terapia zapobiegania Stresu

Terapia zapobiegania stresowi


Terapia zapobiegania stresowi w moim wydaniu ma dwa główne nurty:


* zmiana siebie

* zmiana otoczenia


Nie stanowi to oczywiście żadnego odkrycia, iż zawsze trzeba zacząć od siebie, gdyż tylko na siebie mamy bezpośredni wpływ. A przynajmniej tak nam się wydaje, czyli mamy takie przekonanie, że sterujemy własnym życiem. Jednakże może być też zupełnie odwrotnie, a mianowicie jesteśmy święcie przekonani, że wszystko „zapisane jest w gwiazdach” i nasz los i tak się ziści, nieważne co byśmy robili i myśleli!


Obie te teorie (przekonania) są granicami pewnego kontinuum, gdzie nasze przekonania się poruszają i układają, raz bliżej jednej, a raz drugiej strony. Zadziwiające jest to, iż wcale nie mamy, tak jakby się mogło wydawać, jednego, stałego przekonania. Mało, tego samego dnia możemy wyrażać dwa skrajne poglądy, gdyż możemy je używać w innych sytuacjach i w innym celu. Proszę zauważyć, że cel w tym wypadku determinuje (podporządkowuje) przekonanie!


Jest to własność zupełnie ludzka i jakże powszechna, a tym, którzy dalej się upierają, iż ONI to nigdy nie zmieniają swoich przekonań, polecam krótką wycieczkę na oddział onkologii dowolnego szpitala. Zobaczymy tam rzesze ludzi, którzy do niedawna byli zwolennikami nieuchronności losu, przeznaczenia, fatum czy genetycznego uwarunkowania, ale wobec śmiertelnej choroby chwytają się każdej możliwości leczenia, zatem zmiany swego losu. I całe szczęśćcie, że się tak dzieje, gdyż właśnie nadzieja i wiara często inicjują proces zdrowienia!


Przywracanie ludziom wiary w to, że mają wpływ na zdarzenia, na wewnętrzną i zewnętrzną rzeczywistość, przywracanie wiary w siłę decyzji i woli to podstawa solidnej terapii. Jakże często zasłaniając się np. „wolą Boga” zapominamy, iż to właśnie ON dał nam „wolną wolę”! Czy z tego korzystamy czy też zasłaniamy się religią, przeznaczeniem, losem, zależy od tego czy tą daną nam „wolną wolę” bierzemy poważnie i odpowiedzialnie?


Odpowiedzialność za własny los i los swoich bliskich to klucz do zdrowia fizycznego i psychicznego. Tu zaczynają się wszelkie problemy i choroby, zaś brak takiej odpowiedzialności owocuje tylko ciągłymi konfliktami z otoczeniem i bliskimi.


Każdemu z nas wydaje się, że my to jesteśmy w jakieś „szczególnej sytuacji”, tylko nam się to przydarza i że w „tej sytuacji” nie mamy innego wyjścia (determinizm sytuacyjny). A przecież nasze losy i przypadki są niezwykle powszechne, na tym opiera się cała wiedza medyczna i psychologiczna. Gdyby każdy z nas był nieporównywalny, to nie byłoby całej wiedzy medycznej i psychologicznej. To dlatego właśnie, iż pewne mechanizmy fizjologiczne i psychologiczne funkcjonują według pewnych znanych zasad, lekarz może pomóc (w większości przypadków). Nie znaczy to jednak, iż już wszystko wiemy czy też nasze hipotezy i teorie są zawsze prawdziwe, raczej tylko tyle, iż są użyteczne (jeżeli są?). Nauka polega właśnie na tym, by ciągłe dociekać czy to, co zakładamy jest jeszcze empirycznie (doświadczalnie) sprawdzalne. Zatem w prawdziwą naukę niejako organicznie wbudowana jest wątpliwość co do słuszności głoszonych teorii. Dobry naukowiec to taki, który ciągle poddaje to w wątpliwość i szuka nowych, lepszych teorii, lepiej odzwierciedlających rzeczywistość!


Ten wstęp jest potrzebny po to, aby rozwiać wiele mylnych sądów co do prawdziwości (lub nie) doświadczeń i wniosków w nauce, aby nie plątać się w oddzielaniu prawdziwych teorii od zupełnie błędnych, ale za to powszechnych. Jednakże aby w ogóle można było dojść do jakichkolwiek wniosków, musimy przyjąć pewne podstawy rozumowania, logikę skutków wynikających z przyczyn.


Jeżeli przyjmiemy rozumowanie, że aby wystąpił jakiś skutek, muszą wystąpić dokładnie takie, a nie inne warunkujące je przyczyny, to musimy również przyjąć, iż to, co przydarzyło się w naszym życiu jest wynikiem przyczyn, które do tego doprowadziły. Czy wstawimy w ten wzór chorobę, zdarzenie losowe czy też np. rozwód, to musimy się z tą logiką zgodzić. Zatem nie mogło się stać nic innego niż to, co się właśnie stało przy takich przyczynach warunkujących ten skutek. Trudność zaczyna się w momencie ustalenia naszego wpływu na przyczyny, które spowodowały dany skutek. Inaczej mówiąc, na ile my sami spowodowaliśmy daną sytuację czy zdarzenie?


Sprowadzając te teoretyczne rozważania na grunt praktyki np. lekarskiej, musimy przyznać (może trochę zbyt uogólniając), że rozwój choroby wymaga warunków, niejako swoich przyczyn. Przy czym nie rozpatrujemy tu jakiejkolwiek winy chorego czy wielkości wpływu, bo jakże to zrobić z malutkim dzieckiem cierpiącym na chorobę np. onkologiczną. Warunki te, czyli niejako otwarcie się na chorobę są natury biologicznej, a te z koleii często psychologicznej (mówię tu głównie o tzw. chorobach cywilizacyjnych, takich jak zawały, udary mózgu, rak itd.).


Rezygnacja z mobilizacji sił obronnych organizmu w celu zwalczenia choroby przebiega w płaszczyźnie fizjologicznej i psychicznej jednocześnie!


Częstym nieporozumieniem jest przypuszczenie, iż przyczyny i skutek muszą nastąpić w jednym czasie lub bardzo blisko siebie. Niestety, najczęściej te prawdziwe, psychologiczne praprzyczyny wystąpiły w dzieciństwie, kiedy dziecko tworzy pierwsze przekonania na temat siebie i świata. Nieprawidłowy rozwój więzi lub nie zaspokojenie podstawowych potrzeb (np. bezpieczeństwa, przynależności czy wartości) we wczesnym okresie życia powoduje często postawy autodestrukcyjne, które właśnie najbardziej podatne są na wszelkie choroby. Postawa taka nie musi być świadoma czy ujawniać się w każdym zachowaniu, jednakże wprawne oko (raczej ucho) terapeuty wyłapie je niewątpliwie.


Dziecko w swoim życiu doświadcza wielu zdarzeń, jednakże jego poczucie wartości kształtuje się w relacjach z innymi. To dzięki relacjom dowiaduje się, że jest dla kogoś ważne i znaczy coś dla innych. Od narodzin potrzebujemy dotyku, pieszczot, spojrzeń i obecności innych. Pełnego przeżywania emocji wymaga obecności drugiej, ważnej dla dziecka osoby. Brak akceptacji w oczach Mamy czy Taty zostawia trwały ślad w psychice dziecka, doświadcza częstych rozczarowań, zawodu, lęku, a nawet depresji. Zdrowe dzieci to okaz zaufania i pogody ducha, to dlatego je tak kochamy, iż nie mają w sobie w ogóle lęku. W trakcie dorastania zbierają doświadczenia i stają się w pełni ukształtowane, jednak często, właśnie poprzez swe doświadczenia z innymi, apatyczne i lękliwe. Lęk ten zazwyczaj nieświadomy często chcą przykryć buntem czy agresywnością. Dlatego nie zawsze taka osoba kojarzy nam się z osobnikiem lękliwym, szczególnie jak patrzymy na agresywnego młodzieńca. Jednakże to tylko mechanizm obronny zranionej i zalęknionej psychiki. Na ile my sami mamy w sobie lęku, musimy sami sobie odpowiedzieć. Niewątpliwie poziom lęku determinuje nasze myśli, naszą odporność na stres oraz z tym związaną odporność immunologiczną. Podatność na choroby to nie jedyny objaw nieuświadomionego lęku, lecz najgroźniejszy w swych konsekwencjach.


Również lęk nie pozwala nam w pełni wykorzystać nasz intelekt, nasze wrodzone zdolności i talenty. To lęk odpowiada za błędne, często głupie decyzje, bolesne, a czasami tragiczne w skutkach. Samo zredukowanie poziomu nieświadomego lęku daje niezwykłe efekty w samopoczuciu, w rozwoju zdolności intelektualnych czy podatności na choroby. To dlatego terapie psychologiczne często tak dokładnie badają dzieciństwo, słusznie tam upatrując wielu naszych chorób i bolączek codziennych. To w dzieciństwie ukształtowały się nasze podstawowe przekonania o świecie i sobie, dlatego tylko tam możemy znaleźć przyczyny obserwowanych dzisiaj skutków.


Lęk nieuświadomiony jest też przyczyną ciągłego podwyższonego stresu, czyli aktywuje układ współczulny, który z kolei wywołuje ciągłe spięcie. To owocuje poza wspomnianymi już zmianami w odporności (hiperadaptozy) zwiększoną dawką kwasu mlekowego i stałym niedotlenieniem tkanek, szczególnie groźne to niedotlenienie mięśnia sercowego. A niedotlenienie mięśnia sercowego to w dłuższym okresie choroby serca wraz z zawałem. Osoby takie to najczęściej tak zwana osobowość „A”, charakteryzująca się dużą potrzebą rywalizacji i osiągnięć, poczuciem presji czasowej oraz symultanicznego działania w wielu projektach czy też dziedzinach jednocześnie. Niestety, z doświadczenia wiemy, iż dopiero poważna choroba lub przebyty zawał zmienia osobowość takiego pacjenta i to nie zawsze. Winna jest tu wspomniana wyżej autodestrukcja, nieobjawiająca się co prawda w próbach samobójczych, lecz w ciągłym destrukcyjnym działaniu na szkodę naszego organizmu.


Jak widać, w psychice i w fizjologii naszego organizmu wszystko jest ze sobą powiązane w jeden wielki koherentny (spójny) układ, zawiadujący naszymi przekonaniami, myślami, czynami, naszym życiem!


Choroba somatyczna jest tylko wynikiem pewnego wystarczającego splotu przyczyn, jest skutkiem naszego sposobu życia w ten, a nie inny właśnie sposób. Jako taka może paradoksalnie jest wskazówką, że coś w naszym życiu było czy dalej jest złe.


Tak jak ból ma nam zwrócić uwagę, że coś w naszym organizmie choruje, tak sama choroba jest również wskazówką, że coś w naszym życiu jest „chore” (niewłaściwe, niezgodne z naszymi przekonaniami)!


Osobom, które nie do końca chcą zaakceptować takie rozumowanie, chciałbym polecić statystyki umieralności osób, które nie odczuwają bólu (rzadko dożywają dwudziestu lat). Ból bez względu czy go lubimy i akceptujemy, jest nam potrzebny do przeżycia, choć sam w sobie mimo swej adaptacyjnej roli czasami też zabija. Nie inaczej jest z chorobą, to ona właśnie najczęściej mówi, że trzeba coś w życiu zmienić, również że trzeba było zmienić już dawno temu, ale czy zmieniamy, to już oddzielny temat. Może tu właśnie wkracza nasza chęć zrzucenia odpowiedzialności na barki innych, losu, Boga, przypadku, bo wtedy przy takim wytłumaczeniu nic nie musimy zmieniać – nic nie musimy robić!


Gdybyśmy jednak zmienili perspektywę i zdecydowali się wziąć odpowiedzialność za swoje życie, okazuje się, że jest wielu ludzi, którzy chcą nam w tym pomóc. I to nie tylko wtedy, kiedy już chorujemy, lecz również, kiedy jesteśmy dopiero na dobrej drodze do choroby. Głównie dla takich ludzi są przeznaczone te szkolenia, kiedy nie trzeba jeszcze wkraczać z chemioterapią, a już jest świadomość zwiększonego, permanentnego stresu. Mamy poczucie, że życie nas przytłacza, że nie do końca wiemy, co dalej robić i że straciliśmy jasny cel albo tylko czujemy, że mogłoby być lepiej. Może trzeba coś w naszym życiu zmienić?


Wyszukiwarka