂 zwyczajnym oprychem, kt贸rego Eve dostrzeg艂a pod eleganck膮 przykrywk膮. Zabija艂, bo potrafi艂 to robi膰 i nie藕le mu za to p艂acono.
Teraz by艂 morderc膮 wirtuozem, perfekcyjnym wykonawca zlece艅. Nigdy nie zawi贸d艂 pracodawc贸w, cho膰 zawsze zostawia艂 jaki艣 艣lad, podpisuj膮c si臋 pod swoim dzie艂em.
Cierpienie - bicie. Poni偶enie - gwa艂t. Srebrna linka. Morderstwo z klas膮. Dla Przebieg艂ego Yosta ka偶de zadanie by艂o ma艂膮 trzyakt贸wk膮. Zmienia艂y si臋 jedynie dekoracje i aktorzy drugoplanowi.
To on by艂 gwiazd膮 przedstawienia.
Przebieg艂y Yost kocha艂 podr贸偶e. Z ka偶dej przywozi艂 poczt贸wki, kt贸re uk艂ada艂 w klaserach. Od czasu do czasu lubi艂 je przegl膮da膰. Siada艂 wtedy z drinkiem i z u艣miechem wspomina艂 zak膮tki, kt贸re zwiedzi艂. Najcenniejszymi pami膮tkami by艂y drobiazgi i wspomnienia.
Obiad, kt贸ry zjad艂 w Pary偶u tego lata, kiedy za艂atwi艂 producenta elektronicznych gad偶et贸w. Widok z okna praskiego Hotelu, zanim w deszczowy dzie艅 udusi艂 przedstawiciela ameryka艅skiej firmy handlowej.
Mi艂e wspomnienia.
Cho膰 obecny zleceniodawca jeszcze przez jaki艣 czas chcia艂 go mie膰 na miejscu, w Nowym Jorku, Yost czu艂, 偶e i tu zdo艂a zebra膰 sporo r贸wnie mi艂ych wspomnie艅.
Eve od rana siedzia艂a przy swoim biurku w centrali i przegl膮da艂 dane, kt贸re wczoraj przes艂a艂 jej Feeney. Kilka godzin snu i trzy kubki kawy od艣wie偶y艂y jej wyobra藕ni臋 i pozwoli艂y stworzy膰 jednolity obraz Sylwestra Yosta.
Zawodowy zab贸jca. Twardy jak ska艂a i pozbawiony wszelakich skrupu艂贸w.
Syn podrz臋dnego handlarza broni膮, kt贸ry znikn膮艂 w niewyja艣nionych okoliczno艣ciach, prawdopodobnie zamordowany w czasie wojen miejskich.
Matka, u kt贸rej stwierdzono niedorozw贸j umys艂owy mia艂a sk艂onno艣膰 do starych samochod贸w. Podcina艂a gard艂a niezadowolonym klientom. Zmar艂a w szpitalu po przedawkowaniu narkotyk贸w. Jej syn mia艂 wtedy 13 lat.
Przebieg艂y Yost postanowi艂 podtrzymywa膰 rodzinn膮 tradycj臋. Odnalaz艂 w chaosie sw贸j w艂asny styl.
Eve przegl膮da艂a jego kartotek臋 z wydzia艂u dla nieletnich. Lubi艂 zabawy z no偶em. Dwa tygodnie po za艂o偶eniu teczki odci膮艂 ucho kuratorowi, kt贸rego poleci艂 mu s膮d. Dotkliwie pobi艂 i pr贸bowa艂 zgwa艂ci膰 jedn膮 dziewcz膮t z domu opieki.
Prawdziwym powo艂aniem okaza艂o si臋 duszenie. Doskonali艂 sw贸j warsztat, 膰wicz膮c najpierw na ma艂ych psach i kotach, by w ko艅cu osi膮gn膮膰 perfekcj臋 na ludziach. Jako pi臋tnastolatek uciek艂 z domu opieki nad nieletnimi. Teraz mia艂 56. W ci膮gu 41 letniej kariery w wi臋zieniu sp臋dzi艂 tylko rok. By艂 podejrzewany o pope艂nienie 43 morderstw.
Informacje na jego temat by艂y do艣膰 pobie偶ne, chocia偶 zawiera艂y wszystkie dane zgromadzone przez Interpol. FBI, MCDK i Biuro Przest臋pczo艣ci Mi臋dzyplanetarnej. By艂 prawdopodobnie p艂atnym zab贸jc膮. Nie mia艂 rodziny, przyjaci贸艂, znajomych ani sta艂ego adresu. Ulubionym narz臋dziem zbrodni by艂a linka ze srebra wysokiej pr贸by.. Wiele przypisywanych mu ofiar zosta艂o uduszonych go艂ymi r臋kami, jedwabnymi apaszkami, z艂otymi sznurami. We wcze艣niejszych latach, zauwa偶y艂a Eve. Zanim odnalaz艂 sw贸j styl.
Ofiarami by艂y zar贸wno kobiety, jak i m臋偶czy藕ni, r贸偶nych ras, zawod贸w, w r贸偶nym wieku i o r贸偶nym statusie spo艂ecznym. Ka偶dej 艣mierci towarzyszy艂a przemoc fizyczna, cz臋sto posuwa艂 si臋 do tortur i gwa艂tu.
- Mistrz w swoim fachu, co? I za艂o偶臋 si臋, 偶e nie jeste艣 tani. - Wpatrywa艂 si臋 w jego portret, por贸wnuj膮c go z materia艂em zarejestrowanym w Hotelu Palace. - Kto ci臋 naj膮艂, sukinsynu? Komu zale偶y na 艣mierci m艂odej pokoj贸wki, kt贸ra mieszka艂a z matk膮 i siostr膮 w Hoboken?
Wsta艂a zza biurka i zacz臋艂a kr膮偶y膰 po ciasnym pomieszczeniu. Ma艂o prawdopodobne, ale mo偶e jednak gdzie艣 pope艂ni艂 b艂膮d.
Niemo偶liwe, 偶eby po 40 latach praktyki pope艂ni艂 osob臋. Logiczne, Yost zrobi艂 to za co mu zap艂acono. Kim wi臋c by艂a Darlene French? Jakie mia艂a powi膮zania?
Bez w膮tpienia Roarke mia艂 z tym co艣 wsp贸lnego. 艢mier膰 dziewczyny sprawi艂a mu wielk膮 przykro艣膰, mo偶e nawet wp艂yn臋艂a na jego sprawy zawodowe, ale z pewno艣ci膮 nie mia艂 zbyt du偶ego znaczenia dla jego maj膮tku.
Wracaj膮c do ofiary, mo偶e Darlene przypadkiem kogo艣 zobaczy艂y lub us艂ysza艂a, mo偶e nawet ni偶 zdawa艂 sobie z tego sprawy? W hotelu panuje przecie偶 taki ruch, za艂atwia si臋 tyle interes贸w. Tylko dlaczego zamordowano j膮 a w tak teatralny spos贸b? Przypadkowych 艣wiadk贸w zwykle wywozi si臋 gdzie艣 w ustronne miejsce i po cichu likwiduje. Wypadek, pech, napad, wszyscy s膮 wstrz膮艣ni臋ci, wsp贸艂czuj膮 . Policja przeprowadza rutynowe 艣ledztwo. Sprawa zostaje zamkni臋ta. Tak to wygl膮da.
Cho膰 ta teoria wcale nie pasowa艂 do fakt贸w, Eve postanowi艂a wr贸ci膰 do hotelu i dok艂adnie sprawdzi膰, kto w ci膮gu ostatnich kilku tygodni wynajmowa艂 apartamenty, kt贸rymi zajmowa艂a si臋 Darlene.
Zatrzyma艂a si臋 przy oknie i zerkn臋艂a na d贸艂, na t臋tni膮c膮 偶yciem ulic臋. Godzina by艂a jeszcze wczesna, ale w powietrzu i na ziemi panowa艂a potworny 艣cisk. Tu偶 przed jej nosem przemkn膮艂 autobus powietrzny, nabity po ostatnie miejsca pasa偶erami, kt贸rzy z braku czy to pieni臋dzy, czy zdrowego rozs膮dku doje偶d偶ali do pracy 艣rodkami transportu publicznego. Mi臋dzy p臋dz膮cymi pojazdami przelecia艂 jednoosobowy w贸z transmisyjny filmuj膮c najbardziej newralgiczne miejsca po to, by po przeanalizowaniu przekaza膰 informacje pechowcom, kt贸rzy utkn臋li w korkach.
Media musz膮 czym艣 zajmowa膰 czas antenowy, pomy艣la艂a. Zignorowa艂a ju偶 z p贸艂 tuzina wiadomo艣ci od reporter贸w, domagaj膮cych si臋 komentarza lub jakiejkolwiek informacji o morderstwie. Eve wydawa艂a o艣wiadczenia tylko na wyra藕ne polecenie szefa. W innych przypadkach pozostawia艂a ca艂y ten medialny zam臋t na g艂owie Roarke鈥檃. Nikt nie radzi艂 sobie lepiej z dziennikarzami ni偶 on.
Us艂ysza艂a ciche skrzypienie policyjnych but贸w o wiekowe linoleum, ale si臋 nie odwr贸ci艂a.
- Pani porucznik?
- W tramwaju powietrznym siedzi kobieta z nar臋czem kwiat贸w. Gdzie ona, do diab艂a, wybiera si臋 tak wcze艣nie z tym bukietem?
- Nied艂ugo Dzie艅 Matki. Mo偶e chce zawczasu spe艂ni膰 obowi膮zek?
- Hm鈥eabody , chc臋 porozmawia膰 z ch艂opakiem. Nazywa si臋 Barry Collins. Je艣li zak艂adamy, 偶e to robota najemnika, kto艣 za to zap艂aci艂. Nie s膮dz臋, 偶eby boya hotelowego by艂o sta膰 na us艂ugi Yosta, ale mo偶e by艂 艂膮cznikiem z kim艣, kto m贸g艂 sobie na to pozwoli膰.
- Yosta?
- Och, wybacz. Przecie偶 ty jeszcze nie wiesz. - Eve nie odrywa艂a wzroku od zakorkowanego nieba.
- Czy kapitan Feeney uczestniczy w 艣ledztwie? Wprowadzisz McNaba?
Eve zerkn臋艂a przez rami臋. Peabody z ca艂ej si艂y stara艂a si臋 wygl膮da膰 oboj臋tnie, ale jej szczera twarz zawsze j膮 zdradza艂a, kiedy pr贸bowa艂a oszukiwa膰.
- Jeszcze nie tak dawno przewraca艂a艣 oczyma i mamrota艂a艣 co艣 pod nosem, kiedy proponowa艂am McNabowi wsp贸艂prac臋.
- Niezupe艂nie pani porucznik. Tylko raz lekko si臋 skrzywi艂am, a ty mnie natychmiast zgasi艂a艣. Od tej pory przewraca艂am oczami i mamrota艂am w duchu. - Asystentka u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - A poza tym ludzi si臋 zmieniaj膮. Moje stosunki z McNabem znacznie si臋 o偶ywi艂y od kiedy ze sob膮 sypiamy. Jedynie鈥
- O nie, nie chc臋 tego wys艂uchiwa膰.
- Chcia艂am tylko powiedzie膰, 偶e ostatnio dziwnie si臋 zachowuje.
- Sprawd藕 w s艂owniku 鈥瀌ziwnie鈥 to bardzo szerokie poj臋cie.
- Chodzi o to - pr贸bowa艂a wyja艣ni膰 Peabody, - 偶e on jest鈥 mi艂y. Naprawd臋 mi艂y. Taki s艂odki i troskliwy. Przynosi mi kwiaty. Pewnie kradnie z parku ale jednak. A kilka dni temu zaprosi艂 mnie do kina. Na komedi臋 romantyczn膮. Nie podoba艂a mu si臋, da艂 mi to wyra藕nie do zrozumienia, ale zap艂aci艂 za bilety.
- O rany!
- No wi臋c, wydaje mi si臋.. - Peabody urwa艂a, widz膮c 偶e jej opanowana i pow艣ci膮gliwa prze艂o偶ona ze 艣miechem zatka艂a sobie uszy.
- Nic nie s艂ysz臋. Nie chc臋 tego s艂ucha膰. Nie zamierzam wys艂uchiwa膰 twoich opowie艣ci. Sprowad藕 tu Barryego Collinsa. W tej chwili. To rozkaz.
Peabody poruszy艂a ustami.
- Co? - spyta艂a Eve.
- Powiedzia艂am tak jest - wyja艣ni艂a asystentka, kiedy jej prze艂o偶ona odetka艂a uszy. Ruszy艂a w stron臋 drzwi, ale zanim, wysz艂a, sprawdzi艂a, czy warto doko艅czy膰 zdanie. - My艣l臋, 偶e chce mnie w co艣 wrobi膰 - rzuci艂a opuszczaj膮c biuro.
- Zaraz ja ci臋 w co艣 wrobi臋 - mrukn臋艂a Eve, siadaj膮c przy biurku. - Wrobi臋 was oboje, a potem skopi臋 ty艂ki. - Korzystaj膮c z bojowego nastroju, zadzwoni艂a do laboratorium, by pop臋dzi膰 technik贸w pracuj膮cych nad pr贸bk膮 DNA.
Tu偶 przed spotkanie z Feeneyem dotar艂y do niej wyniki bada艅. Analiza DNA ostatecznie potwierdzi艂a, 偶e to Sylwester Yost zgwa艂ci艂 i zamordowa艂 Darlene French.
Kiedy powiedzia艂a o tym Feeneyowi, pokiwa艂 g艂ow膮, usiad艂 przy jej biurku i si臋gn膮 do kieszenie pomi臋tej marynarki po torebk臋 ulubionych orzeszk贸w.
- Ani przez chwil臋 nie mia艂em w膮tpliwo艣ci. Sprawdzi艂em w archiwum. Przez ostatnie 7,8 miesi臋cy nie zanotowano niczego podobnego. Zrobi艂 sobie wakacje.
- Albo nie chcia艂 aby znaleziono cia艂o. Czy Yost kiedykolwiek pope艂ni艂 zbrodni臋 na w艂asny rachunek? Z powod贸w osobistych?
- Nigdy. - Feeney przegryz艂 orzeszek. - Jemu chodzi o pieni膮dze. McNab przeszukuje archiwum mi臋dzyplanetarne. Mo偶e uda mu si臋 co艣 znale藕膰.
- Wprowadzi艂e艣 McNaba?
Uni贸s艂 brwi, s艂ysz膮c jej ton.
- Tak, a bo co? Masz co艣 przeciwko?
- Nie, nic. To dobry glina. - Eve ca艂y czas b臋bni艂a palcami po stole. - Tylko wiesz, chodzi o to, 偶e on i Peabody鈥
Feeney wzruszy艂 ramionami.
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie chc臋 o tym s艂ysze膰.
- Ani ja. - Skoro on ma cierpie膰, niech i Feeney ma za swoje. - Zabra艂 j膮 do kina na komedi臋 romantyczn膮.
- Co? - Wyba艂uszy艂 ze zdziwieniem oczy. Orzeszek omal nie wypad艂 mu z ust. - Poszed艂 do kina na komedi臋 romantyczn膮? I zabra艂 Peabody?
- To w艂a艣nie powiedzia艂am.
- Chryste. - Wsta艂 zza biurka i zacz膮艂 nerwowo kr膮偶y膰 po biurze. - To koniec. Wiedzia艂em, 偶e tak b臋dzie. Ch艂opak jest sko艅czony. Brakuje jeszcze, 呕eby zacz膮艂 przynosi膰 jej kwiaty.
- Ju偶 to robi.
- Dallas, nie chrza艅. - Feeney spojrza艂 na ni膮 b艂agalnym wzrokiem. - Prosz臋 ci臋, nie zawracaj mi g艂owy takimi bredniami. Nie wystarczy ci, 偶e si臋 przed sob膮鈥 no wiesz鈥 obna偶aj膮?
- Nikt nigdy nie s艂ucha艂, co mia艂am w tej sprawie do powiedzenia. - Kiwa艂a ponuro g艂ow膮, zadowolona, 偶e znalaz艂a w Feeneyu bratni膮 dusz臋. - Roarke uwa偶a, 偶e to urocze.
- Tak dobrze mu m贸wi膰. On nie musi z nimi pracowa膰. Nie musi przebywa膰 w ich towarzystwie, patrze膰 na ta ich miny, u艣mieszki, spojrzenia i B贸g wie co jeszcze. My艣la艂em, 偶e wpad艂 jej w oko ten licencjonowany przystojniak Monero.
- Och, ona zmienia facet贸w jak r臋kawiczki.
Feeney zagryz艂 wargi i usiad艂.
- Ech, kobiety. - Westchn膮艂, podsuwaj膮c jej pod nos szeleszcz膮c膮 torebeczk臋.
- Co konkretnie masz na my艣li? - Samopoczucie Eve poprawi艂o si臋 na tyle, 偶e wzi臋艂a kilka orzeszk贸w. - Wys艂a艂am Peabody po ch艂opaka. Nie s膮dz臋, 偶eby powiedzia艂 co艣 nowego, ale kiedy ju偶 uzupe艂nimy jego dane, przes艂uchamy go. Teraz jakim艣 cudem musz臋 wykr臋ci膰 si臋 od udzielania wyja艣nie艅 dziennikarzom. To robota dla Roarke鈥檃. Wracam na miejsce przest臋pstwa. Pomyszkuje troch臋 w hotelu. Za godzin臋 powinni艣my mie膰 raport toksykologa. Podejrzewam, 偶e dziewczyna by艂a czysta, cho膰 z lud藕mi r贸偶nie to bywa.
- A zw艂aszcza z kobietami. - Mrukn膮 Feeney.
- Rodzice Frencz rozwiedli si臋 jakie艣 osiem lat temu. Jej ojciec, Harry D. French, obecnie mieszka w Bronksie z drug膮 偶on膮. M贸g艂by艣 si臋 nim zaj膮膰? W wolnej chwili sprawd藕 jego dane. Je艣li to robota profesjonalisty, mo偶e kto艣 chcia艂 si臋 na nim zem艣ci膰?
- Zaraz to zrobi臋. A matka?
- Sherry Times French. Wczoraj z ni膮 rozmawia艂am. Prowadzi sklep z cukierkami w Newark Transzo Center. Jest czysta. Moim zdaniem, nie mia艂a z tym nic wsp贸lnego. - Eve rzuci艂a koledze torebk臋 z orzeszkami, wsta艂a i zdj臋艂a z wieszaka kurtk臋. - Skoro mamy McNaba, mo偶e zajmie si臋 link膮? Niech si臋 dowie, gdzie si臋 takie kupuje. Przed po艂udniem powinni艣my mie膰 wyniki analiz laboratoryjnych.
- Dobry pomys艂. Ju偶 ja mu znajd臋 zaj臋cie. Nie b臋dzie ca艂y czas my艣la艂 tylko o tym, co ma w portkach.
- I o to chodzi. - Eve w艂o偶y艂a kurtk臋 i ruszy艂a w stron臋 drzwi.
Pierwsz膮 osob膮, kt贸r膮 postanowi艂a porozmawia膰 by艂 kierownik hotelu. Eve, od razu za偶膮da艂a by dostarczono jej dyskietki z danymi go艣ci i pracownik贸w, a tak偶e tych, kt贸rzy w ci膮gu ostatnich lat odbywali sta偶 w hotelu lub rzucili prac臋.
Zanim zd膮偶y艂a otworzy膰 usta, by wyg艂osi膰 rutynow膮 formu艂k臋 o obowi膮zku udzielania pomocy policjantom prowadz膮cym dochodzenie w sprawie o morderstwo, a mo偶e nawet obieca膰 pewne przywileje, kierownik wr臋czy艂 jej kopert臋 ze wszystkimi potrzebnymi materia艂ami. Wspomnia艂, 偶e pracownicy zostali zobowi膮zani przez Roarke鈥檃 do udzielenia jej wszelkiej pomocy o jak膮 poprosi.
- Nie藕le - skomentowa艂a Peabody, kiedy wsiad艂y do windy.
- Owszem - Eve poda艂a teczk臋 asystentce. Odkodowa艂a policyjn膮 blokad臋 na drzwiach. - Co mo偶na robi膰 przez kilka godzin w hotelu, czekaj膮c na odpowiedni膮 chwil臋 by zabi膰? - zacz臋艂a si臋 g艂o艣no zastanawia膰, kiedy wesz艂y do pokoju. - Podziwia膰 widok z okna, cos zje艣膰, ogl膮da膰 filmy? Nie korzysta艂 z 艂膮cza hotelowego. Mo偶e mia艂 sw贸j osobisty - ci膮gn臋艂a przechadzaj膮c si臋 po salonie. - Zg艂osi艂 si臋 do recepcji i potwierdzi艂 swoje przybycie. - Wesz艂a do kuchni i uwa偶nie przyjrza艂a si臋 lekko zakurzonemu blatowi. W zlewie ci膮gle sta艂y staranie u艂o偶one brudne naczynia. - O sz贸stej nastawi艂 auto kucharza. Sporo czasu do pojawienia si臋 dziewczyny. Dobra godzina do rozpocz臋cia zmiany. Prawdopodobnie dobrze zna艂 rozk艂ad zaj臋膰 obs艂ugi hotelowej. Wiedzia艂, 偶e ten apartament zwykle sprz膮taj膮 oko艂o 贸smej. Sprawdzi艂 kalendarz imprez odbywaj膮cych si臋 w hotelu. Wiedzia艂 o przyj臋ciu , o zbli偶aj膮cej si臋 konwencji. W hotelu jest komplet go艣ci wi臋c obs艂uga na pewno pojawi si臋 p贸藕niej. A co tam, zjem sobie stek. - Podesz艂a do zlewu. - Prawdopodobnie zjad艂 przed ekranem, na sofie lub przy stole. Kto艣, kto wynajmuje taki apartament nie jada na stoj膮co w kuchni. Po kolacji jeszcze deser, potem kawa. Mo偶e poklepa艂 si臋 po brzuchu. Odni贸s艂 naczynia do kuchni, wstawi艂 do zlewu. Wida膰 , 偶e przywyk艂o samodzielnego 偶ycia. Posprz膮ta艂 po sobie. Nie lubi widoku brudnych naczy艅. - Przyjrza艂a si臋 sztu膰com, r贸wno u艂o偶onym obok talerza. Miseczka, kubek, na samej g贸rze spodeczek. Ma艂a piramidka. - Zdaje si臋 , 偶e mieszka sam. Mo偶e nawet nie ma domowego androida. Nie mieszka w hotelach, przynajmniej nie ca艂y czas. Kiedy masz do dyspozycji pokoj贸wki, nie sprz膮tasz po sobie talerzy.
Peabody kiwn臋艂a g艂owa.
- Wczoraj co艣 zauwa偶y艂am - rzek艂a. Zapomnia艂am wczoraj o tym powiedzie膰.
- Co takiego?
- W eleganckich hotelach zawsze czekaj膮 na go艣ci takie r贸偶ne drobiazgi. Miniaturowe myde艂ka, szampony, p艂yny do k膮pieli. Zabra艂 je. - Asystentka u艣miechn臋艂a si臋, widz膮c zaskoczenie na twarzy Eve. - Wiele os贸b tak robi, ale wi臋kszo艣膰 z nich nie zatrzymuje si臋 w hotelu tylko po to, by kogo艣 zabi膰.
- 艢wietne spostrze偶enie. Jest oszcz臋dny albo lubi pami膮tki. A r臋cznik, szlafroki, jednorazowe pantofle, kt贸re zostawiaj膮 na noc obok 艂贸偶ka?
- To w hotelach daj膮 pantofle? Nigdy w takim nie by艂am.. Ale szlafroki zosta艂y - doko艅czy艂a Peabody, zanim prze艂o偶ona zd膮偶y艂a j膮 przywo艂a膰 do porz膮dku. - Dwa. Szafie, w 艂azience. Nieu偶ywane. Nie wiem ile r臋cznik贸w dostaje si臋 w takim miejscu ale, te , kt贸re wisz膮 w 艂azience, wystarczy艂yby dla sze艣cioosobowej rodziny. Z nich te偶 nikt nie korzysta艂.
- U偶y艂 r臋cznika, wcze艣niej, przed zmian膮. Mo偶e wzi膮艂 prysznic po podr贸偶y? - m贸wi艂a Eve, kieruj膮c si臋 w stron臋 sypialni. - To grzeczny ch艂opiec, odnosi talerze do zlewu i na pewno myje r臋ce, kiedy si臋 wysiusia. Przecie偶 przez ponad 5 godzin nie m贸g艂 si臋 powstrzymywa膰.
Zatrzyma艂a si臋 przy sypialnianej 艂azience, mniejszej wersji tej g艂贸wnej. Zerkn臋艂a na p贸艂k臋 z b艂臋kitnego szk艂a, 艣nie偶nobia艂e r臋czniki i l艣ni膮cy sedes, dyskretnie ukryty za szklanymi drzwiczkami.
- St膮d te偶 wszystko zabra艂.
- O, tego nie zauwa偶y艂am, Sprz膮tn膮艂 ca艂y apartament.
- Po co wydawa膰 pieni膮dze na myd艂a i szampony, kiedy tu s膮 za darmo? I to najwy偶szej jako艣ci. - Eve jeszcze raz rozejrza艂a si臋 po sypialni, po czym przesz艂a do 艂azienki. Pomieszczenie by艂o du偶e i przestronne. Wanna wielko艣ci ma艂ego basenu, osobny prysznic z sze艣cioma rodzajami natrysku o regulowanej wysoko艣ci, suszarka. Kiedy艣 przez pewien czas mieszka艂a w jednym z hoteli Roarke鈥檃 i wiedzia艂a, 偶e na d艂ugiej p贸艂ce musia艂a sta膰 ca艂a bateria ekskluzywnych kosmetyk贸w. Tymczasem w apartamencie nie zosta艂o po nich 艣ladu.
Marszcz膮c czo艂o podesz艂a do mosi臋偶nego wieszaka, na kt贸rym wisia艂y 3 grube r臋czniki z monogramami.
- Korzysta艂 z tego. Daj torebk臋.
- Sk膮d pani wie 偶e z tego?
- Monogram nie jest na 艣rodku, tak jak pozosta艂e. U偶ywa艂 go. Umy艂 si臋 po tym jak z ni膮 sko艅czy艂, wytar艂 d艂onie a poniewa偶 to porz膮dny facet, odwiesi艂 r臋cznik na miejsce. Musia艂a wej艣膰 prosto do 艂azienki, wzi膮膰 brudne r臋czniki, a powiesi膰 艣wie偶e. W tym czasie on si臋 przygl膮da艂, gdzie艣 tu na ni膮 czeka艂, przymierza艂 si臋. Mo偶e w szafie. Dziewczyna bierze brudne r臋czniki,, wychodzi, prawdopodobnie rzuca je na pod艂og臋. Podchodzi do 艂贸偶ka, zaczyna je poprawia膰, przygotowuje po艣ciel dla go艣ci. Wtedy on na ni膮 skacze. Wyrywa jej biper, zanim zd膮偶y艂a nacisn膮膰 guzik alarmu, wyrzuca, tam gdzie go znalaz艂y艣my.
Reszta rozegra艂a si臋 na 艂贸偶ku, pomy艣la艂a Eve.
- Nie da艂 jej najmniejszej szansy. Nie mog艂a uciec. Nigdzie nie by艂o 艣lad贸w walki. I tak niewiele by wsk贸ra艂a sama przeciwko takiemu wielkiemu cz艂owiekowi. Po艣ciel si臋 troch臋 zabrudzi艂a i wymi臋艂a, to wszystko. Reszta nietkni臋ta. Dopad艂 j膮 tu, w tym miejscu. Przy muzyce.
- To jest najpotworniejsze - mrukn臋艂a Peabody. - Ca艂a ta historia przera偶a ale najstraszniejsze jest to, 偶e w艂膮czy艂 sobie muzyk臋.
- Kiedy jest ju偶 po wszystkim, sprawdza czas. No nie藕le, ca艂kiem szybko si臋 uwin膮艂em. Sukinsyn myje r臋ce, mo偶e si臋 krzywi bo troch臋 go podrapa艂a, zmienia ubranie, pakuje si臋, do walizki chowa hotelowe kosmetyki. Potem zbiera z pod艂ogi r臋czniki, kt贸re tam zostawi艂a, wynosi apartamentu, wrzuca do jej w贸zka. Oczywi艣cie nie zamierza zmienia膰 po艣cieli, ale po co zostawia膰 wi臋kszy ba艂agan ni偶 to konieczne.
- Wyrachowany bydlak.
- Zgadza si臋 . To 艂atwa robota. Od czasu do czasu trafia si臋 luksusowy hotel, wszystko zajmuje tylko kilka godzin, a przy tym jesz dobry posi艂ek, zgarniasz zapas 艣wietnych kosmetyk贸w i niez艂膮 sumk臋. Wyobra偶am go sobie Peabody, ale nie wyobra偶am sobie, kto i dlaczego mu to zleci艂.
Eve zamy艣li艂a si臋. Przed jej oczami pojawi艂a si臋 Darlene French. Nagle us艂ysza艂a odg艂os otwieranych drzwi wej艣ciowych. Jedn膮 r臋k膮 automatycznie dotkn臋艂a broni, drug膮 da艂a znak Peabody, by ta odsun臋艂a si臋 pod 艣cian臋. W u艂amku sekundy bezszelestnie przemkn臋艂a na korytarz. Gotowa do strza艂u wychyli艂a si臋 zza rogu.
- Jasna cholera, Roarke! Niech ci臋 wszyscy diabli! - Z niezadowoleniem schowa艂a bro艅 do kabury. - Co ty tu robisz? - zapyta艂a, kiedy zamkn膮艂 drzwi.
- Szukam ciebie.
- Pok贸j jest zapiecz臋towany. To miejsce przest臋pstwa. Opiecz臋towane!
Wiedzia艂a , 偶e jej m膮偶, maj膮cy do dyspozycji tylko spryt, szybciej odkodowa艂 blokad臋, ni偶 ona za pomoc膮 karty dost臋pu.
- I dlatego kiedy dowiedzia艂em si臋, 偶e jeste艣 na miejscu, od razu domy艣li艂em si臋 gdzie ci臋 szuka膰. Witaj Peabody.
- Czego chcesz? - warkn臋艂a Eve, nim jej podw艂adna zd膮偶y艂a odpowiedzie膰 na powitanie. - Nie widzisz ,偶e jestem zaj臋ta.
- tak oczywi艣cie wiedzia艂em o tym. Pomy艣la艂em, 鈥樑糴 b臋dziesz chcia艂a porozmawia膰 z tymi osobami, o kt贸rych wczoraj wspomina艂a艣. Barry Collins jest w domu, ale mo偶esz przes艂ucha膰 jego prze艂o偶onego. Jest te偶 Sheila Walker, pokoj贸wka, serdeczna przyjaci贸艂ka ofiary. Przysz艂a uprz膮tn膮膰 szafk臋 Darlene i odda膰 jej rzeczy rodzinie.
- Nie wolno jej niczego.
- Tak te偶 jej powiedzia艂em. Dopiero po tym jak ty to przejrzysz. Poprosi艂em 偶eby zaczeka艂a, bo chcesz z ni膮 porozmawia膰.
W Eve jeszcze wrza艂o, ale w ko艅cu opanowa艂a z艂o艣膰.
- Ile razy mam ci powtarza膰 偶e nie potrzebuj臋 twojej pomocy w ustalaniu kolejno艣ci przes艂ucha艅.
- Tak, co艣 o tym wspomnia艂a艣 - zgodzi艂 si臋 z tak rozbrajaj膮c膮 uprzejmo艣ci膮, 偶e nie wiedzia艂a czy ma dalej na niego warcze膰, czy si臋 roze艣mia膰.
- Zaoszcz臋dzi艂e艣 mi troch臋 czasu, wi臋c dzi臋kuj臋. Powtarzam jeszcze raz, 偶e nie potrzebuj臋 tu ani ciebie, ani nikogo innego dop贸ki nie sko艅cz臋.
- Rozumiem, p贸藕niej je艣li b臋dziesz chcia艂a z艂apiesz mnie przez 艂膮cze 0 - 0 - 1.
Dobra, nie mamy tu nic wi臋cej do roboty. Porozmawiam z Sheil膮 Walker.
- Przygotowa艂em dla ciebie biuro na pi臋trze konferencyjnym.
- Nie. Pozw贸l 偶e spotkam si臋 z nimi na ich terenie. B臋dzie mniej oficjalnie, swobodniej si臋 poczuj膮.
- Skoro tak uwa偶asz. Czeka na ciebie w pomieszczeniu s艂u偶bowym. Zaprowadz臋 ci臋.
- W艂a艣ciwie mo偶esz mi towarzyszy膰 - powiedzia艂a Eve, wychodz膮c z apartamentu przed m臋偶em. - Twoja obecno艣膰 da jej poczucie bezpiecze艅stwa.
Eve od razu zorientowa艂a si臋, 偶e mia艂a racj臋. Sheila by艂a szczup艂膮, wysok膮 dziewczyn膮 o 艂adnych du偶ych oczach. Podczas rozmowy co chwil臋 zerka艂a w stron臋 Roarke鈥檃, szukaj膮c u niego pocieszenia, wskaz贸wek, potwierdzenia, 偶e post臋puje s艂usznie.
Cho膰 z wysi艂kiem powstrzymywa艂a si臋 do p艂aczu i m贸wi艂a z pi臋knym, 艣piewnym akcentem, Eve czu艂a narastaj膮cy b贸l g艂owy.
- T by艂a taka s艂odka, mi艂a dziewczyna. Nigdy nie powiedzia艂a na nikogo z艂ego s艂owa. Zawsze pogodna i u艣miechni臋ta. Prawie wszyscy go艣cie, kt贸rzy rozmawiali z ni膮, jak sprz膮ta艂a dawali jej du偶e napiwki. Bo poprawia艂a im nastr贸j. Ju偶 nigdy wi臋cej jej nie zobacz臋.
- Sheila, wiem 偶e ci ci臋偶ko. Straci艂a艣 przyjaci贸艂k臋. Spr贸buj sobie przypomnie膰, czy mo偶e ostatnio co艣 j膮 zaniepokoi艂o? Czym艣 si臋 martwi艂a?
- O nie, by艂a zadowolona z 偶ycia. Za dwa dni mia艂y艣my mie膰 wolne. Chcia艂y艣my p贸j艣膰 na zakupy, po buty. Uwielbia艂a kupowa膰 nowe buty. Tu偶 przed rozpocz臋ciem ostatniej zmiany um贸wi艂y艣my si臋, 偶e wcze艣nie wstaniemy, 偶eby zd膮偶y膰 na pokaz makija偶u w centrum urody w Sky Mall. - Jej 艂adna , egzotyczna twarz wykrzywi艂a si臋 - Och, panie Roarke.
Kiedy dziewczyna nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej powstrzymywa膰 艂kania, wzi膮艂 jej d艂o艅.
Eve rozmawia艂a z ni膮 jeszcze p贸艂 godziny. Z urywk贸w informacji z艂o偶y艂a obraz beztroskiej, weso艂ej dziewczyny, kt贸ra lubi艂a chodzi膰 na zakupy, ta艅czy膰 i pierwszy raz powa偶nie si臋 zakocha艂a. Codziennie rano, po pracy, jad艂a ze swoim ch艂opakiem 艣niadanie w pokoju s艂u偶bowym. W dzie艅 wyp艂aty pozwalali sobie na posi艂ek w restauracji, kilka przecznic od hotelu. Po 艣niadaniu ch艂opak zawsze odprowadza艂 j膮 na przystanek i czeka艂 a偶 odjedzie. Zawsze macha艂 jej na po偶egnanie. Ostatnio zacz臋li co艣 wspomina膰 o wsp贸lnym mieszkaniu. Zastanawiali si臋, czy jesieni膮 nie wynaj膮膰 czego艣 razem.
Darlene nie wspomnia艂a swojej najlepszej przyjaci贸艂ce, za jak膮 uwa偶a艂a si臋 Sheila, o niczym niezwyk艂ym czy niepokoj膮cym. Tamtego wieczoru jak zwykle z u艣miechem zabra艂a sw贸j w贸zek i ruszy艂a do pracy.
Szef obs艂ugi hotelowej przedstawi艂 Barry鈥檈go w r贸wnie pozytywnym 艣wietle. M艂ody, pogodny, ch臋tny do pracy, zapatrzony w ciemnow艂osa pokoj贸wk臋 imieniem Darlene. Ledwie miesi膮c wcze艣niej dosta艂 podwy偶k臋. Przeznaczy艂 j膮 na zakup z艂otego 艂a艅cuszka z serduszkiem dla swojej dziewczyny, by uczci膰 6 miesi臋cy ich znajomo艣ci.
Eve przypomnia艂a sobie, 偶e dziewczyna mia艂a na sobie takie 艣wiecide艂ko. Bawi艂a si臋 nim przed wej艣ciem do apartamentu 4602.
- Peabody, mam kobiece pytanie - powiedzia艂a, kiedy razem z podw艂adn膮 i Roarkiem przechodzili przez hotelowy hol.
- Postaram si臋 odpowiedzie膰, jestem w ko艅cu kobiet膮.
- Zgadza si臋. Gdyby艣 si臋 pok艂贸ci艂a ze swoim ch艂opakiem albo nie by艂a pewna czy chcesz z nim by膰, nosi艂aby艣 prezent od niego?
- Absolutnie nie. Je艣li to powa偶na k艂贸tnia, rzucam facetowi prezent w twarz, a je艣li mam w膮tpliwo艣ci, roni臋 kilka 艂ez, a prezent chowam do szuflady i czekam a偶 sytuacja si臋 wyklaruje na tyle, by z nim zerwa膰. W przypadku drobnego nieporozumienia chowam prezent na jaki艣 czas. Kobieta nosi tego typu podarunki tylko wtedy, a przynajmniej w widocznym miejscu, gdy chce pokaza膰 jemu i ca艂emu 艣wiatu, 偶e to w艂a艣nie on jest jej m臋偶czyzn膮.
- Jak ty si臋 mo偶esz w tym wszystkim po艂apa膰? To takie zawi艂e. Ale tez tak pomy艣la艂am. Co jest? - Z艂apa艂a r臋k臋 Roarke鈥檃, kiedy ten pr贸bowa艂 wyj膮膰 jej spod koszuli 艂a艅cuszek, na kt贸rym wisia艂a male艅ka brylantowa 艂ezka, prezent od niego.
- Tylko sprawdzam. Najwyra藕niej ci膮gle jestem twoim facetem.
- To miejsce nie jest zbyt widoczne. - zauwa偶y艂a z zadowoleniem.
- Mnie wystarczy.
Widz膮c b艂ysk w jego oczach, Eve rzuci艂a mu gro藕ne spojrzenie.
- Tylko spr贸buj mnie poca艂owa膰, a oberwiesz. Peabody, idziemy pogada膰 z Barrym - zarz膮dzi艂a, chowaj膮c wisiorek pod koszul臋. - A ty si臋 uspok贸j. - Pukn臋艂a palcem w klatk臋 piersiowa Roarke鈥檃. - P贸藕niej musz臋 spotka膰 si臋 z kim艣 z medi贸w.
- B臋d臋 do dyspozycji. Wiesz jak to lubi臋. - U艣miech powoli znikn膮艂 z jego twarzy. Zmru偶y艂 oczy, gdy us艂ysza艂, 偶e kto艣 nuci 艂agodnym g艂osem irlandzk膮 ballad臋. Zanim zd膮偶y艂 si臋 odwr贸ci膰, poczu艂, 偶e na jego szyi zaciskaj膮 si臋 czyje艣 d艂onie. Chcia艂 je powstrzyma膰, ju偶 by艂 gotowy na kontr臋, gdy nagle us艂ysza艂 艣miech, kt贸ry w jednej sekundzie przeni贸s艂 go na ulice Dublina.
Opar艂 si臋 plecami o 艣cian臋. Patrzy艂 w roze艣miane oczy martwego cz艂owieka.
- Nie jeste艣 taki szybki jak dawniej, co, stary?
- Mo偶liwe. - Eve w u艂amku sekundy przystawi艂a pistolet do g艂owy m臋偶czyzny. - Wystarczy, 偶e ja jestem szybka. Do ty艂u, palancie, bo zaraz b臋dziesz trupem.
- Za p贸藕no - mrukn膮艂 Roarke. - On ju偶 jest trupem. Micku Connely, dlaczego do cholery nie jeste艣 w piekle i nie trzymasz tam dla mnie miejsca?
Beztrosko ignoruj膮c laser wymierzony w skro艅, Mick zarechota艂.
- Co艣 ty, nie艂atwo zabi膰 samego diabla. No chyba, 偶e on sam tego chce. Cholerny 艂ajdaku, nie藕le si臋 trzymasz!
Eve, kompletnie zbita z tropu, nie wiedzia艂a, co o tym s膮dzi膰. Obaj m臋偶czy藕ni u艣miechali si臋 od ucha do ucha jak idioci.
- Spokojnie kochanie. - Roarke delikatnie chwyci艂 sztywn膮 r臋k臋, w kt贸rej Eve trzyma艂a pistolet, i powoli j膮 opu艣ci艂. - Ten paskudny skurczybyk to co艣 w rodzaju starego przyjaciela.
- Ot贸偶 to. Naj膮艂e艣 sobie kobiet臋 do ochrony! To do ciebie podobne.
- To glina. - Roarke u艣miechn膮艂 si臋 jeszcze szerzej.
- Matko Boska! - Krztusz膮c si臋, Mick cofn膮艂 si臋 o krok i poklepa艂 Roarke鈥檃 przyja藕nie po policzku. - Nigdy nie kumplowa艂e艣 si臋 z glinami.
- Z t膮 si臋 kumpluj臋. To moja 偶ona.
Mick otworzy艂 szeroko oczy i z艂apa艂 si臋 za serce.
- Nie musi mnie zabija膰, jestem w takim szoku, 偶e zaraz sam padn臋 trupem. Co艣 nieco艣 s艂ysza艂em鈥 c贸偶, po 艣wiecie kr膮偶膮 r贸偶ne plotki o Roarke鈥檜, ale w to nie wierzy艂em.
Kiedy Eve zabezpiecza艂a bro艅, by schowa膰 j膮 do kabury, m臋偶czyzna pochyli艂 si臋 i zanim zd膮偶y艂a zaprotestowa膰, poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋.
- Jestem niezmiernie rad 偶e pani膮 spotykam. Nazywam si臋 Michael Connely, dla przyjaci贸艂 Mick. Pani m膮偶 i ja razem si臋 wychowywali艣my. Dawno, dawno temu byli艣my niegrzecznymi ch艂opcami.
_ Dallas. Porucznik Dallas. - Z艂agodnia艂a, widz膮c przyjazny b艂ysk w jego zielonych, niczym wiosenna trawa oczach. - Eve.
- Prosz臋 wybaczy膰, 偶e tak 鈥 wylewnie przywita艂em starego druha, ale nie mog艂em pohamowa膰 rado艣ci.
- C贸偶, to jego szyja. Musz臋 wraca膰 do pracy. - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, wyra藕nie daj膮c mu do zrozumienia, 偶e woli by j膮 u艣cisn膮艂, ni偶 ca艂owa艂 po kostkach.
- Mi艂o ci臋 pozna膰, Mick.
- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. Mam nadziej臋, 偶e jeszcze si臋 spotkamy.
- Z pewno艣ci膮. Na razie - rzuci艂a na po偶egnanie do Roarke鈥檃, po czym kiwn臋艂a na obserwuj膮c膮 ca艂e zamieszanie Peabody i obie ruszy艂y do wyj艣cia.
Mick przygl膮da艂 si臋 odchodz膮cym kobietom.
- Nie ma do mnie zaufania, prawda przyjacielu? Bo i dlaczego mia艂a by mie膰? Ciesz臋 si臋, 偶e ci臋 widz臋, Roarke.
- Sk膮d si臋 wzi膮艂e艣 w Nowym Jorku? Co robisz w moim hotelu?
- Interesy. Zawsze interesy. W艂a艣ciwie to chcia艂em si臋 z tob膮 w tej sprawie spotka膰. - Mrugn膮艂 znacz膮co. - Znajdziesz troch臋 czasu dla starego kumpla?
Wygl膮da艂 ca艂kiem dobrze jak na umarlaka. Mick Connelly mia艂 na sobie jasnozielony garnitur. Roarke pami臋ta艂, 偶e zawsze przywi膮zywa艂 du偶膮 wag臋 do wygl膮du i potrafi艂 idealnie dobiera膰 kolory. Odpowiedni kr贸j ubrania doskonale maskowa艂 niewielki brzuszek.
呕aden z nich w m艂odo艣ci nie narzeka艂 na oty艂o艣膰.. Obaj nieraz zaznali g艂odu, a taka dieta sprzyja szczup艂ej sylwetce.
Kr贸tkie w艂osy, o barwie piasku stercza艂y wok贸艂 twarzy, kt贸ra przez te wszystkie lata te偶 si臋 zaokr膮gli艂a. Musia艂 naprawi膰 przednie z臋by bo nie wystawa艂y teraz jak u bobra. Zrezygnowa艂 z pr贸b wyhodowania sobie w膮s贸w i teraz g艂adko si臋 goli艂. Pozwala艂 sobie co najwy偶ej na lekki zarost nad g贸rn膮 warg膮. Ci膮gle jednak mia艂 ten sam perkaty irlandzki nos, szeroki u艣miech i weso艂e oczy , w kt贸rych po艂yskiwa艂a przebieg艂o艣膰.
Jako m艂ody ch艂opak nie nale偶a艂 do najprzystojniejszych. By艂 niski, chudy i od st贸p do g艂贸w obsypany piegami. Mia艂 jednak sprawne r臋ce i jeszcze sprawniejszy j臋zyk. Jego g艂os nadal brzmia艂 jak twarda muzyka, kt贸ra przywodzi na my艣l po艂udniowy Dublin i walki na pi臋艣ci.
Wszed艂 do apartamentu Roarke鈥檃 w starej, najbardziej eleganckiej cz臋艣ci hotelu, za艂o偶y艂 r臋ce na biodra i u艣miechn膮 si臋 jak gargulec.
- No, no stary, nie藕le si臋 tu urz膮dzi艂e艣. Co艣 s艂ysza艂em, ale szcz臋ka opada, dopiero kiedy cz艂owiek zobaczy to na w艂asne oczy.
- To tak jak i na tw贸j widok. - Roarke m贸wi艂 ciep艂ym g艂osem; zd膮偶y艂 si臋 ju偶 otrz膮sn膮膰 z zaskoczenia jakim by艂 widok przyjaciela, cho膰 nie przesta艂 si臋 zastanawia膰, czego mo偶e chcie膰 od niego ten duch z przesz艂o艣ci. - Usi膮d藕 Mick, opowiadaj co porabia艂e艣.
- Ch臋tnie.
Gustownie urz膮dzony gabinet, tak jak wszystko co projektowa艂 by艂 zar贸wno wygodny jak i funkcjonalny. Najwy偶szej klasy centrala komunikacyjna i ca艂y supernowoczesny sprz臋t wbudowano w stylowe meble lub zamaskowano pod panelami 艣ciennymi. Atmosfer膮 pomieszczenie przypomina艂o garsonier臋 bogatego biznesmena.
Mick usiad艂 na mi臋kkim krze艣le z obiciami, wyprostowa艂 nogi i zacz膮艂 si臋 rozgl膮da膰. Roarke domy艣la艂 si臋 偶e szacuje jego maj膮tek. Po chwili go艣膰 westchn膮艂 i zapatrzy艂 si臋 na du偶e szklane drzwi, za kt贸rymi by艂o wida膰 kamienny balkon.
- Tak, wida膰, 偶e si臋 urz膮dzi艂e艣. - Spojrza艂 na Roarke鈥檃 z rozbawieniem w oczach. - Je艣li obiecam, 偶e nie rusz臋 偶adnego z tych cacek, kt贸re tu trzymasz, napijesz si臋 ze starym przyjacielem piwa?
Roarke odsun膮艂 jeden z paneli 艣ciennych i zam贸wi艂 w auto kucharzu dwa guinnesy.
- Nie martw si臋, jest tak zaprogramowany, 偶eby w艂a艣ciwie rozla膰. Chwil臋 to potrwa.
- Pami臋tasz, kiedy ostatnio pili艣my razem piwo? Jak my艣lisz ile up艂yn臋艂o lat? 15?
- Mniej wi臋cej. - Pi臋tna艣cie lat temu byli艣my chudymi鈥 no c贸偶 z艂odziejaszkami, pomy艣la艂 Roarke. Opar艂 si臋 wygodnie w fotelu za biurkiem, czekaj膮c a偶 nape艂ni膮 si臋 szklanki ale jaki艣 nie potrafi艂 si臋 odpr臋偶y膰. - S艂ysza艂em 偶e zarobi艂e艣 w pubie w Liverpoolu. B贸jka na no偶e . Moje 藕r贸d艂a zwykle nie zawodz膮. Powiedz Mick, jak to si臋 sta艂o, 偶e nie trafi艂e艣 do piek艂a?
- A pewnie 偶e ci powiem. Pami臋tasz moj膮 matk臋, niech B贸g jej wybaczy serce z kamienia? Cz臋sto powtarza艂, 偶e jest mi pisana 艣mier膰 od no偶a. Cios w brzuch. Twierdzi艂a, 偶e kiedy si臋 upije, ma wizje.
- 呕yje?
- O tak, przynajmniej z tego, co s艂ysza艂em. Jak wiesz wyjecha艂em z Dublina wcze艣niej ni偶 ty. Podr贸偶owa艂em tu i tam, szuka艂em szcz臋艣cia i pieni臋dzy. Robi艂em r贸偶ne interesy, przewa偶nie handlowa艂em. Kupowa艂em to i owo, po jakim艣 czasie przeprowadza艂em si臋 w inne miejsce i sprzedawa艂em. I tym w艂a艣nie zajmowa艂em si臋 tej feralnej nocy w Liverpoolu. - Mick, zadowolony z siebie otworzy艂 drewniane pude艂ko le偶膮ce obok niego na stole i uni贸s艂 brwi na widok francuskich papieros贸w. Nie do艣膰, 偶e towar wart by艂 niema艂膮 fortun臋, to jeszcze na ca艂ej planecie obowi膮zywa艂 zakaz palenia. - Mog臋?
- Oczywi艣cie, cz臋stuj si臋.
Ze wzgl臋du na 艂膮cz膮c膮 ich przyja藕艅 Mick wzi膮艂 tylko jednego. W innych okoliczno艣ciach nie by艂by tak pow艣ci膮gliwy.
- O czym to ja m贸wi艂em? - zastanawia艂 si臋, wyjmuj膮c z kieszeni zgrabn膮 zapalniczk臋 i zapalaj膮c papierosa. - A tak, ju偶 wiem. Mia艂em przy sobie po艂ow臋 towaru, czeka艂em na鈥 klienta, kt贸ry mia艂 mi przynie艣膰 reszt臋. Nie wypali艂o. Stra偶 przybrze偶na co艣 zwietrzy艂a, przeszukali magazyn. Chodzi艂o im o mnie, podobnie jak i klientowi, kt贸ry ubzdura艂 sobie, 偶e chc臋 go wyko艂owa膰. - Widz膮c, 偶e Roarke zmarszczy艂 podejrzliwie czo艂o, Mick roze艣mia艂 si臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie, niczego takiego nie planowa艂em. Mia艂em tylko po艂ow臋 towaru, wi臋c po co mia艂bym to robi膰? Wpad艂em do pubu, 偶eby wszystko przemy艣le膰 i po cichu zorganizowa膰 jaki艣 ekspresowy transport. Gliny depta艂y mi po pi臋tach, miejscowe oprychy chcia艂y mojej g艂owy, wi臋c postanowi艂em znikn膮膰. Ma艂o brakowa艂o, a by mnie mieli. Wyobra藕 sobie, siedz臋 tam i dumam, jak to przepad艂a forsa, a ja b臋d臋 musia艂 do ko艅ca 偶ycia si臋 ukrywa膰, gdy nagle wybuch艂a b贸jka.
- B贸jka w pubie na nabrze偶u. - Roarke wyj膮艂 z autokucharza dwie szklanki guinnesa z przepisow膮 piank膮. - Kto by uwierzy艂?
- B贸jka jak cholera. - Mick przerwa艂 opowie艣膰, wzi膮艂 piwo i przepi艂 do starego kumpla. - Za nasz膮 przyja藕艅. Slainte.
- Slainte. - Odpar艂 Roarke, podnosz膮c szklank臋 do ust.
- M贸wi臋 ci, Roarke, wok贸艂 wrzask, pi臋艣ci jak pociski, a ja g艂upi chcia艂em si臋 tam przyczai膰 i w spokoju przeczeka膰. Barman dorwa艂 kij baseballowy, zacz膮艂 wali膰 w bar, towarzystwo podzieli艂o si臋 na grupy, a tu nagle ci dwaj, co nagle wszystko zacz臋li鈥 a ja do dzi艣 nie wiem, o co im posz艂o - wyci膮gaj膮 no偶e. Powinienem by艂 si臋 wtedy ewakuowa膰, ale nie by艂o mo偶liwo艣ci, 偶eby przemkn膮膰 obok nich. Odkroili by mi kawa艂 ty艂ka, a ja jako艣 nie chcia艂em si臋 z nimi jeszcze rozstawa膰. Wydawa艂o mi si臋, 偶e bezpieczniej b臋dzie si臋 wmiesza膰 w t艂um. Ludzie otoczyli tych dw贸ch, przyjmowali zak艂ady. Kilku gapi贸w im pozazdro艣ci艂o i sami, tak dla zabawy, zacz臋li si臋 ok艂ada膰 pi臋艣ciami.
Roarke bez trudu przypomina艂 sobie, 偶e sami nieraz sp臋dzali wiecz贸r, zabawiaj膮c si臋 w podobny spos贸b.
- Ile kieszeni zrobi艂e艣 podczas b贸jki?
- Straci艂em rachub臋. - Odpar艂 z u艣miechem Mick. - Odbi艂em sobie za moj膮 strat臋. W powietrzu lata艂y krzes艂a i cia艂a, nie mog艂em si臋 powstrzyma膰 i do艂膮czy艂em do zabawy. Niech mnie diabli, je艣li ci dwaj, kt贸rzy to wszystko rozp臋tali, nie zad藕gali si臋 na 艣mier膰. Widzia艂em na w艂asne oczy, ich krew by艂a czarna. I 艣mierdzia艂a. Sam wiesz, jak 艂atwo rozpozna膰 zapach 艣mierci.
- Tak, wiem.
- C贸偶, ludzie si臋 rozst膮pili i zacz臋li ucieka膰 jak szczury z ton膮cego okr臋tu. Barman postanowi艂 wezwa膰 gliny. Wtedy nagle mnie ol艣ni艂o. Jeden z tych trup贸w by艂 ca艂kiem do mnie podobny. Ten sam kolor w艂os贸w i oczu i w艂os贸w, taka sama budowa. Czy to nie dar losu? Mick Connelly potrzebuje znikn膮膰, a czy jest lepszy spos贸b, ni偶 zosta膰 trupem na pod艂odze pubu w Liverpoolu? Podmieni艂em dokumenty i zwia艂em. - I tym sposobem Michael Joseph Connelly wykrwawi艂 si臋 na 艣mier膰, jak przepowiedzia艂a jego matka, a Bobby Pike odjecha艂 najbli偶szym autobusem do Londynu. Ot i ca艂a historia. - Mick wypi艂 du偶y 艂yk piwa i odetchn膮艂 z zadowoleniem. - Chryste, jak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 znowu spotka艂em. Kiedy艣 to by艂y czasy! Bawili艣my si臋, nie stary? Ty, ja, Brian i reszta ch艂opak贸w.
- Racja.
- S艂ysza艂em o Jenny. I o Tommym i Shawnie. Serce ma艂o mi nie p臋k艂o, kiedy si臋 dowiedzia艂em, jak zgin臋li. Ze starej paczki z Dublina zostali艣my tylko my trzej, ty, ja i Bri.
- Brian nadal przebywa w Dublinie. Jest w艂a艣cicielem Skarbonki, przez wi臋kszo艣膰 czasu sam prowadzi dar.
- S艂ysza艂em o tym. - Rzek艂 Mick. - Kt贸rego艣 dnia wpadn臋 do Dublina odwiedzi膰 stare 艣miecie. Cz臋sto tam wracasz?
- Nie. - Rzuci艂 Roarke.
Jego go艣膰 pokiwa艂 g艂ow膮.
- W sumie nie wszystkie wspomnienia s膮 takie mi艂e. No ale ty si臋 nie藕le urz膮dzi艂e艣, co? Zawsze wiedzia艂em, 偶e do czego艣 dojdziesz. - Wsta艂 i z niedopitym piwem podszed艂 do szklanych drzwi. - Pomy艣l, jeste艣 w艂a艣cicielem tego cholernego hotelu i B贸g wie czego jeszcze. Przez ostatnie lata je藕dzi艂em troch臋 po 艣wiecie i wsz臋dzie, gdzie by艂em, ludzie wymieniali nazwisko mojego przyjaciela z dzieci艅stwa jak Boga. - Odwr贸ci艂 si臋 do Roarke鈥檃 z u艣miechem. - Niech mnie cholera, je艣li nie jestem z ciebie dumny.
To sformu艂owanie uderzy艂o Roarke鈥檃. Ludzie, kt贸rzy przyja藕ni膮 si臋 od dziecka, nie zwracaj膮 si臋 do siebie w ten spos贸b.
- Mick, a ty co porabiasz?
- O, r贸偶ne interesy. Zawsze jakie艣 interesy. Kiedy sprowadzi艂y mnie tu, do Nowego Yorku, powiedzia艂em sobie: ,,Mick, zatrzymasz si臋 w tym eleganckim hotelu Roarke鈥檃 i sprawdzisz, co u niego s艂ycha膰鈥欌. Zn贸w podr贸偶uje pod nowym nazwiskiem. Od czas贸w Liverpoolu up艂yn臋艂o ju偶 wystarczaj膮co du偶o lat. I zdaje mi si臋, 偶e zbyt du偶o czasu up艂yn臋艂o, odk膮d pi艂em piwo ze starymi przyjaci贸艂mi.
- Sprawdzi艂e艣, co u mnie s艂ycha膰, i pijemy piwo. A teraz powiedz, o co tak naprawd臋 chodzi?
Mick opar艂 si臋 plecami o drzwi, podni贸s艂 do ust szklank臋 i pojrza艂 na Roarke鈥檃.
- Przed tob膮 nic nie mo偶na by艂o ukry膰. Zawsze potrafi艂e艣 wykry膰 kit jak radar. Tym razem powiedzia艂em ci prawd臋 szczer膮 jak z艂oto. Tak si臋 sk艂ada, 偶e interes, kt贸ry mnie tu sprowadza, mo偶e ci臋 zainteresowa膰. Chodzi o kamienie. Pi臋kne kolorowe kamyczki, kt贸re marnuj膮 si臋 w jakich艣 ciemnych pude艂kach.
- Rzuci艂em to.
Mick parskn膮艂 艣miechem. Uspokoi艂 si臋 i mrugn膮艂, widz膮c, 偶e Roarke po prostu mu si臋 przygl膮da.
- Co艣 ty, stary, to ja, Mick. Chyba mi nie powiesz, 偶e twoje czarodziejskie palce przesz艂y na emerytur臋?
- Um贸wmy si臋, 偶e znalaz艂em dla nich inne zaj臋cie. Legalne. Od jakiego艣 czasu nie mam potrzeby szpera膰 po cudzych kieszeniach i wy艂amywa膰 zamk贸w.
- Potrzeba, kto tu m贸wi o potrzebie? B贸g obdarzy艂 ci臋 prawdziwym talentem. Nie tylko sprawnymi palcami, ale i m贸zgiem. W 偶yciu nie spotka艂em kogo艣 tak sprytnego i rozgarni臋tego. Zosta艂e艣 stworzony po to, by kra艣膰. - Mick z u艣miechem podszed艂 do swojego krzes艂a i usiad艂. - Chyba nie my艣lisz, 偶e uwierz臋, 偶e to pieprzone imperium to uczciwy interes.
- Ale tak jest. - Teraz, pomy艣la艂 Roarke. - To wystarczaj膮co ekscytuj膮ce.
- Moje serce. - Mick teatralnie z艂apa艂 si臋 za pier艣. - Nie jestem ju偶 taki m艂ody. M贸j organizm 藕le znosi tego rodzaju szok.
- Prze偶yjesz. B臋dziesz musia艂 wymy艣li膰 co艣 innego, 偶eby zdoby膰 te kamienie.
- Szkoda. Wstyd. Grzech. Ale co robi膰. Jest, jak jest. - Mick westchn膮艂. - Uczciwie i zgodnie z prawem, co? Mam te偶 co艣 uczciwego. Wiesz, 偶e lubi臋 r贸偶no艣ci. Otworzy艂em ze znajomymi ma艂y interes. Bu艂ka z mas艂em w por贸wnaniu z tob膮. Zapachy. Perfumy i tym podobne, a pomys艂 polega na tym, 偶e pakujemy produkt w stylowe opakowanie. Takie romantyczne bzdety, rozumiesz. Mo偶e zainteresuje ci臋 inwestycja?
- Mo偶liwe.
- No to pogadamy nast臋pnym razem, kiedy b臋d臋 w mie艣cie. - Mick podni贸s艂 si臋. - Pewnie jeste艣 bardzo zaj臋ty. Lepiej sprawdz臋, jaki apartament mi si臋 trafi艂, a ty wracaj do swoich obowi膮zk贸w.
- Nie zgadzam si臋, 偶eby艣 zatrzymywa艂 si臋 w Palace. - Powiedzia艂 Roarke, wstaj膮c. - Zapraszam ci臋 do mnie.
- To bardzo mi艂e z twojej strony, ale nie chcia艂bym przeszkadza膰.
- My艣la艂em, 偶e nie 偶yjesz. Jenny i ca艂a reszta, z wyj膮tkiem Briana, odeszli. Nigdy nie odwiedzili mnie w moim domu. Ka偶臋 przewie藕膰 tam twoje rzeczy.
Agencje na ca艂ej planecie przygotowa艂y profile psychologiczne i osobowo艣ciowe Yosta. Eve uzna艂a, 偶e to nie wystarczy. Zastanawia艂a si臋, czy nie wysy艂a膰 materia艂贸w agencyjnych i swoich notatek doktor Mirze, wybitnej specjalistce od analiz psychologicznych, pracuj膮cej dla nowojorskiej policji.
Problem w tym, 偶e zawodowy morderca by艂 jedynie narz臋dziem. Chcia艂a go dopa艣膰, ale bardziej zale偶a艂o jej na jego pracodawcy.
- FBI uwa偶a, 偶e stawka Yosta za jedno zlecenie wynosi oko艂o dw贸ch milion贸w dolar贸w plus wydatki. Kwota oczywi艣cie ro艣nie w zale偶no艣ci od rodzaju wykonywanej pracy i samego celu. - Eve siedzia艂a w Sali konferencyjnej w centrali i patrza艂a na ekran monitora, z kt贸rego u艣miecha艂a si臋 do niej Darlene. - Dlaczego 22 letnia pokoj贸wka jest warta dwa miliony plus wydatki?
- Mo偶e co艣 wiedzia艂a - zasugerowa艂 McNab. Ucieszy艂 si臋, kiedy wezwano go na konsultacje. Jako specjalist臋 z wydzia艂u przest臋pstw elektronicznych. Kiedy d艂ugie, jasne w艂osy ujarzmi艂 trzema czerwonymi spinkami, jego 艂adna szczup艂a twarz nabra艂a powa偶nego wyrazu.
- U nas m贸wi si臋, 偶e ofiara posiada艂a szkodliwe informacje. Je艣li nawet, to dlaczego nie zaaran偶owano jakiego艣 wypadku za znacznie mniejsze honorarium? Mia艂a swoje zwyczaje, zawsze doje偶d偶a艂a do pracy publicznymi 艣rodkami transportu, a od przystanku do hotelu i odwrotnie chodzi艂a pieszo, cz臋sto samotnie. Wystarczy艂o stukn膮膰 j膮 na ulicy i zabra膰 torebk臋. Uznano by j膮 za ofiar臋 zwyczajnego napadu, nie by艂oby dochodzenia.
- No tak. - Cho膰 McNab przyzna艂 jej racj臋, uwa偶a艂, 偶e jego obecno艣膰 w zespole nie jest przypadkowa. Postanowi艂 odegra膰 rol臋 adwokata diab艂a. - W przypadku ulicznego napadu istnieje element ryzyka. Dziewczyna mo偶e mie膰 szcz臋艣cie, trafi膰 na mi艂osiernego samarytanina, kt贸ry udzieli jej pomocy. A tak, kiedy jest w pracy, sama przychodzi do pokoju i nie mo偶e by膰 mowy o 偶adnej pomy艂ce. Sprawa jest przes膮dzona.
- I tym sposobem sprawa dostaje priorytet, a morderstwem zajmuje si臋 ekipa najlepszych ludzi w dochodzeni贸wce. I Roarke - doda艂a, mimo, 偶e nie mia艂o to dla niej du偶ego znaczenia. - Kto艣, kto dysponuje odpowiednimi 艣rodkami, by wynaj膮膰 profesjonalist臋, na pewno wie w co si臋 pakuje, robi膮c to pod nosem Roarke鈥檃.
- Mo偶e jest taki g艂upi. - Usta McNaba drgn臋艂y w u艣miechu.
- Chyba ty jeste艣 g艂upszy - wtr膮ci艂a Peabody. - Ten, kto naj膮艂 Yosta, chcia艂 wielkiego dochodzenia. Zale偶a艂o mu na tym 偶eby media nag艂o艣ni艂y spraw臋. Mo偶e chodzi艂o o uwag臋. Mo偶e p艂aci za to 偶eby go kto艣 zauwa偶y艂.
- No dobra, z tym mog臋 si臋 zgodzi膰. - McNab, lekko zirytowany, zwr贸ci艂 si臋 do Peabody. - Ale dlaczego? To nie on zosta艂 zauwa偶ony, ale zab贸jca i ofiara, wi臋c po co to wszystko? Nie mamy 偶adnego sensownego motywu. Nie wiemy czy Frencz by艂a celem, czy tylko przypadkow膮 ofiar膮.
- Jest ofiar膮 艣mierteln膮 - uci臋艂a Peabody.
- A gdyby tamtego wieczoru zamieni艂a si臋 z inn膮 dziewczyn膮, kt贸ra z nich by 偶y艂a?
- McNab zaskakujesz mnie. - W 艂agodnym g艂osie Eve pobrzmiewa艂a ledwo dostrzegalna nuta sarkazmu. - Dedukujesz jak rasowy detektyw. Z tego co wiem, James Priori, alias Sylwester Yost nie wspomnia艂, 偶e zale偶y mu w艂a艣nie na tym apartamencie. Nie okre艣li艂 nawet pi臋tra. Mam przeczucie, od razu zaznaczam, 偶e potwierdza je prawdopodobie艅stwo, bo tu偶 przed spotkaniem przejrza艂am akta dochodzeni贸wki. No w wiecie, tu w wydziale zab贸jstw mamy taki przykry obowi膮zek. Wi臋c mam przeczucie - powt贸rzy艂a, widz膮c grymas niezadowolenia na twarzach McNaba i Peabody - 偶e Darlene Frencz nie by艂a celem. To oznacza 偶e najprawdopodobniej nie mia艂o znaczenia, kto pojawi si臋 w apartamencie.
- Pani porucznik, dlaczego kto艣 mia艂by zap艂aci膰 kilka milion贸w za zabicie przypadkowej osoby?
- Powiem wi臋cej. - Eve zwr贸ci艂a si臋 do McNaba: - Dlaczego kto艣 wynajmuje zab贸jc臋 notowanego przez wszystkie agencje, kt贸rego w ci膮gu kilku godzin mo偶na zidentyfikowa膰 bez problemu? Dlaczego to morderstwo zostaje pope艂nione w miejscu publicznym, do kt贸rego media maja tak 艂atwy dost臋p?
M臋cz膮c膮 cisz臋 przerwa艂o westchnienie Feeneya.
- Ja nie wiem, Dallas, ale czarno to wszystko widz臋. Pr贸bujesz ich szkoli膰, dzielisz si臋 swoim do艣wiadczeniem, a oni siedz膮 jak idioci. Roarke. - Podpowiedzia艂. - Celem jest Roarke.
To dlatego tak si臋 martwi艂a. Dlaczego kto艣 nara偶a艂 si臋 na takie wydatki i k艂opoty, by przyci膮gn膮膰 uwag臋 Roarke鈥檃? Oto, na co mnie sta膰, prosz臋 bardzo, oto, co mog臋 ci podrzuci膰 pod drzwi.
O co w tym chodzi?
Media podnios膮 alarm, a on b臋dzie dwoi艂 i troi艂. Kilku go艣ci odwo艂a rezerwacje, ale r贸wnocze艣nie pojawi si臋 dwa razy wi臋cej nowych, 偶膮dnych wra偶e艅 i chorobliwie spragnionych sensacji. Kilku pracownik贸w z艂o偶y wym贸wienie, lecz z pewno艣ci膮 znajdzie si臋 sporo ch臋tnych na ich miejsce. W sumie Roarke nie poniesie z tego tytu艂u koszt贸w, co wi臋cej, zyska zainteresowanie klient贸w, kt贸re jak zwykle obr贸ci na swoj膮 korzy艣膰.
Chyba 偶e cz艂owiek, kt贸ry wynaj膮艂 Yosta, zna Roarke鈥檃. I to dobrze. Musia艂 wiedzie膰 jak wp艂ynie na niego wiadomo艣膰 o tym, 偶e w jego hotelu zamordowano niewinn膮 dziewczyn臋.
Dla Roarke鈥檃 by艂a to sprawa osobista. Je艣li motyw te偶 by艂 osobisty鈥 tak, martwi艂o j膮 to.
Teraz mia艂a dodatkow膮 motywacj臋, by jak najpr臋dzej doprowadzi膰 Yosta przed s膮d. Chcia艂a sprawiedliwo艣ci ze wzgl臋du na Darlene Frencz i odpowiedzi ze wzgl臋du na m臋偶a. Jeszcze raz przejrza艂a plik z danymi Yosta. 呕adnej rodziny. 呕adnych znajomych. Adres nieznany. Po prostu pustka, pomy艣la艂a z rozgoryczeniem. Pierwszy raz w jej karierze zdarzy艂o si臋, 偶e zna艂a nazwisko mordercy i mia艂a przeciwko niemu niezbite dowody, a wszystko to uda艂o si臋 zgromadzi膰 w ci膮gu nieca艂ej doby od pope艂nienia zbrodni.
A jednak nie by艂a w stanie si臋 do niego dobra膰.
呕adnych trop贸w.
- Gdzie sypiasz, sukinsynu? Gdzie jadasz? Jak sp臋dzasz czas kiedy nie pracujesz?
Odsun臋艂a si臋 od biurka, odchyli艂a do ty艂u g艂ow臋 i przymkn臋艂a oczy.
Nie rzucasz si臋 w oczy, my艣la艂a, wyobra偶aj膮c sobie jego twarz, oczy, usta. Mieszkasz w ma艂ym, cichym domu w spokojnej okolicy. Musisz mie膰 ich kilka. Du偶o podr贸偶ujesz. Masz w艂asny 艣rodek transportu? Pewnie tak. Ale nic krzykliwego. Jaki艣 solidny, dyskretny, niezawodny pojazd. Klasyczny. Jak muzyka przy kt贸rej zabijasz.
Je艣li przyjecha艂e艣 nim do Nowego Jorku, nie korzysta艂e艣 z hotelowego gara偶u.
Mi臋so i ziemniaki, przypomnia艂a sobie posi艂ek, kt贸ry zjad艂 w apartamencie. Prosty, ale drogi. Ubranie, w jakim wszed艂 i wyszed艂, tak偶e spe艂nia艂o te kryteria. Podobnie jak baga偶.
Baga偶.
Usiad艂a prosto, wywo艂a艂a dane recepcji hotelu.
- Oczywi艣cie, klasyczna waliza na k贸艂kach. Prosta i droga. I nowa. Wygl膮da na ca艂kiem 艣wie偶y towar. Komputer, powi臋ksz sektor 12 na 28, 20 %.
Czekaj鈥
Na ekranie pokaza艂o si臋 zbli偶enie walizki stoj膮cej u st贸p Yosta. Solidna czarna sk贸ra, wyra藕nie nowa. 呕adnej rysy, 偶adnej plamki, jakie zjawiaj膮 si臋 podczas ka偶dej, nawet kr贸tkiej podr贸偶y.
- Komputer, powi臋ksz sektor 6 na 10
Czekaj鈥
Tym razem miedziany znaczek firmowy by艂 wyra藕niejszy.
- Cachet. 艢wietnie, co nam to m贸wi? Komputer zidentyfikuj model walizki widocznej na ekranie. Szukaj przez Cachet.
Czekaj鈥 Przedmiot zidentyfikowany. Model 345/92 - C, sprzedawany w klasie Bussines Elite, dost臋pny w wersji sk贸rzanej i p艂贸ciennej. Wymiary 14X8X6 Spe艂nia wszystkie warunki baga偶u do transportu powietrznego i pozaplanetarnego. 345/92 - c to nowy model, na rynek wszed艂 w styczniu tego roku. Cachet to firma nale偶膮ca do Solar Lights, oddzia艂u Roarke Indusrries Corporation.
- Te偶 mi nowo艣膰 - mrukn臋艂a Eve. - W sprzeda偶y od stycznia. No i mamy trop. Komputer.. a zreszt膮 niewa偶ne. Nacisn臋艂a przycisk 艂膮cza wewn臋trznego i przywo艂a艂a McNaba.
- Cachet, walizka. Model 345/92 - C, Bussines Elite. Chc臋 mie膰 list臋 sklep贸w, w kt贸rych to sprzedaj膮. Czarna sk贸ra, model pojawi艂 si臋 w styczniu tego roku. Chc臋 zna膰 adresy sklep贸w i nazwiska os贸b, kt贸re kupi艂y tak膮 walizk臋.
- To potrwa鈥
- Co, brakuje ci czasu, McNab? - przerwa艂a.
- Nie , pani porucznik. Ju偶 si臋 bior臋 do roboty.
- Ja te偶 - mrukn臋艂a, po czym wsta艂a. Wzi臋艂a kurtk臋 i ruszy艂a w stron臋 biurka Peabody. - Jad臋 do domu, potrzebuj臋 wi臋cej danych. Zajmiesz si臋 w艂osami.
- W艂osami?
- W艂osami Yosta. Mam wra偶enie, 偶e to nie jego. Ta fryzura jako艣 mi nie pasuje do jego twarzy i stylu. Za艂o偶臋 si臋, 偶e to peruka. I to cholernie dobra. Moim zdaniem ma ca艂膮 kolekcj臋. Zacznij od tej, kt贸r膮 wida膰 na dyskietkach zabezpieczaj膮cych. Sprawd藕 salony fryzjerskie i sklepy z perukami, te najlepsze, w du偶ych miastach. On nie nosi艂by czego艣 kiepskiej jako艣ci. Skup si臋 na naturalnym w艂osiu, koniecznie hipoalergicznym czy jak si臋 to nazywa. Lubi, 偶eby wszystko by艂o sterylnie czyste. Woli d藕wiga膰 sk贸rzana walizk臋 zamiast lekkiej z p艂贸tna.
Peabody otworzy艂a usta, ale by艂a ju偶 w drzwiach. Nie zd膮偶y艂a zapyta膰 co sk贸rzana walizka ma wsp贸lnego z perukami.
Kiedy Eve wesz艂a do domu, Radke schodzi艂 w艂a艣nie po schodach. Zmarszczy艂a czo艂o na jego widok.
- Co ty tu robisz? - zapyta艂a.
- Ja? Mieszkam.
- Wiesz, o co pytam.
- Tak. I sam m贸g艂bym zada膰 ci to pytanie. Powinna艣 by膰 na s艂u偶bie.
- Chc臋 co艣 sprawdzi膰, a wola艂abym nie korzysta膰 z komputer w centrali.
- Ach, tak.
- Tak, w艂a艣nie. Skoro ju偶 tu jeste艣, pozwolisz, 偶e zaoszcz臋dz臋 troch臋 czasu i zadam ci kilka鈥 - Urwa艂a, kiedy po艂o偶y艂 r臋k臋 na jej ramieniu.
- By艂em na grze. Pomaga艂em Mickowi urz膮dzi膰 si臋 w pokoju go艣cinnym.
- Mickowi? - Chcia艂a co艣 doda膰, ale w ostatniej chwili zamkn臋艂a usta.
- Zatrzyma si臋 u nas na kilka dni, je艣li nie masz nic przeciwko temu.
- Nie, sk膮d. - 呕e te偶 musia艂 si臋 pojawi膰 akurat teraz, pomy艣la艂a. Fatalnie. - Jak sam powiedzia艂e艣, ty tu mieszkasz.
- Ty r贸wnie偶. Rozumiem, 偶e to powr贸t do tego okresu w moim 偶yciu, z kt贸rym do ko艅ca si臋 nie upora艂a艣. - Wsun膮艂 palec pod szelk臋 jej kabury. - Pani porucznik, nie da si臋 ukry膰, 偶e to cz臋艣膰 mojego 偶ycia.
- Pozna艂am kilku twoich przyjaci贸艂 z Dublina. Bardzo polubi艂am Briana.
- Wiem. - Po艂o偶y艂 d艂onie na jej ramionach, pog艂adzi艂 j膮 po plecach, po czym przyci膮gn膮艂. - Mick by艂 dla mnie wa偶ny, Eve. Du偶o razem przeszli艣my, dobrego i z艂ego. My艣la艂em, 偶e nie 偶yje, pogodzi艂em si臋 z tym.
- A teraz okaza艂o si臋, 偶e to nieprawda. - Rozumia艂a, jak kr臋te bywaj膮 艣cie偶ki przyja藕ni. - Czy m贸g艂by艣 go poprosi膰, 偶eby dop贸ki mieszka pod naszym dachem, nie robi艂 niczego, za co musia艂abym go aresztowa膰?
Poca艂owa艂 j膮 w usta.
- My艣l臋, 偶e go polubisz.
- Mhm. - Oboje wiedzieli, 偶e Roarke nie przysta艂 na jej propozycj臋. - Wy, Irlandczycy, dajecie si臋 lubi膰. Pos艂uchaj, chodzi mi tylko o to, 偶e ze wzgl臋du na morderstwo i 艣ledztwo nie powiniene艣 si臋 w nic miesza膰.
Kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Nie chodzi艂o o ni膮, prawda? - powiedzia艂. - O t臋 biedn膮, ma艂膮 pokoj贸wk臋?
- Nie s膮dz臋. Musimy usi膮艣膰 i razem zastanowi膰 si臋, kto i dlaczego to zrobi艂 Oczywi艣cie, natychmiast jak sko艅cz臋. Teraz musz臋 wyda膰 kilka polece艅. Mamy dzi艣 go艣ci na kolacji.
- Dzi艣? Roarke鈥
- Je艣li ci nie pasuje, jako艣 wyt艂umacz臋 twoj膮 nieobecno艣膰. Wpadnie Magda z synem i jeszcze kilka os贸b. Zale偶y mi na tym, 偶eby za艂agodzi膰 niekorzystne wra偶enie, jakie wywar艂 wczorajszy incydent. B臋d膮 tu wszyscy uczestnicy aukcji, musz臋 im pokaza膰, 偶e panuj臋 nad sytuacj膮.
- A wi臋c nie ma sensu prosi膰 ci臋, 偶eby艣 prze艂o偶y艂 spotkanie na inny dzie艅?
- 呕adnego - odpar艂 z zadowoleniem. - Nie mog臋 wycofywa膰 si臋 z hotelu ani innych moich inwestycji tylko dlatego, 偶e ludzie uwa偶aj膮, 偶e kto艣 pr贸buje mnie zdenerwowa膰.
- Wiesz, 偶e nast臋pnym celem mo偶esz by膰 ty.
Roarke wci膮偶 si臋 u艣miecha艂.
- Nawet bym wola艂. Nie chc臋 mie膰 na sumieniu kolejnej niewinnej ofiary. Na wszelki wypadek najlepsi ochroniarze b臋d膮 w pobli偶u.
Eve postanowi艂a, 偶e sama b臋dzie jeszcze bli偶ej.
- O kt贸rej przychodz膮 go艣cie? - zapyta艂a.
- O 贸smej.
- W takim razie bior臋 si臋 do pracy. Zdaje si臋, 偶e b臋d臋 musia艂a w艂o偶y膰 co艣 ekstra?
M膮偶 podni贸s艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂.
- Dzi臋kuj臋.
- Daruj sobie. Oszcz臋d藕 troch臋 czasu dla mnie, b臋dziesz mi potrzebny jeszcze dzisiaj - doda艂a, wbiegaj膮c po schodach na g贸r臋.
- Kochana Eve, ja ci臋 b臋d臋 potrzebowa艂 bardziej.
Parskn臋艂a, ale nie przystan臋艂a. Zatrzyma艂a si臋 dopiero na pi臋trze na widok Micka wychodz膮cego z jednego z pokoi go艣cinnych. Bez marynarki robi艂 wra偶enie zadomowionego.
- O pani porucznik. - Obdarzy艂 j膮 u艣miechem. - Nie ma nic gorszego ni偶 niespodziewany go艣膰, prawda? Na dodatek to przyjaciel m臋偶a z dzieci艅stwa, kto艣 zupe艂nie obcy. Wsp贸艂czuj臋 i ma nadziej臋, 偶e nie sprawi臋 wielkiego k艂opotu.
- To du偶y dom - odpar艂a i od razu u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie by艂a to zbyt uprzejma odpowied藕. Na szcz臋艣cie przyj膮艂 j膮 z tak szczerym u艣miechem, 偶e musia艂a go odwzajemni膰. - Wybacz Mick. Jestem troch臋 rozkojarzona. Roarke鈥檕wi zale偶y na twojej obecno艣ci, a ja nie mam nic przeciwko temu.
- Dzi臋ki, postaram si臋 nie zanudza膰 ci臋 opowie艣ciami o naszych wsp贸lnych przygodach z dawnych lat.
- Ale偶 ja z przyjemno艣ci膮 pos艂ucham.
- Chyba sobie jednak darujemy. - Mrugn膮艂 do niej. - Nielichy domek - powiedzia艂, rozgl膮daj膮c si臋. - Domek to niezbyt trefne okre艣lenie. Nie oddaje wspania艂o艣ci tego pa艂acu. Nie gubisz si臋 w tych korytarzach?
- Czasami. - Zauwa偶y艂a, 偶e przyjaciel m臋偶a z zaciekawieniem patrzy na jej pas, przy kt贸rym nosi bro艅. - Jaki艣 problem? - spyta艂a ch艂odno.
- Nie, sk膮d, cho膰 przyznam, 偶e nie przepadam za tego rodzaju broni膮.
- Czy偶by? - Leniwie po艂o偶y艂a d艂o艅 na kaburze. - A jak膮 wolisz?
Uni贸s艂 ugi臋te w 艂okciach r臋ce i zacisn膮艂 w pi臋艣ci.
- To mi wystarcza. No, ale je艣li si臋 ma tak膮 prac臋.. a propos , w艂a艣nie pomy艣la艂em, 偶e to jedna z tych nielicznych przyjemnych rozm贸w z przedstawicielami tej profesji. Roarke i glina. Prosz臋 mi wybaczy膰, pni porucznik, ale to troch臋 dziwne. Mo偶e kiedy艣 opowiesz mi, jak to si臋 sta艂o, 偶e jeste艣cie razem. B贸g mi 艣wiadkiem, umieram z ciekawo艣ci.
- Zapytaj Roarke鈥檃. Opowiada ciekawiej ode mnie.
- Chcia艂bym us艂ysze膰 twoj膮 wersj臋. - Zawaha艂 si臋, ale w ko艅cu si臋 zdecydowa艂. Przybli偶y艂 si臋 do Eve i rzek艂: - On nie zadowoli艂 by si臋 byle czym, wi臋c domy艣lam si臋, 偶e dobra z ciebie glina. A skoro jeste艣 bystra, na pewno zorientowa艂a艣 si臋, z kim masz do czynienia. Nie wiem, czy wiesz, 偶e Roarke jest moim najstarszym przyjacielem. Zrobi臋 wszystko, by zawrze膰 pok贸j, je艣li nie co艣 wi臋cej z kobiet膮, kt贸r膮 po艣lubi艂. - Wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋.
- Zgadzam si臋 na zawieszenie broni z przyjacielem m臋偶czyzny, kt贸rego po艣lubi艂am. - Odwzajemni艂a u艣cisk. - Mick, prosz臋 ci臋, zachowuj si臋 przyzwoicie, przynajmniej p贸ki jeste艣 w Nowym Jorku. Nie chc臋, 偶eby Roarke mia艂 k艂opoty.
- Ani ja. Sam te偶 ich nie szukam. Pracujesz w zab贸jstwach, prawda?
- Zgadza si臋.
- Patrz膮c ci prosto w oczy, mog臋 powiedzie膰, 偶e nigdy nikogo nie zabi艂em i nie zamierzam tego robi膰. Mam nadziej臋, 偶e to pomo偶e nam si臋 zaprzyja藕ni膰.
- Na pewno nie zaszkodzi.
Eve zostawi艂a go艣cia pod opiek膮 Roarke鈥檃 i Summerseta, a sama zaszy艂a si臋 w domowym biurze, by jeszcze raz przejrze膰 akta i przestudiowa膰 d艂ug膮 list臋 morderstw, kt贸re pope艂ni艂 Yost, a kt贸re kwalifikowa艂y go jako g艂贸wnego podejrzanego w jej sprawie.
Rozk艂ada艂a dane na cz臋艣ci pierwsze, zestawia艂a je w r贸偶nych konfiguracjach, szukaj膮c b艂臋d贸w i zaniedba艅 w procedurze dochodzeniowej. Kiedy uda艂o jej si臋 co艣 znale藕膰, kopiowa艂a do pliku, kt贸ry w my艣lach nazwa艂a 鈥瀞chrznianione鈥. Niestety, by艂o tego sporo. 艢wiadkowie nie zostali zbyt dok艂adnie przes艂uchani. Oficer prowadz膮cy nie zada艂 sobie trudu, by ich przycisn膮膰 i wyci膮gn膮膰 z nich wi臋cej informacji. Wprawdzie istnia艂y dowody rzeczowe, ale nikt nie zaj膮艂 si臋 ich analiz膮.
Badaj膮c ka偶dy przypadek, zauwa偶y艂a, 偶e zawsze brakowa艂o jakiego艣 osobistego przedmiotu nale偶膮cego do ofiary. Pier艣cionka, wst膮偶ki, spinki, bransoletki. Niczego kosztownego, co wyklucza艂o rabunek jako motyw zbrodni.
Eve czu艂a, 偶e to jednak nie stanowi wzorca jego sta艂ych zachowa艅.
- Skoro wzi膮艂 co艣 od jednej, zabiera艂 od wszystkich - duma艂a.
By艂 skrupulatny, systematyczny, uporz膮dkowany.
Pami膮tki, pomy艣la艂a. Bierze co艣 na pami膮tk臋. A co zabra艂 Darlene?
W艂膮czy艂a materia艂 skopiowany z dyskietki zabezpieczaj膮cej i przewin臋艂a do miejsca, w kt贸rym Darlene pcha sw贸j w贸zek do apartamentu 4602 i powi臋kszy艂a obraz.
- Kolczyki. - Darlene mia艂a w uszach male艅kie z艂ote k贸艂ka, ukryte pod ciemnymi w艂osami. Cho膰 Eve mia艂a pewno艣膰, 偶e takiej bi偶uterii nie znaleziono, sprawdzi艂a zapis wideo z ogl臋dzin zmasakrowanych zw艂ok. - Zabra艂 ci kolczyki.
Kolekcjoner. Lubi swoj膮 prac臋, zastanawia艂a si臋. Chce pami臋ta膰 poszczeg贸lne zlecenia, lubi do nich wraca膰, lubi wspomina膰.
A wi臋c nie chodzi mu tylko o pieni膮dze. Nie, to nie tylko forsa. Czy偶by liczy艂 si臋 dreszczyk emocji towarzysz膮cy zabijaniu?
Brz臋czyk 艂膮cza wyrwa艂 j膮 z zamy艣lenia. Nie odrywaj膮c oczu od zdj臋膰 Darlene, odebra艂a.
- Dallas.
- Mam co艣 o narz臋dziu zbrodni - odezwa艂 si臋 McNab. - Srebrn膮 link臋 sprzedaj膮 na wag臋 lub na d艂ugo艣膰. Najcz臋艣ciej zamawiaj膮 j膮 z艂otnicy , zawodowcy i amatorzy, a tak偶e arty艣ci. Mo偶na kupi膰 w detalu, ale w hurcie wypada o wiele taniej. Klienci detaliczni zwykle kupuj膮 niewielki ilo艣ci, na d艂ugo艣膰. Z tego, co wiem, to przewa偶nie zdobi膮 tym w艂osy albo nosz膮 jako bransoletki na r臋kach i nogach. Taki zakup to kwestia impulsu.
- To hurtownik - stwierdzi艂a Eve. - Nie kupuje pod wp艂ywem impulsu i nie lubi przep艂aca膰 - doda艂a, przypomniawszy sobie hotelowe kosmetyki.
- To samo pomy艣la艂em. Tym towarem handluje ponad sto hurtowni, plus oko艂o 20 poza planet膮. 呕eby kupi膰 materia艂 po cenie hurtowej, trzeba mie膰 licencj臋 rzemie艣lnicz膮 lub hurtowy numer identyfikacyjny. Je艣li ma si臋 odpowiedni dokument, mo偶na zam贸wi膰 drog膮 elektroniczn膮 albo naby膰 w zwyczajnej hurtowni.
- Dobra, zlokalizuj i sprawd藕 wszystkie. - Wywo艂a艂a list臋 dowod贸w rzeczowych i sprawdzi艂a d艂ugo艣膰 linki znalezionej na miejscu zbrodni. - Na French u偶y艂 linki o d艂ugo艣ci 60 cm. - Przejrza艂a akta pozosta艂ych spraw i kiwn臋艂a g艂ow膮. - Tak, zawsze to samo. Sprawd藕 zam贸wienia o takiej d艂ugo艣ci i jej wielokrotno艣ciach. - zamkn臋艂a na chwil臋 oczy. - Srebro z czasem matowieje, prawda?
- Tak, trzeba je polerowa膰, chyba 偶e jest pokryte warstw膮 ochronn膮. Mam przed sob膮 ich raport, nie ma wzmianki o 偶adnej warstwie ochronnej ani 偶adnych chemikali贸w. M贸g艂 dok艂adnie wypolerowa膰. Nie mam poj臋cia czy mog艂o co艣 zosta膰 i czy to w jakikolwiek spos贸b wp艂ywa na metal.
- Zaznacz wszystkie zakupy o d艂ugo艣ci 60 cm - poleci艂a Eve. - U艂贸偶 chronologicznie a偶 do daty morderstwa. Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e przed ka偶d膮 robot膮 kupuje nowiutkie narz臋dzie.
Roz艂膮czy艂a si臋. Przez chwil臋 my艣la艂a nad w艂a艣ciwo艣ciami czystego srebra, po czym wr贸ci艂a do dokument贸w. Jeszcze raz odnalaz艂a wszystkie wzmianki o lince.
Inni oficerowie 艣ledczy tak偶e nad tym pracowali ale w ponad po艂owie przypadk贸w nie zwr贸cili uwagi na specyficzn膮 d艂ugo艣膰 linki. Z kolei wi臋kszo艣膰 tych, kt贸rzy to zauwa偶yli, skoncentrowa艂o si臋 na dostawcach dzia艂aj膮cych w mie艣cie, gdzie pope艂niono zbrodnie.
Niedbaluchy. Przekl臋te Niedbaluchy.
Wci膮偶 marszcz膮c czo艂o, podnios艂a g艂ow臋, kiedy do pokoju wszed艂 Roarke.
- Co si臋 dziej ze srebrem po wypolerowaniu?
- Robi si臋 b艂yszcz膮ce.
- Ha, ha! Chodzi mi o to, czy substancja do polerowania zostawia jakie艣 艣lady.
Usiad艂 na biurku i u艣miechn膮艂 si臋.
- Sk膮d ci przysz艂o do g艂owy, 偶e mog臋 to wiedzie膰?
- Do diab艂a, przecie偶 ty znasz odpowied藕 na ka偶de pytanie.
- Pani mi pochlebia, pani porucznik, ale domowe czynno艣ci takie jak czyszczenie srebra to nie moja specjalno艣膰. Zapytaj Summerseta.
- Lepiej nie. Dowiem si臋 w laboratorium.
Eve si臋gn臋艂a po komunikator, ale m膮偶 da艂 jej znak, by si臋 wstrzyma艂a, po czym wezwa艂 przez 艂膮cze domowe kamerdynera.
- Sommerset, czy preparat do czyszczenia srebra pozostawia na metalu jakie艣 艣lady?
Na ekranie pojawi艂a si臋 szczup艂a twarz Sommerseta.
- Wprost przeciwnie. Fachowe czyszczenie polega na dok艂adnym wycieraniu preparatu, inaczej srebro matowieje.
- Dzi臋kuj臋. Pomog艂o? - zwr贸ci艂 si臋 Roarke do Eve, zako艅czywszy transmisj臋.
- Pr贸buj臋 zatyka膰 dziury. Czy zajmujesz si臋 sprzeda偶膮 srebrnych linek?
- Ni, my艣l臋 偶e tak.
- Mnie te偶 si臋 tak wydawa艂o.
- Je艣li potrzebujesz pomocy w pracy nad narz臋dziem zbrodni鈥
- McNab si臋 tym zaj膮艂. Zobaczymy, jak daleko dojdziemy bez twojego udzia艂u.
- Oczywi艣cie. Ale chcia艂a艣 ze mn膮 o czym艣 porozmawia膰.
- A, tak. Gdzie tw贸j kumpel?
- Mick relaksuje si臋 w basenie. Mamy jeszcze kilka godzin do przyj艣cia go艣ci.
- W porz膮dku. - Na wszelki wypadek jednak wsta艂a i podesz艂a do drzwi gabinetu. Zamykaj膮c je , przygl膮da艂a si臋 m臋偶czy藕nie, kt贸rego kocha艂a, po艣lubi艂a i z kt贸rym mieszka艂a. - Zak艂adaj膮c, 偶e to robota zawodowca, zlecenie kosztowa艂o co najmniej 2 miliony plus dodatkowe wydatki. Kto m贸g艂by wyda膰 tyle pieni臋dzy, 偶eby ci臋 zdenerwowa膰, speszy膰 czy w czym艣 ci przeszkodzi膰?
- Nie mam poj臋cia. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 mam konkurencj臋, wrog贸w, rywali, kt贸rych sta膰 na taki wydatek 偶eby mi dokuczy膰. Znam sporo ludzi, kt贸rzy maj膮 osobiste powody, by mnie nienawidzi膰.
- Ilu z nich uzna艂oby, 偶e morderstwo nie jest zbyt wyg贸rowan膮 cen膮?
- W interesach? - Uni贸s艂 r臋ce. - Mam wielu wrog贸w, to pewne, ale zwykle toczymy boje w salach konferencyjnych, nad ksi臋gami rachunkowymi. Jestem w stanie wyobrazi膰 sobie, 偶e kt贸ry艣 z nich m贸g艂 osi膮gn膮膰 kres wytrzyma艂o艣ci i postanowi艂 mnie wyeliminowa膰 z rynku, ale logicznie rzecz bior膮c, zab贸jstwo pokoj贸wki pracuj膮cym w moim hotelu nie jest najlepszym sposobem.
- Roarke, przecie偶 nie zawsze toczy艂e艣 boje tylko w salach konferencyjnych.
- To prawda, ale wtedy by艂y inne czasy. Je艣li mamy do czynienia ze stara spraw膮, to i tak ja powinienem by膰 celem. Nawet jej nie zna艂em.
- W艂a艣nie. - Eve podesz艂a do m臋偶a wpatruj膮c si臋 w jego twarz. - I o to mi chodzi. Jej 艣mier膰 ci臋 boli, zajmuje twoje my艣li. Wkurza ci臋.
- Istniej膮 inne sposoby, by to osi膮gn膮膰. Nie trzeba od razu zabija膰 niewinnych dziewczyn.
- A komu to przeszkadza? - dr膮偶y艂a dalej. - Pomy艣l o przesz艂o艣ci i o9 dniu dzisiejszym. Czy masz na oku jakie艣 wi臋ksze transakcje, kt贸rych wynik zale偶y od twojej koncentracji? Powiedzmy, 偶e b臋dziesz rozproszony, zarobi na tym kto inny. Mo偶e chodzi o Olympus? Pami臋tasz, kiedy w ubieg艂ym tygodniu wzi膮艂e艣 kilka dni wolnego, po powrocie sp臋dzi艂e艣 sporo czasu, doprowadzaj膮c wszystko do normy.
- W przedsi臋wzi臋ciach na tak膮 skal臋 to si臋 zdarza. Teraz sprawy s膮 pod kontrol膮.
- A gdyby艣 nie by艂 tak skupiony?
Zastanowi艂 si臋 nad jej pytaniem.
- C贸偶, mo偶liwe, 偶e pojawi艂yby si臋 jakie艣 przeszkody, jakie艣 dodatkowe koszty, ale nad tym projektem pracuje sztab moich najlepszych ludzi. Tak jak w powa偶nej firmie. Eve nie jestem niezast膮piony.
- Chrzanisz. - Zaskoczy艂a go swoj膮 pewno艣ci膮. - Przez ca艂y czas trzymasz r臋k臋 na pulsie, to ty naciskasz ka偶dy guzik. Racja, karuzela kr臋ci艂aby si臋 i bez ciebie, ale nie z t膮 pr臋dko艣ci膮. Jeste艣 w tym wszystkim najwa偶niejszy. Kto gra przeciwko tobie? Kto nie zgadza si臋 na twoje regu艂y?
- Nikt konkretny. A poza tym, gdyby komu艣 zale偶a艂o na odwr贸ceniu mojej uwagi mierzy艂by w ciebie.
- Nie s膮dz臋. Wtedy ty 艣ciga艂by艣 go do upad艂ego, a kiedy ju偶 by艣 go dopad艂, zosta艂aby z niego kupka prochu.
Palec Roarke鈥檃 b艂膮dzi艂 po jej szyi, w ko艅cu zatrzyma艂 si臋 na jej podbr贸dku.
- Masz racj臋.
- Je艣li nie przychodzi ci do g艂owy 偶aden z aktualnych konkurent贸w, pomy艣l o przesz艂o艣ci. Czasami to wraca, cho膰by艣 nie wiem jak bardzo chcia艂 si臋 od tego odci膮膰. Oboje o tym wiemy. Cz臋艣膰 twojej przesz艂o艣ci chlapie si臋 teraz w naszym basenie.
- To prawda.
- Roarke - Eve zawaha艂a si臋 na moment, postanowi艂a jednak podzieli膰 si臋 z m臋偶em obawami - tak d艂ugo si臋 nie widzieli艣cie. Nie wiesz, kim jest, co prze te wszystkie lata robi艂. Nagle zjawia si臋 w twoim hotelu, na kilka godzin po tym jak pope艂niono tu morderstwo.
- My艣lisz, 偶e Mick ma z tym co艣 wsp贸lnego? - Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂, potrz膮saj膮c g艂ow膮. - To z艂odziej, naci膮gacz i k艂amca, zgoda, ale nie morderca. W nim tego nie ma. Eve, oboje o tym wiemy, 偶e cz艂owiek albo jest zimny i wyrachowany, albo nie. Mick nie jest.
- Mo偶liwe. Ale ludzie si臋 zmieniaj膮. Forsa za takie zlecenie niejednego mog艂a skusi膰.
- Tak, ale nie Micka. - Przynajmniej w tej jednej kwestii nie mia艂 w膮tpliwo艣ci. - Masz racj臋, m贸g艂 si臋 zmieni膰, ale nie a偶 tak. To si臋 nigdy nie zmienia. Owszem, bez mrugni臋cia okiem oskuba艂by ze wszystkiego w艂asn膮 babk臋, ale nie zabi艂by nawet bezpa艅skiego psa. Za nic nie przy艂o偶y艂by do tego r臋ki. Kiedy sz艂o o czyje艣 偶ycie zawsze by艂 zbyt mi臋kki.
- No dobrze. - Eve i tak postanowi艂a mie膰 oko na Micka Connelly鈥檈go. - W takim razie to kto艣 inny. Skup si臋 Roarke. Przypomnij sobie interesy, kt贸re robi艂e艣, wszystkie, te ostatnie te偶. Pomy艣l i pozw贸l mi nad tym popracowa膰.
- Obiecuj臋, 偶e si臋 tym zajm臋.
- 艢wietnie. Wzmocnij ochron臋 osobist膮.
- A偶 tak?
- Mia艂a nadziej臋, 偶e nie podejmie tego tematu, ale w g艂臋bi duszy wiedzia艂a, 偶e to si臋 nie uda.
- To ty jeste艣 celem. Mo偶liwe, 偶e Darlene by艂a tylko ostrze偶eniem. 鈥 Sp贸jrz jak blisko mog臋 podej艣膰. To takie proste.鈥 Nast臋pny mo偶esz by膰 ty.
- Albo ty. A ty wzmocni艂a艣 w艂asn膮 ochron臋?
- Ja nie mam 偶adnej ochrony, Roarke.
- No w艂a艣nie.
- Jestem policjantk膮.
- A ja sypiam z policjantk膮. - obj膮艂 j膮. - Szcz臋艣ciarz ze mnie, co?
- Przesta艅. To nie s膮 偶arty.
- Wiem. A co do tych bzdur z ochron膮, to zajm臋 si臋 tym tylko dlatego, 偶e nie chc臋, 偶eby moja 偶ona si臋 z艂o艣ci艂a, kiedy b臋dziemy mie膰 go艣ci na kolacji. Milcz. - rzuci艂, widz膮c, 偶e Eve otwiera usta, 偶eby co艣 powiedzie膰. Upewni艂 si臋, 偶e go pos艂ucha.
Poca艂unek by艂 d艂ugi w艂adczy, zupe艂nie nie przypomina艂 tych z gatunku uwodzicielskich. Kiedy si臋 od niego oderwa艂a, czujnie zmru偶y艂a oczy.
- Mog臋 ci da膰 obstaw臋 - rzuci艂a.
- Mo偶esz - przytakn膮艂. - Ale sama przecie偶 wiesz, 偶e mog臋 艂atwo j膮 zgubi膰. Jeste艣 jedyn膮 glin膮, jak膮 chc臋 mie膰 przy sobie. W艂a艣ciwie, pani porucznik鈥 - zanim si臋 zorientowa艂a, zd膮偶y艂 do po艂owy rozpi膮膰 jej koszul臋.
Odtr膮ci艂a jego d艂onie.
- W tej chwili przesta艅. Nie mam teraz czasu.
Roarke u艣miechn膮艂 si臋.
- W takim razie b臋d臋 szybki.
- Powiedzia艂am鈥 - Nie doko艅czy艂a, bo w tym momencie poczu艂a na szyi lekkie mu艣ni臋cie jego z臋b贸w. Jej cia艂em wstrz膮sn膮艂 przyjemny dreszcz. Cho膰 oczy zdradza艂y, 偶e k艂amie, da艂a mu kuksa艅ca w 偶ebra. - Przesta艅.
- Nie mog臋. B臋d臋 jak b艂yskawica. - Ze 艣miechem rozpi膮艂 rozporek jej spodni i zamkn膮艂 jej usta poca艂unkiem.
Zamierza艂a go kopn膮膰, ale nogi jej si臋 zapl膮ta艂y, zreszt膮 wcale nie chcia艂a tego zrobi膰 naprawd臋. Westchn臋艂a, kiedy usadowi艂 j膮 na jej biurku, ale nikt nie uzna艂by tego za g艂os protestu.
- Jej oddech urywa艂 si臋. Na wp贸艂 naga opar艂a si臋 na 艂okciach.
- No dobrze - szepn臋艂a - zr贸b to.
Pochyli艂 si臋 nad ni膮 i uni贸s艂 jej brod臋.
- S艂ysza艂em twoje westchnienie.
- To by艂 艣miech.
- Czy偶by? - Rozbawiony, podniecony, dra偶ni艂 ja gryz膮c jej doln膮 warg臋. - Zawsze mam k艂opot z odr贸偶nieniem. A to jaki odg艂os?
- Kt贸ry?
Wszed艂 w ni膮 jednym silnym pchni臋ciem, wywo艂uj膮c okrzyk zaskoczenia.
- Ten. - Pochyli艂 g艂ow臋, rozkoszuj膮c si臋 ciep艂em jej podnieconego cia艂a. Biodra Eve unios艂y si臋. - I ten.
Z trudem odzyska艂a oddech.
To tolerancja - wykrztusi艂a.
- Noskowo tak鈥 zacz膮艂 si臋 wycofywa膰, ale ona poderwa艂a si臋 i przytuli艂a si臋 do niego.
- Musze cz臋艣ciej 膰wiczy膰 tolerancj臋. - Odgarn臋艂a mu w艂osy z twarzy i przylgn臋艂a do jego ust.
Kiedy odezwa艂 si臋 sygna艂 domowego 艂膮cza, Roarke nie przerywaj膮c, si臋gn膮艂 do aparatu i prze艂膮czy艂 na 鈥瀋zekaj鈥.
Okaza艂o si臋, 偶e nie jest taki szybki, jak my艣la艂. Kiedy Eve ju偶 by艂a pewna, 偶e utrzyma si臋 na w艂asnych nogach, odsun臋艂a si臋 od biurka i stan臋艂a przed nim w samych butach, rozpi臋tej bluzce i szelkach od pistoletu.
Absurdalnie seksowna policjantka.
- Pewnie nie zechcesz zaczeka膰 tu, a偶 przynios臋 kamer臋?
Spojrza艂a na siebie, a upewniwszy si臋 jak wygl膮da, wyd臋艂a usta.
- Koniec zabawy. - Pochyli艂a si臋 by podnie艣膰 spodnie, i zastyg艂a w tej pozycji. - Cz艂owieku, przez ciebie kr臋ci mi si臋 w g艂owie.
- Dzi臋kuj臋, kochanie. To nie wszystko na co mnie sta膰, ale niestety m贸j czas jest piekielnie ograniczony.
Opieraj膮c r臋ce na kolanach, unios艂a g艂ow臋. Roarke wygl膮da艂 na zadowolonego; w艂osy mia艂 potargane, jego b艂臋kitne oczy nabra艂y sennego wyrazu.
- Mo偶e p贸藕niej pozwol臋 ci spr贸bowa膰 jeszcze raz - rzek艂a Eve.
- Jeste艣 dla mnie zbyt dobra. - Przechodz膮c obok niej pieszczotliwie klepn膮艂 j膮 w ty艂ek. - Lepiej si臋 przygotujmy, zaraz zaczn膮 si臋 schodzi膰 go艣cie.
Eve odkry艂a, 偶e podczas eleganckich proszonych kolacji nie chodzi jedynie o to , by podawa膰 wsp贸艂biesiadnikom talerz z ziemniakami. Nale偶y zachowa膰 ca艂y uroczysty rytua艂, pocz膮wszy od odpowiedniego stroju i ozd贸b, poprzez wymian臋 uprzejmo艣ci, nawet kiedy nie ma si臋 nastroju, a偶 po konsumpcj臋 alkoholu przed posi艂kiem i zak膮ski serwowane w innym pomieszczeniu ni偶 to, w kt贸rym ma si臋 odby膰 kolacja.
Z do艣wiadczenie wiedzia艂a, 偶e ta cz臋艣膰 spotkania trwa zwykle oko艂o godziny i nawet nie jest rozgrzewk膮 przed tym, co nast膮pi po posi艂ku.
Uwa偶a艂a, 偶e potrafi sobie nie藕le radzi膰 z odgrywaniem roli gospodyni podczas ceremonii - oczywi艣cie nie tak dobrze jak Roarke, ale jemu przecie偶 nikt nie dor贸wna. W ko艅cu to nie taka znowu sztuka ugo艣ci膰 kilka os贸b we w艂asnym domu, nawet je艣li m贸zg zaj臋ty jest zupe艂nie innymi sprawami.
Gdyby tylko uda艂o si臋 zgromadzi膰 wiarygodne informacje na temat walizki i srebrnej linki, mog艂aby zacz膮膰 sporz膮dza膰 map臋 obszaru, po kt贸rym porusza si臋 Yost. Gdzie si臋 zatrzymuje? Gdzie robi zakupy? Mo偶e w ten spos贸b uda si臋 okre艣li膰 miejsce zamieszkania.
Lubi steki. 艢rednio wysma偶one. Wo艂owina pierwszej klasy nie jest zbyt tania. Ciekawe, czy sam kupuje mi臋so, czy jada w restauracjach?
Wszystko najlepszej jako艣ci.
Czy zawsze pozwala艂 sobie na luksus?
Na co jeszcze wydaje pieni膮dze? Ma ich sporo. Gdzie ulokowa艂 got贸wk臋? Gdyby tylko mog艂a鈥
- Eve, wydaje si臋 pani zupe艂nie nieobecna.
- S艂ucham? - Eve spojrza艂a na Magd臋, otrz膮saj膮c si臋 z zamy艣lenia. - Przepraszam.
- Nie trzeba. - Siedzia艂y na jedwabnych poduszkach, na antycznej otomanie w g艂贸wnym salonie. W uszach aktorki b艂yszcza艂y brylanty, okr膮g艂e jak planety. W zag艂臋bieniu szyi r贸wnie偶 pob艂yskiwa艂y brylant naszyjnika. Pi艂a blador贸偶owy drink z wysokiego kieliszka. - Jestem przekonana, 偶e to , co zaprz膮ta pani g艂ow臋, jest du偶o wa偶niejsze od g艂upstw, o kt贸rych tu rozmawiamy. Wie pani, 偶e m贸j apartament znajduje si臋 dok艂adnie pi臋tro ni偶ej ni偶 ten, w kt贸rym j膮 zamordowano?
- Nie, nie wiedzia艂am. - Eve przez chwil臋 zastanawia艂a si臋 nad tym co us艂ysza艂a.
- Potworne. Przecie偶 to jeszcze dziecko. Wydaje mi si臋, 偶e widzia艂am j膮 dzie艅 wcze艣niej w korytarzu, gdy wychodzi艂am z apartamentu. Uk艂oni艂a mi si臋, zwr贸ci艂a si臋 do mnie po nazwisku. Spieszy艂am si臋, wi臋c ledwo si臋 do niej u艣miechn臋艂am. Teraz mam wyrzuty sumienia - szepn臋艂a Magda. - Ale to i tak bez znaczenia.
- By艂a sama? Mo偶e kto艣 si臋 przy niej kr臋ci艂? Kt贸ra by艂a godzina? - Kiedy aktorka zacz臋艂a mruga膰, Eve potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Przepraszam, prosz臋 wybaczy膰, przyzwyczajenie zawodowe.
- Wszystko w porz膮dku. Nikogo nie zauwa偶y艂am, ale wiem, 偶e by艂a 7.45. Um贸wi艂am si臋 w barze o 7.30 i denerwowa艂am si臋, bo by艂am sp贸藕niona. To takie gwiazdorskie. Zagada艂am si臋 z agentem o planach na przysz艂o艣膰.
Od艂贸偶 prac臋 na bok, upomnia艂a si臋 Eve.
- Jaki艣 nowy film?
- To mi艂e, 偶e pani pyta, cho膰 wiem, 偶e zupe艂nie to pani nie interesuje. Tak, to du偶a rola. Ale na razie, dop贸ki nie sko艅czy si臋 aukcja, nie mam czasu, by dok艂adniej przemy艣le膰 decyzj臋. Eve, czy chce si臋 pani dowiedzie膰 czego艣 wi臋cej o go艣ciach? A mo偶e Roarke ju偶 pani膮 wprowadzi艂?
- Nie, byli艣my zaj臋ci. - Eve przypomnia艂a sobie szybki, impulsywny seks na biurku. Prawie si臋 u艣miechn臋艂a.
- 艢wietnie, b臋d臋 mog艂a poplotkowa膰. M贸j syn. - Magda rzuci艂a pe艂ne uczucia spojrzenie w stron臋 z艂otow艂osego m臋偶czyzny stoj膮cego przy kominku. By艂 przystojny, chocia偶 twarz mia艂 surow膮. - M贸j jedyny. Zdaje si臋, 偶e wyrasta na powa偶nego biznesmena - powiedzia艂a z dum膮. - Nie wiem co bez niego zrobi臋. Jeszcze nie jest gotowy, by si臋 ustatkowa膰 i da膰 mi wnuki, o kt贸re zacz臋艂am si臋 ju偶 upomina膰, ale mam nadziej臋, 偶e nast膮pi to niebawem. Liza Trent nie b臋dzie moj膮 synow膮, chocia偶 jest urocza.
Magda odwr贸ci艂a si臋 i dyskretnie obserwowa艂a szczup艂膮 blondynk臋, kt贸ra, uwieszona na ramieniu Vince鈥檃, przys艂uchiwa艂a si臋 temu co m贸wi.
- Ambitna, ca艂kiem niez艂a aktorka. Na d艂u偶sz膮 met臋 nie w jego typie. Nie jest zbyt bystra, ale dobrze wp艂ywa na jego ego. Niech pani spojrzy, jak ona na niego patrzy. Jak gdyby jego s艂owa mia艂y warto艣膰 z艂ota.
- Magdo, widz臋, 偶e pani za ni膮 nie przepada.
- Nie twierdz臋, 偶e jej nie lubi臋. Jestem po prostu matk膮. Nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy Vince zrobi nast臋pny krok.
Nie wygl膮da, aby to mia艂o szybko nast膮pi膰, pomy艣la艂a Eve. Vince Lane by艂 oczkiem w g艂owie matki, ale - jak na gust Eve - mia艂 zbyt delikatn膮 szcz臋k臋.
Zna si臋 na modzie, nosi drogie ubrania, lecz w por贸wnaniu z dyskretn膮 elegancj膮 Roarke鈥檃 , zdaniem Eve, wygl膮da jak w przebraniu. Ale co ona tam wie o modzie?
- A to Carlton Mince - wtajemnicza艂a j膮 Magda. - Zawsze uwa偶a艂am, 偶e przypomina kreta. Niech go b贸g b艂ogos艂awi. Zajmuje si臋 moimi finansami d艂u偶ej ni偶 wypada si臋 przyznawa膰. Bardzo mi pom贸g艂 w prowadzeniu fundacji. Moja ostoja i podpora, Carlton. Obawiam si臋, 偶e inni tak偶e si臋 nim interesuj膮. A tamta kobieta w koszmarnej sukni to Minnie, jego 偶ona. Minnie Mince, wyobra偶a pani sobie? Jest 偶ywym dowodem na to, 偶e cz艂owiek mo偶e by膰 zbyt chudy i za bardzo uzale偶niony, by poda膰 si臋 operacji plastycznej cia艂a.
Eve nie zd膮偶y艂a si臋 powstrzyma膰 przed u艣miechem. Istotnie, kobieta wygl膮da艂a jak kij od miot艂y, owini臋ty jakim艣 dziwacznym przebraniem, ozdobion膮 ton膮 艣wiecide艂ek i piramid膮 czerwonych w艂os贸w.
- Dwadzie艣cia lat temu zatrudni艂a si臋 u niego jako ksi臋gowa - obja艣nia艂a dalej Magda. - Mia艂a beznadziejn膮 fryzur臋 i chcia艂a z艂apa膰 Carltona. Uda艂o jej si臋. Od dwunastu lat s膮 ma艂偶e艅stwem a ona nadal fatalnie si臋 czesze.
Eve roze艣mia艂a si臋.
- Zdaje si臋, 偶e jest pani z艂o艣liwa.
- Mo偶liwe, ale co to za przyjemno艣膰 rozmawia膰 o ludziach, kiedy si臋 m贸wi tylko mi艂e rzeczy? Patrz膮c na Minnie, dochodz臋 do wniosku, 偶e nie ma takich pieni臋dzy, za kt贸re mo偶na by kupi膰 dobry gust, a jednocze艣nie s膮 z Carltonem idealn膮 par膮. Daje mu szcz臋艣cie, a poniewa偶 on jest moim serdecznym przyjacielem, to wystarczy,, bym j膮 lubi艂a. Jest jeszcze ten czaruj膮cy przyjaciel Roarke鈥檃 z Irlandii. Droga Eve, prosz臋 mi co艣 o nim opowiedzie膰.
- Nie ma tego wiele. Razem dorastali w Dublinie. Nie widzieli si臋 od lat.
- Zauwa偶y艂am, 偶e ca艂y czas mu si臋 pani przygl膮da.
- Czy偶by? - Eve wzruszy艂a ramionami. Nie powinna zapomina膰, 偶e aktorzy s膮 doskona艂ymi obserwatorami. Przynajmniej ci dobrzy aktorzy. - Och, chyba wszystkim si臋 tak przygl膮dam. Kolejny nawyk zawodowy.
- Na niego nie patrzy pani jak policjantka - skomentowa艂a Magda, widz膮c 偶e zbli偶a si臋 do nich Roarke.
- Drogie panie. - W nie艣wiadomym a jednocze艣nie bardzo intymnym odruchu pog艂adzi艂 Eve po ramieniu. Jak na zawo艂anie w drzwiach pojawi艂 si臋 Summersem, by zaprosi膰 wszystkich do sto艂u.
Przypuszczenie, 偶e Magda jest znakomita obserwatork膮 ludzkiej natury, potwierdzi艂o si臋 podczas kolacji. Za ka偶dym razem, kiedy Vince otwiera艂 usta, Liza Trent chichota艂a lub w skupieniu marszczy艂a czo艂o. Musia艂a by膰 niez艂膮 aktork膮, skoro potrafi艂a tak efektownie odegra膰 zafascynowanie.
Carlton Mince rzeczywi艣cie by艂 mi艂y i 艂agodny jak kret. Odzywa艂 si臋 na wyra藕ne 偶yczenie wsp贸艂biesiadnik贸w i m贸wi艂 spokojnym ,opanowanym g艂osem. Kiedy nie musia艂 odpowiada膰 na pytania, koncentrowa艂 si臋 na jedzeniu. Co do jego ,偶ony, Eve zauwa偶y艂a, jak rudow艂osa kobieta ukradkiem sprawdza jakiej marki jest srebrna zastawa.
Kiedy konwersacja zesz艂a na temat aukcji, Vince m贸g艂 w ko艅cu wykaza膰 si臋 znajomo艣ci膮 rzeczy.
- Kolekcj臋 pami膮tek teatralnych Magdy Lane, a szczeg贸lnie kostium s膮 niezr贸wnane - m贸wi艂, delikatnie wgryzaj膮c si臋 w kaczk臋. - Pr贸bowa艂em nam贸wi膰 j膮, by ograniczy艂a si臋 do tego jednego przedmiotu.
- Wol臋 pozby膰 si臋 wszystkiego za jednym zamachem - skwitowa艂a z u艣miechem s艂awna aktorka. - Nigdy nie lubi艂am si臋 rozdrabnia膰.
- To prawda. - Syn pos艂a艂 jej rozpaczliwe spojrzenie. - Suknia ze 鈥瀂艂amanej dumy鈥 b臋dzie zlicytowana na koniec aukcji.
- Och, dobrze j膮 pami臋tam. - Mick westchn膮艂 z rozmarzeniem. - Rozpieszczona Pamela wchodzi do Sali balowej w swojej b艂yszcz膮cej sukni, wynios艂a niczym kr贸lowa 艣niegu, i wie, 偶e 偶aden m臋偶czyzna jej si臋 nie oprze. Panno Lane, zarumieni艂aby si臋 pani, gdybym opowiedzia艂 jakie mia艂em sny, odk膮d ujrza艂em pani膮 w tej sukni.
Wyra藕nie zadowolona pochyli艂a si臋 ku niemu.
- Panie Connelly, niecz臋sto si臋 rumieni臋.
Zakrztusi艂 si臋.
- A ja owszem. Nie 偶al pani rozstawa膰 si臋 ze wspomnieniami?
- Nigdy si臋 z nimi nie rozstan臋. Pozbywam si臋 jedynie wizualnej cz臋艣ci. Dochody zasil膮 konto fundacji, kt贸ra w tej chwili jest dla mnie najwa偶niejsza.
- Ochrona i utrzymanie tych kostium贸w poch艂aniaj膮 maj膮tek - wtr膮ci艂a Minnie, wywo艂uj膮c grymas na twarzy Magdy.
- Jestem przekonana, 偶e jako by艂a ksi臋gowa, pod koniec dnia zgodzisz si臋, 偶e inwestycja by艂a tego warta.
- Bezsprzecznie. - Carlton, nie odrywaj膮c si臋 od kaczki skin膮艂 g艂ow膮. - Ju偶 same tylko podatki鈥
- Och, Carlton, b艂agam, tylko nie podatki - j臋kn臋艂a Magda. - Nie podczas tak cudownej kolacji. Na sam膮 my艣l dostaje niestrawno艣ci. Roarke, wino jest warte grzechu. To twoje?
- Mhm. Montcart, rocznik 2049. Wyj膮tkowo subtelne. - Roarke rozhu艣ta艂 wino w kieliszku i spojrza艂 pod 艣wiat艂o. - Wspaniale klasyczne, pe艂ne wdzi臋ku i ducha. Pomy艣la艂em, 偶e b臋dzie ci smakowa膰.
Magda by艂a wniebowzi臋ta.
- Eve, musz臋 co艣 pani wyzna膰 - wymrucza艂a. - Jestem do szale艅stwa zakochana w pani m臋偶u. Mam nadziej臋, 偶e mnie pani nie aresztuje.
- Gdyby to by艂o karalne, trzy czwarte kobiecej populacji Nowego Jorku siedzia艂oby za kratkami.
- Kochanie - Roarke popatrzy艂 jej g艂臋boko w oczy - pochlebiasz mi.
- Nic podobnego.
Liza chichota艂a, jak gdyby nic lepszego nie przychodzi艂o jej do g艂owy.
- Trudno nie by膰 zazdrosnym, kiedy m膮偶 jest przystojny i ma w艂adz臋. - 艢cisn臋艂a znacz膮co rami臋 Vince鈥檃. - Kiedy kobiety tak patrz膮 na mojego Vinciego, mam ochot臋 wydrapa膰 im oczy.
- Tak? - Eve upi艂a 艂yk klasycznego rocznika 2049, pr贸buj膮c doszuka膰 si臋 wspomnianego wdzi臋ku i ducha. - Ja po prostu wal臋 w nos.
Kiedy Liza zastanawia艂a si臋, czy powinna si臋 zgorszy膰, czy okaza膰 rozbawienie, Mick ukry艂 u艣miech, wycieraj膮c usta serwetk膮.
- Z tego co zauwa偶y艂em, Roarke przesta艂 kolekcjonowa膰 kobiety. Znalaz艂 sw贸j skarb, drogocenny kamie艅, kt贸ry b艂yszczy w oprawie, jak膮 przygotowa艂. Kiedy byli艣my m艂odzi, z trudem poruszali艣my si臋 po mie艣cie, bo te wszystkie pi臋kno艣ci rzuca艂y mu si臋 do st贸p.
- Pewnie m贸g艂by pan opowiedzie膰 niejedn膮 histori臋. - Magda delikatnie pog艂adzi艂a d艂o艅 Micka. - Roarke jest taki tajemniczy, milczy na temat swoich podboj贸w, a to tylko podsyca ciekawo艣膰.
- Mam opowie艣ci na p臋czki. A nawet wi臋cej. By艂a taka rudow艂osa pi臋kna c贸rka milionera z Pary偶a, kt贸ra odwiedzi艂a Dublin. Pewna drobna brunetka dwa razy w tygodniu piek艂a dla niego ma艣lane bu艂eczki, je艣li dobrze pami臋tam mia艂a na imi臋 Bridgett. Roarke, chyba niczego nie pokr臋ci艂em?
- Tak by艂o. Po艣lubi艂a Toma Farrela, syna piekarza. Zdaje si臋, 偶e wysz艂o wszystkim na dobre. - Roarke pami臋ta艂 to tak samo dok艂adnie, jak to 偶e kiedy on uwodzi艂 rud膮 pary偶ank臋 - jak ona mia艂a na imi臋? - w tym czasie Mick obrabia艂 jej przepastn膮 torebk臋 do samego dna. Ostatecznie wszyscy byli zadowoleni z rezultat贸w.
- To by艂y czasy - Mick westchn膮艂. - Jako przyjaciel i gentelman nie mog臋 zdradzi膰 wi臋cej szczeg贸艂贸w. Roarke nie kolekcjonuje ju偶 kobiet, ale zawsze by艂 z niego nie lada zbieracz. Plotka g艂osi, 偶e masz imponuj膮c膮 kolekcj臋 broni.
- Owszem, przez te lata wpad艂o mi w r臋ce kilka ciekawych sztuk.
- Pistolety? - zainteresowa艂 si臋 Vince, na co jego matka przewr贸ci艂a tylko oczami.
- Bro艅 zawsze fascynowa艂a mojego syna. Doprowadza艂 do sza艂u ca艂膮 ekip臋, kiedy podczas zdj臋膰 pojawia艂 si臋 na planie.
- Mam w zbiorach sporo pistolet贸w. Mo偶e chcesz zobaczy膰?
- Bardzo ch臋tnie.
W tym pomieszczeniu przemoc unosi艂a si臋 w powietrzu, a najwa偶niejszym elementem wystroju wn臋trza by艂y narz臋dzie, kt贸re ludzie wynale藕li przeciwko ludziom. Piki , lance, muszkiety, colty zwane 鈥瀘bro艅cami pokoju鈥 i r臋czne miotacze, kt贸re za spraw膮 niskiej ceny zdoby艂y popularno艣膰 w czasie wojen miejskich.
Spadaj膮cy sufit i l艣ni膮ce szyby nie odwraca艂y uwagi od gablot ani nie kry艂y odwiecznej fascynacji cz艂owieka sztuk膮 zniszczenia.
- M贸j Bo偶e. - Vince kr膮偶y艂 po salonie. - Co艣 podobnego widzia艂em tylko w muzeum Smithsonian. Stworzenie takiej kolekcji musia艂o trwa膰 lata.
- I to kilka. - Roarke zauwa偶y艂 zainteresowanie jakie w go艣ciu wzbudzi艂a para XIX wiecznych pistolet贸w. Dotkn膮艂 tabliczki z czytnikiem linii papilarnych i zwolni艂 blokad臋. Kiedy szyba si臋 podnios艂a wyj膮艂 z futera艂u jeden z pistolet贸w i poda艂 Vince鈥檕wi.
- Pi臋kny.
- Och. - Liza zadr偶a艂a, ale uwagi Eve nie uszed艂 b艂ysk po偶膮dania w jej oczach. - Czy jest niebezpieczny?
- Ju偶 nie. - Roarke u艣miechn膮艂 si臋 do niej i wskaza艂 inny futera艂. - Ten ma艂y z r臋koje艣ci膮 wysadzan膮 drogimi kamieniami zosta艂 zaprojektowany specjalnie dla pa艅, mie艣ci si臋 w ka偶dej damskiej torebce. Kiedy艣 nale偶a艂 do bogatej wdowy, kt贸ra na pocz膮tku naszego jak偶e niespokojnego wieku zabiera艂a go na poranne spacery ze swoj膮 ukochan膮 suczk膮 rasy peki艅czyk. Podobno zastrzeli艂a pechowego bandyt臋, dw贸ch z艂odziei, nieuprzejmego od藕wiernego i pewnego 艂agodnego lhasa apso, kt贸ry mia艂 nieuczciwe zamiary wobec jej suczki.
- Dobry Bo偶e. - Liza zatrzepota艂a d艂ugimi rz臋sami, okalaj膮cymi jej fio艂kowe oczy. - Zastrzeli艂a psa?
- Tak m贸wi膮.
- To by艂y zupe艂nie inne czasy. - Mick ogl膮da艂 l艣ni膮cy chromowany p贸艂automat. - Niesamowite - zwr贸ci艂 si臋 do Eve. - Zanim wprowadzono zakaz posiadania broni, ka偶dy, kto mia艂 w kieszeni troch臋 grosza, a w sercu potrzeb臋, m贸g艂 wej艣膰 do sklepu i kupi膰 kt贸re艣 z cacek le偶膮cych na ladzie鈥 albo pod ni膮.
- Zawsze uwa偶a艂am ,偶e to bardziej idiotyczne ni偶 niesamowite.
- Nie popiera pani prawa do noszenia broni, pani porucznik? - zapyta艂 Vince, obracaj膮c w d艂oni pistolet do pojedynkowania si臋. Wyobra偶a艂 sobie, 偶e wygl膮da na cz艂owieka z fantazj膮.
Eve wskaza艂a g艂ow膮 ma艂y automat.
- Pistolet nigdy nie s艂u偶y艂 do obrony, ale do zabijania.
- Mimo tego ludzie jako艣 docieraj膮 do 藕r贸de艂 broni. - Z 偶alem od艂o偶y艂 pistolet do futera艂u i podszed艂 do Eve i Micka. - Inaczej by艂aby pani bez pracy.
- Vincent, jeste艣 niegrzeczny - wtr膮ci艂a Liza.
- Nie, ma racj臋. - Eve pokiwa艂a g艂ow膮. - Ludzie zawsze znajd膮 spos贸b. Na szcz臋艣cie od kilku lat nie zdarzaj膮 si臋 masakry w szko艂ach, dzieci nie strzelaj膮 do siebie na korytarzach i boiskach, a na wp贸艂 艣pi膮cy ma艂偶onkowie nie zabijaj膮 swoich partner贸w, kt贸rzy potkn臋li si臋 id膮c do 艂azienki. Przestali gin膮膰 niewinni przechodnie, kt贸rzy znajdowali si臋 na linii ognia wojuj膮cych ze sob膮 gang贸w ulicznych. Kiedy艣 by艂 taki slogan 鈥 To ludzie zabijaj膮, nie pistolety鈥. My艣l臋, 偶e jest w tym sporo prawdy. Pistolety s膮 jednak bardzo pomocne.
- Zgadzam si臋 - rzek艂 Mick. - Nigdy nie przepada艂em za tymi paskudnymi ha艂a艣liwymi zabawkami. Dobra kosa to jest to. - Odsun膮艂 si臋 o krok, by wszyscy mogli zobaczy膰 jego n贸偶. - Zanim ci臋 kto艣 tym pocz臋stuje, musi podej艣膰 na tyle blisko, 偶e przynajmniej spojrzy ci w oczy. N贸偶 wymaga odwagi. 艁atwiej strzeli膰 do cz艂owieka z bezpiecznej odleg艂o艣ci, ni偶 stan膮膰 z nim twarz膮 w twarz. Osobi艣cie u偶ywam pi臋艣ci. - U艣miechn膮艂 si臋 szeroko. - Uczciwa walka, w kt贸rej cz艂owiek si臋 porz膮dnie spoci, rozwi膮zuje wi臋kszo艣膰 problem贸w, a po wszystkim zawsze mo偶na p贸j艣膰 na piwo. - Odwr贸ci艂 si臋 do Roarke鈥檃. - Rozwali艂o si臋 kilka nos贸w, co, Roarke?
- Pewnie wi臋cej ni偶 si臋 nale偶a艂o. - Roarke zamkn膮艂 gablot臋. - Kawy? - g艂adko zmieni艂 temat.
Eve, zapinaj膮c pasek od kabury. patrzy艂a na m臋偶a, kt贸ry z zadowoleniem jad艂 lekkie 艣niadanie. W sypialni na ekranie 艣ciennym migota艂y poranne wiadomo艣ci, a na monitorze komputera przesuwa艂y si臋 tajemnicze tabele z raportami gie艂dowymi.
Kot Galahad usiad艂 obok Roarke鈥檃 i z nadziej膮 wpatrywa艂 si臋 w le偶膮cy na talerzu plaster irlandzkiego bekonu.
- Jak to mo偶liwe, 偶e wygl膮dasz, jak gdyby艣 w艂a艣nie wr贸ci艂 z tygodniowych wakacji w luksusowym kurorcie? - zapyta艂a Eve z niedowierzaniem.
- Zdrowy styl 偶ycia?
- Nie chrza艅. Wiem, 偶e poszed艂e艣 spa膰 po trzeciej. Ca艂膮 noc pili艣cie whisky i opowiadali艣cie sobie jakie艣 brednie. S艂ysza艂am, jak Mick si臋 艣mia艂, kiedy wtaczali艣cie si臋 na pi臋tro.
- To fakt, pod koniec mia艂 ju偶 troch臋 w czubie. - Roarke spojrza艂 na 偶on臋, a w jego b艂臋kitnych oczach nie by艂o 艣ladu zm臋czenia. - Kilka kieliszk贸w whisky jeszcze nigdy mi nie zaszkodzi艂o. Wybacz. 偶e ci臋 obudzili艣my.
- Tylko na chwil臋. Nie s艂ysza艂am, kiedy przyszed艂e艣 do 艂贸偶ka.
- Najpierw musia艂em u艂o偶y膰 do snu Micka.
- Co zamierzacie dzi艣 robi膰?
- Mick ma swoje sprawy do za艂atwienia. Je艣li b臋dzie mnie potrzebowa艂, Summerset powie mu. gdzie mnie szuka膰.
- My艣la艂am. 偶e popracujesz troch臋 w domu.
- Nie. - Przygl膮da艂 si臋 jej znad fili偶anki kawy. - Nie dzi艣. Przesta艅 si臋 o mnie martwi膰. Ma pani do艣膰 spraw na g艂owie, pani porucznik.
- Ty jeste艣 t膮 najwa偶niejsz膮.
Roze艣mia艂 si臋 i wsta艂, by j膮 poca艂owa膰.
- Jestem g艂臋boko poruszony.
- Niepotrzebnie. - Chwyci艂a go za r臋k臋 i 艣cisn臋艂a, by podkre艣li膰 wag臋 swych s艂贸w. - Lepiej na siebie uwa偶aj.
- Oczywi艣cie.
- Mo偶e przynajmniej we藕miesz szofera? I limuzyn臋. - Wiedzia艂a, 偶e limuzyna ma wzmocnion膮 blach臋 i przetrzyma ka偶de, cho膰by najwi臋ksze, gradobicie.
- Dobrze. zrobi臋 to dla ciebie.
- Dzi臋ki. Musz臋 p臋dzi膰.
- Pani porucznik?
- O co chodzi?
Uj膮艂 w d艂onie jej twarz i delikatnie poca艂owa艂 czo艂o, policzki, usta.
- Kocham ci臋.
Zawrza艂o w niej, a po chwili poczu艂a ogarniaj膮cy j膮 spok贸j.
- Wiem. Cho膰 nie jestem rudow艂os膮 Francuzk膮 z bogatym tatusiem. Ile na niej zarobi艂e艣?
- W jakim sensie?
艢miej膮c si臋, potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.
- Och, niewa偶ne. - Zanim wysz艂a, jeszcze raz na niego spojrza艂a. - Ja te偶 ci臋 kocham. Galahad dobra艂 si臋 do twojego bekonu.
Na korytarzu us艂ysza艂a nieco poirytowany g艂os Roarke'a:
- Ile razy rozmawiali艣my o takim zachowaniu?
U艣miechn臋艂a si臋 i zbieg艂a po schodach.
Na dole, jak zwykle, czeka艂 Summerset. W wyci膮gni臋tej d艂oni dwoma ko艣cistymi palcami trzyma艂 jej sk贸rzan膮 kurtk臋.
- Zak艂adam, 偶e b臋dzie pani na kolacji?
- A zak艂adaj sobie, co tylko chcesz. - Wzi臋艂a od niego kurtk臋. Wk艂adaj膮c j膮, zerkn臋艂a w g贸r臋 schod贸w. - Chwileczk臋, Summerset, b臋dziesz mi na minut臋 potrzebny.
- S艂ucham?
- Daruj sobie ten wynios艂y ton - odezwa艂a si臋 艣ciszonym g艂osem. Wskaza艂a d艂oni膮 wyj艣cie. - Idziemy.
- Mam jeszcze sporo do zrobienia - zacz膮艂.
- Milcze膰. - Zamkn臋艂a drzwi i nabra艂a w p艂uca 艣wie偶ego powietrza. - Jeste艣 z nim ju偶 do艣膰 d艂ugo, wiesz wszystko, czego mi potrzeba. Po pierwsze, opowiedz mi o tym Micku Connellym.
- Nie mam zwyczaju plotkowa膰 na temat naszych go艣ci.
- Jasna cholera! - Pi臋艣膰 Eve nagle znalaz艂a si臋 na jego klatce piersiowej. - Czy ja wygl膮dam na osob臋, kt贸r膮 interesuj膮 plotki? Kto艣 chce wstrz膮sn膮膰 Roarkiem. Nie wiem dlaczego, ale jaki艣 osobnik pr贸buje mu dokuczy膰. M贸w, co wiesz o Connellym.
Czarne jak onyks oczy Summerseta zw臋zi艂y si臋, kiedy zobaczy艂 jej pie艣膰. Przez chwile rozwa偶a艂 propozycj臋.
- By艂 szalony, tak jak oni wszyscy. Czasy by艂y szalone. Z tego, co wiem, mia艂 trudn膮 sytuacj臋 w domu, ale i pozostali pod tym wzgl臋dem niczym si臋 nie r贸偶nili. Niekt贸rzy prze偶ywali wi臋kszy dramat, inni mniejszy. Pojawi艂 si臋, kiedy ju偶 pracowa艂em dla Roarke'a. Grzeczny, ale kiedy trzeba, potrafi艂 by膰 ostry. By艂 g艂odny, jak inni.
Czy kiedykolwiek pok艂贸ci艂 si臋 z Roarkiem?
- Wszyscy od czasu do czasu si臋 k艂贸cili, czasami dochodzi艂o nawet do b贸jek. Mick da艂by sobie za Roarke'a odci膮膰 r臋k臋. Ka偶dy z nich by to zrobi艂. Mick go podziwia艂. Roarke raz za niego oberwa艂, od policji - doda艂 Summerset z ironicznym u艣miechem. - Mick wpad艂 u pasera.
- Dobra. Dzi臋kuj臋. - Uspokoi艂y j膮 s艂owa kamerdynera.
- Chodzi o t臋 zamordowan膮 pokoj贸wk臋?
- Tak. Chc臋, 偶eby艣 wykorzysta艂 ten sw贸j d艂ugi nos do czego艣 innego poza zadzieraniem. Spr贸buj troch臋 pow臋szy膰. Poszperaj w przesz艂o艣ci. Je艣li zauwa偶ysz co艣 podejrzanego, je艣li cokolwiek przyjdzie ci do g艂owy, daj mi zna膰. Tylko ty mo偶esz obserwowa膰 Roarke'a, nie wzbudzaj膮c jego podejrze艅. Spodziewa si臋, 偶e b臋dziesz wiedzia艂, gdzie jest, wi臋c nie spuszczaj go z oka.
Summerset po艂o偶y艂 r臋k臋 na jej ramieniu, powstrzymuj膮c j膮 przed odej艣ciem.
- Grozi mu jakie艣 niebezpiecze艅stwo?
- Gdyby tak by艂o, nie pozwoli艂abym mu ruszy膰 si臋 z domu na krok, nawet je艣li mia艂abym go zwi膮za膰.
Przez chwil臋 jeszcze kamerdyner stal przed domem i przygl膮daj膮c si臋, jak Eve wsiada do swojego rozklekotanego pojazdu s艂u偶bowego, zastanawia艂 si臋 nad tym, co powiedzia艂a.
Kiedy przechodzi艂a przez sal臋 detektyw贸w, Eve zdawa艂o si臋, 偶e zaraz z uszu buchnie jej para. 艢wiate艂ko 艂膮cza w艣ciekle migota艂o, dopominaj膮c si臋, by sprawdzi艂a nagromadzone wiadomo艣ci, a komputer analizuj膮cy przychodz膮ce dane rozgrza艂 si臋 do czerwono艣ci.
Zignorowa艂a oba urz膮dzenia i zacz臋艂a szpera膰 w szufladach.
- Pani porucznik? McNab...
- Potrzebny mi laser - obwie艣ci艂a Eve zdziwionej asystentce.
I pe艂ne uzbrojenie. Znalaz艂a sk贸rzany futera艂, z kt贸rego wyj臋艂a sze艣ciocalowy n贸偶. Ostrze. wystawione na 艣wiat艂o dzienne, b艂ysn臋艂o z艂owrogo.
Peabody otworzy艂a szeroko oczy.
- Pani porucznik?
- Zamierzam odwiedzi膰 serwis. Jestem uzbrojona. Rozwal臋 tych skurwieli. Wszystkich po kolei. A potem zanios臋 cia艂a do mojego samochodu i pod艂o偶臋 ogie艅.
- Jezu, Dallas, przecie偶 mamy stan pogotowia.
- Wiem i jestem w najwy偶szym pogotowiu. - Eve rzuci艂a asystentce gniewne spojrzenie. Nie przejecha艂am nawet pi臋膰dziesi臋ciu mil po tym, jak te k艂amliwe zasra艅ce powiedzia艂y, 偶e w贸z jest zrobiony na cacy. Zrobiony na cacy? Mam ci powiedzie膰. jak wygl膮da w贸z zrobiony na cacy?
- Ch臋tnie pos艂ucham, ale najpierw schowaj n贸偶.
Gniewnie parskaj膮c, Eve wsun臋艂a ostrze do pochwy鈥.
- Kopci, a poza tym strzela, kiedy staj臋 na 艣wiat艂ach. Po prostu wierzga jak w艣ciek艂a...
- Koby艂a?
- W艂a艣nie. Odprowadzi艂am do diagnozy i wiesz, co si臋 okaza艂o? 呕e nadaje si臋 do z艂omowania. To ma by膰 jaki艣 偶art czy co?
Peabody zagryz艂a dr偶膮ce usta.
- Nie wiem, nie znam si臋 na tym.
- Troch臋 popycha艂, trzasn膮艂 i ruszy艂. Dwie ulice dalej zn贸w zacz膮艂 szarpa膰. No wiesz, rzuca艂 si臋 jak...
- Potw贸r Frankensteina?
Eve, wyczerpana wybuchem z艂o艣ci, opad艂a na krzes艂o.
- Jestem porucznikiem. Mam stopie艅 oficera. Dlaczego nie dadz膮 mi przyzwoitego samochodu?
- Niestety, tak to ju偶 jest. Je艣li mog臋 co艣 zasugerowa膰, zamiast schodzi膰 do serwisant贸w z laserem, lepiej we藕 ze sob膮 skrzynk臋 piwa. Zrobisz dobre wra偶enie, to od razu si臋 postaraj膮.
- Mam robi膰 dobre wra偶enie? Pr臋dzej po艂kn臋 偶ywego w臋偶a. Zadzwo艅 do nich. Powiedz, 偶e w贸z ma by膰 gotowy za godzin臋.
- Ja? - Oczy Peabody szkli艂y si臋, jak gdyby zasz艂y 艂zami. - O rany! Zanim zrobi臋 z siebie po艣miewisko, powinnam pani powiedzie膰, 偶e mamy informacje na temat walizki. I linki.
Do cholery, czemu od razu nie m贸wi艂a艣?! Eve natychmiast przysun臋艂a si臋 do komputera.
- Sama nie wiem, co we mnie wst膮pi艂o. Stoj臋 tu i paplam. - Kiedy to nie poskutkowa艂o, Peabody westchn臋艂a i wysz艂a, by podj膮膰 pertraktacje z serwisem.
- Dobra, co my tu mamy? powiedzia艂a do siebie Eve.
Za偶膮da艂a, by komputer wy艣wietli艂 dane. Sporo sklep贸w i hurtowni mia艂o w ofercie srebrn膮 link臋 identyczn膮 jak ta, kt贸ra pos艂u偶y艂a jako narz臋dzie zbrodni. Po uwzgl臋dnieniu jeszcze jednego czynnika, czyli d艂ugo艣ci sze艣膰dziesi膮t centymetr贸w lub ich wielokrotno艣ci - liczba ograniczy艂a si臋 do osiemnastu, z czego sze艣膰 znajdowa艂o si臋 w granicach kraju. Tylko raz dokonano zakupu czterech d艂ugo艣ci, za got贸wk臋, w hurtowni mieszcz膮cej si臋 na Manhattanie.
- To tu. Za艂o偶臋 si臋, 偶e kupi艂e艣 to tutaj. Kilka ulic od miejsca zbrodni.
Przegl膮daj膮c dane na temat walizki, Eve zacisn臋艂a usta w ponurym u艣miechu. Od stycznia sprzedano tysi膮ce czarnych sk贸rzanych walizek, ale kiedy sprawdzi艂a cztery tygodnie poprzedzaj膮ce morderstwo, okaza艂o si臋, 偶e jest ich mniej ni偶 sto. Tego samego dnia co link臋 kupiono ich tuzin. W Nowym Jorku tylko dwie, w tym jedn膮 za got贸wk臋.
- Nie ma czego艣 takiego jak zbieg okoliczno艣ci - mrucza艂a pod nosem. - Tutaj robisz zakupy. Po co cz艂owiekowi walizka, skoro nigdzie nie wyje偶d偶a. W og贸le nie by艂o 偶adnej wycieczki. By艂e艣 tu, na miejscu.
Peruki, przypomnia艂a sobie. W艂膮czy艂a plik z danymi od Peabody i zacz臋艂a przegl膮da膰.
- Jezu, dlaczego ludziom nie wystarczaj膮 ich w艂asne w艂osy?
W ci膮gu ostatnich sze艣ciu miesi臋cy salony fryzjerskie, sklepy, i dostawcy sprzedali dos艂ownie miliony peruk i kosmyk贸w s艂u偶膮cych do przed艂u偶ania, uzupe艂niania i zag臋szczania w艂os贸w.
Wliczaj膮c w to us艂ugi wypo偶yczalni, wynik nale偶a艂o co najmniej potroi膰.
Cierpliwie jak kot czekaj膮cy, a偶 mysz wystawi nos ze swojej norki, otworzy艂a zdj臋cie przedstawiaj膮ce Yosta przed drzwiami apartamentu, wyci臋艂a jego g艂ow臋, wymaza艂a twarz i za偶膮da艂aby komputer pokaza艂 tr贸jwymiarowy model peruki. Rezultat wpisa艂a do banku danych.
- Komputer, poka偶 list臋 peruk z ludzkich w艂os贸w, pasuj膮cych do modelu, zakupionych za got贸wk臋.
Czekaj... Za got贸wk臋, w okre艣lonym czasie sprzedano pi臋膰set dwadzie艣cia sze艣膰 sztuk, lokalizacja.,.
Eve w skupieniu obserwowa艂a dane pojawiaj膮ce si臋 na monitorze.
Salon Paradise, SPRZEDA呕 DETALICZNA, Nowy Jork, Pi膮ta Aleja, dnia trzeciego maja.
Zatrzymaj. Mamy ptaszka. Ale mia艂e艣 pracowity dzie艅, tyle zakup贸w. Komputer. Poka偶 ca艂膮 list臋 zakup贸w na ten rachunek.
Czekaj... Peruka z ludzkich w艂os贸w, model Dystyngowany Gentleman, peruka z ludzkich w艂os贸w, model Jurny Kapitan, dwa opakowania preparatu do piel臋gnacji peruk Samson, butelka eliksiru kolagenowego do piel臋gnacji twarzy M艂odo艣膰, barwnik do spoj贸wek, po jednym opakowaniu w kolorach b艂臋kitnym, morskim, karmelowym, produkt dietetyczny dla m臋偶czyzn Fat - Zap, dwie 艣wiece aromatyczne o zapachu drewna sanda艂owego. Razem, po wliczeniu podatku, osiem tysi臋cy dolar贸w i pi臋膰dziesi膮t osiem cent贸w.
- Kupa forsy, ale karta p艂atnicza, nawet fa艂szywa, to zawsze jaki艣 艣lad. Komputer, do艂膮cz zdj臋cie peruki model Jurny Kapitan do akt. Wy艣lij kopi臋 adres贸w sklep贸w z walizkami, salon贸w fryzjerskich i sklep贸w z artyku艂ami z艂otniczymi do mojego podr臋cznego komputera.
Kiedy komputer wykonywa艂 polecenia, Eve zaj臋艂a si臋 swoim 艂膮czem. Od wczoraj pojawi艂y si臋 trzydzie艣ci dwie nowe wiadomo艣ci. Dziwne, ale w wi臋kszo艣ci przypadk贸w zostawili je dziennikarze licz膮cy na o艣wiadczenie lub, chocia偶 jakiekolwiek informacje. Mia艂a ochot臋 od razu je skasowa膰, ale ostatecznie uzna艂a, 偶e wype艂ni膮 jej czas oczekiwania na w贸z.
Zacz臋艂a przegl膮da膰 wiadomo艣ci i automatycznie przesy艂a膰 pro艣by od dziennikarzy do wydzia艂u kontakt贸w z mediami. Sama odpowiada艂a na tego typu pro艣by tylko na wyra藕ny rozkaz szefa.
Zatrzyma艂a si臋 przy wiadomo艣ci od Nadine Furst, popularnej prezenterki z Kana艂u 75 i przyjaci贸艂ki Eve.
- Jeszcze nie teraz, kochanie - mrukn臋艂a.
Postanowi艂a odpowiedzie膰, ale z op贸藕nionym czasem odbioru. Nadine odbierze wiadomo艣膰, kiedy ona b臋dzie ju偶 poza biurem.
- Nadine, nie naciskaj - powiedzia艂a. - W tej chwili nie mam dla ciebie 偶adnego materia艂u. Dochodzenie w toku, sprawdzamy 艣lady, ble, ble i tak dalej. Wiesz, co si臋 m贸wi. Zadzwoni臋, jak tylko b臋d臋 co艣 dla ciebie mie膰. Je艣li b臋dziesz blokowa膰 moje 艂膮cze, przestan臋 ci臋 lubi膰.
Zadowolona z pomys艂u, zaprogramowa艂a 艂膮cze tak, by wiadomo艣膰 zosta艂a przes艂ana za godzin臋. W ci膮gu dwudziestu minut napisa艂a raport, kt贸ry wys艂a艂a szefowi. Nie zd膮偶y艂a jeszcze w艂o偶y膰 kurtki, kiedy na ekranie wideofonu pojawi艂a si臋 twarz komendanta Whitneya.
- Dallas, prosz臋 do mnie.
Na schodach wpad艂a na wje偶d偶aj膮c膮 na g贸r臋 Peabody.
- Co z serwisem?
- No... Jak zwykle opowiadali, jacy to s膮 zapracowani.
Eve zmarszczy艂a czo艂o.
- Wspomnia艂a艣 o laserze?
- Pomy艣la艂am, 偶e lepiej zachowa膰 ten argument na czarn膮 godzin臋. - Podobnie jak i z艂o艣liwe komentarze serwisant贸w na temat pewnej pani porucznik, kt贸ra ma na swoim koncie niesamowite osi膮gni臋cia w eksploatacji s艂u偶bowych pojazd贸w i sprz臋tu. - Da艂am im do zrozumienia, 偶e dochodzenie, kt贸re prowadzimy, ma priorytet, i doda艂am, 偶e komendantowi Whitneyowi nie podoba si臋, 偶e jego najlepsi oficerowie je偶d偶膮 takimi starymi gruchotami.
- Dobrze to za艂atwi艂a艣.
- , Je偶eli nie wpadnie im do g艂owy, 偶eby zadzwoni膰 do komendanta po weryfikacj臋. Mo偶e powinna艣 poprosi膰 szefa, 偶eby ich przycisn膮艂?
- Nie mam zamiaru j臋cze膰 przed komendantem ani wykorzystywa膰 swojego stopnia.
- ,Ale nie przeszkadza ci, 偶e ja musz臋 to robi膰 - j臋kn臋艂a Peabody.
- Zgadza si臋. - Nastr贸j Eve nieco si臋 poprawi艂. Zesz艂y z ruchomych schod贸w i wsiad艂y do windy. - Z艂o偶臋 komendantowi raport, a potem prze艣l臋 ci naj艣wie偶sze dane. Zdaje si臋, 偶e nasz ptaszek ma swoje gniazdko gdzie艣 tu w Nowym Jorku.
- U nas?
- Emm. - Eve wysiad艂a z windy na pi臋trze, na kt贸rym mie艣ci艂o si臋 biuro Whitneya.
Poniewa偶 od jakiego艣 czasu mia艂a bezpo艣redni dost臋p do szefa, zapuka艂a w drzwi jego gabinetu i nie czekaj膮c na zaproszenie, wesz艂a do 艣rodka.
Komendant siedzia艂 za biurkiem. By艂 postawnym m臋偶czyzn膮, o du偶ej ciemnej twarzy, szerokich ramionach i prostych siwiej膮cych w艂osach.
W biurze czeka艂y na ni膮 dwie osoby, m臋偶czyzna i kobieta. 呕adne z nich nie wsta艂o, kiedy wesz艂a, ale oboje bacznie jej si臋 przygl膮dali. Eve nie pozostawa艂a im d艂u偶na.
Go艣cie mieli na sobie czarne garnitury, niedbale zawi膮zane krawaty, a na nogach dobre buty wypolerowane z wojskow膮 dok艂adno艣ci膮. Od razu ich rozpozna艂a.
Federalni. Cholera!
- Pani porucznik. - Whitney kiwn膮艂 g艂ow膮. Jego du偶e d艂onie spoczywaj膮ce na biurku nie drgn臋艂y. - Agenci specjalni James Jacoby i Karen Stowe, FBI. Porucznik Dallas prowadzi dochodzenie w sprawie zab贸jstwa Darlene French. Jej asystentka Peabody. FBI interesuje pani sprawa, Dallas.
Eve nie odpowiedzia艂a, nadal sta艂a przy biurku szefa.
- Biuro oraz kilka innych agencji od kilku lat poszukuje Sylyestra Yosta podejrzanego o pope艂nienie wielu przest臋pstw, w tym tak偶e morderstwa.
Eve spojrza艂a w oczy Jacoby'ego.
- Wiem o tym z w艂asnego dochodzenia.
- Biuro liczy na wsp贸艂prac臋 policji. W Nowym Jorku 艣ledztwo prowadzi agentka Stowe i ja.
- Agentka Stowe i pan mo偶ecie prowadzi膰 艣ledztwo, gdzie tylko chcecie. Mojego 艣ledztwa na pewno nie b臋dziecie tu prowadzi膰.
Br膮zowe oczy Jacoby'ego pociemnia艂y.
- Dzia艂alno艣膰 Yosta to sprawa federalna.
- Yost nie jest wasz膮 w艂asno艣ci膮, agencie Jacoby. Nie nale偶y ani do Interpolu, ani do Globalnych, ani nawet do nowojorskiej policji. Dochodzenie w sprawie 艣mierci Darlene French prowadz臋 ja i tak pozostanie.
- Radz臋 zmieni膰 ton, je艣li nadal chce pani si臋 tym zajmowa膰.
- Radz臋, 偶eby to pan zmieni艂 ton, agencie Jacoby - wtr膮ci艂 si臋 Whitney. - Je艣li nadal chce pan przebywa膰 w tym biurze. Policja jest gotowa wsp贸艂pracowa膰 z FBI w sprawie podejrzanego Yosta, ale na pewno nie zrezygnuje z porucznik Dallas. To ona b臋dzie prowadzi膰 dochodzenie dotycz膮ce zab贸jstwa Darlene French. Prosz臋 nie zapomina膰, gdzie le偶膮 granice waszych kompetencji.
Jacoby nachyli艂 si臋 w stron臋 Whitneya. Oczy p艂on臋艂y mu gro藕nie, by艂 bliski wybuchu.
- Federalni od dawna maj膮 na oku niejakiego Roarke'a, podejrzanego o r贸偶ne nielegalne interesy, z kt贸rym zwi膮zana jest pa艅ska prowadz膮ca. My艣l臋, 偶e powierzenie jej tak wa偶nego 艣ledztwa nie by艂o najlepszym posuni臋ciem.
- Jacoby, je艣li zamierza pan rzuca膰 tu oskar偶enia, niech si臋 pan postara o jakie艣 dowody. - Eve z najwi臋kszym wysi艂kiem utrzyma艂a pozory spokoju w g艂osie. - Mo偶e zechce pan przedstawi膰 akta kryminalne niejakiego Roarke鈥 a?
- Dobrze pani wie, 偶e nic takiego nie istnieje. - Jacoby poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. - Chce pani sypia膰 z facetem, kt贸ry z艂ama艂 ka偶de prawo, jakie obowi膮zuje na tej planecie, prosz臋 bardzo, ale...
- Jacoby. - Agentka Stowe tak偶e si臋 podnios艂a. Stan臋艂a mi臋dzy koleg膮 a Eve. - Na mi艂o艣膰 bosk膮, nie mieszajmy do tego spraw osobistych.
- S艂uszna uwaga. - Whitney odsun膮艂 si臋 od biurka i wsta艂. - Agencie Jacoby, tym razem zignoruj臋 pa艅ski niestosowny atak na mojego podw艂adnego. Je艣li w przysz艂o艣ci co艣 podobnego si臋 powt贸rzy, z艂o偶臋 raport u pa艅skich prze艂o偶onych. Rozpatrzymy pa艅ski wniosek o wsp贸艂prac臋 i udost臋pnienie danych dotycz膮cych sprawy Darlene French, kt贸r膮 zajmuje si臋 zesp贸艂 dochodzeniowy prowadzony przez inspektor Eve Dallas. Prosz臋 dostarczy膰 wniosek drog膮 formaln膮, na pi艣mie, z potwierdzeniem od pa艅skiego komendanta. To wszystko, dzi臋kuj臋.
- Biuro mo偶e przej膮膰 艣ledztwo.
- W膮tpi臋 - skwitowa艂 Whitney. - Oczywi艣cie mo偶e pan z艂o偶y膰 w tej sprawie odpowiedni膮 dokumentacj臋. Do tego czasu radz臋 trzyma膰 si臋 z daleka od mojego biura i nie obra偶a膰 moich ludzi.
- Prosz臋 nam wybaczy膰, komendancie Whitney. - Stowe spojrza艂a ostrzegawczo na Jacoby'ego, daj膮c mu do zrozumienia, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li ten powstrzyma si臋 od dalszych uwag. - Dzi臋kujemy, 偶e znalaz艂 pan dla nas czas i po艣wi臋ci艂 nam tyle uwagi. - Tr膮ci艂a koleg臋, wskazuj膮c g艂ow膮 wyj艣cie.
- Lepiej si臋 zastan贸w, zanim powiesz co艣, czego b臋dziesz p贸藕niej 偶a艂owa膰 - poradzi艂 Whitney, kiedy zamkn臋li za sob膮 drzwi.
- Zapewniam pana, komendancie, 偶e nie ma niczego takiego, czego mog艂abym 偶a艂owa膰. - Na wszelki wypadek Eve wzi臋艂a g艂臋boki wdech. Dzi臋kuj臋 za wsparcie.
- Jacoby przesadzi艂. Wparowa艂 tu do mojego biura, my艣l膮c, 偶e wystrasz臋 si臋 jego federalnej odznaki. Gdyby grzecznie poprosi艂 o mo偶liwo艣膰 wsp贸艂pracy, dosta艂by pozwolenie. Nie przejmie twojej sprawy, ale mo偶e doj艣膰 do tego, 偶e b臋dziesz zmuszona wsp贸艂pracowa膰 z Stowe i Jacobym. Masz co艣 przeciwko?
- Ja nie, komendancie.
Jego usta drgn臋艂y w lekkim u艣miechu. Kiwn膮艂 g艂ow膮 i usiad艂.
- Poprosz臋 o raport.
Opowiedzia艂a o wszystkim r贸wnie zwi臋藕le i szczeg贸艂owo, jak na pi艣mie. M贸wi膮c, patrzy艂a, jak Whitney wydyma usta i unosi brwi. Zawsze reagowa艂 tak pow艣ci膮gliwie.
- Wi臋c przez te wszystkie lata nikt go nigdy nie przyskrzyni艂? Na to wygl膮da. A nawet gdyby, to w 偶adnym raporcie nie ma o tym ani s艂owa. Sprawdzano link臋, ale nikomu nie przysz艂o do g艂owy, by przyjrze膰 si臋 szczeg贸艂om. Nikt nie zainteresowa艂 si臋 konkretn膮 d艂ugo艣ci膮 czy miejscami sprzeda偶y. Nie rozumiem, jak mo偶na by艂o zignorowa膰 co艣 tak oczywistego. Walizka i peruka dotycz膮 tylko sprawy French, niewykluczone jednak, 偶e wcze艣niej te偶 stosowa艂 podobne sztuczki. Profil osobowo艣ci sporz膮dzony przez FBI jest gruntowny, ale zawi艂y, dlatego chc臋 poprosi膰 o wsp贸艂prac臋 doktor Mir臋. Niech rzuci okiem na dane, kt贸re zgromadzi艂am, i potwierdzi raport FBI.
- Zgoda. Wszystko musi przebiega膰 zgodnie z regulaminem. Musisz mie膰 oficjalne pozwolenie na wykonanie ka偶dego kroku. Jacoby wygl膮da na faceta, kt贸ry mo偶e si臋 przyczepi膰 do najdrobniejszego szczeg贸艂u. Ostro偶nie z dziennikarzami. Nie rzucaj si臋 zanadto w oczy. Ta sprawa w jakim艣 sensie dotyczy Roarke'a, a zatem i ciebie. Nie 偶ycz臋 sobie 偶adnych o艣wiadcze艅 dla medi贸w, chyba 偶e b臋dziesz mia艂a stuprocentow膮 pewno艣膰.
- Tak jest, panie komendancie.
- Niech pani nie b臋dzie taka zadowolona z siebie, pani porucznik. Zanim zamkniemy t臋 spraw臋, dziennikarze nie dadz膮 pani spokoju. A teraz powiedz mi, czy podejrzewasz, kto poci膮ga za sznurki? Kto za tym wszystkim stoi?
- Nie mam poj臋cia, komendancie.
- A zatem skoncentruj si臋 na poszukiwaniu Yosta. Jeste艣 wolna.
- Tak jest, panie komendancie. - Odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a za Peabody do wyj艣cia.
- Dallas?
- Tak, panie komendancie?
- My艣l臋, 偶e Roarke powinien si臋 spodziewa膰 wizyty federalnych.
- Rozumiem.
Czekaj膮c na wind臋, Eve z trudem powstrzyma艂a si臋 przed wy艂adowaniem z艂o艣ci na 艣cianie.
- Jacoby traktuje Darlene French jak narz臋dzie - mrucza艂a. - Dla niego te偶 nie jest cz艂owiekiem, tak jak i dla Yosta. Skurwiel.
- Przejmujesz si臋 ni膮, Dallas.
- A tak, i nie zamierzam sobie odpu艣ci膰. - Eve ju偶 mia艂a wej艣膰 do windy, kiedy zauwa偶y艂a, 偶e w 艣rodku stoi Stowe. - Trzymajcie si臋 ode mnie z daleka.
Agentka FBI podnios艂a r臋ce.
- Jacoby wr贸ci艂 do biura. Chc臋 porozmawia膰. Zjad臋 z wami na d贸艂.
- Jacoby to wyj膮tkowy kretyn.
- Przewa偶nie tak. - Stowe nie艣mia艂o si臋 u艣miechn臋艂a. Szczup艂a trzydziestolatka robi艂a wszystko, by cho膰 fryzur膮 jako艣 zatuszowa膰, 偶e pracuje dla FBI. Jej kasztanowe w艂osy mia艂y ciep艂y miodowy odcie艅, a ciemne oczy patrzy艂y ze szczero艣ci膮. - Przepraszam za te jego uwagi. - Westchn臋艂a. - Wiem, 偶e moje przeprosiny, cho膰 szczere, niewiele dla pani znacz膮.
- Je艣li szczere, to mo偶e i znacz膮.
- Rozumiem. To biurokracja, a przecie偶 i tak wszyscy jeste艣my takimi samymi glinami.
- Czy偶by?
- Yost. Pani na niego poluje i my na niego polujemy. Czy to takie wa偶ne, kto przekr臋ci klucz w jego celi?
- Nie wiem. Przez tyle lat nie uda艂o si臋 wam go przyskrzyni膰. Prawie tyle, ile 偶y艂a Darlene French.
- To prawda. Osobi艣cie zajmuj臋 si臋 nim od trzech miesi臋cy, z czego jeden sp臋dzi艂am przed monitorem, gromadz膮c i analizuj膮c dane na jego temat. Je偶eli uwa偶a pani, 偶e tak szybciej go z艂apiemy, oddam pani klucz.
Kiedy drzwi windy otworzy艂y si臋, Stowe zorientowa艂a si臋, 偶e zjecha艂a do gara偶u. Eve wysiad艂a, a agentka nacisn臋艂a przycisk parteru.
- Prosz臋 tylko o to, 偶eby nie zwraca艂a pani uwagi na wyskoki Jacoby'ego. My艣l臋, 偶e mo偶emy sobie wzajemnie pom贸c.
Eve wsun臋艂a d艂o艅 mi臋dzy drzwi windy, nie pozwalaj膮c si臋 im zasun膮膰.
- Postaraj si臋, 偶eby Jacoby nie wchodzi艂 mi w drog臋, a ja si臋 zastanowi臋.
Kiedy drzwi si臋 zamkn臋艂y, ruszy艂a przed siebie, rozgl膮daj膮c si臋 w poszukiwaniu s艂u偶bowego pojazdu w kolorze zielonego groszku. Sta艂 na swoim miejscu, zarysowany i z wgniecion膮 blach膮. Jaki艣 dowcipny serwisant na tylnej szybie wymalowa艂 sprayem wielk膮 jaskrawo偶贸艂t膮 u艣miechni臋t膮 twarz.
Dobrze si臋 sta艂o, 偶e jednak nie mia艂a przy sobie lasera.
Eve dotar艂a do salonu jako pierwsza. W贸z mile j膮 zaskoczy艂, bo w drodze ani razu nie przyni贸s艂 jej wstydu.
Zna艂a Paradise. By艂a tu w zwi膮zku z innym morderstwem na tle seksualnym. Tamta sprawa te偶 mia艂a zwi膮zek z Roarkiem. Przypomnia艂a sobie, 偶e to ona ich po艂膮czy艂a.
Cho膰 od tego czasu min膮艂 ponad rok, w bogatym wystroju wn臋trza nic si臋 nie zmieni艂o. W tle s膮czy艂a si臋 艂agodna muzyka, niezag艂uszaj膮ca dyskretnego szumu fontann, a powietrze pachnia艂o 艣wie偶ymi kwiatami. Klienci relaksowali si臋, popijaj膮c prawdziw膮 kaw臋, soki owocowe w wysokich szklankach lub wod臋 mineraln膮 z b膮belkami. W recepcji za kontuarem sta艂a kobieta z du偶ym biustem, w dopasowanej czerwonej sukience, ta sama, kt贸ra przywita艂a Eve ostatnim razem.
Zmieni艂a fryzur臋, zauwa偶y艂a Eve. Tym razem burza lok贸w, upi臋tych na czubku g艂owy, mia艂a kolor r贸偶owy jak wielkanocna pisanka.
Nie rozpozna艂a Eve. Kiedy zauwa偶y艂a zniszczon膮 kurtk臋, znoszone buty i niedba艂e uczesanie, w jej oczach, zamiast przyjaznego powitania, pojawi艂a si臋 niech臋膰, wr臋cz niesmak.
- Przykro mi, obs艂ugujemy tylko um贸wionych klient贸w. Niestety, nasi konsultanci mog膮 by膰 do pani dyspozycji najwcze艣niej za osiem miesi臋cy. Mo偶e poleci膰 pani jaki艣 inny salon?
Eve pochyli艂a si臋 nad wysokim kontuarem.
- Denis, nie poznajesz mnie? Och, 艂amiesz mi serce. Chwileczk臋, na pewno przypomnisz sobie to! - U艣miechaj膮c si臋, wyj臋艂a odznak臋 i podsun臋艂a pod wyrze藕biony r臋k膮 drogiego chirurga nos recepcjonistki.
- Och nie, znowu? - Denis dok艂adnie pami臋ta艂a, z kim ma do czynienia. Przypomnia艂a sobie nawet, kogo policjantka po艣lubi艂a po tym, jak widzia艂a j膮 ostatni raz. - Przepraszam, nie to chcia艂am powiedzie膰, panno...
- Pani porucznik.
- Tak, oczywi艣cie. - Denis zaryzykowa艂a pr贸b臋 radosnego 艣miechu. - Przepraszam, ale jestem dzi艣 troch臋 roztargniona. Mamy tyle pracy. Naturalnie, dla pani zawsze znajdziemy czas. W czym mo偶emy pom贸c?
- Gdzie jest dzia艂 sprzeda偶y?
- Z przyjemno艣ci膮 pani膮 zaprowadz臋. Szuka pani czego艣 konkretnego czy tylko chce si臋 pani rozejrze膰? Nasi konsultanci...
- Denis, po prostu poka偶 mi, co tam macie. I popro艣 szefa dzia艂u.
- Oczywi艣cie. Prosz臋 za mn膮. Czy maj膮 panie ochot臋 na co艣 do picia?
- Ch臋tnie. Poprosz臋 to r贸偶owe z b膮belkami. - Peabody m贸wi艂a szybko. Nie czekaj膮c, a偶 prze艂o偶ona jej przerwie. - Bez alkoholu - doda艂a, widz膮c jej gro藕n膮 min臋.
- Zaraz podam.
Wjecha艂y na pi臋tro. Dzia艂 sprzeda偶y znajdowa艂 si臋 za miniaturow膮 oaz膮 z basenami i palmami. Szerokie przeszklone drzwi prowadz膮ce do cz臋艣ci handlowej otworzy艂y si臋 automatycznie. W obszernym pomieszczeniu mie艣ci艂o si臋 kilka stanowisk, przy kt贸rych zajmowano si臋 poprawianiem urody.
Sprzedawcy ubrani byli w zwiewne czerwone p艂aszcze i 艣nie偶nobia艂e sk贸rzane kombinezony, 艣ci艣le przylegaj膮ce do ich doskona艂ych cia艂. Nad ladami umieszczono ekrany, na kt贸rych pokazywano r贸偶ne sposoby piel臋gnacji sk贸ry, masa偶u cia艂a, uk艂adania fryzur i techniki masa偶u relaksacyjnego. Wszystko przy u偶yciu sprzedawanych na miejscu produkt贸w.
- Zapraszam do 艣rodka, prosz臋 si臋 rozejrze膰, a ja poszukam Martina. Zajmuje si臋 obs艂ug膮 klient贸w.
- O rany, ale cude艅ka. - Peabody z zachwytem podesz艂a do imponuj膮cej gabloty, w kt贸rej sta艂y buteleczki z matowego szk艂a, przer贸偶ne z艂ote tubki i s艂oiczki z czerwonymi zakr臋t.
- W takich wytwornych miejscach zawsze daj膮 pr贸bki kosmetyk贸w.
- Peabody, trzymaj r臋ce przy sobie i skup si臋 na pracy.
- Ale to wszystko za darmo...
- Tak, a do tych prezent贸w wcisn膮 ci krem za sze艣膰 miesi臋cznych pensji. - To miejsce pachnie jak d偶ungla. Eve nie mog艂a si臋 uwolni膰 od tej my艣li. Przegrzane, wype艂nione zapachem potu dziwnie erotyczne. - To musi by膰 najstarszy salon w mie艣cie. Niczego nie kupi臋. - Spojrza艂a na gablot臋, pe艂n膮 bajecznie kolorowych pojemniczk贸w. Zabawki dla du偶ych dziewczynek, pomy艣la艂a z niepokoj膮c膮 zazdro艣ci膮.
Stroje ekspedient贸w by艂y niczym w por贸wnaniu z kreacj膮 Martina.
Przed nim drepta艂a Denis, stukaj膮c o posadzk臋 czerwonymi obcasami o niebotycznej wysoko艣ci. Wygl膮da艂a jak pokoj贸wka, prowadz膮ca cz艂onka rodziny kr贸lewskiej. Wprawdzie zanim znik艂a szklanymi drzwiami, nie dygn臋艂a w uk艂onie, ale Eve by艂a pewna, 偶e przebieg艂o jej to przez my艣l.
Martin prezentowa艂 si臋 szalenie dostojnie. Pod d艂ugim, ci膮gn膮cym si臋 po ziemi, szafirowym p艂aszczem wida膰 by艂o b艂yszcz膮cy kombinezon ze srebrnej sk贸ry, opinaj膮cy jego doskonale umi臋艣nione cia艂o. Pi臋knie wyrze藕bione uda, napr臋偶one bicepsy, imponuj膮ce wybrzuszenie w w膮skiej nogawce. Twarz mia艂 proporcjonaln膮, a g臋ste kr臋cone w艂osy, srebrne jak kombinezon, zwi膮zane szafirowym troczkiem, opada艂y na plecy w starannie przemy艣lanym nie艂adzie.
U艣miechaj膮c si臋, wyci膮gn膮艂 w stron臋 Eve ci臋偶k膮 od bi偶uterii r臋k臋. Porucznik Dallas - powiedzia艂 z uwodzicielskim francuskim akcentem. Zanim zd膮偶y艂a zaprotestowa膰, podni贸s艂 jej d艂o艅 i poca艂owa艂 powietrze tu偶 nad ni膮. - Co za zaszczyt, witamy w Paradise. W czym mo偶emy pom贸c?
- Szukam m臋偶czyzny.
- Chreie, a kto z nas nie szuka?
- Mam na my艣li konkretnego cz艂owieka - wyja艣ni艂a, z trudem opanowuj膮c rozbawienie. Wyj臋艂a z teczki zdj臋cie Yosta.
Martin przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 portretowi.
- Przystojny, cho膰 nieco brutalny typ. Moim zdaniem, Dystyngowany Gentleman nie pasuje do jego rys贸w twarzy i stylu. Sprzedawcy powinni byli mu odradzi膰 ten zakup.
- Rozpoznaje pan peruk臋?
- W艂osy zast臋pcze - poprawi艂 z b艂yskiem w oczach. - Tak. Ten model nie cieszy si臋 popularno艣ci膮 ze wzgl臋du na kolor. Wi臋kszo艣膰 os贸b pr贸buje unikn膮膰 siwych w艂os贸w. Mog臋 wiedzie膰, dlaczego szuka pani tego cz艂owieka w Paradise?
- Dlatego, 偶e w艂a艣nie u was kupi艂 te w艂osy zast臋pcze oraz sporo innych produkt贸w. Trzeciego maja, p艂aci艂 got贸wk膮. Chcia艂abym porozmawia膰 z osob膮, kt贸ra go obs艂ugiwa艂a.
- Hm. Ma pani list臋 zakup贸w?
Eve wyj臋艂a z teczki wydruk i wr臋czy艂a m臋偶czy藕nie.
- Sporo jak na got贸wk臋. Nie s膮dzi pani, 偶e Jurny Kapitan bardziej do niego pasuje? Prosz臋 chwileczk臋 zaczeka膰. Podszed艂 do brunetki, obs艂uguj膮cej najbli偶sze stoisko, i pokaza艂 jej list臋 zakup贸w i zdj臋cie. Przygl膮daj膮c si臋, zmarszczy艂a czo艂o, po czym pokiwa艂a g艂ow膮 i oddali艂a si臋 w po艣piechu. - Zdaje si臋, 偶e wiem, kt贸ra konsultantka zajmowa艂a si臋 tym klientem. Mo偶e wol膮 panie skorzysta膰 z mojego gabinetu?
- Nie, dzi臋kuj臋, tu jest dobrze. Pozna艂 go pan?
- Niestety, moje kontakty z klientami ograniczaj膮 si臋 jedynie do interwencji w razie problem贸w. Rozmawiam te偶 z VIP - ami, takimi jak pani. O, Jest Letta. Leta, ma coeur, mam nadziej臋, 偶e pomo偶esz pani porucznik Dallas.
- Oczywi艣cie. - S艂ysz膮c nosowy g艂os konsultantki i silny akcent ze 艢rodkowego Zachodu, Martin wykrzywi艂 si臋 z niesmakiem.
- Czy ten m臋偶czyzna by艂 twoim klientem? - Zapyta艂a Eve, wskazuj膮c zdj臋cie, kt贸re trzyma艂a Letta.
- Tak. Jestem prawie pewna, 偶e to on. Wydaje mi si臋, 偶e tu na zdj臋ciu jest po operacji plastycznej oczu, zmieni艂 te偶 usta, ale zasadnicze rysy twarzy pozosta艂y te same. I lista zakup贸w, pami臋tam, co kupowa艂.
- Czy kiedykolwiek wcze艣niej by艂 w salonie?
- C贸偶... Zdaje si臋, 偶e tak. Nosi r贸偶ne peruki, to znaczy w艂osy zast臋pcze - poprawi艂a si臋, rzucaj膮c Martinowi przepraszaj膮ce spojrzenie. - Zmienia barwniki do sk贸ry i oczu. Lubi zmienia膰 wygl膮d, jak wielu naszych klient贸w. To jedna z us艂ug, jakie 艣wiadczymy w Paradise. Zmieniaj膮c wygl膮d, mo偶esz wp艂ywa膰 na swoje samopoczucie i poprawia膰...
- Letta, nie musisz mi wciska膰 tego marketingowego kitu. Przypomnij sobie dzie艅, kiedy kupowa艂 te rzeczy.
- No dobra. To znaczy, oczywi艣cie, prosz臋 pani. Zdaje si臋, 偶e by艂o wczesne popo艂udnie, bo cz臋艣膰 pracownik贸w nie wr贸ci艂a jeszcze z lunchu. By艂am zaj臋ta, pewna kobieta ogl膮da艂a ka偶dy produkt, jaki mamy w kolorze blond. Przymierzy艂a dos艂ownie wszystko, a w ko艅cu wysz艂a, niczego nie kupuj膮c. - Konsultantka przewr贸ci艂a znacz膮co fioletowymi oczami; zaniepokoi艂a si臋, widz膮c surowy wzrok Martina, na szcz臋艣cie u艣miechn膮艂 si臋 do niej ze wsp贸艂czuciem, wi臋c si臋 uspokoi艂a. - Wtedy podszed艂 do mnie ten m臋偶czyzna i poprosi艂 o pokazanie Dystyngowanego Gentlemana z prawdziwych czarnych i siwych w艂os贸w. Odetchn臋艂am z ulg膮. Wiedzia艂, czego chce, cho膰 wcale nie wydaje mi si臋, 偶eby akurat ten model do niego pasowa艂.
- Dlaczego uwa偶asz, 偶e te w艂osy do niego nie pasowa艂y?
- To du偶y, przysadzisty facet... M臋偶czyzna... O kwadratowej twarzy. Wystarczy艂o na niego popatrze膰, a od razu by艂o wiadomo, 偶e pracowa艂 r臋kami, mo偶e w handlu? Dystyngowany Gentleman by艂 dla niego zbyt elegancki, ale si臋 upar艂. Sam przymierzy艂, nie potrzebowa艂 pomocy, wiedzia艂, jak to si臋 wk艂ada.
- A jakie mia艂 w艂osy? Mam na my艣li w艂asne, nie zast臋pcze.
- By艂 艂ysy jak niemowl臋.... Naturalna 艂ysina. Ca艂kowita. Zdrowa sk贸ra, o dobrze dobranym odcieniu, b艂yszcz膮ca. Nie wiem, dlaczego chcia艂 j膮 ukrywa膰. A potem na wystawie zobaczy艂 Jurnego Kapitana, poprosi艂, 偶ebym poda艂a. Moim zdaniem, ten model bardziej do niego pasowa艂. Powiedzia艂am mu, 偶e wygl膮da jak genera艂. Chyba by艂 zadowolony. U艣miecha艂 si臋. Ma bardzo przyjemny u艣miech. Zachowywa艂 si臋 wytwornie, by艂 bardzo grzeczny. Zwraca艂 si臋 do mnie 鈥瀙anno Letto鈥, 鈥瀠przejmie dzi臋kuj臋鈥, 鈥瀊ardzo prosz臋鈥. Niecz臋sto zdarzaj膮 nam si臋 tacy klienci.
Konsultantka przez chwil臋 w milczeniu, marszcz膮c czo艂o, zbiera艂a my艣li.
- A p贸藕niej powiedzia艂, 偶e chce kupi膰 troch臋 M艂odo艣ci. Roze艣mia艂 si臋, bo sama pani s艂yszy, jak to brzmi: kupi膰 troch臋 m艂odo艣ci. Ja te偶 si臋 za艣mia艂am. Przeszli艣my do stoiska z preparatami do piel臋gnacji sk贸ry. Jeste艣my tak wyszkoleni, 偶e mo偶emy obs艂ugiwa膰 klient贸w we wszystkich dzia艂ach. Ka偶dy z nas zna ca艂膮 lini臋 produkt贸w Paradise i przez ca艂y czas asystujemy naszym klientom. Oprowadzi艂am go po wszystkich stoiskach. M贸wi艂 dok艂adnie, o co mu chodzi, a kiedy ja co艣 proponowa艂am, grzecznie odmawia艂. Nie kupi艂 niczego, co mu doradza艂am. Sam wiedzia艂, czego potrzebuje. Na koniec przeszli艣my do stoiska z 偶ywno艣ci膮 dietetyczn膮. Powiedzia艂am, 偶e nie wygl膮da na osob臋, kt贸ra powinna stosowa膰 diet臋, na co on stwierdzi艂, 偶e obawia si臋, 偶e ostatnio zbyt dobrze si臋 od偶ywia. Nie skorzysta艂 z darmowej dostawy, powiedzia艂, 偶e chce zabra膰 zakupy ze sob膮. Wystawi艂am rachunek i zapakowa艂am towar. Wtedy wyj膮艂 z kieszeni poka藕ny zwitek got贸wki, a mnie ma艂o oczy nie wysz艂y na wierzch.
- Wasi klienci nie p艂ac膮 got贸wk膮?
- O nie, cz臋sto dokonujemy transakcji got贸wkowych. Zwykle suma nie przekracza dw贸ch tysi臋cy, a tym razem rachunek wyni贸s艂 ponad cztery razy tyle. Chyba zauwa偶y艂 moje zaskoczenie, bo si臋 u艣miechn膮艂 i powiedzia艂, 偶e kiedy robi takie zakupy, woli p艂aci膰 na bie偶膮co.
- Sp臋dzi艂a艣 z nim du偶o czasu, prawda?
- Ponad godzin臋.
- Powiedz, zwr贸ci艂a艣 uwag臋, w jaki spos贸b m贸wi艂? Mia艂 obcy akcent?
- Wydaje mi si臋, 偶e tak. Ledwo zauwa偶alny, nie potrafi艂am go umiejscowi膰. Mia艂 dziwny g艂os, taki wysoki. Jakby kobiecy. Mi艂y, mi臋kki, kulturalny. Wie pani, teraz, jak o tym my艣l臋, mam wra偶enie, 偶e jednak Dystyngowany Gentleman do niego pasowa艂.
- Przedstawi艂 si臋? Wspomnia艂, gdzie mieszka, gdzie pracuje?
- Nie. Pr贸bowa艂am co艣 z niego wyci膮gn膮膰, ale nie zdradzi艂 nazwiska. 鈥濩h臋tnie poka偶臋 panu inne modele, panie...鈥, ale on tylko si臋 u艣miechn膮艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Zwraca艂am si臋 do niego per pan. Wtedy pomy艣la艂am, 偶e skoro nie chce, 偶eby mu dostarczy膰 zakupy do domu, to znaczy, 偶e mieszka w Nowym Jorku, ale teraz nie jestem ju偶 taka przekonana.
- M贸wi艂a艣, 偶e ju偶 go kiedy艣 widzia艂a艣.
- Tak, jestem prawie pewna. Zaraz po tym, jak zacz臋艂am tu pracowa膰, w okolicach Bo偶ego Narodzenia, pod koniec pa藕dziernika, a mo偶e na pocz膮tku listopada. Odpowiada艂am za stoisko z preparatami do piel臋gnacji sk贸ry. Mia艂 na sobie p艂aszcz i kapelusz, ale w艂a艣ciwie nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e to by艂 ten sam cz艂owiek.
- Ty go obs艂ugiwa艂a艣?
Nie, Nina. Ale pami臋tam, to na pewno by艂 on. Wpad艂y艣my na siebie, kiedy si臋ga艂y艣my po produkty dla naszych klient贸w. Nina powiedzia艂a, 偶e ten facet chce kupi膰 ca艂膮 lini臋 kosmetyk贸w M艂odo艣膰, produkowanych przez Artistry. Kosztuje dobre kilka tysi臋cy, wi臋c jest z tego niez艂a prowizja. Zazdro艣ci艂am, 偶e to nie mnie dosta艂 si臋 taki klient.
- I od tej pory go nie widzia艂a艣?
- Nie, prosz臋 pani.
Eve zada艂a jej jeszcze kilka pyta艅, a nast臋pnie poprosi艂a na rozmow臋 Nin臋.
Okaza艂o si臋, 偶e ta nie ma takiej dobrej pami臋ci jak jej kole偶anka. Dopiero kiedy Eve zwr贸ci艂a si臋 z pytaniami do pozosta艂ych sprzedawc贸w, przypomnia艂a sobie, 偶e Yost pojawia艂 si臋 w Paradise raz, dwa razy do roku.
- W innych miastach te偶 musi bywa膰 w podobnych miejscach stwierdzi艂a Eve, kiedy ju偶 siedzia艂y w wozie. - Mniej wi臋cej w tym stylu. Nie rezygnuje z luksusu, wszystko najlepszej jako艣ci. P艂aci got贸wk膮, wchodz膮c do salonu, zawsze wie, czego chce. Zwraca uwag臋 na reklam臋, interesuje si臋 produktami, z kt贸rych korzysta.
- Musi ci膮gle przesiadywa膰 przed ekranem.
- Mo偶liwe, ale ja si臋 za艂o偶臋, 偶e raczej sprawdza dane w komputerze. Zna sk艂adniki, opinie na temat producenta, reakcje klient贸w. Zobaczymy, czy WPE uda si臋 odnale藕膰 jaki艣 艣lad. Niech sprawdz膮 lini臋 produkt贸w piel臋gnacyjnych, od pa藕dziernika wstecz. Sporo tego kupi艂, a to mo偶e znaczy膰, 偶e zobaczy艂 reklam臋, sprawdzi艂 firm臋 i zdecydowa艂 si臋 na zakup. Artistry na pewno ma swoj膮 stron臋 z informacjami i pytaniami od klient贸w.
Sprawdzi艂y jeszcze sklep z walizkami, ale nikt z pracownik贸w nie przypomnia艂 sobie Yosta. Du偶o lepiej posz艂o im w centrum, u jubilera okaza艂o si臋, 偶e sprzedawca ma doskona艂膮 pami臋膰 wzrokow膮. Eve zrozumia艂a to ju偶 w chwili, gdy podesz艂a do szklanej lady pe艂nej nie oprawionych drogich kamieni, srebrnych monet i pustych pude艂eczek na kosztowno艣ci. Oczy m臋偶czyzny zaokr膮gli艂y si臋, a usta zacz臋艂y dr偶e膰. S艂ysz膮c jego przyspieszony oddech, zacz臋艂a si臋 martwi膰, 偶e zaraz dostanie ataku serca.
- Pani Roarke! Pani Roarke!
Mia艂 silny akcent, zdaje si臋, 偶e hinduski, Eve by艂a zbyt zaj臋ta, by zastanawia膰 si臋, sk膮d pochodzi.
- Dallas - poprawi艂a go, machaj膮c mu przed oczyma odznak膮. Porucznik Dallas.
- To dla nas zaszczyt. Nie jeste艣my godni - wykrztusi艂 i zacz膮艂 w niezrozumia艂ym j臋zyku nawo艂ywa膰 wsp贸艂pracownika. - Prosz臋 dalej, zapraszam w nasze skromne progi. Znajdzie pani wszystko, czego pani pragnie. Prosz臋 wybiera膰. To prezent. Mo偶e naszyjnik? Bransoletk臋? A mo偶e kolczyki?
- Informacje. Tylko informacje.
- Mo偶na zrobi膰 zdj臋cie? Tak? My ogl膮damy pani膮 na ekranie, pani s艂awna, a dzi艣 pani w naszym ma艂ym sklepiku. - Rzuci艂 jakie艣 polecenie m艂odemu ch艂opakowi, a ten natychmiast przyni贸s艂 kamer臋 holograficzn膮.
- Sta膰, nie rusza膰 si臋. M贸wi臋 sta膰!
- A gdzie szanowny m膮偶? Pani robi u nas zakupy, tak? Z drug膮 pani膮. Mamy te偶 prezent dla drugiej pani.
- Tak? - zadowolona Peabody podesz艂a bli偶ej.
- Milcz, Peabody. Nie, nie robi臋 dzi艣 zakup贸w. To sprawa 鈥瀙olicyjna. Policyjna, rozumie pan?
- Nie wzywali艣my policji. - M臋偶czyzna zwr贸ci艂 si臋 do filmuj膮cego ch艂opaka i zn贸w powiedzia艂 do niego co艣 w dziwnym j臋zyku. Odpowied藕 by艂a gwa艂towna; zdenerwowany ch艂opak pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nie, nie wzywali艣my policji. Nie ma problemu. Ten naszyjnik b臋dzie si臋 pani podoba艂. - Odsun膮艂 d艂ug膮, p艂ask膮 szuflad臋 pod lad膮. - Nasz prezent. Sami projektujemy i robimy. B臋dziemy zaszczyceni, je艣li pani b臋dzie nosi膰.
W innych okoliczno艣ciach Eve chyba nie opar艂aby si臋 pokusie i zamkn臋艂aby mu usta pi臋艣ci膮. Patrzy艂 na ni膮 z nadziej膮 i u艣miecha艂 si臋 s艂odko jak spaniel.
To mi艂e z pana strony, ale nie wolno mi tego przyj膮膰. Jestem tu s艂u偶bowo. Je艣li przyjm臋 prezent, b臋d臋 mia艂a k艂opoty.
K艂opoty? Nie, nie chcemy k艂opot贸w, chcemy tylko da膰 prezent.
Bardzo dzi臋kuj臋, mo偶e innym razem. Dzi艣 mo偶e mi pan pom贸c, ogl膮daj膮c to zdj臋cie. Poznaje pan tego cz艂owieka?
W jego czarnych oczach niepok贸j miesza艂 si臋 z rozczarowaniem. Spojrza艂 na zdj臋cie, ale nadal podsuwa艂 Eve pod nos naszyjnik.
- Tak, to pan John Smith.
- John Smith?
- Tak, pan Smith. On jest hobby... ma hobby - poprawi艂 si臋 szybko. - Robi bi偶uteri臋, ale nigdy nie kupuje kamieni, kt贸re mu radzimy. Tylko srebrn膮 link臋. Sze艣膰dziesi膮t centymetr贸w. Zawsze.
- Jak cz臋sto u pana kupuje?
- O, tylko dwa razy. Raz, dawno temu, jeszcze w zimie, przed Bo偶ym Narodzeniem. I jeszcze w ubieg艂ym tygodniu. Ale on nie ma na g艂owie takich w艂os贸w. Witam go w sklepie, pytam, czy chce zobaczy膰 nowe kamienie albo szk艂o, a on znowu m贸wi, 偶e tylko srebro.
- Zap艂aci艂 got贸wk膮?
- Tak, zawsze p艂aci prawdziwymi pieni臋dzmi.
- A sk膮d pan zna jego nazwisko?
- Ja pytam. Prosz臋 pana, pan powie, jak si臋 nazywa i kto panu poleci艂 nasz skromny sklep?
- Co odpowiedzia艂?
- On jest John Smith, a nasz sklep znalaz艂 przez Internet. Czy pani pomog艂em, pani porucznik Dallas Roarke?
- Wystarczy porucznik. Tak, bardzo mi pan pom贸g艂. Co jeszcze pan o nim wie? Czy m贸wi艂 co艣 o swoim hobby?
- Nie, on nigdy nie chce rozmawia膰. On nie... - Zamkn膮艂 oczy, zastanawiaj膮c si臋 nad w艂a艣ciwym s艂owem. - On si臋 nie interesuje. M贸wi臋 do mojego m艂odszego brata, 偶e ja nie wiem, czy pan Smith odniesie sukces. On si臋 wcale nie interesuje kamieniami ani szk艂em, ani metalami. On nie patrzy na wzory z wystawy, nie opowiada o swojej pracy. Tylko biznes, on chce tylko robi膰 biznes, pani rozumie?
- Tak.
- On jest grzeczny. W jego kieszeni dzwoni 艂膮cze, ale on nie odpowiada, kiedy robi biznes. Pytam, prosz臋 pana, czy pan zadowolony ze srebrnej linki, kt贸r膮 pan kupi艂 w zimie, a on na to: zrobi艂a swoje. I si臋 u艣miecha. Mam nadzieje, 偶e on nie jest pani przyjacielem, bo ja nie lubi臋, jak on si臋 tak u艣miecha. Sprzedaj臋 mu link臋 i ciesz臋 si臋, gdy odchodzi. Chyba pani膮 obrazi艂em.
- Nie, sk膮d. M贸wi pan bardzo ciekawe rzeczy. Peabody, czy mamy jeszcze wizyt贸wki?
- Tak, pani porucznik. - Peabody wyj臋艂a z kieszeni karteczk臋.
- Prosz臋, 偶eby pan do mnie zadzwoni艂, je艣li ten cz艂owiek pojawi si臋 w pa艅skim sklepie. Niech pan mu nie m贸wi, 偶e pyta艂a o niego policja. Kiedy przyjdzie, niech pan, lub pa艅ski brat, idzie na zaplecze i jak najszybciej si臋 ze mn膮 skontaktuje.
Sprzedawca pokiwa艂 g艂ow膮.
To jest z艂y cz艂owiek?
- Bardzo z艂y.
- To samo my艣l臋, kiedy on si臋 u艣miecha. Powiedzia艂em o tym kuzynowi, on te偶 tak uwa偶a.
Eve spojrza艂a na m艂odego ch艂opca, kt贸ry ci膮gle trzyma艂 w r臋ce kamer臋.
- My艣la艂am, 偶e to pa艅ski brat.
- M贸j kuzyn mieszka w Londynie. Mamy tam jeszcze jeden ma艂y sklepik. My rozmawiamy, bo pan John Smith robi u niego zakupy.
- W Londynie? - Eve chwyci艂a go za nadgarstek. - A sk膮d pa艅ski kuzyn wie, 偶e to ten sam m臋偶czyzna?
- Srebrna linka, trzy razy po sze艣膰dziesi膮t centymetr贸w. Ale w Londynie pan Smith ma na g艂owie w艂osy koloru piasku. Ma te偶 w艂osy na ustach. My i tak uwa偶amy, 偶e to ten sam cz艂owiek.
Eve wyj臋艂a notes.
- Niech pan poda adres tego sklepu w Londynie. I nazwisko kuzyna. - Wszystko dok艂adnie zapisa艂a. - A czy poza tymi dwoma macie jeszcze jakie艣 ma艂e sklepiki?
- Mamy dziesi臋膰 ma艂ych sklepik贸w.
- Poprosz臋 pana o jeszcze jedn膮 przys艂ug臋.
Jego oczy b艂ysn臋艂y jak dwa brylanty.
- To dla mnie wielki zaszczyt.
- Potrzebne mi adresy wszystkich pa艅skich sklep贸w. B臋d臋 wdzi臋czna, je艣li skontaktuje si臋 pan ze swoimi krewnymi, kt贸rzy tam pracuj膮, i zapyta, czy kto艣 kupowa艂 u nich srebrn膮 link臋 d艂ugo艣ci sze艣膰dziesi臋ciu centymetr贸w. Wy艣l臋 im zdj臋cia tego cz艂owieka. Je艣li pojawi si臋 w kt贸rym艣 ze sklep贸w, prosz臋, 偶eby natychmiast mnie powiadomiono.
- To da si臋 zrobi膰. Dla pani, pani porucznik Dallas Roarke. - Odwr贸ci艂 si臋 i przez chwil臋 rozmawia艂 z bratem. - M贸j brat zdob臋dzie dla pani informacje, a ja osobi艣cie zadzwoni臋 do kuzyn贸w.
- Niech im pan powie, 偶e ja lub moja asystentka nied艂ugo si臋 z nimi skontaktujemy.
- B臋d膮 niezmiernie zadowoleni. - Wzi膮艂 od brata dyskietk臋 z durn膮 wr臋czy艂 Eve, - Zechce pani przekaza膰 szanownemu m臋偶owi nasz膮 wizyt贸wk臋. By膰 mo偶e kiedy艣 odwiedzi nasz ma艂y sklepik?
- Oczywi艣cie. Dzi臋kuj臋 za pomoc.
Sklepikarz podszed艂 do drzwi, otworzy艂 je przed Eve i nisko si臋 pok艂oni艂. Kiedy wysz艂y na ulic臋, stan膮艂 przed wej艣ciem i z rozmarzeniem w oczach przygl膮da艂 si臋, jak wsiadaj膮 do wozu.
- Z艂ap Feeneya - rzuci艂a Eve, kiedy usiad艂a za k贸艂kiem. - Niech sprawdzi, czy w okolicach Londynu nie zdarzy艂y si臋 podobne morderstwa.
- To dla mnie wielki zaszczyt, pani porucznik Dallas Roarke.
Peabody u艣miechn臋艂a si臋 pod piorunuj膮cym spojrzeniem prze艂o偶onej. - Przepraszam, nie mog艂am si臋 oprze膰. Musia艂am to powiedzie膰, tylko raz.
- Po偶artowa艂y艣my sobie, a teraz do roboty. Powiedz Feeneyowi, 偶e je艣li nie znajdzie niczego ciekawego, niech dok艂adnie zbada rejestr zaginionych os贸b. Przypuszczam, 偶e niekt贸rych cia艂 jeszcze nie odnaleziono. To zawodowiec - rzuci艂a w艂a艣ciwie sama do siebie, bo Peabody zaj臋ta by艂 rozmow膮 z WPE. - Je艣li klient chce, 偶eby kto艣 znikn膮艂 na dobre, on to potrafi. Ale samo morderstwo na pewno wygl膮da podobnie. Facet ma swoje zwyczaje, rutyniarz.
Feeney ju偶 nad tym pracuje zaanonsowa艂a Peabody.
- Co dalej?
- Ty skontaktujesz si臋 z kuzynami, a ja spotkam si臋 z doktor Mir膮. Potrzebny mi profil psychologiczny. Niech federalni nie my艣l膮, 偶e maj膮 najlepszych specjalist贸w od papierkowej roboty.
- Prawie wszystko za mnie zrobi艂a艣. - Doktor Mira zni偶y艂a monitor komputera i spojrza艂a na Eve, kt贸ra sta艂a przy oknie z r臋kami w tylnych kieszeniach spodni i obserwowa艂a ulic臋. - Wydaje mi si臋, 偶e dobrze znasz tego cz艂owieka. Ci z FBI s膮 wyj膮tkowo skrupulatni.
- Wiem, 偶e mo偶esz powiedzie膰 mi du偶o wi臋cej.
- Pochlebiasz mi. - Mira wsta艂a, podesz艂a do autokucharza, zam贸wi艂a dwie herbaty i wr贸ci艂a na miejsce. Mia艂a na sobie prost膮 niebiesk膮 garsonk臋. Jej g臋ste kasztanowe w艂osy opada艂y na ramiona, podkre艣laj膮c delikatne rysy twarzy. W zamy艣leniu nie艣wiadomie bawi艂a si臋 d艂ugim z艂otym 艂a艅cuszkiem, kt贸ry nosi艂a na szyi.
- To socjopata. Prawdopodobnie jest na tyle inteligentny, 偶e sobie to u艣wiadamia. Pewnie nawet uwa偶a za pow贸d do durny. Duma cz臋sto bywa motorem dzia艂ania. Jest biznesmenem, chce by膰 najlepszy w bran偶y. Lubi 偶ycie na wysokim poziomie. Przypuszczam, 偶e nie zdaje sobie sprawy z tego, 偶e gwa艂t sprawia mu satysfakcj臋. To po prostu jeszcze jeden spos贸b, by zniszczy膰 ofiar臋.
M臋偶czyzn臋 czy kobiet臋, to bez znaczenia. Oczywi艣cie nie ma to zwi膮zku z seksem. Chodzi o to, by poni偶y膰. - Mira popatrzy艂a na zegarek, a potem na swoje 艂膮cze. Przez chwil臋 jej nieobecny wzrok b艂膮dzi艂 po pokoju.
- Wystarczy艂oby samo uduszenie, ale on jeszcze bije i gwa艂ci. Traktuje to jako ca艂o艣膰. Jak gdyby sprawdza艂 kolor i bukiet wina, zanim przyst膮pi do degustacji.
Lubi swoj膮 prac臋.
- O tak - potwierdzi艂a Mira. - I to bardzo. Dla niego to wy艂膮cznie praca. W膮tpi臋, by kiedykolwiek zabi艂 przez przypadek lub z powod贸w osobistych. To zawodowiec, za swoje us艂ugi bierze pieni膮dze, i to ca艂kiem spore. Srebrna linka to jego wizyt贸wka, reklama, je艣li wolisz, skierowana do potencjalnych klient贸w.
- Niczego nie ukrywa. Mamy narz臋dzie zbrodni, znamy jego twarz, nawet DNA, a jednak si臋 przebiera.
- Moim zdaniem, robi to dla w艂asnej przyjemno艣ci. Poszukuje odmiany ale i cz臋艣ciowo z pr贸偶no艣ci. - Mira niespokojnie chodzi艂a po gabinecie. - Przebiera si臋, przygotowuje, przed wyj艣ciem do pracy, tak jak inni m臋偶czy藕ni, kiedy zastanawiaj膮 si臋 jak膮 koszul臋 w艂o偶y膰 do biura. Ty, przedstawiciel prawa, nic go obchodzisz. Od lat wymyka si臋 wymiarowi sprawiedliwo艣ci. Co najwy偶ej go bawisz.
- Ju偶 nied艂ugo przestanie si臋 艣mia膰.
Eve zerkn臋艂a przez rami臋 i zauwa偶y艂a, 偶e Mira marszczy czo艂o i co chwil臋 spogl膮da na zegarek. Zapomnia艂a o herbacie. Pierwszy raz odk膮d si臋 znaj膮.
- Co艣 si臋 sta艂o?
- Hm? Nie, wszystko w porz膮dku.
- Wydajesz si臋 rozkojarzona.
- Mo偶e troch臋. Synowa w艂a艣nie rodzi, czekam na wiadomo艣ci. Z dzie膰mi tak to ju偶 jest, nie spiesz膮 si臋, kiedy na nie czekamy.
- Chyba rzeczywi艣cie.
Mira z niepokojem patrzy艂a na 艂膮cze, wi臋c Eve sama podesz艂a do autokucharza i odebra艂a herbat臋.
- Dzi臋kuj臋. Ju偶 drugi raz w ci膮gu godziny zapomnia艂am, 偶e zam贸wi艂am herbat臋. Przygotuj臋 dla ciebie ten profil, Eve. Przynajmniej b臋d臋 mia艂a zaj臋cie. Nie spodziewaj si臋 偶adnych rewelacji ponad to, co ju偶 wiesz.
- Dlaczego Roarke? Mo偶esz mi to wyt艂umaczy膰?
Mira dopiero teraz u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w艂asne troski przes艂oni艂y fakt, 偶e sprawa Eve dotyczy jej 偶ycia osobistego. Usiad艂a i zaczeka艂a, a偶 jej rozm贸wczyni zrobi to samo.
- Niestety, nie przychodzi mi do g艂owy nic, czego sama nie wzi臋艂a艣 uwag臋. Jest bogaty, ma w艂adz臋 i wrog贸w. R贸偶nego rodzaju rywali, zawodowych i osobistych. Jego przesz艂o艣膰 oficjalnie pozostaje do艣膰 niejasna. By膰 mo偶e tam powinna艣 szuka膰 ludzi, kt贸rym zale偶y na tym, by mia艂 k艂opoty. Ale pewnie ju偶 o tym rozmawiali艣cie.
- Tak, tylko 偶e niczego si臋 nie dowiedzia艂am. Gdyby kto艣 pr贸bowa艂 go wrobi膰, tak zorganizowa膰 morderstwo, 偶eby rzuci膰 podejrzenia na Roarke'a, dawno bym si臋 zorientowa艂a. Rozumiem, 偶e mo偶na si臋 przygl膮da膰 konkurentom w interesach, ludziom 偶yj膮cym na wysokim poziomie, szuka膰 kogo艣, z kim zadar艂 lub kto sprawi艂 mu b贸l, ale pokoj贸wka? O co w tym, do cholery, chodzi?
Mira po艂o偶y艂a d艂o艅 na r臋ce Eve.
- Ta sprawa poruszy艂a was oboje. I ty, i Roarke jeste艣cie zaanga偶owani. Mo偶e w艂a艣nie o to chodzi艂o.
- I dlatego odbiera si臋 komu艣 偶ycie? Dobrze, Yost jest zawodowcem, dla niego to praca, ale dla zleceniodawcy musia艂o to mie膰 jakie艣 inne znaczenie. Yost kupi艂 cztery d艂ugo艣ci linki. To za du偶o jak na jedn膮 Darlene French. On jeszcze nie sko艅czy艂.
- Przejrz臋 dane jeszcze raz. Przygotuj臋 dok艂adn膮 analiz臋. To wszystko, co mog臋 dla ciebie zrobi膰. - Kiedy w ko艅cu jej 艂膮cze si臋 odezwa艂o, Mira zerwa艂a si臋 jak sprinter do biegu. - Przepraszam.
Eve by艂a zaskoczona, widz膮c, jak dostojna pani doktor galopuje w stron臋 biurka.
- Tak? Anthony, to ty...
- Ch艂opiec. Ponad cztery kilogramy, sze艣膰dziesi膮t cztery centymetry.
- Ach, ach... - Oczy Miry zaszkli艂y si臋. Usiad艂a w fotelu. - A Deborah?
- Wszystko w porz膮dku, dobrze si臋 czuje. Oboje s膮 cudowni. Pi臋kni, zobacz sama.
Eve przechyli艂a si臋, by spojrze膰 na ciemnow艂osego m臋偶czyzn臋 z czerwonym, wierc膮cym si臋 noworodkiem na r臋ku.
- Babciu, przywitaj si臋 z Matthew Jamesem Mir膮.
- Cze艣膰, Matthew. Ma tw贸j nos, Anthony. Jest 艣liczny. Odwiedz臋 was, jak tylko b臋d臋 mog艂a. Tak bym chcia艂a wzi膮膰 go na r臋ce. Dzwoni艂e艣 do ojca?
- Jeszcze nie.
- Wpadniemy wieczorem. - Dotkn臋艂a palcem ekranu, jak gdyby g艂aska艂a g艂贸wk臋 dziecka. - Powiedz Deborah, 偶e j膮 kochamy. I 偶e jeste艣my z niej dumni.
- Hej, a ja?
- Ciebie te偶 kochamy. - Poca艂owa艂a czubek palca i czule dotkn臋艂a ekranu. - Do zobaczenia niebawem.
- Dzwoni臋 do taty, a ty sobie pop艂acz.
- Ch臋tnie. - Wyjmuj膮c z kieszeni chusteczk臋, Mira zako艅czy艂a transmisj臋. - Wybacz. Wnuk.
- Gratuluj臋, wygl膮da... - jak czerwona pomarszczona suszona 艣liwka, pomy艣la艂a Eve, ale uzna艂a, 偶e w takich momentach ludzie oczekuj膮 czego艣 innego - . ..zdrowo.
- Tak. - Mira westchn臋艂a, ocieraj膮c czy. - Narodziny nowego cz艂owieka u艣wiadamiaj膮 mi, dlaczego tu jestem. Dziecko daje nadziej臋, przypomina o mo偶liwo艣ciach.
Osiem funt贸w, my艣li Eve kr膮偶y艂y wok贸艂 tego jednego faktu. To jak d藕wiganie pi艂ki lekarskiej. Wsta艂a.
- Pewnie chcia艂aby艣 ju偶 wyj艣膰. Jeszcze tylko...
W tym momencie odezwa艂 si臋 jej komunikator.
- Dallas.
- Pani porucznik. - Na ekranie pojawi艂a si臋 powa偶na twarz Peabody. - Mamy kolejne morderstwo. Ten sam spos贸b. Tym razem prywatna rezydencja, na g贸rnym Manhattanie.
- Zaczekaj na mnie w gara偶u. Ju偶 schodz臋.
- Tak jest. Sprawdzi艂am adres. Rezydencja nale偶y do agencji nieruchomo艣ci Elite. To cz臋艣膰 koncernu Roarke Industries.
Przyjemny dom z cienmoczerwonej ceg艂y znajdowa艂 si臋 okolicy s艂yn膮cej z wysokiego czynszu, modnych restauracji i ekskluzywnych sklep贸w. Na schodach przed wej艣ciem sta艂y pod艂u偶ne, r贸偶owe kamienne donice ton膮ce w bia艂ych kwiatach. Kilka ulic na po艂udnie takie donice nie uchowa艂yby si臋 nawet przez jedn膮 noc. Tu ludzie 偶yli wygodnie, spokojnie i nikomu nie przychodzi艂o do g艂owy, by niszczy膰 w艂asno艣膰 s膮siada. Mieszka艅cy sami dbali o swoje bezpiecze艅stwo, op艂acaj膮c utrzymanie prywatnych android贸w, kt贸re, odziane w granatowe mundury, pieszo patrolowa艂y ulice. Dzi臋ki temu nikt nie w艂贸czy艂 si臋 po okolicy, a na chodnikach nie by艂o 艣mieci.
Jonah Talbot mieszka艂 samotnie w jednym z takich komfortowych dwupi臋trowych dom贸w. Tam te偶 umar艂, niestety nie tak komfortowo.
Eve przygl膮da艂a si臋 cia艂u. By艂 dobrze zbudowanym trzydzieslatkiem. Zosta艂 pobity, tak jak Darlene French, g艂贸wnie po twarzy. Kilka siniak贸w w okolicy nerek i pod 偶ebrami. Mia艂 na sobie tylko szar膮 bawe艂nian膮 koszulk臋. Spodenki le偶a艂y w k膮cie.
A wi臋c dosz艂o do gwa艂tu.
Zab贸jca zostawi艂 go le偶膮cego twarz膮 na pod艂odze, ze srebrn膮 link膮 na karku.
- Wygl膮da na to, 偶e pracowa艂 w domu. Sprawdzi艂a艣 jego dane?
- Tak jest, pani porucznik. Zaraz b臋d膮 wyniki.
Eve wyj臋艂a zestaw podr臋czny i przyst膮pi艂a do szacowania czasu zgonu.
- Jonah Talbot - odczyta艂a Peabody. - M臋偶czyzna, kawaler, lat trzydzie艣ci trzy. Wiceprezes Starline Incorporated. Mieszka艂 pod tym adresem od listopada 2057. Rodzice rozwiedzeni, matka ponownie wysz艂a za m膮偶, urodzi艂a jeszcze jedno dziecko.
- Zapisz pozosta艂e dane osobowe. Co to jest Starline?
Peabody wpisa艂a nowe has艂o.
- Wydawnictwo. Dyskietki, ale tak偶e ksi膮偶ki, e - magazyny, prasa holograficzna. Wszystko, materia艂y w formie papierowej i elektronicznej - referowa艂a Peabody. Nagle odchrz膮kn臋艂a i zamkn臋艂a monitor. - Firma powsta艂a w 2015, w 2051 wykupiona przez Roarke Industries.
- Bli偶ej - szepn臋艂a Eve. Po plecach przebieg艂y jej dreszcze. - Jest coraz bli偶ej. Ten facet wa偶y艂 co najmniej dwa razy tyle co Darlene French, a i tak nie wida膰, 偶eby si臋 broni艂. - Ostro偶nie podnios艂a d艂o艅 Talbota. Jego kostki by艂y zaczerwienione, a sk贸ra pop臋kana. - Kilka razy oberwa艂. Dlaczego tak ma艂o? Wprawdzie nie jest taki postawny jak Yost, ale i tak wygl膮da na faceta w dobrej kondycji. Jeden przewr贸cony st贸艂. Dwaj m臋偶czy藕ni takiej postury powinni obr贸ci膰 to pomieszczenie w perzyn臋.
Wiedzia艂a to z do艣wiadczenia. Nie tak dawno temu mia艂a okazj臋 obserwowa膰, jak dwaj atletyczni faceci t艂uk膮 si臋 w jej domowym gabinecie.
- Dobra, mamy to dok艂adnie sfilmowane. Przewr贸膰my go na plecy.
Usiad艂a na pi臋tach, Peabody pochyli艂a si臋, by jej pom贸c. Kiedy go odwraca艂y, Eve poczu艂a opuchlizn臋 i us艂ysza艂a chrz臋st po艂amanych 偶eber.
Podci膮gn臋艂a jego koszulk臋.
- Nie zabi艂 go tak od razu - powiedzia艂a, ogl膮daj膮c rozleg艂e przebarwienia na brzuchu. - Skurwiel nie walczy, tylko t艂ucze. Okulary.
Peabody poda艂a jej okulary skanuj膮ce. Uzbrojona w powi臋kszaj膮ce soczewki, Eve dok艂adnie przygl膮da艂a si臋 cia艂u.
- O, tutaj, tu偶 pod lew膮 pach膮. Jest 艣lad po nak艂uciu. Facet za bardzo si臋 opiera艂, wi臋c zrobi艂 mu zastrzyk uspokajaj膮cy. Talbot straci艂 przytomno艣膰. Ciekawe, czy zanim go zgwa艂ci艂, zaczeka艂, a偶 oprzytomnieje. Za艂o偶臋 si臋, 偶e tak. Gwa艂t nie ma sensu, kiedy ofiara nie zdaje sobie sprawy z przemocy i w艂asnego poni偶enia.
Nie zapomnia艂a 偶e jej ojciec tak w艂a艣nie robi艂. Kiedy mdla艂a, bo za mocno j膮 zbi艂, po prostu czeka艂. Zawsze czeka艂. Musia艂a wiedzie膰, czu膰, b艂aga膰 o lito艣膰.
- No, obud藕 si臋 - szepn臋艂a. - Wstawaj. Jak facet ma sobie ul偶y膰 kiedy tak tu le偶ysz, ma艂a dziwko?
- Pani porucznik?
- Zaczeka艂 - rzek艂a Eve, otrz膮saj膮c si臋. - Trzyma艂 go przy 偶yciu na tyle d艂ugo, by wysz艂y si艅ce. Czeka, a偶 ofiara odzyska resztk臋 si艂 i zacznie si臋 broni膰. Dopiero wtedy wyjmuje link臋, zaciska na szyi i ko艅czy dzie艂o. - Zdj臋艂a okulary. - Zajm臋 si臋 materia艂em. Skontaktuj si臋 z McNabem i Feeneyem. Dowiedz si臋, czy by艂o co艣 ciekawego na dyskietkach zabezpieczaj膮cych.
- Tak jest.
- A jednak ci si臋 uda艂o - mrukn臋艂a, zabezpieczaj膮c zakrwawion膮 d艂o艅.
Tak jak i Darlene French, przypomnia艂a sobie. A innym? Czy to zadrapanie, lub siniak, zdobyte podczas pracy, to dla Yosta jeszcze jedna pami膮tka? Rana wojenna? Co艣, co p贸藕niej b臋dzie wspomina艂?
A co zabra艂 Jonahowi Talbotowi?
W艂o偶y艂a okulary i jeszcze raz obejrza艂a cia艂o, tym razem koncentruj膮c si臋 na 艣ladach po uk艂uciach. Szybko znalaz艂a to, czego szuka艂a. Z lewej strony moszny.
Wzdrygn臋艂a si臋 na wspomnienie szoku, jakim by艂o dla niej przek艂ucie uszu.
- Jezu, co si臋 z tymi lud藕mi dzieje? Do raportu: 艣lad na lewej cz臋艣ci moszny oznacza, 偶e ofiara nosi艂a tam kolczyk lub jakie艣 inne ozdoby.
Zdj臋艂a okulary, wyprostowa艂a si臋 i stoj膮c nad zw艂okami, zacz臋艂a rozgl膮da膰 si臋 po pokoju. S艂ysz膮c na korytarzu czyje艣 kroki, zwr贸ci艂a si臋 do Peabody:
- Powiedz ekipie, 偶eby zwr贸cili uwag臋 na ozdoby. Mo偶e znajd膮 co艣 podczas porz膮dkowania terenu. Chodzi o przedmioty jakie faceci zawieszaj膮 sobie na jajach, wol臋 nie wiedzie膰 po co. Nasz znajomy lubi pami膮tki, a z genitali贸w ofiary znikn膮艂 kolczyk.
- Niestety, w tym przypadku nie mog臋 pom贸c, pani porucznik. Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 drzwi i spojrza艂a na Roarke'a. Instynktownie podesz艂a do niego, zas艂aniaj膮c zw艂oki.
- Co ty tu robisz? Nie chc臋, 偶eby艣 mi si臋 tu kr臋ci艂.
- Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.
Stali twarz膮 w twarz. Eve po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego klatce piersiowej.
- To miejsce zbrodni.
- Zdaj臋 sobie z tego spraw臋. Odsu艅 si臋, nie wejd臋 dalej.
W tonie m臋偶a us艂ysza艂a odpowied藕 na pytanie, kt贸rego jeszcze nie zada艂a. Poczu艂a uk艂ucie w sercu, ale pozwoli艂a mu spojrze膰.
- Zna艂e艣 go.
- Tak. - Kiedy ogl膮da艂 zw艂oki, na jego twarzy gniew miesza艂 si臋 z 偶alem. - Masz ju偶 jego dane, ale powiem ci, 偶e to by艂 m膮dry, ambitny facet. Robi艂 b艂yskawiczn膮 karier臋 jako wydawca. Lubi艂 ksi膮偶ki. Prawdziwe, no wiesz, te, kt贸re trzyma si臋 w d艂oni i przewraca kartki.
Nie odpowiedzia艂a. Wiedzia艂a, 偶e Roarke tak偶e uwielbia takie ksi膮偶ki. A wi臋c jest co艣, co 艂膮czy艂o go z ofiar膮. Rado艣膰, jak膮 daje przewracanie kartek.
- Dzi艣 mia艂 robi膰 korekt臋 - powiedzia艂 Roarke. Mi臋dzy gniew i 偶al zacz臋艂o wkrada膰 si臋 poczucie winy. - Raz w tygodniu zostawa艂 w domu, 偶eby popracowa膰, cho膰 bez problemu m贸g艂 to komu艣 zleci膰. Mia艂 w zespole wielu 艣wietnych redaktor贸w. Z tego, co pami臋tam, lubi艂 偶eglowa膰, mia艂 ma艂膮 偶agl贸wk臋, cumowa艂 w porcie, na Long Island. Chcia艂 kupi膰 domek letniskowy w tamtej okolicy. Mia艂 dziewczyn臋.
- Wiem, to ona go znalaz艂a. Czeka w pokoju obok.
- Eve. to, co ci powiedzia艂em, nie ma 偶adnego zwi膮zku z jego 艣mierci膮. On nie 偶yje dlatego, 偶e pracowa艂 dla mnie. - Podni贸s艂 wzrok na Eve. Jego oczy p艂on臋艂y z w艣ciek艂o艣ci.
- Tak zamierzam prowadzi膰 艣ledztwo. - Poza kadrem kamery chwyci艂a go za r臋k臋. Czu艂a, 偶e m膮偶 ca艂y dr偶y, z trudem panowa艂 nad wzburzeniem. - Poczekaj na zewn膮trz. Pozw贸l mi si臋 nim zaj膮膰.
Przez u艂amek sekundy wydawa艂o jej si臋, 偶e Roarke zrobi lub powie co艣, co b臋dzie musia艂a usun膮膰 z nagrania. Nagle wyraz jego oczu zmieni艂 si臋. Patrzy艂 na m膮 tak zimnym wzrokiem, 偶e a偶 poczu艂a ch艂贸d.
- Zaczekam - powiedzia艂 i wyszed艂.
Na szcz臋艣cie wygl膮da艂o na to, 偶e dziewczyna Talbota, Dana, zd膮偶y艂a si臋 wyp艂aka膰, zanim Eve usiad艂a przy niej, by spisa膰 zeznanie. Oczy mia艂a czerwone i ca艂y czas popija艂a wod臋, jak gdyby atak p艂aczu j膮 odwodni艂. By艂a wystarczaj膮co przytomna i opanowana, by odpowiedzie膰 na pytania.
- Byli艣my um贸wieni na p贸藕ny lancz. Powiedzia艂, 偶e b臋dzie m贸g艂 zrobi膰 sobie przerw臋 oko艂o drugiej. Tym razem to on mi膮艂 p艂aci膰. - Usta dziewczyny dr偶a艂y, przez chwil臋 zagryza艂a doln膮 warg臋. - P艂acili艣my na zmian臋. Jadali艣my w Polo's, na Osiemdziesi膮tej Drugiej. Oboje lubimy t臋 restauracj臋. Mieszkam w pobli偶u. Zawsze w 艣rody pracujemy w domu. Jestem szefem dzia艂u literackiego. Poznali艣my si臋 kilka miesi臋cy temu. Sp贸藕ni艂am si臋. Przysz艂am dopiero dwadzie艣cia po drugiej.
Urwa艂a, napi艂a si臋 wody i na chwil臋 przymkn臋艂a oczy. Nie by艂a klasycznie pi臋kn膮 kobiet膮. Mia艂a ostre rysy i twarz z charakterem.
- Zadzwoni艂 klient, musia艂am si臋 nim zaj膮膰. Jonah mi dokucza艂, bo zawsze si臋 sp贸藕niam. Podaje godzin臋 wed艂ug 鈥瀋zasu Dany鈥. Ucieszy艂am si臋, bo kiedy dotar艂am na miejsce, jego jeszcze nie by艂o. Chcia艂am mu troch臋 podokucza膰. O Bo偶e, nie mog臋... chwileczk臋, dobrze?
- Nie ma sprawy. Nie musi si臋 pani spieszy膰.
Tym razem Dana dotkn臋艂a szklank膮 czo艂a i powoli j膮 przesun臋艂a.
- O wp贸艂 do trzeciej postanowi艂am do niego zadzwoni膰 i zapyta膰, co si臋 dzieje. Nie odebra艂, wi臋c poczeka艂am jeszcze kwadrans. Od niego do restauracji idzie si臋 pi臋膰 minut. Zdenerwowa艂am si臋, ale i zaniepokoi艂am, rozumie pani?
- Tak, oczywi艣cie.
- Pomy艣la艂am, 偶e po niego p贸jd臋. Mia艂am nadziej臋, 偶e spotkamy si臋 gdzie艣 po drodze, on b臋dzie bieg艂 i wymy艣li jakie艣 wiarogodne usprawiedliwienie. Zastanawia艂am si臋, czy od razu zrobi膰 awantur臋, czy pozwoli膰 mu si臋 wyt艂umaczy膰. Wesz艂am do 艣rodka...
- Mia艂a pani klucze?
- Co?
Opuchni臋te oczy Dany b艂yszcza艂y, ale wida膰 by艂o, 偶e zaczyna si臋 koncentrowa膰. 艢wietnie, pomy艣la艂a Eve. Dobrze ci idzie, jako艣 sobie z tym poradzisz.
- Pyta艂am, czy ma pani klucze, a mo偶e zna pani kod do drzwi?
- Nie, nie mam kluczy. Nie zaszli艣my tak daleko. Oboje chcieli艣my, 偶eby nasz zwi膮zek by艂 otwarty. Wie pani, takie s膮 te nowoczesne ameryka艅skie pary. Ka偶dy pilnie strze偶e swojej niezale偶no艣ci. - Po policzkach zacz臋艂y sp艂ywa膰 jej 艂zy. Nie wytar艂a ich. - Drzwi nie by艂y zamkni臋te na klucz. To mnie zaniepokoi艂o, nawet przesta艂am si臋 z艂o艣ci膰. Zawo艂a艂am go, a potem wesz艂am do 艣rodka. Powtarza艂am sobie, 偶e pewnie tak go poch艂on臋艂a ksi膮偶ka, 偶e straci艂 poczucie czasu, ale zacz臋艂am si臋 ba膰. Ju偶 mia艂am si臋 odwr贸ci膰 i wyj艣膰, ale co艣 mnie powstrzyma艂o. Ca艂y czas go wo艂a艂am. Ruszy艂am w stron臋 jego gabinetu. Kiedy by艂am przy drzwiach, zobaczy艂am go. Zobaczy艂am Jonaha. Le偶a艂 na pod艂odze w ka艂u偶y krwi. Przepraszam - powiedzia艂a szybko i pochyli艂a g艂ow臋 a偶 na kolana.
Kiedy zawroty g艂owy min臋艂y, zauwa偶y艂a le偶膮c膮 na pod艂odze ksi膮偶k臋. Pochlipuj膮c, podnios艂a j膮 i wyprostowa艂a pogniecion膮 ok艂adk臋.
- Czytanie by艂o jego na艂ogiem. Uwielbia艂 wszystkie rodzaje literatury. Ksi膮偶ki, dyskietki, w formie audio i wideo. Nie tylko dom jest tego pe艂ny, ale i biuro, a nawet 艂贸d藕. Czy mog艂abym... Czy my艣li pani, 偶e mog艂abym j膮 zatrzyma膰?
- Przez jaki艣 czas wszystko musi zosta膰 na swoim miejscu, ale kiedy sko艅czymy, dopilnuj臋, 偶eby dosta艂a pani t臋 ksi膮偶k臋.
- Dzi臋kuj臋. Bardzo dzi臋kuj臋. - Dana wzi臋艂a g艂臋boki oddech i wbi艂a wzrok w ksi膮偶k臋, jak gdyby w ten spos贸b chcia艂a si臋 uspokoi膰. - Kiedy go znalaz艂am, wybieg艂am na ulic臋. My艣la艂am, 偶e b臋d臋 tak bieg艂a, ale wtedy zobaczy艂am patrol android贸w. Zawo艂a艂am ich, a sama usiad艂am na schodach i zacz臋艂am p艂aka膰.
- Czy Jonah zawsze w 艣rody pracowa艂 w domu?
- Tak, z ma艂ymi wyj膮tkami. Czasami musia艂 gdzie艣 wyjecha膰 albo mia艂 wa偶ne spotkanie.
- Zawsze w 艣rody jadali艣cie razem lancz?
- Przez ostatnie dwa, dwa i p贸艂 miesi膮ca spotykali艣my si臋 ka偶de 艣rodowe popo艂udnie. My艣l臋, 偶e mo偶na to nazwa膰 zwyczajem, cho膰 oboje udawali艣my, 偶e jeszcze niczego takiego mi臋dzy nami nie ma. Wie pani, otwarty zwi膮zek - przypomnia艂a Dana. ocieraj膮c d艂oni膮 艂zy z policzka.
- Czy 艂膮czy艂a was intymno艣膰?
- 艁膮czy艂 nas seks. - Prawie zdoby艂a si臋 na u艣miech. - Unikali艣my s艂owa intymno艣膰, ale 偶adne z nas nie spotyka艂o si臋 z nikim innym. Przynajmniej przez ostatnie tygodnie.
- Wiem, 偶e to sprawa osobista, ale czy pan Talbot nosi艂 jakie艣 ozdoby?
- Ma艂e srebrne k贸艂eczko na mosznie. Bardzo g艂upie, ale bardzo seksowne.
Zanim sko艅czy艂y rozmawia膰, Dana wypi艂a drug膮 szklank臋 wody. Pr贸bowa艂a wsta膰, ale zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. W ostatniej chwili Eve zd膮偶y艂a podtrzyma膰 j膮 przed upadkiem.
- Niech pani usi膮dzie i chwil臋 poczeka. Zaraz si臋 pani lepiej poczuje.
- Nic mi nie jest. Chc臋 wr贸ci膰 do domu. Po prostu chc臋 ju偶 by膰 w domu.
Policjant pani膮 odwiezie.
- Je艣li mo偶na, wola艂abym i艣膰 pieszo. Mieszkam tylko kilka ulic st膮d, a musz臋... musz臋 si臋 przej艣膰.
- W porz膮dku. By膰 mo偶e b臋dziemy musieli jeszcze z pani膮 porozmawia膰.
- B艂agam. by艂e nie dzisiaj. - Dana podesz艂a do drzwi i zatrzyma艂a si臋. - Wydaje mi si臋, 偶e zacz臋艂am si臋 w nim zakochiwa膰. Nigdy si臋 nie dowiem. Ju偶 nigdy nie b臋d臋 tego wiedzie膰. To takie straszne... to wszystko, co sta艂o si臋 z Jonahem.
Eve jeszcze przez chwil臋 siedzia艂a w milczeniu. Pr贸bowa艂a zebra膰 my艣li kot艂uj膮ce si臋 w jej g艂owie. Cia艂o w drodze do kostnicy, morderca metodycznie wykonuj膮cy swoj膮 prac臋, dwoje agent贸w FBI pr贸buj膮cych przej膮膰 jej spraw臋. W domu zamieszka艂 go艣膰, kt贸remu tak do ko艅ca nie ufa艂a, a m膮偶 prawdopodobnie znalaz艂 si臋 w powa偶nym niebezpiecze艅stwie i z pewno艣ci膮 przysporzy jej jeszcze sporo k艂opot贸w.
Feeney, kt贸ry wszed艂 do pokoju, zasta艂 j膮 zamy艣lon膮. Oczy mia艂a na wp贸艂 zamkni臋te, a usta zaci艣ni臋te. Zastanawiaj膮c si臋 nad jej nastrojem, podszed艂 i usiad艂 przy niskim stoliku naprzeciwko Eve. Wyj膮艂 z kieszeni torebk臋 orzeszk贸w i pocz臋stowa艂 j膮.
- Mam dwie wiadomo艣ci. Kt贸r膮 wolisz us艂ysze膰 najpierw, dobr膮 czy z艂膮?
- Zacznij od tej gorszej, po co zmienia膰 atmosfer臋?
- Facet wszed艂 g艂贸wnym wej艣ciem. Niestety, ma klucz uniwersalny. To jest ta z艂a wiadomo艣膰.
- Policyjny klucz uniwersalny?
- Zgadza si臋. Albo 艣wietn膮 podr贸bk臋. Oka偶e si臋, kiedy dok艂adniej obejrzymy zapis na dyskietkach. Moi ch艂opcy wyczyszcz膮 obraz, mo偶e co艣 b臋dzie wida膰. Nie w tym problem, Dallas. Chodzi o to, 偶e wszed艂 do 艣rodka, jak gdyby tu mieszka艂. Podszed艂 do drzwi, przesun膮艂 klucz, otworzy艂 i wszed艂 jak do siebie. Nie mam 偶adnych w膮tpliwo艣ci, to robota Yosta. Laboranci niepotrzebnie badaj膮 pr贸bk臋 DNA. Odpowiednio si臋 ubra艂, w艂o偶y艂 now膮 peruk臋, d艂ugie ciemne w艂osy zwi膮zane w kucyk. No wiesz, wygl膮da艂 jak artysta. Zdaje si臋, 偶e to pasuje do tej okolicy.
- Wie, jak si臋 wtopi膰 w otoczenie.
- Mia艂 walizk臋. Klucz schowa艂 w zewn臋trznej kieszeni i zabezpieczy艂. A poza tym zna艂 dom. Od razu trafi艂 do gabinetu.
Eve pochyli艂a si臋 w jego stron臋.
- Feeney, czy chcesz przez to powiedzie膰, 偶e kamery by艂y w艂膮czone?
Ot贸偶 to. I to jest w艂a艣nie ta dobra wiadomo艣膰. - U艣miechn膮艂 si臋. - Yost albo nie wzi膮艂 tego pod uwag臋, albo mia艂 to gdzie艣, ale wszystkie kamery pracowa艂y. Pewnie w艂a艣ciciel zapomnia艂 je rano wy艂膮czy膰. Wszystko jest sfilmowane, jak kr臋ci si臋 po domu, zwyczajny ranek przed zabraniem si臋 do pracy. Jest te偶 d藕wi臋k. Solidny system.
Eve poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi.
- Nie pomy艣la艂 o tym. Nikt nie w艂膮cza kamer zabezpieczaj膮cych, kiedy pracuje w domu. Kto chcia艂by nagrywa膰, jak puszcza b膮ki i drapie si臋 po ty艂ku? Feeney, to znaczy, 偶e Yost to przeoczy艂.
- Tak, mo偶liwe. Mamy ca艂e zaj艣cie na dyskietce. Ca艂e morderstwo jest sfilmowane.
- Gdzie odtwarzacz? Chcia艂abym... - Urwa艂a, przypomniawszy sobie o Roarke'u. J臋kn臋艂a. a Feeney nie potrafi艂 powiedzie膰, czy to 偶al, czy frustracja. A mo偶e jedno i drugie. - Obejrz臋 w centrali. Ustaw wszystko w sali konferencyjnej, dobrze? Zaraz do was do艂膮cz臋, musz臋 jeszcze co艣 za艂atwi膰.
- Pewnie. Czeka na zewn膮trz. - Feeney wsta艂, zgni贸t艂 torebk臋 orzeszkami i schowa艂 do kieszeni. - Nie chc臋 wsadza膰 nosa w nie swoje sprawy.
- Wiem. I za to ci臋 lubi臋.
- C贸偶, sama wiesz, 偶e nie b臋dzie mu teraz 艂atwo. Musi tak by膰. Mo偶esz mu powiedzie膰, 偶eby si臋 nie przejmowa艂, cho膰 pewnie nic to nie da. Za jaki艣 czas odnajdzie w sobie gniew. Na pocz膮tku b臋dzie w艣ciek艂y, ale si臋 uspokoi. To taki typ. W ko艅cu to jeszcze nic takiego. By膰 mo偶e b臋dziemy mogli go wykorzysta膰. Oczywi艣cie jak si臋 uspokoi.
- Filozof z ciebie, Feeney.
- Tylko m贸wi臋. Pewnie zastanawiasz si臋, jak utrzyma膰 go z dala od tej sprawy. - Spojrza艂 jej w oczy i pokiwa艂 g艂ow膮. Dok艂adnie o tym my艣la艂a. - Uwa偶asz, 偶e to dla niego bezpieczniejsze. Tak podpowiada ci serce, nie rozum. Rusz g艂ow膮, Dallas, a na pewno zrozumiesz, 偶e czasami cel staje si臋 najlepsz膮 broni膮.
Mo偶esz sta膰 przed tym celem, ale tego nie zauwa偶a膰.
- Czy偶by艣 w tak zawi艂y spos贸b sugerowa艂, 偶ebym go oficjalnie wprowadzi艂a do 艣ledztwa?
- To twoja sprawa. Mo偶e chc臋 powiedzie膰, 偶e powinna艣 pomy艣le膰 o korzystaniu z ka偶dego dost臋pnego 藕r贸d艂a? To wszystko. - Feeney wzruszy艂 ramionami, jak gdyby uzna艂, 偶e i tak za du偶o ju偶 powiedzia艂, i wyszed艂.
Eve zacz臋艂a od wybrania odpowiednich mundurowych, z kt贸rymi mog艂aby odwiedzi膰 s膮siad贸w. K膮tem oka obserwowa艂a Roarke'a. Sta艂 oparty o tylny zderzak nowego sedana. Patrzy na mnie. pomy艣la艂a. Czeka. A jednak robi艂 wra偶enie zdenerwowanego.
- Zaczekajcie na mnie - rzuci艂a do Peabody i przesz艂a na drug膮 stron臋 ulicy.
- My艣la艂am, 偶e we藕miesz limuzyn臋 z kierowc膮.
- Mia艂em tak zrobi膰, ale kiedy dowiedzia艂em si臋 o Jonahu, nie mog艂em czeka膰.
- Kto ci powiedzia艂?
- Mam swoje 藕r贸d艂a. To przes艂uchanie, pani porucznik? - Nie doczekawszy si臋 odpowiedzi, zakl膮艂 mi臋kko pod nosem. - Wybacz.
- Wiesz co, b膮d藕 tak mi艂y i jed藕 do domu. Daj sobie wycisk na si艂owni.
- Czy to tw贸j spos贸b?
- Tak, zwykle dzia艂a.
- Musz臋 wraca膰 do biura. Mam wa偶ne spotkanie. B臋dziesz rozmawia膰 z rodzin膮?
- Tak.
Podni贸s艂 wzrok i przez chwil臋 patrzy艂 na 艂adny dom z ciemnoczerwonej ceg艂y. My艣la艂 o tym wszystkim, co tam zasz艂o.
- Chcia艂bym si臋 zobaczy膰 z jego krewnymi.
- Oczywi艣cie, zaraz po tym, jak zostan膮 oficjalnie poinformowani.
Spojrza艂 na ni膮. Feeney mia艂 racj臋; by艂o mu ci臋偶ko, ale powoli odnajdywa艂 w sobie gniew. Widzia艂a to w jego oczach.
- Eve, powiedz mi, co wiesz o tej sprawie. Nie odsy艂aj mnie do moich 藕r贸de艂.
- Jad臋 do centrali. Najpierw o wszystkim poinformuj臋 rodzin臋 ofiary i z艂o偶臋 raport wst臋pny. Potem, razem z moimi lud藕mi, przeanalizujemy dowody. Laboratorium pracuje na pe艂nych obrotach, lada moment b臋d膮 wyniki. Doktor Mira przygotowuje profil psychologiczny. Badamy 艣lady, ale w tej chwili nie jestem gotowa, by o tym m贸wi膰, zw艂aszcza tu, na miejscu zbrodni. Jednocze艣nie walcz臋 o to, by federalni nie przej臋li mojej sprawy. Poza tym bez w膮tpienia b臋d臋 musia艂a z艂o偶y膰 o艣wiadczenie dla medi贸w.
- Jakie 艣lady?
Zaraz to ze mnie wyci膮gnie.
- Roarke, powiedzia艂am ci, 偶e na razie nie mog臋 o tym m贸wi膰. Prosz臋 ci臋, nie naciskaj. Potrzebuj臋 troch臋 czasu, 偶eby to przemy艣le膰. Nie potrafi臋 艂膮czy膰 pracy ze sprawami osobistymi tak naturalnie jak ty.
My艣la艂a, 偶e b臋dzie z艂a, ura偶ona, w najlepszym wypadku si臋 zniecierpliwi. Tymczasem odczuwa艂a jedynie trosk臋. On, cz艂owiek, kt贸ry prawie nigdy nie traci艂 zimnej krwi, by艂 na granicy wytrzyma艂o艣ci nerwowej. Na jej oczach pogr膮偶a艂 si臋 w rozpaczy.
Zrobi艂a co艣, czego nie robi艂a nigdy dot膮d, a przynajmniej nie w czasie s艂u偶by i nie w miejscu publicznym, obserwowana przez policjant贸w. Obj臋艂a go, przyci膮gn臋艂a do siebie i przytuli艂a si臋 do jego policzka.
- Wybacz - szepn臋艂a, 偶a艂uj膮c, 偶e nie potrafi go pocieszy膰. - tak strasznie mi przykro.
Gniew 艣ciskaj膮cy mu gard艂o, pal膮cy jego trzewia, rozrywaj膮cy mu serce nieco z艂agodnia艂. Roarke zamkn膮艂 oczy i przez chwil臋 trwa艂 w ramionach 偶ony.
Do tej pory nie mia艂 nikogo, kto by go zrozumia艂, pocieszy艂. Teraz zatopi艂 si臋 w jej obecno艣ci, zmy艂 z siebie piek膮cy 偶al, nabra艂 si艂.
- Nie potrafi臋 sobie z tym poradzi膰 - powiedzia艂 cicho. - W mroku nie znajduj臋 偶adnych odpowiedzi.
- Znajdziesz. - Odsun臋艂a si臋 i pog艂aska艂a go po w艂osach. - Przesta艅 o tym my艣le膰, od艂贸偶 to na chwil臋 na bok, a znajdziesz odpowied藕.
- Potrzebuj臋 ci臋 dzi艣, Eve.
- B臋d臋 z tob膮.
Wzi膮艂 jej d艂o艅, przycisn膮艂 do ust i poca艂owa艂.
- Dzi臋kuj臋.
Zaczeka艂a, a偶 m膮偶 wsi膮dzie do samochodu i odjedzie. Mia艂a pos艂a膰 za nim tajniaka, chocia偶 do centrum. Ostatecznie zrezygnowa艂a, bo wiedzia艂a, 偶e Roarke nie znosi ogon贸w. I tak by go zauwa偶y艂 i zgubi艂.
Pozwoli艂a mu odjecha膰.
Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, zauwa偶y艂a, 偶e wszyscy policjanci nagle zainteresowali si臋 przeciwn膮 stron膮 ulicy. Nie trac膮c czasu na za偶enowanie, machn臋艂a na Peabody.
Bierzmy si臋 do roboty.
Roarke dotar艂 do biurowca w centrum miasta. Wsiad艂 do prywatnej windy i ruszy艂 prosto do swojego gabinetu. Czu艂 narastaj膮cy gniew. Wiedzia艂, 偶e b臋dzie m贸g艂 da膰 mu Uj艣cie dopiero, kiedy b臋dzie zupe艂nie sam. Potrafi艂 go poskromi膰. Zdobycie tej umiej臋tno艣ci sporo go kosztowa艂o, ale to dzi臋ki niej przetrwa艂 najtrudniejsze lata i wybudowa艂 swoje imperium. To ona go ukszta艂towa艂a. To dzi臋ki tej umiej臋tno艣ci by艂 tym, kim by艂.
Ale kim by艂, zastanawia艂 si臋, zatrzymuj膮c wind臋. Potrzebowa艂 czasu, by znale藕膰 odpowied藕 na to pytanie. Cz艂owiekiem, kt贸ry mo偶e kupi膰 wszystko, na co tylko przyjdzie mu ochota, tylko po to, by zaspokoi膰 dawne pragnienia. Mo偶e mie膰 to, o czym kiedy艣 marzy艂. Wygody, styl, przyzwoito艣膰, urod臋.
Mo偶e wyda膰 ka偶de polecenie i ju偶 nigdy, przenigdy nie poczuje si臋 bezsilny. W艂adza. Mia艂 nieograniczon膮 w艂adz臋, kt贸ra pozwala艂a mu si臋 zabawi膰, stawi膰 czo艂o ka偶demu wyzwaniu, spe艂ni膰 ka偶d膮 zachciank臋.
Rz膮dzi艂 imperium, a przynajmniej tak uwa偶ali niekt贸rzy. Pracowa艂y dla niego zast臋py ludzi, od niego zale偶a艂o ich 偶ycie. 呕ycie.
Dwie osoby w艂a艣nie je straci艂y.
Nic na to nie poradzi. Nie zmieni tego, co si臋 sta艂o. Jedyne, co mo偶e zrobi膰, to dorwa膰 tego, kto jest za to odpowiedzialny, tego, kto zap艂aci艂. Wyr贸wna rachunki.
W艣ciek艂o艣膰 za艣lepia, pomy艣la艂. Nie pozwoli, by tak si臋 sta艂o, jego umys艂 b臋dzie pracowa艂 na pe艂nych obrotach.
Nacisn膮艂 guzik, winda ruszy艂a. Kiedy wysiada艂, wzrok mia艂 ponury. ale ch艂odny. Recepcjonistka natychmiast wybieg艂a zza biurka i ruszy艂a w jego kierunku, jednak Mick, kt贸ry czeka艂 na sofie, by艂 szybszy.
- No, no, ch艂opie, niez艂e masz biuro.
- Mnie te偶 si臋 podoba. Prosz臋 na razie nie 艂膮czy膰 rozm贸w, dobrze? - zwr贸ci艂 si臋 do recepcjonistki. - Chyba 偶e zadzwoni 偶ona. Chod藕, Mick.
- Bardzo ch臋tnie. Licz臋 na wycieczk臋 z przewodnikiem. S膮dz膮c po rozmiarach recepcji, potrwa to kilka tygodni.
- Na razie musi ci wystarczy膰 m贸j gabinet. Za chwil臋 mam wa偶ne spotkanie.
- Pracu艣 z ciebie. - Id膮c za Roarkiem przeszklonym korytarzem, Mick zerka艂 to na panoram臋 Manhattanu, to na obwieszone dzie艂ami sztuki 艣ciany. - Jezu, cz艂owieku, czy to autentyki?
Roarke zatrzyma艂 si臋 przed podw贸jnymi czarnymi drzwiami wiod膮cymi do jego prywatnego kr贸lestwa i lekko si臋 u艣miechn膮艂.
- Chyba nie handlujesz ju偶 dzie艂ami sztuki?
Mick szeroko si臋 u艣miechn膮艂.
- Handluj臋 wszystkim, co wpadnie mi w r臋ce, ale na twoje nie mam ochoty. Chryste, a pami臋tasz, jak zrobili艣my Muzeum Narodowe w Dublinie?
- Pewnie. Dziwne, ale moich pracownik贸w te historie nigdy nie bawi艂y - odpar艂 Roarke, otwieraj膮c przed przyjacielem drzwi.
- Ci膮gle zapominam, 偶e ostatnio 偶yjesz w zgodzie z prawem. Naj艣wi臋tsza Panienko! - Mick wszed艂 do gabinetu i stan膮艂 jak wryty.
Oczywi艣cie sam niejedno ju偶 widzia艂 i s艂ysza艂, wi臋c wiedzia艂, 偶e plotki na temat maj膮tku Roarke鈥 a nie s膮 przesadzone. Dom go oszo艂omi艂, ale na to, co zobaczy艂 w jego miejscu pracy, nie by艂 przygotowany.
Gabinet by艂 ogromny. Widok roztaczaj膮cy si臋 za trzycz臋艣ciowymi oknami okaza艂 si臋 prawie tak doskona艂y jak dzie艂a sztuki zdobi膮ce wn臋trze. Sam sprz臋t elektroniczny wart by艂 fortun臋. A wszystko to, pocz膮wszy od wielkich mi臋kkich dywan贸w, poprzez ogromne ilo艣ci drewna uzupe艂nione niewielk膮 ilo艣ci膮 szk艂a, antyczne i nowoczesne meble, a偶 po supernowoczesne centrum komunikacyjne i informatyczne, wszystko nale偶a艂o do jego przyjaciela z dzieci艅stwa, z kt贸rym kiedy艣 razem biegali po cuchn膮cych uliczkach Dublina.
- Napijesz si臋 czego艣? Mo偶e kawy?
Mick g艂o艣no wypu艣ci艂 powietrze.
- Kawy? Innym razem.
- Wobec tego ja, poniewa偶 mam jeszcze du偶o pracy, pij臋 kaw臋, tobie proponuj臋 szklaneczk臋 irlandzkiej whisky. - Roarke podszed艂 do l艣ni膮cej szafki, w kt贸rej znajdowa艂 si臋 pe艂ny barek.
Nala艂 Mickowi drinka, po czym zleci艂 autokucharzowi przygotowanie ma艂ej czarnej kawy.
- Za z艂odziejsk膮 dusz臋. - Mick podni贸s艂 szklank臋. - Mo偶e nie jest dzi艣 dla ciebie najwa偶niejsza, ale z pewno艣ci膮 od niej si臋 zacz臋艂o.
- To prawda. Co robi艂e艣 przez ca艂y dzie艅?
- To i owo. Zwiedza艂em miasto. - Mick spacerowa艂, rozgl膮daj膮c po gabinecie. Otworzy艂 ciemne drzwi i a偶 zagwizda艂 na widok przestronnej 艂azienki. - Brakuje tylko nagiej kobitki. Pewnie nie zam贸wisz towarzystwa dla starego kumpla, co?
- Nigdy nie zajmowa艂em si臋 handlem 偶ywym towarem - powiedzia艂 Roarke, siadaj膮c z kaw膮 za biurkiem. - Nawet ja nie zszed艂em poni偶ej pewnego poziomu.
- Fakt. Oczywi艣cie nigdy nie musia艂e艣 p艂aci膰 za upojn膮 noc, to si臋 zdarza wi臋kszo艣ci 艣miertelnik贸w. - Mick podszed艂 do biurka i nie czekaj膮c na zaproszenie, rozsiad艂 si臋 wygodnie na krze艣le naprzeciwko przyjaciela.
Dopiero teraz w pe艂ni to do niego dotar艂o. Zrozumia艂, 偶e dziel膮 ich nie tylko lata i mi艂e. Cz艂owiek, kt贸ry zarz膮dza艂 tym imperium, w niczym nie przypomina艂 ma艂ego ch艂opca, z kt贸rym kiedy艣 razem krad艂.
Roarke mia艂 wra偶enie, 偶e w glosie przyjaciela us艂ysza艂 rozgoryczenie.
- Nie mam 偶adnych krewnych, Mick. Naprawd臋 ciesz臋 si臋, 偶e odnalaz艂em starego druha.
Mick kiwn膮艂 g艂ow膮.
- To dobrze. Wybacz, 偶e pos膮dzi艂em ci臋 o co艣 wr臋cz przeciwnego. Jestem pod wra偶eniem, ale prawd臋 m贸wi膮c, nie zazdroszcz臋 ci tego wszystkiego, czego si臋 przez ten czas dorobi艂e艣.
- Um贸wmy si臋, 偶e to by艂 艂ut szcz臋艣cia. Je艣li rzeczywi艣cie chcesz pozwiedza膰, mog臋 ci zorganizowa膰 wycieczk臋. Za chwil臋 mam spotkanie, ale potem m贸g艂bym ci臋 odwie藕膰 do domu.
- Jasne, ch臋tnie. Musz臋 ci powiedzie膰, 偶e wygl膮dasz na faceta, kt贸remu dobrze by zrobi艂o kilka piw w pubie. Masz to wypisane na twarzy.
- Straci艂em przyjaciela. Zamordowano go dzi艣 po po艂udniu.
+ Przykro mi. To niebezpieczne miasto. I niebezpieczny 艣wiat. Mo偶e odwo艂aj to spotkanie, znajdziemy przytulny pub i po偶egnamy twojego kumpla?
- Nie mog臋, ale dzi臋ki za trosk臋.
Mick kiwn膮艂 g艂ow膮. Czu艂, 偶e Roarke nie ma nastroju do wspomnie艅, wi臋c szybko osuszy艂 szklank臋.
- Wiesz co, je艣li nie masz nic przeciwko, ch臋tnie sobie zwiedz臋 to twoje kr贸lestwo. Potem musz臋 co艣 za艂atwi膰. Spr贸buj臋 si臋 wkr臋ci膰 na pewn膮 wa偶n膮 kolacj臋. Co ty na to?
- Nie ma sprawy.
- Wi臋c chyba tak zrobi臋. Wr贸c臋 p贸藕no. Czy twoja ochrona nie b臋dzie robi膰 problem贸w?
- Summerset si臋 tym zajmie.
- Ten cz艂owiek to prawdziwy skarb. - Mick wsta艂. - Wst膮pi臋 po drodze do 艣w. Patryka i za艣wiec臋 艣wieczk臋 za dusz臋 twojego przyjaciela.
Eve siedzia艂a w sali konferencyjnej i przygl膮da艂a si臋 艣mierci Jonaha Talbota. Ogl膮da艂a i przys艂uchiwa艂a si臋 ka偶demu szczeg贸艂owi. I jeszcze raz.
Atrakcyjny m艂ody m臋偶czyzna usiad艂 za biurkiem i w skupieniu wpatrywa艂 si臋 w monitor komputera. Czyta艂 powie艣膰, robi艂 notatki, sprawnie pos艂uguj膮c si臋 klawiatur膮. W tle z ma艂ych g艂o艣nik贸w s膮czy艂a si臋 muzyka klasyczna.
Muzyka gra艂a do艣膰 g艂o艣no. Nie us艂ysza艂, 偶e do domu dosta艂 si臋 morderca, kt贸ry w艂a艣nie szed艂 korytarzem, a po chwili otworzy艂 drzwi gabinetu.
Jeszcze raz obejrza艂a ten fragment. Patrzy艂a, jak Talbot zaczyna wyczuwa膰 czyj膮艣 obecno艣膰. Cia艂o instynktownie si臋 napina, g艂owa szybko odwraca si臋 w stron臋 drzwi. Otworzy艂 szeroko oczy. Widzia艂a w nich strach. Nie panik臋, ale niepok贸j, zaskoczenie.
Twarz Yosta idealnie bez wyrazu. Oczy martwe jak u lalki. Z precyzj膮 androida odstawia walizk臋.
- Kim, u diab艂a, jeste艣? Czego chcesz? - Talbot gro藕nym tonem domaga si臋 odpowiedzi. Ludzie prawie zawsze pytaj膮 napastnika o nazwisko i pow贸d, podczas gdy to pierwsze nie ma najmniejszego znaczenia, a drugie jest a偶 nazbyt oczywiste.
Yost nie odpowiada. po prostu rusza w stron臋 Talbota. Jak na m臋偶czyzn臋 tak okaza艂ej postury porusza si臋 zgrabnie i lekko. Jak gdyby przez ca艂e 偶ycie pobiera艂 lekcje ta艅ca, zauwa偶y艂a.
Talbot wstaje i szybko wychodzi zza biurka. Nie zamierza ucieka膰, ale walczy膰. W tym momencie, przez u艂amek sekundy, w martwych oczach pojawia si臋 b艂ysk. Zaczyna si臋 przyjemna cz臋艣膰 pracy.
Pozwa艂a, by Talbot uderzy艂 pierwszy. Krew. Yost u艣miecha si臋 k膮cikami ust i atakuje. J臋ki, chrz臋st 艂amanych ko艣ci, a w tle narastaj膮ce d藕wi臋ki muzyki. Nie trwa to d艂ugo. Ciosy Yosta s膮 zbyt skuteczne, by bawi膰 si臋 z ofiar膮, by traci膰 na to wi臋cej czasu, ni偶 zaplanowa艂. Podk艂ada si臋 Talbotowi, kt贸ry powala go na st贸艂. Przez chwil臋 pozwa艂a mu my艣le膰, 偶e jeszcze mo偶e wygra膰.
Wtedy Yost wsuwa r臋k臋 do kieszeni i wyjmuje strzykawk臋. Ig艂a wbija si臋 tu偶 pod pach膮 Talbota.
Ci膮gle walczy. Przewraca oczami, ale nadal pr贸buje zada膰 ostateczny cios, kt贸rym powali艂by napastnika. Narkotyk m膮ci mu wzrok, parali偶uje m贸zg, spowalnia refleks, w ko艅cu go zupe艂nie obezw艂adnia. Talbot traci przytomno艣膰.
Yost zaczyna bi膰. Powoli, metodycznie. Nie marnuje si艂 i energii. Nie wykonuje 偶adnych zb臋dnych ruch贸w. Porusza lekko ustami. Kiedy muzyka cichnie, okazuje si臋, 偶e nuci.
Ko艅czy艂 masakrowa膰 g艂ow臋, wi臋c wstaje i zaczyna kopa膰 po 偶ebrach. Odg艂os jest wstrz膮saj膮cy.
- Nawet me dosta艂 zadyszki - mrukn臋艂a Eve. - By艂 podniecony. Podoba艂o mu si臋. Lubi swoj膮 prac臋.
Zostawia krwawi膮cego i obola艂ego Talbota na pod艂odze, a sam rozgl膮da si臋 po gabinecie. Dostrzega autokucharza, podchodzi i zamawia szklank臋 wody mineralnej. Spogl膮dn膮wszy, kt贸ra godzina, siada spokojnie i wypija wod臋, znowu sprawdza czas, po czym wstaje i si臋ga do walizki. Wyjmuje z niej srebrn膮 link臋, rozprostowuje w d艂oniach i szarpie, by sprawdzi膰 wytrzyma艂o艣膰.
Widz膮c jego u艣miech, Eve zrozumia艂a, dlaczego sprzedawca ze sklepu jubilerskiego tak si臋 trz膮s艂. Zaciska link臋 wok贸艂 w艂asnej szyi i krzy偶uje ko艅ce, 偶eby si臋 nie zsun臋艂a. Widzia艂a, jak jego twarz robi si臋 czerwona z braku tlenu.
Le偶膮cy na pod艂odze Talbot j臋czy i zaczyna si臋 wierci膰.
Yost zdejmuje marynark臋, ostro偶nie wiesza j膮 na krze艣le. Zdejmuje buty, potem skarpetki. Ka偶d膮 wsuwa do buta. Nast臋pnie zrzuca spodnie. Uk艂ada w kanty, 艂膮czy nogawki i odk艂ada na bok.
Podchodzi do Talbota, zrywa z niego spodenki i kiwa z zadowoleniem g艂ow膮. 艣ciska go, jak gdyby sprawdza艂 reakcj臋 mi臋艣ni.
Nie jest jeszcze w pe艂ni podniecony. Jedn膮 r臋k膮 delikatnie zaciska na swojej szyi link臋, drug膮 wykonuje kilka gwa艂townych ruch贸w, doprowadzaj膮c si臋 do wzwodu.
Kl臋ka mi臋dzy nogami Talbota, pochyla si臋 i poklepuje go lekko po policzku.
- Jeste艣 tam, Jonah? Chyba nie chcesz tego przespa膰? No, obud藕 si臋. Mam dla ciebie pi臋kny prezent po偶egnalny.
Talbot otwiera przekrwione oko, ale niczego nie widzi.
- Tak lepiej. Poznajesz ten kawa艂ek? To 31 symfonia d - moli Mozarta. Allegro assai. M贸j ulubiony fragment. Tak si臋 ciesz臋, 偶e mo偶emy go razem pos艂ucha膰.
- Bierz, co chcesz - z trudem be艂kocze Talbot. - Zabierz wszystko, co chcesz.
- Och, to bardzo mi艂o z twojej strony. Taki mia艂em zamiar. Prosz臋 bardzo, rusz si臋. - Chwyta Talbota za biodra i podnosi wielkimi r臋kami.
Gwa艂t jest powolny i brutalny. Eve zmusi艂a si臋, 偶eby znowu obejrze膰 ten fragment, cho膰 napawa艂 j膮 odraz膮, cho膰 jej 偶o艂膮dek si臋 buntowa艂, a w gardle zamar艂 b艂agalny krzyk.
Patrzy艂a, widzia艂a ten moment, kiedy si臋 zatraci艂. Odrzuci艂 w ty艂 g艂ow臋, a na jego szyi b艂ysn臋艂a linka. Okrzyk zwyci臋stwa zag艂uszy艂 muzyk臋 i j臋k Talbota.
Jego cia艂em wstrz膮sa orgazm. Twarz si臋 rozpromienia, a w oczach pojawia si臋 b艂ysk rozkoszy. Trz臋sie si臋, sapie, w ko艅cu jedn膮 r臋k膮 opiera si臋 mi臋dzy 艂opatkami Talbota, a drug膮 sobie pomaga. Po chwili dochodzi do siebie.
Oczy mu b艂yszcz膮, kiedy zdejmuje link臋 i zak艂ada na szyj臋 Talbota. Wzrok ma bystry, kiedy krzy偶uje ko艅ce i poci膮ga. Cia艂em Talbota wstrz膮sa dreszcz, palce zaciskaj膮 si臋 na szyi, pr贸buj膮c rozlu藕ni膰 drut, pi臋ty wbijaj膮 si臋 w pod艂og臋.
Przynajmniej ta cz臋艣膰 nie trwa zbyt d艂ugo. Morderca tym razem jest szybki.
Gdy ko艅czy, jego oczy s膮 r贸wnie martwe jak oczy ofiary.
Spokojnie odwraca Talbota, ogl膮da nieruchome cia艂o, a nast臋pnie delikatnie zdejmuje kolczyk. Zamyka trofeum w d艂oni i stop膮 obraca cia艂o twarz膮 do pod艂ogi.
Nagi, b艂yszcz膮cy od potu, odwraca si臋, zbiera swoje ubrania teczk臋 i wychodzi. Prawdopodobnie kieruje si臋 do 艂azienki na pierwszym pi臋trze, gdzie nie ma kamer. W gabinecie pojawia si臋 dok艂adnie osiem minut p贸藕niej. Czysty, ubrany, z teczk膮 w d艂oni. Nie ogl膮daj膮c za siebie, opuszcza dom.
- Koniec projekcji poleci艂a Eve. Wstaj膮c, us艂ysza艂a westchnienie Peabody, w kt贸rym uczucie ulgi pomiesza艂o si臋 ze wsp贸艂czuciem. - Kilkakrotnie sprawdza艂 czas - zacz臋艂a analiz臋. - Musia艂 mie膰 wszystko dok艂adnie rozplanowane. Porusza艂 si臋 pewnie, co znaczy, 偶e znal dom. Albo by艂 tam ju偶 wcze艣niej, by膰 mo偶e si臋 w艂ama艂, albo zdoby艂 plan. Podejrzewam, 偶e wiedzia艂 o spotkaniu Talbota z dziewczyn膮. Na zapisie wida膰 czas, wiemy, 偶e wszed艂 do budynku punkt trzynasta. Wyszed艂 dok艂adnie po pi臋膰dziesi臋ciu minutach. Dziesi臋膰 minut przed um贸wionym lanczem. Gdyby nie dziewczyna, nie wiadomo, kiedy zainteresowano si臋 jego znikni臋ciem. Yost zostawi艂 drzwi otwarte, 偶eby szybciej znaleziono zw艂oki. Nie ma powodu, 偶eby ukrywa艂 morderstwo przed 艣wiatem. Cz艂owiek, kt贸ry go wynaj膮艂, chce, 偶eby wszyscy jak najszybciej si臋 o tym dowiedzieli.
Podesz艂a do tablicy, na kt贸rej wisia艂y g艂贸wnie zdj臋cia Darlene French, a teraz tak偶e Jonaha Talbota.
- Z tego, co wiemy lub podejrzewamy, Yost pope艂ni艂 oko艂o czterdziestu morderstw, ale po raz pierwszy, w przypadku Talbota, mamy zarejestrowany ca艂y akt. To co艣 nowego, wy艂om w zachowaniu. Yost prawdopodobnie me widzia艂, 偶e domowe kamery wszystko filmuj膮. Powinien by艂 to sprawdzi膰.
- Robi si臋 niechlujny - wtr膮ci艂 McNab. - Pr臋dzej czy p贸藕niej wszyscy wpadaj膮 w rutyn臋 i przestaj膮 dba膰 o szczeg贸艂y.
- Mo偶e to i niechlujstwo, a na pewno nowa informacja do profilu. Arogancja. Nie chcia艂o mu si臋 sprawdza膰. Nie uwzgl臋dni艂 tego na li艣cie czynno艣ci, jakie musi wykona膰. Nie przejmuje si臋 nami. Traktuje nas jak natr臋tne pch艂y, kt贸rych mo偶na si臋 pozby膰 jednym pstrykni臋ciem zanim zd膮偶膮 ugry藕膰. Kupi艂 cztery linki.
Mamy cztery potencjalne ofiary. To jaka艣 wi臋ksza robota dla jednego klienta. Wed艂ug naszej ewidencji, jak dot膮d najwi臋ksza w karierze Yosta. Stawia nam wyzwanie, balansuje na granicy zdemaskowania. Facet czuje si臋 bezkarny. Mo偶e nawet niezniszczalny.
- Podejrzewam, 偶e za to zlecenie dostanie co najmniej dziesi臋膰 do dwunastu milion贸w dolar贸w. - Feeney podrapa艂 si臋 po brodzie. - Dzia艂a bardzo szybko, w tym tempie wype艂ni warunki kontraktu w ci膮gu tygodnia. Dostanie za to ca艂kiem poka藕n膮 sum臋.
- . Nigdy dot膮d nie wykonywa艂 tylu zlece艅 w tak kr贸tkim czasie - zauwa偶y艂a Eve.
- Mo偶e po tym kontrakcie chce przej艣膰 na emerytur臋 albo przynajmniej zrobi膰 sobie d艂u偶sze wakacje. Zmieni sobie twarz i zaszyje si臋 w jakim艣 luksusowym miejscu.
- Wakacje - duma艂a g艂o艣no Eve, wpatruj膮c si臋 w zdj臋cie Yosta wisz膮ce na tablicy. - Nigdy nie uderza艂 cztery razy w tej samej okolicy, kolejne zlecenia nie mia艂y ze sob膮 nic wsp贸lnego, zawsze wybiera艂 daty i miejsca. - Przez chwil臋 zbiera艂a my艣li. - Pracuje od dwudziestu pi臋ciu lat albo d艂u偶ej. Uwa偶a to za swoj膮 prac臋. Dwadzie艣cia pi臋膰, trzydzie艣ci lat i emerytura. Zgadza si臋. Ale mo偶e te偶 my艣le膰 o wakacjach. Wi臋kszo艣膰 zawodowc贸w po wykonaniu wi臋kszych zlece艅 decyduje si臋 na wakacje. Na pewno wszystko ju偶 zaplanowa艂. On zawsze planuje.
- A dok膮d pojecha艂by Roarke?
Eve gwa艂townie odwr贸ci艂a g艂ow臋 i marszcz膮c czo艂o, spojrza艂a na Peabody.
- O co ci chodzi?
- Jak wynika z profilu psychologicznego, Yost postrzega siebie jako dobrze prosperuj膮cego biznesmena. Ma wyszukany gust. Lubi drogie przedmioty, sta膰 go na wszystko, co najlepsze. Jedyna znana mi osoba, kt贸ra pasuje do tego opisu, to Roarke. Je艣li mia艂by zrobi膰 sobie przerw臋 po jakiej艣 wa偶niejszej sprawie, dok膮d by pojecha艂?
- Dobrze pomy艣lane. - Eve pokiwa艂a z uznaniem g艂ow膮, zastanawiaj膮c si臋 nad wyborem, jakiego dokona艂by jej m膮偶. - Jest w艂a艣cicielem po艂owy tego cholernego 艣wiata. To zale偶y. Gdyby szuka艂 samotno艣ci, wyjecha艂by sam w towarzystwie kilku android贸w do prowadzenia domu. Miasto odpada, szuka艂by relaksu, nie stymulacji. Profil wskazuje, 偶e Yost jest wi臋kszym samotnikiem od Roarke'a. Zarezerwowa艂, a mo偶e nawet kupi艂 sobie jaki艣 luksusowy dom z dobrze zaopatrzon膮 piwniczk膮 i wszystkimi wygodami. Na podstawie danych, jakie zgromadzili艣my, niczego nie znajdziemy. To szukanie ig艂y w stogu siana. - Jej zaci艣ni臋te usta powoli wykrzywi艂y si臋 w u艣miechu. - My艣l臋, 偶e to idealne zadanie dla federalnych. Niech si臋 pom臋cz膮 nad tym tropem, a my zajmiemy si臋 muzyk膮. Rozpozna艂 ten utw贸r Mozarta, kt贸ry lecia艂 w tle. Zna艂 dok艂adny tytu艂, nawet sobie nuci艂. Peabody, zaczniesz sprawdza膰 najdro偶sze karnety operowe, balet, symfonie i tego typu przeintelektualizowane formy rozrywki. Bilety dla jednej osoby. Na pewno chodzi sam. McNab, ty skoncentrujesz si臋 na zakupach. Za got贸wk臋. P艂yty z muzyk膮 klasyczn膮. Yost to kolekcjoner.
Eve, m贸wi膮c, przemierza艂a sal臋 rytmicznym krokiem. Jej my艣li zacz臋艂y si臋 wreszcie uk艂ada膰 w logiczny ci膮g.
- Potrzebne nam wyniki z laboratorium. Zaraz poszukam Dickheada. Ciekawe, czy ekipa znalaz艂a co艣 w 艂azience, w rurach odp艂ywowych. Wzi膮艂 prysznic, ale myd艂o dla go艣ci pozosta艂o nietkni臋te. Nasz skrupulatny socjopata nosi w teczce w艂asne myd艂o i szampon. Za艂o偶臋 si臋, 偶e to nie s膮 byle kosmetyki, przypuszczalnie mamy jeszcze jeden trop. Feeney, wr贸膰 do przeszukiwania danych na temat linki. Porozmawiaj z kuzynami, a ja pop臋dz臋 Dickheada.
- Tak jest. - Kiedy Feeney wstawa艂, odezwa艂 si臋 sygna艂 jego komunikatora. - Chwileczk臋. - Odszed艂 na bok, by swobodnie porozmawia膰.
- Pani porucznik? - zacz膮艂 niepewnie McNab. - Zastanawia艂em si臋 nad.., nie wiem, jak to delikatnie powiedzie膰. Podczas gwa艂tu Yost zawija drut wok贸艂 swojej szyi, 偶eby sobie ul偶y膰. Za艂o偶臋 si臋, 偶e cho膰 facet s艂ucha Mozarta i zna si臋 na winach, na pewno ma co艣 wsp贸lnego z pornografi膮, mo偶e nawet z licencjonowanymi kobietami do towarzystwa. Mo偶e kt贸ra艣 zwr贸ci艂a uwag臋 na tak膮 dewiacj臋 seksualn膮? Skoro jest samotnikiem, to zapewne robi to w domu, mo偶e nawet kr臋ci filmy wideo, robi hologramy. Do tego potrzebne jest odpowiednie oprogramowanie. Co艣 takiego mo偶na kupi膰 w legalnych sklepach. Ale ja mam wra偶enie, 偶e jego interesuje ci臋偶szy materia艂, twarda pornografia, a to ju偶 jest towar czarnorynkowy.
- Widz臋, 偶e si臋 orientujesz w temacie - skomentowa艂a Peabody.
- Kiedy艣 zajmowa艂em si臋 dewiacjami, no wiesz... - Lekko si臋 zmiesza艂 pod jej spojrzeniem, ale szybko wr贸ci艂 do Eve. - M贸g艂bym p贸j艣膰 tym 艣ladem. Sama pani powiedzia艂a, 偶e to kolekcjoner. Na czarnym rynku maj膮 pornosy, kt贸re uchodz膮 za filmy artystyczne. Od tego zaczn臋.
- McNab, czasami mnie zaskakujesz. Bierz si臋 za to.
- Peabody, chcesz poogl膮da膰 艣wi艅skie filmy? - szepn膮艂, a Eve, dla w艂asnego 艣wi臋tego spokoju, uda艂a, 偶e tego nie s艂ysza艂a.
- Sukinsyn - rzuci艂 Feeney, chowaj膮c komunikator do kieszeni. - Mamy co艣. Przeszukiwa艂em podobne przypadki, ale w czasie, kt贸ry chodzi艂o, nic takiego nie mia艂o miejsca ani w Londynie, ani nawet w Anglii. Na wszelki wypadek wrzuci艂em do komputera te dane w r贸偶nych wariacjach i prosz臋, znalaz艂em. Uderzy艂.
- Gdzie?
- W Kornwalii, na wybrze偶u. Policja znalaz艂a w zatoce dwa cia艂a. W fatalnym stanie.., no... w wodzie. Wiecie, oni tam jeszcze maj膮 prawdziw膮 przyrod臋, wi臋c wok贸艂 nich zal臋g艂y si臋 takie r贸偶ne 偶yj膮tka. Ofiary zosta艂y uduszone, ale nie znaleziono 偶adnego narz臋dzia zbrodni, dlatego wyszukiwarka nie wskaza艂a tego przypadku. Poza tym lokalne media powiadomi艂y o zaj艣ciu dopiero dwa miesi膮ce p贸藕niej.
- Dlaczego uwa偶asz, 偶e to Yost?
- Pasuje data, bo w ko艅cu uda艂o si臋 ustali膰 czas zgonu. No i typ morderstwa. Obie ofiary, m臋偶czyzn臋 i kobiet臋, brutalnie pobito, szczeg贸lnie w okolicy twarzy. Obie dosta艂y zastrzyk uspokajaj膮cy i zosta艂y zgwa艂cone. M贸j cz艂owiek odnalaz艂 zdj臋cia z sekcji i por贸wna艂 obra偶enia szyi. Z tego, co uda艂o mu si臋 odtworzy膰, to pasuj膮. Turysta, kt贸ry znalaz艂 cia艂a, nie czeka艂 na przyjazd policji. Mo偶liwe, 偶e to on zabra艂 linki.
- Czy zidentyfikowano ofiary?
- Tak. To para drobnych przemytnik贸w. Mieli tam baz臋, w domku nad morzem. Zbadam dok艂adniej t臋 spraw臋. Porozmawiam z inspektorem, kt贸ry prowadzi艂 艣ledztwo.
- Dobra. Je艣li znajdziesz co艣 nowego, natychmiast prze艣lij na m贸j domowy komputer. Ten trop te偶 podrzuc臋 federalnym. Mo偶e przestan膮 za mn膮 艂azi膰 i zajm膮 si臋 jak膮艣 uczciw膮 robot膮. To wszystko na dzi艣. Spotykamy si臋 jutro o 贸smej rano u mnie w domu. W razie czego od razu si臋 ze mn膮 kontaktujcie.
Odnalaz艂a Dickiego i od razu przypar艂a go do muru. Pr贸bowa艂 si臋 wykr臋ci膰, skomli艂, ale nie ust膮pi艂a. Najpierw go postraszy艂a, potem przekupi艂a butelk膮 jamajskiego rumu, dzi臋ki czemu ich przyja藕艅 na nowo od偶y艂a. Przyrzek艂, 偶e zajmie si臋 spraw膮 rur odp艂ywowych w pierwszej kolejno艣ci.
Potem z艂o偶y艂a raport Whitneyowi, kt贸ry zgodzi艂 si臋, by przekaza艂a wybrane dane agentom federalnym Stowe i Jacoby'emu. Tak jak si臋 spodziewa艂a, szef wyznaczy艂 jej konferencj臋 prasow膮, kt贸ra mia艂a si臋 odby膰 nast臋pnego dnia o drugiej trzydzie艣ci.
Eve rozmy艣la艂a na ten temat, wracaj膮c na g贸r臋 do swojego biura. Kiedy dotar艂a na miejsce, skontaktowa艂a si臋 ze Stowe.
Na ekranie pojawi艂a si臋 twarz zdenerwowanej agentki.
- Pani porucznik, dlaczego musz臋 si臋 dowiadywa膰 z medi贸w tym, 偶e pope艂niono morderstwo i podejrzewa si臋 Sylyestra Yosta?
- Dlatego, 偶e wie艣ci si臋 szybko rozchodz膮, agentko Stowe, a ja by艂am zaj臋ta. Teraz chc臋 ci przekaza膰 naj艣wie偶sze informacje na temat tego ostatniego, zdarzenia. Je艣li zamierzasz dalej zrz臋dzi膰, nie marnuj mojego czasu.
- Powinni艣cie byli zawiadomi膰 mnie lub mojego koleg臋, zanim zabezpieczono miejsce zbrodni.
- Nie przypominam sobie, 偶ebym dosta艂a taki rozkaz na pi艣mie. Dzwoni臋 przez zwyczajn膮 uprzejmo艣膰 i mam wra偶enie, 偶e traktuje si臋 mnie niezbyt uprzejmie.
- Wsp贸艂praca...
- Je艣li chcesz wsp贸艂pracowa膰, to zamknij si臋 i s艂uchaj. - Eve urwa艂a, czekaj膮c, a偶 Stowe opanuje wzburzenie. - Mam informacje, kt贸re mog膮 pom贸c w waszym dochodzeniu, w moim zreszt膮 te偶.
- Uwa偶am, 偶e wasza agencja szybciej sobie z tym poradzi. Chcecie ubi膰 ze mn膮 interes, prosz臋 bardzo. Za dwadzie艣cia minut b臋d臋 w centrum, w klubie Down and Dirty. Przynie艣cie co艣 na wymian臋.
Wy艂膮czy艂a si臋, nim Stowe zd膮偶y艂a cokolwiek odpowiedzie膰.
Tak na wszelki wypadek by艂a w Down and Dirty ju偶 po kwadransie.
Kiedy wesz艂a, wytatuowany czarnosk贸ry 艂ysy olbrzym z b艂yszcz膮c膮 jak kula do kr臋gli g艂ow膮 u艣miechn膮艂 si臋 szeroko, co wcale nie doda艂o mu urody.
- Cze艣膰, bia艂a kobieto.
- Cze艣膰, czarny m臋偶czyzno.
Cho膰 by艂o jeszcze za wcze艣nie na typow膮 klientel臋 klubu, w kt贸rym wszystkie dziewczyny pracowa艂y nago, przy stolikach siedzia艂o kilku go艣ci, a na scenie znudzona tancerka potrz膮sa艂a imponuj膮cym biustem w rytm mechanicznej muzyki.
Klub nale偶a艂 do wysokiego, dobrze zbudowanego m臋偶czyzny. nosz膮cego przydomek Crack, kt贸ry zajmowa艂 si臋 r贸wnie偶 przywo艂ywaniem do porz膮dku bardziej irytuj膮cych klient贸w, studzeniem rozgrzanych g艂贸w i 艂amaniem ko艣ci.
Znikn膮艂 na chwil臋 za barem, by przygotowa膰 czarn膮 jak smo艂a kaw臋.
- Dawno nie widzia艂em u nas twojego suchego ty艂ka. Zacz膮艂em za tob膮 t臋skni膰 - powiedzia艂, podaj膮c Eve fili偶ank臋 paruj膮cego napoju.
- Crack, m贸j drogi, rozczulasz mnie. - 艁yk kawy wystarczy艂, by jej przesz艂o. Zastanawia艂a si臋, czy jej prze艂yk w og贸le zdo艂a si臋 po tym zregenerowa膰. - Zamierzam si臋 tu spotka膰 z dwoma typkami z FBI.
By艂 tak zniesmaczony, 偶e u艣miechni臋ta czaszka, kt贸r膮 mia艂 wytatuowan膮 na policzku, zdawa艂a si臋 paskudnie wykrzywia膰.
- Skarbie, dlaczego mi to robisz? Po co sprowadzasz tu federalnych?
- Chc臋 im pokaza膰 najwi臋ksze atrakcje naszego wspania艂ego miasta. - Roze艣mia艂a si臋. - Zale偶y mi na tym, 偶eby te waszyngto艅skie cwaniaki zobaczy艂y, jak wygl膮da prawdziwe 偶ycie.
- Mam si臋 nimi zaj膮膰?
- No nie, wystarczy, 偶eby艣 na nich gro藕nie spojrza艂. Postaraj si臋 偶eby ci臋 d艂ugo wspominali. Och, i podaj im tak膮 sam膮 kaw臋.
Crack wyszczerzy艂 w u艣miechu 艣nie偶nobia艂e z臋by.
- Z艂o艣liwa j臋dza z ciebie.
- Dopiero teraz zauwa偶y艂e艣? Masz tu co艣, czego nie powinni widzie膰?
- Nie... na razie jest czysto. - Jego wzrok pow臋drowa艂 w stron臋 wej艣cia. - Mmm, wi臋cej bia艂ego mi臋sa. Bielusie艅kie jak 艣nieg. Czy oni w og贸le zatrudniaj膮 kolorowych?
- Pewnie, ale zaraz ich wybielaj膮. Crack, spadaj - mrukn臋艂a, odwracaj膮c si臋 do swoich go艣ci. - Witam agent贸w.
- Pani porucznik, mi艂e miejsce pani wybra艂a. - Jacoby, marszcz膮c nos, dok艂adnie obejrza艂 sto艂ek, na kt贸rym zamierza艂 usi膮艣膰.
- To m贸j drugi dom. Napijecie si臋 kawy? Ja stawiam.
- W膮tpi臋, 偶eby w takiej norze podawali kaw臋.
- Nazywasz m贸j lokal nor膮? - Crack pochyli艂 si臋 nad barem i podetkn膮艂 pod nos Jacoby'ego swoj膮 wielk膮 twarz.
- To idiota. - Karen Stowe odwa偶nie stan臋艂a miedzy nimi. - To genetyczne, nic na to nie poradzi. Dzi臋kuj臋, ja ch臋tnie si臋 napij臋.
- Zapraszam. - Crack z zaskakuj膮cym spokojem odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 przygotowywa膰 kaw臋. Kiedy po chwili zerkn膮艂 dyskretnie na Eve, dostrzeg艂 w jej oczach zadowolenie.
- Macie co艣 na wymian臋? - zapyta艂a.
- Biuro nie ma zwyczaju handlowania z lokaln膮 policj膮.
- Jacoby, na mi艂o艣膰 bosk膮, zamknij si臋, dobrze? - Stowe zwr贸ci艂a si臋 do Eve: - Mo偶emy usi膮艣膰 przy stoliku?
- Jasne. - Eve wzi臋艂a swoj膮 fili偶ank臋, zaczeka艂a, a偶 Crack poda kaw臋 agentom, po czym zaprowadzi艂a ich do stolika w dalekim k膮cie.
- Zdoby艂am informacje o czym艣, co wygl膮da na robot臋 Yosta. S臋dzia S膮du Najwy偶szego. Znikn膮艂 dwa lata temu.
- Media by szala艂y, gdyby uduszono i zgwa艂cono s臋dziego S膮du Najwy偶szego. Niczego takiego sobie nie przypominam. Moi ludzie te偶 nie natkn臋li si臋 na tak膮 spraw臋.
- Taka polityka. Spraw臋 zatuszowano. Bo s臋dzia nie by艂 sam. Przebywa艂 w towarzystwie nieletniej.
- Nie 偶yje?
- Nie. Z tego, co uda艂o mi si臋 dowiedzie膰, dzieciak by艂 pod wp艂ywem narkotyk贸w. Znaleziono j膮 zwi膮zan膮 i zamkni臋t膮 w pokoju obok. Nie znam jej nazwiska. Nie uda艂o mi si臋 z艂ama膰 zabezpieczenia, ale wygl膮da na to, 偶e s艂u偶by rz膮dowe b艂yskawicznie si臋 ni膮 zaj臋艂y. Prawdopodobnie obj臋to j膮 programem ochrony 艣wiadk贸w. Nie chc膮, 偶eby ma艂a rozpowiada艂a o tym, 偶e pan s臋dzia mia艂 brzydki zwyczaj zabawiania si臋 z dzie膰mi. Oficjalnie podano, 偶e zmar艂 na atak serca, zanim przyby艂a ekipa pogotowia ratunkowego.
Nie藕le.
- Twoja kolej.
Eve kiwn臋艂a g艂ow膮, pr贸buj膮c ukry膰 u艣miech zadowolenia, jaki wywo艂a艂 widok Jacoby'ego, kt贸ry po pierwszym 艂yku kawy nagle zrobi艂 si臋 zielony jak jej s艂u偶bowy w贸z. Oczy zasz艂y mu 艂zami, a kiedy zacz膮艂 si臋 krztusi膰, poda艂a jego kole偶ance wszystkie dane.
- W ci膮gu godziny mo偶emy mie膰 akta od Brytyjczyk贸w - powiedzia艂a Stowe. - Powinni艣my bez problemu namierzy膰 tego turyst臋. Uwa偶am, 偶e wakacje i emerytura to dobry trop. Nasze dane si臋 zgadzaj膮. Nigdy nie uderzy艂 wi臋cej ni偶 dwa razy w tym samym miejscu. Je艣li planuje tu cztery ataki, b臋dzie chcia艂 odpocz膮膰. Na pocz膮tek moi ludzie nad tym popracuj膮, zobaczymy, co znajd膮. B臋d臋 chcia艂a porozmawia膰 z twoim m臋偶em.
- Da艂am ci dwa fanty za jeden. Nie naci膮gaj struny.
Jacoby, odzyskawszy nieco przytomno艣膰, pochyli艂 si臋 nad stolikiem.
- Mo偶emy go w to wmiesza膰, Dallas. I nie potrzebujemy twojego pozwolenia.
- Tylko spr贸buj, a zje ci臋 na 艣niadanie. Pos艂uchaj - Eve zwr贸ci艂a si臋 do Stowe - gdyby co艣 o tej sprawie wiedzia艂, gdyby co艣 przysz艂o mu do g艂owy, na pewno by mi powiedzia艂. Zna艂 Jonaha Talbota, przyja藕nili si臋, czuje si臋 odpowiedzialny. Je艣li zaczniesz go dr臋czy膰, wszystko zepsujesz, a niczego si臋 od niego dowiesz. Mam osobiste powody, 偶eby tego faceta dopa艣膰. Roarke tak偶e. Pomo偶e mi rozwi膮za膰 t膮 zagadk臋, b臋dzie ze mn膮 pracowa艂, b臋dzie pracowa艂 dla nowojorskiej policji, ale nie b臋dzie pracowa艂 z wami.
- Zrobi to, je艣li go o to poprosisz.
- Mo偶liwe, ale ja go nie poprosz臋. Bierzcie, co wam da艂am, i zacznijcie szuka膰. To du偶o wi臋cej, ni偶 uda艂o wam si臋 dowiedzie膰 do tej pory. - Eve odsun臋艂a si臋 od sto艂u i wsta艂a. Zanim odesz艂a, spojrza艂a znacz膮co na agent贸w. - Pozw贸lcie, 偶e co艣 wam wyja艣ni臋. Spr贸bujcie ruszy膰 Roarke鈥 a, a b臋dziecie mie膰 ze mn膮 do czynienia. Je艣li jakim艣 cudem uda wam si臋 ze mn膮 wygra膰, on was 偶ywcem ugotuje. Do ko艅ca 偶ycia b臋dziecie si臋 zastanawia膰, co, do cholery, sta艂o si臋 z wasz膮 jak偶e obiecuj膮c膮 karier膮. Pracujcie ze mn膮, a uziemimy tego sukinsyna. Mo偶ecie m贸wi膰, 偶e to wasza zas艂uga, mam to gdzie艣. Ale nie zbli偶ajcie si臋 za moimi plecami do Roarke'a, bo was zniszcz臋. - Odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie, pomaszerowa艂a w stron臋 baru i rzuci艂a na lad臋 kilka 偶eton贸w za kaw臋.
- Dajesz w dup臋, bia艂a kobieto.
- Nawet jeszcze nie zacz臋艂am.
Kiedy Eve wysz艂a, Stowe odetchn臋艂a z ulg膮.
- No i co, ca艂kiem nie藕le nam posz艂o?
- Za kogo ona si臋 uwa偶a, ta lokalna pinda? 呕eby tak nas traktowa膰! - Jacoby by艂 mocno obra偶ony.
- To dobra policjantka - zgasi艂a go Stowe. Chryste, mia艂a ju偶 do艣膰 tego kretyna. Niestety, by艂 jej biletem do zespo艂u pracuj膮cego nad spraw膮 Yosta. - Broni swojego osobistego i zawodowego terytorium.
- Dobre policjantki nie wychodz膮 za m膮偶 za kryminalist贸w.
Stowe przez chwil臋 patrzy艂a na niego w milczeniu.
- Prawdziwy kretyn z ciebie - rzek艂a w ko艅cu. - Nie skomentuj臋 tych twoich idiotycznych uwag. Je艣li nawet istniej膮 jakie艣 podejrzenia co do wcze艣niejszej dzia艂alno艣ci Roarke'a, nikt, 偶adna agencja nigdy niczego mu nie udowodni艂a. Nie ma dokumentacji, nie ma dowod贸w, nie ma niczego, co 艂膮czy艂oby go jakimkolwiek przest臋pstwem. Chodzi o to, Jacoby, 偶e facet jest ofiar膮. On o tym wie, ona o tym wie i my o tym wiemy, wi臋c we藕 na wstrzymanie.
By艂 na tyle zdenerwowany, 偶e zanim zorientowa艂 si臋, co robi, upi艂 spory 艂yk kawy.
- Po czyjej jeste艣 stronie? - spyta艂.
- Pr贸buj臋 sobie przypomnie膰 i zdaje mi si臋, 偶e po stronie prawa i porz膮dku. A lokalna pinda na pewno o tym nie zapomina.
- A g贸wno. Co艣 przed nami ukrywa. Wie wi臋cej.
- O rany, Jacoby, zacznij wreszcie my艣le膰. - Sarkazm Stowe by艂 zbyt wyra藕ny. - Oczywi艣cie, 偶e co艣 ukrywa. Na jej miejscu post臋powaliby艣my dok艂adnie tak samo. Powiedzia艂a nam prawd臋. Sprzeda艂a nam 艣wietne tropy. Musimy zobaczy膰, dok膮d na zaprowadz膮. I m贸wi艂a serio, 偶e nie dba o to, kto zgarnie laury za przyskrzynienie Yosta. - Odsun臋艂a nietkni臋t膮 kaw臋 i wsta艂a.
Szkoda, 偶e ja nie mog臋 tego powiedzie膰. Szkoda, 偶e nie mog臋 powiedzie膰, 偶e mnie to nic nie obchodzi.
Po powrocie do domu Eve zamierza艂a uda膰 si臋 prosto do swojego gabinetu, by odebra膰 wiadomo艣ci przes艂ane przez wsp贸艂pracownik贸w i sprawdzi膰 trop podrzucony przez federalnych.
Tu偶 za drzwiami jej plany si臋 zmieni艂y. Nie zdziwi艂a si臋, widz膮c w holu Summerseta. Ju偶 od dawna zaczyna艂a i ko艅czy艂a dzie艅 od wymiany z艂o艣liwo艣ci z kamerdynerem.
Otworzy艂a usta, by mu doci膮膰, ale tym razem Summerset j膮 ubieg艂.
- Roarke jest na g贸rze.
- No i co z tego? Mieszka tu.
- Jest bardzo poruszony.
Poczu艂a skurcz 偶o艂膮dka. 呕adne z nich nie zwr贸ci艂o uwagi, 偶e kiedy zacz臋艂a zdejmowa膰 sk贸rzan膮 kurtk臋, Summerset nie tylko jej pom贸g艂, ale z szacunkiem przewiesi艂 sobie okrycie przez rami臋.
- A Mick?
- Nie ma go w domu.
- To dobrze. Nie b臋dzie przeszkadza艂. Kiedy Roarke wr贸ci艂?
- Jakie艣 p贸艂 godziny temu. Rozmawia艂 przez wideofon, ale nie wchodzi艂 do swojego gabinetu. Jest w g艂贸wnej sypialni.
Kiwn臋艂a g艂ow膮 i ruszy艂a schodami w g贸r臋.
- Zajm臋 si臋 nim.
- Nie w膮tpi臋 - mrukn膮艂 Summerset.
Znalaz艂a m臋偶a w sypialni. Sta艂 przy ogromnym oknie wychodz膮cym na ton膮cy w wiosennych kwiatach ogr贸d i rozmawia艂 przez przeno艣ny zestaw.
- Je艣li m贸g艂bym pani w czym艣 pom贸c... je艣li tylko potrafi臋..
S艂uchaj膮c odpowiedzi, otworzy艂 okno i wychyli艂 si臋, jak gdyby nagle zabrak艂o mu powietrza.
- Nam r贸wnie偶 go brakuje, pani Talbot. Bardzo za nim t臋sknimy. Wszyscy go tu lubili i szanowali. Mam nadziej臋, 偶e to pani pomo偶e. Nie - powiedzia艂 po chwili. - Na razie nie wiadomo. To prawda. Prosz臋 mi pozwoli膰 zrobi膰 to dla pani i rodziny.
Milcza艂 przez d艂u偶szy czas. Eve mia艂a za sob膮 wystarczaj膮co du偶o rozm贸w z krewnymi ofiar, by wiedzie膰, jak bardzo roz偶alona i za艂amana jest w tej chwili matka Talbota.
I Roarke.
- Tak, oczywi艣cie - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. - Prosz臋 si臋 ze mn膮 skontaktowa膰, je艣li tylko b臋d臋 m贸g艂 co艣 dla pani zrobi膰. Naturalnie... Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. Do widzenia, pani Talbot.
Nie odwracaj膮c si臋 od okna, zdj膮艂 z g艂owy s艂uchawki. Milcza艂 Eve podesz艂a do niego, obj臋艂a go w pasie i wtuli艂a si臋 w jego plecy.
Wyczu艂a jego napi臋cie.
- Matka Jonaha.
- S艂ysza艂am.
- Dzi臋kowa艂a za pomoc, za to, 偶e znalaz艂em czas, by osobi艣cie z艂o偶y膰 jej kondolencje. - M贸wi艂 cicho, zbyt cicho. Nie kryl sarkazmu. - Oczywi艣cie nie wspomnia艂em, 偶e gdyby nie pracowa艂 dla mnie, nadal by 偶y艂.
- Mo偶e masz racj臋, ale...
- G贸wno, nie mo偶e. - Z艂ama艂 s艂uchawki i wyrzuci艂 przez okno Jego gwa艂towny ruch zaskoczy艂 Eve; odsun臋艂a si臋 na krok, ale szybko odzyska艂a r贸wnowag臋. Kiedy si臋 odwr贸ci艂, by艂a gotowi stawi膰 mu czo艂o.
- Nic mu nie zrobi艂. Nic poza tym, 偶e pracowa艂 dla mnie. Ta samo jak ta m艂oda pokoj贸wka. Tylko dlatego ich pobi艂, zgwa艂ci艂 a w ko艅cu odebra艂 im 偶ycie. Odpowiadam za ludzi, kt贸rzy dla mnie pracuj膮. Ilu jeszcze? Ilu jeszcze zginie tylko dlatego, 偶e ich zatrudni艂em?
- W艂a艣nie o to mu chodzi. 呕eby艣 zw膮tpi艂 w siebie i zacz膮艂 si臋 obwinia膰.
Gniew, o kt贸rym m贸wi艂 Feeney, zacz膮艂 bra膰 nad nim g贸r臋. narasta艂, by艂 coraz bardziej intensywny.
- No to mu si臋 uda艂o.
- Dajesz mu to, czego chce - zacz臋艂a spokojnie. - Je艣li si臋 dowie, 偶e ci臋 dotkn膮艂, b臋dzie chcia艂 wi臋cej.
- I co wtedy? - Podni贸s艂 zaci艣ni臋te w pi臋艣ci d艂onie. - Mog臋 walczy膰 z przeciwnikiem, kt贸ry mnie atakuje. Poradzi艂bym sobie w ten czy inny spos贸b. Ale jak mam teraz walczy膰? Ty wiesz, ilu ludzi dla mnie pracuje?
- Nie.
- Ja te偶 nie wiedzia艂em, ale dzi艣 sprawdzi艂em. Policzy艂em, wiesz, 偶e jestem w tym najlepszy. Miliony. Da艂em mu wyb贸r, miliony do wyboru.
- Nie, Roarke. - Podesz艂a do m臋偶a i delikatnie pog艂adzi艂a go po ramionach. - Dobrze wiesz, 偶e niczego mu nie da艂e艣. On sam bierze. Pope艂nisz b艂膮d, oddaj膮c mu cz臋艣膰 siebie. On nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, 偶e ci臋 ma.
- Je艣li si臋 dowie, mo偶e przyjdzie do mnie.
- Mo偶e. Te偶 o tym pomy艣la艂am i bardzo mnie to martwi. - G艂aska艂a jego ramiona, nie艣wiadomie pr贸buj膮c go uspokoi膰. - Boj臋 si臋 tego, kiedy my艣l臋 sercem. Gdy pracuj臋 g艂ow膮, ten plan nie gra. Jemu nie zale偶y na twojej 艣mierci. On chce ci臋 zrani膰. Rozumiesz, o czym m贸wi臋? Chce ci臋 z艂ama膰, chce zada膰 ci b贸l... o to mu chodzi.
- W jakim celu?
- Tego musimy si臋 dowiedzie膰. Dowiemy si臋. Usi膮d藕.
- Nie chc臋 siada膰.
- Usi膮d藕 - powt贸rzy艂a, zdobywaj膮c si臋 na ch艂odny, nieznosz膮cy sprzeciwu ton, jakim sam tak cz臋sto pos艂ugiwa艂 si臋 w rozmowach z Eve.
Kiedy jego oczy zab艂ys艂y, odwr贸ci艂a si臋, by nala膰 mu kieliszek brandy. Przez chwil臋 zastanawia艂a si臋, czy nie doda膰 艣rodka uspokajaj膮cego, ale w ko艅cu zrezygnowa艂a, bo wiedzia艂a, 偶e zaraz by si臋 domy艣li艂. Mog艂aby spr贸bowa膰 poda膰 mu go na si艂臋, wla膰 do gard艂a, tak jak on jej to kiedy艣 zrobi艂, uzna艂a jednak, 偶e nie poradzi艂aby sobie.
A wtedy oboje byliby w艣ciekli.
- Jad艂e艣 co艣?
By艂 zbyt strapiony, by rozbawi艂a go niespodziewana zamiana r贸l. Westchn膮艂 niecierpliwie.
- Nie. Mo偶e by艣 tak wr贸ci艂a do swojej pracy?
- Mo偶e by艣 tak przesta艂 si臋 upiera膰? - Postawi艂a brandy na stole, przed sof膮, i za艂o偶y艂a r臋ce na biodra. - Usi膮dziesz czy sama mam ci臋 posadzi膰? Chwila zapas贸w mog艂aby ci dobrze zrobi膰. Jestem gotowa.
- Nie mam nastroju do walki. - Nie mia艂 nastroju ani do walki, ani do dyskusji. - Ekran, start - wydal polecenie, siadaj膮c.
- Ekran, stop. - Zareagowa艂a natychmiast. - 呕adnych medi贸w.
- Ekran, start. - Jego oczy b艂ysn臋艂y gniewnie. - Je艣li nie chcesz ogl膮da膰, to sobie id藕.
- Ekran, stop.
- Pani porucznik, st膮pa pani po grz膮skim gruncie.
Skierowa艂 swoj膮 z艂o艣膰 na ni膮 i o to jej chodzi艂o. Jeszcze nie zamieni艂 si臋 w sopel lodu, jeszcze nie, pomy艣la艂a. Ale to mia艂o si臋 wkr贸tce zmieni膰.
- Jako艣 sobie poradz臋.
- Wi臋c rad藕 sobie gdzie艣 indziej. Nie potrzebuj臋 twojej brandy, twojego towarzystwa ani twoich porad.
- Dobrze. Sama wypij臋. - Nienawidzi艂a brandy. - Porady zachowam dla siebie, ale nigdzie nie p贸jd臋 - powiedzia艂a, siadaj膮c mu na kolanach.
Wzi膮艂 j膮 pod pachy i posadzi艂 obok siebie.
- Wi臋c ja to zrobi臋.
Zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋.
- Nie, nie zrobisz tego. Czy to taki problem, 偶e mam ochot臋?
Wypu艣ci艂 g艂o艣no powietrze, ale w ko艅cu si臋 podda艂 i opar艂 czo艂o ojej g艂ow臋.
- Dzia艂asz mi na nerwy. Nie wiem, dlaczego jeszcze ci臋 tu trzymam.
- Ja te偶. Chocia偶... - Musn臋艂a ustami jego usta. - Mo偶e dlatego. To ca艂kiem mi艂e. - Wplot艂a pa艂ce w jego w艂osy, odchyli艂a mu g艂ow臋 w ty艂 i zacz臋艂a ca艂owa膰, d艂ugo i spokojnie.
- Eve - wyszepta艂 do jej ust.
- Pozw贸l. - Delikatnie i mi臋kko ca艂owa艂a jego policzek. - Pozw贸l mi. Kocham ci臋.
Nie mog艂a patrze膰, jak cierpi, nie mog艂a znie艣膰, 偶e tak si臋 zamartwia. B臋d膮 razem pracowa膰 i walczy膰, ale w tym momencie zale偶a艂o jej tylko na tym, by odzyska艂 spok贸j.
By艂 taki silny. Jego si艂a imponowa艂a jej, ale i stanowi艂a wyzwanie. Jeszcze nigdy jego mi臋艣nie nie by艂y tak napi臋te jak teraz. Ostro偶nie masowa艂a mu ramiona i plecy, podczas gdy jej usta pr贸bowa艂y go uwie艣膰.
Kiedy delikatnie zacisn臋艂a z臋by na jego wardze, zauwa偶y艂a, jak bardzo si臋 kontroluje. Niepokoi艂o j膮 to, ale jednocze艣nie dawa艂o poczucie bezpiecze艅stwa. Chcia艂a wyzwoli膰 jego s艂abo艣膰, a gniew zamieni膰 w po偶膮danie.
D艂onie Eve w臋drowa艂y pod jego koszul膮, powoli odpinaj膮c guziki. Pochyli艂a si臋, by poca艂owa膰 ods艂oni臋te cia艂o, dotkn膮膰 ustami tam, gdzie tak mocno, lecz wci膮偶 zbyt jednostajnie bi艂o serce Roarke'a.
- Uwielbiam tw贸j smak. - R臋ce zn贸w pow臋drowa艂y ku jego ramionom.
Usiad艂a na kolanach m臋偶a, a kiedy spojrza艂a mu w oczy i zauwa偶y艂a, 偶e ich gniewny b艂臋kit zasnuwa si臋 mg艂膮 ciemnego pragnienia, jej krew zacz臋艂a kr膮偶y膰 szybciej.
Okaza艂o si臋, 偶e si臋 myli艂a. Roarke nie by艂 jeszcze gotowy. Jego gniew nie os艂ab艂 na tyle, by mo偶na go by艂o ukoi膰 delikatnym g艂askaniem i cichymi westchnieniami.
Nie odrywaj膮c od niego wzroku, rozpi臋艂a pasek od kabury i rzuci艂a bro艅 na pod艂og臋. Rozpi臋ta bluzk臋, zsun臋艂a j膮 z ramion. Pod spodem mia艂a obcis艂膮 bawe艂nian膮 podkoszulk臋. Zauwa偶y艂a, jak wzrok Roarke'a zatrzymuje si臋 na jej piersiach. Sutki jej stwardnia艂y, cho膰 nawet ich nie dotkn膮艂.
Nie zrobi艂 tego. Wiedzia艂, 偶e w chwili, w kt贸rej pod palcami poczu艂by cia艂o Eve, 艂a艅cuch by p臋k艂, a on straci艂by nad sob膮 panowanie. By艂 na siebie w艣ciek艂y, bo przecie偶 chcia艂a go pocieszy膰. Opanowa艂 si臋 i 艂agodnie dotkn膮艂 jej policzka.
- Chod藕 do 艂贸偶ka.
U艣miechn臋艂a si臋, a w jej u艣miechu nie by艂o niczego pocieszaj膮cego.
- Zr贸bmy to tutaj. - Wyprostowa艂a si臋, zdj臋艂a podkoszulk臋 rzuci艂a j膮 na bok.
Wsun臋艂a palce w jego w艂osy i przylgn臋艂a do niego ca艂ym cia艂em.
- We藕 mnie - za偶膮da艂a, wpijaj膮c si臋 w jego usta.
Przesta艂 si臋 kontrolowa膰. W jednej chwili by艂a pod nim, przygwo偶d偶ona gwa艂townym pchni臋ciem. Zatraci艂 si臋. Po艂o偶y艂 na niej r臋ce i 艂apczywie, nieostro偶nie zacz膮艂 wprowadza膰 na szczyt.
Kiedy krzykn臋艂a, wzi膮艂 wi臋cej.
Jego usta zamkn臋艂y si臋 na jej piersiach, z臋by delikatnie zacisn臋艂y si臋 na sutkach, sprawiaj膮c, 偶e przeszy艂y j膮 rozkoszne dreszcze. Zach臋caj膮co wypr臋偶y艂a podniecone cia艂o, wbijaj膮c paznokcie w plecy Roarke'a. R臋ce i nogi pl膮ta艂y si臋, kiedy gor膮czkowo pozbywali si臋 ubra艅.
Spocone cia艂a.
W m贸zgu Roarke'a obraz Eve zaj膮艂 miejsce miotaj膮cej nim w艣ciek艂o艣ci. My艣la艂 ju偶 tylko o niej. O swojej partnerce, o jej smuk艂ym, zwinnym ciele. Kr膮g艂o艣ci doskonale do niego pasowa艂y. Wype艂nia艂y ka偶de wg艂臋bienie. Pi臋kna jasna sk贸ra, tak delikatna g艂adka, ociera艂a si臋 o jego napr臋偶one mi臋艣nie. Tak cudownie smakowa艂a, kiedy ogarn膮艂 j膮 p艂omie艅 nami臋tno艣ci. Jego krew wrza艂a.
By艂a rozpalona, gor膮ca i wilgotna. Kiedy wsun膮艂 w ni膮 palce, unios艂a biodra. Pragn膮艂 zobaczy膰, jak osi膮ga rozkosz, chcia艂 poczu膰, jak eksploduje. Nale偶a艂a tylko do niego.
Jej oddech stawa艂 si臋 coraz szybszy i ci臋偶szy, cia艂o wygi臋艂o si臋 艂uk. Topnia艂a w jego d艂oniach. Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, nie potrafi艂 zdoby膰 si臋 na delikatno艣膰. Ich usta si臋 spotka艂y, a kiedy czu艂, 偶e jest na granicy, gwa艂townie zag艂臋bi艂 si臋 w Eve, daj膮c jej nieopisan膮 rozkosz.
Ale on ci膮gle my艣la艂 o tym samym. Chc臋 wi臋cej. Ogarn臋艂y j膮 spazmy, a wtedy uni贸s艂 jej nogi i wszed艂 w ni膮 jeszcze g艂臋biej. Cho膰 wzrok mu si臋 m膮ci艂, widzia艂 w jej oczach b艂ysk po偶膮dania. Widzia艂 w nich w艂asne odbicie.
- Jestem w tobie .. - . wyszepta艂 dysz膮cym g艂osem, doprowadzaj膮c do szale艅stwa. - Ca艂y, cia艂em, sercem, dusz膮. Zatopiona w odm臋cie zmys艂贸w, z trudem zdo艂a艂a wypowiedzie膰 to, co tak bardzo pragn膮艂 us艂ysze膰. Chwyci艂a go za nadgarstki, by nie uroni膰 ani jednego uderzenia jego pulsu.
- Chod藕. Teraz. B臋d臋 z tob膮.
Wtuli艂 twarz w jej w艂osy i podda艂 si臋 nami臋tnemu pulsowi.
Eve straci艂a poczucie czasu. Nie wiedzia艂a, jak d艂ugo trwa艂o, zanim odzyska艂a przytomno艣膰 umys艂u. Kiedy w ko艅cu zdo艂a艂a przypomnie膰 sobie, jak si臋 nazywa, Roarke ci膮gle jeszcze by艂 na niej. Jego serce wci膮偶 wali艂o jak oszala艂e, ale cia艂o powoli si臋 uspokaja艂o.
Zsun臋艂a d艂o艅 po jego plecach i pieszczotliwie klepn臋艂a go w po艣ladek.
- Czuj臋, 偶e za jakie艣 dziesi臋膰, pi臋tna艣cie minut b臋d臋 chcia艂a troszk臋 pooddycha膰.
Podni贸s艂 g艂ow臋, a po chwili namys艂u grzecznie opar艂 si臋 na 艂okciach. Mia艂a wypieki na twarzy, przymkni臋te oczy i lekko wykrzywi艂a usta.
- Wygl膮dasz na zadowolon膮 z siebie.
- A co, nie powinnam by膰? Z ciebie te偶 jestem ca艂kiem zadowolona.
Pochyli艂 si臋 i musn膮艂 ustami do艂eczek w jej brodzie.
- Dzi臋kuj臋.
- Nie musisz mi dzi臋kowa膰 za seks. Jeste艣my ma艂偶e艅stwem.
- Nie chodzi mi o seks, cho膰 nawiasem m贸wi膮c, wart jest owacji. Dzi臋kuj臋 za to, 偶e mnie rozumiesz. I za to, 偶e... si臋 o mnie troszczysz.
- Mam praktyk臋 w rozgryzaniu twojej drugiej strony. - Odgarn臋艂a mu w艂osy z czo艂a. - Lepiej si臋 czujesz?
- Tak. - Usiad艂, podnosz膮c j膮 ze sob膮. - Zosta艅my tak jeszcze przez chwil臋 - wymrucza艂, sadowi膮c j膮 sobie na kolanach.
- Jak tak dalej p贸jdzie, to zn贸w sko艅czymy w poziomie.
- Hm, zach臋caj膮ca perspektywa. - Jego w艣ciek艂o艣膰 jeszcze nie opad艂a, ale wyra藕nie ostyg艂a. Potrafi艂 nad ni膮 zapanowa膰. - Niestety, mamy co艣 do zrobienia. Pani porucznik, czy znowu b臋dziemy si臋 k艂贸ci膰 o to, 偶ebym m贸g艂 z pani膮 nad tym pracowa膰? Zepsujemy taki mi艂y nastr贸j?
Przez chwil臋 milcza艂a.
- Nie chc臋 si臋 k艂贸ci膰. Nie, nie zaczynaj od nowa. Pozw贸l mi doko艅czy膰. - Spojrza艂a mu w oczy. - Nie chc臋 tego ze wzgl臋d贸w osobistych. Jaka艣 cz臋艣膰 mnie choleruje si臋 o ciebie boi. I martwi. Policjantka, kt贸ra tkwi we mnie, wie jednak. 偶e im bardziej si臋 w to zaanga偶ujesz, tym bardziej b臋dziesz m贸g艂 pom贸c i tym szybciej zamkniemy spraw臋. Kobieta i 偶ona nie ma szans przeciwko policjantce, zw艂aszcza 偶e ci膮gle naciskasz.
- A je艣li ci powiem, 偶e lepiej sobie z tym poradz臋, kiedy zaanga偶uj臋 si臋 w 艣ledztwo? Wiem, 偶e wtedy b臋dzie inaczej bola艂o.
- Tak. - Przez chwil臋 si臋 zastanawia艂a. - Tak, chyba o tym wiem. We藕miemy prysznic, co艣 zjemy, a potem zapoznam ci臋 z regulaminem.
- Nigdy nie lubi艂em tego s艂owa - powiedzia艂, kiedy wsta艂a. Regulamin.
Parskn臋艂a 艣miechem.
- Jest jeszcze co艣.
Kiedy ubrani usiedli przy stole, by zje艣膰 spaghetti z owocami morza, postanowi艂a okre艣li膰 warunki.
- Whitney zgodzi艂 si臋, 偶eby艣 oficjalnie wszed艂 w sk艂ad zespo艂u dochodzeniowego jako cywilny ekspert. Z tym stanowiskiem wi膮偶膮 si臋 nie tylko pewne przywileje i obowi膮zki, ale i skromne wynagrodzenie.
- Jak skromne?
Nabi艂a ma艂偶a na widelec.
- Mniej, ni偶 zap艂aci艂e艣 za najta艅sz膮 z twoich sze艣ciuset par but贸w. - W艂o偶y艂a ma艂偶a do ust. - Dostaniesz identyfikator...
- Odznak臋?
- Nie roz艣mieszaj mnie. Zwyczajn膮 plakietk臋 ze zdj臋ciem. Nie dostaniesz broni.
- Nie szkodzi, przecie偶 mam w艂asn膮.
- Zamknij si臋. B臋dziesz mia艂 dost臋p do informacji dotycz膮cych sprawy. O ich ujawnieniu zadecyduje inspektor prowadz膮cy. Tak si臋 sk艂ada, 偶e to ja.
- Bardzo wygodnie.
- Twoim obowi膮zkiem b臋dzie wykonywanie rozkaz贸w, w przeciwnym razie uprawnienia zostan膮 natychmiast cofni臋te. I znowu le偶y to w gestii inspektora prowadz膮cego. Taki mamy regulamin.
- Zawsze zastanawia艂em si臋, ile stron ma ten wasz regulamin.
- Za pyskowanie i lekcewa偶enie inspektora prowadz膮cego zostan膮 wyci膮gni臋te konsekwencje.
- Kochanie, ju偶 nie mog臋 si臋 doczeka膰.
U艣miechn臋艂a si臋 szyderczo, cho膰 bardzo pragn臋艂a pokaza膰 mu, jak si臋 cieszy, 偶e zn贸w jest sob膮.
- W toku 艣ledztwa inspektor prowadz膮cy i zesp贸艂 dochodzeniowy mo偶e za偶膮da膰 dost臋pu do niekt贸rych twoich dokument贸w.
- To zrozumia艂e.
- W porz膮dku. - Zjad艂a do ko艅ca spaghetti. - Bierzmy si臋 do roboty.
- Tylko tyle? To ca艂y regulamin?
- Reszty dowiesz si臋 na bie偶膮co. Chod藕my do mnie. Zapoznasz si臋 z najnowszymi danymi.
Praca z Roarkiem zawsze by艂a przyjemna, bo rozumia艂 natur臋 gliny. I nie mia艂o dla Eve znaczenia, 偶e zawdzi臋cza艂 to swoim wcze艣niejszym do艣wiadczeniom, polegaj膮cym g艂贸wnie na nabijaniu policji w butelk臋.
Nie musia艂a mu niczego t艂umaczy膰, co zaoszcz臋dzi艂o im sporo czasu.
- Nie powiedzia艂a艣 FBI wszystkiego. Na pewno si臋 domy艣laj膮.
- Racja. I musz膮 si臋 z tym pogodzi膰.
- Zaczn膮 si臋 zastanawia膰, podejrzewa膰, 偶e rozszyfrowa艂a艣 Yosta w nieca艂y tydzie艅, podczas gdy oni m臋cz膮 si臋 nad t膮 spraw膮 od ponad roku. To im si臋 nie spodoba.
- Tak, zaraz z tego powodu p臋knie mi serce.
- Pani porucznik, gdzie pani 偶y艂ka wsp贸艂zawodnictwa?
- Tym razem federalni, je艣li im tak bardzo zale偶y, mog膮 sobie przypisywa膰 zwyci臋stwo. Yost i tak b臋dzie wiedzia艂, kto go uziemi艂. To mi wystarczy. Zlekcewa偶yli znaczenie narz臋dzia zbrodni. W profilu psychologicznym tak bardzo podkre艣laj膮 jego obsesj臋 na punkcie detali, zauwa偶yli, 偶e post臋puje wed艂ug utartego wzorca zachowa艅, a jednak przeoczyli tak wa偶ny szczeg贸艂.
- Nie s膮dzisz, 偶e federalni za bardzo koncentruj膮 si臋 na gromadzeniu i przetwarzaniu danych, a zupe艂nie nie kieruj膮 si臋 instynktem? Nie rozwa偶aj膮 potencjalnych mo偶liwo艣ci. - U艣miechn膮艂 si臋, widz膮c zdziwione spojrzenie 偶ony. - Nie m贸wi臋 przez to, 偶e mia艂em z nimi jakie艣 do艣wiadczenia, o kt贸rych chcia艂aby艣 teraz s艂ysze膰.
- Czy偶by? C贸偶, chyba b臋dziemy musieli p贸藕niej o tym porozmawia膰.
- Hm, chodzi mi o to. 偶e kiedy ty analizujesz dane, wyra藕nie polegasz na instynkcie i nigdy nie zapominasz o r贸偶nych opcjach.
- Mo偶liwe. Musisz jednak pami臋ta膰, 偶e niewielu federalnych zwi膮za艂o si臋 z facetem, kt贸rego sta膰 na szampon za pi臋膰 tysi臋cy. Nie maj膮 takiej perspektywy. Nie patrz膮 na 偶ycie jak bogaty, kochaj膮cy luksus hedonista.
- Nie kupuj臋 takich szampon贸w, a ty i tak by艣 sprawdzi艂a ten trop. Zawsze wchodzisz w szczeg贸艂y. Mimo to znam si臋 na ekskluzywnych produktach i dlatego jestem ekspertem.
- Cywilnym - uzupe艂ni艂a. - I nie jeste艣, ale b臋dziesz. Od jutra, dopiero po tym, jak zatwierdzi to Whitney.
- Czekaj膮c na ten wa偶ny moment, chcia艂bym zapozna膰 si臋 dyskietk膮 zabezpieczaj膮c膮 dotycz膮c膮 艣mierci Jonaha.
- Nie.
- Chc臋 zobaczy膰, w co Yost by艂 ubrany i jak to na nim wygl膮da艂o. Widzia艂em dyskietk臋 z hotelu. Wtedy mia艂 na sobie najlepszych brytyjskich projektant贸w.
- Jakim cudem, patrz膮c na zapis z dyskietki, rozpoznajesz, kto projektowa艂 marynark臋?
- Moja droga Eve - z lekkim u艣miechem strzepn膮艂 niewidoczny py艂ek z ramienia jej starej, spranej bawe艂nianej koszulki policyjnej - po prostu dla jednych ludzi moda jest wa偶niejsza ni偶 innych.
- My艣lisz, 偶e to takie istotnie? Swoj膮 drog膮 powinnam by艂a domy艣li膰, 偶e snob bezb艂臋dnie rozszyfruje drugiego snoba. - wyj臋艂a dyskietk臋 z teczki na dokumenty i wsun臋艂a do komputera. - Dobrze si臋 przyjrzyj, jak wchodzi do domu. To musi ci wystarczy膰. I tyle zamierza艂a mu pokaza膰. - Komputer, otw贸rz plik - poleci艂a. - Zacznij od punktu zero, zako艅cz w punkcie pi臋tna艣cie. Poka偶 na ekranie 艣ciennym.
Czekaj... Przetwarzanie fragmentu...
Oboje spojrzeli na ekran. Yost spokojnym krokiem wchodzi艂 na schody domu Jonaha Talbota. W tym momencie obraz si臋 zatrzyma艂.
- Typowo brytyjski garnitur - potwierdzi艂 Roarke. - Buty tak偶e. Walizki nie widz臋 zbyt wyra藕nie. Potrzebne zbli偶enie.
- W porz膮dku, Komputer, powi臋ksz sektor dwana艣cie na dwadzie艣cia dwa. Dziesi臋膰 razy.
Czekaj...
Na ekranie ukaza艂o si臋 zbli偶enie d艂oni trzymaj膮cej walizk臋.
- Nic nowego. Tak偶e brytyjska. Walizka od Whitforda, produkowana i sprzedawana wy艂膮cznie w Londynie. Jestem w艂a艣cicielem tej pieprzonej firmy.
- 艢wietnie. Skoncentrujemy si臋 na londy艅skich sklepach i brytyjskich projektantach.
- Konserwatywnych - dorzuci艂 Roarke. Zmarszczy艂a czo艂o.
- Wydawa艂o mi si臋, 偶e pozuje raczej na artyst臋.
- Peruka i szal ci臋 zmyli艂y, ale tak naprawd臋 gustuje w klasyce. Garnitur wygl膮da na Marleya, ale ten sam prosty model szyje Smythe and Wexyill. Buty prawie na pewno od Canterbury'ego.
Patrzy艂a z niedowierzaniem. Buty jak buty, normalne czarne wsuwane.
- No dobra. Zajmiemy si臋 tym. Komputer, wysu艅 dyskietk臋.
- Komputer, anuluj. Obejrz臋 reszt臋.
- Nie, nie ma potrzeby.
- A jednak zobacz臋 - upar艂 si臋 Roarke. - A mo偶e wolisz, 偶ebym si臋 tym zaj膮艂 kiedy indziej?
- Nie ma sensu, 偶eby艣 przez to przechodzi艂.
- Rozmawia艂em z jego matk膮. Wys艂ucha艂em jej 偶ali. Komputer otw贸rz plik.
Eve zakl臋艂a pod nosem i odwr贸ci艂a si臋. Robi艂a, co mog艂a, aby utrzyma膰 nerwy na wodzy. Wyj臋艂a z barku dwa kieliszki i nala艂a wina. Roarke nie tkn膮艂 brandy, kt贸r膮 mu wcze艣niej przygotowa艂a.
Nie musia艂a ogl膮da膰 nagrania, by prze偶y膰 to jeszcze raz. Cho膰 zamkn臋艂a oczy, nie mog艂a uwolni膰 si臋 od horroru, dok艂adnie widzia艂a ka偶d膮 scen臋. Martwi艂a si臋, 偶e te obrazy b臋d膮 j膮 n臋ka膰 nawet we 艣nie albo, co gorsza, ujrzy siebie jako dziecko. Znowu b臋dzie pobit膮, zakrwawion膮 dziewczynk膮 w brudnym pokoju z migocz膮cym czerwonym 艣wiat艂em.
Kiedy muzyka zacz臋艂a narasta膰, wzi臋艂a kieliszki i wr贸ci艂a mi miejsce, by doko艅czy膰 ogl膮danie u boku m臋偶a.
- Komputer, zatrzymaj. - Glos Roarke'a by艂 zimny jak l贸d. Wpatrywa艂 si臋 w ekran, na kt贸rym wida膰 by艂o nieprzytomnego Jonaha Talbota i jego zab贸jc臋, rozpinaj膮cego koszul臋. - Powi臋ksz obraz, segment trzydzie艣ci na czterdzie艣ci dwa. - Kiedy komputer wykona艂 polecenie, Roarke kiwn膮艂 g艂ow膮. - Na mankiecie wida膰 male艅ki znaczek. To koszula szyta r臋cznie w Londynie, przy Borni Street. Od Finwycka. Komputer, poka偶 dalej.
W milczeniu obejrza艂 zapis do ko艅ca. Jego twarz ani raz nic drgn臋艂a, cho膰 Eve czu艂a, 偶e wszystko si臋 w nim gotuje. Widzia艂a jak gniew stygnie, robi si臋 coraz ch艂odniejszy, a w ko艅cu zamienia si臋 w mro偶膮cy powietrze l贸d.
Kiedy Roarke sko艅czy艂, podszed艂 do komputera, wyj膮艂 dyskietk臋 i po艂o偶y艂 na biurku. Przez chwil臋, nie trwa艂o to zbyt d艂ugo, zbiera艂 w sobie.
- Wybacz, niepotrzebnie nalega艂em, 偶eby to teraz obejrze膰. Zmusi艂em ci臋, 偶eby艣 to jeszcze raz prze偶y艂a. Nigdy nie zrozumiem, to znosisz, jakim cudem, dzie艅 po dniu, 艣mier膰 za 艣mierci膮, z sobie z tym rad臋.
- T艂umacz臋 sobie, 偶e w ko艅cu go dorw臋, 偶e go powstrzymam, dopilnuj臋, by trafi艂 tam, gdzie ju偶 nigdy nie b臋dzie m贸g艂 nikogo krzywdzi膰.
- To nie wystarczy. To za ma艂o. - Napi艂 si臋 wina, pr贸buj膮c jak i g艂臋biej ukry膰 gniew i 偶al, pozostawiaj膮c sobie tylko zimn膮 zaciek艂o艣膰. - Na r臋ce mia艂 szwajcarski zegarek, tak jak mo偶na t by艂o spodziewa膰. Wielofunkcyjny rolex. Sam taki nosz臋. tysi膮ce innych os贸b, kt贸rym zale偶y na dok艂adno艣ci w tych prawach. Mog臋 ci pom贸c, bo...
- Jeste艣 w艂a艣cicielem fabryki.
- I kilku wa偶niejszych sklep贸w sprzedaj膮cych ten model - doko艅czy艂. - A tak偶e walizki i buty. Co do ubra艅, musz臋 mie膰 troch臋 wi臋cej czasu. Podejrzewam, 偶e nie obejdzie si臋 bez urz臋dowych podk艂adek, nakaz贸w i tego wszystkiego, czego potrzeba, 偶eby ujawni膰 dane osobowe klienta. Poza tym o tej porze w Londynie sklepy s膮 zamkni臋te.
- Zajm臋 si臋 tym rano. Popracuj nad reszt膮, a ja spr贸buj臋 si臋 czego艣 dowiedzie膰 w sprawie s臋dziego S膮du Najwy偶szego.
Roarke pokiwa艂 g艂ow膮, ale nie ruszy艂 si臋 z miejsca.
- Kaza艂a艣 McNabowi sprawdzi膰 bilety do opery, na koncerty symfoniczne i tym podobne - powiedzia艂, popijaj膮c wino. - Je偶eli natrafi na jakie艣 problemy, daj mi zna膰. Dla mnie to kwestia wideofonu.
- Jasne. Gdyby co艣, zaraz si臋 do ciebie zg艂osz臋.
- A co do czarnorynkowej pornografii i tego typu program贸w, to ci膮gle jeszcze mam kontakty, to znaczy znam kogo艣, kto zna kogo艣... no wiesz.
- Nie, Roarke. Szybko si臋 rozniesie, 偶e w臋szysz w tym 艣rodowisku. Dostawca mo偶e go zaalarmowa膰.
- O to nie musisz si臋 martwi膰. Mog臋 si臋 bez problemu ukry膰, ale je艣li wolisz, zaczekamy, zobaczymy, jak poradzi sobie Ian. M贸j sprz臋t ma wi臋ksze mo偶liwo艣ci, nie zostawia tylu 艣lad贸w - przypomnia艂.
- Nie tym razem. Korzystam z nierejestrowanego komputera, cho膰by tylko analizuj膮c dane, i sama nie potrafi臋 si臋 przed sob膮 usprawiedliwi膰. Tym bardziej nie wiem, jak wyja艣ni膰 to zespo艂owi. Sk膮d wzi臋艂am takie szczeg贸艂owe wyniki? Nie, w tej sprawie trzymamy si臋 regulaminu.
- Ty tu rz膮dzisz - powiedzia艂 Roarke i wyszed艂 do swojego gabinetu, zabieraj膮c ze sob膮 kieliszek z winem.
Kilka ulic dalej, na po艂udnie od centrum, w zagraconym mieszkanku McNab pochyla艂 si臋 nad swoim komputerem. Za jego plecami Peabody, w s艂u偶bowej koszulce i spodniach od munduru, w skupieniu wpatrywa艂a si臋 w monitor jednego z jego komputer贸w.
Facet kolekcjonuje je tak jak inni, na przyk艂ad, hologramy s艂ynnych sportowc贸w, nie mog艂a si臋 nadziwi膰.
Od przegl膮dania stron pornograficznych rozbola艂a j膮 g艂owa, ale nie przerwa艂a pracy. Szuka艂a nazwisk, koncentrowa艂a si臋 na tytu艂ach, odno艣nikach i przydomkach potencjalnych klient贸w, kt贸rzy skorzystali z mo偶liwo艣ci darmowego obejrzenia trzydziestu sekund filmu.
McNab twierdzi艂, 偶e Yost mo偶e kr膮偶y膰 po labiryncie stron internetowych zwi膮zanych z seksem i dokonywa膰 wyboru na podstawie reklam贸wek. Mo偶liwe, 偶e zamawia je on - line. Je艣li jeszcze p艂aci kart膮 kredytow膮, niew膮tpliwie by艂by to prze艂om w dochodzeniu. Ale nawet gdyby tylko chcia艂 przegl膮da膰 p贸艂minutowe filmiki reklamowe, musia艂by si臋 zalogowa膰 i poda膰 sw贸j pseudonim.
Wi臋kszo艣膰 by艂a oczywista i wzbudza艂a u艣miech Peabody.
鈥Napalony pies鈥, 鈥濳utas鈥, 鈥濼wardziel鈥. W膮tpliwe, by Sylyester Yost wybra艂 co艣 tak prymitywnego i g艂upiego.
Wyprostowa艂a si臋, przetar艂a zm臋czone oczy i si臋gn臋艂a po torebk臋, by poszuka膰 proszk贸w przeciwb贸lowych.
McNab odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 masowa膰 jej kark.
- Mo偶e zrobimy sobie przerw臋?
- Za偶yj臋 co艣 od b贸lu g艂owy i rozprostuj臋 nogi.
Wsta艂a i kr臋c膮c ramionami, posz艂a do kuchni po szklank臋 wody.
Wiedzia艂, 偶e odwo艂a艂a randk臋 z Charlesem Monroem, by z nim popracowa膰. McNab by艂 dziwnie zadowolony, 偶e wymuskany facet do towarzystwa dosta艂 na dzi艣 kosza. To nic, 偶e jedynie ze wzgl臋du na prac臋. Mia艂 coraz wi臋ksz膮 ochot臋 odbi膰 na jego 艣licznej twarzy podeszw臋 swojego buta. Kt贸rego艣 dnia...
Jego uwag臋 przyku艂a akcja rozgrywaj膮ca si臋 na ekranie. Zacz膮艂 chichota膰 na widok czterech nagich cia艂 uprawiaj膮cych co艣 w rodzaju zapas贸w. Dwie kobiety i dwaj m臋偶czy藕ni spl膮tani byli w zupe艂nie niewiarygodnej kombinacji.
- Jezus Maria.
- Co? Masz co艣? Co znalaz艂e艣? - Peabody natychmiast przybieg艂a do pokoju, pochyli艂a si臋 nad ekranem, a po chwili, kln膮c pod nosem, uderzy艂a McNaba d艂oni膮 w g艂ow臋. - Do cholery, przesta艅 si臋 wydurnia膰. My艣la艂am, 偶e znalaz艂e艣... - Urwa艂a, oszo艂omiona. - O rany. - To jedyny komentarz, na jaki si臋 zdoby艂a.
Oboje, wpatruj膮c si臋 w to, co dzia艂o si臋 na ekranie, przechylili na bok g艂owy.
- Ta babka musi mie膰 podw贸jne stawy.
- Potr贸jne - zaryzykowa艂 McNab. - A ju偶 na pewno wszyscy maj膮 gumowe kr臋gos艂upy. Nikt normalny nie wygi膮艂by si臋 do takiej pozycji.
Odwr贸cili g艂owy i ich oczy si臋 spotka艂y. Patrzyli na siebie po偶膮dliwie, ale i z wyzwaniem.
- Chyba nie pozwolimy, 偶eby zgraja aktor贸w porno by艂a od nas lepsza? - McNab powoli rozpina艂 jej rozporek.
- Jasne, 偶e nie. To mo偶e bole膰.
- Gliny nie czuj膮 b贸lu.
- Czy偶by? Przekonaj si臋. - 艣miej膮c si臋, poci膮gn臋艂a go na pod艂og臋...
W innej cz臋艣ci miasta Sylyester Yost ko艅czy艂 wieczorny kieliszek brandy i cygaro. W tym czasie jego jedyny android, kt贸rego uaktywni艂 na dok艂adnie dwana艣cie minut, mia艂 uprz膮tn膮膰 nie艂ad panuj膮cy w kuchni i jadalni.
Oczywi艣cie, sam sprawdzi efekt. Nawet najlepiej zaprogramowane androidy czasami nie by艂y w stanie sprosta膰 precyzyjnie sformu艂owanym wymaganiom Yosta. Na kolacj臋 przyrz膮dzi艂 doskonal膮 ciel臋cin臋 w sosie. Zwykle po wykonaniu zlecenia lubi艂 pokr臋ci膰 si臋 po kuchni, uwielbia艂 wdycha膰 smakowite aromaty i kosztowa膰 odpowiednie wino. Niestety, takim przyjemno艣ciom towarzyszy g贸ra brudnych naczy艅. I tu z pomoc膮 przychodzi艂 android. Zamiast nastawia膰 zmywark臋 do naczy艅, Yost wola艂 relaksowa膰 si臋 z kieliszkiem brandy w jednej i cygarem w drugiej d艂oni.
Ubrany w d艂ugi czarny szlafrok z jedwabiu, z na wp贸艂 przymkni臋tymi oczyma rozkoszowa艂 si臋 d藕wi臋kami kwartet贸w smyczkowych Beethovena.
Zawsze uwa偶a艂, 偶e cz艂owiek po ci臋偶kim dniu pracy zas艂uguje na tak膮 chwil臋.
Niebawem chwila ta mia艂a zamieni膰 si臋 w ca艂e dnie, a dnie w tygodnie. Spokojna emerytura ju偶 na niego czeka艂a. C贸偶, pewnie b臋dzie t臋skni艂 za prac膮. Je艣li b臋dzie bardzo t臋skni艂, nic nie stoi na przeszkodzie, by od czasu do czasu przyj膮艂 jakie艣 zlecenie.
Tylko te ciekawe, 偶eby zabi膰 potwora nudy.
Z pewno艣ci膮 jednak, maj膮c muzyk臋 i sztuk臋, b臋dzie si臋 doskonale bawi艂 i cieszy艂 ze swojej samotno艣ci.
Kiedy zaproponowano mu ten kontrakt, potraktowa艂 to jako znak. To zlecenie by艂o doskona艂ym ko艅cem kariery. Nigdy dot膮d nie mia艂 do czynienia z cz艂owiekiem pokroju Roarke i dlatego, ze wzgl臋du na jego mo偶liwo艣ci, m贸g艂 i za偶膮da艂 potr贸jnej stawki za trzy obiekty.
Co do czwartego, pozostawiono mu woln膮 r臋k臋. Je艣li w ci膮gu dw贸ch miesi臋cy od wykonania pierwszego kontraktu zdo艂a zabi膰 samego Roarke, otrzyma wspania艂y bonus w postaci dwudziestu pi臋ciu milion贸w dolar贸w.
C贸偶 za pi臋kna emerytura, pomy艣la艂 z rozmarzeniem.
Nie mia艂 najmniejszej w膮tpliwo艣ci, 偶e wype艂ni ca艂e zlecenie.
To b臋dzie najpi臋kniejszy moment w jego karierze. Od dawna czeka艂 na tak膮 okazj臋.
Eve metodycznie przedziera艂a si臋 przez blokady zabezpieczaj膮ce, pr贸buj膮c dotrze膰 do danych personalnych s臋dziego Thomasa Wernera. Wed艂ug oficjalnego raportu, Werner zmar艂 na atak serca w swoim luksusowym domu na przedmie艣ciach wschodniego Waszyngtonu.
Zidentyfikowanie s臋dziego zaj臋艂o jej sporo czasu, bo dysponowa艂a bardzo sk膮pymi informacjami. Po przeszukaniu archiwum wiadomo艣ci z ubieg艂ej zimy w ko艅cu natrafi艂a na wzmiank臋 o 艣mierci Wernera. Teraz nale偶a艂o znale藕膰 spos贸b, by jako艣 obej艣膰 ustaw臋 o ochronie prywatno艣ci, kt贸ra pozwala艂a osobom o jego pozycji ustrzec si臋 przed poszukiwaczami sensacji. I utrudnia艂a prowadzenie dochodzenia nawet po podaniu odpowiedniego has艂a identyfikacyjnego.
- Ty g艂upi sukinsynu! - rzuci艂a. - Jestem glin膮. Poda艂am ci numer odznaki, kod dost臋pu do akt sprawy i pr贸bk臋 g艂osu. Do ci臋偶kiej cholery, czego jeszcze chcesz?!
- Jaki艣 problem, pani porucznik?
Nie podnios艂a g艂owy, by spojrze膰 na Roarke'a.
- Pieprzona waszyngto艅ska biurokracja. Mam zwr贸ci膰 si臋 z tym zleceniem w godzinach pracy. Do diab艂a, przecie偶 w艂a艣nie pracuj臋!
- Mo偶e m贸g艂bym...
Rzuci艂a mu gro藕ne spojrzenie i pochyli艂a si臋 nad komputerem, zas艂aniaj膮c monitor.
- Nie popisuj si臋.
- Nawet mi to do g艂owy nie przysz艂o.
- Tylko czekasz, 偶eby mi przytrze膰 nosa.
- Ale偶 sk膮d, po prostu chc臋 ci pom贸c. Zignoruj臋 t膮 zniewag臋. Zajmij si臋 list膮 zakup贸w, kt贸r膮 ci przynios艂em, a ja spr贸buj臋 z艂ama膰 twoj膮 nieszcz臋sn膮 blokad臋.
Zlecenie nie mo偶e zosta膰 zrealizowane - obwie艣ci艂 s艂odkim g艂osem komputer. - Dane personalne i medyczne dotycz膮ce s臋dziego Thomasa Wernera s膮 o tej porze niedost臋pne. Prosz臋 spr贸bowa膰 jeszcze raz. Agencja pracuje od poniedzia艂ku do pi膮tku w godzinach 8.00 - 15.00. Prosz臋 dostarczy膰 zlecenie w trzech kopiach i do艂膮czy膰 odpowiedni formularz. Wype艂niaj膮c formularz, nale偶y odpowiedzie膰 na wszystkie pytania. Brak lub niepe艂na odpowied藕 op贸藕ni procedur臋. Zlecenia z艂o偶one przez osoby nie - upowa偶nione nie b臋d膮 zrealizowane. Nale偶y poda膰 potwierdzony kod identyfikacyjny. Czas oczekiwania na realizacj臋 zlecenia - trzy dni robocze.
Ostrze偶enie!!! Pr贸ba wej艣cia do rejestru bez z艂o偶enia odpowiedniego zlecenia i bez podania potwierdzonego kodu identyfikacyjnego jest niezgodna z prawem federalnym i grozi aresztowaniem oraz kar膮 nie mniejsz膮 ni偶 pi臋膰 tysi臋cy dolar贸w lub wi臋zieniem.
- Nie jest zbyt przyjazny. - Roarke westchn膮艂.
Nie odpowiedzia艂a. Wsta艂a, obesz艂a biurko i wzi臋艂a kopi臋, o kt贸rej wspomnia艂. Kiedy zaj膮艂 jej miejsce przed komputerem, posz艂a z list膮 do kuchni pod pretekstem, 偶e przygotuje kaw臋.
Za nic nie b臋dzie patrze膰, jak jej m膮偶 bez najmniejszego wysi艂ku 艂amie blokad臋 i dociera do zabezpieczonych danych.
Opar艂a si臋 o blat i przebiegaj膮c wzrokiem po li艣cie, si臋gn臋艂a do autokucharza po kubek kawy. Zrobi艂 to, co mia艂 tam do zrobienia, zauwa偶y艂a, podkre艣laj膮c wszystkie zakupy za got贸wk臋, jakich dokonano tamtego lutowego dnia.
Pasuje do Yosta, pomy艣la艂a. Jeszcze jedno zakupowe szale艅stwo. Nowa walizka, nowe buty - sze艣膰 par - nowy portfel, cztery sk贸rzane paski, kilka par jedwabnych i kaszmirowych skarpet. W sklepie, kt贸ry zidentyfikowa艂 Roarke, zam贸wi艂 dwie szyte na miar臋 koszule.
Wst膮pi艂 tylko w dwa miejsca. W dw贸ch sklepach wyda艂 ponad trzydzie艣ci tysi臋cy eurodolar贸w.
Roarke dorzuci艂 dane ze sklepu z艂otniczego w Londynie. Jubiler okaza艂 si臋 r贸wnie pomocny jak jego kuzyn z Nowego Jorku i potwierdzi艂, 偶e Yost naby艂 u niego za got贸wk臋 dwie d艂ugo艣ci srebrnej linki.
Nic na zapas. Znowu ta jego pewno艣膰 siebie. Wyra藕nie polega艂 na swoim profesjonalizmie.
Zak艂adaj膮c, 偶e prawid艂owo oszacowano czas zgonu pary przemytnik贸w z Kornwalii, zrobi艂 zakupy na dwa, trzy dni wcze艣niej, po czym ruszy艂 na p贸艂noc, gdzie dokona艂 podw贸jnego morderstwa.
Jak dotar艂 do Kornwalii? - zastanawia艂a si臋 Eve. Czy mia艂 w Londynie samoch贸d? Czy na miejscu wynaj膮艂 dom? A mo偶e zatrzyma艂 si臋 w jakim艣 modnym hotelu, a potem wynaj膮艂 transport? Poci膮g czy samolot?
Poniewa偶 prawie na pewno nie chodzi艂 nigdzie pieszo, liczy艂a, 偶e mo偶e uda si臋 odtworzy膰 plan jego zaj臋膰 podczas pobytu w Anglii.
- Pytanie - powiedzia艂a, wr贸ciwszy do swojego gabinetu. - Czy masz dom w Londynie?
- Tak, ale rzadko z niego korzystam. Zazwyczaj mieszkam w moim prywatnym apartamencie w New Savoy. Maj膮 doskona艂膮 obs艂ug臋.
- A samoch贸d?
- Dwa. W gara偶u.
- Jak d艂ugo jedzie si臋 do Kornwalii?
- Nigdy nie by艂em w Kornwalii, musia艂bym sprawdzi膰 - odpar艂 Roarke, nie patrz膮c na 偶on臋. Siedzia艂 przy jej stanowisku pracy i jak na gust Eve, czu艂 si臋 zbyt swobodnie. - Gdybym wybiera艂 si臋 tak daleko, prawdopodobnie, dla zaoszcz臋dzenia czasu, zdecydowa艂bym si臋 lecie膰 minihelikopterem prosto z biura. No chyba 偶e mia艂bym ochot臋 na wycieczk臋 krajoznawcz膮.
- A je艣li nie chcia艂by艣 si臋 rzuca膰 w oczy?
- W takim przypadku wynaj膮艂bym jaki艣 szybki samoch贸d.
- Te偶 o tym pomy艣la艂am. Do poci膮gu czy samolotu trzeba si臋 jako艣 dosta膰, a i potem, na miejscu, te偶 potrzebny jest 艣rodek transportu. To zbyteczne utrudnienia, a on tego nie lubi. Czy, wed艂ug ciebie, New Savoy to najlepszy hotel w mie艣cie?
- Tak mi si臋 zawsze wydawa艂o.
- Tw贸j?
- Mhm. Chcesz to przejrze膰?
- A je艣li nas aresztuj膮, obci膮偶膮 kar膮 i wtr膮c膮 do wi臋zienia?
- Poprosimy o s膮siednie cele.
- Rany, strasznie 艣mieszne. - Podesz艂a do biurka, pochyli艂a si臋 i przez rami臋 Roarke鈥 a zacz臋艂a przegl膮da膰 dane.
- Potwierdza si臋 ta historia z atakiem serca. Je艣li informacje federalnych s膮 prawdziwe, powinno tu by膰 co艣 wi臋cej.
- Mo偶na wej艣膰 do archiwum szpitala. - Roarke cmokn膮艂 i pochyli艂 lekko g艂ow臋, by podrapa膰 policzek 偶ony. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e to nie jest legalne.
- Skoro mog膮 federalni, mog臋 i ja. Otwieraj.
- Uwielbiam, kiedy tak m贸wisz. - Wystarczy艂o, 偶e nacisn膮艂 jeden klawisz, by na ekranie ukaza艂y si臋 gotowe do skopiowania pliki.
- Zrobi艂e艣 to, zanim ci pozwoli艂am.
- Nie wiem, o czym m贸wisz. Po prostu post臋powa艂em zgodnie z rozkazami inspektora prowadz膮cego 艣ledztwo. Nie przekroczy艂em uprawnie艅 eksperta, nawiasem m贸wi膮c cywilnego, ale je艣li czujesz, 偶e powinna艣 mnie ukara膰...
Pochyli艂a si臋 nad nim jeszcze ni偶ej i ugryz艂a go w ucho.
- Och, dzi臋kuj臋, pani porucznik.
St艂umi艂a 艣miech.
- Z艂amany nos, p臋kni臋ta szcz臋ka, uszkodzone oko, z艂amane cztery 偶ebra i dwa palce, krwotok tu, obrz臋k tam. Sporo tego jak na zawa艂 serca.
- S膮 te偶 艣lady sodomii.
- I to jeszcze za 偶ycia. Przyczyn膮 艣mierci by艂o uduszenie. Federalni mieli racj臋. Skoro ju偶 tu jeste艣my, to mo偶e sprawdzimy, czy dziewczynk臋 poddano badaniom i leczeniu. Ta sama data zg艂oszenia, mniej wi臋cej o tej samej porze, p艂e膰 偶e艅ska, nieletnia. Prawdopodobnie rozpoznano molestowanie seksualne, mog艂a by膰 w szoku. Mo偶e jakie艣 drobne obra偶enia, siniaki, poza tym obecno艣膰 nielegalnych substancji we krwi.
Uruchomi艂 przeszukiwanie, po czym si臋gn膮艂 po jej kubek z kaw膮.
- Co ci to da? - spyta艂. - I tak wiesz, kto zabi艂 Wernera.
- Wszystko jest wa偶ne. Istnieje prawdopodobie艅stwo, 偶e pomaga艂a to zorganizowa膰.
- O, jest - mrukn膮艂 Roarke. - Mollie Newman, p艂ci 偶e艅skiej, lat szesna艣cie. Trafi艂a艣 w dziesi膮tk臋. Nawet ze 艣ladow膮 ilo艣ci膮 Exotica i Zonera.
- Jest jedyn膮 osob膮, o kt贸rej wiemy, 偶e widzia艂a Yosta w akcji i prze偶y艂a.
Zoner. Werner nie m贸g艂 jej tego da膰. Po co zadawa艂by si臋 z na膰panym dzieciakiem? - zastanawia艂a si臋 Eve. To musia艂 by膰 prezent od Yosta.
- Chc臋 odnale藕膰 t臋 Mollie. Nie ma tu gdzie艣 nazwisk rodzic贸w lub opiekun贸w? Freda Newman, matka. Sprawdzimy j膮, mo偶e znajdziemy co艣 ciekawego.
- Eve, twoi przyjaciele z FBI ju偶 maj膮 jej dane i z ca艂膮 pewno艣ci膮 wiedz膮, gdzie jej szuka膰. Podrzucili ci to, 偶eby艣 si臋 zakopa艂a w niepotrzebnej robocie.
- Wiem, ale i tak chc臋 to sprawdzi膰. Chc臋 wiedzie膰, gdzie w Waszyngtonie kupi艂 link臋. Zazwyczaj kupuje w pobli偶u miejsca zbrodni. Zobaczmy, gdzie... - Urwa艂a, bo w tym momencie rozleg艂 si臋 dzwonek 艂膮cza. - Dallas.
- Pani porucznik, zdaje si臋, 偶e mamy co艣 na stronach pornograficznych.
- Peabody, do diab艂a, co ty masz na sobie?!
Jej podw艂adna, rumieni膮c si臋, spojrza艂a na cienki kwiecisty szlafroczek z szafy McNaba, kt贸ry w艂o偶y艂a, by nie kr臋powa艂 jej ruch贸w.
- Yyy... no... to szlafrok.
- Bardzo twarzowy - wtr膮ci艂 si臋 Roarke.
Rumieniec Peabody ogarn膮艂 ca艂膮 twarz. Zmieszana dziewczyna zacz臋艂a si臋 bawi膰 jaskrawor贸偶owymi klapami.
- Och, dzi臋kuj臋, naprawd臋 w艂o偶y艂am go, bo mundur... Nie mog艂am...
- Daruj sobie - uci臋艂a Eve. - Co macie?
- Od tego przegl膮dania stron a偶 mnie oczy rozbola艂y. Notowa艂am pseudonimy. Ludzie, nie uwierzyliby艣cie, jakie krety艅skie ksywy wymy艣laj膮 sobie niekt贸rzy faceci. S膮dz膮c po tym, co znalaz艂am w jego profilu, dosz艂am do wniosku, 偶e nasz ptaszek wybra艂 sobie co艣 bardziej klasycznego. Zacz臋艂am od Srebrny. Po prostu takie...
- Tak, rozumiem. Znalaz艂a艣 jego adres?
- C贸偶, my...
Na ekranie pojawi艂 si臋 McNab, kt贸ry bez ceregieli odepchn膮艂 Peabody na bok. Nie mia艂 na sobie szlafroka. Ani koszuli.
- Tu zacz臋艂a si臋 zabawa. Te zboczki cz臋sto zabezpieczaj膮 swoje dane, zw艂aszcza ci, kt贸rzy maj膮 rodziny i dobrze p艂atn膮 prac臋. Nie chc膮, 偶eby inni wiedzieli, 偶e si臋 podniecaj膮, ogl膮daj膮c pornosy. Ale kiedy zabra艂em si臋 za tego Srebrnego, komputer rozgrza艂 si臋 do czerwono艣ci. Nikt nie robi a偶 takiego halo, i to na legalnych stronach. Serwer przeadresowuj膮cy odsy艂a艂 mnie z Hongkongu do Pragi, z Pragi do Chicago, a stamt膮d do Vegas i tak dalej.
- Streszczaj si臋, McNab, dobrze?
- Nawet nie jestem w po艂owie. Nie ma mowy, 偶ebym na moim sprz臋cie dotar艂 do prawdziwego 藕r贸d艂a. Przenosimy si臋 do biura w elektronicznym. Mam tam lepszy komputer, mo偶e uda si臋 go namierzy膰. Nie mog臋 powiedzie膰, jak d艂ugo to potrwa. Zaraz wychodzimy.
- Nie. Pracujesz od szesnastu, siedemnastu godzin, to wystarczy. - Zapewne nieca艂y ten czas po艣wi臋ci艂 na sprawy natury s艂u偶bowej. - Zosta艅 w domu. Sama nad tym posiedz臋.
- Bez obrazy, pani porucznik, ale do tego trzeba mie膰 spor膮 wiedz臋 techniczn膮. Nie z艂amie pani tych wszystkich zabezpiecze艅, do tego potrzebna jest magia.
Roarke wszed艂 na wizj臋 i w艂膮czy艂 si臋 do rozmowy.
- McNab - powiedzia艂 na przywitanie i to wystarczy艂o.
- No tak, spoko, poradzicie sobie. Zaraz prze艣l臋 to, co mam. Tak jak m贸wi艂em, znale藕li艣my Srebrnego na legalnych stronach. Niekt贸re s膮 ca艂kiem ostre, ale mieszcz膮 si臋 w normie. Na razie nie trafili艣my na nic paskudnego, ale do ko艅ca jeszcze daleko.
- Dobra robota. Zas艂u偶yli艣cie na przerw臋.
- W艂a艣nie sobie zrobili艣my. - Nie opanowa艂 u艣miechu. - Jeste艣my wypocz臋ci i zregenerowani.
- Dzi臋ki za szczero艣膰 - rzuci艂a oschle Eve. - Prze艣lij dane ni domowy komputer Roarke'a. - Przerwa艂a po艂膮czenie i odeszli kawa艂ek, by przemy艣le膰 to, co us艂ysza艂a. - Zostawiam to tobie zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a. - Przerwij, kiedy uznasz, 偶e masz dosy膰.. a rano przeka偶 wszystko Feeneyowi lub McNabowi. Wiem, 偶e masz inne sprawy na g艂owie.
- Jako艣 sobie poradz臋.
- A, zapomnia艂am ci powiedzie膰. Jutro mam konferencj臋 prasow膮. Mo偶e i ty powiniene艣 zwo艂a膰 co艣 takiego?
- Ju偶 to zrobi艂em. Nie martw si臋 o mnie, Eve.
- A kto ci powiedzia艂, 偶e si臋 martwi臋? - Us艂ysza艂a kr贸tki sygna艂 dobiegaj膮cy z gabinetu Roarke'a. - S膮 dane od McNaba.
Dok艂adnie zbada艂a link臋. Teraz, kiedy wiedzia艂a, gdzie i jak szuka膰, wszystko wydawa艂o si臋 proste. Na dzie艅 przed tym, jak Werner dozna艂 鈥瀉taku serca鈥, Yost kupi艂 za got贸wk臋 jedn膮 d艂ugo艣膰. Sklep jubilerski mie艣ci艂 si臋 w Georgetown i od siedem dziesi臋ciu pi臋ciu lat s艂u偶y艂 najbardziej wyrobionym klientom.
Eve wyobrazi艂a sobie, 偶e tamtego dnia Yost zaszed艂 te偶 do kilku innych sklep贸w, by sprawi膰 sobie drobne prezenty. Sprawdzi艂a biura podr贸偶y, firmy zajmuj膮ce si臋 wynajmem luksusowych 艣rodk贸w transportu oraz pi臋膰 najlepszych hoteli w okolicy wschodniego Waszyngtonu.
Poleci艂a, by komputer wyszuka艂 nazwiska figuruj膮ce na wszystkich listach.
W oczekiwaniu na wyniki zrobi艂a sobie jeszcze jedn膮 kaw臋 i postanowi艂a da膰 przem臋czonym oczom chwil臋 odpoczynku. Zawsze si臋 zastanawia艂a, jak ci trutnie z elektronicznego znosz膮 to nieko艅cz膮ce si臋 艣l臋czenie przed komputerami. Przenios艂a si臋 na fotel do spania, zamkn臋艂a oczy i zacz臋艂a si臋 zastanawia膰 nad tym, co ma jeszcze zrobi膰.
Odnale藕膰 sklepy jubilerskie, hotele, firmy wynajmuj膮ce samochody. W Londynie i we wschodnim Waszyngtonie. Postara膰 si臋 o pozwolenie na zlokalizowanie Fredy i Mollie Newman. Pewnie nie dadz膮, ale i tak poprosz臋. Przygotowa膰 si臋 do tej idiotycznej konferencji prasowej. Z艂apa膰 doktor Mir臋 i sprawdzi膰, jak idzie praca nad profilem. Zapyta膰 Feeneya, co z link膮.
Po艣rednicy w handlu nieruchomo艣ciami. Prywatne posiad艂o艣ci.
Tym zajmie si臋 Roarke. Laboratorium. Dorwa膰 Dickheada.
Kostnica. Sprawdzi膰, czy mo偶na przekaza膰 krewnym szcz膮tki Jonaha Talbota.
Lepiej zajrz臋 do Roarke鈥檃. Ciekawe, jak mu idzie. Zajrz臋 do niego minutk臋, postanowi艂a. By艂a to ostatnia my艣l, zanim zapad艂a w sen.
W ciemno艣膰.
Dreszcze. Nie z powodu ciemno艣ci, ale ch艂odu. Strach to zimna jak l贸d sk贸ra okrywaj膮ca jej drobne kruche ko艣ci, dr偶膮ce, tak 偶e prawie s艂yszy ten bezradny, g艂uchy odg艂os.
Nie ma si臋 gdzie schowa膰. Nigdy nie mia艂a. Nie przed nim. Nadchodzi. S艂yszy jego ci臋偶kie, nie艣pieszne kroki, coraz wyra藕niej, ju偶 jest przed jej sypialni膮. Spogl膮da w stron臋 okna i zastanawia si臋, co by by艂o, gdyby tak wsta艂a z 艂贸偶ka, rzuci艂a si臋 w d贸艂 przez okno. Spadaj膮c, by艂aby wolna.
艢mier膰 to wolno艣膰.
Za bardzo si臋 boi. Bardziej boi si臋 spadania ni偶 tego, co za chwil臋 stanie si臋 w jej pokoju.
Ma przecie偶 tylko osiem lat.
Drzwi otwieraj膮 si臋, koszmar w koszmarze, ciemno艣膰 wkracza w ciemno艣膰, jego sylwetka wyra藕nie odcina si臋 od p贸艂mroku korytarza. Posta膰 bez twarzy.
Tatu艣 wr贸ci艂 do domu. Przyszed艂 prosto do ciebie, dziecinko.
B艂agam, nie. B艂agam.
Ta pro艣ba pozosta艂a krzykiem w jej g艂owie. Nie wypowiedzia艂a jej. I tak by go to nie powstrzyma艂o, by艂oby jeszcze gorzej. Je艣li to w og贸le mo偶liwe.
Czuje na sobie jego d艂onie. Skradaj膮 si臋 pod ko艂dr膮, niczym ogromne paj膮ki, dotykaj膮 jej zimnej sk贸ry. By艂o gorzej, po stokro膰 gorzej, kiedy robi艂 to tak powoli, a potem...
Zacisn臋艂a powieki, chcia艂a uciec my艣lami, gdziekolwiek byle dalej od niego. Co艣 jej nie pozwala, powstrzymuje j膮. Nie wystarczy. 偶e j膮 ha艅bi, 偶e si臋 nad ni膮 zn臋ca.
Skrzywdzi艂 j膮. Wiedzia艂, jak bardzo. 艢cisn膮艂 jej palce, a偶 zacz臋艂a p艂aka膰. Jego oddech stawa艂 si臋 ci臋偶szy, powietrze wype艂nia艂o obrzydliwe podniecenie.
Niegrzeczna dziewczynka.
Pr贸bowa艂a go odepchn膮膰, skurczy膰 si臋, zmniejszy膰 na tyle. by nie m贸g艂 w ni膮 wej艣膰. Teraz ju偶 g艂o艣no go b艂aga艂a, zbyt przera偶ona, zbyt zdesperowana, by si臋 powstrzyma膰. Wo艂a艂a. Z jej gard艂a wydoby艂 si臋 jeden d艂ugi rozdzieraj膮cy krzyk b贸lu, rozpaczy, kiedy brutalnie si臋 w ni膮 wcisn膮艂 i zacz膮艂 penetrowa膰.
Jej oczy zasz艂y 艂zami, otworzy艂a je. Nie mog艂a opanowa膰 p艂aczu. Sztywna z przera偶enia, patrza艂a na ojca, na jego zmieniaj膮c膮 si臋 twarz. Rysy zamaza艂y si臋.
To Yost j膮 gwa艂ci艂. To Yost zacisn膮艂 jej na szyi srebrny drut. Cho膰 nie by艂a ju偶 bezbronnym dzieckiem, ale dojrza艂膮 kobiet膮, policjantk膮, nie potrafi艂a go powstrzyma膰.
Nie ma czym oddycha膰. Brakuje jej powietrza. Na sk贸rze, w miejscu, gdzie linka przeci臋艂a delikatn膮 tkank臋, czuje cienk膮, zimn膮 stru偶k臋 krwi. W g艂owie og艂uszaj膮cy szum, jak gdyby krzycza艂 ca艂y 艣wiat.
Wyrywa si臋, szarpie, pr贸buje pom贸c sobie pi臋艣ciami, paznokciami, z臋bami. Na nic. Jest przygwo偶d偶ona.
- Eve, obud藕 si臋, Eve.
Roarke trzyma艂 j膮 w obj臋ciach, ale ona nadal tkwi艂a uwi臋ziona w swoim przera偶aj膮cym 艣nie. Patrzy艂 w jej dzikie niewidz膮ce oczy, czu艂 paniczne bicie jej serca. By艂a taka ch艂odna.
Wo艂a艂 j膮, przytula艂 w nadziei, 偶e mo偶e dzi臋ki temu j膮 rozgrzeje. Jej przera偶enie trzyma艂o go za gard艂o. Strach, niczym w艣ciek艂y pies, zacisn膮艂 szcz臋k臋 i nie wypuszcza艂 ich obojga.
Miota艂a si臋 w jego ramionach, walczy艂a, z trudem 艂ykaj膮c powietrze jak ton膮cy. W ko艅cu zdesperowany, nie wiedz膮c, co robi膰, zacz膮艂 ja ca艂owa膰, jak gdyby wierzy艂, 偶e mo偶e pom贸c jej oddycha膰.
Nagle zesztywnia艂a.
- Ju偶 dobrze, nic ci nie grozi - szepta艂, ko艂ysz膮c j膮 jak dziecko. - Jeste艣 w domu. Kochanie, zmarz艂a艣. - Ale nie mia艂 odwagi jej zostawi膰, nawet by poszuka膰 koca. - Przytul si臋 do mnie.
- Nic mi nie jest, wszystko w porz膮dku. - Nie wierzy艂a w to. nie.
- Przytul si臋 do mnie. Potrzebuj臋 ci臋.
Obj臋艂a go dr偶膮cymi, ci臋偶kimi r臋koma i wtuli艂a twarz w jego ramiona.
- Czu艂am tw贸j zapach, s艂ysza艂am tw贸j g艂os, ale nie mog艂am znale藕膰.
- Jestem przy tobie. - Nie potrafi艂 jej opowiedzie膰, co czuje za ka偶dym razem, gdy ona prze偶ywa sw贸j koszmar z dzieci艅stwa. Nie zna艂 s艂贸w, by opisa膰, jak bardzo rozdziera mu to dusz臋. - Tu jestem - mrucza艂, wtulaj膮c usta w jej w艂osy. - Mia艂a艣 z艂y sen.
- Tak, z艂y jak zawsze. Ju偶 po wszystkim. - Odsun臋艂a si臋 najdalej, jak mog艂a, i spojrza艂a na twarz Roarke鈥檃. Jego ciemne, pe艂ne emocji oczy p艂on臋艂y. - Dla ciebie te偶 by艂 z艂y.
- Tak jak zawsze, Eve. - Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, jej serce bi艂o przy jego sercu. Kiedy najgorsze min臋艂o, pog艂aska艂 j膮 po plecach. - Przynios臋 ci wody.
- Dzi臋ki.
Wyszed艂, a wtedy ona schowa艂a g艂ow臋 w d艂oniach. Powtarza艂a sobie, 偶e w ko艅cu kiedy艣 to si臋 sko艅czy. Przejdzie jej, zawsze przechodzi艂o. Prze艂knie gorzki, zniewalaj膮cy strach i zabierze si臋 do pracy. B臋dzie pami臋ta膰, kim jest teraz, zapomni, kim by艂a kiedy艣.
Ofiara. Zawsze by艂a ofiar膮.
Do pracy. Nabra艂a g艂臋boko powietrza i podnios艂a g艂ow臋. Powinna wr贸ci膰 do pracy, bo tam ma w艂adz臋, kontrol臋. W pracy zna sw贸j cel.
Kiedy Roarke wr贸ci艂, poda艂 jej wod臋 i kucn膮艂 u st贸p Eve.
Czu艂a si臋 lepiej. Na tyle lepiej, by ulga i wdzi臋czno艣膰 ust膮pi艂y miejsca podejrzliwo艣ci.
- Wrzuci艂e艣 tu co艣 na uspokojenie?
- Wypij, Eve.
- Niech ci臋 diabli, Roarke.
- Niech ci臋 diabli, Eve - powt贸rzy艂 za ni膮 艂agodnie i wypi艂 po艂ow臋. - Doko艅cz.
Zmarszczy艂a nos i nie odrywaj膮c od niego oczu, powoli, ma艂ymi 艂yczkami, opr贸偶ni艂a szklank臋. Robi艂 wra偶enie znu偶onego, niecz臋sto si臋 zdarza艂o, a nawet zm臋czonego, co nie zdarza艂o si臋 prawie nigdy.
Eve uprzytomni艂a sobie, 偶e to nie pracy mu trzeba, ale relaksu. Wiedzia艂a, 偶e nawet gdyby sama od艂o偶y艂a swoje obowi膮zki na jutro, nie zdo艂a nam贸wi膰 go na odpoczynek. Zaczeka艂by, a偶 ona u艣nie, a sam wr贸ci艂by do pracy.
Tym razem mu si臋 nie uda. Nie tylko on wie, kt贸ry guzik nacisn膮膰. Odstawi艂a pust膮 szklank臋.
- Zadowolony?
- Mniej wi臋cej. Powinna艣 da膰 sobie na dzi艣 spok贸j. Prze艣pij si臋.
Doskonale, pomy艣la艂a, celowo nie okazuj膮c zadowolenia.
- Masz racj臋 - powiedzia艂a wyra藕nie bez entuzjazmu. - I tak nie mog臋 si臋 skupi膰, tylko...
- Tylko co?
- Zostaniesz ze mn膮? - Wzi臋艂a jego d艂o艅. Wiem, 偶e to g艂upie ale...
- Nie, to wcale nie jest g艂upie. - Usiad艂 w fotelu obok niej Obj臋艂a go, a kiedy zacz膮艂 g艂aska膰 jej w艂osy, przytuli艂a si臋 d niego. - Wy艂膮cz si臋 chocia偶 do rana.
- Tak zrobi臋 - przytakn臋艂a, my艣l膮c o tym, 偶e i on do rana nie wymknie si臋 z jej ramion. - Nie odchod藕, dobrze?
Dobrze.
Upewniwszy si臋, 偶e Roarke jej nie zostawi, 偶e sam odpocznie. zamkn臋艂a oczy i pozwoli艂a sobie zapa艣膰 w mocny sen bez marze艅.
Zasn臋艂a na d艂ugo, d艂ugo przed nim.
Kiedy si臋 obudzi艂a, ci膮gle trzymaj膮c Roarke鈥檃 w ramionach, za oknem z wolna budzi艂 si臋 dzie艅. Przez chwil臋 pozosta艂a w bezruchu, korzystaj膮c z rzadkiej okazji, by popatrze膰, jak m膮偶 艣pi.
Znowu pozwoli艂a si臋 zaskoczy膰 mi艂o艣ci. Uniesienie ogarn臋艂o j膮 jak zwykle bez ostrze偶enia. Nie by艂o to spokojne, zwyczajne uczucie, do kt贸rego przywyk艂a, ale gor膮cy poryw nami臋tno艣ci, dziki wybuch, wulkan emocji, kt贸ry wype艂ni艂 jej wn臋trze. Rado艣膰, zak艂opotanie, zaborczo艣膰, po偶膮danie i jakie艣 nieokre艣lone zadowolenie z siebie, granicz膮ce ze zdumieniem, wszystko to stopi艂o w niej w jedn膮 mas臋 emocji.
By艂 tak absurdalnie pi臋kny, 偶e ogarn臋艂y j膮 w膮tpliwo艣ci, czy kiedykolwiek zdo艂a poj膮膰, jak to si臋 sta艂o, 偶e nale偶y tylko do niej.
By艂 jej. Spo艣r贸d wszystkich kobiet 艣wiata wybra艂 w艂a艣nie j膮. Do diab艂a, pragn膮艂 tylko jej, pomy艣la艂a, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. Zdoby艂 j膮, wzi膮艂. Kiedy zrozumia艂a, jakie to podniecaj膮ce, zrobi艂 kolejny krok.
Pokocha艂 j膮.
Nie wierzy艂a, 偶e kiedykolwiek spotka takiego cz艂owieka. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e nosi w sobie tak wielkie uczucie. I potrafi je odwzajemni膰.
A tymczasem prosz臋, policjantka i milioner 艣pi膮 razem w fotelu, niczym para przem臋czonych android贸w. Poczu艂a si臋 cholernie szcz臋艣liwa. Ci膮gle si臋 u艣miecha艂a, kiedy otworzy艂 swoje cudowne oczy. B艂臋kitne, czyste jak kryszta艂 i jak zwykle 艂agodnie rozbawione.
- Dzie艅 dobry, pani porucznik.
- Nie rozumiem, jak mo偶na by膰 tak przytomnym zaraz po przebudzeniu. I to bez kawy.
- Denerwuj膮ce, co?
- A tak. - By艂 ciep艂y, pi臋kny i nale偶a艂 tylko do niej. Mog艂aby go teraz schrupa膰 jak 艣wie偶膮 bu艂eczk臋. A w艂a艣ciwie to czemu nie, pomy艣la艂a. Do licha, nic nie stoi na przeszkodzie!
- Skoro ju偶 si臋 obudzi艂e艣 - jej d艂o艅 prze艣lizn臋艂a si臋 w d贸艂 po jego torsie - . . .i jeste艣 gotowy, mam dla ciebie ma艂e zadanie.
- Czy偶by? - Szuka艂a jego ust. celowo je omijaj膮c, to zn贸w zaczepnie gryz膮c jego wargi. Ku zdumieniu i niek艂amanej przyjemno艣ci Roarke鈥檃, jego twarda m臋sko艣膰 znalaz艂a si臋 nagle w jej d艂oniach. Pie艣ci艂a go czule, a jej j臋zyk w臋drowa艂 po jego szyi. Dla nowojorskiej policji zrobi臋 wszystko - wyszepta艂 mi臋dzy jednym westchnieniem a drugim. - O Jezu! - j臋kn膮艂, przewracaj膮c oczyma. - Czy ja ju偶 zacz膮艂em t臋 prac臋?
Jaki艣 czas p贸藕niej Eve, rozlu藕niona i wypocz臋ta, wysz艂a z kuchni z dwoma kubkami kawy. Zdziwi艂a si臋, widz膮c, 偶e w gabinecie nadal panuje p贸艂mrok. Roarke, z b艂ogim u艣miechem, g艂aska艂 siedz膮cego mu na kolanach Galahada.
- Jak na eksperta w cywilu, chyba do艣膰 si臋 ju偶 wybyczy艂e艣.
- Mhm. - Wzi膮艂 od niej kaw臋. - Chodz臋 wcze艣nie spa膰, rano seks, kawa do l贸偶ka. Ostatnio zachowujesz si臋 jak prawdziwa 偶ona. Eve, czy偶by艣 zacz臋艂a si臋 o mnie troszczy膰?
- Hej, je艣li nie chcesz tej kawy, sama j膮 wypije. I co z tego. 偶e si臋 troszcz臋? A poza tym nie wyje偶d偶aj mi tu z gadk膮 o 偶onie. bo mnie to strasznie denerwuje.
- Dzi臋kuj臋, kochanie, ch臋tnie napij臋 si臋 kawy. Jestem poruszony i szcz臋艣liwy, 偶e tak o mnie dbasz. A denerwowanie ci臋 i nazywanie 偶on膮 to jedno z moich ulubionych zaj臋膰.
- 艢wietnie. Skoro wszystko sobie wyja艣nili艣my, rusz ty艂ek, bo mamy dzi艣 sporo pracy.
Po kilku pierwszych rozmowach wideofonicznych Eve w ko艅cu uda艂o si臋 skontaktowa膰 z detektywem z Kornwalii, kt贸ry zajmowa艂 si臋 spraw膮 morderstw. W ci膮gu pi臋tnastominutowej rozmowy sier偶ant z silnym p贸艂nocnym akcentem przekaza艂 jej informacje na temat zaj艣cia, dane obu ofiar, kt贸re na podstawie linii papilarnych i DNA zidentyfikowa艂o MCDK, ukochane dziecko Feeneya.
Detektyw Fortique okaza艂 si臋 weso艂y i bardzo rozmowny opowiedzia艂 jej, jak to po d艂ugich nu偶膮cych poszukiwaniach w ko艅cu uda艂o im si臋 ustali膰, kim by艂 turysta, kt贸ry rzekomo znalaz艂 cia艂a i powiadomi艂 policj臋.
Fortique zaoszcz臋dzi艂 jej sporo czasu i k艂opotu. Wezwa艂 do siebie 艣wiadka i maglowa艂 tak d艂ugo, a偶 m臋偶czyzna przyzna艂 si臋 do zabrania dw贸ch kawa艂k贸w srebrnej linki.
Eve uzna艂a, 偶e brytyjska policja jest du偶o bardziej skora do wsp贸艂pracy ni偶 agenci federalni. Ch臋tnie odwzajemni艂a uprzejmo艣膰 zamorskiego kolegi, informuj膮c go o zakupach, jakie Yost zrobi艂 w Londynie. Wymieniwszy grzeczno艣ci, zako艅czyli rozmow臋.
Wideofon do sklepu jubilerskiego potwierdzi艂 jej podejrzenia. Sprzedawcy od razu przypomnieli sobie Sylwestra Yosta. Zapami臋tali klienta o tak doskona艂ym gu艣cie i manierach, kt贸ry zrobi艂 u nich ogromne zakupy za got贸wk臋.
Jeszcze jeden w臋ze艂 mniej, zauwa偶y艂a z zadowoleniem i zabra艂a si臋 do poszukiwania hoteli.
Pracownicy New Savoy okazali si臋 mniej entuzjastyczni od policji i londy艅skich kupc贸w. Odsy艂ano j膮 od recepcjonistki do szefa zmiany, kt贸ry z kolei poradzi艂 jej, by zwr贸ci艂a si臋 do dyrekcji. Wygl膮da艂o na to, 偶e utknie tam na dobre.
Szefem hotelu by艂a dobiegaj膮ca sze艣膰dziesi膮tki kobieta o w艂osach koloru stali, ko艣cistej twarzy i wystaj膮cym podbr贸dku. Oczy mia艂a b艂臋kitne jak u niemowl臋cia, w jej monotonnym g艂osie pobrzmiewa艂a szczeg贸艂owo dopracowana uprzejmo艣膰.
- Niestety, w tej sprawie nie mog臋 pom贸c, pani porucznik 艣ci艣le przestrzegamy zasad obowi膮zuj膮cych w New Savoy i dlatego opr贸cz dbania o wygod臋 go艣ci zapewniamy ca艂kowit膮 dyskrecj臋.
- Nie uwa偶a pani, 偶e kiedy go艣cie zaczynaj膮 gwa艂ci膰 i mordowa膰, licz膮 si臋 z mo偶liwo艣ci膮 utraty prywatno艣ci?
- Mo偶liwe. Niestety, nie mog臋 udziela膰 偶adnych informacji o go艣ciach. A je艣li pani si臋 myli? Z艂ama艂abym przepisy, co wi臋cej. mog艂abym urazi膰 kt贸rego艣 z naszych go艣ci. Dop贸ki nie przedstawi pani odpowiedniej dokumentacji, w tym mi臋dzynarodowego nakazu, by hotel udost臋pni艂 dane wspomnianej osoby, mam zwi膮zane r臋ce.
Ch臋tnie sama bym ci je zwi膮za艂a, a potem wykopa艂a ten ko艣cisty ty艂ek przez okno z najwy偶szego pi臋tra tego zasranego hotelu.
- Pani Clydesboro, zmusza mnie pani, 偶ebym o pi膮tej pi臋膰dziesi膮t obudzi艂a prze艂o偶onego i adwokata do spraw wsp贸艂pracy mi臋dzynarodowej? Zapewniam, 偶e im si臋 to nie spodoba.
- Obawiam si臋, 偶e b臋dzie pani musia艂a pokona膰 t膮 przeszkod臋. Prosz臋 si臋 ze mn膮 skontaktowa膰, kiedy tylko...
- Do艣膰 tego, a teraz pos艂uchaj, siostro...
- Chwileczk臋. - W drzwiach od trzydziestu sekund sta艂 Roarke i przys艂uchiwa艂 si臋 wymianie zda艅. Podszed艂 do biurka i przej膮艂 艂膮cze. - Pani Clydesboro.
Eve z zadowoleniem patrzy艂a, jak zasuszona twarz kobiety blednie, a jej mlecznoniebieskie oczy otwieraj膮 si臋 szeroko ze zdziwienia.
- Och, to pan!
Prosz臋 udost臋pni膰 porucznik Dallas wszystkie dane, jakich za偶膮da.
- Oczywi艣cie. Pan wybaczy, nie wiedzia艂am, 偶e autoryzowa艂 ten nakaz.
- Naturalnie, przecie偶 nie mog艂a pani o tym wiedzie膰 - odpar艂 z rozbawieniem. - Ale skoro ju偶 pani wie, prosz臋 si臋 zabra膰 do pracy.
- Osobi艣cie wszystkiego dopilnuj臋. Pani porucznik. prosz臋 przys艂a膰 opis m臋偶czyzny, kt贸ry, pani zdaniem, zatrzyma艂 si臋 w naszym hotelu, a ja natychmiast poprosz臋 pracownik贸w. by potwierdzili lub zaprzeczyli pani przypuszczeniom.
- Wysy艂am zdj臋cie, daty, kiedy ten cz艂owiek przebywa艂 w Londynie, oraz opis. Prosz臋 poinformowa膰 pracownik贸w, 偶e m臋偶czyzna by艂 prawdopodobnie w przebraniu i mia艂 inne znaki szczeg贸lne. kolor oczu i w艂os贸w tak偶e mo偶e by膰 r贸偶ny. Podejrzewam, 偶e zatrzyma艂 si臋 w kt贸rym艣 z luksusowych apartament贸w, podr贸偶owa艂 samotnie, mo偶liwe, 偶e w艂asnym pojazdem.
- Za godzin臋 b臋dzie pani mie膰 odpowied藕.
- 艢wietnie - powiedzia艂a Eve, roz艂膮czaj膮c si臋, po czym mrukn臋艂a pod nosem: - Biurokratyczna ma艂pa.
- Na tym polega jej praca. Te zasady obowi膮zuj膮 we wszystkich najlepszych hotelach w Londynie. Chcesz, 偶ebym przetar艂 dla ciebie 艣cie偶ki?
Wzruszy艂a ramionami i wsta艂a.
- Czemu nie? A jak twoje poszukiwania? Znalaz艂e艣 co艣?
- Tak, chyba tak. Zdaje si臋, 偶e komputer znajdowa艂 si臋 tu, w mie艣cie, Reszta to na razie ci膮gle zagadki.
- A dok艂adniej. Mo偶esz poda膰 dok艂adniejsz膮 lokalizacj臋?
- Je艣li mi dasz troch臋 czasu, zaprowadz臋 ci臋 pod jego drzwi.
- Ile?
- Tyle, ile trzeba.
- No tak, ale jak...
- Pani porucznik, niecierpliwo艣膰 w niczym tu nie pomo偶e. - Spojrza艂 w stron臋 drzwi, w kt贸rych w艂a艣nie pojawi艂 si臋 Mick.
- Przeszkadzam?
- Nie, sk膮d. - Eve zauwa偶y艂a, 偶e Roarke szybko zapisa艂 dokument i r臋cznie wygasi艂 ekran. - Wcze艣nie wracasz, mniemam, 偶e interesy dobrze posz艂y.
Mick rozpromieni艂 si臋 w u艣miechu.
- M贸wi膮c szczerze, nawet me marzy艂em, 偶e b臋dzie tak dobrze. 艁adnie pachnie! Czy to kawa?
- Tak. - Roarke by艂 pewny, 偶e Eve z w艣ciek艂o艣ci zgrzyta z臋bami. - Napijesz si臋 z nami?
- Ch臋tnie. Poprosz臋 mocn膮 z kropelk膮 czego艣 irlandzkiego, je艣li mo偶na.
- Da si臋 zrobi膰.
Mick u艣miechn膮艂 si臋 do Eve, kiedy Roarke ruszy艂 w stron臋 kuchni, a tu偶 za nim, przeczuwaj膮c 艣niadanie, kot.
- Ten facet prawie nigdy nie 艣pi. To cud, 偶e znalaz艂 kobiet臋, kt贸ra tak jak i on wstaje jeszcze przed 艣witem.
- Ty te偶 wygl膮dasz ca艂kiem 偶wawo jak na kogo艣, kto si臋 bawi艂 przez ca艂膮 noc.
- Pewne zaj臋cia dodaj膮 m臋偶czy藕nie energii. Pracujesz czasami w domu, prawda?
- Prawda.
Mick pokiwa艂 g艂ow膮.
- Widz臋, 偶e nie mo偶esz si臋 ju偶 doczeka膰, kiedy b臋dziesz mog艂a wr贸ci膰 do tego, co robi艂a艣. Zaraz znikam. Mam nadziej臋, 偶e mi wybaczysz to, co powiem, ale Roarke pracuj膮cy rami臋 w rami臋 z glin膮 to widok do艣膰 niezwyk艂y.
- Bardzo niezwyk艂y. - Obr贸ci艂a si臋, kiedy do gabinetu wszed艂 Roarke z du偶ym kubkiem paruj膮cej kawy z whisky.
- Oto odpowied藕 na modlitwy. Dzi臋ki, przyjacielu. Wypij臋 w swoim pokoju, na dobry sen.
- Jeszcze chwila. Eve, masz nazwiska tej pary z Kornwalii?
- Mam czy nie, to sprawa policji.
- Mick mo偶e ich zna膰. - Roarke patrzy艂 偶onie w oczy. - I ich rywali.
Mia艂 racj臋. Potencjalny przemytnik m贸g艂 si臋 na co艣 przyda膰, cho膰by jako go艣膰.
- Britt i Joseph Haguesowie.
- C贸偶. - Mick z uwag膮 wpatrywa艂 si臋 we wzmocnion膮 kaw臋. - Mo偶liwe, oczywi艣cie, du偶o podr贸偶uj臋, mog艂em gdzie艣 s艂ysze膰 te nazwiska. Dok艂adnie me pami臋tam. - Spojrza艂 znacz膮co na Roarke鈥檃. - Nie mog臋 powiedzie膰. Nie pami臋tam - powt贸rzy艂.
- Robi艂e艣 z nimi interesy? - zaatakowa艂a Eve. - Takie, kt贸re nie spodoba艂yby si臋 celnikom?
- Robi臋 interesy z r贸偶nymi lud藕mi - odezwa艂 si臋 ch艂odno. - Nie mam zwyczaju rozmawia膰 o nich ani o ich sprawach z glinami. Dziwi臋 si臋, 偶e mnie oto pytasz - zwr贸ci艂 si臋 do Roarke鈥檃. - Jestem niemile zaskoczony. Spodziewasz si臋, 偶e b臋d臋 sypa艂 przyjaci贸艂 i wsp贸艂pracownik贸w?
- Twoi przyjaciele i wsp贸艂pracownicy nie 偶yj膮 - powiedzia艂a stanowczo Eve. - Zostali zamordowani.
- Britt i Joe? - Jego zielone oczy otworzy艂y si臋 szeroko ze zdziwienia i pociemnia艂y. Powoli usiad艂 na krze艣le. - Nic o tym nie s艂ysza艂em. Nikt mi nie m贸wi艂.
- Ich cia艂a znaleziono w Kornwalii. Zdaje si臋, 偶e nie od razu. Policja bardzo d艂ugo nie mog艂a zidentyfikowa膰 zw艂ok.
- Dobry Bo偶e, niech spoczywaj膮 w pokoju. Tacy sympatyczni ludzie. Jak to si臋 sta艂o?
- Komu mog艂o zale偶e膰 na ich 艣mierci? - odpowiedzia艂a pytaniem Eve. - Kto by艂 w stanie s艂ono zap艂aci膰 za wyeliminowanie ich z gry?
- Nie jestem pewien. Musz臋 przyzna膰, 偶e mieli spore powodzenie. Sprowadzali do Londynu wysokiej klasy alkohole i nielegalne substancje, a stamt膮d dalej do Pary偶a, Aten, Rzymu. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nadepn臋li na niejeden odcisk. W bran偶y zaistnieli dopiero par臋 lat temu. Bo偶e, nie mog臋 uwierzy膰. - Mick napi艂 si臋 kawy, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰.
- Nie zna艂e艣 ich - powiedzia艂 do Roarke鈥 a. - Jak wspomnia艂em, zajmowali si臋 eksportem od kilku lat. Dzia艂ali tylko na terenie Europy. Niedawno kupili domek na wsi. B贸g jeden wie dlaczego, ale lubili wiejskie 偶ycie.
- Czyim interesom zagra偶ali? - zapyta艂 Roarke.
- Trudno powiedzie膰, weszli w parad臋 tylu ludziom. Przecie偶 zawsze znajdzie si臋 miejsce dla jeszcze jednego przemytnika. Na 艣wiecie jest mn贸stwo rzeczy, kt贸re powinny zmieni膰 w艂a艣ciciela. Mo偶e Francolini? Tak, to wredny skurwiel, a oni dzia艂ali na jego terenie. Nie zawaha艂by si臋 przez nas艂aniem na nich kt贸rego艣 ze swoich goryli. Uciszy艂by ich na dobre.
- Nie zatrudnia p艂atnych zab贸jc贸w. - Roarke dok艂adnie pami臋ta艂 Francoliniego, - Ma wystarczaj膮co du偶o swoich ludzi, kt贸rzy przelej膮 krew, je艣li tego za偶膮da. Nie wyszed艂by poza rodzin臋.
- P艂atny zab贸jca? No to faktycznie Francolini odpada. A Lafarge? Albo Hornbecker. Hornbecker m贸g艂by zap艂aci膰 za czyj膮艣 艣mier膰. Musia艂by mie膰 dobry pow贸d, 偶eby nadwer臋偶a膰 sw贸j bud偶et.
- Franz Hornbecker z Frankfurtu - wyja艣ni艂 Roarke. - Za moich czas贸w by艂 p艂otk膮.
- Ostatnio mia艂 szcz臋艣cie. - Mick westchn膮艂. - Nie wiem, co jeszcze wam powiedzie膰. Britt i Joe... Nie mog臋 uwierzy膰. Dlaczego, je艣li wolno spyta膰, glina z Nowego Jorku interesuje si臋 losem dw贸jki dobrze zapowiadaj膮cych si臋 angielskich przemytnik贸w?
- Ich 艣mier膰 mo偶e mie膰 zwi膮zek ze spraw膮, kt贸r膮 prowadz臋.
- Je偶eli tak jest, mam nadzieje, 偶e z艂apiecie bydlaka, kt贸ry ich za艂atwi艂. - Mick wsta艂. - Nie mam poj臋cia, w co si臋 ostatnimi czasy wpl膮tali, ale mog臋 popyta膰. Po cichu.
- B臋dziemy wdzi臋czni za pomoc i informacje.
- Zobacz臋, co si臋 da zrobi膰. - Pochyli艂 si臋 i pog艂aska艂 kota, 艂asz膮cego si臋 u jego n贸g. - Id臋 do 艂贸偶ka. Och, Roarke... - Zanim wyszed艂, jeszcze sobie co艣 przypomnia艂. - Je艣li b臋dziesz mia艂 woln膮 chwil臋, chcia艂bym om贸wi膰 z tob膮 spraw臋, o kt贸rej ci wspomina艂em.
- Moja administratorka si臋 tym zajmie.
- O rany, s艂ysza艂e艣? Moja administratorka si臋 tym zajmie - zwr贸ci艂 si臋 do Galahada, bior膮c go na r臋ce. - Czy ty wiesz, jak to brzmi?
- Jak膮 spraw臋? - zapyta艂a Eve, gdy Mick zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.
- Perfumy - wyja艣ni艂 Roarke. - Wszystko legalne. Powiedzia艂em mu, 偶e nie wchodz臋 w nic, co rozgniewa艂oby moj膮 glin臋. Zajm臋 si臋 tymi wideofonami w twojej sprawie.
- Dlaczego tw贸j komputer tak piszczy?
- A piszczy? - Oderwa艂 si臋 od swoich my艣li i nastawi艂 uszu. U艣miechn膮艂 si臋, us艂yszawszy sygna艂. - Zdaje si臋, 偶e za chwil臋 b臋dziemy u drzwi Yosta. - Natychmiast si臋 poderwa艂 i ruszy艂 do swojego gabinetu. Pochyli艂 si臋 nad monitorem, przejrza艂 dane. - Hm, wy艣wietl na ekranie 艣ciennym - poleci艂. Odwr贸ci艂 si臋 spojrza艂 na przesuwaj膮ce si臋 po ekranie rz臋dy cyfr i krzy偶uj膮ce si臋 linie.
- Co to? Wsp贸艂rz臋dne? - zainteresowa艂a si臋 Eve.
- Tak, i to bardzo dok艂adne. Ciekawe. Komputer, otw贸rz map臋 Nowego Jorku na drugim ekranie. Troch臋 skaka艂 po mie艣cie. Niez艂a przykrywka. Bardzo sprytne posuni臋cie, bo przeszkadza w okre艣leniu ostatecznej lokalizacji.
- To znaczy co? Chodzi o to, 偶e nie wiemy, czy to zachodnia, czy wschodnia cze艣膰 miasta? - Bezskutecznie pr贸bowa艂a rozszyfrowa膰 migaj膮ce liczby.
- Mniej wi臋cej. Przeskakuje tam i z powrotem, w g贸r臋 na d贸艂, w okolic臋 Long Island i znowu do centrum. Mamy kilka mo偶liwo艣ci, ale najprawdopodobniej... Komputer, powi臋ksz g贸rny zachodni Manhattan. Tak, dobra. Odkoduj formu艂臋 lokacyjn膮, dopasuj symbol ulicy. Widzisz? - zapyta艂, k艂ad膮c r臋k臋 na karku Eve.
- Wygl膮da na to, 偶e Yost jest naszym s膮siadem.
- To kilka ulic st膮d. Niech to szlag, tylko cztery ulice dalej.
- Zdaje si臋, 偶e za rzadko chodzimy na spacery po okolicy. Jeste艣 pewny?
- Na dziewi臋膰dziesi膮t procent.
- Wystarczaj膮co. Dobra, potrzebny mi dok艂adny opis tego budynku. Nazwiska lokator贸w, rodzaj zabezpiecze艅, plan ulic.
- Nie ma problemu. W艂a艣ciwie to wydaje mi si臋, 偶e jestem jego w艂a艣cicielem.
- Wydaje ci si臋?
- Czasami cz艂owiek traci rachub臋. Komputer, kto jest w艂a艣cicielem nieruchomo艣ci widocznych na drugim ekranie?
Czekaj.
W艂a艣cicielem nieruchomo艣ci jest Roarke Industries.
- No widzisz. Zaczekaj, sprawdz臋 pliki dotycz膮ce moich nieruchomo艣ci. Zaraz b臋dziesz mia艂a wszystkie dane.
- Czasami tracisz rachub臋? - Eve spojrza艂a na m臋偶a z niedowierzaniem. - Zapomnia艂e艣 o ca艂ym budynku?
- No wiesz, cz臋sto kupuj臋 i sprzedaj臋 nieruchomo艣ci, zw艂aszcza na w艂asnym podw贸rku. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Ka偶dy ma jakie艣 hobby. - Po chwili lista mieszka艅c贸w by艂a gotowa. - Cudownie, nieprawda偶? Wszystko wynaj臋te. Nie znosz臋, kiedy te pi臋kne apartamenty si臋 marnuj膮.
- Wy艂膮cz rodziny, pary, tych, kt贸rzy maj膮 wsp贸艂lokator贸w, i samotne kobiety.
Ku jej zaskoczeniu komputer natychmiast wykona艂 polecenie. Nie wiedzia艂a, 偶e Roarke zaprogramowa艂 go tak, by reagowa艂 na jej g艂os.
Na li艣cie pozosta艂o dziesi臋膰 nazwisk.
- Poka偶 umowy o wynajem.
Przebieg艂a wzrokiem po nowych danych. Po wykluczeniu m臋偶czyzn powy偶ej sze艣膰dziesi膮tki i poni偶ej czterdziestki lista zaw臋zi艂a si臋 do dw贸ch os贸b.
- Jacob Hawthome, analityk komputerowy, pi臋膰dziesi膮t trzy lata, samotny. Szacowany roczny doch贸d dwa przecinek sze艣膰 miliona dolar贸w. Mieszka w apartamencie na ostatnim pi臋trze, tak? Yost te偶 wybra艂by najlepszy k膮sek.
- Zgadza si臋.
- Ma kilka lat za du偶o, ale i tak mi pasuje. Sprawd藕 obydwa nazwiska. Lepiej si臋 upewni膰. Zwo艂am ekip臋.
Dwie godziny p贸藕niej ca艂y zesp贸艂 zebra艂 si臋 w domowym gabinecie Eve. Mia艂a do dyspozycji dwudziestu oficer贸w do zada艅 specjalnych oraz dziesi臋ciu mundurowych, kt贸rych sama wybra艂a. Mo偶e i by艂a to przesada, ale nie zamierza艂a ryzykowa膰 i pozwoli膰, by Yost si臋 wymkn膮艂.
Czekaj膮c na nakaz przeszukania mieszkania, jeszcze raz powt贸rzyli plan.
- W budynku mie艣ci si臋 pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 lokali. Wszystkie s膮 zamieszkane. Pami臋tajcie, 偶e bezpiecze艅stwo os贸b cywilnych jest najwa偶niejsze.
Na ekranie wida膰 by艂o plan budynku. Eve, omawiaj膮c ka偶de mieszkanie, zaznacza艂a je laserowym wska藕nikiem.
- Wed艂ug naszych informacji, podejrzany m臋偶czyzna zajmuje apartament na najwy偶szym pi臋trze. Jest to jedyny lokal na tym poziomie. Windy i podjazdy b臋d膮 wy艂膮czone, a wej艣cia na klatk臋 schodow膮 zablokowane. Nie mo偶emy pozwoli膰, 偶eby wydosta艂 si臋 ze swojego pi臋tra i wzi膮艂 zak艂adnik贸w. Na pi臋trze znajduje si臋 sze艣膰 wyj艣膰. Przy ka偶dym b臋d膮 sta艂y dwie osoby z Grupy B. Grupa A obstawi wyj艣cia z budynku. Na m贸j rozkaz tutaj i tutaj wchodz膮 czarno - biali. Zamykaj膮 ruch uliczny. Nie likwidujemy osobnika. Je艣li zajdzie taka konieczno艣膰, og艂uszamy. Bro艅 w gotowo艣ci.
Oderwa艂a wzrok od ekranu i spojrza艂a na twarze swoich ludzi.
- To zawodowy morderca. Przez ponad czterdzie艣ci lat udawa艂o mu si臋 zwodzi膰 wymiar sprawiedliwo艣ci. Jest podejrzany o pope艂nienie czterdziestu morderstw. To szybki, inteligentny i niebezpieczny facet. Naszym celem jest odnalezienie go i uj臋cie na terenie budynku. Je艣li operacja si臋 nie powiedzie, zdejmie go druga linia. Wszyscy w pe艂nym uzbrojeniu i kamizelkach.
Odwr贸ci艂a si臋 do ekranu, podzieli艂a go na dwie cz臋艣ci i wy艣wietli艂a twarz Yosta.
- Oto m臋偶czyzna, kt贸rego szukamy. Ka偶dy z was otrzyma jego zdj臋cie. Ostrzegam, 偶e cz臋sto korzysta z przebrania. Kapitan Feeney wyja艣ni, jak膮 rol臋 w tej operacji odgrywa WPE.
Feeney poci膮gn膮艂 nosem, podrapa艂 si臋 i wsta艂.
- Kamery zabezpieczaj膮ce zainstalowane na tym pi臋trze b臋d膮 przekazywa膰 obraz do Bazy 1. Trzydzie艣ci minut temu otrzyma1i - my potwierdzenie, 偶e podejrzany przebywa na terenie operacyjnym. Przed rozpocz臋ciem akcji dostaniemy jeszcze jedno potwierdzenie. Podejrzany, patrz膮c na swoje monitory, zobaczy pusty korytarz. Niestety nie powstrzymamy go przed drapaniem si臋 po dupie i wygl膮daniem przez okno, dlatego ca艂a ekipa, 艂膮cznie z mundurowymi, pozostaje na swoich pozycjach i czeka na rozkazy. Ja i porucznik Dallas b臋dziemy koordynowa膰 przebieg akcji z Bazy 1. Ekipa porozumiewa si臋 na kanale trzecim, prosz臋 ustawi膰 swoje komunikatory. I 偶adnego pieprzenia g艂upot podczas operacji. Do roboty, bierzmy si臋 za tego faceta.
Eve kiwn臋艂a g艂ow膮.
- McNab, Peabody, porucznik Marks i ja wkroczymy do akcji tym wej艣ciem. Wszystkie rozkazy b臋d膮 przekazywane do szef贸w zespo艂贸w i do Bazy 1. S膮 pytania? - Czeka艂a, uwa偶nie studiuj膮c ich twarze. Wiedzia艂a, 偶e to twardzi faceci. I twarde kobiety. Znaj膮 swoj膮 robot臋. - Id藕cie do swoich ludzi i przeka偶cie rozkazy. Zaczniemy, jak tylko nadejdzie nakaz.
Dlaczego, do cholery, to tak d艂ugo trwa? Zastanawia艂a si臋, kiedy opuszczali gabinet. Z艂o偶y艂a raport i pro艣b臋 ponad dwie godziny temu. B臋dzie musia艂a skontaktowa膰 si臋 z s臋dzi膮 i go pospieszy膰.
Wtedy przysz艂o jej do g艂owy, 偶e Feeney lepiej si臋 do tego nadaje. Mia艂 wy偶szy stopie艅 i by艂 od niej bardziej kulturalny. S臋dzia na pewno ch臋tniej go wys艂ucha.
- Feeney, co艣 kr臋c膮 z tym nakazem. Mo偶e spr贸bujesz to przyspieszy膰?
- Cholerna polityka. - Mrucz膮c pod nosem, podszed艂 do jej biurka.
Kiedy zaj膮艂 si臋 艂膮czem, Eve zwr贸ci艂a si臋 do Roarke鈥檃:
- Dzi臋ki za pomoc z kamerami i planem. Wszystko powinno p贸j艣膰 g艂adko.
鈥Powinno鈥 to niepokoj膮ce sformu艂owanie, pomy艣la艂.
- Jako w艂a艣ciciel budynku nalegam, by pozwolono mi wej艣膰 z wami do apartamentu.
- Bredzisz i dobrze o tym wiesz. Je艣li si臋 nie uspokoisz, to zabroni臋 Feeneyowi wpuszcza膰 ci臋 do Bazy 1. Roarke, wiem, jak post臋powa膰 z podejrzanym, wi臋c mi nie przeszkadzaj.
- A gdzie masz kamizelk臋?
- Na razie u Peabody. Strasznie w niej gor膮co, a poza tym jest ci臋偶ka.
- Ubior臋 si臋 przed sam膮 akcj膮. - Zerkn臋艂a przez rami臋 na Feeneya, kt贸ry wyk艂贸ca艂 si臋 o co艣 przez wideofon.
- Co艣 jest nie tak - mrukn臋艂a i ju偶 mia艂a do niego podej艣膰, kiedy w drzwiach stan膮艂 komendant Whitney.
- Pani porucznik, operacja zosta艂a odwo艂ana.
- Odwo艂ana? O co, do cholery, chodzi? Namierzyli艣my go, jest swojej norze. Mo偶emy go mie膰 w ci膮gu godzimy.
Feeney, kln膮c w艣ciekle, poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi.
- Pieprzone skurwysyny! Wystawili艣cie nas do wiatru! Niech szlag trafi tak膮 polityk臋!
- Racja. - G艂os Whitneya by艂 opanowany i ch艂odny, ale w oczach pojawi艂y si臋 gniewnie b艂yski. - Dok艂adnie tak. - Musia艂 by膰 r贸wnie sfrustrowany, bo zamiast poinformowa膰 Eve o tym przez wideofon, przyszed艂 osobi艣cie odwo艂a膰 akcj臋. - Federalni zwietrzyli twoj膮 operacj臋.
- A co mnie to obchodzi? Komendancie, to ja prowadz臋 dochodzenie i ja zdoby艂am dane, dzi臋ki kt贸rym dotarli艣my tak daleko. Podejrzany zabi艂 dwie osoby na moim terenie. Ja jestem prowadz膮c膮.
- My艣lisz, 偶e o tym nie wiem? Dallas, w ci膮gu p贸艂 godziny zd膮偶y艂em obrazi膰 Soonera, asystenta szefa, ca艂e FBI i dw贸ch s臋dzi贸w. Postraszy艂em te偶 kilka os贸b, kt贸re si臋 przypadkiem nawin臋艂y. Federalni zatrzymali nakaz i wcisn臋li swoich ludzi. Niech no tylko si臋 dowiem, od kogo us艂yszeli o twojej pro艣bie, osobi艣cie skopi臋 mu dup臋. Tymczasem fakty s膮 takie: my st膮d spadamy, oni wchodz膮.
Eve z trudem rozlu藕ni艂a zaci艣ni臋te pi臋艣ci. P贸藕niej, obieca艂a sobie. P贸藕niej co艣 rozwali.
- Wiem, 偶e omin臋li procedur臋. Nie by艂o 偶adnych nakaz贸w. wypi臋li si臋 na zwyczajowy tok post臋powania. Kiedy b臋dzie po wszystkim, z艂o偶臋 oficjalny protest.
- Nie baw si臋 w to, Dallas. Polityka to 艣mierdz膮ca gra, ale to moja gra. Uwierz mi, ja si臋 tym zajm臋. Agenci Jacoby i Stowe licz膮, 偶e dzi臋ki tej akcji zrobi膮 karier臋, lecz si臋 cholernie przelicz膮.
- Z ca艂ym szacunkiem, szefie, ale g贸wno mnie obchodzi Jacoby i Stowe. Niech tylko z艂api膮 Yosta. Chc臋 go przes艂ucha膰 w sprawie zab贸jstwa French i Talbota. I to zanim federalni wejd膮 z nim w jakie艣 uk艂ady.
- Ju偶 si臋 tym zaj膮艂em. Znam, kogo trzeba, komisarz Tibble obieca艂 pom贸c. Przes艂uchasz go, Dallas.
Nie by艂a pewna, czy zdob臋dzie si臋 na rzeczow膮 odpowied藕. wi臋c tylko kiwn臋艂a g艂ow膮, po czym podesz艂a do okna. Na dole na ulicy policjanci czekali na jej rozkaz. C贸偶, nie b臋dzie 偶adnego rozkazu.
- Zawiadomi臋 ekip臋 - zaproponowa艂 Feeney.
- Nie. Ja tu dowodzi艂am. Sama im powiem.
- Feeney - odezwa艂 si臋 Whitney, kiedy Eve opu艣ci艂a pok贸j. - Ka偶 swoim najlepszym ludziom wytropi膰, gdzie by艂 przeciek.
To musia艂 by膰 kto艣 z dzia艂u komunikacji albo od s臋dziego Beesleya. Chc臋 wiedzie膰, kto powiadomi艂 Jacoby'ego o pro艣bie o nakaz.
- Ju偶 si臋 za to bior臋. - Feeney spojrza艂 pytaj膮co w stron臋 Roarke鈥檃, kt贸ry nieznacznie kiwn膮艂 g艂ow膮.
Ale偶 oczywi艣cie, pomy艣la艂, z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 pomog臋 WPE w naprawianiu tego przecieku.
- Roarke. - Je艣li nawet Whitney zauwa偶y艂 to nieme porozumienie, uda艂, 偶e nie zrozumia艂. - Bez wzgl臋du na to, jak zako艅czy si臋 ta akcja, w imieniu nowojorskiej policji chc臋 panu oficjalnie podzi臋kowa膰 za pomoc i wsp贸艂prac臋 w dochodzeniu.
- Oficjalnie przyjmuj臋 podzi臋kowania. Czy mog臋 zapyta膰, co pan wie o tych agentach?
- Niewiele, ale to si臋 wkr贸tce zmieni. Nie maj膮 poj臋cia, kogo wkurzyli.
- Pami臋tam z do艣wiadczenia, 偶e lepiej pana nie dra偶ni膰, Jack, bo robi si臋 pan wyj膮tkowo wredny.
Whitney odwr贸ci艂 si臋 i u艣miechn膮艂 do Roarke鈥 a.
- To prawda, tylko 偶e tym razem mia艂em na my艣li Dallas. Obedrze ich ze sk贸ry, a ja jej w tym pomog臋. - Kiedy odezwa艂 si臋 sygna艂 jego komunikatora, wyszed艂 z pokoju i dopiero na korytarzu wyj膮艂 urz膮dzenie z kieszeni.
- To ona mia艂a go dopa艣膰. - Feeney przemierza艂 gabinet czym wzburzony kogut, broni膮cy swojej ulubionej kwoki. - Federalni dobrze o tym wiedzieli. Namierzy艂a Yosta w ci膮gu nieca艂ego tygodnia. Jeden pieprzony tydzie艅 wystarczy艂, 偶eby zacz臋艂a mu depta膰 po pi臋tach. A oni zmarnowali ca艂e lata i nawet si臋 do niego nie zbli偶yli. Za艂o偶臋 si臋, 偶e zazdro艣膰 z偶era te ich rozlaz艂e federalne ty艂ki. To dlatego uderzyli poni偶ej pasa.
- Bez w膮tpienia. Feeney, co by艣 zrobi艂, gdyby w twoje r臋ce wpad艂y nagle jakie艣 poufne informacje na temat agent贸w Stowe i Jacoby'ego? Oczywi艣cie z anonimowego 藕r贸d艂a.
Feeney zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 podejrzliwie na Roarke鈥檃.
Hm, przyda艂oby si臋 co艣 takiego. Niestety, w臋szenie wok贸艂 agent贸w federalnych to ryzykowny sport. Przest臋pstwo federalne.
- Naprawd臋? Jako szanuj膮cy prawo obywatel ciesz臋 si臋, 偶e takie sprawy traktowane s膮 powa偶nie.
Roarke podszed艂 do okna i zerkn膮艂 na ulic臋. - Wiem, jak jej ci臋偶ko - odezwa艂 si臋 po chwili. Musi stan膮膰 przed ekip膮 i og艂osi膰, 偶e ca艂a jej praca, wszystkie przygotowania posz艂y na marne. Tak po prostu odsuni臋to ich na bok, 偶eby federalni mogli zgarn膮膰 laury.
- Dallas nie nosi odznaki po to, 偶eby zgarnia膰 laury.
Roarke spojrza艂 na niego przez rami臋.
Oto facet, kt贸ry wszystkiego j膮 nauczy艂, pomy艣la艂. To on j膮 ukszta艂towa艂, zrobi艂 z niej prawdziw膮 policjantk臋.
- Oczywi艣cie, masz racj臋. Pozostanie jej satysfakcja, 偶e zrobi艂a co do niej nale偶y, dopilnowa艂a by wymierzono sprawiedliwo艣膰. Zab贸jstwa na tle seksualnym s膮 dla niej wyj膮tkowo trudne.
- Tak, wiem. Feeney wbi艂 wzrok w swoje buty.
- Ostatniej nocy mia艂a koszmary. Ta sprawa nie dawa艂a jej spokoju. Obudzi艂em j膮 z przera偶aj膮cego, brutalnego snu. A dzi艣 rano obaj widzieli艣my, jak staje na swoim posterunku jak zbiera si臋 w sobie i sprawnie organizuje ca艂膮 ekip臋. Przygotowana do wykonania obowi膮zku. Wiesz, ile j膮 to kosztuje? Ci skurwiele z FBI nigdy nie zrozumiej膮 jednego: jej odwagi. - Roarke znowu popatrzy艂 na ulic臋. Eve sko艅czy艂a rozmawia膰 ze swoimi lud藕mi i wraca艂a do domu. - Absolutna, niezachwiana odwaga. Federalni maj膮 gdzie艣 ofiary. To tylko nazwiska, kolejne dane do statystyk. Dla niej to ludzie, twarze. Nie, oni nigdy nie pojm膮, co sprawia, 偶e Eve jest taka, jaka jest. Ona ma serce.
- Masz racj臋. - Feeney westchn膮艂 ci臋偶ko. - I o tym trzeba pami臋ta膰. Powiem wi臋cej, i powiem to jej, sobie, ekipie, ka偶demu, kto b臋dzie s艂ucha艂. Federalni mog膮 go przymkn膮膰, ale to ona go dopad艂a.
- Nikt nikogo nie przymknie. - Do pokoju wszed艂 Whitney, jego twarz by艂a nieporuszona jak ska艂a. - Znikn膮艂.
Feeney wrza艂. Jego tyrada by艂a nasycona z艂o艣liwo艣ci膮 i irlandzkimi przekle艅stwami. Eve, id膮c po schodach, a potem korytarzem, przys艂uchiwa艂a si臋, jak rzuca gromy.
Wiedzia艂a, 偶e wystrychni臋to ich na dudka.
- Skurwysyny, to ma艂o powiedziane - perorowa艂 Feeney. - To pieprzone, bezm贸zgie buraki. Zgubili go. Zgubili cholernego masowego morderc臋, bo 偶膮dza s艂awy za艣lepi艂a te ich 艣mierdz膮ce zakute 艂by. Przez te krety艅skie zagrywki ptaszek wyfrun膮艂 z klatki.
- Nie wiemy na pewno, czy dowiedzia艂 si臋 o zasadzce - wtr膮ci艂 si臋 Whitney.
Feeney urwa艂 przemow臋 i rzuci艂 szefowi piorunuj膮ce spojrzenie.
- Jack, nie chrza艅. Komu chcesz wcisn膮膰 ten kit? Przeciek by艂 od nich, sami dali mu czas. Mieliby艣my go, na Boga, by艂by ju偶 nasz, gdyby te rz膮dowe fiuty nie rozpieprzy艂y naszej akcji.
- Znikn膮艂. - Eve nie by艂a zdenerwowana. Dziwne, ale wybuch Feeneya pom贸g艂 jej si臋 opanowa膰. Czu艂a ogarniaj膮c膮 j膮 pustk臋.
- Rz膮dowa zasadzka si臋 nie uda艂a. - Whitney nie okazywa艂 w艣ciek艂o艣ci i rozgoryczenia. - Weszli do mieszkania przed kilkoma minutami. Yosta nie by艂o.
- A sprawdzali kamery zabezpieczaj膮ce? Rozmawiali z portierem i ochraniarzami? Zapytali ich, czy facet jest w budynku?
- Nie znam szczeg贸艂贸w. Oficjalne o艣wiadczenie brzmi: podejrzany zbieg艂. Ob艂awa si臋 nie powiod艂a.
Eve kiwn臋艂a tylko g艂ow膮.
- Chcia艂abym to osobi艣cie potwierdzi膰, komendancie.
- Ja tak偶e. - Whitney spojrza艂 najpierw na ni膮, nast臋pnie n Feeneya. - Idziemy.
Federalni nie okazali si臋 zbyt przyja藕ni. W eleganckim przyciemnionym holu budynku, w kt贸rym przeprowadzono nie udan膮 akcj臋, panowa艂a ponura atmosfera. Na widok miejscowej policji nastroje sta艂y si臋 wyra藕nie wrogie.
Eve czu艂a, 偶e gdyby nie obecno艣膰 Whitneya, nie obesz艂oby si臋 bez pysk贸wki. Stopie艅 i zimne opanowanie szefa ostudzi艂o jej temperament.
Widz膮c, 偶e Feeney ci膮gle jeszcze trz臋sie si臋 z w艣ciek艂o艣ci, kiwn臋艂a na McNaba.
- Wykorzystaj sw贸j ch艂opi臋cy urok i spr贸buj si臋 czego dowiedzie膰 od elektronik贸w z FBI. Mo偶e sprawdzili albo sprawdzaj膮 dyskietki zabezpieczaj膮ce. Chc臋 wiedzie膰, jak i kiedy Yost wymkn膮艂 si臋 z budynku, kt贸rym wyj艣ciem i co ze sob膮 zabra艂.
- Ju偶 si臋 robi. - McNab w艂o偶y艂 r臋ce do kieszeni szerokich spodni w kolorze dojrza艂ych truskawek i odmaszerowa艂.
- Peabody, przejd藕 si臋 po pi臋trach, dyskretnie podpytaj s膮siad贸w, mo偶e co艣 widzieli. Postaraj si臋 nie 艣ci膮ga膰 na siebie uwagi federalnych. By艂oby dobrze, gdyby ci si臋 uda艂o wydoby膰 co艣 z android贸w pracuj膮cych w budynku.
Eve, Whitney i Feeney weszli do windy i w milczeniu jechali na g贸r臋. Chcia艂a wszystko spokojnie przemy艣le膰. Czas akcji by艂 艣ci艣le tajny. Yost musia艂 mie膰 niez艂e znajomo艣ci. W FBI? W policji? Pewnie i tu, i tu. Dzia艂a艂 szybko i sprawnie, ale jeszcze nie zrobi艂 tego, co mia艂 do zrobienia w Nowym Jorku. B艂yskawicznie si臋 ulotni艂, lecz na pewno jest w pobli偶u. W hotelu? Mo偶liwe. By艂a sk艂onna uwierzy膰, 偶e Yost, albo jego pracodawca, mia艂 w pogotowiu jak膮艣 kryj贸wk臋. Gdzie艣 si臋 zaszy艂. Musi doko艅czy膰 robot臋.
Wie, 偶e depczemy mu po pi臋tach. Ciekawe, jak d艂ugo b臋dzie czeka艂, zanim wykona nast臋pny ruch?
Zaj臋ta rozmy艣laniem, wysz艂a z windy pierwsza, nie czekaj膮c na szefa. Od razu nadzia艂a si臋 na Jacoby鈥檈go.
Oczy b艂ysn臋艂y mu z艂owrogo, cofn膮艂 si臋, przyjmuj膮c postaw臋 boksera gotowego si臋 do ataku.
- To akcja FBI.
- To akcja, kt贸r膮 FBI zwyczajnie spieprzy艂o - powiedzia艂 Whitney, wysuwaj膮c si臋 przed Eve, nim ta zd膮偶y艂a otworzy膰 usta. - Agencie, zechce pan wyja艣ni膰, jakim cudem uda艂o si臋 panu pa艅skiej ekipie zgubi膰 podejrzanego, kt贸rego zlokalizowali moi ludzie?
Jacoby wiedzia艂, z kt贸rej strony spadnie cios. Zamierza艂 zrobi膰 wszystko, by oszcz臋dzi膰 w艂asnego karku i zrzuci膰 win臋 na miejscow膮 policj臋.
- Agenci federalni przygotowywali t臋 operacj臋 od d艂u偶szego czasu. Nie musz臋 wyja艣nia膰...
- Racja - przerwa艂 mu Whitney. - Od lat nieudolnie pr贸bowali艣cie znale藕膰 Yosta. Moja podw艂adna namierzy艂a go w kilka dni. Nie do艣膰, 偶e skorzystali艣cie z naszego sukcesu i przej臋li艣cie doskonale przygotowan膮 akcj臋, to jeszcze nie wiadomo jakim cudem uda艂o si臋 wam wszystko schrzani膰. Agencie Jacoby, odpowie pan za to nie tylko przed swoimi prze艂o偶onymi, ale tak偶e przede mn膮, moim szefem i inspektorem prowadz膮cym. Niech pan nie liczy na to, 偶e nie b臋dzie si臋 pan musia艂 t艂umaczy膰.
A teraz... - Zrobi艂 krok do przodu, dyskretnie kiwaj膮c na Eve.
- Mo偶e zacznie pan ode mnie?
Po korytarzu kr臋cili si臋 ludzie z oddzia艂u prewencyjnego. Na plecach mundur贸w mieli wielkie jaskrawo偶贸艂te inicja艂y agencji. Eve min臋艂a ich i wesz艂a do apartamentu.
Mieszkanie zosta艂o ju偶 dok艂adnie przeszukane, ale agenci nadal si臋 tam kr臋cili. Nie przeszkodzi艂o jej to, dosta艂a to, czego chcia艂a. Zobaczy艂a na w艂asne oczy, jak mieszka艂.
Bogato, pomy艣la艂a w pierwszej chwili. Na pod艂odze le偶a艂y puszyste dywany i mi臋kkie poduszki. Za 艣cian膮 ze szk艂a, za kt贸r膮 rozpo艣ciera艂 si臋 widok na miasto, znajdowa艂 si臋 przestronny kamienny taras, os艂oni臋ty od wiatru bujn膮 ro艣linno艣ci膮 w l艣ni膮cych donicach:
Gustownie, zauwa偶y艂a. Delikatnie koj膮ce pastele 艣cian stanowi艂y doskona艂e t艂o dla starannie dobranych obraz贸w w eleganckich z艂otych ramach, a do tego stare drewniane meble. Nauczy艂a si臋 rozpoznawa膰 spokojn膮 elegancj臋 antyk贸w.
Urz膮dzi艂 si臋 z wyczuciem i stylem. W salonie panowa艂 lekki nie艂ad, kt贸ry zapewne by艂 skutkiem wizyty federalnych. Wypolerowane na po艂ysk meble przykry艂a ledwo widoczna warstewka kurzu.
Na niskim stoliku z rze藕bionymi wygi臋tymi nogami sta艂y 艣wie偶e kwiaty w kryszta艂owym wazonie. Pod 艣cian膮, na pode艣cie, pos膮g nagiej d艂ugow艂osej kobiety z bia艂ego marmuru, W drewnianej obudowie na 艣cianie znalaz艂a zdemontowane centrum komunikacyjne i konsol臋 przeznaczon膮 do rozrywki.
Nie, na pewno tu nie pracowa艂, zastanawia艂a si臋. Nie w salonie. M贸g艂 si臋 tu zabawia膰, owszem, ale nie robi艂 niczego powa偶nego. Eve powoli obraca艂a si臋, rejestruj膮c wszystko swoim podr臋cznym minizestawem.
Zastanawia艂a si臋, czy Roarke dobrze by si臋 czu艂, otoczony takimi obrazami, rze藕bami, meblami.
Kamera filmuj膮ca salon nie zarejestrowa艂a jej obecno艣ci, kiedy 艂ukowatym przej艣ciem wchodzi艂a do eleganckiej jadalni. Ci臋偶ki kryszta艂owy 偶yrandol idealnie pasowa艂 do masywnych, nieco m臋skich mebli. Du偶y st贸艂 zdobi艂 bukiet niskich kolorowych kwiat贸w, obok niego sta艂y srebrne 艣wieczniki z d艂ugimi bia艂ymi 艣wiecami.
L艣ni膮ca czysto艣ci膮 kuchnia znajdowa艂a si臋 na prawo. Eve wyd臋艂a ze zdumieniem usta, kiedy otworzy艂a lod贸wk臋 wielko艣ci czo艂gu. By艂a pe艂na jedzenia, tak samo jak autokucharz. P贸艂ki ugina艂y si臋 od drogich produkt贸w doskona艂ej jako艣ci, a g艂贸wnie czerwonego mi臋sa.
W szufladach znalaz艂a starannie posegregowane przybory kuchenne, potrzebne do gotowania. S艂oiczki, butelki z olejem, przyprawy, wszystko, co przydaje si臋 osobie, kt贸ra lubi sama przyrz膮dza膰 posi艂ki.
Ciekawe, pomy艣la艂a, wyobra偶aj膮c sobie Yosta stoj膮cego przy wielkiej kuchence i pichc膮cego jak膮艣 wyszukan膮 potraw臋. Pewnie s艂ucha艂 muzyki, mo偶e klasycznej, na przyk艂ad opery. Wk艂ada艂 艣nie偶nobia艂y fartuszek, kt贸ry znalaz艂a w szafie. By艂 wykrochmalony i idealnie odprasowany.
Sam gotowa艂. Zorganizowany i samowystarczalny m臋偶czyzna. Czasami pewnie zamawia艂 co艣 w autokucharzu. Z kredensu wyjmowa艂 wytworn膮 porcelan臋, zapala艂 艣wiece i w samotno艣ci delektowa艂 si臋 swoim doskona艂ym posi艂kiem. M臋偶czyzna o wyrafinowanym gu艣cie, rozsmakowany w zabijaniu.
Wycofa艂a si臋 z kuchni, by dok艂adniej obejrze膰 pok贸j, kt贸ry przerobi艂 na nowoczesn膮, wyposa偶on膮 w najnowocze艣niejszy sprz臋t sal臋 do treningu. 艢ciany wysokiego pomieszczenia wy艂o偶one by艂y lustrami, drewniana pod艂oga pachnia艂a czysto艣ci膮.
艢cie偶ka do bieg贸w wyposa偶ona w program stymuluj膮cy r贸偶ne nawierzchnie, basen, maszyny wspomagaj膮ce trening samoobrony, namiot ci艣nie艅. Lustra na wszystkich 艣cianach i kamery rejestruj膮ce przebieg 膰wicze艅.
Yost dba艂 o form臋 i lubi艂 na siebie patrze膰.
Za 艣cian膮 znajdowa艂a si臋 sypialnia. To tutaj zaspokaja艂 swoje 偶膮dze. 艢liskie materia艂y, zmys艂owe kolory, pod b艂臋kitnym satynowym baldachimem 艂贸偶ko 偶elowe wielko艣ci jeziora. A na suficie baldachimu lustro. Lubi艂 si臋 sobie przygl膮da膰 nie tylko w czasie treningu.
G艂贸wna 艂azienka, jak mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, urz膮dzona by艂a r贸wnie wygodnie. Eve znalaz艂a tu ca艂膮 kolekcj臋 male艅kich myde艂ek, szampon贸w, olejk贸w i balsam贸w z najlepszych hoteli na 艣wiecie. Ekonomiczny rozmiar, zauwa偶y艂a. Nie zajmuj膮 zbyt du偶o miejsca w torbie podr贸偶nej. Zabierasz je ze sob膮, 偶eby po sobie posprz膮ta膰, co, Yost?
Gwa艂c膮c i morduj膮c, robi si臋 straszny ba艂agan, cz艂owiek si臋 poci, brudzi. Kiedy ma si臋 pod r臋k膮 te luksusowe kosmetyki w zgrabnych buteleczkach, mo偶na si臋 natychmiast od艣wie偶y膰. Kosmetyki by艂y posegregowane i ustawione na p贸艂kach w wysokiej szafce. Zauwa偶y艂a mi臋dzy nimi nieregularne przerwy, a wi臋c kilku pojemniczk贸w brakowa艂o. Zabra艂 je ze sob膮. Nic nie powinno si臋 zmarnowa膰.
Prawdziwym majstersztykiem okaza艂a si臋 garderoba, je艣li tak du偶e i wymy艣lnie zaaran偶owane pomieszczenie mo偶na nazwa膰 garderob膮.
Wyobra偶a艂a sobie, 偶e opuszcza艂 dom w po艣piechu. Tymczasem nigdzie nie by艂o 艣ladu nieporz膮dku. W obrotowej szafie wisia艂o kilka pustych wieszak贸w. Na p贸艂ce sta艂y szare kamienne stojaki na peruki. Ka偶dy cal doskonale zagospodarowany.
A by艂o tych cali sporo.
Setki garnitur贸w, od jasnoniebieskich, poprzez szare, po czarne. Dalej, w r贸wnym rz臋dzie, na dw贸ch poziomach, koszule we wszystkich odcieniach bieli i delikatnych pastelach. W drugiej, r贸wnie przepastnej, szafie skrupulatnie u艂o偶one ubrania codzienne. Kombinezony, stroje do 膰wicze艅, jedwabne szlafroki. Morze krawat贸w, apaszek, szali i pask贸w, r贸wnych jak linijki, posegregowanych i zawieszonych w dok艂adnie takich samych odst臋pach. G贸ry but贸w w przezroczystych pud艂ach, kt贸re dla wi臋kszego porz膮dku zosta艂y jeszcze ponumerowane. Naliczy艂a sze艣膰 brakuj膮cych par.
Mi臋dzy dr膮偶kami szafy znajdowa艂 si臋 艣nie偶nobia艂y kontuar, nad kt贸rym rozpo艣ciera艂o si臋 ogromne potr贸jne lustro otoczone ma艂ymi lampkami. Przed lustrem sta艂o krzes艂o z obiciem. Pod kontuarem zauwa偶y艂a dwa tuziny szuflad. Odsun臋艂a kilka z nich. Kolekcja kolorowych kosmetyk贸w, jak膮 znalaz艂a, przyprawi艂aby jej przyjaci贸艂k臋 Mayis o palpitacj臋 serca. Nie przestaj膮c nagrywa膰, ogl膮da艂a etykietki. O kosmetykach wiedzia艂a jeszcze mniej ni偶 o malarstwie.
Wysz艂a z garderoby, przesz艂a po mi臋kkim dywanie, a w ko艅cu znalaz艂a to, czego szuka艂a. Najwa偶niejsze miejsce w domu, miejsce, w kt贸rym pracowa艂. Przed komputerem Yosta sta艂a Karen Stowe w towarzystwie dw贸ch agent贸w federalnych, zaj臋tych przegl膮daniem dysk贸w.
- Spieszy艂 si臋 - powiedzia艂a Stowe. Z r臋koma na biodrach przygl膮da艂a si臋 danym, przesuwaj膮cym si臋 na monitorze. - Nie m贸g艂 wszystkiego ze sob膮 zabra膰.
- Zabra艂 wszystko, co chcia艂 - odezwa艂a si臋 Eve, wchodz膮c do pokoju.
G艂owa agentki FBI podnios艂a si臋 gwa艂townie, jak gdyby znienacka dosta艂a pot臋偶ny cios w szcz臋k臋. Zacisn臋艂a usta.
- Dajcie zna膰, jak co艣 znajdziecie - poleci艂a, po czym ruszy艂a w stron臋 drzwi, Kiwn臋艂a na Eve, by posz艂a za ni膮, ale ta zignorowa艂a sygna艂.
- Spakowa艂 walizki, zabra艂 to, co uzna艂 za najbardziej niezb臋dne - m贸wi艂a dalej Eve. - Przejrza艂 wszystkie pliki z danymi na dyskach. Jest systematyczny i zorganizowany, wi臋c nie zabra艂o mu to zbyt du偶o czasu. Na pewno ma laptop i kilka zgrabnych elektronicznych cacek, kt贸re idealnie mieszcz膮 si臋 w torbie podr贸偶nej. Ma to wszystko ze sob膮. Moim zdaniem, potrzebowa艂 g贸ra p贸艂 godziny na przygotowanie si臋 do ewakuacji po tym, jak dowiedzia艂 si臋 o waszej operacji.
- Nie zamierzam teraz o tym rozmawia膰.
- Szkoda. Moi ludzie namierzyli go, podczas gdy wy bez sensu wok贸艂 niego kr膮偶yli艣cie. Komu zap艂aci艂a艣, 偶eby zdoby膰 informacje o nakazie? Co obieca艂a艣 w zamian za to, 偶e wepchniesz mi si臋 przed nosem i schrzanisz ca艂膮 moj膮 robot臋?
- FBI ma pierwsze艅stwo.
- Nie pieprz, Stowe. Sprawiedliwo艣膰 ma pierwsze艅stwo. Gdybym na czas dosta艂a nakaz, Sylyester Yost siedzia艂by teraz za kratkami, zamiast wi膰 sobie nowe gniazdko.
Agentka wiedzia艂a, 偶e Eve ma racj臋. Niech to szlag, mia艂a racj臋.
- Sk膮d mo偶esz mie膰 tak膮 pewno艣膰?
- Mog臋 mie膰 pewno艣膰 co do jednego: facet znikn膮艂. Schrzani艂a艣 i facet znikn膮艂. Wyja艣nisz mi to, kiedy znajdziemy nast臋pne cia艂o?
Stowe przymkn臋艂a na moment oczy i nabra艂a g艂臋boko powietrza.
- Mo偶emy wyj艣膰 i porozmawia膰 o tym na osobno艣ci?
- Nie.
- Dobra. - Agentka. w przyp艂ywie z艂o艣ci trzasn臋艂a drzwiami, 偶eby jej koledzy pracuj膮cy w gabinecie Yosta nie s艂yszeli ich rozmowy. - Pos艂uchaj, w艣ciekasz si臋 i masz do tego prawo. Zrozum, wykonywa艂am tylko swoje obowi膮zki. Jacoby przyszed艂 do mnie i powiedzia艂 o twoim nakazie. To by艂 jego pomys艂, wszystko wcze艣niej zorganizowa艂. Mia艂am szans臋 przymkn膮膰 Yosta. Musia艂am z niej skorzysta膰. Zrobi艂aby艣 to samo.
- To ty pos艂uchaj. Nie znasz mnie, kole偶anko. Nie gram w te wasze gierki, nie zbieram punkt贸w, kopi膮c pod innymi do艂ki. Chcia艂a艣 wielkiej akcji i nie obchodzi艂o ci臋, kto j膮 przygotuje. A teraz obie mamy puste r臋ce, a na dodatek szykuje si臋 jeszcze jedno morderstwo. - Eve urwa艂a, widz膮c, 偶e Stowe nerwowo si臋 skrzywi艂a. - Chyba si臋 domy艣li艂a艣, co? Ch臋tnie zobacz臋, jak za ten paskudny numer skopi膮 ty艂ek tobie i twojemu koledze, ale niestety to nie zapobiegnie kolejnej 艣mierci. Ju偶 nic nie mo偶e jej zapobiec.
- No dobra - odezwa艂a si臋 w ko艅cu Stowe, a kiedy Eve odwr贸ci艂a si臋, zamierzaj膮c odej艣膰, agentka chwyci艂a j膮 za rami臋. M贸wi艂a przyciszonym g艂osem, jej oczy nabra艂y ponurego, cho膰 przepraszaj膮cego wyrazu. - Masz racj臋. Od pocz膮tku do ko艅ca mia艂a艣 racj臋.
- I co z tego? Teraz to ju偶 bez znaczenia. Stowe, trzymaj si臋 ode mnie z daleka. Ty i ten kretyn, z kt贸rym pracujesz, trzymajcie si臋 z daleka ode mnie, moich ludzi i mojego 艣ledztwa, bo jak ja si臋 za was wezm臋, to z waszych ty艂k贸w posypi膮 si臋 wi贸ry.
Eve ruszy艂a w stron臋 drzwi. Zanim zd膮偶y艂a wyj艣膰, natkn臋艂a si臋 na Jacoby'ego.
- Czy ten sprz臋t jest w艂膮czony? zapyta艂 urz臋dowym tonem.
- Zejd藕 mi z drogi.
- Nie mo偶e pani tu niczego filmowa膰. To niezgodne z prawem - zacz膮艂, wyci膮gaj膮c r臋k臋 po podr臋czny zestaw Eve. By艂a szybsza ni偶 kobra, a jej atak bardziej bolesny. Chwyci艂a go za nadgarstek, kciukiem nacisn臋艂a miejsce pulsu i wykr臋ci艂a mu r臋k臋.
- Trzymaj r臋k臋 z daleka, bo ci j膮 urw臋 i ka偶臋 zje艣膰.
Promieniuj膮cy b贸l na moment go sparali偶owa艂. Zacisn膮艂 drug膮 r臋k臋 w pi臋艣膰.
- To gro藕ba i napad na agenta federalnego.
Zabawne. Wydawa艂o mi si臋, 偶e napad艂am i gro偶臋 federalnemu dupkowi. Chcesz si臋 bi膰, Jacoby? - Nadstawi艂a wyzywaj膮co policzek. - No dalej, 艣mia艂o, uderz mnie na oczach twoich kumpli i wsp贸艂pracownik贸w, a zobaczymy, kto z nas wyjdzie st膮d na w艂asnych nogach.
- Pani porucznik.
- Komendancie. - Zauwa偶y艂a Whitneya, ale nadal nie spuszcza艂a wzroku z Jacoby鈥 ego. Jego oczy zacz臋艂y zachodzi膰 艂zami.
- Jest pani potrzebna w centrali. Musi pani podpisa膰 skarg臋 przeciwko agentom Stowe i Jacoby'emu. Dallas, pu艣膰 tego durnia - powiedzia艂 艂agodnie. - Nie jest wart twoich nerw贸w.
- Tak jest - mrukn臋艂a Eve, pu艣ci艂a r臋k臋 Jacoby鈥 ego i cofn臋艂a si臋 o krok.
Mo偶e go skompromitowa艂a, a mo偶e po prostu by艂 sko艅czonym idiot膮, ale w tym momencie Jacoby si臋 na m膮 rzuci艂. Nie zastanawia艂a si臋, nie zawaha艂a si臋 nawet przez u艂amek sekundy. Wykona艂a zgrabny p贸艂obr贸t, wyrzuci艂a w g贸r臋 艂okie膰 i zacisn臋艂a rami臋 na szyi agenta. Zanim upad艂, us艂ysza艂a g艂o艣ne trza艣ni臋cie z臋b贸w.
Mia艂a nadziej臋, 偶e odgryz艂 sobie kawa艂ek j臋zyka. Z trudem si臋 pozbiera艂 i spojrza艂 na ni膮 m臋tnym wzrokiem. Doko艅czy艂a obr贸t i twardo stan臋艂a na rozstawionych nogach. Na szcz臋艣cie Whitney ich rozdzieli艂.
- Wnios臋 oskar偶enie. - Z k膮cika ust Jacoby'emu s膮czy艂a si臋 stru偶ka kiwi. Wyj膮艂 z kieszeni komunikator.
- Nie radz臋, agencie. Zaatakowa艂 pan moj膮 podw艂adn膮 i to bez ostrze偶enia. Dzia艂a艂a w samoobronie. Wszystko jest sfilmowane. - U艣miechaj膮c si臋, Whitney puka艂 palcem w sw贸j podr臋czny sprz臋t. - Spr贸buj tylko zadzwoni膰, a jeszcze dzi艣 staniesz przed komisj膮 dyscyplinarn膮. Brutalnie napad艂e艣 nie tylko na inspektora policji, ale tak偶e na mnie i m贸j cholerny wydzia艂. Spadaj, bo wrzuc臋 ci臋 razem z twoj膮 karier膮 do kibla i spuszcz臋 wod臋. - Przez chwil臋 patrzy艂 Jacoby'emu prosto w oczy, w ko艅cu kiwn膮艂 na Eve, 偶eby odesz艂a, i sam ruszy艂 za ni膮.
Kiedy zbli偶ali si臋 do wind, Feeney przygl膮da艂 si臋 swoim paznokciom.
- Trzeba by艂o go kopn膮膰 w jaja.
Chcia艂am, ale przecie偶 on nie ma jaj. - Nagle spowa偶nia艂a, wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a na Whitneya. - Komendancie, przepraszam...
- Nie psuj nastroju. - Wszed艂 do windy i skuli艂 ramiona. - Musz臋 cz臋艣ciej wpada膰 na akcje w terenie. Ju偶 zapomnia艂em, jaki czasami jest ubaw. Dallas, chc臋 mie膰 zaraz na biurku dyskietk臋 z zapisem i analiz膮 sceny. Sprawd藕, czy istnieje prawdopodobie艅stwo, 偶e ptaszek nadal jest w mie艣cie lub okolicy. Je艣li si臋 oka偶e, 偶e tak, dowiedz si臋, gdzie mo偶e si臋 ukrywa膰. Skontaktuj si臋...
Urwa艂 i spojrza艂 jej podejrzliwie w oczy.
- Dallas, sk膮d u ciebie taka pow艣ci膮gliwo艣膰? Dlaczego nie m贸wisz, 偶e sama dobrze wiesz, co masz robi膰?
- Szefie, nawet mi to przez my艣l nie przesz艂o. - Zwyci臋stwo nad Jacobym poprawi艂o jej nieco humor, zdoby艂a si臋 nawet na co艣 w rodzaju u艣miechu. - Prawie wcale tak nie pomy艣la艂am.
- Skoro wiesz, co robi膰, wracaj do swoich zaj臋膰. - Whitney wyszed艂 z windy. - Musz臋 wykona膰 kilka wideofon贸w i nawrzuca膰 kilku wa偶niakom.
- W ko艅cu si臋 rozgrza艂 - mrukn膮艂 Feeney, kiedy zostali sami.
- Czy偶by?
- Nie zna艂a艣 go, kiedy patrolowa艂 ulice. By艂 bezlitosny. Jack to potrafi. Czasami krew si臋 lala strumieniami, a on nawet okiem nie mrugn膮艂. - Feeney wyj膮艂 z kieszeni paczk臋 orzeszk贸w. - 艣ci膮gn臋 McNaba. Wracasz z tym do centrali?
- Na razie tak. - Si臋gn臋艂a po komunikator, by wezwa膰 Peabody, ale w艂a艣nie w tym momencie jej podw艂adna wysiad艂a z windy po przeciwnej stronie holu. - Jedziesz ze mn膮.
Eve zaczeka艂a, a偶 wyjd膮 z budynku i wsi膮d膮 do samochodu.
- Raport?
- Zamkni臋ty w sobie, pow艣ci膮gliwy. Je艣li ju偶 si臋 z kim艣 kontaktowa艂, by艂 bardzo grzeczny. Zawsze doskonale ubrany. Zawsze sam. Rozmawia艂am z kilkunastoma s膮siadami i dwoma ochroniarzami. Nikt nigdy nie widzia艂 go w 偶adnym towarzystwie. Mia艂 jednego androida. Ochroniarz widzia艂, jak federalni wynosili to, co z niego zosta艂o. Twierdzi, 偶e wygl膮da艂o, jakby maszyna by艂a zaprogramowana na samozniszczenie.
- Dobrze si臋 zabezpieczy艂.
- Kobieta z pi臋tnastego pi臋tra, typ matrony z towarzystwa, powiedzia艂a, 偶e kilka razy rozmawia艂a z nim w holu. Spotyka艂a go te偶 w operze. Mia艂a艣 racj臋. Wykupi艂 bilety sezonowe, miejsce w lo偶y, po prawej stronie sceny. Zawsze przychodzi艂 sam.
- Podrzucimy to ch艂opakom, ale w膮tpi臋, 偶eby zaryzykowa艂, cho膰 tak bardzo lubi muzyk臋. Domy艣li si臋, 偶e rozmawiali艣my z s膮siadami i dok艂adnie znamy jego zwyczaje. Przez jaki艣 czas da sobie spok贸j i b臋dzie omija艂 ulubione miejsca.
- By艂am kilka razy w operze, z Charlesem. Pr贸bowa艂am si臋 rozejrze膰 po lo偶ach, ale nic ciekawego nie zauwa偶y艂am. Popytam go. Cz臋艣ciej tam bywa, mo偶e co艣 widzia艂.
Eve b臋bni艂a palcami po kierownicy, rozwa偶a艂a sytuacj臋, po czym brawurowo przeci臋艂a drog臋 ekspresowej taks贸wce.
- Zapytaj go, ale nie wci膮gaj do 艣ledztwa. I tak mamy za du偶o cywilnych r膮k do pieczenia tego chleba.
- A skoro mowa o jedzeniu... - zacz臋艂a Peabody, spogl膮daj膮c t臋sknie w kierunku budki na rogu ulicy.
- Ledwo dochodzi po艂udnie. Nie mo偶esz by膰 ju偶 g艂odna.
- Mog臋. Za艂o偶臋 si臋, 偶e me jad艂a艣 艣niadania. 艢niadanie jest najwa偶niejszym posi艂kiem w ci膮gu dnia. Rezygnuj膮c z niego, nara偶amy si臋 na obni偶enie nastroju i sprawno艣ci umys艂owej, co mo偶e prowadzi膰 do powa偶nych zaburze艅 psychicznych i emocjonalnych. Badania dowodz膮, 偶e...
- O Jezu! - Eve wcisn臋艂a si臋 przed kolejn膮 taks贸wk臋, zjecha艂a na chodnik i gwa艂townie zahamowa艂a. - Masz sze艣膰dziesi膮t sekund.
- To a偶 nadto.
Asystentka wyskoczy艂a z samochodu i b艂yskawicznie dopad艂a budki. Po drodze wyj臋艂a odznak臋, kt贸r膮 machn臋艂a przed nosami tych, kt贸rzy stali w kolejce, skracaj膮c czas oczekiwania na upragnione frytki sojowe do minimum.
Przybieg艂a z powrotem, cho膰 mia艂a jeszcze w zapasie kilka sekund. Wsiad艂a i z promiennym u艣miechem podsun臋艂a Eve porcj臋 frytek. Jej szeroki u艣miech nieco os艂ab艂, kiedy Eve wzi臋艂a od niej pude艂ko i po艂o偶y艂a sobie na kolanach.
- My艣la艂am, 偶e nie jeste艣 g艂odna.
- To po co kupi艂a艣 drug膮 porcj臋?
- Chcia艂am by膰 mi艂a. - Peabody pr贸bowa艂a zachowa膰 resztki godno艣ci, cho膰 straci艂a nadziej臋 na dodatkowe frytki. W ko艅cu nie zamierza艂a pozwoli膰, 偶eby jedzenie si臋 zmarnowa艂o. - To pewnie chce pani i to?
- Dzi臋ki. - Eve wzi臋艂a puszk臋 pepsi, kilka frytek i w艂膮czy艂a si臋 do ruchu. - Si臋gnij za moje siedzenie. - Wskaza艂a brod膮.
Jest tam rekorder. Skopiuj materia艂 na dyskietk臋 i zapisz mi twardym dysku. Za godzin臋 chc臋 mie膰 na biurku raport z rozm贸w z s膮siadami. Skontaktuj si臋 te偶 z Charlesem Monroem.
Peabody od艂膮czy艂a rekorder i wsun臋艂a go do kieszeni kurtki.
- Tak jest.
- Peabody, lepiej si臋 orientujesz w tych r贸偶nych kobiecych sprawach ni偶 ja. Przejrzyj materia艂, a zw艂aszcza ten fragment z garderob膮 Yosta. Zwr贸膰 uwag臋 na kosmetyki do makija偶u. Je艣li my艣lisz, 偶e b臋dziesz mie膰 problemy, skonsultuj臋 si臋 z Mavis. Ona si臋 na tym zna.
- Orientuj臋 si臋 w ograniczonym przedziale cenowym. Nie sta膰 mnie na kremy i pudry z g贸rnych p贸艂ek, ale mog臋 spr贸bowa膰, mo偶e rozpoznam marki.
- Zr贸b dodatkow膮 kopi臋 tego fragmentu. Prze艣l臋 to Mavis.
Doko艅czy艂a frytki w drodze do biura. Przed wej艣ciem zgniot艂a puste pude艂ko, wyrzuci艂a je do kosza, po czym zamkn臋艂a si臋 w swoim gabinecie. Mia艂a jeszcze co艣 do zrobienia, zanim zabierze si臋 do papierkowej roboty, i potrzebowa艂a do tego prywatno艣ci.
Dla pewno艣ci si臋gn臋艂a po sw贸j osobisty kieszonkowy wideofon.
Roarke odebra艂 po drugim sygnale.
- Witam, pani porucznik. Jak sprawy?
- Jako tako. Przycisn臋艂am Jacoby'ego poza protoko艂em, ale za to z b艂ogos艂awie艅stwem od g贸ry. Lepsze to ni偶 nic.
- Mam nadziej臋, 偶e wszystko zarejestrowa艂a艣. Chcia艂bym to zobaczy膰.
- Tak, w艂a艣ciwie o to posz艂o. Jacoby si臋 rzuca艂, musia艂am go oklepa膰. Mi臋dzy innymi dlatego dzwoni臋. Musz臋... - Urwa艂a, kiedy dok艂adniej przyjrza艂a si臋 m臋偶owi i zorientowa艂a si臋, gdzie si臋 znajduje. - Co ty tam robisz? - zapyta艂a ostro. - M贸wi艂am ci, 偶e nie 偶ycz臋 sobie 偶adnych danych pochodz膮cych z twojego nierejestrowanego komputera.
- A kto powiedzia艂, 偶e to dane dla ciebie?
- Pos艂uchaj...
- Mam na g艂owie r贸偶ne obowi膮zki. Nie zamierzam przekazywa膰 ci danych z nieoficjalnych i nielegalnych 藕r贸de艂. A poza tym, przysz艂a odpowied藕 z New Savoy. Potwierdzili, 偶e Yost si臋 u nich zatrzymywa艂. Wszystko ci ju偶 przes艂a艂em. W czym jeszcze mog臋 pom贸c?
Przygl膮da艂a mu si臋 podejrzliwe, mru偶膮c oczy.
- Nie k艂amiesz?
- Uwa偶asz, 偶e Yosta nie by艂o w Londynie?
- Nie b膮d藕 taki m膮dry. Chodzi mi o to, co robisz w tym pokoju.
- Gdybym sk艂ama艂, teraz brn膮艂bym w to dalej. Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e b臋dziesz musia艂a mi zaufa膰. Co ty na to? - U艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Kochanie, bardzo ch臋tnie przegada艂bym tak z tob膮 calutki dzie艅, ale niestety, mam jeszcze sporo pracy. M贸w, czego chcesz.
No dobra. - Westchn臋艂a ci臋偶ko. - Sfilmowa艂am mieszkanie Yosta. Luksus i elegancja. Podoba艂oby ci si臋. Mog臋 analizowa膰 fragment po fragmencie, ale pomy艣la艂am, 偶e ty rzucisz okiem i od razu wszystko rozszyfrujesz. By艂oby szybciej. Obrazy, rze藕by, antyczne meble. Czy ogl膮daj膮c zapis na dyskietce, dasz rad臋 okre艣li膰, czy s膮 autentyczne?
- Pewnie tak. My艣l臋, 偶e sobie poradz臋, cho膰 nie mog臋 da膰 stuprocentowej gwarancji. Dobre kopie mo偶na rozpozna膰 tylko z bliska.
- Nie wygl膮da na faceta, kt贸ry kolekcjonowa艂by dobre kopie. Jest czu艂y na tym punkcie. I pr贸偶ny. Zupe艂nie jak jeden m贸j znajomy.
- Obra偶asz swojego cywilnego eksperta.
- Staram si臋 nie przepu艣ci膰 偶adnej okazji. Roarke, mo偶e uda ci si臋 okre艣li膰 藕r贸d艂a, z jakich pochodz膮 dzie艂a sztuki i meble.
- Nie ma sprawy, prze艣lij ten materia艂.
- B臋d臋 wdzi臋czna.
- To si臋 oka偶e. Do widzenia, pani porucznik. - Roz艂膮czy艂 si臋, opar艂 wygodnie w fotelu i zacz膮艂 studiowa膰 dane, kt贸re pojawi艂y si臋 na ekranie 艣ciennym.
Data, miejsce urodzenia, rodzina nie by艂y dla niego zbyt interesuj膮ce. Roarke zauwa偶y艂, 偶e Jacoby jako student nigdy nic by艂 or艂em. Sko艅czy艂 z marnymi wynikami, a w艂a艣ciwie to ledwo dosta艂 dyplom. Mia艂 wzloty i upadki. Najs艂abiej sz艂y mu z socjologii i nauki spo艂eczne. S艂abe wyniki nadrabia艂 talentem analitycznym.
Niewiele brakowa艂o, a nie zaliczy艂by szkolenia w FBI. Z trudem spe艂nia艂 minimalne wymagania, uratowa艂y go dobre wyniki w strzelaniu i obchodzeniu si臋 z broni膮, elektronice i taktyce.
W 艣ci艣le tajnym profilu psychologicznym wspomniano o problemach w kontaktach ze zwierzchnikami i wsp贸艂pracownikami Jacoby mia艂 tendencj臋 do ignorowania, a nawet omijania procedury. Stwierdzono, 偶e nie potrafi pracowa膰 w zespole. Trzy razy postawiono mu zarzut niesubordynacji. By艂 podejrzany o umy艣lne naruszenie dowodu rzeczowego. W tej sprawie przeprowadzono mi臋dzynarodowe dochodzenie.
Kawaler, heteroseksualny, wydawa艂 si臋 przedk艂ada膰 us艂ugi licencjonowanych pa艅 do towarzystwa nad trwa艂e zwi膮zki.
Nie posiada艂 kartoteki kryminalnej, nie by艂 notowany. Wygl膮da na to, 偶e nie mia艂 偶adnych przywar. Roarke pokr臋ci艂 z niedowierzaniem g艂ow膮. Nie w膮tpi艂 w prawdziwo艣膰 akt FBI. Zwykle by艂y dok艂adne i wyczerpuj膮ce. Sam lepiej by ich nie opracowa艂. Cz艂owiek bez wad mo偶e by膰 albo nieuleczalnie nudny, albo 艣miertelnie niebezpieczny.
Kupowa艂 ubrania z wyprzeda偶y, mieszka艂 w ma艂ym skromnym mieszkaniu. Nie mia艂 przyjaci贸艂.
Po prostu ma艂y cud, medytowa艂 Roarke. Skoro zaszed艂 tak daleko, postanowi艂 zajrze膰 jeszcze do akt spraw, kt贸re prowadzi艂 Jacoby.
Kiedy komputer przetwarza艂 informacje, Roarke w艂膮czy艂 ekran z danymi Karen Stowe.
To ona jest m贸zgiem w tym zespole, pomy艣la艂. Absolwentka American University, studia uko艅czy艂a z wyr贸偶nieniem. Zrobi艂a dwa fakultety: prawo kryminalne i elektronik臋. Do FBI zwerbowano j膮 zaraz po studiach. Szkolenie uko艅czy艂a w przepisowym terminie, zmie艣ci艂a si臋 w najzdolniejszej pi膮tce. W profilu psychologicznym okre艣lono j膮 jako osob臋 silnie zmotywowan膮, ch臋tn膮 do dzia艂ania, skoncentrowan膮, ze sk艂onno艣ci膮 do pracoholizmu i lubi膮c膮 podejmowa膰 ryzyko. Post臋powa艂a zgodnie z przepisami, ale w razie konieczno艣ci potrafi艂a nagi膮膰 je do swoich potrzeb. Jej wad膮 by艂 brak obiektywizmu. Cz臋sto zbyt mocno anga偶owa艂a si臋 w spraw臋, przedk艂adaj膮c osobiste motywy nad prawo.
Roarke zauwa偶y艂, 偶e pod tym wzgl臋dem ma wiele wsp贸lnego z Eve. Dziwne, 偶e mi臋dzy nimi nie dosz艂o jeszcze do r臋koczyn贸w.
Dzi臋ki ambicji, uporowi i umiej臋tno艣ciom systematycznie wspina艂a si臋 po szczeblach kariery. Co ciekawe, sama na ochotnika zg艂osi艂a si臋 do prowadzenia 艣ledztwa w sprawie Yosta. Je艣li idzie o 偶ycie osobiste, Karen Stowe mia艂a czterech kochank贸w. Nigdy jednocze艣nie, wszyscy byli m臋偶czyznami. Z pierwszym zwi膮za艂a si臋 w szkole 艣redniej, z drugim na trzecim roku studi贸w. Wygl膮da艂o to tak, jak gdyby dok艂adnie planowa艂a czas i d艂ugo艣膰 ka偶dego romansu. Podczas szkolenia w FBI wesz艂a tylko w jeden zwi膮zek, kt贸ry trwa艂 d艂u偶ej ni偶 sze艣膰 miesi臋cy. Sta艂y kr膮g przyjaci贸艂. W wolnym czasie lubi艂a malowa膰. Nie mia艂a na koncie 偶adnych nagan ani ostrze偶e艅.
Poleci艂 komputerowi odnalezienie akt prowadzonych przez ni膮 spraw, a w oczekiwaniu na rezultaty wr贸ci艂 do Jacoby'ego.
Godzin臋 p贸藕niej zrobi艂 sobie przerw臋 na kaw臋. Wracaj膮c, zauwa偶y艂, 偶e miga 艣wiate艂ko oznaczaj膮ce wp艂yni臋cie nowych danych. Pani porucznik przes艂a艂a sw贸j film, pomy艣la艂. Postanowi艂 od艂o偶y膰 akta Stowe i zaj膮膰 si臋 czym艣 innym, ale kiedy poleci艂 komputerowi zapisanie danych i zamkni臋cie pliku, jego uwag臋 przyku艂 drobny szczeg贸艂.
Nie chodzi艂o o 偶adn膮 z jej spraw. ale o pro艣b臋 o udost臋pnienie akt. Wniosek z艂o偶y艂a sze艣膰 miesi臋cy przed tym, jak przydzielono j膮 do prowadzenia sprawy Yosta.
Ciekawe, dlaczego agent specjalny Karen Stowe zainteresowa艂a si臋 szczeg贸艂ami morderstwa pope艂nionego w Pary偶u. Yost by艂 g艂贸wnym podejrzanym, ale niczego mu nie udowodniono. Nie ustalono przyczyn morderstwa przez uduszenie, po艂膮czonego z gwa艂tem na Winifred C. Cates, lat dwadzie艣cia trzy, zatrudnionej jako asystentka ambasadora Stan贸w Zjednoczonych w Pary偶u. Yost pojawi艂 si臋 na pierwszym miejscu na li艣cie podejrzanych ze wzgl臋du na metod臋, a nie motywy. Nie doszukano si臋 niczego. co mog艂oby go 艂膮czy膰 z ofiar膮.
- A mo偶e nie chodzi艂o o niego? - my艣la艂 Roarke. Mo偶e interesowa艂a ci臋 ofiara? Komputer, znajd藕 dane personalne ofiary, Cates, Winifred C.
Czekaj...
Popijaj膮c kaw臋, s艂ucha艂 cichego mruczenia maszyny.
Cates, Winifred Carole, p艂ci 偶e艅skiej, rasy mieszanej, urodzona 5 stycznia 2029 w Sayannah, stan Georgia. Rodzice Marlo Barrons i John Cates, rozwiedzeni. Brak rodze艅stwa. Do艂膮czono zdj臋cie.
Czy poda膰 opis wygl膮du?
- Nie, dalej.
Wykszta艂cenie: szko艂a podstawowa w trybie indywidualnym, pe艂ne stypendium Moss - Riley w szkole 艣redniej, uko艅czony kurs j臋zyka i nauk politycznych. Pe艂ne stypendium American University...
- St贸j. Por贸wnaj pliki Stowe i Cates. Daty i szko艂y. Podobie艅stwa wy艣wietl na ekranie.
Czekaj... Trwa przetwarzanie danych... Stowe i Cates uko艅czy艂y American University, daty te same. Cates otrzyma艂a najwy偶sze wyr贸偶nienie, Stowe specjalne wyr贸偶nienie. By艂y na jednym roku. Zaj臋艂y odpowiednio pierwsz膮 i drug膮 lokat臋.
- St贸j. Zna艂a艣 j膮, prawda? - mrukn膮艂 Roarke. - To nie jest zwykle 艣ledztwo. To sprawa osobista.
Peabody zeskoczy艂a z ruchomych schod贸w, przebieg艂a korytarz, skr臋ci艂a do biura ekipy i wpad艂a prosto na McNaba.
- O, jeste艣. - U艣miechn膮艂 si臋 do niej jak ch艂opiec, kt贸remu d艂ugich poszukiwaniach uda艂o si臋 odnale藕膰 ukochanego szczeniaka.
- Nie, to ty jeste艣. Szuka艂am ci臋. Przed chwil膮 dowiedzia艂am 偶e FBI zwo艂uje konferencj臋 prasow膮. Domagaj膮 si臋 obecno艣ci Dallas. Pewnie chc膮, 偶eby dziennikarze wzi臋li j膮 w obroty.
- Tak, dok艂adnie o to im chodzi. - Za plecami mia艂 drzwi. McNab, kt贸ry nigdy nie przepuszcza艂 okazji, jak zwykle nadzia艂 na klamk臋.
- Na razie nie wiadomo, czy Whitney rzuci j膮 na po偶arcie. Je艣li tak, powinni艣my wszyscy tam by膰. Nasza konferencja, kt贸ra mia艂a si臋 odby膰 dzi艣 po po艂udniu, zosta艂a odwo艂ana.
McNab kiwa艂 g艂ow膮, popychaj膮c Peabody do w膮skiego kantorka, przylegaj膮cego do ich biura.
- Daj zna膰 gdzie i kiedy, a tymczasem... - Przypar艂 j膮 do 艣ciany zacz膮艂 ca艂owa膰 jej kark.
- Jezu, McNab - j臋kn臋艂a, ale nie stawia艂a wi臋kszego oporu. We藕 si臋 w gar艣膰.
- Zaraz, - Jedn膮 r臋k膮 operowa艂 przy zamku w drzwiach, i rozpina艂 guziki jej munduru. - Mmm, Peabody, jeste艣 taka kobieca sam nie wiem, co robi臋.
Jego z臋by muska艂y jej szyj臋, ni偶ej, czu艂a go na... o tak 鈥
- A ja mam wra偶enie, 偶e dobrze wiesz, co robisz,.
Jednym szarpni臋ciem rozpi臋艂a mu rozporek. W ko艅cu jaki policjant nie po艣wi臋ci艂by koledze kilku minut?
By艂 twardy jak ska艂a.
- Jak wy, faceci, w og贸le mo偶ecie chodzi膰 z czym艣 takim mi臋dzy nogami?
- Kwestia przyzwyczajenia. - Zapach, blisko艣膰 jej cia艂a doprowadza艂y go do szale艅stwa. Kiedy wzi臋艂a go w swoje silne, zr臋czne d艂onie, czu艂, 偶e jest najszcz臋艣liwszym szale艅cem na ziemi. - O rany, Peabody. - Znalaz艂 jej usta, jej j臋zyk - B艂agam... - Przerwa艂, bo w tym momencie rozleg艂 si臋 brz臋czyk jej kieszonkowego 艂膮cza. - Nie odbieraj. - Szamota艂 si臋 z jej spodniami, niecierpliwy, gotowy, by w ni膮 wej艣膰. - Zostaw.
- Musz臋. - Nie mog艂a z艂apa膰 oddechu, kolana jej dr偶a艂y, ale obowi膮zek to obowi膮zek. - Zaczekaj... chwileczk臋. - Wymkn臋艂a si臋 z jego obj臋膰, nabra艂a powietrza w p艂uca i g艂o艣no wypu艣ci艂a. Jej policzki zarumieni艂y si臋, pod bluzk膮 zarysowa艂y si臋 nabrzmia艂e piersi. W ostatniej chwili przysz艂o jej do g艂owy, by zanim odbierze, zablokowa膰 przekaz wideo.
- Peabody.
- Delia. Jeste艣 dzi艣 wyj膮tkowo oficjalna. Masz zadyszk臋 To bardzo seksowne.
- Charles. - Natychmiast odzyska艂a trze藕wo艣膰 umys艂u. Nie zauwa偶y艂a, 偶e McNab spochmurnia艂. - Dzi臋ki, 偶e si臋 tak szybko odezwa艂e艣.
- Wiesz, jak lubi臋 do ciebie dzwoni膰.
Sprawi艂 jej tym przyjemno艣膰, u艣miechn臋艂a si臋, troch臋 g艂upkowato. Zawsze m贸wi艂 takie mi艂e rzeczy.
- Wiem, jaki jeste艣 zaj臋ty, ale pomy艣la艂am, 偶e mo偶e m贸g艂by艣 mi pom贸c. Mam pytanie dotycz膮ce 艣ledztwa.
- Dla ciebie z przyjemno艣ci膮 znajd臋 czas. Co mog臋 zrobi膰?
Obra偶ony McNab odwr贸ci艂 si臋 do niej plecami i wbi艂 wzrok w stoj膮ce w k膮cie butle i pojemniki ze 艣rodkami czysto艣ci. Czy ona nie s艂yszy tego fa艂szywego tonu w jego g艂osie? Nie wie, 偶e ten g艂膮b jest taki zaj臋ty, bo z jak膮艣 znudzon膮 bogat膮 damulk膮 odpracowuje na golasa to swoje zawrotne honorarium?
- Chcia艂am, 偶eby艣 zidentyfikowa艂 pewnego cz艂owieka - t艂umaczy艂a Peabody. - M臋偶czyzna, rasy mieszanej, oko艂o pi臋膰dziesi膮tki. Wielbiciel opery. Zawsze zajmuje pierwsz膮 lo偶臋 po prawej stronie sceny w Metropolitan.
- Pierwsza lo偶a po prawej, tak? Jasne, wiem, o kogo chodzi. Nigdy nie opu艣ci艂 偶adnej premiery. Zawsze przychodzi sam.
- To on. Mo偶esz go opisa膰?
- Facet nie wygl膮da na mi艂o艣nika opery. Przypomina raczej zawodowego zapa艣nika. Dok艂adnie wygolony, g艂owa i twarz. Nosi stroje wieczorowe od najlepszych projektant贸w. Bardzo elegancki i zadbany. Nie wychodzi z lo偶y w czasie antraktu. Z nikim nie rozmawia. Jedna z moich klientek kiedy艣 go rozpozna艂a.
- Naprawd臋?
- Tak. Wspomnia艂a, 偶e jest przedsi臋biorc膮. No, ale to mog艂o oznacza膰 wszystko.
- Powiedzia艂a, jak si臋 nazywa?
- Zdaje si臋, 偶e tak. Zaczekaj, tak, ju偶 wiem. Roles. Martin K. Roles. Jestem prawie pewny.
- Podaj mi jej nazwisko.
- Delio - zacz膮艂 nieco ura偶ony. - Wiesz, 偶e czuj臋 si臋 niezr臋cznie.
- No dobra. To mo偶e m贸g艂by艣 si臋 z ni膮 skontaktowa膰 i niby przypadkiem wypyta膰, sk膮d zna tego cz艂owieka?
- W porz膮dku. Zrobi臋 to dla ciebie. Mogliby艣my si臋 p贸藕niej spotka膰 na drinka i o tym pogada膰, co ty na to? Jestem um贸wiony na dziesi膮t膮, ale do tego czasu b臋d臋 wolny. Mo偶e w Palace Hotel, powiedzmy o 贸smej, w Restauracji Kr贸lewskiej?
Kr贸lewska, pomy艣la艂a z rozmarzeniem. Luksusowe miejsce. Do drink贸w serwuj膮 oliwki wielko艣ci go艂臋bich jaj, a wszystko na pi臋knych srebrnych p贸艂miskach. A poza tym nigdy nie wiadomo, kt贸ra ze znanych osobisto艣ci wpadnie na kieliszek szampana. W艂o偶y b艂臋kitn膮 sukienk臋, t臋 d艂ug膮, kt贸ra podkre艣la biodra, albo..
- Z przyjemno艣ci膮, tylko nie wiem, czy nie b臋d臋 musia艂a i艣膰.
- Ot, 偶ycie gliny. St臋skni艂em si臋 za tob膮.
- Naprawd臋? - Rozp艂ywaj膮c si臋 z zadowolenia, u艣miechn臋艂a si臋 promiennie. - Ja te偶.
- To mo偶e um贸wmy si臋 tak: moja propozycja na wiecz贸r pozostanie otwarta. Je艣li uda ci si臋 wyrwa膰 mi臋dzy sz贸st膮 a dziewi膮t膮, mo偶emy si臋 spotka膰. Je艣li nie, po prostu prze艣l臋 ci informacje, a spotkamy si臋 kiedy indziej.
- 艢wietnie. Dam ci zna膰, jak tylko b臋d臋 co艣 wiedzie膰. Dzi臋ki, Charles.
- Ca艂a przyjemno艣膰 po mojej stronie. Do zobaczenia, 艣licznotko.
Przerwa艂a po艂膮czenie. Rozmowa wprawi艂a j膮 w nieco euforyczny nastr贸j. Niecz臋sto nazywaj膮 j膮 艣licznotk膮.
- Chyba co艣 mamy - zacz臋艂a z o偶ywieniem. Schowa艂a 艂膮cze do kieszeni i zacz臋艂a zapina膰 stanik i bluzk臋. - Je艣li uda mu si臋...
- Za kogo ty mnie, do cholery, bierzesz?
Spojrza艂a na niego za zdziwieniem. Surowy, gro藕ny ton McNaba by艂 czym艣 nowym. Jego oczy b艂yszcza艂y niczym okruchy zielonego szk艂a.
- Co?
- Za kogo ty si臋 uwa偶asz? - wyrzuci艂 z siebie. - Pozwalasz si臋 dotyka膰, ma艂o brakowa艂o, a zrobi艂bym to, a za chwil臋 flirtujesz sobie przez 艂膮cze i umawiasz si臋 na randk臋 z t膮 pieprzon膮 m臋sk膮 dziwk膮.
Nie by艂a pewna, czy dobrze zrozumia艂a jego s艂owa, ale dotar艂 do niej ostry ton. Z艂o艣liwy podtekst by艂 wystarczaj膮co jasny.
- Nie flirtowa艂am, idioto. - No, mo偶e troch臋. Z przykro艣ci膮 zauwa偶y艂a, 偶e przez chwil臋 czu艂a si臋 winna. - Musia艂am co艣 sprawdzi膰. To by艂 rozkaz. A poza tym, nie tw贸j interes.
- Czy偶by? - Chwyci艂 j膮 za ramiona i popchn膮艂 na 艣cian臋. Tym razem nie by艂o w tym nic z erotycznej zabawy.
Nerwy wzi臋艂y g贸r臋 nad poczuciem winy.
- O co ci chodzi? Pu艣膰 mnie, bo oberwiesz. - Peabody wiedzia艂a, 偶e w normalnych okoliczno艣ciach na pewno by to zrobi艂a. Tym razem okoliczno艣ci wcale nie by艂y normalne, a ona ci膮gle jeszcze dr偶a艂a.
- O co mi chodzi? Chcesz wiedzie膰, o co mi chodzi? - McNab by艂 bliski wybuchu. - Mam dosy膰 tego, 偶e z mojego 艂贸偶ka lecisz prosto do 艂贸偶ka Monroego. O to mi chodzi.
- S艂ucham? - Wyba艂uszy艂a na niego oczy. - S艂ucham?
- My艣lisz, 偶e mo偶esz mnie traktowa膰 jak zast臋pstwo za tego kutasa do wynaj臋cia? O nie, Peabody. Pomyli艂a艣 si臋. Nic z tego nie b臋dzie.
Najpierw si臋 zaczerwieni艂a, a potem zblad艂a. Nie mia艂 racji. Ani odrobin臋. Jej znajomo艣膰 z Charlesem by艂a czysto platoniczna. Niech j膮 diabli, je艣li mu teraz o tym powie.
- To g艂upie i okrutne, co m贸wisz. Spadaj, sukinsynu.
Popchn臋艂a go. Zdenerwowa艂a si臋 i zaniepokoi艂a, kiedy nie drgn膮艂.
- Tak? Powiedzia艂em tylko, co my艣l臋. A ty jak by艣 si臋 czu艂a, gdybym ci臋 dotyka艂 i w tym samym czasie gada艂 sobie przez 艂膮cze z jakimi艣 panienkami? Jak by艣 to, do cholery, potraktowa艂a?
Nie mia艂a poj臋cia. Nigdy si臋 nad tym nie zastanawia艂a. Kurczowo trzyma艂a si臋 swojej z艂o艣ci, kt贸ra w tej chwili by艂a jej jedyn膮 obron膮.
- Pos艂uchaj, McNab, mo偶esz sobie gada膰, z kim chcesz, nawet z panienkami, i kiedy chcesz. Zejd藕 ze mnie, dobrze? Nie b臋dziesz mi m贸wi艂, co mam robi膰 i z kim rozmawia膰. Razem pracujemy i sypiamy ze sob膮, ale to nie znaczy, 偶e jeste艣my swoj膮 w艂asno艣ci膮. Nie masz prawa tak si臋 na mnie wydziera膰 o to, 偶e rozmawiam z informatorem. Je艣li zechc臋, b臋d臋 dla Charlesa ta艅czy膰 nago na stole, a tobie nic do tego.
Po prawdzie nigdy tego nie robi艂a, nawet si臋 przed Charlesem nie rozebra艂a, ale nie o to przecie偶 teraz chodzi艂o.
- A wi臋c tego chcesz? - McNab by艂 w艣ciek艂y, lecz jeszcze bardziej zraniony. Nie m贸g艂 pozwoli膰, 偶eby to zauwa偶y艂a, wi臋c kiwn膮艂 tylko g艂ow膮 i cofn膮艂 si臋 o krok. - Bardzo prosz臋.
- I dobrze.
- 艣wietnie. - Szarpn膮艂 klamk臋, ale zapomnia艂, 偶e zablokowa艂 zamek, co zepsu艂o efekt. Rzuci艂 Peabody ostatnie obra偶one spojrzenie i wyszed艂, trzaskaj膮c drzwiami.
Mrucz膮c co艣 do siebie, po艣piesznie zapi臋艂a guziki i poprawi艂a mundur. Poci膮gn臋艂a nosem. O nie, pomy艣la艂a, prostuj膮c plecy i wypinaj膮c dumnie piersi. Nie b臋dzie stercze膰 w kantorku i p艂aka膰. Na pewno nie przez tego durnia Iana McNaba.
Eve uzupe艂nia艂a raport o najnowsze zestawienie wynik贸w poszukiwa艅, kiedy do biura wesz艂a Nadine Furst.
W pierwszym odruchu Eve siarczy艣cie zakl臋艂a. Natychmiast si臋 opanowa艂a, b艂yskawicznie zapisa艂a dane i zamkn臋艂a dokument, a potem komputer, nie czekaj膮c, a偶 wsz臋dobylska reporterka wsadzi tam sw贸j w艣cibski nos.
- Co jest? - przywita艂a j膮 Eve.
- Ja te偶 si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋. 艁adnie wygl膮dasz. Owszem, ch臋tnie napij臋 si臋 kawy. - Nadine, jak zwykle, czu艂a si臋 jak u siebie w domu. Podesz艂a do autokucharza i poleci艂a przygotowanie dw贸ch fili偶anek.
By艂a pi臋kn膮 zadban膮 blondynk膮. Jej doskonale przystrzy偶one w艂osy 艂agodzi艂y nieco lisie rysy twarzy. Szyty na miar臋, czerwony jak mak kostium tuszowa艂, jej zdaniem, zbyt wybuja艂e kr膮g艂o艣ci figury i podkre艣la艂 naprawd臋 艂adne nogi.
Dzi臋ki doskona艂ej prezencji Nadine by艂a jedn膮 z najlepszych dziennikarek w mie艣cie, specjalizuj膮cych si臋 w reporta偶ach na 偶ywo. Opr贸cz tego mia艂a kilka innych zalet. Bystry umys艂, inteligencj臋 i niesamowit膮 intuicj臋, kt贸ra zawsze podpowiada艂a jej, gdzie wydarzy si臋 co艣 ciekawego. Potrafi艂a zw臋szy膰 sensacj臋, cho膰by pr贸bowano j膮 ukry膰 pod stekiem zr臋cznych k艂amstw.
- Jestem zaj臋ta, Nadine. Do zobaczenia.
- Tak, wiem. - Niezra偶ona dziennikarka postawi艂a przed Eve kubek kawy, a sama usiad艂a na niewygodnym skrzypi膮cym krze艣le naprzeciwko niej. - Za godzin臋 mamy konferencj臋 prasow膮 z FBI w sprawie tego morderstwa na g贸rnym Manhattanie.
- Dlaczego si臋 do niej nie przygotowujesz?
- Och... - Nadine u艣miechn臋艂a si臋 chytrze i upi艂a 艂yk kawy.
W艂a艣nie to robi臋. Najpierw FBI zwo艂a艂o konferencj臋, potem dowiedzia艂am si臋, 偶e i ty jeste艣 w to zamieszana. Zastanawiam si臋 i co艣 mi si臋 wydaj臋, 偶e ci臋 wykluczono ze sprawy. Policja odwo艂a艂a konferencj臋, kt贸ra by艂a zaplanowana du偶o wcze艣niej. Pani porucznik... czy mo偶e pani to skomentowa膰?
- Nie. - Razem z Whitneyem zastanawiali si臋 nad tym przez dwadzie艣cia minut. - To by艂a operacja FBI, ani ja, ani m贸j wydzia艂 nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego.
- Ale po wszystkim by艂a艣 na miejscu. Kto艣 mi o tym powiedzia艂. Co tam robi艂a艣?
- By艂am przypadkiem w okolicy.
- Dallas, daj spok贸j. - Nadine pochyli艂a si臋 ku niej nad biurkiem. - Jeste艣my tylko ty i ja. 呕adnych kamer, 偶adnych mikrofon贸w. Zdrad藕 jaki艣 szczeg贸艂.
- Nie ma mowy. Widzisz, 偶e pracuj臋, Nadine.
- Chodzi o zab贸jstwa. Wiem o dw贸ch, dokonanych t膮 sam膮 metod膮, co sugeruje, 偶e zrobi艂a to jedna osoba. Skoro tak ci臋偶ko nad nimi pracujesz, a na dodatek zajmujesz si臋 przygotowaniami do aukcji Magdy Lane, dlaczego wtr膮ca艂a艣 si臋 do ob艂awy przeprowadzanej przez FBI?
- Do niczego si臋 nie wtr膮ca艂am.
- Tak, jasne, Dallas. - Nadine, zadowolona z siebie, opar艂a si臋 na krze艣le. - Co 艂膮czy twoj膮 spraw臋 z operacj膮 FBI?
Eve u艣miechn臋艂a si臋, usiad艂a wygodniej i zacz臋艂a powoli s膮czy膰 kaw臋.
- Zapytaj o to agent贸w specjalnych Jacoby'ego lub Stowe. Zapytaj, dlaczego za pieni膮dze podatnik贸w sprowadzili do prywatnego budynku uzbrojon膮 po z臋by ekip臋, nawet nie sprawdziwszy, czy podejrzany w og贸le si臋 tam znajduje. Mo偶esz te偶 zapyta膰, jak si臋 czuj膮, wiedz膮c, 偶e pojawienie si臋 ich federalnych ty艂k贸w w budynku zaalarmowa艂o podejrzanego, kt贸ry teraz b臋dzie jeszcze ostro偶niejszy.
- No, no, mo偶e nie uzyska艂am 偶adnej odpowiedzi, ale za to mam kilka bardzo ciekawych pyta艅. Zale藕li ci za sk贸r臋, co?
- Tak prywatnie? Wtr膮caj膮 si臋 do mojego dochodzenia, przej臋li moj膮 akcj臋, po czym j膮 schrzanili.
- A mimo to nadal 偶yj膮. Jestem rozczarowana.
Eve u艣miechn臋艂a si臋 s艂abo.
- Mam nadziej臋, 偶e si臋 wykrwawi膮 w czasie konferencji. Nie w膮tpi臋, 偶e ty mnie nie zawiedziesz.
- Och, a jednak na co艣 si臋 przydam. Czuj臋 si臋 usatysfakcjonowana. - Nadine doko艅czy艂a kaw臋 i zacz臋艂a si臋 bawi膰 pust膮 fili偶ank膮. - Skoro jestem taka mi艂a i ch臋tnie wsp贸艂pracuj臋, mo偶e chcia艂aby艣 mi si臋 odwdzi臋czy膰 drobn膮 przys艂ug膮?
- Dowiedzia艂a艣 si臋 wszystkiego, czego mia艂a艣 si臋 dowiedzie膰.
- Chodzi o co innego. Aukcja. Jako dziennikarka mam wej艣ci贸wk臋, ale niestety nie b臋d臋 mog艂a uczestniczy膰 w licytacji. Dallas, jestem jej fank膮. Mo偶e znalaz艂aby艣 dla mnie jaki艣 bilet?
- Tylko tyle? - Eve wzruszy艂a ramionami. - Jasne, powinnam mie膰 jeden wolny.
Nadine przekrzywi艂a g艂ow臋, podnios艂a dwa palce i przybra艂a b艂agalny wyraz twarzy.
- Dwa?
- B臋d臋 si臋 lepiej bawi膰, je艣li przyprowadz臋 ze sob膮 ch艂opaka. B膮d藕 cz艂owiekiem.
- Bycie cz艂owiekiem czasami jest cholernie trudne. Zobacz臋. co si臋 da zrobi膰.
- Dzi臋ki. - Nadine poderwa艂a si臋 na nogi. - Musz臋 lecie膰 do biura federalnego rozstawi膰 sprz臋t. W艂膮cz ekran i patrz, jak ich zniszcz臋.
- Postaram si臋.
- Czo艂em, Peabody. - Nadine zauwa偶y艂a j膮 w ostatniej chwili. Machn臋艂a na po偶egnanie r臋k膮 i wybieg艂a.
- Peabody, nie wiem, czy znajd臋 jaki艣 ekran, 偶eby obejrze膰 konferencj臋. Dopilnuj, 偶eby kto艣 to nagra艂 - poleci艂a Eve.
- Tak jest. Nie musisz w tym osobi艣cie uczestniczy膰?
- Nie. Federalni b臋d膮 sami. - Eve otworzy艂a komputer i wr贸ci艂a do przegl膮dania dokument贸w. - Zarz膮dzam odpraw臋 dla ekipy. Sprawd藕, czy Feeney i McNab zd膮偶膮 na szesnast膮 zero zero. I zarezerwuj sal臋 konferencyjn膮.
Asystentka w duszy si臋 skrzywi艂a, ale kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Tak jest. Rozmawia艂am z Charlesem Monroem.
Cho膰 my艣lami by艂a gdzie indziej, uwag臋 Eve przyku艂 ch艂odny ton dziewczyny.
- Jaki艣 problem? - zapyta艂a, patrz膮c jej w oczy.
- Nie, pani porucznik. Skojarzy艂 Yosta i potwierdzi艂, 偶e regularnie bywa w operze. Zawsze przychodzi na premiery. Jedna klientek Charlesa go rozpozna艂a. Powiedzia艂a, 偶e nazywa Martin K. Roles i jest przedsi臋biorc膮.
- Mamy jeszcze jeden pseudonim. 艢wietnie. Zaraz to sprawdz臋. Jak nazywa si臋 ta klientka?
- Charles nie chcia艂 poda膰 jej danych. Zaproponowa艂, 偶e sam si臋 z ni膮 skontaktuje i zapyta, sk膮d zna Rolesa. Je艣li... - Peabody odchrz膮kn臋艂a, bo czu艂a dziwny ucisk w gardle. - Je艣li informacje me b臋d膮 wystarczaj膮co dok艂adne, wtedy go przycisn臋.
- Dobra, na razie wystarczy to, co masz. - 呕o艂膮dek Eve zacz膮艂 si臋 kurczy膰. Asystentka mia艂a w oczach 艂zy, a usta jej dr偶a艂y. - Peabody, co si臋 z tob膮 dzieje? - zapyta艂a ostro.
- Nic.
- Czy ty aby nie zamierzasz mi tu p艂aka膰? Wiesz, 偶e nie znosz臋, kiedy p艂aczesz na s艂u偶bie.
- Nie p艂acz臋. - Jeszcze nie, ale niewiele brakowa艂o, 偶eby zacz臋艂a. - Po prostu 藕le si臋 czuj臋. To wszystko. Zastanawiam si臋, czy nie mog艂abym si臋 zwolni膰 z odprawy?
- Zjad艂a艣 za du偶o frytek sojowych - stwierdzi艂a z ulg膮 Eve. - Je艣li 藕le si臋 czujesz, id藕 do szpitala, niech ci dadz膮 jakie艣 proszki. Prze艣pij si臋 p贸艂 godziny. - Kiedy zerkn臋艂a na zegarek, 偶eby sprawdzi膰 czas, dobieg艂o j膮 ciche, st艂umione chlipni臋cie.
Podnios艂a g艂ow臋. Nagle do niej dotar艂o.
- Cholera! Niech to wszyscy diabli! Zn贸w zadawa艂a艣 si臋 z McNabem, tak?
- Wola艂abym, 偶eby艣 nie wymienia艂a przy mnie tego nazwiska - powiedzia艂a Peabody, pr贸buj膮c uratowa膰 resztki godno艣ci.
- Wiedzia艂am, 偶e tak b臋dzie. Wiedzia艂am. Po prostu wiedzia艂am. - Eve poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi i z ca艂ej si艂y kopn臋艂a biurka.
- Powiedzia艂, 偶e jestem...
- Milcze膰! - Eve podnios艂a r臋ce, jak gdyby chcia艂a zatrzyma膰 spadaj膮cy meteoryt. - O nie, nic z tego. Nie b臋dziesz mi opowiada膰 tych bredni. Nie mam zamiaru tego wys艂uchiwa膰. Nie chc臋 wiedzie膰, nie chc臋 s艂ysze膰, nie chc臋 o tym my艣le膰. Koniec. To jest posterunek, a ty jeste艣 glin膮 - wyrzuca艂a z siebie s艂owa, przestraszona widokiem 艂ez w ciemnych oczach Peabody.
- Tak jest.
- O rany. - Eve chwyci艂a si臋 za g艂ow臋, sprawdzaj膮c, czy jej m贸zg nadal jest na swoim miejscu. - No dobra, a teraz pos艂uchaj. Id藕 do szpitala i za偶yj co艣 na uspokojenie. Po艂贸偶 si臋 na chwil臋, a potem we藕 si臋 w gar艣膰. Masz by膰 na odprawie. Sama wszystko przygotuj臋, a ty zachowuj si臋 jak policjant. Prywatne sprawy zostaw sobie na wiecz贸r.
- Tak jest. - Peabody, pochlipuj膮c, odwr贸ci艂a si臋.
- Peabody? Chyba nie chcesz, 偶eby ci臋 widzia艂 w takim stanie?
Asystentka oprzytomnia艂a. Wyprostowa艂a si臋 i poprawi艂a mundur.
- Nie. - Wytar艂a r臋k膮 nos. - Nie - powt贸rzy艂a i wysz艂a.
- No i dobrze - mrukn臋艂a do siebie Eve i usiad艂a przy biurku, by zaj膮膰 si臋 obowi膮zkami swojej podw艂adnej.
W drugim ko艅cu budynku panowa艂a zupe艂nie inna atmosfera. Korytarze by艂y tu szersze, a pod艂ogi dok艂adniej umyte. W kabinach, zabudowanych najlepszym sprz臋tem, na jaki sta膰 policj臋, pracowali policjanci w cywilu. Wi臋kszo艣膰 w gustownych garniturach, kilku preferowa艂o mniej zobowi膮zuj膮cy styl.
Szum komputer贸w, nieustaj膮ce brz臋czenie, pikanie i dzwonienie brzmia艂y tu jak muzyka. Na ekranach 艣ciennych miga艂y zdj臋cia, tabele i nieko艅cz膮ce si臋 sznury danych.
Na ty艂ach biura znajdowa艂y si臋 trzy pomieszczenia konferencyjne przystosowane do prowadzenia symulacji holograficznych. R贸wnie cz臋sto wykorzystywano je w celach prywatnych, do projekcji fantazji, romantycznych przerw czy po prostu drzemek.
W Wydziale Przest臋pstw Elektronicznych zawsze panowa艂 ha艂as i t艂ok. 艢ciany pomalowano na stymuluj膮c膮 prac臋 m贸zgu czerwie艅.
Przekroczywszy pr贸g, Roarke rozejrza艂 si臋 z zawodow膮 ciekawo艣ci膮. Stwierdzi艂, 偶e pracuj膮 na ca艂kiem przyzwoitym sprz臋cie, cho膰 nie dalej jak za p贸艂 roku b臋d膮 zmuszeni uzna膰 go za przestarza艂y. By艂 w艂a艣cicielem pewnej firmy, prowadz膮cej prace badawczo - rozwojowe, w kt贸rej niedawno oddano do u偶ytku prototyp komputera laserowego. Tylko patrze膰, jak na rynku pojawi si臋 superszybki model, przy kt贸rym w miar臋 niez艂y sprz臋t policji jednak nie b臋dzie mia艂 najmniejszych szans.
Zanotowa艂 w pami臋ci, 偶e powinien skontaktowa膰 kt贸rego艣 z dyrektor贸w marketingowych z dzia艂em inwestycji nowojorskiej policji. Pomy艣la艂, 偶e urz膮dzenie drugiego domu 偶ony mo偶e przynie艣膰 ca艂kiem niez艂y doch贸d.
W jednej z tych higienicznych kabin zauwa偶y艂 McNaba. Ruszy艂 w jego stron臋, bezb艂臋dnie pokonuj膮c labirynt korytarzy. Prawie wszyscy mieli na g艂owach zestawy s艂uchawkowe, kr膮偶yli po ca艂ym pomieszczeniu, przekazuj膮c sobie informacje i nieustannie wstukuj膮c nowe dane do podr臋cznych komputer贸w. Tylko jeden McNab opar艂 艂okcie na stole, wbi艂 w 艣cian臋 niewidz膮cy wzrok siedzia艂 w kompletnym bezruchu.
- Ian.
McNab poderwa艂 si臋, uderzaj膮c kolanami w biurko. Zakl膮艂, jak to zwykle w takich wypadkach, i spojrza艂 na Roarke鈥檃.
- Cze艣膰. Co ty tu robisz?
- Chcia艂em si臋 zobaczy膰 z Feeneyem.
- Jasne. Jest u siebie w gabinecie. Tamt臋dy. - McNab wskaza艂 korytarz. - Tam na prawo. Drzwi powinny by膰 otwarte.
- Dzi臋ki. Co艣 si臋 sta艂o?
McNab wzruszy艂 ko艣cistymi ramionami.
- Kobiety.
- No tak. A dok艂adniej?
- Dok艂adniej to nie s膮 tego warte.
- Jakie艣 problemy z Peabody?
- Ju偶 nie. Pora, 偶ebym wr贸ci艂 do tego, co robi臋 najlepiej. Um贸wi艂em si臋 na dzi艣 wiecz贸r z jedn膮 rud膮. Ma najpi臋kniejsze piersi, jakie mo偶e stworzy膰 ludzka r臋ka, i nosi czarn膮 sk贸rzan膮 bielizn臋.
- Rozumiem. - A poniewa偶 faktycznie dobrze go rozumia艂, poklepa艂 McNaba po plecach. - Przykro mi.
- Hej. - McNab wyprostowa艂 si臋, udaj膮c, 偶e nie ma 艣ci艣ni臋tego 偶o艂膮dka i wcale nie czuje si臋 tak, jakby w brzuchu nosi艂 o艂owiany odwa偶nik. - Poradz臋 sobie. Ruda ma siostr臋. Mo偶e zrobimy jaki艣 sympatyczny tr贸jk膮t. - Brz臋czyk 艂膮cza rozwia艂 ekscytuj膮c膮 wizj臋 wieczoru. - Mam robot臋.
- Nie b臋d臋 ci d艂u偶ej przeszkadza艂.
Roarke min膮艂 rz膮d kabin i zapracowanych detektyw贸w i wszed艂 w w膮ski korytarz prowadz膮cy do gabinetu Feeneya. Drzwi rzeczywi艣cie by艂y otwarte. Feeney siedzia艂 za biurkiem. Rozczochrane w艂osy stercza艂y mu na wszystkie strony, a jego rozbiegane oczy pr贸bowa艂y obj膮膰 dane migocz膮ce na trzech ekranach 艣ciennych r贸wnocze艣nie.
Zauwa偶y艂, 偶e ma go艣cia. Podni贸s艂 na powitanie r臋k臋, ale nadal nie odrywa艂 wzroku od ekran贸w, Po chwili zacz膮艂 mruga膰.
- Zapisz, opracuj dane por贸wnawcze bie偶膮cego dokumentu i pliku AB - 286. Rezultaty wy艣wietl po otrzymaniu polecenia.
Dopiero teraz opar艂 si臋 i spojrza艂 na Roarke鈥檃.
- Nie spodziewa艂em si臋 twojej wizyty.
- Wybacz, 偶e przeszkadzam.
- I tak chwil臋 potrwa, zanim b臋d臋 mia艂 wyniki.
- Ty jeste艣 taki wolny czy sprz臋t? - zapyta艂 z u艣miechem Roarke.
- I ja, i komputer. Skanuj臋 nasze akta, szukam os贸b, kt贸re mog艂y zleci膰 Yostowi wykonanie poszczeg贸lnych zada艅. Mo偶e uda mi si臋 znale藕膰 jaki艣 punkt zaczepienia. - Feeney si臋gn膮艂 do miski z orzeszkami. - Bol膮 mnie od tego oczy. Ca艂ymi godzinami wpatruj臋 si臋 w ekrany. Znowu b臋d臋 musia艂 si臋 leczy膰.
Roarke przechyli艂 g艂ow臋, by lepiej przyjrze膰 si臋 komputerowi Feeneya.
Niez艂y zestaw.
- Sze艣膰 tygodni walczy艂em z tymi od bud偶etu o pieni膮dze. Ja, szef ca艂ego WPE, musz臋 偶ebra膰 o 艣rodki na zakup nowocze艣niejszego sprz臋tu. To 偶a艂osne.
- Tw贸j nowoczesny sprz臋t za p贸艂 roku b臋dzie prze偶ytkiem.
Feeney poci膮gn膮艂 nosem.
- S艂ysza艂em o twoim 60T8zM i o nowej wersji 75000TMS. Widzia艂em je co prawda tylko u was w domu, w gabinecie Dallas. Musisz chyba mie膰 jakie艣 problemy, skoro zamierzasz wypu艣ci膰 je na rynek dopiero za p贸艂 roku.
- Nie nazwa艂bym tego problemami. Co by艣 powiedzia艂 na T8M, pracuj膮cy w systemie 100000, kt贸ry jest w stanie wykonywa膰 do pi臋ciuset zada艅 jednocze艣nie?
- Taki system nie istnieje. 呕aden laser nie osi膮gnie takiej j pr臋dko艣ci. Nie ma takiego uk艂adu scalonego czy nawet zespo艂u uk艂ad贸w, kt贸ry m贸g艂by temu podo艂a膰.
Roarke u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo.
- Ju偶 jest.
Feeney nagle poblad艂 i po艂o偶y艂 r臋k臋 na sercu.
- Nie baw si臋 moim kosztem, kolego. Takie 偶arty mog膮 doprowadzi膰 cz艂owieka do rozstroju nerwowego.
- Nie zechcia艂by艣 przetestowa膰 dla mnie prototypu? Sprawdzisz szybko艣ci i powiesz, co o tym s膮dzisz. Bardzo jestem ciekaw twojej opinii.
- M贸j pierworodny syn jest mniej wi臋cej w twoim wieku, ale me s膮dz臋, 偶eby ci si臋 na co艣 przyda艂. M贸w, czego chcesz w zamian?
- Chc臋, 偶eby艣 wykorzysta艂 swoje wp艂ywy podczas negocjacji warunk贸w kontraktu, na mocy kt贸rego Roarke Industries wyposa偶y najpierw ca艂膮 nowojorsk膮 policj臋, a potem policj臋 w ca艂ym kraju w najnowocze艣niejszy sprz臋t, w tym tak偶e we wspomniany przeze mnie model. Oczywi艣cie, w zale偶no艣ci od waszego bud偶etu. Co ty na to?
- Je艣li tw贸j sprz臋t faktycznie jest taki szybki, jak m贸wisz, mo偶esz na mnie liczy膰. Zrobi臋, co w mojej mocy. Kiedy go podrzucisz?
- W ci膮gu tygodnia. Dam ci zna膰. - Roarke ruszy艂 ku drzwiom.
- Po to przyszed艂e艣?
- Tak. A poza tym chcia艂em si臋 zobaczy膰 z 偶on膮, zanim p贸jd臋. Mam kilka spotka艅. - Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 Feeneyowi w oczy. - Udanych 艂ow贸w.
Feeney potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie m贸g艂 si臋 uwolni膰 od my艣li o nowym modelu 100000T8rM. Westchn膮艂 z rozmarzeniem wr贸ci艂 do pracy. Spojrza艂 na sw贸j komputer i ze zdziwieniem zauwa偶y艂 le偶膮c膮 obok niego dyskietk臋. Nie by艂o jej tu przed pojawieniem si臋 Roarke鈥檃, stwierdzi艂 ze zdumieniem.
Mo偶e i by艂 zm臋czony, a oczy troch臋 go piek艂y, ale jeszcze nie o艣lep艂! Niech to diabli, je艣li zauwa偶y艂, kiedy on j膮 tam po艂o偶y艂.
Wzi膮艂 dyskietk臋, dok艂adnie si臋 jej przyjrza艂 i chichocz膮c, wsun膮艂 do stacji. Ciekawe, co te偶 mu podrzuci艂 ten przebieg艂y Irlandczyk?
W uroczym trzypi臋trowym domu w centrum miasta Sylyester Yost ko艅czy艂 lekki lancz, sk艂adaj膮cy si臋 z wegetaria艅skiego makaronu w sosie winegret, zakrapianego doskona艂ym Fume Blanc i rozkoszowa艂 si臋 d藕wi臋kami arii fina艂owej z 鈥濧idy鈥.
Niecz臋sto pija艂 wino o tak wczesnej porze, ale dzi艣 uzna艂, 偶e zas艂u偶y艂 na nagrod臋. Wychodz膮c z budynku, min膮艂 tabun agent贸w federalnych i ekip臋 taktyczn膮 FBI. Dos艂ownie na kilka minut przed rozpocz臋ciem akcji wsiad艂 do swojej d艂ugiej czarnej limuzyny i z u艣miechem na twarzy obserwowa艂 zaj艣cie przez przyciemniane szyby.
Nie przeszkadza艂o mu, 偶e mia艂 tak ma艂o czasu. Takie akcje to zwykle mi艂a odmiana w rutynie codziennej pracy.
Mimo to nie by艂 zadowolony. Dopiero wino poprawi艂o mu humor. 艣ciszy艂 muzyk臋 i si臋gn膮艂 po 艂膮cze. Zar贸wno on, jak i jego rozm贸wca zawsze blokowali przekaz wideo. Na samym pocz膮tku znajomo艣ci zgodzili si臋 te偶 korzysta膰 z elektronicznego alternatora g艂osu. Profesjonalista, kt贸ry wie, jak si臋 do tego zabra膰, potrafi odkodowa膰 nawet najlepiej zabezpieczone 艂膮cza.
- Jestem na miejscu - zacz膮艂 Yost.
- To dobrze. Mam nadziej臋, 偶e niczego panu nie brakuje.
- Na razie wszystko jest w porz膮dku. Ponios艂em dzi艣 straty. Same dzie艂a sztuki by艂y warte kitka milion贸w. B臋d臋 musia艂 na nowo skompletowa膰 ca艂膮 garderob臋.
- Zdaj臋 sobie spraw臋. Licz臋, 偶e uda nam si臋 odzyska膰, je艣li nieca艂y, to chocia偶 cz臋艣膰 pa艅skiego maj膮tku. Prosz臋 da膰 mi troch臋 czasu. Je偶eli - nie, zwr贸c臋 panu po艂ow臋 koszt贸w. Nie mog臋 i nie wezm臋 na siebie ca艂ej odpowiedzialno艣ci za to, co si臋 sta艂o.
Yost m贸g艂 si臋 targowa膰, ale uwa偶a艂 si臋 za uczciwego biznesmena. To, 偶e zosta艂 wykryty i narazi艂 si臋 na straty, by艂o po cz臋艣ci jego win膮. Teraz musia艂 si臋 dowiedzie膰, gdzie i kiedy pope艂ni艂 b艂膮d.
- Zgadzam si臋, ale tylko dlatego, 偶e zd膮偶y艂 mnie pan w por臋 zawiadomi膰 i odpowiada mi kryj贸wka, kt贸r膮 pan dla mnie przygotowa艂. Plan nadal obowi膮zuje, czy tak?
- Naturalnie. Jutro uderzy pan w kolejny cel.
- Jak pan sobie 偶yczy. - Yost ma艂ymi 艂yczkami s膮czy艂 popo艂udniow膮 kaw臋. - Jeszcze jedno, my艣l臋, 偶e powinien pan wiedzie膰, 偶e wkr贸tce zamierzam zlikwidowa膰 porucznik Dallas. Narobi艂a ju偶 do艣膰 k艂opot贸w. Za du偶o wie.
- Nie zap艂ac臋 panu za Dallas.
- Prosz臋 si臋 nie obawia膰. To prezent.
- Od pocz膮tku panu m贸wi艂em, dlaczego nie w艂膮czy艂em jej do planu. Je艣li co艣 si臋 jej stanie, Roarke b臋dzie mnie 艣ciga艂 do ko艅ca swoich dni. Wystarczy, 偶e znajdziemy jej co艣 innego do roboty do czasu, kiedy wykona pan zadanie.
- Dallas jest moja. Zrobi臋 to na w艂asn膮 r臋k臋 i w odpowiednim czasie. To nie jest cz臋艣膰 kontraktu i pan nie ma z tym nic wsp贸lnego. Nie interesuje mnie pa艅ska opinia w tej sprawie. Wype艂ni臋 kontrakt, tak jak si臋 um贸wili艣my. - Yost zacz膮艂 delikatnie i rytmicznie b臋bni膰 palcami po stole. - Jest mi co艣 winna i zap艂aci za to. Niech pan pomy艣li, jej 艣mier膰 kompletnie wytr膮ci Roarke鈥檃 z r贸wnowagi, a tym samym u艂atwi panu zadanie.
- Ona nie jest pa艅skim celem.
- Znam swoje cele. - B臋bnienie stawa艂o si臋 coraz g艂o艣niejsze. Yost szybko zauwa偶y艂 swoje zdenerwowanie. Opanowa艂 si臋 i po艂o偶y艂 r臋k臋 na stole. Ku w艂asnemu niezadowoleniu u艣wiadomi艂 sobie, 偶e wcale nie jest taki spokojny, jak my艣la艂. Targa艂a nim w艣ciek艂o艣膰. W jego wn臋trzu tli艂o si臋 jeszcze jedno uczucie, kt贸rego nie dozna艂 od tak dawna, 偶e zapomnia艂 ju偶, jak smakuje.
Strach.
- Jutro go zlikwiduj臋. Zgodnie z planem. Nie b臋dzie powodu do zmartwie艅. Roarke nikogo nie b臋dzie 艣ciga艂, kiedy zajm臋 si臋 glin膮. Zamierzam go wyeliminowa膰 i pan za to zap艂aci.
- Je艣li zdo艂a pan skasowa膰 Roarke鈥檃 w czasie okre艣lonym w za艂膮czniku, dostanie pan swoje honorarium. Czy kiedykolwiek pana zawiod艂em?
- A zatem na pa艅skim miejscu zacz膮艂bym przygotowywa膰 si臋 do transferu funduszy.
Yost bez po偶egnania przerwa艂 transmisj臋, wsta艂 od sto艂u i zacz膮艂 przemierza膰 salon. Kiedy poczu艂, 偶e w艣ciek艂o艣膰 powoli zaczyna mu przechodzi膰, uda艂 si臋 na pi臋tro do pomieszczenia multimedialnego, by rozstawi膰 sw贸j sprz臋t.
Usiad艂, sil膮 woli opanowa艂 emocje i z jasnym umys艂em przyst膮pi艂 do przegl膮dania informacji, jakie zebra艂 na temat Eve.
Roarke nie dotar艂 do biura Eve. Zasta艂 j膮 na korytarzu, przy jednym z automat贸w z 偶ywno艣ci膮. Wygl膮da艂o na to, 偶e wda艂a si臋 w powa偶n膮 awantur臋 z oporn膮 maszyn膮.
- Ty zach艂anny skurwysynu, przecie偶 ci da艂am ten przekl臋ty 偶eton kredytowy. Dla podkre艣lenia wagi swoich s艂贸w Eve hukn臋艂a pi臋艣ci膮 w miejsce, gdzie mog艂oby znajdowa膰 si臋 serce maszyny, gdyby takowe mia艂a.
Pr贸ba uszkodzenia lub zniszczenia zostanie potraktowana jako przest臋pstwo.
Roarke by艂 pewny, 偶e spokojny, 艣piewny g艂os automatu podni贸s艂 Eve ci艣nienie.
Automat wyposa偶ony jest w skaner, kt贸ry zarejestrowa艂 numer twojej odznaki. Dallas Eve, porucznik. Prosz臋 wrzuci膰 odpowiedni 偶eton kredytowy lub poda膰 kod kredytowy, a nast臋pnie wskaza膰 produkt. Powtarzam, nie niszcz mienia. Prosz臋 powstrzyma膰 si臋 przed pr贸bami uszkodzenia automatu.
- No dobra, ty elektroniczny z艂odzieju. Powstrzymam si臋 przed pr贸bami zniszczenia lub uszkodzenia. Po prostu to zrobi臋.
Przyj臋艂a pozycj臋, gotowa kopn膮膰 praw膮 nog膮. Roarke z do艣wiadczenia wiedzia艂, 偶e Eve potrafi jednym ciosem wywo艂a膰 parali偶. Nie zd膮偶y艂a wykona膰 ruchu, bo stan膮艂 przed 偶on膮 i lekko j膮 szturchn膮艂, wytr膮caj膮c z r贸wnowagi.
- Pani pozwoli, 偶e pomog臋.
- Nie dawaj bydlakowi ani kredytu wi臋cej - sykn臋艂a. ale Roarke mimo jej ostrze偶enia wsun膮艂 偶eton do otworu.
- Batonik czekoladowy, tak? Jad艂a艣 jaki艣 normalny lancz?
- Tak, tak, tak. Je艣li ludzie nie przestan膮 mu ust臋powa膰, dalej b臋dzie krad艂.
- Eve, kochanie, to tylko maszyna. Ona nie potrafi my艣le膰.
- A s艂ysza艂e艣 o sztucznej inteligencji, m膮dralo?
- Automatom z 偶ywno艣ci膮 to nie grozi.
Nacisn膮艂 za ni膮 odpowiedni symbol.
Wybra艂e艣 czekoladowy baton kr贸lewski. Waga osiem uncji. Warto艣膰 energetyczna sze艣膰dziesi膮t osiem kalorii, zawarto艣膰 t艂uszczu dwa przecinek jeden grama. Sk艂ad: soja i jej pochodne, nie zawiera bia艂ka zwierz臋cego, s艂odzony chemicznie preparatem Sweet - t, zamiast czekolady zastosowano wyr贸b czekoladopodobny Choc - o - Like.
- Brzmi zach臋caj膮co - powiedzia艂 Roarke, podaj膮c 偶onie batonik.
Produkt nie ma warto艣ci od偶ywczej. Spo偶ycie mo偶e wywo艂a膰 nadmierne zdenerwowanie i bezsenno艣膰. Smacznego. Mi艂ego dnia.
- Chrza艅 si臋 - odpowiedzia艂a uprzejmie Eve, odwijaj膮c szeleszcz膮ce opakowanie. - Znowu mi ukradli batoniki. Przyklei艂am je z ty艂u mojego autokucharza, ale i tam zagl膮daj膮. Dwa batony z prawdziwej czekolady, nie takie sztuczne badziewie nafaszerowane chemi膮 jak to. Niech no dorw臋 tego, kto to zrobi艂, obedr臋 drania ze sk贸ry. I nie b臋d臋 si臋 spieszy膰.
Pierwszy s艂odki k臋s natychmiast j膮 o偶ywi艂.
- A ty co tu robisz?
- Podziwiam moj膮 偶on臋. Bezwarunkowo. - Jako艣 nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, uj膮艂 jej twarz i nami臋tnie j膮 poca艂owa艂. - M贸j Bo偶e, jakim cudem prze偶y艂em bez ciebie tyle lat?
- O Jezu, przesta艅. - Cho膰 jej cia艂em wstrz膮sn膮艂 przyjemny dreszczyk podniecenia, czujnie rozgl膮da艂a si臋 po korytarzu, obawiaj膮c si臋 ciekawskich uszu i oczu wsp贸艂pracownik贸w. Gdyby kto艣 ich przy艂apa艂 na czu艂o艣ciach, koledzy przez d艂ugie tygodnie nie daliby jej spokoju.
- Chod藕my do biura.
- Z przyjemno艣ci膮.
Kiedy weszli w znajduj膮ce si臋 za jej plecami drzwi, przyci膮gn膮艂 do siebie i zacz膮艂 ca艂owa膰.
- Jestem na s艂u偶bie - mrucza艂a prosto w jego usta, czuj膮c, 偶e jej m贸zg przestaje sprawnie funkcjonowa膰.
- Wiem, tylko minutk臋. - Kt贸rego艣 dnia mo偶e przywyknie do tego, 偶e po偶膮danie, mi艂o艣膰 do niej chwyta go za gard艂o W najmniej oczekiwanych momentach, ale zanim do tego dojdzie, b臋dzie pozwala艂 si臋 ponie艣膰 niespodziewanej nami臋tno艣ci.
- No dobra. - Wycofa艂 si臋 i zsun膮艂 d艂onie z jej ramion na nadgarstki. - Trudno, musi wystarczy膰.
- Przez ciebie kr臋ci mi si臋 w g艂owie. - Pr贸bowa艂a otrz膮sn膮膰 si臋 z zamroczenia. - To lepsze ni偶 sztuczna czekolada.
- Eve, kochanie, jestem wzruszony.
- By艂o ca艂kiem mi艂o, ale za chwil臋 mam odpraw臋. Po co przyszed艂e艣?
- Chcia艂em ci kupi膰 batonik. A propos, s艂ysza艂a艣, 偶e Peabody i McNab si臋 posprzeczali?
- Nie cierpi臋 tego s艂owa, Wiedzia艂am, 偶e to si臋 tak sko艅czy. To twoja wina, nie trzeba by艂o doradza膰 McNabowi. Kaza艂am Peabody wzi膮膰 co艣 na uspokojenie i na chwil臋 si臋 po艂o偶y膰.
- Rozmawia艂a艣 z ni膮 o tym?
- Nie, nie rozmawia艂am i nie zamierzam tego robi膰.
- Eve.
Wyprostowa艂a si臋, wyczuwaj膮c w g艂osie m臋偶a nutk臋 pot臋pienia.
- M贸j drogi, tu si臋 pracuje. Morderstwa, gwa艂ty, prawo i porz膮dek, no wiesz, te sprawy. Co ja mam robi膰, kiedy ona przychodzi do mnie ca艂a zasmarkana i ze 艂zami w oczach?
- S艂ucha膰 - odpar艂 ze spokojem.
- O rany, Roarke.
- Tak czy owak - m贸wi艂 dalej z lekkim rozbawieniem - przyszed艂em, 偶eby ci powiedzie膰, 偶e dzi艣 wieczorem jestem um贸wiony z Magd膮 Lane i jej przyjaci贸艂mi. Chcia艂a, 偶eby przysz艂a, ale wyt艂umaczy艂em jej, 偶e masz du偶o pracy. Postaram si臋 nie wraca膰 zbyt p贸藕no.
W ostatniej chwili zd艂awi艂a westchnienie.
- Je艣li zdradzisz, gdzie i kiedy odbywa si臋 to spotkanie, mo偶e uda mi si臋 na chwil臋 wpa艣膰.
- Eve, nie licz臋 na to, 偶e znajdziesz czas.
- Wiem i w艂a艣nie dlatego postaram si臋 wpa艣膰.
- Na szczycie Nowego Jorku. W Top, 贸sma trzydzie艣ci. Dzi臋ki.
- Je偶eli nie b臋dzie mnie do dziewi膮tej trzydzie艣ci, nie czekajcie.
- W porz膮dku: Czy znale藕li艣cie co艣 nowego, o czym jaku ekspert powinienem wiedzie膰?
- Niewiele, ale jak chcesz, mo偶esz zosta膰 na odprawie.
- Nie mog臋. Za chwil臋 mam spotkanie na mie艣cie. Zrobisz dla mnie indywidualn膮 odpraw臋 dzi艣 wieczorem. - Uj膮艂 jej d艂o艅 i delikatnie poca艂owa艂 kostki, kt贸re obi艂a sobie, pojedynkuj膮c si臋 z automatem. - Postaraj si臋 cho膰 przez jeden dzie艅 nie wdawa膰 w b贸jki z obiektami nieo偶ywionymi.
- Ha, ha - mrukn臋艂a pod nosem, kiedy wyszed艂, po czym podesz艂a do drzwi i z czu艂o艣ci膮 patrzy艂a, jak znika na ko艅cu korytarza. Ma niez艂y ty艂ek, pomy艣la艂a, zagryzaj膮c czekoladowy batonik. Naprawd臋 fantastyczny ty艂ek.
Szybko otrz膮sn臋艂a si臋 z rozmarzenia. Zebra艂a dokumenty i dyskietki, potrzebne do odprawy, i uda艂a si臋 do zarezerwowanej wcze艣niej sali konferencyjnej, by wszystko przygotowa膰.
Ledwo zacz臋艂a, kiedy pojawi艂a si臋 Peabody.
- Ja to zrobi臋, pani porucznik.
Eve z ulg膮 zauwa偶y艂a, 偶e w oczach asystentki nie ma 艣ladu 艂ez, jej g艂os by艂 spokojny, a sylwetka wyprostowana. Ju偶 otwiera艂a usta, by zapyta膰 Peabody, czy lepiej si臋 czuje, kiedy u艣wiadomi艂a sobie, jakie to niebezpieczne. Takie pytanie to jak ruchome piaski. Poci膮gnie cz艂owieka na samo dno, niepotrzebnie wywo艂a dyskusj臋 o problemie, kt贸rej lepiej unika膰. Odsun臋艂a si臋 wi臋c i w milczeniu czeka艂a, a偶 Peabody za艂aduje do komputera dyskietki i roz艂o偶y na stole kopie uaktualnie艅.
- Mam tu zapis konferencji prasowej. Chcesz, 偶ebym za艂adowa艂a dyskietk臋?
- Nie, obejrz臋 sobie w domu. W ramach rozrywki. Uda艂o ci si臋 to zobaczy膰?
- Tak. Ca艂y czas robili uniki, ale w ko艅cu Nadine ich przygwo藕dzi艂a pytaniem o procedur臋 operacyjn膮. Zapyta艂a, dlaczego weszli do budynku, nie wiedz膮c, czy podejrzany w og贸le jest na miejscu. Jacoby zacz膮艂 艣ciemnia膰 co艣 na temat tajemnicy s艂u偶bowej i pr贸bowa艂 si臋 wymiga膰 has艂em 鈥瀊ez komentarza鈥.
Wtedy Nadine stwierdzi艂a, 偶e podejrzany, znany profesjonalny morderca, wymkn膮艂 im si臋 z r膮k i nadal przebywa na wolno艣ci, cho膰 FBI przeprowadzi艂o tak kosztown膮 akcj臋, i zapyta艂a dlaczego, ich zdaniem, tak si臋 sta艂o.
- Poczciwa stara Nadine.
- Tak, by艂a doskona艂a. Zapyta艂a bardzo grzecznie, powiedzia艂abym nawet, 偶e ze wsp贸艂czuciem w g艂osie. Zanim Jacoby si臋 pozbiera艂, dziennikarze podchwycili temat i w tym momencie rozp臋ta艂a si臋 burza. Zako艅czyli konferencj臋 na dziesi臋膰 minut przed czasem.
- Media jeden, federalni zero.
- Poni偶ej zera, ale przecie偶 nie wypada wini膰 ca艂ego Biura za g艂upot臋 dwojga agent贸w.
- Mo偶e i nie, ale mnie si臋 to podoba. - Eve obejrza艂a si臋, kiedy do sali wpad艂 Feeney.
Szczerzy艂 z臋by w czym艣, co od biedy mog艂o uchodzi膰 za u艣miech, i macha艂 do niej dyskietk膮.
- Mam tu co艣 dla ciebie. - Prawie 艣piewa艂. - Informacje pierwsza klasa. Niech no tylko federalni jeszcze raz spr贸buj膮 wej艣膰 na nasze podw贸rko! Agent specjalny Stowe zna艂a jedn膮 z ofiar. Osobi艣cie.
- Jakim cudem?
- Razem studiowa艂y. By艂y w tej samej grupie, nale偶a艂y do tych samych klub贸w. Co wi臋cej, przez trzy miesi膮ce razem mieszka艂y, zanim ofiara wyjecha艂a za granic臋.
- Przyja藕ni艂y si臋? Jak to si臋 sta艂o, 偶e nie znalaz艂am wzmianki o tym w 偶adnym profilu?
- Stowe nie przyzna艂a si臋, 偶e co艣 j膮 艂膮czy艂o z ofiar膮. Zatai艂a informacj臋.
Eve poczu艂a, 偶e ma w r臋ce now膮 bro艅. Dopiero po chwili zacz臋艂a si臋 zastanawia膰. Obejrza艂a dyskietk臋, kt贸r膮 Feeney za艂adowywa艂 w艂a艣nie do komputera.
- Sk膮d to masz?
Wiedzia艂, 偶e o to zapyta, wi臋c na wszelki wypadek przekopiowa艂 dane na dyskietk臋 pochodz膮c膮 z zapas贸w s艂u偶bowych.
- Anonimowe 藕r贸d艂o.
Zmru偶y艂a oczy. Roarke.
- Nagle znalaz艂e艣 jakiego艣 informatora, kt贸ry ma dost臋p do 艣ci艣le tajnych dokument贸w dotycz膮cych agent贸w federalnych i akt FBI?
- Na to wygl膮da - odpar艂 rado艣nie. - Sam ci膮gle nie mog臋 w to uwierzy膰. Ta dyskietka nagle pojawi艂a si臋 na moim biurku. Mamy prawo korzysta膰 z informacji pochodz膮cych z anonimowych 藕r贸de艂. Z tego, co wiem, w FBI s膮 przecieki.
Mog艂a si臋 k艂贸ci膰, mog艂a naciska膰, ale przecie偶 nawet gdyby wiedzia艂, 偶e dyskietk臋 podrzuci艂 Roarke, Feeney i tak nigdy by si臋 do tego nie przyzna艂.
- Rzu膰my okiem. Sp贸藕ni艂e艣 si臋 - przywita艂a wchodz膮cego McNaba.
- Przepraszam, pani porucznik, co艣 mnie zatrzyma艂o. - Przeszed艂 przez pomieszczenie i usiad艂 na krze艣le, ostentacyjnie ignoruj膮c obecno艣膰 Peabody.
Ta r贸wnie ostentacyjnie zlekcewa偶y艂a jego wej艣cie. W efekcie temperatura w sali wyra藕nie opad艂a, a atmosfera zrobi艂a si臋 raczej nieprzyjemna. Eve i Feeney wymienili zbola艂e spojrzenia.
- Na stole przed tob膮 le偶y kopia uaktualnionego raportu. Mamy jeszcze jeden pseudonim, pod jakim ukrywa si臋 Yost. - Wskaza艂a d艂oni膮 tablic臋, na kt贸rej wisia艂y zdj臋cia Yosta w r贸偶nych przebraniach, podpisane r贸偶nymi nazwiskami. Obok nich przypi臋to zdj臋cia i nazwiska jego ofiar, miejsca, w kt贸rych dokona艂 zbrodni, i dowody rzeczowe znalezione przy ofiarach. - Sprawdzi艂am te informacje - m贸wi艂a dalej. - Komputer, wy艣wietl na ekranie dane: Roles, Martin K. Zwr贸膰cie uwag臋, jak starannie buduje swoje alter ego. Ma komplet dokument贸w, linie kredytowe, sta艂y pobyt, cho膰 adres jest fa艂szywy. Pod tym nazwiskiem p艂aci podatki, dba o zdrowie i podr贸偶uje za granic臋. Ma nawet paszport. Oczywi艣cie pod innymi pseudonimami te偶 jest aktywny, ale z tego, co wiem, z 偶adnego innego nazwiska nie korzysta tak cz臋sto. Moim zdaniem, w艂a艣nie pod tym nazwiskiem zamierza przej艣膰 na emerytur臋. To jedyne czyste, niczym niezszargane dane personalne. Nie jest nigdzie notowany, 偶adna agencja, nawet CompuGuard, nic na niego nie ma.
- Yost to zdolny haker. M贸g艂 podrasowa膰 dane ka偶dej agencji - wtr膮ci艂 McNab.
- Zgoda. Nie wie, 偶e skojarzyli艣my z nim to nazwisko. Na tym si臋 skupimy i postaramy si臋, 偶eby w naszych oficjalnych aktach nie by艂o o nim 偶adnej wzmianki. W tej sprawie porozumiewamy si臋 na trzecim poziome zabezpiecze艅. Zachowajcie szczeg贸ln膮 ostro偶no艣膰. Przypominam, wszelkie poszukiwania prowadzimy na trzecim poziomie. Je艣li posiada jakie艣 nieruchomo艣ci, to na pewno na to nazwisko. Znajd藕cie wszystko.
- Zabior臋 si臋 za to zaraz po odprawie - powiedzia艂 McNab. - Pr贸bowa艂em zrobi膰 katalog wst臋pny. Zestawi艂em wszystkie znane nam ofiary i przeszuka艂em rejestr pod k膮tem potencjalnych zleceniodawc贸w. Wyskoczy艂o kilka nazwisk, ale nic na tyle pewnego, 偶eby mo偶na si臋 tego trzyma膰.
- Widz臋, 偶e pokaz ignorancji w wykonaniu naszych koleg贸w z FBI nie poszed艂 na marne. Nikogo nie ruszamy, dop贸ki nie zdob臋dziemy pewno艣ci. Kto艣 tak ostro偶ny i do艣wiadczony na pewno dopracowa艂 fa艂szyw膮 to偶samo艣膰 w ka偶dym szczeg贸le. Je艣li go sp艂oszymy, Yost zniknie, a jego miejsce zajmie Roles, na kt贸rego nic nie mamy. Operacja jest 艣ci艣le tajna. A teraz kapitan Feeney zapozna nas ze swoj膮 niespodziank膮.
Eve da艂a Feeneyowi znak, 偶e mo偶e zaczyna膰. Kapitan zatar艂 z zadowoleniem r臋ce, wsta艂 i opowiedzia艂 o rewelacjach, kt贸re przekaza艂 mu Roarke.
McNab omal nie spad艂 z krzes艂a.
- . Ostre zagranie.
Peabody spojrza艂a na niego i pogardliwie pokiwa艂a g艂ow膮.
- Co ty mo偶esz wiedzie膰 o ostrych zagraniach.
Tak si臋 ucieszy艂, 偶e to ona przerwa艂a milczenie, 偶e prawie nie zauwa偶y艂 zniewagi.
- Urodzi艂em si臋, 偶eby ostro gra膰.
Feeney uci膮艂 zaczepki.
- Pr贸by dost臋pu do oficjalnych danych s膮 niezgodne z prawem.
Te dane pochodz膮 z anonimowego 藕r贸d艂a. M贸j informator z艂ama艂 zabezpieczenia, nie zostawiaj膮c po sobie 偶adnych 艣lad贸w, wi臋c zak艂adam, 偶e jest urz臋dnikiem federalnym.
- Tak, a 艣winie maj膮 skrzyd艂a - mrukn臋艂a pod nosem Eve. Niewa偶ne sk膮d, wa偶ne, 偶e w og贸le mamy te informacje. Potraktujmy je jako narz臋dzie - powiedzia艂a, widz膮c niezadowolenie maluj膮ce si臋 na twarzach wsp贸艂pracownik贸w. - Nie m艂otek ale wytrych. Feeney, chcia艂abym zorganizowa膰 prywatne spotkanie ze Stowe i wykorzysta膰 twoj膮 dyskietk臋. Jej akta s膮 bez, zarzutu. Je艣li te dane oka偶膮 si臋 prawdziwe, b臋dzie to znaczy艂o. 偶e sk艂ama艂a, a mo偶e nawet sfa艂szowa艂a oficjalne dokumenty. Je偶eli to dotrze do federalnych android贸w, agentka Stowe b臋dzie mia艂a spaprane papiery. Nie obejdzie si臋 te偶 bez nagany. Odsun膮 j膮 od sprawy i przynajmniej na jaki艣 czas oddeleguj膮 do biura w jakiej艣 zapyzia艂ej dziurze. Ona tego nie chce. 艢miem twierdzi膰, 偶e nie chce tego tak bardzo, 偶e gotowa p贸j艣膰 z nami na uk艂ad.
- R贸b, co uwa偶asz za stosowne, byle za bardzo nie 艣mierdzia艂o. Pami臋taj, 偶e agent specjalny Jacoby nie grzeszy wyj膮tkow膮 inteligencj膮, ale te偶 nie jest ostatnim durniem. Wed艂ug profilu, to przeci臋tniak. 艣rednio zdolny, a przy tym arogancki, ambitny i sprawia k艂opoty prze艂o偶onym. Takie cechy czyni膮 go do艣膰 niebezpiecznym osobnikiem. Je艣li kto艣 mia艂by nam to spieprzy膰, to z pewno艣ci膮 w艂a艣nie on. Sugeruj臋, by Mira zerkn臋艂a na jego profil i powiedzia艂a, co o nim my艣li.
To ty dosta艂e艣 dane - powiedzia艂a Eve. - Ty do niej zadzwo艅. A teraz wyniki testu prawdopodobie艅stwa. - Poleci艂a, by komputer wy艣wietli艂 je na ekranie. - Jak widzicie, prawdopodobie艅stwo, 偶e spr贸buje wykona膰 zlecenie do ko艅ca - wynosi dziewi臋膰dziesi膮t osiem procent. Yost to perfekcjonista, nie pozwoli, 偶eby kto艣 pokrzy偶owa艂 mu szyki. Zaatakuje kolejn膮 ofiar臋 zgodnie z wcze艣niejszym planem. Dwa pierwsze morderstwa nast膮pi艂y w kr贸tkim odst臋pie czasu. Uwa偶am, 偶e trzeci膮 pr贸b臋 podejmie w ci膮gu najbli偶szych dwudziestu czterech godzin. Istnieje ponaddziewi臋膰dziesi臋ciosze艣cioprocentowe prawdopodobie艅stwo, 偶e podejrzany przebywa w mie艣cie lub okolicy. Wynik oparto na za艂o偶eniu, 偶e ce1 tak偶e znajduje si臋 w mie艣cie lub okolicy. Niestety, co do tego nie mamy pewno艣ci i dlatego nie mo偶emy przewidzie膰, kogo zaatakuje.
Jeszcze raz spojrza艂a na ekran.
- Ca艂y czas nad tym pracujemy. I czekamy.
Ko艅cz膮c, rozdzieli艂a zadania i zwo艂a艂a odpraw臋 na 贸sm膮 rano nast臋pnego dnia.
- Mamy jeszcze godzin臋. Je艣li do tego czasu nic si臋 nie wydarzy.
- Jeste艣cie wolni. Prze艣pijcie si臋, a jutro od rana ruszamy pe艂n膮 par膮.
- Pomys艂 jest niez艂y, ale w膮tpi臋, czy uda mi si臋 dzi艣 odpocz膮膰. Mam randk臋. - McNab przez ca艂膮 odpraw臋 czeka艂, 偶eby to powiedzie膰. Wykaza艂 si臋 ogromn膮 si艂膮 woli, bo nie spojrza艂 przy tym na reakcj臋 Peabody.
Za to Eve dok艂adnie j膮 widzia艂a. Szok, pocz膮tkowy b贸l przeszed艂 w czyst膮 w艣ciek艂o艣膰, kt贸r膮 Peabody szybko opanowa艂a. Zimna jak l贸d, zauwa偶y艂a. Gdybym jej nie zna艂a, nie domy艣li艂abym si臋, jak bardzo j膮 to zabola艂o.
Jasna cholera.
- McNab, wszyscy cieszymy si臋 w twoim imieniu - powiedzia艂a ch艂odno Eve. - Punkt 贸sma w tej sali. Na dzisiaj to wszystko, mo偶ecie odej艣膰. - M贸wi膮c to, nie spuszcza艂a z niego wzroku. Z niek艂aman膮 przyjemno艣ci膮 zauwa偶y艂a, jak si臋 lekko skurczy艂.
Po chwili wsta艂 i podszed艂 do wyj艣cia. Feeney przewr贸ci艂 oczami, po czym ruszy艂 za nim. Kiedy by艂 ju偶 wystarczaj膮co blisko, paln膮艂 przem膮drza艂ego ch艂opaka w g艂ow臋.
- Au, co jest?
- Ju偶 ty dobrze wiesz, co jest.
- Oczywi艣cie, jasne. Ona mo偶e sobie kr臋ci膰 z jakim艣 padalcem do wynaj臋cia, tak? A kiedy ja umawiam si臋 na randk臋, zaraz wszyscy bij膮 mnie po g艂owie.
Feeney zawsze bezb艂臋dnie rozpoznawa艂 przygn臋bienie. Wykrzywi艂 z niezadowoleniem twarz i wbi艂 palec w ko艣cist膮 klatk臋 piersiow膮 McNaba.
- Nie o tym m贸wi臋.
- Ani ja. - McNab skuli艂 ramiona i na dobre si臋 nad膮艂.
- Peabody - zacz臋艂a Eve, nie czekaj膮c, a偶 podw艂adna zacznie si臋 偶ali膰.
- Zamknij wszystkie pliki i zabierz dyskietki. Zarezerwuj sal臋 na jutrzejsz膮 odpraw臋.
- Tak jest. - Dziewczyna prze艂kn臋艂a 艣lin臋, a fakt, 偶e by艂o to s艂ycha膰, sprawi艂 jej dodatkow膮 przykro艣膰.
- Skontaktuj si臋 z Monroem, sprawd藕, czy dowiedzia艂 si臋 czego艣 o Rolesie. B膮d藕 u siebie w biurze, 偶ebym nie musia艂a ci臋 szuka膰.
- Tak jest.
Eve zaczeka艂a, a偶 asystentka, sztywna jak android, uprz膮tnie sal臋 i wyjdzie.
- Nic z tego nie b臋dzie - mrukn臋艂a pod nosem. - Wys艂uchaj jej, 艂atwo mu powiedzie膰. Akurat si臋 na tym zna. - Kiedy w ko艅cu zdo艂a艂a si臋 uwolni膰 od my艣li na temat Peabody, usiad艂a przed 艂膮czem i wybra艂a numer biura federalnego.
- Stowe.
- Dallas. Musimy si臋 spotka膰. Tylko ty i ja. Dzi艣 wieczorem.
- Jestem zaj臋ta, a poza tym nie interesuj膮 mnie spotkania z tob膮. Ani dzi艣, ani kiedy indziej. Bierzesz mnie za idiotk臋? My艣lisz, 偶e nie wiem, 偶e to ty podpu艣ci艂a艣 t臋 dziennikark臋?
- Ta dziennikarka sama 艣wietnie sobie radzi. - Eve odczeka艂a chwil臋 przed zadaniem ciosu. - Winifred C. Cates. - powiedzia艂a i w milczeniu przygl膮da艂a si臋 poblad艂ej agentce.
- Co z ni膮? - odpar艂a Stowe z godnym podziwu opanowaniem. To jedna z domniemanych ofiar Yosta.
- Dzi艣 wieczorem, Stowe, chyba 偶e wolisz o tym porozmawia膰 przez 艂膮cze.
- Pracuj臋 do si贸dmej.
- Si贸dma trzydzie艣ci w The Blue Squirrel. Taka sprytna agentka na pewno znajdzie adres.
Stowe przysun臋艂a si臋 do ekranu i spyta艂a przyciszonym g艂osem:
- B臋dziesz sama?
- Tak. To na razie. Si贸dma trzydzie艣ci. Nie ka偶 mi na siebie czeka膰.
Eve przerwa艂a transmisj臋 i spojrza艂a na zegarek, pr贸buj膮c jak najlepiej rozplanowa膰 czas. Pe艂na najgorszych obaw, ruszy艂a do biura ekipy, po drodze wst臋puj膮c do swojego gabinetu po kurtk臋.
Gdyby tylko nie musia艂a rozmawia膰 z Peabody, wola艂aby nawet spotkanie z armi膮 android贸w wyposa偶onych w laserowe skalpele.
- Z艂apa艂a艣 Charlesa? - zapyta艂a, podchodz膮c do kabiny podw艂adnej.
- Tak. Jego klientka pozna艂a m臋偶czyzn臋 podaj膮cego si臋 za Martina K. Rolesa ubieg艂ej zimy, na aukcji w Sotheby鈥 s. Przelicytowa艂 j膮. Chodzi艂o o krajobraz Masterfielda z 2021 roku. Kobieta przypomnia艂a sobie, 偶e zap艂aci艂 dwa i p贸艂 miliona.
- Sotheby's. Jest po pi膮tej, wi臋c pewnie zd膮偶yli ju偶 zamkn膮膰. Dobra, idziemy. - Zaczeka艂a, a偶 Peabody si臋 pozbiera. - Co jeszcze m贸wi艂a?
- Charles powiedzia艂, 偶e ta kobieta uwa偶a Rolesa za niezwykle kulturalnego i eleganckiego cz艂owieka, kt贸ry doskonale zna si臋 na sztuce. Chcia艂a nawet, 偶eby j膮 do siebie zaprosi艂, kiedy wystawi obraz, ale nie okaza艂 zainteresowania. Charles m贸wi, 偶e to 艣wietna babka, po trzydziestce, z klas膮, cholernie bogata. Wi臋kszo艣膰 facet贸w bez zastanowienia skorzysta艂aby z okazji, wi臋c uzna艂a, 偶e Roles woli m臋偶czyzn. Pr贸bowa艂a nawi膮za膰 z nim jak膮艣 rozmow臋, poplotkowa膰 o wsp贸lnych znajomych, wypyta膰, gdzie bywa i jakie kluby wspiera, ale uchyla艂 si臋 od odpowiedzi, a w ko艅cu j膮 sp艂awi艂.
- Skoro to taka babka z klas膮, to po co wynajmuje sobie licencjonowanego pana do towarzystwa?
- Pewnie dlatego, 偶e Charles te偶 ma klas臋, a poza tym taka znajomo艣膰 nie wymaga 偶adnych zobowi膮za艅. Robi wszystko, czego klientka chce, i to, kiedy ona ma na to ochot臋. - Peabody, wzdychaj膮c, wysiad艂a z windy w gara偶u. - Ludzie wynajmuj膮 ich albo tylko si臋 z nimi spotykaj膮 z r贸偶nych powod贸w. Nie zawsze chodzi o seks.
- No dobrze. Sotheby's zostawimy sobie na jutro. - Roarke na tym zna, wi臋c mo偶e b臋dzie m贸g艂 pom贸c, pomy艣la艂a Eve.
- Tak jest, pani porucznik. A teraz dok膮d jedziemy?
- Dok膮d chcesz. - Eve otworzy艂a drzwi do samochodu i patrzy艂a na Peabody przez przeszklony dach. - Mo偶e si臋 czego艣 napijemy?
- Pani porucznik?
- Posprzecza艂am si臋 dzi艣 z Roarkiem. To by艂 m贸j wyb贸r Czasami, na kr贸tk膮 met臋, to pomaga.
W oczach asystentki dostrzeg艂a wdzi臋czno艣膰.
- Je艣li to ode mnie zale偶y, wola艂abym lody.
- Pewnie. Sama te偶 wybra艂abym lody. No to jedziemy.
Ogromny deser lodowy z polew膮, stoj膮cy przed ni膮 na stole, wzbudza艂 apetyt, ale i md艂o艣ci. Bez w膮tpienia zje ca艂膮 porcj臋. Bez w膮tpienia si臋 po tym rozchoruje. Czego to cz艂owiek nie robi dla przyjaci贸艂.
Ostro偶nie skosztowa艂a pierwsz膮 艂y偶eczk臋.
- No dobra, wyrzu膰 to z siebie.
- Pani porucznik?
- S艂ucham, powiedz, co si臋 sta艂o.
Peabody otworzy艂a ze zdziwieniem oczy. S艂owa Eve zaskoczy艂y j膮 jeszcze bardziej ni偶 bananowa niespodzianka.
- Dallas, ty chcesz, 偶ebym ci o tym opowiedzia艂a?
- Nie, nie chc臋, 偶eby艣 mi opowiada艂a. Masz mi powiedzie膰, o co chodzi, bo na tym polega przyja藕艅. Podobno. S艂ucham. - Eve nabra艂a na 艂y偶eczk臋 kolejn膮 porcj臋, a drug膮 r臋k膮 machn臋艂a zach臋caj膮co na asystentk臋.
- To mi艂o z twojej strony. - Peabody zn贸w si臋 rozczuli艂a. By poprawi膰 sobie nastr贸j, si臋gn臋艂a po porcj臋 bezbia艂kowej bitej 艣mietany. - Wyg艂upiali艣my si臋 w kantorku, na naszym pi臋trze i...
Eve z pe艂nymi ustami podnios艂a r臋k臋.
- Przepraszam - powiedzia艂a, prze艂kn膮wszy. - Czy ty i detektyw McNab zajmowali艣cie si臋 seksem podczas s艂u偶by? I to na komendzie?
- Nic nie powiem, je艣li b臋dziesz mi tu cytowa膰 regulamin - stwierdzi艂a z kamienn膮 twarz膮 Peabody. - No wi臋c do pe艂nego seksu jeszcze nie dosz艂o. Po prostu si臋 wyg艂upiali艣my.
- Tak, to faktycznie co innego. Policjanci zawsze si臋 wyg艂upiaj膮 w kantorkach. Jezu, Peabody. - Eve przymkn臋艂a oczy, po艂kn臋艂a 艂y偶k臋 lod贸w, po czym ci臋偶ko odetchn臋艂a. - No dobra, sko艅czy艂am. M贸w dalej.
- Sama nie wiem, sk膮d si臋 to bierze. To takie... pierwotne.
- Och, to - parskn臋艂a Eve.
Peabody u艣miechn臋艂a si臋. Pogardliwy ton prze艂o偶onej wcale nie urazi艂 jej uczu膰.
- Pierwszy raz zrobili艣my to w windzie.
- Peabody, ja naprawd臋 bardzo si臋 staram. Czy my musimy wchodzi膰 w a偶 takie szczeg贸艂y i m贸wi膰 o tym, co robisz z McNabem? Przychodz膮 mi na my艣l dziwne obrazki.
- W pewnym sensie to wszystko ma ze sob膮 zwi膮zek. Ja wcale nie my艣l臋 tylko o nim i o tym, 偶eby to z nim robi膰, nawet nie chc臋 si臋 z nim wyg艂upia膰 i nagle, nawet nie wiem kiedy i dlaczego, zn贸w to robimy... no wiesz, seks. No wi臋c my wtedy... - Szybko podj臋艂a przerwany w膮tek w obawie, 偶e straci zainteresowanie s艂uchaczki.
- W kantorku.
- Tak, i wtedy zadzwoni艂 Charles. Chodzi艂o o nasze 艣ledztwo. Przekaza艂 mi informacje, a kiedy sko艅czyli艣my rozmawia膰, McNab si臋 nagle w艣ciek艂. - Peabody zapcha艂a sobie usta lodami bananowymi z obrzydliwie s艂odkim karmelem. - Zacz膮艂 na mnie wrzeszcze膰, 鈥瀦a kogo ty mnie bierzesz?鈥 i tym podobne. I m贸wi艂 o Charlesie r贸偶ne wstr臋tne rzeczy, a on tylko odda艂 mi przys艂ug臋. To by艂a s艂u偶bowa sprawa. A potem mnie chwyci艂.
- Zachowywa艂 si臋 wobec ciebie brutalnie?
- Tak. Nie, w艂a艣ciwie to nie. Ale wygl膮da艂 tak, jakby chcia艂 mi przy艂o偶y膰. I wiesz, co powiedzia艂? - Peabody macha艂a w powietrzu 艂y偶eczk膮. - Wiesz, co powiedzia艂?
- Nie by艂o mnie przy tym, pami臋tasz?
- Powiedzia艂, 偶e go traktuj臋 jak zast臋pstwo za kutasa do wynaj臋cia. - Peabody zacz臋艂a miesza膰 w pucharku topniej膮c膮 bananow膮 niespodziank臋. - Powiedzia艂 mi to prosto w oczy. I jeszcze, 偶e z jego 艂贸偶ka lec臋 prosto do Charlesa.
- Nie wiedzia艂am, 偶e sypiasz z Charlesem.
- Nie sypiam. Ale to nie ma w tej chwili 偶adnego znaczenia.
Jego zachowanie wyda艂o si臋 Eve logiczne. D艂ugo zastanawia艂a si臋 nad odpowiedzi膮, kt贸ra podtrzyma艂aby Peabody na duchu.
- A to 艣winia.
- Ju偶 nigdy si臋 do niego nie odezw臋.
- Przypominam, 偶e razem pracujecie.
- No dobra. To b臋d臋 z nim rozmawia膰 wy艂膮cznie w sprawach s艂u偶bowych. Mam nadziej臋, 偶e dostanie wysypki na jajach.
- Bardzo pocieszaj膮ca my艣l.
Przez chwil臋 w milczeniu rozwa偶a艂y tak膮 mo偶liwo艣膰.
- Peabody. - Eve czu艂a, 偶e ma przed sob膮 najgorsz膮 cz臋艣膰 tej pokrzepiaj膮cej rozmowy. - Nie znam si臋 na sprawach damsko - m臋skich.
- Jak mo偶esz tak m贸wi膰? Ty i Roarke jeste艣cie... par膮 doskona艂膮.
- Nie, nikt nie jest doskona艂y. Pracujemy nad naszym zwi膮zkiem. W艂a艣ciwie to wszystko zas艂uga Roarke鈥檃, ale ja staram si臋 od niego uczy膰. Jest jedynym m臋偶czyzn膮 w moim 偶yciu.
Peabody otworzy艂a szeroko oczy?
- 呕artujesz!
Uwaga, ruchomy piasek.
- Nie o tym mia艂y艣my rozmawia膰. Chodzi艂o mi o to, 偶e nie jestem w tych sprawach ekspertem. Pos艂uchaj, gdyby tak spojrze膰 na t臋 sytuacj臋 z boku, to mamy troje graczy. Ty, McNab i Charles. - Eve nakre艣li艂a 艂y偶eczk膮 tr贸jk膮t w tym, co zosta艂o z jej deseru. - Ty jeste艣 wierzcho艂kiem, 艂膮cz膮cym ka偶dy punkt. Sp贸jrz.
Eve uzna艂a, 偶e to ma znaczenie, ale przypomnia艂a sobie, jak膮 rol臋 ma do spe艂nienia.
- McNab to dupek.
- I to sko艅czony.
- Pewnie nie wspomnia艂a艣 mu, 偶e nic ci臋 z Charlesem nie 艂膮czy?
- A sk膮d!
Eve kiwn臋艂a g艂ow膮 z wyrozumia艂o艣ci膮.
- Pewnie sama te偶 bym to przemilcza艂a. By艂abym zbyt wkurzona. Co mu powiedzia艂a艣?
- Ze nie jeste艣my swoj膮 w艂asno艣ci膮 i 偶e b臋d臋 si臋 widywa膰, z kim zechc臋. I on te偶 mo偶e. I co? Ten 艂ajdak um贸wi艂 si臋 z jak膮艣 zdzir膮.
Oba te punkty odnosz膮 si臋 do siebie wy艂膮cznie poprzez relacj臋 tob膮. McNab jest zazdrosny.
- O nie. On po prostu jest 艣wini膮.
- Masz prawo uwa偶a膰 go za 艣wini臋. Peabody, ale przecie偶... spotykasz si臋 z Charlesem, prawda?
- Co艣 w tym rodzaju.
- A sypiasz z McNabem.
- Sypia艂am.
- McNab zak艂ada, 偶e sypiasz z Charlesem. - Eve podnios艂a palce, powstrzymuj膮c asystentk臋 przed wyg艂oszeniem komentarza. - To fa艂szywe za艂o偶enie. McNab pope艂ni艂 b艂膮d, bo ci臋 o to nie zapyta艂. A je艣li nawet przespa艂a艣 si臋 z Charlesem, to twoja sprawa. Wolno ci. Ale to jest jego za艂o偶enie. Ty. - Wbi艂a 艂y偶eczk臋 w wierzcho艂ek tr贸jk膮ta. - Seks. Dw贸ch facet贸w. Z jednym zabawiasz si臋 w kantorku w kotka i myszk臋, po czym nagle zaczynasz rozmawia膰 przez 艂膮cze z drugim.
- To by艂a sprawa s艂u偶bowa.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e twoje umundurowanie pozostawia艂o wiele do 偶yczenia, ale mniejsza o to. McNab by艂 tam z tob膮, rozgrzany, gotowy na wszystko, kiedy ty postanowi艂a艣 uci膮膰 sobie pogaw臋dk臋 z jego rywalem. O ile znam Charlesa, nie poprzesta艂 na przekazaniu ci informacji. Flirtowa艂 z tob膮. Podczas gdy ty rozmawia艂a艣 z Charlesem, McNab nagle wystawi艂 k艂y. Nie twierdz臋, 偶e nie jest idiot膮. Oczywi艣cie, 偶e mm jest, ale nawet idioci maj膮 uczucia. Chyba.
Peabody wyprostowa艂a si臋.
- Uwa偶asz, 偶e to moja wina.
- Nie, uwa偶am, 偶e to wina Roarke鈥檃. - Widz膮c, 偶e Peabody nie zrozumia艂a, Eve pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Niewa偶ne. Tu nie chodzi o win臋. Pos艂uchaj, romansujesz z koleg膮 z pracy. To mi z daleka zalatuje problemami. My艣l臋, 偶e on nie ma prawa m贸wi膰 ci, z kim masz si臋 spotyka膰 czy spa膰, ale z drugiej strony s膮dz臋, 偶e w og贸le nie powinna艣 go w to miesza膰. Oboje to schrzanili艣cie.
Peabody przez chwil臋 rozwa偶a艂a jej s艂owa.
- Ale on bardziej.
- Oczywi艣cie.
- Mo偶liwe. Mo偶liwe - powt贸rzy艂a, po namy艣le. - Pewnie masz racj臋 z tym tr贸jk膮tem i relacjami. Ale to on natychmiast znalaz艂 sobie jaka艣 rud膮 ma艂p臋. Je艣li McNab liczy, 偶e b臋d臋 rozpacza膰 tylko dlatego, 偶e nam贸wi艂 jak膮艣 idiotk臋 na randk臋, to jest wi臋kszym durniem, ni偶 my艣la艂am.
- I o to chodzi.
- Dzi臋ki, Dallas. Ju偶 mi lepiej.
Eve spojrza艂a na pusty puchar po deserze i po艂o偶y艂a d艂o艅 ni przepe艂nionym 偶o艂膮dku.
- Dobrze, 偶e chocia偶 jednej z nas si臋 to uda艂o.
Spotykanie si臋 w Blue Squirrel z 偶o艂膮dkiem pe艂nym lod贸w z kremem mia艂o swoje dobre strony. Eve wiedzia艂a, 偶e nikt nie zdo艂a jej nam贸wi膰, by tam co艣 zjad艂a lub wypi艂a.
S艂owo klub by艂o zbyt uprzejmym okre艣leniem na miejsce takie jak Squirrel. Jedyne, co mo偶na by艂o powiedzie膰 o muzyce, to 偶e tam byka. a dok艂adniej, 偶e by艂a bardzo g艂o艣na. Co do menu, jedyna pozytywn膮 rekomendacj膮, jakiej mog艂a udzieli膰, by艂 fakt, 偶e nikt nigdy nie zmar艂 po zjedzeniu klubowego posi艂ku.
Nie mia艂a wiarygodnych danych dotycz膮cych liczby hospitalizacji.
Mimo to, nawet o tak wczesnej porze, w lokalu panowa艂 艣cisk. Przy stolikach wielko艣ci g艂贸wki od szpilki t艂oczyli si臋 urz臋dnicy, kt贸rzy po godzinach sp臋dzonych w nudnej pracy mieli ochot臋 na odrobin臋 niebezpiecze艅stwa. Zesp贸l sk艂ada艂 si臋 z dw贸ch muzyk贸w o stercz膮cych ku g贸rze niebieskich w艂osach i cia艂ach pokrytych neonow膮 farb膮, Kiedy wesz艂a, uderzali d艂ugimi gumowymi pa艂eczkami w podw贸jny keyboard, wyj膮c przy tym co艣 o wykrwawianiu si臋 dla mi艂o艣ci.
Go艣cie nie posiadali si臋 z zachwytu. Mi臋dzy innymi dlatego Eve lubi艂a to miejsce.
Zale偶a艂o jej na stoliku gdzie艣 z ty艂u, wi臋c przepycha艂a si臋 mi臋dzy go艣膰mi, rozgl膮daj膮c si臋, czy przypadkiem Stowe nic pokaza艂a si臋 pierwsza. Stolik, kt贸ry sobie upatrzy艂a, by艂 ju偶 zaj臋ty. Siedz膮ca przy nim para najwyra藕niej pr贸bowa艂a si臋 przekona膰, kto g艂臋biej w艂o偶y partnerowi j臋zyk do gard艂a. Eve przerwa艂a zawody, k艂ad膮c na stole odznak臋, i kciukiem wskaza艂a kierunek, w kt贸rym powinni si臋 uda膰.
K膮tem oka dostrzeg艂a, jak grupka m艂odych ludzi, siedz膮cych przy stoliku na lewo, w panice upycha woreczki z nielegaln膮 substancj膮 do. kieszeni i po艣piesznie si臋 odda艂a. Pot臋ga odznaki, pomy艣la艂a, rozsiadaj膮c si臋 wygodnie na kanapie.
Zanim wysz艂a za m膮偶, lubi艂a od czasu do czasu wpa艣膰 do tego lokalu, zw艂aszcza kiedy 艣piewa艂a Mavis. Odk膮d jej przyjaci贸艂k臋 uznano za najwi臋ksz膮 wschodz膮c膮 gwiazd臋 w show - biznesie, wyst臋powa艂a jedynie w du偶ych, renomowanych klubach.
- Hej, lala, chcesz si臋 zabawi膰?
Eve podnios艂a g艂ow臋 i przyjrza艂a si臋 nachalnemu podrywaczowi o szerokim u艣miechu i optymistycznie wybrzuszonym kroczu. Kiedy zauwa偶y艂, gdzie zatrzyma艂 si臋 jej wzrok, poklepa艂 si臋 po swojej dumie.
- Du偶y Sammy ma na ciebie ochot臋.
Du偶y Sammy by艂 w co najmniej pi臋膰dziesi臋ciu procentach wypchany, a pozosta艂膮 cz臋艣膰 wspiera艂a silna dawka 艣rodka dopinguj膮cego. Eve jeszcze raz wyj臋艂a odznak臋 i po艂o偶y艂a j膮 na stole.
- Spadaj.
M臋偶czyzna natychmiast znikn膮艂. Eve, z odznak膮 na wierzchu. zosta艂a sama. Przez chwil臋 s艂ucha艂a piosenki i ogl膮da艂a zmieniaj膮ce si臋 kolory, a偶 w ko艅cu pojawi艂a si臋 Stowe.
Sp贸藕ni艂a艣 si臋.
- Nie z mojej winy. - Agentka wcisn臋艂a si臋 za stolik i usiad艂a. - Musisz si臋 tak reklamowa膰? - zapyta艂a, wskazuj膮c wzrokiem odznak臋.
- Tutaj si臋 op艂aca. Te pata艂achy trzymaj膮 si臋 z daleka. Stowe rozejrza艂a si臋. Eve zauwa偶y艂a, 偶e rozlu藕ni艂a krawat, co wi臋cej, w chwili szale艅stwa rozpi臋艂a ko艂nierzyk koszuli. Federalna wersja swobodnego stroju.
- Bez w膮tpienia wybierasz bardzo ciekawe miejsca. Mo偶na si臋 tu czego艣 napi膰? Czy to bezpieczne?
- Alkohol zabija zarazki. Nie to co te ich prochy.
Stowe nacisn臋艂a guzik automatycznego menu, znajduj膮cego si臋 z boku stolika.
- Sk膮d wiesz o Winifred?
- Nie przysz艂am tu odpowiada膰 na pytania, Stowe. Zacznij od wyja艣nienia, dlaczego nie powinnam informowa膰 waszych prze艂o偶onych o twoim zwi膮zku z ofiar膮 i tym sposobem pozby膰 si臋 ciebie, a mo偶e i Jacoby'ego?
- Dlaczego tego jeszcze nie zrobi艂a艣?
- Znowu zadajesz pytania.
Stowe przemilcza艂a k膮艣liw膮 uwag臋.
- Zak艂adam, 偶e chcesz i艣膰 na jaki艣 uk艂ad.
Eve musia艂a przyzna膰, 偶e agentka jest niesamowicie opanowana.
- Zak艂adaj sobie, co chcesz, ale najpierw musisz mnie przekona膰, 偶e nie powinnam dzwoni膰 do Waszyngtonu i rozmawia膰 z zast臋pc膮 dyrektora FBI.
Stowe w milczeniu si臋gn臋艂a po szklank臋 z jasnob艂臋kitnym trunkiem, podes艂an膮 z baru. Zamiast wypi膰, przygl膮da艂a si臋 drinkowi.
- Mam obsesj臋 sukcesu. Wsp贸艂zawodnictwo zawsze by艂o moim na艂ogiem. Na studiach mia艂am tylko jeden cel. Chcia艂am by膰 najlepsza w grupie. Winifred Cates mi w tym przeszkadza艂a. Studiowa艂am j膮 tak jak ka偶dy inny przedmiot. Pr贸bowa艂am znale藕膰 jej wady, s艂abo艣ci, niedoci膮gni臋cia, ale niczego takiego nie by艂o. Nienawidzi艂am jej za to, 偶e by艂a b艂yskotliwa, przyjazna, 艂adna i lubiana. - Przerwa艂a, wypi艂a 艂yk, po czym gwa艂townie nabra艂a powietrza w p艂uca. - Rany boskie! - Wstrz膮艣ni臋ta, patrzy艂a na szklank臋 w d艂oni. - To jest legalne?
- Prawie ca艂kiem.
Agentka ostro偶nie odstawi艂a drinka na stolik.
- Pr贸bowa艂a si臋 ze mn膮 zaprzyja藕ni膰, ale j膮 odepchn臋艂am. Nie zamierza艂am brata膰 si臋 z najgorszym wrogiem. Przez pierwszy i drugi semestr mia艂y艣my prawie takie same wyniki. Wakacje sp臋dzi艂am nad ksi膮偶kami, zakuwa艂am, jak gdyby od tego zale偶a艂o moje 偶ycie. P贸藕niej dowiedzia艂am si臋, 偶e ona wylegiwa艂a si臋 na pla偶y i pracowa艂a dorywczo jako t艂umacz dla senatora stanowego. By艂a 艣wietn膮 lingwistk膮. Oczywi艣cie, by艂am cholernie zazdrosna. Min膮艂 kolejny semestr, a wtedy jeden z profesor贸w wyznaczy艂 nas do tego samego projektu. Mia艂y艣my tworzy膰 zesp贸艂. Ju偶 nie tylko wsp贸艂zawodnictwo, ale wsp贸艂praca. To mnie dodatkowo zmobilizowa艂o.
Stowe nie zareagowa艂a na zamieszanie, jakie nagle wybuch艂o tu偶 obok ich stolika. Nie obejrza艂a si臋, w zamy艣leniu przesuwa艂a po stole szklank臋.
- Nie wiem, jak to wyt艂umaczy膰. Nie opar艂am jej si臋. Mia艂a te wszystkie cechy, kt贸rych mnie brakowa艂o. By艂a zabawna, otwarta, ciep艂a. O Bo偶e. - Przyp艂yw ci膮gle nieutulonego 偶alu wytr膮ci艂 j膮 z r贸wnowagi. Zamkn臋艂a oczy, pr贸buj膮c si臋 uspokoi膰. Tym razem nie spieszy艂a si臋, s膮cz膮c mocny alkohol. - Sprawi艂a, 偶e zosta艂y艣my przyjaci贸艂kami. Nadal nie uwa偶am, 偶e by艂a w tym cho膰 odrobina mojej zas艂ugi. Ona po prostu... ona taka ju偶 by艂a. Zmieni艂am si臋. To ona mnie zmieni艂a. Otworzy艂am si臋 na wiele spraw. Nauczy艂am si臋 bawi膰, 艣mia膰. Mog艂am z ni膮 rozmawia膰 o wszystkim i o niczym. Potrafi艂am z ni膮 milcze膰. By艂a punktem zwrotnym w moim 偶yciu. By艂a moj膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. - Stowe podnios艂a w ko艅cu wzrok znad szklanki i spojrza艂a w oczy Eve. - Najlepsza przyjaci贸艂ka. Rozumiesz, co to znaczy?
- Tak, rozumiem.
Pokiwa艂a g艂ow膮 i przymkn臋艂a oczy.
- Po studiach przenios艂a si臋 do Pary偶a. Znalaz艂a tam prac臋. Chcia艂a zmienia膰 艣wiat, chcia艂a zdoby膰 jak najwi臋cej do艣wiadcze艅. Kilka razy j膮 odwiedzi艂am. Mieszka艂a w 艂adnym apartamencie, w centrum miasta. Zna艂a wszystkich s膮siad贸w. Mia艂a takiego dziwnego psa, wabi艂 si臋 Jacques. Kocha艂o si臋 w niej z tuzin facet贸w. Prowadzi艂a wystawne 偶ycie i bardzo ci臋偶ko pracowa艂a. Uwielbia艂a swoj膮 prac臋 i polityk臋. Kiedy przyje偶d偶a艂a do Waszyngtonu, zawsze si臋 spotyka艂y艣my. Mog艂y艣my si臋 nie widzie膰 ca艂ymi miesi膮cami, ale kiedy w ko艅cu si臋 zesz艂y艣my, by艂o tak, jak gdy艣my si臋 w og贸le nie rozstawa艂y. Nie by艂o mi臋dzy nami 偶adnego dystansu. Obie robi艂y艣my to, o czym marzy艂y艣my. By艂o po prostu cudownie. Mniej wi臋cej tydzie艅 przed... przed tym, jak to si臋 sta艂o, zadzwoni艂a do mnie. By艂am w terenie, wiadomo艣膰 odebra艂am dopiero kilka dni p贸藕niej. Nie m贸wi艂a zbyt wiele, w艂a艣ciwie tylko, 偶e dzieje si臋 co艣 dziwnego i 偶e musi ze mn膮 o tym porozmawia膰. Wygl膮da艂a na zdenerwowan膮, mo偶e troch臋 zaniepokojon膮. Powiedzia艂a, 偶e mam nie dzwoni膰 do niej do pracy ani do domu. Zostawi艂a numer podr臋cznego 艂膮cza, nowy. Zdziwi艂am si臋, ale tak naprawd臋 si臋 tym nie zainteresowa艂am. By艂o ju偶 p贸藕no, wi臋c postanowi艂am skontaktowa膰 si臋 z ni膮 nast臋pnego dnia i posz艂am spa膰. Najzwyczajniej w 艣wiecie po艂o偶y艂am si臋 do 艂贸偶ka i zasn臋艂am jak zasrane niemowl臋. Szlag by to trafi艂.
Jednym haustem dopi艂a drinka.
- Rankiem obudzi艂 mnie dzwonek 艂膮cza. Sprawa, kt贸r膮 wtedy prowadzi艂am, zacz臋艂a si臋 komplikowa膰 i musia艂am natychmiast jecha膰 do biura. Nie mia艂am czasu, 偶eby przed wyj艣ciem porozmawia膰 z Winnie. Dopiero nazajutrz sobie o niej przypomnia艂am. Wykr臋ci艂am numer, kt贸ry mi poda艂a, ale nikt nie odebra艂. Mia艂am strasznie du偶o pracy, wi臋c od艂o偶y艂am to na p贸藕niej. Obieca艂am sobie, 偶e jeszcze tego dnia j膮 z艂api臋. Nie uda艂o si臋. Nie zd膮偶y艂am, bo...
- Nie 偶y艂a - doko艅czy艂a Eve.
- Tak, ju偶 nie 偶y艂a. Jej cia艂o znaleziono za miastem, przy drodze. Zosta艂a pobita, zgwa艂cona, a na ko艅cu uduszona. Zmar艂a dwa dni po tym, jak dosta艂am jej wiadomo艣膰. Mog艂am jej pom贸c, mia艂am na to ca艂e dwa dni. Nie zadzwoni艂am do niej. Gdybym to ja chcia艂a si臋 z ni膮 skontaktowa膰, na pewno by si臋 do mnie odezwa艂a. Cho膰by nie wiem co. Nigdy nie by艂a tak zaj臋ta, 偶eby mi odm贸wi膰 pomocy.
- Wi臋c w艂ama艂a艣 si臋 do jej akt i wymaza艂a艣 informacj臋 o waszej znajomo艣ci.
- Biuro nie pochwala osobistego zaanga偶owania. Gdyby wiedzieli, dlaczego szukam Yosta, nigdy by mi nie pozwolili zajmowa膰 si臋 t膮 spraw膮.
- Czy Jacoby o tym wie?
- On jest ostatni膮 osob膮, kt贸rej bym o tym powiedzia艂a. Co zamierzasz zrobi膰?
Eve przygl膮da艂a si臋 jej twarzy.
- Mam przyjaci贸艂k臋. Pozna艂y艣my si臋, kiedy j膮 przymkn臋艂am. Nigdy wcze艣niej nie mia艂am przyjaci贸艂ki. Gdyby co艣 jej do ko艅ca 偶ycia szuka艂abym sprawcy.
Stowe westchn臋艂a niepewnie i zerkn臋艂a gdzie艣 w bok.
- Jasne - rzuci艂a w ko艅cu.
- To, 偶e rozumiem, czym si臋 kierowa艂a艣, nie znaczy, 偶e b臋d臋 ci臋 kry艂a. Tw贸j kolega to narwaniec i sko艅czony dure艅, ale wiem, 偶e ty taka nie jeste艣. Zak艂adam, 偶e b臋dziesz na tyle sprytna, by przyzna膰 mi racj臋. Gdyby艣cie si臋 nie wtr膮cili, ten skurwiel Yost by艂by ju偶 za kratkami.
Z b贸lem, ale jednak, Stowe spojrza艂a prawdzie w oczy.
- Wiem. To tak samo moja wina, jak i Jacoby'ego. Za bardzo zale偶a艂o mi na tym, 偶ebym to ja go przymkn臋艂a. Tak bardzo, 偶e zaryzykowa艂am. Wi臋cej nie pope艂ni臋 tego b艂臋du.
- Poka偶 mi swoje karty. Twoja przyjaci贸艂ka pracowa艂a w ambasadzie. Powiedz, czego si臋 tam dowiedzia艂a艣?
- Prawie niczego. Nawet u siebie trudno si臋 przebi膰 przez mur protoko艂u dyplomatycznego i polityki, a co dopiero w obcym kraju! Z pocz膮tku Francuzi uznali, 偶e jej 艣mier膰 by艂a wynikiem k艂贸tni kochank贸w. Jak wspomnia艂am, mia艂a wielu facet贸w. Wiedzia艂am, 偶e to przykrywka, sama zacz臋艂am w tym szpera膰. Zrobili zestawienie por贸wnawcze i wysz艂o im, 偶e najprawdopodobniej to dzie艂o Yosta, ale kiedy dok艂adniej si臋 w tym rozejrzeli, zamkn臋li ca艂膮 spraw臋.
- Dlaczego?
- Po pierwsze, nic na ni膮 nie mieli. By艂a czysta jak 艂za. 呕adnych zwi膮zk贸w, z nikim, kto m贸g艂by zleci膰 taki kontrakt. Facet贸w, z kt贸rymi si臋 spotyka艂a, nie by艂o sta膰 na op艂acenie mordercy, nawet gdyby chcieli. Zreszt膮 oni po prostu do tego nie pasowali. Winnie nie 艂ama艂a serc, nie niszczy艂a nikomu 偶ycia. To nie w jej stylu. Kiedy do mnie dzwoni艂a, by艂a zdenerwowana, prosi艂a, 偶ebym nie kontaktowa艂a si臋 z ni膮 w pracy. Spr贸bowa艂am trzyma膰 si臋 tego w膮tku.
- I?
- Mia艂a by膰 t艂umaczem dla syna ambasadora podczas dyplomatycznego spotkania z Niemcami i Amerykanami. Chodzi艂o o jaki艣 mi臋dzynarodowy projekt pozaplanetarny. Budowa nowej stacji 艂膮czno艣ci. Ci膮g艂e spotkania i rozjazdy to praktycznie jedyne, czym zajmowa艂a si臋 w ci膮gu ostatnich trzech tygodni przed 艣mierci膮. Zdoby艂am nazwiska g艂贸wnych graczy, ale kiedy zacz臋艂am szuka膰, uruchomi艂am wiele blokad. To wa偶ni, bogaci i 艣wietnie zabezpieczeni faceci. Musia艂am si臋 wycofa膰. Gdybym zbyt mocno naciska艂a, odsuni臋to by mnie od 艣ledztwa.
- Podaj te nazwiska.
- M贸wi艂am ci, 偶e lepiej w to nie wchodzi膰.
- Po prostu podaj mi nazwiska. Sama b臋d臋 si臋 martwi膰, kiedy ju偶 w to wejd臋.
Stowe wzruszy艂a ramionami, wyj臋艂a z torebki elektroniczny notatnik i odszuka艂a nazwiska.
- Jacoby sfiksowa艂 na twoim punkcie - powiedzia艂a, podaj膮c Eve notatnik. - Od samego pocz膮tku si臋 na ciebie uwzi膮艂. Nie spocznie, dop贸ki ci nie przy艂o偶y i sam nie przymknie Yosta.
- Ju偶 si臋 boj臋. - Eve u艣miechn臋艂a si臋 szeroko, kopiuj膮c dane do swojego komputera.
- On ma znajomo艣ci i wp艂ywy. Nie powinna艣 go tak lekko traktowa膰.
- Takie paso偶yty jak on zawsze traktuj臋 powa偶nie. Pos艂uchaj, zrobimy tak. Jeszcze dzi艣 prze艣lesz mi na m贸j domowy komputer wszystko, co na ten temat wiesz, dane, tropy, przypuszczenia.
- Na mi艂o艣膰 bosk膮...
- Wszystko - powt贸rzy艂a ostro Eve. - Nie pr贸buj mnie oszukiwa膰, bo pogrzebi臋 ci臋, zanim nadejdzie ranek. Masz mnie informowa膰 o ka偶dym waszym kroku, o wszystkim, czego si臋 dowiecie, o ka偶dym 艣ladzie, na jaki traficie.
- Wiesz co, ju偶 zaczyna艂am wierzy膰, 偶e zale偶y ci tylko na tym, 偶eby go powstrzyma膰. Chodzi o s艂aw臋, prawda? O to, kto na ko艅cu zbierze gratulacje.
- Jeszcze nie sko艅czy艂am - powiedzia艂a 艂agodnie Eve. - Je艣li b臋dziesz gra膰 uczciwie, a ja pierwsza go namierz臋, dam ci cynk. Zrobi臋 wszystko, 偶eby艣 wzi臋艂a udzia艂 w akcji i osobi艣cie go przymkn臋艂a.
Stowe otworzy艂a dr偶膮ce usta, ale po chwili si臋 opanowa艂a.
- Winnie na pewno by ci臋 polubi艂a. - Wyci膮gn臋艂a nad stolikiem r臋k臋. - Umowa stoi.
Eve wsiad艂a do samochodu i zerkn臋艂a na zegarek. Dochodzi艂a dziewi膮ta, a to znaczy艂o, 偶e w 偶aden spos贸b nie zd膮偶y wr贸ci膰 do domu, przebra膰 si臋 w co艣 wystrza艂owego i dotrze膰 na przyj臋cie przed um贸wion膮 godzin膮.
Mia艂a dwie mo偶liwo艣ci. Mog艂a zrobi膰 to, na co naprawd臋 mia艂a ochot臋: wypi膮膰 si臋 na uroczyst膮 kolacj臋, wr贸ci膰 do domu, wzi膮膰 gor膮cy prysznic i zaczeka膰 na wiadomo艣ci od Stowe.
Albo mog艂a i艣膰 prosto do restauracji. W ubraniu, w kt贸rym przez ca艂y dzie艅 pracowa艂a, usi膮dzie przy srebrnym stoliku z ol艣niewaj膮cym widokiem na miasto i przez ca艂y wiecz贸r b臋dzie konwersowa膰 z band膮 znudzonych bogaczy, z kt贸rymi nie ma nic wsp贸lnego. A potem, kiedy zrobi si臋 bardzo p贸藕no, wr贸ci do domu, prawdopodobnie na lekkim rauszu, i b臋dzie pracowa膰, a偶 oczy same jej si臋 zamkn膮.
Miota艂a si臋 mi臋dzy poczuciem obowi膮zku a pragnieniem, w ko艅cu ci臋偶ko westchn臋艂a i ruszy艂a w kierunku centrum.
Postanowi艂a za艂atwi膰 jeszcze jedn膮 spraw臋. Wyj臋艂a 艂膮cze, nacisn臋艂a numer Mavis.
Z g艂o艣nika rykn膮艂 og艂uszaj膮cy ha艂as, jeszcze zanim na ekranie pojawi艂a si臋 twarz przyjaci贸艂ki. Na lewej ko艣ci policzkowej mia艂a nowy zmywalny tatua偶; zdaje si臋, 偶e przedstawia艂 zielonego karalucha.
- Cze艣膰, Dallas! Zaczekaj sekundk臋. Jeste艣 w swoim samochodzie? Czekaj, pos艂uchaj tego?
- Mavis...
Ale Mavis znik艂a. Po chwili pojawi艂a si臋 i to na pasa偶erskim siedzeniu w samochodzie.
- Jezu Chryste!
- Niez艂e, co? Jestem w studiu nagraniowym. w pomieszczeniu holograficznym. Kr臋cimy efekty specjalne do wideoklipu. - Mavis spojrza艂a na siebie i roze艣mia艂a si臋, widz膮c, 偶e zamiast siedzie膰 w fotelu, zapad艂a si臋 gdzie艣 g艂臋boko. - Och, ty艂ek mi zgin膮艂.
- Zdaje si臋, 偶e ubranie tak偶e.
Mavis Freestone by艂a drobn膮 kobiet膮. Jej kochanek, kt贸ry projektowa艂 dla niej stroje, najwyra藕niej oszcz臋dza艂 na materiale, kiedy wystroi艂 j膮 jedynie w trzy male艅kie jaskrawor贸偶owe gwiazdki. Po艂膮czone cienkimi srebrnymi 艂a艅cuszkami, nie zakry艂y niczego ponad to, co nakazywa艂o prawo.
- Pe艂ny odjazd, nie? Mam jeszcze jedn膮, na ty艂ku, ale jej nie zobaczysz, bo 藕le usiad艂am. Mam przerw臋 w nagraniu. Co s艂ycha膰? Dok膮d jedziemy?
- Do centrum. Roarke urz膮dzi艂 dzi艣 jedn膮 z tych swoich wa偶nych kolacji. Mam do ciebie pro艣b臋.
- Jasne, m贸w, o co chodzi.
- Sfilmowa艂am na wideo ogromn膮 kolekcj臋 ubra艅 i kosmetyk贸w. Same najlepsze marki. Czy mog艂aby艣 rzuci膰 na to okiem i powiedzie膰, gdzie co艣 takiego mo偶na kupi膰? Chodzi mi o sklepy i hurtownie. Prawdopodobnie trzeba b臋dzie zgromadzi膰 to wszystko na nowo.
- Czy to jaka艣 policyjna historia? Uwielbiam dla ciebie pracowa膰.
- Chc臋 tylko widzie膰, gdzie to kupi膰.
- Nie ma sprawy, ale powinna艣 raczej zwr贸ci膰 si臋 do Triny. Wie wszystko na temat kosmetyk贸w i wygl膮du. Pracuje w tej bran偶y, wi臋c na pewno b臋dzie zna艂a sklepy i hurtownie.
Eve skrzywi艂a si臋. My艣la艂a o Trinie, ale...
- Pos艂uchaj, niech臋tnie o tym m贸wi臋, wi臋c je艣li kto艣 si臋 o tym dowie, b臋d臋 musia艂a ci臋 zabi膰... no wi臋c... ja si臋 jej troch臋 boj臋.
- Ty chyba kpisz!
- Ona zawsze tak dziwnie na mnie patrzy. Je艣li si臋 z ni膮 skontaktuj臋, znowu powie, 偶e musz臋 co艣 zrobi膰 z w艂osami, wypa膰ka mi twarz jakim艣 艣wi艅stwem, a potem wci艣nie mi ten przekl臋ty krem uj臋drniaj膮cy do piersi.
- Teraz maj膮 go w kolorze kiwi.
- Fuj.
- Swoj膮 drog膮, przyda艂oby ci si臋 dobre strzy偶enie. Znowu zaros艂a艣. Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie robi艂a艣 manikiuru, odk膮d ostatnio ci臋 zwi膮za艂y艣my.
- Odczep si臋, co? B膮d藕 cz艂owiekiem.
Mavis westchn臋艂a.
- No dobrze. Pode艣lij mi to nagranie. Um贸wi臋 si臋 z Trin膮 i razem to obejrzymy.
- Dzi臋ki.
- Nie ma sprawy. - Mavis obejrza艂a si臋 za siebie i machn臋艂a do pustego tylnego siedzenia. - Musz臋 lecie膰 - powiedzia艂a do Eve. - Za dwie minuty zaczynamy nast臋pne uj臋cie.
- Wy艣l臋 ci film jeszcze dzi艣 wieczorem. Im szybciej dasz odpowied藕, tym lepiej.
- Oczywi艣cie, od czego si臋 ma przyjaci贸艂? Odezw臋 si臋 jutro.
Eve pomy艣la艂a o Stowe i Winnie i przez chwil臋 偶a艂owa艂a, 偶e nie mo偶e wyci膮gn膮膰 r臋ki i dotkn膮膰 Mavis, wymieni膰 prawdziwego u艣cisku.
- Mavis鈥
- Tak?
- Yy... kocham ci臋.
Mavis otworzy艂a szeroko oczy i u艣miechn臋艂a si臋.
- Jestem pod wra偶eniem. Te偶 ci臋 kocham. Do jutra - rzuci艂a na zako艅czenie i znik艂a.
Roarke nie zdecydowa艂 si臋 urz膮dzi膰 kolacji w prywatnej jadalni. Tym razem zale偶a艂o mu na mniej oficjalnej atmosferze, jak膮 zapewnia艂a g艂贸wna restauracja mieszcz膮ca si臋 na siedemdziesi膮tym pi臋trze wie偶owca Top. Stolik sta艂 obok szklanej 艣ciany, a 偶e noc by艂a ciep艂a i jasna, otwarto dach, by go艣cie mieli wra偶enie, 偶e przebywaj膮 na 艣wie偶ym powietrzu.
Od czasu do czasu tramwaje podp艂ywa艂y bli偶ej, ni偶 pozwala艂y na to przepisy ruchu powietrznego. Podnieceni tury艣ci, uzbrojeni w kamery i rekordery, filmowali przepych, w jakim 偶y艂a garstka uprzywilejowanych. Kiedy ich ciekawo艣膰 stawa艂a si臋 zbyt nachalna, interweniowa艂y jednoosobowe helikoptery ochrony powietrznej.
Na og贸艂 jednak nie podejmowano tak ostatecznych 艣rodk贸w.
Restauracja powoli si臋 obraca艂a, pozwalaj膮c podziwia膰 ca艂膮 malownicz膮 panoram臋 miasta. Na 艣rodku sali znajdowa艂 si臋 podest dla muzyk贸w. Dwuosobowy zesp贸l umila艂 go艣ciom czas, generuj膮c 艂agodne, przyjazne dla ucha d藕wi臋ki.
Roarke wybra艂 to miejsce, bo nie spodziewa艂 si臋, 偶e Eve zechce do nich do艂膮czy膰.
Nie znosi艂a wysoko艣ci.
W kolacji uczestniczy艂y te same osoby, kt贸re kilka dni temu spotka艂y si臋 u niego w domu, w tym r贸wnie偶 Mick. Przyjaciel by艂 w doskona艂ym nastroju i zabawia艂 towarzystwo dykteryjkami. nie zawsze zgodnymi z prawd膮. Cho膰 wypi艂 wi臋cej wina, ni偶 nakazywa艂 rozs膮dek, nikt nie m贸g艂 zarzuci膰 Michaelowi Connelly'emu, 偶e nie ma g艂owy do alkoholu.
- Chyba nie my艣li pan, 偶e uwierzymy w to, 偶e wyskoczy艂 pan za burt臋 i pokona艂 kana艂 wp艂aw! - Magda 艣mia艂a si臋, gro偶膮c mu palcem. - M贸wi艂 pan, 偶e to by艂o w lutym. Woda musia艂a by膰 lodowata.
- To prawda. Prosz臋 mi wierzy膰, tak si臋 ba艂em, 偶e moi wsp贸lnicy mnie odkryj膮 i wbij膮 w ty艂ek harpun, 偶e zupe艂nie przesta艂em odczuwa膰 ch艂贸d. Tym sposobem bezpiecznie dop艂yn膮艂em do brzegu, no mo偶e wypi艂em troch臋 za du偶o morskiej wody. Roarke, pami臋tasz, jak kiedy艣 weszli艣my na statek wyp艂ywaj膮cy z Dublina i przechwycili艣my 艂adunek nielegalnej whisky? Byli艣my m艂odzi, ledwo zacz臋li艣my si臋 goli膰.
- Zdaje si臋, 偶e masz lepsz膮 pami臋膰 ode mnie - wykr臋ci艂 si臋 Roarke, cho膰 dok艂adnie przypomnia艂 sobie ca艂e zaj艣cie.
- Och, ci膮gle zapominam, jaki z niego porz膮dny obywatel. Mick u艣miechn膮艂 si臋 do Magdy. - Sp贸jrzcie tylko, oto dlaczego tak si臋 zmieni艂.
Do sali wesz艂a Eve. Mia艂a na sobie star膮 sk贸rzan膮 kurtk臋 z odznak膮, a na nogach znoszone buty. Za ni膮 drepta艂 odziany w smoking, zdenerwowany kierownik sali.
- Madam - m贸wi艂 b艂agalnym g艂osem. - Bardzo pani膮 prosz臋.
- Pani porucznik - rzuci艂a, pr贸buj膮c nie zwraca膰 uwagi na wysoko艣膰 i obroty. Sta艂y grunt, jak na jej gust, znajdowa艂 si臋 zdecydowanie zbyt daleko. W jednej chwili zatrzyma艂a i odwr贸ci艂a, wbijaj膮c palec w pier艣 m臋偶czyzny. - To ja pana prosz臋. Niech mi pan da spok贸j i nie zmusza, 偶ebym pana aresztowa艂a za publiczne utrudnianie go艣ciom 偶ycia.
- Na Boga, Roarke. - Magda w zachwycie obserwowa艂a spektakl. - Ona jest wspania艂a.
- Te偶 tak uwa偶am. - Roarke wsta艂. - Anton - odezwa艂 si臋 艂agodnie, ale kierownik sali od razu zareagowa艂. - Niech pan b臋dzie tak uprzejmy i dopilnuje, by przyniesiono krzes艂o i nakrycie dla mojej 偶ony.
- 呕ony? - Anton zblad艂 jak 艣ciana, co przy jego oliwkowej cerze by艂o prawie niemo偶liwe. - Oczywi艣cie, prosz臋 pana. Natychmiast.
Wy艂amuj膮c palce, patrzy艂, jak Eve podchodzi do stolika. Celowo ignoruj膮c zapieraj膮cy dech w piersiach widok, wbi艂a wzrok w twarze zgromadzonych tam go艣ci. Tylko oni j膮 interesowali.
- Przepraszam za sp贸藕nienie.
Zrezygnowa艂a z kolacji, stwierdzaj膮c, 偶e wystarczy jej, jak skosztuje porcji Roarke鈥 a, i odprawi艂a kelnera. Przygotowanie miejsca przy stoliku wywo艂a艂o kr贸tkie zamieszanie. Usiad艂a najdalej od szklanej 艣ciany, jak to mo偶liwe. Wypad艂o, 偶e sp臋dzi wiecz贸r mi臋dzy Vince鈥檈m, synem Magdy, a Caritonem Mince鈥檈m, kt贸rzy zapewne 艣miertelnie j膮 zanudz膮.
- Domy艣lam si臋, 偶e by艂a pani zaj臋ta jak膮艣 wa偶n膮 spraw膮 kryminaln膮 - zagadn膮艂 Vince, s膮cz膮c drinka. - Zawsze fascynowa艂a mnie osobowo艣膰 przest臋pcy. Mo偶e nam pani opowiedzie膰 o cz艂owieku, na kt贸rego polujecie?
- Jest dobry w tym, co robi.
- To tak jak i pani. W przeciwnym razie nie zasz艂aby pani tak daleko. Czy policja ma jakie艣... pstryka艂 palcami, szukaj膮c odpowiedniego s艂owa - tropy?
- Vince. - Magda 艂agodnie si臋 u艣miechn臋艂a. - Jestem pewna, 偶e Eve nie ma ochoty rozmawia膰 podczas kolacji o swojej pracy.
- Prosz臋 mi wybaczy膰. Zawsze interesowa艂em si臋 przest臋pczo艣ci膮. Oczywi艣cie z rozs膮dnej odleg艂o艣ci. Odk膮d zajmuj臋 si臋 zabezpieczaniem wystawy i aukcji, zacz膮艂em si臋 zastanawia膰 nad techniczn膮 stron膮 tego typu dzia艂alno艣ci.
Eve si臋gn臋艂a po kieliszek wina, kt贸ry z nabo偶e艅stwem postawi艂 przed ni膮 kelner.
- Szukasz z艂ego faceta, a kiedy go z艂apiesz, wsadzasz go za kratki i liczysz, 偶e s膮d zostawi go tam na jaki艣 czas.
- Och. - Cariton nabra艂 na talerz porcj臋 owoc贸w morza w sosie 艣mietanowym i pokiwa艂 g艂ow膮. - To musi by膰 przykre. Pani si臋 stara, robi, co mo偶e, a i tak znajdzie si臋 spos贸b, 偶eby omin膮膰 prawo. Czy nie czuje si臋 pani wtedy przegrana? - Przygl膮da艂 jej si臋 z uprzejmym zainteresowaniem. - Cz臋sto si臋 co艣 takiego zdarza? - Czasami. - M艂ody kelner postawi艂 przed ni膮 na stole 艣liczny male艅ki talerz grillowanych krewetek. Jej ulubione danie. Spojrza艂a na Roarke鈥檃, kt贸ry w艂a艣nie si臋 do niej u艣miecha艂.
Tylko on potrafi robi膰 takie ma艂e cuda.
- Macie dobre zabezpieczenie - powiedzia艂a. - Oczywi艣cie. jak na te warunki. Moim zdaniem, nale偶a艂o zdecydowa膰 si臋 na bardziej prywatne przedsi臋wzi臋cie, a przede wszystkim ograniczy膰 dost臋p publiczno艣ci.
Carlton entuzjastycznie kiwn膮艂 g艂ow膮.
- To samo m贸wi艂em, pani porucznik. Niestety, to jak rzucanie grochem o 艣cian臋. Zignorowano moje argumenty. - Spojrza艂 znacz膮co w stron臋 Magdy. - Nawet nie chc臋 my艣le膰, ile nas b臋dzie kosztowa膰 ochrona i ubezpieczenie. Straci艂bym apetyt.
- Stary maruda. - Magda u艣miechn臋艂a si臋 do niego. - Miejsce jest doskona艂e i nale偶y do pakietu. Elegancki Pa艂ace Hotel i fakt, 偶e publiczno艣膰 mo偶e obejrze膰 eksponaty, zanim zostan膮 zlicytowane, podkr臋caj膮 atmosfer臋. Zdobyli艣my zainteresowanie medi贸w, co mo偶e pozytywnie wp艂yn膮膰 nie tylko na sam膮 aukcj臋, ale i na fundacj臋.
- Musz臋 przyzna膰, 偶e wystawa robi niesamowite wra偶enie - wtr膮ci艂 Mick. - Obejrza艂em j膮 dzisiaj.
- Ach, jaka szkoda, 偶e nie wspomnia艂 pan, 偶e chce j膮 zobaczy膰. Oprowadzi艂abym pana osobi艣cie.
- Nie chcia艂em zajmowa膰 pani cennego czasu.
- Nonsens. Mam nadziej臋, 偶e zostanie pan w mie艣cie przynajmniej do aukcji.
- Prawd臋 m贸wi膮c, nie mia艂em takiego zamiaru, ale po tym jak pani膮 pozna艂em i zobaczy艂em to wszystko na w艂asne oczy, musz臋 wzi膮膰 udzia艂 w licytacji.
Widz膮c, 偶e go艣cie zaj臋li si臋 rozmow膮, Roarke kiwn膮艂 na kelnera. Kiedy odwr贸ci艂 si臋, 偶eby zam贸wi膰 kolejn膮 butelk臋 wina poczu艂, 偶e o jego 艂ydk臋 sugestywnie ociera si臋 drobna w膮ska stopa. Nie daj膮c nic po sobie pozna膰, doko艅czy艂 sk艂adanie zam贸wienia.
Stopy Eve by艂y w膮skie, ale nie tak ma艂e. Poza tym siedzia艂 zbyt daleko, by mog艂a sobie pozwoli膰 na tak膮 zabaw臋 pod sto艂em. Dyskretnie rozejrza艂 si臋 po twarzach go艣ci. Jego jedyn膮 reakcj膮 by艂o subtelne uniesienie brwi, kiedy zauwa偶y艂 lekki, jak gdyby koci, u艣miech na twarzy Lizy Trent, kt贸ra od niechcenia grzeba艂a widelcem w drugim daniu.
Zastanawia艂 si臋, czy zignorowa膰 zaczepki, czy si臋 roze艣mia膰. Zanim si臋 zdecydowa艂, Liza podnios艂a wzrok i pos艂a艂a uwodzicielskie spojrzenie wcale nie jemu, ale Mickowi. Odetchn膮艂 z ulg膮. u艣wiadomiwszy sobie, 偶e po prostu zasz艂a pomy艂ka.
Interesuj膮ce, pomy艣la艂, kiedy bose palce w艣lizn臋艂y mu si臋 pod nogawk臋. I niebezpieczne.
- Lizo - zagadn膮艂. Z przyjemno艣ci膮 poczu艂, 偶e jej stopa drgn臋艂a nerwowo. Spojrza艂 na ni膮 ch艂odno, a widz膮c na jej twarzy lekkie zmieszanie, domy艣li艂 si臋, 偶e zrozumia艂a pomy艂k臋. Szybko wycofa艂a stop臋. - Jak pani smakuje?
- Och, kolacja jest wy艣mienita, dzi臋kuj臋.
Roarke zaczeka艂, a偶 kolacja si臋 sko艅czy, a szampan zostanie wypity. Wsiad艂 do samochodu razem z Mickiem.
Wyj膮艂 papiero艣nic臋 i pocz臋stowa艂 przyjaciela. Przez chwil臋 palili w b艂ogiej ciszy.
- A pami臋tasz, jak zwin臋li艣my ci臋偶ar贸wk臋 z papierosami? Chryste, ile mogli艣my mie膰 wtedy 艂at? Z dziesi臋膰? - Rozmarzony Mick wyprostowa艂 nogi. - Tego dnia wypalili艣my chyba ca艂y karton. Ty, ja, Brian Keily i Jack Bodine. Jack, niech go B贸g ma w opiece, strasznie si臋 wtedy pochorowa艂. Reszt臋 sprzedali艣my Loganowi Sze艣膰 Palc贸w i nie藕le na tym zarobili艣my.
- Tak, pami臋tam. Kilka lat p贸藕niej jego cia艂o znaleziono w rzece. Bez palc贸w.
- No c贸偶.
- Mick, nad czym tak my艣lisz? Czy nad tym, jak przelecie膰 kobiet臋 Vince'a Lane'a?
Mick uda艂, 偶e jest zaskoczony.
- O czym ty m贸wisz? Prawie jej nie... - Mick urwa艂 i roze艣mia艂 kiwaj膮c g艂ow膮. - Rany, szkoda nawet pr贸bowa膰. Przecie偶 ciebie si臋 nie da oszuka膰. Nigdy nie nabra艂e艣 si臋 na moje cholerne 艂garstwa. Jak si臋 domy艣li艂e艣?
- Zrobi艂a mi podniecaj膮cy masa偶 stop膮, kt贸ry by艂 przeznaczony dla ciebie. Ma niez艂e stopy, ale kiepsko trafia do celu.
- Kobiety nie maj膮 za grosz wyczucia. No wi臋c prawda jest taka. Wpad艂em dzi艣 na ni膮 w tym twoim luksusowym hotelu, kiedy przyszed艂em zobaczy膰 wystaw臋. I tak od s艂owa do s艂owa, sko艅czyli艣my na g贸rze w jej apartamencie. Co mia艂em zrobi膰?
- Uwodzisz j膮.
Mick u艣miechn膮艂 si臋 tajemniczo.
- Przyjacielu, powiedz dok艂adniej, o co ci chodzi?
- Postaraj si臋 zachowa膰 dyskrecj臋, przynajmniej do czasu, a偶 ubij臋 z nimi interes.
- Pierwszy raz s艂ysz臋, 偶eby艣 robi艂 takie zamieszanie wok贸艂 seksu, ale zgoda. Ze wzgl臋du na dawne czasy.
- Jestem wdzi臋czny.
- To nic takiego. W ko艅cu kobieta to tylko kobieta. Dziwi臋 si臋, 偶e sam nie skosztowa艂e艣 Lizy. Wierz mi, jest s艂odka.
- Mam kobiet臋. 呕on臋.
Mick roze艣mia艂 si臋 beztrosko.
- Od kiedy to 偶ona jest dla faceta przeszkod膮? Zawsze mo偶na skubn膮膰 tu i tam. Przecie偶 nikomu nie dzieje si臋 krzywda, prawda?
Roarke czeka艂, a偶 brama do domu powoli i dostojnie si臋 otworzy.
- Pami臋tam, jak kiedy艣 wszyscy, ty, ja, Ben, Jack i Tommy, i Shawn, upili艣my si臋 w naszym pubie. Siedzieli艣my przy barze i zastanawiali艣my si臋 nad tym, czego pragniemy najbardziej na 艣wiecie. Jedna rzecz, za kt贸r膮 byliby艣my w stanie odda膰 wszystko. Pami臋tasz, Mick?
- Jasne. Whisky wprawi艂a nas w filozoficzny nastr贸j. Powie dzia艂em wtedy, 偶e mnie najbardziej zadowoli艂oby morze pieni臋dzy. Wtedy m贸g艂bym kupi膰 sobie ca艂膮 reszt臋, co nie? O ile myl臋, Shawn, jak to Shawn, chcia艂 mie膰 kutasa wielkiego jak u s艂onia, ale on by艂 z nas najbardziej pijany i chyba tak do ko艅ca tego nie przemy艣la艂. - Mick odwr贸ci艂 si臋 i przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 Roarke鈥檕wi. - Teraz, kiedy tak si臋 nad tym zastanawiam, nie przypominam sobie, co ty powiedzia艂e艣. Wybra艂e艣 t臋 jedyn膮 rzecz?
- Nie. Nie potrafi艂em si臋 zdecydowa膰. Wolno艣膰, pieni膮dze, w艂adza, spok贸j; tydzie艅 bez mojego starego. Nie by艂em w stanie wybra膰, wi臋c nic nie powiedzia艂em. Dzi艣 wiem. Eve. To ona jest t膮 moj膮 jedyn膮 rzecz膮 na 艣wiecie.
Eve wr贸ci艂a do domu pierwsza i od razu uda艂a si臋 do swojego gabinetu, by nadrobi膰 cho膰 odrobin臋 straconego czasu. Na pocz膮tek przes艂a艂a Mavis film, o kt贸rym rozmawia艂y. Nast臋pnie otworzy艂a dane, kt贸re nadesz艂y podczas jej nieobecno艣ci. Na stoj膮co, z d艂o艅mi opartymi o blat biurka, przejrza艂a pliki.
Profil Stowe okaza艂 si臋 bardzo wiarygodny. Agentka by艂a sumienn膮 i pracowit膮 kobiet膮. Oficjalne dane nieco Eve rozczarowa艂y; prawd臋 m贸wi膮c, spodziewa艂a si臋 czego艣 wi臋cej, ale prywatne notatki Stowe by艂y bardzo pouczaj膮ce.
Robi艂a艣 z tych akt prywatny u偶ytek, co? - domy艣li艂a si臋 Eve.
Sama post膮pi艂abym identycznie.
Stowe przyj臋艂a taktyk臋 Feeneya. Przeprowadzi艂a analiz臋 prawdopodobie艅stw i por贸wna艂a ofiary pod k膮tem przyjaci贸艂, krewnych i wsp贸lnik贸w w interesach. Rozmawia艂a ze wszystkimi osobami, kilkoro z nich nawet zosta艂o uznanych za podejrzanych i oficjalnie przes艂uchanych. Niestety, na tym si臋 sko艅czy艂o.
Eve otworzy艂a kolejne dokumenty, przeczyta艂a ich zawarto艣膰 i u艣miechn臋艂a si臋. Wygl膮da艂o na to, 偶e FBI mia艂o takie same problemy z Interpolem, jakie ona mia艂a z FBI. Nikt nie chcia艂 podzieli膰 informacjami.
To jeden z powod贸w, dla kt贸rych ptaszek ci膮gle jest na wolno艣ci.
Usiad艂a i zacz臋艂a si臋 zastanawia膰. Przeciwnik wie, jak dzia艂a prawo i gdzie mo偶e si臋 spodziewa膰 kolein i wyboj贸w. Zna si臋 na papierkowej robocie i polityce.
Opiera si臋 na tym od samego pocz膮tku.
Wykonuje zlecenie w jednym miejscu i natychmiast si臋 przenosi. Robi sobie wakacje i czeka, a偶 sprawa przycichnie. Kilka dni w Pary偶u, kilka w Nowym Jorku, opera, zakupy, luksusowy apartament z widokiem na miasto. A tymczasem francuska policja kr臋ci si臋 w k贸艂ko, pr贸buj膮c z艂apa膰 w艂asny ogon.
Wypad do Vegas II, troch臋 hazardu, kolejne zlecenie i powr贸t do domu prywatnym promem kosmicznym, zanim policja mi臋dzy planetarna zorientuje si臋, co si臋 sta艂o.
Wej艣cie Roarke鈥檃 wyrwa艂o j膮 z zamy艣lenia.
- Mo偶e zna si臋 na pilota偶u.
- Hm?
- Nie zawsze mo偶na liczy膰 na transport publiczny. Nawet najlepszym przewo藕nikom zdarzaj膮 si臋 awarie, op贸藕nienia, zmiany trasy. Po co ryzykowa膰? Prywatny samolot albo prywatny prom kosmiczny. Mo偶e jedno i drugie. Tak, McNab musi to zbada膰. Wiem, 偶e to szukanie ig艂y w... stogu igie艂, ale mo偶e akurat nam si臋 poszcz臋艣ci. A gdzie tw贸j kot? Nie przyszed艂 za tob膮?
- Porzuci艂 mnie dla Micka. Zaprzyja藕nili si臋.
Obj膮艂 j膮 od tylu i wtuli艂 twarz w jej kark.
- Chcesz, 偶ebym ci powiedzia艂, jak wygl膮da艂a艣, kiedy wesz艂a艣 dzi艣 do restauracji?
- Jak glina. Wybacz, nie zd膮偶y艂am si臋 przebra膰.
- Jak bardzo seksowna glina. D艂ugie nogi, gro藕na mina. Ciesz臋 si臋, 偶e znalaz艂a艣 czas.
- Tak? - Odwr贸ci艂a si臋. - Wobec tego jeste艣 mi co艣 winny.
- W ko艅cu.
- Nawet wiem, jak mo偶esz mi si臋 odwdzi臋czy膰.
- Kochanie. - Jego d艂onie zacz臋艂y w臋drowa膰 po jej ciele. - Z przyjemno艣ci膮.
- Nie, nie to mia艂am na my艣li. Tobie tylko seks w g艂owie.
- Tak? Dzi臋kuj臋.
Uwolni艂a si臋 z jego u艣cisku, nie czekaj膮c, a偶 posunie si臋 za daleko, i usiad艂a na biurku.
- Po odprawie mia艂am kilka spotka艅. Najpierw z Peabody.
- Dobrze zrobi艂a艣.
- Nie bardzo. Nie mog臋 na ni膮 liczy膰, kiedy tak si臋 snuje i chlipie. Nie jest w stanie si臋 skoncentrowa膰. A ty si臋 tak nie u艣miechaj, bo mnie to denerwuje. McNab j膮 dobi艂, opowiadaj膮c o swojej dzisiejszej randce.
- Typowa niezbyt wyszukana zagrywka.
- Nie znam si臋 na tego typu zagrywkach. Trafi艂 w dziesi膮tk臋. Peabody si臋 za艂ama艂a. Wzi臋艂am j膮 na lody i pozwoli艂am jej si臋 wygada膰. Teraz ty musisz tego wys艂ucha膰.
- A dostan臋 lody?
- . Nie spojrz臋 na nic, co cho膰by przypomina deser lodowy, przez co najmniej dwa tygodnie.
Opowiedzia艂a Roarke鈥檕wi ca艂膮 rozmow臋, bo chcia艂a od niego us艂ysze膰, czy dobrze si臋 zachowa艂a i czy powiedzia艂a to, co nale偶a艂o powiedzie膰. Zna艂 si臋 na tym lepiej od niej i wiedzia艂, co robi膰, kiedy kto艣 p艂acze cz艂owiekowi w r臋kaw.
- To jasne. Jest zazdrosny o Monroego.
- Zazdro艣膰 to ma艂e, wredne uczucie.
- Ale bardzo ludzkie. Moim zdaniem, jego uczucia wobec niej s膮 silniejsze, a przynajmniej bardziej wyra藕ne ni偶 jej wobec niego. Taka sytuacja musi by膰 strasznie frustruj膮ca. To jest frustruj膮ce - poprawi艂 si臋, muskaj膮c palcami jej policzek. - Wiem po sobie. - Ale w ko艅cu dopi膮艂e艣 swego, prawda? Mam nadziej臋, 偶e to si臋 szybko sko艅czy i zamiast ob艂apia膰 si臋 po kantorkach, znowu b臋d膮 jak dawniej.
- Powinna艣 bardziej panowa膰 nad takimi dzikimi porywami romantyzmu.
- Roarke, nie zamierzam powtarza膰, 偶e to przewidzia艂am.
Roze艣mia艂 si臋.
- Ale i tak powt贸rzysz.
- Pos艂uchaj, m贸wi艂am ci ju偶, 偶e prowadzimy skomplikowane dochodzenie, a oni ci膮gle sobie dokuczaj膮, chodz膮 nad膮sani i pr贸buj膮 ze sob膮 walczy膰. Do diab艂a, to nie przedszkole, to policja.
- Racja, ale to tylko ludzie, a nie androidy.
- No dobrze. - Machn臋艂a zrezygnowana r臋k膮. - Oby sobie to wszystko wyja艣nili przed zamkni臋ciem sprawy. Wracaj膮c do 艣ledztwa, Whitney u偶y艂 swoich wp艂yw贸w i zdoby艂 dla mnie dodatkowe dane o Mollie Newman.
- Ach, to ta nieletnia przyjaci贸艂ka s臋dziego.
- Raczej rozrywka. Wyobra藕 sobie, 偶e by艂a z nim spokrewniona S臋dzia by艂 jej wujem, poprzez ma艂偶e艅stwo. Mi艂y, zdolny dzieciak Dobrze si臋 uczy艂a, marzy艂a, 偶e zostanie prawnikiem. S臋dzia najwyra藕niej chcia艂 jej pom贸c, co nie sko艅czy艂o si臋 dla niego zbyt dobrze. Postanowi艂am, przynajmniej na razie, jej do tego nic miesza膰.
- Mo偶e jednak powinna艣 z ni膮 porozmawia膰?
- My艣l臋, 偶e nie warto. - Eve rozwa偶y艂a wszystkie za i przeciw. Uzna艂a, 偶e informacje, kt贸rych mog艂aby udzieli膰 dziewczyna niczego by nie zmieni艂y. - Yost nie dba o to, czy kto艣 go rozpozna, czy nie. Mollie go widzia艂a, ale to bez znaczenia. Nie s膮dz臋, 偶eby co艣 jej zrobi艂. To nie w jego stylu.
- Nie za ni膮 mu zap艂acono.
- W艂a艣nie. W raporcie ze szpitala wspomniano o molestowaniu seksualnym i obecno艣ci nielegalnych substancji. Exotica i molestowanie to pewnie sprawka s臋dziego. ale Zoner poda艂 jej Yost. U艣pi艂 j膮, 偶eby mu nie przeszkadza艂a w pracy. Nie musz臋 z ni膮 rozmawia膰. Dam jej spok贸j, chyba 偶e si臋 oka偶e, 偶e ona lub jej matka by艂y w jaki艣 spos贸b powi膮zane z Yostem. Dziewczyna do艣膰 ju偶 przesz艂a.
Nikt nie rozumie tego lepiej ni偶 ty, pomy艣la艂.
- Dobra, nie b臋dziemy jej zadr臋cza膰 - rzek艂.
- Wyobra藕 sobie, 偶e Feeney przyni贸s艂 dzi艣 na odpraw臋 bardzo ciekawy materia艂. 艢ci艣le tajne dane na temat Jacoby鈥檈go i Stowe.
Gdyby grali w pokera, jego brak zainteresowania m贸g艂by uchodzi膰 za oznak臋 wyj膮tkowo s艂abej karty.
- Tak?
- Roarke, przesta艅. Wiem, 偶e macza艂e艣 w tym palce.
- Pani porucznik, ju偶 pani m贸wi艂em, 偶e nigdy nie zostawiam odcisk贸w.
- A ja ci m贸wi艂am, 偶e nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby艣 艂ama艂 przepisy tylko po to, by zdoby膰 dla mnie informacje.
- Niczego nie z艂ama艂em.
- Pos艂u偶y艂e艣 si臋 Feeneyem.
- Tak powiedzia艂? - U艣miechn膮艂 si臋, kiedy prychn臋艂a. - Nie wydaje mi si臋. Mog臋 tylko przypuszcza膰, 偶e te dane, kt贸re dostarczy艂 nieznany informator, okaza艂y si臋 przydatne.
Wykrzywi艂a si臋 do niego, wsta艂a i zacz臋艂a kr膮偶y膰 po gabinecie. Kiedy si臋 uspokoi艂a, usiad艂a i opowiedzia艂a mu o spotkaniu Karen Stowe.
- Nie艂atwo si臋 pogodzi膰 ze strat膮 przyjaciela. - Roarke westchn膮艂. - Ale najtrudniej jest wtedy, kiedy cz艂owiek wie, 偶e m贸g艂 temu zapobiec.
Wiedzia艂a, 偶e sam przeszed艂 przez to piek艂o. Przysun臋艂a si臋 do niego i po艂o偶y艂a r臋ce na jego ramionach.
- Rozmy艣lanie o tym, co mo偶na by艂o zrobi膰, nikomu nie przywr贸ci 偶ycia.
- Wiem, dlatego pom贸偶 jej zanikn膮膰 ten rozdzia艂 w 偶yciu, tak jak pomog艂a艣 mnie. Powiedz, co mam zrobi膰?
- Poda艂a mi trzy nazwiska. Potrzebuj臋 informacji o tych osobach, ale nie chc臋 zostawia膰 艣lad贸w w systemie. To nie jest nielegalne. Chodzi mi o to, 偶eby nie wzbudza膰 ich niepokoju. Zagl膮danie do danych personalnych przyci膮gnie uwag臋 ochrony, a tego bym nie chcia艂a. Dop贸ki nie z艂amiesz zabezpiecze艅, b臋dziesz dzia艂a艂 zgodnie z prawem. Zale偶y mi na dyskrecji. Je艣li sama zaczn臋 szuka膰, federalni zaraz mnie namierz膮, a do ciebie si臋 nie przyczepi膮.
- Jacoby m贸g艂by si臋 zorientowa膰, 偶e zagl膮da艂a艣 w akta dotycz膮ce sprawy Winifred i sam te偶 by to zrobi艂. Wtedy narazi艂aby艣 Stowe.
- W艂a艣nie. Roarke, czy mo偶esz to dla mnie zrobi膰, nie 艂ami膮c przy tym prawa?
- Oczywi艣cie, cho膰 ostrzegam, mog臋 je lekko poturbowa膰. Nic wielkiego, przyrzekam, 偶e je艣li b臋d臋 wyj膮tkowo niezdarny i pozwol臋 si臋 przy艂apa膰, zap艂ac臋 co najwy偶ej symboliczn膮 kar臋.
- Nie mog臋 prosi膰 o kolejny oficjalny nakaz, bo ci膮gle nie wiemy, sk膮d by艂 ostatni przeciek.
- Co to za nazwiska?
Eve otworzy艂a podr臋czny komputer i przywo艂a艂a dokument.
- C贸偶, tak si臋 sk艂ada, 偶e znam tych ludzi. By膰 mo偶e uda nam si臋 unikn膮膰 w艂amywania do ich systemu.
- Znasz ich?
- Znam Hinricka, tego Niemca, i Naplesa, Amerykanina. Je艣li dobrze pami臋tam, mieszka na stale w Londynie. Gerade, syn ambasadora, to r贸wnie s艂awna posta膰. Na pierwszy rzut oka utalentowany dyplomata, kochaj膮cy ojciec i m膮偶, uczciwy urz臋dnik s艂u偶by cywilnej.
- A na drugi?
- Zepsuty, niesympatyczny m艂odzieniec, o trudnym charakterze. Z tego, co s艂ysza艂em, ma sk艂onno艣ci do seksu grupowego i nielegalnych substancji. Kilka razy by艂 na odwyku w najlepszych prywatnych klinikach. Ojciec go zmusi艂. Zdaje si臋, 偶e synek nie ma zbyt silnej woli.
- Sk膮d ty to wszystko wiesz?
- Kiedy ma pieni膮dze, lubi 偶ycie na wysokim poziomie, a seks i na艂贸g sporo kosztuj膮. Powiedzmy, 偶e ma wst臋p do r贸偶nych dom贸w i korzystaj膮c z okazji, pomaga niekt贸rym cennym przedmiotom zmieni膰 w艂a艣ciciela.
Pom贸g艂 kt贸remu艣 z twoich cennych przedmiot贸w?
No wiesz! Kiedy ja zajmowa艂em si臋 tym haniebnym procederem, nie potrzebowa艂em takich pomocnik贸w. Zreszt膮 do mnie nale偶a艂o organizowanie transportu. Dawno temu, pani porucznik. Nie dziwi臋 si臋, 偶e tak zabezpieczyli swoje bazy danych.
- Wobec tego mog臋 dzi艣 spa膰 spokojnie. Winifred Cates tu偶 przed 艣mierci膮 pracowa艂a dla tych ludzi jako t艂umaczka. Chodzi艂o o jak膮艣 mi臋dzynarodow膮 stacj臋 艂膮czno艣ci.
- Niemo偶liwe. - Roarke zmarszczy艂 w zamy艣leniu czo艂o. - Gdyby pracowano nad takim projektem, co艣 bym o tym wiedzia艂, a ju偶 na pewno obi艂yby mi si臋 o uszy nazwiska tych zawodnik贸w. Z niekt贸rych dziedzin si臋 wycofa艂em, ale je艣li chodzi o 艂膮czno艣膰, mo偶esz mi wierzy膰, jestem na bie偶膮co. - Poklepa艂 j膮 po ramieniu, kiedy parskn臋艂a. - Co jak co, ale ta tematyka jest mi bliska. Zaufaj mi, to by艂a zwyk艂a przykrywka. Naples, owszem, zajmuje si臋 艂膮czno艣ci膮, ale zyski czerpie z przemytu. Nielegalne substancje, kontrabanda, a szczeg贸lnie 偶ywy towar. Hinrick ma szersz膮 ofert臋, ale przemyt to jego pasja.
- Twierdzisz, 偶e Naples mieszka w Anglii. By膰 mo偶e Haguesowie, ta para przemytnik贸w, kt贸rych zamordowano w Kornwalii, mieli z nim jakie艣 powi膮zania.
Przez chwil臋 milcza艂.
- Tak, mo偶liwe - odezwa艂 si臋 cicho.
- Nietrudno sobie wyobrazi膰 scenariusz. Winifred przypadkiem us艂ysza艂a lub zobaczy艂a co艣, czego nie powinna. a co wyda艂o jej si臋 na tyle podejrzane, 偶e postanowi艂a skontaktowa膰 si臋 przyjaci贸艂k膮 z FBI. Poprosi艂a o pomoc i dlatego nale偶a艂o j膮 usun膮膰. W tym celu naj臋li Yosta. Kiedy para niezale偶nych i przedsi臋biorczych przemytnik贸w zacz臋艂a za bardzo si臋 panoszy膰, zn贸w wezwali Yosta. Je艣li uda nam si臋 powi膮za膰 tych ludzi z kt贸rym艣 z morderstw, b臋d臋 o krok bli偶ej do schwytania Yosta. - Eve urwa艂a, zastanawiaj膮c si臋 nad szczeg贸艂ami. - Tylko dlaczego federalni nic nie wiedz膮 o ich kryminalnej dzia艂alno艣ci?
Roarke prawie si臋 u艣miechn膮艂.
- Pani porucznik, niekt贸rzy potrafi膮 zachowa膰 ostro偶no艣膰.
- Czy s膮 tak dobrzy jak ty? Cofam pytanie - rzuci艂a, zanim zd膮偶y艂 odpowiedzie膰. - Nikt nie jest tak dobry. Dobra, jak my艣lisz, kt贸ry z tej tr贸jki m贸g艂 zleci膰 zamordowanie urz臋dnika s艂u偶by cywilnej?
- Za ma艂o znam Gerade'a, ale gdybym mia艂 wybiera膰 mi臋dzy Naplesem a Hinrickiem, postawi艂bym na Naplesa. Hinrick to gentleman. Inaczej by j膮 za艂atwi艂. Zabi膰? Nie, on uwa偶a, 偶e to niegrzeczne.
- Jak mi艂o, 偶e mam do czynienia z tak dobrze wychowanym przest臋pc膮.
Podczas gdy Roarke przeszukiwa艂 w swoim gabinecie dane, Eve zaj臋艂a si臋 dokumentami od Stowe. Zestawi艂a informacje. kt贸re od niej otrzyma艂a, z tym, co sama wiedzia艂a, i zamy艣li艂a si臋 nad wynikami prawdopodobie艅stwa.
Yost nie b臋dzie d艂u偶ej czeka艂. Nie mia艂a najmniejszego poj臋cia kto mo偶e by膰 nast臋pnym celem, i nadal nie uda艂o jej si臋 cho膰by w przybli偶eniu zlokalizowa膰 jego kryj贸wki.
Kto艣 zginie, my艣la艂a. I to niebawem. A ona w 偶aden spos贸b nie zdo艂a temu zapobiec.
Po raz kolejny otworzy艂a plik z aktami ofiar. Darlene French. Zwyczajna m艂oda kobieta, kt贸ra mia艂a przed sob膮 d艂ug膮 i nieskomplikowan膮 przysz艂o艣膰.
Miejsce zbrodni: hotel Pa艂ace. Powi膮zania: Roarke.
Jonah Talbot. M艂ody, zdolny m臋偶czyzna. Pi膮艂 si臋 w g贸r臋 po szczeblach kariery i m贸g艂 wiele w 偶yciu osi膮gn膮膰. Miejsce zbrodni: wynaj臋ty dom. Powi膮zania: Roarke.
Oboje dla mego pracowali. Oboje zgin臋li w miejscach nale偶膮cych do niego.
Roarke nie zna艂 French, by艂a jednym z tysi臋cy bezimiennych pracownik贸w. Talbot by艂 czym艣 w rodzaju przyjaciela.
Trzecia ofiara b臋dzie kim艣 jeszcze bli偶szym.
Czy偶by chodzi艂o o ni膮? Nawet by wola艂a, ale to posuni臋cie raczej nie wchodzi艂o w gr臋. Za du偶y przeskok. Je艣li trzyma si臋 planu, by膰 mo偶e b臋dzie to kolejny pracownik. Kto艣, z kim Roarke jest bli偶ej zwi膮zany i kogo dobrze zna.
Caro, jego administratorka? Pasowa艂a do schematu, dlatego Eve zdecydowa艂a si臋 przydzieli膰 kobiecie ochron臋.
Ale nie mog艂a przecie偶 przydzieli膰 anio艂a str贸偶a ka偶demu wy偶ej postawionemu pracownikowi w mie艣cie.
A je艣li Yost przeni贸s艂 si臋 w inne miejsce, je艣li zamierza uderzy膰 w kt贸r膮艣 z niezliczonych organizacji, firm czy biur Roarke鈥檃, rozsianych po ca艂ej planecie i poza ni膮? Liczba potencjalnych ofiar by艂a astronomiczna. Nie ma sposobu, 偶eby przewidzie膰.
Mimo to Eve postanowi艂a spr贸bowa膰. Mo偶e na podstawie tej g贸ry danych, jak膮 dostarczy艂 jej Roarke, uda si臋 ograniczy膰 pole mo偶liwo艣ci. Pierwszym osi膮gni臋ciem by艂 piekielny b贸l g艂owy. Jakim cudem jeden cz艂owiek mo偶e posiada膰 a偶 taki maj膮tek? I po co? Jak on si臋 w tym wszystkim orientuje?
W ko艅cu zrezygnowa艂a. Dosz艂a do wniosku, 偶e nie t臋dy droga. Skoro sam Roarke nie by艂 w stanie wskaza膰 potencjalnej ofiary, ona tym bardziej sobie z tym nie poradzi. Postanowi艂a zrobi膰 przerw臋 na kaw臋. Wycieczka do kuchni i z powrotem pomog艂a jej uporz膮dkowa膰 my艣li.
Osobista zemsta. Je艣li to jest motyw, logicznie kolejnym celem powinien by膰 Roarke. Albo przynajmniej kto艣 bardzo mu bliski.
Interesy. Chodzi o interesy. Na jakim projekcie najbardziej mu zale偶y?
Wr贸ci艂a do pracy i masuj膮c pulsuj膮ce skronie, jeszcze raz zacz臋艂a przygl膮da膰 si臋 danym od m臋偶a. W chwili obecnej zajmowa艂 si臋 kilkudziesi臋cioma projektami, kt贸re wkr贸tce wkrocz膮 w faz臋 realizacji. Same liczby mog艂y przyprawi膰 o zawr贸t g艂owy.
Olympus. To jego dziecko, my艣la艂a. Niewiarygodnie skomplikowana fantazja, kt贸r膮 zamierza艂 urzeczywistni膰. Wymy艣li艂 sobie, 偶e zbuduje tam cholerny 艣wiat, z hotelami, kasynami, domami wypoczynkowymi, parkami, luksusowymi apartamentami. Wszystko urz膮dzone z przepychem, na najwy偶szym poziomie.
Wille, domy spokojnej staro艣ci. Rezydencje, eleganckie garsoniery, apartamenty prezydenckie. Co艣 dla ludzi, kt贸rzy nie licz膮 si臋 z pieni臋dzmi i mog膮 sobie pozwoli膰 na ka偶dy luksus.
Dok艂adnie w stylu Yosta.
Ruszy艂a do gabinetu Roarke鈥檃, ale zatrzyma艂a si臋 w drzwiach.
Siedz膮c przed panelem, wygl膮da艂 jak kapitan okr臋tu. Czarne l艣ni膮ce w艂osy, zwi膮zane na karku, zas艂ania艂y mu szyj臋. W skupieniu wpatrywa艂 si臋 w ekrany, a jego oczy mia艂y ch艂odny stalowoniebieski odcie艅.
Marynark臋 powiesi艂 na oparciu krzes艂a, rozpi膮艂 ko艂nierzyk koszuli i podwin膮艂 r臋kawy. By艂o w nim co艣 takiego, co zawsze wywo艂ywa艂o u niej dziwne skurcze 偶o艂膮dka, kiedy tak mu si臋 przygl膮da艂a.
Mog艂aby godzinami na niego patrze膰 i niezmiennie dziwi膰 si臋, nale偶y tylko do niej.
Kto艣 chce ci臋 skrzywdzi膰, pomy艣la艂a. Nigdy na to nie pozwol臋.
Podni贸s艂 g艂ow臋. Zawsze wyczuwa艂 jej obecno艣膰. Ich oczy spotka艂y i przez chwil臋 patrzyli tak na siebie. W u艂amku sekundy bez s艂owa, przekazali sobie tysi膮ce my艣li.
- Je艣li b臋dziesz si臋 ci膮gle o mnie martwi膰, nigdy go nie z艂apiesz.
- A kto ci powiedzia艂, 偶e si臋 martwi臋?
Nie ruszaj膮c si臋 z miejsca, Roarke wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋. Podesz艂a do niego, wzi臋艂a jego d艂o艅 i mocno u艣cisn臋艂a.
- Kiedy ci臋 pozna艂am, nie chcia艂am, 偶eby艣 si臋 miesza艂 w moje 偶ycie - zacz臋艂a nie艣mia艂o. - By艂e艣 jednym wielkim nieko艅cz膮cym si臋 problemem. Za ka偶dym razem, gdy na ciebie patrzy艂am, s艂ysza艂am tw贸j g艂os, a wystarczy艂o, 偶ebym o tobie pomy艣la艂a, i moje 偶ycie komplikowa艂o si臋 jeszcze bardziej.
- A teraz?
- Teraz? To ty jeste艣 moim 偶yciem. - 艣cisn臋艂a jego d艂o艅 ostatni raz i pu艣ci艂a. - No dobra, wystarczy tych ckliwych bredni. Olympus.
- Co Olympus?
- Sprzedajesz tam nieruchomo艣ci. Luksusowe domy, szpanerskie apartamenty i takie tam.
- W marketingu okre艣la si臋 je w nieco bardziej wyszukany spos贸b, ale poza tym to prawda. Ach... - Od razu si臋 domy艣li艂, co chcia艂a powiedzie膰. - Mo偶liwe, 偶e Sylyester Yost skorzysta艂 z oferty i spokojnie tam wypoczywa, ciesz膮c si臋 z urok贸w zamkni臋tej i samowystarczalnej spo艂eczno艣ci.
- M贸g艂by艣 to sprawdzi膰. W ci膮gu ostatnich dw贸ch lat przyj膮艂 o dwana艣cie procent wi臋cej kontrakt贸w. Mo偶e potrzebowa艂 pieni臋dzy na jakie艣 mi艂e gniazdko, w kt贸rym sp臋dzi emerytur臋. Najlepiej szuka膰 pod nazwiskiem Roles. To nie jest ostateczna odpowied藕, ale sugestia, jedno z ogniw, z kt贸rych mo偶na zbudowa膰 艂a艅cuch.
Podesz艂a do panelu i usiad艂a naprzeciwko m臋偶a.
- Pomy艣l o swoich mi臋dzynarodowych partnerach w projekcie Olympus. O inwestorach, wsp贸艂pracownikach. Czy kt贸ry艣 z nich poczu艂 si臋 ura偶ony, nieszcz臋艣liwy, rozgoryczony, dlatego 偶e to tobie przypad艂 w udziale najsmaczniejszy k膮sek?
- Czasami zdarzaj膮 si臋 drobne nieporozumienia, ale nic powa偶nego nie przychodzi mi do g艂owy. Prace nad projektem id膮 g艂adko i zgodnie z planem. To ja podj膮艂em najwi臋ksze ryzyko finansowe i dlatego mnie przypadnie g艂贸wna cz臋艣膰 zysk贸w. Cz艂onkowie konsorcjum s膮 zadowoleni. Ju偶 dzi艣 dochody przekraczaj膮 nasze wst臋pne oczekiwania. Kiwn臋艂a g艂ow膮.
- W porz膮dku. Powiem ci, jak ja to wszystko widz臋. Je艣li to interesy, to w gr臋 wchodzi kt贸ry艣 z tych nowojorskich. Wydaje mi si臋, 偶e gdyby chodzi艂o o australijski, Yost uderza艂by w Australii. Tam pr贸bowa艂by wysadzi膰 ci臋 z siod艂a.
- Tak, ja te偶 si臋 nad tym zastanawia艂em.
- Za pierwszym razem zaatakowa艂 w hotelu. Wszyscy wiedzieli, 偶e wtedy b臋dziesz na miejscu. Za drugim razem wybra艂 nale偶膮cy do ciebie apartament. Pracowa艂e艣 wtedy w pobli偶u, dos艂ownie kilka minut od tego miejsca. Roarke, co 艂膮czy Darlene French i Jonaha Talbota?
- Nie mam poj臋cia.
- Mylisz si臋. Wiesz, co ich 艂膮czy, tylko jeszcze tego nie widzisz. Niestety, ja te偶. - W my艣lach automatycznie wesz艂a w rol臋 inspektora przes艂uchuj膮cego 艣wiadka. - Darlene French by艂a pokoj贸wk膮 w twoim hotelu. Czy mia艂e艣 z ni膮 osobisty kontakt?
- Nie, nigdy.
- Kto j膮 przyj膮艂 do pracy?
- Podejrzewam, 偶e z艂o偶y艂a podanie do dzia艂u zatrudnienia. a umow臋 podpisa艂a Hilo.
Nie nadzorujesz przyj臋膰 i zwolnie艅?
- Eve, nie mia艂bym czasu na nic innego.
- Ale to tw贸j hotel. Twoja firma.
- Powo艂a艂em w tym celu specjalne dzia艂y - odpar艂 z nutk膮 zniecierpliwienia w g艂osie. Na czele ka偶dego dzia艂u stoi szef, kt贸remu zapewniam pewn膮 niezale偶no艣膰. Pani porucznik, moja firma zosta艂a tak zorganizowana, by sprawnie dzia艂a膰 w ka偶dych warunkach. Doskona艂a koordynacja poszczeg贸lnych dzia艂贸w pozwala unika膰...
- Czy Talbot kiedykolwiek pracowa艂 dla Pa艂ace?
- Nie, nigdy. - Dostrzeg艂a w oczach Roarke鈥檃 lekk膮 frustracj臋. Wiedzia艂, do czego 偶ona zmierza. Chcia艂a wprowadzi膰 go w nastr贸j przes艂uchania, by jako 艣wiadek odruchowo odpowiada艂 na jej pytania. Uda艂o jej si臋. - Nigdy nie zatrzymywa艂 si臋 w moim hotelu. Sprawdzi艂em. S膮dz臋, 偶e od czasu do czasu umieszcza艂 tam autor贸w, kt贸rzy dla niego pracowali. Na pewno bywa艂 z nimi w restauracji. Umawia艂 si臋 tam z pisarzami i wsp贸lnikami na kolacje. Ale to raczej nie b臋dzie ogniwo, o jakie ci chodzi.
- Czy urz膮dza艂 tam przyj臋cia? No wiesz, takie profesjonalne. Mo偶e co艣 planowa艂?
- Nie, ale m贸g艂 w czym艣 takim uczestniczy膰. Tymi sprawami w wydawnictwie zajmuje si臋 dzia艂 reklamy. W tej chwili niczego nie planowano. Przez najbli偶szy miesi膮c na tapecie b臋dzie jedynie wystawa Magdy i aukcja.
- Rozumiem. Mo偶e Talbot mia艂 z tym co艣 wsp贸lnego?
- Wydawnictwo nie ma z aukcj膮 偶adnego zwi膮zku.. Jonah zajmowa艂 si臋 zakupami, redagowaniem i publikowaniem r臋kopis贸w. Hotel i to, co si臋 tam dzieje, to zupe艂nie odr臋bna... - Urwa艂 w p贸艂 zdania.
- O co chodzi? - Eve widzia艂a, 偶e w g艂owie za艣wita艂a mu nowa my艣l.
- Idiota ze mnie - mrukn膮艂, wstaj膮c z krzes艂a. - R臋kopis. W przysz艂ym miesi膮cu wydajemy na dysku biografi臋 Magdy. Wyjdzie te偶 publikacja dotycz膮ca aukcji. szczeg贸艂owy opis ka偶dego eksponatu, historia, znaczenie i tak dalej. Na pewno to Jonah by si臋 tym zajmowa艂. Wydaje mi si臋, 偶e biografi臋 napisa艂 jeden z jego autor贸w, wi臋c to on robi艂by korekt臋.
- Magda. - Jej m贸zg analizowa艂 wszelkie mo偶liwo艣ci, tworz膮c siatk臋 zwi膮zk贸w. - To ona jest ogniwem. To ma sens. Mo偶e to nie ty jeste艣 celem, ale ona.
- Mo偶e oboje jeste艣my celem. Aukcja.
Eve wsta艂a i zacz臋艂a kr膮偶y膰 po gabinecie. Jej umys艂 zawsze lepiej pracowa艂, kiedy by艂a na nogach.
- Magda Lane rezyduje w Pa艂ace. W twoim hotelu odbywa si臋 jedno z najwa偶niejszych wydarze艅 w jej karierze. Nie w jej willi, nie w domu aukcyjnym, ale w twoim hotelu. Kto wpad艂 na ten pomys艂?
- Ona. A przynajmniej to ona mi o tym powiedzia艂a. Chodzi艂o o media - doda艂. - W ten spos贸b mog艂a 艣ci膮gn膮膰 uwag臋 medi贸w i uda艂o si臋.
- Od jak dawna nad tym pracowali艣cie?
- Skontaktowa艂a si臋 ze mn膮 w tej sprawie ponad rok temu. Wiesz, takie przedsi臋wzi臋cia wymagaj膮 pracy i czasu.
- Kto艣, kto chcia艂 pomiesza膰 szyki tobie lub wam obojgu, nie musia艂 si臋 spieszy膰. Winifred Case zosta艂a zamordowana w Pary偶u osiem miesi臋cy temu. Przemytnicy z Kornwalii dwa miesi膮ce p贸藕niej. Czyli tak, wydawnictwo publikuje dysk. Kto jeszcze jest w to wmieszany? Ochrona? Kto z os贸b zajmuj膮cych si臋 ochron膮 hotelu i aukcji jest najbli偶ej ciebie? Dobrze si臋 zastan贸w i podaj nazwiska. Pomy艣l te偶 o dziale reklamy i... o Jezu, ju偶 sama nie wiem.
- Dobrze, przejrz臋 wszystko, dzia艂 po dziale, stanowisko po stanowisku.
- A teraz Magda. Mamy jej syna, g艂贸wnego ksi臋gowego i jego 偶on臋. Kto jeszcze?
- Wiem, kto jeszcze.
- Od tego zaczniemy. Trzeba da膰 tym ludziom jak najlepsz膮 ochron臋. - Eve urwa艂a, zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a na m臋偶a. - Na razie jednak trzymamy si臋 tego, 偶e ofiary pracuj膮 dla ciebie. To oni maj膮 pierwsze艅stwo.
Kiwaj膮c g艂ow膮, zabra艂 si臋 do przegl膮dania plik贸w dotycz膮cych aukcji.
- Roarke, a je艣li aukcja oka偶e si臋 niewypa艂em albo wybuchnie jaki艣 skandal? Jak to na ciebie wp艂ynie?
- Zale偶y, jak bardzo nie wypali lub jaki b臋dzie ten skandal. Je艣li mia艂aby to by膰 katastrofa finansowa, strac臋 troch臋 forsy.
- Jak du偶o?
- Hm, wed艂ug podstawowych danych szacunkowych, przewidywany zysk to oko艂o pi臋ciuset milion贸w. Wielbiciele Magdy plus rozg艂os w mediach mog膮 nawet podwoi膰 zyski. Opr贸cz zwyk艂ego rachunku za hotel i ochron臋 mam zapewnione dziesi臋膰 procent dochodu brutto. Zamierzam przekaza膰 to na rozw贸j jej fundacji, wi臋c w艂a艣ciwie pieni膮dze nie wchodz膮 tu w gr臋.
- Mo偶e dla ciebie - mrukn臋艂a pod nosem.
Zignorowa艂 jej uwag臋.
- Prze艣l臋 te nazwiska do twojego komputera. Sam zorganizuj臋 ochron臋 dla moich ludzi. I dla ludzi Magdy.
- Nie mam nic przeciwko temu. - Cho膰 wpatrywa艂a w ekran, nie widzia艂a przesuwaj膮cych si臋 po nim danych.
- Roarke, w twoim hotelu wystawiono towar wart co najmniej miliard dolar贸w. Ile m贸g艂by da膰 za to paser?
Od dawna si臋 nad tym zastanawia艂. Jego wyobra藕nia przenios艂a go w tamte czasy. Taki skok m贸g艂by by膰 prawdziwym wyzwaniem. Akcja 偶ycia:
- Nieca艂e p贸艂 miliarda.
- Pi臋膰set milion贸w to poka藕na sumka.
- By艂oby wi臋cej, gdyby zam贸wienie z艂o偶y艂 jaki艣 konkretny kolekcjoner. Eve, sama widzia艂a艣, 偶e wszystko jest dobrze zabezpieczone.
- Pewnie, 偶e widzia艂am. A ty jak by艣 to zorganizowa艂?
Poleci艂 komputerowi, by przes艂a艂 dane do komputera Eve, po czym wr贸ci艂 do przeszukiwania pliku z nieruchomo艣ciami zwi膮zanymi z projektami Olympus.
- Po pierwsze, potrzebowa艂bym co najmniej jednego szpiega pracuj膮cego dla firmy, najlepiej dw贸ch. Umie艣ci艂bym ich w obu zespo艂ach, moim i Magdy. Po drugie, musia艂bym mie膰 dost臋p do wszelkich danych, kod贸w zabezpieczaj膮cych i szczeg贸艂owy plan organizacyjny. Do tego przyda艂oby si臋 z sze艣膰 os贸b. Optymalnie dziesi臋膰. Dw贸ch ludzi w hotelu, jako pracownicy lub go艣cie.
Zerkn膮艂 na ekran, by sprawdzi膰, czy ukaza艂y si臋 ju偶 informacje dotycz膮ce trzech nazwisk, kt贸re poda艂a mu Eve.
- Dalej 艣rodek transportu l膮dowego. Sam wybra艂bym hotelowy w贸z dostawczy. Nie by艂bym zach艂anny, bo ca艂膮 operacj臋 nale偶a艂oby przeprowadzi膰 w p贸艂 godziny, a najlepiej w dwadzie艣cia minut. Dlatego wcze艣niej zapozna艂bym si臋 z towarem, oszacowa艂 warto艣膰 i wybra艂 najcenniejsze przedmioty. Maj膮c taki plan, poszuka艂bym potencjalnych nabywc贸w. - Roarke podszed艂 do barku i nala艂 sobie brandy. - Nast臋pnie przyda艂oby si臋 jakie艣 zak艂贸cenie porz膮dku. Nie w samym hotelu, ale gdzie艣 w okolicy. Zamieszki w hotelu doprowadzi艂yby jedynie do wzmocnienia ochrony. Wybra艂bym kt贸ry艣 z s膮siaduj膮cych budynk贸w, mo偶e park. Ma艂y wybuch, wypadek samochodowy, co艣, co zainteresowa艂oby ludzi i przyci膮gn臋艂o ich uwag臋 na zewn膮trz. Dobrze, 偶eby pojawi艂y si臋 gliny. Ludzie poczuliby si臋 bezpiecznie, gdyby przed hotelem krz膮ta艂a si臋 policja. Tak, koniecznie 艣ci膮gn膮艂bym gliny.
Rany boskie, co on wygaduje, pomy艣la艂a.
- A kiedy przeprowadzi艂by艣 akcj臋?
- Bez dw贸ch zda艅 w noc poprzedzaj膮c膮 aukcj臋. Przygotowania s膮 zapi臋te na ostatni guzik, prawda? Wszyscy my艣l膮 tylko o tym, 偶e jutro czeka ich wspania艂y dzie艅. Towar l艣ni, znane osobisto艣ci i maj臋tni go艣cie s膮 ju偶 w hotelu. Obs艂uga ma r臋ce pe艂ne roboty, trwa zbieranie autograf贸w, omawianie wygl膮du ka偶dej gwiazdy i dyskusje nad tym, kto z kim sypia. To najlepsza pora.
- Zrobi艂by艣 to?
- Czybym to zrobi艂? - Spojrza艂 na ni膮, a jego oczy sta艂y si臋 intensywnie niebieskie. - W innych okoliczno艣ciach pewnie by mnie kusi艂o jak diabli. Gdybym si臋 na tym skoncentrowa艂, tak, zrobi艂bym to, jak cholera. Dlatego uwa偶am, 偶e nikt inny si臋 nie odwa偶y. Bo wszystko przewidzia艂em.
- A mo偶e kto艣 zna ci臋 na tyle dobrze, 偶e wzi膮艂 pod uwag臋 i to? Zna twoje zwyczaje i te偶 wszystko przewidzia艂. Pomy艣l, niedawno zak艂贸cono tw贸j spok贸j. Od kilku dni niczym innym si臋 nie zajmujesz, jak w艂a艣nie t膮 spraw膮. Nie sprawdzasz zabezpiecze艅. nie rozmawiasz z ochron膮, nie nadzorujesz przygotowa艅 w hotelu.
- W艂a艣nie o to chodzi - przyzna艂 cicho. - Nie zaprz膮tn臋艂o mi to ca艂kiem g艂owy, ale przyznam si臋, 偶e w du偶ym stopniu.
- Czy znasz kogo艣, kto by艂by w stanie przeprowadzi膰 tak膮 operacj臋? Oczywi艣cie poza tob膮.
- Niewielu. To ja by艂em najlepszy.
- Jasne, gratuluj臋. Kto?
- Chod藕 do mnie, usi膮dziemy. - Usiad艂 i poklepa艂 si臋 po udach. - To mi rozja艣ni umys艂.
- Co, wygl膮dam na sekretark臋?
- Nie, nie teraz, cho膰 to mo偶e by膰 nawet zabawne. Ja by艂bym napalonym dyrektorem, kt贸ry chce zdradzi膰 ob艂o偶nie chor膮 偶on臋. Spr贸bujemy? Powiedz: 鈥濧le偶 panie Monteguc, to niemo偶liwe! I koniecznie westchnij.
- Tak, i tym zabawnym akcentem ko艅czymy cz臋艣膰 rozrywkow膮 dzisiejszego przedstawienia. Kto?
- Dwie osoby, kt贸re mog艂yby si臋 pokusi膰 o zorganizowanie takiego skoku, nie 偶yj膮, co potwierdza moj膮 wcze艣niejsz膮 tez臋. No, mo偶e znalaz艂by si臋 jeszcze kto艣, g贸ra dw贸ch ludzi. Sprawdz臋.
- Podaj nazwiska.
Oczy Roarke鈥檃 nabra艂y ch艂odnego wyrazu.
- Pani porucznik, nie b臋d臋 sypa艂, nawet dla pani. Sam to sprawdz臋. Je艣li oka偶e si臋, 偶e kt贸ry艣 z tych dw贸ch mo偶e by膰 wmieszany, dam ci zna膰. Ale dopiero jak sam si臋 upewni臋.
Podesz艂a do niego.
- Czyje艣 偶ycie jest zagro偶one, wi臋c mo偶e m贸g艂by艣 od艂o偶y膰 na bok z艂odziejski kodeks honorowy?
- Wiem, 偶e czyje艣 偶ycie jest zagro偶one, Eve. W moim 偶yciu by艂 taki czas, 偶e jedyne, co mia艂em, to honor z艂odziejski. Sponiewierany do granic mo偶liwo艣ci, ale by艂. Pozw贸l, 偶e zrobi臋 to po swojemu, a je艣li co艣 znajd臋, na pewno ci臋 o tym zawiadomi臋. Teraz mog臋 ci jedynie powiedzie膰, 偶e Gerade nie by艂by w stanie zaplanowa膰 tak skomplikowanej operacji. Nie jest z艂odziejem, nawet kiepskim. Co innego Naples. Ma talent i zna w艂a艣ciwych ludzi. Jest jednym z najlepszych przemytnik贸w, ma odpowiednie powi膮zania i absolutnie 偶adnego honoru. Poza tym doskonale zorganizowa艂 nielegaln膮 sie膰 transportu. Je艣li szukasz powi膮za艅 z Yostem, postawi艂bym na Naplesa.
Zniecierpliwiona Eve zacisn臋艂a usta, pr贸buj膮c nie zapomina膰, 偶e jej zadanie nie polega na schwytaniu z艂odzieja, ale na powstrzymaniu mordercy.
W porz膮dku, zaraz si臋 za niego zabior臋.
- Rano. Musisz troch臋 odpocz膮膰. Rozbola艂a ci臋 g艂owa.
- Nic mnie nie rozbola艂o. Prawie nic.
Jednym szybkim jak b艂yskawica ruchem Roarke podci膮艂 jej lew膮 nog臋 i chwyci艂 j膮 w pasie, powstrzymuj膮c przed upadkiem. Nagle, sama nie zauwa偶y艂a kiedy, znalaz艂a si臋 na jego kolanach.
- Znam 艣wietne lekarstwo dla tych, kt贸rych prawie nic nie boli.
Pr贸bowa艂a uderzy膰 go 艂okciem w brzuch, ale zd膮偶y艂 zablokowa膰 jej ramiona. A poza tym cudownie pachnia艂.
- Nawet nie my艣l, 偶e b臋d臋 ci臋 nazywa膰 panem Montegue.
- Ty zawsze potrafisz wszystko zepsu膰. - Ugryz艂 j膮 delikatnie w ucho. - Ju偶 nie chc臋, 偶eby艣 mi siedzia艂a na kolanach.
- I bardzo dobrze. B臋d臋 mog艂a...
Zanim si臋 zorientowa艂a, le偶a艂a na plecach na pod艂odze, pod nim.
- Czy wiesz, ile w tym domu jest 艂贸偶ek? - zapyta艂a, kiedy odzyska艂a oddech.
- Nie mam poj臋cia, ale mog臋 sprawdzi膰.
- Mo偶e p贸藕niej - szepn臋艂a, zdejmuj膮c mu z w艂os贸w sk贸rzany rzemyk.
- Dominik J. Naples - zacz臋艂a porann膮 odpraw臋 Eve. Pi臋膰dziesi膮t sze艣膰 lat, 偶onaty, dwoje dzieci. Na sta艂e mieszka w Londynie, w Anglii, ma domy w Rzymie, Nowym Los Angeles, wschodnim Waszyngtonie, Rio, na Sardynii, nad Morzem Kaspijskim, w kolonii Delta.
Wszyscy przygl膮dali si臋 przystojnemu m臋偶czy藕nie, kt贸rego portret pojawi艂 si臋 na ekranie. Mia艂 ostre rysy twarzy, ciemne oczy i starannie u艂o偶one ciemne w艂osy.
- Firma Naplesa zajmuje si臋 g艂贸wnie systemami 艂膮czno艣ci. Filie Naples Org znajduj膮 si臋 przede wszystkim poza planet膮. Naples jest znany z dzia艂alno艣ci dobroczynnej, szczeg贸lnie w dziedzinie edukacji. Ma koneksje, zna wa偶nych polityk贸w. - Przerwa艂a, by podzieli膰 ekran i wywo艂a膰 drugi obraz. - Jego syn Dominik jest przedstawicielem ameryka艅skiego oddzia艂u na koloni臋 Delta. Podobno przymierza si臋 do obj臋cia stanowiska dyrektora tamtejszej filii. Dominik II jest przyjacielem Michela Gerade鈥檃, syna ambasadora Francji.
Wywo艂a艂a jeszcze jedno zdj臋cie. Tym razem by艂 to m艂ody m臋偶czyzna o g臋stych jasnych w艂osach, pe艂nych ustach i, jej zdaniem, delikatnej linii podbr贸dka.
- Powszechnie uwa偶a si臋 go za cz艂owieka czystego, cho膰 nieco podejrzanego - m贸wi艂a dalej. - Jego osoba nieraz wzbudza艂a kontrowersje, by艂 przes艂uchiwany i obserwowany, pojawi艂y si臋 spekulacje na temat niezgodnej z prawem dzia艂alno艣ci niekt贸rych oddzia艂贸w Naples Org. Niczego mu nie udowodniono. Z w艂asnych 藕r贸de艂 wiem, 偶e Naples jest i by艂 zaanga偶owany w dzia艂alno艣膰 przest臋pcz膮. Nielegalne substancje, przemyt, defraudacje elektroniczne i bardzo prawdopodobne, 偶e r贸wnie偶 morderstwo. Jest ogniwem 艂膮cz膮cym nas z Yostem.
Na ekranie pojawi艂a si臋 nast臋pna seria zdj臋膰.
- Ci trzej, Naples, Hinrick i Gerade, osiem miesi臋cy temu spotkali si臋 w Pary偶u, by rzekomo om贸wi膰 plan budowy mi臋dzy narodowego systemu 艂膮czno艣ci. Hinrick to do艣wiadczony przemytnik. Cho膰 jego oficjalna kartoteka nie jest tak nieskazitelna jak Naplesa, nie przeszkadza mu to w interesach. Podczas ca艂ej serii spotka艅 ich t艂umaczem by艂a Winifred Cates. System 艂膮czno艣ci, o kt贸rym by艂a mowa, nigdy nie powsta艂, a Winifred Cates zosta艂a zamordowana. 艢ledztwo w jej sprawie nadal si臋 toczy. Prawdopodobnie jest jedn膮 z ofiar Sylwestra Yosta.
Eve wy艣wietli艂a trzy kolejne zdj臋cia.
- Britt i Joseph Haguesowie. Nie 偶yj膮. Znani przemytnicy. Zamordowano ich sze艣膰 miesi臋cy temu. Uwa偶ani za ofiary Yosta. Wczoraj, po odnalezieniu dw贸ch srebrnych linek, lokalna policja potwierdzi艂a podejrzenie. Cia艂a znaleziono w Kornwalii. Uda艂o si臋 potwierdzi膰 informacj臋, 偶e w czasie kiedy dokonano morderstwa, Yost przez kilka dni przebywa艂 w Londynie. Podobno para przemytnik贸w wesz艂a na teren dzia艂alno艣ci wi臋kszej, bardziej wp艂ywowej organizacji. Zostali zamordowani, bo stanowili konkurencj臋, a tak偶e, by ostrzec innych, kt贸rzy mogliby wpa艣膰 na podobny pomys艂.
Eve si臋gn臋艂a po kaw臋. Potrzebowa艂a czego艣 na popraw臋 koncentracji, bo tej nocy spa艂a nieca艂e trzy godziny.
- Trzy lata temu, w Pary偶u, pobito, zgwa艂cono i za pomoc膮 srebrnej linki uduszono kobiet臋. Nazywa艂a si臋 Monique Rue.
Wr贸ci艂a do omawiania zdj臋膰. Na ekranie pojawi艂a si臋 twarz m艂ode dziewczyny. - Dwadzie艣cia pi臋膰 lat, niezam臋偶na, rasy mieszanej. Jej cia艂o znaleziono na ulicy, kilka przecznic od klubu, w kt贸rym pracowa艂a. Jej przyjaciele i wsp贸艂pracownicy zeznali, 偶e byli zwi膮zana z Michelem Gerade鈥檈m. Status kochanki przesta艂 j膮 satysfakcjonowa膰. Gerade, przyjaciel Dominika wykorzysta艂 immunitet dyplomatyczny i ca艂a sprawa zako艅czy艂a si臋 wydaniem o艣wiadczenia, kt贸re przygotowa艂 jego adwokat. - Eve znalaz艂a kopi臋 o艣wiadczenia i na g艂os odczyta艂a najwa偶niejsze punkty: - Michel Gerade by艂 przyjacielem panny Rue. Podziwia艂 jej talent. Nie 艂膮czy艂y ich 偶adne stosunki intymne. - Rzuci艂a kartk臋 na st贸艂. - Francuska policja wiedzia艂a, 偶e to g贸wno prawda, czy jak to si臋 tam po francusku nazywa, ale mia艂a zwi膮zane r臋ce. Co wi臋cej, Gerade mia艂 niepodwa偶alne alibi. Kiedy zamordowano Rue, on by艂 z 偶on膮 na wakacjach na Riwierze. Nie ustalono bezpo艣redniego zwi膮zku mi臋dzy Gerade鈥檈m a Yostem.
- A偶 do teraz - wtr膮ci艂 Feeney.
- Na koniec Nigel Luca. W tym przypadku kartoteka jest pe艂na. G艂贸wnie przemyt i handel broni膮. Osiem lat temu zosta艂 pobity, zgwa艂cony i uduszony srebrn膮 link膮. Jego cia艂o znaleziono w Seulu przed lokalem o do艣膰 podejrzanej reputacji. Wed艂ug moich 藕r贸de艂, Luca pracowa艂 wtedy dla Dominika J. Naplesa. Prawdopodobnie przy艂apano go na okradaniu organizacji, co, nawiasem m贸wi膮c, mia艂 w zwyczaju.
- Wygl膮da na to, 偶e Yost jest ulubion膮 zabawk膮 Naplesa zauwa偶y艂 Feeney. - Jak zamierzasz si臋 do niego dobra膰?
- Musimy zdoby膰 wi臋cej informacji, zanim w og贸le zaczniemy my艣le膰 o ekstradycji. Facet jest 艣wietnie zabezpieczony. Prze艣l臋 te dane Interpolowi i Policji Globalnej.
- S膮dzisz, 偶e oni o tym nie wiedz膮? - zapyta艂 Feeney.
- C贸偶, s膮dz臋, 偶e wiedz膮, ale nie chc膮 si臋 podzieli膰. Uwa偶am jednak, 偶e nie ustalili wszystkich zwi膮zk贸w. My to zrobimy. Zanim to nast膮pi, wszyscy ca艂y czas szukaj膮. Licz臋 zw艂aszcza na WPE. Znajd藕cie ka偶d膮, nawet najcie艅sz膮, niteczk臋 艂膮cz膮c膮 Naplesa z naszym ptaszkiem. Co艣 mi m贸wi, 偶e Gerade mo偶e by膰 w to wmieszany. Niestety, sprawa jest 艣liska, nie mo偶emy si臋 dobra膰 temu sukinsynowi do ty艂ka. To samo z Dominikiem II, cho膰 mam wra偶enie, 偶e m艂odsze pokolenie nie jest tak bystre i ostro偶ne jak ich poprzednicy. Wcze艣niej czy p贸藕niej pope艂ni膮 jaki艣 b艂膮d. I my musimy by膰 przy nich, kiedy to si臋 stanie. Je艣li dojdzie do tego poza naszym terenem, b臋d膮 nale偶e膰 do Interpolu lub Globalnych.
- WPE zaraz si臋 tym zajmie. Je艣li co艣 znajdziemy, dodamy do pliku i prze艣lemy dalej.
- 艢wietnie. Wszystko to ma zwi膮zek z naszym 艣ledztwem.
Mamy potencjalne motywy obydwu morderstw. - Wyj臋艂a zestawienie, kt贸re opracowa艂a ostatniej nocy. - Hotel Palace. Darlene French. Roarke. Magda Lane. Dom na Manhattanie. Jonah Talbot. Roarke. Magda Lane. Ofiara zajmowa艂a si臋 przygotowaniem publikacji na temat Lane. Przedmioty wystawione na aukcj臋 w hotelu Palace, ich warto艣膰 w przybli偶eniu szacuje si臋 na miliard dolar贸w, a mo偶e wi臋cej. Naples to z艂odziej, wyposa偶ony w doskona艂y system komputerowy i znaj膮cy odpowiednich ludzi. Hinrick to przemytnik, w艂a艣ciciel najlepszej w tej bran偶y firmy transportowej. Gerade po prostu wygl膮da mi na cholernie zach艂annego faceta.
- I tych zach艂annych powinni艣my mie膰 na oku 鈥 skomentowa艂.
- Zgoda. Na razie to tylko spekulacje. Ci trzej spotkali si臋 w Pary偶u, 偶eby zaplanowa膰 kradzie偶 eksponat贸w z kolekcji Magdy Lane, kt贸re s膮 wystawione na licytacj臋. Winifred przypadkiem sta艂a si臋 艣wiadkiem jakiej艣 rozmowy lub zobaczy艂a co艣. czego nie powinna. By艂a inteligentn膮 kobiet膮. Postanowi艂a zawiadomi膰 przyjaci贸艂k臋, pracuj膮c膮 dla FBI, ale zanim zd膮偶y艂a si臋 z ni膮 skontaktowa膰, zosta艂a zamordowana.
- W takim razie po co wynajmowa膰 Yosta, skoro chodzi艂o jedynie o zabicie pary przypadkowych os贸b z Nowego Jorku? - Milcz膮cy do tej pory McNab za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋. Peabody, kt贸ra siedzia艂a na przeciwnym ko艅cu sali, nadal si臋 nie odzywa艂a. - Takie akcje wzmacniaj膮 czujno艣膰 ochrony w ca艂ej okolicy.
- Tak, a my b臋dziemy szuka膰 mordercy, a nie z艂odzieja. Morderstwo, szczeg贸lnie tak brutalne i widowiskowe, i to tu, na miejscu, to szok dla pracownik贸w hotelu. Sfrustrowana ochrona traci g艂ow臋. Zainteresowanie, jakie wzbudzi艂a aukcja, przenosi si臋 gdzie indziej i wtedy nast臋puje kolejne uderzenie. Jak reaguje ekipa dochodzeniowa? Zastanawia si臋, kto mo偶e m艣ci膰 si臋 na Roarke鈥檜. I my tak w艂a艣nie si臋 zachowujemy. Szukamy motywu A je艣li w tym wszystkim nie chodzi o zemst臋? A przynajmniej nie zemsta jest najwa偶niejsza? Mo偶e najzwyczajniej w 艣wiecie chodzi o pieni膮dze.
- To nawet ma sens. - Feeney wyd膮艂 usta. Ale po co wmieszano Gerade鈥檃? - - Mam wra偶enie, 偶e on nie ma nic ciekawego do zaoferowania takiej sp贸艂ce.
Eve u艣miechn臋艂a si臋 z zadowoleniem i wyj臋艂a jeszcze jedn膮 tabel臋, nad kt贸r膮 pracowa艂a do trzeciej nad ranem.
- Sp贸jrzcie tylko, z kim przyja藕ni膮 si臋 Dominik II i Gerade. Z Vince鈥檈m La艅e鈥檈m, synem Magdy. Przypadkiem trzymaj膮 si臋 razem od pocz膮tku lat dwudziestych.
- Sukinsyn! - Feeney paln膮艂 w plecy niepokoj膮co milcz膮cego McNaba. - A to sukinsyn.
- Tak, ja te偶 si臋 ucieszy艂am - powiedzia艂a Eve, pr贸buj膮c nie zwraca膰 uwagi na fakt, 偶e miody detektyw z WPE i jej podw艂adna otwarcie si臋 ignoruj膮. - Lane popiera艂 pomys艂 powo艂ania ameryka艅skiego oddzia艂u Nap艂es Org w kolonii Delta, sam cz臋sto tam bywa艂. Dominik II i Gerade wsparli finansowo firm臋 produkcyjn膮 Lane鈥 a, kt贸ra jednak szybko upad艂a. Ogniwo do ogniwa i mamy prawie ca艂y 艂a艅cuch - stwierdzi艂a Eve. - Kto艣, kto organizuje tak skomplikowany skok, musi mie膰 po drugiej stronie swojego cz艂owieka. To Vincent Lane jest cz艂owiekiem po drugiej stronie.
- Zamierza okra艣膰 w艂asn膮 matk臋? - odezwa艂a si臋 z niedowierzaniem Peabody. - I kogo艣 przy tym zabi膰?
- Facet nie ma najmniejszego poj臋cia o finansach - wyja艣ni艂a Eve. - Przez ostatnie lata powo艂a艂 do 偶ycia kilka firm i zabiera艂 si臋 za r贸偶ne projekty. Straci艂 ca艂y sw贸j maj膮tek, pieni膮dze wsp贸艂udzia艂owc贸w i to, co da艂a mu matka na rozkr臋cenie interesu. Dwa razy. Zapo偶yczy艂 si臋 u niej, 偶eby sp艂aci膰 d艂ugi i jako艣 偶y膰. Od czternastu miesi臋cy jest grzecznym ch艂opcem. Pracuje dla mamusi. Z ksi膮g rachunkowych wynika, 偶e co miesi膮c Magda wyp艂aca mu ogromn膮 pensj臋, ale on i tak nie ma grosza. Pobory trafiaj膮 prosto do r膮k Caritona Mince鈥檃, jej doradcy finansowego. Zamierzam z nim porozmawia膰. I z Lane鈥檈m. Musimy by膰 ostro偶ni. Nie chc臋, 偶eby Lane zaalarmowa艂 pozosta艂ych, Magda te偶 nie mo偶e si臋 o niczym dowiedzie膰. Bior臋 go na siebie.
Sko艅czy艂a, gotowa odpowiedzie膰 na pytania ekipy. Zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 si臋 odezwa膰, do sali wszed艂 Whitney. Eve jeszcze przed odpraw膮 przes艂a艂a mu raport z uaktualnieniami i nowymi informacjami.
Zerkn膮艂 na ekran 艣cienny i zorientowawszy si臋, o czym m贸wi膮, usiad艂.
- Prosz臋 dalej, pani porucznik.
- Tak jest, komendancie. Peabody i ja zajmiemy si臋 Mince鈥檈m i Lane鈥檈m. Feeney, chcia艂abym, 偶eby艣 rozejrza艂 si臋 w MCDK. Jak wspomnia艂am, jest bardzo prawdopodobne, 偶e inne agencje ju偶 wiedz膮 o Naplesie. Mog膮 mie膰 jakie艣 dodatkowe dane. Nawet je艣li to tylko spekulacje, sta艅 na g艂owie i postaraj si臋 wszystko od nich wyci膮gn膮膰. McNab, skontaktujesz si臋 z szefem ochrony hotelu Palace i dowiesz si臋, kto zajmuje si臋 aukcj膮. Roarke ju偶 go ostrzeg艂, ale na wszelki wypadek i tak wszystko dok艂adnie zbadaj. B臋dziecie pracowali razem a偶 do zako艅czenia ca艂ej akcji. Dostaniesz szczeg贸艂owe dane na temat ka偶dego pracownika ochrony. Masz ich pozna膰 i polubi膰. Policja i ca艂a nasza ekipa musi wiedzie膰 o wszystkich obowi膮zkach i zmianach, ma zna膰 ka偶dy krok, ka偶de zadanie ochrony hotelu. Je艣li portier ma na ty艂ku wysypk臋, chc臋 wiedzie膰, jaki rodzaj. Zrozumiano?
- Tak jest.
Eve odetchn臋艂a g艂臋boko.
Panie komendancie?
Usta Whitneya drgn臋艂y w ledwo widocznym u艣miechu.
- Pani porucznik?
- Chc臋 prosi膰, 偶eby u偶y艂 pan wszelkich swoich koneksji, wykorzysta艂 wszystkie znajomo艣ci, jakie ma pan w FBI i wschodnim Waszyngtonie. Musz臋 mie膰 woln膮 r臋k臋, a wiem, 偶e Jacoby b臋dzie depta艂 mi po pi臋tach, chyba 偶e... - Urwa艂a, a po chwili doko艅czy艂a my艣l - dostanie w艂a艣ciwy rozkaz. Je艣li b臋d臋 mie膰 zapewnion膮 swobod臋 dzia艂ania i przy odpowiednim wsparciu dopadn臋 Sylwestra Yosta, jestem gotowa odda膰 federalnym prawo aresztowania.
- Co? Co ty wygadujesz! - Feeney, wymachuj膮c r臋k膮, poderwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Jego twarz zrobi艂a si臋 czerwona. - O czym ty do ci臋偶kiej cholery, m贸wisz? G贸wno im oddasz, rozumiesz! Sama go rozpracowa艂a艣, jeste艣 o krok od uj臋cia tego bydlaka. Nikt jeszcze nie by艂 tak blisko! Gdyby nie te dupki, ju偶 dawno by艣my go mieli. Nie dosypiasz, nie dojadasz, tylko ci膮gle harujesz. Dallas, zrobi艂y ci si臋 ju偶 worki pod oczami.
- Feeney...
- Milcze膰. - Feeney gro藕nie mierzy艂 w ni膮 palcem. - Mo偶e i jeste艣 inspektorem prowadz膮cym, ale ja mam wy偶szy stopie艅. My艣lisz, 偶e b臋d臋 sta艂 i si臋 przygl膮da艂, jak po ca艂ym tym wy艣cigu oddajesz federalnym pa艂eczk臋? Ty wiesz, co znaczy aresztowanie kogo艣 takiego? Od dwudziestu pi臋ciu lat szukaj膮 go wszystkie agencje na planecie i poza ni膮. Ty go namierzy艂a艣 i ty wsadzisz go za kratki. Kobieto, za co艣 takiego masz zapewnione belki kapita艅skie. Tylko mi nie m贸w, 偶e ich nie chcesz.
- Bardziej chc臋 Yosta. - Nie by艂a pewna, czy czuje si臋 poruszona, zawstydzona, czy po prostu z艂a z powodu tak gwa艂townej reakcji w jej obronie, ale wiedzia艂a, 偶e musi wyja艣ni膰 ca艂膮 sytuacj臋. - To ty dosta艂e艣 informacje z anonimowego 藕r贸d艂a - przypomnia艂a, patrz膮c Feeneyowi prosto w oczy i daj膮c do zrozumienia, 偶e dok艂adnie wie, co to za 藕r贸d艂o. - Bez nich nie dotar艂abym do Winifred, a przynajmniej nie tak szybko. Nie mia艂abym nic na Stowe, a tym samym nie dowiedzia艂abym si臋 o tej tr贸jce z Pary偶a. Agentka Stowe po艣wi臋ci艂a tej sprawie mn贸stwo czasu i w艂o偶y艂a w 艣ledztwo du偶o pracy. Przekaza艂a mi sporo danych, a ja obieca艂am jej, 偶e to ona aresztuje Yosta. Tak sprawy stoj膮, Feeney. Zgodzi艂am si臋 na ten uk艂ad i zamierzam dotrzyma膰 s艂owa.
- To wyj膮tkowo idiotyczny uk艂ad. Komendancie...
Whitney podni贸s艂 d艂o艅.
- Cho膰 prywatnie si臋 z tob膮 zgadzam, niestety, nie mog臋 przyj膮膰 apelacji. Porucznik Dallas tu dowodzi. Pani porucznik, mo偶e pani liczy膰 na moje wsparcie, zrobi臋 co w mojej mocy.
- Dzi臋kuj臋, panie komendancie. Przepraszam. - Eve przerwa艂a, kiedy odezwa艂 si臋 brz臋czyk jej komunikatora. Odesz艂a od sto艂u, by swobodnie porozmawia膰.
- Jack - zacz膮艂 szeptem Feeney. - Nale偶y jej si臋 to aresztowanie.
- Na razie nikogo jeszcze nie aresztowali艣my. Zaczekamy, zobaczymy, jak si臋 sprawy potocz膮. Wiem, 偶e Dallas w艂o偶y艂a w to du偶o pracy, doceniam te偶 wasze... - Przerwa艂, bo Eve zacz臋艂a nagle kl膮膰.
- Jak to go zgubili艣cie? Szlag by was trafi艂1 Jak mogli艣cie zgubi膰 takiego chudego sztywnego patafiana?
Bardzo 艂atwo, bo okaza艂o si臋, 偶e chudy sztywny patafian ma oczy wok贸艂 g艂owy. Summerset prze偶y艂 wojny miejskie, pracowa艂 na ulicy, robi艂 przer贸偶ne szwindle i cho膰 te czasy bezpowrotnie min臋艂y, nadal potrafi艂 wyczu膰 glin臋 na odleg艂o艣膰.
Zawsze wiedzia艂, kiedy jest 艣ledzony. Zgubienie ogona potraktowa艂 jako spraw臋 honorow膮 i sukces sprawi艂 mu niema艂膮 przyjemno艣膰. Cho膰 czu艂, 偶e to Eve nas艂a艂a na niego policjant贸w, a Roarke prawdopodobnie na to pozwoli艂, nie oznacza艂o to jednak, 偶e on ma pos艂usznie si臋 zgadza膰 na takie traktowanie.
Mo偶e i nie uczestniczy艂 ju偶 w tej grze, ale z pewno艣ci膮 nadal by艂 w formie. Pos膮dzenie go o to, 偶e nie jest w stanie si臋 sam obroni膰, 偶e nie poradzi sobie na ulicy, godzi艂o w jego dum臋. Zaplanowa艂 sobie, 偶e wolne popo艂udnie sp臋dzi, spaceruj膮c po Madison Ayenue. Zamierza艂 zrobi膰 zakupy, mo偶e wst膮pi do kt贸rej艣 ze swoich ulubionych restauracji na lekki lancz, a je艣li b臋dzie mia艂 dobry nastr贸j, przed powrotem do domu zajrzy do galerii.
Postanowi艂 zrobi膰 wszystko, by nachalna obecno艣膰 dw贸ch policjant贸w nie zepsu艂a mu tak mi艂o zapowiadaj膮cego si臋 popo艂udnia.
Cho膰 prawie nie mia艂o to wi臋kszego znaczenia, u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem, wyobra偶aj膮c sobie w艣ciek艂o艣膰 i frustracj臋 Eve na wie艣膰 o tym, 偶e obiekt znikn膮艂. U艣miech nie schodzi艂 z jego ko艣cistej twarzy, kiedy chy艂kiem wymyka艂 si臋 przez okno luksusowego trzypi臋trowego hotelu. Bezszelestnie zszed艂 na poziom ulicy schodami przeciwpo偶arowymi i nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie skierowa艂 si臋 z powrotem ku Madison Ayenue.
Te偶 co艣, pomy艣la艂 z zadowoleniem, wyobra偶aj膮 sobie, 偶e te dwie 艂amagi z odznakami dotrzymaj膮 mu kroku. Zatrzyma艂 si臋 przy warzywniaku, by przejrze膰 katalog owoc贸w i jarzyn. Nie znalaz艂 nic ciekawego, ale zapisa艂 w pami臋ci, 偶e w jednym ze sklep贸w Roarke鈥檃 powinien zam贸wi膰 艣wie偶e brzoskwinie. Wieczorem na deser przygotuje mus brzoskwiniowy.
Jedynie winogrona wygl膮da艂y zach臋caj膮co, a Roarke zawsze nalega艂, by wspiera膰 lokalnych kupc贸w. Mo偶na by wzi膮膰 po funcie bia艂ych i granatowych. Tak rozmy艣laj膮c, urwa艂 po jednym owocu z kolorowych ki艣ci.
Ze sklepu wytoczy艂 si臋 niski, przysadzisty sprzedawca o azjatyckich rysach i drepcz膮c nerwowo na kr贸tkich n贸偶kach, zacz膮艂 co艣 wykrzykiwa膰 g艂osem przypominaj膮cym szczekanie w艣ciek艂ego teriera. Jego rodzina od czterech pokole艅 zajmowa艂a si臋 handlem i nieprzerwanie od ponad stu lat prowadzi艂a w tym miejscu ten sam sklepik warzywny.
Summerset od lat raz w tygodniu robi艂 tu zakupy, ucinaj膮c sobie przy tym przyjacielsk膮 pogaw臋dk臋 z kupcem.
- No bracie, towar dotkni臋ty uwa偶a si臋 za sprzedany.
- Dobry cz艂owieku, po pierwsze, nie jestem twoim bratem, a po drugie nie zamierzam kupowa膰 kota w worku.
Jakiego kota? Gdzie tu widzisz jakiego艣 kota? Dwa ki艣cie winogron. - Sprzedawca wyci膮gn膮艂 r臋k臋. - Dwadzie艣cia kredyt贸w.
- Dziesi臋膰 za ki艣膰? Summerset kr臋ci艂 d艂ugim nosem. - Dziwi臋 si臋, 偶e co艣 takiego w og贸le przechodzi ci przez gard艂o.
- Zjad艂e艣 winogrona. Musisz zap艂aci膰. Dwadzie艣cia kredyt贸w.
Zadowolony z siebie Summerset westchn膮艂.
- No dobrze, wezm臋 funt tych lichych winogron, ale wy艂膮cznie w celach dekoracyjnych. Konsumpcja nie wchodzi w gr臋. Zap艂ac臋 w dolarach. Osiem za funt.
- Jeszcze d艂ugo nie! Jak zwykle pr贸bujesz mnie okra艣膰. - Sprzedawca najbardziej lubi艂 t臋 cz臋艣膰 transakcji. - Zaraz zawo艂am androida porz膮dkowego. Dwana艣cie dolar贸w za funt.
- Ludzie, trzymajcie mnie! Je艣li zap艂ac臋 tak膮 kwot臋, b臋dzie to znaczy艂o, 偶e nadaj臋 si臋 do leczenia psychiatrycznego. Pozw臋 ci臋 do s膮du, a wtedy twoja urocza 偶onka i dzieci b臋d膮 musia艂y odwiedza膰 ci臋 w wi臋zieniu. Daj臋 dziesi臋膰 dolar贸w i ani centa wi臋cej.
- Dziesi臋膰 dolar贸w za takie dorodne winogrona? To rozb贸j w bia艂y dzie艅. Zgoda, niech b臋dzie dziesi臋膰, bo inaczej nigdy si臋 od ciebie nie uwolni臋, a masz tak膮 min臋, 偶e zaraz mi wszystkie owoce zgnij膮. - Sprzedawca zapakowa艂 winogrona, wzi膮艂 pieni膮dze i zadowolony po偶egna艂 klienta.
Summerset powiesi艂 torb臋 na ramieniu i ruszy艂 przed siebie.
Uwielbia艂 Nowy Jork. Pi臋kne miasto, niesamowici mieszka艅cy. my艣la艂 z rozczuleniem. Du偶o w 偶yciu podr贸偶owa艂, zwiedzi艂 niejeden malowniczy zak膮tek 艣wiata, ale to ameryka艅skie miasto, t臋tni膮ce 偶yciem, emanuj膮ce tak cudown膮 energi膮, ukocha艂 najbardziej.
Kiedy zbli偶a艂 si臋 do skrzy偶owania, zauwa偶y艂 w贸zek z kie艂baskami, kt贸rego w艂a艣ciciel wyk艂贸ca艂 si臋 z klientem. S膮dz膮c po akcencie, sprzedawca urodzi艂 si臋 i wychowa艂 w Brooklynie. Mijaj膮cy ich autobus wjecha艂 na kraw臋偶nik i gwa艂townie zahamowa艂. wywo艂uj膮c zamieszanie w艣r贸d pasa偶er贸w. Odzyskawszy r贸wnowag臋, poderwali si臋 z miejsc i zacz臋li wysiada膰. wykrzykuj膮c co艣 w przer贸偶nych j臋zykach. Oczywi艣cie wszyscy potwornie si臋 gdzie艣 spieszyli i 偶膮dali, 偶eby natychmiast rusza膰.
Summerset zatrzyma艂 si臋. Nie zamierza艂 miesza膰 si臋 do awantury. Zna艂 t臋 sztuczk臋, uliczni kieszonkowcy sk艂onni byli nawet zap艂aci膰 za przejazd takim autobusem, bo zarobek zwykle bywa艂 du偶o wi臋kszy od poniesionego wydatku.
Gdy si臋 odwraca艂, przez u艂amek sekundy czu艂 delikatne mrowienie na karku. Gliny? Czy偶by znowu za nim szli? Dyskretnie zerkn膮艂 w bok, w stron臋 witryny sklepowej, w kt贸rej odbija艂a si臋 ulica i chodnik. Zauwa偶y艂 jedynie 艣piesz膮cych si臋 przechodni贸w. zdenerwowanych pasa偶er贸w autobusu i t艂um turyst贸w, podziwiaj膮cych eleganckie wystawy przy Madison Ayenue.
Niepok贸j jednak nie ust臋powa艂. Wewn臋trzny czujnik pod powiada艂 mu, 偶e co艣 si臋 dzieje. Summerset poprawi艂 torb臋 z winogronami, wsun膮艂 r臋ce do kieszeni i wmiesza艂 si臋 w t艂um. Sprzedawca kie艂basek ci膮gle jeszcze k艂贸ci艂 si臋 z klientem. pasa偶erowie nada艂 przepychali si臋, pr贸buj膮c wsi膮艣膰 lub wysi膮艣膰 z zat艂oczonego autobusu. K膮tem oka dostrzeg艂 swojego przyjaciela, w艂a艣ciciela warzywniaka, kt贸ry zagadywa艂 jakiego艣 przechodnia prawdopodobnie zach臋caj膮c go do zakup贸w.
Tu偶 nad g艂owami, wyj膮tkowo nisko, przelecia艂 helikopter nadzoruj膮cy ruch uliczny, wywo艂uj膮c chwilowe zamieszanie w艣r贸d przechodni贸w.
Summerset prawie si臋 uspokoi艂. Sam si臋 dziwi艂, 偶e pozwoli艂, by policja tak go zdenerwowa艂a. I wtedy jego m贸zg zarejestrowa艂 jaki艣 dziwny ruch tu偶 za plecami. Tym razem instynkt wzi膮艂 g贸r臋. Summerset b艂yskawicznie si臋 odwr贸ci艂, wyj膮艂 r臋ce z kieszeni i przyj膮艂 pozycj臋 obronn膮. Sta艂 twarz膮 w twarz z Sylyestrem Yostem. Summerset wykona艂 pe艂ny obr贸t i tylko dzi臋ki temu strzykawka nie trafi艂a w cel, musn臋艂a go tylko w okolicy 偶eber. Szybki wymach i pi臋艣膰 kamerdynera, uzbrojona w paralizator, bezb艂臋dnie trafi艂a w rami臋 napastnika. Na u艂amek sekundy r臋k臋 Yosta ogarn膮艂 bezw艂ad. Strzykawka upad艂a na chodnik i natychmiast znik艂a pod butem przechodnia. M臋偶czy藕ni spi臋li si臋 w zapasach. Z pocz膮tku wygl膮dali jak st臋sknieni kochankowie. Rozdzieli艂 ich napieraj膮cy na autobus t艂um, kt贸ry martwi艂 si臋 jedynie o to, by drzwi nie zamkn臋艂y si臋 zbyt szybko. Oczy Summerseta zasz艂y mg艂膮, mruga艂, pr贸buj膮c otrz膮sn膮膰 si臋 z zamroczenia. Nagle nogi odm贸wi艂y my pos艂usze艅stwa i gdyby nie 艣ciskaj膮ce go cia艂a, osun膮艂by si臋 na chodnik. Z wysi艂kiem zrobi艂 krok do przodu. 艁agodny szum w uszach narasta艂, zaczyna艂 powoli przypomina膰 gniazdo szerszeni. Jego cia艂o porusza艂o si臋 zbyt wolno, jak gdyby by艂 zanurzony w jakiej艣 lepkiej mazi. Zebra艂 si臋 w sobie i resztk膮 si艂 machn膮艂 pi臋艣ci膮, w kt贸rej ci膮gle jeszcze 艣ciska艂 paralizator. Niestety, chybi艂 i zamiast Yosta, powali艂 niewinnego turyst臋 z Utah. Wystraszona 偶ona podnios艂a krzyk i za偶膮da艂a, by wzywa膰 policj臋. Summerset jak przez mg艂臋 widzia艂 oddalaj膮cego si臋 Yosta. Nie m贸g艂 si臋 ruszy膰, wi臋c tylko patrzy艂, jak trzymaj膮c si臋 za sparali偶owane rami臋, napastnik znika za rogiem.
- Co ci jest? Jeste艣 ranny? - W艂a艣ciciel warzywniaka wyj膮艂 mu z r臋ki nielegalny paralizator i podtrzymuj膮c Summerseta przed upadkiem, odci膮gn膮艂 go z t艂umu. - Usi膮d藕, posied藕 chwil臋. Albo nie, lepiej si臋 przejd藕. Chod藕 ze mn膮.
Poprzez mur ha艂asu, jaki mia艂 w uszach, Summerset rozpozna艂 znajomy g艂os.
- Tak - wybe艂kota艂; jego j臋zyk by艂 zupe艂nie sztywny. 鈥 Tak.
Kiedy odzyska艂 przytomno艣膰, zauwa偶y艂. 偶e siedzi w male艅kim pomieszczeniu, otoczony tekturowymi kartonami, pojemnikami i transporterami. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach dojrza艂ych banan贸w. 呕ona sklepikarza, 艂adna kobieta o g艂adkich z艂otych policzkach, podstawi艂a mu do ust szklank臋 z wod膮.
Pokr臋ci艂 g艂ow膮, pr贸buj膮c otrz膮sn膮膰 si臋 z ot臋pienia, jakie spowodowa艂 艣rodek wstrzykni臋ty przez Yosta. Na szcz臋艣cie dawka by艂a minimalna, cho膰 wystarczaj膮co silna, by wywo艂a膰 zawroty g艂owy, md艂o艣ci i bezw艂ad ko艅czyn.
- Przepraszam - odezwa艂 si臋 s艂abym g艂osem, staraj膮c si臋 m贸wi膰 jak najwyra藕niej. - Czy mo偶esz mi poda膰 jaki艣 proszek pobudzaj膮cy albo nap贸j regeneruj膮cy? Potrzebuj臋 czego艣 na wzmocnienie.
- Nie wygl膮dasz najlepiej - zauwa偶y艂a. - Wezw臋 pogotowie.
- Nie, nie ma takiej potrzeby. Przeszed艂em odpowiednie szkolenie. Wystarczy jaki艣 艣rodek pobudzaj膮cy.
Sklepikarz powiedzia艂 co艣 po korea艅sku do 偶ony. Kobieta westchn臋艂a, poda艂a mu szklank臋 i wysz艂a z pokoju.
- Zaraz ci co艣 przyniesie. - Przykucn膮艂 i spojrza艂 w szkliste oczy Summerseta. - Widzia艂em cz艂owieka, z kt贸rym si臋 bi艂e艣. Oberwa艂, ale niezbyt mocno. Wydaje mi si臋, 偶e ty dosta艂e艣 bardziej.
- Nie s膮dz臋. - Jak gdyby na zaprzeczenie tych s艂贸w, Summerset nagle si臋 pochyli艂 i wsun膮艂 g艂ow臋 mi臋dzy nogi.
- Najbardziej oberwa艂 ten przechodzie艅. Le偶y plackiem, nieprzytomny. - W g艂osie Korea艅czyka s艂ycha膰 by艂o lekkie rozbawienie. - Policja b臋dzie ci臋 szuka膰. A poza tym zniszczy艂e艣 moje winogrona.
- To by艂y moje winogrona. Zap艂aci艂em za nie.
Eve kopn臋艂a biurko. Zastanawia艂a si臋, czy powinna zawiadomi膰 Roarke鈥檃 o tym, 偶e Summerset, zgodnie z jego przewidywaniami, wymkn膮艂 si臋 policyjnej obstawie.
Do diab艂a z nim, pomy艣la艂a. Powinna wraca膰 do swoich obowi膮zk贸w. Niech Roarke sam si臋 zajmuje Summersetem. Podesz艂a do 艂膮cza, by go o tym powiadomi膰, kiedy w progu jej biura stan膮艂 problem we w艂asnej osobie.
- Co ty tu, u diab艂a, robisz?!
- Prosz臋 mi wierzy膰, pani porucznik, dla mnie ta wizyta jest r贸wnie przykra, jak dla pani. - Summerset wszed艂 do 艣rodka, rozejrza艂 si臋 po zawalonym papierami biurze. Spojrza艂 z niesmakiem na brudne okno i rozklekotane krzes艂o, po czym poci膮gn膮艂 nosem. - Nie, jednak chyba dla pani nie jest to a偶 tak przykre.
Eve podesz艂a do drzwi i zamkn臋艂a je z w艣ciek艂ym trzaskiem.
- Zgubi艂e艣 moich ludzi.
- Jestem zmuszony 偶y膰 pod jednym dachem z glin膮, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 w wolnym czasie nie mam obowi膮zku pozwala膰, by si臋 za mn膮 w艂贸czyli. - U艣miechn膮艂 si臋, czuj膮c, 偶e dochodzi do siebie. - Okazali si臋 niekompetentni i nachalni. Je艣li chcia艂a mnie pani obrazi膰, mog艂a pani przynajmniej wys艂a膰 za mn膮 troch臋 bardziej rozgarni臋tych policjant贸w.
Nie zamierza艂a si臋 sprzecza膰. Wybra艂a dw贸ch najlepszych i zd膮偶y艂a im ju偶 powiedzie膰, co o nich my艣li.
- Je艣li przyszed艂e艣 z艂o偶y膰 skarg臋, zwr贸膰 si臋 do sier偶anta, kt贸ry ma dzi艣 dy偶ur. Ja nie mam czasu.
- Nigdy bym si臋 nie spodziewa艂, 偶e do tego dojdzie, ale przyszed艂em z艂o偶y膰 zeznanie. Ze wzgl臋du na zaistnia艂e okoliczno艣ci wola艂bym porozmawia膰 o tym z pani膮. Nie chc臋 niepokoi膰 Roarke鈥 a.
- Niepokoi膰 go? - Poczu艂a nag艂y skurcz 偶o艂膮dka. - Co si臋 sta艂o?
Summerset jeszcze raz przyjrza艂 si臋 krzes艂om, westchn膮艂 i zdecydowa艂 si臋 m贸wi膰 na stoj膮co.
Musia艂 przyzna膰, 偶e zachowa艂a si臋 jak nale偶y. Tylko raz zakl臋艂a, a potem w milczeniu wys艂ucha艂a, co mia艂 do powiedzenia. Patrzy艂a na niego, mru偶膮c oczy, jak gdyby gotowa艂a si臋 do skoku.
Z zadowoleniem stwierdzi艂, 偶e jego opis by艂 zwi臋z艂y, ale tre艣ciwy. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e Eve zasypie go gradem pyta艅 na tematy. kt贸re nawet nie przysz艂y mu do g艂owy.
Tak, mia艂 zwyczaj zachodzi膰 o tej porze do warzywniaka. Na og贸艂 przygl膮da艂 si臋 przedstawieniu na przystanku i z rozbawieniem obserwowa艂 wysi艂ki pasa偶er贸w pr贸buj膮cych dosta膰 si臋 do autobusu.
Yost zaszed艂 go od tylu, nieco z lewej strony. Tak, on. Summerset, jest prawor臋czny.
Yost mia艂 na g艂owie jasn膮 peruk臋, w艂osy 艣ci臋te na je偶a, styl wojskowy. By艂 w per艂owoszarym p艂aszczu z cienkiego, ale ciep艂ego materia艂u. Ugodzi艂 go paralizatorem w prawe rami臋. Yost wypu艣ci艂 strzykawk臋, nie zd膮偶y艂 wstrzykn膮膰 ca艂ej dawki 艣rodka.
Przypadkowy przechodzie艅, trafiony w klatk臋 piersiow膮, przewr贸ci艂 si臋 na chodnik, ale szybko doszed艂 do siebie. Pozosta艂y mu jedynie drobne si艅ce i zadrapania po niefortunnym upadku.
- Czy kto艣 wie, 偶e mia艂e艣 przy sobie nielegaln膮 bro艅?
- W艂a艣ciciel warzywniaka. Powiedzia艂em androidowi porz膮dkowemu, 偶e paralizator nale偶a艂 do Yosta. Zaatakowa艂 mnie ale chybi艂 i sparali偶owa艂 tamtego m臋偶czyzn臋 z Utah. Da艂em 偶onie poszkodowanego moj膮 kart臋. Wy艣le mi rachunek za pomoc medyczn膮 i pobyt w szpitalu. To jedyne, co mog艂em zrobi膰.
- Jedyne, co mog艂e艣 zrobi膰, to pozwoli膰 moim ludziom wykonywa膰 swoje obowi膮zki. Gdyby艣 im si臋 nie wymkn膮艂 mo偶e uda艂oby si臋 go zgarn膮膰, kiedy za tob膮 szed艂.
- Mo偶liwe - stwierdzi艂 w ko艅cu Summerset. - Mo偶liwe, 偶e tak by si臋 sta艂o, gdyby pani 艂askawie raczy艂a uzgodni膰 ze mn膮 decyzj臋, kt贸ra mnie dotyczy艂a. Gdyby si臋 tak za mn膮 nie skradali, mo偶e i zgodzi艂bym si臋 na wsp贸艂prac臋.
- Ju偶 to widz臋.
- Racja, z tym 偶e nie mog艂a si臋 pani o tym przekona膰. Tymczasem ja zdo艂a艂em si臋 sam obroni膰 i jeszcze go przy tym uszkodzi膰. Zrobi艂em z siebie widowisko i straci艂em winogrona, za kt贸re zap艂aci艂em dziesi臋膰 dolar贸w.
- My艣lisz, 偶e to 偶arty? Tak ci臋 to, do cholery bawi?
Zacisn膮艂 szcz臋k臋.
- Nie. Nie bawi mnie to. Gdybym w tym zaj艣ciu dostrzeg艂 co艣 weso艂ego, nie przyszed艂bym na posterunek policji. Zg艂osi艂em si臋 z w艂asnej woli i z艂o偶y艂em zeznanie, bo mam nadziej臋, 偶e pomo偶e to w 艣ledztwie.
- Pomo偶esz mi w 艣ledztwie, je艣li posadzisz tu ten sw贸j suchy ty艂ek i zaczekasz, a偶 zorganizuj臋 ci transport do domu.
- Nie wsi膮d臋 do policyjnego samochodu.
- Wsi膮dziesz, jak diabli! Summerset, jeste艣 celem. Mam do艣膰 problem贸w, nie zamierzam przygl膮da膰 si臋, jak maszerujesz przez miasto z tablic膮 strzelnicz膮 na plecach. Od tej chwili b臋dziesz robi艂 dok艂adnie to, co ci powiem, bo inaczej...
Urwa艂a, w tym bowiem momencie otworzy艂y si臋 drzwi i do biura wszed艂 Roarke.
- Jasne, wchod藕. Nie musisz puka膰. Czuj si臋 jak u siebie w domu.
- Eve. - Nie powiedzia艂 do niej nic wi臋cej, pog艂aska艂 jedynie jej rami臋. O偶ywi艂 si臋 na widok Summerseta. - Nic ci nie jest?
- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. - Powinienem by艂 to przewidzie膰, pomy艣la艂 ogarni臋ty wyrzutami sumienia kamerdyner. Powinienem by艂 si臋 domy艣li膰, 偶e Roarke dowie si臋 o ca艂ym zaj艣ciu, jeszcze zanim si臋 ono sko艅czy. - W艂a艣nie sk艂ada艂em zeznania. Zamierza艂em powiadomi膰 pana po powrocie do domu.
- Czy偶by? - mrukn膮艂 Roarke. - Jeden z pracownik贸w pogotowia ci臋 rozpozna艂, kiedy rozmawia艂e艣 z tym pokrzywdzonym przechodniem. Zd膮偶y艂 mnie zawiadomi膰, nim tobie w og贸le przysz艂o to do g艂owy.
- Przepraszam. Musia艂em si臋 upewni膰, 偶e nic takiego si臋 nie sta艂o. Jak pan widzi, nic mi nie jest.
- Nie zamierzam tego tolerowa膰 - odezwa艂 si臋 cicho Roarke tonem, kt贸ry Eve od razu rozpozna艂a. Wiedzia艂a, 偶e jest gotowy gry藕膰.
- Nie ma czego tolerowa膰. Sta艂o si臋. Na szcz臋艣cie ju偶 po wszystkim.
Eve unios艂a brwi. Rozmawiali jak cierpliwy ojciec z niesfornym synem. Spojrza艂a na Roarke鈥 a, zd膮偶y艂 opanowa膰 wzburzenie.
- Ju偶 po wszystkim. Zgadza si臋. A ty jedziesz na wakacje. Wszystko zaplanowa艂em. Od dzi艣 masz dwa tygodnie wolnego. Proponuje ci chatk臋 w Szwajcarii. T臋, kt贸r膮 tak lubisz, w g贸rach.
- W tej chwili nie mog臋 wyjecha膰 na wakacje, ale dzi臋kuj臋 za trosk臋.
- Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Za dwie godziny b臋dzie na ciebie czeka艂 transport.
- Nigdzie nie jad臋.
- Opu艣cisz miasto, i to natychmiast. Je艣li nie podoba ci si臋 Szwajcaria, pojedziesz, dok膮d zechcesz.
- Nie mam zamiaru nigdzie jecha膰.
- Wiesz co, pieprz si臋. Zwalniam ci臋.
- Rozumiem. Zabior臋 swoje rzeczy i przenios臋 si臋 do hotelu, dop贸ki...
- Milcze膰, do ci臋偶kiej cholery! Zamknijcie si臋 obydwaj. - Eve nerwowym gestem poprawi艂a w艂osy. - Ju偶 takie moje szcz臋艣cie. W ko艅cu us艂ysza艂am s艂owa, na kt贸re czeka艂am od roku i nawet nie mog臋 od艣piewa膰 hymnu zwyci臋stwa. A wi臋c chcesz, 偶eby podwin膮艂 ogon i gdzie艣 si臋 ukry艂? - zapyta艂a ostro. - My艣lisz, 偶e kiedy ty wpakowa艂e艣 si臋 w tak膮 afer臋, on tak po prostu pojedzie sobie do Szwajcarii na jakie艣 pieprzone wakacje jod艂owa膰 czy co oni tam robi膮?
- Kto jak kto, ale ty powinna艣 rozumie膰, dlaczego zale偶y mi na tym, 偶eby go ukry膰. Yost chybi艂. W艣cieknie si臋, bo Summerset urazi艂 jego dum臋, zniszczy艂 mu reputacj臋. On mu tego nie daruje, zaatakuje znowu, ale tym razem skutecznie.
- I w艂a艣nie dlatego Summerset zostanie przewieziony do domu, do tej fortecy, w kt贸rej mieszkamy, i pozostanie tam pod ochron膮 a偶 do odwo艂ania.
- Nie zgadzam si臋 na takie...
- Kaza艂am ci si臋 zamkn膮膰! - Eve, patrz膮c gro藕nie na Summerseta, zrobi艂a krok przed siebie i stan臋艂a mi臋dzy zdenerwowanymi m臋偶czyznami. Prawie poczu艂a na sobie ich w艣ciek艂o艣膰, niech臋膰 jak膮 w tym momencie do siebie 偶ywili. - Chcesz, 偶eby ca艂y czas si臋 o ciebie zamartwia艂? Chcesz, 偶eby rozpacza艂, je艣li pope艂nisz jaki艣 b艂膮d i co艣 ci si臋 stanie? Kole艣, a mo偶e twoja duma jest wielka, 偶e nie mo偶esz jej prze艂kn膮膰? Je艣li tak, to sama wepchn臋 ci j膮 do gard艂a. Obaj zrobicie to, co wam powiem. W przeciwnym razie oskar偶臋 ci臋 - wbi艂a palec w klatk臋 piersiow膮 Summerseta - o posiadanie nielegalnej broni. A ciebie - odwr贸ci艂a si臋 do Roarke鈥檃 - o dzia艂anie niezgodne z procedur膮 policji. Wsadz臋 was do wsp贸lnej celi, tam sobie wszystko wyja艣nicie a ja tym czasie doko艅cz臋 to, co zacz臋艂am. Na pewno nie b臋d臋 tu stercze膰 i przygl膮da膰 si臋 waszym dziecinnym awanturom.
Roarke z ca艂ej si艂y chwyci艂 j膮 za rami臋. Nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Kiedy si臋 opanowa艂, pu艣ci艂 j膮, odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂.
- Niez艂a zabawa, co?
- Pani porucznik?
- Niech ci臋 szlag. Zamknij g臋b臋. - Eve podesz艂a do okna i przez chwil臋 patrzy艂a na ulic臋. - Zostawi艂 za sob膮 wszystko. Z ca艂ej przesz艂o艣ci tylko ty si臋 dla niego liczysz.
Nagle emocje Summerseta opad艂y. Ko艣cista twarz nabra艂a jakiej艣 mi臋kko艣ci. Usiad艂 na krze艣le.
- Zgadzam si臋. B臋d臋 wsp贸艂pracowa艂. Gdzie mam zaczeka膰 na jaki艣 transport?
- Mo偶e by膰 tutaj.
- Pani porucznik - powiedzia艂 cicho, podchodz膮c do drzwi. Zatrzyma艂a si臋 i odwr贸ci艂a. Ich oczy si臋 spotka艂y. - Nie chodzi o dum臋. Nie mog臋 go zostawi膰. On... on jest m贸j.
- Wiem - . odpar艂a z westchnieniem. - Dw贸ch ludzi w cywilu odwiezie ci臋 do domu. Dam wam nieoznakowany pojazd, b臋dzie mniej bola艂o. - Otworzy艂a drzwi, ale zanim wysz艂a, jeszcze raz si臋 odwr贸ci艂a i powiedzia艂a z u艣miechem: - Kiedy nast臋pnym razem ci臋 zwolni, wyk膮pi臋 si臋 z tej okazji w szampanie.
Eve zorganizowa艂a transport dla Summerseta i wys艂a艂a dw贸ch mundurowych na Madison Avenue, 偶eby sprawdzili, czy przypadkiem kt贸ry艣 z kupc贸w nie widzia艂 uciekaj膮cego Yosta. Szczerze m贸wi膮c, nie liczy艂a, 偶e te informacje jej w czym艣 pomog膮, ale na wszelki wypadek poleci艂a odnale藕膰 kierowc臋 autobusu i spisa膰 jego zeznania.
Wezwa艂a Peabody i razem zesz艂y do gara偶u.
- I nie ruszy si臋 z miejsca? Summerset?
- Tak. Gdybym mia艂a jakiekolwiek w膮tpliwo艣ci, kaza艂abym go zamkn膮膰. Teraz bardziej martwi臋 si臋 o... c贸偶. - Urwa艂a, kiedy zauwa偶y艂a, 偶e pow贸d jej zmartwie艅 stoi oparty o w贸z. - Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e musz臋 ci臋 tu na chwil臋 zostawi膰, Peabody.
- Bo偶e, jest taki przystojny, kiedy si臋 w艣cieka. Mog臋 popatrze膰?
- Trzymaj si臋 z daleka, co najmniej pi臋膰 miejsc parkingowych.
odwr贸膰 si臋 plecami. - Eve zrobi艂a krok do przodu. - Wy艂膮cz rekorder - doda艂a.
Oddalaj膮c si臋, us艂ysza艂a, jak jej podw艂adna mruczy pod nosem.
- No i po zabawie.
- Co to za zbiegowisko? - zapyta艂a Roarke鈥檃 z u艣miechem. - Rozej艣膰 si臋, bo wezw臋 ochron臋 gara偶u.
- Eve, chc臋, 偶eby wyjecha艂 z kraju. - Jego g艂os by艂 zdecydowany.
- Nawet ty nie zawsze mo偶esz mie膰 to, czego chcesz.
- Nie spodziewa艂em si臋, 偶e w艂a艣nie ty b臋dziesz mi w tym przeszkadza膰.
- Niestety. Wiedz, 偶e nie sprawia mi to przyjemno艣ci. Summerset jest teraz naszym najwa偶niejszym 艣wiadkiem. Zostanie w mie艣cie, przydzieli艂am mu najlepsz膮 ochron臋. Koniec dyskusji.
- Chrzani臋 t臋 wasz膮 najlepsz膮 ochron臋. Twoi ludzie zgubili go po pi臋ciu minutach. My艣lisz, 偶e po czym艣 takim zostawi臋 go pod wasz膮 opiek膮?
- Czy to znaczy, 偶e i mnie nie ufasz?
- Na to wychodzi.
Ten cios zabola艂, zrani艂 j膮 bardzo g艂臋boko.
- Masz racj臋. Zawiod艂am ci臋, strasznie mi przykro.
W oczach Roarke鈥 a p艂on膮艂 gniew. Przygotowa艂a si臋 na kolejny atak, spodziewa艂a si臋 nawet, 偶e j膮 uderzy, ale opanowa艂 emocje. Odwr贸ci艂 si臋 i opar艂 r臋ce o mask臋.
- Bo偶e, my艣la艂a艣, 偶e ci臋 uderz臋? My艣la艂a艣, 偶e m贸g艂bym si臋 do tego posun膮膰?
- Roarke, ju偶 nieraz to robili艣my. Problem w tym, 偶e to ja wybra艂am ludzi, kt贸rzy mieli go 艣ledzi膰, a on ich zgubi艂. Czyli to moja wina.
- G贸wno prawda.
- Nie, to 艂a艅cuch odpowiedzialno艣ci. Ty te偶 uzna艂e艣, 偶e poniewa偶 Summerset pracuje dla ciebie, to to, co prawie mu si臋 przytrafi艂o, jest tak偶e twoj膮 spraw膮. Musimy si臋 z tym upora膰 i 偶y膰 dalej. Taka jest prawda, Roarke. - Nie艣mia艂o dotkn臋艂a ramienia m臋偶a, ale szybko si臋 wycofa艂a i schowa艂a r臋k臋 do kieszeni. - Nie mo偶esz od niego wymaga膰, 偶eby zrobi艂 co艣, na co ty sam nigdy by艣 si臋 nie zgodzi艂. Przykro mi z powodu tego, co si臋 wydarzy艂o dzi艣 rano, cho膰 trzeba przyzna膰, 偶e sobie 艣wietnie poradzi艂. Doce艅my to i wracajmy do roboty.
- Wiedz膮, jaki jest dla mnie wa偶ny. Wiedz膮, co dla mnie oznacza艂aby taka strata. Wszystko dla pieni臋dzy i rozrywki. C贸偶, sam mam na sumieniu niejeden paskudny uczynek dla pieni臋dzy i rozrywki.
Przez chwil臋 milczeli.
- To jaki艣 irlandzki przes膮d? Spotyka ci臋 nieszcz臋艣cie, bo by艂e艣 z艂ym cz艂owiekiem?
Odwracaj膮c si臋 do niej plecami, u艣miechn膮艂 si臋 niewyra藕nie.
- Raczej katolicki. Cho膰by艣 nie wiem jak daleko ucieka艂a, ujawni si臋 w najmniej oczekiwanym momencie. Nie, wcale nie uwa偶am, 偶e musz臋 zap艂aci膰 za przesz艂o艣膰, cho膰 my艣l臋, 偶e w艂a艣nie o to chodzi. 呕ebym rozliczy艂 si臋 z przesz艂o艣ci膮.
I rozliczy si臋, cho膰by nie wiadomo jak mia艂o to bole膰.
- Czy jest co艣, o czym nie chcesz mi powiedzie膰?
- Powiem ci, jak b臋d臋 mia艂 pewno艣膰. Eve, nigdy mnie zawiod艂a艣. Nie powinienem by艂 ci tego sugerowa膰.
- Nie ma sprawy. Ciesz臋 si臋, 偶e przynajmniej s艂ysza艂am, jak zwalniasz Summerseta. Mo偶e m贸g艂by艣 to powt贸rzy膰 za kilka tygodni? Tym razem na powa偶nie.
U艣miechaj膮c si臋, poprawi艂 w艂osy i spojrza艂 na otwieraj膮ce si臋 drzwi windy. Sta艂 w nich Summerset w towarzystwie dw贸ch policjant贸w w cywilu.
Eve cicho westchn臋艂a, widz膮c, jak jej m膮偶 i jego kamerdyner spogl膮daj膮 sobie w oczy. Wiedzia艂a, 偶e nigdy tak do ko艅ca nie zrozumie tego, co ich 艂膮czy.
- Ale teraz lepiej id藕 i z nim pogadaj.
- Pani porucznik?
- O co chodzi?
- Poca艂uj mnie.
- Dlaczego mia艂abym to robi膰?
- Bo tego potrzebuj臋.
Przewr贸ci艂a oczami, ot, tak dla utrzymania pozor贸w, ale stan臋艂a na palcach i musn臋艂a wargami jego usta.
- Maj膮 tu kamery zabezpieczaj膮ce, wi臋c nie licz na nic wi臋cej. Musz臋 wraca膰. Peabody!
Zaczeka艂a, a偶 Roarke minie rz膮d nieoznakowanych pojazd贸w podejdzie do Summerseta.
- S膮 jak rodzina, co? zauwa偶y艂a jej asystentka, wsiadaj膮 do samochodu. - Ale, ale! Dallas, tym sposobem jeste艣 dla Summerseta czym艣 w rodzaju synowej.
Eve poblad艂a z oburzenia. Jedyne, co mog艂a w tej sytuacji zrobi膰 to z艂apa膰 si臋 za brzuch.
- Jezu, niedobrze mi si臋 zrobi艂o.
Mince鈥檕wie zajmowali tak zwany Apartament Dyrektorski na najbardziej luksusowym pi臋trze hotelu Palace. Pomieszczenia by艂y przestronne i jasne. Salon i sypialnie oddziela艂y zakratowane ekrany, po kt贸rych wi艂a si臋 kwitn膮ca winoro艣l. W rogu salonu urz膮dzono niewielkie biuro. Sprz臋t do przetwarzania danych i system komunikacji wbudowano w stylow膮 konsol臋, by dyrektorzy, kt贸rych sta膰 na wynaj臋cie apartamentu, mogli pracowa膰 w eleganckim otoczeniu.
Mince wydawa艂 si臋 ca艂kowicie poch艂oni臋ty prac膮, kiedy zjawi艂a si臋 Eve. Aparatura szumia艂a dyskretnie, a na stoliku obok sta艂a fili偶anka 艣wie偶o zaparzonej kawy.
- Och, pani porucznik. Na 艣mier膰 zapomnia艂em, 偶e byli艣my um贸wieni.
- Dzi臋kuj臋, 偶e zgodzi艂 si臋 pan ze mn膮 porozmawia膰.
- Ale偶 naturalnie, to 偶aden problem. - Niespokojnie rozejrza艂 si臋 po salonie i odetchn膮艂 z ulg膮, widz膮c, 偶e nie zostawi艂 wi臋kszego ba艂aganu. - Prosz臋 wybaczy膰, ale kiedy ju偶 wezm臋 si臋 do pracy, zapominam o ca艂ym 艣wiecie. Doprowadzam tym moj膮 biedn膮 Minnie do rozpaczy. Zdaje si臋, 偶e wspomnia艂a co艣 o zakupach, a mo偶e wybiera艂a si臋 do salonu pi臋kno艣ci? Czy z ni膮 te偶 chcia艂a pani rozmawia膰?
- Och, mo偶emy si臋 spotka膰 innym razem.
- Czym mog臋 pani膮 pocz臋stowa膰? Jest 艣wie偶a kawa. Minnie zam贸wi艂a przed wyj艣ciem.
- Dzi臋kuj臋. - Zgodzi艂a si臋, bo zale偶a艂o jej na podtrzymaniu nieoficjalnej atmosfery. Usiad艂a na krze艣le i patrzy艂a, jak Mince krz膮ta si臋, przygotowuj膮c fili偶anki.
A pani towarzyszka? zerkn膮艂 na Peabody.
Ch臋tnie si臋 napij臋, je艣li to nie sprawi panu k艂opotu.
- Ale偶 sk膮d. To naprawd臋 wspania艂y hotel. Wszystko, czego cz艂owiekowi potrzeba do szcz臋艣cia, znajduje si臋 na wyci膮gni臋cie d艂oni. Musz臋 si臋 przyzna膰, 偶e nie by艂em zachwycony, kiedy Magda wpad艂a na pomys艂, 偶eby to tu zorganizowa膰 aukcj臋. Teraz oczywi艣cie jestem innego zdania.
- To by艂 pomys艂 Magdy?
- Mhm. Upar艂a si臋, 偶eby aukcja odby艂a si臋 w Nowym Jorku.
Tu zagra艂a pierwsz膮 powa偶n膮 rol臋. Prawdziw膮 s艂aw臋 przynios艂o jej kino, ale tak naprawd臋 zadebiutowa艂a na Broadwayu.
- Pan i Magda znacie si臋 od bardzo dawna.
- O tak, d艂u偶ej, ni偶 wypada pami臋ta膰.
- Jeste艣cie prawie jak rodzina. - Eve przypomnia艂a sobie uwag臋 Peabody.
- To prawda. Mamy za sob膮 wzloty i upadki, jak w rodzinie powiedzia艂, nios膮c kaw臋. - Byli艣my nawzajem 艣wiadkami na 艣lubach, podtrzymywali艣my si臋 na duchu na pogrzebach, nie艣li艣my do chrztu nasze dzieci. Jestem ojcem chrzestnym jej syna. To cudowna kobieta. Jej przyja藕艅 to dla mnie zaszczyt.
- Przyjaciele powinni sobie pomaga膰, ale czasami bywaj膮 nadopieku艅czy - zauwa偶y艂a, kiedy usiad艂.
Spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem, do czego pani zmierza.
Czy ona wie, w jak wielkie d艂ugi popad艂 Vince tym razem?
- Nie mam zwyczaju rozmawia膰 o sprawach osobistych moich przyjaci贸艂, pani porucznik. Jako mened偶er Magdy nie zamierzam dyskutowa膰 z policj膮 na temat stanu jej finans贸w, a tym idzie na temat finans贸w jej syna.
- Nawet je艣li mog艂oby to zaoszcz臋dzi膰 jej zmartwie艅? Nie jestem dziennikark膮, panie Mince. Nie przysz艂am tu z panem plotkowa膰. Zale偶y mi na bezpiecze艅stwie pa艅skiej przyjaci贸艂ki i jej maj膮tku.
- Nie widz臋 偶adnego zwi膮zku mi臋dzy bezpiecze艅stwem Magdy a pozycj膮 finansow膮 Vince鈥檃.
- Ju偶 nieraz wyci膮ga艂 go pan z d艂ug贸w, prawda? I nadal pan to robi. Vince znowu si臋 zad艂u偶y艂, a tymczasem jego matka chce si臋 pozby膰 pami膮tek, kt贸re s膮 warte miliony dolar贸w. Co on na to?
Przez u艂amek sekundy w oczach rozm贸wcy widzia艂a niepok贸j.
- Nadal nie rozumiem... - zacz膮艂, odwracaj膮c wzrok.
- Panie Mince, Mog臋 wr贸ci膰 z nakazem. Dostanie pan wezwanie, oficjalnie pana przes艂ucham, a pa艅skie zeznania zostan膮 zarejestrowane. Z r贸偶nych wzgl臋d贸w wola艂abym tego nie robi膰. M贸j m膮偶 jest wielbicielem pa艅skiej przyjaci贸艂ki. Prosz臋 pomy艣le膰 jak zareagowaliby oboje, gdyby wok贸艂 aukcji wybuch艂 skandal.
- Chyba nie sugeruje pani, 偶e Vince chce narobi膰 k艂opot贸w. Nie o艣mieli艂by si臋.
- Czy Magda zna jego obecn膮 sytuacj臋 finansow膮?
Mince, marszcz膮c czo艂o, odstawi艂 kaw臋.
- Nie, tym razem jej nie powiedzia艂em. My艣li, 偶e rozpocz膮艂 nowe 偶ycie. Jest taka szcz臋艣liwa, bo zaanga偶owa艂 si臋 w dzia艂alno艣膰 fundacji, zainteresowa艂 si臋 aukcj膮... - Urwa艂, podni贸s艂 wzrok i spojrza艂 na Eve. Widzia艂a, jak ogarnia go panika. - Nie, nie. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Teraz ju偶 si臋 nie da tego odkr臋ci膰. Wszystko jest ju偶 zapi臋te na ostatni guzik, dokumenty s膮 podpisane. Dochody zasil膮 konto fundacji i tego si臋 nie da zmieni膰. Vince nic na to nie poradzi, nawet je艣li z pocz膮tku by艂 temu przeciwny.
- Pr贸bowa艂 odwie艣膰 matk臋 od tego pomys艂u?
Mince wsta艂 i zacz膮艂 chodzi膰 po salonie.
- Tak. Sprzeciwi艂 si臋. Twierdzi艂, 偶e Magda chce go pozbawi膰 spadku, pieni臋dzy, do kt贸rych mia艂 prawo od urodzenia. Nawet si臋 z tego powodu pok艂贸cili. Doprowadzi艂 j膮 do ostateczno艣ci. Powiedzia艂a mu, 偶e najwy偶szy czas, 偶eby sam zacz膮艂 na siebie zarabia膰, i 偶e ju偶 wi臋cej nie b臋dzie go wyci膮ga膰 z d艂ug贸w i 艂ata膰 dziur w jego 偶yciu. Stwierdzi艂a, 偶e jedn膮 z najwi臋kszych zalet fundacji jest to, 偶e nie b臋dzie mog艂a przekaza膰 mu pieni臋dzy. Chcia艂a to tak urz膮dzi膰, 偶eby skorzysta艂 nie tylko on, ale i ci, kt贸rzy potrzebuj膮 pomocnej d艂oni.
- Dlaczego zmieni艂 zdanie?
W艂a艣ciwie nie wiem. - Mince uni贸s艂 ramiona. - Rozstali si臋 w gniewie. Doprowadzi艂 j膮 do 艂ez, a ona niecz臋sto p艂acze. Przez dwa tygodnie nie wiedzia艂a, gdzie si臋 podziewa. Potem wr贸ci艂, pochyli艂 pokornie g艂ow臋, przeprasza艂 i oczywi艣cie przyzna艂 jej racj臋. By艂o mu wstyd, chcia艂 wszystko naprawi膰, pyta艂, co ma zrobi膰, 偶eby by艂a z niego dumna.
- Nie uwierzy艂 mu pan, prawda?
Otworzy艂 usta, ale zanim odpowiedzia艂, westchn膮艂.
- Nie, ani przez minut臋. Ale ona mu uwierzy艂a. Uwielbia syna prawie tak bardzo, jak w niego w膮tpi. Ucieszy艂a si臋, kiedy zapyta艂, czy m贸g艂by pomaga膰 w organizacji ca艂ego przedsi臋wzi臋cia. Wtedy wydawa艂o mi si臋, 偶e m贸wi szczerze, ale niebawem zn贸w zacz臋艂y nap艂ywa膰 rachunki do zap艂acenia. Poleci艂em 偶eby je przysy艂ano bezpo艣rednio do mnie. Chcia艂em jej oszcz臋dzi膰 rozczarowania. Pr贸bowa艂em z nim rozmawia膰, lecz wszystko zap艂aci艂em. Potem straszy艂em, 偶e opowiem o tym Magdzie. Za艂ama艂 si臋, b艂aga艂, 偶ebym milcza艂, obieca艂, 偶e to ostatni raz.
- Kiedy to by艂o?
- Tu偶 przed naszym wyjazdem na wsch贸d. Od tamtej poty zachowywa艂 si臋 wzorowo, ale... - zerkn膮艂 w stron臋 komputera dzi艣 znowu przysz艂y rachunki. Sam nie wiem, co mam z tym zrobi膰.
- Czy w艣r贸d rachunk贸w, kt贸re zap艂aci艂 pan po jego sprzeczce z matk膮, by艂y mo偶e op艂aty za wyjazd do kolonii Delta lub Pary偶a?
Mince zagryz艂 wargi.
Tak. Vince ma tam przyjaci贸艂. Nie powiem, 偶ebym pochwala艂 te znajomo艣ci, cho膰 ludzie ci pochodz膮 z bardzo dobrych rodzin. Wydaj膮 mi si臋 lekkomy艣lni, nonszalanccy. Za ka偶dym razem, kiedy kontaktuje si臋 z Dominikiem II Naplesem i Michelem Gerade鈥檈m, Vince coraz bardziej si臋 zad艂u偶a.
- Panie Mince, czy pozwoli mi pan przejrze膰 dzisiejsze rachunki?
- Pani porucznik, o tych sprawach nie rozmawiam nawet z w艂asn膮 偶on膮. Prosi pani, 偶ebym nadu偶y艂 zaufania, jakim obdarzy艂a mnie Magda.
- Wprost przeciwnie. Tylko w ten spos贸b nie straci pan ci zaufania - powiedzia艂a Eve, wstaj膮c. - Czy Vince Lanc m贸g艂by skrzywdzi膰 matk臋 dla korzy艣ci finansowej?
- Fizycznie? Nie, oczywi艣cie, 偶e nie. To nie ulega w膮tpliwo艣ci.
- Istniej膮 inne sposoby, nie tylko przemoc fizyczna.
Usta Mince鈥檃 dr偶a艂y.
- Tak, tak, wiem, 偶e istniej膮. I niestety, obawiam si臋, 偶e by艂by w stanie si臋 do nich uciec. Kocha j膮, na sw贸j spos贸b bardzo j膮 kocha, ale... Zaraz poka偶臋 pani te dane.
Eve od razu odnalaz艂a to, czego szuka艂a.
- Naples Communications. Milion dolar贸w.
- To potworne - j臋kn膮艂 za jej plecami Mince. - Vince nie potrzebuje a偶 tak skomplikowanego systemu. Nawet sobie nie wyobra偶am, co te偶 mia艂 na my艣li.
- A ja owszem - mrukn臋艂a Eve.
My艣li pani, 偶e dotrzyma s艂owa i nie powie o tym Magdzie ani Lance鈥檕wi? - zapyta艂a Peabody w windzie, kiedy wje偶d偶a艂y na pi臋tro Vince鈥檃.
- Tak, przynajmniej przez jaki艣 czas. Zd膮偶ymy si臋 przyjrze膰 Vince鈥檕wi i jego kole偶kom.
- 呕eby rolowa膰 w艂asn膮 matk臋! Chyba ni偶ej nie mo偶na upa艣膰.
- Mo偶na zamordowa膰.
Min臋艂y cichy korytarz i podw贸jne szklane drzwi. Eve nacisn臋艂a dzwonek.
Otworzy艂 sam Lanc. Mia艂 na sobie lekki sweter i spodnie. By艂 boso. Na r臋ce nosi艂 modny sportowy zegarek. U艣miechn膮艂 szeroko na ich widok.
- Eve, mi艂o pani膮 widzie膰. Och, je艣li przysz艂a pani tu w sprawach policyjnych, mo偶e powinienem zwraca膰 si臋 do pani per pani porucznik?
- Niech pan sam zdecyduje. Przysz艂am porozmawia膰 o aukcji.
Roze艣mia艂 si臋 i wskaza艂 d艂oni膮, 偶eby wesz艂y do 艣rodka.
- Ciesz臋 si臋, 偶e to pani膮 interesuje. Moja matka nie potrafi my艣le膰 o niczym innym. Prosz臋, rozgo艣膰cie si臋. Usi膮d藕cie. Liza. mamy go艣ci!
Apartament Lane鈥檃 urz膮dzony by艂 z jeszcze wi臋kszym rozmachem. Przestronny salon za szerokim zakr臋tem przechodzi艂 w elegancki pok贸j jadalny z kryszta艂owymi 偶yrandolami i bia艂ym fortepianem w rogu. Kr臋te z艂ote schody prowadzi艂y na drugi poziom. Teraz pojawi艂a si臋 na nich zjawiskowo pi臋kna Liza, odziana w sk贸rzany kombinezon, bia艂y jak fortepian.
Eve podejrzewa艂a, 偶e 艣wiecide艂ka w jej uszach, na szyi, d艂oniach i stopach nie s膮 dzie艂em r膮k ludzkich. Biedny Vinnie, jak膮 po偶yczk臋 musia艂e艣 zaci膮gn膮膰, 偶eby jej to kupi膰?
- Witam. - Liza wyd臋艂a wargi w u艣miechu kokieteryjnie, poprawi艂a w艂osy.
- Przepraszam, 偶e przeszkadzamy - powiedzia艂a uprzejmie Eve. Mia艂am nadziej臋, 偶e b臋d臋 mog艂a ustali膰 z Vince鈥檈m, kilka szczeg贸艂贸w dotycz膮cych aukcji. Nowojorska policji mie膰 pewno艣膰, 偶e wydarzenie organizowane przez pana Lane鈥檃 przebiegnie nie bez zak艂贸ce艅.
Liza przeci膮gn臋艂a si臋, ziewaj膮c.
- Nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy b臋dzie ju偶 po wszystkim. Ludzie nie rozmawiaj膮 o niczym innym.
- Musi to pani膮 nudzi膰.
- C贸偶, owszem. Je艣li i wy zamierzacie o tym m贸wi膰, lepiej p贸jd臋 w tym czasie na zakupy.
- Przykro mi, nie chcia艂am pani wygania膰 z domu. To nie potrwa d艂ugo - powiedzia艂a Eve.
- Mo偶e p贸藕niej si臋 spotkamy? - Vince najwyra藕niej pr贸bowa艂 j膮 udobrucha膰. Podszed艂 do Lizy i pog艂adzi艂 j膮 po ramieniu. O dwunastej trzydzie艣ci w Randez - Vous. Zjemy razem lancz.
- Mo偶e. K膮ciki jej ust unios艂y si臋 w lekkim u艣miechu Wodzi艂a palcem po jego klatce piersiowej. - Skarbie, wiesz, jak lubi臋 z tob膮 by膰. Nie sp贸藕nij si臋.
- Nie sp贸藕ni臋...
Podesz艂a do stolika przy drzwiach, wzi臋艂a torebk臋, pos艂a艂a Lane鈥檕wi ca艂usa i wysz艂a.
- Strasznie j膮 znudzi艂o to ca艂e medialne zamieszanie wok贸艂 aukcji i zabezpiecze艅 - powiedzia艂 Lanc. - Wykaza艂a si臋 niezwyk艂膮 cierpliwo艣ci膮.
- Tak, a偶 trudno uwierzy膰. - Eve podesz艂a do jednej z trzech obitych jedwabiem sof i usiad艂a na por臋czy. - Bardzo si臋 pan zaanga偶owa艂 w sprawy fundacji pa艅skiej matki i w zorganizowanie aukcji. Taka dzia艂alno艣膰 musi poch艂ania膰 sporo czasu.
- To prawda, ale i tak uwa偶am, 偶e warto.
- I nie przeszkadza panu, 偶e matka zamierza wyrzuci膰 w b艂oto miliony dolar贸w?
- Nie, bo cel jest szczytny - odpar艂 z entuzjazmem. - I jestem z niej dumny.
- Doprawdy? Mimo, 偶e nie ma pan grosza, co wi臋cej, jest pan po uszy zad艂u偶ony, i to g艂贸wnie u przyjaci贸艂? - Patrzy艂a, jak jego twarz zastyga, a cia艂o sztywnieje. - No, no, Vince, jest pan naprawd臋 艣wietnym kumplem.
- Nie wiem. O co pani chodzi, ale uwa偶am, 偶e tego typu 偶arty s膮 bardzo w z艂ym gu艣cie.
- Moim zdaniem spiskowanie i pr贸by okradzenia w艂asnej rodziny s膮 w z艂ym gu艣cie. Uwa偶am, 偶e takie ma艂e skunksy, kt贸rym nie chce si臋 pracowa膰 i zarabia膰 na 偶ycie, s膮 te偶 w z艂ym bardzo gu艣cie. Ale najwi臋kszy wstr臋t budzi we mnie morderstwo. Tak mi臋dzy nami, wasz cz艂owiek pope艂ni艂 b艂膮d dzi艣 rano. Nie powinni艣cie wyp艂aca膰 mu honorarium, bo jeszcze nie wype艂ni艂 tej cz臋艣ci kontraktu.
- Prosz臋 wyj艣膰. - Wskaza艂 palcem drzwi. Gdyby nie to, 偶e dr偶a艂a mu r臋ka, ten gest m贸g艂by si臋 wyda膰 bardzo dramatyczny. - Prosz臋 natychmiast st膮d wyj艣膰. Nie zamierzam tolerowa膰 podobnego zachowania. Z艂o偶臋 skarg臋 u pani prze艂o偶onych. Zaraz skontaktuj臋 si臋 z moim adwokatem. Zobaczy pani鈥
- Zamknij si臋 艣mieciu. Peabody w艂膮cz rekordem.
- Tak jest pani porucznik.
- Vincencie Lane - zacz臋艂a Eve. - Ma pan prawo zachowa膰 milczenie.
- Jestem aresztowany? - Jego blada twarz gwa艂townie nabra艂a koloru. - My艣licie 偶e mo偶ecie mnie aresztowa膰? Nic przeciwko mnie nie macie. Niczego mi nie udowodnicie. W og贸le wiecie kim jestem?
- Pewnie 偶e wiemy. Jeste艣 艂ajdakiem. Teraz usi膮dziesz, a ja odczytam ci reszt臋 twoich praw i obowi膮zk贸w. Potem odpowiesz na moje pytania. Je艣li b臋dziesz si臋 opiera艂, zawieziemy ci臋 na posterunek i urz膮dzimy ci oficjalne przes艂uchanie. Zanim dotrzemy na miejsce, media na pewno co艣 zwietrz膮. Twoja dziewczyna, zamiast je艣膰 z tob膮 lancz, b臋dzie ci臋 ogl膮da膰 na ka偶dym ekranie w mie艣cie. Dowie si臋, 偶e Vincent Lane zosta艂 zatrzymany i jest podejrzany o udzia艂 w przygotowywaniu powa偶nego napadu rabunkowego, organizowanie zbytu skradzionych towar贸w i wielu innych drobnych przest臋pstw. Jak cho膰by udzia艂 w spisku maj膮cym na celu zbrodni臋.
- Zbrodni臋! Pani chyba zwariowa艂a. Ca艂kiem pani rozum odebra艂o. Nigdy nikogo nie zabi艂em. Dzwoni臋 po mojego adwokata.
- Oczywi艣cie. Prosz臋 to zrobi膰 - powiedzia艂a 艂agodnie Eve i wyci膮gn臋艂a przed siebie nogi. - 艢mia艂o, Vince, dzwo艅. Ciekawe, kiedy wiadomo艣膰 o tym, 偶e bronisz si臋 w sprawie o morderstwo. dotrze do twoich serdecznych przyjaci贸艂 Gerade鈥檃 i Naplesa. Jak my艣lisz, jak d艂ugo im zajmie powiadomienie o tym Yosta? Na pewno b臋d膮 chcieli zamkn膮膰 ci usta. Przecie偶 maj膮 swoje tajemnice. Zlec膮 mu jeszcze jedno zab贸jstwo, mo偶e nawet nie b臋d膮 musieli mu niczego zleca膰.
Urwa艂a i zaj臋艂a si臋 ogl膮daniem paznokci. Lane sta艂 jak wmurowany przy 艂膮czu.
- Tak, pewnie zrobi to za darmo. W ko艅cu sam te偶 ma tajemnice, o kt贸rych policja nie powinna wiedzie膰. Vinnie, wiesz, co on robi swoim ofiarom? - Podnios艂a wzrok i spojrza艂a mu w oczy. Nie wsp贸艂czu艂a mu. - Najpierw je masakruje, czeka, a偶 odzyskaj膮 przytomno艣膰, a potem gwa艂ci. Mamy to sfilmowane. Mog臋 ci pokaza膰, jak obejdzie si臋 z m臋偶czyzn膮 takim jak ty. Z艂amie ci r臋k臋 jak such膮 ga艂膮zk臋 i tak ci obije twarz, 偶e rodzona matka ci臋 nie pozna. A kiedy b臋dzie ci si臋 wydawa艂o, 偶e najgorsze masz ju偶 za sob膮, przer偶nie ci臋 od ty艂u. To boli. B贸l jest tak niewyobra偶alny, 偶e a偶 trudno uwierzy膰, 偶e to si臋 dzieje naprawd臋. Wierz mi, to koszmar. Zobaczysz, jak otwiera si臋 piek艂o, 偶eby ci臋 poch艂on膮膰 偶ywcem. Nie uciekniesz, nie wymkniesz mu si臋. Tw贸j dramat zako艅czy si臋 dopiero, kiedy wok贸艂 twojej szyi zaci艣nie link臋. B臋dziesz b臋bni艂 stopami w pod艂og臋. Zanim umrzesz, zd膮偶ysz si臋 jeszcze zsika膰 si臋 ze strachu.
Wsta艂a.
Jak si臋 tak nad tym dobrze zastanowi膰, dochodz臋 do wniosku, 偶e to dla ciebie sprawiedliwy koniec. No dalej, dzwo艅 po tego adwokata. Niech to si臋 w ko艅cu zacznie.
- Nie chcia艂em, 偶eby komu艣 co艣 si臋 sta艂o. - Jego oczy zasz艂y 艂zami, po chwili po policzkach sp艂yn臋艂a cienka stru偶ka. To nie moja wina.
- Jasne, tacy jak ty nigdy nie s膮 niczemu winni. - Wskaza艂a d艂oni膮 sof臋. - Usi膮d藕 i wyja艣nij mi, dlaczego to nie twoja wina.
- Potrzebowa艂em pieni臋dzy. - Wytar艂 oczy i jednym haustem wypi艂 wod臋, kt贸r膮 przynios艂a mu Peabody. - Matka wpad艂a na ten idiotyczny pomys艂 z aukcj膮. Chcia艂a tak po prostu odda膰 mn贸stwo swoich rzeczy. Wszystko przez t臋 jej cholern膮 fundacj臋. Jestem jej synem. - Spojrza艂 na Eve, a w jego wzroku by艂o b艂aganie o lito艣膰. - Dlaczego chcia艂a przekaza膰 maj膮tek jakim艣 obcym ludziom? Przecie偶 to ja potrzebuj臋 tych pieni臋dzy.
- Postanowi艂e艣 wymy艣li膰 co艣, 偶eby zosta艂y w rodzinie.
- Pok艂贸cili艣my si臋. Powiedzia艂a, 偶e przestanie mnie utrzymywa膰. Ju偶 nieraz obiecywa艂a, ale tym razem czu艂em, 偶e m贸wi powa偶nie. By艂em w艣ciek艂y, przecie偶 to moja matka. - Patrzy艂 na Eve, szukaj膮c u niej zrozumienia.
- I wtedy spotka艂e艣 si臋 z przyjaci贸艂mi.
- Musia艂em jako艣 odreagowa膰. Odwiedzi艂em Doma. Jego ojciec nie rozda艂by pieni臋dzy obcym. Dom nigdy si臋 nie martwi艂, czym zap艂aci pieprzone rachunki. Gadali艣my sobie, wypili艣my kilka drink贸w. Powiedzia艂em co艣 takiego, 偶e powinienem zabra膰 te rzeczy i sam je sprzeda膰. Ciekawe, jak by jej si臋 to podoba艂o. Zacz臋li艣my si臋 zastanawia膰, czy co艣 takiego jest w og贸le mo偶liwe. Tylko rozmawiali艣my. Ale z tego gadania zacz膮艂 si臋 wy艂ania膰 ca艂kiem realistyczny plan. Miliony dolar贸w. Ju偶 nigdy nie musia艂bym si臋 o nic martwi膰. M贸g艂bym 偶y膰, jak tylko bym chcia艂. Nikomu nie musia艂bym si臋 z niczego t艂umaczy膰. Zdaje si臋, 偶e by艂em nie藕le wstawiony. Film mi si臋 urwa艂. Kiedy si臋 rankiem ockn膮艂em, Dom rozmawia艂 ju偶 ze swoim staruszkiem. Po prostu pu艣ci艂 machin臋 w ruch. 艢ci膮gn臋li艣my Michela. Spotkali艣my si臋 wszyscy razem i jeszcze raz zacz臋li艣my si臋 zastanawia膰. Mnie nadal si臋 wydawa艂o, 偶e to nierealne. Rozumie pani, jak jaka艣 zabawa. Ale staruszek Doma stwierdzi艂, 偶e to jest do zrobienia. Wiedzia艂, jak wszystko ustawi膰. Mieli艣my si臋 podzieli膰 fors膮 w zale偶no艣ci od tego, ile kto zainwestowa艂. Zwyczajny interes. Nic wi臋cej. Nikt nie wspomina艂 o 偶adnych morderstwach. Tylko interes.
- Kiedy wmieszali艣cie w to Yosta?
- Nie wiem. Przysi臋gam na Boga. Wszystko by艂o zaplanowane. Mia艂em wr贸ci膰, pogodzi膰 si臋 z matk膮 i poprosi膰, 偶eby pozwoli艂a mi pomaga膰. Zaanga偶owa艂em si臋 w organizowanie aukcji, 偶eby mie膰 dost臋p do informacji. I wtedy dowiedzia艂em si臋, 偶e dogada艂a si臋 z Roarkiem. Nie podoba艂 mi si臋 ten pomys艂. S艂ysza艂em r贸偶ny plotki o Roarke鈥檜. Ale Naples by艂 zadowolony. Powiedzia艂, 偶e to dodaje ca艂ej sprawie smaczku. Wprowadzi艂 jeszcze jednego cz艂owieka, tego Niemca. Dom i ja byli艣my zaj臋ci, wi臋c oni sami spotkali si臋 z Michelem w Pary偶u.
Zwil偶y艂 j臋zykiem wargi i niepewnie zerkn膮艂 na Eve. Potrzebowa艂 jej zrozumienia, wsparcia. Lito艣ci. Nie znalaz艂 niczego. Patrzy艂y na niego ch艂odne oczy gliny.
- My艣l臋, 偶e oni... sam ju偶 nie wiem. Ten pomys艂 z Yostem, musieli na to wpa艣膰 podczas tych spotka艅. Niemiec ni st膮d, ni zow膮d postanowi艂 si臋 wycofa膰. Naples nazwa艂 go tch贸rzem. Dobrze si臋 sta艂o, bo wi臋cej forsy zosta艂oby dla nas. Naples chcia艂 sam zorganizowa膰 transport. wi臋c znowu naj膮艂 jakich艣 ludzi. Zacz膮艂em si臋 denerwowa膰, no wie pani tyle wydatk贸w, ale kiedy poruszy艂em temat, w艣ciekli si臋. Dom twierdzi艂, 偶e by艂oby dla mnie najlepiej, gdybym od tej pory przesta艂 si臋 wtr膮ca膰 i pozwoli艂 dzia艂a膰 jemu i jego ojcu. Powiedzia艂, 偶e b臋dzie mi m贸wi艂, co mam robi膰. Mia艂em jedynie przekazywa膰 im informacje na temat systemu zabezpiecze艅 i pilnowa膰 matki. Oni obiecali, 偶e zajm膮 czym艣 Roarke鈥檃, tak 偶e nie b臋dzie si臋 mn膮 interesowa艂.
Wytar艂 d艂oni膮 usta.
- Sama pani rozumie, zabrn膮艂em za daleko, 偶eby si臋 wycofa膰. Chyba wida膰, 偶e to nie moja wina. Chc臋 wsp贸艂pracowa膰. a to przecie偶 zmienia posta膰 rzeczy, prawda?
- Jasne, Vince. Chcesz wsp贸艂pracowa膰 i chcesz 偶y膰.
- Tak, powiem wszystko, co wiem. Kilka tygodni temu si臋 ze mn膮 skontaktowa艂. Powiedzia艂, 偶e mam przyjecha膰 i przywie藕膰 milion dolar贸w dla konsultanta. To mia艂 by膰 m贸j wk艂ad. Kaza艂 przela膰 na konto Naples Communications i obieca艂, 偶e tak to zaksi臋guj膮, by wygl膮da艂o, 偶e kupi艂em u nich jaki艣 supernowoczesny system. Zdenerwowa艂em si臋. Kurwa, milion dolar贸w . Nie mam takiej sumy. Nie spodziewa艂em 偶e w gr臋 wejd膮 a偶 takie wydatki. Co to za konsultant, kt贸ry 偶膮da miliona i to od ka偶dego wsp贸lnika?
Schowa艂 twarz w d艂oniach.
- Wtedy mi powiedzia艂. Dowiedzia艂em si臋, 偶e wynaj臋li Yosta. Dali mu zlecenie, kontrakt na morderstwo. Ostrzeg艂 mnie, 偶ebym nie my艣la艂 o wycofaniu si臋 ze sp贸艂ki. Powiedzia艂, 偶e siedzimy w tym po uszy, wi臋c lepiej, 偶ebym zacz膮艂 偶ebra膰, po偶ycza膰, kra艣膰, bylebym zebra艂 milion na honorarium, bo kiedy Yost wype艂ni kontrakt, zg艂osi si臋 po swoje pieni膮dze. Nie wiedzia艂em, co robi膰. No co mia艂em robi膰? To ona zacz臋艂a. Odda艂a innym to, co przecie偶 mi si臋 nale偶a艂o. To nie moja wina.
- Oczywi艣cie, to wszystko przez matk臋. To ona jest odpowiedzialna za to, co si臋 sta艂o. Chcesz 偶y膰, Vince? Chcesz mie膰 pewno艣膰, 偶e Yost nie b臋dzie na ciebie polowa艂? Je艣li tak, lepiej przypomnij sobie wi臋cej szczeg贸艂贸w. Podaj nazwiska.
- Nie wiem zbyt wiele. - Podni贸s艂 g艂ow臋. - Domy艣li艂em si臋, 偶e chc膮 mnie wyko艂owa膰. Po prostu mnie wykorzystali. To oni powinni za wszystko zap艂aci膰. To ich powinni艣cie szuka膰.
- Nie martw si臋, Vince. Zap艂ac膮.
Podczas gdy Eve pr贸bowa艂a wydoby膰 z Lane鈥檃 bardziej precyzyjne informacje, Roarke wr贸ci艂 do domu. Zerkn膮wszy na panel bezpiecze艅stwa, zauwa偶y艂, 偶e Mick za偶ywa k膮pieli w basenie.
Wybra艂 d艂u偶sz膮 drog臋, by m贸c zebra膰 my艣li.
Basen pachnia艂 tropikaln膮 ro艣linno艣ci膮 i ch艂odn膮 wod膮. Dyskretny szum fontanny gin膮艂, zag艂uszany irlandzkimi piosenkami, kt贸re nastawi艂 sobie Mick.
Roarke wszed艂 do 艣rodka, wybra艂 jeden z mi臋sistych niebieskich r臋cznik贸w wisz膮cych na wieszaku i stan膮艂 na brzegu basenu.
Mick chwyci艂 si臋 barierki, odgarn膮艂 z twarzy mokre w艂osy i u艣miechn膮艂 si臋 do Roarke鈥檃.
- Wchodzisz?
- Nie. Ty wychodzisz.
- No dobra. - Mick wyprostowa艂 si臋, czeka艂 przez chwil臋, a偶 ocieknie z niego woda, po czym wspi膮艂 si臋 na g贸r臋 po drabince. - M贸j Bo偶e, te drobne przyjemno艣ci, mo偶na si臋 szybko do nich przyzwyczai膰. Dzi臋ki - doda艂, bior膮c od Roarke鈥 a r臋cznik i wycieraj膮c twarz. Na wieszaku obok wisia艂y p艂aszcze k膮pielowe dla go艣ci. W艂o偶y艂 pierwszy z brzegu. - Nie przypuszcza艂em, 偶e cz艂owiek tak zapracowany jak ty znajduje czas, 偶eby w po艂udnie wpa艣膰 do domu.
- Mam pow贸d. Wiesz co, Mick, po tym wszystkim, co razem przeszli艣my, co kiedy艣 zrobili艣my, po tych lepszych i gorszych latach, nigdy bym si臋 nie spodziewa艂, 偶e akurat ty wbijesz przyjacielowi n贸偶 w plecy.
Mick powoli opu艣ci艂 r臋cznik.
- O co ci chodzi?
- Czy偶by przyja藕艅 a偶 tak stania艂a w dzisiejszych czasach?
- Nic w dzisiejszych czasach nie tanieje, B贸g mi 艣wiadkiem. - Mick robi艂 wra偶enie zak艂opotanego. - Roarke, nie kr臋膰. Powiedz wprost, o co ci chodzi?
- Chcesz wprost?
- Tak.
- Bardzo prosz臋. - Pi臋艣膰, szybka jak b艂yskawica, uderzy艂a Micka w twarz. Zatoczy艂 si臋 i wpad艂 z powrotem do basenu.
Nasi膮kaj膮cy wod膮 szlafrok poci膮gn膮艂 go na dno. Kiedy w ko艅cu wyp艂yn膮艂 na powierzchni臋, z k膮cika ust s膮czy艂a mu si臋 krew, a oko nabra艂o czerwonego koloru. Mick z trudem wytoczy艂 si臋 na brzeg.
- Niech ci臋 diabli - powiedzia艂, zdobywaj膮c si臋 na u艣miech. - Nadal potrafisz przywali膰 go艂膮 pi臋艣ci膮 jak murarz ceg艂膮. - Poruszy艂 szcz臋k膮 i zdj膮艂 mokry szlafrok. - Jak si臋 domy艣li艂e艣? - zacz膮艂, ale w ostatniej chwili zmieni艂 zdanie i podni贸s艂 r臋k臋. - Nie, je艣li nie masz nic przeciwko temu, wola艂bym w艂o偶y膰 spodnie i napi膰 whisky, zanim mi odpowiesz.
- W porz膮dku - zgodzi艂 si臋 ch艂odno Roarke. - Razem p贸jdziemy na g贸r臋. - Ruszy艂 w kierunku windy. - A tak nawiasem m贸wi膮c, Summerset ma si臋 dobrze.
- A czemu mia艂oby by膰 inaczej? - zapyta艂 ze zdumieniem Mick, wchodz膮c za Roarkiem do windy.
Roarke sta艂 przy po艂udniowym oknie i czeka艂, a偶 Mick w艂o偶y spodnie. Wsun膮艂 r臋ce do kieszeni i zapatrzy艂 si臋 na drzewa i ci膮gn膮cy si臋 za nimi wysoki kamienny mur.
Drzewa, bujny trawnik, wspania艂e kwiaty, kamienie sk艂ada艂y si臋 na dom, kt贸ry wybudowa艂. Jego dom. Najpi臋kniejsze i najbardziej komfortowe miejsce na 艣wiecie, jednocze艣nie naznaczone tak wielkim cierpieniem. Wybudowa艂 je, by sobie udowodni膰, 偶e nie b臋dzie musia艂 wraca膰 do slums贸w i n臋dzy Dublina i ju偶 nigdy nie poczuje na karku gor膮cego oddechu miasta.
A teraz zaprosi艂 w to miejsce, do w艂asnego domu, cz艂owieka uciele艣niaj膮cego wspomnienia, od kt贸rych nigdy tak naprawd臋 nie uwolni艂. Zaprosi艂 przyjaciela, kt贸ry okaza艂 si臋 zdrajc膮.
- Mick, czy chodzi艂o o pieni膮dze? Zrobi艂e艣 to dla zysku?
- 艁atwo ci tak m贸wi膰, bo sam op艂ywasz w dostatki. Mo偶e sobie wasza wysoko艣膰 szydzi膰, ale tak, rzeczywi艣cie zrobi艂em to dla forsy. Jezu, moja dola mia艂a wynie艣膰 co najmniej dwadzie艣cia pi臋膰 milion贸w. I dla rozrywki. Czy偶by艣 naprawd臋 zapomnia艂, jaka to zabawa?
- Mick, a ty, czy偶by艣 naprawd臋 zapomnia艂, 偶e kodeks, cho膰 nie zawsze jasny i wyra藕ny, twardo okre艣la, co znaczy zdrada przyjaciela?
- Na mi艂o艣膰 bosk膮, Roarke, przecie偶 to nie twoje pieni膮dze chc臋 zgarn膮膰. Mick westchn膮艂 i zapinaj膮c koszul臋, podszed艂 do barku przygotowa膰 whisky. Nala艂 dwie szklaneczki, a kiedy Roarke nie odwr贸ci艂 si臋 na brz臋k szk艂a, wzruszy艂 ramionami i zacz膮艂 s膮czy膰 drinka. - No dobra, przyznaj臋, mo偶e i troch臋 przesadzi艂em. Wiesz, by艂em zazdrosny o maj膮tek, jakiego si臋 przez te lata dorobi艂e艣.
- Troch臋 przesadzi艂e艣? - Roarke nie m贸g艂 przesta膰 myli膰 o brutalnym, bezsensownym morderstwie. Odwr贸ci艂 si臋. Uwa偶asz to za lekk膮 przesad臋?
- Pos艂uchaj. - Zniecierpliwiony, a troch臋 zawstydzony ca艂膮 sytuacj膮, Mick machn膮艂 szklank膮. - Zaproponowano mi udzia艂. Syn aktorki zacz膮艂, sprawa szybko si臋 rozkr臋ci艂a. Kiedy do艂膮czy艂em wszystko by艂o ju偶 zorganizowane. Prawda jest taka, 偶e nie przypuszcza艂em, 偶e b臋dziesz si臋 tak przejmowa艂. Kilka dni temu dotar艂o do mnie, 偶e si臋 przeliczy艂em. Niestety, zaszed艂em za daleko, 偶eby si臋 teraz wycofa膰. A tak nawiasem m贸wi膮c... - Jeszcze raz wzruszy艂 ramionami, jak gdyby bez wi臋kszego 偶alu 偶egna艂 si臋 z milionami. - Jak si臋, u diab艂a, domy艣li艂e艣? Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e szykuje si臋 skok, i jakim cudem mnie z tym skojarzy艂e艣?
- Po艂膮czy艂em fakty, Mick. - Roarke w skupieniu obserwowa艂 twarz przyjaciela. Od syna Magdy doszed艂em do syna Naplesa. potem do Hinricka, w ko艅cu do Gerade鈥檃. Zdziwi艂em si臋. 偶e nie wspomnia艂e艣 Naplesa, kiedy Eve pyta艂a ci臋 o tamto ma艂偶e艅stwo z Kornwalii.
- Jego nazwisko jako艣 nie mog艂o mi przej艣膰 przez gard艂o. Je艣li chodzi o Hinricka, wycofa艂 si臋, jeszcze zanim mnie zwerbowano - odpar艂 Mick. - Podobno strasznie czym艣 wkurzy艂 Naplesa. Czyli wiedzia艂e艣 o ch艂opaku. 呕a艂osny ma艂y kundel, takie jest moje zdanie na jego temat. Maj膮c tak膮 matk臋! To zadziwiaj膮ce. Przez ca艂e bezu偶yteczne 偶ycie dostawa艂 wszystko, czego tylko chcia艂 a i tak by艂o mu ma艂o. Zamiast si臋 wzi膮膰 do roboty, jak ty czy ja, wola艂 wyci膮膰 taki numer. - Mick rozejrza艂 si臋 po pokoju. Dobrze si臋 tu czu艂, ale c贸偶, wiedzia艂, 偶e wcze艣niej czy p贸藕niej przyjdzie mu spakowa膰 swoje rzeczy. - I co teraz? Chyba nie masz zamiaru na mnie donie艣膰 swojej pi臋knej glinie, co? W ko艅cu nie zrobi艂em jeszcze niczego z艂ego.
- Ona chce Naplesa.
- No nie, Roarke, stawiasz mnie w niezr臋cznej sytuacji.
- I Yosta.
- A sk膮d ja ci, u diab艂a, wezm臋 Yosta?
- Pracujesz dla Naplesa, tak jak on. Zabi艂 dwoje moich ludzi po to, 偶eby艣 ty mia艂 bli偶ej do forsy.
- Bzdury opowiadasz. Yost nie ma z t膮 spraw膮 nic wsp贸lnego. Mo偶liwe, 偶e Naples nas艂a艂 go na Britt i Joego, niech spoczywaj膮 w pokoju, ale mnie z tym facetem nic nie 艂膮czy. Dzi臋ki Bogu. nawet go nie spotka艂em. Nigdy nie mia艂em z nim do czynienia. Przecie偶 wiesz, 偶e to nie w moim stylu.
- Mo偶e i kiedy艣 nie by艂o, ale od tamtej pory min臋艂o przecie偶 tyle czasu. Mick, Naples chce si臋 do mnie dobra膰 i w tym celu wykorzysta艂 dwoje ludzi. Dzi艣 pr贸bowa艂 z Summersetem.
- Z Summersetem? - Mick opu艣ci艂 szklank臋, z kt贸rej wyla艂o si臋 troch臋 whisky. - Chcesz powiedzie膰, 偶e Naples nas艂a艂 Yosta na twojego Summerseta? To musi by膰 jaka艣 pomy艂ka. Jaki cel mia艂by w... - Nie odrywa艂 wzroku od Roarke鈥檃. Jego oczy otwiera艂y si臋 coraz szerzej. Nagle zblad艂, wyci膮gn膮艂 dr偶膮c膮 d艂o艅 i chwyci艂 si臋 krzes艂a. Trzymaj膮c si臋 oparcia, obszed艂 je i ci臋偶ko usiad艂. - O Jezu. S艂odki Jezu Chryste. - Zacisn膮艂 palce na szklance i dopi艂 resztk臋 whisky. - Jeste艣 pewny? Roarke, jeste艣 najzupe艂niej pewny?
- Tak. - Roarke podszed艂 do barku, wzi膮艂 butelk臋 i nape艂ni艂 szklank臋 Micka. - Zabi艂 dwoje ludzi, kt贸rzy dla mnie pracowali. Jeden z nich by艂 moim przyjacielem. Wiedzia艂, 偶e w ten spos贸b mnie zdekoncentruje i odci膮gnie uwag臋 policji, a tak偶e, oczywi艣cie. mojej 偶ony od aukcji.
- Nie, nie, Roarke, mylisz si臋, to w艂a艣nie ja tu po to jestem. Mam ci臋 zajmowa膰, by膰 blisko ciebie. To ja mia艂em si臋 tu kr臋ci膰 i ustali膰 ostateczny plan skoku. Zamierza艂em zaproponowa膰 ci ubicie jakiego艣 interesu i tym sposobem zaj膮膰 twoje my艣li. Przygotowa艂em te偶 co艣 dla twojej gliny, na wypadek gdyby nie mia艂a zbyt wielu zaj臋膰. Postanowi艂em was oboje wodzi膰 za nos. Chcia艂em si臋 wmiesza膰 w wasze 偶ycie osobiste. No wiesz, uwodzi膰 j膮. Mieszkaj膮c w twoim domu, wiedzia艂bym o ka偶dej zmianie zabezpiecze艅. Poza tym m贸g艂bym pilnowa膰 ch艂opaka Magdy, tak na wszelki wypadek. Wprawdzie Liza ca艂y czas ma go na oku, ale...
- No w艂a艣nie, zastanawia艂em si臋 nad Liz膮. Moja glina sama znalaz艂a sobie zaj臋cie, prawda Mick? Ja tak偶e. Gdyby uda艂o im si臋 zabi膰 dzi艣 Summerseta, jak my艣lisz, czy aukcja nadal by mnie interesowa艂a?
- Nie mam poj臋cia. Nie wiedzia艂em. - Mick skurczy艂 si臋 pod spojrzeniem Roarke鈥檃, ale patrzy艂 mu w oczy. - Przysi臋gam moje 偶ycie. Nigdy bym czego艣 takiego nie zrobi艂. To wielka sprawa, cholernie ekscytuj膮ca, czu艂em, 偶e cho膰 raz b臋d臋 lepszy od ciebie. Wiesz, Roarke, ty zawsze by艂e艣 inny ni偶 my wszyscy. Dostawa艂e艣 wi臋cej. Ja te偶 chcia艂em. Okrad艂bym ci臋 i cieszy艂bym si臋 z tego. Do ko艅ca 偶ycia bym si臋 z tego 艣mia艂 i wszystkim si臋 chwali艂. Ale co to, to nie. Nigdy nie zgodzi艂bym si臋 na udzia艂 w morderstwie.
- W艂a艣nie z tym nie mog艂em si臋 pogodzi膰. Nie pasowa艂o mi.
- Naples kaza艂 zlikwidowa膰 Britt i Joego? Jeste艣 pewien?
- Na sto procent.
- I pr贸bowa艂 z Summersetem. - Mick kiwa艂 g艂ow膮. Teraz rozumiem. - Wzi膮艂 g艂臋boki oddech. - Mamy u ciebie dw贸ch ludzi. Jednego w ochronie i jednego w hotelu. Honroe i Billick. Wszystko jest zaplanowane na jutro. Zaczniemy o drugiej nad ranem. Dok艂adnie o tej porze, na skrzy偶owaniu przy wschodnim rogu hotelu zderz膮 si臋 autobus i samoch贸d. Autobus przewr贸ci si臋 i wtoczy do sklepu jubilerskiego. Naj臋li najlepszego kierowc臋. Pami臋tasz Kilchera?
Pami臋tam.
- To jego syn. Jest jeszcze lepszy od ojca. Wybuchnie ma艂y po偶ar i potworne zamieszanie. Gliny, ochrona, przyjad膮 wszyscy. nawet stra偶 po偶arna. Zajm膮 si臋 wypadkiem i przechodniami. W tym samym momencie przed wej艣ciem do hotelu zatrzyma si臋 nasz w贸z dostawczy. B臋dzie nas sze艣ciu i b臋dziemy uzbrojeni w strzykawki ze 艣rodkiem uspokajaj膮cym. U偶yjemy ich w razie ostateczno艣ci. Ja zajm臋 si臋 systemem zabezpiecze艅.
Zablokuj臋 alarm na dwana艣cie minut. Wi臋cej si臋 nie da艂o, pracowa艂em nad tym ca艂e sze艣膰 miesi臋cy. Tw贸j system prawdziwe cacko. Gdyby nie pracowali dla ciebie nasi ludzie nigdy by mi si臋 nie uda艂o.
- Ma艂a pociecha.
- Chyba tak. Jestem jedyn膮 osob膮, kt贸ra by艂a w stanie dobra膰 si臋 do twoich zabezpiecze艅. Ka偶dy cz艂onek ekipy zabiera tylko wyznaczone przedmioty. Wszyscy musz膮 si臋 uwin膮膰 w dziesi臋膰 minut. Na dotarcie na miejsce i powr贸t do wozu pozostaje dwie minuty. Ten, kto nie zd膮偶y, zostaje w 艣rodku. - Mick wsta艂 i odstawi艂 szklank臋. - Poka偶臋 ci sprz臋t i dyskietki, sam zobacz, jak to mia艂o wygl膮da膰. - Zawaha艂 si臋. - Powinienem by艂 si臋 tego spodziewa膰. Jak mog艂em pope艂ni膰 taki b艂膮d i zwi膮za膰 si臋 kim艣 takim jak Naples? Nie mam 偶adnego wyt艂umaczenia. Przysi臋gam, 偶e zrobi臋 wszystko, 偶eby ci to jako艣 wynagrodzi膰. To jak b臋dzie, oddasz mnie w r臋ce glin?
Roarke przez chwil臋 patrzy艂 mu w oczy. Dostrzeg艂 w nich dramat.
- Nie.
Eve wpad艂a do domu jak burza. Wbieg艂a na schody, kiedy w holu pojawi艂 si臋 Summerset.
- Gdzie oni s膮? - zapyta艂a ostro.
- Roarke jest w gabinecie. Pani porucznik...
- P贸藕niej. Niech to jasna cholera! - Pokonuj膮c po dwa schody naraz, wyj臋艂a z kabury bro艅. Przebieg艂a korytarz i nie pukaj膮c wesz艂a do prywatnego pokoju Roarke鈥檃.
Nie siedzia艂 przed komputerem, jak si臋 spodziewa艂a, ale oparty o blat biurka, studiowa艂 wykresy i dane pojawiaj膮ce si臋 na 艣ciennym ekranie. Jego nigdzie niezarejestrowany sprz臋t szumia艂 cichutko.
- Gdzie Connelly?
Roarke nie odrywa艂 wzroku od ekranu. Doszed艂 do wniosku, 偶e mog艂o im si臋 to uda膰. Sukinsyny.
- Tu go nie ma.
- Musz臋 go znale藕膰. Ten bydlak w tym siedzi.
- Tak, wiem.
Powiedzia艂 to z takim spokojem, 偶e nie od razu do niej dotar艂o.
- Wiesz? Od jak dawna? - Podesz艂a do m臋偶a i zas艂oni艂a mu ekran. - Roarke, co to za gra?
- To nie gra.
Dopiero teraz wszystko zrozumia艂a. Jego g艂os mo偶e i by艂 spokojny, ale nie oczy.
- Kiedy si臋 domy艣li艂e艣?
- Zacz膮艂em co艣 podejrzewa膰, kiedy zorientowali艣my si臋 偶e chodzi o przedmioty z aukcji. M贸wi艂em ci, 偶e znam tylko kilka os贸b zdolnych wykona膰 taki skok. On jest jedn膮 z nich.
- Ale nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶eby mi o tym powiedzie膰.
- Nic nie m贸wi艂em, bo nie mia艂em pewno艣ci. Teraz j膮 mam.
- A sk膮d?
- Po prostu go zapyta艂em - powiedzia艂 Roarke. - Przyzna艂 si臋. Mam tu jego notatki i plan skoku. Mog艂o im si臋 uda膰 - doda艂 ze 藕le ukrytym podziwem. - Gdyby wszystko posz艂o tak, jak zaplanowali, gdyby nie pope艂nili 偶adnego b艂臋du, ten skok m贸g艂 si臋 uda膰.
- Zapyta艂e艣 go - powt贸rzy艂a Eve. - 艢wietnie. Wspaniale. A gdzie jest teraz?
- Nie wiem. Pozwoli艂em mu znikn膮膰.
- Pozwoli艂e艣... - Tym razem zaskoczy艂 j膮 jeszcze bardziej. Zakrztusi艂a si臋, nie tylko z w艣ciek艂o艣ci, ale i ze zdziwienia. Poczu艂a si臋 zdradzona. - Pozwoli艂e艣 mu odej艣膰! Connelly jest kluczow膮 postaci膮 w moim dochodzeniu! To pieprzony z艂odziej, kt贸ry chcia艂 ci臋 d藕gn膮膰 w plecy, a ty pozwoli艂e艣 mu odej艣膰?
- Tak. Powiedzia艂 mi wszystko, co wiedzia艂 o dochodzeniu, o skoku i o przygotowaniach. Mick nie mia艂 偶adnego zwi膮zku z Yostem. Nawet nie wiedzia艂, 偶e go wprowadzono.
- Za du偶o tu nie艣cis艂o艣ci. Roarke, nie mia艂e艣 prawa go puszcza膰. Nie mia艂e艣 prawa wtr膮ca膰 si臋 do spraw policji. Po i wyrzuca艂e艣 go z powrotem na ulic臋?
- Eve...
- Niech to cholera, Roarke! Niech to jasna cholera! Dwoje ludzi nie 偶yje. Yost pr贸bowa艂 zabi膰 Summerseta. Przez dwie godziny zn臋ca艂am si臋 nad Vince鈥檈m Lane鈥檈m, pr贸buj膮c wydoby膰 z niego szczeg贸艂y. Nastraszy艂am go, wi臋c b臋dzie trzyma艂 g臋b臋 na k艂贸dk臋 i nie zaalarmuje wsp贸lnik贸w. Wytargowa艂am, 偶e b臋dzie mu postawiony tylko jeden zarzut, za艂atwi艂am, 偶e b臋dzie podlega艂 programowi ochrony 艣wiadk贸w, zmusi艂am, 偶eby uda艂, 偶e ma problemy zdrowotne. Wezwano karetk臋 i przewieziono go do szpitala. Dupek trafi艂 na oddzia艂 dla VIP - 贸w, jest tak nafaszerowany narkotykami, 偶e nikt si臋 z nim nie dogada.
- M膮dre posuni臋cie. Gdyby艣cie go nie odurzyli narkotykami, w膮tpi臋, 偶eby dochowa艂 tajemnicy. Liza te偶 w tym uczestniczy, wi臋c dobrze, 偶e nie 艣pi w jej 艂贸偶ku.
Podnios艂a r臋ce, zacisn臋艂a pi臋艣ci i odwr贸ci艂a si臋, pr贸buj膮c opanowa膰 gwa艂towny wybuch w艣ciek艂o艣ci.
- Tak, bardzo m膮dre. A ty pu艣ci艂e艣 Connelly鈥檈go. Pewnie ju偶 rozmawia艂 z Naplesem i odwo艂ali skok. Twoja reputacja zosta艂a uratowana, a ja straci艂am jedyn膮 szans臋, by dopa艣膰 Yosta.
- Nie rozmawia艂 z Naplesem.
- Nie chrza艅. Na pewno...
- Nie zrobi艂 tego - rzeki Roarke z przekonaniem. - Gdybym w to nie wierzy艂 albo gdybym mia艂 jakiekolwiek w膮tpliwo艣ci co do jego szczero艣ci, zrobi艂bym co艣 du偶o gorszego ni偶 wystawienie go policji. Ale ja nie mam w膮tpliwo艣ci. Eve, nie mog艂em ci go wystawi膰. Nie licz臋, 偶e to zrozumiesz.
- To bardzo 艂adnie z twojej strony. Mam nadziej臋, 偶e kiedy nast臋pnym razem znajdziemy zw艂oki ze srebrn膮 link膮 na szyi, zrozumiesz, 偶e przez twoje chore poczucie lojalno艣ci zgin膮艂 cz艂owiek.
Nie odpowiedzia艂. Patrzy艂 na ni膮 d艂ug膮 chwil臋, a w jego p艂on膮cych b艂臋kitnych oczach dostrzeg艂a b贸l, jaki mu zada艂a.
Tak, wiem, jak kogo艣 zrani膰, pomy艣la艂a ponuro.
Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 komputera.
- Mam wszystkie dane na temat skoku. Skopiowa艂em je dla ciebie. Moja ochrona ju偶 wie, wi臋c sobie poradzi, ale podejrzewam, 偶e chcia艂aby艣 przy tym by膰. Naples i ca艂a reszta pojawi si臋 tu w ci膮gu najbli偶szych trzydziestu sze艣ciu godzin.
A je艣li do tego czasu kto艣 zginie? Roarke nie m贸g艂 uwolni膰 si臋 od tej my艣li. A je艣li po艣wi臋ci艂em 偶ycie przyjaciela, by ratowa膰 przyjaciela?
- Co do pyta艅... - zacz膮艂, ale si臋 wycofa艂. - Eve, ja si臋 ju偶 nie zmieni臋 - powiedzia艂 cicho. - Stara艂em si臋, jak mog艂em, pr贸bowa艂em si臋 od tego uwolni膰, ale wiem, 偶e nigdy nic b臋d臋 inny, Komputer, zapisz dane.
Zaczeka艂a, a偶 komputer zako艅czy zadanie, po czym wzi膮艂 dyskietk臋, kt贸r膮 jej zaproponowa艂.
- Mam nadziej臋, 偶e sobie na to zas艂u偶y艂 - rzuci艂a, wychodz膮. Najpierw zwo艂a艂a ekip臋 i zarz膮dzi艂a odpraw臋 w jej omowym gabinecie, nast臋pnie uda艂a si臋 do pokoju zajmowanego przez Micka, licz膮c, 偶e mo偶e znajdzie tam jakie艣 wskaz贸wki co do miejsca, w kt贸rym m贸g艂 si臋 ukry膰.
W艂a艣nie rozbebesza艂a biurko, kiedy w progu pojawi艂 . Summerset. Na jej widok stan膮艂 jak wryty.
- Ale偶, pani porucznik! To antyk! Autentyczny chippendale, nale偶y mu si臋 szacunek.
- Wielu rzeczom nale偶y si臋 szacunek i co z tego? - Odstawi艂a na bok pust膮 szuflad臋 i przyst膮pi艂a do przeszukiwania 艂贸偶ka. Najpierw zerwa艂a poszewk臋 i prze艣cierad艂o.
Do艣膰 tego! Wystarczy! - Kamerdyner chwyci艂 za drugi koniec ko艂dry. To jedwab i autentyczne irlandzkie koronki.
- S艂uchaj, m膮dralo. Czuj臋, 偶e zaraz rozwal臋 jaki艣 w艣cibski nochal. Uwa偶aj, bo to mo偶e by膰 tw贸j. - Szarpn臋艂a, on nie pozosta艂 d艂u偶ny. Przez chwil臋 mierzyli si臋 w艣ciek艂ym wzrokiem.
Nagle pu艣ci艂a i z zadowoleniem patrzy艂a, jak Summerset traci r贸wnowag臋, potyka si臋 o stopie艅 i l膮duje na 艣cianie.
- Kiedy wyjecha艂? Pytam o Connelly鈥檈go. Co ze sob膮 zabra艂? Czym odjecha艂?
Summerset z trudem 艂apa艂 powietrze.
- Pos艂uchaj, przecie偶 wiesz, co zrobi艂 i jakie mia艂 plany. Roarke na pewno ci powiedzia艂. - Oczywi艣cie, ciebie poinformowa艂, ale mnie ju偶 nie zd膮偶y艂, pomy艣la艂a z rozgoryczeniem. - Chce, 偶eby mu to usz艂o na sucho?
- To nie zale偶y ode mnie.
- Do diab艂a! Nas艂ali na ciebie Yosta.
- Mick nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego.
Podnios艂a r臋ce i kopn臋艂a 艂贸偶ko z tak膮 w艣ciek艂o艣ci膮, 偶e Summerset od razu odzyska艂 si艂臋 i czym pr臋dzej podbieg艂 sprawdzi膰 , czy czego艣 nie zniszczy艂a.
- Ludzie, co si臋 z wami dzieje? Connelly siedzi w tym po uszy. Ciebie nic nie obchodzi, ale Roarke nie mia艂 prawa wypuszcza膰 go z tego domu.
- A jaki mia艂 wyb贸r? - Stwierdziwszy z ulg膮, 偶e zabytkowe 艂o偶e jest ca艂e, Summerset odwr贸ci艂 si臋 do Eve. - Czy偶by艣 nadal, po tym wszystkim, zupe艂nie go nie rozumia艂a?
- A czy on mnie rozumie?
Kamerdyner zwin膮艂 ko艂dr臋 i po艂o偶y艂 j膮 na 艂贸偶ku. Czu艂, 偶e po tym, co dla niego rano zrobi艂a, nale偶膮 jej si臋 pewne wyja艣nienia.
- Uwa偶a pani, 偶e m膮偶 pani膮 zdradzi艂, broni膮c przyjaciela.
- Przyjaciele si臋 nawzajem nie okradaj膮.
Summerset u艣miechn膮艂 si臋.
- Mick patrzy艂 na to inaczej. Roarke, w g艂臋bi duszy, tak偶e. Ale nie pani. Pani si臋 z艂o艣ci i ma do tego prawo. Pani z艂o艣膰 minie ale Roarke zawsze b臋dzie odczuwa艂 b贸l. Tego pani chce? - Wyszed艂 z pokoju.
Zm臋czona, sfrustrowana, usiad艂a ci臋偶ko na 艂贸偶ku. Po chwili przy jej nogach pojawi艂 si臋 Galahad i nie namy艣laj膮c si臋, wskoczy艂 na l贸偶ko. Okr臋ci艂 si臋 trzy razy wok贸艂 w艂asnego ogona, z entuzjazmem podrepta艂 po jedwabnej ko艂drze, usiad艂 i spojrza艂 Eve w oczy.
- Nawet nie zaczynaj. Spa艂e艣 z tym typem. Na mi艂o艣膰 bosk膮, Galahad, nie masz wstydu.
Postawi艂a na nogach ca艂y wydzia艂, cho膰 nie liczy艂a, 偶e znajd膮 Micka Connelly`ego. Jedyne, co jej pozosta艂o, to nadzieja. 偶e Mick nie powt贸rzy niczego Naplesowi, a ten Yostowi.
Wiedzia艂a, 偶e nawet je艣li odwo艂aj膮 skok, Yost nie odst膮pi od wype艂nienia kontraktu. Zlecono mu usuni臋cie Summerseta, na pewno nie zostawi tej sprawy otwartej. To nie w jego stylu. Tak, dzi臋ki temu b臋dzie mia艂a wi臋cej czasu.
Je艣li jej si臋 poszcz臋艣ci, Yost doprowadzi j膮 do Naplesa. Nie zamknie dochodzenia, dop贸ki obaj nie trafi膮 za kratki.
- Zak艂adamy, 偶e hotel ci膮gle jest ich celem - zwr贸ci艂a si臋 do ekipy. - Wszystko jest ju偶 przygotowane. Nawet gdyby si臋 dowiedzieli, 偶e Connelly wpad艂, Naples mo偶e wprowadzi膰 plan w 偶ycie. Poni贸s艂 ogromne koszty, b臋dzie chcia艂 tu sobie jako艣 wynagrodzi膰.
- Je艣li Connelly sypnie - wtr膮ci艂 si臋 Feeney - mog膮 zdecydowa膰 si臋 na skok, ale zmieni膮 strategi臋. By膰 mo偶e przesun膮 termin albo zdecyduj膮 si臋 zrobi膰 to wcze艣niej.
- Mo偶liwe, tego te偶 si臋 spodziewamy. Nasi ludzie s膮 przygotowani na wszelkie zmiany planu.
- B臋dziemy musieli by膰 w kontakcie z Roarkiem i jego ekip膮 zabezpieczaj膮c膮 - zauwa偶y艂 McNab.
- Wiem. Feeney, porozmawiasz o tym z moim m臋偶em. Wskaza艂a g艂ow膮 boczne drzwi.
Feeney podni贸s艂 si臋, zapuka艂 i wszed艂 do 艣rodka.
- Macie tak d艂ugo analizowa膰 informacje od Connelly鈥檈go. a偶 nauczycie si臋 ich na pami臋膰 przykaza艂a Eve, po czym uda艂a si臋 do kuchni, by przygotowa膰 kaw臋 i w samotno艣ci zastanowi膰 si臋 nad dalszym planem.
Peabody zerkn臋艂a w stron臋 McNaba, ale szybko odwr贸ci艂a wzrok. Po chwili zn贸w na niego spojrza艂a. Mia艂a serdecznie do艣膰 tej cichej wojny. W ko艅cu nie ona zawini艂a. To on od razu wskoczy艂 w obj臋cia jakiej艣 rudej wyw艂oki. Plotki szybko si臋 roznosz膮, oczywi艣cie, 偶e s艂ysza艂a o orgii. 艁ajdak.
- Dobrze si臋 bawi艂e艣 na randce?
- O tak, by艂o bosko.
- Mam ci臋 gdzie艣.
- Czy to zaproszenie?
Poci膮gn臋艂a nosem.
- Nie spotykam si臋 idiotami, kt贸rzy lec膮 na ka偶d膮 lal臋.
- A ja nie spotykam si臋 z idiotkami, kt贸re lec膮 na facet贸w do wynaj臋cia - odci膮艂 si臋 McNab.
- Faceci do wynaj臋cia przynajmniej wiedz膮, jak traktowa膰 kobiet臋.
- Jasne, je艣li si臋 im wystarczaj膮co du偶o zap艂aci. - Skrzy偶owa艂 nogi i z uwag膮 przygl膮da艂 si臋 czubkom swoich nowych but贸w powietrznych. - Co jest. Peabody? Charles nie ma dla ciebie czasu? Wygl膮dasz jak kobieta, kt贸ra ma tego za ma艂o.
- Poca艂uj mnie w dup臋, McNab.
- Z przyjemno艣ci膮, Peabody. Dla ciebie mog臋 to zrobi膰 nawet za darmo.
Poderwa艂a si臋 na r贸wne nogi. McNab tak偶e.
- Nie pozwoli艂abym ci si臋 dotkn膮膰, nawet gdyby艣 chcia艂 mi zap艂aci膰.
- I bardzo dobrze. I tak nie mam czasu dla takiej nudnej sztywniary.
- Do艣膰 tego - rzuci艂a gro藕nie Eve. - W tej chwili przesta艅cie! - Je艣li si臋 nie myli艂a, jej podw艂adna mia艂a ochot臋 si臋 rozp艂aka膰. McNab te偶 nie wygl膮da艂 lepiej. Oboje przyprawiali j膮 o b贸l g艂owy. - Do ci臋偶kiej cholery, sprawy prywatne za艂atwiajcie po s艂u偶bie! Wy dwoje b臋dziecie ze sob膮 pracowa膰 bez wzgl臋du na to, czy si臋 lubicie, czy nie. I nie obchodzi mnie, jak sobie z tym poradzicie. Na s艂u偶bie macie my艣le膰 tylko o pracy. Zrozumiano?
- Tak jest, pani porucznik - odpowiedzieli r贸wnocze艣nie. Bez entuzjazmu, ale lepsze to ni偶 nic.
- Peabody, sprawdzisz, jak sprawuje si臋 w szpitalu Lane i jak sobie radz膮 ch艂opcy, kt贸rzy mieli obserwowa膰 Liz臋 Trent, a potem z艂o偶ysz mi raport. McNab, ty zajmiesz si臋 pe艂n膮 analiz膮 danych od Connelly鈥檈go. Za dwie godziny chc臋 mie膰 na biurku wszystkie mo偶liwe scenariusze skoku.
- Pani porucznik, Roarke...
Zdaje si臋, 偶e wyda艂am rozkaz, a nie prosi艂am o dyskusj臋.
- Tak jest.
- A wi臋c wykona膰 - powiedzia艂a, otwieraj膮c drzwi do gabinetu m臋偶a. Obaj z Feeneyem r贸wnocze艣nie podnie艣li g艂owy znad konsolety.
- Feeney, kaza艂am McNabowi przeprowadzi膰 analiz臋. Dopilnuj, 偶eby wzi膮艂 si臋 do roboty, dobrze?
- Nie ma sprawy.
Zaczeka艂a, a偶 zamknie za sob膮 drzwi.
- Padam ze zm臋czenia. Boli mnie g艂owa i jestem na ciebie wkurzona.
- Musimy co艣 sobie wyja艣ni膰.
- Nie, Roarke. Nie mam czasu ani si艂, 偶eby si臋 z tob膮 k艂贸ci膰 jak Peabody z McNabem. Nie mia艂e艣 racji, pozwalaj膮c Connelly鈥檈mu odej艣膰. Ale to tylko m贸j punkt widzenia. Z twojego punktu widzenia zrobi艂e艣 to, co nale偶a艂o. Nigdy nie dojdziemy w tej kwestii do porozumienia, ale nadal musimy sobie pomaga膰, bo inaczej nie uda nam si臋 zamkn膮膰 tej sprawy. Kiedy j膮 zako艅czymy, zastanowimy si臋, co zrobi膰 z faktem 偶e stoimy po dw贸ch r贸偶nych stronach barykady. Do tego czasu proponuj臋 zawiesi膰 bro艅.
- Wola艂bym, 偶eby艣 zrobi艂a mi normaln膮 awantur臋, ale skoro nie jeste艣 z艂a, to pewnie nie b臋dziesz krzycze膰. Chcia艂bym ci zaj膮膰 jeszcze chwil臋.
- Dzi艣 nie mam ci nic wi臋cej do powiedzenia.
- Zrani艂em ci臋. Uwa偶asz, 偶e Mick jest dla mnie wa偶niejszy ni偶 ty ale to nieprawda.
- Mylisz si臋. - Odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a mu w oczy. - To Mick zrani艂 ciebie, a ty nie pozwoli艂e艣, 偶ebym ci臋 broni艂a. Odebra艂e艣 mi to prawo, nie pozwoli艂e艣, 偶ebym ci udowodni艂a, 偶e jestem wobec ciebie w porz膮dku.
- Wsadzi艂aby艣 go za kratki. Eve, kochanie, to nie by艂oby wobec mnie w porz膮dku. Wiesz, kim by艂em i sk膮d pochodz臋, ale ty znasz ca艂ej prawdy o moim 偶yciu.
Nie, nikt nie zna ca艂ej prawdy. Nawet on sam me byl pewny czy j膮 zna i rozumie. Lecz m贸g艂 jej uchyli膰 cho膰 r膮bka tej wielkiej tajemnicy.
- Twoja przesz艂o艣膰 prze艣laduje ci臋 we 艣nie, z偶era ci臋 od 艣rodka. Moja ci膮gle we mnie 偶yje. Zaszy艂a si臋 w g艂臋bi mojej duszy. Eve wiesz, ile lat up艂yn臋艂o, zanim zebra艂em w sobie odwag臋 by pojecha膰 do Irlandii? Bo ja nie. Ale nawet wtedy nie zdoby艂em si臋 na odwiedzenie Dublina. Na dubli艅skiej ulicy postawi艂em nog臋 dopiero wtedy, kiedy razem pojechali艣my na pogrzeb mojej serdecznej przyjaci贸艂ki. To wtedy po raz pierwszy odwiedzi艂em dzielnic臋, w kt贸rej si臋 wychowa艂em. - Patrzy艂 na swoje d艂onie - Tymi r臋koma, pazurami, g艂ow膮, czym mog艂em, harowa艂em, krad艂em, oszukiwa艂em, byle jak najszybciej si臋 stamt膮d wyrwa膰. Zostawi艂em za sob膮 tych, kt贸rzy przeszli ze mn膮 przez piek艂o. Zostawi艂em za sob膮 martwego 艂ajdaka, kt贸ry zrujnowa艂 mi 偶ycie.
On mnie zniszczy艂, Eve, ale jednocze艣nie to on uczyni艂 mnie tym, kim jestem dzi艣.
- Nieprawda. - Podesz艂a do niego.
- O, tak. W艂a艣nie jemu to zawdzi臋czam. Nie uda艂oby mu si臋, gdyby nie przyjaciele, kt贸rych tam mia艂em. To dzi臋ki nim w ko艅cu zacz膮艂em 偶y膰 w艂asnym 偶yciem. Wiedzia艂em, 偶e zawsze mog臋 na nich liczy膰, 偶e w razie czego mi pomog膮. W zesz艂ym roku, kiedy tam razem pojechali艣my, by pochowa膰 Jenny, u艣wiadomi艂em sobie, 偶e nigdy im za to nie podzi臋kowa艂em. Eve, nie mog艂em go odda膰 w r臋ce policji. Nawet w twoje. Nie potrafi艂bym z tym 偶y膰.
Wypu艣ci艂a g艂o艣no powietrze i zakl臋艂a pod nosem.
- Wiem o tym. Roarke, ja nie odwo艂am akcji.
- Nawet na to nie liczy艂em. Mick tak偶e. Prosi艂, 偶ebym ci臋 przeprosi艂 za k艂opoty, jakich narobi艂, i po偶egna艂 ci臋 w jego imieniu.
- B艂agam. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
- Zostawi艂 co艣 dla ciebie. - Wyj膮艂 z kieszeni ma艂膮 fiolk臋 i wr臋czy艂 Eve.
- Co to za paskudztwo?
- To Ziemia. Powiedzia艂, 偶e pochodzi ze Wzg贸rza Tary, miejsca, w kt贸rym spoczywaj膮 irlandzcy kr贸lowie. Jak znam Micka, prawdopodobnie wykopa艂 j膮 w naszym ogrodzie, ale w ko艅cu liczy si臋 intencja. To na szcz臋艣cie, bo uwa偶a ci臋 za najszlachetniejsz膮 glin臋, jak膮 kiedykolwiek mia艂 przyjemno艣膰 spotka膰.
- G贸wno, nie najszlachetniejsza glina.
- No c贸偶, jak wspomnia艂em, chodzi o ide臋.
Eve wsun臋艂a fiolk臋 do kieszeni.
- Szlachetna glina ma nadziej臋, 偶e jeszcze si臋 z nim zobaczy i to niebawem. Tymczasem potrzebujemy pomocy naszego cywilnego doradcy. Chodzi o analiz臋 tych danych. Ja musz臋 si臋 skoncentrowa膰 na poszukiwaniu Yosta, pozwolisz, 偶e zostawi臋 techniczne sprawy na g艂owie was, komputerowc贸w?
- Ale偶 oczywi艣cie, pani porucznik. - Wsta艂 sprzed komputera. podszed艂 do niej i wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. - Jest jeszcze co艣, co sprawi ci przyjemno艣膰.
- Nie czas teraz na seks.
- Na seks jest zawsze czas, ale akurat nie to mia艂em na my艣li. Wyj膮tkowo nie tym razem. Yost jako Roles naby艂 prawa do zakupu posiad艂o艣ci na pla偶y w Sektorze Tropikalnym Olympusa. Dom jest gotowy i niedawno zosta艂 przej臋ty przez nowego w艂a艣ciciela.
- Sukinsyn.
- Je艣li nie dorwiesz go w Nowym Jorku, zrobisz to tam. Wynaj膮艂 jednego z naszych dekorator贸w wn臋trz, kt贸ry wszystko mu urz膮dzi. Za cztery dni spotkaj膮 si臋, 偶eby om贸wi膰 szczeg贸艂y. Yost zarezerwowa艂 apartament w najwi臋kszym hotelu. Wybiera si臋 tam za trzy dni. Wyczarterowa艂 m贸j statek. Tego dnia odb臋dzie si臋 tylko jeden rejs z Nowego Jorku na Olympus. Przes艂a艂em te dane na tw贸j domowy komputer.
- 艢wietnie, ju偶 si臋 za to bior臋.
Podzielili si臋 na dwa zespo艂y. McNab i Roarke zaszyli si臋 w gabinecie, by przeanalizowa膰 system zabezpiecze艅. Eve z pomoc膮 Peabody opracowywa艂y strategi臋 post臋powania z Yostem.
Feeney kr膮偶y艂 mi臋dzy oboma zespo艂ami.
- Z tego planu jasno wynika, 偶e zamierza opu艣ci膰 planet臋 dopiero po skoku. Feeney, zapytaj Roarke鈥檃, jak my艣li, czy Yost dostanie jak膮艣 dzia艂k臋 z 艂upu, czy tylko honorarium za kontrakt. Te sprawy przecie偶 s膮 ze sob膮 po艂膮czone.
Nawet je艣li zdziwi艂o go, 偶e Eve konsultuje si臋 z Roarkiem w kwestii etyki kryminalnej, Feeney niczego po sobie nie pokaza艂.
- M贸wi, 偶e prawdopodobnie Yost dostanie co艣 ekstra, zale偶nie od wielko艣ci 艂upu, ale przelew nast膮pi dopiero po tym, jak up艂ynni膮 towar.
- No dobra, to w takim razie na co on jeszcze czeka? Mo偶e chce si臋 upewni膰, 偶e wszystko posz艂o zgodnie z planem i nic dostanie 偶adnych dodatkowych zlece艅. Pozostaje sprawa Summerseta. Na pewno b臋dzie 艣ledzi艂 media, czekaj膮c na informacje o skoku. Powinni艣my wprowadzi膰 do sprawy Nadine.
Pracowali tak ostro, 偶e w ko艅cu ekipa zagrozi艂a strajkiem je艣li nie dostan膮 czego艣 do jedzenia. Eve zadowoli艂a si臋 po艂贸wk膮 kanapki, kt贸r膮 zjad艂a, nie odrywaj膮c si臋 od komputera. Zabroni艂a opuszcza膰 stanowiska, dop贸ki nie sko艅cz膮 czyta膰.
- Pani porucznik, straci pani wzrok od tego wpatrywania si臋 w ekran. Komputer, zapisz dane na dysk. - Zanim zd膮偶y艂a zaprotestowa膰, Roarke obr贸ci艂 jej krzes艂o. - Ju偶 po 贸smej, Eve, za du偶o pracujesz. Umys艂 ludzki nie jest w stanie funkcjonowa膰 przez tyle godzin bez przerwy. Ode艣lij ludzi do dom贸w. Musicie odpocz膮膰.
- Mog膮 i艣膰. Ja mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Czy Nadine jeszcze tu jest?
- Nie, musia艂a wraca膰 do studia. Wie, czego od niej oczekujemy, zgodzi艂a si臋 na tw贸j plan. Przecie偶 dwa razy go z ni膮 om贸wi艂a艣. Na pewno zrozumia艂a.
- Mo偶e i tak. A gdzie reszta?
- McNab jest w kuchni. Pr贸buje wy艂udzi膰 od Summerseta co艣 do jedzenia, zanim wr贸ci do hotelu. Peabody posz艂a pop艂ywa膰. Zasugerowa艂em jej, 偶e mo偶e w ten spos贸b si臋 uspokoi. Feeney jest w moim gabinecie. Nie odchodzi od komputera. Zdaje si臋, 偶e ma tak mocn膮 g艂ow臋 jak ty. Eve, wystarczy na dzi艣. Nie ma nic wi臋cej do zrobienia.
- Tak, ale to dlatego, 偶e ja tak ci臋偶ko pracuj臋. Musz臋 jeszcze wys艂a膰 kilku ludzi na Olympus, na wypadek gdyby Yost dotar艂 tam przed nami. Agentka Stowe sama zdecyduje, kiedy wkroczy do akcji.
- Ale o tym poinformujesz j膮 dopiero jutro. Przecie偶 nie chcesz, 偶eby wkroczy艂a za wcze艣nie. Feeney! - zawo艂a艂, masuj膮c zgarbione ramiona 偶ony. - Wracaj do domu.
Jeszcze moment. Dallas, powinni艣my ostrzec Kontrol臋 Ruchu Kosmicznego, Yost mo偶e zboczy膰 z trasy w drodze na Olympus.
- Czy ja wiem, w ko艅cu KRK to kolejne potencjalne 藕r贸d艂o przecieku Jeste艣 ich pewien? Masz jaki艣 bezpieczny kontakt?
- Kiedy艣 mia艂em, sprawdz臋, czy... - Urwa艂 na widok Roarke鈥檃 masuj膮cego plecy Eve. - No dobra, wiecie co? Chyba b臋d臋 lecia艂. Mog臋 podwie藕膰 Peabody.
- Jest na basenie - powiadomi艂 go Roarke i niezbyt delikatnie przycisn膮艂 ramiona Eve, zatrzymuj膮c j膮 na miejscu.
- Ach tak. - Twarz Feeneya rozpromieni艂a si臋 w u艣miechu. - Sam ch臋tnie bym sobie pop艂ywa艂.
- Prosz臋 bardzo, czuj si臋 jak u siebie w domu. A ty co艣 zjesz. - Roarke zwr贸ci艂 si臋 do 偶ony.
- Ju偶 jad艂am.
- P贸艂 kanapki to za ma艂o. - Zerkn膮艂 w stron臋 drzwi, zza kt贸rych dobiega艂y odg艂osy rozmowy. - 艣wietnie. Mamy go艣ci. Zjesz troch臋 zupy, a Mavis dotrzyma ci towarzystwa.
- Nie mam czasu na... - Nie doko艅czy艂a zdania, bo do pokoju wparowa艂a Mayis, stukaj膮c butami na dwunastocentymetrowych platformach, kt贸re przy ka偶dym kroku zmienia艂y kolory.
- Cze艣膰, Dallas, witaj, Roarke. W艂a艣nie wpad艂am na Feeneya, powiedzia艂, 偶e sko艅czyli艣cie na dzi艣.
- Niezupe艂nie. Mam jeszcze co艣 do za艂atwienia. Mo偶e tymczasem pogaw臋dzisz sobie z Roarkiem? - Zadowolenie Eve z przebieg艂ego planu szybko min臋艂o kiedy za plecami Mavis ukaza艂a si臋 jeszcze jedna kobieta. Dwudziestocentymetrowe szpile, kt贸rymi spi臋艂a w艂osy, po艂yskiwa艂y jaskraw膮 czerwieni膮.
- Trina - wykrztusi艂a z siebie Eve, walcz膮c za skurczami 偶o艂膮dka.
- Wpad艂y艣my osobi艣cie ci o wszystkim opowiedzie膰 鈥 og艂osi艂a z zadowoleniem Mavis. - Trina przynios艂a ca艂膮 lini臋 produkt贸w, tak jak prosi艂a艣, prawda, Trina?
- Oczywi艣cie, wzi臋艂am wszystko ze sob膮.
- 艢wietnie. - Wszystko b臋dzie dobrze, t艂umaczy艂a sobie w duchu Eve. Chodzi jedynie o sprawy zawodowe. - Co macie?
- Powiedz jej, Trina. O, wino! Roarke, jeste艣 cudowny. - Mavis usadowi艂a sw贸j zgrabny ty艂eczek, ledwo okryty sk膮p膮 sp贸dniczk膮. na biurku Eve i u艣miechn臋艂a si臋 promiennie, bior膮c od niego kieliszek.
- No wi臋c tak - zacz臋艂a Trina. - Podk艂ady kryj膮ce z serii M艂odo艣膰, odcie艅 miodowy i mokka. Do kupienia we wszystkich luksusowych salonach i sklepach kosmetycznych. Nast臋pny puder typu uniseks, sypki i w kamieniu. Wybra艂 Deloren. Tym produktem handluj膮 g艂贸wnie salony pi臋kno艣ci i gabinety odnowy, bo jest za drogi na zwyk艂e sklepy.
- W ilu miejscach w Nowym Jorku?
- Co najmniej w dwudziestu, jak nie trzydziestu. Ma 艣wietny gust i doskonale orientuje si臋 w kosmetyce kolorowej. Deloren na policzki, M艂odo艣膰 i ten pi臋kny kwarcowy r贸偶 z Seliny. A do oczu...
- Trino, dzi臋kuj臋 ci, to bardzo ciekawe, ale czy potrafisz okre艣li膰, kt贸ry z tych kosmetyk贸w ma najmniejsz膮 liczb臋 dystrybutor贸w? Mo偶e kt贸rym艣 handluj膮 wy艂膮cznie hurtownie?
- Do tego zmierzam. - Trina wyd臋艂a umalowane czarn膮 szmink膮 usta. - Ten facet uwielbia eksperymentowa膰 z kolorowymi kosmetykami, cena nie gra dla niego roli. To godne najwy偶szego podziwu. Z tego, co widzia艂am na filmie, opr贸cz wszystkich podstawowych produkt贸w, ma te偶 kilka prawdziwych cacek. Jest porz膮dny i doskonale zorganizowany, wi臋c dosz艂am do wniosku...
Urwa艂a i przez u艂amek sekundy delektowa艂a si臋 brzmieniem w艂asnych s艂贸w. - Dosz艂am do wniosku, 偶e najbardziej lubi seri臋 M艂odo艣膰 i Czar Natury. To kosmetyki hypoalergiczne, ca艂kowici naturalne i kosztuj膮 maj膮tek. Niedost臋pne w handlu i przeznaczone dla licencjonowanych konsultant贸w. U偶ywa si臋 ich wy艂膮cznie w salonach pi臋kno艣ci. Z tego wynika, 偶e facet albo ma licencje albo dobre 藕r贸d艂o, bo posiada sporo takich produkt贸w.
Tak jak i Trina, kt贸ra mia艂a w szufladach takie same kosmetyki.
- Tak si臋 sk艂ada, 偶e czasami sama kupuj臋 te rzeczy w Carnegy przy Drugiej Alei. Oczywi艣cie je艣li trafi mi si臋 klient, kt贸rego sta膰 na taki wydatek. - Znowu przerwa艂a i westchn臋艂a. - 呕eby nic traci膰 czasu, od razu zadzwoni艂am do mojej przyjaci贸艂ki, kt贸ra tam pracuje, i dyskretnie wypyta艂am o klient贸w. Wymieni艂am kosmetyki, kt贸re widzia艂am na filmie, i te, kt贸rych, moim zdaniem, brakowa艂o. Wyobra藕 sobie, co za zbieg okoliczno艣ci. Moja przyjaci贸艂ka powiedzia艂a, 偶e jeden z jej sta艂ych klient贸w w艂a艣nie zam贸wi艂 dok艂adnie te produkty. Pot臋偶ny, 艂ysy facet, robi zakupy raz, dwa razy do roku. Zawsze p艂aci got贸wk膮. Podobno ma salon w Jersey.
Eve powoli wsta艂a.
- Czy ju偶 odebra艂 zam贸wienie?
- Nie. Przyjdzie jutro, przed po艂udniem. Prosi艂, 偶eby wszystko by艂o gotowe i zapakowane, bo nie ma zbyt du偶o czasu. Jeszcze jedno, zam贸wi艂 dwa razy wi臋cej kosmetyk贸w ni偶 zwykle.
- Roarke, nalej tej kobiecie wi臋cej wina.
- Dobrze si臋 spisa艂y艣my? - zapyta艂a zalotnie Mavis.
- Fantastycznie! Trina, podaj mi nazwisko twojej przyjaci贸艂ki. B臋d臋 potrzebowa膰 jej pomocy.
- Nie ma sprawy. Mam tylko jedno pytanie. Dlaczego mnie obra偶asz?
- Obra偶am? Trina, kochanie, ale偶 w艂a艣nie chcia艂am ci臋 uca艂owa膰!
- Dlaczego nie szanujesz mojej pracy? Sp贸jrz na siebie. - Trina mierzy艂a w Eve d艂ugim szafirowym paznokciem. Wygl膮dasz jak ofiara wypadku drogowego. Sk贸ra przem臋czona, cienie pod oczami.
- Mia艂am du偶o pracy.
- A co to ma do rzeczy? Kiedy ostatni raz stosowa艂a艣 ten krem z艂uszczaj膮cy, kt贸ry ci poleci艂am? A serum antystresowe? A mleczko?
- Ee...
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie mia艂a艣 czasu, 偶eby cho膰 raz wymasowa膰 piersi 偶elem uj臋drniaj膮cym. - Zwr贸ci艂a si臋 do Roarke鈥檃: Nie zaszkodzi艂oby ci, gdyby艣 ty si臋 tym zaj膮艂.
- Ch臋tnie, nawet jej proponowa艂em - odpar艂, bezlito艣nie rzucaj膮c 偶on臋 na po偶arcie lwom. - Znasz j膮, to trudna kobieta.
- Poka偶 stopy - za偶膮da艂a Trina, okr膮偶aj膮c st贸艂.
W tym momencie Eve Dallas, kt贸ra nie okazywa艂a strachu, staj膮c twarz膮 w twarz ze 艣mierci膮, wpad艂a w panik臋.
- Nie ma mowy. Stopy maj膮 si臋 dobrze.
- Nie u偶ywa艂a艣 ostatnio zestawu do pedikiuru, prawda? Dopiero kiedy Trina uwa偶niej przyjrza艂a si臋 Eve, otworzy艂a ze zdziwienia wymalowane na wszystkie kolory t臋czy oczy. - 艢ci臋艂a艣 sobie w艂osy!
- Nie. - Zestresowana Eve zas艂oni艂a r臋koma fryzur臋.
- Tylko nie pr贸buj mnie ok艂amywa膰. Wzi臋艂a艣 no偶yczki i sama to sobie zrobi艂a艣, czy tak?
- Nie. Niezupe艂nie. Prawie wcale. Musia艂am. Wchodzi艂y mi do oczu. Prawie ich nie rusza艂am. Cholera. - Eve zebra艂a si臋 ni odwag臋 i postanowi艂a si臋 zbuntowa膰. - To moje w艂osy.
- Ale偶 sk膮d! To nie s膮 twoje w艂osy. Nie, odk膮d si臋 nimi zajmuj臋. Czy ja przychodz臋 na tw贸j komisariat i paraduj臋 z odznak膮 na biu艣cie? Czy ja ganiam po mie艣cie, poluj臋 na z艂ych facet贸w i kopi臋 ich po ty艂kach? Nie! I dlatego ty te偶 nie masz prawa. Ani w tym ani w nast臋pnym 偶yciu nie wtr膮caj si臋 do mojej pracy! - Trina westchn臋艂a ci臋偶ko. - A teraz p贸jd臋 po rzeczy i zrobi臋 co艣 z tym ba艂aganem na twojej g艂owie.
- To mi艂e z twojej strony, ale naprawd臋 nie mam czasu... - Eve skurczy艂a si臋, widz膮c, 偶e Trina zaciska d艂onie w pi臋艣ci. - Dzi臋ki, 艣wietny pomys艂.
Kiedy Trina wysz艂a, Eve rzuci艂a Mayis pe艂ne nienawi艣ci spojrzenie i wzi臋艂a kieliszek z winem. Wypi艂a jednym haustem, po czym zwr贸ci艂a si臋 do przyjaci贸艂ki i m臋偶a:
- Pierwsze, kt贸re si臋 odezwie, zje ten kieliszek.
Wsta艂a przed sz贸st膮 i od razu posz艂a pod prysznic. Jeszcze przed 贸sm膮 zamierza艂a zwo艂a膰 ekip臋, z艂o偶y膰 Whitneyowi raport i skontaktowa膰 si臋 z Karen Stowe.
Yost b臋dzie za kratkami, zanim nadejdzie po艂udnie.
- Wygl膮da pani na zadowolon膮 z siebie, pani porucznik - przywita艂 j膮 Roarke, wchodz膮c do kabiny i staj膮c za jej plecami.
- B臋d臋, ju偶 za kilka godzin.
- Mo偶e m贸g艂bym wcze艣niej co艣 dla pani zrobi膰? Przysun膮艂 si臋 bli偶ej i wzi膮艂 w d艂onie jej piersi.
- Masz ochot臋 na sporty wodne?
- Zanim si臋 obejrzysz, zdob臋d臋 punkty - zaproponowa艂. masuj膮c jej ramiona.
- B臋d臋 przeszkadza膰. - Si臋gn臋艂a do ty艂u. Jej d艂o艅 zsuwa艂a si臋 ni偶ej, po podbrzuszu, kiedy palce Roarke鈥檃 zacz臋艂y delikatnie dra偶ni膰 jej sutki. - Wysmarowa艂e艣 d艂onie tym paskudztwem?
Trina twierdzi, 偶e gor膮ca woda wzmacnia korzystne dzia艂anie tego cudu. Na Boga, ta woda jest strasznie gor膮ca.
- By艂am tu pierwsza. Nawet nie pr贸buj zmienia膰 temperatury. - Wzi臋艂a g艂臋boki oddech, pozwalaj膮c cia艂u si臋 rozlu藕ni膰. Musz臋 przyzna膰, 偶e sprawiasz mi tym wi臋ksz膮 przyjemno艣膰 ni偶 Trina.
- Pi臋knie pachnie. - Odwr贸ci艂 j膮 do siebie, pochyli艂 si臋 i wtuli艂 twarz w jej szyj臋. - To morele.
- Mhm - mrukn臋艂a Eve, odchylaj膮c w ty艂 g艂ow臋. - Masz du偶o lepsz膮 technik臋. Nie przerywaj.
Jej krew zaczyna艂a ju偶 wrze膰, a mg艂a rozkoszy za膰mi艂a umys艂, tak trze藕wy po przespanej nocy. K艂臋by pachn膮cej, ciep艂ej pary g臋stnia艂y, wype艂niaj膮c jej p艂uca.
D艂onie Roarke鈥檃 szuka艂y jej twarzy, usta przylgn臋艂y do ust Eve.
Chcia艂 j膮 wype艂ni膰, wzi膮膰 j膮 szybko i gwa艂townie, zaspokoi膰 偶膮dz臋, kt贸ra obudzi艂a go tego ranka. Oplot艂a si臋 wok贸艂 jego bioder i rozchyli艂a spragnione wargi. Jej biodra porusza艂y si臋 rytmicznie. zapraszaj膮c.
Tak, pragn膮艂 j膮 wype艂ni膰, a jednak pozwoli艂, by to on wype艂ni艂a jego.
Podnieca艂o go jej gor膮ce zmys艂owe cia艂o. Ten smak, zapach by艂y mu potrzebny do 偶ycia jak powietrze. Prowadzi艂 j膮 na szczyt rozkoszy; z gard艂a Eve wyrwa艂 si臋 zduszony okrzyk, cia艂em wstrz膮sn臋艂y dreszcze. Czu艂a jego mi臋艣nie, wiedzia艂a, 偶e ich rozedrgane cia艂a reaguj膮 w identyczny spos贸b.
Odnale藕li si臋 po to, by si臋 nawzajem leczy膰 z ran.
Kiedy si臋 kochali, przesz艂o艣膰 przestawa艂a dla nich istnie膰.
Podniecona do granic, zarzuci艂a mu na szyj臋 ramiona.
- Teraz, teraz, teraz!
Wszed艂 w ni膮, mocno i zdecydowanie, tak jak tego oboje pragn臋li. Krzykn臋艂a, wpl膮tuj膮c palce w jego mi臋kkie wilgotne w艂osy. Podni贸s艂 j膮, a ona zaplot艂a wok贸艂 niego nogi.
Patrzyli na siebie, ich oddechy si臋 miesza艂y.
Powoli, g艂臋boko, nie spieszy艂 si臋, widzia艂, jak oczy Eve zachodz膮 mg艂膮. Podda艂a si臋 niewys艂owionej rozkoszy, kt贸ra wype艂ni艂a jej brzuch i serce i zdawa艂a si臋 nie mie膰 ko艅ca.
Eve - to jedno s艂owo by艂o dla niego wszystkim, o niczym innym nie potrafi艂 w tej chwili my艣le膰. Obejmowa艂 j膮 i przyciska艂 do siebie.
G艂aska艂a go po plecach. Maj膮c nadziej臋, 偶e jego serce odnalaz艂o spok贸j.
- Chyba jednak nie uda艂o mi si臋 przeszkodzi膰.
Roze艣mia艂 si臋.
- Nast臋pnym razem mo偶e ty zdob臋dziesz kilka punkt贸w. Pow膮cha艂 jej rami臋. Chryste, cudownie pachniesz.
- Nie dziwota, wczoraj Trina wsmarowa艂a we mnie z ton臋 przer贸偶nych mazide艂. A tak nawiasem m贸wi膮c, to by艂e艣 bardzo pomocny - przypomnia艂a sobie z przek膮sem. - Gdzie znikn膮艂e艣, kiedy zagrozi艂a, 偶e mi zaaplikuje kt贸ry艣 z tych zmywalnych tatua偶y?
- By艂em zaj臋ty. Gdyby艣 mi po艣wi臋ci艂a cho膰 godzin臋 w miesi膮cu, Trina nie musia艂aby ucieka膰 si臋 do podst臋p贸w. - Uzna艂, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li jej o tym powie, ni偶 gdyby mia艂a si臋 sama dowiedzie膰. - Eve, a co do tatua偶u...
- Co? - Wybieg艂a spod prysznica i zamar艂a przed lustrem z przera偶enia. Z trudem powstrzyma艂 wybuch 艣miechu. - Nie! To niemo偶liwe. Zabij臋 j膮.
Patrzy艂a z niedowierzaniem na sw贸j po艣ladek.
- Niech to jasna cholera! Ale mnie urz膮dzi艂a. Co to, do diab艂a, jest? Kucyk? Dlaczego mi wymalowa艂a na ty艂ku kucyka?
- Je艣li si臋 dok艂adnie przyjrze膰, to wygl膮da mi to na osio艂ka.
- 艢wietnie, bardzo 艣mieszne.
- Mo偶e chcia艂a ci w ten spos贸b co艣 powiedzie膰.
- Za艂o偶臋 si臋, 偶e nie zostawi艂a 偶adnego zmywacza. Tylko spr贸buj komu艣 o tym powiedzie膰...
- Zamykam usta na k艂贸dk臋. Wiesz, ten osio艂ek wydaje si臋 ca艂kiem sympatyczny. Tak zabawnie kopie tylnymi nogami.
- Zamknij si臋, Roarke, dobrze? - 呕eby nie s艂ysze膰 jego komentarzy, na wszelki wypadek znik艂a w suszarce.
Ju偶 przed dziewi膮t膮 ekipa taktyczna zaj臋艂a strategiczne pozycje przy Drugiej Alei. Mieli obserwowa膰, o wszystkim powiadamia膰 central臋 i czeka膰 na dalsze rozkazy. Przyjaci贸艂ka Triny ch臋tnie zgodzi艂a si臋 na wsp贸艂prac臋 i pozwoli艂a, by po sklepie kr臋cili si臋 ludzie Eve. Przebrana w odpowiedni str贸j Peabody zast膮pi艂a pracownika stoiska, a McNab, ubrany z fantazj膮, na jak膮 tylko jego sta膰, odgrywa艂 rol臋 klienta.
Gdyby go nie zna艂a, Eve nawet przez my艣l by nie przesz艂o, 偶e McNab pracuje dla policji. W sk贸rzanym fioletowo - br膮zowym kombinezonie i butach do kolan nie wzbudza艂 najmniejszych podejrze艅.
Eve rozlokowa艂a si臋 w pomieszczeniu ochrony i razem ze Stowe obserwowa艂y na monitorach, co dzieje si臋 w sklepie.
- Zanim si臋 zacznie, chcia艂am ci podzi臋kowa膰 za to, 偶e dotrzyma艂a艣 s艂owa.
- Drobiazg. Po prostu to zr贸bmy. - Eve spojrza艂a na d艂ug膮 luf臋 miotacza uczepionego pasa agentki. - Chc臋 go 偶ywego.
Stowe wyj臋艂a bro艅 i pokaza艂a Eve. Si艂a ra偶enia ustawiona by艂a na 艣redni zasi臋g.
- D艂ugo nad tym rozmy艣la艂am. Chcia艂am to inaczej rozwi膮za膰. Wyobra偶a艂am sobie t臋 chwil臋... - Schowa艂a miotacz. - Wiem, 偶e to nie przywr贸ci 偶ycia Winnie. Dorwiemy go 偶ywcem.
Peabody, znudzona staniem za lad膮, pokr臋ci艂a si臋 chwil臋 po salonie, po czym podesz艂a do ogl膮daj膮cego kosmetyki McNaba.
- Przepraszam za wczorajsz膮 awantur臋. Wiem, 偶e komentarz by艂 bardzo nie na miejscu.
McNab rozpami臋tywa艂 zniewag臋 przez ca艂膮 noc. Analizowa艂 zachowanie Peabody. Czy ona musi dzi艣 tak 艣licznie wygl膮da膰? Dlaczego w艂o偶y艂a t臋 zwiewn膮 sukienk臋 i umalowa艂a usta r贸偶ow膮 pomadk膮? Chce go nerwowo wyko艅czy膰?
- Nie ma o czym m贸wi膰.
- Je艣li nie ma o czym m贸wi膰, za chwil臋 zrobimy to samo. Pracujesz dla Feeneya, a ja dla Dallas. To oznacza, 偶e b臋dziemy si臋 cz臋sto widywa膰. Mo偶e pope艂nili艣my b艂膮d, w og贸le to zaczynaj膮c, ale nie widz臋 powodu, dla kt贸rego nasze prywatne sprawy mia艂yby wp艂ywa膰 na obowi膮zki s艂u偶bowe.
- Uzna艂a艣, 偶e to by艂 b艂膮d? Ot, tak, zwyczajnie?
Chcia艂a si臋 odci膮膰, ale powstrzyma艂a nerwy na wodzy.
- Nie, niezupe艂nie. Wcale nie uwa偶am tego za b艂膮d. Po prostu co艣 si臋 popsu艂o. - A teraz nie mia艂a poj臋cia, jak to naprawi膰, cho膰 bardzo tego chcia艂a. Sk膮d mog艂a przypuszcza膰, 偶e tak jej b臋dzie brakowa艂o tego chudzielca?
- Spr贸bujmy zachowywa膰 si臋 jak dawniej, nie rozpami臋tujmy tego, co si臋 sta艂o.
Tak, on te偶 chcia艂 zachowywa膰 si臋 jak dawniej. Chcia艂 wr贸ci膰 do kantorka i zupe艂nie inaczej to rozegra膰.
- W porz膮dku. Mnie to pasuje.
- Dobrze. To bardzo dobrze. - Wcale nie by艂o dobrze. Pos艂uchaj, mo偶e mogliby艣my... - Urwa艂a, bo do sklepu wszed艂 klient.
McNab zakl膮艂 pod nosem. Wyprostowa艂 si臋, wzi膮艂 g艂臋boki oddech i postanowi艂 prze膰wiczy膰 sw贸j tekst o nowym serum regeneracyjnym do w艂os贸w.
Eve zerkn臋艂a na zegarek. Jedenasta trzydzie艣ci osiem. Ekspedientka dobrze sobie radzi艂a. Najwyra藕niej Peabody i McNab zawarli rozejm.
Mia艂a nadziej臋, 偶e Feeney i Roarke radz膮 sobie r贸wnie dobrze. Ju偶 mia艂a zadzwoni膰 do nich do hotelu, by si臋 upewni膰, kiedy odezwa艂 si臋 brz臋czyk komunikatora.
- Dallas.
- Pani porucznik, podejrzany zaraz u was b臋dzie. Jest pieszo. Idzie Drug膮 Alej膮, kieruje si臋 na po艂udnie. W艂a艣nie min膮艂 Dwudziest膮 Czwart膮. Jest sam. Ubrany w br膮zowy p艂aszcz i ciemnobr膮zowe spodnie.
- Potwierdzi艂e艣 identyfikacj臋?
- Tak. Mamy go na wizji. Za jakie艣 trzydzie艣ci sekund powinien by膰 w waszym zasi臋gu.
- Zosta艅cie na miejscu. Nie ruszajcie si臋 i czekajcie na dalsze rozkazy. Peabody, McNab, jeste艣cie gotowi?
- Tak jest.
- Do wszystkich zespo艂贸w: w艂膮czy膰 komunikatory. Przygotuj si臋, Stowe - powiedzia艂a Eve. - Z艂apmy sukinsyna. Id臋 na ty艂y, odetn臋 wyj艣cie przy Drugiej Alei. Zaczekaj, a偶 wejdzie do sklepu. B臋dziemy ci臋 os艂ania膰.
- Dzi臋ki. - Stowe nie odrywa艂a wzroku od monitora.
Eve zbieg艂a korytarzem na d贸艂 i wysz艂a drugim wyj艣ciem. Yost by艂 w po艂owie ulicy. Podbieg艂a troch臋 bli偶ej i zacz臋艂a i艣膰 za nim szybkim krokiem.
Kiedy otworzy艂 drzwi sklepu, Eve wsun臋艂a r臋k臋 pod kurtk臋.
I w tym momencie zauwa偶y艂a przebiegaj膮cego przez ulice Jacoby鈥檈go. W d艂oni trzyma艂 odbezpieczony pistolet.
- FBI! Sta膰!
Nie zd膮偶y艂a nawet zakl膮膰. Ruszy艂a biegiem w ich kierunku.
Zanim ich dogoni艂a, Yost odwr贸ci艂 si臋 i stan膮艂 twarz膮 w twarz z Jakobym.
Wygl膮da艂o to jak zderzenie rowerzysty z autobusem powietrznym.
- Padnij! Policja! Na ziemi臋! - Wyj臋艂a bro艅 i bieg艂a, rozpychaj膮c na boki przechodni贸w. Jacoby upad艂 na chodnik. Jej komunikator nie przestawa艂 piszcze膰.
Nie mog艂a strzela膰. Bez namys艂u ruszy艂a w po艣cig za Yostem. Kierowa艂 si臋 na po艂udnie. Bieg艂 przed siebie, przewracaj膮c przechodni贸w. Wpad艂 na ulic臋, mi臋dzy p臋dz膮ce pojazdy.
- Nie strzela膰! Nie strzela膰! - Na ulicy panowa艂 zbyt wielki t艂ok, by mo偶na by艂o sobie pozwoli膰 na przypadkowy, nie do ko艅ca wymierzony strza艂.
Jak na tak pot臋偶nego m臋偶czyzn臋 porusza艂 si臋 zgrabnie i szybko.
Na rogu skr臋ci艂 na zach贸d, brutalnie popychaj膮c stoj膮cy tam w贸zek z 偶ywno艣ci膮. W贸zek przewr贸ci艂 si臋 tu偶 pod nogami Eve. Par贸wki i frytki rozsypa艂y si臋 na chodnik, a puszki z napojami potoczy艂y si臋 na ulic臋. Wystraszony w艂a艣ciciel zacz膮艂 wo艂a膰 o pomoc.
Zamiast omija膰 przeszkod臋, Eve wskoczy艂a na w贸zek, odbi艂a si臋 i da艂a susa przed siebie, skracaj膮c odleg艂o艣膰 dziel膮c膮 j膮 od uciekaj膮cego Yosta.
- Zbli偶a si臋 do Trzeciej! Przy艣lijcie w贸z! Przy艣lijcie tam jaki艣 w贸z. Biegn臋 za podejrzanym. Jestem na Dwudziestej Drugiej, mijam Trzeci膮.
Schowa艂a komunikator do kieszeni, 偶eby mie膰 wolne r臋ce, i oszacowawszy swoje szanse, skoczy艂a.
Chwyci艂a Yosta w pasie. Jego cia艂o by艂o twarde jak wzmocniona stal. Mog艂aby przysi膮c, 偶e us艂ysza艂a grzechot w艂asnych ko艣ci. Zaskoczy艂a go, straci艂 r贸wnowag臋 i upad艂, zatrzymuj膮c si臋 na kolanie. Nie zd膮偶y艂 zrzuci膰 jej z plec贸w i wsta膰, bo przystawi艂a mu do szyi pistolet.
Poczu艂a jego t臋tno. Jeden strza艂 i 艣mier膰 na miejscu.
- Chcesz umrze膰? - zapyta艂a. - Chcesz umrze膰 tu, na ulicy?
Kiedy Yost podni贸s艂 r臋ce, us艂ysza艂a za plecami tupot. McNab, zziajany i zlany potem, przyj膮艂 pozycj臋 i wycelowa艂 bro艅 w g艂ow臋 Yosta.
- Mam go, pani porucznik.
- Na ziemi臋. Nogi szerzej.
- To jaka艣 pomy艂ka - zacz膮艂. - Nazywam si臋 Gioyanni...
- Na ziemi臋. - Nie przestawa艂a w niego mierzy膰. - Twarz膮 mi d贸艂, bo inaczej mo偶e mi si臋 przypadkiem omskn膮膰 palec.
Po艂o偶y艂 si臋 na chodniku z r臋kami na plecach. Szarpn臋艂a. zakuwaj膮c go w kajdanki.
Niemo偶liwe, to jedyna my艣l, jaka przychodzi艂a mu do g艂owy. To nie mo偶e by膰 koniec. Jego kariera nie tak mia艂a si臋 zako艅czy膰, nie le偶eniem twarz膮 do ziemi jak pospolity przest臋pca.
- Chc臋 adwokata.
- Jasne, w tym momencie strasznie mnie interesuj膮 twoje prawa i obowi膮zki. - Sprawdzi艂a jego kieszenie. Znalaz艂a pust膮 strzykawk臋. I srebrn膮 link臋 o d艂ugo艣ci dw贸ch st贸p. - No prosz臋, co my tu mamy.
- Adwokata - powt贸rzy艂 zdenerwowanym g艂osem. - Nalegam 偶eby traktowano mnie z szacunkiem.
- Czy偶by? - Wsta艂a i postawi艂a nog臋 na jego karku. Nic zapomnij powiedzie膰 stra偶nikom i wsp贸艂towarzyszom z celi w wi臋zieniu Omega, 偶e maj膮 ci臋 szanowa膰. Niecz臋sto maj膮 tam okazj臋 do zabawy. Wezwij w贸z opancerzony, McNab.
- Tak jest. Pani porucznik? Ma pani krew na twarzy.
- Uderzy艂am si臋, kiedy na niego skoczy艂am - Wytar艂a d艂oni膮 nos i spojrza艂a z obrzydzeniem na jasnoczerwony 艣lad. - Co z Jacobym?
- Nie wiem. Zostawi艂em go i pobieg艂em za pani膮. Zdaje 偶e zaj臋艂a si臋 nim Stowe.
- Przypominam, 偶e to jej akcja.
- Jezu, Dallas.
- Tak to wygl膮da. Detektywie, wyszed艂 pan z formy. Sp贸jrz na siebie, przebieg艂e艣 kilka przecznic i ledwo zipiesz! Musisz zacz膮膰 chodzi膰 na si艂owni臋.
Kiwn臋艂a g艂ow膮, widz膮c, 偶e zza zakr臋tu wy艂ania si臋 w贸z policyjny. Na ulicy nagle zrobi艂o si臋 t艂oczno od nadchodz膮cych mundurowych i funkcjonariuszy w cywilu.
- No, Yost, szykuj si臋 do drogi.
Podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na jej twarz. Wok贸艂 nich gromadzili si臋 gapie, wszyscy patrzyli na niego.
- Powinienem by艂 najpierw zabi膰 ciebie.
- Cz艂owiek jest m膮dry po fakcie. Zaczekajcie na agenta specjalnego Karen Stowe. Ten dupek jest jej. Ja tylko go trzymam w jej imieniu.
Przykucn臋艂a zaczeka艂a, a偶 Yost spojrzy jej w oczy.
- Winifred Cates by艂a przyjaci贸艂k膮 agentki Stowe. Robi臋 to dla niej. Aresztuj臋 ci臋 za napad, pobicie, gwa艂t i morderstwo, jakich dokona艂e艣 na zlecenie r贸偶nych osobnik贸w. Ich nazwiska zostan膮 do艂膮czone do oskar偶enia. Na razie chodzi tylko o przest臋pstwa pope艂nione w tym stanie. Dorzuc臋 stawianie oporu podczas aresztowania, zniewa偶anie funkcjonariusza policji, zniszczenie mienia i ucieczk臋 z miejsca przest臋pstwa. Interpol i Globalni do艂膮cz膮 p贸藕niej. Masz prawo milcze膰, ty 偶a艂osny skurwysynu.
Eve, masuj膮c obola艂e rami臋, sz艂a w kierunku Drugiej Alei. Z ca艂ej si艂y uderzy艂a Yosta w okolice nerek, a teraz r臋ka bola艂a j膮 bardziej ni偶 nieleczony z膮b. Czu艂a, 偶e nos napuch艂 jej na p贸艂 twarzy i zaraz dosi臋gnie uszu.
Odda艂aby wszystko za torebk臋 z lodem.
Pani porucznik! - Zza rogu wybieg艂a Peabody. - Och! - skrzywi艂a si臋, widz膮c twarz prze艂o偶onej.
Tak 藕le wygl膮dam? - Eve nie艣mia艂o dotkn臋艂a palcem nosa.
Masz troch臋 opuchni臋ty nos. Gdyby by艂 z艂amany, wygl膮da艂by du偶o gorzej. Bardzo krwawi.
- Teraz wiem dlaczego na m贸j widok dzieci krzycz膮 i zaczynaj膮 ucieka膰. Gdzie Stowe?
- W 艣rodku. Kiedy si臋 dowiedzieli艣my, 偶e masz Yosta, chcia艂am biec na pomoc. ale McNab kaza艂 mi zosta膰. Agentka Stowe te偶 zosta艂a.
- Dobrze zrobi艂y艣cie. McNab te偶. Co z Jacobym?
- Nie wiem. Stowe rozmawia艂a z lud藕mi z pogotowia. Yost wstrzykn膮艂 mu w serce jaki艣 ci臋偶ki barbiturant. Dallas, m贸wi臋 ci, zwali艂 si臋 na ziemi臋 jak k艂oda. Zanim ze Stowe do niego dobieg艂y艣my, jego serce przesta艂o bi膰. Wezwa艂y艣my pogotowia. przyjechali natychmiast. Z艂apali puls, ale kiedy zakrywali go ekranem, by艂 ci膮gle nieprzytomny.
- Nawet kto艣 t臋py i za艣lepiony ambicj膮 nie zas艂uguje na tak膮 艣mier膰. Za mn膮, Peabody. Dopilnuj, 偶eby nie kr臋cili si臋 tu postronni. I 偶adnych rozm贸w z mediami.
Eve wesz艂a do 艣rodka. Przyjaci贸艂ka Triny siedzia艂a na pod艂odze. Odchyli艂a w ty艂 g艂ow臋, a w d艂oni trzyma艂a wielk膮 szklank臋 wype艂nion膮 po brzegi czym艣, co wygl膮da艂o jak czerwone wino. Nie przestaj膮c popija膰, u艣miechn臋艂a si臋 niepewnie.
- Dobrze si臋 pani czuje? Mo偶e wezwa膰 pogotowie albo poda膰 pani jakie艣 leki? - spyta艂a Eve.
Kobieta zatrzyma艂a szklank臋 w p贸艂 drogi.
- To jedyne lekarstwo, jakiego mi potrzeba. Zamierzam to teraz wypi膰, a potem wr贸c臋 do domu i po艂o偶臋 si臋 spa膰.
- Zorganizuj臋 dla pani transport. Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e na razie nie wolno pani z nikim rozmawia膰 o tym, co zasz艂o tu dzi艣 rano.
- Tak, wiem. Wspominali艣cie co艣 na ten temat. - Nic odrywa艂a wzroku od twarzy Eve. - Mam tu co艣, co zmniejszy opuchlizn臋 i si艅ce. To znakomity preparat, stosuje si臋 go po operacjach plastycznych. Da膰 pani pr贸bki?
- Dzi臋kuj臋, nic mi nie jest. Gdzie agentka Stowe?
- Na zapleczu.
- Prosz臋 na razie tu zosta膰 - powiedzia艂a Eve, kieruj膮c si臋 w stron臋 magazyn贸w.
Stowe, rozmawiaj膮c przez kieszonkowe 艂膮cze, nerwowo kr膮偶y艂a mi臋dzy pud艂ami.
- Prosz臋 mnie informowa膰 o jego stanie. Przez ca艂y czas jestem pod tym numerem. Dzi臋kuj臋.
- Jak Jacoby? - zapyta艂a Eve.
- Jest w 艣pi膮czce. - Stowe schowa艂a 艂膮cze do kieszeni. - Stan krytyczny. Chodzi o serce, by膰 mo偶e potrzebny b臋dzie przeszczep. Yost trafi艂 go w samo serce. Po prostu wy艂膮czy艂 go jak androida. Powinnam z nim by膰. To m贸j kolega. Chcia艂am si臋 z tob膮 zobaczy膰, musimy porozmawia膰. Nic nie m贸wi艂am Jacoby鈥檈mu. Pewnie sam co艣 zw臋szy艂 i kaza艂 mnie 艣ledzi膰. Nie wspomina艂am mu o naszym uk艂adzie. Zaufa艂am ci.
- Gdybym w膮tpi艂a w twoje zaufanie, Yost nie czeka艂by na ciebie w areszcie. Id藕, powinna艣 z nim porozmawia膰.
Stowe spojrza艂a na Eve.
- Ty go wy艣ledzi艂a艣, zorganizowa艂a艣 ca艂膮 operacj臋 i w ko艅cu go dopad艂a艣. Nale偶y do ciebie, Dallas.
- Zawar艂y艣my umow臋. Ty dotrzyma艂a艣 s艂owa, wi臋c i ja go dotrzymam. Jest w centrali, pod specjalnym nadzorem. Spodziewaj膮 si臋 twojej wizyty.
Stowe kiwn臋艂a g艂owa.
- Je艣li kiedykolwiek b臋dziesz potrzebowa艂a pomocy FBI, mo偶esz na mnie liczy膰.
- B臋d臋 pami臋ta膰. Op贸藕nij jego rozmow臋 z adwokatem, ile si臋 da. Postaraj si臋, 偶eby si臋 z nikim nie kontaktowa艂 co najmniej do drugiej w nocy. Sp贸藕nisz si臋 do centrali, papiery gdzie艣 si臋 zapodziej膮, nie b臋dziesz mog艂a go do siebie przetransportowa膰.
- Gdybym nie potrafi艂a przeci膮gn膮膰 tego o czterna艣cie godzin, nie by艂abym pracownikiem rz膮dowym. Nikt si臋 od niego nie dowie o twojej operacji. Daj zna膰, kiedy b臋dziesz chcia艂a go przes艂ucha膰 w sprawie tych dw贸ch morderstw. To od niego? - zapyta艂a, wskazuj膮c nos Eve.
- Uderzy艂am si臋, kiedy go 艣ci膮ga艂am na ziemi臋.
- Powinna艣 przy艂o偶y膰 opatrunek z lodu.
- Nie gadaj.
- Dzi臋kuj臋 za wsp贸艂prac臋. - Stowe wyci膮gn臋艂a r臋k臋. - To by艂a prawdziwa przyjemno艣膰, porucznik Dallas.
- Wzajemnie, agentko Stowe.
Eve poleci艂a asystentce odnale藕膰 najbli偶szy sklep ca艂odobowy i kupi膰 troch臋 lodu. Peabody z premedytacj膮 z艂ama艂a rozkaz i uda艂a si臋 prosto do apteki, sk膮d przynios艂a opatrunek ch艂odz膮cy nas膮czony 艣rodkiem 艣ci膮gaj膮cym oraz proszki przeciwb贸lowe.
- Gdzie l贸d?
- To lepsze od lodu.
- Sier偶ancie Peabody...
- Pani porucznik, je艣li prawid艂owo za艂o偶y pani opatrunek, nie b臋dzie wida膰 opuchlizny, a to znaczy, 偶e Roarke nie ode艣le pani na pogotowie ani si臋 nie uprze, 偶eby osobi艣cie udziela膰 pierwszej pomocy. Obie te opcje wzbudzaj膮 pani niech臋膰, wi臋c w celu unikni臋cia dalszych nieprzyjemno艣ci sugeruj臋, 偶eby skorzysta艂a pani z tego, co mam.
- Dobrze powiedziane, Peabody. Naprawd臋 dobrze. Nie cierpi臋 ci臋, ale to by艂o dobrze powiedziane. - Eve wzi臋艂a od niej pude艂ko, wyj臋艂a instrukcj臋 i krzywi膮c twarz, przyjrza艂a si臋 opatrunkowi. - Co to ma by膰, do ci臋偶kiej cholery?!
- Ja to zrobi臋. - Peabody wyj臋艂a zawarto艣膰 z pude艂ka. - Dallas, st贸j spokojnie. - Sprawnie zdj臋艂a pasek zabezpieczaj膮cy i umie艣ci艂a ch艂odny opatrunek na spuchni臋tym nosie Eve. Ulga by艂a natychmiastowa. Niestety, zadowolenie Eve min臋艂o r贸wnie szybko. Wystarczy艂o jedno spojrzenie w lustro.
- Wygl膮dam jak idiotka.
- Owszem - zgodzi艂a si臋 Peabody, podziwiaj膮c bia艂y pasek naklejony na twarzy Eve. - Bez tego nie wygl膮da艂a艣 lepiej. Masz okulary przeciws艂oneczne?
- Nie, jako艣 nigdy nie mog臋 ich znale藕膰.
- We藕 moje. - Peabody wyj臋艂a z kieszeni okulary i ochoczo ofiarowa艂a je prze艂o偶onej. - Lepiej - stwierdzi艂a, kiedy Eve wsun臋艂a je na nos. - Troch臋 lepiej. Przynie艣膰 wody do popicia proszk贸w?
- Nie b臋d臋 艂yka膰 偶adnych proszk贸w.
- Ten opatrunek szybciej dzia艂a po za偶yciu 艣rodka przeciwb贸lowego.
Cho膰 podejrzewa艂a, 偶e to k艂amstwo, Eve po艂kn臋艂a male艅k膮 b艂臋kitn膮 pigu艂k臋.
- Ju偶. Siostro Peabody, czy mog臋 wraca膰 do pracy.
- Oczywi艣cie, pani porucznik. To najlepsze, co mo偶e pani teraz zrobi膰.
Najpierw wst膮pi艂a do szpitala, 偶eby sprawdzi膰, jak si臋 miewa Lane. Ca艂y czas spa艂. W karcie okre艣lono jego stan jako zadowalaj膮cy. Utrzymywano, 偶e wyst膮pi艂a u niego silna reakcja alergiczna i dlatego obj臋to go kwarantann膮. Nikomu nie wolno by艂o si臋 do niego zbli偶a膰.
Eve dowiedzia艂a si臋, 偶e matka by艂a u niego dwa razy i przygl膮da艂a mu si臋 przez szyb臋. Liza Trent pojawi艂a si臋 raz i pozosta艂a nieca艂e pi臋膰 minut.
Nikt wi臋cej go nie odwiedza艂, a je艣li ju偶, to jakim艣 cudem omin膮艂 procedur臋 i nie wpisa艂 si臋 na karcie go艣ci. Eve mia艂a nakaz. Dzi臋ki temu bez problemu udost臋pniono jej dyskietki zabezpieczaj膮ce, na kt贸rych zarejestrowano wszystko, co dzia艂o si臋 na pi臋trze Lane鈥檃.
- Michel Gerade - powiedzia艂a, ogl膮daj膮c zapis w swoim gabinecie. Sta艂 i marszcz膮c czo艂o, patrzy艂 przez szyb臋 na Lane鈥檃. - 艁adnie z jego strony, 偶e odwiedzi艂 chorego kumpla.
- Nie wygl膮da na zmartwionego. Raczej si臋 wkurzy艂.
- I nie przyni贸s艂 偶adnego prezentu, prawda? Mamy dow贸d, 偶e Gerade jest w Nowym Jorku. Je艣li we藕mie udzia艂 w skoku, b臋dzie mo偶na pod艂膮czy膰 go do sprawy Yosta i oskar偶y膰 o udzia艂 w spisku maj膮cym na celu morderstwo. I nie pomo偶e mu immunitet dyplomatyczny.
Pokaza艂 si臋 kto艣 od Naples贸w?
Nie. Za艂o偶臋 si臋, 偶e losowali, kto uda si臋 z misj膮, i to Gerade wyci膮gn膮艂 s艂omk臋. Chcieli sprawdzi膰, czy Lane faktycznie jest w szpitalu. Zobaczcie, podchodzi do dy偶urki, pr贸buje wyci膮gn膮膰 od piel臋gniarek informacje o jego stanie. C贸偶 za troskliwy przyjaciel. Uroczy, patrzcie, jak j膮 czaruje. Siostrzyczka daje si臋 przekona膰, sprawdza kart臋 i m贸wi mu to, co jej przykazali艣my. Ostra reakcja alergiczna. Chory jest pod wp艂ywem lekkich 艣rodk贸w uspokajaj膮cych i musi le偶e膰 przez czterdzie艣ci osiem godzin, podczas kt贸rych przeprowadzane s膮 testy.
Eve patrzy艂a, jak Gerade podchodzi do windy.
- Nie spodoba im si臋 to, ale przecie偶 nie odwo艂aj膮 tak d艂ugo przygotowywanej akcji tylko dlatego, 偶e jeden z nich le偶y nieprzytomny w szpitalu. Zreszt膮 i tak zrobi艂 ju偶 swoje.
Zamkn臋艂a plik i wyj臋艂a dyskietk臋.
- A teraz pora na nas. Bierzmy si臋 do roboty.
Dochodzi艂a pi膮ta po po艂udniu, kiedy Eve wesz艂a do Palace Hotel. Postanowi艂a przej艣膰 przez ca艂y hol, by dok艂adnie zapami臋ta膰 jego rozk艂ad, pos艂ucha膰, o czym si臋 m贸wi, wczu膰 si臋 w rytm hotelu, zanim zaszyje si臋 w bazie.
Dwukondygnacyjny hol, wy艂o偶ony marmurow膮 mozaik膮, ton膮艂 w intensywnych kolorach. 艢ciany zdobi艂y imponuj膮ce malowid艂a.
Podobny przepych widzia艂a jedynie we W艂oszech, kiedy by艂a tam z Roarkiem.
W ogromnych, stoj膮cych na pod艂odze i wisz膮cych na 艣cianach donicach ros艂y egzotyczne kwiaty, tworz膮c osza艂amiaj膮ce kompozycje ro艣linne. Pracownicy odziani byli w fiolet lub b艂臋kity, w zale偶no艣ci od pe艂nionych funkcji.
Stroje go艣ci 艣wiadczy艂y o ich nieograniczonych mo偶liwo艣ciach finansowych.
Eve zauwa偶y艂a wysok膮 kobiet臋, od szyi do kolan okryt膮 czym艣, co przypomina艂o prze藕roczyste chusty. Na potr贸jnej smyczy prowadzi艂a male艅kie bia艂e pieski.
- Augusta.
- Co!
- August powt贸rzy艂a nabo偶nym szeptem Peabody, wskazuj膮c g艂ow膮 szczup艂膮 kobiet臋 i jej mena偶eri臋. - Modelka roku. Jezu, odda艂abym wszystko, 偶eby mie膰 takie nogi. A tam stoi Bee - Sting, wokalista Crash and Bum. O rany, tam, na lewo, przy windach! Przecie偶 to Mont Tyler. 鈥濻creen Queen Magazine鈥 uzna艂 go za najseksowniejszego m臋偶czyzn臋 dekady. Dallas. Fajnie si臋 z tob膮 pracuje.
- Peabody, sko艅czy艂a艣 si臋 gapi膰?
- Gdyby艣my mia艂y wi臋cej czasu, ch臋tnie bym si臋 tu jeszcze troch臋 pokr臋ci艂a. - Asystentka 偶a艂uj膮c, 偶e nie ma oczu dooko艂a g艂owy, ruszy艂a za prze艂o偶on膮.
Eve tak偶e uwa偶nie rozgl膮da艂a si臋 doko艂a. Zmierzy艂a wzrokiem odleg艂o艣膰 mi臋dzy wej艣ciem a windami. Przy drzwiach kr臋cili si臋 dwaj policjanci przebrani za hotelowych boy贸w. Dyskretnie nie sprawdzi艂a ustawienie kamer bezpiecze艅stwa.
Wspinaj膮c si臋 na pi臋tro, na kt贸rym znajdowa艂a si臋 sala balowa, sprawdzi艂y wszystkie poziomy. Ochrona by艂a w pe艂nej gotowo艣ci. Ludzie i androidy czujnie obserwowali wej艣cia na wystaw臋 i kr膮偶yli po pomieszczeniu. Zwiedzaj膮cy wystaw臋 go艣cie z wolna przesuwali si臋 mi臋dzy eksponatami, wzdychaj膮c z zachwytem nad l艣ni膮cymi sukniami, po艂yskuj膮c膮 bi偶uteri膮, fotografiami i hologramami przedstawiaj膮cymi Magd臋 Lane w najlepszych rolach i kostiumach.
Wok贸艂 ka偶dej gabloty umieszczono pasek z czerwonego aksamitu. To dla publiczno艣ci. Czujniki znajduj膮ce w 艣rodku gablot by艂y niewidoczne. Te interesowa艂y wy艂膮cznie ochron臋.
Katalogi, dyskietki i albumy pami膮tkowe w formie ksi膮偶kowej przeznaczono dla tych, kt贸rych sta膰 by艂o na wydatek rz臋du tysi膮ca dwustu dolar贸w.
Kilka darmowych stron z katalogu udost臋pniono poprzez hotelow膮 sie膰 i mo偶na by艂o je obejrze膰 na ekranie w ka偶dym pokoju.
- To buty - odezwa艂a si臋 w ko艅cu Eve, przystaj膮c przed par膮 srebrnych cz贸艂enek. - Zwyczajne buty, w kt贸rych kto艣 ju偶 chodzi艂. Je艣li masz ochot臋 nosi膰 u偶ywane obuwie, zg艂o艣 si臋 do punktu handluj膮cego towarem z odzysku.
- No tak, pani porucznik, ale tu chodzi o co艣 innego. Nie kupuje si臋 but贸w, ale bajk臋.
- Tu kupuje si臋 czyje艣 buty - u艣ci艣li艂a Eve i wzruszywszy ramionami, ruszy艂a dalej.
W tym momencie z windy wysz艂a Magda w otoczeniu swojej 艣wity.
- Eve, tak si臋 ciesz臋, 偶e pani膮 widz臋. - Aktorka podesz艂a do niej, wyci膮gaj膮c obie r臋ce. G臋ste w艂osy spi臋艂a na karku; wygl膮da艂a na zm臋czon膮. - M贸j syn...
- Wiem. Tak mi przykro. Jak on si臋 czuje?
- Lekarze twierdz膮, 偶e z tego wyjdzie. To tylko jaka艣 g艂upia reakcja alergiczna. Na wszelki wypadek podaj膮 mu 艣rodki uspokajaj膮ce i nie pozwalaj膮 nikomu si臋 z nim kontaktowa膰. Nawet nie wie, 偶e u niego by艂am.
- Droga Magdo, ale偶 on wie, 偶e go odwiedzasz. - Mince poklepa艂 j膮 po ramieniu i spojrza艂 niepewnie na Eve. - Ca艂y dzie艅 zamartwia si臋 o syna - powiedzia艂, a w jego oczach Eve dostrzeg艂a b艂aganie.
- Jest pod najlepsz膮 opiek膮. - U艣cisn臋艂a d艂o艅 Magdy, pr贸buj膮c j膮 pocieszy膰.
- Mam nadziej臋.,. C贸偶, na pewno... S艂ysza艂am, 偶e by艂a pani przy nim, kiedy to si臋 sta艂o.
- Tak, to prawda. Zasz艂am, 偶eby jeszcze raz dok艂adnie om贸wi膰 z nim szczeg贸艂y zabezpiecze艅.
- Kiedy wychodzi艂am, czu艂 si臋 艣wietnie. - Liza przewierca艂a j膮 wzrokiem. - By艂 w doskona艂ej formie.
- Tak, mnie te偶 si臋 tak zdawa艂o. Czy przypadkiem wcze艣niej nie wspomina艂, 偶e ma zawroty g艂owy i md艂o艣ci?
I co ty na to, laluniu? - pomy艣la艂a w duchu Eve.
- Nie, nigdy.
- Pewnie nie chcia艂 pani martwi膰. Wspomnia艂 co艣, 偶e nie czuje si臋 najlepiej. Zrobi艂 si臋 blady i zacz膮艂 si臋 poci膰, a kiedy zapyta艂am. czy co艣 mu dolega, pokiwa艂 tylko g艂ow膮, a potem przeprosi艂 mnie i powiedzia艂, 偶e musi si臋 po艂o偶y膰. Moja podw艂adna zasugerowa艂a, 偶eby wezwa膰 lekarza.
- Tak by艂o - potwierdzi艂a Peabody. - Zaniepokoi艂a mnie jego blado艣膰.
- Sprzeciwi艂 si臋. Ju偶 mia艂am wys艂a膰 Peabody do kuchni po wod臋, kiedy dosta艂 dreszczy. Zadzwoni艂y艣my po pogotowie. Zauwa偶y艂am, ze na szyi, tu偶 pod swetrem, pojawi艂a mu si臋 wysypka. Od razu stwierdzili, 偶e to reakcja alergiczna.
- Eve, jakie to szcz臋艣cie, 偶e pani przy nim by艂a. Nawet nie chc臋 my艣le膰, jak to si臋 mog艂o sko艅czy膰. Bo偶e, przecie偶 gdyby by艂 sam, nawet nie wezwa艂by pomocy.
- Mog艂a mnie pani powiadomi膰 - wtr膮ci艂a Liza. Czeka艂am na niego w Randez - Vous. Umiera艂am z niepokoju.
- Prosz臋 wybaczy膰, ale tak si臋 przej臋艂am Vince鈥檈m, 偶e nic przysz艂o mi to do g艂owy.
- Oczywi艣cie. - Magda najwyra藕niej si臋 uspokoi艂a. - Ciesz臋 si臋, 偶e tak szybko udzielono mu pomocy. - Zerkn臋艂a w stron臋 sali balowej. - Szkoda, 偶e tego nie zobaczy. W艂o偶y艂 w przygotowania tyle pracy.
- Pech - odpar艂a Eve.
Rany, Dallas, by艂a艣 艣wietna. - Peabody u艣miechn臋艂a si臋 od ucha do ucha, kiedy wsiad艂y do prywatnej windy. - Nie my艣la艂a艣 o karierze aktorskiej?
- Pope艂ni艂am b艂膮d. Magda zrozumie to jutro, kiedy wyjdzie na jaw, 偶e jej syn by艂 w to zamieszany. 呕al mi jej.
Wysz艂y z windy prosto do pomieszczenia, kt贸re Roarke przeznaczy艂 na baz臋.
- Och, Dallas - westchn臋艂a Peabody na widok apartamentu w艂a艣ciciela hotelu.
- Nie 艣li艅 si臋, Peabody. To brzydko wygl膮da. Postaraj si臋 nie zapomina膰, 偶e przysz艂y艣my tu do pracy.
W salonie dominowa艂y ciep艂e kolory, mi臋kkie tkaniny i puszyste dywany o wymy艣lnych wzorach. Sufit zdobi艂 偶yrandol z艂o偶ony z setek b艂臋kitnych szklanych 艂ez. W rogu, obok marmurowego kominka, ustawiono fortepian w identycznym kolorze. U wej艣cia do otwartej windy, 艂膮cz膮cej salon z drugim poziomem, sta艂y donice z pn膮cymi si臋 po 艣cianie r贸偶ami.
Apartament robi艂 tak niesamowite wra偶enie, 偶e nawet obecno艣膰 policjant贸w, kt贸rzy przynie艣li ze sob膮 tony sprz臋tu i monitor贸w, nie by艂a w stanie naruszy膰 ekskluzywno艣ci tego miejsca.
Peabody poczu艂a si臋 onie艣mielona.
Eve, s艂ysz膮c wybuch 艣miechu, ruszy艂a swobodnie przed siebie min臋艂a salon i zatrzyma艂a si臋 zaskoczona w progu jadalni. D艂ugi st贸艂 by艂 dok艂adnie zastawiony. Bankiet musia艂 si臋 zacz膮膰 do艣膰 dawno temu, pomy艣la艂a. Na talerzach i p贸艂miskach zauwa偶y艂a resztki jedzenia. W powietrzu wci膮偶 unosi艂 si臋 zapach pieczonego mi臋sa, przypraw, sos贸w i gor膮cej czekolady.
W miejscu zbrodni zasta艂a McNaba, kilku mundurowych - w艣r贸d nich rozpozna艂a m艂odego, dobrze zapowiadaj膮cego si臋 oficera nazwiskiem Truehart, po kt贸rym, prawd臋 m贸wi膮c, spodziewa艂a si臋 wi臋kszego rozs膮dku - Feeneya, szefa ochrony i samego sprawc臋.
- Co tu si臋, do cholery, dzieje?
S艂ysz膮c to, McNab po艣piesznie prze艂kn膮艂 to, co mia艂 w ustach. Niestety, wystraszony, zakrztusi艂 si臋 i zacz膮艂 si臋 dusi膰. Kiedy jego twarz zrobi艂a si臋 purpurowa, Feeney ulitowa艂 si臋 nad nim i klepn膮艂 go po plecach. Mundurowi poderwali si臋 na nogi, a cz艂owiek Roarke鈥檃 opu艣ci艂 wzrok. Tylko Roarke ciep艂o si臋 u艣miechn膮艂.
- Witam pani膮 porucznik. Zaraz przynios臋 dodatkowe nakrycie.
- Wy. Wskaza艂a palcem mundurowych. - Na miejsca. McNab, przynosisz ha艅b臋 wydzia艂owi. Zetrzyj z brody t臋 musztard臋.
- To sos, pani porucznik.
- Ty. - Kiwn臋艂a na Roarke鈥檃. - Chod藕 ze mn膮.
- Z przyjemno艣ci膮.
Ruszy艂 za ni膮. W korytarzu natkn臋li si臋 na jeszcze jednego policjanta, kt贸ry wpatruj膮c si臋 w monitor, zajada艂 krewetki. Eve spojrza艂a na niego surowo, ale si臋 nie zatrzyma艂a. Weszli do g艂贸wnej sypialni, jedynego miejsca, gdzie mo偶na by艂o znale藕膰 troch臋 prywatno艣ci.
I nie jest jakie艣 pieprzone przyj臋cie - powiedzia艂a, odwracaj膮c si臋 do m臋偶a.
- Z ca艂膮 pewno艣ci膮.
- Co ty wyprawiasz? Dlaczego zam贸wi艂e艣 dla moich ludzi tyle jedzenia?
- Dostarczani im tylko paliwa. Wi臋kszo艣膰 ludzi potrzebuje od czasu do czasu co艣 zje艣膰.
- Talerz kanapek, pizza, to rozumiem, ale ty tak ich napcha艂e艣, 偶e przez p贸艂 dnia b臋d膮 oci臋偶ali i senni.
- Mamy jeszcze du偶o czasu. Byliby oci臋偶ali i senni, gdyby nie zrobili sobie przerwy. Twoi ludzie 偶yj膮 w nieustannym stresie, potrzebuj膮 odpoczynku. - Wzi膮艂 j膮 za brod臋 i delikatnie przekr臋ci艂 jej g艂ow臋 w lewo i prawo. - Nie藕le - stwierdzi艂. - Przyda艂aby ci si臋 jeszcze jedna dawka 艣rodka przeciwb贸lowego i nowy opatrunek ch艂odz膮cy.
- McNab - sykn臋艂a, wzbudzaj膮c jego weso艂o艣膰.
- Cholernie mu zaimponowa艂a艣, powalaj膮c t臋 g贸r臋 mi臋艣ni jednym ciosem. Ale czy musia艂a艣 to robi膰 twarz膮? Przecie偶 wiesz, jak j膮 lubi臋.
- Widz臋, 偶e ju偶 ci donie艣li.
- Owszem. Kiedy dobierzesz si臋 do Yosta?
- Zaczekam do jutra. On zap艂aci, Roarke. Policja i federalni wysun膮 przeciwko niemu takie oskar偶enie, 偶e ju偶 nigdy nie ujrzy 艣wiat艂a dziennego. Dostanie do偶ywocie w betonowej celi. I dobrze o tym wie.
Roarke kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Wiesz, du偶o o tym my艣la艂em. Ciesz臋 si臋, bo dla cz艂owieka o jego upodobaniach takie 偶ycie b臋dzie straszniejsze ni偶 艣mier膰.
Eve wzi臋艂a g艂臋boki oddech.
- Roarke, by膰 mo偶e b臋dzie musia艂o ci to wystarczy膰. Aresztowanie Yosta by艂o dla mnie najwa偶niejsze. Nie mog艂am ryzykowa膰 i tego odk艂ada膰. Zastanawiam si臋, czy to nie wp艂ynie na t臋 operacj臋. Yost nie by艂 bezpo艣rednio zaanga偶owany w skok. To p艂atny morderca, nie z艂odziej. Nie splami艂by si臋 udzia艂em w czym艣 takim. W ci膮gu ostatnich kilku dni wyeliminowali艣my Lane鈥檃, Yosta i Connelly鈥檈go. Naples nie jest g艂upi. Mo偶e si臋 wycofa膰, cho膰 zainwestowa艂 w to tyle forsy i czasu.
- Mick nic mu nie powie.
Nie zamierza艂a si臋 spiera膰.
- Powie czy nie, zosta艂 odsuni臋ty. Spec od zabezpiecze艅 jest kryty, wtyczka trafi艂a do szpitala, a morderca do kicia. Naples mo偶e uzna膰 operacj臋 za zbyt ryzykown膮. Yost m贸g艂by go sypn膮膰 ale raczej na to nie licz臋. Nie mamy mu nic do zaoferowania w zamian za zeznanie obci膮偶aj膮ce Naplesa. Roarke mo偶e b臋dziemy musieli zadowoli膰 si臋 tym, 偶e zapobiegli艣my przest臋pstwu, a aukcja Magdy przebieg艂a bez zak艂贸ce艅.
- A tobie to wystarczy?
- Nie. Chc臋 dopa艣膰 sukinsyna. Oddalam Yosta federalnym, bo... po prostu go odda艂am. Ale Naples i ca艂a reszta b臋d膮 moi. Wiem; 偶e praca nie zawsze daje cz艂owiekowi satysfakcj臋. Tak czy inaczej, nadal post臋pujemy zgodnie z planem.
Zanim min臋艂a p贸艂noc, Eve zd膮偶y艂a niebezpiecznie przekroczy膰 dzienn膮 dawk臋 kofeiny. Przez ca艂y wiecz贸r nie odrywa艂a wzroku od ekran贸w, 艣ledz膮c, co dzieje si臋 w holu i na korytarzach. Razem z Feeneyem i cz艂owiekiem Roarke鈥檃 jeszcze raz dok艂adnie prze艣ledzili system zabezpiecze艅.
Kiedy pojawi艂 si臋 komendant, wsta艂a, gotowa z艂o偶y膰 pe艂ny raport.
- Pani porucznik, zajm臋 tylko chwil臋. - Kiwn膮艂 na ni膮, razem usiedli na kanapie w k膮cie. Jego ciemne oczy by艂y mocno przekrwione. - Yost pope艂ni艂 samob贸jstwo.
- Panie komendancie?
- Dwie godziny temu przewieziono go do federalnego aresztu 艣ledczego. Wprowadzali go do najlepiej strze偶onej celi. Stra偶nik mia艂 na biurku kaw臋. Sukinsyn jakim艣 cudem zdo艂a艂 chwyci膰 kubek, rozbi艂 go i skorup膮 poder偶n膮艂 sobie gard艂o.
- Wi臋c jednak wymkn膮艂 si臋 wymiarowi sprawiedliwo艣ci - mrukn臋艂a Eve. - I tym sposobem straci艂am doj艣cie do Naplesa.
- Przykro mi.
Dzi臋kuj臋, 偶e mi pan o tym powiedzia艂.
Stan agenta Jacoby鈥檈go zaczyna si臋 poprawia膰. Lekarze twierdz膮 偶e serce reaguje prawid艂owo. Uwa偶aj膮, 偶e z tego wyjdzie.
- To dobrze. Przynajmniej tej akcji nam nie spieprzy. Je艣li w og贸le b臋dzie co艣 do spieprzenia.
- Chcia艂bym zosta膰 do zako艅czenia operacji. Oczywi艣cie pani nadal tu dowodzi. Rozejrza艂 si臋 po salonie. - Miejsca chyba nie brakuje?
- Niech pan zajrzy do jadalni - powiedzia艂a skwaszona. - Powinno jeszcze by膰 co艣 do jedzenia.
Usadowi艂a si臋 przy monitorach w salonie, bo tylko tu dok艂adnie widzia艂a, co si臋 dzieje zar贸wno wewn膮trz, jak i przed wej艣ciem do hotelu. Pracownicy z nocnej zmiany zaj臋ci byli tym. czym zwyk艂e o tej porze. Obs艂uga hotelowa od czasu do czasu przynosi艂a posi艂ek lub wynosi艂a puste naczynia z apartament贸w. Kilku go艣ci wr贸ci艂o z nocnej wyprawy do miasta, kilku dopiero gdzie艣 si臋 wybiera艂o.
Tak jak ca艂e miasto budynek nigdy nie zasypia艂. Przez dwadzie艣cia cztery godziny na dob臋 ubijano tu interesy i oddawano si臋 przyjemno艣ciom.
Eve zauwa偶y艂a zbli偶aj膮c膮 si臋 do wyj艣cia licencjonowan膮 kobiet臋 do towarzystwa w kr贸tkiej czerwonej sukieneczce z satyny. Wygl膮da艂a na zadowolon膮. Z u艣miechem na ustach pog艂aska艂a swoj膮 ma艂膮 srebrn膮 torebk臋. 艁adny napiwek, domy艣li艂a si臋 Eve. W drzwiach min臋艂a wchodz膮c膮 Liz臋 Trent. Eve nie odrywa艂a od niej oczu.
Liza powoli rozejrza艂a si臋 po holu. Troch臋 zbyt powoli. Zbyt dok艂adnie.
- Feeney, sp贸jrz. Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e nasza ma艂a gwiazdka ma przy sobie rekorder. Przekazuje kolegom obraz.
- Komputer, powi臋ksz - poleci艂 Feeney. - Sektor osiemna艣cie na trzydzie艣ci sze艣膰. - J臋kn膮艂, kiedy na monitorze ukaza艂o si臋 powi臋kszenie ma艂ego fragmentu. Eve siedzia艂a z nosem utkwionym w dekolcie Lizy.
- Pi臋kny.
- Jezu, Feeney.
Mrugn膮艂 nerwowo, lekko si臋 rumieni膮c.
- Nie chodzi艂o mi o ni膮. Popatrz na ten wisiorek na szyi. kt贸rym si臋 bawi. Za艂o偶臋 si臋, 偶e ma tam minirekorder. Cholerne dzie艂o sztuki. Prawdopodobnie przekazuje nie tylko obraz ale i d藕wi臋k. Dziewczyna zarejestruje, nawet je艣li od藕wierny pu艣ci b膮ka.
- Mo偶emy to zag艂uszy膰?
Jasne. Roarke podes艂a艂 taki sprz臋t, 偶e m贸g艂bym zag艂uszy膰 transmisj臋 z Ksi臋偶yca. - Feeney by艂 tak zachwycony tym pomys艂em. 偶e Eve musia艂a go uspokoi膰.
- Nie teraz. Niech zrobi rozpoznanie. Zobacz膮, 偶e wszystko jest w najlepszym porz膮dku. Jasny gwint, Feeney, oni faktycznie si臋 do tego szykuj膮. - Zerkn臋艂a na zegarek. - Do godziny zero pozosta艂o czterdzie艣ci pi臋膰 minut. Nie spuszczaj jej z oka - powiedzia艂a, wstaj膮c. Postanowi艂a jeszcze raz sprawdzi膰, czy wszyscy ludzie s膮 na miejscach.
Pi臋tna艣cie minut przed godzin膮 zero Eve przesz艂a do sali konferencyjnej na pi臋trze, na kt贸rym znajdowa艂a si臋 sala balowa. Liza sprawdzi艂a ju偶 teren wok贸艂 wystawy, przechadzaj膮c si臋 po korytarzu i przekazuj膮c kolegom obraz drzwi wej艣ciowych oraz ostrze偶e艅. Potem wr贸ci艂a do siebie. Feeney tylko czeka艂 na znak, by zacz膮膰 zag艂usza膰 sygna艂. W pokoju przylegaj膮cym do jej apartamentu dwaj mundurowi szykowali si臋 do wkroczenia i zatrzymania Lizy.
Eve ju偶 偶a艂owa艂a, 偶e tego nie zobaczy. Poprawi艂a rekorder przypi臋ty do klapy kurtki.
Feeney, jeste艣 gotowy?
- Oczywi艣cie.
Sprawdzi艂a 艂膮czno艣膰, wywo艂a艂a szef贸w zespo艂贸w operacyjnych i zerkn臋艂a, czy wszystkie monitory dzia艂aj膮. Nast臋pnie upewni艂a si臋, czy ma na艂adowan膮 bro艅. J臋kn臋艂a, kiedy do pokoju wszed艂 Roarke.
- Osobom cywilnym wst臋p wzbroniony. Id藕 na g贸r臋.
- To m贸j hotel, wi臋c mog臋 przebywa膰, gdzie mi si臋 偶ywnie podoba. A poza tym mam pozwolenie od twojego prze艂o偶onego. Nale偶臋 do zespo艂u, pani porucznik.
Nie w膮tpi艂a, 偶e m膮偶 sobie poradzi, cho膰 w czarnym swetrze i spodniach wygl膮da艂 raczej na kogo艣, kto dokonuje w艂ama艅, ni偶 tego, kto 艂apie w艂amywaczy.
- Masz bro艅?
Spojrza艂 znacz膮co na rekorder Eve, daj膮c jej do zrozumienia, 偶e wie, i偶 wszystko, co m贸wi膮, jest rejestrowane.
- Cywilni doradcy nie maj膮 pozwolenia na bro艅.
Co znaczy艂o, 偶e j膮 ma. Nie odezwa艂a si臋. Uzna艂a, 偶e skoro bierze w tym udzia艂, lepiej, 偶eby by艂 uzbrojony.
- Pami臋tajcie, 偶e akcja musi by膰 b艂yskawiczna - zwr贸ci艂a si臋 do swoich ludzi, kt贸rzy zebrali si臋 w pomieszczeniu. - Pracujemy zespo艂ami. Os艂aniajcie si臋 wzajemnie i dzia艂ajcie szybko. Nie b臋d膮 mieli gdzie ucieka膰, wi臋c prawdopodobnie si臋 poddadz膮. Nasz wywiad doni贸s艂, 偶e b臋d膮 uzbrojeni w 艣rodki obezw艂adniaj膮ce, ale nie mo偶emy wykluczy膰, 偶e u偶yj膮 innej, gro藕niejszej, broni. Powstrzyma膰 ich i rozbroi膰. Przypominam, 偶e zak艂贸camy ich transmisj臋, a to znaczy, 偶e i my nie b臋dziemy mie膰 艂膮czno艣ci. Ograniczamy czas operacji do minimum. Lenick, przynie艣 cywilowi kamizelk臋 i rekorder.
Pi臋膰 minut przed godzin膮 zero Eve nie odchodzi艂a od monitora. Podnios艂a g艂ow臋, kiedy Roarke stan膮艂 za jej plecami.
- Gdzie masz kamizelk臋? - zapyta艂a.
- A ty?
- Ja nie musz臋 jej nosi膰.
- I nie nosisz dlatego, 偶e jest niepor臋czna i ogranicza swobod臋 ruch贸w. Nie k艂贸膰my si臋. Honroe zaj膮艂 ju偶 pozycj臋 przy bramie dostawczej. Wkr贸tce si臋 przekona, jak bardzo nie lubi臋, kiedy moi pracownicy dorabiaj膮 na boku.
- Przejmujemy go razem z ca艂膮 reszt膮, ale mo偶esz by膰 spokojny, dopilnuj臋, 偶eby艣 zd膮偶y艂 go zwolni膰.
- Dzi臋ki.
- Jest autobus. Wszystko idzie zgodnie z planem. Przygotuj si臋.
Autobus nagle zahamowa艂, gwa艂townie skr臋ci艂 w bok i czo艂owo zderzy艂 si臋 z nadje偶d偶aj膮cym samochodem. Przechyli艂 si臋 i przez u艂amek sekundy sta艂 na sze艣ciu bocznych ko艂ach, zadr偶a艂, po czym przewr贸ci艂 si臋, niczym 偶贸艂w, wtaczaj膮c si臋 do s膮siedniego budynku.
Rozleg艂 si臋 brz臋k t艂uczonego szk艂a, wok贸艂 pojawi艂 si臋 dym. Samochody zatrzyma艂y si臋, przechodnie zacz臋li ucieka膰, inni z ciekawo艣ci膮 podchodzili bli偶ej, 偶eby zobaczy膰 miejsce wypadku. Og艂uszaj膮ce wycie syreny alarmowej w sklepie jubilerskim brzmia艂o w policyjnym odbiorniku jak st艂umione buczenie.
Na drugim monitorze wida膰 by艂o w贸z dostawczy zaje偶d偶aj膮cy na ty艂y hotelu. Z mroku wyszed艂 Honroe. Sze艣膰 postaci wyskoczy艂o z wozu, ubrane by艂y na czarno, taj jak Roarke.
Na g艂owach mieli czapki, d艂onie ukryli w r臋kawiczkach, kt贸re chroni艂y zwinne palce przed ch艂odem.
- Mick tam jest - mrukn膮艂 Roarke. - Wspiera ich. Tego nie by艂o w naszej umowie.
P贸藕niej si臋 tym zajmiemy, pomy艣la艂a Eve.
- Siedem, powtarzam, siedem os贸b wchodzi do budynku od strony zachodniej wej艣ciem dostawczym.
- Zaczekaj. - Eve po艂o偶y艂a d艂o艅 na broni i spojrza艂a z niepokojem na monitor. W wozie s膮 jeszcze trzy osoby - powiedzia艂 Roarke.
鈥 - Sk膮d...
Mick daje sygna艂y. To nasz stary kod. Tr贸jka w wozie. Policyjne lasery r臋czne. Jeden miotacz, wszyscy uzbrojeni.
Kiedy Mick wszed艂 do budynku, Roarke przeni贸s艂 wzrok na inny monitor. Obserwuj膮c przyjaciela, jednym uchem s艂ucha艂, jak Eve przekazuje nowe informacje zespo艂om.
- Ci w 艣rodku te偶 s膮 uzbrojeni. Nie tylko w strzykawki ze 艣rodkiem odurzaj膮cym. Jest i kobieta, trzecia od ko艅ca. Specjalistka od walki wr臋cz. W prawej cholewce buta ma n贸偶. - Roarke spojrza艂 na Eve. Zostawcie go.
Nie w膮tpi艂 w jej poczucie sprawiedliwo艣ci.
- Najpierw to za艂atwmy, potem b臋dziemy si臋 zastanawia膰, co z nim zrobi膰.
- Popatrz, s膮 ju偶 na drugim poziomie. Mick jest w lepszej formie ni偶 kiedy艣.
Mick podni贸s艂 w g贸r臋 kciuk, po czym wbieg艂 po schodach za pozosta艂ymi. Poruszali si臋 szybko i bez wahania. Eve wiedzia艂a, 偶e s膮 to 艣wietnie wyszkoleni ludzie.
Ale ona te偶 by艂a dobrze wyszkolona. W skupieniu obserwowa艂a Micka, kt贸ry zatrzyma艂 si臋 przy drzwiach przeciwpo偶arowych obok sali bilowej. Wyj膮艂 podr臋czny sprz臋t i umie艣ci艂 go na wysoko艣ci piersi. Jego place porusza艂y si臋 b艂yskawicznie. Eve by艂a ciekawa, o czym my艣li. Jego sprz臋t trzy razy zapiszcza艂, po czym zapali艂o si臋 zielone 艣wiate艂ko.
Wszed艂 pierwszy i od razu biegiem ruszy艂 przed siebie.
- Uwaga - zacz臋艂a Eve. - Feeney, na m贸j sygna艂 zaczniesz zak艂贸ca膰 transmisj臋.
W s艂uchawce przy uchu us艂ysza艂a jego g艂os.
- S膮 przy drzwiach, pracuj膮 nad alarmem zewn臋trznym. Zobacz, ten drugi od ko艅ca, poci si臋. Hej, Dallas, rozpoznali艣my go. Wygl膮da na to, 偶e Gerade chce mie膰 wszystkich na oku.
- Wspaniale.
- Uda艂o im si臋. Facet od elektroniki zmienia ustawienia nadajnika. Chce obej艣膰 zak艂贸cenia. Wprowadza r臋cznie nowy kod. Musia艂 go dosta膰 od kogo艣 z naszych. Maj膮 trzydziestoprocentow膮 s艂yszalno艣膰.
Eve wesz艂a na pi臋tro, na kt贸rym mie艣ci艂a si臋 sala balowa. Podnios艂a r臋k臋. Szef drugiego zespo艂u, stoj膮cy na przeciwnym ko艅cu korytarza, wykona艂 identyczny gest. Na jej znak wszyscy ruszyli. B艂yskawicznie.
- Blokujemy! - krzykn臋艂a, wpadaj膮c do 艣rodka. - Policja! R臋ce do g贸ry! St贸j! - zawo艂a艂a, oddaj膮c ostrzegawczy strza艂 w kierunku kobiety, kt贸ra w艂a艣nie si臋ga艂a do prawego buta.
Odpowiedzieli ogniem. W p贸艂obrocie Eve zauwa偶y艂a, jak jedna z czarnych postaci odskakuje, trafiona policyjnym pociskiem.
Kto艣 wpad艂 na ogromn膮 szklan膮 gablot臋, t艂uk膮c j膮 i uruchamiaj膮c og艂uszaj膮cy alarm. W艣r贸d wystrza艂贸w i okrzyk贸w zobaczy艂a, jak Mick posy艂a Roarke鈥檕wi promienny u艣miech.
Nie mia艂a czasu zastanawia膰 si臋, co mia艂 znaczy膰. Kobieta w czerni rzuci艂a w ni膮 wielk膮 waz膮, a sama z wrzaskiem skoczy艂a w stron臋 wyj艣cia.
Eve mia艂a p贸艂 sekundy na podj臋cie decyzji. Niew膮tpliwie satysfakcjonuj膮cy pojedynek z cholern膮 mistrzyni膮 walki wr臋cz czy... Z 偶alem wystrzeli艂a. Przeciwniczka upad艂a na pod艂og臋 jak k艂oda.
- Szkoda. - Roarke westchn膮艂. - Chcia艂bym to zobaczy膰. Odwr贸ci艂 si臋 do Micka, a poniewa偶 nie mia艂 ju偶 nic zrobienia, schowa艂 bro艅, kt贸rej w og贸le nie powinien przy sobie mie膰, do kieszeni.
- Chcia艂bym obejrze膰 ten wasz nadajnik.
- Obawiam si臋, 偶e przejmie go policja. Co za strata. - Mick ostro偶nie rozejrza艂 si臋 po sali. Jego wsp贸lnicy stali z r臋kami w g贸rze, otoczeni kordonem mundurowych. Jednym zgrabnym ruchem wsun膮艂 nadajnik w d艂o艅 Roarke鈥檃, cofn膮艂 si臋 o krok i potulnie podni贸s艂 r臋ce.
Roarke鈥檕wi nieraz przysz艂o rozpami臋tywa膰 ten moment. Mick sta艂 tam u艣miechni臋ty, zadowolony z siebie. I niestrze偶ony.
Pami臋ta艂 rado艣膰 w jego oczach, kt贸ra w jednej chwili zmieni艂a si臋 w przera偶enie.
Odwr贸ci艂 si臋, jednocze艣nie wyjmuj膮c z kieszeni bro艅. Pr臋dzej. Chryste, przecie偶 zawsze by艂 taki szybki.
Niestety, nie dzi艣. Tym razem okaza艂 si臋 zbyt wolny.
Gerade trzyma艂 n贸偶. Ostrze b艂ysn臋艂o z艂owrogo, odbijaj膮c jaskrawe 艣wiat艂o lamp. W jego oczach by艂a dzika w艣ciek艂o艣膰. Roarke us艂ysza艂 krzyk Eve, zobaczy艂 strumie艅 pocisk贸w wy strzelonych w kierunku napastnika. Za p贸藕no.
W tej samej chwili Mick osun膮艂 si臋 twarz膮 na pod艂og臋. N贸偶 wbi艂 mu si臋 g艂臋boko w brzuch.
- Do diab艂a! - Mick podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 ze zdziwieniem na Roarke鈥檃.
- Nie. - Ten by艂 ju偶 na kolanach, zaciskaj膮c miejsce wok贸艂 rany. Krew, g臋sta i ciemna, przecieka艂a mu mi臋dzy palcami.
- A to sukinsyn - wyszepta艂 z trudem Mick, krzywi膮c si臋 z b贸lu. - Nigdy bym si臋 po nim nie spodziewa艂. Nie wiedzia艂em, 偶e ma n贸偶. Jak to wygl膮da?
- Nie jest tak 藕le.
- Cholera, Roarke, kiedy艣 potrafi艂e艣 lepiej k艂ama膰.
- Potrzebny ambulans. - Eve podesz艂a do nich, spojrza艂a na Micka i dalej wo艂a艂a do komunikatora. - Jest ranny! M臋偶czyzna ma n贸偶 wbity w brzuch. Natychmiast przy艣lijcie chirurga!
Bez namys艂u rozerwa艂a koszul臋 i poda艂a Roarke鈥檕wi, by tamowa艂 krwotok.
- To 艂adny gest. Blada twarz Micka stawa艂a si臋 szara. Eve, moja droga, czy to znaczy, 偶e mi wybaczasz?
- Nic nie m贸w. - Kucn臋艂a, 偶eby sprawdzi膰 mu puls. - Pomoc jest ju偶 w drodze.
- By艂em mu to winny, wiesz? - Mick spojrza艂 na Roarke鈥檃. - By艂em ci to winny, ale nie spodziewa艂em si臋, 偶e cena b臋dzie tak wysoka. Chryste, czy nikt tu nie ma kawa艂ka jakiego艣 proszka dla cierpi膮cego? - Zakrztusi艂 si臋 i desperacko chwyci艂 d艂o艅 Roarke鈥檃. - Zosta艅 tu przy mnie, dobrze?
- Wszystko b臋dzie dobrze. - Roarke 艣cisn膮艂 r臋k臋 przyjaciela, jak gdyby pr贸buj膮c zatrzyma膰 uchodz膮ce z niego 偶ycie. - Wyjdziesz z tego.
- Wiesz, 偶e to koniec. - Z k膮cika ust Micka s膮czy艂a si臋 stru偶ka krwi. - Widzia艂e艣 moje znaki?
- Jasne.
- Tak jak dawniej. Pami臋tasz...? - J臋kn膮艂, z trudem 艂api膮c oddech. - Pami臋tasz, jak zrobili艣my dom burmistrza Londynu? Wyczy艣cili艣my mu ca艂y parter, podczas gdy on gzi艂 si臋 z panienk膮 na pi臋trze. A jego 偶ona by艂a w tym czasie z wizyt膮 u siostry w Bath.
Roarke nie potrafi艂 zatamowa膰 krwi, nie by艂 w stanie powstrzyma膰 艣miertelnej stru偶ki. Czu艂 zbli偶aj膮c膮 si臋 艣mier膰, modli艂 si臋, by Mick jej nie wyczul.
- Pami臋tani, jak w艣lizn膮艂e艣 si臋 na g贸r臋 i sfilmowa艂e艣 go jego w艂asn膮 kamer膮. P贸藕niej sprzedali艣my mu dyskietk臋, a kamer臋 opchn臋li艣my na rynku.
- Tak, tak, to by艂y czasy. Najszcz臋艣liwsze lata mojego 偶ycia. Przynajmniej nie zdycham w jakiej艣 zat臋ch艂ej norze, tylko w luksusowym hotelu.
- Nic nie m贸w, Mick. Pogotowie ju偶 jedzie.
- Och, pieprzy膰 ich. - Mick westchn膮艂 ci臋偶ko. Przez chwil臋 jego oczy by艂y czyste i spokojne. - Zapalisz za mnie 艣wiec臋 u 艢wi臋tego Patryka?
Roarke mia艂 艣ci艣ni臋te gard艂o. Chcia艂 zaprzeczy膰, ale kiwn膮艂 tylko g艂ow膮.
- Mhm.
- To ju偶 co艣, Roarke. Zawsze by艂e艣 moim najlepszym przyjacielem. Ciesz臋 si臋, 偶e znalaz艂e艣 t臋 jedyn膮 rzecz na 艣wiecie. Pilnuj jej.
G艂owa Micka opad艂a bezw艂adnie na bok. Zmar艂.
- O Bo偶e! - Roarke podda艂 si臋 rozpaczy. Nie przestaj膮c 艣ciska膰 d艂oni przyjaciela, pochyli艂 si臋 nad nim. Kiedy spojrza艂 na Eve, w jego oczach dostrzeg艂a nag膮 zbola艂膮 dusz臋.
Po sali krz膮tali si臋 policjanci i sanitariusze. Eve podesz艂a do m臋偶a, ukl臋k艂a obok niego i przytuli艂a go do siebie.
Roarke opar艂 g艂ow臋 na jej piersiach. Po jego policzku sp艂yn臋艂a 艂za.
艢wit zasta艂 go walcz膮cego z my艣lami. Siedzia艂 przy oknie sypialni i obserwowa艂 budz膮cy si臋 dzie艅. Ciemno艣膰 powoli ust臋powa艂a miejsca 艣wiat艂u.
Szuka艂 w sobie gniewu, chcia艂 go czu膰, ale nie znalaz艂.
Nie odwr贸ci艂 si臋, kiedy wesz艂a Eve. Najgorszy b贸l min膮艂, bo wreszcie by艂a w domu.
Mia艂a艣 bardzo d艂ugi dzie艅.
- Ty te偶. - Zamartwia艂a si臋 o niego przez ca艂y ten czas, kt贸ry musia艂 sp臋dzi膰 bez niej. Otworzy艂a usta, ale szybko je zamkn臋艂a. Nie potrafi艂a wypowiedzie膰 tej pustej zwyczajowej formu艂ki tym, jak jej przykro z powodu straty. Nie mog艂a mu tego powiedzie膰. Nie teraz.
- Michel Gerade zosta艂 oskar偶ony o morderstwo z premedytacj膮. W takich sytuacjach immunitet dyplomatyczny nie chroni.
Roarke nie odpowiedzia艂. Przyczesa艂a d艂oni膮 w艂osy i poprawi艂a po偶yczon膮 koszul臋.
- Z艂ami臋 go - powiedzia艂a. - Wyda Naples贸w. Wyda艂by pierworodnego syna, gdyby wiedzia艂, 偶e mu to pomo偶e.
- Naples znikn膮艂. Ukrywa si臋. Roarke odwr贸ci艂 si臋. - My艣la艂a艣, 偶e tego nie sprawdz臋? Zgubili艣my go. Tym razem go zgubili艣my. I jego b臋karta te偶. S膮 poza naszym zasi臋giem, tak samo jak Yost. Niech go piek艂o poch艂onie.
Podnios艂a r臋ce.
- Tak mi przykro.
- Dlaczego? Podszed艂 do niej i delikatnie uj膮艂 jej twarz. Dlaczego? - powt贸rzy艂, ca艂uj膮c jej policzki, a potem czo艂o. - Dlatego, 偶e zrobi艂a艣 wszystko, co by艂o mo偶na, a nawet wi臋cej? Dlatego, 偶e odda艂a艣 mojemu najlepszemu przyjacielowi, kt贸rego nie zna艂a艣, swoj膮 koszul臋? Dlatego, 偶e by艂a艣 przy mnie, kiedy najbardziej ci臋 potrzebowa艂em?
- Mylisz si臋. Ka偶dy, kto uratowa艂 ci 偶ycie, jest moim przyjacielem. Pom贸g艂 nam. Dzi臋ki niemu byli艣my w pe艂ni przygotowani do operacji. Mia艂e艣 co do niego racj臋. By艂 przeciwny przelewowi krwi, a na koniec stan膮艂 w twojej obronie.
- Powiedzia艂by, 偶e to nic takiego. Chc臋 go zabra膰 do Irlandii i pochowa膰 w艣r贸d przyjaci贸艂.
- Dobrze. By艂 bohaterem. Nowojorska policja przygotowuje mu epitafium pochwalne.
Roarke spojrza艂 na ni膮, zrobi艂 krok w ty艂 i ku ca艂kowitemu zaskoczeniu Eve, odrzuci艂 w ty艂 g艂ow臋 i zani贸s艂 si臋 艣miechem. Szczerym, g艂臋bokim, radosnym 艣miechem.
- O Jezu, gdyby 偶y艂, to z pewno艣ci膮 by go zabi艂o. Pochwa艂a od pieprzonych glin na nagrobku.
- Tak si臋 sk艂ada, 偶e ja te偶 jestem pieprzon膮 glin膮 - sykn臋艂a przez z臋by.
- Bez obrazy, bez obrazy moja wspania艂a, ukochana pani porucznik. Z艂apa艂 j膮 w pasie, podni贸s艂 i obr贸ci艂. Wiedz膮c, 偶e Mick by艂by z tego zadowolony, Roarke czu艂, 偶e najgorsza rozpacz min臋艂a. - Na pewno zarykuje si臋 ze 艣miechu, gdziekolwiek jest.
Eve powinna by艂a mu wyt艂umaczy膰, 偶e to nie dowcip, ale zaszczyt. To najwi臋ksze i najpowa偶niejsze wyr贸偶nienie, jakie by艂a w stanie za艂atwi膰. Rado艣膰 w oczach Roarke鈥檃 przynios艂a jej ogromn膮 ulg臋.
- Ha ha, bardzo zabawne. A teraz mnie postaw na pod艂odze. Chcia艂abym si臋 troch臋 przespa膰, zanim wr贸c臋 do pracy. Jutro aukcja, zapowiada si臋 jeszcze jeden d艂ugi dzie艅.
- P贸藕niej b臋dziemy spa膰. Teraz jeste艣my za m艂odzi. Jeszcze raz j膮 obr贸ci艂. Postanowi艂 rozpocz膮膰 nowy dzie艅, ciesz膮c si臋 偶yciem, zamiast rozpacza膰 nad 艣mierci膮.
Ca艂uj膮c usta Eve, zani贸s艂 j膮 do 艂贸偶ka.