Heyer Georgette Rozterka





Georgette Heyer

Rozterka (False Colours)

Przełożyła Magdalena Słysz


1

Kiedy najęty powóz skręcił w Hill Street, minęła godzina druga i - jak bezbarwnym tonem obwieścił strażnik miejski, przemierzający swoją trasę wokół Berkeley Sąuare - była piękna noc. Księżyc w pełni wędrował po bezchmurnym niebie, przy­ćmiewając blask latarni ulicznych, nawet na Pall Mail, jak zauważył samotny podróżny, gdzie lampy naftowe zastąpiono już gazowymi. Służący z kagankami w dłoniach, powozy i światło wylewające się z otwartych drzwi po wschodniej stronie Berkeley Sąuare - wszystko to świadczyło, że jeszcze nie wszyscy człon­kowie londyńskiej socjety wyjechali ze stolicy; niemniej jednak w ostatnich dniach czerwca sezon towarzyski dobiegał końca i podróżny nie był zaskoczony widząc, że na Hill Street nie ma żywej duszy. Nie zdziwiłby się także, gdyby z drzwi pewnego domu po północnej stronie ulicy zdjęto już kołatkę, lecz kiedy powóz się zatrzymał, szybkie spojrzenie upewniło go, że na szczęście tak nie jest: miejska rezydencja lorda Denville'a nie została zamknięta na lato. Podróżny, młody mężczyzna w polskim płaszczu z pasem i chwostami oraz płaskim kapeluszu, zeskoczył z powozu, wytaszczył ze środka pękaty sakwojaż, postawił go na bruku i wyjął pugilares. Zapłaciwszy forysiom, ujął sakwojaż, podszedł po schodach do drzwi frontowych i pociągnął żelazny uchwyt dzwonka.

Zanim przebrzmiały ostatnie echa tego wezwania, powóz odjechał, lecz nikt nie zareagował na dzwonek. Podróżny jeszcze raz, tym razem energiczniej, pociągnął za sznurek. Dzwonienie dało się słyszeć gdzieś w dolnej części domu, ale po kilku

7

Georgette Heyer

minutach czekania młodzieniec stwierdził, że mimo wszystko nie zdołał obudzić żadnego ze służących jego lordowskiej mości.

Zastanowił się nad tym przez chwilę. Było możliwe, aczkolwiek mało prawdopodobne, że domownicy wyjechali z Londynu nie zdjąwszy kołatki z drzwi ani nie zaryglowawszy okien. Aby sprawdzić, czy rzeczywiście okiennice nie są zamknięte, cofnął się na ulicę i zlustrował dom, stwierdzając, że nie tylko żadne z okien nie jest zaryglowane, lecz nawet jedno - na parterze

- pozostawiono uchylone na kilka cali u góry. Było to, jak
wiedział, okno w jadalni; zręcznemu i zdeterminowanemu mło­demu człowiekowi nietrudno było się tam wspiąć. Zrzuciwszy
więc z siebie płaszcz i upewniwszy się, że nie ma w pobliżu
żadnego stróża, który mógłby być świadkiem jego potajemnego
wtargnięcia do domu, młodzieniec zademonstrował bynajmniej
tym nie zainteresowanemu księżycowi, że słynny pułkownik Dan
Mackinnon z Gwardii Coldsteamskiej ma godnego siebie rywala
w sztuce niebezpiecznej wspinaczki. Wielce szanownemu Chris-
topherowi Fancotowi jednak podobna myśl nie postała w głowie:
nie znał bowiem pułkownika Mackinnona, a wspięcie się na
upatrzony parapet nie było dla niego ani trudnym, ani niebez­piecznym wyczynem. Potem tylko odsunął ku górze dolną część
okna i wskoczył do pokoju. Już po kilku minutach pojawił się
w hallu, gdzie na marmurowym blacie stolika znalazł lampę
naftową płonącą nikłym ogniem, a obok niej nie zapaloną świecę
w srebrnym lichtarzu. Obrzuciwszy te przedmioty bystrym spoj­rzeniem, pan Fancot skonstatował, że ich czcigodny właściciel
musiał powiedzieć służbie, by na niego nie czekała. Kolejne
odkrycie - że frontowe drzwi nie były zamknięte na zasuwę

- utwierdziły go w tym przypuszczeniu. Kiedy wyszedł na ganek,
by wnieść swój bagaż do środka, pomyślał z rozbawieniem, że
gdy wreszcie gospodarz wróci do domu i zastanie w swym łóżku
najmniej spodziewanego gościa, prawdopodobnie uzna, iż jest
znacznie bardziej pijany, niż mu się początkowo wydawało.

Z tą myślą, która, sądząc po łobuzerskim uśmiechu, sprawiła mu niemałą uciechę, pan Fancot zapalił świecę od płomienia lampy naftowej i skierował się w stronę schodów.

Szedł cicho na górę, trzymając w jednej dłoni świecę, w drugiej

8

Rozterka

sakwojaż, a płaszcz niosąc przewieszony na ramieniu. Nie zdradził go żaden skrzypiący stopień, lecz mimo to, kiedy minął półpiętro, na górze otworzyły się drzwi i zabrzmiał przestraszony głos:

- Evelyn, to ty?

Przybysz uniósł głowę i w blasku świeczki trzymanej wysoko przez drobną dłoń ukazała mu się kobieca sylwetka otulona obłokiem koronek, przytrzymywanych bladozielonymi atłasowymi wstążkami. Spod uroczego nocnego czepka wysuwało się kilka loków barwy dojrzałej pszenicy. Dżentelmen stojący na schodach rzekł z uznaniem:

- Co za twarzowy czepek, moja droga!

Zjawa, do której zwrócił się w ten sposób, wydała westchnienie ulgi i odrzekła ze śmiechem:

- Ty nieznośny chłopcze! Och, Evelyn, tak się cieszę, że już
wróciłeś! Co cię tak długo zatrzymało? Umierałam z niepokoju!

W oczach młodzieńca pojawił się wesoły błysk, ale powiedział głosem, w którym pobrzmiewał głęboki wyrzut:

- Daj spokój, mamo...!

- Łatwo ci mówić „daj spokój, mamo" - odparła - ale skoro
solennie przyrzekłeś nie wrócić ani o dzień później niż... - Urwała
patrząc na niego z nagłą podejrzliwością.

Postawiwszy sakwojaż, dżentelmen zrzucił z ramienia płaszcz, zdjął kapelusz i przeskakując po dwa stopnie naraz, zbliżył się do niej, mówiąc z jeszcze większym wyrzutem:

- Ależ, mamo! Jak możesz być tak niewyrozumiałą rodzicielką?

- Kit! - zawołała jego „niewyrozumiałą" rodzicielka stłumio­nym głosem. - Och, mój drogi, kochany synu!

Wziąwszy w ramiona swą owdowiałą matkę, pan Fancot serdecznie ją uściskał, lecz rzekł żartobliwie:

- Co za wierutne kłamstwo! To nie ja jestem twoim ukochanym
dzieckiem!

Stając na palcach, by pocałować syna w szczupły policzek, i ulewając kroplę wosku z przechylonej świecy na rękaw jego surduta, lady Denville odparła z godnością, że nigdy nie wyróż­niała żadnego ze swych synów bliźniaków.

- Oczywiście, że nie! Jak mogłabyś, skoro nas nie rozróżniasz?
- zauważył pan Fancot wyjmując lichtarz z jej ręki.

9

Georgette Heyer

Podeszła do eleganckiego szezlonga i klepnęła go zapraszającym gestem, lecz Kit nie od razu posłuchał jej wezwania. Stał zaskoczo­ny widokiem, który ukazał się jego oczom po zapaleniu świec:

- Cóż to, mamo?! - wykrzyknął. - Poprzednio mieszkałaś
w różanym ogrodzie, a teraz można by pomyśleć, że jest się na
dnie morza!

Ponieważ taki właśnie efekt zamierzała wywołać, kiedy za bajońską sumę kazała urządzić pokój w odcieniach zieleni, uwaga ta sprawiła jej przyjemność.

10

Rozterka

Zaniosła się czarującym perlistym śmiechem.

- Nonsens! Nie uważasz, że pokój wygląda ładnie?
Podszedł i usiadł obok matki, podnosząc jej dłoń do swych ust

i składając na niej pocałunek.

Uwolnił jej rękę i wykrzyknął z wcale nie udawanym obu­rzeniem:

- Dobry Boże, mamo! Wcale nie!

- No w każdym razie absurdalny - poprawiła się, myśląc
jednocześnie, że trudno byłoby znaleźć przystojniejszych męż­czyzn niż jej synowie bliźniacy.

Elegancki światek, do którego należeli, uznałby nieco bardziej powściągliwie, że owszem - bracia Fancotowie są przystojni, lecz jeszcze wiele brakuje im do ojca. Żaden z nich bowiem nie odziedziczył jego regularnych rysów: byli raczej podobni do matki; i chociaż była uznaną pięknością, osoby postronne zgodnie twierdziły, że o jej uroku decyduje nie doskonała uroda, lecz nieposkromiony wdzięk. Starsi wielbiciele lady Denville porów­nywali ją do pierwszej małżonki piątego księcia Devonshire. Łączył ją z księżną zresztą nie tylko urok osobisty: podobnie jak ona uwielbiała swe dzieci i była beztrosko ekstrawagancka.

Co zaś do Kita Fancota, był to dobrze zbudowany młody mężczyzna w wieku dwudziestu czterech lat, wzrostu nieco wyższego niż średni, o szerokich ramionach i nogach, które wspaniale prezentowały się w najmodniejszych wówczas obcisłych spodniach. Miał ciemniejsze włosy niż matka: jego lśniące loki połyskiwały raczej kasztanowatym niż złotawym odcieniem; jego usta zaś znamionowały stanowczość, której brakowało jego rodzicielce. Natomiast oczy były niemal takie same jak u matki: żywe, barwy szaroniebieskiej, prawie zawsze promieniejące wesołością. Miał także ujmujący uśmiech; wszystko to, jak również niewymuszony sposób bycia, sprawiało, że był po­wszechnie lubiany. On i brat byli podobni do siebie jak dwie krople wody i tylko najbliżsi przyjaciele potrafili rozpoznać, który z nich jest który. Jeśli czymś się różnili, to nie rysami twarzy ani sylwetką - chociaż kiedy stali obok siebie, można

11

Georgette Heyer

było zauważyć, że Kit jest odrobinę wyższy niż Evelyn, a włosy Evelyna mają nieco bardziej złotawy odcień niż włosy Kita. Tylko najbardziej spostrzegawczy byli w stanie określić, na czym naprawdę polega różnica między nimi - była ona bardzo subtelna i uwidaczniała się w wyrazie oczu: oczy Kita wydawały się łagodniejsze, Evelyna zaś - bardziej błyszczące; jeden i drugi skłonny był raczej do śmiechu niż smutku, lecz Kit potrafił czasami przybrać poważny wyraz twarzy z przyczyn Evelynowi nie znanych, a Evelyn szybko przechodził z euforii w rozpacz, co było obce bardziej zrównoważonemu Kitowi. Jako dzieci kłócili się po przyjacielsku, lecz natychmiast zwierali szeregi przeciwko temu, kto próbował wejść między nich; w latach młodości to zwykle Evelyn inicjował najbardziej skandaliczne wybryki, a Kit ratował ich obu przed konsekwencjami. Kiedy dorośli, okoliczno­ści sprawiały, że rozstawali się na długi czas, niemniej jednak ani rozłąka, ani różnice poglądów nie osłabiły więzi między nimi. Jeśli nie byli razem, w najmniejszym stopniu nie czuli się nieszczęśliwi, ponieważ każdy z nich miał swoje zainteresowania, kiedy jednak spotykali się po wielu miesiącach, odnosili wrażenie, jakby rozstali się zaledwie przed tygodniem.

Od czasu, gdy skończyli Oksford, bracia rzadko się widywali. W ich rodzinie panował zwyczaj, że młodszy syn poświęcał się karierze politycznej, więc Kit rozpoczął służbę dyplomatyczną, polecony przez swego stryja, Henry'ego Fancota, który za swe zasługi w działalności konsularnej obdarzony został tytułem baroneta. Najpierw wysłano Kita do Konstantynopola; ponieważ jednak objął stanowisko młodszego sekretarza w okresie wyjąt­kowo spokojnym dla Turcji, wkrótce zaczął żałować, że nie nakłonił ojca, by ułatwił mu zdobycie szlifów oficerskich; z op­tymizmem, właściwym młodym ludziom, którzy nie osiągnęli jeszcze pełnoletności, zaczął też się zastanawiać, czy nie dałoby się przekonać jego lordowskiej mości, że służba dyplomatyczna nie jest powołaniem młodszego syna. W Europie działy się wtedy ciekawe rzeczy; dziarskiemu młodzieńcowi, zaczynającemu właś­nie służbę dla kraju, wydawało się nieznośne, że pozostaje na marginesie wydarzeń. Na szczęście jednak lord nieboszczyk nie należał do najbardziej nieustępliwych ojców i Kit przeniesiony

12

Rozterka

został do Sankt Petersburga, zanim jeszcze nuda panująca na jego tureckiej placówce skłoniła go do buntu. Jeśli początek kariery dyplomatycznej zawdzięczał stryjowi, to ojciec umożliwił mu pokonanie drugiego w niej szczebla: lord Denville był może nieugięty, lecz darzył Kita szczerą miłością i potrafił go zrozumieć. Nie był najlepszego zdrowia i od kilku lat brał niewielki udział w życiu politycznym, lecz nadal miał paru przyjaciół w adminis­tracji państwowej. Tak więc pod koniec 1813 roku Kit został wysłany pod skrzydła generała lorda Cathcarta i od tej chwili nie miał czasu ani okazji, by skarżyć się na nudę. Cathcart był nie tylko ambasadorem w Rosji, lecz także pełnił funkcję brytyjskiego pełnomocnika do spraw wojskowych przy armii carskiej, więc u jego boku Kit był świadkiem zwycięskiej kampanii 1814 roku. Ze swej strony zaś Cathcart przyjął Kita bez zbytniego entuzjazmu i nie zwróciłby na niego większej uwagi niż na innych sekretarzy, gdyby nie to, że jego własny syn natychmiast się z nowo przybyłym zaprzyjaźnił. George Cathcart, młodziutki porucznik IV Regimentu Dragonów, był wojskowym aide-de-camp swego ojca. Większość czasu spędzał roznosząc rozkazy dla kilku oficerów angielskich będących na służbie w armii rosyjskiej, lecz zawsze gdy wracał do kwatery głównej - jak ją uparcie nazywał

13

Georgette Heyer

kongresu lekceważąco nazywano lordem Pumpernicklem - to zachował wyłącznie dla siebie; i chociaż przykro mu było rozstawać się z Cathcartem, cieszył się, że nie musi wracać do Sankt Petersburga, gdzie wojna już się skończyła. Wreszcie przestał także zazdrościć George'owi Cathcartowi jego niezwyk­łego szczęścia - tego mianowicie, że został przydzielony do oddziałów Wellingtona akurat w porę, by wziąć udział w bitwie pod Waterloo - a zainteresował się tak bardzo skomplikowanymi ustaleniami traktatu pokojowego, że Sankt Petersburg zaczął mu się wydawać miastem równie oddalonym od centrum życia politycznego jak Konstantynopol.

W ciągu ostatnich dwóch lat dwukrotnie spotkał się z Evelynem za granicą, lecz w Anglii pojawił się tylko raz - gdy przyjechał na pogrzeb ojca.

Lord Denville umarł nagle wiosną 1816 roku; od tej pory, czyli przez piętnaście miesięcy, lady Denville nie widziała młodszego z bliźniaków. Teraz w pierwszym momencie pomyślała, że wcale się nie zmienił, i powiedziała mu to. Potem jednak zmieniła zdanie i rzekła:

14

Rozterka

- Ja nie mam! Te pieniądze spadły mi jak z nieba, mamo!

- O takiej sumie - oznajmiła jej lordowska mość z przekona­niem - trudno powiedzieć, że spadła z nieba! Mówisz jak
Adlestrop, więc lepiej już zamilknij!

Kit wiedział, że doradca prawny rodziny nigdy nie cieszył się względami matki, lecz te cierpkie uwagi pod jego adresem aż prosiły się o wyjaśnienie.

- Co takiego zrobił Adlestrop, że tak ci się naraził, mamo?

- Adlestrop jest... Och, nie mówmy o nim! To skąpiec i do
tego złośliwy! Nie mam pojęcia, dlaczego o nim wspomniałam


Zastanawiała się nad tym przez chwilę, potem westchnęła i rzekła:

- Tak, rzeczywiście. To bardzo nieprzyjemna prawda. Wielo­
krotnie próbowałam nauczyć się oszczędności, ale chyba nie
mam do tego zmysłu. Podobnie jak wszyscy Cliffe'owie! A co

15

Georgette Heyer

najgorsze, Kit, zazwyczaj oszczędności powodują jeszcze dodat­kowe wydatki!

Kit wybuchnął śmiechem i choć w oczach matki pojawił się porozumiewawczy błysk, ciągnęła dalej poważnie:

Zamiast oddalić jego obawy, rzekła ze zdumieniem:

- Nadal macie te przeczucia, ty i Evelyn? Jakby nie dość wam
było własnych kłopotów!

- Więc to tak: nie myliłem się. Co się stało, mamo?

- Och, nic, Kit! To znaczy... nic, na co mógłbyś cokolwiek
poradzić, a może w ogóle nic, jeśli tylko Evelyn jutro wróci!

- Wróci? A gdzie on jest?

- Nie wiem! - wyznała jej lordowska mość. - Tego nikt
nie wie!

Kit wyglądał na przestraszonego i jednocześnie jakby jej nie

16

Rozterka

dowierzał. Potem jednak przypomniał sobie, że kiedy go zobaczyła i wzięła za Evelyna, w jej głosie brzmiała niezwykła ulga. A przecież nie należała do nad opiekuńczych matek; nawet kiedy jemu i Evelynowi w dzieciństwie zdarzyło się zniknąć, nigdy się nie martwiła; gdy zaś dorośli i nie wracali do domu na noc, zawsze skłonna była raczej przypuszczać, że po prostu zapomniała o tym, iż uprzedzili ją, by przez dzień lub dwa na nich nie czekała, niż że mógł im się zdarzyć jakiś wypadek. Rzekł więc kpiarskim tonem:

- No więc...?

Słysząc to, Kit uśmiechnął się nieznacznie.

17

Georgette Heyer

- To chyba byłoby niemożliwe. Lecz wracając do zaręczyn

- jak to się stało, że Evelyn nigdy mi o tym nie wspomniał? Nie
przypominam sobie, by w jego listach była jakakolwiek wzmianka
o pannie Stavely. Ty także nic mi o tym nie napisałaś, mamo. To
musiało się stać dość nagle, mam rację? Gotów byłbym przysiąc,
że Evelyn nie myślał wcale o małżeństwie, kiedy czytałem jego
ostatni list - a było to nie dalej niż miesiąc temu. Czy panna
Stavely jest taka piękna? Zakochał się w niej od pierwszego
wejrzenia?

- Czy rzeczywiście? - zapytał uprzejmie pan Fancot.

- Owszem... w każdym razie zamierza odmienić swe życie!
A kiedy już będzie głową rodziny, wtedy pomyślimy o dzie­dzictwie.

- Więc o to chodzi! - wykrzyknął pan Fancot zaskoczony.

- Ależ jestem naiwny! Przecież gdyby zdarzył mu się jakiś
śmiertelny wypadek, ja dziedziczyłbym tytuł i majątek! Naturalnie
Evelyn zrobiłby wszystko, by mnie ich pozbawić. Dziwne, że
wcześniej nie przyszło mi to do głowy.

- Och, Kit, czy musisz być taki okropny? Dobrze wiesz, że...

- No właśnie, mamo! - rzekł, gdy się zawahała i urwała w pół
zdania. - Może byś mi powiedziała całą prawdę?

2

Na krótko zapadła cisza. Lady Denville napotkała wzrokiem spojrzenie syna i wyrwało jej się rozpaczliwe westchnienie:

- To wina twego stryja Henry'ego - wyznała. - I ojca! - Urwała, a potem kontynuowała ze smutkiem: - No i moja. Niestety, nie mogę się tego wyprzeć, Kit! Otóż gdy umarł twój ojciec, myślałam, że zdołam spłacić swe długi i wieść przy tym całkiem wygodne życie, ale nie miałam jeszcze wtedy pojęcia, jak przedstawia się sprawa mego wdowiego dożywocia. Kochanie, czy wiedziałeś, że to nic innego jak zwykłe kpiny? Ale skąd miałbyś wiedzieć? Jednak taka jest prawda! A co więcej - dodała z naciskiem - wierzyciele także są tego doskonale świadomi, toteż zastanawiam się, dlaczego z takim uporem nękają mnie teraz, gdy stałam się wdową. W dodatku czynią to w sposób znacznie bardziej niemiły niż za życia twego ojca. Wydaje mi się to zupełnie pozbawione sensu, nie mówiąc już o tym, że świadczy o braku serca.

Kit spędził kilka swych dorosłych lat w domu, więc to wyznanie go nie zaskoczyło. Odkąd pamiętał, rozrzutność mamy zawsze była przyczyną nieporozumień w rodzinie. Dochodziło do przy­krych scen, po których lady Denville czuła się głęboko urażona, co w konsekwencji powodowało ochłodzenie stosunków między rodzicami, „ciche dni" i ze strony matki desperackie próby ukrywania wydatków.

Lord Denville był człowiekiem niezwykle prawym, lecz raczej surowym i oschłym - brak mu było wyobraźni oraz tolerancji. Starszy od żony o piętnaście lat, ze względu na wiek, jak

19

Georgette Heyer

i temperament należał do pokolenia sztywno przestrzegającego konwenansów. Tylko raz pozwolił, by uczucia przesłoniły mu zdrowy rozsądek, kiedy to uległ czarowi ślicznej lady Amabel Cliffe, która prosto ze szkolnej ławy trafiła do salonów, by natychmiast zostać królową sezonu, i o której rękę oczywiście poprosił. Jej ojciec, lord Baverstock, był posiadaczem podupada­jącej posiadłości oraz miał liczne potomstwo, więc z wdzięcznoś­cią przyjął ową propozycję. Jednak te cechy młodziutkiej dziew­czyny, które tak zachwyciły lorda Denville, stały się dla niego nieznośne, gdy została jego żoną, zabrał się zatem od razu do ich wykorzeniania. Jednak jego wysiłki spełzły na niczym, a młodą małżonkę przepełniły tylko lękiem przed wywołaniem jego gniewu. Pozostała tą samą czułą, nieodpowiedzialną istotą, w któ­rej się zakochał; zmieniło się jedynie to, że przelała część miłości na synów i starała się, jak mogła, ukrywać przed mężem efekty swych nierozważnych postępków.

Bliźniacy ją uwielbiali, a ponieważ nie potrafili przebić się przez pancerz pozornej nieprzystępności ojca i odkryć jego prawdziwych - lecz powściąganych - uczuć, od wczesnych lat trzymali się bliżej matki. Ona zaś bawiła się z nimi, śmiała i smuciła, przebaczała im ich wybryki i rozumiała problemy: synowie nie widzieli w niej żadnych wad i, gdy dorośli, robili wszystko, by chronić matkę przed krytyką ich surowego ojca.

Dlatego też młody pan Fancot nie był ani zdziwiony, ani zaskoczony słysząc, że matka tonie w długach. Rzekł jedynie:

- Przyparli cię do ściany, moja droga? Ile musisz zapłacić?

- Nie wiem. Jak mogę pamiętać, kochanie, każdą sumę, którą
pożyczyłam przez te wszystkie lata?

Ta informacja trochę go przestraszyła.

20

Rozterka

ci tego wytłumaczyć, Kit, i jeśli zamierzasz powiedzieć, że postąpiłam źle i tchórzliwie, to nie musisz, bo sama nad tym boleję! Tylko że potem Adlestrop spisał to, co powiedziałam, i...

21

Georgette Heyer

troszczył, wiesz przecież, i nie sprawia mu różnicy, czy ojciec spłacił twoje długi, czy pozostawił jemu tę sprawę.

- Co zrobiłaś? - przerwał jej Kit, po raz pierwszy zaskoczony
podczas tej rozmowy ze swą uroczą matką.

Uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Oczywiście kazałam zrobić kopię! Nie jestem taka głupia,
by o tym nie pomyśleć! Wygląda identycznie, a co mnie
mogą obchodzić brylanty, gdy jeden z moich synów popadł
w tarapaty?

- Ale to były klejnoty rodowe!

- Wiesz, co myślę o spadkach - odparła jej lordowska mość
stanowczo. - Jeśli chcesz powiedzieć, że należały do Evelyna, to
jestem tego świadoma, ale powiedz mi, na cóż mu one były,
kiedy na gwałt potrzebował pieniędzy, by spłacić honorowe
długi? Potem mu o wszystkim powiedziałam i zapewniam cię, że
nie miał żadnych zastrzeżeń co do mojej decyzji!

22

Rozterka

- To wcale nie miały być żarty - zaprotestował słabo.

- Więc nie zadawaj mi głupich pytań na temat klejnotów
rodowych i nie opowiadaj bzdur, że Evelyn bez trudu może
zamiast ojca spłacić moje długi. Przecież czytałeś ten obrzydliwy
testament! Biedny Evelyn ma taki sam dostęp do pieniędzy ojca
jak ty! Cały majątek oddany został w powiernictwo twojemu
stryjowi!

Kit nieco się zafrasował.

- Pamiętam, że ojciec ustanowił coś w rodzaju powiernictwa,
ale nie podlegają temu dochody z posiadłości. Stryj nie ma prawa
ich zatrzymywać ani kwestionować wydatków Evelyna. Jeśli
dobrze sobie przypominam, Evelynowi nie wolno rozporządzać
żadną częścią swego dziedzictwa bez zgody stryja, dopóki nie
skończy trzydziestu lat, chyba że wcześniej stryj uzna, iż bratanek
ustatkował się i przestał być lekkoduchem - tylko nie wydrap mi
oczu, mamo! Wtedy też powiernictwo zostanie zniesione, a Evelyn
będzie mógł bez ograniczeń dysponować majątkiem. Pamiętam,
pomyślałem niegdyś, że ojciec nie musiał wyznaczyć trzydziestego
roku życia jako właściwego wieku do objęcia majątku; granica
dwudziestu pięciu lat byłaby o wiele rozsądniejsza i nie tak
znacząca. Evelyn oczywiście czuł się dotknięty - któż by nie był?
- ale tak naprawdę nie stanowiło to dla niego różnicy. Sama
powiedziałaś, że nie miał zamiaru szastać pieniędzmi. Wiesz,
mamo, dochód z posiadłości to całkiem pokaźna suma! Co
więcej, stryj poinformował kiedyś Evelyna, że gotów jest wyrazić

23

Georgette Heyer

zgodę na sprzedaż pewnych akcji, by spłacić największe jego długi, ponieważ uważał za niesprawiedliwe, by dochody z posiad­łości były uszczuplane do rozmiarów zapomogi, dopóki wszystkie wierzytelności nie zostałyby pokryte.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Henry? Chyba postradałeś zmysły, Kit! Kiedy sobie przypo­
mnę, w jaki sposób demonstrował dezaprobatę wobec mnie, jak
zrugał Evelyna, którego długi były niczym w porównaniu z moi­
mi... Och, nie, nie! Wolałabym raczej skończyć ze sobą niż zdać
się na jego łaskę. Postawiłby mi najbardziej poniżające warunki
- najprawdopodobniej skazałby mnie na dożywotni pobyt w tym
strasznym Dower House w Ravenhurst! Albo jeszcze gorzej!

Kit milczał przez chwilę. Wiedząc, że Henry, lord Brumby, uważał swą czarującą bratową za zupełnie niepoprawną, trudno mu było nie przyznać, że w jej słowach jest coś z prawdy. Zmarszczka na jego czole się pogłębiła. Rzekł nagle:

Skrzywił usta w wymuszonym uśmiechu.

24

Rozterka

Pan Fancot, nieco zdezorientowany, przerwał jej, by zapytać:

Pan Fancot, któremu włosy zaczęły powoli stawać na głowie, zabrał się do bardziej szczegółowego badania związku pomiędzy pieniędzmi matki a bankiem Childa. Na podstawie jej wyjaśnień udało mu się ustalić, że interesy te zapoczątkowało nic innego jak znacząca pożyczka, jakiej udzielił lady Denville najwyraźniej zamroczony pan Child. Gdy tak słuchał z rosnącym przerażeniem całej historii, coś w jego minie sprawiło, że matka urwała i położywszy dłoń na jego ramieniu, rzekła błagalnie:

- Z pewnością znasz takie sytuacje, kiedy nagle człowiek
stwierdza - jak to Evelyn nazywa? - iż ma nóż na gardle. Co za
niesmaczne i wulgarne określenie - kojarzy mi się z zarzynaniem
zwierząt! Kit, czy ty nigdy nie miałeś długów?

Kiwnął przecząco głową, a jego oczy błysnęły ponuro.

25

Georgette Heyer

Kit parskając zdołał wydusić:

- Bynajmniej, mamo! - po czym zaniósł się nieopanowanym
śmiechem, ukrywając twarz w dłoniach i wczepiając palce w swe
kasztanowate włosy.

Lady Denville nie czuła się urażona i nawet zachichotała, a następnie rzekła:

- Teraz już bardziej przypominasz siebie! Czy wiesz, że przez
moment - tylko przez moment! - wyglądałeś jak ojciec? Nie
masz pojęcia, jak się poczułam!

Uniósł głowę, ocierając łzy płynące z oczu.

- Prosić o pożyczkę lorda Edgbastona?! - wykrzyknął.

- Owszem. I zgodził się pożyczyć mi pięć tysięcy funtów - na
procent, oczywiście! - więc znowu stanęłam na nogach. Och, Kit,
nie na chmurzaj się tak! Sądzisz, że powinnam była raczej zwrócić
się do Bonamy'ego Ripple'a? Nie mogłam tego zrobić, rozumiesz,
bo wyjechał do Paryża, a sprawa była... była dość pilna!

Odkąd Kit pamiętał, ten starszy i niezmiernie bogaty dandys był przyjacielem rodziny - dla Evelyna i niego samego stanowił obiekt żartów, a ojciec miał do niego stosunek obojętny. Niegdyś był jednym z wielu kandydatów do ręki lady Denville, a kiedy wyszła za mąż, stał się jej najwierniejszym wielbicielem. Po­wszechnie uważano, że z jej powodu na zawsze już pozostanie kawalerem; ponieważ jednak sylwetką przypominał przejrzałą

26

Rozterka

gruszkę, a na jego obliczu malował się pusty, ugrzeczniony wyraz - przy tym na pucołowatych policzkach zazwyczaj widniały plamy od tabaki - nawet najwięksi łowcy sensacji traktowali jego przywiązanie do lady Denville wyłącznie jako temat do kpin. Bliźniacy, przyzwyczajeni do jego częstych wizyt na Hill Street, odnosili się do niego z pobłażliwym lekceważeniem, jakby był przekarmionym kanapowym pieskiem, którego upodobała sobie ich matka. I choć Kit ze śmiechem przyjąłby sugestię, że w przywiązaniu sir Bonamy'ego do lady Denville jest coś niestosownego, to jednak w żadnym razie nie uważał za właściwe, by matka zwracała się do niego o pomoc w kłopotach finan­sowych, i natychmiast jej to powiedział.

- Dobry Boże, Kit, mówisz tak, jakby często mi się to zdarzało!

- wykrzyknęła. - A to akurat bardzo wygodny układ, ponieważ
sir Bonamy jest tak bogaty, że nie dba, ile już ma moich listów
zastawnych, i nigdy nie żąda procentu od sum, które mi pożycza!
A jeśli chodzi o zwrot pieniędzy, to jestem przekonana, że nie
przyszłoby mu go głowy, by mnie o to męczyć. Być może jest
śmieszny i z dnia na dzień coraz bardziej tyje, ale przez te
wszystkie lata mogłam na niego liczyć - i to w każdej sprawie!
To on na przykład pośredniczył w sprzedaży mego naszyjnika
i kazał wykonać jego kopię, poza tym... - Nagle urwała. - Och,
po co ja o nim wspomniałam! Przez niego wszystko mi się
przypomniało! To dlatego Evelyn wyjechał!

- Na miłość boską, mamo...! - rzekł z pretensją. - O czym ty
mówisz? Co, u czorta, ma tu do rzeczy Silverdale?

- On ma moją broszkę - wyznała, nagle się zachmurzając.

- Kiedy nie chciał przyjąć ode mnie weksla, postawiłam broszkę
i grałam dalej. Coś mi powiedziało, że szczęście wreszcie się do
mnie uśmiechnie, i tak by było, gdyby Silverdale nie podbił
stawki. Nie żebym żałowała tej broszki, gdyż nigdy jej nie
lubiłam i nie mam pojęcia, po co ją kupiłam. Pewnie mi się
spodobała, lecz doprawdy nie wiem dlaczego.

- I Evelyn pojechał ją wykupić, czy tak? - przerwał jej.

- Gdzie jest Silverdale?

27

Georgette Heyer

Lady Denville spojrzała na niego wielkimi wystraszonymi oczami.

- Tak, kochanie, ale nie całkiem rozumiesz, jak to było. Nie
mam pojęcia, jak mogłam być tak niepoczytalna, lecz kiedy ją
postawiłam, zupełnie zapomniałam, że to jeden z tych fał­
szywych klejnotów. Co prawda, uważam, że SiWerdale za­
służył sobie na coś takiego, ponieważ zachował się bardzo
niegrzecznie i uwłaczająco wobec mnie, nie chcąc przyjąć moich
weksli, ale Evelyn powiedział, że trzeba bezwzględnie odzyskać
tę paskudną rzecz, zanim Silverdale odkryje, że jest podrobiona.

Pan Fancot głośno zaczerpnął powietrza.

- Wyobrażam sobie doskonale, że mógł to powiedzieć!

- Ależ, Kit! - rzekła jej lordowska mość z przejęciem. - To
rozrzutność, na jaką nawet ja bym sobie nie pozwoliła! Określiłam
wartość broszki na pięćset funtów i tyle rzeczywiście jest warta
ta prawdziwa, ale kopia - ani dziesiątej części tej sumy! To
niepotrzebna ekstrawagancja ze strony Evelyna, by wyrzucać
pieniądze na bezwartościową błyskotkę!

Pan Fancot zastanawiał się przez chwilę, czy wyjaśnić swej niepoprawnej rodzicielce, że jej pogląd na tę sprawę jest - by użyć łagodnego słowa - błędny. Jednak Kit był inteligentnym młodym człowiekiem i niemal natychmiast uzmysłowił sobie, że podobna próba byłaby tylko stratą czasu i energii. Gdy więc był już w stanie wydobyć z siebie głos, rzekł jedynie:

- No cóż, zostawmy to! Kiedy Evelyn wyruszył w drogę?

- Kochanie, nie słuchałeś uważnie! Już ci przecież mówiłam!
Dziesięć dni temu!

28

Rozterka

- Załatwienie tej sprawy nie zajęłoby mu aż dziesięciu dni,
gdyby SiWerdale był w Brighton, wobec tego sądzę, że go tam
nie zastał. Pewnie Evelyn dowiedział się, gdzie wyjechał, i ruszył
jego śladem.

Lady Denville rozpromieniła się.

- Och, sądzisz, że tak było? Miałam już jak najgorsze prze­
czucia! Lecz jeśli rzeczywiście Sivlerdale udał się do swej
posiadłości w Yorkshire, to staje się zrozumiałe, że Evelyn nie
mógł jeszcze wrócić. - Zamilkła rozważając tę kwestię, a potem
potrząsnęła głową. - Nie, Evelyn nie pojechał do Yorkshire.
Spędził noc w Ravenhurst, tak jak zapowiedział, a później
wyruszył do Brighton. Wiem o tym, ponieważ towarzyszył mu
stangret; czy jednak odnalazł tam SiWerdale'a czy nie, tego nie
mogę ci powiedzieć, bo oczywiście Challowowi nic na ten temat
nie wiadomo. Faktem jest jednak, że Evelyn jeszcze tego samego
dnia wrócił do Ravenhurst i został tam na noc. Przypuszczałam,
że tak zrobi... a nawet sądziłam, że zatrzyma się tam przez kilka
dni, ponieważ powiedział, że ma parę spraw do załatwienia
w domu i może go nie być w Londynie nawet dziesięć dni.
Niemniej jednak następnego ranka opuścił Ravenhurst, i to
w bardzo dziwnych okolicznościach!

- Jak to dziwnych, mamo?

- Nie, i to jest kolejna rzecz, która mnie niepokoi.

29

Georgette Heyer

oddany, lecz nie tak... nie tak pewny! Jest dla mnie wielką pociechą, kiedy wiem, że obaj są przy nim, gdy wyrusza na jedną z tych swoich eskapad.

- Rozumiem cię, mamo - odparł z powagą.

30

Rozterka

zamierza się oświadczyć tej dziewczynie; przedtem jednak ani razu o niej nie wspomniał, a już z pewnością nic nie wskazywało, że wkrótce zamierza się ożenić - to tak nie pasuje do Evelyna, że gdyby ktoś próbował mi coś podobnego sugerować, uznałbym go za niespełna rozumu. Znam tylko jeden powód, dla którego Evelyn przestałby być wobec mnie szczery. - Przerwał mrużąc oczy, jakby chciał się czemuś lepiej przyjrzeć. - Gdyby był w jakichś tarapatach, w których nie mógłbym mu pomóc... gdyby zmuszony był do czegoś, co jest dla niego przykre...

Kit aż podskoczył.

- Dobry Boże! - wykrzyknął. Spojrzał na nią z wysoka -jego
oczy błyszczały, lecz nie było w nich wesołości. - Twoje
małżeństwo też było takie? Tego samego życzysz Evelynowi?
Czy tak?

Przez chwilę nie odpowiadała; kiedy jednak przemówiła, na jej twarzy malowała się powaga.

- Moje małżeństwo było inne, Kit. Twój ojciec zakochał się

31

Georgette Heyer

we mnie. Jego rodzina mówiła, że postradał zmysły, lecz nic nie było w stanie odwieść go od zamiaru poślubienia mnie. A ja... cóż, miałam siedemnaście lat, a on był taki przystojny - po prostu ucieleśnienie dziewczęcych marzeń! Jednak Fancotowie mieli rację: nie byliśmy dobraną parą. Kit rzekł zmienionym głosem.

Słysząc to, nie mógł powstrzymać uśmiechu.


Rozterka

- Tak, wiem. I co na to stryj?

Roześmiała się.

- Nie, byłam raczej skłonna uściskać go za to, że tak wysoko
cię ceni. Poza tym, mówił prawdę. Och, nie chcę powiedzieć, że
jesteś wcieleniem wszelkich cnót, więc nie musisz patrzeć na
mnie tak... tak...

- Jak zbity pies? - podsunął jej niewdzięczny potomek.

- Jesteś nieznośny! Chciałam tylko powiedzieć - podobnie jak
twój stryj - że jesteś bardziej odpowiedzialny niż Evelyn. Zawsze
taki byłeś. Przestań sobie robić żarty: to poważna sprawa!
- Spojrzała mu w twarz, uśmiechając się ze smutkiem. - Wiem,
że jestem niefrasobliwa, Kit, lecz nie wtedy, gdy chodzi o szczęś­cie moich synów, wierz mi! Gotowa jestem ponieść wszelkie
ofiary - nawet zastanawiam się, czy nie urządzić tego pokoju na
niebiesko albo różowo, albo słomkowożółto, bez względu na to,
jak bardzo byłoby to pospolite. Podobno zieleń przynosi nie­
szczęście i nie da się zaprzeczyć, że w ostatnich miesiącach nie
wiedzie mi się najlepiej, co też nie sprzyja biednemu Evelynowi.
Myślałam już o tym, że gdybym wygrała fortunę, wszystkie te
kłopoty by zniknęły. Niestety, nie mam dobrej passy. To z kolei
przypomina mi o czymś, co zawsze mnie zadziwiało! Wciąż się

33

Georgette Heyer

słyszy o ludziach, którzy stracili majątek w grze, lecz nigdy nie o tych, którzy go wygrali. Czy to nie dziwne? Gdzie się więc podziewają te stracone fortuny?


Z jej oczu zniknął wszelki cień wesołości. Patrzyła na syna z napięciem, badawczo. Kit ponownie usiadł obok niej i ujął jej dłoń, zatrzymując w serdecznym uścisku.

- Wiem. Mnie też trudno byłoby wytłumaczyć ci to uczucie

- które już od dawna mnie niepokoi - że coś jest nie tak. Nie
mam jednak pojęcia co - dlatego też sądziłem, że to nic
poważnego.

34

Rozterka

Z wdzięcznością uścisnęła jego rękę.

- Wiedziałam, że zrozumiesz! Nie zdziwisz się też, że gdy
Henry wspomniał o odpowiedniej żonie dla Evelyna, zaczęłam
się nad tym zastanawiać i naturalnie pomyślałam o Cressy.

- Cressy?

- Nie została na koszu! Ma dwadzieścia lat, co może skłonić

35

Georgette Heyer

cię do przypuszczeń, że jak dotąd nikt się jej nie oświadczył, lecz to bynajmniej nie jest ten przypadek! Dostała kilka pro­pozycji małżeństwa, odkąd babka wprowadziła ją do towa­rzystwa, lecz wszystkie odrzuciła, ponieważ uważała za swój obowiązek pozostać z ojcem. Twierdzi, że nie spotkała jeszcze nikogo, kogo lubiłaby bardziej niż Stavely'ego, lecz prawda jest taka, że on nie ma innych dzieci, a Cressy prowadzi mu dom, od kiedy skończyła szesnaście lat. Stavely zresztą także jest do niej bardzo przywiązany.

- Co więc zmieniło ten stan rzeczy?



36

Rozterka

się jej, zanim będzie pewien, że ją lubi; zapewnił mnie jednak, iż pa dla niej dużo sympatii. Jeszcze dobrze jej nie zna, bo choć często mnie odwiedzała, a ja od czasu do czasu towarzyszyłam jej na balach - jestem matką chrzestną Cressy, gdyż jej matka była moją najlepszą przyjaciółką - to jednak Evelyn nigdy nie zwracał na nią szczególnej uwagi.

- Nie jest w jego typie, hę?

- Jeśli chcesz powiedzieć, że nie jest podobna do dziewcząt,
w których Evelyn bez przerwy się zakochuje i odkochuje, to
rzeczywiście nie, i bardzo dobrze! Twój brat uważa, że może im
być całkiem dobrze razem, i ja też jestem tego zdania. Nie będzie
się czuł spętany więzami małżeńskimi, a nie przypuszczam, by
Cressy urządzała mu wielkie sceny z powodu jakichś niewinnych
przygód. Na pewno jest przyzwyczajona do takich rzeczy.
Mogłabym wymienić co najmniej trzy kochanki Stavely'ego
i możesz być pewien, że Cressy dobrze zdaje sobie sprawę, iż jej
ojciec nie cieszy się najlepszą opinią pod tym względem. Kit,
wiem, że niezbyt ci się to podoba, lecz Evelyn już podjął decyzję:
chce się ożenić. Nie muszę ci mówić, jak trudno jest odwieść go
od raz podjętego zamiaru, zwłaszcza gdy przybiera tę swoją
upartą minę. Nie wiem, co zaszło między nim a Cressy, gdy się
jej oświadczał, lecz potem wyznał mi, że poczuł się szczęśliwym
człowiekiem. Bynajmniej więc nie zamierza nie dotrzymać
danego słowa! Powiedział nawet, że chce wrócić z Ravenhurst na
czas, by starannie przygotować się do spotkania ze starą lady
Stavely! Jeśli jednak do jutra nie wróci, wszystko spali na
panewce, gdyż staruszka na pewno się obrazi - i trudno ją za to
winić! Tylko pomyśl, jaki byłby to dla niego afront! W efekcie
mógłby potem ożenić się z mniej odpowiednią dziewczyną i być
nieszczęśliwy do końca życia! Och, Kit, co mam począć? Jeśli
nie przydarzył mu się jakiś wypadek, to obawiam się coraz
bardziej, że z jakiegoś powodu spotkanie na Mount Street
wyleciało mu z głowy. Chyba nie zaprzeczysz, że zdarza mu się
zapominać o różnych rzeczach!

Panu Fancotowi już dawno przyszło na myśl podobne wyjaś­nienie tej przedłużającej się nieobecności brata bliźniaka, nie próbował więc zaprzeczać, lecz rzekł pocieszającym tonem:

37

Georgette Heyer

Skrzywił się.

- Tak, masz rację! To rzeczywiście nie przysłużyłoby się
sprawie, nieprawdaż?

- Och, Kit, nie żartuj sobie ze mnie! Chyba oszaleję!
Otoczył ją ramieniem.

- Nie, nie oszalejesz, mamo! Jeśli nie będzie innego wyjścia,
zawsze mogę pójść zamiast Evelyna, nie sądzisz?

3

Niefrasobliwe słowa pana Fancota, wypowiedziane jedynie w tym celu, by zetrzeć z twarzy lady Denvillę wyraz smutku, wywołały nieoczekiwany efekt. Chwilę wcześniej matka odprężyła się w objęciach Kita i położyła głowę na jego ramieniu, lecz lekkomyślnie rzucony żart podziałał na nią jak mocny środek pobudzający. Nagle wyprostowała się i patrząc na syna szeroko otwartymi oczami, szepnęła:

Nie zwróciła uwagi na jego słowa, lecz uścisnęła go serdecznie, mówiąc:

- Powinnam była wiedzieć, że przyjdziesz mu z pomocą! Że
też ja sama o tym nie pomyślałam! Drogi Kit!

Pan Fancot, poniewczasie zdawszy sobie sprawę, że popełnił błąd, starał się naprawić swą omyłkę.

- Nie pomyślałaś, bo to niedorzeczność. Powiedziałem coś
takiego wyłącznie po to, by cię rozbawić! Oczywiście, że nie
mógłbym zastąpić Evelyna!

- Ależ tak, Kit, mógłbyś! Przecież już nie raz to robiłeś!

- Lecz wtedy byliśmy rozbrykanymi chłopcami, skłonnymi do
żartów! Mamo, chyba rozumiesz, że to zupełnie inna sprawa!
Pomijając pozostałe aspekty, jak możesz się łudzić, że udałoby
mi się zwieść te wszystkie osoby.

39

Georgette Heyer

będzie się składało z członków rodziny. Znam wprawdzie Stavely'ego, przyznaję, lecz poza nim nie rozpoznałbym nikogo - a już na pewno nie dziewczynę, z którą rzekomo jestem zaręczony! Bezzwłocznie oddaliła i tę obiekcję.

- Oczywiście, że się tego nie spodziewa! Niemniej jednak...

- Nie, nie rozumiesz, co mam na myśli, kochanie! Nikomu nie
przyjdzie do głowy, że nie jesteś Evelynem, ponieważ nikt nie wie,
iż wróciłeś do domu. Co innego, gdybyś tu mieszkał, a ludziom
zdarzałoby się od czasu do czasu wziąć któregoś z was za drugiego
brata bliźniaka. Chyba nie zapomniałeś, jak to było, zanim
wyjechałeś za granicę! Ludzie, którzy znali was od kołyski, zwykle
pytali, gdy jeden z was wchodził do pokoju: „Czy to Evelyn czy
Christopher?" Zawsze wtedy mogło się zdarzyć, że ten, którego
brali za Evelyna, okaże się tobą, więc naturalnie każdy uważnie ci
się przyglądał, by uniknąć pomyłki. Lecz nie było cię w kraju
przez trzy lata i nikt już się nie zastanawia, czy Evelyn to
naprawdę Evelyn. Przecież nie mógłbyś to być ty, bo mieszkasz
teraz w Wiedniu. Mój drogi, to przeznaczenie sprowadziło cię tu
o tej absurdalnej porze, a w dodatku bez żadnej zapowiedzi! Nikt
nawet nie będzie podejrzewał, że nie jesteś teraz w Wiedniu!

Pan Fancot skłonny był raczej przypuszczać, że to sprawka nie przeznaczenia, lecz jakiegoś złego licha, lecz zachował tę refleksję dla siebie, koncentrując wszelkie wysiłki na tym, by wykazać matce, iż z różnych powodów jej plan nie może się powieść. Jednak na każdej linii ponosił klęskę. Im dłużej Jady Denville rozważała swój pomysł, tym bardziej jej się podobał; a kiedy Kit powiedział, że to szaleństwo, wykrzyknęła z entuzjazmem:

40

Rozterka

- Tak, nieprawdaż? I przez to nie może się nie udać! Nikomu
nie przyszłoby do głowy, że odważylibyśmy się na coś tak
niezwykłego!

- Niezwykłego! Raczej niestosownego!
Spojrzała na niego z niepokojem i rzekła:

- Byłem wtedy trzy lata młodszy, mamo.

- Nigdy w to nie uwierzę! - oświadczyła.

- Dziękuję ci, moja droga! Boli mnie, że sprawiam ci zawód,
lecz gdy pomyślę, iż miałbym z zimną krwią wkroczyć do domu
Stavelych i udawać Evelyna, dostaję gęsiej skórki!

Roześmiała się.

- Och, nie, Kit! Chyba przesadzasz! Nigdy tak się nie za­chowywałeś. Wiem bardzo dobrze, że się nie boisz, ale robisz
wrażenie niepokojąco ostrożnego! - Uniosła dłoń do jego policzka,
zmuszając go, by odwrócił się do niej twarzą. - Nie rób sobie

41

Georg ette Heyer

żartów, lecz powiedz szczerze, ty niegodziwcze! Naprawdę nie; mógłbyś tego uczynić?

Zawahał się. Potem rzekł wprost:

Temu nie mógł zaprzeczyć. Evelyn by to uczynił i - w przeci­wieństwie do swego brata bliźniaka - zrobiłby to z dużą przyjem­nością.

- Tylko na ten jeden dzień! - przekonywała lady Denville.


42

Rozterka

na wszelką ewentualność. I wiesz co? Nagle sobie pomyślałam, że, tak czy owak, byłoby lepiej, gdybyś to ty, a nie Evelyn, poszedł na to przyjęcie! Mam poważne obawy, że stara lady Stavely słyszała już o nim różne opowieści i spodziewa się, iż to ktoś nader nieopanowany - a nawet nieokiełznany, co jest oczywiście nieprawdą, a w każdym razie przesadą! I choć Evelynowi zależało, by zrobić jak najlepsze wrażenie, mam wrażenie, że ty byś poradził sobie znaczniej lepiej, ponieważ jesteś dyplomatą i wiesz, jak zachowywać się z powagą i po­wściągliwością na oficjalnych spotkaniach, o czym Evelyn nie ma żadnego pojęcia. Nie będę ukrywać, Kit, że jeśli ciotki i wujowie Cressy okażą się skończonymi nudziarzami - co jest nader prawdopodobne, bo wśród naszych krewnych też tacy bywają - to obawiam się, że Evelyn może powiedzieć coś niewłaściwego albo pożegna się zbyt wcześnie, co może zrobić fatalne wrażenie!

- A co z panią Dinting? - podsunął Kit.

43

Georgette Heyer

- Dlaczegóż miałaby coś podejrzewać? Jeślibyś się na nią
natknął, przywitaj się tak, jakby to zrobił Evelyn - z pewną
beztroską, wiesz. Zapewniam cię, nawet nie przyjdzie jej do ']
głowy, że ty jesteś Kit, bo nigdy by nie uwierzyła, iż po tak
długiej nieobecności mógłbyś nie zajść do pokoju ochmistrzyni

i nie uciąć sobie z nią małej pogawędki. Powie się jej, że Evelyn ] wrócił, dlaczego więc miałaby to kwestionować?

- Kto jej powie tę bajeczkę? Ty?

Rozważała to przez chwilę.



44



Rozterka

- Pełen wigoru, by nie powiedzieć fanfaronady, hę? - rzekł
śmiejąc się. Pocałował matkę i wstał. - Chyba podziałał na ciebie
czerwcowy księżyc... lecz nie myśl, że cię nie kocham!

Uśmiechnęła się do niego promiennie, a on poszedł zabrać swe bagaże z półpiętra i zanieść je do pokoju Evelyna.

Był tak zmęczony, że zamiast zająć się rozważaniem stojących przed nim problemów, jak to zamierzał zrobić, w ciągu pięciu minut od zgaszenia świecy zapadł w sen. Kilka godzin później obudził go dźwięk rozsuwanych zasłon okiennych. Uniósł się więc na łokciu, przez moment nie mogąc sobie uzmysłowić, gdzie jest. Potem wszystko mu się przypomniało i leżał oczekując z pewnym rozbawieniem na rozwój wydarzeń.

Kotary wokół łóżka zostały rozsunięte z gwałtownością, która dla wtajemniczonych była oczywistym znakiem, że użytkownik łoża z baldachimem w tej chwili nie cieszy się względami swego wiernego kamerdynera. Kit ziewnął i wymamrotał:

- D...bry, Fimber. Która godzina?

- Dzień dobry, jaśnie panie - odrzekł Fimber lodowatym
tonem. - Jest po dziesiątej, ale ponieważ odniosłem wrażenie, iż
jaśnie pan wrócił nad ranem, pomyślałem, że lepiej będzie nie
budzić pana wcześnie.

- Tak, wróciłem bardzo późno - zgodził się Kit.

Wyraz zimnej dezaprobaty na twarzy Fimbera jeszcze się pogłębił. Służący rzekł, starannie dobierając słowa:

- Prawdopodobnie nie przyszło jaśnie panu na myśl, że pańska
przedłużająca się nieobecność mogła wzbudzić pewien niepokój.

- Święty Boże, nie! A dlaczegóż by miała?

Owa beztroska uwaga odniosła jedynie ten efekt, że lodowaty chłód kamerdynera zamienił się w ogień.

- Jaśnie panie, gdzie pan był? - zapytał Fimber, porzucając
swój powściągliwy, oficjalny ton.

45

Georgette Heyer

gdyż wiem już choćby to, że gdyby sprawa, w której pan wyjechał, była tak niewinna, jak chce mi pan wmówić, to nie zależałoby panu tak bardzo na pozbyciu się mnie. I nie odesłałby pan Challowa do domu! Powinien się pan wstydzić - tyle czasu poza domem i ani słówka wiadomości dla jej lordowskiej mości, żeby biedaczka przestała się o pana zamartwiać! Przecież mogła nawet pomyśleć, że jaśnie pan nie żyje! Więc niech mi jaśnie pan powie - i proszę na mnie nie krzyczeć, bo nie uda się panu mnie przestraszyć! - czy ma pan jakieś kłopoty?

- Nie mogę ci powiedzieć tego, czego sam nie wiem, Fimber.

- Doprawdy, jaśnie panie? - zapytał groźnie Fimber. - Wyda­wało mi się, że jaśnie pan wie, iż można mi zaufać, lecz
najwyraźniej się myliłem. - Odwrócił się, głęboko urażony,
i przeszedł przez pokój do miejsca, gdzie stał otwarty sakwojaż
Kita. Kit wyciągnął z niego tylko nocną koszulę, nie troszcząc się
o resztę zawartości. Mrucząc pod nosem słowa dezaprobaty,
Fimber zabrał się do wypakowywania garderoby. Wyjął kamizel­kę, obrzucił ją bacznym spojrzeniem i odwrócił się szybko, by
stwierdzić, że Kit przygląda mu się kpiącym wzrokiem. Stał
patrząc przez chwilę z niedowierzaniem, a potem wciągnął
powietrze.

- Pan Christopher!

Kit zaśmiał się i usiadł zdejmując z głowy szlafmycę.

46

Rozterka

którą trzymał, i prychnął. - Coś takiego nie mogło zostać uszyte w Londynie, panie Christopherze. Oczywiście nie będzie pan tutaj tego nosić. Czy resztę bagaży przywiezie tu za panem ten pański cudzoziemski służący?

- Nie, przyjadą pocztą. Nie wziąłem ze sobą Franza. Wiedzia­łem, że jak zawsze będę mógł liczyć na ciebie. - Nie otrzymawszy
na to żadnej natychmiastowej odpowiedzi, rzekł zdziwiony:

- Chyba nie powiesz mi, że tak nie jest, hę? Fimber!
Kamerdyner otrząsnął się z czegoś, co nosiło wszelkie oznaki

głębokiego zamyślenia.

- i jej lordowskiej mości także - że wróci w ciągu tygodnia, gdyż
kazał mi zamówić na dziś fryzjera. Będzie tu w południe, sir.

- A co to, na Boga, ma wspólnego ze mną? - zapytał Kit
mierząc go wzrokiem pełnym obaw.

47



Georgette Heyer

- Jednak sytuacja jest teraz inna. Mówiłem to już matce.
Fimber zwrócił ku niemu oburzone oblicze.

48

Rozterka

pnę szczery! I nie próbuj mi wmawiać, że mój brat nie był zmuszony do tego małżeństwa, bo wiem, że był!

- Cóż, sir, skoro pan pyta, moim zdaniem ostatnio wcale nie
był w gorszej sytuacji niż wtedy, gdy... - Fimber urwał za­
kłopotany.

- Gdy co? Mówże, człowieku! - wykrzyknął Kit niecierpliwie.
Kamerdyner zaczął z niezwykłą uwagą składać cudzoziemski

surdut.

- Nie do mnie należy, panie Christopherze, mówienie o okoli­cznościach, które skłoniły jego lordowską mość, by oświadczyć
się pannie Stavely, lecz z całą pewnością nie podjął on tej decyzji
bez zastanowienia, jak mógłby pan przypuszczać. Proszę więc nie
sądzić, iż uczynił to pod wpływem chwili, a potem wszystkiego
żałował, bo tak nie było. Nie mówię, że bardzo tego chciał
- przedtem nieraz powtarzał, iż nie ma ochoty zostać zaobrącz­kowany na całe życie, bo jeszcze nie spotkał kobiety, która by mu
się nie znudziła po miesiącu czy dwóch. Cóż, na początku nie
traktowałem takiego gadania poważnie, myśląc, że jego lordowską
mość z wiekiem nabierze rozsądku tak jak pan, sir. - Przerwał
patrząc z wahaniem na Kita. Potem rzekł jakby pod wpływem
impulsu: - Panie Christopherze, nikomu oprócz pana bym tego
nie powiedział, ale prawda jest taka, że poważnie się o niego
martwię! Nie dość, że ostatnio szastał pieniędzmi ponad miarę, to
jeszcze oddawał się hulankom bardziej, niż ktokolwiek mógłby
się po nim spodziewać, i zaczął niezwykle gustować w niewieścim
towarzystwie - co niepokoi mnie w większym stopniu niż
wszystko inne!

Kit skinął głową i rzekł marszcząc czoło:

- Samotny?! Wielkie nieba, przecież ma tabuny przyjaciół!

- Tak się wydaje, sir. Ale nie nazwałbym ich prawdziwymi
przyjaciółmi... nie ma wśród nich nikogo, z kim mógłbym
porozmawiać tak jak z panem. Odkąd pan wyjechał, nie jest taki

49

Georgette Heyer

jak dawniej, choć trudno mi wyjaśnić, na czym to polega. Ktoś, kto go zna krócej niż ja, niczego by nie zauważył. Myślę, że to1! przypadłość bliźniaków. Zawsze byliście sobie tacy bliscy, że nie potrzebowaliście innych rówieśników. Jego lordowska mość nikogo nie darzył takim zaufaniem jak pana i sądzę, że tak już zostanie - chyba że obdarzy nim żonę. Może w pańskim przypad­ku jest inaczej, ale...

50

Rozterka

- To by nie wystarczyło jego lordowskiej mości, sir. Już taki
jest: albo wszystko, albo nic.

Kit milczał minutę albo dwie.

- To już byłoby coś!

4

Nieco przed ósmą wieczorem tego samego dnia okazały pojazd z widniejącym na drzwiczkach herbem szlachetnie urodzonego lorda Denville zatrzymał się na Mount Street, przywożąc samotnego i wcale nie kwapiącego się do wysiadania młodego | przybysza.

Nikt, kto by obserwował opanowanie owego dżentelmena, nie zgadłby, że dopiero w wyniku połączonych wysiłków matki kamerdynera zdołano go prośbami i groźbami namówić, by wziął udział w przedsięwzięciu, które sam uważał za niestosowną maskaradę.

Fimber i fryzjer, pan Clent, spisali się wyśmienicie. Pan Clent, artysta, co się zowie, ostrzygł pana Fancota w modnym stylu korynckim, bez zmrużenia oka przyjmując wyjaśnienie, że zaskakująca długość lśniących loków rzekomego lorda Denville jest efektem jego paromiesięcznej nieobecności w Londynie; Fimber zaś spędził całą godzinę ucząc jaśnie pana, jak zawiązać fular w wyrafinowany węzeł, który upodobał sobie jego brat. Oznajmił, że ów sposób wiązania fulara zwie się trone d'amour, na co zniecierpliwiony już zupełnie pan Fancot odrzekł kwaśno, że to wyjątkowo nieodpowiedni węzeł jak na tę okazję. Młodzieniec zakwestionował także całkiem normalne, choć wysoko sterczące końce kołnierzyka od koszuli, mówiąc, że braciszek najwyraźniej stał się okropnym dandysem. Lecz Fimber, odnosząc się do pana Fancota ze stanowczością nie pozbawioną jednak cierpliwości, w tak przerażający sposób opisał długość i sztywność najmod­niejszych obecnie kołnierzyków, iż jego młody podopieczny

52

Rozterka

wreszcie przestał się opierać, wdzięczny, że przynajmniej nie musi męczyć się w owych morderczych „usztywniaczach". Dodał, że gdyby wiedział, iż przyjdzie mu ubrać się w strój bardziej odpowiedni na bal niż na rodzinne przyjęcie, za nic nie uległby namowom matki. Lady Denville zaś, kładąc mu do głowy, by z największą atencją odnosił się do starszej damy, gotowej powziąć natychmiastową niechęć do każdego dżentelmena, który pojawiłby się na obiedzie w zwykłych spodniach, bynajmniej nie usposobiła syna przychylnie do stojącego przed nim zadania; Fimber jednak, uważając, że już najwyższy czas zakończyć te przekomarzania, szybko przywołał Kita do porządku, mówiąc surowo, iż dość tego i że jaśnie pan ma robić, co mu się każe. Jako ostateczny argument dodał, iż nie uwierzy, by pan Chnsto­pher nie zwykł nosić wieczorowego stroju co najmniej pięć razy w tygodniu. Co więcej, ani on, Fimber, ani jej lordowska mość nie chcą nawet słyszeć dalszych cudacznych pomysłów o pieszej przechadzce na Mount Street: pan Chnstopher pojedzie powozem - tak jak przystoi jego pozycji.

Tak więc Kit, znalazłszy się wreszcie na Mount Street, wkroczył do domu lorda Stavely ubrany z dbałością o każdy szczegół. Miał na sobie koszulę z żabotem, frak, krótkie spodnie zapięte pod kolanami i jedwabne pończochy, które to akcesoria stanowiły strój modnego dżentelmena wybierającego się do Alamacka; ponadto pod ramieniem dzierżył trójkątny kapelusz, a w kieszeni miał jedną z tabakierek brata, którą Fimber wcisnął mu niemal w ostatnim momencie, przypominając z naciskiem, że jego lordowska mość znany jest jako wielbiciel tabaki.

Powierzywszy kapelusz opiece lokaja, pan Fancot pod przewod­nictwem kamerdynera udał się po schodach na górę i wszedł do salonu, dostojnie zaanonsowany przez służącego.

W pierwszej chwili miał wrażenie, że został zlustrowany przez co najmniej pięćdziesiąt par oczu. Potem jednak zorientował się, że to przesadna ocena. Pan domu, jedyna osoba, którą rozpoznał, gawędził z niewielką grupką ludzi; teraz jednak uczynił krok w stronę gościa, a w jego ślady poszły dwie damy. Pan Fancot natychmiast zdał sobie sprawę, że nie został najlepiej przygoto­wany: nie miał bowiem pojęcia, która z pań była tą, którą

53

Georgette Heyer

rzekomo prosił o rękę. Przez jedną przerażającą chwilę myślał, że jest zgubiony; potem jednak zauważył, że wyższa z nich, modnie ubrana kobieta z kunsztownie ułożonymi jasnymi włosami i twarzą o ostrych, lecz niezaprzeczalnie ładnych rysach, była panią domu; ledwo powstrzymując westchnienie ulgi, skłonił się jej i podał dłoń, wymieniając słowa powitania z chłodną pewnością siebie, której wcale nie czuł. Następnie z uśmiechem zwrócił się do jej towarzyszki, podnosząc do ust podaną mu rękę. Pomyślał, że to właśnie zrobiłby Evelyn, znany uwodziciel; kiedy jednak lekko ucałował dłoń, stanął przed nowym problemem: jak, u licha, ma się zwracać do tej dziewczyny? Czy Evelyn mówił do niej „Cressy", czy może ciągle jeszcze zwracali się do siebie oficjalnie? Jak dotąd nie miał okazji lepiej się jej przyjrzeć, jednak odniósł wrażenie, że jest nieco spięta, a może nieśmiała - w każdym razie na pewno zachowująca rezerwę. Nie piękność, lecz ładna dziew­czyna, szarooka, o brązowych włosach i kształtnej figurze. Sympatyczna, ale nie wyróżniająca się urodą, wcale nie z rodzaju tych, w których gustował Evelyn.

W tym momencie, właśnie gdy ucałował dłoń panny Stavely, jedna z zebranych dam, stara panna, która przyglądała mu się z widoczną ciekawością, rzekła do zażywnej matrony dobrze słyszalnym głosem osoby przygłuchej:

- Bardzo przystojny! Muszę to przyznać!

Zaskoczony i bynajmniej tym nie ujęty, Kit podniósł głowę, przypadkiem napotykając wzrok panny Stavely. W jej oczach zobaczył wesołe iskierki i nagle pomyślał, że jest bardziej urocza, niż mu się w pierwszej chwili wydawało. Uśmiechnął się, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, wtrącił się lord Stavely, mówiąc:

- Chodź, Denville, moja matka chce cię poznać!

Poprowadził go przez środek salonu do miejsca, gdzie w wiel­kim fotelu siedziała starsza lady Stavely, ponuro im się przy­glądając.

Słuchając niezbyt zachęcającego opisu, jakim jego matka obdarzyła wdowę po poprzednim lordzie Stavely, Kit bezwiednie wyobraził sobie potężną niewiastę o zakrzywionym nosie i wład­czej postawie. Teraz uświadomił sobie, że poniosła go wyobraźnia: lady Stavely była niska i drobna, miała prosty nos i zapadłą pierś.

54

Rozterka

Sprawiała złudne wrażenie osoby kruchej, a jej szczupłe palce były wykrzywione na skutek artretyzmu. Wyraz twarzy owej damy bynajmniej nie świadczył, że miałaby ochotę kogoś poznać. Gdy jej syn w ugrzeczniony sposób przedstawił Kita, pogardliwym tonem powiedziała tylko „Hm!" i zanim podała młodzieńcowi rękę, obrzuciła go krytycznym spojrzeniem od stóp do głów. Kit zareagował na to z właściwym sobie poczuciem humoru: w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.

Lord Stavely chrząknął z zakłopotaniem; przywiędła dama w nieokreślonym wieku i o nerwowym sposobie bycia, która stała za fotelem lady Stavely, spojrzała na Kita badawczo i wydała słaby, piskliwy odgłos. Młodzieniec zdał sobie sprawę z panują­cego wśród członków rodziny napięcia i cała ta sytuacja zaczęła go bawić.

- Tak, rzeczywiście. Ale bo też mój ojciec był wyjątkowo
przystojnym mężczyzną, nieprawdaż pani?

Zerknęła na niego i ponawiając próbę wyprowadzenia go z równowagi, rzekła:

- I z tego, co słyszę, nie jesteś tak dobrze wychowany jak on!

- To dlatego, że ojciec był wyjątkowo dobrze wychowany!
- odparł Kit.

Ktoś za nim parsknął stłumionym śmiechem, a przywiędła niewiasta, skonsternowana, rzekła głosem kogoś, kto zawsze spodziewa się nieprzyjemnej reprymendy:

- Och, proszę cię, mamo...!

- Prosisz? O cóż to prosisz? - ostro zapytała starsza pani.
Lord Stavely, dźgnięty łokciem przez małżonkę i dzięki temu

wyrwany z osłupienia, pospiesznie wtrącił się do rozmowy, mówiąc:

- Muszę cię poznać z moją siostrą Clarą, Denville! Chyba nie
mieliście jeszcze okazji się spotkać, choć jak sądzę, znasz już
moją najstarszą siostrę, lady Ebchester.

Obrzuciwszy pokój szybkim spojrzeniem, Kit zauważył, że

55



Georgette Heyer

jedna z pań w średnim wieku spogląda w jego stronę z lekkim uśmiechem, skłaniając przy tym głowę w turbanie, rzekł więc natychmiast:

Kit, który uświadomił sobie, iż nieco pochopnie uwierzył w zapewnienia matki, że Evelyn nie zna żadnych krewnych swej narzeczonej poza jej ojcem, zrozumiał teraz, iż sytuacja będzie wymagała od niego większej przytomności umysłu, niż wcześniej przewidywał. Odparł więc, że ostatnio nie było go w mieście, ruszył dalej, by poznać dwie damy, z których jedna oznajmiła, i że już ich sobie przedstawiono, choć zapewne lord Denville nie pamięta, kiedy to było. Ponieważ Kit jak każdy dżentelmen wiedział, jakie rauty, bale i oficjalne przyjęcia odbywają się w mieście, bez większych trudności poradził sobie i z tym wyzwaniem. Na szczęście jednak oszczędzono mu dalszych prezentacji, ponieważ podeszła do nich lady Ebchester, która mocno uścisnąwszy rękę Kita, szorstko zwróciła uwagę swemu bratu, by przestał robić biednemu chłopcu zamęt w głowie, 1 przedstawiając go wszystkim członkom rodziny.

- Każdy wie, kim on jest - rzekła stanowczo - a jeśli lord
Denville nie wie, kim my jesteśmy, tym lepiej dla niego! Gdybyś
mnie uprzedził, że zamierzasz zaprosić całą rodzinę, co do
jednego pociotka, wcale bym nie przyszła i sądzę, że podobnie
uczyniłby ten tu nieborak. Każdy, kto nie jest półgłówkiem, wie,
iż to jeszcze bardziej mamę rozzuchwala! - Machnęła ręką, by
sobie poszedł, a sama zwróciła się do Kita: - Nie bój się, sir! Nie
mam pojęcia, co temu fajtłapie, mojemu bratu, strzeliło do głowy,
lecz jest bardzo prawdopodobne, że drugi raz nie będziesz pan i

56

Rozterka

miał okazji spotkać większości z tych dziwaków. Jak się miewa twoja matka?

Skinęła głową, powalając mu odejść, a Kit odwróciwszy się, zobaczył młodego dżentelmena o wyglądzie dandysa, niezdecy­dowanie kręcącego się w pobliżu. Młodzieniec ów przywitał go szerokim uśmiechem i odciągnąwszy nieco na bok, powiedział:

- Uprzedzałem cię, Den! Diabelnie męczące, co? O mały
włos, a wybrałbym się dziś rano do Brighton! Nie wiem, dlaczego
tego nie zrobiłem!

- Ze strachu!

57

Georgette Heyer

Przerwał mu dźwięk gongu wzywającego na obiad i ponieważ podeszła do nich lady Stavely, by wziąć Kita pod ramię, zdanie pozostało nie dokończone.

Kit znalazł się przy stole pomiędzy panią domu a panną Cressida Stavely. Z ulgą stwierdził, że od starszej lady Stavely dzieli go spora odległość; byłby jednak znacznie bardziej wdzięczny niebiosom, gdyby równie daleko siedziała Cressida.

W ciągu pierwszych minut uwagę Kita całkowicie zajmowała lady Stavely, która z ożywieniem zaczęła prowadzić z nim towarzyską konwersację. Tego rodzaju rozmowa nie przed- stawiała dla niego trudności, gdyż rozmówczyni przeważnie i tak nie dopuszczała go do głosu, a pytania, które mu zadawała, były tak banalne, że każdy potrafiłby na nie odpowiedzieć, i Rozmówczyni na szczęście chodziło raczej o to, by samej się popisać, niżby dowiedzieć się czegoś od swych gości, lecz Kit uznał jej bezustanny, pusty chichot za irytujący i bynajmniej nie poczuł się urażony, gdy niebawem odwróciła się od niego, by podjąć konwersację z panem Charlesem I Stavely. Prędzej czy później i tak musiałby nawiązać rozmowę z Cressida; pomyślał, że nawet lepiej to zrobić przy stole, niż gdzieś na osobności. Spojrzał na nią. Siedziała zwrócona nieco ku swemu sąsiadowi z drugiej strony, więc Kit począł przysłuchiwać się ich rozmowie. Uderzyło go to, że Cressida ma tę naturalną pewność siebie, której brakowało jej macosze. Lady Stavely z pewną przesadą odgrywała panią domu; zbyt 1 długo była starą panną, by z łatwością wejść w nową rolę. Nietrudno było zrozumieć, dlaczego tak zazdrościła Cressidzie - zrównoważonej, nawykłej do prowadzenia otwartego domu i zabawiania gości swego ojca. Dziewczyna, choć wydawała i się pochłonięta rozmową z sąsiadem, musiała jednak zauważyć, że lady Stavely przeniosła uwagę na szwagra, swobodnie więc zakończyła konwersację i zwróciła się do Kita, mówiąc ze słabym uśmiechem:

58

Rozterka

_ Przykro mi, że to takie nudne przyjęcie. Musisz być śmiertelnie znudzony! - Ależ skąd! - odparł. Spojrzała na niego kpiącym wzrokiem.

- Zapewne świetnie się bawisz!

- Cóż, tak bym tego nie określił - przyznał - ale naprawdę
nudnymi przyjęciami są te oficjalne zgromadzenia, podczas
których trzeba być uprzejmym dla ludzi, z którymi wcale nie ma
się ochoty rozmawiać.

Zdziwiła się.

- Myślałam, że nigdy nie chodzisz na takie przyjęcia.

- Co za czarna ocena mojego charakteru!
Roześmiała się.

- Czy sądzisz, że skoro nie bywam na takich przyjęciach, to
nie znam twojej reputacji? Jesteś zmorą pań domu!

- To nikczemne pomówienia.
Uśmiechnęła się, lecz potrząsnęła głową.

Pan Fancot, który na skutek trunków i doskonałego jedzenia zaczął nabierać odwagi, odparł chłodno:

- Owszem, tak! Jeśli niedokładnie tymi słowami, to właśnie
coś podobnego sugerowałaś! Chyba nie zaprzeczysz?

Zamiast się tłumaczyć wykrzyknęła:

- Co za dziwny, zaskakujący z ciebie człowiek, mój panie!

59

Georgette Heyer

A czy ty zaprzeczysz, że byłeś pełen najgorszych przeczuć co do tego przyjęcia? Sam mi powiedziałeś, że trzęsiesz się cały na myśl, że będziesz musiał stawić czoło mojej rodzinie!

- To dlatego, że wprowadzono mnie w błąd - stwierdził Kit
bezczelnie.

Cressida spojrzała na niego z rozbawieniem, lecz na jej czole pojawiła się zmarszczka świadcząca, że dziewczyna czegoś nie rozumie.

- A ciebie jest w stanie zastraszyć? - zapytał.

- Och, nie! Chyba nie dałabym się, lecz jak dotąd nie było ku
temu okazji. Babcia zawsze jest dla mnie bardzo miła. - Na
chwilę zamilkła; kiedy jednak ponownie się odezwała, przemówiła
bardziej oficjalnym tonem, jak gdyby starannie dobierając słowa:

Kit patrzył na nią ponad kieliszkiem do wina, lecz teraz odstawił go i rzekł mimowolnie: - Myślałem, że decyzja już została podjęta! Jak mam to rozumieć?

Odparła przepraszającym tonem:

- Obawiam się, że dałam ci powody, byś tak sądził. I rzeczy­
wiście wtedy chyba sama tak myślałam. Nie mogę ci teraz tego
wyjaśnić. Miałam nadzieję, że zobaczę się z tobą przed tym
przyjęciem, ale wyjechałeś z Londynu, a Albinia... lady Stavely...
rozesłała zaproszenia, nic mi o tym nie mówiąc.

Rzucił szybkie spojrzenie na panią domu, by się upewnić, że nadal zajęta jest rozmową ze szwagrem, po czym zapytał wprost:

60

Rozterka

- Czy chce się pani wycofać, panno Stavely?
Marszcząc czoło zastanawiała się nad tym pytaniem.

- Uznasz mnie za głupią dzierlatkę, Denville, lecz prawda jest
taka, że nie wiem! Gdyby Albinia nie weszła wtedy do pokoju...

- Tak, to było nader niefortunne! - zgodził się.

- Chyba użyłeś tego słowa, ale mogę się mylić. Chociaż...

Zaśmiał się.

- Niestosowne?! Oczywiście, że nie! - odparł natychmiast.

61

Georgette Heyer

- Zjawię się... kwadrans po jedenastej? Chyba że zauważę przed
drzwiami powóz czekający na lady Stavely i będę się ukrywał za
latarnią, dopóki nie odjedzie.

- Nadając porannej wizycie znamiona tajemniczej intrygi!

- rzekła ze śmiechem.

Uwagę Cressidy odwrócił teraz kuzyn, który siedział po jej drugiej stronie, a chwilę później Kit został ponownie zagadnięty przez panią domu.

Potem panie się oddaliły, obrus został zdjęty ze stołu, a do Kita przysiadł się lord Stavely, nieświadomie wybawiając go od towarzystwa pana Luctona, który już wcześniej postanowił do niego podejść. Rozmowa przybrała ogólny charakter; a ponieważ Lucton był zbyt nieśmiały, by zabrać głos wśród tylu starszych od siebie, a pan Charles Stavely, zbliżający się już do pięć­dziesiątki, słabo znał lorda Denville, tak więc na Kita nie czyhały żadne pułapki. Młodzieniec chętnie spędziłby w jadalni jeszcze godzinę, lecz lord Stavely musiał zadbać, aby panowie nie siedzieli zbyt długo nad winem, i niebawem ogłosił, że czas przyłączyć się do pań.

Tymczasem rzekomy lord Denville w sposób nieunikniony stał się tematem ożywionej rozmowy pań zgromadzonych w salonie. Opinie o nim były nader zróżnicowane: jedno stronnictwo, któremu przewodziła lady Stavely, wynosiło pod niebiosa jego zalety; drugie ostrzegało Cressy, że będzie bardzo niemądra, jeśli wyjdzie za kogoś tak notorycznie niestałego; i trzecie, pod przewodnictwem lady Ebchester, było zdania, że to bardzo dobra partia i że Cressy, mająca już dwadzieścia lat i tylko dwadzieścia pięć tysięcy funtów posagu, byłaby głupia, gdyby się wycofała z tego małżeństwa.

Ta ostatnia opinia naraziła lady Ebchester na gniew matki. Pochyliwszy się do przodu w swym fotelu i oparłszy na hebanowej lasce, starsza dama przypominała typowe wyobrażenie wiedźmy. Utkwiła w córce przenikliwe spojrzenie i prychnęła:

- Nie bierzesz pod uwagę tego, co ja jej mogę zostawić!
Lady Ebchester była nieco tym zaskoczona, lecz odparła:

- Cóż, mamo, to oczywiście twoja sprawa, lecz niewiele
będziesz mogła przekazać Cressy, mając synów, którzy po tobie

62

Rozterka

dziedziczą. Nie mówiąc już o córkach... choć ja ze swojej strony niczego nie oczekuję, podobnie chyba jak Eliza. Jeśli zaś chodzi o Caroline i biedną Clarę...

Stara lady Stavely zaśmiała się skrzekliwie.

- Chcesz wszcząć wojnę domową, dziewczyno?

- W żadnym razie, babciu... i jeśli ciocia Augusta nie wie, iż
nie będę miała po temu okazji, to ja jestem tego pewna! - odparła
Cressy, mrugając do niej okiem.

W tym momencie przygłucha kuzynka, która miała bardzo niedoskonałe pojęcie o przedmiocie rozmowy, kiwnęła głową na potwierdzenie słów Cressy i rzekła głosem osoby gotowej bronić swego zdania niczym lew.

- Tak, kochanie, powiedziałam to już raz i znowu powtórzę:
jest niezwykle przystojny!

W chwili gdy padło owo oświadczenie, do salonu weszli panowie i Kit, wprowadzony przez gospodynię jako pierwszy, miał przyjemność usłyszeć ten niewątpliwy komplement. Udało mu się zachować poważny wyraz twarzy, lecz jego spojrzenie napotkało wzrok Cressy siedzącej naprzeciwko i musiał mocno zacisnąć usta, by się nie roześmiać. Cressy z drżącymi ramionami uciekła na koniec salonu, a starsza lady Stavely, powiedziawszy przygłuchej kuzynce, że jest głupia, przywołała Kita i kazała mu usiąść obok siebie.

Młodzieniec posłusznie przysunął sobie krzesło. Starsza dama zaś opryskliwym tonem poleciła Clarze, by przestała się koło niej kręcić, a reszcie towarzystwa oznajmiła, że mogą zająć się swą zwykłą paplaniną. Krewniacy, słusznie uznawszy to za zakaz wtrącania się do jej rozmowy z najważniejszym gościem, potulnie podryfowali w różne strony salonu, skupiając się w małe grupki.

- Rozgadani niczym przekupki! - zauważyła, ironicznie ob­serwując ich skwapliwość w podtrzymywaniu salonowej konwer­sacji. Następnie przeniosła świdrujące spojrzenie na oblicze Kita

63

Georgette Heyer

i zagaiła: - No więc, młody człowieku? Co masz do powiedzenia o sobie?

Uśmiechnął się do niej.

- A co chcesz, pani, bym powiedział? Chyba nie oczekujesz,
że wyrecytuję listę swoich wad, a co do zalet - miałabyś o mnie
lepsze zdanie, gdybym je też wyliczył?

- Tak też powiedział memu synowi twój stryj Brumby. Lecz
mam dobrą pamięć i przypominam sobie, że kiedyś wyznał mi, iż
twój brat jest wart tuzin razy więcej niż ty.

Gdyby ta uwaga padła przed obiadem, na pewno bardzo wyprowadziłaby go z równowagi, teraz jednak Kit był już dostatecznie pewny siebie, by odpowiedzieć z niewymuszonym uśmiechem:

- Tak, stryj darzy mego brata niezwykłą sympatią. Kit jest
jego protegowanym, pani.

Wydawała się usatysfakcjonowana jego wyjaśnieniem, gdyż porzuciła ten temat i rzekła przyglądając się Kitowi przez chwilę:

- Cóż, teraz moja kolej odsłonić karty, więc zdradzę ci, że nie
zachwyca mnie to małżeństwo. Wiedz jednak, że nie mam nic
przeciwko tobie! Nawet zrobiłeś na mnie lepsze wrażenie, niż się
spodziewałam. Lecz czy jesteś odpowiednim mężem dla mojej
wnuczki - to już całkiem inna sprawa.

Znając swego brata, Kit stwierdził w duchu, że całkowicie się z nią zgadza, i mógł dodać, że panna Stavely również nie jest typem dziewczyny, która by przypadła Evelynowi do gustu. Zamiast tego rzekł jednak:

- Mam nadzieję przekonać cię, pani, że się mylisz. Przyrzekam,
iż dołożę w tym celu wszelkich starań.

- Muszę przyznać - zauważyła sucho - że masz doskonałe

64

Rozterka

maniery! To bardzo przemawia na twoją korzyść - przynajmniej w oczach mego pokolenia. Nie cierpię aroganckiego sposobu bycia, jaki przybierają dzisiaj młodzi mężczyźni! Brumby mówił mojemu synowi, że nie masz takich wad, z których nie wyleczyło­by cię odpowiednie małżeństwo, lecz z tego, co słyszę, Denville, skaczesz z kwiatka na kwiatek! Nie nazwę tego dosadniej, choć są tacy - by nie wymieniać nazwisk - którzy twierdzą bez ogródek, że przejawiasz libertyńskie skłonności.

Roześmiał się.

- Wielkie dzięki, pani!

Skierowała na niego kolejne przenikliwe spojrzenie.

65

Georgette Heyer

małe skoki w bok swego męża i nie będzie wymagała od niego nic więcej jak tylko pozorów wierności.

Starsza dama dostrzegła gniewny błysk w oczach Kita i była zadowolona. Jednak powiedziała tylko:

- Łatwo ci mówić, Denville! - Zamilkła, patrząc ponuro przed siebie. Po dłuższej chwili rzekła nagle: - Kiedy byłam młoda, małżeństwa aranżowali nam rodzice. Mogłabym wymienić ci tuzin kobiet, które zaledwie znały swoich narzeczonych. Nie wiem, czy tak było lepiej. - Ponownie przeniosła wzrok na Kita. - Jeśli spodziewasz się, że udzielę ci błogosławieństwa tylko dlatego, że masz cięty język i ujmujące maniery, to musisz mieć nie po kolei w głowie! Chcę poznać cię lepiej, zanim to uczynię, i chcę też, by Cressy lepiej cię poznała. Jestem już zmęczona. Powiedz moje córce Clarze, że zamierzam udać się do łóżka! I możesz poprosić matkę, by złożyła mi wizytę któregoś ranka! Dobrej nocy!

5

Pan Fancot wrócił pieszo na Hill Street tuż przed północą, akurat w porę, aby być świadkiem przybycia swej rodzicielki, przyniesionej pod dom w lektyce. Towarzyszyło jej trzech adoratorów w średnim wieku oraz jeden znacznie młodszy dżentelmen, który trzymał się lektyki najbliżej, jak to było możliwe, i wyglądał na człowieka targanego jednocześnie uczu­ciem uwielbienia i zazdrości.

Pan Fancot, stojąc w otwartych drzwiach, patrzył na ten orszak z uznaniem, bo też stanowił on imponujący widok. Jej lordowska mość była niesiona przez dwóch rosłych służących w schludnych liberiach, a lektyka, gdy już znalazła się w kręgu światła latarni, okazała się niezwykle elegancka i obita jasnozielonym aksamitem. Adoratorzy należeli najwyraźniej do modnego towarzystwa i kiedy lektyka została postawiona na ziemi, jeden z nich otworzył drzwiczki, drugi troskliwie pomógł lady Denville wysiąść, a trzeci stał obok, gotów podać jej ramię i podprowadzić po kilku niewysokich stopniach pod drzwi frontowe. Natomiast młody wielbiciel - bez słowa odsunięty z drogi, kiedy jako pierwszy próbował znaleźć się przy drzwiczkach lektyki - stał niepocie­szony, patrząc głodnym wzrokiem za swą boginią. Ona jednak przystanęła u schodów, obejrzała się i wykrzyknęła miękkim głosem:

- Och, mój wachlarz! Musiałam go upuścić w lektyce. Panie Horning, będzie pan tak uprzejmy, by zobaczyć, czy go tam nie ma?

Przygnębiony pan Horning w czarodziejski sposób odzyskał

67

Georgette Heyer

energię. Zanurkował do wnętrza lektyki, znalazł wachlarz i wrę­czył go jej lordowskiej mości z niskim ukłonem oraz uśmiechem, który Kit uznał za beznadziejnie głupkowaty. Lady Denville podziękowała mu ciepło, podała dłoń do ucałowania i rzekła:

- Teraz powinniście już iść do domów, bo czeka na mnie
Denville i mamy jeszcze wiele do omówienia. Jak wiecie, od
długiego czasu nie był w Londynie.

Kit tymczasem rozpoznał dwóch ze starszych pięknisiów i zdążył się z nimi przywitać, lady Denville zaś podpowiedziała mu nazwisko trzeciego z nich, mówiąc:

- Właśnie lord Chacely pytał, dlaczego nie byłeś w Ascot.
Czekano tam na ciebie, ty niegodziwcze!

Kit uderzył się ręką w czoło.

- Nie, nie! - zaprotestował Kit.

- Ależ, Chacely, jak mogłeś się spodziewać, że będzie pamiętał? - zapytał jeden z dżentelmenów.

Następnie trzeci z panów dorzucił swoje trzy grosze do tych docinków. Najwyraźniej nie powstało im w głowie podejrzenie, że dokuczają Kitowi, a nie Evelynowi, co sprawiło, że zamknąw­szy za sobą drzwi, lady Denville rzekła:

Zaniosła się zaraźliwym, perlistym śmiechem.

- Owszem, na razie - przyznała. - Ale to długo nie potrwa...

68

tej


Rozterka

myślę, że niebawem zakocha się rozpaczliwie w jakiejś młodej dzierlatce - pewnie zupełnie nieodpowiedniej - i zapomni, że w ogóle istniałam. Co, muszę ci wyznać, z jednej strony będzie dla mnie wielką ulgą, ponieważ wysłuchiwanie wierszy, nawet na własną cześć, jest okropnie nudne. Ale z drugiej strony... och, Kit, ty tego nie rozumiesz, ale jeśli w wieku czterdziestu trzech lat ciągle jeszcze jest się w stanie zawrócić w głowie młodemu chłopcu, to jest to wielce pocieszające.

- Mamo, nigdy nie przyznawaj się do swego wieku! Nikt by
nie uwierzył, że masz choć dzień więcej niż trzydzieści trzy lata...
jeśli nie mniej!

Była to prawda, ale lady Denville rzekła zastanowiwszy się chwilę:

- stwierdziła naiwnie.

- Doprawdy? Jestem zaszokowany, mamo! A co się stało
z twoim najprzystojniejszym cavaliere sewentel Jak do tego
doszło, że pozwolił, by czterech innych odprowadziło cię do
domu? Tylko mi nie mów, że odmienił swoje serce!

Znowu zaśmiała się perliście. ♦

- Och, biedny Bonamy! Jak możesz być tak nieczuły, by
oczekiwać, że przejdzie na piechotę drogę z Albemarle Street? Po
paru krokach zabiłaby go apopleksja! Co zaś do jego miłości

- mam smutne podejrzenie, że dzielę się nią z kucharzem: cały
wieczór Bonamy zanudzał wszystkich, rozwodząc się nad cyrane-

69

Georgette Heyer

czkami w sosie pieprzowym! Ale żarty na bok, powiedz, jak było na twoim przyjęciu!



- nie mam najmniejszego pojęcia i coś mi mówi, że ty także tego nie wiesz!

Potrząsnęła głową.

- Niestety, nie. Znalazłeś się w nadzwyczaj trudnym położeniu!

70


Rozterka

- Uczyniłbym to, gdybym nie zrozumiał wyraźnie, że Lucton
czuje się zbywany już od dziesięciu dni. Och, chyba jakoś sobie
poradzę! Jest jednak coś, co niepokoi mnie znacznie bardziej:
otóż panna Stavely zaprosiła mnie do siebie na jutro rano, by
dokończyć rozmowę, jaką zaczęła z Evelynem tego dnia, gdy jej
się oświadczył.

- To jest dopiero trudność! - wykrzyknęła z przerażeniem.

- Coś o wiele poważniejszego niż „trudność", mamo. Czym
innym jest pójście za Evelyna na jakieś przyjęcie, a czym innym


71

Georgette Heyer

Lady Denville spojrzała na niego z lękiem.

- Kit, ależ jesteś odważny!

- Czyż nie? Ale przecież znasz mnie, mamo! Odważny aż do
szaleństwa!

Zaśmiała się.


- Bynajmniej. To jej własne słowa.

- Och, ty niedobry chłopcze! Dlaczego nie powiedziałeś jej,
że jestem chora... wyjechałam z miasta... albo cokolwiek innego?
Nigdy mnie nie lubiła... a nawet, gdy Stavely zalecał się do mnie,
ze wszystkich sił starała się wybić mu z głowy zamiar poślubienia
mnie! Co prawda, nie było takiej potrzeby, gdyż twój dziadek
nigdy nie zgodziłby się na ten mariaż, kiedy tak wielu konkuren­tów ubiegało się o moją rękę! Och, Kit, jak mogłeś narazić mnie
na taką próbę? Ona mnie zniszczy!

72

Rozterka

- Ależ skąd! Musisz tylko pamiętać, że Evelyn jest doskonałą
partią, i to ci da kolosalne poczucie przewagi!

Ale lady Denville, choć przyznała, że Evelyn mógłby ubiegać się o rękę najlepiej urodzonych panien, nie słuchała żadnych pocie­szeń. Stwierdziła, że gdy taka groźna stara dama jak lady Stavely zna kogoś od kołyski, nie liczy się z podobnymi względami. Zgarniając fałdy błyszczącego płaszcza, by wejść na schody, dodała tragicznym tonem: - Mogę uznać za największy komplement z jej strony, że kiedyś nazwała mnie „ładną żmijką"! I gdy patrzy na mnie tymi paciorkowatymi oczami, czuję się właśnie jak żmija!

- Ale bardzo ładna! - przypomniał jej syn.

- Niestety, to nie robi na niej żadnego wrażenia! - odparła jej
lordowską mość. Przystanęła na półpiętrze, po czym dodała:
- I nie trudź się, by mnie przekonywać, iż mam wyższą pozycję
towarzyską niż ona, bo o to też nie dba.

Powiedziawszy te gorzkie słowa, zaczęła wchodzić dalej po schodach. Kit dogonił ją, gdy była już na pierwszym piętrze, i stwierdził z oburzeniem, że jeśli matka uda się do łóżka nie pocałowawszy go na dobranoc, nie będzie mógł zmrużyć oka do rana. To sprawiło, że się roześmiała; a kiedy syn zwrócił lady Denville uwagę, że jej zadanie jest bez porównania łatwiejsze niż jego, całkiem się udobruchała i rzekła:

- Tak, to prawda. Moje biedne kochanie, wierz mi, że pomogę
ci, jak tylko będę mogła! Zrobiłabym wszystko dla mych najdroż­
szych synów!

Uścisnąwszy matkę z zapierającą dech serdecznością, Kit opanował drżenie kącików ust i podziękował jej z powagą, po czym rozstali się w jak najlepszej komitywie.

W pokoju czekał na Kita Fimber. Gdy pomógł już młodzień­cowi zdjąć frak jego brata, zapytał tonem człowieka, dla którego odpowiedź jest oczywista, czy ktoś go rozpoznał. Usłyszawszy, że nikt, powiedział:

- Można się było tego spodziewać, sir. Kiedy wieczorem
skończyłem przygotowywać pana do wyjścia, pomyślałem, że
nawet ja bym się nie zorientował, iż nie jest pan jego lordowską
mością. Jest pan, jeśli wolno mi tak powiedzieć, jego lustrzanym
odbiciem, panie Christopherze!

73

Georgette Heyer

Zapytany o młodego Luctona, kamerdyner rzekł surowo:

Po chwili namysłu, w czasie której pomógł Kitowi zdjąć kamizelkę, Fimber odrzekł:

Lecz Challow, stawiwszy się następnego ranka, nie zawiódł swego zaniepokojonego pana. Był to krępy osobnik o siwych włosach i nieco krzywych nogach, charakterystycznych dla ludzi, którzy od dziecka wychowywani byli w siodle. To on uczył bliźniaków jazdy na ich pierwszych kucykach, niezliczenie wiele razy ratował chłopców z opałów, nie mówiąc o tym, że kilkakrot­nie udaremnił ich bardziej niebezpieczne eskapady; i choć w obecności innych osób odnosił się do młodzieńców z pełnym szacunkiem, na osobności traktował ich, jakby nadal byli jego podopiecznymi. Teraz przywitał Kita szerokim uśmiechem i zachęcony serdecznie, by „dał grabę", uścisnął podaną mu dłoń i rzekł:

- Dość tego, paniczu Kit! Ile razy paniczowi mówiłem, by
uważał, co mówi? Ładnie by było, gdyby jej lordowska mość

74

Rozterka

słyszała takie wulgarne słowa! A kto byłby winny? No niech mi panicz powie!

- ma panicz głowę nie od parady! Gdyby Fimber mi nie
powiedział, nie zgadłbym, że nie jest panicz jego lordowską
mością - a przynajmniej nie od razu!

- Chciałbym, do diabła, wiedzieć, co się stało z moim bratem!

- Nie bardziej niż ja, paniczu Kit. Już nieraz zamartwiałem się
o niego i wyobrażałem sobie najgorsze rzeczy; ale potem doszed­
łem do wniosku, że jego lordowską mość jest jak kot: chadza
własnymi drogami i zawsze spada na cztery łapy! A teraz gdy
widzę, że i panicz nie stracił ducha, idę o zakład, że jaśnie pan
jest cały i zdrowy! - Zrobił oko do Kita i parsknął śmiechem:

- Do licha, paniczu, ma mnie pan za kpa? Mnie, który zna obu
paniczów od małego? Gdyby jego lordowską mość miał kłopoty
albo gdyby stało się coś jeszcze gorszego - co istotnie przeszło
mi przez myśl - to przecież miałby panicz jakieś przeczucie!
Może nie?

Kit skinął głową.

75

Georgette Heyer

zaobrączkować, jeszcze zechce sobie poszaleć. Cóż, musimy uzbroić się w cierpliwość i czekać na jego powrót. Nic innego nie możemy zrobić! A jeśli miałby panicz ochotę na przejażdżkę, to mamy tu ładnego gniadosza, w sam raz dla panicza. Albo może panicz wziąć dwukółkę i parę pierwszorzędnych siwków: pięknie chodzą w zaprzęgu, można się z nimi pokazać w parku! A może woli panicz nowe tilbury jego lordowskiej mości: ostatnio to bardzo modne powozy!

Kit jednak, zwięźle poinformowawszy Challowa, że nie ma najmniejszej ochoty pokazywać się ani w parku, ani gdziekolwiek indziej, odrzucił wszystkie te propozycje i zamiast tego zapytał, czy stangret wie coś o tajemniczych interesach pana Luctona.

- Zaproponuję mu sto funtów, a jeśli się nie zgodzi, tyra

76

Rozterka

lepiej. Nie mogę powiedzieć, że nie chcę tego konia, skoro przez dwa tygodnie nie dawałem Luctonowi odpowiedzi. Wypiszę mu czek do mojego bankiera... Och, do diabła, nie mogę tego zrobić, nieprawdaż? Cóż, wobec tego musisz pójść za mnie do banku, Challow, i pobrać pieniądze. Dam ci czek. Może lepiej wezmę dwieście funtów, ponieważ będę potrzebował trochę gotówki na drobne wydatki. Tylko niech cię ktoś nie obrabuje!

Niedługo później pan Fancot wybrał się pieszo na Mount Street, starannie ubrany w miejski strój modnego dżentelmena. Miał na sobie ciemnoniebieski, doskonale skrojony surdut, uszyty dla Evelyna przez Westona i jak dotąd nie noszony przez swego właściciela; obcisłe spodnie miały najmodniejszy i najdelikatniej­szy gołębi kolor; batystowa koszula prostego kroju, pozbawiona żabotu, ozdobiona była jedynie skromnymi guzikami; kamizelka wydawała się zwyczajna, lecz nosiła wszelkie znamiona elegancji, kapelusz zaś, nasadzony zawadiacko na lśniące loki Kita, miał wysoką, zwężającą się główkę, w przeciwieństwie do płaskiego podróżnego nakrycia głowy, które Fimber tak bezlitośnie skryty­kował. Jedynie heskie buty nie należały do Evelyna. Wcisnąwszy stopy w obuwie brata, Kit po dziesięciu minutach stanowczo polecił kamerdynerowi wyciągnąć z bagażu własne buty. Fimber, który żywił nieprzejednane uprzedzenia w stosunku do wiedeń­skiego kamerdynera Kita, zmierzył niechętnym wzrokiem wysokie cholewki, ale nie mógł niczego zarzucić fasonowi butów ani ich nieskazitelnemu połyskowi. Stroju pana Fancota dopełniały ster­czące, lecz umiarkowanej wysokości końce kołnierzyka, fular zawiązany w „matematyczny" węzeł, giemzowe rękawiczki, elegancki łańcuszek od zegarka oraz trzcinowa laseczka; ogar­nąwszy to wszystko spojrzeniem, lady Denville orzekła, że Kit jest wytworny w każdym szczególe. Tak pokrzepiony i względnie spokojny pan Fancot wyruszył na spotkanie z panną Stavely.

Jednak w połowie John Street jego spokój został zburzony na skutek incydentu z zupełnie nieznajomym mężczyzną, który

77


Georg ette Heyer

podszedł do niego i zapytał z godnością, czym zasłużył sobie na obrazę. Kit usiłował ratować sytuację, udając, że się zamyślił; ponieważ jednak nie miał pojęcia, kim jest ten nieznajomy, ani nie znał ostatnich wydarzeń, do których ów bywały w świecie dżentelmen czynił mgliste aluzje, dalszy ciąg konwersacji stanowił poważne wyzwanie dla jego pomysłowości. Wreszcie rozmowa zakończyła się usilnym naleganiem, by Kit przybył na spotkanie z przyjaciółmi Evelyna w Limmer' s Hotel tego samego wieczora. Ten wymówił się, jako pretekst podając, iż obiecał towarzyszyć | matce na ważnym przyjęciu, po czym rozstał się ze swym nowym znajomym, postanawiając bezzwłocznie wyruszyć do Ravenhurst na poszukiwanie swego zaginionego brata. Doszedł bowiem do przekonania, iż dłuższy pobyt w stolicy może być dla niego nie tylko niezwykle męczący, lecz także niechybnie przywiedzie go do zguby.

Do domu lorda Stavely Kit został wpuszczony przez kamerdynera - który tylko przez wzgląd na swoją pozycję nie pozwolił sobie konspiracyjnie mrugnąć do niego okiem - a następnie zaprowadzony do saloniku na tyłach domu. Tam czekała już na gościa panna Stavely, stosownie ubrana w przedpołudniową suknię z żagnotowego muślinu, zapiętą wysoko pod szyję, z równie starannie zapiętymi guzikami od mankietów oraz szerokimi, haftowanymi falbankami. Gdy Kit ceremonialnie pochylił się nad dłonią dziewczyny, kamerdyner, który obserwował tę scenę z ojcowskim rozczuleniem, wydał dość przejmujące westchnienie i opuścił pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.

W zachowaniu panny Stavely dało się wyczuć pewne skrępowanie, lecz gdy usłyszała westchnienie kamerdynera, w jej oczach zabłysły wesołe iskierki.

- Wielki Boże! - wyrwało się dziewczynie. - Biedny Dursley
myśli, że uczestniczy w jakiejś romantycznej przygodzie! Tylko
się nie przerażaj! Rzecz w tym, że on i reszta wyżej postawionych
służących niestety wbili sobie do głowy, iż biorą udział w jakiejś
miłosnej aferze.

- Powiedziałaś „niestety"? - zapytał.

- Tak, owszem! Byłabym potworem, gdyby nie wzruszała
mnie ich lojalność, lecz naprawdę wolałabym, aby wreszcie!

78

Rozterka

uznali Albinie za panią tego domu. Nie masz pojęcia, jak bardzo ich postawa utrudnia nam obu życie! Mówię i mówię, a oni wciąż przychodzą do mnie po polecenia, nawet jeśli wcześniej wydała je już Albinia. Naprawdę szczerze jej współczuję: jej sytuacja jest nie do pozazdroszczenia!

- Przecież wiesz! To był... jest... właśnie powód, dla którego
przyjęłam twoją propozycję, sir.

- Przynajmniej jesteś szczera! - zauważył.

Dostrzegłszy wesołość w jego oczach, odpowiedziała uśmie­chem.

- Zgodziliśmy się przecież, że tylko wzajemna szczerość
uczyni znośnym nasz przyszły związek, nieprawdaż? Ty chcesz
się ożenić, bo pragniesz uniezależnić się od stryja, co jest ze
wszech miar zrozumiałe; ja natomiast - ponieważ czuję, że
muszę jak najszybciej usunąć się z tego domu... z każdego domu
mego ojca!

- Poznawszy twoją macochę... to znaczy, poznawszy ją lepiej

- zgrabnie poprawił się Kit - doskonale cię rozumiem... i współ­
czuję ci!

- Nie, nie zrozum mnie źle! - rzekła szybko. - Powinieneś
raczej współczuć Albinii! To musi być dla niej naprawdę trudne

- wejść do domu prowadzonego od lat przez pasierbicę, w dodatku
tak niewiele młodszą. Ja zaś od śmierci matki byłam w pewnym
sensie towarzyszką ojca i... trudno jest przerwać taki związek.
Albinia - to naturalne - ma wrażenie, że musi dzielić się
nim ze mną.

- A ty?

- Ja mam podobne uczucie - przyznała otwarcie - może
nawet bardziej gorzkie, co... co mnie przeraża, bo nigdy nie
myślałam, iż mogę być tak niedobra! Biedny ojciec jest rozdarty
między nami! A ja nie cierpię Albinii tak samo, jak ona nie cierpi
mnie... i żeby już wszystko zrzucić z serca: stwierdziłam, że nie
potrafię grać drugich skrzypiec tam, gdzie już wcześniej grałam
pierwsze! - Po czym dodała, udając wesołość: - To powinno być
dla ciebie ostrzeżeniem, Denville! Ostatnio wiele się o sobie

19

GEORGETrE HEYER

dowiedziałam i doszłam do przygnębiającego wniosku, że jestem apodyktyczną niewiastą, lubiącą rządzić! Kit uśmiechnął się do niej.

- Nie boję się ciebie. Ale powiedz mi jedno - gdybym cię
o to poprosił, uznałabyś za uciążliwe mieszkanie razem z moją
matką?

Spojrzała na niego, a potem wykrzyknęła, nagle wszystko pojąwszy:

Jej oczy zalśniły figlarnie. Rzekła z uznaniem:

Roześmiał się.

- Skąd pani wie, że tego nie doświadczyłem, panno Stavely?

80

Rozterka

- Sprytne! - stwierdziła. - Babcia mi mówiła, że masz cięty
język.

- Chciałbym wierzyć, iż miał to być komplement!

Potrząsnęła przecząco głową.

Uśmiechnął się.

81

Georgette Heyer

stwierdziłam, że naprawdę powinnam odejść. - Przycisnęła dłonie do zaczerwienionych policzków. - To podłe z mojej strony! - wykrzyknęła stłumionym głosem.

- Ale zupełnie zrozumiałe - odrzekł Kit. - Ma to być syn, aby
cię pozbawić spadku, hę?

Kiwnęła głową.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Nie jestem bezpośrednia aż do tego stopnia.

- Możesz to tak określić - jednak moim zdaniem, jesteś po
prostu dobrze wychowana!

- Dziękuję ci - to miłe z twojej strony!

Roześmiała się.

82

Rozterka

- Och, wiem o tym! Lecz ty także ją uwielbiasz i jesteś wobec
niej tak uroczo opiekuńczy, że nic dziwnego, iż nie widzi twoich
wad. Ja również to u ciebie lubię. I choć pewnie nie myślałabym
o małżeństwie, gdybym mogła zamieszkać z babcią, to jednak
wiem, że nie byłoby to dla mnie łatwe życie, bo gdy ktoś
przyzwyczaił się rządzić, tak jak ja przez kilka lat rządziłam tu
i w Stavely, trudno mu jest być potem zwykłym domownikiem,
posłusznym poleceniom innych. Bo widzisz, ja nigdy nie byłam
czyjąś podopieczną! Kiedy więc zaproponowałeś mi małżeństwo,
Denville, pomyślałam, że byłabym głupia, gdybym odmówiła
tylko dlatego, że nie jestem w tobie zakochana ani ty nie jesteś
zakochany we mnie. Nie byłeś mi niemiły, bardzo lubię twoją
matkę, a poza tym dałbyś mi nie tylko swoje nazwisko, ale także
pozycję, jakiej nigdy nie miałam. - Umilkła i po chwili za­
stanowienia rzekła: - I żeby być z tobą zupełnie szczera:
doświadczywszy kilkakrotnie uszczypliwych uwag na temat
mojego wieku i będąc już niemal starą panną, pomyślałam sobie,
że byłoby zabawnie sprzątnąć innym pannom sprzed nosa najlep­szą partię!

Potrząsnął głową:

- To podłe z twojej strony!

- Nieprawdaż? - zgodziła się, odpowiadając na uśmiech w jego
oczach najweselszą ze swoich minek. - Ale całkiem naturalne,
nie sądzisz?

- Cóż, nigdy nie myślałem o sobie w tak pochlebny sposób...

- Och, co za skromność! - zauważyła. - Musiałeś być tego
świadom! Ale cały ten pomysł nie miał sensu: zrozumiałam to,
kiedy wyszedłeś i miałam chwilę na zastanowienie. - Badawczo
spojrzała mu w twarz i zmarszczyła brwi. - Nie wiem, jak to się
stało, lecz zanim przyszedłeś tu zeszłego wieczora... byłam prawie
zdecydowana powiedzieć ci „nie". Wiele o tym myślałam, po
naszej przerwanej rozmowie - która była dość krępująca, nie­
prawdaż? - długo się nie widzieliśmy i miałam czas, by się
spokojnie zastanowić... Zaczęłam mieć obawy, że nie pasujemy
do siebie... że pochopnie przyjęłam twoje oświadczyny! Ale
wczorajszego wieczora znowu się spotkaliśmy i... - Urwała,
a zmarszczka na jej czole się pogłębiła. Kit czekał w milczeniu,

83

Georgette Heyer

dopóki nie odezwała się znowu, patrząc mu prosto w oczy: -spodobałeś mi się bardziej niż przedtem.

Nadal nic nie mówił, ponieważ nie mógł niczego sensownego wymyślić. Przebiegały mu przez głowę różne myśli: że Evelyn ma większe szczęście, niż przypuszcza; że rola, którą on sam gra, jest bardziej niegodziwa, niż przewidywał; że natychmiast musi się stąd usunąć; że gdy Cressy ponownie zobaczy Evelyna, przekona się o jego wyjątkowych zaletach...

I teraz już nic nie wiem! - wyznała. - Nigdy dotąd nie byłam tak... zdezorientowana i nie pojmuję, jak to się stało, że sama ze sobą nie mogę dojść do ładu! Coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło, bo na ogół wiem, na czym stoję!

Nietrudno w to uwierzyć - odparł. - Wyglądasz na osobę zdecydowaną. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że jeśli już coś sobie postanowisz, nie ma od tego odwrotu!

- Tak, niestety, myślę, że to prawda - odrzekła poważnie.

- Mam nadzieję, iż nie jestem arogantką - jedną z tych władczych
kobiet, które z biegiem lat stają się takie jak babcia!

- Musisz mieć zmienne usposobienie! Jednego dnia wydaje mi
się, że dość dobrze cię znam, a następnego mam wrażenie, że
nic o tobie nie wiem, co jest bardzo niepokojące, możesz mi
wierzyć!

- Błagam o wybaczenie! A więc?

- A więc myślę, że babcia ma rację, kiedy mówi, że powinnam
lepiej cię poznać, zanim rozeznam się w swoich uczuciach. - Nie
patrzyła mu w oczy, zajęta okręcaniem pierścionka wokół palca;
potem jednak nagle uniosła wzrok i spojrzała na niego z ukosa.

Dasz mi jeszcze trochę czasu do namysłu? Żebyśmy mogli lepiej się poznać? Teraz, gdy w Londynie zostało tak mało twoich przyjaciół, zamierzasz, jak sądzę, wyjechać do Brighton

- robisz tak co roku, nieprawdaż?

- Owszem! Zwykle towarzyszyłem tam matce! Jednak

84

Rozterka

w tym roku muszę pojechać do Ravenhurst... nie wiem, na jak długo i czy matka również nie wybierze się ze mną - odparł.

;


6

Pan Fancot zajechał przed dom akurat wtedy, gdy młody adorator jego matki był odprowadzany przez Brigga do drzwi. Pan Horning, ubrany z wystudiowaną nonszalancją, która ob­jawiała się między innymi tym, że na szyi miał niedbale zawiązaną chustkę, a nie wykrochmalone końce jego kołnierzyka nieco opadały, zatrzymał się i wykrzyknął dramatycznie:

- Jego lordowska mość!

- Jak się pan miewa? - zapytał uprzejmie Kit. Jego pełne
uznania spojrzenie objęło każdy szczegół stroju poety. Ze
złośliwą uciechą zauważył także, że pan Horning przybrał
nieco wojowniczą minę, na podstawie czego domyślił się,
iż Evelyn nie aprobował jego nieśmiałego młodzieńczego uczu­cia do ich matki. Dlatego też Kit rzekł niezwykle grzecznym
tonem:

- Przyszedł pan mnie odwiedzić? Czym mogę panu służyć?
Trochę zbity z tropu pan Horning odparł patrząc na niego

wyzywająco:


- Ależ w żadnym razie! - odrzekł Kit kordialnie. - To

86

Rozterka

wspaniale, że poczytał pan jej trochę i nieco biedaczkę zabawił! W tym wieku powinna dużo odpoczywać, ale wie pan, czasami trudno ją do tego skłonić...

Po tych optymistycznych słowach uśmiechnął się niewinnie do osłupiałego poety i wszedł do domu.

Chcąc uraczyć tą dykteryjką swą matkę, po drodze na górę zajrzał do salonu i miał szczęście znaleźć tam lady Denville, która była uroczo ubrana we wzorzystą płową suknię z jed­wabiu, z potrójną koronkową falbanką wokół szyi, a na złocistych włosach miała czepek z francuskiej koronki ozdobio­ny bukiecikiem kwiatów. Wyglądała elegancko, wdzięcznie i niewiarygodnie młodo, co widząc Kit parsknął śmiechem i rzekł:

- Właśnie natknąłem się na twojego wielbiciela, mamo! Na­
stępnym razem, gdy przyjdzie z wizytą, nie przyniesie ci wiersza,
lecz bandaż!

- Bandaż? - zapytała ze zdziwieniem.

- Tak, moja droga, na artretyzm! - odparł łobuzersko. - Ale
uspokoiłem go, że może mimo wszystko pożyjesz jeszcze parę
lat. To było po tym, jak nazwał cię aniołem - nigdy nie słyszałem
mniej adekwatnego epitetu!

Lady Denville wybuchnęła śmiechem.

- Ależ jesteś nieznośny! Wejdź dalej, E v e 1 y n! Bonamy i ja
właśnie mówiliśmy o tobie.

Postąpiwszy krok do przodu i zamknąwszy za sobą drzwi, Kit zauważył, że matka nie jest sama: potężna sylwetka sir Bona-my'ego Ripple'a zajmowała niemal cała sofę naprzeciwko fotela lady Denville. Kit rzucił matce przestraszone, pytające spojrzenie, bo choć nie cenił zbyt wysoko inteligencji sir Bonamy'ego, trudno mu było uwierzyć, by ktoś, kto zna jego i Evelyna od kołyski, nie był w stanie ich odróżnić. Lecz lady Denville

87

-


Georgette Heyer

zdawała się nie mieć podobnych obaw. Uśmiechnęła się do syna promiennie.

Z powodu wysokich i niezwykle sztywnych rożków kołnierzyka oraz grubości „orientalnego" węzła, w jaki związany był jego fular, sir Bonamy nie mógł ani przecząco potrząsnąć głową, ani skinąć na potwierdzenie. Kiedy chciał wyrazić aprobatę, musiał dostojnie zgiąć się wpół, co często wywierało deprymujący efekt na nieznajomych, którzy i tak byli pod wrażeniem jego wielkiej, dostojnej postury. Teraz też tak uczynił, ale ponieważ Fancotowie dobrze go znali, ani Kit, ani jego matka nie byli skonsternowani. Lady Denville nawet spojrzała na niego ciężkim wzrokiem i wykrzyknęła:

- Bonamy! To ty tak trzeszczysz! Dokładnie tak samo jak
regent!

Wprawiło to sir Bonamy'ego w takie zakłopotanie, że Kit pospiesznie zapytał go, jak mu się powiodło w Ascot. Ten, choć wcześniej nieco się speszył, bynajmniej nie był zmieszany tym bezpośrednim pytaniem. Rzekł więc Kitowi w odpowiedzi: „Ho, ho!", a lady Denville wyznał, że nowy gorset, który ma na sobie, jest bardzo podobny do tego, jaki nosi regent, tylko odrobinę większy.

88

Rozterka

- Prawda jest taka, Amabel, że staję się nieco ociężały
- przyznał ze skruchą.

Oczy lady Denville błysnęły wesoło.

- Co też ty mówisz? Powiem ci, co powinieneś zrobić: musisz
przejść na dietę z biszkoptów i wody sodowej - taką, jaką
podobno stosował lord Byron!

Sir Bonamy wzdrygnął się w widoczny sposób, lecz odparł z wielką galanterią:

Ponieważ jednak sprawiał wrażenie hedonisty zadowolonego ze swego życia, Kit nic nie powiedział. Natomiast lady Denville nie powstrzymała się od komentarza. Z całkowitym brakiem wyczucia, jak jej potem wytknął wyrodny syn, za­wołała:

89



Georgette Heyer

jaki zamierza wydać w hotelu Clarendon, zanim wyjedzie na lato do Brighton.

- Znacznie lepiej niż mój Alphonse przyrządzają tam karpia
w ziołach - rzekł z przejęciem. - Bo zwykle kroi się karpia na
duże dzwonka, rozgrzewa masło na patelni i dodaje pokrojoną
cebulę, tymianek, pietruszkę, grzyby, no i oczywiście sól i pieprz

- wszyscy to wiedzą! Lecz u Clarendona jeszcze czymś to
przyprawiają, czymś diabelnie dobrym, choć jeszcze nie od­
kryłem, co to może być. Na pewno nie szczaw, gdyż kazałem
Alphonse'owi go wypróbować i okazało się, że to zupełnie nie to.
Zastanawiam się, czyby nie dodać odrobiny trybuli albo dwóch
listków estragonu? - Odwrócił się, by posłać lady Denville ciepły
uśmiech. - Jestem pewien, że ty będziesz wiedziała, moja
śliczna! Pomyślałem sobie, że później podadzą kotlety cielęce.
Muszą też być przepiórki - nie ma dwóch zdań - oraz kaczki;
a potem szpikowane nerkówki i ciasto z rodzynkami. Natomiast
na drugie danie będzie gęś w zielonym sosie z kalafiorem oraz
francuskim groszkiem i fasolką, ponieważ wiem, że nie lubisz
obfitych obiadów. A później już tylko homar w sosie i trochę
szparagów, mięsa w galarecie, kremy i koszyk słodyczy, byś
mogła sobie skubnąć to i owo. Tak sobie wyobrażam smaczny,
skromny obiad - zakończył uśmiechając się do swych przyszłych
gości.

- przerwał mu sir Bonamy. - To nie będzie liczne przyjęcie!
Zamierzam zaprosić jeszcze tylko trzy osoby, więc zasiądziemy
do stołu zaledwie w szóstkę. No i będą dodatki: ćwierć sarniny
i może duszona polędwica. Albo kotlety jagnięce... muszę się
zastanowić, co będzie bardziej pasowało. - W jego głosie dało się
słyszeć niezadowolenie. - Nie uważam, by była to pora na
naprawdę wyszukany obiad - stwierdził z powagą. - To
pewne, że niewiele jest rzeczy tak dobrych jak świeże szparagi
czy choćby truskawki, które - obiecuję ci, moja śliczna - znaj­
dziesz przed sobą na stole! Ale pomyśl tylko, jak by to było
pysznie, gdybyśmy mogli mieć tuczone kuropatwy czy duszone
bażanty!

90

Rozterka

91

Georgette Heyer

- Młokos! - wykrzyknął sir Bonamy z gniewem w oczach.

- Nonsens! - rzekła energicznie lady Denville. - Raczej
nazwałbyś mnie tłuściutką kuropatwą albo hiszpańskim naleś­nikiem! A co do twego przyjęcia, to przy szłabym na nie z przy­jemnością i to bardzo nieładnie ze strony Evelyna, że znowu
wyjeżdża na wieś, będę bowiem musiała pojechać z nim. W Ravenhurst jest tak okropnie, gdy jest się tam samej: co prawda,
nigdy nie byłam tam sama, ale często myślałam, jak by mi było
smutno, gdybym była do tego zmuszona. A zatem przyjedziesz
do nas z Brighton na obiad, dobrze? Przypuszczam, że będziemy
mogli uraczyć cię kaczętami, choć przepiórek nie gwarantuję.
Ale z pewnością będą szparagi i homar!

Ta nagła zgoda na jego pomysł, by szukać schronienia w Ravenhurst, zdziwiła Kita. Jaki jest tego powód, dowiedział się dopiero, gdy sir Bonamy wyszedł.

- Kochanie, więc już wiesz? - zapytała matka, gdy Kit
odprowadził jej wielbiciela do powozu.

- Co mianowicie, mamo?

92

Rozterka

Palce Kita zacisnęły się na jej dłoni.

- Mamo, zastanów się! - rzekł błagalnie. - Wtedy to były
figle: nigdy nie zamienialiśmy się rolami w jakimś konkretnym
celu! Pomyśl, moja droga, co by było, gdyby ten jegomość,
którego dziś spotkałem, jednak mnie rozpoznał? Ripple'owi

93

Georgette Heyer

mogłaś powiedzieć prawdę, lecz jak zaufać komuś obcemu, który być może jest tylko przelotnym znajomym Evelyna? Całe miasto znałoby już tę historię, a jak czułaby się panna Stavely, gdyby to dotarło do jej uszu?

Chwilę się nad tym zastanawiała, po czym skinęła głową.

- Masz rację! To chyba nie ma sensu. Trudno byłoby się
nam z tego wytłumaczyć! Ale nie sądzisz, że Cressy coś
podejrzewa?

Potrząsnął przecząco głową.

- choć z pewnością to uczyni - dojadę do ciebie w przyszłym
tygodniu. Bo rozumiesz, dziwnie by wyglądało, gdybym tak
nagle opuściła Londyn.

- Och, mamo, co jeszcze powiesz? Przedtem był gorset Ripple'a,
a teraz moja przyjaciółka? Taki brak delikatności z twojej strony!

- Co za bzdury, Kit! Dopiero byłabym naiwną gąską, gdybym
myślała, że jeszcze nie miałeś do czynienia z kobietami! Co
prawda, pewnie nie tak dużo jak Evelyn, z czego ogromnie się
cieszę. Och, Kit, co się mogło stać z Evelynem? Gdzie on jest?

Kit przestał się śmiać i otoczył matkę ramieniem, ściskając ją pocieszająco.

- Nie martw się, mamo! Podobnie jak ty nie wiem, co się
z nim dzieje, ale na pewno jest cały i zdrowy. Co zaś do tego,

94

Ro/terka

gdzie się podziewa - skoro ostatnio widziano go w Ravenhurst, myślę, że najlepiej będzie, jeśli tam pojadę i zasięgnę języka. Więc bądź tak dobra i nie wpadaj w rozpacz! Obiecujesz?

Uniosła dłoń, by klepnąć go w policzek, i uśmiechnęła się smutno.

- Zawsze dodajesz mi otuchy, kochanie! Postaram się nic martwić, ale to nie będzie łatwe, kiedy wyjedziesz. A gdy sobie przypomnę, że mam odwiedzić lady Stavely, robi mi się słabo!


7

Pozostawiwszy za sobą Fimbera, który miał skompletować dla niego najpotrzebniejsze rzeczy z garderoby Evelyna, Kit wyruszył do Sussex dwukółką brata, zabierając w drogę tylko Challowa. Ten, długo nie zwlekając, wyjawił swemu panu parę pomysłów, jakie przyszły mu do głowy, gdy zastanawiał się nad sposobem odnalezienia Evelyna. Przedstawił je ze swobodą starego zaufanego sługi, i to kutego na cztery nogi, dodając z pewną surowością, że ośmiela się mówić to wszystko, ponieważ poza jego lordowską mością nie znał nikogo bardziej postrzelo­nego niż panicz Kit.

- Bo jeśli panicz udaje jego lordowską mość, to jak może
panicz go szukać? Ładnie by to wyglądało, gdyby panicz jeździł
po okolicy rozpytując o samego siebie!

Przyzwyczajony do ostrego języka swego przybocznego, Kit odparł łagodnie:

96

Rozterka

nie chcemy, by ktoś pomyślał, że się panicz ukrywa: to by dopiero było podejrzane!

- Na tej drodze są jeszcze inne rogatki - zauważył krótko Kit.

97

Georgette Heyer

neś wszystko o nim wiedzieć, Challow! - Stangret nie odpowiedział; po chwili Kit zerknął na niego i zauważył, że służący marszczy czoło. - No, mów, człowieku! - rozkazał. - Chyba nie sądzisz, że mój brat życzyłby sobie, byś miał przede mną jakieś sekrety!

- Nie o to chodzi, paniczu Kit - odparł Challow potrząsając
głową. - Cały figiel w tym, że ja nic nie wiem... nic a nic! Nie
chcę powiedzieć, że nie mam pewnych podejrzeń - tak samo
zresztą jak Fimber - ale gdy jego lordowska mość wybiera się na
te swoje wyprawy, nigdy nie zabiera żadnego z nas ani nie mówi,
dokąd jedzie. Dziwię się, dlaczego daje nam takie sute napiwki,
bo przecież i tak nie możemy mu przeszkodzić w tych jego
sprawkach.

Kit pominął tę uwagę milczeniem. Nie widział nic nadzwyczaj­nego w tym, że Evelyn pragnął pozbyć się swych oddanych, lecz czujnych opiekunów, kiedy planował eskapady, które oni by zdecydowanie i głośno potępili; ponieważ jednak nie było sensu wdawać się w rozmowę na ten temat, rzekł tylko:

98

Rozterka

- A nie pomyślałeś, że mógł po drodze zmienić konie?

- wtrącił Kit.

- Tak, paniczu... ale jaśnie pan nie powierzyłby nikomu swoich
siwków. Naturalnie przyszło mi to do głowy, kiedy zastanawiałem
się, czy nie nocował u jakiejś znajomej i w ogóle nie stawał
w gospodach. - Kaszlnął dyskretnie i dodał przepraszającym tonem:

- Mam nadzieję, że nie pozwalam sobie na zbyt wiele, paniczu!
Kit nie zwrócił na to uwagi, lecz rzekł patrząc przed siebie

i marszcząc brwi:

- Nie teraz, gdy postanowił pójść do ołtarza! Jaśnie pan nie jest
z tych... nie mówiąc już o kłopotach, jakie mogłyby z tego
wyniknąć! Tunbridge Wells! Boże święty, na własne oczy wi­działem tam więcej niż pół tuzina znajomych mego pana!

Kit skinął głową i popadł w milczenie. Problem odnalezienia ekscentrycznego brata wydawał mu się nie do rozwiązania; nieobecność Evelyna potrafił bowiem wytłumaczyć sobie jedynie tym, że pojechał on wykupić broszkę lady Denville, a kiedy stwierdził, iż lord Silverdale opuścił Brighton, postanowił udać się za nim do jego posiadłości w Yorkshire. Zanim jednak Kit przyjął taką wersję wydarzeń, zdał sobie z sprawę z jej niepraw­dopodobieństwa. Evelyn musiał wiedzieć, że ma niewiele czasu, jeśli zatem przedsięwziąłby taką podróż, na pewno nie wyruszyłby w nią faetonem. Nie byłby to również powód, dla którego koniecznie musiałby się pozbyć kamerdynera. Wydawało się też mało prawdopodobne, aby nie powiadomił lady Denville o swoim zamiarze. Mógł pojechać do Londynu - ale dlaczego miałby zostawić za sobą Challowa? - a potem kontynuować podróż dyliżansem pocztowym; przeczyła temu jednak nieobecność w stajni jego siwków.

Z tych rozważań Kit został wyrwany przez Challowa, który uświadomił mu kolejny problem:

99

Georgette Heyer

niebezpieczeństwo. - Jeszcze nie wiem... a co miałbym tam robić? Będę łowił ryby... strzelał do zajęcy albo leśnych gołębi!

- Aha! - odparł Challow tonem człowieka, który spodziewał
się właśnie takiej odpowiedzi. - Nie chciałbym się wtrącać w nie
swoje sprawy, ale jeśli chce panicz, by brano go za jego lordowską
mość, nie może panicz chodzić na ryby! Jaśnie pan nie uznaje
tego sportu!

Kit, który przez chwilę zapomniał, że Evelyn nie lubi łowić ryb, miał ochotę przekląć „jego lordowską mość". Powstrzymał się jednak od tego, ale rzekł z wyraźnym zniecierpliwieniem:

W jego głosie nie było pewności, lecz Kit i tak nie miał złudzeń, że zdoła uniknąć spotkania ze starą piastunką.

100

Rozterka

mógł tak ciągle jeździć do Londynu i z powrotem), więc ten kamerdyner jeszcze nigdy panicza nie widział i również nie zna zbyt dobrze jego lordowskiej mości, gdyż poza kilkoma nocami, które spędziliśmy w Ravenhurst dwa tygodnie temu, mój pan nie był tam od września, to znaczy od owego polowania z przyjaciół-mi- gdyby jednak ów nowy służący okazał się bardziej podej­rzliwy, niż przypuszczam, to wszelkie jego obawy znikną, gdy ja, Fimber i pani Pinner będziemy się zachowywali jak gdyby nigdy nic. Bo dlaczego miałby coś podejrzewać? Nikt, kto panicza nie zna tak dobrze jak my, nie pomyślałby, że strzeli paniczowi do głowy taki wariacki pomysł!

Kit już otwierał usta, by zaprzeczyć sugestii, iż to on wpadł na ten wariacki pomysł, ale zamknął je, gdy sobie przypomniał, że jego własne lekkomyślnie rzucone słowa nasunęły matce tę myśl.

Zauważywszy, że jego młody pan niezwykle się zafrasował, Challow rzekł pocieszająco:

- No, nie musi panicz zaraz tak się martwić, tylko dlatego, że
powiedziałem paniczowi słówko ostrzeżenia! Poradzi sobie panicz,
i to jak!

Kiedy dotarli do Ravenhurst, wszystko wskazywało, że Challow miał rację. Ponieważ przyjechali nie zapowiedziani, bramy posiad­łości były zamknięte. Tugby, który znał młodych panów od dziecka, wyszedł ze stróżówki mocno przestraszony, ponieważ Challow narobił sporo hałasu, lecz gdy tylko zobaczył Kita, pospieszył otworzyć bramę, wykrzykując jednocześnie:

- Jaśnie pan! Nigdy bym nie pomyślał!

- Dobrze by było, gdyby wrócił do domu, prawda, jaśnie

101

Georgette Heyer

panie? - zauważył Tugby. - Dziwnie widzieć tu jaśnie pana samego.

Jadąc przez park dobrze utrzymaną aleją, Kit myślał to samo. Ravenhurst było domem jego dzieciństwa i kochał je, lecz wszystkie wspomnienia stąd były tak nierozłącznie związane z bratem, że miejsce to wydawało mu się bez niego puste, a nawet trochę obce.

Zawstydzony własnym sentymentalizmem, próbował pozbyć się smutnych refleksji i zamiast tego cieszyć się z widoku posiadłości, która znajdowała się w doskonałym stanie, mimo że od śmierci ojca była tak rzadko odwiedzana. Lecz gdy wszedł do domu, uczucie pustki stało się jeszcze bardziej dojmujące i Kit pożałował, że przyjechał tu sam. Po chwili zdał sobie sprawę, iż tak naprawdę niewiele ma to wspólnego z Evelyuem. Kiedy bowiem mieszkała tu cała rodzina, zatrudniano ponad dwadzieścia osób służby domowej i Kit prawie nie przypominał sobie, by w Ravenhurst nie było gości; a ponieważ służący zawsze wiedzieli, kiedy mają spodziewać się jaśnie państwa, nigdy nie widywało się w salonie ani w pokojach mebli przykrytych pokrowcami. Przyszło mu teraz do głowy, że już samo to może działać przygnębiająco nawet na osobę pogodną, i zaczął się zastanawiać, jak długo będzie musiał pozostać w tym domu. Z niejakim rozbawieniem pomyślał też, ile czasu wytrzyma tu matka. Lady Denville bowiem szczerze nie znosiła życia na wsi i jedyną rzeczą, jaka czyniła dla niej pobyt w Ravenhurst znośnym, były częste wizyty gości oraz wyprawy do pobliskiego Brighton.

Przyjazd jaśnie pana wprawił nieliczną służbę w pewien popłoch, lecz ani nowy kamerdyner, ani jego małżonka nie wykazywali najmniejszego zamiaru, by kwestionować tożsamość pana Fancota. Z charakterystyczną więc dla brata beztroską Kit stwierdził, że zapewne zapomniał ich uprzedzić o swym ponow­nym przyjeździe, i przy okazji dodał, iż w przyszłym tygodniu pojawi się tu także jej lordowska mość. Te wieści najwyraźniej wprawiły kamerdynera w osłupienie; lecz pani Norton, której oczy zapłonęły gorączkowym blaskiem, natychmiast zaczęła snuć plany przygotowań na przyjazd jaśnie pani i zadawała tak wiele pytań dotyczących liczby służących, których jej lordowska mość

102

Rozterka

ma zamiar przywieźć, że Kit szybko uciekł z domu i poszedł przez park w odwiedziny do swej starej piastunki.

Tak jak było do przewidzenia, niania poznała Kita, gdy tylko stanął przed nią i się odezwał. Przywitała go bardzo serdecznie, zadała parę szczegółowych pytań na temat zdrowia, przypominając mu różne dziecięce przypadłości, na które niegdyś cierpiał i o których dawno już zapomniał i bez żadnych uwag - poza pełnym dezaprobaty cmoknięciem i potrząsaniem głową - przyjęła wiadomość, że Kit udaje Evelyna. Kiedy jednak w toku rozmowy odkryła, iż jej pupil właściwie został zmuszony do tej maskarady na skutek tajemniczej nieobecności brata, okazała Kitowi więcej zrozumienia niż trójka pozostałych współkonspiratorów.

- Och, nigdy nie spotkałam większego szaławiły niż on!

Kit nie był zdziwiony, słysząc, że niania wie o planowanym małżeństwie Evelyna; gdy jednak dowiedział się od Fimbera- który właśnie rozpakowywał jego rzeczy w sypialni położonej w zachod­nim skrzydle domu - iż reszta domowników jest równie dobrze poinformowana, zaczął się zastanawiać, czy przed służącymi w ogóle coś da się zachować w tajemnicy, a zwłaszcza tak niebezpieczny sekret jak ten obecny. Fimber najwyraźniej nie miał podobnych obaw. Kładąc szczotki Kita na toaletkę, stwierdził, że już wcześnie się nad tym zastanawiał i doszedł do pewnych wniosków.

Patrząc na niego z niepokojem, Kit zapytał:

- Mianowicie jakich?

- Cóż, sir - odrzekł Fimber - należy pamiętać, że jego
lordowską mość nadzwyczaj rzadko odwiedzał Ravenhurst, a za­tem pański dzisiejszy przyjazd wzbudził spore zdziwienie. W in­nych okolicznościach, o czym chyba nie muszę pana zapewniać,
dałbym Nortonom porządną reprymendę, lecz tym razem uznałem,
że lepiej będzie szepnąć im o czymś na ucho.

103


Georgette Heyer

- Doprawdy?

- Tak, sir - odrzekł kamerdyner z godnością. - Nie mam zwyczaju
przekraczać granic zwykłej uprzejmości w rozmowie z Nortonami.
To ze wszech miar godni szacunku ludzie, ale są tu nowi. Ale do
rzeczy. Przewidywałem, że Nortonowie będą chcieli się dowiedzieć,
co sprowadza pana z powrotem do Ravenhurst, i byłem przygotowa­ny na to, że moje wyjaśnienia mogą spotkać się ze zdziwieniem...
żeby nie powiedzieć, panie Christopherze - z niedowierzaniem...

- Co więc im, do diaska, powiedziałeś?

- Że chciał pan tu dopilnować kilku spraw - zresztą zgodnie
z tym, co uzgodniliśmy przed wyjazdem z Londynu. Wszyscy
doskonale wiedzą, że to stryj jaśnie pana tu rządzi, a jego
lordowska mość raczej nie interesuje się tym, co w jego pojęciu
do niego nie należy. Musiałem więc, panie Christopherze, zdra­dzić, że niebawem w Ravenhurst nastąpią poważne zmiany.

- Czy ta informacja zadowoliła Nortonów?

- O tak, sir! Oboje są bardzo podekscytowani. Mają nadzieję,
że młoda pani polubi to miejsce i nakłoni jego lordowska mość,
by kazał otworzyć wszystkie pokoje - tak jak być powinno i jak
zawsze bywało, gdy żył ojciec panicza - czego oni oczywiście
nie mogą pamiętać. Jeśli wolno mi coś zasugerować - uważam,
że powinien pan powiedzieć pani Norton, by pokazała mu pokoje
jej lordowskiej mości... niech to będzie wyglądało tak, jakby
chciał je pan przemeblować.

Kit nie miał nic przeciwko temu, lecz spojrzał na Fimbera podejrzliwie, ponieważ wiedział, że precyzja, z jaką wysławia się kamerdyner, oraz jego oficjalne zachowanie zwiastują inny, znacznie trudniejszy do przyjęcia pomysł. Rzekł więc:

- To nie przedstawia żadnych trudności, ale chciałbym wie­
dzieć, co jeszcze chodzi ci po głowie.

104

Rozterka

- Słucham jaśnie pana?

- Przypuszczam, że masz rację, ale...

- Stracił pan ducha, panie Christopherze, o to tu chodzi!
- przerwał mu Fimber zebrawszy się na odwagę. - I trudno się
temu dziwić... ten dom jest jak grobowiec i założę się, że brakuje
panu jego lordowskiej mości. Poczuje się pan lepiej po obiedzie.
Jego lordowska mość nie korzystał z innych skrzydeł domu, gdy
tu przyjeżdżał, powiedziałem zatem Nortonom, że i teraz tak
będzie. Otwarto dla pana bibliotekę, a obiad podadzą w Zielonym
Saloniku, nich więc pan tam już idzie i się rozgości.

Skromny, lecz znakomity obiad z całą pewnością poprawił Kitowi nastrój, ale nie zmniejszył jego niechęci do zajęcia się księgami rządcy, gdyż sposób, w jaki musiałby to uczynić, w gruncie rzeczy równałby się zwykłemu oszustwu. Pan Fancot nie potrafiłby dokładniej wyjaśnić, na czym polegają te obiekcje,

105

Georgette Heyer

bo przecież nic nie zyskiwał na rozmowie z rządcą, a ponadto wiedział lepiej niż Fimber, że Evelyn nie tylko nie miałby nic przeciwko jego poczynaniom, lecz nawet bardzo by się oburzył słysząc, iż brat mógł go o coś takiego podejrzewać. Ponieważ jednak nie opuszczało go uczucie niesmaku, Kit postanowił, iż jeśli tylko nie będzie do tego zmuszony, postara się unikać spotkania z rządcą.

Lecz ten dobry człowiek sam stawił się w domu następnego ranka, zanim jeszcze Kit skończył jeść śniadanie; i kiedy jego domniemany chlebodawca, chcąc nie chcąc, przyszedł do biblio­teki, rządca powitał go ciepłym uśmiechem, przepraszając jedno­cześnie, że nie spotkał się z jego lordowską mością, gdy ten dwa tygodnie wcześniej bawił w Ravenhurst. Zdradził też, że gdy ostatnio przedłożył lordowi Brumby kwartalne rozliczenie, jaśnie pan poinformował go (nader zresztą łaskawie), iż ma nadzieję niebawem pozbyć się powiernictwa nad majątkiem; zobowiązał go także, by postarał się wprowadzić wielmożnego lorda Denville we wszystkie istotne sprawy dotyczące zarządzania tutejszą posiadłością. Uśmiechając się do Kita promiennie, rządca dodał, że gdyby wiedział o poprzedniej wizycie jego lordowskiej mości z pewnością nie omieszkałby się przed nim stawić.

- Bo, za pozwoleniem jaśnie pana, zarówno ja, jak i pozostali mieszkańcy Ravenhurst nie mogą wprost doczekać się dnia, kiedy przejmie pan zarząd nad posiadłością. Nie żebyśmy uskarżali się na lorda Brumby! Nikt nie mógłby sumienniej wykonywać swych obowiązków niż pan Henry... to znaczy, chciałem powie­dzieć - lord Brumby... ale to nie to samo! Nie dla nas, którzyśmy patrzyli, jak jaśnie panowie - pan i pański brat - wyrastają tu na mężczyzn! A czy są jakieś wieści od pana Kita, jaśnie panie?

Pan Kit, pogodziwszy się z nieuniknionym, odparł, że brat miewa się doskonale, następnie przyjął gratulacje z okazji zbliża­jącego się ślubu Evelyna i wyraził gotowość, by spędzić resztę słonecznego poranka na przeglądaniu ponurych tomiszcz, które przyniósł ze sobą pan Goodleigh. Na szczęście rządca nie zwrócił uwagi na to, że wielmożny pan był znacznie bardziej zaintereso­wany majątkiem, który nieboszczyk lord Denville zapisał młod­szemu z bliźniaków, niż własną rozległą posiadłością.

106

Rozterka

W ciągu następnych dwóch dni nudę pobytu na wsi rozproszyły nieco Kitowi inspekcyjne przejażdżki po okolicy w towarzystwie Goodleigha oraz kurtuazyjna wizyta proboszcza miejscowej parafii. Trzeciego dnia zaś nieliczna służba Ravenhurst postawiona została w stan gotowości, a sam Kit nabrał złych przeczuć, gdy z Londynu niespodziewanie przyjechały dwa powozy, które przywiozły - oprócz innych, mniej ważnych służących - także kamerdynera, lokajów ich lordowskich mości oraz królewsko opłacanego jegomościa, który panował w pomieszczeniach ku­chennych miejskiej rezydencji lorda Denville przy Hill Street. Jakiś czas potem przybył sporych rozmiarów furgon, który, jak się okazało, oprócz góry bagaży przywiózł również kilka pokojó­wek, dwóch podkuchennych, dwóch młodszych lokajów, jak również tyle mebli, ile potrzebowała jaśnie pani, by się wygodnie urządzić. Jeszcze później przed główne wejście domu zajechał elegancki powóz. Kiedy przystawiono do niego stopnie, z powozu wysiadła stateczna niewiasta, która sprawiała wrażenie zamożnej posiadaczki ziemskiej, lecz w rzeczywistości była nikim innym jak panną Rimpton, zarozumiałą garderobianą jej lordowskiej mości. Chwilę później wyłoniła się sama lady Denville, nie tak dostojna jak tamta, ale o wiele bardziej czarująca w jedwabnej sukni barwy zielonego jabłka, uwydatniającej jej zgrabną sylwetkę, oraz w najmodniejszym obecnie nakryciu głowy: efektownym kapeluszu z wysoką główką i sztywnym, szerszym z przodu rondem, z jabłkowo-zielonymi wstążkami oraz pękiem chwiejących się strusich piór. Pan Fancot, który wyszedł z domu akurat w porę, by pomóc temu uroczemu zjawisku wysiąść z powozu, stał się natychmiast adresatem dramatycznego oświadczenia wygłoszonego pełnym napięcia półszeptem.

- Kochanie, stała się rzecz straszna! - powiedziała Kitowi matka wprost do ucha, wcześniej rzuciwszy się mu w ramiona. - Nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko bezzwłocznie się spakować i ruszyć ci na pomoc! I proszę cię, nie zwalaj całej winy na mnie, bo nigdy nie przewidywałam czegoś takiego i sama jestem całkowicie załamana!

Minęło trochę czasu, zanim Kit zdołał odciągnąć matkę od różnych ważniejszych służących, którzy albo sami przychodzili do niej po jakieś polecenia, albo byli przez nią wzywani; wreszcie jednak udało mu się to i przeszli oboje do biblioteki. Zamknąwszy drzwi przed niebezpiecznie kręcącą się w pobliżu panną Rimpton, Kit rzekł rozbawionym, a jednocześnie zaniepo­kojonym głosem:

108

Rozterka

najpierw jedna katastrofa, a zaraz potem inna! I wszystko dzieje się naraz - to naprawdę szalenie wyczerpujące. Słuchając jej żalów ze zrozumieniem, Kit odparł współczująco:

- Wiem, moja droga! Nieszczęścia chodzą parami, czyż nie?

- Brzmi to jak jakiś cytat - odrzekła jej lordowska mość
nieufnie. - Mogę cię tylko ostrzec, Kit, że jeśli po tym wszystkim,
co przeszłam, zamierzasz mi jeszcze recytować jakieś wiersze, za
którymi nie przepadam nawet wtedy, gdy jestem w dobrym
humorze - to na pewno dostanę spazmów... cokolwiek to jest!
Pomyśl, czy to nie dziwne? - zapytała nagle, podążając za nową
myślą. - Często się słyszy, jak ludzie mówią, że dostaną spazmów,
ale czy widziałeś kogoś, kto by ich dostał?

- Dzięki Bogu nie!

109

Georgette Heyer

i stąd cała bieda. Bo jak mogłam powiedzieć, że nie? Chyba rozumiesz, że nie miałam innego wyjścia!

- Ależ, mamo, jak mogła to zrobić?!

Piękne oczy jego matki zapłonęły.

- Doprawdy? - odparła cierpko. - Dziwię się, że masz czelność
mówić takie rzeczy, skoro dobrze wiesz, że gdy przyjeżdżała do
nas twoja cioteczna babka, już po dwóch minutach potrafiła
wyprowadzić ciebie i Evelyna z równowagi!

Przypomniawszy sobie na skutek ostrej uwagi matki ową straszliwą - lecz na szczęście już nieżyjącą - krewną, pan Fancot zmuszony był odwołać swe niemiłe słowa.

110

Rozterka

- Żeby tylko! - przyznał. - Wybacz mi, moja droga! Co zatem
się zdarzyło?

Obdarzywszy go przebaczającym i absolutnie czarującym uśmiechem, lady Denville rzekła:

- Więc potem, gdy poczułam się jak skarcona dziewczynka
- co, zapewniam cię, nigdy mi się nie zdarza - lady Stavely nagle
stała się bardzo miła i rozmawiała ze mną wyjątkowo łaskawie!
Widzisz, jaka jest przebiegła? Bo jeśli nawet chciała, bym poczuła
się jak głupia dzierlatka, to z całą pewnością musiała wiedzieć, iż
jeśli tylko powie złe słowo na któregoś z moich synów, wydrapię
jej oczy i wyjdę z pokoju!

Układając usta w szeroki uśmiech, Kit wtrącił:

- Brawo!

Lady Denville przyjęła ten wyraz uznania ze stosowną skrom­nością.

- Tak, kochanie, po prostu bym się wściekła, gdyż nic bardziej
mnie nie denerwuje niż niesprawiedliwość! Być może jestem
niefrasobliwa i nieco lekkomyślna, ale nie na tyle pozbawiona
rozumu, by nie zdawać sobie sprawy, iż nikt nigdy nie miał tak
wspaniałym synów jak moi! Lady Stavely jednak nie powiedziała
nic takiego na wasz temat, bym miała powód się obrazić. Potem
zaś stwierdziła, że choć zdaje sobie sprawę, iż Evelyn jest
doskonałą partią, to jednak uważa, że małżeństwa między osoba­
mi, które... które niezbyt dobrze się znają, nie zawsze bywają
szczęśliwe. Powiedziała - i wcale nie była to z jej strony
złośliwość, lecz prawdziwa życzliwość - że chyba muszę się
z nią zgodzić w tym względzie. I zgadzam się, Kit! Później
wyznała mi, że choć bardzo chciała zaprosić Cressy do siebie,
kiedy Stavely poślubił Albinie Gillifoot - och, Kit, ona jeszcze
bardziej nie lubi Albinii niż ja i mogłyśmy cudownie sobie o niej
poplotkować - nie uczyniła tego, gdyż jest już zbyt stara, by
chodzić z Cressy na przyjęcia, a poza tym, gdyby umarła, to co
by się stało z dziewczyną? Cressy musiałaby mieszkać z Clarą
Stavely, a wtedy już niechybnie zostałaby starą panną. Potem
powiedziała, że choć mam wiele wad, na pewno jestem szczerze
przywiązana do synów i muszę zgodzić się z nią, że zanim
Evelyn i Cressy podejmą ostateczną decyzję, powinni lepiej się

111

Georgette Heyer

poznać. Jak więc, kochanie, nie mogłam przyznać jej racji? Zwłaszcza gdy stwierdziła, że byłabym chyba ostatnią osobą, która chciałaby widzieć syna w nieszczęśliwym związku, bo przecież sama czegoś takiego doświadczyłam. Muszę przyznać, Kit, że bardzo mnie to wzruszyło.

Spojrzał matce w twarz swymi ładnymi szarymi oczami, w których czaił się uśmiech.

- Powiedz, mamo, naprawdę byłaś taka nieszczęśliwa?

112

Rozterka

przez całe tygodnie - a musimy pamiętać, Kit, że Evelyn może wrócić lada moment! Wiesz przecież, jaki on jest! Nigdy nie dałby się namówić, by udawać potem chorego na ospę.

Kit zaczął się przechadzać tam i z powrotem, marszcząc czoło z natężeniem. Po chwili rzekł:

- A więc jedź ze mną! - zaproponował z łobuzerską miną.
Na chwilę zaraził ją tym pomysłem.

113



Georgette Heyer

- Wiem i doskonale też rozumiem, jak męczące jest dla ciebie
to, że ciągle musisz mieć się na baczności. Ale nie będzie tak źle,
jak się spodziewasz! Kiedy wracałam od lady Stavely, szczęśliwym zrządzeniem losu spotkałam na Hill Street czekającego na
mnie Cosmo!

- Cosmo?

z Mount Street do domu łamałam sobie głowę nad tym, jak o tej porze roku zebrać w Ravenhurst większą liczbę gości, co wyda­wało mi się jedynym dla ciebie ratunkiem, gdyż w ten sposób nie musiałbyś stale przebywać w towarzystwie Cressy. Nikt jednak nie przychodził mi do głowy, oprócz, oczywiście, tego biedaka Bonamy'ego, bo nawet gdybym miała więcej czasu na zaproszenie gości - a nie można robić tego ni stąd, ni zowąd, chyba że są to krewni albo bardzo bliscy przyjaciele - to i tak w lecie nikt nie chce wyjeżdżać na wieś! No, może tylko ktoś, kto lubi chodzić na wycieczki, patrzeć na góry i wąwozy, i inne cuda natury, co jest najbardziej wyczerpującym i niewygodnym zajęciem, jakie można sobie tylko wyobrazić, wierz mi! Nie potrafię opisać ci trudów, jakie musiałam znosić, kiedy twój ojciec zabrał mnie ze sobą do Szkocji! Przypuszczam, że było tam bardzo pięknie, ale gdy się jest wytrzęsionym na tych strasznych drogach i trzeba tułać się po najprymitywniejszych gospodach, a na dodatek

114

Rozterka

przemierzać pieszo całe mile, to trudno podziwiać nawet najbar­dziej uroczą scenerię!

115

Georgette Heyer

go relegowano - Cosmo nabrał wody w usta, kiedy go o to zapytałam, z czego wnoszę, iż musiało chodzić o jakąś spódniczkę - wiem natomiast, że gdy ciebie i Evelyna zawieszono w studiach podczas zimowego trymestru, nawet wasz papa potraktował to jako dobry żart!

Patrząc na matkę z niedowierzaniem, pan Fancot głośno zaczerpnął powietrze.

Lady Denville wstała i wzięła kapelusz ze stołu. Musnąwszy policzek Kita strusimi piórami, powiedziała:

- Niestety, mamy jeszcze wiele do zrobienia... choć wiem, że
nie zamierzasz przejmować się przygotowaniami do przyjazdu
gości, ty nieznośny chłopcze! I jeśli lady Stavely rzeczywiście
uzna Cosmo i Emmę za straszliwych nudziarzy, to chyba ucieszy
się widząc Bonamy'ego, nie sądzisz? Znają się od wielu lat,
a w dodatku Bonamy nieźle gra w wista!

Kit sapnął.

- Wielkie nieba! Myślałem, że to były tylko żarty! Nie chcesz
mi chyba powiedzieć, że namówiłaś Ripple'a, by zrezygnował
z wyjazdu do Brighton i przyjechał na wieś - której nie lubi tak

116

Rozterka

samo jak ty - by grać w karty o śmieszne sumki z taką wiedźmą jak lady Stavely?

Matka figlarnie uniosła brew i spojrzała na niego.

- Dlaczego przypuszczasz, że trzeba go było namawiać, mój
ty impertynencie?!

- Wybacz mi, mamo! Nie doceniłem tego uczucia!
Zachichotała.

- Prawda jest taka, że Bonamy po prostu ma dobre serce, choć
od lat żyje w przekonaniu, że darzy mnie większą miłością niż
swe obiady. Oczywiście tak nie jest, ale nigdy nie dałam po sobie
poznać, że o tym wiem. To mi zresztą przypomina, że muszę
zadbać, by przygotowano jego ulubione potrawy... I polecić
kuchmistrzowi, aby codziennie sprowadzano z Brighton świeże
ryby. A skoro już jesteśmy w Ravenhurst, sądzę, że musimy
któregoś dnia zaprosić sąsiadów - nie zrobiliśmy tego w zeszłym
roku z powodu żałoby po ojcu. Och Boże, ileż spraw trzeba
dopilnować! Nie zdziwiłabym się, gdybym padła ze zmęczenia,
zanim jeszcze zjawią się tu goście!

W następnych dniach służący pogrążyli się w wirze przygoto­wań, lecz rola jej lordowskiej mości ograniczała się jedynie do wydawania mnóstwa sprzecznych ze sobą poleceń, wymyślania i porzucania różnych absurdalnych pomysłów na zabawianie gości oraz wysyłania młodszych służących ze sprawunkami, które potem okazywały się całkiem zbędne. Wszyscy chodzili podenerwowani, ale jaśnie pani tak uroczo wydawała polecenia i tak ślicznie dziękowała za wszelką pomoc, że nikt nie miał o nic do niej pretensji. Dopóki więc Kit osobiście nie wkroczył i surowo nie przykazał starszym służącym, by nie przychodzili do niego z różnymi skargami, służba londyńska i służba miejscowa wzajem­nie obwiniały się o każdą pomyłkę czy nieporozumienie, jakie tylko wynikły w całym tym zamieszaniu. W pokojach służących i w hallu panował stan wojny. Jedynie dwie osoby nie brały w tym udziału: panna Rimpton, która wyniośle trzymała się z dala od wszelkich spraw nie związanych bezpośrednio z gar­derobą i samą osobą jaśnie pani, oraz kuchmistrz, który bardzo grzecznie wysłuchiwał poleceń oraz sugestii jej lordowskiej mości, a potem rządził w swoim królestwie, jak sam uważał za stosowne.

117

Georgette Heyer

W tym na szczęście przejściowym okresie napięcia Kit miał możliwość bliżej niż kiedykolwiek przyjrzeć się ekstrawagancjom swej rodzicielki. Jeszcze przed przyjazdem matki odkrył ze zdziwieniem, że wytworny nowy powozik, który widział w parku, jest jednym z ostatnich jej nabytków. Ciągnęła go para pięknych gniadoszy, stangret zaś, który na widok Kita zatrzymał się i zdjął czapkę, wyjaśnił, że właśnie odprowadza konie do stajni po codziennej przejażdżce. Oszacowawszy w myśli wartość powozu i koni na jakieś trzysta funtów albo i więcej, Kit nieco się przestraszył, gdyż wiedział, że lady Denville ma jeszcze jeden, nawet bardziej elegancki powóz, którym jeździ po Londynie, a ponadto w Ravenhurst jest jeszcze kilka innych pojazdów, a wśród nich nader wygodne lando. Później jednak Challow wytłumaczył Kitowi, że landa nie są już w modzie, trudno więc oczekiwać, by jaśnie pani jeździła czymś takim nawet na wsi. Gdy zaś Kit odważył się wspomnieć matce, że jest pewną rozrzutnością kupować drugi, nie taki znowu tani powóz z parą koni wyłącznie po to, by korzystać z nich podczas krótkich i sporadycznych wizyt w Ravenhurst, ta zapewniła go, że jest w absolutnym błędzie, i poczęła wyjaśniać - zresztą ku swej wielkiej satysfakcji - że znacznie ekonomiczniej jest trzymać w Ravenhurst drugi powóz i konie (z drugim osobistym stang­retem) niż zadawać sobie trud i ponosić koszty związane ze sprowadzaniem do Sussex jej londyńskiego pojazdu.

Jeszcze przed wyjazdem z Londynu lady Denville ogarnął - na szczęście rzadki u niej - zapał godny prawdziwej gospodyni. Tak więc pani Norton i pan Dawlish, niezwykle utalentowany kuch­mistrz jej lordowskiej mości, poczuli się nieco urażeni, gdy do Ravenhurst zjechał wielki furgon, z którego wyładowano pokaźną liczbę skrzyń zawierających - oprócz innych niezbędnych ar­tykułów gospodarstwa domowego - także czterdzieści osiem funtów świec woskowych, dwie beczułki oryginalnej oliwy firmy Barret z St. James w Haymarket, dwie szynki westfalskie, kilka funtów chińskiej zielonej herbaty, najlepszej wanilii oraz trzy­krotnie rafinowanego cukru od Petera Le Moine z King Street, sporą liczbę wafli od Guntera i wreszcie pół tuzina dziwnych, lecz z całą pewnością drogich przedmiotów, będących - jak od

118

Rozterka

razu wyjaśniła lady Denville - kwietnikami, które jej lordowska mość wypatrzyła w jakimś sklepie podczas swych licznych wypraw po zakupy i natychmiast uznała za coś w sam raz do Ravenhurst. Bardzo też rozsądnie gospodarna dama uzasadniła zakup świec i artykułów kolonialnych: skąd bowiem mogła mieć pewność, że pani Norton, która przecież dopiero od niedawna jest ochmistrzynią w Ravenhurst, ma dostateczny zapas tych niezbęd­nych rzeczy? Co więcej, nieraz już przekonywała się, że praw­dziwa oszczędność polega na kupowaniu jedynie najlepszych towarów, a nie ma najmniejszych wątpliwości, że te można dostać wyłącznie w Londynie albo w Paryżu, więc tylko zdrowy rozsądek skłonił ją do uzupełnienia ewentualnych braków w kre­densach i spiżarni pani Norton. Ponieważ jednak ta ostatnia jak dotąd bardzo szczyciła się swą zapobiegliwością, jej duma została głęboko urażona, lecz lady Denville natychmiast wyjaśniła jej z jednym z najbardziej ujmujących uśmiechów, że zamówiła to wszystko tylko dlatego, że wiedziała, jakiego wysiłku wymagają tak szybkie przygotowania na przyjazd gości, i że postanowiła pomóc ochmistrzyni, jak tylko się da. Pan Dawlish, lepiej znający swą panią, przyjął jej tłumaczenia z uprzejmym skinieniem głowy, po czym powiedział, że wolałby sam upiec wafle - choć te od Guntera będą wystarczająco dobre dla gości - i że jeśli jej lordowska mość byłaby tak dobra i wyjawiła mu nazwę i adres firmy, w której zamówiła żółwia, on natychmiast tam napisze rezygnując z zamówienia, gdyż sam już poczynił w Ravenhurst pewne uzgodnienia co do dostawy doskonałego gatunku tego przysmaku. Ponadto osobiście wybrał i przywiózł z Londynu szynki - jorkszyrską i westfalską - które, bez obrazy jaśnie pani, spełniają wszelkie jego wymagania.

- Tylko co według jej lordowskiej mości mam zrobić z tym całym zapasem oleju do lamp? - zwracając się do Kita, pytała zafrasowana pani Norton. - Nie ma w domu lamp olejowych prócz tej jednej, co wisi w kuchni, ale używamy do niej zwykłego oleju po siedem i pół szylinga za galon!

Poradziwszy sobie jakoś z tym i innymi podobnie skom­plikowanymi problemami, pan Fancot stanął z kolei przed niełat­wym zadaniem przekonania swej rodzicielki, że wysłanie jednego

119

Georgette Heyer

ze stajennych na Hill Street, by wziął od pani Dinting albo od Brigga paręset zaproszeń, które lady Denville zapomniała zabrać do Ravenhurst i które na pewno leżą w drugiej szufladzie jej biurka - albo w innym z pięciu tajnych schowków - wyniesie drożej niż zamówienie nowych kart w składzie materiałów piśmiennych w Brighton. Wreszcie po wielu trudach lady Denville dała się przekonać, ale była nieco urażona, że nie doceniono jej gospodarskiego podejścia do tej kwestii. Ostatecznie więc Kit szepnął dyskretnie zarządcy, by wszelkie pisemne polecenia wydawane zazwyczaj przez jaśnie panią, gdy oparta o haftowane poduszki konsumuje lekkie śniadanie, mają być najpierw przyno­szone do niego; dotyczyło to również list zakupów, jakie otrzy­muje od jej lordowskiej mości pan Dawlish. Ten niezrównany mistrz patelni, szybko zorientowawszy się, że jaśnie pan - zapew­ne z powodu planowanego małżeństwa - zaczął ograniczać niefrasobliwe jak dotąd wydawanie pieniędzy, bezzwłocznie zastosował się do polecenia. Nikt nie był bardziej od niego oddany jej lordowskiej mości, nikt lepiej nie wiedział, jakie dania niezawodnie zaspokoją jej kapryśny apetyt, i nikt tak jak on nie był gotów zapracować się dla niej na śmierć. Lecz - jak to wyjaśnił pani Norton w przypływie łaskawości - kiedy trzeba było opracować jakieś bardziej wyszukane menu, wolał zwracać się do jego lordowskiej mości, który, nie tylko że zazwyczaj niczego w nim nie zmieniał i w miejsce delikatnych i smacznych indycząt nie życzył sobie nieosiągalnego o tej porze roku dzikiego ptactwa, to przede wszystkim zadowalał się zaledwie pobieżnym przejrzeniem listy zakupów, zanim ostatecznie ją zaaprobował. Pan Dawlish stwierdził także, że nie ma powodu, by pani Norton wpadała w panikę: gdyby bowiem znała jaśnie panią tak długo jak on, wiedziałaby, że jej gospodarski zapał nigdy nie trwa dłużej niż dzień lub dwa dni.

Okazało się, że miał rację. Zanim przyjechali pierwsi goście - a było to we wtorek -jej lordowska mość znowu stała się sobą, a jej działalność ograniczyła się już tylko do spaceru po ogrodzie, kiedy to chodząc z parasolką osłaniającą cerę przed promieniami słonecznymi, pokazywała głównemu ogrodnikowi te pąki, które chciała widzieć w sześciu nowych kwietnikach. Efekt końcowy

120

Rozterka

spełnił wszelkie jej oczekiwania, gdyż ogrodnik potrafił napraw­dę pięknie układać kwiaty. Lady Denville obserwowała go podczas tej czynności, od czasu do czasu wybierając i podając mu rośliny z koszyka, który trzymał w pogotowiu jeden z jego pomocników, a ponieważ udzielała przy tym tysiąca rad, koło południa była przyjemnie przeświadczona, że to ona sama ułożyła kwiaty we wszystkich kwietnikach, z niewielką tylko pomocą ogrodnika.

Pierwszymi gośćmi, którzy zjawili się w Ravenhurst, byli wielmożny Cosmo Cliffe i jego małżonka Emma oraz pan Ambrose Cliffe, ich jedyny żyjący potomek. Przybyli w cokolwiek antycznym powozie ciągnionym przez parę koni, więc na jego widok jej lordowska mość wykrzyknęła:

- Wielkie nieba, Cosmo, ten cudaczny pojazd należy do ciebie
czy został wynajęty? Jeszcze ktoś z sąsiadów zobaczy cię w tym
starociu!

Pan Cliffe, wysoki, szczupły mężczyzna, kilka lat starszy od siostry, odparł całując ją w policzek, że wynajęcie powozu jest zbyt kosztowne jak na jego chudy portfel.

- Nie jesteśmy w tak szczęśliwej sytuacji jak ty, Amabel

- zauważył.

- Nonsens! - odrzekła jej lordowska mość. - Śmiem twierdzić,
że twój portfel jest grubszy od mojego, bo zawsze dwa razy się
zastanowisz, zanim wydasz jakiś grosz. To okropne z twojej
strony, iż przywiozłeś tu biedną Emmę w tym obrzydliwym
klekocie - od razu przypomina mi się tamta landara dziadka,
w której babci podczas jazdy zawsze robiło się niedobrze! Droga
Emmo, bardzo ci współczuję i jednocześnie bardzo się cieszę, że
cię widzę... choć nie wyglądasz tak zdrowo, jak bym sobie tego
życzyła! Natychmiast zabiorę cię na górę do twego pokoju, byś
mogła odpocząć przed obiadem.

Pani Cliffe, wątła niewiasta o wyblakłych niebieskich oczach i ziemistej cerze, uśmiechnęła się słabo i odrzekła dziwnie bezbarwnym tonem, że czuje się całkiem dobrze, tylko trochę boli ją głowa.

- Nie zdziwiłabym się, gdyby bolała cię każda część ciała!

- stwierdziła jej lordowska mość prowadząc ją do domu.

121

Georgette Heyer

Lady Denville nie była jedną z tych matek, które uważają słabe zdrowie swych dzieci za przejaw interesującej odmienności, opacznie zatem zrozumiała sens tej uwagi. Rzekła wesoło:

- Tak, dzięki Bogu! Nigdy nic im nie dolega, choć w dzieciń­stwie chorowali na odrę i koklusz. Być może mieli także ospę
wietrzną, ale nie pamiętam tego.

Pani Cliffe podziwiała swoją bratową, lecz nie mogła pozbyć się wrażenia, że musi ona być dość nieczułą matką, skoro nie pamięta tak ważnego epizodu w życiu synów. Może Cosmo miał rację mówiąc, że Amabel nic nie obchodzi poza modą i życiem towarzyskim. Gdy jednak lady Denville zostawiła ją leżącą na szezlongu, wcześniej okrywszy szalem jej nogi, włożywszy w rękę chusteczką nasączoną swą najdroższą wodą kolońską, a także zaciągnąwszy zasłony od słońca, pani Cliffe pomyślała, że tak miła i troskliwa osoba nie może być pozbawiona serca, choćby nie wiem jak wydawała się światowa.

Tymczasem Kit zaprowadził wuja i kuzyna do jednego z saloni­ków na parterze, gdzie czekały na nich różne odświeżające i wzmacniające trunki. Chociaż wrodzone skąpstwo skłoniło Cosmo do zaopatrzenia swej piwnicy w dość kiepskie wino, to jednak jego podniebienie było wystarczająco wyrobione, by potrafił odróżnić dobre wino od złego. Powąchawszy je więc i posmakowa­wszy, przybrał błogi wyraz twarzy i skinąwszy głową w stronę Kita, dał wyraz swemu uznaniu wydając przeciągły dźwięk:

122

Rozterka

- Aaa...!

- Całkiem znośne sherry, kuzynie! - zauważył Ambrose nie
chcąc pozostać w tyle.

- Akurat znasz się na tym! - odparł jego ojciec pogardliwie.

- Autentyczne sherry! To pewnie z tego zapasu malagi, który
twój stryj złożył w piwnicy - niech pomyślę! - tak, ze trzynaście
czy czternaście lat temu! Poleży jeszcze rok czy dwa lata i będzie
wyborne, bo im dłużej dojrzewa hiszpańska malaga, tym jest
lepsza. Ale i ta już jest dobra! To, co sprzedają teraz jako malagę,
jest nędzną namiastką win, które pijałem w młodości. - Wziął
jeszcze jeden łyk i obdarzył siostrzeńca uśmiechem. - Rozumiem,
drogi chłopcze, że niebawem będę mógł ci złożyć gratulacje. To
bardzo rozsądne z twojej strony! Ze wszech miar rozsądne! Mało
teraz bywam w świecie, ale słyszałem, że panna Stavely to
wyjątkowa kobieta: nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam.
Twoja droga matka mówiła, że Brumby jak najbardziej aprobuje
ten mariaż, zapewne więc panna Stavely ma spory posag?

- Żałuję, wuju, że nie mogę ci nic na ten temat powiedzieć,
ponieważ nie mam najmniejszego pojęcia - odparł Kit z wy­czuwalnym chłodem.

Cosmo wyglądał na zaskoczonego, lecz rzekł po chwili na­mysłu:

- Chyba twój stryj Brumby nie popierałby tego małżeństwa,
gdyby było inaczej! Miałeś szczęście przyjść na świat w nader
zamożnej rodzinie, Denville, lecz musisz wydawać dużo pieniędzy

- nawet bardzo dużo! - na utrzymanie takiej posiadłości jak ta,
domu w Londynie, nie mówiąc już o tym niewielkim domku
w Leicestershire. Poza tym wasz ojciec zapisał także stosowną
sumkę Christopherowi, co z pewnością w niemałym stopniu
uszczupliło twój dochód.

- Tak jakby Denville i bez tego nie spał na pieniądzach!

- mruknął młody pan Cliffe do swego kieliszka z winem.

Na szczęście Cosmo nie usłyszał uwagi syna. Wydawał się tak zainteresowany sytuacją finansową siostrzeńca, jakby to były jego własne pieniądze, i pijąc kolejno trzy kieliszki malagi, próbował oszacować przypuszczalne dochody lorda Denville, liczbę służących potrzebnych do zarządzania jego

123

Georgette Heyer

posiadłością, koszty utrzymania ogrodów oraz bez wątpienia wysokie opłaty za dom w Mayfair. Trzeba mu jednak przyznać, że to zainteresowanie i genialne pomysły zmniejszenia wydatków siostrzeńca były całkowicie bezinteresowne, gdyż nic na nich nie zyskiwał - Cosmo bowiem tak samo chętnie wymyślał sposoby oszczędzania własnych, jak i cudzych pieniędzy. Siostrzeniec słuchał jego wywodów z uprzejmą uwagą, natomiast u syna wzbudzały one jednocześnie złość i wstyd. Kiedy więc Cosmo wyszedł z pokoju, ów młody dżentelmen próbował powiedzieć kuzynowi, by nie zwracał uwagi na słowa jego ojca.

- Zawsze mówi tak, jakby był strasznym dusigroszem... już
taki ma zwyczaj! Jest to wystarczająco męczące w domu, ale
kiedy zaczyna ględzić w towarzystwie, to już staje się nie do
zniesienia!

Kit do pewnego stopnia mu współczuł, ponieważ doskonale rozumiał, że dla dziewiętnastoletniego młodziana, niezbyt pew­nego siebie, lecz chcącego uchodzić za światowca, taki ojciec musi być skaraniem boskim; lecz uznał taki komentarz kuzyna za nader niestosowny i dość ostentacyjnie zmienił temat. Daremnie jednak. Ambrose nadal krytykował ojca, dopóki Kit nie stracił cierpliwości i nie powiedział mu, że te skargi nie najlepiej świadczą o nim samym.

Mocno zmieszany Ambrose wymamrotał:

124

Rozterka

palcami, co może się tobie zdarzyć, jeśli nie będziesz zachowywał się rozsądniej! - odparł z niefrasobliwą brutalnością. - No, nie rób takiej naburmuszonej miny! Przez ciebie zapomniałem o obo­wiązkach gospodarza!

9

Następnego dnia pod wieczór w Ravenhurst zjawiła się lady Stavely, która przyjechała jeszcze bardziej archaicznym powozem niż pan Cliffe. Towarzyszyli jej wnuczka, pokojówka oraz osobisty lokaj. Pan Fancot, powściągnąwszy chęć, by znaleźć się setki mil od każdego z członków rodziny Stavelych, powitał gości z taką przyjemnością, jaką jest w stanie odczuwać człowiek cały czas będący w strachu, że może się czymś zdradzić. W takim bowiem stanie ducha Kit znalazł się po dwudziestu czterech godzinach spędzonych w towarzystwie krewnych ze strony matki. Po wieczorze, który lady Denville określiła eufemistycznie jako kameralny i miły, nastąpił wyjątkowo nudny, a chwilami także męczący dzień. Cosmo, również właściciel małego kawałka ziemi, zapytany uprzejmie, co chciałby robić, odparł, iż chętnie przeje­chałby się po posiadłości siostrzeńca. Podczas tej wycieczki, w której Kit czuł się zobowiązany mu towarzyszyć, Cosmo zadawał mnóstwo dociekliwych pytań, a Kit, jako młodszy z bliźniaków nigdy dotąd nie interesujący się zarządzaniem posiadłością ojca ani jej finansami, miał niemałe trudności z udzieleniem na nie odpowiedzi. Musiał więc wysłuchać kazania wuja, który stwierdził z żalem, że to, co mówi się o szóstym lordzie Denville - iż jest niefrasobliwym młodzieńcem, oddającym się jedynie rozrywkom - jest niestety prawdą. Na szczęście dla reputacji lorda Denville, pan Cliffe po obfitym lunchu udał się do biblioteki, zakrył twarz chusteczką i zapadł w głęboką drzemkę, o czym dowodnie świadczyło głośne chrapanie, jakie dało się stamtąd słyszeć. Kit musiał wobec tego jakoś zabawiać kuzyna:

126

Rozterka

nie było to łatwe zadanie, ponieważ jedynym pragnieniem młodego pana Cliffe'a było -jak sam określił - „wyrwanie się" do Brighton. Zapytany, co chciałby tam robić, odparł wymijająco, że przeszedłby się po promenadzie albo zajrzał do salonu bilar­dowego. W obecnej jednak sytuacji Kit nie chciał wypuścić kuzyna w szeroki świat, a już na pewno nie zamierzał pokazywać się w Brighton w towarzystwie nieopierzonego dandysa, który już z daleka wygląda na młodego fanfarona, od razu więc odrzucił ten pomysł. Powiedział kuzynowi, że musi być na miejscu, gdy przyjadą panie Stavely, a jeśli któregoś letniego popołudnia Ambrose chciałby zagrać w bilard, to w Ravenhurst jest całkiem dobry stół. Wreszcie, gdy Ambrose odrzekł, że właściwie nie wie, czy ma ochotę na bilard, Kit zaproponował mu, by poszedł na górę, zdjął swój dopasowany surdut, szaroniebieskie spodnie oraz kamizelkę weneckiego kroju i włożył coś bardziej od­powiedniego na wieś, a następnie wybrał się z nim postrzelać do zajęcy. Ambrose oddalił się niechętnie, mówiąc z nerwowym śmieszkiem, że niestety nie strzela tak dobrze jak kuzyn; ale kiedy w końcu Kit przekonał młodzieńca, by nie trzymał strzelby pod tak niebezpiecznym kątem, i nauczył go ładować broń, ten zapomniał o swych afektowanych manierach i zaczął całkiem dobrze się bawić. Z ulgą też stwierdził, iż kuzyn wcale nie jest dla niego taki nieprzyjemny; wcześniej bowiem bał się Evelyna, ponieważ pamiętał poprzednie wizyty w Ravenhurst, gdy był jeszcze chłopcem, a Evelyn, który stwierdził, że malec nie przejawia upodobań ani zdolności do żadnej dziedziny sportu, odnosił się do niego lekceważąco i zawsze starał się go pozbyć. Teraz jednak wydało się młodzieńcowi, że przez te kilka lat kuzyn znacznie zmienił się na korzyść. Ośmielony więc cierp­liwymi zachętami i wskazówkami Kita, wyznał mu, że od dawna miał wrażenie, że mógłby być całkiem dobrym strzelcem.

- Rzecz w tym, że nigdy nie miałem okazji się tego nauczyć, bo ojciec nie jest wielkim zwolennikiem sportów.

Uświadomiwszy sobie po raz pierwszy, że Ambrose dorastał w warunkach, jakich on sam miał szczęście nigdy nie zaznać, Kit wpadł na pomysł, by podczas pobytu w Ravenhurst chłopiec oddał się pod skrzydła gajowego, który z pewnością będzie

127

Georgette Heyer

zachwycony, mogąc kogoś uczyć strzelania. Propozycja ta została dobrze przyjęta przez młodzieńca; a źe zaraz potem udało mu się ustrzelić jednego z gromady niczego nie spodziewających się zajęcy, Ambrose pobiegł do domu mile połechtany w swej dumie, ponieważ zdążył nabrać przekonania, że mierzył właśnie do tego konkretnego zwierza i że o jego strzale będzie głośno w całej okolicy.

Pół godziny po powrocie do domu, kiedy Kit zszedł na dół, zmieniwszy sportowy surdut, bryczesy i wysokie buty z cholewami na strój bardziej formalny, przed drzwiami frontowymi stał już niezwykły pojazd lady Stavely, a Norton, w asyście lokaja starszej pani oraz dwóch swoich podwładnych, ostrożnie pomagał jej wysiąść. Kit zjawił się przy nich akurat w porę, by usłyszeć, jak lady Stavely łaje służących. Wywnioskował z tego, że nie jest ona w najlepszym humorze, i nie był wcale zdziwiony, gdy na powitanie poddała druzgocącej krytyce stan alei wiodącej od rogatek do głównej bramy Ravenhurst.

128

Rozterka

Lady Stavely zaśmiała się skrzekliwie.

- Boi się pani o swoją cerę, hę? Gdy będzie pani w moim
wieku, przestanie to panią obchodzić. Kiedyś, by zlikwidować
ślady opalenizny, kładło się na twarz papkę z rozgniecionych
truskawek. Albo plastry surowej cielęciny - przeciw zmarszczkom.
Ja jednak nic podobnego nie robiłam - to wszystko paskudztwa!
Przypuszczam, że pani stosuje przeróżne nowomodne lotiony, ale
nie sądzę, by pomagały jej bardziej niż niegdyś nam tamte
tradycyjne środki.

Lady Denville, która co noc aplikowała sobie na twarz des­tylowany sok z zielonych ananasów, a w ciągu dnia natrzepywała cerę tonikiem olimpijskim, bez zmrużenia oka odparła, iż to prawda. Następnie poprowadziła gościa w kierunku schodów, proponując, by lady Stavely wzięła ją pod ramię. Ta jednak odmówiła, gdyż jak powiedziała, wolała oprzeć się na ramieniu lokaja. A kiedy zapytano ją, czy nie chciałaby od razu udać się do swego pokoju, odparła, iż jest starą kobietą i nie zamierza wspinać się po schodach, dopóki nie odzyska oddechu oraz resztek sił, które jej jeszcze zostały.

Cressy, nadal stojąca u stóp schodów, uniosła wzrok ku twarzy Kita i uśmiechnąwszy się melancholijnie, rzekła miękkim głosem:

- Jest zmęczona, a wtedy bywa uciążliwa! Bardzo mi przykro!
Ale zaraz poprawi jej się humor.

Odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech, Kit odparł:

- O ile dobrze sobie przypominam, gdzieś - chyba w lamusie

129

Georgette Heyer

- znalazłoby się przenośne krzesło, którego używał mój dzia­
dek, kiedy na skutek podagry nie mógł już chodzić. Sądzisz,
że...?

- Nie, nie sądzę! - odrzekła wybuchając śmiechem. - Istnieje
ryzyko, że staruszka mogłaby się obrazić. Zostaw to matce

- wierz mi, na pewno babcię oczaruje! Myślę, że potrafiłaby
rozbroić nawet najbardziej nieżyczliwie usposobioną osobę, nie
wydaje ci się? A przecież babcia taka nie jest... naprawdę!

- Z tarasu jest dokonały widok - rzekł podając jej ramię.

- Szkoda jednak, że nie możesz zobaczyć jeziora, kiedy kwitną
rododendrony! Nawet twoja babcia musiałaby przyznać, że odbicie
drzew w wodzie, w słoneczny dzień, rekompensuje ich ponury
wygląd o tej porze roku.

- Nie doceniasz babci, Denville! Nic by jej nie skłoniło do
zmiany zdania! - Odwróciła głowę i spojrzała na niego trochę
nieśmiało, ale otwarcie: - Mógłbyś mi powiedzieć, czy... rzeczy­
wiście nie miałeś nic przeciwko temu, abyśmy tu przyjechały?

Odparł natychmiast:

- Jakże mogłoby być inaczej?

130

Rozterka

zastanawiać, czy... Och, język mi się plącze! Chodzi o to, że zdaję sobie sprawę, w jak niezręcznej byłbyś sytuacji, gdybyś chciał się wycofać! Więc powiedz szczerze, jeśli uważasz, że nie pasujemy do siebie, a ja już zatroszczę się o resztę... załatwię to dyskretnie, nie będzie żadnego skandalu, obiecuję! Położył rękę na małej dłoni, opartej na jego ramieniu.

- Jesteś bardzo dobra i wielkoduszna! - odparł z powagą.

Uśmiechnęła się.

Zmarszczyła brwi.

Wypowiedział te słowa, zanim zdążył się zastanowić, i za­brzmiało to tak szczerze, że Cressy się zarumieniła. Uwolnił jej dłoń, myśląc, że musi bardziej uważać i że nigdy nie znał takiej dziewczyny jak ta. Głośno natomiast rzekł:

- Możesz iść w tych cienkich pantofelkach po trawie? Bo
chciałbym ci pokazać ogród różany. Wszystko w nim teraz
kwitnie... a właśnie mignął mi mój młody kuzyn! Jeśli tu
zostaniemy, na pewno zaraz do nas podejdzie, a za nic w świecie
nie chciałbym cię narazić na taką próbę, dopóki nie wypoczniesz
po trudach podróży!

Rumieńce na twarzy Cressy zniknęły. Dziewczyna zaśmiała się i trzymając Kita pod ramię, ruszyła z nim w stronę ogrodu.

131

Georgette Heyer

- I chyba nadal tak zostało!

To ją trochę rozbawiło.

132

Rozterka

- Bo wolałbyś nie pokazywać się z nim w Leicestershire!

- zauważyła. - Co cię opętało, że go kupiłeś? Obawiam się, że
twoja reputacja mocno na tym ucierpi!

Zaśmiał się cicho.

- Naprawdę? To świetnie! - Wyczytał w jej oczach zdziwienie
i dodał: - Nie to chciałem powiedzieć! Prawda jest taka, że
musiałem kupić to zwierzę... zbyt długo kazałem czekać twemu
kuzynowi na odpowiedź. Jeździsz czasem na polowania, Cressy?

Potrząsnęła głową przecząco.

- Powiedz to Newbigginowi - to nasz główny ogrodnik

- a będzie twoim niewolnikiem do końca życia! Muszę cię
jednak uprzedzić, że w przekonaniu mamy ogród jest wyłącznie
jej dziełem! Rzeczywiście to mama wpadła na pomysł, by go
urządzić, i kiedy wyjeżdżałem do Konstantynopola, siedziała
zatopiona w planach, ale...

- Wyjeżdżałeś do Konstantynopola? - zapytała, obrzuciwszy
go bystrym spojrzeniem.

133

Georgette Heyer

- Lubisz podróżować?

- Nigdy nie byłam za granicą... tylko czytałam książki podróż­nicze! - powiedziała. - Kiedyś o niczym innym nie marzyłam...
chciałam zobaczyć trochę świata... lecz papa nie lubi cudzoziem­ców i nigdy nie udało mi się namówić go choćby tylko na podróż
do Paryża. Odwiedziłeś brata także w Wiedniu, nieprawdaż?
Opowiedz mi o tym!

Nie było to dla niego zbyt trudne i gdy tak szli ścieżkami, które oddzielały poszczególne grządki z krzakami róż, Kit stwierdził, że Cressy dużo zapamiętała z lektury. Słuchała go uważnie, czasami zadając pytania, a Kit od czasu do czasu zatrzymywał się, by zerwać dla niej jakiś szczególnie piękny kwiat. Kiedy skierowali się z powrotem do domu, dziewczyna miała już całkiem spory bukiet i rzekła nagle przestraszonym głosem:

Cressy rzekła z namysłem:

- Rzeczywiście mam smutne podejrzenie, że nasi ojcowie
- a także dziadkowie - niezbyt interesowali się cudami natury,
a jeszcze mniej - zwyczajami ludzi. Mój dziadek prowadził
dziennik podróżny, w którym nie ma prawie nic poza nazwiskami
znanych osobistości i opisami przyjęć towarzyskich, na jakich
bywał. Kiedy papa dał mi go do przeczytania, byłam straszliwie
rozczarowana! Zwłaszcza że dziadek przejeżdżał przez najpięk­niejsze zakątki Europy!

134

Rozterka

- Czy nie pisze tam, że podróżując przez Alpy nosił na gołej
skórze ubrania z jagnięcej wełny?

Wybuchnęła śmiechem.

- Owszem, wspomina! Dobry Boże! Jakie to smutne, że nasi
protoplaści mieli takie wspaniałe możliwości i tak beznadziejnie
je marnowali!

Dotarli właśnie do stopni wiodących na taras. Kiedy już wspięli się po nich, Kit zapytał:

Kit roześmiał się słysząc tę pouczającą historyjkę, ale rzekł unosząc brew:

- Ja też mam taką ciotkę, która - wedle słów mojej matki
- czerpie olbrzymią przyjemność z tego, że rzekomo musi

135

Georgette Heyer

poświęcać się w imię obowiązków rodzinnych. Nie próbuj mi jednak wmawiać, iż należysz do osób tego pokroju!

Lady Denville nie trzeba było długo szukać, bo gdy tylko Kit wprowadził Cressy do hallu, jego matka właśnie schodziła po schodach. Wyglądała na trochę rozdrażnioną, ale kiedy zobaczyła Cressy, rozpromieniła się i szybko przebyła ostatnie stopnie, by wziąć dziewczynę w swe wonne objęcia.

- Prawda, że jest ładny? - zgodziła się jej lordowska mość.

- Niełatwo było go stworzyć! Ale nigdy nie żałowałam tego
wysiłku. Cressy, muszę cię ostrzec: mamy tu najnudniejsze
towarzystwo pod słońcem! Robi mi się słabo, kiedy pomyślę, na
co cię naraziłam przez to zaproszenie, moje biedne dziecko! Jest
tu mój brat, który wymądrza się i poucza wszystkich, oraz Emma,
jego żona, z każdym rokiem coraz nudniejsza i popiskująca jak
myszka przy serze, nie mówiąc już o ich synu, który udaje
dziedzica wielkiego majątku...

- Matko chrzestna, nie zaprosiłaś mnie tu z własnej woli!

- przerwała jej Cressy ze śmiechem. - Doskonale wiem, że
zostałaś do tego zmuszona! I nigdy nie uwierzę, że tam, gdzie ty
przybywasz, może być nudno!

136

Rozterka

137

Georgetie Heyer

się zastanawiam, jak ja z nią wytrzymuję... ale to doskonała garderobiana!

Cressy, mimo że nie wątpiła w umiejętności panny Rimpton, zrezygnowała z jej łaskawej pomocy, mówiąc, że pokojówka babci będzie w stanie zrobić wszystko, co trzeba, by przygotować ją do obiadu. Nie było to trudne wyzwanie dla Jane, która zazwyczaj pełniła obowiązki pielęgniarki niż pokojówki, gdyż tego wieczora musiała jedynie przygotować bardzo twarzową suknię z jasno pomarańczowej krepy. Zrobiła to w pokoju lady Stavely i zresztą pod jej okiem. Starsza pani obrzuciła suknię aprobującym spojrzeniem, ale stwierdziła, że spódnica jest zbyt wąska, i dodała zwyczajem starszych ludzi, że nie wie, dokąd zmierza ten świat, skoro kobiety upodabniają się do tyczek od chmielu. Skrytykowawszy też modne obecnie suknie z wysokim stanem i powiewnymi spódnicami, sama ubrała się w sztywną czarną suknię z jedwabiu, którą włożyła na długą koszulę wyszywaną srebrną nitką. Włosy przykryła sztywno wykrochmalonym czepkiem z czarnej koronki, na ręce włożyła mitenki i wzięła wachlarz. W przeciwieństwie do wnuczki, która miała na sobie lekkie jedwabne pantofelki, starsza pani wybrała spośród bogatej kolekcji butów staromodne pantofle na wysokich ob­casach, z przypinanymi klamerkami. Widząc to Cressy powie­działa żartobliwie, że brakuje jej tylko muszki na policzku.

- Wiedziałam, babciu, że nie będę - odparła Cressy, patrząc

138

Rozterka

na nią odważnie. - Powiedziałaś, bym nie kręciła się przy tobie, chyba że chcę cię zdenerwować, a zapewniam cię, że bynajmniej nie miałam takiego zamiaru! Co więcej, droga babciu, sądziłam, że nie będziesz chciała mnie mieć przy sobie, skoro zajęła się tobą lady Denville.

- Amabel Denville to tylko ładna gąska! - stanowczo oświad­czyła starsza pani. - Zawsze taka była i nigdy się nie zmieni! - Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zacisnęła szczęki. - Pewnego dnia będzie taka jak ja: stary worek kości! Ale powiem ci coś, dziewczyno! Gdyby moje córki miały choć dziesiątą część jej uroku, dziękowałabym za to Bogu! Pomóż mi wstać z krzesła! Powinnam być w łóżku, z talerzem owsianki w ręku, lecz zejdę na obiad i potem może zagram z Cosmo Cliffe'em w trik-traka. Chociaż nie wiem, czy dam radę: jestem już za stara, by tłuc się po cudzych domach! Mam tylko nadzieję, że gdy zejdę z tego świata, będziesz pamiętała, iż przyjechałam tu dla ciebie!

Ta złowieszcza zapowiedź bynajmniej się nie sprawdziła, jak również nie poprawił się nastrój lady Stavely, dopóki towarzystwo nie zasiadło do stołu - wtedy starsza pani przestała być taka zgryźliwa. Była to niewątpliwie zasługa pana Dawlisha. Ten geniusz wart był bajońskich sum, jakie mu płacono, doskonale bowiem wiedział, co przyrządzić dla starej damy i jak podać wspaniały obiad złożony z dwóch pełnych dań, pół tuzina głównych potraw i ponad trzydziestu przystawek. Lady Stavely, pokrzepiona zupą ze świeżego groszku, dała się namówić na spróbowanie kawałeczka karpia, następnie zjadła trochę delikatnej sarniny oraz pieczonego barana w sosie chevreuil, aż wreszcie zakończyła posiłek porcją szparagów, zerwanych w ogrodzie warzywnym i przyniesionych przez tamtejszego ogrodnika dzie­sięć minut przed tym, jak pan Dawlish zaczął je gotować. Były tak soczyste, że lady Stavely musiała pogratulować Kitowi kuchmistrza. Powiedziała mu też w swój bezpośredni sposób, że za dużo zjadła i zapewne z tego powodu nie zmruży oka przez całą noc; lecz dało się zauważyć, że gdy opuszczała jadalnię, nie potrzebowała niczyjej pomocy i poruszała się znacznie żwawiej niż poprzednio.

139

Georgette Heyer

Chociaż Kit nie wątpił, że Cosmo może być dla lady Stavely dobrym partnerem do gry w karty, to jednak trudno mu było sobie wyobrazić, że staruszka będzie w stanie wysłuchiwać z uprzejmą miną banałów wygłaszanych przez ciotkę Emmę. Jednak ku swemu wielkiemu zdumieniu, gdy jakiś czas po obiedzie wraz z wujem i kuzynem wkroczył do salonu, zobaczył tam te dwie damy siedzące obok siebie na sofie i pochłonięte ożywioną rozmową. Ponieważ jednak lady Denville kazała ustawić stolik do gry w drugim końcu dość długiego pokoju i nie tracąc czasu skupiła przy nim troje młodszych członków towarzystwa, by pod jej przewodnictwem grali w tak dziecinne gry, jakie tylko przyszły jej do głowy, Kit poznał powód tej nagłej i niezwykłej komitywy, dopiero gdy przyszedł do pokoju matki, by ucałować ją na dobranoc. Stało się to w wyniku niezwykle pomyślnego zbiegu okoliczności, jak wyjaśniła jej lordowska mość. Biedna Emma, opowiadając jakąś nudną anegdotę wymieniła pewne nazwisko, na którego dźwięk lady Stavely od razu zastrzygła uszami. Po długiej dyskusji, w której, jak twierdziła lady Denville, wyliczono chyba wszystkie arystokratyczne rody Anglii i sporą liczbę rodzin szlacheckich, obie panie ku swemu wielkiemu zadowoleniu ustaliły wreszcie, że są w jakimś stopniu ze sobą spokrewnione.

- Ale, błagam, kochanie, nie pytaj mnie jak! - wykrzyknęła lady Denville. - Nie potrafię ci powiedzieć, ilu wymieniono kuzynów, małżonków i dalszych krewnych: nie wyobrażasz sobie, jakie to było nudne! Ale dzięki temu ta straszna stara kobieta polubiła Emmę i mam nadzieję, że teraz będziemy mogli pod­rzucać ją twojej ciotce!

10

Nadzieje lady Denville do pewnego stopnia się sprawdziły. Czy to z powodu dalekiego pokrewieństwa między obiema damami, czy też dlatego, że lady Stavely widziała w uległej pani Cliffe doskonałą zastępczynię swej córki Clary - dość, iż Emmie udało się zdobyć aprobatę starszej pani, ta zaś bezzwłocznie wprowadziła ją w obowiązki swojej głównej opiekunki. Ku niejakiemu zdziwieniu lady Denville - biedna Emma całkiem ochoczo weszła w nową rolę. Jej obowiązki nie były jednak tak uciążliwe, jak mogłoby się wydawać, ponieważ lady Stavely nigdy nie wychodziła ze swej sypialni przed południem i nie wpuszczała do siebie nikogo poza pokojówką, wracała zaś do pokoju dwie godziny przed obiadem. Wieczory natomiast spędzała grając w wista, pikietę lub tryk-traka z tymi spośród towarzystwa, których uznała za godnych siebie przeciwników bądź partnerów. Pani Cliffe się do nich nie zaliczała, dlatego też do chwili przyjazdu sir Bonamy'ego Ripple'a, to jest przez pierwsze trzy dni, miejsce przy stoliku do gry w wista zajmował jako czwarty nie kto inny, tylko Kit. Okazał się dobrym, jeśli nawet nie świetnym graczem i gdy już pojął różnicę między „długim" wistem, który preferowała starsza pani, a „krótkim", w którego on sam jako przedstawiciel młodszej generacji zwykł był grywać, stał się doskonałym partnerem dla wymagającej lady Stavely. Ponieważ zaś lady Denville dokonywała podczas gry raz to zaskakująco błyskotliwych, raz to absurdalnie niedorzecznych posunięć (które, jak bezskutecznie próbowała wyjaśnić starej damie, wynikały z tego, że w danej chwili myślała o czymś

141

Georgette Heyer

innym), po cichu uznano, że ona i jej syn będą odtąd grali jako partnerzy przeciwko lady Stavely i Cosmo Cliffe'owi.

Emma musiała więc dotrzymywać towarzystwa lady Stavely tylko w tych chwilach, gdy staruszka nie była niczym zajęta, oraz spacerować z nią wolnym krokiem po okolicy; a ponieważ taki tryb życia doskonale odpowiadał temperamentowi pani Cliffe, nikt nie miał powodu jej współczuć.

Ambrose zaś, nadal żywiący upartą nadzieję, że stanie się wyśmienitym strzelcem, spędzał każdy ranek przy boku gajowego, nader cierpliwego jegomościa, który wyznał Kitowi, że jeśli w wyniku jego nauk panu Ambrose'owi uda się trafić w drzwi stodoły z odległości dwudziestu jardów, to i tak będzie więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Cosmo natomiast spędzał najpiękniejszą część dnia czytając w bibliotece londyńskie doku­menty albo szwendał się po posiadłości, zadając podstępne pytania rządcom i chłopom, by następnie donosić siostrzeńcowi o stwier­dzonych nadużyciach.

Siłą rzeczy więc zadanie zabawiania panny Stavely spoczęło na Kicie. W słoneczne dni jeździli razem konno lub grali w wolanta; gdy zaś padał deszcz, grywali w bilard albo siedzieli w fotelach, swobodnie gawędząc. Kiedyś na prośbę Cressy poszli do długiej galerii portretowej, gdzie Kit uraczył dziewczynę nie całkiem poważną opowieścią o swych przodkach, przede wszystkich tych, których portrety wisiały na ścianach. Cressy udzielił się nastrój Kita, w efekcie czego przyćmiła jego cokolwiek napuszone opowiadanie o księdzu, który odmówił udziału w nabożeństwie anglikańskim, przytaczając z kolei historię jednego ze Stavelych, który splamił honor rodu, po­nieważ zapuszczał się daleko w szkockie góry, by tam napadać na podróżnych i rabować.

Kit, uznawszy wyższość jej anegdoty nad swoją, zapytał dziewczynę, czy ten przedsiębiorczy przodek dorobił się w końcu fortuny na swym haniebnym procederze. Na to panna Stavely odparła - bardzo zresztą wyniośle, jak głośno zauważył Kit - że wedle powszechnej opinii jej interesujący antenat, znany wszyst­kim jako Dick Dżentelmen, skończył niestety na szafocie.

- Ciekawe! - przyznał Kit. - Ale spójrz na starego rudego

142

Rozterka

jegomościa! To jeden z moich stryjecznych prapradziadów... podobno zamordował swą pierwszą żonę - tę obok niego.

- Cóż - rzekła Cressy, przyglądając się badawczo wątłej
damie na portrecie. - Nie zdziwiłabym się, gdyby to była prawda.
Od razu widać, że to jedna z tych wiecznie narzekających
niewiast, które albo mdleją, albo wybuchają płaczem. Natomiast
rude włosy jej małżonka świadczą nieomylnie, że musiał mieć
gwałtowny temperament.

Największe jednak zainteresowanie Cressy wzbudził portret braci Fancotów namalowany przez Hoppnera, gdy byli jeszcze chłopcami.

Cressy pozwoliła się odciągnąć od portretu bliźniaków, ale zanim wyszła z galerii, jeszcze raz zerknęła przez ramię na ten obraz, po czym przeniosła badawcze spojrzenie na profil Kita. Nic jednak nie powiedziała ani wtedy, ani później, gdy łady Stavely wyraziła pogląd, że lord Brumby był niesprawiedliwy wobec swego starszego bratanka. Starsza pani była wręcz oburzona na jego lordowską mość.

143

Georgette Heyer

- Co za bzdury! - wykrzyknęła lady Stavely miotając wzro­kiem błyskawice. - Henry Brumby zachowuje się jak stara baba
i zamierzam mu to powiedzieć! W tym chłopcu nie ma nic
z kobieciarza! Pewnie miał jakieś przygody, dlaczego nie? Ale
żyję na świecie dłużej niż Brumby i jeśli wydaje mu się, że nie
rozpoznam hulaki i birbanta, to bardzo się myli! Denville to
porządny chłopak, możesz mi wierzyć, dziewczyno! Polubiłam
go. A ty?

To niespodziewane pytanie wytrąciło Cressy z równowagi, ale ponieważ babcia ponowiła pytanie, dziewczyna odrzekła rumie­niąc się lekko:

Babka spojrzała na nią spod przymrużonych powiek i po chwili rzekła:

- Masz jeszcze czas! Nie chcę wywierać na ciebie presji, więc
nic już nie powiem. Nie jesteś gąską, więc zdajesz sobie sprawę
z korzyści tego związku. Wiesz tak samo dobrze jak ja, że
Denville to najlepsza partia w Anglii - był czas, kiedy liczyło się
to dla mnie bardziej niż dziś. Podobnie było z jego ojcem - ta
głupiutka Amabel miała szczęście, że go złapała! - Rozważała to
w myśli przez chwilę, zanim nagle zmieniła temat: - Jak słyszę,
Bonamy Ripple ma tu jutro przyjechać. Zrobił się z niego worek
sadła! Ale cieszę się, że go zobaczę, bo dobrze gra w wista i zna
najnowsze plotki. - Urwała, ale zaraz dodała z niechęcią: - Muszę
to przyznać Amabel - wyciągnąć Ripple'a z Brighton o tej porze
roku, to jest coś!

Kiedy jednak następnego dnia sir Bonamy Ripple wysiadł z powozu - zresztą przy pomocy dwóch rosłych lokajów - patrząc na niego nikt by nie pomyślał, że w ogóle trzeba go było namawiać na opuszczenie pałacu regenta i przyjazd do tak oddalonego miejsca jak Ravenhurst. Promieniejący dobrym hu­morem, ujął w swą miękką dłoń rękę Kita i rzekł z uznaniem: „Coś takiego!" Dysząc nieznacznie po wysiłku, jakiego wymagało od niego zejście z powozu na ziemię, stał rozglądając się dokoła

144

Rozterka

- nieco śmieszny, niemniej jednak dostojnie wyglądający jego­
mość w typowym wiejskim stroju dżentelmena: obszernym
brązowym podróżnym surducie, nie zapiętym i dlatego zwisającym
mu luźno z ramion, oraz płaskim kapeluszu nasadzonym zawadiac­ko na kręcone i wypomadowane włosy.

- Bardzo tu ładnie! - stwierdził. - Bardzo piękna okolica!
Czy wiesz, mój chłopcze, że nigdy wcześniej nie byłem tu
w lecie? Cudowne miejsce! W sam raz dla kogoś, kto chce
podreperować zdrowie! Już teraz czuję się jak nowo narodzony!

Oczy Kita zaiskrzyły się wesoło.

- Cieszę się, sir, że mogę tu pana powitać!

Sir Bonamy przez sekundę patrzył na niego małymi okrągłymi oczkami, po czym rzekł:

- Jestem ci nader zobowiązany! Bardzo ładnie to powiedziałeś!
Przypomniawszy sobie poniewczasie, że jego brat ledwie

tolerował oddanego wielbiciela matki, Kit spokojnie dodał:

- Och, może pan liczyć na coś więcej niż skromną kolacyjkę

- obiecał Kit. - Z pewnością będzie pan musiał zjeść pożywny
posiłek po wieczorze spędzonym na grze w karty ze starą lady
Stavely!

- A więc to tak? - powiedział sir Bonamy przystając u szczytu
schodów, by złapać oddech. Jego potężne ciało zatrzęsło się od
śmiechu. - Teraz już wiem, dlaczego witasz mnie z taką radością!
Racja! Tak, tak! Dobrze - zajmę się starszą panią! Ach!

Tym ostatnim okrzykiem sir Bonamy powitał lady Denville, która wyszła z domu i z ujmującym uśmiechem podała swemu wielbicielowi obie dłonie, mówiąc:

- Drogi Bonamy! Wiedziałam, że mogę na tobie polegać! To
okropne z mojej strony, że narażam cię na takie nudy, ale jesteś
mi tu bardzo potrzebny!

145

Geobgette Heyer

Całując jej dłonie i nie wypuszczając ich z uścisku, sir Bonamy odparł z czułością:



Uświadomiwszy sobie, że jego obecność jest zbędna, Kit odszedł, by rozejrzeć się za panną Stavely. Po dłuższych po­szukiwaniach odnalazł ją wreszcie w Długim Salonie, gdzie układała świeżo ścięte kwiaty w nowych kwietnikach lady Denville, toteż od razu zapytał, kto jej wyznaczył to zajęcie.

- Nikt - odparła nie odrywając wzroku od swej kompozycji
i patrząc, gdzie by włożyć wysoką lilię. - Zapytałam lady
Denville, czy mogłabym jej w czymś pomóc, i dostałam to
zadanie -jak więc widzisz, wcale się tu nie szarogęszę!

146

Rozterka

- Wiesz, że nie to chciałem powiedzieć. Ale chyba nie musisz
się zajmować czymś takim! Mama zawsze mi mówi, że to
szalenie męcząca praca.

Roześmiała się.

- Ależ oczywiście! A dlaczego?

Kit miał już zaproponować swą pomoc, ale przypomniał sobie, że jego charakter pisma bardzo się różni od pisma Evelyna. Ugryzł się więc w język, jednocześnie uświadamiając sobie kolejne zagrożenie. Prędzej czy później - pomyślał - któryś z gości poprosi go o ofrankowanie listu*. Potrafił napisać tylko jedno słowo: „Denville", naśladując jakoś rękę Evelyna, czuł jednak, że nie zdołałby napisać więcej - pełnego nazwiska ani adresu. Jego ojciec, człowiek skrupulatny i drobiazgowy, zawsze tak robił, lecz Kit zaczął się zastanawiać, czy każdy par i członek parlamentu trzyma się tak ściśle litery prawa. Miał wrażenie, że większość z nich frankuje listy w sposób bardziej dowolny, z drugiej strony jednak przypomniał sobie niejasno, że czytał w jakiejś gazecie o tym, iż poczta bada ostatnio podpisy na listach, by sprawdzać, czy przywilej frankowania korespondencji nie jest nadużywany. Mógł więc tylko liczyć na to, że podpis Evelyna nie jest jeszcze zbyt dobrze znany kierownikowi miejs-

* W Anglii do 1840 roku parowie mieli przywilej frankowania kore­spondencji - ich podpis ziożony na liście zwalniał nadawcę od opłaty pocztowej (przyp. tłum.).

147

Georgette Heyeh

cowej poczty, i postanowił, że jeśli będzie zmuszony, podrobi charakter pisma brata, radząc jednocześnie nadawcy listu, by na wszelki wypadek sam się na nim podpisał - aby mieć pewność, że przesyłka bezpiecznie dotrze do adresata.

Cressy cofnęła się o krok, by ocenić wynik swej pracy.

- Mam nadzieję, że spodoba się lady Denville - rzekła.

- Wygląda zupełnie ładnie, nie sądzisz?

- Zupełnie! - odparł z powagą.
Zaśmiała się.

Dziewczyna spojrzała na zegar stojący na kominku i wzięła swój skromny słomkowy kapelusz.

- Chętnie, ale pod warunkiem, że wrócimy za pół godziny,
dobrze?

Skinął głową. Wyszli razem z domu i zeszli po stopniach na trawnik, a następnie ruszyli w kierunku schodzących w dół niskich tarasów otoczonych z jednej strony grządkami kwiatów, a z drugiej - niewysokim kamiennym murkiem. Cressy wes­tchnęła.

Zastanawiała się nad odpowiedzią, marszcząc czoło w sposób, który Kit już wcześniej uznał za uroczy. Następnie rzekła z nieznacznym uśmiechem:

- Nie raz mnie o to pytano! Kiedy jestem tutaj i panuje taka
wspaniała pogoda, dziwię się, jak mogę mieszkać w Londynie.
Mam jednak smutne podejrzenie, że w gruncie rzeczy jestem
mieszczuchem! - Zerknęła na Kita, unosząc brwi żartobliwie.

- Rozczarowałam cię? Jeśli dobrze pamiętam, podczas naszej
pierwszej rozmowy powiedziałeś mi, że gdybyś był tu panem, to
poza wiosną spędzałbyś w Ravenhurst albo w Leicestershire cały
rok. Ale niech cię to nie martwi! Dostosuję się do ciebie!

148

Rozterka

Przez chwilę Kit nic nie mówił, gdyż przyszło mu na myśl, że słowa Cressy wyjaśniły mu kwestię, która go trochę niepokoiła. Evelyn, znacznie bardziej zapalony sportsmen niż on sam, zawsze kochał Ravenhurst za wspaniałe rozrywki, jakie mu oferowało; i może z powodu naturalnego upodobania do życia na wsi, a może dlatego, że wiedział, iż pewnego dnia te ziemie będą jego, od samego początku bardziej niż Kit interesował się zarządzaniem posiadłością. Jednak z racji swego gwałtownego, władczego temperamentu Evelyn nie mógł znieść tego poniżającego w jego poczuciu stanu rzeczy, że jest jej właścicielem tylko nominalnie

- zapewne dlatego właśnie rzucił się w wir zabaw i światowego
życia. Kit nie rozumiał takiego postępowania, ale nie krytykował
brata, ponieważ taki już był Evelyn, którego nie chciał ani
oceniać, ani zmieniać. Stwierdził jedynie, że w taki czy inny
sposób powiernictwo nad majątkiem musi zostać zniesione. Kilka
dni wcześniej doszedł jednak do wniosku, że tym „sposobem" nie
powinno być małżeństwo z panną Stavely, i utwierdziwszy się
obecnie w tym przekonaniu, uznał sprawę za przesądzoną.

Patrząc na niego, Cressy zapytała łagodnie:

- Coś cię zirytowało, mój panie?

Kit, który marszcząc czoło zapatrzył się gdzieś w dal, przeniósł spojrzenie na twarz dziewczyny.

- Tak, trochę - przyznał. - Ale na razie nie mogę zdradzić ci
powodu. Zaufaj mi!

- Tak, oczywiście! - Chwilę szła przy jego boku w milczeniu.

- Czy chciałeś mi powiedzieć coś szczególnego, kiedy za­
proponowałeś ten spacer po ogrodzie?

- Nie... to znaczy, rzeczywiście mam ci do powiedzenia coś
szczególnego, ale na razie nie mogę tego uczynić! - Urwał nagle,
ponieważ z większą mocą niż kiedykolwiek wcześniej uświadomił
sobie przewrotność sytuacji, w jakiej się znalazł. Czuł, że nie ma
z niej wyjścia, bo choć bardzo chciał wyjawić Cressy całą
prawdę, to jednak w takich okolicznościach, kiedy w dodatku nie
był pewien jej uczuć, nie mógł tego zrobić, ponieważ naraziłby
na kompromitację nie tylko siebie, lecz także Evelyna.

149

Georgette Heyer

Wiedział, że z jakichś niezrozumiałych powodów Cressy darzy go większą sympatią niż Evelyna; ponieważ jednak nie należał do ludzi zapatrzonych w siebie, uważał, że to brat ma wszystkie te cechy, które tak podobają się kobietom. A już na pewno nie mógł się z nim równać pod względem pozycji i majątku. Cressy jednak nie była zakochana w Evelynie i Kit nie miał co do tego wątpliwości, gdy zgodził się udawać brata przez ten jeden, najważniejszy wieczór. Gdyby było inaczej, nigdy nie zgodziłby się na tę mistyfikację, ale teraz ten sam fakt zdawał się bardziej komplikować sytuację niż ją ułatwiać. Cressy, zgadzając się na to małżeństwo z rozsądku, robiła zdaniem londyńskiej socjety znakomitą partię. Kit uważał to za nader rozsądną decyzję: nie można mieć wszystkiego na tym niedoskonałym świecie, jeśli więc to, czego najbardziej się pragnie, jest nieosiągalne, byłoby głupotą odrzucać propozycję, z którą wiążą się wygodne życie i wysoka pozycja towarzyska.

Tak więc, choć Kit był poważnie zaangażowany uczuciowo, to jednak wydawało mu się niewiarygodne, by Cressy, widocznie nieczuła na urok Evelyna, zakochała się w nim samym. Z całą pewnością go lubiła, ale przecież potrzeba czegoś więcej, by przezwyciężyć wstrząs, jaki na pewno by dziewczyna przeżyła, gdyby jej powiedział, jak haniebnie została oszukana. Nie przeszło mu bowiem przez myśl, że mógłby to przed nią zataić - zamierzał wyznać jej całą prawdę, gdy tylko uzgodni to z Evelynem i kiedy Cressy nie będzie już gościem w Ravenhurst, co by dodatkowo utrudniało sytuację im obojgu. Jego zdaniem cała ta maskarada - w tej chwili już zupełnie nie do przyjęcia - zaczęła przybierać formę niewybaczalnego igrania z ludzkimi uczuciami. Kit wcale by się nie zdziwił, gdyby Cressy, dowiedziawszy się o wszystkim, natychmiast spakowała manatki i opowiedziawszy babci, jak się rzeczy mają, wyjechała z Ravenhurst tak szybko, jak byłoby to możliwe. Odsunąwszy więc na bok własne nadzieje, Kit pomyślał, że gorzej nie mógłby przysłużyć się Evelynowi. Takie nagłe zerwanie zaręczyn dałoby w sposób nieunikniony powód do plotek i najróżniejszych domysłów, i choć trudno byłoby przypusz­czać, by ktokolwiek z rodziny Stavelych chciał rozpowszechniać tę historię, to jednak nie można by polegać w tej kwestii na

150

Rozterka

dyskrecji służących. Gdyby choć jedna osoba z Ravenhurst domyśliła się prawdy, wieść o tym skandalu - prawdopodobnie zmieniona nie do poznania - rozniosłaby się po sąsiedztwie lotem błyskawicy. Lepiej już było pozostawić Evelyna w sytuacji, w której musiałby się tłumaczyć ze swej nieobecności na przyjęciu u Stavelych, niż teraz wycofać się z zadania, które okazało się trudniejsze, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, i zostawić brata w jeszcze gorszych tarapatach niż na początku całej tej afery. Kit nie zamierzał jednak starać się w imieniu Evelyna o rękę Cressy: mógł mieć silne poczucie lojalności wobec brata, ale nie na tyle, by pomagać mu zdobyć dla doraźnej korzyści dziewczynę, którą sam pokochał. Evelyn na pewno nie wymagałby od niego takiego poświęcenia, mimo iż w każdych innych okolicznościach niewąt­pliwie mógłby liczyć - choć nie było to dobre słowo na określenie czegoś, co obaj uważali za rzecz oczywistą - że brat stanie za nim murem.

Z tych refleksji wyrwał go głos Cressy, która poinformowała go, że poranna poczta, wśród której znalazły się również wczoraj­sze londyńskie gazety, zburzyło spokój jednego z jego gości. Powiedziała to bardzo poważnym tonem, ale Kit nie dał się zwieść i rzekł pospiesznie:

- Przestraszyłaś mnie! Powiedz mi najgorsze!
Kąciki jej ust zadrżały.

- Nie jest dobrze, ostrzegam cię! Twój wuj zobaczył w „Gazet-
te" i w „The Morning Post" informację, że lady Denville wyjechała
z Londynu do Ravenhurst, i w efekcie bardzo się zdenerwował.

Kit wiedział, że matka wysłała to zawiadomienie do dwóch gazet, które zazwyczaj czytywał Evelyn, ale co to mogło ob­chodzić Cosmo - nie miał pojęcia. Cressy, odpowiadając figlar­nym spojrzeniem na pytanie w jego oczach, odrzekła z przyganą:

151

Georg ette Heyer

Kit roześmiał się.

Cressy spojrzała na niego w zamyśleniu.

- Młodszym synem, który zazdrości starszemu bratu pozycji,
ponieważ sam nic w świecie nie znaczy - sprecyzowała.

Kit tymczasem zreflektował się i rzekł tylko:

- Nie, przyczyną jest to, że wuj rości sobie zbyt duże pretensje
i ma wybujałe poczucie własnej ważności.

Cressy zwróciła mu uwagę, że jest zbyt surowy, i gładko zmieniła temat. Gawędzili potem w najlepsze na różne tematy, dopóki dziewczyna nie usłyszała, że zegar w stajni wybija godzinę, i nie przypomniała sobie o swych obowiązkach wobec pani domu, z wyrzutem uświadamiając sobie, iż kazała jej na siebie czekać już od co najmniej dwudziestu minut. Uznawszy to za szczyt złych manier i nie zważając na zapewnienia rozbawionego Kita, że matka najprawdopodobniej całkiem zapomniała o swych planach rozsyłania zaproszeń i z pewnością nie będzie się skarżyć na złe wychowanie młodego gościa, dziewczyna stwierdziła stanowczo, że musi szybko wrócić do domu. Kit poszedł z nią, gotów się założyć, że nie zastaną matki tam, gdzie powinna na nich czekać - mianowicie w jej saloniku. Lady Denville jednak już tam była, choć nie myślała wcale o rozsyłaniu zaproszeń. Stała przed lustrem z pozłacaną ramą, które wisiało nad ko­minkiem, i z wyraźnym niezadowoleniem przyglądała się swojej pięknej twarzy. Leżący na podłodze zmięty papier od opakowania, otwarte pudełko na stole oraz naszyjnik ze wspaniałych topazów spoczywający obok na delikatnej poduszeczce - wszystko to wskazywało, że lady Denville otrzymała właśnie cenną przesyłkę z Londynu. Została ona prawdopodobnie dostarczona za umiar­kowaną cenę przez firmę przewozową Newhaven Mailcoach i zdeponowana na poczcie w Nutley albo - co wydawało się

152

Rozterka

bliższe prawdy z tego, co wiedział Kit - doręczona przez posłańca za bardzo wysoką opłatą.

Cressy i Kit nie wiedzieli, dlaczego lady Denville nie jest zadowolona ze swego wyglądu, gdyż miała na sobie suknię złotej barwy, która doskonale pasowała do jej włosów, a na niej cieniutką tunikę z muślinu i wyglądała w tym wszystkim naprawdę uroczo i powabnie, lecz ona pospiesznie wyjaśniła im, w czym rzecz.

Wydawało się to nader mało prawdopodobne, ale ani Kit, ani Cressy nie odważyli się tego powiedzieć. Kit natomiast, biorąc do ręki naszyjnik z topazów, zapytał z zamierającym sercem, czy matka kupiła go razem ze sznurem bursztynów.

- Och, nie, kochanie! Kupiłam go o wiele wcześniej!

- Wcale nie musisz! - odparł Kit. - Odeślij je jubilerowi!
Zastanowiła się nad tą sugestią, ale po chwili ją odrzuciła.

153

Georgette Heyer

- Nie, mam lepszy pomysł! Dam je twojej kuzynce Kate!
Chyba jej nie pamiętasz - to druga córka Baverstocka. Biedna
dziewczyna nigdy nie ma żadnych ładnych rzeczy, bo wstrętna
ciotka Amelia nie wyda na nią ani pensa więcej, niż jest to
absolutnie konieczne, dopóki nie złapie męża dla Marii - co, jak
sądzę, raczej jej się nie uda, ponieważ Maria nie grzeszy urodą
i już trzeci sezon bezskutecznie rozgląda się za mężem. - Lady
Denville zdjęła sznur bursztynów i położyła go obok, a następnie
rzekła uśmiechając się promiennie do swych słuchaczy: - A więc
nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! Ja tymczasem
muszę nosić perły, dopóki nie znajdę czegoś, co mi będzie
odpowiadało! Moi kochani, czy chcieliście ode mnie coś szcze­gólnego?

- A nie mówiłem? - zapytał Kit patrząc kpiąco na Cressy.

- Nie, mamo, panna Stavely tylko myślała, że potrzebujesz jej
pomocy przy rozsyłaniu zaproszeń.

- Wiedziałam, że mam coś do zrobienia dzisiejszego ranka!

- powiedziała jej lordowska mość, zadowolona ze swej dobrej
pamięci. - Och Boże, ale to strasznie nudne zajęcie! Dlaczego nie
przywiozłam ze sobą pani Woodbury - choć oczywiście nie
wiedziałabym, co z nią tutaj począć, bo trudno byłoby oczekiwać,
że będzie jadała posiłki w pokoju ochmistrzyni, ale mimo
wszystko... To naprawdę niezastąpiona osoba: wypisuje zaprosze­nia, odpowiada za mnie na listy i zawsze przypomina mi
o rzeczach, które mam do zrobienia!

Cressy odparła na to z figlarnym błyskiem w oczach:

154

Rozterka

nie w żadnym bezpiecznym miejscu, bo to byłoby fatalne! Drogi K... kochany Evelynie - rzekła, natychmiast się poprawiwszy

- jeśli nie jesteś zbyt zajęty, może zaadresowałbyś za mnie kilka
zaproszeń!

- Nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności, droga mamo!

- odparł zastanawiając się, ile czasu minie, zanim jego nie­
odpowiedzialna rodzicielka niechcący go wyda. - Ale w istocie
jestem dość zajęty, a poza tym dobrze wiesz, że tylko ty i Kit
potraficie odczytać mój charakter pisma!

11

Reszta dnia upłynęła bez niebezpiecznych incydentów. Cressy przy chaotycznej pomocy lady Denville wypisała i zaad­resowała zaproszenia; sir Bonamy i Cosmo zjedli pożywny lunch, a następnie przez całe popołudnie pochrapywali w bibliotece, z chusteczkami rozpostartymi na twarzach; lady Stavely wybrała się na codzienną przejażdżkę z panią Cliffe, Kit zaś, znalazłszy w jednym z salonów szwędającego się bez celu młodego kuzyna, nie zważając na nic zabrał go na inspekcję stajni, a potem poszedł z nim przez pola do stadniny, gdzie jedna z klaczy jego lordowskiej mości dzień wcześniej urodziła wielce obiecującego źrebaka.

Wieczór natomiast uświetniony został przybyciem najzna­komitszego sąsiada lorda Denville, sir Johna Thatchama, wraz z małżonką i dwojgiem najstarszych potomków, to znaczy panem Edwardem Thatchamem, który ukończył właśnie drugi rok studiów w Cambridge, i panną Anną, hożą dziewczyną, która spełniła oczekiwania życzliwych jej osób, robiąc bardzo dobrą partię już w pierwszym w swoim życiu sezonie to­warzyskim.

Można by przypuszczać, że towarzystwo złożone z tak nie pasujących do siebie osób, jak lady Stavely, sir John i lady Thatcham oraz sir Bonamy Ripple nie ma szans na porozumienie się; było bowiem prawie pewne, że lady Stavely - zwyczajem starszych osób roszcząca sobie prawo bycia nieuprzejmą wobec osób, które uważała za nieciekawe - będzie niegrzeczna dla Thatchamów, a z kolei sir Bonamy jako próżny światowiec nie

156

Rozterka

zyska aprobaty sir Johna. Mimo wszystko jednak - jak to z głębokim szacunkiem zauważyła Cressy - dzięki niezrównanym talentom i wyczuciu pani domu, przyjęcie okazało się bardzo udane, a jedynym niezadowolonym jego uczestnikiem był Cosmo, który bardzo się nadąsał, stwierdziwszy, że nie ma dla niego miejsca przy stoliku do gry w wista. Jego siostra bowiem przez wzgląd na lady Stavely ustawiła stolik w małym pokoju wiodącym z Długiego Salonu i usadowiła przy nim, obok starszej pani i sir Bonamy'ego, także państwo Thatcham, o których dowiedziała się, że są zapalonymi graczami w wista, lubią jednak grywać razem. Nikt zaś nie domyśliłby się po niewinnej minie sir Bonamy'ego, że zazwyczaj gra w wista z księciem Yorku przy imponującej stawce pięciu funtów za punkt oraz dwudziestu pięciu za robra - jako że niżej nikomu się nie opłaca.

Reszta towarzystwa - z wyjątkiem Cosmo, który stwierdził, że jest za stary na takie rozrywki - zebrała się przy dużym stole w Długim Salonie i bawiła w różne gry, które trójka najmłodszych uczestników przyjęcia prawdopodobnie w zaciszu domowym uznałaby za zbyt dziecinne i niegodne zainteresowania. Lady Denville jednak, która potrafiła w cudowny sposób sprawić, że goście czuli się najmilej widzianymi w jej domu osobami, a jednocześnie sama świetnie się bawiła, natychmiast zaraziła ich pomysłem przypomnienia sobie tak niewinnych gier towarzyskich jak zgadywanki czy pytanie-odpowiedź. Zrobiło się bardzo wesoło i familiarnie, a kiedy wreszcie przyszło do gry w spekulacje, Ambrose zaskoczył wszystkich wykazując w tej dziedzinie nie­zwykły talent, bardzo zręcznie licytując i całkiem zapominając o nonszalanckim sposobie bycia, jakim powinien charakteryzować się światowy młodzieniec, Cosmo zaś, nie mogąc patrzeć na nieroztropną grę żony, w końcu przysunął sobie krzesło do stołu, by jej doradzać i instruować ją.

O godzinie dziesiątej lady Stavely, która do tej pory wykazy­wała podziwu godną energię i bystrość umysłu, wygrywając parę szylingów i wypominając sir Bonamy'emu błędne jej zdaniem posunięcia, nagle jakby opadła z sił i przerwała grę, mówiąc, że jest zmęczona i że musi już położyć się do łóżka. Kiedy wyszła z saloniku oparta na ramieniu sir Bonamy'ego, lady Denville

157

Georgette Heyer

wstała od stołu i podchodząc do niej, zapytała miłym, kojącym głosem:

Po tych słowach wyszła z salonu, jedną szponiastą dłoń zacisnąwszy na gałce hebanowej laski, a drugą wsunąwszy pod ramię lady Denville. Przechodząc obok Kita, który otworzył przed nimi drzwi, przykazała mu żartobliwie, by nie zrujnował Cressy do cna, a potem idąc powoli z lady Denville szerokim korytarzem, stwierdziła nieco burkliwym tonem, że nie rozumie, dlaczego ta kłopocze się odprowadzając ją do pokoju.

158

Rozterka

- Droga Cressy! Szkoda, że nie słyszała pani, jak żartowała!
Szalenie nas wszystkich rozbawiła, a nawet udało jej się rozbroić
tego ponuraka, mego bratanka!

Lady Stavely zaśmiała się skrzekliwie.

Sir Bonamy mógł rzeczywiście żywić pewne ukryte tęsknoty, był jednak zbyt dobrze wychowany, by dać im wyraz. Kiedy lady Denville wróciła na dół, zastała go gawędzącego uprzejmie z lady Thatcham, która pod wpływem jego dobrodusznego uroku w krótkim czasie doszła do wniosku, że lekceważąca opinia jej męża na temat sir Bonamy'ego (jak również na temat każdej innej osoby z otoczenia regenta) jest niesprawiedliwa i pochopna. Gra w spekulacje tymczasem dobiegła końca i okazało się, że Cressy odzyskała część straconych pieniędzy, co zawdzięczała głównie pomocy Cosmo, który jakiś czas wcześniej przysiadł się do niej. Mimo to, że stawki w grze były śmiesznie niskie, Cosmo nie mógł bezczynnie przyglądać się, jak dziewczyna przegrywa pieniądze na skutek, jak to określił, braku zdolności przewidywa­nia, a co jego niesforny siostrzeniec nazwał później brakiem żyłki handlowej.

Wesoły nastrój panujący podczas gry przedłużył się na czas trwania obiadu, na który to obfity posiłek zaproszeni zostali także państwo Thatchamowie, mimo ich gwałtownych protestów i tłu­maczeń, że mają jeszcze przed sobą siedmiomilową podróż do domu. Familiarna atmosfera nie przeszkodziła gościom z należnym

159

Georgeite Heyer

szacunkiem i powagą przyjąć dań przyrządzonych przez pana Dawlisha, i to zarówno homara, jak i następujących po sobie delikatnych tart, galaret oraz kremów, którymi młodzi uczestnicy przyjęcia raczyli się z niepohamowanym apetytem. Po obiedzie państwo Thatchamowie pożegnali się, a pan Edward Thatcham, obdarzywszy gospodynię przyjęcia spojrzeniem pełnym młodzień­czego uwielbienia, oświadczył, że spędził najweselszy wieczór w życiu, a następnie z najwyższą czcią ucałował jej dłoń. Po wyjściu gości lady Denville odprowadziła bratową oraz Cressy do ich pokoi, a Kit wrócił do jadalni, gdzie wśród nie sprzątniętych jeszcze półmisków siedzieli pozostali trzej dżentelmeni: Ambrose dąsał się, ponieważ ojciec skarcił go za to, że pozwolił, by Kit nalał mu przedniej marki koniaku, Cosmo wygłaszał monolog skierowany do sir Bonamy'ego, ten zaś delektował się bukietem doskonałego brandy, od czasu do czasu kiwając dobrodusznie głową, co miało świadczyć, że uważnie słucha. Kiedy jednak wszedł Kit, zwrócił na niego swe małe oczka i rzekł:

- To prawda! Szczera prawda! Cóż to za wspaniała kobieta!
Nigdy nie spotkałem drugiej takiej jak ona, mój chłopcze!

Kit, przypomniawszy sobie liczne upomnienia Fimbera, wyjął własną tabakierkę, którą ten nieoceniony sługa włożył mu do kieszeni, a następnie otworzył i podsunął sir Bonamy'emu mówiąc:

- Może spróbuje pan mojej tabaki, sir?

Natychmiast jednak zorientował się, że coś jest nie tak. Sir Bonamy bowiem utkwił w tabakierce dziwnie pozbawiony wyrazu wzrok, co trwało kilka sekund, po czym podniósł spojrzenie ku twarzy Kita. Patrzył na niego przez następną chwilę, ale rzekł tylko:

- Ładna tabakierka. Kupiłeś ją w Paryżu, nieprawdaż? Wtedy
gdy miałeś się spotkać z bratem.

160

Rozterka

- Chyba tak - potwierdził Kit. Żaden mięsień nie drgnął
w jego twarzy.

Sir Bonamy wziął szczyptę proszku.

- To ta od Berniera - dodał. - Pokazywałeś mi ją po powrocie
do domu.

Na tym najwyraźniej wyczerpał temat; kiedy jednak później odwiedził Kita w dużym pokoju, w którym zgodnie z tradycją sypiali kolejni lordowie Denville, młodzieniec nieco się prze­straszył, ale nie był zdziwiony. Fimber właśnie pomógł mu zdjąć surdut, a sir Bonamy, uwolniwszy się od sztywnego gorsetu oraz wysokiego kołnierzyka ze sterczącymi rożkami, miał na sobie grubą, brokatową bonżurkę tak soczystej barwy i tak obszernego kroju, że jego sylwetka, zwykle i bez tego okazała, teraz prezen­towała się wprost imponująco.

- Chciałbym zamienić z tobą słówko! - oznajmił. Fimber,
zachowując kamienny wyraz twarzy, wycofał się do garderoby,
a Kit czując się trochę niepewnie bez swej podpory duchowej,
odparł:

- Ależ oczywiście, sir? Czy coś się stało?

Sir Bonamy powstrzymał go unosząc dłoń.

- Nie, nie! - rzekł pospiesznie. - Powiedziałem ci przed

161

Georgette Heyer

chwilą, że to nie moja sprawa! Nie chcę o niczym wiedzieć, bo cała ta intryga wygląda mi na bardzo podejrzaną.

- Nie jest tak podejrzana, jak się wydaje - odparł Kit.

Kit zapewnił go, że może być spokojny, więc sir Bonamy oddalił się z poczuciem, iż zrobił dla młodego przyjaciela tyle, ile pozwalały mu na to wiek i wysoka pozycja towarzyska.

Lady Denville, dowiedziawszy się nazajutrz o całym zajściu, nie tylko wybuchnęła perlistym śmiechem, lecz także zapałała niegodziwym pragnieniem, by wciągnąć nieszczęsnego sir Bona-my'ego w aferę, którą dumnie uważała za swój pomysł.

162

Rozterka

- Nie mówi się „bojaźliwe", tylko „zajęcze serce"!

- Tego się właśnie obawiam! - wyznał szczerze.

- Widzisz wszystko w czarnych barwach i nawet wiem dla­
czego - orzekła. - To z powodu wczorajszego homara! Ja sama
w nocy nie czułam się najlepiej, ale mam wspaniałe proszki,

163

Georgette Heyer

które dostałam od doktora Ainslie, więc zażyłam jeden z nich i od razu mi przeszło. Chodź ze mną do garderoby, mój biedaku, rozpuszczę go w wodzie.

- Mamo, to nie z powodu homara!

Kit zaśmiał się, ale rzekł poważnie:

Oznajmiwszy matce, że teraz jest już całkowicie spokojny, pan Fancot oddalił się, próbując jako dobry gospodarz wymyślić po drodze, czym by tu zabawić męską część towarzystwa. Sir Bonamy, podobnie jak lady Stavely, przeważnie nigdy nie wychodził ze swego pokoju przed południem - chyba że zmuszały go do tego jakieś szczególne okoliczności - kiedy więc Kit dowiedział się od pani Norton, że pan Cliffe poszedł

164

Rozterka

z panem Ambrose'em do lasu, by zobaczyć, jak syn radzi sobie pod opieką gajowego, jego myśli w sposób naturalny zwróciły się ku paniom. Przeprowadzone przez niego poszu­kiwania ciotki można by określić jako zaledwie pobieżne i gdy młodzieniec stał w hallu zastanawiając się, gdzie mógłby znaleźć Cressy, dopisało mu szczęście, ponieważ zobaczył, że dziew­czyna właśnie schodzi na dół po szerokich schodach. Miała na sobie uroczą prostą suknię z francuskiego muślinu, zapiętą wysoko pod szyję, ale właśnie gdy Kit myślał, jak ślicznie w niej wygląda, zauważył zmarszczkę na czole dziewczyny i wyraźne zatroskanie w oczach. Zapytał więc od razu:

- O co chodzi, Cressy? Czy stało się coś, co cię zmartwiło?
Dziewczyna przystanęła patrząc na niego i zawahała się przez

chwilę, zanim odpowiedziała. Potem jednak jej czoło się wy­gładziło, a na ustach zawitał uśmiech. Pokonując ostatnie stopnie, odrzekła:

- Owszem! To znaczy rzeczywiście coś mnie zmartwiło, choć
nie tak bardzo jak babcię! Obawiam się, że jest mocno zdener­wowana, chociaż starałam się jej wytłumaczyć, że to na pewno
nie jest wina biednej matki chrzestnej! Ani papy! Żadne z nich
nie zrobiłoby czegoś takiego! To kolejna sztuczka Albinii, która
próbuje w ten sposób załatwić swoją sprawę! Rozumiem, że nie
czytałeś jeszcze londyńskich gazet?

Kit potrząsnął przecząco głową, więc Cressy podała mu gazetę, którą trzymała w ręku. Kiedy brał ją od niej, od razu zauważył, że otwarta była na stronie poświęconej ogłoszeniom towarzyskim i dyskretnie sformułowanym najnowszym plotkom. Szybko uniósł głowę, patrząc na Cressy pytającym wzrokiem. W odpowiedzi dziewczyna z niesmakiem zmarszczyła nos i wskazała palcem akapit, na który powinien zwrócić uwagę. Otóż po wyliczeniu nazwisk wielu wysoko postawionych osób z towarzystwa bawią­cych właśnie w Worthing, notatka głosiła, że wdowa po poprzed­nim lordzie Stavely, każdego lata odwiedzająca to szacowne miejsce, tym razem jest nieobecna, gdyż wraz z wnuczką, panną Cressidą Stavely, pojechała z wizytą do Ravenhurst Park, rodowej posiadłości lorda Denville, gdzie obie damy przebywają w gościnie u szanownego jej właściciela oraz jego matki, wdowy po po-

165

Georgette Heyer

przednim lordzie Denville. Autor owej intrygującej notatki zręcz­nie dał do zrozumienia, że ze strony wyżej wymienionych osób niebawem należy się spodziewać pewnego ogłoszenia.

- Na pewno nie moja matka zamieściła to zawiadomienie!

- wykrzyknął Kit, aż czerwieniejąc z irytacji. - Ani też nie
upoważniła nikogo do podobnie impertynenckiej enuncjacji!

- Ależ oczywiście, że nie! Nie mam najmniejszych wątpliwo­ści, że to sprawka Albinii, która próbuje zmusić mnie do podjęcia
wygodnej dla niej decyzji. Co więcej - dodała zastanawiając się
nad tym ponuro - bardzo bym się zdziwiła, gdyby wcześniej nie
próbowała nakłonić ojca, by zamieścił ogłoszenie, że już zaręczy­
łam się z lordem Denville! Cóż to za głupia gęś! Powinna lepiej
znać swego męża. Możesz sobie wyobrazić, jak bardzo babcia się
zezłościła! - Cressy zaczęła się śmiać. - Nie wiem, co bardziej ją
zdenerwowało: karygodna lakoniczność wzmianki o niej czy to,
że Albinia ośmiela się zamieszczać w prasie informacje o jej
poczynaniach.

W oczach Kita pojawiły się wesołe błyski.

- I pomyślała, że to mama - moja mama! - ośmieliła się...
Cressy przerwała mu, kładąc dłoń na jego ramieniu i mówiąc

szybko:

- Och, błagam cię, nie wnikaj w szczegóły! - Wyrwał jej się
stłumiony chichot. - Co prawda, oddała sprawiedliwość matce
chrzestnej, mówiąc w chwili największego wzburzenia, że nigdy
by się czegoś takiego po niej nie spodziewała, a to już coś
znaczy, zwłaszcza w porównaniu z tym, co powiedziała o papie!
Stwierdziła, że to całkiem do niego podobne! Zapewniam cię
jednak, że wcale tak nie jest!

Kitowi złość zaczęła powoli mijać, ale gdy ponownie spojrzał na gazetę, pogardliwie skrzywił usta.

- To niewybaczalne! Twojej macosze powinno się skręcić
kark! Co zaś do owego plotkarza, który ułożył tę przemyślną
notatkę...! - Odrzucił na bok gazetę. - Zauważ, że napisał ją tak,
by nikt nie mógł mu zarzucić kłamstwa ani zmusić do przeprosin!

- Mina Kita złagodniała, kiedy znowu spojrzał na Cressy. - Nie
wiem dlaczego tak bardzo się zdenerwowałem, skoro przede
wszystkim ty jesteś ofiarą tej intrygi - i tylko to może być dla

166

Rozterka

mnie powodem do irytacji! Moje biedactwo, wiem, jak musisz się czuć zakłopotana! Nie pozwól jednak, by zepsuło ci to dobry humor albo w jakiś sposób wpłynęło na twoją decyzję!

W jej oczach przez chwilę pojawił się dziwny, ledwie do­strzegalny błysk rozbawienia.

- Nie obawiaj się. Jeśli zaś chodzi o Albinie - kiedy wy­
chodziłam z pokoju, babcia właśnie pisała do niej list. Sądzę, że
moja macocha wolałaby raczej skręcić kark niż go przeczytać.
Nawet jej trochę współczuję, bo ojciec na pewno okropnie się
zdenerwuje i choć na ogół jest łagodny jak baranek, potrafi
wściec się jeszcze gorzej niż babcia, gdy ktoś wyprowadzi go
z równowagi. Papa na pewno będzie oburzony, bo to wyjątkowo
niestosowna i obrzydliwa plotka, niemniej jednak nie chciała­
bym, aby stała się przyczyną poważnej kłótni między nim
a Albinią.

- Doprawdy? Ja nie jestem taki wielkoduszny!

- Cóż, ona jest po prostu niemądra! - wyjaśniła Cressy. - Nie
można nikogo winić za to, że jest głupi albo zazdrosny. Powinno
się raczej Albinii współczuć - albo przynajmniej się starać - bo
na pewno biedaczka i tak przeżywa męczarnie.

Tej opinii bynajmniej nie podzielała lady Denville, która po przeczytaniu notatki wpadła w gniew. Aż poróżowiała ze złości, a jej oczy zaczęły niebezpiecznie błyszczeć. Podniosła wzrok na Kita, pytając drżącym głosem:

Kit był trochę zaskoczony.

- No tak, ale przecież...

- Domyślam się, dlaczego to zrobiła! - ciągnęła lady Denville
rozzłoszczona nie na żarty. - To zazdrosna, złośliwa ropucha:
wie, że kiedyś Stavely starał się o moją rękę i nadal ma do mnie

167

Georgette Heyer

pewien sentyment! Z wielką przyjemnością uspokoiłabym jej obawy! Doprawdy z wielką przyjemnością! Powiedziałabym jej, że Stavely nie podobał mi się nawet wtedy, gdy był młody i w miarę przystojny, a co dopiero teraz! Taka żona jak Albinia to skaranie boskie dla męża, który znudziwszy się jej wdziękami, chciałby nawiązać stosunki z jakąś inną kobietą!

Trochę zaskoczony jadem tej wypowiedzi, Kit próbował - dość nieskutecznie - złagodzić gniew matki. Ona jednak mu przerwała, mówiąc stanowczo, aby nie denerwował jej jeszcze bardziej, a następnie, wziąwszy w rękę znienawidzoną gazetę, oddaliła się, by zapukać energicznie do drzwi pokoju lady Stavely. Ponieważ nic bardziej nie irytowało starszej damy, jak wizyta nie zapowie­dzianego gościa w porze, gdy jeszcze nie była gotowa do wyjścia z sypialni, Kit spodziewał się najgorszego. Tak się jednak nie stało. Obie panie przez pół godziny siedziały zamknięte w pokoju, czerpiąc w tej jakże nieprzyjemnej sytuacji wielką satysfakcję i pokrzepienie ze swobodnej wymiany zdań na temat Albinii Stavely. Jedynym zgrzytem w owej rozmowie była uwaga, jaką poczyniła starsza dama, informując swą uroczą gospodynię, że jako lady Stavely należy jej się tytuł wdowy po hrabim, czyli hrabiny, i czy to się komuś podoba, czy nie, życzy sobie, by tak się do niej zwracano.

- Ale nie przejdzie mi to przez gardło, Kit! - powiedziała
później lady Denville dramatycznie. - Nikt nie może mi zarzucić,
że nie potrafię sobie radzić z przeciwnościami losu, ale tego już
byłoby dla mnie za wiele!

Z krewnymi matki, którzy także przeczytali notatkę w gazecie, Kit poradził sobie szybko i skutecznie. Ciotce, która stwierdziła, iż domyślała się wszystkiego już od początku, powiedział, że gdyby matka wiedziała, jak absurdalnie zostanie skomentowana wizyta jej ulubionej chrześniaczki, nigdy by jej nie zaprosiła do Ravenhurst. Kiedy zaś stryj zaczął wygłaszać gniewne kazanie o tym, jak niestosowne jest informowanie rodziny o zbliżającym się ślubie za pośrednictwem prasy, Kit przerwał mu i uprzedzając dalsze utyskiwania na ten temat, powiedział chłodnym, lecz uprzejmym tonem:

- Możesz być pewny, wuju, że jeśli zdecyduję się wstąpić

168

Rozterka

w związek małżeński, z przyjemnością wcześniej powiadomię cię o tym.

Natomiast Ambrose, którego licho podkusiło, by zażartować sobie z przyszłych planów kuzyna, otrzymał odpowiedź zdecydo­wanie mniej finezyjną, a kiedy wreszcie Kit miał okazję zamienić z Cressy słowo na osobności, zapewnił ją, że może zapomnieć o tym nieprzyjemnym, lecz w gruncie rzeczy nieistotnym in­cydencie.

- Sądzę, że nigdy już o tym nie usłyszymy - stwierdził na koniec.


12

Kitowi dane było trwać w tym przekonaniu zaledwie dwa­dzieścia cztery godziny. Następnego, bowiem popołudnia, kiedy deszcz nie pozwolił nikomu wyjść na dwór, a Kit i Cressy grali w bilard, do pokoju wszedł Norton i zapytał bezbarwnym tonem, czy może prosić jaśnie pana na słówko.

- Tak, a o co chodzi?

Norton kaszlnął i spojrzał na niego znacząco. Niestety, Kit akurat patrzył na Cressy, która z kijem bilardowym w ręku, krytycznym wzrokiem oceniała rozmieszczenie kul na stole. Ich układ nie był dla niej korzystny.

Kit spojrzał na niego, marszcząc czoło.

- Teraz? Przerywasz mi grę.

Cressy, która uniosła wzrok znad stołu, by spojrzeć na kamer­dynera, rzekła:

- Idź, Denville! Chętnie i bez zastrzeżeń uznaję twoje zwycięs-

170

Rozterka

two - pobiłeś mnie na głowę! - Uśmiechnęła się do Nortona. - Rozumiem, że sprawa jest pilna?

- Tak, rzeczywiście, panienko! - odparł kamerdyner z wdzięcz­nością.

Zwróciwszy wreszcie uwagę na służącego, Kit uświadomił sobie, że Norton próbuje mu przekazać wzrokiem jakąś wiado­mość. Wiedząc od Fimbera, że kamerdyner nie żywi żadnych podejrzeń w stosunku do jego osoby i uważa go za swego pana, zaczął zachodzić w głowę, przed czym Norton chce go ostrzec. Wstawił więc swój kij bilardowy do stojaka, przeprosił Cressy i wyszedł z pokoju, a za nim podążył służący.

Jedynie nieznacznym drgnieniem powieki Kit zdradził swe uczucia. Zapytał krótko:

- Jak się nazywa?

- Jej nazwisko brzmi Alperton, jaśnie panie - odparł Norton
sygnalizując w ten sposób votum separatum w stosunku do
tajemniczej kobiety, po czym ujawnił jej stan cywilny. - P a n i Al­perton, niezbyt młoda niewiasta, jaśnie panie. - Utkwił wzrok
w jakimś punkcie ponad ramieniem Kita, a następnie starannie
dobierając słowa, wyjawił kolejną informację. - Uznałem, że
najlepiej będzie zaprowadzić ją do Błękitnego Salonu, jaśnie
panie, gdyż sir Bonamy i pan Cliffe jak zwykle o tej porze są
w bibliotece, a ta pani nie chciała przyjąć do wiadomości, że
jaśnie pana nie ma w domu, i oświadczyła, że poczeka, aż będzie
pan mógł się z nią zobaczyć, sir.

Kiedy Kit wkroczył do Błękitnego Salonu, stało się dla niego jasne, że będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Na początku przestraszył się, że to jakaś protegowana Evelyna miała czelność zjawić się w Ravenhurst, ale jego obawy zniknęły, kiedy Norton powiedział mu, że pani Alperton nie jest zbyt młoda. Odetchnąw-

171

Georgette Heyer

szy wiec z ulgą, że nie będzie musiał stanąć oko w oko z kimś tak dobrze znającym Evelyna, Kit skinął głową i rzekł chłodno:

- Dobrze, zobaczę się z nią.
Norton skłonił się.

- Jak pan sobie życzy. Czy mam powiedzieć woźnicy, żeby
zaczekał?

a następnie szerokim korytarzem do drzwi Błękitnego Salonu. Otworzył je przed nim, a Kit wszedł do środka przybierając obojętny wyraz twarzy na przekór targającym nim obawom.

Nieznajoma siedziała na małej sofie. Kiedy Kit stanął w drzwiach, spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka i rzekła z druzgocącą ironią:

- Cóż to? Więc jednak jaśnie pan jest w domu!
Młodzieniec niespiesznie zrobił kilka kroków naprzód. Jego

pierwszą myślą było, że ta kobieta na pewno nie jest przyjaciółką Evelyna, a zaraz potem przyszło mu do głowy - jakkolwiek byłoby to nieprawdopodobne - że pani Alperton musi być jedną z tych matron, które tak niestosownie nazywa się matkami przełożonymi pewnych przybytków. To nieżyczliwe skojarzenie wywołał w wyobraźni Kita strój przybyłej. Wprawdzie młodzie­niec miał mgliste pojęcie na temat kobiecej garderoby i gdyby go zapytano, jak tego dnia ubrana była jego matka, nie potrafiłby odpowiedzieć; uderzyło go jednak to, że nigdy nie widział, by szanująca się kobieta w średnim wieku, nie mówiąc już o damie, ubrana była w tak zwracające uwagę i kolorowe szaty jak te, które miała na sobie pani Alperton. Mimo kunsztownie ułożonych loków metalicznie żółtej barwy, widocznych spod białego satyno­wego czepka, na którym z kolei spoczywał nasunięty na czoło kapelusz z okrągłą główką i strusim piórem zwieszającym się nad okiem właścicielki, Kit ocenił ją na mniej więcej pięćdziesiąt lat. W rzeczywistości owa jejmość była w wieku lady Denville i choć w młodości musiała być naprawdę efektowną dziewczyną, to jednak nadużywanie kosmetyków, a także upodobanie do mocnych

172

Rozterka

trunków niekorzystnie odbiły się na jej niegdyś powabnym obliczu. Bardziej spostrzegawcze osoby zauważyłyby także, że w jej dużych i ładnych oczach czaił się jakiś chytry błysk. Natomiast tylko zwolennicy szczupłych kobiet mogliby coś zarzucić jej pulchnej, lecz ściśniętej gorsetem figurze.

Niezależnie od tego, jak można by oceniać gust pani Alperton, każda kobieta zauważyłaby od razu, że niewiasta ta bardzo się starała wyglądać elegancko i uważała swój strój za nader od­powiedni na wizytę w domu szlachetnie urodzonego dżentelmena, gdyż niewątpliwie ubrana była w swą najlepszą suknię i pelisę. Kit miał tylko nadzieję, że zdąży się pozbyć tej damy, zanim zobaczy ją ktokolwiek z gości, gdyż liliowej barwy pelisa, ozdobiona patkami i sznureczkami, oraz mocno wydekoltowana suknia z różowej satyny robiły doprawdy niesamowite wrażenie. Różowe półbuty z koźlej skórki, rękawiczki, liliowa jedwabna parasolka oraz liczne porozmieszczane tu i ówdzie błyskotki dopełniały stroju pani Alperton, która na dodatek obficie skropiła się dość dusznymi perfumami.

Kit przystanął przy stoliku na środku pokoju i popatrzył na nią.

- Tak, pani? - odezwał się. - Czy mogę wiedzieć, co panią tu
sprowadza?

Jej obfite piersi zafalowały.

- Może pan wiedzieć, pewnie, że tak! Bo oczywiście nie ma
pan o tym pojęcia, co? Najmniejszego! I stoi pan tutaj dumny jak
paw, zadzierając nosa wobec kogoś, kto przebywał w towarzystwie
najwyżej postawionych dżentelmenów! Miewałam o nieba lep­
szych służących niż ten pański nadęty kamerdyner, a skakali
wokół mnie jak niewolnicy! Ale do rzeczy -jestem tu po to, by
powiedzieć panu, że nie uda mu się bezkarnie łamać serc
niewinnych kobiet! Będzie pan musiał za to zapłacić! O tak, już
ja tego dopilnuję!

- Czyjeż to serce złamałem? - zapytał Kit. - Pani?

- Moje! Dobre sobie! - wykrzyknęła. - Jeśli nie złamał go
markiz, który nie tylko traktował mnie jak księżniczkę, ale także
nigdy nie żałował pieniędzy na moje wydatki, nie mówiąc już
o tej pokaźnej sumce na pożegnanie - bo rozstaliśmy się w końcu,
co zresztą odbyło się bez żadnych przykrych słów, ponieważ

173

Georgette Heyer

markiz wiedział, jakie względy należą się damie... - Urwała tracąc wątek swego monologu i zapytała: - O czym to ja mówiłam?

Te ostatnie słowa sprawiły, że Kit wreszcie zapomniał o prag­nieniu, by dowiedzieć się, kim jest ów markiz, od którego pani Alperton przejęła tak kwiecisty sposób wysławiania. Jeszcze chwilę wcześniej wydawało mu się, że cała ta sprawa, o cokolwiek w niej chodziło, nie może być zbyt poważna. Kiedy jednak pani Alperton zanurzywszy rękę w kieszeni pelisy, wyciągnęła wycinek z gazety i podsunęła mu przed oczy, nie musiał go czytać, by zorientować się, o czym mówi. Przez jedną straszliwą chwilę błysnęła mu w głowie myśl, że Evelyn w jakimś zamroczeniu złożył tajemniczej Clarze propozycję małżeństwa, i oczami wyobraźni niemal już zobaczył, jak jego bratu wytaczają proces o niedotrzymanie obietnicy ślubu. Wizję tę potwierdził jeszcze kolejny okrzyk pani Alperton.

- Jest pan podstępny jak wąż! - zawołała. - Niegodziwy,
zepsuty arystokrata, który wykorzystał niewinną dziewczynę
zwodząc ją fałszywymi obietnicami!

- Bzdura! - odparł Kit nie tracąc zimnej krwi.

- Ach tak? Przypuszczam, że za chwilę mi pan powie, iż
w ogóle jej nie uwiódł?

Kit nie zastanawiał się nad odpowiedzią, bo niezależnie od

174

Rozterka

tego, jakich szaleństw dopuszczał się Evelyn, trudno było uwie­rzyć, aby rzeczywiście uwiódł niewinną panienkę -jeśli oczywiś­cie córka pani Alperton mogła nią być.

- Naturalnie, że nie! - powiedział.

- Kiedy została pańską utrzymanką, obiecał pan, że się nią
zaopiekuje!

- Doprawdy?

Pani Alperton poczerwieniała, a jej oblicze przybrało niemal takie samo natężenie barwy jak pelisa, lecz nieco różniło się od niej odcieniem. Dama zmrużyła oczy i rzekła groźnie:

- Próbuje mnie pan zniechęcić, co? Nie uda ci się to, mój
wyniosły panie! Mógł pan otumanić to śliczne, słodkie jagniątko,
ale wiedz, że ja nie mam już siedmiu lat i znam te wszystkie
sztuczki!

- Nie wątpię w to - odrzekł z ledwo widocznym uśmiechem.
Pani Alperton spurpurowiała jeszcze niebezpieczniej, lecz

popatrzywszy na Kita przez kilka sekund, zdołała się trochę opanować i rzekła, nagle rezygnując ze swego dramatycznego stylu i podchodząc do sprawy bardziej rzeczowo: - Wyjaśnijmy sobie wszystko, drogi panie! Nie pokazywał się pan u Clary niemalże od miesiąca, a kiedy biedaczka do pana napisała - bo musiał pan dostać od niej list - nie odezwał się pan do niej ani słowem, a tymczasem dziewczyna wprost umiera z niepokoju, myśląc, że jest pan chory albo miał pan wypadek! Nie zadał pan sobie trudu, by złożyć jej wizytę albo w jakiś inny sposób uprzedzić ją o tej wstrząsającej wieści, o której sama musiała dopiero przeczytać w gazecie! Natychmiast wpadła więc w his­terię, bo choć na nic nie liczyła, sprawiał pan wrażenie, że mu na niej zależy i zawsze zachowywał się w stosunku do niej jak dżentelmen!

Przyjąwszy z wielką ulgą informację, że panna Alperton najwyraźniej nie spodziewa się, iż Evelyn ją poślubi, Kit odparł:

- Ta plotka, proszę pani, dostała się do prasy bez mojej
wiedzy. - Miał zamiar także dodać, iż jest ona bezpodstawna, ale
ugryzł się w język, ponieważ nie znał zamiarów Cressy i nie
mógł wypowiadać się w jej imieniu. Zamiast tego rzekł: - Clara
chyba wie, że nie jestem najlepszy w pisaniu listów, ale może

175

Georgette Heyer

rzeczywiście powinienem był ją uprzedzić, że nie będę mógł przyjechać. Zaszły pewne okoliczności, które sprawiły, że musia­łem odłożyć tę wizytę...

- Tak, tak, każdy wie, co to za okoliczności! - przerwała mu
pani Alperton. - Tylko ktoś bardzo naiwny dałby się zwieść
i uwierzyłby w te pańskie głodne kawałki! Próbujesz pan wycofać
się rakiem z tej całej historii, a udajesz wielkie panisko, ot co!

- To nieprawda, ale może pani powiedzieć Garze...

- Prawda, prawda! - stwierdziła pani Alperton ze złowróżbnym
błyskiem w oczach. - Jeśli będzie mi pan próbował wmawiać, że
pańskie kieszenie świecą pustkami, to szkoda fatygi! Pana ojciec
był bardzo nadziany i na pewno nie zostawił syna na lodzie!
I niech pan nie myśli, że go nie znałam, bo obracałam się
w najwyższych sferach i wielu wpływowych dżentelmenów
chętnie zasiadało przy moim stole, może mi pan wierzyć! - Po
czym dodała z godnością: - To znaczy, zanim się wycofałam.
Moje obiady uchodziły za najelegantsze i takie były rzeczywiście,
bo miałam francuskiego kuchmistrza i nie szczędziłam pieniędzy

- markiz nie żałował grosza i zawsze mi mówił, że należy
kupować tylko najlepsze rzeczy i mieć dobrze zaopatrzoną
piwnicę. Dlatego przysyłał mi swoje wina.

Przerywając tę falę wspomnień, Kit rzekł:

- Niepotrzebnie się pani trudzi. Nie mam najmniejszego
zamiaru wycofywać się z niczego w sposób niegodny i na pewno
nie omieszkam zawiadomić Clary, jeśli będę miał zamiar się
ożenić.

- I to właśnie pan uczynił! - wykrzyknęła z oburzeniem.

- Zamieszczając ogłoszenie w gazecie, co mógł zrobić tylko ktoś
zupełnie pozbawiony serca!

176

Rozterka

- No pewnie! Trudno, żeby było inaczej, bo chyba nie mogłaby tu przyjechać, gdyby pańska matka jej nie zaprosiła. Ta panna musi uważać się za nie lada szczęściarę, bo z tego, co wiem, ma już dwadzieścia lat, a jeśli Stavely da jej jakiś przyzwoity posag, to będzie więcej, niż mogłabym się po nim spodziewać! Nigdy jakoś nie słyszałam, by chętnie wydawał pieniądze! Ale czy ta dziewczyna nadal będzie się uważała za szczęśliwą, jeśli się dowie, jak pan potraktował moją Clarę - to już zupełnie inna para kaloszy!

Kit zesztywniał wewnętrznie, zorientowawszy się po pełnym złośliwej uciechy uśmieszku pani Alperton, że w tych słowach ukryta jest pogróżka. Stało się dla niego jasne, że owa dama przybyła do Ravenhurst, by go szantażować, a to stwarzało dla niego poważne niebezpieczeństwo. Wprawdzie ujawnienie jego rzekomego wiarołomstwa zniweczyłoby zamiar, z jakim pani Alperton tu przybyła, lecz Kit zdążył już na tyle dobrze ją poznać, by wiedzieć, że może ona łatwo stracić panowanie nad sobą, i nie miał wątpliwości, że gdyby nie zgodził się przyjąć jej warunków, bez wahania spełniłaby swoją groźbę. A ponieważ jej głos pod wpływem emocji stawał się bardzo przenikliwy, Cressy na pewno nie byłaby jedyną osobą w Ravenhurst, która wy­słuchałaby jej rewelacji. Jak zatem pozbyć się tej strasznej jejmości, nie dając jej jednocześnie okazji do rozpętania awantury, której nawet wolał sobie nie wyobrażać - to stanowiło obecnie najważniejszy problem i Kit nie miał pojęcia, jak go rozwiązać. Gdyby bowiem wykazał dobrą wolę, i tak nie byłby w stanie uciszyć pani Alperton za pomocą okrągłej sumki, którą ta uznałaby za satysfakcjonującą, ponieważ nie mógł wystawić jej czeku ani na konto Evelyna, ani na swoje - pomijając już fakt, że tej dobrej woli zdecydowanie nie przejawiał. Nie widział także sposobu, by zorientować się, jak poważne są zobowiązania Evelyna wobec córki pani Alperton i czy ta ostatnia nie działa przypadkiem z poduszczenia dziewczyny. Kit podejrzewał jednak, że pieniądze, które by wręczył matce, nigdy nie dotarłyby do Clary, i był prawie pewny, że pani Alperton nie wiedziała dokładnie, jaki układ Evelyn zawarł z jej córką, jeśli w ogóle coś takiego miało miejsce. Wydawało mu się mało prawdopodobne, by brat wdawał

177

Georgette Heyer

się w jakieś podejrzane konszachty z matką swojej bogdanki - co w pewnym sensie potwierdziła sama pani Alperton, ponieważ w trakcie rozmowy ani razu o tym nie wspomniała. Kit zdecydo­wał więc, że na razie powstrzyma się od pochopnych obietnic w imieniu brata.

To postanowienie musiało w jakiś sposób uwidocznić się na jego obliczu, bo pani Alperton, która bacznie go obserwowała, rzekła nieco podniesionym tonem:

- Ostrzegam pana, że ta panna dowie się o wszystkim!

- Proszę mi powiedzieć, pani Alperton - odparł Kit z łagodną
ironią - czy mam rozumieć, że mówi pani w imieniu Clary?
Wydaje mi się to do niej dziwnie niepodobne!

Kit ryzykował wypowiadając to ostatnie zdanie, bo miał powody przypuszczać, że dziewczyna odziedziczyła temperament matki, ale po minie pani Alperton zorientował się, że strzał był celny. Jejmość bowiem spojrzała na niego ze złością, ale odrzekła niemal bez wahania:

- Och Boże, skądże znowu! Dobrze pan wie, że ta słodka
istota, tak szczerze panu oddana, raczej umarłaby ze zgryzoty, niż
w jakikolwiek sposób przeszkodziła panu w jego zamiarach,
nawet gdyby to miało ją zabić, czego, klnę się na mą głowę,
poważnie się obawiam, bo jeszcze nigdy nie widziałam jej w tak
strasznym stanie - dziewczyna ledwie może unieść głowę z po­duszki i cały czas szlocha! Nie zdziwiłabym się, gdyby całkiem
zmarniała!

Kit potrząsnął głową.

- Doprawdy zadziwia mnie pani. Nie miałem pojęcia, że Clara
jest tak niezwykle wrażliwa.

Od razu poczuł się na pewniejszym gruncie, bo jakoś nie potrafił sobie wyobrazić, by Evelyn mógł żywić jakiekolwiek cieplejsze uczucia względem płaczliwej niewiasty. Najwyraźniej i tym razem trafił w dziesiątkę, gdyż pani Alperton poinformowała go głosem pełnym tłumionej wściekłości, że jaśnie pan nie ma pojęcia, jak straszliwie niepokoje przeżywa Clara i jak trudno jej przywołać uśmiech na twarz, gdy on raczy przyjechać do niej z wizytą.

- Jeśli tak jest istotnie, sądziłbym raczej, że chętnie by się

178

Rozterka

mnie pozbyła - zauważył nie mogąc zapanować nad mimowol­nym śmieszkiem. Zobaczył jednak, że pani Alperton zamierza zarzucić go gradem dalszych oskarżeń, więc uniósł dłoń. - Nie, nie, już wystarczy tego, droga pani! Wypełniła pani swoją misję! Przykro mi słyszeć, że Clara tak się zamartwia, zatem bardzo proszę, by jak najszybciej wróciła pani do jej łoża boleści. Niech pani przekaże córce moje najgłębsze ubolewanie, że nieświadomie stałem się przyczyną jej rozstroju nerwowego, i zapewni ją, że pospieszę złożyć jej wizytę, gdy tylko będzie to możliwe.

Przez chwilę wydawało się, że to oświadczenie przeważyło szalę na korzyść Kita, ale pani Alperton nie była z tych, którzy łatwo rezygnują. Porzuciwszy ton fałszywej troski o złamane serce córki, rzekła szorstko:

W tym momencie nieoczekiwanie dał się słyszeć kobiecy głos.

- Co za szczęśliwy zbieg okoliczności, że jednak nigdzie nie
wyszłam! - powiedziała panna Stavely. - Chciała się pani ze mną
widzieć, nieprawdaż?

Ponieważ Kit stał odwrócony plecami do wejścia i jednocześnie zasłaniał je pani Alperton, żadne z nich nie zauważyło, gdy drzwi się trochę uchyliły i Cressy cicho wślizgnęła się do środka. Pani Alperton nieco się przestraszyła i wypuściła z ręki parasolkę,

179

Georgette Heyer

która upadła na podłogę, Kit zaś gwałtownie się odwrócił, a nonszalancki wyraz jego twarzy natychmiast ustąpił miejsca przerażeniu.

Uśmiechając się do niego promiennie, Cressy zrobiła krok do przodu. Kit odruchowo wyciągnął rękę, by ją zatrzymać, lecz ona nie zwróciła na to uwagi i podeszła do krzesła stojącego przy pustym kominku, naprzeciw pani Alperton.

- Proszę mi wybaczyć, że pani przerwałam! - rzekła uprzejmie.
- Ale mówiła pani dość głośno, więc przypadkiem usłyszałam
pani słowa. Jeśli dobrze zrozumiałam, ma mi pani coś do
powiedzenia?

- Nie! - zawołał Kit.

Pani Alperton, której rumieńce nieco przybladły, spojrzała na niego z uwagą, po czym znowu zaczęła badawczo przyglądać się Cressy. W jej oczach pojawiła się niepewność i widać było, że nie może się zorientować, czy nadejście dziewczyny będzie można jakoś wykorzystać dla doraźnej, materialnej korzyści, czy wręcz przeciwnie - zniweczy wszystkie jej rachuby.

- A więc to pani jest córką Stavely'ego, co? Jeśli mnie pamięć
nie myli, nie jest pani do niego zbyt podobna.

Przyjmując tę poufałą uwagę z niezmąconym spokojem, Cressy odparła:

Przeniosła spojrzenie na twarz Kita i rzekła:

Pani Alperton nie zwróciła uwagi na słowa dziewczyny, lecz nadal złośliwie patrzyła na Kita. On zaś napotkał spojrzeniem jej wzrok i w jego oczach pojawił się twardy wyraz.

- Oczywiście, że wolałbym - rzekł - ale jak już pani powie­
działem, nie dam się oskubać! Proszę się dobrze zastanowić. Igra
pani z ogniem - i może się to dla pani źle skończyć!

180

Rozterka

- Najpierw dopilnuję, żeby dla pana się dobrze nie skończyło!

- oświadczyła jadowicie. - Zrobię to z prawdziwą przyjemnością,
bo jestem matką i nie mogę spokojnie patrzeć, jak ktoś podle
wykorzystuje niewinne dziecko, jakim jest moja Clara! Ach,
moja droga panno, nawet nie masz pojęcia, jakiż podstępny
łajdak chce cię złapać w swoje sieci!

Kit oparł się plecami o ścianę i z rezygnacją złożył ręce na piersi.

Panią Alperton najwyraźniej to zaskoczyło - podobnie jak Kita, który miał nadzieję, że Cressy nie uwierzy w większość tych bzdur. Co prawda żaden szczegół owej żenującej historii nie nadawał się dla uszu delikatnej, dobrze wychowanej dziewczyny i Kit nawet bał się pomyśleć, jaki szok przeżyje Cressy i jak straszliwie będzie tym zakłopotana. Jednak ani on, ani pani Alperton nie wzięli pod uwagę, że dziewczyna była wychowywana w specyficznych warunkach i że jej ojciec bynajmniej nie krył się ze swymi romansami.

- To bardzo nieładnie z jego strony! - ciągnęła Cressy.

- Naprawdę serdecznie współczuję pani córce - a także pani, bo
chyba nie ma nic bardziej upokarzającego jak przypominać
lordowi Denville o jego zobowiązaniach!

- Owszem - odparła pani Alperton nieco zbita z tropu.

- Rzeczywiście, ma pani rację!

- Ale może zaszło tu jakieś nieporozumienie? - podsunęła
Cressy z nadzieją. - Bo wie pani, lord Denville jest strasznie
zapominalski. Dobrze pani zrobiła przypominając mu o swojej
sprawie, ponieważ jestem pewna, że teraz, gdy już szepnęła mu
pani słówko, zachowa się, jak na dżentelmena przystało. Mam
rację, sir?

- Owszem, jak na dżentelmena przystało - potwierdził Kit.

181


Georgette Heyer

Pani Aiperton szybko traciła panowanie nad sytuacją, ale podjęła jeszcze jedną heroiczną próbę, aby je odzyskać.

- Doprawdy? Wobec tego może mi pani powie, cóż t o ma
znaczyć?

Patrząc na podsunięty jej wycinek z gazety, Cressy sprawiała wrażenie osoby całkowicie zaskoczonej. Potem jej czoło się wygładziło i dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

- Teraz już wszystko rozumiem! - rzekła. - Wie pani, cały
czas nie mogłam zrozumieć, dlaczego chce pani rozmawiać
akurat ze mną! Wydawało mi się to bardzo dziwne! Ale nareszcie
wszystko jest dla mnie jasne! Przeczytała pani tę bzdurną notatkę
w „The Morning Post", która tak nas wszystkich wyprowadziła
z równowagi! Wielkie nieba, widzieli państwo coś bardziej

182

Rozterka

absurdalnego? Ale to nie jest wcale zabawne! - stwierdziła przybierając poważną minę. - Proszę mi wybaczyć! Nie powinnam się śmiać, bo przecież przez tego podłego plotkarza, który napisał owe insynuacje, zadała sobie pani tyle fatygi! To naprawdę bardzo miłe, że przyjechała tu pani, by zobaczyć się ze mną! Jestem jej szczerze zobowiązana i strasznie mi przykro, że kłopotała się pani na próżno.

Nastąpiła chwila przeraźliwej ciszy, podczas której pani Alper­ton zdawała się wręcz kulić w miejscu, gdzie siedziała. Kit, oderwawszy wreszcie pełen napięcia wzrok od twarzy Cressy, po cichu wyszedł z pokoju, czując, że dziewczyna nie potrzebuje już jego wsparcia i że powinien czym prędzej przywołać powóz pani Alperton. W tym celu wysłał do stajni lokaja, polecając mu jednocześnie, by przysłał do domu Challowa.

Ów poczciwiec stawił się bezzwłocznie. Nie okazał wcale zdziwienia słysząc konkretne pytanie, jakim powitał go Kit, i od razu na nie odpowiedział:

- Tak, sir, wiem, skąd przyjechała. Z tego, co powiedział mi
stangret, powóz został wynajęty w Tunbridge Wells. Ten chłopak
to straszny chwalipięta, ale nie ma powodu, by opowiadać mi
bajki, więc chyba można mu wierzyć. I jeszcze, paniczu Kit,
dowiedziałem się, że ta jejmość, która go wynajęła, zrobiła
Nortonowi karczemną awanturę, kiedy nie chciał jej wpuścić do

183

Georgette Heyer

domu, i mówiła, że jaśnie pan będzie żałował do śmierci, jeśli się z nią nie zobaczy. Chłopak rozgadał się o tym, że hej! Nie muszę więc panu mówić, że od razu nadstawiłem uszu, ale z tego, co się zorientowałem, ta kobieta to nie żadna dama, ale zrzędliwa baba i na pewno nie zalicza się do przyjaciółek jego lordowskiej mości - proszę mi wybaczyć, jeśli mówię zbyt śmiało!

Zmarszczka na czole Kita zniknęła, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie.

- Ja też myślałem, że już po mnie! - wyznał. - Nie widziałem
żadnego wyjścia z sytuacji. Jednak w ostatniej chwili zostałem
uratowany, a ta groźna dama właśnie szykuje się do odjazdu, bo
przegrała na wszystkich frontach!

13

Wróciwszy do Błękitnego Salonu, Kit zorientował się na podstawie tego, co zdążył usłyszeć, że pani Alperton raczyła Cressy nostalgicznymi opowieściami z czasów swej dawnej świetności. Sądząc po życzliwym zainteresowaniu, jakie malowało się na pogodnym obliczu panny Stavely, Kit przypuszczał, że szacunek dla dziewczęcej wrażliwości, który tak często de­klarowała pani Alperton, najwyraźniej powstrzymał ją od ujaw­niania bardziej intymnych szczegółów jej spektakularnej kariery, jak również faktu, że znała dość dobrze lorda Stavely. Kit się nie mylił: pani Alperton kilkakrotnie przerywała swą opowieść, przepraszając, że pozwoliła sobie powiedzieć więcej, niżby wypadało, i zapewniła Cressy, że choć miała przyjemność parę razy gościć jej ojca na przyjęciach u siebie, to jednak ich wzajemne stosunki nie wykroczyły nigdy poza granice zwykłej znajomości. Właśnie opowiadała o owych przyjęciach, wyjaś­niając, że jakkolwiek bywali u niej dobrze urodzeni dżentelmeni, to czasami i oni mieli ochotę trochę się zabawić, gdy do salonu wszedł Kit. Cressy wcześniej zdążyła już nieco ułagodzić roz­żaloną jejmość, lecz na widok Kita pani Alperton znowu przypo­mniała sobie o swoich krzywdach.

- Denville, jak się zapewne domyślasz, pani Alperton pragnie wrócić do córki - odezwała się Cressy, zanim owa dama zdążyła ponownie dać wyraz swej wrogości. - Właśnie też mówiła mi, jak dużym wydatkiem jest dla niej wynajęcie powozu, więc ośmieliłam się powiedzieć, że z pewnością uznasz za stosowne wziąć te koszta na siebie - zwłaszcza że ów wydatek, jak

185

Georgette Heyer

i kłopoty, na jakie była narażona pani Alperton, wynikły z powodu twej kiepskiej pamięci.

- Tak, oczywiście - odparł Kit. - Już nawet wydałem od­powiednie polecenie. Powóz zajechał przed dom - pozwoli pani,
że ją odprowadzę do drzwi!

Wstając z sofy, pani Alperton obdarzyła Kita łaskawym skinieniem głowy, ale stwierdziła z pewną goryczą, że spodziewała się po nim czegoś więcej, i spojrzała na niego nieprzyjaźnie. Potem uprzejmie pożegnała się z Cressy, dość głośno prychnęła na Kita, który otworzył przed nią drzwi, i wyszła z salonu.

Kit odprowadził ją i pomógł jej wsiąść do powozu, prosząc jednocześnie, by zapewniła biedną Clarę, iż o niej pamięta i dopilnuje, by nie umarła z głodu. Jednak pani Alperton, wyczerpana już trochę na skutek ostatniego wysiłku i przeżytych emocji, wyraźnie przestała się przejmować nieszczęściem córki i ograniczyła się jedynie do pogardliwego spojrzenia, jakim obrzuciła Kita, zanim usadowiła się w kącie powozu i zamknęła oczy.

Kiedy gość już odjechał, Kit wrócił do Błękitnego Salonu. Cressy nadal tam była - stała odwrócona plecami do kominka, tak jak wtedy, gdy wychodził. Kiedy go zobaczyła, powiedziała poważnie:

Rumieńce na jej policzkach nieco pociemniały, ale odparła lekko:

- Cóż, pani Alperton zachowywała się tak, jakby grała w jakiejś
kiepskiej sztuce, więc i mnie trochę poniosło! A poza tym
musiałam powiedzieć coś, co by ją przekonało! Widziałam, że
nie całkiem mi wierzy, kiedy oświadczyłam, że nie mam zamiaru
poślubić twojego brata.

186

Rozterka

Wydał przeciągłe westchnienie i zbliżywszy się do dziewczyny, położył jej ręce na ramionach.

- Nie masz pojęcia, jak pragnąłem powiedzieć ci prawdę!

- rzekł. - Cressy, kochanie moje, przebacz mi! Zachowałem się
wobec ciebie okropnie, a tak bardzo cię kocham!

Panna Stavely, która wykazywała żywe zainteresowanie ostat­nim guzikiem jego surduta, spojrzała na Kita nieśmiało.

- Naprawdę, Kit? - zapytała. - Szczerze?

Pan Fancot stanowczo wolał działać niż mówić, nic więc nie odpowiedział, lecz wziął ją w ramiona i pocałował. Panna Stavely, która zawsze sądziła, że Kit jest rycerski i delikatny, teraz zdała sobie sprawę, że się myliła, ponieważ gorący uścisk pana Fancota nie był wcale delikatny, a zachowanie młodzieńca, który bynaj­mniej nie zważał na jej słabe protesty, można by określić jako co najmniej niegrzeczne. Cressy nie była przyzwyczajona do takiego traktowania, a ponadto miała przemożne wrażenie, że babcia uznałaby jej brak sprzeciwu za karygodny, ale ponieważ pan Fancot najwyraźniej nie liczył się z żadnymi zasadami przy­zwoitości, uznała, że nie ma sensu zmagać się z nim. Kilka minut później, siedząc w ramionach Kita na sofie, którą niedawno zajmowała pani Alperton, dziewczyna zapytała:

- albo stałoby się to później, kiedy byłabyś już żoną Evelyna.
Ta straszna myśl sprawiła, że mimowolnie mocniej ją przytulił.

Dziewczyna jednak uspokoiła Kita, delikatnie całując go w poli­czek i mówiąc, gdy tylko odzyskała oddech:

187

Georgette Heyer

liśmy się rolami i tylko te osoby, które nas dobrze znały, potrafiły się zorientować, że coś jest nie tak. Byłem więc pewien, że i tym razem sztuczka się uda. Ale kiedy zgodziłem się udawać Evelyna, sądziłem, że skończy się to na jednym wieczorze. Gdybym wiedział, że ta maskarada potrwa dłużej, nigdy bym nie uległ namowom matki!

Oczy Cressy rozbłysły.

- Wiedziałam! To ona cię do tego namówiła!

- Nie wiem.

Dziewczyna dotąd opierała się na jego ramieniu, ale teraz usiadła prosto.

- Jak to nie wiesz? Przecież... Gdzie więc jest Evelyn?

Niewesoły uśmiech rozjaśnił oczy Kita.

- Tak, ale tym razem to nie to. Zbyt długo go nie ma. Myślę,

188

Rozterka

że zdarzył się jakiś wypadek. Dlatego tak nagle wróciłem do domu. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć, ale zawsze jakimś cudem obaj wiemy, kiedy drugiemu przydarza się coś niedobrego. Evelyn wiedział, gdy rok temu złamałem nogę - to znaczy nie wiedział konkretnie, co mi się stało, ale czuł, że miałem jakiś wypadek - więc depesza, którą wysłałem do domu, dotarła do niego w chwili, gdy już miał wyruszyć do Dover, by wsiąść tam na pierwszy statek do Europy!

- Pamiętam to - rzekła Cressy. - Matka chrzestna mówiła, że
to właśnie jest minus bycia bliźniakiem! I teraz czułeś właśnie
coś takiego?

Lekko zmarszczył czoło.

189

Georgette Heyer

nakłaniała! Nic nie mogłoby być dalsze od prawdy! Otóż bowiem zdaniem mamy wykupywanie za pięćset funtów broszki wartej zaledwie kilka gwinei jest grubą przesadą.

Cressy przez chwilę rozpaczliwie walczyła ze sobą, ale nie mogła się opanować i wybuchnęła niepowstrzymanym śmie­chem.

W oczach Cressy pojawił się ciepły płomyk, ale odparła z powagą:

- Oczywiście, że tak. Czy jednak Evelyn odzyskał broszkę?

- Nie wiadomo. Na pewno pojechał do Brighton i wrócił tu na
jedną noc. Potem odesłał Challowa razem ze swoim neseserem na
Hill Street, mówiąc, że za dzień lub dwa też tam przyjedzie.
Wyruszył jednak z Ravenhurst w nieznanym kierunku - pojechał
faetonem, sam - i więcej nie było o nim żadnych wieści.

Cressy się zaniepokoiła.

190

Rozterka

każde z nas. Jak możemy rozpocząć poszukiwania Evelyna, skoro ja nim jestem?

- Rzeczywiście. Naprawdę nic nie można zrobić?

- Na Boga! Czy to możliwe?
Cressy uśmiechnęła się nieznacznie.

- Owszem! Widzisz, nie jestem tak bardzo naiwna. Och, nie
chcę przez to powiedzieć, że miałam do czynienia z osobami
pokroju pani Alperton - choć raz natknęłam się na... na kobietę
lekkich obyczajów! Ale to był przypadek i papa nic o tym nie
wiedział. Bo rozumiesz, kiedy mama umarła, papa nie chciał,
żeby któraś z ciotek zabrała mnie do siebie, ponieważ bardzo
mnie kochał i zawsze dobrze się rozumieliśmy. Zostałam więc na
Mount Street z panną Yate, moją guwernantką, która była
naprawdę przemiłą osobą, a kiedy skończyłam szesnaście lat,
zaczęłam prowadzić dom i w pewnym sensie opiekować się
ojcem: dotrzymywałam mu towarzystwa i dbałam o niego, bo od
śmierci mamy nie miał się kto nim zajmować. Wkrótce więc
zaczęłam dowiadywać się o sprawach... eee... o których dziewczęta
przeważnie nie mają pojęcia! - Zaśmiała się nagle. - Nawet
gdybym była nie wiem jak naiwna, i tak z zawoalowanych uwag
ciotek musiałabym się domyślić, że papa prowadzi niezbyt...
szacowny tryb życia. Chyba ciotki obawiały się, że ojciec może
w każdej chwili sprowadzić jedną ze swych przyjaciółek na
Mount Street. Babcia lepiej znała życie i nie bawiła się w pod­
chody, kiedy wyjaśniła mi, jak się sprawy mają i na co pozwalają
sobie nawet dobrze urodzeni dżentelmeni, a także, jak w takiej

191

Georgette Heyer

sytuacji powinna zachowywać się prawdziwa dama... choćby czuła się straszliwie upokorzona! Muszę przyznać - dodała z namysłem - że nie świadczy to najlepiej o moim dziadku! I choć bardzo kocham papę, teraz już wiem, dlaczego mama miewała takie okresy smutku... i sama wolałabym wyjść za kogoś, kto nie ma tak frywolnego usposobienia!

- I już prawie byłem! - wtrącił.

Cressy uśmiechnęła się do niego i rzekła, prawie dokładnie powtarzając jego własne słowa:

- W takiej sytuacji nie pozostawało mi nic innego, jak ci
pomóc.

Kit uniósł dłoń dziewczyny do swych ust.

- I podarował powóz z jabłkowitymi końmi! Próbowałam się

192

Rozterka

dowiedzieć jego nazwiska, ale pani Alperton powiedziała jedynie, że teraz jest już księciem i stał się bardzo szanowanym człowie­kiem, a ponieważ ona nie żywi do niego żadnych pretensji, wolałaby nie ujawniać jego tożsamości.

Kit uśmiechnął się z lekka, ale potrząsnął głową:

- Nie o to chodzi. Sprawa jest poważniejsza, niż przypuszczasz,
kochanie. Nawet jeśli przyjmiemy, że twój ojciec wyrazi zgodę...

193

Georgette Heyer

- Tak będzie: Albinia już tego dopilnuje!


- To już łatwiej sobie wyobrazić! Czy możesz być poważna
choć przez parę chwil, kochanie?

Uroczyście złożyła ręce przed sobą.

- Postaram się, mój panie!

Potem jednak, gdy zauważyła, że choć Kit się uśmiecha, to jest w tym uśmiechu jakiś smutek, natychmiast spoważniała i rozplótł­szy ręce, jedną z nich włożyła w dłoń młodzieńca i ciepło ją uścisnęła.

- Powiedz, w czym rzecz!

Kit zacisnął na jej dłoni swe długie palce, ale nie odpowiedział od razu. Kiedy jednak już się odezwał, zapytał gwałtownie:

- Co Evelyn ci powiedział, Cressy? Kiedyś wspomniałaś, że
był z tobą całkiem szczery, ale do jakiego stopnia?

194

Rozterka

- Sądzę, że był całkowicie szczery. Podobało mi się, że... że
nie udawał, iż jest we mnie zakochany, bo i tak wiedziałam, jak
się sprawy mają. A poza tym był czarujący! Wiesz, jaki potrafi
być miły! Wyjaśnił mi, w jak trudnej sytuacji się znajduje i że
lord Brumby zniesie powiernictwo nad majątkiem, jeśli on się
odpowiednio ożeni. Wydało mi się całkiem zrozumiałe, że taki
stan rzeczy musi być dla niego nieznośny.

- Niezupełnie. Zależało mu przede wszystkim na tym, by
zniesione zostało to upokarzające powiernictwo, które go bardziej
denerwowało, niż mogłem się domyślać. Ale znam go, Cressy

- tak samo jak siebie! - i jestem pewien, że nigdy nie zgodziłby
się na małżeństwo z rozsądku, gdyby chodziło tylko o pozbycie
się więzów, które go krępowały. Jeśli dobrze rozumiem, zdecy­
dował się na to, bo z jakiegoś powodu musiał szybko wejść
w posiadanie swego majątku.

- Myślisz, że popadł w długi? - zapytała z niedowierzaniem.

- Na pewno tak nie jest! Z tego, co mówił mi papa, sądziłam, że
twój brat ma bardzo duże dochody! Czy to możliwe, by zaciągnął
tyle długów, że aż musiałby naruszyć swój kapitał?

Pokiwał przecząco głową.

- Nie. Nie Evelyn. Mama!

Dziewczyna głośno zaczerpnęła powietrza, ale rzekła po­spiesznie:

- Och, biedna lady Denville! Teraz rozumiem... tak, oczywiś­cie! Powinnam była się domyślić... Przepraszam, ale słyszałam
plotki na ten temat! Nie wierzyłam w nie - znasz tych wszystkich
łowców sensacji! To obrzydliwi ludzie! Wiedziałam, że matka
chrzestna trochę bała się lorda Denville, a także to, że uwielbia
wydawać pieniądze! Sama mi też wspomniała, iż tonie w długach
i że tym razem chyba z nich nie wyjdzie, ale powiedziała to tak
wesoło, iż uznałam wszystko za żart. A kiedy umarł twój ojciec,
myślałam - nie wiem dlaczego - że jej zobowiązania zostały
uregulowane.

- Niestety, tak się nie stało. Żeby oddać ojcu sprawiedliwość

- nie sądzę, by wiedział, jak naprawdę przedstawiają się sprawy

195

Georgette Heyer

matki. Ona nigdy nie powiedziała mu całej prawdy... nie miała odwagi! A to już jest niewątpliwie jego wina!

Cressy zapytała z niedowierzaniem:

- A lord Brumby nie uznał za stosowne spłacić jej długów?

- Sądzę, że uczyniłby to, ale... - Urwał ściągając brwi. - Już
wcześniej przyszła mi do głowy podobna myśl: nie żeby mama
miała zwrócić się z tym do stryja, ale że Evelyn mógłby to
zrobić. Lecz matka opowiedziała mi wtedy coś takiego - bo,
widzisz, stryj niezbyt ją lubi - że zdałem sobie sprawę, iż Evelyn
nie zdobyłby się na to - i ja także! Byłoby to w pewnym sensie
zdradą. - Spojrzał na nią z niewyraźnym uśmiechem. - Nie
moglibyśmy tego uczynić. Ona nigdy by nas nie zdradziła,
a my... my bardzo ją kochamy! Teraz więc rozumiesz, dlaczego
powiedziałem, że jesteśmy w poważnych tarapatach.

Skinęła głową.

196

Rozterka

uznałby Evelyna za nieuleczalnego lekkoducha i nie oddałby mu kontroli nad majątkiem. A nawet gdyby udało się go przekonać... Nie, nie miałbym serca nakłaniać brata, by ożenił się dla pieniędzy! Nie popierałbym także i tego planowanego małżeństwa z tobą, gdybym nie był pewien, że zostało już postanowione. Tak oto przedstawia się nasza sytuacja, kochanie! Czarno widzę to wszystko!

Cressy kiwnęła głową i siedziała w zamyśleniu, tak samo zmartwiona jak on. Po chwili zwróciła na Kita spojrzenie i rzekła:

Cressy zastanowiła się nad tym.

Dziewczyna roześmiała się.

197


Georgette Heyer

Ripple, który zna mnie od dziecka, nigdy by na to nie wpadł, gdybym nie uczynił czegoś, czego Evelyn zazwyczaj nie robi.

Cressy dostała kolejnego ataku śmiechu.

14

Następny dzień nie miał się zaliczać do najszczęśliwszych wspomnień pana Fancota. Przyczyniły się do tego najpierw piknik, zorganizowany przez lady Denville dla zabawienia Cressy, Ambrose'a, młodych Thatchamów oraz najstarszej córki pastora i jego samego, a następnie wyjątkowo nieudany pod względem towarzyskim obiad, jak również list od lorda Brumby.

List adresowany był do Evelyna i niestety w żaden sposób nie pomógł Kitowi rozwiązać problemu, który przez połowę po­przedniej nocy nie pozwolił mu zmrużyć oka. Napisany został w życzliwym tonie, ale sprawił, że Kit bardzo się zmartwił. Lord Brumby bowiem przeczytał notkę w „The Morning Post" i choć wypowiedział się krytycznie o niestosowności tego typu zapo­wiedzi, z zadowoleniem przyjął informację, że sprawy bratanka rozwijają się pomyślnie. Dowiedziawszy się też od swego starego przyjaciela, Stavely'ego, że Evelyn zrobił doskonałe wrażenie na Mount Street, wyraził nadzieję, iż młodzieniec potwierdzi je jeszcze w trakcie pobytu panny Stavely w Ravenhurst. Wprawdzie gratulacje mogą się wydawać przedwczesne, ale stryj żywi przekonanie, że może je już teraz bratankowi złożyć, gdyż bardzo by się zdziwił, gdyby drogiemu Denville'owi, który, jak mu wiadomo, potrafi być bardzo miły, gdy zechce (nie będąc do tego nawet przymuszany), nie udało się oczarować kobiety tak życz­liwie do niego usposobionej.

Czytając to, Kit skrzywił się z uznaniem, ale już następna kartka mocno go przygnębiła, choć pewnie sprawiłaby mu przyjemność, gdyby była adresowana do niego. Zawierała bowiem

199


Georgette Heyer

passus poświęcony zaletom panny Stavely. Otóż zdaniem lorda Brumby nie ma dla Evelyna bardziej odpowiedniej narzeczonej. Ma ona niezbyt duży majątek, ale zacnego pochodzenia; jej rodowód jest bez skazy i na podstawie tego, co sam widział, a także słyszał o niej, uważa, iż jest osobą ze wszech miar godną pozycji, jaką się jej oferuje. Jego lordowska mość przepowiada więc bratankowi w przyszłości szczęśliwe życie rodzinne, bez młodzieńczych wybryków, do których jako jego opiekun musiał się w przeszłości odnosić bardzo krytycznie.

Zakończył list krótką uwagą, która w innych okolicznościach niewątpliwie przepełniłaby serce młodego pana Fancota radością: „Nie mógłbym na tym poprzestać, nie informując cię, że otrzy­małem bardzo pochlebną opinię o twoim bracie od Stewarta, który pisze o nim w takich słowach, iż czytając je, na pewno byłbyś tak samo uradowany jak ja".

Pan Fancot, przebiegając wzrokiem powyższe linijki z rosnącym przygnębieniem, złożył list stryja i poszedł dopilnować ostatnich przygotowań przed radosną wyprawą do lasu Ashdown.

Wydawało się, że ową wyprawę dotknęły wszelkie możliwe plagi egipskie, wśród nich przelotny deszcz, który zazwyczaj zakłóca każdą zabawę na świeżym powietrzu, a Kitowi zepsuł ją już na samym początku fakt, że córka pastora nie umiała jeździć konno. Pojechała więc do lasu małym lando, którym zabrała także kosze z rozmaitymi wiktuałami, a panna Stavely, pełniąca rolę gospodyni pikniku, dotrzymywała jej towarzystwa - był to z jej strony akt poświęcenia, który utwierdziłby lorda Brumby w jego dobrej opinii o dziewczynie, ale bynajmniej nie zachwycił pana Fancota.

Obiad, jaki nastąpił wkrótce po powrocie Kita z pikniku, sprawił, że młodzieniec położył się wieczorem do łóżka całkiem wyczerpany. Lady Denville bowiem, kierując się chwalebnym pragnieniem uprzyjemnienia lady Stavely pobytu w Ravenhurst, postanowiła poprosić lorda i lady Dersingham, by zechcieli uświetnić jej przyjęcie. Państwo ci, których matka opisała Kitowi jako zaprzyjaźnioną parę starych grzybów, poczuli się oczywiście zobowiązani przyjąć jej zaproszenie, co w efekcie okazało się niezbyt szczęśliwym pomysłem, a o czym wcześniej uprzedził ją sir Bonamy, dowiedziawszy się o wszystkim.

200

Rozterka

- Maria Dersingham?! - wykrzyknął ten sympatyczny hedonis-
ta, przewracając oczami. - Nie, nie, moja śliczna! Chyba nie
mówisz poważnie! Ona i nasza groźna dama są na siebie obrażone
od nie wiem ilu lat!

Te złowróżbne słowa potwierdziły się już w ciągu pierwszych pięciu minut od przyjazdu państwa Dersingham. Trudno bowiem byłoby sobie wyobrazić coś bardziej przesłodzonego niż przywi­tanie tych dwóch srogich staruszek, podobnie jak nic nie mogłoby wzbudzić większego przerażenia w sercach pozostałych biesiadników niż przesadnie uprzejme uwagi, jakie wymieniały między sobą obie panie. Jedyną osobą, na której nie robiło to najmniejszego wrażenia, była pani Cliffe, przejęta tak nieza­chwianym przekonaniem, że jej potomek dostanie niebawem zapienia płuc na skutek deszczu, jaki zaskoczył towarzystwo w lesie, iż niezdolna była myśleć o niczym innym. Tak więc tylko dwie osoby czerpały przyjemność z tego przyjęcia, mianowicie obie toczące ze sobą pojedynek damy, które po każdej wymianie ciosów zdawały się wyraźnie odzyskiwać siły witalne.

Zatem - jak później wyznał Cressy, gdy udało mu się przez chwilę znaleźć się z nią sam na sam - Kit udał się do swego pokoju niedługo po godzinie jedenastej w stanie skrajnego wyczerpania. Z całą pewnością był zbyt zmęczony, by jeszcze łamać sobie głowę nad rozwiązaniem stojącego przed nim prob­lemu, i zapadł w sen w ciągu pięciu minut po tym, jak Fimber, zaciągnąwszy kotary wokół jego olbrzymiego łoża z baldachimem, opuścił pokój.

Godzinę później z głębokiego snu wyrwało go gwałtowne szarpanie za ramię i głos mówiący z naciskiem:

- Och, obudź się, Kester! Kester!

Tylko jedna osoba tak go nazywała. Ciągle w półśnie, Kit wymamrotał bezwiednie:

Kit otworzył oczy i zamrugał powiekami, widząc śmiejącą się twarz swego brata bliźniaka, oświetloną płomieniem świecy. Przez chwilę patrzył na niego z niedowierzaniem, potem jednak

201



Georgette Heyer

jego oblicze rozjaśnił powolny uśmiech. Wyciągając dłoń do Evelyna, rzekł stłumionym głosem:

- Wiedziałem, że złego licho nie bierze!

Brat lewą ręką ujął jego dłoń i mocno ją uścisnął.

- Byłem pewien, że tak pomyślisz - odparł. - Co cię sprowa­dziło do domu? Wiedziałeś, że było ze mną źle?

- Tak. I że w coś się wplątałeś.
Evelyn mocniej ścisnął jego prawicę.

Otrząsnąwszy się z resztek snu, Kit zacząć sobie uświada­miać, że jest coś dziwnego w uścisku dłoni Evelyna. Potem zauważył, że brat podał mu lewą rękę, bo prawa spoczywa na temblaku.

- A więc jednak miałeś wypadek! - stwierdził. - Złamałeś
rękę?

- Szaleniec! - wykrzyknął Kit siadając na łóżku. Wypuścił
z uścisku dłoń brata, ziewnął, przeciągnął się, ściągnął szlafmycę,
energicznie podrapał się po głowie, a potem - najwyraźniej
całkiem już rozbudzony na skutek tych czynności - rzekł: - Teraz
już lepiej! - i spuścił nogi na podłogę.

Zapaliwszy wszystkie świece, w jakie lady Denville hojnie wyposażyła każdą sypialnię, Evelyn stwierdził:

202

Rozterka

wałem i co musiałem znosić, a to wszystko dla jakiegoś postrzeleńca, obwiesia...

Kiedy wymienili już między sobą te uprzejmości, Kit zawiązał szlafrok, wsunął stopy w marokinowe pantofle nocne i podszedł do brata, by uścisnąć jego lewe ramię, a następnie odwrócił go do światła rzucanego przez świece stojące na toaletce.

- Niech ci się przyjrzę! - rzekł szorstko. Obrzucił twarz
Evelyna badawczym spojrzeniem. - Miałeś chyba poważne
przejścia, hę? Ciągle jeszcze nie jesteś w najlepszej formie! I to,
jak sądzę, nie z powodu kilku złamanych kości! Eve, dlaczego
nie powiedziałeś mi o swoich zmartwieniach?

Evelyn uniósł dłoń, by zdjąć rękę Kita ze swego ramienia. Odparł uśmiechając się kwaśno:

- To nie twoja sprawa, Kester. Mama ci powiedziała?

- Tak, oczywiście. Co zaś do tego, czy to moja sprawa, czy
nie...


Evelyn ironicznie uniósł brew:

203

Georgette Heyer

- Już o tym pomyślałem: przyniosłem brandy i dwa kieliszki

- odparł Evelyn, kiwnięciem głowy wskazując kuferek stojący
pod ścianą. - A u ciebie wszystko w porządku, stary druhu?

- Tak, poza, oczywiście, tą aferą, w którą się wplątaliśmy

- odrzekł Kit szczodrze nalewając starego dobrego koniaku do
kieliszków. Podał jeden z nich Evelynowi i usiadł na szezlongu
stojącym naprzeciwko fotela, w którym usadowił się brat.

- Gdzie byłeś? I jak, u czorta, dostałeś się do domu?

- Och, Pinny ma nadal klucz do skrzydła z pokojami dziecin­
nymi! Dała mi go i opuściłem jej domek, gdy tylko uznałem, że
jest już bezpiecznie. Zostanę tu na noc. Przybyłem po zmroku.
Nikt mnie nie widział.

- Ale skąd przyjechałeś? - zapytał Kit.

Evelyn podniósł kieliszek i obserwował refleksy światła w zło­cistym trunku.

Evelyn potwierdził skinieniem głowy i z ukosa posłał bratu spojrzenie, w którym było tyleż rozbawienia, ile skruchy.

204

Rozterka

- Clara! - wykrzyknął Kit.

Evelyn roześmiał się gromko.

205

Georgette Heyer

moje miejsce. Chyba nawet wiem kto. Ale któż ci naplótł tych wszystkich bzdur?

- Jej kochająca matka - wielkie dzięki za to, braciszku!

- Co takiego?! - Evelyn usiadł tak gwałtownie, że aż skrzywił
się z bólu. - Chcesz powiedzieć, że ta stara wyleniała lisica
przejechała tu, żeby mnie szukać? Kester, chyba nie dałeś się jej
naciągnąć?

- Tylko na tyle, że opłaciłem powóz, którym przyjechała.

- Dzięki Bogu! Jak Clara się o tym dowie, to natrze jej uszu!
Ja sam spotkałem tę paniusię tylko raz i w zupełności mi to
wystarczyło!

- Mnie też - stwierdził Kit.


206

Rozterka

się na drodze, która dochodzi do traktu w Poundgate. Tam miałem ten wypadek - w pobliżu Poundgate, niecałe pięć­dziesiąt jardów od Woodland House. Akurat wtedy pani Ask-ham wyszła za bramę, zobaczyła, co się stało i - by nie wdawać się w szczegóły - kazała zanieść mnie do domu, gdzie... gdzie byłem do dzisiaj. - Spojrzał na Kita, a w jego oczach pojawił się ciepły płomyk. - Dla własnego syna nie mogliby zrobić więcej, Kester. Nie potrafię ci powiedzieć, jacy... jacy byli dobrzy - nigdy nie spotkałem tak wspaniałych ludzi! Nie wiedziałem o tym, oczywiście, ale pan Askham sam pojechał po doktora, a nawet kazał zaprowadzić do stajni moje siwki i dopilnował, by należycie się nimi zajęto. Na szczęście, nie połamałem nóg! Nie bardzo też się potłukłem - dzięki panu Askhamowi!

207

Georgette Heyer

- Kogo zobaczyłeś?!

- Siedziała w fotelu i patrzyła na mnie - powiedział Evelyn
z uniesieniem. - Miała przejrzyste, błękitne oczy - jak samo
niebo - w dodatku wprost niewiarygodnie błyszczące! Nie potrafię
ci ich opisać! Do tego słodkie, delikatne usta i jasne, złociste

208

Rozterka

włosy tworzące wokół jej głowy aureolę! Prawie już pomyślałem, że nie żyję i jestem w niebie! Ale potem ona wstała i rzekła miękkim, uroczym głosem: „Ach, czuje się pan lepiej", po czym uśmiechnęła się tak, jak tylko anioły potrafią!

- Doprawdy? - odparł Kit, który przestał się już czemukolwiek
dziwić. - Tylko tego nam brakowało! I co jeszcze powiedziała?

- Nic - odrzekł Evelyn po prostu. - Zniknęła!

Tego już było za wiele nawet dla oddanego brata, który nie mógł spokojnie słuchać tych rewelacji.

- Daruj sobie! - wykrzyknął gniewnie Kit. - Jeśli nie prze­
staniesz zachowywać się tak, jakbyś nie miał piątej klepki, to
jutro wyjadę do Wiednia i sam będziesz musiał wypić to piwo,
którego nawarzyłeś!

- Kester! - wykrzyknął Evelyn z wyrzutem.

Kąciki ust Kita zadrżały, ale młodzieniec rzekł surowo:

- Mów do rzeczy!
Evelyn się roześmiał.

209

Georgette Heyer

wiedziałem, że jest dla mnie stworzona, ale to tak... tak bosko niewinna istota, Kester, iż nie mogłem przypuszczać, że czuje to samo co ja! Dlatego mogli nas zostawić samych na całe godziny: i tak nie ośmieliłbym się powiedzieć ani jednego słowa, które by ją spłoszyło! Ona jest takim nieśmiałym króliczkiem... choć właściwie „nieśmiały" to złe słowo! Jest otwarta i ufna! I taka naturalna, taka...

- Nie - odparł Kit. Po czym dodał ostrożnie: - Jeszcze nie.

W odpowiedzi Evelyn uśmiechnął się promiennie.

- Bo dopóki nie zobaczyłem Patience, nie wiedziałem, co jest
w moim stylu! Jakżeby mogło być inaczej! Nigdy dotąd nie
znałem dziewczyny, która byłaby choć trochę do niej podobna!

Ponieważ trudno było coś na to odpowiedzieć, Kit zapytał tylko:

210

Rozterka

wszystko podobało, ale w końcu uzgodniliśmy, że dopóki nie załatwię moich spraw, nie będę nic mówił Patience, a z kolei państwo Askham, choć woleliby, by ich córka poślubiła kogoś z jej sfery - znasz te przesądy - nie zabronią mi odwiedzać Patience, jeśli rzeczywiście darzę ją uczuciem i jeśli ona je odwzajemnia. Na nic więcej nie mogłem liczyć, ale myślę, że pani Askham mi sprzyja - chociaż porządnie mnie złajała! Byłem gotów wyjechać wtedy z Woodland House - uważałem, że w tej sytuacji powinie­nem to zrobić, a poza tym wiedziałem, że muszę zobaczyć się z tobą jak najszybciej - ale pani Askham nie chciała nawet o tym słyszeć, ponieważ tego samego dnia zbadał mnie doktor i orzekł, że powinienem jeszcze poleżeć w spokoju dzień lub dwa.

- A więc wiedziałeś, że tu jestem?

Evelyn siedział do tej chwili ze skronią opartą na zaciśniętej dłoni, teraz jednak uniósł głowę i spojrzał na Kita, nie wierząc własnym uszom.

- Ty zamierzasz...? Czy ona o tym wie? Że nie jesteś mną?

211

GeORGETEE HEYER

- Oczywiście, ty niedowiarku!

Evelyn zdawał się nad tym zastanawiać. Rzekł powoli:

- Tak, Cressy jest w twoim typie, nieprawdaż? Och, bracie,
naprawdę życzę ci szczęścia. Teraz widzę, że rzeczywiście
pasujecie do siebie. To bardzo miła dziewczyna - sam ogromnie
ją polubiłem, choć nie bardzo rozumiem, jak można się w niej
zakochać!

Kit już otworzył usta, by się odciąć, ale zaraz je zamknął. Dotychczas zawsze dzielił się z Evelynem swymi myślami, lecz teraz zrozumiał, że ich wzajemne stosunki uległy subtelnej zmianie. Nadal łączyła ich silna więź, ale pewne rzeczy musieli już zachowywać dla siebie. Powiedział więc tylko:

- Możliwe. Ale nie ciesz się za wcześnie, Eve! Na razie
rozwiązaliśmy tylko jeden problem i nadal sprawa jest bardzo
zagmatwana. Wiem, że nie oświadczyłbyś się Cressy, gdybyś nie
był w beznadziejnej sytuacji. Nie wiem jednak, czy rzeczywiście
jest aż tak beznadziejnie. Na jaką sumę mama jest zadłużona?

Oblicze Evelyna się zachmurzyło. Odparł krótko:

- Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, na dwadzieścia tysięcy
funtów.

Zapadła martwa cisza. Potem Kit wstał i ujął karafkę.

- Sądzę, Eve - rzekł z powagą - że powinniśmy łyknąć sobie
jeszcze trochę brandy!

15

Evelyn ujął swój kieliszek i podniósł go do góry.

- Tobie się to chyba bardziej przyda niż mnie - zauważył.
- Nie powinienem był tak od razu wyjawiać ci całej sumy.

- Od kiedy wiesz o tych długach?

- Och, już od jakiegoś czasu! Oczywiście, nie dowiedziałem
się o wszystkich jednocześnie. Nie jestem nawet pewien, czy to
cała suma, ale nie sądzę, by była znacznie wyższa.

- Ile z tego należy się kupcom?

- Och, stosunkowo niewiele - choć mama jest winna horren­dalną sumę firmie Rundell i Bride i z pewnością jest też zadłużona
u swej krawcowej. Rundell i Bride na razie nie naciskają - są na
to za mądrzy! Muszą chyba być jubilerami hrabiów Denville od
czasu, gdy przyznano nam ten tytuł, nie sądzisz? Wcale bym się
nie zdziwił, gdyby sobie wy kalkulowali, że jeśli mama ich nie
spłaci, to ja to zrobię! Nie wiem natomiast nic o długach
u Celeste. Widzisz, Kester, biedna mama tego nie rozumie!
Pieniądze po prostu przeciekają jej przez palce! Nie ma pojęcia,
na co się rozchodzą, i niech mnie diabli wezmą, jeśli ja to wiem.
Chyba nigdy nie było dla nas tajemnicą, że mama ma długi, ale
dopiero kilka lat po śmierci ojca zorientowałem się, jak daleko
zabrnęła i że już od bardzo dawna pożycza pieniądze! - Zaśmiał
się, ale nie zabrzmiało to wesoło. - Biedactwo! Gdybyś dał jej
jutro sto funtów, bo jest roztrzęsiona, a jej modystka domaga się
zwrotu pieniędzy, to założę się, że od razu oddałaby je jakiejś
dawnej ubogiej przyjaciółce! A nawet jeśli spłaciłaby najpilniejsze
długi z pieniędzy, które pożyczyła, to i tak nie zmieni swojej

213

Georgette Heyer

sytuacji - ale ona tego nie rozumie, choćbyś jej nie wiem jak długo tłumaczył! Pewnie nie wiedziałeś o tym wszystkim - podob­nie jak ja, ponieważ odkryłem całą prawdę dopiero rok czy dwa lata temu i z nikim o tym nie rozmawiałem.

- Tak, oczywiście. - Kit stał patrząc ze zmarszczonym czołem
na kieliszek, który trzymał w dłoniach. - Rzeczywiście wcześniej
o niczym nie wiedziałem, ale wiele rzeczy stało się dla mnie
jasnych, od kiedy udaję ciebie. Notabene mam większe stopy niż
ty, więc mimo że nosiłem twoje ubrania, musiałem chodzić
w swoich butach!

- Dzięki Bogu chociaż za to!

Kit uśmiechnął się z roztargnieniem. Rzekł po chwili:

- Czy nie pomyślałeś kiedyś, że to nasz ojciec był biedny,
a nie mama?

- Nie!

Wypowiedział to słowo bardzo gwałtownie. Kit spojrzał szybko na brata i zobaczył w jego oczach nieubłaganą nienawiść, co go trochę przestraszyło.

- Tylko nie rzuć się na mnie! Chciałem jedynie powiedzieć...

- Wiem, co chciałeś powiedzieć! Nie, nigdy tak nie pomyś­
lałem! I ty też byś nie pomyślał, gdybyś wiedział to wszystko,
czego dowiedziałem się od mamy, gdy ta... ta cała sprawa na
mnie spadła! Mama miała siedemnaście lat, kiedy wyszła za mąż!
Była tak niewinna jak Patience, ale zupełnie inaczej wychowana.
Żebyś wiedział, co mi mówiła o swym domu rodzinnym! Babcia
Baverstock dbała wyłącznie o to, by córki rozwijały talenty
towarzyskie, dzięki którym będą mogły dobrze wyjść za mąż!
A co do prowadzenia domu - Cosmo to jedyny Cliffe, który zna
się choć trochę na ekonomii! Nasz ojciec - znacznie starszy od
mamy - myślał, że jest w niej zakochany! Zakochany! Po prostu
urzekły go jej śliczna twarzyczka i wdzięk, a jeśli chodzi o miłość
- kochał ją nie bardziej, niż ja kocham Cressidę Stavely! Dlatego
tak szybko się to skończyło! Wszystko, co czyni mamę tak
uroczą, zaczęło go niepomiernie drażnić. Zimny egoista! Kester,
on ją odtrącił - zachowywał się lodowato, gdy okazywała mu
swe uczucia - wiesz, w ten typowy dla niej impulsywny sposób!
To nie uchodzi, by lady Denville pokazywała światu, że ma

214

Rozterka

serce! Czy dziwi cię, że odwróciła się od niego, dała wciągnąć w... Och, mniejsza o to! Ty tego nie rozumiesz, Kester, ale ja tak

- i powiem ci, że za wszystkie grzeszki i niefrasobliwe postępki,
których dopuściła się mama, należy winić ojca!

- Nie unoś się tak! - poradził Kit. - Całkowicie zgadzam się
z tobą, że jest to w dużej mierze wina papy, ale choć bardzo
kocham mamę, potrafię sobie wyobrazić, że była w stanie
doprowadzić do szału człowieka takiego jak on! Mówisz, że papa
mógł nauczyć ją prowadzenia domu - może masz rację, ale ja
raczej w to wątpię. No, no, tylko nie denerwuj się znowu! To nie
ma dziś znaczenia - niczego już nie można zmienić. Teraz jednak
powinniśmy się zastanowić, jak mamę z tego wyciągnąć. Wiem,
że jest zadłużona u Edgbastona i u Childa. Czy jeszcze u kogoś?

- odparł Kit w zamyśleniu.

Evelynowi zdążyły już zblednąć rumieńce wywołane gniewem, ale teraz znowu poczerwieniał.

Kit potrząsnął głową.

215

Georgette Heyer

- Nie musisz! Czy on przypuszcza, że zdołam się ustatkować,
żeniąc się z Cressy, a kochając Patience?

Kit spojrzał na niego ironicznie.

216

Rozterka

Widząc, że brat dość swobodnie interpretuje słowa lorda Brumby, Kit zapytał wprost:

- A jaki jest jej majątek?
Evelyn zarumienił się.

- Więc chodzi tylko o długi mamy i sądzę...

Przerwało mu nagłe parsknięcie śmiechu, jakie wyrwało się jego bratu.

Nastąpiło pełne konsternacji milczenie, po czym Evelyn zapytał:

217

»

Georgette Heyer

o moim spadku, Eve! - Przeszedł przez cały pokój, by odstawić kieliszek, po czym wrócił do szezlonga. - Na razie nie roz­mawiałem z prawnikami, ale sądzę, że moje papiery wartoś­ciowe powinny być warte około dwudziestu tysięcy funtów. A ponieważ spadek ten nie jest obwarowany żadnymi warun­kami...

- To nie ma nic prostszego jak go oddać, tak? Że też sam
o tym nie pomyślałem! To będzie taki prezent ślubny, co?

Kit skrzywił się, ale rzekł:

- Nie bądź zgryźliwy, braciszku! Jeśli ty...

- Nie, chyba nie - przyznał Kit.

218

Rozterka

gdzie ojciec zabrał nas obu, gdy byliśmy wprowadzani do towarzystwa. Czy to znaczy, że go znam? Jest w tym wieku, że mógłby być moim ojcem, a papa nigdy nie należał do jego świty. Wprawdzie przesłanie Silverdale'owi mojego biletu wizytowego nie przedstawiałoby większych trudności, ale okazało się to nadspodziewanie trudne - zwłaszcza gdy wyjąłem pugilares i stwierdziłem, że jest pusty! Gdybym stawił się u jego drzwi bez biletu wizytowego, mógłbym zostać uznany za jakiegoś oszusta. W każdym razie i tak powiedziano mi, że tego dnia jego lordowska mość wyjechał z Brighton. Nie wiem, czy tak było istotnie, ale przecież nie mogłem dyskutować na ten temat ze służącymi, więc pożegnałem ich chłodno (choć nie tak chłodno, jak oni mnie powitali), prosząc, by poinformowali jego lordow­ska mość, że jest mi przykro, iż go nie zastałem, i że mam nadzieję spotkać się z nim, gdy za jakiś tydzień ponownie przyjadę do miasta. Bo widzisz, nie mogłem zostać w Brighton, ponieważ przed powrotem do Londynu chciałem jeszcze od­wiedzić Clarę, a i tak miałem dość mało czasu. To mi o czymś przypomina, Kester! Przyślij do mnie jutro Fimbera, dobrze? Potrzebuję trochę ubrań, tabakę i parę biletów wizytowych! Poza tym Fimber pomoże mi się ubrać.

219

Georgette Heyer

się lotem błyskawicy! Sądzę też - dodał z namysłem - że ty lepiej ode mnie wiesz, jak dostać się do rezydencji kró­lewskich!

- Ciocia to ranny ptaszek! Czy Pinny powiedziała ci, że mamy.
przyjemność gościć ją, wuja i naszego ulubionego kuzyna?

- poza Fimberem i Challowem, oczywiście - zorientowali się, że
nie jestem tobą! Musisz nauczyć mnie swojego sposobu otwierania
tabakierki, Eve! Przez to właśnie wpadłem - no i tabaka była
sucha!

220

Rozterka

- Wielkie nieba, bracie, nigdy nie robię tego prawą! - wy­
krzyknął Evelyn ze zgorszeniem.

Kit zachichotał, ale rzekł zawiązując sobie chusteczkę na szyi:

- Dlaczego tak nie lubisz tego jegomościa? Pamiętam, że
rzeczywiście kiedyś wyśmiewaliśmy się z niego, ale teraz stwier­dziłem, że to całkiem poczciwy człowiek. Sam musisz przyznać,
że ma dobre serce!

- Ale ośmiesza mamę! - odrzekł Evelyn z niechęcią.

- Och, wcale nie jestem tego pewien! Może jest trochę za
gruby, lecz zważ, jak wszyscy się z nim liczą! Odkąd pamiętam,
miał wysoką pozycję towarzyską, a także olbrzymi majątek,
i mama może poczytywać sobie za powód do dumy, że przez te
wszystkie lata wodzi go jak na sznurku! - zauważył wesoło Kit.
- Mówię ci - już lepiej, żeby on się do niej zalecał niż inni,
których bilety z dwuznacznymi komplementami widziałem na
Mount Street! Na przykład ten Louth! Rzadko widywałem
większych łotrów... Już ja bym mu dał odprawę!

Evelyn rzekł pospiesznie:

- Tak, rzeczywiście, ale nic w tym nie ma, Kester! Nic nie
było od czasów naszego dzieciństwa, gdy mama czuła się taka
samotna i nieszczęśliwa - sama mi o tym powiedziała, prosząc,
bym nie osądzał jej zbyt surowo! Ja - surowo...!

Kit spojrzał na niego pytającym wzrokiem.

- Matlock?

- Tak. Wiedziałeś?
Kit potrząsnął głową.

- Nie. To znaczy, czasami zastanawiałem się nad tym, kiedy
patrzyłem wstecz i przypominałem sobie rzeczy, które się wtedy
działy. Biedna mama! Jak moglibyśmy ją osądzać, my, których
zawsze kochała całym sercem! Czy stryj wiedział?

- Masz jakieś wątpliwości? - zapytał Evelyn ze złością.

221

Georgette Heyer

że zapomniałem, iż nie było cię tutaj, odkąd wróciliśmy z Oks­fordu. Bo jest tak, jakbyśmy się wcale nie rozstawali, prawda? Chciałbym, abyś zapomniał o tym, czego się ode mnie dowie­działeś - wiem, że możesz! - Skrucha zniknęła z jego oczu, a zamiast niej pojawił się niesforny uśmiech: - Mama już tego nie pamięta! Oczywiście, czasami coś jej o tym przypomina, ale na ogół nie wraca do tego pamięcią! „Bo przecież, kochanie - ciągnął dalej, naśladując wiernie i z czułością sposób mówienia swej nieobliczalnej rodzicielki - zdarzyło się to bardzo dawno temu, a nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem, bo to działa okropnie przygnębiająco!"

16

Lady Denville w końcu nie odwiedziła swego wyrodnego syna przed śniadaniem, ponieważ Kit stanowczo odwodził ją od tego zamiaru, przekonując, że prawdopodobnie wyrwałaby Evelyna z głębokiego snu, wywołanego po części zmęczeniem, a po części napojem z grzanego mleka, wina i korzeni, które przygo­towała dla niego niania Pinny według sobie tylko znanego przepisu.

Kit wszedł do pokoju matki, gdy jeszcze była ubrana w swój przezroczysty szlafroczek. Wyniosła panna Rimpton zręcznie układała jej lśniące loki we fryzurę a la Tytus i choć nieznaczne skinienie głowy, jakim przywitała Kita, mogłoby świadczyć, że uznaje prawo syna do odwiedzania matki podczas porannej toalety, to jednak jej mina wyrażała głęboką dezaprobatę. Lady Denville natomiast bardzo serdecznie powitała rzekomego lorda, choć zdaniem panny Rimpton żaden dżentelmen, niezależnie od tego, jak bliskie pokrewieństwo łączyłoby go z jej panią, nie powinien jej oglądać, dopóki nie wyjdzie spod rąk swej doświadczonej garderobianej. Rzekła więc karcąco:

- Jaśnie pani będzie łaskawa poczekać jeszcze chwilę! - i bez
pośpiechu kontynuowała upinanie włosów jej lordowskiej mości,
co miało pokazać Kitowi, gdzie jest jego miejsce.

Zamiar ten powiódł się znakomicie, bo gdy służąca wreszcie opuściła swą panią, prosząc jednocześnie, by zechciała zadzwonić, gdy będzie jej potrzebowała, Kit wykrzyknął:

223

Georgette Heyer

Denville. - Ale to prawdziwa perła! Czego sobie życzysz, kochanie? Tylko mi nie mów, że stało się coś strasznego!

W tym momencie wtrącił się Kit, uświadamiając jej łagodnie, lecz dość stanowczo, że, po pierwsze, przybycie Evelyna musi pozostać tajemnicą; po drugie, każde takie polecenie w sposób nieunikniony doprowadzi do jego ujawnienia; po trzecie, tej trudności nie da się pokonać, mówiąc Dawlishowi, iż przepiórki i szparagi są przeznaczo­ne dla niani Pinny; a po czwarte, niania surowo mu przykazała, by nie pozwolił nikomu budzić Evelyna, dopóki ten porządnie się nie wyśpi.

224

Rozterka

Usiadła jednak, a Kit zaczął jej relacjonować - oczywiście nieco wybiórczo - ostatnie przygody brata, gdyż jak to przymilnie powiedział Evelyn, potrafił to zrobić znacznie lepiej niż on.

Pan Fancot nie zawiódł brata. Będąc urodzonym dyplomatą, pominął wszelkie wątki związane z Tunbridge Wells, prześlizgnął się zręcznie nad przyczyną dziwnego zachowania Evelyna, gdy ten pozbył się oddanego stangreta, i zdołał tak skutecznie skierować całą uwagę lady Denville na przebieg samego wypadku, że w ogóle nie przyszło jej do głowy, by zastanowić się, co skłoniło syna do wyboru takiej okrężnej drogi do Londynu, podczas gdy mógł dotrzeć tam bezpośrednio traktem, do którego miałby bardzo blisko, gdyby po wizycie u Johna Woźnicy cofnął się kilka mil do Nutley. Zanim też Kit odważył się wspomnieć cokolwiek o pannie Patience, jej lordowska mość była już tak wzruszona i wdzięczna pani Askham za troskliwą opiekę, jaką ta otoczyła Evelyna, że wydawało się wątpliwe, czy uda się odwieść ją od zamiaru złożenia wizyty w Woodland House, zanim jeszcze spotka się z Evelynem.

- Jak mogę zwlekać z podziękowaniami? - zapytała, a w jej
oczach zalśniły łzy. - Czy w ogóle będę w stanie odwdzięczyć się
jej? To musi być najszlachetniejsza istota na świecie, Kit! Gdyby
nie ona, Evelyn mógłby umrzeć!

Choć Kit nie podzielał tak skrajnie pesymistycznego punktu widzenia, gorliwie jej przytakiwał, rzucając od czasu do czasu słówko mające wpoić matce przekonanie, że w panu Askham także odkryje człowieka wielkiej kultury i o szlachetnym rodo-

225

Georgette Heyer

wodzie. W efekcie jego starań lady Denville orzekła, że oboje państwo Askham muszą być wyjątkowymi ludźmi.

W najmniejszym stopniu jednak nie zdziwił jej fakt, że Evelyn zapomniał sprawdzić, czy ma w pugilaresie bilety wizytowe

- stwierdziła, iż tego rodzaju przypadki zdarzają się zawsze
w najmniej odpowiednim momencie; wydało jej się również
całkiem naturalne, że Evelyn zapytany przez panią Askham
o nazwisko, wymienił swoje imię.

- Bo przecież, kochanie, bardzo wielu ludzi mówi do niego
„Evelyn", a nie „Denville"! Może dlatego, że jest taki dobry
i zupełnie niepodobny do ojca, do którego nikt nigdy nie zwracał
się per „Williamie". Czy przypominasz sobie, przed śmiercią ojca
jacyś dalecy znajomi mówili do Evelyna „Martinhoe"? Och, Kit,
że też Askhamowie nie wiedzieli, że jest lordem Denville! Na
pewno do razu przesłaliby nam wiadomość i nie musiałbyś
udawać Evelyna, bo przecież nikt nie oczekiwałby od niego, by
stawił się na przyjęciu, skoro leżał nieprzytomny! Och Boże, Kit,
chciałam jak najlepiej, a zobacz, co z tego wynikło! Niestety,
bardzo się boję, że Cressy jednak zauważy różnicę między wami

- nawet gdyby udało mi się wymyślić jakieś wytłumaczenie dla
tej jego ręki na temblaku! Niewykluczone więc, że zamiast
ratować reputację Evelyna, wręcz ją zrujnowaliśmy!

Odważnie biorąc byka za rogi, pan Fancot odrzekł:

- Nie, mamo, na szczęście nie. Właśnie miałem ci powiedzieć,
że Evelyn bynajmniej nie ma zamiaru żenić się Cressy. Bo
widzisz...

Lady Denville przerwała mu, pytając tonem pełnym jak naj­gorszych przeczuć:

- Kim ona jest?

226

Rozterka

Evelyn tak często się zakochuje, i to na ogół w niewłaściwych dziewczynach!

Kit się roześmiał.

- Jak możesz tak mówić? Ale poważnie, moja droga: jestem
pewien, że to coś zupełnie innego niż wcześniejsze miłostki
Evelyna. Sądzę, iż tym razem to poważne uczucie, i na pewno
przyznasz mi rację, gdy z nim porozmawiasz. Z tego, co mi
powiedział, panna Askham nie jest wcale podobna do tych
poprzednich dziewcząt i chyba nie ma owych cech, które wyda­
wały mu się w nich tak pociągające. Wyznał mi, że nie jest jedną
z tych wesołych, wiecznie roześmianych panien, a mimo to myśl,
iż mógłby się z nią nudzić, wydaje mu się absurdalna. No cóż,
mamo, mnie osobiście podoba się... inny typ dziewcząt, ale gdy
słuchałem Evelyna, pomyślałem, że może panna Askham jest
właściwą dla niego osobą. Nic już na ten temat nie powiem, bo
musisz sama osądzić. Czy jednak w opinii socjety jest ona dobrą
partią - otóż raczej nie! To małżeństwo zostałoby uznane za
mezalians, choć jestem pewien, że Evelyn nie musiałby się
wstydzić panny Askham ani jej rodziny. Nie są to ludzie o szcze­gólnie znaczącej pozycji towarzyskiej ani bardzo zamożni, ale
bez wątpienia wywodzą się ze szlacheckiego rodu.

Lady Denville słuchała go uważnie, ale z miną pełną wąt­pliwości i teraz zapytała z niepokojem:

227

Georgette Heyer

kraczać progów swego domu, to jednak zastrzegł, by Evelyn nie podejmował starań o rękę panny Askham, dopóki nie wyjaśni swoich spraw.

- Ach, to bardzo dobrze o nim świadczy! - rzekła szybko jej
lordowska mość. - Nie podobałoby mi się, gdyby Evelyn zamie­rzał poślubić dziewczynę z dużo niższej sfery, lecz jeśli w grę
wchodzą tylko różnice pozycji towarzyskiej - to już drobiazg! Co
zaś do stryja Henry'ego - w gruncie rzeczy to nie jego sprawa
i powiem mu to, jeżeli ośmieli się sprzeciwić małżeństwu, na
które ja wyraziłam zgodę. Jest tylko jedna rzecz... - Urwała,
wahając się przez chwilę i marszcząc brwi. Następnie skierowała
na Kita badawcze spojrzenie, nie pozbawione pewnej nadziei,
i zapytała nieśmiało: - Kochanie, czy nie zastanawiałeś się nad
tym, że może sam chciałbyś poślubić Cressy? Kiedy pomyślę,
w jak dziwnym położeniu się znalazła, biedna dziewczyna, mam
wrażenie, że któryś z was powinien to zrobić! - Po czym dodała
pospiesznie, gdy Kit zaniósł się niepohamowanym śmiechem:

- Nie chcę wywierać na ciebie presji! Tylko parę razy przeszło
mi przez myśl, że doskonale byście do siebie pasowali!

- Nam też to przeszło przez myśl, mamo! - odparł niepewnie.

- Bardzo chciałbym ożenić się z Cressy, a ponieważ ona również
twierdzi, że chciałaby wyjść za mnie, sprawa jest postanowiona
i właśnie miałem ci o tym powiedzieć.

- Więc Cressy już wie! Och, niedobry chłopcze, a ty mi
o niczym nie wspomniałeś! - wykrzyknęła jej lordowska mość
rozpromieniona. - Kochanie, nic nie mogłoby mnie bardziej
uszczęśliwić! Jeślibym szukała dla ciebie dziewczyny, wybrała­
bym właśnie Cressy - co prawda wybrałam ją dla Evelyna, ale,
dzięki Bogu, udało się naprawić tę głupią pomyłkę! Wiedziałam,
że zdarzy się coś, co was jednak połączy! Och, mój kochany Kit,
życzę wam dużo szczęścia!

Kit podziękował jej, lecz ośmielił się zauważyć, że te życzenia są nieco przedwczesne, ponieważ jeszcze kilka przeszkód stoi na drodze do szczęścia. Matka przyznała mu rację, ale odparła z niezmąconą pogodą:

- Oczywiście, kochanie, lecz przecież to tylko drobnostki!
Najgorsze, że będziemy musieli powiedzieć całą prawdę lady

228

Rozterka

Stavely - i chyba nie należy się łudzić, że przyjmie to spokojnie, nieprawdaż? Naturalnie, moglibyśmy zatrzymać wszystko w taje­mnicy, ale nie wydaje mi się, by było to dobre rozwiązanie.

- Całkowicie się z tobą zgadzam, mamo! - oświadczył Kit.
Kiwnęła głową.

Lady Denville patrzyła na niego ze zdumieniem, które stop­niowo zaczęło przemieniać się w konsternację. Wyglądała na bardzo urażoną, lecz gdy Kit pod wpływem nagłych wyrzutów sumienia wyciągnął do niej rękę, matka odzyskała kontenans. Ujęła jego dłoń, uścisnęła ją uspokajająco i rzekła, uśmiechając się niego dzielnie:

- Masz na myśli te moje nudne długi? Och, kochanie, nie
powinniście obaj zaprzątać sobie nimi głowy! Byłabym potworem,
gdyby coś tak niesmacznego zaważyło na szczęściu moich synów!
Poza tym tkwię w nich już od lat i zdążyłam się przyzwyczaić do
tego stanu! Jakoś dam sobie radę. Oczywiście, że tak! Zawsze mi
się to w końcu udawało, nawet wtedy, gdy sytuacja wyglądała
całkiem beznadziejnie! - Poklepała go po ręce i puściła ją.
- A teraz, gdy wyjaśniliśmy sobie tę sprawę, powinieneś już iść,
bo muszę być gotowa na dziesiątą, a jeszcze nie jestem zupełnie
ubrana.

Pan Fancot, nie chcąc tracić czasu na rozmowę, która, jak wiedział z doświadczenia, do niczego nie prowadzi, zrezygnował z prób uświadomienia lady Denville rozmiarów i powagi jej kłopotliwej sytuacji. Uścisnąwszy ją serdecznie, oświadczył - na

229

Georgette Heyer

wypadek, gdyby wcześniej tego nie zrobił - że bardzo ją kocha, i pozostawił matkę pod opieką panny Rimpton.

W saloniku śniadaniowym zastał już państwa Cliffe'ów i Cressy; trzeba przyznać, że Kit rzeczywiście miał zadatki na doskona­łego dyplomatę, bo gdy z wszelakimi oznakami zainteresowania i życzliwości odpowiadał na rozmaite uwagi krewnych, nawet Cressy nie domyśliła się, że trapią go dwa problemy. Pierwszym - i bardziej naglącym - było to, jak dostać się do lorda Silverdale'a, i ten problem udało mu się rozwiązać. Jeśli natomiast chodzi o drugi - nie potrafił znaleźć żadnego wyjścia.

Lady Denville, która właśnie przyłączyła się do towarzystwa, przywitała wszystkich pogodnym „dzień dobry". W swój zwykły ujmujący sposób wyraziła nadzieję, że bratowa spała dobrze, i zajmując miejsce przy stole, oznajmiła:

- Najdroższa Cressy! Dzisiejszego popołudnia wybierzemy się na uroczą przechadzkę, tylko ty i ja!

Ponieważ promienne spojrzenie, jakie towarzyszyło tym słowom, było tyleż wymowne, co łobuzerskie, Kit pospiesznie włączył się do rozmowy, pytając zwyczajem dobrego gospodarza, który chciałby zaplanować gościom cały dzień, co mają ochotę robić tego ranka.

Wprawdzie udało mu się odwrócić uwagę towarzystwa od lady Denville, lecz odpowiedzi, jakie uzyskał, z całą pewnością rozczarowałyby gospodarza, za jakiego chciał uchodzić. Ponieważ jednak Kitowi zależało głównie na tym, by porozmawiać z Cressy na osobności, był z nich nader zadowolony. Kuzyn bowiem odrzekł kapryśnie, że nie wie, co chciałby robić; Cosmo, któremu całkowicie odpowiadał leniwy rytm powszedniego dnia na wsi, stwierdził, że poczyta trochę i napisze listy, dopóki nie przyjedzie poczta; Cressy, czyniąca duże wysiłki, by się nie roześmiać, nie podniosła wzroku i nawet nie próbowała się odzywać; pani Cliffe zaś, z niepokojem obserwująca syna, w ogóle nie odpowiedziała na pytanie, lecz ni stąd, ni zowąd stwierdziła, że Ambrose może mówić, co chce, ale ona jest pewna, iż na szyi robi mu się czyrak. Wzrok wszystkich mimowolnie skierował się na chłopca, który gwałtownie poczerwieniał i posyłając matce wściekłe spojrzenie, odparł ze złością, że nic podobnego. Zaraz też dodał, że boli go głowa.

230

Rozterka

- Rzeczywiście, nie przypominam sobie nic takiego - odparła

231

Georgette Heyer

lady Denville nie bez dumy. - To bardzo silni chłopcy! Oczywiś­cie, przechodzili takie choroby jak odra czy koklusz, ale nie pamiętam, by kiedykolwiek poważnie chorowali. A nawet wtedy, gdy mieli koklusz, któryś z nich - to byłeś ty, kochanie? - wspiął się po kominie, by zdjąć stamtąd gniazdo szpaka!


Pani Cliffe mogła tylko wzdrygnąć się z powodu takiej oburzającej niefrasobliwości, a z kolei Ambrose popadł w przy­gnębienie, biorąc słowa ciotki za przytyk do swojej mało awan­turniczej przeszłości.

Lady Denville, posiliwszy się herbatą i chlebem z masłem, które stanowiły jej śniadanie, wstając od stołu, powiedziała przepraszająco:

- Muszę was teraz opuścić, bo niania Pinny chyba nie czuje
się najlepiej i byłoby nieładnie z mojej strony, gdybym jej nie
odwiedziła i nie zaniosła czegoś, co być może pobudziłoby
staruszce apetyt.

- Przepiórki! - wykrzyknął Cosmo z niepomiernym zgor­szeniem. - Przepiórki dla starej niańki, Amabel?

232

Rozterka

- Nie, Evelyn uważa, że owoce będą lepsze.

- Moim zdaniem odpowiedniejsze byłyby raczej mąka ararutowa albo wzmacniający bulion! - zauważyła Emma.

W oczach jej niepoprawnej szwagierki pojawiły się przekorne błyski.

- Och, nie, zapewniam cię, że wręcz przeciwnie! A już
najgorszym pomysłem byłaby mąka ararutowa, której... której
niania wprost nie cierpi! Droga Emmo, to okropne z mojej strony,
że muszę cię opuścić! Ale jestem pewna, że mnie rozumiesz!

- Obdarzyła uroczym uśmiechem kipiącego złością młodszego
syna. - Kochanie, zostawiam gości pod twoją opieką! Och,
i powinnam wziąć jeszcze butelkę porto, nie sądzisz? To znacznie
bardziej wzmacniające niż bulion! Więc jeśli pozwolisz...

Pan Fancot mógł być wzburzony z powodu nieobliczalnego zachowania matki, ale nie chciał słuchać najmniejszego słowa krytyki na jej temat.

- Doprawdy, wuju? - zapytał z niebezpieczną uprzejmością.

- Wobec tego cieszę się, że mogę wuja co do tego uspokoić!
Pan Cliffe nie grzeszył bystrością umysłu, ale tylko kompletny

półgłówek nie dostrzegłby wyzwania ukrytego za słodkim uśmie­chem, który towarzyszył słowom Kita. Zarumieniwszy się, Cosmo rzekł:

Pamiętając wszakże o obowiązkach, jakie na nim spoczywały, zwrócił się do ciotki, grzecznie podsuwając jej kilka sposobów spędzenia przedpołudnia. Ona jednak przyjęła jego sugestie

233

Georgette Heyer

z lekką urazą, dając mu do zrozumienia, że najprawdopodobniej będzie musiała spędzić cały dzień, robiąc synowi na czole okłady ze skórki cytryny, paląc trociczki i - jeśliby ból głowy nadal nie ustępował - okładając nogi chłopca kataplazmem *. Kit nader poważnie wysłuchał tych ponurych planów i z wyraźną troską, która stanowiła nie lada wyzwanie dla wytrzymałości panny Stavely, a Ambrose'a doprowadziła do bezsilnej wście­kłości, zauważył, że w najgorszych przypadkach dobroczynne działanie wykazuje wezykatoria ** położona na czoło. Mając poczucie dobrze spełnionego obowiązku, Kit mógł wreszcie zaproponować pannie Stavely spacer po zagajniku. Ta, prze­zornie spuściwszy wzrok, zdołała ze względną powagą od­powiedzieć, że będzie jej bardzo miło, a następnie udowodniła (gdyby Kitowi w ogóle przyszło do głowy się nad tym za­stanowić), iż stanowi znakomity materiał na żonę dla amba­sadora, ponieważ zdołała powstrzymać wzbierający w niej śmiech i dopiero gdy znalazła się poza domem, dała upust długo tłumionej wesołości, natychmiast zarażając chichotem swego cokolwiek zaniepokojonego towarzysza.

Pan Fancot, który pierwszy zdołał się opanować, powiedział:

Pan Fancot skrzywił się i wyraził niepomierne zdumienie, że jak dotąd jeszcze nikt nie zamordował jego kochanej rodzicielki. Panna Stavely upomniała go wesoło, by nie mówił takich nie­sprawiedliwych i niestosownych rzeczy, ale wkrótce spoważniała, słuchając opowieści o przygodach Evelyna. Na moment poczuła się nieswojo, kiedy Kit uprzejmie poinformował ją, z jaką ulgą

* Kataplazm - ciepły, wilgotny okład z papki mącznej, siemienia i

lnianego itp., stosowany przy stanach zapalnych (przyp. tłum.).

** Wezykatoria - plaster sporządzony z kantarydyny, używany jako środek leczniczy (przyp. tłum.).

234

Rozterka

jej niedoszły narzeczony przyjął wiadomość, iż jest zwolniony z wszelkich zobowiązań wobec niej, szybko jednak przywołała się do porządku, uzmysłowiwszy sobie trudności, które jeszcze bardziej skomplikowały ich sytuację, gdy na widowni pojawiła się druga narzeczona jego lordowskiej mości, mająca niewielkie szanse na to, by zyskać aprobatę tak surowego i zasadniczego człowieka, jakim był stryj Henry.

Cressy skinęła głową.

17

Lunch, zazwyczaj składający się z kilku rodzajów zimnych mięs, ciasta, pomadek i owoców, był podawany w południe w pokoju zwanym Małą Jadalnią; Kit zamierzał więc czekać na sir Bonamy'ego przed drzwiami jego sypialni i kiedy tylko ten się pojawi, zamienić z nim kilka słów, zanim przyłączy się na dole do pozostałych gości. Ponieważ jednak czas płynął błyskawicznie, dopiero dwunaste uderzenie stajennego zegara uprzytomniło panu Fancotowi i pannie Stavely, że przebywają w zagajniku już ponad godzinę. Kit spojrzał więc na swój zegarek i oboje z Cressy pospieszyli do domu, gdzie zastali całe towarzystwo, z wyjątkiem lady Stavely, która już wcześniej spożyła lunch. Choć państwo Cliffe później z ubolewaniem zauważyli, że tym współczesnym pannom pozwala się obecnie na zbyt wiele swobody, która w latach ich młodości byłaby wprost nie do pomyślenia, to jednak nikt głośno nie skomentował jednoczesnego przybycia dwojga spóźnialskich, a lady Denville nawet się do nich uśmiechnęła.

Ambrose łaskawie dał się namówić matce na spróbowanie paru kawałków mięsa - by wzmocnić siły; lady Stavely natomiast przesłała przez służącą wiadomość, że przeprasza wszystkich za nieobecność i że pojawi się na dole nieco później.

236

Rozterka

zapiekanemu w cieście z rodzynkami. - Za dużo było tych słownych potyczek wczorajszego wieczora! - Uniósł głowę i pokręcił nią, wyrażając w ten sposób łagodną przyganę pod adresem gospodyni. - Nie powinnaś była zapraszać Marii Der-singham, moja pani!

- Naprawdę bardzo mi przykro, Cressy!

Dziewczyna jednak - z pogodą, którą pani Cliffe uznała za wysoce niestosowną w stosunku do szanownej babki - zapewniła lady Denville, że choć podniecenie wywołane spotkaniem dawnej przyjaciółki, a obecnie wroga, mogło nieco zmęczyć starszą panią, był to jednak dla niej przyjemny wieczór.

- No pewnie! - kiwnął głową sir Bonamy. - Pomyślcie
tylko, poszło niemal na noże między obiema damami, zanim
jeszcze doszliśmy do cielęcych uszu! Potem nasza staruszka
wyszła na prowadzenie. Pani babka ma zadziwiającą pamięć,
droga panno Stavely! - Jego wydatny brzuch zatrząsł się
od dudniącego śmiechu. - .Nie spodziewałem się, że Maria
Dersingham tak się da pokonać! Ale, ale, moja pani, cudowny
był ten włoski sos, który twój kuchmistrz podał do cielęcych
uszu!

Lady Denville wyraziła zaciekawienie reszty towarzystwa, pytając pospiesznie:

Nie traktując tej uwagi zbyt dosłownie, Kit nałożył poczciwcowi spory kawał pasztetu, obkładając go jeszcze półtuzinem plastrów szynki. Pani Cliffe, którą apetyt sir Bonamy'ego nie przestawał zdumiewać, skierowała spojrzenie pełne niemego przerażenia w stronę bratowej, ta zaś surowo upomniała nieszczęsnego łakomczucha, że jedyne, na co może sobie pozwolić w środku dnia, to tylko nieduży owoc albo biszkopcik - jeśli byłby już rzeczywiście głodny. Na koniec dodała, iż ona sama z rzadka jada lunch.

237

Georgette Heyer

Jej brat, odnoszący się z dezaprobatą do tak bezpośredniej wymiany zdań, spojrzał karcącym wzrokiem na lady Denville i ostentacyjnie zmienił temat, wyrażając nadzieję, że niani Pinny nic poważnego nie dolega.

- Może zaraźliwa! - wykrzyknęła pani Cliffe. - Droga siostro,
skąd możesz wiedzieć, że nie jest niebezpieczna? To duża
nieroztropność z twojej strony, że poszłaś ją odwiedzić! Nie
powinnaś była tego robić!

- Bzdura, Emmo! To najzwyklejsza kolka!

Wydawało się, że obawy pani Cliffe zostały uspokojone. Kit jednak z niepokojem zauważył, iż mama nagle popadła w zamyśle­nie, i zadrżał w duchu. Nigdy bowiem, jak już wielokrotnie zauważył, nie wyglądała na bardziej uduchowioną niż wtedy, gdy obmyślała jakiś niecny plan. Próbował więc pochwycić jej spojrze­nie, lecz lady Denville właśnie patrzyła na Cressy, która skończyła posiłek i siedziała teraz cierpliwie z rękami złożonymi przed sobą.

- Drogie dziecko, pewnie chciałabyś pójść na górę i zajrzeć do
babci! - powiedziała gospodyni. - Wiesz, że nie przestrzegamy
tu ceremonii, więc biegnij natychmiast! Przekaż jej ode mnie
pozdrowienia i powiedz, że bardzo bym chciała, by do nas zeszła.
A potem - jeśli oczywiście lady Stavely ci pozwoli - przyjdź do
mego salonu! - Poczekała, aż Cressy wyjdzie z pokoju, po czym
zwróciła się do Kita. - Kochanie, pytanie twojego wuja o to, czy
dolegliwość Pinny jest zaraźliwa, przypomniało mi, że mam ci
o czymś powiedzieć... och, i Ambrose'owi także! Nie mogłam
tego zrobić w obecności Cressy - nie żebym sądziła, że może się
przestraszyć, bo to nader rozsądna dziewczyna, ale mogłaby
wspomnieć coś lady Stavely, a bardzo bym nie chciała jej
denerwować! Bo jeśli rzeczywiście panuje w okolicy jakaś
epidemia, to wystarczy, by ktoś ze służby się zaraził i przeniesie
się to na nas wszystkich. Ale...

238

Rozterka

Nie dane jej było dokończyć, gdyż pani Cliffe zapytała drżącym głosem:

- Szkarlatynę...?!

- Och, moja droga Emmo, nie ma najmniejszego powodu, by
się niepokoić! - rzekła z przekonaniem lady Denville. - Zawsze
gdy ktoś dostanie kataru, Pinny już myśli, że to jakaś śmiertelna
choroba! Kiedyś powiedziała, że we wsi panuje tyfus! - Urwała
marszcząc brwi. - Jeśli jednak dobrze sobie przypominam, miała
wtedy rację! Ale teraz to zupełnie co innego i błagam, nie
obawiajcie się!

Więcej nie trzeba było mówić. Pani Cliffe, blada z przerażenia, oświadczyła w popłochu, że nic nie zmusi jej do pozostania w okolicy, gdzie panuje zaraza. Amabel może ją uważać za strachliwą czy niegrzeczną, ale powinna zrozumieć, że jako matka musi przedsięwziąć wszelkie środki, by uchronić syna przed tak poważnym niebezpieczeństwem.

Ku niepomiernemu zdumieniu Kita, lady Denville zdobyła się nawet na to, by błagać rodzinę brata o pozostanie w Ravenhurst - jednocześnie jednak niezbyt starając się oddalić ich obawy. Cosmo, do którego zwróciła się z dramatyczną prośbą, aby ją poparł, uciszył ją tylko machnięciem ręki, a Ambrose, zabrany do Ravenhurst wbrew swojej woli i od chwili, gdy przekroczył progi tego domu, marzący o tym, by być w zupełnie innym miejscu, skwapliwie skorzystał z okazji i poparł matkę. Stwierdził, że tutejsza okolica od początku nie wydawała mu się zdrowa, ale nie chciał nic mówić. Mimochodem rzucona przez niego uwaga, że kilka tygodni w Brighton na pewno miałoby dla zdrowia wszyst­kich dobroczynne działanie, została wprawdzie przychylnie przy­jęta przez panią Cliffe, ale spotkała się ze stanowczym sprzeciwem Cosmo, którego zniechęciła już sama myśl o pobycie w tak drogim kurorcie. W końcu, po burzliwej dyskusji, rodzina po-

239

Georgette Heyer

stanowiła udać się do Worthing, gdzie, jak od lady Stavely dowiedziała się pani Cliffe, są naprawdę wspaniałe pensjonaty, oferujące szereg wygód za bardzo przystępne ceny. W owym miejscu, osłoniętym od północnych i wschodnich wiatrów, Ambrose będzie mógł się kąpać albo jeździć konno wzdłuż wydm, nie i ryzykując zapalenia płuc. Są tam poza tym trzy duże biblioteki, z których dwie codziennie otrzymują poranne i wieczorne gazety, a także praktykuje przynajmniej jeden godny zaufania doktor, którego lady Stavely wprost nie mogła się nachwalić.

Cosmo najchętniej wróciłby z rodziną do domu; ponieważ jednak wielkodusznie wynajął go na lato dalekiemu i ubogiemu kuzynowi, który z wdzięcznością skorzystał z możliwości zamieszkania w dużej rezydencji, zdolnej pomieścić jego liczne potoms­two, płacąc przy tym tylko pensje dla służących - było to absolutnie niemożliwe. Tak więc Cosmo - wprawdzie z najwyższą niechęcią i jedynie za zgodą drogiej małżonki - mógłby ewentualnie pozostać w Ravenhurst, ryzykując zarażenie się szkar­latyną, ale nic nie skłoni go do tego, by narażać zdrowie syna. W tej sytuacji zgadza się, by rodzina jeszcze tego samego dnia przeniosła się do jednego z hoteli w Worthing, ale tylko pod warunkiem, że po przyjeździe do owego eleganckiego przybytku zaczną szukać tańszego lokum.

Nie należało oczekiwać, że pan Ambrose Cliffe, spragniony rozrywek oferowanych w Brighton, będzie zachwycony decyzją, by spędzić letnie miesiące w miejscowości odwiedzanej głównie przez starsze osoby, gardzące hałaśliwym Brighton; ponieważ jednak nie miał żadnej nadziei, że zdoła namówić ojca na poszukiwanie kwatery w Brighton, a skądinąd wiedział, że Worthing leży zaledwie dziesięć czy jedenaście mil od tego modnego kurortu, bynajmniej nie zgłosił sprzeciwu.

W trakcie dyskusji, przerywanej uroczymi, acz niezupełnie szczerymi namowami lady Denville, by brat z rodziną pozostał w Ravenhurst mimo plotek, które ona sama uważa za całkowicie bezpodstawne, sir Bonamy z niewzruszonym spokojem siał spustoszenie wśród rozmaitych dań porozstawianych na stole. Dopiero wtedy, gdy pani Cliffe, której spieszno było przygotować się do wyjazdu, zwróciła się do niego ze słowami pożegnania, ów

240

Rozterka

poczciwiec podniósł się z krzesła i wykazał jako takie zaintereso­wanie przerażającą historią opowiedzianą przez gospodynię. Ta zaś, zgłaszając gotowość pomocy drogiej Emmie w szalenie męczącej czynności, jaką jest pakowanie kufra, wyprowadziła trójkę Cliffe'ów z pokoju, po czym zaraz zawróciła, rzekomo po woreczek, którego zapomniała, a w rzeczywistości po to, by pospiesznie poinformować syna oraz oddanego przyjaciela, że wszystko, co powiedziała, jest nieprawdą, ale musiała w jakiś sposób pozbyć się państwa Cliffe.

Rzuciwszy mu nader podejrzliwe spojrzenie, sir Bonamy odparł:

241

Georgette Heyer

- Właśnie! - zgodził się Kit. - To drobiazg, ale stanowi dla
mnie pewien problem. Gdyby był pan na moim miejscu, sir...
albo raczej na miejscu mego brata... i chciałby pan zobaczyć się
z kimś, kto mieszka w pałacu regenta, jak by się pan do tego
zabrał?

Sir Bonamy uniósł wzrok znad brzoskwini, którą właśnie zaczął obierać ze skórki, i spojrzał surowo na Kita:

- W ogóle bym się do tego nie zabierał - odparł sir Bonamy
powracając do swojej brzoskwini. - Nie masz nic wspólnego
z tym towarzystwem. A nawet gdybyś miał, i tak nie udałoby ci
się tam dostać. Jestem jedyną osobą z otoczenia księcia, z którą
twoja rodzina utrzymuje stosunki, po cóż więc Denville miałby
szukać kontaktu z którymś z nich?

- W drobnej sprawie, którą chciałbym załatwić w jego interesie.

- Cóż, jeśli tylko o to chodzi, radziłbym, abyś poczekał, aż ten
ktoś opuści siedzibę księcia - stwierdził sir Bonamy nacinając
brzoskwinię z przesadną starannością.

- Niestety, sir, sprawa jest dość pilna.

Sir Bonamy kiwnął głową, podnosząc do ust ćwiartkę brzo­skwini.

- Chyba rzeczywiście nie, ale nigdy nie wiadomo, co ci
młodzi zapaleni gracze jeszcze wymyślą. Nieraz zbyt śmiało
sobie poczynają! Ale nie musisz tak od razu skakać mi do oczu!
Z kim chcesz się zobaczyć? Nie będę ci mógł pomóc, jeśli się
tego nie dowiem.

- Z lordem Silverdale. W interesach, jak powiedziałem.
Sir Bonamy niespiesznie zjadł kolejną ćwiartkę brzoskwini.

- Na twoim miejscu, Kit, powiedziałbym Evelynowi, by nie
wdawał się w żadne interesy z Silverdale'em. Nie miej mi za złe,
że to mówię. Książę ma kilku dziwnych przyjaciół! On jest
jednym z nich. To bardzo szczwany lis, mój chłopcze! Niby nic,

242

Rozterka

a język ma ostry jak brzytwa. Jednego wieczora potrafi zniszczyć więcej ludzi niż ja w ciągu dwunastu miesięcy.

- Mimo wszystko, sir, muszę się z nim zobaczyć.

Sir Bonamy zwrócił na Kita spojrzenie i bacznie mu się przyglądał przez kilka chwil.

- Spójrz mi w oczy, mój chłopcze! Jeśli ma to coś wspólnego
z tą rubinową broszką, którą twoja matka do niego przegrała, to
lepiej daj sobie z tym spokój! I powiedz bratu, by zrobił tak samo!

- Więc pan o tym wie, sir?

- Ależ z pewnością zdaje pan sobie sprawę...

- Jestem, pewien, że nie zrobił tego - powiedział Kit.

243

Georgette Heyer

- A co ty możesz wiedzieć! Silverdale zaczyna schodzić na psy,
a ta broszka, jeśliby ją spieniężyć, była warta jakieś pięćset funtów.

Kit zawahał się, zanim powiedział:

- Chyba nie muszę przed panem niczego ukrywać, sir. Ona
jest warta najwyżej dwadzieścia pięć funtów -jeśli nie mniej. To
był falsyfikat - kopia prawdziwej broszki.


Rzucił Kitowi gniewne spojrzenie i zauważył, że ten przygląda mu się badawczo.

- Mama powiedziała mi, że sprzedała tę broszkę, sir - rzekł
Kit. - Co więcej, przypominam sobie także, iż wspomniała, że
kilkakrotnie spieniężał pan w jej imieniu różne klejnoty.

- Słuchaj, Kit, mam dość tego, że wtykasz nos w nie swoje
sprawy! - powiedział sir Bonamy złowróżbnie. - Niech mnie diabli
porwą, jeśli nie robisz się taki jak twój brat! Nie zniosę tego! Para
zuchwałych hultajów - kiedy byliście jeszcze małymi tłustymi
bachorami w kołysce, już wiedziałem, że nic dobrego z was nie
wyrośnie! Nie mam pojęcia, co takiego widzi w was matka!

Kit nie mógł powstrzymać się od śmiechu, ale rzekł:

- Doskonale, sir, lecz szkoda pańskiej fatygi. To jak najbardziej
nasza sprawa - i pan dobrze o tym wie!

Sir Bonamy, który wyglądał na zgrzanego i zgnębionego, sięgnął po tabakierkę, by wzmocnić się potężną szczyptą tabaki.

244

Rozterka

Sir Bonamy popatrzył na niego małymi, okrągłymi oczkami, a jego policzki zaczęły przybierać purpurową barwę.

- Nie sądzę? A to dlaczego? Pyszałkowie - oto kim jesteście,
mój chłopcze! Może jeszcze mnie poprosisz, bym wystawił ci
rachunek! I tu się zawiedziesz, bo nie mam takiego zamiaru i nie
próbuj indagować o to matkę, ponieważ ona nic nie wie, Bogu
ducha winna istota!

- Ależ, sir, nie możemy tego tak zostawić!

- To także nic nie znaczy! Powinieneś o tym wiedzieć!

245

Georgette Heyer

- Sir, ale nalegam...

- Nie, nie, więcej już nic nie mów, Kit! Robi się z ciebie
straszliwy nudziarz! I tak nic nie wskórasz, uprzedzam cię! To
nie wina Evelyna, że wasza matka popadła w tarapaty, a potem,
kiedy stała się już prawie niewypłacalna, nie można jej było
pomóc! Ja też niewiele mogłem dla niej zrobić, bo nigdy nie
chciała wziąć ode mnie ani pensa, chyba że była do tego
zmuszona, a i wtedy nazywaliśmy to pożyczką i umawialiśmy się
co do procentu!

- Którego pan nigdy od niej nie żądał!

- Oczywiście, że nie! Ale nie jestem pewien, czy nie powinie­nem był - odparł z namysłem sir Bonamy. - Twoja matka zna się
na interesach nie lepiej niż mała dziewczynka, ale nie lubi mieć
długów. Gryzie się tym bardziej, niż mógłbyś przypuszczać!

- Chyba wiem, dlaczego mama nie chce pana wykorzystywać,
sir. Myli się pan, sądząc, iż nie podoba mi się pańskie przywią­zanie do niej: kiedyś byliśmy o pana zazdrośni, ale to było
w dawnych czasach! Cóż jednak możemy czuć teraz, zwłaszcza
w świetle tego, co mi pan dziś powiedział, jak nie wdzięczność
za to przywiązanie?

Sir Bonamy wyglądał na zadowolonego, ale rzekł bystro:

- Mów za siebie, mój chłopcze! Evelyn byłby innego zdania

246

Rozterka

i jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy, nie znasz go tak dobrze, jak sądzisz!

18

To było wszystko, co dało się uzyskać od sir Bonamy'ego, który po rozmowie z Kitem poszedł uciąć sobie codzienną popołudniową drzemkę w bibliotece, rad -jak wcześniej oświad­czył - że nie będzie już musiał przebywać w towarzystwie tej męczyduszy Cliffe'a. Kit go nie zatrzymywał. Wprawdzie wszyst­ko buntowało się w nim przeciwko temu, by matka była tak poważnie zadłużona u człowieka, z którym formalnie nic ją nie łączyło i który nie należał do rodziny, lecz młodzieniec nie mógł wymyślić żadnego sposobu, aby zmusić sir Bonamy'ego do ujawnienia sumy, jaką winna mu była lady Denville, ani też do przyjęcia pieniędzy, jeśliby udało się pokonać tę pierwszą prze­szkodę.

Cliffe'owie wyjechali w "godzinę po zakończeniu lunchu, a Kit, odczekawszy, aż ich powóz zniknie z pola widzenia, udał się przez park do domku niani Pinny. Wysławszy tam wcześniej Fimbera z paroma butelkami wina, zastał go teraz kłócącego się zawzięcie ze starą piastunką i najwyraźniej przegrywającego w tym starciu, gdyż szlachetny obiekt ich rywalizacji znajdował się ponownie, po raz pierwszy od czasów dzieciństwa, pod czułą, lecz zaborczą opieką niani. Fimber upierał się przy tym, że to on, a nie Pinny pomoże Evelynowi się ubrać, ale w rezultacie musiał uznać jej przewagę ze względu na posiadaną przez nią umiejętność bandażowania. Potem zaś z zaciętymi ustami znosił nieustanne uwagi i ostrzegawcze syknięcia niani, kiedy usiłował pomóc swemu panu włożyć koszulę i surdut. Pinny wszystkim komen­derowała i ciągle coś mówiła, zwracając się do swego podopiecz-

248

Rozterka

nego czułymi słówkami, którymi nazywała go w czasach jego dzieciństwa, tak więc kamerdyner nie miał innego wyjścia, jak przyjąć postawę pełną respektu wobec młodego dżentelmena, którego najchętniej by złajał i poddał drobiazgowemu prze­słuchaniu.

Kiedy tylko Kit wszedł do saloniku, Fimber skłonił się i bez­zwłocznie poinformował go, że jaśnie pan przebywa w ogrodzie. Ściszając jednak głos, jakby łączyło go z Kitem sekretne porozu­mienie, którego wagę znają tylko oni dwaj, dodał, że jego lordowska mość jest odrobinę zdenerwowany.

To powiedziawszy Kit wycofał się do małego, zacisznego ogrodu na tyłach domku, gdzie zastał Evelyna spacerującego wąskimi ścieżkami oddzielającymi grządki z warzywami i krzaki porzeczkowe. Niania wcześniej wyniosła tam fotel i ustawiła w cieniu jabłoni - obok, na ziemi, leżała otwarta książka oraz bezładnie rozrzucone gazety i czasopisma.

Kit odezwał się wesoło:

- Nie chciałbym być na twoim miejscu, bracie, z jednego
powodu! Tam w saloniku toczy się prawdziwa bitwa o ciebie!

Evelyn nie był najwyraźniej w najlepszym humorze, ale zaśmiał się.

- Och, to mi nie przeszkadza! Drą koty o mnie od chwili, gdy
przysłałeś tu Fimbera. Za każdym razem, gdy zaczyna mnie

249

Georgette Heyer

besztać, Pinny wchodzi do pokoju, a wtedy on musi przestać, bo dzięki Bogu żadne z nich nie łaje mnie w obecności drugiego. Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest, ale powiem ci, że jestem im za to bardzo wdzięczny! Czy mamie udało się pozbyć Cliffe'ów? Powiedziała mi, że ma taki zamiar, jeśli tylko zdoła coś wymyślić. I co, udało się?

- Wątpisz w to? Właśnie im pomachałem na pożegnanie.

Evelyn kiwnął głową.

- Doskonale. Kester, chyba jutro pojadę do Tunbridge Wells.
Muszę załatwić tę sprawę... a jeśli będę siedział tu dłużej, na
pewno zwariuję!

- Myślę, że jest to wielce prawdopodobne - zgodził się Kit.

- Ale nie możesz pojechać do Tunbridge Wells.

- Ale może to zrobić na twoje polecenie i przywieźć cię tutaj

- zauważył Evelyn z przekornym błyskiem w oczach. - A wtedy
ty, drogi braciszku, zająłbyś moje miejsce i pozostałbyś w ukryciu,
podczas gdy ja pojechałbym do Tunbridge Wells!

- Zostawiając gości, by radzili sobie sami, tak?! Mógłbym to
zrobić, jeśli rzeczywiście byłaby taka konieczność, ale ponieważ
jej nie ma - stanowczo się temu sprzeciwiam!

250

Rozterka

Evelyn westchnął.

Przysunął fotel Evelyna do drewnianej ławeczki i sam na niej usiadł.

- Niezbyt ci się to spodoba - ostrzegł brata - ale musisz
o czymś wiedzieć. - Wyjął z kieszeni zwitek banknotów, które
dał mu Evelyn, i wręczył mu go. - Masz tu swoje zaskórniaki: nie
będą mi potrzebne. Broszka nie była podrobiona. Wątpię też, by
któryś z klejnotów mamy był fałszywy - nawet ten naszyjnik,
który podobno sprzedała, by zdobyć dla ciebie pieniądze.

Evelyn ściągnął brwi, lekko się czerwieniąc.

- Oczywiście, że nie!

- Cóż, krótko mówiąc, Eve, Ripple nigdy nie sprzedał żadnej
z tych rzeczy. Dał mamie równowartość broszki, a zwracając
klejnot, powiedział, że to kopia.

Evelyn zesztywniał i tak mocno zacisnął palce na zwitku banknotów, że aż zbielały mu knykcie. Jego oczy zapłonęły gniewem i spojrzawszy na swą zaciśniętą dłoń, rozwarł palce.

- Dlaczego więc nie oddałeś mu tego?

Kit wzruszył ramionami, uśmiechając się półgębkiem.

- Tak nie może być! - odparł Evelyn zduszonym głosem. - Ile
mama jest mu winna?

- Nie sądzę, Eve. Nikomu nie powie. Lepiej posłuchaj, czego
się dowiedziałem.

251

Georgette Heyer

Evelyn skinął głową i zacisnął usta. Gdy jednak Kit skończył swój monolog, z twarzy brata zniknęły bladość i gniew i choć nadal marszczył czoło, wyraz jego oczu był już nieco pogodniej­szy. Nie odezwał się od razu, lecz dopiero po chwili:

- Po ojcu została mi jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałem
ci wspomnieć zeszłej nocy - uczucie poniżenia! Nie pozbędę się
go, jeśli nie spłacę Ripple'a.

- Nie zdołasz tego zrobić, bracie.

Evelyn zaśmiał się, lecz zabrzmiało to ponuro.

- Dlaczego sądzi, że tak bym się zachował?

- Cóż, wie, że go nie lubisz! Co więcej, stwierdził, że przez te
wszystkie lata nie zdołałeś się go pozbyć, więc tym bardziej mnie
się to nie uda!

Evelyn skrzywił się.

252

Rozterka

rzeczy jest dla mnie nienawistny, zdaję sobie z niego sprawę i muszę mu to powiedzieć. Niech przyjmie do wiadomości, że czuję się odpowiedzialny spłacić w imieniu ojca długi matki.

- Zrobisz, co uznasz za stosowne - odparł Kit uspokajająco.

- Powinniśmy się również zastanowić - ty, mama i ja - gdzie
mógłbyś się udać, zanim bezpiecznie wyjadę z kraju. Trudno, byś
tu siedział zakopany, a dopóki wszyscy wiedzą, że lady Stavely
jest w Ravenhurst, nie możesz też wyjechać do Londynu ani do
Brighton.

- Szkoda, że nie złamałem sobie karku zamiast ramienia. To
by rozwiązało wszelkie nasze problemy - zauważył Evelyn.
Zwrócił głowę, by spojrzeć na Kita, i dodał szybko: - Nie, nie
chciałem tego powiedzieć! To był tylko żart, Kester!

- Nie bardziej przewrotny niż inne twoje żarty, braciszku

- odpalił Kit. - Chcę przez to powiedzieć, że tak bardzo mnie nie
zdenerwował!

- Wiem, wiem! Nie musisz być złośliwy! - powiedział Evelyn
skruszonym głosem. - Po prostu jestem trochę wyprowadzony
z równowagi!

Kit skinął głową, ale rzekł:

- Nie dziwię się. Rzeczywiście nieźle się zaplątaliśmy, ale
wyjdziemy z tego! Czy kiedykolwiek nam się to nie udało?

Evelyn uśmiechnął się do niego.

253

Georgette Heyer

- Nic takiego nie powiedziałem ani nie pomyślałem.

Mówił to z radosnym przekonaniem, które rozbawiło Evelyna i na chwilę podniosło go na duchu; sam jednak nie do końca wierzył w to, co mówił. Zbyt dobrze znał niezłomny charakter stryja, by się łudzić, że tak łatwo da się go przekonać, a poza tym nie miał nadziei, iż spojrzy on przychylnie na małżeństwo Evelyna z dziewczyną, która będzie dla niego praktycznie nikim. Znając

254

Rozterka

zaś swego brata bliźniaka Kit wątpił też, czy Evelyn zdoła wytrwać przy tej nakreślonej linii postępowania. Miał zbyt porywcze, zmienne usposobienie, by spokojnie czekać i cierpliwie znosić nudę oraz stan niepewności. Niechybnie popadłby w przy­gnębienie i szukał pociechy w hulankach i zabawach.

Dlatego też Kit opuścił brata pełen poważnych obaw i idąc powoli do domu, łamał sobie głowę, w jaki sposób prze­zwyciężyć trudności, które wydawały się piętrzyć bez końca. Niebawem poczuł się tak samo przybity jak Evelyn i bynajmniej nie rozweseliła go wiadomość przekazana przez Nortona, kiedy tylko wszedł do domu, że panna Stavely wybiera się z babcią na przejażdżkę. Aby pocieszyć swego pana, Norton podał mu gazety i pocztę, która przyszła jakiś czas wcześniej.

Wśród korespondencji nie było żadnego listu do Evelyna, za to kilka do lady Denville i dwa ofrankowane przez lorda Stavely, a zaadresowane do matki i córki.

Cressy miała właśnie w ręku list od ojca, kiedy weszła do saloniku lady Denville, i gdy zamknęła za sobą drzwi, rzekła:

- Matko chrzestna, mam doskonałe nowiny od papy! Albinia
we wtorek urodziła syna! Papa jest zachwycony! Pisze bardzo
krótko - chce mnie tylko poinformować, że dziecko jest śliczne,
a Albinia dobrze się czuje mimo ciężkiego porodu. - Nagle
urwała, zauważywszy, że lady Denville płacze. Szybko podeszła
do niej i uklęknąwszy przy fotelu jej lordowskiej mości, zapytała:

- Co się stało? Kochana matko chrzestna, o co chodzi?

Lady Denville uczyniła ogromny wysiłek, by się opanować, i odparła z dziarskim uśmiechem:

- Nic takiego, drogie dziecko! Co powiedziałaś? Twój ojciec
ma syna? Cóż, to cudownie - przynajmniej tak należy mówić,
choć ja osobiście uważam, że powinien był zadowolić się
córką, bo przecież i tak ma braci, którzy dziedziczą tytuł,
a nie sądzę, by syn Albinii okazał się sympatycznym dzieckiem!

Cressy wyrwał się mimowolny śmieszek, ale rzekła:

- Zostawmy to! Proszę mi powiedzieć, co panią zmartwiło!

- Jej spojrzenie padło na gęsto zapisaną kartkę, leżącą na stoliku

255

Georgette Heyer

przy łokciu lady Denville: - Otrzymała pani niepomyślne wieści? Mam nadzieję, że... że to nic strasznego? Chyba nie umarł nikt z pani sióstr czy braci?

- Och nie, nic z tych rzeczy! - zapewniła ją lady Denville.

- To coś znacznie gorszego! Oczywiście, bardzo bym się zmart­wiła, gdyby któreś z nich umarło, ale nie płakałabym z tego
powodu, bo rzadko się z nimi widuję, a Baverstocka i Amelii po
prostu nie cierpię! Prawdę mówiąc, smutno mi się zrobiło, kiedy
tego ranka zobaczyłam Evelyna. I to akurat teraz, kiedy Kit
sprawił mi tyle radości! Kochana Cressy, taka jestem szczęśliwa!
Będziesz wymarzoną żoną dla drogiego Kita - od tygodnia nie
mogę się oprzeć temu wrażeniu!

Wyswobodziwszy się z wonnych uścisków jej lordowskiej mości, Cressy spłonęła rumieńcem, zaśmiała się i rzekła:

- Cóż, być może - odparła z powątpieniem lady Denville.

- Ale ma na imię Patience *!

- Jak ślicznie! - zauważyła Cressy pocieszającym tonem.

- Trochę... trochę prowincjonalne imię, ale tak uroczo ory­ginalne!

- Myślisz? - zapytała lady Denville z jeszcze większym
niedowierzaniem. - Boję się, że ona jest prowincjonalna, Cressy,
i mów, co chcesz, ale mam przeczucie, że to niezbyt odpowiednia
dziewczyna dla Evelyna! Bo widzisz, kochanie - teraz mogę ci to
powiedzieć bez ogródek - wszystkie dziewczęta, w których
poprzednio się zakochiwał, były takie żywe i dowcipne!

* Patience (ang.) - cierpliwość.

256

Rozterka

Cressy się uśmiechnęła.

Cressy pogładziła ją po ręce.

- Och, nie, jestem przekonana, że zmieni pani zdanie! Myślę,
że jest po prostu nieśmiała.

Lady Denville spojrzała na nią niepewnie.

- Cressy, ona została wychowana według surowych zasad, jej
matka jest wcieleniem przyzwoitości, a Evelyn mówi, że cała
rodzina to niemal święci. Patience opisał mi wręcz jako anioła!
Cóż, kochanie, nie ośmieliłabym się zaprzeczyć, że jest... godna
podziwu, ale osobiście uważam, że święci ludzie są okropnie
męczący. Nie mogłabym mieszkać z aniołem pod jednym dachem!

- A musi pani z nią mieszkać?

- Nie, i nie mam takiego zamiaru. Powiedziałam to Evelynowi,
gdy ci się oświadczył, bo coś takiego nikomu nie wychodzi na
dobre! Tylko gdy pomyślę, że miałabym mieszkać sama... Cressy,

257


Georgette Heyer

czy myślisz, że byłoby to możliwe? Musiałabym kupić konia, bo przecież nie mogłabym korzystać z wynajmowanych... I nie chcę mieszkać w jakiejś okropnej, nędznej dzielnicy miasta, na odludziu, jak Upper Grosvenor Place, gdzie prze­prowadziła się biedna Augusta Sandhayes, kiedy Sandhayes stracił mnóstwo pieniędzy na giełdzie i zdecydował, że muszą żyć oszczędniej. A pomyśl o kosztach utrzymania służby i powozów, i... i tych wszystkich rzeczach, za które trzeba płacić! - Jej oczy wypełniły się łzami. - Jeśli więc nie mogłam wyjść z długów wtedy, gdy nie musiałam wydawać pieniędzy na dom, to jak sobie poradzę, gdy to wszystko będzie na mojej głowie?

Trudno było znaleźć odpowiedź na to pytanie. Cressy z zamyś­leniem w oczach przysiadła na piętach, ale nic nie mówiła. Uderzyła ją prawda zawarta w słowach lady Denville. Przedtem dziewczyna nigdy się nad tym nie zastanawiała; na tyle jednak znała jej lordowska mość, by zdawać sobie sprawę, że utrzymanie takiego stylu życia, do jakiego lady Denville była przyzwyczajona, wymaga znacznie większych dochodów niż pokaźne nawet wdo­wie dożywocie. Będąc zaś osobą trzeźwo myślącą wiedziała, że nie należy spodziewać się, by jej lordowska mość ograniczyła swoje wydatki, bo to absolutnie nie leżało w jej naturze. Jakby czytając w myślach Cressy, lady Denville rzekła: - Nie warto mi mówić, że powinnam oszczędzać, bo tego nie potrafię! Wszelkie próby, jakie podejmowałam w tym kierunku, prowadziły tylko do jeszcze większych wydatków. Siostra Denville'a - bardzo niemiła kobieta, kochanie, a poza tym okropnie skąpa, co jest znacznie gorszą cechą niż rozrzutność, bo sprawia, że wszyscy czują się skrępowani, na przykład brakiem drugiego lokaja czy tym, że muszą jeść jakieś obrzydlistwa - więc ona zwykłe mnie beształa i usiłowała nauczyć zasad oszczędności, a wtedy zrozumiałam, że nigdy mi się to nie uda. Muszę przyznać, że odetchnęłam z ulgą, gdy umarła, bo zawsze gdy się spotykałyś­my, pytała, ile kosztowała moja suknia, a potem mówiła, że mogłabym mieć inną za połowę ceny. Wiedziałam, że mogłabym, lecz nie chciałam innej. Widzisz, Cressy, od chwili, gdy wprowa­dzono mnie do towarzystwa, zawsze byłam uważana za najlepiej

258

Rozterka

ubraną kobietę w Londynie i kiedy idę na przyjęcie, wszyscy patrzą, co mam na sobie i jak jestem uczesana i... i potem mnie naśladują. Byłam wyrocznią mody i nadal nią jestem, więc nie mogłabym chodzić na przyjęcia ubrana jak jakieś bezguście! To nie wynika z próżności, bo chyba nie jestem próżna, ale... cóż, nie potrafię ci tego wytłumaczyć! Chyba nie zrozumiesz mnie

- chociaż ty zawsze jesteś bardzo dobrze ubrana, kochanie!

- Ale nie miałaby pani gospodarza na własnych przyjęciach!

- zauważyła Cressy.

- Rzeczywiście nie - przyznała lady Denville. - To jest
właśnie najgorsze, gdy się jest wdową. Ale stwierdzam, że pod
innymi względami ten stan ma swoje zalety. Znacznie więcej
zalet niż bycie mężatką! Przynajmniej dla mnie, ale oczywiście
nie dla ciebie, kochanie! - dodała pospiesznie z jednym ze swych
uroczych uśmiechów. Zbladł on jednak zaraz, a lady Denville
nagle wydała się starsza i przygnębiona. - Zapomniałam o naj­ważniejszym. Widzisz, to wszystko nie ma znaczenia. - Dwie
wielkie łzy wypłynęły jej spod powiek i stoczyły się po policzkach.
Rzekła ze smutkiem: - Byłam taką niedobrą matką, a tak ich
kocham!

Cressy wybuchnęła śmiechem.

- Matko chrzestna! Przepraszam cię, ale to niedorzeczność!
Przecież oni tak bardzo cię kochają.

Lady Denville starannie otarła łzy.

- Wiem, ale nie rozumiem dlaczego. Przynajmniej Kitowi nie
zrujnowałam życia. Kiedy jednak zobaczyłam dziś Evelyna, wtedy
zrozumiałam, jaką wyrodną jestem matką!

259

Georgette Heyer

- Nigdy nic takiego nie powiedział.

- Oczywiście, że nie, biedny chłopiec! Ale prosił mnie, bym
mu przebaczyła... że zawiódł mnie i zostawił samą w takiej
chwili, a to niemal złamało mi serce, bo gdyby nie moje potworne
długi, już jutro mógłby ożenić się z Patience. Błagałam go, by
zapomniał o tych długach, ale mimo że się śmiał i próbował
odwrócić moją uwagę, w końcu musiał przyznać, iż rzeczywiście
o nich myśli i... i nie ma nadziei na poślubienie Patience jeszcze
przez całe lata - a to znaczy nigdy! Bo nie ma się co łudzić, że
stryj Brumby wyrazi zgodę na ten związek. A potem Evelyn
próbował żartować, mówiąc, że to nie moja wina, ale jego,
ponieważ był zbyt lekkomyślny, by powierzyć mu majątek, i tego
już nie mogłam wytrzymać, Cressy! Kiedy zobaczył, jaka jestem
zmartwiona, zaczął sobie pokpiwać w ten swój uroczy sposób,
mówiąc, że oboje widzimy wszystko w czarnych barwach i że nie
jest tak źle, bo jeśli nawet nie może w obecnej chwili spłacić
moich długów, to jakoś ułoży się z wierzycielami czy coś w tym
rodzaju, więc nie ma się czym martwić. Pewnie pomyślisz, że to
głupie z mojej strony, iż w to uwierzyłam, ale... ale gdy Evelyn
zaczyna mnie pocieszać, jest taki wesoły i przekonywający, że
każdy czułby się uspokojony! Naprawdę nabrałam przekonania,
że coś da się zrobić, jeśli ludzie uwierzą, że dostaną swoje
pieniądze, gdy tylko Evelyn skończy trzydzieści lat, i byłam
całkiem pogodna, kiedy od niego wychodziłam. Ale potem
przyszła poczta i... dostałam ten druzgocący list! - Urwała
szlochając i ponownie przyłożyła chusteczkę do oczu. - Pan...
nieważne, jak ma na nazwisko! Nie znasz go, ale parę lat temu
pożyczył mi sporą sumę pieniędzy, kiedy zachodziłam w głowę,
jak wybrnąć z kłopotów. Naprawdę wierzyłam, że będę w stanie
mu je oddać w następnym kwartale, kiedy dostanę pensję, lecz
stało się inaczej. Okazało się to zupełnie niemożliwe i musiałam
postawić sprawę jasno. Ale zgodziłam się zapłacić procent
i zaprosiłam jego córkę na jedno z przyjęć u siebie, a ponadto
zabrałam ją dwa razy na przejażdżkę po parku i przedstawiłam
setkom ludzi, więc co jeszcze mogłam zrobić? A teraz ten
człowiek pisze do mnie długi list, oświadczając, że bardzo mi
współczuje, ale nie może czekać dłużej, bo miał wiele wydatków,

260

Rozterka

które pochłonęły dużo pieniędzy, więc z ogromną przykrością musi prosić mnie o zwrot pożyczki. Co jednak najbardziej mnie przygnębiło i co jak najgorzej o nim świadczy - otóż to, że nie ofrankował swego listu i musiałam za niego zapłacić aż dwa szylingi! To znaczy, ktoś inny to zrobił, pewnie Norton, ale to niczego nie zmienia - poza tym, że jak zwykle zapłaci za to biedny Evelyn, kiedy będzie regulował domowe rachunki.

Ledwie słyszalne drżenie głosu przeczyło powadze, z jaką odparła Cressy:

- Cóż... cóż za brak delikatności ze strony tego pana!

Cressy wstała z kolan.

261

Georgette Heyer

Denville'a, że tylko to można ze mną zrobić, bo... Och, było wiele powodów, ale w końcu do tego nie doszło, bo w Europie zrobiło się niebezpiecznie z powodu Napoleona - właśnie dlatego w przeciwieństwie do innych mam do niego pewien sentyment! Ale teraz wojna się skończyła, a zasłużeni ludzie, jak biedny Brummell, mieszkają w jakichś nędznych, tanich miejscach, gdzie nie ma przyjęć, wyścigów i żadnych znanych ludzi! Cressy rzekła z oburzeniem:

- Lord Brumby nie mógłby być taki nieludzki!

Po krótkiej chwili Cressy rzekła powoli:

262

Rozterka

rozjaśnił łobuzerski błysk. Nagle cichutko zachichotała, odwróciła się i impulsywnie objęła Cressy. - Kochanie, podsunęłaś mi... wspaniały pomysł! To dość absurdalne i nie jestem pewna, czy... nawet jeżeli... Muszę się dobrze zastanowić! Idź więc już, drogie dziecko, i nie mów nikomu ani słowa o naszej rozmowie!

- Dobrze, obiecuję - odrzekła Cressy. - Wybieram się z babcią na godzinną przejażdżkę. List papy cudownie na nią wpłynął! Bardzo się cieszy i nawet jest gotowa wybaczyć Albinii, że go poślubiła. Myślę, że to najlepszy moment, by jej powiedzieć, że Kit to Kit, a nie Evelyn, i jeśli nadal będzie miała taki dobry humor, sama zamierzam to uczynić!

19

Obudziwszy się z popołudniowej drzemki, sir Bonamy ziew­nął, westchnął i orzeźwił się szczyptą tabaki. Potem wziął do ręki gazetę „The Morning Post", którą Norton, wszedłszy na palcach do biblioteki, położył na stoliku przy jego łokciu, i pobieżnie przejrzał jej zawartość. To, co go interesowało, znajdowało się na stronach poświęconych ogłoszeniom towarzyskim; ponieważ jednak Londyn w lipcu był prawie pusty, rubryka towarzyska zawierała tylko tak mało ciekawe wzmianki jak ta, że lady X wraz z trzema córkami gości w Scarborough albo że księżna B. przebywa na kuracji w Tunbridge Wells. Najwięcej miejsca zajmowały nowinki z Brighton i sir Bonamy przeczytał z pewnym żalem, że wielmożny książę regent wydał w Pavilion przyjęcie dla znakomitych gości, a następnie obiad dla wybranych, po którym nastąpił wspaniały wieczór muzyczny. Nie można powie­dzieć, by sir Bonamy podzielał upodobanie swego królewskiego przyjaciela do muzyki, lecz z całą pewnością ogromną przyjem­ność sprawiłby mu obiad, na który bez wątpienia zostałby zaproszony. A gdy jeszcze przeczytał, że pod koniec tygodnia w Pavilion oczekiwany jest wielmożny książę Yorku, poczuł taką tęsknotę za Brighton, że zdecydował, iż pod koniec tygodnia Pavilion zaszczyci swą obecnością także sir Bonamy Ripple.

Kiedy lady Denville zaprosiła go do Ravenhurst, zgodził się na przyjazd bez wahania, ponieważ mu to pochlebiało i z wrodzonej dobroci gotów był stawić się na każde wezwanie swej bogini. Spodziewał się także kilku miłych tete-a-tete z gospodynią, ponadto wiedział, że jej kucharz ustępuje tylko jego własnemu,

264

Rozterka

a także przypuszczał, że wśród pozostałych gości znajdą się osoby, z którymi będzie mógł grać w wista o wysokie stawki. Tak już przyzwyczaił się do roli wielbiciela lady Denville, że nie odrzuciłby jej zaproszenia nawet wtedy, gdyby wiedział, że reszta zaproszonych gości to pospolici ludzie, z którymi nic go nie łączy; był jednak tyleż zawiedziony, co zdumiony, kiedy zorientował się, że gospodyni, zazwyczaj organizatorka najbardziej wytwornych przyjęć w Londynie, zgromadziła w Ravenhurst tak nieliczne i nudne towarzystwo.

Sir Bonamy nie był wielbicielem wiejskich krajobrazów, toteż zwykle jego wizyty na wsi ograniczały się do kilku tygodni w zimie, kiedy to gościł w różnych dużych domach, w których spodziewał się spotkać ludzi o podobnych zainteresowaniach albo doświadczać takich rozrywek, jakie mogły przypaść do gustu grubemu i podstarzałemu dandysowi o leniwym usposobie­niu; nic więc dziwnego, że już parę dni spędzonych w Ravenhurst sprawiło, że zaczął wzdychać do atrakcji Brighton. Na dodatek w czasie tego pobytu miał niewiele okazji, by miło poflirtować z lady Denville, gra w nieciekawego wista o symboliczne stawki nudziła go, a odkrycie, że nieopatrznie wdepnął w jakąś tajemniczą intrygę, stała się dla niego przyczyną poważnego niepokoju. Nie wiedział wprawdzie, w jaką diabelską aferę wdali się bracia Fancotowie, ale nie miał zamiaru dać się wciągnąć w coś, co nosiło wszelkie znamiona sporego skandalu.

Odłożył więc „The Morning Post" i zaczął zastanawiać się, jak wytłumaczyć lady Denville swój wyjazd z Ravenhurst, kiedy drzwi cicho się otworzyły i jej lordowska mość zajrzała do pokoju.

Gdy tylko zauważyła, że sir Bonamy nie śpi, uśmiechnęła się i rzekła:

- Ach, tu jesteś! Drogi Bonamy, chodźmy razem na spacer!
Wydaje mi się, że odkąd przyjechałeś, nie byliśmy ze sobą sam
na sam nawet przez pięć minut!

Gdy sir Bonamy podniósł się z fotela, lady Denville lekkim krokiem przeszła przez pokój i wyglądała tak młodo, że jej wielbiciel wykrzyknął:

- Na honor, Amabel, nie wyglądasz ani o jeden dzień starzej
n)ż tego dnia, kiedy cię pierwszy raz ujrzałem!

265



Georgette Heyer

Roześmiała się, ale rzekła ze smutkiem:

Sprawiło mu to taką przyjemność, że tylko wymownie wes­tchnął, mocniej uścisnął jej ramię i poróżowiał na twarzy. Lady Denville wyprowadziła go z domu, po czym uwolniła rękę, by otworzyć maleńką parasolkę. Potem jednak ponownie wzięła go pod ramię i wolnym krokiem zmierzając z nim wzdłuż tarasu w stronę niskich stopni, powiedziała:

266

Rozterka

gorzej to o mnie świadczy, bo wykorzystałam twoje dobre serce! Naprawdę błagam cię o wybaczenie!

- Nie, nie! Jestem szczęśliwy, że mogłem ci pomóc! - odparł,
całkiem tym zjednany.

- Mam nadzieję, że nie tęsknisz za powrotem do Brighton

- rzekła wzdychając. - Jednak nie dziwiłabym się, gdyby tak
było. Sama chętnie bym tam pojechała, bo nie lubię wsi, a jeżeli
nawet - to tylko na krótko!

- wobec czego chce udać się do Leicestershire, do Crome
Lodge... pomyśl tylko, co za przykrość dla biedaczka - w środku
sezonu letniego! Muszę więc pojechać z nim. Poza tym jest
bardzo przygnębiony, bo... ale nie zamierzam obarczać cię moimi
problemami!

Jej lordowska mość już miała na końcu języka gorące słowa w obronie starszego z bliźniaków, lecz zachowała je dla siebie, mówiąc tylko, że Kit zawsze był bardziej odpowiedzialny. W tym czasie ona i sir Bonamy zdążyli już przejść przez trawnik i znaleźli

267

Georgette Heyer

się przy drewnianej ławeczce stojącej w cieniu wielkiego cedru, więc lady Denville zaproponowała, by na niej usiedli, osłonięci od promieni słonecznych. Sir Bonamy przyjął tę sugestię z ulgą, ponieważ był już nieprzyjemnie zgrzany i miał poważne obawy, że sztywne końce jego kołnierzyka zaczynają opadać. Usadowił się więc na ławce obok jej lordowskiej mości i wytarł czoło. Lady Denville, wyglądająca cudownie świeżo, zamknęła parasolkę i odchyliwszy się na oparcie, stwierdziła, że nie ma nic bardziej wyczerpującego niż przechadzka w taki upał. Potem zamilkła, patrząc przed siebie tak melancholijnym wzrokiem, że sir Bonamy zaczął się czuć niezręcznie. Po dłuższej chwili położył pulchną rękę na jej dłoni i rzekł:

- No, moja śliczna! Nie powinnaś popadać w melancholię!
Wierz mi, Kit wszystko załatwi!

Lady Denville nieznacznie drgnęła i z uśmiechem zwróciła ku niemu głowę.

Lady Denville, przypomniawszy sobie jedną tajemniczą damę z towarzystwa i przynajmniej trzy eleganckie kurtyzany, cieszące się protekcją sir Bonamy'ego, stłumiła śmieszek i rzekła sen­tymentalnie:

- A papa wydał mnie za Denville'a! Tańczyliśmy ze sobą,

268

Rozterka

pamiętasz? I następnego dnia przysłałeś mi bukiet białych i żółtych róż - tak wiele, że nie mogłam ich policzyć! To powinno być szczęśliwe wspomnienie, a jednak chce mi się płakać. Nie, nie poddam się temu - dodała z jednym z tych swoich figlarnych błysków w oku - bo nie ma nic bardziej męczącego niż niewiasta, która zamienia się w fontannę! Nigdy nic takiego mi się nie zdarzało, nieprawdaż?

- Nigdy! - potwierdził podnosząc jej dłoń do swych ust.

- Cóż, mam nadzieję, że na sądzie ostatecznym zostanie mi to
poczytane za zasługę, i chyba tak być powinno, bo nie miałam
szczęśliwego życia. Nie należy źle mówić o zmarłych i doskonale
zdaję sobie sprawę, że biedny Denville miał ze mną taki sam
krzyż pański jak ja z nim - no, może prawie taki sam! Prawda
jednak jest taka, że pomyliliśmy się co do siebie i nigdy,
przenigdy nie powinniśmy byli się pobrać! - Ściągnęła brwi.

- Często zastanawiałam się, dlaczego sądził, że zakochał się we
mnie - niesłychanie go drażniłam i był taki oschły, taki oficjalny,
iż nawet dziś przebiega mnie dreszcz, gdy sobie o tym przypomnę!

- Och, moje śliczne biedactwo! - zawołał sir Bonamy, bardzo
wzruszony. - Gdybyś wyszła za mnie, bylibyśmy oboje tacy
szczęśliwi!

Obrzuciła go śmiejącym się spojrzeniem.

- Cóż, może ja byłabym szczęśliwa, ale ty denerwowałbyś się
z mojego powodu tak samo jak Denville! Pomyśl o mojej
straszliwej rozrzutności i okropnym zarządzaniu domem, o upo­dobaniu do gry w karty i potwornych długach!

Sir Bonamy machnął niedbale rękę.

- To wszystko drobnostki! Twoje długi? Phi - cóż to jest?
Możemy je zaraz spłacić! Wciąż ci powtarzam, że jestem w stanie
znieść więcej absurdalnych wydatków, niż możesz przypuszczać.
Nie mówię tego, żeby się chwalić jak jakiś pyszałek, ale nie
jestem takim znowu biednym człowiekiem! Oczywiście nie sam
dorobiłem się tego majątku: odziedziczyłem go, ale nie powiem
ci, ile mam pieniędzy, bo to nie ma znaczenia. W każdym razie
nie zdołałabyś wydać nawet ich połowy!

- Wielkie nieba, Bonamy, ależ ty musisz być naprawdę bogaty!

- zaoponowała.

269

Georgette Heyer

- Owszem - odparł zwyczajnie. - Jestem najbogatszym czło­
wiekiem w królestwie. I cóż mi z tego? Mógłbym równie dobrze
żyć ze skromniejszej fortuny, Amabel, ponieważ nie mam jej na
kogo wydawać i nie pomogła mi ona zdobyć tego jedynego,
czego naprawdę pragnąłem. Można więc powiedzieć, że prak­tycznie się nie liczy - zupełnie nie liczy!

Lady Denville dobrze wiedziała, że sir Bonamy żył w praw­dziwym luksusie: oprócz siedziby przy Grosvenor Sąuare miał również domy w Brighton, Newmarket, York i Bath (do którego to cokolwiek już niemodnego kurortu czasami zjeżdżał, gdy musiał podreperować swój stan zdrowia); trzymał też czwórki wyśmienitych koni na zmianę przy co najmniej pięciu traktach pocztowych, a także grywał w karty za bajońskie sumy albo u Watiera, albo w Oarlands, posiadłości swego niezwykle roz­rzutnego przyjaciela, księcia Yorku - oparła się jednak pokusie, by uczynić jakąś uwagę na ten temat. Choć kąciki jej ust śmiesznie drżały, a głos był podejrzanie zdławiony, odparła, potrząsając głową:

Nie dała mu dokończyć. Unosząc spojrzenie swych pięknych oczu ku jego twarzy, powiedziała:

- Bonamy, czy ty... po tych wszystkich latach... prosisz mnie
o rękę?

Nastąpiło pełne osłupienia milczenie. Okrągłe oczka sir Bonamy'ego wpatrywały się w lady Denville. Nigdy nie były zbyt wyraziste, ale teraz stały się całkiem puste; z jego pucołowatych policzków zaś w sposób widoczny zaczął znikać soczysty kolor. Dwadzieścia sześć lat temu ubiegał się o rękę Amabel; potem, kiedy wyszła za mąż, był jej stałym, oddanym cavaliere servente

Rozterka

i w ten sposób dość miło upływały mu lata. Była rzeczywiście jedyną kobietą, z którą chciał się ożenić; mimo jednak srogiego rozczarowania, jakie przeżył, gdy nieboszczyk lord Baverstock wybrał jej na męża hrabiego Denville, rana w jego sercu zagoiła się na tyle szybko, że nie tylko zaczął doceniać zalety kawaler­skiego stanu, lecz także niebawem związał się z uroczą, choć może trochę chciwą damą lekkich obyczajów, powszechnie uważaną za prawdziwą piękność. Mimo tego nieoficjalnego związku i kilku kolejnych, które potem nastąpiły, nadal pozostał wielbicielem czarującej hrabiny Denville, zyskując sobie zabar­wiony nieco zawiścią szacunek innych, mniej szczęśliwych rywali, a po upływie odpowiedniego czasu także opinię mężczyz­ny, który raz oddawszy serce jednej kobiecie, nigdy już nie ofiarował go (wraz z olbrzymią fortuną) żadnej innej. Tak więc po kilku latach każda matka mająca córki na wydaniu uważała za stratę czasu wszelkie próby usidlenia go i obserwowała jego niewinne, eleganckie flirty bez błysku nadziei czy też ukłucia zazdrości.

Taki stan rzeczy doskonale odpowiadał jego leniwej, hedonis­tycznej naturze. Przyzwyczaił się do zamożnego kawalerskiego życia i korzystał z luksusów, na jakie pozwalało mu bogactwo, szybko stając się bliskim przyjacielem księcia Walii, a także jego niewiele mniej rozrzutnego brata, księcia Yorku; wkrótce też przestał walczyć ze skłonnościami do tycia, a dzięki znakomitemu pochodzeniu, przyjemnym manierom i niezwykłej gościnności, a także talentom swego krawca i łaskom najbardziej podziwianej kobiety w Anglii, zyskał pozycję arbitra elegancji, którego każda pani domu chciała zaliczać do swoich gości.

Temu poczciwcowi, w opinii eleganckiego światka żywiącemu niewygasłą namiętność do swej pierwszej miłości, nigdy jednak nie przyszło do głowy zajrzeć do swego serca i gdyby ktoś zasugerował, że jego pierwsze, młodzieńcze uczucie niezauważe­nie, lecz w sposób nieunikniony zamieniło się w sympatię, poczułby się głęboko urażony. Teraz jednak, gdy patrzył w piękną twarz lady Denville, przed oczami stanął mu jeszcze piękniejszy °braz jego dotychczasowej wygodnej, niczym nie skrępowanej egzystencji.

271


Georgette Heyer

Miękki śmiech lady Denville sprawił, że ta wizja się rozwiała. Jego bogini rzekła tonem czułej wymówki:

- Och, Bonamy, nie można na ciebie liczyć! Jesteś tylko błędnym
rycerzem! Tak naprawdę nie chcesz się ze mną ożenić, mam rację?

Zebrał się w sobie i oświadczył dzielnie:

- O niczym bardziej nie marzę!

- Cóż, nie wygląda na to! Przyznaj się! Przez te wszystkie lata
tylko udawałeś!

Gwałtownie zaprzeczył temu żartobliwemu oskarżeniu.

- Och, nieprawda! Jak możesz tak mówić, Amabel? Czyż dla
ciebie nie zostałem kawalerem?

W kącikach jej ust zagościł prowokacyjny uśmieszek; przez chwilę przyglądała się sir Bonamy'emu.

- Tylko tak mówisz, ale czy jesteś pewien, że nie zrobiłeś tego
dla siebie? Czyż nie lubisz się przeglądać we własnych słowach,
mój drogi?

Sir Bonamy poczuł się tak urażony tym brakiem wiary w jego oddanie, że krew uderzyła mu do głowy i spojrzał piorunującym wzrokiem na lady Denville.

Śmiech zgasł w jej oczach; odwróciła głowę i rzekła cichym głosem:

- Podobnie jak Denville. Czy to też nie miało żadnego
znaczenia? Bo dla mnie miało, i to wielkie! Ależ byłam niemądra!

272

Rozterka

-śliczna, obawiam się, że za stary dla ciebie! Niestety!

273

Georgette Heyer

sobie, iż był raczej powściągliwy, jeśli chodzi o picie! Jestem dość potężny i muszę jeść, by zachować siły!

- Owszem! - odrzekła jej lordowska mość uśmiechając się
do niego promiennie. - Ale nie możesz doprowadzić się do
apopleksji!

Patrząc na nią osłupiałym, przerażonym wzrokiem, wyciągnął z rękawa ostatniego asa:

- Zapomniałaś o Evelynie, moja śliczna! I o Kicie, choć nie
żywi on do mnie takiej niechęci jak Evelyn! Chyba zdajesz sobie
sprawę, że Evelyn tego nie przełknie! Zawsze kiedy mnie widzi,
robi się zielony! Wiem dobrze, że na nikim bardziej ci nie zależy,
i za nic w świecie nie chciałbym wejść pomiędzy was!

Zupełnie niewzruszona tym szlachetnym aktem poświęcenia, lady Denville odparła:

274

Rozterka

Przerwała mu, patrząc na niego rozszerzonymi oczami.

Zareagował na to odruchowo i w następnej chwili przytulał już do swego obfitego brzucha pachnący kwiat. Lady Denville, z pewnym trudem dopasowując się swą smukłą sylwetkę do jego wypukłości, zachęcająco uniosła ku niemu twarz. Sir Bonamy, rozkosznie oszołomiony, uścisnął ją mocniej i złączył swe usta z jej ustami. Gdzieś w zakamarkach umysłu błysnęła mu myśl, że na pewno pożałuje tej chwili słabości, i doznał przeczucia, iż oto zagrożone zostają jego dotychczasowe przyjemności; jednak nigdy Wcześniej nie mógł i nie śmiał pozwolić sobie na coś więcej niż

275

Georgette Heyer

kurtuazyjny pocałunek złożony na dłoni jej lordowskiej mości, czy - przy rzadkich - na jej policzku, teraz więc uległ pokusie.

Oprzytomniał dopiero, gdy lady Denville delikatnie oswobo­dziła się z jego objęć i rzekła:

- Jaką ulgą jest myśl, że nie czeka nas samotna starość!
Zawsze uważałam, że to okropna perspektywa!

Mina sir Bonamy'ego bynajmniej nie potwierdzała, by ta świadomość była dla niego bardzo krzepiąca, lecz mimo to odparł heroicznie:

- Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie,
moja piękna!

Wezbrał w niej niepowstrzymany śmiech, który odziedziczyli po niej synowie.

Cóż, może sobie zabraniać do woli! - odparł sir Bonamy, bez urazy przyjmując do wiadomości niezbyt dla niego pochlebny

276

Rozterka

powód proponowanego mu małżeństwa i patrząc na swą przyszłą żonę z wyrozumiałym uśmieszkiem. - Mogłem się domyślić, że stoi za tym ten twój nadęty synalek!

- Tak, ale zobacz, Bonamy, jak szczęśliwie się złożyło, że
moje sprawy zaszły tak daleko - dzięki temu uzmysłowiłam
sobie wszystkie korzyści małżeństwa z tobą! W innej sytuacji być
może nigdy by mi to nie przyszło do głowy! - zauważyła.


- Zostaniesz sam, nie będzie przy tobie nikogo, kto choć trochę
przejąłby się twoim losem - oprócz oczywiście tego przebrzydłego
kuzyna, który chętnie wepchnąłby cię do grobu! Miałbyś zmarno­wać całe swoje życie? Drogi Bonamy, nie mogę znieść podobnej
myśli!

- Tak! - odparł gorąco. - Tak, rzeczywiście!

Lady Denville uśmiechnęła się do niego promiennie.

- Widzisz więc, że tak będzie dla ciebie o wiele lepiej!

- Masz rację - zgodził się, przerażony wizją, jaką przed nim
roztoczyła. - Na Boga, masz świętą rację!

20

Towarzysząc babce podczas statecznej przejażdżki, Cressy już po kilku minutach uświadomiła sobie, że otwarty powóz nie jest najlepszym miejscem na poufne rozmowy. Lady Stavely jednak, wyniośle lekceważąc obecność stangreta i lokaja sie­dzących na koźle tuż przed nią, nie czuła się bynajmniej skrępowana i swobodnie rozprawiała o narodzinach dziedzica rodu, krytykując z żenującą otwartością i pogardą te słabowite młode kobiety, które czują się chore już na całe dnie przed rozwiązaniem i w wielkich bólach rodzą potomstwo. Ona, która bez zbędnego zamieszania i większych kłopotów wydała na świat pół tuzina dzieci, nie ma cierpliwości do takich niewiast.

Choć starsza dama wyraziła gorącą nadzieję, że chłopiec w przyszłości nie stanie się podobny do matki, jednak można było zauważyć, iż Albinia - mimo swych upartych wysiłków - znacznie zyskała w jej oczach. Pierwsza żona lorda Stavely została wybrana dla niego przez matkę i mimo że ta oczywiście uważała synową za niezwykle cnotliwą i dobrą, w skrytości serca nigdy nie przebaczyła jej, iż nie dała Stavely'emu dziedzica. A oto Albinia, którą lord Stavely poślubił nie pytając nikogo o pozwolenie, urodziła - jeśli wierzyć pełnej zachwytów relacji jego lordowskiej mości - silnego, zdrowego chłopca, ważącego niemal dziewięć funtów; ten wyczyn, który wprawdzie bardzo wyczerpał dzielną matkę, sprawił, że Albinia bardzo zyskała w opinii lady Stavely - nie na tyle jednak, by oszczędzono jej krytyki za to, iż rzekomo nie może zajmować się niemowlęciem.

278

Rozterka

Pogląd, że każda matka powinna obowiązkowo wykarmić pier­sią swe potomstwo, stanowił bowiem idee fi.xe lady Stavely, a zrodził się niegdyś z szokującego odkrycia, że mamka kar­miąca jej drugiego syna (niestety zmarłego) oddawała się nader często libacjom alkoholowym. Starsza pani w charakterystyczny dla niej stanowczy sposób poinformowała więc teraz wnuczkę, że w ostatnim liście do Albinii zaleciła jej picie gorącego piwa imbirowego.

Cressy. słuchała tego wszystkiego ze względnym spokojem, gdy jednak babcia nagle porzuciła temat odpowiedniego karmienia wielce szanownego Edwarda Johna Francisa Stavely'ego, by uświadomić jej, że teraz, gdy na scenie pojawił się ten młody dżentelmen, koniecznie powinna usunąć się z Mount Street i przenieść do własnego domu, dziewczyna położyła rękę na kolanie swej niedelikatnej babci i ostrzegawczym spojrzeniem wskazała solidne, obciągnięte liberią plecy służących siedzących na koźle.

Lady Stavely uznała słuszność tego przypomnienia i rzekła:

- Ach, te otwarte powozy! Nigdy ich nie lubiłem! Wracamy
do Ravenhurst!

By wzmocnić to polecenie, końcem laski szturchnęła w plecy stangreta, który zniósł owo upokarzające traktowanie z całkowitym spokojem, uznawszy już parę dni temu, że ma do czynienia z rzadko spotykaną starą megierą, dokuczliwą i nieznośną.

Lady Stavely rzuciła wnuczce badawcze spojrzenie, lecz powstrzymała się od komentarzy. Reszta drogi zeszła jej na snuciu różowych planów co do kariery przyszłego lorda Stavely, w którym to miłym zajęciu ochoczo wspierała ją Cressy; i choć wprawiło to staruszkę w bardzo dobry nastrój, to jednak, kiedy już zdjęła czarny czepek ze strusim piórem i usiadła w głębokim fotelu, przezornie wstawionym do jej sypialni przez gospodynię,

279

Georgette Heyer

z wyraźną surowością zażądała, by Cressy wreszcie wypowie działa swoje zdanie, i to bez owijania w bawełnę.



Cressy zbliżyła się posłusznie i usiadła przy niej na piętach, składając przed sobą dłonie z pokorą, której przeczyło figlarne spojrzenie, jakie rzuciła swej groźnej babce.

- Tak, babciu? - zapytała niewinnie.

- Ty bałamutko! - odparła lady Stavely, nie zwiedziona
jej zachowaniem. Złagodziła jednak tę surową uwagę, szczypiąc
wnuczkę w policzek. - A teraz posłuchaj mnie, dziewczyno!
Niebawem przekonasz się, że ten pędrak Albinii wysadził cię
z siodła, więc skorzystaj z mojej rady: skończ z tym mat­
kowaniem ojcu i przyjmij oświadczyny Denville'a. Obiecałam,
że nie będę cię do niczego zmuszać, i dotrzymam słowa;
znam jednak Albinie i wiem, że jeśli do tej pory nie mogłaś
sobie z nią poradzić, tym trudniej przyjdzie ci to teraz, gdy
urodziła syna i czuje się o wiele ważniejsza! Co więcej, ta
kobieta nie spocznie, dopóki nie pozbędzie się ciebie z domu,
możesz być tego pewna! Ojciec wprawdzie cię kocha, ale
nie weźmie twojej strony: jest słabym człowiekiem - żaden
z moich synów nie grzeszył stanowczością! Mają to po ojcu


W bystrych oczach lady Stavely pojawił się błysk, ale rzekła:

- Dosyć tego zuchwalstwa, moja panno! Jeśli rzeczywiście

280

Rozterka

nieczęsto się mylę, to dlatego, że żyję dostatecznie długo, by wiedzieć coś niecoś o ludziach. - Jej wzrok złagodniał, gdy spojrzała na twarz Cressy. - Ale mniejsza o to! Lubię cię bardziej niż kogokolwiek innego, dziecko, i chciałabym, żebyś ułożyła sobie życie i była szczęśliwa. Powiedziałam ci na początku, że nie przywiązuję szczególnej wagi do tytułu czy majątku Denvil-le'a, a przywiązywałabym jeszcze mniejszą, gdyby okazał się takim powierzchownym fircykiem, za jakiego uważa go Brumby. Nie zmienia to faktu, że rzeczywiście jest doskonałą partią i odkąd został wprowadzony do towarzystwa, polują na niego wszystkie panny! Wystarczająco długo jednak przebywam na tym świecie, by wiedzieć, że bogaty mąż to nie wszystko, nie usłyszałabyś więc ode mnie ani jednego słowa, Cressy, gdybyś wybrała mniej zamożnego dżentelmena - pod warunkiem oczy­wiście, że pochodziłby z twojej sfery i miałby cię za co utrzymać!

- Ty go lubisz, babciu, nieprawdaż? - zapytała Cressy.

Miałaś rację! Ale widzisz, babciu, nadal nie znam go zbyt dobrze - w zamyśleniu odparła Cressy.

281

Georgette Heyer

sobie w najlepsze, aż z przyjemnością na to patrzyłam! Na początku nie byłam przekonana do tego małżeństwa i wiem, że ty też, Cressy, nie mogłaś się zdecydować! Dlatego właśnie przy­wiozłam cię tutaj! Byłabym więc rada dowiedzieć się, czemu zmieniłaś zamiar, skoro na początku byłaś gotowa przyjąć jego oświadczyny? Na miłość boską, co ci się w nim nie podoba, gąsko? Takiego przystojnego młodzieńca dawno nie widziałam, ma zgrabną sylwetkę, dobry styl, nieskazitelne maniery i sposób bycia, jakiego mógłby mu pozazdrościć znacznie dojrzalszy mężczyzna, a poza tym bystry umysł i uśmiech, któremu na pewno bym się nie oparła, gdybym była młodą dziewczyną, a ty jeszcze stroisz fochy? Dobry Boże, chyba przewróciło ci się w głowie! Powiedziałaś mi, że jesteś zdecydowana wyjść za mąż bez miłości, ale jeśli nie widzisz, że on jest w tobie zadurzony, to chyba nie masz oczu, a ja umywam ręce od tej całej sprawy!

Cressy, na której obliczu malowało się jednocześnie roz­bawienie i poczucie winy, ujęła jedną z dłoni babci i przytuliła do swego policzka.

- Mam oczy, babciu! - odparła z drżeniem w głosie, zapowia­dającym śmiech. - I to, co ci powiedziałam, jest prawdą!
Rzeczywiście myślałam, że małżeństwo z rozsądku będzie lepsze
niż pozostanie na Mount Street, a Denville nigdy nie udawał, że
czuje do mnie coś więcej niż ja do niego! Jeśli zaś chodzi o to,
czy jest we mnie zadurzony - otóż nigdy tak nie było i nie
będzie! Z czego zresztą bardzo się cieszę, droga babciu, bo
zakochałam się... desperacko zakochałam się w jego bracie i jego
właśnie zamierzam poślubić, bez względu na to, co ty albo papa
na to powiecie!

Szponiaste palce lady Stavely niczym kleszcze zacisnęły się na dłoni dziewczyny.

- Co takiego?! - wykrzyknęła. - W bracie Denville'a?!
Cressy uniosła ku niej błyszczące oczy.

- W jego bracie bliźniaku, babciu. Nigdy nie widziałaś praw­dziwego Denville'a. Kit jest tak do niego podobny, że nawet ja
na początku dałam się zwieść! Ale tak naprawdę są zupełnie inni!
Zauważyłam różnicę, kiedy Kit przyszedł zamiast Denville'a na
Mount Street, by cię poznać; dlatego właśnie chciałam tu z tobą

282

Rozterka

przyjechać! - Uniosła wykrzywioną artretyzmem dłoń babci do swych ust i pocałowała ją. - I ty zauważysz różnicę między nimi, bo jesteś mądra i taka przenikliwa! Och, nie potrafię ci powiedzieć, jaka jestem szczęśliwa, że ty także lubisz Kita!

- Mylisz się! - przerwała jej ostro, wyszarpując dłoń z uścisku
wnuczki. - Zuchwalec! - zawołała, mocno zaciskając szczęki.

- Wystrychnął mnie na dudka, co? Nigdy, jak żyję, nie spotkałam
się z podobną bezczelnością!

Cressy uśmiechnęła się do niej z sympatią.

- odparła lady Stavely, wcale nie ułagodzona.

- Cóż, nie próbował tego robić, ale bez wątpienia by mu się
udało! - przyznała Cressy nie zbita z tropu. - Zapewne nie
bardziej niż ty, babciu, rozumiem, co znaczy być bliźniakiem, ale
sądzę, że jeśli bracia są ze sobą tak blisko jak Kit i Evelyn, każdy
z nich w jakiś sposób czuje, kiedy ten drugi ma kłopoty albo
dozna jakiegoś fizycznego urazu. Wtedy nie wahając się, spieszy
mu na pomoc - bez względu na konsekwencje. Wydaje mi się

- dodała powoli, marszcząc brwi - że żaden z nich nic nie może
na to poradzić!

283



Georg ette Heyer

- Tylko nie bierz mnie pod włos! - rozkazała lady Stavely.

- Chcę usłyszeć prawdę, całą prawdę i tylko prawdę!
Historia, którą opowiedziała Cressy, wygodniej usadowiwszy

się na kolanach, nie była samą prawdą i tylko prawdą, ponieważ została do pewnego stopnia ocenzurowana; zawierała jednak najważniejsze fakty i lady Stavely słuchała jej w milczeniu. Nie można było powiedzieć, by wyraz twarzy starszej pani złagodniał; kilka razy jednak dało się zauważyć na jej obliczu coś w rodzaju tiku, który powodował drgania mięśni policzkowych; a raz, gdy Cressy, znając upodobanie babci do smakowitych historyjek, odważyła się wspomnieć o spotkaniu z panią Alperton, lady Stavely zaczęła się nawet niepokojąco krztusić, co - spoglądając na wnuczkę spod oka - wytłumaczyła jako atak astmy. Gdy jednak opowieść dobiegła końca, starsza dama oświadczyła, że jest oburzona, i dodała bystro:

- Tak, wspomniałaś! - odparła lady Stavely sardonicznie.

- Nie wspomniałaś natomiast, dlaczego Denville'owi tak bardzo
zależało, by powiernictwo zostało zniesione!

284

Rozterka

z długów! Chłopak postanowił je spłacić, mam rację? Cóż, bardzo dobrze to o nim świadczy, ale czym na podobne przywiązanie zasłużyła sobie taka rozrzutna, płocha istota o kurzym móżdżku, tego nigdy nie zrozumiem, choćbym żyła sto lat! - Jej zakrzywione palce poruszały się nerwowo w fałdach jedwabnej spódnicy. Cressy nic nie powiedziała, po kilku chwilach jednak lady Stavely przeniosła przenikliwe spojrzenie na twarz dziewczyny. - Aleście nawarzyli piwa! - stwierdziła zjadliwie. - Zrozum mnie dobrze, panienko! Nie życzę sobie żadnego skandalu związanego z naszym nazwiskiem! Wielkie nieba, chyba wszyscy już wiedzą, że masz się lada dzień zaręczyć z Denville'em! Jak myślisz, co powie twój ojciec, gdy się dowie o tym wszystkim?

Powaga zniknęła z twarzy Cressy.

285

Georgette Heyer

Wycofawszy się po cichu z pokoju, Cressy z ulgą zamknęła na chwilę oczy, po czym zbiegła po schodach, by odszukać pana Fancota. Choć nie dała tego po sobie poznać, z dużym lękiem opowiedziała babci o przedstawieniu, jakie odegrano na ich użytek. Jak na razie rezultaty owej szczerości były bardziej optymistyczne, niż można się było spodziewać. Ani przez chwilę bowiem dziewczyna nie łudziła się, iż jej despotyczna babka bez słowa pobłogosławi związek, który nie tylko, że był niewątpliwie mniej korzystny niż ów wcześniej przez nią aprobowany, lecz miał także wszelkie dane, by wzbudzić tego rodzaju skandal, jaki dobrze wychowanej damie w jej wieku i z jej pozycją musiał się wydawać wręcz odrażający. Cressy obawiała się raczej, że starsza pani wpadnie we wściekłość i zechce jeszcze tego samego dnia razem z wnuczką przenieść się do Worthing. Lady Stavely z całą pewnością mocno się zdenerwowała, co zresztą było jak najbar­dziej uzasadnione; jednak, jak wydało się bacznie obserwującej ją Cressy, staruszka bynajmniej nie zamierzała posunąć się do takiej ostateczności. I co było bardziej znaczące - a co dziewczyna odnotowała z wielką ulgą - nie kazała też posłać po panią domu, by ta wytłumaczyła się ze swego haniebnego postępku. Zamiast tego, zrzędliwym głosem, właściwym raczej znękanej i zdezorien­towanej staruszce niż rozwścieczonej despotce, zbeształa niepo­słuszną wnuczkę nie za to, że wzięła udział w niegodnym oszustwie, lecz za to, że pozbawiła ją pół godziny drzemki. Babcia potrzebuje czasu, by się zastanowić - pomyślała Cressy - co już samo przez się rokuje pewne nadzieje. Bitwa niewątpliwie była wygrana, choć babcia nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa; bez wątpienia jednak niektóre szczegóły opowiedzianej historii bardzo ją rozbawiły, a poza tym starsza pani wyraźnie polubiła pana Christophera Fancota. Zdaniem Cressy, wszystko teraz zależało od pomysłowości owego dżentelmena: od tego, czy uda mu się znaleźć odpowiednio dyskretny sposób, by wyciągnąć ich oboje z sytuacji, która na pewno dostarczyłaby londyńskim salonom tematu do nie kończących się plotek i domysłów.

Cressy odnalazła Kita w bibliotece, nie był jednak sam. Gdy tylko wypowiedziała jego imię, zauważyła, iż jest tam także sir Bonamy, więc cofnęła się, mrucząc słowa przeprosin.

286

Rozterka

Pan Fancot, opierając się o krzesło, stał naprzeciwko sir Bonamy'ego, który siedział na sofie z rękami na kolanach i wyrazem rezygnacji na twarzy. Kit szybko odwrócił głowę i powiedział jakimś dziwnym głosem:

Oczy pana Fancota zwęziły się pod wpływem nagłego podej­rzenia. Rzekł powściągliwym tonem:

- To oczywiste! Musi się pan czuć jak w bajce!

- No właśnie! Nigdy bym nie pomyślał, że coś takiego może
mi się zdarzyć. To znaczy chciałem powiedzieć - poprawił się
pospiesznie - że zawsze o czymś takim marzyłem!

Kit miał dość ponurą minę, ale zerknąwszy na niego, Cressy zauważyła z ulgą, że zaczyna odzyskiwać poczucie humoru na widok szczęśliwego oblubieńca, który przedstawiał raczej żałosny widok. Rozbawienie nieco złagodziło linię jego ust i ponownie rozjaśniło śmiechem oczy. Rzekł jednak z całkowitą powagą:

287

Georgette Heyer

Nie jestem pewien, czy twoja matka będzie szczęśliwa jako moja małżonka! Powiedz, Kit, czy nie sądzisz, że może potem tego żałować?

288

Rozterka

- Ach, źle mnie pan zrozumiał! Nie myślałam o smokach, ale
o pańskiej wieloletniej wierności wobec lady Denville! Jest
w panu zaklęty błędny rycerz sprzed wieków!

- Baronet - wtrącił Kit słabym głosem.


- Ależ wszyscy będą panu zazdrościli! - zauważyła Cressy,
pospiesznie zmieniając ton. - Ci odtrąceni wielbiciele lady
Denville na pewno chętnie by pana zamordowali! Nie mogę
powstrzymać się od śmiechu, kiedy wyobrażę sobie zawód
niektórych z nich, gdy sprzątnie ją pan im sprzed nosa!

Najwyraźniej sir Bonamy nigdy wcześniej nie pomyślał o-tym aspekcie sprawy. Rozważał go przez chwilę, nadymając nieco policzki, jak to miał w zwyczaju, gdy czuł się pochlebiony.

- Tak, na Jowisza! - rzekł. - Na pewno będą mieli ochotę
mnie zamordować! Najbardziej urocza, najbardziej pożądana
kobieta w Londynie i wybrała właśnie mnie! To dopiero coś!
Boże, dałbym wiele, by zobaczyć minę Loutha, gdy przeczyta
anons w gazecie! Nie daruje mi tego! - Przyszła mu jednak do
głowy mniej przyjemna myśl i rzekł ponuro: - Niestety, jest
jeszcze ktoś inny, kto również chętnie by mnie rozszarpał - to
młody Denville! Całkiem o nim zapomniałem. Kit, jeśli to
małżeństwo miałoby spowodować rozdźwięk pomiędzy nim
a waszą matką, ona by tego nie przeżyła, a ja wolałbym z niej
zrezygnować niż do tego dopuścić!

289

Georgette Heyer

Zamknąwszy drzwi i odwróciwszy się, zobaczył, że Cressy opadła na krzesło, zanosząc się niepowstrzymanym śmiechem. Łapiąc powietrze, zdołała wykrztusić:

- Och, Kit! Myślałam, że umrę! Biedny sir Bonamy!

- Ty i twoi błędni rycerze! - wykrzyknął.
Słysząc to, dostała kolejnego ataku śmiechu.

290

Rozterka

Dziewczyna spoważniała.

Roześmiała się.

- Rzeczywiście, nie promieniał! Ale błagam cię, nie rób mi
znowu wyrzutów! Rzecz w tym, że sir Bonamy był całkiem
zadowolony ze swojego życia i nagle, jak sądzę, zdał sobie
sprawę, że wcale nie chce go zmieniać! Musiał to być dla niego
duży wstrząs, ale na pewno wkrótce przyzwyczai się do myśli
o małżeństwie, bo naprawdę jest bardzo przywiązany do twojej
matki! Jestem pewna, że będzie się nią pysznił i obsypywał ją
pieniędzmi. Wielkie nieba, spójrz na zegar! Muszę już iść, bo
w przeciwnym razie spóźnię się na obiad! Kit, kim jest ten
generał, którego zaprosiła matka chrzestna? Szkoda, że to zrobiła,
bo muszę cię jeszcze o czymś uprzedzić. Powiedziałam babci, że
nie jesteś Denville'em.

291

Georgette Heyer

- Dobry Boże! To chyba nie było łatwe zadanie, nieprawdaż?
Sądziłem, że uzgodniliśmy, iż ja jej powiem?

Dziewczyna potrząsnęła głową.

- Wierz mi, Kit, tak było lepiej!
Kit uniósł brew.

- Tak myślę!

Spojrzała na niego badawczo.

- Muszę przyznać, że to niezmiernie trudne zadanie, ale
ciekawa jestem, czy już coś wymyśliłeś? No więc wymyśliłeś?

- Szczerze mówiąc, kochanie moje, nie!

Jej powaga stopniała i dziewczyna zaczęła się śmiać.

- Och, Kit, ty potworze! Jak możesz uważać mnie za tak
niemądrą istotę? Wiem, że znajdziesz jakiś sposób!

Pan Fancot, odpowiednio zareagowawszy na tę wzruszającą deklarację wiary w jego wybitny intelekt, odparł uprzejmie, nadal trzymając ukochaną w ramionach:

292

Rozterka

- Możesz być tego pewna! Przecież mam jeszcze całe dwa­dzieścia minut na znalezienie rozwiązania, zanim zasiądziemy do
obiadu, nieprawdaż? Jeśli zaś chodzi o to, jak powiedzieć
Evelynowi o zaręczynach mamy - na dodatek tak, by przyjął tę
wieść przynajmniej udając zadowolenie - sądzę, że dwadzieścia
sekund powinno mi w zupełności wystarczyć!

Panna Stavely, dusząc się ze śmiechu, odparła jednak z wyraź­nym uwielbieniem w oczach:

- To dla ciebie aż nadto, najdroższy!


21

Wieczór w Ravenhurst nie należał do największych sukcesów towarzyskich lady Denville. Ona sama, czerpiąc pewną pociechę z faktu, że żadna z osób, na których opinii jej zależy, nigdy się o tym nie dowie, błyszczała jak zwykle; jej syn jednak wydawał się zamyślony, panna Stavely cała drżała ze strachu, a jej babka, zbyt rozważna, by w obecności nieznajomego zdemaskować bezczelnego oszusta, siedzącego obok niej u szczytu stołu, w sposób zrozumiały aż gotowała się ze złości, dając po nosie każdemu, kto był na tyle niemądry, by się do niej odezwać; generał Oakenshaw zaś kipiał z oburzenia, odkrywszy, że jego dawny rywal - którego nazywał prostakiem, obżartuchem, śmiesz­nym grubasem lub fryzjerczykiem - jest nie tylko honorowym gościem w Ravenhurst, lecz także najwyraźniej pozostaje w po­żałowania godnej zażyłości z panią domu.

Tak więc jedyną osobą, która dobrze się bawiła, był sir Bonamy Ripple, choć przyłączając się do towarzystwa, bynajmniej nie spodziewał się niczego dobrego po tym wieczorze. Po­krzepiająca drzemka, na którą tak liczył, nie była mu dana, ponieważ nie mógł zmrużyć oka; kiedy zaś wstał z kanapy, czuł się straszliwie przygnębiony i miał poważne podejrzenie, że pozostało mu już niewiele życia. Gdy jednak wkroczył do salonu, gdzie zgromadziła się reszta towarzystwa, natychmiast poprawił mu się nastrój. Lady Denville, olśniewająco piękna w złocistej satynowej sukni, podeszła do niego ze swym uroczym uśmiechem i wyciągając dłoń, rzekła głębokim głosem:

- Bonamy, mój drogi!

294

Rozterka

Sir Bonamy był tak ujęty tym komplementem, że nie mógł znaleźć odpowiedzi, więc tylko ucałował obie dłonie lady Denville. Składając w tym celu ukłon, podczas którego jego gorset zatrzeszczał złowróżbnie, spostrzegł generała Oakenshawa i ku swej olbrzymiej satysfakcji zdał sobie sprawę, iż ten znakomity dżentelmen przygląda się im obojgu z wyraźną wściekłością. To zapewniło sir Bonamy'emu wyśmienity nastrój na cały wieczór. Podnosząc do oka monokl, wykrzyknął:

Ta wymiana ciosów, która tak cudownie wzmocniła sir Bonamy'ego, nie rozbawiła nikogo, oprócz lady Stavely, która zaśmiała się skrzekliwie. Nie wiadomo było jednak, czy rzeczywiście ją to rozśmieszyło, czy chciała po prostu wyładować swój zły humor na kimkolwiek, znajomym czy nieznajomym -jak w tym przypadku na Oakenshawie - którego nigdy wcześniej nie widziała.

Zanim obiad dobiegł końca, nawet lady Denville, która bez widocznego wysiłku cudownie bawiła towarzystwo, poczuła, że im szybciej jej szarmancki, acz wiekowy adorator się pożegna,

295

Georgette Heyer

tym lepiej będzie dla wszystkich; miękkim głosem wydała więc Nortonowi polecenie, by herbatę wniesiono o wpół do dziewiątej i ani minuty później. Ponieważ zaś Cressy nie zdążyła jej uprzedzić, że lady Stavely wie o ich sekrecie, nie była przygoto­wana na frontalny atak ze strony srogiej staruszki, który nastąpił w momencie, gdy tylko za gościem zamknęły się drzwi Długiego Salonu, i nawet nie próbowała się tłumaczyć. Pochyliwszy jedynie swą połyskującą głowę, jakby broniła się przed szalejącą burzą, odparła żałośnie:

- Wiem, wiem, ale naprawdę nie chciałam wywołać takiego
zamieszania! To moja wina, tylko moja! Zniosę wszelkie wy­
mówki, ale proszę, niech pani nie ma pretensji do biednego Kita!

Jak w porę zauważyła Cressy, gotowa już wystąpić w obronie swej matki chrzestnej, ta pełna pokory postawa okazała się wprost zbawienna. Lady Stavely odrzekła zrzędliwie:

- Na miłość boską, Amabel, tylko nie zacznij płakać! Jesteś
gąską, zawsze nią byłaś, i stąd to wszystko! A jeśli chodzi
o twego ukochanego Kita, to nie musisz go bronić! Jest na tyle
bezczelny, że sam potrafi to zrobić!

Cressy, która podczas obiadu robiła, co mogła, by zabawiać generała, gdy tymczasem lady Stavely prowadziła ostry dyskurs z panem Fancotem, na podstawie tego ostatniego zdania wypo­wiedzianego przez babkę wywnioskowała, że Kit, na szczęście, nie stracił tak nieodwołalnie w oczach surowej staruszki.

- Ależ skąd! - odparł spoglądając na nią ze strachem.

296

Rozterka

- Masz szczęście - stwierdziła. - Natarłabym ci uszu, panie
dyplomato!

Tak pokrótce brzmiała ich rozmowa. W srogim spojrzeniu, jakie lady Stavely posłała panu Fancotowi, nie było nic, co mogłoby świadczyć, że gniew starszej pani został złagodzony; kiedy jednak panowie wkroczyli później do Długiego Salonu, w oczach staruszki dało się zauważyć jakby cień wyrozumiałości, kiedy jej wzrok spoczął na zgrabnej postaci młodego winowajcy.

Generał nie wykazywał na szczęście ochoty, by przedłużyć swoją wizytę w Ravenhurst. Mając przed sobą piętnastomilową podróż do domu, pożegnał się ze wszystkimi, gdy tylko wypił herbatę. Kit odprowadził go po schodach do czekającego już powozu i miał właśnie powiedzieć Nortonowi, by przysłał do niego Fimbera, gdy zauważył, że ten wierny, acz surowy sługa stoi na półpiętrze, w miejscu, gdzie schody zgrabnie rozchodzą się w prawo i w lewo.

Kiedy wszedł do swego pokoju, zastał brata niespokojnie przerzucającego kartki najnowszego numeru „Gentleman's Ma-

297

Georgette Heyer

gazine". Evelyn szybko uniósł głowę, a jego zafrasowaną twarz rozjaśnił uśmiech.



- Nie, nie uważam, ale mogę zmienić zdanie, jeśli nie prze-

298

Rozterka

staniesz zachowywać się jak bohater jakiejś tragedii! - dociął mu Kit. - Na miłość boską, bracie, uspokój się! Ja też nie jestem zachwycony, ale to dobre wyjście. Wprawdzie nie mie­szkałem z mamą tak długo jak ty, lecz i tak zdążyłem się zorientować, że jest nie bardziej przygotowana do samodzielnego życia niż nowo narodzone niemowlę! Wiem, że chciałbyś, aby zamieszkała z tobą, ale możesz mi wierzyć, iż nigdy się na to nie zgodzi. A wyobrażasz sobie, jakie byłyby skutki, gdyby zamieszkała we własnym domu?

- Wiem, Kester, ale...

- Spodziewam się, że wiesz! A teraz wyobraź sobie, jak
będzie jej się żyło przy boku Ripple'a!

Ich spojrzenia się spotkały - bracia patrzyli na siebie z daleka: Evelyn wyczekująco, a Kit z powagą. On też odezwał się pierwszy:

- Zawsze uważaliśmy go za śmiesznego trubadura, nieprawdaż,
Eve? Rzeczywiście nim jest, ale od lat był dla mamy wiernym,
oddanym przyjacielem! Może już nie jest w niej zakochany, lecz
Cressy ma rację, mówiąc, że on bardzo mamę lubi. Niewiele jest
rzeczy, których by dla niej nie zrobił, a im więcej pieniędzy
będzie wydawała, tym większą sprawi mu przyjemność! Co
więcej, bracie, Ripple zajmie się nią lepiej niż ty czy ja! Pomyśl
choćby o tym, że szybko rozpędzi takich padalców jak Louth!

Nastąpiła długa chwila ciszy.

299

Georgette Heyer

zaniósł brandy do biblioteki. Dzięki temu nie będzie miał już okazji, by tego wieczora zaglądać do Długiego Salonu. Może powinienem także dodać, że z tego, co mówił mi Norton, lady Stavely nie udała się jeszcze na spoczynek, lecz gra w pikietę z sir Bonamym. Zaczekam na jego lordowską mość, by go potem odprowadzić do domku pani Pinny.

- Nie ma takiego sposobu!

- Śmiało! To dość stanowcza dama!

Weszli tam razem i przystanęli chwilę na progu. Lady Stavely, która wzięła do ręki karty, rozdane przez sir Bonamy'ego, ponownie położyła je na stole, patrząc z osłupieniem na bliź­niaków. Nic nie powiedziała, ale nagły błysk w jej oczach zdradził wnuczce, że widok, jaki stanowili nieświadomi tego bracia Fancotowie, zrobił na niej duże wrażenie.

Każdy z nich był bardzo przystojnym młodzieńcem; kiedy jednak stali obok siebie w blasku świec, które rzucały refleksy na ich lśniące włosy, byli tak piękni, że lady Stavely, podobnie jak wiele innych osób, pomyślała, że nigdy nie widziała bardziej urodziwych mężczyzn.

- Evelyn, mój drogi! - wykrzyknęła lady Denville i zerwawszy
się z sofy, podeszła do niego lekkim, pełnym gracji krokiem,
wyciągając ręce na powitanie.

300

Rozterka

Evelyn lewą ręką ujął jedną z jej dłoni i pocałował ją, mrucząc przekornie:

- Jesteś dziś bardzo elegancka, mamo! Przybrana jak świątecz­
ny deser!

Zaśmiała się i chciała go zaprowadzić do gości, ale on delikatnie ją odsunął i sam ruszył w głąb pokoju, do miejsca, gdzie siedziała lady Stavely. Jeśli czuł się niepewnie, nic w jego sposobie bycia tego nie zdradzało. Skłonił się i z rozbrajającym uśmiechem, takim samym jak uśmiech Kita, rzekł:

- Jestem winien pani przeprosiny, lady Stavely. Ale naprawdę
nic nie mogłem na to poradzić!

Mimowolnie skrzywiła usta w uśmiechu i wyciągnęła rękę.

Ciepły uśmiech, jaki pojawił się w jego oczach, świadczył, że zrozumiał tę delikatną aluzję, ale rzekł zuchowato:

- Naprawdę bardzo się cieszę, że będę miał taką siostrę!
- Odwrócił głowę. - Kester!

Kit podszedł do niego, ale cały czas patrzył czułym wzrokiem na Cressy. Evelyn rzekł:

Evelyn roześmiał się i odwrócił w stronę sir Bonamy'ego. Kiedy jednak spojrzał na niego, przestał się śmiać, a na jego ustach pojawił się nieco oficjalny uśmiech:

- Kit powiedział mi, że powinienem złożyć panu gratulacje.

301

Georgette Heyer

Sir Bonamy, który patrzył na niego z lękiem, jakby miał przed sobą kobrę, odparł:

Sir Bonamy, który nie słuchał lady Stavely, skorzystał z okazji, by pospiesznie powiedzieć ściszonym głosem:

- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, Denville!
To marzenie mojego życia, ale nie chciałbym, aby nasze stosunki
popsuła choć szczypta urazy! Możesz mi powiedzieć prawdę! Bo
za nic w świecie nie dopuszczę, abyście ty i twoja matka
poróżnili się z mojego powodu!

Bracia wymienili ponad głową nieszczęśnika spojrzenia pełne niezbyt szlachetnej uciechy. Evelyn, podobnie jak Kit, nie mógł zachować powagi wobec tak absurdalnej sytuacji. Z jego uśmiechu zniknął oficjalny chłód - młodzieniec wyjął z kieszeni tabakierkę, wprawnie otworzył ją jednym palcem i podsuwając sir Bona­my'emu, powiedział:

- No właśnie, i z całą pewnością nie będzie sucha!
Poczęstowawszy się szczyptą tabaki, sir Bonamy zatrząsł się

ze śmiechu.

- Tak, tu okazałem się trochę zbyt sprytny dla Kita! Powiedział
ci o tym, nieprawdaż? Nie potrafił też otworzyć tabakierki twoim
sposobem!

302

Rozterka

- Och, nigdy się tego nie nauczy! - stwierdził Evelyn. - Woli
cygara!

- Niemożliwe! - wykrzyknął sir Bonamy ze zgorszeniem.
Lady Stavely niecierpliwie przerwała tę dysputę.

Szczupłe policzki Evelyna oblały się purpurą; zanim jednak zdążył coś powiedzieć, odezwał się sir Bonamy.

303

Georg ette Heyer

Kit, który usadowił się w pewnym oddaleniu od reszty towa­rzystwa, odparł krótko:

- Nie miałem innego wyjścia.

- Ty ofermo! - zawołał brat. - Niepoprawny głupiec! Czemu
nie zapytałeś o zdanie Challowa?

Nie doczekał się odpowiedzi na te pytania, ponieważ Kit zamyślił się, marszcząc czoło. Nie brał udziału w żywej dyskusji, która potem nastąpiła, choć można było przypuszczać, że coś z niej jednak do niego dociera, bo raz czy dwa oderwał wzrok

304

Rozterka

od swych złożonych dłoni, by spojrzeć na któregoś z dys­kutantów. Choć lady Stavely przyznała w końcu, że bardzo chętnie, mimo tego całego oszustwa, zgodziłaby się na mał­żeństwo wnuczki z Kitem, to jednak oświadczyła w swój zwięzły i bezpośredni sposób, że zrobi to tylko pod warunkiem, iż w oczach opinii publicznej pozostanie on nadal wzorem rozsądnego i pod każdym względem nieskazitelnego młodzieńca. Lady Denville stała na stanowisku, że koniecznie należy ukryć przed światem prawdę, choć nie wyjaśniła, jak to zrobić; Evelyn zaś, zdając sobie sprawę, że prawda ta może okazać się szko­dliwa, jeśli nie wręcz fatalna, dla kariery dyplomatycznej brata, zdecydowanie stanął po stronie lady Stavely i wprawił sir Bonamy'ego w niemałe zakłopotanie, pytając, czy jako do­świadczony bywalec salonów rzeczywiście jest przekonany, że wszyscy uznają tę mistyfikację za dobry żart.

Nagła zmiana, jaka zaszła na obliczu Evelyna, uwidoczniła różnicę pomiędzy temperamentami obu braci: jego własnym

- dość gwałtownym, i nieco bardziej zrównoważonym Kita.
Niepokój zniknął bowiem z jego twarzy, a czoło się wygładziło;
łobuzerski błysk, będący wyrazem rozbawienia i pewnej beztroski,
jeszcze bardziej rozjaśnił jego oczy i młodzieniec wybuchnął
śmiechem.

- I miałaś rację, moja droga! - rzekł do matki. - Zrobiłbym to!
Bez wahania! - Rzucił lady Stavely wyzywające spojrzenie.

- Jeśli wini pani mego brata za to, że przyszedł mi z pomocą, to
równie dobrze mogłaby pani go winić za to, że oddycha - po

305

Georgette Heyer

prostu nie mógł się oprzeć wewnętrznemu głosowi! Ja też bym nie potrafił! Tylko że Kit, jak go znam, zrobił to z najwyższą niechęcią, podczas gdy ja na jego miejscu nie miałbym żadnych skrupułów! Nie wiem, czy przeprowadziłbym rzecz tak dobrze jak on, lecz bez wątpienia miałbym przy tym doskonałą zabawę, której on, daję głowę, z pewnością nie odczuwał!

306

Rozterka

pożałowania godna afera nie dostała się na języki wszystkich ludzi w Londynie, a Cressy będzie mogła poślubić twojego brata! To moje ostatnie słowo!

- Skoro tak, musimy coś wymyślić! - stwierdził Evelyn. - Ale
na razie nie widzę innego wyjścia jak tylko to, by Kester pozostał
mną, a ja- nim!

Lady Stavely rzuciła mu pełne potępienia spojrzenie, Cressy się zaśmiała, a sir Bonamy w ogóle nie zwrócił uwagi na słowa Evelyna. Natomiast lady Denville rzekła z przekonaniem:

22

- Miejmy tylko nadzieję, że coś sensownego! - powiedziała lady Stavely z rozdrażnieniem.

- To więcej niż pewne! - odrzekł Evelyn, oburzony tak
jawnym brakiem wiary w pomysłowość brata. - Dalej, Kester!
Mów!

Kit nie mógł powstrzymać się od śmiechu, lecz rzekł z lekkim rumieńcem:

- Dobrze, ale obawiam się, że plan, który wymyśliłem, nie jest
zbyt dopracowany. Wydaje mi się, że rozwiązuje wszystkie
kłopoty, ale być może o czymś zapomniałem, bo musiałem
uwzględnić diabelnie dużo rzeczy! - Rozejrzał się dokoła. - Cóż,
sądzę, że przede wszystkim trzeba przywrócić Evelynowi należną
mu pozycję. Nie można tego zrobić tutaj, ale też nie ma potrzeby,
by zakopywał się w Leicestershire: wystarczy przecież, że pojedzie
na Hill Street. Briggs nie będzie niczego podejrzewał, bo jest
krótkowidzem; nie sądzę również, by Dinting coś zauważyła,
ponieważ starałem się nie wchodzić jej w drogę, gdy byłem
w Londynie.

- A co z moim złamanym ramieniem? - przerwał Evelyn.

308

Rozterka

że mam tu gości? Do diabła, przecież nawet nasz stryj nic uwierzy, że jestem aż tak niefrasobliwy!

- Pojedziesz do Londynu, by spotkać się ze mną, bracie.
Wyślę jutro Challowa, aby odebrał z poczty listy, wśród których
znajdzie się pismo ode mnie. Podczas gdy mama będzie szalała
z radości, ja - wiernie naśladując twą powszechnie znaną
niecierpliwość - wyruszę bez zwłoki do Londynu dwukółką,
zabierając ze sobą Challowa, który zamieni się z tobą, gdy
przystaniemy przy domku Pinny. Tam zajmiesz jego miejsce

- i w Bogu nadzieja, że do East Grinstead nikt cię nie rozpozna!

- Nasunę kapelusz na oczy i owinę się szalikiem - obiecał
Evelyn. - Ale dlaczego wspomniałeś o East Grinstead?

- Nigdy nie zatrzymywałeś się tam, by zmienić konie?

- Dyliżansem pocztowym! - zwróciła mu uwagę Cressy.

- Tak, masz rację, tak będzie lepiej! - przyznał Kit. - Dziękuję
ci, kochanie!

- A co potem? - zapytała.

- Zobaczę się z twoim ojcem i wyjawię mu prawdę. Jeśli
zdołam go przekonać, by wybaczył mi to szachrajstwo i zgodził
się na nasz ślub, sądzę, że ta historia ma szansę stać się
wyjątkowym romansem. Jeśli nie... - Urwał i rzekł po chwili:

- Wtedy nie wiem, Cressy - nie chcę sobie nawet tego wyobrażać!

- To nieważne! - rzekła lady Stavely, która słuchała go

309

Georgette Heyer

z wielką uwagą. - Stavely wyrazi zgodę, jeśli tylko się dowie, że ja nie mam nic przeciwko temu!

- Czy mogę mu to powiedzieć?

- Już mówiłam, że możesz ożenić się z Cressy, jeśli potrafisz
tę sprawę dyskretnie załatwić, i dotrzymam słowa! Jak jednak
zamierzasz to zrobić?

Uśmiechnął się.

- Bynajmniej nie zamierzam, to przekracza moje możliwości!

- Obiecuję, że już ostatnie! - odparł. - I tylko za pani zgodą!

- Dlaczego? - zapytała Cressy, mrugając oczami ze zdziwienia.

- Wiedziałem, że to beznadziejna" sprawa. Twój ojciec nie­
chętnie patrzyłby na moje starania o twoją rękę, a poza tym
miałem świadomość, że nie byłbym w stanie zapewnić ci takiego
poziomu życia, do jakiego przywykłaś.


310

Rozterka

- Tak, to nawet lepszy pomysł - stwierdził Kit z uznaniem.

- Teraz dochodzimy do punktu, którego prawdziwości nikt nie będzie
mógł podważyć. Umarł bowiem mój ojciec chrzestny zostawiając mi
swoją fortunę. Całą tę opowieść osnułem wokół faktu, który
rzeczywiście miał miejsce. Wracając więc do naszej historyjki:
otrzymany spadek całkowicie zmienił moją sytuację. Przyjechałem
do domu pełen nadziei, by ku swej rozpaczy stwierdzić, że niemal już
zaręczyłaś się z moim bratem. Spotkaliśmy się, a nasze uczucia były
zbyt silne, byśmy mogli nad nimi zapanować i wtedy właśnie: albo
Evelyn zobaczył nas w czułym uścisku, albo wyjawiliśmy mu naszą
wzruszającą historię - co wolisz, Eve! - w każdym razie uległ on
szlachetnemu porywowi i wycofał się z zaręczyn.

- Należy dodać, że mam zbyt wiele dumy, by ktokolwiek
domyślił się mojego bolesnego sekretu - zastrzegł się Evelyn.

- Nawet przed tobą, Kester, nie obnoszę się ze swym złamanym
sercem!

Sir Bonamy, który słuchał tej historii z wielkim zainteresowa­niem, rzekł:

- Nie przypuszczałem, Kit, że masz taki talent! Nie zdziwiłbym
się, gdybyś pewnego dnia napisał książkę, sztukę albo coś w tym
rodzaju! - Z niejakim zdziwieniem zauważył, że Cressy zaniosła
się niepowstrzymanym chichotem. - Nie wiem, co takiego
śmiesznego powiedziałem, moim zdaniem zrobiłeś z tego bardzo
wzruszającą opowieść, drogi chłopcze! Wiesz, Amabel, zaczynam
myśleć, że twój syn daleko zajdzie!

311

Georgette Heyer

- Jestem tego pewna! - odparła dumnie. - Nieraz ci mówiłam,
że Kit ze wszystkim sobie poradzi!

Kit skrzywił się słysząc te komplementy, ale spojrzał na lady Stavely.

- Czy może tak być, pani?

Staruszka była zamyślona i dlatego nic nie odrzekła. Kit jednak czekał, ona zaś po krótkiej chwili powiedziała nagle:

- Napiszę list do Stavely'ego - nie ma sensu zdawać się we
wszystkim na przypadek! Dasz mu mój list i dopilnuj, by go
przeczytał. W życiu nie słyszałam głupszej, bardziej niedorzecznej
historii, ale jak was znam, gdybym ją odrzuciła, wymyślilibyście
coś jeszcze gorszego! Cressy, podaj mi ramię! Idę do łóżka, bo
jestem śmiertelnie zmęczona!

Krótko powiedziała wszystkim „dobranoc", a przechodząc obok Kita, który uprzejmie otworzył przed nią drzwi, stwierdziła, że byłaby mu wdzięczna, gdyby jednak za jej życia nie dał się powiesić, i dodała, że w ogóle powinien się wstydzić, bo takie pomysły miewają tylko ludzie, którzy kończą na szubienicy. Potem pozwoliła mu pocałować swą dłoń i wyszła z salonu, wspierając się ciężko na ramieniu Cressy.

- Oczywiście, że nie! - zgodziła się lady Denville. - Wiem, co

312

ROZTERKA

powiedzieć, jeśli po ogłoszeniu zaręczyn ktoś odważy się zadawać mi jakieś pytania! Oczywiście, tylko najbliżsi przyjaciele się ośmielą, ale znam jeszcze kogoś, kto na pewno to zrobi, i ta jedna osoba wystarczy!

- Jeśli o mnie chodzi - stanowczo stwierdził sir Bonamy

- powiem, że nie zajmuję się plotkami!

- Doskonale, sir! - rzekł Kit, uśmiechając się do niego.

- W ten sposób da pan ciekawskim odprawę!

- Kit, a co twoim zdaniem powinien powiedzieć Evelyn?

- zapytała z niepokojem jej lordowska mość.

- Jedyną rzeczą, jaką Evelyn może zrobić - rzekł Kit, od­
powiadając na pełne wątpliwości pytanie widoczne w oczach
matki - to zachowywać się tak, jakby ta historia była prawdziwa!
Pokazywać wszystkim kamienną twarz, demonstrować pewną
rezerwę i wyniosłość... No, wiesz, mamo, tak jak to robi, gdy
chce komuś okazać wyższość!

- A jak ty, mądralo, zamierzasz stawić czoło ciekawskim?

- zapytał Evelyn.

- Jeśli jego lordowska mość pozwoli... a nawet jeśli nie
pozwoli - odparł Kit - nie będę musiał nikomu stawić czoła, bo
do czasu, gdy wieść się rozniesie, będę już w Wiedniu! Proszę,
tylko daruj mi życie! Zanim ucieknę, zamierzam opowiedzieć tę
historię osobie, na której użytek została wymyślona. Jeśli sobie
wyobrażasz, że... - Urwał nagle i szybkim wzrokiem obrzucił
wszystkich zgromadzonych, ponieważ nagle otworzyły się drzwi.

Jednak to była tylko Cressy, która weszła do pokoju, aby - jak powiedziała - życzyć mu dobrej nocy i poinformować, że kiedy wychodziła od babci, staruszka cały czas się śmiała.

- Powiedziałam jej, że byłam pewna, iż wybijesz się w świecie,
i to ją bardzo rozbawiło. Stwierdziła, że nie ma co do tego

313


Georgette Heyer

wątpliwości, i zaniosła się takim śmiechem, że już zaczęłam się obawiać o jej zdrowie! Kit, tylko ktoś z Fancotów mógłby wymyślić podobną historię! Ze wszystkich... No nie, bo znowu zacznę się śmiać! - Stali ze splecionymi rękami i Kit poczuł, jak dziewczyna zacisnęła swe smukłe palce na jego dłoni. - Kiedy cię znowu zobaczę? - zapytała unosząc wzrok ku jego twarzy.

- Jak tylko będzie to możliwe. Muszę porozmawiać o czymś
z twoim ojcem. Gdyby udało się zasugerować tej nieznośnej
Albinii, że marzy o podróży za granicę...! Ale nie możemy
uzależniać od tego naszych planów! Jestem pewien, że Stewart da
mi w sierpniu urlop.

Uśmiechając się rezolutnie, dziewczyna odparła:

- A więc to już niedługo! Ja i babcia prawie natychmiast
wyjedziemy do Worthing! Czy nie mógłbyś... Nie, oczywiście,
że nie!

Kit przecząco pokręcił głową.

Evelyn, w lot zrozumiawszy, że jest to pretekst, by zostawić Kita sam na sam z narzeczoną, bez wahania odpowiedział na sugestię matki. Sir Bonamy nie był aż tak bystry, ale kiedy tylko zorientował się, że jej lordowska mość usiłuje przekazać mu wzrokiem jakąś wiadomość, doznał nagłego olśnienia.

314

Rozterka

wypadek przepuszczając przodem sir Bonamy'ego i zamykając za nim drzwi.

Kit jednak przyszedł do niego już kilka minut później.

- Czy możesz być poważny? - zapytał Kit gniewnie.

315

Georgette Heyer

Gdy zabrzmiało pukanie do drzwi, Evelyn wstał, gotów wśliz­gnąć się za kotarę przy łóżku. Kit podszedł do drzwi i otworzył je, by ujrzeć za nimi sir Bonamy'ego, już w szlafmycy na głowie i we wspaniałym szlafroku, opinającym jego uwolnione od gorsetu ciało.

- Och, to pan, sir! - rzekł Kit. - Proszę wejść. Czy coś się stało?

- Nie, nie powiedziałbym, że coś się stało! - odparł sir
Bonamy. - Rzecz w tym, że... - Urwał, gdy jego spojrzenie padło
na Evelyna. - Myślałem, że jesteś sam! - powiedział do Kita.

- Cóż, trudno! To nic ważnego!

Evelyn, który osłupiał na widok imponującej sylwetki sir Bonamy'ego w dezabilu, rzekł słabo:

- bardzo uprzejmy i miły, a masz spory wpływ na matkę, więc jeśli
szepnąłbyś jej o czymś na ucho, byłbym ci szalenie zobowiązany!
Nie myśl, że nie mam ochoty się z nią ożenić, bo pod wieloma
względami jestem z tego naprawdę zadowolony. Pod warunkiem
jednak, że nie będzie mnie karmić biszkoptami i wodą!

- A ma taki zamiar? - zapytał Evelyn, drżącym głosem.

316

Rozterka

- Ależ oczywiście, że nie! - wykrzyknął Kit.

Wielce wzruszony, sir Bonamy ciepło uścisnął mu dłoń i po­dziękował z całego serca, mówiąc, że teraz może się już położyć do łóżka bez obawy, że przyśnią mu się koszmary. Następnie statecznym krokiem wyszedł z pokoju, właśnie w chwili gdy lady Denville wyłoniła się ze swej sypialni, wyglądając niczym nimfa wodna, w szlafroczku uszytym z warstw przezroczystego materiału we wszystkich odcieniach zieleni. Sir Bonamy instynktownie się cofnął, podczas gdy ona, niemal podskoczywszy, szepnęła:

- Wielkie nieba...! Bonamy!
Przezwyciężywszy zmieszanie, rzekł bohatersko:

- Nie mam na sobie gorsetu! Wiem, że go nie lubisz. Powie­
działaś mi to.

Doszedłszy do siebie po pierwszym szoku, lady Denville podeszła do niego lekkim krokiem i położywszy mu na ramieniu swą delikatną dłoń, rzekła:

- I dodałaś, że trzeszczę! - ciągnął sir Bonamy z nadzieją.

- Ach, tak! - przyznała lady Denville. - Teraz sobie przypo­minam! Ale dajmy już temu spokój, mój drogi! Przyzwyczaiłam
się do twoich gorsetów! Zawsze je wkładaj, proszę cię!

317


Georgette Heyer

- Wiesz co, moja śliczna? - rzekł sir Bonamy, z którego
oblicza od razu zniknęło zatroskanie. - Zdjęłaś mi kamień z serca!
Niech mnie diabli, jeśli nie jestem najszczęśliwszym człowiekiem
na ziemi! Dzięki tobie, moja piękna!

Spokojnie uwolniwszy się z jego potężnych objęć, lady Denville najmilej, jak potrafiła, odesłała go do sypialni, a sama udała się do synów. Wchodząc do pokoju rzekła:

- Biedny Bonamy! Jestem zaszokowana, bo nigdy wcześniej
nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebuje mojej opieki!

- On chyba też nie z-zdaje sobie z tego sprawy, m-mamo!

- odrzekł Kit.

- Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu! Naturalnie był to dla
niego straszny szok, ale już zaczyna przychodzić do siebie! - Po
czym dodała, kiedy doszły ją jęki zanoszących się od śmiechu
synów, którzy kurczowo trzymali się bogato rzeźbionych słupków
łoża. - O wy, podli, nie ważcie się z niego śmiać!

- Tylko obiecaj, że nie będziesz go żywiła biszkoptami i wodą!

- wykrztusił Kit.

Słysząc to, także wybuchnęła uroczym, perlistym śmiechem.

- Och, biedaczek! Jak mogłabym być tak okrutna! To by
go zabiło! Powiedz mu, że nie będę go do niczego zmuszać!
Oczywiście nie zamierzam dotrzymać słowa, ale on i tak się
nie zorientuje, więc spokojnie możesz mu to przyrzec, kochanie!

To ostatnie stwierdzenie najbardziej rozbawiło Evelyna, ale też to właśnie on nagle przestał się śmiać. Rzekł gwałtownie:

- Nie rób tego, mamo! Nie wolno ci! Chyba zdajesz sobie
z tego sprawę!

Lady Denville odrzekła całkiem poważnie:

- Właśnie to samo sobie pomyślałam, kiedy postanowiłam, że
jednak spróbuję! Ale wiecie, kochani, im dłużej się nad tym
zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że będzie mi
dobrze z Bonamym. Właśnie to chciałam wam powiedzieć, bo
wiem, iż nie jesteście zachwyceni tym małżeństwem, a ja jak
dotąd nie miałam okazji zamienić z wami słówka! Nagle też
przyszło mi do głowy, że nie będę już nazywana wdową po
hrabim! Nie macie pojęcia, jaka to dla mnie ulga! - Przyciągnęła
do siebie piękną głowę Evelyna i ucałowała go. - A teraz niech

318

Rozterka

Fimber zaprowadzi cię do domku Pinny, kochanie, i nie martw się niczym, bo nie ma powodu! Kit przyszedł nam na ratunek, bo jak zawsze... jak zawsze... - Jej głos się załamał, więc odwróciła się szybko, by mocno uścisnąć młodszego syna. - Dziękuję ci! Nie powiem już ani jednego słowa, bo się rozpłaczę, a zawsze wtedy wyglądam okropnie! Dobranoc, moi najdrożsi! Kiedy wyszła, bracia stali patrząc na siebie.

- Dzięki Bogu! - odrzekł Kit.

- No właśnie! Mam nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli
wyjaśniać sobie pewnych rzeczy!

- Po cóż, u licha, mielibyśmy to robić?

- Nie mam najmniejszego pojęcia. Zadzwoń po Fimbera,
Kester! Idę do łóżka! Jak powiedział nasz przyszły ojczym, to był
męczący dzień!

- Diabelnie męczący! - natychmiast odrzekł jego brat bliźniak.


Wyszukiwarka