Pazur tygrysa(z txt opow)



Pazur Tygrysa



Łysawy barman przerwał wycieranie szklanek i spojrzał na niego z zaciekawieniem.


- Musisz być Dragon - powiedział przyjacielsko po chwili. - Witaj na pokładzie „Claw”.


- Dzień dobry.


- Jestem Shotglass. Ten starszy facet przy stoliku to Paladin, jeden z najlepszych pilotów na tym lotniskowcu. Obok niego siedzi Angel. Ładna, co? - barman uśmiechnął się łobuzersko.


- Niczego sobie - odparł opierając plecy o bar.


- Do stu Kilrathi, zapomniałem - zaklął Shotglass - Napijesz się?


- A co masz? Zresztą, jestem na służbie.


- Wpadłeś - zaśmiał się Shotglass - Tu nie sprzedajemy wyskokowych.


Dragon omiótł salę wzrokiem. Były tu tylko trzy stoliki i symulator treningowy. Na lewo od baru znajdowały się otwierane automatycznie drzwi z napisem głoszącym: Uwaga! Purpurowa Eskadra!


Podszedł nieśmiało do siedzących przy stole.


- Mogę?


- Pewnie! - ożywił się mężczyzna. Z całą pewnością przekroczył już czterdziestkę. - Klapnij sobie i strzel jednego ze starym Paladinem.


- Shotglass mówił, że tu nie wolno pić.


- Stary konfident - mruknął cicho Paladin wpuszczając kilka kropelek jakiejś cieczy do szklanki. Był wysokim blondynem o podkręconych wąsach. Szczupły, o wesołym spojrzeniu. Musieli go lubić - Już uraczył cię jedną z tych barwnych opowieści o tym, jakim wspaniałym był pilotem?


- Nie zdążył - zaśmiał się. Milcząca dotąd piękność z notatnikiem odezwała się:


- Jeśli chcesz wypić, podporuczniku Blair, rób to tylko w towarzystwie Paladina. Inaczej spotka cię bura.


- Skąd pani wie, jak się nazywam?


- Och, ona trzyma w rączkach wszystkie statystyki, dane takie tam - wtrącił Paladin - No, Angel, Powiedz mu, ilu Kilrathi odesłaliśmy już w diabły.


- Równo stu dwudziestu. Zresztą, tabela wisi na ścianie.


Rzeczywiście, nie zauważył jej wcześniej.


- Z pewnością wielu z nich było zagapionych w panią - powiedział uważnie przyglądając się jej twarzy.


- Mów mi per ty, jak wszystkim - odparła Angel czerwieniąc się, ni to z wściekłości, ni to z nieśmiałości - Pójdę już.


Paladin chichotał cichutko. Blair patrzył na tę scenę zdziwiony, nie wiedząc czy przeprosić czy nie.


- Następny - mówił Paladin nie przestając się śmiać - Pani kapitan Devereaux bardzo nie lubi, jeżeli ktoś inny niż Bossman mówi do niej takie rzeczy.






Paladin, nie czekając na Dragon’a, zasiadł za symulatorem. Jako przeciwników reprezentowanych przez program komputerowy wybrał sobie myśliwce klasy Dralthi, zwane pospolicie „Talerzowcami”, ze względu na płaski i okrągły kształt. Program wysyłał je z losowego kierunku, za każdym razem po jednym więcej. Paladin rąbał właśnie wiązką lasera w trzeciego z czterech w tej fali(a więc w sumie dziewiątego), gdy z tyłu w silniki zakosił go ostatni.


- Ale mi przygrzał - powiedział - Teraz ty, Chris.


Podporucznik Christopher Blair w życiu nie spodziewał się, że w bitwie może zestrzelić jedenastu przeciwników. Paladin patrzył na niego oniemiały, dopiero później stwierdził:


- Ciekaw jestem, Dragon, czy w praktyce tak samo będziesz ich trzaskał.


- Okaże się - powiedział Blair.


Wypili z Paladinem paskudną, rozwodnioną kawę, po czym Shotglass wygonił ich z powodu ciszy nocnej.


* * *



Iwan Halcyon zrobił w wojsku karierę niebywałą. Został wysokim oficerem w dwu formacjach, pułkownikiem w lotnictwie i komandorem we flocie terrańskiej. M wiono, że niedługo wiceadmirał Tolwyn awansuje go.


Ten o ponad dwadzieścia lat starszy od Paladina oficer zdołał już złapać nieco tłuszczu. Był bardzo masywny, choć nie miał wydatnego brzucha. Piloci często szemrali, że ciągle chodzi w mundurze floty (będąc dowódcą lotniskowca „Tiger’s Claw”), nie wkładając uniformu lotnictwa (który przysługiwał mu jako dowódcy 4. Dywizjonu Myśliwców). Tym niemniej cieszył się szacunkiem, choć potrafił być ostry. Zwłaszcza dla katapultujących się więcej niż raz pilotów.


- Wejdź Blair, chcę z tobą pomówić - odwrócił się. Twarz miał czerwoną, nalan

.



- Tak, panie pułkowniku?


- Jak przyjąłeś się na „Claw”?


- Nie narzekam.


- Jutro rano spotkasz się z pilotami twojej eskadry. Pojutrze polecisz z pierwszą misją. Teraz weź klucze od twojej kajuty i idź spać. Masz trzy minuty do ciszy nocnej. Znając Shotglassa...


- Taj jest, uprzedził mnie - przerwał pułkownikowi. Ten spojrzał na niego bez wyrazu. - Jesteście wolni, podporuczniku.


- Tak jest.


Z kwatery pułkownika od razu popędził przez korytarz, jak burza przeleciał przez bar. Nie spotkał nikogo na korytarzu, jedynie jego identyfikator migał, potwierdzając tożsamość przed systemami bezpieczeństwa. Otworzył już w spokoju drzwi od przedziałów Purpurowej Eskadry (tzn. 3.Eskadry 4.Dywizjonu). Na drzwiach kwater widniały symbole i podpisy właścicieli, bez nazwisk jednakże. Jego miejsce było wolne. Od razu nakleił nań ludzką czaszkę w podniesionej przyłbicy. Do 2200 miał jeszcze parę sekund. Otworzył drzwi, wszedł do środka i zaczął patrzeć przez iluminator. Jakieś pięć kilometrów od burty Tiger’s Claw latał na rutynowym patrolu myśliwiec typu Scimitiar.


Obejrzał dokładnie pomieszczenie. Miało mniej więcej trzy na trzy metry. Stało tu łóżko, telewizor hologramowy, komputer. Z sufitu sączyło się łagodne światło.


Usiadł, rozebrał się, i zaczął szukać szafki na książki, których nie wypakowano jeszcze z jego wielkiej walizy. Tak jak myślał, w ścianie znalazł szeroką i głęboką wnękę. Była też tabelka na wklejanie symboli zestrzelonych Kilrathi.


Było dziesięć po jedenastej, gdy zgasił światło i poszedł spać.


* * *



Wstał przed regulaminową pobudką o piątej rano. Najwyraźniej pobyt na lotniskowcu sprzyjał dobremu spaniu. Ubrał się, schował pościel i poszedł się umyć. Pod prysznicem spotkał wysokiego bruneta z bokobrodami, ćmiącego cygaro.


- Się masz - powiedział tamten niedbale - Jesteś Dragon, prawda? Na mnie mówią Hunter. Poznałeś mnie zatem wcześniej niż resztę.


- Gdzie pan był, kapitanie? Nie słyszałem pana.


- Paladin nie nauczył cię, że mówimy sobie per ty?


- Tak, ale...


- Jesteś już moim kumplem - poklepał go po plecach - Jak chcesz, możemy pogadać przed uroczystym śniadaniem.


- Nie ma sprawy, tylko się wykąpię.


Zdziwił się trochę tą przyjacielskością starych asów myśliwców.


Od razu przeszli do jego kajuty, gdzie Hunter opowiedział mu swoim gwarowym

językiem o dotychczasowych osiągnięciach eskadry, nie mówiąc ani słowa o

osobach. Sam tylko zdradził się, że jest potomkiem arystokratycznej rodziny

St. Johnów, ale jego


zachowanie wcale tego nie zdradzało. Zapytany o to, kto jest najlepszym pilotem w eskadrze, długo się zastanawiał.


- Trudno powiedzieć - stwierdził w końcu. - Najwięcej zestrzeleń ma Iceman, potem jest Bossman. Nikt nie lata wprawniej od Angel, najspokojniejsza jest Spirit. A dodaj, że stary Taggart, który wrócił dwa tygodnie temu, zdołał stuknąć już szesnastu i dopiero rozważaj.


- Kto to jest Taggart?


- Major James Taggart, zwany powszechnie Paladinem. Ruszmy się do baru, za godzinę śniadamy. Zobaczymy jak szybko rozwali cię symulator.


Hunter zdziwił się ogromnie, gdy na pierwszym miejscu zobaczył Blaira. Mruknął coś pod nosem, a potem przez resztę wolnego czasu tłukł, starając się wyjść na pierwsze miejsce. Nie udało mu się.


Punkt wpół do siódmej wszyscy byli na miejscu. Dziesięciu pilotów, razem z nim. Głos zabrał Paladin, jako najstarszy w eskadrze.


- W imieniu 3.Eskadry 4.Dywizjonu mam zaszczyt powitać nowego pilota wśród nas. Nazywa się Christopher Blair, jest podporucznikiem, skończy niebawem dwadzieścia pięć lat. Najlepszy tegoroczny absolwent Szkoły Pilotów, pocz tkowo studiował psychiatrię, po trzech latach przeszedł do wojska. Jego sygnał wywoławczy - Dragon.


Blair był zaskoczony bardzo oficjalnym językiem Paladina i głębokością jego informacji.


- A zatem - ciągnął Paladin. - Pora poznać nasze imiona. Jestem major James

Taggart, vel Paladin. Iana St. Johna, zwanego Hunterem już poznałeś. Nasz

najlepszy strzelec, major Michael Casey, zwany Icemanem, siedzi tam. Obok

niego major Kien Chen


Bossman, przez dwa s. Hiszpanka Maria San Juan, nazwana Knight, pani kapitan Jeannette Devereaux, Angel - tu Paladin mrugnął porozumiewawczo - Pani porucznik Mariko Tanaka, Spirit i podporucznik Todd „Maniac” Marshall.


Blair zwrócił uwagę na obie panie, których dotąd nie znał. Porucznik Tanaka, ciemnooka, z długim warkoczem, bardzo kulturalna i odnosząca się do wszystkich z szacunkiem. Trochę śmieszyło go to jej Blair-san, ale nie widział w tym nic złego.


Kapitan San Juan, o typowo południowej urodzie, niska, lecz zgrabna, wesoła. Oczy miała niemal czarne. Obie różniły się bardzo od Angel, krótko obciętej brunetki z grzywką fantazyjnie zaczesaną w bok i do góry.


Niebawem wszyscy odeszli do swoich zajęć, z wyjątkiem Spirit, która miała dziś wolny dzień. Łazili po całym okręcie, rozmawiając ciągle o wszystkim i o niczym. Polubił tę Japonkę, choć bardziej podobała mu się Knight.


Odwiedzili hangary, gdzie zobaczył już swoją maszynę z namalowanym Dragonem, trupią czaszką w przyłbicy. Kiedy wrócili na obiad, około czwartej po południu, pojawił się Paladin i Hunter.


- No tak, wczoraj Angel, dzisiaj Spirit - wykrzyknął na powitanie major Taggart.


- Ależ z ciebie ogier.


Spirit spiekła raka, ale Blair odpowiedział równie wesoło:


- Przynajmniej mam gust, prawda Ian?


Hunter wyjął z ust nieodłączne cygaro:


- Jeszcze nie widziałeś Paladina, jak był młodszy.


Shotglass wybuchnął wesołym śmiechem, który udzielił się także reszcie, choć wydawało się, że Paladin rozumie to jako ironię.


- No Chris, wypijemy.


- Pal... - zaczął Shotglass.


- Och, nie przejmuj się, dzisiaj już nie latam - odparł Traggart wlewając po trochu ze swej buteleczki. - Najczyściejszy spirytus. Łykniesz szklaneczkę tej lury, którą Shotglass wabi herbatą, a kręci ci się we łbie, jakbyś był po setce. Spirit, skocz po gitarę.


- Dobrze, Taggart-san.


Usiedli we trzech i zaprosili Shotglassa. Ten odmówił, tłumacząc się wykrętnie.


Koło szóstej udali się na mecz. Co miesiąc marynarka walczyła z armią w piłkę nożną, najczęściej padały wielobramkowe remisy. Całość była świetną zabawą, sędziowali piloci. Tym razem marynarka dostała fory.


- Korovienko się wścieknie - powiedział Taggart. Nikt go nie słyszał. Hunter przycinał cygaro, a Blair zakładał się ze Spirit, że ogra ją w szachy.


- Ech, nie ma tu miejsca dla starego Paladina - westchnął wychodząc ze świetlicy.


* * *



Wycie syreny o wpół do czwartej nad ranem i ostre, białe światło atakujące

spojówki nie należą do rzeczy najprzyjemniejszych. Dragon, rozespany, w

niedopiętym mundurze, biegł przez korytarz do hangaru. Sygnał będzie wył tak

długo, aż


cała eskadra pojawi się w sali odpraw.


Zajął swoje miejsce w pierwszym rzędzie i czekał. W sali było ośmiu pilotów. Brakowało jeszcze kapitana St. Johna. W końcu i on pojawił się, ledwie dobudzony.


- St. John, co to ma znaczyć? John nie podał herbatki, milordzie? - zaczął ostro Halcyon.


- Zamknij dupaszczę, Iwan i zaczynaj - odparł niegrzecznie Hunter.


- St. John!


- Startuj, Iwan - powiedział ziewając Paladin - Zaatakował nas rój asteroidów?



Pułkownik uspokoił się i rozpoczął.


- Nieprzyjacielskie myśliwce zostały wykryte w niedużej odległości od Claw. Pięć albo sześć sztuk, ale nic nie jest pewne. Dwoje z was poleci na patrol, reszta w maszyny i pilnujecie Claw.


- Jak daleko jest nieprzyjaciel? - spytała rzeczowo Angel.


- Około trzydziestu tysięcy kilometrów.


- I po cholerę wstajemy tak wcześnie - mruknął Hunter.


- St. John, chcesz lecieć sam na ten patrol? - Korovienko złościł się.


- Żeby pan wiedział, komandorze - powiedział tamten zadziornie.


- Dlatego właśnie będziesz pilnował Claw. Przez następnych szesnaście godzin.


- Tak jest.


Halcyon ochłonął nieco. Podszedł do hologramowego monitora komputera i zaczął mówić.


- Patrol obejmuje trzy punkty kontrolne. Między drugim a trzecim i po trzecim znajduje się właśnie rój asteroidów. Normalny, rutynowy patrol. Niech poleci nasz żółtodziób. Kto będzie mu towarzyszył. Może Spirit? Jest dość spokojna, będzie ci się dobrze z nią latać, Dragon. Pytania?


Spirit nieśmiało podniosła palec do góry.


- Mamy zestrzelić wszystko, czy też raczej rozpoznać?


- Strzelać. Dragon musi poznać twardą walkę.


- Zaskoczę pana, pułkowniku - odparł buńczucznie Blair.


- Jeszcze jedno pytanie. Jakie myśliwce spotkamy?


- Na pewno Dralthi, być może Salthi. Jakieś inne pytania? Nie ma podniesionych rąk. Eskadra, na stanowiska.


Dziewięciu ludzi z szybkością błyskawicy opuściło hangar i natychmiast udało się do myśliwców. W niecałe dwie minuty później Blair sprawdzał łączność ze Spirit w swoim Hornecie.


Zaczęło się.


* * *



- Panie podporuczniku, nieprzyjaciel przed nami - zachrobotało w słuchawkach, w videofonie pojawiła się twarz Spirit - Jestem gotowa do włączenia się.


- Spirit, proszę, mów do mnie jak do kolegi z Eskadry a nie przełożonego ojca.

Atakuj!


- Moim honorem jest być posłuszną - Hornet Spirit rozpędził się i porucznik Tanaka na dopalaczu dopadała wroga.


Dragon przyspieszył jedynie do prędkości bojowej i ulokował się z tyłu. Już widział Talerzowca, który minął Spirit i gnał do niego. Wziął go w celownik i nacisnął guzik na drążku sterowniczym. Dwa działka laserowe biły w Dralthi’ego.


Tamten odpowiedział tym samym. Zbliżali się do siebie. Jedno trafienie, drugie. Z niepokojem spojrzał na wskaźnik tarczy. Jeszcze 20, jeszcze 15. Co się dzieje, Dralthi ma przecież gorszy pancerz. Głuche uderzenia szarpią Hornetem. Wreszcie potężna eksplozja rozrywa Dralthi’ego na kawałki. Nie słyszy jej, tu jest próżnia. Ta walka bez odgłosów ma w sobie coś strasznego.


- Ha, jednego Talerzowca mniej!


W chwilę później wspaniała okazja. Odgoniony przez Spirit myśliwiec wychodzi tyłem wprost pod jego działka. Mocniej chwycił drążek i załadował mu serię. Ten skręcił gwałtownie w bok, ale nie można uciec wiązce światła. Z trudem utrzymywał przed sobą ogon Kilrathi’ego.


- Walczysz jak małpa - zakomunikował Dralthi.


Dragon rozwścieczył się.


- Giń, kupo kłaków!


Włączył dopalacz, przypikował prosto we wroga ładując w niego wiązkę lasera i podnosząc lot tuż nad nim, aby uniknąć zderzenia. O tym, że zabił go dowiedział się, gdy w słuchawkach rozległ się miły głos Spirit:


- Pięknie zrobione. Masz talent, Blair-san.


Mile połechtał go ten komplement.


- Co to znaczy san? - spytał atakując frontalnie na ostatniego już Dralthiego.



- Pan - odparła. On w tym czasie ładował serię w odpłacającego tym samym przeciwnika. Nagle Dralthi odpalił rakietę.


- Uważaj! - usłyszał krzyk i odruchowo podniósł Horneta, o ile w próżni można mówić o górze i dole. Przeklinał siebie, że nie zwrócił uwagi na stan tarczy. Teraz stracił obie rakiety niekierowane Dart i jedno działko. Ale i tak go zestrzelił.


- Niech pan nie szarżuje więcej frontalnie- w głosie Spirit było słychać ulgę.

- Lećmy dalej.


- Nie mów do mnie więcej Pan. Dziękuję ci za radę.


* * *



Znowu Spirit pierwsza zauważyła nieprzyjaciela. Dwa myśliwce Salthi, zwane też

Połamańcami” ze względu na kształt skrzydeł. Zalokował rakietę Javelin w

jednego z nich i odpalił. Gwałtowny unik nie uchronił go przed serią. Tu

trzeba myśleć


szybciej niż światło! Stracił cały przedni pancerz. Teraz tylko tarcza magnetyczna chroniła go przed przeciwnikiem. A z jednym działkiem wiele mu nie zrobi.


Tymczasem Javelin trafił Salthi’ego, powodując jego koziołkowanie. Widocznie uszkodził mechanizm steru. Teraz siadł na ogon przeciwnika w maszynie o zagiętych skrzydłach i otworzył ogień.


Nagle dwie gwałtowne eksplozje szarpnęły jego maszyną. Uszkodzony generator tarczy, uszkodzony napęd jonowy, zniszczony pancerz.


- Cholera, sądziłem, że jestem lepszym pilotem - ryknął na siebie. Drugi z przeciwników minął go, Spirit wciąż leciała na jego tyle.


- Spirit, proszę o osłonę - powiedział niechętnie do Mariko.


- Oczywiście - odparła i zeszła z kursu tamtego. Blair przyspieszył i ostatni już raz w tej walce zaatakował. Uszkodzony Salthi nie mógł wytrzymać nawet pojedynczej wiązki lasera. Rozleciał się na kawałki w niesłyszalnej detonacji.



Ostatni z przeciwników zaczął uciekać, nie stając w szranki z dwoma pilotami Konfederacji.


- Dragon, czy mogę go gonić?


- Jasne, Spirit.


Porucznik Tanaka włączyła dopalacz i ruszyła w pościg za Kilrathi. Wkrótce zmniejszyła odległość na tyle, aby wsadzić mu rakietę w tył. Dart przeszedł nie napotykając tarczy, przebił pancerz i dotarł do żywotnych części Salthi’ego.


- Powinniśmy wracać, panie podporuczniku - powiedziała Spirit.


- Oczywiście - westchnął z ulgą.


Chrzest bojowy miał za sobą.


* * *



- Ho, ho, musiało być gorąco - powiedział młody mechanik drapiąc się po głowie.


- Ma pan szczęście, że wrócił żywy - dodał po chwili.


Wyszedł z niesamowitą radością. Wreszcie mógł rozprostować kości. Teraz jeszcze tylko złożyć raport i do kajuty.


Pułkownik Halcyon czekał na nich na pokładzie hangaru. Stał zadowolony, patrzył ciepło i na Spirit i na niego.


- Dobry lot, Dragon - zaczął - Jestem zadowolony. Chciałbyś coś powiedzieć dla podniesienia swej chwały?


- Tylko tyle, że sam nie dałbym rady. Spirit odciągała ode mnie w krytycznych momentach uwagę przeciwnika.


- Och, leciałam tylko na skrzydle. Dragon jest bardzo zdolnym pilotem, może trochę za bardzo szarżuje.


- Właśnie, Dragon, to jest moja uwaga - podjął Halcyon - Pamiętaj, że zawsze lepszy pilot żywy, niż bohater martwy. Zrozumiałeś?


- Tak jest, pułkowniku.


- A zatem, przejdźmy do raportu. Zestrzeliłeś czterech Kudłaczów, Spirit zaś jednego. To wszystko. Odmaszerować.


Przeszedł razem z Mariko do baru. Jeden ze stolików zajęty był przez Paladina i Maniaca. Grali w karty.


- Hej, Dragon! Posadź się na krześle! - zaprosił Paladin.


- Jak debiut? Dałaś mu wycisk, Spirit? - pytał Paladin, w jego głosie nie było ani odrobiny złośliwości.


- Blair-san...


- Spirit! - upomniał ją łagodnie.


- Chris jest bardzo zdolnym pilotem. Zestrzelił czterech.


- No, ja pierwszym razem prawie się katapultowałem - powiedział z podziwem Maniac.


- Po tej szarży nie miałeś prawa wyjść żywy - odrzekł na to tonem przypomnienia Paladin - Wyczerpałeś wtedy zapas szczęścia na parę ładnych lat.



- Ja też nie popisałem się ostrożnością - wtrącił - Taka chyba zawsze jest pierwsza misja.


Zauważył, jak Knight wchodzi do sali razem z Icemanem. Poczuł ukłucie zazdrości o dziewczynę, ale zaraz je zdusił.


- Gdzie Hunter?


- Jeszcze lata - wyjaśnił Maniac mówiąc o nim jak o przyjacielu - Gadałem z nim przed godziną. Rzucał mięsem jak nigdy w życiu. Jest głodny i wściekły.


- Skoczę pogadać o nim z Ivanem. Mógłby machnąć na te sześć godzin - zdeklarował się Paladin wstając - Dokończymy kiedy indziej Todd, zgoda?


Marshall przytaknął spojrzeniem. Po chwili opuściła ich także Spirit tłumacząc się, że musi wziąć prysznic.


- Dlaczego Paladin nie lubi się z Shotglassem - spytał Blair po chwili. Maniac był zaskoczony, na jego twarzy pojawił się wyraz zakłopotania. Minęło parę sekund, zanim odparł:


- Skąd ci to przyszło do głowy?


Dragon bawił się chwilę szklaneczką, a potem kontynuował:


- Shotglass ma pseudonim wskazujący na to, że kiedyś był pilotem, to raz.

Paladin mówi o nim nie tyle z niechęcią, co znużeniem, to dwa. Shotglass śmiał

się wczoraj niesamowicie, gdy Hunter mówił o miłosnych podbojach Paladina, to

trzy. Wreszcie


ty zareagowałeś, jakbyś połknął jeża. Coś w tym musi być


Maniac patrzył na niego z podziwem.


- Jesteś cholernie bystry, Chris. Cholernie - kiwał głową. - Dobrze opowiem ci, chodź to tajemnica, którą poza mną zna jeszcze tylko czterech ludzi - zniżył głos. - Shotglass jest młodszy niż na to wygląda. Jest z tego samego rocznika co Paladin. Kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi.


Maniac wziął głęboki oddech.


- Pewnego razu polecieli razem na patrol. Spotkali sześciu czy siedmiu. Mieli ich rozpoznać, a potem wycofać się. Ale Shotglass, wtedy jeszcze Shotgun, odm wił wykonania rozkazu. I wleciał prosto w nich. Paladin pospieszył mu zaraz na odsiecz.


Walił w Futrzaków i zestrzelił paru, nie pamiętam już ilu. Ale w końcu trafili Shotguna, musiał się katapultować. Zrobił to dosłownie sekundę za późno. Cudem przeżył, ale wybuch ciężko go poranił. Paladin osłaniał go, gdy inny władował mu rakietę w plecy. A zatem i on się katapultował. Obaj dostali Złote Słońce, ale Shotgun doznał szoku. Tak ciężkiego, że już nigdy nie miał kontroli nad emocjami. Ale nie chciał pożegnać się z Claw. Teraz Paladin robi sobie wyrzuty, że za wolno przyleciał, Shotglass, że wciągnął przyjaciela w tarapaty. Dodatkowo Shotglass strasznie trzyma się regulaminu. Podobno tamtego dnia był pijany, ale ja w to nie wierzę.


Teraz z kolei Maniac mówił dwornie, zarzucając na krótką chwilę lotniczą gwarę. Ale po chwili był już sobą.


- Słyszałem, że przygruchałeś Spirit - zmienił temat.


- Paladin ci powiedział? - odparł jak najbardziej rozbawiony.


- O nie, o wiele bardziej podoba mi się Knight.


- Oj, to będziesz musiał szarżować. Knight jest Icemana. Z drugiej strony, przytrzyj mu nocha, bo on ma tu prawie każdą.


- Z jednym wyjątkiem - dobry humor nie opuszczał go.


- Już ci stary drań Taggart wszystko wypaplał - śmiał się Maniac - Żebyś wiedział, jak Angel gotuje, mmmm - rozmarzył się. - Shotglass powinien wylecieć z hukiem z tej swojej garkuchni.


* * *



Stała w drzwiach. Włosy miała rozpuszczone, w dłoni butelkę szampana. Pewnie od Paladina.


- Nie przeszkadzam? - spytała.


- Oczywiście, że nie - odparł odkładając książkę. Był zaskoczony, ale i cieszył się podświadomie z wizyty. - Usiądź, Knight.


Usiadła na jego łóżku.


- Zawsze wieczorem czytasz?


- Tylko wtedy mam na to czas.


Spojrzała w jego twarz z wyrazem zamyślenia.


- Maniac mówił mi, że jesteś strasznie bystry- przysunęła się bliżej.


- Coś mi musi rekompensować wygląd


Zaśmiała się.


- Fałszywa skromność. Jesteś przystojny.


Znowu się zaśmiała. Najwyraźniej podobali się sobie nawzajem.


Bawili się w te miłosne podchody jeszcze jakieś pół godziny.


Potem utonął w gąszczu jej włosów.


* * *



Czuł się podle. Głowa pękała z bólu, nastrój miał melancholijny. Nie cierpiał tego.


Wstał, wziął prysznic i udał się na śniadanie. Dziś miał wolne. Jego eskadra była akurat zwolniona z patrolowania, a i nie planowano żadnej misji.


Przy stoliku mielił w ustach potrawę zwaną przez Shotglassa jajecznicą, choć niewiele ją przypominała. Siedział z Paladinem, Hunterem i Maniackiem.


- Masz mocno zamyślony wyraz twarzy - powiedział Taggart, gdy już zostali sami - Która?


Spojrzał bez cienia emocji na starego wiarusa.


- Knight - mruknął.


- Niechżesz cię szlag, cicha woda - chichotał Paladin - Szybki jesteś.


- Musimy o tym mówić? - zaczął delikatnie.


- Oczywiście nie. Mam dla ciebie niezły sposób na zabicie czasu.


- Aha?


- Dziś będę ścierał zęby na kłótni z Icemanem i Bossmanem o słuszność Czwartego Artykułu Konwencji Terrańskiej. Będzie za mną Hunter. Obaj uważamy, że jest słuszny.


Czwarty Artykuł Konwencji Terrańskiej mówił o traktowaniu kotów Kilrathi jako istot rozumnych, w związku z tym o stosowaniu wobec nich praw i zwyczaj wojennych Ziemi.


- Będę tam - odparł bez przekonania. - Nie rozumiem tylko jednego - dodał po chwili. - Czym zasłużyłem na zaproszenie?


Paladin uśmiechnął się.


- W ciągu dwu dni namieszałeś tyle, że w innych eskadrach zaczynają krążyć o tobie legendy. Zestrzeliłeś czterech gości w pierwszym locie, owinąłeś sobie wokół palca dziewczynę zajętą przez innego. Ogólnie mówiąc, stajesz się sławny. Uznaliśmy, że możesz mieć coś ciekawego do powiedzenia.


- Paladin - spytał, zmieniając temat - Byłeś kiedyś zakochany?


- Byłem żonaty - odparł Taggart. - Zginęła podczas jednego z najazdów Kilrathi.


- Przepraszam - poczuł się winny.


- Nie masz za co, Dragon - odpowiedział już spokojnie Paladin - Chyba już pora zacząć.


Wstali i przeszli do jego kajuty.


Hunter leżał rozwalony na jednej z sof, puszczając leniwie kółka dymu. Bossman sprawdzał jeszcze jakieś notatki w notebooku, Iceman stał przy iluminatorze.


Na widok Paladina stanęli na baczność.


- Spocznijcie panowie - powiedział Taggart. A więc był dowódcą eskadry, choć zawsze mówił o sobie „najstarszy oficer”. - I, jak zwykle, jesteśmy na ty.


- Spoko - stwierdził Hunter. - Dragon, masz już ustalone stanowisko?


Spojrzał na niego niepewnie. Nigdy specjalnie głęboko nie zastanawiał się nad tym prawem, ale nie uważał go za błędne.


- Myślę, że tak - powiedział po chwili - Uważam, że konwencja jest słuszna.


Bossman mruknął coś na kształt „tak myślałem”, a Iceman usiadł na łóżku Paladina. Sam Taggart usiadł przy komputerze.


- Zaczynajcie.


Bossman chrząknął i zaczął mówić tonem wykładu.


- Uważam, że prawo terrańskie powinno zostać zmodyfikowane. Kilrathi nie mogą

być traktowani jako jeńcy, ponieważ należą do innego gatunku i walka z nimi ma

charakter walki o przetrwanie. Nie ulega wątpliwości, że niebawem staniemy

przed wyborem my


albo oni. Dlatego walka z nimi powinna mieć charakter walki totalnej.


- Wydumał to niejaki Adolf Hitler siedemset lat temu - westchnął Ian St. John - Tyle, że wobec ludzi.


- Futrzaki nie są ludźmi - wtrącił Iceman.


- Cóż za spostrzegawczość - lekko złośliwie skwitował Paladin.


- Tym niemniej są istotami rozumnymi i osiągnęli to wszystko, co my w por wnywalnym czasie. Grzanie działkiem laserowym do wykatapultowanego Futrzaka będzie jak bezmyślne tępienie zwierząt. Zresztą polecieliśmy w kosmos nie po to, żeby podbijać, a po to, żeby spotkać inne istoty rozumne.


- Ale te istoty rozumne chcą nas za wszelką cenę zniszczyć - odparł Bossman.


- Bo tak im do łbów wbijają od małego. Skasujmy cesarza i jego świtę, a zobaczymy jakie są naprawdę - tłumaczył Hunter.


- Tym niemniej to inni niż cesarz i jego świta drą się do videofonu, że upieką nas żywcem.


- Drzeć się możesz i ty - odezwał się wreszcie Dragon.


- Nie mam wielkiego doświadczenia, ale nie sądzę, że zabijanie dla profilaktyki może oznaczać te wszystkie cechy i przymioty, którymi się szczycimy.


- Co masz na myśli? - spytał Bossman.


- Człowieczeństwo, zrozumienie, dążenie do pokoju - mówił wolno


- Po raz pierwszy i, jak dotąd jedyny od pięciu tysięcy lat, udało się to zrealizować zakładając Konfederację Terrańską, czyli łącząc wszystkie państwa i kolonie w jedno. Teraz nie może się okazać, że to wszystko zostało zrobione tylko po to, aby skuteczniej wymordować wrogi gatunek.


- Kto mówi o wymordowaniu gatunku? - spytał pretensjonalnie Iceman - Mówimy tylko o karaniu bandytów, którzy nie uznają żadnych praw jeńca.


- Skoro tak gardzisz Futrzakami - powiedział sentencjonalnie St. John zapalaj c drugie cygaro - to nie zniżaj się do nich poziomu.


- Jeżeli tego nie zrobię, zginą setki kolejnych chłopców, świetnych pilotów, a Kilrathi będą kpić z nas i żądać uwolnienia jeńców.


- A my zbijemy na tym kupę szmalu - odpowiedział Hunter.


- Ale oni wciąż będą mieli pilotów!


- Jeżeli im ich nie oddamy, cesarz może, na przykład, rozkazać atakować nasze kolonie - mówił Blair.


- Wówczas i my zaczniemy wojnę na wyniszczenie. Przecież nie będziemy patrzyli z założonymi rękami na naszą zagładę - skwitował pewien już triumfu Bossman.


- Sądzę, że wyszliście ze złego założenia - powiedział po dłuższej chwili, widząc, że Hunter i Paladin złożyli już broń.


- Tej wojny nie wygra ten, kto ma więcej żołnierzy, marynarzy i pilotów, a ten, kto ma więcej myśliwców, czołgów i okrętów. Musimy wygrać sprzętem, a stracimy mniej ludzi. Sami Kilrathi nie będą groźni bez Dralthich, Salthich i Krantów.


Zaraz po tych słowach nastało milczenie. Paladin i Hunter patrzyli z podziwem na Dragona.


- Ciekawy argument - powiedział Iceman, także zaskoczony.- Gratuluję błyskotliwości.


Wyszedł razem z Bossmanem.


- Synu, masz banię nie od parady - skwitował Hunter.


- Iceman przegrał jak mężczyzna - zauważył Blair - Ale nie złożył jeszcze broni.


- Pierwszego dnia myślałem, że jesteś zbyt pewny siebie - zwierzył się Paladin - A tym czasem widzę, że jeszcze niejeden numer wykręcisz.


- Dzięki za miłe słowa - powiedział Blair.


- Hunter, chcę cię o coś spytać.


- Hm?


- Czy w myśliwcu też palisz cygaro?


- Nie, ale żuję gumę tytoniową. Co robimy?


* * *



To już był drugi jego lot. Znowu towarzyszyła mu Spirit.


Wielki, powolny i ciężki transportowiec klasy Drayman, który został tu teleportowany Hiperskokiem, miał na pokładzie komandosów, którzy w nieznanym celu lecieli na planetę Hermes. Mieli go eskortować do następnego punktu teleportacyjnego, odległego o jakieś dziewięćset tysięcy mil. Przy średniej prędkości rzędu 30 mil na sekundę, oznaczało to dziesięć, dwanaście godzin lotu.


Dziś mogło być gorąco. Jak przekazał wywiad, do polowania na wrogie transporty wysłano asa floty lotniczej Kilrathi, Bhuraka Starkillera, mającego na liście sześćdziesiąt cztery zestrzelenia wśród floty terrańskiej.


Włączył autopilota i wziął do ręki książkę. Rozkaz Halcyona mówił wyraźnie, żeby zachować ciszę aż do spotkania z przeciwnikiem. Automatycznie oznaczało to także zakaz słuchania radia.


Znudziło mu się po trzech godzinach. Pierwszy punkt kontrolny będzie za godzinę i tam prawdopodobnie spotkają pierwszych nieprzyjaciół. Następny za trzysta tysięcy mil. Potem będą już w strefie patrolowej, a więc nie będzie wroga. Chyba, że zaatakuje większymi siłami.


- Dragon, przeciwnik przed nami - ostrzegła Spirit. Trzy wrogie maszyny, nieco z boku. - Jestem gotowa.


- Nie Spirit, musimy być blisko Draymana.


- Zrozumiałam - wysunęła się lekko do przodu.


Trzy Salthi, jak wskazywał radar i celownik, zbliżały się bardzo szybko.


Przełączył rakietę Javelin na broń aktywną. Szybko namierzył na pierwszego. Wkrótce pojawił się czerwony celownik pomocniczy i zamigotał. Odpalił rakietę i włączył dopalacz, aby od razu dobić ofiarę. Salthi oberwał w przód, seria z lasera dobiła go. Spirit zajęła się drugim, gdy tymczasem trzeci podleciał do Draymana i odpalił w niego rakietę.


- Coś nie wyszło, małpo? - usłyszał w videofonie. - Starkiller przybył, więc giń.


- Mój ogień cię zniszczy! - odpowiedział Blair przyspieszając i doganiając Bhuraka - Miło mi.


Salthi zrobił zwrot i znów gnał prosto na Draymana. Bił laserami w transportowiec.


Blair też wykręcił i ruszył za Bhurakiem, z daleka strzelając, licząc, że jeśli nawet nie trafi we wrogiego asa, to utrudni mu celowanie. Jednak już w chwilę później Bhurakowi odpadły jakieś części pancerza. Raczej szczęśliwy zbieg okoliczności niż precyzja.


- Ho, ho, ten małpi chłopak umie walczyć - powiedział Starkiller podnosząc sw j myśliwiec w górę. - Wyzywam cię, Dragon!


- Przyjąłem! - odparł Blair. Wyrwał w górę i gonił Bhuraka. Ale przeciwnik nie był żółtodziobem. Wykonał pętlę i leciał teraz w dół strzelając laserami. Dragon obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i też otworzył ogień. Po chwili jednak gwałtownie wykręcił w bok. Włączył dopalacz, żeby podlizać rany, ale zaraz zganił się, że zostawił Draymana samego. Tymczasem Bhurak leciał za nim, a nie do transportowca.


- Czemu nie zaatakowałeś Draymana?


- Teraz ważny jest pojedynek.


- Ach tak - odparł wykręcając w bok i wychodząc na frontalny atak. Bhurak nie zmienił kierunku.


Ogień otworzyli równocześnie. Tym razem Blair poszedł na całość, niemal zderzając się z Bhurakiem. Przypłacił to utratą jednego działka i systemu katapultowania się.


- Niechżesz cię, Dragon - powiedział Starkiller. - Odpiąłeś mi całą broń.

Wracam do bazy, nie namodzę tu wiele. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

Na razie punkt dla ciebie!


Wrócił do Draymana. Spirit już dawno uporała się ze swoim przeciwnikiem i zgodnie z rozkazem trzymała się blisko transportowca.


- Uciekł mi - powiedział w eter.


- I tak się dobrze spisaliście, podporuczniku Blair - odpowiedział mu ktoś z Draymana. - To był w końcu Bhurak. Powiedział nam, że tu kończy się nasz lot.


- Jestem zdumiona tobą, Dragon - dodała Spirit. - Odegnałeś samego Starkillera. Wyobrażam sobie, jaką minę będzie miał w bazie, gdy dowie się, że odpędził go nowicjusz.


- Dziękuję, Spirit - odparł. - Jak sądzisz, czy teraz musimy przestrzegać ciszy radiowej?


- Nie musicie - wtrącił się ktoś z Draymana. - Dłużej już nie wytrzymam. Lecimy prawie cztery godziny razem, a nie zamieniliśmy nawet słowa. Skąd jesteście?


* * *



- Spirit, pod nami - przerwał dowcip radiotelegrafiście Draymana. - Przykro mi stary, ale musimy cię bronić.


- Przykro będzie ci wtedy, jak nas zestrzelą - odparł wesoło radiotelegrafista. - W imieniu Ziemi przypalcie im tyłki!


I tym razem starali nie oddalać się zbytnio od transportowca. Już wkrótce auto-celownik podał mu informacje o najbliższym celu. Myśliwiec Dralthi.


- Talerzowce!


Włączył dopalacz i pognał na niego, starając się lecieć nieco niżej. Zaraz potem przyciągnął drążek do siebie i zaczął strzelać. Wiązka lasera zdjęła z Dralthiego cały pancerz. Poprawił jeszcze rakietą i już miał szóstego na liście zestrzeleń.


Następny Talerzowiec usiadł mu na ogonie i gonił, ciągle plując wiązkami lasera. Blair zszedł mu z przed nosa i nieoczekiwanie wyszedł na innego Dralthi’ego. Dart trafił w najsłabszy punkt myśliwca, jego bok.


Tymczasem i jego trafiła rakieta. Z przerażeniem spojrzał na spustoszenie, jakie poczyniła. Zniszczyła cały pancerz, i napęd jonowy. Generator tarczy pracował już tylko na trzydziestu procentach mocy. Wystarczy jeden strzał.


Włączył dopalacz i wrócił do Draymana. Jeżeli sprytnie się ukryje, może zaskoczyć któregoś.


- Zdołałam zestrzelić jednego, Dragon!


- Gratulacje, Spirit! - pomyślał, że te dwa słowa zabrzmiały bardziej realistycznie niż wszystkie hymny pochwalne Spirit o jego talencie.


Tymczasem wprost na niego wyleciał zza Draymana Dralthi. Nie udała się więc pułapka. Znowu poleciał niżej niż przeciwnik, by potem niespodziewanie zaatakować go od dołu. Ale teraz nie miał już rakiety.


Gwałtownie szarpnął drążkiem, aby tę jedną chwilę być na tyle Dralthiego.

Zaliczył jeszcze jedno trafienie. Baterie lasera wyczerpały się.


Talerzowiec zaczął uciekać. Natychmiast włączył dopalacz i jeszcze raz poczęstował laserem. Tym razem wystarczyło.


- Z żalem proszę o wsparcie! - usłyszał głos Spirit. Od razu pognał w jej stronę. W końcu już raz ocaliła go.


Kątem oka spojrzał na jej uszkodzenia, wyświetlone właśnie przez komputer.

Była już uszkodzona we wszystkich sektorach.


- Spirit, proszę, wracaj do bazy - krzyknął.


- Mój honor to posłuszeństwo - powiedziała kierując się prosto na Dralthiego - Ale to nie był rozkaz!


Jej maszyna zderzyła się z Talerzowcem.


- Jezu Chryste! - krzyknął, a przerażenie ścisnęło mu gardło. Ale nagle na tle niesłyszalnej eksplozji dostrzegł malutki, szary kształt.


- Niech cię diabli, dziewczyno - powiedział z ulgą.


- Czegoś takiego już pewnie nie zobaczę - powiedział Drayman. - Ona wzięła na siebie zalokowaną w nas rakietę. Bóg jeden wie, kogo w końcu trafiła.


* * *



Odprawa zaraz po obiedzie najbardziej popsuła humor Hunterowi.


- Ale sobie wybrali porę na atak - mruczał po drodze na pokład hangaru.


- Poraź pierwszy od dłuższego czasu mamy szansę być w ofensywie - powiedział Halcyon. - Dlatego, zanim przybędą nowe siły wroga, wyślemy was na głęboki rekonesans w przestrzeń kontrolowaną przez Kilrathi. Lecimy parami...


- Lecicie - poprawił Hunter.


- St. John! Znowu podpadasz.


- Sądziłem, że się pan przyzwyczaił.


Halcyon nie dał się wyprowadzić z równowagi.


- St. John za karę pozostanie w bazie.


- Ależ... - zaczął Hunter.


- Trzeba było myśleć wcześniej. Paladin, będziesz skrzydłowym Angel, Iceman ze Spirit, Bossman z Knight, no i nasi najmłodsi. Rozwalcie wszystko, co spotkacie. Aha, mała niespodzianka. Po ostatnich wyczynach Spirit i Dragona dowództwo sektora zdecydowało się przyznać wam nowe maszyny. Od dziś latacie na Scimitiarach.


Wszyscy wybuchnęli śmiechem radości. Podniesiono wreszcie statut eskadry, dawno jej się to należało ze względu na zasługi.


- Odmaszerować - przywołał ich do porządku suchy głos


Halcyona


* * *



Maniac niecierpliwie zmieniał pozycję lotu względem Dragona. Stał się jeszcze bardziej nerwowy, gdy w pierwszych dwu punktach nawigacyjnych nie spotkali nikogo.


- Dopalacz, Blair! - odezwał się nagle Marshall.


- Zwariowałeś?


- Nie. Inaczej miny oblecą cię jak muchy.


Maniac wyraźnie oddalał się. Cóż innego mu pozostało, podążył za nim.


- Niechżesz cię, masz rację! - zakrzyknął do Todda, gdy opuścił pole minowe bez jednego uszkodzenia.


- Musisz się jeszcze sporo nauczyć! - odparł Maniac.


- Hej! Tam są bękarty! - zakrzyknął po chwili Marshall, oddalając się ze znaczną szybkością. Na radarze Dragon widział przynajmniej dziewięciu przeciwników.


- Maniac, wracaj, wariacie! - wydarł się do videofonu.


- Zapomnij o tym.


Klnąc na swojego skrzydłowego przyspieszył, ale zastosował swój manewr z poprzedniej batalii, lecąc nieco niżej. Gdy otworzył ogień z miotacza materii, wystarczyło kilka sekund, aby Salthi rozleciał się w kawałki.


- Pomocy! Rozerwą mnie na kawałeczki! - zakrzyczał Maniac.


- Po coś się tam pchał? - mruknął Dragon, kierując się w jego stronę, waląc z działek do wszystkiego co popadnie. Po chwili szybkostrzelność gwałtownie zmalała. Energia w miotaczu materii wyczerpała się. Tymczasem dwa Salthi siadły mu na ogon. Dopalacz i dół, wprost na Maniaca. Tamten w górę, dwa Salthi rozbiegły się.


- Ha, mam jednego! - krzyknął Maniac.


Dum, dudum... Już iskrzyły się jakieś przewody, wysiadł auto-celownik, uszkodzony Intercom.


- Maniac, idioto, mało mnie nie rozpieprzył!


- Hej, mam drugiego!


Dragon w tej samej chwili wypluł serię w jakiegoś uszkodzonego już przeciwnika. Odpadło skrzydło, potem wiązka materii zniszczyła kabinę pilota. To cud, że po chwili w próżnię wyleciały jeszcze zwłoki Kilrathiego.


Blair znów widział przed sobą przeciwnika. Leciał wprost na niego. Chris zniżył lot i wziął go, jak zawsze od dołu. Jednakże przeciwnik też poleciał w dół, przez co omal się nie zderzyli.


- Atak od dołu, gdzieś to już widziałem! - zachrobotał znajomy głos - To ty, Dragon?


- Witaj Starkiller! Rewanż?


- Czemu nie?


Odlecieli kawałek od walczących w tłoku Salthi i Maniaca.


- Wiesz, nie spodziewałem się, że pokona mnie nowicjusz!


- Jeszcze tego nie dokonałem...


Frontalna szarża, po pierwszych trafieniach obaj skręcili.


- Wracaj, wariacie! - krzyknął Maniac.


- Nie cytuj mnie!


Ha, teraz on miał swoje małe szaleństwo. Bhurak tym razem atakował o wiele gro niej, jedynie gwałtowne wpadnięcie mu w celownik jednego z Salthi zatrzymało serię, która niechybnie odesłałaby Blaira do wieczności. Dragon skwapliwie dobił przeciwnika, który przypadkiem ocalił mu życie. Odleciał gdzieś daleko i wypalił wszystkie rakiety w kotłowisko maszyn, nie zważając, do której celuje. Ale z przyjemnością odnotował zniknięcie z radaru dwu kropek.


- Farciarz! - krzyknął Maniac. W jego głosie słyszał zazdrość.


Jeszcze pięciu. Wśród nich sam Bhurak.


Co by nie mówić, Maniac był narwanym, ale świetnym pilotem. Zestrzelił jeszcze dwa, a ostatni nie mógł sobie z nim dać rady. Ale tymczasem Bhurak siadł mu na ogon. Uszkodzony system katapultowania się, zniszczona ostatnia rakieta, zniszczony jeden miotacz materii.


- Kurwa!


- Blair, musisz mi pomóc!


- Sam mam kłopoty!


Jeszcze jedno trafienie. Ale i Salthi Bhuraka nie wyglądał dobrze.


- Zabawne - usłyszał chrapliwy głos Kilrathiego - Walczymy dwie minuty, a jesteśmy obaj poszarpani że ho. Cóż, ja lecę, ale ty też najlepiej nie wygl dasz!


- Remis?


- Masz to człowieku. Od tej pory zawsze wzywaj Starkillera. To dziwne, zaczynam cię lubić. A przecież walczymy na śmierć i życie.


Kilrathi wyłączył się i odleciał gdzieś w przestworza. Blair zawrócił, żeby pomóc Maniackowi. Same jego przybycie wystarczyło, aby spłoszyć ostatniego myśliwca.


- Nie spieszyłeś się! - rzucił wściekle Marshall.


- To był Bhurak!


- A ich ośmiu! Bez pojedynków, bohaterze!


- Wolałbyś, żeby tobie przypalił dupę? Trzeba było jeszcze bardziej szarżować!



- Ha, za to mam ich czterech - twarz Maniacka migotała w videofonie Intercomu.



- Ja trzech - odwarknął. - I jednego uszkodzonego! Módl się, żeby to był koniec!


- Do kogo?


Nie odpowiedział.


* * *



- Albo, chłopcze, masz takie cholerne szczęście - zaczął Halcyon, osobiście pofatygowawszy się na pokład hangarowy. - Albo jesteś cholernie dobry. Mogę wam powiedzieć, że podczas waszego patrolowania uderzyliśmy na wrogi niszczyciel. Jest już przeszłością. No, zmiatać mi, młodzieży!


- Stary jest w strasznie dobrym humorze - zauważył po chwili Dragon - Musiało się im udać.


- Za to nam się prawie nie udało - odwarknął Maniac - Nie znasz zwyczajów, ale zapamiętaj sobie, że najpierw współpraca, potem szaleństwo!


- Chyba nie zawsze o tym pamiętasz - powiedział ostro Blair.


- Christopher - zaczął Maniac, z trudem panując nad sobą. - Lubię cię, ale każdy ma swój styl pracy.


- Postaram się zapamiętać...


W barze spotkał Huntera i Spirit. Ian, oczywiście, z cygarem, Mariko z gitarą.



- O, nasze asy! - krzyknął St. John, przyglądając się uważnie ich mundurom. - Halcyon nie mówił wam?


Spojrzał na niego pytająco.


- Bierzcie tego starego drania Taggarta i biegiem do Halcyona! - przybrał surowy wyraz twarzy - Gamonie!


Paladin wychodził właśnie z koszar eskadry z dwoma pismami pod ręką i pięknym, staroświeckim piórem w drugim.


- Przodem! - krzyknął na nich - Spirit, wstydź się! Taki świetny pilot jak ty - znowu jego głos nie był złośliwy. - A wy możecie odkładać żołd na dzisiejszy wieczór! Shotglass, będziesz wisiał, jeśli dziś nie będzie czegoś specjalnego!



- Ale - chciał coś powiedzieć Todd.


- Przodem smarkaczu!


Spojrzeli na siebie pytająco i wyszli.


* * *



- Przepraszam panowie, że o was zapomniałem - powiedział Halcyon, biorąc pisma od Paladina i coś na nich pisząc. Obaj piloci stali wyprężeni jak struna, Marshall i Blair. Halcyon odłożył pisma i podszedł do nich.


- Panowie, w związku z przekroczeniem przez was obu dziesięciu zestrzeleń, jak i doceniając wasze zasługi, zwłaszcza ostatnią walkę, po konsultacji z wiceadmirałem Tolwynem, mam honor awansować was na poruczników!


- Tajest, panie pułkowniku - wypalili chórem.


- No chłopcy, teraz dam wam kopa w górę - powiedział Paladin zakładając im gwiazdki. - Za konfederację Terrańską!


- Za Ziemię! - krzyknął w przypływie euforii Blair.


- Za Marsa! - zawtórował mu Maniac.


* * *



Minęło kilka miesięcy, podczas których nie narzekał na brak zajęć. Na dobrą sprawę codziennie był w maszynie. Przez ten czas dorobił się następnych kilkunastu zestrzeleń, dzięki czemu prześcignął Maniacka, Spirit i Knight. Przybyła jeszcze jedna gwiazdka na pagonach, stał się pełnoprawnym pilotem Tiger’s Claw. Miał dość znaczny udział w sukcesach lotniskowca, Paladin i Hunter otaczali go odpowiednim nimbem sławy, jak zresztą całą swoją eskadrę. Przez to wszystko Purpurowa Eskadra była znana w całej flocie, choć znalazłoby się wiele lepszych.


Był to już dziesiąty rok służby Terran Confederance’s Ship Tiger’s Claw we flocie terrańskiej, a w sumie trzydziesty całej wojny przeciw Kilrathim, nieustającego boju toczonego po całej galaktyce. Przez ten czas padały kolejne planety zamieszkałe przez ludzi, za każdą jedną zdobytą Konfederacja traciła dwie.


Teraz kolejna kampania w systemie Vega, wszystkie poprzednie zakończyły się całkowitymi porażkami. Wiele okrętów ciężko postrzelonych cudem wydostawało się skokiem teleportacyjnym poza sektor, jeszcze więcej zostało tu na zawsze. Tiger’s Claw był pierwszym który utrzymywał się tak długo, choć wielu pilotów przypuszczało, że to ich ostatnia kampania w tej wojnie, łącznie z niejakim Doomsday’em, podporucznikiem jednej z eskadr, wiecznym pesymistą.


Jedno w tej wojnie frapowało Blaira: Tiger’s Claw zestrzelił już ponad pół tysiąca wrogich maszyn w swojej historii, a mimo to nie posunęli się praktycznie o krok. Piloci pokroju Iceman’a mieli po czterdzieści zestrzeleń, a Kilrathi wciąż wysyłali przeciw nim świetnych pilotów. Dopiero niedawno zdał sobie sprawę, ile miał racji mówiąc o wojnie toczonej na sprzęt, nie na ludzi.

Sam wielki Iceman był zestrzelony


przynajmniej sześć razy, a nie poległ, katapultując się. Tak samo było z innymi. Gdyby porównać straty i zyski, pewnie okazałoby się, że tak naprawdę piloci lotniskowca zestrzelili niewiele więcej maszyn niż sami stracili.


* * *



- Dragon, możesz lądować!


Niezgrabnie posadził maszynę na pokładzie lotniskowca, zacięły mu się zamki przy hełmie.


- Wygląda na to, że było trochę gorąco - powiedział mechanik pomagając mu wyjść z maszyny.


- Muszę się napić.


W chwilę później wylądował Paladin, który dziś był jego skrzydłowym.


- Jezu Chryste, co za lot! - powiedział major Taggart.


Blair nie odpowiedział. W milczeniu dojechali aż do baru. Tam od razu poprosił o coś mocnego do picia. Shotglass popatrzył na niego ze zdziwieniem, ale w końcu wyciągnął spod lady butelkę wódki i nalał mu do kieliszka. Blair wypił jednym haustem i poprosił o następny. I jeszcze o następny.


- Dość! - Paladin stanowczo położył mu dłoń na ramieniu i odciągnął od baru. - Siadaj!


Dragon posłuchał. Dopił trzeci kieliszek i poczłapał do najbliższego stolika.

Paladin rzucił Shotglassowi monetę i usiadł obok Blaira.


- Słuchaj chłopcze - zaczął po chwili - takie rzeczy się zdarzają. To bardzo smutne, wstydem byłoby nie odczuwać żalu, ale pamiętaj, cholera, że to jest pieprzona wojna. Ona naprawdę nie jest pierwsza i nie będzie ostatnia. No, pamiętaj, że ja też straciłem żonę - poklepał Dragona po ramieniu. - Chris, nie bądź babą.


- Widziałeś, co on zrobił? - spytał po chwili Blair.


- Kto?


- Bossman. Wycofał się i ją zostawił!


- Dobrze wiesz, że to nie było tak. I nie próbuj winić za to starego Kiena. On też czuje się podle, inaczej nie złożyłbym wniosku o przełożenie raportu. To doświadczony pilot, ale wierz mi, strata skrzydłowego boli nawet największych asów. Wycofywał się, bo taka była konieczność. I kazał to zrobić Knight!


- Ale to ona zginęła! Mógł ją osłaniać! - wzrok Blaira robił się coraz bardziej mętny.


- Słuchaj, Chris, a ty oddałbyś życie za każdego pilota, z którym latasz?


Blair długo nie odpowiadał.


- Nie wiem - westchnął w końcu.


- No, to bierz się w garść i idziemy!


Paladin wstał i ruszył do drzwi, Dragon podążył za nim. Pojechali winda piętro wyżej i poszli wprost do kwatery Halcyona. Pułkownik razem z Bossmanem czekali już w środku.


- James, opowiadaj - westchnął ciężko Halcyon. Blair po raz pierwszy widział na jego twarzy smutek. Taggart poczekał, aż wszyscy usiądą i zaczął zdawać relację.


- Zgodnie z rozkazem lecieliśmy w dwu grupach, każdy oddzielnie sprawdzał swoje punkty nawigacyjne. Dopiero punkt trzeci miał być wspólny, tam też spodziewaliśmy się silnie strzeżonego konwoju przeciwnika. Szansę na to, że uda nam się wszystkim dotrzeć jednocześnie, były niewielkie. Dlatego właśnie Bossman z Knight przybył wcześniej, nie spotykając w swoich punktach nawigacyjnych żadnego przeciwnika. Ja z Deathknghtem spotkaliśmy jeden klucz Krantów, w liczbie trzy. Dwa z nich zestrzeliliśmy, jeden uciekł. Gdy dotarliśmy do konwoju, Knight z Bossmanem już walczyli, ściągnęli na siebie całą eskortę, sześć Krantów. My z Dragonem, wykorzystując sytuację, rozprawiliśmy się z transportowcami. Kiedy chcieliśmy uderzyć jeszcze na Kranty, Bossman wydał rozkaz odwrotu. Widziałem zarówno jego, jak i Knight na autocelowniku, decyzja jak najbardziej słuszna. Bossman jednak nie pociągnął za sobą reszty, wszystkie sześć rzuciły się na Knight i zestrzeliły ją. My z Dragonem osłanialiśmy tak długo, jak tylko się dało Bossmana, poczym też wzięliśmy nogi za pas. Dragon zdołał jeszcze jednego zestrzelić. Bilans akcji: zestrzelone dwa transportowce typu Dorkir, trzy myśliwce typu Krant. Ja zdołałem zestrzelić dwa, Dragon trzy, Bossman tym razem bez zmian. Straciliśmy Knight.


Zapadła cisza. Siedzieli w bezruchu, aż w końcu Halcyon rozpoczął poruszanie ostatniej formalności.


- Ciała kapitan San Juan nie odnaleziono. Symboliczny pogrzeb za godzinę. Powiadomcie resztę eskadry. Bossman zostaniesz jeszcze ze mną chwilę. Wy jesteście wolni.


W godzinę później cała eskadra, a także po dwu przedstawicieli z pozostałych, ksiądz i pułkownik Halcyon oddawali ostatni honor poległej. Lecz nawet gdy już wszyscy się rozeszli, na bocznym skrzydle pokładu startowego, powszechnie zwanego przez pilotów Cmentarzem, stały trzy osoby.


Dla Spirit była to już strata drugiej bliskiej osoby na lotniskowcu. Łzy w oczach Japonki były wielkie, spływały po twarzy zostawiając brzydkie zaczerwienienia.


Paladin stał obok i trzymał ręce na ramieniu młodego kapitana, z którym ł czyła go ogromna przyjaźń, zdolna pokonać dwadzieścia lat, jakie ich dzieliły.



Gdy zeszli z pokładu i zdjęli kombinezony, podeszła do nich Angel. Na jej pięknej twarzy nie malowało się żadne uczucie.


- Blair, jutro lecisz poranny patrol o piątej rano z Bossmanem.


- Dziękuję, pani kapitan - powiedział z wyraźną niechęcią. Angel nie odpowiedziała.


- Rozzłościła mnie - powiedział kilka minut później Paladin. - Jeszcze przed chwilą widziałem jak płakała. A teraz mówi ci po nazwisku i to tak, jakby chciała ci wykolić oczy.


- Dobrze, że nie latam z tą jędzą - westchnął głośno Dragon.


- Myślę, że się jej podobasz - mruknął cicho Paladin. Objął ramieniem Spirit.

Ojcowskim objęciem. - Chodź z nami, Mariko, i tobie nam będzie raźniej.


- Dziękuję, Tag..., James.


Paladin uśmiechnął się szczerze.


- Wreszcie mówisz mi po imieniu. Oho, idzie Todd.


Maniac spojrzał na Dragona, wykonując szereg nerwowych ruchów dłońmi.


- Chris, pozwól na chwilę.


Blair odszedł z nim kawałek na bok.


- Dragon - zaczął szeptem Maniac - Nie rób TEGO jutro.


Twarz kapitana Blaira zadrżała.


- Czego? Czego mam nie robić?


Maniac spojrzał z kpiną w jego oczy.


- Latałem z tobą i trochę cię znam. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Powstrzymaj swoją ambicję.


- A ty - rzucił ostro Dragon - czy potrafisz?


Nastała pełna napięcia cisza. W końcu Maniac klepnął Chrisa w ramię.


- I tak wiem, że to zrobisz - westchnął - I nie mam do ciebie o to pretensji.

Sam bym się tak zachował.


- Dzięki, Todd. Za przestrogę.


* * *



- Mogę?


Major Taggart wstał znad komputera i odwrócił się. Blair stał w drzwiach, ci gle jeszcze w mundurze.


- Dragon, chłopcze - powiedział Paladin zdziwiony - Co ty tu robisz o tej porze? Nie miałem pojęcia, że tak to przeżyjesz.


Blair wszedł do pokoju dowódcy eskadry i usiadł ciężko na łóżku.


- Nie chodzi tylko o to.


Paladin pogrzebał coś chwilę przy komputerze, wyłączył go i odwrócił się do młodego kapitana.


- Napijesz się?


Chris skinął głową. Patrzył tępo w iluminator, podczas gdy Paladin krzątał się koło małej szafki. Po chwili postawił na stoliku dwie szklaneczki i nalał do nich niebieskiego trunku.


- O co chodzi, Chris?


Blair wziął głęboki oddech i zaczął mówić.


- Chodzi o Maniacka i Spirit.


- Maniac pewnie coś palnął, jak to zwykle on, a Spirit? Coś się stało? - tu Paladin pociągnął troszkę ze szklaneczki i spojrzał pytająco na Blaira. Dragon też upił troszeczkę i przez chwilę wyglądał, jakby nie mógł się zdecydować, co powiedzieć.


- Ja nie mogę lecieć jutro z Bossmanem. Nie będzie między nami współpracy...


- Sza, chłopcze, mam nadzieję, że nie chodzą ci po głowie jakieś głupstwa - Paladin zmarszczył brwi.


- Nie, nie - zapewnił pośpiesznie Chris - ale... No, rozumiesz, znaczy się, rozumie pan, majorze.


Tu jednym haustem opróżnił szklankę.


- Jesteś roztrzęsiony, chłopcze. Trzeba cię wsadzić w maszynę i pozwolić latać, to zawsze najskuteczniejsza metoda. Mam nadzieję, że nic nie kręcisz. Zresztą, jesteś świetnym pilotem i nie mam powodów, żeby ci nie ufać. O co chodzi ze Spirit?


Blair westchnął głęboko.


- Strasznie na mnie przed chwilą nawrzeszczała. Ona, to trochę nienormalne, przyznasz. Jakby strata Knight była dla niej wielkim ciosem.


Teraz dla odmiany Paladin milczał przez dłuższą chwilę.


- To już, chłopcze, nie twoja wina, a twoich genów. Widzisz, przyszedłeś tu w miejsce jej narzeczonego, Philipa, który zaginął podczas samotnego patrolu. Zniknął, rozpłynął się. Otrzymaliśmy sygnał zestrzelenia, ale on katapultował się. Jednakże nie udało się go nam odnaleźć. Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego. Prawdopodobnie dostał się do niewoli, ale tam w pobliżu nie było żadnego okrętu czy bazy Kilrathich. Może któryś z pirackich okrętów go zabrał, ale to nie jest pewne. Zresztą oni z reguły wypuszczają pilotów wolno, albo sprzedają za słoną cenę. No a on się nie znalazł. Zniknął. I nie jest absolutnie twoją winą, że masz identyczny głos co on. To może wywoływać różne emocje. A Knight, cóż, w końcu to jej najlepsza przyjaciółka - major przerwał opowieść i objął ramieniem Blaira.


- No, chłopcze, nie martw się o tą pannę i idź spać. Jutro ciężki dzień przed tobą.


- Na razie, Paladin.


- Dobranoc, chłopcze.


Kapitan Christopher Blair wrócił do swojego pokoju, rozebrał się i umył, ale spać nie poszedł jeszcze przez długi czas.


* * *



Nie spotkał Maniacka ani razu tego dnia, mimo że obaj mieli wolne. Nawet na śniadaniu.


Hunter pełnił dziś rolę kuriera i już dawno odleciał z wiadomością na jakąś stację planetarną. Paladin ze Spirit mieli patrol.


Został sam wśród wrogów. Angel zjadła śniadanie w towarzystwie Icemana i Bossmana, wszyscy troje z daleka ostentacyjnie omijali Dragona.


Na wezwanie do stawienia się na pokładzie startowym zareagował wiązanką przekleństw. Oficer w videofonie usłyszał wszystko.


Wyszedł na korytarz i wolnym krokiem, trochę niezdarnie dopinając kombinezon, skierował się ku pokładowi startowemu.


* * *



Złam szyk i atakuj tak dobrze teraz oż ty jasna cholera czy to bydlę nie może ruszać się szybciej mam cię laser z tyłu co on tam robi ha nie Bossman nie tym razem formuj szyk nie wracaj znowu laser jeee huuuu to było piękne wiem że jestem dobry nie musisz mi powtarzać o taak wiem że ci potrzebna nie zawracaj albo możesz i tak daleko nie uciekniesz o wracasz jednak jesteś mądry Bhurak witaj jeszcze raz w naszym meczu na razie półtora do jednego dla mnie dlaczego półtora raz wygrałem to punkt i raz remis czyli pół ach wy Kilrathi nie znacie szachów no dobra jeden po dwa remisy widzę że siebie cenisz niech cię szlag dobry jesteś ha Bhurak jesteś uszkodzony w przynajmniej połowie sektorów zaraz co robi ten drugi we dwóch skurwysyny jasny szlag odesłał go zestrzeliłeś Bossman jednak jesteś twardy tanio się nie sprzedasz no już jesteśmy daleko już nikt nie będzie się czepiał że ci nie pomogłem Jezu Chryste nie wyłączyłem videofonu no to pięknie chyba sąd polowy kurwa mać skąd wziął się ten pieprzony niszczyciel dobra ja wracam co nie zostawiać cię samego a co ty zrobiłeś z Knight ja też jestem postrzelony to ci Kien muszę przyznać pilotem jesteś świetnym już czterech wiej ze mną Boże co ja robię przecież on jest moim kolegą Bossman wracam Bossman cholera wytrzymaj jeszcze chwilę Kien skacz skacz do cholery rany Boskie za późno...


* * *



- Nie będę się mazgaił - powiedział do siebie Dragon wysiadając z maszyny. Technik chyba nie usłyszał. Natychmiast wyjął z kasetonu dysk z zapisem lotu i poszedł z nim do Paladina. Było to jawne wykroczenie, na szczęście dzisiaj Halcyon nie udał się na pokład startowy, żeby go powitać.


Taggarta nie było. Dragon stał chwilę w bezruchu w jego pokoju, w końcu wyszedł i skierował swe kroki prosto do biura komandora Halcyona. Już w drzwiach wpadł na Paladina.


- Hej, chłopcze, ostrożnie - wykrzyknął Taggart z wesołym błyskiem w oczach. - Co masz?


Chris pokazał ukradkiem dysk, na co Paladin gwałtownie spochmurniał.


Szybko wrócili do kwatery majora Taggarta, Paladin włożył dysk do komputera i obejrzał dokładnie zapis lotu, ze wszystkimi dźwiękami.


- Rany Boskie, chłopcze, coś ty narobił - odezwał się wreszcie po długim milczeniu. - Czyś ty oszalał? Co mam z tym zrobić?


- Chyba tylko zanieść Halcyonowi. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jest mi głupio.


- Następnym razem pomyśl, za nim zrobisz, baranie. Idioto, arogancki g wniarzu! Zabiłeś jednego z najlepszych pilotów na tym okręcie! I nie będę bronił!


- Nie oczekiwałem tego.


- Milcz! I wynoś mi się stąd. Nie opuścisz kajuty bez wyraźnego rozkazu!


Dragon wrócił pośpiesznie do swojej kajuty i usiadł przed komputerem. Robił coś, aż w końcu nie powstrzymał drżenia rąk i wyłączył maszynę.


- Boję się.


Chwilę później zamigała lampka nad wejściem i rozległ się ostry, nieprzyjemny, modulowany dźwięk. Po chwili stopniowo ucichł i znów zabrzmiał. Paladin ogłaszał alarm w eskadrze.


W chwilę później otwarły się drzwi i do pomieszczenia weszli piloci.


- Się masz, Chris - powiedział Hunter, najwyraźniej nieświadomy jeszcze powagi sprawy.


- Dzięki, Ian, ale nie najlepiej.


Angel nie była w stanie ukryć łez.


Jeden Maniac spojrzał na niego pytająco. A wyraz twarzy Dragona był wystarczaj cą odpowiedzią.


- A jednak - westchnął ciężko Todd. Nikt nie spytał, co to ma znaczyć.


Rozsiedli się wygodnie, gadali jeszcze przez chwilkę, aż wreszcie Paladin wstał i podniósł rękę. Wszyscy umilkli i spojrzeli na niego. Twarz jego wyrażała dziwny smutek i zmartwienie. Stał tak chwilę milcząc, reszta eskadry z napięciem oczekiwała. W końcu wyjął z pudełka dysk, włożył go do komputera i włączył odczyt. Oczom eskadry ukazała się cała walka, jaką stoczono przy wykonującym skok niszczycielu. Znamienne, Dragon nie odezwał się ani razu, z wyjątkiem odmowy pomocy Bossmanowi i późniejszej paniki, gdy zdał sobie sprawę, co zrobił.


Gdy film skończył się, Paladin wyjął kaseton i dopowiedział:


- Niszczyciel wroga zbliża się, do ataku wyznaczono maszyny 1.Eskadry.


Cisza, objęła salę, Dragon wbił wzrok w podłogę.


Nagle spazmatyczny krzyk wybuchł w kajucie. Angel nie wytrzymała i rozpłakała się, w sposób, który aż nie przystawał dojrzałej kobiecie.


- Co on zrobił?! Co ten gówniarz zrobił, o Boże! Ty podła gnido, ty...


Płakała dalej. Iceman i Maniac próbowali ją pocieszyć.


- Proszę się uspokoić! - powiedział ostro Paladin. - Zebraliśmy się tu, aby dokonać sądu koleżeńskiego, a nie wyć! Głosu będę udzielał ja! Pani kapitan Devereaux, proszę się uspokoić! Iceman, chcesz coś powiedzieć?


Iceman zostawił Angel i z lodowato powiedział:


- Nie ma nawet o czym mówić. Musimy wydać go żandarmerii. Sąd polowy i kula w łeb.


Ów lodowaty spokój nie opuścił go nawet po śmierci Knight.


- Mike, nie masz racji - odezwał się Hunter. - To chłopak, jeszcze bardzo młody, nie warto, żeby ginął. Tak samo jak nie warto było, żeby ginęła Knight.



Twarz Icemana drgnęła.


- Knight nie została zamordowana!


- A Dragon też nie zestrzelił Bossmana!


- Nie, gnojkowi wydawało się, że jest jakimś cholernym mścicielem - warknął Iceman. - Arogancki zapomniał, że jest prawo!


- O nie, panie majorze - odezwał się spokojnie Dragon. - Podobała mi się Josephine, przyznaję. Prawdopodobnie byłem bliski zakochania się. Można powiedzieć, że myślałem o zemście. Złamałem prawo z czystą premedytacją, niepisane prawo pilota. Ponieważ uznaję, że jeśli jest złe, to można je łamać! I jestem gotów ponieść konsekwencję. Pragnę jednakże panu przypomnieć, że to pan, powołujący się na praworządność, chce mordować Kilrathich! A prawo życia?


- Ty smarkaczu! - głos Icemana drżał. Niesamowitą rzeczą było widzieć go, zazwyczaj spokojnego do niemożliwości, tak rozwścieczonym. - Co ty możesz wiedzieć o prawie życia? Żyję prawie dwa razy dłużej niż ty i o wiele, wiele więcej widziałem. To moją, a nie twoją rodzinę, wymordowali Kilrathi tu, w Vedze. To moją rodzinę ukrzyżowali, zobaczywszy w domu krzyżyk! Co ty możesz wiedzieć? Widzisz to ramię? To cybernetyczny przeszczep, to ramię jest złożone ze sztucznych tkanek. Jaki ty możesz mieć motyw?


- O swoich motywach będę mówił przed Bogiem - odparł Dragon.


- Nie mieszaj w to kogoś, kto nie istnieje, Chris - włączył się w dysputę Maniac. - Jaki Bóg? Jaką cześć można żywić dla wiszącego na krzyżu człowieczka? I co, może mi powiesz, że to w imię twojego boga miłosierdzia zabiłeś człowieka?


- Moim bogiem jest wojna, i jemu służę - dorzucił Iceman.


- Zabijać Koty, to mój cel. Uwierzyłem w tego Boga, gdy zginęła moja rodzina.


- Pluję na boga, którego jesteś wyznawcą - dodał Maniac.


- Todd! nie bluźnij! - powiedział surowo Paladin. - I proszę do rzeczy!


- Ja nie pozwolę, żaby zginął Dragon - odezwała się Spirit.


- To w jego osobie zwrócono mi Philipa. To cud, jeśli wy nie wierzycie w Bog w, jesteście głupcami.


- Wierzę w potęgę ludzkiego umysłu - odparł Maniac. - To ludzki umysł stworzył laser, genetykę, roboty.


- A kilrathijski miotacz materii.


- May mówić o Chrisie - przerwał Hunter. - I może pora, aby przerwać ten spektakl. Czy wy nie widzicie, że ta nasza eskadra, to jakiś obłęd?


Zapadła cisza.


- Jaki obłęd? - przerwała ją po chwili Angel.


- Jak to jaki? Chris może nie wiedzieć, jest nowy, ale wy? No spójrzcie na siebie! Jesteśmy wszyscy chorzy przez tę wojnę. Spirit straciła narzeczonego, w którego miejsce pojawił się człowiek, który ma identyczny głos, choć z wygl du jest inny. Charakter niemal ten sam i ten samiutki sygnał wywoławczy. Paladin, tak jak nie znosił Philipa, zaprzyjaźnił się z Chrisem! Czy to jest normalne? A czy normalne jest to, że Todd, którego mam za przyjaciela i który zawsze bił rekordy zarozumiałości przez ostatnie osiem miesięcy, czyli w jakiś miesiąc po tym, jak tu przybył, ani razu nie był na przepustce? Co to ma znaczyć? Dlaczego nie widziałem razem od trzech miesięcy tak kochających się przedtem Angel i Bossmana? Dlaczego jedni przed drugimi mamy jakieś potworne tajemnice, z których nikt się nie chce wyspowiadać? I dlaczego tylko u nas dochodzi do zbrodni wojennych, a nie w żadnej innej eskadrze? No powiedzcie ludzie, co was tak dręczy? Ja mogę zacząć...


Wszyscy wyciszyli się.


- Jak wam wiadomo, pochodzę ze starej arystokratycznej rodziny. Korzenie jej giną gdzieś w pomroce dziejów, podobno jeden z moich przodków w czasach Pierwszego Średniowiecza brał udział w wyprawach krzyżowych. Zresztą, co wam będę mówił. Powiem jasno, dlaczego zajmę takie a nie inne stanowisko w sprawie Dragona. To co powiem, wstrząśnie wami, ale mnie na tym nie zależy. Otóż pół roku temu przegrałem do niego kupę pieniędzy...


- Hunter... Ty nie mówisz poważnie - Paladin chyba zaczął się czegoś domyślać.



- No i wiadomo, nie byłem tego w stanie spłacić. Wtedy on zaproponował mi... współpracę.


- To kłamstwo! Bossman nie był Mandarynem! - wrzasnęła Angel.


- Kto powiedział, że należał do Stowarzyszenia Mandarynów? Przecież nie był zdrajcą! Sposób zwrotu pieniędzy polegał na czym innym... Chodziło o... Powiedziałem mu, że będę w stanie wypłacić się za dwa miesiące. On powiedział, że życzy sobie wypłaty natychmiast i powiedział, że za tę sumę jedyną rzeczą jaką go interesuje jest mój kordzik, rodzinna pamiątka, ma prawie tysiąc lat, i że ma go otrzymać najwyżej za dwa tygodnie...


- Ile ty musiałeś przegrać? - spytał Paladin


- To dlatego chciałeś się wtedy powiesić? - stwierdziła zdziwiona Spirit.


Hunter zarumienił się.


=”Courier New CE”>- Tak, to jest przyczyna. A przegrałem wtedy kawał szmalu. Ponieważ jestem człowiekiem honoru, musiałem dotrzymać słowa, albo... postąpić po oficersku. Kiedy Spirit uratowała mnie, zdałem sobie sprawę, że nie mam nawet komu tego kordzika zapisać, a moja matka zapłakałaby się, gdyby odesłano jej kordzik. Miałem brać go ze sobą na każdy lot jako talizman.


- Ale przecież masz ten kordzik?


- Tak. Kazałem wykonać identyczny, też ze złota, srebra, stali i diamentów. A pieniądze nań wziąłem z... No cóż, na planecie Mars zaginął kiedyś w tajemniczych okolicznościach pewien pułkownik. Poprosiłem wtedy Maniacka, aby polatał za mnie, ja zaś za jego przepustkę poleciałem na Marsa i wynająłem kilku ludzi. Oni załatwili sprawę. Maniac, jako że niby miał wtedy być na Marsie, był w gronie podejrzanych, ale nie było żadnego dowodu, nawet minimalnej poszlaki. Tym niemniej został pozbawiony urlopów i poddany inwigilacji.


- Ach, więc to tak!! - krzyknął Marshall. - Więc to jest ta wielka tajemnica!


- Sprawę Spirit, jak również moją i Shotglassa wszyscy zapewne już znają - powiedział Paladin cicho - więc może pewne wyjaśnienia złożą Iceman i Angel. Jesteśmy przyjaciółmi, możemy sobie ufać. Ja chciałbym tylko wiedzieć, dlaczego Iceman jakoś dziwnie nie przeżył śmierci Knight.


- Nie rozumiem pytania - odparł chłodno major Casey.


- Och, ja wszystko wiem - zakrzyknął Maniac. - Wiem, że mówicie o mnie, że jestem lunatykiem i szaleńcem, ale wiem sporo. Mike nie przeżył śmierci Josephine dlatego, że on jej wcale nie kochał. On chciał ją tylko wykorzystać, seksualnie oczywiście. Nie pamiętacie, jak kiedyś mówił, że nie lubi czarnych? Tak samo pewnie nie lubił żółtych, choć nadal nie rozumiem jego przyjaźni z Bossmanem.


- Marshall! - Iceman spurpurowiał na twarzy.


- Ależ tak właśnie było, panie majorze, tego nie da się ukryć! Oto jak dziś na jaw wychodzą wielkie tajemnice! Nie dam się uciszyć, mimo że, co zaznaczam, będę głosował za zgłoszeniem Chrisa pod sąd!


- Marshall, zamknij się - ryknął Paladin. - Boże, czego ja się dziś dowiaduję. A więc to dlatego Knight przyszła wtedy w nocy do ciebie Chris, bo zdała sobie sprawę, że z Icemanem jej nic nie wyjdzie.


- Dlaczego wszyscy się na mnie uwzięli! - podniósł głos Iceman. - Wiem dlaczego! Zazdrościcie mi, że jestem najlepszym pilotem w eskadrę i na lotniskowcu! To oto wam chodzi!


- Częściowo tak - brutalnie potwierdziła Spirit. - Przynajmniej jeśli o mnie chodzi. Zazdroszczę panu, panie majorze. Ale chciałabym, i wierzę, że większość eskadry też usłyszeć jeszcze kilka słów wyjaśnień od Angel, zanim zrobi to za nią Maniac.


Angel siedziała spokojnie, twarz miała zaczerwienioną od płaczu.


- Ja go kochałam, kochałam naprawdę. Był dla mnie wspaniały, czuły. Ale on... powiedział, że musimy jeszcze poczekać ze ślubem, jeszcze trochę, bo on musiał sobie załatwić rozwód. Dlatego właśnie kazał mi na jakiś czas oddalić się od niego.


- O Boże, to on jest żonaty? A z kim?


Angel wzruszyła ramionami.


- Z moją siostrą - niespodziewanie uzupełnił Dragon.


Maniac otworzył usta, chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.


- Dobrze, dosyć tych śledztw - przerwał Paladin. - Głosujemy. Maniac?


- Sąd


- Angel?


Skinęła tylko głową.


- Iceman?


- Za!


- Hunter?


- Przeciw!


- Spirit?


- Przeciw!


Zapadła cisza. Dragon ze spokojem patrzył po twarzach zebranych.


- A pan, majorze? - spytała Spirit.


- Ja myślę...


Rozległ się dzwonek, oznaczający alarm bojowy, z głośnika rozległ się głos Halcyona.


- Uwaga wszyscy piloci! Pierwsza Eskadra zniszczona podczas ataku na wrogi niszczyciel! Wszystkie Eskadry na stanowiska, szykujemy się do obrony! Macie siedem minut! Zbliżają się wrogie myśliwce, około trzydziestu!


- Eskadra na stanowiska! - zarządził Paladin. - Kapitan Blair natychmiast zgłosi się do dowódcy okrętu jako oficer dyspozycyjny!


* * *



Dragon oczywiście nie zgłosił się do Halcyona. Wybiegł tylko na korytarz, wsiadł w windę i zjechał na hangar. Tam, niepostrzeżenie przebiegł do działu maszyn 3. Eskadry. Jego myśliwiec nie był przygotowany, nie kręcił się koło niego żaden mechanik. Wbiegł do pierwszego doku i zaczaił się w cieniu. „Ranger”, kapitan Darclan, oficer techniczny eskadry był gdzieś indziej, tą maszyną opiekował się jakiś nie znany mu mechanik. Nie widział ukrytego Dragona.


Blair kątem oka zauważył, że to myśliwiec Spirit. Usunął się jeszcze bardziej w cień i oparł o jakieś drzwi. W tym czasie myśliwiec wyjeżdżał już na pas startowy. Mimo to Spirit musiała jeszcze wejść do doku, żeby włożyć kombinezon.


* * *



Dwadzieścia osiem Kilrathijskich maszyn zmierzało w stronę Tiger’s Claw. Na przedzie cztery myśliwce Salthi, rozpoznanie, za nimi sześć Dralthi’ch, które miały związać walką lekkie myśliwce, dziewięć Krantów dla związania średnich, sześć Grathka, do walki z ciężkimi i wreszcie trzy potężne, sześciodziałowe myśliwce Jalthi, które miały zniszczyć lotniskowiec.


Skrzydło Salthi’ch, którymi dowodził Bhurak, miało po zawiązaniu walki włączyć się do bitwy z myśliwcami Konfederacji.


Kilrathi siedział w swojej kabinie niezwykle podniecony, widział już w oddali wrogi lotniskowiec i wylatujące z niego w przestrzeń coraz to nowe maszyny. Sześć Raptorów, ciężkich myśliwców 2. Eskadry, było już w powietrzu. Do tego dwa patrolujące myśliwce typu Rapier, najnowszy typ Konfederacji, z 4. Eskadry.


Za chwilę w powietrzu powinna pojawić się 3. Eskadra.


- No, Dragon - powiedział do siebie Starkiller. - To już koniec tej kampanii.


* * *



Porucznik Tanaka truchtem zmierzała ku końcowi doku, gdzie miała swój kombinezon. Skręciła jeszcze w cień, za którym kryły się drzwi do toalety, gdy nagle spadły na jej głowę dwa uderzenia.


- Przepraszam, Spirit!


* * *



Walka już trwała, kiedy ostatni myśliwiec trzeciej Eskadry opuścił hangar i wystartował. Tylko sześć Scimitiarów było dziś w powietrzu.


Bhurak Strakiller włączył radio na otwartą częstotliwość i zakrzyknął:


- Hej, małpy, gdzie jest Dragon!


W odpowiedzi dostał tylko dwa trafienia laserem. Przyciągnął ku sobie drążek i odleciał na drugą stronę lotniskowca. Potem jeszcze raz włączył radio na otwartą częstotliwość i z przyjemnością słuchał odgłosów walki.


- Przecież to poezja!


* * *



- Paladin do Spirit zgłoś się! Halo? No co ogłuchłaś, dziewczyno?


- Daj jej spokój, Jim! Może jej wysiadła aparatura?


- Ian, uważaj!


- Tu Doomsday z 2 Eskadry. I co, kto miał rację?


- Jeszcze zobaczymy, Etienne!


- Boże drogi, ale dowalili temu ze Star Slayer.


- Hej, Iceman załatwił jednego z tych Jalthi’ch.


- O skurwiel, zawsze mówiłem, że jest najlepszy!


- Angel, pomóż Icemanowi, jesteś najbliżej!


- O matko, siadło na niego dwu!


- Iceman, tu Hunter, trzymaj się! Lecę do ciebie!


- Hunter uważaj!


- Brawo Spirit!


- Dostali Icemana!


- Ha, ha, niech żyje Star Slayer, czwarta eskadra!


- Macie najlepszy sprzęt, to wam idzie. O nie, mój kokpit pęka!


- Hunter, skacz!


- Zdążył!


- Boże, Spirit, patrz co robi ten skurwysyn!


Bhurak obejrzał się i sierść nastroszyła mu się z wściekłości. Jeden z jego pilotów potrącił wykatapultowanego Huntera. Starkiller wzywał go w swoim języku. W ten przed oczyma śmignął mu jakiś Scimitiar i dorwał się do drugiego z trzech Jalthich!


* * *



Komandor Halcyon stał na mostku patrzył na bitwę. Widział kolejne rozlatujące się myśliwce, widział uszkodzenia lotniskowca na wielkim ekranie.


- W 2. eskadrze pozostało jeszcze pięć maszyn, w 3. cztery, w 4. wszystkie - poinformował go jeden z oficerów. - Przeciwnik dysponuje jednym myśliwcem Jalthi, czterema Grathka, siedmioma Krant, pięcioma Dralthi i trzema Salthi.


- Dlaczego, do diabła nie wystartował Blair? - wściekał się Halcyon.


- Taki był rozkaz major Taggarta.


* * *



- Hej, Bhurak, weź się za tego Scimitara, zestrzelił już nam pięć maszyn! I do tego nie odzywa się do nikogo! - usłyszał w swoich słuchawkach głos Khajji, najlepszego pilota Kilrathi, dowodzącego skrzydłem Krantów.


- Dobra!


Scimitiar tymczasem wykonał niesamowitą ewolucję i osłonił jeden z myśliwców ze swojej własnej Eskadry, biorąc na swój kadłub dwie wiązki lasera. Ułamki sekundy pozwoliły katapultować się pilotowi drugiej maszyny, a był nim Paladin.


W tym samym czasie Maniac rozwalił ostatniego już Jalthiego, co nie uchroniło Angel. Jej maszyna zderzyła się z Krantem, pani kapitan zdążyła się wszakże katapultować.


Podczas gdy Bhurak patrzył z niedowierzaniem na tę scenę, dwie rakiety rozerwały skrzydła jego maszyny.


- Nie, to niemożliwe! - zakrzyknął.


Scimitar minął detonujący wrak i zaatakował myśliwiec Grathka.


* * *



- To nieprawdopodobne, panie pułkowniku - mówił oficer radiotelegrafista. - To już siódma maszyna porucznik Tanaki. To niemożliwe.


- Właśnie stracili przewagę liczebną. Ależ, czwarta Eskadra ma dzisiaj swój dzień. Jeszcze nie stracili ani jednego myśliwca!


* * *



- Dragon? to ja, Maniac. Dobrze wiem, że to ty. Co zrobiłeś ze Spirit?


Blair zachmurzył się.


- Ogłuszyłem, nic jej nie będzie - burknął.


- Lepiej, żeby cię nie zestrzelili. Powodzenia, chyba już wygrywamy.


- Chyba.


W drugiej Eskadrze pozostały już tylko dwa myśliwce, w czwartej wszystkie.


- Rozwalili mnie!


W trzeciej tylko jeden. Maniac dryfował właśnie razem z fotelem koło Tiger’s Claw.


Przed kokpitem śmignął mu Grathka, za nim dwa Rapiery. Po chwili maszynę Futrzaka rozerwała detonacja.


Pozostałe myśliwce przeciwnika rozpoczęły ucieczkę. Nikt ich nie ścigał.


* * *



Przeszedł przez salę, patrząc bez wyrazu na pokiereszowane ciała pilotów, przesiąknięte krwią bandaże.


W końcu znalazł to łóżko. Nie widział twarzy, postać leżała bokiem.


Śpiąca poruszyła się nagle niespokojnie i obudziła się. Angel. Leżała z zabandażowaną połową twarzy. Ale te oczy i grzywkę poznałby po stu latach na końcu wszechświata.


Ta sama, która jeszcze dziś rano chciała go skazać na śmierć.


Nie zauważył, że ktoś podszedł do niego z tyłu.


- Hej, Dragon - powiedział Paladin ściskając się z nim. Miał na sobie piękny, świeżo wyprany kilt - Cieszę się, że żyjesz.


- Chris... Dragon... Złożyłam podanie... Opuszczam Claw, to dla ciebie jest tu miejsce, nie dla mnie.


- Ależ...


Paladin położył mu rękę na ramieniu.


- Nie! - uśmiechnął się Taggart. - To za smutna historia. Po wszystkim, co tu się stało, nie ma dla nas miejsca na tym okręcie. Nie dla wszystkich. Angel i Spirit wystąpiły o przeniesienie i mają je jak w banku. Todd otrzymał propozycję przejścia na jeden z tych najnowocześniejszych krążowników, zdziwiłbym się, gdyby jej nie przyjął. Ja,... wiesz z resztą.


Dragon spojrzał na Angel. Nie potrafiła ukryć łez. On sam zarumienił się.


- Chris, jeśli może cię to pocieszyć - westchnął stary Szkot. - To Spirit za twój dzisiejszy lot dostanie awans. To była cholernie dobra robota.



Wyszukiwarka