bunt mas ortega praca

Bunt mas

Nie ma to jak starzy mistrzowie. Im czasy bardziej niepewne, tym większy z nich pożytek. Ponadczasowa mądrość lepiej pasuje do epok gwałtownych niż najmądrzejsza z mądrości doraźnych. Dlatego stary Ortega zapewne więcej nam mówi o dzisiejszej Polsce, Europie i świecie niż 100 wydań „Wiadomości”.

Kim był José Ortega y Gasset? Filozofem? Socjologiem? Politycznym prorokiem? Może wszystkim tym naraz. Sto lat temu ze zgrozą patrzył na Hiszpanię pogrążającą się po przegranej wojnie z Ameryką (1898 r.). Potem z wściekłością patrzył na Europę, która po I wojnie znów zsuwała się ku anarchii, dyktaturze i zbrodni. Patrzył głęboko, szeroko i przenikliwie, by zrozumieć, dlaczego.

Wśród geniuszy epoki nie on jeden po stu latach odzyskał walor aktualności. Marks o globalizacji, Nietzsche o gnuśnym ostatnim człowieku, Weber o kulturowych korzeniach gospodarki pisali z grubsza to, co dziś znów odkrywamy w otaczającym nas świecie. Powtarzalność myśli i wątków nie jest przypadkowa. Nawet jeżeli nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki, to można wiele razy osiąść na tej samej mieliźnie i tonąć w tym samym wirze.

Ortega nie był największym myślicielem epoki, ale był wielkim pisarzem. Nie miał nużącej solidności Webera, dygresyjnego rozwichrzenia Marksa ani słowotoku Nietzschego. Zionął wielkimi wizjami pełnymi diagnoz, analiz i przestróg. Wyrazistymi i emocjonalnymi, ale ugruntowanymi w wykształceniu zdobytym na najlepszych wówczas niemieckich uniwersytetach i w myślach wyczytanych u czołowych umysłów epoki – Diltheya, Heideggera, Spenglera, Unamuno.

Bunt mas”, swoją najważniejszą książkę, wydał w 1930 r. W pół drogi między wielkimi katastrofami dziejów: po zwycięstwie bolszewików w Rosji i przed II wojną światową. Pisał ostro. Obrażał ogół. Pluł żółcią. Ale gdy wiemy, co stało się później, trudno czynić mu z tej ostrości zarzut. Wył jak pies szarpiący się na łańcuchu, by zbudzić pijanego pana, beztrosko drzemiącego w tlącym się już domu. Opisywał narastanie katastrofy kolosalnych rozmiarów. Skóra cierpnie, gdy czytając go dzisiaj, odnosi się wrażenie, że pisze o naszym świecie.



Masa idzie

Najważniejszym faktem współczesnego życia publicznego w Europie jest osiągnięcie przez masy pełni władzy społecznej”. Masa to jego zdaniem mentalność stworzona przez „podniesienie dziejów”. Za czasów Ortegi – podobnie jak za naszych – świat przeżył szok wielkiego wypełnienia. Piękna druga połowa XIX stulecia – podobnie jak piękna druga połowa XX stulecia – spowodowała, że wszystkiego gwałtownie przybyło. Ludzi, rzeczy, wiedzy, pieniędzy, instytucji, kłopotów.



Nigdy dotąd przeciętny człowiek nie miał takiej łatwości w rozwiązywaniu swoich problemów ekonomicznych” – pisał Ortega u schyłku lat 20., co dla nas brzmi dziwnie – bo w Polsce koncentrujemy się na pustej części szklanki i ciemnej stronie życia, pełną część i jaśniejszą stronę uważając za oczywisty dar Pana Boga. „Do łatwości i pewności ekonomicznej należy jeszcze dodać fizyczną: komfort i porządek publiczny (...) również w formach życia publicznego”. Ta łatwość doświadczana na co dzień powoduje, iż świat przestał się masie wydawać przerażający, groźny i nieogarniony. Wydał się łatwy, bezpieczny i prosty.

Masa, która poczuła się bezpiecznie, nabiera przekonania, że umie świat ogarnąć. Kiedy widziała niebezpieczeństwo, gdy przymierała głodem, umierała od banalnych chorób i w każdej chwili mogła zginąć z jakiejś obcej ręki, sama oddawała się pod opiekę mądrzejszym. „Podniesienie dziejów” sprawiło, że „masy zhardziały w stosunku do mniejszości; nie są im posłuszne, nie naśladują ich ani nie szanują; raczej wprost przeciwnie, odsuwają je na bok i zajmują ich miejsce”. W przestrzeń wlewa się masowość. „Człowiek masowy czując się pospolitym, żąda, by pospolitość była prawem i odmawia uznania jakichkolwiek nadrzędnych wobec siebie instancji”.

Można powiedzieć: a cóż w tym jest złego. Trudno przecież ludziom pospolitym odmówić prawa okazywania własnej tożsamości. Sęk w tym, że sprawy idą dalej. „Umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swojej przeciętności i banalności, mają dziś czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucenia tych cech wszystkim innym”.

Ortega – wbrew pozorom – nie był wrogiem masy. „Społeczeństwo jest zawsze dynamicznym połączeniem (...) mniejszości i mas”, pisał. Ale przerażało go umasowienie. W człowieku masowym widział najgorsze cechy zepchniętej ze sceny starej arystokracji. „Skłonność do czynienia z zabawy i sportu głównej sprężyny życia; pielęgnacja własnego ciała, dbałość o urodę i strój; brak romantyzmu w stosunkach z kobietami; zabawianie się z intelektualistami z odczuwaniem w głębi duszy pogardy dla nich (...) upodobanie do życia pod rządami absolutnymi i niechęć do dyskusji politycznych”.

W oczach Ortegi masa nie jest jednak motłochem, tłumem ani nawet gawiedzią. „Podział społeczeństwa na masę i wybrane mniejszości nie jest podziałem na klasy społeczne, lecz na klasy ludzi”. Europejska tradycja władzę, społeczne przywództwo, moc stanowienia standardów oddawała mniejszościom. Bardziej wykształconym, myślącym, mądrzejszym. W Sierpniu robotnicy, którzy byli społeczeństwem – nie masą – na przywódców wybrali najmądrzejszych w Stoczni, a potem poprosili o pomoc doradców, żeby im poradzili, jak mają zwyciężyć. Masa nie chce od ekspertów rady. Chce tylko, żeby potwierdzili jej masowe poglądy. Problemem „naszych czasów jest panowanie masy (...) w grupach elitarnych (...) stały wzrost znaczenia pseudointelektualistów”.



Umasowienie elit

Gdy zdobyciu salonu przez masy towarzyszy umasowienie elit i uzyskana od nich autoryzacja masowego myślenia, kłopot zamienia się w dramat. W realiach Polski 2005 r. prawdziwym problemem nie jest przecież to, że Andrzej Lepper znalazł się na salonach i bez zażenowania przyjmuje doktorat honoris causa. Dramatem jest to, że członkowie elit, formalni inteligenci, intelektualiści, profesorowie, doktorzy zaczynają mówić językiem masowym.

W czasie poważnej konferencji profesor historii z Warszawy mówi, że opis przeszłości nie stanowi problemu – wystarczy pisać prawdę (chociaż wiadomo, że prawda jest nam tylko częściowo dostępna). Polityk kandydujący na urząd premiera rzuca hasło „Nicea albo śmierć” (chociaż wiadomo, że w dyplomacji zwycięża nie tępy upór, ale zdolność do kompromisu i zawierania sojuszy). Prezydent mocarstwa zapowiada wojnę z terroryzmem aż do ostatecznego zwycięstwa (chociaż terroryzm jest trwałą częścią naszej cywilizacji – jak złodziejstwo albo prostytucja – i można go tylko ograniczać). Robiąca polityczną karierę profesor ekonomii rzuca hasło 3x15 (ale nie umie wyjaśnić, dlaczego 15, a nie 14,7 albo 15,4). Lider inteligenckiej partii na 3x15 odpowiada 3x16 (chociaż poza populistycznym efektem nie ma powodu, by było 3 razy to samo). Inteligencki kandydat na prezydenta obiecuje państwo bez korupcji (chociaż korupcja istnieje, od kiedy starożytni wymyślili państwo). Profesor socjologii pisze, że ujawnienie ubeckich dokumentów da wszystkim dostęp do prawdy (chociaż gromadzono tam wiedzę, która z prawdą ma mało wspólnego lub stanowi jej mały wycinek). Profesor prawa twierdzi, że ograniczy przestępczość zaostrzając kary (chociaż to się nigdzie nie sprawdziło). Doktor prawa kandydujący na poważny urząd domaga się przywrócenia kary śmierci, chociaż wiadomo, że w krajach ją stosujących liczba zabójstw jest większa niż w innych...

Ten katalog można ciągnąć bez końca. Pozorni inteligenci w kąt rzucają od pokoleń gromadzoną wiedzę. W życiu publicznym zwycięża krzyk i histeria. Politolog nazwie to populizacją centrum. Socjolog raczej umasowieniem elit. Politycy z inteligenckim statusem pragnący uchodzić za przedstawicieli masy zaczynają używać języka i logiki Leppera. Dzięki temu w salonie czuje się on jak u siebie. Tradycyjny populista prosi nawet wywodzących się z elit populistów masowych, by się wypowiadali bardziej odpowiedzialnie.

W ten sposób odwrócił się kierunek wyznaczania wzorów zachowania, myślenia, uzyskiwania publicznej pozycji. „Niegdyś (...) masy były świadome, że chcąc wziąć udział, musiałyby (...) zdobyć szczególne zdolności, a tym samym przestałyby być masą”. Teraz to inni mają przekonanie, że chcąc wziąć udział, muszą się upodobnić do masy – mówić jej językiem, powtarzać głupstwa, przejąć kłótliwość, powierzchowność myślenia, emocjonalną naturę i histeryczne reakcje.





Hiperdemokracja

Gdy „masy zdecydowały się wysunąć w społeczeństwie na pierwszy plan”, staliśmy się „świadkami triumfu hiperdemokracji, w ramach której działają bezpośrednio, nie zważając na normy prawne, za pomocą nacisku fizycznego i materialnego, narzucając wszystkim swoje aspiracje i upodobania”. W XX w. nazywano to mediokracją, teledemokracją, demokracją sondażową. Samo w sobie nie jest to niczym strasznym. Kończy się czas salonów – fafarafa, zadzieranie nosa, przestrzeganie etykiet i savoire-vivre’ów. Salon został zdobyty i nie ma w tym nic złego. Podobnie jak w tym, że masa wnosi do zdobytych salonów „swobodną ekspresję swoich żądań i potrzeb”. To jest zwykła demokratyzacja elit i obyczajów. Katastrofa powstaje dlatego, że masa oraz umasowiona elita demonstruje „silnie zakorzeniony brak poczucia wdzięczności” dla myśli, które umożliwiły jej dobre życie i „podniesienie dziejów”.

Nie chodzi o czapkowanie! Brak wdzięczności, o którym pisze Ortega, nie dotyczy osób, lecz cywilizacyjnej i kulturowej spuścizny, systemu społecznego, norm, które umożliwiły powszechny dobrobyt i bezpieczeństwo. Paradoks, który Ortega dostrzegł, polega na tym, że triumf cywilizacji zachęca, by ją zniszczyć. „Doskonałość, z jaką w XIX w. (my powiedzielibyśmy w XX – przyp. JŻ) zorganizowano pewne dziedziny życia, spowodowała to, że korzystająca z owych dobrodziejstw masa nie uważa ich już za organizację, lecz za element przyrody”. Masa nie zadaje sobie specjalnego trudu dociekania, jak to wszystko się kręci. Nie ufa wyrafinowanym ideom. Nie wierzy w złożoności. Nie przekonuje jej prosta myśl, że „życie jest coraz lepsze, ale (...) też coraz bardziej skomplikowane”. W swoich działaniach kieruje się głównie potrzebami oraz intuicją. Chce czuć się bezpieczniej, to stawia policjanta. Chce pieniędzy – żąda ich od banków. Chce chleba, to go sobie bierze. Ortega ujmuje rzecz dosadnie: „w zamieszkach wywołanych brakiem żywności masa (...) niszczy piekarnie”.

W demokracji masa wybierając parlament wyznaczała cele, a mniejszość znająca się na rzeczy – politycy, urzędnicy, eksperci – decydowała, jak je realizować. W hiperdemokracji masa wskazuje cele i sposoby ich realizacji, o których nie ma zielonego pojęcia. Masowi naukowcy prowadzą sondaże badające, jak masa chce zmierzać do celu. Masa odpowiada, że zaostrzając kary, obniżając albo podwyższając podatki i stopy, dając becikowe, zwalniając urzędników, atakując sąsiadów lub im ustępując... Nie ma o tym pojęcia, bo mało czym się interesuje poza rozrywką i ciałem, ale czuje swą moc, więc wyraża opinie. Masowe media bezrefleksyjnie upowszechniają masowe poglądy. Masowi politycy bezkrytycznie „szanują wolę większości”. Masowi intelektualiści beztrosko ją uzasadniają. Żadnej sprawy nie udaje się jednak w ten sposób załatwić, więc masa musi być wciąż sfrustrowana, nieustannie poszukiwać winnych i żądać rewanżu. „Kiedy triumfują masy, triumfuje też gwałt (...) obserwuję rosnącą tendencję do uznawania przemocy za normę”.





Zdobycie piekarni

W hiperdemokracji metafora piekarni dotyczy niemal każdej instytucji cywilizowanego świata. „Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem »zbuntowaną masą«”. Masa wierzy w rozwiązania proste i ostateczne. Ku poprawie idzie więc przez destrukcję i zwykle na niej poprzestaje, niszcząc to, co chciała obronić. Ogólną zasadą jej funkcjonowania jest zjadanie kury znoszącej złote jaja, odzwyczajanie kobyły od jedzenia, aż zdechnie, i podcinanie korzeni drzewa cywilizacji, z którego wyrosła.

Gdy masa chce większych pieniędzy – drukuje więcej banknotów i zadłuża państwo, niszczy walutę i system bankowy. Chce tańszego państwa – bezładnie zwalnia urzędników i odbiera im telefony. Chce wzrostu gospodarczego – obniża podatki, a potem oszczędza na edukacji, nauce, kulturze, sądach, społeczeństwie, dzięki którym gospodarka się kręci. Chce praworządności – niszczy wymiar sprawiedliwości, domagając się uproszczenia wypraktykowanych przez wieki procedur dochodzenia do sprawiedliwego wyroku. Chce się bronić przed terrorystami – autoryzuje terroryzm państwowy, który tworzy łańcuchy niepotrzebnych ofiar i mobilizuje terrorystów do walki. W poszukiwaniu bezpieczeństwa niszczy budowany przez wieki system praw człowieka, narażając się na nieobliczalne ryzyko w przyszłości.

Polityka masowa polega na wypełnianiu głośnych żądań masy, a nie na zaspokajaniu jej potrzeb. Polityk masowy mówi to, co chce usłyszeć masa, a nie to, co by jej pomogło zrozumieć sytuację, i postępuje tak, jak masa tego oczekuje, a nie tak, by osiągnąć efekt przez nią oczekiwany. Ale w coraz bardziej skomplikowanym świecie masa nie jest w stanie sama trafnie połączyć celów z metodami. Polityk masowy nie osiągnie więc celów i po próbie władzy musi być zaliczony do jednej z wrogich masie mniejszości. Bo przecież masa nigdy nie jest winna. Winna zawsze jest mniejszość.



Krótka pamięć

Narody masowe zdecydowały się odrzucić system norm zwanych cywilizacją europejską, a ponieważ nie są w stanie stworzyć innego systemu, nie wiedzą, co mają teraz ze sobą robić, i żeby jakoś wypełnić czas, brykają i dokazują”. Ortega pisał to zdanie 80 lat temu. Kilka lat później w Europie zaczęła się katastrofa. Zasady cywilizacji zostały przekreślone. Faszyści, naziści, komuniści próbowali je zastąpić lepszymi. Europa zobaczyła z bliska potworną twarz państwa masowego, które Ortega uważał za „największe niebezpieczeństwo, jakie dzisiaj zagraża cywilizacji”.



Po wojnie zgroza tej epoki spowodowała powrót do „systemu norm zwanych cywilizacją”. Wysiłek powojennego Zachodu skierowany był na to, by stworzyć normy, które ograniczą destrukcję polityki masowej. Pierwszeństwo praw człowieka i swobód obywatelskich przed prawem państwowym, zabezpieczające obywateli przed nadużyciami władzy. Państwo opiekuńcze i prawa socjalne ograniczające konflikty klasowe. Prymat sądów przed władzą polityczną, ograniczający dominację większości. Domniemanie niewinności człowieka, wynikłe z przekonania, że z dwojga złego lepiej uniewinnić łotra, niż skrzywdzić niewinnego. Poprawność polityczna hamująca m.in. konflikty między mniejszościami i chroniąca słabszych przed przemocą symboliczną. Zasada międzynarodowej kontroli przestrzegania standardów humanitarnych i demokratycznych, ograniczająca ryzyko polityki masowej w pojedynczym kraju. Powszechna edukacja obywatelska prowadzona w oświacie i społecznie odpowiedzialnych mediach. To wszystko przyniosło pół wieku luksusu i spokoju.

Masa nie ma jednak historycznej pamięci ani wiedzy. Jeśli czegoś z własnego bólu się uczy, to niestety na krótko. Po pół wieku zapomniała, po co narzuciła sobie te obowiązki i ograniczenia. Znów uwierzyła, że wygoda i bezpieczeństwo, których na co dzień doświadcza, są „naturalnymi stanami przyrody”. Znów zwróciła się ku hiperdemokracji i zażądała władzy bezpośredniej. Znowu „zawodzi człowiek nie nadążając za rozwojem własnej cywilizacji”. Tylko że ta myśl nie daje jeszcze klucza do zrozumienia problemu.



Mądro-głupi

Kluczem wydaje się cynik. „Cynik, pasożyt w łonie cywilizacji, żyje z tego, że ją odrzuca, dlatego właśnie, że jest przekonany o jej niewzruszonej trwałości. (...) widzi dla siebie same korzyści, a jest zarazem ślepy na niebezpieczeństwa”.

Dziś cynik pozuje zwykle na sceptycznego eksperta. Ekspert jest figurą poprzednio nieznaną. Wcześniej ludzie dzielili się na mądrych i głupich. A ekspert – pisze Ortega – „jest mądro-głupi”. Może wszystko wiedzieć na przykład o walucie, języku, podatkach, terroryzmie, kardiologii, stosunkach międzynarodowych, a o innych sprawach nie mieć bladego pojęcia. Ale rozwiązania, które propaguje w znanej sobie dziedzinie, rzutują na sprawy, na których się nie zna. To go nie obchodzi. Jest ślepy na niebezpieczeństwa, które powoduje. Albo cynicznie oświadcza, że tym się nie zajmuje. Albo sceptycznie wierzy, że świat się nie zawali.

Mądro-głupi ekspert od historii najnowszej wie, że dążąc do bezkrytycznego ujawnienia dokumentów bezpieki, skrzywdzi wielu ludzi, oddając na żer masy ich intymne sprawy z dalekiej przeszłości. Ale cynicznie powie, że on się przecież nie zajmuje wymiarem sprawiedliwości. Tym mają się zająć sądy. I nic mu nie szkodzi ogłoszenie listy mieszającej katów z ofiarami, bo jego zdaniem świat się nie zawali od tego, że jakaś grupa osób trochę się zdenerwuje.

Mądro-głupi ekspert od wygrywania wyborów cynicznie powie, że aby zwyciężyć, trzeba wciskać kit masie. I może dzięki temu wygra. Co więcej, na ogół świat się przez to od razu nie zawali. Wszystkie wybory w III Rzeczpospolitej były wygrywane w ten sposób. Poczynając od pierwszych wyborów prezydenckich, wygranych przez Wałęsę za pomocą siekierki i obietnicy 100 milionów, zawsze zwyciężano przeciw złu, które uosabiał Leszek Balcerowicz i niemal zawsze po wyborach oddawano mu dużą część władzy nad gospodarką. Można powiedzieć, że się nic złego nie stało. Zwyciężał populizm, a rządził realizm. Wygrywała masa – rządziła elita.

Ale takie oszustwo nie będzie się udawało bez końca. Za którymś razem zwycięży populizm bez ukrytej, racjonalnej twarzy. Bo jak miałby wyborca odróżniać polityka cynicznie głoszącego populistyczne hasła od tego, który rzeczywiście chce je realizować? W tę pułapkę wpadła ostatnio Platforma. Tak się zapędziła w populistycznym wyścigu z LPR i PiS, że zamurowała polską politykę na cynicznych, populistycznych torach i odepchnęła od siebie umiarkowanych wyborców.



Cynik, sceptyk, pasożyt

Cynik wie, że „człowiek masowy domaga się (...), by państwo za pomocą będących w jego dyspozycji potężnych środków rozwiązało wszelkie problemy”. Zwykle rozumie, że to jest niemożliwe. Lecz masie nie powie, że „życie to chaos, w którym człowiek czuje się kompletnie zagubiony”. Będzie jej wmawiał, że nieład i cierpienia są wynikiem błędów. Będzie jej schlebiał w nadziei, że to się przeciw niemu nie zwróci.

Gdy jest w opozycji, będzie oskarżał władzę o deszcze i słoty. Kiedy jest u władzy, winnych będzie wskazywał choćby na końcu świata, wymyślając niezliczone konflikty, aż wreszcie staną się one konfliktami rzeczywiście groźnymi. „Ludzie bawią się w tragedie, bo nie wierzą, by w świecie cywilizowanym możliwa była prawdziwa tragedia”. Dlatego cynik, polityk masowy, ekspert albo komentator będzie forsował politykę żądań, walenia pięścią w stół, szukania jednostronnych korzyści, załatwiania swoich interesów za plecami najbliższych sojuszników i podniesie wrzask, gdy inni robią to samo. Będzie się układał z Amerykanami za plecami Niemców i na przekór im, ale się szczerze oburzy, kiedy Niemcy ułożą się z Rosjanami za jego plecami i na przekór niemu. Żeby udowodnić oddanie rozwiązywaniu problemów, wciąż będzie obiecywał reformy, mające wszystko zmienić, choć wie, że zmienić można niewiele, a zmiana wymaga czasu, którego masa mu nie da. Będzie więc ją zwodził ofiarowując igrzyska. „Gdzie sukcesy mas są ostatnio największe (...) pod względem politycznym żyje się tam z dnia na dzień”.

Cynik, sceptyk, pasożyt wie, że immunitet ustanowiono po to, by ograniczyć wykorzystywanie władzy (policji, prokuratury, służb) do wywierania nieformalnej presji na parlamentarzystów i sędziów chroniących zwykłych obywateli przed skorumpowaną władzą. Ale wie też, że masa tego nie rozumie i bardzo ją ekscytuje każdy sędzia czy poseł, który po kielichu usiadł za kierownicą. Będzie więc gardłował przeciw immunitetowi i nawet go zniesie. W imię walki z kilkoma pijakami i paroma złodziejami w parlamencie i sądach wystawi na ryzyko przyszłość demokracji. Lekkomyślnie wierzy, że nie przeciw jego wygodnemu życiu się ta zmiana zwróci.

Cynik wie, że „kiedy masa zaczyna działać sama przez się, czyni to w jeden tylko sposób, bo innego nie zna: linczuje”. Przejmuje od masy pogląd, że „cel uświęca środki”, bo łudzi się, że one będą stosowane tylko w interesie celów, które sam popiera. Chętnie się przyłączy do linczu, by przypodobać się masie. Bardzo się zdziwi, gdy kiedyś to jego pod byle pretekstem zlinczują.

Cynik, sceptyk wie, że zakaz tortur ustanowiono, by chronić obywateli przed wymuszaniem zeznań i policyjnymi zbrodniami. Pod presją masy będzie czynił i dopuszczał wyjątki. Nie będzie masie tłumaczył groźnych konsekwencji zwrotu od cywilizacji, która czasem, po szczegółowym rozpatrzeniu sprawy, gotowa jest komuś darować okrutne potraktowanie więźnia (podobnie jak daruje zabójstwo w obronie koniecznej), ku cywilizacji zezwalającej na torturowanie osób podejrzanych np. o terroryzm, o który można podejrzewać każdego. Wierzy, że to inni będą torturowani, i udaje wiarę, że będzie się to działo tylko w dobrym celu. Będzie oburzony, gdy zaczną zrywać paznokcie jemu lub jego dzieciom.

Cynik wie, że wolność słowa, prasy i demonstracji ustanowiono po to, by ograniczyć dominację większości i by mniejszościowe postawy mogły znaleźć wyraz. Rozumie, że każdy w jakiejś sprawie należy do mniejszości i że demokracja, która nie chroni mniejszości, kolejno zwraca się przeciw wszystkim, stopniowo obsuwając się ku dyktaturze. Ale wie też, że „człowiek masowy wierzy, iż państwo to on, i coraz usilniej dąży, by za jego pomocą niszczyć pod jakimkolwiek pretekstem wszelkie twórcze mniejszości we wszystkich dziedzinach życia”. Masa nie rozumie, dlaczego miałaby respektować prawa tych, z którymi się nie zgadza. Cynik będzie tak działał, żeby je ograniczyć i przypodobać się masie.

Cynik wie, że bezkarne polityczne kłamstwo, oszczerstwo, pomówienie niszczy demokrację u samych jej korzeni. Ale się na nie godzi, jeśli to jest mu na rękę. Zgodzi się na wyniesienie Janusza Kurtyki, ułatwione przez oszczerstwo pod adresem jego konkurenta, tak jak oszczerstwo pod adresem marszałka Cimoszewicza i kłamliwe insynuacje pod adresem wicemarszałka Tuska ułatwiły zwycięstwo Lecha Kaczyńskiego. Zniekształconych przez kłamstwo wyborów prezydenckich powtórzyć się nie dało. Ale nic poza akceptacją oszczerstwa nie stało na przeszkodzie, by powtórzyć wybory w IPN. Gdyby Janusz Kurtyka był człowiekiem honoru, sam by tego zażądał. Gdyby posłowie byli ludźmi zasad, odrzuciliby jego kandydaturę, wymuszając powtórzenie wyborów. Może wygrałby uczciwie. Jednak „przewodnictwo społeczne dostało się w ręce ludzi, których nie interesują zasady cywilizacji”. Oburzają się tylko wtedy, gdy to ich dotyka brak zasad. W polityce masowej zasady przestają się liczyć. Bo ginie świadomość, do czego na dłuższą metę prowadzi ich odrzucenie.





Chwila nieuwagi i...

Współczesny człowiek masowy jest faktycznie prymitywem, który bocznymi drzwiami wślizgnął się na starą i szacowną scenę cywilizacji”. Jego „zapał do narzędzi nie obejmuje już zasad, dzięki którym możliwe było ich powstanie”. A „nie ma żadnego pewnego postępu, żadnej ewolucji, którym by nie groziła inwolucja i cofnięcie”, przestrzegał Ortega pędzących ku katastrofie współczesnych.

Zawsze są jakieś istotne powody, by naruszać zasady, na których się cywilizacja opiera, i zniszczyć narzędzia wymyślone po tragicznych błędach. Coś jednak sprawia, że w pewnym momencie ludzie uznają te powody za wystarczające. Coś sprawiło, że dziś wielu ludzi uznało terroryzm za powód wystarczający do podjęcia dyskusji o stosowaniu tortur i ograniczeniu swobód demokratycznych, a w latach 70. taka rozmowa była nie do pomyślenia, choć niemal codziennie w Europie lub USA wybuchały bomby. Coś sprawiło, że dziś dyskutujemy o zniesieniu immunitetu sędziów i parlamentarzystów, choć 8 lat temu bez wahania wpisaliśmy go do konstytucji wiedząc, iż będzie nadużywany. Coś sprawiło, że duża część polityków i opinii publicznej poparła zakazy demonstracji, które kilka lat wcześniej były nie do pomyślenia. Coś sprawiło, że oszczerstwo i wredna insynuacja stały się normą.

To coś 80 lat temu Ortega nazwał buntem mas. Uważano, że histeryzuje. My wiemy, że miał rację, gdy pisał: „Jeżeli Pan chce korzystać z owoców cywilizacji, a nie będzie Pan dbał o jej utrzymanie..., bardzo się Pan rozczaruje! W dwóch wypadkach na trzy znajdzie się Pan nagle bez cywilizacji. Chwila nieuwagi, i kiedy się Pan rozejrzy wokół siebie, okaże się, że wszystko uleciało!”.


Wyszukiwarka