HP i Spalone mosty

Rozdział Jedenasty


Monsieur Dubois


- [...] uśmiech [...] jest dla ludzi

szczęśliwych.- I tu się mylisz.

Bo właśnie uśmiech daje

szczęście. [...] Spróbuj się

uśmiechnąć, to zobaczysz.


Éric-Emmanuel Schmitt

Pan Ibrahim i kwiaty Koranu



Harry zatapiając łyżkę w ulubionej porcji lodów, raz za razem spoglądał na siedzącego po przeciwnej stronie Draco, ten jednak zdawał się całkowicie zaabsorbowany własną salaterką.


Wygląda jakby nie dostrzegał nic wokół, a mimo to mam jakąś dziwną pewność, że to jedynie pozory. Tak jak ta jego maska obojętności…


Westchnął.


Jeszcze niedawno moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Czuję się tak jakbym przeszedł przez jakąś niewidzialną zasłonę i znalazł się w zupełnie innej rzeczywistości.


To wszystko jest po prostu nierealne…


Jak sen…zupełnie tak jakbym… - utrwal, nagle oglądając się za siebie na dźwięk tak znajomych głosów.


Bliźniacy – pomyślał i rzeczywiście ledwie kilka chwil później pojawili się oni w zasięgu jego wzroku.


Cholera.


Co jak mnie rozpoznają? – zadrżał na samą myśl o tego typu obrocie sprawy. Zdecydowanie nie czuł się na siłach, aby wyjaśniać komuś, dlaczego wygląda tak a nie inaczej.


Nie wiem czy kiedykolwiek będę to potrafił powiedzieć.


- Spokojnie. – Draco wyszeptał tylko to jedno słowo, ale w jakiś sposób pomogło mu ono.


Czy to, dlatego, że wiem, iż nie jestem tutaj sam? Chociaż czemu uspokajają mnie słowa Malfoy’a?!


Może powinienem zacząć bać się samego siebie?


Ponownie wodząc wzrokiem, za teraz zajmującymi jeden z dalszych stolików, bliźniakami, był pewien, że chociaż nie pokazują tego po sobie, to obserwują jego i Draco.


Jakoś nie wierze w to, że mnie nie zauważyli. Tak, z pewnością jeszcze dzisiaj cała rodzina Weasley’ow, będzie wiedziała o rozprzestrzenieniu się plagi Malfoy’ów.


Ron… - zadrżał, wiedząc, że jego przyjaciel nie będzie z tego powodu wniebowzięty.


Jestem pewien, że w momencie, w którym się wszystkiego dowie, znienawidzi mnie.


Ma za dużo uprzedzeń.


Za dużo..


- Czy takie odpływanie to jakiś twój nawyk? Wiesz, że z twoich lodów to już zrobiła się mało apetyczna zupa?


Przywrócony do rzeczywistości. Spojrzał na Malfoy’a, po czym, starając się dojść do siebie, odpowiedział, odkładając trzymana dotąd w ręku łyżkę.


- Skończyłem już.


Tak, zupełnie straciłem apetyt.


- Właśnie widzę – głos Malfoy’a był spokojny, gdy jednak mówił do niego, nie patrzył mu w oczy, a gdzieś za nim. Z jakiegoś powodu był pewny, że obserwuje Fred’a i George’a.


By oderwać swoje myśli od nich, zapytał:


- Mówiłeś, że twój ojciec ma przyjść po nas… - wciąż ciężko było mu nawet w myślach nazywać Lucjusza Malfoy’a inaczej, ale Draco zdawał się nie zwracać na to zbytniej uwagi.


- Tak. Zaraz powinien się pojawić, więc będziemy mogli w końcu zrobić resztę zakupów.


- Resztę?


- Skompletować twoją garderobę, przecież mówiłem ci, że nie możesz wiecznie chodzić w moich ciuchach, zresztą one są na ciebie za długie, pomijając to, że taki szkieletor z ciebie, że moje drogocenne rzeczy szpetną, wisząc na tobie jak worek. Mimo to nie martw się, nasze skrzaty cię zatuczą.


- Odczep się od mojej wagi – wysyczał, choć wiedział, że tak naprawdę Malfoy nie jest zgryźliwy, tylko szczery.


Tak, sam bardzo wiedział, że jest stanowczo za chudy, ale… wątpił w to, że kiedykolwiek przytyje.


Zawsze jadłem mało, nawet w Hogwarcie, aż dziwne, że przyjaciele nigdy nie zwrócili na to uwagi, chociaż właściwie… jem tak od pierwszej klasy, więc stało się to zapewne dla nich normalnością.


Nie wiem, dlaczego, ale nigdy nie mogłem jeść więcej, nawet, gdy chciałem, kończyło się to dla mnie mdłościami.


Rozglądając się po lodziarni, zauważył powoli zbliżającego się starszego z Malfoy’ów. Patrząc jak kieruje się do ich stolika, zamyślił się.


Czy oni naprawdę zamierzają zabrać mnie teraz na zakupy? – choć wszystko się zmieniło, i od tego momentu byli jego rodziną, wciąż czuł się nieco dziwnie na myśl, że ktoś miałby mu coś dawać.


Dotąd o wszystko musiałem walczyć sam, a teraz..?


- Dzień dobry, ojcze – słysząc oficjalne powitanie Draco, przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę:


Zwracam się do niego po imieniu od zawsze, nie ma nic przeciwko, jeśli pilnuję się przy publicznych rozmowach.


Jak teraz…


Widząc jak Lucjusz przenosi wzrok na niego, spiął się nie wiedząc, co ma powiedzieć, jednak ten nic na to nie powiedział, jedynie skinął mu lekko głową, więc po chwili wahania odpowiedział mu tym samym.


- Możemy iść?


Podążając za nimi, opuścił lodziarnię, po raz ostatni spoglądając na pogrążonych w ożywionej rozmowie Weasley’ów.


Czy to o mnie mówią? – nie miał co do tego pewności ale wiedział, że jest to bardzo prawdopodobne.


- - - -


Kiedy po prawie pół godzinie kluczenia między różnymi uliczkami, zatrzymali się wreszcie przed niepozornie wyglądającym sklepem, niepewnie spojrzał na szyld.


Monsieur Dubois - W strojach tkwi największa magia.


Pociągnięty przez Draco do środka, zaciekawiony rozglądał się wokół.


Ten sklep w niczym nie przypomina tego, w którym kupuję szkolne szaty…


Pomieszczenie, w którym się znaleźli, rozmiarami dorównywało Wielkiej Sali w Hogwarcie. Marmurowa podłoga idealnie komponowała się ze złotymi żyrandolami, z których padające światło świec, oświetlało całą salę.


Na ścianach nie było żadnych półek, ani wieszaków, za to wszystkie z nich pokrywały olbrzymie, kryształowe lustra, sięgające od podłogi po sufit.


- Nigdy tu nie byłem.


- To jeden ze sklepów, do którego nie każdy jest wpuszczany. – słysząc tuż obok cichą odpowiedź Lucjusza, podskoczył, dopiero teraz orientując się, że ostatnie zdanie musiał wypowiedzieć głośno.


- Witam, jestem Monsieur Dubois, czym mogę… O, pan Malfoy!


Odwracając się w stronę zmierzającego do nich mężczyzny, z trudem powstrzymał cisnące się na usta parsknięcie.


Właścicielem sklepu okazał się niski mężczyzna, z sumiastym, podkręconym na końcu wąsem, jednak to, co najbardziej rzucało się w oczy, to jego strój.


Jak można ubrać na siebie różową koszulę w duże fioletowe kwiatki i niebieskie spodnie w… słoniki?!


- Wygląda nieco dziwnie, ale zna się na rzeczy – ciche wyjaśnienia Draco uzmysłowiły mu, że na jego twarzy musiał być widoczny szok.


Zna się na rzeczy? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. – pomyślał choć wolał się głośno nie wypowiadać. Nie był pewien, czy wtedy nie powie z dużo, lub co gorsza zwyczajnie nie parsknie tamtemu w twarz.


- Chcielibyśmy skompletować garderobę dla mojego syna.


Słysząc to zamarł.


Jak to dziwnie brzmi… dla syna. A jeszcze niedawno miał ochotę mnie zasztyletować…


- Oczywiście panie Malfoy, proszę za mną paniczu.


Złapany za rękę pozwolił poprowadzić się na środek sali, gdzie zaraz magiczna miarka zaczęła obmierzać go z każdej strony, tymczasem Lucjusz szeptem omawiał coś ze sprzedawcą, a ten raz za razem potakiwał.


Co oni tak omawiają?


Westchnął, wcale nie był pewien, czy aby na pewno chce się dowiedzieć, w co zamierzają go ubrać.


Przez ostatnie lata wystarczająco naoglądałem się ciuchów Draco bym się zaczął bać… Część z nich może i była całkiem w porządku, jak chociażby to, co mam obecnie na sobie, ale niektóre to…


- Dobrze, wystarczy. – przywrócony do świadomości, zorientował się, że taśma opada, po czym sama zwija się i wędruje do ręki sprzedawcy.


- Od lat zajmuję się garderobą panicza Draco, jednak, choć on nie był nigdy jakiś bardzo wysoki, to i tak jest dobre pół głowy od ciebie wyższy młodzieńcze, poza tym jesteś szczuplejszy, a twoja budowa drobniejsza.


Przysłuchując się jego wywodowi, zastanawiał się, po co on to w ogóle mówi.


Satysfakcję sprawia mu porównywanie mnie z Draco?


- Jeżeli mam być szczery to rzadko spotyka się osoby w twoim wieku które mają taką budowę, obawiam się więc, że wszystkie standardowe rozmiary będą po prostu na tobie wisiały, lub ciągnęły się po ziemi, jak to co masz obecnie na sobie. Sądzę, że będzie trzeba skontaktować się z krawcem i wszystko zrobić na wymiar.


- Rozumiem, że nie ma innej możliwości?


- Obawiam się, że nie panie Malfoy. Jednak sądzę, że możemy obejść się bez ponownego fatygowania tu pańskiego syna. Obejrzałem chłopca i sądzę, że nie powinienem mieć problemów z doborem odpowiednich tkanin i kolorystyki, a patrząc na to, w co jest ubrany, rozumiem, że potrzebna mu kompletna garderoba?


- Tak, wszystko, od bielizny, po płaszcze i buty. Na kiedy by było gotowe?


- To spore zamówienie, sadzę jednak, że w ciągu tygodnia powinno być zrealizowane.


- Dobrze, jak będzie proszę przysłać rachunek, a skrzat dostarczy odpowiednią kwotę.


- Oczywiście, oczywiście.


Gdy kilka minut później opuszczali sklep, nie mógł z głowy pozbyć się jednego pytania:


Dlaczego on tyle na mnie wydaje? Przecież mam pieniądze… Rozumiem, że jesteśmy rodziną, ale… to i tak dziwne… przecież… zawsze uważał mnie za Złotego Chłopca i tak naprawdę zna mnie od dwóch dni… a może…


Nie wiedział już, co ma myśleć.



- - - -

Koniec Rozdziału Jedenastego


Wyszukiwarka