Statnia studentka opuściła salę. Melania pozwoliła mi chwilę chnąć, po czym przedstawiła się, ściskając mi rękę z siłą, której 3y bym nie podejrzewała u kogoś tak drobnego i delikatnego, ekała długo i cierpliwie. Widocznie więc wykład musiał mocno ją yć. Aby mogła się swobodnie „wygadać" zaproponowałam er po terenie uczelni. Zgarnęłam swoje rzeczy i zaczęłyśmy lierzać przez szereg korytarzy do wyjścia. Melania cały czas coś pz ożywieniem trajkotała. Gdy jednak znalazłyśmy się na zewnątrz, pod szarym, listopadowym niebem, nagle uspokoiła się i zamilkła.
Szłyśmy powoli pustą ścieżką. Jedynym dźwiękiem był chrzęst suchych liści sykomora, deptanych naszymi stopami. Melania zboczyła na chwilę, by podnieść ich garść. Przypominały rozgwiazdy o białych podbrzuszach. Powiedziała cicho:
— Moja
matka nie piła. Ale gdy opisywała dziś pani, jak ta
przypadłość
wpływa na rodzinę, pomyślałam sobie, że skutki okazały
się
dość podobne. Matka była chora umysłowo. No, po prostu
obłąkana.
Dostawała strasznych depresji. I to ją w końcu zabiło.
Przebywała
w szpitalach, nieraz całymi miesiącami. Ale jak się
zdaje,
lekarstwa
zamiast pomóc, robiły jej coraz gorzej. Z kobiety
niezrów
noważonej
przemieniła się w kobietę kompletnie otępiałą. Co jednak
nie
przeszkodziło matce w skutecznym samobójstwie.
Ponieważ
podejmowała
co jakiś czas takie próby, staraliśmy się nigdy nie
zostawiać
jej samej. Ale tego akurat dnia wszyscy się rozbiegliśmy,
każdy
w inną stronę, dosłownie na moment... wystarczyło, powiesiła
się
w
garażu... Znalazł ją ojciec...
Melania potrząsnęła kilka razy głową, jak gdyby opędzając się od nagromadzonych w niej wspomnień, i z pewnym wysiłkiem ciągnęła dalej:
— Powiedziała
pani mnóstwo rzeczy, które do mnie pasują.
Z
wyjątkiem tego, że dzieci alkoholików i w ogóle dzieci z
„zaburzo
nych"
domów wybierają sobie zwykle na partnerów osoby pijące
albo
zażywające
narkotyków czy innego świństwa... a przecież Sean nie
jest
taki...
Chwała Bogu, nie zależy mu na takich podnietach... Są jednak
inne
problemy...
Zapatrzyła się w jakiś odległy punkt, unosząc w górę bródkę.
— Zawsze
umiem sobie poradzić ze wszystkim, ale to... — tu bródka
opadła
— ... to już zaczęło mnie zżerać od środka...
Odwróciła twarz, uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
— Brakuje mi pieniędzy, jedzenia i czasu, i tyle!
66
l l
Powiedziała to jak puentę anegdotki, na którą należałoby zareagować rozbawieniem. Musiałam „wydusić" z niej szczegóły. Relacjonowała je w sposób szalenie rzeczowy.
— Sean
znowu wyjechał. Mamy troje dzieci: Susie, lat sześć.
Jimmy'ego,
lat cztery i Petera, lat dwa i pół. Pracuję na pół etatu
jako
szpitalny
gryzipiórek, robię dyplom z pielęgniarstwa i oczywiście
zasuwam
całą parą w domu. Bo Sean dogląda maluchów tylko wtedy,
jak
nie chodzi na wykłady. I jak nie wybiera się w kolejną podróż.
W głosie Melanii nie było cienia goryczy.
— Pobraliśmy
się siedem lat temu. Akurat skończyłam szkołę
średnią.
Ja miałam siedemnaście lat, a Sean dwadzieścia cztery. On
trochę
grywał na scenie, a trochę uczył się aktorstwa.
Wynajmował
mieszkanie
z trzema kolegami. Wpadałam do nich w każdą niedzielę
i
szykowałam wszystkim wspaniały obiad. W pozostałe wieczory
Sean
siedział
w teatrze albo umawiał się z innymi znajomymi. W każdym
razie
cała czwórka bardzo mnie lubiła. Mówili, że gotuję palce
lizać. Ci
koledzy
dogadywali Seanowi, że powinien się ze mną ożenić i po
zwolić,
żebym o niego zadbała jak należy. Chyba uznał to za
dobry
pomysł,
bo zaproponował mi małżeństwo. Ma się rozumieć, zgodzi
łam
się natychmiast. Nie wyjść za tak przystojnego faceta? Niech
pani
tylko
popatrzy!
Wyjęła z torby cały plik oprawionych w plastik fotografii i pokazała mi Seana: ciemnookiego mężczyznę o wydatnych kościach policzkowych i stanowczym zarysie brody. Zdjęcie przypominało portrety robione aktorom i modelom do celów zawodowych. Zapytałam Melanię, czy istotnie jest to zmniejszona odbitka takiego portretu. Przytaknęła i wymieniła nazwisko znanego artysty-foto-grafika.
Tak
mógłby wyglądać Heathcliff* — zauważyłam, a Melania
znów
przytaknęła z dumą. Obejrzałyśmy jeszcze parę zdjęć
trojga
dzieci,
ukazujących różne stadia ich rozwoju: raczkowanie,
pierwsze
samodzielne
kroki, gaszenie świeczek na torcie urodzinowym i tak
dalej.
Miałam ochotę zobaczyć Seana nie upozowanego, ale
nie
spostrzegłam
go na żadnej z rodzinnych fotografii.
Nie
ma go tu — odparła Melania — bo to on robił te
wszystkie
zdjęcia.
Sean w ogóle jest bardzo zdolny. I do fotografiki, i do grania
na
scenie, i do sztuk pięknych.
* demoniczny bohater Wichrowych wzgórz E. Bronie (przyp. tłum.)
67