V
ŚWIADECTWA DANE W ODPOWIEDZI NA PYTANIA PRZYJACIÓŁ I ZNAJOMYCH.
KRÓLEWSKIE GODY
PRZYGOTOWANIE DO ŚMIERCI
12 VI 1968 r. Matka odpowiada na pytanie przyjaciółki ciężko chorej znajomej, pani R.
— Powiedz, że wszystko, co dzieje się z nami, jest zawsze tak układane, by było dla każdego człowieka tym najlepszym. Chyba rozumiesz, że człowieka, który oddał się Bogu — Bóg strzeże. Mąż jej (zmarły nie tak dawno) pragnął być jak najszybciej z żoną, to zrozumiałe. Musiał czekać, ale teraz wolno mu zabrać ją, to znaczy być przy niej w chwili śmierci, tak jak przy mnie był twój ojciec i cała rodzina. Decyzja czasu śmierci nie od niego zależy, toteż i teraz nie może określić dnia i godziny, ale to już blisko. Oni oboje tak chcą spotkania.
Powiedz, że trzeba by, póki pani R. jest przytomna, wypełnić cały liturgiczny ceremoniał Kościoła, do którego przecież należała. To tak, jak uroczyste przygotowanie na królewskie gody dla tych, którzy żyli w Bogu i w łączności z Jego Kościołem; dla innych jest to oczyszczenie, a czasem ostatni ratunek.
Mąż pragnie przekazać, że jest obecny przy żonie; prosi, aby dopomóc ich synowi. Jemu jest teraz bardzo ciężko. Oni oboje z matką modlą się za niego, a matka ofiarowywała za syna zawsze swoje cierpienia, a ofiarowała i śmierć. Pan R. prosi, aby raczej modlić się o szybką i lekką śmierć dla żony, a nie o dłuższe życie, bo to byłoby dużym cierpieniem. On sam czuwa i zrobi wszystko, aby śmierć żony była bezbolesna. To troska całej rodziny. Wszyscy cieszą się na rychłe spotkanie. To jest ogromne szczęście, najpiękniejszy dzień; takim był dla niego i będzie dla żony która nie odczuwa strachu i niepokoju. Chodzi o to, aby otoczyć ją atmosferą spokoju, miłości, ciepła, ale przede wszystkim spokoju.
Mąż wierzy, że o ile żona będzie przytomna, przekaże się jej to, co on mówi. On jest przy niej stale. Zobaczy go natychmiast. Czeka na nią — on i cała rodzina. Prosi, żeby się nic nie bała, bo miłość Boża otacza ją i spotka ją u progu nowego życia. Powinna zaufać miłości i miłosierdziu Boga, cieszyć się i być zupełnie spokojną. To nic groźnego ani strasznego. Mąż sądzi, że żona nawet nie zauważy samego momentu przejścia. Czeka ją radość, niech myśli o tym.
Rzadko zdarza się, żeby ktoś był tak przygotowany do śmierci i miał taką pomoc z naszej strony, aby można było postąpić w taki sposób, jak to robimy teraz.
Po kilkunastu dniach.
— Chcesz wiedzieć, jak umarła pani R.? Upewniłam się. Tak było, jak to jej mąż mówił: umarła bez bólu.
Jest szczęśliwa!
DAĆ ŻYCIE
16 II 1968 r. Mówi Matka po rozmowie na temat polskiego oficera, cichociemnego, który zginął w Jugosławii.
— Każdy, kto zginął dla jakiegoś celu, dając życie z miłości, tzn. ryzykując je świadomie dla celu, który był według niego wart tego ryzyka — każdy jest kochany przez Jezusa i przyjęty do Jego królestwa, gdyż jest to królestwo miłości, a człowiek żyjąc na ziemi nic większego ponad rezygnację z dalszego życia dać nie może. Oczywiście nie o samobójstwie tu mówimy, tylko o świadomym odrzuceniu dalszych możliwości rozwoju wewnętrznego, wzrostu, poszerzenia wiedzy i służby w zamian za możność służenia sprawie godnej naszej miłości — o tyle godnej, że decydujemy się na służbę, wiedząc, że możemy za nią dać życie, i to nawet w najpotworniejszych męczarniach, tak jak to bywało w czasie tej wojny.
PRZYKUTY DO WÓZKA INWALIDZKIEGO
6 III 1968 r. Mówi Matka o Romku, młodym chłopcu chorym na gościec, mieszkającym w naszym domu; Matka odwiedzała go często, rozmawiała, pożyczała książki.
— Myślałaś o Romku. Przyszłam przywitać go, gdy tu przychodził. Jest nieprawdopodobnie szczęśliwy — wolny, swobodny po tym „przykuciu" go do wózka.
On pomaga ludziom chorym, sparaliżowanym, kalekom. Dodaje sił, odwagi, radości; dużo robi. Tu Chrystus nagradza, i to tak, jak tylko On może to zrobić.
Jeżeli spotkasz rodzinę Romka, powiedz im, że Romek może im pomagać. Będzie ich bronił i osłaniał, a w chorobach niech go proszą o pomoc i pociechę. (Możesz powiedzieć, że ci się śnił on lub ja i to powiedzieliśmy — wtedy uwierzą.)
POMOC
6 III 1968 r. Mówi Matka o oficerze AK, inwalidzie, który niedawno zmarł.
— Pytasz o Cześka? Tak, wiemy, to ten porucznik, z którym Bartek był w partyzantce. Tak, on jest tutaj. Wiesz, nie zawsze mogę ci wszystko o innych mówić (kwestia dyskrecji). Chcesz wiedzieć, czy on czegoś nie chce, czy może ma jakieś prośby i polecenia lub potrzebna jest mu pomoc? Więc, tak. Jest mu pomoc potrzebna, bo nie oczyścił się dostatecznie, a bardzo pragnąłby móc pomagać. Wielu z nas ma tu przyjaciół, którzy zań proszą, ale i wy powinniście. Wtedy Czesiek szybciej będzie mógł pracować nad pomaganiem ludziom; robił to i będzie robił nadal, ale jeszcze nie teraz. Jeżeli chcesz, porozumiem się z nim osobiście i będę pewno mogła przekazać ci jego prośby. A módl się od razu.
O STEFANIE STARZYŃSKIM
2 II 1969 r.
— To wielka postać. Dostał prawo opieki nad ludnością Warszawy i nad rozwojem miasta w przyszłości. W okresie zagrożenia będzie on dodawał otuchy będzie „sumieniem" Warszawy bo był nim. Dlatego sądzimy że uda się uzyskać jednomyślność, współpracę i wydobyć heroizm. Będziecie go słuchać, chociaż w sumieniach. To jest męczennik i jest tu przedstawicielem tych wszystkich, którzy walczyli bez broni, a więc trudniej i bardziej odważnie. Bo tak walczyć z gestapo, jak on i ci, co szli w jego ślady było o wiele ciężej i wymagało to po prostu heroizmu. Starzyński — to duma i chluba Warszawy.
3 IX 1978 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Pytałaś mnie, czy widziałem prezydenta Starzyńskiego. Tak, i mogę ci powiedzieć, że zmarł z Bogiem, obdarzony Jego miłością i łaską.
Wiedziałam, że zmarł jako protestant, bo dla otrzymania rozwodu zmienił wyznanie. Spowiadał sie na Pawiaku; pisze o tym ks. St. Tworkowski w książce „Ostatni zrzut".
— Tu nie ma podziałów na niebo „katolickie", „protestanckie" czy inne. To jest dom Ojca, dom całej rodziny ludzkiej. Wszyscy są kochani jednakowo — całkowicie.
Ci, co ponieśli śmierć walcząc przeciw niesprawiedliwości, w obronie praw Bożych — a takimi są prawa człowieka do życia w pokoju, do swobody wyboru, do sprawiedliwości, miłości i miłosierdzia społecznego (wszystkie je Niemcy odrzucili i wystąpili przeciw nim) — ci wszyscy są Jego dumą, ponieważ naśladowali Syna Bożego, oddając życie za sprawiedliwość (dla zbliżenia królestwa Bożego na ziemi) z miłości do współbraci. Wszyscy oni otrzymują prawo niesienia pomocy w tym dziele, w którym pracowali z miłością, za które dali życie.
Warszawa
Widzisz, „Warszawa" to nie materia, a duch zbiorowości, która w niej żyje — jej zbiorowa wola, jej dążenia, umiłowania, cierpienia, poświęcenie i jej związanie zbiorowe z Chrystusem Panem — opowiedzenie się za Nim lub przeciw Niemu. Zbiorowo twoje miasto nigdy nie wystąpiło przeciw Bogu, choć nieraz było winne ospałości, lenistwa, bierności. Warszawa jest i moim miastem. Kocham je i podziwiam. Dało Panu tysiące świętych. Było kuźnią inicjatyw ku Jego chwale. Całe występowało ofiarnie i chętnie w obronie Jego praw, chociaż je widziało niejasno. Tak jak dziecko czy młodzieniec występowało czynnie, chcąc w walce fizycznej osiągnąć ideę. Lecz idąc stale tą drogą hartowało się i dojrzewało aż do świadomej ofiary dla dania świadectwa swojej prawdzie: prawu (Bożemu) do wolności wyboru własnego kierunku życia — choć znów niejasno widzianemu. Lecz On tę ogromną ofiarę całego miasta przyjął, ukochał je i postanowił tu założyć podwaliny swojego królestwa na ziemi. Nie będzie ono „fizyczne", lecz duchowe, ale da prawdziwą wolność, miłość społeczną i pokój prawdziwy, Boży, zrozpaczonej i złaknionej tego (po wszystkich nieszczęściach) ludzkości. Dlatego macie Jego opiekę, miłość i nieskończone łaski, w tym tak wielką pomoc już obecnie. Przygotowujcie się, bo wedle miary waszej miłości powstanie tu Jego gmach — ustrój społeczny oparty na sprawiedliwości i miłosierdziu. „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało" — oby tego nie powiedział wam Pan nasz.
CHRYSTUS JEST OBECNY PRZY ŚMIERCI
23 IV 1974 r. Mówi moja Matka o śmierci matki Michała, mojego przyjaciela i „współpracownika" (współpracownika w tym sensie, że poznawszy to, co pisałam, podtrzymywał mnie na duchu; relacja Michała — w rozdz. IV).
— Ze względu na Michała starałam się „zobaczyć" z jego rodziną, oczywiście nie narzucając się. Dlatego nie pytałam wprost jego matki, a tylko byłam obecna przy spotkaniu się jego rodziców i bliskich. Widzisz, ojciec Michała towarzyszy synowi, dlatego znamy się i nie czułam się natrętem...
Mogę ci powiedzieć, że jego matka obawiała się szpitala i szczęśliwa była, że śmierć nastąpiła wśród bliskich — pomimo zmartwienia, które spowodowała. To była „dobra śmierć", taka jak moja — bez bólu i strachu agonii.
— Dlaczego?
— Dlatego, że matka Michała była przygotowana do śmierci, a ponadto więzy z ciałem były już bardzo delikatne. Widzisz, śmierci nie trzeba się bać. A jeśli się wie, że istnieje dalsze życie, istnieją osoby bliskie nam i kochające nas, to nie przeraża nas przyszłość; a słabość i nieudolność ciała powoduje, że właściwie ono już tylko nam zawadza i jako narzędzie naszego ducha — nas — jest zużyte i krępuje nas zamiast pomagać. Toteż ulga potem jest ogromna; wiem to po sobie.
— Czy był przy niej Pan Jezus?
— Chrystus jest zawsze „obecny". To On nas podejmuje i otwiera przed nami królestwo, ale nie każdy Go rozpoznaje i nie zawsze pragnie stanąć przed Nim. Tam, gdzie jest oczekiwany, jest sobą, a więc dawcą szczęścia, Jezusem, bratem człowieczym, Miłością i Dobro Czyniącym.
Możesz powiedzieć Michałowi, że jego matka jest nieskończenie szczęśliwa i cieszy się teraz obecnością przede wszystkim męża, a ponadto synów, których poznaje w innej postaci — dojrzałej duchowości (zmarli w dzieciństwie). Bliscy wprowadzają ją w świat. Trzeba pozostawić ich w szczęściu pierwszych „dni", ale powiedz, że każdy jest zawsze obecny na Mszy żałobnej i podczas pogrzebu, chyba gdyby towarzyszyła mu ludzka obojętność lub ból zbyt silny (np. z powodu radości ze śmierci zmarłego) — bowiem odczuwamy je ogromnie intensywnie — ale też nie jesteśmy wtedy sami. Towarzyszą nam bliscy; i czasem można wam coś przekazać.
W czasie Mszy żałobnej każdy z nas jest świadkiem Ofiary Chrystusa za nas osobiście i przeżywa potężny wstrząs płynący ze zrozumienia, jak bardzo byliśmy dlań pożądani, jak bardzo kochani, jak opłaceni. To jest „moment" obmycia się duszy w krwi Chrystusowej, przeżycie ponowne chrztu, a zarazem uświadomienie sobie, że związaliśmy się z Nim — już wtedy, przez chrzest — na wieczność.
Natomiast nasz stan zależny jest od rezultatów całego życia. Może być stanem nieprawdopodobnego szczęścia i wdzięczności, a może być rozpaczą, gdyż Ofiara odrzucona osądza nas we własnym sumieniu przed obliczem Pana.
Bądźcie spokojni i jeżeli o mnie chodzi, radziłabym Michałowi, aby w imieniu swoim i swojej matki dziękował naszemu Panu za jego dobroć, miłość i delikatność, z jaką przeniósł ją do siebie, oszczędzając cierpień i lęku przez wzgląd na jej ciężkie, pracowite i pełne ciosów życie. On nigdy słabemu i zbolałemu cierpień nie dołoży, a ciche pragnienia uwzględnia.
Zawsze jestem poruszona i przejęta widząc niesłychaną delikatność, z jaką Chrystus Pan, Przyjaciel i Ojciec przystępuje do nas, gdy kończymy naszą małą Golgotę. Tu nie było lęku, a tylko zmęczenie fizyczne i wyczerpanie organizmu, które u nas przestały istnieć, a pozostała radość, szczęście bezpieczeństwa pod Jego opieką, radość spotkania, poczucie wieczności istnienia, potwierdzenie wiary — to, co można by wyrazić jako uwielbienie Boga, „gdyż jest wierny i wiarygodny, a obietnice wypełnia!"
Jak widzisz, tego opisać się nie da. Możesz tylko usiłować wyobrazić sobie to, co niewyobrażalne i chcieć czuć to, czego żadne ludzkie ciało pomieścić nie zdoła w takim natężeniu; ale spróbuj.
O SAMOBÓJSTWIE
Bóg jest zbyt miłosierny, żeby nie pomóc człowiekowi, który żałuje i rozpacza
9 VII 1969 r. Mówi Bartek o siostrzeńcu pani H., który popełnił samobójstwo.
— Jest z nami, to znaczy został dopuszczony do Jego królestwa. Ale widzisz, on musi to odrobić... — to złe wyrażenie — on widzi teraz, co miał zrobić w życiu, jakie miał zadanie, jakim miał się stać, ile mógł zrobić dobrego, i widzi też, że nikt już nie odrobi za niego tego, co miało być jego własnym wkładem. On tylko z jego cechami charakteru, z tym, czym on został na życie obdarowany, mógł wypełnić swoje życie w pełni tak, jak tego pragnął dla niego Bóg. A on zawiódł, zakłócił rytm rozwoju całej ludzkości, wywołał pustkę, lukę, a dołożył pracy innym.
Wiesz, to jest straszne. Taka olbrzymia odpowiedzialność spoczywa na każdym z nas. Jakie to szczęście, że On mnie uratował przed samobójstwem. To jest tak wielkie poczucie winy, że nie można po prostu znieść zrozumienia, czym jest w istocie samobójstwo. A spotkał się z miłością darzącą, pomocą, ratunkiem, dobrocią, i to może najstraszniejsze, że rozumiejąc teraz wszystko już nie można się wykazać, zasłużyć. Ale można „odrobić" w inny sposób — po prostu Bóg jest zbyt miłosierny, żeby nie pomóc człowiekowi, który żałuje i rozpacza. Daje mu okazje, swoją pomoc, podtrzymanie, dźwiga go i pociesza. On nie zniósłby wokół siebie cierpienia. Pragnie uszczęśliwić, a więc i tu daje swoją łaskę. On nigdy nikogo nie odtrącił sam, a widzisz, nikt tak jak samobójca nie jest pozbawiony pychy i zarozumiałości. Jest „starty w proch" zrozumieniem swojej głupoty, a to już początek właściwego widzenia świata (mówię o całości życia waszego i naszego).
Trzeba go wprowadzać w nasz świat, dlatego że on nie miał o tym pojęcia, nie interesował się nim. Myślał, że „przestanie być" i teraz czuje się zagubiony i absolutnie przybity tym, co zrobił, z czym tu wszedł. I rodzina mu pomaga, i was słyszy, ale wiesz, gdy się to słyszy i otrzymuje nie mogąc nic dać w zamian, wiedząc że tylko korzysta się z cudzej dobroci, jest to też ciężkie do zniesienia. Świadomość swego istnienia, jak gdyby pasożytniczego (bo jest się dopuszczonym do wspólnego szczęścia bez dania własnego udziału), jest ogromnie bolesna. On prosi i błaga o możność jakiegokolwiek działania. Jestem pewien, że dostanie swoją szansę, tak jak ja — swoją. Po prostu wiem, że Bóg go nie pozostawi bez pomocy. Każde wezwanie trafia do Jego Serca i budzi współczucie. Chodzi o to, aby wzywał, pragnął i wierzył w Jego miłosierdzie dla siebie; on sam się obecnie potępia.
3 VIII 1969 r. Mówi Matka.
— Chcę ci powiedzieć, że Bartek bardzo zajmuje się siostrzeńcem Heleny, a i my również. Powiedz Helenie, że musi go przekonać o tym, że Bóg go kocha pomimo wszystko. Niech mówi mu o wielkości miłosierdzia i miłości Bożej i ofiarowuje swoje przejścia — Bogu w imieniu swojego siostrzeńca (tak, jak gdyby on to robił). Jest przerażony, przybity wielkością „głupstwa", które popełnił, ale słyszy zawsze wszystko, tak jak ciebie słyszał Bartek. Tu się tego uczyć nie trzeba. Tak jak dziecko od razu widzi i słyszy, tylko nie rozumie — co, tak tu uczyć się trzeba rozumieć, pragnąć pojąć wielkość, wspaniałość i prawdę tego świata.
Widzisz, przecież słyszymy o tym od dziecka (Ewangelie), a nie pojmujemy, i na ogół przechodzimy do Jego królestwa jak ślepi i głusi — z własnej woli. Nie wiemy, co to jest miłość. Na ziemi podkładamy pod to pojęcie uczucia sentymentu, przyjemności, nastroju, podczas gdy to jest energia, siła, potęga rządząca wszechświatem, samo światło, prawda, szczęście. Na ziemi można poznać miłość oddając się jakiejś służbie, a więc wyrzekając się wygody dla przyniesienia pożytku innym (rodzinie, społeczności, ojczyźnie) poprzez swoje możliwości dane nam. Im więcej oddajemy się służbie, tym bardziej może się rozwinąć w nas miłość; rozwijać się — to promieniować, udzielać się.
Siostrzeniec Heleny zamknął sobie drogę rozwoju miłości poprzez decyzję wyboru wygodną, jak sądził, dla niego — czyli dla siebie i tylko dla siebie. Ale nie uczynił tego z rozmysłem, a pod wpływem impulsu i nic nie rozumiejąc. Jednak odpowiada za to, że nic zrozumieć nie chciał, bo miał ku temu wszystkie dane — miał przykład, wzory, radę, pomoc, wiedzę i oparcie, a wszystkim tym wzgardził. I to właśnie rozumie teraz.
Widzisz, córeczko, my tu odczuwamy wszystko bardzo głęboko, poważnie, zależnie od prawdziwej wagi spraw, a nie ma dla człowieka sprawy ważniejszej ponad stosunek jego do Miłości. Człowiek a Bóg — to jest treść istnienia, a droga ku Bogu — jedynym celem życia na ziemi. Jeżeli skraca się samowolnie czas tej drogi, tym samym gardzi się celem życia, odrzuca się możliwość zbliżenia się ku Bogu; nie chce się „fatygować". Czy rozumiesz, że znaczy to, iż własna wygoda jest ważniejsza niż On? Jeżeli nawet pod „wygodą" rozumiemy niemożność wytrzymania ciężaru, jest to wyłącznie nasz ciężar, podczas gdy żyjąc, jesteśmy potrzebni Jemu dla Jego Planów — pomocy. Zawsze mógłby nas użyć dla dopomożenia innym, zawsze będąc nieszczęśliwymi możemy jeszcze być pożyteczni, możemy dawać.
Samobójstwo jest odcięciem się od ludzkiej wspólnoty, rezygnacją z „brania", ale i z „dawania", zamknięciem się w egoizmie. Jednak taka postawa możliwa jest tylko przy braku równowagi, przy poddaniu się presji sił zła i nienawiści, które mogą wykorzystać każdą słabość ludzką, i czynią to. Dlatego nie należy rozpaczać, ale wierzyć w miłosierdzie Boga, który zna nasz stan i rozumie nas.
To, że człowiek odtrąca Boga, nie znaczy, że Bóg odtrąca człowieka. Bóg kocha nadal i bezgranicznie współczuje, jak matka kilkuletniemu dziecku, które by chciało pozostać samo, bez jej opieki. Ale gdy człowiek odtrąca Boga, staje się niezdolny do przyjęcia czegokolwiek z Jego darów — zamyka się przecież przed miłością, z której otrzymuje wszystko, odcina się sam. A Bóg wolnej woli człowieka nie łamie — ani tu, ani na ziemi. Piekło przestałoby nim być, gdyby zapragnęło miłości!
Tak wygląda sprawa samobójców, że chociaż Bóg ich nie odrzuca — przeciwnie, lituje się — oni w to nie mogą uwierzyć, gdyż sami Boga odrzucili. Pozostają poza obrębem Miłości, wtedy gdy mierzą miłość Boga wedle ludzkiej miary. Tymczasem ona miary nie ma! Jeżeliby zawierzyli miłosierdziu Bożemu, w jednym momencie byliby włączeni w naszą wspólnotę. To jest stan zawieszenia i choć nić miłości Bożej nie zerwie się nigdy, okres trwania na niej zależny jest od samego człowieka. Dlatego ta moja prośba do Heleny.
— Czy on nas słyszy i widzi?
— Naturalnie, że on nas „słyszy" i „widzi" — nie jest „zamknięty". Ale trudno mu uwierzyć nam, natomiast Helenę znał i może jej uwierzy. Proszę ją o to w imię Współczucia! Niech mówi wprost do niego, ciągle, systematycznie, wszędzie, niech mu logicznie tłumaczy — przecież i on rozumuje logicznie. Niech się posłuży całą swoją wiedzą. My też cierpimy czując jego nieszczęście, dlatego pragniemy zrobić wszystko, aby mu ulżyć. Tu się naprawdę współczuje; szczególnie Bartek, który był o włos od samobójstwa i to nie jeden raz.
Jeszcze tylko powiem ci, córeczko, bo to cię niepokoiło, że samobójstwo w więzieniu czy w obozie (np. koncentracyjnym) dla ratowania innych albo pod wpływem presji, to albo akt poświęcenia, albo zmuszenie człowieka do zamordowania samego siebie. Tam nie bywa woli śmierci — jako odrzucenia życia — tylko niemożność kontynuowania go. Winni są ci, co do tego stopnia uniemożliwiają życie, że ofiara nie widzi przed sobą żadnych możliwości. Jest zwykle zresztą osłabiona fizycznie i psychicznie niezdolna do odparcia pokusy „ucieczki od zła" — bo tak się wtedy odczuwa czyn samobójczy. Ci ludzie mają całą wynagradzającą miłość Pana naszego i Jego niezmierzone współczucie. Po ziemi chodzi wielu „morderców", którzy będą musieli spojrzeć kiedyś prawdzie w twarz; straszliwa to będzie dla nich chwila. Są jeszcze „mordercy dusz", jak ich nazywa Mickiewicz. To są ci, o których Chrystus mówił: „Lepiej by sobie kamień przywiązać do szyi, niż zgorszyć jednego z tych maluczkich". Jednym słowem, samobójstwo czyli odcięcie się samemu od wspólnoty ludzkiej jest lepsze dla człowieka niż świadome działanie na szkodę innych ludzi celem wyłączenia ich ze wspólnoty i oderwania od celu życia. To jest działanie z nienawiści i szczęściem by było móc wytłumaczyć się głupotą. Przeważnie jednak tak postępuje pycha i cynizm (czyli ci, którzy służą świadomie lub poprzez swoje nie opanowane wady nieprzyjaciołom rodzaju ludzkiego — aniołom ciemności, siłom zła i nienawiści).
Śmierć samobójcza dziecka
19 X 1974 r.
— Śmierć samobójcza dziecka może być koniecznym wstrząsowym lekarstwem na zło, które się zalęgło w otoczeniu. Potrzeba czasem aż takiego, żeby wywołać reakcję dorosłych. Jeżeli zabija dziecko brak zrozumienia, delikatności i miłości ze strony najbliższych, wtedy jego śmierć nie obwinia go w oczach Chrystusa Pana. Jest przygarnięty i kochany i jest o wiele szczęśliwszy, niż mógłby być na ziemi, gdzie potrzebował miłości, której mu nie potrafiono dać.
29 IX 1978 r. Pytałam na prośbę mojego znajomego, Zygmunta, niespokojnego o swojego przyjaciela, Tomasza, który popełnił samobójstwo. Odpowiada ojciec Ludwik.
— Chcę, aby powiadomić Zygmunta, że jego przyjaciel jest tu teraz obecny. Prosi, aby z całego serca podziękować w jego imieniu za serdeczność i troskę Zygmunta, i pragnie przekazać, że nie został potępiony przez Pana, a wytłumaczony i wybroniony, i że miłość Chrystusa przewyższa wszystko to, co sobie można wyobrazić; że nie tylko nie czyni On wyrzutów, lecz pociesza i lituje się nad tymi, co w tak głupi sposób odrzucili największy Jego dar — życie — a z nim możność służenia Mu i współuczestniczenia w Jego odradzaniu i uświęcaniu świata. Prosi też, aby powiedzieć, że sekunda lub jej milionowa część wystarcza, by żal i skrucha otwarły ducha człowieczego na całą prawdę o Jego do nas stosunku i konsekwencjach tego w naszym życiu.
Powiedz, że sama świadomość nieodrzucenia przez Pana jest nieprawdopodobnym szczęściem, a pozostaje pragnienie oczyszczenia się za cenę nawet największego cierpienia jak najszybciej, by móc stać się godnym zamieszkania w Jego Chwale; że człowiek grzesząc, a więc postępując wbrew sumieniu, każe się sam, i to straszliwie, a świadomość swojej głupoty zabiera na wieczność, chociaż w przyszłości radość pokryje żal; że cierpieniem największym jest świadomość, ile jeszcze dobrego mogliśmy dokonać i że tego odmówiliśmy Bogu, naszemu najbardziej kochającemu i dobremu Ojcu.
Dalej — mówi — iż nie jest potępionym przez Pana nikt, kto nie potępi się sam, ale że tu kłamstwa być nie może i każde zło świadczy samo o sobie tym, że znieść Prawdy nie może i nie chce, ucieka od niej. Potępienie jest decyzją na wieczność, decyzją ucieczki jak najdalej od Prawdy — światła Bożego. Jest to straszliwe, ale ból prawdy może stać się zbyt silny dla tych, którzy jej nienawidzili i zwalczali Boga w sobie i w braciach swoich.
Tomasz prosi o pamięć, przede wszystkim o tym, że jest i pracuje usilnie nad oczyszczeniem się, i że jest w drodze do Boga. Prosi, by w jego imieniu wielbić Boga za Jego miłosierdzie, a kiedyś spotkają się w szczęściu.
ZAKONNIK O MIŁOŚCI BOGA
16 V 1969 r. Pytałam na prośbę znajomego o jego zmarłego brata, zakonnika. Odpowiada Matka.
— Możesz przekazać, że jego brat jest z nami, że jest nieprawdopodobnie szczęśliwy; że żyje w Pełni i że nic, cokolwiek było mu drogie, nie przestało nim być. Może teraz objąć swoją miłością więcej i szerszych spraw i o wiele więcej czynić, gdyż już nie własną energią, a miłością i mocą Jezusa, który udziela się całkowicie, oddając się w swojej nieskończoności skończonej i wątłej miłości człowieka.
Powiedz, że — przekazuję dosłownie — „ta wymiana miłości jest niepojęta, niewyobrażalna i wy nie jesteście w stanie zrozumieć ani wyobrazić sobie natężenia naszego szczęścia. To odczuwamy wszyscy jednakowo — Pełnię, aż do zachwytu, do uwielbienia, nieustannego zdumienia i niemożności odwzajemnienia Jego niezmiernej, wstrząsającej swoją prawdą miłości, z jaką byliśmy i jesteśmy kochani. Miłość Boga obejmuje wszystkie «odcienie» miłości ludzkich jednocześnie i podnosi je do nieskończonej potęgi, a także podnosi, oczyszcza i umacnia nas, gdyż inaczej nie znieślibyśmy jej energii".
ZAKONNICE
Filipa
11 IV 1975 r. Ojciec Ludwik mówi o Filipie, zmarłej siostrze zakonnej, przełożonej domu, która bardzo szkodziła intrygując, rozbijając jedność...
— Powiadom (siostry z jej zgromadzenia), że Filipa dziękuje im za darowanie uraz i natychmiastową pomoc. Prosi o ...modlitwy całego zgromadzenia i prosi bardzo o wybaczenie jej postępowania. Ze swej strony będzie się starała w przyszłości o naprawienie krzywd, załagodzenie zadrażnień i przywrócenie jedności. (...)
Mogę ci powiedzieć, że tu widzi się i odczuwa skutki swojego postępowania aż do ich ustania, a więc największym pragnieniem jest naprawienie krzywd i wyrównanie szkód, a ponieważ jest to osobiście niemożliwe, pomaga się ze wszystkich sił tym, którzy to robią. Tragedią zaś jest niemożność pomocy ze względu na „niegoto-wość" i im większa jest świadomość win, tym gorętsze jest pragnienie oczyszczenia się. To jest ten „ogień" czyśćcowy, który trawi. Jest to ból nie mający porównania z żadnym na ziemi, gdzie organizm ma ograniczoną zdolność cierpienia; ból wstydu i żalu za niszczenie — poprzez uleganie swojej naturze — dzieła Bożego, któremu ślubowało się służyć, które się samemu dobrowolnie wybrało i kochało.
Mówię to, aby poruszyć wasze współczucie i pobudzić wyrozumiałość. Ponadto właśnie siostry z tego zgromadzenia powinny pamiętać o bezradności, rozpaczy i cierpieniu umierających, ale jeszcze nie oczyszczonych.
20 IV 75 r. Mówi ojciec Ludwik.
Powiedz obu naszym znajomym siostrom zakonnym, że Filipa jest im niezmiernie wdzięczna i zrobi wszystko, co będzie mogła, aby im pomagać (według ich życzenia, a nie wedle swojego postępowania w życiu). Chce im odwdzięczyć się za ich chrześcijańskie miłosierdzie i za pomoc, jaką jej dają, a na którą ona nie zasłużyła. Powiedz im ode mnie, że Filipa nie tylko jasno widzi swoje błędy, ale je uznaje i pragnie je „odrobić" w sposób dla niej możliwy. Ponieważ cofnąć nic nie może ani zatrzymać skutków, będzie starała się pomagać im w ich pracach dla zjednoczenia i jednomyślności rodziny. W życiu tę jedność rozbijała.
Leona — przygotowanie do śmierci
18 VII 1976 r. Mówi ojciec Ludwik o Leonie, chorej siostrze zakonnej, rodzonej (i zakonnej) siostrze Elizy.
— Powiedz Elizie, aby była najzupełniej spokojna, wszystko dzieje się z woli Pana naszego, a On jest samą miłością. Postaramy się pomóc w tak ciężkich chwilach. Wiem, że i Eliza i siostra jej rozumieją się dobrze i że obie poddane są woli Tego, którego wybrały. Powiedz, że nasz Pan nigdy zaufania nie zdradza, że sam w swojej wielkiej niecierpliwości przychodzi, aby zerwać swoje kwiaty.
Niezależnie od cierpienia ciała jest to szykowanie się na gody. Dlatego radziłbym, aby ofiarowując swoją chorobę i śmierć, jednocześnie porzucić myśli o sądzie i karze, a oczekiwać na przyjęcie naszej największej miłości. Spokojnie i z zaufaniem czekać na Jego przybycie, bo to On będzie stęskniony i szczęśliwy, że wreszcie może swoją własność przygarnąć do serca i na zawsze mieć w swoim domu.
Dla Chrystusa my nie jesteśmy „mrówkami". Każdy z nas jest kochany indywidualnie, osobiście upragniony i oczekiwany. Na każdego czeka jego miejsce; gdyby ktoś miłość Pana naszego odrzucił, pozostanie ono puste, a po takim człowieku pozostaną Rany i Krew na próżno przelana przez Boga. Czy byłoby nas sto, czy sto milionów, nie zmieni się w niczym Jego stosunek do nas, Jego nieprawdopodobna miłość, Jego upodobanie w nas. I mówię ci, że jest to ta największa tajemnica Boska — miłość Boga do człowieka.
Tam gdzie nie znajduje ona oporu, przenika i uświęca nas w sposób dla każdego z nas właściwy, dla każdego inny, a jednak upodabniający nas wszystkich do Niego. Tak jak gdyby w milionach lamp (a każda inna od pozostałych) zapłonęło to samo światło. Tym światłem jest Jego Życie. Ono nas przenika i upodabnia do siebie — tu. Jest w nas jedno szczęście, jedna radość, jedno zrozumienie — „światło"; jedna miłość nas nasyca i zespala. Dlatego w tym najbogatszym ogrodzie, jaki założył sobie Bóg, nie ma zgrzytów ani dysonansu — panuje tak pełna harmonia w nieskończonej rozmaitości bytów świadomych, rozumnych i wolnych. Szczęście tych, którzy wchodzą w dom Boży, jest nieskończone!
Ja sam tak zabrany zostałem w niezmiernej łaskawości Jego i dlatego mogę mówić i radzić, zwłaszcza gdy śmierć można przeżywać świadomie. Jest to wielki dar i łaska, bowiem wierząc, rozumiemy z Kim się spotykamy i możemy przygotować się godnie.
Nasz ostatni dar
Jeśli chcemy umierać spokojnie, należy poddać się procesowi fizycznemu — nie walczyć i nie starać się za wszelką cenę przedłużać walki, a raczej łagodnie zezwalać, aby gaśniecie przebiegało bez zakłóceń i tak, jak On zechce. Jest to ostatni dar, jaki możemy Mu złożyć, i dobrze jest, aby był on złożony z całego serca, radośnie i ulegle.
Powiedz też Elizie, że On nam towarzyszy stale, że jest obecny i żadne uczucie pustki, lęku czy niewiary nie jest nasze, a narzucane nam. Kiedy słabniemy, ataki mogą być silniejsze, bo odporność nasza maleje, ale jeśli wybierzemy postawę dziecka, które ufa i polega tylko na Ojcu — On je osłoni.
Trzeba osobom umierającym towarzyszyć wiarą i modlitwą. Orędować trzeba zawsze i ufać wraz z nimi.
Cała rodzina Elizy czeka, czekają bliscy, siostry w regule, a nade wszystko On. Wydaje mi się, że ich prośby spowodują łagodne przejście do nas. Przekaż to Elizie i powiedz, że wszyscy pomożemy im obu w chwili umierania Leony.
Po śmierci Leony
19 VIII 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Elizie napisz, tak delikatnie, o ogromnej radości, którą przeżywa jej siostra, Leona. (...) Są złączone podwójnie: więzami krwi i wyborem jednej drogi miłości, a ta jest nieśmiertelna. Leona dziękuje za stałe modlitwy i prosi, żeby podać Elizie, że będzie mogła jej dużo pomagać, a także innym, i prosi też o modlitwy za inne siostry zmarłe niedawno, zwłaszcza za Filipę. Ona potrzebuje modlitwy, orędownictwa i przebaczenia.
Co do tego ostatniego, staraj się myśleć o twojej krewnej Joannie bez żalu. Ona twoje myśli odczuwa o wiele silniej niż za życia na ziemi. Bądź pewna, że u nas nic się nie skłamie — sobie i nic, co się komuś wyrządziło złego, nie jest zapomniane. Cudzy ból odczuwa się jako własny, jeśli się go zadało świadomie lub dlatego, że się nie rozwinęło delikatności i dobroci.
8 IX 1976 r.
— Wiem, że Eliza nie może się doczekać wiadomości od siostry. (...) Pragniemy, żeby wiedziały (obie), że nie ustaje łączność, a nawet współuczestnictwo w życiu rodziny zakonnej, z tym że jest inne, niż to sobie wyobrażają; uzależnione od sposobu pełnienia swoich obowiązków w okresie życia. Jedne mogą korzystać z zasług drugich, które się za nimi wstawiają. Dlatego też pierwszą prośbą siostry Leony było wstawiennictwo za siostrą Filipa i o to prosi ona nadal. Radzę wam, gdy się modlicie za kogoś zmarłego, łączcie się w modlitwie z tymi, którzy proszą z naszej strony. Obejmujcie w modlitwie całą rodzinę, tak jak to się odmawia we Mszy św.: „Łącząc się ze świętymi...". Eliza wie, o co mi chodzi. Teraz jeszcze kilka słów od jej siostry — powtarzam:
„Dzięki niezwykłemu miłosierdziu Pana naszego, który tak bardzo nas kocha, że raczy nie widzieć naszych słabości i błędów, a użala się nad cierpieniami, zostałam przyjęta do Jego królestwa, a szczęście, w którym żyję, którym zostałam otoczona i przeniknięta, nie pozwala mi myśleć o niczym innym prócz nadzwyczajnej wdzięczności. Łaska, która mnie spotkała, jest tak niewspółmierna do moich «zasług», których nie widzę, że aż cierpieniem staje się świadomość, że nie wszystkie z nas są tutaj, chociaż tak bardzo są Boga spragnione. Ela mnie zrozumie i pomoże mi we wspólnym wyproszeniu im nieba. Ofiarowujcie za nie wszystko, co was spotyka, przypominajcie o nich, bądźcie natrętne i nie ustawajcie, a my będziemy wam towarzyszyły.
Żebyście wiedziały, jak On jest wielkoduszny, jak pragnie was mieć, jak boleje nad tymi, które nie przygotowały sobie zawczasu białej szaty. To On prosi przeze mnie, gdyż skutki postępowania ludzkiego, jeśli trwają i nadal tworzą zło, uniemożliwiają wejście do królestwa Bożego. Trzeba tu waszego przebaczenia, darowania uraz, ale i starań w kierunku przezwyciężenia tych złych skutków czyjegoś postępowania, aby ukrócić trwanie pokuty i żalu.
Co do mnie, mogę i chcę pomagać, zwłaszcza tym, wobec których zdarzało mi się zawinić, szczególnie brakiem należnej im miłości. Pan nasz darował mi wszystko, ale ja widzę swoją małość i wiem, że mogłam być czystsza i bardziej godna jego miłości — pomimo że nikt i nigdy naprawdę godnym Jej być nie może. Szczęście nie zaciemnia tu obrazu siebie i swoich całożyciowych wysiłków i zaniedbań, a to boli, bowiem wobec Niego jedyną godziwą szatą jest nieskalaność, którą posiadła tylko Matka Boża, Maryja. Przekazuję ci też, Elizo, że Ona jest prawdziwą Królową naszego Kraju i we wszystkich sprawach «polskich» należy do niej się zwracać, zwłaszcza w trudnościach naszej rodziny (i innych). (...)
Kocham was i modlę się za was wszystkie, a wy dziękujcie Panu za Jego niezmierzone dla mnie miłosierdzie. Błogosławię wam jako domownik Pana naszego, Jezusa Chrystusa, Jego znakiem, w Jego imieniu".
6 X 1976 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Siostra Elizy dziękuje bardzo siostrom z ich zgromadzenia za starania o nią i o siostrę Filipę. Zwłaszcza jej było to potrzebne i jest nadal. Miłosierdziu Chrystusa zawdzięcza, że nie została na zawsze poza domem wiecznym; i ona o tym dobrze wie, toteż nieustannie dziękuje. Pomóżcie jej w tym, dziękujcie Panu za Jego pobłażliwość, wyrozumiałość i miłosierdzie, które tłumaczy, usprawiedliwia i własną Krew rzuca na wagę, aby tylko uratować swoje dziecko od wieczystego dramatu.
Pamiętajcie o umierających
— Dalej prosi Leona o pamięć o wszystkich umierających (jej zgromadzenie ma w regule modlitwy za konających), zwłaszcza za tych, którzy umierają samotni, opuszczeni i niepotrzebni nikomu, bo tym najtrudniej uwierzyć w istnienie miłości. Dla takich właśnie, dla cierpiących i umierających w torturach, poniżeniu i pogardzie, zdeptanych, bezbronnych i zaszczutych, dla dzieci, starców, matek pozostawiających swoje dzieci bez pomocy, dla tych, których „świat", czyli silni i podli zadeptują jak szkodliwe robactwo — dla nich jest otwarta cała potęga Jego miłości. Wtedy Chrystus Pan jest Ojcem i Matką, obrońcą i ukoicielem. Włączajcie się w tę Jego miłość czynnie.
Nie dozwólcie nikomu umierać samotnie, współdziałajcie z Nim. Dzisiaj jest to pilną potrzebą i w Polsce. I u nas tak wiele osób umiera samotnie. Myślcie o tych, których nikt w szpitalach ani w domach nie odwiedza. Jeśli macie czas na odwiedziny — dla rozmów i spotkań dla przyjemności, znajdźcie chwilę, choć raz w tygodniu, na danie komuś, kto nie ma nic, chwili radości.
Pielęgniarki, które pracują w szpitalach, znają wiele takich przypadków, są też osoby samotne i opuszczone w pobliżu.
Eliza jest proszona, aby przekazała te sugestie, bo pomimo tak wielu zajęć i zmęczenia trzeba wychodzić poza własny dom, na zewnątrz, do ludzi, i to jest pierwsze przykazanie miłości bliźniego, w waszym przypadku bliźniego cierpiącego i umierającego. Siostra Leona bardzo prosi o to, co może stać się nowym, zapładniającym i rozwijającym je tchnieniem Ducha Świętego — o świadczenie osobiste miłosierdzia poza domem, i również obcym, choćby raz w tygodniu, ale stale i przez wszystkie te, które mają dość sił. To prośba o sprawy możliwe do wykonania choć sprzeczne z wygodą i męczące, ale bardzo Chrystusowi Panu potrzebne!
15 III 1977 r.
— Powtórz Elizie od jej siostry słowa zachęty i obietnicę pomocy w razie trudności. Ona będzie mogła Elizie dużo pomóc, znając ich troski i problemy. Powiedz, że zawsze może na nią liczyć, a także na wdzięczność siostry Filipy, która prosi za nie, a przede wszystkim za te, którym najwięcej zrobiła przykrości i wobec których zawiniła pychą i nielojalnością, siejąc też zamęt i rozdrażnienie zamiast pokoju. Jeśli chcecie jej pomóc, bardzo proście o łaskę Pana dla niej, dodając zawsze od siebie darowanie uraz. Leona będzie z Elizą zawsze aż do jej przejścia do nas, a i wtedy, tak jak Eliza była przy niej. A w tych nadchodzących latach — zapewnia Elizę, że dużo dobrego dokona działając w Jego imieniu. Jest niezmiernie kochana przez Pana.
MARYNIA
— To samo dotyczy Maryni, która swoją postawą cieszy Pana naszego i przyciąga Jego miłość. Matka Maryni prosi o opiekę nad córką, ponieważ Marynia jest wątła. Powinna więcej przebywać na świeżym powietrzu, ale trzeba jej to nakazać (proś o to). Marynia, jeśli jej nikt nie pohamuje, zapracuje się i wpędzi w chorobę. Matka Maryni prosi córkę o umiar w pracy, o to, aby pamiętała, że Pan jest Panem dobrym i nie obarcza ciężarami ponad miarę, natomiast prosi, aby Marynia zechciała przejąć od Elizy sprawę, której ta nie będzie mogła prowadzić: odwiedzenie co pewien czas chorej, znajomej Elizy, wniesienie trochę radości na salę szpitalną wśród chorych. Marynia, jak nikt inny, może ludziom nieszczęśliwym z powodu bólów czy choroby udzielić odwagi i zachęty do walki z własnym nieszczęściem, ponieważ sama jest dowodem (malutka garbuska — urocza!), jak można być szczęśliwym — pomimo kalectwa — zaufawszy miłości Boga.
— „Tak widzi córkę moją Chrystus, Pan nasz, jako swego przedstawiciela w radosnym przyjmowaniu woli Pana. Kocha ją, towarzyszy jej i wspomaga".
Tu „włączyła sie" w rozmowę bezpośrednio matka Maryni, która już raz rozmawiała przeze mnie z córką, a więc znała mnie. Relacja samej Maryni po jej śmierci — w rozdziale VI.
DZIADKOWIE KATARZYNY
Katarzyna, znajoma studentka, związana z Ruchem Odnowy w Duchu Świętym.
O dziadku Katarzyny
20 III 1980 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Mogę z radością powiedzieć, że jest z Nami. Jest szczęśliwy ponad swoje wyobrażenie, bo nikt z ludzi wyobrazić sobie nie może spotkania z Panem. Powiedz Kasi, że jej dziadek obiecuje pomoc i że jest z nimi. Niebo nie polega na wykreśleniu z pamięci tych i tego, co się kochało, a właśnie na wzroście tej oczyszczonej w Panu miłości, i nie na oddaleniu, a na orędowaniu i wypraszaniu pomocy. Tylko niech Katarzyna pamięta, że pomoc nasza polega na dodawaniu sił w walce, ale nie prosimy o uchylenie się wasze od prób i walki, są one bowiem drogą (ku Bogu), a zaszczytem i chwałą waszą — tu.
Ofiara za innych
— Dziadek prosi, by Kasia była w łączności z nim, a więc wdzięczna Bogu za Jego miłość i miłosierdzie. To, co on przeszedł, jest tym, co jeszcze człowiek może dać za innych, póki żyje. Panu nie zawsze chodzi tylko o oczyszczenie człowieka, które go uratuje od czyśćca, ale również o to, aby poprzez przyjęcie cierpienia lub znoszenie go bez wyrzutów przyniósł on sobą chwałę Panu — a Pan obraca wtedy jego ofiarę na pożytek potrzebujących. Cała ludzkość czerpie z ofiary kochających Pana i wzięcie udziału w tym dziele zbawienia (które ma formy różne: od apostolstwa i pracy służebnej aż do cierpienia chorych, kalek i umierających) jest łaską Boga, a zaszczytem — tu — (szczęściem współtowarzyszenia Jezusowi w drodze krzyżowej) na całą wieczność.
Katarzyna będzie mogła nawiązać łączność ze swoim dziadkiem w modlitwie uwielbienia i wdzięczności. Zwłaszcza w czasie Mszy żałobnej, kiedy zgromadzona jest cała żyjąca w Panu rodzina i przyjaciele, niech z nimi wysławia i wielbi miłość Pana aż do śmierci krzyżowej i raduje się wraz z dziadkiem swoim Józefem, iż krew Chrystusa nie była za niego przelana daremnie. Jeśli nie ulegnie atmosferze emocjonalnej towarzyszącej pogrzebom, odczuje naszą radość i obecność. Dziadek prosi, by Kasia nie zapominała o nim, a on starać się będzie współpracować z nią dla dobra innych; ma w tym obietnicę Pana. Przekaż od dziadka Katarzyny, że będzie prosił i błagał Pana o ład w rodzinie i zdrowie, ale wolna wola człowieka jest barierą; dlatego trzeba ofiarowywać wiele, aby ona stała się wolna (np. u ludzi uzależnionych).
Daje on Kasi swoje pierwsze błogosławieństwo w imię Chrystusa Pana i prosi, aby po przyjeździe do domu zrobiła wszystko, by wytłumaczyć rodzinie, zwłaszcza żonie i córce, jaka jest miłość Chrystusa do nas i jak niewiele trzeba, aby otrzymać wszystko. Prosi ich, aby modląc się włączali jego i innych „zmarłych" członków rodziny, i wspólnie wielbili Boga.
O babci Katarzyny
3 XI 1981 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Tak jak tego Katarzyna oczekuje, chcemy przekazać jej wiadomość od jej dziadka. Współczuł on wnuczce i córce, widział ich stan i bardzo prosił o skrócenie choroby swojej żony. Pan go wysłuchał, dając tylko tyle cierpienia, ile było konieczne, by od razu mogła spotkać się z mężem i nie rozstawać już nigdy. Powiedz, że dla Boga nie są ważne żadne „osiągnięcia" w życiu, a tylko przyjęcie takiego życia, jakie Pan nam dał i przeżycie go z Nim razem. Ważna jest zgoda na to, co nas spotyka — dobrego, ale i złego lub smutnego — ważne jest zrozumienie, że w tym wszystkim jest wola Boga, ale i Jego miłość, opieka i Jego plan życia dla nas wybrany, czyli najlepszy (najbardziej dla nas pożyteczny na przyszłość).
Przekaż Katarzynie, że dziadek był obecny i powitał żonę, że babcia nie cierpiała i nie bała się, że Chrystus jest nieskończenie miłosierny i On sam płaci swoją Męką za wszystkie nasze niedociągnięcia po to, abyśmy mogli cieszyć się w wieczności. Jego szczęściem jest uszczęśliwianie każdego człowieka, jeśli on da Bogu wolność działania w sobie. Przekaż też, że dziadek jest często przy Katarzynie, że prosi za nią, ale też mówi teraz wnuczce, aby nie martwiła Pana Jezusa, który chce jej dać więcej, niż mogłaby sobie wyobrazić, a ona wciąż wyrywa się i nie chce uwierzyć, że Bóg jej lepiej życzy niż ona sama sobie. Niech więc wierzy dziadkowi, który wie i sam doświadczył Chrystusa Pana, a teraz Pan oddał mu żonę.
Babcia teraz jeszcze rozmawiać nie może. Jest zbyt przejęta i szczęśliwa. Cała pogrążona jest w uwielbianiu. Tak dzieje się z każdym, kto jest dopuszczony do królestwa niebieskiego.
Dziadek Józef obiecuje pomoc i opiekę dla dzieci i wnuków. Prosi, żeby w czasie pogrzebu pamiętać, że oni są żywi i szczęśliwi, i dziękować, i wielbić Boga wraz z nimi. Wtedy się spotkają we wspólnym dziękczynieniu.
Prosi też, żeby Katarzyna dała oparcie jego córce (mamie Katarzyny), która cierpi i jest słaba. Niech Katarzyna stanie się jej podporą, bardziej duchowo niż fizycznie. Niech wytłumaczy, że nie została „opuszczona" i „sama", ale przeciwnie — ma ich blisko, u siebie w domu i może na ich pomoc liczyć. Niech się do nich zwraca, rozmawia w myśli, radzi, a oni jej zawsze pomogą, bo miłość nie ustaje, a wzmacnia się i utrwala w miłości Boga.
Dziadek daje Katarzynie swoje błogosławieństwo w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, Króla nieba i ziemi.
Co hamuje rozwój wewnętrzny
19 XI 1981 r.
— Powiedz Katarzynie, iż Pan spodziewa się po niej, że będzie postępować według Jego wskazań znanych jej dobrze i że tym tylko udowodnić może, czy Go kocha i do jakiego stopnia. Emocje i uczuciowość mogą kierować postępowaniem dzieci lub osób, które nigdy nie staną się dojrzałe, a więc w jakiś sposób upośledzonych. Człowiek w swoim życiu ulega procesowi dojrzewania i ten, kto swój rozwój usiłuje zatrzymać z przywiązania do dawnych form, ustaje w drodze, sam sobie przeszkadza, a Pan siłą nikogo do dalszego postępu nie zmusza. Pozostawia ze smutkiem w spokoju, który dla takiej osoby staje się nieznośny. Usiłuje ona wtedy znaleźć jakieś wyjście i szarpie się na oślep. Może też w tym okresie wyrządzić wiele szkód sobie i innym. Wrócić do postawy infantylnej nie może, ale może powrócić do posłusznego podporządkowania się znanym jej prawom Chrystusowym, pełnić wolę Pana tak, jak On by sobie życzył, i wtedy spotka się z oczekującym na jej „dojście" Jezusem.
Nie można żądać od Pana specjalnych względów, czyli wiecznego „noszenia na rękach". Właściwą postawą dziecka Bożego jest przyjmowanie tego, co Ojciec mu w tym czasie, teraz, zechce dać. Nie ma innej drogi, jak przyjmowanie wszystkiego, co nas spotyka z Jego woli. Całe nasze dalsze losy zależą od tego, jak przyjmujemy codzienne dary. Życzyłbym Katarzynie, żeby zechciała przyjmować wszystko, co ją spotyka (sprawy zewnętrzne i wewnętrzne), z ochotą i wdzięcznością — ze względu na Niego, a nie na te sprawy.
Przekaż jej też, że babcia dziękuje za troskę i pamięć, ale prosi, aby wnuczka teraz bardziej zajęła się matką, która jest tak słaba, że każdy nowy cios może ją — obecnie — zabić.
OJCIEC STASI
27 I 1980 r. Mówi Matka o ojcu Stasi, znajomej studentki, głęboko wierzącej (wstąpiła później do zgromadzenia klauzurowego). Ojciec Stasi, sam też głęboko wierzący, praktykujący, zginął w samochodowym wypadku ulicznym.
— Ojciec Ludwik pragnie ci przekazać: powiedz Stasi, żeby nie niepokoiła się o swojego ojca. Ojciec Stasi pragnie, by Stasia zaopiekowała się matką i nie niepokoiła się o niego. Gdyby nie zginął teraz, czekałaby go długa i bolesna choroba, której Bóg pragnął mu oszczędzić. Jest szczęśliwy, bo wie, że jest kochany, że czeka go szczęście, do którego się przygotowuje. Ma możność pomagania rodzinie i będzie to robił.
Nie jest daleko. Na cmentarzu pozostaje ciało, a on sam jest z nimi, w domu, i martwi go ich ból. Chciałby jakoś ulżyć im i dlatego prosi, by raczej dziękowali Bogu za to, że był przy nim z pomocą i współczuciem w tym trudnym momencie. Dlatego też nie czuł lęku, a radość ze spotkania się z Chrystusem, który w swojej Osobie przewyższa wszystko, co mógł sobie wyobrazić. Jest dumny z córki, ponieważ Pan powiedział mu, że ona przez swoją wierną służbę zobowiązała Pana do specjalnej troski o niego i przyspiesza jego przejście do domu Boga, gdzie będzie ich oczekiwał.
On jest przy Stasi obecny, pragnie ją pocieszyć, bo jest szczęśliwy świadomością, że żyje, że nic mu nie grozi, dookoła ma miłość i pomoc bliskich i przyjaciół, a świat, w którym się odnajduje, przerasta wszelkie wyobrażenia. On się go uczy, poznaje swój stosunek do Boga i miłość Boga do niego i do nas wszystkich.
Moja Matka radzi od siebie.
— Jeśli Stasia chce mu pomóc, niech mówi do ojca, rozmawia z nim, prosi o pomoc, w ogóle niech go nie odrzuca jako nieobecnego, bo wtedy każdy czuje się zbędny, wykluczony z rodziny, opuszczony przez bliskich, których kocha.
31 I 1980 r. Mówi Matka.
— Poznałam ojca Stasi. Możesz jej powiedzieć, że wszystko, co dotyczy Marka, w pewnym stopniu dotyczy i jego. Ojciec Stasi dziękuje wam wszystkim za serdeczność i natychmiastową pomoc (wiele osób natychmiast modliło sie za niego). Dzięki niej zrozumiał już w czwartek (w dniu pogrzebu) istotę Ofiary Chrystusa za niego, którą jest nieskończona miłość pełna współczucia i miłosierdzia. W czasie pogrzebu był szczęśliwy i mógł podtrzymywać swoich. Ból rozdarcia jest bólem więzów silniejszych niż tylko ciało, lecz dotyczy on przede wszystkim żyjących — tym bardziej, im bardziej utożsamiają oni osobę z umarłym ciałem. Natomiast sam „zmarły", jeśli zrozumie, gdzie jest i kim jest, nosi w sobie radość uwolnienia od wszelkich więzów, szczęście świadomości istnienia pełniejszego, bez zagrożeń, ale przede wszystkim radość bezgraniczną z poznania swego synostwa Bożego, przynależenia do Boga, który go kocha i z miłości do niego oszczędza mu cierpień. Jest to świadomość bycia sobą już na zawsze, pewności, że został on wybawiony, wyniesiony ku Miłości, która go oczekuje i która go usprawiedliwia.
TYLKO CIERPIENIE MOGŁO GO URATOWAĆ
3 VII 1980 r. Mówi ojciec Ludwik o synu mojej koleżanki.
— Możesz przekazać przyjaciółce dla waszej koleżanki szkolnej, matki Bogusława, że został on uratowany przez krew Chrystusa za nas przelaną. Pan nasz jego cierpienie połączył ze swoim i tak wybronił go przed sprawiedliwością Boga. Tylko cierpienie mogło go uratować, gdyż sam robił wszystko, aby się zabić na wieki. Ponieważ wiele dobra odrzucił i wielekroć Boga odrzucał świadomie, nie było dla niego innej drogi, jak cierpienie, które powoduje, że Bóg lituje się wtedy nad człowiekiem niewdzięcznym i zbuntowanym. To, coś słyszała, on usiłował ci przekazać, gdyż teraz rozumie cierpienie matki swojej i pragnie jej ulżyć. Mało rozumie, lecz to przynajmniej, że nigdy już cierpieć nie będzie, bo Bóg jest Miłością, a Miłość wszystko przebacza, że został ocalony, bo był kochany, i Pan, który znał go i rozumiał, osłonił go i przygarnął, odpuszczając mu wszystko i całkowicie. Teraz odczuwa radość uwolnienia od bólu, świadomość wolności, istnienia bez zagrożenia na wieki już i świadomość tego, że był, jest i będzie kochany. Tyle na razie jest w stanie przyjąć. Gdy rozwinie się, poczuje wdzięczność i uwielbienie dla takiej Miłości. Na razie przyjmuje jak dziecko, ale wy powinniście dziękować za niego.
Słyszałam na modlitwie wspólnej — po tym, jak opowiedziałam o nim i wspólnie prosiliśmy — mniej więcej to:
— „Proszę cię, przekaż mojej Matce, że nigdy już cierpieć nie będę, ani chwili. Czy słyszysz? Czy słyszysz mnie? Powiedz, że jestem szczęśliwy, szczęśliwy, szczęśliwy...! Powiedz to. Czy słyszysz mnie? Proszę cię, powiedz to Matce?"
Bogusław umarł dziś w nocy na raka. Miał około 30 lat. Przeszedł wiele operacji (czerniak). Prosiłam, oddając go miłosierdziu Boga, o skrócenie męczarni, bo był już na morfinie. Jednak podobno wczoraj (w dniu śmierci) był inny w stosunku do matki; przedtem wymyślał jej i nie chciał widzieć; kiedy przychodziła, odnosił sie do niej z pogardą i złością. Otrzymał ostatnie namaszczenie, chociaż był w agonii. Bóg jest nieskończenie miłosierny, bo on odrzucał Boga, wolał, że Go nie ma, że jeśli jest, to okrutny, i on nie chce Boga znać. Pan wie, co dzieje sie z człowiekiem, kiedy cierpi — rozumie go i nie potępia. Bóg jest Źródłem miłosierdzia dla świata. Chwała Mu!
OJCIEC WOJCIECHA
21 III 1982 r. Mówi Matka o ciężko chorym ojcu Wojtka, znajomego kleryka.
— Teraz radziłabym wam jeszcze raz oddać Bogu ojca Wojciecha przez męczeńską śmierć Jezusa, i w jego (ojca Wojtka) imieniu prosić o wybaczenie mu długich lat odejścia od Boga. Pan nasz jest Panem w tej rodzinie i działa tam wedle swej miłości do Wojtka, bo wzrusza Pana jego wiara i ufność w miłość Boga do ludzi, nawet tych, którzy od Pana nic nie chcą.
26 III 1982 r. Ojciec Wojtka zmarł w międzyczasie. Żył z dala od Kościoła — był członkiem partii — ale nie sprzeciwiał sie wstąpieniu syna do seminarium (pomimo iż przez to miał wiele nieprzyjemności). Dużo pracował społecznie, starał sie pomagać ludziom. Przed śmiercią wyspowiadał sie. Mówi ojciec Ludwik.
— Dlaczego tak się niepokoisz. Modliliście się i wasze wstawiennictwo było potrzebne. Ojciec Wojciecha dziękuje wam. Prosi, abyś przekazała synowi, że jest szczęśliwy tak, jak nigdy w życiu nie był, że wszystko zrozumiał — swoje błędy i ciężkie winy.
28 III 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Proszę cię, zaufaj trochę naszej dobrej woli i miłości do was. Sądzimy, że Wojciech już pewne sprawy przemyślał. Staraliśmy się oszczędzić mu cierpienia do ostatniego momentu, ale pamiętaj, że taka była wola Pana, który wszystko czyni z miłości do was. I On najwspanialej spełnił prośby Wojciecha od wielu lat błagającego o nawrócenie swego ojca, zdawałoby się bezskutecznie.
Wciąż zapominacie, że poddawanie się woli Pana jest ryzykiem, które ma swoje uzasadnienie rozumowe w wierze w miłość Boga do nas. Jeśli się wierzy bez reszty w czyjąś miłość do siebie — ufa się tej osobie i ślepo na niej polega, i to zawsze, a nie tylko wtedy, gdy działa ona „po naszej myśli".
Pomiędzy Bogiem a człowiekiem jest tak nieskończona różnica jakości dobra, mądrości, a przede wszystkim miłosierdzia — którego człowiek nieustannie potrzebuje — iż poddanie się Bogu, naszemu Ojcu, powinno być bezwarunkowe, bowiem wszelki inny stosunek przeczyłby prawdzie. Bezwarunkowe, czyli w każdym przypadku pełne, ale nasze skażone wyobrażenie o sobie i wielka miłość własna powodują, że godzimy się — jak gdybyśmy łaskę Jemu czynili — przyjąć Jego wolę, o ile Pan postąpi, jak przypuszczamy, wedle woli naszej i naszych wyobrażeń i uczuć, i tylko wtedy. Widzimy w Panu Ojca, lecz ojca bezwolnego, zdominowanego przez dzieci, gotowego spełniać wszystkie ich pragnienia szybko i „dobrze" (wedle naszego wyobrażenia), słowem — chcemy żądać i otrzymywać to, czego pożądamy.
Postawa taka nie tylko jest błędna, ale wprost szkodliwa dla was, bo Bogu nic ubliżyć nie zdoła, lecz was stawia w pozycji — powiedzmy — zbliżonej do postawy szatanów. Postawa pychy, niewdzięczności, żądań i wymagań uniemożliwia wam rzeczywiste, synowskie, ufne oddanie się Panu, utrzymuje was poza kręgiem obcowania z Bogiem w prawdziwej przyjaźni, intymnej, szczerej i pełnej miłości.
Chrystus oddał się nam bez reszty i bez zastrzeżeń, Maryja, bez zmazy poczęta, odpowiedziała Panu: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie wedle Twego słowa" — wy, dzieci zaprzeczenia i buntu, musicie w bólu i trudzie przyjmować to, co Pan sam wam podaje, lub radzić sobie samemu. O ile to drugie jest gorsze i głupsze, sama już zrozumiałaś, ale postawę wiary i ufności budować musisz — ty i inni — poprzez codzienne próby, aż stanie się mocna i trwała. Wtedy zaś i dopiero wtedy zyskuje się wolność i swobodę, radość i beztroskę. Wtedy prawo nie panuje już nad człowiekiem, który na skrzydłach wiary unosi się, niezależny już od niczego ziemskiego, w atmosferze Boga; żyje miłością, przyjmuje ją i oddaje innym, zawsze jej pełen, zawsze w obecności Pana, pod Jego skrzydłami, w zrozumieniu wzajemnym, cudownym partnerstwie stworzenia ze Stworzycielem, miłości z Miłością.
Tego pragniemy dla was. W tym świetle przyjrzyj się temu, co Pan dokonał na prośbę Wojciecha. Dla jego wiary ojciec jego otrzymał prawo do szczęścia wiecznego; odzyskał znowu swoje dziecięctwo Boże, poznał miłość Boga. Szczęście jego jest tak wielkie, że pomimo bólu (a jest to ból straszny, świadomość, ile dobra można było dokonać, gdyby nie opór i odrzucanie Boga), pomimo, powtarzam, bólu przeżywania ponownego swego życia w świetle Bożym (gdzie widoczny staje się każdy gest, słowo, myśl gniewu, lekceważenia lub obojętności, każde tchnienie zła, niewykonanie dobra; najmniejszy brud czernieje jak ogromna plama) odkrywa się jednocześnie miłość, opiekę i troskę Ojca, który obecny był zawsze, gotów do przebaczenia, pomocny, pomimo odrzucenia podtrzymujący, ratujący, by wreszcie pokonawszy przeszkody ze strony człowieka przygarnąć go, już na zawsze, z ojcowskim przebaczeniem i radością. Tak więc szczęście towarzyszy cierpieniu, a wy pomagajcie myśląc z miłością, również przyjmując Komunię świętą za niego i dziękując Panu z całej mocy i sił.
31 III 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Pragnę zawiadomić Wojciecha, że ojciec jego został zbawiony. Przyjął Pana szczerze i ze skruchą, a znalazł się u nas „po nieznacznym skarceniu", jak mówi Paweł, po „czasie" potrzebnym do pełnego zrozumienia własnego życia, powołania i udziału Pana we wszystkim, co zdziałał dobrego.
Bóg przebacza całkowicie i na zawsze. Bóg cieszy się każdym z nas. To ja zwracałem ci uwagę na słowa z książki „Pójdź za Mną", bo tak się stało również z nim. Bóg ujawnił mu się jako żywy i obecny w każdym człowieku, którego kochał, któremu pomógł lub ulżył w jego ciężarach, w każdej jego myśli o innych i w każdym bezinteresownym czynie. Zobaczył siebie w oczach Bożej miłości i zdumiał się Jej ogromem, wyrozumiałością i dobrocią.
Spojrzenie na siebie przez pryzmat Bożego miłosierdzia oszałamia człowieka i momentalnie zwraca jego miłość z ogromnym porywem wdzięczności, zachwytu i uwielbienia — ku Ojcu. Jest już tylko jedno pragnienie: oddać się Mu, przylgnąć do Niego, przynależeć na zawsze — a Pan odpowiada szerokim otwarciem ramion. On przecież bardziej szukał i pragnął człowieka i zdobył wreszcie jego dobrowolną miłość. Wtedy już nic nie stoi na przeszkodzie, aby obie miłości połączyły się.
Powiedz Wojciechowi, że ojciec jego obiecuje pomoc całej rodzinie, zwłaszcza córce, za którą szczególnie czuje się odpowiedzialny. Będzie z nimi, bo kocha ich teraz o wiele silniej w miłości Bożej, w zrozumieniu, jak są bezcenni i ukochani przez Boga. Prosi, aby nie marnowali życia z dala od Boga, aby kochali się i pomagali sobie wzajemnie, ciężarów nie zwalając, ale jedni drugim je ujmując. Ojciec Wojciecha daje — przeze mnie — błogosławieństwo całej swej rodzinie i prosi, aby stale towarzyszyli mu w wielbieniu i wysławianiu miłości Boga, bo Bóg godzien jest, aby ludzie nieustannie Go wysławiali i dziękowali za to, co dla nich uczynił i wciąż czyni. Do Wojciecha mówi:
„Synu, dziękuję ci! Wierzę, że nie cofniesz się ze swej drogi. Licz na mnie w trudnościach. Pragnę, abyś ty za nas obu oddał Bogu to, co Mu się od nas należy — a tym jest wierna służba całego życia. W ten sposób choć trochę wynagrodzisz to, czego ja zaniedbałem i czym ciężko zawiniłem wobec Jego miłości. Pamiętaj też synu o braciach i staraj się zastąpić im mnie lepiej, niż ja to robiłem. Cieszę się, że jesteś moim synem. Pamiętaj o tym zawsze i nie przynoś mi wstydu.
Daję ci moje ojcowskie błogosławieństwo, którego nie zdążyłem dać ci na ziemi twój Ojciec uratowany przez Miłosierdzie Boże."
12 XI 1983 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Wojciechowi przekaż, że ojciec jego towarzyszy mu i przez niego i z nim pogłębia swoją wiedzę o Kościele, ponieważ pragnie tego, aby bardziej zbliżyć się do syna i dać mu większą pomoc. Ojca Wojtka martwią stosunki w domu, zmęczenie żony i stan córki. Prosi, by Wojtek zwiększył troskę o nie, chociażby przez listy. Przekazuje synowi błogosławieństwo na następne lata nauki i zachęca do pogłębiania wiedzy. Przekaż mu słowa ojca:
„Ucz się synu, korzystaj z każdej chwili, bo życie jest krótkie i dni szybko mijają. Życzę ci, synu, żeby wszystko, co poznasz teraz, później przyniosło owoc i ludziom pomagało. Z syna, który będzie kapłanem gorliwym i obowiązkowym, dumny będę i szczęśliwy i niechby się nie zdarzyło, bym miał żałować, żem ciebie zrodził. Bądź, synu, na usługi innych i nie myśl o sobie. O ciebie troszczy się Pan, Bóg nasz, a ja strzec cię będę w godzinie trwogi. Służ z całej mocy i serca, a ja ci pomagać będę, bo mam pozwolenie chronienia ciebie. Nie bój się, bo żyć będziesz i wiele dobra Bóg nasz chce dać przez twoje ręce. Czcij i szanuj przełożonych twoich, a szczególnie Założyciela waszego zgromadzenia. Słuchaj też uważnie rad, jakie ci dają".
MATKA KLARY
1 V 1982 r. Mówi matka Klary do swojej córki (przełożonej zgromadzenia zakonnego).
— Córeczko moja! Mówię do ciebie w pełni szczęścia i miłości. Dziękuję ci za wszystkie twoje starania, za cierpliwość i miłość, z którą znosiłaś moją chorobę. Teraz wiem, jakie to było ciężkie dla ciebie. Otrzymałam łaskę pomagania ci i strzeżenia cię, zwłaszcza w twoich wyjazdach („za życia" matka Klary bardzo bała się wyjazdów córki), ale zrozumiałam też nieskończoną miłość Chrystusa do ciebie i Jego nieustającą opiekę, tak że niczym już się nie niepokoję. Proszę cię, bądź zawsze pewna Jego obecności.
Jeżeli czegoś mogę ci życzyć, to pełniejszego, zupełnego, tj. w każdej sekundzie i w każdych okolicznościach, poddania się Jego prowadzeniu, tak abyś mogła wypełniać wszystkie Jego zamysły co do waszego zgromadzenia. I ja przynależę do niego, czyli mam udział w waszych dokonaniach i w waszych staraniach. Mogę pomagać i troszczyć się o was i prosić za wami w waszych potrzebach. Mam wiele córek.
Podziękuj, proszę, ode mnie wszystkim siostrom, które pielęgnowały mnie. Jestem im tak wdzięczna, że będę stale prosiła za nie.
Nie można opisać szczęścia
Córeczko! Nie można opisać ani porównać z niczym na ziemi tego szczęścia, które nas obejmuje — szczęścia płynącego ze świadomości ukochania nas przez Pana, szczęścia z bliskości naszych kiedyś straconych i opłakanych, a teraz żywych, radosnych i kochających rodzin. Ojciec twój zawsze był przy nas. Powitał mnie tu, a tobie śle błogosławieństwo i zapewnia o swej miłości. Jesteśmy razem — nie na cmentarzu, a koło ciebie, bliżej niż „w życiu", bo rozumiemy cię lepiej.
Chcę, żebyś wiedziała i zawsze była pewna obecności, troski i pomocy nie tylko nas, ale wszystkich, za którymi się przyczyniłaś, a zwłaszcza będących tu matek i sióstr naszego zgromadzenia. Staraj się, córeczko, prosić ich o radę i wskazówki w trudnościach, zwłaszcza ojca Honorata, który tyle może wam pomóc.
Jeżelibyś się niepokoić miała o okoliczności mojej śmierci, pragnę, abyś wiedziała, że naprawdę nie cierpiałam. Więzi łączące mnie z ciałem były już bardzo słabe i z woli Pana naszego Jezusa Chrystusa zerwały się cicho i niezauważalnie. Widzisz, nasz świat to królestwo Jego, i On sam jest w centrum naszej uwagi. Kiedy pełna świadomość mówi nam, że narodziliśmy się Jemu, istotne jest tylko jedno: On i ja; On — miłość niepojęta, obejmująca mnie, jak matka obejmuje upragnione i oczekiwane dziecko, i ja. Moją odpowiedzią na tę miłość jest całe życie ziemskie. Wtedy widzisz (spoglądasz na siebie i osądzasz sama), czy ofiarować się możesz natychmiast, jak najwspanialszy kwiat, czy też było w naszym życiu wiele pustych i czarnych miejsc — bez Niego, poza Nim. Wtedy pragniesz stać się co prędzej jak najwspanialszym darem wdzięczności, „kwiatem" absolutnie czystym i świeżym.
To cię zatrzymuje na progu. Nie On. Bo On przygarnia, tęskni i czeka — po prostu kocha tak, jak wyobrazić sobie nie można. Lecz nasze poznanie, jakim Chrystus Pan jest w rzeczywistości, zatrzymuje nas, bo cześć, wdzięczność i uwielbienie nie dopuszczają, abyśmy mogli ofiarować Mu siebie, nie będąc jeszcze doskonałymi w stopniu dla nas możliwym. Jego „poczekalnie" żyją oczekiwaniem, miłością wciąż wzrastającą i szczęściem — świadomością jego miłości. To On przyspiesza nasze oczyszczenie, zachęca, podtrzymuje i otacza miłosierną pomocą. Tak krótko, jak tylko można, pozwala nam pozostawać na progu królestwa, potem porywa nas ku sobie.
Chcę, abyś zrozumiała miłość Boga do nas, abyś się Go nigdy nie bała, abyś szła ku spotkaniu z Nim tak przynajmniej, jak biegłabyś do mnie i ojca — a nas spotkasz z Nim, obiecuję ci to, bo otrzymałam tę obietnicę. Teraz jednak staraj się miłować Go „w ciemności życia", bo godzien jest naszej zupełnej, nieustającej miłości, uwidoczniającej się czynem.
O MATCE OLKA
10 V 1982 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Pytasz o matkę Olka. Ona jest tutaj i możesz ją sama zapytać.
Mówi matka Olka, mojego kolegi z AK. Prosta kobieta, córka unitów, chrzczona w lesie. Matka wielu dzieci; po śmierci męża wychowywała je sama. Sama też nauczyła sie czytać i pisać. Jej lekturą, zrozumiałą i „bardzo łatwą", były pisma św. Jana od Krzyża. Przy ciężkim i pełnym ciosów i bólu życiu nigdy nie narzekała. Oparła sie na Bogu i wszystko znosiła w milczeniu. Znałam ją i wysoko ceniłam.
— W imię Pana naszego pozdrawiam panią.
— Proszę mi mówić po imieniu.
— Dobrze, będę mówiła po imieniu. Chciałabym, aby syn mój był bliżej Boga, abyśmy mogli cieszyć się wspólnym szczęściem.
— Co z dziećmi?
— Wszystkie moje dzieci już tu są. Proszę za niego nieustannie i on to czuje, bo stara się, ale nie rozumie jak. Dlatego robi dużo dla Kościoła wedle swego zrozumienia, ale sam jest z dala od życia z Panem Jezusem, tak jak ja pragnęłabym, aby był. Być może, iż przez miłość Ojczyzny, którą zachowuje w sercu, podejdzie bliżej i do Pana. Proszę o to dla całej rodziny żyjącej.
Nie czyny wielkie, a przyjęcie Jego woli cieszy Go najbardziej
Jeśli będziesz chciała i mogła, pomóż Olkowi zrozumieć, jak bardzo Bóg nas kocha i jak tęskni za naszą miłością. Mnie przyjął jak ukochaną córkę i ani chwili nie pozostawił mnie poza sobą. Szczęście nasze jest takie, że z radością zgodziłabym się przeżyć moje życie sto i dwieście razy, aby tyleż osób mogło przyjść do Pana nawróciwszy się. Chcę ci powiedzieć, że Bóg jest miłością, że Jego miłosierdzie dla nas nie ma granic. On wszystkich tłumaczy, pociesza i wynagradza nawet za to, czego myśmy w życiu na ziemi nie zauważali. Nie czyny wielkie, a przyjęcie Jego woli cieszy Go najbardziej. Jeżeli chcesz uczcić Jezusa najbardziej, to przyjmuj to, co On ci daje, z wdzięcznością i dziękuj Panu za Jego miłość do was wszystkich, bo tylko Ona teraz Polskę osłania. (...)
Wszyscy Polacy Tu proszą za was i wysławiają miłosierdzie Pana, bo to, co On postanowił, stanie się, i nic Jego woli przeciwstawić się nie może. Krew naszych dzieci i wszystkie nasze cierpienia Pan liczy pilnie. Nic nie stało się nadaremno, ani jeden człowiek na świecie nie był opuszczony i nie zauważony. Bóg jest naszym Ojcem prawdziwym i stale obecnym, by bronić nas i osłaniać. Każdy z was żyje z Jego łaski i miłości, bo już od lat nie żyłby, gdyby nie Jego ratunek. On nie pragnie podziękowań, bo ratuje i wspomaga nas z miłości, ale jak bardzo my powinniśmy dziękować, i to na ziemi, bo wtedy jest to uwielbienie Boga, oddanie Mu chwały, a tu jest to oczywiste.
Żałuję, że tak mało dziękowałam Bogu za cierpienia. Powinnam zawsze, za wszystkie, bo one są naszym bogactwem tu, jeśli nie są odrzucone. One są tak małe, jak tylko można, abyśmy mogli być tu, szczęśliwi, a i tak Pan daje nam siłę i swoje podtrzymanie.
Dziękuję ci za rozmowę.
Niech będzie uwielbiony Bóg w Trójcy Świętej Jedyny, Święty i Miłosierny.
JESTEM TAKI SZCZĘŚLIWY
22 XI 1982 r. O nieznajomym (mam jego nekrolog).
Kilka dni temu zaszedłszy po południu do kościoła pozostałam na Mszy żałobnej, która sie akurat zaczynała. Zdziwiło mnie, że było mnóstwo ludzi i że nastrój był taki pogodny. Ktoś zapytany wyjaśnił mi, że zmarł uczestnik walk ostatniej wojny, człowiek głęboko wierzący i bardzo dobry. Kiedy chciałam już wyjść (przed całym tłumem), bardzo wyraźnie, ale nic nie widząc odczułam, że ten właśnie człowiek stanął obok mnie (z lewej strony) i powiedział (bez głosu, ale był to jak gdyby głos męski, wyraźny, jak szept) mniej więcej tak:
— „Jestem taki szczęśliwy. Bóg mi wszystko przebaczył. Kocha mnie."
Zdziwiłam sie, bo nie znałam tego człowieka. Wtedy powiedział mi:
— „Wiem, kim jesteś, bo jest koło ciebie wielu moich przyjaciół. Nie proszę, żebyś przekazywała rodzinie coś ode mnie (pomyślałam o tym z przestrachem), ale tylko z tobą mogę się tu porozumieć, a chciałbym powiedzieć, jak bardzo jestem szczęśliwy. To szczęście przekracza moją pojemność; chciałbym się z kimś nim podzielić."
Nie pamiętam już dosłownych sformułowań, ale zrozumiałam, że za każdego zmarłego powinno sie Bogu dziękować.
PRAGNIE PEŁNEGO OCZYSZCZENIA
15 I 1983 r. Mówi ojciec Ludwik o zmarłym p. Andrzeju, harcmistrzu, żołnierzu AK odznaczonym Krzyżem Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych, wieloletnim więźniu politycznym.
— Pan Andrzej jest tutaj i najserdeczniej dziękuje ci za życzliwość. Jest w przedsionku naszego domu. Szykuje się na spotkanie z Panem, znaczy to, że poznawszy wszystkie swoje błędy, zaniedbania i niedociągnięcia pragnie oczyszczenia pełnego, a jednocześnie przeprasza Pana za swoje winy wobec bliźnich i prosi, by Pan nasz, Jezus Chrystus zechciał naprawić w swoim miłosierdziu dla niego i w swojej miłości do was to wszystko, czym on względem was zawinił.
Przekazuję ci od niego, że widział się ze wszystkimi swoimi kolegami, współpracownikami i przyjaciółmi, w tym z Tadeuszem Zawadzkim, Aleksandrem Kamińskim i innymi. Mówi, że odnalezienie tych, których się straciło zdawałoby się bezpowrotnie, w pełni radości życia, kochających i rozumiejących go, jest szczęściem, jakiego nigdy nie spodziewał się; że kiedy będzie już z Panem, wejdzie w krąg tych, którzy wspomagają was, bo Pan obiecał mu to. Pan Andrzej prosi, abyś jeśli spotkasz jego córkę, zrobiła to, co uznasz za możliwe, by jej uświadomić jego bliskość i możliwość pomagania jej i wnukowi, bo bardzo jest załamana. (...) Nie radzi mówienia wprost, bo ona nie przyjmie takich możliwości, ale chodzi o podtrzymanie jej na duchu.
Jeśli chodzi o pomoc dla niego, dziękuj Panu naszemu za Jego miłosierdzie i dobroć dla p. Andrzeja tak w chwili zgonu, jak i obecnie.
Przekaż Klarze i Maryni (zakonnicom) oraz innym znajomym, których bliscy zwracają się przez ciebie do nich, że możemy im przekazać potrzeby zmarłych, zwłaszcza zaraz po śmierci, często słowa wprost od nich, ale nie jest to współpraca stała ich z wami. (...)
— Lecz przecież miłość Boga do nas wszystkich jest równie bezgraniczna?
— Tak, miłość Pana jest równie bezgraniczna dla każdego z nas, ale zróżnicowana w swoim przejawianiu się. Nie ma w domu Pańskim nikogo, kto by przez Jego miłość nie mógł pomagać „ziemi", ale są różne drogi pomocy.
Ufność Bogu. Sens cierpienia
Z miłości do was Pan udziela nam tej łaski, aby tych z was, którzy wierzą w „jeden Kościół powszechny, świętych obcowanie, grzechów odpuszczenie" — słowem, rzeczywiście wierzą Bogu — pocieszyć, napełnić ufnością i wdzięcznością, a potrzebującym wstawiennictwa okazać swoje miłosierdzie. Jest to wyraz jego Ojcowskiej miłości.
Ale przypominam, że podstawą stosunku Bóg — człowiek jest synowskie zawierzenie Ojcu i pełne zaufanie do Jego dla nas miłości i miłosierdzia, które nam Syn, Jezus Chrystus objawił jasno. Trzeba zawierzyć i ufać bezgranicznie Temu, który życie swoje dał za każdego z nas. Ufność ta obejmuje nie tylko każdego osobiście, ale powinna opierać się na całkowitej wierze w Jego kierowanie każdą istotą ludzką i opiekę nad nią w życiu i śmierci.
Musicie silnie uwierzyć, że ten, który umiera, umiera w czasie i usposobieniu dla niego najlepszym, że żadne zewnętrzne objawy fizyczne — maligna, skleroza, brak przytomności — nie dotykają ducha ludzkiego. A cierpienia są lekarstwem duszy i nigdy Pan nie daje ich bez przyczyny.
— Cóż one mogą dać człowiekowi?
— Nie tylko oczyszczają człowieka, ale mogą być jego jedyną szansą na zyskanie miłosiernego przebaczenia Boga, mogą obudzić wyższe, zagłuszone przez złe życie wartości ducha, zniszczyć mur egoizmu, oderwać od obłędnej pogoni za ułudą, np. kariery, władzy, posiadania itp., i zwrócić ku prawdzie, nawróceniu i pojednaniu z Panem.
Cierpienia ofiarowane Bogu mogą ocalić od zguby cały świat, a nie tylko pojedynczych ludzi, zaś ofiarowującego je przywieść natychmiast w ramiona Boga. Dla wielu daje je Pan jako dar męczeństwa — braterstwo z Jezusem w konaniu i śmierci, tak jak inni zawierają je przez ubóstwo, życie ukryte bez skarg i narzekania, służbę samarytańską, życie bezdomne (porzucenie wszystkiego, co bliskie i drogie sercu), życie w posłuszeństwie i modlitwie, głoszenie słowa Pana i posługiwanie Mu. Kościół przez wieki powtarza i spełnia jako Ciało Mistyczne Chrystusa żywot ziemski Boga-Człowieka, bo w Jego naturze Boskiej jest On nieskończony i trwa, tak jak nieustającą jest ofiara śmierci Chrystusa Pana za rodzaj ludzki.
Bóg sam przyjął naturę ludzką, by odkupić znieprawionego człowieka, ale Kościół, lud Jego, w całości swojej podąża śladami Pana, aby nieustannie upodabniając się do Niego przekraczać bramę królestwa i jednoczyć swe drobne ludzkie wysiłki z Jego gorejącą obecnością we wspólnej spełnionej miłości.
Jest to droga jedyna, wskazana nam całym życiem Jezusa Chrystusa, droga odzyskanego synostwa, wiary, ufności i miłości. (...)
Przekaż Klarze, Maryni (zakonnicom) i Wojtkowi (klerykowi), że ich matki i jego ojciec są już z Panem, a zatem są i z nimi: pomagają, orędują, cieszą się ich postępami na drodze służby i nieustannie wspomagają. Możecie prosić ich o pomoc.
Powiedz też, że każdy z nas tutaj ma jedno pragnienie dla bliskich: aby oddali się zupełnie prowadzeniu Bożemu, aby służyli z całego serca i wypełniali wszystko, co Pan im zlecił. A ponieważ nikt nie zna planów, jakie Bóg ma dla niego, tylko sam Bóg, trzeba ufać Mu z całego serca, woli i sił, kochać Go i polegać na Nim i tylko na Nim (nie na sobie)!
PONOWNE NARODZINY
10 II 1983 r. Mówi ojciec Ludwik po tym, jak zadzwonił do mnie jeden z moich przyjaciół z Odnowy Charyzmatycznej, Zygmunt, powiadomiony właśnie przez szpital z innego miasta, że jego matka tam zmarła.
— Wiem, że chcesz zapytać mnie o matkę Zygmunta. Wiem, kim ona jest, bo modliliście się za nią wiele razy, a i my prosiliśmy z wami. Przekaż Zygmuntowi, że matka jego jest całkowicie zdrowa i jej czyściec, który przeżywała na ziemi, skończył się (matka Zygmunta miała w ostatnich latach zaburzenia psychiczne). Wiesz, jak współczuje Pan nasz i jak wynagradza tym, którzy mniej otrzymali i przez innych byli odrzuceni, tak że życie ich wydawało się niepotrzebnym cierpieniem. Otóż ono właśnie otworzyło serce Pana szybciej niż jakakolwiek inna droga, którą wybrałaby sobie matka Zygmunta sama. Jest już z Panem i szczęście jej nie da się wyrazić. Jest tak silne i niespodziewane, że matka Zygmunta przeżywa jak gdyby ponowne narodziny, tyle że w pełni świadomości. Jest uzdrowiona na wieczność.
Niech Zygmunt nie żałuje, a dziękuje wraz z nią za miłość Pana, który zechciał skrócić jej wygnanie i cierpienie, sam płacąc za nią i uzupełniając jej braki ze swego miłosierdzia. Jedyne, w czym może Zygmunt łączyć się z matką, jest dziękczynienie i uwielbienie Pana, a nie żal czy łzy. Pan przychylił się do waszych próśb i pospieszył zabrać sobie cierpiącą.
KSIĄDZ JERZY
31 X 1984 r. Mówi ojciec Ludwik.
— Powiedzieliśmy ci, że ksiądz Jerzy (Popiełuszko) jest z nami, a nawet więcej, i to ci powtórzę jeszcze raz, abyś się upewniła (słyszałam to przedtem w duchu w kościele). Otóż dla księdza Jerzego taka śmierć była niezwykłą łaską, bo dała mu osiągnąć niebo szybciej, niż pozwoliłaby na to sprawiedliwość Boża, gdyby nie jej (śmierci) nagły i tragiczny przebieg.
Gdy ludzie działają bez miłosierdzia, Bóg staje się dla ofiary samym miłosierdziem. I tu nie było inaczej. Dlatego jest szczęśliwy i wdzięczny za tę szansę stania się męczennikiem i świadectwem, które więcej znaczyć będzie dla was niż jego działalność. Ta ostatnia mogła stać się nawet szkodliwa (wykorzystywana przez innych dla ich celów), lecz Bóg to ukrócił, gdyż ksiądz Jerzy działał w dobrej wierze.
Podaję ci to, co rozumiemy wszyscy, również on sam. Nie cierpiał, a teraz prosi — jak i my, i jak wy powinniście — za swoich morderców, bo ich życie wieczne jest zagrożone. Proś za nich Ojca naszego Przedwiecznego przez przelaną za nich Krew Chrystusa. Proś usilnie i powiedz to innym.
MATKA GRZEGORZA
6 V 1987 r. Matka na moją prośbę mówi o matce Grzegorza, mojego znajomego, zmarłej młodo w następstwie przerwania ciąży. Przed śmiercią pojednała się z Bogiem. Grzegorz nie pamiętał matki i tęsknił za nią.
— Jest przy synu zawsze, nie tylko teraz. Już od dawna jest tu z Nami, dlatego może synowi tak pomagać. Najlepiej będzie, jeśli przekażę bezpośrednio słowa matki do syna (Czy ty rozumiesz, że to ich pierwsza rozmowa!):
„Synku! Czy ty wiesz, jak bardzo cię kocham, jak od momentu śmierci nieustannie modlę się za ciebie? Zdawałam sobie sprawę od początku, jak cię straszliwie skrzywdziłam: odebrałam ci siebie i wiedziałam, że nikt ci matki nie zastąpi. To był mój najcięższy krzyż, ból i pokuta. Ale też Pan nasz, Jezus zrozumiał mnie i dał mi możność opiekowania się tobą, bronienia cię przed złymi wypadkami i zapewnił mnie, że będziesz żył i będziesz pożyteczny i potrzebny ludziom. Ale to, że mogę teraz z tobą mówić, to jest nieskończoną łaską i miłosierdziem Boga. Naprawdę na to nie zasłużyłam, ale widzisz, Pan nasz powiedział mi, że ty to wysłużyłeś, a ty, to i ja — my razem (ponieważ dziecko dziedziczy wiele po matce).
Cały czas pomagam ci i jeśli zechcesz, będę ci wciąż towarzyszyła. Nie znaczy to, że się narzucamy, ale jesteśmy obecni, wiemy o wszystkim, co dotyczy spraw wspólnych, przeżywamy wszystko z wami, cieszymy się i prosimy za was, a ja za całą waszą rodzinę. Powiedz córce mojej (synowej), że kocham ją i błogosławię za pomoc, jaką ci daje, że tak ją traktuję, jak ciebie i twoje dzieci — moje kochane wnuki, które znam od urodzenia, za które nieustannie proszę i których rozwojowi i wzrastaniu asystuję. Cieszę się wami i obiecuję ci, synku, że nie pozwolę zrobić wam krzywdy w czasach zagrożenia. Bądźcie spokojni, mam obietnicę Pana.
Widzisz, synku, Pan nasz jest bardziej miłosierny i współczujący dla tych, którzy skrzywdzili sami siebie, jeśli żałują, niż dla tych „dobrych synów". Wiesz, dziecko, jak bardzo umierając żałowałam ciebie? Przede wszystkim ciebie. I natychmiast prosiłam Pana o pomoc dla ciebie. I wiesz, co odpowiedział mi Jezus? Że już dosyć ukarałam siebie sama i On mnie karać nie będzie; przeciwnie, chce mnie pocieszyć i ukoić po tym strasznym wstrząsie, który przeszłam. Że dla Niego ja jestem biednym, nieszczęśliwym dzieckiem wyrwanym siłą z życia, w którym byłam zanurzona, i On mnie pragnie zabrać — sobie — od razu, jeżeli kocham Go i ufam Mu!
Chcę, żebyś wiedział, synu, że Pan przekreślił mi wszystkie winy życia — całego życia, nie tylko ostatniego okresu — właśnie ze względu na krzywdę uczynioną samej sobie, jako swojemu pierwszemu bliźniemu. On powiedział mi, że dlatego dał za nas życie, aby móc zawsze i każdemu przekreślić jego winy, jeśli człowiek je sam uznaje. A ja, widzisz, byłam w takiej sytuacji, w jakiej człowiek nie tylko je uznaje, ale ich sam sobie przebaczyć nie może — jest przygnieciony ogromem winy. Tymczasem On je odrzucił, zapomniał i nie chciał więcej o nich słyszeć. Chciał mnie uspokoić, przytulić do Serca i tak objąć miłością, żebym przestała rozpaczać i płakać. I tak zrobił! Dziękuj Panu nieustannie, synu, za Jego miłość do nas — bo gdyby nie ona, piekło pełne byłoby naszego cierpienia i czyściec nigdy by się nie kończył.
Im bliżej jesteś, synku, Chrystusa, tym bliżej jesteś nas wszystkich, nie tylko mnie. Masz tu wielką rodzinę i wszyscy bacznie wam się przyglądamy, ale wciąż wspomagamy, a nawet często uczestniczymy w waszej pracy, gdy jest czyniona bezinteresownie — w imię Boga. W każdym z was są zawarte nasze zalety i wady, każdy nosi na sobie ciężar naszych win, o ile nie potrafiliśmy przezwyciężyć się, ale i dziedzictwo naszych osiągnięć, i wy, żyjąc, prowadzicie dalej nasze dzieło — dla Pana lub — jak bywa czasem — przeciw Bogu, i to z naszej winy. Wtedy długo trzeba czekać na spotkanie z Panem. Bywa, że dziadowie dopiero wraz z wnukami wchodzą do domu Pana albo — wspólnie — nigdy (jeśli potomkowie winy przodków jeszcze spotęgowali).
Pamiętaj, że jestem zawsze przy tobie, a także w twoim domu. Jesteśmy rodziną, prawda?
Chcę ci powiedzieć, że zawdzięczam ci bardzo dużo szczęścia. Świadomość, że moja śmierć nie spowodowała twojego nieszczęścia, wykolejenia się, nienawiści do Boga, to wielka i trwała moja radość. Cokolwiek robisz dla innych, jest moją dumą. To tak, jak gdybyś przedłużał moje życie i pozwalał mi być potrzebną ludziom i Bogu, a przecież tego właśnie pozbawiłam się. Kiedy się spotkamy, sam zobaczysz, jak bardzo jesteśmy związani wspólnym dziedzictwem i wspólną naszą służbą Chrystusowi, Panu naszemu. Tu się wie, że nie ma na ziemi niczego innego, jak tylko nieustanny wybór: za Nim lub przeciw Niemu. W miarę waszego duchowego dojrzewania wybór utrwala się i staje się rzeczywistą służbą Bogu we wszystkich dziedzinach twórczości (bo, synku, we wszystkim i ciągle my tworzymy siebie przez to, co robimy i jak robimy). Tak się cieszę, że ty to rozumiesz. Jestem spokojna, że życie twoje będzie wzbogacało się w wartości istotnie ważne, że twój rozwój duchowy nie zatrzyma się, a to jest najważniejsze. Wiesz, tym właśnie rośnie nasza Ojczyzna i cała ludzkość. Cokolwiek ty dajesz Bogu, On to obraca na dobro bliźnich twoich, ale też jeśli ty służysz bliźnim z miłością i bezinteresownie, to jest to twój dar dla Boga. Najlepiej zaś pracować wspólnie z Nim i według Jego wskazówek i pragnienia. Prosiłam o to dla ciebie, synku, od wielu lat i widzisz, Pan nas wysłuchał!
Teraz kończę. Bądź zawsze z Panem. Mogę ci dać moje pierwsze błogosławieństwo i czynię to z największą miłością. Tulę cię do serca i błogosławię tobie i twojej rodzinie.
W imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa trwajcie w pokoju Bożym. Matka".
17 VII 1987 r. Matka Grzegorza odpowiada na jego pytanie o zmarłych z rodziny.
— Witaj, synku. Wiem wszystko o naszej rodzinie, ponieważ nas obchodzi los naszych bliskich. Troszczymy się o wszystkich, którzy jeszcze nie są z nami. (...)
Wujek dojrzewa do naszego domu, a byłby tu już, gdyby nie owocowały jego opinie, których się teraz wstydzi.
Babci możesz pomóc zwłaszcza ofiarowując za nią Krew Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
Chcę ci powiedzieć, synku, że pomaga ci cała twoja rodzina (ci w czyśćcu też).
Jeśli możesz, to dziękuj Panu nieustannie za każdego z nas. Dziękuj Mu za Jego miłość i przebaczenie dla mnie, za Jego wielkoduszność i wspaniałomyślność. Kiedy myślisz o mnie z miłością, obejmuj tą miłością przede wszystkim Jego, jako dawcę mojego szczęścia i jako dawcę waszego istnienia i możliwości szczęścia. My tu istniejemy cali pogrążeni we wdzięczności...
Kocham twoją żonę — czuję do niej taką miłość jak do siostry — cieszę się moimi wnukami. Pamiętajcie, że macie babcię (bardzo młodą babcię).
Daję wam wszystkim moje błogosławieństwo i pamiętaj, że jestem obecna. Mów do mnie, proś, zwracaj się do mnie, bo wielkim szczęściem jest możność wymiany miłości pomiędzy nami a wami.
31 V 1993 r. Mówi matka Grzegorza do syna.
— Mój synku, czy wiesz, że cały czas jestem przy was i staram się pomagać całej twojej rodzinie?
— Wiem, ale jakbym ostatnio mniej o tym pamiętał. Ale wiem i cieszę się.
— Nie musisz o tym pamiętać. To nic nie zmienia. Ja was kocham. Już dawno pogodził mnie Pan z moim drugim dzieckiem. I jesteśmy tu razem. (Ze zrozumienia: Panu chodziło o to, żeby dziecko miało matkę, żeby nie czuło sie odrzucone, a przygarnięte). I jemu mogę okazać całą miłość, której nie mogłam okazać tobie. Tak że oboje cię kochamy.
A całe to szczęście zawdzięczam temu, że Ojciec nasz, Bóg, dał mi dość czasu, abym mogła otrzymać przebaczenie w sakramencie pojednania i odnowić stosunek miłości z Nim. On zapomina nam wszystkie przewiny, chociażby najcięższe, i przyobleka nas w szaty godowe. Nikt nie przeżywa tak przebaczenia Boga jak ci, którzy dużo zawinili. Nie mogę powiedzieć, że nasza (takich winowajców) miłość jest większa, ale jest pełna wdzięczności, zachwytu i uwielbienia, które ogarniają nas z tak gwałtowną radością, że i my nie mamy już w sobie miejsca, w którym moglibyśmy zachować wstyd i żal. I w tym jest też wielka łaska Boża.
Ja twierdzę, że szczęście uratowanych w ostatniej chwili może nie jest większe, lecz gwałtowniej się objawia. Przypomnij sobie Marię Magdalenę. Ona została dopuszczona pod Krzyż, bo wdzięczność jej i miłość była większa niż jakikolwiek lęk o siebie. Synku, czy chciałbyś mnie o coś zapytać?
— Komu z bliskich szczególnie potrzebna jest moja pomoc i jaka? I jeszcze, czy mógłbym coś uczynić dla mojego brata czy siostry lub czymś szczególnie ucieszyć?
— To jest twój młodszy brat. Wszystko zostało naprawione przez Pana. I on rośnie i rozwija się tak, jak to jest możliwe w królestwie Bożym. Nie chciałabym ci robić przykrości, ale on jest o wiele dojrzalszy od ciebie, dlatego nie traktuj go jako dziecka. (Wierzę, że to, co on miał wypełnić, potrafi spełnić jedno z twoich dzieci z jego pomocą).
Bo my naprawdę nie jesteśmy daleko. Jeżeli nawet nie ma pomiędzy nami a wami wymiany miłości, to jest ustalona w Bogu nasza miłość do was. A Pan nasz udziela nam wszelkiej pomocy we wspomaganiu was i obronie, przede wszystkim przed niewidzialnym światem duchów zła i nienawiści.
Nie myśl, synku, że nasza pomoc jest mała. Przecież my mamy za sobą nieskończoną moc Boga. Dlatego musisz mi wierzyć, kiedy zapewniam cię, że możemy wyprosić bezpieczeństwo dla całego naszego narodu; tym bardziej, kiedy prosimy za tych, względem których zaniedbaliśmy swoich obowiązków (ze zrozumienia: chodzi o to, że Bóg naprawia nasze błędy).
Posłuchaj mnie, synku (chodzi o odpowiedź na pierwsze pytanie). Trzeba zaufać miłości Boga do każdego z nas — Jego dzieci. Pan zabiega o każdego człowieka, bo każdy przeznaczony był dla Niego. Wy nie wiecie, kiedy i w jaki sposób działać, aby spowodować nawrócenie człowieka ku Bogu. Dlatego — a wiem, że Pan już raz wam to powiedział — najlepszą pomocą są czyny miłosierdzia (pełnione) wobec każdego, kto jest wam dostępny. Czyny miłosierdzia są niejako okupem za brak miłosierdzia u tych osób, za które się wstawiamy. Uwierz mi, że nic was nie dzieli: cała ludzkość jest naprawdę jedną rodziną.
Staraj się, synku, rozbudowywać w sobie i wyostrzać wzrok miłości twojego serca, bo to ci pomoże więcej dawać z siebie. Nie każdy ma ochotę ten wzrok miłości (wrażliwość na potrzeby innych) rozbudowywać w sobie, bo to go bardziej obciąży, ale taka postawa jest prawidłowa. Potrzeba nawet prosić o nią, i to bardzo, bo ona dopiero uczyni z was człowieka współpracującego z Bogiem, czyli przyjaciela Pana.
— Proś, Mamo, o taką moją postawę wraz ze mną.
— Czy nie widzisz, synku, że moje prośby w jakimś stopniu są już skuteczne? Zawsze jesteśmy z tobą. Pamiętaj, że my oczekując was tutaj, z ogromną cierpliwością czekamy, aż Pan sam powie, że służba wasza jest zakończona. A to dlatego, że tym pragnieniem ogarniamy waszą służbę Panu, życząc wam jak najwięcej pracy i trudu, a równocześnie prosząc o siły dla was i pomoc Pana.
Zastanawiamy sie, że z jednej strony chodzi o to, żebyśmy przyszli Tam jak „najbogatsi", a z drugiej...
— Tak, to jest nasza modlitwa o przybliżanie się królestwa Bożego na ziemi. Jeszcze powiem ci, synku, że my tutaj kochamy was miłością Boga. Dlatego nie istnieje nikt, za kogo byśmy nie prosili, zwłaszcza że znamy piekło ze zrozumienia. (...)
Chciałabym teraz, synu, dać ci moje macierzyńskie błogosławieństwo. Tulę cię do serca razem z twoim bratem. Bądź chętny i posłuszny Panu. Szanuj Jego przyjaźń i ceń to wszystko, co On dla ciebie czyni. Przyjmij błogosławieństwo moje w imieniu Pana naszego niezwyciężonego, Pana nieustającego miłosierdzia. To błogosławieństwo obejmuje wszystkich, których kochasz.