Szkoła Kadetów 7

Rozdział 7.



- Dyrektorze? Co ty opowiadasz, dziecko? Własnej matki nie poznajesz?

Zaniemówiłam. Po prostu zaniemówiłam. Dopiero po krótkiej przerwie, podczas której musiałam wyglądać naprawdę głupio, udało mi się wyjąkać:

- Przepraszam… co?

Znowu usłyszałam ten perlisty śmiech. Mimowolnie uśmiechnęłam się do niej, dość niepewna tego, co się dzieje.

- OK, na razie nie bardzo wiem, o czym mówisz, chociaż podejrzewam, że coś bredzisz. – Zaczynałam się nakręcać. – Ja NIE MAM tu matki. Nawet nie pamiętam, czy w ogóle ją mam. Skąd to przypuszczenie, że nią jesteś?
- Przypuszczenie? Przyjrzyj mi się, dziecko. Nie dostrzegasz podobieństwa.

Gdy uważniej się na nią popatrzyłam, rzeczywiście zauważyłam jakieś minimalne podobieństwo. Oczy dość podobne, ten sam nos, identyczny kształt ust. I kolor włosów, tak różny od wszystkich, a łączący dwie osoby, z których młodsza nie znała starszej.

- Może... może rzeczywiście odrobinkę jesteś do mnie podobna. Ale… ja cię nie znam. W ogóle, to dlaczego wisiałby w moim pokoju obraz mojej matki, skoro dyrektor chciał, byśmy zapomnieli o całej rodzinie?
- Owszem, chciał. Ale ty jesteś wyjątkowa. W tobie widział to, czego szukał od dawna. Mnie.

No to już było przegięcie. Skąd, do jasnej cholery, dyrektor mógłby znać moją matkę?! Przecież…

- Chodziłaś do tej szkoły? Masz… zdolności?
- Brawo! Tak, uczyłam się w tej szkole. Byłam najlepszą uczennicą i właśnie dlatego dyrektor był zachwycony mną, jako najcenniejszym nabytkiem. – Ostatnie słowo wymówiła pełna niechęci. Po chwili wrócił jej jednak normalny ton. – On… W każdym razie zrobił mi ten obraz na ostatnim roku, wkładając w niego odrobinę mojej duszy, która rozwijała się razem ze mną. To znaczy, jako z człowiekiem, a nie portretem.
- Trochę to wszystko pokręcone. Czyli ty, moja matka, uczyłaś się w tej szkole, a ja, twoja córka, dostałam twój obraz. Mam dwa pytania. Mogę? – Zapytałam, a gdy kiwnęła głową, kontynuowałam. – Dlaczego właściwie dostałam twój obraz, skoro nie wolno nam pamiętać rodziny?

Zastanawiała się dłuższą chwilę, podczas której postanowiłam przysunąć sobie fotel bliżej kominka. Chciałam też rozpalić ogień, ale nie bardzo widziałam w pobliżu drewno i zapałki. Już nie chciałam nawet myśleć o tym, że mogłabym przez przypadek naruszyć obraz mojej matki.

- Po długich, uwierz, długich rozmowach z Carlem doszliśmy do wniosku, że będę jednym z twoich nauczycieli. Od razu obraz został przesłany na miejsce do mojego dawnego pokoju. Swoją drogą, prosiłam go tysiąc razy, żeby przed twoim przyjazdem zmienił kolory, to upierał się, że to nie ma sensu, bo w końcu, jak już się nauczysz posługiwać magią, to…
- Stop! Carlem? Kim jest Carl? Wiem, że miały być dwa pytania, ale te są kontynuacją poprzedniego.
- Ojej, przepraszam, Saro. Carl Brown, dyrektor Szkoły Kadetów. Później opowiem ci o nim trochę więcej. Muszę tylko dogadać się z nim w związku z paroma sprawami.

Dłuższą chwilę patrzyłam się na nią, jak na wariatkę. Po pierwsze dyrektor mojej szkoły zrobił jej obraz, po drugie cały czas go miał, a po trzecie moja matka rozmawiała z nim i mówiła o nim jak o koledze, a nie kimś wyższym od niej rangą.

Zebrałam się jednak w sobie i zadałam pytanie, na którego odpowiedź czekałam od godziny.

- Kim jest Anthony i dlaczego przysłał mi tę paczkę?




Wyszukiwarka