Zapomniane緎tie Z Eldu (m76)

PATRICIA A. McKILLIP




Zapomniane Bestie z Eldu

(Prze艂o偶y艂: Piotr W. Cholewa)


HERALDYCZNE BESTIE Z ELDU

Czarodziej Heald mia艂 pewnego razu przelotn膮 przygod臋 z kobiet膮 z ludu. W wyniku tej偶e uro­dzi艂 si臋 Myk, kt贸ry jedno oko mia艂 zielone, a drugie czarne. Gdy Myk dor贸s艂, odezwa艂o si臋 w nim magiczne dziedzictwo. Na g贸rze Eld, najwy偶szym szczycie w krainie Eldwold, Myk zacz膮艂 moc膮 czarno­ksi臋sk膮 kompletowa膰 kolekcj臋 niezwyk艂ych zwierz膮t. Kolekcj臋, kt贸r膮 uzupe艂nia艂 syn Myka, Ogam. Ogam za艣 sp艂odzi艂 z c贸rk膮 lorda Horsta z Hilt c贸rk臋, Sybel, pi臋k­n膮 i zdoln膮 w arkanach magicznych. Zmar艂, gdy Sy­bel mia艂a lat szesna艣cie, zostawiaj膮c jej w dziedzictwie wielki bia艂y dom, ogromn膮 bibliotek臋 i kolekcj臋 bestii zapomnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widzia­艂o. I moc, dzi臋ki kt贸rej mog艂a nad bestiami panowa膰. W艣r贸d Zapomnianych Bestii z Eldu s膮 wi臋c: z艂oto­oki 艁ab臋d藕 Tirlith, Dzik Cyrin, znaj膮cy odpowied藕 na wszystkie zagadki - pr贸cz jednej, zielonoskrzyd艂y Smok Gyld, Lew Gules, znaj膮ca magi臋 czarna Koci­ca Moriah, Pani Nocy. I s艂ynny Sok贸艂 Ter, kt贸ry po­m艣ci艂 czarodzieja Aera, rozszarpuj膮c na strz臋py sied­miu jego zab贸jc贸w.

Bestie z Eldu, o czym wiedzie膰 nie zaszkodzi, to zwie­rz臋ta heraldyczne, wszystkie, co do jednego, stanowi膮 wyst臋puj膮ce na tarczach herbowych tzw. mobilia herbo­we, figury zwyk艂e, figures ordinaires. Wszystkie maj膮 swoj膮 heraldyczn膮 symbolik臋. Lew, b臋d膮cy heraldycz­nym symbolem pot臋gi, wielko艣ci, majestatu i nieustra­szonego m臋stwa, u McKillip nosi do tego imi臋 Gules. Gules (wym. gjulz) to w heraldyce kolor czerwony, ko­lor ognia, sam w sobie b臋d膮cy symbolem oczyszczenia, dynamizmu 偶ycia, a tak偶e wojny, gniewu i nienawi艣ci.

Symboliczne znaczenie pozosta艂ych Bestii te偶 wy­ja艣nia heraldyka. Smok - to czujno艣膰, wierno艣膰, bojo­wo艣膰. Dzik - wolno艣膰, zuchwa艂o艣膰, 艣lepa si艂a, brutal­no艣膰, walka do upad艂ego. Sok贸艂 symbolizuje szlachetn膮 rycersko艣膰, pogo艅 za upragnionym celem, duch trium­fuj膮cy nad materi膮. Kot to niezale偶no艣膰 i indywidua­lizm, odwaga, przebieg艂o艣膰. 艁ab臋d藕 to czysto艣膰 i wznios艂o艣膰, wiedza i harmonia.

Wracamy jednak do fabu艂y ksi膮偶ki. Oto pewnego dnia pod bram膮 domu Sybel na szczycie g贸ry Eld pojawia si臋 m臋偶czyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym odruchu rozkazuje Soko艂owi Terowi zrzuci膰 intruza do przepa艣ci, powstrzymuje si臋 jednak i zgadza go wys艂u­cha膰. Przybysz okazuje si臋 by膰 krewniakiem Sybel, podobnie jak niesione przez niego niemowl臋, ch艂opiec o imieniu Tamlorn. Dziecko, kt贸re trzeba ukry膰, oca­li膰, albowiem rodowa wendetta grozi mu 艣mierci膮. Sy­bel pocz膮tkowo wzbrania si臋, ale wreszcie bierze ma­艂ego krewniaka na wychowanie...

Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domy艣la si臋 ju偶 zapewne dalszego ci膮gu.

Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone - jak Perseusz, Jazon, Edyp, Moj偶esz - musi by膰 dzieckiem niezwyk艂ym, kim艣, komu los gotuje niezwyk艂膮 przysz艂o艣膰. Czytelnika nie zdziwi wiec, gdy dwunastoletni Tamlorn okazuje si臋 ksi臋ciem i na­st臋pc膮 tronu. Nie b臋dzie dla Czytelnika zaskoczeniem, gdy o Tamlorna upomni si臋 jego ojciec, Drede, kr贸l El­dwoldu. Nie zdziwi, 偶e Sybel broni膰 si臋 b臋dzie przed oddaniem 鈥瀓ej ma艂ego Tama鈥, ch艂opca, kt贸rego poko­cha艂a jak w艂asnego syna. Nie zdziwi nawet i to, 偶e kr贸l Drede zakocha si臋 w Sybel...

Szanowny Czytelnik nie powinien si臋 niepokoi膰 - opr贸cz rzeczy dla fantasy klasycznych i daj膮cych si臋 prze­widzie膰, do艣膰 jest w 鈥瀂apomnianych Bestiach z Eldurzeczy zaskakuj膮cych. B臋dzie mi艂o艣膰 z艂a i egoistyczna, b臋dzie mi艂o艣膰 dobra i prawdziwa. B臋dzie tajemniczy ptak Liralen. B臋dzie przyczajony w ciemno艣ciach demon Blammor. B臋dzie z艂y czarownik. B臋d膮 Zapomniane Be­stie ratowa膰 Sybel z opresji. S艂owem, b臋dzie du偶e te­go, co czyni powie艣膰 Patricii McKillip wart膮 przeczy­tania klasyk膮 gatunku.


* * *

呕yciorys Patricii Ann McKillip do艣膰 dok艂adnie przed­stawi艂em w przedmowie do 鈥濵istrza Zagadek z Hed鈥, pierwszego tomu trylogii 鈥濵istrz Zagadek鈥. Dla tych PT Czytelnik贸w, kt贸rzy - robi膮c b艂膮d - ksi膮偶ki owej nie naby­li, powt贸rz臋 ni tylko skr贸towo: pisarka urodzi艂a si臋 w Sa­lem w stanie Oregon jako c贸rka oficera lotnictwa, ca艂e dzieci艅stwo migrowa艂a wraz z ojcem po bazach United States Air Force na ca艂ym 艣wiecie. Studiowa艂a literatu­r臋 w college'u Notre Dame w Belmont i na uniwersy­tecie San Jose. Mieszka w Roxbury w stanie Nowy Jork.

Urodzi艂a si臋, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a by艂 to rok dla fantastyki szczeg贸lnie korzystny, przy­sz艂a bowiem w贸wczas na 艣wiat ca艂a wataha p贸藕niejszych mistrz贸w i koryfeuszy gatunku, 偶e wymieni臋 tylko ta­kie nazwiska jak George R.R. Martin, Vonda N. McIn­tyre, Nancy Kress, David A. Gemmel, Terry Pratchett, Robert Holdstock, Nancy Springer, Lynn Abbey, Jo­an D. Vinge, Spider Robinson, Pamela Sargent, Dan Simmons, Brian Stableford, Robert Jordan i Rebecca Ore. W tym samym roku urodzi艂 si臋 - co stwierdza nie bez dumy - pisz膮cy te s艂owa, ni偶ej podpisany Andrzej Sapkowski.

Patricia debiutowa艂a maj膮c lat dwadzie艣cia sze艣膰, w roku 1974, niewielczutk膮 powie艣ci膮 鈥濼he Throme of Erril of Sherill鈥, jednak prawdziwie b艂yskotliwym sukcesem by艂a ksi膮偶ka, kt贸r膮 w艂a艣nie trzymasz w r臋­ku, Szanowny Czytelniku. Napisane r贸wnie偶 w 1974 鈥瀂apomniane bestie z Eldu鈥. Ksi膮偶ka, kt贸ra w cuglach wygra艂a wsp贸艂zawodnictwo o World Fantasy Award 1975, zosta艂a przez Davida Pringle'a ulokowana po艣r贸d stu najlepszych powie艣ci fantasy wszech czas贸w i ab­solutnie zas艂u偶y艂a na pozycj臋 w kanonie gatunku.

Gdy ksi膮偶k臋 t臋 naby艂em, a by艂o to w Kanadzie, w Montrealu, jako艣 tak w latach osiemdziesi膮tych, wca­le o powy偶szych splendorach nie wiedzia艂em, a prze­czyta艂em 鈥濼he Forgotten Beasts...鈥 jednym, jak to m贸wi膮, tchem. I wcale nie dlatego, 偶e maj膮c wreszcie dost臋p do obficie zaopatrzonych p贸艂ek odrabia艂em pod贸wczas zaleg艂o艣ci w fantasy i wszystko mi si臋 podo­ba艂o, tak jak g艂odnemu wszystko smakuje. Nie by艂o tak.


* * *

W 鈥瀂apomnianych Bestiach z Eldu鈥 wyczuwa si臋 fa­scynacj臋 autorki tw贸rczo艣ci膮 pisz膮cych fantasy pa艅, na kt贸rej Patricia McKillip musia艂a si臋 wychowa膰 - An­dre Norton, C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynuj膮c si臋 鈥瀢ielkimi鈥, wykaza艂a jednak Patricia na tyle talen­tu i pisarskiej indywidualno艣ci, by umie膰 znale藕膰 sw贸j w艂asny spos贸b na fantasy. Pisz膮c 艂agodn膮, poetyczn膮 i bardzo kobiec膮 fantasy, nie b臋d膮ca przy tym - prze­s艂odzon膮 do obrzydzenia, a grzech przes艂adzania jest niestety powszechny w艣r贸d pa艅 fantastek, zw艂aszcza pisz膮cych tzw. young adult fantasy, obliczon膮 g艂贸w­nie na wielki i kochaj膮cy fantasy elektorat nastolatek. David Pringle w swej 鈥濵odern Fantasy鈥, pisz膮c zre­szt膮 o 鈥瀂apomnianych bestiach...鈥 w samych superla­tywach, znajduje dla ksi膮偶ki okre艣lenie, z kt贸rym nig­dy i nigdzie si臋 nie spotka艂em: menarche fantasy. Menarche jest terminem medycznym, oznaczaj膮cym cezur臋, jak膮 w 偶yciu kobiety stanowi pierwsza men­struacja. Nic doda膰, nic uj膮膰. Panowie nie powinni si臋 tu jednak p艂oszy膰. Ja sam czyta艂em 鈥瀂apomniane be­stie...鈥 maj膮c pod czterdziestk臋, uwa偶am si臋 za stupro­centowego m臋偶czyzn臋, a ksi膮偶ka niezwykle mi si臋 podoba艂a. I podoba do dzi艣.


* * *

Pisz膮c w roku 1998 przedmow臋 do 鈥濵istrza Zaga­dek z Hed鈥, dorobek literacki Patricii McKillip zamkn膮­艂em nominowan膮 do nagrody 鈥濴ocusapowie艣ci膮 鈥A Song for the Basilisk鈥. Od tamtego czasu Patricia napisa艂a nast臋pn膮 fantasy, interesuj膮c膮 鈥濼he Tower at Stony Wood- ksi膮偶k臋 na tyle interesuj膮c膮, 偶e mam nadziej臋 zachwala膰 j膮 Czytelnikowi w ramach niniej­szej serii.

Pope艂ni艂a te偶 Patricia od tamtego czasu dwa opowia­dania - oba warte, by je odnotowa膰. Pierwsze to 鈥濧 Gi­ft to Be Simple鈥, w s艂ynnej ju偶, poruszaj膮cej sprawy sztucznego kreowania 偶ycia antologii 鈥濶ot of Woman Bom鈥, zredagowanej przez Constance Ash. Drugim opo­wiadaniem jest 鈥濼oad鈥, zamieszczone w 鈥濻ilver Birch, Blood Moon鈥, kolejnej antologii 鈥瀊a艣niowejw cyklu powo艂anym do 偶ycia przez Ellen Datlow i Terri Windling.

Patricia Ann McKillip z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie powie­dzia艂a jeszcze ostatniego s艂owa.

I to jest bardzo dobra wiadomo艣膰.


Moim rodzicom

- z podzi臋kowaniem


1

Mag Heald po艂膮czy艂 si臋 kiedy艣 z ubog膮 kobiet膮 w kr贸lewskim mie艣cie Mondor, a ona zrodzi艂a mu syna, kt贸ry mia艂 jedno oko zielone, a jedno czarne. Heald, o oczach czarnych jak bagna Fyrbolgu, pojawi艂 si臋 w 偶yciu tej kobiety i znik­n膮艂 jak wiatr, ale syn, Myk, pozosta艂 w Mondorze, dop贸­ki nie sko艅czy艂 pi臋tnastu lat. Dobrze zbudowany i silny, trafi艂 do terminu u kowala, a ludzie, kt贸rzy przybywa­li tam, aby naprawi膰 swoje powozy lub podku膰 konie, zwykle przeklinali jego powolno艣膰 i pos臋pno艣膰 - do­p贸ki nie poruszy艂o si臋 w nim co艣 oci臋偶a艂ego jak bagien­ny potw贸r budz膮cy si臋 pod mu艂em. Odwraca艂 wtedy g艂o­w臋 i spogl膮da艂 na nich czarnym okiem, a oni si臋 odsuwali i milkli. Tli艂a si臋 w nim odrobina magii, jak ogie艅 si臋 tli w wilgotnym dymi膮cym drewnie. Rzadko odzywa艂 si臋 do ludzi swym szorstkim g艂osem, ale kiedy dotyka艂 konia, g艂odnego psa czy go艂臋bia w klatce w dzie艅 tar­gowy, ten ogie艅 rozb艂yskiwa艂 w czarnym oku, a g艂os stawa艂 si臋 s艂odki jak rozmarzony szept rzeki Slinoon. Pewnego dnia Myk opu艣ci艂 Mondor i ruszy艂 na Eld. By艂a to najwy偶sza g贸ra w Eldwoldzie, wyrastaj膮ca za Mondorem, rzucaj膮ca czarny cie艅 na miasto przed zmierzchem, gdy zagubione we mgle s艂o艅ce zsuwa艂o si臋 w d贸艂. Znad granicy mgie艂 pasterze i m艂odzi ch艂op­cy na polowaniu spogl膮dali poza Mondor, ku r贸wni­nie Terbrec na zachodzie, na ziemie w艂adc贸w Sirle, na p贸艂noc ku polom Fallow, gdzie duch trzeciego kr贸la Eldwoldu wci膮偶 wspomina艂 sw膮 ostatni膮 bitw臋 i gdzie pod jego niespokojnymi, bezg艂o艣nymi stopami nie ro­s艂o nic 偶ywego. Tam, w g臋stych mrocznych lasach El­du, w艣r贸d bia艂ej ciszy, Myk zacz膮艂 kolekcjonowa膰 cu­downe, legendarne zwierz臋ta.

Z dzikiej krainy jezior na p贸艂nocy Eldwoldu przy­wo艂a艂 do siebie Czarnego 艁ab臋dzia z Tirlith, szeroko­skrzyd艂ego, z艂otookiego ptaka, kt贸ry na swym grzbie­cie uni贸s艂 trzeci膮 c贸rk臋 kr贸la Merroca z kamiennej wie偶y, gdzie by艂a wi臋ziona. Potem wys艂a艂 bezg艂o艣n膮, pot臋偶n膮 sie膰 swego wezwania w g艂臋bokie g臋ste lasy po drugiej stronie Eldu, sk膮d 偶aden cz艂owiek jeszcze nie powr贸ci艂, i niczym 艂ososia schwyta艂 czerwonookiego, bia艂ok艂ego ody艅ca Cyrina, kt贸ry jak harfiarz 艣piewa艂 ballady i zna艂 odpowiedzi na wszystkie zagad­ki pr贸cz jednej. Z mrocznego i cichego serca samej g贸ry Myk sprowadzi艂 Gylda, zielonoskrzyd艂ego smoka, od stuleci 艣ni膮cego o zimnym p艂omieniu z艂ota. Smok zbu­dzi艂 si臋 z rozkosznego snu na d藕wi臋k swego imienia w niemal zapomnianej pie艣ni, kt贸r膮 Myk pos艂a艂 w ciem­no艣膰. Mag wy艂udzi艂 od Gylda gar艣膰 staro偶ytnych klej­not贸w i zbudowa艂 dom z bia艂ego g艂adkiego kamienia po艣r贸d wysokich sosen, i wielki ogr贸d dla zwierz膮t oto­czony kr臋giem kamiennych mur贸w. Do tego domu sprowadzi艂 kiedy艣 dziewczyn臋 z g贸r, znaj膮c膮 tylko kil­ka s艂贸w, lecz nie czuj膮c膮 l臋ku ani przed zwierz臋tami, ani przed ich stra偶nikiem. Pochodzi艂a z biednej rodzi­ny, mia艂a spl膮tane w艂osy i silne ramiona. W domostwie Myka zobaczy艂a rzeczy, kt贸re inni poznali mo偶e raz w 偶yciu, w wersie dawnego poematu lub w opowie­艣ci harfiarza.

Dziewczyna powi艂a Mykowi syna o dwojgu czarnych oczach, kt贸ry potrafi艂 sta膰 nieruchomo jak martwe drze­wo, kiedy ojciec posy艂a艂 wo艂anie. Myk nauczy艂 go czyta膰 stare ballady i legendy w ksi臋gach, kt贸re zebra艂; nauczy艂 wo艂a膰 zapomniane imi臋 poprzez ca艂y Eldwold i ku kra­inom poza nim; nauczy艂 czeka膰 w milczeniu, cierpliwie, przez tygodnie, miesi膮ce i lata - na chwil臋, kiedy to imi臋 rozpali si臋 w dziwnym, pot臋偶nym, zaskoczonym umy­艣le zwierz臋cia. Kiedy Myk opu艣ci艂 swe cia艂o ju偶 na za­wsze, siedz膮c w milczeniu w 艣wietle ksi臋偶yca, jego syn, Ogam, przej膮艂 kolekcj臋.

Z po艂udniowych pusty艅 poza g贸r膮 Eld Ogam przy­wabi艂 lwa Gulesa, kt贸ry swym futrem w kolorze kr贸lew­skiego skarbu wielu nieostro偶nych sk艂oni艂 do niechcianej przygody. Sprzed kominka wied藕my z dala od Eldwol­du wykrad艂 wielk膮 czarn膮 kocic臋 Moriah, kt贸rej wie­dza o zakl臋ciach i tajemnych urokach by艂a kiedy艣 legen­d膮. B艂臋kitnooki sok贸艂 Ter, kt贸ry rozerwa艂 na strz臋py siedmiu morderc贸w maga Aera, jak b艂yskawica run膮艂 z czystego nieba i usiad艂 Ogamowi na ramieniu. Po kr贸t­kiej, w艣ciek艂ej walce, gdy niebieskie oczy patrzy艂y pro­sto w czarne, ucisk szpon贸w zel偶a艂; sok贸艂 zdradzi艂 swo­je imi臋 i podda艂 si臋 mocy maga.

Z krzywym, kpi膮cym, odziedziczonym po Myku u艣miechem Ogam przywo艂a艂 te偶 do siebie najstarsz膮 c贸r­k臋 ksi臋cia Horsta z Hiltu, gdy pewnego dnia przeje偶­d偶a艂a zbyt blisko g贸ry. By艂a kruchym, pi臋knym dziec­kiem, l臋kaj膮cym si臋 ciszy i dziwnych, wspania艂ych zwierz膮t, kt贸re przypomina艂y rysunki na starych gobe­linach w domu jej ojca. Ba艂a si臋 te偶 Ogarn膮, jego skry­wanej i nieugi臋tej mocy, jego nieprzeniknionych oczu. Powi艂a mu jedno dziecko i zmar艂a. Dzieckiem tym, co trudno wyt艂umaczy膰, by艂a dziewczynka. Gdy Ogam opanowa艂 swoje zdumienie, nazwa艂 j膮 Sybel.

Wyros艂a wysoka i silna po艣r贸d pustkowi; mia艂a smu­k艂膮 sylwetk臋 matki, w艂osy jak ko艣膰 s艂oniowa i czar­ne, nieul臋k艂e oczy ojca. Opiekowa艂a si臋 zwierz臋tami, pilnowa艂a ogrodu i wcze艣nie nauczy艂a si臋 panowa膰 nad niespokojnymi bestiami wbrew ich woli, posy艂a膰 pra­dawne imi臋, w ciszy swego umys艂u bada膰 ukryte i za­pomniane miejsca. Ogam, dumny z c贸rki, zbudowa艂 jej pok贸j z wielk膮 kryszta艂ow膮 kopu艂膮, cienk膮 jak szk艂o, a tward膮 jak kamie艅; mog艂a tam siedzie膰 pod barwa­mi nocnego 艣wiata i przywo艂ywa膰 w spokoju. Zmar艂, kiedy sko艅czy艂a szesna艣cie lat; zostawi艂 j膮 sam膮 z pi臋k­nym bia艂ym domem, ogromn膮 bibliotek膮 ci臋偶kich, oku­tych 偶elazem ksi膮偶ek, stadem zwierz膮t, jakich nie ogl膮­da si臋 nawet w snach, i moc膮, by nad nimi panowa膰.

Pewnej nocy, wkr贸tce potem, przeczyta艂a w jednej z najstarszych ksi膮g o wielkim bia艂ym ptaku ze skrzy­d艂ami, kt贸re sun臋艂y jak 艣nie偶ne proporce rozwini臋te na wietrze - ptaku, kt贸ry za dawnych dni nosi艂 na grzbie­cie jedyn膮 kr贸low膮 Eldwoldu. Cicho wym贸wi艂a do sie­bie jego imi臋: Liralen. Siedz膮c na pod艂odze pod kopu­艂膮, z wci膮偶 otwart膮 ksi臋g膮 na kolanach, pos艂a艂a w rozleg艂膮 noc Eldwoldu swe pierwsze wo艂anie, wezwanie ptaka, kt贸rego imienia nikt nie wymawia艂 od stuleci. Wo艂a­nie przerwa艂 krzyk kogo艣, kto stan膮艂 przed zamkni臋t膮 bram膮.

Dotkni臋ciem my艣li zbudzi艂a lwa 艣pi膮cego w ogro­dzie i pos艂a艂a do bramy, by swym z艂ocistym okiem spoj­rza艂 ostrzegawczo na intruza. Ale wo艂anie nie cich艂o, nagl膮ce i niezrozumia艂e. Westchn臋艂a zniech臋cona i wys艂a艂a soko艂owi Terowi polecenie, by porwa艂 przy­bysza i zrzuci艂 go ze szczytu g贸ry Eld. Po chwili krzy­ki ucich艂y nagle, lecz w ciszy rozleg艂 si臋 rozpaczliwy p艂acz dziecka. Zaskoczy艂 j膮; wsta艂a wreszcie i przesz艂a boso przez marmurowy hol do ogrodu, gdzie zwierz臋­ta w ciemno艣ci porusza艂y si臋 niespokojnie. Dotar艂a do bramy z cienkich 偶elaznych pr臋t贸w i z艂otych spoje艅 i wyjrza艂a na zewn膮trz.

Zbrojny m臋偶czyzna sta艂 tam z dzieckiem na r臋kach i soko艂em Terem na ramieniu. Milcza艂, stoj膮c nierucho­mo w u艣cisku Tera; dziecko w jego okrytych kolczu­g膮 ramionach p艂aka艂o, nie zwa偶aj膮c na nic. Sybel prze­sun臋艂a wzrok od jego nieruchomej, skrytej w cieniu twarzy, i spojrza艂a w oczy soko艂a.

M贸wi艂am ci, powiedzia艂a w my艣lach, 偶eby艣 zrzuci艂 go ze szczytu Eldu.

B艂臋kitne nieprzeniknione oczy zwr贸ci艂y si臋 ku niej.

Jeste艣 m艂oda, odpar艂 Ter, ale bez w膮tpienia pot臋偶na. Uczyni臋 to, je艣li naka偶esz mi po raz drugi. Ale najpierw musz臋 ci臋 ostrzec: znam ludzi od niezliczonych lat; je­偶eli zaczniesz ich zabija膰, pewnego dnia, wiedzeni stra­chem, przyjd膮 tutaj, a b臋dzie ich wielu. Zniszcz膮 tw贸j dom i wypuszcz膮 zwierz臋ta. Tak po wielekro膰 powta­rza艂 nam mistrz Ogam.

Sybel przez chwil臋 tupa艂a bos膮 stop膮 o ziemi臋. Spoj­rza艂a w twarz m臋偶czyzny.

- Kim jeste艣? - zapyta艂a. - Dlaczego krzyczysz u mo­ich bram?

- Pani - odpar艂 ostro偶nie, gdy偶 twarde pi贸ra Tera mu­sn臋艂y go po twarzy. - Czy jeste艣 c贸rk膮 Laran, c贸rki Hor­sta, w艂adcy Hiltu?

- Laran by艂a moj膮 matk膮 - przyzna艂a Sybel, niecier­pliwie Przest臋puj膮c z nogi na nog臋. - Kim jeste艣?

- Jestem Coren z Sirle. M贸j brat ma dziecko z two­j膮 ciotk膮, najm艂odsz膮 siostr膮 twojej matki. - Urwa艂, gwa艂townie wci膮gaj膮c oddech przez zaci艣ni臋te z臋by.

Sybel skin臋艂a r臋k膮 na soko艂a.

Pu艣膰 go, bo inaczej b臋d臋 tu sta艂a przez ca艂膮 noc. Ale nie oddalaj si臋, na wypadek gdyby by艂 szalony.

Sok贸艂 wzlecia艂 i usiad艂 na niskim konarze drzewa, tu偶 nad g艂ow膮 przybysza. M臋偶czyzna na chwil臋 przy­mkn膮艂 oczy; male艅kie krople krwi s膮czy艂y si臋 jak 艂zy przez kolczug臋. W 艣wietle ksi臋偶yca wydawa艂 si臋 m艂o­dy, a w艂osy mia艂 barwy ognia. Sybel przygl膮da艂a mu si臋 z ciekawo艣ci膮, gdy偶 metalowe ogniwa zbroi l艣ni艂y niby woda w艣r贸d nocy.

- Dlaczego tak si臋 ubra艂e艣? - spyta艂a. Wtedy otworzy艂 oczy.

- By艂em na Terbrec. - Zerkn膮艂 na ciemn膮 sylwetk臋 ptaka nad sob膮. - Sk膮d wzi臋艂a艣 takiego soko艂a? Prze­bi艂 si臋 przez 偶elazo, sk贸r臋 i jedwab...

- Zabi艂 siedmiu ludzi - wyja艣ni艂a Sybel - kt贸rzy za­bili maga Aera, dla klejnot贸w na jego ksi臋gach m膮­dro艣ci.

- Ter - szepn膮艂 m臋偶czyzna, a ona w zdumieniu unio­s艂a brwi.

- Kim jeste艣?

- Ju偶 m贸wi艂em. Coren z Sirle.

- Ale to dla mnie nic nie znaczy. Co robisz z dziec­kiem przed moj膮 bram膮?

Coren z Sirle odpowiedzia艂 wolno i cierpliwie:

- Laran, twoja matka, mia艂a siostr臋 Riann臋. Two­ja ciotka trzy lata temu po艣lubi艂a kr贸la Eldwoldu, mo­jego...

- Kto jest teraz kr贸lem? - spyta艂a zaciekawiona. M艂ody cz艂owiek zdziwi艂 si臋.

- Drede. Drede jest kr贸lem Eldwoldu, od pi臋tnastu lat.

- Aha. M贸w dalej. Drede po艣lubi艂 Riann臋. To bar­dzo ciekawe, ale musz臋 przywo艂a膰 Liralena.

- Prosz臋! - Spojrza艂 na soko艂a i zni偶y艂 g艂os. - Pro­sz臋. Walczy艂em od trzech dni, potem wuj rzuci艂 mi dziec­ko w ramiona i kaza艂 odda膰 czarodziejce z g贸ry Eld. Zapyta艂em: A je艣li nie zechce go wzi膮膰? Po co jej dziec­ko? Ale on spojrza艂 tylko na mnie i odpar艂: Nie wr贸cisz z tej g贸ry z dzieckiem, nie pragniesz chyba 艣mierci sy­na swojego brata?

- A dlaczego chce odda膰 go mnie?

- Poniewa偶 to dziecko Rianny i Norrela, a oni obo­je nie 偶yj膮.

Sybel zamruga艂a. Czego艣 nie mog艂a zrozumie膰.

- Przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e Rianna po艣lubi艂a Drede'a. - Tak.

- Wiec dlaczego to dziecko jest synem Norrela? Nie rozumiem.

G艂os Corena wzni贸s艂 si臋 niebezpiecznie.

- Poniewa偶 Norrel i Rianna byli kochankami. A Dre­de zabi艂 Norrela trzy dni temu na r贸wninie Terbrec. Czy we藕miesz to dziecko, abym m贸g艂 wr贸ci膰 i zabi膰 Drede'a?

Sybel spojrza艂a na niego nieruchomym wzrokiem.

- Nie krzycz na mnie - powiedzia艂a bardzo cicho.

Coren zaciska艂 i prostowa艂 palce w pancernych r臋­kawicach. W 艣wietle ksi臋偶yca zrobi艂 krok w jej stro­n臋, a delikatne 艣wiat艂o cieniami podkre艣li艂o rysy jego twarzy, ujawni艂o linie zm臋czenia pod oczami.

- Wybacz mi - szepn膮艂. - Prosz臋. Spr贸buj zrozumie膰. Jecha艂em ca艂y dzie艅 i p贸艂 nocy. M贸j brat i wielu krew­nych nie 偶yj膮. W艂adca Nicconu swymi si艂ami wspar艂 Drede'a, a Sirle nie mog艂o si臋 oprze膰 im obu. Rianna zmar艂a przy porodzie. Je艣li Drede znajdzie ch艂opca, za­bije go. Nie ma dla dziecka bezpiecznego miejsca w ca­艂ym Sirle. Nie ma dla niego bezpiecznej kryj贸wki na ca艂ym 艣wiecie... Tylko tutaj Drede nie b臋dzie go szu­ka艂. Drede zabi艂 Norrela, ale przysi臋gam, 偶e nie dosta­nie tego dziecka. Prosz臋, zaopiekuj si臋 nim. Jego mat­ka by艂a z twojej rodziny.

Sybel przyjrza艂a si臋 dziecku. Przesta艂o p艂aka膰; wo­k贸艂 panowa艂a cisza nocy. Dziecko machn臋艂o male艅­k膮 r臋k膮 w powietrzu, pr贸bowa艂o odepchn膮膰 koc, kt贸­rym by艂o okryte. Sybel dotkn臋艂a jego bladej pulchnej twarzy, a dziecko zwr贸ci艂o ku niej oczy migocz膮ce jak gwiazdy.

- Moja matka umar艂a, wydaj膮c mnie na 艣wiat - po­wiedzia艂a. - Jak ma na imi臋?

- Tamlorn.

- Tamlorn. Bardzo 艂adnie. Wola艂abym, 偶eby to by­艂a dziewczynka.

- Wtedy nie musia艂bym jecha膰 tak daleko, by go ukry膰. Drede boi si臋, 偶e kiedy dziecko doro艣nie, za­偶膮da tronu i stanie do walki z jego dziedzicem. Sirle go poprze; moja rodzina pr贸bowa艂a zdoby膰 tron Eld­woldu, odk膮d kr贸l Harth zgin膮艂 na polu Fallow, a Tarn z Sirle nosi艂 koron臋 przez dwana艣cie lat, nim zn贸w j膮 straci艂.

- Ale je艣li wszyscy wiedz膮, 偶e to nie jest dziecko Drede'a...

- Tylko Drede, Rianna i Norrel znali prawd臋, a Rian­na i Norrel nie 偶yj膮. Kr贸lewscy bastardzi mog膮 by膰 bar­dzo niebezpieczni.

- Nie wygl膮da gro藕nie. - Smuk艂ymi bladymi palca­mi musn臋艂a policzek ch艂opca. U艣miech przemkn膮艂 po jej twarzy. - B臋dzie mi pasowa艂 do kolekcji.

Coren mocniej obj膮艂 dziecko.

- To syn Norrela, nie zwierz臋. Sybel unios艂a g艂ow臋.

- Czy偶 nie jest czym艣 mniej? Je, 艣pi, nie my艣li, wy­maga opieki. Tylko... nie wiem, jak opiekowa膰 si臋 dziec­kiem. Nie potrafi mi powiedzie膰, czego potrzebuje.

Coren zamilk艂 na chwil臋. Gdy zn贸w si臋 odezwa艂, us艂y­sza艂a cie艅 znu偶enia w jego g艂osie.

- Jeste艣 dziewczyn膮; powinna艣 wiedzie膰 takie rzeczy.

- Dlaczego?

- Dlatego... Dlatego 偶e sama kiedy艣 b臋dziesz mie膰 dzieci i... i b臋dziesz musia艂a si臋 nimi opiekowa膰.

- Nie opiekowa艂a si臋 mn膮 偶adna kobieta - odpar艂a Sybel. - Ojciec karmi艂 mnie kozim mlekiem i uczy艂 czyta膰 swoje ksi臋gi. Pewnie b臋d臋 kiedy艣 mia艂a dziec­ko, kt贸re naucz臋, jak po mojej 艣mierci opiekowa膰 si臋 zwierz臋tami.

Coren spojrza艂 na ni膮 i rozchyli艂 wargi.

- Gdyby nie chodzi艂o o mojego wuja - powiedzia艂 cicho - raczej zabra艂bym dziecko z powrotem do do­mu, ni偶 zostawia艂 syna Norrela tutaj, z tob膮, twoj膮 nie­wiedz膮 i twoim sercem z lodu.

Twarz Sybel znieruchomia艂a niczym ksi臋偶yc w pe艂ni.

- To ty nic nie wiesz - szepn臋艂a. - Mog艂abym ka­za膰 Terowi rozerwa膰 ci臋 na siedem kawa艂k贸w i zrzu­ci膰 zakrwawion膮 g艂ow臋 na r贸wnin臋 Terbrec, ale panu­j臋 nad sob膮. Sp贸jrz!

Otworzy艂a bram臋 palcami dr偶膮cymi z gniewu, kt贸ry ogarn膮艂 j膮 niczym zimny wiatr od g贸r. Rzuci艂a bezg艂o艣­ne wo艂ania do oszo艂omionych snem umys艂贸w wok贸艂 siebie i zwierz臋ta przyby艂y niczym odpryski snu. Co­ren szed艂 u jej boku. Rami臋 w kolczudze ochrania艂o ple­cy malca, d艂o艅 podpiera艂a g艂ow臋, a szeroko otwarte oczy wpatrywa艂y si臋 w ruchom膮, szeleszcz膮c膮 ciemno艣膰.

Wielki odyniec dotar艂 do nich pierwszy - bia艂y jak p艂omie艅 w ciemno艣ci, z k艂ami jak marmur, o kt贸rych marzyli 艂owcy. Z krtani Corena wydoby艂 si臋 niearty­ku艂owany d藕wi臋k. Sybel opar艂a Cyrinowi d艂o艅 na czo­le ponad ma艂ymi czerwonymi oczkami.

- My艣lisz, 偶e nie mog臋 si臋 zaj膮膰 dzieckiem? Prze­cie偶 opiekuj臋 si臋 tymi zwierz臋tami. S膮 pradawne, po­t臋偶ne jak ksi膮偶臋ta, m膮dre, niespokojne i niebezpiecz­ne, ale daj臋 im to, czego potrzebuj膮. Dziecku te偶 dam to, czego mu trzeba Lecz je艣li nie tego chcesz, to odejd藕. Nie prosi艂am, 偶eby艣 przyby艂 tu z ch艂opcem; nie obcho­dzi mnie, czy z nim odejdziesz. By膰 mo偶e, nic nie wiem o twoim 艣wiecie, ale tutaj znalaz艂e艣 si臋 w moim i tutaj ty jeste艣 g艂upcem.

Coren wpatrywa艂 si臋 w ody艅ca, z trudem znajduj膮c s艂owa.

- Cyrin - szepn膮艂. - Cyrin. Masz go... - Urwa艂 zno­wu i przez chwil臋 oddycha艂 g艂臋boko. Potem przem贸wi艂 powoli, jakby szuka艂 w pami臋ci. - Rondar... w艂adca Run­riru schwyta艂 ody艅ca Cyrina, kt贸rego nie pojma艂 wcze艣­niej 偶aden cz艂owiek... nieuchwytnego Cyrina, Stra偶nika Zagadek i... za偶膮da艂 albo jego 偶ycia, albo ca艂ej m膮dro­艣ci 艣wiata. I wtedy Cyrin przewr贸ci艂 kamie艅 u st贸p Ron­dara, a Rondar powiedzia艂, 偶e taka m膮dro艣膰 nie ma dla niego warto艣ci, i odjecha艂, wci膮偶 poszukuj膮c...

- Sk膮d znasz t臋 histori臋? - spyta艂a zdumiona Sybel. - Nie pochodzi z Eldwoldu.

- Znam j膮. Znam. - Uni贸s艂 g艂ow臋 i mocniej obj膮艂 dziecko, gdy sp艂yn膮艂 ku nim wielki kszta艂t, bezg艂o艣ny jak cie艅 nocy.

Przed nimi 艂agodnie wyl膮dowa艂 艂ab臋d藕 z grzbie­tem szerokim jak u ody艅ca i oczami z艂otymi jak dwie gwiazdy.

- 艁ab臋d藕 z Tirlith... to on, tak, Sybel?

- Sk膮d znasz moje imi臋? - szepn臋艂a.

- Znam.

Patrzy艂, jak dwa koty sun膮 przez noc, nadchodz膮c z dw贸ch stron budynku. Nawet nie drgn膮艂, cho膰 Tam­lorn poruszy艂 si臋 w jego ramionach. Kocica Moriah podesz艂a, wsun臋艂a czarn膮 p艂ask膮 g艂ow臋 pod d艂o艅 Sy­bel, a potem u艂o偶y艂a si臋 u jej st贸p i ziewn臋艂a, ukazu­j膮c Corenowi z臋by podobne do wyostrzonych, polero­wanych kamieni.

- Moriah, Pani Nocy, kt贸ra zdradzi艂a magowi Tako­wi zakl臋cie otwieraj膮ce wie偶臋 bez drzwi, gdzie by艂 wi臋­ziony... Nie znam... nie znam lwa.

Lew Gules o oczach z p艂ynnego z艂ota zatoczy艂 kr膮g wok贸艂 kolan Corena, potem u艂o偶y艂 si臋 przed nim, a mi臋­艣nie porusza艂y si臋 leniwie pod l艣ni膮cym futrem. Coren potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Zaczekaj... By艂 taki lew z Po艂udniowych Pusty艅, kt贸ry 偶y艂 na dworach wielkich w艂adc贸w, dzieli艂 si臋 m膮­dro艣ci膮, 偶ywi艂 najlepszym mi臋sem, nosi艂 ich obro偶臋 i 艂a艅­cuchy z 偶elaza i z艂ota, tylko dop贸ki mia艂 na to ocho­t臋... Gules.

- Sk膮d wiesz takie rzeczy?

Wielka g艂owa lwa zwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Sybel. Gdzie go znalaz艂a艣? - spyta艂 zaciekawiony Gules. Przyni贸s艂 mi dziecko, odpar艂a z roztargnieniem Sy­bel. Zna moje imi臋, ale nie wiem sk膮d. - Kiedy艣 umia艂 m贸wi膰 - doda艂 Coren.

- Kiedy艣 wszystkie umia艂y. Tak d艂ugo 偶y艂y w dzi­czy, z dala od ludzi, 偶e ju偶 zapomnia艂y... wszystkie z wy­j膮tkiem Cyrina. Podobnie ludzie zapomnieli ich imio­na. Sk膮d ty...

Coren drgn膮艂, a Sybel podnios艂a g艂ow臋. Rozwini臋­te skrzyd艂a przes艂oni艂y ksi臋偶yc i ocieni艂y ich twarze, potem sp艂yn臋艂y ni偶ej, a ka偶dy ruch zasysa艂 jedno ude­rzenie serca wiatru. Tamlorn kopa艂 niespokojnie w u艣­cisku Corena i wyj臋cza艂 mu w ucho jak膮艣 skarg臋. Smok opad艂 leniwie przed nimi, jaskrawym zielonym spoj­rzeniem mierz膮c Corena. Cie艅 si臋ga艂 a偶 do ich st贸p, a g艂os my艣li gada brzmia艂 w g艂owie Sybel niczym stary i suchy pergamin.

Jest w g贸rach jaskinia, gdzie nigdy nie znajd膮 jego ko艣ci.

Nie. Wezwa艂am ci臋, bo by艂am rozgniewana, ale te­raz ju偶 nie jestem. Nie nale偶y go krzywdzi膰.

To m臋偶czyzna, uzbrojony.

Nie zr贸b mu nic z艂ego.

Zwr贸ci艂a si臋 do Corena, kt贸ry przygl膮da艂 si臋 smo­kowi; zapomniany Tamlorn wierci艂 si臋 i szarpa艂 w je­go ramionach. Oczy Sybel b艂ysn臋艂y nagle w lekkim u艣miechu.

- Znasz go.

- Jego imi臋 nie jest tak stare, by ludzie o nim zapo­mnieli. By艂 kiedy艣 ksi膮偶臋 Eldwoldu, wioz膮cy przez ma­syw Eldu bogate dary dla w艂adcy po艂udnia, aby kupi膰 bro艅 i ludzi. Nigdy nie znaleziono jego ko艣ci ani skar­b贸w... Ludzie jeszcze wci膮偶 powtarzaj膮 opowie艣ci o ogniu spadaj膮cym na Mondor z letniego nieba, o p艂o­n膮cych plonach i rzece Silnoon wrz膮cej w korycie.

- Jest ju偶 stary i zm臋czony - rzek艂a Sybel. - Te dni min臋艂y. Znam jego imi臋; nie mo偶e si臋 ode mnie uwol­ni膰, by zn贸w robi膰 podobne rzeczy.

Coren poprawi艂 koc na Tamlornie. Mroczne cienie znu偶enia znikn臋艂y z jego twarzy - na chwil臋 sta艂a si臋 zadziwiaj膮co m艂oda. Spojrza艂 na Sybel.

- S膮 pi臋kne. Tak, pi臋kne. - Patrzy艂 na ni膮 przez chwi­l臋 i zn贸w przem贸wi艂: - Musz臋 jecha膰. Do Mondoru dotar艂y ju偶 pewnie wie艣ci o bitwie. Nie znios臋 my艣li, 偶e moi bracia mo偶e nie 偶yj膮, a ja nic o tym nie wiem. Czy we藕miesz Tamlorna? B臋dzie bezpieczny z tak膮 stra偶膮. Czy b臋dziesz go kocha膰? Tego... tego potrze­buje najbardziej.

Sybel bez s艂owa kiwn臋艂a g艂ow膮 i niezgrabnie wzi臋­艂a od niego dziecko. Malec z zaciekawieniem poci膮g­n膮艂 j膮 za w艂osy.

- Ale sk膮d wiesz o tak wielu sprawach? Sk膮d znasz moje imi臋?

- Och, spyta艂em star膮 kobiet臋 mieszkaj膮c膮 przy dro­dze kawa艂ek st膮d. Ona mi je zdradzi艂a.

- Nie znam 偶adnych starych kobiet. U艣miechn膮艂 si臋 do swoich wspomnie艅.

- T臋 powinna艣 pozna膰. My艣l臋... my艣l臋, 偶e je艣li b臋­dziesz potrzebowa艂a pomocy przy Tamlornie, ona ci jej udzieli. - Urwa艂 i spojrza艂 na ch艂opca. Dotkn膮艂 mi臋k­kiego kr膮g艂ego policzka i u艣miech znikn膮艂 z jego twa­rzy, nagle ot臋pia艂ej z 偶alu. - Do widzenia. Dzi臋kuj臋 - szepn膮艂 i odwr贸ci艂 si臋.

Sybel sz艂a za nim do bramy.

- Do widzenia - rzuci艂a przez kraty, kiedy dosiad艂 konia. - Nic nie wiem o wojnach, ale wiem to i owo o 偶alu. A to, jak mi si臋 zdaje, dawali艣cie sobie nawza­jem na Terbrec.

Spojrza艂 na ni膮 z siod艂a.

- To prawda - przyzna艂. - Wiem.

Kiedy odwr贸ci艂a si臋 od bramy, spojrza艂a w ma艂e, okr膮g艂e oczka srebrzystego ody艅ca. Pochwyci艂a my­艣li wok贸艂 siebie i z wysi艂kiem obj臋艂a je swym spo­kojem.

Mo偶ecie ju偶 odej艣膰. Przepraszam, 偶e was zbudzi艂am, ale straci艂am panowanie nad sob膮.

Odyniec nie drgn膮艂.

Nie mo偶esz dawa膰 mi艂o艣ci, zauwa偶y艂, p贸ki jej wpierw nie dostaniesz.

Niezbyt mi pomagasz, odpar艂a z irytacj膮 Sybel, a wiel­ki odyniec wyda艂 z siebie ciche parskniecie, co by艂o je­go 艣miechem.

Ta stara kobieta przesz艂a kiedy艣 przez ogrodzenie; szuka艂a zi贸艂. Prychn膮艂em na ni膮, a ona prychn臋艂a na mnie. Mog艂aby ci pom贸c. Co by艣 mi da艂a za ca艂膮 m膮­dro艣膰 tego 艣wiata?

Nic, poniewa偶 jej nie chc臋. Daj j膮 Corenowi. Powie­dzia艂, 偶e mam serce z lodu.

Cyrin prychn膮艂 znowu, 艂agodnie.

Istotnie, potrzebuje m膮dro艣ci.

Te偶 mu to powiedzia艂am.

Nast臋pnego ranka Sybel pobieg艂a g贸rsk膮 艣cie偶k膮 pro­wadz膮c膮 do miasta w dole. Wielkie stare sosny ko艂y­sa艂y si臋 na wietrze, trzeszcz膮c i j臋cz膮c o nadchodz膮cej zimie. G艂askane tu i tam promieniami s艂o艅ca ig艂y by­艂y mi臋kkie i zimne pod bosymi stopami. Nios艂a 艣pi膮­cego Tamlorna owini臋tego bia艂ym we艂nianym kocem. By艂 ciep艂y i ci臋偶ki w jej ramionach. Pachnia艂 mi艂o. Przy­gl膮da艂a si臋 jego d艂ugim jasnym rz臋som i rumianej bu­zi. Raz zatrzyma艂a si臋, by musn膮膰 policzkiem jego mi臋k­kie jasne w艂oski.

- Tamlorn - szepn臋艂a. - Tamlorn. M贸j Tam.

W艣r贸d drzew dostrzeg艂a niewielk膮 chatk臋; z komi­na unosi艂 si臋 dym. Bury kot spa艂 na dachu, a czarny kruk przysiad艂 na parze rog贸w wisz膮cych nad drzwia­mi. Dziobi膮ce na podw贸rzu go艂臋bie zatrzepota艂y wo­k贸艂 niej, kiedy podesz艂a do wej艣cia. Kruk spojrza艂 z uko­sa jednym okiem, wyda艂 z siebie krzyk brzmi膮cy jak pytanie: Kto? Nie zwr贸ci艂a na niego uwagi i otworzy­艂a drzwi. Potem stan臋艂a nieruchomo; zaraz za progiem nie by艂o pod艂ogi, tylko mg艂a faluj膮ca niespokojnie u st贸p. Sybel rozejrza艂a si臋 zaskoczona i zobaczy艂a, 偶e 艣ciany domu spogl膮daj膮 na ni膮, maj膮 oczy i okr膮g艂e ciemne usta. Drzwi wy艣lizgn臋艂y si臋 jej z r臋ki i zamkn臋­艂y, a mg艂a zawirowa艂a, wezbra艂a, okry艂a nawet sufit. Spoza tej mg艂y sfrun膮艂 kruk i raz jeszcze zapyta艂: Kto?

Tamlorn poskar偶y艂 si臋 p艂aczliwie. Uca艂owa艂a go odru­chowo. Potem powiedzia艂a, stoj膮c w tym dziwnym, czuj­nym domu:

- W czyim jestem sercu?

Mg艂a znikn臋艂a, a obserwuj膮ce j膮 oczy stwardnia艂y w sosnowe s臋ki. Chuda starucha w sukni koloru li艣ci, z siwymi w艂osami zwini臋tymi w tysi膮ce zwichrzonych loczk贸w wok贸艂 twarzy, wsta艂a z fotela na biegunach i z艂o偶y艂a upier艣cienione r臋ce.

- Dziecko!

Odebra艂a od Sybel ch艂opca, wydaj膮c przy tym d藕wi臋k niczym gruchaj膮ce go艂臋bie. Tamlorn przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋, a potem nagle chwyci艂 za d艂ugi nos. Cmok­n臋艂a do niego, a on u艣miechn膮艂 si臋 bezz臋bnie. Spojrza艂a na Sybel oczami szarymi jak 偶elazo i ostrzejszymi ni偶 kr贸lewski miecz.

- To ty.

- Ja - odpar艂a Sybel. - Potrzebuj臋 rady, je艣li zechcesz mi jej udzieli膰.

- Mimo ody艅ca Cyrina i lwa Gulesa, kt贸rzy ci do­radzaj膮, moje dziecko, przychodzisz jednak do mnie? Masz pi臋kne w艂osy, takie d艂ugie i g艂adkie... Czy jaki艣 m臋偶czyzna ju偶 ci to powiedzia艂?

- Ani Cyrin, ani Gules nie potrafi nia艅czy膰 dziecka. Musz臋 ma艂emu da膰 to, czego potrzebuje, a sam nie mo­偶e mi powiedzie膰. Cyrin twierdzi, 偶e mo偶esz mi pom贸c, poniewa偶 prychn臋艂a艣 na niego. Czasami m贸wi bez sen­su. Pomo偶esz mi?

- Cebule - powiedzia艂a starucha. Sybel mrugn臋艂a niepewnie.

- Stara kobieto, sta艂am w oku twego serca, kiedy na mnie patrzy艂a艣, a nikt, kto ma takie wewn臋trzne oko, nie mo偶e by膰 g艂upcem. Pomo偶esz mi?

- Oczywi艣cie, dziecko. Wpu艣ci艂am ci臋 przecie偶. Ce­bule... hodujesz je w ogrodzie. Pr贸bowa艂am sobie przy­pomnie膰. Pozwolisz mi czasem wzi膮膰 kilka cebul?

- Oczywi艣cie.

- Lubi臋 je doda膰 do gulaszu. Siadaj... tam, na tej sk贸rze przy kominku. Dosta艂am j膮 od pewnego cz艂o­wieka z miasta. Nienawidzi艂 swojej 偶ony i chcia艂 si臋 jej pozby膰.

- Ludzie w mie艣cie s膮 dziwni. Nie rozumiem mi艂o­艣ci i nienawi艣ci, tylko istnienie i wiedz臋. Ale teraz musz臋 si臋 nauczy膰 kocha膰 to dziecko. - Przerwa艂a na moment i zmarszczy艂a lekko brwi barwy ko艣ci s艂oniowej. - My­艣l臋, 偶e go kocham. Jest mi臋kki, pasuje do moich ramion. Gdyby Coren z Sirle przyjecha艂 po ma艂ego, ci臋偶ko by­艂oby mi si臋 z nim rozsta膰.

- A wi臋c...

- A wi臋c co?

- Wi臋c to jest syn Drede'a. S艂ysza艂am o nim od mo­ich ptak贸w.

- Coren twierdzi, 偶e to syn Norrela. W膮skie wargi rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miechu.

- Nie wydaje mi si臋. My艣l臋, 偶e jest synem kr贸la Drede'a. W kr贸lewskim pa艂acu jest kruk, kt贸rego oczy ni­gdy si臋 nie zamykaj膮...

Sybel przygl膮da艂a si臋 jej z rozchylonymi ustami. Ode­tchn臋艂a ostro偶nie i powoli.

- Nie znam si臋 na takich sprawach. Ale teraz jest m贸j, ja b臋d臋 go kocha膰. To dziwne. Mam swoje zwierz臋ta od szesnastu lat, a to dziecko dopiero jedn膮 noc, lecz gdybym mia艂a wybiera膰, nie wiem, czy nie wybra艂abym tego male艅stwa, tak bezradnego i g艂upiego. Mo偶e dla­tego 偶e zwierz臋ta mog膮 odej艣膰 i od nikogo nic nie wy­maga膰, a Tam potrzebuje wszystkiego ode mnie.

Kobieta obserwowa艂a j膮, ko艂ysz膮c si臋 w fotelu. Pier­艣cienie b艂yska艂y na jej palcach niczym ogniki.

- Jeste艣 dziwnym dzieckiem... Nieul臋k艂ym i pot臋偶­nym, skoro trzymasz te wielkie, w艂adcze bestie. Czy czasem nie czujesz si臋 samotna?

- Samotna? Dlaczego? Z wieloma istotami mog臋 roz­mawia膰. Ojciec nigdy du偶o nie m贸wi艂. Od niego nau­czy艂am si臋 milczenia, milczenia umys艂u, kt贸re jest jak czysta, nieruchoma woda, gdzie nic si臋 nie ukryje. To pierwsza rzecz, jakiej mnie nauczy艂, bo je艣li nie potra­fisz milcze膰, nie us艂yszysz odpowiedzi na wo艂anie. Ostatniej nocy, kiedy przyby艂 Coren, pr贸bowa艂am przy­wo艂a膰 Liralena.

- Liralen... - Twarz starej kobiety rozja艣ni艂a si臋; wy­da艂a si臋 rozmarzona i m艂oda mimo siwych lok贸w. - Ze skrzyd艂ami jak proporce koloru ksi臋偶yca... Och, dziec­ko, kiedy wreszcie schwytasz Liralena, pozw贸l mi go zobaczy膰.

- Pozwol臋. Ale bardzo trudno go znale藕膰, zw艂aszcza kiedy przerywaj膮 mi ludzie z dzie膰mi. Ja si臋 wycho­wa艂am na mleku, ale Tam chyba go nie lubi.

Starucha westchn臋艂a.

- Chcia艂abym go sama karmi膰, ale lepsza b臋dzie kro­wa, dop贸ki nie znajd臋 jakiej艣 miejscowej kobiety z g贸r na mamk臋.

- Jest m贸j - przypomnia艂a Sybel. - Nie chc臋, 偶eby jaka艣 inna kobieta zacz臋艂a go kocha膰.

- Oczywi艣cie, dziecko, ale... Czy pozwolisz i mnie go pokocha膰? Tylko troch臋? Tak wiele czasu min臋艂o, odk膮d mia艂am dzieci do kochania. Ukradn臋 komu艣 kro­w臋 i zostawi臋 na jej miejscu klejnot.

- Mog臋 przywo艂a膰 krow臋.

- Nie, dziecko. Je艣li kto艣 musi by膰 z艂odziejem, niech to b臋d臋 ja. Ty musisz my艣le膰 o sobie. Co si臋 stanie, gdy ludzie zaczn膮 podejrzewa膰, 偶e przywo艂ujesz ich zwierz臋ta?

- Nie boj臋 si臋 ludzi. S膮 g艂upi.

- O tak, ale potrafi膮 by膰 bardzo pot臋偶ni w swej mi­艂o艣ci i nienawi艣ci. Czy ojciec nada艂 ci jakie艣 imi臋?

- Jestem Sybel. Chyba nie musia艂a艣 mnie o to pyta膰. Szare oczy u艣miechn臋艂y si臋 lekko.

- Oczywi艣cie. Moje ptaki s膮 wsz臋dzie. Ale jest r贸偶­nica mi臋dzy imieniem poznanym a imieniem zdradzo­nym przez w艂a艣ciciela Sama wiesz. Ja mam na imi臋 Mael­ga. A imi臋 dziecka? Czy dasz mi jego imi臋 jako dar?

Sybel u艣miechn臋艂a si臋.

- Tak. Chcia艂abym da膰 ci jego imi臋. To Tamlorn. - Spojrza艂a na malca, a w艂osy barwy ko艣ci s艂oniowej po­艂askota艂y go po pulchnej twarzyczce. - Tamlorn. M贸j Tam - szepn臋艂a i Tamlorn za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

I tak Maelga ukrad艂a krow臋, ale w zamian pod艂o偶y艂a pier艣cie艅 z klejnotem, a ludzie przez d艂ugie miesi膮ce z nadziej膮 zostawiali otwarte wrota do ob贸r. Tamlorn r贸s艂 silny, jasnow艂osy i szarooki; 艣mia艂 si臋 i krzycza艂 w艣r贸d nieruchomych bia艂ych hal, dra偶ni艂 cierpliwe zwierz臋ta i je karmi艂. Mija艂y lata; sta艂 si臋 smuk艂y i smag艂y; po­znawa艂 g贸r臋 z synami pasterzy, wspina艂 si臋 w艣r贸d mgie艂, przeszukiwa艂 g艂臋bokie jaskinie, przynosi艂 do domu ru­de lisy, ptaki i dziwne zio艂a dla Maelgi. Sybel nie prze­rywa艂a swych poszukiwa艅 Liralena; przywo艂ywa艂a go nocami, czasem znika艂a na ca艂e dnie i wraca艂a ze sta­rymi, zdobionymi w klejnoty ksi臋gami o 偶elaznych oku­ciach - ksi臋gami, kt贸re mog艂y przechowywa膰 jego imi臋. Maelga kpi艂a z niej, 偶e kradnie, ale Sybel odpowiada­艂a z roztargnieniem:

- Od ma艂ych magik贸w, kt贸rzy nie wiedz膮, jak z nich korzysta膰. Musz臋 mie膰 Liralena. To moja obsesja.

- Pewnego dnia nie odr贸偶nisz wielkiego maga od ma­艂ego magika - ostrzeg艂a Maelga.

- I co? Ja te偶 jestem wielka. Musz臋 mie膰 Liralena.

Pewnego wieczoru, dwana艣cie lat od dnia, kiedy Co­ren przyni贸s艂 jej Tamlorna, Sybel zesz艂a do g艂臋bokiej zimnej jaskini, kt贸r膮 Myk zbudowa艂 dla smoka Gyl­da. Jaskinia le偶a艂a za wst膮偶k膮 rzeki, a drzewa wok贸艂 niej ros艂y ogromne i nieruchome jak kolumny podpie­raj膮ce hale ciszy. Przesz艂a po trzech kamieniach do wo­dospadu i wsun臋艂a si臋 za kurtyn臋 wody, kt贸ra sp艂ywa艂a jej po twarzy jak 艂zy. W jaskini by艂o ciemno i wilgot­no niczym w sercu g贸ry; zielone oczy Gylda b艂yszcza艂y jak klejnoty. Wielkie zwini臋te cielsko tworzy艂o cie艅 na tle bardziej mrocznego cienia. Sybel sta艂a przed nim jak smuk艂y bia艂y p艂omie艅 w ciemno艣ci. Spojrza艂a w nie­ruchome oczy.

Tak?

My艣li powsta艂y powolne i bezkszta艂tne niby b膮bel w umy艣le smoka; b膮bel p臋k艂 w suchym, pergaminowym szele艣cie jego g艂osu.

Min臋艂o ju偶 tysi膮c lat, odk膮d zasn膮艂em na z艂ocie, kt贸re odebra艂em ksi臋ciu Sirkelowi. Zasn膮艂em, patrz膮c w jego otwarte oczy, patrz膮c na jego krew sp艂ywaj膮c膮 powoli na monet臋, potem drug膮, i kolejn膮 zbieraj膮c膮 si臋 na szyj­ce pucharu. Szept ucich艂. Zapad艂a cisza, a偶 kolejny b膮­bel uformowa艂 si臋 i p臋k艂. 艢ni臋 o tym z艂ocie, budz臋 si臋, 偶eby je zobaczy膰, i nie ma go... Budz臋 si臋 na zimnym kamieniu. Pozw贸l mi odlecie膰 i zebra膰 je znowu.

Sybel wsta艂a bezg艂o艣nie, jak kamie艅 wyrastaj膮cy z ka­mienia. Po chwili odpowiedzia艂a:

Polecisz, a ludzie ci臋 zauwa偶膮 i ze zgroz膮 przypom­n膮 sobie twoje czyny. Przyjd膮, aby zniszczy膰 m贸j dom, i zobacz膮 z艂oto p艂on膮ce w s艂o艅cu, a wtedy nic ju偶 ich nie powstrzyma.

Nie, odpar艂 Gyld. Polec臋 noc膮 i zbior臋 je w tajemni­cy, a je艣li kto艣 mnie zobaczy, w tajemnicy zabij臋.

Wtedy przyjd膮 i zabij膮 nas oboje. A co b臋dzie z Ta­mem? Nie.

Wielkie cielsko si臋 poruszy艂o. Poczu艂a ciep艂e tchnie­nie oddechu.

By艂em ju偶 stary i zapomniany, kiedy Mistrz zbudzi艂 mnie mym imieniem w艣r贸d pustych 偶y艂 Eldu, wyrwa艂 z marze艅 pie艣ni膮 o moich czynach... Przyjemnie by­艂o znowu by膰 tematem pie艣ni... Przyjemnie jest s艂y­sze膰 swoje imi臋 od ciebie, ale musz臋 odzyska膰 moje s艂odkie z艂oto...

My艣li odlecia艂y, pr臋dkie i zwinne jak w膮偶, zsun臋艂y si臋 w jaskini臋 艣wiadomo艣ci, w ciemny labirynt umy­s艂u. Szybki jak woda wsi膮kaj膮ca w ziemi臋, ukradko­wo jak cz艂owiek grzebi膮cy cz艂owieka w blasku ksi臋­偶yca, smok poni贸s艂 swoje imi臋 w regiony zapomniane, gdzie by艂 bezimienny nawet dla siebie. Ale by艂a tam przed nim, czeka艂a przed ostatnimi wrotami umys艂u. Sta艂a mi臋dzy fragmentami wspomnie艅, zab贸jstw, 偶膮dz, na wp贸艂 zjedzonych posi艂k贸w.

Je艣li chcesz tego tak mocno, wymy艣l臋 jaki艣 spos贸b. Nic nie r贸b, ale b膮d藕 cierpliwy. Pomy艣l臋.

Oddech musn膮艂 j膮 raz jeszcze i my艣li raz jeszcze wez­bra艂y w ciemnej jaskini.

Zr贸b dla mnie to jedno. B臋d臋 cierpliwy.

Wysz艂a z groty, a krople wody b艂yszcza艂y w jej w艂o­sach. Wci膮gn臋艂a do p艂uc ch艂odne nocne powietrze. Po­my艣la艂a o smoku w locie - g艂adkim p艂omieniu w ru­chu, o g艂臋bokich, spokojnych jeziorach oczu Czarnego 艁ab臋dzia, o wspomnieniach rozbitego umys艂u smoka, o po艂amanych g艂owniach jego 偶膮dz, stopionych z jej w艂asnymi. Wtedy, w ciemno艣ci, us艂ysza艂a za sob膮 sze­lest. Wyczu艂a, 偶e kto艣 j膮 obserwuje.

- Maelga?

Ale 偶aden g艂os, 偶aden umys艂 jej nie odpowiedzia艂. Czarne drzewa wyrasta艂y wok贸艂 jak monolity i prze­s艂ania艂y gwiazdy. Szelest wtopi艂 si臋 w cisz臋 jak od­dech wiatru. Wr贸ci艂a do domu ze zmarszczk膮 mi臋dzy brwiami.

Kilka dni p贸藕niej odwiedzi艂a Maelg臋. Usiad艂a na sk贸rze przy kominku i obj臋艂a kolana r臋kami, a staru­szka wpatrywa艂a si臋 w jej twarz, mieszaj膮c zup臋.

- W lesie jest co艣 bez imienia.

- Boisz si臋 tego? - spyta艂a Maelga. Sybel spojrza艂a na ni膮 zaskoczona.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Ale jak mog臋 to przywo艂a膰, sko­ro nie ma imienia? To dziwne. Nie przypominam so­bie, 偶ebym gdzie艣 czyta艂a o bezimiennej bestii. Co go­tujesz? Gdybym ju偶 nie by艂a g艂odna, zg艂odnia艂abym od samego zapachu.

- Grzyby - odpar艂a Maelga. - Cebul臋, sza艂wi臋, rze­p臋, kapust臋, pietruszk臋, buraki i co艣, co przyni贸s艂 mi Tam, a co nie ma nazwy.

- Pewnego dnia Tam otruje nas wszystkich - mruk­n臋艂a Sybel.

Opar艂a l艣ni膮c膮 g艂ow臋 o kamie艅 i westchn臋艂a. Maelga zerkn臋艂a na ni膮.

- Co to jest? Czy to ma nazw臋? Sybel zadr偶a艂a.

- Nie wiem. Ostatnio jestem bardzo niespokojna, ale sama nie wiem, czego chc臋. Czasami lec臋 z Terem w je­go my艣lach, kiedy poluje. Nie potrafi lecie膰 tak wyso­ko, jak bym chcia艂a, ani tak pr臋dko, chocia偶 ziemia ucie­ka pod nami, a on wznosi si臋 wy偶ej ni偶 szczyt Eldu... Jestem z nim, kiedy zabija. Dlatego tak bardzo pragn臋 Liralena. Mog艂abym wsi膮艣膰 na jego grzbiet i polecie­liby艣my daleko, daleko w zachodz膮ce s艂o艅ce, w 艣wiat gwiazd. Chc臋... Chc臋 czego艣 wi臋cej ni偶 m贸j ojciec, a na­wet m贸j dziadek, ale nie wiem, co to jest.

Maelga spr贸bowa艂a zupy, na jej chudych palcach za­mruga艂y klejnoty.

- Pieprz - stwierdzi艂a. - I tymianek. Ledwie wczo­raj przysz艂a do mnie m艂oda kobieta. Chcia艂a zastawi膰 pu艂apk臋 na m臋偶czyzn臋 o s艂odkim u艣miechu i gibkich ramionach. By艂a g艂upia. Nie dlatego 偶e go pragn臋艂a, ale dlatego 偶e pragn臋艂a czego艣 wi臋cej.

- Pomog艂a艣 jej?

- Da艂am jej szkatu艂k臋 s艂odkiego zapachu. A teraz przez reszt臋 swego 偶ycia b臋dzie nieszcz臋艣liwa i zazdrosna.

Przyjrza艂a si臋 opartej o kamienie Sybel z czarnymi oczami ukrytymi pod powiekami; westchn臋艂a.

- Moje dziecko, czy mog臋 co艣 dla ciebie zrobi膰? Sybel otworzy艂a oczy i u艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Czy powinnam doda膰 do swojej kolekcji m臋偶czy­zn臋? Mog艂abym. Potrafi臋 przywo艂a膰 ka偶dego, kogo ze­chc臋. Ale nie ma takiego, kt贸rego bym chcia艂a. Cza­sami zwierz臋ta robi膮 si臋 niespokojne, 艣ni膮 o dniach ucieczek, przyg贸d, o zdobywaniu m膮dro艣ci, o d藕wi臋­ku swych imion wymawianych z podziwem i l臋kiem. Te dni min臋艂y. Niewielu pami臋ta ich imiona, ale one wci膮偶 o tym 艣ni膮... A ja wspominam, jak si臋 uczy艂am, jak m贸j ojciec, a potem ty i Tam zwracali艣cie si臋 do mnie moim imieniem... My艣l臋... My艣l臋, 偶e na par臋 dni chcia艂abym pod膮偶y膰 t膮 g贸rsk膮 艣cie偶k膮 w dziwny, nie­zrozumia艂y 艣wiat.

- Wi臋c id藕, dziecko - zach臋ci艂a j膮 Maelga. - Id藕.

- Mo偶e p贸jd臋. Ale kto b臋dzie dogl膮da艂 zwierz膮t?

- Wynajmij jakiego艣 magika.

- Dla Tera? 呕aden magik go nie utrzyma. Ja umia­艂am to zrobi膰 ju偶 w wieku Tama. Szkoda, 偶e Tam nie jest w po艂owie magiem. Ale jest tylko w po艂owie kr贸lem.

- Mam nadziej臋, 偶e nigdy mu tego nie powiedzia艂a艣.

- Czy jestem g艂upia? Co by mu przysz艂o z tej wie­dzy? Takie marzenie uczyni艂oby go nieszcz臋艣liwym. W 艣wiecie na dole mog艂oby go nawet zabi膰. Lepiej dla niego, kiedy bawi si臋 z ch艂opcami pasterzy, poluje na lisy, a kiedy doro艣nie, po艣lubi jak膮艣 pi臋kn膮 dziewczy­n臋 z g贸r.

Westchn臋艂a znowu. Zmarszczy艂a lekko bia艂e brwi, a potem wyprostowa艂a si臋 nagle, zaskoczona, kiedy drzwi odskoczy艂y. Tam patrzy艂 na ni膮 w napi臋ciu; pot b艂yszcza艂 mu na czole, a jasne w艂osy lepi艂y si臋 kosmy­kami do zarumienionej twarzy.

- Sybel... Smok... zrani艂 cz艂owieka... Chod藕 szybko... I umkn膮艂 jak zaj膮c.

Sybel wybieg艂a za nim, stan臋艂a przed chat膮 nierucho­mo jak drzewo i jednym szybkim b艂yskiem imienia smo­ka pochwyci艂a jego my艣li.

Gyld.

Poczu艂a go - zwini臋tego w ciemno艣ci w wilgotnej jaskini; w jego umy艣le wirowa艂y my艣li o locie, o skar­bie, o bladej twarzy cz艂owieka wpatrzonego z otwar­tymi ustami w lec膮c膮 besti臋, a potem nagle ukrytej za wzniesionymi r臋kami. Mrukn臋艂a co艣, zdziwiona.

- O co chodzi? - spyta艂a Maelga, niespokojnie sk艂a­daj膮c r臋ce.

Sybel odzyska艂a swoje my艣li.

- Gyld polecia艂, by odzyska膰 z艂oto, zobaczy艂 go ja­ki艣 cz艂owiek i Gyld go zaatakowa艂.

- Och, nie. Kochanie... - Maelga wbi艂a w twarz Sy­bel swe czujne spojrzenie. - Znasz go.

- Znam - odpar艂a powoli Sybel i niepok贸j b艂ysn膮艂 w jej oczach. - To Coren z Sirle.


2

Sybel i Tam przenie艣li Corena do domu z bia艂e­go kamienia, a Maelga pod膮偶a艂a za nimi, niespo­kojnie szarpi膮c d艂ugimi palcami spl膮tane loki. Wok贸艂 zwierz臋ta przesuwa艂y si臋, pomrukiwa艂y, patrzy­艂y... Tam papla艂 bez tchu, podtrzymuj膮c ci臋偶kie ramio­na Corena.

- Schodzi艂em z domu Nyla, p臋dzili艣my owce do za­grody, a one t艂oczy艂y si臋 przy p艂ocie i patrzy艂y w g贸r臋 przera偶one. Nie wiedzieli艣my czemu, dop贸ki nie ujrze­li艣my Gylda; by艂 jak wielki ognisty li艣膰, zielony p艂o­mie艅 ze z艂otem i klejnotami w szponach. Pobieg艂em do domu, ale ciebie nie by艂o, wi臋c p臋dzi艂em ju偶 do domu Maelgi, kiedy zobaczy艂em, 偶e kto艣 przygl膮da si臋 Gyl­dowi, patrzy na niego. Gyld zatoczy艂 kr膮g i run膮艂 w d贸艂. Ten cz艂owiek rzuci艂 si臋 na ziemi臋, a Gyld przejecha艂 mu po plecach pazurami. My艣l臋, 偶e Nyl widzia艂 Gyl­da... Gdzie go po艂o偶ymy?

- Nie wiem - odpar艂a Sybel. - Przykro mi, 偶e jest ranny, ale nie powinien tu przyje偶d偶a膰. To cz臋艣ciowo moja wina, bo mog艂am Gyldowi pozwoli膰 zebra膰 swo­je z艂oto. Po艂贸偶my go na stole, 偶eby Maelga mog艂a obej­rze膰 mu plecy. Przynie艣 poduszk臋.

Z g艂adkiego polerowanego blatu zrzuci艂a swoje haf­ty i tam u艂o偶yli Corena. Otworzy艂 oczy, gdy Tam wsu­wa艂 mu poduszk臋 pod g艂ow臋. Plecy, okryte sk贸rzan膮 kamizel膮, mia艂 poszarpane i poznaczone 艣ladami szpo­n贸w; p艂omienne w艂osy pokrywa艂y strumyczki krwi. Tam przygl膮da艂 mu si臋, marszcz膮c brwi na smag艂ej twarzy.

- B臋dzie 偶y艂? - szepn膮艂.

- Nie wiem - powiedzia艂a Sybel.

Coren odnalaz艂 wzrokiem jej twarz i zobaczy艂a w je­go oczach jaskrawy b艂臋kit, taki sam jak w oczach Tera. U艣miechn膮艂 si臋 do niej lekko. Szepn膮艂 co艣, a Tam si臋 zarumieni艂.

- Co on powiedzia艂?

Tam milcza艂 przez chwil臋, zaciskaj膮c usta.

- 呕e jeste艣 okrutna, bo wypu艣ci艂a艣 na niego smoka - wyja艣ni艂 w ko艅cu. Przecie偶 to nieprawda. Nie ma pra­wa tak m贸wi膰.

- C贸偶, mo偶e ma - stwierdzi艂a z namys艂em Sybel. - W ko艅cu, kiedy przyby艂 tu pierwszy raz, wypu艣ci艂am na niego soko艂a Tera.

- By艂 ju偶 tutaj? Kiedy?

Sybel delikatnie przesuwa艂a r臋kami po plecach Co­rena, rozchyla艂a porwane ubranie.

- Przyni贸s艂 tutaj ciebie, po 艣mierci twoich rodzic贸w. I za to zawsze b臋d臋 jego d艂u偶niczk膮. Przynie艣 troch臋 wody i k艂膮b lnianej prz臋dzy, a potem zosta艅 i r贸b, co ci ka偶e Maelga.

Maelga mrucza艂a co艣 z ty艂u, obracaj膮c pier艣cienie na palcach.

- Jagody czarnego bzu. Ogie艅, woda, t艂uszcz i wino. - Wino?

- Moje nerwy nie s膮 ju偶 takie jak kiedy艣 - wyja艣ni­艂a zak艂opotana.

- Moje te偶 nie - szepn膮艂 bole艣nie Coren, le偶膮c bez­w艂adnie pod r臋kami Sybel.

Razem opr贸偶ni艂y butelk臋 wina, obmywaj膮c i banda­偶uj膮c rannego, przycinaj膮c mu w艂osy. U艂o偶y艂y Core­na w dawno nie u偶ywanym 艂o偶u Ogarn膮. Maelga, ze spl膮tanymi lokami, opad艂a na fotel przy kominku. Sybel mru偶y艂a czarne oczy, wpatrzona w zielone p艂omienie.

- Po co tu przyjecha艂? - spyta艂a cicho. - Na pewno po Tama. Ale to ja wychowa艂am Tama, kocham go i nie oddam teraz ludziom, kt贸rzy chc膮 go wykorzysta膰 w swych rozgrywkach, powodowani nienawi艣ci膮. Nie! Nie jest tak m膮dry, jak my艣la艂am, skoro przyby艂, by mnie o to prosi膰. Je艣li cho膰 jednym s艂owem wspo­mni Tamowi o wojnie albo tronie, ja... Nie, nie nakar­mi臋 nim Gylda, ale co艣 zrobi臋.

Umilk艂a, a zielone p艂omienie ta艅czy艂y i migota艂y w g艂臋binach jej oczu, d艂ugie w艂osy opada艂y niczym sre­brzysty, przetykany ogniem p艂aszcz. Maelga zas艂oni艂a palcami oczy.

- Stara ju偶 jestem i zm臋czona... - mrukn臋艂a. - Taki pi臋kny, prawdziwe ksi膮偶膮tko w艣r贸d ludzi, z niebieski­mi oczami i czarnymi rz臋sami dawnego w艂adcy Sirle. Na ramionach mia艂 bitewne blizny.

Sybel zadr偶a艂a.

- Nie pozwol臋, 偶eby Tam zosta艂 ranny w bitwie - szepn臋艂a. Odwr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a prosto w 偶ywe, prze­nikliwe oczy Maelgi.

- M贸g艂by by膰 cenn膮 figur膮 w ich rozgrywkach. Je­艣li bardzo im na nim zale偶y, nie zrezygnuj膮 tak 艂atwo.

- Wtedy b臋d膮 mieli ze mn膮 do czynienia. Poprowa­dz臋 w艂asn膮 gr臋 na w艂asnych zasadach. Mo偶e min膮膰 wie­le lat, nim w艂adca Sirle zn贸w zobaczy swego syna.

- Stary w艂adca ju偶 nie 偶yje. Najstarszy brat Corena, Rok, jest teraz w艂adc膮 Sirle, w艂adc膮 bogatej ziemi, obronnych twierdz i armii, kt贸ra od stuleci zagra偶a kr贸lom Eldwoldu. Moje dziecko - doda艂a Maelga zdzi­wiona - nigdy przedtem nie p艂aka艂a艣.

- Och, jestem z艂a. - Sybel niecierpliwie otar艂a d艂o­ni膮 oczy. Potem spojrza艂a na l艣ni膮ce od 艂ez palce. - To dziwne... Ojciec m贸wi艂, 偶e jeszcze przed moim urodze­niem matka p艂aka艂a, wygl膮daj膮c przez okno, ale nie wie­dzia艂am, o co mu chodzi. Dlaczego nie mog臋 po pro­sto rzuci膰 Corena Gyldowi i zako艅czy膰 tej sprawy? Ale znam jego imi臋, d藕wi臋k jego g艂osu, porz膮dek jego s艂贸w. Jest g艂upcem, ale 偶yje, ma oczy do patrzenia i do p艂a­kania, r臋ce do noszenia dziecka i zabijania, serce do mi­艂o艣ci i nienawi艣ci, umys艂, kt贸rego u偶ywa na sw贸j spo­s贸b. W swoim 艣wiecie z pewno艣ci膮 jest podziwiany.

- Dziecko - szepn臋艂a Maelga. - Wszyscy jeste艣my z jednego 艣wiata.

Sybel umilk艂a.

Przed snem zajrza艂a jeszcze do Corena. Tam ju偶 spa艂; wok贸艂 siebie czu艂a w ciemno艣ciach nocy niejasne sny zwierz膮t, barwne i niezwyk艂e jak odpryski dawnych za­pomnianych opowie艣ci. Podparty bia艂ymi kolumnami hol milcza艂 pod jej cichymi krokami. Ogie艅 przysn膮艂, sku­lony po艣r贸d zw臋glonych pulsuj膮cych g艂owni. Cicho otwo­rzy艂a drzwi i us艂ysza艂a, 偶e Coren bredzi w gor膮czce.

Odwr贸ci艂 g艂ow臋, by spojrze膰 na ni膮 w 艣wietle zgarbio­nej 艣wiecy obok 艂贸偶ka. Oczy migota艂y mu jak oczy Tera.

- Lodowa Pani - szepn膮艂. - On by艂 tak pi臋kny z ame­tystami i z艂otem w szponach, ale m贸wi膮, 偶e nigdy, nig­dy nie wolno spogl膮da膰 w twarz pi臋knu. Ty te偶 jeste艣 pi臋kna, bia艂a jak ko艣膰 s艂oniowa i diament, jak ogie艅, z oczami czarnymi jak serce Drede'a... bardziej... Czar­nymi jak czarne drzewa lasu Mirkon, gdzie kr贸lewski syn Arn zagin膮艂 na trzy dni i trzy noce i powr贸ci艂 z bia­艂ymi w艂osami... Czarne...

- Arn - powt贸rzy艂a cicho Sybel. - Sk膮d znasz t臋 hi­stori臋? Jest zapisana tylko w jednym miejscu, a ja mam klucz do tej ksi臋gi.

- Znam. - Zamruga艂, jakby falowa艂a przed nim niby p艂omie艅. Wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋 i zaraz opu艣ci艂, sycz膮c z b贸lu. - Jestem ranny - stwierdzi艂 zdziwiony. Po czym krzykn膮艂: - Rok! Ceneth!

- Cicho. Obudzisz Tama.

- Rok!

Poruszy艂 si臋 niespokojnie, odwr贸ci艂 od niej g艂ow臋 i us艂ysza艂a, jak gwa艂townie wci膮ga powietrze. Potem umilk艂. Pochyli艂a si臋 nad nim, odgarn臋艂a mu w艂osy z twarzy. Zmoczy艂a winem r臋cznik i ociera艂a mu wil­gotne czo艂o raz za razem, dop贸ki nie rozlu藕ni艂 zaci艣ni臋­tych pi臋艣ci. Po oddechu pozna艂a, 偶e zasn膮艂.

Rankiem spa艂a do p贸藕na; nadal zm臋czona wsta艂a, by zajrze膰 do zwierz膮t. Sz艂a przez rozleg艂e podw贸rze oto­czone murami, w stron臋 niewielkiego jeziorka, kt贸re Myk zbudowa艂 dla Czarnego 艁ab臋dzia. Dumny ptak p艂ywa艂 po nim bezg艂o艣nie pod b艂臋kitnoszarym niebem. Dzikie g臋si i kaczki, uciekaj膮ce przez g贸ry przed zi­m膮, l膮dowa艂y tutaj, aby si臋 po偶ywi膰. Wielki 艂ab臋d藕 pod­p艂yn膮艂 do niej, gdy stan臋艂a na brzegu. Jego oczy by艂y niczym p艂ynne z艂oto, a my艣li poszybowa艂y ku niej jak d藕wi臋k fletu.

Sybel, jeste艣 ostatnio pi臋kna jak l贸d roz艣wietlony ksi臋­偶ycowym blaskiem.

Drwi膮cy u艣miech zamigota艂 w jej oczach.

L贸d. Dzi臋kuj臋. Niczego ci nie brak?

Niczego. Ale s膮 w艣r贸d nas inni, kt贸rzy nie wydaj膮 si臋 tak zadowoleni.

Wiem. Odwiedz臋 Gylda.

Kto zajmie si臋 ksi膮偶膮tkiem z Sirle? S艂ysza艂em, 偶e przyszed艂, by odebra膰 to, co ofiarowa艂.

Niczego mi nie odbierze. Niczego.

Tak? - Wielki 艂ab臋d藕 p艂ywa艂 przez chwil臋 w milczeniu. Kiedy ksi臋ciu Elonu, jeszcze dziecku, zagra偶ali wrogowie jego ojca, przenios艂em go przez noc i blask ksi臋偶yca tam, gdzie 偶aden cz艂owiek nie potrafi艂 go znale藕膰.

B臋d臋 o tym pami臋ta膰. Dzi臋kuj臋.

Us艂ysza艂a wok贸艂 szelest li艣ci i zobaczy艂a soko艂a Te­ra. Wielkie szpony ptaka b艂yszcza艂y w bladym 艣wietle.

Wyczuwam co艣 znajomego, powiedzia艂, a jego czy­ste, niebieskie jak l贸d oczy raz jeszcze przypomnia艂y jej Corena. Czy ka偶esz mi zrzuci膰 go z urwiska?

Nie. Odni贸s艂 ju偶 do艣膰 ran. Wydaje mi si臋, 偶e przyszed艂 po... - urwa艂a, patrz膮c w bystre oczy. Jej umys艂 opr贸偶­ni艂 si臋 pr臋dko, jak woda sp艂ywaj膮ca miedzy kamienie.

Ter nastroszy艂 pi贸ra na wietrze.

W臋drowa艂em na r臋ku tego ch艂opca, s艂ucha艂em jego tajemnic, tego, co m贸wi艂 noc膮, co zdradza艂 mi, gdy偶 nie mog艂em odpowiedzie膰. Wiele 艂at sp臋dzi艂em w pa­艂acach 艂udzi i potrafi臋 zgadn膮膰, po co przyby艂o ksi膮­偶膮tko z Sirle.

Nie r贸b mu krzywdy, zakaza艂a Sybel. Dop贸ki ci臋 nie poprosz臋. On my艣li... my艣li, 偶e nas艂a艂am na niego Gylda.

Jakie ma znaczenie, co taki cz艂owiek my艣li czy nie my艣li? - zdziwi艂 si臋 Ter.

Sybel milcza艂a, we w艂asnych my艣lach szukaj膮c od­powiedzi.

Ma znaczenie, stwierdzi艂a w ko艅cu. Ale nie wiem dlaczego.

Sok贸艂 ucich艂 na d艂ugi czas. Czeka艂a w bezruchu, a wiatr targa艂 skrajem jej czarnej sukni. I wtedy poczu艂a szarp­niecie w umy艣le, nag艂y osza艂amiaj膮cy wzlot uciekaj膮cych my艣li Tera, jak szybki lot soko艂a ku dalekiemu niebu. Ale zachowa艂a czysty umys艂, otoczy艂a nim uciekaj膮ce my艣li Tera niby kr膮g, kt贸ry otacza ziemi臋 i powietrze, zawsze tu偶 poza zasi臋giem ptaka. I wreszcie jego lot za­艂ama艂 si臋, zwolni艂 i zawirowa艂 w d贸艂 ku tl膮cemu si臋 ogni­stemu porywowi gniewu i mocy, kt贸ry narasta艂 w Sy­bel, a偶 jej 艣ci臋gna napi臋艂y si臋 niczym struny harfy, a serce stan臋艂o w ogniu od gor膮cej krwi Tera. A jednak wci膮偶 w samym j膮drze umys艂u trwa艂 ch艂odny niesko艅czony pier­艣cie艅 spokoju, kryj膮cy jej w艂asne imi臋, kt贸rego Ter nie m贸g艂 dosi臋gn膮膰. Podda艂 si臋 wreszcie, jego my艣li cofn臋­艂y si臋 niby fala, a ona odetchn臋艂a powoli. Rozci膮gn臋艂a wargi w lekkim tryumfuj膮cym u艣mieszku.

Po co w og贸le pr贸bujesz? - spyta艂a.

Dla dobra ch艂opca. Gdyby艣 si臋 za艂ama艂a, ja bym zabi艂.

Przecie偶 ty mnie powstrzyma艂e艣 przed zrzuceniem go ze szczytu g贸ry.

Teraz tego 偶a艂uj臋.

Nie pozwol臋 mu odej艣膰 st膮d z Tamem.

Ja te偶 nie, zapewni艂 Ter.

Gdy Sybel wraca艂a do domu, wielka, czarna, zielo­nooka kocica Moriah zeskoczy艂a z drzewa jak cie艅. Przez chwil臋 sz艂a u jej boku, a Sybel g艂adzi艂a palcami aksamitn膮 sier艣膰.

Jest takie zakl臋cie, powiedzia艂a wreszcie kocica s艂od­kim, jedwabistym g艂osem. Moja dawna pani je zna艂a. Zakl臋cie rozpuszcza cz艂owieka tak dok艂adnie, 偶e po­zostaj膮 tylko pier艣cienie, kt贸re mia艂 na r臋kach.

Maeldze by si臋 to nie spodoba艂o, odpar艂a Sybel. Ni­czego ci nie brak?

Maelga te偶 robi艂a wiele rzeczy.

Ale nigdy nie rozpu艣ci艂a cz艂owieka. Sybel zatrzyma­艂a si臋 nagle, zniecierpliwiona. Zreszt膮, po co w og贸le o tym my艣le膰? Ja te偶 tego nie zrobi臋. M贸j ojciec i dzia­dek nie lubili ludzi, ale nigdy ich nie zabijali. Nie po­trafi艂abym zabi膰 cz艂owieka.

Ja mog臋.

Wystarczy go nastraszy膰.

Cyrin czeka艂 na ni膮 przed drzwiami; jego czerwone, szczere oczka migota艂y w jesiennym s艂o艅cu.

Jak my艣lisz, co powinnam zrobi膰 z tym cz艂owiekiem? - zapyta艂a.

Odyniec sapa艂 przez chwil臋 pod srebrzyst膮 szczecin膮.

Sie膰 s艂贸w jest silniejsza ni偶 sie膰 ze sznura, powiedzia艂 w ko艅cu.

A wi臋c?

A wiec ten cz艂owiek rozmawia teraz z Tamem, a j臋­zyk ma niczym s艂odkousty harfiarz.

Serce Sybel zatrzepota艂o nagle jak skrzyd艂a kt贸rej艣 z go艂臋bic Maelgi. Wesz艂a do domu i pobieg艂a do po­koju Ogarn膮. Otworzy艂a drzwi. Tam odwr贸ci艂 si臋 i spoj­rza艂 na ni膮, dziwnie zarumieniony. Oczy mia艂 zamglone, jakby zmaga艂 si臋 w my艣lach z czym艣 niezrozumia艂ym.

- On m贸wi... - urwa艂 i prze艂kn膮艂 艣lin臋. - On m贸wi, 偶e jestem synem kr贸la Eldwoldu.

Sybel sta艂a nieruchomo przy drzwiach. Gor膮cy roz­b艂ysk 偶alu wezbra艂 w niej, p臋k艂 i odp艂yn膮艂.

- Tam, zostaw go na chwil臋 - powiedzia艂a cicho. - Musi odpocz膮膰.

Ch艂opiec wsta艂, nie odrywaj膮c od niej wzroku.

- Powiedzia艂... Czy to prawda, Sybel? Powiedzia艂... Nigdy mi tego nie m贸wi艂a艣.

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i pog艂adzi艂a jego smag艂膮 twarz.

- Porozmawiam z tob膮 za chwil臋. Teraz nie mog臋. Prosz臋.

Wyszed艂, cicho zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Usiad艂a na fotelu obok 艂贸偶ka i ukry艂a twarz w d艂oniach. Po chwi­li spomi臋dzy palc贸w dobieg艂 jej szept:

- Powiedzia艂e艣, 偶e mam go kocha膰. Wi臋c kocha艂am jak nikogo w moim 艣wiecie. Teraz chcesz mi go ode­bra膰, u偶y膰 w swoich wojennych grach. Powiedz mi wi臋c, kt贸re z nas ma serce z lodu?

Coren nie odpowiada艂. Potem wymrucza艂 co艣 i go­r膮c膮 r臋k膮 dotkn膮艂 jej d艂oni.

- Prosz臋, spr贸buj zrozumie膰. P艂aczesz?

- Nie p艂acz臋!

Cofn膮艂 r臋k臋, a Sybel spojrza艂a na niego, gdy le偶a艂 tak w ciep艂ym porannym s艂o艅cu, z oczami wci膮偶 b艂yszcz膮­cymi od gor膮czki i z obna偶onymi plecami.

- I co takiego powinnam zrozumie膰? 呕e je艣li da艂e艣 mi Tama, abym go wychowa艂a i kocha艂a, to teraz wy­daje ci si臋, 偶e mo偶esz przyby膰, kiedy zechcesz, i mi go odebra膰? Nie nale偶y do ciebie, nie masz do niego pra­wa, poniewa偶 nie jest synem Norrela, tylko Drede'a. Maelga zdradzi艂a mi to dwana艣cie lat temu. Kocham go i nie oddam ani tobie, ani Drede'owi. Nie b臋dzie pionkiem w waszej grze o w艂adz臋. Kiedy st膮d odej­dziesz, powiedz to swojemu bratu, Rokowi. I nie po­zw贸l, aby przys艂a艂 ci臋 znowu. Opr贸cz mnie s膮 tu inni, kt贸rzy ciebie nie lubi膮, i nast臋pnym razem nie potrak­tuj膮 艂agodnie.

Coren, bezw艂adny w 艂o偶u Ogarn膮, przez chwil臋 roz­wa偶a艂 jej s艂owa.

- Jak tylko mnie zobaczy艂a艣, wiedzia艂a艣, po co przy­by艂em - rzek艂 w ko艅cu. - A jednak opatrzy艂a艣 mi ple­cy i 艣ci臋艂a艣 w艂osy, wi臋c ju偶 za p贸藕no, 偶ebym si臋 cie­bie ba艂. Je艣li odejd臋 st膮d bez tego, po co przyjecha艂em, Rok wy艣le mnie z powrotem. Wierzy we mnie. - Umilk艂 znowu, a potem u艣miechn膮艂 si臋 do niej. - Przys艂a艂 mnie tu nie tylko po Tama. Ciebie, Sybel, tak偶e mam przy­wie藕膰 do Sirle.

Spojrza艂a na niego zdumiona.

- Oszala艂e艣.

Ostro偶nie pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie. Jestem najm膮drzejszy z moich braci. By艂o nas siedmiu, pozosta艂o ju偶 sze艣ciu.

- Sze艣ciu...

- Tak, a wszystko, co ma Drede, to jeden syn, kt贸­rego nigdy nie widzia艂. Dziwisz si臋, 偶e mo偶e si臋 nas obawia膰?

- Nie. Sze艣ciu szale艅c贸w w Sirle, a najm膮drzejszy z nich to ty; nawet mnie to troch臋 przera偶a. Tamtej no­cy, gdy przywioz艂e艣 Tama, my艣la艂am, 偶e jeste艣 m膮dry, bo wiedzia艂e艣 o niezwyk艂ych rzeczach. Ale w tej spra­wie jeste艣 g艂upcem.

- Wiem. - Coren m贸wi艂 cicho, lecz co艣 zmieni艂o si臋 w jego twarzy. Odwr贸ci艂 od niej wzrok, przywo艂uj膮c wspomnienia. - Widzisz, kocha艂em Norrela. Wiesz co nieco o mi艂o艣ci. A Drede go zabi艂. Tak, w tej sprawie jestem g艂upcem. Wiem co nieco o nienawi艣ci.

Sybel nabra艂a tchu.

- Przykro mi, ale nie interesuje mnie twoja niena­wi艣膰. Do Tama nie masz 偶adnych praw i nie mo偶esz go zabra膰.

- Rok przys艂a艂 mnie, abym kupi艂 twoje umiej臋tno艣ci.

- Nie maj膮 ceny, kt贸r膮 m贸g艂by艣 zap艂aci膰.

- Czego by艣 chcia艂a, na ca艂ym 艣wiecie?

- Niczego.

- Nie... - Spojrza艂 na ni膮. - Powiedz mi. Kiedy pa­trzysz w g艂膮b swego serca, sama, czego pragniesz? Po­wiedzia艂em ci ju偶, czego ja pragn臋.

- 艢mierci Drede'a?

- Czego艣 wi臋cej: jego w艂adzy, nadziei, a potem 偶y­cia. Sama widzisz, jakim jestem g艂upcem. A ty czego pragniesz?

Milcza艂a przez chwil臋.

- Szcz臋艣cia Tama - odpar艂a w ko艅cu. - I Liralena. Coren rozci膮gn膮艂 usta w u艣miechu.

- Liralen. Cudowny, bia艂oskrzyd艂y ptak, kt贸rego ksi膮­偶臋 Neth schwyta艂 tu偶 przed 艣mierci膮. Widzia艂em to w swoich snach, bo miewa艂em sny o wszystkich two­ich zwierz臋tach. Ale nigdy nie 艣ni艂em o tobie. Nie wie­dzia艂em o tobie. Czy mo偶esz schwyta膰 tego ptaka, Sy­bel? Tak niewielu to si臋 uda艂o.

- A mo偶esz mi go da膰?

- Nie. Mog臋 da膰 ci co艣 innego; miejsce u w艂adzy w krainie, gdzie w艂adza jest bezgraniczna, a zaszczy­ty niezr贸wnane. Czy to wszystko, czego pragniesz? 呕y膰 tutaj, na tej g贸rze, odzywa膰 si臋 tylko do zwierz膮t, kt贸re 偶yj膮 snami o swej przesz艂o艣ci, i do Tama, kt贸ry ma przysz艂o艣膰, jakiej ty mie膰 nie mo偶esz? Jeste艣 zwi膮­zana regu艂ami swego ojca, 偶yjesz jego 偶yciem. Pozo­staniesz tu, zestarzejesz si臋 i umrzesz, 偶yj膮c dla in­nych, kt贸rzy ci臋 nie potrzebuj膮. Pewnego dnia Tam nie b臋dzie ci臋 potrzebowa艂. Co w latach, jakie nadej­d膮, pozostanie ci z 偶ycia, pr贸cz ciszy, kt贸ra nie ma zna­czenia, staro偶ytnych imion, kt贸rych nie wymawia si臋 ju偶 poza tymi murami? Z kim b臋dziesz si臋 艣mia艂a, kie­dy Tam doro艣nie? Kogo b臋dziesz kocha膰? Liralena? To tylko sen. Pomy艣l o 艣wiecie, kt贸ry rozpo艣ciera si臋 poza t膮 g贸r膮.

Nie odpowiada艂a. Kiedy nie poruszy艂a si臋, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i odsun膮艂 pasma jej w艂os贸w, by zobaczy膰 nieru­chom膮 jasn膮 twarz.

- Sybel - szepn膮艂.

Podnios艂a si臋 nagle. Wybieg艂a do ogrodu, sz艂a w za­my艣leniu jak 艣lepa pod czerwonolistnymi drzewami i ciemnymi sosnami. Po chwili Tam dogoni艂 j膮 bezsze­lestnie jak le艣ne zwierz臋 i obj膮艂. Drgn臋艂a.

- Czy to prawda? - szepn膮艂. Kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Tak.

- Nie chc臋 st膮d odchodzi膰.

- Wi臋c nie odejdziesz. - Pog艂adzi艂a go po jasnych w艂osach, kt贸re odziedziczy艂 po rodzinie matki, a potem westchn臋艂a lekko. - Nie pami臋tam, 偶ebym kiedy艣 tak cierpia艂a. I zapomnia艂am porozmawia膰 z Gyldem.

- Sybel...

- S艂ucham.

Nie m贸g艂 znale藕膰 w艂a艣ciwych s艂贸w.

- Powiedzia艂... powiedzia艂, 偶e uczyni mnie kr贸lem Eldwoldu.

- Chce ci臋 wykorzysta膰, chce zyska膰 w艂adz臋 dla sie­bie i swojej rodziny.

- Powiedzia艂, 偶e ludzie mnie szukaj膮, by sprzeda膰... sprzeda膰 mojemu ojcu... 偶e musz臋 by膰 ostro偶ny. Powie­dzia艂, 偶e Sirle mo偶e mnie ochroni膰.

- Zastanawiam si臋 jak. Przegrali z Drede'em na r贸w­ninie Terbrec.

- My艣l臋... Powiedzia艂, 偶e jest tam miejsce dla nas obojga, wa偶ne miejsce w tym 艣wiecie w dole... je艣li tyl­ko zechcemy. Nie wiem, czy chc臋 zosta膰 kr贸lem. Nie wiem, kim jest kr贸l, ale powiedzia艂, 偶e b臋d臋 mia艂 pi臋k­ne konie, bia艂e soko艂y i... Sybel, sam nie wiem, co mam robi膰! B臋d臋 chyba wtedy kim艣 innym ni偶 Tam, kt贸ry pasie owce i wspina si臋 po ska艂ach z Nylem. - Spoj­rza艂 na ni膮 b艂agalnie; jego ciemne oczy b艂yszcza艂y. Gdy nie odpowiada艂a, chwyci艂 j膮 za ramiona i potrz膮sn膮艂 lek­ko, z rozpacz膮. - Sybel...

Na chwil臋 zas艂oni艂a oczy.

- To jest jak sen. Tam, ode艣l臋 go wkr贸tce, zapomni­my o nim i rzeczywi艣cie b臋dzie to snem.

- Ode艣lij go jak najszybciej.

- Tak zrobi臋.

Pu艣ci艂 j膮, ju偶 uspokojony. Nagle spojrza艂a na niego, jakby zobaczy艂a go po raz pierwszy: wysok膮 posta膰, obietnic臋 szerokich ramion, gr臋 mi臋艣ni twardych od wspinaczki. Sta艂 przed ni膮 w napi臋ciu.

- Wkr贸tce - szepn臋艂a.

Skin膮艂 g艂ow膮, a potem szed艂 obok, bosymi nogami kopa艂 szyszki, zatrzymywa艂 si臋, by spojrze膰 tam, gdzie co艣 ukrytego w poszyciu uciek艂o pr臋dko.

- Co zrobisz ze z艂otem Gylda? - zapyta艂. - Przyni贸s艂 ju偶 wszystko?

- W膮tpi臋. B臋d臋 musia艂a pozwoli膰 mu na latanie noc膮.

- Ja to przynios臋... Nyl i ja... U艣miechn臋艂a si臋 nagle.

- Och, Tam, jeste艣 taki niewinny.

- Nyl nie zabierze tego z艂ota!

- Nie, ale te偶 o nim nie zapomni. Z艂oto jest straszne i pot臋偶ne. To stw贸rca kr贸l贸w.

Odwr贸ci艂 si臋 szybko.

- Nawet nie chc臋 my艣le膰 o tym s艂owie. - Przysta­n膮艂, by zajrze膰 w dziupl臋 drzewa. - W zesz艂ym roku by艂o tu gniazdo z niebieskimi jajami... Sybel, chcia艂­bym by膰 twoim synem. Wtedy m贸g艂bym rozmawia膰 z Terem, Cyrinem i Gulesem, i nikt... nikt nie m贸g艂by mnie st膮d zabra膰.

- Nikt ci臋 nie zabierze. Sok贸艂 Ter i tak by Coreno­wi nie pozwoli艂.

- Co mo偶e zrobi膰? Zabije Corena? Zabi艂 dla Aera. Powstrzymasz go przed tym? - zapyta艂 nagle, a ona nie odpowiedzia艂a. - Sybel...

- Tak!

- Wiesz, chcia艂bym, 偶eby艣 go powstrzyma艂a - rzek艂 cicho. - Ale wola艂bym, 偶eby nie przyje偶d偶a艂. Jest... Chcia艂bym, 偶eby nie przyje偶d偶a艂!

Odbieg艂 od niej, szybki i cichy jak kot po艣r贸d lasu. Patrzy艂a, jak znika mi臋dzy drzewami, a jesienne wia­try pogna艂y nagle jego 艣ladem. Usiad艂a na powalonym pniu i spu艣ci艂a g艂ow臋. Pot臋偶na, delikatna i ciep艂a syl­wetka os艂oni艂a j膮 od wiatru. Podnios艂a g艂ow臋 i spojrza­艂a w spokojne z艂ociste oczy lwa Gulesa.

Co si臋 sta艂o, Bia艂a Pani?

Ukl臋k艂a, obj臋艂a lwa ramionami i ukry艂a twarz w je­go grzywie.

Chcia艂abym mie膰 skrzyd艂a, 偶eby odlecie膰 st膮d, od­lecie膰 i nigdy nie wr贸ci膰!

Co ci臋 niepokoi, pot臋偶ne dzieci臋 Ogama? C贸偶 mo­偶e ci臋 niepokoi膰? Co takiego m贸g艂 powiedzie膰 kto艣 tak niewa偶ny jak Coren z Sirle, 偶e tak ci臋 to dotkn臋艂o?

Przez chwil臋 nie odpowiada艂a. Wreszcie szepn臋艂a, za­ciskaj膮c palce na z艂ocistym, spl膮tanym futrze:

Zabra艂 moje serce i zaproponowa艂 mi je z powrotem. A ja my艣la艂am, 偶e jest niegro藕ny.

D艂ugo siedzia艂a w艣r贸d drzew, kiedy lew Gules ju偶 od­szed艂. Niebo pociemnia艂o, zesch艂e li艣cie wirowa艂y wo­k贸艂 niej w niesko艅czonych kr臋gach. Wiatr by艂 zimny jak metal okutych ksi膮g. Dmucha艂 znad 艣nie偶nego szczytu Eldu, poprzez wilgotne, ch艂odne mg艂y, by j臋cze膰 po艣r贸d wielkich drzew w jej ogrodzie. Wspomina艂a Tama bie­gn膮cego z nagimi ramionami i boso po s艂odkiej, letniej trawie, Tama krzycz膮cego na wielkie jastrz臋bie, gdy g艂os g贸rskich dzieci odpowiada艂 mu jak echo. A potem jej my­艣li odp艂yn臋艂y ku milcz膮cym komnatom w wie偶ach ma­g贸w, sk膮d wykrada艂a ksi臋gi. S艂ucha艂a, jak magowie k艂贸c膮 si臋 ze sob膮, patrzy艂a, jak pracuj膮, a potem u艣miecha艂a si臋 i odchodzi艂a w ciszy, unosz膮c staro偶ytne cenne to­my, zanim zdali sobie spraw臋, 偶e kto艣 si臋 zjawi艂.

- Czego chcesz? - szepn臋艂a do siebie bezradnie, ale kiedy przem贸wi艂a, wiedzia艂a, 偶e spo艣r贸d cieni drzew obserwuje j膮 co艣 bez imienia.

Wsta艂a powoli. Wiatr sun膮艂 obok niej, szybki i pu­sty. Czeka艂a w milczeniu, z umys艂em jak nieruchome jezioro - szuka艂a zmarszczki innego umys艂u. Wreszcie, nie szepn膮wszy nawet o swoim odej艣ciu, to co艣 Znik­n臋艂o. Odwr贸ci艂a si臋 wolno i posz艂a do domu.

Coren zwr贸ci艂 ku niej g艂ow臋. Dostrzeg艂a ciemne li­nie b贸lu pod oczami i suche wargi. Usiad艂a obok i po­g艂adzi艂a go po twarzy.

- Nie mo偶esz umrze膰 w moim domu - szepn臋艂a. - Nie chc臋, by tw贸j g艂os prze艣ladowa艂 mnie noc膮.

- Sybel...

- Powiedzia艂e艣 ju偶 wszystko, teraz s艂uchaj. Mog臋 w tym domu zestarze膰 si臋 i pomarszczy膰 jak ksi臋偶yc, ale nie zap艂ac臋 za swoj膮 wolno艣膰 szcz臋艣ciem Tama. Wi­dzia艂am, jak krzycz膮c rado艣nie, biegnie po 艂膮kach z so­ko艂em Terem na d艂oni. Widzia艂am, jak noc膮 艣ni o ni­czym, obejmuj膮c ramionami Moriah i Gulesa. Nie pojad臋 z tob膮 do Sirle, by zobaczy膰 go skrzywdzonego, wy­korzystanego przez ludzi, zdumionego pust膮 obietnic膮 w艂adzy; b臋dzie nara偶ony na nienawi艣膰, k艂amstwa i woj­ny, kt贸rych nie zrozumie. Mo偶esz zrobi膰 z niego kr贸la, ale czy b臋dziesz go kocha艂? Zajrza艂e艣 w moje serce ty­mi dziwnymi, wszystko widz膮cymi oczami, i znalaz艂e艣 tam kilka prawd. Jestem dumna i ambitna, chc臋 u偶ywa膰 swojej w艂adzy, lecz pr贸cz siebie mam jeszcze kogo艣, o kim musz臋 my艣le膰. To twoje dzie艂o. I twoja kl臋ska. Dla­tego odejdziesz st膮d i ju偶 nie wr贸cisz.

Spojrza艂 na ni膮, lecz nie potrafi艂a odczyta膰 wyrazu jego twarzy.

- Drede przyjdzie po swego syna - rzek艂. - Na dwo­rze jest stara dama, wysoko urodzona, kt贸ra przysi臋­g艂a, 偶e Rianna i Norrel nigdy nie byli sami, nigdy d艂u偶ej ni偶 chwil臋. Pr贸bowa艂a im pom贸c, gdy偶 stale spiskowa­li, by cho膰 jeden dzie艅 mie膰 dla siebie, cho膰 p贸艂 nocy, ale zawsze kto艣 im przeszkodzi艂. Zabrali艣my to dziec­ko zaraz po narodzinach, boj膮c si臋 o jego 偶ycie, a ta kobieta my艣la艂a, 偶e mo偶emy je zabi膰, je艣li dowiemy si臋 prawdy, 偶e to syn Drede'a. Druga 偶ona kr贸la zmar艂a bezdzietna, on sam si臋 starzeje. Rozpaczliwie pragn膮艂 dziedzica, a ta kobieta dowiedzia艂a si臋 jako艣, 偶e dziec­ko 偶yje i nie ma go w Sirle. Wi臋c powiedzia艂a Drede'owi prawd臋 i teraz zyska艂 kruch膮 nadziej臋. Wie, 偶e dawno temu kto艣 z rodziny Rianny po艣lubi艂 maga 偶yj膮cego wy­soko na g贸rze Eld, gdzie trafia niewielu ludzi. Co zro­bisz, kiedy kr贸l przyb臋dzie po swego syna? Poruszy艂a si臋 niespokojnie.

- To nie twoja sprawa.

- Drede jest cz艂owiekiem twardym, zgorzknia艂ym. Ju偶 dawno zapomnia艂, co to jest mi艂o艣膰. W Mondorze ma dla Tama zimne komnaty i dom pe艂en podejrzliwych, zastraszonych ludzi.

- S膮 sposoby, 偶eby nie dopu艣ci膰 Drede'a do moje­go domu.

- A w jaki spos贸b nie dopu艣cisz do serca Tama my­艣li o ojcu? Tak czy inaczej, Sybel, 艣wiat si臋gnie po te­go ch艂opca.

Nabra艂a tchu i wolno wypu艣ci艂a powietrze.

- Po co przyjecha艂e艣 z tak膮 wie艣ci膮? Kaza艂e艣 mi ko­cha膰 Tama. Kocha艂am go. A teraz ka偶esz mi przesta膰 go kocha膰. Ale nie przestan臋 ani dla Roka, ani dla Dre­de'a, ani dla twojej nienawi艣ci. Piel臋gnuj j膮 sobie gdzie indziej, nie w moim domu, w 艂o偶u Ogama.

Coren, zniech臋cony, machn膮艂 r臋k膮.

- Strze偶 go wi臋c uwa偶nie, bo nie jestem jedynym, kt贸ry go szuka. M贸wi艂em Rokowi, 偶e nie przyjedziesz, lecz i tak mnie wys艂a艂. Stara艂em si臋 ze wszystkich si艂. - Spojrza艂 jej w oczy. - Przykro mi, 偶e odmawiasz.

- Nie w膮tpi臋.

- Przykro mi te偶, 偶e zrani艂em ci臋 tym, co powiedzia­艂em. Wybaczysz mi?

- Nie. - Och.

Odwr贸ci艂 si臋, przesuwaj膮c r臋kami bez celu. Wtedy powiedzia艂a 艂agodniej:

- Spr贸buj zasn膮膰. Chc臋 jak najszybciej odes艂a膰 ci臋 braciom.

Pochyli艂a si臋, aby sprawdzi膰 opatrunki na plecach. Jego zamglone b贸lem oczy b艂yszcza艂y jasno. Pog艂adzi艂 j膮 po twarzy.

- Bia艂y p艂omie艅... 呕aden z siedmiu rodu Sirle nie wi­dzia艂 nigdy kogo艣 takiego jak ty. Nawet Norrel, kiedy pierwszy raz zobaczy艂 kr贸low膮 Eldwoldu, gdy sz艂a ku niemu w艣r贸d b艂yszcz膮cych drzew... Bia艂a jak b艂ysk w oczach ksi臋偶ycoskrzyd艂ego Liralena...

Znieruchomia艂a.

- Corenie z Sirle, czy patrzy艂e艣 w oczy Liralena, 偶e znasz ich kolor?

- M贸wi艂em ci ju偶, jestem m膮dry.

A potem zagryz艂 wargi. Cofn膮艂 d艂o艅 i zacisn膮艂 moc­no. Da艂a mu wina, zwil偶y艂a twarz i opatrunki na ple­cach, a偶 w ko艅cu zasn膮艂, a zmarszczki na jego czole z艂agodnia艂y.


* * *

Wyjecha艂, kiedy pierwszy 艣nieg spad艂 z bia艂ego, g艂ad­kiego zimowego nieba. Sybel przywo艂a艂a mu konia, kt贸ry biega艂 dziko w艣r贸d ska艂, a Maelga podarowa艂a ciep艂y p艂aszcz z owczej we艂ny. Zwierz臋ta zebra艂y si臋, by patrze膰, jak odje偶d偶a; pok艂oni艂 im si臋 troch臋 sztyw­no i wskoczy艂 na siod艂o.

- 呕egnajcie. Sokole Terze, W艂adco Powietrza; Mo­riah, Pani Nocy; Cyrinie, Stra偶niku M膮dro艣ci, kt贸ry okpi艂 trzech m臋drc贸w na dworze w艂adcy Dornu. - Prze­bieg艂 smutnym wzrokiem po dziedzi艅cu. - Gdzie jest Tamlorn? Niewiele rozmawiali艣my, my艣la艂em jednak, 偶e jeste艣my przyjaci贸艂mi.

- Musia艂e艣 si臋 pomyli膰 - stwierdzi艂a Sybel, a Coren odwr贸ci艂 si臋 do niej szybko.

- Czy on tak偶e, jak ty, l臋ka si臋 swoich pragnie艅?

- To co艣, czego si臋 nigdy nie dowiesz.

Uj臋艂a d艂o艅, kt贸r膮 poda艂, pochylaj膮c si臋 w siodle. Przez chwil臋 艣ciska艂 jej r臋k臋.

- Czy mo偶esz przywo艂a膰 cz艂owieka?

- Je艣li zechc臋 - odpar艂a zdziwiona. - Nigdy tego nie robi艂am.

- Wi臋c je艣li kiedykolwiek b臋dziesz mia艂a powody do l臋ku przed jakimkolwiek cz艂owiekiem, kt贸ry tu przyb臋­dzie, czy zechcesz mnie przywo艂a膰? Przyjad臋. Wszyst­ko rzuc臋 i przyb臋d臋 do ciebie. Zgadzasz si臋?

- Dlaczego? Przecie偶 wiesz, 偶e nic dla ciebie nie zro­bi臋. Po co masz jecha膰 a偶 z Sirle, 偶eby mi pom贸c?

Przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu, potem wzruszy艂 ra­mionami. 艢nieg topnia艂 w jego ognistych w艂osach.

- Nie wiem. Zrobisz to?

- Je艣li b臋d臋 ci臋 potrzebowa膰, zawo艂am. Pu艣ci艂 jej r臋k臋 i u艣miechn膮艂 si臋.

- A ja przyb臋d臋.

- Ale pewnie nie b臋d臋 ci臋 potrzebowa膰. W ka偶dym razie, je艣li zechc臋 ci臋 mie膰, mog臋 ci臋 przywo艂a膰, a ty przyjedziesz, czy zechcesz, czy nie.

Westchn膮艂.

- Zechc臋 przyjecha膰 - powt贸rzy艂 cierpliwie. - To wielka r贸偶nica.

- Naprawd臋? - U艣miech b艂ysn膮艂 w jej oczach. - Wra­caj do domu, do swego 艣wiata, Corenie. Tam jest two­je miejsce. Potrafi臋 sama o siebie zadba膰.

- By膰 mo偶e. - Chwyci艂 wodze i skierowa艂 wierz­chowca w stron臋 drogi wij膮cej si臋 ku Mondorowi. Spoj­rza艂 na ni膮 raz jeszcze, a jego oczy mia艂y kolor czystej g贸rskiej wody. - Pewnego dnia przekonasz si臋, jak do­brze mie膰 kogo艣, kto z w艂asnego wyboru zechce przy­by膰, kiedy zawo艂asz.


3

Zima zamkn臋艂a ich w mocnym u艣cisku. Wiel­kie 艣nie偶ne zaspy otacza艂y dom. 艁ab臋dzie je­zioro zamarz艂o i le偶a艂o teraz w艣r贸d 艣niegu ni­czym krystaliczna twarz ksi臋偶yca. Sople lodu zwisa艂y w oknach bia艂ego holu, zamarzni臋tymi 艂zami opada­艂y w d贸艂 u drzwi. Zwierz臋ta przychodzi艂y do ciep艂e­go domu i odchodzi艂y swobodnie, znajdowa艂y ciem­ne ciche miejsca w艣r贸d ska艂, by zasn膮膰. Gyld spa艂 zwini臋ty na swoim z艂ocie; czarna kocica Moriah przez d艂ugie godziny drzema艂a i 艣ni艂a przy kominku. Sybel pracowa艂a w cichym pokoju pod kopu艂膮, czyta艂a, po­przez ogniste czarne nieba nocne i dzienne, barwy ksi臋­偶yca, przywo艂ywa艂a Liralena. Pos艂a艂a swe badawcze i delikatne wezwania poprzez ca艂y Eldwold - na po­艂udnie, ku pustyniom, na mokrad艂a Fyrbolgu na wscho­dzie, do lasu Mirkon na p贸艂nocy i do milcz膮cych, niezbadanych krain jezior le偶膮cych poza 偶yznymi ziemiami w艂adc贸w Nicconu w p贸艂nocnym Eldwol­dzie. Zawsze odpowiada艂a jej cisza, ale cierpliwie wo­艂a艂a znowu.

Tam jakby nie zauwa偶y艂 tej zimy. Ca艂e dnie sp臋dza艂 w ma艂ych kamiennych domkach ukrytych pod wyst臋­pami albo obejmuj膮c ramieniem Gulesa, le偶a艂 milcz膮­cy, wpatrzony w zielone p艂omienie. Czasami polowa艂 z Terem na r臋ce. Pewnego ranka w 艣rodku zimy zaj­rza艂 do pokoju pod kopu艂膮 i znalaz艂 na pod艂odze nieru­chom膮 Sybel, 艣pi膮c膮 po d艂ugiej nocy przywo艂ywania. Przykl臋kn膮艂 obok i dotkn膮艂 jej ramienia. Ockn臋艂a si臋 gwa艂townie.

- Co si臋 sta艂o, Tam?

- Nic - powiedzia艂 smutno. - Nie widuj臋 ci臋 ca艂y­mi dniami. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e si臋 zastanawiasz, gdzie jestem.

Przetar艂a d艂o艅mi oczy.

- Aha. No tak. Co robi艂e艣? By艂e艣 z Nylem?

- Tak. Pomagam mu karmi膰 owce. Wczoraj napra­wiali艣my p艂ot, kt贸ry zawali艂 si臋 pod 艣niegiem, a po­tem zabra艂em Tera do jaskini. Zim膮 w jaskiniach jest ciep艂o. A potem... Sybel... - Przygl膮da艂a mu si臋 i cze­ka艂a. Zmarszczy艂 czo艂o i spu艣ci艂 wzrok, pocieraj膮c d艂o艅mi uda. - Powiedzia艂em... Nylowi o Corenie, po­wt贸rzy艂em, co m贸wi艂... A Nyl powiedzia艂... 偶e gdy­by on by艂 kr贸lem, toby tutaj nie mieszka艂, nie karmi艂 owiec i nie biega艂 latem na bosaka. A potem... potem by艂o mu trudno ze mn膮 rozmawia膰. Ale jutro znowu idziemy do jaskini.

Sybel westchn臋艂a. Opar艂a czo艂o o kolana i milcza艂a przez chwil臋.

- Jestem zm臋czona tym wszystkim. Tam, powiedzia­艂e艣 komu艣 opr贸cz Nyla?

- Nie. Tylko Terowi.

- Wi臋c niech Nyl ci obieca, 偶e nikomu tego nie po­wt贸rzy. Ludzie mog膮 przyj艣膰 i zabra膰 ci臋, czy tego chcesz, czy nie. Ci, kt贸rzy nie chc膮, 偶eby艣 zosta艂 kr贸lem, zechc膮 ci wyrz膮dzi膰 krzywd臋. Powiedz to Nylowi, po­wiedz, 偶eby nie odpowiada艂 na 偶adne pytania 偶adne­go cz艂owieka, kt贸rego nie zna. Dobrze?

Przytakn膮艂. I zaraz podni贸s艂 g艂ow臋.

- Czy m贸j ojciec po mnie przyjedzie? - zapyta艂 cicho.

- By膰 mo偶e. Chcesz, 偶eby przyjecha艂?

- My艣l臋... Chcia艂bym go zobaczy膰. Sybel...

- S艂uchani.

- Czy to 藕le? - szepn膮艂. - To 藕le?

Westchn臋艂a znowu, z roztargnieniem zwijaj膮c w pal­cach d艂ugie w艂osy.

- Och, gdyby艣 by艂 starszy... To nie jest 藕le, ale 藕le by膰 wykorzystywanym przez ludzi, pozwoli膰, by de­cydowali, kim musisz by膰, a kim by膰 ci nie wolno. 殴le jest nie mie膰 w 偶yciu wyboru. Gdyby艣 by艂 starszy, sam m贸g艂by艣 wybra膰 swoj膮 drog臋. Ale jeste艣 tak m艂ody i tak ma艂o znasz ludzi... A ja wiem niewiele wi臋cej. - Na­bra艂a tchu. - Tam, czy chcesz tego?

- Nie chc臋 zostawia膰 ciebie i zwierz膮t. - Ucich艂, oczy zasz艂y mu mg艂膮, jakby zajrza艂 w g艂膮b siebie. - Nyl... wytrzeszczy艂 oczy jak sowa, kiedy mu powiedzia艂em. Sam czu艂em si臋 troch臋 dziwnie. Chcia艂bym zobaczy膰 ojca. - Spojrza艂 jej w oczy. - Mog艂aby艣 go dla mnie przywo艂a膰. Nie wiedzia艂by, kim jestem, tylko bym po­patrzy艂. Chcia艂bym wiedzie膰, jak wygl膮da...

Czubkami palc贸w lekko dotkn臋艂a powiek. Czu艂a na sobie skupiony, pe艂en nadziei wzrok Tama.

- Je艣li go przywo艂am - powiedzia艂a - mo偶e si臋 oka­za膰, 偶e nie masz ju偶 wyboru, czy zosta膰, czy wyjecha膰.

- Nie b臋dzie wiedzia艂, 偶e to ja! B臋d臋 udawa艂, 偶e je­stem bratem Nyla. Sp贸jrz na mnie, Sybel! Sk膮d mo偶e wiedzie膰, 偶e jestem jego synem?

- A je艣li zobaczy w twojej twarzy twoj膮 matk臋? Tam, wystarczy, 偶e raz spojrzy w twoje jasne, pe艂ne nadziei oczy, a powiedz膮 mu wi臋cej ni偶 kolor twoich w艂os贸w czy rysy twarzy.

Wsta艂a. Tam chwyci艂 j膮 za r臋k臋.

- Prosz臋, Sybel - szepn膮艂. - Prosz臋.

Przywo艂a艂a wi臋c tego ranka kr贸la Eldwoldu; wywo­艂a艂a go z ciep艂ego domu o pod艂ogach pokrytych futrem i 艣cianach b艂yszcz膮cych haftem dawnych opowie艣ci. Trzy dni p贸藕niej nadjecha艂 po twardym 艣niegu z dw贸jk膮 ludzi - ciemne drobne figurki, jak brunatne pomarsz­czone li艣cie na bia艂ej ziemi. Wiatr czeka艂 zamarz­ni臋ty w艣r贸d pokrytych lodem ga艂臋zi, oddechy zawi­sa艂y je藕d藕com przed twarzami jak bia艂a mg艂a. Trzej konni jechali wolno kr臋t膮 艣cie偶k膮 pod g贸r臋, od stro­ny miasta. Sybel obserwowa艂a z okna, jak pojawiaj膮 si臋 i znikaj膮 mi臋dzy drzewami. Wyczuwa艂a umys艂 kr贸la, pot臋偶ny i niespokojny jak my艣li Tera, wype艂­niony okruchami wspomnie艅, twarzy, wydarze艅, bi­tewnego zapa艂u i mi艂o艣ci. W zak膮tku tego umys艂u, ni­czym bia艂膮, ch艂odn膮, wieczn膮 mg艂臋 odnalaz艂a czarny zimny kamie艅 zazdro艣ci i czarne j膮dro samotno艣ci przepe艂nionej strachem. Kiedy si臋 zbli偶y艂, wys艂a艂a we­zwanie do Tera, kt贸ry lata艂 z Tamem, by sprowadzi艂 ch艂opca z powrotem.

Cyrin przyni贸s艂 wie艣膰, 偶e stan臋li u bramy.

Widzia艂em kiedy艣 cz艂owieka, kt贸ry skoczy艂 w prze­pa艣膰, 偶eby sprawdzi膰, jaka jest g艂臋boka, zauwa偶y艂, id膮c obok Sybel po 艣niegu. Jego szeroki grzbiet porasta艂a g臋sta srebrzystobia艂a szczecina zimowej sier艣ci. Ale nie w膮tpi臋, 偶e ty jeste艣 m膮drzejsza.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

Nie jestem m膮dra, je艣li chodzi o Tama.

艁atwo przywo艂a膰 m臋偶czyzn臋 do swego domu, ale nie tak 艂atwo go sk艂oni膰, by wyjecha艂.

Wiem. My艣lisz, 偶e o tym nie my艣la艂am? Ale Tam chce zobaczy膰 ojca.

Otworzy艂a bram臋 i wysz艂a na spotkanie trzech je藕d藕­c贸w.

- Czy jeste艣 czarodziejk膮 Sybel? - zapyta艂 j膮 kr贸l Eldwoldu.

Spogl膮da艂 na ni膮 z wysoka, z siod艂a, a d艂onie w r臋­kawicach opar艂 na szyi karego rumaka. Ubrany by艂 skromnie i okryty czarnym p艂aszczem, podobnie jak dwaj ludzie, kt贸rzy mu towarzyszyli. Lecz Sybel wi­dzia艂a tylko jego; patrzy艂a w szare zm臋czone oczy oto­czone paj臋czyn膮 zmarszczek, na nieust臋pliw膮 lini臋 ust, na grzyw臋 siwych w艂os贸w.

- Tak, jestem Sybel.

Milcza艂 przez chwil臋, a ona nie potrafi艂a z oczu odczy­ta膰 jego my艣li. Zsiad艂 z konia i sta艂 z wodzami w d艂oni.

- Czy wiesz, kim jestem? - zapyta艂 艣ciszonym g艂o­sem, zaciekawiony.

U艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Czy mam powiedzie膰 g艂o艣no twoje imi臋? Nerwowo pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie. - A potem on tak偶e si臋 u艣miechn膮艂; zmarszcz­ki pog艂臋bi艂y si臋 w k膮cikach oczu. - Jeste艣 troch臋 podob­na do... do mojej pierwszej 偶ony. By艂y艣cie krewnymi. Wiesz o tym, oczywi艣cie.

- Tak. Lecz niewiele wi臋cej wiem o mojej rodzinie ani o nikim innym, kto 偶yje poza t膮 g贸r膮. Nie mam nic wsp贸lnego ze sprawami ludzi.

- Trudno mi w to uwierzy膰. Mia艂aby艣 wielk膮 w艂a­dz臋, gdyby艣 wtr膮ca艂a si臋 w ludzkie sprawy, zw艂aszcza w tych niespokojnych czasach. 呕aden m臋偶czyzna nie zaofiarowa艂 ci takiej w艂adzy?

- Ty chcesz mi j膮 ofiarowa膰? Po to przyjecha艂e艣 na g贸r臋 w 艣rodku zimy?

Przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 jej w milczeniu.

- Czy ludzie z miasta nie przychodz膮 do ciebie po rad臋 albo by kupi膰 jakie艣 drobne zakl臋cia, przys艂ugi, 偶eby uleczy膰 dzieci lub mo偶e krowy? Skr贸ci膰 nieco 偶y­cie bogatego krewnego? Uwie艣膰 znu偶onego m臋偶a?

- Troch臋 ni偶ej, przy drodze, mieszka stara kobie­ta, Maelga. Ona robi dla nich takie rzeczy. Mo偶e jej szukasz?

- Nie. Przyby艂em... pod wp艂ywem impulsu. Chcia­艂em ci zada膰 jedno pytanie. S艂ysza艂a艣 mo偶e o ch艂op­cu, kt贸ry 偶yje na tej g贸rze, a jednak nie jest dzieckiem nikogo z tej okolicy? Przypomnij sobie. Zap艂ac臋 wy­sok膮 cen臋 za prawdziw膮 wie艣膰.

- Jak ma na imi臋? Ile ma lat?

- Dwana艣cie, trzyna艣cie sko艅czy na wiosn臋. Imie­nia nie znam.

Us艂ysza艂 jakie艣 okrzyki zza drzew i obejrza艂 si臋. Tam i Nyl biegli po zboczu w ich stron臋, roze艣miani i nie­zgrabni w g艂臋bokim 艣niegu. Wysoki g艂os Tama dobie­ga艂 wyra藕nie po艣r贸d ciszy.

- Nyl! Nyl, czekaj! Widzia艂em je藕d藕c贸w... Kr贸l znowu spojrza艂 na Sybel.

- Kto to jest?

- G贸rskie dzieci. Mieszkaj膮 tu od zawsze. M贸wi艂a z roztargnieniem, patrz膮c, jak Ter nabiera pr臋dko艣ci i szybk膮, ciemn膮 lini膮 leci przed Tamem prosto do niej. Wyl膮dowa艂 gwa艂townie na ramieniu kr贸la. Pochwyci艂a spojrzenie jego b艂臋kitnych oczu i po­wiedzia艂a:

Nie.

Kr贸l sta艂 spokojnie w u艣cisku szpon贸w; tylko war­gi drga艂y mu lekko.

- Jest tw贸j?

- Tak. To dobry stra偶nik dla samotnej kobiety.

Rzuci艂a Terowi jedno s艂owo: Znikaj, a on po chwi­li przelecia艂 na mur za jej plecami. Kr贸l odetchn膮艂 bez­g艂o艣nie.

- Nie widzia艂em jeszcze tak wielkiego ptaka. Dziw­ne, 偶e si臋 go nie boisz.

- Z pewno艣ci膮 znasz si臋 na w艂adzy.

- Tak, ale... - Urwa艂 nagle, a drobny, niepewny u艣mie­szek b艂ysn膮艂 w jego oczach niczym strumie艅 p艂yn膮cy pod warstewk膮 lodu. - Zawsze troch臋 si臋 obawiam tych, nad kt贸rymi mam w艂adz臋.

Nyl i Tam zwolnili i podeszli, nerwowo zerkaj膮c na twarze kr贸lewskich stra偶nik贸w.

- Sybel - powiedzia艂 Tam, a Drede odwr贸ci艂 si臋 na­gle. - Maelga ci臋 potrzebuje.

Odruchowo wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by uspokoi膰 kr贸lew­skiego rumaka, a w szeroko otwartych oczach b艂ysn臋­艂o pytanie.

- Ten cz艂owiek przyjecha艂 z Mondoru - powiedzia­艂a 艂agodnie Sybel. - Szuka kogo艣, kogo utraci艂.

Nyl stan膮艂 obok Tama. Jego oddech pulsowa艂 biel膮 w zimnym powietrzu.

- Czy znacie ch艂opca w waszym wieku, kt贸ry mie­szka na tej g贸rze, ale nie urodzi艂 si臋 tutaj? - zapyta艂 kr贸l, a gdy Nyl pokr臋ci艂 g艂ow膮, zwr贸ci艂 si臋 do Tama: - A ty? B臋dzie nagroda.

Tam prze艂kn膮艂 艣lin臋. Przesuwa艂 d艂oni膮 w g贸r臋 i w d贸艂 po aksamitnej szyi konia.

- Nie - powiedzia艂 w ko艅cu. Opanowa艂 si臋 troch臋 i doda艂 ju偶 pewniejszym g艂osem: - Nie.

Kr贸l lekko zmarszczy艂 szare brwi.

- Jakie macie imiona?

- Jestem Nyl, a to m贸j brat, Tam.

- Tw贸j brat? Nie jeste艣cie podobni. - Dotkn膮艂 ko­smyka czarnych w艂os贸w Nyla, kt贸re uwolnione spod czapki opad艂y na jego szczup艂膮, piegowat膮 twarz.

- Nigdy nie byli艣my podobni - stwierdzi艂 Tam, a po­tem znieruchomia艂, kiedy kr贸l si臋gn膮艂 d艂oni膮 i zsun膮艂 kaptur jego p艂aszcza, ods艂aniaj膮c jasne w艂osy.

Sok贸艂 Ter krzykn膮艂 za nimi. Kr贸l uj膮艂 Tama pod bro­d臋, a ch艂opcu zadr偶a艂y usta, lecz zaraz rozci膮gn膮艂 je w u艣miechu, kt贸ry b艂ysn膮艂 mu w oczach. Kr贸l przy­mkn膮艂 powieki, pu艣ci艂 Tama i zwr贸ci艂 si臋 do Sybel:

- Musz臋 porozmawia膰 z ich matk膮. Czy m贸wi艂a co艣 o swoich synach? Co艣 niezwyk艂ego?

- Nie - zapewni艂a. - Nic. To zwyk艂e dzieciaki. Przez chwil臋 kr贸l patrzy艂 jej prosto w oczy.

- Zastanawiam si臋, co naprawd臋 wiesz ty, kt贸ra mnie pozna艂a艣. My艣l臋, 偶e odwiedz臋 ci臋 ponownie. - Odwr贸ci艂 si臋 i po艂o偶y艂 Tamowi d艂o艅 na ramieniu. - We藕 wodze mego konia i prowad藕 do waszego domu.

- Mamy nie ma w domu - oznajmi艂 nagle Nyl. - Po­sz艂a pom贸c Mart臋, kt贸ra rodzi dziecko. Mam j膮 spro­wadzi膰?

- Tak. Id藕 - odpar艂 Drede.

Nyl znikn膮艂 mi臋dzy drzewami. Tam poci膮gn膮艂 ko­nia, mrucz膮c co艣 do niego. Raz jeszcze odwr贸ci艂 si臋 ku Sybel, a ona odesz艂a przez ogr贸d do milcz膮cego domu, do pokoju pod kopu艂膮. Usiad艂a, z r臋kami na kolanach, patrzy艂a przed siebie, nie widz膮c niczego.

Tam wr贸ci艂 po d艂ugim czasie. Podszed艂 w milczeniu i wsun膮艂 si臋 pod zas艂on臋 jej d艂ugich w艂os贸w, jakby zn贸w by艂 ma艂ym dzieckiem. Milcza艂 przez chwil臋, a potem odezwa艂 si臋 cicho:

- Nyl pobieg艂 przodem i powiedzia艂 matce, jak ok艂a­mali艣my kr贸la. Nie by艂... nie by艂 mnie pewien. Sybel...

Czu艂a, 偶e dr偶y.

- Co si臋 sta艂o, Tam?

- On... troch臋 rozmawiali艣my. On...

Nagle po艂o偶y艂 jej g艂ow臋 na kolanach. G艂aska艂a go de­likatnie, a on p艂aka艂, gniot膮c palcami jej sukni臋. Uspo­koi艂 si臋 wreszcie. Wzi臋艂a jego twarz w d艂onie.

- Tam, to nie takie straszne, 偶e ch艂opiec chce mie膰 ojca.

- Ale ciebie te偶 kocham! Nie chc臋 ci臋 zostawia膰, ale chcia艂em... chcia艂em powiedzie膰, 偶e jestem jego synem, i patrze膰 mu w oczy, zobaczy膰, czy jest ze mnie dumny. Rozmawiali艣my o Terze. Powiedzia艂, 偶e jestem dzielny, bo nie boj臋 si臋 z nim polowa膰. - Patrzy艂 na ni膮 smutny i zrozpaczony. - Nie wiem, co robi膰. Chc臋 zosta膰 i chc臋 pojecha膰. Sybel, je艣li odjad臋, pojedziesz ze mn膮?

- Ale偶 Tam, co zrobi臋 ze zwierz臋tami?

- Musisz jecha膰! We藕miesz zwierz臋ta... Sybel, on b臋­dzie chcia艂, 偶eby艣 przyjecha艂a... Coren te偶 chcia艂... Mo­g艂aby艣 du偶o dla niego zrobi膰...

- Przeciwko w艂adcom Sirle? - spyta艂a troch臋 ostrzej i Tam umilk艂. - Do tego by mnie wykorzysta艂.

- Nie obchodzi mnie, do czego chce ci臋 wykorzy­sta膰 - szepn膮艂 Tam. - Chc臋, by艣 pojecha艂a.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮, a oczy jej pociemnia艂y.

- Nie. Zrobi臋 dla ciebie wszystko pr贸cz tego. Ty masz swoje 偶ycie, a ja swoje. Przykro mi, ale musisz wybie­ra膰 mi臋dzy nami. Gdyby艣 mnie potrzebowa艂, zawsze znajdziesz mnie tu, na tej g贸rze... Nie, nie p艂acz, Tam. - U艣miechn臋艂a si臋, cho膰 sama mia艂a wilgotne oczy. Pal­cami otar艂a 艂zy z jego twarzy. - Kiedy艣 by艂e艣 ma艂y i pa­sowa艂e艣 do moich ramion... - szepn臋艂a - nie wiedzia­艂am wtedy, 偶e uro艣niesz i tak mnie zranisz.

- Sybel, jed藕 ze mn膮... prosz臋...

- Tam... - szepn臋艂a bezradnie, a on nagle pobieg艂 przez pusty dom na dziedziniec. Us艂ysza艂a, jak w艣r贸d padaj膮cego w ciszy 艣niegu wo艂a Tera.

Wsta艂a powoli, jak 艣lepa podesz艂a do ognia i wyci膮g­n臋艂a r臋ce. Kocica Moriah obserwowa艂a j膮 w milczeniu, bez mrugni臋cia szmaragdowych oczu. Potem Sybel za­rzuci艂a p艂aszcz na ramiona i zesz艂a 艣cie偶k膮 w d贸艂 sto­ku, do chaty Maelgi.

Siedzia艂a bez s艂owa na owczej sk贸rze przy paleni­sku, z g艂ow膮 opart膮 o kamienie, i wpatrywa艂a si臋 w ogie艅 pod kocio艂kiem. Maelga porusza艂a si臋 szybko, kr臋ci艂a si臋 po domu, a bury kot kr臋ci艂 si臋 jej wok贸艂 n贸g. Po chwili stara kobieta ukl臋kn臋艂a obok Sybel, obj臋艂a j膮.

- Co si臋 sta艂o, moje dziecko? - szepn臋艂a. - Co le偶y zamarzni臋te w twoich oczach, tak 偶e nie mo偶esz na­wet p艂aka膰?

G艂adzi艂a j膮 po jasnych, l艣ni膮cych w艂osach, a偶 Sybel wyszepta艂a suchym, cichym, dalekim g艂osem:

- Tam odchodzi. Masz na to jakie艣 zakl臋cie?

- Och, Bia艂a Pani, w ca艂ym 艣wiecie nie ma na to za­kl臋cia.

Przez nast臋pne dni Tam m贸wi艂 niewiele. Sybel widy­wa艂a go rzadko. Przychodzi艂 je艣膰 i spa膰, a potem znika艂 w milczeniu, by przemierza膰 zimowy 艣wiat: ciemnooki, z Terem na d艂oni albo Nylem u boku. Pracowa艂a troch臋, przez d艂ugie godziny siedzia艂a z niedoko艅czonym haf­tem na kolanach lub kr膮偶y艂a niespokojnie przed komin­kiem. Zwierz臋ta milcza艂y wok贸艂 niej, porusza艂y si臋 ci­cho i dyskretnie, w ciszy obserwowa艂y dom i dziedziniec. Wreszcie kt贸rego艣 szarego poranka wesz艂a do pokoju pod kopu艂膮 i spojrza艂a na bia艂y zimny 艣wiat, na niesko艅czo­ne, bezszelestne p艂atki 艣niegu. I znowu pos艂a艂a wo艂anie do Mondoru, aby zaniepokoi膰 serce kr贸la Eldwoldu.

Przyby艂 tego samego dnia, sam po艣r贸d zimy. Spo­tka艂a go przy bramie; lew Gules i odyniec Cyrin stali za jej plecami. Kr贸l spojrza艂 na ni膮 w milczeniu, lek­ko zaskoczony.

- Wezwa艂am ci臋 - powiedzia艂a. Zdumia艂 si臋.

- Wezwa艂a艣 mnie?

- Wo艂a艂am i przyszed艂e艣. Tak jak m贸j ojciec i dziad przywo艂ywali do siebie pradawne bestie Eldwoldu.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To niemo偶liwe - szepn膮艂, a ona u艣miechn臋艂a si臋; twarz mia艂a blad膮 od ch艂odu.

- Przywo艂a艂am ci臋 wcze艣niej, 偶eby Tam m贸g艂 ci臋 zo­baczy膰 i zdecydowa膰.

Zmru偶y艂 szare oczy, jakby nagle us艂ysza艂 s艂owo, kt贸re zna艂 ju偶, ale niemal zapomnia艂. Sybel wolno m贸wi艂a dalej:

- Dwana艣cie lat temu, trzyna艣cie b臋dzie na wiosn臋, Coren z Sirle przyni贸s艂 dziecko pod moj膮 bram臋 i b艂a­ga艂 w imieniu ciotki, kt贸rej nigdy nie widzia艂am, 偶e­bym zaopiekowa艂a si臋 jej synem. Wi臋c pokocha艂am to dziecko i dba艂am o nie, patrzy艂am, jak ro艣nie, a teraz... na jego 偶yczenie zawo艂a艂am ci臋, by艣 zabra艂 go do 艣wia­ta ludzi.

Kr贸l przymkn膮艂 oczy. Przez chwil臋 siedzia艂 nierucho­mo; 艣nieg opada艂 mu na twarz i ramiona, oddechy ucho­dzi艂y w powolnych bia艂ych ob艂oczkach.

- Gdzie on jest? - szepn膮艂, zsiadaj膮c z konia.

- Biega z soko艂em Terem. Zaraz go zawo艂am, tylko chwil臋 porozmawiamy. - Otworzy艂a bram臋. - Usi膮d藕 przy ogniu. Zmarz艂e艣. Ja te偶 troch臋 zmarz艂am.

Poszed艂 za ni膮. Ustawi艂a dla niego przy ogniu dru­gi fotel. Rozpi膮艂 i upu艣ci艂 na kamienie wilgotny p艂aszcz, a potem wyci膮gn膮艂 r臋ce do p艂omieni. D艂onie mu dr偶a­艂y; po chwili cofn膮艂 si臋 i usiad艂.

- Tam - powiedzia艂 cicho.

- Tamlorn. Syn kr贸la Eldwoldu.

U艣miechn膮艂 si臋, jakby opad艂a nagle zu偶yta maska je­go twarzy.

- Jest taki wysoki, silny, ma pi臋kny g艂os, oczy mat­ki i jej w艂osy...

- Nie, oczy s膮 raczej twoje - stwierdzi艂a z namys艂em. Kr贸l u艣miechn膮艂 si臋 szerzej, a rado艣膰 b艂ysn臋艂a mu w oczach niby s艂o艅ce w stawie. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i uj膮艂 d艂o艅 Sybel w swe w膮skie, poznaczone bliznami palce.

- Jak mo偶esz mi go odda膰?

Nabra艂a tchu.

- A jak mog艂abym nie odda膰, skoro on tego pragnie? - szepn臋艂a. - Nie chc臋 go oddawa膰 nikomu... nikomu, bo uwa偶am, 偶e b臋d膮 go dr臋czy膰 pot臋偶ni ludzie i spra­wy, kt贸rych nie rozumie. Ty zrobisz z niego kr贸la, a on nauczy si臋 wiele o nienawi艣ci, k艂amstwach i o tym, co le偶y bezimienne w g艂臋binach ludzkich serc. Ale patrzy艂 na ciebie i widzia艂am jego u艣miech. Jest twoim synem. Nie nale偶y do mnie. Kocha艂am go przez dwana艣cie lat, a ty przez dwana艣cie minut, ale nie potrafi臋 go zatrzy­ma膰. Mog臋 poskromi膰 wielkiego soko艂a i starego po­t臋偶nego lwa, lecz nie utrzymam wbrew jego pragnie­niom jednego ch艂opca o s艂odkich oczach.

Kr贸l s艂ucha艂 uwa偶nie, marszcz膮c lekko brwi.

- Jeste艣 dziwna, Sybel. O nic mnie nie prosisz, a prze­cie偶 z pewno艣ci膮 wiesz, jak rozpaczliwie go szuka艂em.

- Nie masz nic, za co m贸g艂by艣 kupi膰 ode mnie Tama - powiedzia艂a szybko.

- By膰 mo偶e. Pot臋偶ni ludzie szukali mego syna, 偶e­by mi go sprzeda膰. S膮 gro藕niejsi od starego, zm臋czo­nego lwa. Popro艣 mnie o cokolwiek. Cokolwiek.

- Kochaj go tylko - szepn臋艂a.

- Przykro mi - powiedzia艂, a ona potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie. B膮d藕 szcz臋艣liwy. Dobrze jest mie膰 dziecko, kt贸re mo偶na kocha膰. On jest wspania艂ym ch艂opcem i lu­bi rzeczy pot臋偶ne. Chyba dlatego przyci膮gasz go do sie­bie. Jeste艣 troch臋 podobny do Tera.

- Tera?

- Soko艂a.

Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂, a stanowczo艣膰 odp艂yn臋艂a zje­go oczu i ust. Uni贸s艂 ku niej r臋k臋, potem opu艣ci艂, a mg艂a wspomnie艅 przes艂oni艂a mu wzrok.

- Rianna mia艂a tak膮 bia艂膮 sk贸r臋... Rianna. Od dwu­nastu lat nie wymawia艂em jej imienia. Milcza艂em z gniewu, a potem z 偶alu. By艂a s艂odkim ciep艂ym wia­trem w moim sercu, dawa艂a mu ukojenie, przy niej mo­g艂em zapomnie膰 o tak wielu sprawach... A偶 pewnego dnia ujrza艂em, jak rzuca spojrzenie Norrelowi... spojrzenie ni­by dotkniecie warg. I tak utraci艂em spok贸j. Tutaj, sie­dz膮c w twoim domu, troch臋 go odnalaz艂em.

- Ciesz臋 si臋 - odpar艂a 艂agodnie. - I ciesz臋 si臋 r贸w­nie偶, 偶e... - urwa艂a, zarumieniona nieco.

- Z czego?

- 呕e Coren z Sirle si臋 myli艂. Powiedzia艂, 偶e jeste艣 zgorzknia艂y i nie zosta艂a w tobie nawet odrobina mi­艂o艣ci. Ale my艣l臋, 偶e b臋dziesz kocha艂 Tama.

U艣miech znikn膮艂 z jego oczu.

- Coren - rzek艂 sucho. - Przyby艂 tu. Po Tama? - Tak.

- Nie odda艂a艣 mu ch艂opca. A s艂ysza艂em, 偶e Coren ma sprytny j臋zyk i s艂odki u艣miech.

Zaczerwieni艂a si臋 mocniej.

- My艣lisz, 偶e tak ma艂o kocham Tama - powiedzia­艂a kwa艣no - 偶e odda艂abym go pierwszemu m臋偶czy藕­nie o s艂odkim g艂osie, kt贸ry po niego przyjedzie? Nie odda艂abym go nawet tobie, gdybym s膮dzi艂a, 偶e nie zdo­艂a ci臋 pokocha膰.

- Wola艂aby艣, 偶ebym umar艂 bez dziedzica?

- C贸偶 mnie obchodz膮 twoje sprawy? Albo sprawy Corena? Czy we mnie i w moim domu panowa艂by spo­k贸j, gdybym zainteresowa艂a si臋 wojnami i wa艣niami, kt贸re snujecie na swych dworach? Nie rozumiem tych spraw. Rozumiem tylko to, co le偶y w obr臋bie moich mur贸w.

Wpatrywa艂 si臋 nieruchomo i czujnie w jej twarz, jak­by zobaczy艂 j膮 po raz pierwszy.

- A jednak jeste艣 taka pot臋偶na... Przywo艂a艂a艣 mnie tutaj, wyci膮gn臋艂a艣 z domu... Mog艂aby艣 zrobi膰 ze mn膮 wszystko, co zechcesz. Nie potrafi艂bym z tob膮 walczy膰. Czy Coren z Sirle szuka艂 te偶 ciebie?

- Oczywi艣cie - odpar艂a spokojnie. - Zapyta艂 mnie o cen臋 za moj膮 moc.

- I...?

- I odpowiedzia艂am mu. Chc臋 szcz臋艣cia Tama. Chc臋 bia艂ego ptaka o mi臋kkich d艂ugich skrzyd艂ach. Nie m贸g艂 mi da膰 ani jednego, ani drugiego. Wi臋c odszed艂.

Drede poprawi艂 si臋 w fotelu. Sybel w milczeniu przy­gl膮da艂a mu si臋 przez chwil臋. Topniej膮cy 艣nieg przykle­ja艂 pasemka siwych w艂os贸w do ciemnej, pomarszczo­nej twarzy; p艂omie艅 zata艅czy艂 w b艂臋kitnym kamieniu na mocnej, 偶ylastej d艂oni. Kr贸l wyczu艂, 偶e Sybel go ob­serwuje, odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 jej w oczy.

- O czym my艣lisz?

- O lwie Gulesie. O sokole. I troch臋 o smoku... U艣miechn膮艂 si臋.

- Wi臋c ty tak偶e kochasz w艂adz臋 nad istotami pot臋偶­nymi.

Zaskoczona odwr贸ci艂a wzrok i poczu艂a na twarzy cie­p艂o rumie艅ca. Drede pochyli艂 si臋; w jego blisko艣ci czu­艂a niepokoj膮c膮 nieznan膮 moc. Lekko dotkn膮艂 palcami jej twarzy i zwr贸ci艂 j膮 ku sobie.

- Jed藕 z nami. Wr贸膰 do Mondoru z Tamlornem i ze mn膮.

- 呕eby pracowa膰 dla ciebie przeciwko Sirle?

- 呕eby pracowa膰 ze mn膮 dla Tamlorna. Zabierz swo­je zwierz臋ta; wtedy wszystko, co kochasz, znajdzie si臋 w Mondorze. Uczynimy Tamlorna kr贸lem. Jed藕. A je­艣li zechcesz, uczyni臋 ci臋 kr贸low膮.

Poczu艂a na twarzy gor膮ce pulsowanie krwi.

- To wi臋cej ni偶 zaproponowa艂 mi Coren - mrukn臋­艂a. Nagle poderwa艂a si臋, odwr贸ci艂a od niego i poczu­艂a wok贸艂 siebie ch艂odne bia艂e mury. - Nie.

- Dlaczego?

- Nie wiem. Ale nie. Nie mog艂abym... nie mog艂a­bym szkodzi膰 Sirle.

- Ach tak.

Spojrza艂a na niego szybko.

- To nie ma nic wsp贸lnego z Corenem. Nie chc臋 wy­biera膰, kt贸rego z was mam kocha膰 czy nienawidzi膰. Tu­taj jestem wolna i nie musz臋 decydowa膰. Nie chc臋 za­ton膮膰 w twojej goryczy. Nie musisz si臋 mnie obawia膰. Nigdy nie b臋d臋 wsp贸艂dzia艂a膰 z wrogami ojca Tama. Z mojej strony nic ci nie grozi. Nie zwr贸c臋 si臋 te偶 prze­ciwko Sirle, poniewa偶 nie przejm臋 twojej nienawi艣ci.

Milcza艂. Zmarszczy艂 brwi tak, 偶e nie widzia艂a jego oczu.

- Jeste艣 zbyt pot臋偶na - szepn膮艂 - i zbyt pi臋kna... Je­ste艣 niepokoj膮c膮 my艣l膮, ale wierz臋 ci. Nie b臋dziesz dzia­艂a膰 przeciwko Tamowi. - On tak偶e wsta艂 niespokojnie i obejrza艂 si臋, s艂ysz膮c, 偶e kto艣 otwiera drzwi. W pro­gu, strzepuj膮c 艣nieg z p艂aszcza, stan膮艂 Tam. Zamkn膮艂 drzwi, podszed艂 do ognia i wtedy ich zobaczy艂.

Znieruchomia艂. Krew nap艂yn臋艂a mu do twarzy. Drede wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

- Chod藕.

Tam sta艂 przez chwil臋 nieruchomo, spogl膮daj膮c to na Drede'a, to na Sybel. Kr贸l si臋 u艣miechn膮艂. Tam odpo­wiedzia艂 u艣miechem. Prze艂kn膮艂 艣lin臋, podszed艂 bli偶ej i wyci膮gn膮艂 r臋ce do ognia.

- Sp贸jrz na mnie - powiedzia艂 cicho Drede, a Tam popatrzy艂 mu prosto w oczy. - Zdrad藕 mi swoje imi臋.

- Tamlorn.

- I imi臋 twojej matki. - Rianna.

- I ojca.

Tamowi wargi drgn臋艂y, lecz uspokoi艂 si臋 szybko.

- Drede.

Tego samego dnia po po艂udniu odjecha艂 razem z kr贸lem. 艢nieg przesta艂 pada膰. Tam sta艂 przed Sybel bez s艂owa przez d艂ugi czas, a kr贸l czeka艂 na koniu. Sy­bel u艣miecha艂a si臋, cho膰 oczy mia艂a wilgotne. Odgar­n臋艂a ch艂opcu z czo艂a kosmyk w艂os贸w.

- Mam dla ciebie prezent - powiedzia艂a. Wym贸wi艂a imi臋 Tera, a wielki sok贸艂 nadlecia艂 i wy­l膮dowa艂 Tamowi na ramieniu. Ch艂opiec drgn膮艂.

- Nie, Sybel. B臋dzie za tob膮 t臋skni艂.

- Nie b臋dzie. To kr贸lewski ptak. Je艣li kiedy艣 zagro­zi ci niebezpiecze艅stwo, stanie w twojej obronie. A kie­dy zawo艂am jego imi臋, powie mi z daleka, 偶e jeste艣 zdro­wy i szcz臋艣liwy.

Spojrza艂a w niebieskie oczy Tera. Przez chwil臋 ptak milcza艂; dopiero potem nadesz艂y s艂owa.

Nie my艣la艂em, 偶e zn贸w znajdzie si臋 dla mnie miej­sce w 艣wiecie ludzi.

Jest takie miejsce, odpar艂a. Strze偶 Tama dobrze i m膮­drze.

Tak b臋dzie, najwspanialsze z dzieci Healda. A je艣li kiedy艣 b臋dziesz mnie potrzebowa膰, zawo艂aj, ch臋tnie przyb臋d臋.

U艣miechn臋艂a si臋.

呕egnaj, W艂adco Powietrza.

Tam u艣cisn膮艂 j膮 tak mocno, 偶e para ich oddech贸w skropli艂a si臋 razem w mro藕nym powietrzu. A potem wskoczy艂 na konia i z soko艂em na ramieniu usiad艂 za kr贸lem. Drede pochyli艂 si臋, uj膮艂 d艂o艅 Sybel.

- Je艣li zechcesz, miejsce dla ciebie zawsze b臋dzie cze­ka膰 w艣r贸d nas. A je艣li nie, to jest miejsce w moim ser­cu, gdzie na zawsze w ciszy zachowam twoje imi臋.

Przycisn膮艂 jej d艂o艅 do ust, potem zawr贸ci艂 karego ko­nia na g贸rskiej 艣cie偶ce. Sybel czeka艂a pod bram膮, a偶 zwr贸cona ku niej twarz Tama zniknie mi臋dzy drzewami. Dopiero wtedy, dr偶膮c lekko, wesz艂a do ogrodu.

Zacz膮艂 pada膰 艣nieg - lekki, cichy, wieczny. Tu偶 obok Sybel pojawi艂 si臋 lew Gules; z roztargnieniem g艂adzi­艂a d艂oni膮 z艂ot膮 grzyw臋. Wesz艂a do domu i usiad艂a przy ogniu; Moriah u艂o偶y艂a si臋 u jej st贸p. Sybel siedzia艂a tam, a偶 ogie艅 przygas艂 i g艂ownie tylko pulsowa艂y tajemni­czo. Kiedy i one si臋 wypali艂y, wok贸艂 zapad艂a noc. 艢nieg zasypa艂 pr贸g, zakrywaj膮c ostatnie 艣lady st贸p Tama i p贸艂­ksi臋偶yce 艣lad贸w kr贸lewskiego konia.

Tej nocy, nast臋pnego dnia i kolejnej nocy siedzia艂a nieruchomo, z d艂o艅mi na por臋czach fotela. Patrzy艂a spo­kojnie, jakby wci膮偶 widzia艂a ta艅cz膮cy zielony p艂omie艅.

Ruszy艂a si臋 wreszcie i zamruga艂a. Zobaczy艂a wok贸艂 siebie zwierz臋ta, a nawet ognistego smoka Gylda zwi­ni臋tego w ciszy na kamieniach i pi臋knego 艂ab臋dzia o ta­jemniczych oczach, obserwuj膮cego j膮 od drzwi kom­naty pod kopu艂膮. Spojrza艂a w czerwone oczy Cyrina. U艣miechn臋艂a si臋, troch臋 Zesztywnia艂a z zimna.

- Wr贸ci艂am. Jeste艣cie g艂odne?

Jej g艂os ucich艂 w艣r贸d 艣cian. Nie doczeka艂a si臋 odpo­wiedzi. Potem lew Gules wsun膮艂 si臋 pod jej d艂o艅.

Wsta艅, powiedzia艂. Rozpal ogie艅. Jedz.

Podnios艂a si臋 z westchnieniem i ukl臋k艂a przy komin­ku. Nagle jej r臋ce pe艂ne drewna znieruchomia艂y nad pa­leniskiem. Obejrza艂a si臋, wyczuwaj膮c bezimienne Co艣 obok siebie, w艣r贸d zwierz膮t. Mru偶膮c oczy, szuka艂a te­go w mrocznych k膮tkach, za fa艂dami gobelin贸w. Sta艂o tu偶 poza polem jej widzenia, poza kr臋giem jej umys艂u, bezkszta艂tne, bezimienne. Jak nag艂y impuls wspomnie艅 zamigota艂a w jej g艂owie pewna my艣l. Sybel od艂o偶y­艂a drewno i przesz艂a do pokoju pod kopu艂膮. Otworzy­艂a wielk膮 ksi臋g臋 zdobion膮 z艂ocistymi li艣膰mi, kt贸ra na­le偶a艂a jeszcze do Ogarn膮 Pergaminowe strony zape艂nia艂y staro偶ytne znaki, zbi贸r zapomnianych opowie艣ci, tak sta­rych, jak panowanie trzeciego kr贸la Eldwoldu. Przewra­ca艂a te strony, szukaj膮c kilku kr贸tkich Unii. Wreszcie je znalaz艂a. Usiad艂a na pod艂odze, po艂o偶y艂a ci臋偶k膮 ksi臋g臋 na kolanach i przeczyta艂a cicho:

Jest tak偶e straszliwy potw贸r, kt贸ry czai si臋 na lu­dzi w ciemnych zak膮tkach, za mrocznymi przej艣cia­mi, w najczarniejszych godzinach nocy. Tylko nie znaj膮cy l臋ku mog膮 spojrze膰 na niego i prze偶y膰. Na­zywany jest Rommalb; poniewa偶 kto wym贸wi je­go prawdziwe imi臋, ten go przywo艂a.

U艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Rommalb - powiedzia艂a g艂o艣no i odwr贸ci艂a to imi臋: - Blammor.

A kiedy podnios艂a g艂ow臋, wreszcie go zobaczy艂a.


4

Czarn膮 mg艂膮 si臋ga艂 wy偶ej ni偶 ona, by艂 cieniem po艣r贸d cieni, z oczami jak kr臋gi 艣lepego l艣ni膮­cego lodu. Zamkn臋艂a ksi臋g臋, wsta艂a powoli. Dotkn臋艂a jego umys艂u i przekona艂a si臋, 偶e jest r贸wnie nieruchomy i mroczny.

Zdrad藕 mi swoje imi臋.

G艂os jego umys艂u by艂 jak szelest zesch艂ych li艣ci.

Blammor.

Dlaczego przyszed艂e艣 do mnie tak ch臋tnie? Inne isto­ty walcz膮, aby ukry膰 swoje imiona, ale ty przyby艂e艣 nie wo艂any.

Nie wo艂any? Wo艂a艂a艣 mnie. Masz dziwn膮 moc, kt贸ra mnie przyci膮ga. To moc zobaczenia mnie takiego, ja­ki jestem naprawd臋. Dlatego przyby艂em do ciebie i b臋­d臋 ci s艂u偶y艂, jak i ty pewnego dnia b臋dziesz s艂u偶y艂a te­mu, kto zobaczy ci臋 tak膮, jaka jeste艣 naprawd臋.

Czy teraz widz臋 ci臋 takiego, jaki jeste艣 naprawd臋? Czarna mg艂a z oczami bia艂ymi jak ogie艅, 艣lepymi, ale widz膮cymi?

Taki bywam czasem.

Fascynujesz mnie. Czy wszyscy ludzie widz膮 ci臋 w ten spos贸b? Znam opowie艣ci o tym, 偶e jeste艣 prze­ra偶aj膮cy.

Ludzie widz膮 to, czego najbardziej si臋 boj膮.

Czego chcesz ode mnie?

Niczego. Tylko twej nieul臋k艂o艣ci. Odejd臋 teraz. Mu­sz臋 co艣 zrobi膰 tej nocy.

Rozp艂yn膮艂 si臋 w cieniach. Falowa艂y przez chwil臋, gdy przechodzi艂.

Roztarta zmarzni臋te r臋ce. Lekki u艣mieszek b艂膮ka艂 si臋 na jej wargach. Podesz艂a zn贸w do kominka i od zielonego ognika, p艂on膮cego stale na p贸艂ce, zapali艂a cienk膮 艣wiec臋. Po chwili ogie艅 zata艅czy艂 w komin­ku. Odpali艂a od. niego 艣wiece i pochodnie; przecho­dzi艂a cicho, ustawiaj膮c je w ch艂odnym pokoju, a ody­niec, 艂ab臋d藕 i lew obserwowa艂y j膮 w milczeniu. Nagle us艂ysza艂a wo艂anie u bramy, zag艂uszone 艣piewem zi­mowego wichru.

Zdziwiona, zmarszczy艂a jasne brwi. Wezwa艂a Tera, potem przypomnia艂a sobie, 偶e go tu nie ma, wzi臋艂a wi臋c Cyrina i zapalon膮 pochodni臋, kt贸ra sprawia艂a, 偶e 艣nieg wok贸艂 niej wydawa艂 si臋 p艂on膮膰. P艂atki opada艂y jak wiel­kie ko艂a z艂o偶onych kryszta艂贸w, znikaj膮cych w ogniu po­chodni. U bramy sta艂 cz艂owiek okryty p艂aszczem, a za nim czeka艂 ko艅. Przysun臋艂a pochodni臋, by o艣wietli膰 twarz za krat膮; w艂osy pod kapturem b艂ysn臋艂y jak p艂omie艅.

Otworzy艂a bram臋, a on wszed艂 na dziedziniec.

- Zabierz konia do stajni z boku domu - poleci艂a. - Nie puszcz臋 tam zwierz膮t.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂, wydmuchuj膮c bia艂e ob艂oki na mro藕nym wietrze. Kiedy wzi膮艂 od niej pochodni臋, 艣nieg topnia艂 mu na ramionach, zostawiaj膮c ciemne 艣lady na plecach.

Wszed艂 do jej domu. Uprzejmie skin膮艂 g艂ow膮 Gule­sowi, a potem Moriah, zwini臋tej przy kominku jak czar­ny cie艅. Sybel odebra艂a jego przemoczony p艂aszcz i za­wiesi艂a przy ogniu. Coren grza艂 si臋 przy p艂omieniu.

- Jazda z Sirle by艂a d艂uga i zimna. Sybel, w twoim domu jest ch艂odno. Wyje偶d偶a艂a艣?

- Nie. By艂am... Nie wiem, gdzie by艂am, i nie wiem, czy ju偶 wr贸ci艂am. - Usiad艂a i wyci膮gn臋艂a r臋ce do ognia.

- Dlaczego przyjecha艂e艣? Musisz ju偶 wiedzie膰, 偶e Tam jest z Drede'em.

- Wiem - odpar艂. - Przyjecha艂em, bo mnie wo艂a艂a艣.

Patrzy艂a na niego zdumiona. U艣miechn膮艂 si臋. Jego prze­marzni臋ta twarz w cieple nabiera艂a kolor贸w, a szczup艂e d艂onie porusza艂y si臋 nad p艂omieniem.

- Nie wo艂a艂am.

- S艂ysza艂em ci臋. Czasami w ciszy, noc膮, s艂ysz臋 g艂o­sy czego艣 poza polem widzenia, niby echa dawnych pie­艣ni. S艂ysza艂em tw贸j samotny g艂os w moich snach; prze­budzi艂 mnie, wi臋c przyby艂em. Widzisz, wiem, jak to jest, kiedy wymawiasz imi臋 w pustym pokoju i nikt na 艣wie­cie nie odpowiada.

Sta艂a bez s艂owa, z otwartymi ustami. Usiad艂 przy niej. Moriah podnios艂a si臋 leniwie i u艂o偶y艂a u ich st贸p, pa­trz膮c na niego zielonymi, niezg艂臋bionymi oczami. Sy­bel nabra艂a tchu i zamkn臋艂a usta.

- Nigdy nie s艂ysza艂am o czym艣 takim. Kim jeste艣? W pewien spos贸b jeste艣 g艂upcem, ale wiesz o wielu sprawach.

Kiwn膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 szerzej.

- Si贸dmy syn Stetha, w艂adcy Sirle, mojego dziada, mia艂 siedmiu syn贸w. Ja jestem najm艂odszy. Mo偶e dla­tego s艂ysz臋 to, co opowiadaj膮 drzewa, kiedy ich li艣cie szepcz膮 o wschodzie ksi臋偶yca, i to, co opowiada rosn膮­ca kukurydza lub ptaki o zmierzchu. Mam dobry s艂uch. S艂ysz臋 cisz臋 twoich bia艂ych mur贸w nawet w gwarnych komnatach Sirle.

Odwr贸ci艂a wzrok, spojrza艂a w ogie艅.

- Rozumiem - rzek艂a cicho. - Potrzebowa艂am kogo艣, lecz nie wiedzia艂am o tym a偶 do teraz. Jeste艣 g艂odny?

- Tak. Ale posied藕 chwil臋. Kiedy si臋 ogrzej臋, co艣 ugotuj臋.

- Umiesz gotowa膰?

- Oczywi艣cie. Wiele razy w臋drowa艂em samotnie po pustkowiach, gdzie tylko bagienny ptak albo jastrz膮b odpowiada艂 krzykiem na moje s艂owa.

- Masz pi臋ciu braci. Dlaczego musia艂e艣 jecha膰 sam?

- Och, poluj膮 ze mn膮, oczywi艣cie. Ale czasem chc臋 wyruszy膰 do jakiego艣 lasu albo jeziora, o kt贸rym mo­wa w starej opowie艣ci, pos艂ucha膰 tego tajemnego miej­sca, a ich takie rzeczy nie ciekawi膮. Raz wyruszy艂em do lasu Mirkon, do wielkiej czarnej puszczy na p贸艂noc od Sirle, gdzie drzewa s膮 jak czarne g艂azy, a ciemne i nabrzmia艂e korzenie stercz膮 nad ziemi膮. S艂ucha艂em wtedy jednego opadaj膮cego li艣cia, a kiedy upad艂, us艂y­sza艂em wyszeptane imi臋 ksi臋cia Arna.

K膮ciki jej ust pow臋drowa艂y w g贸r臋.

- Wieczorami Maelga opowiada艂a Tamowi takie hi­storie, kiedy by艂 jeszcze ma艂y.

- Sybel, Rok drwi ze mnie, gdy mu o tym opowia­dam. A Eorth, kt贸ry jest wielkim g艂upim stworem, u艣miecha si臋 i 艣ciska mnie, a偶 trzeszcz膮 ko艣ci. Ale nie s膮dzi艂em, 偶e ty b臋dziesz si臋 艣mia艂a.

Zaciekawione spojrzenie jej ciemnych oczu przesu­n臋艂o si臋 z wahaniem ku jego twarzy.

- Nie 艣miej臋 si臋 z ciebie, lecz przysz艂o mi do g艂o­wy, 偶e mo偶e przyby艂e艣, bo przys艂ali ci臋 bracia. Chcie­li sprawdzi膰, czy obieca艂am pomaga膰 Drede'owi, po tym jak odda艂am mu Tama. Drede... On troch臋 si臋 mnie ba艂, poniewa偶 go tutaj przywo艂a艂am...

- Ty go przywo艂a艂a艣?

- Tak, ale tylko po to, by odda膰 mu Tama. Po nic wi臋cej. Post膮pi艂am nierozs膮dnie, bo powiedzia艂am mu, 偶e tu by艂e艣. Wi臋c teraz nie jest mnie pewien, podob­nie jak tw贸j brat, Rok.

- O tak. - U艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co, lecz wci膮偶 mar­szczy艂 rude brwi. - Gdzie by艂 Cyrin i Gules, dlaczego nie udzielili ci rady? Jeste艣 m膮dra w sprawach przekra­czaj膮cych granice ludzkiej wiedzy, ale nie by艂o rozs膮d­ne przywo艂anie kr贸la niepewnego swej w艂adzy, 艣ci膮g­niecie go do siebie bez jego woli.

- Powiedzia艂am mu, 偶e nie musi si臋 mnie obawia膰.

- Chyba mu tym doda艂a艣 odwagi.

- W膮tpi臋. - Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Ale dlaczego mam si臋 przejmowa膰 tym, co o mnie my艣li on albo w艂ad­ca Sirle? Czy Rok mia艂 co艣 wsp贸lnego z twoim przy­jazdem?

- M贸wi艂em ci, dlaczego przyby艂em.

Jego u艣miech znikn膮艂, ale jasne oczy wci膮偶 wpatry­wa艂y si臋 w jej twarz. Niespokojnie machn臋艂a r臋k膮.

- Tak. Ale wci膮偶 nie wiem, jak mog艂e艣 s艂ysze膰 m贸j samotny g艂os poprzez wszystkie g艂osy Eldwoldu.

- Ja wiem - odpar艂. - Kocham ci臋.

Otworzy艂a usta, by odpowiedzie膰, ale nagle odkry­艂a, 偶e nie potrafi znale藕膰 w艂a艣ciwych s艂贸w. Coren ob­serwowa艂 j膮, a lekki rumieniec przyciemni艂 mu policz­ki. Kiedy wreszcie si臋 roze艣mia艂a, twarz sp艂on臋艂a mu czerwieni膮.

- No tak. Drede proponowa艂, 偶e uczyni mnie kr贸lo­w膮 Eldwoldu. Co ty mo偶esz mi zaproponowa膰? - Spoj­rza艂a w jego zdumione, b艂臋kitne jak l贸d oczy.

- Drede - szepn膮艂. - Drede. - Rozprostowa艂 zaci­艣ni臋te palce i u艂o偶y艂 je na kolanach. Odetchn膮艂 g艂臋bo­ko. - Czy z niego tak samo si臋 艣mia艂a艣?

- Nie - odpowiedzia艂a zdziwiona. Wsta艂 nagle i ru­szy艂 przed siebie. Us艂ysza艂a niespokojne kroki na ka­mieniach za sob膮. Potem zbli偶y艂y si臋 ku niej.

- Przez ca艂膮 drog臋 z Sirle my艣la艂em o tobie, o two­ich w艂osach srebrzystych jak 艣nieg - szepn膮艂. - Gdzie艣 g艂臋boko w sobie czu艂em, 偶e jeste艣 niespokojna, i nig­dzie na 艣wiecie nie chcia艂bym by膰 bardziej ni偶 po艣r贸d tej zimnej nocy, jad膮c do ciebie. Kiedy otworzy艂a艣 bra­m臋, by艂em jak w domu. Nie s膮dzi艂em, 偶e tak bardzo mnie zranisz.

Rozchyli艂a wargi, s艂ysz膮c echo w艂asnych s艂贸w. Po­tem spu艣ci艂a wzrok na zaci艣ni臋te, z艂o偶one d艂onie.

- Przepraszam, ale nie mog臋... nie potrafi臋 ci zaufa膰.

- Rozumiem.

- Ja... Kiedy na ciebie patrz臋, widz臋 cie艅 twojej nie­nawi艣ci, widz臋 za tob膮 cienie twoich braci. Chc膮... chc膮 mnie wykorzysta膰. Musisz... Na pewno to rozumiesz.

- Tak.

Sta艂 nieruchomo obok jej fotela, z twarz膮 zastyg艂膮 i blad膮. Lekko i niepewnie dotkn臋艂a jego r臋ki.

- Usi膮d藕. Oboje jeste艣my zm臋czeni i g艂odni. Nie spa­艂am, odk膮d wyjecha艂 Tam, i jestem zm臋czona k艂贸t­niami.

- Sybel... - urwa艂. Nie patrzy艂 na ni膮. - Gdybym przy­si膮g艂... gdybym przysi膮g艂 na mi艂o艣膰 do Norrela, 偶e nig­dy nie spr贸buj臋 ci臋 wykorzysta膰 wbrew twej woli i nie pozwol臋 na to nikomu innemu... Gdybym przysi膮g艂, czy zaufa艂aby艣 mi troch臋?

- A czy mo偶esz to przysi膮c? Spojrza艂 jej w oczy i kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Tak. Znajd臋 jaki艣 spos贸b, by zabi膰 Drede'a, niko­go w to nie mieszaj膮c.

- Nie!

- No to co mam robi膰?

- Masz pi臋ciu innych braci. Niech ci to wystarczy.

- Nie wystarczy! Nie mog臋, Sybel. Norrel... Kiedy by艂em m艂odszy, niepewny siebie i mojej dziwnej wie­dzy, Norrel jedyny z nich wszystkich nigdy si臋 ze mnie nie 艣mia艂. Mog艂em mu powiedzie膰, 偶e na mokrad艂ach Fyrbolgu widzia艂em duchy ludzi, kt贸rzy zgin臋li, 艣ci­gaj膮c bia艂ego jelenia uformowanego z dymu przez maga Tama. Norrel mi wierzy艂. Nauczy艂 mnie je藕dzi膰 kon­no, walczy膰 i polowa膰 z soko艂em. Kiedy pokocha艂 Rian­n臋, ja tak偶e j膮 pokocha艂em i chcia艂em, by nale偶a艂a do niego. A kiedy Drede zabi艂 go na Terbrec, widzia艂em, jak pada. Nie mog艂em, nie zd膮偶y艂em dotrze膰 do niego na czas, wi臋c umar艂, nie maj膮c nikogo bliskiego u bo­ku, zgin膮艂 w bitwie, kt贸ra toczy艂a si臋 dla niego. Tego nie mog臋 Drede'owi wybaczy膰: 偶e Norrel umiera艂 sa­motnie, bez pomocy i bez pociechy.

G艂os Corena ucich艂. Ga艂膮藕 trzasn臋艂a w ogniu, wiatr pomrukiwa艂 niespokojnie za murami, sun膮c w ciemno­艣ci wok贸艂 domu niczym bestia szukaj膮ca wej艣cia.

- Przykro mi - powiedzia艂a wreszcie Sybel niepew­nie. - Lecz Tam kocha ojca, wi臋c... wi臋c nie chc臋, 偶e­by Drede zgin膮艂.

Westchn膮艂 ci臋偶ko.

- No tak. Co mam robi膰, Lodowa Pani? Nie potra­fi臋 powstrzyma膰 ani mojej mi艂o艣ci, ani nienawi艣ci.

- Nie wiem, co powiniene艣 zrobi膰. Nic nie wiem o nienawi艣ci i tylko troch臋 o mi艂o艣ci. Chcia艂abym... Chcia艂abym ul偶y膰 twojej zgryzocie, ale nie potrafi臋.

- Potrafisz. My艣l臋, 偶e potrafisz. - Nie.

Znowu westchn膮艂. Delikatnie uj膮艂 jej z艂o偶one d艂onie.

- Wielkiego uczucia wymaga艂o oddanie Tama Dre­de'owi. Dla dobra ch艂opca i ciebie, mam nadziej臋, 偶e jest z ojcem szcz臋艣liwy, cho膰 nie potrafi臋 zrozumie膰, jak m贸g艂 wybra膰 Drede'a.

U艣miechn臋艂a si臋, a zielony p艂omie艅 roz艣wietli艂 jej w艂osy i zm臋czon膮 twarz.

- Tama przyci膮gaj膮 ludzie, kt贸rym jest potrzebny. - Zastanowi艂a si臋. - Z pewno艣ci膮 jest w ca艂ym 艣wiecie kobieta, kt贸ra i ciebie potrzebuje. Jeste艣 utalentowany, 艂agodny i bardzo... mi艂y z wygl膮du.

- Dzi臋kuj臋 - rzek艂 pos臋pnie. - Dlaczego tak trudno ci to powiedzie膰? Mnie bardzo 艂atwo przychodzi stwier­dzenie, 偶e jeste艣 m膮dra, pe艂na magii, uczciwa, bardzo pi臋kna i 偶e ci臋 kocham. - Musn膮艂 kosmyk w艂os贸w bar­wy ko艣ci s艂oniowej. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, gdy poruszy艂a si臋 niespokojnie. - Nie... Nie chc臋 ci臋 wprawia膰 w za­k艂opotanie s艂owami, kt贸rych teraz wolisz ode mnie nie s艂ysze膰. Ale... gdyby艣 mog艂a okaza膰 mi nieco przyja­藕ni, by艂oby mi 艂atwiej.

U艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Przyby艂e艣 dzi艣 wieczorem, kiedy potrzebowa艂am ludzkiej 偶yczliwo艣ci. Jestem twoj膮 d艂u偶niczk膮.

- Dobrze. - Wsta艂, do艂o偶y艂 drew do ognia. Blask p艂o­mieni ta艅czy艂 na jego twarzy. - Sybel, tw贸j ogie艅 ma kolor m艂odych drzew... Przygotuj臋 kolacj臋. Nie, zosta艅 tutaj. Poradz臋 sobie w kuchni. Prze艣pij si臋 troch臋, je­艣li zdo艂asz.

Wyszed艂 cicho i r贸wnie cicho odyniec Cyrin wysun膮艂 si臋 z cienia i pod膮偶y艂 za nim do kuchni. Coren po kr贸t­kich poszukiwaniach odnalaz艂 no偶e, garnki, p臋ta kie艂bas wisz膮ce na krokwiach, 艣wie偶o upieczony chleb i trzyma­ne w ch艂odzie jarzyny z ogrodu. Zacz膮艂 kroi膰 marchewk臋. Wielki odyniec odezwa艂 si臋 za nim z艂ocistym g艂osem:

- Wy膰wiczony sok贸艂 wraca w ko艅cu na r臋k臋 swego pana.

N贸偶 ze艣lizgn膮艂 si臋 i uderzy艂 mocno o desk臋. Coren si臋 obejrza艂.

- Zapomnia艂em ju偶, 偶e W艂adca M膮dro艣ci ma g艂os, kt贸rym potrafi m贸wi膰.

Ma艂e czerwone oczka spogl膮da艂y na niego bez ruchu.

- Co by艣 mi da艂 za ca艂膮 m膮dro艣膰 艣wiata?

- Nic. - Wr贸ci艂 do pracy. - S艂ysza艂em, 偶e znasz od­powiedzi na wszystkie zagadki pr贸cz jednej. Na t臋 jed­n膮 chcia艂bym zna膰 odpowied藕.

Cyrin prychn膮艂 cicho. - M膮dry cz艂owiek zna zagadk臋, kt贸r膮 chce zada膰.

- I wie, 偶e pytanie i odpowied藕 stanowi膮 jedno艣膰. - Zgarn膮艂 pokrojon膮 marchewk臋 do garnka i zacz膮艂 obie­ra膰 ziemniak. - Nie ufasz mi. Nie jestem tresowanym soko艂em, uwi膮zanym na rzemykach polityki Roka. On nie ma nic wsp贸lnego z moim przyjazdem.

- Kiedy w艂adca Dornu otrzyma艂 w tajemnicy od wied藕my Glower 艣miertelne zakl臋cie, kt贸re przygoto­wa艂a dla jego wrog贸w, cie艅 ciemniejszy od nocy sta­n膮艂 przy nim i zosta艂 na zawsze.

Coren milcza艂, tn膮c ziemniak w plastry. Wreszcie po­wiedzia艂:

- Nie tobie, lecz Sybel musz臋 udowodni膰, 偶e kocham z w艂asnej woli.

- Jej oczy widz膮 wyra藕nie poprzez ciemno艣膰. - Wiem. Niczego przed ni膮 nie skrywa艂em.

- Korzenie rosn膮 w ciemno艣ci.

- Istotnie. - Obra艂 kolejny ziemniak. - Ale moje my­艣li nie s膮 sekretne jak korze艅.

- Olbrzym Grof zosta艂 trafiony kamieniem w oko i oko to odwr贸ci艂o si臋 do wn臋trza, tak 偶e patrzy艂o w je­go umys艂. Umar艂 od tego, co tam zobaczy艂.

Coren gwa艂townie odwr贸ci艂 g艂ow臋. Srebrzystosza­ry odyniec sta艂 w drzwiach i sapa艂 cicho.

- Je艣li to zagadka, nie znam odpowiedzi. Z艂otousty Cyrin zastanowi艂 si臋 chwil臋.

- A wi臋c ci powiem. Zapytaj Sybel, jakie imi臋 wy­m贸wi艂a dzisiaj, zanim wym贸wi艂a twoje.

Coren zmarszczy艂 na moment rude brwi.

- Tak zrobi臋 - obieca艂 i si臋gn膮艂 po blady pasternak. Przyni贸s艂 Sybel g臋st膮 zup臋, gor膮c膮 ostr膮 kie艂bas臋, chleb z chrupi膮c膮 sk贸rk膮 i kubki gor膮cego wina. Zasta艂 j膮 艣pi膮c膮, z d艂o艅mi opartymi na kolanach. Przebudzi艂a si臋, kiedy ustawi艂 stolik mi臋dzy fotelami i wym贸wi艂 jej imi臋.

- Ciesz臋 si臋, 偶e uda艂o ci si臋 zasn膮膰 - powiedzia艂 i po­da艂 jej wino.

- Dobrze spa艂am. Nic mi si臋 nie 艣ni艂o. - Wypi艂a 艂yk i jej twarz nabra艂a kolor贸w. - Twoja zupa pachnie ca艂­kiem jak zupa Maelgi.

Nala艂 jej, a potem usiad艂 obok z misk膮 na kolanach.

- Nie powinna艣 tak d艂ugo obywa膰 si臋 bez posi艂k贸w. - Zapominam o jedzeniu. To jest smaczne, Corenie.

Sama nie wiem, co bardziej mnie rozgrzewa, twoja do­bro膰 czy twoja zupa.

- To bez znaczenia. - U艣miechn膮艂 si臋. - Kiedy go­towa艂em, Cyrin przyszed艂 do mnie na rozmow臋.

Unios艂a brwi.

- Naprawd臋? On rzadko m贸wi. Co powiedzia艂?

- Zada艂 mi zagadk臋. Nie umia艂em na ni膮 odpowie­dzie膰, wi臋c kaza艂 spyta膰 ciebie, jakie imi臋 wym贸wi艂a艣 dzisiaj tu偶 przed moim.

- Dlaczego? Czy to jest odpowied藕?

- Tak my艣l臋. Jakie to imi臋? Zastanowi艂a si臋, marszcz膮c czo艂o.

- Aha. To by艂o imi臋 Blammora, ale nie rozumiem... - Przerwa艂a nagle, szeroko otwieraj膮c oczy. W jej g艂o­sie zabrzmia艂 gniew: - Cyrin!

Coren wsta艂. Jego miska rozbi艂a si臋 o posadzk臋.

Blammor pojawi艂 si臋 przed nimi, a zielone p艂omie­nie prze艣witywa艂y przez niego mgli艣cie. Krystaliczne oczy spogl膮da艂y na Corena, kt贸ry sta艂 w milczeniu, bez ruchu, z twarz膮 poblad艂膮 jak l贸d. Niedostrzegalnie ni­czym mg艂a, Blammor poruszy艂 si臋, wyd艂u偶y艂, posze­rzy艂, a偶 zawis艂 nad Corenem jak cie艅, tak blisko, 偶e jego bezkrwista twarz zdawa艂a si臋 przes艂oni臋ta i obra­mowana ciemno艣ci膮. Corenowi wyrwa艂 si臋 z gard艂a ostry, niezrozumia艂y j臋k. Sybel, przyciskaj膮c lodowa­te d艂onie do ust, us艂ysza艂a szept:

- Blammor.

Blammor zwr贸ci艂 swe oczy na Sybel. Czy jest jeszcze co艣? - zapyta艂 oboj臋tnie, a ona po­kr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie - szepn臋艂a. Rozp艂yn膮艂 si臋; ogie艅 si臋gn膮艂 cie­p艂em jej twarzy.

Coren opu艣ci艂 g艂ow臋 i roztar艂 palcami oczy, jakby chcia艂 zetrze膰 z nich wizj臋. Upad艂 tak nagle, 偶e nie zd膮­偶y艂a go podtrzyma膰. Ukl臋k艂a obok i pomog艂a mu usi膮艣膰.

- Coren...

Nie odpowiada艂. Rozpaczliwie si臋gn臋艂a po wino i do­strzeg艂a obserwuj膮ce ich spoza kr臋gu 艣wiat艂a czerwo­ne, niewzruszone oczy Cyrina. Jak b艂ysk pos艂a艂a do je­go umys艂u w艣ciek艂y okrzyk.

Odes艂a艂abym go z powrotem. Nie musia艂e艣...

G艂os Corena dotar艂 do niej jakby z g艂臋bokiej wewn臋­trznej przepa艣ci:

- Sybel...

Zwr贸ci艂a si臋 ku Corenowi, pr贸bowa艂a ogrza膰 w d艂o­niach jego sztywne, zimne palce.

- Jestem przy tobie.

- Obejmij mnie. Obejmij mnie mocno. Przytuli艂a go tak, 偶e poczu艂a bicie jego serca i dr偶膮­cy oddech.

- Przepraszam. Tak mi przykro - szepn臋艂a i ca艂owa­艂a go, jakby by艂 Tamem szukaj膮cym u niej pociechy.

Co艣 nagle przysz艂o jej do g艂owy. Odsun臋艂a si臋, mimo 偶e Coren mrucza艂 co艣 i pr贸bowa艂 przyci膮gn膮膰 j膮 znowu.

- Corenie - rzuci艂a ostro.

Oszo艂omiony, otworzy艂 oczy, jakby zbudzony ze snu. - Co?

- Corenie, sk膮d zna艂e艣 imi臋 Rommalba?

Patrzy艂 na ni膮, opieraj膮c bezw艂adnie d艂onie na jej ra­mionach; twarz mia艂 napi臋t膮 i blad膮. Chwyci艂a jego r臋­ce i 艣ciska艂a mocno. Wreszcie odpar艂:

- Znam je.

- Ale sk膮d, Corenie?

- A sk膮d wiem cokolwiek? - Opar艂 si臋 o kamienie i przymkn膮艂 oczy.

- Sk膮d?

- Musia艂em je zna膰. - Przez moment s艂owa zawis艂y bezsilnie mi臋dzy nimi. - Zgin膮艂bym przy twoim komin­ku - szepn膮艂. - Walczy艂em w wielkiej bitwie, walczy­艂em zaskoczony w nocy, samotny, lecz nigdy... nigdy jeszcze nie widzia艂em 艣mierci, kt贸ra przychodzi po mnie tak pewnie, jak przy twoim kominku. Mia艂a kolor no­cy... Nie mog艂em oddycha膰, bo by艂a bezpowietrzna, i wiedzia艂em... wiedzia艂em, 偶e je艣li znajd臋 imi臋, nadam jej imi臋, nie zdo艂a mnie zrani膰. Wszystkie moje my艣li krzycza艂y, lata艂y w kr膮g jak przera偶one ptaki, ale wie­dzia艂em, 偶e do tego domu, do tego ognia nie mog艂a przyj艣膰 艣mier膰. Wi臋c jaka艣 cz臋艣膰 mnie szuka艂a imienia w艣r贸d wszystkich staro偶ytnych imion, kt贸re pozna艂em. I wtedy zrozumia艂em, co to jest. To nie 艣mier膰, ale strach. Rommalb. Strach, od kt贸rego ludzie umieraj膮. - Otwo­rzy艂 oczy i spojrza艂 na ni膮 z jakiego艣 odleg艂ego miej­sca wewn膮trz siebie. - Sybel, nie mog艂em pozwoli膰 so­bie umrze膰 od czego艣, co nie mo偶e mnie zrani膰.

- Ludzie umierali - szepn臋艂a. - Niezliczeni ludzie, przez niezliczone lata.

- Nie mog艂em. Mia艂em pow贸d, dla kt贸rego chcia­艂em zachowa膰 偶ycie.

- Drede'a?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i przez chwil臋 milcza艂 z zamkni臋­tymi oczami. Pomy艣la艂a, 偶e zasn膮艂, ale nagle j膮 po­ca艂owa艂.

Odsun臋艂a si臋 zdumiona, szeroko otwieraj膮c oczy.

- Nigdy nie s艂ysza艂am o kim艣 takim jak ty. My艣la艂am, 偶e oszalejesz lub umrzesz, a potem zobacz臋 u bramy two­ich pi臋ciu braci 偶膮daj膮cych wyja艣nie艅. Zamiast tego rzu­ci艂e艣 Rommalbowi jego imi臋, wyrwa艂e艣 si臋 艣mierci, wr贸ci­艂e艣 i poca艂owa艂e艣 mnie na mojej pod艂odze.

- To wyda艂o mi si臋 lepszym rozwi膮zaniem - odpar艂 z u艣miechem, lecz groza wspomnienia zmrozi艂a ten u艣miech. Z oczu Corena wyjrza艂a pustka, sta艂y si臋 ch艂od­ne jak wygas艂e gwiazdy.

Otrz膮sn膮艂 si臋 z l臋ku i wsta艂 sztywno. Sybel pomo­g艂a mu, niespokojnie marszcz膮c brwi.

- Straszne rzeczy spotykaj膮 ci臋 w moim domu. Przygo­tuj臋 ci 艂o偶e Ogarn膮. A potem przerobi臋 Cyrina na kie艂bas臋.

- Nie... Sybel, on zada艂 mi zagadk臋, a ja spyta艂em o odpowied藕. Udzieli艂 jej.

- Oszustwem sk艂oni艂 mnie, 偶ebym ci j膮 poda艂a. Nie mia艂 powodu, by traktowa膰 ci臋 w ten spos贸b, ciebie, go艣cia w moim domu, kt贸ry przyby艂 tu z 偶yczliwo艣ci.

Usiad艂, a po chwili schyli艂 si臋 i zacz膮艂 zbiera膰 kawa艂­ki rozbitej miski.

- Je艣li ty nie potrafisz znale藕膰 powodu, to pewnie 偶adnego nie by艂o.

- Nie potrafi臋. Zostaw te okruchy, Corenie. Sama po­sprz膮tam, gdy ju偶 p贸jdziesz do 艂贸偶ka.

- Nie. Nie b臋d臋 spa艂 dzisiaj w ciemno艣ci. Pozw贸l mi zosta膰 tutaj, przy ogniu. Sybel...

- Tak?

Spojrza艂 na ni膮 zaciekawiony.

- Niczego si臋 nie boisz? Kim jeste艣, 偶e sam Rom­malb przychodzi pos艂usznie na twe wezwanie?

- Boj臋 si臋 pewnych rzeczy. Wtedy ba艂am si臋 o cie­bie. Boj臋 si臋 o Tama. Ale nie przysz艂o mi do g艂owy, 偶eby ba膰 si臋 Rommalba.

Przykl臋kn臋艂a, 偶eby zetrze膰 rozlan膮 zup臋, a on patrzy艂, jak blask ognia migocze w艣r贸d bia艂ych pasm jej w艂o­s贸w, a偶 wreszcie zasn膮艂.

Znalaz艂a go rankiem, wci膮偶 siedz膮cego przy ogniu, z lwem Gulesem u st贸p. 艢nieg przesta艂 pada膰, 艣wiat za oblodzonymi oknami nabra艂 barwy ksi臋偶yca. Na stole le偶a艂 na wp贸艂 zjedzony bochenek chleba; wino Znikn臋艂o. Coren u艣miechn膮艂 si臋 do niej, oczy mia艂 za­czerwienione.

- Nie spa艂e艣 dobrze? - spyta艂a 艂agodnie.

- Obudzi艂em si臋, a ciebie nie by艂o, wi臋c ju偶 nie za­sn膮艂em. Rozmawia艂em troch臋 z Cyrinem. Opowiada艂 mi r贸偶ne historie.

- Mam nadziej臋, 偶e nic wi臋cej.

- Opowiedzia艂 mi o ksi臋ciu Ludzie, kt贸ry m贸g艂 mie膰 ka偶dy kwiat na 艣wiecie, jakiego zapragn膮艂, ale chcia艂 tylko p艂omiennej r贸偶y rosn膮cej na Czarnym Szczycie Fyrbolgu. Otrzyma艂 to, czego chcia艂, i by艂 zadowolo­ny. Wi臋c i ja zachowa艂em nadziej臋.

Rumieniec si臋gn膮艂 jej oczu.

- Cyrin miesza si臋 w nie swoje sprawy. Zreszt膮 sam m贸wi艂e艣, 偶e nie jestem p艂omienn膮 r贸偶膮, ale lodowym kwiatem, rosn膮cym w 艣wiecie bez 偶ycia. Twoje miej­sce jest w 艣wiecie 偶ywych i tam, jak s膮dz臋, znajdziesz swoj膮 r贸偶臋.

Westchn膮艂.

- A ty powiedzia艂a艣, 偶e czasem jestem g艂upcem. Wy­daje mi si臋, 偶e to ja do dzisiaj przebywa艂em w 艣wiecie bez 偶ycia. Sybel... zesz艂ej nocy 艣ni艂em o Norrelu. Ni­gdy... nigdy dot膮d nie widzia艂em go we 艣nie 偶ywego, zawsze jak le偶y sam, umiera, czuj膮c w sobie 艣miertel­n膮 ran臋, widzi, jak Drede odwraca si臋, pr贸buje krzy­cze膰, ale nie znajduje s艂贸w i nikt go nie s艂yszy. Widz臋, jak wo艂a mnie w moich snach, ale nie widzi mnie, a ja nie mog臋 do niego podej艣膰. Lecz zesz艂ej nocy zasn膮­艂em, patrz膮c, jak 艣cierasz pod艂og臋, i 艣ni艂em o Norrelu 偶ywym. Rozmawiali艣my do p贸藕nej nocy. Opowiada艂 mi o Riannie, o swej mi艂o艣ci do niej. A ja u艣miecha­艂em si臋, s艂ucha艂em, kiwa艂em g艂ow膮, gdy偶 rozumia艂em, co czuje, wiedzia艂em, co m贸wi. Obudzi艂em si臋, wci膮偶 s艂ysz膮c jego g艂os i w tej chwili przebudzenia pomy艣la­艂em o Dredzie. Zrobi艂o mi si臋 go 偶al, poniewa偶 nie m贸g艂 mie膰 tego, co mia艂 Norrel... Sybel, on jest tylko starym, przera偶onym cz艂owiekiem; pr贸cz Tamlorna nie ma ni­kogo, kto by go kocha艂. A ja my艣la艂em, 偶e jest jak Rommalb, dawca 艣mierci...

- Nadal chcesz go zabi膰?

- Mam ju偶 do艣膰 my艣lenia o nim. - Wsta艂 i podszed艂 do niej. - Kocham ci臋. Kiedy zn贸w b臋d臋 ci potrzebny, przyjad臋.

- Nie, Corenie - odpar艂a i bezwiednie wyci膮gn臋艂a do niego r臋k臋. - Nie radz臋 sobie z mi艂o艣ci膮. Przez ca­艂e 偶ycie kocha艂am tylko Maelg臋, Tama i Ogama, cho­cia偶 jemu mi艂o艣膰 tak偶e nie wychodzi艂a najlepiej. Zo­sta艅 w Sirle, gdzie s膮 kobiety, kt贸re... kt贸re mog膮 da膰 ci to, czego potrzebujesz. Moje miejsce jest tutaj.

- Potrzebuj臋 ciebie - powiedzia艂 z prostot膮. Odwr贸ci艂 si臋 i si臋gn膮艂 po p艂aszcz. - Kiedy ksi膮偶臋 Rurin 艣ciga艂 wied藕m臋 Glower za to, 偶e wszystkie jego s艂ugi zmie­ni艂a w 艣winie, ona...

- Wiem. Postawi艂a na jego drodze wielk膮 szklan膮 g贸r臋, nie m贸g艂 jej ani zdoby膰, ani omin膮膰. Powr贸ci艂 wi臋c pokonany.

- No w艂a艣nie - stwierdzi艂 Coren. Pochyli艂 si臋 i uca­艂owa艂 jej ch艂odn膮 twarz na po偶egnanie. - Jaka jest r贸偶­nica mi臋dzy szk艂em a lodem?

- Och, wracaj do domu - rzuci艂a zirytowana, a po­tem roze艣mia艂a si臋 mimowolnie.

Posz艂a z nim do bramy, by go wypu艣ci膰, a potem sta­艂a dr偶膮ca w cichym poranku, patrz膮c, jak odje偶d偶a 艣cie偶­k膮. Odyniec Cyrin stan膮艂 przy niej, a jego ciep艂y od­dech rozkwita艂 ob艂okami pary w powietrzu. Spojrza艂a na dzika z g贸ry.

- Podj膮艂e艣 wielkie ryzyko - stwierdzi艂a z powag膮.

Srebrzysty odyniec prychn膮艂 艣miechem. Po raz pierw­szy u偶y艂 przy niej swojego s艂odkiego jak dzwonek g艂osu:

- Jeden m膮dry dure艅 od razu pozna drugiego.


* * *

Tam odwiedzi艂 j膮 kilka dni p贸藕niej. Unios艂a g艂ow臋 znad ksi膮偶ki, bo us艂ysza艂a g艂os Tera kr膮偶膮cego nad ko­pu艂膮. Narzuci艂a p艂aszcz i wybieg艂a, a sok贸艂 opad艂 na jej ramie w chwili, gdy Tam z pi臋cioma lud藕mi sta­n膮艂 przed bram膮. Zeskoczy艂 z konia i krzykn膮艂 do niej na powitanie. Dostrzeg艂a jego ci臋偶ki, podbity futrem p艂aszcz obszyty z艂ot膮 nici膮, mi臋kkie buty, r臋kawice z fu­trzanymi mankietami. Otworzy艂a bram臋, a on ze 艣mie­chem rzuci艂 si臋 jej na szyj臋.

- Sybel, Sybel, Sybel... - U艣cisn膮艂 j膮 mocno. - Wi­dzisz tego konia? Ojciec wybra艂 go dla mnie. Jest sza­ry jak burza, jak aksamit, i ma na imi臋 Drede. Ba艂 si臋 pu艣ci膰 mnie samego, ale prosi艂em i b艂aga艂em... Nie mo­g臋 zosta膰 d艂ugo...

- Och, Tamie, tak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋. Wejd藕. Spojrza艂a w migotliwe oczy Tera i spyta艂a:

Czy jest zadowolony? Kr贸l jest dla niego dobry.

Tam szed艂 obok niej, zostawiaj膮c w 艣niegu g艂臋bokie 艣lady. Twarz mia艂 promienn膮.

- Sybel, tak si臋 ciesz臋, 偶e zn贸w ci臋 widz臋. Pa艂ac Dre­de'a jest taki wielki, wsz臋dzie s膮 ludzie... I wiesz, Sybel, s膮 dla mnie bardzo uprzejmi, bo jestem synem Drede'a. I mam takie drogie ubranie. Ale t臋skni臋 za lwem Gule­sem i za Nylem.

- Jest dla ciebie dobry?

- Oczywi艣cie. Chroni臋 go przed w艂adcami Sirle. Spojrza艂a na Tama zaskoczona U艣miechn膮艂 si臋, a oczy mia艂 czyste.

- Doros艂e艣 troch臋, jak widz臋 - zauwa偶y艂a.

- Drede m贸wi, 偶e jestem podobny do ciebie. Ale jest dla mnie bardzo dobry i jestem szcz臋艣liwy. Czasem, gdy zostajemy sami, nawet si臋 艣mieje.

Otworzy艂 drzwi. Moriah, mrucz膮c g艂o艣no, wysz艂a mu na spotkanie. Przykl臋kn膮艂 i ch艂odn膮 twarz膮 potar艂 jej futro, potem chwyci艂 Gulesa za grzyw臋 i spojrza艂 w je­go z艂ociste oczy.

- Gules - szepn膮艂. Z krtani lwa wydoby艂 si臋 cichy warkot. - Wiesz, czego mi brakuje, Sybel? Twojego zie­lonego ognia. Jest taki pi臋kny.

Strzepn膮艂 艣nieg z p艂aszcza. Pog艂adzi艂a jego jasne, wil­gotne w艂osy.

- Ro艣niesz - powiedzia艂a z podziwem, a on za艣mia艂 si臋 g艂臋bokim nagle g艂osem.

- Wiem. Sybel, on chcia艂, 偶ebym przywi贸z艂 ci臋 ze sob膮, ale powiedzia艂em, 偶e tylko ci臋 poprosz臋, nie b臋­d臋 b艂aga艂. Poprosi艂em, wi臋c teraz mo偶emy porozma­wia膰 o czym艣 innym. Czy zwierz臋tom nic nie dolega?

U艣miech b艂ysn膮艂 w jej oczach.

- Zupe艂nie nic - odpar艂a. Usiedli razem przy komin­ku. - Opowiedz mi teraz, co robisz ka偶dego dnia.

- Sybel, nawet mi si臋 nie 艣ni艂o, 偶e tam jest tylu lu­dzi. Jechali艣my przez miasto w dzie艅 targowy, a ludzie wykrzykiwali imi臋 mojego ojca. I wiesz, wykrzykiwa­li te偶 moje. By艂em tak zdziwiony, 偶e ojciec 艣mia艂 si臋 ze mnie. Lubi臋, kiedy si臋 艣mieje.

Pozwoli艂a, by jego g艂os sp艂ywa艂 po niej niczym stru­mie艅, uspokajaj膮c i pocieszaj膮c. Siedzia艂a wygodnie i obserwowa艂a ch艂opca, u艣miecha艂a si臋, s艂ucha艂a nie­uwa偶nie. Jego twarz, jego m臋偶niej膮ce rysy roz艣wietla­艂y si臋 i zmienia艂y w miar臋 jak m贸wi艂, 艣mia艂 si臋, po­wa偶nia艂 i u艣miecha艂 znowu niezwyk艂ym u艣miechem z sugesti膮 czego艣 tajemniczego. My艣li Sybel rozp艂yn臋­艂y si臋, a ona pozwoli艂a, by umys艂 spocz膮艂 bezczynnie, czego nie robi艂a od wielu dni. Tam wci膮偶 opowiada艂, drapi膮c kocic臋 Moriah mi臋dzy uszami.

A potem co艣 drgn臋艂o w g艂臋bi jej umys艂u, co艣 ma艂e­go, dalekiego i nieproszonego. Tam dotkn膮艂 jej, a ona poruszy艂a si臋 niespokojnie.

- Nie s艂uchasz mnie, Sybel. Przywioz艂em ci prezent, p艂aszcz z bia艂ej we艂ny haftowany w niebieskie kwia­ty. Drede kaza艂 kobietom zrobi膰 go specjalnie dla cie­bie. - Urwa艂 na chwil臋. - Co si臋 sta艂o?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nic takiego. Jestem troch臋 zm臋czona. P艂aszcz? Podzi臋kuj ojcu ode mnie. Czy Ter zachowuje si臋 od­powiednio? Ba艂am si臋, 偶e mo偶e kogo艣 zje艣膰.

- Och, nie. W spokojne dni wyje偶d偶amy na polowa­nie. Jest bardzo grzeczny wobec soko艂贸w Drede'a, ale tylko mnie pozwala si臋 trzyma膰. Sybel...

Milcza艂a; zn贸w co艣 poruszy艂o si臋 w jej umy艣le, le­dwie wyczuwalne i szybkie jak spadaj膮ca o p贸艂nocy gwiazda. Wolno zacisn臋艂a palce na por臋czach fotela.

- Sybel - powiedzia艂 Tam. - Czy co艣 ci臋 boli? Po­winna艣 porozmawia膰 z Maelg膮.

- Dobrze. - Wyprostowa艂a palce. Szeroko otwarte czarne oczy szuka艂y ognia. - Porozmawiam - szepn臋­艂a, a wtedy rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi i twarz Ta­ma zmieni艂a si臋 nagle.

- Tak szybko? Przecie偶 dopiero przyjecha艂em.

Obejrza艂a si臋.

- Och, Tamie, z pewno艣ci膮 jeszcze nie...

- M贸wi艂em, 偶e przyjecha艂em tylko na chwil臋. - Wsta艂 i westchn膮艂 ci臋偶ko. - Sybel, wkr贸tce znowu ci臋 odwie­dz臋, wtedy zostan臋 d艂u偶ej. Tw贸j p艂aszcz mam w jukach. - Znowu zabrzmia艂o pukanie. Podni贸s艂 g艂os. - Ju偶 id臋! Sybel, porozmawiaj z Maelg膮 o tym, co ci臋 boli. Ona wszystko umie wyleczy膰.

- Ksi膮偶臋 Tamlornie! - Id臋!

Obj膮艂 j膮 ramieniem, kiedy szli przez dziedziniec. Za nimi bez s艂owa szed艂 stra偶nik. Sok贸艂 Ter zn贸w usiad艂 Tamowi na ramieniu.

- Sybel, nast臋pnym razem przyjad臋 na d艂u偶ej... Chcia艂bym, 偶eby艣 mnie odwiedzi艂a.

- Mo偶e przyjad臋.

- Prosz臋 ci臋. - Rozpi膮艂 torb臋 przy siodle i wyj膮艂 mi臋k­ki p艂aszcz barwy ko艣ci s艂oniowej z deseniem niebie­skich nici. - To dla ciebie.

Dotkn臋艂a materia艂u.

- Tam, jest taki pi臋kny, taki mi臋kki...

- Obszyty gronostajami. - Narzuci艂 jej p艂aszcz na ra­miona i poca艂owa艂 szybko. - Przyjed藕, prosz臋. I poroz­mawiaj z Maelg膮.

- Na pewno. - U艣miechn臋艂a si臋. - Czy mog臋 zamie­ni膰 s艂owo z Terem?

Tam znieruchomia艂 na chwil臋, a ona przenios艂a wzrok z jego szarych, u艣miechni臋tych oczu na b艂臋kitne, prze­nikliwe oczy Tera.

Ter.

Co si臋 sta艂o, c贸rko Ogarn膮? Jeste艣 niespokojna.

Tam przygl膮da艂 si臋 Sybel; zobaczy艂, 偶e jej twarz nie­ruchomieje na chwil臋, a czarne oczy zachodz膮 mg艂膮.

Ter, kto艣 przywo艂uje mnie do siebie. Powstrzymaj go.


5

Tego popo艂udnia posz艂a odwiedzi膰 Maelg臋. Bia艂e go艂臋bice siedzia艂y na krokwiach dachu, a kruk wchodzi艂 i wychodzi艂 przez otwarte naro偶ne okno. W ma艂ym domku unosi艂y si臋 dziwne zapachy; po­chylona nad ogniem Maelga mrucza艂a co艣 pod nosem, a para z kocio艂ka rozlu藕ni艂a jej siwe loki i przylepi艂a do twarzy wilgotne kosmyki. Stara kobieta nie podnios艂a g艂owy, kiedy wesz艂a Sybel, wiec i Sybel milcza艂a. Cho­dzi艂a niespokojnie po izbie, otwiera艂a i zamyka艂a ksi膮偶­ki Maelgi, zagl膮da艂a do s艂oj贸w zawieraj膮cych rzeczy bez nazwy, a偶 wreszcie mamrotanie Maelgi umilk艂o i stara kobieta odwr贸ci艂a g艂ow臋.

- Dziecko - powiedzia艂a zdumiona. - Trac臋 rachu­nek Rzeczy.

- Przepraszam - odpar艂a Sybel.

Co艣, co wzi臋艂a odruchowo do r臋ki, p臋k艂o nagle; spoj­rza艂a na to niewidz膮cymi oczami. Maelga upu艣ci艂a cho­chl臋 do kocio艂ka.

- Moja ko艣膰...

- Jaka ko艣膰?

- Palec wskazuj膮cy prawej r臋ki maga. Wiele lat po­艣wi臋ci艂am, 偶eby go znale藕膰.

Sybel zerkn臋艂a na po艂amane kawa艂ki w d艂oni.

- Przynios臋 ci ko艣ci, je艣li chcesz - obieca艂a. - Przy­nios臋 ci czaszk臋, je艣li tylko znajd臋 w niej m贸zg.

Maelga spojrza艂a na ni膮 uwa偶nie spod rozczochra­nych w艂os贸w.

- Co si臋 dzieje?

Sybel od艂o偶y艂a ko艣膰 i skuli艂a si臋, krzy偶uj膮c ramio­na na piersi.

- Jestem przywo艂ywana. Nie wiem, kto mnie wo艂a, ale nie potrafi臋 zamkn膮膰 przed nim umys艂u. Poszuku­je mnie i przyzywa umiej臋tnie i pewnie, tak jak ja przy­wo艂uj臋 zwierz臋. Jestem z艂a, lecz tak samo z艂o艣ci si臋 ry­ba z艂apana na w臋dk臋. I jest tak samo bezradna.

Maelga z艂o偶y艂a r臋ce; b艂ysn臋艂y pier艣cienie. Wolno usia­d艂a w fotelu na biegunach.

- Wiedzia艂am - rzek艂a. - Wiedzia艂am, 偶e narobisz sobie k艂opot贸w, wykradaj膮c te ksi臋gi.

Sybel znieruchomia艂a w p贸艂 kroku.

- My艣lisz, 偶e tylko o to chodzi? - spyta艂a z nadzie­j膮. Ale pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Tutaj pracuje umys艂 pot臋偶­niejszy od mojego. To mnie przera偶a. Je艣li wie, 偶e mam jego ksi膮偶ki, nie musi mnie przecie偶 tak dr臋czy膰 z ich powodu. Maelgo, nie wiem, co mam robi膰. Nie mam gdzie si臋 ukry膰. Gdyby ktokolwiek spr贸bowa艂 mnie skrzywdzi膰, moje zwierz臋ta by walczy艂y, ale z tym nikt nie mo偶e walczy膰.

- Och, kochanie - westchn臋艂a Maelga. - Och, mo­je dziecko. - Zako艂ysa艂a si臋 lekko i przyg艂adzi艂a r臋k膮 w艂osy. Nagle znieruchomia艂a. - Jedno mog臋 dla cie­bie zrobi膰. Po艣l臋 kruka o czarnych czujnych oczach, 偶e­by zajrza艂 w okna maga.

Sybel kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Wys艂a艂am Tera na poszukiwania. - Westchn臋艂a ci臋偶­ko, zas艂aniaj膮c d艂o艅mi oczy. - Jestem g艂upia. Je艣li mnie mo偶e przywo艂a膰, to mo偶e i Tera...

- Je艣li wie, 偶e mo偶e go wo艂a膰.

- Tak. By膰 mo偶e nie zna Tera. Ale kto to jest? Wi­dzia艂am drobnych mag贸w w zimnych wie偶ach z sien­nikami i zakurzonymi ksi臋gami. Na dworach ksi膮偶膮t widzia艂am wi臋kszych, tych, kt贸rzy od bogactw robi膮 si臋 t艂u艣ci i zarozumiali. Ale nie spotka艂am jeszcze 偶adne­go, kt贸rego bym si臋 l臋ka艂a. Nie wiem, po co mnie wzy­wa. - Spojrza艂a bezradnie na Maelg臋. - Jakie mo偶e mie膰 powody? Komu艣 tak pot臋偶nemu nie przydam si臋 na nic.

- Czy jest a偶 tak pot臋偶ny? Mo偶e ust膮pi, je艣li nie od­powiesz.

- Mo偶e... Ale w艂ama艂 si臋 do mojego umys艂u, a ja nie mog臋 pod膮偶y膰 za jego wezwaniem. Nie mog臋 go ni­gdzie znale藕膰, nie potrafi臋 nada膰 mu imienia. - Zno­wu ruszy艂a wok贸艂 izby, splot艂a ramiona na piersi, a w艂o­sy opada艂y jej na plecy niby bia艂y p艂aszcz. - Jestem taka z艂a, ale z艂o艣膰 na nic mi si臋 nie przyda, tak samo jak strach. Nie wiem, co robi膰... Mam tylko nadziej臋, 偶e nie jest do艣膰 silny, by odebra膰 mi moje imi臋.

- Czy mog艂aby艣 gdzie艣 wyjecha膰 na jaki艣 czas?

- Gdzie? Mog艂abym wyruszy膰 poza granice Eldwoldu, ale on i tak by mnie znalaz艂 i sprowadzi艂 do siebie. - Zrozpaczona, usiad艂a wreszcie przy ogniu. - Och, Ma­elgo - szepn臋艂a. - Nie wiem, co robi膰. Gdybym mia­艂a Liralena... mog艂abym odlecie膰 na koniec 艣wiata... na sam膮 granic臋 gwiazd...

- Nie p艂acz - poprosi艂a zaniepokojona Maelga. - Prze­ra偶asz mnie, kiedy p艂aczesz.

- Nie p艂acz臋. 艁zy mi nie pomog膮. Nie mog臋 nic zro­bi膰, tylko czeka膰. - Odwr贸ci艂a g艂ow臋. - Maelgo, je艣li pewnego dnia mnie nie znajdziesz i nikt nie b臋dzie wie­dzia艂, gdzie jestem, czy zaopiekujesz si臋 zwierz臋tami?

Maelga chwyci艂a si臋 za g艂ow臋.

- Och, Sybel, nie mo偶e do tego doj艣膰. M贸j kruk go znajdzie. Ter go znajdzie, a wtedy zrobi臋 mu co艣 ta­kiego, co rozpu艣ci wszystkie ko艣ci w jego ciele.

- Nie, musisz zachowa膰 ko艣膰 palca... - Opar艂a po­liczek o kamienie kominka i niewidz膮cym wzrokiem wpatrzy艂a si臋 w ogie艅. P艂omienie ta艅czy艂y pod czar­nym kocio艂kiem. Westchn臋艂a. - P贸jd臋, bo przeszkadzam ci w pracy. Nic nie mo偶esz dla mnie zrobi膰. Sama nie­wiele mog臋 zrobi膰. Mo偶e Ter go znajdzie, zanim on znaj­dzie mnie, i mo偶e wtedy co艣 wymy艣l臋.

Maelga obserwowa艂a j膮 bacznie, a zmarszczki na jej twarzy wyra偶a艂y niepok贸j.

- B膮d藕 ostro偶na, moja bia艂ow艂osa - szepn臋艂a.

- B臋d臋. Mam nadziej臋, 偶e ten, kt贸ry mnie wo艂a, ma przyjaciela, kt贸ry przeka偶e mu ostrze偶enie.

Tej nocy obudzi艂o j膮 drgnienie w umy艣le, 艂agodne, jakby kto艣 czubkiem palca dotkn膮艂 powierzchni wody. Usiad艂a wyprostowana w 艂贸偶ku, szeroko otwieraj膮c oczy w ciemno艣ci; ponad ni膮 na kryszta艂owej kopule gwia­zdy uk艂ada艂y si臋 w lodowate wzory. Drgnienie nade­sz艂o znowu. Nieproszona, bezkszta艂tna my艣l, jak szept w bezruchu nocy, delikatne tchnienie jej imienia.

Sybel.

Cichy krzyk wyrwa艂 si臋 jej z ust. Co艣 poruszy艂o si臋 obok 艂贸偶ka; z艂ote oczy Gulesa zaiskrzy艂y niby szlachet­ne kamienie.

Czego si臋 l臋kasz, dzieci臋 Ogama?

Mia艂am sen...

G艂os nadbieg艂 znowu, niczym bezd藕wi臋czny pomruk:

Sybel.

Sp臋dzi艂a w pokoju pod kopu艂膮 dzie艅 i noc, nie jad艂a i nie spa艂a; przegl膮da艂a staro偶ytne ksi臋gi, szukaj膮c imie­nia tak pot臋偶nego maga, lecz nie znalaz艂a nawet wzmian­ki. O 艣wicie od艂o偶y艂a ksi膮偶k臋 i spojrza艂a w przeja艣niaj膮ce si臋 niebo. R贸偶owa Unia zakre艣la艂a kraw臋d藕 艣wiata, bia­艂e chmury o srebrzystych brzegach p艂on臋艂y, chwytaj膮c promienie s艂o艅ca; rozbija艂y je i rozrzuca艂y po polach Fallow, na r贸wninie Terbrec i nad otoczonym murami miastem Mondor, gdzie ogrzewa艂y ch艂odne, mroczne wie偶e. Zrezygnowana, pomy艣la艂a o Liralenie i jego l艣ni膮­cych bia艂ych skrzyd艂ach. Przez chwil臋 pr贸bowa艂a go przywo艂a膰, posy艂aj膮c wezwania ku bia艂emu 艣wiatu po­ranka. Zwierz臋ta w domu si臋 poruszy艂y, a potem us艂y­sza艂a g艂os Maelgi pod drzwiami.

- Sybel! Sybel, obud藕 si臋...

Wsta艂a powoli i przesz艂a przez ch艂odny dom. S艂o艅­ce rysowa艂o na 艣niegu plamy ognia; gdy otworzy艂a drzwi, uderzy艂o j膮 w oczy, a偶 zabola艂o.

- Wejd藕, Maelgo.

- Och, Sybel... pozwoli艂a艣, 偶eby tw贸j ogie艅 umar艂. Staruszka przesz艂a przez pr贸g, a Sybel spojrza艂a na ciemnego ptaka w jej d艂oniach.

- S膮dz臋, 偶e to nie jest jedyna martwa rzecz w tym pokoju. - Dotkn臋艂a czarnego, sztywnego cia艂a kruka Maelgi. Poczu艂a uderzenie b艂yskawicy l臋ku, jakiego do­t膮d nie zna艂a.

- Sybel, wys艂a艂am go - wyja艣ni艂a znu偶ona Maelga. - Wr贸ci艂 dzi艣 rano do domu i pad艂 martwy u mych st贸p. My艣l臋, 偶e by艂 ju偶 martwy, kiedy lecia艂.

Sybel zadr偶a艂a.

- Jest zimny - szepn臋艂a.

Maelga delikatnie dotkn臋艂a jej ramienia.

- Moje bia艂e dziecko - j臋kn臋艂a - co mog臋 dla cie­bie zrobi膰?

- Nic - szepn臋艂a Sybel. - Nic. - Westchn臋艂a ci臋偶­ko. - Mam nadziej臋, 偶e Ter jest bezpieczny. Przywo­艂am go i ode艣l臋 z powrotem do Tama.

- Ugotuj臋 co艣 dla ciebie. Strasznie schud艂a艣, odk膮d Tam wyjecha艂.

Wysz艂a do kuchni, ca艂y czas nios膮c martwego kru­ka. Sybel pochwyci艂a umys艂 soko艂a i poczu艂a gwa艂tow­ny p臋d ziemi pod skrzyd艂ami.

Ter. Wracaj do Tama. To niebezpieczne.

Milcza艂 przez chwil臋, a ona prze偶ywa艂a bicie jego ser­ca i ogie艅 p艂yn膮cy mu w 偶y艂ach. A potem powiedzia艂:

Nie.

Ter. Wracaj do Tama.

Dzieci臋 Ogama, pro艣 mnie, o co chcesz. Ale musz臋 komu艣 wydzioba膰 oczy i uciszy膰 mroczny umys艂.

Ter...

Nagle straci艂a go, odnalaz艂a zdumiona i straci艂a znowu. W jej umy艣le rozleg艂 si臋 szept, silny i nieub艂agany.

Sybel.

- Nie! - powiedzia艂a. S艂owo upad艂o bez 偶ycia na bia­艂e kamienie. - Nie!


* * *

O pomocy siedzia艂a pod kopu艂膮, a ksi臋偶yc w pe艂ni spogl膮da艂 na ni膮 niczym oko. 艢wiat le偶a艂 w milczeniu, wyciszony i ukryty, g贸ra znieruchomia艂a, gwiazdy za­marz艂y w kryszta艂y lodu. Noc trwa艂a bezg艂o艣na, spo­czywa艂a w sercu ciszy, kt贸rej nie zak艂贸ca艂 偶aden wiatr, 偶aden szept li艣ci. Oczy Sybel w mroku by艂y ciemne i nie­ruchome; czeka艂a, nas艂uchuj膮c w spokoju swego umy­s艂u, czeka艂a na nieuchronn膮 chwil臋, na wo艂anie, kt贸re przebije umys艂 a偶 do j膮dra ciszy. Gules le偶a艂 obok z unie­sion膮 g艂ow膮, z艂otymi 艣lepiami wpatrywa艂 si臋 w ni膮 bez mrugni臋cia, bez drgnienia, jakby nie oddycha艂. Po chwi­li poczu艂a obok kogo艣 innego i zobaczy艂a Cyrina; je­go k艂y b艂yszcza艂y biel膮 jak gwiazdy.

Odpowiedz mi na zagadk臋, Panie M膮dro艣ci, powie­dzia艂a do niego i us艂ysza艂a w jego umy艣le wszystkie zagadki 艣wiata. A potem czerwone oczy znikn臋艂y, gdy wielki l艣ni膮cy 艂eb opad艂 ku ziemi.

Na t臋 nie znam odpowiedzi.

Sybel spu艣ci艂a g艂ow臋.

- Jestem zm臋czona - szepn臋艂a, szeroko otwieraj膮c oczy w mroku. - Nie wiem, co robi膰.

Siedzia艂a tak przez chwil臋, od czasu do czasu czu­j膮c z dala lekkie szarpni臋cie, jakby delikatny odp艂yw przyci膮ganej ksi臋偶ycem fali. Blask wyrysowa艂 jej cie艅 i mroczne sylwetki ody艅ca i lwa na bia艂ym marmurze posadzki. Wreszcie zamkn臋艂a oczy i pos艂a艂a wezwanie. A kiedy wo艂a艂a, us艂ysza艂a u bram st艂umiony, lecz zna­jomy krzyk.

- Sybel - powiedzia艂 Coren, kiedy przybieg艂a do nie­go po 艣niegu. - Sybel. - Zaciska艂 palce na pr臋tach, jak­by pr贸bowa艂 je wyrwa膰. - Tak mi przykro... przepra­szam... nie by艂o mnie w Sirle...

- W艂a艣nie ci臋 wo艂a艂am - odpar艂a bez tchu, szarpi膮c lodowate zasuwy. - W艂a艣nie przed chwil膮... Corenie, przylecia艂e艣 tutaj na skrzyd艂ach?

- Chcia艂em. - Wprowadzi艂 konia i stan膮艂 przed ni膮, pr贸buj膮c wypatrzy膰 w ciemno艣ci jej twarz. - O co cho­dzi? - zapyta艂 niespokojnie. - Sybel, chcia艂em przyje­cha膰 tutaj ju偶 trzy dni temu, ale Rok pos艂a艂 mnie do Hiltu, aby przekona膰 Horsta do jakiego艣 beznadziejne­go planu. Wiedzia艂em, 偶e jeste艣 niespokojna, wiedzia­艂em nawet przez sen, ale nie mog艂em wyjecha膰 a偶 do wczoraj. Co si臋 sta艂o? Gdzie Tam?

Patrzy艂a na niego bez s艂owa. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie. Sk膮d... sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e ci臋 potrzebuj臋, za­nim sama to wiedzia艂am?

- Wiedzia艂em. Sybel, co si臋 sta艂o? Co mog臋 dla cie­bie zrobi膰?

- Tylko... drobiazg.

- Cokolwiek.

- Obejmij mnie.

Upu艣ci艂 wodze na 艣nieg. Rozchyli艂 p艂aszcz, przy­ci膮gn膮艂 j膮 do siebie i otuli艂 wraz z bia艂ymi w艂osami; czubek jej g艂owy l艣ni艂 lekko na jego ramieniu. Sybel czu艂a jego oddech, uderzenia pulsu. Nagle wstrzyma艂 oddech.

- Sybel, ty si臋 boisz.

- Tak. Przytul mnie mocniej - poprosi艂a, a on przy­ci膮gn膮艂 j膮 bli偶ej do siebie. Us艂ysza艂a bicie jego ser­ca, poczu艂a d艂o艅 w r臋kawicy, podtrzymuj膮c膮 jej g艂o­w臋. Powoli nabra艂a powietrza i odetchn臋艂a g艂臋boko. - Wezwa艂abym ci臋 a偶 z Sirle, by o to poprosi膰. Tyl­ko po to.

- A ja bym przyjecha艂. Przyjecha艂bym tylko po to, by ci臋 przytuli膰. Lecz na pewno mog臋 zrobi膰 co艣 wi臋cej.

- Nie. Tw贸j g艂os jest jak 艣wiat艂o s艂o艅ca. Nale偶y do 艣wiata ludzi, nie do mrocznego 艣wiata mag贸w.

Oddech Corena porusza艂 jej bia艂ymi w艂osami.

- Co si臋 sta艂o? Co ci臋 niepokoi?

Milcza艂a. Potem unios艂a g艂ow臋, westchn臋艂a i odsu­n臋艂a si臋 od niego, rozrywaj膮c kr膮g ramion.

- Nie chcia艂am ci m贸wi膰, ale teraz mo偶e powinnam, bo gdyby cokolwiek si臋 ze mn膮 sta艂o, m贸g艂by艣... m贸g艂­by艣 si臋 niepokoi膰, gdyby艣 nie wiedzia艂.

Uni贸s艂 r臋ce w za艣nie偶onych r臋kawicach i uj膮艂 jej twarz.

- Sybel, co si臋 dzieje?

- Chod藕 do ognia. Powiem ci.

Powiedzia艂a, gdy ju偶 odprowadzi艂 konia do stajni, na­karmi艂 go, powiesi艂 p艂aszcz przy ogniu i usiad艂 obok niej. Da艂a mu kubek grzanego wina i wyja艣ni艂a kr贸tko:

- Kto艣 mnie przywo艂uje.

Popatrzy艂 na ni膮 ponad brzegiem kubka, potem od­stawi艂 go mocno, a偶 wino chlusn臋艂o na palce.

- Kto?

- Gdybym odkry艂a jego imi臋, mog艂abym walczy膰... by膰 mo偶e. Wsz臋dzie szuka艂am w艂a艣ciwego imienia, szep­tem mego g艂osu w ich umys艂ach zaskakiwa艂am mag贸w poza Eldwoldem, a ich l臋ki i zdumienie zdradzi艂y, 偶e mnie nie znaj膮. I teraz nie wiem, co mam robi膰. Ode­bra艂 mi Tera; pos艂a艂am soko艂a na poszukiwania, a on ukrad艂 mi jego imi臋; nie mog艂am utrzyma膰 Tera wobec jego mocy. Jest bardzo silny. My艣l臋, 偶e jest silniejszy od ka偶dego, o kim s艂ysza艂am. Dlatego w ko艅cu b臋d臋 chyba zmuszona ust膮pi膰.

Milcza艂 przez chwil臋, marszcz膮c brwi.

- Ale ja nie zechc臋 mu ci臋 ust膮pi膰 - rzek艂 wreszcie. Poruszy艂a si臋 niespokojnie.

- Corenie, nie po to ci臋 przywo艂a艂am. Nie mo偶esz mi pom贸c.

- Mog臋 spr贸bowa膰. Nie mog艂em pom贸c Norrelowi, ale tobie pomog臋. Zostan臋 tu z tob膮, a kiedy przyjdzie po ciebie albo gdy ty do niego p贸jdziesz, b臋d臋 przy to­bie. I policz臋 si臋 z nim.

- Corenie, po co to wszystko? B臋d臋 tylko musia艂a pa­trze膰, jak umierasz albo jak tw贸j w艂asny umys艂 skr臋ca i staje przeciwko tobie tak, 偶e nigdy nie zdo艂asz wym贸wi膰 mojego imienia. Rommalb by艂 strachem, ale prze偶y艂e艣 to, jednak ten mag b臋dzie dla ciebie 艣mierci膮.

- Wi臋c co mam robi膰? - zapyta艂 bezradnie. - My­艣lisz, 偶e b臋d臋 siedzia艂 tutaj albo w Sirle, spokojny jak dziecko, gdy ciebie porwie jaki艣 potw贸r bez imienia?

- No c贸偶, w ka偶dym razie nie chc臋, by艣 umar艂 na mo­ich oczach.

- Wol臋 raczej umrze膰, ni偶 le偶e膰 bezsennie w艣r贸d no­cy, gdy tw贸j umys艂 szepcze do mnie, a ja nie wiem, gdzie jeste艣 i dlaczego si臋 niepokoisz.

- Nie prosi艂am ci臋, 偶eby艣 przyby艂 niewo艂any, kiedy b臋d臋 niespokojna, nie prosi艂am, 偶eby艣 nas艂uchiwa艂 mo­jego g艂osu.

- Wiem. Nigdy nie prosi艂a艣, 偶ebym ci臋 kocha艂. A jed­nak ci臋 kocham, jestem niespokojny i zostan臋 z tob膮 niezale偶nie od twoich t艂umacze艅. 艁atwo przywo艂a膰 cz艂o­wieka do tego domu, ale nie tak 艂atwo go zmusi膰, 偶e­by wyjecha艂.

- Jeste艣 prawdziwym dzieckiem z Sirle. Wierzysz, 偶e ka偶de niebezpiecze艅stwo mo偶na odp臋dzi膰, dobywa­j膮c miecza. My艣la艂am, 偶e jeste艣 m膮dry, ale jeste艣 g艂up­cem. Czy rusza艂e艣 na r贸wnin臋 Terbrec przeciwko Drede'owi z ksi臋g膮 zakl臋膰 w r臋kach? No w艂a艣nie, wi臋c dlaczego chcesz z mieczem stan膮膰 przeciwko magowi? Kiedy mag zmieni tw贸j miecz w ka艂u偶臋 metalu u twych st贸p, co wtedy zrobisz?

Zacisn膮艂 usta, a potem wzruszy艂 ramionami.

- Jestem g艂upi, 偶e si臋 z tob膮 k艂贸c臋. Je艣li nie potra­fisz mnie st膮d wyrzuci膰, Sybel, to zostaj臋. Mo偶esz nie zwraca膰 na mnie uwagi, depta膰 mi po nogach, odma­wia膰 po偶ywienia, ale je艣li gdzie艣 p贸jdziesz, p贸jd臋 za tob膮. Zrobi臋 wszystko, 偶eby zabi膰 to, co zechce ci臋 skrzywdzi膰.

Wsta艂a. Jej czarne oczy spogl膮da艂y na niego jakby z oddali, a kiedy w nie spojrza艂, us艂ysza艂 lekkie poru­szenia budz膮cych si臋 bestii.

- Jest spos贸b, aby odes艂a膰 ci臋 do Sirle - rzek艂a - opor­nego, lecz 偶ywego.

Lew Gules ziewn膮艂, 艣lepia z p艂ynnego z艂ota b艂ysn臋­艂y w ciemno艣ci, kiedy bezg艂o艣nie jak cie艅 wyszed艂 z pokoju pod kopu艂膮 i zatoczy艂 kr膮g wok贸艂 Corena, ocieraj膮c si臋 o niego niespokojnie. W kuchni zbudzi艂a si臋 Moriah; zamrucza艂a gard艂ow膮 pie艣艅 bez s艂贸w, sun膮c leniwie w ich stron臋. Wpatrzony w czarne oczy Coren zobaczy艂, jak na chwil臋 znika z nich 艣wiat艂o. W ci­chej nocy us艂ysza艂 powolne bicie wielkich skrzyde艂, zasysaj膮cych powietrze. Wyprostowa艂 si臋, wzi膮艂 Sy­bel za r臋k臋 i jej my艣li powr贸ci艂y. Ciche parskanie ody艅­ca i szum skrzyde艂 smoka splata艂y kruch膮 paj臋czyn臋 d藕wi臋k贸w, rozerwan膮 przez nag艂y ostrzegawczy wrzask kocicy.

- Sybel, pr贸bujesz mnie wystraszy膰? Dlaczego nie wejdziesz do mojego umys艂u, tak jak wesz艂a艣 do umy­s艂u Drede'a, i nie ode艣lesz mnie spokojnie, bez mojej wiedzy, do Sirle? Temu nie m贸g艂bym si臋 oprze膰.

Przygl膮da艂a mu si臋 przez chwil臋. Potem skrzywi艂a si臋 i odsun臋艂a. Powsta艂 szybko, pochwyci艂 j膮, a ona za­s艂oni艂a twarz d艂o艅mi.

- Nie mog臋 - szepn臋艂a. - Chcia艂abym, ale nie mog臋.

- Wi臋c co teraz? Je艣li poszczujesz mnie bestiami, b臋d臋 walczy艂. Porani臋 je, one mnie te偶. Wtedy b臋dzie­my gniewa膰 si臋 na siebie nawzajem o to, 偶e do tego dopu艣cili艣my. Sybel, dla nas obojga b臋dzie lepiej, je­偶eli po prostu pozwolisz, bym si臋 tob膮 zaopiekowa艂. Pozwolisz, bym trzyma艂 tutaj t臋 bezsensown膮 wart臋. Je艣li ci na mnie zale偶y, nie b臋dziesz si臋 sprzeciwia膰. Jedynie tyle mog臋 zrobi膰. Prosz臋. Jeste艣 mi winna tro­ch臋 dobroci.

Opu艣ci艂a r臋ce. Nie widzia艂 jej twarzy skrytej pod fa­l膮 w艂os贸w. A potem odgarn臋艂a bia艂e pasma i spojrza­艂a na niego; oczy mia艂a spokojne, znu偶one, pe艂ne wy­czekiwania.

- Chc臋, 偶eby艣 odszed艂. Dla twojego dobra przywi膮­za艂abym ci臋 do Gylda i odes艂a艂a do Sirle, na pr贸g do­mu Roka. Ale dla mojego dobra chc臋, 偶eby艣 by艂 tutaj. Odejdziesz?

- Nie.

Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, a偶 opu艣ci艂a g艂ow臋 na jego pier艣. U艣miechn膮艂 si臋 lekko do lwa Gulesa i musn膮艂 war­gami jej w艂osy.

- Jestem samolubna - szepn臋艂a. - Ale jedno wiem i powiem ci to teraz. Tam, gdzie w ko艅cu p贸jd臋, p贸j­d臋 sama.


* * *

Tej nocy le偶a艂a bezsennie, z lwem Gulesem u st贸p 艂贸偶­ka i Moriah u drzwi, a wielkie, zimne 艣wiaty ognia p艂y­n臋艂y w ciszy nad jej g艂ow膮. Czu艂a w umy艣le r贸wny puls wo艂ania biegn膮cy przez otwarte drzwi i korytarze umy­s艂u, sun膮cy bezustannie, nieodparcie w d贸艂, w g艂臋biny, gdzie skrywa艂a czyst膮 i zimn膮 wiedz臋 o sobie. Wo艂anie zmierza艂o tam nieuchronnie, jej w艂asna moc rozp艂ywa­艂a si臋, a my艣li le偶a艂y bezu偶yteczne, nieuformowane. Wre­szcie nie by艂o w niej nic opr贸cz tego przyt臋piaj膮cego wo­l臋 wo艂ania, zmieniaj膮cego bia艂y nieruchomy dom w co艣 obcego, a偶 wydawa艂 si臋 tylko cieniem snu. G艂臋bokie ukry­te miejsca jej umys艂u le偶a艂y otworem, nieos艂oni臋te; jej moc zosta艂a zmierzona, imi臋 odebrane wraz z wszyst­kim, co oznacza艂o: do艣wiadczenie, instynkt, wszelka my艣l i moc - wszystko to zosta艂o zmierzone i poznane.

Powsta艂a na rozkaz, kt贸ry by艂 ledwie czym艣 wi臋cej ni偶 s艂owem, ubra艂a si臋 tak cicho, 偶e materia艂 tylko za­szele艣ci艂 o materia艂. Wielki z艂ocisty lew spa艂 w 艣wie­tle ksi臋偶yca. Czarna kocica, bezimienna, wyci膮gn臋艂a si臋 jak cie艅 na progu. Sybel spojrza艂a na zwierz臋ta i u艣­wiadomi艂a sobie, 偶e nie zna ich imion i nie mo偶e ich zbudzi膰, gdy偶 imiona s膮 jak klejnoty w g艂臋bi g贸ry, ukry­te przed oczami jej umys艂u. Przekroczy艂a 艣pi膮c膮 koci­c臋 tak 艂agodnie, 偶e zwierz臋ciu nie drgn臋艂y nawet po­wieki. W pokoju za progiem rudow艂osy m臋偶czyzna siedzia艂 przed zielonym p艂omieniem, oczy mia艂 zamkni臋­te, d艂onie opuszczone bezw艂adnie. Cicho jak oddech przemkn臋艂a obok niego, min臋艂a u艣pionego u jego st贸p ody艅ca ze srebrn膮 szczecin膮.

Zamykane drzwi trzasn臋艂y cichutko. Coren obudzi艂 si臋 nagle i rozejrza艂 wok贸艂, mrugaj膮c sennie oczami. Jaka艣 ga艂膮zka trzasn臋艂a w ogniu, a on opar艂 si臋 w fotelu i spoj­rza艂 w ciemne drzwi pokoju, gdzie spa艂a Sybel, strze­偶ona przez Gulesa i Moriah. W tej samej chwili Sy­bel cicho prowadzi艂a jego konia po 艣niegu przez bram臋. Dosiad艂a wierzchowca na oklep i ruszy艂a w d贸艂, d艂u­g膮, bia艂膮 jak ogie艅 g贸rsk膮 艣cie偶k膮, obok u艣pionego do­mu Maelgi i dalej, w stron臋 ciemnego, pe艂nego wie偶 miasta Mondor.


6

Wspi臋艂a si臋 na stopnie wysokiej wie偶y w p贸艂­nocnym murze miasta. Wkr臋ca艂y si臋 spi­ral膮 w mrok ponad ni膮 i poni偶ej, a w 艣wie­tle pochodni jej w艂asny cie艅 k艂ad艂 si臋 na wytarte stopnie. Na ich kra艅cu linia 艣wiat艂a kre艣li艂a w ciemno艣ci kszta艂t zamkni臋tych drzwi. Sybel chwyci艂a ci臋偶ki 偶elazny pier­艣cie艅 na skoblu i poci膮gn臋艂a.

- Wejd藕, Sybel.

Znalaz艂a si臋 w okr膮g艂ej komnacie. Baldachim nierucho­mych, haftowanych gwiazd migota艂 jaskrawo nad jej g艂o­w膮. Ze 艣cian, faluj膮c delikatnie przy wysokich oknach, zwisa艂y kotary z bia艂ej we艂ny i lnu, pokryte bogatym 艣cie­giem staro偶ytnych opowie艣ci. Stan臋艂a na mi臋kkiej ow­czej sk贸rze z futrem g艂臋bokim po kostki, okrywaj膮cej ca­艂膮 pod艂og臋. Po艣rodku komnaty p艂on膮艂 ogie艅, a przed nim sta艂 wysoki m臋偶czyzna w szacie z czarnego aksamitu, przepasany 艂a艅cuchem po艂膮czonych srebrnych ksi臋偶yc贸w. Milcza艂. Twarz mia艂 w膮sk膮, o jastrz臋bich rysach, bez 艣ladu uczucia; tylko pojedyncza zmarszczka wykrzywia艂a si臋 lekko przy k膮ciku ust. Zielone, ch艂odne oczy okrywa艂 cie艅.

- Zdrad藕 mi swoje imi臋.

- Sybel.

Na to s艂owo niewidoczna ni膰 przywo艂ania, kt贸ra skry­wa艂a w mroku jej umys艂, p臋k艂a nagle i Sybel stan臋艂a wolna, rozgl膮daj膮c si臋 po komnacie. Dr偶a艂a lekko, a jej wzrok przesuwa艂 si臋 po ciemnych 艣cianach. Zielone oczy obserwowa艂y j膮 nieruchomo.

- Zbli偶 si臋 do ognia. Przeby艂a艣 d艂ug膮 drog臋 poprzez 艣nieg. - Wyci膮gn膮艂 do niej smuk艂膮 d艂o艅 o d艂ugich pal­cach, ozdobion膮 jednym pier艣cieniem, w kt贸rym tkwi艂 kamie艅 koloru jego oczu. - Chod藕 - powt贸rzy艂, a ona podesz艂a wolno w stron臋 ognia, rozwi膮zuj膮c mokry p艂aszcz.

- Kim jeste艣? Czego chcesz ode mnie?

- W tej chwili moje imi臋 brzmi Mithran. Przez lata przywo艂a艂em wiele istot. S艂u偶y艂em ksi膮偶臋tom na dale­kich dworach, na wielu 艣wiatach; s艂u偶臋 im uczciwie i do­brze, p贸ki s膮 pot臋偶ni. Je艣li nie, wykorzystuj臋 ich dla w艂asnych cel贸w.

Odszuka艂a wzrokiem jego twarz.

- Komu teraz s艂u偶ysz? - szepn臋艂a. Zmarszczka, cienka jak paj臋cza ni膰, drgn臋艂a u jego ust.

- Do tej chwili by艂em na s艂u偶bie. Ale teraz, tak my­艣l臋, pos艂u偶臋 sobie.

- S艂u偶bie u kogo?

- U cz艂owieka, kt贸ry jednocze艣nie boi si臋 ciebie i ci臋 pragnie.

Rozchyli艂a wargi.

- Drede?!

- Jeste艣 zdziwiona? Dlaczego? Przywo艂a艂a艣 go dwu­krotnie z jego domu, tak umiej臋tnie, 偶e nawet nie wie­dzia艂, jaki impuls nim powoduje. Walczy o w艂adz臋 w Eld­woldzie, a jego jedyna bro艅 to m艂ody syn przeciwko sze艣ciu synom rodu Sirle.

- Powiedzia艂am, 偶e nie b臋d臋 si臋 miesza膰 w ich spra­wy! Dlaczego s膮dzi, 偶e zrobi臋 co艣 przeciwko niemu, ojcu Tama?

- Dlaczego nie, kiedy rudow艂ose ksi膮偶膮tko z Sirle zaleca si臋 do ciebie s艂odkimi s艂owy? Wychowa艂a艣 Tamlor­na, ale masz te偶 w艂asne 偶ycie. Jeste艣 pot臋偶na i pi臋kna jak strofa poezji ze staro偶ytnej ksi臋gi zdobnej w klejnoty. Drede si臋 obawia, 偶e jaki艣 impuls pchnie ci臋 Corenowi w ramiona.

- Coren... - Zakry艂a oczy, poczu艂a ch艂贸d w艂asnych d艂oni. - M贸wi艂am Drede'owi...

- Nie jeste艣 przecie偶 z kamienia.

- Nie. Jestem z lodu. - Odsun臋艂a si臋 od ognia, sta­n臋艂a przy l艣ni膮cym stole i opar艂a na blacie d艂onie z roz­艂o偶onymi palcami. - Znasz m贸j umys艂. Znasz go lepiej ni偶 ktokolwiek z 偶yj膮cych. Dokonywa艂am trudnych wy­bor贸w, ale zawsze najwa偶niejsza by艂a moja wolno艣膰, swoboda u偶ycia mocy tak, by s艂u偶y艂a moim pragnie­niom i nikogo nie krzywdzi艂a. Czy on tego nie widzi?

- Kocha艂a艣 Tama. Dlaczego nie mo偶esz pokocha膰 Corena z Sirle? Jeste艣 zdolna do mi艂o艣ci. To niebezpiecz­na cecha.

- Nie kocham Corena!

Podszed艂 bli偶ej i bez mrugni臋cia wpatrywa艂 si臋 w jej twarz.

- A Drede'a? Kochasz go? Uczyni艂by ci臋 kr贸low膮. Rumieniec wp艂yn膮艂 jej na policzki. Patrzy艂a niewidz膮­cym wzrokiem na stoj膮ce na stole srebra barwy ksi臋偶yca.

- Poci膮ga艂 mnie troch臋... Ale nie siedzia艂abym po­kornie obok niego, u偶ywaj膮c mocy wed艂ug jego 偶ycze艅, nie przywo艂ywa艂abym Sirle do zguby. Na pewno nie!

Ch艂odny, stanowczy g艂os dosi臋gn膮艂 j膮 nieuchronnie.

- Zap艂acono mi, abym uczyni艂 ci臋 pokorn膮. D艂onie Sybel ze艣lizgn臋艂y si臋 z blatu. Odwr贸ci艂a si臋 do maga, krew odp艂yn臋艂a jej z twarzy, a oczy zw臋zi艂y si臋, jakby s艂ucha艂a niezwyk艂ego zakl臋cia.

- Drede chce...

- Chce, 偶eby艣 by艂a mu pos艂uszna. Chce wiedzie膰, 偶e mo偶e ci臋 kocha膰 i ufa膰 ci bezgranicznie, jak nikomu na 艣wiecie. Troch臋 ci臋 pozna艂 i uwa偶a, 偶e jest tylko je­den spos贸b, aby to osi膮gn膮膰. W tym celu wynaj膮艂 mnie.

Strach, jakiego nigdy nie zazna艂a, zbudzi艂 si臋 g艂臋bo­ko w duszy i pos艂a艂 lodowate macki wzd艂u偶 偶y艂, a偶 do umys艂u.

- Jak? - szepn臋艂a, a 艂zy pociek艂y jej po twarzy.

- My艣l臋, 偶e wiesz, Sybel. Imi臋 to dla ciebie pami臋膰, wiedza, do艣wiadczenie. Nie ma niczego, co by艂oby bar­dziej prawdziwe, nieodwo艂alnie twoje. Drede wyna­j膮艂 mnie, 偶ebym odebra艂 ci imi臋 na jaki艣 czas, a potem odda艂 ju偶 innej kobiecie, kt贸ra przyjmie je z u艣mie­chem i bez protest贸w da Drede'owi wszystko, o co j膮 poprosi.

Z jej piersi wyrwa艂 si臋 d藕wi臋k, ostry i piskliwy, w kt贸rym nie rozpozna艂a w艂asnego g艂osu. Potem zno­wu. Osun臋艂a si臋 na owcz膮 sk贸r臋, a gor膮ce 艂zy parzy艂y jej palce. Z trudem 艂apa艂a oddech, z trudem wyrywa­艂a z ust s艂owa:

- Pom贸偶 mi... odbierasz mi sam膮 siebie...

- Czy nigdy wcze艣niej nie p艂aka艂a艣? Mia艂a艣 szcz臋­艣cie. To minie.

Zagryz艂a z臋by, powstrzymuj膮c szloch; zacisn臋艂a pal­ce na owczym futrze. Jej wilgotna twarz b艂yszcza艂a w blasku ognia.

- Pozw贸l mi go zobaczy膰. Zrobi臋... zrobi臋, cokol­wiek zechce. Tylko nie odbieraj mi woli. Wyjd臋 za nie­go. B臋d臋 sz艂a pokornie u jego boku, tylko pozw贸l mi samej wybiera膰.

Zielone oczy spogl膮da艂y na ni膮 nieprzeniknione. Po chwili mag podszed艂, pochyli艂 si臋 i dotkn膮艂 jej twarzy; 艂zy jak gwiazdy b艂ysn臋艂y na czubkach jego palc贸w.

- Te偶 kiedy艣 tak p艂aka艂em... - szepn膮艂. - Dawno te­mu, cho膰 popio艂y mi艂o艣ci i nienawi艣ci wystyg艂y ju偶 w moim sercu. P艂aka艂em po ucieczce Liralena, p艂aka­艂em wiedz膮c, 偶e cho膰 mog臋 zyska膰 w艂adz臋 nad ca艂膮 zie­mi膮, ten jeden obiekt nieskazitelnego pi臋kna jest dla mnie stracony... Nie my艣la艂em, 偶e kiedy艣 wpadnie w mo­je r臋ce co艣 r贸wnie bia艂ego i pi臋knego. Kr贸l 偶膮da, bym odda艂 to jemu... Ale jest zbyt ma艂ym cz艂owiekiem, aby okie艂zna膰 tak膮 wolno艣膰...

- Czy pozwolisz mi z nim porozmawia膰?

- Jak m贸g艂by ci zaufa膰? Ufa艂 kiedy艣 Riannie, a ona zdradzi艂a go w sekrecie. Tym razem nie chce zdrady. Boi si臋 ciebie i jest zazdrosny o Corena. Ale twoja twarz zap艂on臋艂a kiedy艣 pod jego d艂oni膮, a m艂ody ksi膮偶臋 ci臋 kocha, wi臋c zaprowadzi ci臋 do niego; nie bezsiln膮, ale poskromion膮.

- Ile ci p艂aci?

U艣miech b艂ysn膮艂 w nieruchomych oczach.

- Wszystko to... bogactwa, leniwe godziny w odosob­nieniu po艣r贸d luksus贸w, twoje zwierz臋ta, je艣li tylko na zawsze rozbij臋 pot臋g臋 rodu Sirle. Jeszcze si臋 na to nie zdecydowa艂em.

- Dlaczego nie boi si臋 ciebie? - szepn臋艂a. - Ja si臋 boj臋.

- Poniewa偶 kiedy pierwszy raz si臋 do mnie zwr贸ci艂, nie mia艂 nic, czego bym chcia艂. Teraz nie jestem ju偶 ta­ki pewien.

- A czego jeszcze chcesz?

- Czy pr贸bujesz odkupi膰 ode mnie swoj膮 wolno艣膰?

- Nie mog臋 jej od ciebie odkupi膰! Je艣li ju偶, musisz odda膰 j膮 z w艂asnej woli, z lito艣ci.

Wolno pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie mam lito艣ci. Mam tylko podziw dla ciebie. Dys­ponujesz pot臋偶nym umys艂em, samotnym w swej wie­dzy, gdy偶 do艣wiadczenia umys艂u s膮 tajemne i nie mo偶­na ich z nikim dzieli膰. 呕y艂em na pustkowiach pod okiem ksi臋偶yca, na dworach bogatych ksi膮偶膮t, w艣r贸d d藕wi臋­ku tr膮bek i pulsu b臋bn贸w... Przebywa艂em w wysokich g贸rach, w gor膮cych chatkach czarownic, obserwowa­艂em ich ob艂膮kane oczy i ogorza艂e twarze. Rozmawia艂em z sow膮, z bia艂ym soko艂em i czarnym krukiem; rozma­wia艂em z g艂upcami, kt贸rzy tysi膮cami 偶yj膮 w zat艂oczo­nych miastach, z m臋偶czyznami i kobietami. Rozma­wia艂em z kr贸lowymi o spokojnych g艂osach. Ale nigdy w swych w臋dr贸wkach nie marzy艂em, 偶e istnieje kto艣 taki jak ty...

Upier艣cienionym palcem odsun膮艂 kosmyk jej w艂o­s贸w. Sybel cofn臋艂a si臋 lekko, szeroko otwieraj膮c oczy.

- Prosz臋. Pozw贸l mi porozmawia膰 z Drede'em.

- Mo偶e... - Wyprostowa艂 si臋 i odsun膮艂 od niej. - Wsta艅. Zdejmij mokry p艂aszcz i rozgrzej si臋. Mam tu gor膮ce jedzenie i wino. Za t膮 zas艂on膮 jest 艂o偶e z boga­to zdobionym baldachimem i jeszcze co艣, co nale偶y do ciebie.

Wsta艂a powoli i odsun臋艂a bia艂膮 kotar臋. Sok贸艂 Ter sta艂 na z艂otym postumencie, a migotliwe oczy spogl膮da艂y na ni膮 oboj臋tnie. Poszuka艂a jego umys艂u, wymawia艂a bezg艂o艣nie jego imi臋, ale nie odpowiedzia艂, nawet nie drgn膮艂. Odwr贸ci艂a si臋 znu偶ona.

- Jeste艣 silny, Mithranie... Dziwne, 偶e znalaz艂am si臋 na twojej 艂asce tylko dlatego, 偶e dwana艣cie lat temu po­kocha艂am bezradne dziecko. Boj臋 si臋 ciebie i Drede'a, ale strach mnie nie ocali. My艣l臋, 偶e nie mo偶e mnie oca­li膰 nikt pr贸cz ciebie.

Czarno odziany mag nala艂 jej wina. Zas艂ony na oknach poja艣nia艂y blaskiem poranka.

- M贸wi艂em ci ju偶, 偶e nie mam lito艣ci. Jedz. Potem odpocznij chwil臋, a ja sprowadz臋 do ciebie Drede'a. Mo­偶e jemu zosta艂o troch臋 mi艂osierdzia, ale cz艂owiek prze­ra偶ony nie jest ju偶 zdolny nikomu wsp贸艂czu膰.

Drede przyszed艂 w po艂udnie. Sybel obudzi艂 zgrzyt rygla w drzwiach; us艂ysza艂a cichy g艂os:

- Sta艂o si臋? - Nie.

- Powiedzia艂em ci, 偶e nie chce z ni膮 rozmawia膰, do­p贸ki nie sko艅czysz!

G艂os maga by艂 lodowaty.

- Nigdy czego艣 takiego nie robi艂em. To wbrew mnie samemu. Skazisz j膮 nieodwracalnie. B臋dzie pi臋kna, po­s艂uszna i pot臋偶na tylko na tw贸j rozkaz.

- Powiedzia艂e艣 jej...

- Tak. To bez znaczenia. Zapomni. Ale chcia艂a z to­b膮 rozmawia膰... b艂aga膰 ci臋...

- Nie b臋d臋 s艂ucha艂!

- Powiedzia艂em ci: aby spe艂ni膰 tw贸j rozkaz, wyst臋­puj臋 przeciw sobie. Je艣li musz臋 d藕wiga膰 ci臋偶ar winy, to ty tak偶e. Inaczej tego nie zrobi臋.

Drede umilk艂. Sybel wsta艂a i odsun臋艂a kotar臋. Spoj­rzenie kr贸la spocz臋艂o na jej twarzy i dostrzeg艂a w je­go oczach wstyd, cierpienie, a g艂臋biej lodowaty b艂ysk strachu. Przez chwil臋 sta艂a nieruchomo, 艣ciskaj膮c w d艂o­ni kotar臋. Potem podesz艂a i ukl臋k艂a u jego st贸p.

- Prosz臋 - szepn臋艂a. - B艂agam. Spe艂ni臋 ka偶d膮 two­j膮 pro艣b臋. Wyjd臋 za ciebie. Oddam w艂adc贸w Sirle pod twoje panowanie. Wychowam Tama i urodz臋 ci syn贸w. Nigdy ci si臋 nie sprzeciwi臋, b臋d臋 pos艂uszna bez wa­hania. Ale nie pozw贸l, 偶eby odebra艂 mi wol臋. Nie po­zw贸l, 偶eby zmieni艂 m贸j umys艂. To straszne, straszniej­sze ni偶 gdyby艣 mnie teraz zabi艂. Wola艂abym nawet, 偶eby艣 mnie zabi艂. Jaka艣 cz臋艣膰 mnie, niczym bia艂oskrzy­d艂y sok贸艂, jest wolna, dumna, dzika, wzlatuje i w艂a­sn膮 drog膮 szuka jasnych gwiazd i s艂o艅ca. Je艣li zabi­jesz tego bia艂ego ptaka, b臋d臋 przykuta do ziemi, nie pozostan膮 mi w艂asne s艂owa, 偶adne w艂asne dzia艂ania. Oddam ci tego ptaka, zamkn臋 go w klatce. Tylko po­zw贸l mu 偶y膰.

Drede zas艂oni艂 d艂oni膮 oczy. A potem ukl膮k艂 przed Sy­bel, uj膮艂 jej d艂onie i 艣cisn膮艂 mocno.

- Sybel, w tej sprawie nie mam wyboru. Pragn臋 ci臋, ale boj臋 si臋 ciebie... Boj臋 si臋 tego bia艂ego ptaka.

- Obiecuj臋... obiecuj臋...

- Nie, pos艂uchaj. By艂em... Zawsze obawia艂em si臋 tych, kt贸rych mia艂em w swojej w艂adzy. Zagra偶ali mi moi oficerowie, zdradzali ci, kt贸rych kocha艂em, a偶 nie pozosta艂 nikt, z kim m贸g艂bym rozmawia膰 szczerze i bez strachu. Ludziom, kt贸rym powinienem ufa膰, patrz臋 w oczy... w ich pe艂ne sekret贸w oczy pozbawione wy­razu... i budz膮 si臋 we mnie podejrzenia. Obawiam si臋 zdrady. Jestem samotny. Tamlorn to jedyna osoba na 艣wiecie, kt贸rej ufam i kt贸r膮 kocham. Ciebie m贸g艂bym pokocha膰, Sybel, a mo偶e i obdarzy膰 zaufaniem, ale mu­sz臋 by膰 ciebie pewien.

- Nigdy... nigdy nie mo偶esz by膰 pewien tych, kt贸rych kochasz - wykrztusi艂a przez zaci艣ni臋te gar­d艂o. - Nie mo偶esz wiedzie膰, czy ci臋 nie zrani膮, na­wet je艣li ci臋 kochaj膮. Ale 偶eby sobie zagwarantowa膰, 偶e ci臋 pokocham, chcesz mi odebra膰 wszelk膮 mi艂o艣膰, jak膮 mog艂abym ci ofiarowa膰 sama. Ten bia艂y ptak ma na uni臋 Sybel. Gdy go zabijesz, umr臋 i tylko upi贸r b臋­dzie spogl膮da艂 na ciebie moimi oczami. Zaufaj mi. Po­zw贸l mi 偶y膰 i zaufaj mi.

Drede zacisn膮艂 powieki.

- Nie mog臋... Ufa艂em Riannie, a ona zdradzi艂a mnie z u艣miechem. U艣miecha艂a si臋 do mnie i ca艂owa艂a mo­j膮 d艂o艅, ale zdradzi艂a dla tego niebieskookiego ksi膮偶膮t­ka Sirle. A ty... ty wyjdziesz za mnie, ale zwr贸cisz si臋 ku Corenowi...

- Nie!

- Mam ci uwierzy膰? Pewnego dnia on z u艣miechem wejdzie do ogrodu, ty mu u艣miechem odpowiesz i wszystkie twoje obietnice rozlec膮 si臋 niby li艣cie na wietrze.

- Nie... M贸wisz o Riannie, nie o mnie. Nie mam nic wsp贸lnego z Riann膮 i Norrelem! Pozw贸l mi odej艣膰! Prosz臋, pozw贸l mi odej艣膰! Wr贸c臋 do mojego bia艂ego domu, a ten mag mo偶e wznie艣膰 wok贸艂 mur, kt贸rego nie przekrocz臋. Wyjad臋 z Eldwoldu! Zrobi臋 wszyst­ko... wszystko...

Jego s艂owa dobiega艂y przez zaci艣ni臋te z臋by jak szept.

- Sybel, marz臋 o tobie nocami, budz臋 si臋 sam i szlo­cham. To dokona si臋 szybko, a potem b臋dziesz ju偶 ra­zem z Tamlornem...

- Nie...

Wypu艣ci艂 j膮 i wsta艂, zaciskaj膮c pi臋艣ci.

- Tak si臋 stanie!

- A wi臋c - szepn臋艂a dr偶膮ca, z suchymi, o艣lep艂ymi oczami - ju偶 nigdy nie b臋d臋 kocha艂a. To okrutne. Je­stem pierwsz膮 z tr贸jki mag贸w, kt贸ra si臋 tego nauczy­艂a. Chcia艂abym zabi膰 sam膮 siebie, ale nawet ten nie­wielki wyb贸r zostanie mi odebrany. Mam nadziej臋, 偶e dobrze p艂acisz temu magowi, poniewa偶 jego czyn nie ma ceny i z niczym nie da si臋 por贸wna膰.

Drede przez chwil臋 sta艂 przed ni膮 w milczeniu. Po­tem odwr贸ci艂 si臋 i us艂ysza艂a szelest jego krok贸w na owczej sk贸rze, stuk but贸w na kamiennych stopniach. Drzwi zamkn臋艂y si臋, zaskoczy艂 rygiel, a ona zap艂aka­艂a z l臋ku i bezradno艣ci.

- Wsta艅, Sybel.

Podnios艂a si臋 niepewnie. Mithran nala艂 wina i obser­wowa艂 j膮 ponad kraw臋dzi膮 pucharu.

- Usi膮d藕. Usiad艂a.

- Daj mi kilka minut wolno艣ci - szepn臋艂a do wn臋­trza kielicha.

- 呕eby艣 usun臋艂a si臋 z tego 艣wiata na zawsze? Nie, jeste艣 zbyt cenna.

- Zostaw w mojej duszy cho膰 odrobin臋 wolno艣ci.

- Aby kocha膰? Unios艂a wzrok.

- Aby nienawidzi膰 - szepn臋艂a. Obraca艂a w palcach puchar, 艣ciska艂a kute srebro. - W tym male艅kim za­k膮tku umys艂u wyro艣nie taka nienawi艣膰, 偶e w ruin臋 obr贸ci ca艂y Eldwold, kamie艅 po kamieniu, i pozosta­wi martwe pustkowie, o kt贸re w艂adcy Sirle b臋d膮 mo­gli k艂贸ci膰 si臋 przez wieki. Rzuc臋 tego kr贸la na kola­na, jak on mnie rzuci艂.

Zielone oczy wpatrywa艂y si臋 w ni膮 nieruchomo.

- A co ze mn膮? Czy mnie tak偶e nienawidzisz?

- Jeste艣 poza nienawi艣ci膮.

Pier艣cie艅 na palcu maga b艂ysn膮艂 pos臋pnie.

- Ten kr贸l jest g艂upcem - rzek艂 Mithran. - Czy wiesz, 偶e kiedy艣 ukrad艂a艣 mi ksi臋g臋?

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie. Zapami臋ta艂abym ci臋.

- Ksi臋g臋 zakl臋膰 maga Firnana. My艣la艂a艣, 偶e pok贸j jest pusty. Odosobniona, zimna komnata ma dworze ja­kiego艣 drobnego ksi膮偶膮tka niedaleko Fyrbolgu. By艂em tam. Wesz艂a艣 bezg艂o艣nie, jak gdyby samo powietrze ci臋 uformowa艂o. Przejrza艂a艣 moje ksi臋gi, wybra艂a艣 t臋 jed­n膮 i znikn臋艂a艣 tak cicho... Nie zna艂em twojego imienia. Nie mia艂em nawet poj臋cia, czy pochodzisz z Eldwoldu. Wiedzia艂em tylko, 偶e stan臋艂a艣 przede mn膮 niczym odpowied藕 na sen, kt贸rego nie 艣mia艂em 艣ni膰. Zacz膮­艂em s艂ucha膰, zadawa膰 pytania tu i tam, dowiadywa艂em si臋 o tobie coraz wi臋cej...

Spojrza艂a na niego zdumiona.

- Ale dlaczego przywo艂a艂e艣 mnie dla Drede'a?

- W艂a艣nie on zdradzi艂 mi w ko艅cu, kogo mam wo­艂a膰. Widzisz, nie jestem g艂upcem. Gdybym przyby艂 do ciebie na twoj膮 g贸r臋, mog艂a艣 r贸wnie 艂atwo odpowiedzie膰 mi 鈥瀟ak鈥 jak 鈥瀗ie鈥. Ale dzisiaj, jak s膮dz臋, jest tylko jed­na mo偶liwa odpowied藕. Pragn臋 ci臋. Je艣li b臋d臋 musia艂 wzi膮膰 ci臋 si艂膮, zrobi臋 to, chocia偶 wobec wyboru, przed jakim dzisiaj stajesz, w膮tpi臋, czy zechcesz si臋 opiera膰. Jestem pot臋偶ny, posiad艂em bezmiern膮 wiedz臋. Kocha­艂em i nienawidzi艂em, ale przez lata nie znalaz艂em nicze­go godnego ani mi艂o艣ci, ani nienawi艣ci. Z tob膮 jak z ni­kim innym mog臋 si臋 dzieli膰 my艣lami i do艣wiadczeniami. Kiedy艣 pokocha艂em kobiet臋 dla jej urody. Nie przypu­szcza艂em, 偶e znowu za tym zat臋skni臋. To jakby艣... jak­by艣 by艂a specjalnie dla mnie stworzona.

Znowu zadr偶a艂a; skrzy偶owa艂a r臋ce na piersi, zimny­mi palcami mocno 艣ciska艂a ramiona.

- Wypij - poleci艂 Mithran.

Wypi艂a, odstawi艂a puchar. Pochyli艂a si臋 i ukry艂a twarz w d艂oniach. Mag obserwowa艂 j膮 uwa偶nie.

- To troch臋 moja wina - szepn臋艂a. - Maelga mnie ostrzega艂a.

- Sp贸jrz na mnie.

Unios艂a g艂ow臋. Oczy mia艂a szeroko otwarte, nieru­chome, wpatrzone w niego. Mithran zmarszczy艂 brwi.

- Czy decyzja wymaga a偶 takiego namys艂u?

- Nawet nie my艣l臋. W g艂owie mam pustk臋.

- Wybieraj, Sybel.

- Nie chc臋! Nic mnie ju偶 nie obchodzi! Sam wybie­raj! Je艣li chcesz mnie, to mnie zatrzymaj, je艣li nie, od­daj Drede'owi. Czego ode mnie oczekujesz? Podzi臋­kowa艅, 偶e podarowa艂e艣 mi miejsce na pustkowiu swego serca? Drede'a przynajmniej rozumiem, ale ty... ty je­ste艣 zimniejszy ode mnie.

- Tak s膮dzisz? - sykn膮艂. Ale opanowa艂 si臋 natych­miast. Wykrzywi艂 k膮ciki ust. - Bia艂y ptaku, wiesz do­brze, 偶e nigdy ci臋 nie oddam temu kr贸lowi. Ani nie z艂a­mi臋 twego umys艂u, by s艂u偶y艂 jemu albo mnie.

- Ju偶 go z艂ama艂e艣! - krzykn臋艂a. - Bia艂y ptak? Bia艂y sok贸艂 na srebrnym sznurku, kt贸ry przybywa, kiedy zawo­艂asz... Ba艂abym si臋 ciebie a偶 do 艣mierci, tak膮 masz w艂adz臋 nad ka偶d膮 moj膮 ulotn膮 my艣l膮, I dlatego nie dbam ju偶 o to, co ze mn膮 zrobisz. Mam ci臋 b艂aga膰, 偶eby艣 mnie ocali艂 przed Drede'em? Mog艂abym prosi膰 ci臋 o to na kl臋czkach, ale nie zdo艂am ci dzi臋kowa膰, je艣li b臋d臋 do ciebie przykuta.

- Nie mo偶esz... spr贸bowa膰 mnie pokocha膰?

- Nikogo nie kocham! Nigdy nie b臋d臋 kocha艂a! Drede mo偶e mnie mie膰 bezradn膮 i u艣miechni臋t膮, a ty bezrad­n膮 i przera偶on膮. Co wolisz?

Przez chwil臋 milcza艂; mimowolnie przesuwa艂 palcem w g贸r臋 i w d贸艂 po 艣ciance pucharu. Sybel zaciska艂a d艂o­nie na por臋czach fotela.

Wreszcie odezwa艂 si臋 cichym g艂osem, powolnymi ru­chami r臋ki odmierzaj膮c rytm s艂贸w:

- Nie zawsze b臋dziesz si臋 mnie ba艂a, Sybel. Poka­偶臋 ci staro偶ytn膮 sztuk臋 i zakl臋cia, o poznaniu kt贸rych nawet nie marzy艂a艣. Dam ci cudowne dary: wykona­ny przez czarownic臋 Cath臋 purpurowy klejnot w kszta艂­cie oka, kt贸ry potrafi zagl膮da膰 za zamkni臋te drzwi i do szkatu艂; p艂aszcz uszyty ze sk贸r b艂臋kitnych g贸rskich ko­t贸w z Lomaru, mi臋kki jak tchnienie, ciep艂y jak dotkni臋­cie ust... Dam ci zapiecz臋towane, okute ksi臋gi maga Er­dena, nie otwierane od trzystu lat, od dnia jego 艣mierci, i powiem ci, jak je otworzy膰...

S艂owa formowa艂y si臋 niczym sny w jej umy艣le; czu­艂a, jak j膮 usypiaj膮, jak my艣li mroczniej膮 i spowalniaj膮 sw贸j bieg.

- Schwytam dla ciebie skrzydlat膮 gazele z Po艂udnio­wych Pusty艅 o oczach niby gwia藕dzista noc... B臋dziesz sypia膰 na bia艂ej we艂nie i purpurowym jedwabiu, b臋dziesz nosi膰 klejnoty barwy gwiazd z czerwonym i b艂臋kitnym p艂omieniem we wn臋trzu...

Jak przez mg艂臋 widzia艂a, 偶e mag wstaje powoli i zbli­偶a si臋 bezszelestnie jak cie艅; cichym g艂osem snu艂 wi­zje, kt贸re powstawa艂y i spoczywa艂y w jej oszo艂omio­nym umy艣le. Poczu艂a jego palce wsuwaj膮ce si臋 we w艂osy.

- Dam ci srebrnostrun膮 harf臋 Thrace'a z Tolu, kt贸ra gra na rozkaz i 艣piewa zapomniane opowie艣ci o mar­twych, wspania艂ych kr贸lach...

Tchnienie oddechu musn臋艂o jej policzek. Gdzie艣 we wn臋trzu zbudzi艂 si臋 krzyk, s艂aby jak krzyk dziecka w nocy. Po chwili ucich艂, zagin膮艂. Poczu艂a na szyi pal­ce maga, zobaczy艂a b艂yszcz膮cy w 艣wietle srebrny kr膮­偶ek broszy.

- Dam ci Puchar Fortuny, ci艣ni臋ty przez ksi臋cia Ver­ne'a do Zapomnianego Jeziora, poniewa偶 przepowie­dzia艂 mu 艣mier膰 od wody...

Poczu艂a, 偶e suknia napina si臋 w jego palcach, us艂y­sza艂a trzask dartego materia艂u, a potem gwa艂towny syk wci膮ganego powietrza.

- Oddam ci wszystkie skarby 艣wiata i wszystkie je­go sekrety... Sybel, m贸j bia艂y ptaku...

Dotkn膮艂 wargami jej szyi, przesun膮艂 je ni偶ej. I wte­dy wyczu艂a, 偶e w tej rosn膮cej 偶膮dzy na jedn膮 chwil臋 j膮 uwolni艂. Prawie nie my艣l膮c, bez nadziei, wyszepta­艂a tylko jedno s艂owo.

Poderwa艂 si臋 gwa艂townie, z w艣ciek艂o艣ci膮 patrz膮c jej w oczy. Odwr贸ci艂 si臋 i wtedy zobaczy艂 za sob膮 kryszta­艂ookiego Blammora. Krzykn膮艂 raz tylko, a Blammor ob­j膮艂 go niczym mg艂a. Przez moment mag sta艂 wyprosto­wany, z roz艂o偶onymi r臋kami, zaciskaj膮c palce. Potem osun膮艂 si臋 na pod艂og臋.

Czy co艣 jeszcze? - zapyta艂 Blammor.

Sybel dr偶膮c, przygl膮da艂a si臋 Mithranowi. Si臋gn臋艂a do rozdartej sukni i spr贸bowa艂a zebra膰 materia艂.

Nie, odpar艂a. Nic wi臋cej.

Blammor si臋 rozp艂yn膮艂. Sok贸艂 Ter przy 艂o偶u wrza­sn膮艂 przenikliwie. Mag Mithran le偶a艂 na plecach; ko­艣ci twarzy, r膮k, karku mia艂 zmia偶d偶one i po艂amane. Ter sfrun膮艂 na niego, wyl膮dowa艂 na zniekszta艂conej g艂owie, szponami przebi艂 otwarte oczy.

- Ter - szepn臋艂a Sybel.

Podlecia艂 do niej i przysiad艂 na oparciu fotela. Wsta­艂a, dr偶膮c ci膮gle, i okry艂a si臋 p艂aszczem. G艂os Tera sp艂y­n膮艂 mi臋dzy jej my艣li; czu艂a, 偶e sok贸艂 p艂onie z w艣cie­k艂o艣ci.

Jeszcze Drede.

Nie.

Drede.

Nie. Podesz艂a do drzwi i dr偶膮cymi palcami zwolni­艂a zamek. Drede nale偶y do mnie.


7

Do domu wraca艂a powoli. Ko艅 brn膮艂 w 艣nie­gu, a sok贸艂 kr膮偶y艂 nad jej g艂ow膮; czasami wznosi艂 si臋 tak wysoko, 偶e wygl膮da艂 niby male艅ka ciemna gwiazdka na jasnym niebie, a potem opada艂 ku niej szybki jak b艂yskawica. Nie odzywa艂a si臋 do nikogo; czarne oczy patrzy艂y, nie widz膮c; nikt, kogo mija艂a, nie pr贸bowa艂 jej zatrzymywa膰. O zmro­ku dotar艂a do g贸rskiej 艣cie偶ki. 艢nieg srebrzy艂 si臋 w艣r贸d szaro艣ci; gwiazdy rozb艂yskiwa艂y z wolna ponad wielkim, mrocznym szczytem g贸ry Eld. Drzewa wo­k贸艂 sta艂y nieruchomo, a blask gwiazd odbija艂 si臋 w 艣nie偶nych czapach na ga艂臋ziach. Nad domkiem Ma­elgi unosi艂a si臋 smuga dymu; okna ja艣nia艂y jak p艂o­mie艅. Sybel wjecha艂a na podw贸rze. Kiedy zsun臋艂a si臋 na ziemi臋, Maelga otworzy艂a drzwi; b艂ysn臋艂y pier艣cie­nie na palcach.

- Sybel... - szepn臋艂a.

Sybel patrzy艂a na ni膮 bez s艂owa. Maelga podbieg艂a; czujnie wpatrywa艂a si臋 w dziewczyn臋, dotkn臋艂a nieru­chomej, bladej twarzy.

- Czy to ty?

- Mag nie 偶yje.

- Nie 偶yje? Jak to, dziecko? My艣la艂am, 偶e ju偶 ci臋 nie zobacz臋.

- Rommalb.

Maelga przys艂oni艂a d艂oni膮 usta.

- Jego tak偶e schwyta艂a艣?

- Tak. A teraz mag Mithran le偶y zmia偶d偶ony na po­sadzce w swojej wie偶y i my艣l臋... my艣l臋, 偶e ani jedna ko艣膰 jego palca nie pozosta艂a ca艂a.

Sybel zadr偶a艂a gwa艂townie.

- Pozw贸l mi wej艣膰. Musze... musz臋 chwil臋 odpocz膮膰. Maelga obj臋艂a j膮 i poci膮gn臋艂a do ciep艂ego wn臋trza.

Sybel usiad艂a przy ogniu; przymkn臋艂a oczy. Poczu艂a r臋­ce przy szyi i odepchn臋艂a je mocno.

- Nie!

Maelga cofn臋艂a si臋. Odetchn臋艂a powoli. Potem mu­sn臋艂a palcami policzek dziewczyny. Sybel wsta艂a, sa­ma odwi膮za艂a p艂aszcz i odrzuci艂a na bok.

- Rozerwa艂 mi sukni臋. Czy Coren nadal jest w mo­im domu?

- Zeszyj臋 ci j膮. Coren tam jest. Przyszed艂 do mnie, kiedy odkry艂, 偶e znikn臋艂a艣. Obwinia艂 si臋, 偶e zasn膮艂.

- Ciesz臋 si臋, 偶e spa艂. - Milcza艂a przez chwil臋, wpa­trzona w ogie艅.

Maelga obserwowa艂a j膮, ko艂ysz膮c si臋 w fotelu. Wok贸艂 domu zapad艂a ciemno艣膰 i twarz Sybel skry艂a si臋 w cieniu.

- O czym my艣lisz? - zapyta艂a cicho Maelga. - O ja­kich mrocznych sprawach?

Sybel drgn臋艂a.

- Mroczna jest noc - wyszepta艂a.

Us艂ysza艂y na podw贸rzu kroki i r偶enie wierzchowca Corena. Sybel wsta艂a; materia艂 sukni rozsun膮艂 si臋 na bia­艂ych piersiach. Otworzy艂a drzwi. Coren, stoj膮cy z r臋­k膮 na ko艅skiej szyi, zobaczy艂 dziewczyn臋 w padaj膮cym z wn臋trza blasku. Podszed艂, otuli艂 j膮 swoim p艂aszczem i obj膮艂 mocno, kryj膮c twarz w jej w艂osach. Poczu艂a je­go 艂z臋 na policzku.

- Ja te偶 p艂aka艂am - szepn臋艂a. - To bola艂o.

- Odesz艂a艣 ode mnie jak sen, tak cicho, tak nieodwo­艂alnie... Nie mog艂em tego znie艣膰, nie mog艂em...

- Jestem bezpieczna.

- Ale co si臋 sta艂o? Kto to by艂?

- Opowiem ci. Wejd藕.

Usiad艂 razem z ni膮 przy ogniu Maelgi; 艣ciska艂 Sybel mocno za r臋k臋, splataj膮c palce, jak gdyby ju偶 nigdy nie mia艂 zamiaru jej pu艣ci膰. Maelga kr膮偶y艂a cicho, podgrzewa艂a jedzenie, kroi艂a chleb i s艂ucha艂a opowie艣ci.

- Mag Mithran. S艂ysza艂e艣 kiedy艣 to imi臋? - spyta­艂a, ale Coren pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Widzia艂 mnie dawno temu, kiedy ukrad艂am mu ksi臋g臋. I... pragn膮艂 mnie. Nie da艂 mi wyboru. B艂aga艂am go o lito艣膰, ale nie mia艂 jej dla mnie. Jego wspania艂y umys艂 by艂 znu偶ony bra­kiem wyzwa艅, nud膮, gorzkimi uczynkami. Posz艂abym za nim. Nigdy nie zdo艂a艂abym mu si臋 sprzeciwi膰. Za­wsze bym si臋 go ba艂a. Ale pope艂ni艂 b艂膮d. Zapomnia艂 o Rommalbie. A to by艂o jedyne imi臋, jakie sobie przy­pomnia艂am, kiedy straci艂 panowanie nad sob膮 i nade mn膮. I tak zgin膮艂.

- To dobrze.

- Te偶 tak uwa偶am, chocia偶... Mia艂 tak ogromn膮 wie­dz臋. Chcia艂abym... Chcia艂abym, 偶eby艣my si臋 spotkali w innych okoliczno艣ciach. By艂 pot臋偶niejszy nawet od Healda i m贸g艂 mnie wiele nauczy膰.

Coren poruszy艂 si臋 niespokojnie.

- Nie potrzebujesz a偶 takiej mocy, 偶eby utrzyma膰 swoje zwierz臋ta. Co by艣 z ni膮 zrobi艂a?

- Moc sama si臋 pomna偶a. Nie potrafi臋 przesta膰 pra­gn膮膰 wiedzy, pragn膮膰 nauki. Ale nigdy nie chcia艂abym i艣膰 obok niego. On... on mnie nie kocha艂.

- Wi臋c to dla ciebie wa偶ne?

- Tak. - Odwr贸ci艂a g艂ow臋 i spojrza艂a mu w oczy. - To wa偶ne.

Us艂ysza艂a jego niepewne westchnienie.

- Chcia艂em i艣膰 za tob膮, ale nie wiedzia艂em, gdzie je­ste艣 - wyszepta艂. - 艢nieg zasypa艂 nawet twoje 艣lady. Obudzi艂em si臋, ogie艅 wygas艂, a ciebie nie by艂o.

- W 偶aden spos贸b nie mog艂e艣 mi pom贸c. On nie mia艂­by dla ciebie lito艣ci, jak nie mia艂 jej dla mnie. A ja mu­sia艂abym na to patrze膰. I wtedy nikt nie m贸g艂by mnie obj膮膰, kiedy wr贸ci艂am.

- Sybel... - Urwa艂, szukaj膮c w艂a艣ciwych s艂贸w. - Masz moj膮 mi艂o艣膰. Odda艂bym ci 偶ycie. A teraz zrezygnuj臋 dla ciebie ze wszystkich lat nienawi艣ci do Drede'a. Je­艣li pojedziesz ze mn膮 do Sirle, nikt nigdy nie poprosi ci臋 o co艣, czego nie zechcesz da膰 sama. Nigdy ju偶 nie chc臋 czu膰, 偶e mnie potrzebujesz, a ja nie wiem, gdzie mam ci臋 szuka膰. Nigdy nie chc臋 si臋 budzi膰 i widzie膰, 偶e znikn臋艂a艣.

Patrzy艂a na niego w milczeniu i przez chwil臋 widzia艂 w jej oczach cie艅 oddalenia, tajemnicy. Potem cie艅 si臋 rozwia艂, a Sybel podnios艂a do ust jego d艂o艅.

- A ja - szepn臋艂a - nie chc臋 ju偶 patrze膰, jak odje偶­d偶asz do Sirle beze mnie.


* * *

Nast臋pnego ranka odjechali razem z g贸ry Eld, by wzi膮膰 艣lub w rodzinnym domu Corena. D艂uga zima zbli­偶a艂a si臋 do ko艅ca; jechali otuleni w futra, pod s艂o艅cem b艂yszcz膮cym o艣lepiaj膮co na bia艂ym 艣niegu. Sok贸艂 Ter lecia艂 nad nimi - czarna sylwetka na jasnym niebie. Mi­n臋li Mondor, pokonali szerok膮 r贸wnin臋 Terbrec i zna­le藕li si臋 w lesistych regionach Sirle, gdzie sp臋dzili noc na przygranicznej farmie, b臋d膮cej niemal fortec膮. Dru­giego dnia wjechali do serca Sirle, na pola w 艂uku rze­ki Slinoon. Daleko przed sob膮 zobaczyli mury i szare kamienne wie偶e zamku w艂adc贸w tej krainy. Dym unosi艂 si臋 z komin贸w. Zatrzymali si臋 na kr贸tki odpoczynek, a kiedy zsiedli z koni, Coren uj膮艂 twarz Sybel w swe okryte r臋kawicami d艂onie.

- Czy jeste艣 szcz臋艣liwa? - zapyta艂. Rado艣膰 rozkwi­t艂a w nim jak kwiat, gdy wyczyta艂 potwierdzenie w czar­nych oczach. Uca艂owa艂 jej powieki, mrucz膮c: - Czar­niejsze ni偶 bia艂y jak p艂omie艅 klejnot kr贸la Pwilla, tkwi膮cy w r臋koje艣ci miecza; sta艂 si臋 czarny w chwili jego 艣mierci...

- Coren!

Wypu艣ci艂 j膮 ze 艣miechem. 艢nieg b艂yszcza艂 ogni艣cie a偶 po kra艅ce 艣wiata; w martwym krajobrazie nie po­rusza艂o si臋 nic, tylko para oddechu koni i powolna smu­ga dymu nad zamkiem Sirle. Sybel mru偶y艂a oczy od blasku.

- To b臋dzie m贸j dom. Dziwne, 偶y膰 w p艂askiej kra­inie, mi臋dzy lud藕mi... Nie jestem przyzwyczajona do ludzi. Taki wielki, szary dom. Co to za wie偶e wzd艂u偶 muru?

- Stra偶nice, spichlerze, zbrojownie na wypadek ata­ku czy obl臋偶enia. R贸d Sirle nigdy nie 偶y艂 w pokoju z s膮­siadami. Ale pokonano nas na Terbrec i teraz du偶o ga­damy, a robimy niewiele.

- Jacy s膮 twoi bracia? Wszyscy podobni do ciebie?

- Jak podobni?

- 艁agodni, delikatni, m膮drzy...

- Ja taki jestem? - zdziwi艂 si臋. - Zabija艂em, niena­widzi艂em, le偶a艂em bezsennie w艣r贸d nocy, snuj膮c gorz­kie marzenia...

- Widzia艂am wielkie z艂o, ale w tobie go nie ma. - U艣miechn臋艂a si臋, lecz wargi jej zadr偶a艂y.

Pog艂adzi艂 j膮 po w艂osach.

- Za starymi, grubymi murami domu Roka nawet kr贸l nie znajdzie ci臋 wbrew twej woli. Chod藕. Moi bracia s膮 rubaszni, do艣wiadczeni w bojach, impulsywni i nie­rozs膮dni jak ja, ale w ich domach panuje rado艣膰. Po­witaj膮 ci臋 serdecznie, cho膰by dlatego 偶e ci臋 kocham.

Jechali powoli przez zmarzni臋te, u艣pione pola up­rawne, gdzie plamy czarnej zaoranej ziemi wystawa艂y spod topniej膮cego 艣niegu. Pod膮偶ali traktem biegn膮cym wzd艂u偶 Slinoon, prowadz膮cym na sam pr贸g w艂adcy Sir­le. Zobaczy艂 ich m艂ody ch艂opak z 艂ukiem i krzykn膮艂 co艣, pozostawiaj膮c w powietrzu bia艂y ob艂ok pary. A potem ruszy艂 biegiem do domu; kaptur zsun膮艂 mu si臋 z czar­nych w艂os贸w.

- To Arn - wyja艣ni艂 Coren. - Syn Cenetha.

- Du偶o jest tam dzieci? Coren skin膮艂 g艂ow膮.

- Ceneth ma tak偶e dwie c贸reczki. Najstarszy syn Ro­ka, Don, to ju偶 pi臋tnastolatek. Jest 偶膮dny krwi i nie mo­偶e si臋 doczeka膰 swojej pierwszej bitwy. Rok ma te偶 czw贸rk臋 m艂odszych dzieciak贸w. 呕ona Eortha niedaw­no urodzi艂a pierwszego syna, Eorthlinga. Herne i Bor maj膮 domy i rodziny w p贸艂nocnych cz臋艣ciach Sirle. A my r贸wnie偶 b臋dziemy mieli dzieci, ty i ja: gromad臋 ma艂ych magik贸w, kt贸rzy wype艂ni膮 gwarem ca艂y dom.

Z roztargnieniem kiwn臋艂a g艂ow膮. Przez otwart膮 bra­m臋 widzia艂a ludzi na za艣nie偶onym dziedzi艅cu. Woda Slinoon sp艂ywa艂a kana艂em przed bram臋 i dalej, w stro­n臋 p贸l. Na dziedzi艅cu czeka艂y osiod艂ane konie; ogie艅 w ku藕ni w granicach mur贸w buchn膮艂 gwa艂townie i przy­gas艂. Arn przebieg艂 przez zwodzony most i znikn膮艂. Po kilku minutach wr贸ci艂 z m臋偶czyzn膮, kt贸ry stan膮艂 spo­kojnie i patrzy艂, jak si臋 zbli偶aj膮.

- To Rok - rozpozna艂 Coren.

Spotkali si臋 na mo艣cie. Rok chwyci艂 uzd臋 konia Corena i obserwowa艂 Sybel, gdy brat zeskakiwa艂 z siod艂a. By艂 pot臋偶nie zbudowany, mia艂 szerokie bary, grzyw臋 z艂ocistych w艂os贸w i twarz pooran膮 zmarszczkami, nie­wzruszon膮 jak oczy. G艂os dobiegaj膮cy ze studni jego piersi okaza艂 si臋 zaskakuj膮co 艂agodny.

- Spodziewa艂em si臋 ciebie z Hiltu ju偶 cztery dni te­mu. Zaczyna艂em si臋 martwi膰. Ale teraz widz臋, 偶e nie­potrzebnie. - Podszed艂 do Sybel i poda艂 jej r臋k臋. - Je­ste艣 Sybel.

- Sk膮d wiesz?

- Poniewa偶 na Terbrec walczyli艣my dla kobiety o twa­rzy takiej jak twoja. Witam ci臋 w Sirle.

U艣miechn臋艂a si臋. Patrz膮c mu w oczy, dostrzega艂a obok spokoju tak偶e niewielk膮, ale jasn膮 iskr臋 tryumfu.

- A ty, jak m贸wi艂 mi Coren, jeste艣 Lwem Sirle. Wdzi臋czna ci jestem za powitanie, gdy偶 nie spodzie­wa艂e艣 si臋 mnie tutaj.

- Nauczy艂em si臋 spodziewa膰 po Corenie rzeczy nie­spodziewanych.

- Rok - wtr膮ci艂 spokojnie Coren. - Przyjechali­艣my, 偶eby wzi膮膰 tutaj 艣lub. Sybel przybywa jako mo­ja 偶ona.

Rok spu艣ci艂 powieki. Kiedy je zn贸w uni贸s艂, oczy mia艂 z艂ocistobr膮zowe i u艣miechni臋te.

- Rozumiem. Jak j膮 do tego nam贸wi艂e艣?

- Nie by艂o 艂atwo, ale jako艣 mi si臋 uda艂o.

Coren zdj膮艂 Sybel z siod艂a i postawi艂 na ziemi. Wr贸ci艂 Arn i chwyci艂 konie za uzdy; ca艂y czas zerka艂 zacieka­wiony na Sybel. Tu偶 za ch艂opcem pojawi艂a si臋 wyso­ka kobieta z dwoma grubymi rudymi warkoczami opa­daj膮cymi mi臋dzy fa艂dy bogatej z艂oto-zielonej sukni.

- Lynette - powiedzia艂 Coren - to...

- Wiem, wiem. - Obj臋艂a go ze 艣miechem. - My艣lisz, 偶e nie poznam tych w艂os贸w jak ko艣膰 s艂oniowa ani tych oczu? To jest Sybel i chcecie si臋 pobra膰. Wi臋c to pla­nowali艣cie, kiedy my tu umierali艣my ze zmartwienia.

- Nie wiem, czemu艣cie si臋 martwili. Sybel, to Ly­nette, 偶ona Roka.

- Kiedy odje偶d偶asz gdzie艣, 偶eby 艣ni膰 na jawie, to jed­na sprawa - odpar艂a Lynette, ca艂uj膮c Sybel w policzek. - Ale kiedy jedziesz do Hiltu i nie wracasz, to co艣 zu­pe艂nie innego. Sybel, wygl膮dasz na zm臋czon膮. Droga musia艂a by膰 ci臋偶ka w tym zimnie.

Coren obj膮艂 Sybel ramieniem. Opar艂a si臋 o niego, przez chwil臋 nie my艣l膮c o niczym. Czu艂a tylko zimny dotyk jego p艂aszcza na twarzy.

- Mia艂a sporo k艂opot贸w w ostatnich dniach. Czy znaj­dzie si臋 jaki艣 cichy k膮cik, gdzie mog艂aby odpocz膮膰?

Sybel stan臋艂a prosto.

- Nie, Corenie. Przyjemnie jest s艂ysze膰 tak wiele mi­艂ych g艂os贸w. A przecie偶 nie pozna艂am jeszcze wszyst­kich twoich braci i wszystkich dzieci.

- Poznasz - za艣mia艂a si臋 Lynette. - Chod藕my. Mo­偶esz odpocz膮膰 w moim pokoju, a tymczasem przygo­tujemy komnaty dla ciebie i Corena.

Przeszli po mo艣cie; Arn z ko艅mi post臋powa艂 za ni­mi. Gwar na dziedzi艅cu przycich艂 nagle. Mniejsza bra­ma prowadzi艂a na wewn臋trzny dziedziniec, kwadrato­wy plac, gdzie sta艂y bezlistne drzewa rzucaj膮ce na 艣nieg mistern膮 siatk臋 cieni. Jaki艣 cz艂owiek otworzy艂 szero­ko drzwi do holu i zbieg艂 po schodach. W艂osy mia艂 czar­ne, a zielone oczy 艣mia艂y si臋 do Corena.

- Arn przybieg艂 z krzykiem, 偶e wracasz. Pomy艣la­艂em, 偶e w swoich w臋dr贸wkach rozdra偶ni艂e艣 jakiego艣 tajemniczego maga, wi臋c odes艂a艂 ci臋 do domu z dwie­ma g艂owami.

- Sama widzisz, jak si臋 ze mnie na艣miewaj膮 - rzu­ci艂 Coren, zwracaj膮c si臋 do Sybel. - Nie, Cenethu. Mag sam przyby艂 tu ze mn膮. Teraz oka偶esz troch臋 respek­tu przy moich wyjazdach i powrotach.

- Aha... To ty jeste艣 czarodziejk膮 z Eldu. - Jasne oczy przygl膮da艂y jej si臋 badawczo, z u艣miechem, jak oczy Roka. - Wiele o tobie s艂yszeli艣my od Corena. Odk膮d wr贸ci艂 poraniony po walce z twoim smokiem, nie prze­stawa艂 o tobie m贸wi膰.

- Gdyby nie Gyld, nie wpu艣ci艂aby mnie za pr贸g - stwierdzi艂 Coren. - Gdzie Eorth? Czy Herne i Bor s膮 tutaj?

- Pojechali na 艂owy - odpar艂 Rok. - Powinni nie­d艂ugo wr贸ci膰. - Drgn膮艂, kiedy w g贸rze zatrzepota艂y skrzyd艂a i sok贸艂 Ter wyl膮dowa艂 na ramieniu Corena, czujnie ich obserwuj膮c b艂yszcz膮cymi oczami. - Czyj to ptak? To nie nasz sok贸艂. Taki wielki...

- To jest Ter - wyja艣ni艂 Coren. Obejrza艂 si臋 na Sybel. - Zabi艂 siedmiu ludzi... O czym teraz my艣li, Sybel? Chcia艂bym wiedzie膰.

- Siedmiu... - Ceneth z niedowierzaniem spogl膮da艂 na Sybel. - Nale偶y do ciebie?

Przytakn臋艂a.

- M贸j ojciec, Ogam, go przywo艂a艂.

- Czy jest wolny?

- Da艂am go Tamowi, ale nadal odpowiada na moje wo艂anie, kiedy go potrzebuj臋. - Zamilk艂a i otworzy艂a umys艂 soko艂owi. Rok i Ceneth przygl膮dali si臋 jej z za­ciekawieniem. Zwr贸ci艂a si臋 do Corena. - Przyni贸s艂 mi wie艣ci. Tam czuje si臋 dobrze. B臋d臋 musia艂a do niego napisa膰 i wyja艣ni膰, gdzie jestem. Trudno mu b臋dzie zro­zumie膰. My艣l臋, 偶e w g艂臋bi serca nadal uwa偶a Eld za sw贸j prawdziwy dom.

- W膮tpi臋, czy musisz pisa膰 - wtr膮ci艂 Rok. - Wie艣ci w Eldwoldzie szybko si臋 rozchodz膮.

- Doprawdy? Do mnie w mym bia艂ym domu docie­ra艂y z du偶ym op贸藕nieniem. Zreszt膮 i tak napisz臋 do Ta­ma; powinien dowiedzie膰 si臋 o tym ode mnie.

- Na pewno sobie poradzi - uspokoi艂 j膮 Coren.

- Mam nadziej臋.

Ter przelecia艂 z ramienia Corena na nag膮 ga艂膮藕 drze­wa. Ludzie tymczasem weszli do wielkiego holu Roka, gdzie sk贸ry i sosnowe ga艂臋zie pokrywa艂y zimn膮 po­sadzk臋, stare gobeliny wisia艂y na 艣cianach, a ogie艅 p艂on膮艂 w wielkim kominku, przed kt贸rym dzieci bawi艂y si臋 z psem. Sybel odwi膮za艂a p艂aszcz i potrz膮sn臋艂a w艂osa­mi; dzieci ucich艂y i przygl膮da艂y si臋, jak migocz膮 sre­brzy艣cie. Poczu艂a na sobie wzrok Corena - obce spoj­rzenie, jakby teraz w艂a艣nie zobaczy艂 j膮 po raz pierwszy; zaczerwieniona odwr贸ci艂a g艂ow臋. Lynette wzi臋艂a od nich p艂aszcze. Coren szybko pog艂adzi艂 j膮 po policzku.

- Id藕 z Lynette. Wkr贸tce do was przyjd臋.

Posz艂a za 偶on膮 Roka po kamiennych stopniach i da­lej do przestronnej, jasnej komnaty. Ogie艅 p艂on膮艂 na ko­minku. Przy ogniu le偶a艂y dwie rudow艂ose dziewczynki; rozmawia艂y. Niemowl臋 zap艂aka艂o w ko艂ysce. Lynette podnios艂a je i u艂o偶y艂a sobie na r臋ce; drug膮 rozsun臋艂a kotary wok贸艂 艂o偶a.

- Lara, Marnya, id藕cie si臋 bawi膰 gdzie indziej. Ci­cho, Byrd. Sybel, po艂贸偶 si臋, je艣li masz ochot臋. Ka偶臋 po­da膰 wino i co艣 do jedzenia.

Sybel usiad艂a na 艂o偶u.

- Dzi臋kuj臋. Jestem bardzo zm臋czona.

Po chwili jednak wsta艂a i podesz艂a do okna. W od­dali, poza lasami Sirle, mog艂a dostrzec l艣ni膮cy na tle nieba, b艂臋kitnobia艂y szczyt g贸ry Eld. Czapa 艣niegu okrywa艂a bia艂y dom z niezwyk艂ymi, cudownymi zwie­rz臋tami.

- Wiem - odezwa艂a si臋 za jej plecami Lynette. - Te偶 czu艂am smutek, kiedy dawno temu opuszcza艂am m贸j dom w po艂udniowym Hilcie. Mam nadziej臋, 偶e b臋­dzie ci tu dobrze. Ze wzgl臋du na Corena ciesz臋 si臋, 偶e przyjecha艂a艣, cho膰 nie spodziewa艂am si臋 tego. Nie po tym, jak odda艂a艣 Tama Drede'owi.

- Musia艂am. Chcia艂 wr贸ci膰 do ojca.

- Rozumiem. Tacy jak Eorth i Herne to zakute 艂by. Nie potrafi膮 poj膮膰, jak mog艂a艣 Drede'owi odda膰 dziecko, kt贸re dosta艂a艣 od kogo艣 z rodu Sirle. Wed艂ug nich ca艂y 艣wiat dzieli si臋 mi臋dzy te dwa imiona. - Ko­艂ysa艂a zasypiaj膮ce dziecko i u艣miechn臋艂a si臋 do czego艣, co dostrzeg艂a w oczach Sybel. - Chcesz j膮 potrzyma膰? To moja najm艂odsza.

Sybel odpowiedzia艂a u艣miechem.

- Zrozumia艂a艣 moje pragnienia, zanim je sobie u艣wia­domi艂am. Coren te偶 je dostrzeg艂. - Z niemowl臋ciem w ramionach usiad艂a przy ogniu. Dziecko nieufnie j膮 obserwowa艂o z艂otobr膮zowymi oczami. - Tam te偶 by艂 kiedy艣 taki ma艂y... A ja nie mia艂am poj臋cia o opiece nad dzieckiem. Coren m贸wi艂, 偶e dzisiaj odb臋dzie si臋 cere­monia. Co mam robi膰?

- Nic. Masz tylko wyst膮pi膰 pi臋kna i gotowa przed w艂adc膮 Sirle, jego bra膰mi, ich 偶onami i dzie膰mi. Rok was po艂膮czy, a potem b臋dzie przyj臋cie na wasz膮 cze艣膰. Czy przywioz艂a艣 co艣 odpowiedniego na 艣lub?

- Nie. Mam niewiele rzeczy. Nigdy dot膮d nie potrze­bowa艂am niczego szczeg贸lnego.

Lynette spojrza艂a na ni膮 z zaciekawieniem.

- 呕yjesz tak prosto... Masz zamiar napisa膰 do Horsta z Hiltu i zawiadomi膰 go, 偶e wychodzisz za Corena?

- Dlaczego?

- Jest twoim dziadkiem - t艂umaczy艂a cierpliwie Ly­nette. - Ty i Rianna by艂y艣cie krewnymi; jego c贸rka by­艂a twoj膮 matk膮.

Sybel w zadumie unios艂a brwi.

- No tak. Nie s膮dz臋, 偶eby obchodzi艂o go nasze po­krewie艅stwo, odk膮d Ogam przywo艂a艂 do siebie moj膮 matk臋, tak jak przywo艂a艂 Tera czy Gulesa. Ale b臋d臋 o tym pami臋ta膰. - Zauwa偶y艂a zdziwienie Lynette i ro­ze艣mia艂a si臋. - Nie odebra艂am takiego wychowania jak Rianna. Zna艂am dot膮d bardzo niewiele os贸b. Nie spodziewa艂am si臋, 偶e towarzystwo tylu ludzi sprawi mi wielk膮 przyjemno艣膰. Je艣li powiem co艣, co ci臋 zaniepo­koi, zwr贸膰 mi uwag臋.

Lynette skin臋艂a g艂ow膮.

- Dobrze - obieca艂a. - Kiedy ci臋 zobaczy艂am, po­my艣la艂am o Riannie i poczu艂am b贸l na wspomnienie Norrela. Ale teraz wydaje mi si臋, 偶e jeste艣 ca艂kiem in­na. Ona mia艂a twarz skromn膮 i s艂odk膮, a twoje oczy... - Urwa艂a, szukaj膮c odpowiedniego s艂owa.

- Coren m贸wi, 偶e s膮 czarne jak serce Drede'a - pod­powiedzia艂a Sybel.

Lynette zamruga艂a zdziwiona.

- Coren wygaduje takie rzeczy? Wi臋c dlaczego chcesz za niego wyj艣膰?

- Sama nie wiem. Mo偶e nie przychodzi mi do g艂o­wy nic, na czym bardziej by mi zale偶a艂o.

Lynette z u艣miechem kiwn臋艂a g艂ow膮. Odebra艂a Byrd i u艂o偶y艂a j膮 w ko艂ysce.

- Zejd臋 na d贸艂 i przypilnuj臋, 偶eby przynie艣li tu two­je rzeczy.

Wysz艂a. Po chwili Sybel wsta艂a i nala艂a sobie wina. Pochyli艂a si臋 nad ko艂ysk膮 i pog艂adzi艂a palcem policzek Byrd. Potem odwr贸ci艂a si臋 i zacz臋艂a kr膮偶y膰 po poko­ju, niespokojnie nas艂uchuj膮c krok贸w Corena. Us艂ysza­艂a g艂osy na dziedzi艅cu i ich echo odbite od mur贸w. Z kie­lichem w d艂oni wysz艂a do holu i z jakiego艣 miejsca w艣r贸d milcz膮cych kamieni us艂ysza艂a Corena.

- Nie - powiedzia艂.

Ruszy艂a w tamt膮 stron臋. Kawa艂ek dalej znalaz艂a otwar­te drzwi; z pokoju dobiega艂 szmer rozmowy. Zatrzyma艂a si臋 w progu i zajrza艂a do pod艂u偶nej komnaty. Szuka艂a Corena.

Zobaczy艂a go przy ogniu na drugim ko艅cu pokoju. Potem, kiedy odzywali si臋 inni m臋偶czy藕ni, wolno przy­pomina艂a sobie imiona jego pi臋ciu braci.

- Corenie, ona jest tutaj. Po co innego mia艂by艣 j膮 tu przywozi膰, je艣li nie po to? - M臋偶czyzna m贸wi艂 wol­no; by艂 wy偶szy od pozosta艂ych, w艂osy mia艂 z艂ote, a oczy zielone jak skrzyd艂a Gylda.

- Poniewa偶 j膮 kocham, Eorthu - wyja艣ni艂 cierpliwie Coren, chocia偶 w jego g艂osie pojawi艂 si臋 ton irytacji.

- Nie jest podobna do 偶adnej z tutejszych kobiet - stwierdzi艂 Ceneth. - My艣lisz, 偶e b臋dzie zadowolona, 偶e tak w艂a艣nie j膮 traktujesz? Ma moc; musi jej u偶ywa膰. Dlaczego nie w naszej sprawie?

- Przeciw Drede'owi? Ju偶 wam t艂umaczy艂em, i to nie­raz. Nie chce wojny przeciwko Tamlornowi.

- Co z tego? R贸wnie 艂atwo, jak Drede mo偶emy po­sadzi膰 Tamlorna na tronie Eldwoldu.

- Z t膮 kobiet膮 mo偶emy zyska膰 wsparcie Hiltu - doda艂 kr臋py, ogorza艂y m臋偶czyzna ze srebrzystymi w艂osami. - A nawet Nicconu. Nikt nie o艣mieli si臋 nam sprzeciwi膰.

- Bor! Nie!

- Corenie - odezwa艂 si臋 Rok. - Pojecha艂e艣 tam je­sieni膮, w艂a艣nie by nam贸wi膰 j膮 do przyjazdu. Uda艂o ci si臋...

- Ale nie po to! Dwa tygodnie temu niemal j膮 stra­ci艂em. By艂a przywo艂ywana, atakowana przez jakiego艣 pot臋偶nego maga. My艣la艂em, 偶e ju偶 nigdy jej nie zoba­cz臋. Kiedy wr贸ci艂a, przysi膮g艂em, 偶e je艣li zamieszka tu­taj, nikt nie b臋dzie jej niepokoi艂, nie spr贸buje wyko­rzysta膰 wbrew jej woli.

- Corenie, nikt nie chce jej wykorzystywa膰 wbrew wo­li. Nie chcemy, 偶eby by艂a tu nieszcz臋艣liwa - t艂umaczy艂 Bor. - Ale przecie偶 mo偶esz j膮 przekona膰... Nie od razu, lecz z czasem, kiedy przyzwyczaicie si臋 do siebie, na­bierzecie swobody...

- My艣la艂em, 偶e tego pragniesz najbardziej na 艣wie­cie. - Niski, chudy m臋偶czyzna skierowa艂 na Corena swe b艂yszcz膮ce niebieskie oczy. - Zemsty za 艣mier膰 Norrela.

Na chwil臋 zapad艂a cisza. Na twarzy Corena, pod p艂o­miennymi w艂osami, Sybel dostrzeg艂a napi臋cie.

- Ja te偶 tak my艣la艂em. Ale teraz wol臋 raczej 偶ywym po艣wi臋ci膰 energi臋 swych my艣li. Dla niej zrezygnowa­艂em ze wszystkiego, tak偶e z nienawi艣ci. Musia艂em. Nie potrafi臋 ci tego wyt艂umaczy膰. Wiele niezwyk艂ych rze­czy przydarzy艂o mi si臋 w jej bia艂ym domu, a najdziw­niejsza jest ta, 偶e wol臋 teraz my艣le膰 o Sybel ni偶 o Nor­relu. Je艣li chcecie prowadzi膰 wojn臋 z Drede'em, musicie to robi膰 bez Sybel. To jej obieca艂em. Je艣li b臋dziecie si臋 upiera膰, wyp臋dzicie nas oboje z tego domu.

Rozleg艂 si臋 pomruk sprzeciwu. Rok po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu brata.

- Nie my艣l o nas tak 藕le. Wszyscy tu jeste艣my nie­spokojnymi, g艂odnymi lwami. Wystarczy, 偶e rzucisz nam strz臋p nadziei, a gadaniem rozedrzemy go na kawa艂ki. Nie b臋dziemy niepokoili Sybel, je艣li taka jest jej wola. Ale z pewno艣ci膮 wiesz, jak wielka to dla nas pokusa.

- Wiem, wiem...

- I tak pos艂u偶y wielkiemu celowi - doda艂 Ceneth. - Cho膰by temu, 偶e rozja艣ni nasz dom i wystraszy Drede'a.

Coren pokiwa艂 g艂ow膮. Zmierzy艂 wzrokiem kr膮g twa­rzy wok贸艂 siebie.

- 呕adnemu z was nie powinienem wierzy膰. Ale wie­rz臋. Nie mam wyboru. Poczekajcie, Eorth i Herne, a偶 j膮 zobaczycie. Wtedy zrozumiecie, jak mog艂em obie­ca膰 co艣 takiego.

- Ja nie zrozumiem - stwierdzi艂 kr贸tko Eorth. - Ale skoro m贸wisz, 偶e nam nie pomo偶e, to nie pomo偶e. Ty­le umiem poj膮膰.

- Dziwne jest to, 偶e w og贸le zgodzi艂a si臋 wyj艣膰 za ciebie - doda艂 Ceneth. - Je艣li takie s膮 jej uczucia wo­bec Tamlorna i Drede'a... Wykaza艂a wielk膮 odwag臋, a mo偶e mi艂o艣膰, skoro zjawi艂a si臋 w legowisku lw贸w, maj膮c tylko ciebie do obrony.

Coren u艣miechn膮艂 si臋 kpi膮co.

- Doskonale potrafi sama o siebie zadba膰. Widzie­li艣cie soko艂a Tera.

- Je偶eli umie przywo艂a膰 soko艂a, kt贸ry zabi艂 siedmiu ludzi - powiedzia艂 Eorth - to z pewno艣ci膮 mo偶e przy­wo艂a膰 Drede'a. A wtedy my...

- Sied藕 cicho! - mrukn膮艂 Bor.

Sybel odwr贸ci艂a si臋 powoli. Wr贸ci艂a do komnaty, gdzie znalaz艂a Lynette, swoje rzeczy, tac臋 z jedzeniem i pi膮tk臋 dzieci, kt贸re patrzy艂y, jak si臋 posila.

Rok za艣lubi艂 ich tego wieczoru w wielkim holu roz­艣wietlonym 艣wiecami trzymanymi przez dzieci rodu Sirle. W p贸艂mroku trzaska艂 ogie艅 - jedyny d藕wi臋k poza g艂臋bokim, mi臋kkim g艂osem Roka. Sybel, ubrana w p艂o­mienn膮 czerwie艅, z w艂osami zaplecionymi przez Lynet­te w srebrzyst膮 koron臋, sta艂a u boku Corena. Przygl膮­da艂a si臋 odblaskom ognia w z艂ocistych w艂osach Roka i z艂otym 艂a艅cuchu na jego szyi. G艂os Roka jak wiatr w艣r贸d puszczy miesza艂 si臋 z tchnieniem ognia. Sybel my艣la­mi wraca艂a do chaty Maelgi, gdzie dwa dni temu sta艂a przed jej kominkiem, w samym sercu g贸rskiej ciszy, 艣ci­skaj膮c r臋k臋 Corena. S艂ucha艂a wtedy s艂贸w staro偶ytnego rytua艂u za艣lubin. Maelga wypowiada艂a je, k艂ad膮c na ich d艂oniach swe upier艣cienione palce.

- Ten zwi膮zek og艂aszam mi臋dzy wami. Cho膰by艣cie rozdzielili si臋 cia艂em lub dusz膮, pozostanie w waszych sercach wo艂anie jednego do drugiego, na kt贸re nikt in­ny nie odpowie. Przez tajemnice ziemi i wody, zwi膮­zek ten jest ustanowiony, niezniszczalny, nieodwo艂al­ny; przez prawo, co stworzy艂o ogie艅 i wiatr, to wo艂anie zostaje w was przebudzone, w 偶yciu i poza 偶yciem... P贸藕niej tej nocy, zanim odjechali do Sirle, le偶a艂a obok Corena, s艂ucha艂a jego oddechu i patrzy艂a na ro­je gwiazd p艂on膮ce ponad kopu艂膮 sklepienia. Czu艂a, jak odp艂ywa z niej mrok tego dnia, jak znika si臋gaj膮ce szpi­ku ko艣ci zm臋czenie. Wreszcie zasn臋艂a g艂臋boko i bez koszmar贸w.

- A teraz - rzek艂 Rok - przeka偶cie sobie swoje imiona.

- Coren.

Spojrza艂a na niego. W czerwonoz艂otym l艣nieniu roz­ja艣niaj膮cym mu twarz dostrzeg艂a g艂臋boko w oczach p艂o­mie艅 艣miechu, kt贸rego tam wcze艣niej nie by艂o. U艣miechn臋艂a si臋 lekko, jakby podejmowa艂a wyzwanie.

- Sybel.


8

Kiedy roztopiony 艣nieg sp艂yn膮艂 z coraz cieplej­szej ziemi, Rok zacz膮艂 m贸wi膰 o budowie ogrodu dla zwierz膮t Sybel. Pewnego ranka nakre­艣li艂a jego plany, rysunki jaskini Gylda, jeziora Czarnego 艁ab臋dzia i samej marmurowej sali z kryszta艂ow膮 kopu­艂膮. Syn Cenetha i c贸rki Roka zebrali si臋 wok贸艂 i s艂uchali opowie艣ci.

- Gyld wymaga ciemno艣ci i ciszy; 艂ab臋d藕, oczywi艣cie, musi mie膰 wod臋. Gules i Moriah potrzebuj膮 os艂oni臋te­go legowiska, ogrzanego zim膮, gdzie nie b臋d膮 straszy膰 ludzi ani zwierz膮t. Nie wiem, czy im si臋 spodoba prze­bywanie w艣r贸d ludzi; ludzie polowali przecie偶 na ka偶­de z nich, a zw艂aszcza na Cyrina. Na Eldzie 偶y艂y w odo­sobnieniu, jednak nie mog臋 ich tam zostawi膰. Mog膮 pa艣膰 ofiar膮 艂owc贸w albo w艂asnych instynkt贸w. Wiecie, jak Gyld porani艂 Corena. Mo偶e si臋 to przydarzy膰 jeszcze raz, ale komu艣 mniej wyrozumia艂emu. A to by艂oby niebez­pieczne dla ludzi i dla zwierz膮t. Ludzie spr贸buj膮 je schwy­ta膰 albo zabi膰. Chc臋, 偶eby moje zwierz臋ta mia艂y spok贸j.

- Bardzo ci na nich zale偶y - zauwa偶y艂 Rok. Kiwn臋艂a g艂ow膮.

- I tobie by zale偶a艂o, gdyby艣 potrafi艂 z nimi rozma­wia膰. S膮 pot臋偶ne, wspania艂e, m膮dre. Jestem ci wdzi臋cz­na za pomoc i za to, 偶e pozwoli艂e艣 im tu zamieszka膰.

- To zbi贸r godzien kr贸lewskich marze艅 - odpar艂, spo­gl膮daj膮c na ni膮 znacz膮co. - Nie zmartwi臋 si臋, je艣li Drede odczuje nieco l臋ku.

Spu艣ci艂a oczy.

- Tak my艣la艂am - odpar艂a cicho. Rok poruszy艂 si臋 niespokojnie.

- Nie m贸wmy o tych sprawach. Pomi臋dzy zewn臋­trznym i wewn臋trznym murem jest du偶y ogr贸d, zdzi­cza艂y po 艣mierci naszej matki. Powsta艂 dla niej jako miej­sce wytchnienia, z daleka od ha艂a艣liwych syn贸w. Ma wewn臋trzn膮 bram臋, a tak偶e zewn臋trzn膮, tu偶 obok ba­szty, prowadz膮c膮 na pola. Dzieci rzadko si臋 tam bawi膮; nasze 偶ony maj膮 mniejsze, prywatne ogrody. Zmie艣ci si臋 tam niewielki staw, wiele drzew, fontanna i grota dla smoka. Ale nie wiem, jak zbudowa膰 dla ciebie kry­szta艂ow膮 kopu艂臋.

Roze艣mia艂a si臋.

- Je艣li uczynisz dla mnie to wszystko, nie b臋d臋 pro­si艂a o kryszta艂ow膮 kopu艂臋. Potrzebuj臋 tylko miejsca na moje ksi膮偶ki, ale mog臋 je umie艣ci膰 w zwyk艂ej komna­cie. S膮 bardzo cenne. Powinnam wkr贸tce pojecha膰 na g贸r臋 Eld i je zabra膰, lecz tak mi tu dobrze, 偶e trudno planowa膰 wyjazd.

- Ciesz臋 si臋, 偶e jeste艣 u nas szcz臋艣liwa. - Rok za­milk艂 na chwil臋, a Lara wspi臋艂a si臋 na oparcie jego fo­tela. - Prawd臋 m贸wi膮c, nie spodziewa艂em si臋, 偶e ci臋 tu zobacz臋. Wiedzia艂em, jakie s膮 twoje uczucia dla Tam­lorna, a Corena dla Drede'a. Nie s膮dzi艂em, 偶e uda si臋 wam jako艣 pogodzi膰 mi艂o艣膰 i nienawi艣膰.

Zerkn臋艂a na niego, kre艣l膮c co艣 odruchowo na mar­ginesie karty papieru.

- Nie 偶ywi臋 mi艂o艣ci do Drede'a. Jednak Tamowi bar­dziej si臋 przyda 偶ywy ni偶 martwy. A Coren... Wiem, 偶e zdo艂a艂 si臋 jako艣 pogodzi膰 ze 艣mierci膮 Norrela. Ale wiem te偶, 偶e jest cz艂owiekiem z rodu Sirle, 偶e je艣li rozpocz­niecie kolejn膮 wojn臋, b臋dzie walczy艂: nie przeciwko Drede'owi, ale dla swych braci, jak walczy艂 dla Norrela.

- Chocia偶 spiskujemy i planujemy, nie widz臋 raczej mo偶liwo艣ci nowej wojny. Z pewno艣ci膮 ty i Coren b臋­dziecie prowadzi膰 spokojne 偶ycie. Przynajmniej dop贸ki nie umrze Drede.

Jej pi贸ro znieruchomia艂o nagle. - I co wtedy?

Rok wsta艂 i przysun膮艂 si臋 bli偶ej ognia, ci膮gn膮c La­r臋, obejmuj膮c膮 go za nog臋.

- Je艣li umrze, gdy Tam b臋dzie jeszcze m艂ody, poja­wi si臋 do艣膰 drapie偶c贸w z apetytem na kr贸lestwo ch艂op­ca - wyja艣ni艂 otwarcie. - Zesz艂a艣 z Eldu do 艣wiata, kt贸ry nie jest spokojny. Tamlorn z pewno艣ci膮 tak偶e si臋 o tym przekonuje. Je艣li jest sprytny, nauczy si臋 偶onglowa膰 w艂a­dz膮, udziela膰 jej i odbiera膰. Drede b臋dzie go uczy艂, wi臋c nie zostanie ca艂kiem bezradny, gdy pewnego dnia Sirle zacznie k膮sa膰 jego dziedzin臋.

Przes艂oni艂a rz臋sami swe czarne oczy.

- Istotnie, jeste艣cie stadem niespokojnych lw贸w...

- Tak, ale nie potrafimy skoczy膰; nie mamy popar­cia, ludzi i bro艅 stracili艣my na r贸wninie Terbrec, a wspo­mnienie bitwy os艂abia nasz膮 wol臋. - U艣miechn膮艂 si臋, podni贸s艂 Lar臋 i posadzi艂 sobie na ramionach. - Ale nie powinienem z tob膮 o tym rozmawia膰. Wybacz.

- Nie ma czego wybacza膰. To ciekawe.

Drzwi otworzy艂y si臋 nagle i do komnaty zajrza艂 Co­ren. Przyjrza艂 si臋 czujnie im obojgu.

- Co robisz z moim bratem? - zapyta艂 偶a艂o艣nie. - Masz mnie ju偶 dosy膰. Nienawidzisz moich rudych w艂o­s贸w. Pragniesz kogo艣 starego, przygarbionego i pomar­szczonego...

- Corenie, Rok mi zbuduje ogr贸d. Patrz, rysowali­艣my plany. To jest jaskinia Gylda, to 艂ab臋dzie jezioro...

- A to jest Liralen - doko艅czy艂, wskazuj膮c pe艂ne gra­cji linie rysunku. - Gdzie b臋dziesz go trzyma膰?

- Co to jest Liralen? - zdziwi艂 si臋 Rok.

- Pi臋kny bia艂y ptak, kt贸rego skrzyd艂a powiewaj膮 za nim jak grzywacze fal na niebie. Niewielu ludzi zdo­艂a艂o go pochwyci膰. Uda艂o si臋 to ksi臋ciu Nethowi tu偶 przed 艣mierci膮. O co chodzi? - zwr贸ci艂 si臋 do Sybel, kt贸ra w zadumie marszczy艂a czo艂o.

- O co艣, co Mithran powiedzia艂 o Liralenie. M贸wi艂... m贸wi艂, 偶e kiedy艣 p艂aka艂, jak ja p艂aka艂am tamtego dnia, poniewa偶 wiedzia艂, 偶e nigdy nie zyska w艂adzy nad Li­ralenem, cho膰 zdo艂a mo偶e zapanowa膰 nad wszystkim innym. Zastanawiam si臋, sk膮d wiedzia艂; zastanawiam si臋, dlaczego nie m贸g艂 go schwyta膰.

- Mo偶e Liralen okaza艂 si臋 pot臋偶niejszy od niego?

- Czy to mo偶liwe? Jest przecie偶 zwierz臋ciem, jak Gu­les czy Cyrin...

- Mo偶e bardziej jak Rommalb.

- Nawet Rommalba mo偶na przywo艂a膰.

Coren pokr臋ci艂 g艂ow膮 i delikatnie pog艂adzi艂 d艂ugie w艂osy Sybel.

- Wydaje mi si臋, 偶e Rommalb pod膮偶a, gdzie zechce i kiedy zechce. Przyby艂 do ciebie i zwi膮za艂 si臋 z tob膮, bo zajrza艂 na dno czarnych studni twoich oczu i nie zna­laz艂 tam 艣ladu strachu.

- Co to jest Rommalb? - wtr膮ci艂 Rok. - Dla niego nie nakre艣li艂a艣 plan贸w.

Coren u艣miechn膮艂 si臋. Usiad艂 na stole i przysun膮艂 so­bie rysunki.

- Rommalb to stw贸r, kt贸rego spotka艂em kiedy艣 w do­mu Sybel. Nie s膮dz臋, 偶eby艣 chcia艂 go mie膰 w Sirle. Cho­dzi w艂asnymi drogami, przede wszystkim noc膮.

Rok uni贸s艂 brwi.

- Zaczynam podejrzewa膰, 偶e niekt贸re z historii, kt贸re od prawie trzydziestu lat nam opowiadasz, mog膮 by膰 prawdziwe.

- Zawsze m贸wi臋 prawd臋 - odpar艂 Coren i roze艣mia艂 si臋, widz膮c min臋 brata. - S膮 w Eldwoldzie istoty gro藕­niejsze od k艂opotliwych kr贸l贸w.

- Doprawdy? Jestem ju偶 za stary, 偶eby spotyka膰 si臋 z czym艣 bardziej k艂opotliwym ni偶 Drede.

- Corenie - odezwa艂a si臋 Sybel. - Powinnam wr贸ci膰 na Eld po swoje ksi臋gi.

- Wiem. Ja te偶 o tym my艣la艂em. Je艣li chcesz, mo偶e­my wyruszy膰 jutro. Pogoda jest pi臋kna, wi臋c nie mu­simy si臋 spieszy膰.

- To mo偶e by膰 niebezpieczne - zagrzmia艂 Rok. - Dre­de mo偶e czeka膰 pod Eldem, a偶 Sybel wr贸ci po swoje zwierz臋ta.

- Nie musz臋 po nie wraca膰 - odpar艂a Sybel. - Mo­g膮 dotrze膰 tu same, kiedy ju偶 przygotujemy im ogr贸d. Ale musz臋 wr贸ci膰 po ksi臋gi.

- Po艣l臋 po nie Herne'a i Eortha. Z u艣miechem pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie, Roku. Chc臋 raz jeszcze zobaczy膰 m贸j dom i moje zwierz臋ta. Przywo艂am Tera; on b臋dzie naszym zwiadowc膮. Ostrze偶e nas w razie niebezpiecze艅stwa.

Wyjechali nast臋pnego dnia przed po艂udniem. Zim­ny wiatr dmucha艂 od wierzcho艂ka Eldu i p臋dzi艂 niepo­wstrzymany przez r贸wnin臋 jasnego nieba. Drzewa na wewn臋trznym dziedzi艅cu pokry艂y si臋 twardymi, ciem­nymi p膮czkami nowych li艣ci. Szerokie p艂aszcze Roka i Eortha wydyma艂y si臋 niczym 偶agle na wietrze.

- Ceneth i ja powini艣my jecha膰 razem z wami, Co­renie - rzek艂 Eorth swym powolnym, g艂臋bokim g艂osem, podtrzymuj膮c strzemi臋 Sybel. - Tak podpowiada roz­s膮dek.

- A ja marz臋 tylko o kilku dniach spokoju i odosob­nienia w towarzystwie tej bia艂ow艂osej czarodziej­ki - odpar艂 Coren. - Nie martwcie si臋 o nas. Sybel jednym spojrzeniem przebije ka偶dego, kto chcia艂by nas zaczepi膰.

Zawr贸ci艂 konia, unosz膮c r臋k臋 na po偶egnanie. Niczym pocisk Ter run膮艂 z jasnego nieba i wyl膮dowa艂 mu na ramieniu. Rok parskn膮艂 艣miechem.

- Oto tw贸j stra偶nik.

Coren skrzywi艂 si臋, czuj膮c mocny u艣cisk szpon贸w.

- Id藕, usi膮d藕 na Sybel. Ja sam o siebie zadbam. - Zerk­n膮艂 na 偶on臋 i zamilk艂, widz膮c, 偶e mi臋dzy kobiet膮 a pta­kiem przebiega spojrzenie jak ni膰 porozumienia. Sybel mrukn臋艂a co艣 zaskoczona. - Co si臋 sta艂o?

- Tam dzi艣 rano wyruszy艂 z Mondoru w stron臋 Eldu. Dziwne, 偶e Drede mu pozwoli艂. Chyba 偶e...

- Chyba 偶e Drede nic nie wie o jego wyje藕dzie - do­ko艅czy艂 Rok. - Je艣li spotkacie Tama, zaoferujcie mu go艣cin臋 u nas.

- Mieli艣my go kiedy艣 - przypomnia艂 Coren. - I stra­cili艣my. Niech tak zostanie.

Rok u艣miechn膮艂 si臋 tylko.

- Jestem pewien, 偶e Drede dobrze go wyszkoli艂. Jed藕­cie. 呕ycz臋 przyjemnej podr贸偶y. Gdyby艣cie potrzebo­wali pomocy, przy艣lijcie Tera.

Pojechali niespiesznie przez lasy; sp臋dzili noc na ma­le艅kiej farmie na samej granicy r贸wniny Terbrec. Wcze­snym popo艂udniem nast臋pnego dnia dotarli do g贸ry Eld. Kr臋ta droga rozmi臋k艂a od topniej膮cego 艣niegu; szczyt ja艣nia艂 na tle b艂臋kitu; wiatry nios膮ce zapach 艣niegu i so­sen smakowa艂y jak stare wino. Sybel zrzuci艂a kaptur, a w艂osy powiewa艂y za ni膮 niby bia艂y p艂omie艅; ch艂od­ny wiatr zarumieni艂 jej policzki. Coren pochwyci艂 偶o­n臋 za w艂osy i poca艂owa艂 j膮. Blask s艂o艅ca la艂 si臋 ciep艂em na jej zamkni臋te powieki.

Dotarli do bia艂ego domu i stwierdzili, 偶e brama jest otwarta.

Tam wyszed艂 im na spotkanie.

Szed艂 wolno; lew Gules bieg艂 u jego boku, szeroko otwieraj膮c oczy i niepewnie spogl膮daj膮c na przyby艂ych. Sybel zsun臋艂a si臋 z siod艂a.

- Tam! - Podbieg艂a i uj臋艂a w d艂onie jego twarz. - M贸j Tam! Jeste艣 zaniepokojony. Czy Drede... co艣 ci zrobi艂?

Tam pokr臋ci艂 g艂ow膮. Sybel opu艣ci艂a mu d艂onie na ra­miona.

- Wi臋c co si臋 sta艂o?

Twarz mia艂 blad膮, zm臋czon膮, oczy podkr膮偶one. Ob­j膮艂 Sybel i spojrza艂 ponad jej ramieniem na Corena, kt贸ry zeskoczy艂 na ziemi臋 i chwyci艂 konia 偶ony.

- Czy on jest z艂y na Drede'a?

- Nic nie wie - odpar艂a Sybel zaskoczona. - Ale cze­go ty si臋 dowiedzia艂e艣?

Potrz膮sn膮艂 jasnymi w艂osami.

- Niczego nie rozumiem. Drede powiedzia艂, 偶e wyj­dziesz za niego, wiec by艂em szcz臋艣liwy, a potem... po­tem nagle co艣 go przerazi艂o i nie chcia艂 o tobie m贸wi膰. Kiedy mu powiedzia艂em, 偶e wysz艂a艣 za Corena, twarz poblad艂a mu tak bardzo, jakby mia艂 zemdle膰. Ale w ko艅­cu si臋 odezwa艂. On jest po prostu przera偶ony. Dlatego przyjecha艂em zobaczy膰, czy... czego w艂a艣ciwie si臋 boi. Wiedzia艂em, 偶e przyjedziesz, gdy tylko Ter ci przeka­偶e, 偶e tu jestem.

- Tam, czy on wie, gdzie pojecha艂e艣?

- Nie. Nikt nie wie. - Zn贸w spojrza艂 ponad jej ra­mieniem. Coren podszed艂 bli偶ej. - Jeste艣 jednym z sied­miu z Sirle - o艣wiadczy艂 sztywno. - Nauczono mnie ba膰 si臋 was.

- Ter siada na moim ramieniu i bierze mi臋so z mo­ich palc贸w, pozostawiaj膮c palce ca艂e - odpar艂 艂agodnie Coren. - Dla niego jestem tylko Corenem, kt贸ry ko­cha Sybel.

Tam wypu艣ci艂 Sybel z obj臋膰. Westchn膮艂 g艂o艣no i uspo­koi艂 si臋.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e zostanie 偶on膮 Drede'a - mruk­n膮艂. - Jeste艣cie sami?

- Jest z nami Ter - wyja艣ni艂a Sybel. - Masz szcz臋­艣cie, 偶e nie przyjechali bracia Corena. Tam, po艂owa Eldwoldu szuka ci臋 pewnie z tego czy innego powodu. Nie mo偶esz ju偶 podr贸偶owa膰 tak swobodnie jak wtedy, gdy razem z Nylem boso pasa艂e艣 owce.

- Wiem. Ale Drede by mnie nie pu艣ci艂, a chcia艂em ci臋 zobaczy膰, 偶eby si臋 przekona膰... przekona膰, 偶e... 偶e ci膮gle...

U艣miechn臋艂a si臋.

- 呕e ci膮gle ci臋 kocham, Tam? - szepn臋艂a. Przytakn膮艂, 偶a艂o艣nie wykrzywiaj膮c wargi.

- Wci膮偶 musz臋 by膰 tego pewien, Sybel. - Ze znu­偶eniem przetar艂 oczy. - Czasami jestem jeszcze dziec­kiem. Odprowadz臋 wasze konie.

Wymrucza艂 co艣 uspokajaj膮co do zwierz膮t, powi贸d艂 je za uzdy do szopy. Sybel ukry艂a twarz w d艂oniach.

- 呕a艂uj臋, 偶e kiedy艣 doprowadzi艂am do jego spotka­nia z Drede'em.

Coren odgarn膮艂 jej w艂osy z twarzy.

- Nie mog艂a艣 pilnowa膰 go a偶 do 艣mierci - odpowie­dzia艂. - Z urodzenia albo w wyniku okoliczno艣ci, ja­kie stworzyli艣my na Terbrec, nie zosta艂 przeznaczony do spokojnego 偶ycia.

- Zabra艂abym go ze sob膮 do Sirle, ale nie zechce je­cha膰. Potrzebuje Drede'a. A ja nie wykorzystam Tama, 偶eby Drede'a ukara膰.

Urwa艂a nagle, s艂ysz膮c w艂asne, wypowiedziane na g艂os s艂owa. Unios艂a g艂ow臋 i dostrzeg艂a zdumienie w oczach Corena.

- Ukara膰 Drede'a? Za co?

U艣miechn臋艂a si臋 i nabra艂a tchu.

- Och, zaczynam ju偶 gada膰 jak Rok albo Eorth, kie­dy wspominaj膮 Terbrec.

- Niepokoili ci臋?

- Nie. Byli bardzo uprzejmi. Ale przecie偶 mam uszy i s艂ysza艂am mow臋 ich nienawi艣ci.

Pochyli艂a si臋 do Gulesa, kt贸ry sta艂 przed ni膮 i cze­ka艂 cierpliwie. Spojrza艂a w jego z艂ociste oczy.

Czy wszystko tutaj w porz膮dku?

Tak, Bia艂a Pani, ale s艂ysza艂em niepokoj膮ce wie艣ci o kr贸lu. Powiedz, co trzeba zrobi膰, a ja to zrobi臋.

Nic. Na razie. Zabieram was wszystkich do Sirle.

Spodziewali艣my si臋 tego.

Wyprostowa艂a si臋, 艣ci膮gaj膮c wargi w lekkim u艣mie­szku.

- Czasami wydajesz mi si臋 bardzo daleka - powiedzia艂 cicho Coren. - Twoja twarz si臋 zmienia... jest niczym jasny nieruchomy p艂omie艅, pot臋偶na i niedotykalna.

- Jestem nie dalej ni偶 d藕wi臋k mojego imienia. - Wzi臋­艂a go za r臋k臋 i razem poszli w stron臋 domu. - Gules twierdzi, 偶e zwierz臋ta spodziewa艂y si臋 przeprowadzki. Ciesz臋 si臋, 偶e Rok chce je przyj膮膰.

- Rok, moja najdro偶sza, jest sprytny... - Zamilk艂, gdy Cyrin powita艂 ich zaraz za progiem. U艣miechn膮艂 si臋 tyl­ko. - Cyrinie... Jak widzisz, pokona艂em t臋... szklan膮 g贸r臋.

- Pokona艂e艣? - zapyta艂 srebrzysty odyniec. - Czy cza­rownica sama j膮 usun臋艂a dla w艂asnych cel贸w?

- Z pewno艣ci膮 usun臋艂am - odpowiedzia艂a cicho Sybel. - Dla cel贸w, kt贸rym nie mog艂am si臋 d艂u偶ej prze­ciwstawia膰. Cyrinie, przenosimy si臋 do Sirle.

Czy wie do艣膰, by spyta膰 dlaczego? - zapyta艂 ody­niec w my艣lach.

Nie. Nie chc臋 go niepokoi膰. Pilnuj swego m膮drego j臋zyka.

Kto b臋dzie pilnowa艂 j臋zyka M膮drego z Sirle, kiedy otworz膮 si臋 jego 艣lepe oczy?

Milcza艂a przez chwil臋, 艣ciskaj膮c d艂o艅 Corena.

Prosz臋 ci臋 tylko o milczenie. Je艣li nie mo偶esz mi te­go da膰, a chcesz odzyska膰 wolno艣膰, uwolni臋 ci臋.

Pomi臋dzy zagadk膮 a rozwi膮zaniem nie ma 偶adnej wolno艣ci.

- Sybel! - zawo艂a艂 Coren. Powr贸ci艂a do niego.

- Mistrz M膮dro艣ci bywa czasem irytuj膮cy - wyja­艣ni艂a. - Ale sam to wiesz.

- Tak, wiem. Ale nie dla spokojnego umys艂u. Spojrza艂a mu w oczy.

- Nie zawsze jestem szczera, Corenie.

- Kocham ci臋 w艂a艣nie dlatego, 偶e taka jeste艣. Powiedz, co m贸wi艂, co ci臋 zaniepokoi艂o.

- Sama niepokoj臋 si臋 wydarzeniami, kt贸re min臋艂y. Nic wi臋cej. Jak Tam, czasami jestem jeszcze dzieckiem.

Wszed艂 Tam z Terem na ramieniu. Schyli艂 si臋 i po­g艂aska艂 Moriah u st贸p Sybel.

- Wr贸ci艂a艣 tu ju偶 na sta艂e? - spyta艂 z nadziej膮 w g艂osie.

- Nie, Tam. Przenosz臋 swoje ksi臋gi i zwierz臋ta do Sirle. D艂o艅 ch艂opca znieruchomia艂a pomi臋dzy uszami kocicy.

- Trudno mi b臋dzie ci臋 tam odwiedza膰, Sybel - szep­n膮艂. - Ale mo偶e ty czasem przyjedziesz do Mondoru.

- Mo偶e - odpar艂a 艂agodnie.

- I jeszcze... - Podni贸s艂 g艂ow臋 i odrzuci艂 z oczu ja­sne w艂osy. - Mo偶emy chwil臋 porozmawia膰?

Zerkn臋艂a na Corena.

- Posiedz臋 tu przy ogniu - zaproponowa艂 uprzejmie. - I pogadam z Cyrinem.

- Dzi臋kuj臋 - rzuci艂 Tam i przygarbiony ruszy艂 za Sy­bel do sali pod kopu艂膮. Lew Gules kroczy艂 za nimi bez­szelestnie.

Sybel usiad艂a na grubym futrze i przyci膮gn臋艂a ch艂op­ca do siebie.

- Ro艣niesz. Jeste艣 ju偶 prawie tak wysoki jak ja. Przytakn膮艂, skr臋caj膮c futro w palcach. Zmarszczy艂 ja­sne brwi.

- T臋skni臋 za tob膮, Sybel, i boli mnie, 偶e... 偶e wola­艂a艣 wyj艣膰 za Corena. Nie z jego powodu. Dla wielu lu­dzi nie jeste艣my ju偶 Sybel i Tamem, ale Sirle i Drede'em, kt贸rzy zawsze byli wrogami. Kiedy艣 wszystko by艂o ca艂­kiem proste, a teraz si臋 skomplikowa艂o i nie wiem, jak si臋 sko艅czy.

- Ja tak偶e nie wiem, Tamie. Wiem tylko, 偶e nigdy nie zrobi臋 niczego, co mog艂oby ci臋 zrani膰.

Spojrza艂 na ni膮 zal臋kniony.

- Sybel, czego si臋 boi m贸j ojciec? Ciebie? Nie po­zwala mi nawet wymawia膰 twojego imienia.

- Nie zrobi艂am mu 偶adnej krzywdy. Nie zrobi艂am nic, co mog艂oby go wystraszy膰.

- Ale nigdy go takiego nie widzia艂em i nie wiem, jak mog臋 mu pom贸c. Pozna艂em go niedawno i boj臋 si臋... boj臋 si臋, 偶e go strac臋, jak straci艂em ciebie.

Zmarszczy艂a czo艂o.

- Nie straci艂e艣 mnie. Zawsze b臋d臋 ci臋 kocha艂a, nie­wa偶ne gdzie mieszkasz i gdzie ja zamieszkam.

Kiwn膮艂 g艂ow膮 gwa艂townie i smutnie wykrzywi艂 wargi.

- Wiem. Ale teraz jest ca艂kiem inaczej ni偶 kiedy艣. Ludzie, kt贸rych kochamy, nienawidz膮 si臋 nawzajem. My艣la艂em, 偶e dop贸ki mieszkasz na Eldzie, mog臋 tu przy­jecha膰, kiedy zechc臋, uciec od zgie艂ku i ludzi z Mon­doru i... i pole偶e膰 przy ogniu z Gulesem albo pobie­ga膰 po g贸rach z Terem i Nylem... tylko troch臋... a potem wr贸ci膰 do Drede'a. My艣la艂em, 偶e zawsze tu b臋dziesz ze zwierz臋tami. A teraz odje偶d偶asz i zabierasz je tam, gdzie nie b臋d臋 m贸g艂 przyjecha膰. Nie s膮dzi艂em, 偶e co艣 takiego si臋 zdarzy. Nie s膮dzi艂em, 偶e wyjdziesz za Corena. Wydawa艂o mi si臋, 偶e go nie lubisz.

- Te偶 nie s膮dzi艂am, 偶e za niego wyjd臋. Ale potem odkry艂am, 偶e go kocham.

- Ja to rozumiem. I nie wiem, czemu Drede nie po­trafi zrozumie膰. Nigdy nie u偶y艂aby艣 swojej mocy, by rozpocz膮膰 wojn臋. Sama m贸wi艂a艣. Drede musi to wie­dzie膰, a jednak czego艣 si臋 boi i czasem... czasem my­艣l臋, 偶e zagubi艂 si臋 gdzie艣 wewn膮trz siebie.

Sybel odetchn臋艂a g艂臋boko.

- Chcia艂abym, 偶eby艣 znowu by艂 ma艂y, 偶ebym mo­g艂a ci臋 trzyma膰 w ramionach i pociesza膰. C贸偶, uros艂e艣 i wiesz, 偶e w pewnych sprawach nie da si臋 znale藕膰 po­cieszenia.

- Tak, wiem, ale... czasami wcale nie jestem taki du偶y.

U艣miechn臋艂a si臋 i przytuli艂a go do siebie.

- Ja te偶 nie.

Opar艂 jej g艂ow臋 o rami臋 i okr臋ci艂 na palcu kosmyk bia艂ych w艂os贸w.

- Czy jeste艣 szcz臋艣liwy w Mondorze? Znalaz艂e艣 przy­jaci贸艂?

- Mam kuzyn贸w w moim wieku. Zdziwi艂em si臋, 偶e mam a偶 tylu krewnych, kiedy dot膮d mia艂em tylko cie­bie. Je藕dzimy razem na polowania... Lubi膮 Tera, ale tro­ch臋 si臋 go boj膮, a on nie pozwala si臋 trzyma膰 nikomu opr贸cz mnie. Na pocz膮tku si臋 ze mnie 艣miali, bo o ty­lu sprawach nie mia艂em poj臋cia. Maelga i ty nauczy­艂y艣cie mnie czyta膰 i pisa膰, ale nie u偶ywa膰 miecza al­bo polowa膰 z psami, ani nawet kto by艂 kr贸lem przed Drede'em. Wiele si臋 dowiedzia艂em o Eldwoldzie, o czym nigdy mi nie m贸wi艂y艣cie. Ale na tej g贸rze na­uczy艂em si臋 tego, o czym tam nie maj膮 poj臋cia. Czy ty... czy jeste艣 szcz臋艣liwa w Sirle?

- Tak. I ja te偶 wiele si臋 ucz臋 na temat 偶ycia w艣r贸d ludzi. O tym Ogam nigdy mi nie m贸wi艂.

Tam drgn膮艂, poruszony natr臋tn膮 my艣l膮. Szuka艂 s艂贸w.

- Sybel... Czemu... czemu ojciec s膮dzi艂, 偶e za niego wyjdziesz? Powiedzia艂 mi to pewnej nocy, nie tak dawno temu... Powiedzia艂, 偶e mia艂 mi nie m贸wi膰, bo to jeszcze nie ca艂kiem pewne, ale chcia艂 pozna膰 moj膮 reakcj臋. Obj膮­艂em go, strasznie si臋 ucieszy艂em, a on si臋 roze艣mia艂... A na­st臋pnego dnia zapyta艂em go znowu, a on... on tylko spoj­rza艂 na mnie i milcza艂. Wydawa艂 si臋 chory i... i stary.

- Tam... - G艂os zadr偶a艂 jej lekko. - Nie mia艂 prawa ci tego m贸wi膰, bo nigdy si臋 nie zgodzi艂am. Mo偶e on...

- Tak, ale kiedy zd膮偶y艂 ci臋 spyta膰? Pisa艂 do ciebie?

- Nie.

- Nie rozumiem tego. Wydawa艂 si臋 taki pewny... Mo­偶e to ja si臋 pomyli艂em, mo偶e 藕le odebra艂em jego s艂o­wa. Ale czego si臋 teraz boi? Nigdy si臋 nie 艣mieje. Prawie do nikogo si臋 nie odzywa. My艣la艂em, 偶e tutaj odkryj臋, co go dr臋czy.

- Przykro mi, 偶e martwisz si臋 o Drede'a, ale nie mo­g臋... nie mog臋 ci pom贸c. L臋ki Drede'a to jego sprawa. Jego zapytaj.

- Pyta艂em. Nie chce powiedzie膰. - Tam obj膮艂 Gule­sa. Zmarszczy艂 brwi. - Wr贸c臋 do domu ostro偶nie, o wie­le ostro偶niej ni偶 wyjecha艂em. Drede b臋dzie si臋 na mnie gniewa艂, ale ciesz臋 si臋, 偶e tu jestem. Ciesz臋 si臋, 偶e mo­g艂em z tob膮 porozmawia膰. T臋skni臋 za tob膮 i Gulesem. Ale pewnego dnia przyjad臋 do Sirle.

- Nie. U艣miechn膮艂 si臋.

- Przyjad臋 tak cichutko, 偶e nikt pr贸cz ciebie, Gulesa i Cyrina nie b臋dzie o tym wiedzia艂. Ale przyjad臋.

- Nie! - protestowa艂a bezradnie. - Nie zdajesz so­bie sprawy...

Urwa艂a nagle i obejrza艂a si臋. Zza zamkni臋tych drzwi dobiega艂 przeci膮g艂y, bulgocz膮cy odg艂os, narastaj膮cy, cichn膮cy i narastaj膮cy znowu.

- Co...?

Gules warkn膮艂, poderwa艂 si臋 i zarycza艂. Sybel wsta­艂a. Zza drzwi dobieg艂 g艂o艣ny trzask i pomruk m臋skich g艂os贸w.

- Coren... - szepn臋艂a.

Otworzy艂a drzwi. Lew Gules przemkn膮艂 obok niej i przysiad艂 przed kominkiem. Z艂ocisty ogon porusza艂 si臋 z boku na bok. Coren spojrza艂 na Sybel ponad klin­gami trzech mieczy trzymanych u jego gard艂a. By艂 nie­uzbrojony, plecami opiera艂 si臋 o mur. Moriah kr膮偶y艂a wok贸艂 i warcza艂a na trzech m臋偶czyzn w czarnych tu­nikach, z pojedyncz膮 krwawoczerwon膮 gwiazd膮 na pier­si - znakiem s艂ug Drede'a.

- Nie r贸bcie mu krzywdy! - zawo艂a艂 Tam, staj膮c obok Sybel.

Gwardzi艣ci obejrzeli si臋 na niego; spogl膮dali na prze­mian na ch艂opca i na Moriah.

- Ksi膮偶臋 Tamlornie - odezwa艂 si臋 jeden z nich przez zaci艣ni臋te z臋by. - To jeden z Sirle.

- Znasz ich, Tamlornie? - zapyta艂 Coren. Ostrze miecza mocniej nacisn臋艂o jego krta艅.

- Tak. To gwardzi艣ci mojego ojca. - Tam przyjrza艂 si臋 pe艂nym napi臋cia twarzom. - Przyby艂em tutaj, 偶e­by zobaczy膰 si臋 z Sybel. Nie wiedzia艂a, 偶e przyjad臋. Porozmawiali艣my i teraz jestem got贸w, by wraca膰 do domu. Pu艣膰cie go.

- To Coren z Sirle, brat Norrela... Walczy艂 na Terbrec...

- Wiem. Ale je艣li zrobicie mu krzywd臋, nie wierz臋, 偶eby艣cie 偶ywi opu艣cili ten dom.

Gwardzista zerkn膮艂 na Moriah, potem na Gulesa, kt贸remu gro藕ny pomruk budzi艂 si臋 w g艂臋bi paszczy.

- Kr贸l jest niemal oszala艂y ze zmartwienia. Je艣li od­st膮pimy od Corena, te bestie nas zabij膮. Ale je艣li Drede dowie si臋, 偶e wypu艣cili艣my z r膮k jednego z Sirle, czeka nas gorszy los.

- Jeste艣cie tu sami?

- Nie. Inni stoj膮 za bram膮. Przybiegn膮 na wezwanie.

- Zatem nikt pr贸cz was nie musi wiedzie膰, 偶e byli tu Coren i Sybel. Ja Drede'owi nie powiem.

- Ksi膮偶e Tamlornie, to przecie偶 wr贸g kr贸la... tw贸j nieprzyjaciel.

- Jest m臋偶em Sybel! A je偶eli chcecie zaryzykowa膰 i zabi膰 go w obecno艣ci Sybel, Gulesa i Moriah, pr贸buj­cie. Mog臋 wr贸ci膰 do domu sam, tak jak przyjecha艂em.

Moriah wrzasn臋艂a znowu, k艂ad膮c p艂asko uszy. Klin­gi drgn臋艂y. Jeden z gwardzist贸w cofn膮艂 nagle miecz, ale zimny g艂os Sybel powstrzyma艂 ruch broni w stro­n臋 kocicy.

- Je艣li to zrobisz, zabij臋 ci臋.

Gwardzista patrzy艂 nieruchomo w jej czarne oczy; krople potu sp艂ywa艂y mu po twarzy.

- Pani, zabierzemy ksi臋cia i odjedziemy. Przysi臋gam. Ale jak膮 mamy gwarancj臋, 偶e wyjdziemy 偶ywi z twe­go domu, je艣li pu艣cimy Corena? Jak膮 pewno艣膰, 偶e za­chowamy 偶ycie?

Przez chwile Tam wpatrywa艂 si臋 czujnie w twarz Co­rena. Potem zbli偶y艂 si臋, ukl臋kn膮艂 u jego st贸p i obj膮艂 Mo­riah za szyj臋.

- Ja jestem t膮 gwarancj膮. A teraz odst膮pcie. Miecze zako艂ysa艂y si臋, zamigota艂y w blasku ognia, opad艂y. Coren odetchn膮艂 bezg艂o艣nie.

- Dzi臋kuj臋 ci.

Tam podni贸s艂 wzrok, g艂adz膮c Moriah.

- Uznaj, 偶e to dar od Drede'a dla Sirle. - Wsta艂 i zwr贸ci艂 si臋 do gwardzist贸w. - Teraz pojad臋 do domu. 呕aden z was nie mo偶e tu zosta膰, nie mo偶e 艣ledzi膰 Sybel i Corena, gdy odjad膮. Nikt.

- Ksi膮偶臋 Tamlornie... Nie widzieli艣my tu ani Sybel, ani Corena.

Tam westchn膮艂.

- M贸j ko艅 stoi w szopie. Wyprowad藕cie go. Wyszli pospiesznie, 艣cigani cichymi pomrukami lwa, ody艅ca i kocicy. Ch艂opiec podszed艂 do Sybel, a ona ob­j臋艂a go mocno.

- M贸j Tamie, stajesz si臋 nieustraszony i m膮dry jak Ter.

Odsun膮艂 si臋.

- Wcale nie. Ca艂y si臋 trz臋s臋.

U艣miechn膮艂 si臋, a Sybel uca艂owa艂a go szybko. Po­tem u艣cisn膮艂 jeszcze lwa Gulesa i wsta艂. Zza drzwi do­bieg艂 stukot kopyt.

- Ksi膮偶臋 Tamlornie - odezwa艂 si臋 z powag膮 Coren. - Jestem ci wdzi臋czny. My艣l臋, 偶e tw贸j dar wzbudzi wiel­kie zak艂opotanie u w艂adcy Sirle.

- Mam nadziej臋, 偶e b臋dzie zadowolony - odpar艂 ci­cho Tam. - 呕egnaj, Sybel. Nie wiem, kiedy zn贸w si臋 zobaczymy.

- Do widzenia, Tam.

Obserwowa艂a przez okno, jak ch艂opiec dosiada ko­nia, a Ter kr膮偶y艂 mu nad g艂ow膮. Potem wyprostowana sylwetka znikn臋艂a w grupie ciemno ubranych je藕d藕c贸w z krwawymi gwiazdami na piersiach. Po chwili drze­wa zas艂oni艂y wszystkich. Wtedy podesz艂a do Corena i obj臋艂a go mocno, przytulaj膮c twarz do jego piersi.

- Mimo ca艂ej mojej pot臋gi mogli ci臋 zabi膰, zanim jeszcze si臋 zorientowa艂am, 偶e weszli do domu. Co by wtedy powiedzia艂 Rok?

Uj膮艂 w d艂onie jej twarz i radosny u艣miech b艂ysn膮艂 mu w oczach.

- 呕e kiedy idzie o moj膮 sk贸r臋, nie powinienem po­lega膰 na 偶onie.

Dotkn臋艂a jego szyi.

- Krwawisz.

- Wiem. A ty dr偶ysz.

- Wiem.

- Sybel, czy mog艂a艣 zabi膰 tego gwardzist臋? On w to wierzy艂.

- Nie wiem. Ale gdyby zabi艂 Moriah, na pewno bym si臋 przekona艂a. - Westchn臋艂a. - Ze wzgl臋du na niego i na siebie ciesz臋 si臋, 偶e do tego nie dosz艂o. My艣l臋, Co­renie, 偶e nie powinni艣my zostawa膰 tu d艂ugo. Nie ufam tym 偶o艂nierzom. Zapakujmy ksi臋gi i ruszajmy.

Coren skin膮艂 g艂ow膮. Podni贸s艂 przewr贸cony fotel; zna­laz艂 w k膮cie i wsun膮艂 do pochwy sw贸j miecz. Lew Gules le偶a艂 przy ogniu i pomrukiwa艂 cicho, Moriah kr膮­偶y艂a przed drzwiami. Sybel pog艂adzi艂a jej p艂ask膮 czarn膮 g艂ow臋. Rozejrza艂a si臋 i wyczu艂a dziwn膮 pustk臋, kt贸ra zdawa艂a si臋 tkwi膰 pod ch艂odnymi, bia艂ymi murami.

- Odnosz臋 wra偶enie, 偶e to ju偶 nie jest m贸j dom. Wy­daje si臋, 偶e czeka na kolejnego maga, takiego jak Myk czy Ogam, kt贸ry w tej bia艂ej ciszy rozpocznie swe dzie艂o...

- Mo偶e kto艣 si臋 tu zjawi. - Coren rozwin膮艂 worki po ziarnie, jakie przywie藕li, by zapakowa膰 ksi臋gi. - Mam nadziej臋 - doda艂 kpi膮co - 偶e b臋dzie mia艂 st膮d lepsze wspomnienia ni偶 ja.

- Ja tak偶e mam tak膮 nadziej臋.

U艣cisn臋艂a go jeszcze raz i wysz艂a, by porozmawia膰 z Gyldem i Czarnym 艁ab臋dziem. P贸藕ne popo艂udnie zmieni艂o si臋 ze z艂ocistego w srebrzyste, a potem w sza­re. Coren sko艅czy艂 pakowanie; wyszed艂 na dziedzi­niec, wo艂aj膮c j膮 g艂o艣no. Po chwili wynurzy艂a si臋 spo­mi臋dzy drzew.

- By艂am u Gylda. Obieca艂am, 偶e przygotujemy mu miejsce w Sirle, a on powiedzia艂, 偶e zabierze swoje z艂oto.

- Och, nie. Ju偶 widz臋 b艂yszcz膮cy szlak starych mo­net prowadz膮cy st膮d a偶 na pr贸g domu Roka...

- Corenie, obieca艂am, 偶e jako艣 si臋 tym zajmiemy. Kie­dy ju偶 b臋dziemy gotowi, przyleci noc膮. Oby tylko nie wystraszy艂 ca艂ej okolicy. - Spojrza艂a w szare, ciemnie­j膮ce niebo, na zielonoczarne sylwetki drzew. - Robi si臋 p贸藕no. Chyba nie powinni艣my nawet zatrzymywa膰 si臋 w domu Maelgi.

- Nie. Drede ch臋tnie mnie zabije, ryzykuj膮c wybuch wojny, byle tylko ci臋 schwyta膰 i zabra膰 do Mondoru. Je艣li taki ma zamiar, wr贸ci tu noc膮, by nas odszuka膰.

- Wi臋c co nam pozostaje?

- Zastanawia艂em si臋 nad tym.

- Konie s膮 zm臋czone. Nie ujedziemy daleko.

- Wiem.

- No to co wymy艣li艂e艣 takiego, 偶e si臋 u艣miechasz?

- Gyld.

Spojrza艂a zaskoczona.

- Gyld? To znaczy... chcesz go dosi膮艣膰? Przytakn膮艂.

- Dlaczego nie? Mo偶esz sobie wyobra偶a膰, 偶e to Li­ralen. Z pewno艣ci膮 ma do艣膰 si艂y.

- Ale... co powie Rok?

- A co by powiedzia艂 ka偶dy cz艂owiek, gdyby smok wyl膮dowa艂 mu na dziedzi艅cu? Sybel, konno nie odje­dziemy daleko, a na tej g贸rze nie jeste艣my bezpiecz­ni. Mo偶emy wypu艣ci膰 konie. Przywo艂asz je do Sirle, kiedy odpoczn膮.

- Ale w Sirle nie ma gdzie umie艣ci膰 Gylda.

- Znajd臋 mu jakie艣 miejsce. A je艣li nie, mo偶esz prze­cie偶 odes艂a膰 go tutaj. Tylko czy si臋 zgodzi?

Oszo艂omiona, kiwn臋艂a g艂ow膮.

- On uwielbia latanie. Ale Rok...

- Rok z pewno艣ci膮 woli nas ogl膮da膰 偶ywych na Gyl­dzie ni偶 martwych na g贸rze Eld. Je艣li ruszymy z ksi臋­gami powoli, mog膮 nas 艣ciga膰. Po偶eglujmy wiec smo­kiem po niebie. Sybel, pod gwiazdami musi panowa膰 cisza g艂臋bsza od ciszy Eldu. Nie chcesz jej pos艂ucha膰? Chod藕! Zrzucimy wszystkie gwiazdy do Sirle, a potem zata艅czymy na ksi臋偶ycu.

Na jej twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech, delikatny i roz­marzony.

- Zawsze chcia艂am lata膰...

- W艂a艣nie. I skoro nie mo偶esz polecie膰 na Liralenie, to spr贸bujmy ognistego nocnego lotu na Gyldzie.

Przywo艂a艂a Gylda z jego zimowej jaskini. Przyby艂, wznosz膮c si臋 wolno ponad drzewami - wielki, ciem­ny kszta艂t na tle rozgwie偶d偶onego nieba. Sybel spoj­rza艂a w jego zielone oczy.

Czy zdo艂asz nie艣膰 na grzbiecie m臋偶czyzn臋, kobiet臋 i dwa worki ksi膮g?

Wyczu艂a w jego umy艣le radosne dr偶enie, niby p艂o­mie艅 budz膮cy si臋 do 偶ycia.

Przez ca艂膮 wieczno艣膰.

Smok czeka艂 cierpliwie, a偶 Coren umocuje mu na grzbiecie ksi臋gi, owinie lin膮 nasad臋 szyi i skrzyde艂. Pod­ni贸s艂 si臋, by Coren m贸g艂 przeci膮gn膮膰 lin臋 pod nim; oczy l艣ni艂y mu jak klejnoty w艣r贸d nocy, 艂uski b艂yszcza艂y z艂o­ci艣cie. Coren usadowi艂 Sybel mi臋dzy dwoma worka­mi ksi膮g i sam zaj膮艂 miejsce przed ni膮, trzymaj膮c si臋 liny opasuj膮cej szyj臋 Gylda. Obejrza艂 si臋.

- Wygodnie ci?

Kiwn臋艂a g艂ow膮 i si臋gn臋艂a do umys艂u smoka.

Czy liny nigdzie ci臋 nie uwieraj膮?

Nie.

Ruszaj wi臋c.

Wielkie skrzyd艂a rozwin臋艂y si臋, czarnym cieniem przes艂aniaj膮c gwiazdy. Cielsko wznios艂o si臋 powoli, nie­wiarygodnie, coraz dalej od ch艂odnej ziemi, ponad szar­pane podmuchem, szepcz膮ce drzewa Wy偶ej wichry ude­rzy艂y z pe艂n膮 si艂膮, wydymaj膮c ich p艂aszcze, spychaj膮c w ty艂. Czuli pod sob膮 gr臋 pot臋偶nych mi臋艣ni i napi臋cie skrzyde艂 chwytaj膮cych wiatr. A potem nast膮pi艂 p艂yn­ny, wspania艂y wzlot, zatopienie w wietrze i przestrze­ni, spiralne opadanie w ciemno艣ci, kt贸re wynios艂o ich poza strach, poza nadziej臋, poza wszystko z wyj膮tkiem nag艂ego wybuchu 艣miechu, kt贸ry wyrwa艂 si臋 z ust Corena. Wznie艣li si臋 jeszcze wy偶ej, do poziomu gwiazd, a skrzyd艂a pulsowa艂y, wybijaj膮c 艣cie偶k臋 przez mrok. Lodowobia艂y ksi臋偶yc w pe艂ni mkn膮艂 wraz z nimi, okr膮g­艂y i zadziwiony niby pojedyncze rozbudzone oko gwiezd­nej bestii nocy. Widmo Eldu Znikn臋艂o za plecami; wyso­ki szczyt skurczy艂 si臋, u艣piony i 艣ni膮cy we mgle. Ziemia w dole by艂a czarna, poza niewielkimi punkcikami 艣wiat­艂a, kt贸re p艂on臋艂y gdzieniegdzie pod nimi jak drugie gwia藕dziste niebo. Za Mondorem wiatr ucich艂, uspo­koi艂 si臋, a oni mkn臋li wtopieni w cisz臋, w ch艂odn膮 b艂臋­kitnoczarn膮 noc, kt贸ra by艂a nieruchom膮 noc膮 ze snu, bezwymiarow膮, gwiezdn膮 i wieczn膮. I w ko艅cu w sa­mym j膮drze ciemno艣ci zobaczyli migocz膮ce okna kom­nat domostwa w艂adc贸w Sirle.

Wyl膮dowali 艂agodnie na dziedzi艅cu. Czekaj膮cy przy bramie ko艅 zar偶a艂 przera偶ony; psy w holu zawy艂y. Coren sztywno zeskoczy艂 na ziemi臋, krztusz膮c si臋 ze 艣mie­chu pe艂nego niewys艂owionej rado艣ci. Pom贸g艂 zsi膮艣膰 Sybel. Przylgn臋艂a do niego na chwil臋, zdr臋twia艂a z zimna. Wyczu艂a my艣li Gylda, szukaj膮ce jej umys艂u.

Gyld... Uspok贸j si臋.

Tam s膮 ludzie z pochodniami. Czy mam...

Nie. To przyjaciele. Po prostu nie spodziewali si臋 nas dzisiaj. Nikt nie spr贸buje nas skrzywdzi膰. Gyld, to by艂 lot ku nadziei...

Sprawi艂 ci przyjemno艣膰?

Wielk膮 przyjemno艣膰.

- Rok! - krzykn膮艂 Coren w stron臋 brata, id膮cego ku nim po schodach. Psy tuli艂y mu si臋 do n贸g i warcza艂y. Dzieci utkn臋艂y na chwil臋 w drzwiach, po czym rozbie­g艂y si臋 szerok膮 fal膮 przed Cenethem i Eorthem. - Ma­my go艣cia!

- Corenie - rzek艂 Rok, przebijany spojrzeniem l艣ni膮­cych, nieprzeniknionych oczu. - W imi臋 tego, co w G贸rze i na Dole, co masz zamiar z nim zrobi膰?

Coren odci膮gn膮艂 psa, kt贸ry doskoczy艂 z z臋bami do smoczego skrzyd艂a.

- O tym te偶 pomy艣la艂em - o艣wiadczy艂 z u艣miechem. - Schowamy go w piwnicy na wino.


9

Z Rokiem, Cenethem i Eorthem siedzieli do p贸藕na. Wielka sala opustosza艂a, psy posn臋艂y u ich st贸p. Coren opowiedzia艂 o spotkaniu z Tamem i gwardzistami Drede'a, a Rok s艂ucha艂 w milcze­niu, przetaczaj膮c w palcach kielich.

- Ch艂opak jest jeszcze mi臋kki - mrukn膮艂, kiedy Coren sko艅czy艂. - Zastanawiam si臋, co by zrobi艂 sam Drede.

- Zrobi艂by to, czego bym chcia艂a - o艣wiadczy艂a Sybel. Rok zerkn膮艂 na ni膮 z zaciekawieniem.

- Potrafi艂aby艣 zapanowa膰 nad nimi wszystkimi?

- Nie. Mogliby nas pokona膰, lecz nie by艂oby to dla nich przyjemne spotkanie.

- Ale opanowa艂aby艣 kr贸la.

- Rok - mrukn膮艂 Coren i Rok spu艣ci艂 g艂ow臋. Usiad艂 wygodniej.

- No c贸偶, jestem wdzi臋czny losowi, 偶e wr贸cili艣cie bezpiecznie. G艂upio mi, 偶e przez chwile my艣la艂em o was jak po prostu o m臋偶czy藕nie i jego 偶onie, kt贸rzy mog膮 podr贸偶owa膰 po Eldwoldzie spokojnie jak dzieci. Po­zwoli艂em wam jecha膰 bez eskorty.

Coren wzruszy艂 ramionami.

- Tak by艂o lepiej. Gdyby towarzyszy艂 nam Eorth i Herne, w domu Sybel wybuch艂aby ma艂a wojna, a te­raz wszyscy lizaliby艣my rany w Mondorze, 艂膮cznie ze zwierz臋tami. Poza tym, nawet gdyby Eorth nad sob膮 panowa艂, pewnie skr臋ci艂by kark, spadaj膮c z Gylda w dro­dze do domu.

Eorth dola艂 sobie wina.

- Przynajmniej mia艂bym do艣膰 rozumu, 偶eby nie po­zwoli膰 zap臋dzi膰 si臋 w pu艂apk臋 przez trzech ludzi Drede'a. Kiedy jechali pod g贸r臋, musieli narobi膰 do艣膰 ha­艂asu, 偶eby ci臋 ostrzec.

- Wiem. Powinienem ich us艂ysze膰, ale nie uwa偶a­艂em. Cyrin opowiada艂 mi, jak spotka艂 wied藕m臋 Caro­din w jej wie偶y bez drzwi, odpowiedzia艂 na sze艣膰 z jej siedmiu zagadek i odkry艂, 偶e nawet ona nie zna roz­wi膮zania si贸dmej.

Eorth przyjrza艂 mu si臋 z niedowierzaniem.

- Odyniec ci to powiedzia艂?

- On m贸wi.

- Corenie, opowiada艂e艣 nam o r贸偶nych 艣miesznych rzeczach, ale to ju偶...

- Nie 偶artuj臋. To prawda. Eorcie, nigdy nie widzisz dalej ni偶 czubek twojego miecza...

- To akurat tak daleko, jak trzeba w tej krainie. - Zwr贸ci艂 si臋 do Sybel. - Czy on k艂amie?

- On nigdy nie k艂amie. Spojrza艂 na ni膮 zdumiony.

- Eorth... - odezwa艂 si臋 rozweselony Rok - nie za­czynaj b贸jki przy moim kominku. Nigdy bym nie uwie­rzy艂, 偶e Coren przyleci na smoku pod m贸j pr贸g, ale przy­lecia艂 i teraz wierz臋. I dwa razy si臋 zastanowi臋, ni偶 zaprzecz臋 innym jego opowie艣ciom.

Coren si臋gn膮艂 ponad sto艂em i uj膮艂 Sybel za r臋k臋.

- Sama widzisz, jak mam膮 tu mia艂em reputacj臋, nim za mnie wysz艂a艣.

- Rozumiem. O偶eni艂e艣 si臋 ze mn膮 dla moich zwie­rz膮t. Od pocz膮tku wiedzia艂am.

- O偶eni艂em si臋 z tob膮, bo nigdy si臋 ze mnie nie 艣mia­艂a艣. Tylko kiedy poprosi艂em ci臋 o r臋k臋.

Eorth odchyli艂 si臋 na krze艣le i u艣miechn膮艂 szeroko.

- 艢mia艂a si臋? Opowiedz nam o tym, Corenie. - Nie.

- 艢mia艂am si臋, bo my艣la艂am, 偶e wys艂ali艣cie go, 偶e­by si臋 ze mn膮 o偶eni艂 - wyja艣ni艂a Sybel. - Potem, gdy zrozumia艂am, 偶e mnie kocha, przesta艂am si臋 艣mia膰.

Ceneth wsta艂 i podszed艂 do ognia. Wielki dom sta艂 cichy wok贸艂 nich. Cienie opada艂y ze 艣cian jak gobe­liny.

- Je艣li nie b臋dziesz uwa偶a艂, Eorcie, Sybel ka偶e Gyldowi zostawi膰 ci臋 nagiego na szczycie Eldu i nikt nie b臋dzie za tob膮 t臋skni艂.

- Przykro mi.

- Wcale nie. Jeste艣 zazdrosny, 偶e nie ty o偶eni艂e艣 si臋 z kobiet膮 ze smokiem.

- A teraz mamy smoka w piwnicy - mrukn膮艂 Rok.

- Ciekawe, co by na to powiedzia艂 nasz ojciec. Eorth parskn膮艂 艣miechem.

- Przesta艂by pi膰. Wiecie, co艣 mi w艂a艣nie przysz艂o do g艂owy.

- Naprawd臋? - zdziwi艂 si臋 Ceneth. - C贸偶 takiego?

- 呕e je艣li Sybel urodzi c贸rk臋, ta c贸rka mog艂aby wyj艣膰 za Tamlorna, zapanowa膰 nad nim i po dw贸ch pokole­niach w艂adcy Sirle byliby kr贸lami Eldwoldu.

- W膮tpi臋 czy Tam b臋dzie czeka膰 pi臋tna艣cie lat z o偶en­kiem - odpar艂 sucho Rok.

- I tak m贸g艂by w偶eni膰 si臋 w Sirle - zauwa偶y艂 Ceneth.

- C贸rka Herne'a, Vivien, latem ko艅czy dwana艣cie.

- Drede nigdy si臋 na to nie zgodzi.

- Co z tego? Ch艂opak potrafi zrobi膰 z Drede'em, co zechce.

- A kto nam贸wi Tama do tego planu?

- Sybel, oczywi艣cie.

Coren uderzy艂 w st贸艂, a偶 wino zafalowa艂o w pucha­rach. Spojrza艂 na trzech zamilk艂ych nagle m臋偶czyzn - pot臋偶nego Roka ze z艂ot膮 grzyw膮, Cenetha z g艂adki­mi, czarnymi w艂osami i kocio spokojnymi oczami, Eor­tha, powolnego, jasnego i silnego. Podni贸s艂 r臋k臋 i za­cisn膮艂 palce.

- Przepraszam. - Eorth zaczerwieni艂 si臋. - Papla艂em bez sensu.

- Owszem.

- Jak my wszyscy. - Ceneth przez chwil臋 tr膮ca艂 bu­tem g艂ownie na palenisku. Potem odwr贸ci艂 si臋 i po艂o­偶y艂 Corenowi d艂o艅 na ramieniu. - To si臋 ju偶 nie po­wt贸rzy.

Coren westchn膮艂 i rozlu藕ni艂 mi臋艣nie.

- Owszem, powt贸rzy si臋. Znam ten dom. I wiem, co dzisiaj warte jest gadanie. Jak lot smoka, ko艅czy si臋 ni­czym, tylko snem.

- Okrutne, ale prawdziwe - przyzna艂 Rok. Milczeli przez d艂ugi czas. Ogie艅 przygas艂, pozosta艂 tylko samotny p艂omyk, kt贸ry ta艅czy艂 nad 偶arem. Eorth ziewn膮艂; z臋by b艂yska艂y mu biel膮 jak k艂y Moriah.

- Ju偶 p贸藕no - stwierdzi艂 zdziwiony. Ceneth kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Id臋 spa膰 - o艣wiadczy艂. Z艂o偶y艂 poca艂unek na d艂o­ni Sybel. - B膮d藕 z nami cierpliwa, pani.

U艣miechn臋艂a si臋.

- Przy tobie nietrudno by膰 cierpliw膮.

Odszed艂. Siedzieli jeszcze, dopijaj膮c wino, a cienie wyd艂u偶a艂y si臋 i 艂膮czy艂y nad ich g艂owami. Wreszcie Co­ren odstawi艂 pusty puchar.

- Id藕 do 艂贸偶ka, Corenie - rzuci艂a Sybel. - Wygl膮­dasz na zm臋czonego.

- Chod藕 ze mn膮.

- Za chwil臋. Chc臋 porozmawia膰 z Rokiem o Gyldzie.

- Zawsze ten Rok... Zaczekam.

- A potem chc臋 si臋 wyk膮pa膰.

- No dobrze. - Odsun膮艂 krzes艂o, wsta艂 i pochyli艂 si臋 nad sto艂em, ca艂uj膮c j膮 w czubek g艂owy. - Nie zatrzy­muj Roka zbyt d艂ugo. Jest ju偶 stary i potrzebuje snu.

- Stary... Przynajmniej nie jestem jeszcze taki powol­ny i g艂uchy, 偶eby da膰 si臋 zaskoczy膰 byle durniowi w s艂u偶bie Drede'a.

- Trzem durniom - sprostowa艂 Coren. - Potrzebo­wali trzech.

- Dobranoc - powiedzia艂 Rok.

Eorthowi g艂owa opad艂a na st贸艂. Rok wyj膮艂 puchar z opuszczonej r臋ki, postawi艂 na stole i skrzywi艂 lekko.

- Przepraszam, 偶e niepokoili艣my ci臋 dzisiaj. Coren ma racj臋. Odk膮d Drede pokona艂 nas na Terbrec, du偶o gadamy, ale robimy niewiele. - Przerwa艂 na moment. - Co takiego chcia艂a艣 mi powiedzie膰?

Sybel spojrza艂a mu w oczy. Sal臋 spowi艂a ciemno艣膰; s艂abo jarzy艂a si臋 jeszcze ostatnia pochodnia. Chrapa­nie Eortha wydawa艂o si臋 s艂abe wobec narastaj膮cego mil­czenia starych mur贸w. Pochyli艂a si臋 do Roka; oczy mia­艂a ciemne, wpatrzone w niego, podobne do zalanych blaskiem ksi臋偶yca bagien Frybolgu.

- Co艣 - odezwa艂a si臋 w ko艅cu - czego nie powie­dzia艂am jeszcze 偶adnemu m臋偶czy藕nie.

Rok milcza艂. Eorth tak偶e ucich艂 na chwil臋; z艂apa艂 od­dech i obudzi艂 si臋, mrugaj膮c nieprzytomnie.

- Id藕 spa膰 - rzuci艂 niecierpliwie Rok. Eorth podni贸s艂 si臋 ci臋偶ko i wyszed艂.

Rok odczeka艂, a偶 brat wyjdzie z sali. Potem zwr贸ci艂 si臋 do Sybel. Zmru偶y艂 oczy.

- M贸w.

Sybel z艂o偶y艂a r臋ce na stole.

- Czy Coren wspomina艂 ci o magu, kt贸ry mnie przy­wo艂a艂?

Rok przytakn膮艂.

- M贸wi艂, 偶e zosta艂a艣 schwytana... przywo艂ana... przez bardzo pot臋偶nego maga, kt贸ry ci臋 pragn膮艂. Potem mag zgin膮艂, a ty wr贸ci艂a艣 wolna. Nie zdradzi艂, jak zgina艂 mag.

- Zostawmy to na razie. Coren nie wie, 偶e maga wy­naj膮艂 Drede. Chcia艂 mnie pojma膰 i uczyni膰... pos艂uszn膮, 偶eby m贸g艂 mnie po艣lubi膰 bez strachu.

- Jak... pos艂uszn膮?

Wykrzywi艂a usta, ale uspokoi艂a si臋 natychmiast.

- Zap艂aci艂 magowi, by zniszczy艂 fragment mojego umys艂u. Ten fragment, kt贸ry dokonuje wybor贸w i po­siada w艂asn膮 wol臋. Zachowa艂abym sw膮 moc, ale by艂a­bym powolna Drede'owi. Mia艂am si臋 sta膰... pokorna.

Rok otworzy艂 usta.

- M贸g艂by tego dokona膰?

- Tak. Mia艂... zaw艂adn膮艂 moim umys艂em ca艂kowicie, bardziej ni偶 jakikolwiek cz艂owiek w艂ada swoim. Dre­de panowa艂by nade mn膮. Robi艂abym wszystko, co ze­chce, bez pytania ani nawet bez nadziei na pytanie, a p贸藕niej by艂abym szcz臋艣liwa, 偶e go zadowoli艂am. Te­go chcia艂 Drede. - Unios艂a d艂o艅 i machn臋艂a ni膮 gniew­nie. - I za to go zniszcz臋.

Rok odchyli艂 si臋 w fotelu i bezg艂o艣nie odetchn膮艂.

- Czy dlatego wysz艂a艣 za Corena? - zapyta艂 nagle. - 呕eby dokona膰 zemsty?

- Tak.

- Nie kochasz go? - upewni艂 si臋 niemal 偶a艂osnym g艂osem.

- Kocham. - Rozsun臋艂a d艂onie. - Kocham go - po­wt贸rzy艂a cicho. - Jest delikatny, dobry i m膮dry. Z te­go powodu nie chc臋, 偶eby wiedzia艂, co... co mam w ser­cu. M贸g艂by mnie za to znienawidzi膰. Ja sama ostatnio niezbyt siebie lubi臋. Ale chc臋, 偶eby Drede cierpia艂. Chc臋, 偶eby pozna艂 ten strach i brak nadziei. Ju偶 teraz pozna­je ich przedsmak. Tam m贸wi艂 mi, 偶e zaczyna si臋 ba膰... i ma powody. Chc臋 wojny mi臋dzy Sirle i Drede'em; chc臋, 偶eby Drede by艂 bezsilny. Pomog臋 ci pod dwoma warunkami.

- Wymie艅 je - szepn膮艂 Rok.

- Coren nie mo偶e wiedzie膰, 偶e jestem zamieszana w t臋 wojn臋. A Tam w 偶aden spos贸b nie zostanie wykorzy­stany przeciwko Drede'owi. Za to przywo艂am w艂adc贸w Nicconu i Hiltu, by sprzymierzyli si臋 z tob膮 przeciw Drede'owi; u偶yj臋 moich zwierz膮t przeciwko Drede'owi i dam ci kr贸lewski skarb, by艣 mia艂 za co zebra膰 i uz­broi膰 ludzi.

Rok wpatrywa艂 si臋 w ni膮 bez s艂owa. Dostrzeg艂a ruch jego krtani, gdy prze艂yka艂 艣lin臋.

- Jeste艣 spe艂nionym marzeniem, pani - wyszepta艂 po chwili. - Sk膮d we藕miesz skarb?

- Od Gylda. Przez wieki zebra艂 tyle z艂ota, 偶e mo偶na za to uzbroi膰 wszystkich m臋偶czyzn i ch艂opc贸w w Eldwoldzie. Je艣li poprosz臋, odda mi cz臋艣膰. Widzisz, Ter r贸w­nie偶 by艂 schwytany i s艂ucha艂 bezradny, jak Drede i Mi­thran omawiaj膮 swoje plany. Kiedy wr贸ci艂am dzi艣 na Eld, wszystkie zwierz臋ta wiedzia艂y, co nas spotka艂o.

- Ale jak wyrwa艂a艣 si臋 temu magowi, skoro by艂 tak pot臋偶ny?

- Rommalb go zabi艂.

- Rommalb... - Wspomnienia zamigota艂y w jego oczach. - Nocny 艂owca... Jak?

- On... On go zmia偶d偶y艂.

Twarz Roka, nieruchoma w blasku pochodni, wyra­偶a艂a zdumienie.

- To jego spotka艂 Coren przy twoim kominku? Przytakn臋艂a.

- Nie by艂o to przyjemne spotkanie, ale Coren doko­na艂 tego, co niewielu dot膮d si臋 uda艂o.

- Co to by艂o?

- Prze偶y艂. - Drgn臋艂a. Wyprostowa艂a r臋ce na blacie. - Nie chcia艂am, by do tego dosz艂o. To by艂a gra Cyri­na. Przerazi艂am si臋. Ale Coren jest m膮drzejszy, ni偶 so­bie wyobra偶a艂am.

- Wi臋c musi by膰 m膮drzejszy, ni偶 wszyscy sobie wy­obra偶amy. Dlaczego nie pos艂a艂a艣 tego Rommalba na Drede'a?

- Bo chc臋 zemsty powolnej. Chc臋, 偶eby wiedzia艂, co si臋 z nim dzieje i dlaczego, i kto jest za to odpowie­dzialny. Najbardziej na 艣wiecie obawia si臋 si艂y i ener­gii Sirle. I mnie. Tamtego dnia przyszed艂 do wie偶y Mithrana. Spodziewa艂 si臋, 偶e znajdzie kobiet臋, kt贸ra z u艣miechem odda mu r臋k臋 i zrobi wszystko, o co j膮 poprosi. Odkry艂 jednak, 偶e kobieta znikn臋艂a, a wielki mag le偶y pogruchotany na ziemi. Od tego dnia si臋 boi. Teraz, z twoj膮 pomoc膮, zmia偶d偶臋 go jego l臋kami.

Wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Jeste艣 bezlitosna.

- To prawda. Je艣li mi odm贸wisz, p贸jd臋 spa膰 i nie wr贸cimy ju偶 do tej sprawy. Ale razem z Sirle czy bez Sirle, tak si臋 stanie.

- Wi膮偶膮 si臋 z tym wa偶ne dla ciebie uczucia: mi艂o艣膰 Corena i Tama. Czy chcesz je zaryzykowa膰?

- Przez wiele nocy do p贸藕na my艣la艂am o moim pla­nie. Znam ryzyko. Wiem, 偶e je艣li Coren odkryje, jak go wykorzysta艂am, albo je艣li Tam zacznie podejrzewa膰, 偶e to ja niszcz臋 jego ojca, obaj b臋d膮 g艂臋boko zranieni. Wtedy strac臋 wszystko, co jest dla mnie wa偶ne. Ale po­wiedzia艂am ci dzisiaj, jak膮 podj臋艂am decyzj臋.

- Jeste艣 pewna? Spojrza艂a mu prosto w oczy.

- Tak si臋 stanie. Odetchn膮艂.

- My艣l臋 - rzek艂 - 偶e stanie si臋 z pomoc膮 Sirle.


* * *

Budowa ogrod贸w dla zwierz膮t rozpocz臋艂a si臋, gdy tylko ziemia odtaja艂a na wiosn臋, i trwa艂a a偶 do lata. Sybel po jednym przywo艂ywa艂a je do Sirle. Najpierw Czar­nego 艁ab臋dzia, by zaj膮艂 miejsce w niewielkim jezior­ku wype艂nionym g艂adkimi kamieniami i rybkami koloru ognia. Wysz艂a mu na spotkanie, gdy sp艂ywa艂 z nieba nad ogrodem; wyl膮dowa艂 na wodzie, nie wzbudzaj膮c nawet zmarszczki - czarny jak noc, kr贸lewski ptak. Je­go g艂os pop艂yn膮艂 g艂adko i melodyjnie w艣r贸d jej my艣li.

Jest niedu偶e, ale 艂adne.

Rok chce ustawi膰 po艣rodku bia艂膮 fontann臋, powie­dzia艂a Sybel.

W jakim kszta艂cie?

Dw贸ch 艂ab臋dzi w locie, wzlatuj膮cych w g贸r臋, ze z艂膮­czonymi dziobami.

Dobrze. A ta sprawa dotycz膮ca ciebie?

Zostanie za艂atwiona. Wkr贸tce.

Jestem got贸w, kiedy tylko b臋d臋 ci potrzebny.

Przywo艂a艂a Gylda z jego k膮tka w mrocznej, wilgotnej piwnicy na wina, a smok zasn膮艂 w grocie ocienionej drze­wami, ch艂odzonej przez odnog臋 Slinoon p艂yn膮c膮 pod mu­rem, okr膮偶aj膮c膮 jego legowisko i wpadaj膮c膮 do jeziorka 艂ab臋dzia. Klejnoty, puchary i stare z艂ote monety migo­ta艂y wok贸艂 niego w mroku. Zdradzi艂 bowiem Sybel 艣cie偶­k臋 do swej g贸rskiej jaskini, a Rok wys艂a艂 Eortha, Bora i Herne'a, by w sekrecie przewie藕li skarb. Wr贸cili po trzech dniach zm臋czeni, ob艂adowani i oszo艂omieni.

- Nie zdo艂ali艣my zabra膰 wszystkiego - wyja艣ni艂 Bor Rokowi i Sybel. Przetar艂 oczy, jakby chcia艂 pozby膰 si臋 wizji, dla kt贸rej nie umia艂 znale藕膰 s艂贸w. - Rok, brodzi­li艣my po kostki w srebrnych monetach. By艂y tam ko艣ci trzech ludzi, a jeden mia艂 kr贸lewsk膮 koron臋. I t臋 besti臋 my beztrosko umie艣cili艣my w zamkowej piwnicy...

- Ze strony Gylda nie macie si臋 czego obawia膰 - uspokoi艂a ich Sybel. - Jest ju偶 stary i pragnie tylko spa膰 na stosie z艂ota. Dobrze mu w tej jaskini.

- Za to z艂oto mo偶na by kupi膰 kr贸lestwo - stwier­dzi艂 Herne. Oczy b艂yszcza艂y mu w wyrazistej, weso­艂ej twarzy.

Rok skrzywi艂 si臋 odrobin臋.

- Tak.

Potem przywo艂a艂a lwa i wielk膮 zielonook膮 kocic臋. Zwierz臋ta przybieg艂y noc膮, l艣ni膮ce jak aksamit w bla­sku ksi臋偶yca Sybel spotka艂a je u bramy, otworzy艂a wro­ta, a one przemkn臋艂y cicho do ogrod贸w. Trawa szep­ta艂a pod ich 艂apami, drzewa sta艂y bia艂e i ciche na tle gwia藕dzistego nieba.

Przed zim膮 wybudujemy wam ciep艂e schronienie, po­wiedzia艂a. B臋dzie mi brakowa艂o waszych wizyt w mo­ich pokojach. Mo偶e do zimy ludzie przestan膮 si臋 was l臋ka膰. Ten ogr贸d jest niewielki, ale odosobniony. Nikt nie powinien was niepokoi膰.

Lew Gules wyci膮gn膮艂 si臋 na trawie u jej st贸p. Moriah kr膮偶y艂a bezszelestnie jak cie艅 w艣r贸d nocy, a Czar­ny 艁ab臋d藕 p艂ywa艂 sennie przez l艣ni膮ce w blasku ksi臋­偶yca wody.

W艂adca Sirle wiele dla ciebie zrobi艂, Bia艂a Pani, stwierdzi艂 Gules. Czy ju偶 z nim rozmawia艂a艣?

Tak. Zaproponowa艂am mu Eldwold. Przyj膮艂.

Z gard艂a Gulesa wydoby艂 si臋 g艂uchy, zduszony ryk.

To dobrze.

Nast臋pnego ranka Coren przyszed艂 zobaczy膰 zwie­rz臋ta. Przyprowadzi艂 braci - stali w milczeniu, patrz膮c, jak Gules rozrywa udziec samy, kt贸r膮 Coren dla nie­go ustrzeli艂. Ceneth sykn膮艂 przez z臋by.

- I ty nad nimi panujesz? Sybel kiwn臋艂a g艂ow膮.

- W g贸rach zwykle same dla siebie polowa艂y. Mia­艂y wi臋cej miejsca. Ale tutaj to niemo偶liwe... Farmerzy, konie, byd艂o... przeraziliby si臋, gdyby zwierz臋ta bie­ga艂y swobodnie.

- Wyznacz臋 ludzi, 偶eby dla nich polowali - obieca艂 Rok, a Sybel u艣miechn臋艂a si臋 z wdzi臋czno艣ci膮.

- Dzi臋kuj臋. A teraz podam im wasze imiona.

Przywo艂a艂a do siebie oba koty i 艂ab臋dzia. M臋偶czy­藕ni stali bez ruchu pod nieruchomym wzrokiem ca艂ej tr贸jki. Sybel przechodzi艂a od jednego do drugiego i przedstawia艂a ich kolejno.

Rok. Bor. Eorth. Herne. Ceneth. Zapami臋tajcie ich. Strze偶cie ich.

- Gdzie jest Cyrin? - zapyta艂 nagle Coren. - Przy­wo艂a艂a艣 go?

- Nie. Zdziwi艂 si臋.

- Przecie偶 miejsce dla niego jest gotowe. Zawo艂aj go zaraz, Sybel. Zosta艂 ju偶 tylko on; na pewno czuje si臋 samotny. Pomy艣li, 偶e go nie chcesz.

Nabra艂a tchu.

- Mam nadziej臋, 偶e b臋dzie tu szcz臋艣liwy... Wystawi艂a twarz na wiatr i pos艂a艂a ostatnie wo艂anie.

Poczu艂a, 偶e le偶膮cy pod drzewem Cyrin wstaje.

- Cyrin - wyja艣ni艂 Eorth Herne'owi. - Odyniec. Co­ren twierdzi, 偶e umie m贸wi膰.

- Ja mu wierz臋 - odpar艂 kr贸tko Eorth. - Po tym, co widzieli艣my przez ostatnie dni, jestem sk艂onny uwie­rzy膰 we wszystko.

Noc膮 Sybel zn贸w rozmawia艂a z Rokiem na osobno­艣ci, kiedy wszyscy domownicy ju偶 posn臋li, a psy drze­ma艂y pod sto艂em. Zapachy wczesnego lata unosi艂y si臋 ze zgniecionych kwiat贸w i 艣wie偶ego sitowia na kamien­nej posadzce, z wilgotnych od wieczornej rosy p贸l i p臋­d贸w wyrastaj膮cych z ziemi.

- Powiedzia艂em Borowi i Cenethowi, 偶e wspomo­偶esz nas w walce z Drede'em - rzek艂 Rok. - Eorth i Her­ne wiedz膮 tylko, 偶e planujemy wojn臋. Nie b臋d膮 pyta膰 jak i dlaczego, ale Ceneth i Bor potrafi膮 milcze膰. Wie­dz膮, 偶e Sirle mo偶e pokona膰 kr贸la, ale nie kr贸la i w艂ad­c贸w Nicconu i Hiltu. Spytali mnie wiec, naturalnie, sk膮d we藕miemy do艣膰 si艂. Wyja艣ni艂em. Zgodzili si臋. - Prze­rwa艂 na moment i podni贸s艂 puchar do ust. - Zostali­艣my wychowani do bitwy, Sybel. Nasz dziad przez sie­demdziesi膮t dni oblega艂 Mondor, a nasz ojciec, wtedy niewiele starszy od Tamlorna, walczy艂 u jego boku. Od 艣mierci Norrela na Terbrec pragniemy zemsty, ale Nic­con sprzymierzy艂 si臋 z Drede'em po tej bitwie, a Horst z Hiltu opu艣ci艂 r臋ce i czeka艂 bezczynnie na wynik woj­ny wybuch艂ej z powodu jego zmar艂ej c贸rki. Nie byli­艣my pewni poparcia.

- Jak s膮dzisz, czy Horst z Hiltu walczy艂by za krzyw­d臋, kt贸r膮 Drede wyrz膮dzi艂 c贸rce Laran, czy raczej wspar艂by dziecko Rianny, syna Drede'a?

Rok pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie chcia艂bym stan膮膰 wobec takiego wyboru. Przy­puszczam, 偶e racj臋 ma Coren: Horst walczy艂by dla tego, o kim s膮dzi, 偶e wygra. W tym przypadku dla Drede'a.

- Rozumiem. Dlatego przekonam go, by zmieni艂 zda­nie. - Spojrza艂a Rokowi w oczy. - I w艂adc臋 Nicconu r贸wnie偶. Kiedy mam ich sprowadzi膰?

- Najpierw zaczn臋 zbiera膰 wojska. Drede zwr贸ci si臋 do Hiltu i Nicconu o wsparcie, a oni z pewno艣ci膮 nie odm贸wi膮. I wtedy, Sybel, mo偶esz ich przywo艂a膰. Dre­de b臋dzie patrzy艂, jak jego sojusznicy odp艂ywaj膮 niby woda mi臋dzy palcami. My艣l臋, 偶e zrozumie, kto stoi za wojn膮 z Sirle. Kiwn臋艂a g艂ow膮.

- A Coren? Czy wie, co planujesz?

- Dowie si臋, kiedy Herne i Eorth zaczn膮 papla膰. Nie­w膮tpliwie uzna, 偶e zwariowa艂em... Dop贸ki nie zoba­czy, jak Derth z Nicconu wje偶d偶a na m贸j dziedziniec.

- Nie mo偶e wiedzie膰, sk膮d bierzesz pieni膮dze. - Nie.

Zadr偶a艂a lekko.

- Boj臋 si臋.

- Corena?

- Tak. Boj臋 si臋 jego wzroku tego dnia, gdy odkry­je, jak膮 gr臋 tocz臋 z Sirle.

- To nasza gra, tak samo jak twoja. Da艂a艣 nam wy­b贸r, a my si臋 zgodzili艣my. Poza tym, czy s膮dzisz, 偶e gdyby艣 mu powiedzia艂a, co ci zrobi艂 Drede, sam nie za­pragn膮艂by zemsty? Dlaczego mu nie powiesz?

- Nie.

- Ale dlaczego? Jest twoim m臋偶em. Na pewno udzie­li艂by ci pomocy w zem艣cie. Nie 偶ywi przecie偶 mi艂o艣ci dla Drede'a.

Przygryz艂a wargi.

- Nie chc臋 wci膮ga膰 Corena w wir mojego gniewu i nienawi艣ci. 呕adna zemsta przez niego dokonana nie da mi satysfakcji, a nie warto w艂膮cza膰 go w moj膮. Chc臋... chc臋, by pozosta艂 wolny od nienawi艣ci. On... Tej no­cy, kiedy lecieli艣my na smoku, nagle run臋li艣my w d贸艂, p臋dz膮c w ciemno艣膰 niby w bezdenn膮 g艂臋bi臋, 艣lepi, bez­radni... jak ludzie, z kt贸rych nic ju偶 nie zosta艂o, tylko samo odkryte j膮dro ja藕ni... i z tego j膮dra dobieg艂 偶y­wy, radosny 艣miech. Zagubiony w swej nienawi艣ci do Drede'a, nie m贸g艂by 艣mia膰 si臋 w ten spos贸b. Mo偶e wal­czy膰 po prostu dlatego, 偶e gdyby odm贸wi艂 z mojego powodu, a ty zgin膮艂by艣 w bitwie, nigdy by sobie nie wybaczy艂, 偶e nie by艂o go przy tobie. Ale nie dam mu wa偶niejszej sprawy, o kt贸r膮 m贸g艂by walczy膰. Nie po­zwol臋, by zn贸w zaton膮艂 w 偶alu i goryczy. Da艂 mi tyle mi艂o艣ci... Ja mog臋 przynajmniej pr贸bowa膰 go os艂oni膰. Rok przygl膮da艂 jej si臋 przez chwil臋 w milczeniu.

- W膮tpi臋, czy to mo偶liwe - stwierdzi艂 w ko艅cu. - Ale kocham ci臋 za to, 偶e si臋 starasz.

Nast臋pnego dnia po po艂udniu wesz艂a do komnaty, kt贸r膮 Rok dla niej przeznaczy艂. Przez chwil臋 siedzia­艂a w milczeniu, by uspokoi膰 my艣li. Daleko, w sekret­nych miejscach szuka艂a Liralena. Ksi臋gi sta艂y na p贸艂­kach pod 艣cianami, a promienie 艣wiat艂a pada艂y z okien wychodz膮cych na trzy strony 艣wiata i dotyka艂y meta­lu i klejnot贸w na grzbietach. Zagubiona, nieistniej膮ca dla Sirle, wysy艂a艂a kolejne nitki wo艂ania, kt贸re dryfo­wa艂y jak zwykle bezowocnie, bez odpowiedzi. Nie za­uwa偶y艂a nawet Corena, dop贸ki nie kl臋kn膮艂 przed ni膮 i nie wym贸wi艂 jej imienia.

艢ci膮gn臋艂a swe my艣li z obszar贸w dalszych, ni偶 kie­dykolwiek dotar艂a, i patrzy艂a na niego bez s艂owa, mru­gaj膮c niepewnie.

- Coren... Przepraszam, nie s艂ysza艂am, jak wszed艂e艣. Wo艂a艂am Liralena. Szukam go w miejscach tak odle­g艂ych, 偶e nie maj膮 nazwy, a jednak s膮dz臋, 偶e musi by膰 bli偶ej. Czasem wydaje mi si臋, 偶e odpowiedzia艂, ale ja nie us艂ysza艂am.

- Sybel... - Urwa艂 i zmarszczy艂 czo艂o, co czyni艂 rzadko.

- Co si臋 sta艂o? Uj膮艂 jej d艂o艅.

- Sybel, moi bracia m贸wi膮 o wojnie. Rok wys艂a艂 go艅c贸w do naszych poddanych na pograniczu, by szy­kowali zbroje i podkuwali konie. Pos艂a艂 Bora i Eortha do pomniejszych pan贸w Eldwoldu, kt贸rzy winni s膮 wdzi臋czno艣膰 Sirle. Pyta艂em Roka dlaczego, pyta艂em nie raz, ale on tylko 艣mieje si臋 i twierdzi, 偶e Drede si臋 nas boi. Inaczej jego ludzie zabiliby mnie owego dnia na g贸rze Eld. Spyta艂em, jakie ma nadzieje na posi艂ki, dlaczego chce nara偶a膰 nasze 偶ycie i ziemie w bitwie, kt贸ra b臋dzie tylko powt贸rk膮 Terbrec. Twierdzi, 偶e po­macha przyn臋t膮 w艂adzy przed lordem Horstem, kt贸ry jest krewnym i twoim, i Tamlorna. Powiedzia艂, 偶e nie musz臋 walczy膰 przeciwko Drede'owi, ojcu ch艂opca, kt贸rego moja 偶ona wychowywa艂a i kocha, ale ja nie mo­g臋... nie mog臋 siedzie膰 spokojnie, gdy oni ruszaj膮 na 艣mier膰. Dlatego... przyszed艂em do ciebie, 偶eby si臋 prze­kona膰, jakim wzrokiem na mnie spojrzysz, gdy ci po­wiem, 偶e b臋d臋 walczy艂. Nabra艂a tchu, wpatrzona w jego twarz.

- Tak nagle... wojna?

- Zbyt nagle. Rok uwa偶a, 偶e ta nag艂o艣膰 os艂abi Drede'a, ale mnie si臋 wydaje, 偶e cz艂owiek tak zgorzknia艂y got贸w jest do bitwy ka偶dego dnia swego 偶ycia, a Lew Sirle 偶yje w 艣wiecie marze艅. Sybel, czy gniewasz si臋 na mnie? Wiesz, 偶e nie chc臋 wojny z Drede'em i Tamem, zw艂asz­cza wojny tak daremnej i beznadziejnej. Ale je艣li zosta­n臋 bezpieczny w tych murach, a moi bracia zgin膮, do samej 艣mierci b臋d臋 w snach ogl膮da艂 ich twarze, s艂ysza艂 ich g艂osy. Czy mi wybaczysz? Albo czy znajdziesz po­w贸d, 偶ebym nie walczy艂, ale taki, kt贸ry podtrzyma mnie nawet po 艣mierci braci?

- Nie - szepn臋艂a. - Tylko tyle, 偶e je艣li polegniesz na tej wojnie, zniknie dla mnie ze 艣wiata ca艂a rado艣膰. Corenie, mo偶e Rok nie 艣ni. Mo偶e ma racj臋 i Sirle poko­na Drede'a, i nikt nie zginie...

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 ze smutkiem. On nie 艂udzi艂 si臋 nadziej膮.

- Ludzie b臋d膮 gin膮膰, Sybel. Mo偶e nie moi bracia, ale ludzie z Sirle. Na Terbrec s艂ysza艂em j臋ki i p艂acz, a ja walczy艂em, a偶 w ko艅cu w kurzu, w 偶arze, w o艣lepiaj膮­cych b艂yskach stali nie wiedzia艂em, czy to naprawd臋 j臋­cz膮 ranni, czy p艂acz膮 moje w艂asne my艣li, kt贸re nigdy ju偶 nie b臋d膮 zrozumia艂e. Teraz wszystko si臋 powt贸rzy. Rok jest szalony. Powiedzia艂em mu to, ale odrzek艂 je­dynie, 偶e nie musz臋 walczy膰. A wie, 偶e musz臋.

- Nie wygl膮da na szale艅ca - stwierdzi艂a spokojnie. - Mo偶e co艣 wie, o czym ci nie m贸wi.

- Mam nadziej臋, dla dobra nas wszystkich. - Uni贸s艂 d艂o艅, przesun膮艂 palcami po w艂osach 偶ony. - My艣la艂em, 偶e si臋 rozgniewasz, ale nie. Ba艂em si臋, 偶e mnie zosta­wisz i wr贸cisz na Eld.

- A co mnie czeka na Eldzie opr贸cz pustego domu? Kiedy wysz艂am za ciebie, Corenie, wiedzia艂am, 偶e pr臋­dzej czy p贸藕niej b臋d臋 musia艂a patrze膰, jak odchodzisz, b臋d臋 musia艂a czeka膰 w tych kamiennych murach jak 偶ona Roka i 偶ona Eortha, nie wiedz膮c, czy kiedy艣 zn贸w ci臋 zobacz臋. Tyle 偶e nie spodziewa艂am si臋 tego teraz, tak szybko.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e si臋 do tego posunie. My艣la艂em, 偶e prze偶yjemy d艂ugie lata, zanim co艣 podobnego si臋 wy­darzy.

- Wiem. Ale sprawy... sprawy po prostu splot艂y si臋 w pewien dese艅 i dzisiaj nie wiem ju偶, gdzie rozpocz膮艂 si臋 ten w膮tek wydarze艅. Tak wi臋c ty musisz zrobi膰 to, co musisz, a ja... to, co ja musz臋.

- Przepraszam - szepn膮艂 bezradnie.

- Nie trzeba. Przeprasza膰 powiniene艣 tylko wtedy, kiedy zginiesz. A wtedy uwa偶aj, bo p贸jd臋 za tob膮.

- Nie!

- Tak. Nie pozwol臋 ci samotnie w臋drowa膰 w艣r贸d gwiazd.

U艣miechn膮艂 si臋 lekko. Poca艂owa艂 j膮 delikatnie, a po­tem obj膮艂 mocno, przycisn膮艂 do piersi, wsun膮艂 d艂o艅 w jej w艂osy, a Sybel s艂ucha艂a powolnego rytmu jego serca. Sie­dzieli tak w milczeniu, w bezruchu, w padaj膮cym przez okna blasku, a偶 wreszcie Coren wsta艂 i poda艂 jej r臋k臋.

Spojrza艂 jej przez rami臋, za okno.

- Cyrin biegnie przez pola - powiedzia艂. - Powin­ni艣my zej艣膰 na d贸艂 i otworzy膰 mu bram臋.

Spotkali srebrzystego ody艅ca przy furcie. K艂y l艣ni­艂y mu jak ksi臋偶yce. Przez chwil臋 sapa艂 u n贸g Sybel, spo­gl膮daj膮c na ni膮 czerwonymi oczkami. A偶 wreszcie prze­m贸wi艂 swym g艂osem jak flet:

- Olbrzym Grof zosta艂 uderzony kamieniem w oko, kt贸re odwr贸ci艂o si臋 do wn臋trza, tak 偶e patrzy艂o w je­go umys艂. I umar艂 od tego, co tam zobaczy艂.

Sybel Zesztywnia艂a. Coren spojrza艂 na ody艅ca zdu­miony. Potem odwr贸ci艂 g艂ow臋 do Sybel i zobaczy艂a py­tanie w jego oczach. Nie znalaz艂a odpowiedzi, wi臋c tylko uchyli艂a szerzej bram臋, a Cyrin min膮艂 j膮 i wbieg艂 do ogrodu.


10

Przesuwa艂a w艂adc贸w Nicconu i Hiltu po Eldwoldzie niczym pionki na szachownicy - z ich ro­dzinnych stron do domu w艂adcy Sirle, a偶 stan臋li u drzwi, mrugaj膮c jak przebudzeni ze snu, a u艣miech­ni臋ty Rok powita艂 ich w swoich progach. Popo艂udnia­mi i wieczorami sale w zamku Roka pe艂ne by艂y ludzi, kt贸rzy siadali do posi艂k贸w w sk贸rzanych kamizelach i pancerzach, z no偶ami u pasa. M贸wili z pe艂nymi usta­mi o bitwach, kt贸re widzieli, i bliznach, kt贸re wynie艣li jako pami膮tki. Zewn臋trzne dziedzi艅ce rozbrzmiewa艂y stu­kiem m艂otk贸w, gdy wykuwano miecze, naprawiano tar­cze, osadzano ostrza w艂贸czni na drzewcach z jasnego jesionu, budowano wozy, poprawiano rz臋dy ci臋偶kich wierzchowc贸w bojowych. Wszystko to widzia艂 i ocenia艂 Horst z Hiltu, a po nim Derth z Nicconu - ognistow艂o­sy m艂odzieniec, kt贸ry przysi膮g艂 wierno艣膰 Drede'owi. Derth z Nicconu, kt贸ry przyby艂 w tydzie艅 po w艂adcy Hil­tu, odezwa艂 si臋 kiedy艣 z pewnym 偶alem, siedz膮c z pu­charem w d艂oni przy kominku Roka:

- Gdybym wiedzia艂, 偶e masz tylu zwolennik贸w, nie przysi臋ga艂bym Drede'owi. Ale zrobi艂em to z powodu Terbrec.

- Nie zamierzam dopu艣ci膰, by to starcie sko艅czy艂o si臋 jak na r贸wninie Terbrec - odpar艂 Rok. Oczy b艂y­szcza艂y mu spod jasnej grzywy.

Niedaleko nich siedzia艂a z rob贸tk膮 kobieta o w艂osach barwy ko艣ci s艂oniowej. Czarnych oczu ani na chwil臋 nie spuszcza艂a twarzy Dertha. Ona dla niego by艂a za­ledwie cieniem, kt贸ry nie zapada w pami臋膰.

Derth westchn膮艂 i postuka艂 paznokciem o puchar.

- Mog臋 ci da膰 pi臋ciuset konnych i trzy do czterech razy tylu pieszych.

- W艂adca Hiltu zaproponowa艂 mniej.

- Jego ziemie s膮 podzielone; podczas siedemdziesi臋­ciodniowego obl臋偶enia Mondoru cz臋艣膰 opanowa艂 Carn z Hiltu. Ludzie tam pozostaj膮 wierni dawnemu przymie­rzu z kr贸lem.

- Co z tego? Nie w膮tpi臋, 偶e sobie z nimi poradzimy. Horst jest ju偶 za stary na takie rozgrywki. 呕al mi go.

Derth parskn膮艂 cicho.

- 呕a艂uj Drede'a, je艣li ju偶 musisz. S艂ysza艂em, 偶e Horst tak偶e przysi臋ga艂 Drede'owi, zanim do艂膮czy艂 do ciebie.

Rok uni贸s艂 brwi z wyrazem zdziwienia. Powstrzy­ma艂 si臋 od komentarza.

Coren, kt贸ry przeciska艂 si臋 mi臋dzy 艂awami pe艂nymi ludzi, dostrzeg艂 rudow艂osego ksi臋cia i stan膮艂 jak wryty. Ceneth z lekkim u艣miechem odwr贸ci艂 si臋 i wcisn膮艂 bratu w r臋ce pe艂en puchar. Coren spojrza艂 na niego zdumiony.

- Widzisz, kto tam siedzi?

- Tak.

- Derth z Nicconu. Cenecie, w jaki spos贸b Rok go tutaj sprowadzi艂? Drede ofiarowa艂 jego ojcu ziemie i z艂o­to za to, czego dokona艂 na Terbrec. Co teraz robi Derth przy naszym ogniu?

Ceneth wzruszy艂 ramionami.

- Pewnie us艂ysza艂, 偶e w艂adca Hiltu sprzymierzy艂 si臋 z Sirle, i stwierdzi艂, 偶e woli raczej walczy膰 z Hiltem ni偶 przeciwko niemu.

Coren szuka艂 odpowiednich s艂贸w, lecz nie znalaz艂 偶ad­nych, wi臋c tylko wychyli艂 puchar. Po chwili zauwa偶y艂 Sybel i podszed艂 do niej.

- Wsz臋dzie ci臋 szuka艂em.

Mrugn臋艂a zaskoczona; zerwa艂a si臋 ni膰 jej wo艂ania.

- Corenie...

W艂adca Nicconu obok Roka przetar艂 oczy.

- Czuj臋 si臋 troch臋 zagubiony - powiedzia艂. Rok dola艂 mu wina.

- Jeste艣 zm臋czony po d艂ugiej je藕dzie. Odwr贸ci艂 si臋 i poci膮gn膮艂 Corena za kurtk臋.

- Eorth ci臋 szuka艂. To chyba wa偶ne.

- Chcia艂em zabra膰 Sybel na przeja偶d偶k臋. Nie jest przyzwyczajona do takich krzyk贸w i ha艂asu. - Zasta­nowi艂 si臋 i doda艂 powoli: - A co w艂a艣ciwie tu robisz, razem z Rokiem i lordem Derthem?

- Och... - odpar艂a niepewnie. Jej my艣li p臋dzi艂y jak oszala艂e. - Chcia艂am porozmawia膰 z Rokiem.

- Martwi艂a si臋 - doda艂 szybko Rok. - Eorth m贸wi, 偶e chce w bitwie dosiada膰 Gylda.

- Co?

- Nie mog艂a go przekona膰. Mo偶e tobie si臋 uda. W艂adca Nicconu wychyli艂 si臋 zza Roka i spojrza艂 na Sybel.

- Ty jeste艣 Sybel? S艂ysza艂em b tobie... U艣miechn臋艂a si臋 s艂odko, patrz膮c mu w oczy. Po chwi­li wr贸ci艂 do dawnej pozycji.

- Mo偶e zrozumie, je艣li przywi膮偶e go do konia - rzek艂 Coren. - Czekaj na mnie, Sybel...

Ruszy艂 przez t艂um. Rok odetchn膮艂 cicho i spojrza艂 na milcz膮cego w艂adc臋 Nicconu.

- Do rzeczy. M贸j dziad oblega艂 Mondor, ale nie od­ni贸s艂 zwyci臋stwa, poniewa偶 nie mia艂 do艣膰 ludzi, by od­ci膮膰 zaopatrzenie docieraj膮ce rzek膮 Slinoon. Tym razem chc臋, 偶eby wojska Sirle i Nicconu podj臋艂y szturm dro­g膮 wodn膮, wp艂ywaj膮c do miasta i atakuj膮c od wewn膮trz. B臋dziemy potrzebowali 艂odzi. Niccon le偶y w krainie jezior Eldwoldu. Czy zdo艂asz wybudowa膰 艂odzie dla trzy­stu ludzi i obsadzi膰 je za艂ogami?

W艂adca Nicconu wpatrywa艂 si臋 w niego jak cz艂owiek, kt贸ry 艣pi z otwartymi oczami.

- Tak. - Kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Zwr贸c臋 ci koszty.

- Kiedy 艂odzie maj膮 by膰 gotowe? Rok u艣miechn膮艂 si臋 lekko.

- Wkr贸tce. Ale bez wielkiego po艣piechu. Jestem pe­wien, 偶e Drede na nas zaczeka.

Kiedy sko艅czyli, odda艂 w艂adc臋 Nicconu pod opiek臋 Lynette, a ona odprowadzi艂a go - oszo艂omionego, na wp贸艂 pijanego, ale zachwyconego - do tej samej kom­naty, gdzie tydzie艅 wcze艣niej spa艂 Horst z Hiltu. Sybel tymczasem wsta艂a i zacz臋艂a kr膮偶y膰 po pustej ju偶 sa­li. Rok obserwowa艂 j膮 przez chwil臋.

- O czym my艣lisz?

- Je艣li wprowadz臋 zwierz臋ta na pole bitwy, czy Coren je zobaczy?

- Raczej nie zdo艂a przeoczy膰 Gylda. Ale pozosta艂e... W 艣cisku, w bitewnym chaosie prawdopodobnie nie za­uwa偶y nic, czego nie spodziewa si臋 zobaczy膰. Ale cze­mu chcesz je nara偶a膰? Nie ma potrzeby.

Kpi膮cy u艣mieszek pojawi艂 si臋 na jej wargach.

- Ksi膮偶臋 Ilf - odpar艂a cicho - wyruszy艂 pewnego dnia z pi臋膰dziesi臋cioma lud藕mi, by schwyta膰 pi臋kn膮 c贸rk臋 Maka, w艂adcy Maconu. Po drodze Ilf zobaczy艂 czarn膮 g贸rsk膮 kocic臋 o futrze l艣ni膮cym jak oszlifowany klej­not. Kocica rzuci艂a mu spojrzenie zielonych oczu, a Ilf ruszy艂 w pogo艅. Nikt ju偶 nie ogl膮da艂 na tym 艣wiecie ani jego, ani jego pi臋膰dziesi臋ciu ludzi. Trzech silnych syn贸w kr贸la Pwilla wyruszy艂o z przyjaci贸艂mi na 艂owy. Zobaczyli srebrzystego ody艅ca o k艂ach bia艂ych niczym piersi ich wysoko urodzonych 偶on. Pwill czeka艂 na ich powr贸t, czeka艂 przez siedem dni i siedem nocy, ale z pi臋t­nastu m艂odych ludzi tylko jego najm艂odszy syn wr贸ci艂 z polowania. A i on wr贸ci艂 ob艂膮kany.

Rok zafascynowany patrzy艂 na ni膮 d艂ugo.

- Drede te偶 wpadnie w ob艂臋d, kiedy zobaczy, 偶e je­go wojska znikaj膮. Czy zwierz臋ta zrobi膮 to dla ciebie?

- Tak.

- Nawet odyniec? M贸wi艂a艣, 偶e mu si臋 to nie podoba. Kre艣li艂a palcem przypadkowe wzory na d臋bowym blacie sto艂u.

- Zrobi to, je艣li mu rozka偶臋. 艁ab臋dzia po艣l臋 do Ta­ma, 偶eby odlecia艂 z nim na Eld, gdyby cho膰 przez chwi­l臋 jego 偶ycie znalaz艂o si臋 w niebezpiecze艅stwie. Sok贸艂 b臋dzie Tama strzeg艂.

- A Gyld? Zmru偶y艂a oczy.

- Gyld przyniesie mi Drede'a. Rok pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮.

- Wiesz - mrukn膮艂 - zaczynam Drede'a 偶a艂owa膰.

Kto艣 wszed艂 do sali. Obejrzeli si臋 - Coren, z w艂osa­mi rozja艣nionymi blaskiem s艂o艅ca, zatrzyma艂 si臋 w ot­wartych drzwiach i opar艂 o kamienn膮 艣cian臋.

- Dlaczego ok艂ama艂e艣 mnie co do Eortha? - zapy­ta艂 cicho, zwracaj膮c si臋 do Roka.

Rok westchn膮艂.

- Poniewa偶 opowiada艂em k艂amstwa w艂adcy Nicco­nu i nie chcia艂em, 偶eby艣 prawd膮 wprawi艂 mnie w za­k艂opotanie.

- K艂amiesz i teraz. - Podszed艂 i stan膮艂 obok Roka, tak blisko, 偶e mi臋dzy nimi z trudem zmie艣ci艂aby si臋 d艂o艅. - Po co by艂a ci potrzebna moja 偶ona, kiedy opowiada­艂e艣 k艂amstwa Derthowi z Nicconu? On przecie偶 nie po­zna艂by prawdy, cho膰by wyskoczy艂a mu z pucharu jak 艂oso艣 z rzeki!

- Corenie! - odezwa艂a si臋 Sybel, ale Coren nie odry­wa艂 wzroku od twarzy Roka.

- S膮 sprawy, kt贸rych nie rozumiem w tej twojej woj­nie. S膮 sprawy, kt贸rych chyba nie chc臋 rozumie膰. Jak sk艂oni艂e艣 tego starca, Horsta z Hiltu, by stan膮艂 przy two­im boku? Przecie偶 zesz艂ej zimy pos艂a艂e艣 mnie do nie­go, a ja si臋 przekona艂em, 偶e straszliwie boi si臋 Drede'a, chce tylko do偶y膰 swoich dni w pokoju, chce zapomnie膰 o swojej nieszcz臋艣liwej c贸rce i chaosie, jaki wprowa­dzi艂a w 偶ycie kr贸la. Dlaczego Derth z Nicconu, kt贸re­go starszego brata zabi艂e艣 na Terbrec, przyje偶d偶a tutaj, siada przy twoim kominku, pije twoje wino i wybiera si臋 z tob膮 na wojn臋? Dlaczego planowa艂e艣 t臋 wojn臋, za­nim jeszcze porozmawia艂e艣 z nimi oboma? I dlaczego, je艣li s膮 jakie艣 proste wyja艣nienia tych spraw, brak艂o ci uprzejmo艣ci czy szacunku dla mnie, by mi je zdradzi膰, zanim musia艂em spyta膰?

Rok milcza艂. Spu艣ci艂 g艂ow臋 i oddycha艂 g艂臋boko. Co­ren zacisn膮艂 pi臋艣ci.

- Nie ok艂amuj mnie wi臋cej - szepn膮艂.

- Corenie - odezwa艂a si臋 Sybel.

Wolno odwr贸ci艂 g艂ow臋, a ona zobaczy艂a w jego oczach mroczny, niech臋tny b艂ysk w膮tpliwo艣ci. Przez chwil臋 oboje stali bez ruchu, patrz膮c na siebie, spokoj­ni jak plamy 艣wiat艂a padaj膮ce na zdeptane kwiaty na pod艂odze sali. Wreszcie Coren odwr贸ci艂 si臋, wyszed艂, zbieg艂 po schodach na dziedziniec. Rok widzia艂 jego ognist膮 czupryn臋, na przemian rozb艂yskuj膮c膮 i nikn膮­c膮 w cieniu. Wtedy us艂ysza艂 gwa艂towny oddech Sybel.

- Co zrobi艂a艣? - zapyta艂 z niedowierzaniem.

- Nie chcia艂am... - Podnios艂a d艂o艅 do ust. - Nie mia­艂am zamiaru... Nie jemu, nie Corenowi. Tylko... nie wie­dzia艂am, co mu powiedzie膰... a to by艂o takie proste...

- Ale co zrobi艂a艣?

- Kaza艂am mu zapomnie膰 wszystko, co dzisiaj zo­baczy艂 i o co ci臋 pyta艂. Tak mi przykro... - Zadr偶a艂a nagle i 艂zy pociek艂y jej na palce. - Tak mi przykro... To by艂o takie 艂atwe...

- Sybel...

- Boj臋 si臋.

- Sybel. - Rok podszed艂 i delikatnie chwyci艂 j膮 za ramiona. - To przecie偶 nic gorszego ni偶 k艂amstwo.

- Jest gorsze! Zabra艂am co艣 z jego umys艂u... jak Mithran chcia艂 zabra膰 z mojego... Nikt nie powinien te­go robi膰 ani z mi艂o艣ci, ani z nienawi艣ci!

- Cicho, Sybel. Jeste艣 zm臋czona i nie pomy艣la艂a艣. Nie sta艂o si臋 nic strasznego. Tak b臋dzie dla niego le­piej, a ty nigdy ju偶 tego nie zrobisz.

- Boj臋 si臋.

- Nie p艂acz. To nic strasznego, troch臋 tylko gorzej ni偶 k艂amstwo, i ju偶 si臋 nie powt贸rzy.

- Nie.

- Wi臋c si臋 nie martw.

Spojrza艂a na niego, odwracaj膮c si臋 od pustych drzwi holu.

- Nie rozumiesz. On... on wierzy, 偶e jestem uczci­wa. A ja ok艂amuj臋 go od dnia naszego 艣lubu.

Nagle zerkn臋艂a na jego d艂onie, jakby dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e trzyma j膮 za ramiona. Odsun臋艂a si臋 i po­bieg艂a do drzwi.

Zauwa偶y艂a Corena za bram膮; szed艂 w stron臋 p贸l. Po­bieg艂a za nim przez dziedziniec, poprzez k艂臋by dymu z ku藕ni, przez stuk m艂otk贸w z warsztatu cie艣li, obok zdziwionych ch艂op贸w i 偶o艂nierzy, kt贸rzy usuwali si臋 jej z drogi. Coren us艂ysza艂 w ko艅cu jej krzyk i zatrzy­ma艂 si臋 na drodze. Czeka艂, a jego u艣miech znika艂 stop­niowo, w miar臋 jak si臋 zbli偶a艂a. Wpad艂a w jego obj臋­cia i z艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na piersi.

- Przytul mnie, Corenie - szepn臋艂a, a jego ramiona utworzy艂y wok贸艂 niej kr膮g spokoju.

Czu艂, 偶e dr偶y ca艂a.

- Co si臋 sta艂o?

- Nic. Po prostu mnie przytul.

- P艂aka艂a艣.

- Wiem.

- Dlaczego?

Otworzy艂a ciemne oczy; w 藕renicach odbi艂y si臋 roz­grzane pola i jasne niebo.

- My艣la艂am - wyszepta艂a, a s艂owa pali艂y j膮 w gardle. - My艣la艂am o sobie bez ciebie... i 偶e tego nie znios臋.

- Sybel, co mog臋 powiedzie膰, 偶eby ci臋 pocieszy膰? W tej wojnie nie ma pociechy, dop贸ki si臋 nie sko艅czy. Ale chyba mia艂a艣 racj臋: Rok nie oszala艂 i rzeczywi艣cie, dzi臋ki jakiej艣 magii, kt贸rej nie pojmuj臋, istnieje dla Sirle szansa na zwyci臋stwo. Mo偶e wi臋c wojna b臋dzie kr贸t­ka, chocia偶 i to pewnie ci臋 nie uspokoi, je艣li chodzi o Ta­ma. Ale mimo to ciesz臋 si臋, 偶e wci膮偶 zale偶y ci na mnie tak, 偶eby p艂aka膰.

- Zale偶y mi. Bardzo mi zale偶y.

Poruszy艂a si臋, wi臋c opu艣ci艂 ramiona i rozejrza艂 si臋 po polach.

- Zapomnia艂em, po co tu przyszed艂em. Przestraszy­艂a艣 mnie, kiedy tak bieg艂a艣 z w艂osami niczym srebrzy­sta fala i ze 艂zami na twarzy.

- Tak... Zapomnia艂e艣 przeze mnie - szepn臋艂a. - Prze­praszam.

Obj膮艂 j膮 ramieniem i ruszyli w stron臋 domu. Czar­ne kruki podrywa艂y si臋 z p贸l, gdy przechodzili.

Wieczorem wysz艂a porozmawia膰 ze zwierz臋tami. Przywo艂a艂a z Mondoru soko艂a Tera; przylecia艂 o zmro­ku i jak spadaj膮ca gwiazda run膮艂 z ciemnego nieba. Usiad艂 w艣r贸d zielonych li艣ci.

Opowiedz mi o Drede'em, poprosi艂a.

To cz艂owiek przera偶ony do szpiku ko艣ci, odpar艂 so­k贸艂 o b艂yszcz膮cych oczach. Noc膮 krzyczy przez sen, a w jego komnacie zawsze p艂onie pochodnia. Boi si臋 nocnych cieni. Trwoga wi臋ksza ni偶 l臋k przed bitw膮 wzbiera w jego oczach jak gruby zimowy l贸d. Chodz膮 plotki, 偶e wpada w ob艂臋d, ale panuje nad sob膮 i m贸wi niewiele.

A Tam?

Tam patrzy. Wsz臋dzie mnie z sob膮 zabiera; cz臋sto przemawia do mnie p贸藕n膮 noc膮 i czasem zasypia, wci膮偶 m贸wi膮c. Chce pom贸c Drede'owi. Powiedzia艂, 偶ebym poprosi艂 ciebie. Jest zrozpaczony.

A ty?

Jestem got贸w.

Nas艂uchuj wi臋c wszystkiego, co mo偶e pom贸c Roko­wi. Kiedy nadejdzie czas, chc臋, 偶eby艣 zosta艂 przy Ta­mie i go chroni艂.

Podnios艂a g艂ow臋 i przywo艂a艂a do siebie Czarnego 艁a­b臋dzia. Gules po艂o偶y艂 si臋 u jej st贸p, a Moriah obok nie­go. Dotkni臋ciem my艣li zbudzi艂a Gylda w jego grocie. L艣ni膮cy w mroku odyniec Cyrin nadbieg艂 spomi臋dzy drzew. Przez d艂ug膮 chwile, kt贸ra wystawi艂a na pr贸b臋 jej si艂y, do granic wytrzyma艂o艣ci koncentruj膮c my艣li, utrzymywa艂a w swej w艂adzy te sze艣膰 dumnych, niespo­kojnych umys艂贸w r贸wnocze艣nie.

Pos艂uchajcie. Kiedy w艂adca Sirle i jego bracia wy­jad膮 z Sirle na bitw臋, Ter i Czarny 艁ab臋d藕 z Tirlith polec膮 do Mondoru, do Tama. 艁ab臋d藕 ma by膰 goto­wy, by w ka偶dej chwili zanie艣膰 go na g贸r臋 Eld, gdy­by cokolwiek mu zagrozi艂o. Ter, ty dopilnujesz, 偶eby Tam by艂 bezpieczny. Moriah, Gules i Cyrin, pojawi­cie si臋 przed armi膮 Drede'a przed bitw膮 i w czasie bi­twy, wabi膮c ludzi swym magicznym spojrzeniem, swoim pi臋knem. Gyld zostanie przy mnie a偶 do kl臋­ski Drede'a, a wtedy przyniesie mi kr贸la do wie偶y ma­ga w Mondorze.

Przez ca艂y czas pozostawajcie w ukryciu, do chwi­li kiedy uznacie, 偶e pora rusza膰. Trzymajcie si臋 z da­la od ludzi Roka. Nie nara偶ajcie si臋 niepotrzebnie, chy­ba 偶e dla Tama i - je艣li zechcecie - dla Corena. Ter, nie ruszaj Drede'a. Je艣li nie zginie w bitwie, chc臋, 偶e­by dotar艂 do mnie 偶ywy.

Wiatr dmuchn膮艂 lekko w艣r贸d spokojnej nocy. Sybel przerwa艂a na chwil臋, po czym znowu zestroi艂a sw贸j umys艂 ze zwierz臋tami.

Opowiadaj膮 o was niezliczone legendy. Wszystkie jednak pochodz膮 z dawnych czas贸w. O waszych czy­nach w tej bitwie harfiarze b臋d膮 艣piewali przez lata, w zachwycie dotykaj膮c srebrnych strun. Wasze dum­ne, staro偶ytne imiona zn贸w b臋d膮 odbija膰 si臋 echem w艣r贸d kamiennych mur贸w na zamkach, podziwiane i szanowane, brzmi膮ce pi臋knie jak 艣wie偶o wypolero­wane z艂oto.

Przerwa艂a znowu, czuj膮c w jednej chwili szybki, pul­suj膮cy rytm my艣li Tera, klejnoty ukrytych wspomnie艅 w umy艣le Gulesa i Moriah, spokojn膮 zgod臋 jasnego jak ksi臋偶yc umys艂u Czarnego 艁ab臋dzia, skr臋ty ognistego umys艂u Gylda i ci膮g艂膮 gr臋 zagadek w umy艣le Cyrina. Uwolni艂a je, zm臋czona, a kiedy czeka艂y wok贸艂 niej, wy­poczywa艂a. Potem zacz臋艂a odpowiada膰 na pytania.

Czy pragniesz 艣mierci ludzi Drede'a? - zapyta艂a Mo­riah. Czy te偶 maj膮 wr贸ci膰 po odpowiednim czasie?

Nie chc臋 ich 偶ycia. Poprowad藕cie ich wko艂o, a po­tem wypu艣膰cie.

Dlaczego nie pozwolisz mi walczy膰? - chcia艂 wie­dzie膰 Gyld. Wystarczy艂by jeden m贸j przelot, a armia Drede'a posz艂aby w rozsypk臋.

Nie. Przerazi艂by艣 te偶 ludzi Roka. Czekaj cierpliwie u mojego boku.

By膰 mo偶e, ludzie Drede'a b臋d膮 pilnowa膰 Eldu, za­niepokoi艂 si臋 艂ab臋d藕. Co wtedy, Sybel?

Wtedy przynie艣 go do Sirle. Ale najpierw we藕 go na Eld i czekaj na mnie, je艣li nie b臋dzie zagro偶enia.

Co zrobisz z Drede'em ? - spyta艂 Ter.

Nic. Chc臋 tylko spojrze膰 mu w oczy, kiedy sko艅czy­my, kiedy nie b臋dzie mia艂 ju偶 niczego - ani w艂adzy, ani godno艣ci, ani nawet Tama, kt贸ry by go pocieszy艂. W por贸wnaniu z nim Mithran mia艂 szcz臋艣cie. Zanim to nast膮pi, Drede mo偶e ju偶 by膰 szalony.

A co zrobisz potem ze sob膮? - rzuci艂 Cyrin.

Sybel milcza艂a, patrz膮c w jego czerwone oczka. Li­艣cie zaszele艣ci艂y od nag艂ego tchnienia wiatru, potem ucich艂y.

- Nie wiem - szepn臋艂a wreszcie, jakby do siebie.


* * *

Kilka dni p贸藕niej przyby艂a na dw贸r Roka szczup艂a, d艂ugonosa kobieta z bogatymi pier艣cieniami na palcach i siwymi w艂osami skr臋conymi w tysi膮ce spl膮tanych lo­k贸w. Wesz艂a do 艣rodka tak cicho, 偶e niezauwa偶ona do­tar艂a do Roka, kt贸ry siedzia艂 za sto艂em miedzy Borem i Lynette. Poci膮gn臋艂a go za r臋kaw. Odwr贸ci艂 si臋 zdzi­wiony i spojrza艂 prosto w szare jak 偶elazo oczy.

- Gdzie jest Sybel?

- Sybel? - rozejrza艂 si臋 w艣r贸d jedz膮cych. - Chyba wysz艂a z Corenem. S膮 mo偶e... Kim jeste艣, kobieto? Mo­偶e usi膮dziesz z nami? Nie s艂ysza艂em, jak wesz艂a艣.

Rozbiegane oczy zn贸w skierowa艂y si臋 na niego.

- Jestem bystrook膮 star膮 wron膮 z g贸ry Eld. A ty... Ty chyba jeste艣 Lwem Sirle. Pi臋kn膮 masz rodzin臋, dzieci o brzoskwiniowej cerze i dumnych braci. D艂ugo tu sz艂am z g贸ry Eld.

- Przysz艂a艣 pieszo! - wykrzykn膮艂 Rok. Bor wsta艂 uprzejmie.

- Usi膮d藕, pani. Posil si臋 po d艂ugiej drodze. U艣miechn臋艂a si臋 do niego i poprawi艂a d艂oni膮 w艂osy.

- Jaki grzeczny - mrukn臋艂a i zaj臋艂a miejsce. - Och, moje nogi... Jestem Maelga, matka Sybel. - Po jej prawej r臋ce Ceneth Zakrztusi艂 si臋 winem. Zwr贸ci艂a si臋 ku nie­mu. - Jestem jedyn膮 matk膮, jak膮 mia艂a. Cho膰 pewnie uwa偶acie, 偶e wied藕ma z g贸r nie nadaje si臋 na matk臋.

- Jestem pewien, 偶e by艂a艣 lepsza ni偶 偶adna - odpar艂 s艂abym g艂osem Ceneth. Rok rzuci艂 mu kr贸tkie spojrze­nie i Ceneth zaczerwieni艂 si臋 po uszy.

- Nie jestem o tym przekonana - odpar艂a szczerze Maelga, przeszukuj膮c tac臋 z kandyzowanymi owoca­mi. - Inaczej nie musia艂abym i艣膰 przez ca艂膮 drog臋 z Eldu a偶 do Sirle, 偶eby sprawdzi膰, czemu to odyniec Cy­rin przybieg艂 do mnie prychaj膮c, z opowie艣ci膮 wprost nie do wiary... - Pochwyci艂a wzrok Roka, przebiega­j膮cy niespokojnie wzd艂u偶 rz臋d贸w twarzy. - Ojej, czy偶­by to by艂a tajemnica?

- Czego chcesz, stara kobieto? - zapyta艂 cicho Rok, a Maelga westchn臋艂a.

- Suszone s艂odkie morele... Przy s艂odyczach jestem jak dziecko. Widzisz, Rok, robi艂am... och, r贸偶ne rze­czy o zmierzchu, tajemne rzeczy przy blasku 艣wiec, rze­czy, o kt贸rych najlepiej m贸wi膰 艣ciszonym g艂osem. Je­stem star膮 kobiet膮, kt贸ra lubi si臋 wtr膮ca膰, a ludzie daj膮 mi pier艣cienie, mi臋kkie futra i kolorowe wst膮偶ki. Tkam na ma艂ym kro艣nie ni膰mi w zwyczajnych barwach. A Sy­bel... Dla niej jest krosno wielkie jak ca艂y Eldwold i ni­ci w kolorze 偶ywego szkar艂atu.

- To ona wybra艂a.

- Tak, ale przera偶a moje stare serce. Budzi te偶 oba­wy Cyrina, a to przecie偶 m膮dry stary odyniec. Kiedy ty na ni膮 patrzysz, Roku, widzisz pi臋kn膮 kobiet臋 ob­darzon膮 siln膮 wol膮, kt贸rej moc niesie dla Sirle fortu­n臋. A ja widz臋 dziecko z ropiej膮c膮 ran膮, kt贸ra w ko艅­cu przyniesie mu zgub臋.

Rok delikatnie odstawi艂 kielich. Milcza艂 przez chwi­l臋, stukaj膮c palcem o srebro. Maelga przygl膮da艂a mu si臋 spod zmarszczonych siwych brwi.

- Istotnie - przyzna艂 g艂osem ledwie s艂yszalnym w艣r贸d gwaru. - Sybel tka 偶ywy gobelin z siebie i z nas, a tak­偶e z kr贸la i pan贸w Eldwoldu. Dotar艂a ju偶 za daleko, 偶eby si臋 teraz wycofa膰. Ja tak偶e. Sybel jest dzieckiem. Planowa艂a to wraz ze mn膮 krok po kroku i utrzymy­wa艂a w sekrecie nawet przed Corenem. Ja gram o w艂a­dz臋; tej gry nauczyli mnie przodkowie i nie zrezygnu­j臋, p贸ki nie zgin臋. Sybel toczy w艂asn膮 gr臋, gr臋 mocy; nie dla zysku ani nawet nie dla s艂awy, ale by osi膮gn膮膰 co艣 w rodzaju mrocznego tryumfu nad Drede'em czy mo偶e Mithranem. Gdy si臋 jej uda, powr贸ci do spokoj­nego 偶ycia ze swymi zwierz臋tami i z Corenem. Mnie nie wystarczy 艣wiadomo艣膰, 偶e Sirle mo偶e pokona膰 Drede'a. Musz臋 dzia艂a膰 zgodnie z t膮 wiedz膮, a potem dzia­艂a膰, by utrzyma膰 zdobyt膮 w艂adz臋. Sybel ma wi臋cej szcz臋艣cia. Mo偶e zyska膰 t臋 w艂adz臋, a potem zrezygno­wa膰, spocz膮膰 zadowolona z wiedzy, czego mo偶e do­kona膰, je艣li zechce. W przeciwnym razie ba艂bym si臋 jej nie mniej ni偶 Drede. Ale ona 偶ywi mi艂o艣膰 do Corena, do dzieci, do zwyk艂ych spokojnych dni. My艣l臋, 偶e ty j膮 tego nauczy艂a艣, Maelgo, kiedy j膮 kocha艂a艣. Nie martw si臋. Dokona zemsty i to jej wystarczy.

Maelga obserwowa艂a go w milczeniu, podpieraj膮c brod臋 upier艣cienionymi palcami. Kiedy sko艅czy艂, wy­prostowa艂a si臋.

- Nigdy nie potrafi艂am rozmawia膰 z lwami. Nie umiem rycze膰. Gdzie ona jest?

- Pewnie ze zwierz臋tami. Po艣l臋 po ni膮.

- Nie. - Wsta艂a. - Powiedz tylko, jak j膮 znale藕膰. P贸j­d臋 do niej.

- Zaprowadz臋 ci臋 i zostawi臋 was same. - Odsun膮艂 krzes艂o i ruszyli razem mi臋dzy sto艂ami. - Ale je艣li spo­tkasz przy niej Corena, rozmawiaj o pogodzie, o uk艂a­dach gwiazd albo jak to nic nie zjad艂a艣 przy stole w艂ad­cy Sirle. On nie zna tej sprawy, a jej zale偶y, by tak zosta艂o.

Sybel i Coren stali roze艣miani nad jeziorkiem. Czar­ny 艁ab臋d藕 bra艂 kawa艂ki chleba z r臋ki Corena, koty wy­grzewa艂y si臋 leniwie, a stoj膮cy w cieniu Cyrin grze­ba艂 pyskiem w trawie. Sybel odwr贸ci艂a g艂ow臋, s艂ysz膮c trzask bramy. U艣miech na jej twarzy ust膮pi艂 miejsca zdumieniu.

- Maelga! Tak si臋 ciesz臋, 偶e ci臋 widz臋.

Coren cisn膮艂 reszt臋 chleba do wody i pod膮偶y艂 za Sy­bel. Z u艣miechem patrzy艂, jak 偶ona obejmuj臋 Maelg臋.

- Moja bia艂a dziewczynko, uros艂a艣 taka... taka jasna! Niech ci si臋 przyjrz臋. - Staruszka odsun臋艂a Sybel na odleg艂o艣膰 ramienia. - Nie zajrza艂a艣 do mnie, kiedy ostat­nio by艂a艣 na Eldzie.

- Sk膮d wiesz...

- Odyniec Cyrin mi powiedzia艂. Powiedzia艂 o wie­lu sprawach.

Sybel znieruchomia艂a. Po chwili zerkn臋艂a na Core­na. Musn膮艂 palcem jej policzek.

- P贸jd臋, 偶eby艣cie mog艂y porozmawia膰. U艣miechn臋艂a si臋.

- Daj spok贸j, Corenie. To tylko plotki, jak zwykle u kobiet.

- Kiedy jedna z nich jest czarownic膮, a druga ma­giem, powa偶nie w to w膮tpi臋.

Odszed艂.

Przez chwil臋 w milczeniu przygl膮da艂y si臋 sobie nawza­jem. Potem Maelga splot艂a d艂onie i podnios艂a je do ust.

- Co ty robisz, moje dziecko? Sybel westchn臋艂a.

- Usi膮d藕. Jak si臋 tu dosta艂a艣?

- Na w艂asnych nogach.

- Och, Maelgo, powinna艣 wzi膮膰 konia.

- Ba艂am si臋, komu mog臋 go ukra艣膰. - Siad艂a obok Sy­bel, pod grubym pniem jab艂oni. - Cyrin opowiedzia艂 mi histori臋, kt贸r膮 zna艂 od Tera. O kr贸lu i bia艂ym ptaku w wie偶y.

Sybel spojrza艂a z ukosa na srebrzystego ody艅ca.

- M膮dro艣膰 nigdy nie mo偶e si臋 nauczy膰 milczenia, a naj­bardziej jest irytuj膮ca, kiedy najmniej jest po偶膮dana.

- Dlaczego mi nie powiedzia艂a艣, co ci zrobi艂 Drede? Sybel zacisn臋艂a usta.

- Poniewa偶 za bardzo mnie to bola艂o. Poniewa偶 by­艂am z艂a a偶 do g艂臋bi serca i nie umia艂am znale藕膰 w艂a­艣ciwych s艂贸w. Ten ma艂y kr贸lik dostanie... - Niecierpli­wie przesun臋艂a d艂oni膮 po trawie. - Ani ty, ani Cyrin nie zdo艂acie mnie powstrzyma膰.

- Sybel, ja nie wiem, co chcesz zrobi膰. Wiem tylko, 偶e dwa dni temu by艂 u mnie Tam...

- Tam?

- Przera偶ony. M贸wi艂, 偶e w ca艂ym Eldwoldzie podno­sz膮 si臋 g艂osy przeciwko jego ojcu, a kr贸l obwinia cie­bie. M贸wi艂, 偶e panowie, kt贸rzy przysi臋gali ojcu wier­no艣膰, nagle i bez powodu przeszli na stron臋 Sirle. M贸wi艂, 偶e kr贸l chodzi, jakby by艂 zbudowany z kamienia. Sie­dzia艂 przy moim kominku, Sybel, oczy mia艂 szeroko otwarte i opowiada艂 mi o tym, i rozciera艂 sobie ramio­na, jakby mu by艂o zimno. Nie mia艂 ju偶 艂ez do p艂akania...

Sybel zerwa艂a pojedyncze 藕d藕b艂o trawy i zapatrzy­艂a si臋 na nie, nie widz膮c.

- Biedny Tam... To ju偶 nie potrwa d艂ugo.

- A co potem?

- Potem Drede straci tron. Mo偶e i rozum. Mo偶e 偶ycie. - A Tam?

- Rok uczyni go kr贸lem. W odpowiednim czasie Tam po艣lubi Vivet, c贸rk臋 Herne'a, a jej synowie zapocz膮t­kuj膮 dynasti臋 Sirle na tronie Eldwoldu.

- A Coren? S艂ysza艂am, 偶e nic o tym nie wie.

- Maelgo, uczyni臋 wszystko, 偶eby zniszczy膰 Drede'a. I zrobi臋 wszystko, by Coren nie dowiedzia艂 si臋, co robi臋...

- Jak? Zabijesz jedn膮 czy drug膮 my艣l w jego g艂owie? Sybel skrzywi艂a si臋. Opar艂a czo艂o o zgi臋te kolana, kry­j膮c twarz przed przenikliwym wzrokiem szarych oczu.

- Nie - szepn臋艂a. - Do tego si臋 nie posun臋. Ju偶 raz to zrobi艂am. Tylko raz. I nie zrobi臋 ponownie. Raczej go utrac臋. Maelgo, ruszy艂am mroczn膮 艣cie偶k膮 i 偶adne s艂owa w ca艂ym Eldwoldzie nie sk艂oni膮 mnie, by za­wr贸ci膰. Ciesz臋 si臋, 偶e ci臋 widz臋, ale my艣l臋, 偶e ty ju偶 si臋 tak nie cieszysz z mojego widoku. Zosta艂am zra­niona, a teraz z kolei ja zadam rany. To proste. 呕al mi Tama. Ale to jedyne, czego 偶a艂uj臋.

- Nie rozumiesz - szepn臋艂a Maelga. - Dziecko mo­je, Tam kocha tego kr贸la. Drede to jedyny cz艂owiek na 艣wiecie, kt贸ry mo偶e spojrze膰 Tamowi w oczy i da膰 mu dum臋. A teraz na oczach Tama wpada w szale艅stwo.

- A c贸偶 mnie to obchodzi? - Sybel podnios艂a si臋 na­gle, staj膮c twarz膮 do popo艂udniowego wiatru, kt贸ry roz­wiewa艂 za ni膮 spl膮tane w艂osy. - Musi sam znale藕膰 w艂a­sn膮 dum臋. Maelgo... - Zas艂oni艂a oczy r臋kami i poczu艂a, 偶e 艂zy sp艂ywaj膮 jej po zimnych palcach. - Nie mog臋 mu wybaczy膰 - szepn臋艂a. - Serce mi p臋ka z powodu Tama, ale nie mog臋. I nie wybacz臋. I nie b臋d臋 p艂aka膰 nad sob膮, tylko troszeczk臋 nad Tamem. Czy on tak偶e mnie obwinia?

- Podejrzewa, 偶e Drede zrobi艂 co艣, co ci臋 bardzo roz­gniewa艂o. Ale nie wierzy... nie chce uwierzy膰, 偶e mo­g艂a艣 Drede'a tak przerazi膰. Nie chce, bo go kocha Oczy­wi艣cie, w g艂臋bi serca dostrzega pewne sprawy, ale zamyka na nie oczy, jak dziecko, kt贸re w ciemno艣ci za­ciska powieki. I kiedy b臋dzie je musia艂 otworzy膰, co mu powiesz, Sybel? Jakie dasz mu pocieszenie? Jego serce cofnie si臋 przed ka偶dym dotkni臋ciem, niczym zra­nione zwierz膮tko.

- To wina Drede'a. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie, To tak­偶e moje dzie艂o. Ale Drede nie powinien pr贸bowa膰 mnie niszczy膰.

- Robi to teraz.

Sybel obejrza艂a si臋, spojrza艂a na Maelg臋 ciemnymi oczami.

- To by膰 mo偶e, ale teraz to moja decyzja. Drede by艂 g艂upcem, i Mithran tak samo, poniewa偶 nie docenili bia­艂ow艂osej kobiety, kt贸r膮 schwytali. I 偶aden z nich nie po­pe艂ni wi臋cej tego b艂臋du. - Zamilk艂a na chwil臋, po czym doda艂a ju偶 艂agodniej: - Ostatnio jestem surowa i upar­ta. Nic mnie nie wzrusza. Maelgo, porozmawiajmy o in­nych sprawach, o drobiazgach. Przykro mi, 偶e nie odwie­dzili艣my ci臋 tamtej nocy, ale ludzie Drede'a znale藕li nas wtedy z Tamem. Rozs膮dek nakazywa艂 odjecha膰, nie odwiedzaj膮c ciebie. M贸g艂 nas kto艣 obserwowa膰.

Maelga przesuwa艂a d艂o艅mi w g臋stej trawie. Zmar­szczka przeci臋艂a jej czo艂o ponad brwiami.

- Jeste艣 wi臋c szcz臋艣liwa z najm膮drzejszym z Sirle?

- Tak. Nie chc臋 nikogo innego, nigdy. Pragn臋 uro­dzi膰 mu dzieci, je偶eli... je偶eli b臋dzie chcia艂 mie膰 je ze mn膮, kiedy wszystko si臋 sko艅czy.

- Nie spodziewasz si臋 jeszcze?

- Nie. - Sybel znowu usiad艂a na ziemi. - Ale w tej chwili to chyba dobrze. Jestem tu szcz臋艣liwa, Maelgo. Ludzie s膮 dla mnie mili, a dzieci i kobiety wydaj膮 si臋 takie weso艂e, takie zadowolone w tych szarych murach. Brakuje mi pot臋偶nych, wyj膮cych wichr贸w, czystych stru­mieni i cichych zak膮tk贸w Eldu. Zwierz臋ta te偶 czasem za nimi t臋skni膮, ale jest im dobrze w艣r贸d ludzi. Rok przy­gotowa艂 mi pok贸j, wysoko, z oknami wychodz膮cymi na pomoc, wsch贸d i po艂udnie. Tam umie艣ci艂 moje ksi臋­gi. Tam czytam i tam przywo艂uje. T臋sknie za tob膮. Nie mog臋 szuka膰 u ciebie pociechy, chocia偶 w tych dniach chyba nikt nie potrafi艂by mi jej udzieli膰.

Maelga dotkn臋艂a kosmyka bia艂ych w艂os贸w, kt贸ry opad艂 jej na d艂o艅.

- Ja te偶 za tob膮 t臋skni臋. Ale teraz widz臋, 偶e Lew Sirle mia艂 racj臋: nie jeste艣 ju偶 dzieckiem. Wyros艂a艣 na kr贸lo­w膮 w艣r贸d ludzi. Nie mog艂aby艣 ju偶 by膰 szcz臋艣liwa w艣r贸d kamieni i drzew. Ale czasami dostrzegam wizj臋 ciebie, jak biegniesz boso mi臋dzy pot臋偶nymi br膮zowymi ko­lumnami pni, z wielkookim dzieckiem u boku. Te cie­nie sprawiaj膮, 偶e zatrzymuj臋 si臋 z u艣miechem. Wtedy przypominam sobie, 偶e to tylko cienie, 偶e moje dzie­ci doros艂y i posz艂y swoj膮 drog膮... - Westchn臋艂a; d艂onie jej dr偶a艂y. - Ale mia艂am szcz臋艣cie, 偶e ci臋 spotka艂am.

Sybel delikatnie u艣cisn臋艂a pergaminow膮 d艂o艅 Maelgi.

- I ja mia艂am szcz臋艣cie, 偶e ci臋 spotka艂am - powiedzia­艂a cicho. - Tego dnia, kiedy przekroczy艂am tw贸j pr贸g, by艂am dzika i dumna jak ka偶de z moich zwierz膮t. Je艣li nauczy艂am si臋 艂agodno艣ci, to od ciebie i Tama, a p贸藕niej od Corena. Ale wci膮偶 jestem dzika i dumna jak m贸j oj­ciec i dziadek. To tkwi gdzie艣 g艂臋boko, gdzie 偶yje wol­ny bia艂y ptak, kt贸rego nikt nie zdo艂a schwyta膰. Duma we mnie domaga si臋 zemsty, duma z mojej wiedzy i mo­cy. Ta sama duma kaza艂a Mykowi porzuci膰 ludzi i 偶y膰 samotnie na g贸rze Eld, wznie艣膰 tam bia艂y dom i pochwy­ci膰 doskona艂o艣膰. Ale dzi臋ki tobie i Tamowi nauczy艂am si臋 kocha膰 jeszcze co艣 poza czyst膮 wiedz膮. A Coren na­uczy艂 mnie rado艣ci. Mo偶e kochanie nie wychodzi mi naj­lepiej, Maelgo, ale to tylko moja wina. Nie brakowa艂o mi doskona艂ych nauczycieli.

- Moje bia艂e dziecko... - szepn臋艂a Maelga. - Kiedy tamtej nocy znikn臋艂a艣, czu艂am, 偶e nigdy ci臋 nie zoba­cz臋, a moje stare serce zapiek艂o z 偶alu. Taki sam 偶al czuj臋 teraz... Wst膮pisz w noc i kiedy zn贸w si臋 spotka­my, spojrz臋 w oczy obcej.

- Obcej dla ciebie, Maelgo, ale my艣l臋, 偶e nigdy sobie nie by艂am mniej obca ni偶 teraz. To straszne, co powiem, ale czuj臋 w sobie tryumf i nie mam nawet tyle rozs膮d­ku, 偶eby si臋 go ba膰. To tak jakbym w my艣lach by艂a Gyl­dem i lecia艂a wysoko, wysoko w nocne niebo, wielka, pot臋偶na, pe艂na dumy ze wszystkich wspomnie艅 bitew, zab贸jstw, rabunk贸w, pie艣ni, w kt贸rych moje imi臋 powta­rza si臋 z podziwem i l臋kiem. Nikt na ca艂ym 艣wiecie nie zdo艂a zak艂贸ci膰 tego nocnego tryumfalnego lotu. A kie­dy sko艅cz臋, to co艣 we mnie znajdzie sobie miejsce, gdzie zwinie si臋 w k艂臋bek i za艣nie. B臋d臋 mog艂a zapomnie膰.

- I zapomnisz? Rok b臋dzie ci臋 prosi艂 o wi臋cej... Wi­dzia艂am to w jego oczach. A Tam... Mo偶esz nauczy膰 Tama prosi膰 ci臋...

- Nie. Tam jest dobry. A Rok oszcz臋dzi mnie ze wzgl臋du na Corena.

- Tak s膮dzisz? A czy wtedy w og贸le b臋dzie ci臋 ob­chodzi艂a mi艂o艣膰 Corena?

- B臋dzie. Obchodzi mnie i teraz.

- Ale fruniesz sama, z dala od niego... Zastanawiam si臋, czy po tym locie zechcesz wr贸ci膰 na ziemi臋.

Sybel westchn臋艂a ci臋偶ko. Pu艣ci艂a r臋k臋 Maelgi i do­tkn臋艂a palcami powiek.

- Zm臋czona jestem tym bezustannym szarpaniem si臋 tam i z powrotem, pytaniami, problemami, my艣leniem. Wzniec臋 po偶ar w Eldwoldzie, a potem si臋 przekonam, czy jestem uwi臋ziona w kr臋gu ognia, czy bezpieczna na zewn膮trz... Maelgo, ty tak偶e musisz by膰 zm臋czona po tak d艂ugiej drodze. Zaprowadz臋 ci臋 do swojego po­koju, gdzie mo偶esz co艣 zje艣膰, umy膰 si臋 i odpocz膮膰.

- Nie b臋d臋 spa艂a w tym domu.

- C贸偶... Je艣li nie chcesz zosta膰 tu ze mn膮, to Rok ka偶e komu艣 odprowadzi膰 ci臋 do domu Herne'a albo Bora.

Maelga poklepa艂a Sybel po r臋ce. Wsta艂a troch臋 chwiej­nie i strzepn臋艂a 藕d藕b艂a traw ze sp贸dnicy.

- Nie. Odpoczn臋 troch臋 tutaj, ze zwierz臋tami. Usi膮­d臋 przy Czarnym 艁ab臋dziu. Ma pi臋kny staw. Nigdy nie lubi艂am dom贸w ludzi. Nie mo偶na z nich 艂atwo wycho­dzi膰 ani wchodzi膰.

- To prawda - rzek艂a Sybel z u艣miechem. Obj臋艂a Maelg臋 i razem przesz艂y nad staw. Czarny 艁a­b臋d藕 podp艂yn膮艂 im na spotkanie.

- Przynios臋 ci co艣 do jedzenia i wino. Je偶eli chcesz dzisiaj spa膰 tutaj, zostan臋 z tob膮.

Maelga usiad艂a nad brzegiem.

- Och, moje ko艣ci. S艂o艅ce latem jest 艂agodne dla sta­rej kobiety. I ty wci膮偶 jeste艣 dobra dla bezbronnych istot. To dla mnie pociecha.

- Wr贸c臋 nied艂ugo - obieca艂a Sybel.

- Nie ma po艣piechu, moja bia艂a. Zdrzemn臋 si臋 troch臋.

Sybel ruszy艂a cicho do bramy i zamkn臋艂a j膮 za so­b膮. Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, drgn臋艂a zaskoczona. Zobaczy­艂a przy sobie Corena.

Powoli uni贸s艂 r臋ce i 艣cisn膮艂 j膮 za ramiona. Przesu­n膮艂 wzrokiem po jej twarzy; oczy mia艂 zmru偶one, oszo­艂omione, jak gdyby czyta艂 staro偶ytne s艂owa, kt贸rych nie rozumie. Wreszcie nabra艂 tchu.

- Co ty robisz, Sybel?! - krzykn膮艂.


11

Serce zastyg艂o jej w piersi, krew uderzy艂a do g艂o­wy. Sybel po艂o偶y艂a palec na wargach. Gard艂o mia艂a suche jak piasek.

- B膮d藕 cicho, Corenie. Maelga zasn臋艂a.

- Sybel!

- Przepu艣膰 mnie. Nie chc臋 ci臋 ok艂amywa膰. Powoli rozlu藕ni艂 palce; r臋ce opad艂y mu bezw艂adnie.

S艂o艅ce roz艣wietla艂o jego oczy, a rumieniec barwi艂 policzki.

- Poszed艂em... - zacz膮艂 wolno i wyra藕nie. - Pst!

- Zbyt d艂ugo ju偶 milcza艂em! Poszed艂em do stajni i zo­baczy艂em tam Cenetha i Bora. Bor siod艂a艂 konia, 偶eby jecha膰 do domu. Us艂ysza艂em twoje imi臋 z ich ust, po­tem znowu... Ze 艣miechem opowiadali, jak to 艣ci膮gn臋­艂a艣 w艂adc臋 Hiltu do zamku Roka. Podobno by艂 pos艂u­szny niczym dziecko. 艢miali si臋, a ja... czu艂em, jakby mnie uderzyli. 艢miali si臋... ogarnia艂y mnie md艂o艣ci... i wtedy mnie zobaczyli, a ich 艣miech zgas艂 jak zdmuch­ni臋ty p艂omie艅 艣wiecy.

- Corenie... - szepn臋艂a.

- Dlaczego, Sybel? Dlaczego? Dlaczego jestem pier­wszym cz艂owiekiem, kt贸ry pozna艂 ciebie ca艂膮, a ostat­nim ze wszystkich, kt贸rzy poznali twe my艣li? Dlacze­go Rok, Ceneth i Bor wiedz膮, a ja nie? Dlaczego mi nie powiedzia艂a艣, co robisz? Dlaczego mnie ok艂ama艂a艣?

- Bo nie chcia艂am, 偶eby艣 tak na mnie patrzy艂, jak pa­trzysz teraz...

- Sybel, to 偶aden pow贸d!

- Przesta艅 na mnie krzycze膰! - wybuchn臋艂a nagle. Odetchn臋艂a i na moment przycisn臋艂a do powiek ch艂od­ne palce. Wyczuwa艂a jego blisko艣膰, pe艂en napi臋cia bezruch, w ciemno艣ci s艂ysza艂a g艂臋boki rytm jego od­dechu.

- Dobrze - powiedzia艂. - Nie b臋d臋 krzycza艂. Wyle­czy艂a艣 mnie kiedy艣, gdy mog艂em umrze膰. Zr贸b to zno­wu, bo jest we mnie co艣 poranionego i chorego. Za­czynam si臋 zastanawia膰, Sybel, dlaczego postanowi艂a艣 wyj艣膰 za mnie, w dodatku tak nagle, po tej nocnej ucieczce. I czemu 偶ywisz tak wielki gniew dla Drede'a, 偶e chcesz poruszy膰 przeciw niemu Sirle? Sybel, my艣li t艂uk膮 mi si臋 w g艂owie... Nie mog臋 ich uciszy膰. Nie ok艂a­muj mnie wi臋cej.

Opu艣ci艂a zm臋czone d艂onie.

- Drede zap艂aci艂 Mithranowi, 偶eby mnie schwyta艂 i zniszczy艂 m贸j umys艂.

- Drede? - wykrztusi艂 Coren. - Drede? Kiwn臋艂a g艂ow膮.

- Drede chcia艂 mnie po艣lubi膰 i wykorzystywa膰 bez l臋ku. Rommalb zabi艂 Mithrana; zmia偶d偶y艂 go. A ja zmia偶d偶臋 Drede'a jego w艂asnym strachem; z pomoc膮 Sirle odbior臋 mu w艂adz臋. Wykorzysta艂am nasze ma艂­偶e艅stwo, 偶eby przerazi膰 Drede'a. Od samego pocz膮t­ku zamierza艂am u偶yczy膰 Sirle mojej mocy do walki z nim. Nie m贸wi艂am ci o tym, gdy偶 moja zemsta jest moj膮 spraw膮, nie twoj膮. Nie chcia艂am ci臋 rani膰 wiado­mo艣ci膮, 偶e ci臋 wykorzystuj臋. Teraz wiesz i jeste艣 zra­niony, a ja nie wierz臋, 偶ebym tym razem potrafi艂a two­je rany uleczy膰.

Lekko odchyli艂 g艂ow臋, jakby usi艂owa艂 pochwyci膰 ci­chy d藕wi臋k uniesiony wiatrem. Kiedy wreszcie si臋 ode­zwa艂, jego g艂os sta艂 si臋 g艂uchym szeptem.

- Ja te偶 tego nie wiem... My艣l臋, 偶e trzymam ci臋 w r臋­kach, Lodowa Pani, a ty roztapiasz si臋 i wy艣lizgujesz z palc贸w... Jak mog艂a艣 tak mnie zrani膰? Jak mog艂a艣?

Gor膮ce 艂zy zebra艂y si臋 jej pod powiekami, obraz Corena falowa艂 zamglony.

- Stara艂am si臋, 偶eby艣 nie wiedzia艂... 呕eby oszcz臋dzi膰 ci b贸lu...

- Naprawd臋 ci na tym zale偶a艂o? Czy mo偶e uwa偶asz mnie za kolejny eksponat w swojej kolekcji dziwnych, cudownych bestii? Co艣, czego mo偶esz u偶y膰, kiedy jest potrzebne, a potem odsun膮膰, kiedy zajmujesz si臋 swo­imi sprawami?

- Corenie...

- M贸g艂bym zabi膰 za to Roka, Cenetha i Bora, ale cho膰bym zni贸s艂 z powierzchni ziemi ca艂y Eldwold, wci膮偶 pozosta艂by we mnie ten 艣lepy dure艅, kt贸ry drwi艂­by ze mnie do ko艅ca moich dni. Kocham ci臋. Tak bar­dzo ci臋 kocham. Rozerwa艂bym Drede'a go艂ymi r臋ka­mi, gdyby艣 mi tylko powiedzia艂a, 偶e ci臋 skrzywdzi艂. Dlaczego nie powiedzia艂a艣? Wywo艂a艂bym dla ciebie ta­k膮 wojn臋, jakiej Eldwold jeszcze nie ogl膮da艂.

- Corenie... Nie mog艂am ci powiedzie膰... Nie mo­g艂am wci膮ga膰 ci臋 w swoj膮 nienawi艣膰 i w艣ciek艂o艣膰. Nie chcia艂am, 偶eby艣 wiedzia艂, jakie... jakie mog膮 by膰 lo­dowate i straszne...

- Ani jak ma艂o ci jestem potrzebny?

- Jeste艣 mi potrzebny...

- Bardziej ni偶 mnie potrzebujesz Roka i Cenetha. Sybel, nie rozumiem tej gry, kt贸r膮 toczysz. Czy s膮dzisz, 偶e gdybym ci臋 pozna艂, zacz膮艂bym si臋 ba膰? Przesta艂bym ci臋 kocha膰?

- Tak - szepn臋艂a. - Tak jak w tej chwili. Chwyci艂 j膮 nagle ze 艣miechem, 艣cisn膮艂 i potrz膮sn膮艂 mocno, a偶 do b贸lu.

- To nieprawda! Jak my艣lisz, czym jest mi艂o艣膰? Czym艣, co jak ptak odlatuje z serca od najl偶ejszego krzyku czy uderzenia? Mo偶esz przede mn膮 ucieka膰 wysoko w swo­j膮 ciemno艣膰, ale zawsze b臋dziesz mnie widzia艂a pod so­b膮, cho膰by daleko, z twarz膮 zwr贸con膮 ku tobie. Moje serce nale偶y do ciebie. Tamtej nocy odda艂em ci je wraz z imieniem. Jeste艣 jego stra偶niczk膮. Mo偶esz si臋 nim opie­kowa膰 albo pozwoli膰, by zastyg艂o i umar艂o. Nie rozu­miem ci臋. Jestem na ciebie z艂y. Jestem zraniony i bez­radny, ale nic nie wype艂ni b贸lu tej pustki wewn膮trz mnie, gdzie twe imi臋 odbija膰 si臋 b臋dzie echem, je艣li ci臋 utrac臋.

Pu艣ci艂 j膮. Szeroko otwieraj膮c oczy, patrzy艂a, jak od­chodzi, a kosmyki w艂os贸w opada艂y jej na twarz. Wy­ci膮gn臋艂a r臋k臋.

- Dok膮d idziesz?

- Znale藕膰 Lwa Sirle.

Ruszy艂a za nim; bieg艂a niemal, by dor贸wna膰 jego szybkim, gniewnym krokom. Znale藕li Roka przy sto­le w pustym holu; Ceneth siedzia艂 obok zgarbiony, z pu­charem w r臋ku. Rok obserwowa艂 Corena b艂yszcz膮cy­mi oczami barwy lodowatego b艂臋kitu w zaczerwienionej twarzy. Czeka艂 bez drgnienia. Kiedy Coren uderzy艂 pi臋­艣ci膮 w st贸艂, Ceneth podskoczy艂.

- Wiem - oznajmi艂 kr贸tko Rok.

- Je艣li wiesz, to dlaczego? Dlaczego?

- Musisz sam wiedzie膰 dlaczego. - Rok umilk艂 na chwil臋. G艂os rwa艂 mu si臋 ze zm臋czenia. - Pewna ko­bieta przysz艂a do mnie i zaproponowa艂a pieni膮dze i moc w zamian za zniszczenie cz艂owieka, kt贸ry zabi艂 Nor­rela, cz艂owieka, kt贸ry na Terbrec powali艂 Sirle na ko­lana. Nie my艣la艂em o niej; nie my艣la艂em o tobie. Po pro­stu przyj膮艂em to, o czym dniem i noc膮 marzy艂em od trzynastu lat. Uczyni艂em to, co uczyni艂em. I co teraz zrobisz? Ty tak偶e chcia艂e艣 tej wojny.

- Nie w ten spos贸b!

- Wojna to wojna. Czego w艂a艣ciwie chcesz, Core­nie? 呕eby Drede uszed艂 bez kary za to, co zrobi艂 two­jej 偶onie?

Zaci艣ni臋ta pi臋艣膰 Corena zadr偶a艂a na blacie.

- Gdyby mi wtedy powiedzia艂a, wyruszy艂bym do Mondoru sam, bez broni, i zabi艂bym go go艂ymi r臋kami. Ale ona zwr贸ci艂a si臋 do ciebie. A ja zosta艂em sam, poza kr臋­giem wtajemniczenia; po raz pierwszy zagl膮dam do je­go wn臋trza i nie wiem, jak okre艣li膰 to, co widz臋. Gdzie mia艂e艣 oczy, Roku z Sirle? Czy nie widzia艂e艣, 偶e krok po kroku, chwila za chwil膮 moja 偶ona niszczy sam膮 sie­bie k艂amstwami, gorycz膮 i nienawi艣ci膮? A ty przygl膮­da艂e艣 si臋 temu oboj臋tnie i milcza艂e艣! Milcza艂e艣! Wyko­rzystywa艂e艣 j膮 tak, jak ona ciebie. Co pozosta艂o teraz z was obojga? Wiem, jak膮 drog臋 bez ko艅ca wybra艂a. Ty znasz j膮 tak偶e. A jednak nie kiwn膮艂e艣 palcem, 偶eby j膮 powstrzy­ma膰, nie zdradzi艂e艣 nic, 偶ebym ja m贸g艂 to zrobi膰.

Rok uni贸s艂 d艂o艅 i zm臋czonym gestem przetar艂 oczy. Zgarbiony nad kielichem Ceneth uni贸s艂 g艂ow臋.

- Co zamierzasz teraz zrobi膰, Corenie? M贸g艂by艣 za­bi膰 nas wszystkich, z wyj膮tkiem Herne'a i Eortha; oni o niczym nie wiedzieli. Albo m贸g艂by艣 nie stan膮膰 do bi­twy. M贸g艂by艣 te偶 zapomnie膰, 偶e twoja duma zosta艂a zra­niona, pogodzi膰 si臋 z tym, co nieuniknione...

- To nieuniknione? - Coren wyprostowa艂 si臋 i odwr贸­ci艂 tak nagle, 偶e Sybel drgn臋艂a wystraszona. Spojrza艂 na ni膮 oczami obcego. - Naprawd臋?

Przygarbi艂a si臋.

- Kocham ci臋, Corenie. Ale nie mog臋 ju偶 tego po­wstrzyma膰.

Chwyci艂 j膮 za ramiona.

- Sybel - wyszepta艂. - Kiedy艣 zrezygnowa艂em dla cie­bie z czego艣 podobnego... Zrezygnowa艂em z marzenia o zem艣cie, z koszmaru cierpienia, kt贸ry by艂 niczym d艂u­ga choroba. A teraz ciebie prosz臋. Zrezygnuj. Je艣li nie dla mnie, to dla Tama. Spojrza艂a mu w oczy.

- Prosz臋... - szepn臋艂a. Powoli opu艣ci艂 r臋ce.

- A wi臋c chcesz tego a偶 tak bardzo... Rozumiem. Po­zna艂a艣 to, przed czym chcia艂a艣 uchroni膰 Tama: smak w艂adzy. No c贸偶, dam ci twoj膮 wojn臋. Ale nie wiem, co ci pozostanie, kiedy wojna dobiegnie ko艅ca.

Odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂. Sybel spogl膮da艂a za nim bez s艂owa. Kiedy ju偶 znikn膮艂, podesz艂a do sto艂u i osun臋艂a si臋 na 艂aw臋. Dwaj m臋偶czy藕ni obserwowali j膮 w milcze­niu, czekaj膮c, a偶 si臋 rozp艂acze. Jednak nie doczekali si臋 艂ez. Siedzia艂a bez ruchu. Ceneth nala艂 wina i przysun膮艂 jej puchar. Dotkn臋艂a go, ale nie pi艂a. Oczy mia艂a puste.

Dopiero po chwili wypi艂a niewielki 艂yk i jej twarz odzy­ska艂a 艣lad koloru. Ceneth przeczesa艂 palcami w艂osy.

- Przepraszam. Tak mi przykro... 呕eby papla膰 o wszyst­kim w stajni, jak para dzieciak贸w... Widywa艂em ju偶 ci臋偶ko rannych z takimi twarzami, ale nigdy jeszcze cz艂owieka, kt贸ry jest zdrowy i potrafi sam usta膰 na nogach. A prze­cie偶 ka偶da kobieta spiskuje troch臋 za plecami m臋偶a...

- Czyli jestem jak ka偶da kobieta. To pocieszaj膮ce, ale Coren jest inny ni偶 wszyscy m臋偶czy藕ni. - Przycisn臋艂a do powiek zimne palce. - Nie chc臋 o tym rozmawia膰. Prosz臋. Sko艅czmy t臋 spraw臋 jak najszybciej. Kiedy Derth z Nicconu b臋dzie got贸w ze swymi 艂odziami?

- Mo偶e za tydzie艅. Potrzebuje czasu, 偶eby zebra膰 ludzi. Nabra艂a tchu.

- Dobrze. W takim razie b臋d臋 musia艂a nauczy膰 si臋 patrzy膰 Corenowi w oczy. Powinnam chyba dzi臋kowa膰 losowi, 偶e nie musz臋 patrzy膰 w oczy Tama.

Rok uj膮艂 j膮 za r臋k臋.

- Teraz, kiedy mamy Hilta i Niecona, mo偶emy sko艅­czy膰 bez ciebie.

- Nie. - U艣miechn臋艂a si臋 lekko, ale jej oczy pozo­sta艂y czarne, pos臋pne. - Nie. Wci膮偶 jeszcze musze schwyta膰 kr贸la. B臋dziemy cierpieli wsp贸lnie, Drede i ja. A potem... sama nie wiem. - Opu艣ci艂a g艂ow臋, podpar­艂a r臋k膮 czo艂o. - Nie wiem - powt贸rzy艂a szeptem.

- On ci przebaczy, Sybel. Zrozumie, jak strasznie ci臋 skrzywdzili, i wybaczy.

- Jedyne, co ma do wybaczania - wtr膮ci艂 Ceneth - to 偶e nie pozwoli艂a mu samemu rozgniewa膰 si臋 na Dre­de'a, samemu pom艣ci膰 偶ony.

Niecierpliwie machn臋艂a r臋k膮.

- Nie wysz艂abym za niego, gdyby by艂 wybuchowy i szybki do miecza.

- Ale, Sybel, je艣li ci臋 kocha, to chcia艂by wiedzie膰 o takich sprawach. Zrani艂a艣 jego dum臋.

- I to bardzo. Uwa偶a, 偶e go nie kocham. Mo偶e mie膰 racj臋. Sama nie wiem. Nie mam ju偶 poj臋cia, czym jest mi艂o艣膰. Jestem bezlitosna dla dw贸ch os贸b, kt贸re kocham najbardziej, Tama i Corena, a jednak nie potrafi臋 ze wzgl臋du na nich przerwa膰 tego wszystkiego. Musz臋 brn膮膰 dalej, oci臋偶a艂a i zm臋czona, a偶 sprawa dojdzie do nieodwracalnego ko艅ca.

- Coren bardzo ci臋 kocha - zapewni艂 艂agodnie Rok. - Potem b臋dziecie mogli przez d艂ugie lata uczy膰 si臋 偶y膰 ze sob膮 nawzajem.

- Albo bez siebie. - Poruszy艂a si臋 niespokojnie. - Przysz艂am po troch臋 jedzenia dla Maelgi. Nie chce wej艣膰 do domu, odpoczywa w ogrodach.

Podnios艂a si臋. Przez chwil臋 sta艂a w miejscu, blada, oparta o st贸艂, jakby nie mog艂a si臋 ruszy膰. Rok dotkn膮艂 jej d艂oni. Spojrza艂a na niego z g贸ry, jakby ca艂kiem o nim zapomnia艂a.

- Nie jeste艣 bezlitosna - powiedzia艂 cicho. - I my­艣l臋, 偶e go kochasz. Inaczej nie martwi艂aby艣 si臋 tak bar­dzo. Cierpliwo艣ci... Wkr贸tce wszystko si臋 sko艅czy.

- Wkr贸tce to takie d艂ugie s艂owo - szepn臋艂a.

Zesz艂a do kuchni, wzi臋艂a 艣wie偶y chleb, sery, owo­ce, mi臋so i wino, zanios艂a wszystko do ogrodu. Przy­stan臋艂a u otwartej bramy i spojrza艂a mi臋dzy drzewa, ale zobaczy艂a jedynie wielkie koty rozgrywaj膮ce bezg艂o­艣n膮 p艂ynn膮 gonitw臋. Odyniec Cyrin spa艂 w s艂o艅cu. Po­chwyci艂a my艣li Czarnego 艁ab臋dzia.

Gdzie jest Maelga ?

Czarownica obudzi艂a si臋 i odesz艂a. Powiedzia艂a, 偶e 艣wiat jest dla niej za du偶y.

Sybel niespokojnie zmarszczy艂a brwi. Podesz艂a i obudzi艂a Cyrina.

Czy Maelga m贸wi艂a, czemu odchodzi?

Nie. Ale kiedy w艂adca Domu wszed艂 do mroczne­go domostwa Mistrza Zagadek...

- Wiem, wiem - przerwa艂a mu. I doko艅czy艂a ze znu­偶eniem: - Nie przyj膮艂 ani po偶ywienia, ani wina, nie prze­spa艂 te偶 nocy... Cyrinie, jedzenie Roka jest ca艂kiem nie­szkodliwe.

Przygl膮da艂a si臋 jedzeniu, a偶 wyda艂o jej si臋 czym艣 ob­cym, czym艣 z innego 艣wiata. A potem z rozmachem cisn臋艂a tac臋 mi臋dzy drzewa. Winogrona, mi臋so i chleb spad艂y przez li艣cie niczym deszcz, a ci臋偶ka srebrna ta­ca, obracaj膮c si臋 powoli, zakre艣li艂a 艂uk w powietrzu i z brz臋kiem upad艂a bokiem na ziemi臋 tu偶 obok ko­t贸w. Na moment przerwa艂y zabaw臋, spojrza艂y na ni膮 zaskoczone. Odpowiedzia艂a im niemal r贸wnie zdumio­nym spojrzeniem. A potem odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i odbieg艂a.


* * *

Zmierzch zapada艂 z wolna ponad lasami Sirle. Sybel siedzia艂a przy oknie, haftuj膮c bitewne znaki na p艂a­szczu m臋偶a. Wreszcie dostrzeg艂a Corena. Jecha艂 przez pola - ciemna sylwetka pod niebieskoczarnym niebem; us艂ysza艂a w nieruchomym powietrzu ciche wo艂anie u bramy i stuk opuszczanego mostu, a potem kroki w ko­rytarzu. Jej d艂onie znieruchomia艂y i opad艂y na kolana; zwr贸ci艂a wzrok ku drzwiom. Gdy Coren j膮 zobaczy艂, na chwile zatrzyma艂 si臋 w progu. Potem wszed艂 i za­mkn膮艂 drzwi.

- Czemu nie jeste艣 na kolacji?

- Nie mog艂am je艣膰. - Przygl膮da艂a si臋, jak nalewa so­bie wina. - Dok膮d je藕dzi艂e艣?

- Do Lasu Mirkon. Siedzia艂em tam i podrzuca艂em w r臋ku kamie艅, ale niczego si臋 od niego nie nauczy­艂em. Wina?

- Prosz臋.

Poda艂 jej kielich i usiad艂 obok, pod oknem. Twarz mia艂 spokojn膮, blad膮 w 艣wietle 艣wiec. Odsun膮艂 kielich i dotkn膮艂 fa艂dy p艂aszcza.

- Wci膮偶 s膮 sprawy, kt贸rych nie jestem pewien w tej waszej wojnie. To ty musia艂a艣 przywo艂a膰 tutaj w艂adc臋 Nicconu. Inaczej by nie przyby艂.

- Tak. - Co艣 艣cisn臋艂o j膮 w gardle. Prze艂kn臋艂a. - I... I jest co艣 jeszcze. Je艣li chcesz zna膰 prawd臋, musz臋 ci to powiedzie膰.

Spojrza艂 na ni膮 z obaw膮, ale odpowiedzia艂 tylko:

- M贸w.

- Zobaczy艂e艣... Tego dnia, kiedy przyby艂 Derth, mog­艂e艣 si臋 domy艣li膰, co robimy. Wypytywa艂e艣 Roka, kiedy sk艂ama艂, 偶e Eorth chce dosi膮艣膰 Gylda. Gdy spojrza艂e艣 na mnie, dostrzeg艂am w twoich oczach zw膮tpienie.

- Nie pami臋tam.

- Nie pami臋tasz, bo... bo kaza艂am ci zapomnie膰.

- Co?

- Wesz艂am do twojego umys艂u. Znalaz艂am te wspo­mnienia i odebra艂am ci je, a teraz jest tak, jakby to si臋 nigdy nie sta艂o.

Coren siedzia艂 nieruchomo; prawie nie oddycha艂.

- M贸wi臋 ci to, 偶eby艣... 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e co艣 takie­go zdarzy艂o si臋 raz i nie zdarzy si臋 ju偶 nigdy wi臋cej.

- Rozumiem - szepn膮艂. Podni贸s艂 wino; kielich dr偶a艂 lekko w jego d艂oni. Odstawi艂 go mi臋dzy nich, na ka­mie艅. - Nie s膮dzi艂em, 偶e zrobisz mi co艣 takiego. Nie s膮dzi艂em, 偶e b臋dziesz chcia艂a.

- Dlatego... dlatego przybieg艂am do ciebie z p艂a­czem. Bo zrobi艂am to, co Drede i Mithran chcieli zro­bi膰 mnie. Wtedy przestraszy艂am si臋 samej siebie. Ale kiedy wzi膮艂e艣 mnie w ramiona i przytuli艂e艣, poczu­艂am... Pomy艣la艂am, 偶e skoro mnie kochasz, nie mo­g臋 by膰 a偶 tak z艂a. A teraz nie mam nikogo, kto by mi powiedzia艂, 偶ebym si臋 nie ba艂a. Co widzisz, kiedy te­raz na mnie patrzysz?

- Co艣 obcego w twych ciemnych oczach. - Pog艂a­dzi艂 j膮 po twarzy. - Gdzie jest ta kobieta - zapyta艂 z t臋­sknot膮, kt贸ra budzi艂a b贸l - kt贸ra tak spokojnie le偶a艂a w moich ramionach pewnej nocy na g贸rze Eld?

- Tak mi przykro - szepn臋艂a. - Tak mi przykro, 偶e za ciebie wysz艂am.

Zacisn膮艂 palce i opu艣ci艂 r臋k臋.

- Obawia艂em si臋, 偶e to powiesz. - Zamkn膮艂 oczy. - I co mam teraz zrobi膰? Nie mog臋 przesta膰 ci臋 kocha膰.

- Nie chc臋 tego, Corenie. Ale zrani臋 ci臋, tak jak zra­ni臋 Tama. I my艣l臋, 偶e kiedy wszystko si臋 sko艅czy, 偶a­den z was mi nie wybaczy.

- Tam... Co dla niego przewidzia艂a艣 w swoich pla­nach? Co si臋 stanie z tym dzieckiem, kt贸re kocha艂o ru­de lisy?

- Uczynimy go kr贸lem, pos艂usznym w艂adcom Sirle. A pewnego dnia on tak偶e spojrzy na mnie i zoba­czy kogo艣 obcego.

- A Drede? Sybel, co zaplanowa艂a艣 dla niego?

- P贸藕niej zajm臋 si臋 tym, co z niego zostanie. Nie ob­chodzi mnie jego 艣mier膰, tylko jego 偶ycie, a w tej chwi­li boi si臋 mnie tak bardzo, 偶e jest niemal ob艂膮kany...

Urwa艂a. Coren wsta艂; oczy mia艂 szeroko otwarte, pe艂­ne niedowierzania.

- Sybel, jak mo偶esz... jak mo偶esz tak zimno dopro­wadza膰 do ob艂臋du jego i mnie?

- Nie jestem zimna! Ty te偶 nienawidzi艂e艣; sam mi powiedzia艂e艣. Jak膮 mia艂e艣 wtedy krew, Corenie? Go­r膮c膮 i g臋st膮. Jak nienawidzi艂e艣? Czy piel臋gnowa艂e艣 my艣l o zem艣cie, od male艅kiego, bladego nasionka ukrytego w mrocznych zakamarkach serca, czy patrzy艂e艣, jak ro­艣nie i rozkwita, rodzi czarne owoce, kt贸re dojrzewaj膮, a偶 s膮 gotowe do zerwania? Nie; zemsta sta艂a si臋 we mnie wielk膮, spl膮tan膮 mas膮 ciemnych li艣ci i mocnych p臋d贸w, kt贸re potrafi膮 zdusi膰 i przy膰mi膰 wszystko, co w sercu dobre. Ta masa 偶ywi si臋 ca艂膮 nienawi艣ci膮, jak膮 serce mo偶e zmie艣ci膰. To w艂a艣nie jest we mnie, Corenie. Ca­艂a twoja cudowna rado艣膰 i mi艂o艣膰 nie wypleni tej ro­艣liny. Planowa艂am zemst臋 od tamtej nocy, kiedy wy­sz艂am do ciebie z domu Maelgi w rozdartej sukni, 偶eby艣 zobaczy艂 mnie i zapragn膮艂, jak zapragn膮艂 Mithran...

Us艂ysza艂a syk wci膮ganego przez z臋by powietrza. A po­tem Coren uderzy艂 j膮 mocno, otwart膮 d艂oni膮. Umilk艂a ze zdumienia.

- Nie by艂em dla ciebie nikim wi臋cej! Nikim wa偶niej­szym ni偶 Mithran!

Unios艂a d艂o艅 do twarzy.

- Nikt mnie jeszcze nigdy nie uderzy艂. Corenowi z krtani wyrwa艂 si臋 nieartyku艂owany j臋k.

- Nawet si臋 tym nie przej臋艂a艣. O, Bia艂a Pani, co ja teraz zrobi臋?

Odwr贸ci艂 si臋 od niej, jak 艣lepy. Sybel spu艣ci艂a g艂ow臋 na kolana, ukry艂a twarz w fa艂dach p艂aszcza, ale nawet w ciemno艣ci zamkni臋tych oczu widzia艂a jego cierpienie.


* * *

Sko艅czy艂a haftowa膰 p艂aszcz - ciemnoniebieski, ze 艣nie偶nobia艂ym soko艂em w艂adc贸w Sirle. Tego samego dnia z Nicconu dotar艂a wie艣膰, 偶e 艂odzie s膮 gotowe i po­s艂ano je z pr膮dem dop艂ywu Slinoon, wyp艂ywaj膮cego z Jeziora Zaginionego Kr贸la na p贸艂nocnej granicy Nic­conu. Rok wezwa艂 braci, a Sybel usiad艂a wraz z nimi, obok Corena. S艂ucha艂a w milczeniu.

- Spotkamy si臋 z Derthem z Nicconu za dwa dni, w miejscu, gdzie Rzeka Graniczna wpada do Slinoon - oznajmi艂 Rok. - Horst z Hiltu b臋dzie czeka艂 pod Mon­dorem. Nadjedzie od wschodu. Musi si臋 przebi膰 przez si艂y tych ludzi na swoich ziemiach, kt贸rzy wci膮偶 wal­cz膮 za Drede'a, wi臋c Eorth i Bor poprowadz膮 po艂ow臋 naszych wojsk na ich ty艂y. Zostan膮 zgnieceni, wzi臋ci z dw贸ch stron. My zajmiemy Drede'a w Mondorze; je­go armia pilnuje Slinoon nieco powy偶ej miasta. Ze­pchniemy go do Mondoru. Ceneth, ty i Herne popro­wadzicie ludzi w d贸艂 rzeki, do miasta, by zaj膮膰 bastion Drede'a, i do... - Przerwa艂, widz膮c, 偶e Coren chce m贸wi膰.

- Pozw贸l mi zaj膮膰 miejsce Herne'a.

- Chc臋 ci臋 mie膰 przy sobie.

- A ja chc臋 jecha膰 zamiast Herne'a - odpar艂 Coren. - Herne jest wielkim wojownikiem, ale nie my艣li. Ja my艣l臋. 呕eby wkroczy膰 偶ywym do samego serca mia­sta Drede'a, trzeba my艣le膰.

Rok westchn膮艂.

- To dar - wyja艣ni艂 szczerze. - Dla Sybel. Pojedziesz ze mn膮.

- Pojad臋 z Cenethem albo wcale. My艣l臋 o Tamlor­nie. Co powstrzyma jakiego艣 wspania艂ego rycerza, roz­grzanego przelan膮 krwi膮, przed odebraniem 偶ycia bez­bronnemu ch艂opcu, kt贸rego jedyne przewinienie polega na tym, 偶e jest synem Drede'a?

- B臋dzie z nim Ter - wtr膮ci艂a Sybel.

Odwr贸ci艂 si臋 do niej i zobaczy艂a - jak widzia艂a od kilku dni - wyra藕n膮 Uni臋 ko艣ci pod sk贸r膮 twarzy i ciem­ne kr臋gi pod oczami.

- Chcesz, 偶ebym by艂 z Rokiem? Pokr臋ci艂a g艂ow膮; mocno splot艂a r臋ce na stole.

- Zrobisz, co musisz. Ale czy naprawd臋 chcesz ra­towa膰 Tama? Czy mo偶e zamierzasz rzuci膰 wyzwanie 艣mierci i zada膰 jej zagadk臋?

Spostrzeg艂a, 偶e zacisn膮艂 szcz臋ki.

- Masz chyba trzecie oko, Sybel. Ale duma nie poz­wala mi zosta膰 z Rokiem na ty艂ach. Je艣li spotkam Drede'a i podam ci jego g艂ow臋 na klindze miecza, czy to ci臋 zadowoli?

- Nie - odpar艂a dr偶膮cym g艂osem.

- Wi臋c jakiego daru oczekujesz?

- Daj spok贸j, Corenie - mrukn膮艂 Ceneth. - Mo偶esz nienawidzi膰 nas wszystkich, ale czeka nas bitwa. Czy zechcesz walczy膰 wraz z nami, czy przeciw nam, czy nie walczy膰 wcale, wybierz raz i trzymaj si臋 tego.

- Och, b臋d臋 walczy艂 wraz z wami - zapewni艂 Coren. - Ale nie zostan臋 bezpieczny z Rokiem, gdy ty i Herne b臋dziecie ostrzy膰 miecze na kamieniach komin­ka Drede'a. - Zwr贸ci艂 si臋 do Roka. - Jest tam pewien ch艂opiec, kt贸rego znam, kt贸ry niegdy艣 biega艂 boso po zboczach Eldu. Ten ch艂opiec straci na wojnie ojca, b臋dzie widzia艂, jak gwardia ojca ginie na jego oczach. Pozostanie przy nim tylko sok贸艂, od kt贸rego si臋 nie do­wie, 偶e prze偶yje i zostanie kr贸lem Eldwoldu. Temu ch艂opcu zawdzi臋czani 偶ycie. Pozw贸lcie mi oszcz臋dzi膰 mu grozy. Przynajmniej tyle chc臋 dla niego zrobi膰.

Rok zerkn膮艂 na Sybel, ale ona skrywa艂a oczy, a z艂o­偶one d艂onie podnios艂a do ust.

- Ty i Ceneth poprowadzicie wybranych ludzi do mia­sta - ust膮pi艂 w ko艅cu. - Ter powie Sybel, gdzie jest Tam, a Sybel powie Corenowi.

- Nie - zaprotestowa艂a Sybel. Opu艣ci艂a r臋ce. - Nie wejd臋 w umys艂 Corena. Kiedy Ter wyfrunie do ciebie, b臋dziesz wiedzia艂, 偶e Tam jest blisko. Ale gdyby ch艂o­piec znalaz艂 si臋 w niebezpiecze艅stwie, Czarny 艁ab臋d藕 zabierze go na g贸r臋 Eld.

- A je艣li Drede go ukryje? - zapyta艂 Ceneth. - Sk膮d mamy wiedzie膰, gdzie go szuka膰? Mog艂aby艣 przeka­za膰 wiadomo艣膰 Corenowi... Wprowadzi膰 wiedz臋 do je­go umys艂u...

- Nie.

Ceneth westchn膮艂.

- Wi臋c powiedz mnie, a ja powt贸rz臋 Corenowi. Tak wiele ostatnio wp艂ywa艂a艣 na umys艂y, 偶e...

- Ceneth, b膮d藕 cicho - rzuci艂 spokojnie Rok.

- Ale my艣l臋...

- Doprawdy? - mrukn膮艂 Coren. To s艂owo a偶 trzasn臋­艂o w powietrzu niczym p臋kaj膮cy l贸d.

Ceneth zaczerwieni艂 si臋 pod wzrokiem brata.

- Ju偶 nic nie m贸wi臋 - wymamrota艂. - Zastanawiam si臋 tylko, przeciw komu w艂a艣ciwie walczysz w tej wojnie.

Pot臋偶na pi臋艣膰 Eortha opad艂a na blat sto艂u.

- B膮d藕 cicho, Ceneth - poprosi艂. - Zd膮偶y艂em ju偶 za­pomnie膰 po艂ow臋 z tego, co m贸wi艂 Rok. Je艣li chcemy w og贸le przej艣膰 z t膮 wojn膮 od sto艂u na pole bitwy, wszy­scy musicie przesta膰 si臋 k艂贸ci膰.

- To najm膮drzejsze s艂owa, jakie od ciebie s艂ysza艂em - mrukn膮艂 Bor.

Sybel przycisn臋艂a palce do oczu.

- Gdyby Tamowi grozi艂o wielkie niebezpiecze艅stwo, zadbam o to, 偶eby艣cie si臋 dowiedzieli. Przed jednym wszak偶e musz臋 was ostrzec: je艣li na polu bitwy zewrze­cie si臋 blisko z lud藕mi Drede'a, mo偶ecie zobaczy膰 nie­zwyk艂e, cudowne bestie. Nie id藕cie za nimi. Owszem, widywali艣cie je tutaj, lecz gdy dzia艂a ich magia, staj膮 si臋 dziwnie pi臋kne. Kaza艂am im trzyma膰 si臋 od was z da­leka, ale uprzed藕cie ludzi. Inaczej mog膮 ockn膮膰 si臋 na­gle w jakim艣 dalekim lesie.

Na szczup艂ej, niespokojnej twarzy Herne'a rozla艂 si臋 szeroki u艣miech.

- Czeka nas wojna, nad kt贸r膮 przez wieki harfiarze b臋d膮 sobie 艂ama膰 palce.

- Tak - zgodzi艂 si臋 Eorth. - Ale najpierw chc臋, 偶e­by mi kto艣 jeszcze raz wyt艂umaczy艂, o czym by艂a mo­wa, zanim doszli艣my do zwierz膮t.

Rok nala艂 sobie wina i cierpliwie zacz膮艂 t艂umaczy膰.

Kopu艂a zmroku zamkn臋艂a si臋 nad setk膮 ognisk ota­czaj膮cych zamek Sirle. Sybel pozostawi艂a dalsze pla­ny wojskowym pod komend膮 Roka i teraz ze swego okna obserwowa艂a migotanie ogni. Coren wr贸ci艂 do­piero ciemn膮 noc膮. Opar艂a czo艂o o ch艂odne kamienie i nas艂uchiwa艂a, jak m膮偶 si臋 rozbiera. S艂ysza艂a szelest ma­teria艂u o materia艂, potem cichy szept jego oddechu, gdy zdmuchiwa艂 艣wiec臋. Zdj臋艂a sukni臋 i w艣lizgn臋艂a si臋 do 艂o偶a obok niego. Nie mog艂a zasn膮膰, a nier贸wny oddech Corena zdradza艂, 偶e on te偶 nie 艣pi. Zaszele艣ci艂 nocny wiatr i musn膮艂 ch艂odem jej policzek.

Wreszcie oddech Corena pog艂臋bi艂 si臋 i wyr贸wna艂; ona wci膮偶 le偶a艂a przytomna i w s艂abym blasku ksi臋偶yca ob­serwowa艂a, jak linia jego ramion i piersi wznosi si臋 i opada w jednostajnym rytmie. Potem odwr贸ci艂a si臋, zas艂oni­艂a d艂oni膮 oczy i pomy艣la艂a o Dredzie, bezsennym w swo­ich murach, wpatrzonym w rozlane na 艣cianach 艣wia­t艂o pochodni. Coren poruszy艂 si臋, rozpraszaj膮c j膮 na chwil臋. Uspokoi艂 si臋, po czym znowu przewr贸ci艂 i krzyk­n膮艂 przez sen. I wtedy, w ciszy nocy, wyczu艂a cie艅 nad swoimi my艣lami - jakby by艂a potajemnie obserwowa­na. Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie.

Nad ni膮 sta艂 Blammor. Nie zd膮偶y艂a krzykn膮膰, nim kryszta艂owe oczy spojrza艂y prosto na ni膮, dalekie jak gwiazdy; potem ogarn臋艂a j膮 ciemno艣膰, a dooko艂a roz­lega艂o si臋 tylko mocne, pot臋偶ne bicie jej w艂asnego ser­ca. Wizje przebieg艂y przez umys艂: mag z pogruchota­nymi ko艣膰mi, le偶膮cy na bogatych sk贸rach; 艣miertelne maski ludzi ze wszystkich wiek贸w, kt贸rzy po raz ostat­ni spotkali samo j膮dro swych koszmar贸w, w pokojach bez okien, pomi臋dzy kamiennymi murami bez przej艣膰. Wilgotne powietrze wznosi艂o si臋 wraz z ciemno艣ci膮, nio­s膮c mdl膮cy zapach zakrzep艂ej krwi, zardzewia艂ego 偶e­laza; smakowa艂a suchy, drobny py艂, skruszone li艣cie umieraj膮cych drzew; s艂ysza艂a s艂abe wo艂ania, niby zim­ny wiatr znad dawnego pola bitwy, krzyki grozy i roz­paczy. A potem my艣li oderwa艂y si臋, wzlecia艂y w jak膮艣 p艂aszczyzn臋 przera偶enia, jakiego dot膮d nie zna艂a. Wal­czy艂a na 艣lepo, ale zapada艂a si臋 coraz g艂臋biej.

Tu偶 pod przera偶eniem zafalowa艂a wizja bia艂a jak oko Blammora. Cho膰 Sybel krzycza艂a bezradna, pozbawio­na g艂osu wobec gromadz膮cej si臋 ciemno艣ci, jej my艣l, wy­膰wiczona i wyostrzona w obserwacji, oddzieli艂a si臋 i ba­da艂a mglisty obraz. Dryfowa艂 na dnie jej umys艂u; szuka艂a go tak, jakby rzuca艂a wo艂anie w najdalsze zak膮tki Eldwoldu. I wreszcie, przed oczami duszy, obraz wyostrzy艂 si臋 i zobaczy艂a bia艂ego jak ksi臋偶yc ptaka ze skr臋conymi d艂u­gimi skrzyd艂ami, z pi臋kn膮 szyj膮 z艂aman膮.

- Nie - szepn臋艂a.

I ockn臋艂a si臋 na posadzce, z twarz膮 przyci艣ni臋t膮 do kamieni. Oddycha艂a nier贸wno, chrapliwie.

Podnios艂a g艂ow臋; wysychaj膮ce 艂zy ch艂odzi艂y jej po­liczki. A potem wyczu艂a w ciemno艣ci Stwora pochy­lonego nad ni膮, obserwuj膮cego, czekaj膮cego. Wsta艂a dr偶膮ca i s艂aba. Ruszy艂a do Corena, ale on le偶a艂 jak ob­cy, jakby by艂 niedost臋pnym snem. Przez chwil臋 przy­gl膮da艂a mu si臋 nieruchomo, a偶 min臋艂o dr偶enie.

Potem ubra艂a si臋 bezszelestnie.

Przebieg艂a przez kr臋te kamienne korytarze, przenikn臋­艂a jak cie艅 przez strze偶ony hol, za wewn臋trzny mur, gdzie powolne kroki stra偶y stuka艂y tam i z powrotem nad jej g艂ow膮. Otworzy艂a na o艣cie偶 bram臋 ogrod贸w. Do­bieg艂y do niej szepty rozbudzonych zwierz膮t, zbli偶a­j膮cych si臋 w艣r贸d nocy. Jako pierwsz膮 zobaczy艂a wiel­k膮 sylwetk臋 Gulesa i przytuli艂a si臋 do jego grzywy.

Co si臋 sta艂o, Bia艂a Pani?

Wracam na g贸r臋 Eld. Jeste艣cie wolne.

Wolne?

Czarna kocica Moriah otar艂a si臋 o jej nogi. Sybel zajrza­艂a w g艂膮b zielonych oczu.

Jutro musicie zrobi膰 to, co musicie. O nic was nie prosz臋. O nic. Jeste艣cie wolne.

Ale co z tob膮, Sybel? Co z Drede'em?

Nie mog臋... Za jego 艣mier膰 jest cena, kt贸rej nie po­trafi臋 zap艂aci膰.

Sybel, odezwa艂 si臋 艂ab臋d藕 g艂osem s艂odkim jak d藕wi臋k fletu. Wolny, by raz jeszcze wzlecie膰 w jesienne niebo? Wolny, by smakowa膰 wiatr na ko艅cach skrzyde艂?

Tak.

A co z Tamem?

O nic nie chc臋 was prosi膰. O nic. Musicie zrobi膰 to, co musicie.

Dotkn臋艂a umys艂u Gylda i odkry艂a, 偶e nie 艣pi. Obra­ca艂y si臋 w nim powolne my艣li o jaskini z wilgotnymi 艣cianami, ukrytej g艂臋boko we wn臋trzu milcz膮cej g贸ry, z w膮skim strumyczkiem s膮cz膮cym si臋 po z艂otych mo­netach i bia艂ych od艂amkach ko艣ci.

Jeste艣 wolny.

A Drede? Czy mam najpierw go dla ciebie zabi膰?

Nie chc臋 wi臋cej s艂ysze膰 tego imienia! Nie obchodzi mnie, czy 偶yje, czy zgin膮艂, czy zwyci臋偶y, czy przegra w tej wojnie... Nie interesuje mnie ju偶! Jeste艣 wolny.

Wolny...

R贸偶ne g艂osy muska艂y jej umys艂 niby odg艂osy instru­ment贸w.

Wolny od zimy... Wolny, by biec, z艂oty niczym s艂o艅­ce pod okiem s艂o艅ca pustyni!

Wolny, by pofrun膮膰 na kra艅ce 艣wiata na granicy zmierzchu!

Wolna, by by膰 g艂askana grubymi palcami kr贸l贸w na Po艂udniowych Pustyniach, by s艂ucha膰 szept贸w czarow­nic o ksi臋偶ycowych oczach!

Wolny, by 艣ni膰 w艣r贸d ciszy o jedynym skarbie, wi臋k­szym ni偶 wszystkie.

Wolny, rzek艂 srebrzysty odyniec. Odpowiedz mi na zagadk臋, Sybel. Co tobie da艂o wolno艣膰?

Popatrzy艂a w jego czerwone 艣lepia.

Wiesz. Ty wiesz. Moje oczy skierowa艂y si臋 do wn臋­trza i spojrza艂am. Nie jestem wolna. Jestem ma艂a i wy­straszona, a ciemno艣膰 nast臋puje mi na pi臋ty, 艣ciga mnie, obserwuje...

Sybel, odezwa艂 si臋 艂ab臋d藕. Zanios臋 ci臋 na g贸r臋 Eld. A potem odlec臋 do jezior poza p贸艂nocnym Eldwoldem, kt贸re le偶膮 niczym rozsypane klejnoty 艣pi膮cych kr贸lowych.

Ja ci臋 zabior臋, rzek艂 Gyld. A potem pod膮偶臋 znowu w g艂膮b mojej s艂odkiej jaskini.

We藕 mnie zatem, odpar艂a i poczu艂a jego ci臋偶kie kro­ki w grocie. Pochyli艂a si臋, chwyci艂a lwa Gulesa za grzy­w臋, zajrza艂a mu w oczy.

- Gules - szepn臋艂a i poczu艂a, 偶e jego umys艂 odp艂y­wa, pozostawiaj膮c tylko wspomnienia jak przedmioty ocienione w mrocznym pokoju. Wypu艣ci艂a go, a lew odbieg艂 przez pola Sirle, wielki i cichy.

- Moriah - szepn臋艂a.

Czarna jak cie艅 kocica przenikn臋艂a do cienia; jej zie­lone oczy mrugn臋艂y do ksi臋偶yca.

- Czarny 艁ab臋dziu.

Ptak wzni贸s艂 si臋 w powietrze i zatoczy艂 kr膮g. Szero­kie skrzyd艂a na tle ksi臋偶yca wykre艣li艂y lini臋 zapieraj膮­cego dech pi臋kna.

- Cyrin.

Odyniec o marmurowych k艂ach stan膮艂 przed Sybel.

- Sam Mistrz Zagadek zgubi艂 kiedy艣 klucz do w艂as­nych zagadek - rzek艂 g艂臋bokim, czystym jak muzyka g艂osem. - I znalaz艂 go znowu na dnie w艂asnego serca. 呕egnaj, Sybel. W艂adca Dornu trzy razy obieg艂 艣lepe mu­ry domu czarownicy Enyth, po czym wszed艂 w 艣cia­n臋, a ta rozwia艂a si臋 jak dym.

- 呕egnaj - szepn臋艂a.

Wybieg艂 przez otwart膮 bram臋 i dalej, przez pola u艣pio­nych ludzi.

Sybel wyprostowa艂a si臋 i zawo艂a艂a Tera na jego sta­nowisku przy 艣pi膮cym Tamie, w kamiennych murach Mondoru.

Ter, jeste艣 wolny.

Nie.

Jeste艣 wolny i mo偶esz zrobi膰, co zechcesz, opu艣ci膰 Tama albo zosta膰 z nim jako kr贸lewski sok贸艂. Ale o jed­no ci臋 prosz臋. Jedno tylko zr贸b dla mnie. Nie tykaj Drede'a. On jest m贸j, a ja postanowi艂am o nim zapomnie膰.

Ale dlaczego, c贸rko Ogama? Gdzie tw贸j tryumf?

Rozp艂yn膮艂 si臋 w艣r贸d nocy. Przebudzi艂am si臋 samot­na i przera偶ona.

Przera偶ona?

Tak, nieustraszony. Jeste艣 wolny.

Wyszepta艂a jego imi臋, a ono zapad艂o si臋 bez odpo­wiedzi w ciszy nocy. Wsta艂a wi臋c i dosiad艂a zielono­skrzyd艂ego smoka. Razem wzlecieli w rozgwie偶d偶one niebo, wysoko ponad ogniskami wojsk Sirle i Mondo­ru. Lecieli do wysokiej g贸ry i bia艂ej sali ciszy, gdzie na zawsze ju偶 uwolni艂a od siebie smoka. Wesz艂a do zim­nego, pustego domu Myka i zamkn臋艂a drzwi.


12

Siedem dni p贸藕niej kr贸l Eldwoldu wjecha艂 ze swy­mi gwardzistami na kr臋t膮 艣cie偶k臋 wiod膮c膮 na g贸r臋 Eld. Min膮艂 male艅ki domek Maelgi z go艂臋­biami na podw贸rzu i czarnym krukiem siedz膮cym na starych jelenich rogach nad drzwiami. Zatrzyma艂 si臋 przed bram膮 bia艂ego domu czarownika i przez krat臋 zobaczy艂 pogr膮偶ony w bezruchu, zaro艣ni臋ty ogr贸d i warstw臋 so­snowych igie艂 na kamiennej 艣cie偶ce pomi臋dzy bram膮 a zamkni臋tymi drzwiami. Tchnienie wiatru zdmuchn臋­艂o mu na twarz kosmyk jasnych w艂os贸w. Odgarn膮艂 je r臋­k膮 i zsiad艂 z konia.

- Zaczekajcie tu na mnie.

- Panie, ona jest niebezpieczna...

Podni贸s艂 g艂ow臋; pod sk贸r膮 twarzy rysowa艂y si臋 ko艣ci.

- Nigdy by mnie nie skrzywdzi艂a. Czekajcie.

- Tak, panie.

Sprawdzi艂 偶elazne pr臋ty bramy, ale by艂a zamkni臋ta. Przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋, marszcz膮c brwi. Potem wbi艂 stop臋 w szczelin臋 w murze, chwyci艂 r臋kami za wy­staj膮ce kamienie i si臋 podci膮gn膮艂. Czarna tunika roze­rwa艂a si臋 na ostrym wyst臋pie. Znalaz艂 kolejny punkt pod­parcia, potem nast臋pny, a偶 jego blade, szeroko rozwarte palce chwyci艂y g艂adkie marmurowe zwie艅czenie. Prze­rzuci艂 nad nim nog臋, po czym wyl膮dowa艂 na kolanach w mi臋kkiej ziemi w dole.

Wsta艂 i otrzepa艂 po艅czochy. Wiatr zamar艂, pozosta­wiaj膮c ogr贸d w ciszy. Spod zmru偶onych powiek kr贸l przeszukiwa艂 wzrokiem mroczne cienie pod drzewa­mi, w艣r贸d g艂adkich, jasnych od s艂o艅ca pni wielkich sosen. Nie dostrzeg艂 偶adnego ruchu. Wolno przeszed艂 艣cie偶k膮 i chwyci艂 za klamk臋. Szarpn膮艂 lekko, potem zastuka艂.

- Mo偶e jej nie ma, panie - zawo艂a艂 z nadziej膮 jeden z gwardzist贸w za bram膮.

Kr贸l nie odpowiedzia艂. Okna domu wpatrywa艂y si臋 艣lepo w przestrze艅 - niczym oczy bez drgnienia my艣li w g艂臋bi umys艂u. Cofn膮艂 si臋 nieco, przygryzaj膮c wargi. Potem schyli艂 si臋 szybko i podni贸s艂 le偶膮cy obok 艣cie偶­ki g艂adki kamie艅. Postuka艂 nim delikatnie w grube szk艂o w oknie, a szyba pokry艂a si臋 siatk膮 tysi膮ca p臋kni臋膰 i po­sypa艂a na pod艂og臋 wewn膮trz. Kr贸l str膮ci艂 stercz膮ce z ra­my szklane z臋by, wsun膮艂 do 艣rodka r臋k臋 a偶 do 艂okcia i zacz膮艂 szuka膰 okiennego haczyka.

- Panie, b膮d藕 ostro偶ny!

Okno otworzy艂o si臋 nagle, a on zatoczy艂 si臋 w bok, na bia艂膮 艣cian臋. We wn臋trzu domu kurz sp艂ywa艂 na pod艂og臋 w nieruchomym blasku s艂o艅ca. Kr贸l zamru­ga艂 w p贸艂mroku, nas艂uchuj膮c, ale dom by艂 cichy, jak gdyby nikt tam nie chodzi艂 ani nie oddycha艂. Kr贸l pod­ci膮gn膮艂 si臋; stopy ze艣lizgiwa艂y si臋 po bia艂ym marmu­rze. Po chwili opar艂 kolano o parapet.

- Sybel?

S艂owo zawis艂o w blasku s艂o艅ca, mi臋dzy rozta艅czo­nymi, z艂ocistymi drobinkami kurzu. Kr贸l zeskoczy艂 z ok­na na pod艂og臋. Ruszy艂 w艣r贸d ciszy ku wielkiej kom­nacie pod kopu艂膮. Wreszcie zobaczy艂 kryszta艂 czysty jak ksi臋偶yc, wygi臋ty w 艂uk nad g艂ow膮. A w dole, w bia­艂ym milczeniu, siedzia艂a na pod艂odze kobieta o w艂o­sach barwy szronu mu艣ni臋tego s艂o艅cem. Siedzia艂a nie­ruchomo, jakby zamkni臋ta w lodowej pow艂oce. Czarne oczy mia艂a otwarte i 艣lepe.

Podszed艂 bli偶ej, bezg艂o艣nie stawiaj膮c kroki na gru­bym futrze. Ukl臋kn膮艂, spojrza艂 jej w oczy.

- Sybel? - odezwa艂 si臋 z wahaniem.

Blada twarz z wyra藕nie zarysowanymi ko艣膰mi zda­wa艂a si臋 wykuta z kamienia - tak nieruchoma, tak ta­jemnicza. Szczup艂e d艂onie o ko艣ciach wyra藕nie widocz­nych w ka偶dym zgi臋ciu, przy ka偶dym stawie, le偶a艂y z艂o偶one w bezruchu. Patrzy艂 na ni膮; bezradnie wycie­ra艂 w艂asne d艂onie o uda. Cichy, nieartyku艂owany d藕wi臋k wyrwa艂 si臋 z jego krtani.

Po chwili nabra艂 tchu i krzykn膮艂:

- Sybel!

Drgn臋艂a, poruszy艂a si臋 lekko i odrobina koloru po­wr贸ci艂a na jej policzki. Oczy zogniskowa艂y si臋 na twa­rzy kr贸la i u艣miechn臋艂a si臋 z ulg膮. D艂o艅 wysun臋艂a si臋 wolno spod kurtyny w艂os贸w ku jego twarzy.

- Tam... Kiwn膮艂 g艂ow膮. - Tak.

D艂o艅 dotkn臋艂a jego warg, osun臋艂a si臋 do ramienia i opad艂a. Sybel przymkn臋艂a oczy i westchn臋艂a. Pochy­li艂a g艂ow臋, tak 偶e ledwie widzia艂 jej twarz.

- Sybel, prosz臋... Prosz臋, nie wracaj tam, gdzie by­艂a艣. M贸w do mnie. Powiedz moje imi臋.

Zakry艂a d艂o艅mi oczy.

- Tam.

- Nie. Ju偶 nie Tam. Tamlorn. Tamlorn, kr贸l Eldwoldu.

Dopiero wtedy zobaczy艂a go wyra藕nie, z r臋kami z艂o­偶onymi na kolanach, z jasnymi w艂osami przyci臋tymi r贸wno nad szczup艂膮, smag艂膮 twarz膮. Dostrzeg艂a zaci艣­ni臋te w napi臋ciu wargi, cienie pod oczami i ko艣ci pod sk贸r膮. Bogata czarna tunika, kt贸r膮 nosi艂, odbija艂a mu si臋 w oczach, przyciemnia艂a je.

Sybel poruszy艂a si臋, czuj膮c sztywno艣膰 staw贸w.

- Dlaczego sprowadzi艂e艣 mnie z powrotem?

- Dok膮d odesz艂a艣, Sybel? Dlaczego? Dlaczego?

- Nie mia艂am dok膮d uciec.

- Strasznie wychud艂a艣, Sybel... M贸wili, 偶e nie ma ci臋 w Sirle, a ja musia艂em ci臋 znale藕膰. Dlatego przy­jecha艂em tutaj, ale brama by艂a zamkni臋ta. Przeszed艂em przez mur, nikt nie otworzy艂 drzwi, wiec wybi艂em okno. Znalaz艂em ci臋, ale siedzia艂a艣 tak nieruchomo, jakby艣 by艂a zrobiona z kamienia, a twoje oczy wpatrywa艂y si臋 we mnie i nie widzia艂y. Sybel, dlaczego odesz艂a艣? Czy to... Czy przez to, co ci zrobi艂 m贸j ojciec?

- To przez co艣, co sama sobie zrobi艂am.

Nerwowo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby odrzuca艂 jej od­powied藕. Potem si臋gn膮艂 do jej w艂os贸w i delikatnymi, szybkimi ruchami odsuwa艂 z twarzy kosmyk za ko­smykiem.

- Ojciec powiedzia艂 mi, co ci zrobi艂.

- Powiedzia艂...

- Tak. Tamtej nocy, nim zacz臋艂y si臋 walki. Powie­dzia艂... Powiedzia艂 mi. Sybel, on tak strasznie si臋 ciebie ba艂, 偶e... Nie poznawa艂em go w te dni przed wojn膮. A po­tem, potem mi powiedzia艂 dlaczego, i zrozumia艂em. - Urwa艂; policzek drgn膮艂 mu nerwowo i znieruchomia艂. Po chwili Tam znowu spojrza艂 jej w oczy. - Sybel... m贸wi艂, 偶e tamtego dnia wr贸ci艂 do wie偶y, 偶eby ci臋 za­bra膰; drzwi do komnaty maga sta艂y otworem, wi臋c wszed艂, a ciebie nie by艂o, i... mag le偶a艂 martwy na pod艂o­dze, a oczy mia艂... wy艂upione, i po艂amane wszystkie ko­艣ci. Wtedy ojciec zacz膮艂 si臋 ba膰. A p贸藕niej wysz艂a艣 za Corena z Sirle... Potem ju偶 prawie si臋 nie odzywa艂, chy­ba 偶eby wyda膰 jaki艣 rozkaz albo radzi膰 z lud藕mi. Ze mn膮 rozmawia艂 rzadko, ale czasem, kiedy samotny w swo­ich pokojach, w艣r贸d zapalonych pochodni, tylko sie­dzia艂 i patrzy艂 w pustk臋, przychodzi艂em i siada艂em obok. Wiedzia艂em... wiedzia艂em, 偶e chce mnie mie膰 przy so­bie. Nie odzywa艂 si臋. Czasem g艂aska艂 mnie po g艂owie albo po ramieniu... bez s艂owa. Kocha艂em go, Sybel. Ale kiedy powiedzia艂 mi, co ci zrobi艂, jako艣 nie by艂em zdzi­wiony. Wiedzia艂em, 偶e jeste艣 na niego z艂a o co艣, co si臋 sta艂o. By艂o za p贸藕no, 偶ebym odczuwa艂 zdziwienie. I tam­tej nocy... tamtej nocy umar艂. Jej twarz z wolna nabiera艂a rumie艅c贸w.

- M贸j Tamie - szepn臋艂a wreszcie. - Od czego umar艂? Nabra艂 tchu i spojrza艂 jej w oczy.

- Sybel... Ja wiem, 偶e nie zabi艂a艣 maga. Nie wiem, od czego zgin膮艂, ale my艣l臋... my艣l臋, 偶e to, co go zabi­艂o, zabi艂o te偶 Drede'a.

Zadr偶a艂a.

- A wi臋c nie tylko dom Corena odwiedzi艂 tamtej no­cy - szepn臋艂a.

- Kto? Sybel, czy ty te偶 go widzia艂a艣?

Nie odpowiada艂a. Tam zacisn膮艂 palce. G艂os mu si臋 艂ama艂.

- Sybel, prosz臋! Musz臋 ci臋 o to spyta膰. Drede le偶a艂 na posadzce, a na jego ciele nie by艂o 偶adnej rany, ale widzia艂em wyraz jego twarzy, zanim j膮 przede mn膮 za­kryli. M贸wili, 偶e serce mu stan臋艂o, ale ja my艣l臋, 偶e umar艂 ze zgrozy.

Sybel wymamrota艂a co艣 cicho. Potem opu艣ci艂a g艂o­w臋, dotykaj膮c czo艂em uniesionego kolana.

- M贸j Tamie... Tak mi przykro...

- Sybel, co on przed 艣mierci膮 zobaczy艂? Co go zabi艂o? Westchn臋艂a.

- Tamten mag i tamten kr贸l, i ja, wszyscy zobaczyli­艣my to samo. Oni obaj s膮 martwi, ale ja 偶yj臋, chocia偶 znalaz艂am si臋 tak daleko od siebie, 偶e nie s膮dzi艂am, by cokolwiek zdo艂a艂o sprowadzi膰 mnie z powrotem. Dotar­艂am poza granice w艂asnej 艣wiadomo艣ci. To te偶 rodzaj ucieczki. Nie mog臋 ci powiedzie膰, czym jest ten Stw贸r; wiem tylko, 偶e kiedy Drede na niego spojrza艂, zobaczy艂 to, co sam w sobie ukrywa艂. I to go zniszczy艂o. Wiem, ponie­wa偶 niewiele brakowa艂o, a ja te偶 zniszczy艂abym siebie. Tam milcza艂 przez chwile, zmagaj膮c si臋 z w艂asnymi my艣lami.

- Mia艂a艣 prawo si臋 rozgniewa膰 - rzek艂 w ko艅cu.

- Tak, ale nie powinnam rani膰 tych, kt贸rych kocham. Ani siebie. - Delikatnie pog艂adzi艂a go po twarzy. - Jak dobrze jest znowu s艂ysze膰, 偶e wymawiasz moje imi臋. My艣la艂am... By艂am pewna, 偶e rozz艂o艣cisz si臋 na mnie za to, co ci zrobi艂am.

- Nic nie zrobi艂a艣.

- Odda艂am ci臋 jak bezbronne narz臋dzie w r臋ce Sirle. Dlatego nie umia艂am przesta膰 ucieka膰.

Ze zdumieniem pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Sybel, nie wpad艂em w r臋ce Roka. Mam kilku do­radc贸w, ale nie powo艂ano regenta. W razie 艣mierci Dre­de'a i p贸ki nie sko艅cz臋 szesnastu lat, mia艂 rz膮dzi膰 Mar­gor, jego kuzyn, ale znikn膮艂. Podobnie jak wodzowie mojego ojca. Podobnie jak Horst z Hiltu, Derth z Nic­conu, jego brat i ich dow贸dcy. Podobnie jak sze艣ciu z Sirle i ich dow贸dcy...

Szeroko otworzy艂a oczy.

- Tam... Co si臋 z nimi sta艂o? Czy padli w bitwie?

- Sama wiesz, Sybel, co si臋 sta艂o. Musisz wiedzie膰. W obozie nad Mondorem, gdzie mieli艣my stan膮膰 ra­zem z ojcem, zjawi艂 si臋 Gules. Ci nieliczni, kt贸rzy go zobaczyli, ale nie pod膮偶yli za nim, nie mogli znale藕膰 s艂贸w, by opisa膰, jaki by艂 z艂ocisty, jak膮 mia艂 grzyw臋 ni­by splot jedwabiu, oczy b艂yszcz膮ce jak s艂o艅ca. By艂 w艣r贸d nich wojownik harfiarz, kt贸ry u艂o偶y艂 pie艣艅 o Gu­lesie biegn膮cym skokami przed dwudziestoma nie­uzbrojonymi wodzami przez rzek臋 Slinoon, tu偶 po wschodzie s艂o艅ca. S艂ysza艂em te偶 pie艣艅 Moriah, kt贸ra przyby艂a do obozu mojego wuja Sehana w zachodnim Hilcie, i ta pie艣艅 by艂a s艂odsza ni偶 艣piew kobiety z ok­na za aksamitn膮 kotar膮... Sybel, wiedzia艂a艣 o tym!

- Nie, nie wiedzia艂am. - Powsta艂a nagle i unios艂a d艂o­nie do ust. - Uwolni艂am je tamtej nocy.

Wpatrywa艂 si臋 w ni膮, nie rozumiej膮c.

- Dlaczego?

- Bo... bo je zdradzi艂am. A jaka pie艣艅 dobieg艂a z obo­zu Sirle? Cyrina?

Przytakn膮艂.

- Podobno sze艣ciu braci z Sirle i ich wodzowie za­miast do bitwy ruszyli polowa膰 na dzika w lesie Mir­kon. A Gyld... Gyld przerazi艂 wszystkich. Wybuch艂y wal­ki mi臋dzy lud藕mi Horsta i mojego wuja w Hilcie, a Gyld przelecia艂 nad nimi. Niekt贸rzy mieli przetr膮cone karki, inni sp艂on臋li. Reszta uciek艂a. Nigdy jeszcze nie widzia­艂em, jak Gyld zionie ogniem. Przelecia艂 nad Mondorem. Kilka 艂odzi p艂yn臋艂o do miasta... tylko garstka, kt贸ra ru­szy艂a bez rozkaz贸w, 偶eby z艂upi膰 pa艂ac Derde'a... Gyld podpali艂 艂odzie, a ludzie wp艂aw docierali na brzeg... ci, kt贸rzy nie mieli ci臋偶kich zbroi. W mie艣cie nikt nie wy­chodzi艂 z domu ze strachu przed Gyldem. Pilnowali mnie, dop贸ki nie szepn膮艂em Terowi, 偶e chc臋 wyj艣膰. On prze­p臋dzi艂 stra偶e i dlatego widzia艂em z艂otozielonego Gylda nad Mondorem. Potem Ter odlecia艂, a moja ciotka Dla przys艂a艂a po mnie ludzi. A w Nicconie w艂adca odrzu­ci艂 miecz, i to samo uczyni艂 jego przyjaciel Thone z Per­lu, i wodzowie w jego radzie; ruszyli za pie艣ni膮 Czarne­go 艁ab臋dzia, o kt贸rej harfiarze Nicconu m贸wi膮, 偶e by艂a niczym szept mi艂o艣ci w ciep艂y letni dzie艅, kiedy 艣pie­waj膮 pszczo艂y... Sybel... nie ty kaza艂a艣 im to robi膰?

- Da艂am im wolno艣膰, 偶eby robi艂y, co same zechc膮. M贸j Tamie, chcia艂am wci膮gn膮膰 ci臋 w straszn膮 gr臋, zrobi膰 z ciebie cie艅 kr贸la, pos艂uszny w艂adcom Sirle. - Ze znu­偶eniem przesun臋艂a d艂o艅mi po twarzy. - Nie wiem; po co sprowadzi艂e艣 mnie z powrotem. Moje zwierz臋ta ode­sz艂y, straci艂am Corena, straci艂am siebie... Ale tw贸j g艂os i tw贸j u艣miech wci膮偶 mnie ciesz膮.

Tam wsta艂. Obj膮艂 j膮 mocno, przytulaj膮c policzek do jej w艂os贸w.

- Nadal ci臋 potrzebuj臋, Sybel. Musz臋 wiedzie膰, 偶e tutaj jeste艣. Wielu jest ludzi, kt贸rzy znaj膮 moje imi臋, ale tylko dwoje czy troje wie, do kogo ono nale偶y. Nie uczyni艂a艣 mi niczego strasznego, a gdyby nawet, i tak bym ci臋 kocha艂, bo tego potrzebuj臋.

- Jeste艣 dzieckiem, Tamie... - szepn臋艂a.

Odsun膮艂 si臋, a ona uj臋艂a w d艂onie jego twarz. Wte­dy u艣miechn膮艂 si臋 lekko i ten u艣miech rozja艣ni艂 jego szare oczy niby s艂o艅ce we mgle.

- Tak. Dlatego nie odchod藕 po raz drugi. Straci艂em Drede'a i nie chc臋 straci膰 tak偶e ciebie. Jestem dziec­kiem, bo nie dbam o to, co oboje zrobili艣cie. Tylko o to, 偶e was oboje kocha艂em.

S艂o艅ce b艂ysn臋艂o przez kryszta艂ow膮 kopu艂臋, zmieni­艂o w p艂omie艅 bia艂e futro pod nogami.

- Jeste艣 taka wychudzona, Sybel... Powinna艣 co艣 zje艣膰.

- Ty te偶 schud艂e艣, m贸j Tamie. Wiele przeszed艂e艣.

- Tak. Ale i rosn臋.

Wyprowadzi艂 j膮 z pokoju pod kopu艂膮. Usiad艂a w fo­telu przed wygas艂ym kominkiem. Tam przysiad艂 na po­r臋czy drugiego fotela.

- Czy Maelga wie, 偶e tu jeste艣? - zapyta艂.

- Nie wiem. Je艣li przychodzi艂a, to jej nie s艂ysza艂am.

- Zamkn臋艂a艣 si臋 tutaj. Ale ka偶dy, komu naprawd臋 na tym zale偶a艂o, m贸g艂 si臋 dosta膰 do 艣rodka. Chod藕my do Maelgi. Przygotuje nam jak膮艣 kolacj臋.

U艣miech przemkn膮艂 jej po twarzy i wyg艂adzi艂 ostre rysy.

- Widz臋, 偶e jeste艣 m膮dry, m贸j Tamie. Ja straci艂am wszystko, a ty jeste艣 w艂adc膮 w trudnej sytuacji, kt贸re­go wa偶ni doradcy i przyw贸dcy biegaj膮 po lesie za cu­downymi zwierz臋tami. Nie wiem, co przyniesie nam obojgu dzie艅 jutrzejszy. Ale dzisiaj jestem g艂odna i uwa­偶am, 偶e powinni艣my co艣 zje艣膰.

Poszli razem - srebrzystow艂osa czarodziejka i m艂o­dy kr贸l, pomi臋dzy wysokimi, szumi膮cymi cicho drze­wami; za nimi mg艂y przetacza艂y si臋 po zboczach g贸ry Eld i skrywa艂y nagi, gro藕ny szczyt. Maelga powita艂a ich, 艣miej膮c si臋 i p艂acz膮c r贸wnocze艣nie, w艂osy mia艂a skr臋cone w dzikie loki. Zostali do p贸藕na, a偶 zmierzch niby dym przes膮czy艂 si臋 spomi臋dzy drzew, a ksi臋偶yc pop艂yn膮艂 w艣r贸d gwiazd nad Eldwoldem jak srebrny sta­tek bez masztu.

Tam wr贸ci艂 w ko艅cu do domu w towarzystwie zm臋­czonych gwardzist贸w. Sybel siedzia艂a w milczeniu przed kominkiem Maelgi, z kubkiem grzanego wina w d艂o­niach. Oczy mia艂a nieruchome; patrzy艂a w g艂膮b siebie. Maelga ko艂ysa艂a si臋 w fotelu, a pier艣cienie na jej pal­cach odbija艂y b艂yski 艣wiat艂a 艣wiec.

- Jaka to spokojna kraina bez swoich wojownik贸w - odezwa艂a si臋 wreszcie. - Jak zagubione dziecko. Ko­biety w Sirle 艣pi膮 dzisiaj samotnie, a dzieci zasypiaj膮 bez ojc贸w. Czy powr贸c膮?

- Nie wiem - szepn臋艂a Sybel. - Nie znam ju偶 my­艣li tych bestii. Nie potrafi臋 si臋 o to martwi膰. Wydaje mi si臋, 偶e mia艂am sen... tyle 偶e 偶aden sen nie mo偶e tak g艂臋boko zrani膰 ani trwa膰 tak bez ko艅ca. Maelgo, jestem jak znu偶ona ziemia po bitwie, skuta mrozem... Nie wiem, czy kiedy艣 wyro艣nie ze mnie jeszcze co艣 zielo­nego i 偶ywego...

- B膮d藕 dla siebie 艂agodna, moja bia艂a. Chod藕 ze mn膮 jutro do lasu. B臋dziemy zbiera艂y czarne grzyby i zio­艂a, kt贸re skruszone w palcach daj膮 magiczny zapach. Poczujesz ciep艂o s艂o艅ca na w艂osach, ziemi臋 pod stopa­mi, wiatr pachn膮cy 艣niegiem z ukrytych miejsc na g贸rze Eld. B膮d藕 cierpliwa, jak zawsze trzeba by膰 cierpliwym z nasionami zakopanymi w ciemnej ziemi. Kiedy na­bierzesz si艂, zn贸w przyjdzie pora na my艣lenie. Na ra­zie wystarcz膮 uczucia.

Dniem i noc膮 przemyka艂y razem przez bezczasow膮 ci­sz臋, kt贸rej Sybel nie pr贸bowa艂a ocenia膰. A偶 pewnego dnia ockn臋艂a si臋 wpatrzona w nieruchom膮 plam臋 艣wiat­艂a na pod艂odze; milcz膮ce kamienie wyrasta艂y wok贸艂, a gdzie艣 wewn膮trz zbudzi艂o si臋 male艅kie nasienie niepo­koju. Ruszy艂a przez nieruchomy dom, przez puste ogrody; przystan臋艂a na brzegu 艂ab臋dziego jeziorka, by popatrze膰, jak ma艂e ptaki pij膮 wod臋. Omin臋艂a je i zesz艂a do jaski­ni Gylda, gdzie oczami duszy zn贸w go zobaczy艂a, zwi­ni臋tego w ciemno艣ciach, a g艂os jego my艣li zaszele艣ci艂 w umy艣le, wilgotne kamienie otacza艂y jednak tylko pu­stk臋, kt贸ra nie mia艂a g艂osu. Sybel odwr贸ci艂a si臋 pleca­mi do ciszy i zawr贸ci艂a ku w臋drownym jesiennym wia­trom pod膮偶aj膮cym jasnymi 艣cie偶kami po zboczach Eldu.

Wr贸ci艂a do domu i usiad艂a w pokoju pod kopu艂膮. Zno­wu zacz臋艂a szuka膰, poprzez Eldwold i poza Eldwoldem wo艂aj膮c Liralena. Mija艂y godziny, gwiazdy zamruga­艂y nad kopu艂膮. Sybel zagubi艂a si臋 w wo艂aniu. Czu艂a, jak jej moc budzi si臋 i wzmacnia umys艂. Przed 艣witem, kiedy ksi臋偶yc zaszed艂, a gwiazdy zblak艂y na niebie, ock­n臋艂a si臋 i wsta艂a sztywno. Otworzy艂a drzwi, stan臋艂a w progu. W powietrzu wisia艂 zapach wilgotnej ziemi i cichych, mokrych od rosy drzew. I wtedy za otwart膮 bram膮 zobaczy艂a, jak Coren zeskakuje z siod艂a i pro­wadzi wierzchowca na dziedziniec.

Wyprostowa艂a si臋, czuj膮c nag艂膮 sucho艣膰 w gardle. Za­trzyma艂 si臋, kiedy j膮 zauwa偶y艂. Oczy mia艂 nieruchome, wyczekuj膮ce. Odetchn臋艂a g艂臋boko i jako艣 odzyska艂a g艂os.

- Coren... Wo艂a艂am Liralena.

- Przywo艂a艂a艣 mnie. - Umilk艂, wci膮偶 czekaj膮c.

- Prosz臋... wejd藕.

Zostawi艂 konia w bocznej szopie i usiad艂 obok Sybel przed zimnym paleniskiem. 艢wiece p艂on臋艂y w p贸艂­mroku. Zbudzi艂y si臋 wspomnienia...

Sybel szybko odwr贸ci艂a g艂ow臋.

- Jeste艣 g艂odny? Musia艂e艣 jecha膰 przez ca艂膮 noc. A mo偶e zatrzyma艂e艣 si臋 w Mondorze?

- Nie. Wczoraj po po艂udniu wyjecha艂em z Sirle. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮, a偶 wreszcie unios艂a wzrok i spojrza艂a mu w oczy. Jego g艂os utraci艂 nieco swego ch艂odu.

- Jeste艣 taka szczup艂a... Co robi艂a艣?

- Sama nie wiem. Szy艂am, pieli艂am, szuka艂am z Ma­elg膮 zi贸艂... A potem, wczoraj, pierwszy raz us艂ysza艂am, jak cicho jest w domu, jak pusto... Dlatego znowu za­cz臋艂am wo艂a膰. Nie... nie chcia艂am ci臋 niepokoi膰.

- A ja nie chcia艂em by膰 niepokojony. Kiedy obu­dzi艂em si臋 tamtej nocy i zobaczy艂em, 偶e znikn臋艂a艣, nie s膮dzi艂em, 偶e znowu us艂ysz臋 tw贸j g艂os, kt贸ry mnie wzy­wa. Bracia gniewali si臋 na mnie, 偶e si臋 z tob膮 pok艂贸ci­艂em. M贸wili, 偶e odesz艂a艣, bo zachowa艂em si臋 nieroz­s膮dnie.

- Nie dlatego uciek艂am.

- Wiem.

Zacisn臋艂a palce na por臋czach fotela.

- Co wiesz? - szepn臋艂a, szeroko otwieraj膮c oczy. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zapatrzy艂 si臋 w zimny kominek.

- Domy艣li艂em si臋 - odpar艂 znu偶onym g艂osem. - Nie tego ranka, ale p贸藕niej, w te ciche, spokojne dni, kiedy czeka艂em na powr贸t braci. S艂ysza艂em o nag艂ej, niezwy­k艂ej 艣mierci Drede'a, o dow贸dcach wojsk Eldwoldu zni­kaj膮cych w dniu bitwy. Ca艂a kraina a偶 brz臋cza艂a od plo­tek nie do uwierzenia: o jasnych zwierz臋tach nosz膮cych staro偶ytne imiona, bestiach z na wp贸艂 zapomnianych legend. Wojn臋 odebrano nam z tak膮 艂atwo艣ci膮, jak odbie­ra si臋 dziecku zabawk臋. Wtedy przypomnia艂em sobie, jak膮 zagadk臋 zada艂 ci Cyrin tego dnia, kiedy przyby艂 do Sirle. T臋 sam膮 zada艂 mnie, zanim zobaczy艂em Rom­malba. Powinienem ci臋 ostrzec, ale nie przysz艂o mi wte­dy do g艂owy, 偶e masz jakikolwiek pow贸d do strachu. A kiedy ju偶 sobie o tym przypomnia艂em, zrozumia艂em, co musia艂o si臋 wydarzy膰. Nie zrezygnowa艂aby艣 z tej wojny dla mnie ani dla Tamlorna, ani dla nikogo, ko­go kochasz. I uzyska艂aby艣 to, co chcia艂a艣, gdyby nie jeden b艂膮d. Nie pami臋ta艂a艣, by Rommalbowi da膰 to, cze­go od ciebie wymaga艂.

Milcza艂a przez chwil臋, ze spuszczon膮 g艂ow膮, kryj膮c przed nim twarz.

- Jeste艣 m膮dry, Corenie - szepn臋艂a - Odda艂am wszyst­ko w zamian za moje 偶ycie, a potem uciek艂am. Ucie­k艂am w umy艣le, poza jego granice, bo nie mia艂am do­k膮d p贸j艣膰. Znalaz艂 mnie tam. Obudzi艂 mnie. Gdyby tu nie przyjecha艂... nie wiem, co by si臋 ze mn膮 sta艂o. - Po­dnios艂a g艂ow臋. Coren twarz mia艂 odwr贸con膮, wpatry­wa艂 si臋 w palenisko. - Je艣li wci膮偶 si臋 na mnie gniewasz, czemu przyby艂e艣? - spyta艂a z 偶alem. - Nie musia艂e艣 od­powiada膰 na wo艂anie mego samotnego g艂osu. Nie spodziewa艂am si臋, 偶e znowu ci臋 zobacz臋.

Drgn膮艂.

- I ja si臋 nie spodziewa艂em, 偶e przyjad臋. Ale wie­dz膮c, 偶e jeste艣 tutaj, w tym pustym domu, bez Tama, zwierz膮t ani nawet mnie, jak mog艂em nie pos艂ucha膰 wo­艂ania? Nie potrzebowa艂a艣 mnie wcze艣niej i nie wiem, czy chcesz mnie tu teraz, ale us艂ysza艂em ci臋 i musia­艂em przyby膰.

Zmarszczy艂a brwi, troch臋 zdziwiona.

- Skoro us艂ysza艂e艣 ten g艂os we mnie, kt贸ry ci臋 wzy­wa艂 bez mojej wiedzy, musisz wiedzie膰, 偶e ci臋 potrze­buj臋.

- Ju偶 wcze艣niej to m贸wi艂a艣. M贸wi膰 jest 艂atwo. Ale tamtej nocy, kiedy Rommalb przyszed艂 do ciebie w ciemno艣ci... nie by艂em ci potrzebny nawet po to, 偶eby ci臋 podtrzyma膰, jak ty kiedy艣 podtrzymywa艂a艣 mnie przed tym kominkiem, zanim mnie jeszcze po­kocha艂a艣.

Przygl膮da艂a mu si臋, rozchylaj膮c wargi. A偶 nagle u艣miechn臋艂a si臋 i u艣wiadomi艂a sobie, jak wiele czasu up艂yn臋艂o, odk膮d 艣mia艂a si臋 ostatnio. Pochylaj膮c g艂ow臋, ukry艂a ten u艣miech jak bezcenny sekret.

- Chcia艂am ci臋 zbudzi膰 - odpar艂a. - Ale wydawa­艂e艣 si臋 taki daleki...

- To te偶 艂atwo powiedzie膰. Nie potrzebowa艂a艣 mnie, kiedy wo艂a艂 ci臋 Mithran ani kiedy z Rokiem planowa­艂a艣 zemst臋, ani nawet kiedy Rommalb zagrozi艂 twoje­mu 偶yciu. Zawsze idziesz w艂asn膮 drog膮, a ja nie wiem, co my艣lisz, co zamierzasz. A teraz si臋 ze mnie 艣mie­jesz. Nie po to przyjecha艂em a偶 z Sirle, 偶eby艣 si臋 ze mnie 艣mia艂a.

Odrzuci艂a w艂osy; twarz mia艂a zarumienion膮. Opar­艂a mu r臋k臋 na d艂oni i poczu艂a, 偶e odruchowo zaciska palce.

- Przepraszam ci臋. Ale wiesz, Corenie, do tego w艂a­艣nie jeste艣 mi teraz potrzebny. Walczy艂am dla siebie, i walczy艂am sama. Ale nie ma w tym rado艣ci. Tylko kiedy ty jeste艣 blisko, gdzie艣 w g艂臋bi mnie budzi si臋 wiedza, jak si臋 艣mia膰. I nikt, zupe艂nie nikt opr贸cz cie­bie nie potrafi mnie tego nauczy膰.

Patrzy艂 na ni膮 z ustami skrzywionymi w zacz膮tku nie­ch臋tnego u艣miechu.

- Czy tylko do tego mnie potrzebujesz? Pokr臋ci艂a g艂ow膮 i spowa偶nia艂a.

- Nie - szepn臋艂a. - Potrzebuj臋 ci臋, 偶eby艣 mi wyba­czy艂. Wtedy mo偶e zdo艂am zacz膮膰 sama sobie wybacza膰. I tego tak偶e nikt pr贸cz ciebie nie potrafi.

Westchn膮艂.

- Sybel, niewiele brakowa艂o, bym nie by艂 do tego zdolny. Nios艂em sw贸j gniew i b贸l niczym kamie艅 na sercu; gniew na ciebie, na Roka, tak偶e na Drede'a, na­wet kiedy ju偶 umar艂, bo przecie偶 w tamtych dniach cz臋­艣ciej my艣la艂a艣 o nim ni偶 o mnie. A偶 pewnego dnia zo­baczy艂em we 艣nie w艂asn膮 twarz. Mroczn膮, sm臋tn膮 twarz bez 艣ladu mi艂o艣ci czy 艣miechu. Kiedy si臋 przebudzi­艂em, serce bi艂o mi jak szalone, poniewa偶 nie by艂a to mo­ja twarz, tylko Drede'a.

- Nie, nigdy nie b臋dziesz wygl膮da艂 jak Drede.

- Drede te偶 kiedy艣 by艂 m艂ody i kocha艂 kobiet臋. Zra­ni艂a go, a on nigdy jej nie wybaczy艂, wi臋c umar艂 prze­ra偶ony i samotny. Wystraszy艂em si臋, 偶e tak 艂atwo mo­g艂em pope艂ni膰 ten sam b艂膮d wobec ciebie. Czy mi wybaczysz, Sybel?

U艣miechn臋艂a si臋; przez 艂zy widzia艂a jego zamglon膮 twarz.

- Co wybaczy膰? Nie ma czego.

- To, 偶e ba艂em si臋 powiedzie膰, 偶e ci臋 kocham. I ba­艂em si臋 poprosi膰, 偶eby艣 wr贸ci艂a ze mn膮 do Sirle.

Pochyli艂a g艂ow臋; tak mocno zacisn臋艂a palce, 偶e czu­艂a twardo艣膰 ko艣ci jego d艂oni.

- Ja te偶 si臋 boj臋... siebie. Ale nie chc臋 tu zosta膰, Corenie, i patrze膰, jak ode mnie odchodzisz. Potrzebuj臋 ci臋. Chc臋 ci臋 kocha膰. Popro艣, 偶ebym z tob膮 jecha艂a. Prosz臋.

- Pojedziesz?

- Och, tak. Tak. Dzi臋kuj臋 ci. Wzi膮艂 j膮 delikatnie pod brod臋.

- Nie p艂acz, Sybel. Prosz臋.

- Nic na to nie poradz臋.

- Przez ciebie ja te偶 si臋 rozp艂acz臋.

- Na to te偶 nic nie poradz臋. Corenie, nie 艣mia艂am si臋 ani nie p艂aka艂am ju偶 tak d艂ugo, a teraz, zanim jeszcze s艂o艅ce wzesz艂o, przy tobie zrobi艂am i jedno, i drugie.

Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Zsun臋li si臋 na pod艂og臋, a przewr贸cona 艣wieca zgas艂a na kamieniach w pierw­szym promieniu s艂o艅ca. Sybel przytuli艂a mokr膮 od 艂ez twarz do jego ramienia. Czu艂a, jak g艂adzi jej w艂osy, jak szepcze urywane s艂owa pocieszenia. Potem s艂owa uci­ch艂y, a偶 s艂o艅ce, rysuj膮c cienk膮 paj臋czyn臋 promieni, przez w艂osy Corena pad艂o jej na powieki. Otworzy艂a oczy i za­mruga艂a, poruszy艂a si臋 troch臋 Zesztywnia艂a, a Coren nie­ch臋tnie wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰. U艣miechni臋ta spojrza艂a na jego znu偶one oblicze; znu偶enie by艂o widoczne tak偶e w jej oczach.

- Jeste艣 g艂odny?

Przytakn膮艂 i tak偶e si臋 u艣miechn膮艂.

- Ugotuj臋 co艣 dla nas. Wiesz, Sybel, dziwnie si臋 tu­taj czuj臋, kiedy nie widz臋 Cyrina spogl膮daj膮cego na mnie czerwonymi oczkami ani lwa Gulesa wysuwaj膮cego si臋 zza rogu.

- Tam m贸wi艂, 偶e s艂ysza艂 pie艣艅 o tobie, o Cyrinie i two­ich braciach.

Roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no, a 艣lad rumie艅ca wyp艂yn膮艂 mu na policzki.

- Ja te偶 j膮 s艂ysza艂em. Sybel, wyobra藕 sobie sze艣ciu doros艂ych m臋偶czyzn, dwa razy tyle do艣wiadczonych 偶o艂­nierzy i jeszcze kilkunastu pos艂a艅c贸w i giermk贸w, ze­branych o 艣wicie, by obali膰 kr贸la, i nagle bez zastano­wienia ruszaj膮cych za wielkim ody艅cem z marmurowymi k艂ami, b艂yszcz膮cymi jak sierpy ksi臋偶yc贸w, ze szczeci­n膮 jak srebrne iskry. Przyzywa艂 nas spojrzeniem oczu pe艂nych tajemnej wiedzy i pobiegli艣my za nim niczym gromadka ch艂opc贸w z mlekiem pod nosem na skinie­nie ulicznicy. Harfiarze b臋d膮 o nas 艣piewa膰 przez wie­ki, a my w grobach b臋dziemy p艂on膮膰 ze wstydu. Ock­n膮艂em si臋 w lesie Mirkon i zobaczy艂em rz膮d je藕d藕c贸w znikaj膮cych mi臋dzy drzewami w pogoni za ody艅cem koloru ksi臋偶yca. I nagle u艣wiadomi艂em sobie, co to za odyniec. Wtedy wr贸ci艂em do domu. Na spotkanie wy­sz艂o mi pi臋膰 zap艂akanych kobiet, a 偶adna nie p艂aka艂a po mnie. Powiedzia艂y, 偶e wojska Sirle s膮 zagubione, pozbawione dow贸dcy, 偶e pos艂a艅cy przez ca艂y dzie艅 pu­kali do bram i pytali, co robi膰. Potem z ca艂ego Eldwoldu zacz臋艂y dociera膰 do nas opowie艣ci o kocicy, 艂ab臋­dziu i smoku. Moi bracia powr贸cili do domu siedem dni p贸藕niej i przynajmniej raz Eorthowi zabrak艂o s艂贸w. A Rok... Lew Sirle postarza艂 si臋 o dziesi臋膰 lat. Wci膮偶 nie potrafi o tym m贸wi膰. To by艂o jak sen: niesko艅czo­na jazda, wielki, tajemniczy odyniec wci膮偶 tu偶 przed nimi, tu偶 przed nimi... Kiedy ja si臋 ockn膮艂em, Sybel, by艂em straszliwie g艂odny, podrapany ga艂臋ziami i tak zm臋czony, 偶e mia艂em ochot臋 p艂aka膰, a m贸j ko艅 nawet si臋 nie spoci艂... - Coren pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Mo偶na d艂u­go ple艣膰 swoje 偶ycie, ale w pewnej chwili co艣 poza na­sz膮 kontrol膮 szarpnie za jedn膮 najwa偶niejsz膮 ni膰 i zo­stajemy bez deseniu, wyblakli...

- Tak. Kiedy uwolni艂am te wspania艂e zwierz臋ta, nie marzy艂am nawet, 偶e wy艣wiadcz膮 mi t臋 ostatni膮 przy­s艂ug臋. Brakuje mi ich.

- Mo偶e pewnego dnia wr贸c膮, kiedy zat臋skni膮 za two­im g艂osem wymawiaj膮cym ich imiona. Wtedy nasz dom b臋dzie ju偶 pe艂en ma艂ych mag贸w, kt贸rzy zaopiekuj膮 si臋 nimi jak kiedy艣 Tam.

Wsta艂 sztywno z zimnej posadzki. Poda艂 Sybel r臋k臋, a ona przytuli艂a si臋 do niego i rozejrza艂a po pustym domu.

- Tak. Potrzebuj臋 dziecka, skoro Tam nie jest ju偶 dzieckiem. Corenie...

- S艂ucham?

- Prosz臋... nie chc臋 sp臋dza膰 tu kolejnej nocy. Wiem, 偶e jeste艣 zm臋czony, i tw贸j ko艅 tak偶e, ale... Zabierzesz mnie zaraz do domu?

Obj膮艂 j膮 mocno.

- Moja bia艂a pani... - szepn膮艂. - Tak d艂ugo czeka­艂em, 偶eby艣 zechcia艂a przyj艣膰 do mnie. Moja bia艂a, m贸j Liralenie...

- Tym dla ciebie jestem? - spyta艂a w zadumie. - Spra­wi艂am ci tyle k艂opot贸w, ile mnie ten bia艂y ptak. By艂am tak blisko ciebie, a przecie偶 tak daleko...

Umilk艂a, ws艂uchuj膮c si臋 w brzmienie w艂asnych s艂贸w. Coren spojrza艂 na ni膮 z uwag膮.

- O czym my艣lisz?

Wymrucza艂a co艣 niewyra藕nie. Rozkwit艂y dawne, wy­blak艂e ju偶 wspomnienia pierwszych wo艂a艅 Liralena, s艂贸w Mithrana, ostatniego snu o ptaku, po艂amanym w g艂臋binach jej umys艂u. Odetchn臋艂a g艂臋boko i odsun臋­艂a si臋 od Corena.

- Sybel... Co si臋 sta艂o?

- Ju偶 wiem...

Chwyci艂a go za rami臋 i poci膮gn臋艂a do drzwi. Szed艂 za ni膮 oszo艂omiony, patrz膮c ponad jej g艂ow膮 na pusty dziedziniec. A ona rzek艂a, g艂osem obcym i pe艂nym na­pi臋cia:

- Blammor.

Coren spojrza艂 na ni膮 zdumiony.

- Co robisz? - szepn膮艂.

Blammor przyby艂 do nich jak cie艅 mg艂y mi臋dzy wiel­kimi sosnami; jego 艣lepe oczy by艂y bia艂e niby o艣nie偶ony szczyt Eldu. Sybel spojrza艂a w nie, zbieraj膮c my艣li. Nim jednak zd膮偶y艂a przem贸wi膰, ciemny kszta艂t Blammora wy­pe艂ni艂 si臋 mglistym srebrem i zacz膮艂 si臋 uk艂ada膰 w for­m臋. Ciek艂y kryszta艂 oczu sp艂yn膮艂 w d贸艂, zwijaj膮c si臋 w czyste bia艂e linie - d艂uga szyja, smuk艂a jak flet, bia­艂a wypuk艂o艣膰 piersi niczym wzg贸rze przypr贸szone 艣nie­giem, szeroki 艂uk 艣nie偶nego grzbietu i d艂ugie, wyci膮gni臋­te skrzyd艂a jak proporce muskaj膮ce ziemi臋 w艂贸knami najdelikatniejszej we艂ny.

Coren j臋kn膮艂.

Wielki ptak, wy偶szy od cz艂owieka, spojrza艂 z g贸ry, a jego 艂agodne, cudowne oczy - oczy Blammora - by­艂y ksi臋偶ycowo czyste. Sybel musn臋艂a palcami powie­ki, czuj膮c p艂on膮cy za nimi ogie艅. Otworzy艂a ptakowi umys艂 i opowie艣ci zamrucza艂y w艣r贸d my艣li. Opowie­艣ci staro偶ytne i bezcenne, niby cienkie gobeliny na 艣cia­nach kr贸lewskiego pa艂acu.

Zdrad藕 mi swoje imi臋.

Znasz je.

- Liralen - wyszepta艂 Coren. - To Liralen... Sk膮d wie­dzia艂a艣, Sybel? Jak si臋 domy艣li艂a艣?

Pog艂adzi艂a smuk艂e, ale mocne pi贸ra. 艁zy pociek艂y jej spod powiek; wytar艂a je odruchowo.

- Ty da艂e艣 mi wskaz贸wk臋, kiedy tak mnie nazwa­艂e艣. Wiedzia艂am, 偶e to musi by艣 co艣, co jest blisko, a jed­nak dalekie... I wtedy przypomnia艂am sobie, 偶e kiedy dawno temu przywo艂ywa艂am Liralena, przyby艂 Blam­mor i powiedzia艂, 偶e nie zjawi艂 si臋 niewo艂any. A tam­tej nocy, gdy stan膮艂 przede mn膮, a ja niemal umar艂am ze zgrozy jak Drede, zobaczy艂am w g艂臋bi siebie Lira­lena martwego, a nie chcia艂am, 偶eby zgin膮艂... To oca­li艂o mi 偶ycie, poniewa偶 w rozpaczy po jego 艣mierci za­pomnia艂am o strachu. W jaki艣 spos贸b Blammor... Liralen... wiedzia艂 nawet lepiej ode mnie, ile dla mnie znaczy. Dlatego Mithran nie potrafi艂 mi go odebra膰. Wie­dzia艂, 偶e musia艂by wzi膮膰 tak偶e Blammora, a tego nie potrafi艂.

G艂os Liralena nadp艂yn膮艂 do jej umys艂u.

Jeste艣 coraz m膮drzejsza, Sybel. Przyby艂em tu daw­no, ale nie umia艂a艣 mnie dostrzec. Zawsze tu by艂em.

Wiem.

Jak mog臋 ci s艂u偶y膰?

Spojrza艂a w g艂臋biny jego oczu. Z d艂oni膮 w r臋ku Corena, poprosi艂a cicho:

- Zanie艣 nas do domu.


Wyszukiwarka