01 Obcy ptak

Bente Pedersen

OBCY PTAK

PROLOG

Był rok 1718.

Od osiemnastu lat trwała wielka wojna północna. Króle­stwo duńsko - norweskie zdążyło już raz skapitulować i w dziewięć lat później, w roku 1709, ponownie rzuciło się w wir walki. Fryderyka IV zachęciła klęska, którą Szwedzi ponieśli w tym roku pod Połtawą, a pewnie także chciał się zemścić za to, że w początkowej fazie wojny Karol XII zmu­sił go do uległości.

Norwegia również została uwikłana w konflikt. Karol XII usiłował ją podbić już w 1716 roku, a teraz właśnie po­nowił próbę.

Zrezygnował z podporządkowania sobie Europy, ale Nor­wegia miała być rekompensatą za poniesione klęski. W 1716 roku Karol XII wkroczył do Christianii1 twierdzy Akershus jednak nie udało mu się zdobyć. Norwegowie zajęli pozycje na zachód od miasta i skutecznie odpierali ataki wojsk szwedzkich usiłujących ich otoczyć szczelnym pierścieniem. Wkrótce uzyskali wsparcie ze strony Danii.

Sytuacja Karola XII stawała się coraz trudniejsza, w koń­cu musiał podjąć decyzję odwrotu, żeby uniknąć zamknię­cia w Christianii. Król nie zamierzał jednak wracać jak nie­pyszny do domu, chciał wycofać się jedynie do granicy szwedzko - norweskiej, po drodze zająć Halden wraz z twier­dzą Fredriksten i stamtąd podjąć kolejne natarcie.

Tymczasem mieszkańcy Halden spalili swoje miasto, by nie wpadło Szwedom w ręce, zaś Peter Wessel Tordenskiold, kapitan duńskiej floty, z pochodzenia Norweg, zdobył i zni­szczył szwedzkie okręty w Dynekil, chociaż sam dysponował zaledwie kilkoma statkami. Ów chwalebny czyn, za który uhonorowano Tordenskiolda stopniem komandora, na za­wsze pozostał w pamięci potomnych.

Karol XII zbierał siły do kolejnej wyprawy. Mądry po szkodzie, tym razem zamierzał rozpocząć działania wojenne od Fredriksten i dopiero stamtąd ruszyć na podbój Norwe­gii. Był to z pewnością rozsądny zamiar, tyle tylko że pozo­stał jedynie zamiarem. Król szwedzki nigdy nie dotarł dalej niż do Fredriksten, tam bowiem, gdy obserwował oblężenie miasta, trafiła go kula.

Nie wiadomo, kim był zabójca, być może tak precyzyj­nie wycelował jakiś Norweg, ale równie dobrze mógł to zro­bić któryś z ludzi króla.

Karol XII nie cieszył się miłością poddanych. Rządził kra­jem żelazną ręką i wdawał się w wojny, które były takim sa­mym nieszczęściem dla Szwedów, jak dla ich wrogów.

Trwająca od dwóch dziesięcioleci wielka wojna na północy pochłonęła wiele ludzkich istnień i kosztowała mnóstwo pie­niędzy. N a r ó d musiał płacić b a r d z o wysokie podatki, wsie cier­piały z powodu utraty rąk do pracy. Chłopów siłą wcielano do wojska, król bowiem dla pokonania wroga i rozszerzenia swe­go imperium potrzebował coraz więcej żołnierzy.

Luty 1718, Tornedalen

Finlandia również należała do Karola XII i ona także zosta­ła zamieszana w prowadzoną przez niego wojnę. Pod koniec XVII wieku kraj wyczerpany był wieloma latami katastrofalne­go nieurodzaju. Na skutek głodu zmarła wtedy niemal jedna czwarta ludności. Ledwo naród zdołał otrząsnąć się z tragedii, a już ponownie został zmuszony do uległości. Także Finowie mieli płacić podatki na nową wojnę, mieli też w niej walczyć...

Erkki Alatalo skończył dopiero trzydzieści dwa lata, lecz wyglądał na dużo więcej. Na razie uniknął przymusowego wcielenia do armii króla Karola XII, ale to w każdej chwili mogło się zmienić.

Erkki miał żonę i dwoje dzieci. Spłachetek ziemi, który uprawiał, musiał wyżywić ich czworo. Na pooranej bruzdami twarzy udręczonego mężczyzny odcisnęły swe piętno liczne nie przespane noce. W piwnych oczach zastygła niejedna łza.

Doświadczył w życiu wielu już nieszczęść i obawiał się, że przyszłość nie będzie lepsza. Ubogi chłop z Tornedalen bał się coraz bardziej. Nie o siebie, ale o żonę i dzieci.

1

- Jeść! Jestem głodna, mamo! Jeść! Cienki głosik dziecka przeszedł w żałosne zawodzenie.

Dwoje dużych ciemnych oczu na wpół z wyrzutem, na wpół z błaganiem wpatrywało się w siedzącą przy kamiennym pa­lenisku wychudzoną kobietę, która trzymała w ramionach niemowlę. Przynajmniej mały Matti mógł zaspokoić głód, na razie Marja miała jeszcze w piersiach trochę pokarmu.

Nikt w rodzinie nie najadał się do syta. Od dawna kładli się spać o głodzie.

- Jeść! - pochlipywała dziewczynka, wkładając do buzi brudny kciuk.

- Będziesz ty cicho! - zagrzmiał ojciec, surowo mierząc wzrokiem córkę. Od jego głosu zatrzęsła się niska chata.

- Raiju, kochanie! - wtrąciła pośpiesznie Marja, obejmując mocniej niemowlę. - Wszyscy jesteśmy głodni i nic na to nie poradzimy. Popatrz, mały Matti powinien zasnąć, nie marudź tak okropnie! Jesteś już przecież dużą i mądrą dziewczynką, opowiedz lepiej jakąś historyjkę! Tak ładnie opowiadasz!

Raija posłusznie usiadła, w milczeniu smutnym wzro­kiem popatrzyła na mamę i braciszka.

Opowiedz historyjkę! Łatwo powiedzieć!

Raija nie mogła nieustannie fantazjować, nie zawsze zre­sztą miała na to ochotę. Nie odkryła jeszcze, że ucieczka do świata marzeń pozwala zapomnieć o smutnej codzienności.

Matka, dostrzegłszy pełne wyrzutu spojrzenie dziecka, poczuła się jeszcze bardziej zmęczona. Miała dopiero trzy­dzieści lat, ale wychudzona i spracowana, nie przypominała dorodnej panny o rumianych policzkach, którą była w mło­dości. Jej samej zresztą wydawało się, że od tamtego czasu minęły wieki. Wciąż jeszcze można było powiedzieć, że jest ładna, ale dawna olśniewająca uroda przyblakła. Włosy, które niegdyś mieniły się niczym dojrzałe zboże w pogodny letni dzień, zaczesywała teraz gładko i upinała na karku w kok. O lokach dawno już zapomniała.

Marja pracowała ponad siły. Uprawiali wraz z mężem ka­wałek pola, ziemia jednak była jałowa, a w jesienne noce często zjawiał się podstępny mróz, który nie zawsze zapo­wiadał swe przybycie.

Erkki i Marja dobrze pamiętali nieurodzajne lata z końca poprzedniego stulecia. Żywili nadzieję, że uchronią swoje po­ciechy od takich wspomnień i dzieciństwo nie będzie im się kojarzyć ze smakiem chleba pieczonego z kory drzew.

Tyle że nadzieja i marzenia bywają złudne, zwłaszcza gdy jest się biednym.

Lato i jesień 1716 roku przyniosły nieurodzaj, a gdy nie­szczęście powtórzyło się rok później, oznaczało to dla nich całkowitą katastrofę.

Dwa lata głodu wystarczyły, by złamać każdego. Erkki i Marja zdołali zebrać trochę zboża, ale ziarno nie nadawa­ło się na sprzedaż. Nie wystarczyło go też, by wyżywić ro­dzinę podczas długiej zimy.

Najcięższe jarzmo stanowiły podatki. Chłopi popadali w coraz większe długi i coraz większą nędzę. Erkki i Mar­ja musieli sprzedać jedyną krowę i obórka stała pusta, a nędzne grosze, jakie dostali, nie wystarczyły na długo. Marja dodawała coraz mniej mąki do chleba, który piekła, i teraz, w końcu lutego 1718 roku, było w nim już więcej kory brzozowej niż mąki.

Erkki z bólem patrzył na to, jak oczy jego żony i dzieci tracą blask, jak wszyscy troje marnieją z dnia na dzień, a on nie potrafi temu zaradzić.

Dla tego dumnego mężczyzny bezradność, jaką odczuwał, była nie do zniesienia. Tyle miał planów, tyle nadziei. Dręczyło go, że nie potrafi uchronić najbliższych przed gło­dem. Zasługiwali na lepszy los.

Serce mu krwawiło, kiedy spoglądał na smutną, drobną bu­zię ukochanej córki. Dziewczynka rozpaczliwie próbowała pokonać głód, potwora gryzącego jej trzewia, lecz nie udawa­ło się go oszukać chlebem z kory. Erkki zadręczał się myślą, że jego dzieci wychowują się w domu, w którym panuje ta­ka straszna nędza. Po tylu chudych latach tkwił po uszy w długach. Potrzebował dobrych plonów, żeby je spłacić. Przestał już wierzyć, że kiedykolwiek mu się to uda.

Przyszłość jawiła się Erkkiemu w ponurych barwach. Gdyby teraz wcielono go do wojska i zmuszono do udzia­łu w wojnie... Nie wiadomo, jak długo potrwa wojna ani jak się skończy. Królowie nie wtajemniczali maluczkich w swo­je plany, choć to właśnie zwykli ludzie najbardziej cierpieli z powodu chorobliwych ambicji monarchów, którym ma­rzyły się wielkie zwycięstwa.

Marja wstała i ułożyła Mattiego w kołysce. Erkki sam ją zrobił. Mąż miał zręczne ręce, wszystkie meble w izbie by­ły jego dziełem. Kołyskę wyrzeźbił przed laty dla Raiji, dum­ny, że żona urodziła mu taką piękną córkę. Dziewczynka zajmowała w sercu ojca szczególne miejsce. Erkki oczywi­ście kochał także Mattiego. Zawsze marzył o synu, dziedzi­cu, teraz jednak żałował skrycie, że chłopiec przyszedł na świat w tak ciężkich czasach.

Matti tymczasem, nieświadom niczego, leżał w kołysce i ga­worzył radośnie. Raija uwielbiała braciszka, uważała, że jest najśliczniejszy na świecie. Gotowa mu była ofiarować wszystko.

Teraz siedziała przy nim i kołysała go do snu. Matti wy­ciągnął rączkę i złapał siostrę za palec. Ciepło wypełniło po brzegi serce dziewczynki, gdy dostrzegła na maleńkiej buzi coś na kształt uśmiechu, a potem braciszek zamknął swoje brązowe oczki i zasnął.

Erkki porwał kubrak i czapkę i z ponurą miną wymknął się z chaty. Mijając po drodze poletka sąsiadów, pomyślał przygnębiony, że wszyscy cierpią jednakową nędzę. Po raz kolejny zadał sobie pytanie, jakie też będą zbiory w tym ro­ku. Czy znów takie marne jak w ubiegłych latach? Niechęt­nie się nad tym zastanawiał, ale miał przecież rodzinę na utrzymaniu. Do tego jeszcze ta wojna...

W głowie mu huczało.

Już od jakiegoś czasu rozważał pewien plan, który teraz postanowił urzeczywistnić.

Wiedział, że Marja będzie się temu sprzeciwiać i z pła­czem błagać go, by odstąpił od swych zamiarów. Lękał się, że po tym, co uczyni, żona odsunie się od niego.

Podjął jednak decyzję, najtrudniejszą chyba i najgorszą w życiu, ale kierowała nim przecież miłość do najbliższych. Bywa, że ojciec właśnie z miłości do dzieci musi dokonać tak dramatycznego wyboru...

Doszedł do obozu Lapończyków. Słyszał wcześniej od ja­kiejś chłopki, że ponoć pewna rodzina lapońska z Ruiji, kra­iny nad morzem, szykuje się do wyprawy na swoje wiosen­ne i letnie pastwiska. Dowiedział się, że chodzi o Pehra, który ożenił się z Ravną, córką starego Matte, co to niedawno umarł. Ravna wywodziła się z Lapończyków, którzy wędro­wali w obrębie Finlandii, ale jej mąż wypasał renifery na pa­stwiskach bliżej morza.

Erkki skierował się więc wprost do jurty Lapończyka z północy.

- Dzień dobry, jak się macie? - pozdrowił gospodarzy.

- Dziękujemy, dobrze! - odpowiedział mu Pehr, jak na­kazywał zwyczaj.

W jurcie panował mrok, ale mimo to Erkki poczuł na so­bie przenikliwe spojrzenie trzech par oczu. Oprócz Pehra w środku znajdowała się także jego żona i syn.

Erkki usiadł i zagadnął:

- Podobno ruszasz na północ. W głębi duszy czuł się jak ostatni nędznik.

Pehr, ubrany w dork2 i samodziałowy kaftan, pokiwał gło­wą. Miał pokrytą zmarszczkami, ogorzałą od słońca i wiatru twarz, zwichrzone włosy, czarne jak smoła, i oczy w kolorze miodu. Nie był stary, ale pełne trudu życie dodało mu lat.

- Najpierw wstąpimy na jarmark do Lyngen. Erkki słyszał o Lyngsbotn, osadzie położonej w głębi fiordu Lyngen, do której zamierzał wstąpić Pehr. Tu w oko­licy krążyło wiele opowieści o Ruiji.

- Och, nie powinienem był w ogóle wyruszyć na zimo­we leże - westchnął Pehr, którego mieszkańcy Tornedalen nazywali Peeri Lapończyk, i potrząsnął ze smutkiem głową. - Spotkały nas same nieszczęścia.

Erkki zauważył kątem oka, że Ravna spochmurniała gwał­townie, a że słyszał o śmierci jej ojca, wymamrotał słowa współ­czucia. Na twarzach małżonków zagościło przygnębienie.

- Matte był już stary, przeżył swoje - rzekł Pehr, a po chwili dodał: - Podczas wyprawy straciłem córkę! Odeszła od nas nasza mała Laila... po prostu zgasła. Byliśmy zupeł­nie bezradni wobec tej choroby, która drążyła ją od środka. Biedne dziecko kasłało i pluło krwią, wreszcie umarło! Mo­ja mała córeczka!

- Ile miała lat? - zapytał Erkki, doskonale pojmując cier­pienie tych ludzi.

- Siedem... Nasza Laila przeżyła zaledwie siedem lat. Pehr, opowiadając o nieszczęściu, jakie ich dotknęło, w jednej chwili się postarzał.

- Ale mamy jeszcze syna Mikkala, dzięki niemu lżej nam znosić żałobę. Chłopak liczy sobie czternaście lat. To już dorosły mężczyzna!

Pehr poklepał syna po ramieniu. Erkki dopiero teraz przyjrzał się młodzieńcowi.

Pehr się nie mylił, to był naprawdę krzepki chłopak. W oczach Mikkala, nieco jaśniejszych niż oczy ojca, brakowa­ło tego błysku wyrachowania, tak charakterystycznego dla Peeri Lapończyka. Szeroka, nieco kanciasta twarz młodzieńca nie była bynajmniej pozbawiona urody. Jak na tak niedojrzałego chłopca, miał wyjątkowo wyraziste rysy twarzy.

- Straciłem trzy córki - ciągnął dalej Pehr. - Mikkal jest moim jedynym synem.

- Ja mam córkę - odezwał się Erkki, a jego słowa jakby zawisły w powietrzu. - I syna. Raija ma osiem lat. Matti uro­dził się w grudniu...

- Bieda tu w okolicy - zauważył Pehr. - U ciebie zdaje się nie lepiej, Erkki?

Ojciec Raiji zrozumiał, że Lapończyk go przejrzał. Pehr zmienił temat nieprzypadkowo, choć tak się z pozoru mo­gło zdawać. Nie do końca jednak zapanował nad swym gło­sem i wyrazem twarzy i to go zdradziło.

Erkki potwierdził domysły Lapończyka. Zresztą, co tu ukrywać, zbiory były marne, a zima długa. Na szczęście mia­ła się ku końcowi i Erkki tęsknie wyglądał wiosny. Uznał jed­nak, że nie może pokładać całej nadziei wyłącznie w Bogu. Do tej pory tak postępował, ale im więcej było brzozowej kory w chlebie, tym częściej nachodziły go chwile zwątpienia. Erk­ki nie pamiętał już, jak smakuje chleb upieczony z mąki. Sło­wo „chleb” kojarzyło mu się ze smakiem drewna.

- W Ruiji nie ma biedy - opowiadał Pehr. - Nikt tam nie głoduje, ani dorośli, ani dzieci.

- Tu pewnie też nastaną w końcu lepsze czasy - odparł Erkki bez przekonania.

- Wielu Finów postanowiło przyłączyć się do nas. Razem z nami ruszają na wybrzeże - mówił Pehr, a jego żółte oczy świeciły w mroku jak kocie ślepia. - Ludzie mają już dość zmagania się z biedą w tym kraju. A ty, Erkki, nie myślałeś o tym? Nad morzem czeka na pracowitych chłopów dużo uprawnej ziemi.

Erkki pokręcił głową.

- To nie dla mnie - odparł ze smutkiem. - Zbyt głęboko zapuściłem tutaj korzenie.

- To znaczy, że głód nie dokuczył ci jeszcze tak napraw­dę - stwierdził Pehr, uśmiechając się z przymusem.

- Bardziej niż ci się zdaje - westchnął chłop z Tornedalen. - Powiadasz więc, że tam nad morzem jest tak dobrze?

- Ludzie muszą tam pracować tak samo jak tutaj - od­rzekł Pehr i wzruszył ramionami. - Nie wszyscy opływają w dostatek, ale też nikt nie chodzi spać głodny...

- Mówisz, że wielu Finów wyrusza na północ... - Erkki spuścił głowę i popatrzył na swe spracowane dłonie.

- Nie bez powodu - potwierdził Pehr.

- Chciałbym cię prosić o przysługę - rzucił pośpiesznie Erkki, umykając spojrzeniem przed przenikliwymi oczami Lapończyka.

Pehr jednak domyślił się, o co mu chodzi, i przerwał mu w pół słowa.

- Rozumiem. Jakoś to się da urządzić. Jedna osoba wię­cej, jedna mniej, nie robi różnicy. Ale co z tobą, Erkki? Ty nie dasz się namówić?

Erkki ze smutkiem pokręcił głową.

- O co mu chodzi? - nieoczekiwanie wtrącił się Mikkal. Erkki drgnął, usłyszawszy bezpośrednie pytanie chłopca.

Znowu odezwały się wyrzuty sumienia. Poczuł na sobie py­tające spojrzenie młodego Lapończyka i popatrzył mu w oczy. Teraz uderzyła go łagodność malująca się na twa­rzy tego młodzieńca. Emanowało zeń tyle ciepła i dobra, że chłopak w jednej chwili wzbudził jego zaufanie. Z pewno­ścią nie odziedziczył tych cech po ojcu, bo Pehr był szczwany jak lis. Erkki nigdy by mu nie zaufał, gdyby nie zmusiły go do tego okoliczności.

- Mikkal za dużo pyta. - Pehr pośpiesznie usprawiedliwił syna i uśmiechając się, wyjaśnił mu: - Zdaje się, że Erkki za­mierza wysłać do Ruiji swoje dzieci...

- Tylko jedno - przerwał mu Erkki. - Tylko Raiję. Chło­piec jest jeszcze mały...

Erkki dojrzał we wzroku Mikkala nieme oskarżenie. Nie zaskoczyło go to, sam czuł się podle. Ale cóż począć, skoro życie zmusza go, by stawił czoło brutalnej rzeczywistości. Nie patrząc już w miodowe oczy młodzieńca, znowu zwrócił się do Pehra.

- Słyszałem, że i inni wysyłają dzieci do Ruiji - rzekł głu­cho. - Ponoć im tam dobrze, ludzie, którzy przyjmują je pod swój dach, traktują je jak swoje... Jedni nie mogą mieć dzieci, a inni mają, ale nie są w stanie ich wykarmić... - Mikkal na te słowa spuścił głowę, a Erkki z goryczą mówił dalej: - Nie mo­gę patrzeć, jak moja córeczka głoduje. Chyba w tej Ruiji nie jest znowu tak źle... pewnie będzie jej tam lepiej niż tu. Mam długi... jeśli w tym roku znów zdarzy się nieurodzaj, nie wiem, co nas czeka. Matti urodził się tuż przed Nowym Rokiem...

- Znajdziemy dla. twojej córki dobrych rodziców! - usły­szał zdecydowany glos Ravny. Oczy Laponki zapłonęły dziwnym blaskiem. Erkkiemu Alatalo zdawało się, że ta ko­bieta zagląda wprost w najgłębsze zakamarki jego duszy.

- Przyrzekam ci, Erkki Alatalo, że twojej córce będzie do­brze w Ruiji - przemówiła, akcentując każdą sylabę. - Wy­bierzemy dla niej najlepszych rodziców.

Erkki poczuł, że spływa nań spokój. Obietnica została złożona z takim żarem, że chłop nabrał pewności, iż Laponka uczyni wszystko, by znaleźć dla Raiji dobry dom.

- Nie mam wam czym zapłacić... Pehr pomachał lekceważąco pomarszczoną dłonią.

- Nie warto o tym mówić! To nic wielkiego! - powiedział.

- Chętnie oddam ci przysługę. Widzę przecież, jaką biedę cierpicie. Zabiorę dziewczynkę do Ruiji, tam czeka ją lepsze życie. Jakże mógłbym żądać za to zapłaty? - roześmiał się.

- Zresztą bez trudu znajdę dla niej dom. Do Lyngsbotn zjeż­dżają na jarmark tłumy ludzi z okolic nad fiordem Lyngen, ba, nawet mieszkańcy Dalekiej Północy i całej Laponii. Nie pożałujesz, że zwróciłeś się z tym do mnie, Erkki! Uwierz mi, twoja córka będzie w Ruiji żyć jak księżniczka.

- Kiedy ruszasz w drogę?

- Jutro - odrzekł Pehr. Odpowiedź Lapończyka poraziła Erkkiego niczym grom z jasnego nieba. Liczył, że będzie miał więcej czasu na to, żeby przygotować Raiję i żonę, a także samego siebie, na rozstanie. Pośpiesznie zebrał się do wyjścia i zapewnił na odchodnym, że nazajutrz przyprowadzi małą.

Wymienili jeszcze zwykłe uprzejmości, ale Erkki odpo­wiadał jak nieobecny duchem. Wyszedł z jurty Lapończy­ków, unikając wzroku czternastoletniego Mikkala, który z powagą dorosłego mężczyzny odprowadzał go spojrze­niem. Erkkiemu zdawało się, że z jego wąskich oczu płynie strumień oskarżeń.

W chwilę później także Mikkal opuścił jurtę. Bez trudu od­gadł, jakimi motywami kierował się jego ojciec. Nie miał złu­dzeń, wiedział, że na tej drobnej przysłudze Pehr zamierza ubić interes. Odda Raiję ludziom, którzy zapłacą za nią naj­więcej, nie przejmując się wcale, do kogo dziewczynka trafi.

Mikkal przejrzał także zamiary matki. Nieszczęsna, nie otrząsnęła się jeszcze z żalu po śmierci Laili. Ciągle nie mo­gła się oswoić z prawdą, że córeczki nie ma wśród żywych.

Nie zważając na silny wiatr, młodzieniec stał bez ruchu i odprowadzał wzrokiem niknącą w oddali zgarbioną syl­wetkę Erkkiego Alatalo. Czuł głębokie współczucie dla te­go człowieka, który powodowany skrajną rozpaczą podjął tak dramatyczną decyzję, ale nie mógł go zrozumieć...

Po powrocie do domu Erkki niewiele mówił. Burknął tyl­ko, że był w obozie u Lapończyków i rozmawiał z tymi, którzy wyruszają do Ruiji, a potem przez cały wieczór sie­dział w kącie i nie spuszczał wzroku z córki. Pochłaniał ją spojrzeniem, pragnąc na zawsze utrwalić w pamięci każdy najdrobniejszy szczegół jej wyglądu.

Raija zauważyła, że ojciec zachowuje się inaczej niż zwykle, ale szybko przestała zwracać na to uwagę. Nauczyła się przyjmować fakty bez zadawania zbędnych pytań.

Marja także dostrzegła zmianę w zachowaniu męża i nie­pojęta trwoga chwyciła ją za serce. Szybko jednak odrzuciła podejrzenie. Niemożliwe, tłumaczyła sobie. Erkki nigdy nie zrobiłby czegoś takiego swojej córce. Przecież ją ubóstwia! Mimo to tego wieczoru Marja zerkała co rusz na swego mę­ża i nie przestawała się zastanawiać...

Rodzice odesłali Raiję do łóżka, ale dziewczynka nie mog­ła zasnąć.

Ruija... Tata miał dziś takie dziwne, niespokojne oczy, kiedy wspomniał o Ruiji. Nie wiadomo dlaczego. Zatopiła się w myślach, które tak ją pochłonęły, że zapomniała o gło­dzie szarpiącym wnętrzności.

Ruija, baśniowa kraina na północy daleko nad wielkim morzem... Dziewczynka zapragnęła, by ojciec powtórzył jej trochę więcej z tego, co usłyszał. Nigdy nie bywał taki mil­czący, kiedy dowiedział się czegoś nowego. Chyba że przy­nosił złe nowiny...

Nie, to niemożliwe. Złe wieści o Ruiji? Przecież tam nikt nie cierpi głodu, nikt nie dodaje kory do mąki, żeby upiec chleb! W morzu roi się od ryb, wystarczy tylko zarzucić sie­ci, by je wyciągnąć. Tam ludzie są szczęśliwi. Głuszce przela­tują całymi stadami i niemal się proszą, by je złowić w sidła. W lasach i na rozległych równinach jest mnóstwo dzikiej zwierzyny. W rzekach zaś podobno pływają ryby tak duże i tłuste, że wprost nie można uwierzyć własnym oczom.

Ruija to kraina spełnionych marzeń!

Raija westchnęła, pozwalając się ponieść fantazji. Jej my­śli poszybowały w górę rzeki Torne, do nadmorskiej krainy.

Pomyśleć tylko, najadać się codziennie do syta! To by do­piero było coś!

Raija zapragnęła ujrzeć znowu radosną twarz mamy, usły­szeć jej wesoły śmiech, który tak bardzo lubi, a którego od dawna nie słyszała! Gdyby tak tata dostał w Ruiji chatę, oborę i łódź, a także własną ziemię... żeby zbożu nie zagrażało ani słońce, ani mróz, żeby mama ubierała się w najładniejsze suknie, a mały Matti miał okrągłe rumiane policzki i pulch­ne rączki z dołkami na łokciach!

To byłoby całkiem inne życie! Nie to, co teraz, gdy w po­cie czoła harują na codzienny chleb, a mróz w ciągu jednej nocy niweczy cały wysiłek rodziców.

Brzmi to jak bajka! I zapewne tylko bajką zostanie. Ośmioletnia Raija uśmiechnęła się z goryczą, w tej jednej chwili nad wiek dojrzała.

Marząc o krainie, w której dzieci bawią się, śmieją i naja­dają do syta, ciemnooka córeczka Erkkiego Alatalo wreszcie zasnęła. Nikt nie mógł odebrać jej tych marzeń o wielkim morzu i Ruiji, do której droga była dłuższa, niż dziewczyn­ka przypuszczała. Nigdy pewnie tam nie dotrze, będzie żyć w głodzie i nędzy w Tornedalen, ale przecież nikt nie zabro­ni jej marzyć.

Erkki pustym wzrokiem wpatrywał się w mrok. Marja le­żała wsparta na ramieniu męża.

- Raiję odeślemy do Ruiji, już wszystko uzgodniłem. - Erk­ki powiedział to tak cicho, że ledwie było go słychać. Nie chciał, żeby córeczka wiedziała, o czym mówią.

Marja zerwała się i ścisnąwszy ramię męża, odezwała się ze złowróżbnym spokojem:

- Erkki Alatalo, sprzedajesz własne dziecko?

- Milcz, kobieto! Odwrócił się do żony plecami, ale ona rzuciła się ku niemu niczym gronostaj i zmusiła, by spojrzał jej prosto w oczy.

- Nigdy byś sobie tego nie wybaczył! Nie wierzę ci, Erkki! Nawet nie chcę myśleć, że coś takiego przyszło ci do głowy!

- To już postanowione!

- Nie zgadzam się! - Marja, blada jak kreda, usiadła na łóżku. - Nie możesz mi tego zrobić! Przecież to także mo­je dziecko! - Ze szlochem ukryła twarz w dłoniach, a jej wy­chudłe, drobne ramiona zadrżały.

Erkki nie mógł słuchać jej płaczu. Rękami sztywnymi jak kłody przygarnął żonę.

- Myślisz, że mnie jest to miłe? - odezwał się z ciężkim sercem. - Sądzisz, że bez żalu oddaję nasze dziecko? Czy nie wiesz, Marjo, jak bardzo ją kocham?

- Wydawało mi się, że wiem - odpowiedziała bezbarw­nie. - Ale teraz w to zwątpiłam.

Erkki zacisnął powieki, by powstrzymać łzy palące jak ogień. Raija, jego oczko w głowie! Cudny kwiatuszek, któ­ry po nim odziedziczył charakter. Natura obdarzyła ją uro­dą matki, miała jej rysy twarzy i zgrabną sylwetkę, ale oczy, które ciskały gromy, kiedy się złościła, mieniły się tą samą barwą co oczy ojca. Mała Raija była jego radością i najdroż­szym skarbem. Ona nie powinna cierpieć!

Trafiała jej się szansa - szansa na życie, jakiego on sam nie może jej zapewnić, życie bez biedy czającej się pod po­wałą niczym mroczny, złowieszczy cień. Właśnie takie ży­cie sobie dla niej wymarzył, dla niej i dla całej rodziny, bo najbliżsi byli dla niego wszystkim. Wiedział jednak, że to marzenie nigdy się nie spełni.

A może jeszcze nadejdą lepsze czasy? Bo czy przez trzy kolejne lata mogą być takie marne plony? Uznał jednak, że i to jest możliwe. Nie umiał już wierzyć w nadejście lep­szych dni.

- Nie tego pragnąłem dla ciebie - mruknął Erkki i pogła­dził żonę po plecach.

Marja pochlipywała cicho, połykając łzy.

Erkki wyczul pod palcami wystające kości. W młodości Marja była urodziwą panną. Najmłodszą córką chłopa, który, choć miał ośmioro dzieci, radził sobie doskonale. Marja przy­wykła do lepszego życia niż to, które ofiarował jej Erkki. Ser­ce mu pękało, bo przecież kochał ją tak mocno, a stał się przy­czyną jej nieszczęścia. A teraz jeszcze odbiera jej dziecko...

- Nie tylko nam jest ciężko - wyjąkała Marja załamują­cym się głosem. - Inni mają więcej dzieci niż my...

Po wychudzonych policzkach Erkkiego Alatalo popłynę­ły łzy. Jego postanowienia nic już nie mogło zmienić. Być mo­że kiedyś znienawidzi siebie za to, że tak właśnie postąpił, ale gdyby nie wykorzystał okazji, by poprawić los dziecka, po­gardzałby sobą do końca swych dni. Nie mógł skazywać cór­ki na głód i cierpienie, to byłby egoizm z jego strony. W Ru­iji nikt nie cierpiał biedy, Peeri Lapończyk nie jedyny tak twierdził. Nad morzem mieszkają dobrzy ludzie, zaopiekują się jego córeczką, jego kwiatuszkiem. Wychowają ją jak swo­ją. Raiji będzie tam dobrze...

Odczuł swego rodzaju ulgę, gdy podjął wreszcie tę trudną decyzję - miał nadzieję, że i Marja jakoś się z tym oswoi - ale równocześnie cierpiał tak, jakby ktoś ugodził go nożem pro­sto w serce. Bał się, że jego przyszłość bez radosnego śmiechu córeczki i jej łagodnego głosu zamieni się w piekło.

Ale za to Raija będzie szczęśliwa!

- Marjo, spójrz prawdzie w oczy! Tu nie zdołamy zachować jej przy życiu. Ledwie nam starczy jedzenia dla niej na jutro. Mamy więc ją zatrzymywać, skoro tam może jej być lepiej?

Odetchnął głęboko. Jak na niego była to długa przemowa, ale bardzo mu zależało, by Marja zrozumiała jego intencje.

Stracą córkę. Erkki nie chciał jednocześnie stracić także żony. Teraz najważniejsze, by wzajemnie się wspierali, bo w nadchodzącym czasie będą siebie bardzo potrzebować.

- A więc to prawda! - wyszeptała Marja pozbawionym wyrazu głosem, jakby nagle uszło z niej życie.

Erkki nie odpowiedział, jedynie mocniej ją przytulił. Zrozumiała.

Delikatnie głaskał żonę po włosach, ale czy cokolwiek mogło ją teraz pocieszyć?

- Kiedy? - Marja nie była w stanie wydobyć z siebie nic ponad to jedno słowo.

Czekając na odpowiedź, zamknęła oczy, próbowała się uspokoić. Matti cicho pochlipywał w kołysce, miała nadzie­ję, że nie zacznie płakać i nie zbudzi Raiji...

- Jutro...

- Nie! - krzyknęła z rozpaczą. Erkki pokiwał głową. Usiadł, dotykając stopami zimnej podłogi, i ugiął kark jakby pod brzemieniem podjętej decyzji.

Dopiero teraz Marja dostrzegła w jego oczach łzy. Odru­chowo wyciągnęła rękę i wytarła słone strużki płynące po pooranej zmarszczkami twarzy.

Nagle poczuła, jak ogarnia ją bezmierna czułość. Nie, Erkki nie robi tego ze względu na siebie, po to tylko, by mieć do wykarmienia o jedną gębę mniej, jak przez chwilę skłonna była przypuszczać.

Marja zrozumiała jego intencje, ale wcale nie zrobiło jej się lżej, gdy pomyślała, że nazajutrz ma pożegnać jedyną córkę.

- Jutro - wymamrotała i opadła ciężko na posłanie. Wpa­trzona w powałę, czuła, jak łzy, których nie mogła zatrzy­mać, płyną jej z oczu.

Erkki przytulił mocniej wychudzone ciało Marji. Leżeli w milczeniu wpatrzeni w mrok, starając się oswoić z praw­dą, że nie ma innego wyjścia.

Przed świtem Erkki z ulgą usłyszał spokojny oddech żo­ny. Ucieszył się, że przynajmniej Marja trochę wypocznie, bo sam nie miał nadziei, że uda mu się zasnąć. Wreszcie jednak i jego zmogło zmęczenie. Ostatnie, co pomyślał, nim zapadł w sen, to jak bardzo podobne jest imię jego ukochanej córecz­ki do nazwy krainy nad morzem. Raija i Ruija...

Może Opatrzność zdecydowała już dawno, że Raija nie będzie dorastać w Tornedalen?

Raiję obudził głośny płacz Mattiego. Zaspana, usiadła na łóżku. Słońce. To znaczy, że jest już późny poranek, pomy­ślała. Usłyszawszy krzątaninę mamy, wstała zdziwiona, dla­czego jej nie obudzono. Nie lubiła zaniedbywać swoich obo­wiązków.

Boso podeszła do kołyski i wzięła na ręce zapłakanego bra­ciszka. Zauważyła, że ojciec jeszcze nie wyszedł. Siedział nachmurzony, na jego pooranej bruzdami twarzy czaił się smu­tek. Mama miała podpuchnięte i zaczerwienione oczy. Czy to znowu coś z wojną? Raija słyszała kiedyś sporo na ten temat.

- Co się stało? - zapytała, chociaż wiedziała dobrze, że nie wolno mieszać się w sprawy dorosłych.

- Ubierz się, dziecko! - poprosiła mama i wzięła na ręce Mattiego.

Raija posłusznie założyła ubranie. Smutne spojrzenia ro­dziców napełniły ją nagle niewytłumaczalnym lękiem.

- Wyruszasz do Ruiji, moje dziecko - odezwał się ojciec. Córka popatrzyła na niego z niedowierzaniem, ale zaraz rozpromieniła się, uszczęśliwiona. Czyżby jej skryte marze­nia miały się spełnić?

- Do Ruiji! - powtórzyła z nabożeństwem. - Kiedy? W chacie zapanowała niemal namacalna cisza.

- Dziś - odpowiedziała w końcu Mar ja. Dziewczynka obrzuciła rodziców uważnym spojrzeniem i dostrzegła w ich oczach dziwny żal. Oboje zachowywali się jakoś nienaturalnie. Wreszcie wewnętrzny głos podpo­wiedział jej, że coś się musiało stać i że jej marzenia jednak się nie spełnią.

Patrzyła i powoli docierała do niej straszliwa prawda, tłu­miąc w zarodku ledwie co powstałą radość.

- Wy zostajecie! - zawołała zdruzgotana. Marja z płaczem odłożyła synka do kołyski i przytuliła mocno Raiję, której drobne ciałko zesztywniało.

- Zobaczysz, w Ruiji będzie ci dobrze, o wiele lepiej niż w domu! - przekonywała matka. - Zaopiekują się tobą mili ludzie. Wszystko będzie jak w bajce!

Raija wyczuwała jednak, że matka sama nie wierzy w to, co mówi, i jej słowa wcale nie podniosły dziewczynki na ducha.

- Nie chcę! - zawołała zrozpaczona, ale rodzice odpowie­dzieli jej milczeniem. Zrozumiała wówczas, że cokolwiek po­wie czy uczyni, to i tak nie zdoła zmienić ich postanowienia.

Ten dzień zamienił się w koszmar, godziny wlokły się niemiłosiernie. Raija dostała wszystko, co było w domu najlep­szego do jedzenia, ale ledwie to tknęła. Nie chciała jeść, wo­lałaby umrzeć. Jeśli nie może zostać z najbliższymi, to nie ma po co dłużej żyć. Co zrobi bez nich w Ruiji?

Marja i Erkki mocno tulili córeczkę, jakby chcieli prze­lać na nią całą swoją miłość. Pragnęli, by zapamiętała, jak bardzo ją kochają. Wysyłając ją do obcych, kierowali się mi­łością. Nie sprzedawali własnego dziecka...

Nadeszła chwila rozstania. Raija, ubrana w długą czarną spódnicę i kumagi3, założyła płaszcz, a matka otuliła ją brą­zową chustą. Pod stertą ubrań chude ciałko małej zdawało się jeszcze drobniejsze. Dziewczynka wzięła na ręce Mattiego i przez chwilę, trwającą wieczność całą, tuliła mocno braci­szka. Czy jeszcze kiedyś go zobaczy? Lepiej o tym nie myśleć!

Potem ostrożnie ułożyła niemowlę w kołysce. Cherubinek ze złotymi loczkami na główce patrzył na nią jakby ze zdziwieniem swymi dużymi brązowymi oczami.

- Żegnaj! - szepnęła, mrugając powiekami, by powstrzy­mać napływające łzy. Potem mocno przycisnęła usta do pulchnego policzka braciszka.

Zmuszono ją do wyjazdu do Ruiji. Och, udałaby się tam z radością, gdyby towarzyszyli jej Matti, mama i tata, ale teraz sama myśl o wyprawie wzbudzała w niej tylko smu­tek i lęk.

Marja patrzyła na dwoje swoich dzieci, z trudem po­wstrzymując łzy. Erkki otoczył żonę ramieniem, ale ten gest nie zdołał jej pocieszyć. Kiedy już w żaden sposób nie dało się odwlec rozstania, Marja załamała się. Przytuliła mocno córeczkę i z płaczem błagała ją, by zrozumiała, że robią to z miłości.

- Bardzo cię kochamy, dziecinko! - powtarzała, całując ją w policzki.

Raija pośpiesznie pogłaskała matkę po wychudzonej twa­rzy. Przez chwilę jej oczy wyrażały ogromną miłość, ale za­raz przygasły.

Raija ujęła dłoń ojca i wyruszyli.

Nie potrafiła dłużej powstrzymać się od płaczu. Łzy zię­biły jej policzki, ale ona nie przestawała szlochać. Jej mała rączka spoczywała w dużej, silnej ręce ojca, dziewczynka jed­nak nie czuła się bezpieczna. Najchętniej wyrwałaby mu się i uciekła. Biegłaby z całych sił i gdzieś ukryła...

Może wtedy pozwoliliby jej zostać w domu?

Ale Erkki Alatalo nie dał córce najmniejszej szansy ucieczki.

Małe nóżki nieustannie posuwały się naprzód.

Zbliżali się do miejsca, gdzie mieli się pożegnać, do miej­sca, w którym miała zostać przerwana ostatnia nić łącząca Raiję z rodzinnym domem. Tam dziewczynka dołączy do Pehra i towarzyszących mu ludzi.

Nie chcę! Nie chcę opuszczać najbliższych! kołatało jej w głowie. Niech sobie będzie nawet najcudowniej w tej Ruiji, wcale nie chcę tam jechać! Wszystkie te marzenia były na ni­by, tak naprawdę wcale nie pragnęłam, żeby się spełniły...

Przecież nie o tym marzyłam, by jechać sama do tej pół­nocnej krainy nad morzem! Nie chcę być sama, należę do nich, do Mattiego, mamy i taty. Czy tata tego nie pojmuje?

Bezładne myśli układały się w pytania, ale choć dziew­czynka poruszała ustami, nie mogła wydobyć z siebie gło­su, płakała tylko.

Erkki czuł się jak morderca. Jakie znaczenie miało to, że wiedział, iż ratuje córce życie, skoro ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy? Może go nawet nienawidziła? Lękał się jej zapytać o cokolwiek, bał się odpowiedzi. Raiją zawsze targały skrajne uczucia, kierowała się raczej głosem serca niż rozsądkiem.

Erkki westchnął ciężko.

- Raiju, maleńka - wykrztusił wreszcie. Tak bardzo pragnął, by jego głos zabrzmiał czule i z miłością, a tymczasem z jego ust wydobył się jedynie smutny szept. - Robię to, po­nieważ bardzo cię kocham!

Przemawiał do córki, choć doskonale wiedział, że i tak go nie zrozumie, ale samo to, że słucha, stanowiło dla nie­go pewną pociechę. Ten dzień wryje się Raiji w pamięć. Je­go słowa zapadną w jej serce na zawsze. Kiedyś być może zrozumie, że miłość można wyrażać na różne sposoby! Erk­ki żywił nadzieję, że tak się stanie.

- Chcę, żeby ci było dobrze, córeczko! Dlatego wysyłam cię z Pehrem do Ruiji. Tam będzie ci lepiej niż tu z nami, kochanie!

Raija milczała. Ani nie potrafiła, ani nie chciała odpowie­dzieć. Oczywiście słyszała, co tata mówi, ale sens jego słów do niej nie docierał. Była za mała, by zrozumieć.

Ojciec ścisnął ją mocno za rękę. Dziewczynka mimo to czuła, że ją zawiódł.

- Przecież tak marzyłaś, córeczko, żeby zobaczyć Ruiję! - Erkki za wszelką cenę próbował do niej dotrzeć. - Pamię­tasz, rozmawialiśmy o rybach i o morzu, o górach...

Raija z zaciśniętymi ustami wpatrywała się w dal. Niech nie próbuje jej wmówić, że chciała jechać do Ruiji, bo to nieprawda! Jej dom jest tutaj, w Tornedalen! Marzenia o Ru­iji snuła sobie dla zabawy! Czy on, jej własny ojciec, nie po­trafi tego zrozumieć?

Dochodzili do obozu. Lapończycy i fińskie rodziny, któ­re przyłączyły się do koczowników, żeby wraz z nimi odbyć wędrówkę ku morzu, ku lepszemu jutru, właśnie zbierali się do wymarszu.

Raija szła coraz wolniej, coraz niechętniej. Wszystko wo­kół niej było obce i nowe: ludzie, renifery, lapońskie sanie. Obce twarze, same obce twarze!

Niektórzy przyglądali się dwojgu Finom z ciekawością, inni w ogóle na nich nie zwracali uwagi, pochłonięci swoją pracą. Raija była przerażona. Bezwiednie przytuliła się do ojca, który ścisnął mocniej jej dłoń, próbując dodać córce odwagi. Ale wtedy dziewczynce przypomniało się, dlaczego się w tym miejscu znaleźli. Ojciec miał ją tutaj zostawić, sa­mą wśród tych obcych ludzi. Oni zabiorą ją do Ruiji.

Przez chwilę prawie o tym zapomniała. Nowe otoczenie rozpaliło jej ciekawość, napawało ją lękiem, ale zarazem przedziwnie wabiło.

Szybko jednak stłumiła w sobie kiełkujące zainteresowa­nie. Przecież tu, w tym miejscu, miała zostać pozbawiona wszystkiego, co kocha.

Pehr zauważył, że nadchodzą, i na swych wykrzywionych jak pałąki nogach wyszedł im roześmiany na spotkanie.

- Już sądziłem, że się rozmyśliłeś - odezwał się na przy­witanie.

W odpowiedzi na te nie najstaranniej dobrane słowa na twarzy Erkkiego Alatalo przemknął jedynie cień uśmiechu.

- Ładna dziewczynka - mruknął Pehr. Raija obrzuciła go hardym, przepełnionym nienawiścią spoj­rzeniem. Nikt nigdy jej nie zmusi, by polubiła tego człowieka!

Pehr aż się wzdrygnął, ujrzawszy emanującą z oczu dziec­ka nienawiść. Wiele można było zarzucić temu mężczyźnie o pooranej bruzdami twarzy, który podjął się przeprowadzić Raiję do Norwegii, jednak z pewnością potrafił doskonale od­czytywać uczucia i nastroje. Miał to po prostu we krwi, wie­lokrotnie jego przeczucia się potwierdzały.

- Tak, tak... Pożegnaj się z małą. Ruszamy... - burknął, umykając wzrokiem przed parą dziecięcych oczu, które cis­kały iskry.

Nadeszła chwila, której Erkki najbardziej się lękał - roz­stanie.

Powoli przykucnął i przytulił Raiję. Nie mógł jednak znieść pełnego wyrzutu spojrzenia dużych brązowych oczu. Nieme potępienie, które odmalowało się na twarzy ośmioletniego dziecka, miało go prześladować przez resztę życia. Płacz ściskał mu gardło, więc tylko bez słowa mocniej przygarnął córkę.

- To dla twojego dobra, Raiju! - wyszeptał raz jeszcze. Było mu ogromnie ciężko, bo wiedział, że ona, niczego nie pojmując, właśnie jego obarcza odpowiedzialnością za to, co się stało.

Wstał, poklepał córeczkę po policzku i odszedł, zatacza­jąc się jak pijany.

Raija nie wyrzekła ani jednego słowa.

Dopiero gdy przygarbiona sylwetka ojca zginęła w odda­li, z oczu dziewczynki popłynęły łzy, a jej ciałem wstrząsnę­ły dreszcze, jakby dokuczał jej chłód.

Sama. Została zupełnie sama. Nic by nie dało, gdyby po­biegła za ojcem. I tak przyprowadziłby ją z powrotem. Ogarnięta paniką odwróciła się do obcych ludzi. Przez łzy nie mogła ich rozróżnić - zlewali się w rozmazane plamy. Nagle jedna postać oddzieliła się od pozostałych. Do zapła­kanej dziewczynki podszedł starszy od niej chłopak i oto­czył ramieniem jej drobne ciało wstrząsane szlochem. Raija przytuliła się do tego obcego, który okazał jej ciepło i czu­łość. Ukryła twarz na piersi syna Pehra i płakała, płakała.

Mikkal nie pojmował, skąd się w nim bierze taka czułość dla małej Raiji. Zwykle spoglądał na dziewczyny z pogardą. Ale to samotne dziecko o dużych, wyrażających rozpacz oczach poruszyło w nim jakąś strunę. Dziewczynka była ta­ka mała i bezradna. Chłodny wiatr targał wystające spod chusty czarne pukle, które wyglądały jak skrzydła zmagają­cego się z wichurą kruka.

Mikkal, trzymając Raiję w ramionach, usłyszał swój wła­sny głos:

- Płacz, płacz, maleńki kruku! Jest ci teraz bardzo ciężko, ale ja się o ciebie zatroszczę, zawsze będę się troszczyć...

2

Ludzie. Sami obcy ludzie, którzy przywędrowali tu z połu­dnia całymi rodzinami. Z ich oczu wyzierał głód, rozpacz i tłumiona nadzieja. Dorośli, mężczyźni i kobiety o zniszczo­nych od ciężkiej pracy dłoniach, i dzieci, tak jak Raija ode­rwane od korzeni. Ich jednak nie czekała tak drastyczna odmiana życia, bo przecież miały przy sobie rodziców. Raija tymczasem znalazła się całkiem sama pośród obcych. Dziec­ko, które nigdy dotąd nie opuszczało rodzinnej wsi w Torne­dalen, nigdy nie przebywało poza rodzinną chatą!

Finowie, którzy przyłączyli się do Lapończyków, próbo­wali zaprzyjaźnić się z dziewczynką. Użalali się nad tym dzieckiem wyrzuconym z rodzinnego gniazda. Ale Raija nie chciała litości. Była zbyt dumna, by znieść ludzkie współczu­cie. Słyszała za plecami potępiające szepty: „To potwory! Kto widział, żeby sprzedawać własne dziecko!”

Opuszczający kraj Finowie nie mogli pogodzić się z tym, że ludzie wywodzący się z tego samego co oni dumnego na­rodu upadli tak nisko. Raija słyszała, co mówią, i odgrodzi­ła się od nich grubym murem.

Nikomu nie wolno tak mówić o mamie i tacie!

Co prawda sama nie przestawała w myślach oskarżać ro­dziców, ale to całkiem inna sprawa! Każdego, kto ośmielił się powiedzieć o nich choć jedno złe słowo, Raija obrzuca­ła lodowatym spojrzeniem i odwracała się plecami.

Dziewczynką zajęli się Lapończycy: Pehr i jego żona o nieprzeniknionym obliczu.

Ravna starała się nawiązać kontakt z małą Finką, ale Ra­ija nie chciała przyjąć miłości, którą Laponka pragnęła ją obdarzyć. Odsuwała się, gdy tylko Ravna wyciągnęła dłoń, że­by ją pogłaskać po głowie albo otrzeć policzki z łez.

Za nic na świecie nie polubi tych ludzi! Została zmuszo­na, by z nimi być, ale nikt nie może jej nakazać, by ich po­kochała.

Jej zaufania nie można kupić ani zdobyć siłą.

Stanęła z boku i kuliła się niczym przerażone pisklę, gdy tylko ktoś się do niej zbliżał. Szeroko otwartymi oczami śle­dziła czujnie każdego, kto próbował nawiązać z nią kontakt, i odpychała go wzrokiem. Raija nie chciała się z nikim za­przyjaźnić.

Dopuściła do siebie tylko jedną osobę - Mikkala. Tylko jemu zaufała i dobrowolnie podała rękę. Nikomu innemu nie udało się wywołać uśmiechu na bladej, poważnej twa­rzyczce dziecka.

Młody Lapończyk stał się jedynym przyjacielem Raiji dość nieoczekiwanie, właściwie •wbrew swej woli. O niczym takim nie myślał, kiedy podszedł, by pocieszyć zapłakane dziecko pozostawione przez ojca. Ale równocześnie nie miał nic przeciwko obcowaniu z Raiją, bo przy tej małej dziewczynce, delikatnej jak źdźbło trawy, poczuł się doros­ły. Stał się nie tylko jej przyjacielem, ale i obrońcą. To opu­szczone dziecko obudziło w nim nie znane dotąd uczucie. Nie potrafił go nazwać, bo w końcu aż tak dorosły nie był, wiedział jedynie, że jest za Raiję odpowiedzialny.

Rozmawiał z nią w jej ojczystej mowie. Poznał fiński dzięki matce, która wyrosła w Finlandii. Od maleńkiego mówił językami obojga rodziców, a potem nauczył się je­szcze norweskiego. Tak więc ten dojrzały nad wiek chłopak potrafił porozumieć się aż w trzech językach.

Pocieszał Raiję i opowiadał jej ciekawe historyjki, żeby czymś zająć jej myśli, namawiał, by coś zjadła, a kiedy płacz znowu chwytał ją za gardło i dziewczynce zdawało się, że świat wokół niej się zawalił, przytulał ją mocno. Raija wypłakała na ramieniu Mikkala morze łez, ale on z niej nie szydził.

Nowe, obce otoczenie budziło w niej lęk. Nie odezwała się ani słowem, kiedy Ravna nałożyła jej kaftan uszyty ze skóry re­nifera. Dziewczynka czuła się w nim jakoś nieswojo, ale zaak­ceptowała nowe ubranie, bo dzięki niemu nie marzła.

Pehr, ujrzawszy ją w tym stroju, przeżył wstrząs. W jego oczach odmalowało się zaskoczenie i ból. Raija domyśliła się, że kaftan należał do Laili, zmarłej córki Pehra i Ravny. W głę­bi duszy czuła wdzięczność, że Ravna podarowała jej ubranie córeczki, ale upór i smutek nie pozwalały jej podziękować.

Broniła się ze wszystkich sił przed pozytywnymi uczucia­mi. Nie zamierzała pozwolić, by nowi opiekunowie stali się dla niej kimś ważnym. Nienawidziła ich z całego serca!

Największą wrogość budził w niej Pehr. Mógł wszak po­wiedzieć ojcu, że jej nie zabierze! To on przecież decydował o wszystkim! Ale on chciał ubić interes. Raija nasłuchała się o tym wystarczająco dużo. Towarzyszący Lapończykom Fi­nowie rozprawiali o rodzicach, w desperacji wysyłających swoje dzieci z Lapończykami do Ruiji. Na wybrzeżu bez­dzietni ludzie przygarniali fińskie dzieci. Na ogół trafiały w dobre ręce, choć niektórzy brali je do siebie tylko dlate­go, że potrzebowali siły roboczej, kosztującej tyle co poży­wienie. Tym, którzy przywozili małych Finów do Ruiji, pła­cono wcale pokaźne sumki. Dziewczynka rozumiała, że dla Pehra jest wyłącznie towarem, który sprzeda na jarmarku, i dlatego za każdym razem, gdy patrzyła na przebiegłego La­pończyka, jej oczy zwężały się w szparki.

Nie zgodziła się wsiąść do pulek, którymi powoził. Kie­dy niezbyt delikatnie chwycił ją, żeby posadzić w tych sa­niach bez płóz, zaparła się, a jej ciało zrobiło się ciężkie jak ołów. Pehr złapał Raiję mocniej i siłą umieścił w pułkach. Napotkawszy jednak spojrzenie dziewczynki, zadrżał, bo nigdy jeszcze nie okazano mu tak jawnie wrogości. Raija nie bała się, ona go nienawidziła! Wrażenie było tak silne, jak­by dziecko wykrzyczało mu to prosto w oczy. Powinien po­stawić na swoim, ale zdenerwowany wysadził małą i popchnął w stronę syna, który bez słowa przyglądał się zajściu.

Mikkal znieruchomiał, tylko policzki mii drgnęły, zdradza­jąc, że nie podobało mu się, w jaki sposób ojciec potraktował Raiję. Nie patrząc na niego, pociągnął dziewczynkę do swo­ich sań. Nie okazywał jej litości ani nie narzucał się z przyja­źnią. Nie należał do ludzi, którzy gadają tylko po to, żeby przerwać milczenie. Choć był jeszcze bardzo młody, zdążył się nauczyć, że cisza może być równie cenna jak potok słów.

Nie odezwał się, ale z jego twarzy i gestów Raija odgadła nie wypowiedziane słowa. Nie potrzebowała o nic pytać. Wiedziała, że na Mikkalu może polegać.

Pułki, którymi powoził, najwyraźniej jej odpowiadały. Pehr na ten widok zacisnął zęby ze złości i pomyślał, że dziewczyna, która już teraz jest utrapieniem, może przyspo­rzyć mu jeszcze wiele kłopotów. Z prawdziwą radością się jej pozbędzie. Gdy tylko trafi się okazja, dobije targu z ja­kimiś poczciwcami z wybrzeża.

Dostrzegł w tym dziecku niebezpieczny temperament. Poznał to po oczach. Póki co żarzyły się w nich tylko iskier­ki, ale nie miał żadnych wątpliwości, że rozpalą się złym płomieniem, nim minie parę lat.

Ale to już nie moje zmartwienie! pomyślał, dziękując w du­chu dobrym mocom. W Lyngsbotn otrzymam zapłatę i na­sze drogi się rozejdą...

Ruszyli przed wieczorem, nie bacząc na zapadające ciem­ności. Posuwali się naprzód nawet wówczas, gdy noc prze­malowała granat wieczoru na nieprzeniknioną czerń. Reni­fery i zaprzęgi ciągnęły długim łańcuchem wzdłuż białych pustkowi. Finowie, którzy przyłączyli się do Lapończyków, mogli dotrzymać tempa dzięki temu, że użyczono im za­przęgu. Ufali Pehrowi i czuli się przy nim bezpiecznie, nie po raz pierwszy bowiem pokonywał tę trasę i dobrze znał szlaki. Raiji z trudem przychodziło się z tym pogodzić. Po drodze mijali inne grupy Finów, pieszo zdążających do Ruiji, ku nowej przyszłości. Mężczyźni, kobiety, dzieci... Cały swój skromny dobytek ciągnęli za sobą na małych sankach.

Grupa prowadzona przez Pehra zatrzymała się dopiero przed świtem, gdy noc zaczynała powoli rzednąć i nie otacza­ła ich już grubą ścianą, lecz wydawała się łagodniejsza, jakby bardziej przyjazna. Raija nie pojmowała, dlaczego poruszają się nocą, ale jak się okazało, miało to swoje wytłumaczenie. Noc­ny mróz tworzył na śniegu szreń, grubą lodową skorupę, na której sanie miały lepszy poślizg, a zwierzęta i ludzie nie mu­sieli brnąć w głębokich zaspach. Lapończycy potrafili wykorzy­stywać to, co ofiarowywała im natura.

Raija spała przez większą część drogi i prawdę mówiąc niewiele zapamiętała. Odnosiła wrażenie, że przesuwający się przed jej oczami krajobraz właściwie się nie zmienia, wi­działa tylko śnieg i mrok. Miejsce, w którym zatrzymali się na postój, niczym się nie różniło od innych miejsc. Raija zmrużyła oczy. Połyskujące niebieskawo połacie śniegu nie­mal zlewały się w jedno z granatowym niebem. Gdzienieg­dzie wystawały spod białej pokrywy poskręcane karłowate brzozy, które swym wyglądem przypominały budzące gro­zę postaci z nierzeczywistego świata. Drzewa rzucały przedziwne cienie na bezkresny ocean bieli.

Lapończycy postawili jurtę ze zręcznością, której się na­bywa przy wykonywaniu po tysiąckroć tej samej czynności. Finowie towarzyszący rodzinie Pehra mieli zająć dwie jurty. Bardzo się namęczyli, zanim zdołali je wznieść. Raija uważ­nie obserwowała ich poczynania i po raz pierwszy od chwi­li, kiedy opuściła rodzinny dom, poczuła rozbawienie. Ale nie roześmiała się, nawet usta jej nie drgnęły.

Ravna popatrzyła na dziewczynkę, która wsunęła się do jurty za innymi, i zdawało się jej, że widzi tylko parę du­żych zalęknionych oczu. Pehr wyraźnie unikał dziecka. Wprawdzie ośmioletnia dziewczynka nie mogła mu w ża­den sposób zagrażać, jednak Pehr wyczuwał, że ciemnooka, filigranowa Raija Alatalo przysporzy mu kłopotów. Nawet on jednak nie przewidział, ile siwych włosów przybędzie mu na głowie za jej sprawą...

Pehr i Ravna zajęli prawą stronę jurty, a dziewczynce przy­dzielili miejsce po lewej stronie od wejścia. Raija rozglądała się bacznie wokół, mimo że nowe otoczenie nadal wzbudzało w niej trwogę. Domyśliła się, że w lapońskiej jurcie wszystko ma swoje ściśle określone miejsce. Ziemia została przykryta kil­koma warstwami skór reniferowych, a wnętrze pod ścianami wymoszczono skórzanymi worami i derkami, które chroniły przed przeciągiem. Przy samym wejściu Pehr i Mikkal złożyli opał, a żywność i sprzęt gospodarski rozmieścili w taki sposób, by Ravna miała do nich łatwy dostęp. Pośrodku znajdowało się palenisko, na którym już wkrótce trzaskał ogień. Przyjemne cie­pło wypełniło wnętrze jurty i rozgrzało przemarznięte ciała wę­drowców. Nawet Raija poczuła błogość.

Ravna wyciągnęła suszone mięso z renifera i ugotowała je. Raija obserwowała Lapończyków szeroko otwartymi oczami, zaciekawiona wszystkim, co robili. Ich codzienne życie tak bar­dzo różniło się od sposobu życia chłopów w Tornedalen.

W innych okolicznościach zasypałaby ich pytaniami, póki nie dowiedziałaby się wszystkiego, co ją interesowało. Ale te­raz nie chciała przyjmować niczego od Ravny i Pehra, nie chciała nawet słuchać ich odpowiedzi na pytania. Pozostało jej jedynie obserwować i chłonąć nowe wrażenia.

Pehr błogosławił ciszę, jaka panowała w jurcie. Pomyślał, że jeśli tylko ten dzieciak nie będzie się wiele odzywał, jakoś zniesie jego obecność i dowiezie do Lyngen.

W milczeniu, z cierpliwością, którą sam uznał za anielską, pokroił mięso i podał dziecku. Dziewczynka nie zareagowała. Szturchnął ją lekko, ale ona cofnęła się gwałtownie, jakby ją uderzył, i odsunęła się pod ścianę jurty. Kiedy popatrzyła mu w oczy, nie dostrzegł w nich strachu, ale upór.

- Będziesz jeść, dziewczyno! - powiedział stanowczo i niemal rzucił jej miskę pod nogi.

Raija pokręciła głową.

- Ach, nie?! Widać było, że Pehr z trudem nad sobą panuje. Gdyby to było jego własne dziecko, nie pozwoliłby nigdy na taką bezczelność, bez wahania złoiłby mu skórę! Pehr oczekiwał od swych dzieci szacunku.

- Zajmij się tą wroną, Mikkal, skoro już się tak ciebie uczepiła. Nie zazdroszczę ci... Nie zapominaj jednak, że masz inne obowiązki...

Mikkal skinął głową i spokojnie podniósł miskę. Obrzucił Raiję nieprzeniknionym spojrzeniem i nie spuszczając wzro­ku z naburmuszonej twarzy dziewczynki, podsunął małej je­dzenie. Raija szybko wyciągnęła dłoń i chwyciła naczynie.

Pehr obserwował spod oka córkę Erkkiego. Kawałek za kawałkiem wkładała mięso do ust i żuła energicznie. A więc jedzenie jej smakowało! Gdy dziewczynka zorientowała się, że Pehr na nią patrzy, skuliła się i wciąż go obserwując, przybrała postawę obronną.

To samo powtórzyło się kilkakrotnie podczas posiłku, aż wreszcie Pehr nie wytrzymał.

- Ty, Raija Alatalo! - rzucił ostro.

Raija niechętnie popatrzyła na Lapończyka, który pod­niósł się z miejsca i stanął nad nią.

- Ojcze! - odezwał się Mikkal, starając się załagodzić sy­tuację.

- Masz mnie słuchać! - ciągnął Pehr, nie zwracając uwa­gi na syna. - Obojętnie, czy ci się to podoba, czy nie. Kiedy każę ci jeść, to znaczy, że masz jeść! Nie na rękę mi, żebyś dojechała do Ruiji wychudzona, z zapadniętymi policzka­mi. Poza tym nikt mi nie będzie mówił, że morzę dzieci gło­dem. Jesteś pod moją opieką, rozumiesz?

- Mniej ci zapłacą, jeśli będę chuda? - spytała Raija za­czepnie.

- Zrozumiano? - warknął Pehr, udając, że nie słyszy jej uwagi.

Raija dyszała ciężko, w końcu, blada jak kreda, skinęła głową.

- To dobrze. I nie patrz na mnie, jakbym był stallo! - rzu­cił jeszcze Pehr, a potem chwycił czapkę i wyszedł.

Pozostali w milczeniu dokończyli posiłek, a potem Mikkal pomógł dziewczynce ułożyć się do snu. Otulił ją starannie okryciem ze skór i sam przygotował sobie posłanie obok.

Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mu, że dziewczyn­ka potrzebuje kogoś bliskiego właśnie teraz. Po raz pierw­szy w życiu miała spać z dala od rodzinnego domu.

Myśli Raiji poszybowały z powrotem do małej zagrody w Tornedalen, do niewielkiej izby i trojga ludzi, którzy by­li całym jej życiem.

Czuła zmęczenie w każdym skrawku ciała, głowa opada­ła, jednak sen, który mógłby przynieść małej wytchnienie i spokój, nie nadchodził.

Nie opuszczały jej wspomnienia, a sceny z rodzinnego domu zamieniały się w cudowne obrazy. Ból rozsadzał jej piersi, kiedy rozmyślała o najbliższych. Ukradkiem wyjęła rękę spod przykrycia i powoli przesuwając ją po renifero­wych skórach, wsunęła pod derkę, którą okryty był Mikkal.

- Co ci jest, Mały Kruku? - wyszeptał chłopak, uścisnąw­szy mocno dłoń dziewczynki.

Przez chwilę wpatrywała się w niego z rozpaczą, a potem wydusiła z siebie:

- Mikkal, co to jest stallo? Spodziewał się wszystkiego, tylko nie takiego pytania.

Uśmiechnął się promiennie, miodowe oczy zalśniły w półmro­ku niczym gwiazdy, a surowa, poważna twarz złagodniała.

Raija uznała, że Mikkal jest piękny. Do tej pory dostrze­gała w nim tylko oparcie i dobroć, której tak strasznie łak­nęła. Od tej chwili stał się dla niej ideałem.

Przyciszonym głosem Mikkal wyjaśnił dziewczynce, że stallo to taki olbrzym, głupi i brzydki troll.

- Ale to tylko postać z baśni - dodał, żeby jej zanadto nie wystraszyć.

- Przecież rozumiem! - prychnęła.

Mikkal był zaskoczony. Nie przypuszczał, że baśniowy stallo tak poruszy wyobraźnię Raiji. Przecież dziewczynka dosko­nale pojmowała, że ktoś taki nie istnieje naprawdę, więc też nie mogła się go bać. Potrzebowała jednak widać czegoś, czym mogłaby zająć myśli, ulatujące ciągle do rodzinnego domu, a okropny troll znakomicie się do tego nadawał.

- Twój ojciec nie jest stallo! - wyszeptała, nie wypuszcza­jąc dłoni Mikkala. - On nie jest głupi!

Był to w jej ustach prawdziwy komplement. Niestety, Pehr go nie usłyszał, bo pojawił się w jurcie trochę później. Przy palenisku zastał zasępioną żonę. Kiedy zobaczył, że syn zasnął, trzymając za rękę niesforną córkę Erkkiego Ala­talo, ukucnął przy ogniu i mruknął:

- Nic dobrego z tego nie będzie.

Ravna nie odpowiedziała. Wzruszył ją widok dwojga szep­czących ze sobą dzieci. Niemal czuła, jak tworzy się między nimi więź. Kiedy zasnęły, w jej sercu zrodziło się marzenie.

Kolejne dni wyprawy upływały w tym samym rytmie. Nocą posuwali się naprzód, spali i odpoczywali za dnia. Ra­ija straciła poczucie czasu. W jej pamięci na zawsze pozo­stał monotonny biały krajobraz, mrok, chłód i groźne cie­nie rzucane przez poskręcane wiatrem karłowate brzozy, a także grupki wędrujących pieszo ludzi, którzy tak jak i oni zdążali w kierunku morza - ku Ruiji.

Przemierzali pustkowia, postępując wytyczonym przez re­nifery szlakiem, wąskimi ścieżkami wydeptanymi w głębokim śniegu północy. Po drodze mijali chaty, w których pomimo ciasnoty zatrzymywali się na odpoczynek inni wędrowcy. Ra­ija, choć nadal wrogo usposobiona do swych nowych opieku­nów, zrozumiała, że ci, którzy przyłączyli się do Pehra, mieli dużo szczęścia. Im bowiem nie brakowało pożywienia.

Raija nie głodowała, nie marzła i był przy niej ktoś, ko­mu ufała. Codziennie grzała się przy ogniu paleniska. Trzask płomieni, zapach skóry, smak zupy ugotowanej na mięsie renifera - wszystko to, zrazu obce, z czasem stało się znajome. Polubiła też suszone twarde mięso z renów, było smaczniejsze, niż mogłaby sobie wymarzyć.

Raija wędrowała do krainy, o której tyle rozmyślała, tylko że ta kraina przestała jawić się jej jako miejsce szczęśliwe.

Ruija straciła dla niej ów tajemniczy, magiczny urok. Marze­nia dziewczynki, podobnie jak kiedyś ku północy, teraz ulaty­wały na południe, ku znajomym traktom i bliskim ukochanym osobom, których miała zapewne więcej nie zobaczyć.

Pragnęła ujrzeć znowu zielone zbocza i poczuć zapach świerkowych lasów. Nie pociągało jej już ogromne morze pełne srebrnych ryb.

Któregoś pogodnego poranka zatrzymali się na postój i Pehr, wskazując na prowadzący w dół długi wąski tunel w śniegu, wyjaśnił, że zbliżają się do celu, do fiordu Lyngen.

Raija popatrzyła na góry piętrzące się stromo ku niebu i puściła wodze fantazji. Zapragnęła nagle zobaczyć z bliska tę wyśnioną krainę. Równocześnie nienawidziła samej my­śli, że już wkrótce dotrą do osady nad fiordem, bo nazbyt dobrze wiedziała, co to oznacza. Dla Mikkala i innych miał to być kolejny krótki postój przed dalszą wędrówką, ale dla niej wyprawa dobiegała końca.

W dolinie nad fiordem los Raiji zostanie przypieczętowany.

Prawda, że nienawidziła Pehra i nie przywiązała się jakoś szczególnie do jego żony, ale przecież Pehr, Ravna, Mikkal i ona - Raija - stanowili jedność. Przywykła do panującego w jurcie przytulnego ciepła, polubiła nowe otoczenie i zapa­chy, zwłaszcza gdy nauczyła się je rozpoznawać.

Rodzina lapońska oznaczała bezpieczeństwo, bez względu na to, czy dziewczynka akceptowała to, czy nie. Nie tak dawno, gdy oderwano ją od bliskich, ziemia usunęła się jej spod stóp. Teraz udało się jej zadzierzgnąć więzy z opiekunami, które, choć jeszcze wątłe, dawały jakieś poczucie bezpieczeństwa.

Wkrótce jednak i ta słaba nić pęknie. Znowu wszystko się zmieni. Tak naprawdę Raija sama nie wiedziała, czego chce. Miotały nią sprzeczne uczucia. Niechęć, nienawiść, zwątpienie zmagały się w niej z potrzebą bezpieczeństwa, pragnieniem, by mieć choć jednego bliskiego człowieka, który by się o nią troszczył.

Dlatego też gdzieś w głębi serca lękała się rozstania z lapońską rodziną. Bardzo przywiązała się do Mikkala i ta przyjaźń, pierwsza w jej życiu, wydawała się dziewczynce czymś pięknym. Nie chciała jej utracić.

W ciągu kilku tygodni wyzbyła się wielu iluzji, to, w co wierzyła dotąd z dziecięcą naiwnością, okazało się ułudą. Zrozumiała, że rzeczywistość różni się od obrazów podsu­wanych jej przez wyobraźnię.

Marzenia należały do świata cieni, do którego mogła wśli­znąć się ukradkiem na parę chwil, by poznać smak nieosią­galnego, ale zaraz musiała stamtąd wracać. Wracać do rze­czywistości, która obchodziła się z ośmioletnią dziewczynką z Tornedalen wyjątkowo bezlitośnie.

Na szczęście marzeń nikt nie mógł jej odebrać, to świa­tełko ukryte gdzieś głęboko w sercu jaśniało tylko dla niej i nikt nie mógł jej go wykraść lub podstępnie pozbawić.

Zatrzymali się po raz ostatni na wspólnym postoju, po którym mieli do pokonania jeszcze tylko jeden etap - zjazd po zboczu doliny nad fiord.

Raija wysiadła z sań i obejrzała się za siebie, tam gdzie w oddali pozostały jej rodzinne strony. Jakie to dziwne uczu­cie - stąpać po ziemi Ruiji. Była trochę rozczarowana; tak jak przedtem widziała wokół siebie jedynie przykrytą śnie­giem bezkresną przestrzeń. Kiedyś dziewczynce się wydawa­ło, że Ruija to tylko góry i morze.

- Tam powędrujemy. Mikkal wskazał ręką na północny zachód, gdzie daleko na tle błękitnego nieba wznosiły się szczyty.

- A tu w dole leży Lyngen, mała Raiju.

- Zobaczymy morze? - spytała z nadzieją w głosie, przy­pomniawszy sobie opowieści o wielkich rybach i falach ude­rzających o piasek.

- Nie, tylko fiord. Morze jest dalej. Jarmark odbywa się w Lyngsbotn, prawie na samym końcu fiordu. Tam jest du­żo lasów, prawie tak jak w Finlandii, tyle że u was są lasy świerkowe, zaś nad fiordem rosną sosny i brzozy. Zoba­czysz, spodoba ci się...

Raija wcale nie była tego pewna. Odszukała niemal do­rosłą dłoń Mikkala, który uścisnął drobną rękę dziewczyn­ki, jakby chciał dodać jej odwagi.

- Chyba nie chcę tam jechać. Nigdy więcej cię nie zoba­czę, Mikkalu!

Czternastolatek nie odpowiedział. Bo i cóż miał rzec? Ra­ija widziała sprawy wystarczająco jasno. Westchnął. Mógł­by próbować ją pocieszyć, podsłuchał kiedyś rozmowę ro­dziców na jej temat, ale miał świadomość, że fałszywe na­dzieje sprawiłyby Raiji jeszcze większy ból.

Stali, trzymając się za ręce: mała fińska dziewczynka, rzu­cona daleko od rodzinnego domu, i na wpół dorosły lapoński chłopak. Patrzyli w dół na dolinę kończącą się nad oto­czonym górami fiordem, na góry i płaskowyż, który ciągnął się po horyzont. Śnieg i niebo.

Żadne z nich nie znało tych traktów.

Nie wiedzieli nic o przyszłości, skrytej jak natura pod śnieżną powłoką.

Los, być może na zawsze, miał rozdzielić dzieci, które tak do siebie przylgnęły. Świadomość tego rozdzierała obojgu serca.

- Nie ma mowy! - oświadczył stanowczo Pehr.

- Raija zostanie! - rzekła z uporem Ravna, nie podnosząc głosu, a jej twarz pozostała nieruchoma.

- Przyrzekłem Erkkiemu Alatalo, że oddam jego córkę jakiejś rodzinie w Ruiji, i obietnicy dotrzymam.

- Przecież my też mieszkamy w Ruiji - nie ustępowała Ravna. - Będziemy dbać o małą, Mikkalowi zresztą także jej towarzystwo wyjdzie na dobre.

Pehr wciągnął powietrze, usiłując opanować zdenerwo­wanie.

- Kobieto! - jęknął. - Erkki Alatalo myślał o rodzinie Norwegów, nie rozumiesz czy nie chcesz zrozumieć?

- Przyznaj się, Pehr, chodzi ci o zarobek! Zamierzasz za­brać Raiję na jarmark i ubić interes, co?

Ravna dotknęła czułego punktu Pehra.

- Dla mnie najważniejsze jest dobro dziecka! - wykrzyk­nął. - I twoje. Chciałabyś uczynić z niej nową Lailę, żono, ale to niemożliwe. Nasza córka umarła! A Raija trafi do nor­weskiej rodziny w Lyngen. To moje ostatnie słowo!

- W takim razie nie jadę do osady. - Ravna pomimo gwał­townego wybuchu męża pozostała spokojna i opanowana. - Zostanę tutaj razem z Raiją.

- Ha! - wrzasnął Pehr, odwracając się do żony. - Chciał­bym to widzieć! Ledwie pozwoli ci się dotknąć, a ty chcesz ją u nas zostawić! Przecież ten dzieciak traktuje nas jak zadżumionych! No, może z wyjątkiem Mikkala.

Ravna uśmiechnęła się leciutko, bo nie zwykła okazywać uczuć nie w porę. Teraz jednak podeszła do Pehra i ujęła go za ramię.

- Znam cię dobrze, Pehr - powiedziała łagodnie. - Wiem, o co ci chodzi. Ty się jej boisz. Boisz się córki Erkkiego Ala­talo. Jak to Mikkal ją nazywa? Mały Kruk... Boisz się tego Małego Kruka, dlatego chcesz się jej pozbyć. Poza tym chciałbyś zarobić...

Przypuszczenia Ravny były niebezpiecznie bliskie prawdy.

Pehra prześladowało przepełnione nienawiścią spojrzenie Raiji. Kiedy patrzyła na niego tymi ciemnymi oczami, które paliły jak rozżarzone węgle, kulił się w sobie i ogarniało go poczucie winy.

Nie nazwałby tego strachem... Prędzej wstydem. Ale strach? Nie! W tundrze nie raz natknął się na drapieżnika, uchodząc cało z opresji, a nawet zdobywając skóry... Miał­by więc się bać ośmioletniej dziewczynki?

- Będzie, jak postanowiłem - powtórzył z uporem. Ravna, nie zważając na sprzeciw męża, pociągnęła go za sobą. Przepchnęli się przez gromadę ludzi, minęli zaprzęgi i stado reniferów. I wtedy pokazała mu oddalone od wszyst­kich dwie postaci. Dwoje dzieci z dwóch różnych światów, dzieci, które połączył los. Stały blisko siebie i wyglądały, jak gdyby były całkiem same na ziemi.

- Obchodzi cię trochę twój syn, Pehr? - zapytała Ravna łagodnie, nie mogąc oderwać wzroku od Mikkala i dziew­czynki z Tornedalen. - Czy nie zauważyłeś, że Raija stała mu się bliska jak młodsza siostra? Stracił wiele rodzeństwa, ostatnio małą Lailę. Czy chcesz, by i ta, do której tak się przywiązał, odeszła?

Pehr toczył walkę ze sobą. Starał się myśleć rozsądnie, ale przecież nie był człowiekiem bez serca.

Surowe życie uczyniło go twardym, ale gdzieś głęboko tliła się w nim zwykła ludzka dobroć. Ravna, dobrze o tym wiedząc, użyła właściwych słów.

- No dobrze, niech tak będzie - zdecydował Pehr, bo zro­zumiał, że został pokonany. - Ale pamiętaj, że byłem temu przeciwny. Chyba mam za miękkie serce... - westchnął i krę­cąc głową, odszedł.

Ravna uśmiechnęła się. Raija to nie Laila, nie wolno jej o tym zapominać, ale będzie córką, której tak pragnęła, od­kąd śmierć zabrała jej Lailę. Ravna prawie biegła w kierun­ku dwojga stojących nieruchomo dzieci.

Kiedy znalazła się przy nich, Mikkal podniósł wzrok na matkę. Ravnie zdawało się, że dostrzega w jego twarzy cień nadziei, jakby nieme pytanie.

Nabrała podejrzeń, że syn podsłuchiwał jej wcześniejsze rozmowy z mężem.

Po raz kolejny starała się uchwycić spojrzenie dziewczyn­ki, ale ta próba, tak jak i wcześniejsze, skazana była na nie­powodzenie. Jak ma przebić się przez pancerz, którym oto­czyło się to dziecko?

- Raija zostaje z nami! - powiedziała. Poczuła na sobie palące spojrzenia obojga dzieci.

- Powędruje z nami do Varanger. Od dzisiaj będzie two­ją siostrą, Mikkalu.

Chyba jeszcze nigdy syn nie patrzył na matkę z taką mi­łością i wdzięcznością.

Nim Laponka zdążyła się zorientować, Raija rzuciła jej się na szyję i twarz przytuliła do jej twarzy. Ravna poczuła łzy na policzku i nie wiedziała, czy to jej własne, czy dziec­ka. Ciepły oddech dziewczynki muskał jej skórę.

- Dziękuję, Ravno - wyszeptała Raija. - Dziękuję... mamo... Dla tej jednej chwili warto było walczyć. Ravna zyskała córkę, podobnie jak i Pehr, on jednak nie był tak jak żona zachwycony z powodu powiększenia się ro­dziny. Nie protestował jednak więcej. Z natury małomów­ny, uznał, że tego przedpołudnia dość się już nagadał.

Nastąpiło pożegnanie. Towarzyszący Lapończykom Fi­nowie ruszyli w dół w stronę fiordu Lyngen, gdzie więk­szość z nich zamierzała się osiedlić. Niektórzy postanowili iść jeszcze dalej, ale odłożyli to na później. Teraz nęcił ich jarmark, o którym tyle słyszeli. Pragnęli spotkać ludzi, zo­baczyć, czy uda im się wymienić jakieś towary.

Pehrowi odechciało się jarmarku. Nie miał już przecież nic na sprzedaż. Uznał, że skoro Raija zostaje z nimi, nie ma po co jechać w dół doliny.

W głębi duszy żałował, że uległ Ravnie, Lękał się konse­kwencji tej udzielonej pod wpływem chwilowej słabości zgody. Już nie raz mu się zdarzało, że dał się ponieść emo­cjom i potem zbierał tego gorzkie owoce, żadna jednak z do­tychczasowych decyzji nie miała tak poważnego wpływu na losy całej jego rodziny. Czul się jak ostatni głupiec. Wiele by dał, by cofnąć dane słowo i zgodnie z wcześniejszymi pla­nami jechać teraz z innymi na jarmark.

Zmrużył oczy i patrzył na zachód, gdzie na tle śniegu i nieba widać było przesuwające się ciemne sylwetki ludzi, których przyprowadził z Finlandii. Jakże im zazdrościł!

Czym były ich zmartwienia w porównaniu z kłopotami, które spadły na jego głowę!

Ravna wymusiła na nim, by zgodził się przyjąć do rodzi­ny obce dziecko. Ośmioletnia Finka, w której czaił się ogni­sty temperament, miała być odtąd jego córką.

Raiję Alatalo i Lailę dzieliło wszystko - to tak, jakby porów­nywać niebo i ziemię. Laila, ukochane dziecko. Na wspomnie­nie zmarłej córki Pehr poczuł w sercu przeszywający ból. Była taką czułą istotką, radosną i pełną życia. Zdarzało się, że stroi­ła fochy, ale nigdy przy ojcu. W oczach Pehra Laila urosła do ideału. Odeszła tak nagle! Po śmierci dziewczynki zaczął jej przypisywać o wiele więcej zalet, niż miała ich naprawdę, i ze zwykłego dziecka uczynił anioła, niemal świętą.

Nawet Ravna miałaby trudności z rozpoznaniem własnej córki we wspomnieniach męża.

Raija zaś była całkowitym zaprzeczeniem tej idealnej isto­ty, której wizerunek Pehr stworzył we własnej pamięci.

Zapewne rzeczywiście różniła się od Laili, jaką ta była za życia, ale nie do tego stopnia, jak to wydawało się Pehrowi.

Raija była dzieckiem bardzo żywo reagującym. Odzna­czała się gwałtownym usposobieniem, z jej twarzy jednak trudno było odczytać uczucia i myśli, tak że nigdy właści­wie nie było wiadomo, co temu dziecku chodzi po głowie. Oczy Raiji nie potrafiły kłamać, choć często jej spojrzenie pozostawało nieodgadnione.

Pehr westchnął ciężko. W duchu przyznawał Ravnie rację: bał się tego obcego dziecka, które, choć urodą nie różniło się tak bardzo od dzieci lapońskich, naturę jednak miało całkiem odmienną. Pojęcia nie miał, o czym ta mała myśli - może z wy­jątkiem chwil, gdy dziewczynka na niego patrzyła. W takich momentach nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Pehr wziął sobie na kark duży kłopot. Jego nowa córka go nienawidziła...

Lapończyk odwrócił się plecami do niknących w oddali wędrowców. Ravna z Mikkalem stawiali jurtę, a Raija biegała wokół, zajęta zbieraniem wystających spod śniegu ga­łązek na opał.

Pehr podszedł do żony i syna. Kiedy pomagał im stawiać jurtę, jego twarz była nieprzenikniona, a usta zaciśnięte. Te­go dnia zamierzali odpocząć. Potem mieli ruszyć na wschód i rozbić obozowisko w tym samym, co zwykle o tej porze roku miejscu.

Mikkal wszedł do jurty i rozrzucił na śniegu drobne gałąz­ki, które następnie przykrył skórami z renów. Pehr wyładowy­wał sanie, zerkając raz po raz na Raiję, nadal zajętą przydzie­loną jej pracą. Westchnął ciężko. W rodzinie nikt nie powinien żywić wzajemnie do siebie takiej niechęci jak on i Raija. Sko­ro już ma odgrywać rolę ojca, jego obowiązkiem jest scalać ro­dzinę, wyjaśniać wszelkie nieporozumienia.

- Zostańcie tu - nakazał krótko żonie i synowi. Mikkal wyprostował się i na wpół ze zdziwieniem, na wpół z lękiem spojrzał na ojca.

- Chyba nie chcesz nastraszyć Raiji? - zapytał.

- Nie jestem stallo! - huknął Pehr. Mikkal uśmiechnął się.

- To samo powiedziała Raija, kiedy wyjaśniłem jej, kim jest stallo. Stwierdziła, że ty taki nie jesteś...

Dziewczynka zebrała całą naręcz chrustu. Mikkal śmiał się, że podnosi z ziemi same drzazgi, ale grubszych gałązek nie było w pobliżu, a oni potrzebowali przecież ciepła. Wcześniej Raija nie włączała się do pomocy. Było jej wszy­stko jedno. Teraz jednak, kiedy Ravna powiedziała, że nale­ży do rodziny...

Tak, teraz robiła to dla swojej rodziny...

Raija wiedziała dobrze, że nigdy głośno tego nie przyzna. Przełamała się jedynie wobec Ravny. Nazwała ją mamą... Dalej nie mogła się posunąć, nie zdradzając tych, których zostawiła w swym prawdziwym domu.

Pehra zauważyła dopiero wtedy, gdy stanął przy niej. Właśnie przyklękła na śniegu, więc wrażenie, że ma nad sobą jakiegoś olbrzyma sięgającego błękitnego nieba, jeszcze się spotęgowało. Tak naprawdę Pehr był tylko o głowę wy­ższy od Mikkala.

Odruchowo przycisnęła mocniej chrust do piersi, co nie uszło uwagi Pehra.

Ponury grymas odmalował się na jego twarzy, a bruzdy jakby się pogłębiły. Chrząknął i powiedział:

- Musimy porozmawiać, ty i ja! - Tak? Dziecięcy głos zabrzmiał dźwięcznie, ale wyczuwało się w nim niechęć.

Pehr przykucnął i oparł dłonie na kolanach.

- Ravna zdecydowała, że u nas zostaniesz - rzekł, tym ra­zem nie odwracając wzroku od ciemnych oczu dziewczyn­ki, w których płonęło nieme oskarżenie. - Masz być naszą córką, dlatego też jak córka masz się zachowywać.

- Tak - powiedziała Raija obojętnym tonem. Pehr ciągnął uparcie:

- Nie ukrywam, że wolałbym wieźć ciebie teraz do Lyngen. Nadal jestem przekonany, że tak byłoby najlepiej dla nas wszystkich. Ale ustąpiłem Ravnie. Wiem, że mnie nie lubisz, i niech tak zostanie. Ale skoro masz być naszą cór­ką i mamy się tobą opiekować, wymagać będę od ciebie te­go samego, czego wymagam od Mikkala. Nie licz na jakieś szczególne traktowanie...

Przerwał na chwilę, by słowa zapadły dziecku w pamięć.

Raija była wdzięczna Pehrowi, że powiedział jej całą praw­dę, choć oczywiście wcale nie cieszyła się z tego, że od tej po­ry będzie jej opiekunem. Skłamałaby, gdyby udawała, że jest inaczej, ale niewątpliwie poczuła do niego cień sympatii.

- Żądam od ciebie posłuszeństwa - dodał stanowczo Pehr. - Żebyś nie przyniosła wstydu ani mnie, ani pozostałym człon­kom rodziny. To wszystko! Zrozumiałaś, Raija?

Dziewczynka zareagowała dopiero po dłuższej chwili. Niechętnie skinęła głową.

Pehr uśmiechnął się pod nosem, tak by tego nie zauważyła. Zdawał sobie sprawę, ile ta zgoda kosztowała uparte i dumne dziecko. Widać, że była córką Erkkiego Alatalo, chłopa z Tor­nedalen, któremu poza uporem nic już nie pozostało.

Zresztą dla Pehra Raija zawsze pozostanie córką Erkkiego. Przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie zbliży się nawet w okoli­ce Tornedalen. Nie mógłby spojrzeć w oczy temu dumnemu chłopu i przyznać się, że próbował okiełznać jego córkę.

Ale przecież musiał ją ujarzmić, by zrozumiała, kim jest. Nie może sobie wyobrażać, że jest lepsza. W ich codziennym trud­nym bytowaniu nie było miejsca na fochy i grymasy, dziew­czynce należało to wbić do głowy, zanim dotrą do Varanger.

Podniósł się z kucek i pomógł dziewczynce wstać. Z ogrom­ną niechęcią Raija chwyciła wyciągniętą do niej dłoń. Razem ruszyli w stronę samotnej jurty ukrytej pośród pojedynczych głazów. Raija zastanawiała się, skąd wzięły się na tym pustko­wiu. Może przyniósł je jakiś troll? Ale przecież trolle istniały tylko w baśniach...

Pehr uchylił zasłonę przy wejściu do jurty, ale zanim wpuścił Raiję, powiedział:

- I jeszcze jedno... Raija patrzyła na niego wyczekująco.

- Nie nazywasz się odtąd Raija Alatalo, ale Raija córka Pehra.

Dziewczynka już chciała zaprotestować, ale się powstrzy­mała.

- Tak? - rzekła jedynie i zacisnęła usta. Potem weszła do środka, położyła chrust na stałym miejscu i usiadła obok Mik­kala. Wszystko jedno, jak mnie będą nazywać, pomyślała. I tak wiem, kim jestem, i to jest najważniejsze. Na zawsze pozosta­nę Raiją Alatalo, nigdy, ale to nigdy nie stanę się córką Pehra.

Nie powiedziała jednak tego na głos. Przyrzekła posłu­szeństwo, a obietnica jest obietnicą. Raija umiała dotrzymy­wać danego słowa.

3

Czerwiec, pora słońca i komarów.

Raija wymachiwała ręką, żeby się opędzić od natrętnych owadów, które wielką chmarą niczym rozwścieczona armia atakowały każdy skrawek jej odsłoniętego ciała.

Dziewczyna poirytowana opuściła rękawy i powróciła do ścinania turzycy. Nie przepadała za tą pracą, ale skoro trze­ba ją wykonać... Zresztą, wolała już ścinać turzycę niż szyć kumagi czy też zajmować się robótkami ręcznymi. Wprost nienawidziła wszelkich prac uchodzących za typowo kobie­ce, związanych z prowadzeniem domu i rodziną. Bardziej od gotowania i szycia nęciły ją inne zajęcia.

Czasami marzyła, by być chłopcem, chodzić całymi dnia­mi po tundrze, łowić ryby, wypasać renifery, polować. O ileż to ciekawsze niż nudna praca, jaką wykonywały ko­biety w obozowisku!

Właściwie Raija powinna teraz pomagać Ravnie gotować obiad i przeczesywać zgrzebłem turzycę. Miała jednak zły humor i nic jej nie wychodziło. Nie pojmowała, czemu tak się dzieje. W każdym razie jej przybrana matka wysłała ją poza obóz.

Tutaj była przynajmniej sama i mogła spokojnie rozmy­ślać. A jej myśli potrafiły ulatywać daleko. Poza tym pracowa­ła powoli. Nie dlatego żeby była leniwa, ale marzenia potrze­bowały czasu. Nie wszystkim się to podobało, Ravna jednak rozumiała swą przybraną córkę. Powiedziała Raiji, żeby upo­rała się z pracą do wieczora, a gdy mówiła te słowa, w jej oczach pojawił się dziwny błysk. Dziewczynka nie dostrze­gła w spojrzeniu Ravny niczego szczególnego, nie domyślała się nawet, że i jej lapońska matka także o czymś marzy.

Minęło pięć lat od czasu, kiedy Raija Alatalo wbrew swej woli została przywieziona do Ruiji. Pehr i Ravna przygarnę­li córkę chłopa z Tornedalen, a Mikkal stał się jej przybra­nym starszym bratem.

Pięć lat na dobre i na złe.

Raija skończyła trzynaście lat, ale wyglądała na piętnasto­latkę. Była niewysoka i szczupła jak matka, a biegała tak szybko, że mogłaby się ścigać z wiatrem. Sukienka uszyta ze skóry rena skrywała przybierające kobiece kształty ciało.

Córka Erkkiego Alatalo już jako dziecko była wyjątko­wo ładna, a teraz jej okrągła dziecięca buzia stała się bar­dziej wyrazista. Dziewczynka miała łagodnie zarysowane policzki i błyszczące brązowe oczy pod ciemnymi, wygięty­mi w łuki brwiami, ale jej wzrok przestał już być dziecinny i ufny. Usta miała pełne i miękkie, a kiedy poważniała, co zdarzało się dość rzadko, wysuwała dolną wargę do przodu, tak jakby była nadąsana.

Minęło pięć lat, odkąd opuściła rodzinny dom. W tym czasie wiele zobaczyła, doświadczyła też niejednego. I choć życie nauczyło ją kryć się z tym, co naprawdę czuje, to jed­nak to dziewczę, w którym budziła się kobieta, nie potrafi­ło w pełni zapanować nad sobą.

Już jako dziecko objawiła swą zdolność do odczuwania skrajnych emocji - albo kogoś kochała, albo nienawidziła - i pod tym względem niewiele się zmieniło. Raija nigdy nie zdołała polubić Pehra, ale starannie ukrywała niechęć, jaką do niego żywiła.

Nawiasem mówiąc, niechęć była wzajemna. Ojciec i przy­brana córka rozmawiali ze sobą rzadko i chłodno, choć nie bez wzajemnego respektu.

Natomiast Ravnę Raija pokochała całym sercem, mimo że tylko jeden raz nazwała ją matką. Zresztą tej kobiety nie można było nie lubić. Płynęło z niej tyle ciepła i dobroci!

Raija chodziła z dumnie podniesioną głową. W ciężkich chwilach nie zginała karku ani nie okazywała uległości. Nie leżało to w jej naturze. Wiedziała, kim jest, i znała swoją war­tość. Dawało jej to pewność i wewnętrzną moc, zupełnie nie­zwykłą u trzynastoletniej dziewczynki. Czasami jednak Ra­ija czuła się znacznie starsza. Zdarzało się, że uciekała do świata marzeń nawet wtedy, gdy przebywała wśród hałaśli­wej gromady. Potrafiła siedzieć z ludźmi, a równocześnie od­dalać się myślami do miejsc, do których nikt nie mógł do­trzeć. Jej brązowe oczy zdawały się wówczas zasnuwać mgłą, a twarz zastygała. Dziewczynka nadal miała bujną wyobraź­nię, a nawet rozwinęła ją jeszcze pod wpływem przeżyć.

Południowe słońce silnie prażyło. Raija otarła pot z czo­ła. Im bardziej się pociła, tym bardziej natrętne stawały się komary. Krwiożercze bestie!

Jaka szkoda, że Pehr nie ma pastwisk bliżej morza tak jak wielu Lapończyków. Nie... Pehr był jedyny w swoim ro­dzaju. Nawet lanie z jego stada cieliły się w innych miej­scach niż łanie z innych stad.

Kiedy większość Lapończyków podążała za reniferami na wybrzeże, Pehr i jego rodzina wędrowali w głąb lądu, na pła­skowyż, gdzie wprost roiło się od komarów.

Raija gotowa byłaby sądzić, że wynika to ze złośliwości Pehra, gdyby nie świadomość, że nawet on nie jest w stanie narzucić swej woli zwierzętom, które kierowały się odwiecz­nym instynktem.

Zresztą nie byli na górskim pastwisku całkiem sami. To­warzyszyła im stara ciotka Pehra i paru krewnych, a także Pawa syn Matty ze swoją rodziną: dwoma synami i córką. Aslak, najstarszy z trojga rodzeństwa, był o dwa lata młod­szy od Mikkala, następna w kolejności była Sigga, a potem Anders. Cała trójka przyszła na świat rok po roku.

Pawa, jak przypuszczała Raija, był w wieku Pehra. Miał ogromny brzuch i wyjątkowo gęste, krzaczaste brwi.

Raija nie zdradzała się z tym, co sądzi o wyglądzie Pawy, bo zapewne zostałaby posądzona o brak szacunku dla starszych, póki jednak trzymała język za zębami, nikomu nie przynosiło to szkody. Pawa naprawdę był otyły, a spod czapki, którą zdejmował chyba tylko do spania, sterczały brwi. Cieszył się ogólnym poważaniem. Miał liczne stado reniferów, jego synowie dobrze się zapowiadali, a córka wy­różniała się wyjątkową urodą.

Raija, która nie była z tego powodu zachwycona, nie przestawała się dziwić, jakim cudem Pawa mógł być ojcem tak pięknej dziewczyny, tym bardziej że, jak słyszała od Ravny, zmarła przy narodzinach najmłodszego syna żona Pawy także nie słynęła z urody.

Nie dało się jednak zaprzeczyć, że szesnastoletnia Sigga o piwnych oczach była prawdziwą pięknością. Eteryczna, skromna i powściągliwa - stanowiła dokładne przeciwień­stwo Raiji.

Bo choć Raija także przypominała delikatny kwiat, w istocie była silna, odznaczała się nieprawdopodobną wo­lą życia - tak jak kwiaty w targanej wichrami tundrze. Na pozór delikatne, znosiły lepiej niż wiele większych i silniej­szych roślin nieurodzajną glebę i surowy klimat.

Do uszu Raiji doleciał zza pobliskiego wzniesienia dźwięk dzwonków i głuche dudnienie. Niemal czuła, jak ziemia drży pod jej stopami. Usłyszawszy nawoływanie, dziewczynka w jednej chwili porzuciła ścinanie turzycy i zerwała się na równe nogi. Pomyślała sobie, że ma przed sobą jeszcze długi dzień i do wieczora zdąży wykonać przydzieloną jej pracę.

Pobiegła tam, skąd rozlegało się pobrzękiwanie. Dobrze wiedziała, co oznacza ten dźwięk. Już pięć lat przebywała u Lapończyków i wszystko to, co składało się na ich życie, teraz stanowiło także jej świat.

Renifery źle znosiły ostre słońce, męczył je skwar i ko­mary. Czasem, gdy miały już dość upału i natrętnych owa­dów, potrafiły wyrwać z kopyta całym stadem. Zapewne właśnie to przytrafiło się Mikkalowi, który sam, bo Pehr miał go zmienić dopiero pod wieczór, pilnował zwierząt.

Raija wspięła się na niewielkie wzniesienie, z którego roz­taczał się widok na okolicę. Na twarzy dziewczynki pojawił się szeroki uśmiech. Miała rację, Mikkal starał się zagonić renifery w stronę skalnego nawisu, gdzie mogłyby znaleźć trochę cienia.

Udało mu się to wreszcie po wielu trudach. W chłodnym cieniu stado uspokoiło się i niebawem pasło tak spokojnie, jakby się nic nie zdarzyło.

Mikkal rozłożył się na mchu, dłonią osłaniając oczy przed słońcem.

Raija uśmiechnęła się i pobiegła w jego kierunku. Pewna, że Mikkal ją widzi, z daleka pomachała mu wesoło ręką.

- I co, niepoprawne dziecię, znowu się wymknęłaś? - za­pytał żartobliwie, gdy znalazła się przy nim.

Raija prychnęła i pogroziła mu zaciśniętą piąstką.

- Dziecię, ja ci dam dziecię - udawała obrażoną. - Poza tym wolno mi tutaj być - wyjaśniła, sadowiąc się obok. - Ravna kazała mi naciąć turzycy.

Mikkal uniósł lekko brwi, po czym włożył do ust liść szczawiu.

- Widzę, że ciężko harujesz - zauważył z uśmiechem. - Nic bardziej nie cieszy moich oczu, jak widok pracowitych dziewcząt.

Raija poklepała go przyjaźnie po policzku.

- A ty to co? Przed chwilą omal nie straciłeś stada. Tylko szczęśliwym trafem udało ci się zapędzić renifery pod skałę...

- I tak nie uda ci się mnie zdenerwować, Raiju. Jestem nieczuły na twoje zaczepki. Nie zauważyłaś?

Mikkal starał się zachować spokój, ale w głowie kłębiły mu się gorączkowe myśli. Matka wysłała Raiję...

Domyślił się zamiarów Ravny. Już dość dawno pojął, ja­kie matka ma plany. Najgorsze, że wcale go to nie przera­żało. Ale przecież matka powinna wiedzieć to, z czego i on dobrze zdawał sobie sprawę.

- Jesteś nudny - oznajmiła Raija, choć naprawdę wcale tak nie sądziła. Mikkal nie był nudny. Nazwała go tak, po­nieważ ostatnio zachowywał się jakoś inaczej, a nie potrafi­ła znaleźć właściwego słowa na określenie tej zmiany. Kie­dyś świetnie się razem bawili, teraz coraz częściej jej unikał. Ostatnimi tygodniami często wymykał się do jurty Pawy i nie zabierał jej ze sobą.

Wprawdzie twierdził, że spotyka się z kolegami, ale Rai­ja go przejrzała. Wiedziała swoje! To z powodu Siggi biegał jak kot z pęcherzem!

- Dziwne, że chcesz ze mną rozmawiać, skoro jestem ta­ki nudny...

Mikkal pociągnął Raiję za długi, gruby warkocz, opada­jący jej na plecy.

- Czy mam duży wybór? - odparła Raija, posyłając mu pełne irytacji spojrzenie. - Za rodziną Pawy nie przepadam jak niektórzy.

- Doprawdy, z wiekiem stajesz się coraz bardziej złośliwa - drażnił się z nią. - A takim byłaś słodkim dzieckiem...

Mikkal sięgnął po nóż i kawałek kości, w której rzeźbił. Pewnie szykuje jakaś ozdobę, pomyślała Raija, patrząc z nieskrywaną niechęcią na pochłoniętego pracą Mikkala.

- Dla kogo to? - zapytała niezadowolona. - Pewnie dla Siggi?

Mikkal długo przyglądał się Raiji. Była piękna nawet te­raz, kiedy patrzyła na niego rozczarowana i zła. Przez ostat­nie lata obserwował, jak dorasta, na jego oczach przemieni­ła się z kanciastego podlotka w taką Raiję, jaką teraz widzi. Mały Kruk... jego młodsza siostra.

Mikkal odwrócił wzrok i ciężko westchnął. Wszystko między nimi dobrze się układało, póki Raija była samotnym, bezbronnym dzieckiem, które potrzebowało opieki i troski. Teraz ich wzajemne stosunki się skomplikowały. Coraz trud­niej było mu odgrywać rolę starszego brata. Podobnie jak Raija, on także od dawna szukał ucieczki w świecie marzeń.

Bał się samego siebie, bał się, że nie zdoła zapanować nad pragnieniami, które nawiedzały go, gdy siedział samotnie na pastwisku i pilnował stada. Wiele rozmyślał, a jego wyobraź­nia wykazywała niebezpieczną skłonność do błądzenia po zakazanych ścieżkach.

Wiedział, że matka myśli o tym samym, aczkolwiek jej marzenia zapewne nie były tak nieskromne.

- No cóż, myślę, że Sigga ucieszyłaby się z jakiejś ładnej ozdoby, nie sądzisz? - zapytał lekko.

Raija wzruszyła ramionami, udając obojętność, jednak ten gest był dość wymuszony.

- Zdaje się, że ma braci, którzy mogą się o to postarać - rzuciła niechętnie.

Mikkal nie wytrzymał dłużej i roześmiał się. Odłożył nóż i otoczywszy Raiję ramieniem, powiedział wesoło:

- A ty, Raija, masz tylko jednego brata. Prawda, że to chciałaś powiedzieć? I ten jedyny brat siedzi i rzeźbi ozdo­by dla Siggi. Uważasz, że postępuję jak głupiec?

Potargał Raiji grzywkę, a potem zdjął rękę z jej ramienia. Jego śniade silne palce pogładziły pieszczotliwie nie dokoń­czoną jeszcze figurkę.

Kiedy Raija zobaczyła z bliska ozdobę, w jej zachmurzo­nych oczach rozbłysła radość. Bez namysłu rzuciła się Mikkalowi na szyję i wycałowała, omal nie pozbawiając go tchu.

- To dla mnie! - krzyknęła mu wprost do ucha. - Czemu od razu nie powiedziałeś? Jesteś stallo!

Ostrożnie uwolnił się z uścisku Raiji i podał jej swoje dzieło. Usta rozciągnęły się w uśmiechu, ale w oczach, w je­go osobliwych miodowych oczach, czaił się ból.

Malutka rzeźba nie została jeszcze skończona, ale już by­ło widać, że przedstawia ptaka, kruka w locie.

- Myślisz, że by mi się chciało robić ozdoby dla Siggi? - spytał z przekorą.

Ucieszyło go, że figurka tak się spodobała Raiji. Właściwie nie zamierzał pokazywać jej, póki nie skończy, to miała być tajemnica. Tak bardzo pragnął zrobić dziewczynce niespodziankę, ofiarować jej coś niezwykłego! Długo się zastana­wiał, aż wpadł na pomysł, żeby wyrzeźbić kruka, ptaka Raiji. Bo cóż pasowało do niej lepiej niż właśnie kruk?

Wśród cennych przedmiotów, jakie posiadał, tylko jedna rzecz nadawała się dla młodej panny - srebrna broszka. Ale tej ozdoby nie mógł ofiarować Raiji. Była to rodzinna pa­miątka, część należącego do rodziny srebra odziedziczone­go po babce ze strony ojca, które kiedyś miał podarować w prezencie zaręczynowym swej wybrance. Taką broszką nie obdarowywało się młodszej siostry, nawet jeśli się ją mocno kochało. Poza tym srebro po babce nie byłoby kom­pletne, gdyby zabrakło broszki.

Ale ponieważ miał zręczne ręce, pomyślał sobie, że wy­rzeźbi dla Raiji ptaka.

- Zdawało mi się, że lubisz Siggę? - rzuciła pytająco dziew­czynka, opierając się o ramię Mikkala. Objął Raiję, choć lę­kał się, by nie odkryła targających nim uczuć. W roztargnie­niu nawijając na palec pukiel czarnych włosów dziewczyny, odpowiedział:

- Właściwie to nawet lubię.

- Bardzo? - chciała koniecznie wiedzieć.

- Dosyć - odpowiedział, uśmiechając się lekko. Musiał się pilnować, by nie zdradzić swych prawdziwych uczuć.

Raija, która pomimo swych trzynastu lat czasem nadal zachowywała się bardzo dziecinnie, pytała dalej:

- Bardziej niż mnie?

- Przecież ty jesteś moją siostrą, Mały Kruku! - odrzekł, delikatnie gładząc ją po włosach swą mocną dłonią.

Raiję zalała fala osobliwych uczuć: coś pięknego, a zara­zem obcego i niebezpiecznego zawładnęło na moment jej ciałem. Uwolniwszy się z uścisku Mikkala, poderwała się na równe nogi i prychnęła pogardliwie:

- Phi, siostra! Nazywam się Raija Alatalo i pochodzę z Tornedalen.

- A mimo to jesteś moją młodszą siostrą!

Jego miękki głos wywołał uśmiech na twarzy dziewczynki.

- Tak, masz rację, starszy bracie! - zgodziła się nagle z nie­zwykłą jak na nią uległością i spuściła oczy. Zaraz jednak uśmiechnęła się przekornie i z figlarnymi błyskami w oczach nachyliła nad nim i cmoknęła w policzek. - Na­zywam się Raija Alatalo - powtórzyła i odwróciwszy się na pięcie, podbiegła lekko z powrotem do swoich zajęć.

Mikkal zamarł i jak skamieniały wpatrywał się w nie do­kończoną figurkę. Siostrzana pieszczota wywołała w jego sercu prawdziwy zamęt. Ciągle czul palący dotyk delikat­nych warg Raiji. Z ciężkim westchnieniem podciągnął wyso­ko kolana, objął je ramionami i oparł na nich głowę. Nawet nie zauważył, że rzeźbiony kruk wypadł mu z rąk w kępy porostów i mchu.

Co się ze mną dzieje? myślał przerażony. Ściągam prze­cież tylko nieszczęście na siebie i na nią!

Był tak wzburzony, że nie zorientował się, iż ktoś mu się bacznie przygląda. Tymczasem Pehr już od jakiegoś czasu z bezpiecznej odległości obserwował syna. Coś mu kazało tu przyjść, sprawdzić, jak Mikkal sobie radzi.

Jakie to szczęście, że posłuchał wewnętrznego głosu! Okaza­ło się, że syn zajmuje się nie tylko pilnowaniem stada. Pehr za­klął siarczyście, przyglądając się Mikkalowi, który siedział nie­ruchomo niczym głaz, sprawiając wrażenie człowieka ciężko doświadczonego przez los. Lapończyk, nie przestając pod no­sem wymyślać swemu niepoprawnemu synowi, ruszył w kie­runku obozowiska. Zamierzał poważnie rozmówić się z żoną.

To, co zobaczył, zaniepokoiło go nie na żarty. Obawiał się, że może to pokrzyżować wszystkie jego plany.

Był ślepy! Tak, chyba był ślepy, że wcześniej nic nie za­uważył.

Przecież dziewczynka dorastała tuż pod jego bokiem, a on jakby wcale tego nie dostrzegał.

Ale teraz przejrzał wreszcie na oczy i zobaczył zmiany, jakie zaszły w jej wyglądzie. Nie była już dzieckiem!

I to właśnie Mikkal wytrącił go z uśpienia. Przeklęty mło­kos! Najgorsze jednak, że i on - syn Pehra - przestał być dzieckiem i, co było widać wyraźnie, nie cierpiał, jak ojciec, na ślepotę.

Mikkal od razu się zorientował, co siedzi w Raiji, rozmy­ślał ponuro Pehr. Pewnie zdążył też już bliżej poznać jej wdzięki. Ale nic z tego!

Tym razem nie pozwoli, by uczucia i sentymenty zni­szczyły jego zamiary.

Pehr postanowił już dawno, jak pokieruje życiem Mik­kala. Rozmawiał parę razy na ten temat z Pawą i ułożyli się co do szczegółów. W zaplanowanej dla Mikkala przyszłości nie było miejsca dla Raiji.

Ravna z daleka zauważyła Pehra i od razu się domyśliła, jak bardzo jest wzburzony. Udając, że niczego nie dostrze­gła, weszła do jurty. Znała dobrze gwałtowny charakter mę­ża i nie chciała, by ktoś prócz niej był świadkiem niepoha­mowanego wybuchu jego złości.

Pehr pospieszył za nią i zasłonił otwór wejściowy. Nie kryjąc wściekłości, zerwał z głowy czapkę i zwracając się do siedzącej przy palenisku żony, wycedził:

- I co powiesz na to, że twój syn obcałowuje na pastwi­sku tę twoją niby - córkę?

- Naprawdę?

- Pewnie uważasz, że nic się nie stało? Pehr podszedł bliżej i popatrzył Ravnie prosto w oczy.

Dumna Laponka nie uciekła spojrzeniem.

- A może to twoja robota? Coś mi się tak zdaje... Od po­czątku miałaś dziwną słabość do tego fińskiego bachora! Ale ostrzegam cię, Ravno, nie pozwolę na to!

- Przecież nie są rodzeństwem!

- Nie są! - wrzasnął Pehr, ale zaraz zaczął mówić spokoj­niej: - Nie są rodzeństwem, choć razem się wychowali... Ale ja i tak nie pozwalam!

Głos mu drżał.

- To nie jest twoje życie, Pehr - wtrąciła Ravna. - Pozwól młodym zadecydować...

- A niby dlaczego? - Pehr popatrzył na żonę zaskoczony. - Czy my sami postanowiliśmy o naszym ślubie? Nie! Nikt nas o nic nie pytał! A jednak czy któreś z nas ucierpiało z te­go powodu?

Ravna przyjęła słowa męża milczeniem. Ożyły wspo­mnienia. Przypomniała sobie, jak bardzo rozpaczała, kiedy rodzice postanowili wydać ją za Pehra, choć wówczas był nawet dość przystojny i dziarski. Nigdy jednak nie przyzna­ła mu się do tego. Minęły lata, które oprócz radości przy­niosły wiele smutku. Czas odcisnął swój ślad na twarzy Pehra, znacząc ją zmarszczkami i głębokimi bruzdami, a i z nią nie obszedł się zbyt łaskawie. Niewiele pozostało w niej z młodej roześmianej panny, pełnej nadziei i ufności. Nie, życie u boku Pehra nie było takie, jak sobie niegdyś wymarzyła. Przywykła do męża, ale czy go pokochała?

Ravna przeczuwała, że w życiu można otrzymać znacz­nie więcej niż to, co los darował jej.

Pragnęła, by Mikkalowi dane było zaznać szczęścia, i tego samego życzyła Raiji, w której odnajdywała siebie samą z mło­dości. Pehr jednak nigdy się tego od niej nie dowie! A zresztą, nawet gdyby mu się zwierzyła, i tak by nie zrozumiał.

- Chyba wiesz, jakie mam plany wobec Mikkala? - za­grzmiał Pehr, wytrącony z równowagi milczeniem żony.

Denerwowało go, że Ravna potrafi przejrzeć go na wylot, podczas gdy on sam nigdy tak naprawdę nie zdołał poznać i zrozumieć swojej żony. Syn zaś był zatrważająco podobny do matki. Pehr zdawał też sobie sprawę, jak wielki wpływ ma Ravna na Mikkala, a także na krnąbrną córkę Erkkiego Ala­talo, i lękał się, że teraz może to wykorzystać.

- Czy Raiji też zaplanowałeś już przyszłość? - usłyszał spokojny głos.

Pehr spojrzał na żonę zdumiony i nagle go olśniło. Ravna niechcący podpowiedziała mu dziecinnie proste rozwią­zanie. Czemu sam na to nie wpadł?

Postanowił działać także i w tej sprawie, ale z największą ostrożnością, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń.

Usiadł obok Ravny w milczeniu, wyraźnie dając jej do zrozumienia, że powiedział ostatnie słowo i nie zamierza dłużej strzępić języka.

- Coś bym zjadł, kobieto! - rzekł, z trudem skrywając uśmiech triumfu. - Zaraz idę zmienić Mikkala przy reniferach.

Ravna spełniła prośbę męża. Nie zdołał jednak uśpić jej czujności, od razu w jej sercu zrodziła się obawa, że Pehr za­mierza brutalnie wkroczyć w życie jej ukochanych dzieci.

Z wieloletniego doświadczenia wiedziała jednak, że nie ma sensu zadawać teraz żadnych pytań. Pozostawało jedynie cze­kać i bacznie obserwować rozwój sytuacji. Miała tylko nadzieję, że mąż nie podejmie żadnych drastycznych kroków.

Tymczasem Mikkal i Raija wracali razem do obozowiska. Mikkal podejrzewał, że dziewczyna specjalnie na niego po­czekała, ale nie rzekł na ten temat ani słowa. Skończył już rzeźbić kruka, ale nie miał zamiaru na razie ofiarować go dziewczynie. Zresztą Raija nie zapytała o figurkę. Może już o niej zapomniała?

Mikkal niósł turzycę, której nacięła Raija. Dziewczyna co prawda mówiła, że da sobie radę sama, ale on i tak wziął od niej snopek. Musiał za wszelką cenę zająć ręce, by nie uczy­nić czegoś, czego mógłby potem żałować.

- Jestem wykończona! - oznajmiła Raija. - Dość mam tej pracy. Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo nienawidzę być dziewczyną!

- Nie mów tak! - przerwał jej Mikkal surowo.

- Naprawdę tak uważam! - rzekła z przekonaniem. Po chwi­li jednak dodała: - No, może niezupełnie. W każdym razie nie cierpię tych nudnych prac, które muszą wykonywać kobiety. Wy, mężczyźni, macie o wiele ciekawsze zajęcia.

- Chciałbym cię widzieć, jak łapiesz reny na ubój - zauważył ironicznie. - Zanim byś się zorientowała, średniej wielko­ści roczniak pociągnąłby cię do samego fiordu Varanger!

Raija jednak nie podzielała jego obaw, przekonana, że po­mimo swej drobnej postury jest dosyć silna.

- A może podobałoby ci się kastrowanie samców? - kpił dalej Mikkal.

Przekomarzając się, doszli do namiotu. Chłopak rzucił snopek turzycy na ziemię.

Raija zmarszczyła czoło. Czy w tym, co mówi Mikkal, jest trochę racji? Być może rzeczywiście nie wszystkie mę­skie zajęcia są takie ciekawe, jak jej się dotąd wydawało, ale większość na pewno jest lepsza od tego, czym muszą się zaj­mować kobiety.

Powiedziała to Mikkalowi, a on roześmiał się ciepło i po­głaskał Raiję po policzku.

- Wolę, Mały Kruku, że jesteś dziewczyną - odrzekł i przytrzymał jej brodę. Dotyk jego gorącej dłoni wywołał rumieniec na policzkach Raiji. Stała nieruchomo pod jego spojrzeniem, które mówiło więcej, niż trzynastolatka potra­fiła zrozumieć. - Jesteś piękną młodziutką kobietą, Mały Kruku. Nie zapominaj o tym i bądź z tego dumna.

Drżący głos Mikkala wyrażał bezgraniczną czułość.

Chłopak cofnął gwałtownie rękę i wszedł do środka, po­zostawiając Raiję oniemiałą ze zdumienia.

Ten Mikkal się jakoś dziwnie zachowuje! pomyślała, od­prowadzając wzrokiem swego przybranego brata, którego nagle przestała rozumieć.

Zaraz jednak podążyła jego śladem.

Jedli w milczeniu. Mikkal raz po raz zerkał ukradkiem na Raiję, co nie uszło uwagi Ravny. Serce krwawiło jej z żalu nad synem. Ile czułości kryło się w tych spojrzeniach!

Czy patrzyłby z takim samym żarem na Lailę, gdyby ży­ła? Czy tak patrzy brat na siostrę?

W głowie Ravny roiło się od pytań i wątpliwości. Mikkal, choćby nie wiadomo jak się starał, nie potrafił ukryć swego uwielbienia dla Raiji. Zachowywał się jak zakochany mężczyzna.

Stało się to, o czym Ravna marzyła.

Wiedziała, co prawda, że Pehr umyślił sobie na synową Siggę. Nigdy nie powiedział żonie tego wprost, ale bez tru­du wysnuła taki wniosek na podstawie rzucanych przez nie­go mimochodem słów.

W gruncie rzeczy Ravna nie miała nic przeciwko urodzi­wej córce Pawy, zręcznej i skromnej. Doprawdy była to wy­marzona kandydatka na żonę, a przy tym miała szesnaście lat - osiągnęła więc w przeciwieństwie do Raiji wiek odpo­wiedni do zamążpójścia.

Ale pomimo wszystkich tych zalet Ravna nie umiała so­bie wyobrazić Siggi w roli przyszłej synowej. Wiedziała, że ta dziewczyna nie nadaje się na żonę dla Mikkala. Ravna tak bardzo pragnęła, by jej syn był szczęśliwy i dostał od życia to, co najlepsze! Sigga niewątpliwie mogła być wspaniałą żo­ną, ale dla innego mężczyzny. Nie dla Mikkala.

Po posiłku syn położył się na posłaniu i przyglądał się krzątającym kobietom.

- Czy dziś się nie wybierasz do synów Pawy? - rzuciła niby to obojętnie Raija.

Ravna, słysząc to, uśmiechnęła się w duchu.

- Nie - odrzekł stanowczo Mikkal.

- Mogę z tobą pójść! - mówiła dalej z uśmieszkiem Rai­ja, bawiąc się warkoczem. - Potrzymam cię za rękę, starszy bracie...

- Wykluczone! - twarz Mikkala stężała.

- A może sama pójdę? - ciągnęła Raija.

- Nie wolno ci! - rzucił Mikkal, unosząc się na łokciach.

- Ha! - prychnęła Raija. - Chyba nie sądzisz, że będę cię pytać o pozwolenie?

- Nie wypada, żebyś sama odwiedzała synów Pawy - chłodno oświadczył Mikkal. - Bo jak przypuszczam, to do nich się wybierasz, za Siggą przecież nie przepadasz!

- W przeciwieństwie do innych... - odcięła się Raija. Mikkal był śmiertelnie poważny.

- Chyba nie chcesz, żeby chłopcy czynili sobie jakieś nadzieje?

Raija uniosła brwi w udanym zdumieniu. Nie była głu­pia. Sprowokowała Mikkala, żeby sprawdzić jego reakcję.

- Może to wcale nie byłoby takie niemądre - rzuciła, lek­ko wzruszając ramionami. - Ja dostanę któregoś z synów Pawy, a ty ożenisz się z Siggą. Może niedługo będziemy prawdziwą rodziną, starszy bracie?

Raija wiedziała, że sprawia przykrość Mikkalowi, ale choć w duchu czuła do siebie pogardę, nie mogła się po­wstrzymać od złośliwości.

Ile to razy jej było przykro, kiedy Mikkal wymykał się w kierunku jurt Pawy! Teraz odpłacała mu pięknym za nadobne.

- W takim razie, siostrzyczko, pewnie ucieszy cię wiado­mość, że Aslak jest tobą zainteresowany. - Mikkal zacisnął pięści, a oczy mu pociemniały.

Raija już miała na końcu języka ciętą replikę, ale po­wstrzymała ją Ravna.

- Zamilcz! - nakazała, a potem zwróciła się do syna: - Te­go, co właśnie powiedziałeś, nie mów nigdy ojcu. Nigdy!

Dlaczego mąż nie miał się o tym dowiedzieć, Ravna nie wyjaśniła, ale Mikkal zrozumiał.

W twarzy matki wyczytał bowiem wyraźne ostrzeżenie, ale i zrozumienie. Domyślił się, że odkryła jego najskrytszą tajemnicę, że wiedziała to, czego on nawet w myślach nie śmiał nazwać. Matka wiedziała...

I nagle poczuł się tak, jakby uszło z niego powietrze. Złość, jaką wywołały przycinki Raiji, zniknęła jak poranna rosa w promieniach słońca.

- Dobrze, mamo, nic nie powiem - odezwał się przytłu­mionym głosem.

Ravna odetchnęła z ulgą i uspokojona zajęła się pracą. Raija wyczuła, że coś się wydarzyło pomiędzy matką a synem, ale zarówno Ravna, jak i Mikkal dali jej do zrozumienia, że nie chcą o tym rozmawiać.

Mikkal pociągnął dziewczynę lekko za warkocz.

- To co, Mały Kruku? Zgoda?

Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że Raija bez najmniej­szego wahania mu wybaczyła. Nie potrafiła gniewać się na Mikkala, w każdym razie niezbyt długo.

- Zgoda - odpowiedziała i odsłoniła w szerokim uśmiechu białe zęby. - Szczerze mówiąc, nie przepadam za Aslakiem...

W oczach Mikkala pojawiły się wesołe błyski.

Raija cmoknęła go paradnie, a on odwzajemnił się dziew­czynie żartobliwym klapsem. Normalnie pewnie by ją to roz­złościło, ale teraz zrobiło się jej wesoło. Nikomu innemu nie pozwoliłaby na taką poufałość. Mikkal jednak był wyjątkiem.

Wiedział, dlaczego traktowała go inaczej. Dla niej był starszym bratem.

Ravna, która mało mówiła, choć tak wiele rozumiała, odga­dła uczucia syna. Zapragnęła, by jej mąż nie był taki uparty.

Ale, niestety, Pehr był surowy i nieustępliwy, a przy tym jeszcze bardziej oszczędny w słowach niż żona. W milcze­niu obserwował syna i Raiję przez następne dni i jego nie­pokój przybierał na sile. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ma rację, i postanowił pozbyć się kłopot­liwej wychowanki.

Mijały tygodnie, życie toczyło się zwykłym rytmem. Każ­dy zajmował się swoją pracą.

Raija baczniej niż kiedyś przyglądała się Aslakowi, pewna, że nikt tego nie widzi. Nie miała w stosunku do niego żad­nych specjalnych zamiarów, kierowała nią zwykła ciekawość. To Mikkal, wspomniawszy, że Aslak jest nią zainteresowany, zdołał zaintrygować budzącą się w niej kobietę.

Teraz widziała Aslaka w innym świetle, ale z jej strony nie mogło być mowy o jakimś głębszym uczuciu.

Wydawało się, że nic nie zburzy spokojnej codzienności. Stało się jednak inaczej.

Któregoś wieczoru Pehr wybierał się wraz z Pawą pilno­wać stada. Ci dwaj mężczyźni spędzali ostatnio ze sobą wie­le czasu. Bez porozumienia z Ravną Pehr rozmówił się z Pawą i wspólnie ustalili, jak załatwić wszystko najlepiej dla obu stron.

Pehr przywołał Raiję i bez ogródek oświadczył:

- Dłużej nie możesz u nas zostać, Raiju. Nie jesteś jedną z nas. Przyrzekłem twemu ojcu przeprowadzić cię do Ruiji i dotrzymałem słowa. Ale obiecałem mu także, że znajdę dla ciebie norweskich opiekunów. Nie daje mi to spokoju, dla­tego zdecydowałem, że wyjedziesz.

Raija wpatrywała się w Pehra szeroko otwartymi oczyma. Słyszała jego słowa, ale nie pojmowała ich znaczenia. Głos mężczyzny dochodził do niej jakby z daleka, ona sama zaś miała wrażenie, że unosi się gdzieś wysoko pod chmurami. W jednej chwili jakby cofnęła się w czasie o pięć lat. Bo prze­cież już kiedyś to przeżyła. Dokładnie to samo.

I tak jak wtedy, w domu w Tornedalen przed pięciu la­ty, całe jej życie legło w gruzach.

- Nie mogę u was dłużej zostać? - wyszeptała tylko zbie­lałymi wargami. Oczy jej płonęły taką rozpaczą, że nawet Pehr poczuł się nieswojo.

- Lepiej ci będzie u swoich - odrzekł, unikając bezpośred­niej odpowiedzi na pytanie. - Zresztą to już postanowione - dodał zapatrzony w horyzont. - Wkrótce Pawa wyruszy na zimowe leże, a ty zabierzesz się z nim.

To powiedziawszy, odwrócił się i ruszył w stronę pastwi­ska.

Raija ocknęła się, pobiegła za Pehrem i chwyciła go za rękę.

- Dokąd mam jechać? Popatrzył na nią obojętnym wzrokiem. Raija puściła go, a on poszedł dalej, rzucając przez ramię tylko jedno słowo:

- Lyngen.

Łzy cisnęły się Raiji do oczu, nie mogła zebrać myśli.

Po raz drugi już w jej krótkim życiu otworzyła się przed nią otchłań. Dławił ją płacz, ledwie zdołała stłumić szloch. Nic nie widząc przez zasłonę łez, rzuciła się przed siebie, byle jak najdalej od obozowiska. Nie zastanawiała się, do­kąd ucieka. Po prostu biegła, biegła...

Oczy ją piekły, ocierała je, ale nie mogła przestać płakać.

Co chwila potykała się i upadała. Pokaleczyła ręce i ko­lana, zabłociła twarz. Ale za każdym razem wstawała i zno­wu biegła przed siebie. Dalej, coraz dalej...

Gdy tylko Mikkal wszedł do jurty, wyczuł, że coś się stało.

Omiótł spojrzeniem niewielką przestrzeń. Matka siedzia­ła nieruchomo na swoim zwykłym miejscu, ale wyglądała na zmartwioną.

- Gdzie Raija? - zapytał, zatrzymując się w wejściu. Matka wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Widziałam, jak rozmawiała z ojcem. Nie przyszła razem z nim?

Mikkal pokręcił przecząco głową.

Niechętnie usiadł do posiłku, ale nic mu nie smakowało. Nie potrafił wyjaśnić, skąd się w nim bierze ten dziwny nie­pokój. Co prawda wiedział, że Raija bywa czasem lekkomy­ślna, jednak nie miała zwyczaju znikać bez uprzedzenia.

- Chyba nie poszła do Pawy? - zapytał zdjęty nagłym strachem. Przypomniał sobie, że ostatnio Raija wyraźnie za­interesowała się Aslakiem.

Ravna zaprzeczyła.

Mikkal wstał i wyjrzał na zewnątrz. Czy ojciec nie wy­glądał jakoś dziwnie? zastanowił się nagle. Nie, chyba nie. Nie ma co wpadać w panikę! Może Raija po prostu chciała pobyć trochę sama?

W jurcie zapanowała przygnębiająca cisza.

- Ojciec coś knuje - odezwała się nagle Ravna, nie pod­nosząc wzroku znad roboty i nie przerywając ani na chwilę szycia kumagów. W tej pracy nie miała sobie równych. Członkowie rodziny szybko zdzierali obuwie, więc Ravna szyła kolejne pary. Raija starała się pomagać, ale brakowa­ło jej cierpliwości. Zazwyczaj więc Ravna poprawiała i sa­ma kończyła jej szycie. Właściwie szybciej poradziłaby so­bie z tą pracą bez pomocy przybranej córki.

- Nic mi nie powiedział - ciągnęła Ravna. - Ale ja czuję, że coś knuje.

Odłożyła na bok but i opuściła dłonie. Popatrzyła z po­wagą na Mikkala, a potem rzekła głosem przepełnionym smutkiem i miłością:

- Nie powinieneś tak otwarcie okazywać swoich uczuć, synu.

Mikkal oblał się gwałtownym rumieńcem i zacisnął usta, nozdrza mu drgały.

Ravna uśmiechała się z matczyną czułością, pełna zrozu­mienia. Mikkal chciał coś powiedzieć, ale głos uwiązł mu w gardle. Odwrócił się i oparł czołem o ścianę jurty.

- Ja także tego chciałam. - W głosie Ravny wyczuwało się drżenie. - Przez cały czas o tym marzyłam. Tak bardzo ją pokochałam, nie chcę jej stracić. Ale nie przewidziałam, że to przyjdzie tak wcześnie. Gdybyś trochę poczekał, Mikkalu! Raija jest jeszcze taka młoda...

Młodzieniec wyprostował się, z jego przymrużonych oczu wyzierała rozpacz, twarz miał ściągniętą bólem.

- Myślisz, mamo, że o tym nie wiem? Ravna nie odpowiedziała. Zajęła się ponownie pracą. Mikkal patrzył przed siebie. Wszystko to, co skrywał w sobie, jak mu się zdawało przez całą wieczność, wypłynę­ło teraz na powierzchnię niczym śmietana na mleku, którą można łatwo zebrać.

- Nie chciałem tego - rzekł ze smutkiem. - Naprawdę nie chciałem. Ale nic na to nie poradzę. Nie dało się tego uniknąć...

Wpatrywał się w milczeniu w niebo, w pustkę. Potem odetchnął ciężko i zapytał już niemal zwykłym głosem:

- Gdzie ona się podziewa?

Ravna wyszła za nim z jurty i razem przeszukali obozo­wisko.

Raiji nigdzie nie było. Żeby tak zniknąć bez uprzedzenia? To zupełnie do niej niepodobne. Matka i syn popatrzyli po sobie.

Coś się musiało stać, coś, o czym żadne z nich nie wie­działo. Obojgu niemal równocześnie przyszło na myśl, że ostatnią osobą, z którą rozmawiała Raija, był Pehr.

Mikkal wsunął kciuki za pas. Zmrużył oczy i zacisnął usta.

- Pójdę z nim pomówić - oznajmił po chwili głosem nie zdradzającym żadnych uczuć. - Z pewnością maczał w tym palce! Sam mi powie o wszystkim.

Ravna stała nieruchomo, odprowadzając wzrokiem odda­lającego się pośpiesznie syna. Wieczorne słońce rzucało zło­ciste promienie i barwiło krajobraz na czerwono.

Przemknęło jej przez myśl, że nie chciałaby teraz znaleźć się w skórze męża. Mikkal był w takim nastroju, że byle co mogło go rozwścieczyć.

Ravna liczyła, że mąż wykaże rozsądek.

Nagle przestała się obawiać o Raiję. Wiedziała, że Mikkal ją odnajdzie.

4

Mikkal ani myślał bawić się w grzeczności. Stanął przed ojcem w szerokim rozkroku i popatrzył mu prosto w oczy - nie jak zbuntowany wyrostek, ale jak dorosły mężczyzna.

Pawa zrozumiał, że coś musiało się stać, i bez słowa od­szedł na bok. Nie chciał być świadkiem sprzeczki między Pehrem a jego synem.

- Gdzie Raija? - rzucił krótko Mikkal. Pehr był zaskoczony pytaniem syna, ale nie dał tego po sobie poznać.

- Pytałem cię o coś! - Mikkal nie podniósł głosu, ale nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że jest zdesperowany.

Patrząc na swego dorodnego jedynaka, przez ułamek se­kundy Pehr poczuł ojcowską dumę. Szybko jednak przypo­mniał sobie, że chłopak może ściągnąć wstyd na całą rodzi­nę. Doprawdy, nie zasługuje na to, by się nim szczycić!

- Raija? - Pehr rozłożył ręce. - Tutaj jej nie ma. Zapytaj matkę! Nie pałam taką jak ona miłością do tego dzieciaka.

- Raiji nie ma w obozowisku - wyjaśnił Mikkal już nie panując nad niepokojem.

- Ach, nie? - Pehr uśmiechnął się lekko.

- Co jej powiedziałeś?

- Siadaj! Mikkal zawahał się przez moment, ale został wychowany w posłuszeństwie wobec ojca. Kucnął więc i zmrużywszy oczy, popatrzył wyczekująco. Pehr postanowił być szczery.

- Nie podoba mi się twój stosunek do Raiji - rzekł twardo. Z zastygłej twarzy Mikkala trudno było wyczytać targające nim uczucia. Jego oblicze przypominało maskę. Tylko oczy żyły, błyszczały żółto z wściekłości.

Ale Pehr nie przeląkł się złości syna.

Powie mu wszystko. Mikkal musi go wysłuchać!

Nie dopuszczał myśli, że mogłoby stać się inaczej.

- Raija nas opuści, po części sam jesteś temu winien - oznajmił stanowczo.

Z twarzy Mikkala opadła maska, tak szczelnie dotąd skrywająca jego uczucia.

- Powiedziałeś jej to? - spytał z niedowierzaniem, uno­sząc brwi.

- Musiałem - odparł ze spokojem ojciec.

- Aslak? - wychrypiał z trudem Mikkal.

- A więc wiesz o tym? - Na twarzy Pehra nie drgnął ani jeden mięsień. - Nie, nie Aslak.

Chłopak odetchnął z ulgą.

- Postanowiłem, że odeślę Raiję do Lyngen, do norwe­skiej rodziny, tak jak mnie prosił Erkki Alatalo.

- Nie możesz tego uczynić! - przerwał ojcu wzburzony Mikkal. - Miejsce Raiji jest tutaj. U nas! - Omal nie powie­dział „u mnie”, ale opamiętał się w ostatniej chwili.

- Mogę! - Pehr wstał. - Mogę, Mikkalu, i właśnie to uczy­nię! Nikt mi w tym nie przeszkodzi! Zapamiętaj to sobie! Nikt! - Odetchnął głęboko i dodał: - I radzę ci, skończ z ty­mi głupstwami. Im szybciej, tym lepiej!

Mikkal spuścił głowę i w milczeniu patrzył na swe dłonie.

- Skończ z tymi głupstwami - powtórzył ojciec. - Mam wobec ciebie pewne plany. Chodzi o Siggę.

- Czy to także już zostało postanowione? - W głosie Mik - kala zabrzmiało szyderstwo, ale ojciec nie zwrócił na to uwagi.

- Tak.

- A jeśli nie zechcę? Pehr popatrzył na syna zdumiony. Sama myśl o tym, że Mikkal mógłby się przeciwstawić jego woli, była dla niego wstrząsem.

- To postanowione - wysyczał przez zęby. - Pawa i ja zdecydowaliśmy o tym już dawno.

- A Raija?

Pehr usiadł i popatrzył na syna. Na jego twarzy nie do­strzegł najmniejszych oznak synowskiego oddania.

- Raija, Mikkalu, nie powinna cię w ogóle obchodzić - rzekł z naciskiem. - Trafi do swoich.

- Raija jest u swoich - z uporem odparł Mikkal. Pehr pokręcił głową.

- Mylisz się, Raija nie jest jedną z nas, nigdy nie była. To dziewczyna nie dla ciebie. Sigga bardziej nadaje się na twoją żonę. Pochodzicie z tego samego ludu, pamiętaj o tym!

Mikkal westchnął.

- Ojcze - zaczął niepewnie - kochałeś mamę, czy zosta­liście przymuszeni do zawarcia małżeństwa?

Twarz Pehra drgnęła.

- To nie ma nic do rzeczy - odpowiedział i zamilkł. A po chwili dodał: - Kochałem twoją matkę, ale pobierając się, wypełniliśmy wolę naszych rodziców.

Pehr najwyraźniej chciał przez to podkreślić, że niezależ­nie od swych uczuć podporządkowałby się woli rodziców.

- Nie możesz odesłać Raiji do Lyngen! - Głos Mikkala przybrał błagalny ton. - Obiecuję, że skończę z tymi, jak po­wiadasz, głupstwami. Tylko pozwól jej zostać. Zrobię wszy­stko, co zechcesz - ciągnął, nie patrząc na ojca. - Ożenię się z Siggą. Tylko pozwól Raiji zostać z nami.

Pehr spoważniał.

- Nic nie wytargujesz, Mikkalu! Martwi mnie tylko, że tak przejmujesz się tym, bo zdania nie zmienię. Raija poje­dzie do Lyngen. A jeśli nawet by została, to dla Aslaka, nie dla ciebie. Nie czyń sobie żadnych nadziei!

Mikkal zacisnął zęby. Poczuł się tak, jakby dostał w twarz. Słowa ojca odbijały się w jego głowie złowieszczym echem. Minęła cała wieczność, nim odzyskał mowę.

- Rozumiem, Raija pojedzie do Lyngen. Porozmawiam z nią - rzekł bezbarwnie, podźwignąwszy się z miejsca.

Zdawało mu się, że coś w nim umarło. Przegrał walkę, nim jeszcze na dobre się zaczęła. Miał dopiero dziewiętnaście lat, a czuł się tak, jakby przeżył całe stulecie. Oślepiony bólem szedł przez płaskowyż, zadając sobie jedno tylko pytanie: Czy na tym polega sens życia, by doświadczać porażki za porażką? Czy narodził się tylko po to, by cierpieć? Nigdy nie będzie mu dane zaznać szczęścia, które było tak blisko...

Raiji zabrakło łez. Spuchnięte i zaczerwienione oczy, z których wyzierała pustka, wpatrywały się w jakiś odległy punkt, nie widząc niczego.

A było jej tak dobrze! Zaczynało kiełkować w niej jakieś nowe, wzniosłe uczucie, obce, ale zarazem niezwykle deli­katne. Jeszcze nie rozumiała, co to, ale wydawało się jej ta­kie cudowne. Słodki ból gdzieś głęboko w środku... Może tak właśnie się dzieje, gdy człowiek dorasta?

Na pewno czas odsłoniłby przed nią tę tajemnicę, prze­czuwała to. Przycisnęła dłonie do piersi. Serce waliło jej jak szalone, tłukło się jak u przerażonego pisklęcia wyrzucone­go z gniazda.

Czuła tam w środku ciepełko, maleńki słaby płomyk na wietrze. Nie rozumiała, kto go w niej rozpalił, ale wiedzia­ła, że jeśli stąd wyjedzie, płomyk zgaśnie.

Raija zapatrzyła się na otaczające ją grzęzawiska, gęste łozinowe zarośla i kępy północnych wrzosów. Kwitnące moroszki porastające mokradła bieliły się, z daleka przypo­minając błyszczące w słońcu płatki śniegu. Niebo na zacho­dzie przybrało barwę purpury. Zza wzgórza znajdującego się za moroszkowym kobiercem wyglądała słoneczna tarcza. Chmury przypominały plamy krwi. Może to jakiś znak?

Raija oparła się o głaz, przy którym odpoczywała. Pochy­lony kolos porośnięty mchem, przypominający zgarbione­go starca, chronił od wiatru i niepogody.

Raija pomyślała sobie, że przed nią na tym miejscu siedziało pewnie wiele ludzi, ale chyba nikomu nie towarzy­szyły takie ponure myśli.

Zapragnęła umrzeć. Może umrze, jeśli tu zostanie dość długo? Ciekawe, czy by jej szukali?

Pehr z pewnością nie, raczej by się ucieszył, że zniknęła. Może Aslak by się zaniepokoił? Trudno powiedzieć. Ale Ravna na pewno będzie się martwić, i Mikkal... Mikkal będzie jej szukać.

Raija wyobraziła sobie, jak ją znajduje martwą... Nie! To okropne! Dziewczynka pośpiesznie otworzyła oczy, by uciec od ponurego obrazu, jaki podsuwała jej wyobraźnia. Tłumaczyła sobie, że musi pogodzić się z rzeczywistością.

Otworzyła szeroko oczy i zamrugała gwałtownie powieka­mi... Co to? C z y ż b y w z r o k spłatał jej figla? N i e , nawet ona, Ra­ija, nie potrafiła nadawać marzeniom tak realnych kształtów.

Na tle słonecznej tarczy wychylającej się zza wzgórza do­strzegła ciemną postać. Na pewno nie był to głaz ani wierz­bowe zarośla.

A więc szukali jej! Dziewczyna nie widziała wprawdzie z daleka twarzy, ale bez trudu domyśliła się, kim jest nad­chodzący. Wstała jak lunatyczka i pobiegła mu na spotka­nie. Kiedy Mikkal chwycił ją w ramiona i uścisnął z całych sił, poczuła ulgę, choć bała się, że połamie jej kości.

W kółko szeptał jej imię i gładząc po włosach, mówił nie­składnie o swej rozpaczy i lęku.

- Raiju, maleńka, dlaczego to zrobiłaś?

Zdumiona zwróciła ku niemu twarz. Czyżby nie wiedział? Nie rozumiał?

Mikkal, dostrzegłszy w oczach dziewczyny nieme oskar­żenie, wypuścił ją gwałtownie z objęć. Znużony osunął się na wrzosy i otarł czoło. Komary, zwabione zapachem potu, obsiadły mu twarz, ale on ledwie je zauważał.

Raija nie usiadła.

Ze łzami w oczach i na pół rozplecionym warkoczem wy­glądała jak ucieleśnienie cierpienia.

- Nie mów, że i ty chcesz mnie stąd odesłać, Mikkalu!

W milczeniu patrzył na jej ciemną sylwetkę na tle płoną­cego nieba. Chociaż niewysoka i drobnej budowy, domino­wała teraz nad nim. Wieczór powoli przechodził w noc, ochłodziło się, powietrze stało się klarowniejsze, ale Raija zdawała się tego nie zauważać.

Mikkal odniósł nagle wrażenie, że Raija stoi w samym środku płonącego stosu, nie dostrzegając wcale języków ognia. Ale to nie był ogień, lecz postrzępiona chmura w ko­lorze krwi i miłości...

Wydało mu się, że ta mała zrozpaczona dziewczyna po­siada w sobie niesamowitą moc. Zdziwił się, ale zarazem ura­dował, bo nagle zyskał pewność, że Raija nie przelęknie się nawet wtedy, kiedy na swej drodze napotka stallo czy inne złe moce.

Poradzi sobie! przemknęła mu nagła myśl. Przeciwstawi się wszelkim przeciwnościom losu. Będzie przygotowana, nie da się zaskoczyć. Z zasadzek, jakie szykuje jej życie, wyj­dzie cało, z podniesionym czołem. Czy jednak była to dla niego jakaś pociecha? Nie miał do końca pewności.

- Chcesz, żebym wyjechała? - powtórzyła. Powoli pokręcił głową.

- Dlaczego jestem dziewczyną? - wybuchnęła z rozpaczą i zrezygnowana opadła na kolana. - Gdybym była chłopakiem, Pehr pozwoliłby mi zostać. Potrzebowałby mnie wówczas.

- To nie dlatego...

Mikkal uświadomił sobie, że bierze w obronę swego ojca. Raija zwróciła się ku niemu i zawołała z gniewem:

- Skoro jesteś taki mądry, wytłumacz mi, czemu przesta­łam być tu mile widziana? Dlaczego mam wyjechać gdzieś, gdzie nie znam żywej duszy?

- Tak będzie najlepiej - wydusił Mikkal przez zaciśnięte zęby.

Mógłby jej oczywiście powiedzieć, skąd ten pośpiech, by ją odesłać. Mógłby... ale nie uczyni tego. Wolał zaoszczędzić jej bólu. Lepiej nie pozbawiać jej resztki złudzeń. Na zawsze pozostanie dla niej kochanym starszym bratem, na którego może liczyć. Tak powinno być. Nie chciał zniszczyć tego obrazu. Nie powie o roli, jaką odegrał w tym dramacie. Ukryje przed Raiją prawdę, by nie skrzywdzić tego dziec­ka, jakim nadal była.

- Nie zawiedź mnie, Mikkalu! - W błagalnym geście chwy­ciła go za łydki. Mocny uścisk małych dłoni parzył jak ogień, przenikając przez cholewy aż do nagiej skóry.

Mikkal zaczerpnął parę haustów chłodnego powietrza, by się opanować i żeby jego głos zabrzmiał mocno i zdecy­dowanie.

- Twój ojciec życzył sobie, żebyśmy zabrali cię na wy­brzeże i umieścili w norweskiej rodzinie.

Raiji wydawało się, że słowa Mikkala docierają do niej z bardzo daleka.

- Mnie jest tutaj dobrze - powiedziała.

- Wiem, że dobrze się u nas czułaś. Ja... my... bardzo cię kochamy. Ale niedługo staniesz się dorosła i musisz pojechać tam, dokąd chciał cię wysłać ojciec, tam, gdzie spotkasz swo­ich rodaków. Wiem, że wielu Finów osiedliło się w Lyngen...

Raija, wciąż jeszcze bardzo dziecinna, nie dostrzegała żad­nej logiki w tym, co mówił Mikkal.

- Dorosła! - prychnęła, zaśmiawszy się krótko. - Mam je­chać do obcych ludzi, dlatego że niedługo będę dorosła? Nie rozumiem!

Mikkal westchnął i odgarnął z czoła długą czarną grzyw­kę. Dlaczego ojciec nie zadbał o to, by Raiji wyjaśnić wszy­stko do końca? Doprawdy, wiele załatwił, ale najgorsze po­zostawił Mikkalowi...

Z rezygnacją popatrzył w brązowe oczy dziewczynki.

- Niedługo staniesz się na tyle dorosła, by wyjść za mąż. Kogo tutaj poślubisz? Aslaka? Andersa? Nie, Raiju, ty nie jesteś stworzona dla żadnego z nich. Powinnaś sobie zna­leźć kogoś ze swoich. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.

Raija zagryzła dolną wargę i zarumieniła się. O tym nie pomyślała... Rzeczywiście, wkrótce... Sądziła zawsze... Co właściwie sądziła? Policzki spłonęły jej jeszcze bardziej, gdy to sobie uzmysłowiła. Uznawała za oczywiste, że Mikkal za­wsze będzie ją chronił i otaczał opieką. Że nie musi wycho­dzić za mąż, skoro Mikkal zawsze będzie przy niej.

Jak mogła okazać się aż taka niemądra? Rozgniewała się na samą siebie. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że przecież Mikkal zechce się ożenić i założyć rodzinę.

Mikkal nie pozostanie na zawsze jej ukochanym star­szym bratem, któremu ufa bezgranicznie, jej opiekunem i ostoją. Wcześniej czy później będzie należał do innej ko­biety. Nie jako brat, ale jako...

Nie będzie mogła dzielić z nim tamtych uczuć, nie bę­dzie mogła dzielić się nim z tamtą kobietą. Co ona sobie w ogóle wyobrażała? Przecież tak naprawdę wcale nie jest jego siostrą! Tylko Raiją Alatalo z Tornedalen.

Nagle uświadomiła sobie, że ta na nowo odkryta prawda otwiera przed nią nieznane dotąd perspektywy...

Mikkal dostrzegł, że jego słowa wywarły pożądany skutek.

O ile ją znał, dotąd nie pomyślała o tym, że kiedyś bę­dzie dorosła.

- Myślisz, że łatwo mi będzie rozstać się z tobą? - zapy­tał z troską, uścisnąwszy przyjaźnie jej dłoń. - Ale ostatnie, czego pragnę, to widzieć cię w roli żony któregoś z synów Pawy. Przecież nie po to przybyłaś do Ruiji, Mały Kruku! Myślę, że nie po to!

Sądził, że Raija będzie protestowała, ale ona milczała. Nie atakowała go, nie ciskała przekleństwami, jakie nie przystoją dziewczynce, w jej oczach nie dostrzegł uporu ani błagania.

Twarz Raiji była pusta, bez wyrazu. Dziewczynka pod­dała się.

- Ach, tak - wyrzekła tylko, cofając rękę. Drobne dłonie na kolanach wyglądały żałośnie. Kiedy patrzył na nią, prze­żywał prawdziwe tortury.

Słońce zniknęło, ale niebo nadal płonęło wszystkimi od­cieniami purpury, rozjaśnionej tu i ówdzie złotem i oran­iem. Było pięknie.

Mikkal potrafił okiełznać złość Raiji, przywykł do tego, ale nie mógł znieść jej cichej rezygnacji. Napawała go lękiem. Nadal nie potrafił wyjaśnić Raiji wszystkiego. Prawda była zbyt zawikłana, a jego rola w tym dramacie aż nazbyt oczy­wista. Czy mógł wyznać dziewczynie, że to on ponosi winę za wszystko, co ma się stać?

- Musimy wracać. Wstał i nie patrząc na dziewczynę, ruszył wolno przed siebie.

- Poczekaj! - dogonił go cichy, zalękniony głos. Fala czułości złagodziła jego surową twarz. W kilku su­sach znalazł się przy dziewczynie.

- Jesteś zmęczona - powiedział. Raija pokiwała głową. Dopiero teraz zorientowała się, że nogi ma jak z waty i że boli ją całe ciało, a przy tym uświa­domiła sobie, że od śniadania nic nie jadła. Od tej pory upły­nęło wiele godzin i głód wyraźnie jej dokuczał. Poza tym przemokły jej stopy i drżała na całym ciele, zziębnięta.

Mikkal, widząc, jak dygocze, przytulił ją mocno. Raija za­rzuciła mu ręce na szyję i chłonęła ciepło, którego jej uży­czał. W jego silnych ramionach czuła się bezpieczna.

Mikkal obejmował ją delikatnie. Oczy mu pociemniały, skrywając tajemnicę, której Raija nigdy nie miała poznać.

- W każdym razie nie możemy stać w tym błocie - zade­cydował i wziął ją na ręce, jakby ważyła tyle co piórko. Ro­zejrzał się wokół i uznał, że tylko głaz, przy którym odna­lazł Raiję, może dać im osłonę przed chłodnym wiatrem, który nocą na płaskowyżu wiał dość silnie.

Skierował kroki w stronę kamiennego kolosa, leżącego na suchym podłożu tuż obok niewielkiego zagłębienia.

Nie raz nocował już pod gołym niebem, sam bądź z in­nymi, bywało, że bez jedzenia.

Jedzenie... no tak, nie pomyślał, żeby coś zabrać ze sobą! Sam był po obiedzie, gorzej z Raiją. Wybiegł z obozowiska na łeb, na szyję, pochłonięty jednym tylko pragnieniem - że­by ją znaleźć. Nie mógł sobie darować takiej bezmyślności. Przecież pragnął się o nią troszczyć, chciał jej dobra. Teraz jednak niewiele mógł zrobić, by jej pomóc.

Naciął wierzbowych witek i przygotował legowisko pod osłoną głazu. Raija tymczasem nazbierała szczawiu. Jadła teraz grube zielone liście i rozgniatała w palcach czerwone kwiaty.

Mikkal, spojrzawszy na nią, uśmiechnął się sam do sie­bie. Inna na jej miejscu użalałaby się, uderzyła w płacz, wy­myślała mu od najgorszych, ale nie Raija. Miał rację, ta dziewczyna poradzi sobie w każdej sytuacji. Wiedział, że jest głodna, ale zamiast się skarżyć, starała się oszukać pu­sty żołądek tym, co miała pod ręką.

Podziwiał ją za to. Jego mała Raija była wyjątkowo dziel­na. Przypominała mu uparty górski kwiatek, który kolejny raz miał zostać wyrwany z ziemi i przesadzony w inne miej­sce. Była jak obcy ptak, który na swój sposób potrafił się przystosować do nowych warunków, niezależnie od prze­ciwności, jakie by napotykał.

Raija. Dumna córka Erkkiego Alatalo. Jego przybrana siostra. Mały Kruk. Dziewczyna, która nigdy nie będzie na­leżeć do niego.

- Mikkal, śpisz? - Głos Raiji wyrwał go z zamyślenia. Po­trząsnęła nim, a potem ufnie wsunęła mu rękę pod pachę. Mikkal nie protestował, bo czuł, że dziewczyna spragniona jest bliskości drugiego człowieka.

- Myślę, że przenocujemy tutaj. Rano będziemy mieć wię­cej sił.

- Ale przecież ty o świcie musisz iść pilnować stada - za­protestowała.

Mikkal uśmiechnął się tylko i poprowadził ją na przygo­towane legowisko. Umieścił dziewczynę przy samym ka­mieniu, gdzie najmniej wiało, a sam ułożył się obok. Ogrzewał ją swym ciałem, a równocześnie osłaniał od wiatru. Ra­ija wyciągnęła się przy nim, wzruszająco ufna. Wierzyła mu bez najmniejszych zastrzeżeń. Mikkal wsunął jej pod głowę ramię, żeby miała wygodnie. Czy ufałaby mu tak ślepo, gdy­by potrafiła czytać w jego myślach? Gdyby poznała choć małą cząstkę jego marzeń?

Zacisnął usta i zamknął oczy, nie liczył jednak na to, że noc ześle mu sen. Raija, przytuliwszy się mocno do niego, zasnęła skulona w kłębek.

Mikkal słyszał jej spokojny oddech. Rozplecione włosy dziewczyny łaskotały go w policzek. Leżał jednak nierucho­mo, wpatrzony w nocne niebo, tracące z wolna odcień pur­pury. Zmagał się z myślami, które trudno by nazwać brater­skimi. Wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby Raija by­ła trochę starsza!

Brakowało kilku lat, by mógł zadecydować o ich wspól­nej przyszłości.

Trwająca zaledwie parę godzin noc zdawała się Mikkalowi długa jak całe życie. Przeżywał tortury. Raija leżała tak blisko, a była dlań nieosiągalna jak gwiazda na niebie.

Tuż przed świtem obudził ją, pociągając lekko za włosy. Dziewczynka, choć nadal głodna, nie narzekała, bo zdawa­ła sobie sprawę, że sama napytała sobie biedy. Najważniej­sze, że odzyskała siły, a poranne słońce ogrzewało jej ciało.

Szli ku obozowisku. Mikkal milczał, co trochę dziwiło Raiję. Nie należał wszak do osób, które od rana miewają kiepski humor. Nie dociekała jednak, co się stało.

Wystarczyło jej, że idzie kilka kroków za nim. Musiała do­brze wyciągać nogi, żeby nadążyć, ale nawet nie przeszło jej przez myśl prosić go, by zwolnił. Rozumiała, że śpieszy się do stada, i dopasowała się do tempa, jakie narzucił. Miała nadzieję, że Mikkal zdąży jeszcze coś zjeść, nim pobiegnie na pastwisko.

Kiedy zmęczeni i głodni dotarli do obozowiska, Ravna nie zapytała ich o nic. Mikkal popatrzył na Raiję surowo i nakazał, by zmieniła ubranie i trochę się przespała. Sam nie musiał się przebierać. Futrzana bluza nakładana na go­łe ciało włosem do wewnątrz, dork, utrzymywała ciało su­che i w cieple nawet w razie przemoczenia.

Potem wyszedł z jurty i sięgnął po kij pasterski, u dołu grubszy, u góry zaś ostro zakończony.

Matce, która za nim wyszła, opowiedział w kilku zda­niach o zamiarach ojca.

- Nie możemy na to pozwolić! - wykrzyknęła porywczo Ravna.

Stanęła przed synem, a z jej oczu wyzierała niema prośba o pomoc. Chciała, by wspólnie przeciwstawili się Pehrowi.

Ale Mikkal umknął wzrokiem przed błagalnym spojrze­niem matki.

- Tak będzie najlepiej - powiedział bezbarwnie i odszedł, ucinając w ten sposób rozmowę.

- Nie poznaję cię, synu! - zawołała za nim Ravna, ale Mikkal nie odwrócił się.

Raija mimo woli usłyszała rozmowę matki i syna. Ciągle jeszcze ubrana w zabłoconą i mokrą sukienkę ze skóry, wy­szła do Ravny. Choć miała dopiero trzynaście lat, na jej twa­rzy malowała się powaga jak u dorosłego, doświadczonego przez życie człowieka. W milczeniu, ze smutkiem w oczach objęła mocno przybraną matkę. Obie były niemal tego sa­mego wzrostu. Ravna popatrzyła z rozpaczą na dziewczyn­kę, którą traktowała jak rodzoną córkę.

- Mikkal ma rację, tak będzie najlepiej - powiedziała Ra­ija i ze szlochem wtuliła twarz w kaftan Ravny. Przed nią nie wstydziła się łez.

Przybrana matka obejmowała drżącą jak liść na wietrze dziewczynkę, ale nawet ona, która w głębi ducha pragnęła te­go, czemu Pehr wszystkimi sposobami starał się zapobiec, mu­siała przyznać, że decyzja męża, choć brutalna, jest słuszna...

Popatrzyła na słońce, jakby szukała rady w jego złotym blasku, ale ono jedynie ją oślepiło.

- Biedne dziecko - szepnęła, ale Raija tego nie słyszała.

5

Nie wszystko jednak ułożyło się po myśli Pehra. Lapoń­czyk najchętniej wyprawiłby Raiję do Lyngen od razu, ale po­nieważ trwało jeszcze lato, musiał uzbroić się w cierpliwość i czekać, aż Pawa ruszy za stadem na zimowe pastwiska. Wy­glądał tego dnia jak zbawienia, póki co czyniąc wszystko, by utrzymać Mikkala i Raiję z dala od siebie.

Gdy tylko widział ich razem, natychmiast wynajdywał za­jęcie dla jednego z nich bądź dla obojga. Ale odnosił wraże­nie, że Ravna skrycie niweczy jego zamiary, bo gdy tylko nadarzała się okazja, wysyłała młodych razem. Kiedy jej to wypominał, a zdarzało się to często, robiła niewinną minę i zaprzeczała wszystkiemu. Zarzekała się przy tym, że nigdy by jej nawet nie przyszło do głowy postępować wbrew wo­li męża. Ale Pehr nie wierzył żonie, więc i ją zaczął uważnie obserwować. Co prawda Ravna nie sprzeciwiała się mocno, kiedy oznajmił jej, jakie ma plany wobec Raiji, nie umiał jed­nak odgadnąć, co ukrywała za swym mądrym spojrzeniem.

Kiedyś kochał ją do szaleństwa i właściwie nadal darzył ją uczuciem, tyle że coraz częściej zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nie zna kobiety, która od tylu lat była jego żoną. Syna, którego mu urodziła, także chyba nie.

Lato płynęło na pozór normalnie. Liście wierzbiny powo­li blakły, a tundra gotowała się do zmiany szaty. Soczysta zieleń miała rychło ustąpić pola całej gamie czerwieni. Na mokradłach dojrzewały moroszki. Ciągle były jeszcze twar­de, ale Raija wiedziała, że niebawem będzie można zbierać soczyste, żółciutkie owoce. Odwiedziła wszystkie sobie tyl­ko znane miejsca, gdzie rosły te maliny. Wydawało jej się, że nie ma na świecie nic pyszniejszego nad owe złociste kulecz­ki. Smakowały długimi letnimi nocami, podczas których nie zapadały ciemności, smakowały słońcem.

Cieszyła się, powracając do znajomych miejsc, które od­wiedzała co roku, odkąd przybyła do Ruiji. Pehr zawsze la­tem wypasał swoje stado w tym rejonie, renifery bowiem miały stałe pastwiska i miejsca, gdzie się cieliły.

Rajia pokochała te strony, a teraz na swój sposób się z ni­mi żegnała. Nigdy więcej już nie spędzi tu lata!

Wkrótce stado zostanie zebrane i rodzina Pehra wyruszy na wschód, by dotrzeć na jesienne pastwiska, nim u zwie­rząt zacznie się czas rui. Przygotowania zresztą były już w toku. Należało dokładnie przejrzeć odzież, narzędzia i sprzęty, które mieli ze sobą zabrać. Trwało wielkie pako­wanie i wszyscy byli bardzo zajęci.

Raija wykonywała sumiennie swoje obowiązki, ale praca nie sprawiała jej radości. Wiedziała, że nie powędruje na wschód wraz z pozostałymi. Tutaj ich drogi miały się rozdzielić.

Czas płynął nieubłaganie szybko i wnet dojrzały moroszki.

Raija z Ravną wybrały się na mokradła nazrywać soczy­stych owoców. Stały w grząskim błocie z przemoczonymi nogami i lepkimi palcami, ale warto było podjąć ten trud.

Raija wkładała do ust maleńkie słoneczne kulki i zanim połknęła, długo rozkoszowała się ich smakiem. Zastanawia­ła się, czy w Lyngen też rosną moroszki, ale nie miała kogo o to zapytać.

Renifery zostały spędzone w jedno miejsce, a potem oddzie­lono stado Pehra od stada Pawy. Wszyscy brali udział w se­lekcji renów, także kobiety. Raija pracowała jak szalona i na­wet Pehr musiał przyznać, że jest zręczna i wytrwała.

Starszy syn Pawy, siedemnastoletni Aslak, wprost nie mógł oderwać oczu od dziewczyny i prawił jej komplemen­ty. Raija, rozbawiona, raz po raz posyłała mu uśmiechy, któ­re bynajmniej nie studziły zainteresowania chłopaka. Aslak wiele sobie obiecywał w związku z tym, że Raija miała towarzyszyć im w drodze do Lyngen. Często puszczał wodze fantazji i wyobrażał sobie, co się wtedy zdarzy...

Ale cierpliwość nie była jego mocną stroną. Wieczorem, kiedy rozdzielono już stada, podążył za Raiją, która odeszła poza obozowisko, by w samotności pożegnać się z każdą kę­pą wrzosów, z krajobrazem, z chmurami...

Aslak nie rozumiał zachowania dziewczyny, ale było mu na rękę spotkać się z nią sam na sam z dala od innych.

Wyłonił się powoli z cienia i chrząknął delikatnie, żeby jej nie przestraszyć. Raija nie wyglądała na zaskoczoną. Odwróciła się i skinąwszy nieznacznie głową, zapytała, dokąd się wybiera.

- Tam gdzie ty - odpowiedział Aslak w przypływie odwa­gi, bo w gruncie rzeczy był dosyć nieśmiały.

Roześmiała się.

- Ja nigdzie nie idę.

- To się dobrze składa - rzekł cicho Aslak i zbliżył się do niej jeszcze o krok. Potem, niewiele myśląc, chwycił dziew­czynę w ramiona i mocno przycisnął do siebie.

W pierwszej chwili Raija była zbyt zaskoczona, by zare­agować.

O co temu Aslakowi chodzi? pomyślała tylko, bo jego za­chowanie wcale nie wydało jej się zabawne.

Zaraz jednak wstąpiła w nią złość i zaczęła się szarpać.

- Puść mnie, ty głupcze! - syknęła, uderzając drobnymi piąstkami w jego tors.

Był tak zaskoczony, że posłuchał.

Raija stała nieruchomo, a jej oczy ciskały błyskawice. Aslak uznał, że przypomina teraz rozzłoszczonego leminga, ale to uczyniło ją jeszcze ponętniejszą w jego oczach. Sigga, kiedy się denerwowała, wyglądała jak troll, a Raija była po prostu słodka.

- Głupi jesteś, czy co? - grzmiała. - O co ci chodzi? Aslak rozłożył ręce, przeczesał palcami włosy, znów roz­łożył ręce i zrobił krok w jej stronę.

Dziewczyna odskoczyła.

- Nie udawaj niewiniątka! Czyżbyś nic nie pojmowała? - W głosie Aslaka zabrzmiało zniecierpliwienie. - Mało razy się do mnie uśmiechałaś? Myślisz, że nie zauważyłem? Zerkałem ku tobie, przecież wiesz, a ty nie sprzeciwiałaś się temu...

- Uśmiechałam się, spoglądałam na ciebie? - powtórzyła Raija zdumiona. - Możliwe, ale to nic nie znaczy - roześmia­ła się. - I nie daje ci żadnych praw, żebyś tak się do mnie odnosił. To obrzydliwe!

Aslak przytrzymał ją, nim zdołała uciec.

Nieoczekiwanie jego zielonobrązowe oczy znalazły się tuż przy twarzy Raiji, jego grzywka dotknęła jej czoła. Po­czuła nieprzyjemny zapach z ust chłopaka. To było takie wstrętne, takie głupie...

- Obrzydliwe? - wyszeptał Aslak, wykręcając jej ręce i mocno ściskając ją w pasie. - Nie, Raiju, to wcale nie jest obrzydliwe, to...

Chciał, by się przekonała sama, jak to jest naprawdę. Wpa­trzony w usta dziewczyny, pochylił się nad nią, ale nim zdą­żył ją pocałować, poczuł nagle na ramieniu żelazny uścisk. Ktoś oderwał go od Raiji. W oczach dziewczyny dostrzegł uwielbienie, a z ruchu jej warg domyślił się, kto stoi za jego plecami. Zaraz też usłyszał, jak Mikkal chrapliwym głosem prosi Raiję, by odeszła. Dziewczyna posłuchała od razu.

Jej reakcja zaskoczyła Aslaka bardziej niż to, co się wy­darzyło później.

Mikkal odepchnął go od siebie z odrazą jak jakiegoś ga­da, a potem, nie przebierając w słowach, nakazał mu trzy­mać łapy z daleka od Raiji.

- Bo jeśli nie, to gorzko pożałujesz! - zakończył, a ruch rę­ki w stronę wiszącego u pasa noża był aż nadto wymowny.

Syn Pawy jednak nie był wcale głupi. W jego skośnych oczach pojawił się błysk zrozumienia.

- Chcesz ją mieć dla siebie! - zawołał. Nie powinien był tego mówić. Mikkal, zwykle spokojny i opanowany, niełatwo dawał się sprowokować, jednak kiedy wpadał w gniew, biada temu, przeciwko komu był on skierowany.

Jeden cios przekonał Aslaka, że powinien trzymać język za zębami. Chłopak runął na ziemię jak rażony gromem. Na to, by stawić czoło starszemu i silniejszemu koledze, nie miał nawet cienia szansy.

- Nie waż się zrobić czegoś takiego jeszcze raz, Aslak! - usłyszał.

Nie widział wyraźnie twarzy stojącego nad nim Mikka­la, ale ton, jakim ten przemówił, dobitnie wskazywał, że syn Pehra nie żartuje.

- Nie radzę ci nawet o tym myśleć! - wycedził Mikkal przez zęby. - Raija jest moją siostrą, trzymaj się od niej z da­leka! Zapamiętaj: ona jest dla ciebie za dobra!

Aslak nie odpowiedział, ale obiecał sobie w duchu prze­myśleć wszystko. Nie miał wcale ochoty narażać się Mikkalowi. Aż tak bardzo ta chuda Finka go nie obchodziła!

Ostatni wieczór nadszedł zbyt prędko. Ravna pomogła Raiji spakować jej skromny dobytek w niewielki tobołek. Wytłumaczyła dziewczynce, że nie powinna brać ze sobą zbyt wielu skórzanych kaftanów i sukni, bo norweska ro­dzina, do której trafi, wyposaży ją w inną odzież.

Ravna wyjaśniła także, że niektórzy Norwegowie uważają Lapończyków za gorszych od siebie, więc nowa rodzina Raiji z pewnością dołoży starań, by dziewczynka porzuciła lapońskie obyczaje: stroje, język i obrzędy - to, do czego przywykła. Ravna prosiła jednak, by zachowała ich w pamięci, ale by nie przeciwstawiała się jawnie woli nowej rodziny.

Raija, połykając łzy, zapewniała, że nigdy ich nie zapomni.

Wieczory stawały się coraz ciemniejsze. Słońce wisiało ni­sko nad horyzontem niczym czerwona kula i nie wysyłało już złotych promieni. W powietrzu czuło się chłód. Natura okrywała się rumieńcem przed nadejściem zimy, która ry­chło miała ogołocić ją z listowia.

Raija, choć tak wrażliwa na piękno, nie zachwycała się otaczającą ją przyrodą. Przechadzając się samotnie pomię­dzy jurtami, chłonęła zapachy, dźwięki, nastrój. Czyniła tak wielokrotnie, lecz teraz to nie było to samo. Pragnęła po prostu wszystko zapamiętać i zabrać ze sobą.

Przy jurcie starej Elle natknęła się na Mikkala. W mroku błysnęły białka jego oczu.

- Chciałam pożegnać się z Elle - powiedziała odruchowo.

Mikkal odsłonił otwór prowadzący do jurty i Raija mu­siała wejść do środka, choć tak naprawdę wcale nie zamie­rzała odwiedzać Elle. Staruszka, o której Pehr mówił, że ma nie po kolei w głowie, wzbudzała w niej lęk.

Teraz jednak odwrotu nie było. Kątem oka dostrzegła, że Mikkal wszedł za nią, i odetchnęła z ulgą.

- Raija przyszła cię pożegnać, Elle - wyjaśnił Mikkal, gdy usiedli.

Stara Laponka ukazała w uśmiechu bezzębne dziąsła i po­kiwała głową.

- A więc odchodzisz? - stwierdziła raczej, niż spytała, wpatrując się w ogień. - Rozumiem, dobrze to rozumiem, nie jesteś jedną z nas. Wiedziałam to, kiedy cię zobaczyłam po raz pierwszy. Pomyślałam sobie wówczas: ta tutaj nie zo­stanie. Jej los splecie się z naszym, ale ona tu nie zostanie. Naprawdę tak pomyślałam...

- Chciałam się pożegnać - wtrąciła Raija, która najchęt­niej opuściłaby natychmiast jurtę Elle. Nie mogła nic pora­dzić na to, że ciotka Mikkala budziła w niej dziwny lęk.

- Chodź tu do mnie - odezwała się Elle w chwili, kiedy Raija zamierzała wstać i chyłkiem się wycofać. Dziewczyna nie mogła jednak okazać nieposłuszeństwa. Z ociąganiem podeszła do kościstej kobiety i przyklękła obok niej. Czuła się niepewnie, choć Mikkal był w pobliżu.

- Pokaż mi swoją dłoń, dziecko! Raija znów posłusznie spełniła polecenie Elle, ale mdliło ją na samą myśl, że starucha dotknie jej swą żylastą ręką. Opanowała się jednak, bo odgadła, co tamta chce uczynić. Wiele słyszała o tym, że Elle potrafi przepowiadać przyszłość.

Nawet Pehr pomrukiwał, że Elle za dużo wie, i dodawał, że od tego pomieszał jej się rozum.

Raija wiedziała, że Elle nie jest całkiem normalna, i za­stanawiała się nie raz, czy staruszka w ten sposób chce do­dać sobie aury tajemniczości, czy może...?

Nagle ogarnęła ją ciekawość. Lęk, który Raiji przez cały czas towarzyszył, ustąpił miejsca przemożnemu pragnieniu, by poznać własną przyszłość. Zaintrygowana przysunęła się do starej Laponki i utkwiła spojrzenie w jej pomarszczonej twarzy, jakby sama chciała z niej coś wyczytać.

Ale twarz Elle pozbawiona była wyrazu.

- Co widzisz? - spytała Raija drżącym szeptem. Elle nie odrywała oczu od drobnej, noszącej już ślady ciężkiej pracy ręki dziewczynki. Bez słowa wodziła kości­stym palcem po liniach wewnątrz jej dłoni.

- Co widzę? - mruknęła po chwili. - Wszystko! Tutaj za­znaczone jest całe twoje życie, dziecko.

Dziewczynka wzdrygnęła się i pośpieszne zerknęła na Mikkala, który siedział po drugiej stronie dopalającego się ognia. W jurcie panował mrok, ale Elle najwyraźniej zdoła­ła dojrzeć to, co najważniejsze.

- Powiedz mi, co zobaczyłaś - poprosiła Raija. Elle uśmiechnęła się szeroko. Zmarszczki na jej wychu­dzonej twarzy przypominały wyryte w skale bruzdy.

- Dobrze, dziecko. Powiem ci...

I zaczęła mówić cicho, ale dobitnie, tak żeby Raija i Mikkal zrozumieli każde jej słowo.

- Jesteś jeszcze dzieckiem, Raiju, ale bardzo szybko sta­niesz się dorosła. Widzę w twoim życiu wielu mężczyzn. Niektórzy są potężni, dzierżą władzę, żaden nie jest mierno­tą. Będą wśród nich tacy, dla których staniesz się przyczyną nieszczęść. Szczęście nie jest ci pisane. Będziesz musiała o nie walczyć. Ludzie zwrócą się przeciwko tobie, niektórzy cię znienawidzą, odwrócą się do ciebie plecami i dziwić się bę­dą tym, którzy staną po twojej stronie. Ale nie widzę wiele łez. Jesteś dumna, dziecko. Widzę ludzi, którzy cię wspiera­ją, ale tylko jeden z nich będzie dla ciebie znaczył coś szcze­gólnego. Ten jeden będzie ci przyjacielem i pozostanie ci wierny przez całe życie. Dzieci? Nie będziesz miała dużo dzieci. Widzę więcej mężczyzn niż dzieci, ale te, które uro­dzisz, przysporzą ci tyleż trosk, co radości. Widzę zimne światło, Raiju... Widzę, że poświęcasz dziecko...

Elle przerwała na chwilę, by nabrać powietrza. Napięcie, które wyczuwało się w dusznym pomieszczeniu, nieco zelżało.

- Twoje życie nie zawsze będzie piękne - dodała Elle, pu­szczając dłoń Raiji. - Ale musisz je przeżyć. Dla wielu ludzi staniesz się kimś ważnym. Zapamiętają cię nie tylko z po­wodu twej urody.

Elle zamilkła.

- Nie strasz Raiji! - Głos Mikkala przerwał ciszę, burząc nastrój. - Przyznaj się, że zmyśliłaś większą część tej prze­powiedni!

- O, nie! - Elle pogroziła mu pięścią, ale w tym geście nie było surowości. Elle miała słabość do Mikkala. Dostrzegała w nim cechy, które wydawały się jej obiecujące. - Wszyst­ko, co mówię, jest prawdą - zapewniła przenikliwym, drżą­cym głosem.

- Niech i tobie powróży - zaproponowała Raija. - Skoro i tak w to nie wierzysz, to co ci szkodzi?

Ale Mikkal odmówił stanowczo.

- Niech Raija wierzy sobie w to, co usłyszała, ale co do mnie, możesz sobie darować wymyślanie dramatycznej i po­nurej przyszłości, pełnej tajemniczych kobiet i dzieci, które nie spełniają pokładanych w nich nadziei - powiedział, wsta­jąc z miejsca.

Raija poderwała się w tej samej chwili i rzuciła na od­chodnym:

- Żegnaj, Elle!

Twarz staruszki znów stała się nieprzenikniona.

- Zadziwiające - mruknęła do samej siebie. - Doprawdy zadziwiające...

Mikkal skierował kroki poza obozowisko, tam gdzie nie dochodził blask płomieni z ognisk, a głosy tłumił tajemni­czy szept wiatru. Raija pospieszyła za nim, ale chłopak za­chowywał się tak, jakby jej w ogóle nie widział.

Dopiero gdy się zatrzymał i przykucnął, rzekł, z trudem wymawiając słowa:

- Chcę się już teraz z tobą pożegnać, Raiju. Jutro, kiedy wyruszysz w drogę, mnie tutaj nie będzie.

- Chyba nie mówisz tego poważnie! - Raija opadła na ko­lana, daremnie usiłując uchwycić w ciemności spojrzenie chłopaka.

Mikkal pochylił głowę. Nie był w stanie opisać targają­cych nim uczuć. Być może po raz ostatni rozmawia z Rai­ja, ostatni raz ją widzi...

Opanował się ogromnym wysiłkiem woli. Wsunął rękę za kaftan, po czym chwycił Raiję za rękę i nic nie mówiąc, włożył coś do jej drobnej dłoni.

Raija poczuła na skórze metal. Nie był jednak chłodny, bo Mikkal ogrzał go własną piersią. Nim jeszcze otworzyła dłoń i zobaczyła błyszczący w mroku przedmiot, domyśliła się, że to srebrna broszka. Tyle razy się nią zachwycała! Stanowiła część srebra odziedziczonego po babce Mikkala ze strony oj­ca. Srebra, którym Mikkal miał kiedyś obdarować narzeczoną.

- Nie mogę jej przyjąć - wyszeptała Raija, wpatrując się jak zaczarowana w srebrną ozdobę.

Mikkal próbował zmusić się do uśmiechu, ale jego twarz wykrzywiła się tylko w żałosnym grymasie.

- Jest dla ciebie, Raiju - odezwał się zmienionym głosem. - Jedynie tobie chcę ją ofiarować.

- Ale przecież ta broszka stanowi nieodłączną część ro­dzinnego srebra - protestowała nadal Raija.

- Mimo to chcę ci ją dać - odparł stanowczo Mikkal i żeby uciąć dalszą dyskusję, chwycił drobną dłoń dziewczyny i zacisnął ją wokół broszki. - Chcę, by ta broszka stała się dla ciebie pamiątką. Obiecaj mi, że nigdy się jej nie pozbę­dziesz, a kiedy ją będziesz przypinała, bo mam nadzieję, że czasem się w nią ustroisz, pomyślisz o mnie.

Na gęstych, ciemnych rzęsach Raiji zalśniły łzy.

- Dziękuję! - wyszeptała uroczyście. - Dziękuję, Mikkalu! Nigdy cię nie zapomnę! Zawsze będę o tobie pamiętać, nie tylko wtedy, gdy przypnę broszkę... I nigdy się z nią nie rozstanę, nigdy...

- Tylko nie pokazuj jej mojemu ojcu - ostrzegł Mikkal. Raija zrozumiała i przypięła broszkę na piersi od spodu koszuli, tak, by czuć przez cały czas jej dotyk. Policzki mia­ła mokre od łez, jej duże, głębokie oczy wyrażały na prze­mian radość i smutek. Dziewczyna ściskała mocno dłonie Mikkala. W ciemności, do której oboje zdążyli już przywyk­nąć, widzieli swoje zmienione twarze.

- Co mogłabym ci ofiarować, Mikkalu, żeby odwdzię­czyć się za taki podarek? Nie posiadam niczego równie pięknego...

Mikkal zmusił się do uśmiechu.

- Owszem, Raiju - odezwał się miękko. - Masz coś o wie­le piękniejszego, co po tysiąckroć przewyższa wartość tej broszki...

Popatrzyła na swego przybranego brata, nie rozumiejąc jego słów. O czym on mówi? Chyba sobie z niej żartuje?

- Twoje włosy, Raiju - wyszeptał uroczyście i zanurzył dłonie w czarnej gęstwinie, opadającej kaskadą na szczupłe ramiona dziewczyny.

Zaskoczona Raija pomyślała, że Mikkal chyba stracił rozum.

- Nigdy nie widziałem piękniejszych włosów niż twoje, Mały Kruku! Daj mi pukiel, na pamiątkę po mej uko... ma­łej siostrze...

Popatrzyła na niego uważnie. Czyżby sobie z niej kpił? To do niego niepodobne. Patrzył jednak śmiertelnie poważnie. Policzki mu pobladły, brwi się ściągnęły, a nozdrza drgały niczym u spłoszonego zwierzęcia. Ani w oczach, ani w kącikach ust nie dostrzegła cienia uśmiechu.

Raija wzruszyła ramionami i roześmiała się lekko. Unie­siona jej dłońmi czarna grzywka zatańczyła przed twarzą Mikkala.

- Proszę bardzo - zawołała wesoło. - Dużo chcesz? Mam nadzieję, że zostawisz mi trochę, bo wiesz... nie chciałabym wyglądać tak jak Elle.

Mikkal uśmiechnął się. Stara ciotka Elle miała takie liche włosy, że ledwie przykrywały jej czaszkę, i by to ukryć, nie zdejmowała czapki nawet w nocy. Widać zachowała jeszcze resztki kobiecej próżności.

- Nie, Mały Kruku, nie będziesz wyglądać jak Elle!

Smukłymi palcami pogładził jej jedwabistą grzywkę i de­likatnie obciął pukiel czarnych włosów. Nawet sposób, w ja­ki to uczynił, zdradzał jego troskę i czułość.

- Zachowam go na zawsze! - zapewnił, a w jego zachryp­niętym głosie słychać było wzruszenie.

Raija, do głębi poruszona tym, co się stało, zapragnęła powstrzymać napór niezrozumiałych uczuć i zmusiła się, by myśleć praktycznie.

- Jeśli chcesz zachować na zawsze moje włosy, nie możesz ich tak trzymać luzem - stwierdziła, po czym zdjęła z szyi skórzany mieszek, w którym ukrywała różne swoje skarby: ładne kamyki, zasuszone kwiatki, grzebyk z kości, kilka igieł. Wysypała wszystko na dłoń. Kiedyś i tak musiałaby się po­zbyć tych śmieci, bo przecież tak naprawdę nie były to skar­by. Akurat nadarzała się po temu okazja.

- Schowaj tutaj! - poleciła, zawieszając Mikkalowi mie­szek na szyi.

Uśmiechnął się i posłuchał, a potem nie był już dłużej w stanie oprzeć się pokusie. Wziął Raiję w ramiona i stali tak, objęci, przez długą chwilę.

Brat i siostra - choć nie zrodzeni z jednej matki.

Młody mężczyzna i dziewczynka, która zaczynała prze­obrażać się w kobietę.

- Postaraj się mnie odwiedzić, Mikkalu - wyszeptała Raija z desperacją w głosie. - Umrę, jeśli cię już nigdy nie zobaczę...

- Odwiedzę cię - odpowiedział, nie do końca pewien, czy nie karmi jej kłamstwem. - Odwiedzę cię, nie zapomnij mnie!

Oślepiona łzami, pokręciła głową. Jej wargi ułożyły się w słowo „nigdy”, ale głos nie wydobył się z gardła. Mikkal pocałował ją szybko w policzek.

- Idź już spać, Raiju! Żegnaj, Mały Kruku!

- Zegnaj!

Uścisnęła go mocno raz jeszcze i, nie oglądając się za sie­bie, pobiegła w stronę jurty. Mikkal widział, jak wchodzi do środka. To było pożegnanie, być może na zawsze. Punkt zwrotny w życiu Raiji, a także w jego życiu.

6

- Musicie przechodzić tam, gdzie jest najgłębiej? Daję gło­wę, że robicie to tylko po to, żeby mnie zdenerwować!

- Bzdura! - zaprzeczył stanowczo siedemnastoletni Reijo, zatrzymując się na środku rzeki, gdzie nurt był wartki i wo­da sięgała mu za kolana. Chłopak był raczej niewysoki i krę­py, miał szerokie barki i trochę krzywe nogi. Wyglądał doj­rzale jak na swój wiek.

- Oj, te dziewczyny! - westchnął ciężko, wymieniając po­rozumiewawcze spojrzenie ze szczupłym chłopcem, który stał na drugim brzegu. Tamten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się nieznacznie, a potem wyciągnął na trawie i rozejrzał się wokół pozornie obojętnym wzrokiem.

- Mam tutaj tak stać? Nie ma co, wspaniali z was przy­jaciele!

- Dobrze, już dobrze - ugodowo odezwał się Reijo i za­wrócił, brodząc w wodzie. - Chodź! - rzucił i wziąwszy Raiję na ręce, ostrzegł: - Tylko pamiętaj, nie kręć się, bo się skąpiesz.

Raija roześmiała się głośno i objęła masywny kark chło­paka, przykryty gęstymi płowymi włosami. Potarmosiła go przekornie za czuprynę, na co zareagował wściekłym spoj­rzeniem i zaciśnięciem ust.

I tak mnie nie oszukasz, pomyślała Raija, uśmiechając się w duchu. Dobrze wiedziała, że nie była mu całkiem obojęt­na, choć Reijo usilnie starał się dowieść, że nic dla niego nie znaczy.

- Przeklęte kobiety - prychnął, wypuszczając dziewczynę z rąk metr od brzegu. Raija nie zdążyła unieść w porę spódnicy i zamoczyła ją do pół łydki. Udawała jednak, że nic się nie stało. Wystudiowanym gestem objęła młodzieńca i przy­tuliła się do niego. Kątem oka zerkała na Karla, który, przy­gryzając źdźbło trawy, z największym zainteresowaniem ob­serwował szczyt po drugiej stronie rzeki. Ale Raija wiedziała, że przez cały czas ma ich w zasięgu wzroku.

- Dziękuję ci, Reijo! - odezwała się ciepło. - Wiedziałam, że nie zostawisz mnie tam samej.

- Hmm... - chrząknął chłopak i wyswobodził się z jej ra­mion. Czy musiała to robić? Przecież w ten sposób tylko prowokuje awanturę! Czyżby nie zdawała sobie z tego spra­wy? - Puść! - powiedział z niechęcią i położył się na trawie obok przyjaciela.

- Raija! - usłyszeli dochodzące zza drzew głośne wołanie. - Raija!

Młodzieńcy wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się lekko, ale pilnowali się, by Raija tego nie zauważyła.

- O, nie, znowu! - syknęła dziewczyna przez zaciśnięte zęby i zniecierpliwiona przewróciła oczami. - O co znów chodzi?

Nie zwracając uwagi na przyjaciół, pobiegła w stronę ścieżki i po chwili zniknęła w brzozowych zaroślach, kieru­jąc się w stronę zabudowań, skąd dochodziło wołanie.

Kristina stała przy chacie surowa, wyprostowana jak stru­na, z trudem skrywając złość. Ta Raija z dnia na dzień stawa­ła się coraz bardziej nieznośna! Znikała przy każdej nadarza­jącej się okazji. Chyba powinna wiedzieć, ile zostało jeszcze do zrobienia! Przecież były tylko we dwie i mogły liczyć je­dynie na siebie.

Szare oczy prześliznęły się badawczo po okolicy. Kolo ich poletka, które zdążyły już skosić, płynęła leniwie rzeka. Pachniało jesienią. Wysuszone siano trafiło już do stodoły. Zbocza powoli traciły świeżą zieloną barwę, a liście na drze­wach gdzieniegdzie pożółkły.

Kristina zauważyła, że nad brzegiem rzeki coś się poruszyło. Niewiele dało się ukryć przed jej bystrym wzrokiem. Już z daleka dostrzegła rękę, niebieską spódnicę i kruczoczarną czuprynę. Zwróciła też uwagę na mokry brzeg spódnicy.

Ledwie Raija znalazła się w zasięgu ręki Kristiny, poczu­ła mocne szarpnięcie za włosy. Dziewczyna zacisnęła zęby i bez mrugnięcia wytrzymała spojrzenie opiekunki.

- Mówiłam ci, żebyś nie latała nad rzekę z tymi chłopaczyskami! To nie przystoi pannie w twoim wieku! I chyba pamiętasz, że masz swoją robotę, prawda?

Raija skinęła lekko głową i zacisnęła usta. Z doświadcze­nia wiedziała, że jeśli się odezwie, będzie jeszcze gorzej.

Kristina z rękami na biodrach prawiła dalej swoje kaza­nie, a jej podniesiony głos niósł się daleko.

- Wstydu nie masz, Raiju! Kto to widział, żeby tak ciąg­le włóczyć się po okolicy? Poza tym ile razy ci powtarza­łam, żebyś trzymała się z dala od syna tego zarośniętego Kwena z przylądka. Słyszysz? Nie wolno ci się zadawać ani z Kwenami, ani z Lapończykami!

Dziewczyna uśmiechnęła się pogardliwie. Kristina najwy­raźniej zapomniała, że Raija sama pochodzi z Finlandii, a więc także jest Kwenką, wychowywała się zaś wśród La­pończyków.

- Karl powinien mieć na tyle rozumu w głowie, żeby nie przyprowadzać pod drzwi uczciwych ludzi tego wyrzutka - mruknęła Kristina.

Karla, syna sąsiadów, Kristina uważała za porządnego chłopaka. Był Norwegiem z krwi i kości. Do jego rodziny nie przyplątał się żaden Kwen, jak nazywano tutaj przyby­szów z Finlandii, ani Lapończyk, a takich rodzin nie dało się naliczyć wiele wzdłuż fiordu Lyngen!

Te tereny nie były gęsto zaludnione, a znaczną większość ich mieszkańców stanowili Lapończycy. Z biegiem lat przez góry dotarli tu także Finowie - głównie w następstwie wiel­kiej wojny na północy - i osiedlili się nad brzegami obfitują­cego w ryby fiordu. Norweskich rodzin nie żyło nad fiordem Lyngen wiele. Raczej wątpliwe, by Kristina wywodziła się z rodziny, która nie miała żadnych związków z Lapończyka­mi, ale za żadne skarby by się do tego nie przyznała. Jej ro­dzice przypłynęli w głąb fiordu z wysp na początku osiem­nastego wieku, kiedy na wybrzeżu nastały gorsze czasy.

Połowy były w tym czasie mało obfite, mało też ryb do­starczano do nadmorskich okręgów. Po Hanzeatach handel suszonymi rybami przejęli kupcy, którzy zamiast zbożem woleli płacić innymi towarami. A tymczasem właśnie na zboże było na wybrzeżu północnej Norwegii największe za­potrzebowanie.

W wielu osadach zapanowała bieda, ludzie umierali. Inni zaś, tak jak rodzice Kristiny, przenieśli się w głąb fiordu, gdzie prócz rybołówstwa można się było jeszcze zająć uprawą roli.

I tak tu już osiedli na dobre. Póki nie pomarli, pracowa­li na wydzierżawionym kawałku ziemi. Potem Kristina po­znała Pedera, pobrali się i wspólnie uprawiali nadal ten sam kawałek pola. Dwa razy do roku Peder wypływał na połów: zimą na Lofoty, a do Finnmarku latem. Łudzili się, że uro­dzą im się dzieci, mimo że już nie byli pierwszej młodości, gdy los ich ze sobą połączył. Ale lata mijały, a w ich chacie nie słychać było ani dziecięcego płaczu, ani śmiechu. Zesta­rzeli się bez potomstwa...

- Karl nie powinien się zadawać z tym włóczęgą - mam­rotała Kristina, wyraźnie adresując swoje słowa do Raiji, która jednak tylko wzruszyła ramionami. - Nie ufam ani oj­cu, ani synowi - dodała, mając na myśli Reijo i jego ojca, Anttiego Kesaniemi.

Nie lubiła tego rybaka z Finlandii, który pobudował cha­tę na przylądku. Nie żadną tam ziemiankę, ale drewnianą cha­tę! Za kogo on się w ogóle uważa? Mieszka tylko z synem, bo podobno żona mu umarła. Kristina i inne baby ze wsi podejrzewały nawet, że pomógł biedaczce opuścić ten świat. Nie ufały ani trochę osiłkowi z gęstą jasną brodą, choć moż­na było przypuszczać, że skore do wydawania surowych opinii kobiety tak naprawdę czuły nie tylko pogardę do tego sa­motnego mężczyzny z przylądka...

- To podstępny człowiek - mówiła dalej Kristina, wzdrygając się na samą myśl o rosłym Kwenie.

Nawet nie zauważyła, że Raija znów wykorzystała jej nieuwagę. Kiedy opiekunka z gniewem i pogardą rozmyśla­ła o Kwenie, który przywlókł się do osady i sprowadził nad fiord zarazę, dziewczyna znów się wymknęła nad rzekę. Kristina nie zauważyła jej zniknięcia nawet wówczas, gdy Rai­ja dotarła do zagajnika i zbiegła w dół. Wkrótce była już u ujścia rzeki, skąd niespiesznie powędrowała wzdłuż brze­gu zaznaczonego mokrą linią przez fale przypływu.

Dziewczyna bardzo lubiła spacerować boso, zdjęła więc kumagi i zawiesiła je na drzewie. To prawda, że zimno jej było w nogi, poza tym musiała uważać na ostre kamienie, ale ponieważ stąpała lekko, nie kaleczyła stóp.

Wiedziała, że fiord to nie otwarte morze, ale i tak ją fa­scynował. Fiord Lyngen wyglądał dokładnie tak, jak Ruija z dziecięcych marzeń dziewczynki: Strome góry tonęły w wodzie, a ich pokryte śniegiem szczyty przypominały si­we głowy potężnych starców. Tutejszy krajobraz w niczym nie przypominał bezkresnych przestrzeni w ojczystej Fin­landii. Tutaj wszystko zdawało się takie majestatyczne, takie przytłaczające!

Od fiordu wzdłuż obu brzegów rzeki ciągnęła się niezbyt szerokim pasmem płaska, zielona równina, a tuż za nią wy­rastał mieszany las, który wyglądał tak, jakby schodził po zboczu góry. Raija kochała to miejsce, ale zarazem go nie­nawidziła.

Spędziła tu już dwa lata. To długi czas.

- Kristina mnie nie lubi - powiedziała Raija na głos. - Kristina mnie nie cierpi.

Cisza. Ten, do którego zwracała swe słowa, nie mógł od­powiedzieć. Dziewczyna nie rozmawiała bowiem z morzem, kamieniami czy cyplem, mówiła do kogoś, kogo wprawdzie nie było przy niej, lecz kto przez minione dwa lata towa­rzyszył jej nieustannie. Jedyny, z którym mogła być zupeł­nie szczera, jedyny, któremu ufała.

Tego przyjaciela wcale by nie zaskoczyły kolejne słowa Raiji.

- Nienawidzę Kristiny! Szkoda, że nie zostałam dłużej u Elle, że jej nie wysłuchałam...

Miała na myśli starą ciotkę Pehra, która wróżyła jej ostat­niego wieczoru przed wyjazdem. Jak dotąd niewiele z jej przepowiedni się spełniło. Właściwie tylko to, że Raija szyb­ko dorosła. Ale dziewczynka wierzyła gorąco, że Elle potra­fiła nie tylko wróżyć z ręki. Im dłużej rozmyślała o staru­szce, tym większej nabierała pewności, że Elle umie także rzucać czary.

- Chciałabym umieć czarować! - zawołała Raija, zwraca­jąc się w stronę fiordu, skąd wiała lekka bryza. - Chciała­bym umieć czarować! - krzyknęła najgłośniej, jak mogła, ku falom, które obmywały jej kostki. Brzeg spódnicy, który zdążył już prawie wyschnąć, znów się zamoczył i zabrudził. Ale Raija się tym specjalnie nie przejęła. Zaśmiała się, wy­stawiając twarz pod wiatr.

- Chcesz czarować? Okropny rechot, niczym ostre smagnięcie, rozległ się tuż przy policzku Raiji.

Dziewczyna odwróciła się błyskawicznie. Odór potu, ty­toniu i wódki osaczył ją jak mur.

Instynktownie cofnęła się i w odruchu obronnym zasło­niła rękoma pierś. Ale nie była dość szybka.

Brutalna dłoń przytrzymała jej nadgarstki, druga zaś ob­macywała szczupłą talię.

- Zdaje się, że trafił ci się niezły kąsek, Isak! - rozległ się obleśny śmiech z niewielkiego pagórka tuż za naniesionymi przez przypływ kamieniami.

- Może się podzielimy? - dorzucił trzeci mężczyzna rów­nie bezceremonialnie.

- Może - mruknął Isak, uśmiechając się i lubieżnie obli­zując wargi.

Isak miał koło dwudziestu pięciu lat i przez całe życie mie­szkał nad fiordem. Był średni spośród jedenaściorga rodzeń­stwa, ale do pracy się nie rwał i do niczego nie doszedł. O ni­czym także nie marzył. Łowił ryby, trochę polował, włóczył się ze znajomymi i upijał do nieprzytomności mocną gorzał­ką, kupioną od wędrownych handlarzy.

Właśnie siedzieli, opróżniając butelkę, Isak, jego młodszy brat Sigurd, a także Svend, kompan od pijatyk, kiedy nie­świadoma niczego Raija pojawiła się na brzegu.

Teraz dziewczyna starała się go odepchnąć, ale jej opór na niewiele się zdał. Isak z łatwością przyciągnął ją do siebie, by­ła wszak szczupłą i niepozorną dziewczyną, a on za plecami miał dwóch kompanów gotowych mu przyjść z pomocą.

- Pewnie nauczyłaś się tego i owego u Lapończyków... - mruknął Isak, a w jego oczach pojawił się groźny błysk.

- Wiadomo - zaśmiał się Svend i otworzył kolejną flaszkę. - Trzeba to uczcić, taka ptaszyna trafiła się nam w sobotnie popołudnie! - Przystawił szyjkę butelki do ust i pociągnął łapczywie, nie spuszczając wzroku z Isaka i dziewczyny.

Sigurd także wpatrywał się w nich nieruchomo, ciężko dysząc.

- Daj sobie na wstrzymanie! - rzucił Sigurdowi Svend, starszy od niego o trzy lata, i podał mu butelkę. - Obowią­zuje kolejka!

Demonstracyjnie położył się na trawie z rękami pod gło­wą. Sigurd niechętnie wyciągnął się obok, ale cały czas bacz­nie obserwował, co dzieje się na brzegu.

- Puść mnie! - warknęła wojowniczo Raija, próbując się wyrwać. Ale jej opór tylko dodatkowo podniecił Isaka.

- Taka ładna dziewczyna jak ty... - ciągnął, przyciskając ją mocno do siebie.

Gdy pochylił się i jego nabrzmiała czerwona gęba znala­zła się przy twarzy Raiji, dziewczynie zrobiło się niedobrze.

- Ty wściekła suczko! - szeptał dalej. - Wychowana u La­pończyków. Jasne, że umiesz to i owo...

Wypuścił z dłoni nadgarstki dziewczyny i zaczął obma­cywać jej piersi. Dyszał coraz gwałtowniej, podobnie jak Sigurd, który nawet na moment nie spuszczał wzroku z bra­ta i pięknej dziewczyny. Svend tymczasem nasunął czapkę na oczy i udawał, że śpi.

Raiji zdawało się, że zaraz zwymiotuje. Nagle poczuła, że ma wolne ręce, i na nowo wstąpiła w nią nadzieja. Znie­ruchomiała na moment, a wtedy na pełnych wargach Isaka pojawił się obleśny uśmiech. Ścisnął ją jeszcze mocniej, usi­łując równocześnie podciągnąć jej spódnicę.

- Jesteś gorętsza, niż udajesz, Laponeczko - zaśmiał się chrapliwie. - Postaraj się trochę współdziałać. Zobaczysz, że ci się to spodoba...

Raija odpowiedziała mu na to tak, jak zasłużył. Kopnęła go w łydkę, a równocześnie wbiła paznokcie w jego twarz, drapiąc oba policzki.

Była boso, więc kopnięcie okazało się mało bolesne, ale jej ostre pazurki dały się Isakowi we znaki.

W jednej chwili niemal wytrzeźwiał, a w jego oczach bły­snął gniew.

- Ty diabelska dziewko! - zaklął, ogarnięty furią, i z ca­łej siły wykręcił jej ręce. Już nie namawiał dziewczyny do współdziałania, tylko brutalnie cisnął ją na trawę za nanie­sionymi przez przypływ kamieniami.

- Przeklęta kocico! - wysyczał przez zaciśnięte, żółte od tytoniu zęby. Zadrapania na policzkach podeszły mu krwią. - Drogo mi za to zapłacisz!

- Daj tej dziwce porządną nauczkę - zachęcał brata pija­ny Sigurd, wymachując butelką. Trzeci kompan tymczasem zasnął.

Isak rzucił się na Raiję i jednym szarpnięciem rozerwał jej bluzkę. Wsunął dłoń za zniszczony materiał, a ustami przywarł do szyi dziewczyny.

Raija krzyknęła. Krzyczała ze wszystkich sił. Sigurd rechotał głośno.

- Zamknij się, lapońska dziwko! - Isak zakrył ręką usta Raiji, ale ona go ugryzła. - Do diabła!

Cofnął gwałtownie dłoń, a dziewczyna znów krzyknęła na całe gardło.

- Ja ci pokażę! - wrzasnął Isak, rozgniewany już nie na żarty. Nagle jakby diabeł w niego wstąpił. Zamknął w żela­znym uścisku uniesione nad głową ręce Raiji, a drugą dło­nią wymierzył dziewczynie serię policzków. Każdemu ude­rzeniu towarzyszyło wyzwisko.

- Ty piekielna Laponko! Dziwko! Lapońska szmato! Wiedź­mo! Suko!

Na pierwsze uderzenia Raija zareagowała krzykiem, ale potworny ból sprawił, że już po chwili nie była w stanie wy­dobyć głosu. W głowie jej huczało, świat wokół niej zawi­rował, a kolejne uderzenia na moment zatrzymywały go i na nowo wprawiały w ruch.

W uszach usłyszała dzwonienie. Niebo, fiord, góry - wszy­stko zlało się w siną jednolitą masę. Nad sobą widziała już tylko Isaka, który wydał się jej groźnym olbrzymem. Było jej niedobrze, pociemniało jej w oczach z bólu i ze strachu.

- Lapońska dziwka! Szmata! - dosłyszała jeszcze docho­dzący gdzieś z daleka głos napastnika, a potem zapadła w czarną otchłań.

- Co tu się dzieje?

Isak opuścił rękę i podniósłszy wzrok, zobaczył zbliżają­cego się Fina.

- Sigurd! - wrzasnął, wzywając pomocy, ale brat uznał, że lepiej będzie zniknąć. Ściskając w garści cenną flaszkę, umknął w stronę lasu.

Svend zaś, obudzony ze snu, także się wycofał. Nie był zbyt odważny, a poza tym nie zamierzał oberwać za coś, czego nie zrobił.

Isak został sam.

Ciężko dysząc, przybrał postawę obronną. Szczypały go krwawiące zadrapania na policzkach.

Antti jednym spojrzeniem ocenił sytuację. Jego zielone oczy napełniły się nienawiścią. Szeroko stawiając nogi, pod­szedł do Isaka.

- Wynoś się stąd do diabła! - zawołał, mocno uderzając go w twarz. Isak, oszołomiony gorzałką, nie zdążył się uchy­lić. Cofnął się, z trudem utrzymując równowagę. Ale Antti nie zamierzał odstąpić. - Spróbuj jeszcze raz tknąć Raiję! - krzyknął i wymierzył następny cios, żeby podkreślić wagę swych słów. - Jeśli jeszcze kiedykolwiek ją ruszysz, będziesz żałował do końca życia!

Kolejne mocne uderzenia powaliły Isaka na ziemię.

Trudno było uwierzyć, że ten skamlący z bólu podpity osiłek jeszcze przed chwilą tak odważnie napastował bez­bronną dziewczynę.

Antti, nie zwracając więcej na niego uwagi, ukląkł przy nieprzytomnej Raiji.

Delikatnie poklepał ją po opuchniętych policzkach. Gniew całkiem go opuścił, ustępując miejsca bezsilności. Nie chciał nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby nie usłyszał krzy­ków dziewczyny, kiedy zsuwał łódź na wodę.

Szeptał jej imię i dziękował Stwórcy, że udało mu się ją ocalić.

Mała Raija. Mała Raija, która okazywała mu tyle zaufania. Społeczność żyjąca nad fiordem nie przyjęła go z otwartymi ra­mionami, dlatego Antti uważał za swój obowiązek wspierać drobną dziewczynę, która przed dwoma laty przybyła do osa­dy. Wzięło ją do siebie małżeństwo Norwegów w podeszłym wieku. Nowi opiekunowie jednak nie przywykli do dzieci, więc nie najlepiej się to wszystko ułożyło. Raija była wyjątkowym dzieckiem, ale oni tego nie zauważali. Jej upór tłumaczyli tym, że wywodziła się z Finów - z marnych Finów - i postawili so­bie za cel wychować ją tak, by spełniła ich oczekiwania.

Ale Raija nie była w stanie się zmienić. Kiedy tylko mogła, biegła na przylądek do Anttiego, jedynego spośród doro­słych, który starał się ją zrozumieć.

- Nie... nie... - mamrotała Raija na wpół przytomna.

Antti w kółko powtarzał jej imię, a jego wielkie, zniszczo­ne od ciężkiej pracy dłonie wciąż gładziły ją delikatnie po policzkach.

- Gdzie... ty.... co? Fin z największą czułością zapewnił dziewczynę, że nic jej już nie grozi.

Pomyślał, że na zawsze zapamięta jej wzrok, wzrok za­szczutego zwierzęcia. Nikomu nie wolno niszczyć tak deli­katnej i wrażliwej istoty!

Okrył Raiję swoim kaftanem, a potem wziął ją na ręce. Przeklinał w duchu Isaka i jego kompanów, drani i niero­bów, którzy poważyli się zaatakować bezbronne dziecko.

A najgorsze, że rodzina i znajomi i tak staną po ich stro­nie. Przecież pochodzili z tej wioski, tu uważano ich za swo­ich. Winą za to, co się stało, zostanie obarczona Raija, bo powiedzą, że ich sprowokowała.

Kiedy Kristina zobaczyła Raiję w ramionach Kwena, wo­bec którego żywiła jedynie lęk i pogardę, wybiegła mu na­przeciw. Z pewnością wyrwałaby Raiję z jego ramion, gdy­by władczym tonem nie nakazał jej zachować spokój.

Kristina posłuchała, była wszak tylko bezbronną kobie­tą, ale od razu zobaczyła, że Raija jest bosa i ma na sobie kaftan tego brudnego przybłędy. Co to mogło znaczyć, nie chciała nawet myśleć. Jednak chyba nie dopuścił się aż ta­kiej podłości?

- Co się stało? Co jej zrobiłeś? Znów rzuciła się ku Anttiemu, jednak zapomniała unieść spódnicę i nadepnęła na nią. Przewróciłaby się niechybnie, gdyby jej nie przytrzymał. Gdy tylko odzyskała równowa­gę, wzdrygnęła się i puściła ramię Fina.

Opiekunka Raiji zawsze uważała się za coś lepszego, choć tak naprawdę nie miała ku temu żadnych powodów. Antti, widząc jej zachowanie, uśmiechnął się tylko pogardliwie.

- Co zrobiłeś Raiji? - zapiszczała Kristina cienkim gło­sem, zadzierając głowę ku górze. Ale Antti jej nie odpowie­dział. Bez słowa wszedł do chałupy i położył dziewczynę na łóżku. Raija otworzyła oczy, które w mroku wydawały się nienaturalnie duże. Antti poczuł, jak ściska go w gardle. Szybko odwrócił wzrok i poszukał skóry, którą mógłby okryć dziewczynę.

- Już dobrze, Raiju - odezwał się do niej po fińsku. Po drobnej, bladej twarzy dziewczynki przemknął uśmiech.

- Antti, jesteś taki dobry! Twardy, surowy mężczyzna poczuł pod powiekami łzy.

Tymczasem do chaty wbiegła Kristina i nie posiadając się z oburzenia, drżącą ręką wskazała mii drzwi.

- Wynoś się stąd! - zawołała.

Antti wyprostował się i założył na głowę czapkę. Nie za­mierzał kłaniać się tej kobiecie z szacunkiem.

- Ta leniwa dziewka pewnie umyśliła sobie spędzić resztę dnia w łóżku? - gderała dalej Kristina.

Teraz Antti rozgniewał się nie na żarty. Wyciągnął Kri­stinę za drzwi i powiedział wreszcie to, co od dawna leżało mu na sercu.

- Takim jak ty nie powinno się pozwalać wychowywać dzieci! Skoro Bóg nie dal ci urodzić własnych, nie powinien też pozwolić, byś niszczyła życie cudzych!

- Ty byś się pewnie chętnie podjął jej wychowania, co? - przerwała mu Kristina z szyderczym uśmiechem. - Ty oble­śny samcze!

Ale Antti nie zamierzał ustąpić.

- Raiję napadł syn porządnego Norwega! - Jego oczy po­ciemniały na samo wspomnienie tego zdarzenia i wygląda­ły teraz jak morze w czasie sztormu. Nie pomijając żadnych szczegółów, Antti opowiedział o wszystkim, co wydarzyło się na brzegu. Kristina pobladła, pierś jej falowała, a w jej sercu walczyły sprzeczne uczucia. Nie była pewna, czy po­winna dawać wiarę słowom Kwena.

- Myślę, że Raija szła właśnie do mnie - ciągnął Antti. - Nie powinnaś jej pozwalać chodzić samej. Nigdy nic nie wiadomo. Teraz pewnie będą się chcieli zemścić...

- Spróbuj jej czegoś zabronić... - zaczęła Kristina, ale zaraz ugryzła się w język i spuściła oczy. Kiedy Antti ponownie uchwycił jej spojrzenie, niemal zrobiło mu się żal tej kobiety.

To prawda, Raija miała trudny charakter. Zapewne nie­łatwo było jej matkować. Do tej pory patrzył na wszystko oczami Raiji, bo bardzo pokochał to dziecko.

- Przepraszam - przez zaciśnięte blade wargi wydusiła Kristina. Bez wątpienia wiele ją kosztowały te słowa. - A właściwie, po co ona do ciebie chodzi? Ma przecież robo­tę w domu. Po śmierci Pedera przybyło mi obowiązków. Niełatwo gospodarzyć wdowie, a z tą dziewczyną tylko do­datkowy kłopot.

- Uczę Raiję czytać.

- Czytać? A na co jej to?

- Sama mówisz, że kobiety mają ciężkie życie - odparł spo­kojnie Antti. - Umiejętność czytania może się Raiji kiedyś przydać. Jest bardzo pojętna. I uczy się chętniej niż Reijo.

- To twój syn także umie czytać?

- Oczywiście.

To przesądzało sprawę. Kristina podjęła decyzję. Wpraw­dzie nadal nie widziała w tym większego sensu, ale skoro ha­łaśliwy wyrostek, syn Anttiego z przylądka, potrafił czytać, to Raija tym bardziej powinna posiąść tę umiejętność.

- Przypilnuję, żeby nie chodziła sama - obiecała. - Nie wiem... jak mam ci dziękować... - dodała bardzo cicho. Sło­wa podziękowania niemal uwięzły jej w gardle.

Anttiego rozbawiło to i półżartem powiedział:

- Być może jeszcze za wcześnie o tym mówić, ale mam prze­cież syna, który pewnego dnia zechce się ożenić. Raija pochodzi z Finlandii, tak jak my. Myślę, ze Reijo nie byłby złym mężem...

- Masz rację - odrzekła surowo Kristina. - Za wcześnie jeszcze o tym mówić.

Antti uśmiechnął się w duchu. Domyślił się, co miały zna­czyć te słowa. Ta Norweżka uważa, że Reijo nie jest dość dobry dla jej wychowanki.

- Pomyśl jednak o tym - rzucił na odchodnym.

Gdyby wzrok mógł zabijać, Antti na miejscu padłby tru­pem. W Kristinie wszystko się gotowało. Co za bezczelność! Jak on śmiał w ogóle wystąpić z taką propozycją? Wydaje mu się, że jego syn jest odpowiednim kandydatem na męża dla Raiji! Prawda, Antti uratował dziewczynę od hańby, ale to nie daje mu żadnych praw, by żądać takiej zapłaty!

Kristina i Peder snuli kiedyś własne plany, o których wspo­mnieli nawet Kristianowi i Marcie Elvejordom. Sąsiadom przypadły one do gustu, jednak obie strony uznały, że moż­na z tym poczekać jeszcze kilka lat.

Kristina chętnie odłożyłaby tę sprawę, ale czas zaczynał ją poganiać. Bóle ramienia, zawroty głowy, słabnące siły - to sygnały, których nie można było lekceważyć. Teraz do­szło kolejne ostrzeżenie. Raija wprawdzie jest bardzo mło­da, ale przestała już być dzieckiem.

Trzeba porozmawiać z Elvejordami i jak najszybciej wszystko uzgodnić. Kristina nie miała już sił, by samotnie dźwigać ciężar odpowiedzialności za dziewczynę. Kiedy brali ją na wychowanie, nie zdawała sobie sprawy, że będzie to takie trudne. Razem z Pederem planowali taką wspaniałą przyszłość dla swej podopiecznej, ale ze strony dziewczyn­ki napotykali niemal wyłącznie upór, rzadko wdzięczność za to, że się nią zajęli.

Raija nigdy nie stała się posłuszną córką, jakiej pragnęli. Niełatwo było ją sobie podporządkować. Kristina zauważy­ła, że w miarę jak dziewczyna dorasta, właśnie ta cecha cha­rakteru zaczyna w niej dominować. Jeśli silny charakter Raiji objawi się wyraźnie, Elvejordowie mogą wycofać się z obietnic i poszukają dla syna bardziej ustępliwej żony.

Raija zapadła w głęboki sen. Nie mogła nic wiedzieć o tym, że po raz kolejny ktoś decydował, w jakim kierun­ku potoczy się jej życie. Po raz kolejny dziewczyna miała się dowiedzieć ostatnia, jaki los jej gotują. Bo nie tylko Kristina myślała o przyszłości Raiji.

Nad rzeką, kilka kilometrów od zabudowań wioski, sie­dzieli dwaj młodzieńcy.

Reijo z obojętnym wyrazem twarzy żuł źdźbło trawy, Karl natomiast nie przestawał ciskać kamieniami, jakby w ten sposób starał się rozładować targającą nim złość.

- Co się tak wściekasz? - zagadnął Reijo. Podniósł głowę i mrużąc oczy, popatrzył w niebo. - Dziś się przytuliła do mnie, jutro przytuli się do ciebie! - Wypluł trawę i unikając wzroku przyjaciela, dodał: - To chyba nie powód, żebyś się tak miotał.

Karl nie przestawał rzucać kamieniami. Na jego twarzy ma­lowało się cierpienie. Karl miał siedemnaście lat, ale okrągłe policzki sprawiały, że wyglądał młodziej niż Reijo, mimo że był od niego wyższy. Reijo wydawał się dojrzalszy, silnie za­rysowany podbródek i pociągła, wyrazista twarz dodawały mu powagi. Karl doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Na­wet krępa sylwetka Reijo wydawała się bardziej męska niż je­go szczupłe ciało. Karl był pewien, że Raija także to zauwa­żyła, i gdyby miała wybierać, wolałaby Reijo.

Zresztą dała tego dowód. Przecież nie rzuciła się Reijo na szyję tylko dlatego, że przeniósł ją przez rzekę. Chyba że...

Karl poczuł w piersi ból.

- • Posłuchaj, Karl! - Reijo usiłował uspokoić przyjaciela. - Dla Raiji to nic nie znaczy. Zrozum, ona jest jeszcze dziec­kiem.

- Ale ty nie patrzysz na nią jak na dziecko - głos Karla zabrzmiał lodowato. - Nie udawaj, że nie zwróciłeś uwagi na to, jak się dziś do ciebie tuliła. Nie oszukuj mnie, Reijo! Myślisz że nie zauważyłem, jak na nią patrzysz?

Reijo zarumienił się lekko. Próbował zbyć przyjaciela żartem, ale zrozumiał, że nic nie ukryje przed badawczym spojrzeniem Karla.

- N o , cóż - westchnął. - Może masz rację. Jest nas więc dwóch. Ale ona przecież jest naprawdę jeszcze dzieckiem. Żaden z nas nie może sobie rościć do niej praw.

- Robisz wszystko, żeby wzbudzić jej zainteresowanie - rzekł Karl. - Gdyby to od ciebie zależało, nie pozwoliłbyś mi się w ogóle do niej zbliżyć.

Reijo popatrzył surowo na Karla.

- To kłamstwo, dobrze o tym wiesz. Jesteś moim najlep­szym przyjacielem. Ufam ci. Jeśli kiedyś Raija wybierze cie­bie, nie ośmielę się wchodzić ci w drogę. Chcę, żebyś o tym wiedział. Ale wszystko zależy od niej.

- Co za szlachetność!

Karl nie wierzył przyjacielowi, nie był w stanie. Bo wie­dział, że gdyby dziewczyna wybrała Reijo, starałby się ich rozdzielić. Dlatego nie potrafił pojąć, że Reijo mógłby się zdobyć na taki gest. Karl gotów był uczynić wszystko, by zdobyć Raiję. Nie rozumiał, że miłość Reijo jest inna.

- Nie wierzysz mi - odezwał się cicho Reijo. Karl potrząsnął głową. Twarz mu stężała. Nie zauważył nawet, że grzywka opadła mu na oczy.

- Ja się pierwszy nią zaopiekowałem, kiedy przybyła do wioski - mówił, nie patrząc na Reijo. - Byłem jej pierwszym przyjacielem. Do mnie przyszła...

- To jednak wcale nie znaczy, że możesz ją mieć na włas­ność. Poza tym wcale nie wiadomo, czy cię kiedyś zechce!

- Nie? - syknął Karl, a jego twarz wykrzywiła wściekłość. Reijo naprawdę się zmartwił, nigdy dotąd nie widział przyjaciela tak wzburzonego. Karl był zwykle spokojny, wręcz flegmatyczny. Rzadko kiedy źle się wyrażał o innych i nigdy wcześniej nie okazywał tak gwałtownych uczuć.

- Raiji chyba wolno ze mną rozmawiać - ciągnął spokojnie Reijo. - Nie możesz jej tego zabronić. Mnie zresztą także nie.

Karl milczał. Reijo miał rację, nie może im przeszkodzić.

A może jednak...? Tych dwoje tyle łączy... Raija i Reijo... Na­wet ich imiona brzmią podobnie, jak zaklęcie. Raija żarto­wała często, powtarzając: „Raija i Reijo przybyli do Ruiji”. Może to przeznaczenie?

Oboje mówili po fińsku. Ileż to razy Karl zastawał ich po­chłoniętych rozmową w języku, z którego on sam rozumiał zaledwie parę słów. Kilka razy przyłapał Raiję na tym, że rozmawiała na głos sama ze sobą w obcej dla niego mowie. Bardzo go bolało, że przyjaciele mają przed nim sekrety, a on stoi z boku tylko dlatego, że nie zna fińskiego.

Czasami Raija droczyła się z nim, mówiąc do niego w swo­im rodzinnym języku. Co prawda zazwyczaj wyjaśniała nie znane mu słowa, ale nie był do końca pewien, czy zawsze tłu­maczyła je dokładnie.

Tęsknota, którą dostrzegał w jej oczach, napawała go większym lękiem, niż chciał się do tego przyznać. Zaprze­dałby duszę, byleby się tylko dowiedzieć, o czym myśli, kie­dy tak wpatruje się w dal. O czym... A może o kim? O Reijo? Nie, Karl nie dopuszczał nawet tej myśli. Raija należa­ła do niego, w marzeniach była tylko jego, by ją zdobyć, go­tów był nawet zabić.

Reijo przeraził się, patrząc na twarz przyjaciela. Spojrze­nie błękitnych oczu nie należało do Karla, którego znal. Do­strzegł w nim błysk okrucieństwa.

- Przestań ją zachęcać tak jak dziś - syknął Karl przez za­ciśnięte zęby.

Reijo nie pojmował. Czy on ją rzeczywiście zachęcał? Że­by jednak uspokoić Karla, gotów był obiecać wszystko.

- Jak chcesz - rzekł, ale zaraz, jakby za podszeptem dia­bła, dodał: - Tylko że to dotyczy także ciebie!

Karl wypuścił z rąk kamień.

- Co masz na myśli?

- Nie udawaj niewiniątka, Karl. Kręcisz się koło niej i wprost wychodzisz ze skóry, żeby pomóc Kristinie w cięż­szych pracach, a wszystko po to, by być bliżej Raiji!

- Skąd wiesz? Reijo wzruszył ramionami.

- Nie muszę daleko pytać, wystarczy, że porozmawiam z Raiją...

Nie dokończył, bo Karl rzucił się na niego i powalił na ziemię. Jego twarz wykrzywiła się z wściekłości. Reijo znów dostrzegł ów dziwny błysk w oczach przyjaciela.

- A więc rozmawiacie o mnie? Nie życzę sobie! - krzy­czał, uderzając ciałem Reijo o ziemię.

Reijo otrząsnął się z zaskoczenia i pojął, że to nie żarty. Karl był zdecydowany na wszystko. Reijo zrozumiał, że mu­si się z nim bić.

Był co prawda niższy od Karla, ale równie zręczny i sil­ny. Obaj młodzieńcy od dziecka nawykli do ciężkiej pracy, wyrobili więc sobie i muskuły, i wytrzymałość. Wiele razy się siłowali, ale nigdy nie bili.

Reijo nie chciał uderzyć przyjaciela, szybko jednak zro­zumiał, że nie ma wyboru.

Błękitne oczy Karla błyszczały fanatyczną nienawiścią. Chłopak walczył zaciekle.

Reijo zacisnął zęby. Zrozumiał, że tym razem na nic się nie zda odwoływanie do przyjaźni.

Rozluźnił mięśnie, żeby Karlowi się wydawało, iż zyskał nad nim przewagę. Kiedy Karl przydusił go do skalistej zie­mi, Reijo poczuł, jak ostry kamień wbija mu się w plecy, i syknął z bólu.

- Może jednak powstrzymam cię od rozmów z Raiją... - głos Karla zabrzmiał nienaturalnie chrapliwie.

Reijo wycelował cios w twarz Karla, ale ten uchylił się i zaraz Karl odwzajemnił się ciosem w brzuch. Reijo jęknął z bólu. Karl był górą.

Reijo poczuł kolejne mocne uderzenie w twarz. Policzki, nos, usta zapiekły go niemiłosiernie. W głowie mu łomota­ło, pulsowały skronie.

Co my robimy? przemknęła mu myśl. Przecież byliśmy nierozłącznymi przyjaciółmi, a teraz gotowi jesteśmy się pozabi­jać z powodu dziewczyny? Właściwie dziecka jeszcze...

Więcej nie zdążył pomyśleć, bo przez czerwoną mgłę zoba­czył uniesioną do góry rękę Karla i jakiś szary cień. Instynk­townie obrócił się na bok, a wówczas coś mocno uderzyło o ziemię w miejscu, w którym przed chwilą miał głowę. Mgła ustąpiła. Reijo dźwignął się na kolana, plując krwią, ale nie odrywał oczu od Karla, który stał nieruchomo, mrugając ner­wowo powiekami, jakby chciał się obudzić z koszmarnego snu.

Opuścił bezwładnie ręce i wpatrywał się z osłupieniem w kamień, którym przed chwilą rzucił. Po długiej chwili, która zdawała się trwać wieczność, zwrócił twarz ku Reijo. Blady jak trup zdołał jedynie wykrztusić:

- Chciałem cię zabić...

Potem osunął się na ziemię. Klęczał, kryjąc twarz w dło­niach i zanosząc się spazmatycznym płaczem. Ramiona mu drżały, kiedy szlochał przejmująco jak dziecko.

Reijo, choć uczestniczył w bójce, miał wrażenie, że przy­glądał się temu, co zaszło, jakby z boku. Widział siebie i Kar­la i był kompletnie porażony tym, co się stało.

Otarł się o śmierć. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że gdyby kamień trafił w jego głowę, leżałby teraz martwy, zamordowany przez przyjaciela.

W końcu Karl zdołał stanąć na nogach i chwiejnym kro­kiem podszedł do Reijo. Drżącą ręką odgarnął z czoła grzyw­kę. Jego oczy, z których jeszcze przed chwilą biła nienawiść i żądza mordu, wyrażały teraz bezgraniczną rozpacz.

- Dzięki ci za to, że żyjesz - wyszeptał i otarł krew z po­liczka przyjaciela.”

Reijo usiłował przywołać uśmiech.

- Nie byłoby warto... Nawet ona nie jest tego godna... - Karl wyciągnął dłoń, pozdzieraną do krwi na kostkach. Nadal nie mógł uspokoić jej drżenia. Reijo popatrzył na swoje ręce, zabrudzone ziemią i mocno podrapane.

Karl nie cofał dłoni. Reijo usłyszał jego słowa:

- Czy możesz mi wybaczyć? Nie wiem, co we mnie wstą­piło, ale to się nigdy więcej nie powtórzy. Nigdy! Przyrze­kam, że nikogo nie uderzę, jeśli nie będę musiał... Tylko wy­bacz mi, Reijo - dokończył gasnącym szeptem.

Reijo przełknął ślinę, w ułamku sekundy przypomniał so­bie lodowaty chłód w oczach Karla, jego nieludzkie spojrze­nie. Zobaczył nadlatujący w swoim kierunku kamień, po­czuł pocałunek śmierci...

Ale ta chwila minęła. Teraz znów stał przed nim Karl, któ­rego znal, i wyciągał do niego rękę z prośbą o wybaczenie.

Popatrzyli na siebie w milczeniu. Usta Karla drżały, od­dychał ciężko. W jego oczach Reijo widział rozpacz i błaga­nie. Chwycił dłoń przyjaciela i mocno uścisnął. A potem padli sobie w ramiona. Karl dygota! na całym ciele. Reijo dotknął policzkiem mokrej od łez twarzy przyjaciela, a po­tem uświadomił sobie, że i on płacze.

Zakłopotani odsunęli się od siebie. Reijo podszedł na brzeg i obmył w rzece ręce i twarz. Karl zrobił to samo. Wo­da zesłała cudowny chłód, ukoiła ból i ostudziła emocje. Młodzieńcy bez słowa wymienili spojrzenia.

- Może to była próba naszej przyjaźni - powiedział w końcu Reijo, zapatrzony w wartki nurt.

- Nie mogę cię prosić o to, byś pozostał moim przyjacie­lem po tym, co się stało - rzekł Karl przygnębiony.

Reijo uśmiechnął się blado. Długo siedział w milczeniu ze wzrokiem utkwionym w rzekę. Ktoś, kto obserwowałby go z boku, mógłby sądzić, że wypatruje ryb. Karl poczuł się żałośnie mały. Szydził z Reijo, wyśmiewał jego szlachetność uczuć. A teraz Reijo udowodnił mu, że być szlachetnym to coś wielkiego.

Omal go nie zabił, a on mu prawie natychmiast wyba­czył. Samo to dowodziło, że Reijo jest od niego lepszy, bar­dziej niż on godny Raiji...

- Jesteśmy przyjaciółmi. - Reijo uśmiechnął się szeroko, patrząc na Karla. - Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi!

Karl w życiu nie słyszał piękniejszych słów. Nie śmiał w nie uwierzyć. Przez chwilę zdawało mu się nawet, że mo­że się pomylił. Ale wyraz twarzy Reijo świadczył o tym, że ich przyjaźń ocalała.

- Ze względu na Raiję, dobrze, że tak się to skończyło. Nie zasługuje, żebyśmy z jej powodu stali się wrogami.

Reijo, dostrzegłszy pustkę w spojrzeniu Karla, dodał po­śpiesznie:

- Nie tylko dlatego. Nadal jesteś moim najlepszym przy­jacielem. Przyjaźnimy się od wielu lat i to się liczy. Ten ko­szmar trwał zaledwie parę minut. Nie byłeś sobą. A skoro udało nam się wyjść cało z takiej próby, myślę, że nasza przyjaźń przetrwa cale życie...

7

Tak naprawdę wszyscy się jednak mylili co do Raiji: Kristina, która pośpiesznie udała się do sąsiadów, Antti, który, patrząc ponuro przed siebie, wiosłował zamaszyście przez fiord, Karl, który uciekł w góry, nienawidząc siebie za swe grzeszne myśli, wreszcie Reijo, któremu chodziły po głowie takie same myśli, a który uważał Raiję za nie rozumiejące niczego dziecko.

Wszyscy byli w błędzie. Raija dawno już przestała być dzieckiem. Na długo przed tym, nim Karl i Reijo zdali so­bie sprawę ze swych uczuć, ona wiedziała. Zauważyła, jak prześcigają się w wyświadczaniu jej drobnych przysług, jak obaj starają się być blisko niej. Wystarczyło jedno jej słowo, a ich twarze rozpromieniały się bądź posępniały.

Bawiło ją to, a zarazem napełniało lękiem. Oczywiście, igrała z ogniem, wykorzystując tę nowo odkrytą władzę nad przyjaciółmi. Ale która młoda dziewczyna nie uczyniłaby podobnie?

Kiedy jednak pojęła, jakie namiętności potrafi w nich wy­wołać, przeraziła się i zaczęła kontrolować swoje zachowa­nie w ich obecności. Uśmiechnąwszy się do jednego, natych­miast kierowała uśmiech do drugiego. Jeśli Reijo wzbudził jej irytację, krzyczała także na Karla. Raz po raz jednak kor­ciło ją, by zabawić się trochę ich kosztem. Na przykład wówczas nad rzeką...

Gdyby chciała, przeszłaby sama, ale podkusiło ją, by po­zwolić płowowłosemu Finowi przenieść się na drugi brzeg. Znów sprawdziła, jak ci dwaj znoszą rywalizację. Jeden i dru­gi chciał zyskać przewagę, ale żadnemu się nie udawało.

Teraz Raija zrozumiała coś jeszcze. Upokarzający epizod z Isakiem otworzył jej oczy. Zrozumiała, co by się mogło stać, gdyby przypadkowo nie zjawił się w pobliżu Antti, i na samą myśl o tym wszystko się w niej burzyło.

Raija nie była tak naiwna, by nie wiedzieć, na czym po­lega związek między kobietą a mężczyzną. Miała oczy i uszy i już dawno to zrozumiała.

Wiedziała, że miłość fizyczna nie musi być wstrętna i brud­na, tak jak to odczuwała, gdy Isak próbował wziąć ją siłą. Wiedziała, że może być piękna, choć do końca nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Tak daleko nie sięgała wyobraźnią.

Przywoływała różne obrazy: Reijo gładzi zakamarki jej ciała, których wcześniej dotykał Isak, tyle że delikatniej i czulej... Nie!

Raija skuliła się i zakryła cała futrzaną narzutą. Zamru­gała gwałtownie powiekami, by odpędzić koszmar. Gdy po­woli spłynął na nią spokój, znów zamknęła oczy. Karl... Równie gwałtowna reakcja. Znowu uczucie wstrętu! Jej dło­nie wędrowały po całym ciele. Kuliła się nawet pod własnym dotykiem. Brzydziła się samej siebie.

Odsunęła na bok okrycie, chwyciła chustę i uciekła z bez­piecznej chaty. Nogi niosły ją nad rzekę. Nie widziała ani nie słyszała, co się dzieje dookoła. Pragnęła tylko jednego: jak najprędzej zmyć z siebie brud.

Zdjęła chustę i rzuciła ją na kamienie przy brzegu, po czym weszła do wody.

Ciało dziewczyny zdrętwiało z zimna, jednak nawet chłód wody nie zdołał ostudzić jej rozgorączkowanych myśli. Zatrzymała się na środku rzeki, gdzie woda sięgała powyżej piersi. Bez wahania przykucnęła, wystawiając tylko głowę nad powierzchnię.

Szczękała zębami z zimna, ale równocześnie doznawała wrażenia cudownej świeżości. Tarła pod wodą całe ciało, jakby chciała usunąć ślady brutalnych rąk Isaka.

Spłukiwała gorące policzki chłodną wodą.

Nogi jej ścierpły. Choć stąpała po ostrych kamieniach, nie czuła bólu. Ledwie utrzymywała równowagę, ale na szczęście rzeka w tym miejscu była szeroka, a nurt niezbyt wartki. Ostatkiem sił dotarła na brzeg i rzuciła się w wyso­ką trawę. Drżące z zimna ciało okryła chustą. Marzła, ale równocześnie było tak, jakby na nowo odżyła. Co prawda kiedy zamykała oczy, nadal wydawało jej się, że pożądliwe dłonie obmacują jej nagą skórę, jednak lodowata kąpiel spłu­kała z niej najgorszy brud.

- Dlaczego dzieją się takie rzeczy? - wyszeptała, nie do siebie ani nie do wiatru. Jej słowa były skierowane do przy­jaciela, którego tylko ona widziała, bo istniał jedynie w jej wyobraźni.

- Dlaczego oni posuwają się do takich postępków? - prze­mawiała, szlochając, w języku niezrozumiałym dla Karla. - Ty byś nigdy tak nie postąpił, prawda? Ani wobec mnie, ani wobec nikogo innego.

Niewidzialny przyjaciel Raiji nie odpowiedział. Nie mógł ukoić cierpienia piętnastolatki ani zetrzeć śladów, jakie po­zostawiła w jej duszy brutalna napaść Isaka. Ale Raiji zda­wało się, że czuje ciepło jego życzliwego spojrzenia. Dzięki przyjacielowi nigdy nie była samotna, zawsze miała przy so­bie kogoś, na kogo mogła liczyć, kto, łagodny i wyrozumia­ły, potrafił dawać i nie żądał od niej więcej, niż sama była gotowa ofiarować. Ten ktoś istniał w wyobraźni Raiji, a jed­nak był niemal równie rzeczywisty jak otaczający ją ludzie.

W powszednim życiu Raiji nie pozostawało wiele miej­sca na marzenia, ale dziewczyna posiadała niezwykłą zdol­ność przydawania słonecznego blasku nawet całkiem szarej codzienności. Dzięki temu łatwiej było jej znosić trudy ży­cia wśród otaczających ją ludzi, którzy nie byli w stanie zrozumieć takiej jak ona marzycielki. Opacznie tłumaczy­li sobie jej zachowanie - izolowanie się od otoczenia, zamy­ślone, nieobecne spojrzenie. Sądzili, że w ten sposób dziew­czyna chce zademonstrować swoją wyższość. Tymczasem Raija była po prostu ulepiona z innej gliny. Choć wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, nie potrafili określić, na czym to polega. Raija nigdy nie odnalazła się w nowym środowi­sku. Miała tylko dwóch przyjaciół: Reijo i Karla. Kristina była dla dziewczyny ostoją, a Antti jedynym dorosłym, którego darzyła zaufaniem. Od wszystkich innych odgro­dziła się grubym murem.

Raija zauważyła, że Kristina w ostatnim czasie podupadła na zdrowiu. Co prawda zawsze była szczupła, ale w ostat­nim roku zostały z niej dosłownie skóra i kości. Rysy twa­rzy jej się wyostrzyły, a spojrzenie utraciło blask.

Raija nie kochała Kristiny. Starała się być wobec niej po­słuszna, ale robiła tylko to, co musiała. Nie okazywała opie­kunce żadnych uczuć. Właściwie nigdy nie troszczyła się o nią. Dostrzegała, że Kristina gorzej wygląda, ale nie przej­mowała się tym, tak jakby dotyczyło to kogoś obcego.

Kristina nigdy nie znalazła miejsca w jej sercu.

- Odprowadzę cię do Anttiego na przylądek. Raiji wydawało się, że się przesłyszała. Ciemne oczy z niedowierzaniem spoczęły na kobiecie, która kazała się na­zywać matką. Co prawda w końcu z tego zrezygnowała, bo Raija i tak zwracała się do niej po imieniu.

- Nauczysz się czytać! - rzuciła Kristina, odwrócona ple­cami do Raiji i wyprostowana jak kij. - Jeśli syn tego za­wszonego Kwena może, to i ty potrafisz.

- Idę sama!

- Nie! - głos Kristiny ciął jak ostrze noża. - Nadal jesteś pod moją opieką i nie chcę, żeby ci się coś stało...

Raija zrozumiała, że nie ma sensu się sprzeciwiać. Wzru­szyła więc ramionami i zawiązała na piersi brązowo - żółtą chustę. Pomaszerowała przed siebie, demonstracyjnie na­rzucając takie tempo, że Kristina ledwie nadążała. Słysząc, jak opiekunka ciężko dyszy, Raija uśmiechnęła się złośliwie.

Dobrze jej tak! pomyślała. Rozrusza się trochę. Nie prosi­łam, żeby mi deptała po piętach.

Wczorajsza napaść Isaka naprawdę przestraszyła Raiję, ale dziewczyna nie wierzyła, żeby coś takiego mogło się po­wtórzyć. Przecież nikt nie jest aż tak na wskroś zły! Mimo­chodem obejrzała się za siebie, ale nie dostrzegła Kristiny.

Przystanęła, przez chwilę rozglądała się bezradnie, a potem zawróciła ścieżką, którą przyszła. Nagle usłyszała Kristinę, która wołała ją zduszonym głosem. Raiję ogarnął strach.

Co jej się stało? pomyślała w popłochu.

Bez wahania ruszyła przed siebie. Kiedy zobaczyła leżącą na ziemi Kristinę, podbiegła do niej. Starsza kobieta, czepia­jąc się pnia brzozy, usiłowała się podnieść. Była blada, wręcz sina, a na pooranym zmarszczkami czole wystąpiły jej krople potu. Raija pośpiesznie chwyciła wychudzoną opiekunkę, która, wyczerpana, osunęła się w jej ramiona. Przyciskając do piersi spracowane, pomarszczone dłonie, oddychała nierów­no, a z jej ust wydobywały się urywane jęki.

- Och... boli... w piersiach... To nic takiego...

- Czy już cię kiedyś tak bolało? - zapytała tknięta złym przeczuciem Raija.

Kristina skinęła głową bez słowa. Raija przełknęła ciężko ślinę. Powinna się domyślić! Widziała, że Kristina pracuje po­nad siły. Tej myśli towarzyszyła inna: To twoja wina, Raiju, twoja wina... Jeśli ona umrze, to będzie twoja wina... Zrobiłaś to celowo... To twoja wina...

- Idź! - jęknęła Kristina. - Zaraz... zaraz mi przejdzie...

Ale Raija nie odeszła. Bała się zostawić Kristinę bez opie­ki, dobrze też wiedziała, że sama nie zdoła zanieść jej do chałupy. Jedyne, co mogła zrobić, to być przy niej.

- Idź! - jęknęła znów Kristina. Raija pokręciła głową. Po raz pierwszy popatrzyła na opiekunkę z odrobiną czułości. Kristina zawsze była silna, to ona wydawała polecenia, dyrygowała wszystkim. Teraz leżała w ramionach Raiji, nie będąc w stanie nawet usiąść.

Dziewczyna nagle popatrzyła na Kristinę innym wzro­kiem. Z oddaniem, to może za wiele powiedziane, ale w każ­dym razie dostrzegła w niej człowieka.

- Co się stało? - usłyszała nagle nad głową glos Karla. Raija nie słyszała, gdy nadchodził, ale gdy go zobaczyła, ulżyło jej na sercu.

- Jak dobrze, że jesteś! - zawołała. Kristina otworzyła oczy, a w jej spojrzeniu, podobnie jak u Raiji, odmalowała się ulga.

- Karl! - westchnęła i znów przymknęła oczy.

- Musimy przenieść ją do chaty - zadecydowała Raija. Wstała ostrożnie, nie wypuszczając staruszki z rąk. - Chcia­ła mnie odprowadzić do Anttiego - wyjaśniła, odczytując nie wypowiedziane pytanie we wzroku Karla.

- A ty jej uciekałaś? - stwierdził rzeczowo Karl.

Milczenie Raiji stanowiło wystarczającą odpowiedź. Zau­ważył w jej twarzy lęk, którego nigdy wcześniej nie widział. Raija nie była strachliwa. Najwyraźniej jednak wydarzenia poprzedniego dnia pozostawiły w niej trwały ślad.

O tym, co się stało, Karl dowiedział się po wizycie Kristiny w ich domu. Zresztą nie była to jedyna rewelacja, ja­ką przekazał mu ojciec...

Karl pomógł Raiji podnieść Kristinę. Kto by przypu­szczał, że ta wysuszona staruszka jest taka ciężka? Ukrad­kiem zerknął na Raiję. Na pewno jeszcze o niczym nie wie. Ojciec prosił go, by nie mówił nic dziewczynie, póki się nie otrząśnie po tej sprawie z Isakiem.

Aż się palił, by jej przekazać nowinę, zobaczyć jej reak­cję, ale dał przecież ojcu słowo!

Przypadkowo dotknął dłoni Raiji i poczuł, jak oblewa się ru­mieńcem. A niech to! On, dorosły mężczyzna, rumieni się jak jakaś panienka! Miał nadzieję, że Raija tego nie zauważyła.

- Zaniosę ją! Zacisnął zęby i wziął Kristinę na ręce. Nie patrząc na Raiję, w milczeniu ruszył ścieżką w stronę chałupy. Kristina ciążyła mu jak ołów, jej ciał był całkiem bezwładne. Czuł jednak oddech staruszki, a to znaczyło, że żyje. Nie wolno jej teraz umrzeć! Teraz, kiedy wreszcie wszystko zaczęło się układać po jego myśli! Jeśli Kristina wyzionie ducha, to, co już zostało uzgodnione, trzeba będzie odłożyć na bliżej nieokreślony czas. Oby tak się nie stało! Kristina musi żyć! Musi!

Położyli chorą w łóżku i otulili ją futrzanym okryciem. Raija obmyła twarz opiekunki kawałkiem płótna zamoczo­nym w wodzie. Odetchnęli z ulgą, gdy Kristina mrugnęła powiekami.

- Zawołam matkę! - powiedział Karl.

- Nie... - odezwała się Kristina z wysiłkiem. W tym jed­nym słowie zabrzmiało takie błaganie, że Karl zawrócił.

- Nie?

- Zaraz mi przejdzie.

Na czoło Kristiny znów wystąpiły krople potu. Raija wymieniła z Karlem zatroskane spojrzenia.

- Może jednak lepiej będzie, jeśli Karl sprowadzi Martę - ode­zwała się niepewnie, ale Kristina ostatkiem sił pokręciła głową.

- Idźcie do Anttiego!

- Nie mogę od ciebie teraz odejść! . - Raija była równie stanowcza.

Kristina jednak spojrzała surowo na Raiję.

- Pójdziesz! Przynieś mi tylko wody, żebym miała pod ręką... Idź już!

Karl wzruszył lekko ramionami, a Raija posłuchała opie­kunki, nie chcąc jej niepotrzebnie denerwować. Wyjęła misecz­kę i napełniwszy ją wodą, postawiła przy łóżku Kristiny.

- Karl pójdzie z tobą. Raija uniosła brwi w zdumieniu. Do tej pory Kristina wciąż powtarzała, by nigdy nie zostawała sam na sam z któ­rymś z młodzieńców, tymczasem teraz prosiła ją o coś dokła­dnie przeciwnego.

- Wyjdziesz za niego... - wyjaśniła chora. - To już posta­nowione.

Karl skinął głową bez słowa, kiedy Raija popatrzyła na niego osłupiałym wzrokiem.

- Ach, tak... - odpowiedziała tylko, zaciskając usta i mru­żąc oczy.

Karl miał świadomość, że niezbyt szczęśliwie się stało, iż Raija w taki sposób dowiedziała się o planowanym mał­żeństwie. Dobrze znał jej charakter. Domyślał się, co zna­czą złowrogie milczenie, zaciśnięte usta i kocie spojrzenie. Wychodząc z chaty, Raija nawet nie obejrzała się na nie­go, odrzuciła w tył szczupłe ramiona i wyprostowała się dumnie...

Karl popatrzył bezradnie na Kristinę.

- Idź z nią - wyszeptała chora. - I na nią uważaj... Karlowi zdawało się, że Kristina wygląda trochę lepiej, choć może było to tylko jego pobożne życzenie. Oczy mia­ła żywsze, a cera nie była już tak woskowo blada...

- Idź, chłopcze! Zabrzmiało to jak rozkaz, choć wychudzona kobiecina ledwie mogła się ruszyć.

- Raija ma się nauczyć czytać!

Oczy Kristiny zalśniły osobliwym blaskiem. Karl wy­szedł z chaty uspokojony. Teraz, gdy już wszystko zostało ustalone, Raija znajdzie się pod jego opieką.

Karl ruszył biegiem i dogonił dziewczynę. Popatrzył na nią kątem oka i nagle zapragnął, by rozpuściła włosy, sple­cione teraz w gruby warkocz przerzucony na plecy. Chęt­nie pogładziłby jej jedwabne pukle.

Raija należy do mnie, śpiewało mu w duszy. Należy do mnie!

Ale nawet głupiec by zauważył, że dziewczyna z tego po­wodu nie szaleje z radości.

Karl wcisnął ręce do kieszeni spodni, przybierając posta­wę dorosłego mężczyzny.

- No i co na to powiesz? - zapytał, udając obojętność.

- Mogło być gorzej - odparła bezbarwnym głosem.

- A cóż to za odpowiedź - żachnął się, ale zaraz się opa­nował i dodał: - Czyżbyś wolała kogoś innego?

- Innego? - Raija zatrzymała się i popatrzyła na Karla, próbując odczytać z jego twarzy, co też miał na myśli.

Dopiero teraz zauważyła ślady po wczorajszej bijatyce. Jej rozszerzone ze zdumienia piękne brązowe oczy nieocze­kiwanie napełniły się czułością.

- Co zrobiłeś? - wyszeptała. - Mów, Karl! Co zrobiłeś? Chyba nie biłeś się z Isakiem?

Karl wykrzywił usta w uśmiechu i wykorzystując sytua­cję, objął dziewczynę. Przyciągnął ją do siebie, a Raija, za­skoczona, nawet nie próbowała się uwolnić.

- Rozmawialiśmy z Reijo - odrzekł niedbale. - I doszło do kłótni.

- Biliście się? Ty i Reijo? Przecież jesteście przyjaciółmi!

- Poróżniliśmy się, przecież mówię... Ale w końcu doszli­śmy do porozumienia... Skąd ci przyszedł do głowy Isak?

Raija popatrzyła w bok i mruknęła:

- Tak tylko pomyślałam. Po tym, co się stało... Sądziłam, że wiedziałeś o planach Kristiny i twoich rodziców. Myśla­łam... Zresztą, nieważne!

- Myślałaś, że porachowałem się z Isakiem za to, co ci zrobił? - Karl uśmiechnął się z goryczą. - Czy takiego męż­czyznę rada byś poślubić, Raiju?

- Powiedziałam „nieważne”.

- A może powinienem się z nim rozprawić? - rzekł z na­mysłem.

Raija zatrzymała się i popatrzyła mu prosto w oczy.

- Nie rób tego, Karl! Nigdy nie daj się sprowokować! Nie odpowiedział. Raija szła obok niego, była tak blisko, że czuł niemal dotyk jej ciała. Gdy wyrwała się z jego ob­jęć, zrozumiał, że nie życzy sobie jego bliskości. Jeszcze nie... Trochę go to zabolało i w głębi serca zadawał sobie pytanie: Czy zareagowałaby podobnie, gdyby jej mężem miał zostać Reijo?

- Czy chcesz porozmawiać o tym, co się stało... o Isaku? - zapytał w końcu.

- Nie! Westchnął. Chyba posunął się za daleko, ale skąd mógł o tym wiedzieć? Nie miał pojęcia, jakimi ścieżkami wędru­ją myśli dziewcząt, nie nadążał za Raiją, za tokiem jej rozu­mowania. Nigdy nie nadążał... I nagle napełniło go to lękiem. Co prawda Raija będzie należała do niego, to już przesądzo­ne, ale przestraszył się, że nigdy tak naprawdę nie zdoła po­siąść jej do końca.

Szli dalej w milczeniu. Oboje zręcznie unikali się spojrze­niem. Raija była rozczarowana. Kristina mogła ją chociaż za­pytać. Raija nie lubiła być do niczego przymuszana. Niewy­kluczone, że gdyby kazano jej wybierać, uznałaby Karla za najlepszego kandydata na męża. To co innego! Ale fakt, że nie liczono się z jej zdaniem w sprawie tak dla niej ważnej, postawił Karla w mniej korzystnym świetle.

- A co to za głupstwa z tym czytaniem? Po co ci to?

- Chcę się nauczyć czytać - odpowiedziała po prostu. - Może i ty powinieneś się trochę pouczyć? Przyjaźnisz się z Reijo od tylu lat i nie znasz ani słowa po fińsku.

- I co z tego? - Karl przyjął postawę obronną. - Po co miałbym się uczyć fińskiego? Kto prosił Kwenów, by tutaj przychodzili? Robią to z własnej nieprzymuszonej woli, a skoro tak, niech się uczą naszego języka. Przecież ja się nie będę uczył tej mowy, która przypomina krakanie!

Raija uśmiechnęła się cierpko.

- A może jednak dobrze by było, gdybyś nauczył się tro­chę tego krakania, Karl. Przyda ci się, skoro mamy się pobrać...

Karl zaczerwienił się. Znowu palnął głupstwo. Że też nie zastanowił się nad tym, co mówi! Całkiem zapomniał, że prze­cież Raija także jest Kwenką. Ale też o byle co się obraża! Jak­by jej pochodzenie było jakimś powodem do dumy! Czy ma przez całe życie stąpać na palcach, by jej nie urazić?

- Nie możesz mi zabronić się uczyć! - oznajmiła stanowczo Raija. - Jeśli cię to nie interesuje i wolisz pozostać nie­douczonym głupcem, to twoja sprawa, Karl. Ale mnie nie możesz odmówić prawa do nauki!

Spurpurowiał ze złości. Raija szydziła z niego w żywe oczy, najwyraźniej miała go za nic.

Z zastygłą niczym maska twarzą brutalnie przyciągnął ją do siebie. W jego błękitnych oczach pojawił się błysk bez­względności, który przeraził Raiję. To nie był Karl...

- Może i ja cię mogę czegoś nauczyć, Raiju - wyszeptał gorąco. - O ile okażesz się wystarczająco pojętna...

Delikatne, trochę dziecinne usta przywarły z całych sił do warg Raiji. Dziewczyna opierała się. Ta sytuacja aż nadto przypominała jej zdarzenie z poprzedniego dnia. Raija miała dość ognisty temperament i nie należała do słabeuszy, jednak Karl był o wiele silniejszy niż drobnej budowy dziewczyna. Zraniła go chyba bardziej, niż przypuszczała. Karl gotów był jej przychylić nieba, a ona z niego szydziła!

Nie zważał na to, że dziewczyna się broni. Należała wszak do niego, była jego i nic już tego nie mogło zmienić! Robił to, do czego miał prawo, wnet zresztą otrzyma bło­gosławieństwo Boga i ludzi.

Ale Raija nie chciała się poddać. Wprawdzie rozsądek pod­powiadał jej, że opierając się Karlowi, tylko podsyca jego pożą­danie, ale Raija rzadko szła za głosem rozsądku. Wiedziała jed­no: zawsze będzie walczyć z tymi, którzy zechcą narzucać jej swą władzę. Silna wola dziewczyny i potrzeba niezależności nie przystawała do oczekiwań ludzi, wśród których przyszło jej żyć. Raija jednak nie potrafiła odstąpić od tego, co było dla niej ważne, nie chciała zadawać gwałtu własnej duszy.

Brutalne pocałunki Karla stały się bardziej zmysłowe, ale jego dłoniom nadal brakowało delikatności. Raija czuła, że spragniony jest jej bliskości, czuła, jak narasta w nim podnie­cenie, słyszała, jak dyszy, nieporadnie gładząc ją po plecach. Zdołała wreszcie uwolnić rękę i błyskawicznie, niby bronią­cy się kociak, wbiła paznokcie w już i tak sine i podrapane policzki Karla. Zareagował natychmiast. Wypuścił ją z rąk, jakby poparzył się żarem z paleniska. W ułamku sekundy błę­kitne oczy chłopaka zapłonęły złością, jednak Raija nie od­wróciła wzroku. Patrzyła na niego wyzywająco, nabrzmiałe usta drżały, warkocz rozplótł się, a zwichrzone włosy przy­słoniły jej twarz.

Karl spuścił głowę. Zadrapania na policzkach, które po­zostawiły paznokcie Raiji, piekły niemiłosiernie, ale to nie miało większego znaczenia.

Nawet nie patrząc na nią, czuł na sobie jej oskarżycielski wzrok. Zawstydzony, oparł się o pobliską brzozę. Kora chłodziła jego rozpalone czoło.

Ależ z niego głupiec! Nie potrafił nad sobą zapanować, zupełnie oszalał... ale to żadne wytłumaczenie. Dlaczego tak się zachował? Przecież ją kocha...

- Czy nie powinniśmy pójść do Anttiego? - zapytała nie­oczekiwanie lekko, jakby nic między nimi nie zaszło.

Karl przełknął ślinę i odgarnął grzywkę z czoła. Czuł pod powiekami łzy, ale walczył z całych sił, by się nie rozpłakać. O, nie, Raija nie zobaczy jego łez!

- Wybacz mi! - wykrztusił. Wiele kosztowało go to wyzna­nie, dla Raiji jednak gotów był uczynić niemal wszystko.

- Idziemy - rzekła chłodno dziewczyna, nie wracając na­wet słowem do tego, co się stało przed chwilą.

Reijo zaklął, kiedy zobaczył, że nadchodzą. Że też muszą zjawiać się właśnie teraz, kiedy ojciec wypłynął na połów. Obecność Anttiego znacznie by wszystko ułatwiła. Musiał­by się skupić na książkach i nauce. Reijo zastanawiał się, co czuje Karl. Zapewne słyszał o Isaku...

Reijo, myśląc o tym, co wydarzyło się wczoraj, mimowol­nie zacisnął pięści, aż pobielały mu kostki. Napiął mocno mięśnie, zaś twarz, na której uwydatniły się kości policzko­we, zastygła jak maska. Reijo czuł, że mógłby zabić Isaka. Kiedy poprzedniego wieczoru ojciec opowiedział mu o tym, co zaszło, omal nie rzucił się do drzwi, by odszukać Isaka i dać mu nauczkę. Antti z trudem odwiódł go od tego zamia­ru. Zdołał przemówić synowi do rozsądku i przekonać go, że w ten sposób nie pomoże Raiji. Reijo nie był do końca przekonany, że ojciec ma rację. Wydawało mu się, że Raija byłaby zadowolona, gdyby się dowiedziała, iż porachował się z Isakiem. Zwykle nie miała litości dla swych wrogów.

Kiedy Karl usłyszał, że Antti wypłynął, chciał natych­miast wracać, ale Raija zadecydowała, że zaczekają.

- Wiem, że wczoraj się pobiliście, ale chyba możecie wy­trzymać przez chwilę w swoim towarzystwie! - orzekła. - Zresztą zdawało mi się, że już się nie gniewacie.

- Doszliśmy do zgody - skwitował Karl, pośpiesznie zerka­jąc na Reijo, który posłał Karlowi pytające spojrzenie, jakby chciał się zorientować, czy Raija zna całą prawdę o przyczynie ich bójki. Odetchnął z ulgą, domyśliwszy się z miny Karla, że dziewczyna nie ma pojęcia, co ich poróżniło.

- Pewnie cię rozbawi nowina, że nie pytając nas o zdanie, zadecydowano, że mamy się z Karlem pobrać - odezwała się ironicznie Raija, z niewzruszoną miną żując źdźbło trawy. Po Karlu natomiast widać było, że cierpi. Reijo dobrze go rozu­miał, choć sam poczuł się tak, jakby coś w nim umarło.

- Czy to źle? - zapytał.

- Tak sobie - odrzekła. Reijo omal się na nią nie rozgniewał. Czy nie rozumie, że każdym swym słowem rani Karla? W pełni pojmował ból w oczach przyjaciela. On nigdy by nie pozwolił Raiji na ta­kie zachowanie, choć żywił do niej równie gorące uczucia.

- Nie rozumiem tego pośpiechu - ciągnęła Raija. - Dla­czego właśnie teraz?

Karl wbił wzrok w ziemię, z trudem przełykając ślinę. Reijo drżącą ręką ujął dziewczynę pod brodę i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.

- Zdaje się, że między wami są jakieś niedomówienia, ale mnie to nic nie obchodzi - rzekł cicho. - Najlepiej porozma­wiaj z nim szczerze. Wydaje mi się, że lepszego męża nie znalazłabyś, Raiju, zresztą sama o tym wiesz. Nie jesteś przecież jakąś bogatą panną, tylko zwyczajną Raiją Alatalo. Piękną dziewczyną z Finlandii. Pamiętaj o tym, Raiju! Mo­że Karl jest nawet za dobry dla ciebie... Raija nawet nie mrugnęła okiem.

- Może - rzekła gwałtownie, patrząc daleko w fiord. A więc Reijo bierze stronę Karla. Cały świat się sprzy­siągł przeciwko niej. Czy nikt jej nie rozumie?

- Ty byś mnie zrozumiał - wyszeptała do siebie, ujrzaw­szy przed oczami znajomą twarz. - Ty byś zrozumiał.

Obaj młodzieńcy słyszeli niezrozumiałą mowę, ale nie za­reagowali.

- Chyba wyjadę stąd - powiedział Reijo, sam nie pojmu­jąc, po co to mówi. Nigdy o tym nie myślał, gdy jednak pa­dły te słowa, zrozumiał, że tak musi się stać. Zapewne ta de­cyzja dojrzewała głęboko w nim od dawna.

Teraz, gdy Karl ożeni się z Raiją, osada stanie się za cia­sna dla nich dwóch.

Dziewczyna jest dla niego już na zawsze stracona, nie bę­dzie miał czego szukać blisko niej. A nie należał do osób, które zadowalają się okruchami.

- Dokąd? - zapytała odruchowo Raija, nawet nie odwra­cając głowy. Karl natomiast wpatrywał się w przyjaciela zdumionym wzrokiem.

Reijo oparł brodę na kolanach i śledził lecącą wysoko me­wę. Na nowo ożyły dziecinne marzenia, które niegdyś roi­ły się w jego głowie.

- Pamiętasz, Raiju, w naszych rodzinnych stronach, w Fin­landii... Czy słyszałaś opowieści o skarbach ukrytych w Ruiji?

- Oczywiście, że tak - potwierdziła krótko.

- Opowiadano, że w Ruiji złoto leży wprost na ziemi i każdy, kto chce, może zostać bogaczem - rzekł Reijo z oży­wieniem.

Raija uśmiechnęła się ze smutkiem, ale i z wyrozumiało­ścią, jak dorosły, który właśnie postanowił oznajmić dzieciom, że baśnie nie są prawdziwe. Jak realista, który zamie­rza rozwiać cudze marzenia.

- Chyba w to nie wierzysz? Ja także śniłam o złocie i sre­brze... - Raija mówiła teraz tak, jakby dawno już przestała być piętnastolatką. - Ale nie wiem, czy tak naprawdę w to wierzyłam...

Zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń, przenosząc się myśla­mi w całkiem inną rzeczywistość, w której nie było miejsca ani dla Karła, ani dla Reijo.

- Chciałam im tak wiele ofiarować...

- Twojej rodzinie? - zapytał zaciekawiony Karl.

- Zamilcz! - zaszlochała Raija, ukrywając twarz w dło­niach. Ramiona jej drżały, jednak kiedy Karl chciał ją objąć i pocieszyć, odsunęła się.

Reijo posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, jakby chciał po­wiedzieć: „Zostaw ją!”

To jeszcze bardziej zasmuciło Karla. Zrozumiał, że Reijo zna Raiję lepie;, niż on sam zdoła ją kiedykolwiek poznać.

Reijo nie zwrócił jednak uwagi na reakcję przyjaciela. Sam w pierwszym odruchu chciał przytulić dziewczynę i poprosić, by wypłakała mu się na ramieniu, ale dobrze wie­dział, że na nic się to nie zda...

Wiedział, gdzie uciekła myślami, przebywała wśród ludzi, którzy kiedyś stanowili jej najbliższą rodzinę. Karl swoim pytaniem wyrwał ją z tego magicznego stanu i zmusił nieja­ko, by wróciła do rzeczywistości.

Cóż, może ta rzeczywistość nie rozpieszczała dziewczy­ny, jednak właśnie tu i teraz przyszło jej żyć. Choć Reijo jak nikt inny potrafił wyczuć nastroje Raiji, zdał sobie jed­nak sprawę, że nadszedł czas, by wreszcie dorosła. Powinna zrozumieć, że nie jest najważniejszą osobą pod słońcem i że nie zawsze cały świat musi się kręcić wokół niej.

- Nie sądzę, że to tylko bajka - rzekł z przekonaniem. - Mo­że rzeczywiście niektóre opowieści są nieco przesadzone, ale nie wszystkie. Myślę, że ci, którzy nam je przedstawiali, dawali się trochę ponieść fantazji, bo też i nietrudno było nas, którzyśmy znali jedynie lasy i biedę, zachwycić. Ale na pewno tkwi w nich ziarno, a choćby ziarenko, prawdy. Ktoś pewnie kiedyś znalazł złoto... - zakończył Reijo, zniżając głos.

Na jego twarzy odmalowało się napięcie, w oczach za­płonął żar na samo wspomnienie szlachetnego kruszcu, któ­rego co prawda nigdy nawet nie widział na oczy, ale o któ­rym słyszał cuda.

- Będę bogaty - dodał drżącym głosem, a z całej jego po­staci biła niezłomna wiara. - Znajdę złoto i będę bogaty!

- Sam w to nie wierzysz - zauważyła sucho Raija, która już wyzbyła się wszelkich iluzji co do Ruiji. Zresztą jej ma­rzenia błądziły wokół całkiem innych spraw.

- A może jednak coś w tym jest? - odezwał się Karl, któ­remu wyraźnie udzielił się zapał przyjaciela.

Lubił napięcie i przygodę, więc doskonale rozumiał pragnie­nia Reijo. Bogactwa... złoto... Przecież wszystko jest możliwe! Nawet biedaków takich jak oni, harujących w pocie czoła na dzierżawionej ziemi czy zmagających się z twardą pracą na mo­rzu, może spotkać szczęście. Bogactwa... złoto...

Reijo nie zdawał sobie sprawy, że jego słowa rozpaliły w Karlu wielkie marzenie.

- Oczywiście, że w Ruiji jest złoto! - mówił podniecony Reijo. - I znajdę je ja, Reijo Kesaniemi!

- A gdzie zamierzasz go szukać? - Raija nie skrywała swej dezaprobaty dla dziecinnego, jej zdaniem, pomysłu przyjaciela.

- Na wschodzie - odparł Reijo.

- Chętnie bym się do ciebie przyłączył - w głosie Karla zadźwięczała nuta entuzjazmu.

Raija podniosła wzrok, a Reijo, który przechwycił jej spojrzenie, odniósł wrażenie, że błysnęła w nim nadzieja.

- Szkoda, że to niemożliwe - dodał po chwili Karl, uświa­domiwszy sobie, że to nie takie proste.

- Jeśli trafię na żyłę złota, poślę po ciebie - zażartował Reijo, pragnąc rozładować napięcie.

- Chyba jednak będę się musiał zadowolić srebrem z mo­rza - uśmiechnął się z żalem Karl. - Chociaż Bóg tylko ra­czy wiedzieć, czemu ostatnio tak go mało.

- Raija woli pewnie być żoną rybaka, niż mieć za męża awanturnika uganiającego się za złotem! - Reijo po przyja­cielsku poklepał Karla po ramieniu, unikając spojrzenia ciemnych oczu Raiji, które zdawały się protestować prze­ciwko wszystkiemu, co mówił.

- Wracam do domu! - Raija poderwała się gwałtownie, jak­by nagle odeszła jej ochota na czekanie. - Powiedz Anttiemu, że byłam! Mam nadzieję, Reijo, że znajdziesz kiedyś złoto.

Z lekkim uśmiechem na twarzy wyglądała jak anioł. Ale Reijo dobrze wiedział, że daleko jej do świętości. Jednak w jej słowach nie kryło się szyderstwo. Chociaż nie wierzy­ła w tę historię o złocie, życzyła mu jak najlepiej.

- Przecież on jeszcze nie wyjeżdża - prychnął Karl.

- A co to zmienia? - Raija posłała Reijo olśniewający uśmiech i chwyciwszy Karla za ramię, rzekła: - Chodź!

Karl poszedł za Raiją jak posłuszny pies żebrzący o jej przy­jaźń. Reijo, choć także kochał się w dziewczynie, patrząc za ni­mi pomyślał, że chyba nie chciałby być na miejscu Karla.

Raija mogła ofiarować mężczyźnie raj na ziemi, ale mo­gła też przemienić jego życie w piekło.

- Pewnie wolałabyś na męża Reijo, co? - zacietrzewił się Karl.

Aż nadto dała mu do zrozumienia, że nie pała zachwy­tem z powodu rychłego z nim ślubu. Tylko brakowało, by mu to rzuciła prosto w twarz.

- Nie - odpowiedziała, wprawiając Karla w osłupienie. - Za nic na świecie nie poślubiłabym Reijo.

- Ale... - zdumiał się. - Tak dobrze się rozumiecie... Tyle was łączy... - zająknął się, bo zabrakło mu słów, które mo­głyby w pełni wyrazić, co czuje.

Ale Raija te słowa znalazła:

- Oczywiście, że wiele nas łączy! Oboje jesteśmy Kwenami, mówimy tym samym językiem, pochodzimy z tego sa­mego kraju, więc to oczywiste, że się rozumiemy. Reijo jest dla mnie jak brat... Mojego rodzonego brata nie dane mi by­ło obserwować, gdy dorastał...

- Chcesz porozmawiać o... o twoim bracie? - Karl deli­katnie ujął dłoń Raiji. Tak bardzo pragnął poznać choć nie­które jej myśli.

- Nie - odparła. - Matti jest częścią mojego życia. Nie zrozumiesz tego...

Tymi słowami raz jeszcze obróciła nóż w krwawiącym sercu Karla.

Pozwoliła jednak trzymać się za rękę. Może mimo wszy­stko nie jest jej całkiem obojętny?

W miejscu, gdzie ścieżka się rozwidlała, Karl spróbował ją objąć, ale Raija nie miała ochoty na pieszczoty i ze śmie­chem wywinęła się z jego objęć.

- W ogóle cię nie obchodzę! - wybuchnął rozżalony. Pod wpływem jego wyrażającego cierpienie spojrzenia Raija złagodniała. Uśmiechnęła się ciepło i gładząc go lekko po twarzy, wyszeptała:

- Ależ tak, głuptasie! Tylko że jesteś zbyt niecierpliwy i zbyt dobry...

Po czym uciekła od niego lekkim krokiem.

Słowa Raiji obudziły w sercu młodzieńca nadzieję. Nie­wiele było trzeba, by na nowo zakwitła.

Raija dochodziła właśnie do chaty, gdy nagle ze środka do­słyszała jakieś głosy. Zmarszczyła brwi. Czyżby z Kristiną było już tak źle, że mówiła do siebie? A może odwiedziła ją Marta? Nie, to raczej niemożliwe. Marta nie była już pierwszej młodo­ści i nie zdążyłaby tak szybko dotrzeć tu ze swej zagrody.

Dziewczyna podkradła się bliżej i nastawiła uszu.

Ostry, kąśliwy głos Kristiny wyraźnie przenikał przez ścianę, natomiast ten drugi... też kobiecy, wydał się jej dziw­nie znajomy. Czyżby już go kiedyś słyszała?

Raija przycisnęła dłonie do piersi i jeszcze mocniej wytę­żyła słuch.

Nie, to niemożliwe... niemożliwe... A jednak jakże znajo­mo brzmi miękki, śpiewny akcent...

Niski, melodyjny glos. Kaleczone słowa w obcym dla tej kobiety języku.

Łzy popłynęły Raiji z oczu, ale nawet ich nie poczuła. Drżąc z napięcia, przygryzała dolną wargę, żeby nie zacząć krzyczeć pod wpływem uczucia tak obezwładniającego, że nawet słowo „szczęście” nie w pełni oddawało jego intensywność.

Ona! To nie może być nikt inny!

Raija odetchnęła głęboko. Długo zamknięte wrota, którymi odgrodziła się od przeszłości, otwierały się powoli, wpuszcza­jąc przesycone zapachem wrzosów wspomnienia szczęśliwych dni. Jeśli ona tu była... Przecież nie przyszła sama...

Policzki zapłonęły, a w oczach dziewczyny pojawiła się nadzieja. Przełknęła ślinę. Poczuła, że pocą jej się dłonie, więc szybko wytarła je o spódnicę. Przeczesała włosy i wre­szcie, zebrawszy się na odwagę, wkroczyła do pogrążonej w półmroku izby.

Kristina coś mówiła, ale Raija jej nie słuchała, ślepa i głu­cha na wszystko, prócz jednej jedynej osoby, która siedzia­ła przy łóżku opiekunki. W tej krótkiej chwili istniała dla niej tylko niewysoka, pulchna kobieta w lapońskiej czapce, spod której wystawały siwe włosy, kobieta o krągłych po­liczkach, na których znać było głębokie bruzdy.

Raija domyśliła się, że ciemne oczy gościa próbują roz­różnić w mroku jej postać, więc podeszła bliżej światła.

Oślepiały ją łzy, wzruszenie odebrało mowę... Zaraz po­czuła na swej twarzy dotyk szorstkiego policzka, poczuła ukochany zapach skór i dymu z tysięcy ognisk.

- Ravna! Ravna! - rozszlochała się w ramionach kobiety, która była jej bliska jak matka. Jedyna, którą Raija kochała równie mocno jak rodzoną matkę, mieszkającą gdzieś w Finlandii.

8

Raija zasypała Ravnę pytaniami, na które nie dość było odpowiedzieć tak lub nie. Dziewczyna chciała wiedzieć wszystko: Co Ravnę sprowadza do wioski? Jak się tu znala­zła? Dokąd się udaje? Czy jest sama? Ledwie nadążała za­czerpnąć tchu pomiędzy jednym a drugim niezmiernie waż­nym pytaniem.

Ravna roześmiała się tym swoim dobrym śmiechem, któ­rego Raija nigdy nie zapomniała, a jedynie ukryła głęboko w pamięci, bo wiązał się ze wspomnieniami, które wywoły­wały ból.

Laponka na chwilę odsunęła delikatnie Raiję. Jej twarz rozpromieniła się miłością i ciepłem. Raija nadal pozostała jej córką, zesłaną przez los po śmierci małej Laili.

- Poczekaj, dziecinko! - poprosiła w języku, w którym przez ostatnie dwa lata Raija rozmawiała jedynie ze sobą, i, nie wypuszczając z objęć dziewczyny, odwróciła się do Kristiny.

Zdawało jej się, że dostrzegła w oczach obcej kobiety cień zazdrości, ale ponieważ trwało to zaledwie moment, do koń­ca nie była pewna, czy się jej to nie przywidziało.

- Dziękuję, że mnie przyjęłaś - odezwała się łamaną norweszczyzną. - Nie będę dłużej przeszkadzać. Porozmawiam z Raiją na zewnątrz.

Raija przytaknęła jej z zapałem.

- Ale nie zabierzesz jej ze sobą?! - Kristina uniosła się na łokciach.

Na twarzy Ravny odmalowało się zaskoczenie, szybko jednak zrozumiała, że w słowach kobiety kryje się lęk przed utratą dziecka, które Ravna także kochała.

- Nie - uśmiechnęła się, pogładziwszy pośpiesznie Raiję po włosach. - Tutaj jest jej miejsce - dodała ze smutkiem.

Kristina opadła na łóżko uspokojona.

- Porozmawiajcie więc sobie... Ravna przepuściła Raiję przodem. Ależ ta dziewczyna wypiękniała! Nie była już dzieckiem! Szła wyprostowana, głowę trzymała wysoko. Ravna poczuła przypływ dumy i na nowo ożyło w niej dawne marzenie, poruszając jakże bole­sną strunę. Tyle razy wyobrażała sobie, że wszystko jeszcze ułoży się po jej myśli, teraz jednak zrozumiała, że jest to bardziej niż kiedykolwiek nierealne.

Raija zatrzymała się dopiero nad rzeką, do której zawsze coś ją wabiło. Usiadła nad brzegiem i utkwiwszy uważne spojrzenie w twarzy Ravny, poprosiła:

- Opowiadaj! Wszystko. Muszę wiedzieć wszystko, ro­zumiesz? - I odetchnąwszy głęboko, dodała cicho: - Ravna, mamo.

Nawet gdyby dwa lata rozłąki osłabiły więź między tymi dwoma kobietami, to słowa Raiji przełamały lody. Ravna chyba nigdy jeszcze nie czuła takiej radości. Tak bardzo się martwiła, że dziewczynka o niej zapomni, że w nowym świecie Raiji zabraknie dla niej miejsca. Podczas rozmowy z Kristina ten lęk jeszcze bardziej się w niej spotęgował. Dy­stans, z jakim ją potraktowała nowa opiekunka Raiji, spra­wił, że Ravna poczuła się jak intruz. Świat Raiji tworzyli te­raz ludzie o norweskich imionach i Ravna obawiała się, że córka Erkkiego Alatalo stała się jedną z nich.

Teraz zrozumiała, że bała się niepotrzebnie. Powinna wiedzieć, że Raija nie zapomina, i jeśli już raz kogoś ob­darzy swoją miłością, to na zawsze. Była dzieckiem, gdy nazwała ją mamą, i tak pozostało. Nadal dla Raiji była mamą.

- Powoli, dziecinko - poprosiła Ravna. - Mów najpierw ty! Twoja stara matka chciałaby usłyszeć o tych latach, któ­rych nie mogła z tobą dzielić.

- Nie jesteś stara! - Raija pogładziła z miłością pokryty bruzdami policzek Ravny.

- Pawa wspominał, że byłaś... krnąbrna - zaczęła Ravna. - Ze nie odzywałaś się do nikogo prócz Siggi, a i do niej nie­wiele. Że nie jadłaś...

- O czym miałam rozmawiać z Pawą? - Raija odrzuciła w tył głowę. - Z jego synami też nie miałam żadnych wspól­nych tematów. Miałam może rozprawiać o odgłosach wyda­wanych przez renifery?

W pełnych życia oczach Ravny rozpaliły się błyski.

- Za to Sigga twoim zdaniem zasługiwała na to, żeby za­mienić z nią parę słów?

Raija wzruszyła ramionami.

- Przecież z kimś musiałam rozmawiać, a ona wydawała mi się z nich najrozsądniejsza. Poza tym jest dziewczyną. Co nie znaczy od razu, że ją szczególnie polubiłam.

O, nie, pomyślała Ravna. Dobrze wiem, że nie polubiłaś Siggi. Głośno zaś dodała:

- Nic dobrego nie wyjdzie z twojego uporu, Raiju!

- Pawa sprzedał mnie Pederowi i Kristinie.

- Sprzedał?

- Zapłata, jaką otrzymał od Pedera, była bardzo wysoka. Nie wydałby na mnie tyle, nawet gdybym więcej jadła. Mo­że razem z Pehrem podzielili się zarobkiem? - Głos Raiji brzmiał teraz bardziej hardo. - Póki Peder żył, nie było mi tu aż tak źle... on był dobry. Zaginął zimą na Lofotach. Kristina jest do niczego.

- Może nie potrafi inaczej, chociaż się stara - tłumaczy­ła ostrożnie Ravna. Teraz zaczynała pojmować, skąd w Kristinie tyle goryczy, kiedy mówiła o Raiji. Nigdy nie udało jej się zdobyć serca dziewczynki.

- Może.

- Jaki jest ten chłopak, którego dla ciebie znalazła?

Ach, więc Kristina zdążyła i o tym powiedzieć? W spoj­rzeniu Raiji znać było pustkę.

- Oswojony - rzekła w końcu, uśmiechając się krzywo. Chociaż na twarzy Ravny nie drgnął ani jeden mięsień.

Raija szybko się poprawiła:

- Jest chyba miły. Nawet bardzo. Przystojny, tak mi się wydaje - zamyśliła się. - Tak, jest przystojny, ale to dla mnie nie ma specjalnego znaczenia. Oczywiście lepiej, by był uro­dziwy niż stary i brzydki, ale to wszystko nie jest takie waż­ne. Ma błękitne oczy i jasne włosy. Niezbyt wysoki. Co je­szcze? Jest urodziwy i dobry.

- Za dobry? Raija długo patrzyła na Ravnę. W spojrzeniu przybranej matki dostrzegła zrozumienie. Oczy, które widziały tak wie­le, przejrzały ją na wylot.

- Tak - westchnęła Raija. - Jest za dobry. Ja nie potrafię taka być, Ravno. I dlatego czuję, że się nie nadaję. Że jest za dobry dla mnie.

- Nikt nie jest dla ciebie za dobry, Raiju! Pamiętaj o tym, córko! Nikt nie jest dla ciebie za dobry. Ale... - Ravna uśmiech­nęła się. - Myślę, że i ty nie zawsze jesteś aniołem, nie sądzę, byś się mogła aż tak zmienić. Postaraj się zapanować nad zło­ścią i gniewem, postaraj się pokochać więcej osób. Przecież nic nie tracisz, obdarzając innych przyjaźnią...

- Nie mogę zaprzyjaźnić się z kimś, kogo nie lubię!

- Polubisz większość ludzi, jeśli tylko się trochę posta­rasz, dziecko.

Raija nie zaprotestowała, chociaż wcale nie była przeko­nana, że Ravna ma rację.

- Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa!

- Ja także - odparła oschle dziewczyna. - Lubię Karla, choć nie sądzę, że potrafię pokochać go ponad wszystko na świecie.

Ravna uśmiechnęła się z wyrozumiałością.

- Może powinnaś się z tego cieszyć? Wielkie i gwałtowne uczucia łatwo się wypalają, cóż wówczas pozostaje? Uwierz mi, Raiju, że lepiej, by uczucie między wami doj­rzewało powoli. Jesteś jeszcze taka młoda!

- No właśnie! - weszła jej w słowo Raija. - Nie mam naj­mniejszej ochoty wychodzić za mąż. Zupełnie nie rozu­miem, skąd ten pośpiech!

Ravna uśmiechnęła się ze smutkiem. Wystarczyło rzucić okiem na Raiję, by zrozumieć pośpiech Kristiny, która po­nadto nie wyglądała na zdrową. Ravna ją rozumiała.

- My także będziemy wyprawiać wesele. Raija znieruchomiała. Wiadomość poruszyła ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Poruszyła i napełniła smutkiem.

- Sigga? - zapytała cienkim głosem. Ravna skinęła głową. Dostrzegła to, czego Raija nie chciała po sobie pokazać. Serce Laponki krwawiło. Jej ma­rzenia mogły się spełnić, gdyby nie Pehr. A teraz było już za późno.

- Mikkal także nie widział powodu do pośpiechu - uśmiechnęła się z matczyną miłością. - Zdaje się, że pod tym względem jesteście do siebie podobni. Ale Pawa uważa, że jego córka osiągnęła już odpowiedni wiek do zamążpójścia i że należy wypełnić starą umowę.

- A więc zaręczyny - zaśmiała się Raija głucho i nerwo­wo przełknęła ślinę. Łzy paliły ją pod powiekami, ale zdo­łała powstrzymać się od płaczu.

- Mikkal chciał się z tobą zobaczyć, ale ja wolałam z to­bą pomówić pierwsza.

Ravna nie zdradziła ani słowem, że jej syn wykazywał większy zapał, by spotkać się z Raiją niż ze swą przyszłą żo­ną. Tylko gniew Pehra zdołał go powstrzymać.

Z obowiązku spędził w jurcie Pawy wieczór, po którym Ravna, chcąc nie chcąc, musiała przyznać rację mężowi: Mikkal zachowywał się, jakby był na pogrzebie, i zupełnie nie przypominał zalotnika, który przybył się oświadczyć.

Ledwie zaszczycił Siggę kilkoma obojętnymi spojrzeniami, a słowa, które zamienili, dałoby się policzyć na palcach jed­nej ręki. I bynajmniej nie były to miłosne wyznania. Ravna udawała, że nie słyszy, o czym mówią, ale w głębi serca zro­biło jej się żal córki Pawy.

Uważała co prawda, że jej syn jest wspaniałym i przystoj­nym młodzieńcem, ale dla Siggi byłoby chyba lepiej, gdyby poślubiła kogoś innego.

Sigga była śliczną dziewczyną, a przy tym pracowitą i zręczną. Zasługiwała na miłość. Zasługiwała na kogoś lep­szego niż mąż, który żył wspomnieniami. Była jednak tak zauroczona Mikkalem, że nie domyślała się wcale, iż on jej nigdy tak naprawdę nie pokocha.

Pehr, odsyłając Raiję do Lyngen, zniszczył życie nie tyl­ko jej. Ravna często nad tym rozmyślała. Teraz zaś miała już tylko nadzieję, że Mikkal nie zrobi niczego, co by je­szcze bardziej pogmatwało los tego dziewczęcia. Nie powi­nien zawracać jej głowy! Ravna bez trudu dostrzegła, że Ra­ija nie pali się do małżeństwa z Karlem. Zawsze miała sła­bość do Mikkala...

Najlepiej by było, gdyby tych dwoje się teraz ze sobą nie spotkało, ale Ravna wiedziała, że nie zdoła im przeszkodzić. To tak, jakby próbować zatrzymać przypływ. Mikkal uczyni wszystko, co w jego mocy, by zobaczyć się z Raiją.

- Zwykle jestem w obejściu. - Raija starała się nadać swym słowom obojętny ton.

Ravna jednak bez trudu ją przejrzała.

- Powiem mu o tym.

- Czy Sigga jest równie piękna jak kiedyś? Ravna wychwyciła w glosie dziewczyny zazdrość prze­mieszaną z ciekawością i uśmiechnęła się.

Raija jej nie zwiedzie, tak naprawdę chciałaby się dowie­dzieć, czy Sigga jest ładniejsza od niej.

- Jest bardzo piękna. Raija, najwyraźniej niezadowolona z takiej odpowiedzi, wymownie zacisnęła usta, co bardzo rozbawiło Ravnę.

- Sigga ciągle ma duże, trochę dziecinne oczy. Nabrała cia­ła, ale dobrze jej z tym. Trochę zaokrągliła się też na twarzy i wygląda bardzo korzystnie. Po prostu promienieje urodą.

- Ale włosy zawsze miała dość liche - przerwała Raija ostrym głosem. Długo musiała sobie przypominać, by zna­leźć jakąś niedoskonałość w narzeczonej Mikkala.

- No, cóż - zaśmiała się pogodnie Ravna. Jakże dobrze ro­zumiała Raiję! A równocześnie niezmiernie bolała nad swą przyszłą synową. - Takich włosów jak ty nie ma nikt, Raiju. Włosy Siggi pojaśniały w ostatnich latach, ale niesprawiedli­wością byłoby przyrównywać je do twoich.

- Czy Mikkal ją kocha?

- Mikkal? Na to wygląda - rzekła Ravna, starając się ubar­wić nieco prawdę.

Ale i Raiji nie dało się tak łatwo oszukać. Ona także po­trafiła wyłapywać ukryte tony i znaczenie nie wypowiedzia­nych słów. Domyśliła się, że Ravna nie jest z nią do końca szczera.

- Cieszę się, że zobaczę Mikkala - odezwała się wesoło, nagle zmieniając ton rozmowy. - Musi być już stary, odkąd pamiętam, zawsze był taki dorosły...

- Ma dopiero dwadzieścia jeden lat - odpowiedziała Ravna, pewna, że Raija wie to równie dobrze jak ona sama.

Raija podniosła oczy ku niebu, nadal udając zdziwienie, i zawołała:

- Naprawdę już tyle? A ja mam piętnaście i wydaje mi się, że jestem już stara. - Zamilkła na chwilę, a po namyśle dodała: - Karl ma siedemnaście, ale według mnie jest prze­raźliwie młody.

Ravna westchnęła cicho. Czy potrzebowała więcej dowo­dów?

Raija chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z sensu swoich słów.

Ravna poczuła ogarniającą ją bezradność. Wiedziała, że w żaden sposób nie może zabronić Mikkalowi odwiedzić dziewczyny, gdyby jednak wcześniej wiedziała to, co w tej chwili, nie zgodziłaby się nigdy na ich spotkanie.

Raija zawsze była obcym ptakiem, wcale nie małym kru­kiem, jak tego pragnął Mikkal. Zawsze była inna, Ravna nie znała nikogo podobnego do tej dziewczyny. W ich wspól­nocie była obca, tutaj najwyraźniej także. Kto wie, może by­ła obca także wśród swoich?

Ta ciemnooka dziewczynka, którą Ravna niegdyś przy­garnęła, kryła w sobie tak wiele tajemnic. Ale Ravna nie mogła jej nie pokochać. Tak naprawdę było to dobre dziec­ko, choć Ravna miała świadomość, że jeśli wezmą w niej górę gorsze cechy, może doprowadzić się do zguby. Nie raz też zastanawiała się, czy Mikkal naprawdę tak dobrze rozumie Raiję.

- Czy jest przystojny? Ravna, pogrążona w rozmyślaniach, nie usłyszała, o co pyta ją Raija.

Dziewczyna powtórzyła pytanie.

- Matka zawsze uważa, że jej dziecko jest najpiękniejsze na świecie.

Raija uśmiechnęła się, a Laponce zdawało się, że dostrze­ga w tym uśmiechu odbicie własnych uczuć.

- Oczywiście, że Mikkal jest przystojny - powiedziała Ra­ija z uporem. - Zawsze był piękny i dobry.

- Nie uważasz, że był zbyt dobry? - Ravna nie mogła się powstrzymać od drobnej złośliwości.

Raija wbiła w nią swe duże ciemne oczy i uniosła brwi. Wyglądała na zdumioną.

- Mikkal za dobry? Nie, Mikkal ma taką naturę. Przeby­wając z nim, po prostu trzeba być dobrym.

Ravna wreszcie zrozumiała to, czego Raija nie powiedzia­ła wprost. Karl był za dobry, ponieważ obdarzał swą dobro­cią głównie Raiję, natomiast Mikkal był dobry z natury, a nie specjalnie dla niej. Na tym polegała różnica. To zresztą określało także po trosze, jakim człowiekiem jest Raija.

Nagle Ravna zapragnęła, by móc cofnąć czas. Gdyby jej mąż nie zabrał córki Erkkiego Alatalo do Ruiji i pozostawił ją w Tornedalen, oszczędziłoby to cierpienia wielu ludziom.

- Pehr pewnie jest zadowolony. Wnet będzie miał pięk­ną Siggę za synową? Postawił na swoim - z niechęcią w gło­sie stwierdziła dziewczyna.

- Życzyłabym sobie, byście z Pehrem nie byli tak wrogo do siebie usposobieni - westchnęła Ravna, unikając odpo­wiedzi na pytanie.

Raija roześmiała się. Spontanicznie objęła Ravnę i uści­skała ją mocno. Zaraz jednak zawstydziła się i zakłopotana odgarnęła grzywkę z czoła.

- Przykro mi - powiedziała. - Niektórzy ludzie tak na mnie działają. Wcale tego nie chcę. Tak po prostu jest...

- A czy twoja opiekunka także się do nich zalicza?

- Tak - przyznała Raija, oblewając się rumieńcem. - Cza­sami nawet myślę, że mogłabym ją polubić, ale potem znów coś jest nie tak. Próbuję, ale mi nie wychodzi.

- Postaraj się bardziej - poprosiła Ravna. - Nie jest takie pewne, czy długo jeszcze ją będziesz miała.

Raija szybko podniosła wzrok. Dokładnie ta sama myśl przyszła jej do głowy. Ravna zrozumiała, że Raija dostrze­ga wiele spraw i rozmyśla nad nimi częściej, niż mogłoby się to wydawać otaczającym ją ludziom.

- Powinnaś do niej wrócić. Sprawdź, jak się czuje, czy ni­czego jej nie trzeba.

- A ty? A wy? - przerwała jej bezradnie Raija. - Gdzie je­steście? Czy was jeszcze zobaczę?

- Na pewno. Nie zapraszam cię do naszego obozu, ma­leńka, bo nie wiem, czy pogodzilibyście się z Pehrem. Zre­sztą wy przecież w ogóle nie chcecie zgody. Ale ja tu jeszcze wrócę! Pozwolisz mi?

- Czy ci pozwolę? Nie żartuj! Przecież jesteś, Ravno, mo­ją matką.

Powiedziała to tak szybko, z takim przekonaniem, że Ravna zrozumiała, iż jej słowa płyną z głębi serca. Tak ją to wzruszyło, że dodała coś, czego nie powinna była mówić.

- Nie mogę też Mikkalowi zabronić ciebie odwiedzić...

Dopiero gdy dostrzegła na twarzy dziewczyny triumfal­ny uśmiech, zrozumiała, że powiedziała za dużo. Przecież nie chciała jej czynić płonnych nadziei, a tymczasem tak się właśnie stało.

Uśmiech Raiji dowodził, że dziewczyna nie jest na tyle naiwna, by nie pojąć sensu rzuconych niebacznie słów. Zro­zumiała je i sprawiły jej radość. Ravna natomiast wpadła w popłoch. Pośpiesznie się pożegnała i odeszła, z lękiem roz­myślając, co przyniosą najbliższe dni.

Raija wróciła do chaty i zobaczyła, że Kristina śpi. Nie miała ochoty spędzać przy łóżku opiekunki więcej czasu, aniżeli było to konieczne, Kristina przecież nie potrzebowa­ła towarzystwa podczas snu. Zresztą wyglądała już znacznie lepiej... Raija znalazła resztki ze śniadania - zimną zupę z ryb - i postawiła przy łóżku chorej. Może zje, jak się obu­dzi, choć zapewne nie będzie miała apetytu.

Raz jeszcze upewniwszy się, że Kristina śpi naprawdę, a nie obserwuje jej spod przymkniętych powiek, podkradła się do swego łóżka i wsunęła dłoń pod futrzane przykrycie. Wyjęła coś ze skrytki, o której istnieniu tylko ona wiedzia­ła, po czym, nie oglądając się za siebie, wyszła z izby i po cichu zamknęła za sobą drzwi.

W dłoni ściskała skarb, który chowała przed całym świa­tem. Nie miała żadnych wyrzutów sumienia, że znów się wymyka z domu. Wszystko, co zostawiła za sobą, mogło poczekać. Chociaż raz nie śledził jej sokoli wzrok Kristiny, czyż więc mogła przepuścić taką okazję? Tym bardziej że, jak nieopatrznie zdradziła się Ravna, Mikkalowi bar­dzo zależało na spotkaniu z nią.

Raija zatrzymała się dopiero w gęstwinie, gdzie nikt nie mógł jej dostrzec.

Mikkal... Jest gdzieś w dolinie. Oddycha tym samym po­wietrzem, dobry, miły Mikkal.

Ostrożnie otworzyła dłoń, w której ściskała swój skarb. Nieliczne promienie słoneczne, które zdołały się przedrzeć przez liściaste korony drzew, roztańczyły się w srebrze i za­lśniły magicznie.

Drżącymi rękoma Raija przypięła ozdobę na piersi. Bro­szka od Mikkala, ta sama, którą ofiarował jej na pożegna­nie. Miał podarować srebrne ozdoby dziewczynie, którą wybierze na żonę. Raija, zawiązując ciasno chustę, nie mog­ła powstrzymać się od uczucia triumfu. Sigga nigdy nie do­stanie tej broszki! Mikkal chciał, by ona, Raija, nosiła to cenne cacko!

Zatopiona w myślach, rozplotła warkocz i rozczesała wło­sy palcami. Wiedziała, że ładnie jej w rozpuszczonych. Nie raz przeglądała się w lustrze wody i była w pełni świadoma, że urodą przewyższa większość dziewcząt, jakie zna.

Czy Mikkal uzna, że jest piękniejsza od Siggi?

Raija położyła się we wrzosach na niewielkiej polance. Do zabudowań było stąd daleko. Polankę ze wszystkich stron osłaniały drzewa, tak że można było przejść obok, wcale jej nie zauważając, a równocześnie był to znakomity punkt obserwacyjny. Raija odkryła to miejsce krótko po przybyciu do osady i nikomu o nim nie powiedziała.

Ani Karl, ani Reijo nie wiedzieli o kryjówce Raiji. To by­ło jej miejsce. Przychodziła tu, gdy potrzebowała trochę sa­motności. Tutaj rozpamiętywała wszystko, co się zdarzyło, uspokajała skołatane myśli. Tutaj jej marzeniom wyrastały skrzydła, nadając szarej codzienności jaśniejsze barwy.

Był to mały skrawek Ruiji, który miała tylko dla siebie, choć nikt nie obdarował jej aktem własności. Pewnie nikt nie zrozumiałby jej przywiązania do kawałka ugoru, porośnię­tego jedynie kępkami północnych wrzosów i niewymagającą karłowatą brzozą. Nikt - z wyjątkiem jednej osoby...

Raija wiedziała, że on jest gdzieś niedaleko, odgadywała jego bliskość. Tych dwoje łączyła tak silna więź, że takie po­rozumienie było możliwe. On gdzieś tu jest i na pewno ją znajdzie.

Zaszeleściło w leśnym poszyciu, rozległ się trzask łama­nych gałęzi. Raija wstała i skrzyżowała ręce na piersi, drob­nymi dłońmi mocno zaciskając rogi chusty. Ciało miała na­pięte niczym cięciwa łuku. Cała zamieniła się w słuch. Gdy usłyszała odgłos kroków, nawet nie przyszło jej do głowy, że może to być kto inny niż ten, na którego czekała.

Policzki jej płonęły, w oczach zalśnił pełen nadziei blask. Chwilę później las drgnął. Jakaś dłoń odsunęła na bok gę­ste gałęzie. Serce Raiji wypełniło nieznane, ale jakże cudow­ne uczucie. Oczywiście, że to on! Nikt inny nie odnalazł­by drogi do tej polanki. Wyszedł z zarośli, z cienia, i stanął na tle zieleni.

Raija zobaczyła znajomą śniadą twarz i zgrabne, silne cia­ło. Może tylko nogi miał nieco bardziej krzywe, niż zapa­miętała, ale to przecież drobiazg bez znaczenia.

Czas jakby się zatrzymał. Oboje stali nieruchomo i wpa­trywali się w siebie.

Przez dwa lata żyli marzeniami, a teraz ich marzenia się ucieleśniły. Jakże blade wydały im się w zderzeniu z rzeczy­wistością!

Raija, nie zważając na włosy, które wiatr zwiał jej na czo­ło, uśmiechnęła się do Mikkala.

W jego opalonej twarzy błysnęły białe zęby, on także od­powiedział uśmiechem.

Raija zauważyła, że w ciągu tych lat wydoroślał i stał się prawdziwym mężczyzną. Przez moment zapragnęła wie­dzieć, czy zrobiła na nim wrażenie, ale w chwilę później już o niczym nie myślała. Postąpiła do przodu nieśmiało, a on zrobił to samo.

Łzy płynące strumieniem po policzkach niemal ją oślepiły, ale cóż to znaczyło? Nic już się nie liczyło prócz tego jednego: Mikkal był przy niej.

Płacząc ze szczęścia, powtarzała w kółko jego imię. Jaką radość sprawiało jej wymawianie tego imienia! Jej rozmarzo­ny głos przypłynął do Mikkala niczym rzeka pieszczot. Nikt nigdy nie szeptał jego imienia z taką czułością.

Zatrzymała się o krok od niego. Jej drobna, szorstka od pracy dłoń miękko i delikatnie dotknęła policzka Mikkala. W ciemnych, głębokich oczach dziewczyny błysnęło odda­nie. Nigdy nawet nie marzył, że ktoś będzie tak na niego patrzył.

- Mikkalu! - wyszeptała, wtulając twarz w jego szyję.

Między nimi nic się nie zmieniło.

9

- Raija, mój Mały Kruk! - wyszeptał ochrypłym ze wzru­szenia głosem. Ujął w dłonie twarz dziewczyny, popatrzył czule w ciemne oczy.

Minęły dwa długie lata od chwili, gdy widzieli się po raz ostatni, ale on przez cały czas był obecny w jej marzeniach. Każdy dzień, w którym zdołała przywołać w wyobraźni je­go obraz i choć przez chwilę porozmawiać z nim w myślach, uznawała za wart przeżycia.

Dla dorastającej dziewczyny przyjaciel z dzieciństwa stał się ideałem. Nikt inny mu nie dorównywał, wspomnienie dawnych wspólnych chwil pomagało jej godzić się z trudną rzeczywistością.

- Mikkal! - powtarzała cicho, rozjaśniona bezmierną ra­dością. Potem w spontanicznym odruchu rzuciła mu się na szyję i przytuliła się do niego całym ciałem.

Musiała go poczuć, by się upewnić, że naprawdę jest przy niej, że stoi tu prawdziwy, z krwi i kości.

Mikkal wiedział, że nie powinien tak mocno tulić tej drobnej istoty, ale nie był w stanie wypuścić jej z objęć.

Trzymał w ramionach Raiję! I niczego więcej nie pragnął.

Wydoroślała ta mała dziewczynka, która była dla niego jak młodsza siostra. Nadal co prawda reagowała bardzo ży­wiołowo, ale dzieckiem być przestała.

Mikkal przygarnął ją jeszcze mocniej...

Dziewczyna roześmiała się dźwięcznie i odchyliwszy się lekko do tyłu, popatrzyła mu w twarz. Jej brązowe oczy pro­mieniały.

- Chyba cieszysz się, że mnie widzisz?

- Czy się cieszę? - powtórzył Mikkal i nie mogąc oprzeć się pokusie, pocałował krągły i miękki policzek dziewczyny, dokładnie taki jaki zapamiętał. - Tak, Mały Kruku, cieszę się ogromnie!

Puścił ją w końcu i usiedli wygodnie na wrzosach. Raija przysunęła się do niego, tak jakby pragnęła cały czas czuć jego bliskość. Uradowało go to bardziej, niż potrafiłby dać temu wyraz słowami. Zdawało mu się, że pierś nie pomie­ści ogromu uczuć, jakie wywołało w nim to spotkanie. Spoj­rzenie Raiji paliło mu twarz, sam zresztą także pożerał ją wzrokiem. Nareszcie mógł sobie na to pozwolić. Przed dwo­ma laty była jeszcze dzieckiem, jego młodszą siostrą, i wte­dy nie miał odwagi okazać swoich uczuć.

Teraz wyglądała tak, jak widział ją w marzeniach przez długi czas rozstania. Nie, była piękniejsza niż wszystkie obrazy podsuwane mu przez wyobraźnię! Czuł, jak w skro­niach pulsuje mu krew.

- Słyszałam, że jesteś bardzo zajęty - rzuciła Raija na po­zór obojętnie, ale Mikkal natychmiast wyczuł w jej głosie jakiś ostry ton i ze zdziwieniem uniósł brwi. - Nie udawaj niewiniątka - ciągnęła, patrząc w bok. - Czy Sigga nadal jest taka piękna? Twoja matka wspominała...

Nic nie mogła poradzić na to, że mówienie o tamtej dziewczynie sprawia jej ból. Ba, nawet myśleć o niej nie po­trafiła bez ukłucia w sercu!

Mikkal w jednej chwili pojął wszystko. Czytał z twarzy Raiji jak z otwartej księgi, zresztą tak było od zawsze.

- Jesteś zazdrosna o Siggę, Mały Kruku - stwierdził i odruchowo odgarnął kosmyk opadający dziewczynie na czoło. Po chwili powtórzył drżącym głosem: - Jesteś za­zdrosna.

- Dlaczego miałabym być zazdrosna o Siggę? - zapytała bezradnie, odwracając wzrok. - Mam przecież wszystko, czego pragnę. Zresztą ja także wychodzę za mąż.

Nabrawszy oddechu, popatrzyła Mikkalowi w twarz i dodała prowokacyjnie:

- Karl jest bardzo miły!

A więc jest już ktoś w jej życiu! pomyślał Mikkal z roz­paczą. Kiedy uświadomił sobie, że inny mężczyzna będzie miał prawo do tego wszystkiego, z czego on sam musiał zre­zygnować, poczuł się straszliwie bezradny. Ów Karl dosta­nie to, czego on, Mikkal, pragnął w życiu najgoręcej, choć przecież wiedział, że to pragnienie nigdy się nie spełni.

- Sigga jest bardzo piękna - usłyszał własne słowa jakby wypowiedziane przez kogoś obcego.

Ale gdy napotkał wyzywające spojrzenie Raiji, roześmiał się nagle na cały głos. W takiej chwili jak ta nietrudno mu było zapomnieć o Karlu, a także o dziewczynie imieniem Sigga.

Ostrożnie położył ręce na ramionach Raiji i popatrzył w jej oczy, które przyciągały jak magnes. Nagle poczuł się lekki, jakby unosił się nad ziemią. Świat wokół przestał ist­nieć, prócz nich dwojga nie było już niczego i nikogo.

- Żadna nie dorównuje tobie, Raiju - wyznał stłumionym głosem, bo nagle zrozumiał, że musi jej powiedzieć prawdę.

Cisza, jaka między nimi zaległa, zdawała się niemal na­macalna. Dziewczyna długo nie odrywała od Mikkala swych ciemnych oczu, a potem odsunęła na bok chustę. Zobaczył wtedy srebrną broszkę, którą podarował jej na pożegnanie.

Wciąż nosiła broszkę od niego, chociaż miała poślubić in­nego mężczyznę!

Potem spuściła oczy i wyszeptała ledwie słyszalne słowa, tak ciche jak lekki podmuch wiatru:

- Tak, jestem zazdrosna o Siggę, Mikkalu! Gdy Mikkal zrozumiał sens tego wyznania, jego śniada twarz rozjaśniła się niepojętą radością.

- Mały Kruku! - wyszeptał i podniósłszy drżącą dłoń, po­gładził leciutko policzek dziewczyny, zachwycony delikat­nością jej skóry.

Kiedyś była jego małą przybraną siostrą i obdarzała go czystą dziecięcą miłością. Teraz mogła mu ofiarować inną miłość. Nie mógł jej jednak prosić o to, czego najbardziej pragnął, bo popełniłby niegodziwość względem niej i wzglę­dem nieznajomego mężczyzny o imieniu Karl, którego mia­ła poślubić.

- Kochasz Siggę? - wyszeptała Raija ze ściśniętym sercem.

- Nie, Mały Kruku! - odpowiedział ze smutkiem. Nie po­trafił skłamać, nie przed Raiją. Potem przełknął kilkakrot­nie ślinę, ale i tak pytanie ledwo przeszło mu przez gardło. - A ty? Czy naprawdę jesteś szczęśliwa, czy tylko przede mną udajesz? Kochasz go?

Raija pogładziła Mikkala po ramieniu i uścisnęła leciut­ko jego dłoń, muskającą jej szyję.

Mikkal domyślał się odpowiedzi, ale zapragnął usłyszeć ją z ust dziewczyny.

- Czy mogłabym pokochać innego? - spytała żałośnie, a kiedy podniosła ku niemu twarz, dostrzegł, ile jest w niej rozpaczliwej tęsknoty. - Nic na to nie poradzę, Mikkalu. Nie istnieje mężczyzna podobny do ciebie...

Nagle Mikkala przestało obchodzić, że być może komuś wyrządza krzywdę. Świat znajdował się gdzieś daleko, tu zaś byli tylko oni i nic poza tym...

Wolną ręką objął Raiję. Zdumiał się, jak bardzo jest szczupła, niemal tak samo jak wtedy, kiedy była małą rozdokazywaną dziewczynką o rumianych policzkach.

- Myślałaś o mnie, Mały Kruku? - zapytał.

- Nieustannie. Mikkal uśmiechnął się uradowany i zanurzywszy twarz w jej włosach, chłonął ich woń. Pachniały lasem, świeżym powietrzem, morzem, kobietą. Pachniały Raiją.

Najdelikatniej jak potrafił pieścił wargami jej krągły po­liczek. Dotyk jego ust wprawiał Raiję w drżenie. Całował jej czoło, włosy, powieki... Był czuły i delikatny, powściągał trawiącą go namiętność, by nie zrazić do siebie dziewczyny.

Teraz pragnął jedynie okazać jej całą miłość, miłość, którą gromadził dla niej.

Powinien był jednak się domyślić, że Raiji to nie wystar­czy. Dziewczyna czuła bowiem, że jest gotowa ofiarować mu nieskończenie więcej niż to, o co on ośmieli się popro­sić. Wiedziała też, że takie spotkanie może się już nie po­wtórzyć.

Podniosła powieki i patrzyła w milczeniu na Mikkala, a jej usta drżały.

- Pocałuj mnie! - poprosiła. - Pokaż, ile naprawdę dla cie­bie znaczę!

Miodowe oczy Mikkala rozbłysły i Raija pośpiesznie spuściła wzrok, zawstydzona nagle swą śmiałością. Co on sobie o mnie pomyśli? przeraziła się w duchu. A jeśli mnie źle zrozumie?

Ale Mikkal zbyt dobrze znał Raiję, by ją niewłaściwie zrozumieć, a szczerość jej słów wzruszyła go i uradowała zarazem. Kochał Raiję taką, jaka była, i nie chciał, by zacho­wywała się inaczej. Ujął jej twarz mocnymi dłońmi. Któż mógłby przypuszczać, że są tak czułe i delikatne? pomyśla­ła dziewczyna.

Przez długą chwilę w milczeniu patrzyli sobie prosto w oczy, potem Mikkal pochylił się i zamknął usta ukocha­nej pocałunkiem, w którym wyraził całą swą tęsknotę i nadzieję. Jej wargi były takie miękkie i gorące, kiedy cało­wał je, zrazu lekko, a potem coraz gwałtowniej. Wiedział, że Raija tego pragnie, że do niczego jej nie zmusza.

- Zawsze kochałem tylko ciebie, Mały Kruku - wyznał wzruszony, gdy wreszcie ich usta się rozdzieliły. - Tylko cie­bie pragnąłem! Ale ty byłaś wtedy jeszcze taka mała...

- Teraz nie jestem już dzieckiem! - odrzekła drżącym gło­sem.

- Nie kuś mnie, bo możesz przebrać miarę! - rzucił ostrzegawczo Mikkal.

- Nie jestem też podlotkiem, nawet jeśli tak myślisz uśmiechnęła się lekko, przytulając miękki policzek do jego twarzy.

Mikkal objął ją mocniej. Teraz żadna już siła na tym świe­cie nie zdołałaby ich rozdzielić.

- Wiesz, mam przyjaciela, z którym mogę rozmawiać o wszystkim - szepnęła Mikkalowi do ucha, łaskocząc go swym oddechem.

Po co ona mu to mówi! On wcale nie chce słuchać o jej przyjaciołach! Świadomość, że ma kogoś tak bliskiego, wy­wołała w nim odruch niechęci. Nie chciał się dzielić swym Małym Krukiem z nikim, a już szczególnie w tej niezwy­kłej chwili.

- Jest przy mnie zawsze, kiedy pragnę się komuś wyża­lić, i zawsze mnie rozumie. To prawdziwy przyjaciel.

- Któż to taki? - spytał, nie panując dłużej nad zazdrością.

- Ty, Mikkalu!

- Nie pojmuję!

Raija delikatnie zakryła mu usta palcem, a jej oczy rozi­skrzyły się radością.

- Pamiętasz Elle?

- Jakże by nie! - uśmiechnął się i leciutko ugryzł ją w pa­lec.

- Mówiła o wiernym przyjacielu, pamiętasz?

Mikkal pokiwał głową. Przypominał sobie tamten poże­gnalny wieczór w jurcie Elle, nie sądził jednak, że Raija tak bardzo przejęła się wróżbą jego starej ciotki. On sam nigdy nie przywiązywał zbytniej wagi do jej słów. Nie wierzył w ponadnaturalne zdolności Elle.

- To ty jesteś moim przyjacielem, Mikkalu! - oznajmiła Raija uroczyście. - Kiedy potrzebowałam bliskości drugie­go człowieka, wyobrażałam sobie, że jesteś przy mnie, i po prostu rozmawiałam z tobą.

Z piersi Mikkala wyrwało się westchnienie ulgi. Ach, ta Raija i jej fantazje! pomyślał, a na głos rzekł:

- Naprawdę przestraszyłaś mnie, dziewczyno!

- Nie musisz się niczego bać, Mikkalu! Nikt nie znaczy dla mnie tyle co ty! Nikt nie zdoła obudzić we mnie podobnych uczuć. Jestem tego pewna! Zresztą ty sam tak­że o tym wiesz.

- Czy wiem? - wyszeptał tuż przy jej twarzy.

W odpowiedzi pogładziła Mikkala, a bijące od niego cie­pło sprawiło, że przez jej ciało przepływały gorące prądy. Kiedy dotknęła jego karku, wyczula cienki rzemyk. Na jej twarzy odmalowało się zdziwienie. Z niedowierzaniem wy­jęła ukryty pod koszulą mały skórzany mieszek, ten sam, który niegdyś zawiesiła ukochanemu na szyi.

Mikkal zamknął w swej cieplej dłoni drobną rękę Raiji, zaciśniętą na woreczku, i odezwał się miękkim głosem:

- Odkąd mi go podarowałaś, nie zdjąłem go ani razu.

- Czy już wtedy tak wiele dla ciebie znaczyłam? - rzuci­ła spontanicznie i zaraz spuściła wzrok, nie mając odwagi spojrzeć na Mikkala.

Chłopak roześmiał się.

- Już wówczas byłaś dla mnie wszystkim. Uważasz, że to dziwne?

Nie odpowiedziała, oszołomiona, nie śmiała nawet my­śleć. Przecież to szaleństwo, szaleństwo! Trudno uwierzyć w słowa Mikkala, ale przecież nigdy jej nie okłamał!

Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego wówczas podarował jej srebrną broszkę. Ozdobę przeznaczoną dla narzeczonej...

To, o czym nawet nie śmiała marzyć, stało się rzeczywi­stością. Tylko na jak długo?

Jego silne dłonie, ciepłe i szorstkie, pogładziły ją po szyi, potem dotknęły na moment broszki i znieruchomiały na jej piersi. Raija słyszała, że Mikkal dyszy ciężko, ręce drżały mu z podniecenia. W jego twarzy dostrzegła dziwny grymas, lęk zmagał się z pożądaniem.

- Raiju, nie chcę ci zrobić nic złego! - powiedział, a jego miodowe oczy płonęły, błagając ją o to, by go powstrzyma­ła, by położyła kres temu, w co nieuchronnie brnęli.

Mikkal się bal. Ale nie chciał też odepchnąć Raiji, pra­gnął jej i zarazem lękał się, że ją zrani.

Ten jeden jedyny raz! powtarzał sobie.

Los zadecydował, że na nic więcej nie mogli mieć nadziei.

Raiji wydawało się, że płynie w powietrzu. Nogi uginały się pod nią, kolana drżały. Nigdy by nie przypuszczała, że Mikkal, ten silny i twardy jak stal Mikkal, potrafi być taki czuły. Miły, owszem, ale nie taki czuły...

Raija przestała kierować własną wolą, straciła kontrolę nad ciałem. Pożądała tego cudownego mężczyzny, przyja­ciela z marzeń, brata z przeszłości. Zaraził ją swą tęsknotą, swą namiętnością.

Wiedziała, że Mikkal stara się opanować, że nie chce jej do niczego zmuszać. Nie myślał teraz o sobie, przeciwnie, wszystko, co czynił, świadczyło o jego bezgranicznej czuło­ści i oddaniu.

- Nie możesz mnie skrzywdzić - powiedziała, ale niemal w tej samej chwili zarzuciła mu ręce na szyję i pociągnęła za sobą na miękkie poszycie, w pełni świadoma tego, co ro­bi. - Pragnę ciebie, Mikkalu!

Nagle opuścił go wszelki rozsądek. Jego usta drżały lekko, gdy patrzył na tę kruchą dziewczynę, delikatną jak mały gór­ski kwiat i chyba równie silną i wytrzymałą.

Och, jak dygotały mu ręce!

Raija posłała mu pełen wyrozumiałości uśmiech. Od­pięła broszkę i przyczepiła ją do chusty, żeby się nie za­wieruszyła.

Wsunął dłonie pod jej bluzkę. Skóra Raiji płonęła, mięk­ka i gładka jak jedwab.

Dziewczyna przymknęła oczy, a na jej twarzy odmalo­wała się niemal ekstaza.

Mikkal z trudem przełykał ślinę, w gardle miał zupełnie sucho. Pieścił piersi dziewczyny, zadając sobie pytanie, czy zostały stworzone właśnie dla jego rąk. Wierzył, że tak by­ło w istocie. Błądził ustami po jej twarzy, całował policzek, a potem delikatnie ugryzł ją w ucho. Raija zmienionym gło­sem wyszeptała jego imię, a jej zręczne, niecierpliwe dłonie wyciągały koszulę ze spodni chłopaka.

Uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie. Raija nie była taka nieśmiała, by oddać mu inicjatywę.

Poczuł, że skóra pali go pod dotykiem jej rąk.

- Raiju moja! - szepnął dziewczynie wprost do ucha i przy­warł do niej jeszcze mocniej. - Mały Kruku, kocham cię!

- Mikkal! - niemal załkała, składając na jego szyi wilgot­ne pocałunki. - Ja też cię kocham!

Nigdy dotąd Raija nie była tak świadoma swego ciała i nigdy jeszcze tak bardzo jej nie zależało na tym, by się komuś podobać. Dla niego, dla Mikkala, chciała być wszystkim.

- Mały Kruku, to szaleństwo! - Starał się zachować reszt­ki rozsądku, ale dłonie wędrowały nieprzerwanie po szczu­płych biodrach dziewczyny.

- Nie! - usłyszał nagle cichy krzyk. Niemal z ulgą cofnął ręce, zaraz jednak zobaczył jej oczy płonące błagalnie pod gęstymi rzęsami. Potrząsnęła głową i pogłaskała go po nagich plecach. Czy ona w ogóle wie, co robi? Jak to na niego działa?

- Tak się musiało stać - rzekła, a gdy on wciąż się wahał, rzuciła zdecydowanie: - Mówisz, że mnie kochasz, Mikkalu! Niech więc to nie będą tylko słowa! Dowiedź swoich uczuć!

- Sama nie wiesz, o co prosisz - wyszeptał niemal z roz­paczą, ale i on przestał walczyć ze sobą. Ta dziewczyna przy­ciągała go z magiczną wprost siłą. Wsunął dłonie pod spód­nicę Raiji i rozpoczął wędrówkę po jej ciele. Każda linia, każda krągłość miała w sobie coś zmysłowego.

Nie próbował już dłużej panować nad swym pożąda­niem. Ich usta połączyły się w niecierpliwym pocałunku. Mikkal czuł ukochaną każdą najmniejszą cząstką swego cia­ła. Krew pulsowała mu w żyłach, a serce tłukło mocno.

Oszołomiony obserwował, jak dziewczyna przemienia się w młodą kobietę, gorącą i namiętną. Nie cofnęła się, gdy pie­szczoty stały się bardziej intymne.

Pragnęła zbadać każdy zakątek jego ciała z taką samą pasją, z jaką on poznawał jej tajemnice. Kiedy niepora­dnie próbował zdjąć z niej ubranie, odsunęła go na bok i z szelmowskim uśmieszkiem na ustach zaczęła się roz­bierać. Uwolniła się z bluzki i spódnicy i stanęła przed nim naga.

- Jesteś piękna, Mały Kruku! - jęknął zduszonym głosem. - Jakaż ty jesteś piękna!

Potem i on zrzucił z siebie ubranie. Zapewne był pierw­szym mężczyzną, którego Raija widziała nago. Czul na so­bie spojrzenie ciemnych oczu ukochanej i nie mogąc tego dłużej znieść, przyciągnął ją mocno do siebie.

- Raiju - wyszeptał po chwili. - Dla ciebie gotów jestem umrzeć.

- Cii! - powstrzymała go i uszczęśliwiona zamknęła mu usta pocałunkiem. Drobne dłonie, choć niedoświadczone, pieściły jego ciało coraz śmielej, doprowadzając go niemal do szaleństwa. Teraz Raija wiedziała tylko jedno: tęsknota, którą w niej obudził, musi znaleźć ujście.

Mikkal studził swe myśli, przywołując obrazy szemrzą­cych lodowatych strumieni. Chciał jak najdłużej napawać się dotykiem gładkiej gorącej skóry, każdym swym nerwem odczuwać cudowne ciało ukochanej.

Obsypywał ją pieszczotami, a ona drażniła jego skórę. Wciąż jeszcze starał się opanować, ale oczy Raiji prosiły, by ofiarował jej to, o czym do tej pory ledwie ważyła się ma­rzyć. W tej wyjątkowej chwili, jaką zesłał im los, pragnęła zaznać pełni szczęścia. Wszedł w nią delikatnie, był czuły i ostrożny, ale i tak twarz Raiji wykrzywiła się w bólu, a do oczu napłynęły łzy.

Mikkal scałował słone krople i pieścił jej ciało, tak by i ona mogła rozkoszować się miłosnym zbliżeniem. Nie spieszył się, pragnął ją rozpalić, było to dla niego ważniej­sze niż szybkie zaspokojenie własnej żądzy.

Raija zrozumiała, czym jest miłość, nareszcie zrozumia­ła, co znaczy kochać ciałem i duszą. Bo tak właśnie kocha­ła Mikkala.

Poddała się rytmowi i otworzyła Mikkalowi drogę do gwałtownego spełnienia.

Kiedy podniósł powieki, wdzięczny i zawstydzony, napo­tkał spojrzenie ukochanej. Raija wytarła mu spocone czoło, a on, pochwyciwszy jej dłoń, złożył w jej wnętrzu gorący pocałunek.

- Przepraszam - wyszeptał. - Płakałaś przeze mnie.

- To naprawdę nieważne. Już myślałam, że żałujesz tego, co się stało. Byłeś taki dobry, Mikkalu!

Dotknął jej biodra i przesuwał dłoń, jakby starał się za­pamiętać linie jej ciała. Raija uśmiechała się do niego, teraz już śmiało patrzyła mu w oczy.

- Niewiele o tym wiem, ale słyszałam, że ten pierwszy raz bywa trudny. Ale... - wstrzymała oddech - ty uczyniłeś to cu­downie. I tak bardzo chciałam, żebyś to był właśnie ty! Po prostu musiałeś być pierwszym mężczyzną w moim życiu.

Jej słowa napełniły go niewysłowionym szczęściem. Czuł, że właściwie nie żył, póki jej nie spotkał, a już szczególnie podczas ostatnich lat rozłąki. Choć fizycznie istniał, tak na­prawdę był martwy.

Teraz, kiedy w jego życiu znów pojawiła się Raija, cała rzeczywistość jawiła mu się w całkiem nowym świetle. Ra­ija, która tak naprawdę nigdy go nie opuściła... Obserwował ją zmrużonymi oczami, kiedy przez głowę nakładała bluz­kę i zapinała spódnicę.

- Masz zamiar tak leżeć i marznąć? Czyżbyś chciał umrzeć dla mnie? - zapytała ze śmiechem.

Dopiero teraz poczuł, że drży z zimna. Chłodny wieczor­ny wiatr owiał jego spocone ciało, które pokryło się gęsią skórką.

Już ubrany uklęknął przed dziewczyną, która podała mu broszkę.

Mikkalowi wydawało się, że wypełnia jakiś święty obrzęd, kiedy przypinał srebrną ozdobę do bluzki Raiji. To był dowód uczuć, jakie do siebie wzajemnie żywili.

Pocałowali się delikatnie, a Mikkal niemal utonął spoj­rzeniem w głębokich jak czarne stawy oczach Raiji. Chyba nigdy w życiu nie zdołam dotrzeć do samego dna tych oczu, nigdy nie poznam jej tak naprawdę, pomyślał zasmucony. Zaraz jednak uświadomił sobie, że na pewno nie uda się to także nikomu innemu...

Raija oparła się plecami o pień brzozy, a Mikkal położył gło­wę na ramieniu dziewczyny. Okryli się grubą chustą. Mikkal po raz pierwszy w swym życiu poczuł się w pełni szczęśliwy.

- To chyba niczego nie zmieni, prawda? - usłyszał zdła­wiony głos Raiji. Właściwie to nie było pytanie, raczej stwier­dzenie. Raija znała odpowiedź równie dobrze jak Mikkal. - Wrócisz do Siggi, a ja zostanę żoną Karla.

Mikkal zacisnął szczęki. Bolało go, że o tym mówi, ale równocześnie miał świadomość, że między nimi nic nie mo­że zostać niedopowiedziane.

- Tak musi być, Mały Kruku. Wiesz, co do ciebie czuję, i tak będzie zawsze. A ja wiem, co ty czujesz do mnie. Ale masz rację, to niczego nie zmienia.

- Nigdy nie będziesz kochał Siggi tak jak mnie - rzekła Raija z determinacją.

Mikkal popatrzył w twarz ukochanej.

- Wiesz przecież - rzekł łagodnie. - A twój Karl nie do­stanie takiej Raiji, jaką ja pokochałem. Nigdy nie dotrze do twego serca...

- Elle wywróżyła mi wielu mężczyzn... - mruknęła Raija, zasłuchana w wieczorną ciszę.

- Mówiła, że wielu mężczyzn będzie cię kochać - popra­wił ją. - To i ja mógłbym ci przepowiedzieć, Mały Kruku, choć nie jestem jasnowidzem.

- A mnie się zdaje, że twoja ciotka mówiła prawdę - prze­rwała mu gniewnie Raija, ale złagodniała zaraz pod spojrze­niem Mikkala. On jeden potrafił okiełznać gwałtowność dziewczyny, z którą nikt inny nie potrafił sobie poradzić.

- Na twoim miejscu nie przywiązywałbym do tych słów zbytniej wagi.

Mikkal starał się myśleć trzeźwo, chociaż i on zastana­wiał się nad przepowiednią, którą Elle ofiarowała Raiji na pożegnanie przed dwoma laty. Choć teraz nie chciał się do tego przyznać, dobrze zapamięta! każde wypowiedziane przez starą kobietę słowo.

- Elle nie powiedziała, że nigdy nie będę szczęśliwa! - W głosie Raiji pobrzmiewała nadzieja. Mikkal rozumiał, co chce przez to wyrazić. Nazbyt często jego własne myśli wę­drowały w tym samym kierunku. - Mówiła tylko, że będę musiała 'walczyć o szczęście...

- No cóż, i tak oboje musimy zrobić to, czego od nas oczekują! Kto wie, może nasza wzajemna miłość jest zbyt silna? Sigga mnie kocha, byłoby lepiej, gdyby tak nie było. Jestem pewien, że twój Karl także cię ubóstwia...

- Ale ja pragnę tylko ciebie, Mikkalu!

- Myślisz, że ze mną jest inaczej? Sądzisz, że łatwo mi roz­stać się z tobą, kobietą, którą wielbię ponad wszystko?

- Nie powinniśmy byli nigdy się spotkać... Zesztywniał w jej objęciach, a potem odsunął się gwał­townie.

- Chyba tak nie myślisz - rzekł, zaciskając dłonie na jej ramionach. - Nie wolno ci, Raiju! Serce mi pęka, gdy po­myślę o rozstaniu, a jednak wolę to, niż gdybym miał cię nigdy nie spotkać. Już samo twoje istnienie nadaje sens mo­jemu życiu. Być może żadne z nas nie zazna nigdy pełni szczęścia, ale przecież możemy uczynić szczęśliwymi dwo­je innych ludzi. To także jest ważne, najdroższa!

- Nie jestem taka szlachetna jak ty, Mikkalu. Do diabła z innymi! - wybuchnęła. - Ty jesteś moim życiem!

Mikkal nie mógł się nie uśmiechnąć.

- Rozumiem cię, Raiju. Los nie obszedł się z tobą zbyt łaskawie. A jednak dobrze wiesz, że żadne z nas nie może odmienić tego, co nam przeznaczone...

- Jesteś taki strasznie rozsądny - westchnęła, wtulając twarz w jego pierś. - I tego akurat w tobie nie lubię. Ale pewnie masz rację... - dodała zrezygnowana. - Zgadzam się z tobą, ja także bym żałowała, gdybyśmy się nie spotkali. Znasz mnie zbyt dobrze, Mikkalu! Znasz mnie lepiej, niż ja znam samą siebie.

Uśmiechnął się z dumą. Prawdziwej Raiji nie pozna ża­den inny mężczyzna. Ona należy do niego. Tylko on wie, co tkwi w jej sercu. Wszystko jedno, co im się przydarzy, ścieżki ich losu i tak nierozerwalnie się ze sobą splotły. I nikt tego nie zmieni.

- Opowiedz mi o swoim życiu tutaj, Raiju! Zaczęła mówić. Wyjawiła wszystkie myśli, które dusiła w sobie przez minione dwa lata. Przyniosło jej to wielką ulgę. Opowiedziała o ciężkiej pracy, o tym, jak brakowało jej zwykłej życzliwości i ludzkiego ciepła. Wyznała, że nie­wiele ją obchodzą mieszkańcy wioski, i nie kryła, że niechęć jest obopólna. Opowiedziała o swych rozczarowaniach i upokorzeniach. O tym, jak starała się, by ją zaakceptowa­no, ale jak bez przerwy, raz za razem, odrzucano ją. Mówi­ła o ludziach, którzy ją odepchnęli, gdy ofiarowała im swe zaufanie. Raija odgrodziła się od nich murem i tak samo jak oni jej, tak i ona ich nie dopuszczała do swego świata.

Zapewniała, że się tym nie przejmuje, ale Mikkal wyczuł, że nie mówi wszystkiego, duma nie pozwala jej wyznać prawdy.

Wreszcie beznamiętnym głosem, tak jakby mówiła o kimś obcym, Raija opowiedziała, że Isak usiłował ją zgwałcić.

Mikkal zacisnął pięści w bezsilnej wściekłości.

- I co uczynił twój Karl?

- Jak to: co uczynił? - zapytała, nie pojmując, o co mu chodzi.

- N o , rozprawił się z tym Isakiem?

- Nie.

- Nie? - Mikkal potrząsnął czarną jak smoła grzywką i po­patrzył na dziewczynę z niedowierzaniem. - Chyba mi nie powiesz, że puścił to płazem? Co z niego za mężczyzna? Ja bym zabił tego nędznika gołymi rękami! Zabiję go!

- Nie, Mikkalu! Nikogo nie będziesz zabijał! Nie rozu­miesz, że on nie jest tego wart? Nie chcę, żeby twoje ręce splamiły się jego krwią.

Mikkal powoli opanowywał wzburzenie, ale ciągle nie mógł dojść do siebie po tym, co usłyszał.

- Odejdziesz stąd, Mikkalu, do Siggi - rzekła Raija po chwili milczenia. - Pobierzecie się i będziecie żyć w tundrze. Dochowacie się wielu czarnowłosych dzieci... o miodowych oczach.

- Nic nie mów! Raija udawała, że nie słyszy jego słów, i ciągnęła dalej:

- ... a ja zostanę żoną rybaka. Urodzę Karlowi jasnowło­sych synów o błękitnych oczach. Będę dobrą żoną. Ale od czasu do czasu spojrzę w niebo i pomyślę, że to samo nie­bo znajduje się nad twoją głową. I być może w zimową noc popatrzymy na tę samą gwiazdę.

- Nie mów o tym, Raiju! - błagał zduszonym głosem.

- Oboje będziemy zadowoleni, ja z życia z Karlem, a ty z Siggą. Może kiedyś się spotkamy, zobaczymy, jak czas się z nami obszedł. Policzymy zmarszczki, poszukamy w swych oczach śladów cierpienia i pozwolimy sobie na niewinny po­całunek. Będziesz mówił do mnie „kochana siostrzyczko”, a ja nazywać cię będę „kochanym starszym bratem”.

- Czy słyszałaś kiedyś baśń o stallo, który zmusił lapońską dziewczynę, by poślubiła jego syna? - spytał nieoczekiwanie.

- Twój ojciec nigdy nie opowiadał mi o sobie - odpowie­działa ostro.

Mikkal uśmiechnął się.

- Może nie wyraziłaś się o nim szczególnie miło, ale chy­ba sobie na to zasłużył.

- Co się stało z tą dziewczyną? - zapytała Raija, choć wła­ściwie nic jej to nie obchodziło. Kiedyś uwielbiała lapońskie legendy i często błagała Ravnę, by jej opowiedziała którąś z nich. Teraz jednak nie miała czasu na baśnie, w głowie ro­iło się jej od własnych myśli.

- Dziewczyna sobie poradziła...

- Zapewne była taka brzydka, że syn stallo jej nie chciał i musiano ją odprawić.

Mikkal uśmiechnął się lekko.

- To mało oryginalne zakończenie. Gdzie się podziała two­ja fantazja, Mały Kruku? Nie, dziewczyna była piękna, czy gdyby było inaczej, stallo chciałby ją na synową? N o , może nie była aż tak urodziwa jak ty, ale podobnie jak ty była oso­bą rozumną. Udawała, że pogodziła się ze swym losem. Syn stallo nie był radością dla oczu ani też nie grzeszył rozumem. Ale pobrali się i odbywała się uczta weselna. Młoda para mia­ła przynieść z pieca kociołek z mięsnym wywarem. Wówczas Laponka przechytrzyła wszystkich. Podniosła kociołek ze swej strony trochę wyżej, niż to uczynił syn stallo, i gorący wywar wylał się na niego. Niewiele pozostało z jego męskich atrybutów po tej przygodzie...

- Radzisz mi, bym wylała obiad weselny na kolana Kar­la? Wątpię, czy to się uda.

Pociągnął ją za włosy.

- Chcę tylko powiedzieć, że sobie poradzisz tak samo jak ta Laponka. Ty także jesteś bystra i rozsądna. Poradzisz so­bie, Raiju!

- A może ty byś wylał wywar z mięsa na kolana Siggi?

- Nienawidzisz jej? Raija nie od razu odpowiedziała, wpatrzona w chmurę przypominającą kształtem ptaka. Ale wiatr zaraz porwał obłok na strzępy.

- Nie - odrzekła po długiej chwili, która zdawała się trwać wieczność. - Wydaje mi się, że nie. Tylko że ona nie wiadomo dlaczego otrzyma to wszystko, czego ja pragnę. Sądzę, że zasłużyłam na ciebie, Mikkalu, bardziej niż Sigga. Ona nawet nie ma dość rozumu, by docenić, kto jej się dostanie.

- Sigga mnie potrzebuje - stwierdził Mikkal z powagą. - Ty mnie nie potrzebujesz tak bardzo jak ona, bo właściwie jesteś bardzo silna, mój ty biedny Mały Kruku. Masz w so­bie niezwykły hart, a Sigga jest jak trzcina. Ona potrzebuje takiego męża jak ja.

- Za chwilę mi jeszcze wmówisz, że Karl nie może się obejść beze mnie? Taki jesteś mądry, na pewno i to wiesz?

- Ty to powiedziałaś, Raiju, i być może jest to prawda. Je­stem pewien, że nie jest taki jak ja, bo gdyby ktoś cię skrzyw­dził, a ja miałbym prawo czuć się za ciebie odpowiedzialny, ów nędznik nie pożyłby długo, zapewniam cię!

Raija niechętnie przyznała mu rację. Karl był łagodny, miękki, pokieruje nim, jak tylko sama zechce. Mikkal zaś podobny jest do niej - uparty, dumny i silny.

- Możemy żyć sami, ty i ja, dlatego i tej sytuacji sprosta­my. Na pociechę mamy świadomość, że tamtych dwoje nas kocha, będziemy więc kochani jakby podwójnie. Każde z nas będzie miało kochającego małżonka. I choć nie odwza­jemniamy w pełni ich uczuć, mamy wielką miłość, która nas łączy. Może nie zasłużyliśmy nawet na tak wiele miłości. Mamy siebie, choć nie będziemy żyć razem. Należymy do siebie, mimo że dzielą nas góry i doliny.

- Cudownie to brzmi - mruknęła Raija z przekąsem. - Nie jestem jednak pewna, czy równie cudowne okaże się i nasze życie.

- A jak sądzisz? - spytał się z uśmiechem. - Zdawało ci się, że życie to zabawa?

- Akurat takich pytań nie musisz mi zadawać, Mikkalu - rzekła urażona.

Mikkal w tej samej sekundzie pożałował swych słów, bo nie kto inny, ale właśnie Raija najboleśniej doświadczyła te­go, czym może być życie.

- Wybacz mi! - poprosił, całując jej dłoń. Dziewczyna pochyliła się i przytuliła policzek do jego czarnych włosów.

- Wszystko jest takie trudne - westchnęła cicho. - Zda­wało mi się kiedyś, że w Ruiji będzie niczym w baśni...

- A tymczasem życie różni się od marzeń - dokończył za nią.

Raija wyraziłaby to inaczej, ale nie odezwała się. I tak się rozstaną. Nic go nie zatrzyma, obojętnie, co powie czy uczyni. Mikkal należy do Siggi.

Mikkal milczał. Chłonął wszystkimi zmysłami otaczają­cą ich przyrodę, przekonany, że nawet za sto lat będzie pa­miętał każdą sekundę tego niezwykłego wieczoru.

Rozżarzone słońce, które daremnie usiłowało wyjrzeć zza szczytów po drugiej stronie fiordu. Chmury przepływa­jące po niebie, zmieniające co chwila kształty, to rozpada­jąc się na małe obłoki, to łącząc się w większe. Zapragnął popatrzeć na nie oczami Raiji. Pamiętał, jak śledząc pierza­ste obłoki, umiała w nich dojrzeć obrazy, których on nigdy by się nie domyślił.

Zrudziałe wrzosowisko w tundrze mieniło się różno­barwnymi owocami: czerwonymi borówkami, czerwono - granatowymi jagodami, czarną bażyną. Zieleń zaczynała z wolna ustępować rudym i czerwonym barwom z jesiennej palety. Zbocza już lekko się zapłoniły, ale nie tylko ciężkie wieczorne słońce nadawało im ów czerwonozłoty odcień. Lato dobiegało końca.

Jakże współgrało to z jego uczuciami! Do jego serca tak­że wkradała się jesień, zapowiadając długą, mroźną zimę.

Jakże go kusiło, by odwlec ten czas! W przyszłości bę­dzie mógł tylko marzyć o tym, by leżeć w ramionach Raiji tak jak teraz. Przez resztę życia przyjdzie mu się karmić wspomnieniem tych kilku zaledwie godzin. Pragnął je więc wydłużyć w nieskończoność. Tak bardzo nie chciał się roz­stawać z Raiją, ale im dłużej zwlekał, tym trudniej było mu się z nią pożegnać. Wiedział, co oznacza rozłąka. Już raz to przeżył.

- Mały Kruku! - szepnął, tchnąwszy miłość w każdą gło­skę.

- Tak, Mikkalu! - odpowiedziała z lekkim drżeniem. A więc rozumiała. Wykradziony czas dobiegał końca.

- Pora się żegnać.

Mikkal wstał i podał Raiji rękę, by jej pomóc się pod­nieść. W naturalnym odruchu objął ją wpół. Raija przytuli­ła się mocno i z płaczem ukryła twarz w jego koszuli. Mikkal czuł na piersiach jej łzy. Cokolwiek by rzekł, nic nie mo­gło ukoić jej bólu.

W milczeniu trzymał ją w ramionach. Przypomniał sobie Tornedalen i małą dziewczynkę pozostawioną przez ojca późną zimą w wietrzny dzień.

Wtedy potrafił ją pocieszyć, teraz jednak nie mógł ofia­rować jej nic, co osuszyłoby jej łzy i rozpromieniło twarz cudownym uśmiechem.

Płacz ucichł. Raija podniosła zapuchnięte oczy.

Mikkal poczuł, jak ściska go w gardle. Widział, że dziew­czyna stara się przybrać dziarską minę, a nawet usiłuje wy­krzywić usta w uśmiechu. Ale jej brązowe oczy były głębo­kie jak studnie bez dna i śmiertelnie poważne.

- Chyba jestem głupia - chlipnęła, wycierając dłonią nos.

- Nie, Raiju. Ja także ledwie powstrzymuję się od łez. Nie chcę tylko, byś widziała, jak płaczę, Mały Kruku. Moje łzy na­leżą do mroku nocy. Tobie chcę ofiarować wyłącznie uśmiech.

- Ale ja pragnęłabym dzielić z tobą nawet łzy.

Uśmiechnął się ze smutkiem, kładąc dłoń na jej policz­ku. Gładził palcami jej ucho, zawinął lok miękkich czarnych włosów.

Ale i on nie mógł znieść tego napięcia. Przycisnął Raiję mocniej do siebie, zapatrzony szeroko otwartymi oczami w niebo. Śniada twarz wyrażała cierpienie tak wielkie, że graniczyło z szaleństwem. Ciepło bijące od dziewczyny po­woli przywróciło mu spokój. Zwolnił uścisk i ze spuszczo­ną głową chwycił Raiję za ramię. W milczeniu ruszyli w stronę ścieżki.

Doszli do zagajnika w pobliżu chaty Kristiny. Mikkal chciał odejść bez pożegnania. I bez tego było mu strasznie ciężko. Najchętniej udałby, że...

- Gdzie rozbiliście obóz? - spytała tylko po to, by odwlec moment rozstania.

Mikkal stał bardzo blisko Raiji, ale jej nie dotykał. Tłu­maczył cicho, że zatrzymali się kilka kilometrów stąd w górę rzeki. Akurat teraz spora odległość nie miała dla nie­go żadnego znaczenia. Potrzebował czasu, by ochłonąć, by uspokoić i zebrać myśli. Na pewno nie pójdzie na skróty. Domyślając się, że Raija zaraz zasypie go kolejnymi pyta­niami, powstrzymał ją, nim zdążyła otworzyć usta.

- Rajiu - rzekł i sięgnął po gałąź, by nie ulec pokusie i nie pochwycić znowu dziewczyny w ramiona. - Nie przeciągaj tego dłużej, Mały Kruku! Nie zniosę więcej! Nie mam cza­su, wiesz o tym równie dobrze jak ja.

- Nie! - jęknęła, chwytając go wpół. Mikkal ścisnął gałąź, ale przecież i on był tylko człowie­kiem. Przecież to w jego ramionach było miejsce Raiji...

Nie miał pojęcia, jak długo tak stali, mocno przytuleni. Później żadne z nich nie potrafiło przypomnieć sobie, co wówczas mówili. Zresztą, jakież to miało znaczenie? Pragnę­li przecież być jak najbliżej siebie, chcieli jeszcze wykraść choćby odrobinę czasu.

Jak dwoje tonących trzymali się nawzajem kurczowo, świadomi, że może dzieje się tak po raz ostatni, z uczu­ciem bowiem, jakie nosili w sercach, nie wolno im było się ujawniać.

Ich usta znów się złączyły desperacko w ostatnim pocałunku, w którym zawarli wszystko: czułość, pożądanie, miłość.

Ale ziarenka piasku szybko przesypywały się w klepsy­drze.

Duże, szorstkie dłonie ujęły delikatnie twarz dziewczy­ny. W wieczornym mroku zalśniły miodowe oczy.

- Mały Kruku, zawsze będę cię kochał. I zawsze będę z to­bą myślami. Nie opuszczę cię...

Leciutko, jak muśnięcie letniej bryzy, Raija pogładziła je­go policzek, naznaczony przez wiatr, słońce i deszcz.

- Do zobaczenia, Mikkalu, mój ukochany! - wyszeptała, po czym odwróciła się na pięcie i uniósłszy spódnicę, pobie­gła w stronę chaty. Włosy powiewały jej na wietrze. Nie obejrzała się ani razu, nawet gdy otworzyła drzwi, nie zerk­nęła przez ramię za siebie.

Mikkal podziwiał ją za to. Na zawsze zapamiętał ten obraz. Złamał gałązkę brzozy i w roztargnieniu skubał na drobne kawałki, oddalając się ciężkim krokiem. Potrzebo­wał samotności i ciszy, którą mogła mu dać tylko noc.

Raija zamknęła drzwi i wstrzymała oddech. Długą chwilę stała nieruchomo, nasłuchując, czy czasem nie usłyszała jej Kristina. Ale zorientowawszy się, że nie, westchnęła z ulgą i przekradła się cichutko do swojego łóżka. Równie bezgłoś­nie się rozebrała i wsunęła pod narzutę z futra. Gdyby Kristina odkryła, że jej podopieczna gdzieś wychodziła, rozpętała­by się prawdziwa burza. A Raija wolała odłożyć tę kłótnię do następnego dnia. Do tej pory zdąży wymyślić jakąś przeko­nującą historyjkę, usprawiedliwiającą jej nieobecność. A mo­że Kristina w ogóle nie zauważyła jej zniknięcia?

Mikkal...

Kiedy przymknęła powieki, widziała go zupełnie wyraź­nie, zdawał się taki rzeczywisty. Zdawało jej się nawet, że słyszy jego oddech...

Oddech!

Raija poczuła, jak lodowata dłoń ściska jej serce. Szczelniej okrywszy się futrem, nabrała powietrza w płuca i na­stawiła uszu.

Cisza.

Pełna najgorszych przeczuć z rosnącym lękiem wstała z łóżka, pośpiesznie narzuciła na siebie ubranie i boso, ścis­kając kurczowo rogi chusty, podeszła do łóżka Kristiny.

Zmusiła się, by stać cicho. Wsłuchała się raz jeszcze.

Niechętnie dotknęła twarzy opiekunki. Pomarszczona, wysuszona skóra była zupełnie zimna. Dla pewności Raija przyłożyła dłoń do ust leżącej.

Nic.

Raija wybiegła z chaty i zatrzymała się dopiero, gdy dom został daleko za nią.

Ciężko dysząc, oparła się o pień drzewa i przymknęła oczy. Nie myliła się. Kristina nie oddychała. Umarła.

10

Ravna nie odzywała się, choć dobrze wiedziała, że Pehr posądza ją o to, iż w tajemnicy przed nim doprowadziła do spotkania syna z Raiją.

- Gdzie się, do diabła, podziewa ten chłopak? - warknął chyba po raz dziesiąty w ciągu ostatniej półgodziny, drapiąc się nerwowo po brodzie. - Jesteś pewna, że nie było go tam, dokąd poszłaś?

- Najzupełniej - odrzekła Ravna z naciskiem.

Pehr zachowywał się jak dziecko, uparcie unikał imie­nia Raiji, jakby się bał, że kryje w sobie jakąś magiczną for­mułę i wypowiedzenie go na głos sprowadzi na niego nie­szczęście.

- Czy ten chłopak nie ma w sobie za grosz poczucia od­powiedzialności? - burknął, patrząc posępnie. - Załatwiłem mu najlepszy ożenek, lepszej panny nie znajdzie od wybrze­ża po południowe krańce Laponii. Zamiast mi być wdzięcz­ny... Ale to wina tej czarnowłosej diablicy!

- Którą przecież sam zabrałeś z jej rodzinnego domu - rzuciła Ravna.

Mężczyzna zmrużył oczy, które teraz przypominały dwie szparki w siatce zmarszczek, i pokiwał ze smutkiem głową:

- Wystarczająco często tego żałowałem, Ravno. Córka Erkkiego Alatalo nigdy nie powinna była przybyć do Ruiji! Ta dziewczyna sprowadza same nieszczęścia!

- Posłuchaj, ktoś biegnie! - przerwała mu Ravna, słysząc pośpieszne kroki. - Masz swojego syna, Pehr!

Mężczyzna wstał i z zaciśniętymi pięściami skierował się do wyjścia.

- Jeżeli był u tej małej wrony... Brzmienie jego głosu nie wróżyło dobrze Mikkalowi.

Raija, zalana łzami, biegła na oślep. Pędziła boso przed siebie, byle dalej od martwej Kristiny. Za nic w świecie nie spędzi nocy w jednej izbie z trupem!

Śmierć opiekunki wywołała w niej lawinę wyrzutów su­mienia. Może gdyby została w chacie, nie stałoby się najgor­sze. Ale przecież tak bardzo tęskniła za Mikkalem, tak bar­dzo pragnęła go zobaczyć...

A może Kristina umarła, kiedy ona i Mikkal... Nie! Rai­ja nawet nie chciała o tym myśleć.

Biegła instynktownie przed siebie, nie zastanawiając się, dokąd niosą ją nogi. Nie czuła, że rani stopy i marznie w nocnym chłodzie. Jakiś wewnętrzny głos wytyczał jej drogę.

Zdyszana, z walącym sercem i twarzą spuchniętą od łez, kierowała się wprost do stojącej samotnie nad brzegiem rze­ki jurty.

Z dymnika unosił się dym. Poruszyły się skóry osłaniają­ce wejście do namiotu i w otworze pojawiła się jakaś postać. Nie był to jednak szczupły młodzieniec o szerokim torsie, ale niewysoki, przygarbiony mężczyzna o sylwetce zdradza­jącej słabość do zawiesistych mięsnych zup.

Raija rzuciła się ku niemu wyczerpana i żeby nie upaść, chwyciła go za ramiona. Nigdy wcześniej z własnej woli nie szukała u niego wsparcia.

Pehr, który nie przypuszczał, że jeszcze kiedyś zobaczy Raiję Alatalo, przeżył głęboki wstrząs. Dziewczyna uczepi­ła się go blada, jakby goniło ją jakieś monstrum.

- A więc niepisane mi było raz na zawsze rozstać się z to­bą - odezwał się z trudem.

Raija nie miała nawet dość sił, by mu odpowiedzieć.

Tymczasem Ravna wstała od paleniska i przecisnęła się do nich. Zatroskana objęła Raiję, posyłając mężowi ostrze­gawcze spojrzenie. Pehr jednak, udając, że tego nie widzi, wsunął kciuki za pas i zapytał nieprzyjaźnie:

- Może mi powiesz, gdzie się podziewa mój syn? Dziewczyna na chwilę podniosła wzrok.

- Mikkal? - zapytała zagubiona.

- O ile mi wiadomo, nie mam więcej synów - zagrzmiał Pehr, teraz już pewien, że młodzi się spotkali.

Raija milczała, nerwowo przełykając ślinę.

Pehr odwrócił się do niej plecami i zaklął pod nosem. Chyba z diabelską pomocą ta dziewucha wyrosła na taką piękność! Postanowił dołożyć wszelkich starań, by w przy­szłości trzymać syna od niej z daleka. W końcu Mikkal jest tylko mężczyzną, a Raija stanowi śmiertelne zagrożenie dla każdego osobnika w spodniach. Pehr dostrzegł to od razu. Nawet z zapuchniętymi od płaczu oczami i potarganymi włosami była piękna. Nie powinien nigdy zabierać jej z Tor­nedalen, niechby tam nawet zdechła z głodu!

- Kristina - wyszeptała wreszcie Raija tak cicho, że tylko Ravna ją zrozumiała.

- Co z nią? - zapytała Laponka, przeczuwając najgorsze. Zaraz też jej przypuszczenia się potwierdziły.

- Ona umarła, Ravno. Nie żyła, kiedy wróciłam...

- Nie byłaś przy niej? - wyrwało się Ravnie. Pehr, który bacznie przysłuchiwał się rozmowie, złapał Raiję za ramię i potrząsnął nią mocno.

- Gdzie byłaś, kiedy umierała twoja opiekunka? Raija nie odpowiedziała. Płakała, zdając się nie zauważać, jak brutalnie traktuje ją Pehr.

- Gdzie byłaś? - ryknął ponownie Lapończyk. Raija starała się mu wyrwać, ale był zbyt silny. Podczas szarpaniny zsunęła jej się z ramion chusta i wówczas na bluzce błysnęła broszka. Pehr rozpoznał ją od razu.

Wyciągnął rękę i zerwał ozdobę. Głos drżał mu z gniewu, kiedy przyłożył Raiji broszkę niemal do samych oczu i zażądał, by wyjaśniła, skąd ją ma.

- On nie miał prawa pozwolić ci jej nosić! Podarował ci sre­bro po mojej matce, które powinno należeć do Siggi!

Ravna próbowała uspokoić męża, ale bezskutecznie. Pehr rzucił się na dziewczynę, która biernie znosiła jego gniew. Ani słowem nie zaprotestowała. Jej twarz nie zdradzała żad­nych uczuć. Płakała tylko, wpatrzona gdzieś w pustkę, jak­by nie dostrzegała nikogo wokół siebie.

Ravna bała się, że Pehr uderzy Raiję, jego nagromadzona przez lata złość łatwo mogła się przerodzić w agresję.

I nagle usłyszeli w mroku gniewny, zmieniony przez cier­pienie głos:

- Ojcze, nie waż się tknąć Raiji! Po chwili Mikkal pojawił się przy dziewczynie. Jakby to było najbardziej oczywiste na świecie, objął opiekuńczo jej dygoczące ramiona, chroniąc przed furią ojca. Wyrwał mu broszkę i wcisnął ją w dłoń dziewczyny.

- Podarowałem jej tę broszkę i nikt nie ma prawa jej ode­brać. - A potem znacznie łagodniej przemówił do Raiji: - Co się stało, Mały Kruku? Dlaczego płaczesz?

- Jej opiekunka nie żyje! Umarła, kiedy zabawiałeś się z tą wroną!

Pehr splunął w stronę syna.

W oczach Mikkala zalśniły błyskawice. Zacisnął usta i nic nie odpowiedział ojcu.

- Czy to prawda? - zapytał Raiję. Delikatnie głaskał ją po włosach i po plecach. - Czy to prawda, Mały Kruku?

Raija ukryła twarz na jego piersi i pokiwała głową. Mikkal westchnął ciężko i przytulił dziewczynę mocniej, jak­by pragnął ochronić ją przed zimnym i bezwzględnym światem.

- Powinienem był pójść z tobą - mruknął, tuląc twarz do jej włosów.

- Ach, tak, więc byłeś razem z nią! - wykrzyknął trium­falnie Pehr.

- Tak, spotkałem się z nią. Ale resztę swoich brudnych my­śli zatrzymaj dla siebie - rzeki lodowatym tonem Mikkal.

Pehr w y m a m r o t a ł coś pod nosem, ale nikt nie usłyszał je­go słów.

- Nie wrócę tam - szlochała Raija. - Nie wrócę!

- Oczywiście, że nie. Zostaniesz tutaj! Mikkal spojrzał na ojca zdecydowanym wzrokiem.

- Nie ma mowy! - sprzeciwił się Pehr. - Co powiem Pawie? Że mój syn sypia z tym szatańskim pomiotem?

- Raija jest moją młodszą siostrą! - Głos Mikkala był zim­ny jak polarna noc. - I nie opowiadaj o uwodzeniu, bo tej dziewczynie potrzebny jest teraz ktoś, kto ją rozumie.

- I to masz być ty? - zapytał z ironią Pehr. - Święta na­iwności! Nie wiń mnie, jeśli Pawa zerwie wszystkie nasze umowy. Przecież ta dziewucha może zwrócić się o pomoc do innych. Ma wyjść za mąż! Nie może więc pójść do na­rzeczonego?

- Raija zostanie tutaj! - uciął Mikkal i pociągnął dziew­czynę za sobą do jurty.

- Już ja was przypilnuję! Bo w twoje braterskie uczucia ani trochę nie wierzę! - wrzasnął Pehr i demonstracyjnie rozsiadł się obok syna i Raiji.

Siedział ponury jak chmura gradowa, śledząc każdy ruch młodych. Kiedy minęło kilka godzin nocy, a on ciągle nie za­uważył niczego, co potwierdziłoby jego najgorsze podejrze­nia, ogarnęły go wątpliwości. Może niesłusznie ich posądzał? Może Mikkal wreszcie odzyskał rozsądek i przeszła mu ta młodzieńcza namiętność?

Poza tym Pehrowi zachciało się spać. Był zmęczony. Wy­prawa do Pawy, oświadczyny niepoprawnego syna, wszyst­ko to dało mu się mocno we znaki.

Oczy go rozbolały od wpatrywania się w mrok, bo ogień w palenisku już ledwie się tlił. Z ukłuciem zazdrości pomy­ślał o Ravnie, która już dawno ułożyła się do snu. Co jakiś czas słyszał szept syna, ale nie rozumiał dokładnie znaczenia słów. Wątpił zresztą, czy to coś ciekawego - pewnie jakieś bzdury! Mikkal w kółko powtarzał ów idiotyczny przydo­mek, jaki nadał tej diablicy zaraz na początku. „Mały Kruk”! Też mi coś, pomyślał Pehr z gniewem. Znacznie bardziej pa­sowałoby: „szatański pomiot”.

Ciche głosy stawały się coraz bardziej odległe, czyżby wreszcie umilkli?

Pehr, strażnik moralności, nic więcej nie słyszał. Zasnął wyczerpany.

- Teraz możesz już mówić - szepnął Mikkal Raiji do ucha. Pokręciła głową.

- Dobrze tak po prostu leżeć. Słowa przeszkadzają, prawda?

- A ja mógłbym z tobą nieustannie rozmawiać, chciałbym przytulać cię zawsze...

- Przytul mnie, Mikkalu! - Raija oparła głowę na ramie­niu ukochanego i odetchnęła, wciągając w nozdrza jego za­pach. Wystarczyło jej, że była blisko niego. Zbyt wiele wy­darzyło się w ciągu ostatnich dni, w ciągu tego dnia...

Upokorzenie i największe szczęście szły w parze. Ta noc mogłaby być najpiękniejsza w życiu Raiji. Mogłaby zasypiać ze świadomością, że Mikkal nigdy nie obdarzy tak gorącym uczuciem innej kobiety.

Ale widocznie szczęście nie jest jej pisane, zaczynała już w tym dostrzegać pewną prawidłowość: ilekroć czuła się uszczęśliwiona, natychmiast życie boleśnie ją doświadczało. Nie, szczęście nie jest dla niej.

- Nie obwiniaj się, Raiju! Mikkal delikatnie pocałował dziewczynę w czoło, kątem oka obserwując ojca. Nie warto ryzykować, że Pehr przyłapie ich na czymś zabronionym. Ojciec nienawidzi Raiji. Dla niego jest nikim - wychudzonym dzieciakiem, któremu kie­dyś uratował życie. Nie spodziewał się wówczas, że właśnie ta przybłęda w przyszłości zagrozi jego misternie obmyśla­nym planom.

Już raz niemal obróciła je wniwecz, a teraz, kiedy Pehr prawie zdołał przeforsować swoją wolę, znowu się pojawiła. Piękniejsza jeszcze niż dawniej, ale równie niepokorna.

Raija, choć taka drobna i krucha, nie miała w sobie owej bezradności, która wzbudza uczucia opiekuńcze u większo­ści mężczyzn. Zawsze dumnie wyprostowana, wzrok miała hardy i zuchwały. To jasne, że Pehr nie lubił takich kobiet, wprawiały go w zakłopotanie.

Mikkal uśmiechnął się do swych myśli. Może był jedy­nym mężczyzną, który czuł potrzebę chronienia Raiji?

Bez trudu dostrzegał łagodność ukrytą w tej małej kobiet­ce. Inni widzieli tylko twardą skorupę i odsuwali się od dziew­czyny, przekonani, że sama sobie poradzi, pewni, że nie ży­czy sobie ich towarzystwa. Widzieli jej urodę, ale także siłę.

Dla Mikkala zaś była ciemnowłosą pięknością o najcu­downiejszych oczach. Zagadkową, spontaniczną, pełną miło­ści i nienawiści. Zbyt młodą na doświadczenia, jakie zebrała.

Ta dziewczyna pojawiła się jak promyk słońca w jego życiu.

- Spróbuj zasnąć, maleńka!

- Co się teraz ze mną stanie, Mikkalu? Teraz nie mam ni­kogo...

- Masz mnie - zapewnił cicho, zdając sobie sprawę, że to nie jest odpowiedź na jej pytanie.

- Ciebie? - pokręciła głową, a smutek, jaki odmalował się na jej twarzy, rozdarł Mikkalowi serce.

Westchnął. Raija miała rację. Co z tego, że obdarzył ją całą swą miłością, skoro i tak nigdy nie będzie należał do niej? Była sama.

- Tutaj przecież nie mogę zostać...

Raija nie myliła się. Pehr obudził się z takim właśnie prze­konaniem, a umocnił się w nim jeszcze bardziej, kiedy uj­rzał dwoje młodych pogrążonych w głębokim śnie, przytu­lonych jak para kochanków.

Odwrócił się w stronę Ravny, ale żony nie było w na­miocie.

A więc wstała i go nie obudziła. Nie obudziła też syna i tej małej diablicy!

Ravna zawsze miała słabość do tej przeklętej dziewuchy! Rozgniewany Pehr zerwał się i szarpnął gwałtownie Mikkala.

- Wstawaj, chłopcze, w imię przyzwoitości! Nie będzie­my czekać, aż trup zgnije, podczas gdy ty się oddajesz bra­terskim uczuciom!

Karl i Reijo wracali razem znad fiordu. Byli z Kristianem na rybach, ale udało im się przybić do brzegu odrobinę przed nim. Połów nie okazał się szczególnie obfity. Chłop­cy wyręczyli Kristiana i nieśli ryby do domu.

- Zdaje się, że macie gości - odezwał się Reijo, zauważyw­szy grupę ludzi na podwórku EIvejordów.

Ojciec Karla, który dogonił młodzieńców, zmrużył oczy i zmarszczył brwi.

- Lapończycy - rzekł wyraźnie zdumiony. - Czego ci lu­dzie tutaj szukają? Nie zadaję się z takimi...

Przyspieszył kroku, a Karl i Reijo podążali tuż za nim. Niemal równocześnie zauważyli Raiję. Karl już miał się pu­ścić ku niej biegiem, gdy nagle stanął jak przygwożdżony do ziemi.

Raija w ogóle na niego nie patrzyła. Włosy opadały jej niedbale na szczupłe ramiona, grzywka zasłaniała oczy, ale z wyrazu jej twarzy od razu odgadł, że coś się musiało stać.

A kim jest ten obcy, który trzyma ją w ramionach, któ­ry ją przytula z miną właściciela? Ten, ku któremu Raija tak ufnie się przechyliła, oparła mu głowę na piersiach? Ten, który, o zgrozo, obejmuje ją w pasie? Kto to jest?

Karl popatrzył na młodego mężczyznę z wyraźną pogardą. Nietrudno się było domyślić, że to Lapończyk. Był niewiele wyższy od Reijo, ale mocniej zbudowany. Karl uznał, że z pewnością nie udałoby mu się pokonać obcego w pojedyn­kę. Zamyślony pocierał dłonie o uda. Ten typek chyba sobie nie myśli, że tak po prostu zabierze mu Raiję?

- Cóż to sprowadza do nas takich gości? - zwrócił się Kristian do żony stojącej wśród nieznajomych.

Marta rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.

- Kristina nie żyje - odpowiedziała. - A to są dawniejsi opiekunowie Raiji - dodała, wskazując na Pehra i Ravnę. Pehr podał rękę Kristianowi, wykrzywiając twarz w gryma­sie mało przypominającym uśmiech. Najwyraźniej czuł się nieswojo.

- Mój syn... - burknął i machnąwszy ręką, wskazał na Mik­kala.

Karl od razu się odprężył, to wyjaśniało bowiem wszystko.

- Raija przybiegła do nas w nocy - tłumaczył Pehr niechęt­nie. - Powiedziała, że jej opiekunka nie żyje. Bała się z nią zo­stać sama. Pomyśleliśmy, że dziewczyna powinna trochę się przespać, umarłej i tak nic nie przywróciłoby życia.

- Dlaczego nie przybiegłaś do nas? - zapytał Karl. Dopiero na te słowa Raija podniosła wzrok i pokręciła głową. Oczy miała zapuchnięte, twarz bladą.

- E, ci młodzi... - westchnął Pehr. - Z Raiją zawsze są kło­poty.

- Kristina nie może tam tak leżeć - przerwał mu Kristian, urywając komentarze na temat swej przyszłej synowej. Nie miał ochoty o tym dyskutować, szczególnie w obecności ty­lu świadków.

- Jest tak ciepło... - odezwała się Marta.

- Trzeba zbić trumnę. Marta z przerażeniem w oczach popatrzyła na męża.

- Tak nie uchodzi - zaprotestowała. - Co powie na to pa­stor?

- Pastor z Karlsoy może sobie gadać, co mu się żywnie podoba - stwierdził Kristian, który nigdy nie był szczegól­nie religijny. - Przyjeżdża tu cztery razy do roku, a my ma­my może miesiącami przechowywać zwłoki? Jest gorąco, Marto, dobrze wiesz, co to znaczy. Lepiej będzie od razu ją pochować.

- Ale...

- Żadnego ale - uciął mąż. - Mamy złożyć ciało w jakiejś jamie do czasu, aż pastorowi przyjdzie ochota odwiedzić te strony? Czy nie może równie dobrze poświęcić grobu, za­miast grzebać rozłożone ciało?

- W każdym razie trzeba tam pójść - oznajmiła Marta niechętnie, wyraźnie niezadowolona z pomysłu męża.

Pehr natomiast zgadzał się z Kristianem, podobał mu się sposób, w jaki ten podszedł do sprawy. Pozostawała jeszcze jedna ważna kwestia, o której najwyraźniej nikt nie pomyślał.

- A co z dziewczyną? - zapytał. - Zdaje się, że ma poślu­bić waszego syna?

- Jeszcze nic nie jest przygotowane.

- My jej nie zabierzemy! - oświadczył zdecydowanie Pehr.

Reijo stał z boku i obserwował całą scenę z rosnącym za­interesowaniem. Co ten stary ma przeciwko Raiji? Popatrzył uważniej na dziewczynę i syna Lapończyka. Oboje sprawia­li wrażenie, jakby znajdowali się w innym świecie...

- Skoro była u was wcześniej... - zaczęła Marta, rozgląda­jąc się nerwowo.

Ale jej słowa wywołały tylko wzburzenie Pehra.

- I o to właśnie chodzi... Była już u nas wcześniej. Jeśli ją teraz zabierzemy, wy zapomnicie o umowie, a ja znów bę­dę ją miał na karku. Nie, nie i jeszcze raz nie!

- Dosyć, ojcze! Chcesz jej jeszcze dołożyć cierpienia?

Karl posłał młodzieńcowi, który chyba nie był dużo star­szy od niego, pełne wdzięczności spojrzenie. Nikomu nie wolno tak mówić o Raiji! Gdyby starczyło mu odwagi, sam by się wtrącił.

Raija stała nieruchomo, przytulona do swego przybrane­go brata, i nawet jeden mięsień nie drgnął w jej twarzy.

Przybrany brat... To tylko przybrany brat, utwierdzał się Karl i to określenie jak tarcza chroniło go przed niepokojem.

- Mikkal ma dziwne upodobanie do tej wrony - zauwa­żył Pehr, spoglądając znacząco na Kristiana Elvejorda, który zaczynał się rozeznawać w sytuacji. - Śpieszę się - mówił da­lej. - Przybyłem w te strony, żeby wyswatać chłopaka. Mam renifery, obowiązki. Nie mogę pozwolić, żeby ta wrona mi przeszkadzała. Dość mi już przybyło siwych włosów z jej powodu.

- Nie możemy. Nie są małżeństwem... Co powiedzą lu­dzie?

Marta popatrzyła bezradnie na męża.

Reijo zaczął dostrzegać komizm całej tej sytuacji. Oto dwie pary rodziców mają ten sam kłopot i wszystko z po­wodu Raiji... A tymczasem Karl zdaje się wcale nie rozu­mieć, co rozgrywa się na jego oczach.

- W takim razie ją weźmiemy - przerwał Kristian długie milczenie. - Przyspieszymy ten ślub... Przecież da się to ja­koś załatwić...

- Dobrze! - rozpromienił się Pehr.

Karl odetchnął z ulgą. Mikkal zacisnął zęby, a Raija wtu­liła mocniej twarz w jego pierś. Tych dwojga najwyraźniej nie ucieszyła decyzja Kristiana...

Całą gromadą ruszyli do chaty nad rzeką, do domu Raiji. Kristina leżała na łóżku, tak jak ją dziewczyna zostawiła. Marta i Ravna weszły do izby, żeby zająć się zmarłą.

- A ty, panienko, dokąd? - warknął Pehr, widząc, jak Ra­ija wymyka się z chaty. - Nie zamierzasz pomóc?

- Zostaw Raiję w spokoju! - Mikkal natychmiast znalazł się przy dziewczynie i wziął ją w obronę. - Już i tak jest jej ciężko. Nie musisz więc jej jeszcze dręczyć!

Pehr na swych wygiętych w pałąk nogach podszedł do sy­na. Był niższy i musiał zadzierać głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

- A ty, synu? - wysyczał. - Coś mi się zdaje, że też nie masz czystego sumienia. Zastanawiam się, czym się zajmo­wałeś, kiedy ta kobieta odchodziła z tego świata...

- To się zastanawiaj - Mikkal wzruszył ramionami, uda­jąc obojętność. - Ale Raiję zostaw w spokoju!

Dziewczyna usiadła na porośniętym trawą pagórku obok chaty. Podkurczyła kolana i objęła je rękoma. Pehr odwrócił się plecami do syna i swej dawnej podopiecznej. Mikkal przyglądał się Raiji, która wpatrywała się w jakiś odległy punkt. Stracił z nią kontakt. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło.

Zasmucony odwrócił się do Kristiana, postanawiając się jakoś włączyć do pomocy. Kristian wyglądał na zmartwio­nego. Jak na schyłek lata było nienormalnie gorąco. Zmarła nie powinna leżeć długo.

- Musimy ją pogrzebać - westchnął, podjąwszy ostateczną decyzję. - Nikt inny tego nie zrobi. Po śmierci Pedera na mo­rzu Kristina została sama z Raiją. A teraz dziewczyna nie ma już nikogo. Raczej trudno oczekiwać, że zajmie się wszyst­kim jak należy. Na pewno przeżyła wstrząs, kiedy znalazła Kristinę martwą. Lepiej pozostawić ją samą ze swymi myśla­mi. Na rozmowę przyjdzie czas później.

- Trzeba pogrzebać Kristinę w poświęconej przez pastora ziemi - odezwała się Marta, która wyrosła jak spod ziemi.

Kristian westchnął ciężko. Ta jego Marta była mądrą ko­bietą, ale za bardzo przejmowała się tym, co powiedzą lu­dzie, zamiast myśleć rozsądnie.

- Pastorowi i tak wszystko jedno - odrzekł hardo. - A w ten upal najlepiej zrobić tak, jak powiedziałem. Zro­zum, matka, dla Kristiny to nie ma już żadnego znaczenia. Reijo! - zawołał przechodzącego obok chłopaka. - Czy twój ojciec nie ma czasem kilku zbędnych desek? Zdaje się, że widziałem je u niego.

- Zaraz przyniosę - pokiwał głową Reijo.

- Lepiej niech Karl pójdzie - zdecydował Kristian. - Ty masz większą krzepę, więc wykopiesz dół, a on jest szybszy w nogach - uśmiechnął się do syna. - Sprowadź Anttiego i przynieście deski. Zbijemy trumnę dla Kristiny.

- Tam? - Reijo wskazał ręką na skraj pola w pobliżu rzeki. Kristian pokiwał głową.

- Poradzisz sobie sam? Reijo odsłonił zęby w uśmiechu i podążył we wskazanym kierunku. Gdy zaczął kopać, pojawił się przy nim przybra­ny brat Raiji z łopatą w ręce.

- We dwóch zrobimy to szybciej - wyjaśnił krótko i za­czął kopać z drugiej strony.

Reijo nie sprzeciwiał się, przyznając Mikkalowi rację.

Zrobili sobie krótką przerwę, kiedy dół był już dość głę­boki. Usiedli na chwilę na brzegu naprzeciwko siebie, mie­rząc się wzrokiem.

Reijo domyślał się, co czuje Lapończyk. Usłyszał przy­padkiem, co powiedział Pehr do syna, znał bowiem sporo lapońskich słów. Może nie miał takiej fantazji jak Raija, ale bez trudu potrafił złożyć fragmenty układanki.

- Czy to dobry chłopak, ten, którego ma poślubić Raija? - zapytał Mikkal, obserwując ptaka krążącego nad ich głowami.

Reijo bez trudu usłyszał ból pobrzmiewający w jego głosie.

- Karl? Tak! - odrzekł Reijo. - Solidny, spokojny i kocha ją. Poza tym jest Norwegiem, nie jakieś byle co. Kristina chciała go na męża dla Raiji.

Mikkal podniósł wzrok i dostrzegł w oczach chłopaka podobną do własnej tęsknotę.

- Co z twoją twarzą? - zapytał. Reijo roześmiał się gorzko.

- Karl jest spokojny, ale okazało się, że czasem i jego można wyprowadzić z równowagi...

- Co się stało?

- Zdaje się, że się domyślasz - uśmiechnął się Reijo. - Ra­ija jakoś tak działa na mężczyzn... Budzi w nich szaleństwo...

- On wygrał?

- Nikt nie wygrał - skwitował Reijo krótko. - Obaj uszli­śmy z życiem. Zresztą ja i tak nie miałem szans... - Chłopak nie potrafił ukryć goryczy. - Jestem Finem, Kwenem, jak tu nas nazywają. W oczach Kristiny nie byłem dostatecznie do­brym kandydatem na męża.

- Rozumiem - rzekł Mikkal z nieruchomą jak maska twa­rzą. Tylko oczy, pełne smutku, żyły. - Ale czy on będzie dla niej dobry? Nie nazbyt gwałtowny? - Mikkal popatrzył na Reijo w napięciu.

- Gdybym nie był tego pewien, biłbym go tak długo, pó­ki bym na nim nie wymusił takiej obietnicy.

Mikkal odetchnął z ulgą i uśmiechnął się blado. Reijo zaś, spojrzawszy z ukosa na młodego Lapończyka, zadał mu pytanie, które go dręczyło.

- Widziałeś ją wczoraj? Kiedy umarła Kristina? Mikkal skinął ciężko głową, czarna grzywka opadła mu na czoło, odbijając słoneczne promienie pogodnego nieba.

- Nazwałeś to szaleństwem - rzeki z ociąganiem. - Ale to coś więcej... - urwał i zerwawszy się na równe nogi, zawo­łał: - To co, kończymy?

Reijo poszedł za jego przykładem. Nie spodziewał się usłyszeć więcej zwierzeń z ust tego mężczyzny o niezwy­kłych oczach. Usłyszał jednak dość, by poczuć przyjaźń do obcego przybysza.

Karl wrócił razem z Anttim. Przynieśli deski na trumnę. Antti jednym rzutem oka ocenił sytuację. Zobaczył swoje­go syna i młodego Lapończyka, wspólnie kopiących dół. Nad brzegiem rzeki siedział starszy Lapończyk, nie zwraca­jąc zupełnie uwagi na to, co się dzieje wokół, a z chaty do­latywały kobiece głosy. Raija przycupnęła bez ruchu na ubo­czu, a Karl, choć wyraźnie miał ochotę do niej podejść, nie potrafił się na to zdobyć.

Karl jest zbyt delikatny, pomyślał Antti.

Kiedy Kristian wszedł do chaty po narzędzia stolarskie, Antti Kesaniemi uczynił to, na co żaden z młodzików się nie odwa­żył, bo zabrakło im rozumu: poszedł wprost do Raiji.

Nawet on, który widział w życiu niejedno nieszczęście, przeraził się, kiedy popatrzył na jej znieruchomiałą, jakby martwą twarz. Raija, zawsze taka pełna życia!

Nie miał nawet cienia wątpliwości, że to nie śmierć opiekunki tak ją załamała. Znał się na ludziach, od razu pojął, że nikt by tak nie rozpaczał po stracie Kristiny.

- Dziecko! - odezwał się przerażony. - Co się stało?

- Karl nic ci nie powiedział? - spytała bezbarwnym gło­sem. - Przecież mieliście zbić trumnę...

Zielone oczy Fina, tak bardzo podobne do oczu Reijo, popatrzyły na nią badawczo.

- Nie o to pytam - rzekł łagodnie po fińsku. - Pytałem, co się tobie stało.

- Aż tak to się rzuca w oczy?

- Znam cię, dziecko. Chcesz o tym porozmawiać? Pokręciła głową.

- Rozmowa nic tu nie pomoże, Antti. Gdyby mogła mi pomóc, byłbyś pierwszą osobą, do której bym się zwróciła. Ale to na nic. Na nic...

- Życie toczy się dalej, Raiju. Obojętnie co się stało, pa­miętaj, że życie się na tym nie kończy.

Antti wstał i popatrzył raz jeszcze z namysłem na dziew­czynę. Raija podniosła na niego pozbawione blasku, zaczer­wienione oczy i martwym głosem rzekła:

- Tak... To było niczym lodowate tchnienie zimy.

- Nie zrób czasem jakiegoś głupstwa, Raiju! - wyrwało się Anttiemu.

Uśmiechnęła się blado, a w jej oczach dostrzegł tylko cień dawnego uporu, który tak dobrze znał.

- Nie, nie zrobię żadnego głupstwa. Nikomu nie sprawię tej przyjemności.

Reijo i Mikkal dalej kopali grób. Dobrze im się razem pracowało. Nawiązała się między nimi cicha sympatia. Obaj spoglądali z ukosa na Karla, śmiejąc się pod nosem, że przy­szło mu pomagać przy zbijaniu trumny.

Kiedy grób został wykopany, Mikkal skierował się w stro­nę Raiji. Dwa kroki za nim podążał Reijo. Zdumiony, spostrzegł, że Raija przy Mikkalu jest zupełnie inną dziewczyną. Nie znali jej takiej. Ten chłopak potrafił wydobyć z niej coś, czego nikt inny nie zdołał w niej nawet dostrzec...

Młody Lapończyk ukucnął przed Raiją. Reijo nie potrze­bował więcej dowodów na potwierdzenie swych domysłów, wystarczyło, że spojrzał na twarz dziewczyny wyrażającą bezmierny smutek i rozpaczliwe oddanie. Jej oczy nigdy nie płonęły takim żarem, gdy patrzyła na Karla czy na niego.

- Idź się przebrać, Mały Kruku! Uczesz się i przemyj oczy wodą.

- Po co?

Mikkal pogłaskał dziewczynę czule po głowie, odgarnia­jąc jej z oczu niesforny lok. Twarde, jakby wykute w brązie rysy zmiękły. Reijo nigdy by się nie spodziewał, że w tym człowieku może być tyle czułości.

- Jesteś piękna, kochana. Bądź piękna dla mnie!

Zduszony głos Mikkala skrywał uczucia, których nie wol­no mu było okazać. Oczy mu rozbłysły na chwilę, by zaraz znów przygasnąć. Ale dziewczyna bez protestów wstała. Trzy­mali się za ręce o sekundę za długo. W ich oczach pojawił się zachwyt, wyraźnie zauważalny dla kogoś, kto potrafił patrzeć.

Reijo pozazdrościł Mikkalowi tej niezwykłej harmonii, ja­ka łączyła go z Raiją, tego rzadko spotykanego zrozumienia.

Po chwili obaj patrzyli, jak Raija, dumnie wyprostowa­na, z czystą bluzką i świąteczną spódnicą przewieszoną przez ramię, skierowała się nad rzekę.

Reijo podziwiał Mikkala za to, że potrafił ją do tego na­kłonić.

- Masz powód do rozpaczy - powiedział mu. - Tracisz więcej, niż ja kiedykolwiek mógłbym sobie wymarzyć.

Twarz Mikkala drgnęła, cierpienie wypełniło jego osobli­we miodowe oczy.

- Rzeczywiście mam - rzekł tylko. Reijo patrzył, jak zbijają skrzynię i wieko, ale nie czuł szczególnego smutku. Mikkal, dostrzegłszy to, uśmiechnął się i położył w trawie, w miejscu gdzie wcześniej siedziała Raija.

- Nie kwapisz się zbytnio do pomocy?

- Nie, nie lubiłem tej baby za życia, czemu więc miałbym udawać, że ją lubię po śmierci?

- No tak. - Mikkal żuł trawę i obserwował zamieszanie wo­kół chaty, gdzie długo trwały narady, kto ma wynieść zmarłą. Ostatecznie mężczyźni doszli do porozumienia i przybili wie­ko skleconej z desek trumny. W pewnym momencie chłopak zaniepokoił się o Raiję. Spoglądał w stronę rzeki, jednak brzo­zowy zagajnik zasłaniał mu cały widok.

- To chyba trwa zdecydowanie za długo - powiedział w końcu.

Reijo przyznał mu rację, choć wiedział, że dziewczęta zwykle bardzo długo się stroją.

- Gdzie Raija? - zapytał Antti, który także zauważył nie­obecność dziewczyny.

Reijo zapewnił ojca, że jej poszukają, i spiesznie ruszył za Mikkalem, który pobiegł ścieżką.

Tuż za zakrętem rzeka tworzyła zakole, woda w tym miejscu była dość głęboka, a na samym brzegu zamiast ostrych kamyków leżał miękki piasek. Dalej wśród kamie­ni zieleniły się podobne do gwiazdek liście tłustosza pospo­litego, a jego błękitne kwiatki próbowały przyćmić urodą delikatne liliowo - żółte fiołki: barwne plamki wśród smut­nych kępek trawy, szarobrązowego piasku i równie zwy­kłych szarych kamieni.

Jednak ani Mikkal, ani Reijo nie dostrzegali uroku kwit­nącej roślinności.

Na brzegu było pusto, jedynie błękitna bluzka, w którą Raija zamierzała się przebrać, leżała wśród kwiatów.

- Co tu się stało? - spytał przerażony Mikkal. Równocześnie odkryli ślady. Tam, gdzie rzeka leniwie opłukiwała brzeg, dostrzegli odciski stóp, małe i duże. Mikkal wszedł do wody, nie zważając na to, że jest chłodna. Reijo pośpieszył za nim, czując, jak strach ściska mu serce.

Po drugiej stronie brzeg był kamienisty, gęsto porośnięty krzakami. Pokryte mchem kamienie stanowiły wystarczają­ce podłoże dla rozkrzewiającej się łatwo łoziny.

Na kamieniach młodzieńcy odkryli więcej mokrych śla­dów. Wśród wielu dużych odcisków stóp ciągnął się cienki mokry pas, zapewne pozostawiony przez zmoczony brzeg spódnicy. Raija nie szła dobrowolnie, to pewne, wlekli ją sil­ni mężczyźni!

- Łotry! - wydusił Mikkal przez zaciśnięte zęby i mrużąc oczy, wpatrywał się w gęstwinę. Wiatr poruszał gałęziami drzew i listowiem, a ptaki pewnie nie bez powodu wszczę­ły głośny jazgot. Nagle usłyszeli ochrypły śmiech i zduszo­ne krzyki. Mikkal zniknął między krzakami...

Reijo, który ruszył w ślad za nim, zdążył dotrzeć na miej­sce w chwili, gdy Mikkal wyrwał Raiję z rąk człowieka, któ­rego on sam nienawidził najbardziej na świecie.

- Isak, ty łajdaku! - jęknął z wściekłością.

- A więc to ty? - usłyszał zatrważająco spokojne pytanie Mikkala, który w mocnym uścisku trzymał za kark napast­nika.

Reijo szybko stanął pomiędzy Mikkalem a dwoma kom­panami Isaka, tak by żaden z nich nie mógł zaatakować La­pończyka. Sigurd ani Svend nigdy nie odważyliby się stanąć do walki twarzą w twarz, natomiast nie wahaliby się zadać ciosu w plecy.

Raija stała skulona za swym przybranym bratem i w mil­czeniu obserwowała zajście.

- Nie ma się o co tak wściekać. - Isak próbował robić do­brą minę do złej gry. - Zabawiliśmy się trochę z tą małą... Zresztą była dość chętna... Wyraźnie lubi mężczyzn...

- Nie nazywaj siebie mężczyzną! - warknął Mikkal, wy­mierzając pięścią cios w sam środek nabrzmiałej gęby na­pastnika.

Kiedy Isak się ocknął, jego rozbiegane oczy wyrażały ogromne zdumienie. Reijo zobaczył krew i przełknął ciężko ślinę. Usłyszawszy, że Svend i Sigurd pośpiesznie salwują się ucieczką, błyskawicznie ruszył za nimi. Nie mógł pozwolić, by uszło im płazem to, co uczynili Raiji. Dopadłszy ich, bil bez litości, wyładowując całą nagromadzoną w sobie złość. Na łeb, na szyję rzucili się do rzeki, odgrażając się głośno i zapowiadając zemstę. Ale Reijo nie przejął się tym zbytnio.

- Co tam się, u diabła, dzieje? - zawołał Antti z drugiego brzegu, gdzie hałas ściągnął też pozostałych.

- Kilku drani dostało nauczkę! - wyjaśnił Reijo.

Przy akompaniamencie głośnych przekleństw z lasu wy­szedł Mikkal, ciągnąc za sobą Isaka. Jedną ręką przytrzymy­wał mu głowę, a drugą bił po twarzy. I choć Isak bronił się ze wszystkich sił, nie miał żadnych szans. Rozwścieczony Mikkal uznał, że Isak ciężko zapłaci za to, że ośmielił się tknąć Raiję.

Kolejne uderzenia zepchnęły go do rzeki. Isak cofał się na coraz głębszą wodę, a Mikkal napierał na niego, niby dra­pieżnik polujący na ofiarę, pewny, że za chwilę wbije w nią swe szpony. Śniada, niczym odlana z brązu twarz wyrażała głęboką nienawiść.

Reijo uświadomił sobie, że się uśmiecha. Cieszył się z każ­dego zadanego Isakowi ciosu, żałując tylko, że nie sam je wymierza.

Z lasu wyszła Raija. Reijo usłyszał okrzyki niedowierza­nia zebranych na drugim brzegu ludzi.

Dziewczyna stanęła obok niego. Zimna woda omywała jej bose stopy, lecz ona tego nie czuła. Ubranie miała po­szarpane, zapiaszczone i brudne od błota i trawy. Nie pró­bowała jednak wcale doprowadzić się do ładu. Wpatrywała się nieruchomo w walczącego na samym środku rzeki Mik­kala, który spychał Isaka coraz głębiej, w rwący nurt.

Reijo zadrżał, gdy zobaczył w jej ciemnych oczach mściwą satysfakcję. To, że on sam z przyjemnością przyglądał się temu groteskowemu przedstawieniu, zdawało mu się zrozumia­łe, uważał jednak, że Raija nie powinna tak reagować.

- Powstrzymaj go! Ktoś go musi powstrzymać! - rozległo się wołanie Laponki, matki Mikkala.

Reijo ocknął się, wracając do rzeczywistości. Pozostali stali całkowicie porażeni, nie będąc w stanie, a może nie chcąc przerwać krwawego widowiska.

- Raiju! - błagała Ravna. - Powstrzymaj go, nie widzisz, co się dzieje? Nie pozwól, by zabił!

Dziewczyna jednak nawet się nie poruszyła. I wtedy Reijo zrozumiał, że nie może dopuścić, by stało się najgorsze. Zauważył, jak dłoń Mikkala sięga po zawieszony przy pasku nóż, dostrzegł sztywny uśmiech na ustach chłopaka, a w je­go oczach zimną nienawiść. Reijo wiedział, że młody Lapoń­czyk gotów był dla Raiji na wszystko.

Rzucił się do rzeki w chwili, gdy Mikkal wyjął nóż.

Ostrze, niczym pieszczotliwy dotyk śmierci, musnęło po­liczek Isaka.

Powietrze rozdarł donośny krzyk, który przeszedł w prze­ciągłe wycie. Mikkal jęknął, kiedy Reijo szarpnął mu rękę do tyłu. Isak osunął się do wody z głośnym pluskiem, a wciąż zaślepiony wściekłością Mikkal poprzysiągł mu zemstę, przemawiając w trzech językach.

Reijo walczył co sił, by go uspokoić, ale chyba nie uda­łoby mu się to nigdy, gdyby nie Raija. Podeszła do nich, zła­pała Mikkala za włosy i zanurzyła jego twarz w lodowatej wodzie.

Ta orzeźwiająca kąpiel pomogła, bo gdy wyszedł z wo­dy, cały mokry, zachowywał się znacznie spokojniej. A Isak był już daleko na drugim brzegu, przeklinając i trzymając się za zakrwawiony prawy policzek. Rana ciągnęła się od skroni po brodę.

Mikkal dyszał ciężko, patrząc z rozpaczą na Raiję. Otwo­rzył ramiona i dziewczyna przytuliła się do jego piersi. Sta­li tak po pas w wodzie, jakby stopieni w całość.

- Twoje włosy - wyszeptał Mikkal zmienionym głosem, zanurzając dłoń w żałosnych, postrzępionych kosmykach na głowie Raiji. Isak i jego kompani obcięli dziewczynie włosy. Długie, jedwabiste włosy zniknęły, ścięte w nierów­ne schodki poniżej uszu.

Raija połykała łzy, starając się być dzielna.

- Odrosną - powiedziała. Mikkal wziął ją na ręce i wyniósł na brzeg, przyciskając gorące wargi do jej czoła.

Nie zdążyli dotrzeć do brzegu, gdy Pehr, nie panując nad złością, wymierzył synowi siarczysty policzek. Chłopak, za­skoczony, przewrócił się i wpadł tyłem do wody. W tym miej­scu nie było głęboko, ale Raija od razu rzuciła mu się na po­moc. Pehr tymczasem obrócił się na pięcie i odszedł.

Reijo stanął obok Karla. Gorąco pragnął, by przyjaciel nie domyślił się uczuć Raiji, która, klęcząc przy Mikkalu, trzymała mu głowę nad powierzchnią w o d y i gładziła po po­liczku. Gdyby Karl odgadł prawdę, ani chybi rozpętałaby się kolejna awantura.

- Nic mu nie będzie! - rzuciła na pozór lekko Ravna, spo­glądając na syna ostrzegawczo.

- Nie zapomnę - wyszeptała Raija po lapońsku i puściła Mikkala.

- Trzymaj się z dala ode mnie, Mały Kruku! - poprosił, choć chętnie błagałby ją o coś przeciwnego. - Pamiętaj, co mi obiecałaś. Nasz czas się skończył. - Po chwili dodał z sa­tysfakcją: - To jednak była prawdziwa przyjemność pora­chować kości temu nędznikowi!

Raija uśmiechnęła się słabo i cofnęła o kilka kroków. To, czego oboje pragnęli, nie było rozsądne. Zresztą już się po­żegnali...

Kristina została pochowana. Jej samej zapewne własny po­grzeb by się nie spodobał. W kondukcie szła ostrzyżona Rai­ja w mokrym i poszarpanym ubraniu, niewysoka Laponka i jej przemoczony do suchej nitki potomek, Kwen Antti ze swym zielonookim synem oraz Marta, Kristian i Karl.

Kristinie z trudem przyszłoby się pogodzić z tym, że tyl­ko trzy osoby w żałobnym orszaku były Norwegami.

Trumna z surowego drewna została opuszczona do dołu i zasypana ziemią. Aby nadać ceremonii pogrzebowej bar­dziej uroczysty charakter, Kristian i Antti odmówili modli­twy, każdy we własnym języku. To też pewnie nie spodo­bałoby się Kristinie. Ale Kristian, który sprawował nad wszystkim pieczę, uznał, że Bóg nie jest tak małostkowy, by nie wysłuchać modlitwy po fińsku.

Lapońska rodzina zebrała się do pożegnania. Mikkal za­mierzał podejść do Raiji, ale przeszkodził mu w tym ojciec, który nagłe wyrósł jak spod ziemi.

- Trzymaj się od niej z daleka! - syknął. - Ona nie jest dla ciebie! Chyba nie chcesz narobić kłopotów sobie i jej!

Mikkal zamierzał coś odpowiedzieć, ale Pehr nie dopu­ścił go do głosu.

- Skoro tak bardzo zależy ci na jej dobru, zostaw ją w spokoju! Jeśli ta wrona nie ma dość rozumu, to ty masz już tyle lat, że powinieneś to pojąć. Wracaj do obozowiska i zapomnij o tej dziewczynie!

Raija słyszała wszystko, bo Pehr, przekonany, że nikt nie­powołany nie rozumie lapońskiej mowy, nie starał się na­wet zniżyć głosu.

- Zegnaj, Mikkalu! - odezwała się głośno, jakby nie zau­ważając Pehra. Uśmiechała się blado, ale z odwagą. - Będę zawsze pamiętać!

- Ja też! - odpowiedział z żarem. Przez kilka chwil stali bez ruchu zapatrzeni w siebie. Ale zaraz czar prysnął i ich twarze zamieniły się w nieruchome maski.

Mikkal odszedł. Ravna, z oczami pełnymi łez, uściskała mocno Raiję. Tyle pragnęła powiedzieć temu dziecku, które już wcale nie było dzieckiem, ale brakowało jej słów. Zdławionym głosem zdołała jedynie szepnąć: „Żegnaj!”.

- Jeśli będziesz miała kiedykolwiek jakieś kłopoty, za­wsze możesz zwrócić się do mnie - dodała przekonana, że nigdy nie zapomni tej dziwnej dziewczynki, która przez pe­wien czas była jej córką. Nie zapomni Raiji - obcego ptaka z Tornedalen.

Już wkrótce wyjdzie za mąż za tego urodziwego chłopca, który wyraźnie ją ubóstwia. Ravnie na samą myśl o tym zbie­rało się na płacz. Z pewnością był to dobry chłopak, ale nie nadawał się na męża dla Raiji. Ta dziewczyna całkiem nad nim zapanuje! Ona potrzebowała mężczyzny z charakterem, a tego błękitnookiemu Karlowi brakowało.

- Zegnaj, Ravno - szepnęła Raija. - Mamo... Ucałowała szybko Ravnę i pośpiesznie odeszła. Ravna stała nieruchomo z oczami mokrymi od łez. Kiedy Raija ko­goś kochała, dawała więcej, niż spodziewała się otrzymać w zamian...

11

Późną jesienią, gdy mróz pozbawił drzewa resztek listo­wia i pokrył gałęzie cienką warstwą szronu, do Lyngen przy­był pastor z Karlsoy, żeby odprawić nabożeństwo, jedno z czterech, które zwykł odprawiać w roku.

Do tych północnych dystryktów misjonarze dotarli zale­dwie dziesięć lat wcześniej. Podjęli się trudnego zadania wykrzewienia pogańskich zwyczajów, które w małych, oddalo­nych od świata osadach nadal były żywe. Kościołowi, któremu przewodził Thomas von Westen, udało się wprowadzić przez ten czas wiele zmian, jednak ciągle brakowało duchownych i do mieszkańców odległych fiordów i wysp słowo Boże do­cierało nazbyt rzadko. Tam też stare tradycje nadal były moc­no zakorzenione.

Ogólnie jednak mieszkańcy północy, przynajmniej na pozór, podporządkowywali się kościelnym prawom, tak więc podczas duszpasterskiej wizyty pastora Raija córka Erkkiego Alatalo poślubiła Karla Kristiansena Elvejorda.

Podczas uroczystej ceremonii stała dumnie wyprostowa­na, poważna i piękna. Dźwięcznym głosem wypowiedziała sakramentalne „tak”. Patrząc na spokojną twarz dziewczyny, żaden z uczestników uroczystości nigdy nie domyśliłby się jej prawdziwych uczuć. Nikt nie potrafił odgadnąć, co się kryje na dnie brązowych oczu oblubienicy.

Nawet pan młody, który podczas przeprawy łodzią przez fiord spoglądał z miłością na swą świeżo poślubioną żonę, nie domyślał się tajemnicy jej serca.

Przybili do brzegu późnym popołudniem. Skromny we­selny orszak skierował się do chaty rodziców Karla. O wystawnym weselu nie było mowy, ale Marta uparła się, by przyjąć gości skromnym poczęstunkiem. Tym bardziej że prócz rodziny gości było tylko dwóch, Antti i Reijo. Mieli wracać o głodzie ze ślubu jedynego jej syna?

Zasiedli przy zniszczonym stole i w milczeniu jedli gorą­cą zupę. Karl nie spuszczał zachwyconych oczu z Raiji. By­ła dla niego niczym bogini i najchętniej całowałby ziemię, po której stąpała. Nie posiadał się ze szczęścia, że Raija wre­szcie należy do niego...

Raija w przeciwieństwie do rozmarzonego Karla dobrze wiedziała, co je. Sama wkroiła mięso owcze do zupy, a Mar­ta przygotowała resztę. W każdym razie potrawa była bar­dzo dobra i Raija jadła powoli, żeby nasycić się jej smakiem. Na twarz przywołała wymuszony uśmiech.

Marta z właściwą sobie wielkodusznością oddała Raiji suknię, w której sama brała ślub. Co prawda suknia była czarna, ale z bardzo dobrego materiału. Wystarczyło ją ze­brać trochę w pasie, bo Raija, choć była mniej więcej tego samego wzrostu co Marta, miała znacznie szczuplejszą talię. Raiji właściwie nie zależało na ładnym wyglądzie, nie przej­mowała się też, że kołnierzyk ją trochę uciska i rękawy są za ciasne w nadgarstkach. Wyglądała jednak prześlicznie w tej uszytej przed wielu laty sukni zapinanej po samą szyję, która prócz niewielkiego kołnierzyka nie miała innych ozdób. Spódnica, która dość frywolnie opinała biodra Marty, na znacznie drobniejszej Raiji wydawała się za szeroka.

Czarne włosy niczym wieniec okalały twarz dziewczyny. Po tym jak Isak z kompanami oszpecili Raiję, Marta wyrów­nała jej obcięte włosy. Z krótszymi włosami dziewczyna wy­glądała jeszcze młodziej, bardziej jak dziecko niż jak panna młoda. Cerę też miała bladą, po letniej opaleniźnie nie pozo­stało śladu, a czarna suknia jeszcze mocniej to podkreślała. Właściwie wydawało się, że tylko jej oczy nie straciły nic ze swego blasku. Oczy, które potrafiły oczarować, uwięzić, ale nigdy nic nie obiecywały.

Raija uśmiechnęła się lekko, obserwując Karla. Na siłę starał się zachowywać jak dorosły mężczyzna i popijał alko­hol, który Kristian postawił na stole pomimo pełnego wy­rzutu spojrzenia swej żony. Raz w życiu człowiek żeni sy­na! bronił się rybak przed łajaniem Marty.

Karl był także elegancko ubrany na tę szczególną okazję. Spodnie, uszyte przez matkę, opinały mu wąskie biodra i by­ły bardziej strojne niż grube samodziałowe portki noszone na co dzień. Ale chłopak wyglądał w nich jakoś obco. Zresztą po­zostałe części ubrania podkreślały to pierwsze wrażenie. Ko­szulę uszyła Raija, co dałoby się zauważyć, gdyby czyjeś wprawne oko obejrzało dokładnie szwy. Natomiast kamizel­ka i kaftan należały do Kristiana w czasach, gdy jeszcze był bardzo młody i marzył o lepszym życiu. Tymczasem los ob­darował go lichą zagrodą na kawałku dzierżawionej ziemi, trzema dziecięcymi grobami, a jedyny syn żenił się na łeb, na szyję z dziwną dziewczyną z obcego kraju.

Raija szybko odwróciła wzrok, widząc, że Karl na nią spojrzał. Nie chciała go oszukiwać, nie chciała, by sobie wy­obrażał coś, co nie było prawdą.

Właściwie to nawet miły chłopak, pomyślała niechętnie. Grzywka zaczesana, miękkie i jedwabiste włosy ładnie mu się układają, a nie sterczą sztywno na wszystkie strony, wiecznie potargane...

Uważaj! ostrzegł ją wewnętrzny głos. Raija szybko się opa­nowała i pomyślała o czymś innym. Ręce nawet jej nie zadrża­ły. Spokojnie maczając kawałki chleba, dokończyła jeść zupę.

Karl zbudował dla nich dom, porządny dom z prawdzi­wych bali. Postawił go nad rzeką blisko chałupy Kristiny i Pedera. Większość ludzi w okolicy mieszkała w lichych chatach, ale Karl pragnął, by ich dom był solidny. Raija, której stara chałupa norweskich opiekunów przywoływała na myśl niemal wyłącznie przykre wspomnienia, była bar­dzo wdzięczna swemu mężowi.

Karl za wszelką cenę pragnął wyglądać dorośle, był wszak żonaty. Zdawało mu się, że w ciemnym kaftanie prezentuje się jak prawdziwy mężczyzna. Ale dziecinnie zaokrąglone policzki nie bardzo pasowały do tego poważnego stroju. Po­za tym na łokciach rękawy były wyświechtane, czego, jak domyślała się Raija, Karl w ogóle nie zauważył. Ale mimo wszystko był jakiś inny... Raija poczuła w sercu odrobinę czułości dla tego chłopca, który tak bardzo się starał zacho­wywać jak prawdziwy mężczyzna, choć mu jeszcze tak wie­le brakowało, by nim się stać naprawdę.

Chyba dzięki temu spłynął na nią nagle spokój i poczucie bezpieczeństwa. Bo przez cały czas obawiała się tego narasta­jącego oczekiwania, które dawało się odczytać w błękitnych oczach Karla. Ten chłopak w dorosłych męskich ubraniach był wszak jej mężem i oboje dobrze wiedzieli, co to oznacza.

Mimo woli przywołała nagle w wyobraźni rozkochane miodowe oczy. Zdawało jej się, że słyszy pełne miłości i czu­łości słowa: „Raiju, teraz bardziej niż kiedykolwiek jesteś podobna do kruka. Małego, zalęknionego kruka...”

Czy to właśnie by jej powiedział Mikkal? Nie wiedziała. Nie wiedziała nawet, czy w ogóle jeszcze o niej pamięta. Czasem jednak czuła tak intensywnie jego bliskość, że ją to wręcz przerażało, ale nie miała pewności, czy dzieje się tak dlatego, że to on wysyła ku niej swe myśli, czy też za spra­wą jej własnej wyobraźni...

Mały Kruk... Tak, chyba przypominała kruka, czarnego zalęknionego ptaka z nastroszonymi piórami, który był cał­kiem sam.

Skrępowano ją więzami, przed którymi tak bardzo się wzbraniała, bo odbierały jej wolność. Była ptakiem, pragnę­ła czuć powietrze pod skrzydłami. A tymczasem nie mogła ich rozwinąć, nie mogła uciec. Już teraz trawiła ją tęsknota, podobna do tej, jaką odczuwają żyjące w klatce ptaki.

Została usidlona. Nie była już wolnym krukiem. Mały Kruk Mikkala nie mógł nigdzie pofrunąć, przestał istnieć wraz z utraconą wolnością.

Raija zorientowała się, że Antti coś do niej mówi. Uśmiech­nęła się niepewnie, nie mając pojęcia, o co chodzi.

Dopiero by się wszyscy zdziwili, gdyby wiedzieli, gdzie błądziła myślami!

Marta roześmiała się i pogładziła synową po policzku.

- Nie co dzień wychodzi się za mąż - rzekła ze zrozumie­niem.

Pozostali roześmiali się. Ich wyrozumiałość rozdrażniła Raiję, wszystko się w niej zagotowało.

Karl, lekko już podpity, spoconą ręką ścisnął ukradkiem jej dłoń. Wymuszony uśmiech zamarł na jej ustach.

- Oboje jesteście tacy młodzi - mówił tymczasem Antti, skupiając na sobie uwagę zebranych.

Raija oparła się o ścianę z drewnianych bali. Domyślała się, że oto nadeszła pora na rady i upomnienia przemycane niby mimochodem przez starszych.

- W młodości człowiek tak łatwo ulega wrażeniom i da­je się porwać najróżniejszym prądom. Tak łatwo wówczas uwierzyć, że złudne wyobrażenia o życiu są prawdą. Mam jednak nadzieję, że nie dacie się zwieść. Postarajcie się do­strzec to, co najlepsze... w samych sobie także.

Antti popatrzył wprost na Raiję, która spoważniała na­gle, domyśliwszy się, że to do niej mówi i jej udziela rad. Aż nazbyt dobrze rozumiała sens jego słów.

Antti nie był zwolennikiem długich przemówień, więc na zakończenie rzekł tylko:

- Zawsze bardzo cię kochałem, Raiju. Byłaś mi niczym rodzona córka. Nie mogłaś dostać lepszego męża niż Karl, oczywiście jeśli nie brać mnie pod uwagę... - zażartował.

Wszyscy roześmiali się, a Raija spuściła głowę i zobaczy­ła znów ukochaną twarz. Antti się mylił.

- A ty, Karl, masz żoneczkę o wielkim sercu. Możliwe, że jest trochę gwałtowna, ale taki mężczyzna jak ty z pew­nością sobie z tym poradzi. Bo tak naprawdę to bardzo delikatna istota. Troszcz się o nią, chłopcze!

- Masz na to moje słowo! - zapewnił Karl i wyprostował się, jakby chciał sobie dodać kilka centymetrów. Z miną wła­ściciela objął swą nowo poślubioną żonę, która skuliła się w nagłym odruchu. Natychmiast jednak rozluźniła się, sta­rając się dobrze odegrać nową rolę, świadoma, że nie zdoła od tego uciec.

- Ty też powinieneś sobie poszukać żony, Reijo! - zwró­cił się żartobliwie Kristian do przyjaciela syna.

- Poradzę sobie bez kobiety - mruknął Reijo ochryple, wbijając wzrok w blat stołu. Młody Fin nie wylewał za koł­nierz i był już na lekkim rauszu. - Mężczyzna nie zajdzie daleko, jeśli uwiesi mu się na szyi baba...

Karl uśmiechnął się z wyższością i mocniej przyciągnął do siebie Raiję, zastanawiając się w duchu, co się stało z przyja­cielem, z którym niedawno walczyli o dziewczynę.

- Tak, tak, my też się tak kiedyś zastrzegaliśmy - mruknął Antti, mrugając do Kristiana, który w odpowiedzi parsknął śmiechem.

Żadnemu z nich nie udało się jednak rozładować ponure­go nastroju, który zapanował przy stole. Doprawdy, trudno było uwierzyć, że to przyjęcie weselne. Raija pomyślała cy­nicznie, że na pogrzebie Kristiny wszyscy mieli lepszy humor.

- Zanuć coś, Antti! - poprosiła, uśmiechając się sponta­nicznie do brodatego Fina. - Chętnie zatańczę na własnym weselu! A ty masz taki piękny głos!

Antti zrazu się wzbraniał, ale kiedy inni przyłączyli się do prośby Raiji, dał się w końcu namówić. Tymczasem odsunię­to ławy, by zrobić miejsce pośrodku izby. Pierwszy Kristian porwał do tańca swą żonę, a potem Raija pociągnęła za so­bą opierającego się mocno Karla. Reijo wiedział, że przyja­ciel nie jest zbyt dobrym tancerzem, i sytuacja wydała mu się zabawna. Odezwała się w nim złośliwość, nie czuł się bo­wiem na tym przyjęciu najlepiej. Antti odchrząknął i zainto­nował wesołą melodię. Raija tańczyła lekko i żwawo, ale Karl, choć ze wszystkich sił starał się dotrzymać jej kroku, ciągle się mylił. Zdawało mu się, że wciąż spóźnia się o kil­ka taktów, i strasznie go to złościło. Uśmiech na twarzy Reijo zdenerwował go jeszcze bardziej.

Kto to widział, żeby wystawiać się na pośmiewisko na włas­nym weselu? żachnął się w duchu i nim Antti dokończył śpie­wać, Karl wyrwał się z objęć żony i wrócił do stołu.

- Co z tobą?

Raija oparła ręce na biodrach i marszcząc brwi, popatrzy­ła na niego badawczo.

- Czemu się tak naburmuszyłeś? - pytała, starając się zmie­nić ton, ale i te słowa nie przyniosły żadnego skutku.

Antti zamilkł, a Marta i Kristian wstrzymali oddech. By­li oto świadkami pierwszego małżeńskiego nieporozumie­nia. Reijo, oparty o ścianę, z zainteresowaniem obserwował parę przyjaciół.

Raija zamilkła, jakby się zastanawiała, co robić, ale wi­dząc ponurą twarz Karla, zrezygnowała. Karl tymczasem w milczeniu posyłał jej niechętne spojrzenie, za nic w świe­cie nie chciał się przyznać, że nie potrafi tańczyć.

- Przecież to nic takiego, że mylą ci się kroki - odezwa­ła się nieoczekiwanie łagodnie Raija. - Poprowadzę cię, po prostu rób to co ja!

- Nie! - uciął krótko, acz stanowczo Karl. Raija nie grzeszyła nadmiarem cierpliwości. Była młoda i nie miała zamiaru rezygnować z przyjemności tylko dlate­go, że Karl się uparł. Dała mu szansę, ale jej nie wykorzy­stał. Porzuciwszy więc wszelkie skrupuły, wyprostowała się i dumnie podniosła głowę.

- Nie to nie! - wycedziła zdyszana i odwróciła się do mę­ża plecami. - Reijo dobrze tańczy!

Biedny Reijo chciał pozostać lojalnym druhem, lecz jego serce wyczyniało tego wieczoru harce, a gorzałka przytępiła nieco wrażliwość. Stanął przed niełatwą decyzją. Łatwiej jednak przyszło mu umknąć przed wzrokiem przyjaciela, aniżeli zrezygnować z zaproszenia Raiji, a kiedy poczuł ją w ra­mionach, zapomniał o wyrzutach sumienia.

Dziewczyna uśmiechnęła się z przekorą, niemal prowoka­cyjnie. W przeciwieństwie do Reijo wcale nie unikała oczu Karla, mimo że dostrzegała w nich ból. Nie było jej go ani trochę żal, przeciwnie, uważała, że sobie na to zasłużył. Czyż nie wyciągnęła do niego pomocnej dłoni?

- Śpiewaj, Antti! - poprosiła. - Śpiewaj!

Raija przetańczyłaby chętnie nawet całą noc, nie przej­mując się specjalnie tym, co myślą ani co czują inni. Tak na­prawdę niewiele ją to obchodziło.

Reijo, któremu przez chwilę mignęła przed oczami ścią­gnięta bólem twarz Karla, ocknął się nagle i uświadomił so­bie, że musi ją powstrzymać. Może Raiji nie przeszkadzało, że rani męża, ale Reijo nie miał zamiaru dla jej przyjemności pognębiać przyjaciela. Uśmiechając się szeroko, chwycił Raiję na ręce i zaskoczoną, posadził Karlowi na kolanach.

- Kto z nią chwilę potańczy, pozdziera sobie zelówki! - zażartował. - Najlepiej trzymaj się swojego męża, to nikt ci nie będzie wyrzucał, że przez ciebie ma dziurawe buty!

- Niech państwo młodzi dokonają uroczystego otwarcia swojego domostwa! - rzucił pośpiesznie Kristian, który naj­wyraźniej odetchnął z ulgą, gdy taniec dobiegł końca. Serce mu się krajało, kiedy patrzył na ponurą twarz syna, choć wie­dział, że Karl jest sam sobie winien.

Nie wyglądali wcale jak nowożeńcy, kiedy odsunięci od siebie szli powoli w stronę własnej chaty.

Jeszcze niedawno dobrzy przyjaciele, teraz, jako mąż i żona, nie mieli sobie nic do powiedzenia. W milczeniu po­konali drogę do swego nowego domu.

A miało to być takie wyjątkowe, wspaniałe! pomyślał Karl, wbijając ręce w kieszenie spodni. Nie mógł się pozbyć wrażenia, że Raija traktuje go jak powietrze.

Taki był dumny z tego domu! Budował go wspólnie z Reijo, który swą pomoc traktował jako ślubny prezent dla przyjaciół.

Karl czuł przepełniające go szczęście, kiedy patrzył, jak dom, w którym miał zamieszkać wraz z Raiją, rośnie z dnia na dzień.

Nic jednak nie było tak, jak sobie wymarzył. Zacisnął moc­niej zęby i pomyślał z goryczą, że marzenia są niebezpieczne.

Nagle chata wydała mu się mała i brzydka, niemal się jej wstydził. Bo tak naprawdę nie byli z przyjacielem najlepszy­mi cieślami, a już szczególnie on sam. Raija sądziła pewnie, że jest całkiem do niczego. Nie potrafił budować, tańczyć, nie znał fińskiego i brakowało mu zdolności do składania li­ter. Od biedy potrafił się podpisać, dalej jednak wkraczał na bardzo już niepewny grunt. Reijo natomiast opanował te wszystkie umiejętności...

Karl zerknął ukradkiem na Raiję i od razu przypomniał sobie, jak jego żona uśmiechała się w tańcu do przyjaciela.

Dlaczego do mnie się tak nie uśmiecha? myślał. Nawet w tym mu nie dorównuję!

Nie jestem dla niej kimś wyjątkowym... Ot, po prostu mąż!

Mąż... Karl poczuł, jak zalewa go fala gorąca, bo nagle uświadomił sobie, że słowo to kryje w sobie więcej, niż śmiał do tej pory przyznać.

Mam swoje prawa!

Niech sobie milczy, skoro jest taka uparta. Nie będę jej zmuszał do rozmowy. Ale w małżeństwie wcale nie pogaduszki się liczą! Nowożeńcy Zajmują się czym innym!

Ledwie zamknęli za sobą drzwi, Karl ściągnął kaftan i rzucił go na stojącą przy stole lawę, po czym bez zbędnych ceregieli zaświecił lampę. Izbę zalała łagodna poświata. By­ło przyjemnie ciepło, bo Marta przyszła tu wcześniej i roz­paliła w palenisku.

Karl zdjął kamizelkę, a potem zrzucił buty, do których noszenia nie przywykł. Spociły mu się stopy. Spocone miał także dłonie. Spokój Raiji wyraźnie go rozdrażniał. Wyda­wało mu się, że przyjmuje wszystko z cichą rezygnacją! Za­stanawiał go wyraz jej twarzy. Sprawiała wrażenie, że ona, dziecko jeszcze, wie więcej niż on.

To ja jestem mężczyzną! powtórzył sobie parę razy, ale choć poruszał wargami, żaden dźwięk się nie wydobył z je­go ust. Wróciło mu jednak nieco pewności siebie.

Wyciągnął rękę i przygarnął mocno Raiję. Dziewczyna chciała mu się wymknąć, ale on na to nie pozwolił.

Raija poczuła wzbierającą złość, ale nie dala nic po sobie poznać. Musiała się z tym pogodzić, to należało do jej no­wej roli. Karl był teraz w jej życiu najważniejszy. On decy­dował!

Musiała porzucić wspomnienia.

Jego delikatne, niemal kobiece usta drżały lekko, gdy zbli­żyły się do twarzy Raiji. Zamknęła oczy, by uniknąć wzro­ku męża.

Karl całował nieporadnie, bez doświadczenia, ale był ta­ki przejęty, że przez moment poruszył w niej jakąś czułą strunę. Jednak tak naprawdę nie wywołał burzy uczuć. Jeśli można powiedzieć o pocałunku, że jest nudny, to takie wy­dawały jej się pocałunki Karla. Oddawała mu je bez żadne­go zaangażowania.

Karl wprawdzie nie należał do mężczyzn, którzy wyczu­wają nastroje i którym wystarczy jedno spojrzenie, by do­wiedzieć się wszystkiego o drugim człowieku, ale mimo to bierne zachowanie Raiji nie uszło jego uwagi. Ze smutkiem odsunął ją lekko i wyszeptał urażony:

- Jestem aż taki odpychający?

- Nie - odparła Raija. - Właściwie jesteś bardzo przystojny.

- Ale - naciskał - czegoś mi brakuje? Raija nie odpowiedziała.

- Jaki powinienem być, żebyś mnie pokochała? Kim mu­siałbym być?

- Przecież ja cię bardzo lubię... - Raija nie kłamała. Na­prawdę lubiła Karla, choć w inny sposób niż Mikkala.

- Tak?

- Tylko że wszystko jest takie nowe, takie obce... - wyzna­ła i wsunęła się w objęcia męża z silnym postanowieniem, że będzie się zachowywać, jak przystało na świeżo poślubioną małżonkę. A jednak ramiona, które z taką łatwością zarzu­cała na szyję Mikkalowi, teraz ciążyły jej niby ołów. Bliskość Karla doprowadzała ją do udręki.

Och, Mikkalu! Gdybyś to był ty, łkało w niej wszystko.

Udało jej się pobudzić wyobraźnię i nagle odniosła wra­żenie, że znalazła się w objęciach Mikkala. W tej krótkiej chwili tłumione uczucia znalazły ujście i przyjęła Karla jak kochająca kobieta.

Z ust Karla wydobył się jęk. Nastrój prysnął jak bańka my­dlana. Raija powróciła do rzeczywistości i z bólem uświadomi­ła sobie, że nie potrafi przywołać ponownie w marzeniach te­go, którego naprawdę kocha. Mało brakowało, a wymówiłaby jego imię. Musi je zdusić w sobie, a najlepiej zapomnieć.

Karl zauważył zmianę w zachowaniu żony. W jednej se­kundzie taka delikatna i gorąca, nagle zamieniła się w sopel lodu. Wprawdzie nie odepchnęła go od siebie, ale poczuł się tak, jakby to zrobiła. Kiedy pocałowała go ponownie bez odrobiny namiętności, zdawało mu się, że ktoś wylał na nie­go kubeł lodowatej wody. Nawet gdyby go uderzyła w twarz, nie czułby się bardziej odepchnięty niż w tej właśnie chwili.

Nie zamierzał jednak wypuścić Raiji z objęć. To co, że stoi przy nim sztywna jak kłoda! Przełknął ciężko ślinę i nie zważając na to, że ściska ją za mocno, przyciągnął ją do siebie.

Przytulił policzek do jej włosów. Wyglądała tak ślicznie w nowej fryzurze! Nigdy jej tego nie powiedział, ale na­prawdę tak uważał.

Raija nie protestowała, gdy ją przytulał, choć była sztyw­na, jakby połknęła kij. Położyła mu ręce na biodrach, ale w tym geście nie było ani odrobiny ciepła. Karl zacisnął po­wieki, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Za nic w świe­cie nie zamierzał się zdradzić, że przez nią płacze.

- Jak możesz być taka zimna, widząc, że rozpalasz mnie do białości?

- Wiedziałeś, jaka jestem, gdy mnie brałeś - odparła chłod­no. - Niełatwo mnie zmienić, Karl...

Zrozumiał, że rozmowa nie ma sensu, Raija i tak nie do­puści go do siebie, obojętnie jak szczere były jego zamiary.

Tak bardzo pragnął, by ta chwila pozostała w ich pamię­ci jako coś wyjątkowego, ale chłód i niechęć Raiji zniszczy­ły wszystko. No cóż, skoro jej nie zależy, odpłaci pięknym za nadobne!

Ścisnął ją mocniej i pociągnął w stronę łóżka.

Zrobił je zupełnie sam. Nie zgodził się, by pomagał mu w tym Reijo, bo bał się, że mebel ciągle przypominać mu będzie o długu wdzięczności wobec przyjaciela.

- Co robisz? - jęknęła Raija w reakcji na jego nagłą bru­talność.

- Sądziłem, że to dla ciebie oczywiste! - odrzekł głosem twardym jak skała.

Równie bezwzględny był jego pocałunek, przy którym dziewczyna jęknęła z bólu.

- Ściągnij suknię! - nakazał stanowczo, zwalniając uścisk. Oczy pociemniały mu z pożądania.

- A jeśli odmówię?

- To ją z ciebie zedrę - odpowiedział, zachowując lodo­waty spokój.

Rozebrała się. Zdjęła suknię, rozpięła ze spokojem lnia­ną koszulę, ściągnęła halkę i pończochy. Choć kipiała ze zło­ści, nie dała tego po sobie poznać.

Zdawała sobie sprawę, że Karl ma do niej prawo, nie mo­że mu niczego odmówić. Jednak nie chciała, by brał ją gwał­tem.

Naga, odwróciła się do niego z twarzą pozbawioną wy­razu.

- Zadowolony? - zapytała. Karl z trudem przełknął ślinę. Boże, jaka ona jest piękna, pomyślał. Ciało, które pod ubraniem wydawało się takie wy­chudzone, wcale nie było kanciaste, lecz niezwykle harmonijne. Biodra miała wąskie, niemal chłopięce, piersi jędrne, a uda i brzuch lekko zaokrąglone, lecz twarde.

Niebiosa! przemknęło mu przez myśl. Czuł, że w ustach całkiem mu zaschło.

- Podejdź, Raiju - wyszeptał chrapliwie.

Jego słowa zabrzmiały bardziej jak rozkaz niż jak proś­ba, ale dziewczyna nie oponowała i posłusznie zbliżyła się do męża.

Tak bardzo jej pragnął, że czuł niemal fizyczne cierpienie. Zasypał ją najgorętszymi pocałunkami, a dłonie spragnione pieszczot powędrowały po jej jedwabistej skórze. Karl starał się być delikatny, ale nie potrafił obchodzić się z kobietą.

Jego pieszczoty były nieporadne, mało subtelne. Niecier­pliwe dłonie, zamiast rozpalać Raiję, sprawiały jej ból.

Czuł, jak krew pulsuje mu w skroniach i szybciej krąży w żyłach. Pochłonięty własnym pożądaniem, nie zauważył wcale, że ciało Raiji nie odpowiada na jego pieszczoty.

Drżały mu ręce, gdy na chwilę oddalił się nieco, by zdjąć spodnie. Nie zważając wcale, czy jest gotowa go przyjąć, rozsunął gwałtownie jej uda i wtargnął w nią.

Słyszał jęk Raiji, lecz nie zareagował, jakby to wcale go nie obchodziło. Do głowy mu nie przyszło, że zadaje jej ból. Rozsadzało go pulsujące płomienne pożądanie. Musiał je ugasić. Musiał...

Pchnął mocno kilka razy, po czym runął na nią spocony i gorący.

Powoli spływał na niego spokój. Paliła go skóra. Chciał coś powiedzieć, lecz brakowało mu słów. Przełknął ślinę, ale choć w ustach nie miał już tak sucho, nie potrafił wyrazić, co czu­je, ile znaczyła dla niego ta chwila i jaka cudowna była Rai­ja. W milczeniu pocałował ją w szyję, po czym wsparł się na łokciu. Zamarł, kiedy zobaczył spływające po jej policzkach łzy. Oczy miała zamknięte i ani jedno słowo skargi nie wy­dobyło się z jej ust. Karl odsunął się na bok, niczego nie poj­mując. Włożył ubranie i zakłopotany usiadł na brzegu łóżka.

Jakiś głos podpowiadał mu, że źle obszedł się ze swoją żoną. Widocznie nie tak to trzeba robić... chociaż jemu by­ło cudownie.

Skąd miał jednak wiedzieć, co jest słuszne, a co nie? Nikt nigdy nie rozmawiał z nim szczerze i rzeczowo o związku pomiędzy kobietą i mężczyzną. Jedynym punktem odniesie­nia były zasłyszane wulgarne opowieści, w których nie by­ło miejsca na delikatność, która, jak mu się teraz wydawa­ło, musiała się z tym wiązać.

Szorstką dłonią pogłaskał żonę po włosach i wyjąkał:

- Wybacz mi, Raiju! Nie chciałem cię zranić! Nie odpowiedziała. Leżała apatyczna z mokrą od łez twa­rzą, a dolna warga drżała jej lekko.

Karl wstydził się, patrząc na te łzy, a jeszcze bardziej na ślady pozostawione przez swe niecierpliwe dłonie i sprag­nione usta.

Dlaczego nikt mu nie mówił, jak się to robi?

Nie potrafił o tym z nią rozmawiać. Oznaczałoby to przyznanie się do porażki, a tego by nie zniósł.

- Nie bądź na mnie zła, Raiju! - błagał, nie spodziewając się bynajmniej odpowiedzi. Pod tym względem znał ją do­brze, Raija długo chowała urazę. Może musi poczekać do jutra? - Przecież ja... zależy mi na tobie! - wydusił z siebie zrozpaczony i musnął wargami jej czoło.

Oprócz łez nie było innej reakcji.

Karl wstał i otulił żonę okryciem. Sam nie miał ochoty spać. Zgarbiony siadł przy stole i przez całą noc, która zda­wała się nie mieć końca, patrzył nieruchomo przed siebie. Oczy go piekły, ale kiedy je zamykał, nie potrafił się uspo­koić.

Zupełnie inaczej wyobrażał sobie noc poślubną. Po raz kolejny przekonał się, że marzenia są niebezpieczne. Przy­noszą jedynie rozczarowanie.

A jednak mimo wszystko Karl zasnął. Jak przez mgłę usłyszał odgłos zamykanych drzwi i półprzytomny otwo­rzył oczy. Ciało miał zdrętwiałe. Za oknem było jasno, a Ra­ija zniknęła...

Odeszła od niego? Nie, Raija nie zrobiłaby tego, wiedzia­ła, co to poczucie obowiązku. Na pewno wzięła się za ro­botę, chyba karmiła owce.

Jego wzrok padł na drugi koniec stołu, ten, który nie słu­żył mu za poduszkę, i w tej samej chwili poczuł jeszcze więk­szy wstyd. Raija przygotowała dla niego jedzenie.

Po tym wszystkim, co uczynił w nocy, stać ją było na to, by zachować się zupełnie normalnie! Ścisnęło go w gardle i trochę potrwało, nim zdołał przełknąć ślinę.

Powoli rozebrał się i nieporadnie, bo nigdy sam tego nie robił, poskładał odświętne ubrania. Z kufra ustawionego przy zaścielonym łóżku wyjął codzienny strój. W grubych samo­działowych portkach i połatanej koszuli poczuł się nareszcie swobodnie. W eleganckim ubraniu, które nosił poprzedniego dnia, czul się jakoś głupio. Nie pasowało do niego.

Raija, oczywiście, poradziła sobie doskonale nawet w tej niezwykłej sytuacji. Zachowywała się tak, jakby codziennie paradowała w odświętnym stroju. Wczoraj był tym speszo­ny, dziś spojrzał na to inaczej. Poczuł dumę, gdy zrozumiał, że Raija zawsze będzie wyglądać jak bogini. Strój nie ma w jej przypadku żadnego znaczenia. W zgrzebnej połatanej sukni prezentuje się równie pięknie, jak prezentowałaby się w sukniach z drogich tkanin sprowadzanych przez bogate damy z Bergen.

Chętnie przychyliłby nieba swej nowo poślubionej żonie.

Poruszony, zacisnął dłonie. Dojrzało w nim postanowie­nie, że ta nieudana noc i nędzna parodia miłosnego aktu nig­dy więcej się nie powtórzy. Będzie inaczej! Nie dopuści do tego, by Raija przez niego płakała z bólu.

Może ona nie darzy go miłością, ale nie będzie z jego po­wodu wylewać łez.

Miłość... to słowo przywoływało rumieniec na jego twa­rzy. Nie potrafił powiedzieć tego na głos, ale wiedział już, że kocha Raiję.

Przyjmowała obojętnie jego pieszczoty, ale to się zmieni. Karl wierzył gorąco, że jeśli się postara, Raija obdarzy go także uczuciem. Da jej wszystko. Wtedy żona zrozumie, że jest jej godny...

Postanowił pójść do Reijo. Przyjaciel ciągle opowiada o wy­jeździe z osady, musi więc się pośpieszyć, by zdążyć się z nim rozmówić. Musi dowiedzieć się wszystkiego o złocie...

Pośpiesznie zaczął jeść owsiankę. Z kawałkami ryby sma­kowała nie najgorzej.

Posiłki spożywane w tych stronach nie były szczególnie urozmaicone. Na śniadanie zwykle jedzono owsiankę z mię­sem lub rybą, na obiad ryby i zupę lub kaszę na kolację.

Nie był to przejaw braku pomysłowości ze strony Raiji. Tak było we wszystkich domach. Po prostu mieszkańcy wioski nie dysponowali innymi produktami, starali się więc wykorzystać najlepiej, te, które mieli.

Był już po śniadaniu, kiedy Raija, zarumieniona na twa­rzy od mrozu, weszła do izby. Na jej włosach bieliły się płat­ki śniegu.

- Nie śpisz - stwierdziła, ani jednym gestem czy słowem nie zdradzając swych uczuć.

Gdyby nie to, że wydarzenia minionej nocy tak mocno wryły mu się w pamięć, Karl skłonny byłby uwierzyć, że śnił mu się koszmarny sen, bo Raija zachowywała się zwy­czajnie. Tylko usta miała nabrzmiałe i zaczerwienione, a na szyi dostrzegł siniaki. Zrobiło mu się wstyd, bo wiedział, że to on pozostawił te znaki. Gdyby tak potrafili o tym ze so­bą porozmawiać, wyznać, co leży im na sercu! Tak bardzo pragnął się dowiedzieć, czego Raija od niego oczekuje, ale nie śmiał o to zapytać.

- Dziękuję za śniadanie! - rzucił tylko zakłopotany, nie wiedząc, co zrobić z rękoma.

Raija zdjęła chustę i rozwiesiła przy palenisku, a sama za­siadła przy kołowrotku.

Poprzedniego dnia jej oczy błyszczały. Do czasu, gdy o szarym poranku założyła odświętny strój, była rozbawio­na i wesoła. Ciskała śnieżkami w pnie brzóz i trafiała celnie. A teraz siedziała z poważną twarzą, pochłonięta typowo ko­biecym zajęciem.

- Czy ojca tu czasem nie było? - zapytał.

- Dzisiaj miał wypłynąć sam na połów - przypomniała mu. Karl pamiętał o tym, ale nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.

Czuł się bezradny jak dziecko. Nie mógł tu z nią siedzieć. Z pewnością wiele od niego oczekiwała, spodziewała się, że coś zrobi. Tylko co? Nie zdobył się na to, by ją zapytać.

Rodzice zawsze nim kierowali, mówili, gdy był potrzebny. Raija tymczasem oczekiwała od niego, że będzie mężczyzną. Miał wiedzieć wszystko, załatwiać sprawy, podczas gdy ona będzie siedziała w chacie i odgrywała rolę jego żony.

Nie potrafił tak.

- Idę do Reijo - oznajmił, odwracając się do niej pleca­mi. - Muszę z nim porozmawiać.

- Idź! - odpowiedziała bezbarwnym głosem. Karl założył wierzchnie okrycie i ruszył do drzwi. Było mu przykro, że ją tak zostawia, ale też wychodził z wyra­źną ulgą.

Reijo nie spodziewał się takiej wizyty. Gdyby to on się ożenił z Raiją, ostatnie, co przyszłoby mu na myśl, to odwie­dzanie przyjaciół nazajutrz po ślubie. Tak się nie zachowu­ją nowożeńcy!

Karl udawał, że nie dostrzega zdziwionego spojrzenia, które posłał mu Reijo. Otrzepał się ze śniegu i wszedł do niewielkiej izby.

- Nie wyjechałeś? - zapytał.

- O, nie, poczekam do wiosny. Ruszę, gdy stopnieją śnie­gi i puści lód na rzekach...

- Ale wierzysz w to?

Karl drążył temat, jakby od tego zależało jego życie. Reijo popatrzył na niego zdziwionym wzrokiem.

- Muszę w to wierzyć, Karl. Jedyne, co mam, to marzenia. Chciałbym wierzyć, że można dostać od życia coś więcej niż to, co mamy teraz. Jeśli zamierzam zdobyć coś, choćby niewiel­ką cząstkę tego, o czym marzę, muszę się stąd ruszyć. Nie chcę liczyć tylko na to, co wyciągnę z morza czy z ziemi.

- Uda ci się?

- Nie wszyscy, którzy marzą o złocie, znajdują je - od­powiedział Reijo. - Ale wszystkim wolno marzyć, tak samo mnie, jak innym.

- Chciałbym, żebyśmy mogli pojechać razem! We wzroku Karla pojawił się dziwny blask, który zdu­miał Reijo.

- Czy to mówi chłopak, który właśnie ożenił się z naj­piękniejszą dziewczyną w Ruiji?

Ogień w oczach Karla zniknął.

- A czy mnie nie wolno marzyć? - zapytał i szybko prze­skoczył na inny temat: - Zresztą, może i tutaj na miejscu jest złoto?

O tym Reijo nigdy nie pomyślał. Z początku przypu­szczenie rzucone mimochodem przez Karla uznał za całko­wicie niedorzeczne, ale gdy się dłużej nad tym zastanowił, stwierdził, że wcale nie jest to wykluczone. Dlaczego bogac­two nie miałoby czekać na odkrycie gdzieś blisko?

Przecież to właśnie w te strony przybywali pierwsi osad­nicy fińscy. Ten fiord i te trakty znali. Patrzyli na te góry, pokonywali tę wąską dolinę, patrzyli na tę rzekę!

Dlaczego zawsze mu się zdawało, że to, czego szuka, znajduje się gdzieś daleko na wschód?

Czy to jego pragnienie ucieczki sprawiło, że kraina na wschodzie wydawała mu się taka kusząca? Trudno powie­dzieć. Teraz jednak Karl natchnął go myślą, którą postano­wił urzeczywistnić.

- No właśnie, dlaczego nie? - Reijo słyszał, że jego za­chrypnięty glos zabrzmiał jakoś obco i że ze zdenerwowania wtrąca fińskie słowa. - I tak nie wyjadę prędzej niż na wio­snę - ciągnął podekscytowany. - Mamy więc dużo czasu na poszukiwania. Może naprawdę znajdziemy złoto tutaj?

- Zgodzisz się, bym szukał razem z tobą? Reijo zwrócił na przyjaciela rozszerzone z emocji oczy.

- Oczywiście! A kto mi podsunął tę myśl? Może zosta­niemy bogaci! Bogaci!

W błękitnych oczach Karla, wpatrzonych z przejęciem w przyjaciela, pojawił się fanatyczny blask. Ale teraz Reijo się temu nie dziwił. Karla trawił ten sam ogień, wypełniało go to samo marzenie. Być bogatym! Być kimś!

- Tylko nikomu ani słowa! - ostrzegł go Reijo. - Możesz po­wiedzieć jedynie Raiji, bo ona umie trzymać język za zębami.

- Nie, Raiji nie! Stanowcze słowa Karla zaskoczyły Reijo.

- Chcę jej zrobić niespodziankę - dodał Karl już spokoj­niej i trochę się plącząc, mówił dalej: - Nie chcę, żeby wie­działa. Jeśli nam się uda, jeśli dopisze nam szczęście, wtedy ofiaruję jej wszystko, czego zapragnie...

Karl wierzył gorąco, że przychylność Raiji zdoła kupić pięknymi rzeczami.

Reijo poczuł ukłucie w sercu. Obawiał się, że Karla mo­że spotkać wielkie rozczarowanie. Raija nie potrzebowała złota ani manny z nieba. Karl nie mógł ofiarować jej tego, czego naprawdę pragnęła. Reijo także nie. Ale powiedzieć prawdę Karlowi byłoby okrucieństwem.

- Dobrze - zapewnił ochryple. - Nie powiemy Raiji... Zbliżała się pora obiadu i Karl nie mógł pozostać dłużej z przyjacielem. Był przecież świeżo po ślubie i chociaż dom wywoływał w nim mieszane uczucia - wabił go, a zarazem odpychał - to tak czy inaczej musiał do niego wrócić.

Karl zastanawiał się, co też Reijo sobie o nim pomyślał, ale szybko porzucił te rozważania. Mniejsza o to, najważniejsze, że nie pytał za wiele i powstrzymał się od komen­tarzy. Karl zapomniał mu już, że poprzedniego wieczoru ku jego zazdrości obtańcowywał jego młodziutką żonę.

Nad brzegiem fiordu minął paru rybaków, którzy wła­śnie schodzili na ląd. Łagodne rysy twarzy Karla stężały, gdy usłyszał za plecami kąśliwe uwagi. Zacisnął jednak zęby, nie zaszczycając złośliwców ani jednym spojrzeniem. Nie usły­szeli też odpowiedzi na zaczepkę.

- Jemu ta dziwka też nie dała? - usłyszał. Karl domyślał się, do kogo należy ten tubalny głos, po którym rozległ się gromki śmiech.

- Ta kocica, która uważa się za nie wiadomo co, woli pew­nie Lapończyków!

Isak bezceremonialnie ubliżał Raiji. Nie zapomniał na­uczki, którą dał mu Mikkal. Blizna na prawym policzku co­dziennie mu o tym przypominała. Nie przepuścił więc żad­nej okazji, by się odegrać na dziewczynie, za każdym razem wywołując salwy śmiechu wśród zebranych.

Wszyscy zgodnie przyznawali, że Raija Alatalo zasłużyła sobie, by jej wskazać, gdzie jest jej miejsce. Teraz co prawda nazywała się Elvejord, ale najwyższy czas, by ta pyskata dzie­wucha zapamiętała, kim jest! Rybacy, patrząc za dumnie wy­prostowanym Karlem, wulgarnie go zaczepiali. Dobrze wie­dzieli, że ich słyszy, ale szczeniak pewnie bał się podnieść na nich ręki. Syn Kristiana Elvejorda nie cieszył się opinią zabi­jaki. Zawsze miał w sobie coś ze słabeusza.

I to jemu trafiła się taka żona!

Mężczyźni zazdrościli mu, ale dworowali sobie z niego. Uważali, że chłopak jest za łagodny, by poskromić tę dziką kotkę. Choć żaden by się do tego nie przyznał, wielu wo­dziło tęsknym wzrokiem za ciemnooką szczupłą dziewczy­ną. Co prawda mało kto chciałby się z nią ożenić, ale nieje­den chętnie wziąłby ją tak, jak tego próbował Isak.

Karl wrócił do pustego domu. W stronę rzeki prowadził rząd drobnych śladów.

Raija wpatrywała się ponuro w przerębel, wyrąbany w lo­dzie dokładnie w tym samym miejscu, gdzie Mikkal na ca­łe życie naznaczył Isaka.

Dziewczyna dobrze wiedziała, że rzeka płynęła pod lodem ciemna i zimna. Tu było najgłębiej... To byłoby takie proste...

- Nie myśl o głupstwach, dziewczyno! - powiedziała gło­śno sama do siebie, zanurzając wiadro w przeręblu.

Patrzyła, jak wlewa się do niego lodowata woda, a gdy już było pełne, wyciągnęła je. Zaraz też zanurzyła drugie. Raija była szczupła, ale ręce miała silne.

Zmarzły jej pałce. Gdzieś odłożyła rękawice i nie mogła ich znaleźć. Ale dosłownie dusiła się w izbie i czuła, że mu­si czym prędzej wyjść na zewnątrz. Zdawało jej się, że cie­pło i wabiąca przytulność nowego domu wciąga ją jak wir. Uciekła więc, by nie dać się pochwycić.

Nie będzie im dobrze! Nie dopuści do tego, by poczuć się szczęśliwa w nowym związku! powtarzała uparcie, a zaraz po­tem wbrew sobie samej zachwycała się przytulną izbą.

Nieudana noc poślubna stanowiła swoisty dowód na to, że z tego małżeństwa nie wyniknie nic dobrego. Dziwnie ko­iło to jej ból, a równocześnie miało posmak goryczy.

Woda drwiła sobie z niej, wabiła, jakby chciała ją wessać w swą głębię.

Raija szarpnęła wiadro, próbowała je wyciągnąć, ale bola­ły ją ramiona, straciła czucie w palcach. Nagle przeszył ją ostry ból w plecach. Zamierzała się cofnąć o krok, ale nogi nie chcia­ły ruszyć się z miejsca, nie chciały dźwigać jej ciężaru.

To stało się tak szybko. Z jakiegoś powodu nie puściła wiadra, które pociągnęło ją w dół, do przerębla. Usłyszała trzask lodu załamującego się wokół otworu, a potem poczu­ła niesamowicie zimną wodę. Uderzyła głową o ostrą lodo­wą krawędź, ale jakimś cudem nie straciła przytomności. Woda, która tak ją wabiła do siebie, czarna i rwąca, przeni­kała przez grube warstwy ubrania i kłuła ciało niczym ty­siące ostrych igieł. Raija zdołała wreszcie puścić wiadro.

Udało jej się wyprostować zgrabiałe palce i chwycić się skra­ju lodu. Wpiła się niemal w chropowatą warstwę zmieszaną ze śniegiem, ale palce całkiem jej zdrętwiały i nawet nie za­uważyła, że ostre kryształy lodu do krwi ranią jej dłonie.

Woda nacierała bezlitośnie, szarpiąc spódnicę dziewczyny i wabiąc ją w swój tajemniczy cudowny nurt. Lodowata toń sprawiła, że Raija nie czuła już swego ciała, ale krzyczała z ca­łych sił, bo głos nadal dobywał się jej z gardła. Krzyczała w trzech różnych językach, używając słów, których przyzwo­ita kobieta nawet nie powinna znać. Krzyczała tak głośno, aż wreszcie ochrypła. Palce, zsuwając się coraz bliżej krawędzi przerębla, zostawiały na lodzie czerwone ślady krwi.

Ale zimna woda nie zdołała pozbawić Raiji woli życia, zgasić w niej tego płomienia. Odbierała jej siły, ale dziew­czyna za wszelką cenę pragnęła się uratować.

Raija nie przestawała krzyczeć, choć oczy jej się już za­mykały. Wszystko zlało się w migocącą pustkę. Czyżby umarła? Czy tak właśnie wygląda śmierć?

Nie czuła dotyku rąk, które wyciągnęły ją z przerębla. Zdawało jej się tylko, że minął rozdzierający ból zadawany jej przez tysiące lodowych igieł.

- Głupia dziewczyno! - mówił zdenerwowany Karl, wie­dząc, że Raija i tak go nie słyszy. - Nie mogłaś zaczekać, aż wrócę do domu?

Gniewem usiłował zamaskować strach.

Ten krzyk... Nikt chyba nigdy nie przeżył tak koszmar­nych chwil jak on, gdy zaalarmowany gnał nad rzekę, a po­tem szarpał się, by wyciągnąć Raiję z przerębla.

- Zawsze byłaś uparta - mamrotał, czując, jak łzy płyną mu po policzkach.

Bogu dzięki, że wrócił do domu! Przecież mógł ją na za­wsze stracić...

Chwycił żonę na ręce i przycisnąwszy mocno jej przemo­czone i przemarznięte ciało, ruszył pędem w stronę chaty.

Z trudem otworzył drzwi. Ku swej radości zauważył, że Raija dygocze. A więc żyje! Tak strasznie się bal, strach go niemal paraliżował, gdy leżała całkiem bez ruchu w jego ra­mionach.

Zdjął z niej przemoczone ubranie. Brzeg spódnicy był sztywny od lodu, a zamarznięte wysokie kumagi stały, nie przewracając się.

Muszę ją szybko wysuszyć! przemknęło mu przez myśl.

Chwycił, co miał pod ręką, i zacząć wycierać jej rozdy­gotane ciało. Dopiero po chwili zorientował się, że ściska w dłoniach ślubną koszulę. Ale jakież to miało znaczenie?

Szybko ułożył żonę w łóżku i otulił grubymi okryciami ze skór. Zdawało mu się, że na sinobladych policzkach po­jawił się słaby rumieniec. Pośpiesznie rozpalił w palenisku. Jej ciało musi się porządnie rozgrzać!

Nad rzeką zostało przewrócone wiadro i nosidło. Karl wrócił po nie dopiero, kiedy Raija zaczęła dochodzić do sie­bie. Okazało się, że nosidło przymarzło do oblodzonego brze­gu, a resztki wody w wiadrze pokryły się warstwą lodu.

Karl rozbił tę lodową skorupę i skierował się do przerę­bla, łypiącego nań złym okiem.

Od teraz będę sam nosił wodę, postanowił. Raija nie mo­że się tak narażać!

Miał nadzieję, że zdoła przepędzić chłód z jej ciała - do­słownie i w przenośni.

12

Nadeszła zima, a wraz z nią polarna noc. Słońce zniknę­ło na długi czas z horyzontu.

Kolejne dni mijały powoli, jak to zwykle takie ponure dni. Przechodziły do przeszłości, nie pozostawiając po so­bie żadnych godnych zapamiętania śladów.

Wreszcie nastąpiło przesilenie. Zaczęło przybywać dnia, zrazu nieznacznie, później coraz wyraźniej. Nawet najzatwardzialsze serca topniały, gdy w najwyższych partiach gór niby wstydliwy rumieniec pojawiła się pierwsza poświata słonecznego blasku. Złote smugi pełzały po zboczach, a w połowie lutego ukazała się słoneczna tarcza. Raija, ocię­żała, wyszła przed chatę i chciwie chłonęła pomarańczowe światło, jakby te pierwsze nieśmiałe promienie mogły już te­raz ofiarować jej życiodajne ciepło. Uśmiechnęła się. Wpraw­dzie ciągle trwała zima i jeszcze przez kilka miesięcy nie opu­ści tych stron, a nawet pod koniec maja chłodne śnieżne szpony dusić będą osiadłych daleko za kręgiem polarnym mieszkańców, jednak słońce było zwiastunem, zwiastunem światła, którego wszyscy z utęsknieniem wyczekiwali.

Słońce rozpraszało pomrokę, która spowijała ich od mie­sięcy. Niosło obietnicę nagrody za trudy życia w ciemno­ściach. Wnet rozstąpi się wszechobecny mrok, a potem noc i dzień zleją się w jedno.

Raija objęła rękami rosnący brzuch. Już od dawna jej odmienny stan został przez wszystkich dostrzeżony. Jej dziecko miało przyjść na świat w porze światła, w porze nadziei. A tej zarówno Raija, jak i jej nie narodzone dziecię potrzebowało szczególnie.

Raija weszła z powrotem do chaty, gdzie zawsze było coś do zrobienia. Karl wypływał z ojcem na połów ryb i miał niewiele wolnego czasu, a i tę odrobinę, jaka mu pozosta­wała, spędzał najchętniej poza domem. Raija była spokojna, bo wiedziała, że mąż przebywa w towarzystwie Reijo. Nie miała pojęcia, czym ci dwaj się zajmują. Nigdy Karla o to nie pytała, on sam też jej nic nie mówił.

Karl był szczęśliwy. Z dumą spoglądał na powiększający się brzuch Raiji. Kiedy tak obrzucał ją pełnym szacunku spojrzeniem, dziewczyna zaczynała się bać.

A z jaką czułością mówił o ich wspólnym dziecku! Raija natomiast nigdy nie używała określenia „nasze”, mówiła: „moje dziecko”.

Kiedy z zewnątrz doleciało ją skrzypienie śniegu, podnio­sła szybko wzrok znad robótki.

Nie, to na pewno nie Karl, pomyślała. Nigdy nie wraca tak wcześnie.

Szelest przy drzwiach obudził w niej niemądre pragnie­nie, które jednak natychmiast stłumiła, tak niedorzeczne się jej wydało.

Przeraziła ją jednak własna reakcja: przez okamgnienie czuła bezgraniczne szczęście...

Dźwięcznym głosem odpowiedziała na pukanie, zastana­wiając się, kto składa jej wizytę w środku dnia. Ale w drzwiach nie pojawił się wyczekiwany z takim utęsknie­niem człowiek. Raija nie zdradziła się, że spotkał ją zawód. Z niewzruszonym spokojem odłożyła robótkę i wstała, by się przywitać.

Aslak, starszy syn Pawy, uścisnął jej dłoń i ku swemu zado­woleniu stwierdził, że dziewczyna jest przy nadziei. Uświado­mił sobie przy tym, że nie potrafi nienawidzić Raiji.

Poprosiła, by spoczął, i ugościła go, czym chata bogata. Kiedy się posilał, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Nie wspomniał ani słowem o tym, czego Raija była najbardziej ciekawa, więc w końcu musiała sama zapytać:

- Mikkal, zdaje się, poślubił twoją siostrę, Siggę? Aslak właśnie z tego powodu zjawił się u Raiji, ale nie odpowiedział od razu. Przeżuwał jedzenie dokładniej, niż to było konieczne.

Przyszedł, żeby ją trochę podręczyć. Chciał ją sprowoko­wać do zadawania pytań, na które miał gotowe odpowiedzi. Zamierzał zapewnić Raiję, że jego siostra jest bardzo szczęśli­wa w małżeństwie. Wydawało mu się, że gdy ujrzy gasnący w oczach dziewczyny blask i nadzieję, poczuje radość. Tak... Przyszedł tu, by ją złamać.

A jednak nie wzbudziła w nim nienawiści, mimo że tak te­go pragnął. Jej mądre oczy przyciągały jego spojrzenie. Wyda­wały mu się jeszcze bardziej niezwykłe, aniżeli zapamiętał. Nie, nie potrafił nią nawet gardzić, a co dopiero nienawidzić!

Może Raija w niczym nie zawiniła?

Nie wiedziała, że oczy Siggi całkiem przygasły.

Aslak przez cały czas starał się jakoś wytłumaczyć zacho­wanie Mikkala. Usprawiedliwiał go. Dobrze wiedział, kiedy Mikkal tak się zmienił, i całą winą za to obciążał Raiję.

- Tak, Mikkal i Sigga pobrali się - odpowiedział w końcu. Popatrzył uważnie na Raiję, ale jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć.

- Odbyło się huczne wesele. Zgodnie z tradycją trwało trzy dni. Nie wiem, kto był bardziej pijany na samym koń­cu, Mikkal czy ja.

Uśmiechnął się lekko, a Raija także przywołała uśmiech.

- Sigga także spodziewa się dziecka. Raija zbladła i przełknęła ciężko ślinę, ale dzielnie przyjęła i tę wiadomość. Zdobyła się nawet na uśmiech i gratulacje.

- Jak miło! Kiedy?

- Ma rodzić późnym latem, jeśli słuchać tego, co Ravna i ona sama mówią. Ale chyba się na tym znają. Sigga odcho­dzi od zmysłów ze strachu, bo Elle przepowiedziała, że to dziecko przysporzy jej ogromnych zmartwień.

Raija uśmiechnęła się słabo.

- Mnie też Elle wywróżyła, że wszystkie moje dzieci przy­sporzą mi trosk. Może ona zawsze tak mówi? - urwała. Po chwili zaś oznajmiła: - Ja się spodziewam dziecka na począt­ku lata. Powiedz Ravnie, na początku lata...

Odruchowo położyła dłoń na brzuchu. Aslakowi wydała się piękniejsza niż zwykle, a za piękność uważał ją zawsze.

Jej uśmiech skierowany był do maleńkiego życia, które w sobie nosiła. Aslak poczuł się zakłopotany. Przybył tu, że­by rozpalić w niej zazdrość. Zazdrość, która miała ją zni­szczyć, tak jak zatruła życie Siggi i wypełniła je smutkiem.

Sigga wiedziała, że nie jest kochana. Aslak pragnął do­strzec to samo cierpienie w oczach Raiji; nie powinna ufać Mikkalowi, który tak okrutnie zawiódł jego siostrę.

Ale Raija promieniała radością, mówiąc o dziecku, któ­rego oczekiwała. A chyba nie kocha się dziecka mężczyzny, którego nie darzy się uczuciem? Aslak umocniony w prze­konaniu, że Raija naprawdę odnalazła szczęście u boku po­ślubionego Norwega, nie chciał już jej ranić.

Wzbudziła w nim instynkt opiekuńczy, wcale jej nie pożą­dał. Być może właśnie takim samym uczuciem kieruje się Mikkal. Może związek, który ich łączy, jest zupełnie niewinny?

Aslak przyszedł tu, żeby kłamać, a tymczasem zmienił zdanie i postanowił szczerze wyznać prawdę.

- Mikkal i Sigga nie powinni byli się pobrać. To się mu­si źle skończyć. Wszystkiemu winni są rodzice. Pehr i mój ojciec tak nalegali na to małżeństwo. - Uśmiechnął się ze smutkiem. - Moja siostra jest śliczną dziewczyną, Raiju. Po­winna mieć męża, który by się o nią troszczył, a nie takie­go, który ledwie raczy ją zauważać.

- Chyba musiał być z nią blisko, skoro spodziewają się dziecka - skomentowała z ironią Raija.

- Przecież jest mężczyzną - uśmiechnął się krzywo Aslak. Raija nie odpowiedziała, ale i ona rozciągnęła usta w uśmiechu.

- Pewnie nie powinno się rozmawiać na te tematy z kobietą, ale ty nie jesteś taka przeczulona, Raiju, prawda? Pa­miętam, że potrafiłaś kląć równie siarczyście jak my, dora­stający chłopcy. Nigdy nam w niczym nie ustępowałaś... Raija uśmiechnęła się do wspomnień z przeszłości.

- To było wieki temu - powiedziała.

- Nic nie rozumiem - ciągnął Aslak, na nowo podejmu­jąc temat. - Sigga cierpi, a Mikkal zachowuje się tak, jakby nie był sobą.

- Przykro mi - rzekła Raija obojętnie. - Poproś go, żeby był dla niej dobry.

Na nic więcej się nie zdobyła. Mikkal sam wybrał Siggę. Raija gotowa była pójść za nim na koniec świata, ale on po­wtarzał coś o obowiązku i sam zrezygnował z życia, które mogli razem rozpocząć. Oczywiście, że zrobiło się jej przy­kro, gdy usłyszała, że jest nieszczęśliwy. Pewnie powinna nie­nawidzić Siggi, ona przecież dostała to wszystko, czego Ra­ija tak gorąco pragnęła. Ale nie potrafiła wzbudzić w sobie takich uczuć, po tym jak usłyszała, że i ona cierpi.

- A ty jak żyjesz? Jest ci dobrze? Pytanie spadło na nią zupełnie znienacka. Rozmowa o Mikkalu i Sigdze nie była dla niej łatwa, jednak nie doty­czyła jej bezpośrednio. O sobie nie chciała opowiadać.

- Ja? - zapytała bezradnie. - Mnie... to znaczy nam... wszyst­ko się dobrze układa. A co u ciebie, Aslak? - pośpiesznie, mo­że nazbyt pośpiesznie, zmieniła temat. - Żadnych dziewczyn?

Aslak podchwycił wątek. Nie miał ochoty przeciągać tej trudnej rozmowy na temat cudzego szczęścia i nieszczęścia. Wolał mówić o sobie, to było dużo mniej skomplikowane.

- Mnóstwo, a zarazem żadnej - roześmiał się beztrosko.

Od tej chwili rozmawiali już tylko o jego burzliwym ży­ciu. A kiedy zabrakło im tematu, Aslak podniósł się z miej­sca i pożegnał, zabierając ze sobą pozdrowienia dla wszyst­kich wspólnych znajomych.

Najwyraźniej on i Karl natknęli się na siebie, bo Karl wszedł do chaty chwilę później.

- A po co ten tu przyszedł? - chciał się dowiedzieć, z tru­dem skrywając podejrzliwość. Tak jakby przypuszczał, że Raija pomimo odmiennego stanu mogłaby go zdradzić.

- To szwagier Mikkala - odpowiedziała z uśmiechem, choć w środku czuła się martwa.

Karl nie przestawał patrzeć na nią z niedowierzaniem, sa­dowiąc się na miejscu, na którym przed chwilą siedział Aslak.

- Aslak jest moim przyjacielem z dzieciństwa - tłumaczy­ła dalej. - Przyszedł zobaczyć, jak nam się wiedzie. Opowie­dział też, co nowego u nich. Sigga i Mikkal pobrali się, ale to żadna nowina. Zeszłego roku przecież jej się oświadczył. Spodziewają się dziecka u schyłku lata.

- Co za zbieg okoliczności - rzucił Karl sucho, jakby go to w ogóle nie interesowało.

Raija nie podjęła wątku. Bała się, że Karl może się cze­goś domyślić. Teraz jeszcze może westchnąć z ulgą, patrzeć mu prosto w oczy, choć z każdym dniem przychodzi jej to coraz trudniej. Prawda i tak wyjdzie na jaw. Raija nie była taka głupia, by nie zdawać sobie z tego sprawy. Ale po co martwić się na zapas...

Karl podrapał się po brodzie.

- Miejmy nadzieję, że nikt go nie widział!

- A to dlaczego? - zapytała ostro. - Czy ja nie mogę mieć przyjaciół? Nie wtrącam się do tego, z kim ty się spotykasz, ani co robisz całymi dniami. Dlaczego mam być inaczej trak­towana niż ty?

- Bo jesteś kobietą! Zrozum wreszcie, że nie wypada, że­by podczas mojej nieobecności kręcili się tu jacyś mężczy­źni. Co ludzie powiedzą!

- No właśnie, co ludzie powiedzą? - powtórzyła wyzy­wająco, ujmując się pod boki.

- Ze masz dziwną słabość do Lapończyków! Zaciśnięte usta pobielały, zaznaczając się na twarzy Raiji cienką kreską. Dziewczyna bez słowa podeszła do męża i wy­mierzyła mu siarczysty policzek. Jej oczy ciskały gromy.

W miejscu, gdzie uderzyła, pojawił się czerwony ślad.

Zerwał się jak oparzony i przytrzymał mocno jej ręce, za­raz jednak ją puścił.

Ciężko opadł na stołek i zamknął oczy. Kobiety, które oczekują dziecka, zachowują się dziwnie. Tak powiedział mu ojciec. Prosił, by był wyrozumiały dla Raiji, bo kobiety w tym stanie zdolne są do wszystkiego.

Na stole tuż przed nim opadła z brzękiem miska. W ta­ki sam sposób Raija cisnęła mu łyżkę. Słyszał za plecami, jak szura brzegiem spódnicy o podłogę. Przytrzymał żonę, zanim zdążyła usiąść na swoim stołku.

- Nie miałem nic złego na myśli - wymamrotał skruszo­ny, pochylając się nad jej brzuchem. - Naprawdę, Raiju. Wy­bacz mi, jeśli cię uraziłem!

Przez długą chwilę stała nieporuszona, a potem pogłaska­ła go po włosach. Nie spodziewał się z jej strony takiego czułego gestu. Nieczęsto ofiarowywała mu spontaniczne pieszczoty.

- Nie chciałam uderzyć... Ale wątpliwości Karla nie zniknęły wraz z tymi słowami.

Tkwiły gdzieś głęboko na dnie serca i nawet ta chwila czu­łości nie zdołała ich rozwiać.

We wsi ludzie powtarzali jeden drugiemu, że Raija pod nieobecność męża przyjmowała gościa. Odwiedził ją jakiś nieznany Lapończyk z gór.

Nie sposób dociec, jak ludzie to zwęszyli. Nad fiordem stało niewiele chat, okoliczni mieszkańcy żyli w rozprosze­niu, a jednak wszyscy wiedzieli wszystko o wszystkich.

Może ktoś widział Lapończyka, a może tylko mu się zda­wało, że go widział, i wymyślił sobie resztę?

Fakt, że Raija wychowała się u Lapończyków, był po­wszechnie znany, wszyscy pamiętali też Lapończyka, który na zawsze oszpecił Isaka.

Niektórzy dodali dwa do dwóch i przez przypadek wy­szło im cztery.

W każdym razie po wsi rozeszły się plotki. Ludzie gada­li, snuli domysły, ktoś coś dopowiedział, żeby ubarwić całą historię. Zaczęto gadać, że Raija trochę za wcześnie zaszła w ciążę.

Tak, tak... W tej sprawie nic nie było tak do końca jasne. Co do tego ludzie mieli całkowitą pewność.

Kristina pewnie przewraca się w grobie, gadali. Takie nadzieje wiązała z dziewczyną, którą wraz z mężem przy­garnęli przed laty. Ale - tu dobrzy ludzie znów kiwali zna­cząco głowami - czegóż się można spodziewać po Kwence? Nie wiadomo, skąd w ogóle pochodzi, ani czyja jest. Twierdziła, że nazywa się Raija Alatalo i jest córką Erkkiego. Może to i prawda? Ale nie wyszło jej chyba na do­bre to, że dorastała wśród Lapończyków. Biedna Kristina! Pokój jej duszy! Zrobiła wszystko, co w jej mocy. Peder także, póki żył. Pokój jego duszy! Ale na tej dziewczynie ciąży chyba jakieś przekleństwo! Teraz syn Kristiana Elvejorda ma z nią krzyż pański. Tylko że ten naiwny chłopak chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.

Ludzie śmiali się pod nosem i dodawali: „Biedak, pewnie wcale nie wie, że jest rogaczem! Ale niech ręka boska broni tego, co mu to powie. Prędzej czy później sam się o tym do­wie! Nikt nie powinien lecieć do niego z jęzorem!”

Ale znaleźli się tacy, którzy nie mieli skrupułów. Isak był jednym z tych, co to aż się palili, by powiadomić o wszyst­kim Karla.

Tego lutowego dnia Reijo i Karl ukryli się w darniowej chacie, którą zbudowali w pobliżu rodzinnego domu Karla. To tutaj marzyli, tu przechowywali narzędzia i planowali, gdzie będą szukać złota...

W to piątkowe popołudnie spędzali czas na rozmowie. Reijo wyjął butelkę i poczęstował Karla, wyjaśniając:

- Własny wyrób!

A potem, dzieląc się sprawiedliwie, zaczęli opróżniać zawartość. Gorzałka szybko uderzyła im do głowy, ponieważ żaden z nich nie pił za często.

Wtedy to w chatce zjawił się Isak, i to bynajmniej nie przez przypadek. Nie mógł wybaczyć Raiji i postanowił posłużyć się jej mężem, by ją zniszczyć. Nie interesował go Reijo Kesaniemi, zastawiał sidła na Karla Elvejorda.

Od razu zorientował się, że nie jest mile widziany, ale rozsiadł się jakby nigdy nic. Czubkiem języka zwilżył war­gi i uśmiechnął się obleśnie.

- Słyszałem, że miałeś gościa - zwrócił się do Karla, cał­kowicie ignorując Reijo, który zakorkował i odstawił na bok butelkę.

Karl wstał i spojrzał uważnie na Isaka, Reijo poszedł je­go śladem. Napięcie w ich oczach wyraźnie sprawiało Isakowi przyjemność.

- A właściwie nie ty, ale Raija. - Isak usadowił się wygo­dnie, mówił poufałym tonem, a z jego twarzy nie znikał obleśny uśmieszek. - Zdaje się, że to jej znajomy.

- Owszem - odparł Karl, odruchowo zaciskając pięści. - Przyjaciele Raiji są moimi przyjaciółmi.

Na twarzy Isaka pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Reijo pobladł, ale zachował zimną krew i nie spuszczał wzro­ku z Karla. Isak nie zdawał sobie sprawy, na co się naraża, drażniąc męża Raiji.

- Nie przeszkadza ci, że żona zabawia się raz po raz z two­imi przyjaciółmi, hę? - rzucił Isak z pozorną obojętnością.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Karl lodowa­tym tonem ze ściągniętą z wściekłości twarzą.

Reijo odruchowo przysunął się bliżej przyjaciela. Isak jednak nie wyczuwał, że atmosfera się zagęszcza, nie do­strzegał sygnałów ostrzegawczych. Zdołał wytrącić Karla z równowagi. Uznał to za połowiczne zwycięstwo, ale nie zamierzał na tym poprzestać.

- Chyba nie wierzysz, że to ty spłodziłeś tego dzieciaka? Wszyscy wiedzą...

Isak nie dokończył, bo oto nagle spokojny syn Kristiana Elvejorda znalazł się tuż przy nim i złapał go za gardło. Isak zaczął rzęzić, bo uścisk stawał się coraz mocniejszy. W uszach mu szumiało, pociemniało w oczach, głowa wprost pękała...

Te ręce... przemknęła mu myśl. Muszę się wyrwać temu szaleńcowi...

Ale ręce Karla ściskały go jak dyby.

Nagle uścisk zelżał. Isak, dysząc spazmatycznie, łapczy­wie połykał powietrze. Cudem zdołał podnieść się na nogi. Świat zawirował mu przed oczami. Przełykając z trudem śli­nę, dopiero po kilku próbach wydobył z siebie głos.

- Tylko spytaj ją... spytaj tę sukę... o jej Lapończyków...

- Wynoś się stąd, Isak! - wrzasnął Reijo. - Zabieraj swój jadowity jęzor i wynoś się czym prędzej!

- Tak... ty to masz... chyba powody, żeby... jej bronić... - nie dawał za wygraną Isak, choć z trudem oddychał.

- Jeszcze chwila, a nie zdołam go powstrzymać - rzucił spokojnie Reijo. - A może nawet zdecyduję się mu pomóc?

Teraz Isak, choć nadal kręciło mu się w głowie, zrozu­miał, że lepiej będzie dla niego, jeśli czym prędzej się wyco­fa. Odwróciwszy się na pięcie, z szyderczym śmiechem ru­szył przed siebie chwiejnym krokiem.

Reijo puścił przyjaciela dopiero wtedy, gdy Isaka pochło­nął mrok. Ledwie mu się udało oderwać Karla od tej kana­lii. Gdyby Karl nie był podpity, Isak już by nie żył.

- Zabiję go! - wykrzykiwał Karl. - Przysięgam, że go za­biję!

- Nie wierz w jego gadanie! - przerwał mu Reijo, ściska­jąc przyjaciela za ramię. - Wiesz dobrze, dlaczego nienawi­dzi Raiji...

- I tak go zabiję!

- Opamiętaj się! - Reijo potrząsnął nim mocno. - Isak to kawał drania. Pokaż, że nic cię nie obchodzi jego plugawa gadanina! Zlekceważ go!

Karl zacisnął usta.

- Nie rozumiesz? Jeśli rzucisz się na niego, ludzie uwierzą, że to, co rozpowiada o Raiji, jest prawdą. Nie łudź się, że je­steś jedyną osobą, której gadał te bzdury. Jeśli go tkniesz, wszy­scy uwierzą w to błoto, jakim obrzuca twoją żonę.

Karl osunął się na ziemię i zamrugał oczami. Chwycił bu­telkę i jednym haustem wypił prawie wszystko, co w niej zostało.

Reijo nienawidził samego siebie, a jeszcze bardziej niena­widził własnych myśli. Mimo że bronił Raiji, do jego duszy wkradły się podejrzenia, których nie potrafił się pozbyć. Ale o tym Karl nigdy od niego się nie dowie. Mój Boże, żeby tylko nie była to prawda! Tak bardzo pragnął się mylić! Mi­mo to trudno mu było uwierzyć, że Karl jest ojcem dziec­ka, które Raija nosiła pod sercem.

- Chyba nie muszę mieć twojego pozwolenia, by go nie­nawidzić?

Roześmiali się i choć nie był to serdeczny śmiech, panu­jące między nimi napięcie zelżało.

- Dlaczego ludzie nie mogą zaakceptować Raiji? - zasta­nawiał się Karl.

Reijo sięgnął po butelkę i pociągnąwszy łyk gorzałki, za­cisnął usta. Dobre to nie było, paliło w gardło, ale za to po ciele rozeszło się przyjemne ciepło.

- Jest inna niż wszyscy - odpowiedział cicho, zły, że mu­si tłumaczyć takie sprawy jej mężowi. - Ci, którzy się odróż­niają od reszty, zawsze są prześladowani. Właśnie tak jak Raija...

- Jest lepsza niż oni wszyscy razem wzięci! - zaperzył się Karl, usiłując pokryć z trudem powstrzymywany płacz. - Jest najlepsza! I pewnie dlatego jej nienawidzą.

Nieoczekiwanie Karl się uśmiechnął. Z zaokrąglonymi policzkami wyglądał nad wyraz młodo.

- Czasem myślę sobie, że Raija jest jak ptak. - Potrząsnął grzywką i dodał: - Jak ptak obcy w tych stronach. Może to głupie, ale tak właśnie mi się zdaje. Jest inna niż reszta, nie mewa, sroka czy wrona, ale piękny ptak, który znalazł się tu tylko przez przypadek. Jej miejsce jest gdzie indziej. Ro­zumiesz, Reijo? Ptak...

Być może Karl powiedział coś jeszcze, ale Reijo go już nie słuchał. W jego uszach pobrzmiewał inny głos, wypo­wiadający podobne słowa. Niski głos, który z bezgraniczną czułością nazywał Raiję Małym Krukiem.

Karl nigdy nie opowiedział Raiji o incydencie z Isakiem. Obawiał się, że mógłby się zdradzić, jak wielki strach i wątpli­wości nim targają, a właśnie te uczucia chciał przed nią ukryć.

Choć pełen goryczy, pragnął myśleć o żonie z taką samą niezachwianą wiarą, jak Reijo. Bardzo jednak cierpiał nad tym, że Raija przez cały czas ukrywała przed nim jakąś czą­stkę siebie.

Tak, Raija była i pozostanie obcym ptakiem, także dla niego.

Karl przeżył szok, kiedy tego samego wieczoru Raija nie odwróciła się do niego plecami po chłodnym pocałunku na dobranoc. Bez żadnej zachęty przysunęła się do niego tak bli­sko, jak pozwalało jej na to zniekształcone ciało.

- Tyle rozmyślam - zwierzyła mu się cicho. Raija naprawdę się starała. Zresztą potrzebowała kogoś realnego, z kim mogłaby porozmawiać. Karl usłyszał w jej głosie uśmiech.

- Rozmyślam o małym chłopczyku, który leżał w kołys­ce, kiedy widziałam go po raz ostatni... - W zamyśleniu wtu­liła policzek w ramię męża. Karl ledwie śmiał oddychać. Nigdy jeszcze nie byli ze sobą tak blisko, nigdy wcześniej tak z nim nie rozmawiała, nie dzieliła się swymi myślami.

Boże, spraw, by tak już zostało! modlił się w duchu.

- To był mój braciszek, Karl... Mój braciszek... - Głos jej drżał tak, jakby się za chwilę miała rozpłakać.

Trochę niezgrabnie pogłaskał ją po włosach, które już nieco odrosły.

Karl zamknął oczy, a wyobraźnia podsunęła mu cudow­ny obraz: Raija i on żyjący w pełnej harmonii, nie nękani upiorami z przeszłości.

Gotów był jej przychylić nieba i ofiarować się bez reszty. Po raz pierwszy zdawało się mu, że otrzymał od żony odrobinę... miłości. Pierwszy raz dała mu coś więcej niż nijaką przyjaźń.

- Ma na imię Matti - szeptała Raija. - Mój braciszek ma­rniał na imię Matti.

Głos jej zamarł. Po chwili westchnęła, zrezygnowana i zmęczona.

- Może on już nie żyje. Może oni wszyscy pomarli...

- Na pewno nie! - wyszeptał Karl, całując ją delikatnie w czoło. - Na pewno nie, kochana!

Raija jakby go nie słyszała. Zaczęła chaotycznie opowia­dać o swym szczęśliwym dzieciństwie wśród świerkowych lasów i łanów zbóż.

Załamującym się raz po raz głosem mówiła mu o domu, którego już prawie nie pamiętała. Wspominała matkę imie­niem Marja, zawsze uśmiechniętą, choć w pieczonym przez nią chlebie było więcej kory niż mąki, i ojca, którego przed­stawiła mniej wyraziście.

Uczucia, jakie żywiła do niego, były dziwnie poplątane: miłość i nienawiść mieszały się ze sobą. Przez to jakoś trud­no było Karlowi wyobrazić sobie Erkkiego Alatalo. Raija nie rozumiała ojca i nie wybaczyła mu.

Z wielką czułością natomiast opowiadała o Mattim. Jego najdokładniej zapamiętała: maleńkie ciałko, oczy o najpięk­niejszym w całym Tornedalen odcieniu brązu i włosy w ko­lorze dojrzałego zboża.

- Matti - rozkoszowała się smakiem tego imienia. Po raz pierwszy od bardzo dawna je wymawiała głośno. - Myślę o nim jak o niemowlęciu w kołysce, a tymczasem on ma już osiem lat!

Karl wyczuwał, że to odkrycie ją przeraża, choć nie poj­mował dlaczego.

- Odnajdziemy ich pewnego dnia - usłyszał swój głos. Nawet jeśli mu nie uwierzyła, nie dała tego po sobie po­znać.

- Jesteś taki dobry, Karl - powiedziała tylko. Wcale się nie czuł dobry. Wiedział, że nigdy nie pojadą do Tornedalen. Takiej obietnicy nie mógł dotrzymać.

- Nie bądź taki dobry, Karl! - wyszeptała Raija ze smut­kiem. - Byłoby nam ze sobą lepiej, gdybyś nie był taki dobry!

Nie pojmował jej.

- Przecież cię kocham, głuptasie. To normalne, że jestem dobry, skoro tak mi na tobie zależy.

- To niech ci zależy na mnie trochę mniej!

- Teraz opowiadasz bzdury - rzucił Karl wyraźnie urażo­ny. - Chyba nie myślisz tak naprawdę?

- Nie - odrzekła w końcu, wbijając wzrok w powałę, ale jej głos nie zabrzmiał przekonująco. - Wszystko będzie dobrze!

Karl wierzył w to gorąco. Raija zamilkła. Słyszał jedynie jej równy oddech. Zwinięta w kłębek po raz pierwszy tuli­ła się do niego, szukając jego bliskości.

Karl, choć zwykł twardo stąpać po ziemi, zatracał grani­ce pomiędzy tym, co było fantazją, a co rzeczywistością, kie­dy myślał o żonie.

- Nie będziesz się już musiała tak męczyć, Raiju. Dosta­niesz wszystko, o czym zamarzysz. Ty i dziecko. Dam wam wszystko!

Poczuł na policzku delikatny, niczym muśnięcie ptasiego skrzydła, dotyk jej palca.

- Przecież jest nam dobrze, Karl. Mamy tyle, co inni. Po co uganiać się za czymś więcej?

- Dostaniesz wszystko, Raiju! - powiedział stanowczo, jak­by sam chciał uwierzyć mocno w to, co mówi. I rzeczywiście bardziej chyba przekonał samego siebie niż Raiję.

- Poczekaj tylko! Jeszcze wszystkim pokażę! Reijo i ja zo­staniemy naprawdę kimś. Pokażemy im, Raiju! - rzekł taje­mniczo.

- Ty i Reijo? - zdziwiła się. - Chyba nie robicie nic złego?

- O, nie! - zapewnił ją pośpiesznie. - Ale im wszystkim pokażemy! Dostaniesz piękne suknie, Raiju. Nie będziesz ich szyć ze zgrzebnych tkanin. Ludzie będą ci się kłaniać z szacunkiem. Pojęcia nie masz, jaka będziesz piękna, ty i dziecko! - powiedział z żarem.

Karl w swym chłopięcym zapale omal nie zdradził wspól­nej, jego i Reijo, tajemnicy. Ledwie się powstrzymał, by nie powiedzieć żonie o wyprawach nad rzekę, o przeręblach w lodzie i o tym, jak po wielu godzinach wypłukiwania le­dwie utrzymywali sita w zgrabiałych dłoniach. Musiał ugryźć się w język, by nie wspomnieć o szaleńczych wspinaczkach w góry i o kuciu w skałach, bo przecież tam także można znaleźć złoto.

Nieomal wyjawił jej marzenia, którymi się karmili, po­szukując kruszcu, mającego im zapewnić szczęście.

- Nie wiem, co robicie, ale nie mogę cię zmusić, byś mi to powiedział, Karl. Pamiętaj jednak, że jest mi dobrze tak, jak jest. Więcej nie oczekiwałam od życia. Wiem, że starasz się jak możesz. Niczego ponad to od ciebie nie wymagam. Nie szata zdobi człowieka. Nie stanę się kimś innym, jeśli zgrzebną suknię zamienię na elegancką...

- Nie pasujesz do tego prymitywnego domu - uciął dal­szą dyskusję Karl.

Swoim sceptycyzmem Raija omal wszystkiego nie zepsu­ła. Pozbawiła jego marzenia blasku.

- Chcę ci ofiarować wszystko, czego zapragniesz!

- Jesteś za dobry, Karl...

Raija nie mogła mu przecież powiedzieć, że nikt nie mo­że jej dać tego, czego pragnie naprawdę. Wzruszyło ją jed­nak, że mąż tak się o nią troszczy. Na co dzień jednak draż­niła ją ta jego dobroć. To dlatego czasem tak się na niego zło­ściła i bywała okrutna. Potrzebowała prawdziwego mężczy­zny, a nie wiernego psiaka, który chodzi za nią krok w krok.

Był dobry, ale w swej dobroci taki naiwny, że aż ją to żenowało. W chwilach takich jak ta modliła się o siłę, by mo­gła go pokochać. Zasługiwał na to. Zasługiwał na odwzaje­mnienie uczuć. Za całą miłość, jaką ją darzył.

Raiji było przykro, że nie potrafi się odwdzięczyć Karlo­wi za jego bezgraniczne oddanie, ale nie mogła podzielić swojego serca, które biło tylko dla Mikkala. Nie umiała i nie chciała rozmienić na drobne tej wielkiej miłości.

- Tylko nie straćcie poczucia rzeczywistości - ostrzegła, zamykając oczy.

Z doświadczenia wiedziała, że fantazja często sprowadza człowieka na manowce.

Ale tego samego dnia wcześniej i ona dała się porwać ma­rzeniom, które na nowo obudziły w niej próżne nadzieje.

W wyobraźni znów siedziała w pogrążonej w półmroku jurcie Elle. Pomarszczone palce staruszki wodziły po liniach wyrytych na dłoni dziewczyny i czytały z nich przyszłość. Czuła zapach turzycy, ognia i skór. Po przeciwnej stronie paleniska mignął jej Mikkal. Z nie ukrywanym sceptycy­zmem odnosił się do przepowiedni Elle, ale nie pozwolił, by powróżyła i jemu.

Karl zasnął, kręcąc się niespokojnie. Raija ze smutkiem pogłaskała go po policzku, który, choć dziecinnie okrągły, był szorstki i ogorzały. Chciała być dla niego lepszą żoną, ale on często swym zachowaniem rozniecał w niej ogień buntu. Właściwie stał jej na drodze. Być może Karl mógł być szczęśliwy tylko z nią, ona jednak nie była pewna, czy kiedykolwiek dozna przy nim takiego uczucia.

Wsparta na ramieniu męża, wsłuchiwała się w jego rów­ny oddech. Zapatrzyła się w mrok. W myślach znów była dzieckiem, które w jurcie Elle słuchało chciwie przepowie­dni dotyczącej jego życia. Rozpamiętywała wróżbę słowo po słowie. W uszach Raiji pobrzmiewał zachrypnięty głos staruszki.

Szybko stała się dorosła, w jej życiu był niejeden mężczy­zna. Ludzie obrócili się przeciwko niej, być może nawet jej nienawidzili. Elle uprzedzała ją, że na mężczyzn, którzy się z nią zwiążą, sprowadzi nieszczęście. Może i tak. Szczęście nie chciało samo wpaść jej w ręce, to prawda. Przepowiednia staruszki spełniała się z przerażającą dokładnością. Czy re­szta tego, co jej powiedziała, także się sprawdzi?

Raija, niczym tonący brzytwy, uczepiła się myśli, że Elle nie pozbawiła jej całkiem nadziei na szczęście. Mówiła tyl­ko, że będzie musiała o nie walczyć.

Dziewczyna, choć tak drogo zapłaciła za tych kilka ja­snych chwil, jakimi obdarzyło ją życie, wierzyła, że jeszcze i dla niej zaświeci słońce. Nie chciała pogodzić się z losem. W jaki sposób nada swemu życiu głębszy sens, jeszcze nie wiedziała, ale pragnęła czegoś więcej, pragnęła czegoś innego.

Nie chciała nikogo zranić, a już szczególnie Karla.

Jednak czy o tak wiele błagała? Marzyła jej się odrobina szczęścia! Czy nie miała do tego prawa?

A może już tak jest, że małe kruki muszą się zadowolić nędznymi resztkami...

13

Byli tacy, którzy kwiecień nad fiordem Lyngen nazywa­li wiosną. Bardziej skrupulatni używali trafniejszego okre­ślenia „późna zima”, natomiast umiarkowani optymiści mówili o „wiosennej zimie”.

Ale wszyscy jednakowo grzęźli w śniegowej brei, przy­znając, że do wiosny jeszcze daleko. Góry wciąż jeszcze wy­glądały jak lapońskie maty utkane z czarnej i białej wełny, poprzetykane różnymi odcieniami szarości, ziemię nadal za­krywała gruba na pół metra pokrywa śniegu, a brzegi rzeki były skute lodem.

Pomimo to w powietrzu wyczuwało się jakiś nowy, ła­godniejszy powiew. Słońce powoli, lecz skutecznie topiło zatwardziałe zimowe serca.

Robiło się coraz widniej i cieplej.

Raija stała się jeszcze bardziej milcząca i spoglądała wokół chmurnym wzrokiem. Karl często zastawał ją zapatrzoną nie­ruchomo w ogień lub rzekę. Za każdym razem odnosił wraże­nie, że ona widzi coś, czego on nie dostrzega. Co? Tego nie wiedział, nie umiał nakłonić jej do zwierzeń. Ilekroć ją o to py­tał, zbywała go śmiechem, ale jej oczy pozostawały smutne, a śmiech brzmiał coraz bardziej głucho.

Nawet kiedy mówił o dziecku, była obca i nieprzystęp­na. Karla rozpierała duma, gdy myślał o tym, że wkrótce zo­stanie ojcem. Raija uśmiechała się tylko krzywo, widząc, jak mąż tryska szczęściem.

- To będzie wspaniały syn! - twierdził z niezachwianą pewnością siebie, poklepując Raiję leciutko po brzuchu. Wyczuwał to nowe życie, które nosiła pod sercem: dziecko poruszało się, kopało... - Mój syn - mówił z przekonaniem, nie mogąc się doczekać, żeby udowodnić to tym wszystkim, którzy tak źle wyrażali się o Raiji.

Karlowi udało się w końcu pokonać własną nieufność. Raija nigdy nie dała mu powodu do podejrzeń. Starała się, jak mogła. Ich małżeństwo było chyba całkiem normalne. Karl przypuszczał, że innym wcale nie układa się lepiej. Zdą­żył się trochę nauczyć i wiedział już, co może się kryć za udawaniem i pozorami.

Wszystko się zmieni, gdy tylko urodzi im się dziecko, a Raija znów będzie sobą. Staną się rodziną.

- Trzeba czekać aż do lata - westchnął, nie spuszczając wzroku z brzucha Raiji. - Patrząc na ciebie odnoszę wraże­nie, że to będzie mocarz. Jesteś taka gruba! Ten chłopak pewnie zaraz po urodzeniu wyruszy ze mną na połów.

Raija nie komentowała jego słów, ale też nie okazywała zbytniego zachwytu.

- A może ona - powiedziała tylko z dziwnym jak na nią spokojem. - Nie pomyślałeś, że to może być dziewczynka?

Na twarzy Karla pojawił się cielęcy uśmiech.

- Pomyślałem, ale to na pewno będzie chłopak. Jeśli je­szcze trochę urośnie, to pękniesz!

- Bez obaw - mruknęła Raija i wróciła do swoich zajęć. Żeby jeszcze choć tydzień albo dwa! Zbyt dużo byłoby prosić o trzy... ale niechby tak dwa tygodnie dłużej!

Raija nie była zbyt pobożna, ale tej wiosny naprawdę się modliła całym sercem. Błagała Boga, w którego istnienie nig­dy tak do końca nie wierzyła, by pozwolił jej nosić to dziec­ko jeszcze przynajmniej czternaście marnych dni, tak by urodziło się już w maju.

Zdradziła Karla, a milcząc, okłamywała go. Może i za­służyła na karę. Najwidoczniej wszystko na tym świecie by­ło tak urządzone, że człowiek za piękne chwile musi dro­go płacić.

Raija była przygotowana na najgorsze, ale najbardziej obawiała się, że kiedy prawda wyjdzie na jaw, nie ona naj­mocniej ucierpi, lecz Karl.

Gdyby tak mogła ukryć prawdę, by ochronić Karla! Już wystarczająco dotkliwie go zraniła.

To dla niego modliła się o te parę tygodni.

Karl tymczasem chodził własnymi drogami. Czul się odrzucony. Nieustannie dręczył się tym, że Raija zupełnie się przed nim zamknęła.

Pewnie to już tak jest z kobietami, próbował się pocie­szać i przekonywał samego siebie, że kiedy urodzi się dziec­ko, wszystko się jakoś ułoży.

Lód na rzece zaczął pękać i powoli topił się w słabym wiosennym słońcu.

Reijo i Karl, którzy przez całą zimę żyli marzeniami o bo­gactwie, mogli w końcu wziąć się do roboty.

Z niecierpliwością charakterystyczną dla młodych chłopców wybijali w lodzie przeręble. Nie chcieli czekać z założonymi rękami, aż zrobi to za nich wiosna. Nie mie­li czasu!

Do zmroku przesiadywali przy przeręblach i trzęsąc się z zimna, obracali w dłoniach sita. Nikt nie nauczył ich sztu­ki wypłukiwania złota, nie pokazał, jak ani czego szukać.

Umiejętność przyszła sama z siebie. Pomogły im opowie­ści zasłyszane przez Reijo, zapewne mocno przesadzone i w istotny sposób rozmijające się z prawdą, ale tak napraw­dę kierowali się intuicją oraz na przemian marzeniami i zdro­wym rozsądkiem. Nie mieli żadnych wątpliwości, że gdyby znaleźli złoto, rozpoznaliby je natychmiast.

Cierpliwie pochylali się nad brzegiem rzeki, zjednoczeni marzeniem biedaków o tym, że kiedyś stać ich będzie na wszystko, czego zapragną.

Będą najadać się do syta, mieć to, co niezbędne, i jeszcze więcej. Pozostawią po sobie jakiś ślad. Udowodnią wszyst­kim, którzy się na nich nie poznali, ile są warci.

Reijo, podobnie jak Karl, bezgranicznie wierzył, że dzię­ki bogactwu to wszystko się spełni.

Obaj byli przekonani, że razem ze złotem zdobędą szczę­ście.

Lecz póki co wśród błyszczących w sitach drobin nie zna­leźli upragnionego kruszcu. W nadrzecznym szlamie trafia­ła się błyszcząca mika, zwana sroczym srebrem, kryształki lodu, ale nie to, czego szukali.

Młodzieńcy zaciskali zęby i choć blask w ich oczach nie­co przygasł, nie przestawali marzyć. Trzymając w zgrabia­łych z zimna palcach sita, zanurzali je w wodę w nadziei, że może następnym razem... albo jeszcze następnym...

W kalendarzu ciągle jeszcze był kwiecień 1726 roku.

Marta Elvejord obrządziła owce i wracając do chaty, na­gle zatrzymała się w drzwiach. Jej wzrok powędrował w kie­runku domostwa syna. Było za daleko, by mogła cokolwiek dojrzeć, ale poczuła niezrozumiały niepokój. Marta, która miała dość roboty wśród własnych czterech ścian, rzuciła wszystko, przeświadczona, że właśnie teraz musi pójść do Karla i Raiji.

- Wychodzisz? Dokąd? - Kristian popatrzył na żonę zdzi­wiony, bo przecież dopiero co wróciła.

- Myślę, że powinnam zajrzeć do Raiji - odpowiedziała mu, zanim dobrze się nad tym zastanowiła. Ale tak już z nią było. Po prostu wiedziała swoje i kierowała się intuicją. Te­raz zaś miała przeczucie, że jest synowej potrzebna.

Popatrzyła na męża i powtórzyła stanowczo:

- Raija potrzebuje pomocy, czuję to wyraźnie. Karla, zda­je się, nie ma w domu?

Kristian zrozumiał, co miała na myśli.

- N o , ale chyba jeszcze nie pora... - zauważył.

- Niby nie - odparła ze spokojem Marta. - Ale właśnie się zaczęło. Czy kiedyś się pomyliłam?

Kristian pozwolił jej iść. To prawda, że Marta miała przerażającą zdolność przewidywania ważnych zdarzeń w życiu bliskich jej ludzi. Skoro więc twierdziła, że Raija jej potrze­buje, nie wątpił w jej słowa.

Kiedy Marta weszła do chaty syna, zastała Raiję w łóżku zlaną potem. Wcale jej nie zdziwiło, że i tym razem się nie pomyliła. Zaniepokoiło ją natomiast co innego.

- Dawno się to zaczęło? - zapytała synową, obrzucając ją badawczym spojrzeniem.

- Dawno... - wystękała Raija przez nabrzmiałe wargi, na których Marta zauważyła ślady zębów. - Tam jest woda... Na ogniu...

Zaskoczona Marta odwróciła wzrok od drobnej kobiety i popatrzyła na palenisko, gdzie w kociołku, największym, jaki był w chacie, bulgotała woda.

Mądra dziewczyna, pomyślała z uznaniem Marta i zaka­sała rękawy.

Dziecko zbyt wcześnie przychodzi na świat, przemknęła jej przyprawiona lekką goryczą myśl, ale matka Karla nie czuła gniewu. O nic nie oskarżała Raiji, na razie... Teraz Ra­ija potrzebowała jedynie jej pomocy i wsparcia.

- Gdzie Karl? - zapytała niezamierzenie ostrym tonem. Przecież chłopak powinien mieć tyle rozumu, by siedzieć w domu, gdy dla żony zbliża się czas rozwiązania.

- Poszedł do Reijo... Raija zacisnęła zęby, żeby powstrzymać ból wywołany kolejnym skurczem. Twarz miała mokrą od potu, włosy przykleiły się jej do czoła, a oczy wydawały się ciemniejsze niż kiedykolwiek. Raija nie krzyczała, z jej ust wydobywa­ły się jedynie ciche jęki. Marta była z niej dumna. Przygo­towując wszystko do odebrania porodu, w duchu jednak złorzeczyła synowi, że zostawił żonę samą w taką porę. Co on sobie w ogóle wyobraża?

- Krzycz! - nakazała Marta, gdy przy kolejnym skurczu Raija zagryzła z bólu dolną wargę.

Ale ta w odpowiedzi tylko kilka razy pokręciła głową.

Marta westchnęła, zastanawiając się, czego synowa tak się boi. Czyjego imienia nie chciała wymówić? Dla kogo tak cierpiała?

Już po zmierzchu w chacie nad rzeką rozległ się krzyk, ale nie był to krzyk Raiji. Jej usta nie wyjawiły żadnych tajemnic. To płacz dziecka przeciął ciszę w ten wieczór.

Marta wprawnymi rękami zawinęła niemowlę w pielu­szkę i zasmucona wzięła je na ręce.

Raija leżała blada, a jej spoconą twarz okalały czarne lo­ki. W jej oczach czaiło się tysiące pytań, ale poranione do krwi usta milczały. Jedyne, co dostrzegała, to pomarszczo­na twarzyczka i czarne jak noc włosy maleństwa.

Znowu rozejdą się plotki, ale teraz nie skończy się na do­mysłach. Kiedy plotkarze zobaczą dziecko, nie będą musie­li dłużej zgadywać, myślała Marta, układając niemowlę w ra­mionach Raiji.

- Dziewczynka - oznajmiła. Raija, nic nie mówiąc, długo przyglądała się córeczce, a potem drżącym palcem ostrożnie pogłaskała maleńką, śliczną twarzyczkę.

- Wygląda na to, że nie powiedziałaś nam wszystkiego - stwierdziła Marta sucho, lecz nie bez pewnej czułości.

Matka Karla była wyjątkową kobietą.

Raija milczała, nawet nie podniosła wzroku. Wciąż nie mogła się nasycić widokiem córeczki. Patrzyła i patrzyła, choć piekły ją oczy.

- Dla niej warto było przejść przez to wszystko. Marcie cisnęło się na usta tyle pytań, ale słowa Raiji ją powstrzymały. Zawstydzona odwróciła się od młodej mat­ki. Jakież miała prawo ją osądzać?

Po raz pierwszy wydało jej się, że rozumie tę dziwną dziewczynę, z którą ożenił się Karl, i bezwiednie wzięła jej stronę. Wiedziała, że synowa będzie pazurami walczyć o tę maleńką istotę.

Westchnęła ciężko. Dobrze wychowała swojego syna.

Miała nadzieję, że wartości, które przekazywała mu przez te wszystkie lata - odpowiedzialność, wyrozumiałość, zdol­ność wybaczania - nadal w nim tkwią, bo bardzo ich będzie teraz potrzebować.

Pierwszy, jeszcze przed Karlem, pojawił się Kristian. Tak­że on zobaczył i zrozumiał. Ale podobnie jak żona po­wstrzymał się od wyrzutów. Spojrzenia, jakie wymienili między sobą małżonkowie, były wymowne, ale Raija nie usłyszała ani jednego słowa, które by było skierowane prze­ciwko niej i dziecku.

Zdążyli zapalić lampy, gdy do środka wpadł Karl, zupeł­nie nie przygotowany na to, co zastał. Popołudnie jak zwy­kle spędził wraz z przyjacielem nad rzeką. Pracowali, póki nie zapadł zmrok. Ale i tego dnia szukali na próżno.

Jak skamieniały stanął w wejściu i ojciec musiał sam za­mknąć za nim drzwi.

Krokiem lunatyka podszedł do Raiji. Nie odrywał wzro­ku od niej i dziecka. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Zagryzł mocno wargi, by się nie rozpłakać. Nikt nie zoba­czy jego łez! Był już mężczyzną, a nie małym chłopcem. Żo­na i dziecko, które leżało w jej ramionach, stanowiło tego najlepszy dowód. Jego rodzina.

- Co się urodziło? - wyszeptał.

- Dziewczynka. Raija obejmowała dziecko, jakby je chciała obronić przed całym światem, jakby je chciała obronić przed Karlem...

Widział jedynie drobniutką rączkę i kruczoczarne włosy sterczące na wszystkie strony.

Nowa malutka Raija.

Podszedł bliżej, żeby przyjrzeć się dziecku. Raija czuj­nym spojrzeniem śledziła każdy jego ruch. Wstrzymując od­dech, odchyliła kocyk.

Karl zamarł.

Córeczka otworzyła oczy i w tej samej chwili cały jego świat legł w gruzach. Prysnęło całe jego szczęście.

Oczy miała ciemnobrązowe jak Raija, ale nawet w sła­bym świetle Karl dostrzegł miodowy pierścień wokół źre­nic. Zauważył też co innego: skórę o złocistym odcieniu i brwi zupełnie niepodobne do wygiętych w łuk brwi Raiji.

Ów miodowy pierścień wyjaśniał wszystko.

- Jak mogłaś? - jęknął Karl i rzucił się do drzwi.

Nic do niego nie docierało. Jak przez mgłę słyszał nawo­łujące go głosy, ale nie zwracał na nie uwagi.

Musiał stamtąd uciec, uciec od tych oczu. Raija go zdra­dziła! Oczy dziecka stanowiły dowód jej zdrady.

Zaślepiony rozpaczą gnał przed siebie, daleko, jak najda­lej. Zatrzymał się dopiero nad fiordem i dysząc ciężko, poły­kał łzy, które z domu nad rzeką przygnały go aż tutaj. Oparł się o szopę, w której rybacy trzymali łodzie, i wystawił mo­krą twarz, by wiatr wiejący od morza ją wysuszył.

Właściwie nie uświadamiał sobie w ogóle, że płacze. Miał wrażenie, że wszystko w nim umarło. Nie czuł nic poza tym piekącym bólem, który szarpnął nim na widok żywego do­wodu zdrady żony.

A tak się cieszył, że zostanie ojcem! Sama myśl o tym na­pawała go radością. Teraz trudno mu było nawet wyobrazić sobie, że jeszcze kiedykolwiek się roześmieje.

To dziecko miało połączyć jego i Raiję. Wierzył gorąco, że wszystko się ułoży, gdy tylko przyjdzie na świat.

A tymczasem stało się inaczej. Dziecko pomogło mu zro­zumieć, że Raiję i jego dzieli przepaść nie do pokonania. Do­piero teraz ujrzał to z całą ostrością!

Na twarzy młodzieńca odmalowała się gorycz. Córka Raiji miała ich jeszcze bardziej oddalić od siebie. Córka Raiji. Nie jego.

Co mu zatem pozostało? Do kogo ma się zwrócić? Nie do Raiji, już nie. Ufał jej ślepo, a ona tymczasem przez ca­ły czas nosiła w sobie nasienie zdrady. Dziecko innego mężczyzny.

Wiedział, którego. Wreszcie to do niego dotarło. Był to jedyny człowiek, którego nie uważał za rywala.

Ależ z niego głupiec! Tak ją kochał i starał się jej przychy­lić nieba, wierzył jej. A ona odpłaciła mu się czymś takim.

Jak po tym wszystkim spojrzy ludziom w oczy? Rodzi­com? Mieszkańcom wioski? Jak mógłby znieść życie u boku Raiji? Patrzeć, jak jej córka dorasta? Każdego dnia widzieć ją i doszukiwać się w niej rysów tamtego mężczyzny...

Zacisnął bezradnie pięści.

Nikt nie może tego żądać od niego.

Powiódł wzrokiem ku morzu, ku zimnym, mrocznym fa­lom z białymi spienionymi grzywami.

W stronę lądu wiał silny wiatr.

Fiord.

To byłoby takie proste. Ale zarazem najtrudniejsze.

- Nie poszedłeś do domu? Karl drgnął, słysząc znajomy głos. Upewniwszy się, że to Reijo, odetchnął z ulgą. Na jego twarzy pojawił się grymas, który w żaden sposób nie przypominał uśmiechu.

Reijo natychmiast się zorientował, że przyjaciel jest bar­dzo wzburzony.

- Co się znowu stało? - zapytał cicho, podchodząc bliżej.

- Raija urodziła dziecko.

- O! - uśmiechnął się szeroko. - Syna czy córkę? Zdawa­ło mi się, że spodziewa się rozwiązania dopiero latem.

Karl walnął pięścią w ścianę szopy, aż zadudniło.

- Wszyscy tak myśleliśmy - rzekł ponuro. - Wszyscy z wy­jątkiem Raiji.

- Czy nie powinieneś teraz być przy niej? - zapytał Reijo ostrożnie, czując, że coś jest nie tak.

Gdy Karl oparł się plecami o szopę, Reijo uderzyła myśl, że nigdy jeszcze nie widział przyjaciela w takim stanie. Twarz miał szarą jak popiół, oczy zaczerwienione, a gorz­ko wykrzywione usta nie pasowały do twarzy świeżo upie­czonego ojca.

- Raija urodziła córkę. - Chrapliwy głos Karla zabrzmiał jakoś obco.

Reijo uśmiechnął się niepewnie.

- Wiem, że marzyłeś o synu - wszedł mu w słowo. - Ale przecież nie ma się co martwić, że to dziewczynka. Dziew­czynki też są dobre. Następny będzie syn, chłopie!

Z ust Karla wydobył się ponury śmiech.

- Cieszyłbym się, gdybym miał córkę.

- Nie rozumiem... - zaczął Reijo, ale zamilkł, bo nagle uświadomił sobie całą prawdę.

- To nie moje dziecko! Słyszysz, Reijo? Nie moje. Ma żół­te oczy i czarne jak smoła włosy, a do tego śniadą cerę. Nie jestem głupcem. Trzeba być ślepcem, żeby się nie domyślić, kto ją spłodził. Ja ślepy nie jestem, rozumiesz, Reijo? Choć Bóg mi świadkiem, że zbyt długo byłem. Ale teraz koniec!

Wzrok Karla stwardniał, rysy stężały pod wpływem do­znanej goryczy i rozczarowania. Reijo zaniepokoił się, wi­dząc, co dzieje się z przyjacielem.

- Nie zachowuj się jak szczeniak! - syknął. Karl natychmiast zareagował.

- Szczeniak? Tak, rzeczywiście, do tej pory zachowywa­łem się jak szczeniak! Kochałem ją. Ale to koniec! Już jej nie kocham.

Przez długą chwilę panowało milczenie. Reijo w zamy­śleniu przyglądał się zapatrzonemu w dal Karlowi.

Co też ta Raija narobiła? Chociaż w pewnym sensie ją rozumiał. Tak samo jak rozumiał Karla, a już szczególnie mężczyznę o miodowych oczach.

- Kiedyś biłeś się ze mną, Karl. Pamiętasz?

- Wtedy sobie wszystko wyjaśniliśmy - odparł sucho Karl.

- Dla niej gotów byłeś mnie zabić...

- Zamilcz! - warknął Karl i zduszonym głosem dodał: - Nie wracajmy do tego! Skończyłem z Raiją.

- A więc taka jest ta twoja miłość na wieki? - ciągnął Reijo. - Wystarczyło dziecko innego mężczyzny, żeby zabić tę płomienną miłość, wielką i nieporównywalną z niczym mi­łość Karla Elvejorda! - Reijo świadomie prowokował przyja­ciela, przychodziło mu to zresztą bez trudu. - Szkoda, że tak późno się dowiaduję, ile są warte twoje uczucia, Karl! Pomy­śleć, że byłeś gotów mnie zabić, żeby tylko ją zdobyć.

Reijo zaśmiał się ironicznie, ale w jego śmiechu nie sły­chać było radości.

Karl wciąż milczał.

- Zapewniałeś też, że jesteś gotów dla niej umrzeć! Umie­rać jest łatwo - mówił dalej Reijo. - Podobno to przynosi ho­nor i sławę! O wiele trudniej jednak stawić czoło urągliwym szyderstwom i plotkom. Poddać swą miłość próbie. Kochać mogą tylko żywi, Karl. Martwi nie kochają...

Przerwał na chwilę, a potem podjął na nowo tym samym ostrym tonem:

- Chciałeś jej dać gwiazdkę z nieba, prawda, Karl? Piękne suknie i nie wiem co jeszcze. Chciałeś, żeby wszyscy zoba­czyli, jaki z ciebie wielki pan. Chciałeś pokazać im, jakie szczęście spotkało Raiję, że mogła poślubić Karla Elvejorda... Tak, Raija miała dostać wszystko, o czym zamarzy...

Zawiesił głos, a ponieważ Karl nadal nie reagował, chwy­cił go za ramiona i mocno nim potrząsnął. Oczy zapłonęły mu zielonkawym blaskiem. Przebił się przez mrok i spoj­rzał wprost w błękitne oczy Karla.

- Na razie ani ty, ani ja nie znaleźliśmy bogactwa. Ty jed­nak masz teraz szansę ofiarować Raiji coś cenniejszego niż całe złoto świata. Ludzie może nie będą patrzeć na ciebie z podziwem i zachwycać się, jakim to jesteś mężczyzną, ale czy to ważne? Spójrz prawdzie w oczy! Raija nie marzy o pięknych sukniach. Jeśli naprawdę ją kochasz, zachowaj się jak dorosły mężczyzna i uznaj to dziecko za swoje! Nie od­trącaj jej, nie zasłużyła na to! Nic nie mogła na to poradzić... tak samo jak ty nic nie poradzisz na to, że ją pokochałeś... - Reijo uśmiechnął się smutno i dodał: - Ja także nic na to nie poradzę, że ciągle tyle dla mnie znaczy.

- Ty oczywiście na moim miejscu tak właśnie byś postą­pił? - Karl popatrzył wyzywająco na przyjaciela.

- A żebyś wiedział! - odrzekł Reijo bez namysłu i zaraz dodał: - Jeśli ty ją zawiedziesz, Karl, to bądź pewien, że ja tego nie uczynię. Powiem wszystkim, którzy zechcą posłu­chać, że to moje dziecko.

- Nie zrobisz tego! Reijo tylko uśmiechnął się na te słowa, a Karl zrozumiał nagle, że dotąd nie miał nawet pojęcia, jak szlachetnym czło­wiekiem jest jego przyjaciel.

- Chcesz się przekonać? - zapytał cicho Reijo. - Myślisz, że bałbym się narazić na szwank naszą przyjaźń? A może kocham Raiję tak bardzo, że dla niej gotów jestem poświę­cić nawet przyjaźń z tobą? Może to właśnie z miłości do niej pozwoliłem, by została twoją żoną, bo wydawało mi się, że z nas dwóch ty możesz jej więcej ofiarować? Mogłem próbować ją zdobyć, ale nie zrobiłem tego. Nie mów mi, Karl, że moja ofiara była daremna! Nie mów, że się tak co do ciebie pomyliłem!

- Nie potrafię - jęknął Karl zgnębiony. - Nie potrafię! Wie­dzieć, że to jego dziecko... że Raija cały czas myśli o nim...

Reijo położył mu dłoń na ramieniu i powiedział spokoj­nie:

- Przecież wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że nie kocha żad­nego z nas, dlatego z takim zapałem o nią walczyliśmy. Mie­liśmy równe szanse, Karl... I obaj byliśmy tego świadomi.

- Teraz to zrozumiałem, ale on... Jak to możliwe, że tyle dla niej znaczy... Nie pojmuję...

- Łączy ich miłość silniejsza niż moja i twoja razem wzię­te. Czy nie rozumiesz, że inni też potrafią mocno kochać? Że ona także jest zdolna do wielkiego uczucia?

Karl otarł dłonią twarz. Słowa przyjaciela wcale go nie pocieszyły. Bronił Raiji z takim przekonaniem. Reijo nadal ją kochał, nic się nie zmieniło. Ale to przecież on, Karl, był jej mężem!

- Jaki on jest? - zapytał. - Rozmawiałeś z nim. Jaki jest? Reijo ukucnął i oparł się o ścianę szopy. W jaki sposób ma powiedzieć najlepszemu przyjacielowi, że mężczyzna, który spłodził dziecko z jego żoną, jest wspaniałym człowie­kiem? myślał z ciężkim sercem.

- Spodobał mi się. Myśl sobie, co chcesz, ale polubiłem go. A jego uczucia do Raiji były piękne i prawdziwe. Kochał ją równie mocno jak ty...

- A więc wiedziałeś o wszystkim? - Karl odwrócił się gwałtownie do Reijo, a na jego twarzy malowało się bole­sne niedowierzanie. - Też mi przyjaciel! Wygląda na to, że wszyscy, którym ufałem, oszukali mnie.

- Posłuchaj, Karl... - Reijo pociągnął przyjaciela, żeby przy­kucnął obok. - To, co zdarzyło się między Raiją i Mikkalem, stało się bez niczyjego błogosławieństwa. Nie wiedziałem o tym, co zaszło, ale nie sposób było nie dostrzec, że coś ich łączy. Coś więcej niż przyjaźń. Rozstali się, ponieważ uznali, że tak będzie najlepiej. I Raija wyszła za ciebie. Od tej pory nie uczyniła niczego, co mógłbyś poczytać jej za zdradę. Zacho­wywała się tak, jak przystało na dobrą żonę...

- Poza tym, że urodziła dziecko tamtego mężczyzny - uśmiechnął się pogardliwie Karl.

- A może miała pozbyć się tego dziecka? Są przecież spo­soby, no wiesz...

- Przenigdy! Raija nie jest z tych... - przeraził się Karl.

- Nie rozumiem cię! - Reijo uśmiechnął się cierpko. - Uważasz, że nie powinna pozbywać się dziecka, ale równo­cześnie nie powinna go urodzić. Doprawdy, trudno ci do­godzić.

- Wiesz, o co mi chodzi!

- To zależy, jaki z ciebie mężczyzna! - Reijo podparł bro­dę. - Czy stać cię na taki gest, na jaki on się zdobył...

- Nie kręć! Jaki gest? O co ci chodzi? Reijo wzruszył ramionami.

- Pozwolił jej odejść. Musiało go to wiele kosztować. Dużo więcej niż ciebie kosztowałoby uznanie tego maleństwa za swoje. Wbrew pozorom masz więcej niż on. - Tak?

- Pewnie nigdy nie przyszło ci do głowy - ciągnął Reijo - jak wielu marzy, by znaleźć się na twoim miejscu. To ty masz wszystko, czego Mikkal i ja pragnęliśmy najbardziej! Czego kiedykolwiek moglibyśmy zapragnąć...

- Wcale nie - wydusił Karl przez zaciśnięte zęby. - Raija o nim myśli, urodziła jego dziecko!

- Jesteś jej mężem. - Słowa Reijo, choć kryło się w nich cierpienie, zabrzmiały nad wyraz miękko. - Nie sądzisz, że on ci zazdrości? A dziecko jest twoje, nigdy nie pozna inne­go ojca. Nawet się nie dowie, że ma innego ojca, Karl. Raija już cię więcej nie zdradzi. Teraz wszystko zależy od ciebie, albo ją odtrącisz, albo zostaniesz najszczęśliwszym mężczy­zną w całej Ruiji.

Karl poczuł się żałośnie. W porównaniu z przyjacielem wydał się sam sobie niedojrzałym szczeniakiem. Reijo był jego rówieśnikiem, a mówił o trudnych sprawach z taką pewnością. Jego sytuacja przerosła. Może gdyby chodziło o kogoś innego, radziłby to samo. Wybaczyć. Łatwo powie­dzieć! Karl nie był pewien, czy okaże się na tyle dojrzały, by sprostać wyzwaniu.

- Ty powinieneś zostać jej mężem, Reijo...

- Prawda - potwierdził przyjaciel, usiłując zdobyć się na żartobliwy ton.

Żaden z nich się jednak nie roześmiał.

- Strasznie jest być tym drugim i przez cały czas mieć świadomość, że się jest porównywanym do kogoś, komu nie dorasta się do pięt.

- Raiji nigdy nie przyszłoby do głowy, by was ze sobą po­równywać - zaprotestował Reijo. - A ty, Karl, wcale nie przestałeś jej kochać. Nie potrafisz kłamać!

Karl zwiesił głowę i wyglądał, jakby przybyło mu lat.

- Masz rację - rzekł w końcu. - Nadal ją kocham.

Kiedy Karl wrócił do chaty, zastał tam jeszcze rodziców. Matka, obrzuciwszy go spojrzeniem, którego nie potrafił zrozumieć, rzekła:

- Musisz zachować się jak dorosły mężczyzna, Karl. Sy­tuacja Raiji i tak już jest dość skomplikowana.

Karl przełknął ślinę.

Ojciec milczał, ale chłopak czuł, że i on na swój sposób pro­si go, by dobrze wszystko przemyślał. Rodzice nie odsunęli się od Raiji. Widzieli i zrozumieli, co się stało, ale nie potępili jej. To jej dawali swoje wsparcie, a jeśli zaszłaby taka potrzeba, go­towi byli nawet odwrócić się od własnego syna.

- Jeśli nie opuścisz głowy, ludzkie gadanie nie będzie mia­ło żadnego znaczenia - odezwał się w końcu ojciec.

- Gadanie? - Karl wyprostował się, a gdy popatrzył na rodziców, jego błękitne oczy zalśniły radością. Uśmiechając się szeroko, powtórzył głośno: - Jakie gadanie? Chyba nikt nie będzie miał nam za złe, że pofolgowaliśmy uczuciom, nim pastor zdążył nas pobłogosławić?

- Chłopak jest dorosły! - stwierdził Kristian, wstając z miejsca. Wytarł rękę o spodnie i podał ją synowi, mówiąc: - Pozwól, że twój stary ojciec pogratuluje ci pięknej córki!

- Dziękuję! Karl zdobył się na uśmiech, kątem oka dostrzegając, że matka ociera ukradkiem łzy.

Gdyby odtrącił Raiję, zraniłby również rodziców. Karl pozwolił się wyściskać matce.

- Teraz jestem z ciebie naprawdę dumna, synu - szepnę­ła mu do ucha, wzruszona i szczęśliwa. Jej pokryty zmar­szczkami policzek był mokry od łez.

- Damy sobie radę! - powiedział Karl i ostrożnie uwolnił się z ciepłych objęć matki. - Jesteśmy teraz rodziną. Praw­dziwą rodziną.

Odczekał, aż rodzice wyjdą, i dopiero potem ośmielił się otworzyć drzwi, które dzieliły go od Raiji.

Maleństwo leżało w kołysce, którą sam zrobił. Karl powoli podszedł do śpiącej dziewczynki, czując na sobie niespokoj­ny wzrok żony. Nie chciał jej jednak jeszcze nic mówić, nie był gotowy. Najpierw musi sprostać próbie. Pochylił się nad córeczką Raiji. Jakaż ona była mała i bezradna!

Jej miękkie, krągłe wargi były wierną kopią zmysłowych ust żony. A jaką miała czuprynkę! Zawsze mu się wydawa­ło, że główkę noworodka przykrywa parę zaledwie kosmy­ków, tymczasem to dziecko miało długie czarne włosy. Ośmielił się dotknąć ich palcem. Były miękkie jak puch. Przełknął ślinę.

Oczywiście, że dostrzegał też obce rysy. Kości policzkowe były bardziej wystające niż kości policzkowe Raiji, nos także miał inny kształt, a oczy stanowiły przedziwną mieszankę brą­zowych roziskrzonych oczu Raiji i miodowych oczu Mikkala.

To dziecko wstrząsnęło całym jego bezpiecznym światem.

Karl wyprostował się, nie mogąc oderwać wzroku od ma­leńkiej śpiącej dziewczynki, która poruszyła w nim najczul­sze struny. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Nie pojmo­wał, jak mógł przez chwilę nienawidzić tego dziecka.

- Jest piękna - powiedział łamiącym się ze wzruszenia gło­sem, nadal nie patrząc w stronę Raiji. - Jak chcesz ją nazwać?

- Marja - odpowiedziała Raija. - Moja matka tak miała na imię.

Karl poczuł przez moment chłód w sercu, ale usiadł na krawędzi łóżka.

Raija, choć leżała taka drobna i blada, nie była już zagu­bioną bezradną dziewczynką. Promieniała niespotykaną urodą. Zrozumiał nagle, dlaczego inni ją kochają, ale to wca­le nie pomagało mu pogodzić się z jej zdradą. Była jego żo­ną, czy nie może jej mieć tylko dla siebie?

- Nie chcę nic wiedzieć - rzekł szybko. - Nic oprócz jed­nego: Powiesz mu?

- Nie - odpowiedziała bez wahania.

- Czy mogę być jej ojcem? - spytał, wstrzymując oddech.

- Chcesz nas?

- Niczego bardziej nie pragnę - zapewnił gorliwie, chwy­tając ją za ręce.

- Nie będziesz żałował - wyszeptała Raija z powagą. - Nigdy cię nie zawiodę.

Tego wieczoru Karl zasnął jako najszczęśliwszy człowiek w Ruiji.

Raija zaś długo leżała, wpatrując się w gęsty mrok.

- Być może tak właśnie miało się stać - szepnęła bezgłoś­nie i wydawało jej się, że czuje zapach dymu w jurcie Elle. - Karl nie jest złym człowiekiem. Może to właśnie miałaś na myśli, Elle, kiedy mówiłaś o szczęściu?

Twarz staruszki zniknęła, a w jej miejsce pojawiła się in­na. Otoczona aureolą czarnych włosów twarz o ostrych ry­sach. Oczy w kolorze miodu spoglądały na nią ze smutkiem.

- Przecież mnie nie chciałeś! - Raija układała wargi w sło­wa, ale żaden dźwięk nie wydobywał się z jej ust.

Zamknęła oczy, ale obraz nie zniknął.

- Zostawiłeś mnie, zawiodłeś. Ja też potrzebuję kogoś, przy kim będę bezpieczna. Kogoś, kto będzie przy mnie napraw­dę, a nie dzielił ze mną jedynie marzenia i gwiazdy na niebie...

- Czy to jest szczęście? - usłyszała głos znikąd. - Czy to jest szczęście, o które ma walczyć Raija Alatalo?

Dziewczyna nie znała odpowiedzi. Miała ją wyjawić przyszłość.

1 Christiania - dawna nazwa Oslo (przyp. tłum.).

2 Dork (lap.) - futrzana bluza nakładana na gole ciało włosem do wewnątrz (przyp. tłum.).

3 Kumagi - buty z garbowanej skóry z charakterystycznym zawi­niętym noskiem (przyp. tłum.).


Wyszukiwarka