ROZDZIAŁ 37: TRZECH CZARODZIEJÓW I MUGOL
Harry siedział przy stole z Sals owiniętą wokół szyi i obserwował, jak Draco pokazuje Dudleyowi magiczne sztuczki. Dudley był po prostu zafascynowany, a jego strach przed magią zanikał z każdą chwilą. Fakt faktem, Draco nie pokazywał niczego groźnego. Zaczęło się od lewitowania piórek, a potem Ślizgon wziął pudełko Fasolek Wszystkich Smaków i zmusił je do tańczenia walca na blacie. Teraz właśnie sprawdzał, nad iloma parami naraz jest w stanie zapanować.
Chłopak uznał nawet za stosowne ostrzec Dudleya, że określenie „Wszystkich Smaków” należy brać dosłownie i przygotować się na to, że ciemnobrązowa fasolka może smakować jak błoto – lub nawet gorzej – zamiast spodziewanej czekolady.
Dudley jednak potrząsnął głową i oznajmił, że nie je słodyczy.
- Harry, a ty? - zapytał Dudley, kiedy Draco wreszcie skończył zabawę z fasolkami. Harry zauważył, że jedna z nich, zielonkawego koloru, ledwie zipie ze zmęczenia. Gryfon o mało nie zachichotał.
- Ja?
- Jakie sztuczki potrafisz zrobić?
- Magia to nie głupie sztuczki, Dudley – odparł Harry, wzdychając. - Pamiętasz dementorów? Dla mnie jest to kwestia przetrwania.
- Chodzi o to – wtrącił Draco nieco kpiącym tonem, za każdym słowem wrzucając sobie do ust galaretowatą fasolkę – że Harry ma cykora. Potrafiłby zrobić każdą, nawet najgłupszą sztuczkę, o którą go poproszą, ale boi się, że ktoś kiedyś każe mu zrobić coś na poważnie. O wiele łatwiej jest chować się tutaj i pozwalać, żeby Severus go chronił...
- Przestań tak mówić o Harrym! - przerwał Dudley z krzykiem, zrywając się na równe nogi. - On nie ma cykora, wcale nie! Nie wiesz, że czasem trzeba mieć najwięcej odwagi, żeby nic nie robić? Harry mógł mnie zaczarować mnóstwo razy, i ja na to zasługiwałem. Był jednak na tyle odważny, żeby się powstrzymać, bo wiedział, że wywalą go za to ze szkoły! A kiedy zaatakowały mnie te diabelskie potwory, rzucił jakiś czar czy coś, no i praktycznie go wylali! I to było bardzo odważne!
- Nie sądziłem, że wiedziałeś, w jakie tarapaty przez to wpadłem – mruknął Harry, nieco zaszokowany tą zawziętą obroną.
- Pani Figg mi wytłumaczyła. Powiedziałem jej, że mnie raczej po tym wszystkim nie k... kochasz, zwłaszcza że się nie pokazałeś po pogrzebie taty, ani nawet nie zadzwoniłeś. Wtedy wyjaśniła, że przeze mnie prawie wyleciałeś ze szkoły! A wiedziałem, jak każdego roku na nią czekałeś! – wykrzyknął Dudley, wycierając oczy. Wymamrotał coś jeszcze, po czym odwrócił się w stronę Draco i dziabnął go pulchnym palcem prosto w pierś. - Dlatego nie waż się nazywać Harry'ego tchórzem! Nie waż się, nigdy! Bo on nim nie jest, słyszysz? Nie jest!
Harry poczuł, jak ogarnia go zgroza. Zerwał się na równe nogi i odepchnął Dudleya na bok, stając naprzeciw Draco.
- Tylko go nie przeklinaj! - wrzasnął.
Ślizgon uniósł znacząco brew i Harry stwierdził, że Malfoy potrafi tym gestem wyrazić więcej, niż niektórzy ludzie całą twarzą.
- Przekląć twojego kuzyna? - zadrwił. - Jedyną osobę, dzięki której możemy zabezpieczyć to miejsce? Chyba masz nie po kolei w głowie, sądząc, że bym to zrobił. A może faktycznie myślisz, że jestem zły. W takim razie musiałbyś uznać Severusa za głupiego, skoro on mi ufa. A jeśli uważasz, że Severus jest głupi, to oznacza, że ty sam jesteś kompletnym idiotą.
- Nie nazywaj Harry'ego idiotą! - wybuchnął Dudley, a Harry ryknął wściekle:
- Do czego ty chcesz doprowadzić, co? Chcesz go sprowokować?
- Jeśli kogoś chciałem sprowokować, to ciebie, ty durniu! - warknął Draco, odpychając Gryfona jedną ręką. - A jak myślisz, czemu Severus zawsze obraża uczniów? Daje im szansę, żeby mu udowodnili, że jest w błędzie!
Harry przez moment był zbity z tropu, ale szybko odzyskał rezon i zmierzył blondyna rozeźlonym spojrzeniem.
- Czyli co, pomyślałeś sobie, że jak nazwiesz mnie tchórzem, i to przy Dudleyu, to nagle zdam sobie sprawę, że mogę używać magii?
- Pomyślałem, że warto spróbować – zakpił Malfoy. - Cóż, teraz przynajmniej wiem, czemu dyrektor przydzielił twojego kuzyna do Hufflepuffu. Uosobienie lojalności. Gdyby jednak nie stanął w twojej obronie, to może rzucałbyś właśnie na mnie jakąś klątwę!
- A ty byś tak po prostu stał i nie bronił się?
- Dokładnie! - odparł Draco żarliwie, stając pewnie na nogach.
- Poważnie? - Harry zamrugał ze zdziwienia, mając wrażenie, że świat się przewraca do góry nogami. Białe jest czarne, wojna to pokój, a wrogowie to przyjaciele...
- Byłbym w stanie znieść jakieś niegroźne zaklęcie galaretowatych nóg, gdybym wiedział, że dzięki temu wróci twoja pewność siebie – oznajmił Draco, sprawiając wrażenie zupełnie szczerego. - Poza tym, nie pozwoliłbyś mi przecież cierpieć zbyt długo, zwłaszcza kiedy twój kuzyn patrzył. Jednak Harry... - Ślizgon westchnął ciężko. - Ty nawet nie pomyślałeś o magii, tylko wskoczyłeś między nas. Zareagowałeś jak mugol.
- A ty mnie odepchnąłeś – odparował Gryfon. - Zareagowałeś tak samo.
- Ja się opanowywałem – wyjaśnił Draco. - Nie rzucę na ciebie klątwy, choćbyś nie wiem jak mnie rozwścieczył. Ale ty nawet nie uznałeś, że masz inne wyjście... To mnie bardzo martwi. Instynktownie powinieneś sięgnąć po różdżkę.
- Wszystko stało się tak szybko...
- A pamiętasz węża? - Ślizgon spojrzał na Sals owiniętą wokół szyi kolegi i pokręcił głową. - Potrzebowałeś zaklęcia przywracającego przytomność. Byłeś w desperacji, ale ani razu nie pomyślałeś, żeby spróbować samemu je rzucić.
- Bo wiedziałem, że nie zadziała – mruknął Harry.
- Dopóki to wiesz, to nic nie zadziała – upierał się Draco. - Jednak moc wciąż jest w tobie i chce się wydostać. Stąd ta cała dzika magia. A ty ją tłumisz.
- Nie baw się znowu w psychologa – zagroził Harry, ale niespecjalnie zdenerwowany. Był zbyt zmęczony – walką o swoją magię, samym sobą, Malfoyem, a nawet Snape'em. Wszyscy czegoś od niego chcieli i Gryfon pragnął czasami po prostu wyjść.
Nie mógł jednak tego zrobić i wiedział o tym doskonale. Dopóki Voldemort żył i chodził po świecie, Harry musiał tu tkwić, czy mu się to podobało, czy nie.
- Poproś Severusa o tę książkę, Harry – nalegał Draco, a po chwili spojrzał na Dudleya. - Wszystko już w porządku? Jesteś jeszcze zły? Nie mówiłem tego do końca poważnie. Widzisz, Harry był ostatnio bardzo chory i przez to ma kłopoty z magią. Pomyślałem sobie, że może go sprowokuję, żeby znowu był normalny.
Dudley naburmuszył się.
- Niezbyt to było miłe.
- Wiem o tym – przyznał Draco. - Usiądź, a ja ci coś wyjaśnię. Widzisz, ten tu Harry jest Gryfonem, a ty jesteś honorowym Puchonem. Wrócę do tego później. Ja jednak... - W jego głosie zabrzmiała nuta ogromnej dumy. - Ja jestem Ślizgonem...
***
Jak tylko Dudley zorientował się, że Harry nie chodzi na lekcje i Draco daje mu korepetycje, chłopak zaczął się upierać, żeby się pouczyli.
- Wiesz, Harry – skomentował, rozkładając na stoliku czarodziejskie karty - jak nie zostaniesz w tyle, łatwiej ci będzie sprawić, żeby twoja magia wróciła. Możesz się uczyć. Ja sobie tutaj poradzę.
Harry mógł mu oczywiście uświadomić, że była kolosalna różnica między suchą teorią a faktycznym używaniem magii, ale nie chciał, żeby Malfoy zaczął znowu wygadywać takie słowa jak unikanie i zaprzeczanie. Gryfon usiadł przy stole i razem z Draco zajęli się przygotowanym przez Hagrid opracowaniem na temat smoków. Harry od czasu do czasu zerkał na Dudleya, który próbował stawiać pasjansa, ale irytowało go zachowanie kart. Jedna z nich – Harry nie potrafił powiedzieć, która, mimo że widział już całkiem nieźle – zaczęła podskakiwać i biegać w kółko, skarżąc się, że nie lubi swoich sąsiadek.
- Harry – zganił go Draco i Gryfon z powrotem skupił się na zwyczajach godowych smoka norweskiego kolczastego, ignorując dobiegające odgłosy kart kłócących się między sobą.
Jego skupienie jednak zostało dość szybko przerwane, kiedy Dudley nagle wrzasnął. Harry odwrócił się, przekonany, że jego kuzyna ugryzła jedna z kart - co się czasami zdarzało, kiedy ktoś próbował je położyć w miejscu, gdzie nie chciały być. Okazało się, że w międzyczasie na scenie pojawił się Snape, który najwyraźniej wśliznął się cicho przez drzwi wejściowe. Na jego widok Dudley wcisnął się w sofę i wlepił w mężczyznę wypełnione zgrozą spojrzenie, trzęsąc się na całym ciele.
- Dudley – odezwał się Harry spokojnym głosem, podchodząc do kuzyna i przyklękając obok niego. - Wszystko w porządku. To jest właśnie profesor Snape. On tu mieszka.
- T...T...To... - jąkał się Dudley, najwyraźniej nie będąc w stanie wydusić słowa ze strachu.
Harry zacisnął szczęki tak, aż zabolały go wszystkie zęby, i położył rękę na ramieniu drżącego kuzyna. Ścisnął je lekko, przypominając sobie, jak jemu samemu dodało otuchy, kiedy Snape dotykał go w ten sposób.
- Ciii, już wszystko w porządku. Dudley, to właśnie on mi pomógł. Uratował mnie przed tymi złymi czarodziejami, którzy chcieli mnie zamordować.
Dudley wyciągnął trzęsącą się dłoń i zaskrzeczał:
- To wampir!
Draco wybuchnął śmiechem, ale zamilkł, kiedy Snape zrobił szybki ruch dłonią. Nauczyciel bez słowa wyminął siedzących na sofie chłopców i poszedł do swojej sypialni.
- Dudley, on nie jest wampirem – zaprzeczył Harry bezradnie. Dudley był tak przerażony, że jedyną słuszną rzeczą wydawało się objąć go i pogłaskać po plecach. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Harry przytulił kuzyna i poczuł, jakby wbijały się w niego setki igieł. Na szczęście okropne uczucie szybko zanikło. - Posłuchaj, widzieliśmy go, jak chodził w świetle słońca, wiesz? I je normalne posiłki. No i... tego...
- Można by pomyśleć, panie Potter, że powinien pan znać przynajmniej trzy charakterystyczne cechy zwykłego wampira – wycedził Snape gdzieś za ich plecami. - Zapewne kolejny punkt na liście brzmiałby: może znieść widok krucyfiksu.
- Ano tak, krucyfiks – wymamrotał Harry, odsuwając się od kuzyna. Obejrzał się i zobaczył, że Snape stoi zaraz obok, trzymając duży, srebrny krzyż. Gryfon wziął krucyfiks i podał Dudleyowi. Ten podniósł go w górę, patrząc na Snape'a wystraszonym wzrokiem, jakby miał nadzieję, że krzyż go odpędzi. Mistrz Eliksirów stał bez ruchu, spokojnym wzrokiem spoglądając na krucyfiks.
Po chwili Dudley oddał krzyż kuzynowi, wciąż dygocząc na całym ciele.
- Ha... Harry powiedział, że tu są d... duchy – wystękał.
Snape spojrzał na Harry'ego spod przymrużonych powiek.
- Mógłbyś się lepiej zastanowić nad tym, co uważasz za słuszne ujawnić!
Gryfon mógł mu wprawdzie powiedzieć, że to Draco pierwszy poruszył temat duchów, ale stwierdził, że to błahostka.
- No i był jeszcze ten potworek w kominku, cały zielony i pomarszczony – ciągnął Dudley, wyłamując sobie ręce tak, jakby bał się, że jest w poważnych kłopotach. - No i... no i ja... ja nie słyszałem, jak pan wchodzi, spojrzałem się w górę, a pan stał zaraz obok, cały ubrany na czarno i g...g...
- Groźny? - dokończył Snape, a w jego oczach zabłysły złośliwe ogniki. Harry był pewien, że nauczycielowi podobał się ten opis. No, może poza porównaniem go do wampira. - Obawiam się, że uczniowie za takiego mnie właśnie uważają. Ty jednak nie musisz się bać. Upewniam cię, że w Hogwarcie nie ma wampirów.
- T... tak mi p... przykro...
- Ależ nic się nie stało. To całkiem usprawiedliwiona pomyłka – odrzekł Mistrz Eliksirów, podszedł powoli do drżącego chłopaka i wyciągnął rękę. - Nazywam się Severus Snape.
- Dudley Dursley – wymamrotał chłopak zawstydzony, wstał i przyjął wyciągniętą dłoń.
- Czekaliśmy na pana, panie Dursley – powiedział Snape przyciszonym głosem, a całe jego zachowanie skojarzyło się z Harry'emu z Hagridem, kiedy półolbrzym zajmował się jakimś szczególnie płochliwym stworzeniem.
Dudley jednak nieszczególnie to docenił, bo nagle wybuchnął płaczem. Gryfon nie miał pojęcia, co zrobić, więc objął kuzyna ponownie, podczas gdy Dudley wybełkotał:
- P... pan Dursley to był mój o... ojciec!
- No już, Dudley – wyszeptał Harry. - Przecież on nie miał nic złego na myśli.
Chłopak przetarł twarz pulchną pięścią, desperacko próbując zetrzeć ślady łez.
- Ale ja jestem głupi – wymamrotał.
- Wcale nie – pocieszył go Harry. Gryfon rozejrzał się i stwierdził, że Snape i Draco zniknęli. Harry pomyślał, że pewnie są w pracowni, więc pociągnął kuzyna w stronę swojego pokoju. - Chodź, umyjesz twarz, a potem zapoznacie się jak należy, dobra?
- Nie mogę uwierzyć, że wziąłem go za wampira – zachłysnął się Dudley. - Jestem głupi, kompletnie głupi!
- Wcale nie! - zaprzeczył Harry. - Posłuchaj, kiedyś już mieliśmy nauczyciela, który był wilkołakiem. Poza tym jeden z profesorów jest duchem, więc nie mów, że jesteś głupi. - Gryfon zmoczył mały ręcznik i podał go Dudleyowi. - To miejsce jest naprawdę bardzo, bardzo dziwne, a poza tym ty jesteś nauczony, że magia jest czymś okropnym. Nic dziwnego, że podskakujesz przy każdym szeleście. A przecież Snape cię kompletnie zaskoczył! Gdybym ja był na twoim miejscu, pewnie też bym pomyślał, że to wampir.
- Ubiera się jak Dracula – wybełkotał Dudley. - Straszny. I minę też ma przerażającą. Zwłaszcza oczy. Zupełnie jakby mógł rzucić na ciebie urok siłą samego wzroku.
- No, wyobraź go sobie, jak wrzeszczy na ciebie w klasie – zażartował Harry. - Można się załamać nerwowo. Ale to prawda, co ci powiedziałem. To właśnie on mnie uratował przed tym złym czarodziejem. W zasadzie to wiele razy ratował mi życie, więc nie bój się. Nie zrobi ci krzywdy.
Dudley nadal był zbyt przerażony, żeby ponownie stanąć ze Snape'em twarzą w twarz, więc Harry zrobił jedyną rzecz, która, jak uważał, może polepszyć całą sytuację. Opowiedział kuzynowi historię o sympatycznym profesorze Lupinie, którego Dudley już znał, o boginie zamkniętym w szafie i i o profesorze Snape'ie, ubranym w szaty i kapelusz starszej czarownicy. Harry rzecz jasna nie napomknął, że wspomniany przezeń wcześniej wilkołak był tą samą osobą, co profesor Lupin. Kiedy jednak Gryfon skończył opowieść, Dudley zapomniał już o strachu i skręcał się ze śmiechu.
***
Kiedy Harry'ego odwiedzali inni Gryfoni, Snape nie zmieniał swojego zachowania nawet odrobinę i był tak nieprzyjemny, jak zawsze. Najwyraźniej stwierdził, że uczniowie umieją sobie z nim poradzić na swój sposób. Harry uważał, że w jakimś sensie jest to dla nich komplement.
Najwyraźniej jednak ten „komplement” nie był zarezerwowany dla osoby Dudleya. Za każdym razem, gdy Mistrz Eliksirów odzywał się do chłopaka, w jego głosie nie było ani śladu sarkazmu i ironicznych aluzji. Harry stwierdził, że oskarżenie o wampiryzm i widowiskowe wybuchnięcie płaczem (samo w sobie bardzo puchońskie) chwilę po tym, jak Dudley zapoznał się ze Snape'em, sprawiło, że Mistrz Eliksirów doszedł do jednego wniosku: Dudley Dursley nie był w stanie znieść więcej napięcia. Najprawdopodobniej Snape miał tutaj zupełną rację, aczkolwiek delikatny i cierpliwy sposób, w jaki odnosił się do jąkającego się młodego mugola, sprawiał co najmniej dziwaczne wrażenie.
Harry widział, że cała sprawa bardzo śmieszy Draco, aczkolwiek Ślizgon nie pokazywał tego po sobie. Zamiast tego traktował Dudleya, jakby ten był dużo młodszy, mimo że mugol był w zasadzie prawie rok starszy. Zachowanie Draco nie miało jednak znamion jakiegokolwiek poczucia wyższości. Było uprzejme, przyjazne i naturalne. Nawet jeśli towarzystwo mugola przyprawiało go o wstręt, nie dawał tego po sobie poznać.
Kiedy jednak Harry skończył posiłek i z jego kieszeni wychynęła Sals, wspinając się mu po ramieniu, Draco nie ukrywał obrzydzenia. Demonstracyjnie odepchnął od siebie talerz, a jego idealne maniery ulotniły się, kiedy wydał z siebie charakterystyczny zduszony odgłos. Gryfon wyszczerzył zęby i nakierował Sals tak, żeby popełzła w dół jego ręki. Chciał pobawić się z nią w ten sam sposób, jak na Grimmauld Place. Wąż zaczął wić się slalomem pomiędzy palcami chłopaka, wzbudzając przyjemne łaskotanie. Draco zmierzył Harry'ego zdegustowanym spojrzeniem i odwrócił głowę.
- Harry – zbeształ go Snape, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Ale dzięki temu Draco i Dudley mają o czym rozmawiać – zaprotestował Harry. - Obaj mają coś do węży.
Malfoy rzucił mu ostre, badawcze spojrzenie, jakby podejrzewał jakieś ukryte znaczenie. Typowy Ślizgon, wszędzie wyczuwający spiski. Harry był zaskoczony, kiedy Draco najwyraźniej nie tylko pojął, o co mu chodziło, ale też podchwycił temat. Blondyn odwrócił się do Dudleya, który zerkał nieufnie na Sals, nie przestając zarazem pałaszować sałatki.
- A zatem, Dudley – zagaił gładkim tonem – dlaczego nie lubisz małego pupila Harry'ego?
O kurde. Gryfon nie bardzo chciał, żeby Dudley stał się obfitym źródłem informacji o sławnym Harrym Potterze.
- Dudley wcale nie chce gadać o wężach – wtrącił szybko.
- Nie ma problemu, Harry – zaprzeczył Dudley. - Wiesz, ja już dawno temu ci to wybaczyłem.
W zasadzie to Harry nie wiedział i nawet niespecjalnie się tym przejmował. Przede wszystkim chciał jakoś zmienić temat, ale jego kuzyn ciągnął bezlitośnie:
- Wydawało mi się, że węże są nawet fajne, dopóki Harry nie nasłał na mnie jednego. Takiego paskudnego i wielkiego.
W głosie Draco zabrzmiało szczere zainteresowanie.
- Doprawdy? Opowiedz.
- Były moje urodziny i poszliśmy do zoo. Harry napuścił na mnie pytona dusiciela, który prawie odgryzł mi nogę...
- Tylko chapnął cię za obcas, jak prześlizgiwał się obok! - zaprotestował Gryfon.
- Piers zawsze przysięgał, że widział, jak z nim gadałeś. I tak pewnie było, co? To dlatego mnie zaatakował?
- Harry – wycedził Draco. - To było bardzo, bardzo nieprzyzwoite. Jestem zdumiony twoim zachowaniem.
- Harry sprawił, że zniknęła szyba od terrarium i wąż uciekł – dodał Dudley, trzęsąc się lekko. Nabił rzodkiewkę na widelec ze złowrogą miną. - Przez to musiał siedzieć w swoim schowku aż do wakacji.
- Siedzieć w swoim schowku – powtórzył Draco, zerkając badawczo na Gryfona.
- No właśnie – paplał Dudley. - Zawsze wtedy myślałem, że dostawał to, na co zasługiwał. I dobrze mu tak, bo robił najdziwniejsze rzeczy, chociaż wiedział, że mama i tata nie znoszą magii. Wiecie, że przez niego kiedyś silnik znikł z samochodu? - Chłopak nagle przypomniał sobie coś jeszcze, bo spojrzał na kuzyna przepraszająco. - Przykro mi, że nie przyniosłem ci wtedy chociaż trochę jedzenia, kiedy musiałeś tam siedzieć przez tyle dni. Czasami byłeś pewnie strasznie głodny.
Harry czuł, że się rumieni.
- Już wszystko w porządku – mruknął. - Wiesz, było, minęło.
Draco odstawił na stół mosiężną czarkę z miodem pitnym. Miał taką minę, jakby zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. W zasadzie to wyglądał, jakby zaczynał żałować, że wciągnął Dudleya w tę rozmowę. Ślizgon odezwał się:
- Harry, jeśli byłeś w stanie sprawić, że zniknęła część samochodu, czemu nie spowodowałeś, żeby jakieś jedzenie pojawiło się w twoim, eee... schowku?
Harry stwierdził, że Draco był doskonałym aktorem albo Lucjusz nie powiedział mu wszystkiego, czego dowiedział się z umysłu wuja Vernona.
- Wiesz, to nie bez powodu nazywa się przypadkowa magia – wytknął. - Poza tym nie miałem przecież pojęcia, co robię! Nie wiedziałem nawet, że jestem czarodziejem, pamiętasz?
Snape zmarszczył brwi.
- Kiedy to zdążyłeś Draco tyle opowiedzieć?
- A, to było w liście do Dudleya – mruknął Ślizgon nieobecnie.
- Nigdy nie dostałem żadnego listu – oznajmił Dudley, a Harry wykrzyknął z przerażeniem:
- Draco!
Blondyn uśmiechnął się drapieżnie i Harry'emu serce niemal przestało bić, kiedy przemknęło mu przez głowę, że Ślizgon mógł odtworzyć spalony list z popiołów, używając Reconstitutio. Draco znał przecież różne zaawansowane zaklęcia, w końcu miał podczas wakacji prywatne lekcje. Kiedy Harry się o tym dowiedział, pomyślał tylko: Oczywiście, dla syna Lucjusza Malfoya wszystko, co najlepsze.
Uśmiech Draco nie zwiastował jednak, że chłopak zamierza wyciągnąć z kieszeni feralny list i zaprezentować go zgromadzonym. Ślizgon zastanawiał się tylko, w którą strunę uderzyć.
- O tak, Harry napisał do ciebie list – wycedził Draco. - A w zasadzie to ja go napisałem, bo on był wtedy kompletnie ślepy. Miałem go już wysłać, kiedy zorientowałem się, że napisałem go atramentem sympatycznym! Harry był naprawdę wściekły. Dziwne, że nie nasłał na mnie dusiciela. A potem... pogorszyło mu się trochę, więc nie mieliśmy jak odtworzyć tego listu, eee... tego... potem mu się polepszyło, no i... akurat wtedy miałeś tu przyjechać, więc...
Harry stwierdził, że łgarstwo było szyte zbyt grubymi nićmi. Nie było mu w smak, że Draco jest takim nieudolnym kłamcą. Gryfon sam go tak wprawdzie nazwał, ale nie myślał tego na poważnie. Teraz okazało się, że miał rację, ale implikacje tego faktu mogły być niewesołe.
- A co było w tym liście? - drążył Dudley, trzęsąc podbródkami.
- Że było mi bardzo, bardzo przykro z powodu twojego taty – mruknął Harry.
- Aha – odparł tylko Dudley i zamrugał szybko. Wyglądał, jakby chciał szybko zmienić temat, i odwrócił się w kierunku Draco.
- A jak to się stało, że ty nie przepadasz za Sals?
Harry nie sądził, że Ślizgon udzieli szczerej odpowiedzi. Spodziewał się raczej czegoś w stylu: „Tak po prostu”, albo: „Jest paskudna, wiesz, w kolorach Gryffindoru...”
Zamiast tego jednak Draco odezwał się cicho:
- Jeden mój krewny też napuścił na mnie węża, bo nie mogłem się nauczyć zaklęcia, które go wyczarowuje. Miałem chyba jakieś dziewięć czy dziesięć lat. Mój nauczyciel poskarżył się na mnie. Unieruchomili mnie zaklęciem i wypuścili kobrę, żeby pełzała po całym moim ciele. Było takie powiedzenie... poufałość rodzi wzgardę, czy coś w tym guście. Tak czy inaczej, od razu się nauczyłem tego zaklęcia.- Chłopak wstał, a jego dłonie drżały lekko. - Wybaczcie, ale czekają na mnie pewne sprawy nie cierpiące zwłoki.
Ślizgon poszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi. Po chwili Harry usłyszał szum wody pod prysznicem.
- Chyba nie powinieneś tak się z niego naigrawać – skomentował Snape.
Harry kiwnął głową, czując się paskudnie. Szybko wsunął Sals do kieszeni.
- Nie trzeba być sierotą, by mieć ciężkie dzieciństwo – ciągnął nauczyciel.
- Tak, jasne, zrozumiałem – przyznał Harry.
- Na pewno? Lucjusz ukarał go tak więcej niż raz.
- Tak, Lucjusz lubi uderzać w czułe punkty – wymamrotał Harry, przypominając sobie igły. I nic dziwnego. Malfoy był zły do szpiku kości. Wyszukiwał cudze słabości i wykorzystywał je bezlitośnie - nawet u swojego własnego syna. Było to dla Harry'ego zaskoczeniem, gdyż zawsze żywił przekonanie, że Draco był w dzieciństwie rozpieszczany. Cóż, z pewnością był, ale jak widać swoje próby ogniowe też przechodził. - Możemy nie rozmawiać o Lucjuszu?
- Oczywiście – odparł Snape i dodał to, co zwykle: - Będę w gabinecie, jeśli byś mnie potrzebował.
Dudley odwrócił się i obserwował, jak mężczyzna odchodzi.
- On rzeczywiście wcale nie jest wampirem. Ale nadal tak wygląda.
Harry kiwnął głową i westchnął, czując Sals wiercącą się w kieszeni. Skąd mógł wiedzieć, że Malfoy ma aż taki powód, by obawiać się węży?
Dudley skończył jeść sałatkę, a Gryfon wciąż dumał. Po jakimś czasie poszedł do sypialni. Draco wciąż był pod prysznicem, a Harry wiedział, że raczej nie był teraz gotowy do rozmowy z nim. Chłopak włożył Sals do drewnianego pudełka, a potem zabrał ją z powrotem do salonu i postawił na stole.
***
Późnym wieczorem Draco odzyskał rezon. Znowu popisywał się przed Dudleyem, tym razem demonstrując transfigurowanie sofy w łóżko. Dudley był wprost urzeczony i Ślizgon coraz bardziej wydziwiał, sięgając po ekstrawaganckie zaklęcia.
- A teraz, jeśli chciałbyś mieć baldachim – tłumaczył – najpierw musimy mieć tutaj jakieś solidniejsze drewno.
- Dąb – podsunął Dudley, wylewając z siebie potok „ochów” i „achów”, kiedy ciemne drzewo zmieniło barwę, przybierając złotawy odcień.
Harry stwierdził, że ta zabawa zajmie obu chłopakom dłuższą chwilę i postanowił iść porozmawiać ze Snape'em sam na sam. Mistrz Eliksirów prawie każdego wieczora zachęcał go uprzejmie, by w razie czego przyszedł do niego do gabinetu, ale Harry jak na razie się na to nie zdobył. Czasem naprawdę chciał porozmawiać, ale sama myśl o tym, jak Snape zerknie na niego zza swojego biurka, wytrącała chłopaka z równowagi. Zupełnie jakby Mistrz Eliksirów miał się z powrotem stać jego nauczycielem. Oczywiście nadal nim był, ale stał się również kimś więcej. Harry nie wiedział, jak to ująć w słowa, a może po prostu wolał, by pozostało to nienazwane. Kiedy o tym myślał, ogarniało go dziwne uczucie bezbronności i bał się, że jeśli zacznie się temu przyglądać ze zbyt bliska, to straci wszystko.
Tym razem jednak potrzebował rozmowy do tego stopnia, że zwalczył to uczucie.
Przystanął w otwartych drzwiach i zerknął na Snape'a pogrążonego w pracy. Mężczyzna pochylał się nad pergaminem, wypisując swoje uwagi czerwonym atramentem. Kiedy nauczyciel go nie zauważył, Gryfon powoli wysunął dłoń i zastukał w drzwi.
- Wejdź, Harry – zaprosił Snape, przyzywając go gestem i wskazując na jedno z krzeseł stojących przed biurkiem. - Twój kuzyn już się tu chyba zadomowił. Szybciej, niż przypuszczałem.
Harry pokiwał głową.
- Zaczynam myśleć, że on się tak naprawdę nie boi magii. Zostało to w niego wpojone, ale nigdy nie wypływało z niego samego, o ile można tak powiedzieć.
- Sądzę, że można – zgodził się Snape.
Zapadła cisza, przerywana tylko trzaskaniem ognia w kominku. Po jakimś czasie nauczyciel się odezwał:
- Potrzebujesz ode mnie czegoś konkretnego?
- Nie... tak... - wyjąkał Harry z poczuciem kompletnej porażki. Objął głowę dłońmi i pomasował sobie skronie. - Może eliksir na ból głowy.
- Najwyraźniej – orzekł Snape, otwierając szufladę i wyjmując z niej małą fiolkę. - Wypij wszystko.
Chłopak spełnił polecenie i zapytał:
- W gabinecie też pan trzyma eliksiry? Czy w ogóle zdarza się, żeby ich panu zabrakło?
- Staram się, żeby nie – odparł Snape poważnym tonem, po czym dodał z uśmieszkiem: - Często sprawdzam tutaj wypracowania, więc trzymam w biurku przynajmniej Eliksir Kojący Ból Głowy i Środek Rozpraszający Nudę.
- Aż tak źle? - zdziwił się Harry.
- Sam zobacz – skwitował Snape, podsuwając chłopakowi leżący na samym wierzchu esej, napisany najwidoczniej przez drugoklasistę. Gryfon nie przeczytał go, bo niespecjalnie interesowała go wiedza Holly Hornbrown na temat pączkowania drożdży. Bardziej zaciekawiły go komentarze Snape'a. Czy to jest wypracowanie, czy dywagacje na temat chleba i mufinek? Jeśli jesteś głodna, powinnaś skierować się do Wielkiej Sali PRZED zakończeniem pracy domowej.
- Draco powiedział, że obraża pan uczniów, żeby bardziej się starali – zagaił Harry, zerkając na nauczyciela. - Czy to prawda?
Snape odłożył pióro, oparł przedramiona na biurku i zmierzył chłopaka spokojnym spojrzeniem.
- W pewnym sensie. Nigdy nie rozważałem dokładnie tej kwestii, ale dość wcześnie zauważyłem, że celnie wymierzona obelga często ma dobroczynny skutek.[/p]
- Ale Ślizgonów pan nie obraża – zauważył Harry. - Nie chce pan, żeby starali się tak, jak reszta?
Oczy Snape'a błysnęły ostro.
- Nie znieważam ich publicznie, zgadza się. Istnieje coś takiego jak lojalność względem własnego domu. Poza tym Ślizgoni niezbyt dobrze reagują na upokarzanie. Mógłbyś wziąć to pod uwagę w twoich relacjach z Draco.
Kiedy Harry nie odpowiedział, Mistrz Eliksirów znacząco zaszurał spiętrzonymi na biurku pergaminami.
- Cóż, jeśli potrzebowałeś tylko pozbyć się bólu głowy i skrytykować mój sposób nauczania, to chyba właśnie skończyliśmy. Pozwolę sobie zatem...
- Nie bolała mnie głowa – przerwał Gryfon. - A przynajmniej nie tak mocno, żebym musiał zażyć eliksir. I nie przyszedłem tutaj, żeby pana krytykować.
Snape spojrzał mu w oczy.
- Nie?
- Nie. Ja tylko... Sam nie wiem. Chciałem po prostu porozmawiać.
Mistrz Eliksirów najwyraźniej czekał na ciąg dalszy, ale Harry nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć. W zasadzie to nawet nie do końca wiedział, po co tutaj przyszedł. Chciał tylko porozmawiać, ale nie na jakiś konkretny temat. W jego umyśle walczyły ze sobą sprzeczne emocje i potrzeby.
- Jak na kogoś, kto zamierzał porozmawiać, to raczej niewiele się odzywasz – zauważył Snape. Harry skinął głową i zrezygnowany podniósł się z krzesła, ale Mistrz Eliksirów zatrzymał go ruchem dłoni. Po chwili odezwał się delikatniejszym tonem:
- Czy zrobiłem coś, co cię wyprowadziło z równowagi?
Gryfon przeniósł wzrok ze swoich splecionych rąk na nauczyciela.
- Nie, to tylko... A może tak. Czy rzeczywiście powiedział pan profesor McGonagall, żeby nie sprowadzała tu moich przyjaciół tak często?
- Wydawało się to rozsądne, zważywszy na to, że wielokrotnie prowokowali Draco.
- To on ich prowokował!
- To chyba raczej nie on chciał rzucić klątwę powodującą wymiotowanie ślimakami – zaprzeczył Snape półgłosem, bębniąc palcami w blat biurka.
- Nazywał Hermionę szlamą!
- Czy użył tego słowa choć raz od Samhain?
- Przy mnie nie – zgodził się Harry niechętnie. - Ale nie chodzi tylko o Gryfonów. Z Remusem też nie pozwolił mi się pan widywać.
Głos Mistrza Eliksirów zlodowaciał.
- Należałoby go udusić za to, co ci zrobił.
- Nie jego, tylko Lucjusza Malfoya! - odparował Harry. - Zamiast tego tak pan wszystko zaaranżował, żebym musiał zadawać się z jego synem!
Snape zerwał się na nogi i szybko machnął różdżką, zamykając drzwi z hukiem.
- Teraz nas nie słychać – obwieścił. - Harry, co się stało z decorum? Draco jest przecież na drugim końcu korytarza!
Gryfon wydął usta.
- To dlatego nie mogę z panem więcej rozmawiać! - wykrzyknął, wstając z krzesła. - Bo na końcu zawsze się okazuje, że chodzi o Draco!
- To nonsens – zganił go Snape. - Znam go przez całe jego życie i jak mało kto rozumiem wywieraną na niego presję, ale nie jest on moim jedynym zmartwieniem.
- Bo uwierzę – wymamrotał Harry.
Mistrz Eliksirów pokręcił głową.
- Harry, ta dziecinada do ciebie nie pasuje. Przecież zależy mi na was obu.
Chłopak opadł na krzesło, jakby ktoś podciął mu nogi, i wpatrzył się w nauczyciela wielkimi oczami.
Snape westchnął, wyszedł zza biurka i ustawił drugie krzesło naprzeciw Harry'ego. Usiadł tak blisko, że ich kolana niemal się stykały.
- Harry. Chyba mi nie powiesz, że nie zdawałeś sobie z tego sprawy? Sądzisz, że taki mam zwyczaj, by proponować Gryfonom zamieszkanie ze mną?
- Nie, ale tak się akurat złożyło – wydukał Harry. - Taki obowiązek, biorąc pod uwagę to wszystko, co nagadała o mnie Trelawney.
- Przepowiednia nadaje twojej osobie szczególne znaczenie – zgodził się Snape gładko. - Jednak to nie ona sprawiła, że jesteś dla mnie ważny. Nie myślałem o obowiązku, kiedy otworzyłem przed tobą drzwi swojego domu.
- Nie? - zapytał chłopak. Wiedział, że naciska za mocno, ale czuł się, jakby miał w środku jedną wielką ranę. Musiał wiedzieć więcej. Musiał to usłyszeć.
- Cieszę się, że mogę ci pomóc – ciągnął Mistrz Eliksirów, popatrując na Gryfona badawczo. - Wyglądasz... na co najmniej zmartwionego.
Zapadła cisza, a Harry znów objął głowę dłońmi, pocierając skronie, nawet jeśli pod cudownym wpływem eliksiru zanikły najmniejsze ślady bólu. Snape odetchnął głęboko i wziął chłopaka za ręce, odciągnął je w dół i uchwycił je delikatnie.
- Harry, odezwij się. Nadal nie wiem, czemu tu dzisiaj przyszedłeś. Zaufałeś mi podczas Samhain, dlaczego teraz nie możesz, o cokolwiek by nie chodziło?
- Ale ja nie wiem, o co chodzi – jęknął Gryfon, zaciskając powieki. - Po prostu... chciałem się z panem zobaczyć tak, żeby Draco nie słuchał tego, co mówię.
- Też tego chciałem – odrzekł Snape. - I teraz się widzimy. Zatem w czym problem?
Chłopak tylko wzruszył ramionami.
- W takim razie powiem ci, w czym ja zaczynam widzieć problem – oznajmił Mistrz Eliksirów, ściskając dłonie Harry'ego i puszczając je wolno. - W tobie. Od momentu, kiedy powiedziałem, że się o ciebie martwię, wyglądasz na... zbitego z tropu.
Gryfon zdał sobie sprawę, że za chwilę może zranić uczucia Snape'a, tak jak wtedy, kiedy zareagował na propozycję zamieszkania u niego z wyraźnym brakiem entuzjazmu. Harry chciał tego uniknąć za wszelką cenę, nawet jeśli sam nie do końca wiedział, jak się czuje.
- Chyba nie jestem zbity z tropu – sprostował, zagryzając wargę. - Chodzi o to, że... Jakoś temu nie ufam. Nie to, żebym nie ufał panu – pospieszył z wyjaśnieniem – ale nie ufam dorosłym. Tak ogólnie. O to mi mniej więcej chodziło. Znaczy, dorosłym, którzy powinni się opiekować. Ponieważ oni... no, z reguły tego nie robią.
- Twoi krewni jak najbardziej pasują do tego opisu – oznajmił Snape z niesmakiem. Chwilę potem dodał w zamyśleniu: - Ale Harry. Przecież Black kochał cię bardzo, przez wszystkie te lata, kiedy był osadzony w Azkabanie, i potem, aż do samej śmierci.
- Co z tego, kiedy i tak go przy mnie nie było – westchnął Harry. - Nie winię go, ale takie są fakty. A z Remusem było jeszcze gorzej. Nie musiał uciekać i kryć się przed wszystkimi. Myślałem, że mu naprawdę na mnie zależy, wie pan, tak naprawdę. Nie dlatego, że byłem obiecującym uczniem albo synem jego najlepszego przyjaciela, ale że zależy mu na mnie. Jednak nigdy tego od niego nie usłyszałem przez cały ten okropny rok, kiedy musiałem brać udział w turnieju.
Na te słowa oczy Snape'a pociemniały, wyglądając na jeszcze bardziej czarne niż zwykle.
- Ty głupi dzieciaku, Lupinowi – nawet jeśli jest kompletnym idiotą - musi naprawdę na tobie zależeć, jeśli poszedł po te lody.
Harry miał poczucie, że wypowiedzenie tych słów kosztowało nauczyciela bardzo wiele.
- Wiem, że mu zależy, ale nie mogę na nim polegać tak, jak... - Chłopak zerknął w bok, w ostatniej chwili zmieniając swoją wypowiedź. - Tak, jakbym chciał.
- Nigdy nie miałeś dorosłej osoby, na której mógłbyś polegać – mruknął Snape. - A przynajmniej nie uważasz, że miałeś. Wiesz, dyrektorowi też na tobie zależy. W zeszłym roku miał swoje powody, żeby się od ciebie zdystansować...
- No właśnie, tak to jest! - wybuchnął Harry. - Zawsze są jakieś powody! Albo jesteś małym dziwakiem, który nie zasłużył na miłość, albo twój ojciec chrzestny jest w Azkabanie, albo są jakieś niecierpiące zwłoki sprawy Zakonu, albo jest Voldemort, który może wedrzeć się do twojej głowy i wszystkich skrzywdzić! Wszystko to sprowadza się do jednego: musiałem się nauczyć, żeby nie polegać na nikim!
Gryfon nie dopowiedział reszty, ale była jasna jak słońce.
Nawet na panu.
Chłopak machnął ręką, chcąc jak najszybciej skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory.
- Wydaje mi się, że tak się przyzwyczaiłem do zajmowania się samym sobą, że trochę mnie wytrąca z równowagi to, że tu mieszkam i pan mnie pilnuje. No i... wiem, że nie podoba się panu mój stosunek do Draco, więc pomyślałem sobie, że prędzej czy później będzie mnie pan miał serdecznie dosyć. Nie to, żebym uważał, że pozwoli mi pan przeprowadzić się do wieży, dopóki nie będzie tam bezpiecznie, ale... Niech pan posłucha, ja nie napuściłem tego węża na Dudleya umyślnie! I nie wiedziałem, że Sals aż tak bardzo przeszkadza Draco.
Harry zdał sobie sprawę, że zaczyna bredzić, więc szybko zamknął buzię.
- Jesteś chyba pod nader mylnym wrażeniem, że zaledwie toleruję twoją obecność tutaj i chętnie bym się ciebie pozbył – oświadczył Snape półgłosem. - Możliwe, że sam to spowodowałem, mówiąc ci, że to Albus nalegał. Jednak musisz wiedzieć, że ja pierwszy zasugerowałem takie rozwiązanie. On bronił tego planu przed Minerwą, która nie chciała się zgodzić.
- A co jej się nie podobało? - zaciekawił się Harry.
- Poza tym, że obawiała się, iż ty i Draco się nawzajem pozabijacie? – zapytał Snape ironicznie. - Wciąż była błędnie przekonana, że widzę w tobie drugiego Jamesa. Obraziła ją też płynąca z naszego planu sugestia, że dom Gryffindoru sam sobie nie poradzi. Uświadomiłem ją, że Tiara Przydziału chciała umieścić cię w Slytherinie – dodał Mistrz Eliksirów konwersacyjnym tonem.
Harry zaśmiał się.
- O nie. Pewnie dlatego tak się nadęła podczas rozmowy z Ronem i Hermioną. - Kolejna myśl starła uśmiech z jego twarzy. - Jak pan myśli, chyba nie powiedziała o tym moim przyjaciołom?
Mężczyzna spojrzał spod przymrużonych powiek.
- Wstydzisz się tego?
- Nie, ale nie sądzę, żeby zrozumieli. - Harry potrząsnął głową, żeby uporządkować myśli i powrócić do wcześniejszego tematu. - No więc nie wiem, o czym chciałem porozmawiać, kiedy tu przyszedłem. Czułem tylko, że potrzebna mi rozmowa. Teraz jednak zastanawiam się, czy przypadkiem nie doszedłem do wniosku, że powinienem panu powiedzieć... tego... że mieszkanie tutaj nie jest wcale takie złe, nawet mimo obecności Draco... eee, chociaż trochę zaczyna mi palma odbijać. Czy nie dałoby się załatwić, żebym wyszedł stąd chociaż na chwilkę? No, ale ja nie o tym chciałem... Po prostu chcę, żeby pan wiedział, jak bardzo doceniam to wszystko, co pan dla mnie zrobił.
- Ach, twój przymus dziękowania ludziom – mruknął Snape. Nie wyglądał na urażonego, ale i tak dodał swoje: - Nie potrzebuję, żebyś mi dziękował, i nie pragnę tego.
- Wiem, ale był pan taki w porządku, i naprawdę dobrze się mną pan zajmował...
- Masz na myśli to, że daję ci jeść i nie zamykam w schowku? - burknął Mistrz Eliksirów, ale gniew zawarty w tych słowach nie był skierowany na Harry'ego. - Doprawdy nie wiem, co Albus sobie myślał, pozwalając ci dorastać w takiej rodzinie.
- U czarodziejów też mogło być źle – wtrącił Gryfon, próbując ominąć ten temat. - Jak u Draco. Z takimi karami, jakie stosował jego ojciec.
Snape wlepił w niego ostre spojrzenie, jakby podejrzewał ukryty sarkazm. Rozluźnił się, kiedy najwyraźniej spostrzegł, że Harry nie miał nic złego na myśli.
- W pewnym sensie – oznajmił nauczyciel – Draco miał nawet trudniej niż ty. Twoi krewni nie oczekiwali od ciebie dosłownie nic. Oczywiście jest to raniące na swój sposób, ale Draco z kolei musiał spełniać oczekiwania prawie niemożliwe do spełnienia. W tej szkole Serpensortię uczy się rzucać dopiero w późniejszych klasach, a i to nie zawsze. On został zmuszony, by ją opanować, zanim w ogóle poszedł do szkoły. Jego wrogość wobec panny Granger nie do końca płynie stąd, że jest ona mugolaczką...
- Właśnie, że tak! - przerwał Gryfon z wściekłością.
- Harry, on ma w Slytherinie przyjaciół urodzonych w rodzinach mugoli! A przynajmniej miał, dopóki nie zaczęli się bać, że przyjaźń z nim może kosztować ich życie. Pozwól mi dokończyć. Jego wrogość pochodzi stąd, że panna Granger przewyższa go praktycznie na każdym sprawdzianie. Draco jechał do domu na koniec każdego semestru ze świadomością, że będą mu wymyślać, bo nie jest pierwszy na roku. Sądzę, że Lucjusz miał mnóstwo do powiedzenia na temat swojego syna i dziedzica, który nie potrafił dorównać mugolaczce, w dodatku dziewczynie.
- Musiał wymyślić tę historyjkę – kłócił się Harry. - To śmieszne. Skąd Lucjusz miałby znać stopnie Hermiony?
- Miejsce w Radzie Nadzorczej ma swoje duże plusy.
- Nie znaczy, że to nie kłamstwo.
Snape zmierzył go lodowatym spojrzeniem.
- Draco nigdy nie umiał przekonująco kłamać. Atrament sympatyczny, Harry? Nie wiem, o co chodziło z tym listem, i nie chcę wiedzieć, ale jednego jestem pewien: Draco nigdy nie zrobiłby czegoś tak głupiego, jak napisanie listu znikającym atramentem!
- Eee, no nie – zgodził się Harry półgłosem.
- Zgodzę się z tym, że Draco ma sporo na sumieniu – ciągnął Snape. - Antagonizował z tobą od lat, i zrobił, szczególnie w zeszłym roku, wiele rzeczy które są prawie niewybaczalne. Nie jestem ślepy na jego potknięcia. Jednak, Harry, nie wiesz o nim tyle, ile ci się wydaje. Nazywał pannę Granger szlamą tak często, bo miał nadzieję, że wzbudzone w niej negatywne emocje spowodują dekoncentrację i w efekcie gorsze stopnie.
- Nadal nie było to miłe.
- Nie mówię, że było,, ale musiał znaleźć jakiś sposób, żeby zacząć radzić sobie lepiej, jeśli nie chciał narazić się na gniew czarodzieja! - Snape zacisnął dłonie w pięści. - Nie wiem, jakie kary mógł wymyślić Lucjusz, ale jak go znam, to szczerze wątpię, by kobra była najgorsza.
Harry wypuścił wstrzymywany dotąd oddech i spojrzał mężczyźnie w oczy.
- Czy nie zdradza pan jego zaufania, opowiadając mi te rzeczy? Znaczy, skoro największy problem z Hermioną to były jej oceny, dlaczego nie powiedział tego wprost?
- Draco wie, że prędzej posłuchasz mnie niż jego – odparł Snape, wzruszając ramionami. - Powiedział, bym postępował zgodnie z tą wiedzą.
- Dlaczego tak bardzo mu zależy na moim zaufaniu?
- Naprawdę nie jesteś zarozumiały, skoro tego nie dostrzegasz – westchnął Snape. - Harry, on jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Wisi nad nim wyrok śmierci, a w kręgach, z których pochodzi, to poważna sprawa. Przeszedł jednak na nasza stronę. Ciebie postrzega jako przywódcę, może nie w taktycznym lub dosłownym sensie, ale...
- Nazwał mnie strażą przednią – przypomniał sobie Harry.
- Strażą przednią? Hmm. Uważam, że jest przerażony możliwością, że jeśli ty nie uwierzysz w jego szczerość, to w ostatecznym rozrachunku zostanie rzucony lwom na pożarcie.
Gryfon obraził się.
- Tego bym mu nie zrobił.
- Oczywiście, że nie, ale on jest Ślizgonem. Wierzy, że nadchodzi czas, kiedy będziesz miał większy wpływ na Albusa niż ja.
- Tak pan uważa?
Snape roześmiał się cicho.
- Nie. Draco nie ma prawdopodobnie pojęcia, jak bardzo młodzi wydajecie się obaj Albusowi. Sam pomysł jest absurdalny. - Mężczyzna spojrzał na Harry'ego ironicznie. - Teraz widzę, co miałeś na myśli. Rozmowa powróciła do osoby Draco, tak jak przewidywałeś. Czy chciałeś zapytać o coś jeszcze?
Gryfon zmarszczył brwi.
- No, to nic takiego, ale byłem zdziwiony, że miał pan krzyż.
- Nie mów tego swojemu kuzynowi – rozkazał Snape surowo – ale jakiś czas temu widziano wampira w Zakazanym Lesie. Kiedy odpowiadałem na wezwanie Mrocznego Znaku, musiałem tamtędy przechodzić, więc rozsądniej było mieć jakieś zabezpieczenie.
Mrocznego Znaku... Harry skrzywił się. Draco doradzał, żeby o to nie pytać, ale Gryfon po prostu musiał.
- Nadal odczuwa pan te wezwania? Moja blizna wcale już nie boli.
Snape wyraźnie zesztywniał i odchylił się do tyłu.
- Uważam, że twoja blizna zacznie być aktywna jak dawniej, kiedy tylko rozwiążą się problemy z twoją magią. Zaś co do mnie, znalazłem sposób, by radzić sobie z tymi wezwaniami. Nie musisz zawracać tym sobie głowy.
- Ale... - zaczął Harry i zawahał się. - Eee, bardzo pana boli?
- A jak ci się zdaje? - zapytał Snape wyniośle, spoglądając na chłopaka z góry.
- Chyba nie – przyznał Harry.
- Co oznacza, że mój sposób jest jak najbardziej odpowiedni - odrzekł Mistrz Eliksirów. - Masz szesnaście lat, Harry, i od paru lat dźwigasz ciężar, jakiego nigdy nie powinieneś był nieść. To zaś jest moje własne brzemię. Nie chcę dodatkowo cię nim obarczać.
- W porządku – odparł Gryfon z wolna. Nie dlatego bynajmniej, że nie chciał być obarczony, ale najwyraźniej Snape próbował zmienić temat. - Eee, jeszcze jedna sprawa.
Nauczyciel czekał, podczas gdy Harry zbierał myśli.
- Draco powiedział, że ma pan książkę, którą powinienem przeczytać – wyznał Harry.
- Jakąś konkretną?
Gryfon odwrócił wzrok, a Snape mruknął:
- Ach, tę książkę.
- On uważa, że specjalnie zostawił ją pan na wierzchu – palnął Harry. - Przeczytał ją i teraz... No nie wiem, cały czas dogaduje mi słowami w stylu zaprzeczanie, nadkompensacja i kompleks winy. Nie to, żebym myślał, że on wie, o czym mówi, ale... Czy chciał pan, żeby on ją przeczytał?
- Nie. Byłem po prostu zmęczony i pewnego wieczoru bez zastanowienia odłożyłem ją na bok - odparł Snape i potrząsnął głową. - Kiedy spędzisz z Draco dostatecznie wiele czasu, przekonasz się, że wszędzie podejrzewa jakieś knowania. Skutek jego wychowania, jak sądzę.
- Aha, rozumiem – skwitował Harry, zostawiając tę sprawę do przemyślenia na później. - Więc mogę ją pożyczyć?
Mistrz Eliksirów przyglądał mu się przez chwilę, a potem bez słowa wyciągnął książkę z szuflady. Harry obrócił ją w rękach, czując się bardziej niepewnie niż kiedykolwiek.
- Yyy, czy uważa pan, że ja... - Harry odchrząknął. - Że po Samhain jestem tak jakby stuknięty?
- Nie. To nie o tym jest ta książka, Harry. Jeśli Draco dał ci to do zrozumienia...
- Nie – przerwał Gryfon. - On naprawdę stara się mi pomóc.
- Też odnoszę takie wrażenie. Jeśli zaś chodzi o skutki Samhain, to powiedziałbym, że radzisz sobie znakomicie. - Nikły uśmiech zaigrał na wargach mężczyzny. - Ach, przypominam sobie. Nie umiesz czytać między wierszami jak Ślizgon. Musisz usłyszeć: „dobra robota”. Cieszę się, że byłeś w stanie objąć swojego kuzyna, Harry. To naprawdę była dobra robota.
- Pan też był niesamowity, jeśli chodzi o Dudleya – mruknął Harry. - On mi nigdy nie uwierzy, że pan wrzeszczy w klasie.
- Ja nie wrzeszczę, tylko wykładam – zaznaczył Snape groźnie uprzejmym tonem. - I, przyznaję, staram się upewnić, że uczniowie bez talentu do eliksirów nie będą się nimi zajmować na własną rękę. Myślę tylko o ich bezpieczeństwie, rzecz jasna.
- Ależ oczywiście – potwierdził Harry równie uprzejmym tonem. - No więc zostawię teraz pana samego. Dziękuję panu bardzo, profesorze.
Chłopak wstał, i Mistrz Eliksirów również, kładąc Harry'emu rękę na ramieniu.
- Zawsze możesz przyjść ze mną porozmawiać. Mam nadzieję, że o tym wiesz. Kiedy drzwi gabinetu zostają zamknięte, uaktywnia się na nich Silencio. Tutaj możemy rozmawiać o wszystkim.
Gryfon kiwnął głową i spróbował otworzyć drzwi, ale odkrył, że potrzebuje do tego magii. Przypominając sobie słowa Draco, wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie, zanim poprosił o to Snape'a.
- Odzyskasz to wszystko – pocieszył go nauczyciel, otwierając drzwi zaklęciem.
W korytarzu i salonie było ciemno, kiedy Harry tamtędy przemykał. Ominął wielkie łoże z baldachimem, które stało zamiast sofy, wśliznął się do sypialni i odszukał w ciemności swoją piżamę. Wszedł do łóżka po cichu, sądząc, że Dudley śpi, ale z drugiej strony pokoju dobiegło go senne mruknięcie:
- Harry, to ty?
- Tak.
- Czy duchy przychodzą w nocy? - Chłopak brzmiał na zaniepokojonego.
- Wcale nie przychodzą – upewnił go Harry. - Profesor Snape to wielki czarodziej. Pozakładał tu wszędzie zabezpieczenia. Duchy nie mogą przez nie przeniknąć.
- No to cieszę się, że tu jesteś – wymamrotał Dudley, przewracając się na plecy.
Ja też - pomyślał Harry.
ROZDZIAŁ 38: CZASEM POTRZEBA TYLKO MUGOLA