Bóg, Szatan, Hiob Cz.II
Spierać się z Bogiem? Nie wolno mi, jeśli jestem Jego niewolnikiem, skoro jednak jestem Jego synem? Czy jako (właśnie) istota wolna, choć po tzw. Upadku zniewolona na Ziemi, nie mam prawa stopniowo dochodzić w wolny sposób do Prawdy? (Prawda, objawiona nie może zniewalać, lecz ma wyzwalać, tzn. przyciągać człowieka do siebie inspirując go do samodzielnego szukania jej — przez próby, udane i błędne. A nadto: czyż boska Prawda jako światłość — nie składa się z wielu barw różnych prawd względnych, ludzkich?
Hiob wygłasza teraz wielką pochwałę Stwórcy: wprawdzie przypisuje Mu mądre serce, przede wszystkim jednak wysławia Jego wielką moc — boską potęgę. Pobrzmiewają tu jednak także groźne tony: „Bóg — powiada Hiob — zabiera, co chce, a któż Go zmusi do zwrotu? … Bóg nie cofa swego gniewu.” (Moc Boga przejawia się więc nie tylko w wielkości jego dzieł, ale także w Jego postawie: samowoli i braku litości.)
Bóg niewinnego może uznać winnym: Jego samowola posuwa się tak daleko! Ale Hiob trwa przy swym przekonaniu: „Jestem niewinny!” — powiada i opisuje boską niegodziwość: „On gubi zarówno niewinnych, jak winnych… szydzi z rozpaczy niewinnych”. „A jeżeli nie On, któż to czyni?” — pyta (Bóg zatem jest ponad, czy poza dobrem i złem — i wobec człowieka nie ma żadnych zobowiązań. Mało z tym: szydzi z ludzkiej rozpaczy; oto wątek sadystyczny Jego charakteru.) Nie jestem tu gołosłowny: w chwilę przedtem Hiob stwierdził: „Choćbym i miał słuszność, nie otrzymałbym od Niego odpowiedzi” (Bóg więc nie chce dialogu z człowiekiem? Skąd tyle pogardy dla nas — a jeśli na nią zasługujemy, to przecież takimi nas stworzył!). Nawet gdyby odpowiedział Hiobowi, to ten by nie uwierzył, że go wysłuchał (cóż za wyniosły dystans!), Bóg mnoży rany człowieka „bez przyczyny”, „nasyca go goryczą” (czyż to nie jest czysty sadyzm?). „Któż Go pozwie?”, pyta Hiob retorycznie. (Czasami marzę o jakimś Najwyższym Trybunale Boskim, który pozywałby na sąd okrutnych Demiurgów kosmicznych…)
Los człowieka, jest godny pożałowania: jego życie przemija jak łodzie z trzciny. „Drżę przez wszystkimi moimi cierpieniami — mówi Hiob do Boga — bo wiem, że nie uznasz mnie za niewinnego”. (A jak zaczyna się Księga Hioba?) I rozpaczliwie pyta: „Jeżeli więc ja i tak mam być grzeszny, to po co mam jeszcze na próżno się wysilać”, pyta. Nie mam rozjemcy w sprawie między Bogiem a człowiekiem — Bóg przecież jest wobec niego zarówno oskarżycielem (poprzez Szatana-oskarżyciela), jak i sędzią. (Czy też — i obrońcą? Jak dotąd nie ma o tym mowy…) Oto teraz z ust Hioba pada jakże prawdziwe stwierdzenie: będzie mówił bez bojaźni, jeśli Bóg przestanie go terroryzować. Jakże to oczywiste: tylko człowiek wolny od lęku może wypowiadać się swobodnie i prawdziwie.
I oto Hiob wygłasza wielką skargę na męki zesłane nań przez Boga: „Obrzydło mi życie…”, zaczyna. (W przyszłości zacznie tak też Faust Goethego.) Zwraca się do Boga: „Objaw mi, dlaczego ze mną spór wiedziesz! Czy mam z tego korzyść, że (mnie) uciskasz?” Teraz następuje bardzo ciekawy argument: „Nie jesteś człowiekiem — powiada Hiob — czy widzisz jak ludzie widzą?” (Co Ty masz do nas, ludzi?!, można by dodać.) Stworzyłeś nas, to prawda, Ale czemu chcesz nas — w mojej osobie — zniszczyć? Mnie niewinnego! Tylko moc i zawziętość powodują Tobą. (Stworzyłeś mnie, ale mną nie jesteś czy wiesz, co czuję?!) „Odstąp ode mnie, abym nabrał trochę otuchy, zanim odejdę…” (Do krainy cienia śmierci.)
Przyjaciel Sofar jednak napomina Hioba. Czymże, powiada, jest ludzka „gadzina” wobec słowa Bożego? Doskonałość Boga przewyższa wszystkie możliwości człowieka. Dlatego wobec Boga możliwa i dopuszczalna jest tylko jedna postawa: pokory i pokuty. (Nawet wobec Boga-kata?!)
Teraz Hiob wygłasza pochwałę Boga: Jego wszechmocy mądrości — ale egzemplifikuję swą eulogię przykładami Jego tyrańskich postępków wobec ludzi: „Bóg radców pozbawia rozumu”, z sędziów robi głupców, wypuszcza kapłanów bez szat, doprowadza stare rody do wymarcia, odbiera mowę mówcą, starców pozbawia rozsądku, wylewa pogardę na dostojników, narody prowadzi do zguby, odbiera rozum naczelnikom ludów i prowadzi ich na manowce. (A co czyni dobrego?! Moc i „mądrość” — a miłość gdzie?)
Hiob stwierdza śmiało: „Chciałbym się z Bogiem rozprawić!” Ofukuje swych przyjaciół jako nie powołanych obrońców Boga. Raz jeszcze gotów jest bronić przed nim swojej sprawy — i wyraża przekonanie, że będzie uniewinniony. Wreszcie Hiob wybucha — można tylko podziwiać jego cierpliwość! — i prosi o ulgę w cierpieniu (jakże może bowiem bronić siebie i swych racji człowiek torturowany?) i żąda dowodu swej winy: „Ujawnisz mi mój postępek i grzech!” i dodaje: „Czemu zakrywasz swoje oblicze i uważasz mnie za swojego wroga?” (mógłby też zapytać Jahwe: czemu jesteś mi wrogiem?)
Hiob wszakże przemawia nie tylko we własnym imieniu: mówi on także w imieniu Człowieka jako takiego: we wstrząsający sposób przedstawia krótkość życia człowieka i jego śmiertelność. (Na marginesie jednak nie zapomina o wyrzutach wobec swego Dręczyciela.) Cierpienie jest ludzkim losem — tu Budda się kłania — i nawet nasze nadzieje są złudne: „Boże, ty w niwecz obracasz nadzieję człowieka…”
Hiob spotyka się teraz z naganą Elifaza: „Przecież ty podważasz bojaźń Bożą i podrywasz życie modlitewne!”, powiada ten pobożny człowiek. „Cóż ty wiesz, czego my nie wiemy?”, pyta. (Ma dobre przeczucie: doświadczenie Hioba dało mu „oko otwarte na transcendentność” jakby powiedział Trentowski. On już wie…) „Czy błahe są dla ciebie pociechy Boga?” (Jakie pociechy?) Główny ton jego wypowiedzi, to stwierdzenie, że żaden człowiek — właśnie jako człowiek — nie jest niewinny, czysty i sprawiedliwy. (Dla Boga nawet Jego święci — aniołowie? — nie są godni zaufania.) A w końcu Elifaz przedstawia straszny los bezbożnego, który podniósł rękę przeciwko Bogu. (Ale Hiob nie był nigdy bezbożnikiem!)
„Marni z was wszystkich pocieszyciele…”, słusznie skarży się w odpowiedzi Hiob. Poczym niezwykle obrazowo opisuje męczarnie, jakie zadaje mu Bóg (rzecz ciekawa: nie oskarża on Szatana — czyżby więc ten byłby mu nieznany?) Teraz wypowiada tajemnicze słowa: „Już teraz mam świadka w niebie i swego orędownika na wysokościach… aby rozstrzygnąć na korzyść męża jego sprawę z Bogiem” (Kimże jest ów „świadek” i „orędownik”?! nie może to być sam Bóg-kat, tym bardziej Szatan, któż to więc jest? Tu zarówno gnoza jak i chrześcijaństwo kościelne zgadzają się: jest to Chrystus Syn Boży. Tyle, że w interpretacji gnostycznej i gnostyckiej jest to Istota stojąca — niby niebiański Sędzia i Rozjemca — wyżej od Jahwe, natomiast w rozumieniu kościelnym jest to syn Jahwe, który kiedyś przez swą męczeńską śmierć pogodzi zagniewanego <?> Boga z człowiekiem.) Jakież to naiwne: przypisywanie Bogu takich ludzkich-arcyludzkich cech, jak np. gniew. — „Czego mam oczekiwać? Kraina umarłych moim domem.” Kończy Hiob swe kolejne żale.
Następuje monolog Bildada jest to panorama okropności, jakie spotykają „bezbożnego”, tego, który „nie zna Boga”. (Jeśli człowiek krzywdzony przez Boga skarży się na swe cierpienie, to jest bezbożnikiem? Przecież Hiob nie bluźni Bogu! Hiob — nie zna Boga? Aż nadto dobrze!)
Teraz Hiob (rozumiem tę rezygnację) powiada: „Niech tak będzie, że zbłądziłem…” Ale śmiało dodaje: „Bóg niesprawiedliwie obszedł się ze mną” i oskarża Boga o brak pomocy, a nawet odpowiedzi na jego skargi. Skarży się też na swoje osamotnienie. „Zmiłujcie się nade mną, wy, przyjaciele moi!”, woła. „Czemu prześladujecie mnie, jak to czyni Bóg?” A w nagłym porywie wiary iście proroczej i optymizmu — stwierdza: „Wiem, że odkupiciel mój żyje… a uwolniony od ciała Będę oglądał Boga!” (Rzecz to tajemnicza: chodziłoby o Mesjasza.)
Tym razem inny z „przyjaciół” Hioba, Sofar, roztacza przed nim — akurat przed nim! — obraz okropnego losu grzesznika zgotowany mu, naturalnie, przez Boga.
Na to Hiob replikuje wskazując, że — przeciwnie — grzesznikom często wiedzie się bardzo dobrze — mimo ich bezbożnictwa. (Ale śmierć zrównuje dobrego i złego.)
I wreszcie rzuca w twarz swym „przyjaciołom”: „W waszych odpowiedziach jest tylko fałsz!”
Na to Elifaz raz jeszcze nazywa Hioba grzesznikiem — i, co gorzej, oskarżenie to popiera licznymi przykładami nagannych uczynków nieszczęśnika. Toteż radzi mu, aby pogodził się z Bogiem i z pokorą „podniósł ku Bogu swoje oblicze”.
Hiob więc odwołuje się do Boga: „Gdybym wiedział, jak Go znaleźć…” — zaczyna. Oto pierwsza trudność w kontaktach z Bogiem. Przed trybunałem Boga przedstawiłby swoje dowody (dowody niewinności, naturalnie) — Hiob więc jest nadal o niej przekonany. (Ale ciężka to sprawa: oskarżyciel miałby być zarazem sędzią?) Ale Bóg nie będzie się z nim prawował — Hiob to wie. (To człowiek prawuje się z Bogiem.) Wystarczy, że zwróci swą uwagę na człowieka… Hiob ufa, że Bóg uzna go za niewinnego. Gdyby tylko zechciał go wypróbować… (Właśnie to robi, Hiobie!) Jestem niewinny, nie odstępowałem od przykazań Boga — raz jeszcze podkreśla Hiob. Ale Bóg wyznaczył mu jego przeznaczenie, które trwoży Hioba. „Wszechmocny przeraził mnie”. Hiob musi wiec milczeć.
Teraz Hiob wylicza wielką ilość przykładów zła i cierpienia, jakie spotykają ludzi dobrych, choć słabych. „A jednak Bóg przedłuża swoją mocą życie okrutników…” — kończy swą litanię. (Jak pojąć takie postępowania Boga?)
Teraz głos zabiera Bildad. Najpierw stwierdza, że „władza i strach” są w rękach Boga, co zapewnia — jak każdemu tyranowi — pokój w Jego dziedzinach. Wobec Jego potęgi — tę Bildad akcentuje przede wszystkim — jakże człowiek może być sprawiedliwy? (Jakże może Mu dorównać siłą?, należałoby zapytać. Co ma tu do rzeczy sprawiedliwość?!) Syn człowieczy jest „jak robak”…
Nie bez racji więc Hiob pyta Go drwiąco: „Ale świetnie pokrzepiłeś bezsilnego!” To, co następuje, to szereg dowodów na moc i potęgę Boga, zakończony retorycznym pytaniem: „Któż zrozumie grom Wszechmocnego?”
Wszelako katowany Hiob — z podziwu godną konsekwencją — zachowuje wierność Bogu-Dręczycielowi: „Jak żyje Bóg… moje wargi nie będą mówiły niegodziwości”, oświadcza. Ale też obstaje przy swej niewinności: „Mojej niewinności będę bronił do śmierci”, stwierdza. „Moje sumienie nie potępia żadnego mojego dnia”. Natomiast kresem grzesznika jest jego całkowita zagłada. (Ale Hiob nie jest grzesznikiem — mamy na to słowo samego Boga.)
Teraz Hiob przedstawia „ludzki przemysł” (np. pracę w kopalniach złota i srebra). Pyta jednak: „Lecz gdzie można znaleźć mądrość?” nie ma JEJ NA Ziemi i nic jej tu nie może sprostać ani dorównać. Zdobycie mądrości ma najwyższą wartość. Cóż, kiedy mądrość jest człowiekowi niedostępna… „zakryta jest przed oczami wszystkich żyjących”. O drodze do niej wie tylko Bóg, tylko On zna jej siedzibę. „Bo tylko On widzi wszystko, co jest po niebem”. To On widział ją i zgłębił, ustalił i wypróbował. „I rzekł do człowieka: Oto bojaźń Pańska, ona jest mądrością, a unikanie złego — rozumem”. (Oto kwintesencja Starego Testamentu: lęk wobec Boga i unikanie zła w relacji z Bogiem i ludźmi. Tylko o miłości i pozytywnym dobru nie mam mowy.) Osobną kwestią jest podkreślana tu ogromna rola mądrości. Cóż by Bóg robił bez niej?
W kolejnym rozdziale Hiob wspomina swoje minione szczęście: „gdy go jeszcze strzegł Bóg” ale zarazem wymienia wszelkie dobro, jakie uczynił ludziom. A jeszcze w kolejnym rozdziale daje wyraz swojemu bólowi w obliczu aktualnej niedoli: teraz bowiem ludzie odwrócili się od niego i robią wszystko, by go upokorzyć. „Krzyczę do Ciebie — zwraca się do Boga — lecz mi nie odpowiadasz. Okazałeś się okrutny dla mnie”. (Co za odwaga!) Jego dobro zostało wynagrodzone cierpieniem: „Wyglądałem światłości, a nastała ciemność”, stwierdza.
Gdyby Bóg zważył uczynki Hioba, to poznałby jego niewinność, marzy Hiob. Jeśli czyniłem zło — powiada — niech będę ukarany. „Obym miał kogoś, kto by mnie wysłuchał!”, wzdycha.
Elihu ponownie zabiera głos, dziwnie, głos, „zapłonąwszy gniewem na Hioba, że uważał się za sprawiedliwszego do Boga”. Bóg jest większy niż człowiek. (Niewątpliwie. Ale co ta „przymiarka” ma tu do rzeczy? Chodzi przecież o winę, albo niewinność Hioba!) Elihu ma pretensje do Hioba, że ten „spierał się z Bogiem, iż Ten nie odpowiada na jego słowa” (a przecież — jak dotychczas — nie odpowiadał…) argumentuje: Bóg przemawia do ludzi, tyle że my na to nie zważamy. (To dlaczego nie przemawia tak, żebyśmy nie mogli na to nie zważać? Kto tu jest winien: Nauczyciel czy <tępi> uczniowie?) Tyle że — powtarzam — do Hioba przecież nie przemówił. Ale nawet Elihu musi przyznać, że ulubionym sposobem „przemawiania” Boga jest cierpienie zadawane człowiekowi. Ale za człowiekiem może „orędować” jakiś anioł; rzadkie to chyba. Wtedy Bóg okazuje mu swą łaskę i „pozwala mu oglądać swoje oblicze”. (A przecież „nikt Boga nie oglądał, jak tylko Syn”… może zatem — to podejrzenie towarzyszy nam przez cały czas — prześladowca Hioba to nie Bóg Najwyższy?! A człowiek uradowany, powiada: „Zgrzeszyłem i złamałem Prawo, lecz mi za to nie odpłacono” ba, Hiob nie zgrzeszył, a mu za to jednak odpłacono!) A po chwili Elihu daje nam słowo, że „Bóg nie ma nic wspólnego z bezprawiem”. (A co mówi Księga Izajasza 45,7?) Bóg, jakoby, „sprawia, że człowiekowi powodzi się według jego postępowania”. (przykład Hioba przeczy temu całkowicie!) Elihu pyta retorycznie: „Albo czy chciałbyś potępić Wszechsprawiedliwego?” (Gdyby tylko był taki albo — jeszcze lepiej — Wszechmiłosierny…) Po czym następuje wyliczanka kar i form pastwienia się („smaga ich”) nad bezbożnikami. A wreszcie Elihu oskarża Hioba o nierozsądek — dodaje odstępstwo do swojego grzechu. (Jakiego grzechu?) Słusznie też podkreśla bezsilność człowieka wobec wyroków Boga. (Bóg zresztą i tak nie wysłuchuje „pustych słów”.)
Elihu mówi dalej. (Oddaje sprawiedliwość Stwórcy.) Otóż Bóg jest potężny, ale nikt nikim nie gardzi. (Rzeczywiście; potraktowanie Hioba jak królika doświadczalnego dowodzi szczególnego szacunku Jahwe dla godności człowieka.) Ubogim zapewnia sprawiedliwość. (Chyba w następnych wcieleniach.) Sprawiedliwego sadza na tronie. (Historia potwierdza to w całej rozciągłości — dość przyjrzeć się władcom: ilu wśród nich było sprawiedliwych?) Nędzarzy poucza, a jeśli poddadzą się, dokończą dni swoich w szczęściu i w rozkoszach. (Toż to jest jawne łgarstwo: ilu jest umierających nędzarzy, a ilu umierających w szczęściu i w rozkoszach?) Każe śmiercią bezbożników (a czy pobożni nie umierają?). Wybawienie cierpiącego przez jego cierpienie. (A nie można by przez uwolnienie od cierpienia? Jakaż wtedy bowiem różnica między Bogiem a Szatanem?) Krzyk cierpiącego człowieka nie wyprowadzi go z niewoli… (przerażające; a gdzie miłosierdzie Boże?) Bóg jest wielki i wzniosły — jest wychowawcą nie mającym równego sobie. (Katostwo jako „wychowanie”?) Mówiąc krótko; Bóg jest mocą, której nie można ubłagać ani prośbami, ani też zmienić buntem „Bóg przedziwnie grzmi swoim głosem”, manifestuje więc swą moc; gdzie jednak jest Jego miłość? Elihu wyrzuca Hiobowi niewiedzę co do mocy Boga i jego małość w porównaniu z nią. Tak też kończy swe napomnienia: „Wszechmocny jest niedostępny, jest potężny siłą i bogaty w sprawiedliwość. Dlatego niechże boją się Go ludzie”. (W istocie trudno jest miłować Boga-Despotę.) „Nie zważa on na tych, który o swojej mądrości wiele myślą.” (Czy jednak nie powinien się cieszyć z mądrości swych dzieci?)
Nareszcie Pan odpowiada Hiobowi (Spośród zawieruchy):
Najpierw zarzuca mu agresywną bezmyślność, która „zaciemnia Jego plan”. (Cóż to za plan?) Po czym domaga się od Hioba „pouczenia” Go. (Będzie to jednak rodzaj egzaminu: „Będę cię pytał”, powiada Pan.) Poczym obnaża ignorancję Hioba co do kreacji świata (i Ziemi) i jego budowy; w procesie kreacji dużą rolę odgrywało — już wtedy — karanie bezbożnych. Niespodziewanie jednak w trakcie swej filipiki Jahwe przyznaje: „Ty to wiesz, bo urodziłeś się wtedy…”, co by wskazywało na preegzystencję człowieka. Pytania Jahwe dotyczą zarówno niewiedzy Hioba, jak i jego możliwości (czy raczej niemożliwości) sprostania Bogu w działaniu stwórczym. (Czy „wiesz” i czy „możesz?”) Jahwe roztacza tu imponującą i wzruszającą panoramę Stworzenia.
„Czy ten, kto spiera się z Wszechmocnym będzie trwał w uporze? Niech oskarżyciel Boga odpowie!”, woła Jahwe. (Niestety, w Jego mowie samoobrończej i oskarżycielskiej zarazem nie ma ani słowa o ciemnej stronie Jego kreacji, o jej złu i cierpieniu.) Hiob w obliczu takiej mocy i potęgi Boga załamuje się kompletnie: „Swoją rękę kładę na ustach. Raz mówiłem i nie będę”, stwierdza. Ale Bogu to nie wystarczy: „Czy chcesz rzeczywiście moją sprawiedliwość, pomówić Mnie o krzywdę?”, pyta. (A czy Hiobowi wymierzył sprawiedliwość? Czy nie wyrządził mu tysiąca krzywd?!) „czy jesteś mocny jak Bóg?”, pyta Jahwe. (Hiob rzeczywiście nie da rady na tej boskiej korridzie ani hipopotamowi, ani krokodylowi.) Czego to ma dowodzić? Mocy Boga — tak, ale — sprawiedliwości i miłosierdzia? Dlaczego Jahwe nie mówi do rzeczy?! (Nic się nie zmienia, jeśli nawet chodzi tu o demoniczne istoty mityczne: Behemota i Lewiatana.)
Hiob więc kapituluje. Wyznaje wszechmoc Boga i przyznaje, że mówił nierozumnie — a wreszcie odwołuje swe słowa.
Następuje pierwszy zdecydowany zwrot: Pan gniewa się na Elifaza i dwóch innych „przyjaciół ” Hioba, gdyż nie mówili prawdy o Bogu! (Ależ przeciwnie: bronili Boga przed oskarżeniami Hioba!) Natomiast Hiob mówił o Bogu prawdę! To coś nowego: przecież przed chwilą został „zrugany” przez Niego za to, że w ogóle ośmielił się skarżyć na swe cierpienia. — Jak rozumieć tę woltę, ewidentnie odwracającą kota ogonem?
Na koniec happy end: Pan zmienia los Hioba: rozmnaża mu wszystko, co kiedyś posiadał (tu wylicza się tysiące bydła, które teraz otrzymał Hiob). Co więcej, ma także siedmiu synów i trzy córki. (Wygląda to na symbol.) A wreszcie Hiob otrzymuje długie życie: żyje jeszcze 140 lat. Umiera „syty dni” (pełna rekompensata za wyrządzone mu cierpienie. Zastanawia tylko ta „wymienność” ludzi <dzieci>).
Rozprawę niniejszą dedykuję Panu Bogu, Szatanowi, Hiobowi
i Krzysiowi Janczukowi, bez których nigdy by nie powstała
Dalszy ciąg nastąpi [Bóg, Szatan, Hiob. Kropka nad i]