Rok jak zaden inny3

ROZDZIAŁ 33: SLYTHERIN


Harry już w pierwszej klasie przekonał się, że skrzydło szpitalne nie było szczególnie wesołym miejscem do spędzania czasu. Nigdy wcześniej jednak nie leżał w nim tak długo. Na początku przynajmniej miał sporo towarzystwa. Koledzy wpadali doń o najdziwniejszych porach, nawet między lekcjami. Miewał gości ze wszystkich domów za wyjątkiem Slytherinu, a jeśli liczyć Draco Malfoya, to można by pokusić się o stwierdzenie, że Harry miewał gości ze wszystkich domów. Jednak nowo obudzone pragnienie Draco przebywania w towarzystwie Gryfona nie przetrwało afery z listem. W ciągu dwóch dni, które minęły od tamtego czasu, blondyn ani razu się nie pojawił.

Inni też przestali przychodzić, poza Ronem i Hermioną, którzy zjawiali się trzy razy dziennie. Nawet Gryfoni już go nie odwiedzali. Jego jedynymi gośćmi oprócz przyjaciół byli profesorowie, przy czym, jak Harry zauważył, McGonagall przyszła tylko raz. Nie mógł nic poradzić na to, że porównywał ją ze Snape'em, który nie był nawet opiekunem jego domu, a przychodził zaskakująco często, mimo napiętego planu zajęć. Rozmawiali więcej o magii, czasami jedli razem, a nieraz w porze zmiany opatrunków Snape smarował maścią plecy Harry'ego, pozwalając mu, żeby chłopak w innych miejscach posmarował się sam. Mistrz Eliksirów zwrócił też uwagę pielęgniarce, żeby przestała tak restrykcyjnie kontrolować każdy ruch Harry'ego. Co za ulga – Gryfon mógł nareszcie sam chodzić do ubikacji.

Nadal nie było okazji, żeby sprawdzić list napisany przez Draco. Harry już się przekonał, że wciąż nie był w stanie czytać. Używał więc mówiącego pióra, ale nigdy nie zostawiano go samego, więc z odczytaniem listu musiał poczekać. Mógłby zrobić to w ubikacji, lecz nie był aż tak zdesperowany. Właściwie na samą myśl o tym, co kazał napisać Ślizgonowi, robiło mu się niedobrze. W końcu powiedział wtedy parę naprawdę okropnych rzeczy... ale Malfoy sobie na to zasłużył, i Harry nie zamierzał czuć się z tego powodu źle.

Rozpamiętywał za to kwestie poruszone przez Snape'a. Działanie pod wpływem gniewu było bardzo gryfońskie, ale za to niezbyt sprytne. Co jeśli Malfoy naprawdę postanowił zmienić strony, a pogarda ze strony Harry'ego mogła go popchnąć z powrotem do grona śmierciożerców?

To było oczywiście śmieszne – Draco Malfoy nigdy by nie zmienił stron. Nie miał ku temu żadnego powodu, a jego bezsensowne tłumaczenie... To było okropne, co mój ojciec ci zrobił... Kto by w to uwierzył? Draco, którego Harry znał, nie kiwnąłby palcem, gdyby Chłopiec, Który Przeżył, miał zostać poddany torturom i zabity. Ten Ślizgon nie miałby najmniejszego powodu, aby zmienić strony. Snape nie miał racji. Malfoy chował coś w zanadrzu; z pewnością knuł jakiś diabelski spisek, i kto wie, jaką rolę odgrywała w tym różdżka. Harry wzdychał, roztrząsając całą te sprawę. Tak bardzo, bardzo chciał, żeby Snape nie pogrążał się w fantazjach na temat Draco-który-ostatecznie-okazał-się-porządny, ale nie dziwiło go, że zwykle przebiegły Mistrz Eliksirów dał się nabrać. Musiał się czuć okropnie samotny jako jedyny dobry Ślizgon w historii domu.

Malfoyowi zdecydowanie nie można było ufać. Tego Gryfon był pewien.

Był pewien czegoś jeszcze: w Hogwarcie działo się coś dziwnego. Dlaczego natłok gości życzących mu szybkiego powrotu do zdrowia nagle ustał? Stało się tak od chwili, w której u Harry'ego nieustannie zaczęli przebywać dorośli. To było podejrzane. Wcześniej zdarzało się, że chłopak był kompletnie sam, a przynajmniej tak mu się wydawało – nie mógł tego widzieć. Teraz jednak zawsze siedział przy nim ktoś z kadry, przeważnie dosyć blisko, zupełnie jakby... czegoś się spodziewali.

Harry miał już tego dosyć, podobnie jak przedłużającego się pobytu w skrzydle szpitalnym, więc pewnego dnia wyrzucił z siebie:

- Kiedy będę mógł wrócić na zajęcia?

Szok, jaki spowodowało jego pytanie, nie byłby większy, gdyby oświadczył, że chce się spotkać z Voldemortem. Zapadła cisza, absolutna cisza, co było o tyle wymowne, że dosłownie chwilę wcześniej Ron opowiadał Hermionie dowcip, profesor Snape dyskutował z dyrektorem nad jakąś łacińską inkantacją, a pani Pomfrey bawiła się zaczarowanym piórem. Znalazła sobie wymówkę w postaci badań nad przydatnością pióra dla swoich pacjentów, Harry był jednak przekonany, że po prostu lubiła słuchać jego paplaniny, kiedy czytało jej książki medyczne.

- No co? - Gryfon przerwał martwą ciszę. - Poprawiło mi się na tyle, że przez sześć godzin nie tracę wzroku. Wprawdzie nadal widzę niewyraźnie... - Cóż, to było duże niedopowiedzenie. - Nawet gdybym mógł tylko słuchać, wciąż chciałbym uczęszczać na lekcje.

Konsternująca cisza wciąż trwała, dopóki rozdrażniony Harry nie zaczął krzyczeć:

- Hermiono, o co chodzi? Chyba nie chcesz, żebym został jeszcze bardziej w tyle?

Zmrużył oczy, koncentrując się na zamglonej postaci, i zauważył, że dziewczyna jakby zapadła się w sobie.

- Nikt nie chce, żebyś został w tyle, Harry – powiedziała cicho. - Ale... cóż... chyba nie zdajesz sobie do końca sprawy, co się wydarzyło w czasie, kiedy tu leżałeś.

- Byłoby lepiej, gdyby pan Weasley i panna Granger wyszli – zasugerował dyrektor.

- A to czemu? - zaperzył się Ron. - I tak wiemy, co mu powiecie. Wszyscy wiedzą!

- Cóż, w takim razie dlaczego ja nie wiem?

Harry był zły jak osa. Po raz kolejny dowiadywał się jako ostatni o ważnych kwestiach dotyczących jego życia. To zaczynało być przygnębiające.

- Nie chcieliśmy cię denerwować, kiedy wracałeś do zdrowia – zaczęła Hermiona łagodnie.

- Jasne, jakby Harry'ego miał zdenerwować fakt, że Malfoy siedzi po uszy w gównie! - parsknął szyderczo Ron.

- To stres – syknęła Hermiona. - Malfoy jest teraz w identycznej sytuacji jak Harry. A Harry'emu nie potrzeba już więcej stresu, Ron! Pamiętasz, co było wczoraj? Pamiętasz sok?

Harry skrzywił się. Wiedział, że mu to wypomną. No i co z tego, że wzdrygnął się i wylał sok dyniowy na łóżko w chwili, kiedy Ron wręczył mu szklankę i ich palce przypadkowo się zetknęły? Po prostu się wystraszył, to wszystko. Nie był przygotowany.

- Jak miło być uznanym za świra, z którym przyjaciele boją się rozmawiać o ważnych rzeczach! - ryknął Harry. - Z pewnością macie ciekawsze wiadomości niż to, że Dennis i Colin umówili się z tą samą dziewczyną, nie wiedząc o sobie nawzajem? I nic mi nie powiedzieliście!

Ron odchrząknął.

- Dyrektor powiedział, że tak będzie lepiej...

- No, dyrektor trzymający mnie w błogiej nieświadomości. To ci pieprzona niespodzianka!

- Gryfoni, wyjdźcie! - rozkazał Snape, odprawiając przyjaciół Harry'ego, którzy ledwo zdążyli się pożegnać, zanim Mistrz Eliksirów wygonił ich z sali. Chłopak usłyszał, jak trzasnęły drzwi i nauczyciel rzucił zaklęcie wyciszające, co było zastanawiające.

- Przeświadczenie pana Weasleya jest idiotyczne – rzucił Snape drwiąco, kiedy już wrócił na swoje miejsce. - Nikt nie zna całej prawdy, jaką musimy ci przekazać.

Harry odetchnął, prostując się. Niezdarnie sięgnął po szklankę z nocnego stolika i wypił łyk wody. Szczęściem nie poddał się pragnieniu, żeby nią rzucić. Źle mu się robiło od tych wszystkich tajemnic, nawet jeśli wiedział, że wina leży również po jego stronie. Opowiedział swoim przyjaciołom o chorobie ciotki, o operacji, i nawet przyznał, że boi się igieł. Nie pisnął jednak słowa o Samhain, o Devon, ani o tym, że Snape go już nie nienawidził. Nie zrozumieliby... no, może Hermiona by coś pojęła. Nie była tak uprzedzona do Snape'a jak Ron, za to jej zabawa w psychiatrę-amatora była tak irytująca, że Harry nie chciał rozmawiać z nią o swoim stresie ani sposobach radzenia sobie z nim. Pewnie zgodziłaby się z panią Pomfrey, że stracił rozum, jeśli jedyną osobą, której pozwalał się dotykać, był Snape. Co do Rona, to z pewnością dostałby białej gorączki, gdyby usłyszał słowo „dotykać” w rozmowie na temat znienawidzonego nauczyciela.

Harry powiedział sobie, że musi się uspokoić, jego przyjaciół przecież już nie było.

- W porządku – powiedział, siląc się na uprzejmość. - Co muszę wiedzieć?

- Kilka rzeczy – odparł cicho dyrektor, przesiadając się na łóżko chłopaka. Ten odruchowo przyciągnął nogi do siebie. Dumbledore potrząsnął głową, ale nic nie powiedział.

- Po pierwsze, i o tym akurat twoi przyjaciele wiedzą, cały Slytherin, z jednym wyjątkiem, zjednoczył się przeciwko tobie – zaczął starzec, rytmicznie gładząc brodę. - Przysięgli, że cię zabiją.

Snape podszedł do okna i wyjrzał przez nie, stojąc plecami do Harry'ego.

- Tylko dlatego, że znów uciekłem Voldemortowi? - prychnął chłopak drwiąco. - Powinni się już przyzwyczaić. Historia powtarza się co rok.

- Słusznie, jednak tym razem zrobiłeś coś więcej. Ukradłeś, że tak powiem, jednego z nich. On stanął po twojej stronie, odwrócił się do nich plecami. A że jest jedynym synem najważniejszego poplecznika Voldemorta... cóż, traktują to jako śmiertelną obrazę.

- Chodzi o Malfoya – zrozumiał Harry. - Ale cały Slytherin? Ma pan na myśli, że przyznał się wszystkim, że... eee, tak jakby zmienił strony?

- Zupełnie zmienił strony – poprawił dyrektor. - Tak, przyznał się wszystkim.

- Bo postawiliście mu taki warunek – stwierdził Harry.

- Zasadniczo, to nie. Poleciliśmy panu Malfoyowi, żeby zrobił wszystko, co w jego mocy, by zachwiać lojalność Slytherinu wobec Voldemorta. Miał również okazać publicznie, że jest całkowicie po twojej stronie. Nie chcieliśmy żadnych intryg. Nieszczęśliwie pan Malfoy potraktował to wszystko zbyt dosłownie...

- Kretyn – wtrącił szorstko Snape.

- Niestety tak – odparł uprzejmie Dumbledore.

- Musiał obwieścić to wszem i wobec, jak jakiś głupi Gryfon...

- Doprawdy, Severusie, proszę.

- Co on takiego zrobił? - zaciekawił się Harry.

Zamglona czarna postać Snape'a przybliżyła się do niego i Harry usłyszał odpowiedź:

- Bezpośrednio po naszej rozmowie Draco przyszedł tutaj i siedział przy tobie do późna. Twój stan najwyraźniej wyzwolił w nim to, co najgorsze. Kiedy już wyszedł, udał się prosto do lochów Slytherinu i biegał po dormitoriach, waląc w drzwi i ogłaszając, że Voldemort jest słaby i wymaga tego samego od swoich sług!

- To dlatego przypomniał mu pan rozmowę o kontroli impulsów?

- Oczywiście, że tak! Spodziewałem się więcej subtelności po tym głupim dzieciaku!

Głupim dzieciaku. To zabolało bardziej, niż w chwili, kiedy Draco nazwał Mistrza Eliksirów Severusem. Chcąc odpędzić od siebie tę myśl, Harry spytał z głupia frant:

- A jak wszedł do dormitorium dziewczyn? W Gryffindorze chłopakom jest tam wstęp wzbroniony.

- Z tego, co wiem, poleciał na miotle! - warknął Snape. - Najważniejsze, że dosłownie chwilę wcześniej udało się nam pokrzyżować szyki Lucjuszowi. Draco nie wrócił do domu, żeby posłusznie poddać się karze. Jak tylko Lucjusz dowiedział się o jego napadzie szaleństwa, ogłosił nagrodę. Pięć tysięcy galeonów za głowę jego syna.

Harry przełknął ślinę. Pięć tysięcy galeonów to niewyobrażalna suma, lecz bardziej uderzyło go, że ojciec zrobił to synowi.

- Były już jakieś, eee... próby?

- A jak myślisz? Przecież to Ślizgoni! - zagrzmiał Snape.

No cóż, zatem Malfoy miał swoje problemy. Nie to, żeby Harry się martwił. Poza tym...

- Nie bardzo rozumiem, jaki to ma związek z moimi lekcjami – powiedział Gryfon prosząco.

Snape machnął ręką zdegustowany, ale dyrektor zrobił uspokajający gest i odpowiedział:

- Harry, nie pozwalamy panu Malfoyowi chodzić na zajęcia, a ty jesteś w dużo większym niebezpieczeństwie. Straciłeś swoją magię, nie mówiąc już o tym, że... cóż, cena za twoją głowę jest dużo wyższa.

- I nienawidzą mnie dużo bardziej – dodał chłopak, marszcząc brwi. - Ale przecież Malfoy chodził na eliksiry?

- Do tamtego dnia, kiedy przyszedł i czytał ci podręcznik – wyjaśnił Snape. - Był pewien... wypadek.

Harry'emu przypomniały się słowa Malfoya: Severus mi pozwolił. Ślizgon rzucił je z tak wystudiowaną obojętnością, że od razu było słychać fałsz. Harry jednak był zbyt zdenerwowany, żeby się nad tym zastanawiać, a to było niemądre. Od kiedy to Snape zwalniał uczniów z lekcji? Tylko w wypadkach, kiedy eksplodował kociołek albo ktoś oblał się kwasem. Nigdy, jeśli chciałeś odwiedzić kolegę w skrzydle szpitalnym.

- Wypadek? - powtórzył Harry.

Snape westchnął, jego brwi zbiegły się w jedną linię.

- Wiedziałem, że Ślizgoni są coraz bardziej niespokojni. To był jeden z powodów, dla których Draco pomagał mi warzyć eliksiry, Harry. Sądziłem, że nikt z mojego domu nie ośmieli się zaatakować go w klasie, jeśli będzie trzymał się blisko mnie. Jednak tamtego dnia ktoś rzucił Serpensortię przed zajęciami i wyczarował żmiję zaklętą tak, żeby zaatakowała tylko Draco.

To mi się podoba - pomyślał Harry przypominając sobie, jak Malfoy rzucił na niego to samo zaklęcie. Wtedy przypomniał sobie Snape'a, który zniszczył węża pomimo całej nienawiści, jaką żywił do syna Jamesa Pottera. Z pewnością zrobił to samo dla Draco.

- Rzucił pan Evanesco?

- Draco umie o siebie zadbać – odrzekł Snape, przeczesując włosy ręką. - Tym się nie martwię. Jednakże ta próba, aczkolwiek nieudana, zachęci Ślizgonów do korzystania z kolejnych okazji. Mogą zranić innych uczniów, jeśli pozwolimy mu chodzić na lekcje.

- Ale czy nie jest bardziej zagrożony w pokoju wspólnym?

- Martwiłbym się raczej o tych Ślizgonów, którzy mu się narażą – zadrwił Snape. - Tym niemniej jednak poczyniliśmy pewne kroki, żeby go... odizolować.

- A kto wyczarował węża?

Nikt nie odpowiedział.

- O co chodzi? Wystarczyło przecież sprawdzić ich różdżki za pomocą Priori Incantatem!

- Jakaś osoba w Hogwarcie, prawdopodobnie więcej niż jedna, ma dostęp do dodatkowych różdżek, Harry – wyjaśnił Dumbledore.

- Bez wątpienia różdżkę zniszczono zaraz po rzucenia zaklęcia – dodał Snape. - Dlatego zaczęliśmy sprawdzać pocztę. - Nauczyciel skrzywił się. - Obawiam się, że jest jak za czasów Umbridge. Oczywiście Lucjusz ma wiele innych sposobów, by dostarczyć różdżki swojej bandzie.

- Myślałem, że to różdżka wybiera czarodzieja, i tak dalej?

- Ollivander uwielbia przesadzać, aczkolwiek wybrał dla ciebie najlepszą różdżkę z możliwych.

- No a Veritaserum? - podpowiedział Harry. - Wiem, że profesor Snape je ma.

- Serum, które dałem Umbridge, kiedy chciała cię przepytać, było sfałszowane, Potter!

Harry westchnął. Snape nawet wtedy stał po jego stronie, na swój własny sposób. Gryfon jednak wiedział, że lepiej mu nie dziękować.

- Tak, wiem. Ale przecież ma pan prawdziwe?

Snape zaśmiał się jadowicie.

- Genialne, Potter. Mamy zaaplikować nielegalne serum prawdy kilkudziesięciu uczniom? Zamkną Hogwart, jak tylko wyleci stąd pierwsza sowa!

- Już dobra! - odpalił Harry. - Zastanawiam się tylko, jak odkryć tych łobuzów, żebym mógł spokojnie chodzić na zajęcia!

- Czy ty jesteś głuchy tak samo, jak na wpół ślepy? - ryknął Snape. - Draco Malfoy ma zakaz uczęszczania na lekcje, mimo że widzi i może się bronić przed magicznymi atakami. Ty jesteś bezbronny jak kocię!

- Gryfoni mi pomogą – upierał się Harry, zgrzytając zębami. - Nie jestem bezbronny, profesorze. Mam tę dziką magię. Jak ktoś spróbuje mnie skrzywdzić, to mogę go zabić.

Snape zaklął siarczyście. Harry'emu tak się przynajmniej zdawało, gdyż nie rozumiał łaciny.

- Posłuchaj wreszcie, Potter! - warknął nauczyciel, przechodząc na angielski. - Nie jest naszym celem zabijanie uczniów, nawet jeśli są to bezwartościowi w twoim mniemaniu Ślizgoni. Co więcej, w sytuacji kiedy uaktywni się twoja dzika magia, równie dobrze możesz zabić przyjaciół, jak i wrogów. Sam możesz zginąć, jeśli zburzysz ściany i dach zawali ci się na głowę! Wiesz przecież, że w chwili obecnej nie kontrolujesz swoich ciemnych mocy nawet odrobinę!

- Cóż, jakoś muszę nadrabiać zaległy materiał – odparł Harry podniesionym tonem.

- Pracujemy nad tym – upewnił go Dumbledore.

- Czemu nie można ich wszystkich wydalić?

- Wydalić cały dom Slytherinu? - zapytał Snape z szyderstwem w głosie. - Nie sądzę, byś miał najmniejsze pojęcie, jaka podniosłaby się wrzawa. Rodziny czystej krwi zalałyby Radę Nadzorczą powodzią wyjców, Ministerstwo jak zwykle zajęłoby pozycję najkorzystniejszą pod względem politycznym, a...

- Już dobra, wiem, że to nie miało sensu – przyznał Harry.

- Jest jeszcze jedna kwestia – oświadczył dyrektor ponuro. - Dość problematyczna. Przechwyciliśmy magiczną wiadomość i płynące z niej przesłanki są jednoznaczne. Planowany jest atak na skrzydło szpitalne.

- To wyjaśnia wiele – wymamrotał Harry. - Ciągle ktoś tu siedzi. Nikt z przyjaciół mnie nie odwiedza, za wyjątkiem Rona i Hermiony. Pewnie zaczarowaliście korytarz, żeby wpuszczał tylko ich dwoje?

Dumbledore skinął głową i kontynuował:

- Nie byliśmy w stanie ustalić, czy wiadomość nadano ze Slytherinu, czy przyszła z zewnątrz. W każdym wypadku musimy zapewnić ci najsilniejszą magiczną ochronę, na jaką nas stać.

Harry zacisnął powieki. Nawiedziła go wizja walącego się domu, którego tak bardzo nienawidził.

- Cóż, całe szczęście, że nie wysłaliście mnie z powrotem na Privet Drive! Zaś co do ochrony innych miejsc, to przecież ciotka Petunia nie żyje. Nie użyjemy więc krwi mojej matki... och. A jednak. Chcecie wykorzystać Dudleya, prawda?

- Ponieważ jest bliskim krewnym twojej matki, mamy taką możliwość – mruknął dyrektor.

- Mam więc opuścić Hogwart i mieszkać tam, gdzie on? - Harry gwałtownie nabrał powietrza. - Wprost cudownie! Wie pan, pani Figg jest doprawdy bardzo miła, ale jest charłakiem, więc raczej nie nadrobię zaległości, jeśli to ona będzie mnie uczyła!

- Potter – warknął Snape. - Mógłbyś na chwilę porzucić swoją obsesję na punkcie nauki i pozwolić nam wyjaśnić?

Harry przytaknął, więc nauczyciel kontynuował:

- My również nie chcielibyśmy, żebyś musiał przerywać naukę. Nie chcemy też znowu obciążać starej ekipy. Wszyscy mają dość obowiązków i bez niańczenia dzieci...

- Wydawało mi się, że chciał pan coś wyjaśnić! - zirytował się Harry.

- Planujemy rzucić zaklęcia ochronne na miejsce, w którym mieszkasz tutaj. Będziesz doskonale bezpieczny, tak samo jak na Privet Drive, dopóki nie opuścisz tych murów.

- Bezpieczny? - zakpił Harry.

- Przynajmniej przed Voldemortem – uzupełnił Dumbledore.

Harry poczuł, jak krew go zalewa.

- Wiedział pan! Wiedział pan od zawsze, jak zła była sytuacja! Mój pierwszy list z Hogwartu był zaadresowany do schowka pod schodami. Czy ma pan pojęcie, jacy chorzy byli ci ludzie? Co oni ze mną robili przez te wszystkie lata? Nigdy mnie nie chcieli! Nigdy mnie nie KOCHALI! Jak śmie pan siedzieć sobie na moim łóżku jak jakiś dobrotliwy dziadek, podczas gdy w rzeczywistości jest pan tylko wścibskim, stukniętym staruchem!

- Harry! - zachłysnął się Snape. - Natychmiast przeproś dyrektora!

Gryfon nie czuł skruchy. Spojrzał wprost na niewyraźną postać Dumbledore'a i dobitnie oświadczył:

- Przepraszam, że jest pan wścibskim, stukniętym staruchem.

- Wszystko w porządku, Severusie – odezwał się dyrektor ochrypłym głosem i wstał niepewnie. - Zrobiłem, co musiałem, ale to Harry ponosił konsekwencje. Nie spodziewam się, żeby zrozumiał.

Przez moment zdawało się Harry'emu, że głos starego człowieka się załamie. Prawdopodobnie był to kolejny manewr, z tego samego wachlarza, co nieustanne częstowanie cukierkami.

- Gdybyś mógł wyjaśnić mu resztę, Severusie...

Głos Dumbledore'a ucichł, a on sam oddalił się.

Oddech Snape'a był urywany, kiedy patrzył, jak dyrektor odchodzi. Nauczyciel podszedł do drzwi, żeby ponowić zaklęcie wyciszające. Kiedy wrócił do Harry'ego, wszystko miał wypisane na twarzy: gniew, rozczarowanie, niecierpliwość, furię. Zabawne jak wiele można było odczytać z twarzy, której obraz był mocno zamglony...

Głos Snape'a był niski, zimny i metodyczny, kiedy zaczął wyjaśniać:

- Magię poświęcenia, związaną z potęgą miłości twojej matki, można wykorzystać do wielu rzeczy. Na twoje nieszczęście, jedyna osoba, z którą łączą cię więzi tej samej krwi, to twój kuzyn, który prawie cały życie mieszkał w domu nasyconym tą szczególną magią ochronną. Jego krew, a przez to i krew twojej matki, można więc wykorzystać do ponownego rzucenia zaklęć ochronnych.

Harry nie bardzo mógł nadążyć, ale jedno mu nie umknęło: nacisk, z jakim Snape wypowiedział słowo miłość. Nie miał racji myśląc, że nigdy nie był kochany. Jego rodzice kochali go tak bardzo, że oddali za niego życie. Harry wiedział, że nie ma większej miłości. Sama wiedza jednak nie dawała zbyt wiele, skoro stracił tę miłość, zanim naprawdę umiał ją pojąć.

- Nie rozumiem, profesorze – przyznał cienkim głosikiem.

- Użyję więc prostszych słów – wycedził Snape. - Twój kuzyn nie jest w stanie ochronić całego zamku. Jego krew można użyć tylko do ochrony jednego konkretnego miejsca, w którym przebywasz.

- A zatem wieża – kiwnął głową Harry. - Będę tam bezpieczny, chociaż nadal nie wiem, jak będę nadrabiał materiał...

- Jak sądzisz, Potter, kogo wieża rozpoznaje jako swojego właściciela?

Harry zmarszczył brwi.

- Yyy, nie wiem. Mnóstwo ludzi tam mieszka.

- Weźmy pod uwagę twój pokój – gładko wtrącił Snape, nadal przeciągając głoski. - Kogo rozpoznaje jako swojego właściciela?

- No, jest nas tam kilku...

- Poza tym, że mieszkacie razem od pierwszej klasy, to każdego roku zmieniacie pokój, tak samo jak Ślizgoni, zgadza się? - przerwał Snape. - Nie mówiąc o tym, że opuszczacie go co roku na trzy miesiące. Zastanów się nad tym uważnie. Czy twój pokój jest w stanie rozpoznać swojego właściciela?

- Chyba raczej nie...

- Zatem nie jest miejscem zamieszkania w sensie wymaganym przez magię ochrony – obwieścił szorstko Snape. - Dudley Dursley nie może ochronić ani wieży, ani twojej sypialni. Żeby zaklęcia uzyskały pełną moc, która nie dopuści spragnionych twojej krwi uczniów, nie mówiąc już o Czarnym Panu i Lucjuszu Malfoyu, nieprzypadkowo winiącym cię za zdradę swojego syna, musisz zamieszkać w miejscu, które magia ochrony uzna za długotrwałą własność osoby zgadzającej się na rzucenie tych zaklęć.

Snape patrzył na Harry'ego w taki sposób, że chłopakowi zjeżyły się włosy na głowie.

- Długotrwałą? - powtórzył Gryfon, zaczynając rozumieć. - O jakim czasie mówimy? Dwadzieścia lat, czy coś koło tego?

- Sądzę, że odgadłeś cały plan – oznajmił Snape chłodno. - Będziesz mieszkał w moich kwaterach do czasu, gdy minie najgorsze niebezpieczeństwo. Wtedy zastanowimy się, co dalej.

- Dyrektor już się zgodził?

- To był jego pomysł, Potter – kwaśno poinformował go Snape. - Więc oszczędź sobie protestów. Wiesz, jaki jest, gdy raz wbije sobie coś do głowy.

Harry nie zamierzał milczeć w tej sprawie. Pewnie, że on i Snape nawet się zgadzali ostatnio, a nauczyciel przyznał, że go nie nienawidzi, ale mimo wszystko chłopak nie zamierzał opuścić pięknej wieży Gryffindoru i zamieszkać we wnętrzu ziemi!

- To jest bez sensu – stwierdził. - Mógłbym przysiąc, że Dursleyowie nie mieszkali w swoim domu od dwudziestu lat, zanim tam przybyłem.

- Mieli za to prawo nazywać go swoją własnością – odparował Snape drwiąco. - Liczy się to, czego wymaga zaklęcie. Twój kuzyn nie ochroni żadnego miejsca bez zgody jego właściciela. Ja zaś, mimo że nie posiadam aktu własności mojego zakątka w lochach, jestem jego właścicielem prawem zasiedzenia. Czuję, że jest mój. Dlatego zaklęcie spełni swoją rolę.

- Niech pan posłucha, znacie się z Dumbledore'em na magii. Na pewno wymyślicie coś, żeby dało się rzucić zaklęcie na wieżę...

- Nawet jeśli, to nie znajdziesz tam nauczyciela biegłego w obronie przed czarną magią, który byłby w stanie obronić cię przed praktycznie każdą klątwą. Wieża nie odstraszy Ślizgonów tak, jak moje kwatery. Zastanowią się kilka razy, zanim cię tam zaczepią!

- Tak pan myśli? - spytał Harry z powątpiewaniem. - Bez obrazy, ale na liście ich przyszłych ofiar z pewnością zajmuje pan wysoką pozycję. Znaczy, wszyscy już przecież wiedzą, kto mnie uratował podczas Samhain. Nie może pan już udawać tego złego.

- To prawda, jednak zapominasz o dwóch rzeczach – zgodził się Snape jedwabistym głosem. - Po pierwsze, jestem opiekunem ich domu. To oznacza, iż mogę podejmować decyzje o ich wydaleniu. Atak na moje mieszkanie to sprawa cięższego kalibru niż wypuszczenie węża w klasie. Poza tym wiedzą doskonale, że moje kwatery są obłożone zaklęciami ochronnymi, wykrywającymi każdą osobę, która naruszy moją prywatność.

- A drugie? - naciskał Harry.

Snape spojrzał na niego twardo.

- Znam całą czarną magię, której oni tak pragną, i nie zawaham się przed morderstwem, jeśli mnie wystarczająco sprowokują. Wydalenie ze szkoły to ich najmniejsze zmartwienie, wierz mi. Nie ośmielą się zaatakować ucznia pod moim dachem.

- Jeśli sama pana obecność tak działa, to po co nam Dudley?

- Moja obecność nie powstrzyma Czarnego Pana ani Lucjusza Malfoya. Tego pierwszego nie pokonałbym nawet mimo moich umiejętności. Jednak jeśli ochroni cię ofiara krwi, będziesz doskonale bezpieczny. Pamiętaj, że Czarny Pan nie był w stanie tknąć ani ciebie, ani nawet murów domu na Privet Drive, dopóki twoja ciotka nie umarła i zaklęcie wygasło.

- A nie mógłbym mieć świstoklika, który przeniósłby mnie do pana kwater w chwili niebezpieczeństwa? - zaproponował Harry, czując że ogarnia go desperacja.

- A co, jeśli ty sam stwarzasz niebezpieczeństwo? Zastanawiałeś się nad tym? Gdzie wolałbyś być, kiedy będziesz miał kolejny koszmar i twoja magia oszaleje? W wieży, gdzie mógłbyś poranić Gryfonów? Czy ze mną? Pamiętaj, że byłem jedyną osobą, która mogła cię uspokoić.

- To dlatego, że bałem się, że wszystko między nami się popsuło!

Snape potrząsnął głową.

- Chodzi o coś więcej. Doświadczyłem twojej pierwotnej mocy, kiedy byłem w twoim umyśle, ucząc cię oklumencji. Ona mnie zna. Poza tym mógłbyś rozważyć, że jedyną osobą, której dotyk możesz znieść, jestem ja. Chcesz obciążyć tym brzemieniem swoich przyjaciół?

Harry nie wiedział, co odpowiedzieć. Faktycznie nie chciał, żeby jego dzika magia rozpętała się w wieży. Wolałby też nie wystraszyć swoich przyjaciół awersją do kontaktu fizycznego. Ale mieszkać ze Snape'em? W lochach Slytherinu?

Wykorzystując wahanie Harry'ego, Snape odezwał się żywo:

- Jak wskazuje twoja własna chęć do kontynuowania nauki, możesz odbyć dalszą rekonwalescencję poza szpitalem. Dam znać skrzatom, żeby przeniosły twoje rzeczy...

- Ale ja nie chcę z panem mieszkać! - wybuchnął Harry.

Gniewna odpowiedź Snape'a zupełnie go zaskoczyła.

- Tak, dałeś to jasno do zrozumienia! Cóż, ja także nie spodziewam się, że będzie to sielanka, Potter, ale byłem uprzejmy się zgodzić, wiedząc, że chodzi o twoje życie! Naprawdę nie rozumiem, o co chodzi. Boisz się, że skorzystam z szansy i cię otruję, kiedy będziesz jadł przy moim stole?

Harry miał właśnie zapytać, czemu nie mógłby jeść w Wielkiej Sali. Czy już nawet tam nie było bezpiecznie? Jednak tę kwestię przysłoniła inna. Czemu Snape mówił o truciźnie?

Naprawdę nie rozumiem, o co chodzi...

- To nic osobistego, profesorze – wymamrotał Harry, zdając sobie sprawę, że tak to właśnie brzmiało. - Znaczy się, ostatnio dobrze się pan do mnie odnosił, eee... chodzi mi o operację, i o oklumencję, i powiedział pan, że mój ojciec nie był taki zły, i znowu ocalił mi pan życie, i potem Devon, i przyszedł pan do mnie tej nocy, kiedy przeze mnie wyleciały okna. Ja to naprawdę doceniam. I te eliksiry, które pan dla mnie warzył... Miałem panu podziękować...

- Niech mnie Merlin broni! – fuknął Snape.

- No, niech da pan spokój – zbeształ go Harry. - Mam mówić dalej? Nawet pana polubiłem, pana sarkazm i w ogóle. Profesorze, proszę oddychać... Więc niech pan nie mówi o truciznach w takim kontekście. To głupie.

Mistrz Eliksirów przymrużył oczy, chociaż nie wyglądał na rozsierdzonego - przynajmniej w ocenie Harry'ego, a ta była coraz mniej prawidłowa, gdyż wzrok mu się znowu pogarszał. Najwidoczniej działanie Eliksiru Przywracającego Wzrok zanikało.

- To dlaczego oponujesz?

- Z powodu moich przyjaciół – wyjaśnił Harry, czując się dziwnie. Czy to nie było oczywiste? Nagle dotarło do niego, że dla kogoś takiego jak Snape mogło nie być. Nauczyciel wydawał się nie posiadać żadnych przyjaciół. Być może nigdy ich nie miał. Jak mógł zrozumieć, co czuje Harry?

- Profesorze, ledwo co doszedłem do siebie po czymś, co było jak miesiąc w piekle. Nie zdążyliśmy nadgonić zaległości, a tutaj się okazuje, że nie będę mógł chodzić na lekcje. Jak się wyprowadzę, to nie będę mógł się z nimi w ogóle widywać!

- Harry... – to była ulga, że Snape przestał mówić do niego po nazwisku. - Są ważniejsze sprawy niż przyjaciele.

Chłopak potrząsnął głową.

- Nie, rozumie pan? Właśnie tu nie ma pan racji. Nie wiem, może to dlatego, że jest pan Ślizgonem. Nie ma nic ważniejszego. Po co walczyć z Voldemortem, jeśli na koniec okaże się, że nie mam nikogo? Jeśli mam poświęcić przyjaźń dla zwycięstwa, to tak naprawdę odrzucam główny powód, dla którego chciałbym zwyciężyć.

Snape milczał, tylko go obserwując. W ciemnych oczach odbijała się chłodna kalkulacja, chociaż Harry nie umiał powiedzieć, co było jej przedmiotem.

- Jestem Gryfonem – ciągnął Harry. - Gdziekolwiek chciała mnie przydzielić Tiara, cokolwiek pan uznałby dla mnie za najlepsze, jestem od pięciu lat w Gryffindorze i miało to swój wpływ, profesorze. Wakacje u Dursleyów nie były koszmarem z powodu prac domowych i czasami bicia. Najgorsze było, że nikogo tam nie obchodziłem. Po roku w Gryffindorze już wiedziałem, co straciłem. We wakacje było mi najciężej, bo tęskniłem za przyjaciółmi. Wie pan, to dlatego nie chciałem przeczytać tamtego listu, dopóki mnie pan nie zmusił.

- Proszę? - odparł tylko Snape.

Nauczyciel wydawał się uważnie słuchać. Poza tym bez wątpienia był jednym z najbardziej inteligentnych ludzi, jakich Harry spotkał w życiu. Dlatego odpowiedź sugerująca niezrozumienie trochę zaskoczyła chłopaka.

- Eee... - zastanawiał się, jak to wyjaśnić. - Nigdy wcześniej nie dostałem listu, poza tymi z Hogwartu i od przyjaciół. We wakacje myślałem czasem, że tylko dzięki tym listom nie dostaję bzika.

- Przetrzymałeś nie takie rzeczy.

- Zgoda, ale tak się wtedy czułem. Kiedy przyszedł list od Dursleyów, wiedziałem, że będą w nim same obelgi, i w ogóle... no dobra, będzie się pan śmiał, ale dopóki nie otworzyłem listu, to nie było prawdziwe. Nie chciałem, żeby było, bo wtedy sama idea pisania listów straciłaby dla mnie sens. Jedyna dobra rzecz, która spotykała mnie we wakacje, byłaby zrujnowana. Rozumie pan? - zakończył Gryfon z nadzieją.

- Nie – odrzekł krótko Snape. - To zupełnie irracjonalne.

- Ale to prawda – odparł Harry, uśmiechając się lekko. - Nie wszyscy są powściągliwymi Mistrzami Eliksirów. Poważnie, profesorze, potrzebuję moich przyjaciół.

- Niech będzie – westchnął mężczyzna. Napełniło to serce Harry'ego nadzieją, dopóki nie usłyszał dalszego ciągu. - Twoi niedorozwinięci gryfońscy przyjaciele będą mogli cię odwiedzać w moich kwaterach.

Harry był poruszony. Snape poszedł na takie ustępstwo, że robiło to ogromne wrażenie, aczkolwiek chłopak nie byłby chwilowo w stanie tego przyznać. Pomyśleć, że nauczyciel był gotów wpuścić do swojego mieszkania Hermionę, Rona, a może nawet Neville'a... to mówiło samo za siebie. Harry poczuł, jak robi mu się ciepło na sercu, jednak wypalił:

- Nie to miałem na myśli...

Mistrz Eliksirów przerwał mu swoim najbardziej władczym tonem. Każde słowo cięło jak ostrze noża.

- Wynalazłeś jakąś nową trudność?

Na Merlina - pomyślał Harry. - To o to chodzi. Zraniłem jego uczucia...

Zabawne, jak potoczyło się życie. Gdyby rok wcześniej ktoś mu powiedział, że będzie się przejmował uczuciami Snape'a, że będzie mu przykro, gdy go zrani... cóż, gdyby Harry coś takiego usłyszał, to umarłby ze śmiechu.

- Mam tylko kilka pytań – westchnął Gryfon. - Niech pan nie szaleje.

- Ja nie...

- Tak, tak – przerwał mu Harry, gryząc się w język, żeby nie dodać: akurat. - Wiem, że miałem zejść z tego tematu, ale co z moimi lekcjami?

- Zajmę się tym – odrzekł Snape lekceważąco.

- Znaczy, chce mnie pan uczyć wieczorami? Eee, bez obrazy, ale ma pan taką wiedzę z każdego przedmiotu? Wiem, że z eliksirów i obrony jest pan najlepszy. Być może z zaklęć też, to pokrewne dziedziny...

- Chciałbyś zobaczyć wyniki moich owutemów? - wycedził Snape. - A może mój życiorys? Nie wygłupiaj się!

Racja, może Harry faktycznie był trochę tępy.

- A w dzień? Pan będzie pracował, a ja? Będę się sam obijał po lochach?

- Będziesz się uczył. Czy to nie było twoje główne zmartwienie, jak nadrobić materiał? Jestem pewien, że nauczysz się więcej w ciągu tygodnia niż normalnie w ciągu miesiąca, gdy nie będziesz marnował czasu na grę w Eksplodującego Durnia i jedzenie ciastek, które zamieniają ludzi w nosorożce.

- Hm, raczej nie wie pan, jak długo będę musiał z panem mieszkać, prawda?

- Raczej nie – zareplikował Snape kpiąco. - Zobaczymy, jak długo zajmie Draco wypełnienie zadania, które mu wyznaczyliśmy. Czy przeciągnie Ślizgonów na twoją stronę. A raczej na naszą stronę. Czy ty zdajesz sobie sprawę, że muszę się nauczyć zupełnie inaczej wysławiać? Cóż, mniejsza o to. Jeśli to się nie uda, będziesz bezpieczny w wieży dopiero po odzyskaniu pełni mocy. W zasadzie to będziesz bezpieczny, jak już Czarny Pan będzie leżał w grobie - a przynajmniej miejmy taką nadzieję.

- Voldemort – poprawił Harry. - Niech pan powie Voldemort.

- Nie bądź śmieszny...

- No dalej, niech pan powie Voldemort. Daje mu pan władzę, gdy nie wymawia pan jego imienia. Rozumiem, że kiedy był pan szpiegiem, musiał pan odseparować się od Dumbledore'a, który go używa. I ode mnie. Ale to już przeszłość.

- Chciałem, żebyś ty go nazwał Czarnym Panem. Nic dobrego z tego nie wynikło – napomniał go Snape.

- Proszę, przecież stać pana na to... - Harry zastanowił się przez chwilę. - Powie pan Voldemort, a zgodzę się mieszkać z panem w lochach.

- Nie masz wyboru. W każdym razie już się zgodziłeś, nawet jeśli tego nie powiedziałeś.

Gryfon przemyślał to.

- Racja. Zatem niech pan powie Voldemort, a ja powiem, że się zgodziłem.

- Dlaczego ma dla ciebie takie znaczenie, jak go nazywam?

- Zmiana sposobu wysławiania, profesorze. Właściwie to zmiana sposobu myślenia – upierał się Harry. - To ma znaczenie.

- Zgodzisz się mieszkać u mnie, dopóki nie będzie pewności, że niebezpieczeństwo minęło? Nieważne, jak będzie ci trudno?

- Coś wymyślimy, żeby współistnieć w miarę pokojowo – wymamrotał Harry. - Zgoda. Ale od teraz musi pan go tak nazywać. Nie może pan zachowywać się wciąż jak jego sługa.

- Voldemort – powiedział Snape, uśmiechając się lekko.

- Widzi pan, to było proste – zakpił Harry.

- W przeciwieństwie do mieszkania ze mną, ale nie możesz się już wycofać – ostrzegł Snape. - Jak twoje oczy? Będziesz w stanie zejść ze mną po schodach?

- Cóż, nie, chyba raczej nie.

- Zatem Eliksir. Nie ruszaj się Harry. A przy okazji, czy mówiłem, że ostatnie kilka razy to była dobra robota? - Nauczyciel zamilkł, zapuszczając krople do oczu Harry'ego. - W porządku. Ubierz się teraz. Minerwa przyniosła ci trochę ubrań, żebyś nie musiał paradować po zamku w piżamie.

Harry jęknął.

- O nie... Martwiłem się o siebie, ale co powiedzą moi przyjaciele, kiedy dowiedzą się, że mieszkam teraz w lochach Slytherinu?

- Bez wątpienia opadną mnie jak szarańcza – zrzędził Snape. - A twój kuzyn to jeszcze pogorszy, chociaż trzeba przyznać, że zmienił się na lepsze.

- Mój kuzyn? - Harry gwałtownie wciągnął oddech, tak był skonsternowany.

- Zgadza się – odrzekł Snape, wycierając dłonie w ręcznik i starannie korkując fiolkę z Eliksirem. - Sądziłeś, że może wziąć udział w rytuale na odległość? Dudley Dursley musi tu przyjechać, jeśli będzie chciał ci pomóc.

- Aha – odparł tylko Harry, mrugając. Nauczyciel stanął przy oknie tyłem do niego – znowu decorum – i Harry zerwał z siebie piżamę i wciągnął ubranie. Założył buty i zeskoczył z łóżka. Nadal był nieco obolały, ale nie na tyle, by potrzebować eliksiru przeciwbólowego. Wepchnął list do Dudleya do tylnej kieszeni i podniósł zaczarowane pióro. Założył szaty – to było wspaniałe uczucie – i dołączył do Snape'a. Był nawet dumny z siebie, bo potknął się tylko raz, lawirując po zamglonym pokoju.

- Dudley będzie chciał mi pomóc – oznajmił Harry. - Ale... profesorze, przecież on jest mugolem. Nie będzie mógł nawet zobaczyć Hogwartu, racja? Ujrzy tylko rozpadającą się ruinę. Nie będzie w stanie przejść przez bramę, a co dopiero mówić o lochach, które miałby ochronić?

- Będzie potrzebna pewna sztuczka – przyznał Snape, patrząc na niego z ukosa. - Musimy użyć magii.

Harry'emu nie było do śmiechu.

- Nie możemy mu tego zrobić – zaprotestował, podnosząc głos. - On jest... delikatny, profesorze. Psychicznie. I nauczono go okropnie bać się magii, pamięta pan.

- Albus rozmawiał z jego terapeutką. Jej zdaniem będzie to korzystne dla twojego kuzyna – upierał się Snape. - Owszem, obawia się magii. Jednak ty jesteś jedyną rodziną, jaka mu pozostała, a magia jest integralną częścią ciebie. Powinien mieć możliwość zobaczyć cię w twoim żywiole. Pomoże mu to zrozumieć, że za magią kryje się coś więcej niż napastujący go dementorzy.

- To wszystko racja, ale on ma mieszkać z panem w lochach? - Harry nie mógł ukryć drwiny w głosie. - Bez obrazy, ale niech pan spojrzy na siebie, profesorze! Jak on pana zobaczy, to posika się w gacie!

Snape roześmiał się cicho. W jego śmiechu dało się słyszeć nutkę szelmowskiego rozbawienia.

- Ja wcale nie żartuję! - wykrzyknął Harry.

Mistrz Eliksirów zmarszczył brwi, pochylając się nad chłopakiem.

- Twój kuzyn poznał mnie już jako Remusa Lupina – powiedział twardo. - Mam użyć Wielosokowego i na parę dni przybrać ponownie jego wyliniałą postać?

- Na Merlina, nie – Harry odetchnął gwałtownie. - Nie to miałem na myśli.

- To dobrze – odparł Snape. Przeszedł przez całą długość skrzydła szpitalnego i skinął na Harry'ego. Ten poczuł się niepewnie, idąc za nauczycielem bez żadnej pomocy, ale udało mu się dotrzeć do drzwi. Przynajmniej nie był dłużej kompletnie ślepy.

- Dobrze? - zażartował, kiedy Mistrz Eliksirów zdjął zaklęcia z drzwi wejściowych. - Nie podobało się panu, jak był pan Remusem?

- Nie – mruknął Snape, otwierając drzwi na korytarz. - Ale nie to miałem na myśli. Lepiej bym pozostał sobą, gdyż... - Mężczyzna spojrzał na Harry'ego i sardoniczny ognik zatańczył w jego oczach. - Co innego mogłoby zbić Draco z tropu.


NASTĘPNY ROZDZIAŁ: KOLORY DOMÓW


Wyszukiwarka