Rozdział 4.3
— Muszę z tobą porozmawiać, Albusie — Pielęgniarka szkolna weszła do gabinetu po krótkim pukaniu.
— W takim razie zapraszam, Poppy.
Pomfrey usiadła w fotelu naprzeciw biurka dyrektora.
— Jak długo masz zamiar męczyć chłopca?
— Słucham? — zapytał mężczyzna, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi, chociaż ona dobrze wiedziała, że jest inaczej.
— Jak długo jeszcze pozwolisz cierpieć Harry’emu Potterowi? To jeszcze dziecko! Niszczysz mu życie, pozwalając na to wszystko. Nie chcę znać szczegółów — przerwała mu, gdy chciał się odezwać. — Dosyć się naoglądałam cierpień Severusa. Nie chcę teraz patrzeć na kolejnego zagubionego chłopca.
— Poppy, nic nie jest łatwe w tych czasach. Są decyzje, które podejmuje ktoś inny. My musimy je zaakceptować. Harry podąża za swoim przeznaczeniem i będę mu pomagać, jak tylko mogę. Nawet jeśli będzie to oznaczać przymknięcie kilka razy oczu.
— Ale on tam... — Machnęła rękoma, nie będąc w stanie opisać słowami wszystkich okropieństw.
— Wiem, Poppy. Jestem tego w pełni świadom. Harry stara się uratować tylu, ilu jest w stanie. Zna cenę porażki. Nie będę mu tego jeszcze bardziej utrudniał.
— To tylko nastolatek! — Nadal nie dawała się przekonać.
— To Harry Potter. Nieszczęśliwym dla niego faktem jest to, że przepowiednia jasno określa jego cel. Tylko on jest w stanie pokonać Toma. Nikt inny. — Starzec bawił się swoją brodą, zawijając ją na palcu i patrząc na kobietę ze smutkiem. — Chcę mu to ułatwić, jak tylko mogę.
— Ale on stał się Śmierciożercą. Widziałam Znak.
— Nie znam wszystkich szczegółów, ale wierzę w niego. Ufam mu i jego wyborom. Jeśli będzie w stanie pokonać Toma, to nawet będąc Śmierciożercą nadal mu zaufam. Poza tym wiem, że został do tego zmuszony. Ratował Severusa i innych.
— Nadal cię nie rozumiem i chyba nie bardzo chcę. Zawsze byłeś tajemniczy. Ale dobrze — wstała powoli — nie będę się wtrącać. Jednak proszę o chociaż próby powstrzymania chłopca przed ciągłym ranieniem innych i siebie samego. To wszystko odbija się na jego kondycji. Nigdy nie był okazem zdrowia, a teraz dochodzi jeszcze do tego stres jego drugiego „zajęcia”. Spójrz na Severusa. Odkąd chodzi na spotkania z Potterem, wygląda lepiej. Nawet ma apetyt, co rzadko się wcześniej zdarzało.
— Spróbuję, Poppy, chociaż w tym wypadku raczej nie mam żadnego wpływu. On nie rani się specjalnie. To jego ranią.
— Wiem. Po prostu niech jest bardziej ugodowy. To powinno uchronić go chociaż trochę. Wiem, że to Gryfon i musi postawić na swoim, ale niech się trochę postara.
— Przekażę mu, Poppy. Na razie obaj z Draco odpoczywają pod opieką Severusa.
— Podeślij ich potem do mnie. Wierzę, że Severus sobie poradzi, ale chcę na nich zerknąć.
— Dobrze. Do widzenia.
— Do widzenia, Albusie.
**
Pobudka była okropna i okrutna. Siła powrotu wspomnień zaparła mu oddech w piersi. Ostatkiem woli zdołał odetchnąć i usiąść.
Draco już nie spał. Siedział przy biurku, rozebrany do pasa, a profesor smarował mu pierś jakąś maścią.
— Trochę poszczypie przez godzinę, ale za to nie będzie blizn — mówił cicho Snape, prostując się i wycierając dłonie w ściereczkę.
Harry patrzył na nich oszołomiony. Nie żeby widok półnagiego Draco i klęczącego pomiędzy jego nogami profesora, robił na nim wrażenie. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Czuł dziwne, narastające powoli gorąco w piersi, połączone z dusznościami i mdłościami. Chwycił za koszulę na piersi i skulił się, starając się nad tym zapanować. Powolne oddychanie nic nie dało. Zaczęło kręcić mu się w głowie z braku powietrza. Spróbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł, zwracając na siebie uwagę Malfoya i profesora.
— Potter, co ty wyprawiasz? — Pierwszy zbliżył się do niego Draco, ale przezornie nie dotykał go.
— Nie wiem... Boli... Coś w środku... — wychrypiał Harry z trudem.
— Opisz, co dokładnie cię boli. — Snape kucnął przy nim, rzucając zaklęcie diagnozujące.
— Pali mnie od środka... całe ciało... Jakby... coś chciało się wydostać. — Skulił się mocniej.
— Draco, wezwij Dumbledore’a i Pomfrey! — nakazał profesor, wskazując głową kominek.
Blondyn natychmiast wykonał polecenie. Harry zaczął widzieć mroczki przed oczami. Oparł się o siedzisko fotela, nie mając siły na niego wrócić. Z trudem odnotował moment przybycia dyrektora i pielęgniarki. Nie słyszał ich, jedynie jednostajny szum w uszach. Widział, jak Draco go woła, usta chłopaka poruszały się, ale on nic nie słyszał. Czuł tylko palenie i zakradającą się ciemność. Pozwolił się jej objąć, by tylko ten żar znikł.
— Potter. Potter! Harry!! — Krzyk Ślizgona ranił uszy i Snape w końcu go uciszył.
— Przestań krzyczeć. Stracił przytomność.
— Co mu jest? Bez powodu nikt nie odpływa.
— Uspokój się i usiądź. — Popchnął go na sofę, samemu robiąc miejsce pielęgniarce.
Teraz, gdy chłopiec był nieprzytomny, bez problemu można było go dotknąć i zbadać. Po kilku minutach kobieta wyprostowała się.
— To dziwne. Nie ma żadnych śladów zaklęć, mikstur czy czegokolwiek, co mogłoby spowodować ten stan. Nie wiem, co mu jest.
Dumbledore przyglądał się przez chwilę chłopcu, po czym odezwał się do zebranych:
— Chyba wiem, co się dzieje.
— Co? — wyrwało się Draco.
— Harry został właśnie pozbawiony ochrony krwi swojej rodziny.
— Dlatego, że zginęła? — zapytał Severus.
— Obawiam się, że dlatego, iż została przez niego skazana. Inaczej nadal by działała w ten czy inny sposób. W pewnym sensie Harry został wydziedziczony z rodu Evansów, którego krew i pokrewieństwo go ochraniało. Magia ma swoje własne prawa, a Harry właśnie jedną z tych zasad złamał.
— Pierwsze słyszę. Już nieraz zdarzały się morderstwa...
— A o ilu zaklęciach krwi słyszałeś? — wtrącił się dyrektor. — Harry, według tego co wiem, jest pierwszym, który złamał w ten sposób czar ochronny swojej matki. Zabił członków rodziny. Rodziny, która swoją krwią go chroniła. Może niezbyt chętnie, ale to robiła.
— Jak mu pomóc? — odezwał się Malfoy.
— W tej chwili nie bardzo wiem. Jest ostatnim Potterem. Evansów już nie ma. Poszukam.
Harry jęknął, budząc się. Palenie osłabło, ale nie odeszło. Trzymał się za pierś, rozglądając dookoła. Gdy jego wzrok padł na Severusa, zbladł. Przełknął ślinę i wstał ostrożnie, na wszelki wypadek trzymając się oparcia.
— Czy teraz mogę już wyjść? — spytał, prostując się i biorąc głęboki oddech.
Wyglądał jak ktoś, kto podjął zbyt wiele rozpaczliwych wyborów i teraz ponosił wszelkie ich konsekwencje. Żaden z dorosłych nie widział w nim już dziecka, lecz młodzieńca dotkniętego brutalnym i krwawym życiem.
— Tak, możesz — odpowiedział Snape, przyglądając mu się uważnie.
— Dziękuję, proszę pana. — Harry otworzył drzwi i zniknął w mroku korytarza.
Malfoy także się pożegnał i ruszył ku swemu dormitorium.
— Severusie...
— Nie teraz, Albusie — profesor przerwał mu, gdy tylko usłyszał naganę w głosie swego mentora. — Nie jest jeszcze gotowy. Będę go obserwował. Może być?
— Dobrze — zgodził się Dumbledore. — Ale nie czekaj za długo.
Snape prychnął, gdy wszyscy opuścili jego gabinet.
**
Sobotnie późne popołudnie wygoniło uczniów na błonia, ale Harry nie miał ochoty do nich dołączać. Pokój wspólny też nie wydawał się dobrym miejscem. Nie chciał być jednocześnie sam i z kimś. Zdecydował się więc na bibliotekę. Tam nikt go nie zaczepi, a jednocześnie będzie mógł pomyśleć. A miał nad czym. Co jakiś czas masował sobie klatkę piersiową, jakby chcąc odegnać ten ogień, ale bez większego skutku. Nawet jeśli dorośli wiedzieli, co się z nim dzieje, on nie chciał tego wiedzieć. Już same ich twarze mówiły za dużo. Zamordował własną rodzinę, nieważne, że został do tego zmuszony. Jego pierwszą decyzją było skazanie ich, potem tylko...
Stop!, zrugał się w myślach. Co się stało, to się nie odstanie.
Teraz trzeba za to zapłacić. I zapłaci. To będzie jego kara za utratę człowieczeństwa. Bo nie uważał się już za człowieka. Nikt, kto zabił, nim nie jest. Ciotka Petunia miała rację. Jest potworem. Monstrum bez serca. Nie lepszym od Voldemorta.
Usiadł w najdalszym kącie biblioteki, nie patrząc na tę garstkę uczniów, którzy też się skryli wśród książek. Otworzył pierwszą lepszą dużą księgę, stawiając ją przed sobą, i położył głowę na blacie. Policzek miło ocierał się o gładkie drewno. Harry przymknął oczy, ale zaraz znów je otworzył, widząc ich twarze. Od razu też przypomniał mu się Malfoy, a co za tym idzie – Snape. Zagorzały wróg. Co on mu takiego zrobił, że tak go nienawidzi? Jeden motyw znał. Urodził się jako syn Jamesa Pottera. To był wystarczający powód dla Snape’a. Zaklęcie też pewnie wynalazł, myśląc o zemście. Nie znał szczegółów tej nienawiści, ale musiała być ogromna, skoro stworzył tak śmiercionośne zaklęcie. Bez natychmiastowej pomocy ofiara ginęła prawie jak przy użyciu Avady. Tyle że w większych męczarniach. Męczarnie, tortury, katusze. I znów wrócił na stary tor. Voldemort. Czego ten potwór znów od niego będzie chciał, skoro kazał mu przybyć sam?
— Nie wiedziałem, że potrafisz czytać runy odwrotnie.
Harry uniósł głowę, słysząc nieznany głos. Chyba kojarzył chłopaka stojącego przy jego stoliku. Ślizgon z najbliższej grupy Malfoya. Niepozorny brunet z zawadiacką fryzurą, prawie tak samo dziką jak jego. Zerknął na książkę. Z pośpiechu postawił ją do góry nogami.
— Nie czytam — odparł cicho.
— Mogę się przysiąść? — zapytał stojący nad nim uczeń.
Harry rozejrzał się. Stoliki wokoło były puste, więc to nie o wolne miejsce chodziło.
— Proszę — zgodził się, ciekawy, czego Ślizgon może od niego chcieć.
Zabrał książkę, odkładając ją na miejsce i siadając z powrotem na krześle.
— Dziękuję — rzekł chłopak, gdy tylko Potter usiadł. — Nie wiem, co bym zrobił bez ojca. Naprawdę go kocham, nawet wiedząc, kim jest.
Harry westchnął, domyślając się, do czego pije chłopak. Jakoś nie miał ochoty na tego typu rozmowy.
— Nie zrozum mnie źle. Sam nawet nie wiedziałem co robię.
— Czyli nie chciałeś go uratować?! — podniósł głos Ślizgon.
— Nie, to nie tak — bronił się.
— A więc jak? Chciałeś czy nie?
Harry zamyślił się. Ledwo już pamiętał, co się wtedy działo. Kojarzył tylko pragnienie. Lekcja Voldemorta odzywała w każdej części jego ciała. Nikt nawet nie zamknął celi, w której odbywały się jego zajęcia. Wyszedł z niej, podpierając się o ścianę, w poszukiwaniu wody. Znalazł zardzewiały zlew, ale z ciągle działającym kranem. Gdy zaspokoił pragnienie, chciał wrócić, ale zachwiał się i wpadł do najbliższej celi. Cała czwórka wiła się na ziemi w bólu. Nawet nie wiedział, że to śmierciożercy, w tak okropnym byli stanie. Dotknął najbliższego, chcąc mu pomóc, a wtedy zaklęcie aktywowało się i mężczyzna upadł nieprzytomny, ale już nie cierpiąc. Pozostała trójka wyciągnęła do niego dłonie, wręcz błagając o ratunek. Ich także dotknął i ci upadli nieprzytomni. Uciekł stamtąd, zatrzaskując za sobą drzwi.
— Raczej nazwałbym to uwolnieniem przez przypadek. Nie wiedziałem wtedy jeszcze o tej swojej… umiejętności. Cieszę się jednak, że ty jesteś szczęśliwy, iż twój ojciec uniknął najgorszej kary.
Chłopak patrzył na niego zdumiony i zaskoczony.
— Jak na Gryfona to jesteś więcej niż dziwny. Ojciec sam dziwi się, co ty robisz u boku Sam-Wiesz-Kogo.
Harry zaśmiał się gorzko.
— Jestem jego pieprz... maskotką.
— Coś mi się widzi, że ta maskotka jeszcze nieraz zalezie mu za skórę — rzucił niedbale chłopak i natychmiast zbladł.
Gryfon uśmiechnął się do niego pobłażliwie.
— Spokojnie, nie przekażę mu tego. Nie jestem kapusiem. A teraz, żeby cię rozluźnić, zadam naprawdę głupie pytanie.
— Jakie?
— Kim jesteś? — Wyszczerzył się do niego.
— Potter, ty... — Ślizgon zamarkował ruch, jakby chciał go udusić. — To dziw, że ciągle żyjesz. Teodore Nott. — Wyciągnął do niego rękę.
— Miło mi, ale dziękuję za dłoń. — Spojrzał na niego wymownie. — Chciałbym dziś nie odwiedzać Pomfrey.
— Och, przepraszam. — Nott zauważył swoją gafę i zawstydził się nieznacznie. — Musisz ciągle o tym pamiętać?
— Zdarza mi się zapominać, jak na przykład z Malfoyem
— Tak, Malfoy potrafi to zrobić. Przy nim człowiek często się zapomina. Mam dla ciebie propozycję. Dość niezwykłą, muszę dodać — oświadczył nagle.
Harry uniósł brwi i czekał, aż ten kontynuuje.
— Kilku chłopaków z mojego domu chciałoby z tobą pogadać. — Zdziwienie na twarzy Pottera musiało zaskoczyć rozmówcę, bo szybko dodał: — Nie mamy żadnych złych zamiarów. Chcemy tylko porozmawiać o naszych rodzicach.
Zaskoczył tym Harry’ego. Naprawdę. Gryfon zaproszony do lochów. Tego się po Ślizgonach nie spodziewał.
— Jesteście pewni?
— Tak. Chcemy, przynajmniej niektórzy, poznać prawdę.
— Prawdę? O czym? — zapytał Harry, choć nawet zbytnio się nie zdziwił.
— Prawdę, czy to, co mówią nasi rodzice, jest...
— Aż tak prawdziwe? A może jednak nie? — dokończył za Notta, gdy ten urwał.
— Chyba to i to.
Harry skulił się, gdy nagle palenie dało o sobie szczególnie znać. Zacisnął zęby, gniotąc koszulę na piersi.
— Potter? Co ci jest? — zaniepokoił się jego towarzysz.
— Nic — rzucił chłodno.
— Jakoś mi to nie wygląda na nic. Zbladłeś jak ściana — oburzył się Ślizgon.
Harry doszedł trochę do siebie i zganił się za takie oschłe potraktowanie Notta.
— Przepraszam. To naprawdę nic. — Wyprostował się i uśmiechnął krzywo.
— Niech ci będzie. Przemyśl propozycję. — Nott szybko wrócił do poprzedniego tonu. — Muszę lecieć, wkrótce zacznie się kolacja.
— Już?! — Harry zerwał się z krzesła i zerknął na zewnątrz przez okno.
Ślizgon miał rację. Uczniowie już zaczęli się schodzić do zamku. Machnął tylko na pożegnanie i wypadł na korytarz. Hermiona pewnie szuka go po całej szkole.
— Mówię ci, Snape pewnie już ich przerobił na jakiś wstrętny eliksir. Nie żeby mi było żal Malfoya. — Głos Rona był słyszalny z drugiego końca korytarza, gdy Harry zbiegł po schodach na parter.
Uśmiechnął się na to standardowe zachowanie Weasleya. On chyba nigdy nie zmieni swego nastawienia do profesora eliksirów. Zawsze będzie go nienawidził. Ciekawe co musiałby zrobić Snape, żeby Ron zmienił o nim zdanie? Kilka pomysłów wpadło mu nawet do głowy, ale jakoś nie wierzył, by któryś doczekał się realizacji.
Usłyszał Hermionę ganiącą rudzielca.
— Ron, jak możesz. Profesor Snape nigdy nie skrzywdziłby ucznia. Jest nauczycielem.
— A kto go tam wie. Nigdy nic nie wiadomo po...
— Ron! — Reakcja Harry’ego była trochę, delikatnie mówiąc, przesadzona. — Nie waż się więcej obrażać Snape’a!
— Harry... — szepnęła dziewczyna, czując, co się święci.
Wiecie, kobieca intuicja.
Weasleya zamurowało.
— Czy ty właśnie stanąłeś w obronie Nietoperza?!
— Tak, Ron. Profesor uczy mnie, bo go o to poprosiłem. — Mało w tym było prawdy, ale jakoś musi wreszcie oświecić przyjaciela. — Wcale nie musi, a jednak to robi.
— Ale on jest...
— I co z tego? Już nim nie jest. Jakbyś zapomniał, wyszło na jaw, że cały czas był szpiegiem. Czy to do ciebie dotarło? Był szpiegiem! Musiał zachowywać się tak, a nie inaczej!
— Ale on nic się nie zmienił. Ciągle faworyzuje Ślizgonów — upierał się przy swoim Ronald.
— A zauważyłeś, by ktoś inny też to robił? Wszyscy inni mają Dom Slytherina za ten gorszy, a przecież jesteśmy równi. Wszyscy jesteśmy czarodziejami. Nieważne skąd pochodzimy i jaka płynie w nas krew. To magia nas łączy, a nie kolor sztandaru czy zwierzęcy symbol.
Harry nagle zamilkł, zdziwiony ciszą wokół siebie. Otaczała go masa uczniów. Raczej wybrał sobie złe miejsce na głośne kazanie. Wejście główne i otwarte drzwi do Wielkiej Sali przysporzyły mu wielu słuchaczy. Warknął zły na samego siebie, obracając się do przyjaciela plecami, ruszył w stronę stołu Gryffindoru.
Kolejna plotka ruszyła żyć w murach Hogwartu.