Pan Severus











PAN SEVERUS


czyli WĘDRÓWKI PO LOCHACH (i nie tylko)


WE DWUNASTU KSIĘGACH WIERSZEM


pióra Arien Halfelven









































Księga pierwsza: Inwokacja


Któż zbadał hogwarckich lochów kręte kazamaty
Aż do samego środka, do Seva komnaty?
Uczeń ledwie u skraja w krainie tej bywa–
Jeden Mistrz Eliksirów wie, co się tu skrywa.
Zna swoje labirynty, tunele, piwnice
I czeluści podziemnych mroczne tajemnice
W których co krok czyhają zapadnie, pułapki
I pozornie gościnne niewinne komnatki
Gdzie niebaczny wędrowiec na wieki przepada–
Głodny Wąż Slytherina szczątki jego zjada.
Ty, który tekst ten czytasz, nie rób takiej miny-
Miejże łut zrozumienia dla biednej gadziny!
Tyle ma szczęścia w życiu, co kogoś przytuli-
Pech, że nie z żelbetonu ludzkie ciało kuli.
A skoro pękł kręgosłup – wstyd byłby marnować
Jeden Merlin wie, ile znów będzie głodować,
Bowiem ludzkie istoty rzadko tu bywają –
Dla bazyliszka potrzeb litości nie mają.
Jeden tylko Severus te sale przemierza
I on jednak do węża nie wędruje leża.
Nie w głowie mu dokarmiać pupilka Dziedzica
Ni sobą, ni dziecięciem, a zwłaszcza dziewicą.
Ba – żeby choć mieć jakąś, mieć wybór w tej sprawie!
Zafrasował się biedak, tu więc go zostawię.
Lecz się nie martw odbiorco – wróci nam pogrozić,
Nie pozwoli nam przecież tu samopas chodzić.

Lochy! Hogwarckie lochy! Jesteście jak sztuka
Warzenia eliksirów – kto wiedzy tej szuka
Ten drogę ma do przejścia długą i półmroczną
Ale ci, co ją przejdą i w znoju nie spoczną
Nagrodzeni potęgą nad wszelkie wyrazy –
Tu bogactwo i sława, obrona i azyl.
Tak i lochy te – ciemne jak noc bez księżyca –
Temu, kto się rozezna w dziwach, tajemnicach,
Kto przeżyje wędrówkę – pułapki, zapadnie,
Temu marzeń spełnienie w udziale przypadnie.
Bowiem jak na dnie piekieł kryje się więzienie
Gdzie trzech zdrajców skazanych na wieczne cierpienie,
Tak są tutaj ukryte, w co niewielu wierzy,
Wszystkie największe skarby, jakie Hogwart dzierży.
Jest więc skarbiec prywatny cnego Dumbledore’a
Pełno tu złota – w skrzyniach i parcianych worach

I za osłoną zaklęć antywłamaniowych
Jego żelazny zapas dropsów cytrynowych.
Jest też tajny księgozbiór ksiąg niedozwolonych
Oficjalnie już setki lat temu spalonych
Są tomy magii białej, lecz lekko splamionej
Albo czarnej – niezmiennie błędnie ocenionej
Także tej z pogranicza, co krwi żąda w dani –
Znajdą wszystko wędrowcy zdeterminowani.
A tuż obok piwnica – pomnik Dyrektorów
Od stuleci przybywa w niej win i likworów.
Są szampana butelki, whisky i koniaki,
Środkowoeuropejskich wódek trzy stojaki,
Martini kilka skrzynek stoi w równych stosach –
Do woli dla wyznawców kultu Dionizosa.
Na mapie kazamatów hogwarckich pisano
“Dalej już bazyliszek tylko” – lecz kłamano.
Jeszcze jedna jest brama ukryta w ciemności
Stokroć bardziej od innych niechętna dla gości.
Obok innych atrakcji dno lochów zawiera
Czarno – srebrno – zieloną sypialnię Severa.
I kto nie da się urzec złotu, wiedzy, winom,
Kogo niebezpieczeństwa podziemi ominą,
Kto się z węża uścisku w całości wyśliźnie
Ten wpaść może – mój Boże! – na Seva w bieliźnie.
On w bieliźnie, wędrowcze, nie ty, mam nadzieję –
Choć Sev pali w kominku, w korytarzach wieje.
Jeśliś jest białogłową, słów nie trzeba więcej,
Jeśli mężem zaś, widok Severa w łazience
Nie da ci satysfakcji, choćbyś był ze SLASH-u,
Bo to Sever hetero - niech fani grymaszą.
A jeśli i sam wolisz płci przeciwnej wdzięki,
To nie radzę ich szukać wśród jego łazienki –
Jeśli panna tam trafi, to tylko dla niego
I nie zechce pokochać żadnego innego.
Jednak w lochach dziewice na pniu się nie rodzą –
Zimne ściany najwyżej grzybicą obrodzą.
Nic dziwnego, że Sever wciąż podminowany,
Skoro jest na samotne sypianie skazany.
Nie dziwota, że humor mu nie dopisuje –
Damsko – męskie układy w podziemiach szwankują.
Lepiej wróćmy do niego, zanim się gdzieś zgubi-
Ten nasz kociak wędrówki wręcz namiętnie lubi.

Nie w dezabilu jednak, lecz w czarnej sutannie
I przez korytarz idzie, miast pluskać się w wannie,
Ale nic to – popatrzmy: z lochów wywędrował
Chętnie by nasz drapieżca sobie zapolował.
Na poprawę humoru znajdźmy mu ofiarę –
Nad jeziorem w oddali widać jakąś parę.













Księga druga: Pojedynki


Jakiż to Gryfon piękny i młody?
Jakaż to obok Gryfonka?
Brzegami sinej jeziora wody
Wędrują w promieniach słonka.
Ona mu z księgi czyta zaklęcia
A on udaje, że słucha –
W głowie mu teraz inne zajęcia
A przy niej traci tu ducha.

Jakiż to zamek widać zamczysty
Na czworo podzielon jak włos?
To szkoła dla tych szczególnie bystrych
Co magii posłyszą głos.
Także i ona – dziewica z błoni
Czarów się uczy w tych murach
Także ów młodzian różdżkę ma w dłoni
Lecz myśli utkwił gdzieś w chmurach.

Bowiem od błoni się oddalają
Gdzie wolność, niebo i loty
Cóż, że mu ona wiedzy znicz wpaja
Kiedy on wolałby złoty?
Cóż, że już za dwa dni egzaminy
Skoro już jutro jest mecz?
I nagle znika z oczu dziewczyny
Jak wiatrem zdmuchnięty mlecz.

Biegnie i pędzi jak błyskawica
Której ma znamię na czole
Której dosiada, aby zachwycać
Dziewczęta w całej swej szkole.
I tak rozmarzył się o tych damach
Które już wnet oszołomi
Że aż przegapił poważny dramat –
Oto ktoś za nim pogonił.

Jeśli nasz Gryfon jest fajerboltem
To nowa postać – wichurą!
Zmienionym w furii wiatr Voldemortem!
Zgadnijmy, kto będzie górą?
Jakiż to macho w płaszczu rozwianym
Zasuwa przez korytarze
Jak za królikiem wilk przez polany
I czym młodzieńca ukarze?

Czarne są jego włosy i oczy
Czarne są myśli i szaty
Nagle jak tygrys na chłopca skoczył
Złapał go w progu komnaty.

Gniew Severa, bogini, sław obfity w szkody
Który spadł na Pottera za jego podchody
Jego duszę niemalże wtrącił do Erebu
A z ciała nie zostałoby nic do pogrzebu
Jak erynie zamęczył by go aż do końca
Lecz wrodzona szlachetność wstrzyma dłoń karzącą.
Takim się zajątrzyli sporem niebezpiecznym
Snape Severus, król wężów, z Potterem walecznym,
Taki w nich wnet niezgody pożar zapalony,
Że zadrżały Hogwartu sale i salony.
Oto młodzian, Pottera syn i pięknej damy
(Że też szczęsnym rodzicom widok ten nie dany!)
Który w zniczów łapaniu nie ma równych sobie
A na pewno już w szybkim czarowaniu kobiet.
A naprzeciw Severus, jak Hades z Tartaru
Eliksirów mistrz wszelkich – takich od kataru
Także subtelnych trucizn i leków na spanie
I napojów budzących w sercu pożądanie.
W czarną szatę odziany, oczy ma płonące
Jaku u rumaka wojny kopyta iskrzące
Niczym apokalipsy jeźdźca miecza lśnienie
Albo armageddonu samego płomienie
Ale mógłby być naraz – słowa moje szczere -
Jeźdźcem, apokalipsą i nawet ogierem.
– Potterze! – mówi Sever – dość kar y-m się wzdrygał!
Dotąd tylko-ś uciekał, a jam ciebie ścigał -
Dotąd już po wielokroć te mury obiegłem
Lecz mię litość wstrzymała, gdy ciebie spostrzegłem.
Inne we mnie uczucie budzi ta godzina :
Wyrok zaraz zapadnie, bo sobie przeginasz.
Już od dawna należna kara na cię czeka
Lecz jak znam cię, to będziesz próbował odwlekać.
Gdybyż Bóg mi dał szlaban na ciebie położyć
Nie musiałbym już dzisiaj na uczniów się srożyć
Rozważ więc, czy dla dobra wiernych twoich druhów
Grzecznym mym napomnieniom nie dasz li posłuchu?
– Co? – zawoła młodzieniec, a wzrok wściekły toczy.
– Mnież i ciebie umowa wzajemna zjednoczy ?!
Nie masz między wężami i lwami przymierza!
A ja słowom kłamliwym twoim nie dowierzam -
O szlabanie mi prawisz, a za co to niby?
Czyżbyś był przedawkował narkotyczne grzyby?
Czyżby jakiś eliksir zwidy spowodował?
Jam niewinny jak zawsze, tylko-m spacerował!
Idę sobie tu z wolna, wiosną się raduję -
Czyliż tylko za takie zbrodnie mnie skazujesz?
Wiem ja dobrze: zazdrości robak cię pożera
Ze oglądać wciąż musisz we mnie bohatera
Cóż - w lataniu na miotłę niedoścignionego
In spe - zwycięzcę lorda sam-już-wiesz-którego.

Odstąp, o nietoperzu, ze wstydem do lochów
Bo niewart jesteś nawet spod podeszwy prochu.
Takimi to słowami zelżyło lwie szczenię
Severusa, ufając w swe ubezpieczenie.
Lecz na próżno podłymi zdaniami gmach kalać,
Bo Severa już dawno krew zdążyła zalać.
– Takież więc – pyta słodko – o mnie żywisz zdanie?
Twierdzisz, że mi odwagi i hartu nie stanie
By szlabanem porazić twoje galopady?
Że ja swojej zazdrości nie daję już rady?
Zatem wiedz, o zakało wszelkiej edukacji
Że po pierwsze, spać pójdziesz dzisiaj bez kolacji
Bowiem trochę ci zajmie kary wypełnienie -
Szamba pod Wielką Salą bez różdżki czyszczenie.
Że pod drugie, mam powód, każdy mi to przyzna
Do takiego wyroku – wszak to nie pierwszyzna.
Sam Dyrektor powtarza, bym szansę ci stworzył
Abyś czar swój ujawnił – oczy me otworzył.
Zawsze więc gdy pozwalam byś się wypowiedział
Pewne, że na szlabanie będziesz długo siedział.
Iście-ś jest niezawodny, o wielki Potterze
Ufam, że ci robota gdzieś z tydzień zabierze
Taki jesteś sumienny, że nie chciałbyś chyba
Żeby ci świat zewnętrzny zadanie przerywał
Bądźże więc dobrej myśli – załatwię ochoczo
Że cię – prócz egzaminów – z wszystkiego wyłączą.
Daruj sobie treningi, na piwo wypady
No i wiesz gdzie mnie znaleźć, gdybyś szukał rady.
To wyrzekłszy, pochylił się do jego ucha
I wyszeptał złowieszczo : - tego też wysłuchaj!
Choć nie wierzą w to ludzie i wątpią w me słowa
To jest prawda – jedyna i stuprocentowa:
Nie zarzucaj zazdrości ani uprzedzenia
Moja niechęć do ciebie inne ma korzenie.
Czy tak trudno zrozumieć to i zauważyć:
Od pierwszego wejrzenia nie znoszę twej twarzy!
Niechęć ta wszelkich niskich przyczyn pozbawiona
I bezinteresowna – rzeknij, czy chybiona?
Czy mi dałeś pretekstu pół, by zmienić zdanie?
Wręcz utwierdza je każde nas obu spotkanie!
Ciesz się więc tą pewnością szorując kanały -
Pałam do cię odrazą iście doskonałą.
I jak, gdy ziemię w czarnych cieniach noc zagrzebie,
Hesper swym blaskiem gwiazdy przygasza na niebie,
Tak on mrocznym swym ogniem Pottera przytłoczył –
Gdy się młodzian oddalał, wzrokiem za nim toczył
Tak gniewem sprawiedliwym okryty jak zbroją
Nie dziwota, że się go najdzielniejsi boją.

Takim krokiem się dumnym do lochów udawał,
Że podobnym do boga ciemności się stawał

Co piekielnym zastępom przewodzi walecznie
A wolne chwile spędza równie pożytecznie
Bo już Sienkiewicz mawiał – Ojczyźnie – o nieba!
Nowych pokoleń wojska przysporzyć potrzeba.
Lecz oto już u progu swych piwnic zbawiennych
Wpada prosto w pułapkę ten król bóstw podziemnych
I niełatwo mu będzie ujść tym razem cało –
Każdy chyba odgadnie, co tutaj się stało
Bowiem jedna w Hogwarcie bestia zamieszkuje

Co do takiej napaści śmiałość okazuje.



















































Księga trzecia: Kuszenie Severusa


Motto : uważaj o co prosisz, bo jeszcze to dostaniesz...

Wiele jest ras potworów na tym bożym świecie –
Wszystkie je w księdze bestii potwornych znajdziecie.
Jeśli nie chcecie walczyć z drapieżnym tomiskiem,
Zapytajcie Hagrida – zwierzątka mu bliskie
Te, co mają najwięcej zębów, łusek, szponów
I są właścicielami najdłuższych ogonów.
Zna się on na wywernach, smokach, mantikorach,
Gryfach, sfinksach i innych futerkowych stworach.
Ale nawet i Hagrid znalazłby się w kropce
Bo to oto stworzenie jest nauce obce.
Wygląd zgoła niewinny, postać w sumie mała
Lecz nasz Mistrz Eliksirów w srogich jest opałach.
Macek to nie ma – jednak oplata go ciasno
Ni pazurów, lecz biedak w cierpieniu aż wrzasnął
Rzuca się jak pantera na bezbronną łanię
Na kolana niemalże powala szarpaniem
Niepozorne, snadź kryje niepojęte siły
I odgłosy wydaje – krew Seva zmroziły
Bowiem choć ciemno wokół, a on zaskoczony
Poznał w końcu i zamarł, lękiem zamroczony
Bo głos owy - istoty strasznej nawet jemu -
Nowej nauczycielki od OPeCeeMu.

Słuchaj, dzieweczko! Ona nie słucha
Nie myła ucha albo jest głucha
Drepce w ciemności, ręce zaciera
I co pięć minut z lochów wyziera.
Cóż to za dama jest – zapytacie
Czemu nie siedzi w swojej komnacie
Tylko po lochach ciągle się pęta
Czy to w tygodniu, czy to od święta?
Zaraz wyjaśnię wszystkie detale
Lecz czy to dama, ja nie wiem wcale
Bo coś niegodne damy jej akcje –
Zaraz mi pewnie przyznacie rację.
Ledwo się Sever pojawił w progu
Nim duszę zdążył polecić Bogu

Rzuca się dziko na jego szyję
W pasie obłapia i gromko wyje:
Mój ty Severze, mój wymarzony
Czyliżbyś nie chciał mieć we mnie żony?
Wiem ja – uczucie wprost cię zatyka
I z nieśmiałości tylko umykasz.
To przeznaczenie, wiem bez wątpienia,
By się złączyły nasze istnienia.
Odkąd ujrzałam cię w Wielkiej Sali
Płomień miłości we mnie się pali
Nie śpię i nie jem, nie wiem co robię
Bo bez ustanku myślę o tobie.
No powiedz, czy ja proszę o wiele
Mój ty upadły mroczny aniele –
Być z tobą w każdej życia godzinie
I niech nam ono w szczęściu upłynie.
Wielbię całego ciebie, mój Sevie
A gdzie najbardziej, sama już nie wiem.
Twe czarne włosy, takie... spocone
Ociekające testosteronem
Twe czarne oczy pełne miłości
I mroczny poblask, który w nich gości
Ciało spowite szaty obłokiem –
Na próżno pod nią wdzierać się wzrokiem
Lecz wyobraźnia szepce mi czule
Żeś zbudowany niczym herkules.
Lecz po cóż słowa marnować w mroku?
Do twej sypialni stąd kilka kroków.
Zamilkła, żeby tchu nabrać w płuca
Niby go puszcza, lecz znów się rzuca
Tuli do siebie coraz to ciaśniej
I na odpowiedź czeka wyraźnie.
A Sever milczy, w kąt zapędzony
Głowę ma pełną myśli szalonych
Z gardła nie może wydobyć słowa
Bo łokciem gniecie je białogłowa
Uciec nie może, bo tak go trzyma
Jak na Alasce trzyma się zima -
Za nieostrożność przyjdzie zapłacić
I na tym miejscu cnotę utracić.
A przecież wiedział o zagrożeniu –
O groźnym damy tej... nastawieniu
Od września w strachu żył przed zgwałceniem
Pod własnym biurkiem szukał schronienia
Odkąd Dumbledore zatrudnił tanio
Tą trojga nazwisk fatalną panią
I tak przybyła nim nastał świt
Mary – Sue – Julia Potter – Malfoy – Smith. *
Jak to historia podaje stara,
Rodów Godryka i Salazara
Jest brakującym ogniwem – wiecie,
Zawsze się może przytrafić dziecię.
Wszystkie magiczne rody Albionu
Są z naszą Mary Sue spokrewnione
Choć wielu o tym nic nie wiedziało
Bo się dziewczątko w Syrii chowało –
Zły Lord Voldemort już w niemowlęctwie
Chciał się połączyć z nią w narzeczeństwie
Bowiem wyrocznia mu wywróżyła
Jaki majątek odziedziczyła
Po Slytherinie i Gryffidorze,
In spe Potterach, Malfoyach może,
Tylko Smithowie się nie zrzucili.
Rodzice dziewczę osierocili
Żyła więc skrycie w krajach Orientu
Dając dowody mnogich talentów.
Więc : wężomowa (przydatność mała
Skoro na widok węża zemdlała)
I gryfomowy czarem zachwyca –
Potrafi ryczeć jak głodna lwica.
I w sztuce walki talent objawia
Kiedy coś chwyci, to nie zostawia
Kiedy ucapi, to zmiłuj nie ma.
Upór, ambicję, prężność ma w genach.
Przez wszystkich wkoło wciąż uwielbiana
I nieustannie rozchwytywana
Lecz serce krwawi, kryjąc zmartwienie -
Niezrozumienie przez otoczenie.
Na wielką miłość długo czekała
Aż się do Anglii na łów wybrała.
Sam Ollivander różdżki jej szukał
I długo w swoje pudełka stukał
Z gałązki w końcu więc papierówki
Wyciął i nadział wziętą z lodówki
(By pasowała pannie do ręki)
Łuską z ogona Małej Syrenki.
Przybyła nocą w Hogwartu progi
Burza szalała i deszcz lał srogi
A ona świeża, pachnąca, sucha
Weszła jak powiew nowego ducha.
Już w niej uczniowie wielbią boginię
Przez sen szeptają potrójne imię
Zaś uczennice za wzór ją biorą
Już wkradła w serca się profesorom
Ale od pierwszej chwili w Hogwarcie
(Projekt powzięty zaraz na starcie)
Życie Severa w koszmar zmieniła
Bo na małżonka go upatrzyła.
Teraz wpadł w potrzask i ledwie dycha
A jej okrzyki bez przerwy słychać
I choć najlepszych pełen jest chęci
To go jej urok jakoś nie nęci.
Pojąć próbuje z trudem niemałym
O czym mu w ucho prawi banały?!
Że w jego oczach iskry miłości?!
Że z nim chce sobie gniazdko umościć?!
Że on ma ciało po tym mięśniaku
Co się wywodził z greckich chojraków
Ćwicząc muskuły sprzątaniem stajni?!
Że on ma włosy... Jakie?! No fajnie...
Jeśli megiera wnet nie przestanie,
To trzeba podjąć jakieś działanie.
A ona nie chce cofnąć się dalej
(Poniekąd się jej nie dziwię wcale
Ale to raczej temat na priva)
Severus więc się do czynu zrywa
Następna strofa o tym traktuje
Jak nasz Król Węży kontratakuje.



Księga czwarta: Iście po męsku...

Żeby wampira zabić, potrzeba srebrnych kul
Zaklęcie prosto w oko smokowi sprawi ból
Pokona bazyliszka lustrzanej tafli blask
A ostry nóż przecina i szyszymory wrzask.
Severa napastniczka nie ma wampirzych kłów
I nie na smoczych skrzydłach wybiera się na łów
Gdyby jej oczy miały hipnozy groźną moc
To nasz Mistrz Eliksirów miałby zarwaną noc.
Jej krzyk też nie zabija, lecz Sev nie jest mu rad –
Nie bagatelizujmy wszystkich moralnych strat!
Jak więc ustaliliśmy, nie zwierz tu szaleje –
Od kuli umrze pewnie, przed lustrem zemdleje,
Można ją klątwą walnąć – są takie wyrazy...
Na nóż przypadkiem nabić – tak z piętnaście razy...
Lecz skoro to kobieta, nie pójdzie mu łatwo
Choć warunki sprzyjają i zgaszone światło
To przecież nie wypada tak zaraz avadą
Chociaż ostrym rozrywkom wyraźnie jest radą...
Co zaś do innych zabaw koedukacyjnych,
To nie jest mnichem ani też zbyt pruderyjny,
Lecz jakoś zawsze wolał raczej grać w ataku
I nie z panią, co pragnie go w obrączki zakuć.
Natenczas Sever chwycił za pasek zatkniętą
Swą różdżkę hebanową, leciutko wygiętą,
Jak wąż na kilka sekund nim zaatakuje –
Do magii eliksirów taki sprzęt pasuje.
Również do mrocznych zaklęć i groźnych uroków
I do severowego zabójczego wzroku.
“Petrificus totalus!” - na klatce schodowej
Stanął gustowny posąg niedoszłej Snape’owej.
Błoga cisza zapadła, Sev otarł pot z czoła
Lecz owo rozwiązanie tymczasowe zgoła.
Nie chciałby wciąż oglądać jej twarzy w swych lochach –
Że też sobie ubrdała, że to jego kocha!
Cóż więc czynić wypada? Czy zobliviatować?
Ale to by ją mogło do reszty skołować –
Gdyby zdolność uczenia postradała z nagła
Strach się bać, praca owa by przypadła!
Ten sam mają mankament środki gwałtowniejsze.
Czyżby rady nie było na nią żadnej? Ejże!
Czas, by różdżkę odłożyć i skorzystać z tego
Czego ma i w nadmiarze – sprytu ślizgońskiego.
Jedną rzecz zrobić może prawdziwy mężczyzna -
Wszystko w obronie własnej, każdy sąd to przyzna.
“Lumos!” – zapalił światło – lekkie i przyćmione
Poprawił szybko szaty i włosy zmierzwione
A potem “Enervate” – dźgnął posąg w żołądek
I wnet bez zająknienia podjęła swój wątek:
“O serce moje! Mój ty oblubieńcze miły!
Oby się nasze wspólne marzenia ziściły!”
Lecz on nagle tuż przed nią runął na kolana
I wyszeptał tragicznie: “Moja ukochana!
Odwlekałem tą chwilę, aby cię nie ranić-
Otóż wiedz: na samotność jesteśmy skazani.
Chociaż dobrze odgadłaś, że kocham cię skrycie
To nie dane nam jednak będzie wspólne życie.
Jakaż losu przewrotność nas tak prześladuje?
Dowiedz się: lord Voldemort niecne spiski knuje
Aby zamek ten zdobyć – dobrych sił ostoję.
By ją chronić, przysiągłem oddać życie swoje.
Każdej nocy odbywam krwawe rytuały
By złe moce dostępu do uczniów nie miały
Na ołtarze przysiągłem, diabelskie i Boże,
Trwać w ascezie, czystości i podłym humorze.
Aby me poświęcenie osłony Hogwartu
Umocniła chociażby przeciw samym czartom.
Tak więc przyjąć nie mogę, choć pragnę gorąco,
Twojej ręki, o luba, moje złote słońce,
Moje życie i szczęście, światełko w mym lochu...”
(Przerwał, bo go zemdliło – zakaszlał w popłochu
Lecz nie zauważyła pauzy, zdruzgotana
Stała blada – tak jakby spetryfikowana).
Ciągnął dalej: “ Rozumiesz chyba, czemu muszę
Skazywać nas oboje na takie katusze.
Wojna ofiar wymaga, a ja się oddałem
Dobrym mocom i siebie im ofiarowałem.
Więzów tych nawet tobie zerwać niepodobna
Porzuć więc myśli o mnie, o moja nadobna
Zapomnij – szczęścia szukaj u kogoś innego
I nie próbuj odmieniać nastawienia mego.
Nie podchodź nawet do mnie, bo widok Twej twarzy
Twego ciała, o którym mogę tylko marzyć
Sprawia mi niewymowne cierpienie, doprawdy.”
(W każde kłamstwo należy włożyć cząstkę prawdy...)
Powstał z klęczek, a minę ma znękaną srodze
(Cóż, przypadkiem się oparł na zranionej nodze).
“Żegnaj na zawsze, miła, odchodzę wbrew sobie”
Odszedł, bliski przysięgi, by wyrzec się kobiet
Tym razem serio. Jednak w końcu zrezygnował
Gdy wspomniał, co na przyszły wieczór zaplanował.
Zaś Mary Sue została, w męce i cierpieniu,
Myśląc o rychłym swego żywota skróceniu
Bowiem życie bez Niego – cóż to jest za życie?
(Toż chyba, moi mili, jej nie zaprzeczycie?)
I już zaczęła macać wśród tętnic i żył
Gdy on - iście po męsku - nakłamał i się zmył
(Ja, jako wszechwiedzący narrator, z mej strony
Uznaję czyn ten za iście usprawiedliwiony
Choć może to stronnicza reakcja - jak wiecie
JA byłabym dlań żoną najlepszą na świecie...)






Księga piąta: Rozbieranie Severa


O Hadesie, co mrocznym królujesz Podziemiom
I strasznym mgłom Tartaru, Ty, co pośród plemion
Starogreckich cześć miałeś władcy piekielnego –
Setki lat nie stępiły więc wszechwładztwa twego!
Snadnie to bowiem wynik twej czułej opieki
Że Severus jest cały – od stóp po powieki
Już nań rąk nie położy ta świętokradczyni
I swej żądzy obmierzłej łupem nie uczyni.
Jak go w walce wspomogłeś o honor i cnotę
Gdy już znalazł się między kowadłem i młotem
Tak go wróciłeś teraz w lubych lochów łono
W podziemnych korytarzy ciemność utęsknioną.
Pobiegłby nawet pieszo do Twych świątyń progu
Lecz Grecy nie stawiali ich podziemnym bogom
Pobiegłby przed ołtarze i zarżnął Ci byka
Lecz wpierw musi ochłonąć, bo się aż potyka.
Dotarł wreszcie Severus do swojej komnaty
I natychmiast poczyna – zdzierać z siebie szaty.
Pierwszy płaszcz na wieszaku zawiesił niedbale
(Lecz kołnierza wygładzić nie zapomniał wcale)
Szata w kolorze nocy gdzieś w kącie ciśnięta
(Ale podniósł ją, żeby nie była pomięta)
Już mankiety rozpięte i zdjęta koszula
Jeszcze spodnie... Lecz przerwał – przeciąg w lochach hula
Więc do kominka z różdżką jeszcze się przysunął
Chociaż już zamek w spodniach całkiem był rozsunął.
Lecz o nieba! Narrator wpadł w szał estetyczny –
Po ubraniach by pewnie dał anatomiczny
Przegląd – ma wszak wśród innych Sever ruchomości
Anatomię szczupławą, lecz pierwszej jakości.
Lecz nie mogę wyliczać blizn i tatuaży
Nim tu jakichś głębokich motywów nie wskażę.
Severus Strasznie Sexy był, jest oraz będzie
To jedno wiedzą wszyscy, zawsze no i wszędzie
Ale z szat się obnaża teraz nie dla szpanu
Nie ma co – część to pewnie przemyślnego planu.
Otóż zdradzę w sekrecie – rozbieranka owa
Po to tylko, by grzesznym czynom mógł folgować
By się oddać rozrywce z dawna zakazanej
I za grzech nad grzechami z dawna uważanej.
Jest siedem grzechów głównych, jak każdy dobrze wie –
Pysznić się jest nieładnie, być chciwym – bardzo źle
Nieczystość osiągnęła w rankingu numer trzy
Za zazdrość czeka kara, przed którą grzesznik drży.
Nie można też folgować w piciu i w jedzeniu
A gniew cię na łup wyda władcy piekielnemu.
Ostatnie zaś na liście lenistwo przysiadło
Udając, że przypadkiem tylko tutaj wpadło.
I tak się problem jawi, który mnie nurtuje –
Gdzie się mój Pan Severus tu kwalifikuje?
Pod kątem katechizmu rozpatrzmy Severa
A on niech się do reszty spokojnie rozbiera.
Czy jest więc Sever pyszny ? Ach, cóż uczyniłam!
Znowu myśl o walorach smakowych wzbudziłam.
Odpędźże grzeszne myśli, Półelfie nieskromny
Chcesz li wiersze kosmate zostawić potomnym?!
Lepiej, by Moderator nie musiał ich golić –
Na konsumpcję Severa pewno nie pozwoli...
Mówmy lepiej o pysze, nie zaś o pyszności –
Czyliż grzech ten śmiertelny w duszy jego gości?
Oto człowiek do bólu i poświęceń skory
Mógłby nawet świętemu być za wzór pokory
A ja go tu próbuję o pychę pomawiać?!
Z Gilderoyem Lockhartem na równi ustawiać?!
Nie, przy grzechu próżności stwierdzono niewinność –
Duma i uprzedzenia to już insza inszość.
Także chciwość – grzech drugi – w przedbiegach odpada
Jest tu Seva obroną argument nie lada
Że za nauczycielską pensję żyć się godzi.
Do trzeciej sprawy muszę ostrożnie podchodzić –
Ach, chętnie bym nieczystość zaraz omówiła,
Niewątpliwą niewinność też udowodniła -
Sam wszak klął się Severus, że w ascezie żyje -
Lecz gdy zacznę, cenzura mi głośno zawyje.
Zbyt wielu tutaj bywa nieletnich, niewinnych,
Nie będę więc omawiać jego spraw intymnych.
A jego wielka misja rangę spraw tych zmienia -
Szpiegowi są potrzebne wszelkie doświadczenia.
Uwierzmy mu na słowo w kwestii nieczystości
I za to się przyjrzyjmy grzechowi zazdrości.
To brzydka jest przywara i w nas często gości
Lecz czegóż miałby Sever bliźniemu zazdrościć?
Męskości i powabu ma nawet w nadmiarze
Pieniędzy nie pożąda ni zdjęć w każdym barze
Ma pracę, którą kocha, gdzie spełnić się może
Jedynie w czasie wolnym... Mieć jakiś, daj Boże!
Taki jest rozrywany przez Lorda i Zakon
Że mógłby pozazdrościć spokoju charłakom
Lecz on jest ponad takie niskie przemyślenia.
Punkt czwarty – rozgrzeszono. Przejdźmy do jedzenia.
Rzut oka na dowody rzeczowe (wliczono
Tu Severa w całości i na tym skończono)
Kawał chłopa z imidżem wielkości Jowisza
Lecz w szafie najszczuplejsze rozmiary szat wiszą.
Czyż więc można tu węszyć nadmierną żarłoczność?
Raczej niedożywienie, jak sądzę, widoczne!
Zaś odnośnie napojów wszelkiego rodzaju
To się w jego przypadku w grzechy nie wliczają
Jako mistrz eliksirów jest wszakże zmuszony
Na każdą okoliczność mieć smak wyrobiony.
Cóż więc dalej ? Grzech szósty: gniew, co gubi ludzi.
Czy się płomień wściekłości w sercu Seva budzi?
Czy się na swoich bliźnich nad miarę rozsierdza?
Czy od szału ataków drży hogwarcka twierdza?
Otóż może czasami ciut się zdenerwuje
Słoik z ręki wypuści, szlabanem częstuje,
Ale tak w gruncie rzeczy – to tylko humory!
Człek to opanowany, do gniewu nieskory
Nerwy ma jak ze stali nierdzewnej Zeptera
I nie złości ten płomień, co z ócz mu wyziera.
Cóż – ostatni na liście grzech do rozpatrzenia
Lecz wymagać to będzie głębszego spojrzenia
A tymczasem po spodniach już i śladu nie ma
Złożył w kostkę i przykrył skarpetkami dwiema.
W samych slipkach zaczyna dziwne jakieś gierki
(W wersji dla nadwrażliwych to będą bokserki).
Oto Seva łazienka w tonacji zielonej
Czernią, a nie srebrnością urozmaiconej
Co więcej, Seva wanna – tak na pół łazienki
By dobrze mógł wypluskać swe wyborne wdzięki.
I tu się jego sekret wyjawić ośmielę –
Otóż on wręcz namiętnie uwielbia kąpiele.
Ten rytuał magiczny w szmerze kropel wody
Czy gorącej, czy czasem zimnej dla ochłody
Ten spokój i wytchnienie, błogie odrętwienie
Jakby w Styksie się kąpał – rzece zapomnienia.
Jakby miękkim kokonem swe otulił ciało
Tych to błogich ablucji ciągle jest mu mało
I przy każdej okazji wannę swą napełnia
Bowiem kąpiel dla niego to jest szczęścia pełnia –
On w niej mocy nabywa jak wino w piwnicy
Jak eliksir warzony w wielkiej tajemnicy
Siły mu znów przywraca, napełnia wigorem
I otuchy dodaje przed każdym wyborem.
On po takiej kąpieli jest jak odrodzony
W oczach blask ma półmroczny świeżo rozpalony
Z ciała i włosów zmyte wyziewy warzenia –
Wynik tych długich godzin nad kociołkiem tkwienia
Wygładzone przez miękką wodę wszystkie blizny
I wyłania się z wanny ten okaz mężczyzny
Tak jak Wenus się z piany rodziła na Cyprze.
Zanim jednak do reszty wyjdzie i się wytrze
To może do tematu powrócić spróbuję
I te jego pomruki błogie zignoruję.
Mówiliśmy o grzechach – nie mam wątpliwości
Podejrzany jest wielce ten szał przyjemności
To moczenie się w wannie jak w źródle wytchnienia
Wielu pewnie zaliczy między przewinienia.
Ale skoro już z siedmiu sześć grzechów odpadło
To Severa by leniem obwołać przypadło
Bo nieprawość lenistwa uprawia w sekrecie.
Lecz czy owa namiętność tym jest? Cóż powiecie?
Ja się wzdragam przed myślą, że Sever – nikt inny
Mógłby się nam okazać bezgrzeszny, niewinny,
Ale na to wskazuje to podsumowanie –
Nie jest nawet leniwy, panowie i panie.
Nawet w słodkim zaciszu łazienki prywatnej
Nie nęcą go wzbronione przyjemności żadne
Tylko się oczyszczeniu oddaje w kąpieli
I czy ktoś ten rytuał zganić się ośmieli?
I to jego zwą ludzie czarnym charakterem?!
Jego błędem autorskim i moralnym zerem?!
I to on się wydaje im nieapetyczny?!
Zawiści i ciemnoty to przykład klasyczny
Że go nie doceniają profanów umysły.
I nie widzą – jak wino on działa na zmysły.
Stoi teraz w ręczniku, wilgotne ma włosy
Lecz nim ubrał się, z zewnątrz dobiegły go głosy
Jakieś krzyki, hałasy, coś głośno zawyło
Jakby gryfów to stado smoka otoczyło.
I na korzyść to Seva świadczy niezawodnie –
Zaklął tylko trzy razy, zanim wciągnął spodnie.
Może jeszcze troszeczkę, gdy spinał mankiety
Aby spokój przywrócić swym autorytetem
I wybiegłszy z komnaty, wpadł wprost w środek wojny -
W lochach oto dwa domy toczą bój upojny.




































Księga szósta: Węże i Lwy


Kiedy Dawid z Goliatem walkę stoczyć mieli
Nikt się w wynik spotkania wątpić nie ośmielił
Bo nietrudno przewidzieć imię triumfatora
Gdy ma jeden trzy metry, a drugi półtora.
Lecz w niejednym hazardzie zamiast faworyta
Fuks okazał się wygrać o czubek kopyta
Tak i Dawid techniczną wyższością się wsławił
I procą od olbrzyma wojska swoje zbawił.
Pamiętajcie więc wszyscy mądrość dni zarania
Że nie ilość, lecz jakość się liczy w zmaganiach.
Wiedział o tym Severus, lecz widząc to starcie
W którym siły nierówne już były na starcie
Rozgorzał satysfakcją i uczuciem dumy
Bo to Ślizgon sam jeden na Gryfonów tłumy.
Jednak miast być już trupem nierozpoznawalnym
Triumfuje najwyraźniej – czyn to unikalny!
Oto cofa się przed nim gromada pobladła
Jakby trwoga nieziemska na serca ich padła.
Severus jeszcze z boku się trzyma i w cieniu
Rozeznać chce się najpierw w tym dziwnym zdarzeniu
Nim dokonać spróbuje jakiejś interwencji
A także wyciągnięcia groźnych konsekwencji.

<Flashback, po polsku retrospekcyją zwany,
Na potrzeby Severusa dokonany>

Siedzą i w kominkach palą –
Wspólny pokój w Gryfa wieży
Książek masa tu się wala
Nietykana prawie leży
Dziś tu huczne trwa przyjęcie
Suto piwem zakrapiane
Transmutacja i zaklęcia
Leżą pozapominane.
Jutro mecz Gryfonów czeka
A że wierzą w swe zwycięstwo
Uradzili, by nie zwlekać –
Toast wznieść za przyszłe męstwo.
Więc hulanki i swawole
Dziś królują w Gryffindorze
Wieść to znana w całej szkole –
Niech przyłączy się kto może.
Hermiona siadła za stołem
Opasłą księgę studiuje
“Ciszej, ludzie! Ciszej – woła
Bo mi się mózg już lasuje!”
Ale na nic te błagania
Gdy impreza w pełnej krasie
Chcą się bawić do świtania
Głos rozsądku znikł w hałasie.
Harry Potter, król quidditcha
Jest drużyny wodzirejem
Przyszłe punkty im wylicza
W pewność zmienia ich nadzieje.
Wtem, gdy piwo pił z butelki
Portret u wejścia zazgrzytał
Ustał nagle hałas wszelki –
Gryfoni, któż tu zawitał?
Potter niemal głos postradał
Widząc, kto przeszedł podwoje
Bo na bankiet ich się wkrada
Potomek rodu Malfoyów.
Dumnie patrzy im w lwie oczy
Serce jego nielękliwe
Nagle do Hermiony skoczy
Słowa rzuca w twarz straszliwe.
Gorze mnie! Gorze !- wykrzyknie
Potter, a inni wtórują
Gryfa to głos, kiedy ryknie
Gdy się do skoku szykuje.

Zbrodnia to niesłychana –
Malfoy powiedział SZLAMA!
Powiedziawszy, spieprza kłusem
By nie dostać cruciatusem
Od Gryfonów rzeszy sporej
Co unieśli się honorem.
W pogoń dziką się rzucili
Zapomniawszy w jednej chwili
Że tej klątwy nie wypada
Rzucać w zamku na sąsiada.
Huzia! Za nim! Łapaj! Trzymaj!
W biegu nikt się nie zatrzyma
Póki miga im przed nosem
Draco Malfoy jasnym włosem.
Tak się w tym zapamiętali
Że ścigając coraz dalej
Swą ofiarę całą zgrają
Nie patrzyli, gdzie się pchają.

Już poza nimi Kruków posady
Już i minęli Puchonów
Niżej ich wiedzie tor galopady
Czyżby do Węży salonów?
Lecz nie próbuje się Ślizgon chronić
Wciąż nieprzerwanie ucieka
Oni na próżno pragną dogonić
Widząc go tylko z daleka.
Mijają hole i korytarze
I coraz ciemniejsze sale
Duch się czasami w rogu ukaże
Lecz żywych nie widać wcale.
A – jedna jednak zjawa cielesna
Kędyś się im przewinęła
Lico jej chmurne, mina bolesna
Gdy ją nagonka minęła.
Wzrokiem zmętniałym wodzi po ścianie
Stado Lwów zignorowała
Jakby cierpiała na jakąś manię
Jakby rekuzy doznała.
Ci to Gryfoni wraz ze Ślizgonem
Po raz ostatni widzieli
Mary Sue lico smutkiem zmorzone
Nim się oddała topieli.
Lecz oto nagle wbiegli zdyszani
W przedziwne jakieś sezamy
Wreszcie stanęli jak wmurowani
Bo się zatrzymał ścigany.
Czeka już na nich, ściąga ramiona
Jakby chciał gryfów walecznych
Raptem przytulić czule do łona
Śmieje się – śmiechem serdecznym.
“Patrzcie, Gryfoni, mrok tu upiorny!
Nawet powietrze ochłodło!
Jam was oszukał słowem potwornym!
Ja was do lochów przywiodłem!
Tym zawołaniem wszczepiłem w serca
Gniew, aby sny spełnić moje:
Strach w waszych oczach widzę – potwierdzam:
Tu ma Mistrz Węży pokoje.
Być w tych ciemnicach nikt nie ma prawa -
Mistrz Eliksirów jedyny
Może tu mroczne czary uprawiać
I strzeże swojej dziedziny.
Kary piekielnie śmiałkom wymierza
Którzy się tutaj zbłąkają.
Ja was wciągnąłem do Węża leża!
Tak oto sprawy się mają.
Zaraz ze swego lochu wyruszy
By mnie ze skóry obdzierać
Stójcie i patrzcie na me katusze –
Wy tak musicie umierać!”
Pewnie by trwożnie jęli uciekać
Ale przejęli się trwogą
A Ślizgon dumnie na zgubę czeka
Byle pogrążyć ich z sobą.

<Koniec retrospekcyi przez Seva widzianej
Sztuką Oklumencyi stosowanej.>












Księga siódma : Zbrodnia i kara

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie
Atmosfera jak z “Draculi”
Niczym stadko kur na grzędzie
Grupka lwów się w kącie kuli.

A Ślizgon śmieje się jeszcze
Co w sercach ich posiał trwogę
Jak drób przyprawia o dreszcze
Kura, co przeszła przez drogę.

Słuchajcie i zważcie u siebie:
Według rozkazu bożego
Nie kury rzecz – lot po niebie
I drogi – nic jej do tego.

Jeśli się z gniazda uwolni
Przez drogę przemknie bezwstydnie
To ją pisarze swawolni
Na śmierć zamęczą niechybnie.

Pomawiać będą o spiski
Romans z Lordem Voldemortem
Aż kurnik, ciasny i niski
Będzie się zdawał kurortem.

Bo rzecz to ludzi – oceniać
Co kura, kurze i kurą
A kur – Kurnik Przeznaczenia
Zakurzać progeniturą.

Nie błąkać się po piwnicach
Jest lwiątkom zaś przyrodzone
Lepsza jest mózgu martwica
Niż licho w lochu zbudzone.

Nie, żeby według Severa
Nie mieli już tej martwicy...
By ich ze skóry obdzierać
Wyszedł ze swojej ciemnicy.

Stał tam imiennik Dracona
Co praw był dawcą surowych
Blady jak w wieży Aldona
Lecz już na karę gotowy.

Spojrzy opiekun mu w oczy
Błękitne, lecz lodem ścięte.
“Pan Malfoy... Zawsze ochoczy
By drzwi otwierać zamknięte...

Widzę, ku mej satysfakcji,
Żeś godnych znalazł kamratów..
Taki-ś pilny w integracji?
Pozwól do mojej komnaty.

I ja przyjaciela cenię
Więc właśnie palę w kominku
Mam mu coś do powiedzenia
O jego kochanym synku...”

Słowa nad chłopcem zawisły
Jak topór nad kurzą szyją
Hardość i duma wnet prysły-
Niechaj go raczej zabiją!

Ale ciche to błaganie
Wyrzekł w myślach swych jednynie
Czekał dalej, co się stanie –
Kto przeżyje, a kto zginie.

Zaś Opiekun Slytherinu
Spojrzeniem obadał długim
Kto się pod rękę nawinął?
“Pan Potter... Dziś po raz drugi...

Czyliż mnie pamięć nie myli
Żeś na szlabanie miał działać?
Niech zgadnę : w dogodnej chwili
Minerwa dyspensę dała.

Bo chyba to niemożliwe
Byś wymknął się samowolnie?”
“Nigdy!” – zaprzeczy skwapliwie.
“Sam Dumbledore był mnie zwolnił!”

“Ja rozumiem, naturalnie”
Tak zapewnia go Severus
“Że trzeba wspierać moralnie
Nawet takich bohaterów.

Wszak już jutro mecz quidditcha
Więc powiedzcie, lwizno miła,
Jaka sprawa tajemnicza
Was bez mioteł tu zwabiła?

Ja odgadnąć się ośmielę
Że szukacie we mnie wsparcia.
Moi młodzi przyjaciele!
Przygotuję was do starcia.

Mam w prywatnym księgozbiorze
Stutomowy “Indeks meczy”
Loch sąsiedni wam otworzę
Zbiór powierzę waszej pieczy.

Kto z drużyny Gryffindoru
Niech wygodnie się umości
Loch przestronny, bez upiorów
Was do rana będzie gościł.

Dam wam wszystkie sto tomiszczy
A wy zróbcie z nich notatki
Jak drużynę wroga zniszczyć
Jakich użyć zwodów rzadkich.

A ja wpadnę przed turniejem
I łańcuchy z drzwi otworzę
By wam wcześniej, nim zadnieje,
Nie przeszkodził ktoś, broń Boże

Co do reszty tu obecnych
Znam intencję, co w was gości:
Aby szambo w sposób niecny
Nie straciło na czystości

Chcecie mi się ofiarować
Że Pottera zastąpicie.
Jak mam z tego zrezygnować
Gdy tak mile mnie prosicie?

Więc przyjmuję propozycję –
Różdżki złóżcie tu w kąciku,
Zaraz całej ekspedycji
Wynajdziemy przewodnika.”

W miarę czułej tej przemowy
Jakby młodzież trochę bladła
Tak jak kurze bledną głowy
Gdy siekiera już opadła.

Jedna grupa bez sprzeciwu
Dała zamknąć się łańcuchem
Stutomowe zaś archiwum
Miało karmą być dla ducha.

Drugą grupę poprowadził
Jakimś bocznym korytarzem –
“Sprawię, że będziecie radzi –
Przewodnika wnet wam wskażę.

Oto krypta nad kryptami
Gdzie Salazar Założyciel
Często mrocznymi czarami
Urozmaicał swe życie.

Toteż wyłażą ze skóry
Najprzeraźliwsze upiory
By tutaj pełnić dyżury
W hołdzie dla swego mentora.

Któryś się zgodzi niezbicie
Drogę wam wskazać łaskawie
Wystarczy, że poprosicie
Więc ja już was pozostawię.

Wprawdzie schody przy galerii
Wiodą gdzie trzeba dokładnie
Lecz decyzja w tej materii
Niech wam, gryfoni, przypadnie.”

Uniósł dłoń, by w drzwi uderzyć
Do tej Slytherina sali
Jednak – któż by w to uwierzył?
Młodzi zgodnie go wstrzymali

Sami schody przemierzyli
Bez błądzenia i zwalniania
Całe szambo oczyścili
Szczoteczkami do zmywania.

Zaś Severus dokonawszy
Podziału zadań porządnie
Uznał, że jest świat ciekawszy
Gdy ktoś doń czasem zaglądnie.

Ostatni z gości wciąż czekał
Wiedząc, że kara nie minie
Jeśli ją będzie odwlekał
Albo w podziemiach zaginie.

Kiedy Severus powrócił
Zastał Dracona na progu
Zimnym go wzrokiem obrzucił
Wpuścił i kazał siąść w rogu.

Sam zaś przy kominku staje
W ogień cisnął proszku deczkę
“Lucjuszu drogi!” - zagaja
“Nie wpadłbyś tu na chwileczkę?”
















Księga ósma : Draco Somno Excitatus*

Smokerzy świata tego fach swój dobrze znają
Nie taki im smok straszny, jak bajarze bają
Na każdą wszak gadzinę jest sposób albo trzy
Nawet na rogogona, przed którym śmiałek drży.
Od jaja więc począwszy aż po białe kości
Które tak wiele dają Mugolom radości -
Mogą je wykopywać, makietki budować
I w blasku wielkich odkryć się doktoryzować –
Prawdziwy smoker wszystko wie o swym zwierzaku –
Jak podejść, gdzie podrapać, w który łańcuch zakuć.
Wie także z doświadczenia, że są takie chwile
Kiedy cnoty gryfońskie należy mieć w tyle
Darować sobie pokaz męstwa i brawury
I znaleźć sobie gniazdko na kształt mysiej dziury
Bo dla każdego smoka przychodzi godzina
Gdy kultury, tresury, manier zapomina
I najukochańszego pana smokonianię
Mógłby w strzępy rozedrzeć za jednym zagraniem.
Nie na próżno autorka mocno przekłamanej
Historii o Potterze, jego mianem zwanej
Uczyniła przestrogę – treść łatwo znajdziecie
Że draco dormiens numquam titillandus – wiecie.
Więc się zbliżać do niego nikt nie odważa, gdy
Jak w dziecinnej zabawie – smok stary mocno śpi.
Bo niech Merlin ratuje, gdy się go podrażni
Gdy mu przerwą drzemanie ludzie nierozważni
Jeśli oczy otworzy snem błogim zamglone
I intruzów dostrzeże – wszystko przesądzone.
Kiedy jest się stworzeniem groźniejszym od moru
Gdy się ludzi poraża klimatem horroru
Gdy się innych krwiożerców przewyższa prestiżem
Kiedy milkną rozmowy gdy tylko się zbliżasz
Trzeba jakieś reguły ustalić współżycia
Nie zniżając się przy tym do – pfuj! – mordobicia.
Żaden smok, król stworzenia, natręctwa nie zniesie
Otoczeniu pozwala czcić się wśród uniesień
Świadczyć wszelkie usługi i w blasku się pławić
Lecz gdy ktoś go spróbuje spokoju pozbawić
Wtedy wąż salonowy się zmienia w smoczysko
Biada ci, nieszczęśniku, coś podszedł za blisko.
Czy zielony, czy czarny, czy inny rogogon
Wybaczy, gdy niechcący stąpniesz mu na ogon
Lecz jeśli w jego własnej przepastnej jaskini
Ktoś go zdrażni, rozbudzi i despekt uczyni
Ktoś pokala prywatne smocze rezydencje
Uskuteczni na śmiałku wnet rozgniotomencję.
A jaskinie są smocze przepastno-cieniste
A w nich ściany świątynne urwisto-strzeliste
Gdzie sen morzy bezbrzeżny od nosa po ogon
Lepiej stawić by czoła tysięcznym swym wrogom
Niż zakłócić w tej grocie spokój lokatora
Aż go furia ogarnie od łap do jęzora.
Oto ujrzyj, odbiorco, fantazji oczami
Niech cię tylko ta aura urocza nie zmami
Bo nam zaśniesz stuletnim a błogim uśpieniem
Imaginuj więc sobie takie pomieszczenie:
Komnata wykładana drzewną boazerią
Kominek zaś ceglany płomieni feerią
Rzuca wkoło swe blaski jak ciepłe muśnięcia
Szelest zasłon podobny najczulszym zaklęciom
Gdy się w oknach kołyszą złocisto – zielono
I muskają dywanów miękkość zawstydzoną.
A powietrze przesyca zapach niewymowny
Z ziół niezwykłych utkany w bukiet przecudowny
Który w nozdrza zapadłszy przepływa do serca
I kolana ugina aż w miękkość kobierca
Byś się w aurę zanurzył snu i ukojenia
A on w obraz oblecze najskrytsze marzenia.
Łoże jest z baldachimem – wypełnia komnatę
Kuszą na nim jedwabie i miękkie piernaty
Wręcz błagają, by ulec im na jedno mgnienie
Rzucić się w bezmiar łoża i spijać uśpienie.
Wobec takich luksusów – grzech i wyuzdanie:
Oto senior Malfoyów zasnął na dywanie.
Przed kominkiem wyłożon jak długi (oj, długi...)
A z ognia mu po ciele pełzną ciepłe strugi
Po barczystych ramionach i szyi, i klacie
Oto jest Lucjusz Malfoy jakiego nie znacie.
Ten poranek był spędził bardzo pracowicie
Ministerstwa nijakie ubarwiając życie
Szczyptą małą szantażu bądź garsteczką groźby
Wszystko z gustem ubrane w sugestie i prośby
Tutaj rzucił spojrzenie, ówdzie galeona
Laską skinął z daleka – magia niezmierzona
Tkwi w tym sprzęcie – przedziwne jest jego działanie
Stuk jej ludzi przyprawia o nerwowe drganie
Niczym smoczych pazurów zgrzyt na ludzkiej kości
I od razu delikwent gnie się w uległości
Więc to wyposażenie wręcz czarnoksiężnicze
Starczy za wszelkie znaki prestiżu i bicze
Przyda się też na spacer, do bliży i dali
I można nią na miazgę twarz komuś rozwalić.
Godne to przedłużenie męskiego ramienia
I godnie pieczętuje niecne zamierzenia
Kiedy skończył sir Lucjusz obowiązki swoje
Wrócił do rezydencji na własne pokoje
Zafundował był sobie wysiłek fizyczny
Choć mówią, że zawdzięcza kształt mięśni prześliczny
Transfiguratorowi i złowrogim czarom
Lecz transmutator może zrobić cię poczwarą
A czarna magia często trochę niedowidzi
Dorobi, zamiast ująć, a w duchu z ciebie szydzi –
Po cóż by się miał wdawać w takie powiązania
Lepsze jest własnoręcznie formy utrzymanie.
Bóg czy inszy kreator hojny był w tym względzie
W proporcjach, estetyce, wymiarach – no, wszędzie
A choć lubi pogrzeszyć pan rodu smoczego
To nie marnotrawieniem przydziału bożego
Ćwiczy sporty, szermierki i te tam boxingi –
On nie z takich, co noszą podejrzane stringi
I się tylko oddają w łapki hedonizmu
Bez najmniejszej dbałości o stan organizmu.
Kiedy skończył na dzisiaj fizyczne ćwiczenia
Pod prysznicem zmył z siebie ślady wysilenia
A stan muskulatury ocenił gdzieś na W
Udał się do sypialni paść w objęcia snu.
Już o łożu wspomniałam – jak wziętym z seraju
O pościelach, co ciało by legło błagają
Lecz był wzgardził pan Malfoy odmętem jedwabi.
Spał na dywan runąwszy jakby go kto zabił.
Jak smok w swojej jaskini – świątyni dumania.
Są wątki oniryczne do wykorzystania
W następnych poematach albo innym dziele
Ale teraz się wspomnieć o tym nie ośmielę
Co mu senne marzenia pod powieki wniosły.
W spodniach luźnych zadrzemał, wyniosły i rosły
A uśmiech ma na twarzy tak bardzo ślizgoński
Że mogę odgadywać sen niezwykle swojski.
I w to jego wytchnienie wdziera się obcy głos –
Nieświadomy, że właśnie czyjś przesądził los.
Choć to głos jedwabisty i miodowopłynny
Wtargnął po barbarzyńsku w spoczynek niewinny.
Z oczy Lucjusz mgłę strząsnął snu niedospanego
Barwę mają jeziora w lodzie zastygłego
Spojrzał w ogień, a w sercu już krew się gotuje –
Kto mu drzemkę bezczelnie i podle rujnuje?
Przybrał uśmiech jak tylko głodny smok potrafi.
“Ach, Severus, mój drogi... ZARAZ MNIE SZLAG TRAFI!!”


*Smok Przebudzony Ze Snu





















Księga dziewiąta: Sposób na Smoka

O wy, gwiazdy gwieździste, przewodniczki łodzi
O księżycu brzuchaty, co rej wśród nich wodzisz
O mgławice, komety i meteoryty
Które srebrem barwicie nocnych niebios szczyty
Od stuleci opiewa wasze jasne twarze
Ród poetów, muzyków, tych, co żyją z marzeń.
Godne byłoby pewnie i mojego pióra
Nocne niebo wyśpiewać zagubione w chmurach
Ale jakoś mnie wena przyciąga ku ziemi
Gdzie dwóch mężów się starło spojrzeniami swemi.
Jeden z nich świeżo powstał ze zbawiennej drzemki
Nagą pierś ma odkrytą i te inne wdzięki
Włosy jak białe złoto spływają falami
Na barczyste ramiona, ginąc za plecami.
Pięści ma zaciśnięte i gromy z ócz ciska
A że klatka kominka dla niego za niska
To do Seva komnaty przez ogień się wdziera
W samych spodniach i boso, a zły - jak cholera!
“Więc, mój druhu, mój bracie, duchowy bliźniaku
Czyżbyś łyknął za dużo eliksiru z maku
Żeś zapomniał najpodlej, żem zwykł o tej porze
Odpoczywać po pracy i spać w swoim dworze?
Jakież sprawy naglące pchnęły cię do zbrodni
Że mnie wzywasz do siebie niemalże bez spodni?
Dobijasz się – TFU! – niczym zazdrosny kochanek!
Tylko nie mów, że chciałeś pożyczyć kajdanek.”
A vis-a-vis Severus zapięty po szyję
Lecz wilgoć po kąpieli po włosach się wije
Których już nie nadążył namaścić olejem
(bowiem żeński personel z miłości doń mdleje
A uczennice nawet żyły podcinają
Gdy w uczuciu dla Mistrza umiaru nie mają
Więc od lat zwykł maskować urodę i ciało
Żeby z lochów do klasy choć przechodzić cało.)
I mówi niemal szeptem, co jak jedwab płynie
Co ma bukiet odcieni niczym w przednim winie:
“Wybaczże to natręctwo, moja bliźnia duszo -
Wiesz, że mącę twój spokój tylko, gdy los zmusza.
Sam się właśnie kąpałem – ręcznik odrzuciłem
Wierzchnią szatę bezładnie na się narzuciłem.
(Lucjusz zerknął był wilkiem na białe mankiety
Ale zmilczał, czekając na jakieś konkrety)
I wybiegłem w tym stanie mokry i wymięty
Bo ktoś był uskuteczniał donośne fermenty.
Więc wybiegam z komnaty ociekając wodą
A tu domy dwa dziko bój w mych lochach wiodą!
Choć na pierwszy rzut oka miałem też wrażenie
Że to gwałt jest zbiorowy – optyczne złudzenie.
Widzę ja więc Gryfonów bandę – i cóż widzę?
Ach, przez gardło nie przejdzie, wymówić się wstydzę
Sam się musisz domyślić, nieszczęsny – o biada!
Kto się z nędzną tą bandą po mych lochach skradał.”
Tu zamilkł, a twarz jego zmieniona boleścią
A Lucjusz łacno odgadł, co było jej treścią
(Wcale nie dzięki temu, że obiekt rozmowy
Na krześle obok siedział jak na pniu katowym.)
Widzi więc pan Malfoyów ciało z swego ciała -
Przycupnęło pokornie, niepokojem pała
Jasne oczy podnosi, pełne niewinności
Tak udanej, że prawie umknął ojca złości.
Ale ojciec rodziny zna swoje zadania
By u syna objawy karać rozpasania
By hartować go twardo na przykład szlachcica
Nawet jeśli ta rola często nie zachwyca.
Tak więc piersi włochate napełnia oddechem
I wyrzeka, aż w lochach ozwało się echem:
“Także mi się odpłacasz, o synu wyrodny
Za życie, wychowanie, za dom twój wygodny
Za miłość ojcowską i siedem nimbusów
Ty się niecnie zadajesz z tym domem raptusów
Z tą krwi czystej zakałą, pomiotem Mugoli
Ty pod ojca chrzestnego progami swawolisz?!
Dam ja ci integrację z domem Gryffindora!
Koniec już z pobłażaniem, na tresurę pora!”
Ledwo słów tych domówił, a Dracon powstaje
Lica blade ociera czarnej szaty skrajem
Rękę kładzie na piersi w geście przyrzeczenia
I do ojca wygłasza takie przemówienie:

“Tata nie pisze ranki i wieczory
We łzach sów czekam i trwodze
Wojna za pasem i pełno aurorów -
Jak zbój grasują na drodze.

Do Slytherina ja wznoszę pacierze
Bym się nie ostał sierotą
Bo gdy mi ciebie avada zabierze
Na cóż mi imidż i złoto?

W noc myśl mnie trwoży - może go napadli
Długie włosy ogolili
Z płaszcza odarli, srebrną laskę skradli?
Może mi tatę zabili?

A oto jednak żyw jesteś i cały
Żaden się gwałt nie przydarzył
Widać me modły na coś się przydały
Że cię nie dopadł syn wraży.

Lecz jak mię witasz? Gniewnymi słowami!
Wzrok dziki, szata... Bez szaty.
Gdy ja po nocach błagam paciorkami
By szlag nie trafił mi taty?

Za co przeklinasz twe dziecię udane?
Że plemię Lwa prześladuje?
Wszystkie już w lochach pozamykane
Mnie – niechby i scruciatują.

Za Twoim wzorem fortel obmyśliłem
Wśliznąłem się do ich wieży
Słowem przemyślnym gniew w nich zapaliłem
I każdy za mną pobieżył.

W tą wiodłem stronę – aby nasz Opiekun
Skazać mógł ich na łańcuchy
A tyś jest gniewny! Ach – łza pod powieką
Kręci się, gdy tego słucham.

Chciałem Gryfonów zwieść gdzieś na manowce
Wybacz, że –nastu, nie setkę -
A za twe zdrowie, gdybym był miał owcę,
To bym urządził orgietkę.”

Tymi słowami skończył – na głos ojca czeka
Dumnie wyprostowany, nie pragnie odwlekać
Że aż szlacheckie serce Lucjusza ścieplało
Gdy takie zachowanie u syna ujrzało.
“ A idźże mi z orgiami, ty plemię żmijowe,
Smutkiem tylko zarażasz moją biedną głowę,
Bo co to za przyjemność, gdy mnie tam nie będzie?
Jak wrócisz na wakacje, zrobimy przyjęcie.
A teraz – koniec żartów: czuj się napomniany
Nie daj Bóg, byś ponownie został przyłapany
Na mieszaniu się z gminem, choćby w szczytnym celu.
Jak złapania uniknąć, Sevie, przyjacielu,
Spełnij swój obowiązek chrzestnego mentora
Szepnij mu ze dwa słowa o tajnych otworach
Korytarzach i przejściach pomiędzy lochami
By się nie dał przyłapać już z plebejuszami.”
To rzekłszy, syna w uścisk przygarnął do łona
Obiecując, że listów przyfrunie wnet tona
I ziewnąwszy od serca, pożegnał Severa
Łoża miękkość wnet przestrzeń dla niego otwiera.
A Severus był palnął mówkę chrześniakowi
O tym co nie przystaje czynić Ślizgonowi
Pół godziny mu w kuchni służby dał szlabanu
Włosy wytarł i poszedł wytrzeć pianę z kranu.













Księga dziesiąta: Pracownia alchemika

Kędy Hogwart w czeluście się ziemi zanurza
Piwnicami – od mrocznych przedpiekieł przedmurzem
Kędy lochów rozciąga ciemności zdradzieckie
Takie, jakby trollowi ktoś zajrzał pod kieckę
Tam to właśnie pośrodku krętych korytarzy
Jest pracownia, gdzie Sever mikstury swe warzy.
Bowiem on od zarania już swego istnienia
Miał namiętność prawdziwą właśnie do warzenia
“Małego alchemika” pierwszym swym zestawem
Złotym rybkom upichcił niezwykłą potrawę
Aż przez tydzień myślały, że są kanarkami
Choć Snape senior próbował działać odtrutkami.
Miłe złego początki, a środki wręcz błogie -
Nigdy Sever talentów tych nie kładł odłogiem
Nie popadł też w rutynę belferskiego fachu
Szczyt biegłości osiągnął – jak szczyt Czatyrdahu
Minaretem jest świata, drogmanem stworzenia
Tak Severus jest mistrzem wszelkiego warzenia.
Ma w Hogwartu wnętrznościach krętych jak jelita
Swą pracownię, gdzie intruz żaden nie zawita
Obronną zaklęciami, tysiącem potrzasków
Tam eliksir bezpiecznie wre w ognistym blasku.
Kiedy już się Severus pozbył wreszcie gości
Pianę z wanny wypłukał z westchnieniem żałości
Skontrolował szlabany kochanych gryfiątek
Wreszcie mógł był rozpocząć wieczorny obrządek
Błogiego przebywania w ukrytej komnacie
Krojenia ingrediencji, jakowych nie znacie
Przyrządzania substancji o dowolnej treści
Bo jak wiecie, w kociołku Severa się zmieści
Tak trucizna, jak nawet wszelkie panaceum -
Czy masz z tyłu liceum a z przodu muzeum
A może tylko pryszcze lub przekrwione oczy -
On by zdołał Cię w boga piękna przeistoczyć
A jeśli byś miał chętkę, by się stać boginią -
Takie rzeczy też jego eliksiry czynią.
Każdy składnik ci znajdzie pośród ingrediencji
Bo nasz Mistrz to wcielenie jest omnipotencji.
Tak więc był się wyprawił do tejże warzelni
Hen, daleko zostali uczniowie bezczelni.
A Sev drzwi zabezpieczył magiczną zasłoną
I jak Wulkan nad kuźnią z torsem obnażonym
Tak on ognie rozpalił, rozdział się z koszuli
I na dobry początek nakroił cebuli
Bo pan Potter po nocy w lochu przepędzonej
Będzie może miał, biedak, gardło przeziębione
A na taką przypadłość nie masz jak syropik
Wypity na gorąco – mówiąc wprost, ukropik
I wprawdzie jest on w smaku jak siarka i smoła
Lecz ten posmak zanika już nazajutrz zgoła
A po trzech dniach z pewnością już się go nie czuje
Zaś choroby oznaki wszystkie likwiduje.
Kiedy więc tak przyrządzał syrop na gardziołka
Doprawiając chwilami żółcią mądrzywołka
Nagle znów coś zakłóca jego słodkie chwile -
Jakiś głos się odzywa obrzydliwie mile
Mianowicie, a jakże, z kominka się szczerzy
Sam dyrektor Dumbledore – ciałem w swojej wieży.
“Ach, Severus, mój drogi, wreszcie cię zastałem!
Gdzieś się przedtem podziewał – zgadywać nie śmiałem
Ale mam ważną sprawę do ciebie – jak rzadko
I poważną, choć tobie słuchać będzie hadko.
Jednak muszę cię prosić: okaż zrozumienie
Bo to ma pierwszorzędne dla wszystkich znaczenie.”
Cóż było robić? Trudno. Sever ani pisnął
Gościa z ognia wypuścił, szatę na się wcisnął
I słuchał, co dyrektor ma do powiedzenia
A uszy mu zaczęły więdnąc z wyprzedzeniem.
“Wiesz przecie, Severusie, co mnie tu sprowadza -
Voldemort na Pottera ciągle się zasadza
Pragnie to biedne dziecko pobić, zmaltretować
Bóg wie jakie zaklęcia na nim praktykować.
A otóż nam potrzeba zrobić coś w tej sprawie
Harry’ego bez pomocy przecież nie zostawię!
Dzieckiem w kolebce, kto łeb stłukł Wężowi
Ten młody kiełznał centaury
Dokopał bazyliszkowi
W quidditchu wywalczył laury.
Tam sięga, gdzie wzrok nie sięga
Zaklęcia bez trudu łamie
Na miotle orla tych lotów potęga
Piorunu na czole znamię.
Razem, młody przyjacielu!
W szczęściu Pottera są nasze cele
Szczęśliwy-m, gdybym padł wśród zawodu
Jeżeli poległym ciałem
Dam jemu szczebel do sławy grodu.
Hej! Ramię do ramienia! Spólnymi łańcuchy
Opaszmy to wężowisko!!
Zestrzelmy magię w jedno ognisko
I w jedno ognisko duchy!
Zgiń, przepadnij, Voldemorcie!
Już my ci damy po tyłku!
Jak pleśń narosłeś na torcie -
Lecz przyłożymy wysiłków
Rychło zejdziesz z tego świata
A Harry niech sobie lata.”
Skończywszy, cny dyrektor spogląda z nadzieją
Czy Sevowi pomysły się jakieś nie kleją,
Ale Mistrz Eliksirów niezbyt dziś odkrywczy
Tyle trudu mu sprawia nie być zbyt porywczym
I prawa gościnności porujnować w szale
Na przykład Dumbledore’a po zarzyciu waląc.
Ale w końcu okiełznał instynkty pierwotne
I oblicze ukazał niemalże pogodne
Wszelkie myśli o biciu zepchnął do niebytu
I odpowiedz dał swoją z pewnością granitu:
“Dyrektorze! Mnie nektar żywota
Natenczas słodki, gdy z innymi dzielę -
Serce ślizgońskie poi wesele
Kiedy je z druhem nić powiąże złota
Lecz praca - inną parą kaloszy Merlina
Samotność w niej najlepiej służy. Z tej przyczyny
Zechciej mnie pozostawić z moimi księgami
A ja wnet do cię wrócę – da Bóg – z pomysłami.”
Aż się stary czarodziej zgoła rozpromienił
Młodszego był uściskał i prędko się stlenił
A Severus, zsiekawszy w strzępy co się dało
Poklął był w niebogłosy przez chwilę – lecz małą
Bo wnet jakaś idea miód mu w serce wlewa
I opary wściekłości spod powiek wywiewa.
Sięgnął między regały do ksiąg z zaklęciami
Większość z nich to, rzecz jasna, te z eliksirami
Ale w samym kąciku niewinnie skulona
Tkwiła książeczka w czarną skórę oprawiona
Srebrna czaszka tłoczona z okładki patrzyła
Któż wie, jaka to czarna magia w niej się skryła?
Otóż wiedział Severus – blask mu z oczu bije,
Gotów dyrektorowi się rzucić na szyję –
Oto jest rozwiązanie wszelkich strapień jego!
Ach, mój Harry Potterze, poczekaj, kolego!
Czekajże i ty, Wężu, mój dawny mentorze
Jeszcze obu wam równo niebogi dołożę!

Wy chcecie czaru? O, wy chcecie czaru!
Pewnie zaklęcia jak Puchon prawego?
A ja mam dla was czar z głębin Tartaru!
Co Lorda pognębi – ale nie samego!

Wy żądać chcecie bezbolesnej magii
Czystej jak dziewicy myśli w słodkim śnie
A ten czar utka mroku jądro nagie
Czarny on jak furia, nienawiść i gniew.

Zna sztuka magii gro manifestacji
Zna spontaniczne błyski i wybuchy
Zna bezróżdżkowe też improwizacje
Co wroga roznieść potrafią w okruchy.

Zna sztuka magii także eliksiry
W kotle warzone z mnogich ingrediencji
Magia w ich płynnej treści kreśli wiry
Dając potęgę im omnipotencji.

Jest i zamiana – ciała w inne ciało
Albo stwarzanie niemalże z niczego
Moc transmutacji siłę ma niemałą
Jej zawierzywszy – dokonasz wszystkiego.

Są i zaklęcia najróżniejszej maści
Tym towarzyszą różdżki akrobacje
Cud mogą ziścić albo zaprzepaścić
Bacz, zanim którąś szepniesz inkantację.

Cała ta sztuka jest w szkolnym programie
Siedem lat starczy by poznać podstawy
Lecz nie do triumfu w walce w smoczej jamie
Zaklęć zawiłych ni warzenia sławy.

Są i uczelnie dla spragnionych wiedzy
Gdzie doskonalą swe kunszty magiczne
Cóż – specjaliści nie rosną na miedzy
Ni ich konkursy nie rodzą uliczne.

Lecz i absolwent pięciu fakultetów
Mistrz Eliksirów, Zaklęć, Transmutacji
Może nie umieć usmażyć kotletów
Na najzwyklejszą z domowych kolacji.

A przecież nic to – kotlet w porównaniu
Z mroczną potęgą Sami-Wiecie- Kogo
Ileż trudniejszy byłby w przypalaniu!
Byle zaklęcia mistrzów go nie zmogą.

Cóż to być musi za straszliwa siła
Która ma wyssać z niego resztki duszy?
Po której czeka zimna go mogiła
Gdy go rozsieką, powieszą za uszy?

Patrzcie i drżyjcie: jak piewca Chaosu
Stoi imiennik rzymskich triumfatorów
Z księgi coś czyta nie podnosząc głosu
Lecz szept się niesie na skrzydłach upiorów.

Takie skrzydlate słowa wypowiadał
Chryzes samotny do Srebrnołukiego
Starzec, co berłem kapłańskim był władał
Posłuch odnalazł u boga samego.

Słowa żarliwe – o pomstę błagania
Zdalekacelny Apollo wysłuchał
Czyżby i teraz Severa szeptania
Miały się ziścić morem lub posuchą?

Nie masz Klachasa wieszcza tutaj w lochu
Co by wyłożył nam treść inkantacji
Zgaduję sama, choćżem marnym prochem,
Że nie planuje usmażyć kolacji.

Skończył czytanie i księgę odkłada
Nie domykając – jeszcze do niej wróci
Z gorączką w oczach pracowni dopada
Ciało spotniało – szatę z siebie zrzucił.

Dobiera teraz jakieś komponenty
Lecz nie w kociołku składa je troskliwie
Jedne przedziwne – kształt mają wydęty
Inne cudaczne – skręcone starszliwie.

Jak pełno ziaren – a jakie różowe!
Usta Severa takie koralowe
Jak te ziarenka? Nie, w oczach się mieni
Nie żyje Sever z usty różowemi.

Jak mało liści – a jakie czerwone!
By krew – i krwawą mają drugą stronę
A w jego oczach blask krwi się odbija
Gdy tymi liśćmi ziarna te owija.

Mój Sever, mój Sever, magii wielki pan
Mój Sever nazbierał już składników dzban
Bo on woli, mój kochanek,
Taki pełny dziwów dzbanek
Niźli piwa kran.

Idzie do wyjścia – czy szatę ubierze?
Ach, ja się kocham, kocham się w Severze!
Kiedy podchodzi z takimi oczyma
Kiedy dzban w dłoni i księgę tą trzyma
A jeszcze nóż – na węża w mandragorach...
Jak o nim myślę, to jestem aż chora...
Co jego ręce uczynią? O... Idzie...
Oczy błyszczą jak we wróżebnym widzie
Loch otwiera łańcuchem zakluczony
Ktoś w kącie – zmartwiał, ze strachu skulony
Czarne kędziory, a oczy zielone
Żywą paniką do dna wypełnione
A Sev wolno, jakby zbierał maliny
Podszedł - nóż wyciągnął – nóż jego siny
Poczerwieniał krwią....


















Księga jedenasta: Krew...

Świat, obok swych uroków, piękna oraz blasku
Ma niestety przywary niegodne poklasku
I choć magia potrafi zdziałać cuda liczne
Czasem tylko zostają – metody fizyczne.
Już od Świętego Munga, choć nikt nie pamięta,
Czy był bardziej od Munga, czy bardziej od święta,
Ale świętość osiągał zapewne w haremie
Skoro Uzdrowicieli spłodził całe plemię
Już więc od czasów ojca magomedycyny
Znano różne choroby i chorób przyczyny
Posiadano zaklęcia na wiele słabości -
“Stój, krwio!”* i “Kap, mleko” pośród ich mnogości
Istniało eliksirów mrowie – czy na chrypkę,
Czy też od przefiukania w kominku wysypkę,
Bywały także mroczne krwawe rytuały,
Które, jak gdyby drzazgę z zadka wydziergały,
Tak szparko usuwały z klienta chorobę
Jeśli ktoś duchy poił posoką przez dobę.
Każdy jednak mistrz znaku różdżki oraz kości
Zna też chwile totalnej nieraz bezradności -
Na prawdziwą gangrenę lekarstwo jednakie:
Zakażoną kończynę uciapać tasakiem.

Oto więc szedł Severus z nożem w bladej dłoni -
Myśl o ręce tej lica mnóstwa dziewoj płoni
Jednak w owym momencie widok ten przeraża -
Grymas strachu by skreślił na niewinnych twarzach
Nawet, a cóż dopiero na gryfońskim licu -
Ten to Gryfon zarobił szlaban nie dla picu.
Wiele się mógł spodziewać – pomsty, punktów straty,
Zamiatania bez magii Bezdennej komnaty
Lub kolejnych stu tomów milutkiej lektury
Lecz nie narzędzia mordu, niechybnej tortury!
“Ee...” – zaszeptał w szoku – “Podły Śmierciojadzie!
Widać teraz, co wyżej w swych wartościach kładziesz!
Oto się chytrze skradasz, by mnie napastować
I pewnie z Voldemortem zwłoki profanować?
Cokolwiek pragniesz zrobić, o żmijo plugawa,
Wiedz, że ja aż do końca będę odpór dawać.”
“A dawaj że mi, dawaj, jak tam sobie pragniesz -
Sev odpowie – lecz planów moich już nie nagniesz.
Bowiem nam dzień zawitał już z dawna żądany
Takoż wszelkimi znaki wyprzepowiadany
Którego wyglądali magowie, prorocy
Aż wreszcie to moimi rękami tej nocy
Nam się objawi”. To rzekł – a ostrze srebrnieje
Jakby demon spragniony w histerii się śmieje
Jakby echo – może krzyk boga bez świątyni
Kiedy jeszcze raz jeden ołtarz mu zadymił
I pobladł nagle chłopiec, gdy magia ożyła
Kiedy krzyk stał się pieśnią pulsującą w żyłach
Powietrze wypełniły skrzydła bezcielesne
A ostrze się przyjazne zdało – bezbolesne.
Podszedł Mistrz Eliksirów o pół kroku bliżej.
“Otwórz serce na siły, co skórę twą liżą
Poczuj ich pocałunki na sennych powiekach -
To jest moc przeznaczenia, które ciebie czeka.
To jest wielka potęga, dla której - ś się zrodził
I przez lata po świecie czarodziejskim chodził
Dla owej jednej chwili – a rzec mi wypada
Że jak dla mnie – to wszystko wprost świetnie się składa.
Zapomnij więc chwilowo stek tych wieszczych bredni.
Prawda, że drudzy żyją, gdy znów krwawią jedni.”
Z tymi to słowy skończył wstępne pogrywanie
Bo w planach miał na wieczór kolejne spotkanie.
Wyznaczone zaklęciem z zakazanych stronic
Do których wciąż tęskliwie trwożną myślą goni -
Ta księga, której znaki grzechem same w sobie
Zdawałaby się cudem jednej li osobie
I zaraz, kiedy magii gejzer co tu tryska
Wyssa Wybawcy Świata przeznaczenie z pyska
A nóż Severa życiem się jego nasyci
Spod serca czy spod żebra, byle nie spod rzyci
Przyjdzie tedy ozdobie domu Slytherina
Co sił gnać, gdzie się mieści sił mrocznych melina
Bo to dla Voldemorta war obrzydło – krwisty
Będzie po nim mógł pisać już miłosne listy -
Tak mówi stary przepis, mądrość alchemików
Sprawdzona przypalonych tysiącem szaflików -
Będzie mógł je doręczać, kiedy go przypili
Albo i akcję podjąć, jeśli się wysili.
Z tym to lubym widokiem przed oczyma duszy
Kroczy Sever – chłopięcy jęk już go nie wzruszy
A nasz Harry się poddać nie chce losu woli
I macka przeznaczenia na wątpiach go boli
I zanim go opatrzność po krzyżu zmacała
To już się chłopaczysko w panice wzdragało.
Ale Mistrz Eliksirów przetnie te udręki
Ostrzem i CIS-em błyśnie, i tym swoim wdziękiem
Już stało się – zaszło – jest “być”, a “nie być” nie ma
Choć żywota ucapił się dłońmi obiema
Harry P., choć się kuli, krew nieubłaganie,
Niecierpliwie wybiega na szczęsne spotkanie
A Severus jak gdyby rozmawiał z upiorem
Jakby dyskurs prowadził z półmglistym mentorem
Takie frazy szeptane deklamując powie
Jak kapłan, gdy w ofierze zarzyna sto owiec:

“Rozdarłem przestwór szaty, wreszcie ciało raną -
Nóż nurza się w szkarłatność, między żebra brodzi
Śród fali krwi tętniczej i żylnej powodzi
Przebijam karminowe serca drgań burzany

Mrok w oczy zapada – proch na dno kurhanu
Patrz w niebo – niech krew kapie kaskadą kroplistą
Dłonie mi przyozdabia w rubiny świetliste
Zbieram je do kielicha – Graal sprofanowany....

Stoję – jak cicho! Słyszę życie zgasłe prawie
Iskra w zielonych oczach zamorzona zgoła
Pora iść – tak niestety chłopca tu zostawię....

I jak wąż śliską dłonią dotykam się czoła
W taką ciszę – tak ucho natężam ciekawie
Że słyszałbym głos jego. Idę – już nie woła...”

Poszedł – a w dłoni kielich pełen czystego zła
Krwawy ślad ma na czole i krwawa w oczach mgła
Dotarł, gdzie chimera kamienny pysk wyszczerza
I hasło był wyszeptał – otwarły się dźwierza
Do tego pomieszczenia, gdzie głowa Hogwaru
Przebywa, gdy nie siedzi na żabowych kartach.

“Smutno, Dyrektorze! Dla mnie w tym zawodzie
Tęczy nie rozlałeś premii promienistej
Choć nowych uczniów mi przydajesz morze -
Smutno, Dyrektorze!”

“Błądzisz, mój luby, w twej depresji szale!”
Powie Dumbledore i dropsa mu rzuci.
“Panie, twych dropsów nie trzeba mi wcale.”
To rzekłszy poszedł i do Lorda wrócił.





























Księga dwunasta: ...i wino

Gdy noc głucha zapadła w gwiazdy ustrojona,
Kiedy ziemia usnęła spokojem złudzona,
W pewnym mrocznym ustroniu cosik się klaruje -
Klimat zły, dotąd uśpion, powstał i się snuje.
Jest owa okolica dziwne nieprzyjazna -
Niech nikt się nie spodziewa gościnności zaznać
Bo tylko od patrzenia miewa się ochotę
W zupełnie innych stronach brać się za robotę.
Owo miejsce w dzień razi zupełnym pustkowiem -
Kto tu trafi, przedziwne historie opowie
Bowiem trwoga przeszywa ciało w tym zakątku
Jak igła kalesony w bolesnym obrządku
Dziwne drżenie w tan wprawia kości i wiązadła
A oczy wszędzie widzą straszliwe widziadła.
Zamczysko się tam wznosi – stare i złowrogie
Ono to gości mile nie wita za progiem
Ono aurę niechęci wypluwa z swych trzewi
I - jak raka jelit - w uschłym parku krzewi.
Zamek wież ma trzynaście – stosownie, nie przeczę
Chyba bowiem odgadłeś, mój dobry człowiecze,
Że w tym zamku nikt święty nigdy nie zasiadał
I nie ma tu stolicy dla sir Galahada.
To sił zła jest ostoja, matecznik, ukrycie
Tu prowadzą po nocach śmierciożercze życie;
Tu Glizdogon na litry parzy nerwosany
Gdy jest Czarny Pan nazbyt podenerwowany.
Dzisiaj właśnie się odbyć miał mały sabacik
Każdy z członków więc bractwa zdjął z szaty krawacik
Utensylia cechowe wydobył spod łóżka
I zmieniony, jakby go cmoknęła zła wróżka,
W to wyżej wymienione miejsce się przenosi
Gdzie szczur nadworny Lorda herbatkę roznosi.
W najwyższej zaś komnacie hen, w najwyższej wieży
W swym łożu z baldachimem Lord Voldemort leży.
“Proroka” podczytuje jednym krwawym okiem
Lecz nie trzeba być wcale w tej sprawie prorokiem,
By wiedzieć, jak lektura ta na nerwy wpływa,
A na nerwach do zdarcia mu raczej nie zbywa.
W “Proroku” jasno stoi: “Nie szerzcie paniki
Bo ten, Kto Sami Wiecie ma nędzne wyniki.
Choć kolejne zamachy i zbrodnie planuje
Ministerstwo się dzielnie w obronie spisuje.
Nie należy pominąć także Dumbledora
Który strzeże Pottera by, gdy przyjdzie pora,
Dzielny chłopiec wziął różdżkę i jednym machnięciem
Wysłał Lorda hen, w niebyt przemyślnym zaklęciem”.
Przyznać muszę: już dla mnie rzecz irytująca
Zaś dla Czarnego Pana – iście wkurzająca!
Kto pomniejszać ośmiela się jego działania?!
Kto te rzezie okrutne i krwawe osłania?!
Znowuż na pierwszą stronę wciskają Pottera?!
Znowu widzą w nim zbawcę, boga, bohatera?!
Toż to jakaś parodia chyba! Koszmar senny!
Toż niedawno stu ludzi strącił w dół bezdenny
Wpierw każdemu przydawszy należną odprawę
I zostawił na milę nieporządki krwawe.
Nie, żeby on chciał ujrzeć twarz swoją w gazecie -
Tylko pragnął objawiać się w koszmarach dzieciąt!
Paść cieniem na świat cały i w cieniu pogrążyć
Słońca jasność zagasić – do tego chciał dążyć!
A tu piszą banały miast faktów rzetelnych!
Wkleja jakieś bajeczki pisarczyk bezczelny -
Dosyć tego! Potrząsnąć czas okręgiem ziemi!
Niechaj ludzie zatrzęsą też portkami swemi!
Z taką myślą gazetę cisnął do kominka
(Na pice się dopieka wilkołacza szynka)
I zwołuje swe wierne śmierciożercze bractwo,
By się do jego łoża zleciało jak ptactwo.
Zebrali się więc truchtem z kubkami herbaty
Wkoło łóżka wykwitli jak promienne kwiaty
Jako grzyby po deszczu na świat Boży rosną
I jak kiełki świeżutkie na gałązkach wiosną.
Spojrzał po nich, kontenty, wnet jednak się stropił
Jednej bowiem sylwetki szczupłej nie wytropił
Ale instynkt podszepnął, że ta chwila bliska,
Gdy pomagiera swego lubego uściska.
Mówi im: “O wy, którzy moce mroczne znacie
Których źródło jest we mnie – w tej właśnie komnacie
Już dość długo nas drażnią półkrwi plebejusze -
Przyszedł czas, że świat cały pożogą poruszę
Zasieję śmierć jak ziarno co latem obradza
A wy mi w moich planach będziecie doradzać.
Chcę być strachem, horrorem, zgrozą – te insekty
Dość długo psuły piękne braci mych projekty
Lecz ja kontratakuję ciemną stroną mocy
I żaden młody rycerz nie da im pomocy.
Niechaj się boją, karły! Dźwięk mego imienia
Niech w żyłach doprowadzi krew do zamrożenia!
Niech się mnie Voldemortem trwożą znów nazywać
Muszą różnych tytułów nabożnych używać.”
Wykrzyknął, urwał z nagła, bo się był zadyszał
A jeden z Śmierciożerców, gdy przerwę usłyszał,
Tak wtrącił, cały tkliwy: “Imię? Cóż to, Panie?
Niczym jest ono dla mnie! Miłość – ta zostanie!
Udają, dając co dzień inną nazwę pustą -
Ja kocham, czyś jest różą, czy znowu kapustą!”
Skwitowano milczeniem tą serdeczną mowę -
Jeden Lord ma w tych razach prawo honorowe;
Kiedy skończył, ktoś wyniósł zwłoki do łazienki
Po torturach się bowiem dziwnie traci wdzięki.
Ten wstęp miał doprowadzić do burzy mózgowej
Czyli, jak rzekłby Mugol, rady zakładowej,
Ale nie doszło wcale do wniosków wymiany
Bo się nagle wydarzył wtręt niespodziewany.
Oto wpadł – szata w nieład wprawiona półdziki
Kielich w dłoniach piastuje jak prosięta dziki
Padł na twarz, na kolana, proch z ziemi całuje
I Lorda Voldemorta mroczność adoruje.
“Pan Severus” – Lord rzeknie. Łaskawie go wita
Bowiem ważne przyczyny spóźnienia z ócz czyta.
A z tych oczu wyczytać wiele wróż potrafi
Jeśli umie się wgłębić w nie – i znów z nich trafić
Bo bezdenne źrenice oczu Severusa
Są jak czarne otchłanie Nescafe Pocusa.
Albo Loch Ness – a w głębi wąż cię opleść może
Kiedy więc tam przepadniesz, nikt ci nie pomoże.
Gość nieco nieprzytomnie rozejrzy się wkoło
Gdzie grono braci jego stoi niewesołe
I widzi – “Prorok” zagasł, zaczepion na pice
Pyta nieswojo “ cóż tam, Panie, w polityce?”
Voldemort zatem mówi: “Sługo mój najszczerszy!
Wreszcie prawdę ujrzałem z tych kłamliwych wierszy!
Wreszcie ścieżka przed nami rysuje się ściśle
Jeśli wierni współbracia rzucą po pomyśle.”
Tu potoczył po wszystkich straszliwym swym wzrokiem,
Lecz znów się nie rozrosły zakusy szerokie
Bo się był zerwał z klęczek Sever z eliksirem
Pobladły i w gorączce, obleczony kirem
A w dłoniach mu się dymi ten Graal Antychrysta,
Który z krwi niewinnego tak hojnie skorzystał.
I głos dobywa z piersi wiernej złu niezłomnie:
“O Panie! Czarny Panie! Wielbię Cię ogromnie!
Jeśli zechcesz, to zabierz życie twego sługi
Jeśli zechcesz, to dręcz mnie, jak noc i dzień długi
(Tu mina Voldemorta dziwnie pojaśniała
Więc Seva też przemowa zwięzłości zyskała).
Wysłuchaj jednak najpierw, co pragnę powiedzieć:
Jak nikt inny chcę sprawić: niech ci się powiedzie!
I wreszcie – po dniach, nocach, miesiącach przegranych
Przyszedł czas na rezultat nieoczekiwany.
Panie! Mistrzu mej duszy! Wszystko ci oddałem!
Tego dnia służbę, którą ręce swe brukałem
W nędznym zamku u Dumbla rzuciłem na wieki
I od dziś jestem twoim we wszystkim człowiekiem.
Wysłuchaj, zanim skarzesz: rzecz nie bez przyczyny
Do ostatniej czekałem niemalże godziny
By dać Ci, mój mentorze, doradco duchowy
Wszystko, czego pragnąłeś przez czas tak jałowy.
I mam to tu, dla ciebie, wywar, co tu gorze
Spełnić twoje życzenia od ręki pomoże
Tylko tej receptury nakazy wysłuchaj
I skończy się stagnacja, i skończy posucha”
Na łożu z baldachimem Czarny Pan jest w szoku
Od twarzy Severusa nie odrywa wzroku
Owianej aureolą groźną od wywaru
I zwykłym sobie cieniem półmrocznego czaru.
Ten ciągnie zaś: “rzecz prosta: Krew wroga, krew twoja
I ekstrakt się upędzi – mocy twej ostoja
Żadne nigdy zaklęcie nie tknie twego ciała
Chyba, że twa osoba będzie tego chciała
Żaden czar cię nie skrzywdzi, o mój cicerone
Takie silne składniki są tu dorzucone.
Krew wroga wymieniłem – wiedz, i się nie dąsaj,
Że już Drzewo Edenu nad Harrym otrząsa
Rosę z liści. Bo w lochach chłopca zostawiłem
Najpierw jednak na amen go tam wykrwawiłem
By ten stworzyć eliksir – płyn ku Twojej chwale
Jeśli zabić mnie zechcesz, nie zdziwię się wcale
Zechciej tylko zawczasu, nim mnie ktoś wyniesie
Instrukcję zastosowań zapisać w notesie.
Po zażyciu zaś będziesz odporny na czary
Na choroby, alergie, łysienie, udary,
Na kaca i przekrwienie oczu, niedowzrosty
A nawet – o mój Panie! Nawet na odrosty.
Kula cię nie dosięgnie ni strzała nie draśnie
Popukaj Panie w serce – nieśmiertelność właśnie!”
Każde słowo jak kropla pokusy lepkawej
Opadało w jestestwo patrona ciekawe
A kielich ciemny kusił potęgą osnuty
Jak gdyby dośpiewywał jeszcze własne nuty.
“Cóż więc” – nareszcie rzecze Voldemort ostrożnie -
“Upichcić, to mi może Glizdogon na rożnie
Tą szynkę. Ty się musisz wykazać geniuszem
Lecz przyznaję, że twoja mowa mnie porusza...”
I znowu padł mu sługa do stóp – prześcieradła
Rąbek był ucałował, gdzie stopa opadła
I mówi: “Lordzie luby! Ubóstwiony Panie!
Do tego oto płynu w kielichu dodanie
Krwi twojej spowoduje wzmocnienie jak trzeba
By skrzydła twojej mocy sięgnęły do nieba.
Wybierz teraz, kto czynić ma domu honory
Kto ma ostrzem naruszyć skóry twojej pory
Aby krew twa szlachetna w ten wywar spłynęła
I czystym tchem ciemności szparko go natchnęła.
Ja sam w tym czasie muszę dokonać ablucji
Bo kiedym był w Hogwarcie wpadł w wir rewolucji
Porwałem tylko maskę, szatę do plecaczka
I gardło poderżnąłem naszego chłopaczka
Przybywam do cię Panie w rozchełstanym stanie
Nie mogę się wszak zająć tym ważnym zadaniem
Będąc w płaszczu pomiętym połówką mężczyzny
Od dwóch godzin nie mając zmienionej bielizny”.
Blady Władca Ciemności na swym czarnym łożu
W czarnej swojej komnacie gdzie się cienie mnożą
Wizją tak roztoczoną dał się ponieść w końcu
Na przemian czuł w żołądku zimno i gorąco
A w gardle jakby jakiś gumochłon mu siedział
Więc nic na to Sevowi nie był odpowiedział
Jeno głową pokiwał na znak zgody swojej
Że magii eliksirów otworzy podwoje.
Tak rzecze mu pokornie klęczący: Mój Wodzu!
Wybierz z Tych, co na Znaku wezwanie przychodzą
jedną rękę, co ostrze utrzyma w swej ręce
Gdy ja zniknę, by przebrać się nieco w łazience.”
Voldemort Glizdogona wziął. Wybranemu już
Sever mówi: “Masz w łapę, to jest dar, złoty nóż.
“Bodaj-m gorzał w piekle poty! Szczere złoto, cóż?”
Słychać Glizdogona pisk, a Sever go prask w pysk.
“Owinę ci o szyję sznur, bacz, bo zadzierzgnę,
Noc mamy bezgwieździstą, rano kury wierzgną
Więc trzeba nam korzystać z tej przyjaznej pory
Gdy zeszły się tu strzygi i miłe upiory.
Weź nóż, podróbko szczura, nie zgub go, bo złoty,
Jasny Bóg nie ocala od takiej sromoty
Jeśli nie zdzierżysz mocno noża w prawicy swej
Jeśli ruch pójdzie w niwecz, skarzemy cię że hej.
Na pal cię nabijemy, boków spieczemy też
Różdżki nam mogą sprawdzać – nic nie wykażą, wiesz.”
Glizdogon, cały drżący, jakoby gęsi puch
Jak panna w noc poślubną kiedy z niej ujdzie duch
Ujmuje nóż – przysięga: “Nie puszczę, uniosę!”
“Uniesiesz – to cię wtedy nie ożenią z kosą.”
Pouczył go Severus i wskazał gdzie ma wbić
I trysła krew jak woda dla człeka co chce pić.
Piękną spływała strużką w ten kielich pełen zła
A gdy jej przybywało, gęstniała nad nim mgła.
“Zaczekaj, o mój Wzorze, przebiorę się cały
A kiedy zaś powrócę, skończę rytuały.”
Poszedł – krew kapie wolno, płynie - wolniej jeszcze
Zamaskowani ludzie kryją zimne dreszcze.
Glizdogon nad kielichem pławi się w podłej magii
I wie – znów jest narzędziem nieodwracalnej plagi...
Lord Voldemortem zwany myśli łatwo czyta
Lecz wie, że ich wstrzyma marzenie o zaszczytach
I tylko się przygląda spokojnie małej ranie
W nim samym nic z człowieka po niej nie zostanie.
Kap... Wpadła kropla jedna ze stu – niepokorna
A z grupy się wymknęła duszyczka zadziorna
Wzdłuż ściany cień – za cieniem cała postać jego
Szedł do łazienki, której kamienne lwy strzegą.
Zapukał, oczywiście – wbrew plotkom -tych wiele -
Severus jest Lucjusza TYLKO przyjacielem.
Wpadanie więc na niego w bokserkach lub goło
Jest dla pana Malfoya krępujące zgoła.
Niechętne zaproszenie ze środka, więc wchodzi
W środku Sever o znanej nam wszystkim urodzie -
Dotąd, nie będę skrywać, krwi było niemało
O innych smutnych sprawach coś by się przydało,
Lecz może choć ktoś jeden pokocha mnie więcej
Jeśli bokserkom Seva wers czy dwa poświęcę?
Pozwólmy się Lucowi odwrócić taktownie
Bowiem był pan Snape jeszcze rozebran wymownie
Jeno tą część bielizny sławetną sławetnie
W pierwszym rzędzie na siebie założył był skrzętnie.
A bokserki Severka były do pół uda
A te uda – me panie, to cuda nie uda
Choć się para alchemią, nie aerobikiem
To ma ciało, jak gdyby się urodził żbikiem.
Lecz- bokserki. Są czarne. Wiem, to niespodzianka.
Cóż – są w takim kolorze jak i reszta wdzianka
A po czerni pełzają maleńkie wężyki
Jak chochliki, spławiki, haczyki... wabiki?
Widząc więc wzrok Lucjusza mocno nie-wpatrzony
Wnet się znalazł Severus w pełni obleczony:
Prócz bokserek pod szatą te inne tam szmatki
Szata pieczołowicie zabrana z komnatki
Płaszcz dobrany kolorem i wzorem, i krojem
Tylko maska została do reszty uzbrojeń.
“Jestem, jak widzisz, gotów – czegóż więc pragnąłeś
Że tak w moją prywatność nagląco wtargnąłeś
Że w ostatecznej drodze do nieśmiertelności
Lorda zostawiasz? Mówże! Zdradź ten szczyt ważności!”
Ten w odpowiedzi zerwał maskę z własnej twarzy
Własne rysy się z nagła ukazać odważył
Odsłonił bladą skórę i płonące oczy
I takie słowa z piersi włochatej wytoczy:
“Ha! Mój druhu miły! Bracie nieodrodny
Dziwnie na mnie spoglądasz – taki nagle... Chłodny?
A przecież od tak dawna myśli swe dzielimy
Czy to zmienić tym zmiennym czasom pozwolimy?
Nie patrz więc teraz chmurnie i górnie i durnie
Powiem ci to raz jeden – nie powiem powtórnie:
Świat na dwa jest podzielon: biel/ czerń. Cóż z tym będzie?
Nie wie nikt. Lecz pół świata ma piersi łabędzie
Drugie pół to nasza męska część – i mam nadzieję
Że w lochach tych upiornych gdzieś nie zapleśniejesz.
Że gdy plan twój – a z miejsca dam ci me poparcie
Znajdzie swoje spełnienie już teraz na starcie
To się ruszysz nareszcie, mumio Slytherina
Bo cię wszystkie radości w tym życiu ominą.
Ot i tyle. A wpadłem tutaj tylko po to
By ci maskę nałożyć, moje czarne złoto
Bo lustro już ktoś rano rozbił w tym zakątku
I jeszcze byś przed Panem stanął w nieporządku.”
Sev na to był mu skinął głową i – Hadesie!
Neurotyk by już musiał usiąść na sedesie
I głowę wodą skrapiać, by odzyskać zmysły
Bo wysiłek Severa nad niskie umysły -
Spopod maski, to prawda, lecz iście rzetelny
Uśmiech przyjacielowi posyła bezczelny.
Do drzwi rusza – lecz na to też Luc nie pozwala
“Nigdy nie ma tak łatwo – życie nas zniewala...
Zapomniałeś o jednej a ważnej zasadzie
Która twe wielkie wejście na łopatki kładzie.”
Zmartwiał Sev. “Cóż to?” Tamten różdżką sięgnął celu.
“Zapomniałeś, że trza być w butach na weselu...”
Zostawmy ich na chwilę, Sever się obuwa,
Zobaczmy, jak z wywarem sprawa się posuwa
Bo coś dziwnie wygląda miejsce gdzie Lord leży
W najwyższej swej komnacie hen w najwyższej wieży.
Oto wielki Voldemort już kropli nie śledzi
Już opadł na poduszki – leży, a nie siedzi
Oczy poczerwieniałe przykryły powieki
I od plugawych zaklęć zdaje się daleki...
A znów zaklęcie w płynie mocno plugawieje
Nic już aury paskudnej z niego nie rozwieje
Eliksir w tym kielichu to władza nad światem
To piekło objawione czarnym rajskim kwiatem.
Śmierciożercy niepewnie się kryją w kącikach
Gdy godzina minęła – pierwszy z nich gdzieś znika
Wkrótce drugi odważny miejsca tu nie grzeje
I wnet grono podleców gwałtownie rzednieje.
Szeptają pozostali: cóż się z Lordem stanie?
Czy osłabł, czyli jakieś go chwyciło spanie?
Czy to może za duży upust krwi dla niego?
Niech biegną, niech wołają, Severa ostrzegą!
Ale nikt się nie ruszył – toż to Pan Ciemności
On sam poznać powinien moc swej żywotności
On wie najlepiej – wszystko. Sam to wszak powtarzał
Nie byłby tu na darmo żywota narażał
Niech się Severus gdzieś tam ubiera w spokoju
(po prawdzie, to przeszkadzać trosinkę się boją)
A krew cieknie łagodnie prosto gdzie ciec miała
I moc rośnie, jak gdyby świat rozgorzeć chciała.
Deportują się ludzie – każdego odstrasza
Błędny wzrok Glizdogona, wiecznego Judasza
On tu musi pozostać, nóż tuli do serca
W czarnej magii się dusi podły przeniewierca.
Wchodzą wreszcie – już obaj w butach, maskach, płaszczach
Sever bliżej podchodzi, Lorda twarz pogłaszcze.
“Doskonale, mój panie – czujesz to iskrzenie?
Tą moc? Dwu wielkich potęg dziecię? Jeszcze drzemie
W tym kielichu, spętanym mgłą żaru, czekaniem
Lecz sprawię, że zakwitnie twym koronowaniem.”
Patrzył w trwodze Glizdogon, lecz ni cień uśmiechu
Nie ozdobił lic pana – słabł i głos oddechu
Jedynie krew ściekała posłuszna jak żmija -
Na głos Wężoustego bez wahań zabija.
Stanął Lucjusz pod ścianą – ostatni ze straży
Po kolejnej godzinie o drzemce zamarzył
I rzecze im – “Wybaczcie – skończył się mój limit
Wybacz mi więc o Panie Ty przede wszystkimi
Wybacz mi przyjacielu Sevie i ty szczurze.”
Znikł przy cichego trzasku deportacji wtórze.
Pozostał Pan Severus, został też Glizdogon
I Lord został, lec z Lordem rozmawiać nie mogą.
Zapytał w końcu Peter Pettigrewem zwany:
“Jak to s-się wszystko skończy, mój S-Sevciu kochany?”
Na “Sevciu” jeden odzew jedynie przypada
A przez dziwny przypadek pół jego - “avada”.
A Lord już i nie patrzył – krwawił tylko blado
Arbiter elegancji pomięszany z żabą.

Trupa gdzieś skopał Pan Severus
Żeby nie psuł estetyki
Jak czasem bal czapki z papieru
I baloniki

Lordowi włożył pod łeb jasiek
Drugą żyłę podciął zgrabnie -
Krew puszczać szybciej jednak da się
I powabniej.

Kiedy zaś skończył upuszczanie
Eliksir zawrzał w mocy złej
Zaintonował: “Świata Panie!
Dopomóc chciej!”

I od tej jednej inkantacji
Wstała poświata z kielicha
Lord zajaśniał w iluminacji
A Sever kichał.

Blaski zagasły wnet bez śladu
Kielich był pusty i bez mgły
Moc Białej Magii dała czadu –
Umarł Lord zły.

Sever odsapnął był chwileczkę
Bo to męczące czary, nie?
Spakował zgrabną walizeczkę
W niej głowy dwie.

Jutro aurorstwo uraduje -
Dziś do Hogwartu iść pora
Do lochu, który oczekuje
I Dumbledore’a.

Trzask – deportował się z pakunkiem
Wyrzekł hasło w pysk chimery
Starzec go witał pocałunkiem
Bardzo szczerym.

Raport złożony, głowy w chłodni
Dyrektor wie, co wiedzieć ma
A cienie różnych grzeszków, zbrodni,
Niech skryje mgła.

Wieści wnet poszły na świat cały
Co Pan Severus dokonał
Więc go głoszono ideałem -
Lorda pokonał!

On sam zaś w lochach, póki może
(Obiecał bowiem komuś, że
(Kobietę znajdzie) śpi niebożę
Co mu śni się?

Ja nie śmiem wnikać i zgadywać -
Trzynastej księdze mówię “nie”!
Dwunasta tutaj się urywa
Sever spać chce.

A w całym kraju radość głoszą
Leją wino i pieką drób
I na rozstajach toast wznoszą -
Ha, wąż! Ha, trup!


KONIEC


Wyszukiwarka