Georgette Heyer
Rozterka (False Colours)
1
Kiedy najęty powóz skręcił w Hill Street, minęła godzina druga i - jak bezbarwnym tonem obwieścił strażnik miejski, przemierzający swoją trasę wokół Berkeley Sąuare - była piękna noc. Księżyc w pełni wędrował po bezchmurnym niebie, przyćmiewając blask latarni ulicznych, nawet na Pall Mail, jak zauważył samotny podróżny, gdzie lampy naftowe zastąpiono już gazowymi. Służący z kagankami w dłoniach, powozy i światło wylewające się z otwartych drzwi po wschodniej stronie Berkeley Sąuare - wszystko to świadczyło, że jeszcze nie wszyscy członkowie londyńskiej socjety wyjechali ze stolicy; niemniej jednak w ostatnich dniach czerwca sezon towarzyski dobiegał końca i podróżny nie był zaskoczony widząc, że na Hill Street nie ma żywej duszy. Nie zdziwiłby się także, gdyby z drzwi pewnego domu po północnej stronie ulicy zdjęto już kołatkę, lecz kiedy powóz się zatrzymał, szybkie spojrzenie upewniło go, że na szczęście tak nie jest: miejska rezydencja lorda Denville'a nie została zamknięta na lato. Podróżny, młody mężczyzna w polskim płaszczu z pasem i chwostami oraz płaskim kapeluszu, zeskoczył z powozu, wytaszczył ze środka pękaty sakwojaż, postawił go na bruku i wyjął pugilares. Zapłaciwszy forysiom, ujął sakwojaż, podszedł po schodach do drzwi frontowych i pociągnął żelazny uchwyt dzwonka.
Zanim przebrzmiały ostatnie echa tego wezwania, powóz odjechał, lecz nikt nie zareagował na dzwonek. Podróżny jeszcze raz, tym razem energiczniej, pociągnął za sznurek. Dzwonienie dało się słyszeć gdzieś w dolnej części domu, ale po kilku
7
Georgette Heyer
minutach czekania młodzieniec stwierdził, że mimo wszystko nie zdołał obudzić żadnego ze służących jego lordowskiej mości.
Zastanowił się nad tym przez chwilę. Było możliwe, aczkolwiek mało prawdopodobne, że domownicy wyjechali z Londynu nie zdjąwszy kołatki z drzwi ani nie zaryglowawszy okien. Aby sprawdzić, czy rzeczywiście okiennice nie są zamknięte, cofnął się na ulicę i zlustrował dom, stwierdzając, że nie tylko żadne z okien nie jest zaryglowane, lecz nawet jedno - na parterze
- pozostawiono uchylone na kilka
cali u góry. Było to, jak
wiedział,
okno w jadalni; zręcznemu i zdeterminowanemu młodemu
człowiekowi nietrudno było się tam wspiąć. Zrzuciwszy
więc
z siebie płaszcz i upewniwszy się, że nie ma w pobliżu
żadnego
stróża, który mógłby być świadkiem jego
potajemnego
wtargnięcia
do domu, młodzieniec zademonstrował bynajmniej
tym
nie zainteresowanemu księżycowi, że słynny pułkownik
Dan
Mackinnon z
Gwardii Coldsteamskiej ma godnego siebie rywala
w
sztuce niebezpiecznej wspinaczki. Wielce szanownemu Chris-
topherowi
Fancotowi jednak podobna myśl nie postała w głowie:
nie
znał bowiem pułkownika Mackinnona, a wspięcie się na
upatrzony
parapet nie było dla niego ani trudnym, ani niebezpiecznym
wyczynem. Potem tylko odsunął ku górze dolną część
okna
i wskoczył do pokoju. Już po kilku minutach pojawił się
w
hallu, gdzie na marmurowym blacie stolika znalazł lampę
naftową
płonącą nikłym ogniem, a obok niej nie zapaloną świecę
w
srebrnym lichtarzu. Obrzuciwszy te przedmioty bystrym spojrzeniem,
pan Fancot skonstatował, że ich czcigodny właściciel
musiał
powiedzieć służbie, by na niego nie czekała. Kolejne
odkrycie
- że frontowe drzwi nie były zamknięte na zasuwę
- utwierdziły go w tym
przypuszczeniu. Kiedy wyszedł na ganek,
by
wnieść swój bagaż do środka, pomyślał z rozbawieniem, że
gdy
wreszcie gospodarz wróci do domu i zastanie w swym łóżku
najmniej
spodziewanego gościa, prawdopodobnie uzna, iż jest
znacznie
bardziej pijany, niż mu się początkowo wydawało.
Z tą myślą, która, sądząc po łobuzerskim uśmiechu, sprawiła mu niemałą uciechę, pan Fancot zapalił świecę od płomienia lampy naftowej i skierował się w stronę schodów.
Szedł cicho na górę, trzymając w jednej dłoni świecę, w drugiej
8
Rozterka
sakwojaż, a płaszcz niosąc przewieszony na ramieniu. Nie zdradził go żaden skrzypiący stopień, lecz mimo to, kiedy minął półpiętro, na górze otworzyły się drzwi i zabrzmiał przestraszony głos:
- Evelyn, to ty?
Przybysz uniósł głowę i w blasku świeczki trzymanej wysoko przez drobną dłoń ukazała mu się kobieca sylwetka otulona obłokiem koronek, przytrzymywanych bladozielonymi atłasowymi wstążkami. Spod uroczego nocnego czepka wysuwało się kilka loków barwy dojrzałej pszenicy. Dżentelmen stojący na schodach rzekł z uznaniem:
- Co za twarzowy czepek, moja droga!
Zjawa, do której zwrócił się w ten sposób, wydała westchnienie ulgi i odrzekła ze śmiechem:
- Ty nieznośny chłopcze! Och,
Evelyn, tak się cieszę, że już
wróciłeś!
Co cię tak długo zatrzymało? Umierałam z niepokoju!
W oczach młodzieńca pojawił się wesoły błysk, ale powiedział głosem, w którym pobrzmiewał głęboki wyrzut:
- Daj spokój, mamo...!
- Łatwo ci mówić „daj
spokój, mamo" - odparła - ale skoro
solennie
przyrzekłeś nie wrócić ani o dzień później niż... -
Urwała
patrząc na
niego z nagłą podejrzliwością.
Postawiwszy sakwojaż, dżentelmen zrzucił z ramienia płaszcz, zdjął kapelusz i przeskakując po dwa stopnie naraz, zbliżył się do niej, mówiąc z jeszcze większym wyrzutem:
- Ależ, mamo! Jak możesz być tak niewyrozumiałą rodzicielką?
- Kit! - zawołała jego „niewyrozumiałą" rodzicielka stłumionym głosem. - Och, mój drogi, kochany synu!
Wziąwszy w ramiona swą owdowiałą matkę, pan Fancot serdecznie ją uściskał, lecz rzekł żartobliwie:
- Co za wierutne kłamstwo! To
nie ja jestem twoim ukochanym
dzieckiem!
Stając na palcach, by pocałować syna w szczupły policzek, i ulewając kroplę wosku z przechylonej świecy na rękaw jego surduta, lady Denville odparła z godnością, że nigdy nie wyróżniała żadnego ze swych synów bliźniaków.
- Oczywiście, że nie! Jak
mogłabyś, skoro nas nie rozróżniasz?
-
zauważył pan Fancot wyjmując lichtarz z jej ręki.
9
Georgette Heyer
Ależ rozróżniam! - oświadczyła. - Gdybym wiedziała, że masz przyjechać, poznałabym cię natychmiast! Myślałam jednak, że jesteś w Wiedniu.
Nie, jestem tutaj - odrzekł pan Fancot, uśmiechając się do niej z czułością. - Stewart dał mi urlop, cieszysz się?
Nie, wcale! - powiedziała biorąc go pod ramię i prowadząc do swojej sypialni. - Niech ci się przyjrzę, ty gałganie! Och, nie widzę cię dobrze! Zapal wszystkie świece, mój drogi, a od razu zrobi się jaśniej. Ileż pieniędzy wydaje się w tym domu na świece! Nie uwierzyłabym, że aż tyle, gdyby Dinting nie pokazała mi rachunków od dostawcy, których, muszę przyznać, wolałabym nie widzieć, bo, powiedz sam, Kit, po co komu znać cenę świec? Przecież i tak nie można się bez nich obejść, a nawet twój ojciec nigdy nie życzył sobie, bym kupowała łojowe.
Może nie trzeba palić ich aż tylu naraz - zauważył Kit zapalając pół tuzina świec umieszczonych w dwóch świecznikach, które stały na toaletce.
Nie, nie. Nie ma nic smętniejszego niż słabo oświetlony pokój! Zapal jeszcze te na kominku, kochanie! O, tak jest znacznie lepiej! A teraz chodź, opowiedz mi, co u ciebie!
Podeszła do eleganckiego szezlonga i klepnęła go zapraszającym gestem, lecz Kit nie od razu posłuchał jej wezwania. Stał zaskoczony widokiem, który ukazał się jego oczom po zapaleniu świec:
- Cóż to, mamo?! - wykrzyknął.
- Poprzednio mieszkałaś
w
różanym ogrodzie, a teraz można by pomyśleć, że jest się
na
dnie morza!
Ponieważ taki właśnie efekt zamierzała wywołać, kiedy za bajońską sumę kazała urządzić pokój w odcieniach zieleni, uwaga ta sprawiła jej przyjemność.
Otóż to! - rzekła z zadowoleniem. - Nie wiem, jak mogłam tak długo znosić te pospolite róże - zwłaszcza że, jak mi już dawno temu powiedział biedny pan Brummel, należę do tych niewielu kobiet, którym do twarzy w zielonym kolorze.
To prawda - potwierdził Kit. Jego oczy pojaśniały na widok łóżka, a w ich kącikach pojawiły się filuterne zmarszczki, gdy zauważył, że drapowane firany są z najcieńszego muślinu. - Śliczne! I jakie niestosowne!
10
Rozterka
Zaniosła się czarującym perlistym śmiechem.
- Nonsens! Nie uważasz, że
pokój wygląda ładnie?
Podszedł
i usiadł obok matki, podnosząc jej dłoń do swych ust
i składając na niej pocałunek.
Jest taki jak ty: ładny i absurdalny!
I taki jak ty! - odcięła się.
Uwolnił jej rękę i wykrzyknął z wcale nie udawanym oburzeniem:
- Dobry Boże, mamo! Wcale nie!
- No w każdym razie absurdalny -
poprawiła się, myśląc
jednocześnie,
że trudno byłoby znaleźć przystojniejszych mężczyzn niż
jej synowie bliźniacy.
Elegancki światek, do którego należeli, uznałby nieco bardziej powściągliwie, że owszem - bracia Fancotowie są przystojni, lecz jeszcze wiele brakuje im do ojca. Żaden z nich bowiem nie odziedziczył jego regularnych rysów: byli raczej podobni do matki; i chociaż była uznaną pięknością, osoby postronne zgodnie twierdziły, że o jej uroku decyduje nie doskonała uroda, lecz nieposkromiony wdzięk. Starsi wielbiciele lady Denville porównywali ją do pierwszej małżonki piątego księcia Devonshire. Łączył ją z księżną zresztą nie tylko urok osobisty: podobnie jak ona uwielbiała swe dzieci i była beztrosko ekstrawagancka.
Co zaś do Kita Fancota, był to dobrze zbudowany młody mężczyzna w wieku dwudziestu czterech lat, wzrostu nieco wyższego niż średni, o szerokich ramionach i nogach, które wspaniale prezentowały się w najmodniejszych wówczas obcisłych spodniach. Miał ciemniejsze włosy niż matka: jego lśniące loki połyskiwały raczej kasztanowatym niż złotawym odcieniem; jego usta zaś znamionowały stanowczość, której brakowało jego rodzicielce. Natomiast oczy były niemal takie same jak u matki: żywe, barwy szaroniebieskiej, prawie zawsze promieniejące wesołością. Miał także ujmujący uśmiech; wszystko to, jak również niewymuszony sposób bycia, sprawiało, że był powszechnie lubiany. On i brat byli podobni do siebie jak dwie krople wody i tylko najbliżsi przyjaciele potrafili rozpoznać, który z nich jest który. Jeśli czymś się różnili, to nie rysami twarzy ani sylwetką - chociaż kiedy stali obok siebie, można
11
Georgette Heyer
było zauważyć, że Kit jest odrobinę wyższy niż Evelyn, a włosy Evelyna mają nieco bardziej złotawy odcień niż włosy Kita. Tylko najbardziej spostrzegawczy byli w stanie określić, na czym naprawdę polega różnica między nimi - była ona bardzo subtelna i uwidaczniała się w wyrazie oczu: oczy Kita wydawały się łagodniejsze, Evelyna zaś - bardziej błyszczące; jeden i drugi skłonny był raczej do śmiechu niż smutku, lecz Kit potrafił czasami przybrać poważny wyraz twarzy z przyczyn Evelynowi nie znanych, a Evelyn szybko przechodził z euforii w rozpacz, co było obce bardziej zrównoważonemu Kitowi. Jako dzieci kłócili się po przyjacielsku, lecz natychmiast zwierali szeregi przeciwko temu, kto próbował wejść między nich; w latach młodości to zwykle Evelyn inicjował najbardziej skandaliczne wybryki, a Kit ratował ich obu przed konsekwencjami. Kiedy dorośli, okoliczności sprawiały, że rozstawali się na długi czas, niemniej jednak ani rozłąka, ani różnice poglądów nie osłabiły więzi między nimi. Jeśli nie byli razem, w najmniejszym stopniu nie czuli się nieszczęśliwi, ponieważ każdy z nich miał swoje zainteresowania, kiedy jednak spotykali się po wielu miesiącach, odnosili wrażenie, jakby rozstali się zaledwie przed tygodniem.
Od czasu, gdy skończyli Oksford, bracia rzadko się widywali. W ich rodzinie panował zwyczaj, że młodszy syn poświęcał się karierze politycznej, więc Kit rozpoczął służbę dyplomatyczną, polecony przez swego stryja, Henry'ego Fancota, który za swe zasługi w działalności konsularnej obdarzony został tytułem baroneta. Najpierw wysłano Kita do Konstantynopola; ponieważ jednak objął stanowisko młodszego sekretarza w okresie wyjątkowo spokojnym dla Turcji, wkrótce zaczął żałować, że nie nakłonił ojca, by ułatwił mu zdobycie szlifów oficerskich; z optymizmem, właściwym młodym ludziom, którzy nie osiągnęli jeszcze pełnoletności, zaczął też się zastanawiać, czy nie dałoby się przekonać jego lordowskiej mości, że służba dyplomatyczna nie jest powołaniem młodszego syna. W Europie działy się wtedy ciekawe rzeczy; dziarskiemu młodzieńcowi, zaczynającemu właśnie służbę dla kraju, wydawało się nieznośne, że pozostaje na marginesie wydarzeń. Na szczęście jednak lord nieboszczyk nie należał do najbardziej nieustępliwych ojców i Kit przeniesiony
12
Rozterka
został do Sankt Petersburga, zanim jeszcze nuda panująca na jego tureckiej placówce skłoniła go do buntu. Jeśli początek kariery dyplomatycznej zawdzięczał stryjowi, to ojciec umożliwił mu pokonanie drugiego w niej szczebla: lord Denville był może nieugięty, lecz darzył Kita szczerą miłością i potrafił go zrozumieć. Nie był najlepszego zdrowia i od kilku lat brał niewielki udział w życiu politycznym, lecz nadal miał paru przyjaciół w administracji państwowej. Tak więc pod koniec 1813 roku Kit został wysłany pod skrzydła generała lorda Cathcarta i od tej chwili nie miał czasu ani okazji, by skarżyć się na nudę. Cathcart był nie tylko ambasadorem w Rosji, lecz także pełnił funkcję brytyjskiego pełnomocnika do spraw wojskowych przy armii carskiej, więc u jego boku Kit był świadkiem zwycięskiej kampanii 1814 roku. Ze swej strony zaś Cathcart przyjął Kita bez zbytniego entuzjazmu i nie zwróciłby na niego większej uwagi niż na innych sekretarzy, gdyby nie to, że jego własny syn natychmiast się z nowo przybyłym zaprzyjaźnił. George Cathcart, młodziutki porucznik IV Regimentu Dragonów, był wojskowym aide-de-camp swego ojca. Większość czasu spędzał roznosząc rozkazy dla kilku oficerów angielskich będących na służbie w armii rosyjskiej, lecz zawsze gdy wracał do kwatery głównej - jak ją uparcie nazywał
spotykał się z jedynym swym rówieśnikiem wśród pracowników ambasady. W sposób nieunikniony Kit został więc zauważony przez jego lordowską mość generała i szybko zdobył jego sympatię. Cathcart uznał go za miłego chłopca, pojętnego i dobrze wychowanego: taki młody człowiek z dobrej rodziny był wprost nieoceniony dla przepracowanego starszego dyplomaty, zmuszonego utrzymywać stosunki towarzyskie z przedstawicielami najwyższych kręgów władzy. Kit odznaczał się taktem i odpowiednimi manierami, a także - mimo ujmującej niefrasobliwości
wrodzoną dyskrecją. Gdy więc jego lordowską mość wyruszył do Wiednia na kongres, zabrał ze sobą Kita i Kit już tam został. Lord Castlereagh, odnosząc się do młodzieńca z dużą życzliwością przez wzgląd na jego stryja, przedstawił go nowo mianowanemu ambasadorowi, czyli -jak zrządził przypadek - swemu własnemu przyrodniemu bratu. Lord Steward także polubił młodzieńca. Natomiast co sobie Kit myślał o Stewardzie, którego podczas
13
Georgette Heyer
kongresu lekceważąco nazywano lordem Pumpernicklem - to zachował wyłącznie dla siebie; i chociaż przykro mu było rozstawać się z Cathcartem, cieszył się, że nie musi wracać do Sankt Petersburga, gdzie wojna już się skończyła. Wreszcie przestał także zazdrościć George'owi Cathcartowi jego niezwykłego szczęścia - tego mianowicie, że został przydzielony do oddziałów Wellingtona akurat w porę, by wziąć udział w bitwie pod Waterloo - a zainteresował się tak bardzo skomplikowanymi ustaleniami traktatu pokojowego, że Sankt Petersburg zaczął mu się wydawać miastem równie oddalonym od centrum życia politycznego jak Konstantynopol.
W ciągu ostatnich dwóch lat dwukrotnie spotkał się z Evelynem za granicą, lecz w Anglii pojawił się tylko raz - gdy przyjechał na pogrzeb ojca.
Lord Denville umarł nagle wiosną 1816 roku; od tej pory, czyli przez piętnaście miesięcy, lady Denville nie widziała młodszego z bliźniaków. Teraz w pierwszym momencie pomyślała, że wcale się nie zmienił, i powiedziała mu to. Potem jednak zmieniła zdanie i rzekła:
Ależ jestem głupia! Wyglądasz na nieco starszego - oczywiście, że tak! Próbuję sobie przypomnieć, jak wyglądałeś poprzednio. Rzecz w tym jednak, że Evelyn także jest starszy, więc trudno mi zauważyć różnicę. Wiesz, nadal jesteście do siebie niezwykle podobni. Kochanie, chciałabym wiedzieć, jak to się stało, że tak nagle przyjechałeś! Przywiozłeś jakąś przesyłkę dyplomatyczną? Czy w ogóle wozisz takie przesyłki jak inni dyplomaci?
Nie, raczej nie - odparł z powagą. - Tym zajmują się królewscy kurierzy. Przyjechałem, by zająć się... pilnymi sprawami osobistymi.
Wielkie nieba, Kit, nie wiedziałam, że masz takowe! - wykrzyknęła. - Och, żarty sobie ze mnie stroisz! No, powiedz, o co chodzi?
Ależ mam do załatwienia pilne sprawy osobiste! - zaprotestował. - Przecież wiesz o tym, mamo! Stałem się człowiekiem zamożnym, czyż nie? Można powiedzieć, że śpię na pieniądzach!
Nigdy nie użyłabym tak prostackiego wyrażenia! Poza tym to nieprawda.
14
Rozterka
Jak możesz mówić coś takiego, skoro mój ojciec chrzestny był tak miły i zostawił mi cały swój majątek? - zapytał z wyrzutem.
Więc to masz na myśli? Ależ to nie jest żaden majątek, Kit! Chciałabym, aby tak było - i muszę przyznać, że bardzo na to liczyłam, ponieważ pan Bembridge uchodził za człowieka majętnego, tymczasem okazało się inaczej - nieboszczyk miał, jak powiedział ten obrzydliwiec Adlestrop, zaledwie mały dochód! Biedaczek... To oczywiście nie jego wina, więc nie należy mieć do niego pretensji!
- Ja nie mam! Te pieniądze spadły mi jak z nieba, mamo!
- O takiej sumie - oznajmiła jej
lordowska mość z przekonaniem - trudno powiedzieć, że spadła
z nieba! Mówisz jak
Adlestrop,
więc lepiej już zamilknij!
Kit wiedział, że doradca prawny rodziny nigdy nie cieszył się względami matki, lecz te cierpkie uwagi pod jego adresem aż prosiły się o wyjaśnienie.
- Co takiego zrobił Adlestrop, że tak ci się naraził, mamo?
- Adlestrop jest... Och, nie
mówmy o nim! To skąpiec i do
tego
złośliwy! Nie mam pojęcia, dlaczego o nim wspomniałam
pewnie dlatego, że po śmierci pana Bembridge'a orzekł, że nie ma powodu, byś przyjeżdżał do domu, gdyż nie odziedziczyłeś żadnej posiadłości ani nic takiego, czym musiałbyś się zająć osobiście - nic poza tymi śmiesznymi papierami wartościowymi
i proszę, nie przekonuj mnie do nich, Kit, bo równie dobrze mógłbyś mówić do ściany! Doskonale rozumiem, że te papiery są święte i za nic nie wolno ich ruszać - jeśli jednak chodzi o mnie, nigdy nie zainwestowałabym pieniędzy w coś tak głupiego!
Nie mam co do tego żadnych wątpliwości! - zgodził się Kit.
Nigdy nie masz gotówki dostatecznie długo, by zdążyć ją w cokolwiek zainwestować!
Zastanawiała się nad tym przez chwilę, potem westchnęła i rzekła:
- Tak, rzeczywiście. To bardzo
nieprzyjemna prawda. Wielo
krotnie
próbowałam nauczyć się oszczędności, ale chyba nie
mam
do tego zmysłu. Podobnie jak wszyscy Cliffe'owie! A co
15
Georgette Heyer
najgorsze, Kit, zazwyczaj oszczędności powodują jeszcze dodatkowe wydatki!
Kit wybuchnął śmiechem i choć w oczach matki pojawił się porozumiewawczy błysk, ciągnęła dalej poważnie:
Ależ tak! Kiedyś, gdy papa rozgniewał się na Celeste z powodu jakiegoś wydatku, kupiłam sobie tanią suknię, ale była tak okropna, że musiałam ją oddać Rimpton, ani razu jej nie włożywszy! Kiedy zaś zarządziłam skromny obiad, papa wstał od stołu i poszedł prosto do Clarendona, a to chyba najdroższy hotel w Londynie! Możesz się śmiać, ale na takich rzeczach nie da się oszczędzać. Uwierz mi - gdy tylko zaczniesz wprowadzać zasady ekonomii, niebawem stwierdzisz, że wydajesz znacznie więcej niż przed podjęciem tego zgubnego w skutkach przedsięwzięcia.
Mam spróbować? A może powinienem od razu sprzedać papiery wartościowe i zacząć wydawać gotówkę?!
Bzdury! Doskonale wiem, że nie po to przyjechałeś do domu! Więc co cię tu sprowadza, kochanie? Jestem pewna, że nie konieczność przypilnowania twego olbrzymiego majątku, więc nie próbuj mnie zwodzić!
Cóż... nie całkiem - przyznał, nieco się czerwieniąc. Zawahał się, a potem, w odpowiedzi na jej badawcze spojrzenie rzekł: - Prawdę mówiąc, naszło mnie przeczucie... pewnie głupie, ale nie mogłem się od niego uwolnić... że Evelyn ma jakieś kłopoty... albo tylko trudności... i że może mnie potrzebuje. Tak więc sprawy majątkowe posłużyły mi za pretekst, by prosić o urlop. A teraz powiedz, że coś sobie uroiłem! Bardzo chciałbym, aby tak było!
Zamiast oddalić jego obawy, rzekła ze zdumieniem:
- Nadal macie te przeczucia, ty i
Evelyn? Jakby nie dość wam
było
własnych kłopotów!
- Więc to tak: nie myliłem się. Co się stało, mamo?
- Och, nic, Kit! To znaczy...
nic, na co mógłbyś cokolwiek
poradzić,
a może w ogóle nic, jeśli tylko Evelyn jutro wróci!
- Wróci? A gdzie on jest?
- Nie wiem! - wyznała jej
lordowska mość. - Tego nikt
nie
wie!
Kit wyglądał na przestraszonego i jednocześnie jakby jej nie
16
Rozterka
dowierzał. Potem jednak przypomniał sobie, że kiedy go zobaczyła i wzięła za Evelyna, w jej głosie brzmiała niezwykła ulga. A przecież nie należała do nad opiekuńczych matek; nawet kiedy jemu i Evelynowi w dzieciństwie zdarzyło się zniknąć, nigdy się nie martwiła; gdy zaś dorośli i nie wracali do domu na noc, zawsze skłonna była raczej przypuszczać, że po prostu zapomniała o tym, iż uprzedzili ją, by przez dzień lub dwa na nich nie czekała, niż że mógł im się zdarzyć jakiś wypadek. Rzekł więc kpiarskim tonem:
Gdzieś tajemniczo przepadł, hę? Dlaczego tak bardzo się tym niepokoisz, mamo? Przecież wiesz, jaki jest Evelyn!
Tak, chyba w ogóle nie powinnam zauważyć, że go tu nie ma! Lecz kiedy wyjeżdżał z Londynu, obiecał, że za tydzień wróci, a od tego czasu minęło już dziesięć dni!
- No więc...?
Nic nie rozumiesz, Kit! Wszystko zależy od tego, czy zdąży wrócić! Jutro ma być na obiedzie na Mount Street, gdzie zostanie przedstawiony starszej lady Stavely, która przyjechała z Berkshire specjalnie, by go poznać. Pomyśl tylko, jakie to byłoby straszne, gdyby się tam nie stawił! Ładnie byśmy wyglądali - ona i tak wysoko nosi głowę, a z tego, co mówił mi Stavely, bynajmniej nie jest przychylnie nastawiona do całej tej sprawy.
Jakiej sprawy? - przerwał jej Kit ze zdumieniem. - Kim jest ta dama i dlaczego, u licha, chce poznać Evelyna?
Och Boże, Evelyn ci nie powiedział? Nie, nie zdążyłbyś jeszcze otrzymać od niego listu, jak sądzę. Chodzi o to, że Evelyn poprosił pannę Stavely o rękę; i chociaż jej ojciec jest bardzo zadowolony, a dziewczyna bynajmniej się temu małżeństwu nie sprzeciwia, wszystko zależy od starszej lady Stavely. Musisz wiedzieć, że lord Stavely straszliwie się jej boi i cofnie dane słowo, jeżeli tylko starsza pani spojrzy krzywym okiem na ten mariaż. Umiera ze strachu, że jeśli ją obrazi, mogłaby zostawić całą fortunę jego bratu. Muszę powiedzieć, Kit, że niemal wdzięczna jestem niebiosom, iż nie mam wielkiego majątku! Nie zniosłabym tego, gdyby moi kochani synowie na myśl o mnie trzęśli się ze strachu.
Słysząc to, Kit uśmiechnął się nieznacznie.
17
Georgette Heyer
- To chyba byłoby niemożliwe. Lecz wracając do zaręczyn
- jak to się stało, że Evelyn
nigdy mi o tym nie wspomniał? Nie
przypominam
sobie, by w jego listach była jakakolwiek wzmianka
o
pannie Stavely. Ty także nic mi o tym nie napisałaś, mamo.
To
musiało się stać
dość nagle, mam rację? Gotów byłbym przysiąc,
że
Evelyn nie myślał wcale o małżeństwie, kiedy czytałem
jego
ostatni list - a
było to nie dalej niż miesiąc temu. Czy panna
Stavely
jest taka piękna? Zakochał się w niej od pierwszego
wejrzenia?
Nie, nie! To znaczy, znał ją od... och, od bardzo długiego czasu! Co najmniej trzy lata.
I dopiero teraz się oświadczył? To do niego niepodobne! Nigdy nie widziałem, by się zakochał, a jeśli nawet, to wystarczyło mu tylko jedno spojrzenie. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że interesuje się tą dziewczyną od trzech lat? Nic z tego, droga mamo: zbyt dobrze go znam!
Ależ oczywiście, że nie. Cały czas nie rozumiesz, Kit! To nie jest jeden z tych jego... flirtów! - Zauważyła, że w oczach syna pojawiło się rozbawienie, i próbowała zachować kamienną twarz, jednak z pożałowania godnym skutkiem. W jej spojrzeniu pojawiły się łobuzerskie błyski, ale rzekła całkiem dobrze udając surowość: - Nic z tych rzeczy! Wyrósł już z takich... takich swawoli!
- Czy rzeczywiście? - zapytał uprzejmie pan Fancot.
- Owszem... w każdym razie
zamierza odmienić swe życie!
A
kiedy już będzie głową rodziny, wtedy pomyślimy o dziedzictwie.
- Więc o to chodzi! - wykrzyknął pan Fancot zaskoczony.
- Ależ jestem naiwny! Przecież
gdyby zdarzył mu się jakiś
śmiertelny
wypadek, ja dziedziczyłbym tytuł i majątek! Naturalnie
Evelyn
zrobiłby wszystko, by mnie ich pozbawić. Dziwne, że
wcześniej
nie przyszło mi to do głowy.
- Och, Kit, czy musisz być taki okropny? Dobrze wiesz, że...
- No właśnie, mamo! - rzekł,
gdy się zawahała i urwała w pół
zdania.
- Może byś mi powiedziała całą prawdę?
2
Na krótko zapadła cisza. Lady Denville napotkała wzrokiem spojrzenie syna i wyrwało jej się rozpaczliwe westchnienie:
- To wina twego stryja Henry'ego - wyznała. - I ojca! - Urwała, a potem kontynuowała ze smutkiem: - No i moja. Niestety, nie mogę się tego wyprzeć, Kit! Otóż gdy umarł twój ojciec, myślałam, że zdołam spłacić swe długi i wieść przy tym całkiem wygodne życie, ale nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, jak przedstawia się sprawa mego wdowiego dożywocia. Kochanie, czy wiedziałeś, że to nic innego jak zwykłe kpiny? Ale skąd miałbyś wiedzieć? Jednak taka jest prawda! A co więcej - dodała z naciskiem - wierzyciele także są tego doskonale świadomi, toteż zastanawiam się, dlaczego z takim uporem nękają mnie teraz, gdy stałam się wdową. W dodatku czynią to w sposób znacznie bardziej niemiły niż za życia twego ojca. Wydaje mi się to zupełnie pozbawione sensu, nie mówiąc już o tym, że świadczy o braku serca.
Kit spędził kilka swych dorosłych lat w domu, więc to wyznanie go nie zaskoczyło. Odkąd pamiętał, rozrzutność mamy zawsze była przyczyną nieporozumień w rodzinie. Dochodziło do przykrych scen, po których lady Denville czuła się głęboko urażona, co w konsekwencji powodowało ochłodzenie stosunków między rodzicami, „ciche dni" i ze strony matki desperackie próby ukrywania wydatków.
Lord Denville był człowiekiem niezwykle prawym, lecz raczej surowym i oschłym - brak mu było wyobraźni oraz tolerancji. Starszy od żony o piętnaście lat, ze względu na wiek, jak
19
Georgette Heyer
i temperament należał do pokolenia sztywno przestrzegającego konwenansów. Tylko raz pozwolił, by uczucia przesłoniły mu zdrowy rozsądek, kiedy to uległ czarowi ślicznej lady Amabel Cliffe, która prosto ze szkolnej ławy trafiła do salonów, by natychmiast zostać królową sezonu, i o której rękę oczywiście poprosił. Jej ojciec, lord Baverstock, był posiadaczem podupadającej posiadłości oraz miał liczne potomstwo, więc z wdzięcznością przyjął ową propozycję. Jednak te cechy młodziutkiej dziewczyny, które tak zachwyciły lorda Denville, stały się dla niego nieznośne, gdy została jego żoną, zabrał się zatem od razu do ich wykorzeniania. Jednak jego wysiłki spełzły na niczym, a młodą małżonkę przepełniły tylko lękiem przed wywołaniem jego gniewu. Pozostała tą samą czułą, nieodpowiedzialną istotą, w której się zakochał; zmieniło się jedynie to, że przelała część miłości na synów i starała się, jak mogła, ukrywać przed mężem efekty swych nierozważnych postępków.
Bliźniacy ją uwielbiali, a ponieważ nie potrafili przebić się przez pancerz pozornej nieprzystępności ojca i odkryć jego prawdziwych - lecz powściąganych - uczuć, od wczesnych lat trzymali się bliżej matki. Ona zaś bawiła się z nimi, śmiała i smuciła, przebaczała im ich wybryki i rozumiała problemy: synowie nie widzieli w niej żadnych wad i, gdy dorośli, robili wszystko, by chronić matkę przed krytyką ich surowego ojca.
Dlatego też młody pan Fancot nie był ani zdziwiony, ani zaskoczony słysząc, że matka tonie w długach. Rzekł jedynie:
- Przyparli cię do ściany, moja droga? Ile musisz zapłacić?
- Nie wiem. Jak mogę pamiętać,
kochanie, każdą sumę, którą
pożyczyłam
przez te wszystkie lata?
Ta informacja trochę go przestraszyła.
Lata? Ależ, mamo, kiedy musiałaś ujawnić przed ojcem swoje kłopoty finansowe - a było to przed trzema laty, nieprawdaż? - czyż nie prosił, byś przedstawiła mu całą sumę swoich długów, i nie obiecał, że je wszystkie spłaci?
Owszem, tak było - odrzekła. - Ale ja mu tego nie powiedziałam. Nie pamiętałam wszystkich długów, ale wcale nie próbuję się usprawiedliwiać i przyznaję, że nie przyznałabym się do nich, nawet gdybym o nich wiedziała. Nie potrafię
20
Rozterka
ci tego wytłumaczyć, Kit, i jeśli zamierzasz powiedzieć, że postąpiłam źle i tchórzliwie, to nie musisz, bo sama nad tym boleję! Tylko że potem Adlestrop spisał to, co powiedziałam, i...
Co?! - wykrzyknął Kit. - Chcesz powiedzieć, że był przy tym obecny?
Tak... o tak! Cóż, twój ojciec darzył go całkowitym zaufaniem, a on, jak wiesz, zajmował się wszystkimi naszymi sprawami, więc...
Ładnie jak na kogoś, kto przykładał taką wielką wagę do spraw majątkowych! - przerwał jej, a jego oczy zapłonęły. - Żeby dopuścić swego doradcę finansowego do takiej rozmowy...!
Przyznaję, że chciałam tego uniknąć, ale twój ojciec chyba nie mógł postąpić inaczej. Gdyż tylko Adlestrop znał stan posiadłości i wiedział, czy wytrzyma ona ciężary finansowe i...
Adlestrop to na swój sposób dobry człowiek i nie wątpię, że nasze interesy leżą mu na sercu, ale jest dusigroszem i ojciec powinien był o tym wiedzieć! Kiedy Adlestrop dowiadywał się o jakimkolwiek dodatkowo wydanym szylingu, zachowywał się tak, jakbyśmy od razu wszyscy mieli pójść z torbami!
Evelyn mówi to samo - zgodziła się. - Może odważyłabym się powiedzieć ojcu całą prawdę, gdyby nie wtajemniczył w to Adlestropa... to znaczy oczywiście, gdybym pamiętała te wszystkie długi. Naprawdę nie zamierzałam niczego ukrywać! Chociaż mam wiele wad, nie jestem krętaczką, Kit, więc i teraz nie próbuję cię okłamywać! Myślę jednak, że z twoim ojcem nie umiałabym być całkiem szczera. Wszak wiesz, jaki potrafił być nieprzyjemny, gdy był z kogoś niezadowolony, nieprawdaż? Ale gdybym wiedziała, że ta moja paskudna sprawa tak się odbije na Evelynie, na pewno zebrałabym się na odwagę i wszystko ojcu wyznała.
Naturalnie gdybyś o tym „wszystkim" wiedziała! - wtrącił, nie mogąc się powstrzymać.
Tak... albo gdybym zdobyła się na to, by przekazać swe sprawy w ręce Adlestropa.
Dobry Boże, tylko nie to! Tamto powinno było pozostać między tobą a ojcem. Ale nie ma powodu, byś się obwiniała za to, że teraz Evelyn ponosi tego konsekwencje: zawsze się o ciebie
21
Georgette Heyer
troszczył, wiesz przecież, i nie sprawia mu różnicy, czy ojciec spłacił twoje długi, czy pozostawił jemu tę sprawę.
I tu się mylisz! - zaoponowała. - To j e st wielka różnica. Evelyn nie może ich spłacić!
Nonsens! - stwierdził. - Żadne z was nie ma pojęcia o finansach, ale nie próbuj mi wmówić, że Evelyn zdążył już, w ponad rok, roztrwonić cały majątek! To byłoby już grubą przesadą!
Oczywiście, że nie! Nie mógłby tego zrobić. Nie chcę przez to powiedzieć, że chciałby, bo jakkolwiek twój ojciec uważał go za lekkoducha, Evelyn wcale nie ma takiego zamiaru! Muszę ci wyznać, Kit, że moim zdaniem to bardzo niesprawiedliwe, iż ojciec zapisał mu majątek na tak krępujących warunkach, mówiąc twemu stryjowi Henry'emu, że zrobił to, ponieważ Evelyn jest tak samo rozrzutny jak ja. Przecież nie mógł wiedzieć o tych dwóch dawnych sprawkach Evelyna, bo w pierwszym przypadku ty wyrwałeś go ze szponów owej okropnej harpii, która zagięła na niego parol - choć od dawna intryguje mnie, jak ci się to udało, Kit - a potem ja spłaciłam jego karciane długi, kiedy dał się zaciągnąć do jakiejś spelunki na Pall Mail, nie mając na tyle doświadczenia, by być świadomym, w co się wdaje! Sprzedałam wtedy mój brylantowy naszyjnik, lecz twój papa nic o tym nie wiedział! Dlaczego więc powiedział stryjowi Henry'emu, że...
- Co zrobiłaś? - przerwał jej
Kit, po raz pierwszy zaskoczony
podczas
tej rozmowy ze swą uroczą matką.
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Oczywiście kazałam zrobić
kopię! Nie jestem taka głupia,
by
o tym nie pomyśleć! Wygląda identycznie, a co mnie
mogą
obchodzić brylanty, gdy jeden z moich synów popadł
w
tarapaty?
- Ale to były klejnoty rodowe!
- Wiesz, co myślę o spadkach -
odparła jej lordowska mość
stanowczo.
- Jeśli chcesz powiedzieć, że należały do Evelyna, to
jestem
tego świadoma, ale powiedz mi, na cóż mu one były,
kiedy
na gwałt potrzebował pieniędzy, by spłacić honorowe
długi?
Potem mu o wszystkim powiedziałam i zapewniam cię, że
nie
miał żadnych zastrzeżeń co do mojej decyzji!
22
Rozterka
Jeszcze by śmiał mieć zastrzeżenia! Ale czy pomyślałaś o jego synu? - zapytał Kit.
Kochanie, chyba już przesadzasz! Jak potomek Evelyna mógłby mieć coś przeciwko temu, skoro nawet się nie dowie o istnieniu naszyjnika?
Czy przypadkiem... czy nie pozbyłaś się jeszcze jakichś innych klejnotów rodzinnych? - zapytał, patrząc na nią ze zgrozą, a także z mimowolnym rozbawieniem.
Nie, nie wydaje mi się. Ale wiesz, jaką mam okropną pamięć! W każdym razie to bez znaczenia, gdyż zaprzątają mi głowę ważniejsze sprawy niż te obrzydliwe kamienie. Kochanie, błagam cię, przestań żartować!
- To wcale nie miały być żarty - zaprotestował słabo.
- Więc nie zadawaj mi głupich
pytań na temat klejnotów
rodowych
i nie opowiadaj bzdur, że Evelyn bez trudu może
zamiast
ojca spłacić moje długi. Przecież czytałeś ten
obrzydliwy
testament!
Biedny Evelyn ma taki sam dostęp do pieniędzy ojca
jak
ty! Cały majątek oddany został w powiernictwo twojemu
stryjowi!
Kit nieco się zafrasował.
- Pamiętam, że ojciec ustanowił
coś w rodzaju powiernictwa,
ale
nie podlegają temu dochody z posiadłości. Stryj nie ma prawa
ich
zatrzymywać ani kwestionować wydatków Evelyna. Jeśli
dobrze
sobie przypominam, Evelynowi nie wolno rozporządzać
żadną
częścią swego dziedzictwa bez zgody stryja, dopóki nie
skończy
trzydziestu lat, chyba że wcześniej stryj uzna, iż
bratanek
ustatkował
się i przestał być lekkoduchem - tylko nie wydrap mi
oczu,
mamo! Wtedy też powiernictwo zostanie zniesione, a Evelyn
będzie
mógł bez ograniczeń dysponować majątkiem. Pamiętam,
pomyślałem
niegdyś, że ojciec nie musiał wyznaczyć trzydziestego
roku
życia jako właściwego wieku do objęcia majątku;
granica
dwudziestu
pięciu lat byłaby o wiele rozsądniejsza i nie tak
znacząca.
Evelyn oczywiście czuł się dotknięty - któż by nie był?
-
ale tak naprawdę nie stanowiło to dla niego różnicy.
Sama
powiedziałaś,
że nie miał zamiaru szastać pieniędzmi. Wiesz,
mamo,
dochód z posiadłości to całkiem pokaźna suma! Co
więcej,
stryj poinformował kiedyś Evelyna, że gotów jest wyrazić
23
Georgette Heyer
zgodę na sprzedaż pewnych akcji, by spłacić największe jego długi, ponieważ uważał za niesprawiedliwe, by dochody z posiadłości były uszczuplane do rozmiarów zapomogi, dopóki wszystkie wierzytelności nie zostałyby pokryte.
Owszem - zgodziła się. - Rzeczywiście powiedział coś takiego i bardzo się zdziwiłam, Kit, bo zwykle nie jest taki szczodrobliwy!
To prawda: nie żyje w niedostatku, ale też z pewnością nie ponad stan. Rzecz w tym jednak, mamo, że stryj nie chciał, by Evelyn objął dziedzictwo po ojcu obciążony długami, i gdybyś ty także powiedziała mu, że znalazłaś się w kłopotach finansowych, jestem pewien, że spłaciłby twoje długi razem ze wszystkimi innymi.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Henry? Chyba postradałeś
zmysły, Kit! Kiedy sobie przypo
mnę,
w jaki sposób demonstrował dezaprobatę wobec mnie, jak
zrugał
Evelyna, którego długi były niczym w porównaniu z moi
mi...
Och, nie, nie! Wolałabym raczej skończyć ze sobą niż zdać
się
na jego łaskę. Postawiłby mi najbardziej poniżające warunki
-
najprawdopodobniej skazałby mnie na dożywotni pobyt w tym
strasznym
Dower House w Ravenhurst! Albo jeszcze gorzej!
Kit milczał przez chwilę. Wiedząc, że Henry, lord Brumby, uważał swą czarującą bratową za zupełnie niepoprawną, trudno mu było nie przyznać, że w jej słowach jest coś z prawdy. Zmarszczka na jego czole się pogłębiła. Rzekł nagle:
Dlaczego, u diabła, Evelyn z nim o tym nie porozmawiał? Na pewno łatwiej mógłby go przekonać niż ty.
Naprawdę tak sądzisz? - rzekła z powątpiewaniem. - Jak dotąd nigdy mu się to nie udawało. Poza tym Evelyn nie wie dokładnie, jak się mają moje sprawy, gdyż mu o tym nie mówiłam. Skąd mogłam przypuszczać, że niemal każdy, komu jestem winna pieniądze, nagle zacznie mnie o nie molestować, a niektórzy nawet w bardzo nieprzyjemny sposób? Zresztą nie mogłabym obarczać Evelyna moimi problemami, gdy ma własne kłopoty ze stryjem Henrym. Miałam nadzieję, że znasz swoją matkę na tyle dobrze, by nie posądzać jej o podobny egoizm!
Skrzywił usta w wymuszonym uśmiechu.
24
Rozterka
Dopiero zaczynam cię poznawać, mamo! Chciałbym, abyś mi wyjawiła, jak zamierzałaś załatwić tę sprawę, nie rozmawiając o niej z Evelynem?
Cóż, wtedy nie wiedziałam jeszcze, że będę musiała spłacić tak od razu wszystkie wierzytelności - wyjaśniła. - To znaczy, nigdy wcześniej nic takiego mi się nie przytrafiło, poza paroma przypadkami, kiedy zwracano się do mnie o uregulowanie zaległych płatności, ale odbywało się to stopniowo. Możesz więc sobie wyobrazić, jakim szokiem było dla mnie to, gdy pan Child po prostu odmówił mi - choć z wielką uprzejmością - pożyczenia trzech tysięcy funtów, które pokryłyby najpilniejsze wydatki, a nawet błagał, bym nie przekroczyła sumy na swym koncie ani o gwineę - tak jak bym kiedykolwiek nie spłaciła odsetek, co, możesz mi wierzyć, nigdy mi się nie zdarzyło!
Pan Fancot, nieco zdezorientowany, przerwał jej, by zapytać:
Ale co tu ma do rzeczy Child, mamo? Ojciec nigdy nie trzymał u niego pieniędzy!
Och, pewnie, że nie, ale mój ojciec - owszem, a po jego śmierci naturalnie także twój wuj Baverstock, więc siłą rzeczy i ja zetknęłam się panem Childem - to ze wszech miar niepospolity człowiek, zawsze był dla mnie bardzo miły! - i tak oto założyłam u niego rachunek!
Pan Fancot, któremu włosy zaczęły powoli stawać na głowie, zabrał się do bardziej szczegółowego badania związku pomiędzy pieniędzmi matki a bankiem Childa. Na podstawie jej wyjaśnień udało mu się ustalić, że interesy te zapoczątkowało nic innego jak znacząca pożyczka, jakiej udzielił lady Denville najwyraźniej zamroczony pan Child. Gdy tak słuchał z rosnącym przerażeniem całej historii, coś w jego minie sprawiło, że matka urwała i położywszy dłoń na jego ramieniu, rzekła błagalnie:
- Z pewnością znasz takie
sytuacje, kiedy nagle człowiek
stwierdza
- jak to Evelyn nazywa? - iż ma nóż na gardle. Co za
niesmaczne
i wulgarne określenie - kojarzy mi się z zarzynaniem
zwierząt!
Kit, czy ty nigdy nie miałeś długów?
Kiwnął przecząco głową, a jego oczy błysnęły ponuro.
Obawiam się, że nie!
Nigdy?! - wykrzyknęła.
25
Georgette Heyer
Nie takie, których nie mógłbym spłacić! Być może mam jakieś tu i tam, ale - och, nie patrz tak na mnie! Zapewniam cię, moja droga, że jestem zupełnie normalny!
Oczywiście, że tak. Tylko to wydaje się takie... niezwykłe - przypuszczam jednak, że po prostu nie miałeś okazji popaść w długi, będąc za granicą - rzekła z nadzieją.
Kit parskając zdołał wydusić:
- Bynajmniej, mamo! - po czym
zaniósł się nieopanowanym
śmiechem,
ukrywając twarz w dłoniach i wczepiając palce w swe
kasztanowate
włosy.
Lady Denville nie czuła się urażona i nawet zachichotała, a następnie rzekła:
- Teraz już bardziej
przypominasz siebie! Czy wiesz, że przez
moment
- tylko przez moment! - wyglądałeś jak ojciec? Nie
masz
pojęcia, jak się poczułam!
Uniósł głowę, ocierając łzy płynące z oczu.
Och, nie, naprawdę? Czy to było bardzo nieprzyjemne? Postaram się więcej tak nie zachowywać. Ale powiedz mi coś! Gdy nie dostałaś pożyczki od Childa, czy i wtedy nie wyjawiłaś wszystkiego Evelynowi?
Nie, choć już myślałam, że będę do tego zmuszona, dopóki nie zaświtała mi myśl, zresztą w środku nocy, by zwrócić się o pożyczkę do Edgbastona. Czy to nie dziwne, kochanie, jak często najlepsze rozwiązania przychodzą do głowy nocą?
- Prosić o pożyczkę lorda Edgbastona?! - wykrzyknął.
- Owszem. I zgodził się
pożyczyć mi pięć tysięcy funtów - na
procent,
oczywiście! - więc znowu stanęłam na nogach. Och, Kit,
nie
na chmurzaj się tak! Sądzisz, że powinnam była raczej zwrócić
się
do Bonamy'ego Ripple'a? Nie mogłam tego zrobić, rozumiesz,
bo
wyjechał do Paryża, a sprawa była... była dość pilna!
Odkąd Kit pamiętał, ten starszy i niezmiernie bogaty dandys był przyjacielem rodziny - dla Evelyna i niego samego stanowił obiekt żartów, a ojciec miał do niego stosunek obojętny. Niegdyś był jednym z wielu kandydatów do ręki lady Denville, a kiedy wyszła za mąż, stał się jej najwierniejszym wielbicielem. Powszechnie uważano, że z jej powodu na zawsze już pozostanie kawalerem; ponieważ jednak sylwetką przypominał przejrzałą
26
Rozterka
gruszkę, a na jego obliczu malował się pusty, ugrzeczniony wyraz - przy tym na pucołowatych policzkach zazwyczaj widniały plamy od tabaki - nawet najwięksi łowcy sensacji traktowali jego przywiązanie do lady Denville wyłącznie jako temat do kpin. Bliźniacy, przyzwyczajeni do jego częstych wizyt na Hill Street, odnosili się do niego z pobłażliwym lekceważeniem, jakby był przekarmionym kanapowym pieskiem, którego upodobała sobie ich matka. I choć Kit ze śmiechem przyjąłby sugestię, że w przywiązaniu sir Bonamy'ego do lady Denville jest coś niestosownego, to jednak w żadnym razie nie uważał za właściwe, by matka zwracała się do niego o pomoc w kłopotach finansowych, i natychmiast jej to powiedział.
- Dobry Boże, Kit, mówisz tak, jakby często mi się to zdarzało!
- wykrzyknęła. - A to akurat
bardzo wygodny układ, ponieważ
sir
Bonamy jest tak bogaty, że nie dba, ile już ma moich
listów
zastawnych, i
nigdy nie żąda procentu od sum, które mi pożycza!
A
jeśli chodzi o zwrot pieniędzy, to jestem przekonana, że
nie
przyszłoby mu go
głowy, by mnie o to męczyć. Być może jest
śmieszny
i z dnia na dzień coraz bardziej tyje, ale przez te
wszystkie
lata mogłam na niego liczyć - i to w każdej sprawie!
To
on na przykład pośredniczył w sprzedaży mego naszyjnika
i
kazał wykonać jego kopię, poza tym... - Nagle urwała. - Och,
po
co ja o nim wspomniałam! Przez niego wszystko mi się
przypomniało!
To dlatego Evelyn wyjechał!
Przez Ripple'a?
Nie, przez lorda Silverdale - odparła.
- Na miłość boską, mamo...! -
rzekł z pretensją. - O czym ty
mówisz?
Co, u czorta, ma tu do rzeczy Silverdale?
- On ma moją broszkę - wyznała, nagle się zachmurzając.
- Kiedy nie chciał przyjąć ode
mnie weksla, postawiłam broszkę
i
grałam dalej. Coś mi powiedziało, że szczęście wreszcie się
do
mnie uśmiechnie,
i tak by było, gdyby Silverdale nie podbił
stawki.
Nie żebym żałowała tej broszki, gdyż nigdy jej nie
lubiłam
i nie mam pojęcia, po co ją kupiłam. Pewnie mi się
spodobała,
lecz doprawdy nie wiem dlaczego.
- I Evelyn pojechał ją wykupić, czy tak? - przerwał jej.
- Gdzie jest Silverdale?
27
Georgette Heyer
W Brighton. Evelyn powiedział, że trzeba jak najszybciej ją odzyskać, wyruszył więc w drogę - to znaczy, pojechał faetonem z parą nowych siwków - mówiąc, że najpierw zajedzie do Ravenhurst, co też zrobił...
Chwileczkę, mamo! - wtrącił Kit, ponownie marszcząc czoło. - Dlaczego Evelyn musiał pojechać do Brighton? To oczywiste, że czuł się w obowiązku wykupić twoją broszkę - i Silverdale na pewno tego oczekiwał! - ale spodziewałbym się raczej, że wystarczy napisać w tym celu list, dołączając czek na sumę odpowiadającą wartości broszki.
Lady Denville spojrzała na niego wielkimi wystraszonymi oczami.
- Tak, kochanie, ale nie całkiem
rozumiesz, jak to było. Nie
mam
pojęcia, jak mogłam być tak niepoczytalna, lecz kiedy
ją
postawiłam,
zupełnie zapomniałam, że to jeden z tych fał
szywych
klejnotów. Co prawda, uważam, że SiWerdale za
służył
sobie na coś takiego, ponieważ zachował się bardzo
niegrzecznie
i uwłaczająco wobec mnie, nie chcąc przyjąć moich
weksli,
ale Evelyn powiedział, że trzeba bezwzględnie odzyskać
tę
paskudną rzecz, zanim Silverdale odkryje, że jest podrobiona.
Pan Fancot głośno zaczerpnął powietrza.
- Wyobrażam sobie doskonale, że mógł to powiedzieć!
- Ależ, Kit! - rzekła jej
lordowska mość z przejęciem. - To
rozrzutność,
na jaką nawet ja bym sobie nie pozwoliła! Określiłam
wartość
broszki na pięćset funtów i tyle rzeczywiście jest warta
ta
prawdziwa, ale kopia - ani dziesiątej części tej sumy!
To
niepotrzebna
ekstrawagancja ze strony Evelyna, by wyrzucać
pieniądze
na bezwartościową błyskotkę!
Pan Fancot zastanawiał się przez chwilę, czy wyjaśnić swej niepoprawnej rodzicielce, że jej pogląd na tę sprawę jest - by użyć łagodnego słowa - błędny. Jednak Kit był inteligentnym młodym człowiekiem i niemal natychmiast uzmysłowił sobie, że podobna próba byłaby tylko stratą czasu i energii. Gdy więc był już w stanie wydobyć z siebie głos, rzekł jedynie:
- No cóż, zostawmy to! Kiedy Evelyn wyruszył w drogę?
- Kochanie, nie słuchałeś
uważnie! Już ci przecież mówiłam!
Dziesięć
dni temu!
28
Rozterka
- Załatwienie tej sprawy nie
zajęłoby mu aż dziesięciu dni,
gdyby
SiWerdale był w Brighton, wobec tego sądzę, że go tam
nie
zastał. Pewnie Evelyn dowiedział się, gdzie wyjechał, i
ruszył
jego śladem.
Lady Denville rozpromieniła się.
- Och, sądzisz, że tak było?
Miałam już jak najgorsze prze
czucia!
Lecz jeśli rzeczywiście Sivlerdale udał się do swej
posiadłości
w Yorkshire, to staje się zrozumiałe, że Evelyn nie
mógł
jeszcze wrócić. - Zamilkła rozważając tę kwestię, a
potem
potrząsnęła
głową. - Nie, Evelyn nie pojechał do Yorkshire.
Spędził
noc w Ravenhurst, tak jak zapowiedział, a później
wyruszył
do Brighton. Wiem o tym, ponieważ towarzyszył mu
stangret;
czy jednak odnalazł tam SiWerdale'a czy nie, tego nie
mogę
ci powiedzieć, bo oczywiście Challowowi nic na ten temat
nie
wiadomo. Faktem jest jednak, że Evelyn jeszcze tego samego
dnia
wrócił do Ravenhurst i został tam na noc. Przypuszczałam,
że
tak zrobi... a nawet sądziłam, że zatrzyma się tam przez
kilka
dni, ponieważ
powiedział, że ma parę spraw do załatwienia
w
domu i może go nie być w Londynie nawet dziesięć dni.
Niemniej
jednak następnego ranka opuścił Ravenhurst, i to
w
bardzo dziwnych okolicznościach!
- Jak to dziwnych, mamo?
Zabrał ze sobą tylko neseser z nocną bielizną i odesłał Challowa do Londynu z pozostałymi bagażami, mówiąc, że sam sobie poradzi.
O! - rzekł Kit w zamyśleniu, lecz w jego głosie nie było zdziwienia. - Czy powiedział Chalowowi, gdzie jedzie?
- Nie, i to jest kolejna rzecz, która mnie niepokoi.
Niepotrzebnie - odparł, a w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. - Odesłał do Londynu także swojego kamerdynera? Bo jak rozumiem, nadal służy mu Fimber?
Tak, i to też jest następny powód do niepokoju! Evelyn nie zabrał Fimbera do Sussex. Stwierdził, że nie ma dla niego miejsca w faetonie, co jest, oczywiście, prawdą, ale Fimber od razu się obraził. Przyznam, że wolałabym, aby jednak znalazł dla niego miejsce, gdyż Fimber na pewno by nie dopuścił, aby Evelynowi stała się jakakolwiek krzywda. Challow też jest bardzo
29
Georgette Heyer
oddany, lecz nie tak... nie tak pewny! Jest dla mnie wielką pociechą, kiedy wiem, że obaj są przy nim, gdy wyrusza na jedną z tych swoich eskapad.
- Rozumiem cię, mamo - odparł z powagą.
No i właśnie w tym rzecz! - wykrzyknęła. - Nie ma z nim żadnego z nich! Nie widzę w tym nic zabawnego, Kit! Jestem pewna, że przydarzył mu się jakiś wypadek albo że jest w straszliwych tarapatach! Jak możesz się śmiać?
Nie śmiałbym się, gdybym uważał, że to prawda. No, przestań się martwić, mamo! Nie przypuszczałem, że taka z ciebie strachliwa rodzicielka! Co twoim zdaniem mogło przydarzyć się Evelynowi?
Chyba nie sądzisz... że rzeczywiście rozmawiał z Silver-dale'em, pokłócił z nim i... i tamtego dnia wyjechał, by się z nim gdzieś spotkać?
I zabrał ze sobą neseser z bielizną zamiast czegoś innego? Wielkie nieba, nie, nie sądzę! Chyba zaczyna cię ponosić wyobraźnia, moja droga. Jak znam Evelyna, wyjechał gdzieś w prywatnej sprawie, którą chce utrzymać przed tobą w sekrecie. A dowiedziałabyś się o wszystkim, gdyby zabrał ze sobą Fimbera albo Challowa, z czego Evelyn dobrze zdaje sobie sprawę. Dla ciebie, droga mamo, ich towarzystwo może być pociechą, lecz dla niego bywa szalenie kłopotliwe! Co zaś do wypadku - to bzdura! Zostałabyś powiadomiona, gdyby coś takiego się zdarzyło; wierz mi, Evelyn na pewno nie wybrałby się na spotkanie z Silverdale'em bez swych biletów wizytowych.
Tak, to prawda! - przyznała. - O tym nie pomyślałam! - Na chwilę odzyskała dobry humor, by zaraz znowu popaść w przygnębienie. Jej piękne oczy pociemniały. - Ale akurat w takiej chwili, Kit?! Kiedy tak wiele zależy od tego, czy zjawi się jutro na Mount Street! Och, nie, nie mógł przecież podjąć jednej z tych swoich wypraw!
Doprawdy? - zauważył Kit. - Ciekawe... Może byś mi powiedziała, mamo, coś więcej o tych jego zaręczynach? Wspomniałaś, że nie miał czasu, by mnie o nich poinformować, ale wydaje mi się to mocno podejrzane, moja droga! Może rzeczywiście nie zdążył dotrzeć do mnie list, w którym Evelyn pisał, że
30
Rozterka
zamierza się oświadczyć tej dziewczynie; przedtem jednak ani razu o niej nie wspomniał, a już z pewnością nic nie wskazywało, że wkrótce zamierza się ożenić - to tak nie pasuje do Evelyna, że gdyby ktoś próbował mi coś podobnego sugerować, uznałbym go za niespełna rozumu. Znam tylko jeden powód, dla którego Evelyn przestałby być wobec mnie szczery. - Przerwał mrużąc oczy, jakby chciał się czemuś lepiej przyjrzeć. - Gdyby był w jakichś tarapatach, w których nie mógłbym mu pomóc... gdyby zmuszony był do czegoś, co jest dla niego przykre...
Och, nie, nie i jeszcze raz nie! - krzyknęła lady Denville rozpaczliwie. - To wcale nie jest dla niego przykre i nie był do niczego zmuszany! W rozmowie ze mną mówił o tym nader rozsądnie... stwierdził, że skoro decyduje się na małżeństwo, to najbardziej mu odpowiada... eee... związek dawnego rodzaju, gdzie uczucia nie są niezbędne. I muszę przyznać, Kit, że według mnie jest w tym wiele racji, ponieważ Evelyn zawsze zakochiwał się w niezupełnie odpowiednich kobietach - a raczej w zupełnie nieodpowiednich! Co więcej, ten biedny chłopiec zakochuje się tak często, że jest wręcz sprawą najważniejszą, by poślubił rozsądną, dobrze wychowaną dziewczynę, której nie złamie serca i która nie będzie urządzać mu awantur za każdym razem, gdy się dowie, że on ma przyjaciółkę.
Sprawą najważniejszą...! - zawołał. - I to musiało spotkać właśnie Evelyna! Jak rozumiem, najważniejsze jest to, by dziewczyna była zimna i dobrze wychowana... Może być dziobata, mieć zeza albo...
Wręcz przeciwnie! Nie ulega wątpliwości, że nic w jej wyglądzie nie może być dla Evelyna odpychające - a najlepiej by było, gdyby się polubili.
Kit aż podskoczył.
- Dobry Boże! - wykrzyknął.
Spojrzał na nią z wysoka -jego
oczy
błyszczały, lecz nie było w nich wesołości. - Twoje
małżeństwo
też było takie? Tego samego życzysz Evelynowi?
Czy
tak?
Przez chwilę nie odpowiadała; kiedy jednak przemówiła, na jej twarzy malowała się powaga.
- Moje małżeństwo było inne, Kit. Twój ojciec zakochał się
31
Georgette Heyer
we mnie. Jego rodzina mówiła, że postradał zmysły, lecz nic nie było w stanie odwieść go od zamiaru poślubienia mnie. A ja... cóż, miałam siedemnaście lat, a on był taki przystojny - po prostu ucieleśnienie dziewczęcych marzeń! Jednak Fancotowie mieli rację: nie byliśmy dobraną parą. Kit rzekł zmienionym głosem.
Nie wiedziałem... wybacz mi, mamo! Nie powinienem był tak do ciebie mówić. Ale nie powiedziałaś mi prawdy. Ta twoja wersja, że Evelyn zdecydował się na małżeństwo - jakby miał trzydzieści cztery lata, a nie dwadzieścia cztery! To wszystko nonsens!
Powiedziałam ci prawdę! - oświadczyła z godnością. Wyczytała w jego twarzy niedowierzanie i skorygowała swą wypowiedź. - W każdym razie pewną jej część!
Słysząc to, nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Więc powiedz mi całą prawdę! Niedawno napomknęłaś, że to wina stryja - oraz twoja - lecz w jaki sposób zdołaliście namówić Evelyna, by ożenił się z dziewczyną, której nie kocha? Przecież nie jest on na utrzymaniu stryja ani nie musi prosić go o aprobatę swych poczynań! Jedyną władzę, jaką stryj ma nad Evelynem, to taką, że może mu nie pozwolić na naruszenie kapitału - gdyby Evelyn w ogóle chciał coś takiego uczynić!
Ależ właśnie chce! - odparła. - To znaczy, nie wiem tego z całą pewnością, ale przypuszczam, że byłoby dla niego wielką ulgą, gdyby nie musiał się martwić i kłopotać moimi długami.
Twoimi długami! Ale... Czy panna Stavely jest bogata? I czy Evelyn do tego stopnia oszalał, by przypuszczać, że będzie mógł dysponować jej pieniędzmi, jak mu się podoba? To przecież niemożliwe!
Ależ skąd, zresztą w żadnym przypadku by tego nie zrobił! Zamierza spłacić moje długi ze swoich pieniędzy. Uważa - podobnie jak ty, Kit! - że ojciec tak by postąpił i że nie jest ważne, który z nich załatwi tę sprawę. Upiera się też, by \ stryj nic o tym nie wiedział. Dlatego spotkał się z nim, chcąc j * go przekonać, by zrzekł się powiernictwa nad spadkiem - po- | wiedział, że jest już dorosły i że nie lubi być traktowany jak dziecko. Co jest prawdą, Kit!
Rozterka
- Tak, wiem. I co na to stryj?
Cóż, powiedział niewiele - że chętnie by się zrzekł tego obowiązku i że gdy Evelyn już się wyszumi, natychmiast to zrobi. Potem jednak zjawił się u mnie i choć był dość oficjalny, muszę przyznać, że rozmawiał o całej sprawie bez tej rezerwy, której tak u niego nie lubię! Mówił o Evelynie z wielką życzliwością, podkreślając, że chłopiec ma wiele zalet i że choć jest lekkomyślny i w gorącej wodzie kąpany, nie dopuszcza się jakichś skandalicznych wybryków ani nie spotyka z podejrzanym towarzystwem, co, jak twierdzi Henry, stało się ostatnio modne w kręgach młodych dżentelmenów. A potem powiedział, że byłby szczęśliwy, gdyby Evelyn ożenił się z kobietą o silnym charakterze, gdyż, jego zdaniem, dzięki małżeństwu wszelkie głupstwa wywietrzałyby mu z głowy i stałby się bardziej odpowiedzialny - choć z pewnością nie tak wzorowy jak ty!
Jestem mu bardzo zobowiązany! Co go opętało, by wygadywać takie niedorzeczności? Powiedziałaś mu coś do słuchu?
Roześmiała się.
- Nie, byłam raczej skłonna
uściskać go za to, że tak wysoko
cię
ceni. Poza tym, mówił prawdę. Och, nie chcę powiedzieć,
że
jesteś
wcieleniem wszelkich cnót, więc nie musisz patrzeć na
mnie
tak... tak...
- Jak zbity pies? - podsunął jej niewdzięczny potomek.
- Jesteś nieznośny! Chciałam
tylko powiedzieć - podobnie jak
twój
stryj - że jesteś bardziej odpowiedzialny niż Evelyn. Zawsze
taki
byłeś. Przestań sobie robić żarty: to poważna sprawa!
-
Spojrzała mu w twarz, uśmiechając się ze smutkiem. - Wiem,
że
jestem niefrasobliwa, Kit, lecz nie wtedy, gdy chodzi o szczęście
moich synów, wierz mi! Gotowa jestem ponieść wszelkie
ofiary
- nawet zastanawiam się, czy nie urządzić tego pokoju na
niebiesko
albo różowo, albo słomkowożółto, bez względu na to,
jak
bardzo byłoby to pospolite. Podobno zieleń przynosi nie
szczęście
i nie da się zaprzeczyć, że w ostatnich miesiącach nie
wiedzie
mi się najlepiej, co też nie sprzyja biednemu Evelynowi.
Myślałam
już o tym, że gdybym wygrała fortunę, wszystkie te
kłopoty
by zniknęły. Niestety, nie mam dobrej passy. To z kolei
przypomina
mi o czymś, co zawsze mnie zadziwiało! Wciąż się
33
Georgette Heyer
słyszy o ludziach, którzy stracili majątek w grze, lecz nigdy nie o tych, którzy go wygrali. Czy to nie dziwne? Gdzie się więc podziewają te stracone fortuny?
Nigdy nie wpływają do twojej kieszeni, moja droga - to wiem na pewno! Błagam cię więc, nie zmieniaj tego pokoju! Przypuszczam, że pochłonęłoby to mnóstwo pieniędzy.
Tak, ale nie szkoda by mi było na to ani szylinga! - zapewniła go żarliwie. Potem dodała z pewną surowością. - Nie pojmuję jednak, dlaczego robisz z tego taki problem!
Nieważne, mamo! - odrzekł niepewnie. -Tylko... proszę nie poświęcaj się tak... dla Evelyna! Jestem pewien, że nie doceniłby tego... tak jak powinien!
Nie dbam o to. To nie ma znaczenia. Kiedy mówiłam ci, że to poważna sprawa, nie miałam na myśli pieniędzy i długów; nie wiem, dlaczego mówimy o takich nieistotnych rzeczach! Kit, nie powiedziałabym tego twojemu stryjowi, lecz przed tobą nie będę niczego ukrywać! Uważasz, że aranżuję małżeństwo Evelyna, kierując się względami merkantylnymi, lecz tak nie jest! Chcę tylko, by mój syn żył wygodnie - a tak będzie, ponieważ Henry obiecał, że przekaże mu majątek, gdy tylko go ożenimy. Powiedział też, że ustanowienie powiernictwa nad spadkiem zawsze uważał za niesprawiedliwe, lecz czuł się zobowiązany, by wypełnić wolę twego ojca. Cóż, nie ma sensu zaprzeczać, że Evelyn powinien mieć swobodę w dysponowaniu swym dziedzictwem, lecz samo to nie zaważyłoby na mojej decyzji, gdyby w słowach Henry'ego nie było racji. Nie myślałabym nawet o tej kwestii!
Zawahała się, a między łukami jej brwi pojawiła się zmarszczka.
Nikt nie rozumie Evelyna tak dobrze jak ty, Kit, lecz nie było cię tu bardzo długo i chyba nie wiesz... nie zdajesz sobie sprawy... Och Boże, trudno mi to wszystko wyjaśnić!
Z jej oczu zniknął wszelki cień wesołości. Patrzyła na syna z napięciem, badawczo. Kit ponownie usiadł obok niej i ujął jej dłoń, zatrzymując w serdecznym uścisku.
- Wiem. Mnie też trudno byłoby wytłumaczyć ci to uczucie
- które już od dawna mnie
niepokoi - że coś jest nie tak. Nie
mam
jednak pojęcia co - dlatego też sądziłem, że to nic
poważnego.
34
Rozterka
Rzeczywiście nie! - odparła szybko. - Lecz jest taki niespokojny, Kit, taki szalony! Nie, to złe słowo. Sam mówi o sobie, że ma wesołe usposobienie, czasami jednak wydaje mi się, iż popełnia te wszystkie szaleństwa, bo się nudzi, nie ma nic ciekawego do roboty. Kiedy więc Henry powiedział, że może Evelyn się ustatkuje i stanie bardziej odpowiedzialny, nagle uświadomiłam sobie, że ma całkowitą rację. To znaczy, gdyby ożenił się z odpowiednią dziewczyną i zaczął zajmować posiadłością, a potem urodziłyby mu się dzieci - choć myśl, że zostałabym babcią, jest dla mnie nieznośna, gotowa jestem jakoś to znieść - może wtedy byłby bardziej zadowolony z życia. Miałby tyle absorbujących spraw, a wiesz, jaki on jest - czuje się nieszczęśliwy, kiedy nie ma żadnego zajęcia! Jednak w obecnej sytuacji pozostaje mu tylko pogrążyć się w wirze, co wcale by mnie nie martwiło, gdyby rzeczywiście czerpał z tego przyjemność! Lecz myślę, że tak nie jest - w każdym razie jest to przyjemność krótkotrwała, rozumiesz mnie, Kit?
Chyba tak. To znaczy, nie bardzo, ale domyślam się, co masz na myśli!
Z wdzięcznością uścisnęła jego rękę.
- Wiedziałam, że zrozumiesz!
Nie zdziwisz się też, że gdy
Henry
wspomniał o odpowiedniej żonie dla Evelyna, zaczęłam
się
nad tym zastanawiać i naturalnie pomyślałam o Cressy.
- Cressy?
Cressida... to jest, panna Stavely! Pod każdym względem wymarzona dziewczyna dla niego! Młoda rozważna kobieta - nie jakaś dzierlatka, pełna romantycznych wyobrażeń! Ma, jak to Henry określa, kształcony umysł, ale zapewniam cię, że nie jest wcale przemądrzałą pannicą. Nie uważam, że jest piękna, lecz z całą pewnością można ją nazwać ładną - ma miłą powierzchowność oraz kształtną figurę, a ponadto naprawdę wyśmienity gust! Będzie wspaniałą żoną - lepszą, niż ja byłam kiedykolwiek! - gdyż jest doskonale wychowana i nigdy nie da Evelynowi powodu, by się za nią wstydził!
Jak to się więc stało, że ten skończony ideał pozostał „na koszu"? - zapytał ze sceptycyzmem.
- Nie została na koszu! Ma dwadzieścia lat, co może skłonić
35
Georgette Heyer
cię do przypuszczeń, że jak dotąd nikt się jej nie oświadczył, lecz to bynajmniej nie jest ten przypadek! Dostała kilka propozycji małżeństwa, odkąd babka wprowadziła ją do towarzystwa, lecz wszystkie odrzuciła, ponieważ uważała za swój obowiązek pozostać z ojcem. Twierdzi, że nie spotkała jeszcze nikogo, kogo lubiłaby bardziej niż Stavely'ego, lecz prawda jest taka, że on nie ma innych dzieci, a Cressy prowadzi mu dom, od kiedy skończyła szesnaście lat. Stavely zresztą także jest do niej bardzo przywiązany.
- Co więc zmieniło ten stan rzeczy?
Och, Stavely nadal ją uwielbia, ale teraz boi się to okazywać! Co ma zrobić mężczyzna, który wyraźnie przekroczył już wiek, w jakim popełnia się szaleństwa, lecz mimo to zakochuje się w kobiecie niewiele starszej od Cressy i jeszcze ją poślubia?! Cóż, nigdy nie byłam wielkiego mniemania o poczytalności Stavely'ego - kiedyś, gdy zostałam wprowadzona do towarzystwa, zadurzył się we mnie i zachowywał jak kompletny idiota - lecz myślałam, że przez te wszystkie lata nabrał rozumu! Ale dać się złapać Albinii Gillifoot...! Musiał zupełnie zwariować! Ona zaś wymaga, by skakał wokół niej, skutkiem czego nieborak wkrótce pożałował swej nieroztropności... na dodatek Albinia to okropna zazdrośnica, zwłaszcza jeśli chodzi o biedną Cressy.
Więc dlatego biedna Cressy gotowa jest wyjść za Evelyna, czy tak?
No właśnie! To prawdziwe zrządzenie losu!
Mam nadzieję, że ona też tak myśli!
Tego nie wiem, ale takie jest moje zdanie, a także twego stryja! Kiedy wspomniałam przy nim o Cressy, niemal mnie pochwalił! - Jej oczy błysnęły figlarnie. - Powiedział, że nie spodziewał się po mnie takiego rozsądnego stosunku do tej sprawy! Określił Cressy jako wyjątkową dziewczynę o silnym charakterze!
A co Evelyn o niej myśli? - rzucił Kit, jakby zadawał grzecznościowe pytanie.
Evelyn stwierdził, że chyba właśnie kogoś takiego miał na myśli. Nie sądź, Kit, że w jakikolwiek sposób go do tego nakłaniałam. W rzeczywistości nawet prosiłam, by nie oświadczał
36
Rozterka
się jej, zanim będzie pewien, że ją lubi; zapewnił mnie jednak, iż pa dla niej dużo sympatii. Jeszcze dobrze jej nie zna, bo choć często mnie odwiedzała, a ja od czasu do czasu towarzyszyłam jej na balach - jestem matką chrzestną Cressy, gdyż jej matka była moją najlepszą przyjaciółką - to jednak Evelyn nigdy nie zwracał na nią szczególnej uwagi.
- Nie jest w jego typie, hę?
- Jeśli chcesz powiedzieć, że
nie jest podobna do dziewcząt,
w
których Evelyn bez przerwy się zakochuje i odkochuje,
to
rzeczywiście nie,
i bardzo dobrze! Twój brat uważa, że może im
być
całkiem dobrze razem, i ja też jestem tego zdania. Nie będzie
się
czuł spętany więzami małżeńskimi, a nie przypuszczam, by
Cressy
urządzała mu wielkie sceny z powodu jakichś niewinnych
przygód.
Na pewno jest przyzwyczajona do takich rzeczy.
Mogłabym
wymienić co najmniej trzy kochanki Stavely'ego
i
możesz być pewien, że Cressy dobrze zdaje sobie sprawę, iż
jej
ojciec nie cieszy
się najlepszą opinią pod tym względem. Kit,
wiem,
że niezbyt ci się to podoba, lecz Evelyn już podjął
decyzję:
chce się
ożenić. Nie muszę ci mówić, jak trudno jest odwieść go
od
raz podjętego zamiaru, zwłaszcza gdy przybiera tę swoją
upartą
minę. Nie wiem, co zaszło między nim a Cressy, gdy się
jej
oświadczał, lecz potem wyznał mi, że poczuł się
szczęśliwym
człowiekiem.
Bynajmniej więc nie zamierza nie dotrzymać
danego
słowa! Powiedział nawet, że chce wrócić z Ravenhurst na
czas,
by starannie przygotować się do spotkania ze starą lady
Stavely!
Jeśli jednak do jutra nie wróci, wszystko spali na
panewce,
gdyż staruszka na pewno się obrazi - i trudno ją za to
winić!
Tylko pomyśl, jaki byłby to dla niego afront! W efekcie
mógłby
potem ożenić się z mniej odpowiednią dziewczyną i
być
nieszczęśliwy
do końca życia! Och, Kit, co mam począć? Jeśli
nie
przydarzył mu się jakiś wypadek, to obawiam się coraz
bardziej,
że z jakiegoś powodu spotkanie na Mount Street
wyleciało
mu z głowy. Chyba nie zaprzeczysz, że zdarza mu się
zapominać
o różnych rzeczach!
Panu Fancotowi już dawno przyszło na myśl podobne wyjaśnienie tej przedłużającej się nieobecności brata bliźniaka, nie próbował więc zaprzeczać, lecz rzekł pocieszającym tonem:
37
Georgette Heyer
Cóż, jeśli nie wróci na czas, będziesz musiała powiedzieć Stavely'emu, że Evelyn nagle zachorował.
Myślałam już o tym, lecz to nie jest najlepszy pomysł, Kit! Jeśli Evelyn zdążyłby mnie uprzedzić, wysłałby także wiadomość na Mount Street.
Jest zbyt chory, by pisać! - podsunął jej ochoczo. - Wiadomość przyniósł ci jeden ze służących!
To absolutnie niedorzeczne! - wykrzyknęła. - Gdyby tak było, musiałabym natychmiast wyruszyć do Ravenhurst, a nie zamierzam robić nic takiego! Co więcej, Kit, gdybym tylko zaczęła opowiadać tę historyjkę, Evelyn na pewno zjawiłby się w mieście już następnego dnia! Wesoły jak szczygieł, wymieniałby pozdrowienia z półtuzinem napotkanych znajomych!
Skrzywił się.
- Tak, masz rację! To
rzeczywiście nie przysłużyłoby się
sprawie,
nieprawdaż?
- Och, Kit, nie żartuj sobie ze
mnie! Chyba oszaleję!
Otoczył
ją ramieniem.
- Nie, nie oszalejesz, mamo!
Jeśli nie będzie innego wyjścia,
zawsze
mogę pójść zamiast Evelyna, nie sądzisz?
3
Niefrasobliwe słowa pana Fancota, wypowiedziane jedynie w tym celu, by zetrzeć z twarzy lady Denvillę wyraz smutku, wywołały nieoczekiwany efekt. Chwilę wcześniej matka odprężyła się w objęciach Kita i położyła głowę na jego ramieniu, lecz lekkomyślnie rzucony żart podziałał na nią jak mocny środek pobudzający. Nagle wyprostowała się i patrząc na syna szeroko otwartymi oczami, szepnęła:
Kit! To jest pomysł! Ten, przestraszony, rzekł:
To był tylko dowcip, mamo!
Nie zwróciła uwagi na jego słowa, lecz uścisnęła go serdecznie, mówiąc:
- Powinnam była wiedzieć, że
przyjdziesz mu z pomocą! Że
też
ja sama o tym nie pomyślałam! Drogi Kit!
Pan Fancot, poniewczasie zdawszy sobie sprawę, że popełnił błąd, starał się naprawić swą omyłkę.
- Nie pomyślałaś, bo to
niedorzeczność. Powiedziałem coś
takiego
wyłącznie po to, by cię rozbawić! Oczywiście, że nie
mógłbym
zastąpić Evelyna!
- Ależ tak, Kit, mógłbyś! Przecież już nie raz to robiłeś!
- Lecz wtedy byliśmy
rozbrykanymi chłopcami, skłonnymi do
żartów!
Mamo, chyba rozumiesz, że to zupełnie inna sprawa!
Pomijając
pozostałe aspekty, jak możesz się łudzić, że udałoby
mi
się zwieść te wszystkie osoby.
Ależ nie ma nic łatwiejszego! - odparła.
Mamo, błagam, zastanów się! Jak rozumiem, towarzystwo
39
Georgette Heyer
będzie się składało z członków rodziny. Znam wprawdzie Stavely'ego, przyznaję, lecz poza nim nie rozpoznałbym nikogo - a już na pewno nie dziewczynę, z którą rzekomo jestem zaręczony! Bezzwłocznie oddaliła i tę obiekcję.
Rozpoznasz Cressy, ponieważ ona cię powita - razem z ojcem i jego nową żoną. Co zaś do reszty, Evelyn także ich nie zna.
A co z panną Stavely? - zapytał. - Myślisz, że nie zorientuje się w tym oszustwie?
Och, jestem pewna, że nie! - odparła jej lordowska mość pogodnie. - Pamiętaj, że nie zna Evelyna zbyt dobrze! Byli ze sobą sam na sam tylko wtedy, gdy jej się oświadczył. Poza tym Cressy nie spodziewa się, że przyjdziesz zamiast Evelyna. A to bardzo ważne!
- Oczywiście, że się tego nie spodziewa! Niemniej jednak...
- Nie, nie rozumiesz, co mam na
myśli, kochanie! Nikomu nie
przyjdzie
do głowy, że nie jesteś Evelynem, ponieważ nikt nie wie,
iż
wróciłeś do domu. Co innego, gdybyś tu mieszkał, a
ludziom
zdarzałoby
się od czasu do czasu wziąć któregoś z was za drugiego
brata
bliźniaka. Chyba nie zapomniałeś, jak to było, zanim
wyjechałeś
za granicę! Ludzie, którzy znali was od kołyski, zwykle
pytali,
gdy jeden z was wchodził do pokoju: „Czy to Evelyn
czy
Christopher?"
Zawsze wtedy mogło się zdarzyć, że ten, którego
brali
za Evelyna, okaże się tobą, więc naturalnie każdy uważnie
ci
się przyglądał,
by uniknąć pomyłki. Lecz nie było cię w kraju
przez
trzy lata i nikt już się nie zastanawia, czy Evelyn to
naprawdę
Evelyn. Przecież nie mógłbyś to być ty, bo mieszkasz
teraz
w Wiedniu. Mój drogi, to przeznaczenie sprowadziło cię tu
o
tej absurdalnej porze, a w dodatku bez żadnej zapowiedzi! Nikt
nawet
nie będzie podejrzewał, że nie jesteś teraz w Wiedniu!
Pan Fancot skłonny był raczej przypuszczać, że to sprawka nie przeznaczenia, lecz jakiegoś złego licha, lecz zachował tę refleksję dla siebie, koncentrując wszelkie wysiłki na tym, by wykazać matce, iż z różnych powodów jej plan nie może się powieść. Jednak na każdej linii ponosił klęskę. Im dłużej Jady Denville rozważała swój pomysł, tym bardziej jej się podobał; a kiedy Kit powiedział, że to szaleństwo, wykrzyknęła z entuzjazmem:
40
Rozterka
- Tak,
nieprawdaż? I przez to nie może się nie udać! Nikomu
nie
przyszłoby do głowy, że odważylibyśmy się na coś
tak
niezwykłego!
- Niezwykłego! Raczej
niestosownego!
Spojrzała
na niego z niepokojem i rzekła:
Wiesz co, Kit, nie bardzo mi się podobało, kiedy wstąpiłeś do służby dyplomatycznej. Okropnie się bałam, że możesz stać się podobny do Henry'ego, i miałam rację! Kochanie, nie chcę być uszczypliwa, ale nie zniosłabym, gdybyś był taki nudny i bez fantazji!
Och Boże! - zawołał Kit z oburzeniem. - Ja - nudny i bez fantazji? Nic mi o tym nie. wiadomo!
Naturalnie, że nie - odrzekła poklepując go po ręce. - Nie zdajesz sobie z tego sprawy, dlatego też czuję się w obowiązku cię ostrzec, byś mógł zwalczyć u siebie owe skłonności. Jeszcze nie jesteś taki jak Henry, lecz gdy powiedziałeś, że to „niestosowny" pomysł, uczyniłeś to takim zgorszonym tonem, iż od razu przypomniał mi się twój stryj. Zanim cię pchnął w kierunku kariery dyplomatycznej, nie wahałeś się robić „niestosownych" rzeczy i przypuszczam, że nigdy nie wysuwałbyś takich głupich zastrzeżeń!
- Byłem wtedy trzy lata młodszy, mamo.
Tak samo jak Evelyn, on jednak się nie zmienił! Gdyby był na twoim miejscu, nie wahałby się ani przez chwilę, ani też nie zastanawiał, czy to stosowne czy nie - bez wahania podjąłby wszelkie ryzyko! Nie mogę pojąć, co się z tobą stało, Kit!
To wszystko służba dyplomatyczna i brak odwagi. Coś mi się zdaje, że nie urodziłaś wielkiego śmiałka, mamo!
- Nigdy w to nie uwierzę! - oświadczyła.
- Dziękuję ci, moja droga! Boli
mnie, że sprawiam ci zawód,
lecz
gdy pomyślę, iż miałbym z zimną krwią wkroczyć do
domu
Stavelych i
udawać Evelyna, dostaję gęsiej skórki!
Roześmiała się.
- Och, nie, Kit! Chyba
przesadzasz! Nigdy tak się nie zachowywałeś. Wiem bardzo
dobrze, że się nie boisz, ale robisz
wrażenie
niepokojąco ostrożnego! - Uniosła dłoń do jego
policzka,
zmuszając
go, by odwrócił się do niej twarzą. - Nie rób sobie
41
Georg ette Heyer
żartów, lecz powiedz szczerze, ty niegodziwcze! Naprawdę nie; mógłbyś tego uczynić?
Zawahał się. Potem rzekł wprost:
Mógłbym. Tylko jednego wieczora i wobec osób, które nie są na tyle zaprzyjaźnione z Evelynem, by znać jego sposób bycia. Myślę, że wtedy by mi się udało. Nie jestem jeszcze tak nudny i pozbawiony fantazji, by w pewnych okolicznościach dobrze się przy tym nie bawić!
No nareszcie! - wykrzyknęła triumfalnie. - Wiedziałam, że aż tak nie mogłeś się zmienić!
Nie, mamo, ale to niestety nie jest tylko kwestia odegrania farsy przed ludźmi, którzy, gdy cała rzecz wyjdzie na jaw, uznają to za dobry żart. Lecz udawać kogoś innego, by coś na tym zyskać - to już zupełnie inna sprawa. Pomyśl tylko, mamo, jakież byłoby to upokorzenie dla panny Stavely!
Ja tego tak nie widzę, Kit. Po pierwsze, ona się o niczym nie dowie, po drugie, byłoby dla niej upokorzeniem, gdybyś nie przyszedł zamiast Evelyna. No bo zastanów się! Czy wyobrażasz sobie coś gorszego... coś bardziej poniżającego niż być zmuszoną powiedzieć rodzinie, która zgromadziła się specjalnie po to, by poznać narzeczonego, że on wymówił się od tego spotkania? Ja na jej miejscu byłabym wdzięczna za tę niewinną maskaradę! - Wzięła syna za rękę i uścisnęła ją. - Kit, na miłość boską! On by to dla ciebie zrobił!
Temu nie mógł zaprzeczyć. Evelyn by to uczynił i - w przeciwieństwie do swego brata bliźniaka - zrobiłby to z dużą przyjemnością.
- Tylko na ten jeden dzień! - przekonywała lady Denville.
Gdybyśmy mogli mieć taką pewność! A co będzie, jeśli się okaże, że na jednym dniu się nie skończy? Nie mógłbym dłużej prowadzić tej gry- niechybnie natknąłbym się na jakichś przyjaciół Evelyna, których bym nawet nie potrafił rozpoznać!
Och, jeśli Evelyn nie wróci za dzień lub dwa dni, powiemy, że zaniemogłeś albo musiałeś wyjechać z miasta w interesach! Ale on wróci, Kit! Mam nawet przeczucie, że pojawi się już jutro.
Mam nadzieję, że tak będzie! - odparł Kit skwapliwie.
Tak, ale musimy być przewidujący, kochanie, i przygotowani
42
Rozterka
na wszelką ewentualność. I wiesz co? Nagle sobie pomyślałam, że, tak czy owak, byłoby lepiej, gdybyś to ty, a nie Evelyn, poszedł na to przyjęcie! Mam poważne obawy, że stara lady Stavely słyszała już o nim różne opowieści i spodziewa się, iż to ktoś nader nieopanowany - a nawet nieokiełznany, co jest oczywiście nieprawdą, a w każdym razie przesadą! I choć Evelynowi zależało, by zrobić jak najlepsze wrażenie, mam wrażenie, że ty byś poradził sobie znaczniej lepiej, ponieważ jesteś dyplomatą i wiesz, jak zachowywać się z powagą i powściągliwością na oficjalnych spotkaniach, o czym Evelyn nie ma żadnego pojęcia. Nie będę ukrywać, Kit, że jeśli ciotki i wujowie Cressy okażą się skończonymi nudziarzami - co jest nader prawdopodobne, bo wśród naszych krewnych też tacy bywają - to obawiam się, że Evelyn może powiedzieć coś niewłaściwego albo pożegna się zbyt wcześnie, co może zrobić fatalne wrażenie!
Jeżeli Evelyn jutro nie wróci - rzekł Kit zapalczywie - skręcę mu kark, gdy tylko go zobaczę! A jeśli się pojawi, to żadne z was nie namówi mnie, bym poszedł za niego na przyjęcie! Nic poza absolutną koniecznością nie skłoni mnie do tego!
Dobrze, kochanie, miejmy nadzieję, że w ogóle nie będzie takiej potrzeby - lady Denville zgodziła się radośnie. - Ale w razie czego, poudajesz Evelyna przez chwilę, dobrze? To znaczy, do czasu, aż wróci, co chyba wkrótce nastąpi, bo przecież nawet on nie mógłby być tak zapominalski, nie sądzisz? Lecz jeśli się nie zjawi, byłoby ze wszech miar nieroztropne mówić służącym prawdę.
Dobry Boże, wyobrażasz sobie, mamo, że mogą mnie nie poznać?
Cóż, pokojówki na pewno nie, lokaje też nie, jak również Brigg, gdyż coraz gorzej widzi i słyszy. Mieliśmy już zatrudnić młodszego kamerdynera, ale gdy tylko Evelyn dał staruszkowi do zrozumienia, że będzie musiał przejść na emeryturę - co prawda z bardzo przyzwoitym wynagrodzeniem - ten popadł w takie przygnębienie, iż Evelyn uznał, że powinniśmy dać spokój tej sprawie.
- A co z panią Dinting? - podsunął Kit.
43
Georgette Heyer
- Dlaczegóż
miałaby coś podejrzewać? Jeślibyś się na nią
natknął,
przywitaj się tak, jakby to zrobił Evelyn - z pewną
beztroską,
wiesz. Zapewniam cię, nawet nie przyjdzie jej do ']
głowy,
że ty jesteś Kit, bo nigdy by nie uwierzyła, iż po tak
długiej
nieobecności mógłbyś nie zajść do pokoju ochmistrzyni
i nie uciąć sobie z nią małej pogawędki. Powie się jej, że Evelyn ] wrócił, dlaczego więc miałaby to kwestionować?
- Kto jej powie tę bajeczkę? Ty?
Ależ nie, ty głuptasie! Służący zobaczą, że zniknęła świeca, którą zostawili dla Evelyna na stoliku w hallu, i od razu będą wiedzieli, że ich pan wrócił, jeszcze zanim się obudzisz.
Fimber też! Czy mam rozumieć, że i on mnie nie pozna? Mamo, zejdź z chmur! To człowiek, który nam służył, gdy mieliśmy jeszcze mleko pod nosem!
Wcale nie bujam w obłokach! - odparła z godnością lady Denville. - Kiedy mi przerwałeś, miałam właśnie powiedzieć, że powinniśmy dopuścić go do konfidencji.
Jak również Challowa, naszego stangreta, a potem jeszcze drugiego stajennego, wszystkich forysiów...
Nonsens, Kit! Challowa - może, lecz po co wtajemniczać pozostałych?
Ponieważ, moja droga, musimy pamiętać o faetonie i czwórce koni!
Rozważała to przez chwilę.
To prawda. No cóż, dobrze, musimy zaufać Challowowi! Chyba nie wątpisz, że stanie na wysokości zadania: przypomnij sobie, jak przekonująco kłamał, kiedy papa próbował z niego wydobyć, co robisz, gdy wymykasz się z domu, nie mówiąc nikomu, dokąd idziesz!
Mamo - powiedział Kit - kładę się do łóżka! Wcale mnie nie przekonałaś - niech ci się nie wydaje! - lecz jeśli spierałbym się z tobą dłużej, całkowicie zamąciłabyś mi w głowie!
Och, biedny chłopcze, oczywiście, że musisz padać z nóg! - natychmiast odrzekła ze współczuciem. - Nie ma nic bardziej męczącego niż długa podróż! To dlatego widzisz piętrzące się trudności: zawsze tak się dzieje, gdy człowiek jest zmęczony. Idź; do łóżka: gdy rano wstaniesz, od razu poczujesz się sobą!
44
Rozterka
- Pełen
wigoru, by nie powiedzieć fanfaronady, hę? - rzekł
śmiejąc
się. Pocałował matkę i wstał. - Chyba podziałał na
ciebie
czerwcowy
księżyc... lecz nie myśl, że cię nie kocham!
Uśmiechnęła się do niego promiennie, a on poszedł zabrać swe bagaże z półpiętra i zanieść je do pokoju Evelyna.
Był tak zmęczony, że zamiast zająć się rozważaniem stojących przed nim problemów, jak to zamierzał zrobić, w ciągu pięciu minut od zgaszenia świecy zapadł w sen. Kilka godzin później obudził go dźwięk rozsuwanych zasłon okiennych. Uniósł się więc na łokciu, przez moment nie mogąc sobie uzmysłowić, gdzie jest. Potem wszystko mu się przypomniało i leżał oczekując z pewnym rozbawieniem na rozwój wydarzeń.
Kotary wokół łóżka zostały rozsunięte z gwałtownością, która dla wtajemniczonych była oczywistym znakiem, że użytkownik łoża z baldachimem w tej chwili nie cieszy się względami swego wiernego kamerdynera. Kit ziewnął i wymamrotał:
- D...bry, Fimber. Która godzina?
- Dzień dobry, jaśnie panie -
odrzekł Fimber lodowatym
tonem.
- Jest po dziesiątej, ale ponieważ odniosłem wrażenie, iż
jaśnie
pan wrócił nad ranem, pomyślałem, że lepiej będzie nie
budzić
pana wcześnie.
- Tak, wróciłem bardzo późno - zgodził się Kit.
Wiem o tym, jaśnie panie, gdyż siedziałem do północy, spodziewając się, iż będzie pan sobie życzył, bym na niego czekał.
Ty głupcze! Przecież powinieneś już mnie znać - odparł Kit patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
Wyraz zimnej dezaprobaty na twarzy Fimbera jeszcze się pogłębił. Służący rzekł, starannie dobierając słowa:
- Prawdopodobnie nie przyszło
jaśnie panu na myśl, że pańska
przedłużająca
się nieobecność mogła wzbudzić pewien niepokój.
- Święty Boże, nie! A dlaczegóż by miała?
Owa beztroska uwaga odniosła jedynie ten efekt, że lodowaty chłód kamerdynera zamienił się w ogień.
- Jaśnie panie, gdzie pan był?
- zapytał Fimber, porzucając
swój
powściągliwy, oficjalny ton.
Nie twoja sprawa!
Nie, jaśnie panie, nie moja, i wcale nie muszę wiedzieć,
45
Georgette Heyer
gdyż wiem już choćby to, że gdyby sprawa, w której pan wyjechał, była tak niewinna, jak chce mi pan wmówić, to nie zależałoby panu tak bardzo na pozbyciu się mnie. I nie odesłałby pan Challowa do domu! Powinien się pan wstydzić - tyle czasu poza domem i ani słówka wiadomości dla jej lordowskiej mości, żeby biedaczka przestała się o pana zamartwiać! Przecież mogła nawet pomyśleć, że jaśnie pan nie żyje! Więc niech mi jaśnie pan powie - i proszę na mnie nie krzyczeć, bo nie uda się panu mnie przestraszyć! - czy ma pan jakieś kłopoty?
Nie wiem - odparł Kit zgodnie z prawdą. - Mam nadzieję, że nie.
Nie zwiedzie mnie pan! Nie tym razem! Jeśli to coś poważnego, niech mi jaśnie pan powie, a zobaczymy, co da się zrobić.
- Nie mogę ci powiedzieć tego, czego sam nie wiem, Fimber.
- Doprawdy, jaśnie panie? -
zapytał groźnie Fimber. - Wydawało mi się, że jaśnie pan
wie, iż można mi zaufać, lecz
najwyraźniej
się myliłem. - Odwrócił się, głęboko urażony,
i
przeszedł przez pokój do miejsca, gdzie stał otwarty
sakwojaż
Kita. Kit
wyciągnął z niego tylko nocną koszulę, nie troszcząc się
o
resztę zawartości. Mrucząc pod nosem słowa dezaprobaty,
Fimber
zabrał się do wypakowywania garderoby. Wyjął kamizelkę,
obrzucił ją bacznym spojrzeniem i odwrócił się szybko,
by
stwierdzić, że
Kit przygląda mu się kpiącym wzrokiem. Stał
patrząc
przez chwilę z niedowierzaniem, a potem wciągnął
powietrze.
- Pan Christopher!
Kit zaśmiał się i usiadł zdejmując z głowy szlafmycę.
Wiedziałem, że jesteś jedyną osobą, której nie uda nam się zwieść. Jak się masz, Fimber?
Całkiem dobrze, dziękuję jaśnie panu. Długo nie dałbym się oszukiwać! Pomyśleć, że zrobił pan nam taką niespodziankę! Czy jej lordowska mość już wie?
Tak, usłyszała, jak wchodzę, i wstała, mając nadzieję zobaczyć mego brata.
Nic dziwnego! Ale gotów jestem się założyć, że pański widok, sir, sprawił jej wielką radość. Mnie także, jeśli wolno powiedzieć. - Spojrzał krytycznym wzrokiem na kamizelkę,
46
Rozterka
którą trzymał, i prychnął. - Coś takiego nie mogło zostać uszyte w Londynie, panie Christopherze. Oczywiście nie będzie pan tutaj tego nosić. Czy resztę bagaży przywiezie tu za panem ten pański cudzoziemski służący?
- Nie, przyjadą pocztą. Nie
wziąłem ze sobą Franza. Wiedziałem, że jak zawsze będę
mógł liczyć na ciebie. - Nie otrzymawszy
na
to żadnej natychmiastowej odpowiedzi, rzekł zdziwiony:
- Chyba nie powiesz mi, że tak
nie jest, hę? Fimber!
Kamerdyner
otrząsnął się z czegoś, co nosiło wszelkie oznaki
głębokiego zamyślenia.
Proszę mi wybaczyć, sir! Właśnie się zastanawiałem. Zajmować się panem? Oczywiście, że może pan na mnie liczyć! Przecież kiedyś to robiłem, panie Christopherze! - Odłożył pogardzaną kamizelkę i wziął do ręki płaszcz, który Kit przewiesił przez krzesło, po czym dodał: - Polskie płaszcze całkiem już wyszły z mody. Tego kapelusza też pan nie może nosić w Londynie: obecna moda, sir, preferuje wyższe główki.
Zostawmy te niemodne stroje! - rzekł Kit. - Co, u diabła, wyczynia mój brat?
Wiem tyle samo co pan, sir, i bardzo się niepokoję! Być może wyruszył na którąś z tych swoich szaleńczych eskapad, ale tym razem jakoś mi się nie wydaje, by tak było. Jej lordowska mość powiedziała panu, że pan Evelyn niebawem ma zostać żonkosiem?
Tak, mówiła mi, ale on sam jak dotąd nie wspomniał o tym ani słówkiem - odparł Kit ponuro. - Jest w tym coś diabelnie niejasnego! Cóż, jeśli ktokolwiek tutaj zna prawdę, to właśnie ty, więc powiedz mi wszystko i niczego nie ukrywaj! Powinęła mu się noga?
Nie, ręczę jaśnie panu, że nie! - odparł Fimber. - Nikt nie wie lepiej niż ja, w jakie afery pan Evelyn się pakuje, kiedy ponosi go fantazja, lecz teraz by nie ryzykował - gdy zaręczył się z młodą panią! Co więcej, wcale nie żartował, gdy mówił mi
- i jej lordowskiej mości także
- że wróci w ciągu tygodnia, gdyż
kazał
mi zamówić na dziś fryzjera. Będzie tu w południe, sir.
- A co to, na Boga, ma wspólnego
ze mną? - zapytał Kit
mierząc
go wzrokiem pełnym obaw.
47
Georgette
Heyer
Wydaje mi się, sir, że pańskie włosy są trochę za długie. Jego lordowska mość strzyże się w stylu korynckim.
Och, doprawdy? Może przestaniesz opowiadać te swoje głodne kawałki i powiesz mi jedną rzecz! Czy sądzisz, że dziś wieczorem mógłbym zastąpić brata?
Cóż, sir - odparł Fimber nieśmiało - taka myśl zaświtała mi w głowie! Wydaje się szczęśliwym zrządzeniem losu, że przyjechał pan do domu nie mówiąc nikomu ani słowa i nie przywożąc ze sobą tego cudzoziemca - i proszę się nie martwić o swój bagaż, gdyż już moja w tym głowa, by został dostarczony. Nie będzie też problemu z ubraniami, ponieważ jego lordowska mość ma ich wystarczająco dużo, by starczyło i dla pana. Również nie pierwszy to raz, kiedy panowie pożyczają sobie buty, i na pewno nie ostatni!
- Jednak sytuacja jest teraz
inna. Mówiłem to już matce.
Fimber
zwrócił ku niemu oburzone oblicze.
Powiedział pan jaśnie pani, że nie może pomóc jego lordowskiej mości? Cóż! Nie sądziłem, że dożyję dnia, kiedy nie będzie pan gotów do wszelkich poświęceń dla brata, panie Christopherze! Bo on zrobiłby dla pana wszystko - nie zważając na to, co potem mogłoby z tego wyniknąć!
Wiem. Ja również bym się ani chwili nie wahał - choćby to było nie wiem jakim szaleństwem - gdybym tylko miał pewność, że on sobie tego życzy. Lecz w tym właśnie sęk, Fimber, iż nie mogę pozbyć się uczucia, że ostatnią rzeczą, na jaką Evelyn miałby ochotę, jest poślubienie panny Stavely. A jeśli tak się rzeczy mają, powinienem raczej zrobić wszystko, co w mojej mocy, by go przed tym uratować.
Broń Panie Boże, sir! Przecież jego lordowska mość już się oświadczył! Chyba nie chciałby pan, aby zerwał zaręczyny i postawił biedną panienkę w takiej sytuacji - nie, i on też by sobie tego nie życzył! Nie twierdzę, że pan Evelyn nigdy nie wywoływał zamieszania swymi wybrykami, lecz jeszcze nie widziałem, by zachował się nie po dżentelmeńsku - ani razu, odkąd służę obu panom!
Zastanawiałem się raczej, czy nie mógłbym spowodować, aby to panna Stavely wycofała się z obietnicy. Proszę, bądź ze
48
Rozterka
pnę szczery! I nie próbuj mi wmawiać, że mój brat nie był zmuszony do tego małżeństwa, bo wiem, że był!
- Cóż, sir, skoro pan pyta,
moim zdaniem ostatnio wcale nie
był
w gorszej sytuacji niż wtedy, gdy... - Fimber urwał za
kłopotany.
- Gdy co? Mówże, człowieku! -
wykrzyknął Kit niecierpliwie.
Kamerdyner
zaczął z niezwykłą uwagą składać cudzoziemski
surdut.
- Nie do mnie należy, panie
Christopherze, mówienie o okolicznościach, które skłoniły
jego lordowską mość, by oświadczyć
się
pannie Stavely, lecz z całą pewnością nie podjął on tej
decyzji
bez
zastanowienia, jak mógłby pan przypuszczać. Proszę więc
nie
sądzić, iż
uczynił to pod wpływem chwili, a potem wszystkiego
żałował,
bo tak nie było. Nie mówię, że bardzo tego chciał
-
przedtem nieraz powtarzał, iż nie ma ochoty zostać zaobrączkowany
na całe życie, bo jeszcze nie spotkał kobiety, która by mu
się
nie znudziła po miesiącu czy dwóch. Cóż, na początku
nie
traktowałem
takiego gadania poważnie, myśląc, że jego lordowską
mość
z wiekiem nabierze rozsądku tak jak pan, sir. - Przerwał
patrząc
z wahaniem na Kita. Potem rzekł jakby pod wpływem
impulsu:
- Panie Christopherze, nikomu oprócz pana bym tego
nie
powiedział, ale prawda jest taka, że poważnie się o
niego
martwię! Nie
dość, że ostatnio szastał pieniędzmi ponad miarę, to
jeszcze
oddawał się hulankom bardziej, niż ktokolwiek mógłby
się
po nim spodziewać, i zaczął niezwykle gustować w
niewieścim
towarzystwie
- co niepokoi mnie w większym stopniu niż
wszystko
inne!
Kit skinął głową i rzekł marszcząc czoło:
Wygląda mi na to, że albo się nudzi, albo upadł na duchu. To zawsze sprawiało, że stawał się niespokojny. Ale co jest tego powodem?
Nie potrafię panu powiedzieć, sir. A może jego lordowską mość czuje się samotny...
- Samotny?! Wielkie nieba, przecież ma tabuny przyjaciół!
- Tak się wydaje, sir. Ale nie
nazwałbym ich prawdziwymi
przyjaciółmi...
nie ma wśród nich nikogo, z kim mógłbym
porozmawiać
tak jak z panem. Odkąd pan wyjechał, nie jest taki
49
Georgette Heyer
jak dawniej, choć trudno mi wyjaśnić, na czym to polega. Ktoś, kto go zna krócej niż ja, niczego by nie zauważył. Myślę, że to1! przypadłość bliźniaków. Zawsze byliście sobie tacy bliscy, że nie potrzebowaliście innych rówieśników. Jego lordowska mość nikogo nie darzył takim zaufaniem jak pana i sądzę, że tak już zostanie - chyba że obdarzy nim żonę. Może w pańskim przypadku jest inaczej, ale...
Nie - odparł powoli Kit. - Nie zastanawiałem się nad tym, lecz ze mną jest podobnie. Ja jednak mam się czym zająć, a on nie.
Otóż to, panie Christopherze, w tym cała bieda i jaśnie pani na pewno powie panu to samo.
Już powiedziała. Bardzo wątpię jednak, czy właściwym na to lekarstwem jest małżeństwo z dziewczyną, do której nie żywi żadnych cieplejszych uczuć.
Cóż, sir, nie jest to może idealne wyjście, a jeżeli jego lordowska mość nadal będzie tak kierował swoim życiem, nigdy się nie ożeni. Co więcej, jeśli jaśnie pan lord Brumby odkryje, w jakim towarzystwie obraca się mój pan, nie zrzeknie się powiernictwa nad majątkiem ani dzień wcześniej, niż przewiduje testament. Jeśli wolno mi zauważyć, sir, pański ojciec na pewno chciał jak najlepiej, ale wyrządził jego lordowskiej mości wielką krzywdę, robiąc mu taki afront.
Mój brat bardzo to sobie wziął do serca, nieprawdaż? To był pierwszy raz, kiedy tak się zamknął przede mną. Nie chciał o tym rozmawiać. Obawiam się, że czuł się bardzo dotknięty.
Tak było, sir! Nie dało się go przekonać, że powinien jedynie udowodnić jaśnie panu lordowi Brumby, iż sam jest w stanie pokierować swymi sprawami. Wie pan, panie Christopherze, jaki on jest, gdy się wścieknie! Ani trochę zatem nie interesował się posiadłością: rzadko kiedy ją odwiedzał, zresztą nic w tym dziwnego, skoro nie może niczego tam zrobić bez zgody swego stryja. Musi to być dla niego bardzo poniżające.
Jest aż tak źle? Niech to diabli! Szkoda, że mnie tu nie było! Może zdołałbym jakoś doprowadzić do porozumienia między nim a stryjem. Nigdy zbytnio się nie lubili, lecz stryj dałby mu pewną swobodę w zarządzaniu posiadłością, gdyby Evelyn wyraził taką chęć.
50
Rozterka
- To
by nie wystarczyło jego lordowskiej mości, sir. Już taki
jest:
albo wszystko, albo nic.
Kit milczał minutę albo dwie.
Aby więc mógł przejąć posiadłość, popychamy go do małżeństwa, w którym nie będzie miłości, hę?
Może pan tak na to patrzeć, sir, ale znam wiele podobnych małżeństw, które okazały się szczęśliwe. Z tego, co słyszę, panna Stavely jest bardzo miłą młodą damą - nie żadną trzpiotką, lecz osobą rozsądną. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby jego lordowska mość z czasem przywiązał się do niej.
- To już byłoby coś!
Pewnie, że tak, sir. Przyniosę panu teraz śniadanie, bo lepiej nie ryzykować - ktoś mógłby coś powiedzieć, gdyby pojawił się pan na dole, zanim fryzjer przystrzyże panu włosy. Dobrze chociaż, że nie musimy przerabiać na pana surdutów jego lordowskiej mości, co sprawiłoby niejaką trudność, zwłaszcza że nie mamy wiele czasu.
Cóż, może dla mojego brata byłaby to jakaś pociecha, ale dla mnie żadna! - odparł Kit.
4
Nieco przed ósmą wieczorem tego samego dnia okazały pojazd z widniejącym na drzwiczkach herbem szlachetnie urodzonego lorda Denville zatrzymał się na Mount Street, przywożąc samotnego i wcale nie kwapiącego się do wysiadania młodego | przybysza.
Nikt, kto by obserwował opanowanie owego dżentelmena, nie zgadłby, że dopiero w wyniku połączonych wysiłków matki kamerdynera zdołano go prośbami i groźbami namówić, by wziął udział w przedsięwzięciu, które sam uważał za niestosowną maskaradę.
Fimber i fryzjer, pan Clent, spisali się wyśmienicie. Pan Clent, artysta, co się zowie, ostrzygł pana Fancota w modnym stylu korynckim, bez zmrużenia oka przyjmując wyjaśnienie, że zaskakująca długość lśniących loków rzekomego lorda Denville jest efektem jego paromiesięcznej nieobecności w Londynie; Fimber zaś spędził całą godzinę ucząc jaśnie pana, jak zawiązać fular w wyrafinowany węzeł, który upodobał sobie jego brat. Oznajmił, że ów sposób wiązania fulara zwie się trone d'amour, na co zniecierpliwiony już zupełnie pan Fancot odrzekł kwaśno, że to wyjątkowo nieodpowiedni węzeł jak na tę okazję. Młodzieniec zakwestionował także całkiem normalne, choć wysoko sterczące końce kołnierzyka od koszuli, mówiąc, że braciszek najwyraźniej stał się okropnym dandysem. Lecz Fimber, odnosząc się do pana Fancota ze stanowczością nie pozbawioną jednak cierpliwości, w tak przerażający sposób opisał długość i sztywność najmodniejszych obecnie kołnierzyków, iż jego młody podopieczny
52
Rozterka
wreszcie przestał się opierać, wdzięczny, że przynajmniej nie musi męczyć się w owych morderczych „usztywniaczach". Dodał, że gdyby wiedział, iż przyjdzie mu ubrać się w strój bardziej odpowiedni na bal niż na rodzinne przyjęcie, za nic nie uległby namowom matki. Lady Denville zaś, kładąc mu do głowy, by z największą atencją odnosił się do starszej damy, gotowej powziąć natychmiastową niechęć do każdego dżentelmena, który pojawiłby się na obiedzie w zwykłych spodniach, bynajmniej nie usposobiła syna przychylnie do stojącego przed nim zadania; Fimber jednak, uważając, że już najwyższy czas zakończyć te przekomarzania, szybko przywołał Kita do porządku, mówiąc surowo, iż dość tego i że jaśnie pan ma robić, co mu się każe. Jako ostateczny argument dodał, iż nie uwierzy, by pan Chnstopher nie zwykł nosić wieczorowego stroju co najmniej pięć razy w tygodniu. Co więcej, ani on, Fimber, ani jej lordowska mość nie chcą nawet słyszeć dalszych cudacznych pomysłów o pieszej przechadzce na Mount Street: pan Chnstopher pojedzie powozem - tak jak przystoi jego pozycji.
Tak więc Kit, znalazłszy się wreszcie na Mount Street, wkroczył do domu lorda Stavely ubrany z dbałością o każdy szczegół. Miał na sobie koszulę z żabotem, frak, krótkie spodnie zapięte pod kolanami i jedwabne pończochy, które to akcesoria stanowiły strój modnego dżentelmena wybierającego się do Alamacka; ponadto pod ramieniem dzierżył trójkątny kapelusz, a w kieszeni miał jedną z tabakierek brata, którą Fimber wcisnął mu niemal w ostatnim momencie, przypominając z naciskiem, że jego lordowska mość znany jest jako wielbiciel tabaki.
Powierzywszy kapelusz opiece lokaja, pan Fancot pod przewodnictwem kamerdynera udał się po schodach na górę i wszedł do salonu, dostojnie zaanonsowany przez służącego.
W pierwszej chwili miał wrażenie, że został zlustrowany przez co najmniej pięćdziesiąt par oczu. Potem jednak zorientował się, że to przesadna ocena. Pan domu, jedyna osoba, którą rozpoznał, gawędził z niewielką grupką ludzi; teraz jednak uczynił krok w stronę gościa, a w jego ślady poszły dwie damy. Pan Fancot natychmiast zdał sobie sprawę, że nie został najlepiej przygotowany: nie miał bowiem pojęcia, która z pań była tą, którą
53
Georgette Heyer
rzekomo prosił o rękę. Przez jedną przerażającą chwilę myślał, że jest zgubiony; potem jednak zauważył, że wyższa z nich, modnie ubrana kobieta z kunsztownie ułożonymi jasnymi włosami i twarzą o ostrych, lecz niezaprzeczalnie ładnych rysach, była panią domu; ledwo powstrzymując westchnienie ulgi, skłonił się jej i podał dłoń, wymieniając słowa powitania z chłodną pewnością siebie, której wcale nie czuł. Następnie z uśmiechem zwrócił się do jej towarzyszki, podnosząc do ust podaną mu rękę. Pomyślał, że to właśnie zrobiłby Evelyn, znany uwodziciel; kiedy jednak lekko ucałował dłoń, stanął przed nowym problemem: jak, u licha, ma się zwracać do tej dziewczyny? Czy Evelyn mówił do niej „Cressy", czy może ciągle jeszcze zwracali się do siebie oficjalnie? Jak dotąd nie miał okazji lepiej się jej przyjrzeć, jednak odniósł wrażenie, że jest nieco spięta, a może nieśmiała - w każdym razie na pewno zachowująca rezerwę. Nie piękność, lecz ładna dziewczyna, szarooka, o brązowych włosach i kształtnej figurze. Sympatyczna, ale nie wyróżniająca się urodą, wcale nie z rodzaju tych, w których gustował Evelyn.
W tym momencie, właśnie gdy ucałował dłoń panny Stavely, jedna z zebranych dam, stara panna, która przyglądała mu się z widoczną ciekawością, rzekła do zażywnej matrony dobrze słyszalnym głosem osoby przygłuchej:
- Bardzo przystojny! Muszę to przyznać!
Zaskoczony i bynajmniej tym nie ujęty, Kit podniósł głowę, przypadkiem napotykając wzrok panny Stavely. W jej oczach zobaczył wesołe iskierki i nagle pomyślał, że jest bardziej urocza, niż mu się w pierwszej chwili wydawało. Uśmiechnął się, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, wtrącił się lord Stavely, mówiąc:
- Chodź, Denville, moja matka chce cię poznać!
Poprowadził go przez środek salonu do miejsca, gdzie w wielkim fotelu siedziała starsza lady Stavely, ponuro im się przyglądając.
Słuchając niezbyt zachęcającego opisu, jakim jego matka obdarzyła wdowę po poprzednim lordzie Stavely, Kit bezwiednie wyobraził sobie potężną niewiastę o zakrzywionym nosie i władczej postawie. Teraz uświadomił sobie, że poniosła go wyobraźnia: lady Stavely była niska i drobna, miała prosty nos i zapadłą pierś.
54
Rozterka
Sprawiała złudne wrażenie osoby kruchej, a jej szczupłe palce były wykrzywione na skutek artretyzmu. Wyraz twarzy owej damy bynajmniej nie świadczył, że miałaby ochotę kogoś poznać. Gdy jej syn w ugrzeczniony sposób przedstawił Kita, pogardliwym tonem powiedziała tylko „Hm!" i zanim podała młodzieńcowi rękę, obrzuciła go krytycznym spojrzeniem od stóp do głów. Kit zareagował na to z właściwym sobie poczuciem humoru: w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.
Jestem zaszczycony, pani! - rzekł ze śmiertelną powagą i skłonił się nad jej dłonią.
Tere-fere! - prychnęła. - Więc jesteś synem Williama Denville'a, mam rację? Nie jesteś tak przystojny jak twój ojciec.
Lord Stavely chrząknął z zakłopotaniem; przywiędła dama w nieokreślonym wieku i o nerwowym sposobie bycia, która stała za fotelem lady Stavely, spojrzała na Kita badawczo i wydała słaby, piskliwy odgłos. Młodzieniec zdał sobie sprawę z panującego wśród członków rodziny napięcia i cała ta sytuacja zaczęła go bawić.
- Tak, rzeczywiście. Ale bo też
mój ojciec był wyjątkowo
przystojnym
mężczyzną, nieprawdaż pani?
Zerknęła na niego i ponawiając próbę wyprowadzenia go z równowagi, rzekła:
- I z tego, co słyszę, nie jesteś tak dobrze wychowany jak on!
- To dlatego, że ojciec był
wyjątkowo
dobrze wychowany!
-
odparł Kit.
Ktoś za nim parsknął stłumionym śmiechem, a przywiędła niewiasta, skonsternowana, rzekła głosem kogoś, kto zawsze spodziewa się nieprzyjemnej reprymendy:
- Och, proszę cię, mamo...!
- Prosisz? O cóż to prosisz? -
ostro zapytała starsza pani.
Lord
Stavely, dźgnięty łokciem przez małżonkę i dzięki temu
wyrwany z osłupienia, pospiesznie wtrącił się do rozmowy, mówiąc:
- Muszę cię poznać z moją
siostrą Clarą, Denville! Chyba nie
mieliście
jeszcze okazji się spotkać, choć jak sądzę, znasz już
moją
najstarszą siostrę, lady Ebchester.
Obrzuciwszy pokój szybkim spojrzeniem, Kit zauważył, że
55
Georgette Heyer
jedna z pań w średnim wieku spogląda w jego stronę z lekkim uśmiechem, skłaniając przy tym głowę w turbanie, rzekł więc natychmiast:
Tak, rzeczywiście! Ale... - zaryzykował ukłon, uznając, że możliwość pomyłki jest nieduża - do tej pory nie miałem jeszcze przyjemności poznać panny Clary Stavely. Do usług, pani!
Jak również mojego brata! - dodał Stavely, starając się odciągnąć Kita jak najdalej od swej matki. - Pozwól, Denville, że ci przedstawię pana Charlesa Stavely!
Szkoda fatygi, George! - cierpko mruknął pan Stavely. - Znam lorda Denville od czasu, gdy zaczął bywać w towarzyst- I wie. - Skinął Kitowi głową i podał mu rękę, stwierdzając, że nie widywał go ostatnio w klubie.
Kit, który uświadomił sobie, iż nieco pochopnie uwierzył w zapewnienia matki, że Evelyn nie zna żadnych krewnych swej narzeczonej poza jej ojcem, zrozumiał teraz, iż sytuacja będzie wymagała od niego większej przytomności umysłu, niż wcześniej przewidywał. Odparł więc, że ostatnio nie było go w mieście, ruszył dalej, by poznać dwie damy, z których jedna oznajmiła, i że już ich sobie przedstawiono, choć zapewne lord Denville nie pamięta, kiedy to było. Ponieważ Kit jak każdy dżentelmen wiedział, jakie rauty, bale i oficjalne przyjęcia odbywają się w mieście, bez większych trudności poradził sobie i z tym wyzwaniem. Na szczęście jednak oszczędzono mu dalszych prezentacji, ponieważ podeszła do nich lady Ebchester, która mocno uścisnąwszy rękę Kita, szorstko zwróciła uwagę swemu bratu, by przestał robić biednemu chłopcu zamęt w głowie, 1 przedstawiając go wszystkim członkom rodziny.
- Każdy wie, kim on jest -
rzekła stanowczo - a jeśli lord
Denville
nie wie, kim my jesteśmy, tym lepiej dla niego! Gdybyś
mnie
uprzedził, że zamierzasz zaprosić całą rodzinę, co do
jednego
pociotka, wcale bym nie przyszła i sądzę, że podobnie
uczyniłby
ten tu nieborak. Każdy, kto nie jest półgłówkiem, wie,
iż
to jeszcze bardziej mamę rozzuchwala! - Machnęła ręką, by
sobie
poszedł, a sama zwróciła się do Kita: - Nie bój się, sir! Nie
mam pojęcia, co
temu fajtłapie, mojemu bratu, strzeliło do głowy,
lecz
jest bardzo prawdopodobne, że drugi raz nie będziesz pan i
56
Rozterka
miał okazji spotkać większości z tych dziwaków. Jak się miewa twoja matka?
Dziękuję, bardzo dobrze. Prosiła, bym przekazał pani pozdrowienia od niej.
To niezwykle uprzejme z jej strony... albo z pańskiej! _ odparła. - Bo znamy się tylko z widzenia, nie miałyśmy okazji lepiej się poznać. A więc zamierzasz pan poślubić moją bratanicę! Życzę wam szczęścia - a jeśli tak nie będzie, to nie z jej winy.
Wobec tego będziemy szczęśliwi, pani, gdyż nie dopuszczę, by stało się to z mojego powodu.
Łatwo panu przychodzi mówienie gładkich słówek - powiedziała przywodząc mu na myśl starą lady Stavely. - Widzę młodego Luctona, który chciałby zamienić z panem słówko. Bóg jeden wie, co on tu robi, przecież to zaledwie nasz powinowaty! Sądzę jednak, że jest pan zadowolony widząc jakąś znajomą twarz!
Skinęła głową, powalając mu odejść, a Kit odwróciwszy się, zobaczył młodego dżentelmena o wyglądzie dandysa, niezdecydowanie kręcącego się w pobliżu. Młodzieniec ów przywitał go szerokim uśmiechem i odciągnąwszy nieco na bok, powiedział:
- Uprzedzałem cię, Den!
Diabelnie męczące, co? O mały
włos,
a wybrałbym się dziś rano do Brighton! Nie wiem, dlaczego
tego
nie zrobiłem!
- Ze strachu!
Nie, to nie to! Starsza pani nawet by nie zauważyła mojej nieobecności. Jestem tu, bo chciałem z tobą porozmawiać. Pamiętasz o tej drobnej sprawie, o której ci mówiłem, prawda?
Tak, pamiętam, ale jeśli mam być szczery, nie miałem czasu, by się nad tym zastanowić.
Co za człowiek! - wykrzyknął pan Lucton. - Nie chciałbym wywierać na tobie presji, lecz obiecałeś, że dasz mi odpowiedź w ciągu jednego dnia!
Naprawdę powiedziałem coś takiego? - zapytał Kit, po raz pierwszy w życiu rad, że jego brat jest znanym zapominalskim. - Niestety, musiałem nagle wyjechać i wypadło mi to z pamięci.
Tak też sobie pomyślałem i dlatego nic w tej sprawie nie uczyniłem. Nie chcę być natrętny, Den, ale chciałbym, żebyś mi powiedział wyraźnie: tak albo nie.
57
Georgette Heyer
Dobrze, ale nie w tej chwili! - zaoponował Kit. - To nie jest w odpowiedni czas ani miejsce.
No trudno! - odrzekł zawiedziony pan Lucton. - Wobec tego wstąpię do ciebie jutro. Muszę ci jednak powiedzieć...
Przerwał mu dźwięk gongu wzywającego na obiad i ponieważ podeszła do nich lady Stavely, by wziąć Kita pod ramię, zdanie pozostało nie dokończone.
Kit znalazł się przy stole pomiędzy panią domu a panną Cressida Stavely. Z ulgą stwierdził, że od starszej lady Stavely dzieli go spora odległość; byłby jednak znacznie bardziej wdzięczny niebiosom, gdyby równie daleko siedziała Cressida.
W ciągu pierwszych minut uwagę Kita całkowicie zajmowała lady Stavely, która z ożywieniem zaczęła prowadzić z nim towarzyską konwersację. Tego rodzaju rozmowa nie przed- stawiała dla niego trudności, gdyż rozmówczyni przeważnie i tak nie dopuszczała go do głosu, a pytania, które mu zadawała, były tak banalne, że każdy potrafiłby na nie odpowiedzieć, i Rozmówczyni na szczęście chodziło raczej o to, by samej się popisać, niżby dowiedzieć się czegoś od swych gości, lecz Kit uznał jej bezustanny, pusty chichot za irytujący i bynajmniej nie poczuł się urażony, gdy niebawem odwróciła się od niego, by podjąć konwersację z panem Charlesem I Stavely. Prędzej czy później i tak musiałby nawiązać rozmowę z Cressida; pomyślał, że nawet lepiej to zrobić przy stole, niż gdzieś na osobności. Spojrzał na nią. Siedziała zwrócona nieco ku swemu sąsiadowi z drugiej strony, więc Kit począł przysłuchiwać się ich rozmowie. Uderzyło go to, że Cressida ma tę naturalną pewność siebie, której brakowało jej macosze. Lady Stavely z pewną przesadą odgrywała panią domu; zbyt 1 długo była starą panną, by z łatwością wejść w nową rolę. Nietrudno było zrozumieć, dlaczego tak zazdrościła Cressidzie - zrównoważonej, nawykłej do prowadzenia otwartego domu i zabawiania gości swego ojca. Dziewczyna, choć wydawała i się pochłonięta rozmową z sąsiadem, musiała jednak zauważyć, że lady Stavely przeniosła uwagę na szwagra, swobodnie więc zakończyła konwersację i zwróciła się do Kita, mówiąc ze słabym uśmiechem:
58
Rozterka
_ Przykro mi, że to takie nudne przyjęcie. Musisz być śmiertelnie znudzony! - Ależ skąd! - odparł. Spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.
- Zapewne świetnie się bawisz!
- Cóż, tak bym tego nie
określił - przyznał - ale naprawdę
nudnymi
przyjęciami są te oficjalne zgromadzenia, podczas
których
trzeba być uprzejmym dla ludzi, z którymi wcale nie ma
się
ochoty rozmawiać.
Zdziwiła się.
- Myślałam, że nigdy nie chodzisz na takie przyjęcia.
Jeśli mogę się wymówić, to rzeczywiście nie - rzekł, szybko naprawiając pomyłkę.
Co przeważnie ci się udaje! A kiedy już nie masz innego wyjścia - dodała z namysłem - starasz się uniknąć nudy, późno przyjeżdżając i wcześnie wychodząc, nieprawdaż?
- Co za czarna ocena mojego
charakteru!
Roześmiała
się.
- Czy sądzisz, że skoro nie
bywam na takich przyjęciach, to
nie
znam twojej reputacji? Jesteś zmorą pań domu!
- To nikczemne
pomówienia.
Uśmiechnęła
się, lecz potrząsnęła głową.
W każdym razie dziś będziesz mógł wyjść wcześniej. Moja babka nie lubi siedzieć do późna. Obawiam się jednak, że będzie chciała jeszcze z tobą porozmawiać. Zniesiesz to jakoś?
Z łatwością! Myślę, że nie jest taka groźna, jak mi mówiono. Przyznaję, że może człowieka wyprowadzić z równowagi, lecz nie taka z niej Gorgona, od której spojrzenia się kamienieje, jak przypuszczałem
Ja o babci nic takiego nie mówiłam! - powiedziała pospiesznie.
Pan Fancot, który na skutek trunków i doskonałego jedzenia zaczął nabierać odwagi, odparł chłodno:
- Owszem, tak! Jeśli
niedokładnie tymi słowami, to właśnie
coś
podobnego sugerowałaś! Chyba nie zaprzeczysz?
Zamiast się tłumaczyć wykrzyknęła:
- Co za dziwny, zaskakujący z ciebie człowiek, mój panie!
59
Georgette Heyer
A czy ty zaprzeczysz, że byłeś pełen najgorszych przeczuć co do tego przyjęcia? Sam mi powiedziałeś, że trzęsiesz się cały na myśl, że będziesz musiał stawić czoło mojej rodzinie!
- To dlatego, że wprowadzono
mnie w błąd - stwierdził Kit
bezczelnie.
Cressida spojrzała na niego z rozbawieniem, lecz na jej czole pojawiła się zmarszczka świadcząca, że dziewczyna czegoś nie rozumie.
Ale nie byłeś wcale przestraszony - to znaczy, zanim jeszcze zorientowałeś się, że zostałeś wprowadzony w błąd. Przyznaję: myślałam, że babcia cię zdenerwuje, ale tak się nie stało.
Wyznam ci uczciwie, że rzeczywiście trochę mnie zdenerwowała, ale pomyślałem, iż nie powinienem się z tym zdradzić.
I słusznie: babcia gardzi ludźmi, których potrafi zastraszyć. Odciąłeś się jej i może nawet cię polubi.
- A ciebie jest w stanie zastraszyć? - zapytał.
- Och, nie! Chyba nie dałabym
się, lecz jak dotąd nie było ku
temu
okazji. Babcia zawsze jest dla mnie bardzo miła. - Na
chwilę
zamilkła; kiedy jednak ponownie się odezwała, przemówiła
bardziej
oficjalnym tonem, jak gdyby starannie dobierając słowa:
Lordzie Denville, kiedy uczyniłeś mi ten zaszczyt i poprosiłeś mnie o rękę, rozważaliśmy... zaczęliśmy rozważać tę sprawę całkiem szczerze. Lecz, jak sobie przypominasz, nie dokończyliśmy tej rozmowy i na razie nie było okazji, by do niej powrócić.
Uniosła wzrok ku jego twarzy. - Chciałabym, abyśmy to zrobili, zanim podejmiemy nieodwołalną decyzję.
Kit patrzył na nią ponad kieliszkiem do wina, lecz teraz odstawił go i rzekł mimowolnie: - Myślałem, że decyzja już została podjęta! Jak mam to rozumieć?
Odparła przepraszającym tonem:
- Obawiam się, że dałam ci
powody, byś tak sądził. I rzeczy
wiście
wtedy chyba sama tak myślałam. Nie mogę ci teraz tego
wyjaśnić.
Miałam nadzieję, że zobaczę się z tobą przed tym
przyjęciem,
ale wyjechałeś z Londynu, a Albinia... lady Stavely...
rozesłała
zaproszenia, nic mi o tym nie mówiąc.
Rzucił szybkie spojrzenie na panią domu, by się upewnić, że nadal zajęta jest rozmową ze szwagrem, po czym zapytał wprost:
60
Rozterka
- Czy
chce się pani wycofać, panno Stavely?
Marszcząc
czoło zastanawiała się nad tym pytaniem.
- Uznasz mnie za głupią
dzierlatkę, Denville, lecz prawda jest
taka,
że nie wiem! Gdyby Albinia nie weszła wtedy do pokoju...
- Tak, to było nader niefortunne! - zgodził się.
I głupie - gdyby biedaczka tylko wiedziała! To była dość krępująca rozmowa, ale mogliśmy dojść do porozumienia... to znaczy, tak mi się przynajmniej wydawało. Od tamtej pory ciągle mam wrażenie, że jeszcze tyle rzeczy nie zostało powiedzianych. Ty chyba też. Kiedy weszła Albinia, mówiłeś właśnie, że musisz postawić jeden warunek... lecz nie zdążyłeś mi wyjaśnić, co miałeś na myśli.
Wielkie nieba, naprawdę powiedziałem coś tak niegrzecznego? - zapytał przestraszony.
Nie, nie byłeś niegrzeczny! Przypomnij sobie, że prosiłam, byś był ze mną szczery... abyś powiedział wprost!
Chyba skwapliwie skorzystałem z pozwolenia, jeśli rzeczywiście pozwoliłem sobie powiedzieć coś o warunkach!
- Chyba użyłeś tego słowa, ale mogę się mylić. Chociaż...
Mam wrażenie, że jednak musisz być w błędzie, ponieważ w ogóle nic takiego nie pamiętam.
Przecież nie mogłeś zapomnieć, że powiedziałeś coś na ten temat! - zaoponowała, mocno zdziwiona.
Zaśmiał się.
Ale zapomniałem, co dowodzi, że nie było to nic istotnego. Gdyby tylko nie przerwano nam tak nie w porę...!
No właśnie! Z całą pewnością masz podobne wrażenie jak ja, że po tej rozmowie znaleźliśmy się w trochę niezręcznej sytuacji. Czy mógłbyś mnie jutro odwiedzić? Po jedenastej rano? Może tym razem nikt nam nie przerwie, gdyż Albinia zaraz po śniadaniu zamierza wybrać się z matką na zakupy, a babcia nigdy nie opuszcza swego pokoju przed południem. - Pomyślała, że młodzieniec się waha, i dodała z lekkim rumieńcem: - Może nie powinnam tego proponować, ale jestem w dość trudnym położeniu. Chyba nie sądzisz, że to niestosowne, abym - w moim wieku i w takich okolicznościach - przyjęła cię sama?
- Niestosowne?! Oczywiście, że nie! - odparł natychmiast.
61
Georgette Heyer
- Zjawię
się... kwadrans po jedenastej? Chyba że zauważę przed
drzwiami
powóz czekający na lady Stavely i będę się ukrywał za
latarnią,
dopóki nie odjedzie.
- Nadając porannej wizycie znamiona tajemniczej intrygi!
- rzekła ze śmiechem.
Uwagę Cressidy odwrócił teraz kuzyn, który siedział po jej drugiej stronie, a chwilę później Kit został ponownie zagadnięty przez panią domu.
Potem panie się oddaliły, obrus został zdjęty ze stołu, a do Kita przysiadł się lord Stavely, nieświadomie wybawiając go od towarzystwa pana Luctona, który już wcześniej postanowił do niego podejść. Rozmowa przybrała ogólny charakter; a ponieważ Lucton był zbyt nieśmiały, by zabrać głos wśród tylu starszych od siebie, a pan Charles Stavely, zbliżający się już do pięćdziesiątki, słabo znał lorda Denville, tak więc na Kita nie czyhały żadne pułapki. Młodzieniec chętnie spędziłby w jadalni jeszcze godzinę, lecz lord Stavely musiał zadbać, aby panowie nie siedzieli zbyt długo nad winem, i niebawem ogłosił, że czas przyłączyć się do pań.
Tymczasem rzekomy lord Denville w sposób nieunikniony stał się tematem ożywionej rozmowy pań zgromadzonych w salonie. Opinie o nim były nader zróżnicowane: jedno stronnictwo, któremu przewodziła lady Stavely, wynosiło pod niebiosa jego zalety; drugie ostrzegało Cressy, że będzie bardzo niemądra, jeśli wyjdzie za kogoś tak notorycznie niestałego; i trzecie, pod przewodnictwem lady Ebchester, było zdania, że to bardzo dobra partia i że Cressy, mająca już dwadzieścia lat i tylko dwadzieścia pięć tysięcy funtów posagu, byłaby głupia, gdyby się wycofała z tego małżeństwa.
Ta ostatnia opinia naraziła lady Ebchester na gniew matki. Pochyliwszy się do przodu w swym fotelu i oparłszy na hebanowej lasce, starsza dama przypominała typowe wyobrażenie wiedźmy. Utkwiła w córce przenikliwe spojrzenie i prychnęła:
- Nie bierzesz pod uwagę tego,
co ja jej mogę zostawić!
Lady
Ebchester była nieco tym zaskoczona, lecz odparła:
- Cóż, mamo, to oczywiście
twoja sprawa, lecz niewiele
będziesz
mogła przekazać Cressy, mając synów, którzy po tobie
62
Rozterka
dziedziczą. Nie mówiąc już o córkach... choć ja ze swojej strony niczego nie oczekuję, podobnie chyba jak Eliza. Jeśli zaś chodzi o Caroline i biedną Clarę...
Och, proszę, Augusto, nie! - błagalnym tonem odezwała się panna Clara Stavely ze łzami w oczach. - To takie niestosowne... takie przykre dla drogiej Cressy!
Nie płacz, ciociu! - pogodnie wtrąciła Cressy. - Jeśli babcia zostawi mi swój majątek, natychmiast oddam go rodzinie.
Stara lady Stavely zaśmiała się skrzekliwie.
- Chcesz wszcząć wojnę domową, dziewczyno?
- W żadnym razie, babciu... i
jeśli ciocia Augusta nie wie, iż
nie
będę miała po temu okazji, to ja jestem tego pewna! -
odparła
Cressy,
mrugając do niej okiem.
W tym momencie przygłucha kuzynka, która miała bardzo niedoskonałe pojęcie o przedmiocie rozmowy, kiwnęła głową na potwierdzenie słów Cressy i rzekła głosem osoby gotowej bronić swego zdania niczym lew.
- Tak, kochanie, powiedziałam to
już raz i znowu powtórzę:
jest
niezwykle przystojny!
W chwili gdy padło owo oświadczenie, do salonu weszli panowie i Kit, wprowadzony przez gospodynię jako pierwszy, miał przyjemność usłyszeć ten niewątpliwy komplement. Udało mu się zachować poważny wyraz twarzy, lecz jego spojrzenie napotkało wzrok Cressy siedzącej naprzeciwko i musiał mocno zacisnąć usta, by się nie roześmiać. Cressy z drżącymi ramionami uciekła na koniec salonu, a starsza lady Stavely, powiedziawszy przygłuchej kuzynce, że jest głupia, przywołała Kita i kazała mu usiąść obok siebie.
Młodzieniec posłusznie przysunął sobie krzesło. Starsza dama zaś opryskliwym tonem poleciła Clarze, by przestała się koło niej kręcić, a reszcie towarzystwa oznajmiła, że mogą zająć się swą zwykłą paplaniną. Krewniacy, słusznie uznawszy to za zakaz wtrącania się do jej rozmowy z najważniejszym gościem, potulnie podryfowali w różne strony salonu, skupiając się w małe grupki.
- Rozgadani niczym przekupki! - zauważyła, ironicznie obserwując ich skwapliwość w podtrzymywaniu salonowej konwersacji. Następnie przeniosła świdrujące spojrzenie na oblicze Kita
63
Georgette Heyer
i zagaiła: - No więc, młody człowieku? Co masz do powiedzenia o sobie?
Chyba nie mam nic do powiedzenia na swój temat, pani, a gdybym nawet miał, nie śmiałbym się do tego przyznać z obawy, by nie zostać uznanym za rozgadaną przekupkę - odrzekł.
Brednie! - oświadczyła. - Na wszystko masz ciętą odpowiedź, mój panie!
Uśmiechnął się do niej.
- A co chcesz, pani, bym
powiedział? Chyba nie oczekujesz,
że
wyrecytuję listę swoich wad, a co do zalet - miałabyś o
mnie
lepsze zdanie,
gdybym je też wyliczył?
A masz w ogóle zalety? - zapytała.
Owszem, kilka, i całkiem sporo dobrych intencji - odparł.
- Tak też powiedział memu
synowi twój stryj Brumby. Lecz
mam
dobrą pamięć i przypominam sobie, że kiedyś wyznał mi, iż
twój
brat jest wart tuzin razy więcej niż ty.
Gdyby ta uwaga padła przed obiadem, na pewno bardzo wyprowadziłaby go z równowagi, teraz jednak Kit był już dostatecznie pewny siebie, by odpowiedzieć z niewymuszonym uśmiechem:
- Tak, stryj darzy mego brata
niezwykłą sympatią. Kit jest
jego
protegowanym, pani.
Wydawała się usatysfakcjonowana jego wyjaśnieniem, gdyż porzuciła ten temat i rzekła przyglądając się Kitowi przez chwilę:
- Cóż, teraz moja kolej
odsłonić karty, więc zdradzę ci, że nie
zachwyca
mnie to małżeństwo. Wiedz jednak, że nie mam nic
przeciwko
tobie! Nawet zrobiłeś na mnie lepsze wrażenie, niż
się
spodziewałam.
Lecz czy jesteś odpowiednim mężem dla mojej
wnuczki
- to już całkiem inna sprawa.
Znając swego brata, Kit stwierdził w duchu, że całkowicie się z nią zgadza, i mógł dodać, że panna Stavely również nie jest typem dziewczyny, która by przypadła Evelynowi do gustu. Zamiast tego rzekł jednak:
- Mam nadzieję przekonać cię,
pani, że się mylisz. Przyrzekam,
iż
dołożę w tym celu wszelkich starań.
- Muszę przyznać - zauważyła sucho - że masz doskonałe
64
Rozterka
maniery! To bardzo przemawia na twoją korzyść - przynajmniej w oczach mego pokolenia. Nie cierpię aroganckiego sposobu bycia, jaki przybierają dzisiaj młodzi mężczyźni! Brumby mówił mojemu synowi, że nie masz takich wad, z których nie wyleczyłoby cię odpowiednie małżeństwo, lecz z tego, co słyszę, Denville, skaczesz z kwiatka na kwiatek! Nie nazwę tego dosadniej, choć są tacy - by nie wymieniać nazwisk - którzy twierdzą bez ogródek, że przejawiasz libertyńskie skłonności.
Czyżby? - rzekł Kit ściągając brwi. - Nie wiedziałem o tym, pani... to zresztą nieprawda!
Nie ma powodu, byś się unosił! - odparła. - Nie przywiązuję wagi do tego rodzaju plotek. Ile masz lat? Dwadzieścia cztery? Wielki Boże, do czego to dochodzi, że młokosy w twoim wieku nie mogą sobie trochę poromansować, by grupa sensatów nie rozgłaszała od razu, iż są do cna zepsuci? Denerwuje mnie taka pruderia!
Roześmiał się.
- Wielkie dzięki, pani!
Skierowała na niego kolejne przenikliwe spojrzenie.
Wszystko bardzo dobrze, młodzieńcze, lecz jeśli poślubisz moją wnuczkę, skończysz z miłostkami! To mądra dziewczyna, dobrze wychowana, i nie wątpię, że znosiłaby twoje wybryki z godnością, ale na pewno by ich nie akceptowała, a nie chciałabym, by narażona była na jakieś przykrości - pamiętaj o tym!
Ja także bym tego nie chciał - i proszę, by pani również o tym pamiętała! - odciął się, czując, że wzbiera w nim gniew. Jego brat bliźniak rzeczywiście mógł szastać pieniędzmi, mógł być lekkomyślny, a nawet beztroski; z całą pewnością zdarzało mu się zapominać o tym i owym; nie był jednak pozbawiony wrażliwości i Kit przysiągłby, że gdyby Evelyn ożenił się z panną Stavely, nigdy by nie wykorzystywał jej zaufania i nie zraniłby jej dumy, w jawny sposób uganiając się za innymi kobietami. Czy byłby wierny żonie - to już inna sprawa; lecz na pewno starałby się zachowywać dyskrecję. Przypuszczalnie panna Stavely, nie będąca już naiwnym dziewczęciem, lecz rozsądną kobietą, wychodzącą za mąż z rozsądku, jest przygotowana na
65
Georgette Heyer
małe skoki w bok swego męża i nie będzie wymagała od niego nic więcej jak tylko pozorów wierności.
Starsza dama dostrzegła gniewny błysk w oczach Kita i była zadowolona. Jednak powiedziała tylko:
- Łatwo ci mówić, Denville! - Zamilkła, patrząc ponuro przed siebie. Po dłuższej chwili rzekła nagle: - Kiedy byłam młoda, małżeństwa aranżowali nam rodzice. Mogłabym wymienić ci tuzin kobiet, które zaledwie znały swoich narzeczonych. Nie wiem, czy tak było lepiej. - Ponownie przeniosła wzrok na Kita. - Jeśli spodziewasz się, że udzielę ci błogosławieństwa tylko dlatego, że masz cięty język i ujmujące maniery, to musisz mieć nie po kolei w głowie! Chcę poznać cię lepiej, zanim to uczynię, i chcę też, by Cressy lepiej cię poznała. Jestem już zmęczona. Powiedz moje córce Clarze, że zamierzam udać się do łóżka! I możesz poprosić matkę, by złożyła mi wizytę któregoś ranka! Dobrej nocy!
5
Pan Fancot wrócił pieszo na Hill Street tuż przed północą, akurat w porę, aby być świadkiem przybycia swej rodzicielki, przyniesionej pod dom w lektyce. Towarzyszyło jej trzech adoratorów w średnim wieku oraz jeden znacznie młodszy dżentelmen, który trzymał się lektyki najbliżej, jak to było możliwe, i wyglądał na człowieka targanego jednocześnie uczuciem uwielbienia i zazdrości.
Pan Fancot, stojąc w otwartych drzwiach, patrzył na ten orszak z uznaniem, bo też stanowił on imponujący widok. Jej lordowska mość była niesiona przez dwóch rosłych służących w schludnych liberiach, a lektyka, gdy już znalazła się w kręgu światła latarni, okazała się niezwykle elegancka i obita jasnozielonym aksamitem. Adoratorzy należeli najwyraźniej do modnego towarzystwa i kiedy lektyka została postawiona na ziemi, jeden z nich otworzył drzwiczki, drugi troskliwie pomógł lady Denville wysiąść, a trzeci stał obok, gotów podać jej ramię i podprowadzić po kilku niewysokich stopniach pod drzwi frontowe. Natomiast młody wielbiciel - bez słowa odsunięty z drogi, kiedy jako pierwszy próbował znaleźć się przy drzwiczkach lektyki - stał niepocieszony, patrząc głodnym wzrokiem za swą boginią. Ona jednak przystanęła u schodów, obejrzała się i wykrzyknęła miękkim głosem:
- Och, mój wachlarz! Musiałam go upuścić w lektyce. Panie Horning, będzie pan tak uprzejmy, by zobaczyć, czy go tam nie ma?
Przygnębiony pan Horning w czarodziejski sposób odzyskał
67
Georgette Heyer
energię. Zanurkował do wnętrza lektyki, znalazł wachlarz i wręczył go jej lordowskiej mości z niskim ukłonem oraz uśmiechem, który Kit uznał za beznadziejnie głupkowaty. Lady Denville podziękowała mu ciepło, podała dłoń do ucałowania i rzekła:
- Teraz powinniście już iść
do domów, bo czeka na mnie
Denville
i mamy jeszcze wiele do omówienia. Jak wiecie, od
długiego
czasu nie był w Londynie.
Kit tymczasem rozpoznał dwóch ze starszych pięknisiów i zdążył się z nimi przywitać, lady Denville zaś podpowiedziała mu nazwisko trzeciego z nich, mówiąc:
- Właśnie lord Chacely pytał,
dlaczego nie byłeś w Ascot.
Czekano
tam na ciebie, ty niegodziwcze!
Kit uderzył się ręką w czoło.
Wielkie nieba, zapomniałem do pana napisać i wyjaśnić, dlaczego się tam nie stawię! Błagam o wybaczenie, sir!
Bzdury, ty młody łotrze! - powiedział Chacely. - Po prostu zapomniałeś o naszym spotkaniu!
- Nie, nie! - zaprotestował Kit.
- Ależ, Chacely, jak mogłeś się spodziewać, że będzie pamiętał? - zapytał jeden z dżentelmenów.
Następnie trzeci z panów dorzucił swoje trzy grosze do tych docinków. Najwyraźniej nie powstało im w głowie podejrzenie, że dokuczają Kitowi, a nie Evelynowi, co sprawiło, że zamknąwszy za sobą drzwi, lady Denville rzekła:
Widzisz, Kit? Mówiłam ci, że tak będzie! Jak mi się zdaje, Newlyn i sir John Stratley znają cię od kołyski, więc jeśli oni niczego się nie domyślili, to możesz być całkiem spokojny!
Wcale nie jestem spokojny - odparł. - Co zaś do ciebie, moja droga, jak mogłaś zwrócić się do mnie per „niegodziwcze"! Mamo, jesteś niepoprawna! Kim, u licha, jest ten młody idiota, którego wzięłaś w niewolę?
Zaniosła się zaraźliwym, perlistym śmiechem.
Czyż nie jest zabawny, biedny chłopiec? Ale trzeba być dla niego miłym: widzisz, to poeta!
Ach, oczywiście, to wszystko wyjaśnia! - zauważył Kit kordialnie. - Przypuszczam, że jesteś jego muzą?
- Owszem, na razie - przyznała. - Ale to długo nie potrwa...
68
tej
Rozterka
myślę, że niebawem zakocha się rozpaczliwie w jakiejś młodej dzierlatce - pewnie zupełnie nieodpowiedniej - i zapomni, że w ogóle istniałam. Co, muszę ci wyznać, z jednej strony będzie dla mnie wielką ulgą, ponieważ wysłuchiwanie wierszy, nawet na własną cześć, jest okropnie nudne. Ale z drugiej strony... och, Kit, ty tego nie rozumiesz, ale jeśli w wieku czterdziestu trzech lat ciągle jeszcze jest się w stanie zawrócić w głowie młodemu chłopcu, to jest to wielce pocieszające.
- Mamo, nigdy nie przyznawaj się
do swego wieku! Nikt by
nie
uwierzył, że masz choć dzień więcej niż trzydzieści trzy
lata...
jeśli nie
mniej!
Była to prawda, ale lady Denville rzekła zastanowiwszy się chwilę:
Może masz rację, ale trzeba zachować zdrowy rozsądek, Kit. I tak wszyscy wiedzą, że nie mogę mieć mniej niż czterdzieści trzy lata, skoro ogólnie wiadomo, iż ty i Evelyn skończyliście dwadzieścia cztery. To bardzo poniżające! Ale mniejsza z tym! Co się wydarzyło na Mount Street? Cały wieczór tak się niepokoiłam, że opuściłam towarzystwo wcześniej niż zazwyczaj!
Czy rzeczywiście zrobiłaś to z mojego powodu? Muszę ci powiedzieć, że ze zdumienia dech mi zaparło, kiedy zorientowałem się, iż ta zbytkowna lektyka niesiona w stronę naszego domu przed północą, jest twoja!
No właśnie - nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek tak wcześnie wyszła z przyjęcia... zwłaszcza gdy szła mi karta!
- stwierdziła naiwnie.
- Doprawdy? Jestem zaszokowany,
mamo! A co się stało
z
twoim najprzystojniejszym cavaliere
sewentel Jak do
tego
doszło, że
pozwolił, by czterech innych odprowadziło cię do
domu?
Tylko mi nie mów, że odmienił swoje serce!
Znowu zaśmiała się perliście. ♦
- Och, biedny Bonamy! Jak możesz
być tak nieczuły, by
oczekiwać,
że przejdzie na piechotę drogę z Albemarle Street? Po
paru
krokach zabiłaby go apopleksja! Co zaś do jego miłości
- mam smutne podejrzenie, że
dzielę się nią z kucharzem: cały
wieczór
Bonamy zanudzał wszystkich, rozwodząc się nad cyrane-
69
Georgette Heyer
czkami w sosie pieprzowym! Ale żarty na bok, powiedz, jak było na twoim przyjęciu!
Och, nader wytworny obiad, a towarzystwo... eee... sama śmietanka! Nie całkiem w moim guście, lecz z całą pewnością najbardziej szanowani przedstawiciele socjety!
Było okropnie nudno? - zapytała ze współczuciem. - Uprze- 1 dzałam cię, że tak będzie!
Owszem, droga mamo, lecz nie uprzedziłaś, że dwoje gości I zna Evelyna!
Niemożliwe! Kogo masz na myśli, Kit?
Pana Charlesa Stavely, który najwyraźniej...
Ach, jego! - przerwała mu. - Tak, być może, ale nie wydaje mi się, by miało to jakiekolwiek znaczenie.
Pewnie nie, lecz jeśli Evelyn nie wróci na czas, by uratować mnie przed Luctonem, będę zupełnie zgubiony. Czy to jeden z kompanów Evelyna?
Młody Lucton? Wielki Boże, nie! Nie chcesz chyba powie- i dzieć, że i on był na przyjęciu?
To właśnie zamierzam powiedzieć, mamo! Co więcej, zro-8 zumiałem, że Evelyn wdał się z nim w jakieś konszachty. W jakie
- nie mam najmniejszego pojęcia i coś mi mówi, że ty także tego nie wiesz!
Potrząsnęła głową.
- Niestety, nie. Znalazłeś się w nadzwyczaj trudnym położeniu!
Owszem - zgodził się. - Zwłaszcza że Lucton zamierzał jutro przyjść do mnie z wizytą, by dowiedzieć się, jaką podjąłem decyzję! To się nazywa wpaść jak śliwka w kompot!
Tak, to dość kłopotliwe - przyznała pogodnie. - Ale nie ma powodu do niepokoju, kochanie! Może Evelyn już wróci... albo Fimber będzie wiedział, czego chce ten półgłówek. A jeśli nie, Brigg powie, że nie ma cię w domu. Nie widzę trudności, był uniknąć spotkania z Luctonem.
Nie wątpię, moja droga! Lecz nawet mój niegodziwy brat nie ważyłby się umówić z kimś w interesach, a potem powiedzieć, I że nie ma go w domu!
Bo też głupio postąpiłeś, Kit! - rzekła z przyganą. - Powinieneś był czymś go zbyć!
70
Rozterka
- Uczyniłbym to, gdybym nie
zrozumiał wyraźnie, że Lucton
czuje
się zbywany już od dziesięciu dni. Och, chyba jakoś
sobie
poradzę! Jest
jednak coś, co niepokoi mnie znacznie bardziej:
otóż
panna Stavely zaprosiła mnie do siebie na jutro rano, by
dokończyć
rozmowę, jaką zaczęła z Evelynem tego dnia, gdy jej
się
oświadczył.
- To jest dopiero trudność! - wykrzyknęła z przerażeniem.
- Coś o wiele poważniejszego
niż „trudność", mamo. Czym
innym
jest pójście za Evelyna na jakieś przyjęcie, a czym innym
nadużywanie zaufania panny Stavely przez udawanie jej narzeczonego.
Wiem, co masz na myśli - zgodziła się, marszcząc czoło.
Ale prawdopodobnie robisz z igły widły! Zdziwiłabym się, gdyby panna Stavely miała Evelynowi do powiedzenia coś szczególnie osobistego, ponieważ zbyt dobrze go nie zna, a poza tym jest osobą dość powściągliwą. Możesz mi wierzyć
okaże się, że nie będzie to nic, co by cię wprawiło w zakłopotanie. A nawet im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, iż jest to jakaś banalna sprawa, bo Evelyn nigdy mi nie wspomniał o żadnej nie dokończonej rozmowie. Co więcej, gdyby sądził, iż dziewczyna ma mu do powiedzenia coś ważnego, nie wyjechałby z Londynu, nie zobaczywszy się z nią!
Panna Stavely sugerowała, że to on chciał jej powiedzieć coś ważnego. Chyba wspomniał, że ma jakiś warunek co do tego małżeństwa.
Warunek?! Co, na Boga, miał na myśli? Musiał postradać zmysły! Chyba że... - Urwała, a jej oczy się rozszerzyły. - Wiem, co chciał powiedzieć, i bardzo się cieszę, że nie dokończył, bo go ostrzegałam, iż w żadnym razie nie powinien tego mówić. Otóż Evelyn uparł się, byśmy mieszkali razem, na co bynajmniej nie zamierzam się zgodzić, ponieważ taki układ rzadko komu wychodzi na zdrowie. Jak wiesz, kiedyś tak bywało, ale zawsze uważałam za szczęśliwą okoliczność to, że rodzice twego ojca już nie żyli, gdy za niego wyszłam. Jeśli Cressy wspomni o tej sprawie, powiedz, iż zmieniłeś zdanie, zapomniałeś albo że źle cię zrozumiała.
71
Georgette Heyer
Nie mogę, mamo - sprzeciwił się. - Evelyn na pewno nie powiedziałby czegoś takiego.
Ale ja to mówię! - odparła porywczo. - Zamierzam porządnie mu dać po uszach... i jeśli będziesz patrzył na mnie takim obrzydliwie ironicznym wzrokiem, ty też dostaniesz! Opowiedz mi lepiej o starszej lady Stavely. Była groźna?
Bardzo się starała, lecz stawiłem jej czoło i grzecznie się odciąłem, co w rezultacie zrobiło dobre wrażenie.
Lady Denville spojrzała na niego z lękiem.
- Kit, ależ jesteś odważny!
- Czyż nie? Ale przecież znasz
mnie, mamo! Odważny aż do
szaleństwa!
Zaśmiała się.
Ja bym się na to nigdy nie zdobyła.
Musisz spróbować, bo w przeciwnym razie zje cię żywcem!
Och, nie zamierzam wchodzić jej w drogę! Przyjechała do Londynu specjalnie, by cię poznać, więc sądzę, że teraz, kiedy to się już stało, za dzień lub dwa wróci do Berkshire - zauważyła jej lordowska mość wesoło.
I tu się mylisz, moja droga! - rzekł Kit krzywiąc usta w złośliwym uśmiechu. - Pozostanie w Londynie do końca miesiąca, a później zamierza - zgodnie z tym, co powiedziała mi lady Ebchester - wyjechać na lato do Worthing, zabierając ze sobą Cressy. Przekazała mi dla ciebie wiadomość: masz ją odwiedzić któregoś przedpołudnia!
Nie! - zawołała z największym przerażeniem. - Kit, oszukujesz mnie!
- Bynajmniej. To jej własne słowa.
- Och, ty niedobry chłopcze!
Dlaczego nie powiedziałeś jej,
że
jestem chora... wyjechałam z miasta... albo cokolwiek innego?
Nigdy
mnie nie lubiła... a nawet, gdy Stavely zalecał się do mnie,
ze
wszystkich sił starała się wybić mu z głowy zamiar
poślubienia
mnie! Co
prawda, nie było takiej potrzeby, gdyż twój dziadek
nigdy
nie zgodziłby się na ten mariaż, kiedy tak wielu konkurentów
ubiegało się o moją rękę! Och, Kit, jak mogłeś narazić
mnie
na taką próbę?
Ona mnie zniszczy!
72
Rozterka
- Ależ
skąd! Musisz tylko pamiętać, że Evelyn jest doskonałą
partią,
i to ci da kolosalne poczucie przewagi!
Ale lady Denville, choć przyznała, że Evelyn mógłby ubiegać się o rękę najlepiej urodzonych panien, nie słuchała żadnych pocieszeń. Stwierdziła, że gdy taka groźna stara dama jak lady Stavely zna kogoś od kołyski, nie liczy się z podobnymi względami. Zgarniając fałdy błyszczącego płaszcza, by wejść na schody, dodała tragicznym tonem: - Mogę uznać za największy komplement z jej strony, że kiedyś nazwała mnie „ładną żmijką"! I gdy patrzy na mnie tymi paciorkowatymi oczami, czuję się właśnie jak żmija!
- Ale bardzo ładna! - przypomniał jej syn.
- Niestety, to nie robi na niej
żadnego wrażenia! - odparła jej
lordowską
mość. Przystanęła na półpiętrze, po czym dodała:
-
I nie trudź się, by mnie przekonywać, iż mam wyższą
pozycję
towarzyską
niż ona, bo o to też nie dba.
Powiedziawszy te gorzkie słowa, zaczęła wchodzić dalej po schodach. Kit dogonił ją, gdy była już na pierwszym piętrze, i stwierdził z oburzeniem, że jeśli matka uda się do łóżka nie pocałowawszy go na dobranoc, nie będzie mógł zmrużyć oka do rana. To sprawiło, że się roześmiała; a kiedy syn zwrócił lady Denville uwagę, że jej zadanie jest bez porównania łatwiejsze niż jego, całkiem się udobruchała i rzekła:
- Tak, to prawda. Moje biedne
kochanie, wierz mi, że pomogę
ci,
jak tylko będę mogła! Zrobiłabym wszystko dla mych najdroż
szych
synów!
Uścisnąwszy matkę z zapierającą dech serdecznością, Kit opanował drżenie kącików ust i podziękował jej z powagą, po czym rozstali się w jak najlepszej komitywie.
W pokoju czekał na Kita Fimber. Gdy pomógł już młodzieńcowi zdjąć frak jego brata, zapytał tonem człowieka, dla którego odpowiedź jest oczywista, czy ktoś go rozpoznał. Usłyszawszy, że nikt, powiedział:
- Można się było tego
spodziewać, sir. Kiedy wieczorem
skończyłem
przygotowywać pana do wyjścia, pomyślałem, że
nawet
ja bym się nie zorientował, iż nie jest pan jego lordowską
mością.
Jest pan, jeśli wolno mi tak powiedzieć, jego lustrzanym
odbiciem,
panie Christopherze!
73
Georgette Heyer
Zapytany o młodego Luctona, kamerdyner rzekł surowo:
To bardzo niepoważny dżentelmen, sir... można by go wręcz nazwać fircykiem!
Nazywaj go, jak tylko chcesz - odparł Kit zdejmując fular - ale może wiadomo ci, jaką propozycję złożył mojemu bratu, oczekując odpowiedzi w ciągu jednego dnia?
Po chwili namysłu, w czasie której pomógł Kitowi zdjąć kamizelkę, Fimber odrzekł:
Nie, sir, jego lordowska mość o niczym takim mi nie mówił. Ale z tego, co wiem o panu Luctonie, mogę się domyślać, że chciałby sprzedać jaśnie panu jednego ze swoich koni do polowań.
Kto o tej porze roku kupowałby konia do polowań? - zapytał z niedowierzaniem Kit. - Na pewno nie mój brat!
Święta racja, sir! Lecz jego lordowska mość jest znany z dobrego serca, nie potrafi odmawiać, a pan Lucton często ma kłopoty z wierzycielami. Kiedy rano Challow przyjdzie po polecenia, zapytamy go, co wie na ten temat. Muszę pana uprzedzić, panie Christopherze, że wtajemniczyłem Challowa w to, co tu się dzieje. Mam nadzieję, iż uzna pan tę decyzję za słuszną.
Bardzo byś się przejął, gdybym nie uznał! - sceptycznie zauważył Kit. - Miejmy nadzieję, że Challow będzie wiedział, o co chodzi Luctonowi! Bo jeśli nie, znajdę się w kropce.
Lecz Challow, stawiwszy się następnego ranka, nie zawiódł swego zaniepokojonego pana. Był to krępy osobnik o siwych włosach i nieco krzywych nogach, charakterystycznych dla ludzi, którzy od dziecka wychowywani byli w siodle. To on uczył bliźniaków jazdy na ich pierwszych kucykach, niezliczenie wiele razy ratował chłopców z opałów, nie mówiąc o tym, że kilkakrotnie udaremnił ich bardziej niebezpieczne eskapady; i choć w obecności innych osób odnosił się do młodzieńców z pełnym szacunkiem, na osobności traktował ich, jakby nadal byli jego podopiecznymi. Teraz przywitał Kita szerokim uśmiechem i zachęcony serdecznie, by „dał grabę", uścisnął podaną mu dłoń i rzekł:
- Dość tego, paniczu Kit! Ile
razy paniczowi mówiłem, by
uważał,
co mówi? Ładnie by było, gdyby jej lordowska mość
74
Rozterka
słyszała takie wulgarne słowa! A kto byłby winny? No niech mi panicz powie!
Ty - w każdym razie zawsze tak nam mówiłeś, choć nie sądzę, by któreś z moich rodziców miało do ciebie pretensje o to, co mówiliśmy Evelyn i ja! Challow, wplątałem się w nie lada historię!
Spokojnie, sir, panicz zawsze wychodził obronną ręką z tarapatów! - odparł Challow pogodnie. - Co prawda, tym razem sprawy nie mają się najlepiej. Ale niech panicz nie desperuje! Daję głowę, że wygrzebie się panicz z tego. Bo niby dlaczego nie
- ma panicz głowę nie od
parady! Gdyby Fimber mi nie
powiedział,
nie zgadłbym, że nie jest panicz jego lordowską
mością
- a przynajmniej nie od razu!
- Chciałbym, do diabła, wiedzieć, co się stało z moim bratem!
- Nie bardziej niż ja, paniczu
Kit. Już nieraz zamartwiałem się
o
niego i wyobrażałem sobie najgorsze rzeczy; ale potem doszed
łem
do wniosku, że jego lordowską mość jest jak kot: chadza
własnymi
drogami i zawsze spada na cztery łapy! A teraz gdy
widzę,
że i panicz nie stracił ducha, idę o zakład, że jaśnie pan
jest
cały i zdrowy! - Zrobił oko do Kita i parsknął śmiechem:
- Do licha, paniczu, ma mnie pan
za kpa? Mnie, który zna obu
paniczów
od małego? Gdyby jego lordowską mość miał kłopoty
albo
gdyby stało się coś jeszcze gorszego - co istotnie przeszło
mi
przez myśl - to przecież miałby panicz jakieś przeczucie!
Może
nie?
Kit skinął głową.
Chyba tak. Wprawdzie nie powiedziałem tego matce, ale przysiągłbym, że Evelyn miał jakiś wypadek... mniej więcej tydzień temu. Dlatego tak nagle wróciłem do domu. Już wcześniej zamierzałem przyjechać, bo trochę się niepokoiłem... lecz mniejsza o to! Myślę, że Evelynowi coś się stało, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Tego jestem pewien. Gdyby nie żył albo miał poważne kłopoty, wiedziałbym o tym.
Tak właśnie sobie pomyślałem - zgodził się Challow. - Jego lordowską mość żyje! Pewnie tylko napytał sobie biedy! Nie powinienem był go puścić samego, ale sprytnie mnie podszedł, paniczu Kit. Zresztą nie pomyślałem, że teraz, gdy go mają
75
Georgette Heyer
zaobrączkować, jeszcze zechce sobie poszaleć. Cóż, musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać na jego powrót. Nic innego nie możemy zrobić! A jeśli miałby panicz ochotę na przejażdżkę, to mamy tu ładnego gniadosza, w sam raz dla panicza. Albo może panicz wziąć dwukółkę i parę pierwszorzędnych siwków: pięknie chodzą w zaprzęgu, można się z nimi pokazać w parku! A może woli panicz nowe tilbury jego lordowskiej mości: ostatnio to bardzo modne powozy!
Kit jednak, zwięźle poinformowawszy Challowa, że nie ma najmniejszej ochoty pokazywać się ani w parku, ani gdziekolwiek indziej, odrzucił wszystkie te propozycje i zamiast tego zapytał, czy stangret wie coś o tajemniczych interesach pana Luctona.
Ach, ten jegomość! - odparł Challow pogardliwie. - Próbuje sprzedać jego lordowskiej mości konia, którego nie chcemy: nie w naszych stajniach!
Jeśli mój brat nie chce go, to dlaczego nie powie tego panu Luctonowi?
Zna panicz jego lordowską mość! Ma zbyt miękkie serce! A pan Lucton nie jest z tych, co łatwo rezygnują: straszna z niego męczydusza! Pomachał kiedyś do nas w parku, więc jaśnie pan się zatrzymał, a wtedy on zaczął zachwalać swego chuderlawego kasztana, na którym polował w tym sezonie, i wmawiał jaśnie panu, że to zwierzę akurat dla niego. Nie dość, że nikt nie chciałby szkapy, na której jeździł pan Lucton, to jeszcze ten kasztan nie jest wart ani połowy ceny, jaką tamten sobie wymyślił. „Świetnie bierze przeszkody - powiada mojemu panu. - Skacze jak na sprężynach". Tak, pomyślałem sobie, chciałbym to zobaczyć! Daję więc jaśnie panu delikatnego kuksańca, a on mówi panu Luctonowi, że się zastanowi i że da mu odpowiedź następnego dnia, zamierzając, jak mi potem powiedział, wysłać mu grzeczny liścik. Ale widocznie zapomniał to zrobić, bo nazajutrz pojechał do Ravenhurst. Tak więc nie musi się panicz martwić. !
Doprawdy? Pan Lucton przyjdzie tu dziś po odpowiedź! Chyba będę musiał kupić tę chabetę. Ile za nią chciał?
Paniczu Kit! Nie zrobi pan tego! Zażyczył sobie sto sześć-l dziesiąt funtów, ale ja bym nie dał więcej niż osiemdziesiąt!
- Zaproponuję mu sto funtów, a jeśli się nie zgodzi, tyra
76
Rozterka
lepiej. Nie mogę powiedzieć, że nie chcę tego konia, skoro przez dwa tygodnie nie dawałem Luctonowi odpowiedzi. Wypiszę mu czek do mojego bankiera... Och, do diabła, nie mogę tego zrobić, nieprawdaż? Cóż, wobec tego musisz pójść za mnie do banku, Challow, i pobrać pieniądze. Dam ci czek. Może lepiej wezmę dwieście funtów, ponieważ będę potrzebował trochę gotówki na drobne wydatki. Tylko niech cię ktoś nie obrabuje!
To raczej pan zostanie obrabowany! - zauważył Challow z głęboką dezaprobatą.
Skądże znowu! Zamierzam kupić tego konia na koszt mego brata - co mu zresztą dobrze zrobi! - stwierdził Kit.
Niedługo później pan Fancot wybrał się pieszo na Mount Street, starannie ubrany w miejski strój modnego dżentelmena. Miał na sobie ciemnoniebieski, doskonale skrojony surdut, uszyty dla Evelyna przez Westona i jak dotąd nie noszony przez swego właściciela; obcisłe spodnie miały najmodniejszy i najdelikatniejszy gołębi kolor; batystowa koszula prostego kroju, pozbawiona żabotu, ozdobiona była jedynie skromnymi guzikami; kamizelka wydawała się zwyczajna, lecz nosiła wszelkie znamiona elegancji, kapelusz zaś, nasadzony zawadiacko na lśniące loki Kita, miał wysoką, zwężającą się główkę, w przeciwieństwie do płaskiego podróżnego nakrycia głowy, które Fimber tak bezlitośnie skrytykował. Jedynie heskie buty nie należały do Evelyna. Wcisnąwszy stopy w obuwie brata, Kit po dziesięciu minutach stanowczo polecił kamerdynerowi wyciągnąć z bagażu własne buty. Fimber, który żywił nieprzejednane uprzedzenia w stosunku do wiedeńskiego kamerdynera Kita, zmierzył niechętnym wzrokiem wysokie cholewki, ale nie mógł niczego zarzucić fasonowi butów ani ich nieskazitelnemu połyskowi. Stroju pana Fancota dopełniały sterczące, lecz umiarkowanej wysokości końce kołnierzyka, fular zawiązany w „matematyczny" węzeł, giemzowe rękawiczki, elegancki łańcuszek od zegarka oraz trzcinowa laseczka; ogarnąwszy to wszystko spojrzeniem, lady Denville orzekła, że Kit jest wytworny w każdym szczególe. Tak pokrzepiony i względnie spokojny pan Fancot wyruszył na spotkanie z panną Stavely.
Jednak w połowie John Street jego spokój został zburzony na skutek incydentu z zupełnie nieznajomym mężczyzną, który
77
Georg ette Heyer
podszedł do niego i zapytał z godnością, czym zasłużył sobie na obrazę. Kit usiłował ratować sytuację, udając, że się zamyślił; ponieważ jednak nie miał pojęcia, kim jest ten nieznajomy, ani nie znał ostatnich wydarzeń, do których ów bywały w świecie dżentelmen czynił mgliste aluzje, dalszy ciąg konwersacji stanowił poważne wyzwanie dla jego pomysłowości. Wreszcie rozmowa zakończyła się usilnym naleganiem, by Kit przybył na spotkanie z przyjaciółmi Evelyna w Limmer' s Hotel tego samego wieczora. Ten wymówił się, jako pretekst podając, iż obiecał towarzyszyć | matce na ważnym przyjęciu, po czym rozstał się ze swym nowym znajomym, postanawiając bezzwłocznie wyruszyć do Ravenhurst na poszukiwanie swego zaginionego brata. Doszedł bowiem do przekonania, iż dłuższy pobyt w stolicy może być dla niego nie tylko niezwykle męczący, lecz także niechybnie przywiedzie go do zguby.
Do domu lorda Stavely Kit został wpuszczony przez kamerdynera - który tylko przez wzgląd na swoją pozycję nie pozwolił sobie konspiracyjnie mrugnąć do niego okiem - a następnie zaprowadzony do saloniku na tyłach domu. Tam czekała już na gościa panna Stavely, stosownie ubrana w przedpołudniową suknię z żagnotowego muślinu, zapiętą wysoko pod szyję, z równie starannie zapiętymi guzikami od mankietów oraz szerokimi, haftowanymi falbankami. Gdy Kit ceremonialnie pochylił się nad dłonią dziewczyny, kamerdyner, który obserwował tę scenę z ojcowskim rozczuleniem, wydał dość przejmujące westchnienie i opuścił pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.
W zachowaniu panny Stavely dało się wyczuć pewne skrępowanie, lecz gdy usłyszała westchnienie kamerdynera, w jej oczach zabłysły wesołe iskierki.
- Wielki Boże! - wyrwało się
dziewczynie. - Biedny Dursley
myśli,
że uczestniczy w jakiejś romantycznej przygodzie! Tylko
się
nie przerażaj! Rzecz w tym, że on i reszta wyżej
postawionych
służących
niestety wbili sobie do głowy, iż biorą udział w jakiejś
miłosnej
aferze.
- Powiedziałaś „niestety"? - zapytał.
- Tak, owszem! Byłabym potworem,
gdyby nie wzruszała
mnie
ich lojalność, lecz naprawdę wolałabym, aby wreszcie!
78
Rozterka
uznali Albinie za panią tego domu. Nie masz pojęcia, jak bardzo ich postawa utrudnia nam obu życie! Mówię i mówię, a oni wciąż przychodzą do mnie po polecenia, nawet jeśli wcześniej wydała je już Albinia. Naprawdę szczerze jej współczuję: jej sytuacja jest nie do pozazdroszczenia!
A co z tobą? - zapytał. - Czy twoja sytuacja jest łatwiejsza?
Rzeczywiście nie - potwierdziła z wymuszonym uśmiechem.
- Przecież wiesz! To był...
jest... właśnie powód, dla którego
przyjęłam
twoją propozycję, sir.
- Przynajmniej jesteś szczera! - zauważył.
Dostrzegłszy wesołość w jego oczach, odpowiedziała uśmiechem.
- Zgodziliśmy się przecież, że
tylko wzajemna szczerość
uczyni
znośnym nasz przyszły związek, nieprawdaż? Ty chcesz
się
ożenić, bo pragniesz uniezależnić się od stryja, co jest
ze
wszech miar
zrozumiałe; ja natomiast - ponieważ czuję, że
muszę
jak najszybciej usunąć się z tego domu... z każdego domu
mego
ojca!
- Poznawszy twoją macochę... to znaczy, poznawszy ją lepiej
- zgrabnie poprawił się Kit -
doskonale cię rozumiem... i współ
czuję
ci!
- Nie, nie zrozum mnie źle! -
rzekła szybko. - Powinieneś
raczej
współczuć Albinii! To musi być dla niej naprawdę trudne
- wejść do domu prowadzonego od
lat przez pasierbicę, w dodatku
tak
niewiele młodszą. Ja zaś od śmierci matki byłam w pewnym
sensie
towarzyszką ojca i... trudno jest przerwać taki związek.
Albinia
- to naturalne - ma wrażenie, że musi dzielić się
nim
ze mną.
- A ty?
- Ja mam podobne uczucie -
przyznała otwarcie - może
nawet
bardziej gorzkie, co... co mnie przeraża, bo nigdy nie
myślałam,
iż mogę być tak niedobra! Biedny ojciec jest rozdarty
między
nami! A ja nie cierpię Albinii tak samo, jak ona nie cierpi
mnie...
i żeby już wszystko zrzucić z serca: stwierdziłam, że
nie
potrafię grać
drugich skrzypiec tam, gdzie już wcześniej grałam
pierwsze!
- Po czym dodała, udając wesołość: - To powinno być
dla
ciebie ostrzeżeniem, Denville! Ostatnio wiele się o sobie
19
GEORGETrE HEYER
dowiedziałam i doszłam do przygnębiającego wniosku, że jestem apodyktyczną niewiastą, lubiącą rządzić! Kit uśmiechnął się do niej.
- Nie boję się ciebie. Ale
powiedz mi jedno - gdybym cię
o
to poprosił, uznałabyś za uciążliwe mieszkanie razem z
moją
matką?
Spojrzała na niego, a potem wykrzyknęła, nagle wszystko pojąwszy:
A więc o tym warunku mówiłeś? Wielkie nieba, jak mogłeś być tak niemądry? Myślałeś, że będę od ciebie wymagać, abyś wyrzucił matkę z jej własnego domu? Musisz uważać mnie za nie * lada ropuchę! Moja droga, wspaniała matka chrzestna! Otóż, mój panie, mam nadzieję, że lady Denville przyjmie mnie w swoim domu z taką samą życzliwością, jaką mi zawsze okazywała!
Dziękuję ci! - odparł ciepło. - Muszę cię jednak uprzedzić, że matka kategorycznie zabroniła mi nawet wspominać o podobnym pomyśle. Twierdzi, że to nie wchodzi w rachubę. Powiedziała wręcz, że uważała za szczęśliwą okoliczność, iż jej teściowie nie żyli już, kiedy poślubiła mego ojca!
Jej oczy zalśniły figlarnie. Rzekła z uznaniem:
Niemal słyszę, jak to mówi... ze śmiertelną powagą - jestem tego pewna! Proszę, powiedz swojej matce, że w żadnym razie nie życzę jej śmierci!
Nie odważę się przyznać, że wspomniałem ci o tej sprawie, zapowiedziała bowiem, iż da mi porządną burę, jeśli to uczynię.
Nie dziwię się, że masz pewne obawy! - zauważyła. - Człowiek zawsze się boi tego, czego jeszcze nigdy nie doświadczył!
Roześmiał się.
- Skąd pani wie, że tego nie doświadczyłem, panno Stavely?
Nie uważam się za szczególnie bystrą - odparła - ale też nie jestem zupełnie głupia! - Spojrzała na niego z zaciekawieniem, - Mogę wiedzieć, dlaczego znowu zwracasz się do mnie per „panno Stavely"? Nazywałeś mnie Cressy, gdy mi się oświadczałeś... lecz może już nie pamiętasz?
Ależ skąd! - zapewnił ją pospiesznie. - Po prostu twój zwyczaj mówienia do mnie „mój panie" sprawił, iż przestraszyłem się, że przekroczyłem pewną granicę.
80
Rozterka
- Sprytne!
- stwierdziła. - Babcia mi mówiła, że masz cięty
język.
- Chciałbym wierzyć, iż miał to być komplement!
Z babcią nigdy nic nie wiadomo, ale naprawdę powiedziała, że ją przyjemnie zaskoczyłeś.
To nader pocieszające! Mogę mieć nadzieję, że wyrazi zgodę na nasze małżeństwo?
Tego nie wiem. Nie pytałam jej, a ona powiedziała tylko, że chce cię lepiej poznać.
Chciałbym wiedzieć, Cressy, czy zamierzasz podporządkować się jej decyzji?
Potrząsnęła przecząco głową.
Nie. Sama podejmuję decyzje. - Zastanawiała się przez chwilę, po czym rzekła z łobuzerskim uśmiechem: - Ale mogę wykorzystać jej opinię jako pretekst do odmowy!
Nie, nie sądzę, byś tak zrobiła! Nie jesteś osobą, która ucieka się do krętactw - odparł chłodno.
Skąd możesz to wiedzieć? - zapytała, patrząc mu w oczy pytająco.
Uśmiechnął się.
Nie potrzeba nadzwyczajnej inteligencji, by zauważyć, że jesteś uczciwa i bezpośrednia. Nie mówisz banalnych grzeczności i nie boisz się szczerej rozmowy. - Urwał. - A skoro tak, chyba chciałaś mi coś powiedzieć? Bo przecież nie zaprosiłaś mnie tu, by się dowiedzieć, o jaki warunek mi chodziło.
Rzeczywiście nie - przyznała. Nieco się zarumieniła i rzekła trochę nieśmiało: - Właściwie nie wiem, dlaczego cię zaprosiłam. Pomyślisz, że coś ukrywam! Ale widzisz, kiedy mi się oświadczyłeś, właśnie pokłóciłam się z Albinią... to była prawdziwa awantura, jak to między kobietami! Marzyłam wyłącznie o tym, by się stąd wyrwać, nie tylko z tego powodu, że byłam obrażona i zła, lecz także dlatego, że zrozumiałam, iż nie ma tu dla mnie miejsca. Albinia chce się mnie pozbyć i nie mogę jej za to winić, gdyż chyba staję się jedną z tych okropnych osób, które zachowują urazę i kłócą się z byle powodu. A kiedy z przerażeniem odkryłam, że życzę Albinii, by jej dziecko - wymarzony przez nią chłopiec - okazało się dziewczynką (tak na przekór!),
81
Georgette Heyer
stwierdziłam, że naprawdę powinnam odejść. - Przycisnęła dłonie do zaczerwienionych policzków. - To podłe z mojej strony! - wykrzyknęła stłumionym głosem.
- Ale zupełnie zrozumiałe -
odrzekł Kit. - Ma to być syn, aby
cię
pozbawić spadku, hę?
Kiwnęła głową.
No właśnie. Ale unieść się gniewem z powodu jakiejś zaczepki... i to wypowiedzianej pod wpływem emocji...!
Uważam, że i tak bardzo ładnie zrobiłaś, iż nie wypowiedziałaś na głos swego podłego życzenia.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Nie jestem bezpośrednia aż do tego stopnia.
- Możesz to tak określić -
jednak moim zdaniem, jesteś po
prostu
dobrze wychowana!
- Dziękuję ci - to miłe z twojej strony!
Nie, jestem tylko szczery. Byłaś zdenerwowana, kiedy ci się oświadczyłem? Nie zauważyłem tego.
Och, nie, wtedy już nie! Ale postanowiłam coś zrobić z tą niezręczną sytuacją, tylko nie bardzo wiedziałam co. - Zawahała się, lecz ciągnęła dalej z pewnym trudem: - Kiedy ojciec ponownie się ożenił, nie zamierzałam tu pozostać. Myślałam, miałam nadzieję, że babcia zaprosi mnie do siebie. Jednak nie Uczyniła tego. Chyba rozumiesz, dlaczego wolałam jej nie prosić.
Oczywiście! Skoro więc babcia nie wybawiła cię z tej trudnej sytuacji, moja propozycja okazała się po prostu opatrznościowa!
Tak, to prawda - przyznała szczerze. - Nie chcę jednak, byś myślał, że przyjęłabym każdą propozycję. Chociaż słabo się znaliśmy, bardzo cię lubiłam i na podstawie tego, co mówiła lady Denville, wiedziałam, że jesteś dobry, miły i...
Wystarczy! - przerwał jej. - Moja ty biedna dziewczyno, jak mogłaś tak dać się zwieść? Jeśli uwierzyłaś w te wszystkie pochwały mamy, czeka cię straszliwe rozczarowanie! To najbardziej nieobiektywna matka, jaką można sobie wyobrazić - uwielbia swoich synów i nie widzi w nich żadnych wad.
Roześmiała się.
82
Rozterka
- Och,
wiem o tym! Lecz ty także ją uwielbiasz i jesteś wobec
niej
tak uroczo opiekuńczy, że nic dziwnego, iż nie widzi twoich
wad.
Ja również to u ciebie lubię. I choć pewnie nie myślałabym
o
małżeństwie, gdybym mogła zamieszkać z babcią, to jednak
wiem,
że nie byłoby to dla mnie łatwe życie, bo gdy ktoś
przyzwyczaił
się rządzić, tak jak ja przez kilka lat rządziłam tu
i
w Stavely, trudno mu jest być potem zwykłym domownikiem,
posłusznym
poleceniom innych. Bo widzisz, ja nigdy nie byłam
czyjąś
podopieczną! Kiedy więc zaproponowałeś mi małżeństwo,
Denville,
pomyślałam, że byłabym głupia, gdybym odmówiła
tylko
dlatego, że nie jestem w tobie zakochana ani ty nie jesteś
zakochany
we mnie. Nie byłeś mi niemiły, bardzo lubię twoją
matkę,
a poza tym dałbyś mi nie tylko swoje nazwisko, ale także
pozycję,
jakiej nigdy nie miałam. - Umilkła i po chwili za
stanowienia
rzekła: - I żeby być z tobą zupełnie szczera:
doświadczywszy
kilkakrotnie uszczypliwych uwag na temat
mojego
wieku i będąc już niemal starą panną, pomyślałam sobie,
że
byłoby zabawnie sprzątnąć innym pannom sprzed nosa najlepszą
partię!
Potrząsnął głową:
- To podłe z twojej strony!
- Nieprawdaż? - zgodziła się,
odpowiadając na uśmiech w jego
oczach
najweselszą ze swoich minek. - Ale całkiem naturalne,
nie
sądzisz?
- Cóż, nigdy nie myślałem o sobie w tak pochlebny sposób...
- Och, co za skromność! -
zauważyła. - Musiałeś być tego
świadom!
Ale cały ten pomysł nie miał sensu: zrozumiałam to,
kiedy
wyszedłeś i miałam chwilę na zastanowienie. - Badawczo
spojrzała
mu w twarz i zmarszczyła brwi. - Nie wiem, jak to się
stało,
lecz zanim przyszedłeś tu zeszłego wieczora... byłam
prawie
zdecydowana
powiedzieć ci „nie". Wiele o tym myślałam, po
naszej
przerwanej rozmowie - która była dość krępująca, nie
prawdaż?
- długo się nie widzieliśmy i miałam czas, by się
spokojnie
zastanowić... Zaczęłam mieć obawy, że nie pasujemy
do
siebie... że pochopnie przyjęłam twoje oświadczyny!
Ale
wczorajszego
wieczora znowu się spotkaliśmy i... - Urwała,
a
zmarszczka na jej czole się pogłębiła. Kit czekał w milczeniu,
83
Georgette Heyer
dopóki nie odezwała się znowu, patrząc mu prosto w oczy: -spodobałeś mi się bardziej niż przedtem.
Nadal nic nie mówił, ponieważ nie mógł niczego sensownego wymyślić. Przebiegały mu przez głowę różne myśli: że Evelyn ma większe szczęście, niż przypuszcza; że rola, którą on sam gra, jest bardziej niegodziwa, niż przewidywał; że natychmiast musi się stąd usunąć; że gdy Cressy ponownie zobaczy Evelyna, przekona się o jego wyjątkowych zaletach...
I teraz już nic nie wiem! - wyznała. - Nigdy dotąd nie byłam tak... zdezorientowana i nie pojmuję, jak to się stało, że sama ze sobą nie mogę dojść do ładu! Coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło, bo na ogół wiem, na czym stoję!
Nietrudno w to uwierzyć - odparł. - Wyglądasz na osobę zdecydowaną. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że jeśli już coś sobie postanowisz, nie ma od tego odwrotu!
- Tak, niestety, myślę, że to prawda - odrzekła poważnie.
- Mam nadzieję, iż nie jestem
arogantką - jedną z tych władczych
kobiet,
które z biegiem lat stają się takie jak babcia!
Nie sądzę, by zachodziła podobna obawa! - odpowiedział z rozbawieniem.
Mam nadzieję, że się nie mylisz! Z pewnością dałam ci powody, byś myślał o mnie jako o kimś z lekka niepoczytalnym! Ale to twoja wina - dodała nieco raźniejszym tonem.
- Musisz mieć zmienne
usposobienie! Jednego dnia wydaje mi
się,
że dość dobrze cię znam, a następnego mam wrażenie, że
nic
o tobie nie wiem, co jest bardzo niepokojące, możesz mi
wierzyć!
- Błagam o wybaczenie! A więc?
- A więc myślę, że babcia ma
rację, kiedy mówi, że powinnam
lepiej
cię poznać, zanim rozeznam się w swoich uczuciach. - Nie
patrzyła
mu w oczy, zajęta okręcaniem pierścionka wokół palca;
potem
jednak nagle uniosła wzrok i spojrzała na niego z ukosa.
Dasz mi jeszcze trochę czasu do namysłu? Żebyśmy mogli lepiej się poznać? Teraz, gdy w Londynie zostało tak mało twoich przyjaciół, zamierzasz, jak sądzę, wyjechać do Brighton
- robisz tak co roku, nieprawdaż?
- Owszem! Zwykle towarzyszyłem tam matce! Jednak
84
Rozterka
w tym roku muszę pojechać do Ravenhurst... nie wiem, na jak długo i czy matka również nie wybierze się ze mną - odparł.
Ach tak!... Ravenhurst leży w pobliżu Worthing, czyż nie? Chodzi o to, Denville, że w przyszłym tygodniu jadę tam z babcią na lato i pomyślałam, że mógłbyś od czasu do czasu przyjeżdżać do nas z wizytą.
Byśmy mogli lepiej się poznać? Możesz być pewna, że będę tam częstym gościem. Żywię nadzieję, że tak się będziesz nudzić wśród tych wszystkich wdów, że moje towarzystwo stanie się dla ciebie przyjemną odmianą.
To nader prawdopodobne - przyznała krzywiąc się. - Ale muszę cię ostrzec, że uodporniłam się na tego rodzaju nudę -jeżdżę tam co roku!
Mogę ci więc obiecać, że jeśli za mnie wyjdziesz, twoja noga więcej w Worthing nie postanie! - odrzekł, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie, kiedy próbował sobie wyobrazić swego brata w tym szacownym zakątku.
;
6
Pan Fancot zajechał przed dom akurat wtedy, gdy młody adorator jego matki był odprowadzany przez Brigga do drzwi. Pan Horning, ubrany z wystudiowaną nonszalancją, która objawiała się między innymi tym, że na szyi miał niedbale zawiązaną chustkę, a nie wykrochmalone końce jego kołnierzyka nieco opadały, zatrzymał się i wykrzyknął dramatycznie:
- Jego lordowska mość!
- Jak się pan miewa? - zapytał
uprzejmie Kit. Jego pełne
uznania
spojrzenie objęło każdy szczegół stroju poety. Ze
złośliwą
uciechą zauważył także, że pan Horning przybrał
nieco
wojowniczą minę, na podstawie czego domyślił się,
iż
Evelyn nie aprobował jego nieśmiałego młodzieńczego uczucia
do ich matki. Dlatego też Kit rzekł niezwykle grzecznym
tonem:
- Przyszedł pan mnie odwiedzić?
Czym mogę panu służyć?
Trochę
zbity z tropu pan Horning odparł patrząc na niego
wyzywająco:
Byłem z wizytą u lady Denville, sir!
Doprawdy? - zauważył Kit. - Jakżeż to miło z pana strony!
Miło? - powtórzył zdezorientowany pan Horning.
Tak, dopóki pańskie wizyty nie będą dla niej zbyt męczące. Rozumie pan... w jej wieku, przy kłopotach z artretyzmem...
Tuszę, sir, iż nie ma pan nic przeciwko moim wizytom! - wszedł mu w słowo pan Horning, miotając przy tym groźne spojrzenia.
- Ależ w żadnym razie! - odrzekł Kit kordialnie. - To
86
Rozterka
wspaniale, że poczytał pan jej trochę i nieco biedaczkę zabawił! W tym wieku powinna dużo odpoczywać, ale wie pan, czasami trudno ją do tego skłonić...
Lordzie Denville, traktuję jej lordowską mość jak anioła! - powiedział pan Horning z szacunkiem.
Och, nie, nie, proszę się nie martwić, aż tak źle z nią nie jest! - zapewnił go Kit. - Mamy nadzieję, że... jeszcze przez kilka lat... jeśli będzie uważała na siebie... może pożyje we względnym zdrowiu!
Po tych optymistycznych słowach uśmiechnął się niewinnie do osłupiałego poety i wszedł do domu.
Chcąc uraczyć tą dykteryjką swą matkę, po drodze na górę zajrzał do salonu i miał szczęście znaleźć tam lady Denville, która była uroczo ubrana we wzorzystą płową suknię z jedwabiu, z potrójną koronkową falbanką wokół szyi, a na złocistych włosach miała czepek z francuskiej koronki ozdobiony bukiecikiem kwiatów. Wyglądała elegancko, wdzięcznie i niewiarygodnie młodo, co widząc Kit parsknął śmiechem i rzekł:
- Właśnie natknąłem się na
twojego wielbiciela, mamo! Na
stępnym
razem, gdy przyjdzie z wizytą, nie przyniesie ci wiersza,
lecz
bandaż!
- Bandaż? - zapytała ze zdziwieniem.
- Tak, moja droga, na artretyzm!
- odparł łobuzersko. - Ale
uspokoiłem
go, że może mimo wszystko pożyjesz jeszcze parę
lat.
To było po tym, jak nazwał cię aniołem - nigdy nie
słyszałem
mniej
adekwatnego epitetu!
Lady Denville wybuchnęła śmiechem.
- Ależ jesteś nieznośny! Wejdź
dalej, E v e 1 y n! Bonamy i ja
właśnie
mówiliśmy o tobie.
Postąpiwszy krok do przodu i zamknąwszy za sobą drzwi, Kit zauważył, że matka nie jest sama: potężna sylwetka sir Bona-my'ego Ripple'a zajmowała niemal cała sofę naprzeciwko fotela lady Denville. Kit rzucił matce przestraszone, pytające spojrzenie, bo choć nie cenił zbyt wysoko inteligencji sir Bonamy'ego, trudno mu było uwierzyć, by ktoś, kto zna jego i Evelyna od kołyski, nie był w stanie ich odróżnić. Lecz lady Denville
87
-
Georgette
Heyer
zdawała się nie mieć podobnych obaw. Uśmiechnęła się do syna promiennie.
Kochanie, Bonamy właśnie mi mówił, że twoje przyszłe małżeństwo z Cressidą jest sensacją w Londynie!
Cóż to, plotkarze już wzięli nas na języki? - zapytał Kit ściskając rękę gościa.
Jakżeby inaczej - odparł sir Bonamy głębokim głosem, pasującym do jego potężnej sylwetki. - Jak się masz? Nie było cię w mieście, jak słyszę. Nie widziałem cię też w Ascot na wyścigach. - Zmierzył Kita uważnym spojrzeniem i dodał: - Wyglądasz lepiej niż wtedy, gdy cię ostatnio widziałem. Mówiłem, że czas, byś zrobił sobie przerwę. A teraz słyszę, że się żenisz, co? Życzę ci szczęścia, drogi chłopcze.
Dziękuję panu, sir, ale to przedwczesne życzenia! Jeszcze nie podjęliśmy ostatecznej decyzji. Ciekaw jestem, kto rozpuścił tę plotkę?
Lady Stavely, oczywiście! - odrzekła jego matka. - Chce was w ten sposób popchnąć do tego małżeństwa - zawsze lubiła się wtrącać!
Z powodu wysokich i niezwykle sztywnych rożków kołnierzyka oraz grubości „orientalnego" węzła, w jaki związany był jego fular, sir Bonamy nie mógł ani przecząco potrząsnąć głową, ani skinąć na potwierdzenie. Kiedy chciał wyrazić aprobatę, musiał dostojnie zgiąć się wpół, co często wywierało deprymujący efekt na nieznajomych, którzy i tak byli pod wrażeniem jego wielkiej, dostojnej postury. Teraz też tak uczynił, ale ponieważ Fancotowie dobrze go znali, ani Kit, ani jego matka nie byli skonsternowani. Lady Denville nawet spojrzała na niego ciężkim wzrokiem i wykrzyknęła:
- Bonamy! To ty tak trzeszczysz!
Dokładnie tak samo jak
regent!
Wprawiło to sir Bonamy'ego w takie zakłopotanie, że Kit pospiesznie zapytał go, jak mu się powiodło w Ascot. Ten, choć wcześniej nieco się speszył, bynajmniej nie był zmieszany tym bezpośrednim pytaniem. Rzekł więc Kitowi w odpowiedzi: „Ho, ho!", a lady Denville wyznał, że nowy gorset, który ma na sobie, jest bardzo podobny do tego, jaki nosi regent, tylko odrobinę większy.
88
Rozterka
- Prawda jest taka, Amabel, że
staję się nieco ociężały
-
przyznał ze skruchą.
Oczy lady Denville błysnęły wesoło.
- Co też ty mówisz? Powiem ci,
co powinieneś zrobić: musisz
przejść
na dietę z biszkoptów i wody sodowej - taką, jaką
podobno
stosował lord Byron!
Sir Bonamy wzdrygnął się w widoczny sposób, lecz odparł z wielką galanterią:
Ach, moja śliczna, gdybym dzięki temu mógł cię wreszcie zdobyć, zrobiłbym nawet coś takiego!
Jeśli to oświadczyny, to sądzę, iż powinienem wyjść - zauważył Kit.
I tak by mi odmówiła - odparł ponuro sir Bonamy. Ociężale zmienił pozycję, tak by mógł patrzeć na Kita, który usiadł poza jego polem widzenia. - Ale powiem ci coś, Evelyn! Będziesz szczęśliwcem, jeśli dasz się złapać tej dziewczynie Stavelych! Mówią, że to miła i ładna młoda kobieta. Oczywiście, nie dorównuje twojej matce, ale też nigdy nie spotkałem niewiasty, która byłaby równie piękna jak ona, zostałem więc kawalerem. Nie podoba mi się żadna inna kobieta. I nigdy mi się nie spodoba! Widzisz więc przed sobą samotnego człowieka, który nie ma nikogo bliskiego na świecie i który też nikogo nie obchodzi.
Ponieważ jednak sprawiał wrażenie hedonisty zadowolonego ze swego życia, Kit nic nie powiedział. Natomiast lady Denville nie powstrzymała się od komentarza. Z całkowitym brakiem wyczucia, jak jej potem wytknął wyrodny syn, zawołała:
Żeby tak kłamać...! Jakbym nie wiedziała o tych... rajskich ptakach, które brałeś pod opiekę przez ostatnie dwadzieścia pięć lat! A jak sobie przypominam, kilka z nich było prawdziwymi pięknościami... znacznie ładniejszymi ode mnie!
Żadna nie była piękniejsza niż ty, moja śliczna - od razu odparł sir Bonamy. Westchnął głęboko, przez co cumberlandzie! gorset niebezpiecznie zatrzeszczał; zaraz jednak jego właściciel poweselał i zaczął wyjaśniać Kitowi, że zjawił się na Hill Street, by gorąco zaprosić go wraz z lady Denville na skromny obiad,
89
Georgette
Heyer
jaki zamierza wydać w hotelu Clarendon, zanim wyjedzie na lato do Brighton.
- Znacznie lepiej niż mój
Alphonse przyrządzają tam karpia
w
ziołach - rzekł z przejęciem. - Bo zwykle kroi się karpia na
duże
dzwonka, rozgrzewa masło na patelni i dodaje pokrojoną
cebulę,
tymianek, pietruszkę, grzyby, no i oczywiście sól i pieprz
- wszyscy to wiedzą! Lecz u
Clarendona jeszcze czymś to
przyprawiają,
czymś diabelnie dobrym, choć jeszcze nie od
kryłem,
co to może być. Na pewno nie szczaw, gdyż kazałem
Alphonse'owi
go wypróbować i okazało się, że to zupełnie nie to.
Zastanawiam
się, czyby nie dodać odrobiny trybuli albo dwóch
listków
estragonu? - Odwrócił się, by posłać lady Denville
ciepły
uśmiech. -
Jestem pewien, że ty będziesz wiedziała, moja
śliczna!
Pomyślałem sobie, że później podadzą kotlety cielęce.
Muszą
też być przepiórki - nie ma dwóch zdań - oraz kaczki;
a
potem szpikowane nerkówki i ciasto z rodzynkami. Natomiast
na
drugie danie będzie gęś w zielonym sosie z kalafiorem
oraz
francuskim
groszkiem i fasolką, ponieważ wiem, że nie lubisz
obfitych
obiadów. A później już tylko homar w sosie i trochę
szparagów,
mięsa w galarecie, kremy i koszyk słodyczy, byś
mogła
sobie skubnąć to i owo. Tak sobie wyobrażam smaczny,
skromny
obiad - zakończył uśmiechając się do swych przyszłych
gości.
Brzmi to wyśmienicie, sir - zgodził się Kit. - Tylko że...
Tak, tak, wiem, co chcesz powiedzieć, mój chłopcze!
- przerwał mu sir Bonamy. - To
nie będzie liczne przyjęcie!
Zamierzam
zaprosić jeszcze tylko trzy osoby, więc zasiądziemy
do
stołu zaledwie w szóstkę. No i będą dodatki: ćwierć sarniny
i
może duszona polędwica. Albo kotlety jagnięce... muszę
się
zastanowić, co
będzie bardziej pasowało. - W jego głosie dało się
słyszeć
niezadowolenie. - Nie uważam, by była to pora na
naprawdę
wyszukany obiad - stwierdził z powagą. - To
pewne,
że niewiele jest rzeczy tak dobrych jak świeże szparagi
czy
choćby truskawki, które - obiecuję ci, moja śliczna -
znaj
dziesz
przed sobą na stole! Ale pomyśl tylko, jak by to było
pysznie,
gdybyśmy mogli mieć tuczone kuropatwy czy duszone
bażanty!
90
Rozterka
Tak, rzeczywiście, lecz nie to chciałem powiedzieć, sir! Z przyjemnością towarzyszyłbym mamie na pańskim przyjęciu, ale tak się składa, że muszę prawie natychmiast wrócić do Ravenhurst.
Dlaczego? Co tam będziesz robił? - zapytał sir Bonamy, szeroko otwierając swe małe okrągłe oczka.
Dużo rzeczy, zapewniam pana --• szybko odparł Kit. - Jeśli panna Stavely uczyni mi ten zaszczyt i wyjdzie za mnie, stryj, jak zapewne mówiła panu mama, zamierza znieść powiernictwo. Należy więc poczynić pewne przygotowania... jest wiele spraw, które muszę załatwić, zanim sprowadzę moją żonę do Ravenhurst!
Nie będziesz więc tego lata w Brighton? - zapytał sir Bonamy ze zdumieniem. - Wydawało mi się, że nabyłeś ten dom na Steyne, który wynajmowałeś w zeszłym roku!
Owszem... i jest on do dyspozycji mojej matki. Spodziewam się, że dojadę tam do niej po jakimś czasie. Co zaś do najbliższych planów mamy, nie znam ich, lecz nie sądzę, żebym koniecznie musiał jej towarzyszyć na pańskim przyjęciu, sir! Ten młody poeta będzie zachwycony, mogąc mnie zastąpić!
Jeśli masz na myśli owego młodego fircyka, którego posłałem do diabła jakieś dziesięć minut przed twoim przyjściem, Evelyn, to nie chcę go widzieć na moim obiedzie! - powiedział sir Bonamy z niezwykłą jak na niego gwałtownością. - Chłoptaś, który nie wie, jak się ubrać idąc z wizytą do damy... omotał sobie chustkę do nosa wokół szyi...! I jak myślisz, co tu porabiał, kiedy się zjawiłem? Czytał jej jakieś wiersze! Ciamajda! Powiem ci coś, mój chłopcze: za moich czasów młodzieńcy wiedzieli, co robić, by ładna kobieta z nudów nie popadała w letarg!
Nie byłam w letargu! - oświadczyła jej lordowska mość. - Żadna kobieta w moim wieku nie nudzi się słuchając wierszy na swoją cześć! Zwłaszcza gdy poeta jest tak miły, że porównuje ją do żonkila! - Z widocznym zadowoleniem zauważyła poruszenie na obliczach obu dżentelmenów i dodała rozmarzonym głosem: - Kołysanego podmuchami wiatru jak nimfa! - Zaniosła się swym perlistym śmiechem, a obaj panowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Przyznaj sam, Bonamy! Nigdy mi nie powiedziałeś niczego tak pięknego!
91
Georgette Heyer
- Młokos! - wykrzyknął sir Bonamy z gniewem w oczach.
Żonkil, też coś! Nigdy w życiu nie napisałem ani linijki wiersza
to nie w moim stylu! Ale gdybym pisał o tobie, nie nazwałbym cię jakimś nędznym żonkilem! Porównałbym cię do róży... takiej żółtej, ze złotymi płatkami i słodkim zapachem! - powiedział sir Bonamy dając się ponieść wyobraźni.
- Nonsens! - rzekła energicznie
lady Denville. - Raczej
nazwałbyś
mnie tłuściutką kuropatwą albo hiszpańskim naleśnikiem! A
co do twego przyjęcia, to przy szłabym na nie z przyjemnością
i to bardzo nieładnie ze strony Evelyna, że znowu
wyjeżdża
na wieś, będę bowiem musiała pojechać z nim. W Ravenhurst jest
tak okropnie, gdy jest się tam samej: co prawda,
nigdy
nie byłam tam sama, ale często myślałam, jak by mi było
smutno,
gdybym była do tego zmuszona. A zatem przyjedziesz
do
nas z Brighton na obiad, dobrze? Przypuszczam, że będziemy
mogli
uraczyć cię kaczętami, choć przepiórek nie gwarantuję.
Ale
z pewnością będą szparagi i homar!
Ta nagła zgoda na jego pomysł, by szukać schronienia w Ravenhurst, zdziwiła Kita. Jaki jest tego powód, dowiedział się dopiero, gdy sir Bonamy wyszedł.
- Kochanie, więc już wiesz? -
zapytała matka, gdy Kit
odprowadził
jej wielbiciela do powozu.
- Co mianowicie, mamo?
No, że twój stryj przyjeżdża do Londynu w interesach! Bonamy słyszał, jak ktoś mówił, że Henry wraca, i postanowił zaprosić go na swoje przyjęcie. Bonamy oczywiście nie mógł sobie przypomnieć, kto mu to powiedział; ale ja w to wierzę, bo coś takiego jest właśnie w stylu twego stryja! Kiedy wszyscy myślą, że jest w Nottinghamshire... a może Northamptonshire? Och, nieważne, wiesz, co mam na myśli - tę posiadłość, którą zakupił, kiedy odszedł ze służby dyplomatycznej! Kochanie, wiem, że go lubisz, ale musisz przyznać, że ten jego śmieszny powrót jest dla nas nader niefortunny! Chyba nie należy się łudzić, iż cię nie rozpozna, prawda?
Wręcz przeciwnie! - stwierdził Kit stanowczo. - Już po pięciu minutach wiedziałby, że to ja! Kiedy ma przyjechać do Londynu?
92
Rozterka
Och, nie wcześniej niż w przyszłym tygodniu! - zapewniła go. - Nie ma potrzeby wpadać w panikę, Kit!
Rzeczywiście nie... jeśli zdążę wyjechać z miasta! - odrzekł. Spojrzał na matkę rozbawiony, a zarazem zniecierpliwiony. - Mamo, nie sądzę, byś w pełni zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw tej haniebnej sytuacji! Idąc na Mount Street, spotkałem przyjaciela Evelyna i zrobiłem mu afront! Bóg wie, kto to jest! Jakoś z tego wybrnąłem, powiedziałem, że byłem zamyślony, i wziął to za dobrą monetę. Ale co by było, gdyby domyślił się, że nie jestem Evelynem? Mielibyśmy się z pyszna, nieprawdaż?
Tak, ale przecież niczego się nie domyślił i jestem pewna, że nikt się nie domyśli - poza Henrym albo jakimś bliskim twoim przyjacielem, a tych możesz z łatwością unikać! Myślę jednak, że masz rację chcąc wyjechać z Londynu, bo doskonale rozumiem, jakie to dla ciebie męczące, gdy wciąż musisz wystrzegać się znajomych Evelyna. Choć tak naprawdę nie wierzę, by któryś z nich mógłby coś podejrzewać. Przypomnij sobie Bonamy'ego! Przypuszczałam, że może cię rozpoznać, i pozwoliłam ci wejść, by się o tym przekonać. Nie miałoby znaczenia, gdyby tak się stało, bo jeślibym mu wszystko wyjawiła, nikomu nie pisnąłby słówka, ale on się wcale nie zorientował! - Spojrzała mu badawczo w oczy, chcąc wyczytać jego myśli. Wyciągnęła do niego rękę, a kiedy ujął ją, uśmiechając się niewesoło, powiedziała przymilnie: - Kochanie, dlaczego tak patrzysz? Nie bawi cię to? Ani trochę?
Nie, mamo, ani trochę! - odparł z podziwu godnym opanowaniem.
Och, kochanie! - westchnęła. - Myślałam, że tak! Kiedyś lubiłeś robić ludziom kawały! Prawie tak samo jak Evelyn! I jeśli zdarzało wam się wpaść, to zawsze z winy Evelyna, nie twojej!
Palce Kita zacisnęły się na jej dłoni.
- Mamo, zastanów się! - rzekł
błagalnie. - Wtedy to były
figle:
nigdy nie zamienialiśmy się rolami w jakimś konkretnym
celu!
Pomyśl, moja droga, co by było, gdyby ten jegomość,
którego
dziś spotkałem, jednak mnie rozpoznał? Ripple'owi
93
■
Georgette Heyer
mogłaś powiedzieć prawdę, lecz jak zaufać komuś obcemu, który być może jest tylko przelotnym znajomym Evelyna? Całe miasto znałoby już tę historię, a jak czułaby się panna Stavely, gdyby to dotarło do jej uszu?
Chwilę się nad tym zastanawiała, po czym skinęła głową.
- Masz rację! To chyba nie ma
sensu. Trudno byłoby się
nam
z tego wytłumaczyć! Ale nie sądzisz, że Cressy coś
podejrzewa?
Potrząsnął przecząco głową.
Nie, gdyż zbyt słabo zna Evelyna. Ale to niegłupia dziewczyna, mamo, i jeśli zaprzyjaźni się ze mną, to potem, gdy spotka Evelyna, zorientuje się w tej zamianie.
Tak, lecz nie zdążycie się bliżej poznać. Natychmiast wyruszysz do Ravenhurst i jeżeli Evelyn do tego czasu nie wróci
- choć z pewnością to uczyni -
dojadę do ciebie w przyszłym
tygodniu.
Bo rozumiesz, dziwnie by wyglądało, gdybym tak
nagle
opuściła Londyn.
Oczywiście, więc błagam cię, nie rób tego! W ogóle nie musisz wyjeżdżać do Ravenhurst, zanudzisz się tam na śmierć!
Kit, jak możesz uważać mnie za taką egoistkę? - zapytała z oburzeniem. - To moja wina, że musisz zakopać się na wsi, więc przynajmniej mogę ci dotrzymać towarzystwa! Bo chyba nie masz w Anglii żadnej przyjaciółki, co naturalnie byłoby dla ciebie zabawniejsze... a nawet gdybyś miał, nie sądzę, byś zabrał ją do Ravenhurst.
Nie - odparł zdławionym głosem. - Chyba nie! - Nie był w stanie zachować powagi; zanosząc się śmiechem, wykrztusił:
- Och, mamo, co jeszcze powiesz?
Przedtem był gorset Ripple'a,
a
teraz moja przyjaciółka? Taki brak delikatności z twojej strony!
- Co za bzdury, Kit! Dopiero
byłabym naiwną gąską, gdybym
myślała,
że jeszcze nie miałeś do czynienia z kobietami! Co
prawda,
pewnie nie tak dużo jak Evelyn, z czego ogromnie się
cieszę.
Och, Kit, co się mogło stać z Evelynem? Gdzie on jest?
Kit przestał się śmiać i otoczył matkę ramieniem, ściskając ją pocieszająco.
- Nie martw się, mamo! Podobnie
jak ty nie wiem, co się
z
nim dzieje, ale na pewno jest cały i zdrowy. Co zaś do tego,
94
Ro/terka
gdzie się podziewa - skoro ostatnio widziano go w Ravenhurst, myślę, że najlepiej będzie, jeśli tam pojadę i zasięgnę języka. Więc bądź tak dobra i nie wpadaj w rozpacz! Obiecujesz?
Uniosła dłoń, by klepnąć go w policzek, i uśmiechnęła się smutno.
- Zawsze dodajesz mi otuchy, kochanie! Postaram się nic martwić, ale to nie będzie łatwe, kiedy wyjedziesz. A gdy sobie przypomnę, że mam odwiedzić lady Stavely, robi mi się słabo!
7
Pozostawiwszy za sobą Fimbera, który miał skompletować dla niego najpotrzebniejsze rzeczy z garderoby Evelyna, Kit wyruszył do Sussex dwukółką brata, zabierając w drogę tylko Challowa. Ten, długo nie zwlekając, wyjawił swemu panu parę pomysłów, jakie przyszły mu do głowy, gdy zastanawiał się nad sposobem odnalezienia Evelyna. Przedstawił je ze swobodą starego zaufanego sługi, i to kutego na cztery nogi, dodając z pewną surowością, że ośmiela się mówić to wszystko, ponieważ poza jego lordowską mością nie znał nikogo bardziej postrzelonego niż panicz Kit.
- Bo jeśli panicz udaje jego
lordowską mość, to jak może
panicz
go szukać? Ładnie by to wyglądało, gdyby panicz jeździł
po
okolicy rozpytując o samego siebie!
Przyzwyczajony do ostrego języka swego przybocznego, Kit odparł łagodnie:
Nie jestem taki bezmyślny, jak ci się wydaje... i wcale nie mówię tego, by się chwalić! Co zaś do poszukiwań mego brata, wiem doskonale, że mam ograniczone możliwości. Ale...
Niewątpliwie, sir. I jeśli wbił sobie panicz do głowy, że uda mu się samemu tego dokonać, to chyba brak paniczowi piątej klepki! A jeżeli zostanie panicz w Ravenhurst, to dopiero ludziska będą się dziwować, jeśli zacznę pytać o jaśnie pana! Tak, tak! Chyba żebym trafił na samych półgłówków! I niech panicz sobie nie myśli, że nikt się nie dowie o przyjeździe panicza, bo wszyscy wiedzą o każdej jednej rzeczy, która się dzieje w Ravenhurst! Nawet powinien się panicz pokazać tu i tam, bo przecież
96
Rozterka
nie chcemy, by ktoś pomyślał, że się panicz ukrywa: to by dopiero było podejrzane!
Tak, zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę - rzekł Kit. - Myślałem jednak o tym, by dowiedzieć się o Evelyna na rogatkach.
Cóż, przyznaję, że mnie to też przyszło do głowy - wyznał Challow. - Ale szkoda czasu, równie dobrze moglibyśmy rozpytywać gdzie indziej. No bo niech się tylko panicz zastanowi! Dobrze pamiętam, że jego lordowska mość wyjechał główną bramą, ale w którą stronę skręcił, kiedy dojechał do drogi - nie mam pojęcia i nawet jeślibym się sprytnie tego wywiedział w stróżówce u Tugby'ego, i tak niewiele by nam to dało. Bo jeżeli pojechał w lewo, to tak jakby zmierzał do Londynu, a jakoś mi się nie wydaje, by tak było, ponieważ sam jechałem tą drogą kilka godzin za jego lordowska mością i wartownik na rogatkach, który zna nas obu, przepuszczając mnie, nie wspomniał ani słowem, że widział jaśnie pana. Wydaje mi się więc, że jego lordowska mość raczej skręcił w prawo, ale to także nic nam nie mówi. Wie panicz tak samo dobrze jak ja, że ta droga kończy się nie dalej niż pięć mil od Ravenhurst, a stamtąd już tylko krok do wioski. Gdybym zaczął wypytywać o jego lordowska mość na tej rogatce, tamtejszy wartownik, okropnie wścibski jegomość, od razu rozpuściłby jęzor i mój pan wściekłby się potem z tego powodu.
- Na tej drodze są jeszcze inne rogatki - zauważył krótko Kit.
Pewnie, że są, bo to bardzo uczęszczany trakt - zgodził się Challow. - Chce mnie panicz wysłać do tych wszystkich rogatek, które są na tyle oddalone od Ravenhurst, że ich wartownicy w ogóle nie znają jego lordowskiej mości? To na nic, paniczu Kit! Kto zapamiętałby jakiś faeton, widziany dwa tygodnie wcześniej? A nawet gdybym trafił na ślad jego lordowskiej mości, to skąd miałbym wiedzieć, czy nie zjechał gdzieś z głównej drogi? Mówię paniczowi, szkoda czasu, jaśnie pan może być wszędzie!
Jestem tego świadomy - odparł Kit, cały czas patrząc przed siebie na drogę. - Nawet gdybym nie bawił się w tę maskaradę, nie wiedziałbym, gdzie go szukać, ponieważ nie znam jego zwyczajów ani towarzystwa, w jakim się obraca. Ale ty powinie-
97
Georgette Heyer
neś wszystko o nim wiedzieć, Challow! - Stangret nie odpowiedział; po chwili Kit zerknął na niego i zauważył, że służący marszczy czoło. - No, mów, człowieku! - rozkazał. - Chyba nie sądzisz, że mój brat życzyłby sobie, byś miał przede mną jakieś sekrety!
- Nie o to chodzi, paniczu Kit -
odparł Challow potrząsając
głową.
- Cały figiel w tym, że ja nic nie wiem... nic a nic! Nie
chcę
powiedzieć, że nie mam pewnych podejrzeń - tak samo
zresztą
jak Fimber - ale gdy jego lordowska mość wybiera się na
te
swoje wyprawy, nigdy nie zabiera żadnego z nas ani nie mówi,
dokąd
jedzie. Dziwię się, dlaczego daje nam takie sute napiwki,
bo
przecież i tak nie możemy mu przeszkodzić w tych jego
sprawkach.
Kit pominął tę uwagę milczeniem. Nie widział nic nadzwyczajnego w tym, że Evelyn pragnął pozbyć się swych oddanych, lecz czujnych opiekunów, kiedy planował eskapady, które oni by zdecydowanie i głośno potępili; ponieważ jednak nie było sensu wdawać się w rozmowę na ten temat, rzekł tylko:
Pewnie rzeczywiście nie powiedział ci, dokąd się wybiera, ale dam głowę, że i tak wiesz!
Nie jestem pewien, paniczu. Mam powody sądzić, że jego lordowska mość miał jakieś stosunki z jedną panią w Brighton i z inną w Tunbridge Wells. Kiedy więc wyjeżdżał sam z Raven-hurst, przemknęło mi przez myśl, że właśnie tam się udaje. Cóż, zdradzę paniczowi, że gdy nie wrócił do Londynu na czas, a jej lordowska mość zaczęła się niepokoić, bo jaśnie pan miał być na obiedzie u wielmożnego lorda Stavely'ego, postanowiłem sam coś zrobić i sprawdzić, czy mojego pana nie ma przypadkiem w Wells. Nie powiedziałem nic jej lordowskiej mości ani panu, paniczu Kit, bo klnę się, że jaśnie pana tam nie ma i nie było. Nie widziano go także w Sussex ani w Kentish, ani nawet w Nowej Gospodzie - to pewne! Zagadywałem stajennych w zajazdach, bo gdyby jaśnie pan wyprzęgał u nich swoje siwki, to na pewno by ich nie zapomnieli, choćby nie pamiętali jego samego. Panicz nie i widział jeszcze tych koni, ale daję paniczowi słowo, że są wyjątkowo dobrane! A jak razem idą! Tak dobrze utrzymanej czwórki jeszcze panicz w życiu nie widział!
98
Rozterka
- A nie pomyślałeś, że mógł po drodze zmienić konie?
- wtrącił Kit.
- Tak, paniczu... ale jaśnie pan
nie powierzyłby nikomu swoich
siwków.
Naturalnie przyszło mi to do głowy, kiedy zastanawiałem
się,
czy nie nocował u jakiejś znajomej i w ogóle nie stawał
w
gospodach. - Kaszlnął dyskretnie i dodał przepraszającym tonem:
- Mam nadzieję, że nie pozwalam
sobie na zbyt wiele, paniczu!
Kit
nie zwrócił na to uwagi, lecz rzekł patrząc przed siebie
i marszcząc brwi:
Mój brat nie zatrzymałby się teraz u żadnej znajomej.
Właśnie tak sobie pomyślałem, paniczu! - odrzekł Challow.
- Nie teraz, gdy postanowił
pójść do ołtarza! Jaśnie pan nie jest
z
tych... nie mówiąc już o kłopotach, jakie mogłyby z
tego
wyniknąć!
Tunbridge Wells! Boże święty, na własne oczy widziałem tam
więcej niż pół tuzina znajomych mego pana!
Kit skinął głową i popadł w milczenie. Problem odnalezienia ekscentrycznego brata wydawał mu się nie do rozwiązania; nieobecność Evelyna potrafił bowiem wytłumaczyć sobie jedynie tym, że pojechał on wykupić broszkę lady Denville, a kiedy stwierdził, iż lord Silverdale opuścił Brighton, postanowił udać się za nim do jego posiadłości w Yorkshire. Zanim jednak Kit przyjął taką wersję wydarzeń, zdał sobie z sprawę z jej nieprawdopodobieństwa. Evelyn musiał wiedzieć, że ma niewiele czasu, jeśli zatem przedsięwziąłby taką podróż, na pewno nie wyruszyłby w nią faetonem. Nie byłby to również powód, dla którego koniecznie musiałby się pozbyć kamerdynera. Wydawało się też mało prawdopodobne, aby nie powiadomił lady Denville o swoim zamiarze. Mógł pojechać do Londynu - ale dlaczego miałby zostawić za sobą Challowa? - a potem kontynuować podróż dyliżansem pocztowym; przeczyła temu jednak nieobecność w stajni jego siwków.
Z tych rozważań Kit został wyrwany przez Challowa, który uświadomił mu kolejny problem:
Za pozwoleniem, paniczu - rzekł nieoceniony sługa - ale co zamierza panicz robić w Ravenhurst?
Robić? - powtórzył Kit, który jak dotąd myślał tylko o tym, by uciec z Londynu, gdzie co krok czyhało się na niego jakieś
99
Georgette Heyer
niebezpieczeństwo. - Jeszcze nie wiem... a co miałbym tam robić? Będę łowił ryby... strzelał do zajęcy albo leśnych gołębi!
- Aha! - odparł Challow tonem
człowieka, który spodziewał
się
właśnie takiej odpowiedzi. - Nie chciałbym się wtrącać w
nie
swoje sprawy, ale
jeśli chce panicz, by brano go za jego lordowską
mość,
nie może panicz chodzić na ryby! Jaśnie pan nie uznaje
tego
sportu!
Kit, który przez chwilę zapomniał, że Evelyn nie lubi łowić ryb, miał ochotę przekląć „jego lordowską mość". Powstrzymał się jednak od tego, ale rzekł z wyraźnym zniecierpliwieniem:
Dobijesz mnie, jeśli powiesz jeszcze, że nie powinienem brać fuzji do ręki, ponieważ nie strzelam tak dobrze jak Evelyn Możesz sobie tego oszczędzić, ale powiedz mi, co, u diabła, mam robić!
No, no! - odrzekł Challow pobłażliwie go besztając. - Nie ma powodu, by się panicz denerwował! Chciałbym tylko powiedzieć, że jeśli już panicz weźmie strzelbę, to niech nikt z paniczem nie idzie... ani ładowacz, ani pan Willey - nowy gajowy jaśnie pana. Jeszcze go panicz nie zna, a on nie zorientuje się w zamianie, jeśli panicz nie zacznie strzelać.
Wielkie dzięki! - odrzekł Kit, a niechętny uśmiech zastąpił na jego obliczu marsową minę. - Nie pozbawiaj mnie resztek złudzeń i zamiast tego powiedz, kto jeszcze może mnie rozpoznać w Ravenhurst!
Zastanawiam się nad tym, paniczu, i nikt nie przychodzi mi do głowy, chyba że pani Pinner... ale biorąc pod uwagę, że mieszka ona w domku przy zachodniej bramie, sądzę, iż uda się paniczowi trzymać od niej z daleka.
W jego głosie nie było pewności, lecz Kit i tak nie miał złudzeń, że zdoła uniknąć spotkania ze starą piastunką.
Trzymać się z dala od Pinny? Nawet nie będę próbował! Jeśli nie mógłbym jej zaufać, to nie powinienem ufać nikomu, nawet rodzonej matce!
To prawda - zgodził się Challow. - Co więcej, jeśli ktoś zacząłby się domyślać, że nie jest panicz jego lordowską mością, a to nie wydaje mi się prawdopodobne, bo nowy kamerdyner (którego mój pan zatrudnił zeszłego roku, gdy stary pan Brigg nie
100
Rozterka
mógł tak ciągle jeździć do Londynu i z powrotem), więc ten kamerdyner jeszcze nigdy panicza nie widział i również nie zna zbyt dobrze jego lordowskiej mości, gdyż poza kilkoma nocami, które spędziliśmy w Ravenhurst dwa tygodnie temu, mój pan nie był tam od września, to znaczy od owego polowania z przyjaciół-mi- gdyby jednak ów nowy służący okazał się bardziej podejrzliwy, niż przypuszczam, to wszelkie jego obawy znikną, gdy ja, Fimber i pani Pinner będziemy się zachowywali jak gdyby nigdy nic. Bo dlaczego miałby coś podejrzewać? Nikt, kto panicza nie zna tak dobrze jak my, nie pomyślałby, że strzeli paniczowi do głowy taki wariacki pomysł!
Kit już otwierał usta, by zaprzeczyć sugestii, iż to on wpadł na ten wariacki pomysł, ale zamknął je, gdy sobie przypomniał, że jego własne lekkomyślnie rzucone słowa nasunęły matce tę myśl.
Zauważywszy, że jego młody pan niezwykle się zafrasował, Challow rzekł pocieszająco:
- No, nie musi panicz zaraz tak
się martwić, tylko dlatego, że
powiedziałem
paniczowi słówko ostrzeżenia! Poradzi sobie panicz,
i
to jak!
Kiedy dotarli do Ravenhurst, wszystko wskazywało, że Challow miał rację. Ponieważ przyjechali nie zapowiedziani, bramy posiadłości były zamknięte. Tugby, który znał młodych panów od dziecka, wyszedł ze stróżówki mocno przestraszony, ponieważ Challow narobił sporo hałasu, lecz gdy tylko zobaczył Kita, pospieszył otworzyć bramę, wykrzykując jednocześnie:
- Jaśnie pan! Nigdy bym nie pomyślał!
Nie spodziewałeś się zobaczyć mnie tak szybko, co? - zapytał Kit radośnie.
To prawda, jaśnie panie! Ale jestem diabelnie rad, że jaśnie pan przyjechał. Ostatnio rzadko tu pana widywaliśmy. - Otworzył jedną część bramy i wrócił, by rozewrzeć drugą. Spojrzał przy tym na Kita i powiedział: - Miał jaśnie pan jakieś wieści od pana Christophera? Mam nadzieję, że dobrze się miewa?
O tak, czuje się znakomicie... przesyła pozdrowienia wszystkim tutejszym znajomym.
- Dobrze by było, gdyby wrócił do domu, prawda, jaśnie
101
Georgette Heyer
panie? - zauważył Tugby. - Dziwnie widzieć tu jaśnie pana samego.
Jadąc przez park dobrze utrzymaną aleją, Kit myślał to samo. Ravenhurst było domem jego dzieciństwa i kochał je, lecz wszystkie wspomnienia stąd były tak nierozłącznie związane z bratem, że miejsce to wydawało mu się bez niego puste, a nawet trochę obce.
Zawstydzony własnym sentymentalizmem, próbował pozbyć się smutnych refleksji i zamiast tego cieszyć się z widoku posiadłości, która znajdowała się w doskonałym stanie, mimo że od śmierci ojca była tak rzadko odwiedzana. Lecz gdy wszedł do domu, uczucie pustki stało się jeszcze bardziej dojmujące i Kit pożałował, że przyjechał tu sam. Po chwili zdał sobie sprawę, iż tak naprawdę niewiele ma to wspólnego z Evelyuem. Kiedy bowiem mieszkała tu cała rodzina, zatrudniano ponad dwadzieścia osób służby domowej i Kit prawie nie przypominał sobie, by w Ravenhurst nie było gości; a ponieważ służący zawsze wiedzieli, kiedy mają spodziewać się jaśnie państwa, nigdy nie widywało się w salonie ani w pokojach mebli przykrytych pokrowcami. Przyszło mu teraz do głowy, że już samo to może działać przygnębiająco nawet na osobę pogodną, i zaczął się zastanawiać, jak długo będzie musiał pozostać w tym domu. Z niejakim rozbawieniem pomyślał też, ile czasu wytrzyma tu matka. Lady Denville bowiem szczerze nie znosiła życia na wsi i jedyną rzeczą, jaka czyniła dla niej pobyt w Ravenhurst znośnym, były częste wizyty gości oraz wyprawy do pobliskiego Brighton.
Przyjazd jaśnie pana wprawił nieliczną służbę w pewien popłoch, lecz ani nowy kamerdyner, ani jego małżonka nie wykazywali najmniejszego zamiaru, by kwestionować tożsamość pana Fancota. Z charakterystyczną więc dla brata beztroską Kit stwierdził, że zapewne zapomniał ich uprzedzić o swym ponownym przyjeździe, i przy okazji dodał, iż w przyszłym tygodniu pojawi się tu także jej lordowska mość. Te wieści najwyraźniej wprawiły kamerdynera w osłupienie; lecz pani Norton, której oczy zapłonęły gorączkowym blaskiem, natychmiast zaczęła snuć plany przygotowań na przyjazd jaśnie pani i zadawała tak wiele pytań dotyczących liczby służących, których jej lordowska mość
102
Rozterka
ma zamiar przywieźć, że Kit szybko uciekł z domu i poszedł przez park w odwiedziny do swej starej piastunki.
Tak jak było do przewidzenia, niania poznała Kita, gdy tylko stanął przed nią i się odezwał. Przywitała go bardzo serdecznie, zadała parę szczegółowych pytań na temat zdrowia, przypominając mu różne dziecięce przypadłości, na które niegdyś cierpiał i o których dawno już zapomniał i bez żadnych uwag - poza pełnym dezaprobaty cmoknięciem i potrząsaniem głową - przyjęła wiadomość, że Kit udaje Evelyna. Kiedy jednak w toku rozmowy odkryła, iż jej pupil właściwie został zmuszony do tej maskarady na skutek tajemniczej nieobecności brata, okazała Kitowi więcej zrozumienia niż trójka pozostałych współkonspiratorów.
- Och, nigdy nie spotkałam większego szaławiły niż on!
wykrzyknęła. - Dam ja mu po uszach, gdy go zobaczę! Co też mu strzeliło do głowy - w jego wieku, i to teraz, gdy ma się żenić! Ale nie trap się, kochaneczku, nikt cię nie pozna. A jeśli chodzi o jego lordowską mość - powinieneś go znać na tyle dobrze, by się o niego nie martwić! Zapamiętaj moje słowa: jeśli nawet jest w jakichś tarapatach, na pewno się z tego wywinie
niech Bóg ma go w swojej opiece!
Kit nie był zdziwiony, słysząc, że niania wie o planowanym małżeństwie Evelyna; gdy jednak dowiedział się od Fimbera- który właśnie rozpakowywał jego rzeczy w sypialni położonej w zachodnim skrzydle domu - iż reszta domowników jest równie dobrze poinformowana, zaczął się zastanawiać, czy przed służącymi w ogóle coś da się zachować w tajemnicy, a zwłaszcza tak niebezpieczny sekret jak ten obecny. Fimber najwyraźniej nie miał podobnych obaw. Kładąc szczotki Kita na toaletkę, stwierdził, że już wcześnie się nad tym zastanawiał i doszedł do pewnych wniosków.
Patrząc na niego z niepokojem, Kit zapytał:
- Mianowicie jakich?
- Cóż, sir - odrzekł Fimber -
należy pamiętać, że jego
lordowską
mość nadzwyczaj rzadko odwiedzał Ravenhurst, a zatem pański
dzisiejszy przyjazd wzbudził spore zdziwienie. W innych
okolicznościach, o czym chyba nie muszę pana zapewniać,
dałbym
Nortonom porządną reprymendę, lecz tym razem uznałem,
że
lepiej będzie szepnąć im o czymś na ucho.
103
Georgette Heyer
Szepnąć na ucho? Ale o czym? - zapytał Kit, coraz bardziej zaniepokojony.
O pańskich zbliżających się zaręczynach, sir... to znaczy, o zaręczynach jego lordowskiej mości - odparł Fimber, uważnie kładąc stos koszul na jedną z półek w komodzie. - Naturalnie plotki o tym wydarzeniu dotarły do Ravenhurst już jakiś czas temu, lecz przedtem nie uznałem za stosowne ich potwierdzać.
- Doprawdy?
- Tak, sir - odrzekł kamerdyner
z godnością. - Nie mam zwyczaju
przekraczać
granic zwykłej uprzejmości w rozmowie z Nortonami.
To
ze wszech miar godni szacunku ludzie, ale są tu nowi. Ale do
rzeczy.
Przewidywałem, że Nortonowie będą chcieli się dowiedzieć,
co
sprowadza pana z powrotem do Ravenhurst, i byłem przygotowany
na to, że moje wyjaśnienia mogą spotkać się ze
zdziwieniem...
żeby
nie powiedzieć, panie Christopherze - z niedowierzaniem...
- Co więc im, do diaska, powiedziałeś?
- Że chciał pan tu dopilnować
kilku spraw - zresztą zgodnie
z
tym, co uzgodniliśmy przed wyjazdem z Londynu. Wszyscy
doskonale
wiedzą, że to stryj jaśnie pana tu rządzi, a jego
lordowska
mość raczej nie interesuje się tym, co w jego pojęciu
do
niego nie należy. Musiałem więc, panie Christopherze, zdradzić,
że niebawem w Ravenhurst nastąpią poważne zmiany.
- Czy ta informacja zadowoliła Nortonów?
- O tak, sir! Oboje są bardzo
podekscytowani. Mają nadzieję,
że
młoda pani polubi to miejsce i nakłoni jego lordowska mość,
by
kazał otworzyć wszystkie pokoje - tak jak być powinno i jak
zawsze
bywało, gdy żył ojciec panicza - czego oni oczywiście
nie
mogą pamiętać. Jeśli wolno mi coś zasugerować - uważam,
że
powinien pan powiedzieć pani Norton, by pokazała mu pokoje
jej
lordowskiej mości... niech to będzie wyglądało tak, jakby
chciał
je pan przemeblować.
Kit nie miał nic przeciwko temu, lecz spojrzał na Fimbera podejrzliwie, ponieważ wiedział, że precyzja, z jaką wysławia się kamerdyner, oraz jego oficjalne zachowanie zwiastują inny, znacznie trudniejszy do przyjęcia pomysł. Rzekł więc:
- To nie przedstawia żadnych
trudności, ale chciałbym wie
dzieć,
co jeszcze chodzi ci po głowie.
104
Rozterka
- Słucham jaśnie pana?
Skończ z tymi ceremoniami! - rozkazał Kit. - Nie uda ci się mnie oszukać, więc nawet nie próbuj tego robić. Co tam masz jeszcze w zanadrzu?
Nie wiem, o co jaśnie panu chodzi. Przyszło mi tylko do głowy, że byłoby dobrze, gdyby kazał pan posłać po swego rządcę i omówił z nim sprawy posiadłości. Ale na pewno sam już pan o tym pomyślał!
Nic podobnego! - odparł Kit kategorycznie. - Posłać po Goodleigha - który nie jest moim rządcą! - by rozmawiać z nim o sprawach brata? Wielkie dzięki, to już wykracza poza granice przyzwoitości!
Wobec tego może się pan od razu ujawnić, panie Christo-pherze, bo nikt nie uwierzy, że przyjechał pan tu dopilnować spraw, jeśli się pan nimi w ogóle nie zainteresuje! - dociął mu Fimber, przybierając swój zwykły sposób bycia. - Wtedy dopiero ludzie zaczną gadać! Jeszcze tego nam potrzeba! Dlaczego nie może pan porozmawiać z panem Goodleighem i przejechać się z nim po okolicy? Jeśli zamierza mi pan powiedzieć, że jego lordowska mość miałby to panu za złe, mogę tylko rzec, że to nie ja robię ceremonie, sir! Wie pan równie dobrze jak ja, że jaśnie pan zaaprobowałby wszystkie pana zarządzenia, a nawet byłby mu za nie wdzięczny!
- Przypuszczam, że masz rację, ale...
- Stracił pan ducha, panie
Christopherze, o to tu chodzi!
-
przerwał mu Fimber zebrawszy się na odwagę. - I trudno się
temu
dziwić... ten dom jest jak grobowiec i założę się, że
brakuje
panu jego
lordowskiej mości. Poczuje się pan lepiej po obiedzie.
Jego
lordowska mość nie korzystał z innych skrzydeł domu, gdy
tu
przyjeżdżał, powiedziałem zatem Nortonom, że i teraz tak
będzie.
Otwarto dla pana bibliotekę, a obiad podadzą w Zielonym
Saloniku,
nich więc pan tam już idzie i się rozgości.
Skromny, lecz znakomity obiad z całą pewnością poprawił Kitowi nastrój, ale nie zmniejszył jego niechęci do zajęcia się księgami rządcy, gdyż sposób, w jaki musiałby to uczynić, w gruncie rzeczy równałby się zwykłemu oszustwu. Pan Fancot nie potrafiłby dokładniej wyjaśnić, na czym polegają te obiekcje,
105
Georgette Heyer
bo przecież nic nie zyskiwał na rozmowie z rządcą, a ponadto wiedział lepiej niż Fimber, że Evelyn nie tylko nie miałby nic przeciwko jego poczynaniom, lecz nawet bardzo by się oburzył słysząc, iż brat mógł go o coś takiego podejrzewać. Ponieważ jednak nie opuszczało go uczucie niesmaku, Kit postanowił, iż jeśli tylko nie będzie do tego zmuszony, postara się unikać spotkania z rządcą.
Lecz ten dobry człowiek sam stawił się w domu następnego ranka, zanim jeszcze Kit skończył jeść śniadanie; i kiedy jego domniemany chlebodawca, chcąc nie chcąc, przyszedł do biblioteki, rządca powitał go ciepłym uśmiechem, przepraszając jednocześnie, że nie spotkał się z jego lordowską mością, gdy ten dwa tygodnie wcześniej bawił w Ravenhurst. Zdradził też, że gdy ostatnio przedłożył lordowi Brumby kwartalne rozliczenie, jaśnie pan poinformował go (nader zresztą łaskawie), iż ma nadzieję niebawem pozbyć się powiernictwa nad majątkiem; zobowiązał go także, by postarał się wprowadzić wielmożnego lorda Denville we wszystkie istotne sprawy dotyczące zarządzania tutejszą posiadłością. Uśmiechając się do Kita promiennie, rządca dodał, że gdyby wiedział o poprzedniej wizycie jego lordowskiej mości z pewnością nie omieszkałby się przed nim stawić.
- Bo, za pozwoleniem jaśnie pana, zarówno ja, jak i pozostali mieszkańcy Ravenhurst nie mogą wprost doczekać się dnia, kiedy przejmie pan zarząd nad posiadłością. Nie żebyśmy uskarżali się na lorda Brumby! Nikt nie mógłby sumienniej wykonywać swych obowiązków niż pan Henry... to znaczy, chciałem powiedzieć - lord Brumby... ale to nie to samo! Nie dla nas, którzyśmy patrzyli, jak jaśnie panowie - pan i pański brat - wyrastają tu na mężczyzn! A czy są jakieś wieści od pana Kita, jaśnie panie?
Pan Kit, pogodziwszy się z nieuniknionym, odparł, że brat miewa się doskonale, następnie przyjął gratulacje z okazji zbliżającego się ślubu Evelyna i wyraził gotowość, by spędzić resztę słonecznego poranka na przeglądaniu ponurych tomiszcz, które przyniósł ze sobą pan Goodleigh. Na szczęście rządca nie zwrócił uwagi na to, że wielmożny pan był znacznie bardziej zainteresowany majątkiem, który nieboszczyk lord Denville zapisał młodszemu z bliźniaków, niż własną rozległą posiadłością.
106
Rozterka
W ciągu następnych dwóch dni nudę pobytu na wsi rozproszyły nieco Kitowi inspekcyjne przejażdżki po okolicy w towarzystwie Goodleigha oraz kurtuazyjna wizyta proboszcza miejscowej parafii. Trzeciego dnia zaś nieliczna służba Ravenhurst postawiona została w stan gotowości, a sam Kit nabrał złych przeczuć, gdy z Londynu niespodziewanie przyjechały dwa powozy, które przywiozły - oprócz innych, mniej ważnych służących - także kamerdynera, lokajów ich lordowskich mości oraz królewsko opłacanego jegomościa, który panował w pomieszczeniach kuchennych miejskiej rezydencji lorda Denville przy Hill Street. Jakiś czas potem przybył sporych rozmiarów furgon, który, jak się okazało, oprócz góry bagaży przywiózł również kilka pokojówek, dwóch podkuchennych, dwóch młodszych lokajów, jak również tyle mebli, ile potrzebowała jaśnie pani, by się wygodnie urządzić. Jeszcze później przed główne wejście domu zajechał elegancki powóz. Kiedy przystawiono do niego stopnie, z powozu wysiadła stateczna niewiasta, która sprawiała wrażenie zamożnej posiadaczki ziemskiej, lecz w rzeczywistości była nikim innym jak panną Rimpton, zarozumiałą garderobianą jej lordowskiej mości. Chwilę później wyłoniła się sama lady Denville, nie tak dostojna jak tamta, ale o wiele bardziej czarująca w jedwabnej sukni barwy zielonego jabłka, uwydatniającej jej zgrabną sylwetkę, oraz w najmodniejszym obecnie nakryciu głowy: efektownym kapeluszu z wysoką główką i sztywnym, szerszym z przodu rondem, z jabłkowo-zielonymi wstążkami oraz pękiem chwiejących się strusich piór. Pan Fancot, który wyszedł z domu akurat w porę, by pomóc temu uroczemu zjawisku wysiąść z powozu, stał się natychmiast adresatem dramatycznego oświadczenia wygłoszonego pełnym napięcia półszeptem.
- Kochanie, stała się rzecz straszna! - powiedziała Kitowi matka wprost do ucha, wcześniej rzuciwszy się mu w ramiona. - Nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko bezzwłocznie się spakować i ruszyć ci na pomoc! I proszę cię, nie zwalaj całej winy na mnie, bo nigdy nie przewidywałam czegoś takiego i sama jestem całkowicie załamana!
Minęło trochę czasu, zanim Kit zdołał odciągnąć matkę od różnych ważniejszych służących, którzy albo sami przychodzili do niej po jakieś polecenia, albo byli przez nią wzywani; wreszcie jednak udało mu się to i przeszli oboje do biblioteki. Zamknąwszy drzwi przed niebezpiecznie kręcącą się w pobliżu panną Rimpton, Kit rzekł rozbawionym, a jednocześnie zaniepokojonym głosem:
Na miłość boską, mamo, powiedz mi wreszcie to najgorsze! Dłużej nie wytrzymam w niepewności! Co to za straszna wiadomość, że przyjechałaś aż pięć dni wcześniej, niż zamierzałaś? Po co tylu służących? I aż tyle bagaży?
Och, kochanie, pozwól mi pozbyć się tego kapelusza, zanim zasypiesz mnie gradem pytań! - rzekła błagalnie matka, rozwiązując wstążki pod brodą. - Boli mnie od niego głowa, co jest okropnie irytujące, bo to nowy nabytek, i w dodatku diabelnie drogi! Gdyby nie był tak bardzo twarzowy, nie dałabym się namówić na jego kupno. Ale tak to jest, gdy się jest winnym modystce duże sumy - potem można już tylko zamawiać u niej kolejne kapelusze. Razem z tym kupiłam sobie jeszcze najładniejszy koronkowy czepek, jaki kiedykolwiek widziałeś: zobaczysz go wieczorem i powiesz, czy jest mi w nim do twarzy. - Zdjęła kapelusz i obrzuciła go krytycznym wzrokiem. - Bo ten wydaje się wprost dla mnie stworzony. Jest bardzo szykowny, nieprawdaż, Kit? Jak to ty i Evelyn mówicie? Ostatni krzyk mody? Jaka szkoda, że boli mnie od niego głowa. - Westchnęła i dodała tragicznie: - Nie ma końca kłopotom, które na mnie spadają:
108
Rozterka
najpierw jedna katastrofa, a zaraz potem inna! I wszystko dzieje się naraz - to naprawdę szalenie wyczerpujące. Słuchając jej żalów ze zrozumieniem, Kit odparł współczująco:
- Wiem, moja droga! Nieszczęścia chodzą parami, czyż nie?
- Brzmi to jak jakiś cytat -
odrzekła jej lordowska mość
nieufnie.
- Mogę cię tylko ostrzec, Kit, że jeśli po tym wszystkim,
co
przeszłam, zamierzasz mi jeszcze recytować jakieś wiersze,
za
którymi nie
przepadam nawet wtedy, gdy jestem w dobrym
humorze
- to na pewno dostanę spazmów... cokolwiek to jest!
Pomyśl,
czy to nie dziwne? - zapytała nagle, podążając za nową
myślą.
- Często się słyszy, jak ludzie mówią, że dostaną spazmów,
ale
czy widziałeś kogoś, kto by ich dostał?
- Dzięki Bogu nie!
Ja także nie... choć wydawało mi się, że spazmy to coś, co zdarza się tylko dzieciom! Ale moi synowie nigdy czegoś takiego nie mieli - przynajmniej tak mi się wydaje. Muszę zapytać o to Pinner.
Tak, mamo - odparł zgodnie, biorąc z jej rąk kapelusz i uważnie kładąc go na stole. - Jesteś całkiem pewna, że twej niedyspozycji jest winne to piękne nakrycie głowy? Czy nie jest on przypadkiem spowodowany podróżą? Nigdy nie lubiłaś być długo zamknięta w powozie, nieprawdaż?
Rzeczywiście! - wykrzyknęła, mocno poruszona. - Może masz rację! Bo przecież to taki śliczny kapelusz, czyż nie?
Uroczy! - zapewnił ją. - Kupiłaś go, by się pocieszyć w tych kłopotach, które na ciebie spadły? A przy okazji - cóż to za sprawa sprowadziła cię tu w takim pośpiechu?
Kit! - zawołała jej lordowska mość. - Ta straszna kobieta przyjeżdża tu z wizytą w przyszłym tygodniu i zabiera ze sobą Cressy! - Czekała, aż syn coś powie, ale ponieważ wydawało się, że zdumienie odjęło mu mowę, lady Denville rzuciła się na fotel, mówiąc: - Wiedziałam, jak to się może skończyć, kiedy pójdę do niej z wizytą! To znaczy, wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyniknie, ale nie przypuszczałam, że będzie aż tak źle. Gdybym mogła się tego domyślić, powiedziałabym, że wyjeżdżam do Baverstock... a co więcej, tak też bym uczyniła, mimo że niezbyt lubię twoją ciotkę! Ale wspomniałam, że wybieram się tutaj,
109
Georgette Heyer
i stąd cała bieda. Bo jak mogłam powiedzieć, że nie? Chyba rozumiesz, że nie miałam innego wyjścia!
Mamo! - przerwał jej Kit, odzyskując głos. - Chcesz powiedzieć, że lady Stavely zamierza nas odwiedzić w drodze do Worthing?
Nie, nie, co by im dał jednodniowy pobyt w Ravenhurst? Ona i Cressy zamierzają tu spędzić tydzień lub dwa!
Tydzień lub dwa? Ależ to niemożliwe! Nie możemy na to pozwolić! Dobry Boże, co cię skłoniło, że się na to zgodziłaś? Bo chyba ich nie zaprosiłaś?
Oczywiście, że nie! - odparła. - Lady Stavely sama się wprosiła!
- Ależ, mamo, jak mogła to zrobić?!
Wielkie nieba, Kit, sądziłam, że pięć minut w jej obecności powinno wystarczyć, byś się przekonał, iż nie ma dla niej rzeczy niemożliwych! Poza tym zastawiła na mnie pułapkę. To najgorsza wiedźma na całym świecie - zawsze mnie paraliżowała, bałam się jej od dziecka! Jest taka wstrętna! Czy możesz uwierzyć? Gdy tylko mnie zobaczyła, powiedziała, że farbuję włosy! Nigdy nie byłam bardziej wstrząśnięta, ponieważ to wierutne kłamstwo! Nie można przecież powiedzieć, że ktoś farbuje włosy, gdy tylko stara się przywrócić im naturalny kolor, który trochę przygasł! Oczywiście, zaprzeczyłam temu, lecz ona zaczęła się obrzydliwie śmiać, tak że miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu! Domyślasz się, jak się wtedy czułam...
Nie, nie domyślam się! - odparł Kit z niespotykaną u niego gwałtownością. - Dlaczego tak się przejmujesz tym, co mówi lady Stavely? Przecież to niedorzeczność!
Piękne oczy jego matki zapłonęły.
- Doprawdy? - odparła cierpko. -
Dziwię się, że masz czelność
mówić
takie rzeczy, skoro dobrze wiesz, że gdy przyjeżdżała do
nas
twoja cioteczna babka, już po dwóch minutach potrafiła
wyprowadzić
ciebie i Evelyna z równowagi!
Przypomniawszy sobie na skutek ostrej uwagi matki ową straszliwą - lecz na szczęście już nieżyjącą - krewną, pan Fancot zmuszony był odwołać swe niemiłe słowa.
110
Rozterka
- Żeby
tylko! - przyznał. - Wybacz mi, moja droga! Co zatem
się
zdarzyło?
Obdarzywszy go przebaczającym i absolutnie czarującym uśmiechem, lady Denville rzekła:
- Więc potem, gdy poczułam się
jak skarcona dziewczynka
-
co, zapewniam cię, nigdy mi się nie zdarza - lady Stavely
nagle
stała się
bardzo miła i rozmawiała ze mną wyjątkowo łaskawie!
Widzisz,
jaka jest przebiegła? Bo jeśli nawet chciała, bym poczuła
się
jak głupia dzierlatka, to z całą pewnością musiała wiedzieć,
iż
jeśli tylko
powie złe słowo na któregoś z moich synów, wydrapię
jej
oczy i wyjdę z pokoju!
Układając usta w szeroki uśmiech, Kit wtrącił:
- Brawo!
Lady Denville przyjęła ten wyraz uznania ze stosowną skromnością.
- Tak, kochanie, po prostu bym
się wściekła, gdyż nic bardziej
mnie
nie denerwuje niż niesprawiedliwość! Być może
jestem
niefrasobliwa
i nieco lekkomyślna, ale nie na tyle pozbawiona
rozumu,
by nie zdawać sobie sprawy, iż nikt nigdy nie miał tak
wspaniałym
synów jak moi! Lady Stavely jednak nie powiedziała
nic
takiego na wasz temat, bym miała powód się obrazić. Potem
zaś
stwierdziła, że choć zdaje sobie sprawę, iż Evelyn
jest
doskonałą
partią, to jednak uważa, że małżeństwa między osoba
mi,
które... które niezbyt dobrze się znają, nie zawsze
bywają
szczęśliwe.
Powiedziała - i wcale nie była to z jej strony
złośliwość,
lecz prawdziwa życzliwość - że chyba muszę się
z
nią zgodzić w tym względzie. I zgadzam się, Kit! Później
wyznała
mi, że choć bardzo chciała zaprosić Cressy do siebie,
kiedy
Stavely poślubił Albinie Gillifoot - och, Kit, ona jeszcze
bardziej
nie lubi Albinii niż ja i mogłyśmy cudownie sobie o
niej
poplotkować -
nie uczyniła tego, gdyż jest już zbyt stara, by
chodzić
z Cressy na przyjęcia, a poza tym, gdyby umarła, to co
by
się stało z dziewczyną? Cressy musiałaby mieszkać z
Clarą
Stavely, a
wtedy już niechybnie zostałaby starą panną. Potem
powiedziała,
że choć mam wiele wad, na pewno jestem szczerze
przywiązana
do synów i muszę zgodzić się z nią, że zanim
Evelyn
i Cressy podejmą ostateczną decyzję, powinni lepiej się
111
Georgette Heyer
poznać. Jak więc, kochanie, nie mogłam przyznać jej racji? Zwłaszcza gdy stwierdziła, że byłabym chyba ostatnią osobą, która chciałaby widzieć syna w nieszczęśliwym związku, bo przecież sama czegoś takiego doświadczyłam. Muszę przyznać, Kit, że bardzo mnie to wzruszyło.
Spojrzał matce w twarz swymi ładnymi szarymi oczami, w których czaił się uśmiech.
- Powiedz, mamo, naprawdę byłaś taka nieszczęśliwa?
Często się to zdarzało! - oświadczyła. - Nieraz popadałam w okropne przygnębienie i gdybym nie była z natury pogodną osobą, pewnie załamałabym się w którymś z tych gorszych okresów. Ale na szczęście nigdy długo się nie zamartwiam, bo zawsze dzieje się coś, co potrafi mnie rozbawić. Jeśli chcesz, nazwij to zmiennością nastrojów, lecz nie sądzę, by mógłby to być powód do dumy, gdyż nie ma nic gorszego niż rozkapryszone kobiety, które przy byle okazji wybuchają płaczem i ciągle popadają w depresję! Ale moja wrażliwość nie ma tu nic do rzeczy! Kiedy więc przyznałam, że byłoby dobrze, gdyby Evelyn i Cressy poznali się lepiej, lady Stavely zręcznie mnie podeszła, mówiąc, że skoro, jak słyszała, zamierzam pojechać do ciebie na wieś, byłoby wspaniale, gdyby mogła nas tu odwiedzić razem z Cressy. Mam nadzieję, że nie zrobiłam przerażonej miny, ale chyba tak się stało, ponieważ od razu zapytała tym swoim kąśliwym tonem, czy mam coś przeciwko temu. Kochanie, czy mogłam powiedzieć coś innego, jak tylko to, że jestem zachwycona jej pomysłem i że dziwię się, iż sama na to nie wpadłam? Może jestem trochę niepoważna, ale nie źle wychowana!
Nie mogłaś wymyślić jakiejś wymówki? Naprawdę nic ci nie przyszło do głowy, mamo?
Rozważałam kilka pomysłów, ale żaden nie był dość dobry. Już miałam powiedzieć, że jeden ze służących w Ravenhurst właśnie zachorował na ospę, ale na szczęście w porę uzmysłowiłam sobie, że gdyby tak było istotnie, nie pojechałbyś tam. A kiedy zastanawiałam się, czyby nie powiedzieć, że to ty masz ospę, pomyślałam natychmiast, iż zanudziłbyś się przecież na śmierć, bo w ten sposób byłbyś skazany na pobyt tutaj jeszcze
112
Rozterka
przez całe tygodnie - a musimy pamiętać, Kit, że Evelyn może wrócić lada moment! Wiesz przecież, jaki on jest! Nigdy nie dałby się namówić, by udawać potem chorego na ospę.
Mamo, na miłość boską, dlaczego na ospę? Jeśli już wymyśliłaś chorobę jako wymówkę, to szkarlatyna panująca we wsi byłaby dużo lepszym pomysłem!
Masz rację, ale nie przychodziła mi na myśl żadna inna choroba prócz świnki, a tę lady Stavely i Cressy na pewno już przeszły.
Kit zaczął się przechadzać tam i z powrotem, marszcząc czoło z natężeniem. Po chwili rzekł:
Powiemy, że wyjeżdżam... do Wiednia, gdzie naprawdę wkrótce będę musiał wrócić!
Wyjeżdżasz?! - wykrzyknęła z największym przerażeniem. - Nie możesz tego zrobić, kiedy panie Stavely zamierzają się tu zjawić specjalnie przez wzgląd na ciebie! To już byłaby przesada!
Można to jakoś uzasadnić. Powiedzmy, że zachorowałem w Wiedniu albo miałem poważny wypadek - no, coś bardzo groźnego! Nikt by się nie zdziwił, gdyby Evelyn natychmiast pojechał do brata!
To dopiero zwariowany pomysł! I pewnie zaraz mi powiesz, że nikogo to nie zdziwi, jeśli w takich okolicznościach ja pozostanę w Anglii!
- A więc jedź ze mną! -
zaproponował z łobuzerską miną.
Na
chwilę zaraził ją tym pomysłem.
Och, byłoby wspaniale! - odparła odruchowo. Potem jednak potrząsnęła głową. - Nie, nie możemy tego zrobić, Kit. Pomyśl tylko, jak byśmy wszyscy wyglądali, gdyby Evelyn wrócił! Nie wiedziałby, co się ze mną stało, i wszędzie zacząłby mnie szukać. To byłaby prawdziwa katastrofa! Kochanie, nie mamy innego wyjścia jak robić dobrą minę do złej gry. Muszę ci powiedzieć, że to właśnie uczyniłam - w każdym razie bardzo się starałam.
Tak nie można, mamo. Cressy i ja będziemy zdani na swoje towarzystwo, a to niechybnie doprowadzi nas do takiej zażyłości, jaka w żadnym razie nie powinna się między nami wytworzyć. Dobry Boże, przecież właśnie dlatego wyjechałem z Londynu... by nie miała okazji zbyt dobrze mnie poznać!
113
Georgette
Heyer
- Wiem i doskonale też
rozumiem, jak męczące jest dla ciebie
to,
że ciągle musisz mieć się na baczności. Ale nie będzie tak
źle,
jak się
spodziewasz! Kiedy wracałam od lady Stavely, szczęśliwym
zrządzeniem losu spotkałam na Hill Street czekającego na
mnie
Cosmo!
- Cosmo?
Tak, Kit, Cosmo! - odparła jej lordowska mość z pełną determinacji cierpliwością. - Mojego brata Cosmo - twojego wuja Cosmo! Kochanie, czemu tak osłupiałeś? Chyba go pamiętasz?
Oczywiście, że tak! Ale dlaczego uważasz za szczęśliwe I zrządzenie losu, że spotkałaś go na Hill Street - to już przekracza granice mego pojmowania!
To świadczy - oznajmiła jego matka triumfalnie - że jesteś znacznie mniej rozgarnięty niż ja! Bo właśnie potrzeba nam kogoś takiego jak Cosmo! No i jak Emma, oczywiście! Kochanie, chyba opatrzność nam ich zesłała - zauważyłam, że często się zdarza coś takiego, gdy człowiek jest w absolutnie beznadziejnej sytuacji: tak było wtedy, kiedy już sądziłam, że jestem całkowicie zrujnowana, a tymczasem nagle wpadłam na pomysł, że mogę się zwrócić o pożyczkę do Edgbastona. Naturalnie przez całą drogę
z Mount Street do domu łamałam sobie głowę nad tym, jak o tej porze roku zebrać w Ravenhurst większą liczbę gości, co wydawało mi się jedynym dla ciebie ratunkiem, gdyż w ten sposób nie musiałbyś stale przebywać w towarzystwie Cressy. Nikt jednak nie przychodził mi do głowy, oprócz, oczywiście, tego biedaka Bonamy'ego, bo nawet gdybym miała więcej czasu na zaproszenie gości - a nie można robić tego ni stąd, ni zowąd, chyba że są to krewni albo bardzo bliscy przyjaciele - to i tak w lecie nikt nie chce wyjeżdżać na wieś! No, może tylko ktoś, kto lubi chodzić na wycieczki, patrzeć na góry i wąwozy, i inne cuda natury, co jest najbardziej wyczerpującym i niewygodnym zajęciem, jakie można sobie tylko wyobrazić, wierz mi! Nie potrafię opisać ci trudów, jakie musiałam znosić, kiedy twój ojciec zabrał mnie ze sobą do Szkocji! Przypuszczam, że było tam bardzo pięknie, ale gdy się jest wytrzęsionym na tych strasznych drogach i trzeba tułać się po najprymitywniejszych gospodach, a na dodatek
114
Rozterka
przemierzać pieszo całe mile, to trudno podziwiać nawet najbardziej uroczą scenerię!
Czy dobrze rozumiem, mamo? - zapytał Kit zamierającym głosem. - Zaprosiłaś Cosmo i jego żonę, by przyjechali na jakiś czas do Ravenhurst?
Naturalnie! - odparła z promiennym uśmiechem. - I Cosmo na to właśnie czekał! Przypuszczam, że zamierzał tak pokierować rozmową, abym zaprosiła go do nas do Brighton, bo przecież wiesz, Kit, jaki z niego dusigrosz! Jeśli tylko może wkręcić się do czyjegoś domu, gdziekolwiek by to było - zawsze jest zadowolony! Zwykle w lecie jeździ do Baverstock, ale tego roku twoja ciotka go nie zaprosiła. Muszę przyznać, choć nie czuję do niej wielkiej sympatii, że trudno ją winić, iż nie ma ochoty, by całymi tygodniami siedzieli u niej na garnuszku. Mnie samej jak dotąd udawało się uniknąć zaproszenia ich - choć wymawiałam się bardziej delikatnie niż Amelia. Tym razem jednak takie osoby jak Cosmo i Emma bardzo nam się przydadzą! Bo zastanów się, kochanie! Rzadko ich widujemy, więc cię nie rozpoznają, a na dodatek grają w wista! I to stawiają śmieszne sumy, co bardzo odpowiada lady Stavely. Powiedziałam więc Cosmo, że może przyjechać... to znaczy, zaprosiłam go razem z Emmą i dodałam, że będzie nam przyjemnie gościć również Ambrose'a. Pomyślałam bowiem, że mógłby dotrzymywać Cressy towarzystwa!
Nie mam nic przeciwko wizycie wujostwa, to nawet niezły pomysł; lecz ostatnim razem, kiedy widziałem kuzyna Ambrose'a, miałem wrażenie, że to najbardziej nieznośny mały zarozumialec, jakiego kiedykolwiek spotkałem! - orzekł Kit, co w jego ustach było już najgorszą krytyką.
Nieprawdaż? - zgodziła się jej lordowska mość, zupełnie tym nie poruszona. - Ale wtedy był jeszcze chłopcem! Może z tego wyrósł. W każdym razie przyjedzie tu, ponieważ Cosmo mówi, że chce mieć nieboraka przy sobie podczas całych letnich wakacji, by przed powrotem do Oksfordu nie wydał już ani pensa, bo podobno zaciągnął potworne długi. Zarówno to, jak i fakt, że został relegowany podczas ostatniego semestru, świadczyłoby, że chłopiec się zmienił, czyż nie? Nie wiem, dlaczego
115
Georgette Heyer
go relegowano - Cosmo nabrał wody w usta, kiedy go o to zapytałam, z czego wnoszę, iż musiało chodzić o jakąś spódniczkę - wiem natomiast, że gdy ciebie i Evelyna zawieszono w studiach podczas zimowego trymestru, nawet wasz papa potraktował to jako dobry żart!
Patrząc na matkę z niedowierzaniem, pan Fancot głośno zaczerpnął powietrze.
Nie, mamo, moim zdaniem to wcale nie świadczy, że Ambrose zmienił się na korzyść! Wręcz przeciwnie: wszystko wskazuje, że zrobił się z niego hulaka i birbant! I powiem ci również, moja droga, że kiedy Evelyn i ja zostaliśmy zawieszeni, to nie z powodu spódniczek! To był po prostu jeszcze jeden z naszych żartów - zresztą najlepszy, jaki dotąd wymyśliliśmy!
Wszystko jedno, kochanie! - rzekła ugodowo matka. - Pewnie było tak, jak mówisz! Pomyślałam tylko, że skoro Ambrose popadł w długi, to przynajmniej bardziej wrodził się w Cliffe'ów niż jego ojciec, który jest takim sknerą, że należałoby się zastanowić, czy nie został podmieniony w dzieciństwie! Ale to nieważne: należy mieć nadzieję, że chłopak niewiele zmienił się na lepsze, bo nie byłoby dobrze, gdyby Cressy się w nim zakochała. Zobaczysz, wszystko się jakoś ułoży!
Ależ na pewno! - zgodził się podejrzanie łatwo. - Tak narozrabiałaś, mamo, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko mieć nadzieję, iż lady Stavely uzna towarzystwo wuja i ciotki za straszliwie nudne i w efekcie skróci swoją wizytę.
Lady Denville wstała i wzięła kapelusz ze stołu. Musnąwszy policzek Kita strusimi piórami, powiedziała:
- Niestety, mamy jeszcze wiele do
zrobienia... choć wiem, że
nie
zamierzasz przejmować się przygotowaniami do przyjazdu
gości,
ty nieznośny chłopcze! I jeśli lady Stavely rzeczywiście
uzna
Cosmo i Emmę za straszliwych nudziarzy, to chyba ucieszy
się
widząc Bonamy'ego, nie sądzisz? Znają się od wielu lat,
a
w dodatku Bonamy nieźle gra w wista!
Kit sapnął.
- Wielkie nieba! Myślałem, że
to były tylko żarty! Nie chcesz
mi
chyba powiedzieć, że namówiłaś Ripple'a, by zrezygnował
z
wyjazdu do Brighton i przyjechał na wieś - której nie lubi tak
116
Rozterka
samo jak ty - by grać w karty o śmieszne sumki z taką wiedźmą jak lady Stavely?
Matka figlarnie uniosła brew i spojrzała na niego.
- Dlaczego przypuszczasz, że
trzeba go było namawiać, mój
ty
impertynencie?!
- Wybacz mi, mamo! Nie doceniłem
tego uczucia!
Zachichotała.
- Prawda jest taka, że Bonamy po
prostu ma dobre serce, choć
od
lat żyje w przekonaniu, że darzy mnie większą miłością niż
swe
obiady. Oczywiście tak nie jest, ale nigdy nie dałam po
sobie
poznać, że o
tym wiem. To mi zresztą przypomina, że muszę
zadbać,
by przygotowano jego ulubione potrawy... I polecić
kuchmistrzowi,
aby codziennie sprowadzano z Brighton świeże
ryby.
A skoro już jesteśmy w Ravenhurst, sądzę, że musimy
któregoś
dnia zaprosić sąsiadów - nie zrobiliśmy tego w zeszłym
roku
z powodu żałoby po ojcu. Och Boże, ileż spraw trzeba
dopilnować!
Nie zdziwiłabym się, gdybym padła ze zmęczenia,
zanim
jeszcze zjawią się tu goście!
W następnych dniach służący pogrążyli się w wirze przygotowań, lecz rola jej lordowskiej mości ograniczała się jedynie do wydawania mnóstwa sprzecznych ze sobą poleceń, wymyślania i porzucania różnych absurdalnych pomysłów na zabawianie gości oraz wysyłania młodszych służących ze sprawunkami, które potem okazywały się całkiem zbędne. Wszyscy chodzili podenerwowani, ale jaśnie pani tak uroczo wydawała polecenia i tak ślicznie dziękowała za wszelką pomoc, że nikt nie miał o nic do niej pretensji. Dopóki więc Kit osobiście nie wkroczył i surowo nie przykazał starszym służącym, by nie przychodzili do niego z różnymi skargami, służba londyńska i służba miejscowa wzajemnie obwiniały się o każdą pomyłkę czy nieporozumienie, jakie tylko wynikły w całym tym zamieszaniu. W pokojach służących i w hallu panował stan wojny. Jedynie dwie osoby nie brały w tym udziału: panna Rimpton, która wyniośle trzymała się z dala od wszelkich spraw nie związanych bezpośrednio z garderobą i samą osobą jaśnie pani, oraz kuchmistrz, który bardzo grzecznie wysłuchiwał poleceń oraz sugestii jej lordowskiej mości, a potem rządził w swoim królestwie, jak sam uważał za stosowne.
117
Georgette Heyer
W tym na szczęście przejściowym okresie napięcia Kit miał możliwość bliżej niż kiedykolwiek przyjrzeć się ekstrawagancjom swej rodzicielki. Jeszcze przed przyjazdem matki odkrył ze zdziwieniem, że wytworny nowy powozik, który widział w parku, jest jednym z ostatnich jej nabytków. Ciągnęła go para pięknych gniadoszy, stangret zaś, który na widok Kita zatrzymał się i zdjął czapkę, wyjaśnił, że właśnie odprowadza konie do stajni po codziennej przejażdżce. Oszacowawszy w myśli wartość powozu i koni na jakieś trzysta funtów albo i więcej, Kit nieco się przestraszył, gdyż wiedział, że lady Denville ma jeszcze jeden, nawet bardziej elegancki powóz, którym jeździ po Londynie, a ponadto w Ravenhurst jest jeszcze kilka innych pojazdów, a wśród nich nader wygodne lando. Później jednak Challow wytłumaczył Kitowi, że landa nie są już w modzie, trudno więc oczekiwać, by jaśnie pani jeździła czymś takim nawet na wsi. Gdy zaś Kit odważył się wspomnieć matce, że jest pewną rozrzutnością kupować drugi, nie taki znowu tani powóz z parą koni wyłącznie po to, by korzystać z nich podczas krótkich i sporadycznych wizyt w Ravenhurst, ta zapewniła go, że jest w absolutnym błędzie, i poczęła wyjaśniać - zresztą ku swej wielkiej satysfakcji - że znacznie ekonomiczniej jest trzymać w Ravenhurst drugi powóz i konie (z drugim osobistym stangretem) niż zadawać sobie trud i ponosić koszty związane ze sprowadzaniem do Sussex jej londyńskiego pojazdu.
Jeszcze przed wyjazdem z Londynu lady Denville ogarnął - na szczęście rzadki u niej - zapał godny prawdziwej gospodyni. Tak więc pani Norton i pan Dawlish, niezwykle utalentowany kuchmistrz jej lordowskiej mości, poczuli się nieco urażeni, gdy do Ravenhurst zjechał wielki furgon, z którego wyładowano pokaźną liczbę skrzyń zawierających - oprócz innych niezbędnych artykułów gospodarstwa domowego - także czterdzieści osiem funtów świec woskowych, dwie beczułki oryginalnej oliwy firmy Barret z St. James w Haymarket, dwie szynki westfalskie, kilka funtów chińskiej zielonej herbaty, najlepszej wanilii oraz trzykrotnie rafinowanego cukru od Petera Le Moine z King Street, sporą liczbę wafli od Guntera i wreszcie pół tuzina dziwnych, lecz z całą pewnością drogich przedmiotów, będących - jak od
118
Rozterka
razu wyjaśniła lady Denville - kwietnikami, które jej lordowska mość wypatrzyła w jakimś sklepie podczas swych licznych wypraw po zakupy i natychmiast uznała za coś w sam raz do Ravenhurst. Bardzo też rozsądnie gospodarna dama uzasadniła zakup świec i artykułów kolonialnych: skąd bowiem mogła mieć pewność, że pani Norton, która przecież dopiero od niedawna jest ochmistrzynią w Ravenhurst, ma dostateczny zapas tych niezbędnych rzeczy? Co więcej, nieraz już przekonywała się, że prawdziwa oszczędność polega na kupowaniu jedynie najlepszych towarów, a nie ma najmniejszych wątpliwości, że te można dostać wyłącznie w Londynie albo w Paryżu, więc tylko zdrowy rozsądek skłonił ją do uzupełnienia ewentualnych braków w kredensach i spiżarni pani Norton. Ponieważ jednak ta ostatnia jak dotąd bardzo szczyciła się swą zapobiegliwością, jej duma została głęboko urażona, lecz lady Denville natychmiast wyjaśniła jej z jednym z najbardziej ujmujących uśmiechów, że zamówiła to wszystko tylko dlatego, że wiedziała, jakiego wysiłku wymagają tak szybkie przygotowania na przyjazd gości, i że postanowiła pomóc ochmistrzyni, jak tylko się da. Pan Dawlish, lepiej znający swą panią, przyjął jej tłumaczenia z uprzejmym skinieniem głowy, po czym powiedział, że wolałby sam upiec wafle - choć te od Guntera będą wystarczająco dobre dla gości - i że jeśli jej lordowska mość byłaby tak dobra i wyjawiła mu nazwę i adres firmy, w której zamówiła żółwia, on natychmiast tam napisze rezygnując z zamówienia, gdyż sam już poczynił w Ravenhurst pewne uzgodnienia co do dostawy doskonałego gatunku tego przysmaku. Ponadto osobiście wybrał i przywiózł z Londynu szynki - jorkszyrską i westfalską - które, bez obrazy jaśnie pani, spełniają wszelkie jego wymagania.
- Tylko co według jej lordowskiej mości mam zrobić z tym całym zapasem oleju do lamp? - zwracając się do Kita, pytała zafrasowana pani Norton. - Nie ma w domu lamp olejowych prócz tej jednej, co wisi w kuchni, ale używamy do niej zwykłego oleju po siedem i pół szylinga za galon!
Poradziwszy sobie jakoś z tym i innymi podobnie skomplikowanymi problemami, pan Fancot stanął z kolei przed niełatwym zadaniem przekonania swej rodzicielki, że wysłanie jednego
119
Georgette Heyer
ze stajennych na Hill Street, by wziął od pani Dinting albo od Brigga paręset zaproszeń, które lady Denville zapomniała zabrać do Ravenhurst i które na pewno leżą w drugiej szufladzie jej biurka - albo w innym z pięciu tajnych schowków - wyniesie drożej niż zamówienie nowych kart w składzie materiałów piśmiennych w Brighton. Wreszcie po wielu trudach lady Denville dała się przekonać, ale była nieco urażona, że nie doceniono jej gospodarskiego podejścia do tej kwestii. Ostatecznie więc Kit szepnął dyskretnie zarządcy, by wszelkie pisemne polecenia wydawane zazwyczaj przez jaśnie panią, gdy oparta o haftowane poduszki konsumuje lekkie śniadanie, mają być najpierw przynoszone do niego; dotyczyło to również list zakupów, jakie otrzymuje od jej lordowskiej mości pan Dawlish. Ten niezrównany mistrz patelni, szybko zorientowawszy się, że jaśnie pan - zapewne z powodu planowanego małżeństwa - zaczął ograniczać niefrasobliwe jak dotąd wydawanie pieniędzy, bezzwłocznie zastosował się do polecenia. Nikt nie był bardziej od niego oddany jej lordowskiej mości, nikt lepiej nie wiedział, jakie dania niezawodnie zaspokoją jej kapryśny apetyt, i nikt tak jak on nie był gotów zapracować się dla niej na śmierć. Lecz - jak to wyjaśnił pani Norton w przypływie łaskawości - kiedy trzeba było opracować jakieś bardziej wyszukane menu, wolał zwracać się do jego lordowskiej mości, który, nie tylko że zazwyczaj niczego w nim nie zmieniał i w miejsce delikatnych i smacznych indycząt nie życzył sobie nieosiągalnego o tej porze roku dzikiego ptactwa, to przede wszystkim zadowalał się zaledwie pobieżnym przejrzeniem listy zakupów, zanim ostatecznie ją zaaprobował. Pan Dawlish stwierdził także, że nie ma powodu, by pani Norton wpadała w panikę: gdyby bowiem znała jaśnie panią tak długo jak on, wiedziałaby, że jej gospodarski zapał nigdy nie trwa dłużej niż dzień lub dwa dni.
Okazało się, że miał rację. Zanim przyjechali pierwsi goście - a było to we wtorek -jej lordowska mość znowu stała się sobą, a jej działalność ograniczyła się już tylko do spaceru po ogrodzie, kiedy to chodząc z parasolką osłaniającą cerę przed promieniami słonecznymi, pokazywała głównemu ogrodnikowi te pąki, które chciała widzieć w sześciu nowych kwietnikach. Efekt końcowy
120
Rozterka
spełnił wszelkie jej oczekiwania, gdyż ogrodnik potrafił naprawdę pięknie układać kwiaty. Lady Denville obserwowała go podczas tej czynności, od czasu do czasu wybierając i podając mu rośliny z koszyka, który trzymał w pogotowiu jeden z jego pomocników, a ponieważ udzielała przy tym tysiąca rad, koło południa była przyjemnie przeświadczona, że to ona sama ułożyła kwiaty we wszystkich kwietnikach, z niewielką tylko pomocą ogrodnika.
Pierwszymi gośćmi, którzy zjawili się w Ravenhurst, byli wielmożny Cosmo Cliffe i jego małżonka Emma oraz pan Ambrose Cliffe, ich jedyny żyjący potomek. Przybyli w cokolwiek antycznym powozie ciągnionym przez parę koni, więc na jego widok jej lordowska mość wykrzyknęła:
- Wielkie nieba, Cosmo, ten
cudaczny pojazd należy do ciebie
czy
został wynajęty? Jeszcze ktoś z sąsiadów zobaczy cię w
tym
starociu!
Pan Cliffe, wysoki, szczupły mężczyzna, kilka lat starszy od siostry, odparł całując ją w policzek, że wynajęcie powozu jest zbyt kosztowne jak na jego chudy portfel.
- Nie jesteśmy w tak szczęśliwej sytuacji jak ty, Amabel
- zauważył.
- Nonsens! - odrzekła jej
lordowska mość. - Śmiem twierdzić,
że
twój portfel jest grubszy od mojego, bo zawsze dwa razy
się
zastanowisz,
zanim wydasz jakiś grosz. To okropne z twojej
strony,
iż przywiozłeś tu biedną Emmę w tym obrzydliwym
klekocie
- od razu przypomina mi się tamta landara dziadka,
w
której babci podczas jazdy zawsze robiło się niedobrze!
Droga
Emmo, bardzo ci
współczuję i jednocześnie bardzo się cieszę, że
cię
widzę... choć nie wyglądasz tak zdrowo, jak bym sobie
tego
życzyła!
Natychmiast zabiorę cię na górę do twego pokoju, byś
mogła
odpocząć przed obiadem.
Pani Cliffe, wątła niewiasta o wyblakłych niebieskich oczach i ziemistej cerze, uśmiechnęła się słabo i odrzekła dziwnie bezbarwnym tonem, że czuje się całkiem dobrze, tylko trochę boli ją głowa.
- Nie zdziwiłabym się, gdyby bolała cię każda część ciała!
- stwierdziła jej lordowska mość prowadząc ją do domu.
121
Georgette Heyer
Och, co też ty mówisz! Martwię się tylko, żeby Ambrose się nie zaziębił!
Moja droga Emmo, to chyba niemożliwe przy takiej pogodzie, jaką mamy dzisiaj!
On jest taki delikatny - westchnęła pani Cliffe. - Poza tym trochę się wychylał, a w powozie na pewno był przeciąg. Może gdyby zażył kilka kropli olejku kamforowego... mam go w neseserze...
Na twoim miejscu nie zachęcałabym go do takich domowych kuracji! - poradziła szczerze lady Denville.
Może masz rację, moja droga, ale twoi synowie cieszą się wyjątkowo dobrym zdrowiem, nieprawdaż? - zauważyła pani Cliffe patrząc na nią z pewnym współczuciem.
Lady Denville nie była jedną z tych matek, które uważają słabe zdrowie swych dzieci za przejaw interesującej odmienności, opacznie zatem zrozumiała sens tej uwagi. Rzekła wesoło:
- Tak, dzięki Bogu! Nigdy nic im
nie dolega, choć w dzieciństwie chorowali na odrę i koklusz.
Być może mieli także ospę
wietrzną,
ale nie pamiętam tego.
Pani Cliffe podziwiała swoją bratową, lecz nie mogła pozbyć się wrażenia, że musi ona być dość nieczułą matką, skoro nie pamięta tak ważnego epizodu w życiu synów. Może Cosmo miał rację mówiąc, że Amabel nic nie obchodzi poza modą i życiem towarzyskim. Gdy jednak lady Denville zostawiła ją leżącą na szezlongu, wcześniej okrywszy szalem jej nogi, włożywszy w rękę chusteczką nasączoną swą najdroższą wodą kolońską, a także zaciągnąwszy zasłony od słońca, pani Cliffe pomyślała, że tak miła i troskliwa osoba nie może być pozbawiona serca, choćby nie wiem jak wydawała się światowa.
Tymczasem Kit zaprowadził wuja i kuzyna do jednego z saloników na parterze, gdzie czekały na nich różne odświeżające i wzmacniające trunki. Chociaż wrodzone skąpstwo skłoniło Cosmo do zaopatrzenia swej piwnicy w dość kiepskie wino, to jednak jego podniebienie było wystarczająco wyrobione, by potrafił odróżnić dobre wino od złego. Powąchawszy je więc i posmakowawszy, przybrał błogi wyraz twarzy i skinąwszy głową w stronę Kita, dał wyraz swemu uznaniu wydając przeciągły dźwięk:
122
Rozterka
- Aaa...!
- Całkiem znośne sherry,
kuzynie! - zauważył Ambrose nie
chcąc
pozostać w tyle.
- Akurat znasz się na tym! - odparł jego ojciec pogardliwie.
- Autentyczne sherry! To pewnie z
tego zapasu malagi, który
twój
stryj złożył w piwnicy - niech pomyślę! - tak, ze trzynaście
czy
czternaście lat temu! Poleży jeszcze rok czy dwa lata i
będzie
wyborne, bo
im dłużej dojrzewa hiszpańska malaga, tym jest
lepsza.
Ale i ta już jest dobra! To, co sprzedają teraz jako malagę,
jest
nędzną namiastką win, które pijałem w młodości. -
Wziął
jeszcze jeden
łyk i obdarzył siostrzeńca uśmiechem. - Rozumiem,
drogi
chłopcze, że niebawem będę mógł ci złożyć gratulacje.
To
bardzo rozsądne z
twojej strony! Ze wszech miar rozsądne! Mało
teraz
bywam w świecie, ale słyszałem, że panna Stavely to
wyjątkowa
kobieta: nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam.
Twoja
droga matka mówiła, że Brumby jak najbardziej aprobuje
ten
mariaż, zapewne więc panna Stavely ma spory posag?
- Żałuję, wuju, że nie mogę
ci nic na ten temat powiedzieć,
ponieważ
nie mam najmniejszego pojęcia - odparł Kit z wyczuwalnym
chłodem.
Cosmo wyglądał na zaskoczonego, lecz rzekł po chwili namysłu:
- Chyba twój stryj Brumby nie
popierałby tego małżeństwa,
gdyby
było inaczej! Miałeś szczęście przyjść na świat w
nader
zamożnej
rodzinie, Denville, lecz musisz wydawać dużo pieniędzy
- nawet bardzo dużo! - na
utrzymanie takiej posiadłości jak ta,
domu
w Londynie, nie mówiąc już o tym niewielkim domku
w
Leicestershire. Poza tym wasz ojciec zapisał także stosowną
sumkę
Christopherowi, co z pewnością w niemałym stopniu
uszczupliło
twój dochód.
- Tak jakby Denville i bez tego nie spał na pieniądzach!
- mruknął młody pan Cliffe do swego kieliszka z winem.
Na szczęście Cosmo nie usłyszał uwagi syna. Wydawał się tak zainteresowany sytuacją finansową siostrzeńca, jakby to były jego własne pieniądze, i pijąc kolejno trzy kieliszki malagi, próbował oszacować przypuszczalne dochody lorda Denville, liczbę służących potrzebnych do zarządzania jego
123
Georgette Heyer
posiadłością, koszty utrzymania ogrodów oraz bez wątpienia wysokie opłaty za dom w Mayfair. Trzeba mu jednak przyznać, że to zainteresowanie i genialne pomysły zmniejszenia wydatków siostrzeńca były całkowicie bezinteresowne, gdyż nic na nich nie zyskiwał - Cosmo bowiem tak samo chętnie wymyślał sposoby oszczędzania własnych, jak i cudzych pieniędzy. Siostrzeniec słuchał jego wywodów z uprzejmą uwagą, natomiast u syna wzbudzały one jednocześnie złość i wstyd. Kiedy więc Cosmo wyszedł z pokoju, ów młody dżentelmen próbował powiedzieć kuzynowi, by nie zwracał uwagi na słowa jego ojca.
- Zawsze mówi tak, jakby był
strasznym dusigroszem... już
taki
ma zwyczaj! Jest to wystarczająco męczące w domu, ale
kiedy
zaczyna ględzić w towarzystwie, to już staje się nie
do
zniesienia!
Kit do pewnego stopnia mu współczuł, ponieważ doskonale rozumiał, że dla dziewiętnastoletniego młodziana, niezbyt pewnego siebie, lecz chcącego uchodzić za światowca, taki ojciec musi być skaraniem boskim; lecz uznał taki komentarz kuzyna za nader niestosowny i dość ostentacyjnie zmienił temat. Daremnie jednak. Ambrose nadal krytykował ojca, dopóki Kit nie stracił cierpliwości i nie powiedział mu, że te skargi nie najlepiej świadczą o nim samym.
Nie dziwię się, że wuj krótko cię trzyma! Wielkie nieba, nie miałeś nic lepszego do roboty w Oksfordzie, jak chodzić do domów uciechy? Jeśli chodzi o zawieszenie w studiach, powiem ci, mój ty mądralo, że Eve... - w porę ugryzł się w język i gładko zatuszował swój lapsus: - ewidentnie Kitowi i mnie przydarzyło się to samo, ale nie z powodu spódniczek! Za naszych czasów takie zabawy zostawialiśmy smarkaczom! A co do przechwałek o poufałych stosunkach z jakąś damulką...
Wcale się tym nie chwaliłem! - wybuchnął pan Cliffe oblewając się rumieńcem. - Powiedziałem tylko, że...
Owszem, chwaliłeś się! - odparł Kit surowo. - Na twoim miejscu, młody człowieku, trzymałbym język za zębami!
Mocno zmieszany Ambrose wymamrotał:
Ty też nie jesteś święty, Denville! Wszyscy o tym wiedzą!
Tak, ale nikt się ze mnie nie wyśmiewa ani nie wytyka mnie
124
Rozterka
palcami, co może się tobie zdarzyć, jeśli nie będziesz zachowywał się rozsądniej! - odparł z niefrasobliwą brutalnością. - No, nie rób takiej naburmuszonej miny! Przez ciebie zapomniałem o obowiązkach gospodarza!
Biorąc pod uwagę, że ciągle jeszcze mówi się o wyczynach twoich i Kita, nie jesteś właściwą osobą, by mnie pouczać! - rzekł Ambrose głęboko urażony.
Doprawdy mówi się o nas? Niemożliwe! - odparł Kit, a jego oczy zabłysły wesoło. - Ale na pewno nikt nam nie zarzuca, że traciliśmy czas biegając za jakimiś dzierlatkami!
9
Następnego dnia pod wieczór w Ravenhurst zjawiła się lady Stavely, która przyjechała jeszcze bardziej archaicznym powozem niż pan Cliffe. Towarzyszyli jej wnuczka, pokojówka oraz osobisty lokaj. Pan Fancot, powściągnąwszy chęć, by znaleźć się setki mil od każdego z członków rodziny Stavelych, powitał gości z taką przyjemnością, jaką jest w stanie odczuwać człowiek cały czas będący w strachu, że może się czymś zdradzić. W takim bowiem stanie ducha Kit znalazł się po dwudziestu czterech godzinach spędzonych w towarzystwie krewnych ze strony matki. Po wieczorze, który lady Denville określiła eufemistycznie jako kameralny i miły, nastąpił wyjątkowo nudny, a chwilami także męczący dzień. Cosmo, również właściciel małego kawałka ziemi, zapytany uprzejmie, co chciałby robić, odparł, iż chętnie przejechałby się po posiadłości siostrzeńca. Podczas tej wycieczki, w której Kit czuł się zobowiązany mu towarzyszyć, Cosmo zadawał mnóstwo dociekliwych pytań, a Kit, jako młodszy z bliźniaków nigdy dotąd nie interesujący się zarządzaniem posiadłością ojca ani jej finansami, miał niemałe trudności z udzieleniem na nie odpowiedzi. Musiał więc wysłuchać kazania wuja, który stwierdził z żalem, że to, co mówi się o szóstym lordzie Denville - iż jest niefrasobliwym młodzieńcem, oddającym się jedynie rozrywkom - jest niestety prawdą. Na szczęście dla reputacji lorda Denville, pan Cliffe po obfitym lunchu udał się do biblioteki, zakrył twarz chusteczką i zapadł w głęboką drzemkę, o czym dowodnie świadczyło głośne chrapanie, jakie dało się stamtąd słyszeć. Kit musiał wobec tego jakoś zabawiać kuzyna:
126
Rozterka
nie było to łatwe zadanie, ponieważ jedynym pragnieniem młodego pana Cliffe'a było -jak sam określił - „wyrwanie się" do Brighton. Zapytany, co chciałby tam robić, odparł wymijająco, że przeszedłby się po promenadzie albo zajrzał do salonu bilardowego. W obecnej jednak sytuacji Kit nie chciał wypuścić kuzyna w szeroki świat, a już na pewno nie zamierzał pokazywać się w Brighton w towarzystwie nieopierzonego dandysa, który już z daleka wygląda na młodego fanfarona, od razu więc odrzucił ten pomysł. Powiedział kuzynowi, że musi być na miejscu, gdy przyjadą panie Stavely, a jeśli któregoś letniego popołudnia Ambrose chciałby zagrać w bilard, to w Ravenhurst jest całkiem dobry stół. Wreszcie, gdy Ambrose odrzekł, że właściwie nie wie, czy ma ochotę na bilard, Kit zaproponował mu, by poszedł na górę, zdjął swój dopasowany surdut, szaroniebieskie spodnie oraz kamizelkę weneckiego kroju i włożył coś bardziej odpowiedniego na wieś, a następnie wybrał się z nim postrzelać do zajęcy. Ambrose oddalił się niechętnie, mówiąc z nerwowym śmieszkiem, że niestety nie strzela tak dobrze jak kuzyn; ale kiedy w końcu Kit przekonał młodzieńca, by nie trzymał strzelby pod tak niebezpiecznym kątem, i nauczył go ładować broń, ten zapomniał o swych afektowanych manierach i zaczął całkiem dobrze się bawić. Z ulgą też stwierdził, iż kuzyn wcale nie jest dla niego taki nieprzyjemny; wcześniej bowiem bał się Evelyna, ponieważ pamiętał poprzednie wizyty w Ravenhurst, gdy był jeszcze chłopcem, a Evelyn, który stwierdził, że malec nie przejawia upodobań ani zdolności do żadnej dziedziny sportu, odnosił się do niego lekceważąco i zawsze starał się go pozbyć. Teraz jednak wydało się młodzieńcowi, że przez te kilka lat kuzyn znacznie zmienił się na korzyść. Ośmielony więc cierpliwymi zachętami i wskazówkami Kita, wyznał mu, że od dawna miał wrażenie, że mógłby być całkiem dobrym strzelcem.
- Rzecz w tym, że nigdy nie miałem okazji się tego nauczyć, bo ojciec nie jest wielkim zwolennikiem sportów.
Uświadomiwszy sobie po raz pierwszy, że Ambrose dorastał w warunkach, jakich on sam miał szczęście nigdy nie zaznać, Kit wpadł na pomysł, by podczas pobytu w Ravenhurst chłopiec oddał się pod skrzydła gajowego, który z pewnością będzie
127
Georgette Heyer
zachwycony, mogąc kogoś uczyć strzelania. Propozycja ta została dobrze przyjęta przez młodzieńca; a źe zaraz potem udało mu się ustrzelić jednego z gromady niczego nie spodziewających się zajęcy, Ambrose pobiegł do domu mile połechtany w swej dumie, ponieważ zdążył nabrać przekonania, że mierzył właśnie do tego konkretnego zwierza i że o jego strzale będzie głośno w całej okolicy.
Pół godziny po powrocie do domu, kiedy Kit zszedł na dół, zmieniwszy sportowy surdut, bryczesy i wysokie buty z cholewami na strój bardziej formalny, przed drzwiami frontowymi stał już niezwykły pojazd lady Stavely, a Norton, w asyście lokaja starszej pani oraz dwóch swoich podwładnych, ostrożnie pomagał jej wysiąść. Kit zjawił się przy nich akurat w porę, by usłyszeć, jak lady Stavely łaje służących. Wywnioskował z tego, że nie jest ona w najlepszym humorze, i nie był wcale zdziwiony, gdy na powitanie poddała druzgocącej krytyce stan alei wiodącej od rogatek do głównej bramy Ravenhurst.
Chociaż - przyznała wielkodusznie - to całkiem ładna posiadłość... naprawdę całkiem ładna! Nigdy dotąd tu nie byłam, więc cieszę się, że mogę ją zobaczyć. - Obrzuciła bystrym spojrzeniem różnobarwną fasadę domu. - Hm, cóż! Nie jest to może wspaniała siedziba, ale z całą pewnością szacowna. Powinieneś kazać, by wykopano te wszystkie rododendrony przy drodze: to brzydkie, ponure drzewa! Nie cierpię ich!
Ale pomyśl, babciu, jak pięknie wyglądają, gdy kwitną! - zauważyła Cressy, która właśnie wysiadła z powozu.
W Londynie wyparły już szlachetniejsze, lecz mniej efektowne gatunki i tylko tyle mamy z nich pożytku - stwierdziła lady Stavely tonem nie znoszącym sprzeciwu. Zauważyła, że pani domu schodzi po szerokich, niewysokich stopniach, skinęła jej więc głową na przywitanie i rzekła: - Jak się pani miewa? Właśnie mówiłam Denville'owi, iż powinien wykopać te rododendrony wzdłuż drogi: bardzo ją zacieniają.
Nieprawdaż? - zgodziła się lady Denville. - To tak jakby się zstępowało do piekła - tylko że potem wyjeżdża się na otwartą przestrzeń, co stanowi miłą niespodziankę. Zaprowadzę panią do domu - słońce świeci niemiłosiernie!
128
Rozterka
Lady Stavely zaśmiała się skrzekliwie.
- Boi się pani o swoją cerę,
hę? Gdy będzie pani w moim
wieku,
przestanie to panią obchodzić. Kiedyś, by zlikwidować
ślady
opalenizny, kładło się na twarz papkę z rozgniecionych
truskawek.
Albo plastry surowej cielęciny - przeciw zmarszczkom.
Ja
jednak nic podobnego nie robiłam - to wszystko
paskudztwa!
Przypuszczam,
że pani stosuje przeróżne nowomodne lotiony, ale
nie
sądzę, by pomagały jej bardziej niż niegdyś nam tamte
tradycyjne
środki.
Lady Denville, która co noc aplikowała sobie na twarz destylowany sok z zielonych ananasów, a w ciągu dnia natrzepywała cerę tonikiem olimpijskim, bez zmrużenia oka odparła, iż to prawda. Następnie poprowadziła gościa w kierunku schodów, proponując, by lady Stavely wzięła ją pod ramię. Ta jednak odmówiła, gdyż jak powiedziała, wolała oprzeć się na ramieniu lokaja. A kiedy zapytano ją, czy nie chciałaby od razu udać się do swego pokoju, odparła, iż jest starą kobietą i nie zamierza wspinać się po schodach, dopóki nie odzyska oddechu oraz resztek sił, które jej jeszcze zostały.
Wobec tego zaprowadzę panią do Błękitnego Salonu, gdzie panuje cudowny chłód - odrzekła lady Denville nie tracąc dobrego humoru. - Powiem też, by przyniesiono tam herbatę, która od razu postawi panią na nogi.
Nie postawi, bo nie będę jej pić! - odparła starsza pani. - Pijam herbatę dopiero po obiedzie i nie zamierzam o tej porze podrażniać nią żołądka! Wolałabym raczej kieliszek grzanego wina - ale jeśli nie macie, to trudno!
Oczywiście, że mamy! Ależ jestem gapa! - wykrzyknęła lady Denville, kierując przerażone spojrzenia na kamerdynera.
Zaraz zostanie podane, jaśnie pani! - odparł służący, natychmiast stając na wysokości zadania.
Cressy, nadal stojąca u stóp schodów, uniosła wzrok ku twarzy Kita i uśmiechnąwszy się melancholijnie, rzekła miękkim głosem:
- Jest zmęczona, a wtedy bywa
uciążliwa! Bardzo mi przykro!
Ale
zaraz poprawi jej się humor.
Odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech, Kit odparł:
- O ile dobrze sobie przypominam, gdzieś - chyba w lamusie
129
Georgette Heyer
- znalazłoby się przenośne
krzesło, którego używał mój dzia
dek,
kiedy na skutek podagry nie mógł już chodzić. Sądzisz,
że...?
- Nie, nie sądzę! - odrzekła
wybuchając śmiechem. - Istnieje
ryzyko,
że staruszka mogłaby się obrazić. Zostaw to matce
- wierz mi, na pewno babcię
oczaruje! Myślę, że potrafiłaby
rozbroić
nawet najbardziej nieżyczliwie usposobioną osobę, nie
wydaje
ci się? A przecież babcia taka nie jest... naprawdę!
Oczywiście, że nie! To bardzo groźna dama, ale już na samym początku zyskała mój szacunek! Co chciałabyś teraz robić? Czy pani Norton ma cię zaprowadzić do twego pokoju czy wolałabyś przejść się ze mną na tarasie?
Dziękuję ci, z przyjemnością się przespaceruję. Kiedy jechaliśmy aleją, między drzewami mignęło mi jezioro i chciałabym lepiej mu się przyjrzeć.
- Z tarasu jest dokonały widok - rzekł podając jej ramię.
- Szkoda jednak, że nie możesz
zobaczyć jeziora, kiedy kwitną
rododendrony!
Nawet twoja babcia musiałaby przyznać, że odbicie
drzew
w wodzie, w słoneczny dzień, rekompensuje ich ponury
wygląd
o tej porze roku.
- Nie doceniasz babci, Denville!
Nic by jej nie skłoniło do
zmiany
zdania! - Odwróciła głowę i spojrzała na niego trochę
nieśmiało,
ale otwarcie: - Mógłbyś mi powiedzieć, czy... rzeczy
wiście
nie miałeś nic przeciwko temu, abyśmy tu przyjechały?
Odparł natychmiast:
- Jakże mogłoby być inaczej?
Och, nie byłoby w tym nic dziwnego! Ale to głupie pytanie z mojej strony, bo przecież nie mógłbyś powiedzieć nic innego! Podejrzewam jednak, że babcia wymusiła na twojej mamie to zaproszenie, co byłoby trochę poniżające.
Mam wrażenie, że to rzeczywiście ona wpadła na ten pomysł, ale zapewniam cię, iż mama była zachwycona. Nie wierzysz, że ja także bardzo się cieszę?
Nie całkiem! - odparła nieoczekiwanie. - Niepokoi mnie pewna myśl... otóż gdy powiedziałam ci o moich wątpliwościach, nie zapytałam, czy i ty nie masz mieszanych uczuć co do tego małżeństwa. Kiedy więc wyjechałeś z Londynu... zaczęłam się
130
Rozterka
zastanawiać, czy... Och, język mi się plącze! Chodzi o to, że zdaję sobie sprawę, w jak niezręcznej byłbyś sytuacji, gdybyś chciał się wycofać! Więc powiedz szczerze, jeśli uważasz, że nie pasujemy do siebie, a ja już zatroszczę się o resztę... załatwię to dyskretnie, nie będzie żadnego skandalu, obiecuję! Położył rękę na małej dłoni, opartej na jego ramieniu.
- Jesteś bardzo dobra i wielkoduszna! - odparł z powagą.
Po prostu wiem, jak trudno jest dżentelmenowi wycofać się z obietnicy małżeństwa - wyjaśniła. - Zawsze wydawało mi się to okropnie niesprawiedliwe, bo przecież mężczyźni mogą się pomylić tak samo łatwo jak kobiety!
To prawda! To znaczy, nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale sądzę, że masz rację.
Uśmiechnęła się.
Czy kiedykolwiek można cię wprawić w zmieszanie? Uroczo to powiedziałeś. Ale skończmy z tą kurtuazją, dobrze? I przestań się obawiać, że mnie urazisz! Powiedz prawdę!
Prawda wygląda tak, panno Stavely - i to nie jest wcale kurtuazja - że im dłużej z panią przebywam, tym bardziej jestem przekonany, że jesteś pani warta kogoś lepszego niż ja.
Zmarszczyła brwi.
Czy w ten uprzejmy sposób chcesz mi powiedzieć, że jednak wolałbyś się wycofać?
Nie. W ten sposób chcę ci powiedzieć, że jesteś cudowna - odrzekł unosząc jej dłoń i składając na niej delikatny pocałunek.
Wypowiedział te słowa, zanim zdążył się zastanowić, i zabrzmiało to tak szczerze, że Cressy się zarumieniła. Uwolnił jej dłoń, myśląc, że musi bardziej uważać i że nigdy nie znał takiej dziewczyny jak ta. Głośno natomiast rzekł:
- Możesz iść w tych cienkich
pantofelkach po trawie? Bo
chciałbym
ci pokazać ogród różany. Wszystko w nim teraz
kwitnie...
a właśnie mignął mi mój młody kuzyn! Jeśli tu
zostaniemy,
na pewno zaraz do nas podejdzie, a za nic w świecie
nie
chciałbym cię narazić na taką próbę, dopóki nie wypoczniesz
po
trudach podróży!
Rumieńce na twarzy Cressy zniknęły. Dziewczyna zaśmiała się i trzymając Kita pod ramię, ruszyła z nim w stronę ogrodu.
131
Georgette Heyer
Rzeczywiście jestem trochę zmęczona! Przebyłyśmy chyba ze trzydzieści mil! Czy twój kuzyn jest taki straszny?
To po prostu niezbyt ciekawy młodzieniec, a na dodatek z pretensjami! - rzekł sprowadzając ją po nierównych stopniach na starannie przystrzyżony trawnik. - Mój brat i ja zawsze uważaliśmy go za przemądrzałego smarkacza i w tych nielicznych momentach, gdy mieliśmy z nim do czynienia, nie traktowaliśmy go najlepiej.
- I chyba nadal tak zostało!
Wcale nie! Dzisiejszego popołudnia zabrałem go na polowanie - ryzykując życie! Wystarczy jak na jeden dzień. Ale mówiąc poważnie, to naprawdę męczący młody człowiek - gdybym nie rozmawiał z tobą, lecz z przedstawicielem mojej płci, nazwałbym go bufonem.
No tak, naturalnie! Jak wobec tego określiłbyś go w rozmowie ze mną?
Jako młodego ekscentryka... i fanfarona! Ale zaczynam zdawać sobie sprawę, że jest taki nie ze swojej winy. Znasz jego ojca, mojego wuja Cosmo? - Potrząsnęła przecząco głową. - Ach, w takim razie czeka cię jeszcze jedno ciężkie doświadczenie! To jeden z braci matki, ale nieco wyrodził się z Cliffe'ów. Nie bądź zaskoczona, jeśli cię zapyta, ile zapłaciłaś za tę suknię, a potem powie ci, gdzie mogłaś taką samą kupić taniej!
To ją trochę rozbawiło.
Dobrze, że mnie uprzedziłeś! Nie wiesz, jaką jest dla mnie ulgą usłyszeć, że ty też masz krewnych, z powodu których musisz się rumienić. Ja na przykład czuję się okropnie zmieszana, ilekroć przypomnę sobie, jak podczas tamtego fatalnego przyjęcia na Mount Street kuzynka Maria wprawiła cię w zakłopotanie, mówiąc na cały głos, że jesteś przystojny. Chyba musiał to słyszeć cały Londyn! I ten obrzydliwy Austin Lucton, który wciąż za tobą chodził! Mój ojciec był niezwykle wzburzony, kiedy dowiedział się, że w końcu kupiłeś od niego konia! Czy to bardzo kiepski nabytek? Papa twierdzi, Austin nigdy nie znał się na koniach.
Och, to wcale niezły wierzchowiec! - odparł Kit. - Może tylko zbyt grubej kości! Ale sama zobaczysz: przywiozłem go tutaj i jeżdżę na nim.
132
Rozterka
- Bo wolałbyś nie pokazywać się z nim w Leicestershire!
- zauważyła. - Co cię opętało,
że go kupiłeś? Obawiam się, że
twoja
reputacja mocno na tym ucierpi!
Zaśmiał się cicho.
- Naprawdę? To świetnie! -
Wyczytał w jej oczach zdziwienie
i
dodał: - Nie to chciałem powiedzieć! Prawda jest taka, że
musiałem
kupić to zwierzę... zbyt długo kazałem czekać twemu
kuzynowi
na odpowiedź. Jeździsz czasem na polowania, Cressy?
Potrząsnęła głową przecząco.
Raczej nie. Papa raz czy dwa razy zabrał mnie ze sobą, ale nigdy nie byłam na polowaniu w środkowej Anglii. Słyszałam od ojca, że jesteś zapalonym myśliwym! Mam jednak nadzieję, że nie będziesz ode mnie wymagał, bym ci towarzyszyła, bo chyba niezbyt się do tego nadaję. Lubię jeździć konno, ale nie najlepiej biorę przeszkody! Prawdę mówiąc, nie potrafię przeskoczyć rowu z wodą, a już zupełnie przerażają mnie żywopłoty czy inne wysokie przeszkody!
Doskonale się składa! - odparł wesoło. - Ja bowiem nienawidzę ostro jeżdżących kobiet! Co prawda, ostatnio nie miałem wiele okazji... - zreflektował się i ciągnął dalej gładko: - by obserwować wyczyny pań na polowaniu! - Stanął z boku, by przepuścić Cressy pod łukiem porośniętym pnącymi pąsowymi różami. - Oto, pani, wkraczamy do naszego słynnego różanego ogrodu! Jak ci się podoba?
Och, jest piękny... cudowny! - wykrzyknęła patrząc przez chwilę w zachwycie, po czym zrobiła kilka kroków do przodu, by przyjrzeć się nowemu gatunkowi róży, która właśnie kwitła.
- Powiedz to Newbigginowi - to nasz główny ogrodnik
- a będzie twoim niewolnikiem do
końca życia! Muszę cię
jednak
uprzedzić, że w przekonaniu mamy ogród jest wyłącznie
jej
dziełem! Rzeczywiście to mama wpadła na pomysł, by go
urządzić,
i kiedy wyjeżdżałem do Konstantynopola, siedziała
zatopiona
w planach, ale...
- Wyjeżdżałeś do
Konstantynopola? - zapytała, obrzuciwszy
go
bystrym spojrzeniem.
By odwiedzić brata - odparł zręcznie.
Naprawdę? Ależ ci zazdroszczę!
133
Georgette Heyer
- Lubisz podróżować?
- Nigdy nie byłam za granicą...
tylko czytałam książki podróżnicze! - powiedziała. -
Kiedyś o niczym innym nie marzyłam...
chciałam
zobaczyć trochę świata... lecz papa nie lubi cudzoziemców i
nigdy nie udało mi się namówić go choćby tylko na podróż
do
Paryża. Odwiedziłeś brata także w Wiedniu, nieprawdaż?
Opowiedz
mi o tym!
Nie było to dla niego zbyt trudne i gdy tak szli ścieżkami, które oddzielały poszczególne grządki z krzakami róż, Kit stwierdził, że Cressy dużo zapamiętała z lektury. Słuchała go uważnie, czasami zadając pytania, a Kit od czasu do czasu zatrzymywał się, by zerwać dla niej jakiś szczególnie piękny kwiat. Kiedy skierowali się z powrotem do domu, dziewczyna miała już całkiem spory bukiet i rzekła nagle przestraszonym głosem:
Jeśli spotkamy teraz waszego ogrodnika, zrobię sobie z niego wroga, a nie niewolnika! Powiedz mi, Denville, czy twój ojciec za młodu wyjechał w podróż po Europie, jak to było w zwyczaju? Nie chciałbyś dorastać wcześniej, przed wojną, kiedy młodzi ludzie wysyłani byli za granicę, by nauczyć się obcych języków i zobaczyć, jak żyją ludzie w innych krajach?
Tak, tylko że w czasach mojego ojca w podróż po Europie wyjeżdżało się w zbyt młodym wieku, i w dodatku pod kuratelą opiekuna. Z tego, co opowiadał mi ojciec, wynikało, że jeździł z jednego wielkiego miasta do drugiego, zaopatrzony w listy polecające do rozmaitych wysoko postawionych przedstawicieli socjety, a cały czas schodził mu na nauce pod okiem opiekuna albo na balach i rautach... co równie dobrze mógłby robić w Londynie!
Cressy rzekła z namysłem:
- Rzeczywiście mam smutne
podejrzenie, że nasi ojcowie
-
a także dziadkowie - niezbyt interesowali się cudami natury,
a
jeszcze mniej - zwyczajami ludzi. Mój dziadek prowadził
dziennik
podróżny, w którym nie ma prawie nic poza nazwiskami
znanych
osobistości i opisami przyjęć towarzyskich, na jakich
bywał.
Kiedy papa dał mi go do przeczytania, byłam
straszliwie
rozczarowana!
Zwłaszcza że dziadek przejeżdżał przez najpiękniejsze
zakątki Europy!
134
Rozterka
- Czy
nie pisze tam, że podróżując przez Alpy nosił na gołej
skórze
ubrania z jagnięcej wełny?
Wybuchnęła śmiechem.
- Owszem, wspomina! Dobry Boże!
Jakie to smutne, że nasi
protoplaści
mieli takie wspaniałe możliwości i tak beznadziejnie
je
marnowali!
Dotarli właśnie do stopni wiodących na taras. Kiedy już wspięli się po nich, Kit zapytał:
Opiekujesz się babcią w zastępstwie panny Clary Stavely? Matka nie była pewna, czy przyjedziecie same, czy z nią.
Och, tak mi przykro! Powinnam była to wyjaśnić. Tak, zawsze pod koniec sezonu londyńskiego jeżdżę z babcią do Worthing, a Clara - jak mówi rodzina - ma w tym czasie swoje wakacje! W rzeczywistości jednak pojechała teraz pomagać ciotce Caroline - i najprawdopodobniej będzie musiała także zajmować się dziećmi, jeśli dobrze znam ciocię! - Uśmiechnęła się. - Nie patrz na mnie z takim zgorszeniem! Powinieneś wiedzieć, że ciotka Elizabeth, najpoczciwsza osoba na świecie, także uważała za oburzające, że Clara jest traktowana jak służąca. Zaprosiła ją więc na lato do siebie, do Hertfordshire, chcąc, by odpoczęła i rozerwała się nieco. Clara na początku nie miała nic do roboty, była jedynie rozpieszczana i zabawiana, i jak mi potem powiedziała, prawie już zanudziła się na śmierć, kiedy nagle ciocia Eliza jednak zwróciła się do niej o pomoc, gdyż jedno z jej dzieci dostało wysypki, w tym samym czasie najstarszy syn, mój kuzyn Henry, przewrócił się i złamał rękę, a ochmistrzyni musiała bezzwłocznie wyjechać, by zaopiekować się matką, która została dotknięta paraliżem. Ciotka Eliza opowiadała, że wtedy Clara błyskawicznie się spakowała i natychmiast wyjechała do Lincoln. Jestem pewna, że pracy tam nie brakowało, a poza tym wiem, jak wymagająca jest ciocia Caroline, ale jednak jakimś cudem, gdy Clara wróciła, by ponownie zająć się babcią, była cudownie wypoczęta!
Kit roześmiał się słysząc tę pouczającą historyjkę, ale rzekł unosząc brew:
- Ja też mam taką ciotkę,
która - wedle słów mojej matki
-
czerpie olbrzymią przyjemność z tego, że rzekomo musi
135
Georgette Heyer
poświęcać się w imię obowiązków rodzinnych. Nie próbuj mi jednak wmawiać, iż należysz do osób tego pokroju!
Bynajmniej! - odparła. - Ja wcale się nie poświęcam. Najgorszą rzeczą, jaką muszę znosić, kiedy jeżdżę z babcią do Worthing, jest... pewna nuda! Ale i tę babcia potrafi rozproszyć za pomocą swego ostrego języka! - Kit otworzył drzwi prowadzące z tarasu do domu, zanim jednak przekroczyli próg, Cressy rzekła: - Dziękuję ci za róże! Pewnie na wsi jadacie posiłki wcześniej niż w mieście? Mógłbyś więc poprosić kogoś ze służących, by zaprowadził mnie do mojego pokoju? Chyba już czas, bym przygotowała się do obiadu.
Poszukamy matki - odparł. - Na pewno sama zechce cię odprowadzić na górę.
Lady Denville nie trzeba było długo szukać, bo gdy tylko Kit wprowadził Cressy do hallu, jego matka właśnie schodziła po schodach. Wyglądała na trochę rozdrażnioną, ale kiedy zobaczyła Cressy, rozpromieniła się i szybko przebyła ostatnie stopnie, by wziąć dziewczynę w swe wonne objęcia.
Drogie dziecko! Właśnie się zastanawiałam, gdzie jesteś, bo nie zdążyłam zamienić z tobą więcej niż dwa słowa.
Proszę o wybaczenie! Denville pokazywał mi pani ogród różany - i był tak miły, że obdarował mnie tymi kwiatami! Czyż nie są piękne? Ogród też jest prześliczny... tak uroczo rozplanowany! Nie mamy niczego podobnego w Stavely.
- Prawda, że jest ładny? - zgodziła się jej lordowska mość.
- Niełatwo było go stworzyć!
Ale nigdy nie żałowałam tego
wysiłku.
Cressy, muszę cię ostrzec: mamy tu najnudniejsze
towarzystwo
pod słońcem! Robi mi się słabo, kiedy pomyślę, na
co
cię naraziłam przez to zaproszenie, moje biedne dziecko! Jest
tu
mój brat, który wymądrza się i poucza wszystkich, oraz Emma,
jego
żona, z każdym rokiem coraz nudniejsza i popiskująca jak
myszka
przy serze, nie mówiąc już o ich synu, który udaje
dziedzica
wielkiego majątku...
- Matko chrzestna, nie zaprosiłaś mnie tu z własnej woli!
- przerwała jej Cressy ze
śmiechem. - Doskonale wiem, że
zostałaś
do tego zmuszona! I nigdy nie uwierzę, że tam, gdzie ty
przybywasz,
może być nudno!
136
Rozterka
Tak, ale teraz czuję się wyjątkowo zmęczona i przygnębiona - wyznała jej lordowska mość. - I musiałam zarządzić obiad na wcześniejszą godzinę, bo twoja babcia bardzo mnie prosiła, bym nie kazała jej siedzieć do późna. Wobec tego obiad będzie o szóstej, moja droga... chociaż nigdy nie zrozumiem, dlaczego trzeba siadać do stołu przy świetle dziennym, gdy jest się na wsi! Może jednak nie będzie tak źle, bo kazałam podać kolację o jedenastej, i mam nadzieję, że do tego czasu twoja babcia uda się już na spoczynek!
Tylko mi nie mów, Cressy, że cię nie uprzedzałem, iż ja także mam krewnych, za których muszę się rumienić! - wtrącił Kit.
O Boże! - wykrzyknęła lady Denville dotknięta. - No, właśnie, czyż to najlepiej nie świadczy, jak bardzo mam rozstrojone nerwy? Poza tym Cressy wie, że jej babcia zawsze mnie przerażała!
Tak, wiem! - potwierdziła Cressy, a w jej oczach można było dostrzec rozbawienie. - Czy była bardzo nieznośna? Gniewa się pani, że zostawiłam babcię pod jej opieką? Proszę mi wybaczyć, ale sądziłam, że łatwiej pani sobie z nią poradzi, kiedy mnie nie będzie w pobliżu. Czyżby się to pani nie udało?
Cóż, nie jestem tego pewna - rzekła lady Denville, zastanowiwszy się chwilę - ale muszę przyznać, że kiedy kilka minut temu zaprowadziłam ją do pokoju, nie była już taka nieprzyjemna! Nie twierdzę, że miała świetny humor, ale na szczęście zauważyła, że te brokatowe niebieskie zasłony, które wiszą w Błękitnym Salonie, nieco wyblakły... choć nigdy nie przypuszczałam, iż będę z tego zadowolona, K... Evelyn, zważywszy, że zamówiłam je w Lionie, za bajońską sumę, która mocno wyprowadziła twojego ojca z równowagi. Sama byłam zła, kiedy odkryłam, że tak okropnie spłowiały! Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: lady Stavely znacznie poprawił się humor, gdy mogła mi powiedzieć, że zrobiłam głupstwo. Droga Cressy, chyba natychmiast powinnam cię zaprowadzić do pokoju, bo nie byłoby dobrze, gdyby twoja babka musiała czekać na obiad! Jak słyszę, nie zabrałaś ze sobą pokojówki, więc przyślę ci Rimpton... i nie pozwól, kochanie, by się wymądrzała! Czasami
137
Georgetie Heyer
się zastanawiam, jak ja z nią wytrzymuję... ale to doskonała garderobiana!
Cressy, mimo że nie wątpiła w umiejętności panny Rimpton, zrezygnowała z jej łaskawej pomocy, mówiąc, że pokojówka babci będzie w stanie zrobić wszystko, co trzeba, by przygotować ją do obiadu. Nie było to trudne wyzwanie dla Jane, która zazwyczaj pełniła obowiązki pielęgniarki niż pokojówki, gdyż tego wieczora musiała jedynie przygotować bardzo twarzową suknię z jasno pomarańczowej krepy. Zrobiła to w pokoju lady Stavely i zresztą pod jej okiem. Starsza pani obrzuciła suknię aprobującym spojrzeniem, ale stwierdziła, że spódnica jest zbyt wąska, i dodała zwyczajem starszych ludzi, że nie wie, dokąd zmierza ten świat, skoro kobiety upodabniają się do tyczek od chmielu. Skrytykowawszy też modne obecnie suknie z wysokim stanem i powiewnymi spódnicami, sama ubrała się w sztywną czarną suknię z jedwabiu, którą włożyła na długą koszulę wyszywaną srebrną nitką. Włosy przykryła sztywno wykrochmalonym czepkiem z czarnej koronki, na ręce włożyła mitenki i wzięła wachlarz. W przeciwieństwie do wnuczki, która miała na sobie lekkie jedwabne pantofelki, starsza pani wybrała spośród bogatej kolekcji butów staromodne pantofle na wysokich obcasach, z przypinanymi klamerkami. Widząc to Cressy powiedziała żartobliwie, że brakuje jej tylko muszki na policzku.
Muszki wyszły z mody, zanim ty się urodziłaś! - odparła lodowatym tonem lady Stavely. - Możesz już odejść, Jane. Nie, podaj mi jeszcze laskę... tę hebanową! O tak. I powiedz Williamowi, żeby przyszedł i sprowadził mnie na dół po tych śliskich schodach! - Kiedy za posłuszną służącą zamknęły się drzwi, starsza pani obejrzała się, by spojrzeć na Cressy uważnym wzrokiem. - Więc gdzie byłaś, panienko?
Spacerowałam po ogrodzie różanym z lordem Denville, babciu - odparła Cressy nie zrażona obcesowością tego pytania.
Hm! - Lady Stavely przyjrzała się w lustrze swemu uróżowanemu obliczu, ujęła artretycznymi palcami puszek do pudru i jeszcze raz musnęła nim policzki. - Jak zwykle nie zapytałaś, czy przypadkiem nie będziesz mi potrzebna!
- Wiedziałam, babciu, że nie będę - odparła Cressy, patrząc
138
Rozterka
na nią odważnie. - Powiedziałaś, bym nie kręciła się przy tobie, chyba że chcę cię zdenerwować, a zapewniam cię, że bynajmniej nie miałam takiego zamiaru! Co więcej, droga babciu, sądziłam, że nie będziesz chciała mnie mieć przy sobie, skoro zajęła się tobą lady Denville.
- Amabel Denville to tylko ładna gąska! - stanowczo oświadczyła starsza pani. - Zawsze taka była i nigdy się nie zmieni! - Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zacisnęła szczęki. - Pewnego dnia będzie taka jak ja: stary worek kości! Ale powiem ci coś, dziewczyno! Gdyby moje córki miały choć dziesiątą część jej uroku, dziękowałabym za to Bogu! Pomóż mi wstać z krzesła! Powinnam być w łóżku, z talerzem owsianki w ręku, lecz zejdę na obiad i potem może zagram z Cosmo Cliffe'em w trik-traka. Chociaż nie wiem, czy dam radę: jestem już za stara, by tłuc się po cudzych domach! Mam tylko nadzieję, że gdy zejdę z tego świata, będziesz pamiętała, iż przyjechałam tu dla ciebie!
Ta złowieszcza zapowiedź bynajmniej się nie sprawdziła, jak również nie poprawił się nastrój lady Stavely, dopóki towarzystwo nie zasiadło do stołu - wtedy starsza pani przestała być taka zgryźliwa. Była to niewątpliwie zasługa pana Dawlisha. Ten geniusz wart był bajońskich sum, jakie mu płacono, doskonale bowiem wiedział, co przyrządzić dla starej damy i jak podać wspaniały obiad złożony z dwóch pełnych dań, pół tuzina głównych potraw i ponad trzydziestu przystawek. Lady Stavely, pokrzepiona zupą ze świeżego groszku, dała się namówić na spróbowanie kawałeczka karpia, następnie zjadła trochę delikatnej sarniny oraz pieczonego barana w sosie chevreuil, aż wreszcie zakończyła posiłek porcją szparagów, zerwanych w ogrodzie warzywnym i przyniesionych przez tamtejszego ogrodnika dziesięć minut przed tym, jak pan Dawlish zaczął je gotować. Były tak soczyste, że lady Stavely musiała pogratulować Kitowi kuchmistrza. Powiedziała mu też w swój bezpośredni sposób, że za dużo zjadła i zapewne z tego powodu nie zmruży oka przez całą noc; lecz dało się zauważyć, że gdy opuszczała jadalnię, nie potrzebowała niczyjej pomocy i poruszała się znacznie żwawiej niż poprzednio.
139
Georgette Heyer
Chociaż Kit nie wątpił, że Cosmo może być dla lady Stavely dobrym partnerem do gry w karty, to jednak trudno mu było sobie wyobrazić, że staruszka będzie w stanie wysłuchiwać z uprzejmą miną banałów wygłaszanych przez ciotkę Emmę. Jednak ku swemu wielkiemu zdumieniu, gdy jakiś czas po obiedzie wraz z wujem i kuzynem wkroczył do salonu, zobaczył tam te dwie damy siedzące obok siebie na sofie i pochłonięte ożywioną rozmową. Ponieważ jednak lady Denville kazała ustawić stolik do gry w drugim końcu dość długiego pokoju i nie tracąc czasu skupiła przy nim troje młodszych członków towarzystwa, by pod jej przewodnictwem grali w tak dziecinne gry, jakie tylko przyszły jej do głowy, Kit poznał powód tej nagłej i niezwykłej komitywy, dopiero gdy przyszedł do pokoju matki, by ucałować ją na dobranoc. Stało się to w wyniku niezwykle pomyślnego zbiegu okoliczności, jak wyjaśniła jej lordowska mość. Biedna Emma, opowiadając jakąś nudną anegdotę wymieniła pewne nazwisko, na którego dźwięk lady Stavely od razu zastrzygła uszami. Po długiej dyskusji, w której, jak twierdziła lady Denville, wyliczono chyba wszystkie arystokratyczne rody Anglii i sporą liczbę rodzin szlacheckich, obie panie ku swemu wielkiemu zadowoleniu ustaliły wreszcie, że są w jakimś stopniu ze sobą spokrewnione.
- Ale, błagam, kochanie, nie pytaj mnie jak! - wykrzyknęła lady Denville. - Nie potrafię ci powiedzieć, ilu wymieniono kuzynów, małżonków i dalszych krewnych: nie wyobrażasz sobie, jakie to było nudne! Ale dzięki temu ta straszna stara kobieta polubiła Emmę i mam nadzieję, że teraz będziemy mogli podrzucać ją twojej ciotce!
10
Nadzieje lady Denville do pewnego stopnia się sprawdziły. Czy to z powodu dalekiego pokrewieństwa między obiema damami, czy też dlatego, że lady Stavely widziała w uległej pani Cliffe doskonałą zastępczynię swej córki Clary - dość, iż Emmie udało się zdobyć aprobatę starszej pani, ta zaś bezzwłocznie wprowadziła ją w obowiązki swojej głównej opiekunki. Ku niejakiemu zdziwieniu lady Denville - biedna Emma całkiem ochoczo weszła w nową rolę. Jej obowiązki nie były jednak tak uciążliwe, jak mogłoby się wydawać, ponieważ lady Stavely nigdy nie wychodziła ze swej sypialni przed południem i nie wpuszczała do siebie nikogo poza pokojówką, wracała zaś do pokoju dwie godziny przed obiadem. Wieczory natomiast spędzała grając w wista, pikietę lub tryk-traka z tymi spośród towarzystwa, których uznała za godnych siebie przeciwników bądź partnerów. Pani Cliffe się do nich nie zaliczała, dlatego też do chwili przyjazdu sir Bonamy'ego Ripple'a, to jest przez pierwsze trzy dni, miejsce przy stoliku do gry w wista zajmował jako czwarty nie kto inny, tylko Kit. Okazał się dobrym, jeśli nawet nie świetnym graczem i gdy już pojął różnicę między „długim" wistem, który preferowała starsza pani, a „krótkim", w którego on sam jako przedstawiciel młodszej generacji zwykł był grywać, stał się doskonałym partnerem dla wymagającej lady Stavely. Ponieważ zaś lady Denville dokonywała podczas gry raz to zaskakująco błyskotliwych, raz to absurdalnie niedorzecznych posunięć (które, jak bezskutecznie próbowała wyjaśnić starej damie, wynikały z tego, że w danej chwili myślała o czymś
141
Georgette Heyer
innym), po cichu uznano, że ona i jej syn będą odtąd grali jako partnerzy przeciwko lady Stavely i Cosmo Cliffe'owi.
Emma musiała więc dotrzymywać towarzystwa lady Stavely tylko w tych chwilach, gdy staruszka nie była niczym zajęta, oraz spacerować z nią wolnym krokiem po okolicy; a ponieważ taki tryb życia doskonale odpowiadał temperamentowi pani Cliffe, nikt nie miał powodu jej współczuć.
Ambrose zaś, nadal żywiący upartą nadzieję, że stanie się wyśmienitym strzelcem, spędzał każdy ranek przy boku gajowego, nader cierpliwego jegomościa, który wyznał Kitowi, że jeśli w wyniku jego nauk panu Ambrose'owi uda się trafić w drzwi stodoły z odległości dwudziestu jardów, to i tak będzie więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Cosmo natomiast spędzał najpiękniejszą część dnia czytając w bibliotece londyńskie dokumenty albo szwendał się po posiadłości, zadając podstępne pytania rządcom i chłopom, by następnie donosić siostrzeńcowi o stwierdzonych nadużyciach.
Siłą rzeczy więc zadanie zabawiania panny Stavely spoczęło na Kicie. W słoneczne dni jeździli razem konno lub grali w wolanta; gdy zaś padał deszcz, grywali w bilard albo siedzieli w fotelach, swobodnie gawędząc. Kiedyś na prośbę Cressy poszli do długiej galerii portretowej, gdzie Kit uraczył dziewczynę nie całkiem poważną opowieścią o swych przodkach, przede wszystkich tych, których portrety wisiały na ścianach. Cressy udzielił się nastrój Kita, w efekcie czego przyćmiła jego cokolwiek napuszone opowiadanie o księdzu, który odmówił udziału w nabożeństwie anglikańskim, przytaczając z kolei historię jednego ze Stavelych, który splamił honor rodu, ponieważ zapuszczał się daleko w szkockie góry, by tam napadać na podróżnych i rabować.
Kit, uznawszy wyższość jej anegdoty nad swoją, zapytał dziewczynę, czy ten przedsiębiorczy przodek dorobił się w końcu fortuny na swym haniebnym procederze. Na to panna Stavely odparła - bardzo zresztą wyniośle, jak głośno zauważył Kit - że wedle powszechnej opinii jej interesujący antenat, znany wszystkim jako Dick Dżentelmen, skończył niestety na szafocie.
- Ciekawe! - przyznał Kit. - Ale spójrz na starego rudego
142
Rozterka
jegomościa! To jeden z moich stryjecznych prapradziadów... podobno zamordował swą pierwszą żonę - tę obok niego.
- Cóż - rzekła Cressy,
przyglądając się badawczo wątłej
damie
na portrecie. - Nie zdziwiłabym się, gdyby to była prawda.
Od
razu widać, że to jedna z tych wiecznie narzekających
niewiast,
które albo mdleją, albo wybuchają płaczem. Natomiast
rude
włosy jej małżonka świadczą nieomylnie, że musiał
mieć
gwałtowny
temperament.
Największe jednak zainteresowanie Cressy wzbudził portret braci Fancotów namalowany przez Hoppnera, gdy byli jeszcze chłopcami.
Ależ jesteście do siebie podobni! - zauważyła, studiując obraz znacznie uważniej, niż gdyby fascynowała ją technika malarska Hoppnera, co nie uszło uwagi Kita. - Jeśli się lepiej przyjrzeć, widać jednak pewne różnice. Ty masz jaśniejsze włosy, a twój brat jest trochę wyższy. Jest też coś w wyrazie twarzy...
Tak sądzisz? Pozorna różnica wzrostu wynika z tego, że inaczej nas upozowano. A co do wyrazu twarzy - ten obraz nigdy nie był uważany za jedno z najlepszych dzieł Hoppnera - powiedział Kit, bez skrupułów poświęcając dla dobra sprawy reputację malarza. - Spójrz na portret mamy pędzla Lawrence'a!
Cressy pozwoliła się odciągnąć od portretu bliźniaków, ale zanim wyszła z galerii, jeszcze raz zerknęła przez ramię na ten obraz, po czym przeniosła badawcze spojrzenie na profil Kita. Nic jednak nie powiedziała ani wtedy, ani później, gdy łady Stavely wyraziła pogląd, że lord Brumby był niesprawiedliwy wobec swego starszego bratanka. Starsza pani była wręcz oburzona na jego lordowską mość.
Mówię ci, Cressy, lord Brumby na starość robi się zgryźliwy! Często się to zdarza starym kawalerom! Po prostu jego ulubieńcem jest ten drugi chłopiec, więc w jego imieniu zazdrości Denvil-le'owi.
Ależ lord Brumby wcale nie mówił papie nic złego o Denville'u - odważyła się wtrącić Cressy. - Stwierdził jedynie, że bywa on trochę... niestały, ale że... odpowiedni mariaż pomoże mu...
143
Georgette Heyer
- Co za bzdury! - wykrzyknęła
lady Stavely miotając wzrokiem błyskawice. - Henry Brumby
zachowuje się jak stara baba
i
zamierzam mu to powiedzieć! W tym chłopcu nie ma nic
z
kobieciarza! Pewnie miał jakieś przygody, dlaczego nie? Ale
żyję
na świecie dłużej niż Brumby i jeśli wydaje mu się, że
nie
rozpoznam hulaki
i birbanta, to bardzo się myli! Denville to
porządny
chłopak, możesz mi wierzyć, dziewczyno! Polubiłam
go.
A ty?
To niespodziewane pytanie wytrąciło Cressy z równowagi, ale ponieważ babcia ponowiła pytanie, dziewczyna odrzekła rumieniąc się lekko:
Ja także. Lubię go znacznie bardziej niż na początku. Ale...
Ale co? - zapytała lady Stavely, gdy Cressy się zawahała. Dziewczyna potrząsnęła głową.
Nic, babciu! To znaczy... Nie, nic!
Babka spojrzała na nią spod przymrużonych powiek i po chwili rzekła:
- Masz jeszcze czas! Nie chcę
wywierać na ciebie presji, więc
nic
już nie powiem. Nie jesteś gąską, więc zdajesz sobie sprawę
z
korzyści tego związku. Wiesz tak samo dobrze jak ja, że
Denville
to najlepsza partia w Anglii - był czas, kiedy liczyło się
to
dla mnie bardziej niż dziś. Podobnie było z jego ojcem -
ta
głupiutka Amabel
miała szczęście, że go złapała! - Rozważała to
w
myśli przez chwilę, zanim nagle zmieniła temat: - Jak
słyszę,
Bonamy
Ripple ma tu jutro przyjechać. Zrobił się z niego worek
sadła!
Ale cieszę się, że go zobaczę, bo dobrze gra w wista i
zna
najnowsze plotki.
- Urwała, ale zaraz dodała z niechęcią: - Muszę
to
przyznać Amabel - wyciągnąć Ripple'a z Brighton o tej porze
roku,
to jest coś!
Kiedy jednak następnego dnia sir Bonamy Ripple wysiadł z powozu - zresztą przy pomocy dwóch rosłych lokajów - patrząc na niego nikt by nie pomyślał, że w ogóle trzeba go było namawiać na opuszczenie pałacu regenta i przyjazd do tak oddalonego miejsca jak Ravenhurst. Promieniejący dobrym humorem, ujął w swą miękką dłoń rękę Kita i rzekł z uznaniem: „Coś takiego!" Dysząc nieznacznie po wysiłku, jakiego wymagało od niego zejście z powozu na ziemię, stał rozglądając się dokoła
144
Rozterka
- nieco śmieszny, niemniej
jednak dostojnie wyglądający jego
mość
w typowym wiejskim stroju dżentelmena: obszernym
brązowym
podróżnym surducie, nie zapiętym i dlatego zwisającym
mu
luźno z ramion, oraz płaskim kapeluszu nasadzonym zawadiacko
na kręcone i wypomadowane włosy.
- Bardzo tu ładnie! -
stwierdził. - Bardzo piękna okolica!
Czy
wiesz, mój chłopcze, że nigdy wcześniej nie byłem tu
w
lecie? Cudowne miejsce! W sam raz dla kogoś, kto chce
podreperować
zdrowie! Już teraz czuję się jak nowo narodzony!
Oczy Kita zaiskrzyły się wesoło.
- Cieszę się, sir, że mogę tu pana powitać!
Sir Bonamy przez sekundę patrzył na niego małymi okrągłymi oczkami, po czym rzekł:
- Jestem ci nader zobowiązany!
Bardzo ładnie to powiedziałeś!
Przypomniawszy
sobie poniewczasie, że jego brat ledwie
tolerował oddanego wielbiciela matki, Kit spokojnie dodał:
Ale ostrzegam pana, że nasz wiejski tryb życia może być dla pana uciążliwy! Jadamy obiad o szóstej, sir!
Nie musisz mi tego mówić - odparł sir Bonamy, powoli wchodząc po niskich stopniach. - Znam zwyczaje panujące na wsi! Ale macie bardzo dobrego kucharza i jeśli tylko zje się kawałek mięsa na lunch, to człowiek akurat zgłodnieje do szóstej... a potem może być już tylko skromna kolacyjka!
- Och, może pan liczyć na coś więcej niż skromną kolacyjkę
- obiecał Kit. - Z pewnością
będzie pan musiał zjeść pożywny
posiłek
po wieczorze spędzonym na grze w karty ze starą lady
Stavely!
- A więc to tak? - powiedział
sir Bonamy przystając u szczytu
schodów,
by złapać oddech. Jego potężne ciało zatrzęsło się
od
śmiechu. - Teraz
już wiem, dlaczego witasz mnie z taką radością!
Racja!
Tak, tak! Dobrze - zajmę się starszą panią! Ach!
Tym ostatnim okrzykiem sir Bonamy powitał lady Denville, która wyszła z domu i z ujmującym uśmiechem podała swemu wielbicielowi obie dłonie, mówiąc:
- Drogi Bonamy! Wiedziałam, że
mogę na tobie polegać! To
okropne
z mojej strony, że narażam cię na takie nudy, ale jesteś
mi
tu bardzo potrzebny!
145
Geobgette Heyer
Całując jej dłonie i nie wypuszczając ich z uścisku, sir Bonamy odparł z czułością:
Moja śliczna! Wiesz, jak miło mi słyszeć coś takiego! A poza tym powinnaś wiedzieć, że żadne towarzystwo, które zaszczycasz swoją obecnością, nie może być nudne! Jeśli tylko mogę ci się na coś przydać, jestem do usług. Właśnie mówiłem Evelynowi, że jeśli chodzi o Cornelię Stavely, możecie zostawić ją mnie!
Och, to jeszcze nie jest najgorsze! - wyznała jej lordowska mość. - Wiem, że powinnam była wcześniej ci o tym powiedzieć, ale nie śmiałam tego zrobić, ponieważ bałam się, że nie zechcesz przyjechać.
No wiesz! - odparł sir Bonamy uwalniając jedną z jej dłoni, by pieszczotliwie poklepać drugą. - Nic by mnie od tego nie odwiodło. Nawet gdybyś tu zaprosiła najgorszego nudziarza w całej Anglii.
Właśnie to uczyniłam - stwierdziła szczerze. - Jest tu Cosmo!
Twój brat Cosmo? - zapytał.
Razem z żoną i synem! - powiedziała wyjawiając już wszystko.
No cóż! - rzekł wyrozumiale. - Nie znam ich zbyt dobrze, ale mam nadzieję, że Cliffe nie będzie zbytnio grał mi na nerwach. Ten jegomość bywa dość irytujący, ale co tam! Przecież nie muszę zwracać na niego uwagi!
Byłam pewna, że mnie nie zawiedziesz! - stwierdziła lady Denville cofając rękę i biorąc sir Bonamy'ego pod ramię. - Zabiorę cię teraz do mego saloniku i poczęstuję kieliszkiem wina, a twój służący w tym czasie wypakuje kufry. Musisz mi opowiedzieć ostatnie sensacje.
Uświadomiwszy sobie, że jego obecność jest zbędna, Kit odszedł, by rozejrzeć się za panną Stavely. Po dłuższych poszukiwaniach odnalazł ją wreszcie w Długim Salonie, gdzie układała świeżo ścięte kwiaty w nowych kwietnikach lady Denville, toteż od razu zapytał, kto jej wyznaczył to zajęcie.
- Nikt - odparła nie odrywając
wzroku od swej kompozycji
i
patrząc, gdzie by włożyć wysoką lilię. - Zapytałam
lady
Denville, czy
mogłabym jej w czymś pomóc, i dostałam to
zadanie
-jak więc widzisz, wcale się tu nie szarogęszę!
146
Rozterka
- Wiesz,
że nie to chciałem powiedzieć. Ale chyba nie musisz
się
zajmować czymś takim! Mama zawsze mi mówi, że to
szalenie
męcząca praca.
Roześmiała się.
Mnie też tak powiedziała. Uważam jednak, że nie ma przyjemniejszego zajęcia niż to. Zwłaszcza tutaj, gdzie jest tyle kwiatów. Od rana wspaniale się bawię, ścinając je i układając.
Cieszę się, ale wolałbym, aby ktoś ze służących dokończył to za ciebie!
- Ależ oczywiście! A dlaczego?
Bo chciałbym cię zabrać na przejażdżkę - odparł przymilnym tonem. - Nie ma dziś upału, a klacz matki potrzebuje trochę ruchu!
Och! - westchnęła. - To bardzo kusząca propozycja, ale... Nie, nie mogę! Przywieziono z Brighton zaproszenia na dzień otwarty w Ravenhurst i mam pomóc lady Denville je rozesłać. Przyjęcie dla sąsiadów ma się odbyć w przyszłym tygodniu, nie ma więc czasu do stracenia.
Kit miał już zaproponować swą pomoc, ale przypomniał sobie, że jego charakter pisma bardzo się różni od pisma Evelyna. Ugryzł się więc w język, jednocześnie uświadamiając sobie kolejne zagrożenie. Prędzej czy później - pomyślał - któryś z gości poprosi go o ofrankowanie listu*. Potrafił napisać tylko jedno słowo: „Denville", naśladując jakoś rękę Evelyna, czuł jednak, że nie zdołałby napisać więcej - pełnego nazwiska ani adresu. Jego ojciec, człowiek skrupulatny i drobiazgowy, zawsze tak robił, lecz Kit zaczął się zastanawiać, czy każdy par i członek parlamentu trzyma się tak ściśle litery prawa. Miał wrażenie, że większość z nich frankuje listy w sposób bardziej dowolny, z drugiej strony jednak przypomniał sobie niejasno, że czytał w jakiejś gazecie o tym, iż poczta bada ostatnio podpisy na listach, by sprawdzać, czy przywilej frankowania korespondencji nie jest nadużywany. Mógł więc tylko liczyć na to, że podpis Evelyna nie jest jeszcze zbyt dobrze znany kierownikowi miejs-
* W Anglii do 1840 roku parowie mieli przywilej frankowania korespondencji - ich podpis ziożony na liście zwalniał nadawcę od opłaty pocztowej (przyp. tłum.).
147
Georgette Heyeh
cowej poczty, i postanowił, że jeśli będzie zmuszony, podrobi charakter pisma brata, radząc jednocześnie nadawcy listu, by na wszelki wypadek sam się na nim podpisał - aby mieć pewność, że przesyłka bezpiecznie dotrze do adresata.
Cressy cofnęła się o krok, by ocenić wynik swej pracy.
- Mam nadzieję, że spodoba się lady Denville - rzekła.
- Wygląda zupełnie ładnie, nie sądzisz?
- Zupełnie! - odparł z
powagą.
Zaśmiała
się.
Musisz wiedzieć, mój panie, że jestem dumna ze swej umiejętności układania kwiatów!
Zauważyłem to! Jeśli więc nie chcesz wybrać się ze mną na przejażdżkę, to może przejdziemy się po ogrodzie?
Dziewczyna spojrzała na zegar stojący na kominku i wzięła swój skromny słomkowy kapelusz.
- Chętnie, ale pod warunkiem, że
wrócimy za pół godziny,
dobrze?
Skinął głową. Wyszli razem z domu i zeszli po stopniach na trawnik, a następnie ruszyli w kierunku schodzących w dół niskich tarasów otoczonych z jednej strony grządkami kwiatów, a z drugiej - niewysokim kamiennym murkiem. Cressy westchnęła.
Jaka szkoda, że droga matka chrzestna nie lubi wsi. Tak tu pięknie!
Mama okropnie się nudzi w Ravenhurst, chyba że jest tutaj mnóstwo gości. - Zawahał się. - Lubisz życie na wsi, Cressy?
Zastanawiała się nad odpowiedzią, marszcząc czoło w sposób, który Kit już wcześniej uznał za uroczy. Następnie rzekła z nieznacznym uśmiechem:
- Nie raz mnie o to pytano! Kiedy
jestem tutaj i panuje taka
wspaniała
pogoda, dziwię się, jak mogę mieszkać w Londynie.
Mam
jednak smutne podejrzenie, że w gruncie rzeczy jestem
mieszczuchem!
- Zerknęła na Kita, unosząc brwi żartobliwie.
- Rozczarowałam cię? Jeśli
dobrze pamiętam, podczas naszej
pierwszej
rozmowy powiedziałeś mi, że gdybyś był tu panem, to
poza
wiosną spędzałbyś w Ravenhurst albo w Leicestershire cały
rok.
Ale niech cię to nie martwi! Dostosuję się do ciebie!
148
Rozterka
Przez chwilę Kit nic nie mówił, gdyż przyszło mu na myśl, że słowa Cressy wyjaśniły mu kwestię, która go trochę niepokoiła. Evelyn, znacznie bardziej zapalony sportsmen niż on sam, zawsze kochał Ravenhurst za wspaniałe rozrywki, jakie mu oferowało; i może z powodu naturalnego upodobania do życia na wsi, a może dlatego, że wiedział, iż pewnego dnia te ziemie będą jego, od samego początku bardziej niż Kit interesował się zarządzaniem posiadłością. Jednak z racji swego gwałtownego, władczego temperamentu Evelyn nie mógł znieść tego poniżającego w jego poczuciu stanu rzeczy, że jest jej właścicielem tylko nominalnie
- zapewne dlatego właśnie
rzucił się w wir zabaw i światowego
życia.
Kit nie rozumiał takiego postępowania, ale nie krytykował
brata,
ponieważ taki już był Evelyn, którego nie chciał ani
oceniać,
ani zmieniać. Stwierdził jedynie, że w taki czy inny
sposób
powiernictwo nad majątkiem musi zostać zniesione. Kilka
dni
wcześniej doszedł jednak do wniosku, że tym „sposobem"
nie
powinno być
małżeństwo z panną Stavely, i utwierdziwszy się
obecnie
w tym przekonaniu, uznał sprawę za przesądzoną.
Patrząc na niego, Cressy zapytała łagodnie:
- Coś cię zirytowało, mój panie?
Kit, który marszcząc czoło zapatrzył się gdzieś w dal, przeniósł spojrzenie na twarz dziewczyny.
Skądże znowu!
Wobec tego zmartwiło?
- Tak, trochę - przyznał. - Ale
na razie nie mogę zdradzić ci
powodu.
Zaufaj mi!
- Tak, oczywiście! - Chwilę szła przy jego boku w milczeniu.
- Czy chciałeś mi powiedzieć
coś szczególnego, kiedy za
proponowałeś
ten spacer po ogrodzie?
- Nie... to znaczy, rzeczywiście
mam ci do powiedzenia coś
szczególnego,
ale na razie nie mogę tego uczynić! - Urwał nagle,
ponieważ
z większą mocą niż kiedykolwiek wcześniej uświadomił
sobie
przewrotność sytuacji, w jakiej się znalazł. Czuł, że nie ma
z
niej wyjścia, bo choć bardzo chciał wyjawić Cressy całą
prawdę,
to jednak w takich okolicznościach, kiedy w dodatku nie
był
pewien jej uczuć, nie mógł tego zrobić, ponieważ naraziłby
na
kompromitację nie tylko siebie, lecz także Evelyna.
149
Georgette Heyer
Wiedział, że z jakichś niezrozumiałych powodów Cressy darzy go większą sympatią niż Evelyna; ponieważ jednak nie należał do ludzi zapatrzonych w siebie, uważał, że to brat ma wszystkie te cechy, które tak podobają się kobietom. A już na pewno nie mógł się z nim równać pod względem pozycji i majątku. Cressy jednak nie była zakochana w Evelynie i Kit nie miał co do tego wątpliwości, gdy zgodził się udawać brata przez ten jeden, najważniejszy wieczór. Gdyby było inaczej, nigdy nie zgodziłby się na tę mistyfikację, ale teraz ten sam fakt zdawał się bardziej komplikować sytuację niż ją ułatwiać. Cressy, zgadzając się na to małżeństwo z rozsądku, robiła zdaniem londyńskiej socjety znakomitą partię. Kit uważał to za nader rozsądną decyzję: nie można mieć wszystkiego na tym niedoskonałym świecie, jeśli więc to, czego najbardziej się pragnie, jest nieosiągalne, byłoby głupotą odrzucać propozycję, z którą wiążą się wygodne życie i wysoka pozycja towarzyska.
Tak więc, choć Kit był poważnie zaangażowany uczuciowo, to jednak wydawało mu się niewiarygodne, by Cressy, widocznie nieczuła na urok Evelyna, zakochała się w nim samym. Z całą pewnością go lubiła, ale przecież potrzeba czegoś więcej, by przezwyciężyć wstrząs, jaki na pewno by dziewczyna przeżyła, gdyby jej powiedział, jak haniebnie została oszukana. Nie przeszło mu bowiem przez myśl, że mógłby to przed nią zataić - zamierzał wyznać jej całą prawdę, gdy tylko uzgodni to z Evelynem i kiedy Cressy nie będzie już gościem w Ravenhurst, co by dodatkowo utrudniało sytuację im obojgu. Jego zdaniem cała ta maskarada - w tej chwili już zupełnie nie do przyjęcia - zaczęła przybierać formę niewybaczalnego igrania z ludzkimi uczuciami. Kit wcale by się nie zdziwił, gdyby Cressy, dowiedziawszy się o wszystkim, natychmiast spakowała manatki i opowiedziawszy babci, jak się rzeczy mają, wyjechała z Ravenhurst tak szybko, jak byłoby to możliwe. Odsunąwszy więc na bok własne nadzieje, Kit pomyślał, że gorzej nie mógłby przysłużyć się Evelynowi. Takie nagłe zerwanie zaręczyn dałoby w sposób nieunikniony powód do plotek i najróżniejszych domysłów, i choć trudno byłoby przypuszczać, by ktokolwiek z rodziny Stavelych chciał rozpowszechniać tę historię, to jednak nie można by polegać w tej kwestii na
150
Rozterka
dyskrecji służących. Gdyby choć jedna osoba z Ravenhurst domyśliła się prawdy, wieść o tym skandalu - prawdopodobnie zmieniona nie do poznania - rozniosłaby się po sąsiedztwie lotem błyskawicy. Lepiej już było pozostawić Evelyna w sytuacji, w której musiałby się tłumaczyć ze swej nieobecności na przyjęciu u Stavelych, niż teraz wycofać się z zadania, które okazało się trudniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, i zostawić brata w jeszcze gorszych tarapatach niż na początku całej tej afery. Kit nie zamierzał jednak starać się w imieniu Evelyna o rękę Cressy: mógł mieć silne poczucie lojalności wobec brata, ale nie na tyle, by pomagać mu zdobyć dla doraźnej korzyści dziewczynę, którą sam pokochał. Evelyn na pewno nie wymagałby od niego takiego poświęcenia, mimo iż w każdych innych okolicznościach niewątpliwie mógłby liczyć - choć nie było to dobre słowo na określenie czegoś, co obaj uważali za rzecz oczywistą - że brat stanie za nim murem.
Z tych refleksji wyrwał go głos Cressy, która poinformowała go, że poranna poczta, wśród której znalazły się również wczorajsze londyńskie gazety, zburzyło spokój jednego z jego gości. Powiedziała to bardzo poważnym tonem, ale Kit nie dał się zwieść i rzekł pospiesznie:
- Przestraszyłaś mnie! Powiedz
mi najgorsze!
Kąciki
jej ust zadrżały.
- Nie jest dobrze, ostrzegam cię!
Twój wuj zobaczył w „Gazet-
te"
i w „The Morning Post" informację, że lady Denville
wyjechała
z Londynu
do Ravenhurst, i w efekcie bardzo się zdenerwował.
Kit wiedział, że matka wysłała to zawiadomienie do dwóch gazet, które zazwyczaj czytywał Evelyn, ale co to mogło obchodzić Cosmo - nie miał pojęcia. Cressy, odpowiadając figlarnym spojrzeniem na pytanie w jego oczach, odrzekła z przyganą:
Należałoby się spodziewać, że twoja mama wspomni przy tym, iż gości w Ravenhurst rodzinę i znajomych, między innymi...
Wielmożnego Cosmo Cliffe'a, panią Cliffe oraz Ambrose'a Cliffe'a, których chętnie odesłałaby tam, gdzie diabeł mówi dobranoc!
Nie sądzę, by zdaniem twego wuja tak powinna brzmieć ta notka - zauważyła z namysłem.
151
Georg ette Heyer
Kit roześmiał się.
Ja nie mam co do tego wątpliwości! Chyba poczuł się trochę lekceważony, nieprawdaż? Pomyślałby kto, że jest kimś szalenie ważnym!
Może dlatego tak się zachowuje, bo jest młodszym synem, a nie dziedzicem majątku.
Nie, na pewno wcale nie dlatego! - wykrzyknął Kit poruszony.
Cressy spojrzała na niego w zamyśleniu.
- Młodszym synem, który
zazdrości starszemu bratu pozycji,
ponieważ
sam nic w świecie nie znaczy - sprecyzowała.
Kit tymczasem zreflektował się i rzekł tylko:
- Nie, przyczyną jest to, że
wuj rości sobie zbyt duże pretensje
i
ma wybujałe poczucie własnej ważności.
Cressy zwróciła mu uwagę, że jest zbyt surowy, i gładko zmieniła temat. Gawędzili potem w najlepsze na różne tematy, dopóki dziewczyna nie usłyszała, że zegar w stajni wybija godzinę, i nie przypomniała sobie o swych obowiązkach wobec pani domu, z wyrzutem uświadamiając sobie, iż kazała jej na siebie czekać już od co najmniej dwudziestu minut. Uznawszy to za szczyt złych manier i nie zważając na zapewnienia rozbawionego Kita, że matka najprawdopodobniej całkiem zapomniała o swych planach rozsyłania zaproszeń i z pewnością nie będzie się skarżyć na złe wychowanie młodego gościa, dziewczyna stwierdziła stanowczo, że musi szybko wrócić do domu. Kit poszedł z nią, gotów się założyć, że nie zastaną matki tam, gdzie powinna na nich czekać - mianowicie w jej saloniku. Lady Denville jednak już tam była, choć nie myślała wcale o rozsyłaniu zaproszeń. Stała przed lustrem z pozłacaną ramą, które wisiało nad kominkiem, i z wyraźnym niezadowoleniem przyglądała się swojej pięknej twarzy. Leżący na podłodze zmięty papier od opakowania, otwarte pudełko na stole oraz naszyjnik ze wspaniałych topazów spoczywający obok na delikatnej poduszeczce - wszystko to wskazywało, że lady Denville otrzymała właśnie cenną przesyłkę z Londynu. Została ona prawdopodobnie dostarczona za umiarkowaną cenę przez firmę przewozową Newhaven Mailcoach i zdeponowana na poczcie w Nutley albo - co wydawało się
152
Rozterka
bliższe prawdy z tego, co wiedział Kit - doręczona przez posłańca za bardzo wysoką opłatą.
Cressy i Kit nie wiedzieli, dlaczego lady Denville nie jest zadowolona ze swego wyglądu, gdyż miała na sobie suknię złotej barwy, która doskonale pasowała do jej włosów, a na niej cieniutką tunikę z muślinu i wyglądała w tym wszystkim naprawdę uroczo i powabnie, lecz ona pospiesznie wyjaśniła im, w czym rzecz.
Czy może być coś bardziej irytującego? - zapytała. - Kupiłam te okropne bursztyny, bo wydawało mi się, że będą pasowały do tej sukni, i jeszcze kazałam zrobić z nich dłuższy sznur, ale teraz zupełnie mi się nie podobają! Uważam nawet, że są obrzydliwe!
Och, nie, wcale nie! - zawołała Cressy. - To bardzo piękne, czyste bursztyny! Jak może pani mówić, że są obrzydliwe! Wygląda w nich pani czarująco!
Nie, Cressy, nie wyglądam czarująco! - odparła zdecydowanie lady Denville. - Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale w bursztynach jest coś, co sprawia, że zawsze wygląda się w nich jak uboga krewna. Gdybym je włożyła, nawet Emma gotowa byłaby pomyśleć, że kupuję gotową konfekcję przy Cranbourne Alley!
Wydawało się to nader mało prawdopodobne, ale ani Kit, ani Cressy nie odważyli się tego powiedzieć. Kit natomiast, biorąc do ręki naszyjnik z topazów, zapytał z zamierającym sercem, czy matka kupiła go razem ze sznurem bursztynów.
- Och, nie, kochanie! Kupiłam go o wiele wcześniej!
odparła, co sprawiło, że Kit na chwilę odetchnął z ulgą.
Parę tygodni temu, kiedy wybrałam ten jedwab na suknię! Ale sam widzisz, że przy takim odcieniu żółtego kamienie wyglądają trochę blado. Bałam się, iż tak może być, ale to piękny naszyjnik i wcale nie żałuję, że go kupiłam. Gdybym miała do niego kolczyki, mogłabym nosić cały komplet do bladożółtej wieczorowej sukni, nie sądzisz? Ale tych bursztynów nie włożę!
- Wcale nie musisz! - odparł
Kit. - Odeślij je jubilerowi!
Zastanowiła
się nad tą sugestią, ale po chwili ją odrzuciła.
153
Georgette Heyer
- Nie,
mam lepszy pomysł! Dam je twojej kuzynce Kate!
Chyba
jej nie pamiętasz - to druga córka Baverstocka. Biedna
dziewczyna
nigdy nie ma żadnych ładnych rzeczy, bo wstrętna
ciotka
Amelia nie wyda na nią ani pensa więcej, niż jest to
absolutnie
konieczne, dopóki nie złapie męża dla Marii - co, jak
sądzę,
raczej jej się nie uda, ponieważ Maria nie grzeszy urodą
i
już trzeci sezon bezskutecznie rozgląda się za mężem. -
Lady
Denville zdjęła
sznur bursztynów i położyła go obok, a następnie
rzekła
uśmiechając się promiennie do swych słuchaczy: - A więc
nie
ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Ja tymczasem
muszę
nosić perły, dopóki nie znajdę czegoś, co mi będzie
odpowiadało!
Moi kochani, czy chcieliście ode mnie coś szczególnego?
- A nie mówiłem? - zapytał Kit patrząc kpiąco na Cressy.
- Nie, mamo, panna Stavely tylko
myślała, że potrzebujesz jej
pomocy
przy rozsyłaniu zaproszeń.
- Wiedziałam, że mam coś do zrobienia dzisiejszego ranka!
- powiedziała jej lordowska
mość, zadowolona ze swej dobrej
pamięci.
- Och Boże, ale to strasznie nudne zajęcie! Dlaczego
nie
przywiozłam ze
sobą pani Woodbury - choć oczywiście nie
wiedziałabym,
co z nią tutaj począć, bo trudno byłoby oczekiwać,
że
będzie jadała posiłki w pokoju ochmistrzyni, ale mimo
wszystko...
To naprawdę niezastąpiona osoba: wypisuje zaproszenia,
odpowiada za mnie na listy i zawsze przypomina mi
o
rzeczach, które mam do zrobienia!
Cressy odparła na to z figlarnym błyskiem w oczach:
Nic się nie stało! Proszę mi tylko powiedzieć, co mam robić, i postaram się być równie dobrą sekretarką! Zrobiła pani listę gości, których chce pani zaprosić, nieprawdaż?
Ależ tak! Co nie znaczy, że mam ochotę widzieć tu kogokolwiek z nich, bo ze wszystkich męczących obowiązków dzień otwarty jest najgorszy! Byłoby jednak niegrzecznie nie zaprosić sąsiadów, więc musimy to jakoś znieść. Droga Cressy, jakie to szczęście, że przypomniałaś mi o tej liście! Musimy tylko ją odnaleźć, a potem wszystko już pójdzie gładko... choć nie sądzisz, mam nadzieję, że pozwolę ci robić coś więcej niż tylko mi asystować! Zastanawiam się, gdzie schowałam tę listę? Chyba
154
Rozterka
nie w żadnym bezpiecznym miejscu, bo to byłoby fatalne! Drogi K... kochany Evelynie - rzekła, natychmiast się poprawiwszy
- jeśli nie jesteś zbyt zajęty,
może zaadresowałbyś za mnie kilka
zaproszeń!
- Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności, droga mamo!
- odparł zastanawiając się,
ile czasu minie, zanim jego nie
odpowiedzialna
rodzicielka niechcący go wyda. - Ale w istocie
jestem
dość zajęty, a poza tym dobrze wiesz, że tylko ty i
Kit
potraficie
odczytać mój charakter pisma!
11
Reszta dnia upłynęła bez niebezpiecznych incydentów. Cressy przy chaotycznej pomocy lady Denville wypisała i zaadresowała zaproszenia; sir Bonamy i Cosmo zjedli pożywny lunch, a następnie przez całe popołudnie pochrapywali w bibliotece, z chusteczkami rozpostartymi na twarzach; lady Stavely wybrała się na codzienną przejażdżkę z panią Cliffe, Kit zaś, znalazłszy w jednym z salonów szwędającego się bez celu młodego kuzyna, nie zważając na nic zabrał go na inspekcję stajni, a potem poszedł z nim przez pola do stadniny, gdzie jedna z klaczy jego lordowskiej mości dzień wcześniej urodziła wielce obiecującego źrebaka.
Wieczór natomiast uświetniony został przybyciem najznakomitszego sąsiada lorda Denville, sir Johna Thatchama, wraz z małżonką i dwojgiem najstarszych potomków, to znaczy panem Edwardem Thatchamem, który ukończył właśnie drugi rok studiów w Cambridge, i panną Anną, hożą dziewczyną, która spełniła oczekiwania życzliwych jej osób, robiąc bardzo dobrą partię już w pierwszym w swoim życiu sezonie towarzyskim.
Można by przypuszczać, że towarzystwo złożone z tak nie pasujących do siebie osób, jak lady Stavely, sir John i lady Thatcham oraz sir Bonamy Ripple nie ma szans na porozumienie się; było bowiem prawie pewne, że lady Stavely - zwyczajem starszych osób roszcząca sobie prawo bycia nieuprzejmą wobec osób, które uważała za nieciekawe - będzie niegrzeczna dla Thatchamów, a z kolei sir Bonamy jako próżny światowiec nie
156
Rozterka
zyska aprobaty sir Johna. Mimo wszystko jednak - jak to z głębokim szacunkiem zauważyła Cressy - dzięki niezrównanym talentom i wyczuciu pani domu, przyjęcie okazało się bardzo udane, a jedynym niezadowolonym jego uczestnikiem był Cosmo, który bardzo się nadąsał, stwierdziwszy, że nie ma dla niego miejsca przy stoliku do gry w wista. Jego siostra bowiem przez wzgląd na lady Stavely ustawiła stolik w małym pokoju wiodącym z Długiego Salonu i usadowiła przy nim, obok starszej pani i sir Bonamy'ego, także państwo Thatcham, o których dowiedziała się, że są zapalonymi graczami w wista, lubią jednak grywać razem. Nikt zaś nie domyśliłby się po niewinnej minie sir Bonamy'ego, że zazwyczaj gra w wista z księciem Yorku przy imponującej stawce pięciu funtów za punkt oraz dwudziestu pięciu za robra - jako że niżej nikomu się nie opłaca.
Reszta towarzystwa - z wyjątkiem Cosmo, który stwierdził, że jest za stary na takie rozrywki - zebrała się przy dużym stole w Długim Salonie i bawiła w różne gry, które trójka najmłodszych uczestników przyjęcia prawdopodobnie w zaciszu domowym uznałaby za zbyt dziecinne i niegodne zainteresowania. Lady Denville jednak, która potrafiła w cudowny sposób sprawić, że goście czuli się najmilej widzianymi w jej domu osobami, a jednocześnie sama świetnie się bawiła, natychmiast zaraziła ich pomysłem przypomnienia sobie tak niewinnych gier towarzyskich jak zgadywanki czy pytanie-odpowiedź. Zrobiło się bardzo wesoło i familiarnie, a kiedy wreszcie przyszło do gry w spekulacje, Ambrose zaskoczył wszystkich wykazując w tej dziedzinie niezwykły talent, bardzo zręcznie licytując i całkiem zapominając o nonszalanckim sposobie bycia, jakim powinien charakteryzować się światowy młodzieniec, Cosmo zaś, nie mogąc patrzeć na nieroztropną grę żony, w końcu przysunął sobie krzesło do stołu, by jej doradzać i instruować ją.
O godzinie dziesiątej lady Stavely, która do tej pory wykazywała podziwu godną energię i bystrość umysłu, wygrywając parę szylingów i wypominając sir Bonamy'emu błędne jej zdaniem posunięcia, nagle jakby opadła z sił i przerwała grę, mówiąc, że jest zmęczona i że musi już położyć się do łóżka. Kiedy wyszła z saloniku oparta na ramieniu sir Bonamy'ego, lady Denville
157
Georgette Heyer
wstała od stołu i podchodząc do niej, zapytała miłym, kojącym głosem:
Udaje się pani na spoczynek? Mam nadzieję, że nie zmęczył pani hałas, jaki tu robimy!
Nie, to był bardzo przyjemny wieczór - odparła łaskawie lady Stavely. - Nie musi pani przerywać sobie gry ze względu na mnie! - Skinęła głową w stronę Cressy. - Ty też zostań, dziecko! Widzę, że dobrze się bawisz, a ja cię nie potrzebuję.
Dobrze się bawię?! Nic podobnego, babciu! Znalazłam się wśród rekinów finansjery i straciłam całą fortunę! To, co zabrał mi pan Ambrose Cliffe, przeszło w posiadanie Denville'a. Chyba nie powinnaś mnie zostawiać na pastwę takich bezwzględnych graczy! - rzekła Cressy wesoło.
Jestem pewna, że się odegrasz - zauważyła babka. Pozwoliła, by lady Denville zajęła miejsce sir Bonamy'ego i skinęła głową wszystkim na pożegnanie. - Życzę wam dobrej nocy. Bardzo miło mi było panią poznać, lady Thatcham - całkiem nieźle gra pani w karty, doprawdy całkiem nieźle!
Po tych słowach wyszła z salonu, jedną szponiastą dłoń zacisnąwszy na gałce hebanowej laski, a drugą wsunąwszy pod ramię lady Denville. Przechodząc obok Kita, który otworzył przed nimi drzwi, przykazała mu żartobliwie, by nie zrujnował Cressy do cna, a potem idąc powoli z lady Denville szerokim korytarzem, stwierdziła nieco burkliwym tonem, że nie rozumie, dlaczego ta kłopocze się odprowadzając ją do pokoju.
Ależ to żaden kłopot! - odparła lady Denville. - Chciałam pójść z panią, by się upewnić, czy wszystko jest tak, jak pani lubi. Nigdy nie wiadomo, czy służba nie przyniesie gorącego mleka z obrzydliwymi kawałkami kożucha albo czy nie za wcześnie wyjmie grzałkę z łóżka.
Boże drogi, Amabel, tym zajmuje się moja służąca! - stwierdziła pogardliwie lady Stavely, po czym dodała niechętnie: - Jesteś dobrą istotą - nigdy ci tego nie odmawiałam! - Szła jakiś czas w milczeniu, ale kiedy dotarły do górnego hallu, rzekła nagle: - Miałaś nie najgorszy pomysł z tymi głupimi, dziecinnymi grami. Nieczęsto widuję moją wnuczkę w tak doskonałym humorze. W domu zazwyczaj nie ma powodów do radości.
158
Rozterka
- Droga Cressy! Szkoda, że nie
słyszała pani, jak żartowała!
Szalenie
nas wszystkich rozbawiła, a nawet udało jej się rozbroić
tego
ponuraka, mego bratanka!
Lady Stavely zaśmiała się skrzekliwie.
Jego też? Nie mam cierpliwości do takich młokosów, którzy udają nie wiadomo kogo. - Przystanęła przed drzwiami swej sypialni. - Coś ci powiem, Amabel! Lubię twojego syna.
Dziękuję pani! - odrzekła lady Denville. W jej oczach zalśniły łzy. - Nikt, nikt na świcie nie ma tak wspaniałych synów!
No, no, tylko się nie roztkliwiaj! - powiedziała lady Stavely z szorstką serdecznością. - To chyba nie jest powód do łez! Będę się bardzo cieszyła, jeśli Cressy polubi go na tyle, by za niego wyjść, bo wiem, że byłby dla niej takim mężem, jakiego każda kobieta mogłaby sobie życzyć, a nie wszystkie mają takie szczęście! A teraz już idź, bo nie wiem jak inni, ale Ripple na pewno nie może się już doczekać obiadu.
Sir Bonamy mógł rzeczywiście żywić pewne ukryte tęsknoty, był jednak zbyt dobrze wychowany, by dać im wyraz. Kiedy lady Denville wróciła na dół, zastała go gawędzącego uprzejmie z lady Thatcham, która pod wpływem jego dobrodusznego uroku w krótkim czasie doszła do wniosku, że lekceważąca opinia jej męża na temat sir Bonamy'ego (jak również na temat każdej innej osoby z otoczenia regenta) jest niesprawiedliwa i pochopna. Gra w spekulacje tymczasem dobiegła końca i okazało się, że Cressy odzyskała część straconych pieniędzy, co zawdzięczała głównie pomocy Cosmo, który jakiś czas wcześniej przysiadł się do niej. Mimo to, że stawki w grze były śmiesznie niskie, Cosmo nie mógł bezczynnie przyglądać się, jak dziewczyna przegrywa pieniądze na skutek, jak to określił, braku zdolności przewidywania, a co jego niesforny siostrzeniec nazwał później brakiem żyłki handlowej.
Wesoły nastrój panujący podczas gry przedłużył się na czas trwania obiadu, na który to obfity posiłek zaproszeni zostali także państwo Thatchamowie, mimo ich gwałtownych protestów i tłumaczeń, że mają jeszcze przed sobą siedmiomilową podróż do domu. Familiarna atmosfera nie przeszkodziła gościom z należnym
159
Georgeite Heyer
szacunkiem i powagą przyjąć dań przyrządzonych przez pana Dawlisha, i to zarówno homara, jak i następujących po sobie delikatnych tart, galaret oraz kremów, którymi młodzi uczestnicy przyjęcia raczyli się z niepohamowanym apetytem. Po obiedzie państwo Thatchamowie pożegnali się, a pan Edward Thatcham, obdarzywszy gospodynię przyjęcia spojrzeniem pełnym młodzieńczego uwielbienia, oświadczył, że spędził najweselszy wieczór w życiu, a następnie z najwyższą czcią ucałował jej dłoń. Po wyjściu gości lady Denville odprowadziła bratową oraz Cressy do ich pokoi, a Kit wrócił do jadalni, gdzie wśród nie sprzątniętych jeszcze półmisków siedzieli pozostali trzej dżentelmeni: Ambrose dąsał się, ponieważ ojciec skarcił go za to, że pozwolił, by Kit nalał mu przedniej marki koniaku, Cosmo wygłaszał monolog skierowany do sir Bonamy'ego, ten zaś delektował się bukietem doskonałego brandy, od czasu do czasu kiwając dobrodusznie głową, co miało świadczyć, że uważnie słucha. Kiedy jednak wszedł Kit, zwrócił na niego swe małe oczka i rzekł:
Wyśmienity obiad! I bardzo miły wieczór!
Dziękuję panu, sir! Ale podziękowania należą się mamie.
- To prawda! Szczera prawda! Cóż
to za wspaniała kobieta!
Nigdy
nie spotkałem drugiej takiej jak ona, mój chłopcze!
powiedział, głośno wzdychając. Obrócił się na krześle, szukając w kieszeni tabakierki. - Ani takiej pięknej! Czas się jej nie ima
wygląda zupełnie tak samo jak tego dnia, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłem. Nie było cię jeszcze wtedy na świcie!
Kit, przypomniawszy sobie liczne upomnienia Fimbera, wyjął własną tabakierkę, którą ten nieoceniony sługa włożył mu do kieszeni, a następnie otworzył i podsunął sir Bonamy'emu mówiąc:
- Może spróbuje pan mojej tabaki, sir?
Natychmiast jednak zorientował się, że coś jest nie tak. Sir Bonamy bowiem utkwił w tabakierce dziwnie pozbawiony wyrazu wzrok, co trwało kilka sekund, po czym podniósł spojrzenie ku twarzy Kita. Patrzył na niego przez następną chwilę, ale rzekł tylko:
- Ładna tabakierka. Kupiłeś ją
w Paryżu, nieprawdaż? Wtedy
gdy
miałeś się spotkać z bratem.
160
Rozterka
- Chyba
tak - potwierdził Kit. Żaden mięsień nie drgnął
w
jego twarzy.
Sir Bonamy wziął szczyptę proszku.
- To ta od Berniera - dodał. -
Pokazywałeś mi ją po powrocie
do
domu.
Na tym najwyraźniej wyczerpał temat; kiedy jednak później odwiedził Kita w dużym pokoju, w którym zgodnie z tradycją sypiali kolejni lordowie Denville, młodzieniec nieco się przestraszył, ale nie był zdziwiony. Fimber właśnie pomógł mu zdjąć surdut, a sir Bonamy, uwolniwszy się od sztywnego gorsetu oraz wysokiego kołnierzyka ze sterczącymi rożkami, miał na sobie grubą, brokatową bonżurkę tak soczystej barwy i tak obszernego kroju, że jego sylwetka, zwykle i bez tego okazała, teraz prezentowała się wprost imponująco.
- Chciałbym zamienić z tobą
słówko! - oznajmił. Fimber,
zachowując
kamienny wyraz twarzy, wycofał się do garderoby,
a
Kit czując się trochę niepewnie bez swej podpory duchowej,
odparł:
- Ależ oczywiście, sir? Czy coś się stało?
Tabaka była zupełnie sucha! - rzekł sir Bonamy patrząc na niego ciężkim wzrokiem.
Wielkie nieba, naprawdę? Najpokorniej błagam pana o wybaczenie!
Muszę cię przed czymś ostrzec, drogi chłopcze! - powiedział sir Bonamy ignorując ostatnią jego uwagę. - Nie wiem, co tam knujesz, i nie chcę wiedzieć, bo to nie moja sprawa, ale jeśli zależy ci na tym, aby ludzie brali cię za Evelyna, nie proponuj im suchej tabaki ani nie otwieraj tabakierki obiema dłońmi!
A wiec o to chodziło! - wykrzyknął Kit. - Podejrzewałem, że czymś się zdradziłem, ale nie wiedziałem czym!
Do diaska, Kit, twój brat otwiera tabakierkę tak jak Brummel! Robi to jedną ręką, kciukiem podważając wieczko! Na przyszłość pamiętaj o tym!
Dobrze, sir - obiecał Kit. - Dziękuję! Myślę jednak, że jestem panu winien wyjaśnienie...
Sir Bonamy powstrzymał go unosząc dłoń.
- Nie, nie! - rzekł pospiesznie. - Powiedziałem ci przed
161
Georgette Heyer
chwilą, że to nie moja sprawa! Nie chcę o niczym wiedzieć, bo cała ta intryga wygląda mi na bardzo podejrzaną.
- Nie jest tak podejrzana, jak się wydaje - odparł Kit.
Nawet jeśli jest w połowie tak podejrzana, jak myślę, to i tak nie chcę mieć z nią nic wspólnego! - odrzekł sir Bonamy prosto z mostu. - Znając ciebie i Evelyna... Ale nie przyszedłem tu, by prawić ci morały! Nie myśl też, że nabierzesz mnie na te swoje gierki, mój chłopcze, bo to ci się nie uda! Jeżeli Evelyn nie zdołał przez, te wszystkie lata wystrychnąć mnie na dudka - choć bardzo się starał - to dlaczego tobie miałoby się to udać?
Ależ ja wcale nie mam takiego zamiaru, sir! - odparł Kit, nieśmiało protestując.
Rzeczywiście, jeśli się dobrze zastanowić - przyznał sir Bonamy - ty nigdy nie miałeś nic przeciwko mnie w przeciwieństwie do twego nieznośnego brata, więc chyba mówisz prawdę. Muszę powiedzieć, że to właśnie obudziło moją podejrzliwość: za bardzo byłeś rad widząc mnie tu! Powinieneś lepiej znać swego brata - młody Denville jest dobrze wychowany, ale trochę nadęty!
Naprawdę? Zmyję mu za to głowę! - odparł Kit, po czym się uśmiechnął: - Rzeczywiście popełniłem błąd, ale jestem wdzięczny, że mnie pan nie wydał! Wiedziałem, że nie musiałbym się niczego obawiać, jeśliby mnie pan rozpoznał.
Oczywiście, że tak - zapewnił go sir Bonamy. - Ale nie jestem już tak młody jak kiedyś, Kit, więc nie licz na to, że pomogę ci w tym przedsięwzięciu! Dlatego lepiej nie mów mi, o co tu chodzi! Jeśli twoja matka uzna, że powinienem wiedzieć, pewnie sama mi wkrótce o wszystkim powie. - Po czym dodał jednak niespokojnie: - Ale nie należy jej do tego namawiać!
Kit zapewnił go, że może być spokojny, więc sir Bonamy oddalił się z poczuciem, iż zrobił dla młodego przyjaciela tyle, ile pozwalały mu na to wiek i wysoka pozycja towarzyska.
Lady Denville, dowiedziawszy się nazajutrz o całym zajściu, nie tylko wybuchnęła perlistym śmiechem, lecz także zapałała niegodziwym pragnieniem, by wciągnąć nieszczęsnego sir Bona-my'ego w aferę, którą dumnie uważała za swój pomysł.
162
Rozterka
Nie, mamo! - oświadczył Kit stanowczo. - Nie zrobisz tego! Jesteśmy winni wdzięczność temu poczciwcowi, więc tym bardziej nie pozwolę robić z niego żartów! Trudno go winić, że chce trzymać się z dala od tej sprawy: jeśli uda nam się wyjść z niej bez szwanku, nie wywołując piekielnego skandalu - będzie to większy sukces, niż mógłbym przewidywać!
Nie zrobię niczego wbrew twojej woli, kochanie - obiecała lady Denville. Nie wiedziałam, że masz takie bojaźliwe serce!
- Nie mówi się „bojaźliwe", tylko „zajęcze serce"!
Nie, nie, Kit! - rzekła z oburzeniem, nie doczekawszy się protestów ze strony syna. - Nigdy tak o sobie nie mów! Poza tym nie ma żadnych powodów do niepokoju. Przyznaję, że stoją przed nami pewne trudności i że nasza sytuacja bywa czasami dość niezręczna, ale wyjdziemy z tego!
Co cię napawa takim optymizmem, moja droga? - zapytał Kit patrząc na matkę z irytacją, a jednocześnie pewną pobłażliwością.
Zawsze trzeba mieć nadzieję... zwłaszcza w tych momentach, gdy nie widzi się wyjścia z sytuacji. Pomyśl tylko, ile razy bywałam w tarapatach! A jednak za każdym razem wychodziłam z nich obronną ręką, mimo że sprawa wydawała się zupełnie beznadziejna! Z czego się śmiejesz, ty nicponiu? To najprawdziwsza prawda! Chodzi o to, by się nie zamartwiać czymś, na co nie ma się wpływu. Wierz mi, na pewno coś się jeszcze wydarzy albo przyjdzie mi do głowy jakiś pomysł, dzięki któremu wybrniemy z kłopotów. Już nieraz tak bywało, że ni stąd, ni zowąd zaświtała mi w głowie jakaś myśl - i to całkiem sensowna!
Tak, wiem - odrzekł Kit. - Błagam cię tylko, abyś nie robiła nic bez porozumienia ze mną!
Kochanie, przecież nie jestem zupełnie pozbawiona rozumu. I tak nie mogłabym niczego przed tobą zataić, bo jeśli wymyślę coś sprytnego, siłą rzeczy będziesz musiał wziąć w tym udział!
- Tego się właśnie obawiam! - wyznał szczerze.
- Widzisz wszystko w czarnych
barwach i nawet wiem dla
czego
- orzekła. - To z powodu wczorajszego homara! Ja sama
w
nocy nie czułam się najlepiej, ale mam wspaniałe proszki,
163
Georgette Heyer
które dostałam od doktora Ainslie, więc zażyłam jeden z nich i od razu mi przeszło. Chodź ze mną do garderoby, mój biedaku, rozpuszczę go w wodzie.
- Mamo, to nie z powodu homara!
Spokojnie, kochanie, już nie będę cię denerwować - choć, wierz mi, te proszki wcale nie są takie niesmaczne. Nie martw się niczym, dobrze? Kiedy wróci Evelyn, wszystko będzie jak dawniej!
Słyszę to samo od początku całej tej maskarady, mamo - i Bóg mi świadkiem, że marzę, by Evelyn wreszcie wrócił do domu - ale czy nie przyszło ci do głowy, że gdy to się w końcu stanie, znajdziemy się w jeszcze trudniejszej sytuacji niż dotychczas?
Jednak musiał ci zaszkodzić ten homar! - wykrzyknęła jej lordowska mość.
Kit zaśmiał się, ale rzekł poważnie:
Nie! Moja droga, błagam, zastanów się! Jeśliby Evelyn zjawił się tu dzisiaj, to co zrobimy? Mógłbym zniknąć, ale wtedy nawet Ambrose już po półgodzinie zorientowałby się, że coś jest nie tak - a co dopiero lady Stavely! Udawanie kogoś przez jeden wieczór to zupełnie co innego niż kontynuowanie maskarady w takich okolicznościach. Na początku nikt nie znał mnie zbyt dobrze, a lady Stavely w ogóle wcześniej nie widziała żadnego z nas. Ale teraz wszyscy mnie już znają! Nie mogliby spotkać się ze mną przy śniadaniu, a potem z Evelynem przy obiedzie i nie dostrzec żadnych różnic między nami!
Rzeczywiście, masz rację! - przyznała lady Denville mocno poruszona. - Bardzo dziwne! Jak to się stało, że wcześniej o tym nie pomyślałam? Musimy bezzwłocznie coś wymyślić... Och, już wiem, jak to załatwimy! Evelyn będzie udawał ciebie, oczywiście!
Oznajmiwszy matce, że teraz jest już całkowicie spokojny, pan Fancot oddalił się, próbując jako dobry gospodarz wymyślić po drodze, czym by tu zabawić męską część towarzystwa. Sir Bonamy, podobnie jak lady Stavely, przeważnie nigdy nie wychodził ze swego pokoju przed południem - chyba że zmuszały go do tego jakieś szczególne okoliczności - kiedy więc Kit dowiedział się od pani Norton, że pan Cliffe poszedł
164
Rozterka
z panem Ambrose'em do lasu, by zobaczyć, jak syn radzi sobie pod opieką gajowego, jego myśli w sposób naturalny zwróciły się ku paniom. Przeprowadzone przez niego poszukiwania ciotki można by określić jako zaledwie pobieżne i gdy młodzieniec stał w hallu zastanawiając się, gdzie mógłby znaleźć Cressy, dopisało mu szczęście, ponieważ zobaczył, że dziewczyna właśnie schodzi na dół po szerokich schodach. Miała na sobie uroczą prostą suknię z francuskiego muślinu, zapiętą wysoko pod szyję, ale właśnie gdy Kit myślał, jak ślicznie w niej wygląda, zauważył zmarszczkę na czole dziewczyny i wyraźne zatroskanie w oczach. Zapytał więc od razu:
- O co chodzi, Cressy? Czy stało
się coś, co cię zmartwiło?
Dziewczyna
przystanęła patrząc na niego i zawahała się przez
chwilę, zanim odpowiedziała. Potem jednak jej czoło się wygładziło, a na ustach zawitał uśmiech. Pokonując ostatnie stopnie, odrzekła:
- Owszem! To znaczy rzeczywiście
coś mnie zmartwiło, choć
nie
tak bardzo jak babcię! Obawiam się, że jest mocno zdenerwowana,
chociaż starałam się jej wytłumaczyć, że to na pewno
nie
jest wina biednej matki chrzestnej! Ani papy! Żadne z nich
nie
zrobiłoby czegoś takiego! To kolejna sztuczka Albinii,
która
próbuje w ten
sposób załatwić swoją sprawę! Rozumiem, że nie
czytałeś
jeszcze londyńskich gazet?
Kit potrząsnął przecząco głową, więc Cressy podała mu gazetę, którą trzymała w ręku. Kiedy brał ją od niej, od razu zauważył, że otwarta była na stronie poświęconej ogłoszeniom towarzyskim i dyskretnie sformułowanym najnowszym plotkom. Szybko uniósł głowę, patrząc na Cressy pytającym wzrokiem. W odpowiedzi dziewczyna z niesmakiem zmarszczyła nos i wskazała palcem akapit, na który powinien zwrócić uwagę. Otóż po wyliczeniu nazwisk wielu wysoko postawionych osób z towarzystwa bawiących właśnie w Worthing, notatka głosiła, że wdowa po poprzednim lordzie Stavely, każdego lata odwiedzająca to szacowne miejsce, tym razem jest nieobecna, gdyż wraz z wnuczką, panną Cressidą Stavely, pojechała z wizytą do Ravenhurst Park, rodowej posiadłości lorda Denville, gdzie obie damy przebywają w gościnie u szanownego jej właściciela oraz jego matki, wdowy po po-
165
Georgette Heyer
przednim lordzie Denville. Autor owej intrygującej notatki zręcznie dał do zrozumienia, że ze strony wyżej wymienionych osób niebawem należy się spodziewać pewnego ogłoszenia.
- Na pewno nie moja matka zamieściła to zawiadomienie!
- wykrzyknął Kit, aż
czerwieniejąc z irytacji. - Ani też nie
upoważniła
nikogo do podobnie impertynenckiej enuncjacji!
- Ależ oczywiście, że nie! Nie
mam najmniejszych wątpliwości, że to sprawka Albinii, która
próbuje zmusić mnie do podjęcia
wygodnej
dla niej decyzji. Co więcej - dodała zastanawiając się
nad
tym ponuro - bardzo bym się zdziwiła, gdyby wcześniej
nie
próbowała
nakłonić ojca, by zamieścił ogłoszenie, że już zaręczy
łam
się z lordem Denville! Cóż to za głupia gęś! Powinna
lepiej
znać swego
męża. Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo babcia się
zezłościła!
- Cressy zaczęła się śmiać. - Nie wiem, co bardziej
ją
zdenerwowało:
karygodna lakoniczność wzmianki o niej czy to,
że
Albinia ośmiela się zamieszczać w prasie informacje o
jej
poczynaniach.
W oczach Kita pojawiły się wesołe błyski.
- I pomyślała, że to mama -
moja mama! - ośmieliła się...
Cressy
przerwała mu, kładąc dłoń na jego ramieniu i mówiąc
szybko:
- Och, błagam cię, nie wnikaj w
szczegóły! - Wyrwał jej się
stłumiony
chichot. - Co prawda, oddała sprawiedliwość matce
chrzestnej,
mówiąc w chwili największego wzburzenia, że nigdy
by
się czegoś takiego po niej nie spodziewała, a to już coś
znaczy,
zwłaszcza w porównaniu z tym, co powiedziała o papie!
Stwierdziła,
że to całkiem do niego podobne! Zapewniam cię
jednak,
że wcale tak nie jest!
Kitowi złość zaczęła powoli mijać, ale gdy ponownie spojrzał na gazetę, pogardliwie skrzywił usta.
- To niewybaczalne! Twojej
macosze powinno się skręcić
kark!
Co zaś do owego plotkarza, który ułożył tę
przemyślną
notatkę...!
- Odrzucił na bok gazetę. - Zauważ, że napisał ją tak,
by
nikt nie mógł mu zarzucić kłamstwa ani zmusić do przeprosin!
- Mina Kita złagodniała, kiedy
znowu spojrzał na Cressy. - Nie
wiem
dlaczego tak bardzo się zdenerwowałem, skoro przede
wszystkim
ty jesteś ofiarą tej intrygi - i tylko to może być dla
166
Rozterka
mnie powodem do irytacji! Moje biedactwo, wiem, jak musisz się czuć zakłopotana! Nie pozwól jednak, by zepsuło ci to dobry humor albo w jakiś sposób wpłynęło na twoją decyzję!
W jej oczach przez chwilę pojawił się dziwny, ledwie dostrzegalny błysk rozbawienia.
- Nie obawiaj się. Jeśli zaś
chodzi o Albinie - kiedy wy
chodziłam
z pokoju, babcia właśnie pisała do niej list. Sądzę, że
moja
macocha wolałaby raczej skręcić kark niż go przeczytać.
Nawet
jej trochę współczuję, bo ojciec na pewno okropnie się
zdenerwuje
i choć na ogół jest łagodny jak baranek, potrafi
wściec
się jeszcze gorzej niż babcia, gdy ktoś wyprowadzi go
z
równowagi. Papa na pewno będzie oburzony, bo to
wyjątkowo
niestosowna
i obrzydliwa plotka, niemniej jednak nie chciała
bym,
aby stała się przyczyną poważnej kłótni między nim
a
Albinią.
- Doprawdy? Ja nie jestem taki wielkoduszny!
- Cóż, ona jest po prostu
niemądra! - wyjaśniła Cressy. - Nie
można
nikogo winić za to, że jest głupi albo zazdrosny. Powinno
się
raczej Albinii współczuć - albo przynajmniej się starać - bo
na
pewno biedaczka i tak przeżywa męczarnie.
Tej opinii bynajmniej nie podzielała lady Denville, która po przeczytaniu notatki wpadła w gniew. Aż poróżowiała ze złości, a jej oczy zaczęły niebezpiecznie błyszczeć. Podniosła wzrok na Kita, pytając drżącym głosem:
Jak oni mogli? Kto jest odpowiedzialny za ten niesmaczny wybryk?
Cressy sądzi, że to dzieło jej macochy. Czuję to samo co ty, mamo, ale nie możemy zrobić nic innego, jak zignorować to ogłoszenie.
A więc to ona! - wykrzyknęła jej lordowska mość. - Mogłam się tego spodziewać! Zauważyłeś, jaki afront mi zrobiła? Nazwała mnie wdową po poprzednim lordzie!
Kit był trochę zaskoczony.
- No tak, ale przecież...
- Domyślam się, dlaczego to
zrobiła! - ciągnęła lady Denville
rozzłoszczona
nie na żarty. - To zazdrosna, złośliwa ropucha:
wie,
że kiedyś Stavely starał się o moją rękę i nadal ma do mnie
167
Georgette Heyer
pewien sentyment! Z wielką przyjemnością uspokoiłabym jej obawy! Doprawdy z wielką przyjemnością! Powiedziałabym jej, że Stavely nie podobał mi się nawet wtedy, gdy był młody i w miarę przystojny, a co dopiero teraz! Taka żona jak Albinia to skaranie boskie dla męża, który znudziwszy się jej wdziękami, chciałby nawiązać stosunki z jakąś inną kobietą!
Trochę zaskoczony jadem tej wypowiedzi, Kit próbował - dość nieskutecznie - złagodzić gniew matki. Ona jednak mu przerwała, mówiąc stanowczo, aby nie denerwował jej jeszcze bardziej, a następnie, wziąwszy w rękę znienawidzoną gazetę, oddaliła się, by zapukać energicznie do drzwi pokoju lady Stavely. Ponieważ nic bardziej nie irytowało starszej damy, jak wizyta nie zapowiedzianego gościa w porze, gdy jeszcze nie była gotowa do wyjścia z sypialni, Kit spodziewał się najgorszego. Tak się jednak nie stało. Obie panie przez pół godziny siedziały zamknięte w pokoju, czerpiąc w tej jakże nieprzyjemnej sytuacji wielką satysfakcję i pokrzepienie ze swobodnej wymiany zdań na temat Albinii Stavely. Jedynym zgrzytem w owej rozmowie była uwaga, jaką poczyniła starsza dama, informując swą uroczą gospodynię, że jako lady Stavely należy jej się tytuł wdowy po hrabim, czyli hrabiny, i czy to się komuś podoba, czy nie, życzy sobie, by tak się do niej zwracano.
- Ale nie przejdzie mi to przez
gardło, Kit! - powiedziała
później
lady Denville dramatycznie. - Nikt nie może mi zarzucić,
że
nie potrafię sobie radzić z przeciwnościami losu, ale tego
już
byłoby dla mnie
za wiele!
Z krewnymi matki, którzy także przeczytali notatkę w gazecie, Kit poradził sobie szybko i skutecznie. Ciotce, która stwierdziła, iż domyślała się wszystkiego już od początku, powiedział, że gdyby matka wiedziała, jak absurdalnie zostanie skomentowana wizyta jej ulubionej chrześniaczki, nigdy by jej nie zaprosiła do Ravenhurst. Kiedy zaś stryj zaczął wygłaszać gniewne kazanie o tym, jak niestosowne jest informowanie rodziny o zbliżającym się ślubie za pośrednictwem prasy, Kit przerwał mu i uprzedzając dalsze utyskiwania na ten temat, powiedział chłodnym, lecz uprzejmym tonem:
- Możesz być pewny, wuju, że jeśli zdecyduję się wstąpić
168
Rozterka
w związek małżeński, z przyjemnością wcześniej powiadomię cię o tym.
Natomiast Ambrose, którego licho podkusiło, by zażartować sobie z przyszłych planów kuzyna, otrzymał odpowiedź zdecydowanie mniej finezyjną, a kiedy wreszcie Kit miał okazję zamienić z Cressy słowo na osobności, zapewnił ją, że może zapomnieć o tym nieprzyjemnym, lecz w gruncie rzeczy nieistotnym incydencie.
- Sądzę, że nigdy już o tym nie usłyszymy - stwierdził na koniec.
12
Kitowi dane było trwać w tym przekonaniu zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Następnego, bowiem popołudnia, kiedy deszcz nie pozwolił nikomu wyjść na dwór, a Kit i Cressy grali w bilard, do pokoju wszedł Norton i zapytał bezbarwnym tonem, czy może prosić jaśnie pana na słówko.
- Tak, a o co chodzi?
Norton kaszlnął i spojrzał na niego znacząco. Niestety, Kit akurat patrzył na Cressy, która z kijem bilardowym w ręku, krytycznym wzrokiem oceniała rozmieszczenie kul na stole. Ich układ nie był dla niej korzystny.
Bardzo nieładnie z twojej strony, że tak je ustawiłeś! - poskarżyła się. - Nie wiem, co mogę zrobić w takiej sytuacji.
Spróbuj rykoszetem o bandę! - poradził jej. Słysząc następne kaszlnięcie kamerdynera, rzekł niecierpliwie: - Tak, Norton? Czego chciałeś?
Czy mógłbym prosić jaśnie pana o chwilę rozmowy? - powtórzył służący.
Kit spojrzał na niego, marszcząc czoło.
- Teraz? Przerywasz mi grę.
Proszę o wybaczenie, jaśnie panie. - Jego znaczące spojrzenie stało się niemal palące. - Pewna osoba chce się z panem zobaczyć.
No i dobrze. Powiedz jej, że teraz jestem zajęty, i poproś, by powiedziała, o co chodzi!
Cressy, która uniosła wzrok znad stołu, by spojrzeć na kamerdynera, rzekła:
- Idź, Denville! Chętnie i bez zastrzeżeń uznaję twoje zwycięs-
170
Rozterka
two - pobiłeś mnie na głowę! - Uśmiechnęła się do Nortona. - Rozumiem, że sprawa jest pilna?
- Tak, rzeczywiście, panienko! - odparł kamerdyner z wdzięcznością.
Zwróciwszy wreszcie uwagę na służącego, Kit uświadomił sobie, że Norton próbuje mu przekazać wzrokiem jakąś wiadomość. Wiedząc od Fimbera, że kamerdyner nie żywi żadnych podejrzeń w stosunku do jego osoby i uważa go za swego pana, zaczął zachodzić w głowę, przed czym Norton chce go ostrzec. Wstawił więc swój kij bilardowy do stojaka, przeprosił Cressy i wyszedł z pokoju, a za nim podążył służący.
No więc? Kto to jest? - zapytał, gdy tylko Norton zamknął za sobą drzwi. - Jaki ten człowiek ma do mnie interes?
Tego, jaśnie panie, nie potrafię panu powiedzieć: ta osoba nie chciała wyjawić mi powodu swej wizyty. - Kiedy Kit spojrzał na niego pytającym wzrokiem, służący zachował kamienny wyraz twarzy, ale rzekł z dziwną nutą w głosie: - Mogę jedynie dodać, jaśnie panie, że ta osoba należy do płci niewieściej.
Jedynie nieznacznym drgnieniem powieki Kit zdradził swe uczucia. Zapytał krótko:
- Jak się nazywa?
- Jej nazwisko brzmi Alperton,
jaśnie panie - odparł Norton
sygnalizując
w ten sposób votum separatum w stosunku do
tajemniczej
kobiety, po czym ujawnił jej stan cywilny. - P a n i Alperton,
niezbyt młoda niewiasta, jaśnie panie. - Utkwił wzrok
w
jakimś punkcie ponad ramieniem Kita, a następnie
starannie
dobierając
słowa, wyjawił kolejną informację. - Uznałem, że
najlepiej
będzie zaprowadzić ją do Błękitnego Salonu, jaśnie
panie,
gdyż sir Bonamy i pan Cliffe jak zwykle o tej porze są
w
bibliotece, a ta pani nie chciała przyjąć do wiadomości,
że
jaśnie pana nie
ma w domu, i oświadczyła, że poczeka, aż będzie
pan
mógł się z nią zobaczyć, sir.
Kiedy Kit wkroczył do Błękitnego Salonu, stało się dla niego jasne, że będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Na początku przestraszył się, że to jakaś protegowana Evelyna miała czelność zjawić się w Ravenhurst, ale jego obawy zniknęły, kiedy Norton powiedział mu, że pani Alperton nie jest zbyt młoda. Odetchnąw-
171
Georgette Heyer
szy wiec z ulgą, że nie będzie musiał stanąć oko w oko z kimś tak dobrze znającym Evelyna, Kit skinął głową i rzekł chłodno:
- Dobrze, zobaczę się z
nią.
Norton skłonił
się.
- Jak pan sobie życzy. Czy mam
powiedzieć woźnicy, żeby
zaczekał?
Woźnicy?
Ta pani przyjechała wynajętym powozem z parą koni.
Ach tak! Każ mu pojechać do stajni: tam się nim zajmą. Norton skłonił się jeszcze raz i poprowadził Kita przez hall,
a następnie szerokim korytarzem do drzwi Błękitnego Salonu. Otworzył je przed nim, a Kit wszedł do środka przybierając obojętny wyraz twarzy na przekór targającym nim obawom.
Nieznajoma siedziała na małej sofie. Kiedy Kit stanął w drzwiach, spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka i rzekła z druzgocącą ironią:
- Cóż to? Więc jednak jaśnie
pan jest w domu!
Młodzieniec
niespiesznie zrobił kilka kroków naprzód. Jego
pierwszą myślą było, że ta kobieta na pewno nie jest przyjaciółką Evelyna, a zaraz potem przyszło mu do głowy - jakkolwiek byłoby to nieprawdopodobne - że pani Alperton musi być jedną z tych matron, które tak niestosownie nazywa się matkami przełożonymi pewnych przybytków. To nieżyczliwe skojarzenie wywołał w wyobraźni Kita strój przybyłej. Wprawdzie młodzieniec miał mgliste pojęcie na temat kobiecej garderoby i gdyby go zapytano, jak tego dnia ubrana była jego matka, nie potrafiłby odpowiedzieć; uderzyło go jednak to, że nigdy nie widział, by szanująca się kobieta w średnim wieku, nie mówiąc już o damie, ubrana była w tak zwracające uwagę i kolorowe szaty jak te, które miała na sobie pani Alperton. Mimo kunsztownie ułożonych loków metalicznie żółtej barwy, widocznych spod białego satynowego czepka, na którym z kolei spoczywał nasunięty na czoło kapelusz z okrągłą główką i strusim piórem zwieszającym się nad okiem właścicielki, Kit ocenił ją na mniej więcej pięćdziesiąt lat. W rzeczywistości owa jejmość była w wieku lady Denville i choć w młodości musiała być naprawdę efektowną dziewczyną, to jednak nadużywanie kosmetyków, a także upodobanie do mocnych
172
Rozterka
trunków niekorzystnie odbiły się na jej niegdyś powabnym obliczu. Bardziej spostrzegawcze osoby zauważyłyby także, że w jej dużych i ładnych oczach czaił się jakiś chytry błysk. Natomiast tylko zwolennicy szczupłych kobiet mogliby coś zarzucić jej pulchnej, lecz ściśniętej gorsetem figurze.
Niezależnie od tego, jak można by oceniać gust pani Alperton, każda kobieta zauważyłaby od razu, że niewiasta ta bardzo się starała wyglądać elegancko i uważała swój strój za nader odpowiedni na wizytę w domu szlachetnie urodzonego dżentelmena, gdyż niewątpliwie ubrana była w swą najlepszą suknię i pelisę. Kit miał tylko nadzieję, że zdąży się pozbyć tej damy, zanim zobaczy ją ktokolwiek z gości, gdyż liliowej barwy pelisa, ozdobiona patkami i sznureczkami, oraz mocno wydekoltowana suknia z różowej satyny robiły doprawdy niesamowite wrażenie. Różowe półbuty z koźlej skórki, rękawiczki, liliowa jedwabna parasolka oraz liczne porozmieszczane tu i ówdzie błyskotki dopełniały stroju pani Alperton, która na dodatek obficie skropiła się dość dusznymi perfumami.
Kit przystanął przy stoliku na środku pokoju i popatrzył na nią.
- Tak, pani? - odezwał się. -
Czy mogę wiedzieć, co panią tu
sprowadza?
Jej obfite piersi zafalowały.
- Może pan wiedzieć, pewnie, że
tak! Bo oczywiście nie ma
pan
o tym pojęcia, co? Najmniejszego! I stoi pan tutaj dumny jak
paw,
zadzierając nosa wobec kogoś, kto przebywał w
towarzystwie
najwyżej
postawionych dżentelmenów! Miewałam o nieba lep
szych
służących niż ten pański nadęty kamerdyner, a skakali
wokół
mnie jak niewolnicy! Ale do rzeczy -jestem tu po to, by
powiedzieć
panu, że nie uda mu się bezkarnie łamać serc
niewinnych
kobiet! Będzie pan musiał za to zapłacić! O tak, już
ja
tego dopilnuję!
- Czyjeż to serce złamałem? - zapytał Kit. - Pani?
- Moje! Dobre sobie! -
wykrzyknęła. - Jeśli nie złamał go
markiz,
który nie tylko traktował mnie jak księżniczkę, ale także
nigdy
nie żałował pieniędzy na moje wydatki, nie mówiąc już
o
tej pokaźnej sumce na pożegnanie - bo rozstaliśmy się w końcu,
co
zresztą odbyło się bez żadnych przykrych słów, ponieważ
173
Georgette Heyer
markiz wiedział, jakie względy należą się damie... - Urwała tracąc wątek swego monologu i zapytała: - O czym to ja mówiłam?
Mówiła pani, że nawet markiz nie złamał jej serca - podpowiedział jej Kit z nadzieją.
No właśnie! Więc tym bardziej nie udałoby się to jakiemuś gołowąsowi, nawet gdybym miała o dziesięć lat mniej! - stwierdziła pani Alperton, określając swój wiek z dużym przybliżeniem. - Złamał pan nie moje serce, lecz Clary... co nie znaczy, że moje serce nie krwawi z powodu jej krzywdy! Dlatego przybyłam tu dziś do pana, choć wcale nie było mi przyjemnie trząść się i podskakiwać w tej żółtej landarze, nie mogącej się równać z moim powozem - obitym wewnątrz aksamitem, ciągnionym przez czwórkę koni i eskortowanym zazwyczaj przez forysiów... nie mówiąc już gwałcie, jaki musiałam zadać swej dumie, by tak się poniżyć, do czego skłonić mnie mogła jedynie miłość rodzicielska!
Te ostatnie słowa sprawiły, że Kit wreszcie zapomniał o pragnieniu, by dowiedzieć się, kim jest ów markiz, od którego pani Alperton przejęła tak kwiecisty sposób wysławiania. Jeszcze chwilę wcześniej wydawało mu się, że cała ta sprawa, o cokolwiek w niej chodziło, nie może być zbyt poważna. Kiedy jednak pani Alperton zanurzywszy rękę w kieszeni pelisy, wyciągnęła wycinek z gazety i podsunęła mu przed oczy, nie musiał go czytać, by zorientować się, o czym mówi. Przez jedną straszliwą chwilę błysnęła mu w głowie myśl, że Evelyn w jakimś zamroczeniu złożył tajemniczej Clarze propozycję małżeństwa, i oczami wyobraźni niemal już zobaczył, jak jego bratu wytaczają proces o niedotrzymanie obietnicy ślubu. Wizję tę potwierdził jeszcze kolejny okrzyk pani Alperton.
- Jest pan podstępny jak wąż!
- zawołała. - Niegodziwy,
zepsuty
arystokrata, który wykorzystał niewinną dziewczynę
zwodząc
ją fałszywymi obietnicami!
- Bzdura! - odparł Kit nie tracąc zimnej krwi.
- Ach tak? Przypuszczam, że za
chwilę mi pan powie, iż
w
ogóle jej nie uwiódł?
Kit nie zastanawiał się nad odpowiedzią, bo niezależnie od
174
Rozterka
tego, jakich szaleństw dopuszczał się Evelyn, trudno było uwierzyć, aby rzeczywiście uwiódł niewinną panienkę -jeśli oczywiście córka pani Alperton mogła nią być.
- Naturalnie, że nie! - powiedział.
- Kiedy została pańską
utrzymanką, obiecał pan, że się nią
zaopiekuje!
- Doprawdy?
Pani Alperton poczerwieniała, a jej oblicze przybrało niemal takie samo natężenie barwy jak pelisa, lecz nieco różniło się od niej odcieniem. Dama zmrużyła oczy i rzekła groźnie:
- Próbuje mnie pan zniechęcić,
co? Nie uda ci się to, mój
wyniosły
panie! Mógł pan otumanić to śliczne, słodkie jagniątko,
ale
wiedz, że ja nie mam już siedmiu lat i znam te wszystkie
sztuczki!
- Nie wątpię w to - odrzekł z
ledwo widocznym uśmiechem.
Pani
Alperton spurpurowiała jeszcze niebezpieczniej, lecz
popatrzywszy na Kita przez kilka sekund, zdołała się trochę opanować i rzekła, nagle rezygnując ze swego dramatycznego stylu i podchodząc do sprawy bardziej rzeczowo: - Wyjaśnijmy sobie wszystko, drogi panie! Nie pokazywał się pan u Clary niemalże od miesiąca, a kiedy biedaczka do pana napisała - bo musiał pan dostać od niej list - nie odezwał się pan do niej ani słowem, a tymczasem dziewczyna wprost umiera z niepokoju, myśląc, że jest pan chory albo miał pan wypadek! Nie zadał pan sobie trudu, by złożyć jej wizytę albo w jakiś inny sposób uprzedzić ją o tej wstrząsającej wieści, o której sama musiała dopiero przeczytać w gazecie! Natychmiast wpadła więc w histerię, bo choć na nic nie liczyła, sprawiał pan wrażenie, że mu na niej zależy i zawsze zachowywał się w stosunku do niej jak dżentelmen!
Przyjąwszy z wielką ulgą informację, że panna Alperton najwyraźniej nie spodziewa się, iż Evelyn ją poślubi, Kit odparł:
- Ta plotka, proszę pani,
dostała się do prasy bez mojej
wiedzy.
- Miał zamiar także dodać, iż jest ona bezpodstawna, ale
ugryzł
się w język, ponieważ nie znał zamiarów Cressy i nie
mógł
wypowiadać się w jej imieniu. Zamiast tego rzekł: - Clara
chyba
wie, że nie jestem najlepszy w pisaniu listów, ale może
175
Georgette Heyer
rzeczywiście powinienem był ją uprzedzić, że nie będę mógł przyjechać. Zaszły pewne okoliczności, które sprawiły, że musiałem odłożyć tę wizytę...
- Tak, tak, każdy wie, co to za
okoliczności! - przerwała mu
pani
Alperton. - Tylko ktoś bardzo naiwny dałby się zwieść
i
uwierzyłby w te pańskie głodne kawałki! Próbujesz pan
wycofać
się rakiem
z tej całej historii, a udajesz wielkie panisko, ot co!
- To nieprawda, ale może pani powiedzieć Garze...
- Prawda, prawda! - stwierdziła
pani Alperton ze złowróżbnym
błyskiem
w oczach. - Jeśli będzie mi pan próbował wmawiać, że
pańskie
kieszenie świecą pustkami, to szkoda fatygi! Pana ojciec
był
bardzo nadziany i na pewno nie zostawił syna na lodzie!
I
niech pan nie myśli, że go nie znałam, bo obracałam się
w
najwyższych sferach i wielu wpływowych dżentelmenów
chętnie
zasiadało przy moim stole, może mi pan wierzyć! - Po
czym
dodała z godnością: - To znaczy, zanim się wycofałam.
Moje
obiady uchodziły za najelegantsze i takie były rzeczywiście,
bo
miałam francuskiego kuchmistrza i nie szczędziłam pieniędzy
- markiz nie żałował grosza i
zawsze mi mówił, że należy
kupować
tylko najlepsze rzeczy i mieć dobrze zaopatrzoną
piwnicę.
Dlatego przysyłał mi swoje wina.
Przerywając tę falę wspomnień, Kit rzekł:
- Niepotrzebnie się pani trudzi.
Nie mam najmniejszego
zamiaru
wycofywać się z niczego w sposób niegodny i na pewno
nie
omieszkam zawiadomić Clary, jeśli będę miał zamiar się
ożenić.
- I to właśnie pan uczynił! - wykrzyknęła z oburzeniem.
- Zamieszczając ogłoszenie w
gazecie, co mógł zrobić tylko ktoś
zupełnie
pozbawiony serca!
Powiedziałem już pani, że to, co przeczytała Clara, jest zwykłą plotką i...
Tak, słyszałam i może pan oszczędzić sobie czasu powtarzając to! - odparła energicznie pani Alperton. - Bo chyba nie powie mi pan, że to także plotka, iż panna Stavely przebywa teraz u pana!
Panna Stavely jest córką chrzestną mojej matki i przybywa w Ravenhurst jako jej gość, nie mój!
176
Rozterka
- No pewnie! Trudno, żeby było inaczej, bo chyba nie mogłaby tu przyjechać, gdyby pańska matka jej nie zaprosiła. Ta panna musi uważać się za nie lada szczęściarę, bo z tego, co wiem, ma już dwadzieścia lat, a jeśli Stavely da jej jakiś przyzwoity posag, to będzie więcej, niż mogłabym się po nim spodziewać! Nigdy jakoś nie słyszałam, by chętnie wydawał pieniądze! Ale czy ta dziewczyna nadal będzie się uważała za szczęśliwą, jeśli się dowie, jak pan potraktował moją Clarę - to już zupełnie inna para kaloszy!
Kit zesztywniał wewnętrznie, zorientowawszy się po pełnym złośliwej uciechy uśmieszku pani Alperton, że w tych słowach ukryta jest pogróżka. Stało się dla niego jasne, że owa dama przybyła do Ravenhurst, by go szantażować, a to stwarzało dla niego poważne niebezpieczeństwo. Wprawdzie ujawnienie jego rzekomego wiarołomstwa zniweczyłoby zamiar, z jakim pani Alperton tu przybyła, lecz Kit zdążył już na tyle dobrze ją poznać, by wiedzieć, że może ona łatwo stracić panowanie nad sobą, i nie miał wątpliwości, że gdyby nie zgodził się przyjąć jej warunków, bez wahania spełniłaby swoją groźbę. A ponieważ jej głos pod wpływem emocji stawał się bardzo przenikliwy, Cressy na pewno nie byłaby jedyną osobą w Ravenhurst, która wysłuchałaby jej rewelacji. Jak zatem pozbyć się tej strasznej jejmości, nie dając jej jednocześnie okazji do rozpętania awantury, której nawet wolał sobie nie wyobrażać - to stanowiło obecnie najważniejszy problem i Kit nie miał pojęcia, jak go rozwiązać. Gdyby bowiem wykazał dobrą wolę, i tak nie byłby w stanie uciszyć pani Alperton za pomocą okrągłej sumki, którą ta uznałaby za satysfakcjonującą, ponieważ nie mógł wystawić jej czeku ani na konto Evelyna, ani na swoje - pomijając już fakt, że tej dobrej woli zdecydowanie nie przejawiał. Nie widział także sposobu, by zorientować się, jak poważne są zobowiązania Evelyna wobec córki pani Alperton i czy ta ostatnia nie działa przypadkiem z poduszczenia dziewczyny. Kit podejrzewał jednak, że pieniądze, które by wręczył matce, nigdy nie dotarłyby do Clary, i był prawie pewny, że pani Alperton nie wiedziała dokładnie, jaki układ Evelyn zawarł z jej córką, jeśli w ogóle coś takiego miało miejsce. Wydawało mu się mało prawdopodobne, by brat wdawał
177
Georgette Heyer
się w jakieś podejrzane konszachty z matką swojej bogdanki - co w pewnym sensie potwierdziła sama pani Alperton, ponieważ w trakcie rozmowy ani razu o tym nie wspomniała. Kit zdecydował więc, że na razie powstrzyma się od pochopnych obietnic w imieniu brata.
To postanowienie musiało w jakiś sposób uwidocznić się na jego obliczu, bo pani Alperton, która bacznie go obserwowała, rzekła nieco podniesionym tonem:
- Ostrzegam pana, że ta panna dowie się o wszystkim!
- Proszę mi powiedzieć, pani
Alperton - odparł Kit z łagodną
ironią
- czy mam rozumieć, że mówi pani w imieniu Clary?
Wydaje
mi się to do niej dziwnie niepodobne!
Kit ryzykował wypowiadając to ostatnie zdanie, bo miał powody przypuszczać, że dziewczyna odziedziczyła temperament matki, ale po minie pani Alperton zorientował się, że strzał był celny. Jejmość bowiem spojrzała na niego ze złością, ale odrzekła niemal bez wahania:
- Och Boże, skądże znowu!
Dobrze pan wie, że ta słodka
istota,
tak szczerze panu oddana, raczej umarłaby ze zgryzoty, niż
w
jakikolwiek sposób przeszkodziła panu w jego zamiarach,
nawet
gdyby to miało ją zabić, czego, klnę się na mą głowę,
poważnie
się obawiam, bo jeszcze nigdy nie widziałam jej w tak
strasznym
stanie - dziewczyna ledwie może unieść głowę z poduszki i
cały czas szlocha! Nie zdziwiłabym się, gdyby całkiem
zmarniała!
Kit potrząsnął głową.
- Doprawdy zadziwia mnie pani.
Nie miałem pojęcia, że Clara
jest
tak niezwykle wrażliwa.
Od razu poczuł się na pewniejszym gruncie, bo jakoś nie potrafił sobie wyobrazić, by Evelyn mógł żywić jakiekolwiek cieplejsze uczucia względem płaczliwej niewiasty. Najwyraźniej i tym razem trafił w dziesiątkę, gdyż pani Alperton poinformowała go głosem pełnym tłumionej wściekłości, że jaśnie pan nie ma pojęcia, jak straszliwie niepokoje przeżywa Clara i jak trudno jej przywołać uśmiech na twarz, gdy on raczy przyjechać do niej z wizytą.
- Jeśli tak jest istotnie, sądziłbym raczej, że chętnie by się
178
Rozterka
mnie pozbyła - zauważył nie mogąc zapanować nad mimowolnym śmieszkiem. Zobaczył jednak, że pani Alperton zamierza zarzucić go gradem dalszych oskarżeń, więc uniósł dłoń. - Nie, nie, już wystarczy tego, droga pani! Wypełniła pani swoją misję! Przykro mi słyszeć, że Clara tak się zamartwia, zatem bardzo proszę, by jak najszybciej wróciła pani do jej łoża boleści. Niech pani przekaże córce moje najgłębsze ubolewanie, że nieświadomie stałem się przyczyną jej rozstroju nerwowego, i zapewni ją, że pospieszę złożyć jej wizytę, gdy tylko będzie to możliwe.
Przez chwilę wydawało się, że to oświadczenie przeważyło szalę na korzyść Kita, ale pani Alperton nie była z tych, którzy łatwo rezygnują. Porzuciwszy ton fałszywej troski o złamane serce córki, rzekła szorstko:
Nie tak szybko -jeszcze nie załatwiliśmy sprawy do końca! Znam mężczyzn pańskiego pokroju! Jest pan zwykłym uwodzicielem, ot co, ale póki żyję, nie uda się panu wykpić od obowiązków wobec mojej córki!
Pani Alperton - powiedział chłodno Kit -jest pani w błędzie! Nie należę do ludzi ubogich, ale też nie dam się pani oskubać jak gęś! Może być pani pewna, że zatroszczę się o Clarę, ale to jest sprawa wyłącznie pomiędzy mną i pani córką, a nie panią!
Czyżby? - wykrzyknęła. - Skoro takie jest pańskie ostatnie słowo, panie obłudniku, to wiedz, że nie wyjdę stąd, póki nie powiem pannie Stavely tego, co mam jej do powiedzenia! Niech pan spróbuje mnie wyrzucić, jeśli się pan odważy! I proszę mi nie wmawiać, że ta panna wyszła i nie wróci aż do wieczora, bo nawet gdybym w to uwierzyła - a tak bynajmniej nie jest - i tak czekałabym na nią do północy i dłużej!
W tym momencie nieoczekiwanie dał się słyszeć kobiecy głos.
- Co za szczęśliwy zbieg
okoliczności, że jednak nigdzie nie
wyszłam!
- powiedziała panna Stavely. - Chciała się pani ze mną
widzieć,
nieprawdaż?
Ponieważ Kit stał odwrócony plecami do wejścia i jednocześnie zasłaniał je pani Alperton, żadne z nich nie zauważyło, gdy drzwi się trochę uchyliły i Cressy cicho wślizgnęła się do środka. Pani Alperton nieco się przestraszyła i wypuściła z ręki parasolkę,
179
Georgette Heyer
która upadła na podłogę, Kit zaś gwałtownie się odwrócił, a nonszalancki wyraz jego twarzy natychmiast ustąpił miejsca przerażeniu.
Uśmiechając się do niego promiennie, Cressy zrobiła krok do przodu. Kit odruchowo wyciągnął rękę, by ją zatrzymać, lecz ona nie zwróciła na to uwagi i podeszła do krzesła stojącego przy pustym kominku, naprzeciw pani Alperton.
- Proszę mi wybaczyć, że pani
przerwałam! - rzekła uprzejmie.
-
Ale mówiła pani dość głośno, więc przypadkiem usłyszałam
pani
słowa. Jeśli dobrze zrozumiałam, ma mi pani coś do
powiedzenia?
- Nie! - zawołał Kit.
Pani Alperton, której rumieńce nieco przybladły, spojrzała na niego z uwagą, po czym znowu zaczęła badawczo przyglądać się Cressy. W jej oczach pojawiła się niepewność i widać było, że nie może się zorientować, czy nadejście dziewczyny będzie można jakoś wykorzystać dla doraźnej, materialnej korzyści, czy wręcz przeciwnie - zniweczy wszystkie jej rachuby.
- A więc to pani jest córką
Stavely'ego, co? Jeśli mnie pamięć
nie
myli, nie jest pani do niego zbyt podobna.
Przyjmując tę poufałą uwagę z niezmąconym spokojem, Cressy odparła:
Rzeczywiście, wszyscy mówią, że jestem podobna do matki. Ale co takiego chciała mi pani powiedzieć?
Jeśli o to chodzi - odrzekła pani Alperton - właściwie nie chciałam pani o niczym mówić, bo nie mam nic przeciwko pani, a nie jestem z tych, co to rozpuszczają jęzor, jeśli nie są do tego zmuszeni.
Przeniosła spojrzenie na twarz Kita i rzekła:
Może jednak wolałby pan, bym trzymała buzię na kłódkę?
A ja wręcz przeciwnie - wtrąciła się Cressy.
Pani Alperton nie zwróciła uwagi na słowa dziewczyny, lecz nadal złośliwie patrzyła na Kita. On zaś napotkał spojrzeniem jej wzrok i w jego oczach pojawił się twardy wyraz.
- Oczywiście, że wolałbym -
rzekł - ale jak już pani powie
działem,
nie dam się oskubać! Proszę się dobrze zastanowić. Igra
pani
z ogniem - i może się to dla pani źle skończyć!
180
Rozterka
- Najpierw dopilnuję, żeby dla pana się dobrze nie skończyło!
- oświadczyła jadowicie. -
Zrobię to z prawdziwą przyjemnością,
bo
jestem matką i nie mogę spokojnie patrzeć, jak ktoś
podle
wykorzystuje
niewinne dziecko, jakim jest moja Clara! Ach,
moja
droga panno, nawet nie masz pojęcia, jakiż podstępny
łajdak
chce cię złapać w swoje sieci!
Kit oparł się plecami o ścianę i z rezygnacją złożył ręce na piersi.
Rzeczywiście, nie wiem! - potwierdziła Cressy. - Czy Clara to pani córka?
Tak, moja córka! - odrzekła pani Alperton. - Uwiedziona przez tego łotra i porzucona bez grosza przy duszy, by umarła z głodu!
To straszne! - odparła Cressy. - Muszę przyznać, że jestem zdumiona! Nie spodziewałam się po nim czegoś takiego.
Panią Alperton najwyraźniej to zaskoczyło - podobnie jak Kita, który miał nadzieję, że Cressy nie uwierzy w większość tych bzdur. Co prawda żaden szczegół owej żenującej historii nie nadawał się dla uszu delikatnej, dobrze wychowanej dziewczyny i Kit nawet bał się pomyśleć, jaki szok przeżyje Cressy i jak straszliwie będzie tym zakłopotana. Jednak ani on, ani pani Alperton nie wzięli pod uwagę, że dziewczyna była wychowywana w specyficznych warunkach i że jej ojciec bynajmniej nie krył się ze swymi romansami.
- To bardzo nieładnie z jego strony! - ciągnęła Cressy.
- Naprawdę serdecznie współczuję
pani córce - a także pani, bo
chyba
nie ma nic bardziej upokarzającego jak przypominać
lordowi
Denville o jego zobowiązaniach!
- Owszem - odparła pani Alperton nieco zbita z tropu.
- Rzeczywiście, ma pani rację!
- Ale może zaszło tu jakieś
nieporozumienie? - podsunęła
Cressy
z nadzieją. - Bo wie pani, lord Denville jest
strasznie
zapominalski.
Dobrze pani zrobiła przypominając mu o swojej
sprawie,
ponieważ jestem pewna, że teraz, gdy już szepnęła mu
pani
słówko, zachowa się, jak na dżentelmena przystało. Mam
rację,
sir?
- Owszem, jak na dżentelmena przystało - potwierdził Kit.
181
Georgette Heyer
Niech mi pani wierzy! - sapnęła pani Aiperton. - Nigdy nic takiego mi się nie zdarzyło! Mówię panience, że to niegodziwiec!
Ale chyba nie ma pani wątpliwości, że postąpiła słusznie, nieprawdaż? - zapytała Cressy niewinnie. - Doskonale rozumiem, dlaczego musiała się pani do niego zwrócić, ale nie bardzo pojmuję, po co mnie pani do tego miesza - przecież to nie moja sprawa... choć naturalnie bardzo mi żal pani córki.
Mogłam się tego domyślić! - odparła pani Alpreton z przerażeniem. - Nie robiłoby pani różnicy, nawet gdyby lord Denville był mordercą! Co za grzeszna obłuda panuje na tym świecie! Że też dożyłam chwili, by usłyszeć, jak dobrze urodzona dama - i to niezamężna - mówi o tych sprawach tak otwarcie i bez zażenowania! Za moich czasów panienki sobie na to nie pozwalały, cokolwiek im chodziło po głowach! A już na pewno nie te, które chciały uchodzić za dystyngowane i eleganckie! I tak być powinno - dodała w chwili szczerości. Wydawało się, że zamierza dłużej się nad tym rozwodzić, ale zmieniła zdanie i zamiast tego rzekła powracając do swego zwykłego stylu: - A ja tu przybywam, żeby panią ostrzec, wierząc, że jest pani niewinnym dziewczęciem, i serce mi zamiera z obawy, iż mogłaby pani wyjść za takiego bezwstydnika jak on! Ale jeszcze tego pożałujesz, panienko, mimo całego jego bogactwa i wspaniałego tytułu!
Dobry Boże, nie sądzę! - wykrzyknęła Cressy. - Ja miałabym wyjść za lorda Denville? Ależ wcale nie mam takiego zamiaru!
Pani Aiperton szybko traciła panowanie nad sytuacją, ale podjęła jeszcze jedną heroiczną próbę, aby je odzyskać.
- Doprawdy? Wobec tego może mi
pani powie, cóż t o ma
znaczyć?
Patrząc na podsunięty jej wycinek z gazety, Cressy sprawiała wrażenie osoby całkowicie zaskoczonej. Potem jej czoło się wygładziło i dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
- Teraz już wszystko rozumiem! -
rzekła. - Wie pani, cały
czas
nie mogłam zrozumieć, dlaczego chce pani rozmawiać
akurat
ze mną! Wydawało mi się to bardzo dziwne! Ale nareszcie
wszystko
jest dla mnie jasne! Przeczytała pani tę bzdurną notatkę
w
„The Morning Post", która tak nas wszystkich wyprowadziła
z
równowagi! Wielkie nieba, widzieli państwo coś bardziej
182
Rozterka
absurdalnego? Ale to nie jest wcale zabawne! - stwierdziła przybierając poważną minę. - Proszę mi wybaczyć! Nie powinnam się śmiać, bo przecież przez tego podłego plotkarza, który napisał owe insynuacje, zadała sobie pani tyle fatygi! To naprawdę bardzo miłe, że przyjechała tu pani, by zobaczyć się ze mną! Jestem jej szczerze zobowiązana i strasznie mi przykro, że kłopotała się pani na próżno.
Nie zamierza pani wyjść za niego? - zapytała pani Alperton z niedowierzaniem. Popatrzyła na Cressy, a potem na Kita, gdy jednak zobaczyła jego śmiejące się oczy, ponownie spojrzała na Cressy i rzekła bez ogródek: - Trele-morele! I mam rozumieć, że on też nie czuje do ciebie mięty?
Oczywiście! To znaczy, mam nadzieję, że nie, bo jestem przekonana, że nie pasujemy do siebie.
Dobre sobie! - wykrzyknęła pani Alperton z pogardliwym śmieszkiem. - Nie uda wam się wywieść mnie w pole! Nawet ślepy by zauważył...
Błagam, niech pani dalej nie mówi! - rzekła Cressy proszącym tonem, nagle po dziewczęcemu zawstydzona. - Nie mogę poślubić lorda Denville, bo musi pani wiedzieć, że darzę uczuciem... kogoś innego!
Nastąpiła chwila przeraźliwej ciszy, podczas której pani Alperton zdawała się wręcz kulić w miejscu, gdzie siedziała. Kit, oderwawszy wreszcie pełen napięcia wzrok od twarzy Cressy, po cichu wyszedł z pokoju, czując, że dziewczyna nie potrzebuje już jego wsparcia i że powinien czym prędzej przywołać powóz pani Alperton. W tym celu wysłał do stajni lokaja, polecając mu jednocześnie, by przysłał do domu Challowa.
Ów poczciwiec stawił się bezzwłocznie. Nie okazał wcale zdziwienia słysząc konkretne pytanie, jakim powitał go Kit, i od razu na nie odpowiedział:
- Tak, sir, wiem, skąd
przyjechała. Z tego, co powiedział mi
stangret,
powóz został wynajęty w Tunbridge Wells. Ten chłopak
to
straszny chwalipięta, ale nie ma powodu, by opowiadać mi
bajki,
więc chyba można mu wierzyć. I jeszcze, paniczu Kit,
dowiedziałem
się, że ta jejmość, która go wynajęła, zrobiła
Nortonowi
karczemną awanturę, kiedy nie chciał jej wpuścić do
183
Georgette Heyer
domu, i mówiła, że jaśnie pan będzie żałował do śmierci, jeśli się z nią nie zobaczy. Chłopak rozgadał się o tym, że hej! Nie muszę więc panu mówić, że od razu nadstawiłem uszu, ale z tego, co się zorientowałem, ta kobieta to nie żadna dama, ale zrzędliwa baba i na pewno nie zalicza się do przyjaciółek jego lordowskiej mości - proszę mi wybaczyć, jeśli mówię zbyt śmiało!
Rzeczywiście, nie jest jego przyjaciółką - to jego przyjaciółki matka! - odrzekł Kit marszcząc brwi tak, że aż zetknęły się ze sobą.
Nie może być! - wykrzyknął Challow z przejęciem. - Co ją tu sprowadza, paniczu?
Zdaje się, że jego lordowska mość nie odwiedzał jej córki już od miesiąca, więc ta jejmość myśli, że porzucił dziewczynę. Miałem nadzieję, że może... Ale jeśli przyjechała z Wells, to nadal nic nie wiemy o miejscu pobytu Evelyna - jedno tylko jest pewne: tam go nie ma!
Za to daję głowę - potwierdził Challow. - I nie byłoby źle, gdyby rzeczywiście dał sobie spokój z tą panną! Ale niestety, paniczu Kit, coś mi się wydaje, że tym razem panicz się z tego nie wywinie, jeśli rzeczywiście ta paniusia jest choć w połowie tak groźna, jak twierdzi stangret! Chyba będzie panicz musiał wycofać się z tej zabawy!
Zmarszczka na czole Kita zniknęła, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie.
- Ja też myślałem, że już po
mnie! - wyznał. - Nie widziałem
żadnego
wyjścia z sytuacji. Jednak w ostatniej chwili zostałem
uratowany,
a ta groźna dama właśnie szykuje się do odjazdu, bo
przegrała
na wszystkich frontach!
13
Wróciwszy do Błękitnego Salonu, Kit zorientował się na podstawie tego, co zdążył usłyszeć, że pani Alperton raczyła Cressy nostalgicznymi opowieściami z czasów swej dawnej świetności. Sądząc po życzliwym zainteresowaniu, jakie malowało się na pogodnym obliczu panny Stavely, Kit przypuszczał, że szacunek dla dziewczęcej wrażliwości, który tak często deklarowała pani Alperton, najwyraźniej powstrzymał ją od ujawniania bardziej intymnych szczegółów jej spektakularnej kariery, jak również faktu, że znała dość dobrze lorda Stavely. Kit się nie mylił: pani Alperton kilkakrotnie przerywała swą opowieść, przepraszając, że pozwoliła sobie powiedzieć więcej, niżby wypadało, i zapewniła Cressy, że choć miała przyjemność parę razy gościć jej ojca na przyjęciach u siebie, to jednak ich wzajemne stosunki nie wykroczyły nigdy poza granice zwykłej znajomości. Właśnie opowiadała o owych przyjęciach, wyjaśniając, że jakkolwiek bywali u niej dobrze urodzeni dżentelmeni, to czasami i oni mieli ochotę trochę się zabawić, gdy do salonu wszedł Kit. Cressy wcześniej zdążyła już nieco ułagodzić rozżaloną jejmość, lecz na widok Kita pani Alperton znowu przypomniała sobie o swoich krzywdach.
- Denville, jak się zapewne domyślasz, pani Alperton pragnie wrócić do córki - odezwała się Cressy, zanim owa dama zdążyła ponownie dać wyraz swej wrogości. - Właśnie też mówiła mi, jak dużym wydatkiem jest dla niej wynajęcie powozu, więc ośmieliłam się powiedzieć, że z pewnością uznasz za stosowne wziąć te koszta na siebie - zwłaszcza że ów wydatek, jak
185
Georgette Heyer
i kłopoty, na jakie była narażona pani Alperton, wynikły z powodu twej kiepskiej pamięci.
- Tak, oczywiście - odparł Kit.
- Już nawet wydałem odpowiednie polecenie. Powóz zajechał
przed dom - pozwoli pani,
że
ją odprowadzę do drzwi!
Wstając z sofy, pani Alperton obdarzyła Kita łaskawym skinieniem głowy, ale stwierdziła z pewną goryczą, że spodziewała się po nim czegoś więcej, i spojrzała na niego nieprzyjaźnie. Potem uprzejmie pożegnała się z Cressy, dość głośno prychnęła na Kita, który otworzył przed nią drzwi, i wyszła z salonu.
Kit odprowadził ją i pomógł jej wsiąść do powozu, prosząc jednocześnie, by zapewniła biedną Clarę, iż o niej pamięta i dopilnuje, by nie umarła z głodu. Jednak pani Alperton, wyczerpana już trochę na skutek ostatniego wysiłku i przeżytych emocji, wyraźnie przestała się przejmować nieszczęściem córki i ograniczyła się jedynie do pogardliwego spojrzenia, jakim obrzuciła Kita, zanim usadowiła się w kącie powozu i zamknęła oczy.
Kiedy gość już odjechał, Kit wrócił do Błękitnego Salonu. Cressy nadal tam była - stała odwrócona plecami do kominka, tak jak wtedy, gdy wychodził. Kiedy go zobaczyła, powiedziała poważnie:
Powinniśmy byli zaproponować jej coś zimnego do picia. Myślałam o tym, ale bałam się, że w każdej chwili ktoś może usłyszeć nasze głosy i wejść tu - na przykład lady Denville albo pani Cliffe.
Nie wydaje mi się, by mama była bardziej zaszokowana niż ty, ale broń Boże, żeby wuj coś zwietrzył! - Zamknął drzwi i stał patrząc na nią z daleka. - Cressy, co miałaś na myśli, mówiąc tej harpii, że darzysz uczuciem kogoś innego?
Rumieńce na jej policzkach nieco pociemniały, ale odparła lekko:
- Cóż, pani Alperton
zachowywała się tak, jakby grała w jakiejś
kiepskiej
sztuce, więc i mnie trochę poniosło! A poza tym
musiałam
powiedzieć coś, co by ją przekonało! Widziałam, że
nie
całkiem mi wierzy, kiedy oświadczyłam, że nie mam
zamiaru
poślubić
twojego brata.
186
Rozterka
Wydał przeciągłe westchnienie i zbliżywszy się do dziewczyny, położył jej ręce na ramionach.
- Nie masz pojęcia, jak pragnąłem powiedzieć ci prawdę!
- rzekł. - Cressy, kochanie
moje, przebacz mi! Zachowałem się
wobec
ciebie okropnie, a tak bardzo cię kocham!
Panna Stavely, która wykazywała żywe zainteresowanie ostatnim guzikiem jego surduta, spojrzała na Kita nieśmiało.
- Naprawdę, Kit? - zapytała. - Szczerze?
Pan Fancot stanowczo wolał działać niż mówić, nic więc nie odpowiedział, lecz wziął ją w ramiona i pocałował. Panna Stavely, która zawsze sądziła, że Kit jest rycerski i delikatny, teraz zdała sobie sprawę, że się myliła, ponieważ gorący uścisk pana Fancota nie był wcale delikatny, a zachowanie młodzieńca, który bynajmniej nie zważał na jej słabe protesty, można by określić jako co najmniej niegrzeczne. Cressy nie była przyzwyczajona do takiego traktowania, a ponadto miała przemożne wrażenie, że babcia uznałaby jej brak sprzeciwu za karygodny, ale ponieważ pan Fancot najwyraźniej nie liczył się z żadnymi zasadami przyzwoitości, uznała, że nie ma sensu zmagać się z nim. Kilka minut później, siedząc w ramionach Kita na sofie, którą niedawno zajmowała pani Alperton, dziewczyna zapytała:
Po co była ta cała maskarada, Kit? Wydaje mi się zupełnie pozbawiona sensu!
I taka była - a w dodatku niegodziwa! Chciałbym, abyś mi wybaczyła, choć nie żałuję, że tak postąpiłem. Gdybym tamtej nocy nie wrócił do domu, pewnie nigdy bym cię nie poznał
- albo stałoby się to później,
kiedy byłabyś już żoną Evelyna.
Ta
straszna myśl sprawiła, że mimowolnie mocniej ją przytulił.
Dziewczyna jednak uspokoiła Kita, delikatnie całując go w policzek i mówiąc, gdy tylko odzyskała oddech:
Nie sądzę, bym wyszła za Denville'a. Już prawie podjęłam tę decyzję, ale potem poznałam ciebie! Pomyślałam wtedy - bo jednak udało ci się mnie oszukać - że jednak go poślubię. Ale dlaczego udawałeś brata?
Chciałem mu pomóc - wyznał. - Nikt oprócz mamy, Fimbera i Challowa nie wiedział, że przyjechałem z Wiednia, a w dawnych czasach, kiedy Evelyn i ja lubiliśmy płatać figle, często zamienia-
187
Georgette Heyer
liśmy się rolami i tylko te osoby, które nas dobrze znały, potrafiły się zorientować, że coś jest nie tak. Byłem więc pewien, że i tym razem sztuczka się uda. Ale kiedy zgodziłem się udawać Evelyna, sądziłem, że skończy się to na jednym wieczorze. Gdybym wiedział, że ta maskarada potrwa dłużej, nigdy bym nie uległ namowom matki!
Oczy Cressy rozbłysły.
- Wiedziałam! To ona cię do tego namówiła!
Tak, ale muszę przyznać - odparł Kit lojalnie - że to ja zasugerowałem jej ten pomysł, mówiąc - choć miał to być tylko żart - że jeśli Evelyn nie wróci na czas, ja mógłbym pójść za niego na przyjęcie. Chciałem ją jedynie rozbawić! Bo widzisz, zastałem ją mocno zaniepokojoną, ponieważ Evelyna ciągle nie było, a miał wrócić do Londynu już dzień wcześniej. Pomyślałem wtedy, że coś go zatrzymało, i zgodziłem się na tę maskaradę, choć od początku nie bardzo mi się to podobało. Rozumiesz mnie, Cressy? W tych okolicznościach... Byłoby dla ciebie bardzo upokarzające, gdyby Evelyn nie stawił się na przyjęciu, na którym miał być przedstawiony twojej rodzinie...
Tak, rozumiem, oczywiście! - odparła natychmiast. - Wcale nie mam do ciebie pretensji... a nawet jestem ci wdzięczna, że oszczędziłeś mi tak okropnego poniżenia! Ale co zatrzymało Evelyna?
- Nie wiem.
Dziewczyna dotąd opierała się na jego ramieniu, ale teraz usiadła prosto.
- Jak to nie wiesz? Przecież... Gdzie więc jest Evelyn?
Tego także nie wiem. W tym właśnie sęk - wyznał szczerze. - Na początku myślałem, że nie tyle zapomniał o obiedzie na Mount Street, ile że pomyliły mu się dni.
Byłoby to całkiem prawdopodobne - przyznała. - Często zdarza mu się o czymś zapominać, jak wiesz! Ludzie żartują sobie z jego okropnej pamięci, a sama znam nawet pewną damę, która zawsze w dniu przyjęcia wysyła mu bilecik przypominający, że jest na nie zaproszony!
Niewesoły uśmiech rozjaśnił oczy Kita.
- Tak, ale tym razem to nie to. Zbyt długo go nie ma. Myślę,
188
Rozterka
że zdarzył się jakiś wypadek. Dlatego tak nagle wróciłem do domu. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć, ale zawsze jakimś cudem obaj wiemy, kiedy drugiemu przydarza się coś niedobrego. Evelyn wiedział, gdy rok temu złamałem nogę - to znaczy nie wiedział konkretnie, co mi się stało, ale czuł, że miałem jakiś wypadek - więc depesza, którą wysłałem do domu, dotarła do niego w chwili, gdy już miał wyruszyć do Dover, by wsiąść tam na pierwszy statek do Europy!
- Pamiętam to - rzekła Cressy.
- Matka chrzestna mówiła, że
to
właśnie jest minus bycia bliźniakiem! I teraz czułeś właśnie
coś
takiego?
Lekko zmarszczył czoło.
Tak. Przez kilka dni... Ale potem to uczucie minęło, tak że nawet zacząłem się zastanawiać, czy nie poniosła mnie wyobraźnia. Jestem jednak pewien, że coś mu się przydarzyło, choć nie był to żaden poważny wypadek. Mam też wrażenie, jakby przestał się czymś trapić.
Bo wcześniej bił się z myślami, czy oświadczyć mi się, czy nie - zauważyła Cressy nie mogąc się powstrzymać. - Cóż, zbyt długo jestem już na koszu, by miało mnie to dziwić.
Tak, rzeczywiście, kochanie! - zgodził się pan Fancot nie podejmując polemiki, co nie było z jego strony zbyt eleganckie. - Ależ fałszywa z ciebie osóbka!
Podlec! - Ściągnęła brwi. - Tak, ale nadal czegoś tu nie rozumiem! Skoro już zdecydował się na to małżeństwo, to czemu nie wrócił na czas?
Z tego, co wiemy - odparł Kit ostrożnie - pojechał wykupić broszkę, którą mama przegrała do lorda Silverdale. A ten przebywa podobno w Brighton.
Och! - rzekła Cressy z powątpieniem. - Myślę, że rozumiem. To znaczy... Tak, oczywiście!
Powinienem ci chyba to wyjaśnić - powiedział Kit miękkim głosem. - Kiedy mama postawiła tę błyskotkę - jako równowartość skromnej sumki pięciuset funtów - zapomniała, że to kopia broszki, którą sprzedała parę lat temu. - Słysząc, że Cressy głośno wciągnęła powietrze, dodał: - Nie myśl jednak, że Evelyn wyjechał do Brighton w takim pośpiechu, bo matka go do tego
189
Georgette Heyer
nakłaniała! Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy! Otóż bowiem zdaniem mamy wykupywanie za pięćset funtów broszki wartej zaledwie kilka gwinei jest grubą przesadą.
Cressy przez chwilę rozpaczliwie walczyła ze sobą, ale nie mogła się opanować i wybuchnęła niepowstrzymanym śmiechem.
To do niej podobne! Niemal słyszę, jak to mówi! Czy jest na świecie ktoś równie niefrasobliwy i jednocześnie tak czarujący jak matka chrzestna?
Chciałbym zwrócić pani uwagę, panno Stavely - rzekł Kit surowo - że to wcale nie jest śmieszne! Czy ty w ogóle bywasz poważna?
Tak, u siebie w domu. Ale w towarzystwie Fancotów - nigdy! Nikomu nie udałoby się zachować powagi! Od chwili gdy przyjechałam do Ravenhurst, po prostu duszę się ze śmiechu i nie masz pojęcia, jak mi się to podoba! A gdy jeszcze sobie przypomnę, jak matka chrzestna mówiła mi kiedyś, że jesteś tym rozsądniejszym z bliźniaków, i jednocześnie pomyślę o tej szalonej maskaradzie...
Ale to prawda! - zapewnił ją. - To ja jestem ten poważniejszy! Mama twierdzi nawet, że tracę fantazję i staję się sztywny jak stryj Brumby! W tym przypadku jednak nie miałem innego wyjścia - musiałem jakoś pomóc Evelynowi!
W oczach Cressy pojawił się ciepły płomyk, ale odparła z powagą:
- Oczywiście, że tak. Czy jednak Evelyn odzyskał broszkę?
- Nie wiadomo. Na pewno pojechał
do Brighton i wrócił tu na
jedną
noc. Potem odesłał Challowa razem ze swoim neseserem na
Hill
Street, mówiąc, że za dzień lub dwa też tam przyjedzie.
Wyruszył
jednak z Ravenhurst w nieznanym kierunku - pojechał
faetonem,
sam - i więcej nie było o nim żadnych wieści.
Cressy się zaniepokoiła.
Wielki Boże, co mogło się z nim stać? Próbowałeś jakoś ustalić, dokąd się udał?
Nie. Przyjechałem tu właśnie po to, by go szukać, ale Challow bezzwłocznie uświadomił mi coś, o czym wcześniej nie pomyślałem, mianowicie, że mam związane ręce! Podobnie jak
190
Rozterka
każde z nas. Jak możemy rozpocząć poszukiwania Evelyna, skoro ja nim jestem?
- Rzeczywiście. Naprawdę nic nie można zrobić?
Nic takiego nie przychodzi mi do głowy. Miałem nadzieję, że dowiem się czegoś od pani Alperton, ale to fałszywy trop, który wiedzie jedynie do Tunbridge Wells, a tam już szukał Evelyna Challow. Och, Cressy, nie podziękowałem ci jeszcze, że wyrwałaś mnie ze szponów tej harpii! Nie wiem, co bym zrobił, gdyby nie ty - choć za nic w świecie nie chciałem narazić cię na taką scenę! Co cię tu sprowadziło?
Usłyszałam fragment tyrady, którą pani Alperton wygłaszała pod twoim adresem. Przyznaję, że gdy tylko Norton spojrzał na ciebie tak znacząco i nalegał, byście porozmawiali w cztery oczy, od razu się domyśliłam, co to może być za sprawa.
- Na Boga! Czy to możliwe?
Cressy
uśmiechnęła się nieznacznie.
- Owszem! Widzisz, nie jestem tak
bardzo naiwna. Och, nie
chcę
przez to powiedzieć, że miałam do czynienia z osobami
pokroju
pani Alperton - choć raz natknęłam się na... na kobietę
lekkich
obyczajów! Ale to był przypadek i papa nic o tym nie
wiedział.
Bo rozumiesz, kiedy mama umarła, papa nie chciał,
żeby
któraś z ciotek zabrała mnie do siebie, ponieważ bardzo
mnie
kochał i zawsze dobrze się rozumieliśmy. Zostałam więc na
Mount
Street z panną Yate, moją guwernantką, która była
naprawdę
przemiłą osobą, a kiedy skończyłam szesnaście lat,
zaczęłam
prowadzić dom i w pewnym sensie opiekować się
ojcem:
dotrzymywałam mu towarzystwa i dbałam o niego, bo od
śmierci
mamy nie miał się kto nim zajmować. Wkrótce więc
zaczęłam
dowiadywać się o sprawach... eee... o których
dziewczęta
przeważnie
nie mają pojęcia! - Zaśmiała się nagle. - Nawet
gdybym
była nie wiem jak naiwna, i tak z zawoalowanych uwag
ciotek
musiałabym się domyślić, że papa prowadzi niezbyt...
szacowny
tryb życia. Chyba ciotki obawiały się, że ojciec może
w
każdej chwili sprowadzić jedną ze swych przyjaciółek na
Mount
Street. Babcia lepiej znała życie i nie bawiła się w pod
chody,
kiedy wyjaśniła mi, jak się sprawy mają i na co pozwalają
sobie
nawet dobrze urodzeni dżentelmeni, a także, jak w takiej
191
Georgette Heyer
sytuacji powinna zachowywać się prawdziwa dama... choćby czuła się straszliwie upokorzona! Muszę przyznać - dodała z namysłem - że nie świadczy to najlepiej o moim dziadku! I choć bardzo kocham papę, teraz już wiem, dlaczego mama miewała takie okresy smutku... i sama wolałabym wyjść za kogoś, kto nie ma tak frywolnego usposobienia!
To znaczy, że ja nie wchodzę w rachubę! - odparł Kit z przygnębieniem.
Obawiałam się, że to cię może zmartwić - odparła. Jej oczy od śmiechu zwęziły się w szparki. - Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, kiedy weszłam do salonu! Bałeś się, iż mogłabym jeszcze pogorszyć sytuację, dostając ataku spazmów?
Nie, nie całkiem - odparł z uśmiechem - ale rzeczywiście myślałem, że możesz być bardzo zaszokowana.
Ależ skąd! Przecież wiedziałam, że Denville, jak to papa zwykł określać, ma słabość do kobiet! Obawiałam się natomiast, że skoro nie jesteś Evelynem, możesz znaleźć się w kropce...
- I już prawie byłem! - wtrącił.
Cressy uśmiechnęła się do niego i rzekła, prawie dokładnie powtarzając jego własne słowa:
- W takiej sytuacji nie
pozostawało mi nic innego, jak ci
pomóc.
Kit uniósł dłoń dziewczyny do swych ust.
Och, Cressy, jesteś taka kochana! - powiedział. - Nie myśl źle o moim bracie! Wiem, może się wydawać, że jest strasznym lekkoduchem i birbantem, lecz zapewniam cię, iż to nieprawda!
Ależ oczywiście, że nie! Chyba nie sądzisz, że uwierzyłam w tę wzruszającą historyjkę, którą opowiedziała pani Alperton, i w to, że Denville zostawił Clarę na pastwę losu! A jeśli chodzi o uwiedzenie dziewczyny - przypuszczam, że raczej ona uwiodła jego i Wiem, iż nie powinnam o to pytać, ale kim jest ów tajemniczy markiz?
Kochanie moje, nie mam najmniejszego pojęcia, a nie śmiałem zapytać! Wiem tylko, że dał jej forysiów i zaopatrywał piwnicę we własne wina.
- I podarował powóz z jabłkowitymi końmi! Próbowałam się
192
Rozterka
dowiedzieć jego nazwiska, ale pani Alperton powiedziała jedynie, że teraz jest już księciem i stał się bardzo szanowanym człowiekiem, a ponieważ ona nie żywi do niego żadnych pretensji, wolałaby nie ujawniać jego tożsamości.
Jaka szkoda! Chyba już nigdy się tego nie dowiemy. - Siedział przez chwilę w milczeniu, marszcząc czoło. - Zastanawiam się, czy Evelyn rzeczywiście pojechał w ślad za Silverdale'em? Jeśli dobrze sobie przypominam, jego posiadłość leży gdzieś na północy kraju. Ale chyba Evelyn nie zrobiłby tego bez wiedzy mamy.
Nie, nie pojechał za nim. Sir Bonamy rozmawiał wczoraj o lordzie Silverdale z panem Cliffe'em - to znaczy, mówił o Brighton i o znajomych, który zatrzymali się u księcia. Słyszałam, że wspomniał też o Silverdale'u. Kit, nie przychodzi ci do głowy żadne miejsce, gdzie mógłby być twój brat? Wydaje mi się, iż powinieneś coś zrobić, by go odszukać. Nie możesz podtrzymywać tej fikcji w nieskończoność!
Och, nie będzie takiej konieczności! - odparł. - Evelyn na pewno wróci! Wiem, że ten mój spokój wydaje ci się dziwny, i ja sam tak myślę, kiedy zaczynam rozważać wszystkie złe rzeczy, jakie mogły mu się przydarzyć. Potem jednak, kiedy chłodno się nad tym zastanawiam, stwierdzam, że nie wierzę w żadną z tych ewentualności. Evelyn na pewno żyje i nic mu nie jest, bo inaczej wiedziałby o tym. A kiedy wróci - Boże, to dopiero znajdziemy się w tarapatach! Wszystko się diabelnie skomplikowało, Cressy!
Dlaczego? Oczywiście, na początku może być trochę niezręcznie, ale chyba nie będzie tak źle? Moje zaręczyny z Denvil-le'em nie zostały ogłoszone, a ta okropna kłamliwa zapowiedź w gazecie może odnosić się także do ciebie. Chyba nikt poza naszymi rodzinami nie wie, że Denville mi się oświadczył? A jeśli nawet - bo zapomniałam przecież o tym fatalnym obiedzie na Mount Street - moje ciotki i wujowie nie muszą się dowiedzieć, że udawałeś wtedy brata. Możemy powiedzieć prawdę: poznałam cię i spodobałeś mi się bardziej niż Denville!
Kit uśmiechnął się z lekka, ale potrząsnął głową:
- Nie o to chodzi. Sprawa jest
poważniejsza, niż przypuszczasz,
kochanie.
Nawet jeśli przyjmiemy, że twój ojciec wyrazi zgodę...
193
Georgette Heyer
- Tak będzie: Albinia już tego dopilnuje!
Nie byłbym taki pewny. Twój ojciec musi uważać mnie za znacznie gorszą partię w porównaniu z Evelynem. Nie mam jego tytułu ani majątku, pamiętaj o tym! On ma wielką fortunę, podczas gdy ja - raczej skromną!
Cóż, papa nie powinien mieć tego rodzaju zastrzeżeń, ponieważ ja też nie mam wielkiego posagu. Pewnie będzie trochę rozczarowany, gdy się dowie, że jednak nie zostanę hrabiną, może więc należałoby się zastanowić, jaki tytuł przybierzesz, gdy zostaniesz podniesiony do godności para, tak jak twój stryj! To powinno stanowić dla niego pocieszenie, nie sądzisz?
Szczerze mówiąc, nie jestem pewien! - odparł przepraszająco. - Mam wrażenie, że twój ojciec może mieć wątpliwości, czy uda mi się dojść do takiej pozycji.
Papa może nie grzeszy bystrością umysłu, ale aż taki ograniczony nie jest! Choć nie jesteś tak bogaty jak Denville, moim zdaniem masz wszelkie szanse, by odznaczyć się w świecie bardziej niż on. I jeszcze ci powiem, że wybierając ciebie, kieruję się ambicją. W stosownym czasie bowiem zostaniesz ministrem spraw zagranicznych...
Za rok lub dwa lata! - podsunął jej Kit uprzejmie. Kąciki jej ust zadrżały, ale ciągnęła jak gdyby nigdy nic.
...A ja przejdę do historii jako wybitna żona polityka!
- To już łatwiej sobie
wyobrazić! Czy możesz być poważna
choć
przez parę chwil, kochanie?
Uroczyście złożyła ręce przed sobą.
- Postaram się, mój panie!
Potem jednak, gdy zauważyła, że choć Kit się uśmiecha, to jest w tym uśmiechu jakiś smutek, natychmiast spoważniała i rozplótłszy ręce, jedną z nich włożyła w dłoń młodzieńca i ciepło ją uścisnęła.
- Powiedz, w czym rzecz!
Kit zacisnął na jej dłoni swe długie palce, ale nie odpowiedział od razu. Kiedy jednak już się odezwał, zapytał gwałtownie:
- Co Evelyn ci powiedział,
Cressy? Kiedyś wspomniałaś, że
był
z tobą całkiem szczery, ale do jakiego stopnia?
194
Rozterka
- Sądzę,
że był całkowicie szczery. Podobało mi się, że... że
nie
udawał, iż jest we mnie zakochany, bo i tak wiedziałam, jak
się
sprawy mają. A poza tym był czarujący! Wiesz, jaki potrafi
być
miły! Wyjaśnił mi, w jak trudnej sytuacji się znajduje i że
lord
Brumby zniesie powiernictwo nad majątkiem, jeśli on się
odpowiednio
ożeni. Wydało mi się całkiem zrozumiałe, że taki
stan
rzeczy musi być dla niego nieznośny.
To wszystko, co ci powiedział?
Chyba tak! Czy był jeszcze jakiś inny powód?
- Niezupełnie. Zależało mu
przede wszystkim na tym, by
zniesione
zostało to upokarzające powiernictwo, które go
bardziej
denerwowało,
niż mogłem się domyślać. Ale znam go, Cressy
- tak samo jak siebie! - i jestem
pewien, że nigdy nie zgodziłby
się
na małżeństwo z rozsądku, gdyby chodziło tylko o pozbycie
się
więzów, które go krępowały. Jeśli dobrze rozumiem, zdecy
dował
się na to, bo z jakiegoś powodu musiał szybko wejść
w
posiadanie swego majątku.
- Myślisz, że popadł w długi? - zapytała z niedowierzaniem.
- Na pewno tak nie jest! Z tego,
co mówił mi papa, sądziłam, że
twój
brat ma bardzo duże dochody! Czy to możliwe, by zaciągnął
tyle
długów, że aż musiałby naruszyć swój kapitał?
Pokiwał przecząco głową.
- Nie. Nie Evelyn. Mama!
Dziewczyna głośno zaczerpnęła powietrza, ale rzekła pospiesznie:
- Och, biedna lady Denville!
Teraz rozumiem... tak, oczywiście! Powinnam była się
domyślić... Przepraszam, ale słyszałam
plotki
na ten temat! Nie wierzyłam w nie - znasz tych wszystkich
łowców
sensacji! To obrzydliwi ludzie! Wiedziałam, że matka
chrzestna
trochę bała się lorda Denville, a także to, że uwielbia
wydawać
pieniądze! Sama mi też wspomniała, iż tonie w długach
i
że tym razem chyba z nich nie wyjdzie, ale powiedziała to
tak
wesoło, iż
uznałam wszystko za żart. A kiedy umarł twój ojciec,
myślałam
- nie wiem dlaczego - że jej zobowiązania zostały
uregulowane.
- Niestety, tak się nie stało. Żeby oddać ojcu sprawiedliwość
- nie sądzę, by wiedział, jak naprawdę przedstawiają się sprawy
195
Georgette Heyer
matki. Ona nigdy nie powiedziała mu całej prawdy... nie miała odwagi! A to już jest niewątpliwie jego wina!
Chyba tak! - odparła ciepło. - Opowiedz mi o wszystkim! Naprawdę możesz mi zaufać. Przecież wiesz, że ja także ją kocham! Jest aż tak źle?
Czy myślisz, że pisnąłbym o tym choć jedno słówko, gdybym ci nie wierzył? Mam do ciebie całkowite zaufanie, ale nie mogę niczego powiedzieć, póki nie zobaczę się z Evelynem. Nie ma sensu wypytywać mamę o wielkość jej długów, bo nie sądzę, by potrafiła cokolwiek wyjaśnić nam w tej kwestii. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to znacznie większa suma, niż moglibyśmy obaj podejrzewać.
Cressy zapytała z niedowierzaniem:
- A lord Brumby nie uznał za stosowne spłacić jej długów?
- Sądzę, że uczyniłby to,
ale... - Urwał ściągając brwi. - Już
wcześniej
przyszła mi do głowy podobna myśl: nie żeby mama
miała
zwrócić się z tym do stryja, ale że Evelyn mógłby to
zrobić.
Lecz matka opowiedziała mi wtedy coś takiego - bo,
widzisz,
stryj niezbyt ją lubi - że zdałem sobie sprawę, iż Evelyn
nie
zdobyłby się na to - i ja także! Byłoby to w pewnym
sensie
zdradą. -
Spojrzał na nią z niewyraźnym uśmiechem. - Nie
moglibyśmy
tego uczynić. Ona nigdy by nas nie zdradziła,
a
my... my bardzo ją kochamy! Teraz więc rozumiesz,
dlaczego
powiedziałem,
że jesteśmy w poważnych tarapatach.
Skinęła głową.
Rzeczywiście! To niezwykle trudna sytuacja i nie bardzo widzę, jak możemy z niej wybrnąć. Chyba że twój brat zechce się oświadczyć jakiejś innej kobiecie?
To jedyne rozwiązanie, jakie przychodzi mi do głowy - przyznał. - Niestety, najdroższa, w oczach mego stryja ty jesteś najodpowiedniejszą ze wszystkich panien! Stryj z całą pewnością wiedział, że Evelyn zamierza ci się oświadczyć, i jeśli nie on sam, to na pewno matka poinformowała go, że już to zrobił i został przyjęty - i że jeszcze tylko twoja babka musi wyrazić zgodę! Cokolwiek by więc myślał o Evelynie, jest zbyt dumny na to, by przyjąć do wiadomości, że starsza pani nie zgadza się na małżeństwo wnuczki z dziedzicem rodu Denville'ów! Raczej
196
Rozterka
uznałby Evelyna za nieuleczalnego lekkoducha i nie oddałby mu kontroli nad majątkiem. A nawet gdyby udało się go przekonać... Nie, nie miałbym serca nakłaniać brata, by ożenił się dla pieniędzy! Nie popierałbym także i tego planowanego małżeństwa z tobą, gdybym nie był pewien, że zostało już postanowione. Tak oto przedstawia się nasza sytuacja, kochanie! Czarno widzę to wszystko!
Cressy kiwnęła głową i siedziała w zamyśleniu, tak samo zmartwiona jak on. Po chwili zwróciła na Kita spojrzenie i rzekła:
Dopóki Evelyn nie wróci, nic nie możesz zrobić, prawda? To oczywiste. Ale co potem?
Musimy to załatwić między nami. Gdybym tylko wiedział, jak bardzo mama jest zadłużona - ale nawet wtedy nie mógłbym ruszyć palcem! Pomyśl tylko, jaki byłby szum, jeślibym nagle oznajmił, że cały czas wszystkich oszukiwałem! To dopiero byłaby woda na młyn twojej babki: miałbym tak samo zrujnowaną reputację jak Evelyn!
Jest to wielce prawdopodobne - przyznała. - Z babcią nigdy nic nie wiadomo. Co prawda, ponieważ cię lubi, mogłaby uznać to za dobry żart. I tak w końcu przecież dowie się wszystkiego!
Owszem, ale nie wcześniej, niż zjawi się Evelyn i wyjaśni, dlaczego musiał - bo jestem przekonany, że nie miał innego wyjścia - postąpić tak niegodnie. j
Cressy zastanowiła się nad tym.
Masz rację. Ale pomyślałam, że moglibyśmy już teraz wymyślić jakąś historyjkę - tylko że wtedy mielibyśmy mniej atutów w ręku. Na dodatek mam dziwne wrażenie, że lepiej by było, gdyby Cliffe'owie nigdy nie dowiedzieli się, iż byli oszukiwani.
Zdecydowanie lepiej! A tu wyłania się kolejny problem - jak się ich stąd pozbyć? Mam złe przeczucie, że zamierzają spędzić w Ravenhurst całe lato!
Dziewczyna roześmiała się.
Chyba tak, ale jestem pewna, że matka chrzestna nie pozwoli na to. Kit, ile osób zna prawdę?
Oprócz tych, których wspomniałem, tylko moja stara piastunka i Ripple. A jak ty się domyśliłaś? Zdradziłem się czymś?
197
Georgette Heyer
Ripple, który zna mnie od dziecka, nigdy by na to nie wpadł, gdybym nie uczynił czegoś, czego Evelyn zazwyczaj nie robi.
Nie, to nie było nic takiego! Nie zdradziłeś się w żaden konkretny sposób. Nie bardzo wiedziałam, co jest nie tak - po prostu ty i Evelyn różnicie się, choć zewnętrznie jesteście do siebie bardzo podobni. Kiedy cię pierwszy raz spotkałam, byłam trochę zdziwiona, ale pomyślałam sobie, że miewasz zmienne nastroje. Może niczego bym się nie domyśliła, gdybym nie zobaczyła waszego portretu i gdybym nie była przy tym, gdy twoja matka chciała powiedzieć do ciebie „Kit", a potem nagle zmieniła to na „kochany Evelynie"!
Myślałem, że nie zauważyłaś tego potknięcia. Wprawdzie nie zmienia to mojego stosunku do mamy, ale wolałbym nie mieć do czynienia z kimś równie beztroskim! Zdradzę ci, kochanie moje, że ostatnio wymyśliła kolejny genialny pomysł, naprawdę wyjątkowo błyskotliwy: otóż jeśli Evelyn niespodziewanie wróci, miałby udawać mnie!
Cressy dostała kolejnego ataku śmiechu.
Och, jest niezrównana! Powiemy jej o nas? Chyba powinniśmy, nie sądzisz?
Stanowczo nie! - odparł Kit, ponownie biorąc ją w ramiona. - Zatrzymamy to w tajemnicy do powrotu Evelyna!
14
Następny dzień nie miał się zaliczać do najszczęśliwszych wspomnień pana Fancota. Przyczyniły się do tego najpierw piknik, zorganizowany przez lady Denville dla zabawienia Cressy, Ambrose'a, młodych Thatchamów oraz najstarszej córki pastora i jego samego, a następnie wyjątkowo nieudany pod względem towarzyskim obiad, jak również list od lorda Brumby.
List adresowany był do Evelyna i niestety w żaden sposób nie pomógł Kitowi rozwiązać problemu, który przez połowę poprzedniej nocy nie pozwolił mu zmrużyć oka. Napisany został w życzliwym tonie, ale sprawił, że Kit bardzo się zmartwił. Lord Brumby bowiem przeczytał notkę w „The Morning Post" i choć wypowiedział się krytycznie o niestosowności tego typu zapowiedzi, z zadowoleniem przyjął informację, że sprawy bratanka rozwijają się pomyślnie. Dowiedziawszy się też od swego starego przyjaciela, Stavely'ego, że Evelyn zrobił doskonałe wrażenie na Mount Street, wyraził nadzieję, iż młodzieniec potwierdzi je jeszcze w trakcie pobytu panny Stavely w Ravenhurst. Wprawdzie gratulacje mogą się wydawać przedwczesne, ale stryj żywi przekonanie, że może je już teraz bratankowi złożyć, gdyż bardzo by się zdziwił, gdyby drogiemu Denville'owi, który, jak mu wiadomo, potrafi być bardzo miły, gdy zechce (nie będąc do tego nawet przymuszany), nie udało się oczarować kobiety tak życzliwie do niego usposobionej.
Czytając to, Kit skrzywił się z uznaniem, ale już następna kartka mocno go przygnębiła, choć pewnie sprawiłaby mu przyjemność, gdyby była adresowana do niego. Zawierała bowiem
199
Georgette Heyer
passus poświęcony zaletom panny Stavely. Otóż zdaniem lorda Brumby nie ma dla Evelyna bardziej odpowiedniej narzeczonej. Ma ona niezbyt duży majątek, ale zacnego pochodzenia; jej rodowód jest bez skazy i na podstawie tego, co sam widział, a także słyszał o niej, uważa, iż jest osobą ze wszech miar godną pozycji, jaką się jej oferuje. Jego lordowska mość przepowiada więc bratankowi w przyszłości szczęśliwe życie rodzinne, bez młodzieńczych wybryków, do których jako jego opiekun musiał się w przeszłości odnosić bardzo krytycznie.
Zakończył list krótką uwagą, która w innych okolicznościach niewątpliwie przepełniłaby serce młodego pana Fancota radością: „Nie mógłbym na tym poprzestać, nie informując cię, że otrzymałem bardzo pochlebną opinię o twoim bracie od Stewarta, który pisze o nim w takich słowach, iż czytając je, na pewno byłbyś tak samo uradowany jak ja".
Pan Fancot, przebiegając wzrokiem powyższe linijki z rosnącym przygnębieniem, złożył list stryja i poszedł dopilnować ostatnich przygotowań przed radosną wyprawą do lasu Ashdown.
Wydawało się, że ową wyprawę dotknęły wszelkie możliwe plagi egipskie, wśród nich przelotny deszcz, który zazwyczaj zakłóca każdą zabawę na świeżym powietrzu, a Kitowi zepsuł ją już na samym początku fakt, że córka pastora nie umiała jeździć konno. Pojechała więc do lasu małym lando, którym zabrała także kosze z rozmaitymi wiktuałami, a panna Stavely, pełniąca rolę gospodyni pikniku, dotrzymywała jej towarzystwa - był to z jej strony akt poświęcenia, który utwierdziłby lorda Brumby w jego dobrej opinii o dziewczynie, ale bynajmniej nie zachwycił pana Fancota.
Obiad, jaki nastąpił wkrótce po powrocie Kita z pikniku, sprawił, że młodzieniec położył się wieczorem do łóżka całkiem wyczerpany. Lady Denville bowiem, kierując się chwalebnym pragnieniem uprzyjemnienia lady Stavely pobytu w Ravenhurst, postanowiła poprosić lorda i lady Dersingham, by zechcieli uświetnić jej przyjęcie. Państwo ci, których matka opisała Kitowi jako zaprzyjaźnioną parę starych grzybów, poczuli się oczywiście zobowiązani przyjąć jej zaproszenie, co w efekcie okazało się niezbyt szczęśliwym pomysłem, a o czym wcześniej uprzedził ją sir Bonamy, dowiedziawszy się o wszystkim.
200
Rozterka
- Maria Dersingham?! - wykrzyknął
ten sympatyczny hedonis-
ta,
przewracając oczami. - Nie, nie, moja śliczna! Chyba nie
mówisz
poważnie! Ona i nasza groźna dama są na siebie obrażone
od
nie wiem ilu lat!
Te złowróżbne słowa potwierdziły się już w ciągu pierwszych pięciu minut od przyjazdu państwa Dersingham. Trudno bowiem byłoby sobie wyobrazić coś bardziej przesłodzonego niż przywitanie tych dwóch srogich staruszek, podobnie jak nic nie mogłoby wzbudzić większego przerażenia w sercach pozostałych biesiadników niż przesadnie uprzejme uwagi, jakie wymieniały między sobą obie panie. Jedyną osobą, na której nie robiło to najmniejszego wrażenia, była pani Cliffe, przejęta tak niezachwianym przekonaniem, że jej potomek dostanie niebawem zapienia płuc na skutek deszczu, jaki zaskoczył towarzystwo w lesie, iż niezdolna była myśleć o niczym innym. Tak więc tylko dwie osoby czerpały przyjemność z tego przyjęcia, mianowicie obie toczące ze sobą pojedynek damy, które po każdej wymianie ciosów zdawały się wyraźnie odzyskiwać siły witalne.
Zatem - jak później wyznał Cressy, gdy udało mu się przez chwilę znaleźć się z nią sam na sam - Kit udał się do swego pokoju niedługo po godzinie jedenastej w stanie skrajnego wyczerpania. Z całą pewnością był zbyt zmęczony, by jeszcze łamać sobie głowę nad rozwiązaniem stojącego przed nim problemu, i zapadł w sen w ciągu pięciu minut po tym, jak Fimber, zaciągnąwszy kotary wokół jego olbrzymiego łoża z baldachimem, opuścił pokój.
Godzinę później z głębokiego snu wyrwało go gwałtowne szarpanie za ramię i głos mówiący z naciskiem:
- Och, obudź się, Kester! Kester!
Tylko jedna osoba tak go nazywała. Ciągle w półśnie, Kit wymamrotał bezwiednie:
Eve...!
No, obudź się, ty trąbo!
Kit otworzył oczy i zamrugał powiekami, widząc śmiejącą się twarz swego brata bliźniaka, oświetloną płomieniem świecy. Przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, potem jednak
201
Georgette Heyer
jego oblicze rozjaśnił powolny uśmiech. Wyciągając dłoń do Evelyna, rzekł stłumionym głosem:
- Wiedziałem, że złego licho nie bierze!
Brat lewą ręką ujął jego dłoń i mocno ją uścisnął.
- Byłem pewien, że tak pomyślisz - odparł. - Co cię sprowadziło do domu? Wiedziałeś, że było ze mną źle?
- Tak. I że w coś się
wplątałeś.
Evelyn
mocniej ścisnął jego prawicę.
Miałem nadzieję, że nie domyślisz się tego. Och, Kester, ale mimo wszystko dobrze cię znowu zobaczyć!
Tak - zgodził się Kit z serdecznym, choć nie całkiem jeszcze przytomnym uśmiechem. - Niech cię diabli porwą! - dodał jednak.
Tak mi przykro: wysłałbym do ciebie wiadomość, gdybym był przytomny - odparł Evelyn ze skruchą.
Otrząsnąwszy się z resztek snu, Kit zacząć sobie uświadamiać, że jest coś dziwnego w uścisku dłoni Evelyna. Potem zauważył, że brat podał mu lewą rękę, bo prawa spoczywa na temblaku.
- A więc jednak miałeś
wypadek! - stwierdził. - Złamałeś
rękę?
Nie, obojczyk i kilka żeber. Ale to nic!
Jak to się stało?
Zbyt szybko wziąłem zakręt i wywróciłem faeton.
- Szaleniec! - wykrzyknął Kit
siadając na łóżku. Wypuścił
z
uścisku dłoń brata, ziewnął, przeciągnął się, ściągnął
szlafmycę,
energicznie
podrapał się po głowie, a potem - najwyraźniej
całkiem
już rozbudzony na skutek tych czynności - rzekł: - Teraz
już
lepiej! - i spuścił nogi na podłogę.
Zapaliwszy wszystkie świece, w jakie lady Denville hojnie wyposażyła każdą sypialnię, Evelyn stwierdził:
Nieźle musiałeś wieczorem zabalować! Pięć minut zajęło mi obudzenie cię.
Gdybyś wiedział, jaki to był wieczór i co chciałem ci za niego zrobić, ty donżuanie, dobrze byś się zastanowił, zanim zacząłbyś się ze mną drażnić! - zawołał Kit, wkładając na siebie elegancki szlafrok. - Kiedy pomyślę, w jakie tarapaty się wpako-
202
Rozterka
wałem i co musiałem znosić, a to wszystko dla jakiegoś postrzeleńca, obwiesia...
No, no, chyba za dużo sobie pozwalasz! - wykrzyknął z godnością brat. - Ja cię w nic nie wpakowałem! A poza tym pozwolę sobie zauważyć, że masz na sobie mój nowy szlafrok, ty złodziejaszku!
Lepiej, żeby cię takie drobiazgi nie wyprowadzały z równowagi! - odparł Kit. - Bo jedynymi twoimi rzeczami, których nie noszę, są buty!
Kiedy wymienili już między sobą te uprzejmości, Kit zawiązał szlafrok, wsunął stopy w marokinowe pantofle nocne i podszedł do brata, by uścisnąć jego lewe ramię, a następnie odwrócił go do światła rzucanego przez świece stojące na toaletce.
- Niech ci się przyjrzę! -
rzekł szorstko. Obrzucił twarz
Evelyna
badawczym spojrzeniem. - Miałeś chyba poważne
przejścia,
hę? Ciągle jeszcze nie jesteś w najlepszej formie! I to,
jak
sądzę, nie z powodu kilku złamanych kości! Eve, dlaczego
nie
powiedziałeś mi o swoich zmartwieniach?
Evelyn uniósł dłoń, by zdjąć rękę Kita ze swego ramienia. Odparł uśmiechając się kwaśno:
- To nie twoja sprawa, Kester. Mama ci powiedziała?
- Tak, oczywiście. Co zaś do
tego, czy to moja sprawa, czy
nie...
Jak ona się ma? - przerwał mu Evelyn.
Świetnie, jak to mama!
Całe szczęście! Dobrze, że przynajmniej ona się nie zamartwia!
Nie zamartwia się, bo jej powiedziałem, że na pewno żyjesz - ale była już mocno podenerwowana, kiedy przyjechałem do Londynu - stwierdził Kit z niejaką surowością.
Evelyn ironicznie uniósł brew:
Doprawdy? A to coś nowego! Mam uwierzyć, że umierała z niepokoju? Kester, nie przesadzaj! Nigdy nie widziałem, by mama martwiła się czymś dłużej niż przez dziesięć minut!
Tak, rzeczywiście - przyznał Kit. - Ale tym razem to co innego! Dlaczego, u licha, nie przesłałeś jej żadnej wiadomości?
203
Georgette Heyer
Nie mogłem - byłem nieprzytomny przez wiele dni, a kiedy przyszedłem do siebie, nie miałem głowy, by myśleć o wysyłaniu wiadomości. Gdybyś kiedykolwiek miał wstrząśnienie mózgu, wiedziałbyś, jak to jest!
A więc to było to! Usiądź! Dobrze by nam zrobiła odrobina brandy. Zejdę na dół i wezmę karafkę!
- Już o tym pomyślałem: przyniosłem brandy i dwa kieliszki
- odparł Evelyn, kiwnięciem
głowy wskazując kuferek stojący
pod
ścianą. - A u ciebie wszystko w porządku, stary druhu?
- Tak, poza, oczywiście, tą aferą, w którą się wplątaliśmy
- odrzekł Kit szczodrze
nalewając starego dobrego koniaku do
kieliszków.
Podał jeden z nich Evelynowi i usiadł na szezlongu
stojącym
naprzeciwko fotela, w którym usadowił się brat.
- Gdzie byłeś? I jak, u czorta, dostałeś się do domu?
- Och, Pinny ma nadal klucz do
skrzydła z pokojami dziecin
nymi!
Dała mi go i opuściłem jej domek, gdy tylko uznałem, że
jest
już bezpiecznie. Zostanę tu na noc. Przybyłem po zmroku.
Nikt
mnie nie widział.
- Ale skąd przyjechałeś? - zapytał Kit.
Evelyn podniósł kieliszek i obserwował refleksy światła w złocistym trunku.
Z Woodland House. Nie znasz tego miejsca - leży kilka mil na południe od Crowborough. To posiadłość państwa Askham.
Crowborough?! - wykrzyknął Kit. - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że cały czas byłeś zaledwie dziesięć mil od Raven-hurst?
Evelyn potwierdził skinieniem głowy i z ukosa posłał bratu spojrzenie, w którym było tyleż rozbawienia, ile skruchy.
Tak, ale przecież ci powiedziałem - miałem wstrząśnienie mózgu!
Owszem, słyszałem! - odparł Kit ponuro. - Dziś rano się ocknąłeś, wyskoczyłeś z łóżka i ruszyłeś co koń wyskoczy do domu! Od kiedy to opowiadamy sobie takie głodne kawałki?
Ależ ja wcale nie opowiadam głodnych kawałków! Po prostu to długa historia i... i nie wiem, od czego zacząć!
Najlepiej zacznij od tego, jak znalazłeś się w Crowborough... jakby nie było innych miejsc na świecie!
204
Rozterka
Och, nie pojechałem do Crowborough! Udałem się do Networth. No wiesz, Kester, do tej wsi niedaleko Nutley, gdzie zamieszkał John Woźnica ze swą zamężną córką, gdy nasz ojciec wysłał go na rentę. Gdy tu przyjechałem, Goodleigh powiedział mi, że staruszek kiepsko się czuje i wciąż o nas pyta. Pojechałem więc odwiedzić biedaka. Boże, pamiętasz, Kester, jak niegdyś wyprowadzał na dziedziniec jeden z powozów, sadzał nas na koźle i uczył powozić?
Pewnie, że pamiętam! Ale nie powiesz mi, że pozbyłeś się Challowa, bo chciałeś pojechać w odwiedziny do starego Johna!
Och, nie! Było mi tam po drodze - no, prawie! Wybrałem się do Tunbridge Wells i pomyślałem, że mógłbym skręcić na drogę z Uckfield, ponieważ...
- Clara! - wykrzyknął Kit.
Tak, rzeczywiście, ale skąd wiesz, u czorta? Jeśli to ten wścibski Challow wtykał nos w nie swoje sprawy, to niech mnie kule biją, jeśli go nie wyrzucę! Sposób, w jaki on i Fimber za mną łażą - niczym kwoki za kurczęciem - doprowadza mnie do szału!
Tak, wiem, ale to nie od niego dowiedziałem się o Clarze. Challow wiedział wprawdzie, że masz jakąś przyjaciółeczkę w Tunbridge Wells, nie miał jednak pojęcia, kim ona jest ani gdzie mieszka. Ale to dobrze! Biedak dostałby apopleksji, gdyby się dowiedział, że ta dziewczyna ma przez ciebie złamane serce i leży chora z rozpaczy!
Evelyn roześmiał się gromko.
Clara? Chciałbym to zobaczyć! Nie uroniłaby ani jednej łzy za mną ani za nikim innym!
Mylisz się! Dziewczyna wprost zalewa się łzami, odkąd dowiedziała się o twoim wiarołomstwie. Dostała ataku histerii, potem jeszcze jednego i tak dalej.
Przestań się wreszcie ze mnie naigrawać! Nie lubię, gdy ktoś się ze mnie śmieje - to bardzo nieprzyjemne! Clara jest najweselszym stworzeniem na świecie - wciąż żartuje, ze wszystkiego sobie kpi i niczym się nie przejmuje. A jeśli chodzi ojej złamane serce, założę się, o co tylko chcesz, że już ktoś inny zajął w nim
205
Georgette Heyer
moje miejsce. Chyba nawet wiem kto. Ale któż ci naplótł tych wszystkich bzdur?
- Jej kochająca matka - wielkie dzięki za to, braciszku!
- Co takiego?! - Evelyn usiadł
tak gwałtownie, że aż skrzywił
się
z bólu. - Chcesz powiedzieć, że ta stara wyleniała
lisica
przejechała
tu, żeby mnie szukać? Kester, chyba nie dałeś się jej
naciągnąć?
- Tylko na tyle, że opłaciłem powóz, którym przyjechała.
- Dzięki Bogu! Jak Clara się o
tym dowie, to natrze jej uszu!
Ja
sam spotkałem tę paniusię tylko raz i w zupełności mi
to
wystarczyło!
- Mnie też - stwierdził Kit.
Biedaczysko! - odparł Evelyn ze współczuciem. - Musiałeś mieć z nią diabelną przeprawę! - Jego oczy zabłysły łobuzersko. - Dałbym z pięćset funtów, by to zobaczyć! Nie zanudzała cię opowieściami o czasach swej dawnej świetności?
O tak, jakżeby inaczej! Kim jest ów markiz, który ją utrzymywał?
Nie wiem, z tego, co słyszałem, mógł to być każdy o tym tytule. Uwierzyłbyś, że osiągnęła kiedyś taką pozycję? A jednak! Stary Flixton mówił mi, że za młodu była z niej prawdziwa filutka. Tak samo pełna życia jak Clara. Niestety, zniszczył ją pociąg do alkoholu; dlatego teraz tak u niej krucho, choć Clara twierdzi, że jej matka miała niezły kapitał, kiedy wycofała się z interesu. Clara z nią nie mieszka, ale się nią opiekuje. To mi przypomina, że w końcu nie dotarłem do Tunbridge Wells, a powinienem był. Jestem coś winien dziewczynie za te miłe chwile, które razem spędziliśmy. Teraz to już skończone i chyba Clara wie o tym, ale sam jej to powiem! - Zaśmiał się pod nosem. - Ależ z niej uroczy i zabawny koteczek! Napisała do mnie, prosząc, bym ją uprzedził, jeśli zamierzam przenieść się na tamten świat, bo w razie czego chciałaby uszyć sobie czarną suknię na pogrzeb! - Wypił resztę brandy i odstawił kieliszek obok fotela. - O czym to ja mówiłem, zanim nagabnąłeś mnie o Clarę?
Że jechałeś do Networth, by odwiedzić Johna Woźnicę.
Ach tak! No więc wszystko szło dobrze, zanim znalazłem
206
Rozterka
się na drodze, która dochodzi do traktu w Poundgate. Tam miałem ten wypadek - w pobliżu Poundgate, niecałe pięćdziesiąt jardów od Woodland House. Akurat wtedy pani Ask-ham wyszła za bramę, zobaczyła, co się stało i - by nie wdawać się w szczegóły - kazała zanieść mnie do domu, gdzie... gdzie byłem do dzisiaj. - Spojrzał na Kita, a w jego oczach pojawił się ciepły płomyk. - Dla własnego syna nie mogliby zrobić więcej, Kester. Nie potrafię ci powiedzieć, jacy... jacy byli dobrzy - nigdy nie spotkałem tak wspaniałych ludzi! Nie wiedziałem o tym, oczywiście, ale pan Askham sam pojechał po doktora, a nawet kazał zaprowadzić do stajni moje siwki i dopilnował, by należycie się nimi zajęto. Na szczęście, nie połamałem nóg! Nie bardzo też się potłukłem - dzięki panu Askhamowi!
To doskonale, ale dlaczego nie przesłał nam jakiejś wiadomości? Z pewnością zdawał sobie sprawę, jak musimy się niepokoić!
Tak, tak, ale nie wiedział, kim jestem! Nie mogłem im przecież tego powiedzieć! Pani Askham bardzo się martwiła, bo wyobrażała sobie, co sama by czuła, gdyby coś takiego przytrafiło się Jeffreyowi albo Filipowi! To jej dwaj starsi synowie. Nie miałem okazji poznać Jeffreya, który jest pastorem, ale był w domu Filip, bardzo sympatyczny chłopak - studiuje w Cambridge. Oprócz nich jest jeszcze Ned. Uczy się w Rugby, ale już marzy o karierze wojskowej. Natomiast zupełnie mały jest...
Tak, to bardzo ciekawe! - wtrącił Kit, brutalnie przerywając ten entuzjastyczny monolog. - Chętnie jednak bym się dowiedział, dlaczego ci przemili ludzie nie pomyśleli o tym, by zajrzeć do twojego pugilaresu! Bo jeśli miałeś się spotkać z Silverdale'em - tak, tak, wiem wszystko - to na pewno wziąłeś go ze sobą!
Owszem, wziąłem - zapewnił go Evelyn. Rzucił bratu pełne skruchy spojrzenie, lecz w jego oczach czaił się śmiech. - Rzecz jednak w tym, że nie było w nim biletów wizytowych! No, Kester, nie rób mi wymówek! Wyruszyłem w pośpiechu, ale pamiętam, że sprawdziłem, czy mam przy sobie pugilares i... do diabła, przecież nie muszę się przed tobą tłumaczyć! Jestem twoim starszym bratem, a na dodatek głową rodziny, więc daruj sobie te wszystkie uwagi!
207
Georgette Heyer
Boże, miej w opiece naszą rodzinę! - odciął się Kit z wyraźnym rozbawieniem w oczach. - Na co nam przyszło...! Więc państwo Askham w żaden sposób nie mogli się domyślić, kim jesteś?
A niby skąd? Miałem ze sobą tylko neseser z najpotrzebniejszymi rzeczami, a chyba nie sądzisz, że jeżdżę po okolicy z herbem wymalowanym na drzwiczkach moich sportowych powozów!
No dobrze, a później, kiedy odzyskałeś przytomność? Musieli cię zapytać, kim jesteś!
I zapytali - w każdym razie zrobiła to pani Askham, gdy ocknąłem się po raz pierwszy. Nie pamiętam tego, a oni twierdzą, że zaraz potem znowu zemdlałem, lecz podobno pani Askham kilka razy pytała mnie o nazwisko, aż w końcu wymamrotałem imię: „Evelyn". Pewnie wydawało mi się, że jestem w Harrow i ktoś przepytuje mnie z katechizmu! Nie wiem! Kiedy jednak już na dobre odzyskałem zmysły, stwierdziłem, że wszyscy nazywają mnie „panem Evelynem". Na początku było mi obojętne, jak do mnie mówią. A potem, gdy poczułem się lepiej i zdałem sobie sprawę, że minęło wiele dni i że nie stawiłem się na przyjęciu u Stavelych - nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Cóż, Kester, ciągle jeszcze byłem w nie najlepszym stanie, a moi opiekunowie nie zachęcali mnie do mówienia, bo doktor przestrzegł ich, by tego nie robili! A później już nie chciałem im powiedzieć... - Urwał i zaczął z uwagą przyglądać się swej prawej ręce spoczywającej na temblaku, a w kącikach jego ust pojawił się błogi uśmiech. Po chwili, gdy brat, nieco zdziwiony, czekał na dalszy ciąg, Evelyn podniósł wzrok i po raz pierwszy Kit zobaczył w jego oczach coś jakby nieśmiałość. - Kester, kiedy obudziłem się po raz drugi i rozejrzałem dokoła, chcąc się zorientować, gdzie, u licha, jestem - wtedy ujrzałem niebiańską istotę!
- Kogo zobaczyłeś?!
- Siedziała w fotelu i patrzyła
na mnie - powiedział Evelyn
z
uniesieniem. - Miała przejrzyste, błękitne oczy - jak samo
niebo
- w dodatku wprost niewiarygodnie błyszczące! Nie potrafię
ci
ich opisać! Do tego słodkie, delikatne usta i jasne, złociste
208
Rozterka
włosy tworzące wokół jej głowy aureolę! Prawie już pomyślałem, że nie żyję i jestem w niebie! Ale potem ona wstała i rzekła miękkim, uroczym głosem: „Ach, czuje się pan lepiej", po czym uśmiechnęła się tak, jak tylko anioły potrafią!
- Doprawdy? - odparł Kit, który
przestał się już czemukolwiek
dziwić.
- Tylko tego nam brakowało! I co jeszcze powiedziała?
- Nic - odrzekł Evelyn po prostu. - Zniknęła!
Tego już było za wiele nawet dla oddanego brata, który nie mógł spokojnie słuchać tych rewelacji.
- Daruj sobie! - wykrzyknął
gniewnie Kit. - Jeśli nie prze
staniesz
zachowywać się tak, jakbyś nie miał piątej klepki, to
jutro
wyjadę do Wiednia i sam będziesz musiał wypić to piwo,
którego
nawarzyłeś!
- Kester! - wykrzyknął Evelyn z wyrzutem.
Kąciki ust Kita zadrżały, ale młodzieniec rzekł surowo:
- Mów do rzeczy!
Evelyn
się roześmiał.
Cóż, wydawało mi się, że zniknęła! Poszła po panią Askham. Wcześniej siedziała przy mnie, bo nigdy nie zostawiano mnie samego, dopóki nie odzyskałem przytomności. Tego popołudnia niania poszła na obiad, a panią Askham gdzieś odwołano, więc Patience była przy mnie. Później widywałem ją tylko wtedy, gdy przynosiła mi szklankę mleka albo jakąś inną rzecz, ale i tak nigdy nie trwało to dłużej niż chwilę. Oczywiście, nigdy nie byliśmy sam na sam, bo pani Askham miała na nią oko, dopóki ten przeklęty cyrulik - nie, nie powinienem tak o nim mówić, to wspaniały jegomość - a więc dopóki doktor nie pozwolił mi wstać z łóżka. James, służący pana Askhama, pomagał mi się ubrać, a potem sprowadzał mnie na dół, bo byłem słaby jak kociak! Mogłem tylko leżeć na sofie, którą wyniesiono dla mnie do ogrodu, i patrzeć, jak bawią się dzieci!
I rozmawiać z anielską istotą, jak się domyślam! - zauważył sucho Kit. - Czy to córka państwa Askham?
Najstarsza. Tak, wtedy już mogłem z nią rozmawiać, ale zawsze... zawsze w obecności pani Askham, niani albo dzieci! Zresztą to nie miało znaczenia - a jej matka ma rację, że tak jej strzeże! Wprawdzie od pierwszej chwili, gdy ujrzałem Patience,
209
Georgette Heyer
wiedziałem, że jest dla mnie stworzona, ale to tak... tak bosko niewinna istota, Kester, iż nie mogłem przypuszczać, że czuje to samo co ja! Dlatego mogli nas zostawić samych na całe godziny: i tak nie ośmieliłbym się powiedzieć ani jednego słowa, które by ją spłoszyło! Ona jest takim nieśmiałym króliczkiem... choć właściwie „nieśmiały" to złe słowo! Jest otwarta i ufna! I taka naturalna, taka...
Niewinna - podpowiedział Kit, gdy jego zauroczony brat bliźniak zawahał się, szukając odpowiedniego określenia.
Tak - zgodził się Evelyn. - Czy... czy kiedykolwiek spotkałeś dziewczynę, Kester, przy której czułbyś, że jedyną rzeczą, jaką od tej chwili chciałbyś robić, to opiekować się nią, chronić ją nawet przed przeciągiem?
- Nie - odparł Kit. Po czym dodał ostrożnie: - Jeszcze nie.
Więc mam nadzieję, że spotkasz! - stwierdził Evelyn żarliwie. Następnie jednak zmarszczył brwi i potrząsnął głową. - A może lepiej nie! To nie byłoby w twoim stylu!
Jakoś nie wydaje mi się, by było także w twoim - ośmielił się zauważyć Kit.
W odpowiedzi Evelyn uśmiechnął się promiennie.
- Bo dopóki nie zobaczyłem
Patience, nie wiedziałem, co jest
w
moim stylu! Jakżeby mogło być inaczej! Nigdy dotąd nie
znałem
dziewczyny, która byłaby choć trochę do niej podobna!
Ponieważ trudno było coś na to odpowiedzieć, Kit zapytał tylko:
Czy państwo Askham nadal tkwią w przekonaniu, że jesteś tylko „panem Evelynem"?
Nie. Zanim wyjechałem, powiedziałem panu Askham całą prawdę o sobie. Opowiedziałem mu o tym przeklętym powiernictwie i... i o tym, jak zamierzałem się od niego uwolnić - och, oczywiście nie wyjawiłem powodu - i w ogóle wyznałem mu wszystko z wyjątkiem tego, co dotyczy mamy. Może wydaje ci się dziwne, że to zrobiłem, ale zrozumiałbyś mnie, gdybyś go poznał, Kester! To człowiek surowych zasad i dość dumny, ale też wrażliwy i współczujący: można z nim rozmawiać jak... powiedziałbym, że jak z ojcem, ale Bóg wie, iż z naszym ojcem nie dało się rozmawiać o żadnych istotnych sprawach, nieprawdaż? Pan Askham był naturalnie bardzo zdziwiony i niezbyt mu się to
210
Rozterka
wszystko podobało, ale w końcu uzgodniliśmy, że dopóki nie załatwię moich spraw, nie będę nic mówił Patience, a z kolei państwo Askham, choć woleliby, by ich córka poślubiła kogoś z jej sfery - znasz te przesądy - nie zabronią mi odwiedzać Patience, jeśli rzeczywiście darzę ją uczuciem i jeśli ona je odwzajemnia. Na nic więcej nie mogłem liczyć, ale myślę, że pani Askham mi sprzyja - chociaż porządnie mnie złajała! Byłem gotów wyjechać wtedy z Woodland House - uważałem, że w tej sytuacji powinienem to zrobić, a poza tym wiedziałem, że muszę zobaczyć się z tobą jak najszybciej - ale pani Askham nie chciała nawet o tym słyszeć, ponieważ tego samego dnia zbadał mnie doktor i orzekł, że powinienem jeszcze poleżeć w spokoju dzień lub dwa.
- A więc wiedziałeś, że tu jestem?
Dobry Boże, Kester! - wykrzyknął Evelyn. - Może jesteś ode mnie inteligentniejszy, ale nie ty jeden w naszej rodzinie masz rozum! Oczywiście, że domyśliłem się tego, gdy zobaczyłem tamtą informację w „The Morning Post"! Skoro stara lady Stavely i Cressida przebywają z wizytą w Ravenhurst u lorda Denville, to znaczy, że wróciłeś do domu i wcieliłeś się we mnie! - Nagle jednak jego głos się zmienił, a wraz z nim i ton rozmowy. - Wiem, co cię do tego skłoniło! Chciałeś mi pomóc! Nie mógłbyś inaczej postąpić - ale, Bóg mi świadkiem, wolałbym, abyś tego nie robił! Już wcześniej moja sytuacja nie wyglądała najlepiej, ale zawsze mogłem pójść do Cressy... powiedzieć jej prawdę... wtedy to było jeszcze możliwe. Nigdy niczego przed sobą nie udawaliśmy, a Cressy to rozsądna dziewczyna - nie taka jak te inne słodkie dziewczątka! Ale teraz, gdy jest gościem w Ravenhurst i ta przeklęta gazeta dała wszystkim do myślenia...! A nawet gdyby się to nie zdarzyło, i tak musiałbym pamiętać o mamie! Kester, co mam zrobić?
Nie wiem - odparł szczerze Kit. - Ale mogę cię uspokoić co do jednej rzeczy! Zdradziłem cię! Ja zamierzam ożenić się z Cressy!
Evelyn siedział do tej chwili ze skronią opartą na zaciśniętej dłoni, teraz jednak uniósł głowę i spojrzał na Kita, nie wierząc własnym uszom.
- Ty zamierzasz...? Czy ona o tym wie? Że nie jesteś mną?
211
GeORGETEE HEYER
Oczywiście, że tak. Już dawno się domyśliła. I powiem ci jeszcze, drogi bracie, że kiedy poszedłem zamiast ciebie na to przyjęcie, Cressy była już prawie zdecydowana odrzucić twoją wspaniałomyślną propozycję. Mimo całego uroku i manier waszej lordowskiej mości! Nie masz pojęcia, jak umocniło to we mnie poczucie własnej wartości - przynajmniej jedna osoba woli mnie, a nie mego czarującego brata!
Mówiłem, że to rozsądna dziewczyna! - odparł Evelyn śmiejąc się do niego. - Mógłbym wymienić jeszcze kilka osób, które podzielają jej przekonanie, lecz nie zrobię tego, bo i tak jesteś okropnie napuszony! Ale poważnie, Kester! Naprawdę masz zamiar się z nią ożenić?
- Oczywiście, ty niedowiarku!
Evelyn zdawał się nad tym zastanawiać. Rzekł powoli:
- Tak, Cressy jest w twoim typie,
nieprawdaż? Och, bracie,
naprawdę
życzę ci szczęścia. Teraz widzę, że rzeczywiście
pasujecie
do siebie. To bardzo miła dziewczyna - sam ogromnie
ją
polubiłem, choć nie bardzo rozumiem, jak można się w
niej
zakochać!
Kit już otworzył usta, by się odciąć, ale zaraz je zamknął. Dotychczas zawsze dzielił się z Evelynem swymi myślami, lecz teraz zrozumiał, że ich wzajemne stosunki uległy subtelnej zmianie. Nadal łączyła ich silna więź, ale pewne rzeczy musieli już zachowywać dla siebie. Powiedział więc tylko:
- Możliwe. Ale nie ciesz się za
wcześnie, Eve! Na razie
rozwiązaliśmy
tylko jeden problem i nadal sprawa jest bardzo
zagmatwana.
Wiem, że nie oświadczyłbyś się Cressy, gdybyś nie
był
w beznadziejnej sytuacji. Nie wiem jednak, czy rzeczywiście
jest
aż tak beznadziejnie. Na jaką sumę mama jest zadłużona?
Oblicze Evelyna się zachmurzyło. Odparł krótko:
- Z tego, co zdołałem się
dowiedzieć, na dwadzieścia tysięcy
funtów.
Zapadła martwa cisza. Potem Kit wstał i ujął karafkę.
- Sądzę, Eve - rzekł z powagą
- że powinniśmy łyknąć sobie
jeszcze
trochę brandy!
15
Evelyn ujął swój kieliszek i podniósł go do góry.
- Tobie się to chyba bardziej
przyda niż mnie - zauważył.
-
Nie powinienem był tak od razu wyjawiać ci całej sumy.
- Od kiedy wiesz o tych długach?
- Och, już od jakiegoś czasu!
Oczywiście, nie dowiedziałem
się
o wszystkich jednocześnie. Nie jestem nawet pewien, czy to
cała
suma, ale nie sądzę, by była znacznie wyższa.
- Ile z tego należy się kupcom?
- Och, stosunkowo niewiele - choć
mama jest winna horrendalną sumę firmie Rundell i Bride i z
pewnością jest też zadłużona
u
swej krawcowej. Rundell i Bride na razie nie naciskają - są na
to
za mądrzy! Muszą chyba być jubilerami hrabiów Denville od
czasu,
gdy przyznano nam ten tytuł, nie sądzisz? Wcale bym się
nie
zdziwił, gdyby sobie wy kalkulowali, że jeśli mama ich nie
spłaci,
to ja to zrobię! Nie wiem natomiast nic o długach
u
Celeste. Widzisz, Kester, biedna mama tego nie rozumie!
Pieniądze
po prostu przeciekają jej przez palce! Nie ma pojęcia,
na
co się rozchodzą, i niech mnie diabli wezmą, jeśli ja to
wiem.
Chyba nigdy nie
było dla nas tajemnicą, że mama ma długi, ale
dopiero
kilka lat po śmierci ojca zorientowałem się, jak daleko
zabrnęła
i że już od bardzo dawna pożycza pieniądze! - Zaśmiał
się,
ale nie zabrzmiało to wesoło. - Biedactwo! Gdybyś dał jej
jutro
sto funtów, bo jest roztrzęsiona, a jej modystka domaga się
zwrotu
pieniędzy, to założę się, że od razu oddałaby je
jakiejś
dawnej
ubogiej przyjaciółce! A nawet jeśli spłaciłaby
najpilniejsze
długi
z pieniędzy, które pożyczyła, to i tak nie zmieni swojej
213
Georgette Heyer
sytuacji - ale ona tego nie rozumie, choćbyś jej nie wiem jak długo tłumaczył! Pewnie nie wiedziałeś o tym wszystkim - podobnie jak ja, ponieważ odkryłem całą prawdę dopiero rok czy dwa lata temu i z nikim o tym nie rozmawiałem.
- Tak, oczywiście. - Kit stał
patrząc ze zmarszczonym czołem
na
kieliszek, który trzymał w dłoniach. - Rzeczywiście wcześniej
o
niczym nie wiedziałem, ale wiele rzeczy stało się dla
mnie
jasnych, od
kiedy udaję ciebie. Notabene mam większe stopy niż
ty,
więc mimo że nosiłem twoje ubrania, musiałem chodzić
w
swoich butach!
- Dzięki Bogu chociaż za to!
Kit uśmiechnął się z roztargnieniem. Rzekł po chwili:
- Czy nie pomyślałeś kiedyś,
że to nasz ojciec był biedny,
a
nie mama?
- Nie!
Wypowiedział to słowo bardzo gwałtownie. Kit spojrzał szybko na brata i zobaczył w jego oczach nieubłaganą nienawiść, co go trochę przestraszyło.
- Tylko nie rzuć się na mnie! Chciałem jedynie powiedzieć...
- Wiem, co chciałeś powiedzieć!
Nie, nigdy tak nie pomyś
lałem!
I ty też byś nie pomyślał, gdybyś wiedział to wszystko,
czego
dowiedziałem się od mamy, gdy ta... ta cała sprawa na
mnie
spadła! Mama miała siedemnaście lat, kiedy wyszła za mąż!
Była
tak niewinna jak Patience, ale zupełnie inaczej wychowana.
Żebyś
wiedział, co mi mówiła o swym domu rodzinnym! Babcia
Baverstock
dbała wyłącznie o to, by córki rozwijały talenty
towarzyskie,
dzięki którym będą mogły dobrze wyjść za mąż!
A
co do prowadzenia domu - Cosmo to jedyny Cliffe, który zna
się
choć trochę na ekonomii! Nasz ojciec - znacznie starszy od
mamy
- myślał, że jest w niej zakochany! Zakochany! Po prostu
urzekły
go jej śliczna twarzyczka i wdzięk, a jeśli chodzi o miłość
-
kochał ją nie bardziej, niż ja kocham Cressidę Stavely!
Dlatego
tak szybko
się to skończyło! Wszystko, co czyni mamę tak
uroczą,
zaczęło go niepomiernie drażnić. Zimny egoista! Kester,
on
ją odtrącił - zachowywał się lodowato, gdy okazywała mu
swe
uczucia - wiesz, w ten typowy dla niej impulsywny sposób!
To
nie uchodzi, by lady Denville pokazywała światu, że ma
214
Rozterka
serce! Czy dziwi cię, że odwróciła się od niego, dała wciągnąć w... Och, mniejsza o to! Ty tego nie rozumiesz, Kester, ale ja tak
- i powiem ci, że za wszystkie
grzeszki i niefrasobliwe postępki,
których
dopuściła się mama, należy winić ojca!
- Nie unoś się tak! - poradził
Kit. - Całkowicie zgadzam się
z
tobą, że jest to w dużej mierze wina papy, ale choć bardzo
kocham
mamę, potrafię sobie wyobrazić, że była w stanie
doprowadzić
do szału człowieka takiego jak on! Mówisz, że papa
mógł
nauczyć ją prowadzenia domu - może masz rację, ale ja
raczej
w to wątpię. No, no, tylko nie denerwuj się znowu! To nie
ma
dziś znaczenia - niczego już nie można zmienić. Teraz
jednak
powinniśmy
się zastanowić, jak mamę z tego wyciągnąć. Wiem,
że
jest zadłużona u Edgbastona i u Childa. Czy jeszcze u kogoś?
Tak, u kilku osób, między innymi u Ripple'a!
Ale on przynajmniej nie domaga się zwrotu pieniędzy
- odparł Kit w zamyśleniu.
Evelynowi zdążyły już zblednąć rumieńce wywołane gniewem, ale teraz znowu poczerwieniał.
A cóż to za różnica? Mam pozwolić, by mama miała u niego dług? Czy u kogokolwiek innego? Czułbyś się w porządku, przymykając oko na takie zobowiązania?
Nie - przyznał Kit. - Oczywiście, te długi też trzeba spłacić, ale niekoniecznie od razu. Skąd jednak weźmiesz tak ogromną sumę, Eve?
Bagatela! Mógłbym mieć te pieniądze na poczekaniu, gdyby tylko udało mi się przekonać stryja, by zrzekł się powiernictwa.
Kit potrząsnął głową.
Wiesz, że tego nie zrobi. Na pewno też nie spodobają mu się twoje nowe plany małżeńskie!
Będzie musiał je zaakceptować! Od śmierci ojca wciąż prawi mi morały! Mówi, że gdybym nie był takim lekkoduchem, z chęcią zrzekłby się powiernictwa! Jeśliby rzeczywiście tak myślał - a nie posądzam go o to - powinien z radością przyjąć wieść, że chcę ożenić się z taką dziewczyną jak Patience.
Na nieszczęście - rzekł Kit krzywiąc się - stryj szczególnie upodobał sobie Cressy jako twoją żonę. Dziś rano przyniesiono dla ciebie list od niego. Zaraz ci go dam.
215
Georgette Heyer
- Nie musisz! Czy on przypuszcza,
że zdołam się ustatkować,
żeniąc
się z Cressy, a kochając Patience?
Kit spojrzał na niego ironicznie.
On przypuszcza, że jesteś takim samym donżuanem jak przedtem i że wkrótce zakochasz się na zabój w innej dziewczynie!
W takim razie szybko się przekona, że tym razem tak nie będzie! Nie przeczę, iż często miałem wrażenie, że się zakochałem, i że nawet najzabawniejsze dziewczęta wydawały mi się śmiertelnie nudne już po kilku tygodniach zalotów! Prawdę mówiąc, zanim oświadczyłem się Cressy, doszedłem do wniosku, że chyba rzeczywiście jestem niestały. Bo przecież była Clara i kilka innych pań! Ale potem poznałem Patience i zrozumiałem, że nigdy wcześniej nie byłem naprawdę zakochany. A ona nie jest wcale figlarką, nie śmieje się i nie żartuje cały czas i pewnie pomyślałbyś, że znałem już ładniejsze dziewczęta. Jednak spędziłem w jej towarzystwie wiele czasu i nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym się z nią nudzić... taka myśl wydaje mi się wprost niedorzeczna... nierealna! Och, nie potrafię ci tego wytłumaczyć, Kester!
Posłuchaj, Eve! - odparł Kit. - Nie musisz mi nic tłumaczyć! Znam to uczucie, a jeślibym nie znał, to i tak nie zdołałbyś mi wyjaśnić! W tej chwili interesuje nas tylko to, jak stryj przyjmie wiadomość o tym małżeństwie. Nigdy niczego przed sobą nie ukrywaliśmy, więc powiem ci bez ogródek, że stryj, podobnie jak państwo Askham, będzie zdania, że to mezalians. I z tego, co mi powiedziałeś, rozumiem, iż rzeczywiście tak jest, jeśli się spojrzy na to z boku.
Do diabła, Kester, nie zakochałem się w córce jakiegoś prostaka czy plebejusza. Może Patience nie pochodzi z arystokratycznej rodziny, ale na pewno równie godnej szacunku jak moja! Askhamowie nie należą do śmietanki towarzyskiej, lecz mają dobre koligacje, jeśli więc wyobraziłeś sobie rodzinę prowincjonalnych półpanków, to bardzo się mylisz! Askham jest człowiekiem wielkiej kultury, jego żona to bardzo szlachetna kobieta, a do Patience jest mi równie daleko jak do gwiazd na niebie! Jeśli zaś chodzi o majątek - sam stryj powiedział, że to nieistotna kwestia.
216
Rozterka
Widząc, że brat dość swobodnie interpretuje słowa lorda Brumby, Kit zapytał wprost:
- A jaki jest jej majątek?
Evelyn
zarumienił się.
Nie ma żadnego! W każdym razie nie taki, jaki stryj uznałby za godny wzmianki! Askham nie należy do ludzi bogatych. Jego dochody zaledwie zapewniają mu niezależną egzystencję. Prowadzi życie dość wygodne, ale nie wystawne, a rodzinę ma dużą. Powiedział mi szczerze, że mógłby dać Patience w posągu sumę, którą na pewno uznałbym za bardzo nędzną; ja z kolei zapewniłem go, że nie szukam dziedziczki wielkiego majątku i że uważałbym się za szczęśliwego mogąc poślubić Patience, gdyby nawet wniosła mi w posagu tylko to, co ma na sobie!
No pewnie! Ale jeśli myślisz, że to wszystko zrobi na stryju jakiekolwiek wrażenie, to chyba masz źle w głowie! Dobry Boże, jego mniemanie o tym, co przystoi człowiekowi z twoją pozycją, jest tak samo wygórowane jak niegdyś pojęcie naszego ojca, i równie sztywne!
Do diabła z moją pozycją! Gdyby nie to, że koniecznie muszę wejść w posiadanie majątku, nie obchodziłoby mnie zdanie stryja - ale niestety!
Myślałem już o tym - powiedział Kit. - Ty sam nie jesteś zadłużony, mam nadzieję?
Oczywiście, że nie! Aż takim lekkoduchem nie jestem! - prychnął Evelyn.
- Więc chodzi tylko o długi mamy i sądzę...
Przerwało mu nagłe parsknięcie śmiechu, jakie wyrwało się jego bratu.
Wybacz, rozśmieszyło mnie słówko „tylko"! - wyjaśnił Evelyn.
...i sądzę - powtórzył Kit - że najlepszym sposobem wybrnięcia z kłopotów byłoby spłacenie ich.
Nastąpiło pełne konsternacji milczenie, po czym Evelyn zapytał:
Coś z tobą niedobrze, Kester? Chyba nie upiłeś się dwoma kieliszkami brandy?
Czuję się dobrze i nie jestem pijany. Dopiero teraz uświadomiłem sobie jedną rzecz, o której ty także zapewne nie pomyślałeś:
217
»
Georgette Heyer
o moim spadku, Eve! - Przeszedł przez cały pokój, by odstawić kieliszek, po czym wrócił do szezlonga. - Na razie nie rozmawiałem z prawnikami, ale sądzę, że moje papiery wartościowe powinny być warte około dwudziestu tysięcy funtów. A ponieważ spadek ten nie jest obwarowany żadnymi warunkami...
- To nie ma nic prostszego jak go
oddać, tak? Że też sam
o
tym nie pomyślałem! To będzie taki prezent ślubny, co?
Kit skrzywił się, ale rzekł:
- Nie bądź zgryźliwy, braciszku! Jeśli ty...
Ja zgryźliwy? - oburzył się Evelyn. - Teraz to chyba przesadziłeś!
Daj spokój! Przecież mam takie samo prawo ratować mamę jak ty!
Nie masz i dobrze o tym wiesz! To był obowiązek ojca, który przeszedł na mnie! Próbuj swych sztuczek z kimś, kto nie jest twoim bratem, ty spryciarzu!
Wobec tego niech to będzie pożyczka! - zaproponował Kit. - To był taki nieprzewidziany spadek, pamiętasz? Ojciec zabezpieczył mnie finansowo, więc nie potrzebuję tych pieniędzy. Możesz mi je oddać, kiedy skończysz trzydzieści lat!
Och, przestań wygadywać głupstwa, Kester! - wykrzyknął Evelyn. - To nic nie da, bo i tak nie zgodzę się na ten pomysł! A czy ty byś się zgodził, gdybyś był na moim miejscu?
- Nie, chyba nie - przyznał Kit.
Na pewno nie! - Evelyn wstał. - Muszę już iść, bo inaczej biedna Pinny nie zmruży oka, a chce pomóc mi się rozebrać! Kester, czy mogę wziąć jutro Challowa? Chciałbym, by zawiózł mnie do Brighton. Nie widziałem się jeszcze z Silverdale'em, a muszę to zrobić. On ma taki ostry język, że gdyby dowiedział się prawdy o broszce, to za tydzień mówiłby już o tym cały Londyn.
Więc nie widziałeś się z nim! Miałem nadzieję, że choć ta sprawa jest już załatwiona.
Nie mogłem. Dowiedziałem się, że Silverdale gości u regenta. To bardzo utrudniało sprawę. Nigdy nie wymieniłem z regentem więcej niż kilka słów, a i to tylko podczas porannej audiencji,
218
Rozterka
gdzie ojciec zabrał nas obu, gdy byliśmy wprowadzani do towarzystwa. Czy to znaczy, że go znam? Jest w tym wieku, że mógłby być moim ojcem, a papa nigdy nie należał do jego świty. Wprawdzie przesłanie Silverdale'owi mojego biletu wizytowego nie przedstawiałoby większych trudności, ale okazało się to nadspodziewanie trudne - zwłaszcza gdy wyjąłem pugilares i stwierdziłem, że jest pusty! Gdybym stawił się u jego drzwi bez biletu wizytowego, mógłbym zostać uznany za jakiegoś oszusta. W każdym razie i tak powiedziano mi, że tego dnia jego lordowska mość wyjechał z Brighton. Nie wiem, czy tak było istotnie, ale przecież nie mogłem dyskutować na ten temat ze służącymi, więc pożegnałem ich chłodno (choć nie tak chłodno, jak oni mnie powitali), prosząc, by poinformowali jego lordowska mość, że jest mi przykro, iż go nie zastałem, i że mam nadzieję spotkać się z nim, gdy za jakiś tydzień ponownie przyjadę do miasta. Bo widzisz, nie mogłem zostać w Brighton, ponieważ przed powrotem do Londynu chciałem jeszcze odwiedzić Clarę, a i tak miałem dość mało czasu. To mi o czymś przypomina, Kester! Przyślij do mnie jutro Fimbera, dobrze? Potrzebuję trochę ubrań, tabakę i parę biletów wizytowych! Poza tym Fimber pomoże mi się ubrać.
Przyślę go, ale nie będziesz potrzebował biletów wizytowych ani Challowa. Nie możesz jechać do Brighton, więc nawet o tym nie myśl! Po pierwsze, nie może być dwóch Denville'ów na raz, zwłaszcza że jeden ma rękę na temblaku! Po drugie, nie powinieneś podróżować w takim stanie. Ja pojadę, jeśli powiesz mi dokładnie, jak mam rozmawiać z Silverdale'em i w jaki sposób odzyskać broszkę. Jeśli będzie trzeba wystawić czek, to czy mogę go wypisać?
Chyba ja mógłbym go wypisać, ale w tym przypadku czek nie wchodzi w rachubę. Musiałbyś zapłacić gotówką, bo występujesz w imieniu mamy i to ona wykupuje broszkę. Mam odpowiednią sumę w neseserze i Fimber może ci ją rano przynieść. Kester, zrobisz to dla mnie? Nie powinienem ci na to pozwolić, ale w Brighton na pewno jest teraz pełno ludzi, którzy nas znają, a zdaję sobie sprawę, że nie mogę być w dwóch miejscach naraz - na dodatek w jednym ze złamaną ręką! Takie plotki roznoszą
219
Georgette Heyer
się lotem błyskawicy! Sądzę też - dodał z namysłem - że ty lepiej ode mnie wiesz, jak dostać się do rezydencji królewskich!
To jeden z moich podstawowych obowiązków! - zgodził się Kit. - Posiedź jeszcze chwilę, dopóki się nie ubiorę. Odprowadzę cię do domku Pinny i dopilnuję, byś położył się do łóżka. Będziesz także mógł mi dać te pieniądze.
Lepiej sam połóż się do łóżka - odparł Evelyn przysiadając na poręczy fotela. - Dam sobie radę, przecież wiesz. Co prawda, wolałbym, żebyś to ty pomógł mi się rozebrać, a nie Pinny - poza tym mamy do omówienia jeszcze masę spraw!
Dziś już niczego nie będziemy omawiać - stwierdził Kit rzucając szlafrok na łóżko. - Jest zbyt późno - a ty padasz z nóg, Eve!
Och nie! Jestem tylko trochę zmęczony i to wszystko! Mam pójść i obudzić mamę?
Nie, bo zostaniesz u niej i będziecie rozmawiali całą noc. Powiem jej o tobie z samego rana i sądzę, że zjawi się u Pinny już godzinę przed śniadaniem!
Chyba nie, Kester! Mama wychodzi ze swego pokoju dopiero godzinę po śniadaniu!
Tylko wtedy, gdy jest u nas ciocia Emma! - odparł Kit krzywiąc usta w uśmiechu i jednocześnie wkładając bryczesy.
- Ciocia to ranny ptaszek! Czy
Pinny powiedziała ci, że mamy.
przyjemność
gościć ją, wuja i naszego ulubionego kuzyna?
Owszem! I że jest tu także Ripple! Po cóż, u licha, zaprosiłeś tę galaretę? - zapytał Evelyn.
To nie ja - to mama, ale nie miałem nic przeciwko temu. On wcale nie jest taką ciamajdą, jak sądzisz. Tylko on i Cressy
- poza Fimberem i Challowem,
oczywiście - zorientowali się, że
nie
jestem tobą! Musisz nauczyć mnie swojego sposobu
otwierania
tabakierki,
Eve! Przez to właśnie wpadłem - no i tabaka była
sucha!
Och, co za wstyd! - wykrzyknął Evelyn. Wyjął z kieszeni tabakierkę i otworzył ją. - Proszę!
Bardzo sprytnie! - zauważył Kit z uznaniem. - I to lewą ręką!
220
Rozterka
- Wielkie nieba, bracie, nigdy
nie robię tego prawą! - wy
krzyknął
Evelyn ze zgorszeniem.
Kit zachichotał, ale rzekł zawiązując sobie chusteczkę na szyi:
- Dlaczego tak nie lubisz tego
jegomościa? Pamiętam, że
rzeczywiście
kiedyś wyśmiewaliśmy się z niego, ale teraz stwierdziłem,
że to całkiem poczciwy człowiek. Sam musisz przyznać,
że
ma dobre serce!
- Ale ośmiesza mamę! - odrzekł Evelyn z niechęcią.
- Och, wcale nie jestem tego
pewien! Może jest trochę za
gruby,
lecz zważ, jak wszyscy się z nim liczą! Odkąd pamiętam,
miał
wysoką pozycję towarzyską, a także olbrzymi majątek,
i
mama może poczytywać sobie za powód do dumy, że przez
te
wszystkie lata
wodzi go jak na sznurku! - zauważył wesoło Kit.
-
Mówię ci - już lepiej, żeby on się do niej zalecał niż
inni,
których bilety
z dwuznacznymi komplementami widziałem na
Mount
Street! Na przykład ten Louth! Rzadko widywałem
większych
łotrów... Już ja bym mu dał odprawę!
Evelyn rzekł pospiesznie:
- Tak, rzeczywiście, ale nic w
tym nie ma, Kester! Nic nie
było
od czasów naszego dzieciństwa, gdy mama czuła się taka
samotna
i nieszczęśliwa - sama mi o tym powiedziała, prosząc,
bym
nie osądzał jej zbyt surowo! Ja - surowo...!
Kit spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Matlock?
- Tak. Wiedziałeś?
Kit
potrząsnął głową.
- Nie. To znaczy, czasami
zastanawiałem się nad tym, kiedy
patrzyłem
wstecz i przypominałem sobie rzeczy, które się wtedy
działy.
Biedna mama! Jak moglibyśmy ją osądzać, my, których
zawsze
kochała całym sercem! Czy stryj wiedział?
- Masz jakieś wątpliwości? - zapytał Evelyn ze złością.
Chyba nie. No tak, to zmienia postać rzeczy. Jeśli można mamę jakoś wyciągnąć z kłopotów, zrobimy to bez udziału stryja!
Mam taką nadzieję! Ale, Kester... - Urwał, patrząc na Kita ze skruchą w oczach. - Nie powinienem był ci tego mówić! Nie wiem, jak to się stało, że jednak powiedziałem - może dlatego,
221
Georgette Heyer
że zapomniałem, iż nie było cię tutaj, odkąd wróciliśmy z Oksfordu. Bo jest tak, jakbyśmy się wcale nie rozstawali, prawda? Chciałbym, abyś zapomniał o tym, czego się ode mnie dowiedziałeś - wiem, że możesz! - Skrucha zniknęła z jego oczu, a zamiast niej pojawił się niesforny uśmiech: - Mama już tego nie pamięta! Oczywiście, czasami coś jej o tym przypomina, ale na ogół nie wraca do tego pamięcią! „Bo przecież, kochanie - ciągnął dalej, naśladując wiernie i z czułością sposób mówienia swej nieobliczalnej rodzicielki - zdarzyło się to bardzo dawno temu, a nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem, bo to działa okropnie przygnębiająco!"
16
Lady Denville w końcu nie odwiedziła swego wyrodnego syna przed śniadaniem, ponieważ Kit stanowczo odwodził ją od tego zamiaru, przekonując, że prawdopodobnie wyrwałaby Evelyna z głębokiego snu, wywołanego po części zmęczeniem, a po części napojem z grzanego mleka, wina i korzeni, które przygotowała dla niego niania Pinny według sobie tylko znanego przepisu.
Kit wszedł do pokoju matki, gdy jeszcze była ubrana w swój przezroczysty szlafroczek. Wyniosła panna Rimpton zręcznie układała jej lśniące loki we fryzurę a la Tytus i choć nieznaczne skinienie głowy, jakim przywitała Kita, mogłoby świadczyć, że uznaje prawo syna do odwiedzania matki podczas porannej toalety, to jednak jej mina wyrażała głęboką dezaprobatę. Lady Denville natomiast bardzo serdecznie powitała rzekomego lorda, choć zdaniem panny Rimpton żaden dżentelmen, niezależnie od tego, jak bliskie pokrewieństwo łączyłoby go z jej panią, nie powinien jej oglądać, dopóki nie wyjdzie spod rąk swej doświadczonej garderobianej. Rzekła więc karcąco:
- Jaśnie pani będzie łaskawa
poczekać jeszcze chwilę! - i bez
pośpiechu
kontynuowała upinanie włosów jej lordowskiej mości,
co
miało pokazać Kitowi, gdzie jest jego miejsce.
Zamiar ten powiódł się znakomicie, bo gdy służąca wreszcie opuściła swą panią, prosząc jednocześnie, by zechciała zadzwonić, gdy będzie jej potrzebowała, Kit wykrzyknął:
Wiesz, mamo, ta kobieta mnie wprost przeraża!
Rzeczywiście, czyż nie jest okropna? - zgodziła się lady
223
Georgette Heyer
Denville. - Ale to prawdziwa perła! Czego sobie życzysz, kochanie? Tylko mi nie mów, że stało się coś strasznego!
Wręcz przeciwnie! - odparł patrząc na nią kpiącym wzrokiem. - Może zgadniesz!
Nie, ty hultaju! Jak mogłabym... Kit, nie chcesz chyba powiedzieć... Och, to Evelyn? - Poderwała się z krzesła, gdy syn skinął głową na potwierdzenie. - Dzięki Bogu! Gdzie on jest? Kiedy przyjechał?
Tej nocy, gdy wszyscy poszli już spać. Wszedł do domu za pomocą klucza Pinny. Chciał cię nawet obudzić, ale nie pozwoliłem mu na to.
Och, Kit, dlaczego? Musiałeś wiedzieć, jak bardzo bym się ucieszyła, gdybyście mnie obudzili!
Tak, moja droga, lecz wiedziałem także, że minęłyby całe godziny, zanim potem zaciągnąłbym go do łóżka! A zależało mi na tym, bo Evelyn jest w nie najlepszym stanie. Nie, nic strasznego się nie stało! Przewrócił faeton, złamał sobie obojczyk i parę żeber, i doznał chyba poważnego wstrząśnienia mózgu.
Och, moje biedne kochanie! - zawołała. - Gdzie on jest? Powiedz mi to natychmiast, Kit!
Jest u Pinny. Odprowadziłem go do niej przed świtem, pomogłem mu się rozebrać, a możesz być pewna, że niania dobrze się nim zaopiekuje.
Tak, tak, oczywiście, ale muszę zaraz do niego iść! Zadzwoń po Rimpton, kochanie! Przeproś w moim imieniu ciocię... powiedz, że mam migrenę i zostałam w łóżku! Ach, i te przepiórki! Dawlish sprowadził je z Brighton ze względu na Bonamy'ego, ale Evelyn także bardzo je lubi, więc może miałby na nie ochotę! Powiedz Dawlishowi, żeby włożył ze dwie do koszyka, dodał trochę szparagów i...
W tym momencie wtrącił się Kit, uświadamiając jej łagodnie, lecz dość stanowczo, że, po pierwsze, przybycie Evelyna musi pozostać tajemnicą; po drugie, każde takie polecenie w sposób nieunikniony doprowadzi do jego ujawnienia; po trzecie, tej trudności nie da się pokonać, mówiąc Dawlishowi, iż przepiórki i szparagi są przeznaczone dla niani Pinny; a po czwarte, niania surowo mu przykazała, by nie pozwolił nikomu budzić Evelyna, dopóki ten porządnie się nie wyśpi.
224
Rozterka
Usiądź więc, mamo, i pozwól, że tymczasem opowiem ci, co przydarzyło się Evelynowi! - rzekł. - Będziesz mogła zostać u niego znacznie dłużej, jeśli pójdziesz tam po śniadaniu, ponieważ powiesz cioci, że musisz odwiedzić Pinny, bo źle się czuje, i wtedy nikt nie będzie się temu dziwił. Poza tym, jak znam Evelyna, wolałby się najpierw ogolić, zanim zacznie przyjmować gości! Godzinę temu wysłałem do niego Fimbera z przyborami do golenia, więc możesz byś spokojna, że oboje z Pinny się o niego zatroszczą - każde po swojemu!
Ale będzie mnie potrzebował do obrony przed nimi! - odparła lady Denville ze śmiechem.
Usiadła jednak, a Kit zaczął jej relacjonować - oczywiście nieco wybiórczo - ostatnie przygody brata, gdyż jak to przymilnie powiedział Evelyn, potrafił to zrobić znacznie lepiej niż on.
Pan Fancot nie zawiódł brata. Będąc urodzonym dyplomatą, pominął wszelkie wątki związane z Tunbridge Wells, prześlizgnął się zręcznie nad przyczyną dziwnego zachowania Evelyna, gdy ten pozbył się oddanego stangreta, i zdołał tak skutecznie skierować całą uwagę lady Denville na przebieg samego wypadku, że w ogóle nie przyszło jej do głowy, by zastanowić się, co skłoniło syna do wyboru takiej okrężnej drogi do Londynu, podczas gdy mógł dotrzeć tam bezpośrednio traktem, do którego miałby bardzo blisko, gdyby po wizycie u Johna Woźnicy cofnął się kilka mil do Nutley. Zanim też Kit odważył się wspomnieć cokolwiek o pannie Patience, jej lordowska mość była już tak wzruszona i wdzięczna pani Askham za troskliwą opiekę, jaką ta otoczyła Evelyna, że wydawało się wątpliwe, czy uda się odwieść ją od zamiaru złożenia wizyty w Woodland House, zanim jeszcze spotka się z Evelynem.
- Jak mogę zwlekać z
podziękowaniami? - zapytała, a w jej
oczach
zalśniły łzy. - Czy w ogóle będę w stanie odwdzięczyć
się
jej? To musi być
najszlachetniejsza istota na świecie, Kit! Gdyby
nie
ona, Evelyn mógłby umrzeć!
Choć Kit nie podzielał tak skrajnie pesymistycznego punktu widzenia, gorliwie jej przytakiwał, rzucając od czasu do czasu słówko mające wpoić matce przekonanie, że w panu Askham także odkryje człowieka wielkiej kultury i o szlachetnym rodo-
225
Georgette Heyer
wodzie. W efekcie jego starań lady Denville orzekła, że oboje państwo Askham muszą być wyjątkowymi ludźmi.
W najmniejszym stopniu jednak nie zdziwił jej fakt, że Evelyn zapomniał sprawdzić, czy ma w pugilaresie bilety wizytowe
- stwierdziła, iż tego rodzaju
przypadki zdarzają się zawsze
w
najmniej odpowiednim momencie; wydało jej się również
całkiem
naturalne, że Evelyn zapytany przez panią Askham
o
nazwisko, wymienił swoje imię.
- Bo przecież, kochanie, bardzo
wielu ludzi mówi do niego
„Evelyn",
a nie „Denville"! Może dlatego, że jest taki dobry
i
zupełnie niepodobny do ojca, do którego nikt nigdy nie zwracał
się
per „Williamie". Czy przypominasz sobie, przed śmiercią
ojca
jacyś dalecy
znajomi mówili do Evelyna „Martinhoe"? Och, Kit,
że
też Askhamowie nie wiedzieli, że jest lordem Denville! Na
pewno
do razu przesłaliby nam wiadomość i nie musiałbyś
udawać
Evelyna, bo przecież nikt nie oczekiwałby od niego, by
stawił
się na przyjęciu, skoro leżał nieprzytomny! Och Boże,
Kit,
chciałam jak
najlepiej, a zobacz, co z tego wynikło! Niestety,
bardzo
się boję, że Cressy jednak zauważy różnicę między wami
- nawet gdyby udało mi się
wymyślić jakieś wytłumaczenie dla
tej
jego ręki na temblaku! Niewykluczone więc, że zamiast
ratować
reputację Evelyna, wręcz ją zrujnowaliśmy!
Odważnie biorąc byka za rogi, pan Fancot odrzekł:
- Nie, mamo, na szczęście nie.
Właśnie miałem ci powiedzieć,
że
Evelyn bynajmniej nie ma zamiaru żenić się Cressy. Bo
widzisz...
Lady Denville przerwała mu, pytając tonem pełnym jak najgorszych przeczuć:
- Kim ona jest?
To panna Askham, mamo. Evelyn zakochał się w niej po uszy i chce ją poślubić. Sam powinien ci o niej opowiedzieć, ale zdaje się, że to naprawdę... naprawdę wyjątkowa dziewczyna!
Och, tylko nie to, Kit! - wykrzyknęła błagalnie. - Nie teraz, gdy już oświadczył się Cressy! Kochanie, nie myśl, proszę, że mam do niego jakieś pretensje, bo nikt lepiej ode mnie nie wie, że jesteście obaj idealni - i zawsze współczułam innym rodzicom, którzy nie mają takich cudownych synów - ale trochę szkoda, że
226
Rozterka
Evelyn tak często się zakochuje, i to na ogół w niewłaściwych dziewczynach!
Tak, mamo - przytaknął zgodnie, patrząc na nią z pełnym czułości rozbawieniem. - Ale pomyśl, jak trudno znaleźć dziewczynę godną któregoś z nas!
Teraz to już robisz sobie żarty! - odparła jej lordowska mość z wielką godnością.
Kit się roześmiał.
- Jak możesz tak mówić? Ale
poważnie, moja droga: jestem
pewien,
że to coś zupełnie innego niż wcześniejsze miłostki
Evelyna.
Sądzę, iż tym razem to poważne uczucie, i na pewno
przyznasz
mi rację, gdy z nim porozmawiasz. Z tego, co mi
powiedział,
panna Askham nie jest wcale podobna do tych
poprzednich
dziewcząt i chyba nie ma owych cech, które wyda
wały
mu się w nich tak pociągające. Wyznał mi, że nie jest jedną
z
tych wesołych, wiecznie roześmianych panien, a mimo to myśl,
iż
mógłby się z nią nudzić, wydaje mu się absurdalna. No
cóż,
mamo, mnie
osobiście podoba się... inny typ dziewcząt, ale gdy
słuchałem
Evelyna, pomyślałem, że może panna Askham jest
właściwą
dla niego osobą. Nic już na ten temat nie powiem, bo
musisz
sama osądzić. Czy jednak w opinii socjety jest ona dobrą
partią
- otóż raczej nie! To małżeństwo zostałoby uznane za
mezalians,
choć jestem pewien, że Evelyn nie musiałby się
wstydzić
panny Askham ani jej rodziny. Nie są to ludzie o szczególnie
znaczącej pozycji towarzyskiej ani bardzo zamożni, ale
bez
wątpienia wywodzą się ze szlacheckiego rodu.
Lady Denville słuchała go uważnie, ale z miną pełną wątpliwości i teraz zapytała z niepokojem:
Kit, czy nie sądzisz, że oni wiedzieli, kim jest Evelyn, i czy... czy nie chcieli go złapać na męża dla córki?
Nie, nie sądzę, mamo - odparł zdecydowanie. - Przyznaję, że też tak na początku pomyślałem, ale jeśli rzeczywiście mieli podobny zamiar, to dziwnie się do tego zabierali! Pani Askham nie pozwalała córce przebywać z Evelynem sam na sam od chwili, gdy odzyskał przytomność, a Askham nie wydaje się bardziej zachwycony tym małżeństwem... niż byłby stryj Henry! Evelyn wyznał mu wszystko i choć ten nie zabronił mu prze-
227
Georgette Heyer
kraczać progów swego domu, to jednak zastrzegł, by Evelyn nie podejmował starań o rękę panny Askham, dopóki nie wyjaśni swoich spraw.
- Ach, to bardzo dobrze o nim
świadczy! - rzekła szybko jej
lordowska
mość. - Nie podobałoby mi się, gdyby Evelyn zamierzał
poślubić dziewczynę z dużo niższej sfery, lecz jeśli w
grę
wchodzą tylko
różnice pozycji towarzyskiej - to już drobiazg! Co
zaś
do stryja Henry'ego - w gruncie rzeczy to nie jego sprawa
i
powiem mu to, jeżeli ośmieli się sprzeciwić małżeństwu,
na
które ja
wyraziłam zgodę. Jest tylko jedna rzecz... - Urwała,
wahając
się przez chwilę i marszcząc brwi. Następnie skierowała
na
Kita badawcze spojrzenie, nie pozbawione pewnej nadziei,
i
zapytała nieśmiało: - Kochanie, czy nie zastanawiałeś się
nad
tym, że może
sam chciałbyś poślubić Cressy? Kiedy pomyślę,
w
jak dziwnym położeniu się znalazła, biedna dziewczyna,
mam
wrażenie, że
któryś z was powinien to zrobić! - Po czym dodała
pospiesznie,
gdy Kit zaniósł się niepohamowanym śmiechem:
- Nie chcę wywierać na ciebie
presji! Tylko parę razy przeszło
mi
przez myśl, że doskonale byście do siebie pasowali!
- Nam też to przeszło przez myśl, mamo! - odparł niepewnie.
- Bardzo chciałbym ożenić się
z Cressy, a ponieważ ona również
twierdzi,
że chciałaby wyjść za mnie, sprawa jest postanowiona
i
właśnie miałem ci o tym powiedzieć.
- Więc Cressy już wie! Och,
niedobry chłopcze, a ty mi
o
niczym nie wspomniałeś! - wykrzyknęła jej lordowska
mość
rozpromieniona.
- Kochanie, nic nie mogłoby mnie bardziej
uszczęśliwić!
Jeślibym szukała dla ciebie dziewczyny, wybrała
bym
właśnie Cressy - co prawda wybrałam ją dla Evelyna, ale,
dzięki
Bogu, udało się naprawić tę głupią pomyłkę! Wiedziałam,
że
zdarzy się coś, co was jednak połączy! Och, mój kochany
Kit,
życzę wam dużo
szczęścia!
Kit podziękował jej, lecz ośmielił się zauważyć, że te życzenia są nieco przedwczesne, ponieważ jeszcze kilka przeszkód stoi na drodze do szczęścia. Matka przyznała mu rację, ale odparła z niezmąconą pogodą:
- Oczywiście, kochanie, lecz
przecież to tylko drobnostki!
Najgorsze,
że będziemy musieli powiedzieć całą prawdę lady
228
Rozterka
Stavely - i chyba nie należy się łudzić, że przyjmie to spokojnie, nieprawdaż? Naturalnie, moglibyśmy zatrzymać wszystko w tajemnicy, ale nie wydaje mi się, by było to dobre rozwiązanie.
- Całkowicie się z tobą
zgadzam, mamo! - oświadczył Kit.
Kiwnęła
głową.
Wiedziałam, że tak powiesz. Bo jeśli Evelyn rzeczywiście postanowił ożenić się z panną Askham, to lady Stavely, przekonana, iż jest on po słowie z Cressy, na pewno znacznie bardziej by się zdenerwowała dowiadując się o tych zaręczynach z gazety! Oczywiście Stavely również nie byłby zachwycony - choć możesz być pewien, że Albinia Gillifoot zadba już o to, by wyraził zgodę na wasz ślub.
Tak, mamo, możliwe. Ale jest jeszcze coś znacznie gorszego, co stoi nam na przeszkodzie - stwierdził Kit łagodnie. - Mówiąc o tym, że stryj nie ma nic do powiedzenia na temat małżeństwa Evelyna, chyba zapomniałaś już, dlaczego twój syn postanowił oświadczyć się właśnie Cressy?
Lady Denville patrzyła na niego ze zdumieniem, które stopniowo zaczęło przemieniać się w konsternację. Wyglądała na bardzo urażoną, lecz gdy Kit pod wpływem nagłych wyrzutów sumienia wyciągnął do niej rękę, matka odzyskała kontenans. Ujęła jego dłoń, uścisnęła ją uspokajająco i rzekła, uśmiechając się niego dzielnie:
- Masz na myśli te moje nudne
długi? Och, kochanie, nie
powinniście
obaj zaprzątać sobie nimi głowy! Byłabym potworem,
gdyby
coś tak niesmacznego zaważyło na szczęściu moich synów!
Poza
tym tkwię w nich już od lat i zdążyłam się przyzwyczaić
do
tego stanu! Jakoś
dam sobie radę. Oczywiście, że tak! Zawsze mi
się
to w końcu udawało, nawet wtedy, gdy sytuacja wyglądała
całkiem
beznadziejnie! - Poklepała go po ręce i puściła ją.
-
A teraz, gdy wyjaśniliśmy sobie tę sprawę, powinieneś już
iść,
bo muszę być
gotowa na dziesiątą, a jeszcze nie jestem zupełnie
ubrana.
Pan Fancot, nie chcąc tracić czasu na rozmowę, która, jak wiedział z doświadczenia, do niczego nie prowadzi, zrezygnował z prób uświadomienia lady Denville rozmiarów i powagi jej kłopotliwej sytuacji. Uścisnąwszy ją serdecznie, oświadczył - na
229
Georgette Heyer
wypadek, gdyby wcześniej tego nie zrobił - że bardzo ją kocha, i pozostawił matkę pod opieką panny Rimpton.
W saloniku śniadaniowym zastał już państwa Cliffe'ów i Cressy; trzeba przyznać, że Kit rzeczywiście miał zadatki na doskonałego dyplomatę, bo gdy z wszelakimi oznakami zainteresowania i życzliwości odpowiadał na rozmaite uwagi krewnych, nawet Cressy nie domyśliła się, że trapią go dwa problemy. Pierwszym - i bardziej naglącym - było to, jak dostać się do lorda Silverdale'a, i ten problem udało mu się rozwiązać. Jeśli natomiast chodzi o drugi - nie potrafił znaleźć żadnego wyjścia.
Lady Denville, która właśnie przyłączyła się do towarzystwa, przywitała wszystkich pogodnym „dzień dobry". W swój zwykły ujmujący sposób wyraziła nadzieję, że bratowa spała dobrze, i zajmując miejsce przy stole, oznajmiła:
- Najdroższa Cressy! Dzisiejszego popołudnia wybierzemy się na uroczą przechadzkę, tylko ty i ja!
Ponieważ promienne spojrzenie, jakie towarzyszyło tym słowom, było tyleż wymowne, co łobuzerskie, Kit pospiesznie włączył się do rozmowy, pytając zwyczajem dobrego gospodarza, który chciałby zaplanować gościom cały dzień, co mają ochotę robić tego ranka.
Wprawdzie udało mu się odwrócić uwagę towarzystwa od lady Denville, lecz odpowiedzi, jakie uzyskał, z całą pewnością rozczarowałyby gospodarza, za jakiego chciał uchodzić. Ponieważ jednak Kitowi zależało głównie na tym, by porozmawiać z Cressy na osobności, był z nich nader zadowolony. Kuzyn bowiem odrzekł kapryśnie, że nie wie, co chciałby robić; Cosmo, któremu całkowicie odpowiadał leniwy rytm powszedniego dnia na wsi, stwierdził, że poczyta trochę i napisze listy, dopóki nie przyjedzie poczta; Cressy, czyniąca duże wysiłki, by się nie roześmiać, nie podniosła wzroku i nawet nie próbowała się odzywać; pani Cliffe zaś, z niepokojem obserwująca syna, w ogóle nie odpowiedziała na pytanie, lecz ni stąd, ni zowąd stwierdziła, że Ambrose może mówić, co chce, ale ona jest pewna, iż na szyi robi mu się czyrak. Wzrok wszystkich mimowolnie skierował się na chłopca, który gwałtownie poczerwieniał i posyłając matce wściekłe spojrzenie, odparł ze złością, że nic podobnego. Zaraz też dodał, że boli go głowa.
230
Rozterka
Biedny chłopcze! - powiedziała lady Denville, uśmiechając się do niego miło. - Na pewno od razu by ci przeszło, gdybyś się trochę przespacerował.
Amabel, muszę cię prosić, byś nie zachęcała Ambrose'a do wychodzenia na dwór! - wtrąciła pani Cliffe. - Wieje wiatr, i to na pewno wschodni, ponieważ zawsze wtedy dostaję nerwowego tiku! Mogłoby okazać się zgubne dla Ambrose'a, gdyby wyszedł na powietrze, gdy nie czuje się najlepiej, bo przy jego słabym zdrowiu każde zaziębienie grozi dwutygodniową poważną chorobą!
Doprawdy? - odrzekła lady Denville patrząc na bratanka z pełnym lęku zaciekawieniem jak na jakiś rzadko spotykany okaz. - Biedactwo! Musisz się czuć okropnie, nie mogąc wyjść z domu, gdy wieje wschodni wiatr! A przecież to się zdarza tak często!
Spokojnie, spokojnie, nie róbmy z tego wielkiej sprawy! - odparł Cosmo z rozdrażnieniem. - Nie da się zaprzeczyć, że jest chorowity, ale...
Nonsens, Cosmo, jak możesz tak mówić! - wykrzyknęła jego siostra. - To, że miewa bóle głowy wcale nie świadczy, że jest chorowity! - Uśmiechnęła się pocieszająco do Ambrose'a, nie zdając sobie sprawy, że zraniła uczucia trojga Cliffe'ów Ambrose'a, bo choć nie znosił, gdy ktoś zwracał uwagę na czyraka dojrzewającego na jego szyi, to jednak był dumny ze swoich migren, dzięki którym często stawał się w domu obiektem zainteresowania; Cosmo - gdyż od jakiegoś czasu podzielał pogląd żony na tę kwestię, znajdując w słabym zdrowiu syna wytłumaczenie dla jego niechętnego stosunku do uprawiania sportów; a Emmy - ponieważ każdą sugestię, iż jej jedyny syn może nie mieć pożałowania godnej konstytucji fizycznej, traktowała niemal jak obelgę.
Obawiam się - zauważył Cosmo - że Ambrose nigdy nie cieszył się takim doskonałym zdrowiem jak jego kuzyni.
Twoja siostra nie jest w stanie zrozumieć, co znaczy być chorowitym - stwierdziła Emma. - Śmiem twierdzić, że żaden z jej synów nie chorował ani jednego dnia w życiu.
- Rzeczywiście, nie przypominam sobie nic takiego - odparła
231
Georgette Heyer
lady Denville nie bez dumy. - To bardzo silni chłopcy! Oczywiście, przechodzili takie choroby jak odra czy koklusz, ale nie pamiętam, by kiedykolwiek poważnie chorowali. A nawet wtedy, gdy mieli koklusz, któryś z nich - to byłeś ty, kochanie? - wspiął się po kominie, by zdjąć stamtąd gniazdo szpaka!
Nie, to był Kit - odrzekł pan Fancot.
A tak! - zgodziła się, mrugając do niego.
Ależ to straszne! - wykrzyknęła Emma.
Nieprawdaż? Kiedy zszedł na dół, wyglądał jak Murzyn i był tak pokryty sadzą, że pobrudził cały pokój. Nigdy w życiu tak się nie uśmiałam!
Śmiałaś się? - Emma aż się zatchnęła. - Śmiałaś się, gdy jednemu z twoich synów groził upadek z wysoka i skręcenie karku?
Cóż, nie sądzę, by zagrażało mu aż takie niebezpieczeństwo, ale chyba rzeczywiście mógł połamać nogi albo wpaść do komina. Pamiętam, że zastanawiałam się, jak byśmy go stamtąd wyciągnęli, gdyby rzeczywiście tak się stało. Ale byłoby stratą czasu martwić się o chłopców, ponieważ wciąż zdarzało im się spadać z drzew albo z kucyków czy wpadać do jeziora, i nigdy nic złego im się nie stało.
Pani Cliffe mogła tylko wzdrygnąć się z powodu takiej oburzającej niefrasobliwości, a z kolei Ambrose popadł w przygnębienie, biorąc słowa ciotki za przytyk do swojej mało awanturniczej przeszłości.
Lady Denville, posiliwszy się herbatą i chlebem z masłem, które stanowiły jej śniadanie, wstając od stołu, powiedziała przepraszająco:
- Muszę was teraz opuścić, bo
niania Pinny chyba nie czuje
się
najlepiej i byłoby nieładnie z mojej strony, gdybym jej
nie
odwiedziła i nie
zaniosła czegoś, co być może pobudziłoby
staruszce
apetyt.
Na przykład owoców! - powiedział Kit pospiesznie. Zachichotała i odrzekła z żartobliwą nutą w głosie:
Tak, kochanie! Z pewnością nie przepiórki!
- Przepiórki! - wykrzyknął Cosmo z niepomiernym zgorszeniem. - Przepiórki dla starej niańki, Amabel?
232
Rozterka
- Nie, Evelyn uważa, że owoce będą lepsze.
- Moim zdaniem odpowiedniejsze byłyby raczej mąka ararutowa albo wzmacniający bulion! - zauważyła Emma.
W oczach jej niepoprawnej szwagierki pojawiły się przekorne błyski.
- Och, nie, zapewniam cię, że
wręcz przeciwnie! A już
najgorszym
pomysłem byłaby mąka ararutowa, której... której
niania
wprost nie cierpi! Droga Emmo, to okropne z mojej strony,
że
muszę cię opuścić! Ale jestem pewna, że mnie rozumiesz!
- Obdarzyła uroczym uśmiechem
kipiącego złością młodszego
syna.
- Kochanie, zostawiam gości pod twoją opieką! Och,
i
powinnam wziąć jeszcze butelkę porto, nie sądzisz? To
znacznie
bardziej
wzmacniające niż bulion! Więc jeśli pozwolisz...
Nie kłopocz się, mamo! - przerwał jej, otwierając przed nią drzwi. - Ja się tym zajmę!
Powinnam była wiedzieć, że o tym pomyślisz! - odparła nie zważając na potępiające spojrzenie, jakie rzucił jej syn. - Ty wiesz najlepiej, co wybrać!
Czasami się zastanawiam - powiedział Cosmo z dezaprobatą, gdy Kit zamknął drzwi za jej lordowską mością - czy twoja matka całkowicie nie postradała zmysłów, Denville!
Pan Fancot mógł być wzburzony z powodu nieobliczalnego zachowania matki, ale nie chciał słuchać najmniejszego słowa krytyki na jej temat.
- Doprawdy, wuju? - zapytał z niebezpieczną uprzejmością.
- Wobec tego cieszę się, że
mogę wuja co do tego uspokoić!
Pan
Cliffe nie grzeszył bystrością umysłu, ale tylko kompletny
półgłówek nie dostrzegłby wyzwania ukrytego za słodkim uśmiechem, który towarzyszył słowom Kita. Zarumieniwszy się, Cosmo rzekł:
Mam wrażenie, że wolno mi zrobić uwagę na temat zachowania własnej siostry.
Doprawdy, wuju? - powtórzył Kit z jeszcze większą uprzejmością.
Pamiętając wszakże o obowiązkach, jakie na nim spoczywały, zwrócił się do ciotki, grzecznie podsuwając jej kilka sposobów spędzenia przedpołudnia. Ona jednak przyjęła jego sugestie
233
Georgette Heyer
z lekką urazą, dając mu do zrozumienia, że najprawdopodobniej będzie musiała spędzić cały dzień, robiąc synowi na czole okłady ze skórki cytryny, paląc trociczki i - jeśliby ból głowy nadal nie ustępował - okładając nogi chłopca kataplazmem *. Kit nader poważnie wysłuchał tych ponurych planów i z wyraźną troską, która stanowiła nie lada wyzwanie dla wytrzymałości panny Stavely, a Ambrose'a doprowadziła do bezsilnej wściekłości, zauważył, że w najgorszych przypadkach dobroczynne działanie wykazuje wezykatoria ** położona na czoło. Mając poczucie dobrze spełnionego obowiązku, Kit mógł wreszcie zaproponować pannie Stavely spacer po zagajniku. Ta, przezornie spuściwszy wzrok, zdołała ze względną powagą odpowiedzieć, że będzie jej bardzo miło, a następnie udowodniła (gdyby Kitowi w ogóle przyszło do głowy się nad tym zastanowić), iż stanowi znakomity materiał na żonę dla ambasadora, ponieważ zdołała powstrzymać wzbierający w niej śmiech i dopiero gdy znalazła się poza domem, dała upust długo tłumionej wesołości, natychmiast zarażając chichotem swego cokolwiek zaniepokojonego towarzysza.
Pan Fancot, który pierwszy zdołał się opanować, powiedział:
Tak, wiem, Cressy, ale nie ma się z czego śmiać w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy! Chyba domyśliłaś się już, iż mój niesforny brat powrócił?
Och, tak! - zdołała wykrztusić. - W-wtedy gdy m-matka chrzestna powiedziała... gdy powiedziała: „Z całą pewnością nie przepiórki!" i rzuciła ci takie figlarne spojrzenie!
Pan Fancot skrzywił się i wyraził niepomierne zdumienie, że jak dotąd jeszcze nikt nie zamordował jego kochanej rodzicielki. Panna Stavely upomniała go wesoło, by nie mówił takich niesprawiedliwych i niestosownych rzeczy, ale wkrótce spoważniała, słuchając opowieści o przygodach Evelyna. Na moment poczuła się nieswojo, kiedy Kit uprzejmie poinformował ją, z jaką ulgą
* Kataplazm - ciepły, wilgotny okład z papki mącznej, siemienia i
lnianego itp., stosowany przy stanach zapalnych (przyp. tłum.).
** Wezykatoria - plaster sporządzony z kantarydyny, używany jako środek leczniczy (przyp. tłum.).
234
Rozterka
jej niedoszły narzeczony przyjął wiadomość, iż jest zwolniony z wszelkich zobowiązań wobec niej, szybko jednak przywołała się do porządku, uzmysłowiwszy sobie trudności, które jeszcze bardziej skomplikowały ich sytuację, gdy na widowni pojawiła się druga narzeczona jego lordowskiej mości, mająca niewielkie szanse na to, by zyskać aprobatę tak surowego i zasadniczego człowieka, jakim był stryj Henry.
Och Boże! - westchnęła zmartwiona Cressy. - To fatalnie! Co możemy zrobić?
Nie mam najmniejszego pojęcia! - odparł szczerze Kit. - Może coś wymyślisz, kochanie! Ja na razie muszę się zastanowić, jak odzyskać tę przeklętą broszkę!
Cressy skinęła głową.
Tak, oczywiście! To jest teraz najważniejsza sprawa. Nie znam wprawdzie lorda Silverdale, ale na podstawie tego, co o nim słyszałam, boję się, iż twój brat może mieć rację: on jest... jest strasznie złośliwy! Papa powiedział mi kiedyś, że choć ten człowiek niechętnie szasta pieniędzmi, potrafi wydać obiad, byle tylko zdobyć najnowszą i najbardziej smakowitą plotkę! A jeśli gości teraz u regenta... Kit, czy wiesz już, jak się do niego dostaniesz?
Nie - odparł Kit pogodnie - ale chyba wiem, kto mi pomoże rozwiązać ten problem!
Sir Bonamy! - wykrzyknęła po chwili intensywnego skupienia.
No właśnie! - potwierdził Kit, po czym dodał dumnie: - Nie na darmo jestem synem mojej matki! Ja też miewam doskonałe pomysły!
17
Lunch, zazwyczaj składający się z kilku rodzajów zimnych mięs, ciasta, pomadek i owoców, był podawany w południe w pokoju zwanym Małą Jadalnią; Kit zamierzał więc czekać na sir Bonamy'ego przed drzwiami jego sypialni i kiedy tylko ten się pojawi, zamienić z nim kilka słów, zanim przyłączy się na dole do pozostałych gości. Ponieważ jednak czas płynął błyskawicznie, dopiero dwunaste uderzenie stajennego zegara uprzytomniło panu Fancotowi i pannie Stavely, że przebywają w zagajniku już ponad godzinę. Kit spojrzał więc na swój zegarek i oboje z Cressy pospieszyli do domu, gdzie zastali całe towarzystwo, z wyjątkiem lady Stavely, która już wcześniej spożyła lunch. Choć państwo Cliffe później z ubolewaniem zauważyli, że tym współczesnym pannom pozwala się obecnie na zbyt wiele swobody, która w latach ich młodości byłaby wprost nie do pomyślenia, to jednak nikt głośno nie skomentował jednoczesnego przybycia dwojga spóźnialskich, a lady Denville nawet się do nich uśmiechnęła.
Ambrose łaskawie dał się namówić matce na spróbowanie paru kawałków mięsa - by wzmocnić siły; lady Stavely natomiast przesłała przez służącą wiadomość, że przeprasza wszystkich za nieobecność i że pojawi się na dole nieco później.
Nie ma powodu do niepokoju! - uspokoiła zatroskaną Cressy lady Denville. - Jej pokojówka powiedziała, że starsza pani źle spała tej nocy i w związku z tym jest dziś trochę uciążliwa.
Spodziewałem się, że tak będzie - zauważył sir Bonamy, podnosząc do oka monokl, by lepiej przyjrzeć się kurczakowi
236
Rozterka
zapiekanemu w cieście z rodzynkami. - Za dużo było tych słownych potyczek wczorajszego wieczora! - Uniósł głowę i pokręcił nią, wyrażając w ten sposób łagodną przyganę pod adresem gospodyni. - Nie powinnaś była zapraszać Marii Der-singham, moja pani!
- Naprawdę bardzo mi przykro, Cressy!
Dziewczyna jednak - z pogodą, którą pani Cliffe uznała za wysoce niestosowną w stosunku do szanownej babki - zapewniła lady Denville, że choć podniecenie wywołane spotkaniem dawnej przyjaciółki, a obecnie wroga, mogło nieco zmęczyć starszą panią, był to jednak dla niej przyjemny wieczór.
- No pewnie! - kiwnął głową
sir Bonamy. - Pomyślcie
tylko,
poszło niemal na noże między obiema damami, zanim
jeszcze
doszliśmy do cielęcych uszu! Potem nasza staruszka
wyszła
na prowadzenie. Pani babka ma zadziwiającą pamięć,
droga
panno Stavely! - Jego wydatny brzuch zatrząsł się
od
dudniącego śmiechu. - .Nie spodziewałem się, że Maria
Dersingham
tak się da pokonać! Ale, ale, moja pani, cudowny
był
ten włoski sos, który twój kuchmistrz podał do cielęcych
uszu!
Lady Denville wyraziła zaciekawienie reszty towarzystwa, pytając pospiesznie:
Tak, ale co takiego wydarzyło się przy cielęcych uszach, Bonamy?
Nic, nic! - odparł, nadal trochę się trzęsąc ze śmiechu. - Nie jestem plotkarzem, moja pani, i nie będę opowiadał historyjek z przeszłości! Zamiast tego wezmę kawałeczek pasztetu, Denville, i plasterek szynki!
Nie traktując tej uwagi zbyt dosłownie, Kit nałożył poczciwcowi spory kawał pasztetu, obkładając go jeszcze półtuzinem plastrów szynki. Pani Cliffe, którą apetyt sir Bonamy'ego nie przestawał zdumiewać, skierowała spojrzenie pełne niemego przerażenia w stronę bratowej, ta zaś surowo upomniała nieszczęsnego łakomczucha, że jedyne, na co może sobie pozwolić w środku dnia, to tylko nieduży owoc albo biszkopcik - jeśli byłby już rzeczywiście głodny. Na koniec dodała, iż ona sama z rzadka jada lunch.
237
Georgette Heyer
Tak, tak, ale ty jesteś mniejsza! - odparł sir Bonamy, wzdrygnąwszy się na samą myśl o podobnym wyrzeczeniu.
Cóż, gdybyś nie jadł tak dużo, też byłbyś mniejszy! - zauważyła.
Jej brat, odnoszący się z dezaprobatą do tak bezpośredniej wymiany zdań, spojrzał karcącym wzrokiem na lady Denville i ostentacyjnie zmienił temat, wyrażając nadzieję, że niani Pinny nic poważnego nie dolega.
To chyba nic zaraźliwego?
Och, nie! Zaledwie jakaś drobna niedyspozycja! - odparła.
- Może zaraźliwa! - wykrzyknęła
pani Cliffe. - Droga siostro,
skąd
możesz wiedzieć, że nie jest niebezpieczna? To duża
nieroztropność
z twojej strony, że poszłaś ją odwiedzić! Nie
powinnaś
była tego robić!
- Bzdura, Emmo! To najzwyklejsza kolka!
Wydawało się, że obawy pani Cliffe zostały uspokojone. Kit jednak z niepokojem zauważył, iż mama nagle popadła w zamyślenie, i zadrżał w duchu. Nigdy bowiem, jak już wielokrotnie zauważył, nie wyglądała na bardziej uduchowioną niż wtedy, gdy obmyślała jakiś niecny plan. Próbował więc pochwycić jej spojrzenie, lecz lady Denville właśnie patrzyła na Cressy, która skończyła posiłek i siedziała teraz cierpliwie z rękami złożonymi przed sobą.
- Drogie dziecko, pewnie
chciałabyś pójść na górę i zajrzeć do
babci!
- powiedziała gospodyni. - Wiesz, że nie przestrzegamy
tu
ceremonii, więc biegnij natychmiast! Przekaż jej ode
mnie
pozdrowienia i
powiedz, że bardzo bym chciała, by do nas zeszła.
A
potem - jeśli oczywiście lady Stavely ci pozwoli - przyjdź do
mego
salonu! - Poczekała, aż Cressy wyjdzie z pokoju, po czym
zwróciła
się do Kita. - Kochanie, pytanie twojego wuja o to, czy
dolegliwość
Pinny jest zaraźliwa, przypomniało mi, że mam ci
o
czymś powiedzieć... och, i Ambrose'owi także! Nie mogłam
tego
zrobić w obecności Cressy - nie żebym sądziła, że może
się
przestraszyć,
bo to nader rozsądna dziewczyna, ale mogłaby
wspomnieć
coś lady Stavely, a bardzo bym nie chciała jej
denerwować!
Bo jeśli rzeczywiście panuje w okolicy jakaś
epidemia,
to wystarczy, by ktoś ze służby się zaraził i przeniesie
się
to na nas wszystkich. Ale...
238
Rozterka
Nie dane jej było dokończyć, gdyż pani Cliffe zapytała drżącym głosem:
Co to za choroba?! Na miłość boską, Amabel, powiedz natychmiast!
Ależ, Emmo, na razie żadna! - odparła jej lordowska mość, śmiejąc się. - To po prostu jeden z wymysłów Pinny! Tylko dlatego, że dwaj albo trzej wieśniacy skarżą się na ból gardła, niania opowiada, że mają szkarlatynę! To wszystko bzdury!
- Szkarlatynę...?!
- Och, moja droga Emmo, nie ma
najmniejszego powodu, by
się
niepokoić! - rzekła z przekonaniem lady Denville. - Zawsze
gdy
ktoś dostanie kataru, Pinny już myśli, że to jakaś
śmiertelna
choroba!
Kiedyś powiedziała, że we wsi panuje tyfus! - Urwała
marszcząc
brwi. - Jeśli jednak dobrze sobie przypominam, miała
wtedy
rację! Ale teraz to zupełnie co innego i błagam, nie
obawiajcie
się!
Więcej nie trzeba było mówić. Pani Cliffe, blada z przerażenia, oświadczyła w popłochu, że nic nie zmusi jej do pozostania w okolicy, gdzie panuje zaraza. Amabel może ją uważać za strachliwą czy niegrzeczną, ale powinna zrozumieć, że jako matka musi przedsięwziąć wszelkie środki, by uchronić syna przed tak poważnym niebezpieczeństwem.
Ku niepomiernemu zdumieniu Kita, lady Denville zdobyła się nawet na to, by błagać rodzinę brata o pozostanie w Ravenhurst - jednocześnie jednak niezbyt starając się oddalić ich obawy. Cosmo, do którego zwróciła się z dramatyczną prośbą, aby ją poparł, uciszył ją tylko machnięciem ręki, a Ambrose, zabrany do Ravenhurst wbrew swojej woli i od chwili, gdy przekroczył progi tego domu, marzący o tym, by być w zupełnie innym miejscu, skwapliwie skorzystał z okazji i poparł matkę. Stwierdził, że tutejsza okolica od początku nie wydawała mu się zdrowa, ale nie chciał nic mówić. Mimochodem rzucona przez niego uwaga, że kilka tygodni w Brighton na pewno miałoby dla zdrowia wszystkich dobroczynne działanie, została wprawdzie przychylnie przyjęta przez panią Cliffe, ale spotkała się ze stanowczym sprzeciwem Cosmo, którego zniechęciła już sama myśl o pobycie w tak drogim kurorcie. W końcu, po burzliwej dyskusji, rodzina po-
239
Georgette Heyer
stanowiła udać się do Worthing, gdzie, jak od lady Stavely dowiedziała się pani Cliffe, są naprawdę wspaniałe pensjonaty, oferujące szereg wygód za bardzo przystępne ceny. W owym miejscu, osłoniętym od północnych i wschodnich wiatrów, Ambrose będzie mógł się kąpać albo jeździć konno wzdłuż wydm, nie i ryzykując zapalenia płuc. Są tam poza tym trzy duże biblioteki, z których dwie codziennie otrzymują poranne i wieczorne gazety, a także praktykuje przynajmniej jeden godny zaufania doktor, którego lady Stavely wprost nie mogła się nachwalić.
Cosmo najchętniej wróciłby z rodziną do domu; ponieważ jednak wielkodusznie wynajął go na lato dalekiemu i ubogiemu kuzynowi, który z wdzięcznością skorzystał z możliwości zamieszkania w dużej rezydencji, zdolnej pomieścić jego liczne potomstwo, płacąc przy tym tylko pensje dla służących - było to absolutnie niemożliwe. Tak więc Cosmo - wprawdzie z najwyższą niechęcią i jedynie za zgodą drogiej małżonki - mógłby ewentualnie pozostać w Ravenhurst, ryzykując zarażenie się szkarlatyną, ale nic nie skłoni go do tego, by narażać zdrowie syna. W tej sytuacji zgadza się, by rodzina jeszcze tego samego dnia przeniosła się do jednego z hoteli w Worthing, ale tylko pod warunkiem, że po przyjeździe do owego eleganckiego przybytku zaczną szukać tańszego lokum.
Nie należało oczekiwać, że pan Ambrose Cliffe, spragniony rozrywek oferowanych w Brighton, będzie zachwycony decyzją, by spędzić letnie miesiące w miejscowości odwiedzanej głównie przez starsze osoby, gardzące hałaśliwym Brighton; ponieważ jednak nie miał żadnej nadziei, że zdoła namówić ojca na poszukiwanie kwatery w Brighton, a skądinąd wiedział, że Worthing leży zaledwie dziesięć czy jedenaście mil od tego modnego kurortu, bynajmniej nie zgłosił sprzeciwu.
W trakcie dyskusji, przerywanej uroczymi, acz niezupełnie szczerymi namowami lady Denville, by brat z rodziną pozostał w Ravenhurst mimo plotek, które ona sama uważa za całkowicie bezpodstawne, sir Bonamy z niewzruszonym spokojem siał spustoszenie wśród rozmaitych dań porozstawianych na stole. Dopiero wtedy, gdy pani Cliffe, której spieszno było przygotować się do wyjazdu, zwróciła się do niego ze słowami pożegnania, ów
240
Rozterka
poczciwiec podniósł się z krzesła i wykazał jako takie zainteresowanie przerażającą historią opowiedzianą przez gospodynię. Ta zaś, zgłaszając gotowość pomocy drogiej Emmie w szalenie męczącej czynności, jaką jest pakowanie kufra, wyprowadziła trójkę Cliffe'ów z pokoju, po czym zaraz zawróciła, rzekomo po woreczek, którego zapomniała, a w rzeczywistości po to, by pospiesznie poinformować syna oraz oddanego przyjaciela, że wszystko, co powiedziała, jest nieprawdą, ale musiała w jakiś sposób pozbyć się państwa Cliffe.
Oczywiście, moja śliczna, wiedziałem, że coś knujesz! - rzekł z sympatią sir Bonamy. - Nie spodziewałem się, iż wytrzymasz z bratem dłużej niż tydzień! Mówiłem ci, że to śmiertelny nudziarz!
Tak, to prawda! Ale nie w tym rzecz! Zaprosiłam go, bo myślałam, że Kitowi ułatwi to sytuację, ale okazuje się, że jest wręcz przeciwnie, zwłaszcza teraz gdy Evelyn wrócił! Nie mogę ci wszystkiego w tej chwili wyjaśnić, ale zrobi to Kit! Lady Denville pobiegła za panią Cliffe, a sir Bonamy, ponownie usadowiwszy się na krześle, przysunął sobie paterę z brzoskwiniami i nektarynkami. Zanim jednak poświęcił się absorbującej czynności wybierania ich, na chwilę skierował uwagę na Kita, by poinformować go, że nie musi mu niczego wyjaśniać.
Nic mi nie mów! To nie moja sprawa! - rzekł naciskając delikatnie jedną z brzoskwiń.
Dobrze - obiecał Kit. - Ale chciałbym z panem o czymś porozmawiać! Sądzę, że mógłby mi pan pomóc.
Rzuciwszy mu nader podejrzliwe spojrzenie, sir Bonamy odparł:
Nie wydaje mi się... doprawdy nie wydaje mi się! A już na pewno nie, jeśli ma to coś wspólnego z przedstawieniem, jakie tu odgrywasz!
Ależ skąd - odrzekł Kit z przekonaniem. - Po prostu mam przed sobą problem... natury towarzyskiej i jestem pewien, że będzie mi pan mógł coś doradzić.
No, jeżeli tylko o to chodzi...! - odparł sir Bonamy z ulgą. - Chętnie służę, mój chłopcze! - Ujął nóż do owoców, dodając z prostotą, dzięki której jego słowa nie zabrzmiały jak przechwałki: - Nie mogłeś zwrócić się do bardziej odpowiedniej osoby!
241
Georgette Heyer
- Właśnie! - zgodził się Kit.
- To drobiazg, ale stanowi dla
mnie
pewien problem. Gdyby był pan na moim miejscu, sir...
albo
raczej na miejscu mego brata... i chciałby pan zobaczyć się
z
kimś, kto mieszka w pałacu regenta, jak by się pan do tego
zabrał?
Sir Bonamy uniósł wzrok znad brzoskwini, którą właśnie zaczął obierać ze skórki, i spojrzał surowo na Kita:
O kogo chodzi? - zapytał.
O jednego z gości księcia, sir.
- W ogóle bym się do tego nie
zabierał - odparł sir Bonamy
powracając
do swojej brzoskwini. - Nie masz nic wspólnego
z
tym towarzystwem. A nawet gdybyś miał, i tak nie udałoby ci
się
tam dostać. Jestem jedyną osobą z otoczenia księcia, z
którą
twoja rodzina
utrzymuje stosunki, po cóż więc Denville miałby
szukać
kontaktu z którymś z nich?
- W drobnej sprawie, którą chciałbym załatwić w jego interesie.
- Cóż, jeśli tylko o to
chodzi, radziłbym, abyś poczekał, aż ten
ktoś
opuści siedzibę księcia - stwierdził sir Bonamy
nacinając
brzoskwinię
z przesadną starannością.
- Niestety, sir, sprawa jest dość pilna.
Och, doprawdy? Coś mi się wydaje, że twój brat napytał sobie biedy! Chyba nie grał w karty z tym towarzystwem, co?
Nie, choć pan powinien to wiedzieć lepiej niż ja! - odparł Kit trochę sztywno.
Sir Bonamy kiwnął głową, podnosząc do ust ćwiartkę brzoskwini.
- Chyba rzeczywiście nie, ale
nigdy nie wiadomo, co ci
młodzi
zapaleni gracze jeszcze wymyślą. Nieraz zbyt śmiało
sobie
poczynają! Ale nie musisz tak od razu skakać mi do oczu!
Z
kim chcesz się zobaczyć? Nie będę ci mógł pomóc, jeśli
się
tego nie dowiem.
- Z lordem Silverdale. W
interesach, jak powiedziałem.
Sir
Bonamy niespiesznie zjadł kolejną ćwiartkę brzoskwini.
- Na twoim miejscu, Kit,
powiedziałbym Evelynowi, by nie
wdawał
się w żadne interesy z Silverdale'em. Nie miej mi za złe,
że
to mówię. Książę ma kilku dziwnych przyjaciół! On jest
jednym
z nich. To bardzo szczwany lis, mój chłopcze! Niby nic,
242
Rozterka
a język ma ostry jak brzytwa. Jednego wieczora potrafi zniszczyć więcej ludzi niż ja w ciągu dwunastu miesięcy.
- Mimo wszystko, sir, muszę się z nim zobaczyć.
Sir Bonamy zwrócił na Kita spojrzenie i bacznie mu się przyglądał przez kilka chwil.
- Spójrz mi w oczy, mój
chłopcze! Jeśli ma to coś wspólnego
z
tą rubinową broszką, którą twoja matka do niego przegrała,
to
lepiej daj sobie z
tym spokój! I powiedz bratu, by zrobił tak samo!
- Więc pan o tym wie, sir?
Tak, tak, oczywiście! - odparł sir Bonamy. - Byłem przy tym! Widziałem, jak ją stawiała - podobnie zresztą jak wszyscy! To było nierozsądne z jej strony, ponieważ szczęście ją opuściło, ale nie ma powodu, by Evelyn unosił się honorem! Działo się to jawnie, wszyscy żartowali i mówili, że to do niej podobne - rzucać biżuterię, gdy nie ma już przy sobie pieniędzy! Cóż, nawet Silverdale nie mógłby z tego wysmażyć żadnej smakowitej opowieści! Więc po prostu zapomnij o tym, Kit, i powiedz Evelynowi, by nie szalał!
Nie mogę, sir. Podobnie jak Evelyn uważam, że tę broszkę należy odzyskać.
Nawet bym nie próbował! - odparł sir Bonamy odkładając na paterę nektarynkę, którą wcześniej oglądał.
- Ależ z pewnością zdaje pan sobie sprawę...
Bynajmniej. Gdybyś zapytał mnie o zdanie, powiedziałbym, że dobrze się stało, iż twoja matka straciła tę broszkę! Nigdy nie była w jej stylu. Nie wiem właściwie, dlaczego ją kupiła, bo na ogół nie popełnia tego rodzaju pomyłek. Ale nie powinna nosić rubinów! Wszystko inne, tylko nie rubiny ani granaty! Nie próbuj więc odzyskać tej broszki! Powiedz Evelynowi, by kupił matce nową - z szafirów albo szmaragdów. Na pewno jej się spodoba!
Może nawet bardziej niż tamta - zgodził się Kit z uśmiechem.
A widzisz! - rzekł sir Bonamy. - Do diabła, Kit, nie jesteś przecież w ciemię bity! Nie zawracaj sobie głowy! Byłoby to głupotą, bo możesz mi wierzyć: Silverdale sprzedał ją już całe tygodnie temu!
- Jestem, pewien, że nie zrobił tego - powiedział Kit.
243
Georgette Heyer
- A co ty możesz wiedzieć!
Silverdale zaczyna schodzić na psy,
a
ta broszka, jeśliby ją spieniężyć, była warta jakieś pięćset
funtów.
Kit zawahał się, zanim powiedział:
- Chyba nie muszę przed panem
niczego ukrywać, sir. Ona
jest
warta najwyżej dwadzieścia pięć funtów -jeśli nie mniej. To
był
falsyfikat - kopia prawdziwej broszki.
Nonsens! - odparł sir Bonamy z rozdrażnieniem.
Chciałbym, aby tak było, ale obawiam się, że...
To oczywisty nonsens. Dobry Boże, chłopcze, chyba nie przypuszczasz, że Silverdale jest głupcem? Bo zapewniam cię, iż nie jest!
Po prostu nie przypuszczam, by przyszło mu do głowy, że moja matka mogłaby postawić fałszywą...
Nie, bo tak się nie stało! - przerwał mu sir Bonamy. - Mówiłem ci, że byłem przy tym, hę? Jeśli myślisz, że pozwoliłbym jej postawić fałszywe klejnoty, masz mniej oleju w głowie, niż wszystkim się wydaje! Jedyną radę, jaką mogę ci dać, to taką, abyś powiedział Denville'owi, by nie robił niepotrzebnego zamieszania!
Rzucił Kitowi gniewne spojrzenie i zauważył, że ten przygląda mu się badawczo.
- Mama powiedziała mi, że
sprzedała tę broszkę, sir - rzekł
Kit.
- Co więcej, przypominam sobie także, iż wspomniała,
że
kilkakrotnie
spieniężał pan w jej imieniu różne klejnoty.
Cóż, nie sprzedałem tej broszki.
A czy kiedykolwiek sprzedał pan coś z jej biżuterii?
- Słuchaj, Kit, mam dość tego,
że wtykasz nos w nie swoje
sprawy!
- powiedział sir Bonamy złowróżbnie. - Niech mnie diabli
porwą,
jeśli nie robisz się taki jak twój brat! Nie zniosę tego!
Para
zuchwałych
hultajów - kiedy byliście jeszcze małymi tłustymi
bachorami
w kołysce, już wiedziałem, że nic dobrego z was nie
wyrośnie!
Nie mam pojęcia, co takiego widzi w was matka!
Kit nie mógł powstrzymać się od śmiechu, ale rzekł:
- Doskonale, sir, lecz szkoda
pańskiej fatygi. To jak najbardziej
nasza
sprawa - i pan dobrze o tym wie!
Sir Bonamy, który wyglądał na zgrzanego i zgnębionego, sięgnął po tabakierkę, by wzmocnić się potężną szczyptą tabaki.
244
Rozterka
Posłuchaj mnie, mój chłopcze! - rzekł. - Nie ma powodu, byście mieszali się do tego! Nikt nic nie wie o tej sprawie i nigdy się nie dowie, więc jeśli boicie się, że rzecz wyjdzie na jaw i wybuchnie skandal...
Proszę mi wierzyć, sir, wcale się tego nie boimy: ani ja, ani Evełyn!
Na miłość boską, Kit, przestań wciąż powoływać się na Evelyna! - poprosił przestraszony sir Bonamy. - Nie dość, że węszysz w moich prywatnych sprawach, to jeszcze denerwujesz mnie przypominaniem tego młodego aroganta! Znałem waszą matkę, zanim przyszliście na świat i gdy nawet jeszcze nie było was w planach! Gdyby nie Denville, ja mógłbym być waszym ojcem - co prawda, diabelnie jestem rad, że tak się nie stało, bo ze wszystkich zarozumiałych, nadętych smarkaczy wy jesteście najgorsi!
Tak sir - odparł słabo Kit. - Ale chyba pan nie sądzi, że pozwolimy, by mama miała u pana długi!
Sir Bonamy popatrzył na niego małymi, okrągłymi oczkami, a jego policzki zaczęły przybierać purpurową barwę.
- Nie sądzę? A to dlaczego?
Pyszałkowie - oto kim jesteście,
mój
chłopcze! Może jeszcze mnie poprosisz, bym wystawił ci
rachunek!
I tu się zawiedziesz, bo nie mam takiego zamiaru i nie
próbuj
indagować o to matkę, ponieważ ona nic nie wie, Bogu
ducha
winna istota!
- Ależ, sir, nie możemy tego tak zostawić!
Mylisz się! Możesz powiedzieć Evelynowi, że to nie jego sprawa, bo wszystko to się zdarzyło jeszcze przed śmiercią waszego ojca. I nie waż się mi płacić za tę przeklętą broszkę, bo nie przyjmę żadnych pieniędzy! Wielkie nieba, cóż to jest dla mnie - marne pięćset funtów?
Jeśli to pan odkupił naszyjnik Denville'ów, sir, mama musi być panu winna parę tysięcy!
- To także nic nie znaczy! Powinieneś o tym wiedzieć!
Wszyscy wiedzą, że jest pan bogaty jak książę z bajki, ale nie w tym rzecz, sir.
Doprawdy? - odparł sir Bonamy ze złością. - Nie możesz mi zabronić wydawać pieniędzy na to, na co mam ochotę, choć pewnie chętnie byś spróbował!
245
Georgette Heyer
- Sir, ale nalegam...
- Nie, nie, więcej już nic nie
mów, Kit! Robi się z ciebie
straszliwy
nudziarz! I tak nic nie wskórasz, uprzedzam cię! To
nie
wina Evelyna, że wasza matka popadła w tarapaty, a potem,
kiedy
stała się już prawie niewypłacalna, nie można jej było
pomóc!
Ja też niewiele mogłem dla niej zrobić, bo nigdy nie
chciała
wziąć ode mnie ani pensa, chyba że była do tego
zmuszona,
a i wtedy nazywaliśmy to pożyczką i umawialiśmy się
co
do procentu!
- Którego pan nigdy od niej nie żądał!
- Oczywiście, że nie! Ale nie
jestem pewien, czy nie powinienem był - odparł z namysłem sir
Bonamy. - Twoja matka zna się
na
interesach nie lepiej niż mała dziewczynka, ale nie lubi
mieć
długów.
Gryzie się tym bardziej, niż mógłbyś przypuszczać!
Zachichotał. - Biedactwo, myśli, że wszystko jest w najlepszym porządku, jeśli może zapłacić procent! Nie mówi mi więcej niż niegdyś waszemu ojcu, ale podejrzewam, że pożyczała pieniądze nie tylko ode mnie. Cóż, nawet jestem tego pewien, lecz mam związane ręce, bo ona nie przyjmie pieniędzy na pokrycie długów, a ja nie mogę ich spłacić bez wywoływania nieprzyjemnych plotek. Wbiła sobie do głowy, że może pożyczać gotówkę od ludzi, którzy bez skrupułów będą się od niej domagać procentu, a nie chce się zwrócić do mnie. Nie ma sensu jej przekonywać
cały czas mówi, że nie może mnie wykorzystywać. A kiedy jej powiedziałem, że zrobiłbym dla niej wszystko, odparła, że wie o tym i że to jeszcze pogarsza sprawę! - Westchnął. - Obawiam się, że niezbyt ci się to podoba... a nawet mam co do tego pewność... ale jestem do niej bardzo przywiązany - zawsze tak było i będzie - choć czasami trudno mi ją zrozumieć!
- Chyba wiem, dlaczego mama nie
chce pana wykorzystywać,
sir.
Myli się pan, sądząc, iż nie podoba mi się pańskie
przywiązanie do niej: kiedyś byliśmy o pana zazdrośni, ale
to było
w dawnych
czasach! Cóż jednak możemy czuć teraz, zwłaszcza
w
świetle tego, co mi pan dziś powiedział, jak nie wdzięczność
za
to przywiązanie?
Sir Bonamy wyglądał na zadowolonego, ale rzekł bystro:
- Mów za siebie, mój chłopcze! Evelyn byłby innego zdania
246
Rozterka
i jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, nie znasz go tak dobrze, jak sądzisz!
Znam go jak samego siebie - odparł Kit - i mówię w jego imieniu. Nie powiedziałem, że byłby z tego zadowolony: myślę, że nie, tak jak i ja nie jestem. Trudno byłoby mu się z tym pogodzić. Dobry Boże, jak możemy spokojnie tolerować taką sytuację? Obowiązkiem mego ojca było spłacić długi matki. Nie zrobił tego, więc Evelyn powiedziałby panu, że przejął po nim te zobowiązania, podobnie jak i majątek.
Cóż, wolałbym, aby mi tego nie mówił - odparł sir Bonamy. - Nie chcę słuchać żadnych kazań - ani jego, ani twoich. Co więcej, traciłby tylko czas, bo jeszcze nie przejął majątku ojca, a obserwując jego poczynania, nie sądzę, by Brumby zrzekł się powiernictwa choćby o dzień wcześniej, niż musi! Powiem ci jeszcze jedno, Kit: kiedy Evelyn wejdzie w posiadanie tych pieniędzy, będzie miał do spłacenia wystarczająco dużo długów waszej matki, by jeszcze oddawać to, co pożyczyła ode mnie!
18
To było wszystko, co dało się uzyskać od sir Bonamy'ego, który po rozmowie z Kitem poszedł uciąć sobie codzienną popołudniową drzemkę w bibliotece, rad -jak wcześniej oświadczył - że nie będzie już musiał przebywać w towarzystwie tej męczyduszy Cliffe'a. Kit go nie zatrzymywał. Wprawdzie wszystko buntowało się w nim przeciwko temu, by matka była tak poważnie zadłużona u człowieka, z którym formalnie nic ją nie łączyło i który nie należał do rodziny, lecz młodzieniec nie mógł wymyślić żadnego sposobu, aby zmusić sir Bonamy'ego do ujawnienia sumy, jaką winna mu była lady Denville, ani też do przyjęcia pieniędzy, jeśliby udało się pokonać tę pierwszą przeszkodę.
Cliffe'owie wyjechali w "godzinę po zakończeniu lunchu, a Kit, odczekawszy, aż ich powóz zniknie z pola widzenia, udał się przez park do domku niani Pinny. Wysławszy tam wcześniej Fimbera z paroma butelkami wina, zastał go teraz kłócącego się zawzięcie ze starą piastunką i najwyraźniej przegrywającego w tym starciu, gdyż szlachetny obiekt ich rywalizacji znajdował się ponownie, po raz pierwszy od czasów dzieciństwa, pod czułą, lecz zaborczą opieką niani. Fimber upierał się przy tym, że to on, a nie Pinny pomoże Evelynowi się ubrać, ale w rezultacie musiał uznać jej przewagę ze względu na posiadaną przez nią umiejętność bandażowania. Potem zaś z zaciętymi ustami znosił nieustanne uwagi i ostrzegawcze syknięcia niani, kiedy usiłował pomóc swemu panu włożyć koszulę i surdut. Pinny wszystkim komenderowała i ciągle coś mówiła, zwracając się do swego podopiecz-
248
Rozterka
nego czułymi słówkami, którymi nazywała go w czasach jego dzieciństwa, tak więc kamerdyner nie miał innego wyjścia, jak przyjąć postawę pełną respektu wobec młodego dżentelmena, którego najchętniej by złajał i poddał drobiazgowemu przesłuchaniu.
Kiedy tylko Kit wszedł do saloniku, Fimber skłonił się i bezzwłocznie poinformował go, że jaśnie pan przebywa w ogrodzie. Ściszając jednak głos, jakby łączyło go z Kitem sekretne porozumienie, którego wagę znają tylko oni dwaj, dodał, że jego lordowska mość jest odrobinę zdenerwowany.
Niech Bóg ma biedaczka w swojej opiece, a czego innego można się było spodziewać?! - wykrzyknęła pogardliwie niania. - Niech pan do niego pójdzie, paniczu Kit! I jeśli jego lordowska mość ma wieczorem iść do domu, tak jak życzy sobie jaśnie pani, to może go panicz potem tu przyprowadzić, bo przecież ani Fimber, ani panicz nie pomożecie mu się rozebrać tak zręcznie jak ja. Nie chcę też, by Fimber kręcił się przy nim do późna w nocy i nie dawał mu spać, czyszcząc jego ubrania i robiąc jeszcze nie wiadomo co w ten swój pedantyczny sposób!
Dobrze, Pinny, możemy później o tym porozmawiać - odparł pojednawczo Kit. Po czym dodał, nieznacznie mrugając okiem do rozsierdzonego kamerdynera: - Lepiej idź do domu, Fimber, bo inaczej Norton zacznie się zastanawiać, co się z tobą stało.
To powiedziawszy Kit wycofał się do małego, zacisznego ogrodu na tyłach domku, gdzie zastał Evelyna spacerującego wąskimi ścieżkami oddzielającymi grządki z warzywami i krzaki porzeczkowe. Niania wcześniej wyniosła tam fotel i ustawiła w cieniu jabłoni - obok, na ziemi, leżała otwarta książka oraz bezładnie rozrzucone gazety i czasopisma.
Kit odezwał się wesoło:
- Nie chciałbym być na twoim
miejscu, bracie, z jednego
powodu!
Tam w saloniku toczy się prawdziwa bitwa o ciebie!
Evelyn nie był najwyraźniej w najlepszym humorze, ale zaśmiał się.
- Och, to mi nie przeszkadza! Drą
koty o mnie od chwili, gdy
przysłałeś
tu Fimbera. Za każdym razem, gdy zaczyna mnie
249
Georgette Heyer
besztać, Pinny wchodzi do pokoju, a wtedy on musi przestać, bo dzięki Bogu żadne z nich nie łaje mnie w obecności drugiego. Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest, ale powiem ci, że jestem im za to bardzo wdzięczny! Czy mamie udało się pozbyć Cliffe'ów? Powiedziała mi, że ma taki zamiar, jeśli tylko zdoła coś wymyślić. I co, udało się?
- Wątpisz w to? Właśnie im pomachałem na pożegnanie.
Mama jest cudowna! Co takiego zrobiła, że spakowali manatki?
Powiedziała im, że w wiosce wcale nie ma szkarlatyny. Kiedy zaczęła mówić o zarazie, obawiałem się, że wymyśli ospę, a to byłaby już gruba przesada. Jeśli zamierzasz przyjść dziś do domu, spotkam się z tobą w skrzydle dziecinnym, by mieć pewność, że teren jest bezpieczny. Lady Stavely chodzi spać o dziesiątej, a służący nie wchodzą do salonu, gdy już sprzątną ze stołu po herbacie.
Evelyn kiwnął głową.
- Doskonale. Kester, chyba jutro
pojadę do Tunbridge Wells.
Muszę
załatwić tę sprawę... a jeśli będę siedział tu dłużej,
na
pewno zwariuję!
- Myślę, że jest to wielce prawdopodobne - zgodził się Kit.
- Ale nie możesz pojechać do Tunbridge Wells.
Och, na miłość boską, Kester, tylko nie wygaduj bzdur o moim złamanym ramieniu! - wykrzyknął Evelyn z irytacją.
Nie miałem na myśli twojego ramienia. Chodzi o to, Evelyn, że nie możesz nigdzie się pokazywać, dopóki ja nie zniknę. Jak zamierzasz się tam dostać? Challow nie może cię zawieść dwukółką, bo po pierwsze, ktoś mógłby cię zobaczyć i rozpoznać, a po drugie, nie zdoła wyprowadzić jej tak, by nikt tego nie zauważył, wiesz przecież.
- Ale może to zrobić na twoje polecenie i przywieźć cię tutaj
- zauważył Evelyn z przekornym
błyskiem w oczach. - A wtedy
ty,
drogi braciszku, zająłbyś moje miejsce i pozostałbyś w
ukryciu,
podczas gdy
ja pojechałbym do Tunbridge Wells!
- Zostawiając gości, by radzili
sobie sami, tak?! Mógłbym to
zrobić,
jeśli rzeczywiście byłaby taka konieczność, ale ponieważ
jej
nie ma - stanowczo się temu sprzeciwiam!
250
Rozterka
Evelyn westchnął.
Chyba masz rację. Ale i tak będziesz zmuszony to uczynić, jeśli chcesz zamiast mnie udać się do Brighton.
Otóż nie. Przyszedłem, by z tobą o tym porozmawiać - odrzekł Kit. - Usiądźmy!
Przysunął fotel Evelyna do drewnianej ławeczki i sam na niej usiadł.
- Niezbyt ci się to spodoba -
ostrzegł brata - ale musisz
o
czymś wiedzieć. - Wyjął z kieszeni zwitek banknotów, które
dał
mu Evelyn, i wręczył mu go. - Masz tu swoje zaskórniaki: nie
będą
mi potrzebne. Broszka nie była podrobiona. Wątpię też, by
któryś
z klejnotów mamy był fałszywy - nawet ten naszyjnik,
który
podobno sprzedała, by zdobyć dla ciebie pieniądze.
Evelyn ściągnął brwi, lekko się czerwieniąc.
Co, do czorta, chcesz przez to powiedzieć? Przecież sama mi powiedziała, że sprzedała broszkę i kazała zrobić jej kopię!
Tak, mnie też to mówiła. Ale także wyznała, że kilka razy prosiła Ripple'a o sprzedanie biżuterii, o czym zapewne nie wiedziałeś.
- Oczywiście, że nie!
- Cóż, krótko mówiąc, Eve,
Ripple nigdy nie sprzedał żadnej
z
tych rzeczy. Dał mamie równowartość broszki, a zwracając
klejnot,
powiedział, że to kopia.
Evelyn zesztywniał i tak mocno zacisnął palce na zwitku banknotów, że aż zbielały mu knykcie. Jego oczy zapłonęły gniewem i spojrzawszy na swą zaciśniętą dłoń, rozwarł palce.
- Dlaczego więc nie oddałeś mu tego?
Kit wzruszył ramionami, uśmiechając się półgębkiem.
Spróbuj sam to zrobić. Ja nie byłem w stanie.
Kit, on nie ma prawa...!
Uhm.
- Tak nie może być! - odparł
Evelyn zduszonym głosem. - Ile
mama
jest mu winna?
Nie wiem. Nie chciał mi powiedzieć.
Mnie powie!
- Nie sądzę, Eve. Nikomu nie
powie. Lepiej posłuchaj, czego
się
dowiedziałem.
251
Georgette Heyer
Evelyn skinął głową i zacisnął usta. Gdy jednak Kit skończył swój monolog, z twarzy brata zniknęły bladość i gniew i choć nadal marszczył czoło, wyraz jego oczu był już nieco pogodniejszy. Nie odezwał się od razu, lecz dopiero po chwili:
- Po ojcu została mi jeszcze
jedna rzecz, o której zapomniałem
ci
wspomnieć zeszłej nocy - uczucie poniżenia! Nie pozbędę się
go,
jeśli nie spłacę Ripple'a.
- Nie zdołasz tego zrobić, bracie.
Na razie nie. Ale zrobię to, gdy skończę trzydzieści lat... jeśli nie wcześniej. Muszę z nim pomówić.
Oczywiście... ale prosił, bym ci powiedział, że to nie twoja sprawa, ponieważ wszystko to zdarzyło się jeszcze za życia naszego ojca, kiedy nie mogłeś pomóc mamie. A później dodał - rzekł Kit przymrużając oko - że nie chce, byś mu zrzędził nad uchem.
Evelyn zaśmiał się, lecz zabrzmiało to ponuro.
- Dlaczego sądzi, że tak bym się zachował?
- Cóż, wie, że go nie lubisz!
Co więcej, stwierdził, że przez te
wszystkie
lata nie zdołałeś się go pozbyć, więc tym bardziej mnie
się
to nie uda!
Evelyn skrzywił się.
Nie jest taki głupi! Przypuszczam, że rzeczywiście chciałem go usunąć z drogi - wiele razy. Właściwie nie mogę powiedzieć, że go nie lubię - a na pewno nie miałbym powodu, gdyby tylko ciągle nie zalecał się do mamy, mówiąc do niej „moja śliczna" i nie opowiadając o swoim przywiązaniu, podczas gdy nawet ona wie, ile w tym czasie miał kochanek! Ale nigdy nie podejrzewałbym go o coś takiego! Rzeczywiście sądziłem, że to tylko puste gadanie, że udaje niezmiennie zakochanego w mamie, bo pozycja jej stałego wielbiciela przydaje mu splendoru w oczach świata.
Ja też tak myślałem - przyznał Kit. - Ale teraz sądzę, że jest na swój sposób naprawdę do mamy przywiązany. To dobry człowiek i z całą pewnością szczodrobliwy - mówi, że parę tysięcy mniej czy więcej nie robi mu różnicy.
Muszę się z nim zobaczyć! - stwierdził Evelyn z przygnębieniem. - Mam wobec niego zobowiązania i choć... taki stan
252
Rozterka
rzeczy jest dla mnie nienawistny, zdaję sobie z niego sprawę i muszę mu to powiedzieć. Niech przyjmie do wiadomości, że czuję się odpowiedzialny spłacić w imieniu ojca długi matki.
- Zrobisz, co uznasz za stosowne - odparł Kit uspokajająco.
- Powinniśmy się również
zastanowić - ty, mama i ja - gdzie
mógłbyś
się udać, zanim bezpiecznie wyjadę z kraju. Trudno, byś
tu
siedział zakopany, a dopóki wszyscy wiedzą, że lady Stavely
jest
w Ravenhurst, nie możesz też wyjechać do Londynu ani do
Brighton.
- Szkoda, że nie złamałem
sobie karku zamiast ramienia. To
by
rozwiązało wszelkie nasze problemy - zauważył Evelyn.
Zwrócił
głowę, by spojrzeć na Kita, i dodał szybko: - Nie, nie
chciałem
tego powiedzieć! To był tylko żart, Kester!
- Nie bardziej przewrotny niż inne twoje żarty, braciszku
- odpalił Kit. - Chcę przez to
powiedzieć, że tak bardzo mnie nie
zdenerwował!
- Wiem, wiem! Nie musisz być
złośliwy! - powiedział Evelyn
skruszonym
głosem. - Po prostu jestem trochę wyprowadzony
z
równowagi!
Kit skinął głową, ale rzekł:
- Nie dziwię się. Rzeczywiście
nieźle się zaplątaliśmy, ale
wyjdziemy
z tego! Czy kiedykolwiek nam się to nie udało?
Evelyn uśmiechnął się do niego.
Święte słowa! Nie mówmy już o moich sprawach: po prostu wyjadę do Leicestershire. Porozmawiajmy raczej o tobie! Sądzę, że nie musisz od razu ogłaszać swoich zaręczyn z Cressy, ale jestem zdania, że zanim wrócisz do Wiednia, powinieneś zobaczyć się ze Stavelym i poprosić go o zgodę na wasz ślub. Myślałem o tym i uważam, że dobrze by było, gdybym poszedł z tobą na Mount Street.
Tego nie jestem pewien, ale rzeczywiście muszę jak najszybciej spotkać się ze Stavelym. Jednak moje sprawy nie są tak skomplikowane jak twoje i nie wymagają omówienia, Eve.
Moje są poza dyskusją - odparł Evelyn. - Miałem mnóstwo czasu na przemyślenia i zrozumiałem, że jestem w beznadziejnej sytuacji. Zeszłej nocy wyraziłeś chyba podobną opinię, nieprawdaż?
253
Georgette Heyer
- Nic takiego nie powiedziałem ani nie pomyślałem.
Ale stwierdziłeś, że stryj będzie przeciwny mojemu małżeństwu z Patience Askham, a to prawie to samo. Wmawiałem sobie, że może nie będzie tak źle, ale oczywiście nie ma sensu się łudzić. Jak mogę prosić Patience, by czekała na mnie sześć lat? Nawet gdybym miał pewność, że mnie kocha? Nie próbowałem... nie próbowałem jej sobą zainteresować, a teraz... Nie, nawet jeśliby pan Askham pozwolił mi oświadczyć się jej, nie powinienem tego uczynić.
Co się z tobą dzieje! - wykrzyknął Kit kpiąco. - Albo jesteś w euforii, albo popadasz w czarną rozpacz! - Położył dłoń ha kolanie Evelyna i ścisnął je. - Jeszcze nie wszystko stracone, ty marudo! Postaram się zobaczyć ze stryjem, zanim wyjadę z Anglii, i choć jeszcze nie wiem, co mu powiem, możesz być pewny, że ty wypadniesz w mojej opowieści jak święty!
Jeśli będziesz próbował wybielić moją osobę, od razu zwęszy podstęp! - przerwał mu Evelyn śmiejąc się mimowolnie.
Ależ skąd! Po prostu powiem, że poświęciłeś swoje szczęście dla mnie - a w to uwierzy. Nie ma sensu na razie wspominać o pannie Askham, więc nie zamierzam tego robić. Musisz odczekać jakiś czas, ale myślę, że niedługi, jeśli tylko powstrzymasz się od - jak to nazywa stryj - nadmiernych swawoli. Więcej przebywaj tutaj, bracie, i zainteresuj się posiadłością. Niech to zainteresowanie będzie widoczne, a stryj z ochotą zrzeknie się powiernictwa! Nalegaj na wprowadzanie usprawnień, pytaj o różne rzeczy - pomęcz go trochę! Niech w twoim sposobie bycia wyczuje smutek, jak gdybyś doznał jakiegoś zawodu miłosnego, a daję głowę, że tak go to zmartwi, iż z ulgą zgodzi się na twoje zaręczyny z panną Askham!
Mówił to z radosnym przekonaniem, które rozbawiło Evelyna i na chwilę podniosło go na duchu; sam jednak nie do końca wierzył w to, co mówił. Zbyt dobrze znał niezłomny charakter stryja, by się łudzić, że tak łatwo da się go przekonać, a poza tym nie miał nadziei, iż spojrzy on przychylnie na małżeństwo Evelyna z dziewczyną, która będzie dla niego praktycznie nikim. Znając
254
Rozterka
zaś swego brata bliźniaka Kit wątpił też, czy Evelyn zdoła wytrwać przy tej nakreślonej linii postępowania. Miał zbyt porywcze, zmienne usposobienie, by spokojnie czekać i cierpliwie znosić nudę oraz stan niepewności. Niechybnie popadłby w przygnębienie i szukał pociechy w hulankach i zabawach.
Dlatego też Kit opuścił brata pełen poważnych obaw i idąc powoli do domu, łamał sobie głowę, w jaki sposób przezwyciężyć trudności, które wydawały się piętrzyć bez końca. Niebawem poczuł się tak samo przybity jak Evelyn i bynajmniej nie rozweseliła go wiadomość przekazana przez Nortona, kiedy tylko wszedł do domu, że panna Stavely wybiera się z babcią na przejażdżkę. Aby pocieszyć swego pana, Norton podał mu gazety i pocztę, która przyszła jakiś czas wcześniej.
Wśród korespondencji nie było żadnego listu do Evelyna, za to kilka do lady Denville i dwa ofrankowane przez lorda Stavely, a zaadresowane do matki i córki.
Cressy miała właśnie w ręku list od ojca, kiedy weszła do saloniku lady Denville, i gdy zamknęła za sobą drzwi, rzekła:
- Matko chrzestna, mam doskonałe
nowiny od papy! Albinia
we
wtorek urodziła syna! Papa jest zachwycony! Pisze bardzo
krótko
- chce mnie tylko poinformować, że dziecko jest śliczne,
a
Albinia dobrze się czuje mimo ciężkiego porodu. - Nagle
urwała,
zauważywszy, że lady Denville płacze. Szybko podeszła
do
niej i uklęknąwszy przy fotelu jej lordowskiej mości, zapytała:
- Co się stało? Kochana matko chrzestna, o co chodzi?
Lady Denville uczyniła ogromny wysiłek, by się opanować, i odparła z dziarskim uśmiechem:
- Nic takiego, drogie dziecko! Co
powiedziałaś? Twój ojciec
ma
syna? Cóż, to cudownie - przynajmniej tak należy mówić,
choć
ja osobiście uważam, że powinien był zadowolić się
córką,
bo przecież i tak ma braci, którzy dziedziczą tytuł,
a
nie sądzę, by syn Albinii okazał się sympatycznym dzieckiem!
Cressy wyrwał się mimowolny śmieszek, ale rzekła:
- Zostawmy to! Proszę mi powiedzieć, co panią zmartwiło!
- Jej spojrzenie padło na gęsto zapisaną kartkę, leżącą na stoliku
255
Georgette Heyer
przy łokciu lady Denville: - Otrzymała pani niepomyślne wieści? Mam nadzieję, że... że to nic strasznego? Chyba nie umarł nikt z pani sióstr czy braci?
- Och nie, nic z tych rzeczy! - zapewniła ją lady Denville.
- To coś znacznie gorszego!
Oczywiście, bardzo bym się zmartwiła, gdyby któreś z nich
umarło, ale nie płakałabym z tego
powodu,
bo rzadko się z nimi widuję, a Baverstocka i Amelii po
prostu
nie cierpię! Prawdę mówiąc, smutno mi się zrobiło, kiedy
tego
ranka zobaczyłam Evelyna. I to akurat teraz, kiedy Kit
sprawił
mi tyle radości! Kochana Cressy, taka jestem szczęśliwa!
Będziesz
wymarzoną żoną dla drogiego Kita - od tygodnia nie
mogę
się oprzeć temu wrażeniu!
Wyswobodziwszy się z wonnych uścisków jej lordowskiej mości, Cressy spłonęła rumieńcem, zaśmiała się i rzekła:
Dziękuję pani! Mam nadzieję, że okaże się to prawdą! Wiem tylko, że Kit jest wymarzonym mężem dla mnie! Ale dlaczego zmartwił panią widok Evelyna? Obawia się pani, że doznał poważniejszych urazów, niż przypuszcza Kit?
Och, nie, nie sądzę! Wprawdzie wygląda marnie, biedaczek, ale chodzi o coś innego! Cressy, czy Kit mówił ci o pannie Askham?
Oczywiście! Jak rozumiem, to bardzo piękna i... i słodka dziewczyna!
- Cóż, być może - odparła z powątpieniem lady Denville.
- Ale ma na imię Patience *!
- Jak ślicznie! - zauważyła Cressy pocieszającym tonem.
- Trochę... trochę prowincjonalne imię, ale tak uroczo oryginalne!
- Myślisz? - zapytała lady
Denville z jeszcze większym
niedowierzaniem.
- Boję się, że ona jest prowincjonalna, Cressy,
i
mów, co chcesz, ale mam przeczucie, że to niezbyt
odpowiednia
dziewczyna
dla Evelyna! Bo widzisz, kochanie - teraz mogę ci to
powiedzieć
bez ogródek - wszystkie dziewczęta, w których
poprzednio
się zakochiwał, były takie żywe i dowcipne!
* Patience (ang.) - cierpliwość.
256
Rozterka
Cressy się uśmiechnęła.
Ale dość szybko się w nich odkochiwał, nieprawdaż? Może, skoro sam jest taki wesoły, spokojna, nobliwa dziewczyna będzie bardziej do niego pasować. Słyszałam, że często tak bywa.
Owszem, Kit też to mówi. Uważa, że tym razem Evelyn naprawdę się zakochał, a przecież zna go jak nikt inny. Ale jeśli Evelyn rzeczywiście chciał spokojną dziewczynę, nie pojmuję, dlaczego nie zakochał się w tobie, moja droga! Wydaje się taki kapryśny! Nie myśl jednak, że żałuję, iż wybrałaś Kita, bo Evelyn wcale nie jest moim ulubionym synem, bez względu na to, co mówi Kit. Kocham ich obu tak samo i on o tym wie! Po prostu Evelyn stał mi się bliższy, bo mieszkamy razem; Kit za to jest bardziej rozsądny i odpowiedzialny - zawsze stanowił dla mnie wielką podporę! Myślę też - dodała z namysłem - że będzie uroczym mężem.
Ja też tak sądzę - zgodziła się Cressy z rozbawieniem, a jej oczy przybrały cieplejszy odcień. - Ujęła dłoń lady Denville i odważyła się powiedzieć: - Wydaje mi się, że panna Askham także będzie uroczą żoną.
Nie - stwierdziła lady Denville stanowczo. - Nie uroczą, Cressy! Najwyżej dobrą żoną -jestem tego prawie pewna i dlatego tak mnie to smuci, bo ta dziewczyna sprawia wrażenie dość bezbarwnej!
Cressy pogładziła ją po ręce.
- Och, nie, jestem przekonana, że
zmieni pani zdanie! Myślę,
że
jest po prostu nieśmiała.
Lady Denville spojrzała na nią niepewnie.
- Cressy, ona została wychowana
według surowych zasad, jej
matka
jest wcieleniem przyzwoitości, a Evelyn mówi, że cała
rodzina
to niemal święci. Patience opisał mi wręcz jako anioła!
Cóż,
kochanie, nie ośmieliłabym się zaprzeczyć, że jest...
godna
podziwu, ale
osobiście uważam, że święci ludzie są okropnie
męczący.
Nie mogłabym mieszkać z aniołem pod jednym dachem!
- A musi pani z nią mieszkać?
- Nie, i nie mam takiego zamiaru.
Powiedziałam to Evelynowi,
gdy
ci się oświadczył, bo coś takiego nikomu nie wychodzi na
dobre!
Tylko gdy pomyślę, że miałabym mieszkać sama... Cressy,
257
Georgette Heyer
czy myślisz, że byłoby to możliwe? Musiałabym kupić konia, bo przecież nie mogłabym korzystać z wynajmowanych... I nie chcę mieszkać w jakiejś okropnej, nędznej dzielnicy miasta, na odludziu, jak Upper Grosvenor Place, gdzie przeprowadziła się biedna Augusta Sandhayes, kiedy Sandhayes stracił mnóstwo pieniędzy na giełdzie i zdecydował, że muszą żyć oszczędniej. A pomyśl o kosztach utrzymania służby i powozów, i... i tych wszystkich rzeczach, za które trzeba płacić! - Jej oczy wypełniły się łzami. - Jeśli więc nie mogłam wyjść z długów wtedy, gdy nie musiałam wydawać pieniędzy na dom, to jak sobie poradzę, gdy to wszystko będzie na mojej głowie?
Trudno było znaleźć odpowiedź na to pytanie. Cressy z zamyśleniem w oczach przysiadła na piętach, ale nic nie mówiła. Uderzyła ją prawda zawarta w słowach lady Denville. Przedtem dziewczyna nigdy się nad tym nie zastanawiała; na tyle jednak znała jej lordowska mość, by zdawać sobie sprawę, że utrzymanie takiego stylu życia, do jakiego lady Denville była przyzwyczajona, wymaga znacznie większych dochodów niż pokaźne nawet wdowie dożywocie. Będąc zaś osobą trzeźwo myślącą wiedziała, że nie należy spodziewać się, by jej lordowska mość ograniczyła swoje wydatki, bo to absolutnie nie leżało w jej naturze. Jakby czytając w myślach Cressy, lady Denville rzekła: - Nie warto mi mówić, że powinnam oszczędzać, bo tego nie potrafię! Wszelkie próby, jakie podejmowałam w tym kierunku, prowadziły tylko do jeszcze większych wydatków. Siostra Denville'a - bardzo niemiła kobieta, kochanie, a poza tym okropnie skąpa, co jest znacznie gorszą cechą niż rozrzutność, bo sprawia, że wszyscy czują się skrępowani, na przykład brakiem drugiego lokaja czy tym, że muszą jeść jakieś obrzydlistwa - więc ona zwykłe mnie beształa i usiłowała nauczyć zasad oszczędności, a wtedy zrozumiałam, że nigdy mi się to nie uda. Muszę przyznać, że odetchnęłam z ulgą, gdy umarła, bo zawsze gdy się spotykałyśmy, pytała, ile kosztowała moja suknia, a potem mówiła, że mogłabym mieć inną za połowę ceny. Wiedziałam, że mogłabym, lecz nie chciałam innej. Widzisz, Cressy, od chwili, gdy wprowadzono mnie do towarzystwa, zawsze byłam uważana za najlepiej
258
Rozterka
ubraną kobietę w Londynie i kiedy idę na przyjęcie, wszyscy patrzą, co mam na sobie i jak jestem uczesana i... i potem mnie naśladują. Byłam wyrocznią mody i nadal nią jestem, więc nie mogłabym chodzić na przyjęcia ubrana jak jakieś bezguście! To nie wynika z próżności, bo chyba nie jestem próżna, ale... cóż, nie potrafię ci tego wytłumaczyć! Chyba nie zrozumiesz mnie
- chociaż ty zawsze jesteś bardzo dobrze ubrana, kochanie!
Ależ rozumiem - zapewniła ją Cressy. - I nie zniosłabym, gdyby pani stała się choć odrobinę mniej... mniej wytworna i na pewno podobnie czują Evelyn i Kit! Matko chrzestna, nie musisz mieszkać oddzielnie! Nawet gdybyś mogła sobie na to pozwolić, jestem pewna, że niezbyt by ci się to podobało. Pomyśl tylko, jak brakowałoby ci panów, którzy... którzy cię adorują i towarzyszą ci na przyjęciach!
Cóż, tego chyba nie byłoby mi brak - przyznała otwarcie jej lordowska mość - bo wciąż mnóstwo dżentelmenów chce mi towarzyszyć!
- Ale nie miałaby pani gospodarza na własnych przyjęciach!
- zauważyła Cressy.
- Rzeczywiście nie - przyznała
lady Denville. - To jest
właśnie
najgorsze, gdy się jest wdową. Ale stwierdzam, że pod
innymi
względami ten stan ma swoje zalety. Znacznie więcej
zalet
niż bycie mężatką! Przynajmniej dla mnie, ale oczywiście
nie
dla ciebie, kochanie! - dodała pospiesznie z jednym ze
swych
uroczych
uśmiechów. Zbladł on jednak zaraz, a lady Denville
nagle
wydała się starsza i przygnębiona. - Zapomniałam o
najważniejszym. Widzisz, to wszystko nie ma znaczenia. -
Dwie
wielkie łzy
wypłynęły jej spod powiek i stoczyły się po policzkach.
Rzekła
ze smutkiem: - Byłam taką niedobrą matką, a tak ich
kocham!
Cressy wybuchnęła śmiechem.
- Matko chrzestna! Przepraszam
cię, ale to niedorzeczność!
Przecież
oni tak bardzo cię kochają.
Lady Denville starannie otarła łzy.
- Wiem, ale nie rozumiem
dlaczego. Przynajmniej Kitowi nie
zrujnowałam
życia. Kiedy jednak zobaczyłam dziś Evelyna, wtedy
zrozumiałam,
jaką wyrodną jestem matką!
259
Georgette Heyer
- Nigdy nic takiego nie powiedział.
- Oczywiście, że nie, biedny
chłopiec! Ale prosił mnie, bym
mu
przebaczyła... że zawiódł mnie i zostawił samą w takiej
chwili,
a to niemal złamało mi serce, bo gdyby nie moje potworne
długi,
już jutro mógłby ożenić się z Patience. Błagałam go,
by
zapomniał o tych
długach, ale mimo że się śmiał i próbował
odwrócić
moją uwagę, w końcu musiał przyznać, iż rzeczywiście
o
nich myśli i... i nie ma nadziei na poślubienie Patience
jeszcze
przez całe
lata - a to znaczy nigdy!
Bo nie ma się co łudzić, że
stryj
Brumby wyrazi zgodę na ten związek. A potem Evelyn
próbował
żartować, mówiąc, że to nie moja wina, ale jego,
ponieważ
był zbyt lekkomyślny, by powierzyć mu majątek, i tego
już
nie mogłam wytrzymać, Cressy! Kiedy zobaczył, jaka
jestem
zmartwiona,
zaczął sobie pokpiwać w ten swój uroczy sposób,
mówiąc,
że oboje widzimy wszystko w czarnych barwach i że nie
jest
tak źle, bo jeśli nawet nie może w obecnej chwili spłacić
moich
długów, to jakoś ułoży się z wierzycielami czy coś w
tym
rodzaju, więc
nie ma się czym martwić. Pewnie pomyślisz, że to
głupie
z mojej strony, iż w to uwierzyłam, ale... ale gdy Evelyn
zaczyna
mnie pocieszać, jest taki wesoły i przekonywający, że
każdy
czułby się uspokojony! Naprawdę nabrałam przekonania,
że
coś da się zrobić, jeśli ludzie uwierzą, że dostaną
swoje
pieniądze, gdy
tylko Evelyn skończy trzydzieści lat, i byłam
całkiem
pogodna, kiedy od niego wychodziłam. Ale potem
przyszła
poczta i... dostałam ten druzgocący list! - Urwała
szlochając
i ponownie przyłożyła chusteczkę do oczu. - Pan...
nieważne,
jak ma na nazwisko! Nie znasz go, ale parę lat temu
pożyczył
mi sporą sumę pieniędzy, kiedy zachodziłam w głowę,
jak
wybrnąć z kłopotów. Naprawdę wierzyłam, że będę w stanie
mu
je oddać w następnym kwartale, kiedy dostanę pensję, lecz
stało
się inaczej. Okazało się to zupełnie niemożliwe i
musiałam
postawić
sprawę jasno. Ale zgodziłam się zapłacić procent
i
zaprosiłam jego córkę na jedno z przyjęć u siebie, a
ponadto
zabrałam ją
dwa razy na przejażdżkę po parku i przedstawiłam
setkom
ludzi, więc co jeszcze mogłam zrobić? A teraz ten
człowiek
pisze do mnie długi list, oświadczając, że bardzo mi
współczuje,
ale nie może czekać dłużej, bo miał wiele wydatków,
260
Rozterka
które pochłonęły dużo pieniędzy, więc z ogromną przykrością musi prosić mnie o zwrot pożyczki. Co jednak najbardziej mnie przygnębiło i co jak najgorzej o nim świadczy - otóż to, że nie ofrankował swego listu i musiałam za niego zapłacić aż dwa szylingi! To znaczy, ktoś inny to zrobił, pewnie Norton, ale to niczego nie zmienia - poza tym, że jak zwykle zapłaci za to biedny Evelyn, kiedy będzie regulował domowe rachunki.
Ledwie słyszalne drżenie głosu przeczyło powadze, z jaką odparła Cressy:
- Cóż... cóż za brak delikatności ze strony tego pana!
No właśnie! A zawsze zachowywał się jak dżentelmen. - Westchnęła. - Będę musiała oddać mu pieniądze, ale Evelyn nie może się o tym dowiedzieć. Podobnie zresztą jak Kit, pamiętaj, Cressy! Mam nadzieję, że nic mu nie powiesz!
Dobrze, ale ma pani tyle pieniędzy? - zapytała Cressy nieśmiało.
Tak - odparła lady Denville. - Wystarczy na pokrycie wszystkich długów! - Wstała, wzięła nieszczęsny list i włożyła do jednej z szuflad tamburowego biurka. Po czym dodała stłumionym głosem. - Podjęłam pewną decyzję. Powinnam była to zrobić po śmierci Denville'a, ale nie mogłam się na to zdobyć. Teraz jednak mogę i zamierzam to uczynić, bo choć byłam złą matką, nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobiła dla moich ukochanych synów! Tylko błagam, Cressy, nie mów Kitowi, że trochę płakałam!
Cressy wstała z kolan.
Nie zdradzę mu nic wbrew twojej woli, matko chrzestna, ale powie mi pani, jak zamierza spłacić długi i czemu jest pani z tego powodu tak nieszczęśliwa?
Cóż, prawdę mówiąc, kochanie, przygnębia mnie myśl, że będę musiała mieszkać za granicą, z jakąś rozsądną damą do towarzystwa - ale na pewno szybko do tego przywyknę! - powiedziała jej lordowska mość, dzielnie się uśmiechając.
Mieszkać za granicą z... Ale dlaczego? - zapytała Cressy ze zdumieniem.
Henry będzie na to nalegał. Wiem, że będzie! Kiedyś, gdy chłopcy byli bardzo mali, on i Luiza -jego siostra - przekonywali
261
Georgette Heyer
Denville'a, że tylko to można ze mną zrobić, bo... Och, było wiele powodów, ale w końcu do tego nie doszło, bo w Europie zrobiło się niebezpiecznie z powodu Napoleona - właśnie dlatego w przeciwieństwie do innych mam do niego pewien sentyment! Ale teraz wojna się skończyła, a zasłużeni ludzie, jak biedny Brummell, mieszkają w jakichś nędznych, tanich miejscach, gdzie nie ma przyjęć, wyścigów i żadnych znanych ludzi! Cressy rzekła z oburzeniem:
- Lord Brumby nie mógłby być taki nieludzki!
Owszem, mógłby - odparła jej lordowska mość. - Wysłałby mnie albo tam albo do Dower House... prawdopodobnie nie zaproponowałby mi nawet Dower House, bo uważałby, że to zbyt blisko Brighton i że nie mógłby powstrzymać mnie przed przyjazdem do Londynu, gdy już moje długi zostałyby spłacone.
Cóż, jedno jest pewne! - zauważyła Cressy z błyskiem w oczach. - Ani Evelyn, ani Kit nie wyrażą zgody na takie rozwiązanie!
Rzeczywiście nie - przyznała jej lordowska mość. - Nie, jeśli będą o tym wiedzieli, a to bardzo krzepiąca świadomość! Gdy jednak Evelyn się ożeni, powiem, że chcę wyjechać za granicę. Być może będę mogła odwiedzić ciebie i Kita, więc jakoś to zniosę!
Po krótkiej chwili Cressy rzekła powoli:
Sądzę, że to bardzo złe wyjście. Absolutnie nie dla ciebie, matko chrzestna! Zanudzi się pani, mieszkając z jakąś rozsądną damą do towarzystwa.
Wiem - odparła z westchnieniem lady Denville. - Jeśli to będzie moja siostra Harriet, umrę z nudów!
Och, nie, tak nie może być! - stwierdziła Cressy zdecydowanie. Zerknęła na jej lordowska mość i zaśmiała się cicho. - Nie powinna pani mieszkać z żadną kobietą! Proszę tylko pomyśleć, zawsze mieszkała pani z mężczyznami! Wiem z doświadczenia, że niełatwo jest przyzwyczaić się do kobiecego towarzystwa. Dlatego właśnie byłam gotowa przyjąć oświadczyny Evelyna, choć go nie kochałam.
Tak, ale... - Lady Denville urwała, a na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz. Patrząc na nią, Cressy zauważyła, że jej oczy
262
Rozterka
rozjaśnił łobuzerski błysk. Nagle cichutko zachichotała, odwróciła się i impulsywnie objęła Cressy. - Kochanie, podsunęłaś mi... wspaniały pomysł! To dość absurdalne i nie jestem pewna, czy... nawet jeżeli... Muszę się dobrze zastanowić! Idź więc już, drogie dziecko, i nie mów nikomu ani słowa o naszej rozmowie!
- Dobrze, obiecuję - odrzekła Cressy. - Wybieram się z babcią na godzinną przejażdżkę. List papy cudownie na nią wpłynął! Bardzo się cieszy i nawet jest gotowa wybaczyć Albinii, że go poślubiła. Myślę, że to najlepszy moment, by jej powiedzieć, że Kit to Kit, a nie Evelyn, i jeśli nadal będzie miała taki dobry humor, sama zamierzam to uczynić!
19
Obudziwszy się z popołudniowej drzemki, sir Bonamy ziewnął, westchnął i orzeźwił się szczyptą tabaki. Potem wziął do ręki gazetę „The Morning Post", którą Norton, wszedłszy na palcach do biblioteki, położył na stoliku przy jego łokciu, i pobieżnie przejrzał jej zawartość. To, co go interesowało, znajdowało się na stronach poświęconych ogłoszeniom towarzyskim; ponieważ jednak Londyn w lipcu był prawie pusty, rubryka towarzyska zawierała tylko tak mało ciekawe wzmianki jak ta, że lady X wraz z trzema córkami gości w Scarborough albo że księżna B. przebywa na kuracji w Tunbridge Wells. Najwięcej miejsca zajmowały nowinki z Brighton i sir Bonamy przeczytał z pewnym żalem, że wielmożny książę regent wydał w Pavilion przyjęcie dla znakomitych gości, a następnie obiad dla wybranych, po którym nastąpił wspaniały wieczór muzyczny. Nie można powiedzieć, by sir Bonamy podzielał upodobanie swego królewskiego przyjaciela do muzyki, lecz z całą pewnością ogromną przyjemność sprawiłby mu obiad, na który bez wątpienia zostałby zaproszony. A gdy jeszcze przeczytał, że pod koniec tygodnia w Pavilion oczekiwany jest wielmożny książę Yorku, poczuł taką tęsknotę za Brighton, że zdecydował, iż pod koniec tygodnia Pavilion zaszczyci swą obecnością także sir Bonamy Ripple.
Kiedy lady Denville zaprosiła go do Ravenhurst, zgodził się na przyjazd bez wahania, ponieważ mu to pochlebiało i z wrodzonej dobroci gotów był stawić się na każde wezwanie swej bogini. Spodziewał się także kilku miłych tete-a-tete z gospodynią, ponadto wiedział, że jej kucharz ustępuje tylko jego własnemu,
264
Rozterka
a także przypuszczał, że wśród pozostałych gości znajdą się osoby, z którymi będzie mógł grać w wista o wysokie stawki. Tak już przyzwyczaił się do roli wielbiciela lady Denville, że nie odrzuciłby jej zaproszenia nawet wtedy, gdyby wiedział, że reszta zaproszonych gości to pospolici ludzie, z którymi nic go nie łączy; był jednak tyleż zawiedziony, co zdumiony, kiedy zorientował się, że gospodyni, zazwyczaj organizatorka najbardziej wytwornych przyjęć w Londynie, zgromadziła w Ravenhurst tak nieliczne i nudne towarzystwo.
Sir Bonamy nie był wielbicielem wiejskich krajobrazów, toteż zwykle jego wizyty na wsi ograniczały się do kilku tygodni w zimie, kiedy to gościł w różnych dużych domach, w których spodziewał się spotkać ludzi o podobnych zainteresowaniach albo doświadczać takich rozrywek, jakie mogły przypaść do gustu grubemu i podstarzałemu dandysowi o leniwym usposobieniu; nic więc dziwnego, że już parę dni spędzonych w Ravenhurst sprawiło, że zaczął wzdychać do atrakcji Brighton. Na dodatek w czasie tego pobytu miał niewiele okazji, by miło poflirtować z lady Denville, gra w nieciekawego wista o symboliczne stawki nudziła go, a odkrycie, że nieopatrznie wdepnął w jakąś tajemniczą intrygę, stała się dla niego przyczyną poważnego niepokoju. Nie wiedział wprawdzie, w jaką diabelską aferę wdali się bracia Fancotowie, ale nie miał zamiaru dać się wciągnąć w coś, co nosiło wszelkie znamiona sporego skandalu.
Odłożył więc „The Morning Post" i zaczął zastanawiać się, jak wytłumaczyć lady Denville swój wyjazd z Ravenhurst, kiedy drzwi cicho się otworzyły i jej lordowska mość zajrzała do pokoju.
Gdy tylko zauważyła, że sir Bonamy nie śpi, uśmiechnęła się i rzekła:
- Ach, tu jesteś! Drogi Bonamy,
chodźmy razem na spacer!
Wydaje
mi się, że odkąd przyjechałeś, nie byliśmy ze sobą sam
na
sam nawet przez pięć minut!
Gdy sir Bonamy podniósł się z fotela, lady Denville lekkim krokiem przeszła przez pokój i wyglądała tak młodo, że jej wielbiciel wykrzyknął:
- Na honor, Amabel, nie wyglądasz
ani o jeden dzień starzej
n)ż
tego dnia, kiedy cię pierwszy raz ujrzałem!
265
Georgette
Heyer
Roześmiała się, ale rzekła ze smutkiem:
Zawsze mówisz mi takie urocze komplementy, Bonamy! Teraz jednak trochę przesadziłeś!
Och, nie, bynajmniej! - zapewnił ją, całując dłoń lady Denville. - Nie muszę, moja śliczna! Nie jesteś ani o godzinę starsza!
Niestety, o całe łata! - westchnęła. - Nawet nie chcę ich liczyć. Nie poszedłbyś ze mną do ogrodu? Cressy pojechała z babką na przejażdżkę, mogę więc nareszcie robić, co chcę! Boże, ależ ten Cosmo zrobił się prozaiczny i uciążliwy! Dziękuję ci, że tak dzielnie go znosiłeś! Nie wiem, co bym bez ciebie poczęła!
Och, cóż, to drobiazg! - odparł patrząc na nią z czułym uśmiechem. - Zawsze z przyjemnością ci służę! A co do Cosmo -jestem ci wdzięczny, że mnie od niego wybawiłaś! - Zaśmiał się gromko. - Szkarlatyna, dobre sobie, ty przebiegła lisiczko! Już myślałem, że posunęłaś się trochę za daleko, ale, na Boga, twój brat jest największym głupcem, jakiego spotkałem, choć ma się za nie wiadomo kogo! - Przełożył jej dłoń pod swoje ramię i poklepał ją. - Gdyby znał cię tak dobrze jak ja, moja śliczna, nie dałby się nabrać!
Ale nie zna mnie - stwierdziła. - Nikt oprócz ciebie mnie nie zna.
Sprawiło mu to taką przyjemność, że tylko wymownie westchnął, mocniej uścisnął jej ramię i poróżowiał na twarzy. Lady Denville wyprowadziła go z domu, po czym uwolniła rękę, by otworzyć maleńką parasolkę. Potem jednak ponownie wzięła go pod ramię i wolnym krokiem zmierzając z nim wzdłuż tarasu w stronę niskich stopni, powiedziała:
Och, jak cudownie! Byłam już tak przygnębiona, że nic nie mogłoby podnieść mnie na duchu, ale rozmowa z tobą, moim najlepszym przyjacielem, zawsze dobrze mi robi!
A mnie dobrze robi już sam twój widok, moja droga! - odparł szarmancko, choć w jego oczach pojawił się pewien niepokój.
Kochany Bonamy! - zamruczała. - Zaprosiłam cię w straszliwie nudne miejsce! Wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz, i tym
266
Rozterka
gorzej to o mnie świadczy, bo wykorzystałam twoje dobre serce! Naprawdę błagam cię o wybaczenie!
- Nie, nie! Jestem szczęśliwy,
że mogłem ci pomóc! - odparł,
całkiem
tym zjednany.
- Mam nadzieję, że nie tęsknisz za powrotem do Brighton
- rzekła wzdychając. - Jednak
nie dziwiłabym się, gdyby tak
było.
Sama chętnie bym tam pojechała, bo nie lubię wsi, a jeżeli
nawet
- to tylko na krótko!
Ależ, Amabel, co chcesz przez to powiedzieć? - sprzeciwił się. - Oczywiście pojedziesz do Brighton! Przecież mówiłaś, że Evelyn wynajął ten sam dom na Stayne, w którym byłaś zeszłego lata?
Owszem, ale czyż to nie jest marnowanie pieniędzy? Evelyn nie może tam pojechać, dopóki nie zrośnie mu się ramię - bo, widzisz, miał wypadek, i dlatego Kit musiał zająć jego miejsce
- wobec czego chce udać się do
Leicestershire, do Crome
Lodge...
pomyśl tylko, co za przykrość dla biedaczka - w środku
sezonu
letniego! Muszę więc pojechać z nim. Poza tym jest
bardzo
przygnębiony, bo... ale nie zamierzam obarczać cię
moimi
problemami!
Nigdy mnie nimi nie obarczasz! Zrobiłbym dla ciebie wszystko, Amabel, ale sęk w tym, że Evelyn na pewno nie życzyłby sobie, abym mieszał się do jego spraw. Lepiej zatem nie mów mi, w co się znowu wplątał, bo sama wiesz, że mnie nie lubi i z całą pewnością wpadłby we wściekłość, gdyby się dowiedział, iż zdradziłaś mi jego tajemnice! - odrzekł stanowczo sir Bonamy.
Obawiam się, że nawet ty nie zdołałbyś rozwiązać tego węzła gordyjskiego - przyznała z kolejnym westchnieniem.
Jestem pewien, że nie! Zostaw to Kitowi, moja śliczna! On ma sporo zdrowego rozsądku! Nawet jestem zaskoczony - dodał w nagłym przypływie szczerości - że wyrósł na takiego mądrego młodzieńca! Zawsze myślałem, iż ci twoi chłopcy są diabła warci, ale teraz nie zdziwiłbym się, gdyby Kit wyszedł na ludzi.
Jej lordowska mość już miała na końcu języka gorące słowa w obronie starszego z bliźniaków, lecz zachowała je dla siebie, mówiąc tylko, że Kit zawsze był bardziej odpowiedzialny. W tym czasie ona i sir Bonamy zdążyli już przejść przez trawnik i znaleźli
267
Georgette Heyer
się przy drewnianej ławeczce stojącej w cieniu wielkiego cedru, więc lady Denville zaproponowała, by na niej usiedli, osłonięci od promieni słonecznych. Sir Bonamy przyjął tę sugestię z ulgą, ponieważ był już nieprzyjemnie zgrzany i miał poważne obawy, że sztywne końce jego kołnierzyka zaczynają opadać. Usadowił się więc na ławce obok jej lordowskiej mości i wytarł czoło. Lady Denville, wyglądająca cudownie świeżo, zamknęła parasolkę i odchyliwszy się na oparcie, stwierdziła, że nie ma nic bardziej wyczerpującego niż przechadzka w taki upał. Potem zamilkła, patrząc przed siebie tak melancholijnym wzrokiem, że sir Bonamy zaczął się czuć niezręcznie. Po dłuższej chwili położył pulchną rękę na jej dłoni i rzekł:
- No, moja śliczna! Nie powinnaś
popadać w melancholię!
Wierz
mi, Kit wszystko załatwi!
Lady Denville nieznacznie drgnęła i z uśmiechem zwróciła ku niemu głowę.
Nie o tym myślałam. Po prostu... pogrążyłam się we wspomnieniach! Czy czasami wracasz pamięcią do minionych lat, Bonamy? To bywa trochę przygnębiające: tyle czasu minęło, tyle było pomyłek, tyle nieszczęścia! Ale, oczywiście, są też miłe wspomnienia! Przypominasz sobie nasze pierwsze spotkanie?
Ach, jakby to było wczoraj - do końca życia tak to będę pamiętał! Byłaś cała w bieli, moje śliczności, twoje wspaniałe złote włosy aż lśniły pod odrobiną pudru, a oczy błyszczały jak szafiry! Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia - przysiągłem sobie, że albo zdobędę twoją rękę, albo zostanę kawalerem! I tak też się stało! A co więcej, nigdy nie kusiło mnie, by złamać tę przysięgę! Bo żaden mężczyzna, który raz cię pokochał, moja śliczna - rzekł sir Bonamy żarliwie, dla wygody zapominając na chwilę o kilku paniach wątpliwej cnoty, które utrzymywał za olbrzymie sumy pieniędzy - nie mógłby obdarzać uczuciem żadnej innej kobiety!
Lady Denville, przypomniawszy sobie jedną tajemniczą damę z towarzystwa i przynajmniej trzy eleganckie kurtyzany, cieszące się protekcją sir Bonamy'ego, stłumiła śmieszek i rzekła sentymentalnie:
- A papa wydał mnie za Denville'a! Tańczyliśmy ze sobą,
268
Rozterka
pamiętasz? I następnego dnia przysłałeś mi bukiet białych i żółtych róż - tak wiele, że nie mogłam ich policzyć! To powinno być szczęśliwe wspomnienie, a jednak chce mi się płakać. Nie, nie poddam się temu - dodała z jednym z tych swoich figlarnych błysków w oku - bo nie ma nic bardziej męczącego niż niewiasta, która zamienia się w fontannę! Nigdy nic takiego mi się nie zdarzało, nieprawdaż?
- Nigdy! - potwierdził podnosząc jej dłoń do swych ust.
- Cóż, mam nadzieję, że na
sądzie ostatecznym zostanie mi to
poczytane
za zasługę, i chyba tak być powinno, bo nie miałam
szczęśliwego
życia. Nie należy źle mówić o zmarłych i doskonale
zdaję
sobie sprawę, że biedny Denville miał ze mną taki sam
krzyż
pański jak ja z nim - no, może prawie taki sam! Prawda
jednak
jest taka, że pomyliliśmy się co do siebie i nigdy,
przenigdy
nie powinniśmy byli się pobrać! - Ściągnęła brwi.
- Często zastanawiałam się,
dlaczego sądził, że zakochał się we
mnie
- niesłychanie go drażniłam i był taki oschły, taki
oficjalny,
iż nawet
dziś przebiega mnie dreszcz, gdy sobie o tym przypomnę!
- Och, moje śliczne biedactwo! -
zawołał sir Bonamy, bardzo
wzruszony.
- Gdybyś wyszła za mnie, bylibyśmy oboje tacy
szczęśliwi!
Obrzuciła go śmiejącym się spojrzeniem.
- Cóż, może ja byłabym
szczęśliwa, ale ty denerwowałbyś się
z
mojego powodu tak samo jak Denville! Pomyśl o mojej
straszliwej
rozrzutności i okropnym zarządzaniu domem, o upodobaniu do gry
w karty i potwornych długach!
Sir Bonamy machnął niedbale rękę.
- To wszystko drobnostki! Twoje
długi? Phi - cóż to jest?
Możemy
je zaraz spłacić! Wciąż ci powtarzam, że jestem w stanie
znieść
więcej absurdalnych wydatków, niż możesz przypuszczać.
Nie
mówię tego, żeby się chwalić jak jakiś pyszałek, ale
nie
jestem takim
znowu biednym człowiekiem! Oczywiście nie sam
dorobiłem
się tego majątku: odziedziczyłem go, ale nie powiem
ci,
ile mam pieniędzy, bo to nie ma znaczenia. W każdym razie
nie
zdołałabyś wydać nawet ich połowy!
- Wielkie nieba, Bonamy, ależ ty musisz być naprawdę bogaty!
- zaoponowała.
269
Georgette Heyer
- Owszem - odparł zwyczajnie. -
Jestem najbogatszym czło
wiekiem
w królestwie. I cóż mi z tego? Mógłbym równie dobrze
żyć
ze skromniejszej fortuny, Amabel, ponieważ nie mam jej na
kogo
wydawać i nie pomogła mi ona zdobyć tego jedynego,
czego
naprawdę pragnąłem. Można więc powiedzieć, że praktycznie
się nie liczy - zupełnie nie liczy!
Lady Denville dobrze wiedziała, że sir Bonamy żył w prawdziwym luksusie: oprócz siedziby przy Grosvenor Sąuare miał również domy w Brighton, Newmarket, York i Bath (do którego to cokolwiek już niemodnego kurortu czasami zjeżdżał, gdy musiał podreperować swój stan zdrowia); trzymał też czwórki wyśmienitych koni na zmianę przy co najmniej pięciu traktach pocztowych, a także grywał w karty za bajońskie sumy albo u Watiera, albo w Oarlands, posiadłości swego niezwykle rozrzutnego przyjaciela, księcia Yorku - oparła się jednak pokusie, by uczynić jakąś uwagę na ten temat. Choć kąciki jej ust śmiesznie drżały, a głos był podejrzanie zdławiony, odparła, potrząsając głową:
Tak, masz rację! To bardzo smutne, drogi przyjacielu! Jakież puste jest twoje życie! Jakież samotne!
Och tak! - zgodził się, po raz pierwszy od wielu lat uświadamiając sobie prawdziwość tej pełnej współczucia uwagi. Ponownie ujął dłoń lady Denville i ściskając ją w swej ciepłej i dość pulchnej ręce, rzekł z wielką powagą: - Jedyny użytek, jaki mogę uczynić z tej fortuny, to oddać ją tobie, moja droga! Powiedz tylko słowo, a będzie twoja na zawsze. Pozwól, że wezmę na siebie twe długi! Pozwól mi...
Nie dała mu dokończyć. Unosząc spojrzenie swych pięknych oczu ku jego twarzy, powiedziała:
- Bonamy, czy ty... po tych
wszystkich latach... prosisz mnie
o
rękę?
Nastąpiło pełne osłupienia milczenie. Okrągłe oczka sir Bonamy'ego wpatrywały się w lady Denville. Nigdy nie były zbyt wyraziste, ale teraz stały się całkiem puste; z jego pucołowatych policzków zaś w sposób widoczny zaczął znikać soczysty kolor. Dwadzieścia sześć lat temu ubiegał się o rękę Amabel; potem, kiedy wyszła za mąż, był jej stałym, oddanym cavaliere servente
Rozterka
i w ten sposób dość miło upływały mu lata. Była rzeczywiście jedyną kobietą, z którą chciał się ożenić; mimo jednak srogiego rozczarowania, jakie przeżył, gdy nieboszczyk lord Baverstock wybrał jej na męża hrabiego Denville, rana w jego sercu zagoiła się na tyle szybko, że nie tylko zaczął doceniać zalety kawalerskiego stanu, lecz także niebawem związał się z uroczą, choć może trochę chciwą damą lekkich obyczajów, powszechnie uważaną za prawdziwą piękność. Mimo tego nieoficjalnego związku i kilku kolejnych, które potem nastąpiły, nadal pozostał wielbicielem czarującej hrabiny Denville, zyskując sobie zabarwiony nieco zawiścią szacunek innych, mniej szczęśliwych rywali, a po upływie odpowiedniego czasu także opinię mężczyzny, który raz oddawszy serce jednej kobiecie, nigdy już nie ofiarował go (wraz z olbrzymią fortuną) żadnej innej. Tak więc po kilku latach każda matka mająca córki na wydaniu uważała za stratę czasu wszelkie próby usidlenia go i obserwowała jego niewinne, eleganckie flirty bez błysku nadziei czy też ukłucia zazdrości.
Taki stan rzeczy doskonale odpowiadał jego leniwej, hedonistycznej naturze. Przyzwyczaił się do zamożnego kawalerskiego życia i korzystał z luksusów, na jakie pozwalało mu bogactwo, szybko stając się bliskim przyjacielem księcia Walii, a także jego niewiele mniej rozrzutnego brata, księcia Yorku; wkrótce też przestał walczyć ze skłonnościami do tycia, a dzięki znakomitemu pochodzeniu, przyjemnym manierom i niezwykłej gościnności, a także talentom swego krawca i łaskom najbardziej podziwianej kobiety w Anglii, zyskał pozycję arbitra elegancji, którego każda pani domu chciała zaliczać do swoich gości.
Temu poczciwcowi, w opinii eleganckiego światka żywiącemu niewygasłą namiętność do swej pierwszej miłości, nigdy jednak nie przyszło do głowy zajrzeć do swego serca i gdyby ktoś zasugerował, że jego pierwsze, młodzieńcze uczucie niezauważenie, lecz w sposób nieunikniony zamieniło się w sympatię, poczułby się głęboko urażony. Teraz jednak, gdy patrzył w piękną twarz lady Denville, przed oczami stanął mu jeszcze piękniejszy °braz jego dotychczasowej wygodnej, niczym nie skrępowanej egzystencji.
271
Georgette Heyer
Miękki śmiech lady Denville sprawił, że ta wizja się rozwiała. Jego bogini rzekła tonem czułej wymówki:
- Och, Bonamy, nie można na
ciebie liczyć! Jesteś tylko błędnym
rycerzem!
Tak naprawdę nie chcesz się ze mną ożenić, mam rację?
Zebrał się w sobie i oświadczył dzielnie:
- O niczym bardziej nie marzę!
- Cóż, nie wygląda na to!
Przyznaj się! Przez te wszystkie lata
tylko
udawałeś!
Gwałtownie zaprzeczył temu żartobliwemu oskarżeniu.
- Och, nieprawda! Jak możesz tak
mówić, Amabel? Czyż dla
ciebie
nie zostałem kawalerem?
W kącikach jej ust zagościł prowokacyjny uśmieszek; przez chwilę przyglądała się sir Bonamy'emu.
- Tylko tak mówisz, ale czy
jesteś pewien, że nie zrobiłeś tego
dla
siebie? Czyż nie lubisz się przeglądać we własnych słowach,
mój
drogi?
Sir Bonamy poczuł się tak urażony tym brakiem wiary w jego oddanie, że krew uderzyła mu do głowy i spojrzał piorunującym wzrokiem na lady Denville.
Tak! To znaczy, nie! Na honor, Amabel...! Czy kiedykolwiek kochałem poza tobą jakąś inną kobietę? Czy kiedykolwiek...
Często! - odparła wprost. - Najpierw była ta olśniewająca piękność z czarnymi lokami i błyszczącymi oczami, która miała zwyczaj jeździć po parku małym lando z czwórką kruczoczarnych koni, doskonale dobranych, i tak pięknych, że zdaniem wszystkich musiały kosztować fortunę! Potem była tamta zwiewna istota o płowych włosach, która z pewnością też niemało cię kosztowała! A po niej...
Dobrze, dobrze, już wystarczy! - zaprotestował sir Bonamy, niemile zaskoczony jej doskonałą pamięcią. - To były kawalerskie słabostki! Wielkie nieba, Amabel, powinnaś wiedzieć, że te przelotne związki nic dla mnie nie znaczyły! Przecież twój własny ojciec... Ale nic już nie powiem!
Śmiech zgasł w jej oczach; odwróciła głowę i rzekła cichym głosem:
- Podobnie jak Denville. Czy to
też nie miało żadnego
znaczenia?
Bo dla mnie miało, i to wielkie! Ależ byłam niemądra!
272
Rozterka
Amabel! - zaczął sir Bonamy, z najwyższym wysiłkiem panując nad sobą. - Nigdy nie pozwoliłem sobie na żadne krytyczne słowo o Denville'u i teraz powstrzymam się od uwag, ale gdybyś wyszła za mnie, nawet najpowabniejsza istota na świecie nie zdołałaby rzucić na mnie uroku!
Niestety, już za późno - stwierdziła ponuro. - Zaprzepaściłam twoją miłość, mój biedny Bonamy! Wyczytałam to z twojej twarzy i właściwie się temu nie dziwię!
Ależ nic podobnego! - odparł zdecydowanie. - Nie zrozumiałaś mnie! Po prostu przyzwyczaiłem się do myśli, że nie ma dla mnie nadziei - dziwisz się więc, że osłupiałem? Serce przestało mi bić! Czy to możliwe - zapytałem siebie - że moje największe marzenie może się spełnić? Po chwili jednak znowu straciłem nadzieję, bo uświadomiłem sobie, jak absurdalne byłoby, gdybym w tym wieku zdobył to, czego nie zdobyłem, kiedy byłem młody i jak sądzę... dość reprezentacyjny!
To prawda! Już wtedy byłeś elegancki, choć dopiero później stałeś się prawdziwą wyrocznią mody!
No, cóż! - rzekł z widocznym zadowoleniem. - Zawsze lubiłem otaczać się tym, co najlepsze, ale wyczucie smaku, jak wiesz, przychodzi z wiekiem! Teraz jednak jestem stary, moja
-śliczna, obawiam się, że za stary dla ciebie! Niestety!
Bzdury! - odparła jej lordowska mość energicznie. - Masz pięćdziesiąt trzy lata, jesteś ode mnie starszy tylko o dziesięć lat! To bardzo dobry wiek!
Ale w ostatnich czasach stałem się trochę tęgi! Nie jeżdżę już konno i łatwo się męczę. Jestem coraz słabszego zdrowia - mogę w każdej chwili wyzionąć ducha, bo mam palpitacje serca!
Owszem, bo za dużo jesz - skinęła głową. - Mój biedny, drogi Bonamy, już najwyższa pora, bym się tobą zajęła! Od dawna myślałam, że musisz mieć wprost żelazne zdrowie, skoro wytrzymujesz te wszystkie ekscesy, i chyba tak jest rzeczywiście, ho nawet nie dokucza ci podagra, na którą cierpiał Denville, a przecież pijesz dwa albo trzy razy więcej wina niż on!
Nie, nie! - słabo zaprotestował sir Bonamy. - Na pewno nie trzy, Amabel! Przyznaję, że jem więcej niż on, ale przypomnij
273
Georgette Heyer
sobie, iż był raczej powściągliwy, jeśli chodzi o picie! Jestem dość potężny i muszę jeść, by zachować siły!
- Owszem! - odrzekła jej
lordowska mość uśmiechając się
do
niego promiennie. - Ale nie możesz doprowadzić się do
apopleksji!
Patrząc na nią osłupiałym, przerażonym wzrokiem, wyciągnął z rękawa ostatniego asa:
- Zapomniałaś o Evelynie, moja
śliczna! I o Kicie, choć nie
żywi
on do mnie takiej niechęci jak Evelyn! Chyba zdajesz sobie
sprawę,
że Evelyn tego nie przełknie! Zawsze kiedy mnie widzi,
robi
się zielony! Wiem dobrze, że na nikim bardziej ci nie zależy,
i
za nic w świecie nie chciałbym wejść pomiędzy was!
Zupełnie niewzruszona tym szlachetnym aktem poświęcenia, lady Denville odparła:
I tak nie byłbyś w stanie tego zrobić! A poza tym on się żeni!
Co takiego?! - wykrzyknął, momentalnie zapominając o swoim problemie. - Ale przecież to jasne jak słońce, że ta panna jest po uszy zakochana w Kicie!
Prawda, jaki to cudowny zbieg okoliczności? Kochana Cressy! Jest wprost stworzona dla Kita! Evelyn zaś, jak twierdzi, poważnie zakochał się w całkiem innej dziewczynie. Kit sądzi, że tym razem to nie są mrzonki, ale z tego, co o niej słyszałam, ta dziewczyna wydaje mi się taka prowincjonalna! To córka zwykłego posiadacza ziemskiego, oczywiście szlacheckiego pochodzenia, ale możesz sobie wyobrazić, co o niej pomyśli Brumby! Na dodatek jest jedną z tych wątłych, skromnych kobiet, wychowanych według najsurowszych zasad!
Chyba nie mówisz poważnie! - sapnął sir Bonamy, oszołomiony tą nowiną.
Jak najpoważniej! - potwierdziła, a na jej wywiniętych rzęsach zalśniły łzy, które pospiesznie otarła. - Evelyn twierdzi, że ją pokocham, ale mam smutne podejrzenie, że nie, Bonamy! A co więcej, obawiam się, że ona także mnie nie pokocha!
Cóż, mnie też się tak wydaje - odparł szczerze. - Jeśli rzeczywiście taka z niej świętoszka...! Chyba nie pasowałybyście do siebie!
274
Rozterka
No właśnie! Wiedziałam, że zrozumiesz! Evelyn wprawdzie mówi, że muszę zamieszkać z nimi przy Hill Street, ale już wcześniej postanowiłam, że tak nie będzie, nawet gdyby poślubił Cressy! Prawie już zdecydowałam, że będę mieszkać sama i żyć jak na wdowę przystało, gdy pojawiłeś się ty, mój drogi przyjacielu - przyjechałeś, bo cię o to poprosiłam, a przecież wiem, że wcale nie miałeś ochoty opuścić Brighton, i nagle olśniła mnie myśl, iż nigdy nie osłabłeś w swym przywiązaniu do mnie, nigdy nie dostałeś za to żadnej nagrody ani też na nią nie liczyłeś! Byłeś dla mnie taki dobry i zawsze niezmiernie hojny!
Teraz rozumiem! - wykrzyknął. - Kit wygadał się, że nie kazałem wtedy podrobić tej twojej broszki, głupi młokos! Ale nie myśl już o tym, moja śliczna! Tak, tak, wydaje ci się, że powinnaś się poświęcić, lecz ja ci na to nie pozwolę!
Przerwała mu, patrząc na niego rozszerzonymi oczami.
Ty nie... Chcesz mi powiedzieć, że przegrałam do Silverdale'a prawdziwą broszkę? I dałeś mi za nią pięćset funtów, mówiąc, że... Bonamy, czy w ogóle sprzedałeś któryś z moich klejnotów? Kit nie wspomniał o tym ani jednym słowem! Bonamy, sprzedałeś?
Nie, oczywiście, że nie! - odparł, mocno zakłopotany. - Czy sądzisz, że pozwoliłbym ci sprzedać biżuterię i zastąpić ją zwykłymi kamykami i tombakiem? To była dla mnie drobnostka, więc jeśli Kit nic ci nie powiedział, możesz o wszystkim zapomnieć, a sprawisz mi największą przyjemność!
Och, Bonamy! - wykrzyknęła, impulsywnie wyciągając do niego ręce. - Jesteś taki dobry! O wiele za dobry!
Zareagował na to odruchowo i w następnej chwili przytulał już do swego obfitego brzucha pachnący kwiat. Lady Denville, z pewnym trudem dopasowując się swą smukłą sylwetkę do jego wypukłości, zachęcająco uniosła ku niemu twarz. Sir Bonamy, rozkosznie oszołomiony, uścisnął ją mocniej i złączył swe usta z jej ustami. Gdzieś w zakamarkach umysłu błysnęła mu myśl, że na pewno pożałuje tej chwili słabości, i doznał przeczucia, iż oto zagrożone zostają jego dotychczasowe przyjemności; jednak nigdy Wcześniej nie mógł i nie śmiał pozwolić sobie na coś więcej niż
275
Georgette Heyer
kurtuazyjny pocałunek złożony na dłoni jej lordowskiej mości, czy - przy rzadkich - na jej policzku, teraz więc uległ pokusie.
Oprzytomniał dopiero, gdy lady Denville delikatnie oswobodziła się z jego objęć i rzekła:
- Jaką ulgą jest myśl, że nie
czeka nas samotna starość!
Zawsze
uważałam, że to okropna perspektywa!
Mina sir Bonamy'ego bynajmniej nie potwierdzała, by ta świadomość była dla niego bardzo krzepiąca, lecz mimo to odparł heroicznie:
- Uczyniłaś mnie
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie,
moja
piękna!
Wezbrał w niej niepowstrzymany śmiech, który odziedziczyli po niej synowie.
Nieprawda: bardzo cię to przygnębiło! Ale będziesz ze mną szczęśliwy. Pomyśl, jakież mamy podobne gusty i jak dobrze się znamy! Naturalnie, na początku będzie trochę dziwnie, bo przyzwyczaiłeś się do bycia kawalerem. Prawdę mówiąc, i ja nie myślałam, że ponownie wyjdę za mąż, ponieważ wdowi stan wyjątkowo mi odpowiadał! Ale jestem przekonana, że to najlepsze wyjście dla wszystkich! Zwłaszcza dla Evelyna!
Mam nadzieję, że i on tak pomyśli! - odparł sir Bonamy ponuro.
Nie ma najmniejszego znaczenia, jeśli będzie inaczej, ponieważ to jest najlepsze wyjście. Sądzę, że teraz, gdy jego myśli zajmuje anielska Patience, Evelyn tak bardzo się tym nie przejmie. W każdym razie, biedak znalazł się w bardzo trudnej sytuacji z powodu moich długów, które postanowił spłacić. Jeśli jednak ożeni się z Patience, nie będzie mógł tego zrobić, dopóki nie ukończy trzydziestego roku życia, bo możesz mi wierzyć: Brumby na pewno nie wyrazi zgody na to małżeństwo! Lecz jeśli Evelyn nie będzie musiał spłacić tych długów, zdanie Brumby'ego przestanie się dla niego liczyć, a choć kazał mi przyrzec, że więcej nie będę pożyczać od ciebie pieniędzy, nie może zabronić ci uregulowania moich zobowiązań, jeżeli zostanę twoją żoną, nieprawdaż?
Cóż, może sobie zabraniać do woli! - odparł sir Bonamy, bez urazy przyjmując do wiadomości niezbyt dla niego pochlebny
276
Rozterka
powód proponowanego mu małżeństwa i patrząc na swą przyszłą żonę z wyrozumiałym uśmieszkiem. - Mogłem się domyślić, że stoi za tym ten twój nadęty synalek!
- Tak, ale zobacz, Bonamy, jak
szczęśliwie się złożyło, że
moje
sprawy zaszły tak daleko - dzięki temu uzmysłowiłam
sobie
wszystkie korzyści małżeństwa z tobą! W innej sytuacji być
może
nigdy by mi to nie przyszło do głowy! - zauważyła.
Uświadomiłam sobie też, jak dobrze by mi się żyło, gdybym za ciebie wyszła! Bardzo wygodnie jest być wdową, ale zważ tylko, jakie to smutne, kiedy kobieta zaczyna się starzeć i musi zakrywać szyję, która coraz bardziej wygląda jak szyja oskubanej kury! A na dodatek koniec z flirtami! Ale potem pomyślałam o tobie, mój biedny Bonamy, i serce mi się ścisnęło! Ja mam moich ukochanych synów i może nawet za jakiś czas zostanę babcią
co wydaje mi się nieprawdopodobne i okropnie mnie przygnębia
ale co stanie się z tobą, jeśli opuszczą cię przyjaciele...
Słucham?! - wykrzyknął sir Bonamy przestraszony.
Albo umrą! - ciągnęła jej lordowska mość nieubłaganie.
- Zostaniesz sam, nie będzie
przy tobie nikogo, kto choć trochę
przejąłby
się twoim losem - oprócz oczywiście tego przebrzydłego
kuzyna,
który chętnie wepchnąłby cię do grobu! Miałbyś zmarnować
całe swoje życie? Drogi Bonamy, nie mogę znieść podobnej
myśli!
- Tak! - odparł gorąco. - Tak, rzeczywiście!
Lady Denville uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Widzisz więc, że tak będzie dla ciebie o wiele lepiej!
- Masz rację - zgodził się,
przerażony wizją, jaką przed nim
roztoczyła.
- Na Boga, masz świętą rację!
20
Towarzysząc babce podczas statecznej przejażdżki, Cressy już po kilku minutach uświadomiła sobie, że otwarty powóz nie jest najlepszym miejscem na poufne rozmowy. Lady Stavely jednak, wyniośle lekceważąc obecność stangreta i lokaja siedzących na koźle tuż przed nią, nie czuła się bynajmniej skrępowana i swobodnie rozprawiała o narodzinach dziedzica rodu, krytykując z żenującą otwartością i pogardą te słabowite młode kobiety, które czują się chore już na całe dnie przed rozwiązaniem i w wielkich bólach rodzą potomstwo. Ona, która bez zbędnego zamieszania i większych kłopotów wydała na świat pół tuzina dzieci, nie ma cierpliwości do takich niewiast.
Choć starsza dama wyraziła gorącą nadzieję, że chłopiec w przyszłości nie stanie się podobny do matki, jednak można było zauważyć, iż Albinia - mimo swych upartych wysiłków - znacznie zyskała w jej oczach. Pierwsza żona lorda Stavely została wybrana dla niego przez matkę i mimo że ta oczywiście uważała synową za niezwykle cnotliwą i dobrą, w skrytości serca nigdy nie przebaczyła jej, iż nie dała Stavely'emu dziedzica. A oto Albinia, którą lord Stavely poślubił nie pytając nikogo o pozwolenie, urodziła - jeśli wierzyć pełnej zachwytów relacji jego lordowskiej mości - silnego, zdrowego chłopca, ważącego niemal dziewięć funtów; ten wyczyn, który wprawdzie bardzo wyczerpał dzielną matkę, sprawił, że Albinia bardzo zyskała w opinii lady Stavely - nie na tyle jednak, by oszczędzono jej krytyki za to, iż rzekomo nie może zajmować się niemowlęciem.
278
Rozterka
Pogląd, że każda matka powinna obowiązkowo wykarmić piersią swe potomstwo, stanowił bowiem idee fi.xe lady Stavely, a zrodził się niegdyś z szokującego odkrycia, że mamka karmiąca jej drugiego syna (niestety zmarłego) oddawała się nader często libacjom alkoholowym. Starsza pani w charakterystyczny dla niej stanowczy sposób poinformowała więc teraz wnuczkę, że w ostatnim liście do Albinii zaleciła jej picie gorącego piwa imbirowego.
Cressy. słuchała tego wszystkiego ze względnym spokojem, gdy jednak babcia nagle porzuciła temat odpowiedniego karmienia wielce szanownego Edwarda Johna Francisa Stavely'ego, by uświadomić jej, że teraz, gdy na scenie pojawił się ten młody dżentelmen, koniecznie powinna usunąć się z Mount Street i przenieść do własnego domu, dziewczyna położyła rękę na kolanie swej niedelikatnej babci i ostrzegawczym spojrzeniem wskazała solidne, obciągnięte liberią plecy służących siedzących na koźle.
Lady Stavely uznała słuszność tego przypomnienia i rzekła:
- Ach, te otwarte powozy! Nigdy
ich nie lubiłem! Wracamy
do
Ravenhurst!
By wzmocnić to polecenie, końcem laski szturchnęła w plecy stangreta, który zniósł owo upokarzające traktowanie z całkowitym spokojem, uznawszy już parę dni temu, że ma do czynienia z rzadko spotykaną starą megierą, dokuczliwą i nieznośną.
Chcę z tobą pomówić, Cressy - krzywiąc się, rzekła starsza pani. - Już najwyższy czas, byś wyłożyła karty na stół! Po powrocie więc pójdziesz ze mną do pokoju i wszystko mi powiesz, zanim przyjdzie pora na moją popołudniową drzemkę!
Dobrze, babciu, jak sobie życzysz! - odparła Cressy, spokojnie się uśmiechając.
Lady Stavely rzuciła wnuczce badawcze spojrzenie, lecz powstrzymała się od komentarzy. Reszta drogi zeszła jej na snuciu różowych planów co do kariery przyszłego lorda Stavely, w którym to miłym zajęciu ochoczo wspierała ją Cressy; i choć wprawiło to staruszkę w bardzo dobry nastrój, to jednak, kiedy już zdjęła czarny czepek ze strusim piórem i usiadła w głębokim fotelu, przezornie wstawionym do jej sypialni przez gospodynię,
279
Georgette Heyer
z wyraźną surowością zażądała, by Cressy wreszcie wypowie działa swoje zdanie, i to bez owijania w bawełnę.
Tylko się nie kryguj jak wstydliwa pensjonarka, bo nie znoszę podobnego zachowania! - dodała ostro.
Ależ, babciu, to niesprawiedliwe z twojej strony! - odparła Cressy z wyczuwalną urazą. - Mam wiele wad, ale nie jestem żadną głupiutką pensjonarką!
Rzeczywiście, nie - przyznała lady Stavely, jak zwykle udobruchana odważną odpowiedzią. - No, chodź, dziecko!
Cressy
zbliżyła się posłusznie i usiadła przy niej na piętach,
składając przed sobą dłonie z pokorą, której przeczyło
figlarne spojrzenie, jakie rzuciła swej groźnej babce.
- Tak, babciu? - zapytała niewinnie.
- Ty bałamutko! - odparła lady
Stavely, nie zwiedziona
jej
zachowaniem. Złagodziła jednak tę surową uwagę,
szczypiąc
wnuczkę w
policzek. - A teraz posłuchaj mnie, dziewczyno!
Niebawem
przekonasz się, że ten pędrak Albinii wysadził cię
z
siodła, więc skorzystaj z mojej rady: skończ z tym mat
kowaniem
ojcu i przyjmij oświadczyny Denville'a. Obiecałam,
że
nie będę cię do niczego zmuszać, i dotrzymam słowa;
znam
jednak Albinie i wiem, że jeśli do tej pory nie mogłaś
sobie
z nią poradzić, tym trudniej przyjdzie ci to teraz, gdy
urodziła
syna i czuje się o wiele ważniejsza! Co więcej, ta
kobieta
nie spocznie, dopóki nie pozbędzie się ciebie z domu,
możesz
być tego pewna! Ojciec wprawdzie cię kocha, ale
nie
weźmie twojej strony: jest słabym człowiekiem - żaden
z
moich synów nie grzeszył stanowczością! Mają to po ojcu
tym gorzej dla nich! Zawsze ostrożni, chowają głowę w piasek
niczego innego nie należy się po nich spodziewać.
Wcale nie chcę, by papa brał moją stronę, babciu... to znaczy, wiem, że nie powinnam go do tego nakłaniać!
Nie miałabym ci za złe, gdybyś próbowała. Albinia to prawdziwa sekutnica - chyba że się mylę!
Ty się nigdy nie mylisz, babciu! - odparła Cressy śmiejąc się.
W bystrych oczach lady Stavely pojawił się błysk, ale rzekła:
- Dosyć tego zuchwalstwa, moja panno! Jeśli rzeczywiście
280
Rozterka
nieczęsto się mylę, to dlatego, że żyję dostatecznie długo, by wiedzieć coś niecoś o ludziach. - Jej wzrok złagodniał, gdy spojrzała na twarz Cressy. - Ale mniejsza o to! Lubię cię bardziej niż kogokolwiek innego, dziecko, i chciałabym, żebyś ułożyła sobie życie i była szczęśliwa. Powiedziałam ci na początku, że nie przywiązuję szczególnej wagi do tytułu czy majątku Denvil-le'a, a przywiązywałabym jeszcze mniejszą, gdyby okazał się takim powierzchownym fircykiem, za jakiego uważa go Brumby. Nie zmienia to faktu, że rzeczywiście jest doskonałą partią i odkąd został wprowadzony do towarzystwa, polują na niego wszystkie panny! Wystarczająco długo jednak przebywam na tym świecie, by wiedzieć, że bogaty mąż to nie wszystko, nie usłyszałabyś więc ode mnie ani jednego słowa, Cressy, gdybyś wybrała mniej zamożnego dżentelmena - pod warunkiem oczywiście, że pochodziłby z twojej sfery i miałby cię za co utrzymać!
- Ty go lubisz, babciu, nieprawdaż? - zapytała Cressy.
Owszem, lubię, co zresztą nie ma żadnego znaczenia! To porządny chłopak, z tych, co mocno stoją nogami na ziemi! Nie boi się patrzeć mi w oczy i potrafi się odciąć! - stwierdziła lady Stavely, śmiejąc się sucho. - Mimo nienagannych manier, nie brakuje mu odwagi! Chciałabym jednak wiedzieć, czy t y go lubisz?
O tak! Sądzę, że każdy go lubi - odrzekła Cressy. - Jest czarujący!
Byłam pewna, iż tak go ocenisz! - zauważyła lady Stavely zjadliwie.
Miałaś rację! Ale widzisz, babciu, nadal nie znam go zbyt dobrze - w zamyśleniu odparła Cressy.
Nie zauważyłam tego! - oświadczyła starsza pani, patrząc na wnuczkę spod zmarszczonych brwi. - Jak dobrze chciałabyś go jeszcze poznać, co, moja panno?
Znacznie lepiej, babciu! Ale niezależnie od tego, jak dobrze bym go znała, i tak nigdy za niego nie wyjdę!
No, wiesz! - wykrzyknęła lady Stavely z gniewnym błyskiem w oczach. - Postradałaś rozum, dziewczyno, czy zwykła z ciebie flirciara? Żyjesz na jego koszt ponad tydzień i oboje ćwierkacie
281
Georgette Heyer
sobie w najlepsze, aż z przyjemnością na to patrzyłam! Na początku nie byłam przekonana do tego małżeństwa i wiem, że ty też, Cressy, nie mogłaś się zdecydować! Dlatego właśnie przywiozłam cię tutaj! Byłabym więc rada dowiedzieć się, czemu zmieniłaś zamiar, skoro na początku byłaś gotowa przyjąć jego oświadczyny? Na miłość boską, co ci się w nim nie podoba, gąsko? Takiego przystojnego młodzieńca dawno nie widziałam, ma zgrabną sylwetkę, dobry styl, nieskazitelne maniery i sposób bycia, jakiego mógłby mu pozazdrościć znacznie dojrzalszy mężczyzna, a poza tym bystry umysł i uśmiech, któremu na pewno bym się nie oparła, gdybym była młodą dziewczyną, a ty jeszcze stroisz fochy? Dobry Boże, chyba przewróciło ci się w głowie! Powiedziałaś mi, że jesteś zdecydowana wyjść za mąż bez miłości, ale jeśli nie widzisz, że on jest w tobie zadurzony, to chyba nie masz oczu, a ja umywam ręce od tej całej sprawy!
Cressy, na której obliczu malowało się jednocześnie rozbawienie i poczucie winy, ujęła jedną z dłoni babci i przytuliła do swego policzka.
- Mam oczy, babciu! - odparła z
drżeniem w głosie, zapowiadającym śmiech. - I to, co ci
powiedziałam, jest prawdą!
Rzeczywiście
myślałam, że małżeństwo z rozsądku będzie lepsze
niż
pozostanie na Mount Street, a Denville nigdy nie udawał, że
czuje
do mnie coś więcej niż ja do niego! Jeśli zaś chodzi o to,
czy
jest we mnie zadurzony - otóż nigdy tak nie było i nie
będzie!
Z czego zresztą bardzo się cieszę, droga babciu, bo
zakochałam
się... desperacko zakochałam się w jego bracie i jego
właśnie
zamierzam poślubić, bez względu na to, co ty albo papa
na
to powiecie!
Szponiaste palce lady Stavely niczym kleszcze zacisnęły się na dłoni dziewczyny.
- Co takiego?! - wykrzyknęła. -
W bracie Denville'a?!
Cressy
uniosła ku niej błyszczące oczy.
- W jego bracie bliźniaku,
babciu. Nigdy nie widziałaś prawdziwego Denville'a. Kit jest
tak do niego podobny, że nawet ja
na
początku dałam się zwieść! Ale tak naprawdę są zupełnie
inni!
Zauważyłam
różnicę, kiedy Kit przyszedł zamiast Denville'a na
Mount
Street, by cię poznać; dlatego właśnie chciałam tu z tobą
282
Rozterka
przyjechać! - Uniosła wykrzywioną artretyzmem dłoń babci do swych ust i pocałowała ją. - I ty zauważysz różnicę między nimi, bo jesteś mądra i taka przenikliwa! Och, nie potrafię ci powiedzieć, jaka jestem szczęśliwa, że ty także lubisz Kita!
- Mylisz się! - przerwała jej
ostro, wyszarpując dłoń z uścisku
wnuczki.
- Zuchwalec! - zawołała, mocno zaciskając szczęki.
- Wystrychnął mnie na dudka,
co? Nigdy, jak żyję, nie spotkałam
się
z podobną bezczelnością!
Cressy uśmiechnęła się do niej z sympatią.
Zdziwiłabyś się, babciu, ale Kit jest dokładnie takiego samego zdania. Wdał się w tę maskaradę wbrew swojej woli i szybko by się z niej wycofał, gdybyś nie zaproponowała lady Denville, że tu przyjedziemy! Chciałabym, abyś zrozumiała szczególne okoliczności... tę niezwykłą więź, jaka łączy Kita z bratem! Sądzę jednak, że nikt, kto nie urodził się bliźniakiem, nie może w pełni zrozumieć, jak... jak silna jest to więź!
Doskonale natomiast rozumiem, że to podstępny łotr, który wie, jak owinąć sobie ciebie wokół palca, naiwne dziecko!
- odparła lady Stavely, wcale nie ułagodzona.
- Cóż, nie próbował tego
robić, ale bez wątpienia by mu się
udało!
- przyznała Cressy nie zbita z tropu. - Zapewne nie
bardziej
niż ty, babciu, rozumiem, co znaczy być bliźniakiem, ale
sądzę,
że jeśli bracia są ze sobą tak blisko jak Kit i Evelyn, każdy
z
nich w jakiś sposób czuje, kiedy ten drugi ma kłopoty albo
dozna
jakiegoś fizycznego urazu. Wtedy nie wahając się, spieszy
mu
na pomoc - bez względu na konsekwencje. Wydaje mi się
- dodała powoli, marszcząc brwi
- że żaden z nich nic nie może
na
to poradzić!
Czyżby? - prychnęła lady Stavely. - Cóż, może więc wyjaśnisz mi, moje dziecko, co takiego przydarzyło się Denvile'owi, że jego brat musiał wymyślić to bezwstydne oszustwo!
Oczywiście, babciu! - odparła Cressy z rozbrajającą gotowością i zachichotała. - To dość fantastyczna historia, ale jeśli o mnie chodzi, nigdy w życiu lepiej się nie ubawiłam! Tylko ktoś z Fancotów mógł wymyślić coś równie szalonego, i tylko Kit mógł to tak brawurowo przeprowadzić! Bo też nie brakuje mu odwagi, babciu!
283
Georg
ette Heyer
- Tylko nie bierz mnie pod włos! - rozkazała lady Stavely.
- Chcę usłyszeć prawdę, całą
prawdę i tylko prawdę!
Historia,
którą opowiedziała Cressy, wygodniej usadowiwszy
się na kolanach, nie była samą prawdą i tylko prawdą, ponieważ została do pewnego stopnia ocenzurowana; zawierała jednak najważniejsze fakty i lady Stavely słuchała jej w milczeniu. Nie można było powiedzieć, by wyraz twarzy starszej pani złagodniał; kilka razy jednak dało się zauważyć na jej obliczu coś w rodzaju tiku, który powodował drgania mięśni policzkowych; a raz, gdy Cressy, znając upodobanie babci do smakowitych historyjek, odważyła się wspomnieć o spotkaniu z panią Alperton, lady Stavely zaczęła się nawet niepokojąco krztusić, co - spoglądając na wnuczkę spod oka - wytłumaczyła jako atak astmy. Gdy jednak opowieść dobiegła końca, starsza dama oświadczyła, że jest oburzona, i dodała bystro:
Zauważyłam, że w tej historii jakoś nie pojawiło się to śliczne, głupiutkie ladaco, które nazywasz drogą matką chrzestną! Chcesz mnie wywieść w pole, Cressy? Możesz oszczędzić sobie fatygi! Nie jestem głupia, więc jeśli chcesz mi wmówić, że Amabel nie maczała w tym palców, to szkoda twoich słów!
Ależ oczywiście, że brała w tym udział! - odrzekła Cressy otwierając szeroko oczy i robiąc minę niewiniątka. - To był jej pomysł, żeby Kit zastąpił Evelyna przez ten jeden wieczór i w ten sposób uratował mu twarz! Musiałam ci o tym wspomnieć!
- Tak, wspomniałaś! - odparła lady Stavely sardonicznie.
- Nie wspomniałaś natomiast,
dlaczego Denville'owi tak bardzo
zależało,
by powiernictwo zostało zniesione!
Dziwisz się, babciu, dlaczego? Pomyśl tylko, jakie to musi być dla niego upokarzające!
Nie opowiadaj mi głupstw, dziewczyno! - rzekła gniewnie babka. - Wiem z pewnego źródła, że jego roczne dochody wynoszą szesnaście tysięcy funtów i ani pensa mniej, a sam Henry Brumby powiedział mi, że po śmierci starego Denville'a osobiście spłacił wszystkie długi bratanka pieniędzmi z posiadłości! - Jej oczy się zwęziły. - Chodzi o długi jego matki, co? Nie musisz zadawać sobie trudu, by zaprzeczać! Wszyscy wiedzą, że Amabel od dwunastu lat albo i dłużej nie może wygrzebać się
284
Rozterka
z długów! Chłopak postanowił je spłacić, mam rację? Cóż, bardzo dobrze to o nim świadczy, ale czym na podobne przywiązanie zasłużyła sobie taka rozrzutna, płocha istota o kurzym móżdżku, tego nigdy nie zrozumiem, choćbym żyła sto lat! - Jej zakrzywione palce poruszały się nerwowo w fałdach jedwabnej spódnicy. Cressy nic nie powiedziała, po kilku chwilach jednak lady Stavely przeniosła przenikliwe spojrzenie na twarz dziewczyny. - Aleście nawarzyli piwa! - stwierdziła zjadliwie. - Zrozum mnie dobrze, panienko! Nie życzę sobie żadnego skandalu związanego z naszym nazwiskiem! Wielkie nieba, chyba wszyscy już wiedzą, że masz się lada dzień zaręczyć z Denville'em! Jak myślisz, co powie twój ojciec, gdy się dowie o tym wszystkim?
Ojciec będzie czekał na to, co t y powiesz, babciu - odparła spokojnie Cressy. - Wiesz to tak samo dobrze jak ja! Mam nadzieję, że wstawisz się za mną - no i za Kitem - bo kocham was oboje i gdybym miała wyjść za mąż wbrew twojej woli, rzuciłoby to cień na moje szczęście. - Uniosła wzrok, patrząc babci prosto w oczy. - Ale za niespełna dwanaście miesięcy stanę się pełnoletnia i ani ty, ani papa nie będziecie mogli zabronić mi wyjść za Kita!
Gdybym ośmieliła się tak odezwać do swojej babki - stwierdziła lady Stavely po chwili pełnej napięcia ciszy - dostałabym baty i musiałabym przez tydzień siedzieć zamknięta w pokoju o chlebie i wodzie!
Powaga zniknęła z twarzy Cressy.
Naprawdę, babciu? Musiałaś mieć bardzo odważnych rodziców!
Ty zuchwała pannico! - odrzekła lady Stavely, zakrywając ręką drżące kąciki ust. - Niech ci się nie wydaje, że wygrasz ze mną takim impertynenckim zachowaniem! Zadzwoń po służącą! Nie mam już do ciebie cierpliwości i jestem śmiertelnie zmęczona! Zobacz, która godzina! Powinnam już leżeć w łóżku od pół godziny! Za godzinę będę musiała przygotowywać się do obiadu, a przez ciebie nie zdołam zmrużyć oka, ty niewdzięczne, wyrodne, zepsute dziewczynisko! Idź sobie! I nie pochlebiaj sobie, że udało Cl się przekabacić mnie na swoją stronę, bo wcale tak nie jest!
285
Georgette Heyer
Wycofawszy się po cichu z pokoju, Cressy z ulgą zamknęła na chwilę oczy, po czym zbiegła po schodach, by odszukać pana Fancota. Choć nie dała tego po sobie poznać, z dużym lękiem opowiedziała babci o przedstawieniu, jakie odegrano na ich użytek. Jak na razie rezultaty owej szczerości były bardziej optymistyczne, niż można się było spodziewać. Ani przez chwilę bowiem dziewczyna nie łudziła się, iż jej despotyczna babka bez słowa pobłogosławi związek, który nie tylko, że był niewątpliwie mniej korzystny niż ów wcześniej przez nią aprobowany, lecz miał także wszelkie dane, by wzbudzić tego rodzaju skandal, jaki dobrze wychowanej damie w jej wieku i z jej pozycją musiał się wydawać wręcz odrażający. Cressy obawiała się raczej, że starsza pani wpadnie we wściekłość i zechce jeszcze tego samego dnia razem z wnuczką przenieść się do Worthing. Lady Stavely z całą pewnością mocno się zdenerwowała, co zresztą było jak najbardziej uzasadnione; jednak, jak wydało się bacznie obserwującej ją Cressy, staruszka bynajmniej nie zamierzała posunąć się do takiej ostateczności. I co było bardziej znaczące - a co dziewczyna odnotowała z wielką ulgą - nie kazała też posłać po panią domu, by ta wytłumaczyła się ze swego haniebnego postępku. Zamiast tego, zrzędliwym głosem, właściwym raczej znękanej i zdezorientowanej staruszce niż rozwścieczonej despotce, zbeształa nieposłuszną wnuczkę nie za to, że wzięła udział w niegodnym oszustwie, lecz za to, że pozbawiła ją pół godziny drzemki. Babcia potrzebuje czasu, by się zastanowić - pomyślała Cressy - co już samo przez się rokuje pewne nadzieje. Bitwa niewątpliwie była wygrana, choć babcia nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa; bez wątpienia jednak niektóre szczegóły opowiedzianej historii bardzo ją rozbawiły, a poza tym starsza pani wyraźnie polubiła pana Christophera Fancota. Zdaniem Cressy, wszystko teraz zależało od pomysłowości owego dżentelmena: od tego, czy uda mu się znaleźć odpowiednio dyskretny sposób, by wyciągnąć ich oboje z sytuacji, która na pewno dostarczyłaby londyńskim salonom tematu do nie kończących się plotek i domysłów.
Cressy odnalazła Kita w bibliotece, nie był jednak sam. Gdy tylko wypowiedziała jego imię, zauważyła, iż jest tam także sir Bonamy, więc cofnęła się, mrucząc słowa przeprosin.
286
Rozterka
Pan Fancot, opierając się o krzesło, stał naprzeciwko sir Bonamy'ego, który siedział na sofie z rękami na kolanach i wyrazem rezygnacji na twarzy. Kit szybko odwrócił głowę i powiedział jakimś dziwnym głosem:
Wejdź, Cressy! Sir Bonamy zna naszą sprawę i jak sądzę, nie będzie miał nic przeciwko temu, że wyjawię ci... nieoczekiwaną wieść, z którą właśnie do mnie przyszedł.
Ależ nie - odparł sir Bonamy czyniąc wysiłki, by wstać z sofy. - Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko temu. I tak w mgnieniu oka rozniesie się to po całym hrabstwie!
Proszę nie wstawać, sir! - rzekła Cressy podchodząc do niego i uspokajającym gestem kładąc mu rękę na ramieniu. - Jakaż to wieść? Umieram z ciekawości, Kit! Wi.. widzę, że to dobra nowina!
Oczy pana Fancota zwęziły się pod wpływem nagłego podejrzenia. Rzekł powściągliwym tonem:
Sir Bonamy właśnie poinformował mnie, że moja matka przyjęła jego oświadczyny.
Niemożliwe! - zawołała Cressy. - Naprawdę? Och, pozwoli pan, że pierwsza złożę mu gratulacje!
Wielkie dzięki! Wprawdzie jestem trochę oszołomiony, ale chyba nie muszę wam mówić, że czuję się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! To się rozumie samo przez się - dodał sir Bonamy z samozaparciem.
- To oczywiste! Musi się pan czuć jak w bajce!
- No właśnie! Nigdy bym nie
pomyślał, że coś takiego może
mi
się zdarzyć. To znaczy chciałem powiedzieć - poprawił
się
pospiesznie - że
zawsze o czymś takim marzyłem!
Kit miał dość ponurą minę, ale zerknąwszy na niego, Cressy zauważyła z ulgą, że zaczyna odzyskiwać poczucie humoru na widok szczęśliwego oblubieńca, który przedstawiał raczej żałosny widok. Rozbawienie nieco złagodziło linię jego ust i ponownie rozjaśniło śmiechem oczy. Rzekł jednak z całkowitą powagą:
Chyba na razie nie może pan pojąć ogromu swego szczęścia, sir.
W rzeczy samej! - przyznał sir Bonamy. - W moim wieku do takiej myśli trzeba się przyzwyczaić! Jest jeszcze jedna rzecz!
287
Georgette Heyer
Nie jestem pewien, czy twoja matka będzie szczęśliwa jako moja małżonka! Powiedz, Kit, czy nie sądzisz, że może potem tego żałować?
Nie - odrzekł Kit. - Jestem przekonany, że żadne z was nie będzie żałowało tej decyzji.
Cóż, muszę powiedzieć, że to bardzo ładnie z twojej strony... naprawdę bardzo ładnie! - wykrzyknął sir Bonamy, wyraźnie zdziwiony. - Ja oczywiście nie będę żałował, ale niech mnie licho, jeśli spodziewałem się usłyszeć coś takiego z twoich ust! Prawdę mówiąc, myślałem, że odniesiesz się do tego pomysłu z rezerwą!
Nie mógłbym życzyć jej lepszego i bardziej wyrozumiałego męża! - odparł Kit z uśmiechem. - Będzie pan ją straszliwie rozpieszczał!
Z całą pewnością! Ale czy w ogóle chciałbyś, by kogokolwiek poślubiła?
Na pewno nie kogokolwiek, tylko kogoś, kto będzie ją kochał i kto dobrze się nią zaopiekuje! Nie chciałbym natomiast, by zamieszkała sama i, Bóg wie, jak bardzo jeszcze zagmatwała swoje sprawy!
Nie, tylko nie to! - zawołał sir Bonamy. - O tym nie pomyślałem, ale masz rację, mój chłopcze! To byłoby fatalne! Przynajmniej o to nie będę musiał się martwić!
O nic nie będzie musiał się pan martwić! - zapewniła go Cressy. - Czy uzna to pan za zuchwałość, gdy powiem, że żaden rycerz nie zasłużył sobie bardziej niż pan, by zdobyć damę swego serca?
Nie, nie! - zaprotestował sir Bonamy, bardzo zmieszany. - Nonsens! To bardzo miłe, że pani tak mówi, ale to nieprawda! Jeśli chodzi o ścisłość, jestem baronetem.
Dla mnie - zauważyła Cressy unikając wzroku Kita - zawsze był pan błędnym rycerzem z dawnych czasów!
Jednym z tych jego mościów, którzy jeździli konno po kraju w poszukiwaniu smoków? Co ci podsunęło takie absurdalne skojarzenie, moja droga panno? I jeszcze ta ciężka zbroja?! Robi mi się gorąco na samą myśl o niej! Nie czułbym się dobrze w takiej roli, proszę mi wierzyć!
288
Rozterka
- Ach,
źle mnie pan zrozumiał! Nie myślałam o smokach, ale
o
pańskiej wieloletniej wierności wobec lady Denville! Jest
w
panu zaklęty błędny rycerz sprzed wieków!
- Baronet - wtrącił Kit słabym głosem.
Często myślałam, że musi się pan czuć samotnie - ciągnęła Cressy, nie zważając na tę niepoważną uwagę. - W tym pańskim wielkim domu, zupełnie sam, nie mając nikogo, kto by się panem opiekował!
To prawda! Tylko że człowiek się do tego przyzwyczaja i właściwie nie czuje się samotny.
Ma pan oczywiście służących, ale to chyba nie to samo? A w każdym razie niezupełnie to samo! Sir Bonamy, który zatrudniał niezwykle liczną służbę, między innymi niezbędnych dla niego trzech kucharzy, pomyślał, że ma inne zdanie na ten temat, ale zachował tę refleksję dla siebie.
Na szczęście teraz wszystko się zmieni!
Tak, wiem - zgodził się z głębokim westchnieniem.
- Ależ wszyscy będą panu
zazdrościli! - zauważyła Cressy,
pospiesznie
zmieniając ton. - Ci odtrąceni wielbiciele lady
Denville
na pewno chętnie by pana zamordowali! Nie mogę
powstrzymać
się od śmiechu, kiedy wyobrażę sobie zawód
niektórych
z nich, gdy sprzątnie ją pan im sprzed nosa!
Najwyraźniej sir Bonamy nigdy wcześniej nie pomyślał o-tym aspekcie sprawy. Rozważał go przez chwilę, nadymając nieco policzki, jak to miał w zwyczaju, gdy czuł się pochlebiony.
- Tak, na Jowisza! - rzekł. - Na
pewno będą mieli ochotę
mnie
zamordować! Najbardziej urocza, najbardziej pożądana
kobieta
w Londynie i wybrała właśnie mnie! To dopiero coś!
Boże,
dałbym wiele, by zobaczyć minę Loutha, gdy przeczyta
anons
w gazecie! Nie daruje mi tego! - Przyszła mu jednak do
głowy
mniej przyjemna myśl i rzekł ponuro: - Niestety, jest
jeszcze
ktoś inny, kto również chętnie by mnie rozszarpał - to
młody
Denville! Całkiem o nim zapomniałem. Kit, jeśli to
małżeństwo
miałoby spowodować rozdźwięk pomiędzy nim
a
waszą matką, ona by tego nie przeżyła, a ja wolałbym z
niej
zrezygnować niż
do tego dopuścić!
289
Georgette Heyer
Proszę się nie martwić, sir, nie dojdzie do tego! - odparł Kit. - Nie mogę obiecać, że Evelyn od razu przystanie na to małżeństwo, ale nie ma obaw - w końcu wyrazi zgodę i na pewno nie oddali się od mamy. Tego może być pan pewny!
Cóż, ty chyba wiesz najlepiej - rzekł sir Bonamy, godząc się z losem. Wstał ciężko z sofy. - Najwyższy czas, bym poszedł się przebrać!
Dzisiejszego wieczora nie ma potrzeby się przebierać, sir. Generał Oakenshaw przyjechał godzinę temu, by złożyć mamie wyrazy uszanowania, i zgodził się zostać na obiedzie.
Co też ty mówisz! Myślałem, że ten stary piernik już od lat nie rusza się z domu! - wykrzyknął sir Bonamy. - Doprawdy, cóż to za dzień! Niespodzianka za niespodzianką! Wobec tego nie włożę wieczorowego stroju, ale muszę zmienić surdut i może trochę się zdrzemnę przed obiadem, żeby być w lepszej formie!
A co by pan powiedział na parę kropli kordiału? - zasugerował Kit.
Nie, nie, nie chcę kordiału! Był to dzień pełen wrażeń, a ponieważ nie jestem do tego przyzwyczajony, czuję się trochę zmęczony! Krótka drzemka postawi mnie na nogi!
Jak pan woli, sir - odparł Kit, otwierając drzwi przed sir Bonamym i skłaniając głowę, gdy ten wychodził z biblioteki.
Zamknąwszy drzwi i odwróciwszy się, zobaczył, że Cressy opadła na krzesło, zanosząc się niepowstrzymanym śmiechem. Łapiąc powietrze, zdołała wykrztusić:
- Och, Kit! Myślałam, że umrę! Biedny sir Bonamy!
- Ty i twoi błędni rycerze! -
wykrzyknął.
Słysząc
to, dostała kolejnego ataku śmiechu.
Baroneci! - wyjąkała. - Jesteś podły! Przez ciebie o mało się nie zdradziłam! Proszę cię, następnym razem mnie nie rozśmieszaj! To może zranić czyjeś uczucia! - Otarła łzy z oczu. - Ale chyba będą szczęśliwi, nie sądzisz? Gdy sir Bonamy już przyzwyczai się do myśli o małżeństwie?
Myślę, że tak, jeśli tylko Ripple wcześniej nie zrejteruje. Chciałbym jednak wiedzieć, czy to kolejny genialny pomysł mamy, czy twój? Słucham!
290
Rozterka
Kit, jak możesz przypuszczać, że ośmieliłabym się zasugerować matce chrzestnej, by poślubiła sir Bonamy'ego albo kogokolwiek innego!
Ależ nie przypuszczam. Podejrzewam tylko, że mogłaś jej podsunąć ten pomysł! A więc?
Dziewczyna spoważniała.
Było niezupełnie tak. Przyznaję jednak, że powiedziałam coś, co ją natchnęło tą myślą, i zresztą na to liczyłam. Gniewasz się na mnie?
Nie wiem. Nie, oczywiście, że nie, ale... Cressy, czy ona nie robi tego dla Evelyna?
Nie tylko. Myślę, że także dla siebie samej. Nie mogę ci powiedzieć, co od niej usłyszałam, bo wyznała mi to w zaufaniu. Zdradzę ci tylko, że była bardzo przygnębiona i zamierzała już... och, zamierzała ponieść naprawdę wielką ofiarę dla dobra Evelyna! Kiedy jednak od niej wychodziłam, miała już tę swoją figlarną minkę! Kit, jestem szczerze przekonana, że będzie szczęśliwa! Bardzo lubi sir Bonamy'ego i oboje dobrze się rozumieją. Przede wszystkim jednak nie powinna zostać sama! Ty też to kiedyś powiedziałeś. Myślałeś co prawda o jej nieuleczalnej rozrzutności, lecz ja mam na względzie to, że byłaby bardzo nieszczęśliwa.
Tak, ja też tak sądzę. Ale co z Ripple'em? Nie można powiedzieć, by promieniał radością, nieprawdaż?
Roześmiała się.
- Rzeczywiście, nie promieniał!
Ale błagam cię, nie rób mi
znowu
wyrzutów! Rzecz w tym, że sir Bonamy był całkiem
zadowolony
ze swojego życia i nagle, jak sądzę, zdał sobie
sprawę,
że wcale nie chce go zmieniać! Musiał to być dla niego
duży
wstrząs, ale na pewno wkrótce przyzwyczai się do myśli
o
małżeństwie, bo naprawdę jest bardzo przywiązany do
twojej
matki! Jestem
pewna, że będzie się nią pysznił i obsypywał ją
pieniędzmi.
Wielkie nieba, spójrz na zegar! Muszę już iść, bo
w
przeciwnym razie spóźnię się na obiad! Kit, kim jest ten
generał,
którego zaprosiła matka chrzestna? Szkoda, że to zrobiła,
bo
muszę cię jeszcze o czymś uprzedzić. Powiedziałam babci, że
nie
jesteś Denville'em.
291
Georgette Heyer
- Dobry Boże! To chyba nie było
łatwe zadanie, nieprawdaż?
Sądziłem,
że uzgodniliśmy, iż ja jej powiem?
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Wierz mi, Kit, tak było
lepiej!
Kit
uniósł brew.
Czyżby? Mam rozumieć, że twoje wysiłki zostały uwieńczone powodzeniem?
Cóż, nie wiem... i niestety, wydaje mi się, że nic nie mogłoby być bardziej niefortunne niż ten generał! - stwierdziła poważnie. - Na pewno babcię to jeszcze bardziej wyprowadzi z równowagi, bo cały wieczór nie będzie mogła nic powiedzieć, a możesz mi wierzyć, że do tego czasu już wymyśli, jak cię zbesztać. Nie można jednak zaprzeczyć, że wyraźnie cię lubi, i mam nadzieję, że jeśli tylko uda ci się wymyślić jakiś sposób na dyskretne załatwienie tej sprawy, babcia da się udobruchać.
- Tak myślę!
Spojrzała na niego badawczo.
- Muszę przyznać, że to
niezmiernie trudne zadanie, ale
ciekawa
jestem, czy już coś wymyśliłeś? No więc wymyśliłeś?
- Szczerze mówiąc, kochanie moje, nie!
Och! - odrzekła, nieco zawiedziona. - Wprawdzie mnie też nic nie przychodzi do głowy, ale miałam nadzieję, że może ty znalazłeś już jakieś zręczne wyjście z sytuacji!
Widzę, że niezachwianie wierzysz w moje zdolności! - odparł, patrząc na nią ze spokojnym rozbawieniem. - Wierz mi, najdroższa, z najwyższą niechęcią przychodzi mi przyznanie się do porażki! Prędzej jednak czy później prawda i tak wyjdzie na jaw, lepiej więc od razu rozwieję twoje złudzenia co do mnie! Cressy, kochanie, jeśli zamierzałaś wyjść za mąż za błyskotliwego dyplomatę, radzę ci - wycofaj się, póki czas! Muszę ci bowiem wyznać, że nic nie potrafię wymyślić!
Jej powaga stopniała i dziewczyna zaczęła się śmiać.
- Och, Kit, ty potworze! Jak
możesz uważać mnie za tak
niemądrą
istotę? Wiem, że znajdziesz jakiś sposób!
Pan Fancot, odpowiednio zareagowawszy na tę wzruszającą deklarację wiary w jego wybitny intelekt, odparł uprzejmie, nadal trzymając ukochaną w ramionach:
292
Rozterka
- Możesz być tego pewna!
Przecież mam jeszcze całe dwadzieścia minut na znalezienie
rozwiązania, zanim zasiądziemy do
obiadu,
nieprawdaż? Jeśli zaś chodzi o to, jak powiedzieć
Evelynowi
o zaręczynach mamy - na dodatek tak, by przyjął tę
wieść
przynajmniej udając zadowolenie - sądzę, że dwadzieścia
sekund
powinno mi w zupełności wystarczyć!
Panna Stavely, dusząc się ze śmiechu, odparła jednak z wyraźnym uwielbieniem w oczach:
- To dla ciebie aż nadto, najdroższy!
21
Wieczór w Ravenhurst nie należał do największych sukcesów towarzyskich lady Denville. Ona sama, czerpiąc pewną pociechę z faktu, że żadna z osób, na których opinii jej zależy, nigdy się o tym nie dowie, błyszczała jak zwykle; jej syn jednak wydawał się zamyślony, panna Stavely cała drżała ze strachu, a jej babka, zbyt rozważna, by w obecności nieznajomego zdemaskować bezczelnego oszusta, siedzącego obok niej u szczytu stołu, w sposób zrozumiały aż gotowała się ze złości, dając po nosie każdemu, kto był na tyle niemądry, by się do niej odezwać; generał Oakenshaw zaś kipiał z oburzenia, odkrywszy, że jego dawny rywal - którego nazywał prostakiem, obżartuchem, śmiesznym grubasem lub fryzjerczykiem - jest nie tylko honorowym gościem w Ravenhurst, lecz także najwyraźniej pozostaje w pożałowania godnej zażyłości z panią domu.
Tak więc jedyną osobą, która dobrze się bawiła, był sir Bonamy Ripple, choć przyłączając się do towarzystwa, bynajmniej nie spodziewał się niczego dobrego po tym wieczorze. Pokrzepiająca drzemka, na którą tak liczył, nie była mu dana, ponieważ nie mógł zmrużyć oka; kiedy zaś wstał z kanapy, czuł się straszliwie przygnębiony i miał poważne podejrzenie, że pozostało mu już niewiele życia. Gdy jednak wkroczył do salonu, gdzie zgromadziła się reszta towarzystwa, natychmiast poprawił mu się nastrój. Lady Denville, olśniewająco piękna w złocistej satynowej sukni, podeszła do niego ze swym uroczym uśmiechem i wyciągając dłoń, rzekła głębokim głosem:
- Bonamy, mój drogi!
294
Rozterka
Amabel! - szepnął. - Na honor! Wyglądasz przepięknie! Po prostu przepięknie!
Naprawdę? Ogromnie się cieszę! Twoje zdanie zawsze najbardziej się dla mnie liczy!
Sir Bonamy był tak ujęty tym komplementem, że nie mógł znaleźć odpowiedzi, więc tylko ucałował obie dłonie lady Denville. Składając w tym celu ukłon, podczas którego jego gorset zatrzeszczał złowróżbnie, spostrzegł generała Oakenshawa i ku swej olbrzymiej satysfakcji zdał sobie sprawę, iż ten znakomity dżentelmen przygląda się im obojgu z wyraźną wściekłością. To zapewniło sir Bonamy'emu wyśmienity nastrój na cały wieczór. Podnosząc do oka monokl, wykrzyknął:
Na Boga! Toż to Oakenshaw! - Wypuszczając z ręki szkiełko, postąpił do przodu i wyciągnąwszy dłoń, powiedział przepraszającym tonem, który nikogo nie zwiódł: - Drogi panie, proszę mi wybaczyć, że nie od razu pana poznałem! Kiedy jednak człowiek zaczyna się starzeć, pamięć go zawodzi! Ileż to lat minęło, odkąd ostatni raz miałem przyjemność uścisnąć panu rękę? Ale cóż, lepiej zostawmy to, nieprawdaż?
Mnie pamięć nie zawodzi! - zaoponował generał. - Poznałam pana, gdy tylko go zobaczyłem! Ciągle kłopoty z tuszą, jak widzę!
Owszem, drogi przyjacielu! - odparł sir Bonamy, nie mniej jowialnie niż przedtem. - Łagodnie pan to określił, zwłaszcza że od tamtego czasu jeszcze przytyłem! Pan jednak wcale się nie zmienił! Teraz, gdy lepiej się panu przyjrzałem, widzę, że nadal jest pan tym samym starym - jak to pana nazywano? Komarem? Nie, nie, co też mi przyszło do głowy! To nie to! Pajęczą nogą! Ach, jak mogłem zapomnieć! Tak, pajęczą nogą!
Ta wymiana ciosów, która tak cudownie wzmocniła sir Bonamy'ego, nie rozbawiła nikogo, oprócz lady Stavely, która zaśmiała się skrzekliwie. Nie wiadomo było jednak, czy rzeczywiście ją to rozśmieszyło, czy chciała po prostu wyładować swój zły humor na kimkolwiek, znajomym czy nieznajomym -jak w tym przypadku na Oakenshawie - którego nigdy wcześniej nie widziała.
Zanim obiad dobiegł końca, nawet lady Denville, która bez widocznego wysiłku cudownie bawiła towarzystwo, poczuła, że im szybciej jej szarmancki, acz wiekowy adorator się pożegna,
295
Georgette Heyer
tym lepiej będzie dla wszystkich; miękkim głosem wydała więc Nortonowi polecenie, by herbatę wniesiono o wpół do dziewiątej i ani minuty później. Ponieważ zaś Cressy nie zdążyła jej uprzedzić, że lady Stavely wie o ich sekrecie, nie była przygotowana na frontalny atak ze strony srogiej staruszki, który nastąpił w momencie, gdy tylko za gościem zamknęły się drzwi Długiego Salonu, i nawet nie próbowała się tłumaczyć. Pochyliwszy jedynie swą połyskującą głowę, jakby broniła się przed szalejącą burzą, odparła żałośnie:
- Wiem, wiem, ale naprawdę nie
chciałam wywołać takiego
zamieszania!
To moja wina, tylko moja! Zniosę wszelkie wy
mówki,
ale proszę, niech pani nie ma pretensji do biednego Kita!
Jak w porę zauważyła Cressy, gotowa już wystąpić w obronie swej matki chrzestnej, ta pełna pokory postawa okazała się wprost zbawienna. Lady Stavely odrzekła zrzędliwie:
- Na miłość boską, Amabel,
tylko nie zacznij płakać! Jesteś
gąską,
zawsze nią byłaś, i stąd to wszystko! A jeśli chodzi
o
twego ukochanego Kita, to nie musisz go bronić! Jest na
tyle
bezczelny, że
sam potrafi to zrobić!
Cressy, która podczas obiadu robiła, co mogła, by zabawiać generała, gdy tymczasem lady Stavely prowadziła ostry dyskurs z panem Fancotem, na podstawie tego ostatniego zdania wypowiedzianego przez babkę wywnioskowała, że Kit, na szczęście, nie stracił tak nieodwołalnie w oczach surowej staruszki.
Mam ci coś do powiedzenia, młody człowieku! - rzekła wtedy lady Stavely głosem, który mimo że ściszony, brzmiał niemniej groźnie.
Wiem, pani - odparł. - Bardzo chciałbym móc powiedzieć coś jeszcze oprócz „Błagam o przebaczenie", ale nic nie potrafię wymyślić.
Pewnie wydaje ci się - powiedziała patrząc na niego - że jednym z tych swoich uśmiechów zdołasz mnie rozbroić!
- Ależ skąd! - odparł spoglądając na nią ze strachem.
Tere-fere! A teraz pewnie będziesz na tyle zuchwały, by powiedzieć, że żałujesz swojego postępowania!
Bynajmniej! Jest pani zbyt mądra, by przełknąć taki banał! Jakżeż zresztą mógłbym żałować tego, co zrobiłem?
296
Rozterka
- Masz szczęście - stwierdziła.
- Natarłabym ci uszu, panie
dyplomato!
Tak pokrótce brzmiała ich rozmowa. W srogim spojrzeniu, jakie lady Stavely posłała panu Fancotowi, nie było nic, co mogłoby świadczyć, że gniew starszej pani został złagodzony; kiedy jednak panowie wkroczyli później do Długiego Salonu, w oczach staruszki dało się zauważyć jakby cień wyrozumiałości, kiedy jej wzrok spoczął na zgrabnej postaci młodego winowajcy.
Generał nie wykazywał na szczęście ochoty, by przedłużyć swoją wizytę w Ravenhurst. Mając przed sobą piętnastomilową podróż do domu, pożegnał się ze wszystkimi, gdy tylko wypił herbatę. Kit odprowadził go po schodach do czekającego już powozu i miał właśnie powiedzieć Nortonowi, by przysłał do niego Fimbera, gdy zauważył, że ten wierny, acz surowy sługa stoi na półpiętrze, w miejscu, gdzie schody zgrabnie rozchodzą się w prawo i w lewo.
Doskonale! Jesteś mi potrzebny! - rzekł, spiesznie pokonując stopnie i ujmując Fimbera za ramię. - Muszę zamienić słówko z bratem! - powiedział półgłosem. - Wprawdzie umówiłem się z nim na dziesiątą, ale jej lordowska mość kazała podać herbatę wcześniej i za kilka minut droga będzie wolna. Idź do domku Pinny i przyprowadź jego lordowska mość do mojego pokoju, dobrze?
Właśnie miałem pana poinformować, panie Christopherze - odparł Fimber - że jego lordowska mość jest już w pańskim pokoju... albo raczej w swoim pokoju. - Wyraziwszy w ten sposób pewną przyganę, kamerdyner rozchmurzył się i rzekł konfidencjonalnie: - To bardzo nierozważny krok, sir, i powiedziałem jaśnie panu, co o tym myślę, ale oczywiście nie chciał mnie słuchać, bo wie pan, jaki on jest, a jeszcze pani Pinny doprowadza go do szału, traktując jego lordowska mość, jakby był małym chłopcem, i bez przerwy go besztając, co moim zdaniem jest wysoce niestosowne.
A to niespodzianka! - odparł Kit. - Daj mi znać, kiedy Norton zabierze zastawę do herbaty, ty stary lisie!
Kiedy wszedł do swego pokoju, zastał brata niespokojnie przerzucającego kartki najnowszego numeru „Gentleman's Ma-
297
Georgette Heyer
gazine". Evelyn szybko uniósł głowę, a jego zafrasowaną twarz rozjaśnił uśmiech.
No, no, tylko mi nie praw morałów, Kester! Usłyszałem już dość od Fimbera! Ale kiedy Pinny o ósmej wieczorem przyniosła mi gorące mleko i chciała położyć mnie do łóżka, musiałem dać nogę! - Wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. - Łamałem sobie głowę nad znalezieniem jakiegoś rozwiązania, ale sprawa jest beznadziejna, Kester!
Wcale nie! - odparł Kit. - Zdarzyło się coś, co zupełnie zmieniło sytuację. Powiedz mi tylko jedno, Eve! Jeśli nie musiałbyś spłacać długów naszej drogiej rodzicielki i mógłbyś poślubić pannę Askham, to czy pogodziłbyś się z istnieniem powiernictwa do czasu, aż stryj przekonałby się, że potrafisz zarządzać majątkiem?
Tak, chyba tak, ale ponieważ muszę spłacić te długi...
Otóż nie musisz, braciszku! - przerwał mu Kit.
Czyżby? - odrzekł Evelyn z ostrzegawczym błyskiem w oczach. - Powiedziałem ci już, Kester, że pod żadnym pozorem nie pozwolę ci wziąć na siebie zobowiązań, które należą do mnie i tylko do mnie!
Ależ wcale nie mam takiego zamiaru, więc daruj sobie ten ton! Posłuchaj mnie, Eve! Mam ci do powiedzenia coś, co pewnie ci się nie spodoba, ale będziesz musiał to jakoś strawić. Mama przyjęła oświadczyny Ripple'a.
Co?! - wykrzyknął Evelyn ze wzburzeniem. - To niemożliwe !
Wydałoby ci się to jeszcze bardziej nieprawdopodobne, gdybyś słyszał, jak sir Bonamy poinformował mnie o tym. Boże, Eve, szkoda, że przy tym nie byłeś! Biedak nie mógłby być bardziej załamany, gdyby otrzymał wyrok śmierci! Coś mi się wydaje, że to nie on się mamie oświadczył, lecz mama jemu!
Wielkie nieba, tylko nie to! - odparł Evelyn, wzdrygnąwszy się. - Jak mogła zrobić coś takiego? I jak ty, Kester, mogłeś przypuszczać, że zgodzę się na podobne poświęcenie z jej strony? Uważasz mnie za aż tak strasznego egoistę! No, powiedz!
- Nie, nie uważam, ale mogę zmienić zdanie, jeśli nie prze-
298
Rozterka
staniesz zachowywać się jak bohater jakiejś tragedii! - dociął mu Kit. - Na miłość boską, bracie, uspokój się! Ja też nie jestem zachwycony, ale to dobre wyjście. Wprawdzie nie mieszkałem z mamą tak długo jak ty, lecz i tak zdążyłem się zorientować, że jest nie bardziej przygotowana do samodzielnego życia niż nowo narodzone niemowlę! Wiem, że chciałbyś, aby zamieszkała z tobą, ale możesz mi wierzyć, iż nigdy się na to nie zgodzi. A wyobrażasz sobie, jakie byłyby skutki, gdyby zamieszkała we własnym domu?
- Wiem, Kester, ale...
- Spodziewam się, że wiesz! A
teraz wyobraź sobie, jak
będzie
jej się żyło przy boku Ripple'a!
Ich spojrzenia się spotkały - bracia patrzyli na siebie z daleka: Evelyn wyczekująco, a Kit z powagą. On też odezwał się pierwszy:
- Zawsze uważaliśmy go za
śmiesznego trubadura, nieprawdaż,
Eve?
Rzeczywiście nim jest, ale od lat był dla mamy wiernym,
oddanym
przyjacielem! Może już nie jest w niej zakochany, lecz
Cressy
ma rację, mówiąc, że on bardzo mamę lubi. Niewiele jest
rzeczy,
których by dla niej nie zrobił, a im więcej pieniędzy
będzie
wydawała, tym większą sprawi mu przyjemność! Co
więcej,
bracie, Ripple zajmie się nią lepiej niż ty czy ja! Pomyśl
choćby
o tym, że szybko rozpędzi takich padalców jak Louth!
Nastąpiła długa chwila ciszy.
Gdybym tylko miał pewność, że będzie szczęśliwa... Och, nie, Kester, nie! Ona robi to tylko dlatego, by mi pomóc!
Tak, pewnie tak jest - spokojnie zgodził się Kit. - Lecz jeśli sądzisz, że się poświęca, jesteś w błędzie! To Ripple się poświęca: mama dyktuje warunki! Mówię całkiem poważnie, Eve: jeśli teraz wtrącisz swoje trzy grosze, wyświadczysz jej niedźwiedzią przysługę!
Wiesz przecież, że nie zrobiłbym nic, co... - Urwał, gdyż otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Fimber. Evelyn zapytał więc niecierpliwie: - Tak, o co chodzi?
Służba zabrała już zastawę do herbaty - odrzekł Fimber, wyraźnie zwracając się do Kita. - Pozwoliłem sobie w pana imieniu, panie Christopherze, wydać Nortonowi polecenie, by
299
Georgette Heyer
zaniósł brandy do biblioteki. Dzięki temu nie będzie miał już okazji, by tego wieczora zaglądać do Długiego Salonu. Może powinienem także dodać, że z tego, co mówił mi Norton, lady Stavely nie udała się jeszcze na spoczynek, lecz gra w pikietę z sir Bonamym. Zaczekam na jego lordowską mość, by go potem odprowadzić do domku pani Pinny.
Widzisz, co muszę znosić! - zauważył Evelyn gorzko, gdy Fimber wyszedł z pokoju. - Co teraz, Kester?
Teraz - odparł Kit - spotkasz się z lady Stavely i niech cię Bóg ma w swojej opiece! Złożysz też gratulacje biednemu, staremu Ripple'owi, a potem zastanowisz się, w jaki sposób wybrnąć z tych tarapatów, tak by nie dowiedziała się o tym cała londyńska socjeta!
- Nie ma takiego sposobu!
Musi być! - odparł Kit stanowczo. - Moje szczęście od tego zależy!
Więc ty coś wymyśl! - polecił Evelyn. - Ja jestem ten mniej bystry! Kester, jaka jest ta staruszka? Jak mam z nią rozmawiać?
- Śmiało! To dość stanowcza dama!
Boże, po co ja wróciłem do domu! - wykrzyknął Evelyn. - Tylko nie zostawiaj mnie samego! Już cały się trzęsę ze strachu!
Odwagi, bracie! - powiedział Kit, otwierając drzwi wiodące do Długiego Salonu.
Weszli tam razem i przystanęli chwilę na progu. Lady Stavely, która wzięła do ręki karty, rozdane przez sir Bonamy'ego, ponownie położyła je na stole, patrząc z osłupieniem na bliźniaków. Nic nie powiedziała, ale nagły błysk w jej oczach zdradził wnuczce, że widok, jaki stanowili nieświadomi tego bracia Fancotowie, zrobił na niej duże wrażenie.
Każdy z nich był bardzo przystojnym młodzieńcem; kiedy jednak stali obok siebie w blasku świec, które rzucały refleksy na ich lśniące włosy, byli tak piękni, że lady Stavely, podobnie jak wiele innych osób, pomyślała, że nigdy nie widziała bardziej urodziwych mężczyzn.
- Evelyn, mój drogi! -
wykrzyknęła lady Denville i zerwawszy
się
z sofy, podeszła do niego lekkim, pełnym gracji krokiem,
wyciągając
ręce na powitanie.
300
Rozterka
Evelyn lewą ręką ujął jedną z jej dłoni i pocałował ją, mrucząc przekornie:
- Jesteś dziś bardzo elegancka,
mamo! Przybrana jak świątecz
ny
deser!
Zaśmiała się i chciała go zaprowadzić do gości, ale on delikatnie ją odsunął i sam ruszył w głąb pokoju, do miejsca, gdzie siedziała lady Stavely. Jeśli czuł się niepewnie, nic w jego sposobie bycia tego nie zdradzało. Skłonił się i z rozbrajającym uśmiechem, takim samym jak uśmiech Kita, rzekł:
- Jestem winien pani przeprosiny,
lady Stavely. Ale naprawdę
nic
nie mogłem na to poradzić!
Mimowolnie skrzywiła usta w uśmiechu i wyciągnęła rękę.
Więc to ty jesteś Denville? - zapytała. - Hm! Powinieneś raczej przeprosić moją wnuczkę, młody człowieku!
Tak, oczywiście! - zgodził się z łobuzerskim wyrazem oczu, który odziedziczył po matce. Zwrócił się do Cressy i wyciągając rękę, powiedział: - Bardzo cię przepraszam, Cressy... ale dobrze, że się mnie pozbyłaś! - Dziewczyna wstała, a kiedy śmiejąc się, podała Evelynowi dłoń, ucałował najpierw jej rękę, a potem policzek. - Życzę ci wiele szczęścia, moja droga!
Dziękuję ci! Mogę ci życzyć tego samego? - zapytała poważnie.
Ciepły uśmiech, jaki pojawił się w jego oczach, świadczył, że zrozumiał tę delikatną aluzję, ale rzekł zuchowato:
- Naprawdę bardzo się cieszę,
że będę miał taką siostrę!
-
Odwrócił głowę. - Kester!
Kit podszedł do niego, ale cały czas patrzył czułym wzrokiem na Cressy. Evelyn rzekł:
Jeśli kiedyś prosiłem panią o rękę, panno Stavely, czy mogę teraz oddać ją bratu? On jest znacznie bardziej pani wart niż ja... ale tego nie muszę pani mówić!
Dziękuję ci, bracie. To wystarczy! - odrzekł Kit, ujmując dłoń Cressy i mocno ją ściskając.
Evelyn roześmiał się i odwrócił w stronę sir Bonamy'ego. Kiedy jednak spojrzał na niego, przestał się śmiać, a na jego ustach pojawił się nieco oficjalny uśmiech:
- Kit powiedział mi, że powinienem złożyć panu gratulacje.
301
Georgette Heyer
Sir Bonamy, który patrzył na niego z lękiem, jakby miał przed sobą kobrę, odparł:
Tak, rzeczywiście! Jestem ci bardzo zobowiązany, Denville! To znaczy, jeśli się zgadzasz!
Co takiego?! - wykrzyknęła lady Stavely. Spojrzała bystro na sir Bonamy'ego, a potem na lady Denville. - A więc to tak? Na honor!
Tak, pani - pogodnie potwierdziła lady Denville. - Właśnie tak! Sir Bonamy uczynił mi ten zaszczyt i poprosił mnie o rękę, a ja przyjęłam jego oświadczyny.
Doprawdy? Cóż - stwierdziła z przekonaniem starsza pani - jeśli tak, to jest to jedyna sensowna rzecz, Amabel, jaką zrobiłaś w życiu!
Sir Bonamy, który nie słuchał lady Stavely, skorzystał z okazji, by pospiesznie powiedzieć ściszonym głosem:
- Mam nadzieję, że nie masz nic
przeciwko temu, Denville!
To
marzenie mojego życia, ale nie chciałbym, aby nasze
stosunki
popsuła
choć szczypta urazy! Możesz mi powiedzieć prawdę! Bo
za
nic w świecie nie dopuszczę, abyście ty i twoja matka
poróżnili
się z mojego powodu!
Bracia wymienili ponad głową nieszczęśnika spojrzenia pełne niezbyt szlachetnej uciechy. Evelyn, podobnie jak Kit, nie mógł zachować powagi wobec tak absurdalnej sytuacji. Z jego uśmiechu zniknął oficjalny chłód - młodzieniec wyjął z kieszeni tabakierkę, wprawnie otworzył ją jednym palcem i podsuwając sir Bonamy'emu, powiedział:
Szczypta? Czemu nie? Może spróbuje pan mojego gatunku tabaki?
Cóż, nie całkiem to miałem na myśli, ale... dziękuję ci, mój chłopcze! Często zastanawiałem się, co to za mieszanka. Trochę starego Havre, jak sądzę, i odrobina - nie więcej - French Prize, oczywiście z dodatkiem...
- No właśnie, i z całą
pewnością nie będzie sucha!
Poczęstowawszy
się szczyptą tabaki, sir Bonamy zatrząsł się
ze śmiechu.
- Tak, tu okazałem się trochę
zbyt sprytny dla Kita! Powiedział
ci
o tym, nieprawdaż? Nie potrafił też otworzyć tabakierki
twoim
sposobem!
302
Rozterka
- Och,
nigdy się tego nie nauczy! - stwierdził Evelyn. - Woli
cygara!
- Niemożliwe! - wykrzyknął sir
Bonamy ze zgorszeniem.
Lady
Stavely niecierpliwie przerwała tę dysputę.
Posłuchajcie mnie - powiedziała rozkazująco, wbiwszy z głuchym odgłosem laskę w dywan. - To wszystko piękne słówka, ale jeśli myślicie, że zaaprobuję tę podejrzaną intrygę, to jesteście w wielkim błędzie!
Ależ babciu! - zaoponowała Cressy, uwalniając dłoń narzeczonego i siadając obok fotela lady Stavely. - Przecież wiele razy mówiłaś mi, że lubisz Kita! Nawet dziś powiedziałaś, że to porządny młody człowiek, i gotowa byłaś mnie obić za to, że nie chciałam za niego wyjść! Stwierdziłaś, że przewróciło mi się w głowie!
Lepiej trzymaj język na wodzy, dziewczyno! Nie życzę sobie żadnego skandalu związanego z naszym nazwiskiem i na pewno nie pozwolę, byś ty stała się jego bohaterką! Ładny pasztet się z tego zrobił!
Cóż, rzeczywiście sytuacja jest dość dziwna - przyznała lady Denville - ale wydaje mi się, że szybko pójdzie w zapomnienie!
To uwaga godna właśnie takiego kurzego móżdżku jak twój, Amabel! - stwierdziła lady Stavely druzgocącym tonem.
Szczupłe policzki Evelyna oblały się purpurą; zanim jednak zdążył coś powiedzieć, odezwał się sir Bonamy.
Ależ to absolutna prawda! - oświadczył, przygważdżając lady Stavely spojrzeniem swych małych, okrągłych oczek. - Jeszcze nie słyszałem o takim skandalu, którego wkrótce nie odsunęłaby w cień inna sensacja! Co więcej - dodał, wyciągając w jej kierunku serdelkowaty palec i machając nim - gdyby nie ta idiotyczna notka w „The Morning Post", żadna licząca się osoba z towarzystwa nic nie wiedziałaby o tej aferze!
Tak! - włączył się Evelyn. - Kto zamieścił tę informację? Bo nie ty, mamo!
Oczywiście, że nie! - odparła z oburzeniem lady Denville. - Może mam kurzy móżdżek, ale nigdy nie dopuściłam się czegoś tak niesmacznego!
303
Georg ette Heyer
Nikt ci tego nie zarzuca! - odparła lady Stavely rozdrażniona i przynajmniej raz w życiu zmieszana. - Wszyscy wiemy, że zrobiła to Albinia! Wprawdzie nie mam żadnego na to dowodu, ale nie jestem aż tak ślepa, by nie widzieć rzeczy oczywistych! To jej sprawka - nie mam co do tego wątpliwości! Natychmiast napisałam Albinii, co o tym sądzę, i jak dotąd nie dostałam ani słówka odpowiedzi! Ale jeśli jej się wydaje, że nie usłyszy już ode mnie o tej sprawie, bo dała Stavely'emu potomka, to grubo się myli! Niemniej jednak - ciągnęła starsza pani, zgrabnie przechodząc do ataku - byłabym wdzięczna, gdybyście przypomnieli sobie, że wszyscy członkowie mojej rodziny są przekonani, że to ciebie, Denville, poznali na przyjęciu u mego syna i że to ty oświadczyłeś się Cressy!
I co z tego? - zapytał sir Bonamy, nadal patrząc na lady Stavely pustym wzrokiem, który jakoś dziwnie odbierał jej odwagę. - Chyba nie należy przypuszczać, że będą rozpowiadać o tym, jak zostali wyprowadzeni w pole! Zrobią, co pani im każe, moja droga!
Nie wszyscy! - odparła nieoczekiwanie staruszka. - Stavely uznał za stosowne zaprosić cała rodzinę bez wyjątku i było tam kilku smarkaczy, których nigdy w życiu nie widziałam i których wcale nie chcę oglądać!
To prawda! - zauważyła lady Denville. - Pomyślcie choćby o tym młodym człowieku, który zamęczał Kita, by kupił od niego konia, jakiego biedny Evelyn z pewnością wcale nie chciałby mieć!
Lucton! - wykrzyknął Evelyn. - Kester, chyba nie kupiłeś tej szkapy?
Kit, który usadowił się w pewnym oddaleniu od reszty towarzystwa, odparł krótko:
- Nie miałem innego wyjścia.
- Ty ofermo! - zawołał brat. -
Niepoprawny głupiec! Czemu
nie
zapytałeś o zdanie Challowa?
Nie doczekał się odpowiedzi na te pytania, ponieważ Kit zamyślił się, marszcząc czoło. Nie brał udziału w żywej dyskusji, która potem nastąpiła, choć można było przypuszczać, że coś z niej jednak do niego dociera, bo raz czy dwa oderwał wzrok
304
Rozterka
od swych złożonych dłoni, by spojrzeć na któregoś z dyskutantów. Choć lady Stavely przyznała w końcu, że bardzo chętnie, mimo tego całego oszustwa, zgodziłaby się na małżeństwo wnuczki z Kitem, to jednak oświadczyła w swój zwięzły i bezpośredni sposób, że zrobi to tylko pod warunkiem, iż w oczach opinii publicznej pozostanie on nadal wzorem rozsądnego i pod każdym względem nieskazitelnego młodzieńca. Lady Denville stała na stanowisku, że koniecznie należy ukryć przed światem prawdę, choć nie wyjaśniła, jak to zrobić; Evelyn zaś, zdając sobie sprawę, że prawda ta może okazać się szkodliwa, jeśli nie wręcz fatalna, dla kariery dyplomatycznej brata, zdecydowanie stanął po stronie lady Stavely i wprawił sir Bonamy'ego w niemałe zakłopotanie, pytając, czy jako doświadczony bywalec salonów rzeczywiście jest przekonany, że wszyscy uznają tę mistyfikację za dobry żart.
Ale przecież kiedyś często robiliście coś takiego! - argumentowała Cressy. - Czy naprawdę ludzie byliby aż tak zgorszeni?
Chciałbym wierzyć, że nie! - odparł Evelyn cierpko. - Wielkie nieba, Cressy, miałem lepsze mniemanie o twojej inteligencji! Oczywiście, ze robiliśmy to nieraz, ale tylko dla zabawy! To było zupełnie co innego!
Och, dokładnie to samo mówił Kit! - wykrzyknęła lady Denville ze skruchą. - Nie powinnam była namawiać go do tego! Wszystko stało się przeze mnie, ale sądziłam, że ty zrobiłbyś dla niego to samo!
Nagła zmiana, jaka zaszła na obliczu Evelyna, uwidoczniła różnicę pomiędzy temperamentami obu braci: jego własnym
- dość gwałtownym, i nieco
bardziej zrównoważonym Kita.
Niepokój
zniknął bowiem z jego twarzy, a czoło się wygładziło;
łobuzerski
błysk, będący wyrazem rozbawienia i pewnej beztroski,
jeszcze
bardziej rozjaśnił jego oczy i młodzieniec wybuchnął
śmiechem.
- I miałaś rację, moja droga!
- rzekł do matki. - Zrobiłbym to!
Bez
wahania! - Rzucił lady Stavely wyzywające spojrzenie.
- Jeśli wini pani mego brata za
to, że przyszedł mi z pomocą, to
równie
dobrze mogłaby pani go winić za to, że oddycha - po
305
Georgette Heyer
prostu nie mógł się oprzeć wewnętrznemu głosowi! Ja też bym nie potrafił! Tylko że Kit, jak go znam, zrobił to z najwyższą niechęcią, podczas gdy ja na jego miejscu nie miałbym żadnych skrupułów! Nie wiem, czy przeprowadziłbym rzecz tak dobrze jak on, lecz bez wątpienia miałbym przy tym doskonałą zabawę, której on, daję głowę, z pewnością nie odczuwał!
Chętnie wierzę! - odparła lady Stavely. - Nie bez kozery stary Brumby mówił, że twój brat jest wart dwunastu takich jak ty!
Och, każdy powiedziałby pani to samo! - stwierdził pogodnie Evelyn. - Znam tylko dwie osoby, które temu zaprzeczą: sam Kester i nasza matka, która uważa nas obu za chodzące ideały! Nie jesteśmy nimi, ale proszę mi wierzyć, lady Stavely, żaden z nas nie wdałby się w tę awanturę, wiedząc, że może ona wyjść na jaw albo że trzeba będzie dłużej ją ciągnąć! Brat stawił się przed panią tamtego wieczora, ponieważ sądził, że albo pomyliłem datę przyjęcia, albo coś szczególnego opóźniło mój powrót, i że lada chwila przybędę do Londynu. W rzeczywistości jednak miałem wypadek i leżałem wiele dni bez przytomności. Kiedy odzyskałem zmysły i zorientowałem się, iż dzień moich zaręczyn dawno minął, pomyślałam, że jestem skompromitowany, ale prawdę mówiąc, byłem w tak złym stanie, że niewiele mnie to obchodziło! Gdybym tylko wiedział, że brat wrócił do Anglii i desperacko próbuje ratować moją reputację! Niestety, nie miałem o tym pojęcia, dopóki nie zobaczyłem notatki w gazecie! Do tego czasu Kit nie dość, że musiał kontynuować tę maskaradę - z której nie mógł się już wycofać, nie rujnując mi zupełnie reputacji - to jeszcze zakochał się w Cressy, a ona zakochała się w nim. Ale cały ten wywód ma na celu przed wszystkim to, by pani wyjaśnić, że Kit, wdając się w tę sprawę, chciał jedynie ratować moją twarz!
I moją! - wtrąciła Cressy. - To także było jego zamiarem, podobnie jak matki chrzestnej, i jestem im obojgu wdzięczna, że oszczędzili mi upokorzenia, które z pewnością byłoby moim udziałem, gdyby Kit nie przybył na przyjęcie zamiast ciebie!
Bardzo to szlachetne z jego strony! - zauważyła lady Stavely, po czym dodała zrzędliwym tonem staruszki, która poczuła się nagle bardzo zmęczona. - Nie chcę więcej słuchać tych waszych pokrętnych tłumaczeń! Znajdź jakiś sposób, Denville, by ta
306
Rozterka
pożałowania godna afera nie dostała się na języki wszystkich ludzi w Londynie, a Cressy będzie mogła poślubić twojego brata! To moje ostatnie słowo!
- Skoro tak, musimy coś
wymyślić! - stwierdził Evelyn. - Ale
na
razie nie widzę innego wyjścia jak tylko to, by Kester
pozostał
mną, a ja-
nim!
Lady Stavely rzuciła mu pełne potępienia spojrzenie, Cressy się zaśmiała, a sir Bonamy w ogóle nie zwrócił uwagi na słowa Evelyna. Natomiast lady Denville rzekła z przekonaniem:
Nie, kochanie, tak nie może być! Pomyśl tylko, jak dziwnie byś się czuł, udając w Wiedniu Kita! Przecież nie znasz się na tych międzynarodowych sprawach i nie wiesz nawet, kto jest kim!
Na miłość boską, Amabel, nie bądź niemądra! - prychnęła lady Stavely, całkiem już wyczerpana. - A jeśli ty, Denville, w takiej sytuacji nie potrafisz wymyślić nic lepszego niż te głupie żarty...
Ależ to nie są żarty! - wykrzyknął niepoprawny Evelyn. - Kester wprawdzie bez trudu odegrałby swoją rolę, ale mama z wrodzoną przenikliwością od razu dostrzegła słaby punkt mojego planu! Bo rzeczywiście nigdy nie miałem nic wspólnego z polityką...
Podobnie jak ja z zarządzeniem posiadłością! - wtrącił Kit, wstając z miejsca. Podszedł bliżej i rzekł zwracając się do lady Stavely. - Czy mogę coś zaproponować? Wiem, że jest pani już bardzo zmęczona, ale... ale chyba znalazłem wyjście z tej zagmatwanej historii!
Och! - westchnęła Cressy, patrząc mu w oczy wzrokiem przepełnionym ufnością. - Wiedziałam, że coś wymyślisz... och, wiedziałam, najdroższy!
22
- Miejmy tylko nadzieję, że coś sensownego! - powiedziała lady Stavely z rozdrażnieniem.
- To więcej niż pewne! -
odrzekł Evelyn, oburzony tak
jawnym
brakiem wiary w pomysłowość brata. - Dalej, Kester!
Mów!
Kit nie mógł powstrzymać się od śmiechu, lecz rzekł z lekkim rumieńcem:
- Dobrze, ale obawiam się, że
plan, który wymyśliłem, nie jest
zbyt
dopracowany. Wydaje mi się, że rozwiązuje wszystkie
kłopoty,
ale być może o czymś zapomniałem, bo musiałem
uwzględnić
diabelnie dużo rzeczy! - Rozejrzał się dokoła. - Cóż,
sądzę,
że przede wszystkim trzeba przywrócić Evelynowi należną
mu
pozycję. Nie można tego zrobić tutaj, ale też nie ma potrzeby,
by
zakopywał się w Leicestershire: wystarczy przecież, że
pojedzie
na Hill
Street. Briggs nie będzie niczego podejrzewał, bo
jest
krótkowidzem;
nie sądzę również, by Dinting coś zauważyła,
ponieważ
starałem się nie wchodzić jej w drogę, gdy byłem
w
Londynie.
- A co z moim złamanym ramieniem? - przerwał Evelyn.
Skąd służba w Londynie ma wiedzieć, kiedy albo w jakich okolicznościach je sobie złamałeś? Będą wiedzieli jedynie, że stało się to tutaj, więc jutro, jadąc do Londynu, wywrócisz swój faeton - to wytłumaczy też, dlaczego przyjechałeś wynajętym powozem.
Zaraz, zaraz, Kester! - rzekł Evelyn. - Z jakiego powodu, u licha, miałbym wybrać się do Londynu, skoro wszyscy wiedzą,
308
Rozterka
że mam tu gości? Do diabła, przecież nawet nasz stryj nic uwierzy, że jestem aż tak niefrasobliwy!
- Pojedziesz do Londynu, by
spotkać się ze mną, bracie.
Wyślę
jutro Challowa, aby odebrał z poczty listy, wśród których
znajdzie
się pismo ode mnie. Podczas gdy mama będzie szalała
z
radości, ja - wiernie naśladując twą powszechnie
znaną
niecierpliwość
- wyruszę bez zwłoki do Londynu dwukółką,
zabierając
ze sobą Challowa, który zamieni się z tobą, gdy
przystaniemy
przy domku Pinny. Tam zajmiesz jego miejsce
- i w Bogu nadzieja, że do East Grinstead nikt cię nie rozpozna!
- Nasunę kapelusz na oczy i
owinę się szalikiem - obiecał
Evelyn.
- Ale dlaczego wspomniałeś o East Grinstead?
- Nigdy nie zatrzymywałeś się tam, by zmienić konie?
Co? Zaledwie sześć czy siedem mil drogi stąd? Oczywiście, że nie!
Chodzi o to, że choć jesteś znany na rogatkach, nikt cię nie rozpozna w zajazdach, gdzie zmienia się konie. Proponuję, żebyśmy zostawili dwukółkę w jednym z takich miejsc i dalej pojechali wynajętym powozem. Gdy się zacznie ściemniać, Challow będzie musiał pójść na piechotę do East Grinstead i odwieźć jutro dwukółkę do Londynu. Fimber pojedzie za nami z twoimi bagażami - to nic trudnego! Tak przy okazji - muszę pamiętać, by go zapytać, gdzie złożył moje rzeczy. Kiedy tylko dotrzemy do Londynu, wysadzisz mnie i pojedziesz sam na Hill Street, gdzie po pewnym czasie i ja się pojawię - przyjadę dyliżansem, którym z niewiadomych przyczyn podróżowałem aż z wybrzeża.
- Dyliżansem pocztowym! - zwróciła mu uwagę Cressy.
- Tak, masz rację, tak będzie
lepiej! - przyznał Kit. - Dziękuję
ci,
kochanie!
- A co potem? - zapytała.
- Zobaczę się z twoim ojcem i
wyjawię mu prawdę. Jeśli
zdołam
go przekonać, by wybaczył mi to szachrajstwo i zgodził
się
na nasz ślub, sądzę, że ta historia ma szansę stać
się
wyjątkowym
romansem. Jeśli nie... - Urwał i rzekł po chwili:
- Wtedy nie wiem, Cressy - nie chcę sobie nawet tego wyobrażać!
- To nieważne! - rzekła lady Stavely, która słuchała go
309
Georgette Heyer
z wielką uwagą. - Stavely wyrazi zgodę, jeśli tylko się dowie, że ja nie mam nic przeciwko temu!
- Czy mogę mu to powiedzieć?
- Już mówiłam, że możesz
ożenić się z Cressy, jeśli potrafisz
tę
sprawę dyskretnie załatwić, i dotrzymam słowa! Jak
jednak
zamierzasz to
zrobić?
Uśmiechnął się.
- Bynajmniej nie zamierzam, to przekracza moje możliwości!
Nie tylko twoje, mój chłopcze - stwierdził sir Bonamy. - Ta sprawa musi wywołać plotki, nie uda się ich uniknąć!
W żaden sposób, sir. Jedyna rzecz, jaką można zrobić, to puścić w świat inną sensację - proszę mi wybaczyć, pani - to znaczy ujawnić romantyczną historię, którą plotkarze mogliby się delektować do woli bez żadnej dla nas szkody.
Jeszcze jedno z waszych oszukaństw, co? - zauważyła lady Stavely, patrząc na niego z pewnym ponurym respektem.
- Obiecuję, że już ostatnie! - odparł. - I tylko za pani zgodą!
Jesteś tak samo bezczelny jak twój brat! - rzekła. - No mów, co by to miało być?
Dobrze, pani! A więc tak: choć żadne z was nie miało o tym pojęcia, moje uczucie do Cressy nie zrodziło się teraz. Poznałem ją podczas mojego ostatniego pobytu w Anglii i pokochałem, zachowując to uczucie w sekrecie!
- Dlaczego? - zapytała Cressy, mrugając oczami ze zdziwienia.
- Wiedziałem, że to
beznadziejna" sprawa. Twój ojciec nie
chętnie
patrzyłby na moje starania o twoją rękę, a poza tym
miałem
świadomość, że nie byłbym w stanie zapewnić ci takiego
poziomu
życia, do jakiego przywykłaś.
Jaki skromny młodzieniec, nieprawdaż? - zauważył Evelyn.
Pewnie! I szlachetny, nie sądzisz?
Nie - odparł Evelyn szczerze. - Raczej głupi!
Och, Evelyn ma zupełną rację! - zauważyła lady Denville. - Nie mógłbyś być taki niemądry! Przecież wszyscy z pewnością wiedzą, że po śmierci ojca odziedziczyłeś pokaźny majątek!
Dajcie mu mówić! - rozkazała lady Stavely. - Dla Stavelych to nie dość duży majątek - już moja w tym głowa, by wszyscy tak myśleli! Mów dalej, chłopcze!
310
Rozterka
Jestem pani wielce zobowiązany! No więc zrezygnowałem ze starań o jej rękę, w najśmielszych nawet marzeniach nie przypuszczając, że moje uczucie może być odwzajemnione, i tym sposobem zniweczyłem również wszelkie nadzieje Cressy.
Och, nie, Kit! - wykrzyknęła błagalnie Cressy. - Tylko mi nie mów, że nie miałam dość rozumu, by dać ci do zrozumienia, co do ciebie czuję!
Bynajmniej! - zapewnił ją. - Nie pozwalał ci na to panieński wstyd. Poza tym byłaś zbyt dumna, by zdradzić komuś swą tajemnicę. Dzielnie wyrzuciłaś mnie ze swego serca.
Wcale nie, zaczęłam się zastanawiać, czy Evelyn nie mógłby cię w nim zastąpić. Przecież jesteście niemal identyczni.
- Tak, to nawet lepszy pomysł - stwierdził Kit z uznaniem.
- Teraz dochodzimy do punktu,
którego prawdziwości nikt nie będzie
mógł
podważyć. Umarł bowiem mój ojciec chrzestny zostawiając mi
swoją
fortunę. Całą tę opowieść osnułem wokół faktu,
który
rzeczywiście
miał miejsce. Wracając więc do naszej historyjki:
otrzymany
spadek całkowicie zmienił moją sytuację. Przyjechałem
do
domu pełen nadziei, by ku swej rozpaczy stwierdzić, że niemal
już
zaręczyłaś
się z moim bratem. Spotkaliśmy się, a nasze uczucia były
zbyt
silne, byśmy mogli nad nimi zapanować i wtedy właśnie:
albo
Evelyn zobaczył
nas w czułym uścisku, albo wyjawiliśmy mu naszą
wzruszającą
historię - co wolisz, Eve! - w każdym razie uległ on
szlachetnemu
porywowi i wycofał się z zaręczyn.
- Należy dodać, że mam zbyt
wiele dumy, by ktokolwiek
domyślił
się mojego bolesnego sekretu - zastrzegł się Evelyn.
- Nawet przed tobą, Kester, nie
obnoszę się ze swym złamanym
sercem!
Sir Bonamy, który słuchał tej historii z wielkim zainteresowaniem, rzekł:
- Nie przypuszczałem, Kit, że
masz taki talent! Nie zdziwiłbym
się,
gdybyś pewnego dnia napisał książkę, sztukę albo coś w
tym
rodzaju! - Z
niejakim zdziwieniem zauważył, że Cressy zaniosła
się
niepowstrzymanym chichotem. - Nie wiem, co takiego
śmiesznego
powiedziałem, moim zdaniem zrobiłeś z tego bardzo
wzruszającą
opowieść, drogi chłopcze! Wiesz, Amabel, zaczynam
myśleć,
że twój syn daleko zajdzie!
311
Georgette Heyer
- Jestem
tego pewna! - odparła dumnie. - Nieraz ci mówiłam,
że
Kit ze wszystkim sobie poradzi!
Kit skrzywił się słysząc te komplementy, ale spojrzał na lady Stavely.
- Czy może tak być, pani?
Staruszka była zamyślona i dlatego nic nie odrzekła. Kit jednak czekał, ona zaś po krótkiej chwili powiedziała nagle:
- Napiszę list do Stavely'ego -
nie ma sensu zdawać się we
wszystkim
na przypadek! Dasz mu mój list i dopilnuj, by go
przeczytał.
W życiu nie słyszałam głupszej, bardziej niedorzecznej
historii,
ale jak was znam, gdybym ją odrzuciła, wymyślilibyście
coś
jeszcze gorszego! Cressy, podaj mi ramię! Idę do łóżka,
bo
jestem śmiertelnie
zmęczona!
Krótko powiedziała wszystkim „dobranoc", a przechodząc obok Kita, który uprzejmie otworzył przed nią drzwi, stwierdziła, że byłaby mu wdzięczna, gdyby jednak za jej życia nie dał się powiesić, i dodała, że w ogóle powinien się wstydzić, bo takie pomysły miewają tylko ludzie, którzy kończą na szubienicy. Potem pozwoliła mu pocałować swą dłoń i wyszła z salonu, wspierając się ciężko na ramieniu Cressy.
Kester, jeśli rzeczywiście zamierzasz rozpowszechnić tę historię, musimy ją dopracować! Żaden z nas nie może opowiedzieć jej w takim kształcie! Wszyscy, którzy nas znają, domyśliliby się, że coś knujemy!
Wielkie nieba, nie my ją będziemy rozpowszechniać! - odparł Kit. - Byłaby to przecież ostatnia rzecz, jaką byśmy zrobili, gdyby historia była prawdziwa. Nie ma potrzeby jej ulepszać. Musimy tylko przedstawić Fimberowi i Challowowi zasadniczy jej szkielet i niech oni opowiedzą ją, jak chcą. Daj Challowowi pół godziny wśród jego znajomków „Pod Biegnącym Lokajem", a założę się, o co chcesz, że w ciągu jednego dnia po Londynie będzie krążyć ponad tuzin różnych jej wersji! Ileż to razy Challow zabawiał cię opowiadając najrozmaitsze plotki? Jeśli Stavely zgodzi się na moje małżeństwo z Cressy, na pewno chętnie przystanie na tę historię: a mamie nie muszę mówić, jak powinna ją opowiadać!
- Oczywiście, że nie! - zgodziła się lady Denville. - Wiem, co
312
ROZTERKA
powiedzieć, jeśli po ogłoszeniu zaręczyn ktoś odważy się zadawać mi jakieś pytania! Oczywiście, tylko najbliżsi przyjaciele się ośmielą, ale znam jeszcze kogoś, kto na pewno to zrobi, i ta jedna osoba wystarczy!
- Jeśli o mnie chodzi - stanowczo stwierdził sir Bonamy
- powiem, że nie zajmuję się plotkami!
- Doskonale, sir! - rzekł Kit, uśmiechając się do niego.
- W ten sposób da pan ciekawskim odprawę!
Tak, ale czy nie sądzicie, że to może zostać dwojako zrozumiane? - zasugerowała lady Denville. - Może powinieneś powiedzieć, że to... bardzo wzruszający romans?
Chyba mógłbym to zrobić - zgodził się sir Bonamy, starannie rozważywszy tę propozycję.
- Kit, a co twoim zdaniem powinien powiedzieć Evelyn?
- zapytała z niepokojem jej lordowska mość.
Nic! - odparł.
Co za szczęście! - mruknął jego brat.
- Jedyną rzeczą, jaką Evelyn
może zrobić - rzekł Kit, od
powiadając
na pełne wątpliwości pytanie widoczne w oczach
matki
- to zachowywać się tak, jakby ta historia była
prawdziwa!
Pokazywać
wszystkim kamienną twarz, demonstrować pewną
rezerwę
i wyniosłość... No, wiesz, mamo, tak jak to robi, gdy
chce
komuś okazać wyższość!
- A jak ty, mądralo, zamierzasz stawić czoło ciekawskim?
- zapytał Evelyn.
- Jeśli jego lordowska mość
pozwoli... a nawet jeśli nie
pozwoli
- odparł Kit - nie będę musiał nikomu stawić czoła, bo
do
czasu, gdy wieść się rozniesie, będę już w Wiedniu!
Proszę,
tylko daruj
mi życie! Zanim ucieknę, zamierzam opowiedzieć tę
historię
osobie, na której użytek została wymyślona. Jeśli
sobie
wyobrażasz,
że... - Urwał nagle i szybkim wzrokiem obrzucił
wszystkich
zgromadzonych, ponieważ nagle otworzyły się drzwi.
Jednak to była tylko Cressy, która weszła do pokoju, aby - jak powiedziała - życzyć mu dobrej nocy i poinformować, że kiedy wychodziła od babci, staruszka cały czas się śmiała.
- Powiedziałam jej, że byłam
pewna, iż wybijesz się w świecie,
i
to ją bardzo rozbawiło. Stwierdziła, że nie ma co do tego
313
Georgette Heyer
wątpliwości, i zaniosła się takim śmiechem, że już zaczęłam się obawiać o jej zdrowie! Kit, tylko ktoś z Fancotów mógłby wymyślić podobną historię! Ze wszystkich... No nie, bo znowu zacznę się śmiać! - Stali ze splecionymi rękami i Kit poczuł, jak dziewczyna zacisnęła swe smukłe palce na jego dłoni. - Kiedy cię znowu zobaczę? - zapytała unosząc wzrok ku jego twarzy.
Jutro, kochanie - odparł uśmiechając się do niej z czułością.
Tak, wiem, ale potem?
- Jak tylko będzie to możliwe.
Muszę porozmawiać o czymś
z
twoim ojcem. Gdyby udało się zasugerować tej nieznośnej
Albinii,
że marzy o podróży za granicę...! Ale nie możemy
uzależniać
od tego naszych planów! Jestem pewien, że Stewart da
mi
w sierpniu urlop.
Uśmiechając się rezolutnie, dziewczyna odparła:
- A więc to już niedługo! Ja i
babcia prawie natychmiast
wyjedziemy
do Worthing! Czy nie mógłbyś... Nie, oczywiście,
że
nie!
Kit przecząco pokręcił głową.
Mam coś do zrobienia, Cressy, a i tak już zbyt długo z tym zwlekałem.
Cressy, moja droga, wybacz mi, że cię opuszczę! - wtrąciła lady Denville. - Nagle przypomniałam sobie, że mam Evelynowi do powiedzenia coś bardzo ważnego, zanim wróci do domku Pinny!
Evelyn, w lot zrozumiawszy, że jest to pretekst, by zostawić Kita sam na sam z narzeczoną, bez wahania odpowiedział na sugestię matki. Sir Bonamy nie był aż tak bystry, ale kiedy tylko zorientował się, że jej lordowska mość usiłuje przekazać mu wzrokiem jakąś wiadomość, doznał nagłego olśnienia.
Och! - wykrzyknął, zrywając się na nogi. - Tak, oczywiście, moja śliczna! Życzę pani dobrej nocy, panno Stavely! To był bardzo męczący dzień... diabelnie męczący!
Tak, rzeczywiście! - odrzekł Kit, widząc, że jego ukochana ponownie ma trudności z zachowaniem powagi. - Eve, poczekaj na mnie!
Oczywiście, Kester! Cóż to jest dla mnie godzinka? Obudź mnie, jeślibym przypadkiem zasnął! - odparł brat, na wszelki
314
Rozterka
wypadek przepuszczając przodem sir Bonamy'ego i zamykając za nim drzwi.
Kit jednak przyszedł do niego już kilka minut później.
Ty diable wcielony! - rzekł bez cienia pretensji. - Ale do rzeczy, Eve: zachodziłem w głowę, jakby przyspieszyć twoją sprawę, ale to chyba będzie niemożliwe! Jedynym sposobem, abyśmy wyszli z tego zwycięsko, to nie wspominać stryjowi o istnieniu panny Askham, dopóki nie poślubię Cressy.
Mogłem się spodziewać, że zechcesz wbić mi nóż w plecy! - odparł ponuro Evelyn. - Najpierw próbowałeś zająć moje miejsce, potem zabrałeś mi narzeczoną... Kester, ty brutalu, zechciej chociaż pamiętać o moim ramieniu i o tym, że jestem głową rodziny!
- Czy możesz być poważny? - zapytał Kit gniewnie.
Przyrzekam, że będę, jeśli tylko przestaniesz wygadywać brednie! Wielki Boże, jaki ty jesteś naiwny! Przecież jeszcze nawet nie zacząłem się zalecać do Patience!
Wiem o tym, ale znam cię, braciszku! Cóż, nic nie można na to poradzić, jeśli pojedziesz z mamą do Brighton, nie będziesz na tyle daleko od posiadłości państwa Askham, by ich nie odwiedzać, nieprawdaż?
Nie, Kester, nie obawiaj się! A teraz kiedy już cię co do tego uspokoiłem, porozmawiajmy o twoich sprawach! Niepokoi mnie myśl, że już od dawna powinieneś być w Wiedniu. Mam rację?
Tak -przyznał Kit. - Nie sądzę jednak, by Stewart był z tego powodu niezadowolony, więc nie martw się! Poprosiłem o urlop, podając jako powód śmierć ojca chrzestnego, i w rzeczy samej nie mogłem wymyślić nic lepszego! Stewart niemal rozkazał mi, bym nie wahał się przedłużyć urlopu, gdyby okazało się, że nie mogę załatwić spraw spadkowych tak szybko, jak planowałem. Tak więc, ponieważ nie miałem najmniejszego pojęcia, gdzie jesteś i jak wiele czasu minie, zanim znowu się pojawisz, na wszelki wypadek przed wyjazdem z Londynu napisałem do niego, wyjaśniając, że zastałem tu istny mętlik prawny! Ale mniejsza o to! Gdy do pokoju weszła Cressy, miałem ci właśnie powiedzieć, że gdy tylko rozmówię się ze Stavelym, natychmiast zamierzam przedstawić stryjowi moją wzruszającą opowieść. To powinno wszystko załatwić!
315
Georgette Heyer
Wszystko załatwić! Raczej sam siebie załatwisz w jego oczach!
Ależ skąd! - odparł Kit pogodnie. - Sądzisz, że skoro ty nie potrafisz sobie z nim poradzić, to już nikt tego nie potrafi, i tu jesteś w błędzie! Zostaw go mnie... ale, na miłość boską, nie zapomnij, ze masz do odegrania swoją rolę! Może lepiej napiszę ci to wszystko.
Napisz - zgodził się Evelyn. - Trudno przewidzieć, co mi strzeli do głowy, gdy ciebie tu nie będzie... Posłuchaj! To nie są kroki Fimbera!
Gdy zabrzmiało pukanie do drzwi, Evelyn wstał, gotów wślizgnąć się za kotarę przy łóżku. Kit podszedł do drzwi i otworzył je, by ujrzeć za nimi sir Bonamy'ego, już w szlafmycy na głowie i we wspaniałym szlafroku, opinającym jego uwolnione od gorsetu ciało.
- Och, to pan, sir! - rzekł Kit. - Proszę wejść. Czy coś się stało?
- Nie, nie powiedziałbym, że
coś się stało! - odparł sir
Bonamy.
- Rzecz w tym, że... - Urwał, gdy jego spojrzenie padło
na
Evelyna. - Myślałem, że jesteś sam! - powiedział do Kita.
- Cóż, trudno! To nic ważnego!
Evelyn, który osłupiał na widok imponującej sylwetki sir Bonamy'ego w dezabilu, rzekł słabo:
Niech pan nie odchodzi z mojego powodu, sir! Może ja powinienem wyjść?
Nie, nie! Właściwie nie przyszedłem z jakąś szczególnie osobistą sprawą! Pewnie uznasz ją za błahostkę... bo rzeczywiście nią jest! To po prostu jeden z tych drobiazgów, które nagle w nocy przechodzą człowiekowi do głowy! Och, gorzej! Do diabła, zeszłej nocy śniło mi się, że jem! Nigdy w życiu nie miałem straszniejszego koszmaru! Pomyślałem więc, Kit, że zamienię z tobą słówko, zanim wyjedziesz do Wiednia. Byłeś dla mnie taki uprzejmy
- bardzo uprzejmy i miły, a masz
spory wpływ na matkę, więc jeśli
szepnąłbyś
jej o czymś na ucho, byłbym ci szalenie zobowiązany!
Nie
myśl, że nie mam ochoty się z nią ożenić, bo pod
wieloma
względami
jestem z tego naprawdę zadowolony. Pod warunkiem
jednak,
że nie będzie mnie karmić biszkoptami i wodą!
- A ma taki zamiar? - zapytał Evelyn, drżącym głosem.
316
Rozterka
- Ależ oczywiście, że nie! - wykrzyknął Kit.
Nie byłbym tego taki pewny - odparł sir Bonamy. - Pamiętasz, jak mi mówiła, że powinienem być na diecie z biszkoptów i wody?
Nie przypominam sobie, sir, ale jeśli rzeczywiście coś takiego powiedziała, to były tylko żarty, proszę mi wierzyć!
Och, nigdy nie wiadomo, co kobiety wbiją sobie do głowy! Co więcej, w rezultacie zawsze udaje im się to przeprowadzić! Zapytaj Evelyna, jeśli mi nie wierzysz! Ty chyba nie masz wielkiego doświadczenia, jeśli chodzi o kobiety.
Chyba rzeczywiście nie, sir! - przyznał Kit. - Ale wierzę panu i... i na pewno nie omieszkam porozmawiać o tym z mamą!
Wielce wzruszony, sir Bonamy ciepło uścisnął mu dłoń i podziękował z całego serca, mówiąc, że teraz może się już położyć do łóżka bez obawy, że przyśnią mu się koszmary. Następnie statecznym krokiem wyszedł z pokoju, właśnie w chwili gdy lady Denville wyłoniła się ze swej sypialni, wyglądając niczym nimfa wodna, w szlafroczku uszytym z warstw przezroczystego materiału we wszystkich odcieniach zieleni. Sir Bonamy instynktownie się cofnął, podczas gdy ona, niemal podskoczywszy, szepnęła:
- Wielkie nieba...!
Bonamy!
Przezwyciężywszy
zmieszanie, rzekł bohatersko:
- Nie mam na sobie gorsetu! Wiem,
że go nie lubisz. Powie
działaś
mi to.
Doszedłszy do siebie po pierwszym szoku, lady Denville podeszła do niego lekkim krokiem i położywszy mu na ramieniu swą delikatną dłoń, rzekła:
Drogi przyjacielu, jesteś w błędzie! Jak mogłabym powiedzieć coś takiego?
Ależ powiedziałaś - powtórzył sir Bonamy, patrząc na nią z uporem. - Prosiłaś, żebym przestał nosić gorsety!
Musiałam postradać zmysły! - stwierdziła jej lordowska mość.
- I dodałaś, że trzeszczę! - ciągnął sir Bonamy z nadzieją.
- Ach, tak! - przyznała lady
Denville. - Teraz sobie przypominam! Ale dajmy już temu spokój,
mój drogi! Przyzwyczaiłam
się
do twoich gorsetów! Zawsze je wkładaj, proszę cię!
317
Georgette Heyer
- Wiesz
co, moja śliczna? - rzekł sir Bonamy, z którego
oblicza
od razu zniknęło zatroskanie. - Zdjęłaś mi kamień z
serca!
Niech mnie
diabli, jeśli nie jestem najszczęśliwszym człowiekiem
na
ziemi! Dzięki tobie, moja piękna!
Spokojnie uwolniwszy się z jego potężnych objęć, lady Denville najmilej, jak potrafiła, odesłała go do sypialni, a sama udała się do synów. Wchodząc do pokoju rzekła:
- Biedny Bonamy! Jestem
zaszokowana, bo nigdy wcześniej
nie
zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje mojej opieki!
- On chyba też nie z-zdaje sobie z tego sprawy, m-mamo!
- odrzekł Kit.
- Jeszcze nie, ale to tylko
kwestia czasu! Naturalnie był to dla
niego
straszny szok, ale już zaczyna przychodzić do siebie! - Po
czym
dodała, kiedy doszły ją jęki zanoszących się od śmiechu
synów,
którzy kurczowo trzymali się bogato rzeźbionych słupków
łoża.
- O wy, podli, nie ważcie się z niego śmiać!
- Tylko obiecaj, że nie będziesz go żywiła biszkoptami i wodą!
- wykrztusił Kit.
Słysząc to, także wybuchnęła uroczym, perlistym śmiechem.
- Och, biedaczek! Jak mogłabym
być tak okrutna! To by
go
zabiło! Powiedz mu, że nie będę go do niczego zmuszać!
Oczywiście
nie zamierzam dotrzymać słowa, ale on i tak się
nie
zorientuje, więc spokojnie możesz mu to przyrzec, kochanie!
To ostatnie stwierdzenie najbardziej rozbawiło Evelyna, ale też to właśnie on nagle przestał się śmiać. Rzekł gwałtownie:
- Nie rób tego, mamo! Nie wolno
ci! Chyba zdajesz sobie
z
tego sprawę!
Lady Denville odrzekła całkiem poważnie:
- Właśnie to samo sobie
pomyślałam, kiedy postanowiłam, że
jednak
spróbuję! Ale wiecie, kochani, im dłużej się nad
tym
zastanawiam, tym
bardziej jestem przekonana, że będzie mi
dobrze
z Bonamym. Właśnie to chciałam wam powiedzieć, bo
wiem,
iż nie jesteście zachwyceni tym małżeństwem, a ja jak
dotąd
nie miałam okazji zamienić z wami słówka! Nagle też
przyszło
mi do głowy, że nie będę już nazywana wdową po
hrabim!
Nie macie pojęcia, jaka to dla mnie ulga! - Przyciągnęła
do
siebie piękną głowę Evelyna i ucałowała go. - A teraz niech
318
Rozterka
Fimber zaprowadzi cię do domku Pinny, kochanie, i nie martw się niczym, bo nie ma powodu! Kit przyszedł nam na ratunek, bo jak zawsze... jak zawsze... - Jej głos się załamał, więc odwróciła się szybko, by mocno uścisnąć młodszego syna. - Dziękuję ci! Nie powiem już ani jednego słowa, bo się rozpłaczę, a zawsze wtedy wyglądam okropnie! Dobranoc, moi najdrożsi! Kiedy wyszła, bracia stali patrząc na siebie.
Przyzwyczaisz się, Eve - rzekł Kit ze słabym uśmiechem. - Naprawdę będzie jej dobrze przy jego boku!
Tak, wiem - odparł Evelyn. Spojrzał na Kita i w jego oczach odbił się uśmiech brata. - Nie chcę cię wprawiać w zakłopotanie, Kester, wyolbrzymiając to, o czym powiedziała nasza kochana rodzicielka... albo o czym, na szczęście, nie powiedziała!
- Dzięki Bogu! - odrzekł Kit.
- No właśnie! Mam nadzieję, że
nigdy nie będziemy musieli
wyjaśniać
sobie pewnych rzeczy!
- Po cóż, u licha, mielibyśmy to robić?
- Nie mam najmniejszego pojęcia.
Zadzwoń po Fimbera,
Kester!
Idę do łóżka! Jak powiedział nasz przyszły ojczym, to
był
męczący dzień!
- Diabelnie męczący! - natychmiast odrzekł jego brat bliźniak.