3 Magiczny Inżynier

L.E. Modesitt Jr

Magiczny inżynier

The Magic Engineer

Przełożyła Magda Motak

GTW


Dla Carol Ann


Część pierwsza

POSZUKIWACZ



I

Chłopiec spoglądał na wiśniowoczerwone żelazo w szczypcach.

Żylasty mężczyzna – nieduży i krępy, nie przypominający typowego kowala – uniósł szczypce, zerkając ku niemu.

Jest dość gorące, żeby związać burze i magów, chłopcze. Wystarczająco mocne, żeby powstrzymać olbrzymów, tak jak Nylan związał dla. Ryby demony światła... – Pot spływał mu po czole mimo podmuchu wiatru w kuźni. – Żelazo... żelazo płynie przez środek Recluce. To ono właśnie czyni ją schronieniem ładu.

Ta historia o Nylanie nie jest prawdziwa. Demonów światła już wtedy nie było – stwierdziło dziecko czystym, niskim głosem. Na pociągłej, poważnej twarzyczce nie pojawił się uśmiech. – I nie ma żadnych olbrzymów.

A więc nie ma – zgodził się kowal. – Ale gdyby były, żelazo je powstrzyma. – Powrócił do pracy. – A czarne żelazo powstrzyma choćby najgorszego białego maga. Tak było od czasów Nylana.

Najsilniejszego białego maga? Nie byli tak silni jak założyciel.

Nie – przyznał mężczyzna. – Ale wtedy się ukryli. Ostatnio hodują w Fairhaven nowe demony. Poczekaj tylko, a zobaczysz. – Uniósł młot. – Wtedy Czarne Bractwo będzie potrzebowało czarnej stali... choćby mistrz ładu pomagał mi je wykuć.

Brzdęk... brzdęk... Młot opadał na metal, który szczypce przytrzymywały na kowadle, odgłos uderzenia zagłuszył ostatnie słowa.

Chłopiec o włosach bardziej czerwonych niż chłodzony metal skinął głową i zmarszczył brwi.

Skończyłam, Dorrin. Gdzie jesteś? – Dziewczęcy głos, mocny i stanowczy, choć poza kuźnią był krzykiem, ledwo przenikał przez uderzenia młota rozdzierającego żar i nikłą mgiełkę obrabianej stali.

Miłego dnia, panie – powiedział uprzejmie rudzielec i czmychnął z kuchni na światło słońca.

... brzdęk...

Kowal pokręcił głową, ale jego dłonie pewnie trzymały młot i metal.

II

Rudowłosy młodzik przerzucał stronice grubej księgi, przebiegając wzrokiem od linijki do linijki, od strony do strony, nieświadom, że ktoś obserwuje go z korytarza.

Co czytasz?

Nic. – Poczuł ogień w myślach na to rozminięcie się z prawdą. – Księgę o fizyce – dodał szybko.

Chyba nie tę o mechanicznych urządzeniach, co? – zapytał wysoki, szczupły mężczyzna.

Tak, ojcze – odrzekł Dorrin, czekając na wykład.

Ojciec tylko ciężko westchnął.

Odłóż ją na półkę. Zajmijmy się twoimi lekcjami.

Kiedy gruba księga powędrowała na miejsce, chłopiec odwrócił się do ojca.

Dlaczego nie zbudujemy jakiejś machiny z tych książek? – zapytał.

Na przykład? – Mężczyzna w czerni obszedł syna i podążył w stronę osłoniętego ganku za biblioteką.

Dorrin poszedł za nim.

Może silnik na ogrzewaną wodę?

Ogrzewana woda to para. – Czarny mag pokręcił głową. – Co by się stało, gdyby wpuścić do zimnej wody energię chaosu? – Usiadł na wysokim krześle z niskim oparciem.

Nie działałoby. Ale...

Dosyć, Dorrinie. Istnieją powody, dla których nie używamy takich machin. Niektóre chaos mógłby łatwo zniszczyć. Inne zaś wymagają nieustannej uwagi maga chaosu i ufam, że potrafisz zrozumieć, dlaczego tu, na Recluce, nie jest to możliwe?

Dorrin siedzący naprzeciwko ojca w milczeniu skinął głową; słyszał już ten wykład wcześniej.

Współdziałamy z naturą, Dorrinie, nie przeciwko niej. To podstawa ładu i założenia Recluce. – Mag przerwał na chwilę. – A teraz powiedz mi, jakie wiatry są za Krańcem Lądu.

Dorrin zamknął oczy i koncentrował się przez chwilę.

Są lekkie – powiedział w końcu. – Jak zimna mgła sącząca się z północy.

A te wyższe, które rządzą pogodą?

Dorrin ponownie zamknął oczy.

Powinieneś wyczuwać je wszystkie, Dorrinie, czuć je na wszystkich poziomach, nie tylko na tych niskich, najłatwiejszych – wyjaśniał ojciec. Przeniósł wzrok z nieba nad Oceanem Wschodnim na rudowłosego młodzika.

Co za pożytek wyczuwać coś, czego nie można wykorzystać? – W głosie chłopca brzmiała jednocześnie powaga i ciekawość.

Ważna jest po prostu wiedza, co dzieje się z powietrzem i pogodą. – Głos mężczyzny był donośny i władczy. – Już ci to mówiłem. Farmerzy i żeglarze potrzebują tych wiadomości.

Tak, panie – zgodził się rudowłosy. – Ale ja nie potrafię pomagać roślinom i nie umiem przywołać nawet najlżejszego powiewu.

Jestem pewien, że to przyjdzie z czasem, Dorrinie. Musisz więcej pracować i poczekać. – Mężczyzna w czerni westchnął cicho, spoglądając ku czarnym kamieniom innego osłoniętego ganku, gdzie czekał ocieniony stół zastawiony dla czworga. – Pomyśl o tym.

Myślałem o tym, ojcze. Chyba raczej zostanę kowalem albo stolarzem. Oni robią prawdziwe rzeczy. Nawet uzdrawiacz pomaga ludziom. Widzisz, co się dzieje. Nie chcę spędzić życia na obserwowaniu rzeczy. Chcę je robić i tworzyć.

Czasami obserwowanie rzeczy ratuje wiele istot. Przypomnij sobie ten wielki sztorm zeszłego roku...

Ojcze...? Legenda mówi, że Creslin potrafił kierować burzami. Dlaczego nie można...

Rozmawialiśmy już o tym, Dorrinie. Jeśli kierujesz burzami, zmienia się pogoda na całym świecie, a Recluce mogłaby znowu stać się pustynią. Umarłoby jeszcze więcej ludzi. Kiedy założyciele zmienili świat, zginęło tysiące ludzi, a oni też mało nie umarli. Teraz byłoby jeszcze gorzej. O wiele gorzej. Nawet gdyby pojawił się czarny tak potężny jak Creslin, a to mało prawdopodobne. Nie przy równowadze.

Ale dlaczego?

Mówiłem ci. Ponieważ jest więcej ludzi. Ponieważ wszystko jest połączone. I ponieważ na świecie jest obecnie więcej ładu.

Dorrin spojrzał na szczerą twarz ojca, zacisnął wargi i zamilkł.

Pomogę mamie przy kolacji. Wiesz, gdzie jest Kyl?

Na plaży.

Mógłbyś go przyprowadzić?

Tak, panie. – Dorrin skłonił się i wstał. Szedł przez gęsty trawnik równym kamiennym chodnikiem z precyzją, która cechowała jego mowę i ubiór.

Mag spojrzał po raz ostatni na syna, po czym przeszedł przez bibliotekę do kuchni:

III

Dopóki nie będziesz mógł udowodnić, że jesteś mężczyzną z białym mieczem, nie możesz liczyć na pozycję Wysokiego Maga, Jeslek.

Przypuszczam, że musiałbym wznieść góry wzdłuż wyżyn Analerii? O tym właśnie mówisz, Sterol?

Nie zaszkodziłoby – zażartował mężczyzna w bieli z amuletem na szyi.

Wiesz, że to by się dało zrobić. Zwłaszcza przy tym wzroście ładu stworzonego przez ostatnie pokolenia Recluce. – Słońce w oczach Jesleka zalało komnatę.

W dniu, w którym tego dokonasz, wręczę ci amulet. – Śmiech Sterola był zimniejszy niż wiatr pędzący przez zimowe niebo nad Fairhaven.

Trzymam cię za słowo. Wiesz, że to nie kwestia czystej siły. Chodzi o uwolnienie ładu głęboko we wnętrzu ziemi.

Jest jednak jeden warunek.

Och?

Musisz zachować Wielki Trakt i stanąć pośród swoich gór, kiedy je wzniesiesz.

Jeslek zachichotał.

Widzę, że robisz się coraz bardziej ostrożny.

Tylko rozważny. Nikt nie pragnie Wysokiego Maga, który nie potrafi kontrolować uwolnionego przez siebie chaosu. Mamy już przykład Jenreda.

Oszczędź mi tego wykładu.

Oczywiście. Wy, młodzi, nie potrzebujecie starych bajd i przypowieści, bo one nie stosują się do zmieniającego się świata.

Jeslek skrzywił się, ale skłonił głowę.

Pozwolisz?

Oczywiście, drogi Jesleku. Daj mi znać, kiedy planujesz wznieść te góry.

Naturalnie. Nie chciałbym, abyś coś przegapił.

IV

Cholera, Dorrin! – Kowal ujął krótki kawałek stali, już czarniawo połyskujący, mimo iż zachował jeszcze jasno brązowy kolor, w szczypce i ustawił go na palenisku z cegieł obok kowadła.

Młodzik zarumienił się; czerwień kuźni dorównywała rumieńcowi zakłopotania pełznącemu mu po szyi ku twarzy.

Przepraszam, Hegl.

Przepraszanie nic tu nie pomoże. Mam teraz kawał bezużytecznej, wzmocnionej czarnym ładem stali. Do niczego nie pasuje i tylko palenisko maga jest tak gorące, żeby ją stopić. Na ciemności, wrzucasz tyle ładu w rzeczy, że sam Nylan by tego nie wykuł. – Hegl prychnął. – Nie ma wielkiego popytu na czarną stal, ale nie wzmacniaj jej ładem, dopóki nie jest ukończona. O czym właściwie myślałeś?

Jak będzie wyglądała, kiedy skończysz.

Kowal pokręcił głową.

Idź już. Daj mi dokończyć. Przyślę po ciebie Kadarę, kiedy będzie czas.

Dorrin stłumił żal i odwrócił się ku otwartym podwójnym drzwiom, których zadaniem było przepuszczać przez kuźnię chłodne powietrze. Kowal wydobył ze skrzyni kolejny stalowy pręt i zaniósł go w stronę paleniska.

Rudzielec tak mocno zaciskał wąskie usta, że niemal zupełnie zbielały. Przekonał ojca, aby pozwolił mu spędzać czas z Heglem, a jeśli kowal go nie zechce... Wszedł do łazienki i ochlapał twarz chłodną wodą, pozwalając jej spłukać gorąco kuźni i zakłopotania. Napił się z kranu i nachylił ku ogródkowi zasilanemu z rynny łazienki. Gustownie obramowane dopasowanym szarym kamieniem różnobarwne listki ziół i rośliny o purpurowych kwiatach tworzyły prostokąt wymierzony z niemal matematyczną precyzją.

Dotknąwszy zmysłami ziół, Dorrin wyczuł, że korzenie zimowych przypraw zaczynają gnić, co według jego matki zawsze było problemem, ponieważ klimat Recluce był o wiele cieplejszy niż Nordli. Z wprawą zrodzoną z praktyki otoczył myślami przyprawy, dodając sił, których zioła o niebieskawozielonych liściach potrzebowały, aby powstrzymać wzrost ciemnych grzybów.

Z nawyku sprawdził jeszcze pozostałe, nawet rozmaryn, na bardziej suchych, wyżej położonych kamieniach ogrodu. Potrząsnął głową, co jednak nie poruszyło ani jednego pasemka mocno skręconych, sztywnych rudych włosów, i wyprostował się.

A ja się zastanawiałam, dlaczego moje przyprawy tak rosną tego roku. – Przy obramowaniu łazienki stała przysadzista siwowłosa kobieta.

Wybaczcie – przeprosił Dorrin.

Masz raczej na myśli podziękowanie, jeśli masz choćby odrobinę zdolności swojej matki. – Uśmiechnęła się. – Co cię tu przyniosło?

Niepotrzebne rozmyślania – wyznał młodzieniec. – Myślałem o niewłaściwych rzeczach i zamieniłem niedokończoną sztabę w czarną stal. Hegl nie był zachwycony.

Z pewnością – stwierdziła żona kowala. – Ale znajdzie dla niej jakiś użytek, choćby tylko po to, żeby popisać się siłą swojej roboty.

Dorrin pokręcił głową.

Kadara wróci ze Świątyni dużo później... ma popołudniowe lekcje.

Wiem. Będę w domu, gdyby Hegl mnie potrzebował. – Rudowłosy młodzik odwrócił się i poszedł w dół wybrukowaną ścieżką w stronę wyłożonej kamiennymi płytami ulicy.

Żona kowala przez chwilę kręciła głową, po czym uśmiechnęła się, obserwując rośliny w zielniku.

Dorrin szedł wzdłuż kamiennych ścian i pokrytych gontem domostw Extiny i skręcił w drogę nieco szerszą od tych przy sąsiednich budynkach. Ślady kurzu na krótkiej szorstkiej trawie wskazywały, którędy biegły lekkie kroki matki, która doglądała własnego ogrodu i drzew.

V

Mężczyzna w czerni uniósł wzrok, pogrążony w myślach, niemal jakby nie dostrzegał na osłoniętym tarasie młodzieńca, idącego wolno kamienną drogą.

Za plecami ojca Dorrin ujrzał Czarne Domostwo, gdzie spotykała się Rada, w której służył ojciec. Od trzech wieków nikt tam nie mieszkał, od czasu śmierci założycieli. Na lewo od Czarnego Domostwa zaczynał się Wielki Trakt, który ciągnął się do południowo-wschodniego krańca Recluce. Większość południowej części wyspy pozostała porośnięta lasami i nie zamieszkana, z wyjątkiem kilku rzemieślniczych osad i żyznych równin wzdłuż rzeki Feyn, skąd pochodziła większa część zbóż wyspy

Dorrin przemknął z powrotem wzrokiem ku czarnym budynkom na najwyższym punkcie urwiska i zmarszczył brwi, mimowolnie zastanawiając się, ile prawdy tkwi w opowieściach o Creslinie i Megaerze. Jak to możliwe, że umarli dokładnie w tej samej chwili – tuż po wschodzie słońca?

A może to tylko jeszcze jeden przesąd, który powinien gładko przełknąć? Przynajmniej jego modele nie miały wiele wspólnego z wiarą. Skrzywił się. A może?

Dorrin... ! – zawołał mężczyzna o pociągłej twarzy. – Musimy porozmawiać. Przyprowadź brata. W kuchni będzie w sam raz.

Tak, panie. – Odwróci! się i zszedł tylnymi schodami z tarasu.

Kyl pewnie pieli swój ziołowy ogród, pomny na groźbę matki, że nie dostaną słodyczy, dopóki ogródki obu chłopców nie będą czyste i schludne. Dorrin uśmiechnął się. W jego ogródku porządek nigdy nie stanowił problemu. Jednak Kyl – jego ciemnowłosy młodszy brat – przedkładał łowienie ryb i krabów albo choćby tylko wpatrywanie się w Ocean Wschodni nad jakąkolwiek pracę w ogrodzie.

Krępy chłopiec nie pełł, tylko siedział niepocieszony obok niedużej kupki zwiędłych chwastów.

Nienawidzę pracy w ogrodzie. Dlaczego nie mogę chodzić z Brice, tak jak chciałem?

Pewnie dlatego – zaczął Dorrin, klękając obok Kyla i natychmiast usuwając małe, zbędne kiełki – że ojciec jest czarnym magiem powietrza, a matka uzdrawiaczką. Gdyby byli rybakami, jak rodzice Brice, nie chcieliby, abyśmy byli magami czy uzdrowicielami...

Nienawidzę pracy w ogrodzie.

Dorrin nie przestawał pielić, jego dłonie poruszały się szybko i precyzyjnie pośród roślin. Palce dotykały ziół, nasycając je ładem.

Wiem.

A ty nie lubisz się uczyć o pogodzie, prawda?

Dorrin wzruszył ramionami.

Nie mam nic przeciwko nauce. Lubię dowiadywać się o różnych rzeczach. Chcę wytwarzać przedmioty... nie tak jak Hegl, ale maszyny, które robią różne rzeczy i pomagają ludziom. Nigdy nie będę przesuwał wichrów ani kontrolował burz.

Ojciec umie tylko wprowadzać drobne zmiany w wiatrach. Sam o tym mówił.

Dorrin pokręcił głową.

Wprowadza tylko drobne zmiany, bo obawia się naruszenia równowagi. Jaki pożytek z mocy, której nie można używać? Wolałbym robić coś pożytecznego.

Łowienie ryb jest pożyteczne – zauważył Kyl. Omiótł wzrokiem dłonie Dorrina. – Przy tobie pielenie wydaje się takie łatwe.

Dorrin otarł ziemię z palców, wstał i otrzepał szare spodnie.

Ojciec przysłał mnie po ciebie. Ma jakieś nowiny.

O czym?

Dorrin znowu wzruszył ramionami i zawrócił w stronę domu.

Chyba nie są dobre. Szedł powoli i myślał o czymś.

Jak wtedy, kiedy zniszczyłeś żelazo Hegla?

Rudzielec zaczerwienił się, ale się nie odwrócił, żeby brat nie zobaczył jego reakcji.

Chodźmy.

Nie chciałem...

Dorrin szedł dalej.

...i dziękuję za pomoc przy tym zielsku.

W porządku.

Mag pogody stał przy kuchennym stole, przy którym było miejsce dla czworga. Młodzieńcy skłonili się lekko, wchodząc do pokoju z osłoniętego ganku, gdzie wszyscy jadali kolację, kiedy pogoda była lepsza niż ciężkie chmury. Ich matka siedziała na krześle przy oknie.

Siadajcie – zaprosił ojciec.

Usiedli po obu stronach Rebeki. Siedzący na czwartym krześle mag odchrząknął.

...tylko nie kolejny wykład... – mruknął Kyl pod nosem.

Tak... kolejny wykład – oznajmił ojciec. – Wykład, który słyszeliście i zapomnieliście. Bardzo ważny, bo czas zmian jest bliski. – Pociągnął z kubka, który przyniósł do stołu. – Pośród białych magów Fairhaven pojawił się mag chaosu, jakiego nie widziano od wieków. Zwą go Jeslek. Zaczął już nawet wznosić góry na wysokich równinach pomiędzy Gallos i Kyphros.

Rebeka wzdrygnęła się.

Nawet założyciele...

Oran napił się ponownie, zanim znowu przemówił.

Coś się wydarzy i musimy być przygotowani. Chaos mógłby spaść na nas nie wiadomo skąd.

Nie wiadomo skąd? To głupie – skomentował Kyl.

Myślisz, że Recluce jest odporna na chaos? – warknął Oran. – Myślisz, że ład, w którym żyjemy, spadł nam z nieba?

Nie – odparł powoli Dorrin, pragnąc, aby ojciec przeszedł do sedna. – To musi mieć coś wspólnego ze mną, prawda?

Matka spojrzała za okno. Kyl popatrzył na klepki podłogi, a potem na brata.

Dorrin, nie czas teraz na zabawy z maszynami i modelami – rzucił ojciec gwałtownie.

No, no, Oranie – mitygowała go rudowłosa kobieta. – On jest jeszcze młody.

Może sobie być młody, ale ład nie przepływa właściwie, kiedy jest w pobliżu. Rozmawiałaś z Heglem? Biedak boi się kuć żelazo, kiedy Dorrin jest obok. Nie potrafię wyczuć burz, kiedy on zaczyna się martwić. Crellor... nieważne! A skoro magowie Fairhaven gadają o flotach i naciskają, żeby Nordla zaprzestała handlu z nami, sytuacja robi się zbyt poważna, żeby pozwolić sobie na przerwanie ładu. – Mag pogody zmarszczył brwi i zakaszlał. – Zbyt poważna – powtórzył.

Co mam zrobić? Zniknąć?

Oran pokręcił głową, skubiąc brodę i zaciskając wargi.

Nic nigdy nie jest tak proste. Nigdy.

Dorrin podniósł ciężki kufel i napił się ciepławego soku z jagód krasnokrzewu.

Kyl mrugnął do starszego brata, a Rebeka spiorunowała wzrokiem młodszego syna. Kyl wzruszył ramionami, kiedy przeniosła wzrok na Orana.

W końcu Oran popatrzył na Dorrina.

Rozmawialiśmy o tym wszystkim już wcześniej, o tym, że upierasz się przy robieniu swoich modeli i myślisz o maszynach. I prosiłem, żebyś się nad tym zastanowił. – Mag urwał na chwilę. – Jasne, że nie potraktowałeś moich słów wystarczająco poważnie.

Myślałem o tym – powiedział niespiesznie Dorrin. – Wolałbym być kowalem albo stolarzem. Oni tworzą rzeczy realne. Nawet uzdrowiciele pomagają ludziom. Widzisz, co się dzieje. Chcę robić rzeczy i tworzyć przedmioty.

Czasami obserwowanie rzeczy ocala wiele żywotów. Pamiętasz tę wielką burzę zeszłego roku...

Ojcze...? Legenda mówi, że Creslin potrafił kierować burzami. Dlaczego nie możesz...

Już o tym rozmawialiśmy, Dorrin. Gdybyśmy kierowali burzami, zmieniłoby to pogodę świata, ponownie zamieniło Recluce w pustynię i zabiło tysiące ludzi. Musisz tylko skupić się na tym, co będziesz robił. I nie mogę cię zmusić. Poślę cię na studia do Lortren.

Czy to rozsądne? – zapytała Rebeka.

Co jeszcze mogę zrobić? On mnie nie słucha.

Ojcze?

Tak, Dorrin.

Rudowłosy odetchnął głęboko.

Naprawdę cię słucham. Nie mogę robić tego, czego ode mnie oczekujesz, i nie chcę. Jesteś wielkim magiem pogody. Ja nigdy nim nie będę. Czy nie możesz po prostu pozwolić mi być sobą?

Dorrin, to właśnie machiny i chaos spowodowały upadek Aniołów. Teraz, trzeba przyznać, nie mógłbyś władać chaosem, gdyby od tego zależało twoje życie, i dzięki Bogu nie zależy. Ale ta obsesja budowania machin nie jest naturalna. Co dobrego może przynieść? Czy uczyni ludzi zdrowszymi, tak jak czynią to uzdrowiciele? Czy będziemy rozszarpywać ziemię w poszukiwaniu metali? Czy zatrujemy rzeki, oczyszczając je? A część ładu Recluce wspierana jest przez jądro złóż zimnego żelaza, które biegną przez wzgórza nad Feyn. Czy odrzucisz to dla machin, które poruszają się i przemijają?

Dorrin na chwilę spuścił wzrok, po czym zwrócił się do ojca:

Wcale nie musi tak być. Hegl nie robi bałaganu. Wszystko można wykorzystać jeszcze raz.

Hegl nie potrzebuje kamieni z rudami metali. Machiny tak. – Oran pokręcił głową. – Może Lortren pomoże wam obojgu zrozumieć.

Co ja takiego zrobiłem? – zaprotestował Kyl.

Nic – odparł mag pogody.

Ale...?

Och... Miałem na myśli przyjaciółkę Dorrina, Kadarę. Ona myśli, że siła i umiejętności są odpowiedzią na wszystko. Nie chce słuchać matki, tylko Hegla, bo szanuje jedynie fizyczną siłę.

Kadara też idzie do Akademii? – Dorrin odwrócił wzrok od brata ku ojcu.

Oran skinął głową.

Nie jestem zachwycony tym pomysłem. Hegl też nie, ale Bractwo jeszcze mniej zachwycone jest myślą, że wy dwoje pozostaniecie zupełnie bez dozoru, zwłaszcza jako przyjaciele. Lortren pewnie nauczy was paru rzeczy.

A jeśli nie będzie umiał? – zapytał z lękiem Kyl.

Oboje rodzice spojrzeli na młodszego syna.

No, jeśli nie da rady? – nie ustępował ciemnowłosy chłopak.

Będziemy radzić później – odrzekł mag pogody. – A Lortren jest kobietą. Równie biegłą we władaniu krótkim mieczem, jak w manipulowaniu ładem.

Kyl spoglądał to na ojca, to na starszego brata. Oran ponownie pociągnął z kufla. Rebeka wstała.

Kolacja będzie gotowa za chwilę. Kyl? – Skinęła głową w stronę spiżarni.

Kyl skoczył po nakrycia.

Muszę coś sprawdzić – stwierdził mag pogody, stawiając kubek na pudle do ciasta, i ruszył do gabinetu.

Dorrin patrzył, jak matka kroi młodą cebulę do rynienki. Po chwili wyszedł na ganek, żeby pomyśleć przed kolacją.

VI

Nie ma teraz wielkich magów pogody na Recluce. Nie takich jak Creslin.

Chudy mężczyzna w bieli pokręcił głową.

Czy był tak wielki, jak mówią kroniki? Zniszczył całą hamoriańską flotę?

To było, zanim naprawdę nabrał wprawy – warknął grubszy mężczyzna w pierwszym rzędzie. – Sprawdź starsze zapiski. Zwłaszcza te o pogodzie.

Nie żartuj sobie z tym młodzikiem – zaskrzeczał inny głos. – Po prostu mu powiedz.

Ty mu powiedz, Fiedner.

To takie proste, młody mistrzu magii – wychrypiał chudy jak szczapa mag zwany Fiednerem. – Takie proste i takie złożone. Trzy wieki temu Rada przyjęła czarnych. Niezbyt wielu, aby być pewnym, że biali mogą patrzeć na czarnych z góry. A magia ładu jest bardziej złożona i nie ma tak bezpośredniej mocy jak magia chaosu. Przynajmniej tak wszyscy sądzili, dopóki Creslin nie zstąpił z Dachu Świata.

Naprawdę istniał?

Jasne, że tak. Był dość realny, aby zmienić białą czarownicę w mistrzynię ładu niemal tak silną jak on sam. Wystarczająco realny, żeby zniszczyć dziesiątki wysłanych przeciwko niemu okrętów. Wystarczająco realny, żeby obrócić Kyphros w gorącą pustynię, jaką dziś jest, a północny Spidlar w zimne, śnieżne odludzie. Dość realny, aby przemienić Recluce z pustyni w ogród.

Młody mężczyzna pokręcił głową.

Chłopskie bajdy! Bzdury! – Z palców trysnął mu ogień; nie biały ze śladem czerwieni, ale płomień niczym ostrze, które odcięło kawałek jednej z granitowych kolumn otaczających komnatę.

Stuk...

Chłopskie bajdy, mówisz. Ale jesteś tu dzisiaj, ponieważ Creslin wtedy żył.

Wyjaśnij – zażądał szczupły młody mężczyzna z oczami jak słońce i białymi włosami.

Równowaga jest realna. Zawsze realna i lekceważysz ją na własne ryzyko. Zdrajca Jenred nigdy nie wierzył W równowagę i drogo zapłaciliśmy za tę ignorancję. Za czasów Creslina dominował chaos i równowaga zmuszona była znaleźć sobie miejsce. Czarni, dzięki swoim manipulacjom, znaleźli takie skupisko równowagi, stwarzając Creslina, którego wyszkolili poza Fairhaven.

Westwind? To przynajmniej jest sprawdzalne.

Ciebie dotyczy to, co niesprawdzalne, Jeslek. Creslin był związany z ładem, ale wyszkolony na starszą strażniczkę

Westwind. Wówczas oznaczało to znacznie więcej. Po drodze, zanim jeszcze zyskał taką moc, sam zabił cały oddział bandytów i trzy lub cztery szwadrony Białych Strażników Traktu. Och, potrafił też śpiewać niemal tak samo dobrze jak legendarny Werlynn.

A cóż to ma wspólnego ze mną?

To ocaliło mu tyłek, kiedy magia nie wystarczała. Lepiej naucz się tego samego – zachichotał starszy głos.

Ba! – Głos ciął niemal tak głęboko, jak ogień chaosu mówiącego. – Nawet czarni z Kyphros nie potrafili mnie powstrzymać.

To nie to samo co czarni z Recluce.

Słowa zawisły na chwilę w powietrzu.

Kto to powiedział?

Żaden głos nie przyznał się do tego stwierdzenia i po chwili Jeslek schował swój ogień i wszedł w półmrok poza komnatą, przemierzając nigdy nie ciemniejące, oświetlone bielą ulice Fairhaven w stronę centrum starego miasta.

VII

Wysoki mężczyzna spętał konia i zaciągnął hamulec dwuosobowego wozu. Dwójka rudowłosych sięgnęła po swoje rzeczy. Niebawem cztery postaci przecięły kamienną dróżkę wiodącą łagodnie w górę od przybrzeżnego traktu. Dwójka rudzielców niosła na ramionach plecaki. Dwóch mężczyzn szło, jakby dźwigali znacznie cięższe, niewidoczne brzemię.

Wyłożona płytami i wygładzona przez czas dróżka z czarnego kamienia ciągnęła się w stronę kilku czarnych kamiennych budynków o dachach z szarymi gontami, niemal tak czarnymi jak kamienne mury. Nawet szerokie okna miały ramy z ciemnego drewna. Trawa pomiędzy ścieżkami, murami i budynkami była ciemnozielona, gęsta, sztywna i krótka.

Czwórka minęła ośmiokątny ogród błękitnych i srebrnych kwiatów, posadzony pośród niskich ścian z tego samego czarnego kamienia. Liście szeleściły w chłodnym jesiennym wietrze. Po zielononiebieskim niebie o głębokiej barwie mknęły na zachód białe, puszyste chmury!

Dokąd idziemy? – zapytała jedyna w tym towarzystwie kobieta, zbyt dorosła, żeby nazwać ją dziewczyną, i za młoda, żeby być kobietą.

Do tego czarnego budynku po prawej – odpowiedział najwyższy z mężczyzn.

Wszystkie te budynki są czarne.

Kadara – ostrzegł niższy z dwóch mężczyzn.

Całe to miejsce jest czarne.

Dorrin spojrzał na Kadarę, która miała odwagę wypowiedzieć na głos to, co sam czuł, i na ojca.

- Dlaczego nazywa się to Akademią?

Słyszał już odpowiedź, ale wiedział, że Kadara jej nie zna, a nie chciał, aby Hegl i jego ojciec besztali ją.

Oran wykrzywił wargi, po czym odpowiedział:

Pierwotnie nie miała nazwy. Rozpoczęła działalność wiele lat temu, kiedy dawna strażniczka Westwind uczyła młodszych czarnych samoobrony. Resztkom z oddziału strażniczek Westwind płacili za szkolenie nauczaniem logiki oraz podstaw ładu. – Oran przerwał, wskazując budynek. – Tamte boczne drzwi. – Ruszył przed siebie. – Ktoś przypuszczalnie nazwał to miejsce Akademią Bezużytecznej Wiedzy i Przemocy. I tak stała się Akademią.

Weszli po dwóch szerokich kamiennych stopniach na nieduży, osłonięty ganek. Kadara zacisnęła usta, mierząc wzrokiem ojca i Orana, po czym stanęła przy Dorrinie. Hegl przystanął i przestąpił z nogi na nogę.

Może potrafią nauczyć mnie władania mieczem – powiedziała łagodnie.

Oran otworzył ciemne dębowe drzwi i przytrzymał je pozostałym. Cała trójka tkwiła dalej na kamieniach ganku. W końcu Dorrin wzruszył ramionami i wszedł do środka. W drzwiach na przeciwległym końcu foyer, którego boki mierzyły jakieś siedem cubitów, pojawiła się białowłosa muskularna kobieta, odrobinę niższa od Dorrina.

Witam. – Jej głos był bardziej wdzięczny niż surowa twarz, z której nie można było odczytać wieku.

Dorrin skinął głową.

Witajcie.

Witajcie, magistra – odezwał się Oran.

Nadal jestem Lortren, ty pompatyczny dupku – brzmiała odpowiedź czarno odzianej kobiety. – Wiesz, co myślę o tytułach pomiędzy dorosłymi.

Oran lekko skłonił głowę.

To mój syn, Dorrin, a to jest Kadara, córka Hegla, tego tutaj.

Chodźmy do gabinetu. – Lortren odwróciła się i poszła korytarzem.

Hegl spojrzał pytająco na Orana, który podążył za nimi. Dorrin i Kadara poszli za rodzicami.

Mogłabym ją polubić – wyszeptała Kadara.

Może.

Kiedy weszli do następnego pokoju, Dorrin zauważył rzędy wolno stojących regałów pełnych książek – tysięcy książek, jak mógł stwierdzić, kiedy szli wąskim przejściem po prawej stronie. Półki kończyły się jakieś trzydzieści cubitów od drzwi, tam przestrzeń zajmowały trzy stoły. Na narożnym, ustawionym pomiędzy dwoma oknami, stały dwa przykryte, parujące dzbanki i taca pełna bułek. Otaczało go sześć krzeseł.

Dorrinowi zaburczało w brzuchu, nie dość głośno, miał nadzieję, by dźwięk był słyszalny. Minęło sporo czasu od południowego posiłku.

Siadajcie, gdzie chcecie – zaprosiła magistra.

Dorrin poczekał, aż ojciec i Hegl podejdą do krzeseł, potem zerknął na Kadarę i zaproponował jej swoje krzesło. Pokręciła głową i usiadła po drugiej stronie swego ojca. Dorrin usiadł obok swojego, zostawiając puste krzesło pomiędzy sobą i kowalem.

Lortren skinęła ku dzbankom.

Gorący jabłecznik albo herbata. Częstujcie się.

Kiedy Oran uniósł dzbanek, Lortren odchrząknęła cicho.

Niektórzy ludzie zwą to miejsce Akademią Bezużytecznej Wiedzy i Zbędnej Przemocy... albo Szkołą Sofistyki i Miecza. Dla większości ludzi zamieszkujących Recluce opis ten jest prawdopodobnie właściwy. Próbujemy nauczać zrozumienia poza wiedzą oraz użycia broni tych, którzy uczą się tego zrozumienia. Obie dziedziny okazują się konieczne. – Jej wzrok padł na Dorrina. – Wiesz dlaczego?

Nie, magistra.

Nie będę wymuszać odpowiedzi. Pojawi się później. Prosta odpowiedź brzmi, że kiedy już nauczysz się, dlaczego rzeczy działają, na ogół budzisz w ludziach niepokój, zwłaszcza w takich miejscach jak Nordla i Candar. A ludzie wytrąceni z równowagi często pragną odegrać się na tych, którzy ich do tego doprowadzili. Dobrze jest wówczas umieć się obronić. – Czarne oczy mrugały przez chwilę.

Wspomniałaś o podróży do Candaru... – wtrącił z wahaniem Hegl.

Większość z tych, którzy się tutaj uczą, spędza w końcu jakiś czas w Candarze albo Nordli. Niektórzy idą nawet do Afritu w Hamorze.

Dlaczego? – zapytał obojętnie Oran, jakby znał odpowiedź.

Ponieważ same wskazówki nigdy nie wystarczają tym, którzy mają trudności z zaakceptowaniem spraw takich, jakie są.

Hegl pokiwał głową, Kadara również, a Dorrin zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy Akademia przypadkiem nie służy tylko przygotowaniu tych, którzy sprawiają kłopoty, na wygnanie. Trzymał jednak język za zębami, bo żadne słowa niczego by nie zmieniły.

Mówisz, jakby wasi... studenci... byli kłopotliwi – zauważyła Kadara cierpkim głosem.

Wszyscy sprawiacie kłopoty. Ja też kiedyś taka byłam. Zazwyczaj wymaga to nie tylko szkolenia i teorii, ale zdrowej dawki rzeczywistości, aby obrócić chaotyczne przysparzanie kłopotów w coś użytecznego.

Dorrin sączył gorącą herbatę i żuł bułkę.

Hegl wodził spojrzeniem od białowłosej magistry o gładkiej twarzy i melodyjnym głosie do córki, a potem maga pogody.

Zastanawiam się...

Zastanawiasz się, czy powierzenie mi córki to dobry pomysł? Ja też bym się zastanawiała. To nie jest dobry pomysł. Szkopuł jedynie w tym, że alternatywa jest jeszcze gorsza. – Melodyjny głos stwardniał. – Co dzieje się z szerzącymi chaos?

Zostają wygnani – odpowiedział Hegl.

Co generalnie prowadzi do szerzenia chaosu?

Kowal wzruszył ramionami.

Niezadowolenie, brak szczęścia w życiu – odpowiedział mag pogody.

Oto wasz wybór – orzekła magistra.

Ponieważ nie jestem zadowolona z tego, jak ułożono moje życie, muszę uczyć się wszystkich tych bzdur i jeszcze na dokładkę studiować w Candarze? – zapytała Kadara.

Nie. Nauczysz się dość, aby żyć i przeżyć w Candarze albo Nordli. Potem zdecydujesz, czy jesteś w stanie zaakceptować to, co proponuje Recluce. I jesteś jedną spośród szczęśliwców, których rodzice mogą zapłacić za szkolenie. Inni dostają często tylko wykład i przewóz łodzią.

Dorrin wzdrygnął się. Tego wcześniej nie słyszał. Napotkał wzrok Kadary. Potem spojrzeli na ojców, ale żaden z mężczyzn nie odpowiedział na nieme pytanie.

Lortren wstała.

To by było na tyle. Wy dwaj możecie iść, a ja pokażę młodzieży ich pokoje.

Mimo iż słowa były dość uprzejme, Dorrin pojął, że Lortren ma władzę nad jego przyszłością, a być może nawet życiem.

Jak... gdzie...? – wyjąkał kowal.

Jeśli chcesz zobaczyć, gdzie będzie mieszkała twoja córka, chodź z nami. To tylko nieduży pojedynczy pokój.

Hegl poszedł za córką. Dorrin spojrzał na ojca i pokręcił głową. Chociaż nigdy nie będzie magiem, jak ojciec, wyczuwał dość, aby wiedzieć, że Lortren mówi prawdę.

Wolałbyś, żebym nie szedł?

Właśnie. Poza tym wiesz, jak wyglądają te pokoje. Hegl nie.

Cichy, ale bystry, co, Oranie? – zauważyła Lortren.

Obawiam się, że nazbyt bystry.

Do widzenia – powiedział Dorrin, zarzucając plecak na ramię.

Oran został przy stole, kiedy pozostała czwórka wyszła. Lortren poprowadziła ich korytarzem przez jeszcze jedne drzwi z ciemnego dębu, na jeszcze jeden osłonięty ganek.

Do tamtego budynku. – Wskazała dwupiętrowy, pokryty gontem dom, wysoki na jakieś dwieście cubitów, z wąskimi oknami.

Dorrin policzył okna – było ich dziesięć na każdym piętrze. Jeśli dobrze ocenił szerokość dachu i pokoje znajdują się po obu stronach, budynek mógł pomieścić czterdziestu studentów.

Czy to jedyne miejsce, gdzie mieszkają studenci?

Nie, ale tu mieszka większość. Nie jest to warunek absolutny, ale zarówno z Krańca Lądu, jak i z Extiny wiedzie daleka droga i będziecie mieli sporo zajęć.

Lortren zbiegła po schodach i pospieszyła wybrukowaną ścieżką w stronę mieszkań studentów. Niemal biegła. Dorrin wyciągał nogi, aby ją dogonić.

Ile czasu zajmie nasze szkolenie? To znaczy, tutaj.

Lortren roześmiała się krótkim śmiechem, który był na wpół muzyką, na wpół szczeknięciem.

Prawdopodobnie jakieś pół roku, ale to zależy od was.

Jak często zaczynają zajęcia nowe grupy...

Czy są inni...

Zarówno Kadara, jak i Dorrin przerwali w połowie pytania, ale szli dalej, aby nie zostać w tyle za magistra.

Nowe grupy zaczynają zajęcia co pięć, sześć ośmiodni. Zazwyczaj mamy trzy lub cztery grupy na różnych poziomach.

Dorrin z całą pewnością nie był jedynym, który kwestionował ład i znaczenie Recluce, skoro Lortren szkoliła co roku niemal osiemdziesięcioro młodych ludzi.

Jedynym dźwiękiem był odgłos oddechów, obutych stóp na kamieniu, wiatru pośród drzew rosnących w równych odstępach na całym terenie oraz przerywany i odległy szum fal Oceanu Wschodniego, załamujących się na białym piasku pod skałami, na wschód od Nabrzeżnego Wielkiego Traktu, który biegł przed Akademią.

Lortren przystanęła u szczytu nie osłoniętego kamiennego tarasu, przed kolejnymi drzwiami z czarnego dębu, które tym razem wiodły do studenckich kwater.

Kadara, możesz poczekać tutaj albo iść z nami na górę. Dorrin, twój pokój jest na piętrze na przeciwległym końcu.

Otworzyła drzwi. Dorrin i Kadara poszli za nią. Hegl wlókł się na końcu po kamiennych stopniach w górę i w dół, mrocznym korytarzem, do ostatnich drzwi po lewej stronie. Magistra otworzyła je.

Żadnych zamków. Jest tylko mała zasuwka. – Wskazała metalowy uchwyt i cofnęła się, żeby Dorrin mógł wejść.

Jego pokój nie był duży. Mierzył nie więcej niż siedem cubitów długości, trochę ponad pięć szerokości i mieścił jedynie szafę, wąskie biurko z pojedynczą szufladą, krzesło oraz łóżko, a właściwie cienki siennik na drewnianej ramie. Gładka podłoga nie była osłonięta.

Bardzo prosty, ale odpowiedni.

W nogach łóżka leżało złożone prześcieradło i gruby brązowy koc.

O czwartym dzwonku, który oznajmia również kolację, spotkamy się w bibliotece i omówimy resztę zasad oraz wasz rozkład zajęć. Do tego czasu powinna przybyć większość pozostałych. Na razie jest jeszcze troje. Możecie poruszać się swobodnie po całym terenie. Możecie wchodzić do każdego pokoju, gdzie znajdziecie otwarte drzwi, aczkolwiek proponowałabym przedtem zapukać. – Przerwała. – Jakieś pytania?

Co się stanie, jeśli po prostu odjadę?

Nic.

A jeśli wejdę, gdzie nie powinnam?

Lortren prychnęła.

Możesz iść wszędzie, gdzie cię demony zaprowadzą. Jeśli przerwiesz lekcję albo zakłócisz czyjąś pracę, naturalnie będą zagniewani. Ale to już twój problem. Możesz się zranić, jeśli w zbrojowni pozwolisz sobie na nieuwagę, ale to również twoja sprawa. Nie ma tu żadnych tajemnic. Nie chcę tylko wyjaśniać wszystkich zasad każdemu z osobna. Dlatego właśnie zbierzemy się razem przed kolacją i zrobimy wszystko za jednym zamachem. – Odwróciła się do Kadary, która stała w drzwiach. – A teraz... chodźmy do twego pokoju.

Kiedy ucichł odgłos kroków, Dorrin został sam w małym pokoju.

Wciągnął powietrze i zmarszczył nos, wyczuwając nikły odór stęchlizny, po czym zerknął na biurko stojące pod oknem. Musiał pochylić się nad drewnianym blatem, żeby uchylić okno. Kiedy się wyprostował, zawadził głową o lampę olejną przymocowaną do krawędzi framugi.

Stojąc za biurkiem, spojrzał przez otwarte okno na wschód. Mimo iż widok przesłaniały mu drzewa na drugim końcu nabrzeżnej drogi, wiedział, że tam spienione fale oceanu uderzają o połacie białego piasku ciągnące się aż do Krańca Lądu.

Spojrzał na plecak i znowu za okno.

W końcu podniósł plecak i zaczął wyjmować odzienie, najpierw lżejsze koszule i bieliznę, potem poukładał je w szafie.

VIII

Przypuszczam, że tobie to zawdzięczam.

Kadara nie patrzyła na Dorrina, kiedy weszli na nie osłonięty ganek.

Mnie?

Dziewczyna weszła na kamienny chodnik wiodący do biblioteki.

Gdybyś nie był tak zainteresowany kowalstwem, ojciec nie poznałby twojego ojca.

Może... – Zastanawiał się, jak sąsiedzi mogliby się nie poznać.

Chłodna wschodnia bryza niosła posmak soli, rzucając długie rude włosy Kadary niemal w twarz Dorrinowi.

Mogę się przyłączyć? – Głos był aksamitny, głęboki i pełen młodzieńczego zapału.

Dorrin spojrzał przez ramię na wysoką sylwetkę blondyna o szerokich ramionach.

Idziemy na spotkanie...

Wiem. Ja też jestem nowy, dlatego właśnie pomyślałem, że mógłbym się przyłączyć. Jestem Brede. – Chłopak nosił szare spodnie i błękitną koszulę farmera z długimi rękawami.

Dorrin. – Wyciągał nogi, żeby nadążyć za Kadarą.

Kadara.

Jestem z Lydkler, ze wzgórz nad doliną Feyn. Jest tak małe, że nikt... prawie nikt o nim nie słyszał. A wy? Jesteście spokrewnieni? – Za szybkimi słowami Brede’a podążył szeroki, serdeczny uśmiech. Podmuch wiatru rozsypał mu na twarzy ładne, jasne włosy, a dłoń dwukrotnie większa od dłoni Dorrina odgarnęła je w roztargnieniu.

Jesteśmy z Extiny – odparł Dorrin.

Brat i siostra?

Wcale nie – warknęła Kadara.

Och... te rude włosy... pomyślałem po prostu...

To zwykły zbieg okoliczności... to znaczy rude włosy.

Na chodnik padł podłużny cień, kiedy pierzasta chmura przemknęła na zachód i przesłoniła nisko wiszące słońce.

Och... no tak... czy Extina nie jest czasem blisko Krańca Lądu? To niedaleko stąd. Widziałem znak drogowy, zanim jeszcze tu dotarliśmy...

Kadara wciąż zaciskała usta, maszerując pod osłoniętym gankiem. Sięgnęła do ciemnej klamki drzwi z czarnego dębu. Na teren Akademii powróciło słońce.

Nie – przyznał Dorrin. – To tylko dziesięć kayów na północ.

Drzwi zatrzasnęły się tuż przed jego twarzą.

Nie jest zbyt szczęśliwa, co? – zauważył Brede.

Dorrin otworzył drzwi.

Oboje nie jesteście szczęśliwi. – Młody olbrzym zamyślił się.

W zasadzie żadne z nas nie skacze z radości z powodu pobytu tutaj.

Dorrin przeszedł przez próg. Kadara otworzyła następne drzwi, do biblioteki.

Ona na pewno nie – dodał Brede, a w jego głębokim głosie pojawił się cień rozbawienia. – Chociaż to i tak niczego nie zmieni.

Dorrin wyszczerzył zęby w uśmiechu. Czuł sympatię do młodego wielkoluda pomimo jego bezczelności.

Rzeczywiście. – Przystanął, dostrzegłszy dwie okute srebrem korkowe tablice wiszące po obu stronach foyer. Obie miały po lewej kratki z wypisanymi godzinami i przegródki wypełnione notatkami. Kratki wyglądały podobnie do terminarza spotkań jego ojca. Dorrin przeciął foyer i poszedł krótkim korytarzem w stronę biblioteki.

Wszedł do środka i omiótł wzrokiem stoły, naliczając trzy kobiece i cztery męskie postaci usadowione wokół dwóch stołów. Nikt nie siedział pod oknem. Odetchnął głęboko, obszedł stół w lewo i usiadł obok Kadary. Po lewej ręce miał ścianę. Brede zajął ostatnie miejsce przy drugim stole, uśmiechając się szeroko, kiedy Dorrin uniósł wzrok. Dzieliło ich jakieś dziesięć cubitów.

Po drugiej stronie Kadary siedziała krępa młoda kobieta w jasnej pomarańczowo-czerwonej bluzce, która nie pasowała do ciemnobrązowych włosów i bladej, piegowatej twarzy. Obok niej chudzielec o czarnych włosach do ramion, w bezkształtnym brązowym odzieniu.

Witajcie.

Obserwacje Dorrina przerwało wejście Lortren. Białowłosa, dobrze zbudowana kobieta stanęła przy wolnym stole pod oknem. Czarne oczy prześliznęły się po siedzących.

Jestem Lortren. Na dobre i złe będę pracowała z wami przez następne pół roku, aby pomóc wam się dowiedzieć, kim naprawdę jesteście. – Przelotny uśmiech przemknął po jej twarzy. – Myślicie tylko, że wiecie, kim jesteście. Gdybyście naprawdę wiedzieli, nie byłoby was tutaj. Wszyscy macie talent, takiego czy innego rodzaju, aczkolwiek nie mamy tu żadnego zdeklarowanego władcy chaosu.

Spojrzenie ciemnych oczu raz jeszcze omiotło grupę i Dorrin poprawił się na twardym, niewygodnym krześle.

Nie zamierzam się bawić w przedstawianie was sobie nawzajem. Możecie to załatwić między sobą przy kolacji albo kiedykolwiek indziej. Jesteście grupą czerwoną. Wasz rozkład zajęć na ten ośmiodzień wywieszony jest na tablicy z wyraźnym napisem „Grupa czerwona”. Tablica znajduje się w południowym foyer. To na końcu korytarza za moimi plecami. Nikt nie będzie wam przypominał, gdzie macie być i kiedy. Dotarcie na zajęcia należy do waszych obowiązków. Odnalezienie właściwych pokoi i budynków również. W foyer przy każdej tablicy wisi niewielka mapa.

A jeśli... – zaczął jasnowłosy osiłek.

Jeśli uczciwie się postaracie i będziecie mieli na początku jakieś kłopoty, nikt nie powie wam ani słowa, Loric. Jeśli brak zainteresowania z waszej strony będzie się przedłużał, zostaniecie poproszeni o opuszczenie Akademii, Większość ludzi wyjeżdżających stąd bez ukończenia kursu kończy gdzieś w Nordli albo Candarze, w zależności od możliwości przejazdu.

...to wygnanie... – Wyszeptane słowa zabrzmiały wyraźnie w ciszy.

Zgadza się – potwierdziła Lortren. – Dla tych z was, którzy jeszcze tego nie wiedzą, Akademia jest jedynym miejscem, które dzieli was od wygnania. A jeszcze dokładniej, Akademia przygotowuje was do kontrolnego wygnania, z którego możecie powrócić, jeśli przeżyjecie i jeżeli taki będzie wasz wybór.

Dorrin wyczuł wstrzymywane oddechy i powoli wypuszczane powietrze.

Co takiego będziemy robili? – przez ciszę przedarł się donośny głos Brede’a.

Wasze studia koncentrują się na trzech przedmiotach: nauce o ładzie i chaosie, podstawach historii i kultury Candaru, Nordli, Afritu oraz Recluce i zaprawie fizycznej. Oczekiwania w stosunku do was zostaną szczegółowo wyjaśnione na pierwszym spotkaniu jutro rano. – Lortren uśmiechnęła się ponuro. – Większość z was odkryje, jak niewiele w gruncie rzeczy wie. – Przerwała. – Są jeszcze jakieś pytania?

Dorrin zmarszczył brwi. Magistra nie powie więcej, niż zechce, a powiedziała już wszystko, co chciała.

Kolacja czeka. Ten jeden raz pokażę wam drogę. Godziny posiłków również znajdują się na tablicy z rozkładem zajęć. – Kobieta wyszła, zanim Dorrin zdążył wstać.

Kadara...? – zaczął, ale ona również nie była już w stanie usłyszeć cichego pytania.

Pospieszył za innymi, zamykając pochód za dziewczyną w czerwono-pomarańczowej koszuli. Stanął tak blisko, że musnął butem jej sandał.

Przepraszam.

Odwróciła się z dłonią na drzwiach, ukazując przepastne błękitne oczy.

W porządku. Jestem Jyll. A ty?

Ach... Dorrin...

Otwarła drzwi, a Dorrin podążył za nią. Kadara już wychodziła z foyer. Kilkoro pozostałych, w tym Brede, stało przy tablicy i biedziło się nad wypisanym tam planem zajęć. Jyll i Dorrin dołączyli do nich.

Czy Lad jest najważniejszy?

...ile zajęć fizycznych...

Spoglądając ponad ramieniem niskiego, krępego blondynka, którego pytanie Lortren bezceremonialnie przerwała, Dorrin przejrzał plan i zatrzymał wzrok na niedużej mapce w rogu. Znalazł ciemny prostokąt oznaczony napisem „Jadalnia” i cofnął się. Jyll też.

Sprawdził jeszcze z daleka chodniki i ruszył w górę, na północ od kwater studentów, gdzie wchodziły dwie postaci.

Myślę, że tam właśnie mamy iść.

Jestem pewna, że ktoś by nam powiedział, gdyby tak nie było. – Jyll podrzuciła głowę, a jej delikatne, brązowe włosy, ucięte równo na wysokości podbródka, zatańczyły w późnopopołudniowym wietrze i znowu opadły na swoje miejsce.

Skąd jesteś? – zapytał Dorrin w polowie drogi do jadalni.

Z Krańca Lądu, jak większość z nas.

Brede jest z terenów Feyn.

Brede?

Ten jasnowłosy wielkolud o donośnym głosie.

Wygląda jak rolnik albo wojownik z Nordli.

Pewnie mógłby być jednym i drugim, ale jest bystrzejszy, niż na to wygląda.

Jyll uśmiechnęła się.

Dlaczego cię tu przysłali?

Bez przerwy mówiłem ojcu, że chcę budować machiny.

To żaden powód do wygnania. – Zacisnęła wargi. – Chyba że naprawdę chciałeś po prostu budować je sam.

Dorrin zaczerwienił się, ale wszedł pod nawis dachu budynku jadalni i otworzył przed Jyll drzwi.

Dziękuję.

Dorrin przytrzymał również drugie drzwi. Pokój mieścił sześć dużych, okrągłych drewnianych stołów. Na przeciwległym końcu przez dwoje otwartych drzwi Dorrin dostrzegł kuchnię. Długi stół był zastawiony, kilkoro studentów ze wstępnego spotkania nakładało sobie jedzenie na talerze.

Przy jednym ze stołów siedziała Lortren z chudym, starszym mężczyzną, dwoma starszymi studentami, Kadarą oraz niezdarnym chudzielcem o czarnych włosach.

Znasz ją? – zapytała Jyll, patrząc na Kadarę.

Kadarę? Ona jest... była... moją sąsiadką. – Dorrian zmusił się do chichotu. – Akurat w tej chwili uważa, że jest tu z mojej winy.

Och? – Jyll podeszła do stołu z jedzeniem.

Dorrin poszedł za nią, ściszając głos.

Chciałem uczyć się, jak być kowalem, jak jej ojciec, ale zniszczyłem mu żelazo, zamieniając je w czarną stal. Musiał więc lepiej poznać mojego ojca. Kiedy Hegl miał z nią kłopoty, zapytał mojego ojca, co robić.

W porządku. – Ciemnowłosa dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. – Może jednak zapytam. Lubisz ją?

Dorrin znowu się zaczerwienił, zbity z tropu pytaniem.

Nieważne. Chyba już mi odpowiedziałeś.

Dorrin poszedł za przykładem Jyll i wziął gruby, szary talerz. Z półmisków nałożył sobie dwie kromki ciemnego chleba, trochę białego sera, niemal dojrzałe gruszki i dużą porcję gulaszu, do którego prawdopodobnie wsypano za dużo pieprzu. Nie tknął półmiska z warzywami, tylko nalał sobie szklankę soku z jagód krasnokrzewu.

Jyll natomiast wzięła maleńką porcję gulaszu i cały stosik warzyw, oblewając je octem jabłkowym. Usiadła przy jednym z dwóch pustych stołów, a Dorrin, zerknąwszy ku stołowi Lortren, gdzie chudzielec pochylał się ku Radarze, usiadł obok Jyll.

Napił się soku, który był za ciepły jak na jego gust.

Jeśli to nie wścibstwo... jaka jest twoja rodzina?

Skończyła chrupać mieszankę selera i kopru, zanim odpowiedziała.

Mój ojciec handluje wełną. Moja matka była śpiewaczką z Suthyi. Nie mam na razie braci ani sióstr.

Dorrin zmarszczył brwi. Słowa wskazywały, że jej matka nie żyje, a ojciec ma drugą żonę, która może jeszcze mieć dzieci.

Domyślam się, że było ci trochę trudno.

Dorastanie było zabawne, choć miałam tylko nianię. Ojciec zabierał mnie w podróże do Freetown. Miałam własne konie, a nawet pozwalał mi uczyć się walki na miecze od jednej z emerytowanych strażniczek. A ty?

Moje życie było raczej pozbawione takich przygód. Ojciec jest magiem pogody, a matka uzdrowicielką. Nigdy nie byłem dalej niż tutaj, przynajmniej osobiście. – Dorrin nabrał łyżkę gorącego gulaszu i zagryzł czarnym chlebem.

Osobiście?

...mmmhhh... – Machnął dłonią i przełknął. – Kiedy podążasz za wiatrami, wysyłasz na przód swój umysł. Nie żebym był w tym bardzo dobry. W tym cały problem. Ojciec chce, żebym uczył się na maga pogody, choć pewnie byłbym lepszym uzdrowicielem albo kowalem.

Dorrin dostrzegł, że wzrok Kadary przebiegł od niego do Jyll. Twarz rudowłosej była bez wyrazu. Dlaczego Kadara miałaby się złościć? To ona odeszła i zostawiła go.

Czy mogę się dosiąść? – zapytała drobna blondynka o truskawkowej cerze i jasnozielonych oczach. Obok niej stało dwoje innych z talerzami w dłoniach: ciemnowłosy młodzik wzrostu Brede’a i smukła czarnowłosa dziewczyna wyższa od Kadary.

Ależ... proszę... – bąknął Dorrin.

Powinniśmy się poznać. Jestem Jyll.

Dorrin.

Jestem Alys – odpowiedziała blondynka.

Shendr – dodał olbrzym o brązowych włosach.

Lisabet. – Wysoka dziewczyna nie zwróciła uwagi na nie skrywany zachwyt Dorrina i z brzękiem postawiła talerz na stole.

To niewiele lepsze od pożywienia wieśniaków. – Alys przysunęła krzesło bliżej stołu.

Ale jest go dużo – wymamrotał Shendr z pełnymi ustami.

Lisabet jadła powoli. Na talerzu miała, podobnie jak Jyll, głównie zieleninę, ser i owoce. Jej duże orzechowe oczy patrzyły gdzieś w dal.

Dorrin odwrócił wzrok od wysokiej dziewczyny i ponownie nabrał łyżkę gulaszu.

...naprawdę trudno mi uwierzyć, że mogli na to wpaść... Jedna samodzielna myśl i już chcą cię wyrzucić z wyspy... – Alys kontynuowała przemowę do Shendra, a ten kontynuował wymiatanie talerza do czysta.

Dorrin żuł nie całkiem dojrzałą gruszkę.

Nie powiedziałeś mi w końcu, dlaczego ojciec cię tu przysłał – przypomniała Jyll.

Pewnie uważał, że wszystkie machiny powiązane są z chaosem. Sądzę, że można mieszać lad i machiny, ale wszyscy myślą, że doprowadzi to do chaosu. Wiem, że nie, ale oni nie słuchają.

Dorrin ciekaw był, jaką rolę w wyjeździe Jyll odegrała nowa żona jej ojca.

Domyślam się, że twój ojciec znalazł inną kobietę?

Ojciec? Powiedzmy, że to ona go znalazła. Jest również śpiewaczką, swego rodzaju, bardzo mu oddaną. – Jyll przełknęła ostatni kęs zieleniny.

Dorrin gryzł resztkę czarnego chleba.

Skąd jesteś? – zapytał Shendr znad talerza, który był tak czysty, że szara glazura niemal lśniła. – Jyll już spotkałem.

Z Extiny – odrzekł Dorrin.

Ja jej nie spotkałam – powiedziała Alys, dodając pospiesznie: – Jestem z Alaren.

Większość czasu spędziłam na Recluce, na Krańcu Lądu – odpowiedziała Jyll.

Dziwnie to określasz. Dużo podróżowałaś?

Lisabet wciąż powoli żuła resztę swojej zieleniny.

Dorrin zastanawiał się nad tą dziwną zbieraniną „studentów”. Alys i Jyll wyglądały na rozpieszczone dzieci z bogatych rodzin, podczas gdy Brede i Shendr wydawali się zupełnie zwyczajni. Nie tępi, ale zwyczajni. Kadara jest bystra i zdecydowana, ale ani rozpieszczona, ani uprzywilejowana..

Lisabet, jak myślisz, dlaczego tu jesteś? – odezwał się w końcu.

Wysoka dziewczyna skończyła gryźć i napiła się soku z kubka.

Podejrzewam, że wszyscy jesteśmy tu, ponieważ w głębi duszy nie akceptujemy tego, co się dzieje na Recluce.

Buntownicy? Ja z pewnością nie jestem buntowniczką – zastrzegła się Alys. – Nie chciałabym żyć nigdzie indziej. Chodzi mi o to, że w Hamorze zamykają cię w domu, jak wyjdziesz za mąż...

Lisabet kończyła zieleninę, podczas gdy Alys objaśniała ciężką sytuację kobiet w Cesarstwie Hamoru. Dorrin nabrał kolejną łyżkę gulaszu.

IX

Otoczone murami miasto, które jest kluczem do Westhorns, nie upadnie ani nie zaśnie dopóty, dopóki ich władca utrzyma Wielką Twierdzę, a twierdza pozostanie opasana trzema warstwami kamienia.

Pola Gallos, zagajniki Kyphros i wyżyny Analerii będą wspierać tego samego wielkiego władcę; będą go wspierać, dopóki nie zostaną odcięte przez morze ognia.

Mężczyzna z mieczem bieli uniesie wzgórza z ziemi; położy drogę z kamienia na ich grzbiecie, choć nikt jej nie zobaczy ani jej nie przemierzy prócz sług chaosu.

Z czerni gwiazd przyjdzie jeden ze starożytnych aniołów, budując sobie narzędzia, jak te wykute przez Nylana, który pierwszy zwyciężył odrodzonych władców światła, i będzie odrzucony przez chaos i przez ład; żadne nie udzieli mu schronienia.

Uczyni miasto z czarnego kamienia w miejscu, gdzie nikt nie mieszka, na północ od słońca i na wschód od chaosu; i każda potęga zwróci się przeciwko niemu; jego narzędzia zwyciężą i ustalą na zawsze bieg ładu.

Mimo to chaos zwycięży na zachodzie czarnego miasta, na północ i południe od słońca; i ci w bieli służyć będą światłu i podróżować przez ukryte trakty; osiągną bogactwo i wszelkie zaszczyty.

Ci w czarnym mieście pozostaną osłonięci; ich statki przemierzać będą wielki i mały ocean i będzie im się wiodło, dopóki nie opuszczą swojej krainy.

Aż nadejdzie dzień, gdy na wysokim niebie wzejdzie podwójne słońce i oddzieli sługi światła; ich wieże stopią się jak wosk w palenisku; ich trakty przepadną; mężczyźni i kobiety lżyć będą ich imiona, nawet kiedy poszukiwacze wyruszą na poszukiwanie wiedzy światła.

Już nigdy nie zwycięży światło ani ciemność, bo jedno musi równoważyć drugie; jednak wiele sług światła próbować będzie przegnać ciemność, a wielu zapragnie przesłonić światło; ale równowaga zniszczy wszystkich, którzy usiłują położyć kres ciemności i światłu.

Wtedy kobieta zawładnie wypalonymi polami i uschłymi lasami odbudowanego Kyphros i wyżyn Analerii, a także czarującymi wzgórzami; i wszystko, co niezwykłe, odejdzie w przeszłość...

Księga Ryby

Pieśń DL (ostatnia) tekst oryginalny

X

Drugi dzwonek brzęczał jeszcze, kiedy Dorrin wszedł do klasy na przygotowawcze zajęcia czerwonej grupy. Brakowało tylko Edila, ale Dorrin dopiero co widział, jak chudzielec pospiesznie odkłada na bok gitarę. Lortren stała przy oknie, plecami do ósemki usadowionych na poduszkach studentów.

Dorrin zajął miejsce na jednej z trzech pozostałych poduszek przy Lisabet. Wtedy wpadł przez drzwi Edil ze spłoszonym wyrazem pociągłej, chudej twarzy. Podszedł niezdarnie do najbliższej poduszki i niemal rzucił się na miejsce obok Kadary.

Lortren odwróciła się. Twarz miała spokojną.

Zacznę od ostrzeżenia. – Uśmiechnęła się oschle. – Nie... ostrzeżenia dla waszego dobra. Sugerowałabym, abyście dzielili się zdobytą tu wiedzą tylko z tymi, którzy mają podobną przeszłość i podobnie myślą. To tylko sugestia, ale może oszczędzić wam kłopotów.

Po drugie, nie ma tu sprawdzianów – ciągnęła – Możecie się uczyć, jeśli macie ochotę. Jeśli postanowicie się nie uczyć, zostaniecie wygnani. Jeśli praca sprawia wam trudności i potrzebujecie więcej czasu niż reszta, być może otrzymacie więcej czasu, przynajmniej dopóki nie stanie się widoczne, że nauczyliście się tyle, ile zdołaliście. Po trzecie, jeśli macie jakieś pytania, pytajcie. W przeciwnym razie ja i pozostali będziemy zakładać, iż rozumiecie to, czego was uczono. I ostatnia rzecz... każda przemoc, poza treningiem z instruktorem, każda kradzież oraz inna forma osobistej, fizycznej czy też intelektualnej nieuczciwości zakończy się natychmiastowym wygnaniem.

Dorrin spojrzał na Lortren.

Czy mogłabyś zdefiniować intelektualną nieuczciwość, magistra? Termin wydaje się okropnie niejasny.

Magistra uśmiechnęła się przelotnie.

Jest niejasny. Nie mamy czasu ani środków, żeby zajmować się kłamstwami. Chodzi głównie o to, że wymagamy pełnych i uczciwych odpowiedzi na pytania, które zadają wam członkowie zespołu. Oznacza to również solidną naukę. Co do zasad, proponowałabym taką samą uczciwość pomiędzy wami. Jest pewna różnica między uczciwością a taktem. – Przebiegła wzrokiem po grupie. – Jeśli wyglądacie jak sam diabeł, nie pytajcie nikogo, czy dobrze wyglądacie.

Parę uśmiechów odpowiedziało na jej sardoniczną uwagę.

Jeszcze jakieś pytania? Nie? A zatem zacznę od trochę odmiennej wersji dziejów Recluce, naświetlając parę punktów, które wyjaśniają, dlaczego tu jesteście.

Dorrin poprawił się na grubej brązowej poduszce.

...powszechnie wiadomo, że Założyciele byli mądrymi, kochającymi, łagodnymi ludźmi, że Creslin był prawdziwym dżentelmenem, magiem używającym swej mocy dla dobra, całkowicie oddanym Megaerze. Podobnie mówi się, iż Megaera była piękna, utalentowana, niemal tak samo dobra w walce na miecze jak strażniczki Westwind, absolutnie oddana i zakochana w Creslinie, oraz że wykazywała wyjątkowe zrozumienie ładu. W pewnym sensie wszystko to prawda... ale ważniejsze jest to, że wszystko to fałsz.

Przez salę przebiegł cichy pomruk.

Creslin być może był największym wojownikiem swoich czasów, a jego szlak z Westwind na Recluce nie tylko znaczyły ślady krwi, on wręcz spływał krwią. Z początku usiłował rozwiązać każdy problem przy użyciu miecza. Zabił nawet z zimną krwią żołnierza, ponieważ ten zagrażał Megaerze... która sama była w stanie o siebie zadbać. Był dość silny, aby używać ładu do zabijania, i tak też czynił. Parę tysięcy ludzi zginęło podczas przywoływanych przez niego burz. Oczywiście, po takich, mszczących wyczynach chorował straszliwie, często wymiotując na własnych ludzi.

Dziesięcioro młodych ludzi siedziało w absolutnej ciszy.

Co do Megaery, tego słodkiego Anioła światła, z początku była władczynią chaosu, która zagrażała swojej siostrze, władczyni Saronnynu, i która zabiła dobrą dwudziestkę ludzi ogniem chaosu, zanim wyrzekła się go na rzecz ładu. Nie wyrzekła się zresztą chaosu zbyt chętnie, ale walczyła przez cały czas, poddając się władzy ładu tylko, żeby ocalić własne życie. Nauczyła się walki mieczem tylko po to, żeby dorównać Creslinowi i udowodnić, że potrafi zabijać tak samo skutecznie jak on.

A nasi czcigodni założyciele... co z ich harmonijnym pożyciem? – kontynuowała – Kłócili się i handryczyli przez całą drogę z Montgren na Recluce. Nie chcieli dzielić wspólnej sypialni przez ponad rok od zawarcia małżeństwa, a błyskawice i sztormy ich ostatniej walki widać było z daleka na kilkanaście kayów. Trzeba przyznać, że potem nawiązywali mniej konfliktowe relacje, ale mogę was zapewnić, że było to dalekie od przesłodzonego, subtelnego obrazka, jaki przedstawiali wam nauczyciele albo członkowie Bractwa.

Lortren wycelowała palce w Edila.

Co mówi ci ta opowieść?

...Ach... że rzeczy nie zawsze są takie, jakie się wydają...

Stać cię na lepszą odpowiedź. – Magistra utkwiła wzrok w Jyll. – Ty, kupiecka księżniczko, co mówi ci ta opowieść?

Uważam, że chciałaś zaszokować nas tą prawdą...

Bądź ostrożna, kiedy używasz słowa „prawda”, dziecko. Fakty i prawda to niezupełnie to samo. – Lortren spojrzała na Dorrina. – Ty, twórco zabawek. Jaki jest twoim zdaniem cel mojej opowieści?

Dorrin usiłował zebrać rozsypane myśli.

Poza próbą zaszokowania nas usiłujesz nam pokazać, że ciebie i, jak sądzę, również resztę świata nie obchodzi za bardzo, kim i skąd jesteśmy, oraz że do tej pory żyliśmy... pod kloszem.

Uśmiech Lortren był lodowaty.

Całkiem nieźle, jak na początek. Wszystko się zgadza. Próbuję również zmusić was do myślenia. Zastanowienia się nad przyczynami, jeśli wolicie.

Dorrin myślał o tym, jak opanowana i rzeczowa wydaje się Lortren, i ciekaw był, czy jego ojciec widział kiedyś tę stronę magistry. Potem przypomniał sobie, jak ostrożnie mag pogody zwracał się do Lortren.

Pamiętajcie o tym. Są dwie strony rzeczywistości. To, co jest, i to, w co wierzą ludzie. Rzadko to się pokrywa. Dlaczego? – Tym razem magistra utkwiła spojrzenie w Tyrenie, zarośniętym poecie o brązowych włosach, który poprzedniego wieczoru przy kolacji próbował oczarować Jyll.

Jest tak... ponieważ... ludzie uważają, że to, co... realne... to znaczy, co... Miałem na myśli, że zbyt trudno im w to uwierzyć

Zgadza się. – Głos Lortren złagodniał. – Wszystkim nam trudno pogodzić się z pewnymi aspektami rzeczywistości – nawet kiedy wiemy lepiej. Zazwyczaj nie jest to problem, kiedy chodzi o jednostkę, ale może przynieść kłopoty, kiedy całe miasto albo księstwo akceptuje nierzeczywistość.

Dorrin uciekł wzrokiem ku oknu, głębokiej barwie błękitnozielonego nieba i szybko przemykającym białym chmurom. Jego myśli powędrowały ku machinom i bezmyślnej wierze ojca oraz Lortren, że są one narzędziem chaosu.

Nie zgadzasz się, Dorrinie?

Nie... to znaczy tak. Zgadzam się, ale myślałem, że nawet ludzie na Recluce mogli w to wierzyć.

Dałam wam właśnie przykład, tak? O założycielach? Zdaje się, że masz wątpliwości. Miałeś na myśli coś innego?

To różnica. – Dorrin zaciął się, zdając sobie sprawę, iż nie chce podawać przykładu machin, ale nie może znaleźć innego.

A pozostali? – Lortren przebiegła wzrokiem po reszcie studentów.

W końcu Lisabet odchrząknęła i zaczęła mówić tak cicho, że Dorrin pochylił się bliżej.

Może Dorrin chciał powiedzieć, że nasza wiara dotycząca przeszłości i dnia dzisiejszego to dwie różne rzeczy.

Huhhh... – mruknął minio woli Shendr.

Nie jestem pewna, czy to istotne – odrzekła Lortren. – Jakakolwiek jest przyczyna, ludzie z trudem akceptują pewne działania, wydarzenia albo też zachowania. Mam nadzieję, że zdobędziecie tu wiedzę o własnych słabościach i jak się przed nimi strzec.

Dorrin próbował się nie skrzywić. Bardziej interesowało go, jak skłonić ludzi do zmiany przekonań na temat ich słabości, niż uczenie się o własnych.

Dlaczego więc – ciągnęła Lortren – tak ważna jest różnica pomiędzy tym, co słyszeliśmy o założycielach, a tym, jacy naprawdę byli?

Dorrin nie był pewny, czy go to obchodzi. Ludzie są ludźmi i wierzą w to, w co chcą wierzyć. Patrzył jednak na magistrę i słuchał.

XI

Jakie są społeczne podstawy Legendy?

Społeczne podstawy Legendy? Co Legenda ma wspólnego ze zrozumieniem?

Dorrin rozejrzał się po niewielkim pokoju. Akademia Bezużytecznej Wiedzy i Zbytecznej Przemocy, doprawdy... ale lepsze to niż perspektywa natychmiastowego wygnania.

Kadara zakręciła krótkie pasemko rudych włosów na wskazującym palcu prawej ręki, lekko marszcząc czoło. Brede poruszył się na zniszczonej skórzanej poduszce, która służyła mu za siedzisko. Arcol przyglądał się porannej mgle za oknem.

No dalej, Mergan. – Cichy głos Lortren był lekko spięty. – Jaka jest Legenda?

No... mówi, że kobiety-aniołowie uciekły i przybyły na Dach Świata. Założyły Westwind i straż i zachodnie królestwa... – Niska, gruba dziewczyna patrzyła na wypolerowane szare kamienie podłogi.

Magistra odchrząknęła.

Pochodzisz z Recluce, nie z Hamoru czy Nordli. Powinnaś znać Legendę. Spróbujmy... Dorrin, co było szczególnego w aniołach, które uciekły na ziemię... do naszego świata, jeśli wolisz?

Dorrin zwilżył językiem wargi.

Szczególnego? No cóż... uciekły z niebios, zamiast toczyć bezsensowną wojnę z Demonami Światła.

Tak czytamy w Legendzie. Ale... – zawiesiła głos – ... co było niezwykłego w tych upadłych aniołach?

Kadara podniosła rękę.

Słucham, Kadaro.

Czy nie były wszystkie kobietami?

Właśnie tak mówi Legenda. Dlaczego jest to w oczywisty sposób nieprawdziwe?

Nieprawdziwe? – zająknął się zazwyczaj milczący Arcol.

A tak... nieprawdziwe. Dlaczego? – powtórzyła Lortren.

Cisza przeciągała się i Dorrin odpowiedział:

Ponieważ miały dzieci, jak przypuszczam, ale...

Chciałeś powiedzieć coś jeszcze, Dorrin?

Nie, magistra.

Myślałeś o czymś innym.

Tak – przyznał, żałując tego w duchu.

I?

Dorrin westchnął.

Zgodnie z Legendą, aniołowie mieli broń, która mogła rozbić słońca i cały świat. Dlaczego nie mogliby mieć machin, które pozwoliłyby kobietom mieć dzieci bez mężczyzn?

Może mieli takie machiny w niebie, Dorrin.

...ale... jeśli mieli takie urządzenia, to gdzie one są? A co ważniejsze, w jaki sposób tacy potężni aniołowie, którzy prawdopodobnie zdolni byli zniszczyć świat, skończyli w zwykłej kamiennej twierdzy na szczycie gór, mając za broń tylko krótkie miecze?

Odrzucili machiny jako oznakę chaosu – stwierdził Arcol. Jego okrągła twarz i zadarty nos jakoś nie pasowały do ślepej wiary w Legendę.

Ach tak, oto odpowiedź prawdziwego wyznawcy.

Arcol zaczerwienił się, ale zacisnął szczęki.

Destrukcja jest oznaką chaosu, a aniołowie uciekli, aby nie stać się narzędziami chaosu.

Zastanowimy się nad tym? – zapytała Lortren.

Szkoda zachodu. Nawet Dorrin wiedział, że machiny nie są wieczne i cokolwiek zbudowano by wieki temu, zostałoby zniszczone albo wykorzystane ze względu na metal, albo przerobione na prostsze narzędzia... albo nawet przepadłoby pod śniegiem i lodem Dachu Świata.

Jaki w tym wszystkim sens, magistra? – Głos Brede’a, głęboki i donośny, bardziej pasował do siwej brody niż zdrowej twarzy muskularnego młodzieńca o brązowych oczach. – Chcę powiedzieć, że jakieś kobiety napisały, iż uciekły przed bandą szalonych mężczyzn. Zbudowały królestwo na szczycie góry. Używały swoich mieczy, żeby posiekać każdego, kto wszedł im w drogę, i twierdziły, że powodem jest głupota i słabość wszystkich mężczyzn.

Bluźnierca... – mruknął Arcol.

Usta Kadary drgnęły, kiedy stłumiła uśmiech.

Lortren nie uśmiechnęła się, ale wyraz jej twarzy bardziej przywodził na myśl górskiego kota, który odkrył coś do jedzenia, niż rozbawienie.

Brede, zadałeś interesujące pytanie. Czy nie wiadomo ci przypadkiem, jaki to jedyny kraj w Candarze miał od początku swego istnienia ten sam rząd i tę samą potęgę, dopóki nie zniszczyli go biali magowie?

To musi być Westwind, inaczej nie zadałabyś tego pytania.

Dorrin żałował, że nie myśli tak szybko jak Brede, albo że nie trzyma miecza tak zręcznie, albo... Powstrzymał myśli. Żal nie przyniesie nic dobrego.

I jaki to jedyny kraj na świecie naprawdę żyje zgodnie z Legendą? – naciskała Lortren.

Westwind – stwierdził rzeczowo Brede. – To tylko dowodzi, że Legenda utrzymuje kraj oparty na kobiecej armii. Nie dowodzi prawdziwości czy nieprawdy Legendy. A poza tym, zwyciężyła w końcu biała magia.

Skąd przybył Creslin? I dlaczego cieszycie się wolnością od chaosu?

Z Westwind. Ale on zbuntował się przeciwko Legendzie.

Lortren uśmiechnęła się nieznacznie.

Brede rozumuje poprawnie jak do tej pory. Ale zajmiemy się tym później. Wracając do naszego pytania, dlaczego Legenda zasadniczo mija się z prawdą? – Czarne oczy przemierzyły pokój. – Kadara?

Rudowłosa o wyrazistym profilu i jasnej skórze skinęła głową.

Bez specjalnej magii albo urządzeń nie mogłyby mieć dzieci. Nie mogły przecież władać magią chaosu, a Legenda nie wspomina o mężczyznach ani o machinach...

Twierdzisz więc, że Legenda kłamie, pomijając pewne fakty?

Kadara pokiwała głową.

Jak na razie dosyć o prawdzie Legendy. Ominęliśmy społeczne podstawy Legendy, chociaż Brede wypowiedział się dość śmiało.

Blondyn patrzył w podłogę, jakby niezadowolony z uwagi, jaką na siebie zwrócił. Kadara uśmiechnęła się. Dorrin poczuł ukłucie, dostrzegłszy, jak dziewczyna patrzy na Brede’a.

Dlaczego Legenda jest skuteczna? – Lortren wskazała na Mergan.

Mergan spojrzała bezradnie w podłogę, w okno, a w końcu na białowłosą magistrę, po czym wymamrotała:

Nie wiem, magistra.

Zastanów się – poprosiła Lortren. – Arcol siedzi tam gotów udusić Brede’a, niemal dwa razy większego od siebie, ponieważ ten wątpi w prawdę Legendy. Westwind było jedynym najdłużej panującym spokojnie rządem Candaru albo i na świecie i jedynym, który od początku prowadzony był przez Legendę. Następnym najbardziej stabilnym i najdłużej trwającym jest panowanie Recluce, założonej przez kogoś wychowanego przez Legendę. Co ci to mówi?

Nie wiem. – Mergan patrzyła na kamienie przed swoją skórzaną poduszką.

Dorrin?

Czy to dlatego, iż ludzie w nią wierzą?

Zgadza się. Każdy rząd wspierany przez głęboką i powszechną wiarę pozostanie skuteczny i stabilny, dopóki wiara w doktrynę będzie powszechna. Dlaczego Westwind podtrzymywało Legendę, pomimo wyraźnych nieścisłości faktów?

Ponieważ Legenda pracowała na korzyść Westwind. – Uprzejme słowa Brede’a były niemal sardoniczne, choć nie całkiem.

Dorrin pokręcił głową. Wierzenia! Machiny i narzędzia są solidniejsze niż całe to gadanie o rządach i kulturach. Nawet broń jest pewniejsza od wierzeń. Zapragnął znaleźć się na powrót w swoim pokoju, gdzie mógłby zająć się rysunkami nowego silnika. Odwrócił wzrok ku młodej rudowłosej kobiecie, której oczy z kolei zwrócone były na atletycznego, poważnego Brede’a.

...a zatem dlaczego biali odnoszą takie sukcesy...?

Dorrin zacisnął wargi. Lortren też nie rozumiała, chociaż wiedziała więcej od ojca. Nie tylko wierzenia i miecze mogą poruszyć świat, ale jak może to udowodnić?

...większość ludzi w Fairhaven jest zadowolonych ze swego życia. Dlaczego? Powiedz, dlaczego może tak być, Arcol?

Dorrin spojrzał w stronę Arcola, który otworzył usta jak zdychająca ryba. Zignorował lśnienie oczu Kadary patrzącej na Brede’a, który z kolei nie zważał na ciepło, jakim go obdarzano.

XII

Dlaczego muszę uczyć się władania bronią? – protestował żylasty młodzik.

Po pierwsze, żyjemy w niepewnym świecie – powiedziała muskularna, białowłosa kobieta. – Po drugie, ponieważ te umiejętności rozwiną twoją fizyczną kondycję i procesy myślowe. I po trzecie, ponieważ będziesz ich potrzebował w Candarze.

Co? Nie wybieram się do Candaru. Tam jest niebezpiecznie.

Białowłosa kobieta uśmiechnęła się i zamrugała.

Dzisiaj się nie wybierasz, ale pojedziesz tam razem z paroma innymi, jak twoja przyjaciółka Kadara na przykład.

Dlaczego Kadara tam jedzie?

Z tego samego powodu co ty.

Ponieważ nie rozumiemy, w jakim cudownym miejscu żyjemy?

Niezupełnie. Ponieważ nie rozumiecie, dlaczego to takie cudowne miejsce.

Ale ja rozumiem.

Więc dlaczego wykorzystujesz każdą wolną chwilę do szkicowania machin i budowania modeli, które nie pasują do naszego świata?

Ale mogłyby. Tych, o których myślę, można by używać zgodnie z ładem. To znaczy można wykuć je z czarnej stali...

Dorrin... posłuchaj, co mówisz. Sam przyznajesz, że tu nie ma dla nich miejsca. Kto mógłby zbudować takie machiny? Jaki kowal mógłby wytrzymać tyle czarnego żelaza? I kto mógłby ich używać?

Wy – stwierdził Dorrin.

Ale po co? Nasze pola są piękniejsze niż gdziekolwiek na świecie. Nasi uzdrowiciele utrzymują nas w zdrowiu i szczęściu. Nasze domy z drewna i kamienia są solidne, ciepłe i odporne na żywioły. Nasze rzemiosło staje się znane jako najlepsze na Oceanie Wschodnim. A chaos nie ma do nas dostępu.

Ale mogłoby być jeszcze lepiej.

W jaki sposób lepiej? Czy dzięki twoim machinom ludzie byliby zdrowsi albo szczęśliwsi? Czy uprawy byłyby mocniejsze? Drzewa prostsze i wyższe? Czy też wymagałoby to rozdzierania gór, żeby wydobyć więcej żelaza? Albo przekopywania żyznych pól, żeby wydobyć z ziemi węgiel?

Ale nie musi tak być.

Posłuchaj własnych słów, Dorrinie. Za każdym razem, kiedy coś mówię, mówisz „ale”. Nie oznacza to, że nie wierzysz moim słowom, ale uważasz, iż machiny są więcej warte od cierpienia, którego przysporzą.

Dorrin nie umiał z nią dyskutować, a jednak coś mu się wymykało, czego nie umiał nazwać ani umiejscowić.

Wcale tak nie jest, ale nie potrafię powiedzieć dlaczego.

Lortren wzruszyła ramionami.

Być może masz rację. Ciemność wie, że nauczyłeś mnie kilku rzeczy. Ale – i muszę to stwierdzić – nie możesz zaprzeczyć faktom. Musisz znaleźć w sobie zrozumienie nie żeby budować machiny, ale aby się upewnić, iż mogą ulepszyć nasze życie. Nigdy nie osiągniesz tego zrozumienia tutaj na Recluce.

Dorrin patrzył bezradnie na biurko w rogu gabinetu z rzędem ksiąg. Leciutka bryza niosła posmak Oceanu Wschodniego, chłodząc wilgoć na jego czole.

A teraz... idź do sali ćwiczeń. Musisz zacząć swoje szkolenie z bronią.

Dorrin kroczył powoli, czując na plecach surowe spojrzenie Lortren. Celowo zwolnił jeszcze bardziej, wchodząc do pokoju, do którego skierowała go Lortren.

Ty jesteś Dorrin? – zapytała strażniczka.

Stała przy niedużym stole z krzesłem, a jej ciemne oczu przyszpiliły Dorrina do podłogi tuż za drzwiami z ciemnego dębu.

Rudowłosy skinął głową, kierując wzrok poza nią ku stojakom z bronią, które stały rzędami, zajmując przestrzeń niecałych dwudziestu cubitów.

No dobrze... najpierw przejdź się, rozejrzyj i wybierz broń, która ci odpowiada. – Strażniczka zaprezentowała krzywy uśmiech, za którym mogło ukrywać się poczucie humoru.

Nie jestem szczególnym wielbicielem broni.

Jeśli poważnie myślisz o podróżowaniu po Candarze, musisz nauczyć się czegoś o samoobronie – stwierdziła szczupła kobieta w czerni. Skinęła ku stojakowi przy ścianie zbrojowni. – Możemy nauczyć cię podstaw walki z każdą z nich.

Dorrin podszedł do ułożonych w rzędzie łuków, mieczy oraz innych wybranych narzędzi służących do wywierania presji na innych ludziach.

Spróbuj najpierw miecza.

Dorrin zrobił kolejny krok. Rozpoznał krótki miecz, który preferowała większość członków Bractwa, zwłaszcza kobiety, może ze względu na tradycję ustanowioną przez dziedzictwo Westwind. A może ze względu na skuteczność miecza.

Lewą dłonią chwycił rękojeść i uniósł klingę. Nie wiadomo z jakiego powodu, czy to chłodu metalu, czy dotyku ostrza, broń wydała mu się śliska, niemal brudna. Przyglądał się jej przez jakiś czas, nie tylko wzrokiem, ale również zmysłami, tak jak uzdrowiciel ogląda chorego. Wzdrygnął się i odłożył miecz na stojak. Nieco dalej ujrzał bojowy topór. Minął wzrokiem podwójne ostrze, tak samo jak szeroki miecz oraz inną ostrą broń, bo zmysły odnotowały tę samą nieczystość.

Na końcu stała długa pałka z wypolerowanego drewna, choć miejscami zniszczona. Końcami palców dotknął drewna i chwycił ją.

Pokiwał głową i podniósł laskę.

Jesteś uzdrowicielem? – zapytała strażniczka. – Powinieneś mi powiedzieć. Większość uzdrowicieli ma kłopoty z ostrą bronią.

Dorrin chciał zaprzeczyć, że jest uzdrowicielem, ale powstrzymał się. Nie jest nikim konkretnym, ale uzdrowiciel był najbliższy prawdzie. Albo kiepski czeladnik kowalski. Tak przynajmniej myślał i myśl ta nie sprawiała mu pulsującego bólu pod czaszką, jak nieścisłości i omówienia.

Równie dobre określenie jak każde inne, ale w tym właśnie problem.

Och... jeden z tych... – strażniczka z powagą pokiwała głową, jakby już takich widywała.

Dorrin odkrył, że się rumieni. Odwzajemniła się zakłopotanym uśmiechem.

Nie miałam na myśli nic złego. Poza tym, dla większości podróżnych laska jest lepszą bronią.

Dlaczego? – Przypomniał sobie śmiertelny dotyk klingi.

Większość ludzi nie uważa jej za prawdziwą broń. Po drugie, jeśli wiesz, co robić, możesz nią powstrzymać dwa miecze. Choć dobry wojownik w końcu cię dopadnie.

Musisz być bardzo dobra z mieczem, skoro tyle wiesz.

Strażniczka zaczerwieniła się.

Zaczynasz rano o drugim dzwonku.

To wszystko na dziś?

Tak. Wyrównasz to sobie później.

XIII

Chłodny wiatr targał włosy młodzieńca, na wschodzie jednak przygasał. Dochodził stamtąd szum fal uderzających o brzeg. Niskie chmury kłębiły się szarą masą tam i z powrotem, ale gdy po drugim dzwonku wysypali się z Akademii, nie spadła ani kropla deszczu. W lewej dłoni trzymał świerkowy patyk, w prawej nóż.

Cześć... – Podniósł wzrok na dźwięk jasnego głosu.

Przy murze z czarnego kamienia, na którym siedział, stała Kadara w grubym, spłowiałym niebieskim ubraniu do ćwiczeń.

Znowu rzeźbisz?

Nie mam paleniska i zmęczony jestem czytaniem tych wszystkich teoretycznych dysput o podstawach ładu i nieodłącznym konflikcie pomiędzy... – Strząsnął kolejny kawałek drewna. – Nie wierzę, że machiny i metale to narzędzia chaosu.

Kadara wyszczerzyła zęby.

Bo nie są. Miecz jest narzędziem, a oni uczą nas walki mieczem. Rzemiosło wykorzystuje piły i dłuta. – Odgarnęła za prawe ucho kosmyk krótkich włosów.

Dorrin spojrzał w błękitne oczy rudowłosej dziewczyny, którą znał od niepamiętnych czasów.

Chodzi tylko o te złożone, które mogłyby użyć czegoś poza wodą albo siłą mięśni. – Otworzył dłoń. – Widzisz?

Kadara zmarszczyła brwi, patrząc na przedmiot przypominający trzy trójkąty połączone na jednym końcu.

Co to jest?

To? Wiatrak, mechaniczny. Wziąłem pomysł z rysunku ukazującego dwór cesarski w Hamorze. To tylko łopatka, ale jeśli wstawisz tu rączkę i przełożysz przez coś w rodzaju pierścienia, da się obracać ręką. Jeśli tu wstawisz prostą przekładnię...

Dorrin...

Przepraszam. Wiem... trochę wierzysz w te bzdury o machinach. – Opuścił rzeźbę.

Idę do sali ćwiczeń. Chcesz iść? Gelisel mówi...

Wiem. Muszę więcej ćwiczyć. Żebrak lepiej radzi sobie z laską, a jednoręki siwy bandzior wygląda przy mnie na mistrza klingi.

Kadara wzruszyła szerokimi ramionami.

Ćwiczenia by pomogły, Dorrin.

Wiem. – Schował nóż i wetknął świerkowy patyk do plecaka leżącego obok na kamieniach. – Wiem.

Nad czym pracujesz?

To tylko pomysł.

Nikomu nie powiem.

Nawet Brede’owi?

Dorrin. – Z jej głosu znikła wesołość.

Przepraszam... ale Brede...

Brede to dobry człowiek. Nigdy by nie wygadał. Co nie znaczy, że bym mu nie powiedziała. On uważa, że każdy powinien robić, na co ma ochotę, dopóki nie rani to innych. – Wydłużyła krok, kiedy kamienny chodnik wspiął się w górę. – Ale nie proś mnie, żebym trzymała coś przed nim w tajemnicy.

Przepraszam. – Dorrin odetchnął głęboko. – Tylko że Lortren... no, nie jest zadowolona z moich zabawek.

Zabawek?

Tak je nazywa.

Hmm... Nie pomyślałam o tym.

Dorrin musiał wyciągać nogi, żeby nadążyć za Kadarą, choć była tylko odrobinę wyższa od niego.

O czym?

Dlaczego po prostu nie robisz zabawek?

Nie chcę robić zabawek.

Kadara przystanęła.

Jesteś nie tylko uparty, Dorrin. Jesteś tępy. Robisz modele machin. Jaka jest różnica, oprócz nazwy, pomiędzy zabawkami a modelami?

Ale to nieuczciwe.

Twoje zabawki, modele, machiny... nawet ja wiem, że nie są złe ani związane z chaosem. Nazwij je więc inaczej, jeśli to ma uszczęśliwić Lortren.

Pewnie masz rację. – Dorrin zacisnął wargi.

Obiecałam Brede’owi, że się z nim zmierzę. Dołączysz do nas?

Dobra. Choć dla was to żadne wyzwanie. Jesteście o wiele lepsi.

Może spróbujemy z laskami. Gelisel zaczęła z nami ćwiczyć.

Dlaczego?

Mówi, że powinieneś dowiedzieć się czegoś o innych rodzajach broni.

Kadara!

Oboje podnieśli głowy na dźwięk głosu Brede’a.

XTV

Jeslek szedł skrajem gorących źródeł, marszcząc nos z powodu nikłego odoru siarki. W końcu odgarnął śnieg z niewielkiego głazu i usiadł niecałe dwanaście cubitów od źródła.

Biały Mag ściągnął brwi, skupiając się na wodzie, podążając za ciepłem i ogniem chaosu, który podsycał źródła. Jego myśli popłynęły jeszcze głębiej, w skałę i żar pod nią.

Pod powykręcaną, sponiewieraną przez zachodnie wichry sosną, której igły ocalały jedynie na południowych konarach, dwoje białych strażników obserwowało popołudnie.

Siwobrody zerknął ze skalnego zbocza poza pokrytą śniegiem i lodem połać wzdłuż drogi prowadzącej na równiny Gallos.

Ten to jest wielki, niech go światło! – Jego głos był niewiele głośniejszy od szeptu.

Kobieta uśmiechnęła się. Jej włosy pod zimową czapką były krótsze niż u mężczyzny.

Nie bardzo lubisz wielkich magów, co?

Nie, na płomienie demonów. Dokonują wielkich czynów, innych obracając w popiół. Ciągle jeszcze płacimy za wielkie czyny Creslina i Jenreda Zdrajcy.

Ziemia zadrżała, jakby na potwierdzenie jego słów.

Strażnicy obejrzeli się na Jesleka, który stał przy głazie. Ze źródła unosiła się para, choć żar wirował z dala od białej postaci, unosząc się w górę kominem, który rozchodził się w białą chmurę.

Jeslek uśmiechnął się, a jego oczy zapłonęły.

Strażnicy wymienili spojrzenia. Mężczyzna odetchnął głęboko i wzruszył ramionami; kobieta uśmiechnęła się zrezygnowana.

XV

To jest Ryessa – oznajmiła długonoga Gelisel, zwalniając kroku.

Pod nimi rozciągał się port – kamienne nabrzeża, statek liniowy i ciemnozielona kipiel za falochronem, fale przetaczające się po chropawych kamieniach z alarmującą częstotliwością. Statek przypominał zabawkę na tle bezkresu oceanu za północnym krańcem Recluce.

Pomimo iż był już wcześniej na Krańcu Lądu i jadał nawet w starej tawernie, rzekomo wybudowanej przez załoźycieli, nigdy nie przyszło mu do głowy, że mógłby opuścić Recluce.

Nie jest zbyt duży.

Bzdura – prychnęła mistrzyni broni. – Powinieneś obejrzeć malowidła ze starymi korwetami Montgren, których używali założyciele. Albo statki, na których pływali wolni handlarze z Hydlen.

Brede skubał długi podbródek.

Kadara odwróciła wzrok od muskularnego towarzysza ku niższemu, o sztywnych rudych włosach.

Cały czas to robią?

Regularnie jak piasek w klepsydrze. W lecie handlują w północnych portach, a zimą krążą pomiędzy Lydiarem i Esalią. – Gelisel odchrząknęła. – Chodźcie. Oczekują was, ale nie ma sensu się ociągać.

Czy Edil, Jyll i reszta też popłyną takim statkiem?

Następna grupa wybiera się do Brysty. Nie, prawdopodobnie popłyną brygiem z Nordlan. To większy statek, ale będą musieli przepłynąć cały Ocean Wschodni. – Gelisel przemierzała równym krokiem ostatnie kaye północnego odcinka Wielkiego Traktu. Dopasowane kamienie drogi ciągnęły się niemal sześćset kayów z Krańca Lądu na północy do czarnych urwisk na południowo-zachodnim krańcu wyspy.

Dorrin raz jeszcze pomyślał o uporze założycieli przy budowie Wielkiego Traktu, nawet kiedy południe Recluce było jeszcze jałową pustynią, zanim nadeszły deszcze. Chciał myśleć o czymkolwiek innym, byle nie o czekającej go podróży.

Chodź, Dorrin.

Dłoń rudowłosej dotknęła rękojeści miecza, ale nie odwróciła się. Brede szedł lekko, bez pośpiechu dorównując długim krokom mistrzyni broni.

Dorrin przez całą drogę od postoju powozów w Alaren wyciągał krótsze nogi. Następny wóz do portu będzie nie wcześniej niż w południe, a Gelisel upierała się, że pięć kayów to nie tak daleko, zważywszy na czekającą ich podróż.

Po obu stronach pochyłej drogi, która wiła się w stronę starej twierdzy, wznosiły się dwu- i trzypiętrowe domostwa z czarnego kamienia, należące przeważnie do kupców i handlarzy przypraw oraz wełny. Późnym rankiem ciemne łupkowe dachy wyglądały jak srebrne w jaskrawym, choć chłodnym wiosennym słońcu.

...na na na... Ferly to Białas... Ferly to Białas...

Dorrin drgnął, słysząc szydercze pokrzykiwanie dzieciaków za murami dziedzińca. Zastanawiał się, kim jest Ferly i co takiego biedak zrobił.

...na na na... Ferly to Białas...

...nie jestem... NIE JESTEM...

Dorrin przyspieszył kroku, doganiając pozostałych.

... stuk... stuk...

Po lewej przejechał kurier bractwa na czarnej klaczy. Młoda kobieta błysnęła w uśmiechu zębami, jadąc pod górę. Dorrin odwzajemnił uśmiech, chociaż ciemnowłosa amazonka była już dziesięć cubitów za nim, w drodze do Extiny albo Reflin czy też któregoś z licznych miast przy Wielkim Trakcie.

Cała czwórka zmieniła kierunek, kiedy portowa droga przecięła szeroki spadek terenu, okrążając czarną twierdzę na zboczu wzgórza i zawracając w stronę głównego nabrzeża. Stara twierdza wciąż chętniej nosiła replikę oryginalnego sztandaru założycieli – różę skrzyżowaną z mieczem – niż obecną flagę, czarny rial na białym tle.

Dorrin zmarszczył nos – z wąskiego kamiennego magazynu dochodziła woń zimochrzanu i brin. Od pokoleń Kraniec Lądu pachniał przyprawami, bo tylko mistrzowie uzdrowiciele z Recluce potrafili wykorzystać swój talent, aby w jednym kraju zgromadzić wszystkie przyprawy świata, zarówno te, które służą do konserwowania żywności, jak i lecznicze.

Wiosenna bryza niosła nawoływania dzieci, rozmowy starszych mieszkańców niewielkiego kwadratu terenu na zboczach poniżej szerokiego zakrętu drogi oraz stłumione odgłosy z wnętrza sklepów i magazynów.

...już nie zobaczycie tak czystego portu...

Dorrin nie dosłyszał niektórych uwag Gelisel, patrząc na pomnik założycieli na zboczu góry.

Dlaczego? – zapytała Kadara.

Tylko Fairhaven jest takie czyste. Nawet w Lydiarze znajdziecie śmieci i pomyje w bocznych uliczkach.

Brede pokręci! odsłoniętą głową, a jego jasne włosy rozwiał wiatr.

Tędy...

Droga prostowała się i kierowała na północ, ku głównemu nabrzeżu. Sto cubitów dalej minęli oberżę – Gospodę Założycieli, jak mówił znak. Dorrin jadł tam już kiedyś z ojcem i bratem.

Jedzenie jest niezłe, ale ceny skandalicznie wysokie – oznajmiła Gelisel.

Hmm... – mruknął Brede.

Kadara wpatrywała się w port przed nimi.

Dorrin podążał za pozostałą trójką po wygładzonych przez czas kamieniach w stronę jedynego statku. Na drewnianym trapie jeden tylko żeglarz z krótkim mieczem siedział rozwalony jak kiepska, imitacja strażnika na służbie. Kiedy zobaczył czarną tunikę Gelisel, stanął niezdarnie na baczność, czekając, aż podróżni podejdą bliżej.

Magistra... czekaliśmy na panią.

Dziękuję. – Gelisel ruszyła po trapie.

Dorrin przystanął raz jeszcze i przyjrzał się okrągłym bokom szkunera. Pod bukszprytem dojrzał tabliczkę z nazwą: Ryessa. Imię było znajome, choć nie wiedział dlaczego.

Chodźcie. Musicie się spotkać z kapitanem.

Kiedy Dorrin wszedł za resztą po nie heblowanych deskach trapu na gładkie deski pokładu, statek uniósł się lekko na fali, której nie zatrzymał falochron.

XVI

Brede ciągle chrapał, kiedy Dorrin z trudem otworzył oczy. Oddech Kadary na górnej koi był znacznie cichszy, niesłyszalny na tle odgłosów statku.

Żylasty rudzielec zsunął się z koi, a potem wcisnął w grube brązowe spodnie i buty. Potem naciągnął koszulę. Jak najciszej wyszedł z kabiny wielkości szafy i wygramolił się po schodkach na mokry od deszczu pokład. Choć deszcz już nie padał, wiosenny dzień – pod kłębiastymi szarymi chmurami i w chłodnym wietrze – był posępny. Zadrżał, mijając członków załogi, którzy już pracowali – poprawiali różne liny i sznury, zwijali cumy i demontowali wciągarkę.

Z nadzieją, że żołądek pozostanie spokojny, Dorrin wsunął się do mesy i opadł na jedną z dębowych ław przy pustym stole. Przy drugim stole siedział samotnie jeden z oficerów, trzymając w dłoni ciężki brązowy kubek.

Dorrin przesunął się po ławie. Na półmisku przed nim leżały twarde bułki i trójkąciki sera. Na drugim znalazł suszone owoce – jabłka, czerwone porzeczki i brzoskwinie. W uchwycie przymocowanym do blatu stołu stał dzbanek.

Dorrin spojrzał raz jeszcze, zdając sobie sprawę, że półmiski są podobnie umocowane i że gruba, brązowa glina ma uniesione brzegi, prawdopodobnie aby zapobiec zsuwaniu się jedzenia. Dwa stoły przymocowano do podłogi, podobnie jak pozbawione oparć ławy.

Rudowłosy wziął filiżankę ze stojaka i nalał sobie herbaty. Skrzywił się, zarówno z powodu letniej temperatury, jak i gorzkiego smaku mimo dużej porcji miodu. Zamoczył bułkę w herbacie, mając nadzieję, że zmiękczy przynajmniej czerstwe ciasto. Zmusił się powoli do jedzenia. Mat Ryessy nie patrzył mu w oczy. Załoga najwyraźniej zjadła dużo wcześniej.

Dorrin skończył drugiego suchara, suszone brzoskwinie i pomyślał o wyjściu, kiedy nadeszła Kadara, a krok za nią Brede.

Wcześnie wstałeś – zauważyła.

Nie mogłem już spać.

Hmm... – mruknął Brede.

Kadara usiadła ciężko, ale nie tak jak Brede, i nalała ciemnej herbaty do grubych glinianych kubków.

Miodu? – zapytała.

Brede pokręcił głową.

Nie.

Dorrin wychylił resztę z kubka, patrząc, gdzie go odstawić.

Nie idź jeszcze, Dorrin.

Nie bardzo jest tu gdzie iść. – Dorrin patrzył na grube deski pokładu. W końcu postawił kubek i znowu go napełnił, doprawiając herbatę potężną porcją miodu z pękatego dzbana, który nie pasował ani do kubków, ani do dzbanka od herbaty.

Niezły jesteś – zaczęła Kadara, podnosząc głos. – Siedziałeś na pokładzie, dopóki nie zasnęliśmy. Później wszedłeś i obudziłeś nas, a potem zerwałeś się o świcie i znowu nas obudziłeś.

Brede sączył herbatę i wpatrywał się tępo w stół.

Kadara pociągnęła z kubka solidny łyk i ściągnęła z półmiska stosik suszonych owoców, przeważnie jabłek. Odłożyła jednak kilka i wybrała brzoskwinie oraz gruszki. Potem wzięła jeszcze kilka twardych bułek, których pogryzienie wymagało siły młota Hegla. W tej chwili Dorrin bardziej tęsknił za kowalem, niż doceniał towarzystwo córki Hegla przy stole naprzeciw. Napił się herbaty.

Brede żuł twardą bułkę, obojętny na odgłosy, jakie wydaje, i siłę, jakiej używa. Całe to zniszczenie popił haustem herbaty, który opróżnił kubek. Ogromna dłoń sięgnęła do dzbana i napełniła kubek ponownie. W końcu, kiedy cisza się przedłużała, Dorrin odstawił na wpół pustą filiżankę w jeden z otworów na środku stołu i wstał, zerkając to na Kadarę, to na Brede’a.

Dziewczyna podniosła wzrok.

Spotkamy się później na pokładzie.

Brede jadł dalej, powoli i metodycznie, ze wzrokiem utkwionym w gładkich brązowych deskach stołu, zmiatając stosy owoców, sera i twardych bułek.

Na głównym pokładzie na zewnątrz wiatr przeszedł w łagodną bryzę, a pośród chmur na zachodzie pojawiły się plamy błękitu. Dorrin stanął na lewej burcie Ryessy, obserwując, jak wiatr strząsa pianę z grzbietów ciemnozielonych tal. Ryessa nie przecinała morskiej toni, jej ruchy przypominały raczej ociężały chód. Dorrin otarł z czoła kropelki wody. Jak mógł zadecydować, czego pragnie? Lortren, Gelisel i jego ojciec, wszyscy mówili mu, że wszystko jest oczywiste, że machiny są narzędziami chaosu. Ale czy są? Cichy głos w jego wnętrzu protestował przeciwko temu określeniu.

Ryessa zakołysała się ponad kolejną wielką falą, a na Dorrina spadła fontanna drobniutkich kropelek uniesionych uderzeniem.

Mogę się przyłączyć?

Dorrin podskoczył. Kadara stała tuż za nim.

Gdzie Brede? – zapytał Dorrin.

Bezpośredni jak zawsze – powiedziała. – Jeszcze je, ale domyślam się, że wkrótce tu będzie.

Cudownie.

Dorrin... – Glos Kadary był łagodny, lecz brzmiał w nim cień rozdrażnienia.

Dorrin powstrzymał westchnienie. Czy naprawdę chciał z nią rozmawiać?

Przepraszam.

Brede nic nie poradzi na to, że daje sobie radę z mieczem.

I z tobą, pomyślał Dorrin, ale odpowiedział:

Pewnie nie.

Wiesz, że tobie to zawdzięczam? – Kadara nie patrzyła na Dorrina, kiedy tak stali przy relingu.

Nieraz mi to mówiłaś.

Chłodna zachodnia bryza przyniosła posmak soli, rzucając Kadarze na twarz krótkie pasmo rudych włosów.

Mogę się przyłączyć?

Dorrin spojrzał przez ramię i podniósł wzrok na wysoką postać o jasnych włosach i szerokich barach.

Lepiej się czujesz, Brede?

Byłem głodny. – Blondyn uśmiechnął się ciepłym, rozbrajającym uśmiechem. Miał na sobie szare spodnie i jasnoniebieską koszulę z długim rękawem. Bez długiego miecza, który zwykle nosił przypięty przez plecy, wyglądał bardziej na chłopskiego syna z doliny Feyn, a przecież po pól roku, który spędzili w Akademii pod kierunkiem Lortren, był już wyszkolonym wojownikiem.

Kiedy dotrzemy do Tyrhavven? – zapytała Kadara.

Jeszcze przynajmniej dzień – odrzekł Brede.

Dorrin wzruszył ramionami, odwracając wzrok ku dziobowi Ryessy, akurat żeby dostać w twarz kolejną porcją szczypiącej od soli morskiej piany.

Brede niedbale odgarnął swą wielką dłonią delikatne jasne włosy z twarzy.

To długa droga z Krańca Lądu. – Kadara się zamyśliła.

Cisza i szmer morza były bardziej pożądane od wątpliwej dyskusji, Dorrin obserwował więc wodę. Brede zmarszczył brwi, po czym wyprostował się i poszedł do steru. Kolejna fala niemal dotknęła krawędzi pokładu.

Nie ułatwiasz rozmowy, wiesz – żachnęła się Kadara.

Dorrin ledwie ją słyszał przez szum fal, szept wiatru i skrzypienie statku.

A co tu jest do powiedzenia?

Dosyć. Nie odzywaj się do mnie nigdy więcej. Zupełnie jakbyśmy byli obcy, choć wyrastaliśmy w sąsiedztwie.

Masz Brede’a, chciał się odciąć, ale tylko wzruszył ramionami.

Ryessa zakołysała się i tafla wody uderzyła w Dorrina, zostawiając go z mokrymi nogami, mocno uchwyconego relingu.

Kiedy znowu podniósł wzrok, Kadary już nie było.

XVII

Dorrin spacerował po pokładzie, obserwując konstrukcję statku. Badał ukryte pod powierzchnią wzory, siły, napięcia – a zwłaszcza proste machiny.

Wysoko w górze ktoś z załogi ustawiał żagle. Nie wszystkie, tylko główne. Na południe od portu ciągnęła się linia ciemnej szarości i brązu. Dorrin spojrzał w górę: na szczycie masztu powiewała ogromna flaga Suthyi. Chmury, które wczesnym rankiem ochlapały statek deszczem, rozwiały się, ale niebo wciąż było szare.

Ryessa ciągle rozwijała na wietrze zaskakującą prędkość, halsując w stronę wyrwy w niskich ciemnych wzgórzach. Za linią nabrzeżnych wzgórz wisiały nisko chmury. Dorrin niepewnie spojrzał raz jeszcze, tym razem zmysłami, zanim zdał sobie sprawę, że to wcale nie chmury, tylko druga linia pokrytych śniegiem wzgórz. W Recluce i Tyrhavven mogła już być wiosna, ale nie dotarła jeszcze do wyższych wzniesień leżących na południe od portu Sligo.

Zawrócił do kabiny. Kadara i Brede skończyli układać rzeczy w plecakach – i to dość dawno, bo odsunęli się od siebie, kiedy Dorrin otworzył drzwi.

Za chwilę schodzimy na ląd – zauważył lakonicznie, nie zważając na ich zarumienione twarze. Chwycił z koi przygotowany wcześniej plecak.

Za chwilę idziemy na górę – odezwała się Kadara.

Cumowanie trochę potrwa – dodał Brede.

Żadne nie podeszło do swoich bagaży. Brede nie miał na sobie pasa ani miecza, Kadara również nie.

Świetnie. – Z plecakiem w dłoni, Dorrin chwycił laskę i odwrócił się do drzwi. Nie zamknął ich, kiedy wychodził.

Ryessa sunęła ku brzegowi, a Dorrin obserwował portowe miasteczko. Plecak, pikowana skórzana kurtka i laska leżały obok na pokładzie. Tyrhavven nie robiło wrażenia. Na portowe urządzenia składały się dwa krótkie nabrzeża z mocno podniszczonych i nie pomalowanych szarych bali, mniejsze niż na Krańcu Lądu, a kamienny falochron był o połowę niższy od swego odpowiednika na Recluce.

Mówiłam, że to trochę potrwa. – Na pokładzie pojawiła się Kadara z plecakiem, w ciemnoszarym odzieniu. U pasa miała dwie klingi, obie o szarych jelcach; lewa była krótkim mieczem Westwind.

Za jej plecami wyrósł Brede z mieczem cięższym niż obie klingi Kadary razem wzięte, przypasanym na ramieniu. Rozpięta szara kurtka ukazywała grubą niebieską koszulę.

Wiatr zdawał się wzmagać, kiedy statek sunął w stronę portu.

...żagle! – Z mostka dobiegły komendy. – ...ster lewo na burt...

Brede uśmiechnął się.

Żądny przygód?

Dorrin ani nie był żądny przygód, ani też zachwycony związkiem Brede’a i Kadary. Ale co mógł zrobić?

Ja też nie – przyznała Kadara.

Hmm... tak czy inaczej, będziemy je mieli i większe szanse mamy razem niż oddzielnie.

Brede mówił rozsądnie i Dorrin doprawdy byłby głupcem, odtrącając pomoc większego i szybszego wojaka o rozbrajająco uroczych manierach. Odetchnął powoli, głęboko i wolno pokiwał głową.

Co tak niechętnie, Dorrin? – Głos Brede’a był serdeczny i przyjazny.

Dorrin byłby znacznie szczęśliwszy, gdyby pozwolili mu po prostu bawić się machinami – zauważyła Kadara.

Nigdy nie pozwolą – dodał Dorrin. – Więc... wyruszam na przygodę.

W czasie ich krótkiej rozmowy Ryessa przybiła do pustego nabrzeża. Czekało tam jakieś pół tuzina postaci; dwie w białych opończach były uzbrojone.

Biali strażnicy... – Brede przysunął się do relingu.

Dorrin odwrócił się i zobaczył gest kapitana.

Chce, żebyśmy zeszli na ląd.

Nic dziwnego – parsknął Brede. – Fairhaven nigdy nie lubiło statków mających cokolwiek wspólnego z Recluce. – Zarzucił plecak na ramię, poprawił pas miecza, upewniając się, że może szybko dosięgnąć klingi, i pomaszerował w stronę trapu.

Deski trapu ledwie wytrzymały, kiedy cała trójka ruszyła szeregiem.

Dziękujemy za spokojną podróż, kapitanie – powiedział Brede swym głębokim i aksamitnym głosem.

Tak. – Kadara błysnęła zębami w uśmiechu i Dorrin pożałował, że uśmiech nie jest przeznaczony dla niego.

Cała przyjemność po mojej stronie, pani – odpowiedział kapitan. – Cała przyjemność.

Dorrin uprzejmie skinął głową, ale wymamrotał tylko podziękowanie. Kapitan w odpowiedzi pochylił głowę.

Dwóch żeglarzy wiązało cumy do pachołków na nabrzeżu, kiedy Dorrin stanął na zniszczonych deskach. U zejścia z trapu czekał urzędnik o pociągłej twarzy, z białą okrągłą łatą na ramieniu grubej skórzanej kurty. Trzymał cienki zwój skóry. Za nim stało dwóch Białych Strażników, a z boku kręciło się bez celu trzech podróżnych z plecakami lub pakunkami, prawdopodobnie czekając na zaokrętowanie. Obaj strażnicy byli uzbrojeni, ale ręce mieli wolne. Czekali ze znudzonym wyrazem twarzy.

Dorrin niemal zatrząsł się z zimna w nie dającym ciepła słonecznym świetle południa, bardziej przypominającym zimę niż wiosnę, którą wskazywał kalendarz. Stał jednak prosto za Brede’em i Kadarą, ściskając mocno laskę.

Podróżni? – wyskrzeczał wysokim, cienkim głosem mężczyzna o podłużnej twarzy. Ponieważ nie dorównywał wzrostem nawet Dorrinowi, musiał podnieść wzrok na Brede’a, który przewyższał wszystkich co najmniej o głowę. – Opłata wynosi pół srebrnego od osoby.

Brede wyjął pojedynczą monetę. Kadara również. Dorrin wygrzebał pięć miedziaków.

Urzędnik wrzucił monety do sakiewki i postawił na pergaminie trzy znaczki.

Macie jakąś broń poza tą?

Tylko parę noży...

Noże...

Nóż – zakończył Dorrin.

Zauważyłem. Możecie swobodnie podróżować po księstwie Candaru. – Urzędnik zwrócił się do strażników: – Ładunek i manifest...

Dorrin zerknął przez ramię na Ryessę. Stojący przy relingu mężczyzna uśmiechnął się do Dorrina, po czym jego twarz znowu przybrała obojętny wyraz, kiedy kapitan minął go w drodze do trapu, aby powitać urzędnika.

Dorrin poszedł za Brede’em i Kadarą nabrzeżem w stronę Tyrhavven. Wiatr ze wzgórz za miastem mierzwił mu włosy, ale nawet sztorm nie poradziłby sobie z ciasno skręconymi lokami. W uszy szczypał chłód, bardziej zimowy niż wiosenny. Na obu nabrzeżach wykorzystano jedynie trzy pachołki. Ryessa została przycumowana do wschodniego, przy zachodnim stały dwie mniejsze łodzie rybackie.

Dorrin wydłużył krok, żeby dogonić Kadarę. Szła szybko i nawet nie spojrzała na niego, kiedy zeszli na kamienny chodnik przed czymś, co wyglądało na magazyn.

Gdzie teraz? – zapytał Dorrin.

Kto wie? – warknęła Kadara.

Musimy rozejrzeć się za końmi – przerwał szybko Brede. – Nie możemy iść przez Candar na piechotę.

A co z prowiantem? – zapytał Dorrin.

O tym też musimy pomyśleć.

Budynki za magazynem – drewniane i zniszczone – nie przypominały schludnych frontonów budowli z polerowanego kamienia na Krańcu Lądu. Dorrin zastanawiał się, czy zobaczy jeszcze Kraniec Lądu.

XVIII

Dorrin usiłował dopasować zapamiętaną mapę z jej porządnymi rysunkami do zniszczonych, wyglądających niemal na opuszczone budynków oraz obdartych, podejrzanych figur wałęsających się na końcu nabrzeża. Tyrhavven było aż nadto realne, zwłaszcza kiedy od portowego miasteczka doleciała woń soli, zgniłych ryb i wodorostów, tłumiona przez zapach dymu. W końcu Dorrin spojrzał na południe, na łagodną stromiznę na wpół wybrukowanej ulicy, która zdawała się prowadzić w stronę rzędu dwupiętrowych budynków. Z komina jednego z nich unosił się szary pióropusz dymu.

Chodźcie – delikatnie przynagliła Kadara. – Tam muszą być składy kupieckie.

Ale składy są dla statków – zaprotestował Dorrin.

Tam sprzedają wszystko – rzucił Brede przez ramię.

Ale czy nie powinniśmy najpierw kupić koni?

Kupcy są zaraz przy stajni.

Skąd wiesz?

Dorrin poprawił plecak i niezdarnie człapał po nierównym chodniku za dwójką wyższych wygnańców.

...haa... haaa...

Rudzielec zignorował skrzekliwy śmiech starca siedzącego przy tamie i przyspieszył kroku.

...haa... haa...

Cała trójka skręciła w lewo na pierwszym skrzyżowaniu. Mimo iż brązowy bruk był zniszczony i miejscami popękany, ulicy nie brakowało praktycznie żadnego kamienia. Tylko kilka niewielkich kałuż przypominało o porannym deszczu, chociaż chmury wciąż były ciemne, groźne. Jeden tylko koń z zapadniętym grzbietem stał uwiązany przed sklepem, który wskazał Brede. Znak zwisający z wystającej belki nie nosił żadnej nazwy, tylko prymitywny czarny rysunek dwóch skrzyżowanych świec na białym tle. Większość białej farby złuszczyła się, ukazując zniszczone szare drewno pod spodem.

Stopy Brede’a zaszurały na szerokich schodach, tak jak Kadary. Buty Dorrina zadudniły, jakby był z nich najcięższy.

Wnętrze składu pachniało lekko olejem, lakierem, sznurami i świecami. Tyle zapachów był w stanie rozróżnić Dorrin. Kilka kroków za drzwiami przysadzisty żelazny piecyk emanował łagodnym ciepłem. Po prawej stronie pod ścianą stały rzędem baryłki, każda przykryta okrągłą drewnianą pokrywką. Naprzeciwko znajdował się kontuar biegnący w głąb składu, a drugi wzdłuż tylnej ściany sklepu.

Za piecem, na wystrzępionym kocu zwiniętym w posłanie, leżał chudy pies. Otworzył jedno oko, kiedy Dorrin ze stukiem zamknął drzwi.

Potrzebujecie czegoś szczególnego? – Bezbarwny głos wydobywał się z ust mężczyzny z przerzedzonymi włosami barwy piasku, przetykanymi siwizną i opadającymi wąsami. Na jego skórzanej kurcie było wiele skórzanych łat, które nie pasowały do siebie. Siedział na stołku za kontuarem, prawie naprzeciw piecyka.

Szukamy podróżnego ekwipunku – wyjaśniła uprzejmie Kadara.

Rozejrzyjcie się więc.

Brede wpatrywał się w kontuar, a Kadara zaczęła od baryłek.

... wwwrrrr...

Dorrin spojrzał na psa i przełknął, wyczuwając ból zwierzęcia. Brede i Kadara systematycznie uzupełniali swoje potrzeby. Podszedł do kontuaru.

... wwrrrr...

Z westchnieniem schylił się do pieca i przykucnął obok gorącego żelaza i psa.

Boli cię, panienko? – przemówił cicho.

Jest po prostu stara. – Głos właściciela sklepu pozostał bezbarwny.

Mogę ją pogłaskać?

Jasne. Jest trochę zdziwaczała.

Dorrin skierował myśli ku psu, wyczuwając w jego ciele infekcję i starość.

... wwrrrr... – ogon psa uderzył o deski podłogi.

Jego dłonie bardzo delikatnie poczochrały kosmatą brązową sierść pomiędzy uszami, kiedy próbował złagodzić dolegliwości zwierzaka. Odrobina ładu z pewnością nie zaszkodzi.

Wilgotny język przesunął się po jego nadgarstku.

Spokojnie, już, już...

Pies zamachał ogonem. Dorrin raz jeszcze pogładził psi łeb i wstał.

Za chwilę poczujesz się lepiej, panienko – powiedział cicho.

Suka otworzyła teraz ślepia, obserwując, jak żylasty rudzielec idzie do kontuaru.

Lubisz psy, chłopcze?

Dorrin spojrzał w stronę sprzedawcy o bezbarwnym głosie.

Nigdy żadnego nie miałem – wyznał. – Ale naprawdę je lubię. Ta wydaje się miła.

Najlepszy pies na ptaki, jakiego kiedykolwiek miałem. Zestarzała się po prostu. – Mężczyzna poruszył się na stołku, ale nie wstał.

Znowu zapanowała cisza, podczas gdy Dorrin przyglądał się niedużym prostokącikom suszonej podróżnej żywności, owiniętym w papier i zanurzonym w czymś w rodzaju wosku.

Sery są w chłodni na końcu.

Za plecami słyszał cichą rozmowę Brede’a i Kadary na temat sprzętów kuchennych.

A konie, panie? Czy jest gdzieś w pobliżu stajnia...

No chyba. – Krótkie prychnięcie. – Mąż mojej siostry prowadzi ją dla Rystela.

Dorrin uśmiechnął się lekko.

Macie jakieś sakwy? Może jakiś starszy komplet?

W połowie lady. Niektóre tam, niektóre na spodzie.

Dorrin posłuchał wskazówek. Jeden komplet był praktycznie nowy, ogromny i wykonany z twardej, sztywnej skóry. Odłożył torby na bok i wybrał drugą parę, ale odsunął ją szybko, kiedy poczuł białawą czerwień, która oznacza chaos. Chociaż wyczuwał chaos tylko w związku z uzdrawianiem, nie było wątpliwości, że torby miały związek z chaosem. Trzeci komplet był zdatny do użytku.

W końcu wyciągnął spod kontuaru zakurzoną parę. Choć skóra była poplamiona, a brązowe okucia miejscami wgniecione, Dorrin pokiwał głową.

Masz dobre oko. Są też tanie. Jak dla ciebie, srebrnego.

A ile kosztują te grube?– zapytał od niechcenia Dorrin.

Tamte? Będziesz do nich potrzebował konia pociągowego. Pół złotego.

Dorrin zacisnął wargi. Miał wprawdzie dość pieniędzy na tańsze sakwy, ale nie wiedział, czy starczy mu na prowiant, i naprawdę potrzebował czegoś nieprzemakalnego. Nie podobało mu się też kupowanie towarów, dopóki nie ma konia, który je poniesie. W przeciwieństwie do Brede’a martwił się o takie szczegóły.

Potrzebuję czegoś nieprzemakalnego.

Hmm...

Chwilę później na zniszczonej drewnianej ladzie pojawił się kwadrat ciemnej materii.

Nic frymuśnego. Po prostu dobry materiał zamoczony w wodoodpornym środku. Prawdopodobnie ciut przymały dla takich jak twój przyjaciel. – Sprzedawca wskazał ramie niem w stronę Brede’a, który stał przed baryłką, z której wyciągał nieduże woreczki. – Nie mógłbym więc żądać zbyt wiele. Powiedzmy... pół srebrnego.

Dorrin pokiwał głową. Z tego, co dotychczas widział w Candarze, będzie tego potrzebował.

Panie sprzedawco? – zapytał Brede swym głębokim, uprzejmym głosem.

Ja bym je wziął – poradził mężczyzna Dorrinowi. – Tak, paniczu? – Jego głos ponownie stracił barwę, kiedy zwrócił się do wysokiego blondyna.

Dorrin przysunął się do Kadary.

Co zrobimy z żywnością?

Pomyślałam, że podzielimy koszt na posiłki. Wszystko ponad to każdy kupuje sobie sam. Mówiłam już Brede’owi. – Uśmiechnęła się. – Zgodził się.

Nie mam tyle – powiedział Dorrin.

Wierzę, znając twojego ojca. – Kadara spojrzała na baryłki.

Dorrin wzruszył ramionami i wrócił do drugiego kontuaru, omijając Brede’a i sprzedawcę.

... wwrrrr...

Podszedł z uśmiechem i pogłaskał psa, dodając kolejną porcję ładu i pokrzepienia. Psina machnęła ogonem. Może mu się tylko wydawało, ale jej oczy patrzyły żywiej.

Grzeczna dziewczynka – powiedział, po czym powrócił do wybierania dwóch podłużnych pakunków z chłodni, na których w bursztynowym wosku wydrapano słowa „żółty ser”.

Czego jeszcze potrzebował? Miał grubą kurtkę, śpiwór, rękawice, zapasowe buty, ubranie, które ośmielił się zabrać, niewielką sakiewkę z lekami, a teraz jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy i sakwy. Jego jedyną bronią była laska. Miał wprawdzie, rzecz jasna, nóż u pasa i kozik do rzeźbienia, ale to były narzędzia, nie broń. W żadnym razie nie mógłby nosić miecza, nie przy konflikcie, jaki powodowała ostra broń.

Może jeszcze trochę suszonej żywności, zdecydował, na wypadek gdyby się oddzielił od reszty. Dodał do sera kilka paczek z kontuaru i położył je obok płaszcza i sakw.

Brede przyglądał się większym torbom, a sprzedawca podszedł wzdłuż kontuaru z powrotem do Dorrina.

Wszystko razem dwa srebrne i dwa.

Chłopak pogmerał w sakiewce, ciągłe nie nawykły do wyprawionego skórzanego portfela, i wydobył dwa srebrne pensy i dwa miedziaki. Podał monety przez ladę.

Chcesz to zapakować do tych sakw?

Tak byłoby najlepiej.

Dorrin obejrzał się na psa, który uniósł łeb. Podniósł się z wysiłkiem, po czym usiadł i popatrzył na niego.

Chłopcze, jak to zrobiłeś?

Co takiego?

Stella. Biedna suka nie mogła się ruszać.

Dorrin zarumienił się.

Dzieciak Recluce?

Pokiwał głową, odkrywając, że nie jest w stanie skłamać.

Nie mów nikomu. Nie jesteście mile widziani.

Dorrin czekał.

Chłopcze?

Podniósł wzrok.

Twoja reszta. – Sprzedawca odliczył miedziaki na jego dłoń i dodał drewniany żeton. – Daj to Gerinowi. Jest w stajni. Powiedz mu, że ja cię przysłałem. Hertor... to ja. – Podniósł na ladę częściowo wypełnione torby. Dorrin skinął głową i wziął skórzane torby.

Dziękuję. Mam nadzieję, że jest jej lepiej. – Wskazał głową na sukę. – Może ciepło od pieca coś pomoże.

Najlepszy pies na ptaki, jakiego kiedykolwiek miałem – powtórzył mężczyzna po cichu. – Powiedz Gerinowi. Nie chwał się tym nikomu, młodzieńcze.

Nie będę, panie. – Dorrin skłonił się uprzejmie i cofnął.

Na końcu lady Brede trzymał w górze ciężkie sakwy. Dorrin odwrócił się do Kadary, która patrzyła na psa, jakby podsłuchała cichą rozmowę z właścicielem sklepu.

Idę do stajni.

Będę potrzebowała trochę pieniędzy.

Ile? – Dorrin raz jeszcze pogmerał w sakiewce.

Chyba jakieś pięć miedziaków. Podał jej monety.

Powiedz, jak będziesz chciała więcej.

Tamte kosztują dwa srebrne, paniczu. – Głos mężczyzny na powrót stał się bezbarwny, kiedy zwrócił się do Brede’a.

Dorrin wyszedł na chłodny wiatr i zamknął za sobą ciężkie dębowe drzwi. Przystanął na szczycie drewnianych schodów. Czy to mądrze zostawiać tamtych?

Obok, kierując się w stronę portu, przeszła kobieta okutana w zniszczony skórzany płaszcz, bez rękawic, z dłońmi czerwonymi z zimna. Ku Ryessie zmierzały trzy skrzypiące wozy. Po obłoconych kocich łbach starszy mężczyzna, łysy i przysadzisty, toczył z wysiłkiem baryłkę w stronę bocznych drzwi.

Z głębokim westchnieniem młodzieniec podrzucił plecak na ramieniu, przytrzymał sakwy i z laską w dłoni ruszył po schodach, a potem w prawo, ku stajni.

Od strony portu dobiegł dźwięk gwizdka. Dorrin przyglądał się frontonom domów, dopóki wzrok i nos nie poinformowały go, że zbliża się ku stajni, która pomimo chłodu pachniała jak stajnia. Dorrin musiał równie uważnie patrzeć pod nogi, jak wypatrywać Gerina. Na tyłach jakiś mężczyzna taszczył bele siana ze stosu do dwukółki.

Bardzo przepraszam... – zaczął Dorrin.

Chcesz czegoś... to pomóż – burknął spocony chudzielec. Brede’a i Kadary nie było w pobliżu.

Masz zamiar tam stać?

Dorrin położył swój ekwipunek w pustym boksie i dźwignął ciężką belę na wózek.

Tu będzie dobrze?

Świetnie. Następną połóż w poprzek.

Dorrin ułożył jeszcze dwie bele.

Bardzo dobrze. Jeśli chcesz, robota jest twoja.

Dorrin pokręcił głową.

O co chodzi? Nie chcesz? Dobrze pracujesz, a nie tak łatwo znaleźć pracę.

Wybaczcie, panie, ale tak naprawdę szukam konia. Przysłał mnie Hertor. Czy to wy jesteście Gerin? – Dorrin zaczerwienił się z powodu nieporozumienia.

I dźwigałeś siano?

Wyglądało na to, że potrzebujecie pomocy.

Chudy mężczyzna pokręcił głową.

Jasne. – Jego twarz zesztywniała. – Wielu ludzi mówi, że przysyła ich Hertor.

Dorrin pogmerał w kieszeni i wydobył w końcu drewniany żeton.

Gerin znowu pokręcił głową.

Jesteś za młody, żeby kupować konia.

Nie bardzo mam wybór. – Dorrin podniósł plecak, laskę i sakwy.

I o wiele za młody, żeby podróżować w pojedynkę.

Mam dwoje przyjaciół. Oni też będą potrzebowali wierzchowców. Są jeszcze w sklepie Hertora, wybierają zapasy.

Głupcy... powinni najpierw zaopatrzyć się w konie. Jak mają zamiar dźwigać cały ten majdan?

Dorrin nie odpowiedział.

Chodź. Pokażę ci, co mam. Dobrze jeździsz?

Utrzymam się w siodle, nic więcej – powiedział Dorrin. Czuł się bardzo niezręcznie, zmuszony do wyznawania kolejnych swoich niedociągnięć.

Hmm... – Chudzielec poszedł na tyły, w stronę frontowych drzwi stajni. Ominął wrota, które obwisły na zawiasach i wbiły się w twarde klepisko z gliny.

Dorrin podążył za Gerinem, zastanawiając się, co robi sam w tym dziwnym kraju, w dziwnej stajni, z tym mało przyjaznym człowiekiem. Chociaż... jaki miał wybór? Lortren nie powiedziała za wiele, tyle że Dorrin nie może powrócić aż do następnego lata, dopóki nie odwiedzi Fairhaven i dopóki się nie dowie, dlaczego musiał opuścić Recluce. Zaczerpnął głęboko tchu i natychmiast tego pożałował, kiedy minęli odsłonięty rynsztok.

Patrz, gdzie idziesz.

Wydawało się, że, nic innego nie robi, ale szedł jeszcze ostrożniej, omijając śliskie rozmokłe zagłębienia w glinianym klepisku.

Tutaj. Dwa złote to najlepsza cena, nawet dla Hertora.

Dorrin spojrzał na konia w boksie – czarnego z białą plamką na czole.

... Jiihhhaaa... iii...

Koń próbował szczypać, ale Dorrin zarzucił na zwierzę sieć myśli, usiłując je uspokoić, i odkrył, że to klacz. Pozwoliła pogładzić się po szyi – na tyle tylko mógł sięgnąć ponad drzwiami boksu.

Myślałem, że nie znasz się na koniach.

Bo nie znam.

Dlaczego Hertor dał ci żeton?

Nie wiem.

Dał ci żeton i nie wiesz dlaczego?

Z powodu psa – odparł przyparty do muru Dorrin.

Stelli?

Nie wiem, jak się nazywa. Leżała przy piecu.

I?

Chyba jej trochę pomogłem.

Ciągle żyje?

Siedziała, kiedy wychodziłem.

Gerin pokręcił głową.

Jesteś uzdrowicielem?

Tylko uczniem.

To wszystko wyjaśnia.

Dorrin był zdumiony. Co jest takiego dziwnego w byciu uzdrowicielem? Z pewnością w Candarze są uzdrowiciele.

Może mógłbym wziąć półtora złotego, ale musiałbyś dodać jednego za siodło i derkę.

I uzdę? – zapytał czujnie Dorrin.

Też.

Dorrin siodłał czarną klacz pod okiem Gerina, kiedy pojawili się Kadara i Brede.

To moi przyjaciele.

Nie wiem, czy mam coś, co uniesie tego młodego olbrzyma. – Głos Gerina znowu stwardniał, choć słowa były uprzejme, kiedy zwrócił się do Brede’a. Handlarz końmi obrzucił wzrokiem długi, ciężki miecz.

Nie jestem taki ciężki, na jakiego wyglądam – odpowiedział łagodnie Brede.

Będziemy wdzięczni za wszelką pomoc – dodała Kadara, a jej głos był również łagodny.

Gerin zerknął na Dorrina, który wyglądał mizernie nawet przy Kadarze, potem na Brede’a i z powrotem na ucznia uzdrowiciela.

Mam dużego wałacha – powiedział w końcu. – Jest silny, choć niezbyt bystry. I jeszcze jedną klacz.

XIX

Oooooo... – Dorrin skrzywił się, zsiadając z konia. Nigdy już nie będzie w stanie usiąść na twardej powierzchni. Powoli gmerał przy paskach plecaka.

Brede płynnym ruchem zeskoczył ze swego wałacha, uwiązał konia i zaczął odpinać paczki.

... Jihhhhaaa...

Dorrin przeprosił klacz.

Kadara już rozładowała bagaże, uwiązała konia do słupka na południowym końcu zajazdu, zaniosła paczki do paleniska we wnętrzu pozbawionego okien kwadratowego budynku i wróciła.

Powinieneś spędzać więcej czasu na ćwiczeniach i z końmi, zamiast rzeźbić machiny, które nigdy nie zostaną zbudowane.

Dorrin zacisnął wargi i dalej odpinał plecak, po czym położył go obok bagaży Brede’a i za przykładem wyższego mężczyzny poprowadził klacz po kamiennej rampie do strumienia.

Słońce schowało się za wzgórzami i temperatura spadła. Pomimo grubej kurtki z wełnianą podpinką Dorrin drżał, a w jego nogach na przemian pulsował palący ból od jazdy i chłód późnego popołudnia.

Jak daleko jeszcze? – Zatrzymał się przy Brede’em i pozwolił klaczy pić chłodną wodę.

Dopiero zaczęliśmy, Dorrin. W tym tempie tylko do Vergren mamy jeszcze co najmniej pięć dni.

Nadal nie rozumiem, dlaczego musimy jechać do Fairhaven.

Ponieważ Lortren powiedziała, że ja i Kadara musimy – odrzekł Brede. – Nie wiem, co powiedziała tobie. – Powstrzymał łapczywe chłeptanie wałacha. – Nie pozwól swojej klaczy pić za dużo naraz. – Cofnął się, prowadząc wałacha po rampie i ubitej ziemi, która zaczynała zamarzać.

Lortren powiedziała Dorrinowi tylko, że musi odwiedzić Fairhaven i odnaleźć siebie, cokolwiek to znaczyło.

Odciągnięcie klaczy od lodowatego strumienia, który bulgotał na wygładzonych kamieniach, wymagało wysiłku. Najwyraźniej miejsce do picia zrobione było przez człowieka, bo brzegi strugi ponad wodnym oczkiem były strome i skaliste, a Dorrin z klaczą stali na łagodnym zboczu opadającym do strumienia i otoczonym kamiennym murkiem – poza samą rampą, która wznosiła się pomiędzy ściankami na wyższe tereny przy zajeździe.

Kiedy Dorrin wspinał się z powrotem po rampie, spojrzał na południe i przebiegł wzrokiem zarysy szczytów wzgórz. Zatrzymał się na nierównym terenie nad rampą i węszył w powietrzu, ale wydawało się jedynie chłodne i wilgotne, z nikłym odorem mokrych liści i gnijącej ściółki. Wybiegł zmysłami w stronę wzgórz.

... Jiiihhaaa... iii... – zaprotestowała klacz.

Dorrin zmarszczył brwi, usiłując skupić się na tym, co czuł. W końcu ruszył ku zajazdowi, pozostawiając część myśli na niższej partii wzgórz ponad drogą.

Dorrin, możesz poszukać trochę patyków na podpałkę? Są tu tylko wielkie kłody. – Kadara wskazała stos drewna przy prostym otwartym palenisku. Przed sobą miała garnek na gulasz kupiony w Tyrhavven.

Dorrin uśmiechnął się nieznacznie. On pewnie nigdy by nie pomyślał o noszeniu rondla przypiętego na końskim grzbiecie.

Dorrin? Prosiłam o podpałkę...

Przepraszam... Mamy kłopoty.

Kłopoty? – zapytał Brede i po raz pierwszy zabrzmiało to cokolwiek tępo.

Na tym wzgórzu jest trzech bandziorów. Obserwują nas. Nie sądzę, żeby mieli łuki, ale czekają, żeby nas zaskoczyć.

Skąd wiesz... – zaczął Brede.

Kadara gestem nakazała ciszę.

Co teraz robią? W tej chwili?

Dorrin zmrużył oczy, ze wszystkich sił próbując wyczuć zbójów.

Zaczynają schodzić ze wzgórz. Chyba w stronę koni. Tylko trzech.

Mają konie?

Nie wyczuwam żadnego.

Wyjdź i sprawdź konie, Brede. Tego właśnie chcą.

Ale... – zaprotestował Dorrin.

Ty trzymaj się z tylu. Daj znać, czy mają coś oprócz mieczy. Albo jeśli pojawi się ich więcej.

Kadara przypasała obie klingi i spojrzała na Brede’a, którego dłonie już sięgały do wielkiego miecza, jakby chciał się upewnić, czy jest na swoim miejscu.

Zanim dotarli do koni, spomiędzy nagich drzew po przeciwnej stronie zamarzniętego pasa gliny, który był szlakiem do Vergren, wyłoniły się trzy postaci. Brede szedł ku nim z Kadara u boku. Dorrin chwycił laskę i podążył za nimi. Brede zatrzymał się.

Nie sprawimy kłopotu, podróżni – wychrypiała środkowa postać, brodaty mężczyzna niemal tak wysoki jak Brede i niemal trzydzieści funtów cięższy, z wydatnym brzuchem. – Pozwolicie nam tylko wziąć konie i puścimy was wolno. Nawet tę damę. Tylko spokojnie. – Kiwnął mieczem w stronę koni.

Kadara prychnęła cicho.

A może schowacie te wykałaczki i po prostu wyniesiecie się stąd?

Och... może tobie nie pozwolimy odejść. Kobiety z charakterem to rzadkość... w dzisiejszych czasach. – Uśmiechnął się pożądliwie, ukazując poczerniałe zęby.

Dwóch niższych mężczyzn, również brodatych, jeden z matowymi blond włosami, drugi z tłustymi czarnymi, uniosło miecze.

Ogromna klinga Brede’a zalśniła w bladym świetle. Miecz Kadary opuścił pochwę równie szybko i cicho.

Nie chcecie tego naprawdę, młodzi ludzie. Wy z Recluce nie możecie tak sobie zabijać dla samego zabijania. – Wysoki bandyta roześmiał się ochryple.

Dorrin, trzymając swoją laskę, żałował teraz, że więcej nie ćwiczył. Ale skąd mógł wiedzieć, że tylu ludzi naprawdę lubi zabijać? Przez długą chwilę na wykarczowanym terenie przez zajazdem panowała cisza, nie licząc świszczącego oddechu czarnowłosego bandziora.

Więc... naprawdę nie macie zamiaru się poddać. – Olbrzym wzruszył ramionami i obrócił się lekko. – No cóż, warto spróbować.

Wysoki mężczyzna skręcił w półobrocie i rzucił się ku Kadarze.

Brede zamachnął się, nie na dużego, ale najmniejszego blondyna w postrzępionej niebieskiej opończy. Dorrin patrzył zdumiony, jak po dwóch uderzeniach jasnowłosy bandyta pada martwy, a Brede naciera na czarnowłosego napastnika. Ogromny miecz śmigał jakby był patykiem. Dorrin otworzył usta, kiedy miecz wypadł z dłoni wysokiego bandziora, a on sam chwiał się w półmroku niczym zmurszały dąb, aż w końcu padł na ziemię.

Kadara zamachnęła się na czarnowłosego, który okrążył z daleka Brede’a i zbliżał się teraz do Dorrina.

Chłopak mocniej chwycił laskę. Czekał, przełykając nerwowo. Wiedział, co ma się wydarzyć, i miał nadzieję na cud.

...uzdrowiciel! – Bandyta pochylił się i skoczył ku Dorrinowi.

ooochhh...

Linia ognia przeszyła ramiona Dorrina, mimo iż laska ominęła bandytę, uderzając w zamarzniętą ziemię. Chłopak patrzył ogłupiały, jak miecz Kadary tnie raz jeszcze. Wokół nich leżały rozciągnięte ciała.

Lepiej poćwicz trochę z tą laską, Dorrin – zauważył Brede.

Kadara spiorunowała olbrzyma wzrokiem.

Nic ci nie jest? – zapytała.

Dorrin obejrzał rozcięcie w rękawie i czerwoną linię na skórze.

To tylko powierzchowne cięcie, ale kurtka zniszczona.

Skóra i podpinka prawdopodobnie ocaliły ci ramię.

Dorrin oparł się na lasce, ciągle zdumiony szybkością wydarzeń. Kadara klęczała przy czarnowłosym mężczyźnie, przeszukując ciało.

Niewiele tego. Złoty naszyjnik, srebro i parę miedziaków. – Brede już odarł pozostałych dwóch z kosztowności, włączając w to miecze.

Dorrin skrzywił się. Obszukanie ciał było rozsądne, aczkolwiek sama myśl o tym paliła nieprzyjemnie. Potarł czoło, ale pulsujący ból nie ustępował.

Klingi nie są wiele warte, ale możemy je sprzedać albo nauczyć Dorrina, jak się nimi posługiwać.

Laska... muszę tylko lepiej... – Dorrin wyprostował się. – A co z ciałami? Ziemia jest zamarznięta.

Brede uśmiechnął się krzywo.

Zostawiłbym ich w lesie. Duże koty pewnie są głodne.

Kadara znowu obrzuciła go ostrym spojrzeniem z ukosa.

Wytarła miecz o podartą niebieską opończę i na powrót umieściła go w pochwie.

Dorrin? Mógłbyś sprawdzić, czy ktoś jeszcze czai się w lesie?

Uzdrowiciel odetchnął głęboko, ale wiedział, że prośba jest rozsądna, wysłał więc myśli za drogę ku pobliskim drzewom. Ból głowy nie był zbyt silny, ale wysiłek sprawił, że łzy napłynęły mu do oczu. Zachwiał się i wrócił do siebie.

Nic... nic w pobliżu.

Brede i Kadara pokiwali głowami i ruszyli w przeciwnych kierunkach.

Zanim Dorrin zebrał siły i myśli i oczyścił ranę, Brede niósł już drugie ciało po łagodnym zboczu za drogą, z dala od zajazdu, a Kadara rozpaliła ogień w staroświeckim palenisku. Sionce opadło zupełnie za niższe wzgórza na zachodzie, kiedy Dorrin wszedł do zajazdu z naręczem patyków grubości palca.

Dzięki. Użyję ich później albo rano. Mógłbyś jeszcze raz napoić konie. Tylko trochę. – Rudowłosa nie podniosła wzroku znad przygotowywanego gulaszu.

Pojenie zabrało dużo czasu, bo konie były uparte, tak że gulasz był gotów, kiedy wrócił. Brede siedział na końcu kamiennej ławy.

...tu... uhhuuu...

Dorrin drgnął.

To tylko sowa – odezwał się cicho Brede. – Chyba polują wcześniej, kiedy jest zimno. Nocą jest pewnie zbyt zimno dla gryzoni.

Masz.

Kadara podała Dorrinowi kubek wypełniony czymś gorącym i brązowym. Drugi wręczyła Brede’owi.

Dziękuję. – W głosie Brede’a brzmiała stosowna wdzięczność.

Dziękuję – powtórzył za nim Dorrin świadom, że brzmi to jak echo.

Proszę bardzo. Jedzcie już. – Kadara napełniła własny kubek.

Przez jakiś czas słychać było tylko przeżuwanie twardych podróżnych sucharów i przytłumione siorbanie gulaszu.

Dorrin odstawił swój kubek, po czym wziął nóż do rzeźbienia i kawałek drewna. Kilkoma zręcznym cięciami wystrugał prymitywną igłę. Potem zdjął pikowaną zimową kurtkę i końcem noża zrobił w wierzchniej warstwie niewielkie dziurki w równych odstępach. Zjadł trochę gulaszu i za pomocą drewnianej igły, najdelikatniej jak umiał, przeplótł przez otworki cienki rzemyk.

Sprytnie... – wymamrotał Brede po kolejnym kęsie gulaszu i chleba. Kończył trzeci kubek pikantnej brązowej potrawy.

Musiałem coś zrobić. – Dorrin znowu włożył kurtkę, pozostawiając przód rozpięty, bo ognisko całkiem znośnie ogrzewało zajazd. Powoli kończył jeść; napełnił do połowy drugi kubek i ukroił niedużą kromkę chleba. Zauważył, że ból głowy zaczyna przygasać.

Jesteś uzdrowicielem. Dlaczego nie możesz uleczyć siebie? –- zapytał Brede po dużym kęsie, którym skończył czwarty kubek brązowego gulaszu.

Dorrin wzruszył ramionami, nie zważając na skurcz ramienia. Rana nie była zainfekowana, ale wyleczenie trochę potrwa.

To nie takie proste. Niewiele trzeba, żeby wzmocnić ciało, więc rana nie ropieje, jeśli ją oczyścisz. Ale połączenie mięśni, a zwłaszcza kości, pochłania dużo energii. Krążą opowieści o nierozsądnych uzdrowicielach, którzy uratowali śmiertelnie rannych pacjentów i umarli. Pacjenci przeżyli.

Więc jaki sens w uzdrawianiu? – Brede zmarszczył brwi.

Nie jestem wielkim uzdrowicielem. Ale większość rannych w bitwach umiera z powodu infekcji, a dobry uzdrowiciel potrafi je powstrzymać. – Uśmiechnął się krzywo. – Nie możesz już walczyć w tej bitwie, ale za to stoczysz ich więcej.

Blondyn skinął głową.

To chyba ma sens.

Czasami również uzdrawianie nie jest obojętne. Kogoś na krawędzi śmierci mogłoby ocalić dość wysiłku, żeby wyczerpać uzdrowiciela, ale nie zabić go.

Brede znowu pokiwał głową, kończąc drugą kromkę chleba.

Myślisz, że będzie tak przez całą drogę do Vergren? – Kadara zerknęła w ciemność na zewnątrz.

Brede pokręcił głową.

Mało prawdopodobne. Wyższe wzgórza to zbyt otwarty teren dla rozbójników. – Wzruszył szerokimi ramionami. – Zresztą nie wiem. Cieszę się, że chociaż Dorrin wie.

...tu... uhhuuu...

Ja też – przyznała Kadara.

Dorrin, zadowolony, że przyda się trochę swoim atletycznym i sprawnie władającym bronią towarzyszom, patrzył w żar paleniska, ich niemal czerwono-białe zniszczenie, nie całkiem biało-czerwony chaos. Po chwili namysłu otworzył sakwy i sprawdził zawartość. Błysk monety przyciągnął jego wzrok, sięgnął dłonią. Na dnie lewej torby tkwił srebrny pens i jeszcze jeden drewniany żeton. Pokręcił głową i na powrót umieścił srebrnego pensa w portfelu. Po chwili włożył tam również żeton.

Co to było?

Drewniany żeton – powiedział Dorrin.

Oczy Kadary zwęziły się.

Jak to zrobiłeś, Dorrin?

Co zrobiłem?

Z końmi.

Też się nad tym zastanawiałem – wtrącił Brede. – Nikt nie był tak naprawdę zainteresowany sprzedażą, dopóki nie zacząłeś gadać z tamtym sklepikarzem.

Hertorem – powiedział w roztargnieniu Dorrin, zastanawiając się nad srebrnym pensem i żetonem.

No... – Kadara poruszyła się i utkwiła w nim spojrzenie orzechowych oczu.

Dorrin wzruszył ramionami.

Jego pies.

Co z jego psem? – W tonie Kadary pojawił się cień rozdrażnienia.

Biedaczka była stara i obolała. Miała jakąś infekcję. Wyczuwałem, jak bardzo cierpi, więc podleczyłem ją trochę.

Mówiłeś, że nie potrafisz leczyć tak dobrze. – Głos Brede’a był oskarżycielski.

Dorrin westchnął.

To nie takie proste...

Już to mówiłeś.

Psy są mniejsze od ludzi. Nie zrobiłem dla niej wiele, a bardzo cierpiała.

Kadara powoli pokręciła głową.

I za to dał ci żeton? Widziałam, jak wsuwasz go handlarzowi koni.

Nie wiedziałem, co oznacza – powiedział nieśmiało Dorrin. – Pomyślałem, że może pomóc, ale na wszelki wypadek nie chciałem o nim wspominać.

Cóż. – Brede roześmiał się lekko. – Z pewnością pomógł nam dostać konie. Kto by pomyślał, że pies może tyle znaczyć?

Dorrin zmarszczył brwi, wspominając ton głosu Hertora, kiedy mężczyzna powiedział: „Najlepszy pies na ptaki, jakiego miałem”.

Nie odezwał się i odłożył sakwy.

Posprzątajmy to. – Stanowczy głos Kadary wskazywał, że jej słowa bynajmniej nie są sugestią. – Jutro czeka nas długa jazda.

XX

Dorrin wiercił się niespokojnie w siodle. Nogi miał otarte niemal do krwi, a pośladki posiniaczone. Czy nie lepiej byłoby poruszać się piechotą? Kadara siedziała swobodnie na grzbiecie większej, kasztanowej klaczy, ćwicząc z mieczem, kiedy trzy konie stąpały ciężko po ubitej glinie. Zastanawiał się, czy powinien zrobić to samo z laską, która tkwiła w uchwycie u siodła, ale zniechęcił go kolejny skurcz nadwerężonych nóg. Przy jego braku umiejętności ćwiczenia na końskim grzbiecie prawdopodobnie skończyłyby się zranieniem Meriwhen albo jego samego. Dlaczego nazwał klacz „Meriwhen” było niezrozumiałe nawet dla niego samego, ale przecież musiała mieć jakieś imię. Nie mógł mówić po prostu „koń” albo „klacz”. Dlaczego nawet klacz potrzebuje imienia?

Spojrzał na laskę. Czy może sobie pozwolić na zaniechanie ćwiczeń? Pozwolić, żeby Kadara i Brede bronili go i patrzyli na jego nieudolność? Jedno spotkanie z bandytami, a jego ramię jeszcze się goi, podczas gdy dwoje jego towarzyszy odparło trójkę zbójów, jakby tamci nie znali się na swoim fachu.

Spojrzał na budowlę przed nimi.

To nie może być twierdza starego księcia Montgren.

Nieduża budowla z białego kamienia miała niecałe pięć cubitów powierzchni i mury nie wyższe niż piętnaście cubitów, usadowiona była jednak na spłaszczonym szczycie wzniesienia, które rozciągało się na setki cubitów z każdej jej strony. Wzniesienie pokryte było tylko trawą, długą i zmatowiałą od wiatru i niepogody. W dolinie leżało Vergren, niskie kamienne mury nadgryzione zębem czasu, ale najwyraźniej nietknięte. Popołudniowe niebo znaczyły wysokie białe chmury, a słońce dotykało jego pleców przyjemnym ciepłem.

W czym problem? – Brede zawrócił wałacha z powrotem do Dorrina.

Kadara jechała przy nim, jej krótkie rude włosy powiewały na wietrze.

Nikt nigdy nie wspominał... – Dorrin wskazał ręką, ale obliczał w myślach, ile sił trzeba było, aby wznieść cytadelę.

Hm, tam jest twierdza i czyjś dom. Złóżmy im wizytę. – Pogodny głos Brede’a poniósł się echem przez górskie pasmo. Duża dłoń w rękawicy wskazała biały sztandar o czerwonawym zabarwieniu, powiewający na wieży.

Ja rezygnuję, dzięki – powiedział Dorrin. – Raczej poszedłbym do miasta.

Naprawdę myślisz, że namierzaliśmy wjechać do twierdzy białego maga? – zapytała Kadara.

Dorrin zaczerwienił się. Dlaczego zawsze brał Brede’a tak poważnie? Bo jego słowa brzmią tak szczerze? Chłopak szarpnął wodze i stłumił jęk, kiedy klacz ruszyła naprzód, a uda przypomniały mu, że nie urodził się na jeźdźca. Przytrzymał laskę w uchwycie i nie obejrzał się za siebie, obawiając się, że Kadara znowu się z niego śmieje.

Dlaczego zawsze dawał się nabierać na śmiertelnie poważne stwierdzenia Brede’a? Dlaczego tak trudno mu się śmiać?

Zacisnął wargi, nie chcąc odpowiadać na te pytania i pragnąc zapomnieć o pulsującym bólu w nogach.

Skierowali konie w prawo, drogą w dół ku Vergren.

Ciekawe... co się stało ze starą twierdzą księcia... – wymamrotał Dorrin, kiedy się zrównali.

Dlaczego? – zapytał uprzejmie Brede.

Hm... Wszystkie zapiski założycieli wspominają o twierdzy księcia, ale jasne jest, że to biali magowie wznieśli ją po jego śmierci – wyjaśnił Dorrin. – Prefekt Gallos nadal tam rządzi, a książę Hydlenu nadal włada Hydolarem. To znaczy całym Hydlenem. Wszystko to jest raczej dziwne.

Brede spojrzał na Kadarę i z powrotem na Dorrina.

Lortren to wyjaśniała.

Dorrin prawdopodobnie myślał wtedy o machinach – zauważyła Kadara.

Chudy rudzielec zarumienił się.

To kwestia praktyczna – orzekł Brede. – Fairhaven przejęło Montgren, bo leży tak blisko. Magowie tak naprawdę nie rządzą innymi księstwami. Mają po prostu traktaty i porozumienia. I zbierają opłaty za utrzymywanie dróg.

Głupota – mruknął Dorrin. – Kto zechce tyle podróżować?

To nie głupota – warknęła Kadara. – Recluce ma Ocean Wschodni. To nic więcej jak szlak podróżny.

Dorrin wiedział, że ma rację i że złości go jazda drogą, która nawet nie jest głównym szlakiem. On miał obolałe nogi i uda, a Kadara i Brede mieli siebie. Kiedy pojawiły się drewniane bramy Vergren, ściągnął wodze Meriwhen i pozwolił dwójce towarzyszy pojechać przodem.

Mimo iż drewniane bramy miasta były ciężkie, a naoliwione zawiasy dwa razy grubsze niż przedramię Brede’a, oparto je o szary kamień. Nie były otwierane od lat, tyle tylko żeby zawiasy nie zardzewiały. Jedna tylko strażniczka siedziała za blankami w górze, przyglądając się koniom i jeźdźcom. Otaczało ją wrażenie bieli, ale wyraz twarzy się nie zmienił, kiedy trójka przejechała przez wrota. Kopyta Meriwhen stukały na kamieniach.

Dokąd?

Zaczniemy od środkowego placu – odrzekł Brede. – Wszystkie miasta takie mają.

Prawą stroną wąskiej ulicy szły dwie kobiety w wysokich butach, spodniach i grubych bezkształtnych koszulach. Każda niosła duży kosz z mokrym praniem. Nie podniosły wzroku ani nie odezwały się, kiedy jeźdźcy mijali je.

Dorrin zerknął w dół ulicy, ale – w przeciwieństwie do dróg Fairhaven – nie było na niej śmieci, błota, jedynie ubita glina i trochę zielska rosnącego przy nierówno otynkowanych tylnych ścianach budynków. Uśmiechnął się na widok stosu końskich odchodów, mimo iż zaraz pojawił się młodzik z szuflą, żeby je usunąć. Chłopiec omijał wzrokiem konie i czmychnął z powrotem ku drzwiom.

Spokojnie – szepnęła Kadara.

Jakby na przekór z ulicy przed nimi wyłonił się koń ciągnący wóz z naoliwionego, ale nie pomalowanego dębu; koła o długich szprychach były okute żelazem.

Wiii-oohh!

Na wozie równym rzędem stały zakryte kosze. Woźnica miał na sobie takie same bezkształtne spodnie i koszulę jak praczki. Brede ściągnął wodze, a za nim Kadara i Dorrin, podczas gdy woźnica kierował się ku wąskiej głównej ulicy.

Wuuu... huufff...

Dorrin poklepał Meriwhen po szyi.

Spokojnie, malutka, spokojnie. – Wysłał przed siebie zmysły, dotknął koszy i pokiwał głową: ziemniaki.

Pojechali za wozem na południe, w stronę wyrwy między tynkowanymi budynkami z kamienia. Na środku placu stała płaska kamienna platforma otoczona z trzech stron niskim ceglanym murem zwieńczonym łupkowymi dachówkami. Teren wokół wyłożony był równymi czerwonymi cegłami, które biegły dwadzieścia cztery cubity do kamiennego obramowania tworzącego równy kwadrat.

Na północnej stronie, naprzeciw placu, stłoczyły się trzy budynki wyglądające na sklepy handlarza wełną, rzeźnika i bednarza. Południową pierzeję zajmowała długa wąska budowla bez określonego charakteru. Po stronie zachodniej stała karczma. Niedawno namalowany znak głosił zielonymi literami: Złoty Baran. Pod starym świątynnym pismem wymalowano złotego tryka.

Brede przypatrywał się zielono-białym markizom ocieniającym polakierowane podwójne dębowe drzwi.

Za drogo.

Najwyraźniej – dodała Kadara.

Obok starszego brązowego wałacha stanął dobrze zbudowany mężczyzna w mundurze, z obosiecznym mieczem w uchwycie na ramieniu.

Brede ściągnął wodze.

Najmocniej przepraszam...

Głośniej, olbrzymie.

Kwatery? Gdzieś taniej niż...? – Brede skinął w stronę Złotego Barana.

Skręć tam za rogiem. Po drodze będzie mnóstwo miejsc. – Najemnik wskazał na południowy róg placu, nadął policzki, jakby chciał splunąć do rynsztoka, po czym spojrzał w stronę nie oznakowanego budynku i przełknął.

Dziękuję.

Nie dziękuj – mruknął brodacz, odwiązując konia.

Farmerski wóz, skrzypiąc, okrążył plac, i zniknął z oczu na południowo-zachodnim rogu. Kilka osób spacerowało po podwyższonych kamiennych chodnikach przed budynkami p]acu.

Idziemy? – zapytał Brede.

Dorrin spojrzał na porządnie wymalowaną i czysto utrzymaną gospodę, ze strachem myśląc, gdzie mogliby się zatrzymać w ładzie za niewygórowaną cenę. Dobre pół kaya w dół ulicy, po przepytaniu w Pozłacanym Kuflu i Rozkoszy Podniebienia, znaleźli się przy Trzech Kominach.

Ile za miejsce do spania? – zapytał Brede.

Miedziaka za noc, za wspólny pokój. Jest siennik, koce musicie mieć swoje. Na ciemność, możecie spać na gołych deskach, jeśli nic nie macie. – Chuda kobieta obrzuciła spojrzeniem trójkę przybyszów.

A stajnia?

Dwa za noc, tylko siano i woda. Bez owsa.

Co z jedzeniem?

Dużo i dobre. Zupa i chleb. Żółty ser. Piwo albo miód. Trzy miedziaki na głowę za zupę i chleb. Dodatkowy za ser i dwa za piwo albo miód. Jednego za sok z jagód krasnokrzewu.

Hm... akurat jesteśmy głodni.

Dorrinowi zaburczało w brzuchu, jakby dla podkreślenia tej wiadomości.

Chuda kobieta przyjrzała im się ponownie.

Siądźcie tutaj. – Wycelowała kościsty palec w narożny stolik. – Będzie mniej kłopotów. Żadnych mieczy w domu. Zrozumiano?

Rozumiemy – uśmiechnął się Brede.

Trzy Kominy można było nazwać co najwyżej zajazdem. Miały tylko dwie sypialnie i jedną wspólną jadalnię. Dorrin osobiście wolałby zapłacić więcej i czuć się swobodniej.

Przed Kadarą pojawiła się starsza kobieta, z posiwiałymi włosami przyciętymi na tyle krótko, że odsłaniały długie uszy, w świeżo wypranym, choć zszarzałym fartuchu noszącym ślady dawniejszych plam.

To co zwykle, kochani?

Zwykle? – wyjąkał Dorrin.

Zupa, chleb i piwo. Trzy miedziaki, o wiele mniej niż gdziekolwiek w Vergren.

A sok? – zapytał uzdrowiciel.

Też trzy, ale mogę dać trochę więcej chleba.

To dla mnie sok.

To co zwykle i ser – dodał Brede.

Będziesz go potrzebował, młodzieńcze.

Tylko to co zwykle.

Kiedy służąca wycofała się do kuchni, Dorrin rozejrzał się po kwadratowej sali. Zajętych była niecała połowa stolików, pewnie dlatego, że minęło j\iż południe; przy większości siedzieli starsi mężczyźni, w milczeniu trzymając swoje kufle.

Cudowne miejsce – zauważyła Kadara.

Nie ma sensu wydawać pieniędzy, skoro nie mamy pojęcia, jak je zarobić – odpowiedział Brede.

Dorrin potarł nos, usiłując powstrzymać kichnięcie.

Aaaachuuuu...

Nie jest tak źle – zauważył z przelotnym uśmiechem Brede.

Aaa... chuuuu...

Proszę, kochani.

Trzy wyszczerbione brązowe, gliniane miski wylądowały na stole, a za nimi pojawiły się równie, wyszczerbione kubki i trzy duże, odrapane, pogięte łyżki.

A tu macie chleb.

Tak jak mówiła, Dorrinowi dostał się większy bochenek ciemnego chleba, choć najmniejszy – Kadary – miał i tak ponad dwie trzecie cubita długości. Służąca podsunęła Brede’owi nieduży trójkąt sera.

Potrzeba wam jeszcze czegoś, kochani?

Nie, dziękujemy – odparł Dorrin.

Kiwnęła głową i odeszła odebrać kufel i miedziaka od tłustego łysego staruszka.

Brede oderwał prawie ćwiartkę bochenka i przełknął go, zanim Dorrin ugryzł dwa kęsy. Kadara w tym czasie niemal skończyła swój.

Dorrin wziął cynową łyżkę i spróbował ciemnej substancji, która miała być zupą – ciepławej, słonej i gorzkiej, ale bez żadnych niebezpiecznych dodatków. Nabrał jedną łyżkę, potem drugą, pomiędzy kolejnymi łykami żując chleb.

...czym mogę służyć, wasze miłości?

Dorrin podniósł wzrok, słysząc w głosie karczmarki wymuszoną serdeczność.

Troje strażników w białych mundurach stało w drzwiach, dwóch mężczyzn i kobieta. Mężczyźni mieli gładko ogolone, surowe twarze.

Jedyny duży stół jest tam – oznajmiła chuda kobieta, wskazując prosto na nich, jak wydawało się Dorrinowi, a nie na wolny sąsiedni stół.

Strażnicy usiedli wokół stołu.

Starszy, siwowłosy mężczyzna nosił czarne koło na klapie białej mundurowej kurtki. Omiótł wzrokiem trójkę podróżnych i zatrzymał się na chwilę, jakby przypatrując się Dorrinowi. Chłopak wytrzymał jego spojrzenie, po czym spuścił oczy. Strażnik odwrócił wzrok i wskazał palcem. Przed twarzą służącej pojawił się niewielki płomyk. Kobieta odwróciła się pospiesznie, zobaczyła białe mundury i podbiegła ku siedzącej trójce.

Tak, wasze miłości?

Zupa i ser, i dobre piwo, a nie tę lurę, którą zawsze podaje Zera – polecił mężczyzna.

Dla mnie to samo – dodała kobieta.

Ostatni strażnik tylko skinął głową, zajęty czyszczeniem paznokci końcem noża z białej miedzi. Siwa służąca wycofała się wśród dymu do kuchni. Reszta jedzących świadomie ignorowała białych strażników.

Dorrin oblizał wargi, kiedy strażniczka spojrzała w jego stronę.

Nie zjem cię, kotku. Jeszcze nie... – Uśmiechnęła się lubieżnie, a blizna na lewym policzku wykrzywiła się wraz z tym uśmiechem.

Odpuść sobie, Estil – warknął dowódca. – Jest o dziesięć lat młodszy. To jeden z tych pielgrzymów uzdrawiaczy.

Gdzie był, kiedy potrzebowałam leczenia?

Odpuść sobie.

W porządku.

Dorrin zerknął ku drzwiom, usiłując nie zwracać uwagi na rozmowę o zmianie straży, jakimś Jesleku i wrogości ludzi w Vergren.

...wieki później, myślałby kto, że osobiście spaliliśmy tę starą twierdzę...

Zniszczone drzwi otworzyły się z rozmachem i do środka wtoczył się brodaty mężczyzna. Do zajazdu wpadł zimny powiew wilgoci, przecinając zatęchłe ciepło.

Służąca szybko, sprawnie ustawiała przed białymi strażnikami kufle i miski.

W sam czas...

Starszy strażnik podał służącej jakąś monetę, a ona skinęła głową.

Dlaczego musimy tu jeść?

Wiesz dlaczego.

Wiem... bo musimy się wszędzie pokazywać, a poza tym wygodniej jest dla skarbca Rady, jeśli jemy tanio...

Trójka z Recluce wymieniła spojrzenia. Brede wetknął do ust resztkę chleba, a Kadara opróżniła swój kubek. Dorrin mechanicznie siorbał resztę zupy i żuł okruchy chleba, choć żołądek miał aż nadto pełny.

Chodźmy.

Dorrin sięgnął po plecak.

Do zobaczenia, kotku!

Rudzielec zaczerwienił się. Kadara wyszczerzyła zęby, a po twarzy Brede’a przemknął nikły uśmiech.

Estil...

Jest słodki, nie to co ty.

Dorrin odwrócił wzrok od ostatniego przesadnego uśmiechu strażniczki i niepewnym krokiem wyszedł w przedwieczorną mżawkę.

Najwyraźniej zrobiłeś wrażenie.

Dorrin zignorował uwagę Kadary i spojrzał w stronę barierki, gdzie zostawili uwiązane konie.

Co teraz robimy?

Poszukajmy stajni. Potem możemy się przejść na targ i rozejrzeć za zapasami na dalszą drogę.

Dorrin naciągnął na ramiona płaszcz przeciwdeszczowy i otarł krople z czoła.

Za spokojnie tutaj. Nikt nic nie mówi. Albo nie za wiele.

Jesteśmy obcy. Czego się spodziewasz?

XXI

Wysokie równiny zadrżały.

Kula jasnego światła płonęła wokół pojedynczej postaci w bieli.

Wwiiiiiiieee... rrrmmmmm...

Dym opadał ze wzgórz, które drżały w posadach wokół białego maga o lśniących białych włosach i oczach niczym odłamki słońca.

...rrrmmmmm... rummmbblle...

Ziemia wciąż drżała.

Odległa rzeka wystąpiła z brzegów i posrebrzone wody rozlały się na południe, zatapiając dawniejsze łąki. Jeszcze dalej drżały fundamenty budynków i kamienne mury. Niektóre dachy zapadły się nad nieszczęsnymi mieszkańcami. Drżały też wyższe wzgórza, przygniatając niemal swym ogromem maga, który je wzniósł. Nie zagrażały mu jednak ani wzgórza, ani lśniąca wstęga białego kamienia ciągnąca się na zachód.

...ehhhheeeeeee... kkkkrraakkkkk... krakkkk...

Po drugiej stronie Oceanu Wschodniego pięcioro mężczyzn i kobiet odzianych w czerń spoglądało w zwierciadło. Jedni potrząsali głowami, inni marszczyli brwi. Jeden, wysoki i chudy, marszczył brwi i potrząsał głową.

Wznosi góry, żeby chronić ich trakt.

Mimo to nie przygniatają go.

Czy to wynik zbyt dużej ilości ładu na Recluce?

A możemy mieć go mniej? Już płacimy wysoką cenę. – Ciemnowłosa kobieta spojrzała na chudego maga.

On będzie następnym Wysokim Magiem – odparł.

Łatwiej zostać Wysokim Magiem, niż utrzymać amulet – zauważyła kobieta.

Dym w zwierciadle wirował wokół oślepiającego punktu bieli.

XXII

Czego się spodziewał po ludziach Vergren? Zasłyszane słowa nie dawały Dorrinowi spokoju przez całe popołudnie i wieczór, podczas dziwacznego spaceru niemal idealnie czystymi ulicami naznaczonymi niewidoczną bielą, w trakcie kolacji złożonej z gulaszu niewiele gęstszego od zupy na obiad i przez prawie bezsenną noc na brudnych deskach w Trzech Kominach.

Spanie na poddaszu razem z Kadarą i Brede’em było wystarczająco trudne, ale słuchanie ich gruchania jeszcze gorsze – choć byli na tyle uprzejmi, żeby poczekać z pieszczotami, póki nie zaśnie albo nie wyjdzie rankiem.

Podrapał ślad po ukąszeniu komara pod pachą. Wprawdzie za dnia potrafił przekonać te stworzenia, żeby zostawiły go w spokoju, ale talenty uzdrowiciela nie działały najlepiej podczas snu – choć bardziej wprawni nauczyciele umieli wznieść bariery, które działały nawet wtedy.

Kiedy jechali na wschód od Vergren, wokół wirowała mgła i woda kapała z dachów na kamienie. Pojawili się mieszkańcy miasteczka – niczym duchy pradawnych aniołów wchodzili i wychodzili z mgły, ciche stąpając po kamiennych chodnikach. Stukot kopyt niósł się echem wzdłuż ulicy.

Jak spokojnie – zauważył Brede, a jego głos niemal dudnił w ciszy.

Mówiłeś to wczoraj – prychnęła Kadara.

Wczoraj też było spokojnie.

Dorrin wysłał zmysły przez mgłę i wilgoć, ale nie wyczuł nic poza niewidoczną bielą, która sączyła się pod całym miastem niczym stłumiony żal. Czy wszystkie miasta rządzone przez białych magów są takie spokojne?

A może to nieustannie cierpiący duch Vergren? Bo Montgren pomogło założycielom? Albo ludzie instynktownie chwytają się ładu?

Dorrin pokręcił głową. Biali magowie muszą mieć trochę ładu. Chaos nie mógł całkowicie nimi owładnąć, skoro Fairhaven z powodzeniem rządzi większością Candaru, od czasu gdy Creslin uciekł stamtąd. Mimo to Vergren tchnęło rozpaczą pośród swego ładu.

Meriwhen zarżała i zeszła na bok, żeby ominąć stos marmuru.

Dorrin?

...uhh... co? – Uzdrowiciel zawrócił do Kadary.

Musisz patrzeć, gdzie jedziesz. Przestań myśleć o machinach.

Patrzyłem. – Ale wyprostował się w siodle i poklepał Meriwhen po szyi.

Mury Vergren rozwiały się w porannej mgle i znikły za wzgórzami. Najgłośniejszym dźwiękiem na kamiennej drodze był stukot kopyt. Nawet owce pasły się cicho. Wyglądały jak miniaturowe chmurki rozproszone po wilgotnych górskich pastwiskach.

Brede i Kadara rozmawiali przyciszonymi głosami.

...spidlariański miecz jest za cienki, za mało stali nawet na półtora dłoni...

...nie walczyłbyś w ten sposób... użyj krawędzi...

...nadal uważam, że krótki miecz jest najlepszy na każdą okazję...

...za krótki, żeby cię osłonił...

Dorrin ziewnął. Czy po to nie śpi, żeby przysłuchiwać się technicznej gadaninie o mieczach? Poprawił się w siodle i zarzucił sieć myśli w stronę nie kończącego się pastwiska. Po wzgórzach wałęsały się tylko owce, kosmate psy i od czasu do czasu wielki kot.

...tarcze...

Nieporęczne do walki na koniu...

Uzdrowiciel ziewał, zastanawiając się, jak długo będzie trwała jazda.

Minął ranek, a chmury wciąż nisko wisiały. Górskie zbocza wyglądały identycznie, tak samo jak owce na każdej łące, od kiedy opuścili Vergren.

Jak odróżnić jedną owcę od drugiej? – mruknął Dorrin, kiedy dotarł do kolejnego górskiego grzbietu. Wąska droga opadała z falujących wzgórz, a oni cały czas jechali w górę i w dół, w górę i w dół. Przejście z ubitej gliny opadało przed nimi niemal prosto do miasteczka, gdzie wiło się po między domami niczym gładka brązowa rzeka. Na przeciw ległym krańcu miasta, tuż przy linii drzew, które mogły oznaczać prawdziwy brzeg rzeki, wyrastało kilka magazynów.

Dorrin wpatrzył się w kamień po prawej stronie drogi, na którym widniała nazwa Weevett.

Ciekawe, czy robią tu wełnę.

Pewnie tak. – Brede skinął głową w stronę kamiennego muru po lewej i pasących się za nim owiec. – Prawdopodobnie wszędzie tu gręplują i przędą.

Po co to robimy? – zapytał Dorrin.

Bo musimy dotrzeć do Fairhaven. Przecież wiesz. – Kadara podrzuciła miecz w górę i chwyciła rękojeść, po czym umieściła go w pochwie.

Nie popisuj się. Chodzi mi o to, po co w ogóle idziemy do Fairhaven?

Ponieważ musimy tam iść, jeśli chcemy kiedykolwiek wrócić na Recluce.

Dorrin musnął palcami laskę w uchwycie przy siodle.

Nigdy nie pozwolą nam wrócić, nieważne, co mówiła Lortren. Spotkałaś kiedy kogoś, kto wrócił?

Lortren – odrzekł Brede.

A oprócz niej?

Powinien był się domyślić. Oczywiście. Brede i Kadara wierzyli, że będzie im wolno wrócić. Byli wojownikami, podobnie jak białowłosa magistra. I być może pozwolą im wrócić – po okazaniu skruchy albo bezwarunkowym zaakceptowaniu celów Bractwa. Dla niego było już jasne, że ceną będzie co najmniej odrzucenie marzeń o machinach nasyconych ładem i akceptacja irracjonalnej koncepcji prawdziwego ładu.

Felthar – dodała Kadara.

Jeszcze jeden wojownik.

Co to ma do rzeczy?

Dorrin poprawił się w siodle, próbując rozprostować nogi. Meriwhen zarżała.

Dorrin mówi tylko, Kadaro, że powraca niewielu uzdrowicieli.

Ale dlaczego?

Nie wiem – odrzekł ponuro Dorrin. – Ale to prawda.

Niewiele pozostało do powiedzenia po tym stwierdzeniu, jechali więc w milczeniu na wschód, do Weevett, przez kolejne pastwiska na zboczach wzgórz.

XXIII

W wiosennym świetle od drogi bił prosto w twarze trójki jeźdźców biały blask. Dorrin jechał ze zmrużonymi oczyma, polegając bardziej na zmysłach rozciągniętych ku lekkiej bryzie, która pachniała świeżo zaoraną ziemią, niż na niewyraźnych obrazach tańczących mu przed oczami. Zmysły drgnęły, kiedy skierował je ku miastu w dolinie, więc chłopak, wiercąc się w siodle, zaczął na zmianę używać zmysłów i wzroku.

O co chodzi?

Ten blask.

Jaki blask? Jest trochę jasno, ale nie tak bardzo. – Kadara spojrzała w poranne słońce i z powrotem na Dorrina.

Rudzielec ciągle mrużył oczy.

W łagodnej dolinie przed nimi niezupełnie przypadkowo rozmieszczone białe budowle przeplatały się z białymi drogami, zieloną trawą i iglastymi drzewami niewiele wyższymi od dachów, które ocieniały.

Żadnych wysokich budynków. – Brede oderwał wzrok od bieli drogi oraz niskiej zabudowy miasta po prawej i spojrzał na zachód. – Myślałem, że magowie będą mieli wysoki dom albo dwa.

Być może bliżej centrum Fairhaven – zauważył Dorrin. – Ale niezbyt wiele. Wysokie budynki i chaos nie bardzo zgadzają się z sobą.

Dlaczego nie? – Kadara również patrzyła w bok od drogi.

Ponieważ chaos ma tendencję do osłabiania każdego surowca, a im wyższe budynki, tym więcej wsparcia potrzebują – wyjaśnił Dorrin. – Dlatego właśnie powinniśmy budować machiny.

Huhhh... ciągle martwisz się o nie? – Brede pokręcił głową.

On ciągle myśli o machinach – odezwała się miękko Kadara.

Właśnie tak – nie ustępował Dorrin. – Ład może utrzymać machiny nawet wbrew chaosowi, jeśli zostaną zbudowane z dobrej czarnej stali. Ale chaos prawdopodobnie nie mógłby wykorzystać takich machin.

Teoretycznie wszystko w porządku, ale skoro machiny są tak dobre, to dlaczego Bractwo jest im przeciwne i dlaczego tu jesteś? – Brede zmrużył oczy, patrząc w kierunku miasta, konia i wozu, który najwyraźniej zmierzał ku nim od strony Fairhaven. – Ktoś tu jedzie.

Ponieważ obawiają się ich i nie rozumieją. Machiny mogą robić jedynie to, do czego zostały wykonane...

Dorrin... już to słyszeliśmy – przerwała Kadara. – I to nie nas musisz przekonywać.

Zamknął oczy. Zamiast odpowiedzieć, po omacku szukał myślami wozu.

Wóz jest pusty, tylko z woźnicą. Chyba starym.

Zaskrzypiały nie naoliwione koła.

Najpierw w jaskrawym świetle poranka ukazała się chwiejna czarna sylwetka. Potem nabrała kształtu brązowej barwy, tworząc farmerski wóz ciągnięty przez dużego siwka o pałąkowatym grzbiecie.

Wiiii... oooooo... – Pozbawiony emocji głos woźnicy dochodził z siedziska.

Wóz toczył się ciężko lewą stroną wyłożonej kamieniem drogi, skrzypiąc tak blisko Dorrina, że mógłby sięgnąć i dotknąć bata woźnicy. Nie zrobił tego jednak, zacisnął tylko wargi.

Woźnica nie wyglądał starzej niż on czy Brede, ale dla zmysłów, które mogły – czasami – ukazywać rzeczywistość wyraźniej niż zwykły wzrok, był bardzo stary.

Dorrin strzepnął wodze, żeby dogonić Brede’a i Kadarę, bo został w tyle, kiedy wóz ich mijał. Zanim się z nimi zrównał, minął ich galopem posłaniec ubrany na biało, z czerwonym pasem na tunice. W drugą stronę przejechały jeszcze dwa wozy.

Po jakimś czasie trójka wygnańców zbliżyła się do dwóch niskich, pustych wież z białego kamienia przypominających bramy.

Dorrin przyjrzał się im, po czym zerknął na bladozielone liście rozłożystych drzew i przystrzyżonych krzewów za nimi i znowu na biały granit strażnicy, bruk oraz krawężnik. Pulsujący ból czoła ostrzegł go, że musi spróbować się dowiedzieć, dlaczego czuje się tak atakowany przez Białe Miasto, centrum tego, co zawsze było i będzie Candarem – przez pokolenia, jeśli nie nadchodzące tysiąclecia.

Jeszcze jeden wóz przejechał obok, kierując się na zachód od przedzielonej szerokiej alei, której wschodnio-zachodnie pasmo tworzyło trakt wchodzący do Białego Miasta. Naprawdę białego, bielą bardziej oślepiającą niż piaski na wschodnich plażach Recluce w środku dnia. Białego i czystego, z szarawymi granitowymi brukami, które iskrzyły się bielą w słońcu i zaledwie lśniły w cieniu.

Podążając za Brede’em i Kadarą obok starych, pustych wież, Dorrin spojrzał w dolinę, zdumiony połączeniem bieli i zieleni. Zielone liście otulały drzewa, które powinny być nieco wyższe, i drżały w lekkim wietrze, wtapiając się pomiędzy linie białych kamiennych murów i przecinających je alei. Jednak mimo wdzięku płynnych krzywych linii, szerokie drogi – wschodnio-zachodni trakt i północno-południowa droga – zdawały się przecinać miasto na cztery części niczym dwa białe kamienne miecze.

Przekroczyli niewidzialną linię, za którą niemal wszystkie budynki wydawały się białe. Środkowy pas trawy i krzewów, otoczony krawężnikiem z wapienia, rozdzielał dwa pasma alei. Była wprawdzie wiosna, cieplejsza nawet niż w Tyrhavven i Vergren, ale Dorrin nie widział kwiatów ani żadnych barw poza zielenią krzewów i traw oraz bielą krawężników i bruków. Konie i dwukółki kierujące się ku miastu jechały prawą stroną drogi, a wyjeżdżające lewą. Piesi podążali poboczem obu pasm drogi. Im bliżej środka płytkiej doliny, biel stawała się bardziej wyrazista, a zieleń blakła. Ze środka miasta wyrastała pojedyncza kamienna wieża.

Dorrin odetchnął głęboko i zarzucił sieć myśli na wiatry – i natychmiast zachwiał się gwałtownie i cofnął w głąb siebie przed wirującymi wzorami białawej czerwieni, która zdawała się wypełniać całą dolinę, skręcać i rozdzierać na strzępy całą jego istotę. Otarł rękawem nagle zroszone potem czoło. Biała magia zdawała się przenikać wszystko, od każdego zręcznie położonego przez wykwalifikowanych kamieniarzy kamienia po zieleń drzew i traw.

Dorrin ledwo pochwycił słowa Kadary skierowane do Brede’a.

Niby co mamy zamiar tam robić? I jak zdołamy podróżować dalej? Z każdym postojem rosną koszty. Nie wiem jak ty, ale mi nie zostało wiele, zwłaszcza jeżeli mamy spędzić rok w tym przeklętym kraju.

Dorrin ponownie otarł czoło i sięgnął po manierkę. Pociągnął długi łyk, wypijając niemal wszystko.

To dość proste – odezwał się Brede. – Najmiemy się u handlarza albo coś w tym rodzaju.

Za takie pieniądze? Wiesz, jak patrzą na kobietę z mieczem.

Masz lepszy pomysł? Sama mówisz, że potrzeba nam pieniędzy.

Musi być coś lepszego.

Nie mogę tu dzisiaj spać – przerwał ich dyskusję Dorrin.

Czemu nie? Tego nie możesz, tamtego nie możesz i chcesz tylko zaszyć się gdzieś i budować te głupie machiny. – Ton Kadary stał się ostry.

Zbyt wiele chaosu. – Dorrin wzdrygnął się, ponownie czując macki bieli, które zdawały się wypełzać z drogi i budynków, jak parzydełka meduzy ukrytej tuż pod powierzchnią oceanu.

To bardzo miłe i czyste miasto, Dorrin. – Kadara wskazała dobrze utrzymane trawniki na środkowym pasie pomiędzy pasmami drogi. – Nie ma powodu, żeby nie odetchnąć tu przez chwilę.

Świetnie. Wy zostańcie. Ja nie mogę. Spotkamy się gdzieś dalej.

Dorrin, to najgłupsze...

Kadara. – Brede podjechał do uzdrowiciela. – Może powiesz nam, dlaczego nie możesz tu spać? Poza chaosem?

Jest wszędzie, jak niewidzialna, ale śmiertelnie parząca meduza. Trudno mi nawet jechać i trudno patrzeć na cokolwiek, bo oczy mi łzawią i pieką. Chwilami czuję, że nie mogę oddychać.

Dorrin spojrzał na bruk i na niskie dęby, które ledwie wyrastały ponad domami. Ich pnie były jaśniejsze od drzew na wzgórzach Montgren.

Nawet z drzewami jest coś nie tak.

Musisz już odjechać czy możemy najpierw porozmawiać z jakimiś kupcami?

Chyba się trochę przyzwyczajam... ale nie sądzę, żebym tu gdzieś wypoczął.

Cudownie... nie tylko wymyśla nie istniejące machiny, ale widzi nie istniejące meduzy i dziwne drzewa.

I Brede, i Dorrin obrzucili Kadarę gniewnym spojrzeniem.

Zdarzyło mi się już zaufać jego odczuciom, Kadaro, i jeśli chcesz spać w Fairhaven sama, z przyjemnością pojadę z Dorrinem.

Kadara spuściła wzrok na koński kark.

Przepraszam. Tylko że... trochę trudno w to uwierzyć.

Dorrin uśmiechnął się szeroko, mimo że piekły go oczy.

Gdyby tak nie bolało, też bym nie uwierzył.

Czy to tylko chaos? – zapytał Brede.

Tylko? – Ton Dorrina był oschły.

Brede roześmiał się.

Punkt dla ciebie, Dorrinie.

A niech was. Mężczyźni... – mruknęła Kadara.

Musimy znaleźć handlarzy – powiedział Brede. – Myślisz, że będą gdzieś przy centralnym placu?

Skąd mam wiedzieć?

No dobrze... sprawdzimy najpierw plac.

Dorrin pokiwał głową. Plac wydawał się równie dobrym miejscem jak każde, poza tym łatwiej będzie jechać za Brede’em przez ukryte wiry chaosu. Jeszcze jeden farmerski wóz przejechał obok nich, kierując się z powrotem do Montgren.

Dlaczego po prostu nie spytacie kogoś? Wy, mężczyźni, najwyraźniej uważacie, że to wstyd pytać o drogę. O wiele łatwiej spytać, niż jechać bez końca.

Brede zaczerwienił się.

Świetnie. Ty spytaj.

Bardzo chętnie. – Kadara wysunęła się przed wałacha Brede’a i podjechała ku dwom mężczyznom rozładowującym wóz przed nie oznaczonym budynkiem. – Panowie... moglibyście mi powiedzieć, gdzie znajdę handlarzy?

Brzuchaty mężczyzna z szopą rzadkich białych włosów, które stawały przy każdym podmuchu, wrzucił na wóz worek mąki i podniósł wzrok.

Wolnych czy tych z licencją?

Tych z miasta.

To znaczy z licencją. Większość ma sklepy wokół placu handlowego.

Jestem tu pierwszy raz. Czy to blisko tego głównego placu przed nami?

To plac magów.

Drugi mężczyzna splunął do rynsztoka, po czym podniósł następny worek, unikając spojrzenia trójki jeźdźców.

Gdzie jest plac handlowy?

Jedźcie tą aleją obok Białej Wieży, aż do rozwidlenia. Prawa odnoga prowadzi do placu. – Białowłosy pokręcił głową i dźwignął kolejny worek, opierając go niemal na wystającym brzuchu.

Dziękuję.

Żaden z ładowaczy nie odpowiedział na wyrazy wdzięczności.

Kiedy trójka przybyszów ruszyła w stronę placu magów, minęli szwadron żołnierzy w białych płaszczach, którzy jak jeden mąż spojrzeli na nich lodowatym wzrokiem. Chociaż wokół każdego jeźdźca wirował chaos, Dorrin zmusił się do spojrzenia w zimne oczy dowódcy, usiłując wyglądać na zwykłego, ciekawego podróżnego. Żaden z białych strażników się nie odezwał. Trójka z Recluce również milczała; słychać było tylko stukot kopyt.

Kiedy zbliżali się do placu białych magów, Dorrin wyczuł narastający chaos i zauważył brak drzew. Zieleniły się jedynie trawy i niskie krzewy.

Coś zaskrzypiało.

Uzdrowiciel dojrzał w wąskiej uliczce człowieka w łachmanach, przykutego do ciągniętej przez siebie dwukółki, za którą szli kobieta otoczona niewidoczną bielą chaosu, ubrana całkiem na biało, i jeszcze jeden człowiek w łachmanach. Pochód zamykało dwóch uzbrojonych białych strażników.

Biała czarodziejka wyciągnęła dłoń w kierunku stosu śmieci i z jej palców popłynęła struga ognia.

Białe popioły opadały leniwie na kamienie.

Drugi mężczyzna szybko się schylił i zmiótł popiół do kubła, który opróżnił do wozu.

Wózek ze skrzypieniem potoczył się dalej.

Dorrin przełknął z niesmakiem. Nic dziwnego, że ulice Fairhaven są czyste. Ale metoda sprzątania wyjaśniała również jego obrzydzenie do miasta. Z pewnością lata czyszczenia chaosem otuliły Fairhaven białym kurzem.

To chyba marnowanie magii – stwierdził cicho Brede.

Prawdopodobnie kara również dla samego maga. Oczywiście to była kobieta. – Kadara zerknęła w uliczkę za siebie, chociaż wozu nie było już widać.

Możemy objechać plac? – zapytał żałośnie Dorrin, krzywiąc się z bólu od sił, które wirowały w białych budynkach przed nimi.

Chciałabym zobaczyć.

Spotkamy się po drugiej stronie.

Nic ci nie będzie? – zapytał Brede.

Lepiej jak nie będę przejeżdżał przez to... świństwo. – Dorrin spojrzał na czteropiętrową wieżę wznoszącą się nad placem, wzdrygnął się i zachwiał w siodle od siły energii, która ją otaczała. Zmusił się do uśmiechu, wyczuwając linie czerni obecnej w blokach białego granitu. Nawet mistrz chaosu musiał użyć odrobiny ładu!

Jesteś pewien, że nic ci nie będzie?

Jeśli będę się trzymał z dala od najgorszego, wytrzymam jeszcze trochę. – Dorrin poklepał kark Meriwhen. – Chyba – wyszeptał do siebie, kiedy Brede oddalił się w stronę Kadary.

Rudzielec skręcił w prawo na następnym skrzyżowaniu i pojechał w dół węższą drogą. Nie obejrzał się, mimo iż czuł na plecach wzrok Brede’a, skupiając się na omijaniu tych niewielu pieszych, którzy trzymali się skraju ulicy. Nikt na niego nie spojrzał – szli szybko białymi ulicami z granitu, a ich stopy wzbijały chmury białego pyłu, który unosił się i opadał na powrót w wąskie spoiny między kamieniami.

Przy końcu pierwszego budynku zawrócił Meriwhen w lewo, w ulicę równoległą do głównej alei. Po niecałych stu cubitach ściągnął wodze, gdy jakiś sprzedawca manewrował wozem z żywnością w stronę wąskiego prostokąta zieleni przy szerszej części ulicy.

Pięciu ludzi w bezkształtnych szarych tunikach czekało, aż sprzedawca ustawi piecyk i wystawi już przygotowane placki. I znowu nikt nie podniósł oczu na uzdrowiciela – zachowywali się, jakby nie istniał. Kiedy dotarł do skrzyżowania, Brede i Kadara już na niego czekali.

Trochę ci to zajęło.

Jechaliście bezpośrednią trasą. Widzieliście coś ciekawego?

Naprawdę niewielu jest ludzi na tym placu – powiedział powoli Brede. – Czy dlatego, że boją się magów?

Dlaczego? Magowie utrzymują miasto w czystości i chronią przed rzezimieszkami. – Kadara przynagliła klacz. – Jedźmy.

Takie skupisko chaosu pewnie wywołuje w ludziach niepokój – skonstatował uzdrowiciel, ustawiając Meriwhen za Kadarą.

Na placu handlowym kręciło się ponad dwudziestu ludzi, a z otaczających go budynków wyjeżdżały i wjeżdżały wozy.

Brede wskazał budynek z białego granitu – w Fairhaven prawie wcale nie było drewnianych domów – i na długą barierkę przed nim. Wisiał tam nieduży znak: Gerrish – Kupiec. Pod świątynnym pismem ciemnozieloną farbą namalowano dwukółkę i konia.

Rysunek wydał się Dorrinowi prymitywny, choć linie były równe i farba stosunkowo świeża.

Spróbujemy tutaj? – zapytał Brede, zsiadając z konia z płynnością, której Dorrin wciąż mu zazdrościł.

Gdzieś musimy zacząć. – Kadara zsunęła się z konia z taką samą łatwością.

Dorrin zsiadł niezdarnie, krzywiąc się z powodu ciągle obolałych ud. Zanim uwiązał klacz do świerkowego kołka zawieszonego pomiędzy dwoma kamiennymi słupkami, Kadara i Brede otrzepali się z białego pyłu, który zdawał się unosić z ulic Fairhavenf poprawili pasy i miecze. Dorrin poszedł za ich przykładem, tyle że zostawił laskę u siodła. Wnoszenie laski długości czterech cubitów do domu handlarza niczego by nie zmieniło. Poza tym prawdopodobnie by się o nią potknął. Z pustymi dłońmi wszedł więc za Brede’em i Kadarą przez na wpół otwarte drzwi do niedużego pokoju.

Krępy mężczyzna studiował mapę rozłożoną na długim stole, obciążoną na każdym rogu kamieniem wielkości pięści.

Hirl? – Zamilkł. – Ty nie jesteś Hirl. Czego chcesz?

Brede uśmiechnął się otwarcie.

Jeśli wy jesteście Gerrish, to słyszałem, że być może szukacie pomocników. Straży, w ogóle ochrony...

Haaa... – Handlarz pokręcił głową. – Jesteś wystarczająco rosły, ale twoi... przyjaciele...

Kadara jest pewnie lepsza na miecze niż ktokolwiek z waszych ludzi.

Kadara utkwiła wzrok w kupcu, tak że pierwszy cofnął spojrzenie. Potem skupił się na Dorrinie. Chłopak unikał wzroku śniadego mężczyzny, patrząc na gładkie deski ściany za nim, po czym przemknął wzrokiem ku łukowatym drzwiom po prawej, przez które widział otwarty magazyn i stajnię, a także zapasy niedużych baryłek tuż za drzwiami.

Miecze... po cóż mi miecze? – żachnął się handlarz.

Brede wzruszył ramionami.

Może mam mylne informacje.

Może miedziaka za dzień dla ciebie i dźwiganie ładunku w razie potrzeby... to wszystko, czego mi trzeba.

Brede spojrzał na przysadzistego kupca.

Jestem trochę zaskoczony. W drodze z Tyrhavven natknęliśmy się na bandytów. A wy mówicie, że nie trzeba wam straży.

Słuchaj. Nie podróżujemy bocznymi drogami. Nie są patrolowane przez białych strażników, są niewygodne i kręte.

Czy drogi magów biegną wszędzie? – wtrącił się Dorrin.

Jasne, że nie – prychnął kupiec. – Łączą tylko większe miasta. Ale tam właśnie są ludzie, a gdzie są ludzie, tam i pieniądze.

Czy tak wiele pieniędzy nie kusi bandytów? – naciskał Brede.

Nie, jeśli im życie miłe. – Skinął ręką. – Nie potrzebuję strażników, zwłaszcza obcych i kobiet. Poza tym uzbrojeni strażnicy oznaczają używanie broni, a używanie broni oznacza, że ktoś zostanie zabity, a to nie sprzyja interesom.

Brede cofnął się.

Kto handluje na bocznych drogach?

Możesz zapytać w bocznych uliczkach. Nikt przy zdrowych zmysłach, to pewne.

Gerrish nie mówił całej prawdy, ale Dorrin nie kręcił głową. Przez chwilę za to patrzył na postaci przetaczające beczki w magazynie. Potem zwrócił wzrok z powrotem na handlarza.

Czy handlarze bez licencji nadal działają na starych terenach za miastem?

Skąd mam wiedzieć? Za miastem, w bocznych ulicach... nam wszystko jedno. – Handlarz wyprostował zaokrąglone barki i wydatny brzuch, zerkając w stronę magazynu.

Dziękuję, handlarzu. – Brede skłonił się lekko.

Kadara zignorowała mężczyznę i odwróciła się z dłonią na rękojeści miecza.

Choć Dorrina kusiło, żeby pożegnać mężczyznę w imię ładu i zobaczyć, jak podskakuje, skinął tylko głową i odwrócił się od Gerrisha.

Spojrzeli na konie, które spokojnie czekały. Brede przystanął przy kamiennym murku i spojrzał na drugą stronę ulicy, w kierunku kolejnego znaku z symbolem handlarza.

I co teraz robimy? – zapytała Kadara.

Dorrin rozejrzał się po placu handlowym, przebiegając wzrokiem od jednego białego budynku do drugiego; żaden nie miał więcej niż dwa piętra. Aleja biegła prosto jak strzała w stronę placu Fairhaven, gdzie budynki magów otaczały starannie utrzymany park, w którym rosło nawet kilka starych białych dębów. Na środku handlowego placu, okolona tym samym białym kamieniem, z którego zbudowano główną drogę Białego Miasta, rosła jedynie krótka, cienka trawa i równo przystrzyżone niskie krzewy o niebiesko-zielonych igłach – woskownice.

Uzdrowiciel zrozumiał, że zieleń Fairhaven to rośliny, które wytrzymują chaos, i kilka, jeśli w ogóle, prawdziwych kwiatów.

Dwóch mężczyzn i kobieta w jasnoniebieskich tunikach handlarzy weszło do budynku, który właśnie opuściła trójka wygnańców.

No cóż... i co teraz robimy? – powtórzyła Kadara. – Próbujemy u innego?

Dorrin pokręcił głową i oboje spojrzeli na niego.

Nie można płacić za ochronę dwóm panom, a tutejsi handlarze muszą uważać na białych magów. Może się mylę, ale – skinął głową w stronę znaku na białych kamieniach po drugiej stronie ulicy – handlarz Alligash powie wam to samo.

Poddajemy się tak po prostu? – Dłoń Kadary wciąż tkwiła na rękojeści miecza.

Musimy poszukać poza Fairhaven – stwierdził Dorrin.

Brede spojrzał na słońce wiszące teraz tuż nad kamiennymi dachami po zachodniej stronie placu i uśmiechnął się ponuro.

Chyba powinniśmy poszukać miejsca na nocleg. To nie jest miejsce, gdzie można spać na placach.

Nasze pieniądze nie wystarczą na wieczność – przypomniała Kadara.

A zatem musimy wyjechać z miasta – zaproponował Dorrin.

Oboje spiorunowali go wzrokiem. Stuk... stuk... stuk...

...cholera... – Kadara sięgnęła do siodła, ale nie próbowała wsiadać.

Na plac od strony głównego rynku miasta wjechali konno biało odziani strażnicy z białą bronią. Dwie kobiety, o surowych twarzach i krótkich włosach, miały białe miecze z brązu, których ostrza połyskiwały biało-czerwonym chaosem.

Więc dokąd jedziemy? – zapytał Brede, z prawą dłonią na wodzach wałacha. Nie odwiązał rzemienia od słupka.

Za miasto. Na zachód – powiedział Dorrin.

Stać! – krzyknął dowódca straży, smukły starszy mężczyzna o szarych włosach i orlim nosie.

Słucham? – odezwał się Brede z lejcami kasztanka w dłoni.

Jesteście obcy? – zapytał biały strażnik.

Nie jesteśmy z Fairhaven, to prawda – przyznał olbrzym aksamitnym, uprzejmym głosem.

Jeszcze jedna banda tych młokosów. Pielgrzymi z Recluce, założę się. – Niski glos należał do ciemnowłosej strażniczki. Uniosła się na siodle wałacha tuż za dowódcą grupy.

Są ciekawsi niż pielgrzymi jednego boga z Kyphros – dodała trzecia strażniczka, krępa blondynka.

Dorrin wyczuł niepokój w jej słowach, niepokój niezupełnie związany z trójką z Recluce.

Dokąd zmierzacie? – dopytywał się starszy strażnik, zeskakując z konia.

Na zachód. Przez Easthorns i dalej -– odrzekł krótko Brede.

Ładna bajeczka – na wpół prychnął, ale spojrzał ku domowi kupca, a potem na teczkę z rozkazem. W końcu wzruszył ramionami i popatrzył na blondynkę. – Derla, muszę pogadać z Gerrishem. Zajmij się tymi... pielgrzymami... – Uwiązał konia obok wałacha Brede’a, a jego buty zastukały na kamieniach, kiedy szedł do budynku.

No... co was sprowadza do Fairhaven? – warknęła Derla.

Podprowadziła konia do przodu, aż wałach prawie oddzielił Dorrina od towarzyszy.

To, co zwykle – odpowiedział Brede. – Zostaliśmy wysłani, żeby się czegoś dowiedzieć o Candarze i świecie.

Niepokój kobiety był dla Dorrina niemal namacalny; chłopak skręcał się z bólu, zastanawiając się, co powinien zrobić. W końcu była białym strażnikiem i sługą chaosu.

Co o tym myślisz? – Derla spojrzała na młodszą, ciemnowłosą strażniczkę.

Zdaniem Zerlat ten duży jest urodzonym wojownikiem. Rudy to mag, ale do Creslina mu daleko. Ledwo wyczuwa wiatry. Jest niezłym uzdrowicielem...

Dorrin wstrzymał oddech; zdał sobie sprawę, że spotkanie na placu nie było przypadkowe. Przysunął się do Derli i musnął dłonią jej nogę. Chaos czy nie, musi zareagować na ten poskręcany supeł agonii w jej wnętrzu.

Pomimo niewidzialnych białych płomieni, które tańczyły wokół niej, pozostało jeszcze jądro ładu, którego dotknął, łagodząc ból i pozwalając jej się odprężyć. Zadrżała, kiedy się cofnął, zbladła i odetchnęła głęboko, kręcąc głową z powodu pulsującego bólu, jaki wywołał kontakt.

Kadara pospiesznie zamknęła usta, ale Dorrin wyczuł jej dezaprobatę.

Nie musiałeś tego robić – warknęła strażniczka.

Na placu słychać było tylko oddechy sześciu koni.

Rzeczywiście niezły. – Derla cofnęła wałacha do Brede, Dorrina i Kadary. – I mam aż nadto dosyć wykrwawiania się po całym kontynencie, żeby jakiś dureń mógł mieć pewnego dnia dziecko i podbudował swoje pieprzone ego.

Przepraszam. – Dorrin odsunął się od blondynki.

Nie przepraszaj. Jesteś mężczyzną. Nie wasza wina, że myślicie głównie gruczołami, a nie mózgiem. – Biało odziana strażniczka uśmiechnęła się uprzejmie i odwróciła do drugiej. – Więc... co mamy z nimi zrobić?

Ciemnowłosa kobieta pokręciła głową.

Rada nie lubi ludzi z tej wyspy, a Jeslek mówi, że Recluce na całe wieki okradła nas z deszczu i zbiorów.

Czy rozkazy się zmieniły?

Obie wyszczerzyły zęby w uśmiechu.

Młodzieńcze... Dorrinie... czy jak cię tam zwą... na twoim miejscu wyjechałabym z Fairhaven naprawdę szybko i cicho. I zabierz swoich przyjaciół.

Brede i Kadara spojrzeli na strażniczki i Dorrina, po czym Brede wskoczył na siodło. Kadara przyglądała się jeszcze przez chwilę ciemnowłosej strażniczce.

Słyszałaś, co powiedziałam, czarownico z mieczem. Jeśli chcesz jeszcze pomachać tą swoją zabawką, to się wynoś. – Blondynka odwróciła się do ciemnowłosej towarzyszki. – Trudno uwierzyć, że to potomkowie Creslina... tępaki...

Gramoląc się na grzbiet Meriwhen, Dorrin zdusił uśmiech; czuł mieszaninę zaskoczenia, gniewu i frustracji Kadary. Jednak kiedy zawrócił klacz, skłonił się dwóm strażniczkom. Blondynka zaczerwieniła się, choć jej twarz pozostała równie spokojna jak twarz marmurowego posągu.

Jechali w milczeniu, dopóki nie opuścili placu.

W końcu Kadara obejrzała się przez ramię i na Dorrina.

Co one widzą...

Kadara. – Głos Brede’a był cichy, ale stanowczy.

Tylko nie „Kadara”!

Brede i Dorrin wymienili spojrzenia.

I przestańcie się tak na siebie gapić!

Obaj mężczyźni niemal równocześnie wzruszyli ramionami.

Dorrin spojrzał na drogę prowadzącą na zachód.

XXIV

Wygnańcy jechali białym traktem na południe, w stronę dawnych terenów handlarzy. Dorrin poklepał kark Meriwhen, kiedy mijali kolejny oddział konnych białych strażników, ale ci tylko spojrzeli i zawrócili konie w węższą drogę wiodącą na wschód. Kadara ponownie spojrzała na Brede’a.

Dorrin nie mógł już dłużej znieść milczących wymówek.

Przestańcie oboje!

Co mamy przestać? – W głosie Kadary brzmiało lekkie rozbawienie.

Wiesz, o co mi chodzi.

O co ci chodzi?

Dorrin przełknął gniew i odmówił odpowiedzi. Poruszył się tylko w twardym siodle i na chwilę stanął w strzemionach, żeby rozprostować nogi.

Meriwhen zarżała i znowu poklepał ją po karku.

Minęli zewnętrzne niskie bramy i krawężniki wyznaczające trakt, na którym biały pył unosił się pod kopytami koni.

Dorrin kichnął. I jeszcze raz. Kadara i Brede szeptali między sobą. Mógł wprawdzie usłyszeć ich rozmowę na wietrze, ale nie zrobił tego. Kichnął raz jeszcze.

Nie możesz czegoś z tym zrobić? – zapytał Brede. – Ponoć jesteś uzdrowicielem.

Nie... aaccchooooo... takim dobrym. To ten pył albo coś.

Kadara i Brede wymienili kolejne spojrzenia.

Dorrin zagryzł wargi i próbował stłumić następne kichnięcie. Sporadyczne kichnięcia znaczyły następne kilka kayów w górę łagodnego wzniesienia, gdzie gęsty brązowawy kurz lepił się do końskich nóg. Droga wyprostowała się na szczycie, a niecałe pół kaya dalej stał nieduży domek. Po jego prawej stronie była ubita glina, plamy trawy i karłowate krzewy. Teren znaczyło sześć namiotów.

Niespecjalnie kwitnący teren handlowy.

Rzeczywiście. – Kadara odgarnęła za ucho pasmo włosów.

Bez wozu? – Strażnik nie ruszył się ze stołka, oparty o tylną ścianę domku, z którego zaczynała obłazić biała farba.

Nie jesteśmy kupcami.

Przejedźcie dokoła szlabanu. – Strażnik przymknął oczy, zanim jeszcze Brede poprowadził wałacha dokoła szlabanu i przez otwór szerokości dwóch cubitów.

Nie ma nawet płotu.

Stragany są tak blisko siebie, że nie wjedzie żaden wóz.

Stragany, każdy ustawiony jakieś dwa cubity od swego sąsiada, otaczały przestrzeń o bokach długości trzystu cubitów. Teren handlowy mieścił nie więcej niż parę namiotów, wszystkie rozbite na najwyższym północno-wschodnim rogu.

Wspaniały pomysł. – Kadara spojrzała na Dorrina. – Nikt tutaj nie może pozwolić sobie na strażników, a co dopiero dwóch... – albo uzdrowiciela.

No to... jedziemy do Jellica. – Dorrin miał zesztywniałe nogi, ale już nie bolały – przynajmniej nie tak bardzo.

I przyjedziemy tam bez grosza przy duszy?

Robimy, co możemy – powiedział Brede. – Nikt w Fairhaven nas nie zatrudni, a pozostanie tam kosztowałoby o wiele za dużo. Poza tym tamte strażniczki jasno dały do zrozumienia, że musimy wyjechać, dopóki możemy. Nie lubią czarnych uzdrowicieli, to było jasne.

Przykro mi.

Nie ma powodu. Dzięki tobie mamy konie, których byśmy pewnie nie dostali, i ostrzegłeś nas przed rabusiami na trakcie. Tym razem to ciebie nie lubią. Mimo to przeprawa z tamtą białą damą prawdopodobnie pozwoliła nam się wydostać z miasta. Rachunki wyrównane. – Brede spojrzał przeciągle na Kadarę, która przełknęła nerwowo.

Przepraszam, Dorrin. Tylko... tak długo już jesteśmy w drodze.

Nie chciałem sprawiać kłopotów. Pomyślałem tylko... może przynajmniej tutaj.

Pozostaje nam tylko spróbować. – Brede poprowadził konia do najbliższego namiotu.

Za brązowym, połatanym płótnem stał wóz i dwa konie. Obserwowało ich dwóch mężczyzn. Jeden trzymał napiętą lekko kuszę.

Kogo szukacie?

Brede ściągnął wodze, za nim Dorrin i Kadara.

Słyszeliśmy, że mogą tu być handlarze, którym przyda się pomoc – zaczął Brede przekonującym głosem.

Nie nam, młodzieńcze. Nie potrzeba nam młodych i głodnych siepaczy. Poszukaj gdzie indziej. – Mężczyzna z kuszą zachichotał, ukazując poczerniałe zęby. – Spróbujcie u Durnita. Tamten połatany namiot. – Znowu zachichotał i uniósł kuszę. – Wynocha!

To chyba niezbyt mądre – odrzekł Brede.

Może i nie, młodziaku... ale nie trzeba mi ciebie ani twoich kumpli. Idźcie marudzić tamtym gnojkom.

Trójka przybyszów wycofała konie, ciągle obserwując, dopóki handlarz nie opuścił kuszy. Potem zawrócili w stronę brązowego namiotu, który miał więcej łat niż oryginalnego materiału. Tylko jeden mężczyzna – którego odzienie, niegdyś z solidnej skóry i płótna, zamieniło się w łachmany – siedział przed niedużym ogniskiem, obracając coś na rożnie. Na zewnątrz uwiązany był jeden koń.

Czy wy jesteście Durnit?

Może. Bo co?

Słyszałem, że możesz potrzebować pomocy podczas następnej wyprawy.

Ha! Na pewno bym potrzebował, ale z ostatniej nie został mi ani miedziak. – Handlarz znowu obrócił rożen. – Oto mój zysk, jeden kościsty ptaszek. Mówią, że Suthya weźmie handlarza na pośrednika w Nordli. Wezmę tę robotę. Nie mogę walczyć z magami i ich traktami i nie mogę sobie pozwolić na przejazd.

Jest tu ktoś, kto mógłby potrzebować pomocy? – zapytał łagodnie Dorrin.

Spróbujcie u Liedrala. Tamten namiot z błękitną chorągiewką. – Brodaty handlarz wskazał palcem w stronę mniejszego namiotu na wzniesieniu. – Jest z Jellica. – Splunął w kurz przy ogniu.

Dziękujemy.

Nie dziękujcie. Dajcie mi skończyć jeść. Ostatni posiłek musi mi na długo wystarczyć. – Za pomocą krótkiego noża zdjął z rożna poczerniałego ptaka i tłustymi palcami oderwał niewielką nóżkę.

Brede uniósł dłoń, jakby chciał sięgnąć do miecza na ramieniu, zanim odwrócił się w kierunku wskazanym przez głodnego kupca.

Kolejne sto cubitów na zachód stał starannie rozpięty namiot, choć krótki niebieski sztandar zwisał niedbale w złotym świetle późnego popołudnia. Kasztanek i muł uwiązane były do żelaznych słupków wbitych w glinę po wschodniej stronie namiotu, a żelazny łańcuch łączył dwukołowy wózek z trzecim żelaznym kołkiem po stronie zachodniej.

Postać dokładająca do ognia ze stosu pociętych pniaków miała wąskie ramiona, była bez brody i miała na sobie spłowiałe niebieskie ubranie oraz niebieski filcowy kapelusz z szerokim rondem. Handlarz wyprostował się i czekał; był niemal tak wysoki jak Kadara.

Trójka z Recluce podjechała powoli do przodu.

Czy ty jesteś Liedral? – zaczął Brede.

Tak. – Za słowami wypowiedzianymi przyjemnym barytonem pojawił się uśmiech.

Durnit, tamten handlarz z tyłu, sugerował, że być może potrzebowałbyś pomocy w następnej wyprawie.

Wszyscy potrzebujemy pomocy. – Rozległ się cichy śmiech.

Zmysły Dorrina nie zgadzały się ze wzrokiem co do wyglądu handlarza.

Nie mogę zapłacić za trzech strażników.

Oni są strażnikami – odezwał się Dorrin. – Ja jestem tylko praktykantem uzdrowicielem.

Twoja laska o tym świadczy. – Liedral wskazał na ogień i zawieszony po jednej stronie czajnik. – Jechaliście trochę. Możecie przynajmniej trochę odetchnąć. Nie mogę zaproponować wiele poza sokiem z jagód krasnokrzewu i korzenną herbatą.

Brede i Kadara wymienili spojrzenia. Dorrin zsiadł z konia. Oboje spojrzeli na niego.

Nogi mnie bolą.

Brede wzruszył ramionami i zsunął się z siodła z wdziękiem, którego Dorrin ciągle mu zazdrościł. Kadara zrobiła to samo.

Wszyscy jesteście z Recluce?

Tak. – Dorrin nie widział sensu w udawaniu.

Kadara uniosła brew. Brede rozglądał się, gdzie uwiązać konia.

Wykorzystaj pręt, do którego przypięty jest wóz – zaproponował Liedral.

Wszystkie trzy? – wypalił Dorrin.

Na razie powinno wystarczyć aż nadto. – Oschłość tonu handlarza wywołała rumieniec na piegowatym obliczu Dorrina.

Po co to żelazo? – zapytał Brede, przekładając rzemień przez ucho wielkości pięści.

Za dużo wolnych kupców straciło konie i wozy. – Liedral nalał wody do czajnika, po czym powiesił go nad gorącymi węglami, używając grubej skórzanej rękawicy.

Kadara szybko uwiązała konia.

Czy dlatego żelazo jest również w postronkach? – zapytał Dorrin.

Brede i Kadara ponownie wymienili spojrzenia. Kadara pokręciła głową.

Możesz potrzebować dwóch strażników tylko dla siebie, uzdrowicielu. – Liedral roześmiał się cicho.

Dorrin poczuł ciepło na twarzy, ale jego słowa były stanowcze.

Gdybyś był biały, wiedziałbym o tym, poza tym żaden biały nie chciałby mieć wokół siebie tyle żelaza – warknął niemal.

Słusznie. Poszukam jakichś kubków. – Liedral zniknął w namiocie.

Kadara wpatrzyła się w Dorrina spod zmarszczonych brwi. Dorrin poprowadził Meriwhen do żelaznego pręta. Zanim wrócił do ognia, handlarz już rozdawał kubki.

Herbata czy sok?

Herbata. – Kadara wzięła gruby brązowy kubek.

Sok – powiedział Brede.

Herbata. – Dorrinowi dostał się żłobiony szary kubek ze szczerbą na brzegu.

Handlarz zręcznymi ruchami wsypał herbatę do metalowego koszyczka na łańcuszku, wstawił go do czajnika, który zakrył znowu pokrywką.

Zaraz będzie.

Dorrin skoncentrował się na handlarzu i pokiwał głową, ukrywając uśmiech, kiedy poczuł, że zmysły potwierdzają jego odczucia.

Liedral gestem wskazał ziemię.

Nie ma tu wygód, ale siadajcie, proszę. – Usadowił się na niedużym wyściełanym taborecie.

Brede usiadł ze skrzyżowanymi nogami, tak samo jak Kadara, przed ogniem, po prawej stronie kupca. Dorrin miał nazbyt obolałe i skurczone mięśnie i kręcił się na twardej ziemi, aż znalazł najmniej niewygodną pozycję po lewej stronie Liedrala.

Ciche gruchanie gołębicy niosło się echem przez handlowy teren od wysokich traw do niskiego wzgórza na północnym zachodzie.

Dokąd zmierzasz? – zapytał Brede.

Niewielu chciałoby to wiedzieć, poszukiwaczu. – W głosie Liedrala brzmiało leciutkie rozbawienie.

Poszukiwacz?

To bardziej uprzejme określenie tych z Recluce.

Jak brzmi mniej uprzejme...?

Nie ma potrzeby go wymieniać.

Z całą pewnością nie jesteśmy handlarzami. – Dorrin przesunął się znowu na twardej ziemi.

To naprawdę żadna tajemnica. Jako jeden z nielicznych objeżdżam północny trójkąt. Przeważnie nie zaglądam do Fairhaven, tylko do Vergren, ale Freidr nalegał, żebym tam poszedł, tylko wyczuć atmosferę. – Liedral skrzywił się. – Raz wystarczyło i straciłem za dużo czasu. Jutro wyjeżdżam.

Cały czas podróżowałeś sam?

Liedral wzruszył ramionami.

Bandyci generalnie nie lubią zimna, a barwniki i przyprawy niełatwo sprzedać, jeśli nie masz kontaktów. – Handlarz rzucił okiem na łuk i kołczan wiszące przy rozcięciu namiotu.

Dorrin omiótł wzrokiem krótki miecz rozmiarem dorównujący niemal broni Kadary.

Uczono cię w stylu Westwind.

Liedral się roześmiał.

Zdecydowanie trzeba ci opiekuna, uzdrowicielu.

Kadara pokręciła głową. Dorrin zarumienił się.

A ty? – naciskał Brede.

Handlarz wzruszył ramionami.

Daję sobie radę. Dochody nie pokrywają pensji najmowanych strażników. Kiedyś tak było, w dawnych czasach, ale nie teraz, kiedy ma się magów do towarzystwa.

Kontrolują handel na drogach? – Brede wciąż siedział ze skrzyżowanymi nogami.

Dorrin znowu się przesunął, dziwiąc się, jak olbrzymowi może być wygodnie z podkurczonymi nogami. Liedral skinął głową i wstał.

Herbata powinna być gotowa. Ty pierwszy, uzdrowicielu.

Dorrin wyciągnął przed siebie kubek. Handlarz nalał herbaty Dorrinowi i Kadarze, a potem odstawił czajnik obok paleniska i wycofał się do namiotu po manierkę, żeby napełnić kubek Brede’a sokiem.

Proszę.

Dziękuję – powiedział Dorrin, patrząc prosto w orzechowe oczy.

Jego towarzysze zrobili to samo.

Od innych namiotów niósł się dźwięk cichych głosów, przerywany gruchaniem niewidocznej gołębicy.

Jaka jest ta trasa północnego trójkąta, którą jeździsz? – Kadara odgarnęła z czoła pasmo rudych włosów i pociągnęła z kubka.

Zazwyczaj wierzchołki trójkąta to Spidlaria, Yergren i Tyrhavven. Z Vergren pojadę do Rytel, a potem północnym traktem przez Axalt do Kleth. Potem barką do Spidlarii. Droga powrotna do Tyrhavven wiedzie przez Dastral. Tam zabieram barwniki i przyprawy. Potem biegiem rzeki do Jellico. Trzeba znowu przejść przez Rytel, ale oba postoje są krótkie. Jakiś ośmiodzień z kawałkiem porządkuję stary magazyn... Freidr zawsze wszystko leci z rąk... i zaczynam od nowa.

Dlaczego tu jesteś?

Liedral pokręcił głową.

Jak mówiłem, nazywają to pielgrzymką. To prawda, jeśli chodzi o Fairhaven. Nawet tutaj jest zbyt na przyprawy i nie zajmują wiele miejsca. Ale tak naprawdę nie lubię jeździć dalej niż do Vergren.

Dorrin wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Dlaczego to takie śmieszne? – zapytała Kadara.

Och, to nie śmieszne, ale powinienem się tego domyślić.

Cała trójka spojrzała na niego. Zakłopotany wzruszył ramionami.

Chaos jest trudny dla wszystkiego, co żyje. Żywność pochodzi od żywych roślin i stworzeń. A zatem potrzebują przypraw, a biali handlarze nie radzą sobie tak dobrze.

Skoro tak twierdzisz...

Ma rację – stwierdził Liedral. – Chciałbym się dowiedzieć więcej, dlaczego tak musi być.

To tylko konsekwencja – mruknął Dorrin. – To znaczy... chaos jest siłą niszczącą... Powoduje zepsucie... zwłaszcza wszystkiego, co żywe. Przyprawy zachowują żywność świeżą, ale są delikatne...

Co byś radził? – zapytał Brede swym głębokim głosem. – Nam?

Handlarz odwrócił się.

Nikt was tu nie zatrudni. Może gdzieś na północnym zachodzie, w Diev, albo innych miastach Spidlaru. Łapy magów nie ściskają tam tak mocno... albo w południowym Kyphros czy Southwind.

Southwind jest odrobinkę daleko. – W głosie Kadary brzmiało napięcie.

A ciebie nie stać na strażnika?

Brede poruszył się w końcu, ku uldze Dorrina.

Albo dwóch strażników i uzdrowiciela, gdybym chciał zatrzymać całą waszą trójkę? – Liedral się uśmiechnął. – Raczej nie.

A może tylko pojedziemy z tobą? – zapytał Dorrin. – Za jakieś marne wynagrodzenie... przynajmniej.

Dwoje pozostałych spojrzało na niego.

Jeśli musimy dotrzeć do Spidlaru, żeby znaleźć pracę, moglibyśmy równie dobrze dotrzeć tam po jak najmniejszych kosztach – wyjaśnił:

Może srebrnego albo dwa z jedzeniem, więcej nie mogę dać.

Ufasz nam? – zapytał w zamyśleniu Brede.

Nie. Ufam uzdrowicielowi.

Kadara i Brede ponownie wymienili spojrzenia. Liedral uśmiechnął się szeroko do Dorrina. Chłopak patrzył w ogień.

XXV

W Fairhaven pojawiła się dziwna grupa, dwoje z mieczami i młody uzdrowiciel… – ośmieliła się odezwać praktykantka.

Brzmi jak Sarronynn – prychnął mężczyzna o oczach jak słońce.

Ale uzdrowiciel potrafi również wyczuwać wichry, jak twierdzi Zerlat.

Gdzie teraz są?

Praktykantka wzruszyła ramionami.

Zgodnie z rozkazami...

Do diabła z rozkazami! Czy ktoś wie, gdzie teraz są?

Praktykantka powoli wypuściła oddech, widząc, że oczy Jesleka nabierają tego dziwnego wyrazu, który oznaczał, że jego zmysły są gdzie indziej.

Gdzie? – dopytywał się twardy głos.

Nie wszystkie zmysły Jesleka były gdzie indziej.

Kierują się do Easthorns.

Jak wyglądają?

Młoda kobieta zacisnęła wargi, ignorując nieobecny wyraz twarzy mistrza.

Uzdrowiciel był chudy, miał kręcone rude włosy. Jednym z wojowników była rudowłosa kobieta. Nosiła dwa miecze, w tym miecz Westwind. Drugi to mężczyzna, dość młody, ale potężny.

I nikomu nie przyszło do głowy, że to dziwna grupa? – Oczy Jesleka znowu lśniły życiem. – Dwoje wojowników tylko po to, żeby chronić biednego młodego uzdrowiciela? Kto wie coś o nim? I to właśnie gdy zaczęliśmy zacieśniać pętlę wokół Recluce? Nikt o tym nie pomyślał?

Wyszedł za drzwi komnaty wieży, a odgłos jego kroków odbił się echem na schodach, zanim praktykantka odpowiedziała na jego pytanie.

Jeszcze nie jesteś Wysokim Magiem – mruknęła, marszcząc brwi. Ale odetchnęła głęboko i nadal czyściła zwierciadło na stole.

XXVI

Dorrin ściągnął lekko wodze, żeby jechać równo z wozem. Kadara i Brede jechali na przedzie. Pochód zamykał juczny koń uwiązany do kółka na wozie.

Dlaczego wszyscy czarni są przeciw Fairhaven? – zapytał Liedral.

A ty byś nie był po tych wszystkich problemach, jakie mieli, uciekając przed białymi? – odparował Dorrin. – Poza tym życie w chaosie jest raczej... bolesne... jeśli pracujesz z ładem.

Recluce wydaje się raczej... arbitralna... w definiowaniu chaosu.

Dorrin roześmiał się krótkim, ochrypłym śmiechem.

Wszyscy tak bardzo troszczą się o utrzymanie czystej czarnej drogi. Każda zmiana uznawana jest za chaos. – Odgonił komara. – Nawet ład wprowadza zmiany, ale oni tego nie widzą.

Co decyduje o tym, co jest białe, a co czarne? – zapytał handlarz.

Wbijają nam to do głów na lekcjach, jak tylko zaczynamy szkołę.

Kto daje lekcje?

Jeden z czarnych magów.

Czy wszyscy uczą tego samego? Co się dzieje, gdy jeden z wykształconych czarnych magów umiera?

Nieczęsto się tak dzieje na Recluce. Jego uczniowie i inni przeważnie wiedzą to, co on.

Liedral zmarszczył brwi.

Ludzie pamiętają to, co chcą pamiętać. Nauczyłem się tego jako handlarz. Umiesz pisać, prawda?

Oczywiście. – Dorrin westchnął. – Przeczytałem całą bibliotekę mojego ojca. Recluce ma tysiące ksiąg. Przynajmniej mój ojciec ma.

Więc... cała biała i czarna magia jest spisana?

Biała nie. Nie ma nawet wiele o tym... W rzeczywistości, w ogóle nie ma wiele o tym, dlaczego rzeczy działają, ani jak je robić, są tylko konieczne warunki. – Dorrin pokręcił głową. – Dlaczego cię to interesuje?

Po prostu jestem ciekawy, uzdrowicielu. Jestem kupcem. Im więcej wiem, tym dłużej żyję.

Dorrin zerknął na gładkie czoło pod filcowym kapeluszem, a potem w stronę towarzyszy.

Dlaczego ukrywasz...

Bo tak. Wolałabym, żebyś zatrzymał to dla siebie. Czy twoi przyjaciele wiedzą?

Ja im nie powiedziałem, nie wiedzą. Kadara nigdy by na to nie wpadła, a Brede jest raczej bystry, ale potrafi trzymać język za zębami. Sam nie wiem.

Po prostu myśl o mnie jak o handlarzu, dobrze?

Jasne. Jeśli tego właśnie chcesz.

Dorrin ciekaw był, czy bycie kobietą w Candarze wiąże się z tyloma ograniczeniami. Oczywiście magistra Lortren tłumaczyła, jak biali w końcu pokonali Westwind z powodu jego kobiecej dominacji. Tylko dlaczego któraś z płci musiała dominować? Było aż nadto zrozumiałe, że pokonali wiarę, ale dlaczego? Walka nigdy nie zmienia umysłów – chyba że zabije się ludzi.

Spojrzał w stronę wzgórz, które oddzielały ich od Weevett, tego niewielkiego rolniczego miasta, przez które przejeżdżali raptem parę dni temu. Niebo nad jego głową było czyste, choć miał wrażenie, że chmura przesłania białożółte słońce. Obejrzał się za siebie i ujrzał zataczającego kręgi czarnego ptaka. Potem spojrzał w stronę Brede’a i Radary, ale oni też się odwrócili, jakby świadomi zbliżających się czarnych skrzydeł.

Kadara wskazała ptaka.

Sęp. Magowie obserwują przez ich oczy. – Liedral podniosła głos.

Dorrin wysunął zmysły na wiatr, żeby usłyszeć rozmowę dwójki wojaków.

Ten sęp prawdopodobnie szpieguje dla magów. – Brede pogładził rękojeść ciężkiego miecza.

Cudownie – prychnęła Kadara.

Nie wiesz, czy to nas szukają. – Brede nawet się nie odwrócił. – Kogo obchodziłby młody uzdrowiciel i dwoje wojowników?

Nie wiem. Ale wokół Dorrina dzieją się różne rzeczy. Zawsze tak było.

Dorrin obserwował, jak sęp zatacza coraz szersze kręgi w ich stronę. Meriwhen zarżała i zeszła na bok. Dorrin poklepał ją po szyi.

Spokojnie... spokojnie...

Liedral odpięła łuk i położyła kołczan obok siedziska.

Co robisz? – zapytał Dorrin.

Szykuję się do zestrzelenia tego sępa.

Ale...

Ci przeklęci magowie powiedzą swoim handlarzom,. Poza tym nie lubią się przyznawać, że używają tych ptaków.

Ciemny ptak podleciał bliżej, ale kobieta ponagliła konia i wózek zazgrzytał, jakby jedno koło przejechało przez warstwę błota, które dostało się na kamienny bruk.

Liedral ściągnęła wodze, wyjęła strzałę z kołczana i napięła łuk. Dorrin sięgnął zmysłami w niebo, wspinając się ku bieli wokół ptaka niezdarnie bijącego skrzydłami.

Handlarka nałożyła strzałę.

Nie!!! – krzyknął Dorrin, kiedy brzęknęła cięciwa.

Kadara i Brede odwrócili się i znieruchomieli w gęstej chmurze bieli, która oblepiła ich niczym syrop i zatrzymała bieg czasu. Liedral otworzyła szeroko usta. Skrzydła sępa zatrzymały się w górze z rozpostartymi lotkami.

Na niebie pojawiły się jasne jak słońce oczy, które nie były rzeczywistością, i niewidoczny wzrok spoczął na podróżnych.

WIĘC...

Biała mgła, którą Dorrin czuł, ale jej nie widział, zstąpiła z szybkością błyskawicy i siłą huraganu.

Kiedy targnął nim przenikliwy chłód, wdzierając się w myśli, pomyślał: „Ja jestem Dorrin... Ja!” Biały sztorm odrzucił jego myśli na bok niczym liść niesiony cyklonem i zstąpiła inna czerń.

Dorrina obudziło rżenie klaczy. Język miał: spuchnięty, głowa pękała z bólu. Odkrył, że leży twarzą na karku Meriwhen, wczepiony w jej grzywę palcami lewej dłoni. Czując się jak owad, który ledwie umknął przed gigantyczną packą na muchy, puścił grzywę Meriwhen. Powoli wyprostował się w siodle, zmrużył oczy w popołudniowym słońcu, które wisiało trochę ponad chmurami pokrywającymi niższą partię nieba na zachodzie. Popołudnie?

Gdzie są inni?

Wóz i juczny koń stały niecałe sto cubitów w górę drogi, bez ruchu. Ciemna postać na wpół leżała na ławeczce wozu. Dorrin przełknął, próbując zwilżyć gardło, i spojrzał za wóz.

Kilkaset cubitów dalej na zakurzonej drodze, przy niskim kamiennym murku, stał Brede i trzymał oba konie. Kadara gwałtownie wymiotowała, przewieszona bezwładnie przez płot.

Dorrin pomachał do Brede’a i wskazał wóz. Nie mógł nic zrobić dla Kadary, poza tym był z nią Brede. Handlarka leżała bez ruchu, kiedy Dorrin podjechał do wozu i zsiadł z konia. Pogłaskał palcami jej czoło i zmysły powiedziały mu, że Liedral zaczyna się budzić. Przekazał jej odrobinę energii, na ile mógł, i odkręcił manierkę, aby zwilżyć jej wargi.

...nigdy się coś takiego nie zdarzyło. – Wyprostowała się z wysiłkiem.

Nigdy też nie podróżowałaś z poszukiwaczami z Recluce. – Dorrin podał jej manierkę.

Liedral napiła się i oddała manierkę.

Musimy ruszać. Nie lubię być na trakcie po zmroku, czy magowie są w stanie pokoju, czy nie.

Jeśli to jest pokój, nie chciałbym zobaczyć wojny. – Dorrin powiesił manierkę przy siodle i dosiadł konia.

Liedral przypięła na powrót łuk i kołczan, sprawdziła uprząż i wśliznęła się na ławeczkę.

W drogę.

To twoja robota?

Brede ściągnął wodze przy Dorrinie. Ciągle blada Kadara jechała za nim.

Nie.

No to... dlaczego...

Nie wiem. To był biały mag, obserwował nas. Domyślam się, że pokazywał swoją potęgę. – Dorrin odwrócił się i klepnął w kark, próbując trafić komara, którego zwabiła krew. Potarł szyję i starł z dłoni owada razem z krwią.

Przesyłanie wiadomości? – zamyślił się Brede. – To możliwe, ale dlaczego my?

Cztery pary oczu wymieniły między sobą spojrzenia.

W drogę – warknęła w końcu Liedral.

XXVII

Kto to był? – zapytał Wysoki Mag. – Wróciłeś... raczej w pośpiechu.

Jeslek wzruszył ramionami.

Młokosy z Recluce. Tak jak mówili strażnicy. Ale nigdy nie wiadomo i chciałem się upewnić. Niektóre przepowiednie Księgi okazały się prawdą.

Myślałem, że przesądy związane z Legendą są ci obce.

Trzeba je znać, żeby móc je lekceważyć.

To powiedzonko w sam raz dla ciebie.

Pragniesz wyrzec się amuletu, jak obiecałeś? – zapytał niedbale Jeslek. – W końcu pokazałem, że...

Pamiętam coś o wypełnieniu zadania do końca.

Jak sobie życzysz. To nie jest robota na jeden dzień, a Księga z pewnością nie twierdzi, że wydarzy się z dnia na dzień.

Miło widzieć, że ćwiczysz się w cierpliwości. – Sterol się uśmiechnął. – A co z tymi młodzikami? Spaliłeś ich na popiół czy pogrzebałeś pod roztopioną skałą?

Nie. Wolę, żeby rozgadali wszystko. Dwoje to wojownicy. Trzeci ledwo zasługuje na miano uzdrowiciela. – Chudy mężczyzna z jaskrawożółtymi oczami napił się wody z pucharu. – Skoro nie są niebezpieczni, wolę oszczędzać siły na co innego.

Na przykład ostatnią połowę wzgórz pomiędzy Kyphros i Gallos?

Między innymi. Na trasie do Easthorns były przynajmniej jakieś wzgórza. Ale zbocza od strony Gallos są zbyt odsłonięte.

Jestem pewien, że strażnicy docenią twoje starania.

Poza tym... ciągle zastanawiamy się nad blokadą Recluce.

Ach tak. Następny punkt w twoim planie zajęć.

Mówiłeś, że musimy coś zrobić, jak dobrze pamiętam. – Uśmiech Jesleka był uprzejmy.

Ja również, jakkolwiek sugerowałem mniej bezpośrednie działania. Chociaż bezpośredniość ma w sobie pewną dozę... sprytu.

XXVIII

To są mury.

Brede pochylał głowę ku potężnym blokom granitu, które wznosiły się niemal na siedemset cubitów ponad równiną rzeki, gdzie leżało miasto Jellico. Mury były jaśniejsze i odrobinę mniej szare niż chmury przesłaniające niebo. Wiatr zawodził i ciągle burzył Dorrinowi włosy nad czołem. Wtykając za uszy zbyt kędzierzawe, za długie pasma, chłopak pożałował, że ich nie ściął.

Po co im one?

Zostały pierwotnie zbudowane przez jednego z wczesnych książąt, żeby powstrzymać napór Fairhaven – odrzekła oschle Liedral.

O?

Zauważycie, że nie ma też żadnych śladów na murach.

Dorrin poruszył się w siodle, kiedy kamienna droga poszerzyła się w trakt wiodący do mostu na rzece. Wschodnie bramy, otwarte szeroko, okute grubą stalą, widać było nawet z mostu. Żłobienia, w których osadzono wrota, i kamień, w którym zostały wyciosane, były gładkie.

Na podróżnych czekał oddział w szaro-brązowych mundurach: trzech mężczyzn, trzy kobiety i biały strażnik.

Wasz zawód i powód wjazdu do Jellica? – zapytał biały strażnik uprzejmym, bezbarwnym głosem.

Liedral, handluję w Jellicu. Mój magazyn znajduje się na ulicy handlarzy przy wielkim placu. Wracam z podróży handlowej.

Zza muru zwieńczonego blankami obserwował ich kusznik z bronią opartą o granit.

To twoi ludzie? – zapytał strażnik.

Tak. Strażnicy są moi. Uzdrowiciel podróżuje z nami dla ochrony.

Biały strażnik trącił kilka worków, poklepał dzban, zmarszczył brwi i w końcu skinął głową. Liedral szarpnęła lejce i wprowadziła wóz do Jellica przez kamienny łuk. Domy miały dachówki, wąskie frontony, spadziste dachy i ciężkie, okute stalą dębowe drzwi, zamknięte przed wiosennym chłodem. Budynki były dwupiętrowe, zbudowane z wypalonej cegły.

Czwórka przyjezdnych minęła nie więcej niż dwudziestu przechodniów, kiedy Liedral skręciła w lewo i pojechała w dół wąską ulicą, która prowadziła do centrum Jellica.

Tam – stwierdziła w końcu.

Kamienny budynek, na który wskazała, miał trzy piętra, szerokość trzech domów i wysoki spadzisty dach. Magazyn był o piętro wyżej niż sąsiednie budynki, w stronę placu sklep bednarza i wyroby ze srebra w stronę bram miasta. Od strony placu wznosiły się poszarzałe fasady jeszcze wyższych budynków, które zdawały się czyhać na skład towarów, być może od wieków. Plac leżał jeszcze sto cubitów w dół wąskiej ulicy.

W składzie otwarło się troje drzwi – wahadłowe na poziomie szorstkiego bruku ulicy były dość szerokie, żeby przepuścić wóz Liedral. Drugie okute były stalą i okratowane, a ostatnie, najbliższe placu, pod pomalowanym na zielono portykiem były dębowe.

Brede zeskoczył z wałacha bez zaproszenia i wskazał na uchylne drzwi.

Chcesz, żebym je otworzył?

Gdybyś mógł. Zostaw je otwarte. Freidr nigdy nie wietrzy.

Liedral przejechała wozem przez drzwi na gładkie, ubite klepisko z gliny. Nikła woń przypraw przenikała pomieszczenie. Handlarka zeszła z wozu.

Jeśli chcecie posprzątać stajnie i rozładować, to możecie spać w pokoju stajennego – zaproponowała. – Freidr już nie trzyma żadnego. Twierdzi, że to mój obowiązek, skoro wszystkie konie są moje.

A gdzie można się umyć? – Dorrin był aż nadto świadomy oblepiającego go brudu.

Możesz używać łazienki, ile ci się podoba, pod warunkiem że napompujesz wody i posprzątasz po sobie. – Liedral odplątała ostatni pas uprzęży wozu i wprowadziła konia do drugiego boksu. – Możecie zająć ostatnie trzy boksy na końcu. Śmiem twierdzić, że wymagają posprzątania. Ale najpierw pomóżcie mi rozładować i poukładać wszystko. W skrzyniach pewnie znowu jest bałagan.

Czy Freidr... – zaczęła Kadara.

To mój brat. On i Midala mieszkają na trzecim piętrze. Moje pokoje są na drugim – kiedy tu jestem. On zarządza w Jellico tym, co uda mi się dostać.

Brede uwiązał swego wałacha przy ostatniej barierce.

Co gdzie kłaść?

Te cztery fioletowe dzbany to glazura, idą na pierwszą półkę, tuż nad schodami. Powinien tam być obrazek fioletowego dzbanka na prawej skrzyni i taki sam w środku.

Co to jest ceran? – zapytał Dorrin.

Ostrożnie z tym. To rzadki olej, idzie na drugą półkę, skrzynia z zielonym liściem.

Jak rzadki? – zastanawiała się Kadara, podnosząc ciężki worek.

Każda butelka w tej skrzyni warta jest półtora złotego. W worku są słodkie buraki. Włóż je do dużej skrzyni tam dalej.

Naprawdę rzadkość.

Brede wrócił do wozu.

Co teraz?

Dorrin powoli wchodził po schodach, upewniając się, że mocno stoi na każdym stopniu. Nie miał osiemnastu złotych pensów na zbyciu. Wiedział o tym i wątpił, żeby Liedral łatwo pogodziła się z taką stratą. Kiedy ustawił na właściwych miejscach olej ceranowy, tublan, glazurę i tuzin innych mniejszych przedmiotów, zrozumiał, dlaczego handlarka ma szerokie ramiona.

Liedral poprowadziła ich przez drzwi na końcu składu.

Tu jest łazienka. Muszę pogadać z Freidrem. Kolację jemy późno, czasami po wieczornym dzwonku. Jesteście zaproszeni. Może chcecie się rozejrzeć po wielkim placu.

Potem zrobię przepierkę – powiedział Dorrin, spoglądając na brudne podróżne ubranie. – I muszę znaleźć dobre zgrzebło.

Kadara uśmiechnęła się szeroko.

Zawsze ten sam wybredny Dorrin. W nowym mieście, a już myśli o praniu i zgrzeble.

Myślę też o sobie i o tym, jak pachnę.

Liedral przystanęła.

Jest kilka szczotek w składziku. Możesz zatrzymać jedną ze starszych.

Dziękuję. Meriwhen będzie zadowolona.

I jeszcze nazwałeś tego konia?

Dorrin się zarumienił.

Liedral wycofała się i weszła do pomieszczeń mieszkalnych.

Świetnie. Dajcie mi się najpierw umyć – zaproponowała Kadara. – Ja nie piorę. Możesz iść wyszczotkować swoją Meriwhen.

Dobrze.

Kiedy Kadara się myła, Dorrin rozkulbaczył Meriwhen, wyszczotkował ją i zebrał brudne odzienie. Napompował dwie kadzie wody, gdy pojawił się Brede obnażony do pasa, z niedużym ręcznikiem i brzytwą do swojej blond brody.

Jeszcze pierzesz? – Kadara miała na sobie szarą tunikę, spodnie i jasnozieloną apaszkę, która podkreślała kolor jej włosów i oczu.

Dopiero zacząłem. – Dorrin westchnął. Raz jeszcze odpowiedział na retoryczne pytanie. Nigdy się nie nauczy.

Ja wypiorę później. – Bez podróżnego kurzu na twarzy, z jasną opalenizną niemal przysłaniającą nikłe piegi, wyglądała prawie jak rzeźba dawnej strażniczki Westwind, piękna i niebezpieczna. – Idę na plac zobaczyć, czy znajdę jakieś rzeczy.

Jakie rzeczy? – zapytał Brede z drugiego końca łazienki.

Po prostu... kobiece.

Brede ochlapał twarz wodą, Dorrin tymczasem wypłukał podróżne spodnie i wykręcił je nad wiadrem, a potem przewiesił przez stół i podniósł namydloną tunikę.

Brede pospiesznie dokończył mycie i wytarł się, zostawiając Dorrina samego w łazience. Uzdrowiciel skończył prać brudną odzież i zaniósł ją do składu, rozwieszając pranie w pustym czwartym boksie na sznurku, który znalazł w kącie dawnego składziku.

Nie musisz być aż tak ostrożny, uzdrowicielu.

Niski, przysadzisty mężczyzna, który towarzyszył Liedral, skinął głową. Pomimo ciemnej brody i zimnych niebieskich oczu wydawał się niewiele starszy od Dorrina.

To mój brat Freidr.

Miło cię poznać. Nazywam się Dorrin.

Gdzie są tamci?

Poszli na wielki plac. Pomyślałem, że po praniu zrobię to samo.

A więc zobaczymy się przy kolacji – stwierdziła Liedral i dwójka handlarzy weszła po schodach. – Ceran był dobrym zakupem... może trochę na wyrost...

Dorrin wrócił do łazienki ze swym jedynym suchym i czystym kompletem brązowego odzienia. Umył się gruntownie, po czym posprzątał łazienkę, wytarł się i ubrał. Po chwili namysłu zabrał z pokoiku chłopca stajennego laskę.

Idąc w stronę wielkiego placu, raz jeszcze dostrzegł, że stosunkowo niewiele osób jest na ulicach, naprawdę niewiele, nawet jak na chmurne wiosenne popołudnie pod szarym niebem. Kamienie pod nogami były suche.

Dorrin minął kilka straganów z bronią, ale na wszystkich znajdowały się brązowo-białe ostrza białych. Nigdzie nie zobaczył żelaza. Czyżby Jellico było całkowicie pod władzą białych magów?

Dorrin! – Brede machał ku niemu z odległości pięćdziesięciu kroków.

Uzdrowiciel ruszył w stronę wysokiego blondyna.

Widziałeś Kadarę?

Dopiero przyszedłem – Dorrin przystanął, żeby spojrzeć na wystawę po lewej, na skraju placu.

Nasiona! Najlepsze nasiona przypraw po tej stronie Suthyi!

Białe włosy mężczyzny miały niezdrowy żółty odcień, a szare odzienie niemal migotało bielą. Woreczki z nasionami ustawione były na niedużym dwukołowym wózku, który mógł ciągnąć człowiek albo pies. Nie widać było jednak żadnego psa czy kucyka.

Dorrin zbliżył się do małej skórzanej sakiewki, zmarszczył brwi na widok plam wilgoci na skórze i zastanowił się nad użyciem skóry. Jeśli skórę nasączono ekstraktem z żołędzi albo innym kwasem, a potem zwilgotniała, nie wyrośnie ani brinn, ani astra.

Wyciągnął dłoń w stronę najbliższego woreczka, nie dotykając skóry, i pozwolił uzdrawiającym zmysłom sięgnąć nasion. Większość była martwa. Pokręcił głową. Lewa dłoń zacisnęła się na łasce.

O co chodzi? – zapytał Brede.

Większość tych nasion jest martwa – wyjaśnił Dorrin.

Jesteś oszustem, przyjacielu – stwierdził handlarz. – Moje nasiona są najlepsze, najlepsze.

Dorrin uprzejmie pokiwał głową i cofnął się, ruszając w stronę wózka z rożnem, skąd dochodziła ciepła, ociekająca tłuszczem woń pieczonego ptactwa.

Ten młodzik w czerni powiedział, że jego nasiona są martwe... – mruknęła starsza kobieta w brązowym ubraniu.

Dorrin zmarszczył brwi. Jego odzienie było brązowe, ciemnobrązowe, ale brązowe.

Całkiem prawdopodobne – prychnęła druga siwowłosa kobieta w kolorowym wełnianym ubraniu. – To białas.

Trzy kobiety odeszły od białowłosego mężczyzny, nie kupując niczego.

Powiedziałem, że jesteś oszustem! – krzyknął kramarz. – Złodziej! Złodziej!

Przed Dorrinem pojawiło się dwóch biało odzianych strażników, kierując w jego stronę białe klingi.

O co chodzi?

O niego i jego czarne znachorstwo! Mówi, że moje nasiona są do niczego. To złodziejstwo! – Kramarz niemal zachrypł, tak głośno wrzeszczał.

Przechodnie cofali się i znikali w uliczkach wiodących od placu.

Jesteś Czarnym uzdrowicielem? – warknął strażnik o kwadratowej twarzy.

Nie. Jestem poszukiwaczem.

Na jedno wychodzi. Czy kramarz mówi prawdę?

Dorrin patrzył na strażników z laską w lewej ręce.

Mówiłem tylko do swego przyjaciela. Z pewnością nie jestem handlarzem. – Ostrzegawczy błysk przeszył mu mózg, choć słowa zgadzały się z prawdą.

Tamte kobiety... kupiłyby, gdyby nie on!

Jakie kobiety? – zapytał drugi strażnik, rozglądając się po niemal wyludnionej części wielkiego placu.

Kramarz rozejrzał się i machnął ręką.

Odstraszył je.

Ładna bajeczka. – Strażnicy opuścili białe miecze.

Ten z kwadratową twarzą zwrócił się do Dorrina.

A ty, młodziku, trzymaj swoje czarne myśli dla siebie. Zrozumiałeś?

Tak, panie. – Dorrin uprzejmie skinął głową.

Nie chcę więcej widzieć, że sprawiasz kłopoty, młody człowieku. – Strażnik odwrócił się do Brede’a. – Ani ty, z tą żelazną wykałaczką!

Brede pokiwał głową.

Będę uważał, panie.

Dwóch strażników pomaszerowało przez plac.

No, zapłacicie? – warknął kramarz.

Za co? – Brede spojrzał na niego. – Za fałszywe oskarżenia? Uzdrowiciel nie mógł powiedzieć nieprawdy, nawet gdyby od tego zależało jego życie. Czego nie można powiedzieć o tobie.

Białowłosy mężczyzna skulił się pod groźnym wzrokiem Brede’a.

Czarne gnojki... łobuzy... wszyscy tacy sami...

Brede wyszczerzył zęby w uśmiechu. Dorrin wzruszył ramionami, kiedy ruszyli w stronę straganów na drugim końcu placu. Uśmiech Brede’a zniknął, kiedy zobaczył, jak dwóch mężczyzn zwija kramy na widok dwóch poszukiwaczy. Drugi zarzucił szmatę na swoje srebrne wyroby na znak, że zamknięte.

Przepraszam – odezwał się Dorrin.

Niewiele możemy zrobić. – Brede skinął ku alei. – Równie dobrze możemy wracać.

Dorrin czuł na plecach wzrok białych strażników, kiedy przemierzyli plac i skierowali się aleją ku domowi Liedral. Kadara wieszała pranie, kiedy uchylili drzwi do stajni.

Krótko was nie było.

Mieliśmy trochę kłopotów.

Ja miałem trochę kłopotów – skorygował Dorrin. – Miejscowy kramarz sprzedawał martwe nasiona. Powiedziałem to głośno i urzędnicy usłyszeli. Zanim się skończyło, wszyscy zdecydowali, że czas zamykać.

Och, Dorrin. – Kadara poklepała go po ramieniu.

Otworzyły się drzwi do pomieszczeń mieszkalnych.

Możemy jeść, jeśli wszyscy wróciliście – oznajmiła Liedral. Miała na sobie czyste ciemnoniebieskie spodnie i tunikę z wysokim kołnierzykiem. Wilgotne, lśniące, brązowe włosy były dłuższe niż u Dorrina, ale krótsze niż przycięte na wysokości ucha włosy Kadary.

Jadalnia mieściła się na parterze. Długi stół z czerwonego dębu był gładki, polakierowany i tylko odrobinę zniszczony na krawędziach długości ośmiu cubitów. Zebrana szóstka miała siedzieć na krzesłach, nie ławach. W kątach i pod ścianami stały jeszcze cztery krzesła. Freidr stał u szczytu stołu. Po jego prawej ręce siedziała szczupła blondynka.

Dorrin, Brede, Kadara, poznajcie Midalę. Midala – odezwała się gładko Liedral – Kadara i Brede są wojownikami, Dorrin to uzdrowiciel.

Freidr uśmiechnął się i wskazał na stół.

Siadajcie, proszę.

Dorrin znalazł się pomiędzy Midalą i Liedral, która usiadła na drugim końcu stołu. Brede i Kadara siedzieli obok siebie, tyłem do wysokich okien wychodzących na ulicę.

Młoda kobieta w ciemnoniebieskim stroju postawiła przed Freidrem półmisek pełen kawałków mięsa polanych ciemnobrązowym sosem. Kiedy nałożył sobie i Midali, służąca wróciła z dwoma głębokimi półmiskami: w jednym parowały ziemniaki zapiekane z serem, w drugim miękkie ciemnozielone warzywa.

Liedral nabrała niewielką porcję ziemniaków i podała półmisek Dorrinowi, który poszedł w jej ślady.

Co to za warzywa?

Chiltach. Jest trochę gorzki i trzeba się do niego przyzwyczaić, ale nadaje się do ciężkostrawnych mięs i ziemniaków.

Jak podoba wam się Candar? – zapytała Midala.

Ogólnie jest gościnny. – Brede nabrał na widelec trochę mięsa i położył je na talerzu. – Trochę zimniej, niż myślałem, a – wyszczerzył zęby w uśmiechu – do rozmiarów, zwłaszcza gór, trzeba się przyzwyczajać.

Jeszcze nie widzieliście Westhorns. – Liedral nabrała skromną porcję chiltach.

Dlaczego Recluce ciągle wysyła ludzi do Candaru? – Midala wzięła jedynie odrobinę ziemniaków.

Chodzi o to, że powinniśmy nauczyć się bardziej doceniać ład – pierwszy odezwał się Dorrin. – Zwłaszcza tak, jak pragną tego mistrzowie ładu.

Kadara przełknęła z wysiłkiem, niemal dławiąc się kęsem mięsa.

Nie wydaje się, żeby mistrzowie ładu robili na tobie wielkie wrażenie, uzdrowicielu. – Freidr nalał sobie z brązowego dzbana, który ustawiła przed nim służąca. – To jest ciemne piwo. Sok z krasnokrzewu jest w białym dzbanie.

Dorrin spojrzał na biały dzban, po czym podniósł go, żeby nalać Liedral, która skinęła głową. Napełnił kubek handlarki, a potem własny, po czym odwrócił się do Midali.

Tak, proszę. – Jasnowłosa kobieta skinęła głową.

No cóż – Dorrin grał na zwłokę – ścisłe przestrzeganie ładu może sprawiać trudności, kiedy ktoś jest młody.

Słyszałem, że to trudne w każdym wieku. – Liedral napiła się z kamionkowego kubka.

Służąca wróciła z wiklinowym koszykiem pełnym gorącego chleba z brązową chrupiącą skórką, pokrojonego w grube kromki. Dorrin podał go Liedral, kiedy jednak odmówiła, wziął kromkę i podał koszyk Midali. Blondynka wzięła najmniejszy kawałek i postawiła koszyk przed Freidrem.

A ty? – Freidr zwrócił się do Brede’a.

Jeśli jest się wojownikiem, przydaje się trochę doświadczenia, jak sądzę.

Nie kazano wam przeszukać terenu albo przynieść informacji?

Raczej wątpię, czy to konieczne – odezwał się Dorrin. – Magowie powietrza widzą wszystko dzięki wichrom.

Raczej jesteś tego pewien – roześmiał się Freidr.

Dorrin zaczerwienił się i ukrył zakłopotanie, biorąc do ust kubek z sokiem z krasnokrzewu. Potem wziął dwa plastry mięsa, zaczął kroić je i szybko jeść.

Myślę, że wiadomo o tym powszechnie od czasów Creslina – zauważyła cierpko Kadara. – To żaden sekret.

Freidr pochylił ku niej głowę i uśmiechnął się ciepło. Midala również uprzejmie się uśmiechnęła.

Domyślam się, że handel jest u was rodzinną tradycją. – Brede przerwał ciszę.

Tradycją trochę nadszarpniętą w dzisiejszych czasach. – Liedral nabiła na widelec, plaster mięsa i przeniosła go z półmiska na swój talerz.

O? Dlaczego?

Polityka – wtrącił się Freidr. – Żeby podróżować po wielkich białych traktach, trzeba mieć licencję, a to oznacza zgodę prefekta, którego doradcą jest biały mag. Kiedyś był to zwykły podatek.

Brede pokiwał głową.

A stał się sprawdzianem lojalności?

Swego rodzaju. Wygląda na to, że każdy dzisiaj przechodzi sprawdzian lojalności, prawda? – Freidr spojrzał na Dorrina.

Dorrin wymigał się od odpowiedzi kolejnym łykiem soku. Powędrował wzrokiem ku małej zakurzonej gitarze na ścianie.

To? Dostała nam się w spadku. Mówią, że kiedyś grał na niej Creslin. Kto wie? To stara rodzinna legenda, ale kto dzisiaj dojdzie prawdy. Widziała lepsze czasy. – Freidr wzruszył ramionami. – Ach, tak, lojalność i legendy.

Jeśli wolno mi spytać – Kadara uśmiechnęła się uprzejmie do ciemnowłosego Freidra – Co właściwie robicie, kiedy Liedral jest w podróży?

Pilnuję magazynu, próbuję rozprowadzić to, co zebrała po sklepach w Jellicu, takie rzeczy. Nie na wiele się zda zdobywanie towarów, jeśli ich nie sprzedasz.

Freidr jest bardzo dobrym pośrednikiem – dodała dumnie Midala.

Wyobrażam sobie – powiedziała pogodnie Kadara.

Dorrin jadł, żałując, że nie jest w stajni albo choćby na wielkim placu.

Powiedzcie – ciągnął Freidr, jakby nic nie zostało powiedziane – dokąd się udacie z Jellica.

W stronę Westhorns. – Brede ponownie napełnił ciemnym piwem kubek Kadary, a potem własny. Odstawił dzban i niemal niesłyszalnie spił pianę, zanim pociągnął zdrowy łyk.

Przez Passerę i Fenard?

To szlakiem magów? – zapytała Kadara.

Magowie jeszcze go nie skończyli. Musicie pojechać dawną drogą przez Gallos.

Brede i Kadara wymienili spojrzenia, ale unikali wzroku Dorrina.

Myślałem o trasie bardziej na północ – zaryzykował Brede.

To może być najmądrzejszy wybór. – Freidr pochylił głowę do Kadary. – Mogę prosić o piwo?

Oczywiście. – Kadara uśmiechnęła się i podała dzban młodemu zarządcy.

Dorrin sięgnął przez stół, wziął kromkę chleba z koszyka i podał go Liedral. Wszyscy jedli przez chwilę w milczeniu, a służąca wymieniła opróżniony koszyk z chlebem i zabrała pusty półmisek po mięsie.

Faya! Więcej piwa! – Freidr uniósł dzban.

Kiedy Faya wróciła, Freidr napełnił kubek i chciał usłużyć Kadarze.

Nie, dziękuję, panie Freidr.

Dorrin w milczeniu nalał sobie soku i wziął następną kromkę ciepłego chleba. Patrzył na resztki chiltachu na swoim talerzu.

Nie jest taki zły, Dorrin.

Chyba widziałem zgniłe wodorosty o milszym zapachu – mruknął.

Musicie mieć smaczne wodorosty – zażartowała Liedral.

Jecie wodorosty na Recluce? – zapytała Midala.

Czasami. – Dorrin odkrył, że znowu się czerwieni.

Skończyliście, panie? – zapytała Faya, stając u jego boku.

Z wdzięcznością skinął głową, kiedy półmisek i chiltach znikły w kuchni. Po chwili Faya postawiła przed każdym z biesiadników niedużą filiżankę, w której tkwiła złota kula – zanurzona w miodzie brzoskwinia.

Znakomite. – Brede skończył swoją w trzech kęsach.

Dorrin wysmarował sobie miodem palce i stół, usiłując pokroić owoc na mniejsze cząstki. Jadł je jeszcze długo potem, kiedy Kadara i Brede skończyli.

Nie będziemy was zatrzymywać, podróżni – powiedział Freidr, wstając. – Mieliście długi dzień.

Dorrin przełknął resztkę soku i wstał w ślad za innymi.

Dziękuję. – Miękki, ciepły głos Kadary zabrzmiał pierwszy, a po nim głosy Brede’a i Dorrina.

Potem, za przykładem Brede’a, cała trójka odsunęła krzesła i ruszyła gęsiego do magazynu i pokoju stajennego. Liedral wymknęła się za nimi, ale przystanęła przy drzwiach wiodących od mieszkań do stajni. Ciepłe palce handlarki dotknęły ramienia Dorrina, uścisnęły krótko i cofnęły się.

Spróbuj nie zwracać uwagi na Freidra. Nie zawsze jest mu łatwo.

Ponieważ pochodzi z kupieckiej rodziny, a nie lubi handlu? Czy dlatego, że chciałby być w radzie albo doradzać rządzącym, a nie może? – Dorrin oblizał resztki miodu z kącików ust.

Podoba mu się praca w rządzie, ale handlarze nie mogą tego robić, zwłaszcza my.

Rozumiem... chyba. Pewnie wyruszymy rankiem.

Dobrze. Ja też. Możemy jechać do Kleth razem.

Dlaczego sądzisz, że tam jedziemy?

Nie macie wielkiego wyboru, Dorrin. – Liedral uśmiechnęła się. – Twoi przyjaciele nie chcą iść na zachód, do Gallos. A to oznacza, że ty też ruszysz przez wzgórza na południe, w stronę Hydlaru, albo pojedziesz na północ, do Rytla, i na północny zachód, do Kleth. Chyba że chcesz wrócić do Tyrhavven... albo przejechać cały kraj, czego bym nie radziła. – Handlarka cofnęła się i na wpół zamknęła drzwi. – Więc równie dobrze możemy podróżować razem.

Nie wiem.

Zobaczymy się rano.

Dorrin kręcił głową, idąc w stronę czwartego boksu, gdzie położył swój śpiwór na słomie. Było tam tylko pranie. Spanie obok Kadary i Brede’a nie zapewniało wypoczynku. Wyczuwał zbyt wiele i zbyt często przypominało mu to o rudowłosej dziewczynie, którą kiedyś pocałował w ogródku z ziołami.

Wyglądasz na zmartwionego. – Kadara wynurzyła się z drugiego boksu, otrzepując dłonie z siana.

Handlarz jedzie jutro z nami do Rytla.

Nie podoba ci się to?

Liedral wiedziała o tym, ja nie.

Przepraszam. – Glos Kadary był miękki. – Myśleliśmy, że zrozumiesz. Freidr dość jasno dał to odczuć, a po tym incydencie na placu...

Dorrin czekał.

...pomyśleliśmy, że to zły pomysł zostawać w Certis albo jechać tam, gdzie pracują biali magowie... i chcemy dotrzeć do Westhorns.

A to oznacza kierunek na Spidlar północnym szlakiem? – dokończył Dorrin.

Tak. Dla ciebie to również lepiej. Jeśli chcesz, możesz jechać inną drogą.

Ja? Nawet nie mogę nosić miecza ani zmierzyć się z białym magiem. Być może nie mam wielkiego wyboru, Kadara, ale nie jestem głupi. Powolny... ale nie całkiem głupi.

Przeszedł obok niej i wszedł do boksu, w którym leżał jego śpiwór. Usiadł na kocu i odwiązał rzemienie butów, ignorując Kadarę, dopóki nie spuściła wzroku i nie wyszła.

XXIX

Droga w stronę Rytla wiła się w górę i w dół przez niskie, falujące wzgórza Certis, równolegle do rzeki Jellicar. Skrzypienie wozu i stuk kopyt niemal nikły w jękach wiosennego wiatru. Dorrin pochylił się ku wozowi z laską w lewej ręce.

Wyjechałabyś tak szybko, gdybyśmy nie jechali tą drogą?

Liedral poruszyła się na ławeczce wozu.

Straciłam zbyt dużo, oglądając Fairhaven, i nie jestem pewna, czy to było mądre.

Oglądanie Fairhaven czy strata czasu?

Jedno i drugie. Freidr martwił się o białych magów, ale za wygodnie mu z Midalą, żeby sam pojechał sprawdzić. Poza tym, muszę jechać do Kleth i odebrać towar od Jarnisha. Trochę przyszło z Diev.

Dorrin słyszał o Kleth, ale innych nazw nie znał. Miał jednak jeszcze jedno pytanie.

Twój brat... nie wygląda na handlarza.

Handlarz? – prychnęła Liedral. – Raz pojechał do Rytla. Stracił więcej, niż gdyby przewrócił cały wóz w Jellicu i patrzył, jak wszystko spływa rzeką do Tyrhavven.

A więc...

Polityka.

Och. – Dorrin rozumiał. Biali nienawidzili Legendy i kobiet, które miały nad czymkolwiek władzę. W końcu zadał następne pytanie:

Kim jest Jarnish?

Co z polityką? – zapytał poniewczasie Brede.

Jarnish jest pośrednikiem w Kleth, ale nie podróżuje.

Gdzie jest Diev?

U podnóża Westhorns. Niemal tak daleko na północ i zachód, jak da się iść bez wkraczania w góry. Nieduży port przez dziewięć miesięcy w roku, ale niewiele tam jest. Dla Spidlaru to graciarnia, ale Axalt i Sligo są lepsze niż byle gdzie.

Kiedy mówisz o Spidlarze – zauważył Brede, który podjechał wałachem bliżej wozu, tak że on i Dorrin znaleźli się po dwóch stronach handlarki – mówisz tylko o handlu. Czy nic innego się tam nie dzieje?

Spidlar to nadal niezależny, handlujący kraj. Jest tam rada kupiecka, która wszystkim kieruje. W całym Candarze wschodnim tylko im się udało uniknąć bałaganu, który spowodowała Recluce, a ich rada próbuje uniknąć konfliktu.

Żadnego księcia czy wicehrabiego? – Brede pochylił się do przodu, rozplątując grzywę wałacha.

A co z magami? – Dorrin wyprostował się w siodle i zakręcił laską szczęśliwy, że w końcu potrafi wykonać to proste ćwiczenie.

Ostrożnie z tym! – warknęła za nim Kadara.

Przepraszam. – Odłożył laskę do uchwytu przy siodle. – Sama mówiłaś, że muszę ćwiczyć.

Dorrin...

A co ze Spidlarem?

Czy to Rytel za tymi wzgórzami? – przerwała Kadara, wskazując niski mur wyrastający na płaskiej połaci brązu i zieleni.

Co to?

Srebrna nić wiła się z południa w stronę murów.

Ta rzeka? To Jellicor. Szliśmy wzdłuż...

Nie – przerwał Brede. – Ta linia drzew w poprzek.

To Estal. Łączy się z Jellicor po drugiej stronie Rytla, a ta wpływa do Morza Północnego przy Tyrhavven, co nie znaczy, że jest tam wiele większa albo że Tyrhavven to duży port. Jest o wiele lepszy niż Diev, choć najlepszy jest Spidlar.

Liedral szarpnęła wodze i wóz znowu ruszył w stronę odległego jeszcze miasteczka.

Dorrin pacnął się w szyję. Komary zdawały się woleć go od reszty. W przeciwieństwie do much, komary poruszały się dlań zbyt szybko, aby mógł namówić je do latania gdzie indziej – a była ich cała chmara.

Uzdrowicielu?

Dorrin – poprawił.

Spróbuj tego. Posmaruj szyję. Powinno pomóc.

Dorrin wziął skórzaną sakiewkę i wycisnął maść na dłoń. Zmysły powiedziały mu, że jest delikatnie wzmocniona ładem, i wtarł trochę w kark.

Dziękuję.

Czasami proste środki są bardziej pomocne niż skomplikowana magia.

Tak samo myślał Dorrin o stosunkowo prostych machinach – ale chyba był jednym z niewielu wyrosłych w ładzie, którzy tak myśleli. Zmarszczył brwi. Nie usłyszał już nic o Diev, choć Liedral dała mu jakąś wskazówkę.

XXX

Dorrin przechylił się w siodle, żeby uniknąć uderzenia o skalny występ, kiedy Meriwhen niosła go krętym szlakiem. Otarł czoło z potu i chłodnych kropel deszczu, kapiących mu na twarz ze ścian wąwozu. Za nim trzeszczał wóz, koła zgrzytały na kamieniach.

Ciemności... – mruknęła Liedral.

Dorrin przełknął, zerkając na spadek po lewej, głębokości pięćdziesięciu cubitów.

W Westhorns jest gorzej – stwierdziła pogodnie Liedral.

Na przedzie Brede nucił pod nosem, w najwyższej tonacji z możliwych, hymn Świątyni.

Przestaniesz? – warknęła Kadara.

Uuuufff. – Uśmiech zniknął z twarzy Dorrina, kiedy koniec laski uderzył go w policzek, podrzucony przez oblodzony korzeń wystający ze ściany wąwozu – na tyle wysoko, że mogli przejechać pod spodem, i na tyle nisko, żeby pochwycić koniec laski Dorrina. Wepchnął laskę na miejsce i skupił się na wąskiej, krętej drodze przed sobą.

Jeszcze trzy spirale w dół i znaleźli się w wąwozie, który zdawał się biec na zachód, choć był tak wąski, że jechali w mroku. Po lewej stronie drogi szczeliny wciąż wypełniał lód, a światło słońca widać było jedynie na szczytach urwiska. Dorrin wyprostował się w siodle, Kadara ciaśniej owinęła się płaszczem.

W górze przed nami są wieże strażnicze. Trzymajcie ręce z dala od broni – wyjaśniła handlarka.

Wieże strażnicze? Jesteśmy ciągle w górach – zdziwiła się Kadara.

Kto powiedział, że miasteczko musi być na równinach? – odparła Liedral.

Wkrótce wąwóz poszerzał się, ukazując kamienne mury wznoszące się niemal na sto cubitów, w których widoczna była brama okuta stalą. Na blankach zajęła miejsce garstka żołnierzy z kuszami, kilku celowało w podróżnych. Za bramą, przy kamiennej budce strażnika, stało dwóch mężczyzn w pikowanych szarych mundurach.

Liedral ściągnęła wodze i czekała. Czekała też trójka z Recluce.

Ach... kupiec Liedral. Kim są twoi towarzysze? – Do handlarki, która zeszła z ławeczki wozu, podszedł wysoki mężczyzna. Miał piskliwy głos i był bardziej muskularny od Brede’a.

Dwóch strażników i uzdrowiciel. – Liedral skinęła ku Dorrinowi.

Hm, naprawdę ma laskę i wygląda na uzdrowiciela. Ci to na pewno strażnicy. A ty i twój ojciec, zawsze byliście prawdomówni. Jaka szkoda. Tyle czasu minęło, od kiedy moi ludzie mogli poćwiczyć z prawdziwym celem. Nawet biali strażnicy nie zapuszczają się do naszego wąwozu...

Odważą się prędzej, niż myślisz, Nerliat.

Tak samo mówił twój ojciec.

Trochę się pospieszył. Najpierw zajęli Hydlen i Kyphros.

Żadne góry nie blokują im przejścia do Spidlaru.

To prawda. Zobaczymy. Czy możemy wejść do bezpiecznego schronienia Axaltu?

To kwestia opłaty drogowej, handlarzu.

A tak, oplata. – Dłoń Liedral nie ruszyła się w stronę sakiewki.

Skoro strażnicy są uzbrojeni, to będzie dwa miedziaki za każdego. Miedziaka za ciebie i oczywiście nic za uzdrowiciela.

Czy mogłabym twierdzić, że strażnicy są uczniami?

Liedral... nawet za uczniów będą dwa miedziaki.

No cóż, Nerliat. Więc pewnie musi to być te pięć miedziaków. Czy wiedziałeś, że wielki mag chaosu wznosi góry na wysokich równinach pomiędzy Gallos i Kyphros?

Bezpodstawne bajdy – prychnął dowódca oddziału.

Chciałbym, żeby tak było. Widziałem te nowe góry, dymiące kawały czarnych skał, płonące na horyzoncie.

Kyphros jest daleko stąd.

Liedral wzruszyła ramionami.

Kyphrianie też myśleli, że Fairhaven jest daleko.

Pięć miedziaków, Handlarzu.

Jak sobie życzysz. – Liedral wyjęła monety z sakiewki.

Nerliat skinął i zewnętrzna brama otworzyła się ze zgrzytem, ukazując wewnętrzną kratę, która uniosła się niemal bezszelestnie. Liedral wspięła się na powrót do wozu i przejechała przez wysoką na piętnaście cubitów bramę, a za nią trójka wygnańców z Recluce.

Już za murami, grubymi u podstawy na jakieś czterdzieści cubitów, Dorrin spojrzał na trzecią bramę, już otwartą. Za nimi opadła krata i zamknęły się zewnętrzne wrota.

Jak długo to stoi? – zapytał Dorrin. – Żadna armia nie zdobędzie tych murów.

Dłużej, niż handluje moja rodzina, a zachodnie bramy są równie imponujące. Ale jak mogłyby sprostać magowi, który potrafi wznosić i przewracać góry?

Tego nie rozumiem – odezwał się Brede. – Dlaczego biały mag miałby tracić tyle mocy na wznoszenie gór?

Kto wie? – prychnęla Kadara.

Dorrin zmarszczył brwi.

Wymagałoby to wielkich zdolności i mocy. Ktoś z takimi umiejętnościami prawdopodobnie nie zrobiłby tego dla zabawy.

Może żeby udowodnić swoją moc – zasugerowała Liedral. Kierowała wóz w prawo, w dół brukowanej spadzistej ulicy. Pod nimi, jeszcze sto cubitów niżej, pośrodku doliny stało miasto ciągle pokryte plamami śniegu na tle szarości i brązu.

To tylko dlatego, że jest w nim więcej zła i pragnie niszczyć. Przynajmniej tak utrzymywałby twój ojciec, Dorrin – powiedziała Kadara.

Pewnie tak. – Dorrin delikatnie potarł policzek, który bolał od uderzenia laski. Dlaczego ojciec upierał się, że biali są tacy źli? Z pewnością biały mag, który ich śledził, jest potężny – tak potężny, że Dorrin czuł się niemal jak mucha, którą zaraz zgniotą. Ale... nie było tam obecności zła, jedynie biel chaosu. A czy chaos jest zły, czy po prostu chaotyczny?

Tak samo Lortren – dodała Kadara, poruszywszy się w siodle, kiedy wjechali w kolejny pochyły zakręt szerokiej kamiennej drogi, która wiodła w dół, do doliny.

Tylko jakaś setka domostw znaczyła szeroką dolinę otoczona stromymi zboczami. Na zachodzie widać było niedużą wyrwę.

To miejsce wygląda jak stworzone przez magię.

Wiem! – wykrzyknął Brede. – Pasuje idealnie.

Co takiego? – Skrzyp kół wozu podkreślił pytanie Kadary, kiedy Liedral wjechała w następny szeroki zakręt prowadzący w dół.

Ten mag. Dlaczego chciałby pokazywać swoją moc, ale nie wykorzystywać jej w mieście?

Nie wiem – warknęła Kadara. – Jestem głodna. Sam sobie odpowiedz.

Gdyby wykorzystał swoją moc w mieście, zniszczyłby je.

I co w tym nowego?

Liedral i Dorrin wymienili uśmiechy.

Biali magowie mają dość kłopotów z rozlewającym się chaosem, który równa wszystko z ziemią. Nie możesz rządzić królestwem, jeśli nie ma żadnego królestwa. Co się dzieje, jeśli wzniesie góry i pokaże, że potrafi zniszczyć miasto, a potem poprosi Spidlarian albo kogokolwiek o podporządkowanie się Fairhaven? Nadal mają miasto, podatki, towary i co tylko zechcą.

Hmm... – zamyśliła się Liedral. – To się da zrobić z Kyphros, ale Spidlarianie mają sztywne karki. Tak samo tutejsi ludzie.

Mimo to biali nie muszą toczyć bitew... – stwierdził Brede.

Trafił w dziesiątkę. W końcu Brede zawsze szybko pojmował.

To jest potężne Axalt? – zapytała Kadara.

To jest Asalt – potwierdziła Liedral. – I wierz lub nie, ale za dobry pokój w gospodzie zapłacisz tylko parę miedziaków, a mają dość pokojów. Lubią zachęcać podróżnych.

Co z napojami? – dopytywał się oschle Brede.

Wino, miód, brandy... prawdopodobnie pół srebrnego za kufel.

To więcej niż za pokój. – Dorrin zaczerwienił się, kiedy zdał sobie sprawę, że stwierdził coś oczywistego.

Musiał być jakiś haczyk – zamyślił się Brede. – I pewnie wszyscy są spragnieni? A co z wodą?

Liedral wyszczerzyła zęby, a Dorrin uśmiechnął się na ten widok.

Woda jest za darmo i dobra. Ale ani handlarze, ani wojownicy nie przepadają za wodą.

Skręciła w ostatni zakręt i skierowała wóz w stronę dwóch dwupiętrowych budynków przed nimi. Ten po prawej stronie drogi nosił znak z brązową panterą górską. Ten po lewej – z czarną górską kozicą.

Zatrzymamy się w Czarnym Baranie. Jest spokojniejszy.

Naprawdę jest jakaś różnica? – Kadara podjechała do handlarki.

Niewielka, z wyjątkiem klienteli. Nawet stajnie są podobne. – Przejechała wozem obok stajni i skręciła w podwórko za gospodą.

Dwóch chłopców stajennych poderwało się z klepiska.

Czy narożny boks jest wolny? – Lekki baryton handlarki brzmiał surowo.

Tak, panie.

Wezmę go i coś w pobliżu dla koni moich ludzi.

Czy chcecie też ziarno dla koni?

He?

Miedziaka za suchara, panie.

Dwa za miedziaka i wezmę cztery suchary.

Spojrzeli po sobie i pokiwali głowami.

Z góry, jeśli łaska.

Liedral zeszła z wozu.

Przynieście suchary, a ja wyskoczę z miedziaków.

Suchary pojawiły się niemal natychmiast, zanim Dorrin zsiadł z konia, chociaż Brede i Kadara szli już za jednym z chłopców w stronę boksów.

Siodła możecie zostawić – poradziła Liedral.

Dorrin poprowadził Meriwhen za innymi. Zdołał ją rozsiodłać i powiesić siodło oraz derki na stojaku nie później niż reszta, akurat żeby zdążyć zabrać rzeczy i laskę i pokuśtykać za handlarką do gospody.

Za świerkowymi drzwiami znajdował się kwadratowy korytarzyk o bokach długości dziesięciu cubitów. Za kontuarem stał łysy mężczyzna o pociągłej twarzy, z białą kozią bródką. Bródka i białe brwi stanowiły całe jego owłosienie.

Kupiec Liedral. Chcecie swój zwykły pokój? Niestety, tamta część jest zajęta, ale północna strona jest wolna.

Może być północna. Co masz dla uzdrowiciela i tych dwóch wojaków?

Dwa czy trzy pokoje?

Dwa – oznajmił Brede.

Dorrin zacisnął wargi.

Znajdę jeszcze dwa. Z trzema byłoby ciężko.

Taki masz tłok? Od kiedy, Wistik?

Wistik uniósł brwi.

Zdarza się. Jest paru cieśli okrętowych ze Sligo.

Drewno?

Gadają, że Fairhaven zamawia jeszcze jedną flotę, może dwie. – Wistik spojrzał na trójkę z Recluce i skłonił się Dorrinowi. – Wybaczcie, uzdrowicielu.

Dorrin skłonił się również.

Nie mam co wybaczać, gospodarzu.

W każdym razie, handlarzu Liedral, jak wiecie, trzeba sprzedać, co jest do sprzedania. Och, a opłata za pokoje? – Wistik uśmiechnął się uprzejmie. – Dwa za każdy.

Liedral położyła dwa miedziaki na blacie. Dorrin dodał swoje dwa, tak samo Brede. Wistik uniósł brew.

Twój pokój jest po północnej stronie.

Dziękuję, Wistik.

I polecam gulasz z jagnięcia. Koźlina jest trochę twarda.

Dorrin poprawił plecak i sakwy i trzymając laskę nisko, przeszedł za Liedral przez łukowate drzwi na prawo od kontuaru i w górę po wąskich schodach. Próbował nie zwracać uwagi na splecione dłonie Brede’a i Kadary i skupił się na swoim bagażu. Kiedy potknął się na schodach, Liedral uśmiechnęła się smutno, po czym skręciła korytarzem w stronę północnego skrzydła.

XXXI

Jak jest w Spidlarze? – zapytał Dorrin.

Tak samo jak wszędzie w Candarze. – Liedral zamyśliła się. – Tyle że ich rada ciągle jeszcze nie poddała się Fairhaven. Mają sztywne karki, jeszcze bardziej niż Axalt. I zasadniczo zgadzają się z ładem. Być może dlatego, że to kupcy i handlarze.

Nigdy bym nie pomyślał, że kupcy i handlarze zgadzają się z ładem – powiedział Dorrin, uderzając komara, który bzyczał mu koło karku.

Smarowałeś maścią?

Zapomniałem. – Dorrin obrócił się w siodle, usiłując sięgnąć do sakwy. Kiedy chwycił się łęku siodła lewą ręką i prawą odpiął sprzączkę, komar zaatakował i Dorrin uderzył go lewą dłonią, niemal spadając z Meriwhen prosto na wóz.

Handlarka zakryła dłonią uśmiech.

Wygłupiasz się czy próbujesz się zabić? – Glos Kadary był ironiczny, ale Dorrin wyczul jej troskę.

Chyba wszystkiego po trochu. – W końcu wydobył z sakwy buteleczkę, nie zbaczając z wąskiej drogi. – Nie odpowiedziałaś, dlaczego handlarze zgadzają się z lądem.

Liedral skierowała wóz w prawo, kiedy droga zwężała się i prawe koło niemal musnęło skały. Dorrin został w tyle, dopóki nie przejechali zakrętu.

Uczciwi, działający zgodnie z ładem handlarze więcej zarabiają, zwłaszcza z dala od Fairhaven. Nie potrafię dokładnie wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje. Prawdopodobnie dlatego, że ludzie im ufają. Handlarze ze Spidlaru mają dobrą opinię, są przebiegli, ale uczciwi. Tutaj jednak mają kłopoty Handlarze związani z białymi magami, przeważnie z Certis albo z Lydiaru mają zbyt wiele udogodnień. Mogą korzystać z wielkich traktów za niższą opłatą i z portu w Lydiarze. Przynależność do cechu Fairhaven oznacza, że nie w każdym mieście płacisz myto i możesz sprzedawać w samym Fairhaven, a to naprawdę wielka korzyść.

Jak to się stało, że Spidlarianie nie należą do cechu?

To przeważnie żeglarze i nie trzeba im wielkich traktów, a biali magowie nie chcieli mieć jednocześnie kłopotów z Analerią, Kyphros i Spidlarem.

Ale Kyphros jest częścią Gallos – wtrącił Brede zza wozu.

Powiedz to Kyphrianom – prychnęła Liedral.

A Spidlar zdołało uniknąć podporządkowania się Fairhaven.

Przez niemal dwa wieki... dopóki biali nie skończyli swoich przeklętych traktów przez Easthorns. Wasz założyciel, Creslin, przeszkodził im trochę. Ale budowa w górach trwa i Spidlarianie się martwią... albo powinni się martwić.

A co ich to obchodzi? Wygląda na to, że interesuje ich jedynie kupno i sprzedaż. Fairhaven nie będzie im tego zabraniało.

Będą musieli to robić na sposób Fairhaven, a oni wolą na swój. Sprzedają wszystko, nawet żołnierzy. Prawdopodobnie więcej Spidlarian pracuje jako kupcy w innych częściach Candaru, niż służy Radzie w armii. Nie wiadomo czemu, być zawodowym żołnierzem w Spidlarze to niemal hańba.

Ale gdzie indziej można?

Nie mówię, że to ma sens. – Liedral uniosła wodze, ponaglając konia. – Poza tym, gdzie indziej więcej im płacą. – Zerknęła na gęste chmury na zachodzie. – Naprawdę chciałbym być za wzgórzami, zanim spadnie deszcz.

Hmm... – Brede skubał brodę. – To może oznaczać, że najlepsi wojownicy są również gdzie indziej.

Nie chcę – stwierdziła Kadara.

Umrzeć z głodu też nie chcesz.

A co z Dorrinem?

Uzdrowiciel wzruszył ramionami.

W większości miast potrzebują uzdrowicieli. Choć wolałbym pracować jako kowal.

Cała trójka spojrzała na chudego młodzika.

Jestem silniejszy, niż na to wyglądam. Nawet twój ojciec tak mówił.

Liedral uniosła brwi, chociaż zerkała ku chmurom.

Hegl był kowalem. Wiele mnie nauczył.

Czy wszyscy dorastaliście razem?

Nie – powiedział Brede. – Ja spotkałem ich później.

Dlaczego martwią cię chmury? – zapytał Dorrin, kierując Meriwhen bliżej wozu.

Na skałach jest jeszcze dużo śniegu i lodu. – Liedral obejrzała się na oblodzone szczyty Easthorns, w stronę Axaltu. – Nadchodzi ciepły deszcz, szybko go stopi.

Niecałe trzy cubity poniżej drogi płynął strumień o oblodzonych brzegach.

Jak daleko jeszcze?

Aż do południa. Chmury dogonią nas późnym rankiem.

Deszcz nie zacznie natychmiast wszystkiego topić.

Miejmy nadzieję. – Liedral przynagliła konia. – Musimy wyjechać z wąwozu, zanim na dobre się rozpada.

Dorrin poklepał Meriwhen. Przejechali jeszcze pięć kayów, gdy zaczęła opadać delikatna mgiełka, tak drobna, że skalne ściany na północy okrywał szron. Liedral poderwała konia do szybszego biegu przez proste pasy drogi pomiędzy zakrętami.

Jeszcze tylko parę kayów – mruknęła, kiedy koło wozu ponownie zazgrzytało na skałach wąwozu.

I co? – zapytał Brede.

I będziemy bezpieczni. Przed powodzią.

Ciepła kropla spadła na nos Dorrina.

Pada.

Zauważyliśmy.

Kadara poruszyła się w siodle i zapięła kurtkę, zostając za wozem. Brede cofnął się razem z nią, a ich przyciszone głosy zagłuszył narastający szum deszczu i rwący nurt rzeczki po lewej stronie drogi.

Brnęli w deszczu. Rzeka wrzynała się coraz głębiej w kamień i po następnych trzech kayach w stronę równin Spidlaru droga biegła niemal trzydzieści cubitów wyżej niż woda.

Minęliśmy najgorszy odcinek, chwała ciemności. W sam czas. – Liedral wskazała na prawo.

Dorrin spojrzał w ślad za palcem Liedral. Niemal na jego oczach woda zaczęła się podnosić, aż dno wąwozu wypełniło się białą pianą. Od czasu do czasu wynurzało się z niej poczerniałe drzewo, podskakiwało na wodzie i pochłaniał je wir. Deszcz bębnił, ściekając za kołnierz chłopaka i spływając mu po karku.

Jak długo to potrwa?

Może ty nam powiesz? – zapytała Kadara.

Rumieniec Dorrina zniknął w wichrze i deszczu. Zanurzył zmysły w burzy, tak jak nauczył go ojciec, ale wyczuł jedynie ciężar w górze i wokół nich.

Za dużo wody – wysapał.

A więc jakiś czas to potrwa? – zapytał Brede.

Dopóki się nie przejaśni. W chmurach jest dużo wody.

Zawsze tak jest – stwierdziła Liedral. – Przynajmniej tutaj. Równie dobrze możemy jechać dalej. To idzie z zachodu.

Dorrin skulił się pod kurtką i pojechał za Brede’em oraz wozem handlarki, od czasu do czasu ocierając czoło. Ściany wąwozu zaczęły się rozstępować, a ich zbocza malały z każdym rodem w dół drogi. Deszcz przynajmniej przegonił również komary.

XXXII

Trzy dni deszczu skończyły się przedwieczorną mgłą, która opadła na Kleth, sącząc się po kamiennych murach wzdłuż błotnistych teraz wód rzeki Gallos. Czasami przemykał po nich kawałek lodu. Liedral skończyła przegląd lin wozu i cofnęła się na tył budy, przebiegając wzrokiem trójkę z Recluce i zatrzymując się na chwilę na Dorrinie, po czym obejrzała się na przewoźnika przy sterze. Wręczyła Kadarze i Brede’owi po dwa srebrne pensy.

Żałuję, że nie ma więcej, ale pamiętajcie...

Dziękujemy za towarzystwo i wskazanie drogi – powiedział Brede.

Nie zapomnijcie powiedzieć Jarnishowi, że to ja was przysyłam. Pojechałbym, ale przewoźnik na nikogo nie czeka.

Kadara spojrzała ku szerokiej płaskodennej łodzi uwiązanej do mola, która ocierała się o zniszczone drewniane pale, unosząc się i opadając na falach wezbranej od deszczu rzeki.

Dorrin pożałował, że nie potrafi mówić tak gładko jak Brede. Będzie mu brakowało Liedral, zwłaszcza po przejrzeniu starannej osłony handlarki, ale nie mógł nic powiedzieć, kiedy wsunęła mu w dłoń dwa srebrne pensy.

Mam nadzieję, że znajdziesz w Diev kuźnię. Daj znać Jarnishowi, gdzie można cię znaleźć. Wpadam do Diev co jakiś czas.

Dziękuję, Liedral.

Handlarka uśmiechnęła się.

Miło jest podróżować w towarzystwie. Zapomniałem już, jakie to może być miłe. – Ton stwardniał. – Ale czas wracać do interesów.

Musimy odpływać, handlarzu! – zawołał brodaty przewoźnik.

Liedral cofnęła się do łodzi. Pryszczaty młodzik odwiązał cumę na dziobie, a przewoźnik przy rumplu na rufie. Dorrin patrzył, jak łódź wypływa na środek rzeki.

Dorrin, musimy ruszać dalej. Jest prawie południe.

Kadara miała rację. Nie powinien się gapić na łódź unoszącą się w stronę Spidlaru, mimo iż nie mieli tak daleko. Powoli wspiął się na siodło i odetchnął głęboko, poczym wbił obcasy w boki Meriwhen. Klacz zarżała, protestując raczej symbolicznie, i ruszyła truchtem. Kiedy zbliżyła się do pozostałej dwójki, zwolniła bez polecenia Dorrina.

To więcej, niż się spodziewałem – mówił Brede do Kadary.

Oczywiście. – Kadara uśmiechnęła się szeroko. – Podziękuj za to Dorrinowi.

Dziękuję, Dorrin. – Teraz z kolei wyszczerzył zęby Brede.

Dorrin się zaczerwienił.

Za co?

To ty ująłeś tego handlarza.

Jeszcze jak – dodała radośnie Kadara.

Wielka szkoda. – Brede sprowadził wałacha z nabrzeżnego traktu.

Skręcili na drogę w stronę przedsiębiorstwa pośrednika. Wyrwa w chmurach pozwoliła promieniom słońca ogrzać ich. Zadeptaną brązową trawę za ubłoconymi krawędziami drogi znaczyły gdzieniegdzie plamy śniegu. Pas trawy oddzielał od drogi niewielkie, rozproszone chaty, niektóre z zagrodą dla kóz, niektóre z uwiązaną krową, a wszystkie pokryte zniszczonymi słomianymi dachami.

Kadara pokiwała głową.

Ten jej brat nie jest nic wart, ona wykonuje całą pracę. Biali nadal walczą z Legendą.

Nie wszyscy mężczyźni są nic niewarci – zaprotestował Dorrin.

Nie taki jest sens Legendy. Legenda wskazywała, co się stało z mężczyznami, którzy nie chcieli słuchać kobiet albo nie dawali im takiego samego prawa głosu.

Uwaga, konie! – wrzasnęła kobieta przed chatą po lewej stronie drogi.

Dorrin zatrzymał Meriwhen, żeby nie stratować chłopaka goniącego za piłką po kamiennych płytach. Czekał, aż dzieciak, bosy pomimo chłodu i zimnej gliny na drodze, podniesie piłkę.

Kobieta pogroziła mu miotłą tak gwałtownie, że poleciała z niej słoma.

Patrz, jak jeździsz, obcy!

Dorrin wciąż czekał. Rozczochrany chłopak chwycił ubłoconą piłkę i nie podnosząc oczu, niespiesznie przeszedł przez drogę.

Przeklęci podróżni...

Dorrin przynaglił Meriwhen i klacz dogoniła truchtem Brede’a i Kadarę.

Nie pędźcie tak! – darła się kobieta za nimi. – Jeszcze kogo zabijecie!

To prawda, Dorrin. Nie pędź tak. – Kadara pokręciła głową i usadowiła się w siodle.

Od kiedy kobiety nie mają prawa głosu? – mruknął Dorrin, sięgając dłonią ku lasce, żeby się upewnić, czy mocno tkwi na swoim miejscu.

Chmury nad ich głowami ścieśniły się i światło przygasło. Za nimi Gallos płynęła na północ do zimnego morza, a kobieta w szarych łachmanach potrząsała słomianą miotłą.

XXXIII

Dorrin zajrzał do kuchni, szukając pośrednika.

Jarnish wyszedł do Hitter. Wróci za chwilę. Chcesz śniadanie... to pomóż nam tutaj. – Kucharka skinęła na kuchenny zbiornik wody.

Jak mogę pomóc?

Napełnij ten zbiornik. Tu jest wiadro. Studnia jest na tyłach, przy zewnętrznych schodach.

Dorrin wziął wiadro i otworzył tylne drzwi.

I wytrzyj dobrze nogi, chłopcze.

Wyszedł na poranny chłód, żałując, że nie mógł dłużej pospać. Ale leżenie na posłaniu na twardej podłodze poddasza z Kadarą i Brede’em ciasno przytulonymi do siebie niecałe trzy cubity dalej – to zbyt wiele.

Schody opadały na kamienny placyk o powierzchni może pięćdziesięciu cubitów, z którego połowę zajmowały ogrodowe grządki, zaorane, ale jeszcze nie obsiane. Biały mróz pokrywał ciemną ziemię w ogrodzie; oddech Dorrina parował.

Chłopak opuścił wiadro w głąb kamiennej studni, trzymając sznur i pozwalając, żeby ciężki dąb i żelazo rozbiły lód na powierzchni. Potem wyciągnął wiadro jakieś dziesięć cubitów do kamiennej krawędzi, woda, a raczej płynny lód, ochlapała jego nagie dłonie, i przelał ją do mniejszego wiaderka.

Poszedł w stronę kuchennych schodów, wydychając białe chmurki pary. Z komina nad kuchnią unosił się cienki biały pióropusz.

Nie zapomnij wytrzeć nóg.

Tak, kucharko.

Kobieta o spłaszczonym nosie ciągle siekała i kroiła w kostkę różne podejrzane warzywa. Dorrin gapił się na śmigający szybko nóż.

Nigdy nie widziałeś, jak się robi dobry gulasz, chłopcze? Ha!

Dorrin przyniósł ze studni trzy pełne wiadra, napełniając kuchenny zbiornik, i nałożył pokrywę.

Dość długo to trwało – prychnęła stara kobieta. – Śniadanie na stole.

Dziękuję – dodała Lyssa, pokojówka o wielkich oczach.

Nie dziękuj mu, dziewczyno. To tylko jeszcze jeden poszukiwacz, wyjedzie jutro albo za następny ośmiodzień, jeśli biali strażnicy nie przymkną go za coś. Nie rozumiem Jarnisha.

Dorrin wyciągnął stołek i usiadł. Na wyszczerbionym stole leżał bochenek czarnego chleba, gomółka sera, talerz suszonych owoców, trzy obtłuczone gliniane kubki i szary kamionkowy dzban, z którego unosiła się wstęga pary.

Co z twoimi przyjaciółmi? – gderała kucharka. – Mają zamiar spać cały dzień?

Dorrin wyjrzał na szary poranek i uśmiechnął się szeroko, po czym wziął tacę i wyszedł.

Powiedz starszej pani, żeby zadzwoniła dwa razy, jeśli chce więcej gorącego jabłecznika. – Błyskający nóż zatrzymał się i kucharka zgarnęła warzywa do ciemnego płynu w głębokim rondlu.

Dorrin nalał do kubka gorącego płynu, i ukroił niezdarnie kawał chleba i plaster sera. Chleb był ciepły i miękki, a ser chłodny i ostry.

Bardzo dobry chleb.

Pewnie, że dobry. Nie piekę innego. Jeśli już coś robisz, chłopcze, rób to jak najlepiej. W przeciwnym razie tylko zabierasz miejsce.

Dorrin ugryzł chleb i popił jabłecznikiem.

Dobry jabłecznik.

Nie słyszałeś, chłopcze? Jestem dobrą kucharką. Nie podaje złego jedzenia. Gdybym tak robiła, nie mogłabym nazywać się kucharką. – Przyniosła nóż, żeby pokroić jakiś nieokreślony kawał ciemnego mięsa.

Dorrin spróbował suszonej gruszki. Stwierdził, że również są dobre, suszone czy nie.

Czy to właściwe miejsce? – Pogodny głos Brede’a wyprzedził go po schodach z poddasza.

Miejsce do czego? – warknęła kucharka, kiedy Brede zszedł na szerokie deski podłogi. – Lepiej ruszajcie, jeśli chcecie dotrzeć tam, dokąd zmierzacie, przed zachodem słońca.

Macie rację. – Brede przyciągnął stołek naprzeciwko Dorrina i nalał dwa kubki gorącego jabłecznika.

Pewnie, że mam rację, ale żaden żołnierzyk nie musi mi tego mówić.

Kadara osunęła się na stołek obok Brede’a, sięgnęła do glinianego kubka, tuląc go w dłoniach pod brodą i pozwalając, żeby para ogrzewała jej twarz.

Mmm...

Jesteś za ładna na wojowniczkę. – Kucharka wycelowała koniec noża w Kadarę. – Taka buzia powali więcej mężczyzn niż to mordercze ostrze, które nosiłaś wczoraj.

Dorrin niemal się zadławił kęsem chleba z serem. Kadara przełknęła, popijając mały łyk ciepłego jabłecznika.

Ani słowa – wyszeptała do Brede’a. – I ty też – dodała pod adresem Dorrina..

Dorrin wyszczerzył zęby do Brede’a.

To nie fałszywa duma dobrze wyglądać. Ale kiedy zaprzeczasz swemu wyglądowi, zapraszasz demony do salonu. Wiele biednych dziewek miało dziecko i kłopoty, bo gadało: „Kto, ja? Ja nie jestem taka ładna”. Ha! – Nóż ciął resztę mięsa i naga kość wpadła do drugiego kociołka.

Drzwi kuchni otworzyły się i wszedł Jarnish.

Dzień dobry. Dobrze spaliście? – Pośrednik odetchnął głęboko. – Powiedziałbym, że na kolację będzie gulasz. Już cudownie pachnie, Jaddy. – Zdjął grubą kurtę i usiadł u rogu stołu przy drzwiach.

Nigdy nie ufaj językowi mężczyzny, ani kiedy mówi o miłości, ani o jedzeniu – prychnęła Jaddy.

Zawsze znajdzie odpowiedź. – Jarnish wyciągnął długą glinianą fajkę z brązowej miski na drugim stole, a z kieszeni kurtki sakiewkę. Ubił szczyptę tytoniu w fajce i zapalił krzesiwem. Przyciągnął sobie krzesło, usiadł i wyjął fajkę z ust. – A więc niebawem wyjeżdżacie.

Tak, panie – odrzekł cicho Brede. – Gdy znajdziemy się w Diev, Kadara i ja spróbujemy się dostać do strażników drogowych.

Przyjmą was. Na ciemności, biorą każdego, kto potrafi machać mieczem i utrzymać się na koniu.

Nie macie najlepszej opinii o strażnikach drogowych ze Spidlaru.

Niewiele robią dobrego poza tym, że zbierają tych biedaków, którzy są zbyt biedni, żeby umieli być rozbójnikami i zbyt zdesperowani, żeby być kimś innym. – Jarnish pociągnął z fajki i kwaśny dym popłynął ku Dorrinowi

Są dobrzy w podrywaniu dziewek z tawern na swoje bajdy – zauważyła Jaddy.

A co z tobą, młodzieńcze?

Chciałbym iść w termin do kowala, panie.

Kadara spojrzała na Brede’a z leciutkim grymasem.

Kowala? Nie jesteś aby trochę za chudy?

Jestem silniejszy, niż na to wyglądam.

Masz jakieś doświadczenie?

Przez jakiś czas byłem czeladnikiem.

Jarnish wyjął z ust długą fajkę i wypuścił w stronę Dorrina kłąb dymu. Chłopak próbował nie kaszleć. Nikt na Recluce nie palił, chociaż Dorrin czytał o takich praktykach, zwłaszcza w Hamorze.

Jakiego kowala, młody człowieku? W Diev musi być kilkunastu kowali, choć nie znam ich wszystkich. Kowali na statkach handlowych, kowali, którzy robią podkowy i niewiele więcej, i kowali, którzy robią nie wiadomo co.

Takiego, który wytwarza narzędzia i części do wozów albo młynów, tego rodzaju rzeczy.

Kolejna chmura dymu przesłoniła Dorrinowi widok, gdy pośrednik znowu się odezwał;

Jest tylko dwóch takich w Diev. Henstaal, który ma warsztat za południowym murem, tuż za rogatkami. Dobra, solidna kuźnia. I jeszcze Yarrl, po północnej stronie od traktu.

Dorrin żuł następny kawałek suszonej gruszki.

Henstaal ma trzech wielkich synów, starszych od ciebie. Yarrl ma tylko córkę. O żadnym czeladniku ostatnio nie słyszałem. Gadają, że przyuczył córkę do pomocy. – Jarnish wydmuchał na stół kolejny kłąb dymu.

W czym problem z tym Yarrlem?

Nie ma żadnego problemu... właściwie... młodzieńcze, ale gadają, że jego kobieta ma złe oko, a córka... hm, jej język... i oni nie są stąd. Założył tam warsztat, kiedy byłem niewiele starszy od ciebie, i nigdy nie powiedział, skąd jest. Nigdy. Dobrze pracuje, ale... mówi, co myśli. Nie może utrzymać czeladników. Ostatni wytrzymał trzy dni.

Pozostaje mi jedynie spróbować.

Pośrednik wstał.

Nie wybijesz monet, jeśli nie będziesz kuł, nie będziesz miał mleka, jeśli nie napoisz krów.

Dorrin pojął aluzję i podniósł się.

Ruszamy, gdy tylko się spakujemy.

Nie ma takiego pośpiechu. Niech pani wojowniczka dokończy jabłecznik.

Brede wstał.

Dziękujemy za waszą gościnność.

To żaden kłopot. Byłem Liedral coś winien, a to pomoże spłacić dług. – Pośrednik machnął fajką i odłożył ją z powrotem do brązowej miski. – Idę na przystań, Jaddy. Może dostanę tam na rynku trochę zimowego pstrąga.

Nie bierz żadnego, jeśli nie są srebrne. Te brązowe gorzknieją.

Jarnish wzruszył ramionami i naciągnął kurtkę. Kiedy wyszedł, Dorrin ruszył na górę spakować kurtkę i plecak, a Kadara i Brede tymczasem kończyli śniadanie. Na zakurzonym strychu Dorrin zwinął swój śpiwór i spiął go ciasno, a potem spakował rzeczy do sakw. Narzucił kurtkę. Z torbami na prawym ramieniu, laską w dłoni i śpiworem na lewym, zszedł po schodach, marszcząc nos na kwaśny odór tytoniu... i nikły aromat czegoś jeszcze, przyniesiony przez Jarnisha, choć nie był to zapach. Prawie jakby z pośrednika opadały drobinki chaosu. Dorrin wzruszył ramionami. Handlarze musieli stykać się ze wszystkim.

Brede dokończył ciemny chleb i właśnie odstawił pusty kubek, kiedy Dorrin wrócił do kuchni. Zaswędział go nos i sapnął, żeby powstrzymać kichnięcie.

Dobrze się czujesz? – zapytał Brede.

Świetnie. – Dorrin obszedł stół w stronę tylnych drzwi, które otworzyła mu Lyssa. – Dziękuję.

Dziewczyna uśmiechnęła się, a Jaddy pokręciła głową, nie przestając odmierzać mąki na stole.

Chłodne powietrze złagodziło swędzenie. Meriwhen prychała i podrzucała łbem nad pustym żłobem, kiedy Dorrin otworzył boks.

Wiem. Jesteś głodna. Zawsze jesteś głodna. – Dorrin poszperał między baryłkami z ziarnem, znalazł owies i szufelkę. Wprawdzie nie rozmawiał z Jarnishem o paszy, ale szufelka z dużej beczki nie powinna robić wielkiej różnicy. Kiedy tylko o tym pomyślał, w głowie zapulsował nieznośny ból. Najwyraźniej będzie musiał zostawić miedziaka za dodatkową paszę. – Zawsze stwarzasz problemy – powiedział, wsypując owies do żłobu.

Meriwhen żuła ziarno, a Dorrin wziął zgrzebło i zaczął ją czesać. Ból głowy nie ustawał, więc odłożył zgrzebło do torby u siodła i ruszył z powrotem do kuchni.

Brede i Kadara właśnie wychodzili.

Zapomniałem czegoś – wyjaśnił Dorrin.

Czego? Wyglądasz jak winowajca. – Kadara zmarszczyła brwi.

Muszę zapłacić za dodatkowy owies.

Po co? Pośrednik odżałuje odrobinę.

Muszę. – Dorrin minął rudowłosą i wszedł na schody.

Co za pedant...

Chyba nie ma wyboru, Kadaro – odpowiedział Brede. – Jest uzdrowicielem.

Dorrin wszedł do środka.

Czego ci trzeba, chłopcze? – zapytała Jaddy z rękami w mące aż po łokcie.

Chciałem tylko zostawić miedziaka za dodatkową paszę. – Dorrin sięgnął do portmonetki.

Jarnish nie miałby nic przeciwko.

Prawdopodobnie nie, ale ja tak.

Jesteś związany ładem, co, chłopcze?

Dorrin pokiwał głową.

Szkoda, że nie ma takich więcej. Świat byłby lepszy. – Spojrzała na drewnianą misę pełną suszonych gruszek i brzoskwiń. – Lyssa!

Pokojówka wyszła ze spiżarni.

Zapakuj dla nich podwójną porcję owoców. Jarnish kazał ich dobrze zaopatrzyć na drogę. – Uśmiechnęła się szeroko do Dorrina. – Zostaw miedziaka na stole. Powiem Jarnishowi, nie martw się. – Spojrzała na pokojówkę, która zawijała owoce w cienką szarą szmatkę. – Jeszcze z garść. Jarnish nie chciałby, że po drodze umarli z głodu.

Nie musieliście... – zaprotestował Dorrin.

Ty też nie, chłopcze. Bierz owoce i ruszaj w drogę.

Dziękuję.

Bzdura! Ruszaj już. Przywieź mi kiedyś jaką błyskotkę z kuźni.

Przywiozę.

Jaddy wróciła do pieczenia, a Dorrin wziął zawiniątko z owocami i zszedł po schodach do stajni.

Co to?

Suszone gruszki i brzoskwinie.

Kadara pokręciła głową. Dorrin spakował owoce do sakwy po lewej stronie. Potem zmagał się z derką, siodłem i sakwami, a w końcu z koniem.

Gotów? – zapytał Brede, prowadząc wałacha ku drzwiom stajni. – Wyczyściłem najgorsze boksy.

Wy dwaj... – Kadara dosiadła kasztanki.

Więcej rudzielców łapie się na miód niż na ocet – zauważył chłodno Brede.

Dorrin wgramolił się na siodło i wyjechał za nimi na ciągle zamarzniętą, rozjeżdżoną drogę. Słońce wyjrzało wreszcie zza drzew na południu podwórza pośrednika i tylko kilka wąskich chmur znaczyło zielono niebieskie niebo.

Ta prowadzi w stronę górskiego traktu. – Brede wskazał na zachód.

Słyszałam pośrednika.

Dorrin tytko pokiwał głową i jechał za nimi, dłonią w rękawicy dotykając ciemnego drewna laski. Jechali równym krokiem na zachód, w stronę pierwszego niskiego wzniesienia na drodze. Gdy minęli niezliczoną liczbę wzgórz, Dorrin zaczął się niespokojnie wiercić w siodle Meriwhen. Nogi i pośladki miał posiniaczone – nawet po tylu kayach. Czy kiedykolwiek przywyknie do jazdy? Kadara przed nim siedziała spokojnie w siodle większej kasztanki, ćwicząc od niechcenia z klingą, a potem wyjęła większy miecz.

Dorrin zerknął na laskę, odetchnął głęboko i wyjął ją z uchwytu u siodła. Powoli zaczął rozgrzewać ramiona.

Dorrin...

Rudzielec odwrócił się. Brede rozpłaszczył się na grzywie wałacha.

...nie przeszkadza mi, że ćwiczysz, ale popatrz, zanim zaczniesz. To drewno jest twarde. – Brede wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Przepraszam. Myślałem, że jesteś za mną.

Co mówiła Lortren o przypuszczeniach?

Dorrin zarumienił się.

Nie jest tak źle, póki nie zamierzasz zostać wojownikiem.

Nie jest tak dobrze – przyznał Dorrin. – Nadal trudno mi wyczuć drewno. – Spojrzał na wzgórza za błotnistym traktem, który prowadził do małego kamiennego domku. W czyste przedwieczorne niebo nad murowaną stodołą i drewnianą wygódką unosił się z komina biały pióropusz dymu.

Dlaczego?

Pewnie dlatego, że to broń, którą możesz zabić, a broń służy do niszczenia, a to oznacza chaos.

Brede skinął głową.

Cieszę się, że nie jestem tak związany z ładem.

Ja też – wtrąciła Kadara.

Jak daleko jeszcze?

Brede westchnął.

Jeszcze dzień, może półtora do Diev, jeśli wskazówki twojego przyjaciela handlarza były dokładne.

Liedral jak dotąd się nie mylił – powiedział Dorrin.

Kadara się nie odwróciła, ale Dorrin czuł, że się śmieje.

Przestań.

Co mam przestać? Nic nie powiedziałam. – Kadara co najmniej po raz trzeci tego ranka wyjęła krótki miecz i zaczęła kręcić młynki.

Dorrin spojrzał na laskę i podjął ćwiczenia. Poruszył się w siodle, kiedy Meriwhen dotarła na szczyt kolejnego niskiego wzniesienia w łańcuchu nie kończących się falujących wzgórz. Kamienne mury oddzielające płaskie brązowe pastwiska od drogi wyglądały trochę inaczej od tamtych za Kleth.

Niedaleko powinna być stacja podróżna – oznajmił wesoło Brede. – Możemy zrobić sobie przerwę.

Nie zamierzacie jechać całą noc? – zapytał Dorrin.

Żadne mu nie odpowiedziało, ale Brede minął Meriwhen i zrównał się z kasztanką. Pacyna gliny przeleciała obok nogi Dorrina.

Następne wzgórze nie nosiło znaku obiecanej stacji podróżnej i Dorrin z westchnieniem raz jeszcze poruszył się w siodle.


Część druga

KOWAL I UZDROWICIEL



XXXIV

Brede i Kadara czekali na grzbiecie wzgórza. Dorrin ściągnął wodze obok nich i spojrzał nad płytką doliną, która oddzielała ich od miejsca przeznaczenia.

Na płaskich zboczach nad niskim wodospadem zaczynało się Diev, przedzielone rzeką Weyel, nie tak rozciągnięte jak pasterskie miasta Weevett, ani stłoczone za dumnie wznoszącymi się murami jak Jellico, ani umierające powoli pod białym batem Fairhaven jak Vergren. Niższa część Diev przycupnęła w delcie, tworząc czwarty port po Spidlarze, a nawet Tyrhavven w Sligo, port tak biedny, że nawet bliska załamania Liedral nie odwiedzała go często.

Diev było zwykłym miasteczkiem obsługującym północno-zachodnie farmy owiec i rozproszone górskie gospodarstwa, miasteczkiem bez ambicji, przy jedynym trakcie wiodącym z Kleth do niegościnnego północnego wybrzeża Candaru.

Ubogi trakt przechodził zresztą w szlak, który kończył się nagle parę kayów za Diev. Dalej za budynkami i pióropuszami dymu, które wirowały nad niską wyżyną, wyrastały Westhorns, masa śniegu, twardych skał i lśniącego lodu, który niweczył mrówcze starania ludzi gospodarujących u podnóża gór.

Nieszczególnie obiecujące – zauważył Brede.

Przynajmniej spełnia kryteria – powiedziała Kadara. – Przebyliśmy Fairhaven oraz Easthorns i będziemy służyli, w jakiś sposób, u podnóża Westhorns... dłużej niż rok.

To „dłużej niż rok” wciąż mnie niepokoi – stwierdził powoli Brede.

Dorrin zmarszczył brwi. Lortren nie przedstawiła mu nigdy takich zasad. Powiedziała jedynie, że musi odnaleźć samego siebie.

Cóż... siedzenie tu na wietrze nie zaprowadzi nas do Diev. – Kadara szarpnęła wodze kasztanki.

Brede ruszył za nią. Dorrin obserwował przez chwilę, jak pewnie siedzą w siodłach. Potem uniósł wodze Meriwhen i klepnął ją w kark.

Idziemy, panienko. Dokądkolwiek zmierzamy.

XXXV

Dorrin klepał Merwihen po karku, przyglądając się kuźni: osłonięty korytarzyk łączący budynek z wąskim domem, z gładkich, pomalowanych desek, niewielką stodołę, zagrodę dla dwóch koni i świń. Za stodołą rosły w niemal idealnym trójkącie trzy grube dęby, ciągle bez liści.

Czy powinien przychodzić sam? Ale przecież był sam. Brede i Kadara muszą stoczyć własną bitwę i znaleźć zatrudnienie jako żołnierze.

Hej!

Ściągnął wodze przed budynkiem kuźni. Żadnej odpowiedzi. Uwiązał Meriwhen do żelaznego pierścienia przy kwadratowym słupku i wszedł w szczypiącą w oczy mgłę i gorący, metaliczny zapach kuźni. Przecisnął się obok połamanych narzędzi i kawałków metalu leżących pod ścianą. W porównaniu z kuźnią Hegla, u Yarrla panował bałagan i nawet stojak na narzędzia pełen był oszałamiająco różnorodnych młotów, szczypiec i innych narzędzi. Niektóre rozpoznawał, na przykład typowe młotki, matryce, młotki do nitowania i przebijaki poukładane na krawędzi paleniska w zasięgu ręki. Ale zobaczył też szczypce poskręcane niczym węże i dwa wielkie stożkowate kleszcze na ciężkiej podstawie. Jeden z dwóch zbiorników podzielony był na dwie części.

Mięśnie na grzbiecie kowala falowały w rytm wznoszenia się i opadania młota, kiedy szczypce obracały gorące żelazo pod różnymi kątami. Potem je ochłodzono i wrzucono z powrotem do paleniska. Kowal patrzył, jak metal się rozgrzewa i ponownie położył je na kowadle. Kawałek metalu – jakaś skomplikowana i wygięta klamra – żarzył się na skraju paleniska. W końcu kowal odłożył na bok młot i odwrócił się.

Kim jesteś, młodziku?

Nazywam się Dorrin. Chciałbym zostać waszym czeladnikiem. Jarnish mówił, że możecie jakiegoś potrzebować.

Jarnish? Co zarządca wie o kowalstwie?

Dorrin uśmiechnął się uprzejmie.

Żylasty typ. Tacy jedzą jak wieprze. Wszyscy młodzi tacy są. – Mężczyzna o szerokiej piersi okrążył Dorrina. – Dlaczego sądzisz, że jesteś kowalem?

Byłem czeladnikiem.

To dlaczego już nim nie jesteś?

Jestem z Recluce.

O, jeden z tych? Więc dlaczego cię wyrzucili?

Chciałem robić zabawki, małe machiny. Nie mają z nich wielkiego pożytku.

Ja chyba też nie.

Znam się na robocie.

Spodziewasz się przejąć to miejsce za rok albo dwa, chłopcze?

Nie, panie. W ogóle nie zamierzam go przejąć.

Nie jest dla ciebie dość dobre?

Dorrin ugryzł się w język.

Jeśli zostanę dobrym kowalem, będę musiał odejść, zanim wy będziecie gotowi je oddać. Jeśli nie zostanę, znajdziecie kogoś innego.

Ha! Przynajmniej szybko myśli. Co wiesz o kowalstwie?

Trochę... ale nie dosyć.

Potrafisz utrzymać te wielkie miechy? Umiesz robić gwoździe? Dobry czeladnik potrafi zrobić setki w jeden ranek. Umiesz dobrze zgrzewać? Na tyle, żeby zrobić dobrą spoinę? Umiesz tak wyżłobić sztabę, żeby nie pękła?

Raczej tak. – Dorrin wyczuwał, że zbliża się ktoś jeszcze, ale się nie odwrócił.

Praca jest ciężka. Słuchasz i robisz, co mówię. Żadnego pyskowania.

Mogę zadawać pytania?

Kowal zmarszczył brwi.

Pozwolisz mu odejść, Yarrl, i będziesz przeklętym białym durniem – wtrącił się stanowczy głos.

Kowal podniósł wzrok na kanciastą kobietę.

Chodzi o interesy, Reisa.

Dorrin podążył za spojrzeniem kowala i siłą woli zachował obojętny wzrok, choć zauważył, że prawe ramię siwowłosej Reisy o szerokich barkach kończyło się tuż poniżej łokcia. Kowal w końcu spojrzał znowu na niego i wzruszył ramionami.

Nie płacę wiele. Jedzenie, łóżko w kącie kuźni i miedziaka za ośmiodzień, dopóki nie nauczysz się robić własnych rzeczy. Jeśli w ciągu ośmiodnia nie nauczysz się pracować młotem i robić dobrych gwoździ, nic tu po tobie.

Uczciwie powiedziane. Czy jest zapasowy boks w stajni, który mógłbym wykorzystać w zamian za wyczyszczenie go?

Yarrl otworzył usta, zamknął je i w końcu przemówił:

Chcesz boks? Będziesz w nim spał?

Mam konia, panie.

Jak go wykarmisz? Nie spodziewaj się, że będę ci płacił i karmił twoje zwierzę.

Nie. Jeśli jestem dobry, zarobię dość, żeby ją wykarmić. Jeśli nie, nie zatrzymacie mnie. Mam trochę pieniędzy, na jakiś czas wystarczy.

Sam nie wiem...

Yarrl... – Cichy głos ponownie przerwał kowalowi.

W porządku... wyczyścisz stajnię w wolnym czasie. Teraz zaprowadź zwierzę i wracaj tutaj. Równie dobrze mogę zaraz sprawdzić, czy potrafisz zarobić na swoje utrzymanie.

Tak, panie.

...przynajmniej jest grzeczny... – Kowal odwrócił się i uniósł młot.

Reisa uśmiechnęła się do Dorrina, leciutko kręcąc głową.

Pokażę mu stajnię – powiedziała.

Dorrin poszedł za jednoręką kobietą do stodoły z trzema boksami. Z pierwszego gapił się nań muł. Drugi był pusty, tak samo jak trzeci.

Petra wzięła gniadego i wóz na rynek.

Petra to wasza córka?

Tak, dobra córka. – Głos Reisy wyostrzył się odrobinę.

A więc macie szczęście. – Dorrin się uśmiechnął.

Naprawdę jesteś czeladnikiem kowalskim?

Byłem. Byłem też uzdrowicielem.

I chcesz być kowalem? Ta robota nigdy się nie kończy, nawet dla Yarrla.

Jakoś... muszę pracować z metalem...

Tak myślałam... ale nadal jesteś uzdrowicielem, jednym z czarnych?

Tak. – Dorrin spojrzał na jej prawe ramię.

Nie. Wiem, że tego nikt nie potrafi. Zajmujesz się zwierzętami?

Jeśli to nic poważnego.

Kozami?

Nigdy żadnej nie leczyłem, ale mógłbym spróbować.

Zajmij się koniem i ułóż rzeczy w swoim kąciku. To niewiele. Choć lepsze niż stodoła, a jak popracujesz, Yarrl pozwoli lepiej cię urządzić. Potem obejrzysz moją kozę.

Wziął grabie do siana i zamiótł klepisko, a potem rozrzucił na nim słomę. Rozsiodłał Meriwhen i szybko ją wyczesał. Potem zarzucił na ramię laskę i sakwy i podniósł śpiwór.

Reisa poprowadziła go z powrotem do kuźni, ale do drzwi na tyłach, które wychodziły na niemal pusty pokój z pojedynczym oknem bez szyby. Szorstkie deski podłogi były zakurzone. Na szerokiej półce wbudowanej w ścianę leżał słomiany siennik, całości obrazu dopełniał stołek na czterech nogach i chwiejny stół, na którym stała zniszczona miedziana lampa na oliwę.

Niewiele, ale jest przytulny.

Dorrin położył śpiwór na stole, a torby na stołku. Zanim położy się na sienniku, chciał wykorzystać swój ograniczony ład do przekonania różnego robactwa, żeby poszło gdzie indziej.

A ta koza?

Dorrin zamknął drzwi na zasuwkę i zszedł z Reisą do stodoły, gdzie w małej zagrodzie stała koza z białym brzuchem.

Ten przeklęty tryk Burlowa dostał się tutaj.

Gdzie jest teraz?

Trochę zasoliłam, reszta będzie na kolację.

O... – Dorrin wszedł za drzwi. Kózka odsunęła się, ale na chwiejnych nogach. Dotknął dłońmi jej barków i boków. – Jest kotna.

Wiedziałam.

Nie jestem uzdrowicielem zwierząt, ale powiedziałbym, że młodych jest za dużo.

Ile?

Chyba trzy.

Możesz coś zrobić?

Dorrin wzruszył ramionami.

Może. – Pozwolił zmysłom dotrzeć do kozy, użyczając ładu jej i tylko jednemu z nie narodzonych młodych. Może to zadziała. W końcu wyszedł z zagrody, ocierając czoło i usiłując nie kichać od zapachu mokrej słomy.

No i?

Nie wiem. To może trochę potrwać.

Reisa obserwowała kozę.

Nie jest już taka słaba.

Dorrin oparł się o płot i zaczerpnął głęboko tchu.

Młody człowieku, musisz coś zjeść, zanim pójdziesz do kuchni. Usiądź na ganku, a ja ci coś przyniosę. Zapomniałam, że uzdrawianie to ciężka praca.

Dobrze.

Dorrin usiadł na skraju ganku z nogami na drugim stopniu, nasłuchując przytłumionych uderzeń kowalskiego młota i wystawiając twarz na promienie późnozimowego słońca. Wiosna nie zawitała jeszcze do Diev.

Proszę.

Dziękuję, pani Reiso.

Zaczerwieniła się.

Nie jestem żadną damą, młodzieńcze. Jedz, proszę.

Na porysowanym drewnianym półmisku leżały dwie grube kromki owsianego chleba posmarowanego masłem i ciemną konfiturą. Pomiędzy kromkami Dorrin dojrzał cienki trójkąt sera. Reisa podała mu kamionkowy kubek napełniony zimnym jabłecznikiem. Gdy się trochę posilił, osłabienie ustąpiło.

Lepiej już idź do kuźni.

Dorrin wstał i podziękował.

W kuźni zdjął kurtkę i koszulę, zostawiając tylko podkoszulek bez rękawów, i powiesił odzienie na kołku w rogu.

Tam. – Yarrl skinął głową w stronę grubego skórzanego fartucha rozłożonego na bocznej ławie. – Pracujesz przy miechach. Przeciwwaga jest taka jak zwykle, a dźwignia nad głową wygięta dla ułatwienia. Nie chcę, żeby było całkiem białe, jak tamto w rogu.

Dorrin nałożył skórzany fartuch, mając nadzieję, że nie będzie miał zbyt wielu pęcherzy, zanim jego dłonie znowu stwardnieją.

XXXVI

Dlaczego w ogóle musimy zajmować się Recluce? Czarni tylko siedzą na swojej wyspie i uprawiają lad. Każdy, kto sprawia kłopoty, jest wyrzucany... zazwyczaj ku naszej korzyści.

Nie rozmawiamy teraz o działaniach wojskowych – powiedział łagodnie Jeslek. – Nie przeszkadza wam, że nasze złoto idzie na Recluce, żeby czarni mogli za nie kupować towary z Bristy i Haniom?

Ich przyprawy i wina są lepsze i tańsze – zadudnił z tylnego rzędu gruby głos.

Tak samo jak ich szafy – dodał inny głos.

I wełna...

Jeśli możesz ją nosić, Myral!

Więc... co proponujesz, Jeslek?

Nic wielkiego. Tylko dodatkowy trzydziestoprocentowy podatek na towary z Recluce.

Trzydzieści procent? Będę raczej pił tę czerwoną lurę z Kyphros – zadudnił bas.

Zgadzam się całkowicie.

Wzrośnie liczba przemytników.

Wykorzystamy część tych pieniędzy na budowę floty, aby ich powstrzymać.

A reszta? Czy idzie do twojej kieszeni, Jeslek?

Raczej nie. To zależy od Rady, ale sugerowałbym, aby rozdzielono je na podniesienie pensji członków Rady, odbudowanie placu i budowę traktu. Czy ktoś jeszcze chce coś powiedzieć?

Czy nie zwiększy to po prostu napływu złota do Spidlaru?

Co z Sarronnynem...

Southwind będzie zachwycone...

Sterol wyszedł z komnaty i spojrzał na rudowłosą Anyę.

Bardzo przejrzyste. Grubymi nićmi szyte, ale sprytne.

Zaakceptują to.

Oczywiście. A on będzie popularny i flota się powiększy.

Co zrobi Recluce?

Nic. Będą handlowali więcej za oceanem i narzekali. – Sterol uśmiechnął się lekko. – Za to więcej handlu ruszy z Lydiaru do Spidlaru. Za jakiś rok będziemy musieli przejąć Spidlar, jeśli nie chcemy wycofać z interesu naszych kupców.

Myślisz...? – Rudowłosa urwała, kiedy Wielki Mag ciągnął dalej. W jej nikłym uśmiechu widać było cień irytacji.

Do tego czasu Jeslek będzie Wysokim Magiem i trzeba będzie zabronić handlu z Recluce. Oczywiście nie powie tego wprost. Dodatkowy podatek wyniesie sto procent, a Czarna Rada będzie się martwić, bo wszystkie ich przyprawy będą musiały pójść na ziarno i mąkę z Hydlen, a przy transporcie statkami z Hamoru psuje się zbyt wiele. Czarni będą się trząść, jęczeć i psioczyć, ale ich populacja jest zbyt wielka, żeby zaryzykowali wtrącanie się do pogody, jak to robił Creslin, i co ważniejsze, nie mają nikogo, kto by to potrafił.

Anya skinęła głową i zerknęła ku komnacie.

Niezadowolenie wznieci nieład prowadzący do chaosu, który zaowocuje większą liczbą wygnańców z Recluce i mniejszymi działaniami przez jakiś czas.

Mówisz, jakbyś wierzył w powodzenie planu Jesleka.

Bycie Wysokim Magiem w czasach zmian stwarza pewne... problemy. – Sterol roześmiał się cicho. – Musimy wrócić i przeprowadzić głosowanie, nawet jeśli to tylko formalność.

Uda się... mam na myśli jego plany?

Być może, chyba że odniesie zbyt wiele sukcesów, a tak będzie. –- Sterol skinął ku komnacie. – Chodźmy, Anya.

Anya zmarszczyła brwi, ale podążyła za Wysokim Magiem do sali obrad.

XXXVII

To wszystko. – Yarrl opuścił młot.

Dorrin pozwolił opaść dwukomorowym olbrzymim miechom, zasunął górną dźwignię, po czym zanurzył gałganek w oliwie i starannie odkurzył powierzchnie miechów zawieszonych po wschodniej stronie kwadratowego paleniska. Yarrl odłożył młotek i szczypce kowadła.

Chłopak wyjął miotłę. Chociaż zamiatanie twardego klepiska co wieczór nie było konieczne, czuł się lepiej, kiedy kuźnia była czysta i schludna po zakończonej pracy. Odłożył już mniej używane, zakurzone narzędzia ze stojaków. Te, których Yarrl używał regularnie, zostawił tam, gdzie położył je kowal.

Po wyjściu chlebodawcy, Dorrin skończył zamiatać ścinki, drobiny popiołu i krople metalu zbyt małe, żeby wykorzystać je raz jeszcze, do dołu na śmieci. Odstawił miotłę i szufelkę i zamknął grube drzwi. Poszedł do studni, odchylił pokrywę i wyciągnął wiadro wody, wciąż zimnej pomimo wiosennego słońca. Zmył najgorszy brud i popiół, a resztką z wiadra podlał nieduży kwiatowy ogródek pod gankiem.

Nałożył pokrywę z powrotem. Po drodze do swego pokoju spojrzał na północ i chmury zbierające się nad oceanem, i na zachód, gdzie słońce niemal dotykało szczytów Westhorns, których najwyższe wzniesienia lśniły jeszcze lodem i śniegiem.

Uniósł zasuwkę i wszedł. Ufarbowana na zielono mata z sitowia i stara, ale czysta kołdra, którą przyniosła Reisa, sprawiały, że pokój wydawał się cieplejszy. Niedługo skończy klamry do stołu, a potem zajmie się czymś do przechowywania swoich kilku ubrań. Wyciągnął laskę zza drzwi, zamknął je i poszedł do stodoły.

Mmmeeee... – poprosiła Mora.

Dorrin podszedł i podrapał kózkę po głowie, dodając odrobinę ładu. Jedno z młodych było na tyle silne, żeby przeżyć, ale czarny płomyk ładu był za słaby dla matki i nawet jednego dziecka. Zacisnął wargi, zdając sobie sprawę, jak wielu rzeczy się nie nauczył. Raz jeszcze podrapał łebek Mory, kiedy otarła się o jego dłoń. Po chwili wyszedł zza ogrodzenia.

W porządku, malutka.

Otworzył drzwi stodoły, wewnątrz oparł laskę o ścianę i zawiesił słomianą kukłę, której używał jako celu. Nawet po kilku ośmiodniach wyczuwał rosnącą pewność rąk i laskę – choć ćwiczenia nie zastępowały, rzecz jasna, wprawek z prawdziwą osobą. Ale przynajmniej czuł, co robi z laską.

Po pierwszym zestawie ćwiczeń zarzucił sznur na belkę, przywiązał do niej nieduży worek z piaskiem i rozkołysał.

Zdołał uderzyć w poruszający się worek pięciokrotnie, za każdym razem z wyważonej pozycji, ale po dwóch, trzech uderzeniach miał problem z zachowaniem równowagi i dokładnością.

Spocił się, a kolana miał jak z gumy. Nawet krótkie ćwiczenia z laską po długim dniu były wyczerpujące. Schował swój cel, odłożył laskę i znalazł zgrzebło. Meriwhen zarżała.

Tak, wiem. Powinienem najpierw cię wyczesać. Ale po kolacji pojeździmy.

Klacz znowu zarżała.

Po kolacji. Obiecuję. – Dorrin kichnął raz, potem drugi, wszedł do boksu i zaczął czesać czarną klacz.

XXXVIII

Dorrin uwiązał Meriwhen do żelaznego pierścienia przy zniszczonym drewnianym słupie za tartakiem; był to budynek o zapadającym się dachu, szeroki na dwadzieścia, a głęboki na pięćdziesiąt cubitów, z pojedynczymi uchylnymi drzwiami. Drzwi były otwarte na tyle szeroko, że wszedł bez skręcania w boczną drogę. Rząd wąskich, wysokich okien na południowej ścianie tartaku zapewniał dość światła, żeby zaprowadzić go do niewielkiej izdebki na południowo-wschodnim rogu budynku, niecałe dwanaście cubitów od leniwego ostrza piły.

Dorrina swędział nos od drzewnego pyłu, który unosił się spod nóg. Wszedł do biura, gdzie siedział młody czarnobrody mężczyzna, powoli żując chleb z serem.

Wybaczcie. Jesteście Hemmil?

Ja? Hemmil? Jakżebym chciał, młodzieńcze Jestem Pergun, tylko wędrowny pomocnik. – Pergun przyjrzał się uważnie brązowemu ubraniu Dorrina. – Czego uzdrowiciel potrzebuje od Hemmila? Jesteś uzdrowicielem, prawda, skoro tak wyglądasz?

Częściowo, ale przede wszystkim jestem czeladnikiem kowalskim u Yarrla. Właściwie nie potrzebuję Hemmila, ale szukam resztek drewna...

Zapewne pięknych resztek, długich na kilka cubitów i równo przyciętych? – Pergun mówił z pełnymi ustami, rozsiewając okruchy jedzenia.

Nie, na ciemności. Mam na myśli prawdziwe ścinki. Gdybym znalazł końcówki długie może na pól cubita albo cubit...

W porządku, młodzieńcze. – Pergun roześmiał się, po czym wstał i podszedł do drzwi sąsiedniego pokoju, przełykając resztkę popołudniowego posiłku. – Hemmil wróci za chwilę i weźmiemy się do pracy. Do tego czasu możesz się rozejrzeć za ścinkami. Tam jest też kosz na resztki do spalenia. Przynieś tu to, co chcesz, i dobijemy targu. – Odwrócił się i obejrzał na Dorrina. – A tak w ogóle, to po co kowalowi resztki drewna?

Och, Yarrlowi po nic. Potrzebuję ich do swojej pracy. – Nikły ból głowy przypomniał Dorrinowi o konieczności dalszych wyjaśnień. – Robię modele machin.

O... pewnie to ma sens. – Pergun uniósł dłoń, jakby chciał podrapać się po głowie, i opuścił ją. – Cóż... przynieś tu drewno, które chcesz wziąć.

Jestem wdzięczny.

Młodzieńcze, jak ci na imię?

Och, jestem Dorrin.

Jak ci się wiedzie z panienką Petrą? Słyszałem, że ona ma... to znaczy... może słyszałeś... hm...

Dorrin wyszczerzył zęby.

Nie ma złego oka, jeśli o to wam chodzi. Ani Reisa. To dobrzy ludzie, choć trzymają się na uboczu.

Byłem ciekaw. Honsard mówi, że Yarrl dobrze pracuje. Dla Hemmila też zrobił dobre narzędzia. Nowe ostrze piły to jego robota. Ma lepsze zęby niż Henstaala, ale nic więcej nie wiemy. – Pomocnik wskazał kciukiem drzewny pył i ścinki pod nieruchomym ostrzem. – Lepiej już ruszaj, Dorrin.

Chłopak zebrał kawałki drewna podobnej długości, błądząc wzrokiem po długim magazynie tartaku. Zapach ciętego drewna był kojący, mimo chłodu panującego w magazynie. Musiał się spieszyć, bo Yarrl zgodził się niechętnie tylko na trochę wolnego i tylko dlatego, że tartak nigdy nie zaczynał pracy później niż kuźnia.

Kiedy miał już to, czego potrzebował, Dorrin zawrócił do wejścia, przyciągając do siebie kawałki czerwonego dębu i garść końcówek i ułożył je na ławie przed biurem, gdzie mężczyzna o brązowych włosach rozmawiał z Pergunem.

...musisz mu policzyć... każdy czeladnik w Diev... być tu...

Tak, panie. Chociaż on chce tylko krótkie kawałki.

...krótkie kawałki... zobaczymy...

Mężczyźni odwrócili się, wyczuwając obecność Dorrina. Hemmil skinął na Perguna i pomocnik podszedł do ławy. Hemmil minął ich i poszedł w stronę piły.

Ile za to wszystko? – zapytał Dorrin.

Dałbym ci je, ale... – Pergun wskazał głową właściciela tartaku.

Słyszałem. – Dorrin spojrzał na stosik dziwnego kształtu. – Może miedziaka? – Starał się, by nie brzmiało to błagalnie.

Nie widzę większych kawałków. – Pergun uśmiechnął się szeroko, przeczesując dłonią ciemną brodę. – A więc miedziaka, ale tylko dlatego, że nie chcę złych życzeń od żadnego uzdrowiciela. Przynajmniej tak właśnie powiem Hemmilowi.

Dorrin gmerał w sakiewce.

Dałbym ci, gdyby to ode mnie zależało, ale Hemmil by mnie usmażył. Nie tak dawno sam byłem czeladnikiem i wiem, że czeladnicy nie mają za wiele. – Pergun urwał. – Byłeś kiedy u KyriI? Niektórzy z nas zbierają się tam pod koniec ośmiodnia.

Nie byłem. Nie znam dobrze Diev i jestem zbyt zmęczony, żeby wychodzić wieczorami.

Jesteś za młody, żeby nie wychodzić. – Pergun pokręcił głową. – Jak ożenisz się z panienką Petrą, nigdzie już nie wyjdziesz.

Nie z panienką Petrą, choć jest miła – zaprotestował Dorrin.

No to przyjdź i zobacz Diev.

Może przyjdę. – Dorrin wyjął miedziaka i wręczył go Pergunowi.

Pergun pokręcił głową.

Co wieczór... i weź parę miedziaków. Tylko tyle to kosztuje.

Dorrin zgarnął drewno.

Prawdopodobnie nie w tym ośmiodniu, ale wkrótce.

XXXIX

Dorrin z jękiem uniósł laskę, zaniósł ją na środek stodoły i rozpoczął ćwiczenia, których Lortren nauczyła go ponad rok temu – czy to już tak dawno? Skupiając się na lasce, próbował połączyć w jedno wewnętrzny ład, laskę i ruchy. Po jakimś czasie ustawił ruchomy cel i zadał cios, po czym odpowiednio się ustawił, próbując uderzyć z absolutnie zrównoważonej pozycji.

Uufff... – Podszedł za blisko drugiego boksu i laska odbiła się rykoszetem od drewnianego wzmocnienia. Próbując odzyskać równowagę, Dorrin pośliznął się na słomie i zachwiał. Takie incydenty pozwalały mu ćwiczyć i zapewniały osłonę przed cudzym wzrokiem.

W końcu odłożył laskę, spocony, z kawałkami słomy i plew przyklejonymi do mokrej twarzy.

Poruszasz się całkiem nieźle, ale zachowujesz się, jakby to było ćwiczenie. – W drzwiach stała Reisa.

Koniec laski Dorrina opadł na ubitą glinę klepiska stajni.

Nie kończysz uderzenia i gdybyś musiał tego użyć, każdy dobry wojownik musiałby się tylko trochę cofnąć.

Wiem. Kadara ciągle mi to mówiła. – Dorrin wskazał na kołyszący się cel. – Dlatego właśnie powiesiłem ten cel.

Zrób jeszcze jeden krok do przodu, kiedy wykonujesz końcowe uderzenie. – Reisa uśmiechnęła się szeroko. – Naprawdę jesteś całkiem niezły. Zwłaszcza jak na kowala, który jest też uzdrowicielem. Co mógłbyś zrobić z mieczem?

Nic.

Dlatego że jesteś uzdrowicielem?

Dorrin otarł czoło wierzchem nagiego przedramienia i skinął głową.

Czy twoi przyjaciele dobrze walczą?

Lepiej. O wiele lepiej.

Podmuch wiatru wionął przez otwarte drzwi stajni, owijając spodnie wokół nóg Reisy.

Żałuję... – Siwowłosa jednoręka kobieta potrząsnęła głową.

Żałujesz, że nie urodziłaś się na Recluce? – Dorrin stanął przy boksie Meriwhen i odwiązał sznur swego ruchomego celu. – Gdzie cię szkolono?

Daleko stąd. – Spojrzała przez ramię. – W Southwind.

Żałujesz, że nigdy nie wyjechałaś?

Czasami. Ale nie zawsze dostajesz to, czego pragniesz, jedynie to, co możesz zrobić. – Reisa urwała. – Będziesz na kolacji?

Chyba nie. Mam się spotkać z Brede’em i Kadarą w gospodzie.

Są za dobrzy, żeby tu być.

Dorrin opuścił kukłę, czekając, aż żona kowala skończy mówić.

Jeśli jesteś za dobry na to, co robisz – zamyśliła się, błądząc myślą w przeszłości – odnajduje cię chaos. W twoim wypadku potrwa to dłużej.

Dlaczego? – Dorrin zwinął linę przymocowaną do kukły.

Nie nauczyłeś się wszystkiego, co musisz wiedzieć. – Reisa uśmiechnęła się blado. – Ale nie zwracaj uwagi na gadaninę starej kobiety. Baw się dobrze z przyjaciółmi. – Wyszła ze stajni równie szybko, jak weszła.

Dorrin odłożył sprzęt do ćwiczeń, wyjął zgrzebło i zajął się Meriwhen. Klacz drżała lekko i przesunęła się na skraj boksu. Poklepał jej bok.

Musimy utrzymywać cię w dobrej formie, panienko.

Po wyczesaniu klaczy umył się przy studni i wytarł do sucha w swoim pokoju, po czym włożył czyste podróżne ubranie – płócienną koszulę i brązowe spodnie. Potem naciągnął cienką skórzaną kurtkę i poszedł do stajni.

Dorrin starannie osiodłał Meriwhen. Czy powinien wziąć laskę? Zmarszczył brwi, ale umieścił ją w uchwycie i wyprowadził klacz na podwórze. Spod jego brązowych butów unosił się czerwony pył.

Chmura żółtego pyłku rozchodziła się nad grządkami kwiatów przed tylnym gankiem, a purpura szałwii rozjaśniała zieleń ziołowego ogródka w późnopopołudniowym słońcu. Odetchnął głęboko, rozkoszując się wonią kwiatów i ziół, niemal zagubioną w zapachu łąki za domem.

Wskoczył na siodło o wiele sprawniej, niż kiedy po raz pierwszy wspinał się mozolnie na grzbiet Meriwhen. Z zagrody za stodołą dobiegło znowu beczenie i Dorrin pomachał ręką – jakby kózka mogła go zrozumieć – po czym skręcił i wyjechał z podwórka na trakt do Diev.

Ledwo skręcił na ubitą glinę za domostwem Yarrla, minął pusty wóz noszący znak Honsarda oraz samego mistrza wozaka.

Dorrin pochylił głowę.

Dzień dobry, mistrzu Honsard.

Bry – burknął wozak.

Kiedy droga do miasta była już brukowana, ale jeszcze przed niskimi nie strzeżonymi bramami, uzdrowiciel minął kolejny wóz, wiozący bele siana w stronę Diev.

Na zachodnim horyzoncie, tuż poniżej popołudniowego słońca rozciągały się białe pierzaste chmury, kiedy Dorrin dotarł na Meriwhen naprzeciwko miejsca, gdzie stała karczma.

Nadjeżdżający od zachodu żołnierz w błękitnym mundurze Spidlaru ściągnął wodze przed pochylonym murem i wypalonym znakiem, niecałe dwadzieścia cubitów od Dorrina. Część znaku była czytelna – dno dużego kufla. Górna część została wypalona. Za przypalonymi cegłami leżała wielka sterta jeszcze tlących się śmieci, pokryta połamanymi dachówkami z zawalonego dachu.

Demony! – mruknął żołnierz.

Na kamieniu na skraju dymiącego rumowiska siedziała kobieta i tuliła dziecko. W ciepłym wietrze wczesnego lata szare łachmany powiewały wokół brudnej twarzy.

Miedziaka, panie, dla mojej córki i dla mnie na jedzenie? Miedziaka na jedzenie? – Wyciągnęła dłoń do żołnierza. – Miedziaka na jedzenie?

Żołnierz przystanął i wzruszył ramionami.

I tak bym przepił. – Rzucił monetę w stronę kobiety.

Pieniądz brzęknął na chodniku u jej stóp. Pochyliła się, z bólem wyciągając rękę. Z przeciwległego końca uliczki, nie wypełnionego śmieciami ze spalonej gospody wyskoczyła inna obdarta postać i porwała monetę z kamieni, biegnąc w kierunku Dorrina.

Złodziej! – Krzyk żebraczki był na wpół błaganiem, nawpół piskiem.

Dorrin bez namysłu chwycił laskę i wyciągnął ją na tyle szybko, że potrącił ulicznika.

Gnojek! – Młodzik, wyższy, niż Dorrin myślał, gramolił się na nogi. Błysnęło krótkie ostrze. Zerknął ku nogom Meriwhen.

Dorrin poruszył laską i ciężkie drewno uderzyło młodzika w nadgarstek. Nóż wypadł na kamienie.

Rzuć monetę tej kobiecie!

Chłopak spojrzał na nóż, potem na Dorrina. Rzucił się naprzód, skręcił i pomknął przez ulicę w drugą alejkę.

Laska Dorrina chybiła tym razem. Powinien ćwiczyć również na koniu, ale nigdy nie było dość czasu.

Spidlariański żołnierz, obserwujący go z siodła, zaśmiał się rubasznie, kiedy Dorrin zsiadł z konia i podniósł nóż.

Nigdy nie złapiesz tego gnojka, kolego.

Dorrin wsunął nóż ulicznika – wyczuwał zmysłami brzydką biel i brąz metalu – do małej sakiewki u siodła, gdzie rękojeść wystawała nieznacznie. Wolał nie nosić naznaczonego chaosem metalu, obawiając się, że ostrze przetnie skórę sakiewki.

Zastanawiał się również, gdzie powinien spotkać Brede’a i Kadarę. Mówili o Kuflu, nie o Czerwonym Lwie Kyril. Żołnierze często odwiedzali Kufel, podczas gdy miastowi woleli Kyril i nazywali karczmę „Kyril”, a nie „Czerwony Lew”.

Chyba został nam tylko Lew, kolego. – Żołnierz zawrócił nakrapianego siwka w drugą stronę ulicy.

Dorrin spojrzał po raz ostatni na spaloną gospodę i uniósł wodze, żeby pojechać za żołnierzem.

Mój miedziak, panie? Zapomnieliście o mnie?

Kobieta szła chwiejnie w stronę Dorrina. Unosiło się od niej poczucie chaosu – nie zła, ale nieładu. Dorrin pogmerał w sakiewce i znalazł miedziaka. Rzucił jej delikatnie.

Masz. – Wziął nóż chłopaka w dwa palce i rzucił za monetą. – Weź to też. Może uda ci się sprzedać.

Meriwhen odsunęła się, jakby wyczuwając obrzydzenie Dorrina do naznaczonego chaosem noża i żebraczki. Uzdrowiciel zawrócił w wąską uliczkę, oddalając się od czerwonawego światła, które słońce nad horyzontem rzucało pomiędzy długie cienie zamkniętego sklepu z odzieżą. Nagle zamrugał, kiedy gorący wiatr cisnął mu pył w oczy. Gdy podniósł wzrok, żebraczka znikła z ulicy przed dymiącym się Kuflem.

Stajnie Czerwonego Lwa były pełne, przeważnie koni żołnierzy. Dorrin zsiadł i przytrzymując wodze, zerknął na drugi koniec wąskiej szopy. W lewej ręce trzymał laskę.

Uzdrowiciel? – Chłopak stajenny o cienkich włosach podniósł wzrok znad beli siana, którą ciągnął do drugiego boksu.

Halo, Vaos. Macie dziś komplet.

Kyril będzie szczęśliwy, ale żołnierze są jak wrzód na tyłku.

Wszyscy?

Na demony, nie. Ale nigdy nie wiesz, którzy upili się na wesoło, a którzy na wrednie. A ci wredni są naprawdę wredni.

Dorrin pokiwał głową.

Postaw klacz w ostatnim boksie z siwkiem Kyrila. Będzie zbyt zajęty, żeby zauważyć, a to dobre konie.

Jesteś pewien?

Zaufaj mi, uzdrowicielu.

Dorrin uśmiechnął się szeroko i poklepał Vaosa po ramieniu.

Dzięki, przyjacielu.

Vaos odwzajemnił uśmiech, ale patrzył na ciężką belę siana.

Dorrin odłożył laskę, podał chłopakowi wodze i zarzucił sobie belę na ramię.

Gdzie chcesz ją położyć?

Wrzuć ją do żłobu w drugim boksie. Przetnę sznurki i tam je rozłożę.

W drugim boksie rżał biały ogier; obnażył zęby, kiedy Dorrin podszedł do żłobu. Uzdrowiciel przystanął, ciągle balansując belą na prawym ramieniu, i próbował przesłać zwierzęciu poczucie spokoju. Po chwili i kolejnym proteście ogier prychnął, a Dorrin zsunął siano do otwartego żłobu. Czubkami placów musnął czoło ogiera.

Ten biały jest gdzieś ranny.

Nie widziałem, jak wjeżdża. – Vaos prowadził Meriwhen w stronę ostatniego boksu.

Dorrin podszedł do drzwi boksu. Ogier znowu zaprotestował, ale w końcu dłoń chłopaka przesunęła się po jego ciele, odnajdując ślady bata. Odetchnął głęboko i przekazał kolejną dawkę pociechy i leczącego ładu – małą, bo ogier miał co najmniej cztery cubity w kłębie. Vaos przypatrywał się w milczeniu.

Za wiele bata.

Przeklęci żołnierze. – Słowa Vaosa nie były okrzykiem, ale stwierdzeniem faktu.

Dorrin zastanawiał się, czy przegapił konie Brede’a i Kadary.

Nie wszyscy.

Zaniosę twojej klaczy trochę ziarna.

Nie musisz.

Vaos wyszczerzył zęby.

Ty też nie musiałeś pomagać temu ogierowi.

Dorrin nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

Robię, co mogę. – Podniósł laskę.

Vaos grzebał w beczce wygiętym cynowym kubkiem, kiedy Dorrin wyszedł w półmrok i ruszył w stronę gospody.

Widzisz! Mówiłam ci, że się domyśli.

Głos Kadary zatrzymał go w miejscu. Ona i Brede czekali pod drzwiami.

Co zrobiliście z końmi? – zapytał Dorrin.

Musieliśmy zostawić je w cudzej stajni. A ty?

Och... – Dorrin urwał. – Hm... Vaos znalazł miejsce dla Meriwhen.

Co dla niego zrobiłeś? – zapytała Kadara niemal protekcjonalnie.

Nic takiego. Pogadałem z nim.

Przyjechałeś tu sam?

Nie. Byłem tu parę razy z Pergunem. Pracuje w tartaku.

Brede uśmiechnął się szeroko.

Widzisz, Kadara. Twój mały przyjaciel nie jest ani taki mały, ani bezradny. On tylko robi wszystko na własny, cichy sposób.

Zawsze robił wszystko na swój uparty i cichy sposób.

Brede wzruszył ramionami, jakby mówił: „Próbowałem”.

Dorrin zrobił to samo.

Kadara powiodła po nich wzrokiem.

Mężczyźni...

Brede zajął stolik opuszczony przez dwóch wychodzących żołnierzy, a Kadara zarekwirowała puste krzesło. Zanim cała trójka usiadła, stanęła przed nimi służąca o muskularnych ramionach.

Co do picia?

Ciemne piwo.

To samo.

Sok z krasnokrzewu – dodał Dorrin.

O, to ty, uzdrowicielu. A do jedzenia?

A co jest?

To co zwykle... gulasz, pasztet z dziczyzny. Za trzy miedziaki. Za jeszcze jednego możecie dostać kotlety, ale nie wysilajcie się. Nie są tego warte.

Gulasz – powiedział Dorrin.

Dla mnie to samo – odezwali się niemal równocześnie Brede i Kadara.

No proszę, myślałam, że ocaliliśmy cię od nieustannej harówki w kuźni. – Kadara żartobliwie oskarżała Dorrina.

Ocaliliście. Od czasu do czasu sam się wyrywam, a czasami robi to Pergun.

Nadal pracujesz dla tego kowala?

Ciągle się uczę. Yarrl bez przerwy mi powtarza, ile jeszcze muszę się dowiedzieć. Myślę, że jest tak dobry jak Hegl.

Proszę! – Trzy kubki opadły gwałtownie na stół. – Po dwa za każdego.

Dorrin wyjął dwa miedziaki, ale Kadara wręczyła służącej pół srebrnego i miedziaka.

Nie musiałaś...

Tym razem my stawiamy.

Dziękuję.

Więc... jak ci naprawdę idzie? – zapytała ponownie Kadara.

W porządku. Yarrl pozwala mi w nocy używać pieca i złożyłem parę rzeczy. To wymaga czasu.

Możesz mieć go więcej, niż myślisz – powiedziała cicho Kadara.

Dlaczego?

Fairhaven nałożyło dodatkowy podatek na towary z Recluce.

Dorrin napił się soku. W brzuchu mu zaburczało i zarumienił się.

Nie rozumiesz? – zapytała Kadara.

Jestem głodny. Ale to nie znaczy... – Znowu burczenie.

Ten człowiek jest głodny. – Brede roześmiał się. – Kadara mówi, że się martwi. Przy tym podatku coraz mniej statków będzie kursowało pomiędzy Candarem a Recluce, a kiedy nasz czas minie, nie będziemy mogli wrócić do domu.

A ty się nie martwisz? – Kadara wpatrywała się w swój kubek.

Co dobrego mi z tego przyjdzie? Lortren nie przyjmie nas teraz z powrotem, a przez rok wszystko może się zdarzyć. – Brede pociągnął solidny łyk z szarego kamionkowego kubka.

Ech, wy dwaj... – Kadara spojrzała na nich. – Jesteś zbyt uparty, żeby porzucić swoje machiny, a ty zbyt pewny, że wszystko się ułoży.

Dorrin miał nadzieję, że jego brzuch się nie odezwie, i spojrzał w stronę kuchni, szukając kelnerki, gulaszu i chleba.

Tego nie powiedziałem – odezwał się Brede. – Nie widzę wielkiego sensu w zamartwianiu się tym, czego nie mogę zmienić. Nie mogę powstrzymać wojny pomiędzy Recluce i Fairhaven.

Dojdzie do tego? – zapytał Dorrin wbrew sobie.

Brede pokręcił głową.

Chyba tak. Po raz pierwszy od dawnych czasów przed Creslinem biali mają naprawdę wielkiego maga.

Czy to oznacza wojnę? – zapytał Dorrin. – To znaczy, co im to da? Jeśli zniszczą Recluce, będą mieli mniej przypraw i wełny, więcej zapłacą i nie będą mogli sprzedawać tyle ziarna. A jeśli nie zniszczą, wielu ludzi zostanie zabitych i stracą wiele złota.

Kadara roześmiała się.

Jesteś zbyt rozsądny, żeby walczyć z czymkolwiek, Dorrin. Nawet gdyby białe legiony maszerowały przez wzgórza, szukając cię, nadal zadawałbyś pytania. Ludzie nie muszą być tacy zdroworozsądkowi. Powinieneś o tym wiedzieć.

Kowal-uzdrowiciel uśmiechnął się oschle.

Chyba tak. Wiem, że moje machiny oparte są tylko na ładzie, i to jest logiczne, kiedy dobrze się zastanowisz. To znaczy, chaos zanieczyszcza wszystko, co złożone. Więc żeby maszyny działały, muszą być oparte na ładzie. Ale nikt nie widzi tej logiki.

Kadara i Brede wymienili spojrzenia.

Ach... – odezwała się w końcu Kadara. – Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.

Ja też nie – przyznał Dorrin. Zaburczało mu w brzuchu.

Brede roześmiał się.

Proszę! – Służąca stawiała na stół trzy ciężkie miski, jedną po drugiej, jeszcze parujące. – Gdzie pieniądze?

Brede podał jej srebrnego.

Za nas troje.

Wydała miedziaka i na środku stołu wylądował półmisek z długim bochenkiem chleba. Służąca odwróciła się do następnego stolika.

Jeszcze raz to samo, panowie? – zapytała dwójkę wędrownych handlarzy.

Dziękuję – powiedział uprzejmie Dorrin do Brede’a. Zastanawiał się, czy ludzie zawsze będą go poszukiwali. Oczy piekły go od dymu i dusznego powietrza. Kadara uśmiechnęła się do olbrzyma tak miękko, że Dorrin pożałował, iż to nie do niego.

Cała przyjemność po mojej stronie, Dorrin.

Brede pociągnął z kubka i podniósł go, aż pochwycił wzrok służącej. Skinęła głową, a on opuścił kubek.

Jak długo zamierzasz tu zostać? – zapytał Brede.

W Diev? – Dorrin urwał, żeby napić się soku. – Dopóki się nie dowiem, kim jestem.

Och... Dorrin. – Głos Kadary załamał się. Utkwiła wzrok w stół. – Jakie to okrutne.

Brede uniósł brwi.

Lortren, a to suka. Wie, jaki Dorrin jest uczciwy. – Łzy zabłysły w oczach rudowłosej wojowniczki. – To mogą być lata...

Jestem pewien, że o to jej właśnie chodziło – odezwał się oschle Dorrin. Nabrał łyżkę pieprznego gulaszu i odłamał kawałek brązowego chleba. – Smacznego.

Jasne.

Brede ułamał chleb z drugiego końca i podał półmisek Kadarze. Pokręciła głową, ocierając oczy.

Druga kolejka, żołnierzu!

Służąca nalała piwa do kubka Brede’a i spojrzała pytająco na Kadarę. Rudowłosa odmówiła ruchem głowy.

Dorrin nabrał kolejną łyżkę gulaszu. Oczy go paliły, od dymu, jak sądził. Przez jakiś czas nikt się nie odzywał i Dorrin dokończył gulasz niedługo po Brede’em. Kadara ciągle jadła, odrywając małe kęsy od kawałka ciepłego chleba w dłoni.

Dorrin ziewnął.

Chyba jestem zmęczony.

Czy kowalstwo jest takie ciężkie?

Hm... zajmuję się też trochę uzdrawianiem, głównie zwierząt, i czasami w nocy pracuję nad projektami.

Projektami?

Lepiej je rozrysować, zanim spróbuje się coś zrobić. Czasami rzeźbię je nawet w drewnie. Pracuję nad przekładniami.

Przekładniami? – Tym razem pytanie zadała Kadara.

Nie możesz przenosić energii bez przekładni. Czytałem o nich w starych książkach z biblioteki ojca. I, moim zdaniem, celem machiny jest coś robić, a to oznacza przenoszenie energii z czegoś, na przykład koła wodnego albo silnika.

Ale przecież mamy koła wodne na Recluce.

I są też przekładnie, ale ja chcę zbudować silnik parowy.

Och... Dorrin – powiedziała Kadara raz jeszcze, tym razem tylko kręcąc głową.

Chłopak znowu ziewnął.

Muszę iść. – Wstał. – Dziękuję. Było mi miło. Będziecie tu przez jakiś czas czy gdzieś was wysyłają?

Przez jakiś czas nie – odrzekł Brede. – Jutro wszystko może się zmienić. Jeśli są jacyś rozbójnicy pod Kleth albo Sydą, nasz szwadron będzie następny w kolejce do wyjścia.

Dorrin klepnął Kadarę w ramię.

Dobranoc.

Dobranoc, Dorrin.

Dorrin podniósł laskę zza krzesła pod tylną ścianą i wyszedł z tawerny. Wiatr chłodził mu twarz. Gwiazdy nad głową lśniły spokojnie, kiedy szedł do stajni, gdzie Vaos chrapał lekko na dwóch zsuniętych belach siana.

XL

Podaj dynię – burknął Yarrl.

Petra postawiła przed nim miskę.

Jest dobra, zwłaszcza z pieprzem.

Pieprzem? Nie możemy sobie pozwolić na przyprawy, prawda, Reisa?

Jest z ogródka. Wczesny i zielony, ale dodaje smaku.

Och... to twoja robota, młody człowieku?

Pomogłem trochę – przyznał Dorrin.

Yarrl zgarnął stos tłuczonej żółtej dyni na brązowy talerz i nabrał trochę na cynową łyżkę. Pogryzł i połknął.

Pieprz dodaje smaku. – Nabrał następną porcję.

Dorrin wziął wczesną brzoskwinię i pokroił ją na ćwiartki, które spadały na talerz obok ostro przyprawionej potrawki z jagnięcia. Potem na zmianę nabierał gorącej potrawki i pęczaku z plastrem brzoskwini.

Jesteś dobrym uzdrowicielem – powiedziała powoli Petra. – To, co zrobiłeś z prosiakami... stracilibyśmy wszystkie z wyjątkiem jednego. I Mora...

Dorrin zmarszczył brwi.

Nadal martwię się o Morę...

Jest niezły w kuźni, jak na młodzika – mruknął Yarrl. – Tylko za dużo czasu spędza przy swoich zabawkach.

Są śliczne – sprzeciwiła się Petra. – Robią różne rzeczy.

Ale to tylko zabawki.

Dorrin przełknął kolejny kawałek brzoskwini, troszkę zielonej, ale cierpka wilgoć chłodziła usta piekące od ostrej potrawki.

Tak naprawdę to modele. Pewnego dnia zbuduję większe, mam nadzieję.

Potrzebujesz mnóstwo lekkiego żelaza – oznajmił Yarrl. – I do czego byś ich użył?

Do różnych rzeczy... – zawahał się Dorrin.

Ciągle się zastanawiam, dlaczego chcesz być kowalem, a nie uzdrowicielem – zagaiła Reisa, nabierając chochlą dodatkową porcję jagnięcia i pęczaku na swój talerz.

Chciałbym być i jednym, i drugim – przyznał Dorrin. – Ale najpierw muszę się nauczyć być dobrym kowalem. – Dudnienie deszczu o dach zaczęło cichnąć, kiedy Dorrin kończył ostatni plasterek brzoskwini. – Wygląda na to, że się przejaśni.

Deszcz był potrzebny.

Zamienił trakty w błoto, a Bartov ma jutro dostarczyć sztaby i węgiel.

Petra zasłoniła usta i spojrzała na matkę. Wokół jej oczu rysowały się zmarszczki od śmiechu. Reisa potrząsnęła głową.

Dlaczego kręcisz głową, kobieto?

To tylko deszcz, tylko deszcz.

Hm, podaj mięso.

Dorrin uniósł ciężką miskę i postawił ją przed kowalem.

Będziesz pracował wieczorem, młodzieńcze?

Chyba nie dzisiaj. Usypałem węgla i uszczelniłem przewody. – Poczuł skurcz żołądka na ten unik, ale napił się z kubka zimnego jabłecznika, nie ujawniając niepokoju. – Nie przy piecu – dodał w końcu.

To dobrze. Za dużo pracujesz... smaży ci się mózg. Żadnemu z kowali nie zostało go wiele.

W to wątpię. – Dorrin się roześmiał. – Brugal na pewno by się z wami nie zgodził. Twierdzi, że jesteście bystrzejsi niż prefekt Gallos.

Hmm... – Yarrl odsunął się od stołu. – Idę do Honsarda. Chce pogadać.

Chce spić cię tym zielonym winem i dostać lepszą cenę na robotę przy wozie. – Głos Reisy był cierpki.

Nie pójdę i nie pogadam, nie dostanę roboty. – Kowal wstał i ściągnął skórzaną kurtkę z kołka na ścianie.

Dorrin zaniósł talerz do wiadra.

Ja to zrobię – powiedziała Petra. – Ty spójrz na przyprawy, zwłaszcza szałwię.

Szałwia... hmmphhh... – Yarrl otworzył tylne drzwi i wyszedł na ganek. – Jasna noc przynajmniej.

Zachowaj też jasną głowę – doradziła siwowłosa kobieta.

Dorrin wyszedł za kowalem i zatrzymał się w ogródku z przyprawami. Ukląkł, usunął kilka chwastów, i oczyścił krzaczki pieprzu i szałwii, bo ulewny deszcz i wilgoć nie była dla nich wskazana. Za koprem zobaczył kolejny pęk chwastów i wyrwał je bezwiednie. Obchodził ogród, dotykając, wyczuwając i upajając się wonią oraz bliskością krzewów ziół.

Otarł z dłoni ciemny pył, raz jeszcze zauważając różnicę pomiędzy starannie nawożoną glebą ogrodu a gliną podwórka. Stworzenie jakiegokolwiek ogrodu z czerwonej gliny wymagało czasu i cierpliwości. Reisa zapewniła jedno i drugie, on dodał tylko trochę ładu.

Dotknął palcami małej marchewki w kieszeni, idąc w stronę kąta stajni. Wsunął się do zagrody. Mora ubodła go delikatnie.

Wiem, wiem, ale nie przyniosłem wiele. – Podsunął kózce mizerną marchewkę, dotykając jej barku.

Poród był bliski. Tyle umiał powiedzieć, ale jak bliski? Wzruszył ramionami i wyszedł, sprawdziwszy furtkę.

Przez zamglony półmrok niósł się rechot żab, kiedy Dorrin wracał do swojej kwatery. Zapalił lampę. Na podłodze miał teraz plecioną z trawy matę, a siennik zakrywała kołdra. W jednym rogu stała prymitywna szafa z desek, na stalowych klamrach zawieszono stolik do pisania. Na stojaku zbudowanym przez Dorrina wisiały dwa ręczniki, a na półce pomiędzy kołkami na szorstkie ręczniki stała wyszczerbiona, ale nadająca się do użytku miska.

Usiadł na stołku, wziął kartkę papieru z drewnianego pudełka i zanurzywszy pióro w atramencie, zaczął szkicować detale projektu, który chodził mu po głowie. Im lepszy projekt, tym mniej pracy przy piecu – a to oznaczało mniejszy wysiłek dla ciała i mniejsze wydatki na materiały. Przypuszczał, że się uda, ale raczej nie wspomni o tym Yarrlowi. Poza tym obiecał przecież Pergunowi, że następnego wieczoru pójdzie do Kyril. Ostatnio nie poszedł, a wiedział, że powinien, choćby tylko po to, żeby posłuchać, co się dzieje w Diev i okolicy.

Po jakimś czasie przerwał szkicowanie i wziął drugą kartkę papieru; tym razem obliczał wolniej, kiedy stawiał cyfry w różnych punktach szkicu. Żałował, że cyfry nie są lepsze – albo że nie przykładał się bardziej do wyższej matematyki w akademii.

W końcu westchnął, odłożył pióro i schował kartki do innego drewnianego pudełka – tego pod siennikiem, z notatkami na temat modeli. Wreszcie zdjął spodnie i koszulę i wspiął się na łóżko. Myśli o czarnej stali i wózkach, które poruszały się bez koni pociągowych, oraz łodziach poruszających się bez wiatru krążyły mu po głowie, dopóki nie zagarnęła go ciemność.

Dorrin! – Krzyk i walenie w drzwi. – Dorrin!

Tak? – Wynurzył się z pościeli i zszedł z siennika, szukając spodni. – Co się dnieje?

To Mora. Potrzebuję pomocy.

Zaraz tam będę.

Naciągnął spodnie, buty, roboczą koszulę i odryglował drzwi. Reisa była w połowie drogi do stodoły. Poszedł za nią.

Koza leżała na kupce słomy pod spadzistym dachem stodoły, jej ciałem od czasu do czasu wstrząsały dreszcze. Reisa pochylała się nad cierpiącym zwierzęciem, zdrowym ramieniem układając zadnie nogi kozy.

Dorrin przykucnął, żeby pomóc, cokolwiek Reisa każe mu zrobić, ponieważ nie miał żadnego doświadczenia w przyjmowaniu porodów.

Mora stęknęła i Dorrin drgnął z bólu. Ból nadchodził falami z jedną radosną przerwą, a potem ciągnęła się nieskończona noc. Dorrin oparł się ciężko o ogrodzenie. Żaden ład nie pozostał już w poskręcanym ciele kozy. Nie mógł nic zrobić, żeby to zmienić. Jedno młode popiskiwało w ramionach Reisy.

Przepraszam... – próbowałem.

Wiem. Widziałam, że przychodziłeś do niej prawie co wieczór.

Próbowałem.

Chłopcze, niektóre rzeczy po prostu się wydarzają. Cały ład tego świata ani cały chaos nie mogą odmienić losu. – Przytuliła młode. – A co z tym?

Dorrin przyjrzał się ciągle wilgotnemu zwierzątku.

Jeśli zdobędziesz jakieś mleko, rosół albo coś takiego, prawdopodobnie zdołam utrzymać ją przy życiu, dopóki sama nie będzie jadła.

Ale nie mogłeś uratować Mory.

Nie jestem na tyle silny. Ta jest malutka.

Nie będę jej nazywała „ta”.

A jak ją nazwiesz?

Chyba Zilda. To znaczy „zagubiona” w... tam skąd pochodzę.

Czy wszyscy tacy nie jesteśmy?

Nie sądzę, żebyś był zagubiony, Dorrinie. Jesteś solidny. Jesteś tu, gdzie jesteś. Nie strać tego, Yarrl śmieje się z twoich zabawek, ale oddałby rękę, żeby umieć je robić. Sama niemal straciłam swoją, żeby hodować zioła i uzdrawiać, jak ty. – Reisa urwała, słysząc cichutkie „beeee...” dobywające się z jej ramion. – Myślę, że kozie albo krowie mleko będzie dobre. Mogę zamienić się z Werrą albo Ghuntą na pieprz. A dzisiaj chyba trochę rosołu.

Dorrin znowu dotknął Zildy, próbując wzmocnić czerń w organizmie kózki. Potem odetchnął głęboko i wyprostował się.

I co teraz?

Petra może się zająć Morą.

Dorrin rozumiał, chociaż żadne z nich tego nie powiedziało. Wszystko, co da się wykorzystać, zostanie wykorzystane, ale Reisa nie będzie tego wymagała ani od siebie, ani od Dorrina.

Dorrin pokiwał głową i zawrócił do swojej kwatery i siennika.

XLI

Jeslek uśmiechał się, spoglądając na zachód, na spiczaste szczyty, pokryte jeszcze lodem zimy. Rudowłosa kobieta za nim, również w bieli, zerkała to na strażników, to na Westhorns. Trzech strażników patrzyło na zbielały granit traktu.

Zmysły maga zaczęły badać chaos głęboko pod ostatnią połacią wysokich, pastwisk Analerii, gdzieniegdzie rozluźniając więzy, inne miejsca zostawiając nietknięte. Ziemia poczęła drżeć, a na odległym zboczu niewyraźne plamki, które były owcami, zapadały się w wysokie trawy, w miarę jak narastało drżenie. Droga jednak była solidna i tylko w głębi odczuwalne były delikatne wibracje.

Blada mgiełka rozpostarła się na niebie, a z pastwisk po obu stronach białego traktu zaczął się unosić dym. Powoli, bardzo powoli, droga zdawała się tonąć, jakby zapadała się poniżej otaczającego ją terenu.

Anya uśmiechnęła się nerwowo, strażnicy utkwili wzrok w granicie pod stopami.

Jeslek również skupił wzrok w dole. Podążał za zmysłami głęboko pod ziemię, otwierał kanały chaosu, pozwalając ziemi wykonać swoją pracę, wyrzucając niewielkie góry nie powstrzymywane już przez więzy ładu.

Naprawdę jest wielki – mruknął najmłodszy strażnik. – Mówią, że to jego przepowiedziała stara Księga.

Droga zadrżała tak mocno, że Anya zachwiała się i wpadła na niego. Cofnął się przestraszony, jakby go oparzyła.

XLII

Dorrin otarł czoło, po czym ciął toporem kawał węgla. Uniósł topór raz jeszcze, zastanawiając się, dlaczego Tullar dostarcza węgiel w takich dużych kawałkach i dlaczego kuźnia tyle spala. Znał odpowiedź na drugie pytanie. Odgłos młota Yarrla dźwięczał na przemian z uderzeniami topora, kiedy Dorrin rozbijał węgiel na mniejsze kawałki. Gdy miał już pokaźny stos węgla, zgarnął kawałki na taczki. Odłożył szuflę. Cisza w kuźni oznaczała, że kowal również przerwał pracę albo zajął się czymś nie tak głośnym.

Dorrin raz jeszcze otarł czoło rękawem roboczej koszuli. W przeciwieństwie do kowala potrzebował tego wystrzępionego kawałka materiału, choćby tylko po to, żeby ścierać krople potu.

Letnie powietrze było nieruchome, duszne i tak ciche, że słyszał szuranie miotły w domu kowala. Petra czy Reisa? Prawdopodobnie Petra, bo wątpił, aby jednoręka matka używała miotły – choć nie miał wątpliwości, że Reisa podoła wszystkiemu, z ręką czy bez.

Obok niego zabzyczała mucha i odegnał ją ręką. Owad zmienił kierunek lotu, ale Dorrin wiedział, że wróci, jak tylko on będzie miał obie ręce zajęte przy toporze. Po raz kolejny otarł czoło i wrócił do łupania większych kawałków węgla. Mucha krążyła, czekając, aż podejmie pracę.

Niemal niewidzialna zasłona ładu trzymała robactwo z dala od jego łóżka. Czy potrafi zrobić to samo z latającymi owadami? Skoncentrował się.

Zadudniły kopyta na wilgotnej, twardej czerwonej glinie podwórza i dwa znajome konie weszły na dziedziniec. Dorrin westchnął i podniósł wzrok. Jeźdźcy nosili ciemnoniebieskie mundury Spidlaru.

Dorrin spojrzał w dół. Ciągle nie zebrał dość węgla. Odłożył topór i oparł go o taczki.

Dorrin! – zawołał Brede.

Czeladnik kowala skinął głową, Kadara oddała ukłon. Ucichło szuranie miotły.

Dorrin bezwiednie otarł czoło.

Wyjeżdżacie gdzieś? Znowu? Niecały ośmiodzień temu dopiero wróciliście.

Jak się domyśliłeś? – Kadara odgarnęła pasmo płomiennych włosów, które przycięła nad czołem jeszcze krócej.

Plecaki, podróżne mundury i to, że przyjechaliście się ze mną zobaczyć.

Nie chciałam... – Kadara pokręciła głową.

Dorrin zaczerwienił się. Znowu odpowiedział na retoryczne pytanie. Czy kiedyś się wreszcie nauczy? Odpędził upartą muchę.

W każdym razie... chcieliśmy tylko, żebyś wiedział.

Dziękuję. – Dorrin ruchem głowy pokazał na węgiel. – Mam zajęcie.

Nadal uważam, że byłbyś lepszy jako uzdrowiciel. – Kadara przysunęła się z koniem bliżej stosu.

Nie, jeśli chcę budować machiny.

Och, Dorrin. Jeszcze rok i możemy wrócić na Recluce. Gdybyś tylko zrezygnował z tych...

Dorrin poczuł, że sztywnieje mu podbródek.

Kadara, czy on by cię prosił, żebyś została strażniczką domowego ogniska? – Aksamitny głos Brede’a brzmiał spokojnie i rozsądnie.

Wyjeżdżamy rano – stwierdziła Kadara, jakby nigdy nie dała mu do zrozumienia, jak głupie jest jego pragnienie budowania machin.

Kiedy wrócicie?

Nigdy nam tego nie mówią. – Brede się roześmiał. – Myślę, że chodzi o zbójów w dole rzeki koło Elparty. Kto wie?

Dorrin otarł czoło.

W każdym razie... – odezwał się w zapadłej ciszy Brede.

W porządku. Powodzenia.

Dziękujemy. – Kadara cofnęła konia.

Kiedy ucichł stuk kopyt, powrócił odgłos miotły. Dorrin wbił topór w największy kawał węgla, ignorując lekkie kroki na ganku. Po jeszcze dwóch zamachach toporem odłożył go, zgarnął na szuflę może jedną trzecią tego, co rozbił, i wrzucił wszystko na taczki.

Ona nie jest dla ciebie.

Dorrin podskoczył. Reisa stała tuż przy jego ramieniu.

Wiem. Widzi tylko Brede’a... – Potrząsnął głową. Brede jest inteligentny, troskliwy i zdolny. Cóż mógł naprawdę powiedzieć? – Pewnie to naturalne. Jest szybki, silny i inteligentny. A ja jestem tylko czasami czeladnikiem, czasami uzdrowicielem.

Przestań się użalać nad sobą. Jesteś cholernie dobrym uzdrowicielem. Powinnam wiedzieć. Nie o to mi chodziło.

Dorrin opuścił szpadel.

Powiedziałeś, że dorastałeś z tą rudowłosą przyjaciółką. A ona nadal cię nie rozumie. Czy nic ci to nie mówi?

Chyba tak. – Dorrin spojrzał na drogę, ale Brede i Kadara znikli już z oczu.

Mężczyźni... – prychnęła Reisa.

Dorrin czekał, ale kobieta odwróciła się i wróciła do domu. Odetchnął głęboko i podniósł topór. Jeszcze kilka zamachów i będzie miał dość, żeby napełnić taczki. Wewnątrz domu trwało zamiatanie.

Na ganku błysnęła biel.

Beeee... Mała kózka trąciła Dorrina. Wyciągnął rękę i podrapał Zildę między uszami. Zwierzątko polizało jego dłoń. Pogładzi! raz jeszcze miękkie, kręcone włoski, uśmiechnął się szeroko, kiedy zdał sobie sprawę, że jego palce pozostawiły na kózce nikły czarny cień, po czym znowu podniósł topór.

XLIII

Dorrin wzmógł tempo pracy przy miechach, usiłując powstrzymać i pokierować ciepłem najlepiej, jak potrafił, Yarrl tymczasem zmagał się z ciężkim resorem wozu.

Poruszyły się szczypce i uderzył młot. Kowal włożył resor z powrotem do pieca, a kiedy metal rozżarzył się wiśniową czerwienią, stękając, przeniósł go z powrotem na kowadło. Dorrin skupił się na uderzaniu w metal tam, gdzie wskazywał Yarrl.

Dobra! – Yarrl się wyprostował. – Myślałem, że będziemy to musieli robić jeszcze raz, ale żar trzymał. – Odłożył ciężki kawałek i szczypce na półkę przy piecu do żarzenia i otarł spocone czoło. – Wiesz... Udaje mi się robić różne rzeczy... od kiedy przyszedłeś. – Spojrzał na węgle przygasające niemal nienaturalnie, jakby obrabowane z energii, kiedy miechy przestały pracować. – Nie jestem pewny, czy ktokolwiek umiałby je zrobić. Wszyscy ludzie z czarnej wyspy są tacy jak ty?

Nie. Musiałem wyjechać, bo chciałem robić różne machiny, takie jak moje modele. Mówili, że nie są oparte na ładzie.

Krzepki kowal zakaszlał i splunął.

Opętani idioci. Wkładasz tyle ładu w swój metal, że żaden cholerny biały by go nie dotknął. Temmil mówi, że te podkowy, które zrobiłeś, wyleczyły jego starą klacz z kuśtykania. Nie chciałem robić podków... nienawidzę tego, ale biednego starego gnojka nie stać na Migrę. Mam nadzieję, że dobrze je zrobiliśmy.

Dorrin zmarszczył brwi. Czy wzmocnione ładem żelazo pomaga powstrzymać chaos? To miało sens, choć nigdy o tym nie myślał.

Drzwi otwarły się ze zgrzytem i za Reisą wpadł do kuźni podmuch wilgotnego powietrza, przynosząc woń trawy z łąk na wzgórzach. Mężczyźni odwrócili się.

Jest tu jakiś handlarz. Twierdzi, że zna młodego Dorrina.

Przyjechał dwukółką? – Dorrin zaczerwienił się. Każdy handlarz jeździ dwukółką albo wozem. – Niezbyt wysoki w kapeluszu z szerokim rondem?

Chyba naprawdę go znasz.

To pewnie dzięki Liedral tu jestem. Powiedziała nam o Jarnishu.

Hm... idź, zobacz się z przyjacielem... Przytrzymam miechy, zresztą nigdy się nie obijasz.

Dziękuję.

Nie dziękuj mi, Dorrin. Czasami... – Kowal spojrzał na Reisę.

Idź zobacz się z tym handlarzem.

Dorrin odwiesił narzędzia, odpasał i powiesił skórzany fartuch. Przełknął, próbując się pozbyć posmaku gorącego metalu na języku i w gardle, po czym wyszedł na podwórze.

Liedral uwiązała konia do tego samego żelaznego pierścienia, którego użył Dorrin, gdy po raz pierwszy przybył do Yarrla. Stała przy wózku, kapelusz z szerokim rondem leżał na siedzeniu, krótkie jedwabiste włosy falowały w ciepłym, dusznym wietrze, który obiecywał wieczorny deszcz.

Wyglądasz jak prawdziwy kowal.

Czuję się jak prawdziwy kowal. – Dorrin urwał. – Nie myślałem, że kiedyś przyjedziesz do Diev.

Zwykle nie przyjeżdżam.

Liedral podniosła wzrok i Dorrin odwrócił się, widząc idącą ku nim Reisę.

Liedral, chciałbym ci przedstawić Reise.

Reisa skłoniła głowę z uśmiechem.

Przyjaciele Dorrina są naszymi przyjaciółmi. Jeśli nie przeszkadza ci prosta strawa, zapraszam na kolację.

Nie mogłabym – zaprotestowała Liedral.

Nonsens. Możesz zapłacić opowieściami i nowinami, jeśli tak wolisz.

Chętnie – wyznała handlarka. – Strawa w gospodzie albo zgoła żadna nudzi się po jakimś czasie.

Reisa skinęła głową, niemal po żołniersku, jakby przyjmowała do wiadomości rozsądną decyzję podwładnego.

A zatem postanowione.

Kiedy Reisa weszła na ganek i do kuchni, Liedral pokręciła głową.

O co chodzi? – zapytał Dorrin.

Nic... zawsze lądujesz pośród wojskowych typów albo wojowniczek?

Reisa? Była wojowniczką w Southwind, jak sądzę. – Podszedł do studni i zdjął pokrywę. – Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym usunąć ten kowalski wygląd i odór.

Liedral spojrzała w stronę stodoły.

Nie będą mieli nic przeciwko. Możesz wstawić konia do Meriwhen.

Zajmę się tym, jak będziesz się mył.

Kiedy Dorrin uniósł następne wiadro wody, zabeczała Zilda i brzęknął cienki łańcuch.

W porządku, malutka. – Odstawił wiadro i podszedł na skraj ganku, przeczesując dłonią futerko kózki i drapiąc ją między oczami.

Czy to też twoja pani? – W drzwiach kuchni stała Petra. W szarych spodniach i bezkształtnej koszuli, z prostymi włosami, przypominała Liedral.

Zilda? Chyba tak. Ona tak uważa. – Pogłaskał kózkę po raz ostatni.

Miałam na myśli handlarkę. Nie widuje się wiele handlujących kobiet.

Przeważnie pokazuje się jako mężczyzna, zwłaszcza w pobliżu Fairhaven.

Przyjechała się z tobą zobaczyć?

Nie wiem. Nie powiedziała.

Dorrin, wy, mężczyźni, jesteście niemożliwi – westchnęła Petra. – Lubisz ją?

Oczywiście. Jest dobra, uczciwa i uczynna.

Zostaw w spokoju tego biednego chłopaka, Petra, i pomóż mi. – Głos Reisy, niosący się przez wilgotną szarość późnego popołudnia, właściwie nie był surowy.

Chwileczkę, mamo. – Petra poklepała Zildę i uśmiechnęła się do Dorrina. – Chyba ją polubię, Dorrin. – Wycofała się do kuchni.

Dorrin wrócił do studni i zaczął zmywać z ramion i twarzy największy brud. Najpierw Kadara i Brede, a teraz Reisa i Petra. Dlaczego Liedral nadłożyła pięć dni drogi ze swojej normalnej trasy? Wyciągnął kolejne wiadro wody, żeby zanieść je do pokoju, i spojrzał na stodołę, skąd dobiegało pogwizdywanie Liedral czeszącej pociągowego konia.

Umyty i ogolony Dorrin włożył lżejszą, brązową koszulę i spodnie, potem buty i uczesał się. Rozejrzał się po pokoju, który nagle wydał się nagi, niemal pusty, wyszedł i przeciął klepisko, zmierzając na północną stronę podwórka przy ganku.

Liedral, Petra i Reisa siedziały na stołkach pod wystającym okapem, który służył za dach. Zilda przymilała się do Reisy, trącając ją w nogę i pobrzękując łańcuszkiem, którego wykonanie zabrało Dorrinowi kilkanaście wieczorów, głównie na nauczenie się techniki.

...ta malutka zawsze za nim chodzi, prawie jak za ojcem...

...jest na to za młody. – Petra się roześmiała.

Już mniej przypominasz kowala – powiedziała Liedral. Ona również zmyła z siebie kurz i brud podróży i włożyła ciemnozieloną koszulę zapinaną niemal pod szyję.

Mam nadzieję.

Teraz wygląda po prostu jak niewinny uzdrowiciel.

Niewinny? – zapytała Petra.

Dorrin zaczerwienił się.

Niewinny – potwierdziła Reisa – ale wyuczoną niewinnością.

Liedral uśmiechnęła się współczująco.

Aaaa... ummm – chrząknął Yarrl od kuchennych drzwi.

Reisa wstała.

Czas na kolację.

Już od jakiegoś czasu – zrzędził Yarrl.

Och, tatku. Nie byłeś umyty, Dorrin też nie.

Umyty, umyty, mycie, mycie, mycie... myślałby kto, że jestem starym śmierdzącym kozłem czy co.

No... nie starym – zgodziła się Petra.

Dziecko. – Yarrlowi nie udało się ukryć uśmiechu.

Gdy już zasiedli do stołu, Petra uniosła ciężki gliniany garnek z pieca na węgiel, któremu ścianki z kafli i żelaza nadawały wygląd małego paleniska w kuźni, i postawiła rondel na glinianym kaflu pośrodku dębowego stołu. Reisa postawiła na każdym końcu koszyk z chlebem. Przy rondlu z gulaszem stał mały talerz suszonych owoców.

Śmiało – Yarrl skinął na Liedral.

Wy pierwsi, panie – odrzekła handlarka.

Skoro nalegasz. – Yarrl jednak był zadowolony z okazanego mu szacunku.

Co nowego dzieje się za granicami Spidlaru? – zapytała Reisa.

Nie bardzo wiem, od czego zacząć. – Liedral urwała, po czym podjęła: – Biali magowie nadal wznoszą góry na wysokich wyżynach Analerii i powiadają, że ziemia drży tam bez przerwy. Fairhaven nałożyło dodatkowy trzydziestoprocentowy podatek na towary z Recluce.

Rada Spidlaru musi być z tego zadowolona. – Reisa nałożyła dużą chochlę gulaszu na talerz Liedral, a potem mniejszą na swój.

Dorrin skrzywił się. Nawet z pieprzem, który wyczarował z karłowatych roślinek Reisy, ostry zapach baraniny był przytłaczający. Chłopak jednak był głodny.

Powinni się martwić, ale nie są tak dalekowzroczni. Wzmożony handel uczyni Spidlar bardziej atrakcyjnym celem dla Fairhaven, kiedy magowie skończą już z Kyphros. W tej chwili nadal spychają pasterzy Analerii oraz ich stada do Westhorns.

Czy ktoś został? – zapytała Reisa.

Niewielu. Nie ma zbyt wiele trawy na skałach i zbyt wiele bydła pożarły im koty i wilki. – Liedral wzięła do ust łyżkę gulaszu. – Gadają, że w Hamorze jest nowy cesarz i że Nordla i Brista napadają nawzajem na swoje statki. To dlatego Fairhaven może opodatkować towary Recluce. Oprócz statków Hamoru niewiele przekracza Ocean Wschodni, a to tylko podnosi koszty.

Hmm... – mruknął kowal.

Sarronnyn odbudowuje stary garnizon w Westwind... książę Hydolaru zmarł na puchlinę, a regentem jest kolejny biały mag imieniem Gorsuch. Syn księcia ma dopiero cztery lata, a to oznacza długą regencję...

Albo wieczną.

Fairhaven podwoiło zamówienia na drewno ze Sligo, a większość ma być dostarczona do stoczni w Lydiarze... i chodzą plotki, że Recluce przestała wysyłać poszukiwaczy do Candaru, a przynajmniej wschodniego Candaru... – Liedral spojrzała na Dorrina, po czym odwróciła wzrok.

W jaki sposób zostałeś poszukiwaczem, chłopcze? – zapytał Yarrl.

Kiedy skończyłem Akademię... to szkoła dla poszukiwaczy... wysłali mnie tutaj. – Niepełną odpowiedź Dorrin przypłacił gwałtownym bólem głowy.

Czy twoi rodzice nie mieli nic do powiedzenia w tej sprawie?

Chłopak się roześmiał.

To był pomysł mojego ojca. Był obrażony na mnie, że chciałem budować machiny.

Machiny?

Widzieliście moje modele. Chciałbym budować większe. Tak jak silnik parowy, o którym czytałem. Dlaczego nie można by zbudować jednego, żeby napędzał tartak albo łódź?

Czytałeś o silnikach napędzanych parą... Co robi taki silnik i gdzie o tym czytałeś? To jakiś rodzaj magii? – zapytała Petra.

Nie bardzo. Weźmy twój czajnik. Kiedy się gotuje, wydobywa się para. Kiedy wrze za bardzo, co się stanie, jeśli go zatkasz?

Petra nie odpowiedziała.

Wyrzuci pokrywkę w górę albo wypchnie zatyczkę – odpowiedziała Reisa.

W parze tkwi energia. To nie magia. Chcę wykorzystać tę parę.

Silnik parowy... – Liedral się zamyśliła. – Ale co go napędza?

Najlepszy byłby węgiel, ale można użyć drewna albo węgla drzewnego.

Rozmowa urwała się. Petra dołożyła gulaszu, a Dorrin napił się zimnej wody.

I twój ojciec cię odesłał, bo chciałeś zbudować taką machinę? – Reisa przerwała ciszę podkreślaną jedynie przez głośne siorbanie Yarrla.

Bo tego nie rozumiał, jak sądzę. Bał się, że to wytworzy chaos.

A wytworzyłoby?

Nie. Nie można zbudować silnika bez ładu, nawet małego.

Nie rozumiem – powiedziała powoli Petra.

To wydaje się dość proste. – Reisa ponownie napełniła kubek. – Ludzie nie lubią zmian. Nie lubią zmian ani osób, które są inne. Spidlar jest otwarty tak samo jak cały Candar. Przyjechaliśmy tu ponad dziesięć lat temu, a niektórzy ludzie ciągle nie chcą używać żelaza twojego ojca, choć jest dwa razy lepsze od roboty Henstaala.

To prawda – prychnął kowal. – Wolą śmieci, które znają, od dobrego towaru, którego nie znają. Czyż nie tak, handlarko?

Obawiam się, że tak – zgodziła się Liedral. – Nie lubią handlujących kobiet i zawsze potrzebują zapewnień, że coś jest od tej samej osoby albo takie samo.

Przy stole znowu zapadła cisza.

A twoi rodzice? Czy w ogóle wiedzą, gdzie jesteś? – zapytała Petra.

Właściwie nie. Nie było sposobu przesłać im wiadomość.

Wiesz, że mogłeś to zrobić – powiedziała Liedral po przełknięciu kolejnej łyżki gulaszu z baraniny. – Cena wynosi około pół srebrnego za kopertę. Dajesz ją kapitanowi ze Spidlaru, a on przekaże ją pośrednikowi w jakim chcesz kraju, który prześle ją z następnym ładunkiem towarów do jakiego chcesz miasta. Czasami to trwa miesiące, ale dotrą tam.

Nawet do moich rodziców na Recluce?

Jeśli ci się nie spieszy, mogę się tym zająć. – Liedral napiła się cienkiego jasnego piwa.

Kiedy jedziesz do Tyrhavven? Albo Spidlaru? Ile to potrwa?

Do Spidlaru. Już jestem trochę spóźniona. Naprawdę nie powinnam tu być, ale chciałam zobaczyć, jak się miewasz. To dwa ciężkie dni od Kleth.

Och...

Tym razem wszystko poszło dobrze. Siostrzeniec Jarnisha znalazł kamokorę na bagnach i zaproponuję ją Radzie Spidlaru.

Kamokorę?

Palny proszek, wykorzystują go do armat i wyrzutni. Najlepiej działa zmieszany z czarnym prochem. Delikatny towar, jeśli wyschnie za bardzo, wybucha.

Dorrin pokiwał głową.

Spodziewam się, że nie byłoby z niego wielkiego pożytku przeciwko białym magom.

Radzą sobie z ogniem wystarczająco dobrze – wtrąciła chłodno Reisa.

Yarrl zakaszlał raz, potem drugi.

Moja przeszłość nie jest dla Dorrina tajemnicą. Jest raczej spostrzegawczy.

Przynajmniej w niektórych kwestiach – dodała Petra.

Liedral podniosła kubek, zakaszlała i zasłoniła twarz.

Reisa pokręciła głową, spoglądając na Dorrina.

Uważaj na te kobiety – mruknął Yarrl z pełnymi ustami. – Uważaj na te kobiety. Zawsze wiedzą lepiej. Biedny mężczyzna nie ma szans.

Biedny tatko – Petra wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

Dorrin napił się soku z krasnokrzewu.

Yarrl przełknął resztę cienkiego piwa i wstał gwałtownie.

Idę się zobaczyć z Gylertem.

Od miesięcy obiecuje ci robotę.

Jest głową miejscowego cechu handlarzy.

Może da ci pracę. – Reisa wzruszyła ramionami i spojrzała na Liedral. – Jak myślisz?

Spróbowałabym u mniejszych handlarzy. Dobra robota za niższą cenę jest dla takich ważniejsza.

Może moglibyście dostać obie prace – stwierdził powoli Dorrin.

W jaki sposób? – zdumiał się kowal.

Podziękujcie panu Gylertowi za spotkanie i poproście, żeby zaproponował coś handlarzom, którzy mogliby potrzebować czegoś wyjątkowego albo specjalnego. W ten sposób nie będzie musiał wam odmówić ani narzekać, że go lekceważycie albo unikacie.

Reisa przełknęła gwałtownie, a Liedral przez dłuższą chwilę przyglądała się Dorrinowi.

Zastanowię się nad tym. – Wzrok Yarrla spoczywał na Petrze. – Wyczesałaś gniadego, córko?

Tak, tatku.

Dobrze.

Yarrl ciężkim krokiem minął drzwi, ganek i zszedł po schodach w stronę stajni.

Dorrin dokończył następny kawałek chrupiącego chleba i przełknął resztkę wody z kubka.

Jeszcze trochę, handlarko? – zapytała Reisa.

Zjadłam aż nadto. To o wiele, wiele lepsze od strawy w gospodzie. – Liedral odchyliła się lekko na drewnianym krześle.

Zabrzęczał łańcuch i Dorrin się uśmiechnął.

Znajdą się jakieś resztki dla Zildy?

Tego łakomczucha? Może trochę. – Reisa odeszła od stołu i wziąwszy z ganku poobijaną miskę, zeskrobała do niej resztki ze swego talerza.

Dorrin przyniósł talerze, swój oraz Liedral. Resztki z obiadu ledwo zakrywały dno wyszczerbionego rondla. Reisa pokręciła głową i dorzuciła kawałek chleba. Dorrin postawił miskę w rogu, z dala od drzwi, aby kózka mogła spokojnie jeść. Zmierzwił jej futerko i zawrócił do kuchni. W drzwiach natknął się na Liedral.

Porozmawiaj sobie z przyjaciółką, Dorrin. – zawołała Reisa.

Możemy tu usiąść? – Liedral wskazała jeden ze stołków.

Dorrin wziął drugi. Wewnątrz brzęczały naczynia, matka i córka sprzątały. Dorrin obserwował ogród, stodołę i niską trawę na łące za nią. Łańcuch Zildy brzęczał o wyszczerbioną miskę, z której kózka jadała.

Co się stało z twoimi przyjaciółmi?

Kadarą i Brede’em? Dołączyli do spidlariańskich strażników w Diev. Są teraz gdzieś przy Elparcie, szukają rozbójników.

Najprawdopodobniej nasłanych przez Fairhaven.

Och?

W Kyphros też tak było. Złodzieje pojawiali się tam, gdzie nigdy ich nie było. Znikało bydło. Fairhaven prosiło prefekta, żeby coś zrobił, ale jego żołnierze nikogo nie znaleźli. W końcu dlatego magowie zapłacili za przejęcie równin.

Jesteś pewna, że Fairhaven podbije cały wschodni Candar?

Tak sądzę. – Liedral wpatrywała się w nadciągające ciemności. – Próbuję się w to nie mieszać. Handlowanie stwarza dość powodów do zmartwień.

Najwyraźniej dobrze sobie radzisz.

Widziałeś, jak dobrze sobie radzę, żyjąc z jednego wózka i czasami jucznego konia, obijając się po magazynie, który kiedyś był pełny, oddając połowę zdobyczy Freidrowi, żeby jego polityczni przyjaciele patrzyli przez palce.

Dorrin spojrzał na stodołę. Co mógł powiedzieć? Zawsze uważał Liedral za nadzwyczaj kompetentną osobę. Ciche bzyczenie komara przerwało wieczorną ciszę, a za nim popłynęły niewyraźne słowa rozmowy Reisy i Petry z salonu.

Dobrze doradziłeś Yarrlowi – odezwała się w końcu Liedral, poruszając się lekko na twardym stołku. –Jak na to wpadłeś?

To logiczne. Ludzie mający władzę nie lubią być proszeni o pieniądze czy pracę. Za to lubią być proszeni o radę i nie lubią być zaskakiwani. – Dorrin odsunął Zildę od swoich spodni, żeby nie zrobiła w nich dziury. Podrapał kózkę po głowie. Białe futerko było dobrze widoczne w mroku wczesnego wieczoru.

Lubi cię.

Nie bardzo wiem dlaczego. – Dorrin przesunął dłonią po kędzierzawych włosach. Wymagały strzyżenia, ale chyba zawsze tego wymagały. Ostrzegł go cichy bzyk komara i zmarszczył brwi, próbując ponownie stworzyć rodzaj bariery, która zniechęci latające owady. Żałował, że nie przeczytał uważniej tej części ojcowskiej biblioteki, tylko skupiał się na machinach, nie biorąc pod uwagę, jak uciążliwe mogą być głodne komary, które zawsze zdają się wybierać rudowłosych.

Ja wiem.

Łańcuch kózki zabrzęczał, kiedy Zilda próbowała nadgryźć buty Liedral.

Dorrin otarł czoło. Czy dobrze ustawił barierę? Bzyk komara brzmiał przynajmniej ciszej.

Jesteś miły. Choć uparty. – Po chwili podjęła: – Miałam na myśli list.

~– Pewnie jestem im coś winien. – Czekał i siedział spokojnie, kiedy Zilda wskoczyła mu na kolana i zwinęła się w kłębek. Lekki wiatr, pachnący dalekim deszczem spoza Westhorns i owcami, pieścił jego gładko wygoloną twarz. – Dlaczego tu przyjechałaś?

Wiesz dlaczego.

Muszę się jeszcze wiele dowiedzieć – powiedział Dorrin po kolejnej długiej chwili milczenia. – I chcę budować moje machiny.

Wiem. Lepiej jednak pomyśl też o zarabianiu pieniędzy.

Po co?

Jak zdołasz kupić metale, drewno czy cokolwiek na materiały?

Dorrin się roześmiał.

Lepiej o tym pomyślę. Co proponujesz?

Ja? Jestem tylko biedną handlarką.

A co się dobrze sprzedaje?

Wszystko, co rzadkie, dobrze wykonane i funkcjonalne albo niezbędne.

Właśnie takie rzeczy Recluce eksportowała przez ostatnie stulecia.

Czy w przeciwnym razie ktokolwiek kupowałby towary od czarnych magów?

Będę musiał o tym pomyśleć. Mógłbym hodować przyprawy. Jestem w tym niezły. Może sprzedawać jakieś moje modele albo zabawki? Są dobrze zrobione.

Sprzedałbyś je?

Nie jestem kolekcjonerem. Niektóre nie działały tak, jak się spodziewałem.

Och...

Tak to już jest. Projektujesz, a potem próbujesz budować. O wiele łatwiej robić modele, niż wysilać się na budowanie czegoś dużego. Oczywiście, modele i tak pracują lepiej niż machiny normalnych rozmiarów, ale przeważnie jeśli model nie działa, machina też nie będzie użyteczna.

Dorrin, jesteś zły?

Że przyjechałaś? Nie. Jestem zadowolony, ale nie potrafiłbym powiedzieć dlaczego. – Uśmiechnął się szeroko w ciemnościach, wiedząc, że Liedral nie zobaczy wyrazu jego twarzy. – Wiesz, że jesteś trochę starsza.

I mądrzejsza.

Otóż to.

I niech tak zostanie. – Wstała. – Masz list do napisania, a ja wyjeżdżam wcześnie rano.

Weszła do domu, zanim Dorrin zdołał postawić Zildę na ganku. Pokręcił głową, po czym zawrócił w stronę swojej kwatery wdzięczny, że przy swym rosnącym poczuciu ładu potrzebuje światła tylko do pracy w kuźni i do pisania.

Wszedł do pokoju, zapalił lampę za pomocą krzesiwa i wyjął z pudełka pergamin, którego używał do szkiców. Znalazł pióro i atrament. Przykręcił lampę. Co powinien napisać? Jak zacząć? Ostrożnie zanurzył pióro w kałamarzu i zaczął, zostawiając wolne miejsce na początkowe pozdrowienia. Nikłe światło zupełnie wystarczało, kiedy pisał starannie wyważone słowa.

Mam się dobrze, pracuję jako czeladnik kowala w Diev. Kowal jest szorstki, ale nie niemiły i nauczyłem się o wiele więcej, niż Hegl by uwierzył, i nie mszczę już dobrego żelaza. Mam nadzieję, że Hegl się ucieszy, że jego lekcje nie poszły na marne.

Przejeżdżaliśmy przez Vergren i widziałem po drodze cuda Fairhaven. Jak na mój gust, jest trochę za bogate i jestem o wiele szczęśliwszy tu, gdzie jestem. Mam teraz klacz, którą nazwałem Meriwhen. Możecie powiedzieć Lortren, że jeżdżę coraz lepiej.

Kadara i Brede są u spidlariańskich strażników. Przez ostatnich kilka ośmiodni patrolowali północno-zachodnie trakty.

Zimniej tu niż w Extinie i nawet do wiosennego chłodu trudno się przyzwyczaić, ale praca w kuźni rozgrzewa, nawet kiedy na zewnątrz jest śnieg po kolana. Tylko raz śnieg spadł niespodzianie późną wiosną, choć najstarsi ludzie opowiadają o czasach, zanim czarni magowie zmienili świat i pogodę, kiedy wszystko było lepsze.

Nie znalazłem tego, czego oczekiwała Lortren, cokolwiek to miało być. A jeśli znalazłem, to nic o tym nie wiem. Mam nadzieję, że Kyl znalazł to, co musiał znaleźć, i że ten list zastanie was zdrowych i szczęśliwych.

Dorrin

Przeczytał wszystko, raz jeszcze umoczył pióro w atramencie i napisał początek, zgadzając się po namyśle na „Moja droga rodzino”.

Odłożył list. Złoży go i zapieczętuje rano, żeby Liedral mogła go zabrać.

Liedral... jak kobieta może się wydawać przyjacielem, solidną osobą, a mimo to...? Wiedział, że jej nie pragnie, jak pragnął Kadary czy choćby urodziwej śpiewaczki w tawernie, ale cieszył się, że ją widzi, tak jak cieszyło go, że widzi świt albo słońce po długim deszczu. Czy to jest przyjaźń?

Ściągnął koszulę i spodnie i ułożył się na sienniku, naciągając na nagie barki zniszczoną kołdrę, która w jakiś sposób niosła pociechę. W ciemnościach niosło się echo żabich rechotów, wzmocnione poszumem liści dębów za stodołą.

XLIV

Słońce nie wzeszło jeszcze nad wschodnie niziny, kiedy Dorrin wszedł do stodoły. Liedral już zaprzęgała konia do wózka.

Tu jest list. – Podał jej kopertę i pół srebrnego pensa. – Wystarczy?

Powinno być aż nadto. – Trzymała uprząż w lewej ręce. – Czy ty kiedyś sypiasz? Reisa mówi, że czasami pracujesz do północy.

Nie potrzebuję dużo snu, a Yarrl pozwala mi wykorzystywać najgorsze skrawki, ale to wymaga wiele wysiłku. Czasami muszę je topić, a to niebezpieczne.

Liedral zmarszczyła brwi.

Żelazo się pali, kiedy je mocno rozgrzejesz... jeśli nie jesteś ostrożna. – Podniósł torbę.

Co tam masz? – Odgarnęła z czoła jedwabiste włosy.

Dorrin zerknął na kapelusz z szerokim rondem na siedzeniu wozu.

Tak. Wracani do postaci młodego handlarza... prawdopodobnie mężczyzny... któremu nikt nie ma ochoty się bliżej przyglądać. – Schowała zapieczętowany list do skórzanego pudła pod siedzeniem i odwróciła się do konia.

Dorrin postawił torbę na ławeczce, kiedy zapinała uprząż. Wyjął miniaturkę piły tartacznej i koło. Czarna stał ostrza lśniła w świetle wpadającym przez drzwi stodoły, a czerwony dąb był gładki i wypolerowany.

Piękna robota.

Jak obrócisz rączką, obraca się ostrze piły. Nie utnie za wiele. Myślisz, że mogłabyś go sprzedać?

Nie sprzedam, dopóki nie wiem, ile jest wart.

Ile?

Nie wiem. Pałacowe zabawki dla Sarronnynu idą za co najmniej cztery złote. To jest równie dobre. Dlaczego się go pozbywasz?

Nie działał tak, jak chciałem.

Skąd wiesz?

Dorrin spojrzał w stronę drzwi.

Kiedy jest już wykonany i robię próbę, potrafię wyczuć słabe punkty projektu. Ten... nie przenosi za dobrze siły z rączki na ostrze. Mam nowy pomysł. Wykorzystam przekładnię ustawioną pod kątem i małe żelazne kulki. Trudno je zrobić. Może w tym wypadku byłoby łatwiej zrobić większe.

Tym razem Liedral pokręciła głową.

Mógłbyś zmienić świat... jeśli wcześniej biali magowie cię nie znajdą.

Mnie? Czeladnika kowala, a czasami uzdrowiciela?

Ciebie. – Wzięła model, długi na pół cubita i wysoki na niecałą piędź i włożyła go do skrzynki z listem. – Zmieści się. Dobrze. – Potem odwróciła się do kowala. – Nie wiem, kiedy wrócę. Gdybyś mnie potrzebował, wiesz gdzie jestem. Jarnish też może przesłać mi wiadomość.

Już jedziesz?

Muszę nadrobić stracony czas. – Poprowadziła konia w stronę drzwi.

Dorrin zabrał skórzaną torbę i otworzył szeroko drzwi, żeby wózek mógł przejechać.

Pamiętaj, Dorrin, że musi być jakiś powód. Widzisz to w swoich machinach, ale dotyczy to również krain i ludzi. – Liedral wyprowadziła konia i wóz za stodołę.

Pewnie tak. – Zacisnął wargi, nie wiedząc, co powiedzieć.

Liedral wsunęła się na ławeczkę wózka.

Trzymaj się, Dorrin. – Szarpnęła lejce i wóz potoczył się po stwardniałej glinie.

Patrzył, dopóki nie wjechała na trakt, ale się nie odwróciła. Ruszył w stronę domu bez szczególnej ochoty na śniadanie. Nie dziś rano.

Dzień pracy rozpoczął od łupania długich kawałków węgla drzewnego, na mieszczące się do pieca oraz szykowania rzeczy potrzebnych na rano. Pojawił się Yarrl i dosypał do pieca. Węgle były dość gorące, żeby zapalić trociny, kiedy zaczął układać węgiel drzewny.

Weź tę ciężką kłodę, Dorrin... tę dużą sztabę na górze.

W uszach brzmiały mu jeszcze słowa Liedral. „Dlaczego rzeczy są takie, jakie są? Musi być jakiś powód, prawda?”

Przebiegł palcami wzdłuż kutego żelaza. Co sprawia, że żelazo różni się od miedzi albo cyny? Są inne, ale dlaczego? I w jaki sposób ruda żelaza różni się od stali czy kutego żelaza? I dlaczego nasycanie ładem kutego żelaza czyni je silniejszym od stali, a mimo to bardziej kruchym?

Ponownie spojrzał na metal, otaczając go zmysłami.

Dorrin? Jest dość gorące?

Czeladnik odłożył żelazo na bok.

Prawie... – Ujął górną dźwignię miechów i zaczął równo pompować. Później będzie musiał robić gwoździe, co było w najlepszym razie nudne. Ale przedtem będzie musiał z pewnością wyjąć pilniki i wygładzić to, co wykuje Yarrl.

XLV

Podjęliśmy działania przeciwko Recluce, gdy tylko zdrajcy w Candarze zaczęli okradać naszych ludzi z zarobków i miedziaków... – Słowa muskularnego, czarnowłosego maga odzianego w biel dudniły w komnacie.

Dumne słowa, Myral...

Zgadzam się z Myralem – przemówił mag o delikatnym głosie, krótkich brązowych włosach i delikatnej budowie. – Sławny Jeslek i szlachetny Sterol uczynili, co w ich mocy, żeby poprawić dolę naszych ludzi. Czy mamy być gorsi?

Co możesz zrobić, Cerryl?

Cerryl uśmiechnął się łagodnie, pozwalając ucichnąć wrzawie, i rzekł:

Skoro tak imponujące postaci jak Jeslek i nasz Wysoki Mag Sterol wyraziły już swą troskę... co z przetrwaniem? – Uśmiechnął się szeroko.

Nerwowy śmiech przebiegł przez komnatę, kiedy zszedł z niskiej mównicy i przeszedł w róg sali.

Nie chciałbym być tak bezpośredni jak łagodny Cerryl... – zaczął kolejny mówca, mężczyzna o białych włosach, ale gładkiej twarzy cherubinka.

Cerryl przystanął w rogu obok rudowłosej.

Niezwykle skuteczne, Cerryl.

Dziękuję, Anya. Zakładam, że efekt był taki, jakiego życzyliście sobie ty i szlachetny Sterol. – Uśmiechnął się łagodnie. – A raczej, jakiego ty sobie życzyłaś.

Odwzajemniła uśmiech.

Pochlebiasz mi.

Skądże. Z twoimi zdolnościami... – Wzruszył ramionami. – Pewnego dnia możesz zostać Wysokim Magiem.

Bycie Wysokim Magiem w dzisiejszych czasach wymaga raczej... wyjątkowych umiejętności.

To prawda. Szczegół, z którym Jeslek niestety wciąż się nie zgadza. Chyba wolałbym twoje podejście do sprawy.

Kobieta Wysokim Magiem? – Ton Anyi był niemal kpiący. – Czynisz mi doprawdy wielki zaszczyt!

Uznaję twój talent, droga damo. – Uśmiechał się dobrotliwie.

Jesteś... słodki... Cerryl. – Pochyliła głowę. – Czy zechcesz zjeść ze mną późną kolację... jutro wieczorem?

Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Jesteś taki uczynny, Cerryl.

Kiedy czyjaś moc czystego chaosu jest ograniczona, musi być bardzo pomocny, Anyu.

Tak się cieszę, że to rozumiesz. – Odwróciła się i podeszła do grubszego maga z równo przyciętą brodą.

Cerryl uśmiechnął się blado, skinął koledze głową i usiadł na ławie z tyłu.

XLVI

Dorrin jechał, pogwizdując. Zmókł pomimo wodoodpornej kurtki. Po wschodniej stronie drogi złote zboża pochylały się pod ciężarem wody, która spadła w ostatnich dniach. Nuty były fałszywe, ale gwizdanie było lepsze niż narzekanie. Poza tym deszcze były tak ulewne, że wokół domu kowala stała woda i Yarrlowi niemal kończył się węgiel, ponieważ drogi z lasu Tullara i obozowiska węglarzy były nieprzejezdne dla ciężkich wozów.

Dorrin posłał myśli ku gęstym chmurom na zachodzie. Uśmiechnął się, odkrywszy, że deszcz wkrótce ustanie. Przestał się uśmiechać, kiedy Meriwhen podrzuciła łbem i opryskała mu twarz kroplami wody pachnącymi koniem.

W sakiewce u pasa miał trzy złote pensy przesłane przez Liedral za pośrednictwem Jarnisha, a potem Willuma, kupca z dolnego Diev, za model piły tartacznej. Dłoń powędrowała ku sakiewce. Trzy złote? Za model? A może Liedral przesłała mu więcej, niż za niego otrzymała?

Miał jeszcze kilkanaście innych, które mógłby sprzedać. Czy Willum wystawiłby jakieś na sprzedaż? Wtedy miałby pewne pojęcie, ile mogą być warte, choć ludzie w Spidlarze na pewno mogliby zapłacić więcej. Prowadził Meriwhen trawiastym skrajem drogi zbaczającej z głównego traktu w stronę tartaku Hemmila.

Ledwie wjechał na osłonięty teren, kiedy pojawił się Pergun.

Widziałeś kiedy taką parszywą pogodę? Winiarze twierdzą, że zniszczy wszystkie winogrona, rolnicy nie mogą zebrać zboża z pól, my musimy zwolnić, bo nikt nie odbiera roboty, skoro boczne drogi są nieprzejezdne. A ty przyjechałeś.

Czemu nie? Zaczęło się, zanim mieliśmy dostać węgiel, a Yarrl chce oszczędzić trochę na wszelki wypadek.

Czego chcesz? Więcej resztek?

Nie. Potrzebny mi klocek z młodego lorkinu, mniej więcej taki gruby. – Pokazał rękami obwód trochę mniejszy niż na dwa kciuki.

Hemmil drogo ci za to policzy.

Tak myślałem. Gdzie są?

Na drugim końcu w stronę domu. – Pergun pokręcił głową. – Wygarniam trociny. Zawołaj, jak znajdziesz, czego ci trzeba.

Kowal obszedł powoli środek magazynu. Wreszcie dotknął jednego z czarnych klocków. Jeden koniec był bezużyteczny, z popękanym twardzielem, ale pozostałe sześć cubitów było z całą pewnością proste i wystarczająco mocne. Wyciągnął klocek i podszedł do dołu na trociny.

Pergun wyszedł na górę, pokryty potem i wilgotnymi trocinami.

Ten? Ile może kosztować?

Przynajmniej srebrnego. Lorkin potrzebuje roku – wyjaśnił Pergun.

Dorrin przystanął, oglądając się z żalem na koniec magazynu.

Miedziaka to bym może znalazł... ale srebrnego, Pergun?

Pół srebrnego i nigdzie w Certis nie znajdziesz lepszej ceny. Hemmil nie lubi sprzedawać lorkinu.

Dwa miedziaki, jeśli mi go przytniesz.

Może znasz się na roślinach, Dorrin, ale drewno jest cięższe i więcej warte – zauważył czarnowłosy Pergun, mrugając i kiwając głową w stronę biura. – Cztery miedziaki, ale tylko dlatego, że nie chcę, aby jakiś uzdrowiciel źle mi życzył.

Trzy, to wszystko co mam.

Zabolała lekko, kiedy to powiedział, bo tak naprawdę Reisa miała jakieś jego pieniądze.

Pomocnik zmarszczył brwi i wzruszył ramionami.

Nie bardzo mi się to podoba, ale jeśli to wszystko, co masz, to trudno. Zanieś chociaż te resztki do kosza.

To na pewno mogę zrobić i jeszcze parę innych rzeczy, jeśli to pomoże.

Ciemnobrody mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

Powinienem wcześniej cię do tego zagonić.

Dorrin roześmiał się ponuro. Teraz musi tylko ociosać to twarde drewno – co przy jego nożu zajmie cale dnie – i skoro zarobił parę miedziaków więcej, spędzi więcej czasu przy piecu. A wszystko to z powodu pomysłu, którego efektu nie był pewien – ale wzmocnione ładem drewno i czarna stal powinny dać lepszą laskę.

XLVII

Dorrin ustawił pudło na stole do pisania. Było całe z czerwonego dębu – oprócz skrzydełkowych zawiasów, które kiedyś zmuszony był robić dwukrotnie, zanim wykonał je poprawnie.

Aha, umiesz robić zawiasy, ale każdy czeladnik to umie”. Taka była opinia Yarrla. Dorrin wykuł więc takie zawiasy. Zrobił też drugi komplet dla Yarrla w zamian za żelazo i śrubki do nich. Żelazo to był dopiero problem. Dorrin nigdy nie zdawał sobie sprawy, nie w pełni, jak jest drogie i ciężkie. Pręt długości cubitca i grubości kciuka ważył półtora puda i kosztował prawie trzy pensy – więcej niż posiłek w niejednej gospodzie. W tym świetle stos odpadów stali u kowala miał sens.

Dorrin raz jeszcze przetarł lekko dąb naoliwionym gałgankiem. Wewnątrz pudełka – spoczywający na pikowanej wyściółce, której dostarczyły Petra i Reisa w zamian za żelazny kwiatek – znajdował się model nakręcanego wozu. Jak zwykle to, co niezwykłe – silnik na sprężynę – było najtrudniejsze, bo Dorrin wiedział, że większe machiny napędzane sprężynami nie działają. Uczył się jednak na swój sposób.

Wsunął pudło do dużej, zniszczonej sakwy, którą wyciągnął z kąta kuźni, i wyszedł we wczesnojesienną mgłę.

Od razu kichnął od pyłu z młockarni na polach. Kichnął drugi raz i znowu. Zanim dotarł do stajni, z nosa ciekło mu już obficie.

To będzie długi dzień. Młot Yarrla dźwięczał na tyłach, naprawiając wszystko, co związane ze żniwami – ostrza kosiarek, grabie, obręcze kół i klamry. Dorrin obiecał pracować, dopóki będzie to konieczne, żeby nadrobić czas w Diev. W przeciwieństwie do kuźni handlarze zamykali przed zachodem słońca.

Po osiodłaniu Meriwhen i umocowaniu na miejscu dodatkowej sakwy poprowadził klacz na zewnątrz w ciepły, mglisty poranek. Reisa pomachała mu z ganku, gdzie sprawdzała siatki nad suszącymi się na stojakach owocami, i wróciła do kuchni. Nawet pomimo kichania i pyłu z młockarni Dorrin czuł zapach gruszek i późnych brzoskwiń, z których robiła galaretki.

Kiedy znalazł się na trakcie, zauważył, że jedzie za dwoma wozami. Oba skrzypiały, a tylne prawe koło drugiego chwiało się na boki.

Uważajcie na tylne koło – krzyknął, mijając woźnicę.

Dzięki, kolego, ale powiedz to Ostrumowi... tępy gnojek. Musi to dostarczyć do baraków straży, póki cena jest dobra. Nie twój problem, ale i tak dziękuję.

Dorrin przynaglił Meriwhen obok dwójki koni. Trakt był trudny i pełen tumanów kurzu. Dorrin znowu kichnął. Popiół, sadza i węgiel drzewny mu nie przeszkadzały, ale czas żniw i kurz na drodze – tak.

Poprawiło się, kiedy wjechał na kamienną drogę do dolnego Diev. Mijając odbudowany Kufel, zobaczył tę samą żebraczkę, wciąż błagającą o miedziaki. Ale nie było tam żołnierzy, nie tak wcześnie.

Sklep Willuma był długim czarnym budynkiem z dala od terenu handlowego i nabrzeży dolnego Diev. Skrzyżowane świece na znaku niedawno odmalowano, a drewno polakierowano na nowo. Przy wejściu do pokoju na tyłach wisiała nowa zasłona.

Po prawej stronie za kontuarem stał mężczyzna. Naprzeciwko niego błyszczał piec z polerowanego żelaza i mosiądzu, nie używany w czasie upalnych żniw.

Chciałbym się widzieć z mistrzem Willumem, jeśli to możliwe. – Dorrin uśmiechnął się uprzejmie.

To zawsze możliwe, ale nie wiem, czy prawdopodobne, jeśli nie miałeś umówionego spotkania.

Chodzi o interesy.

Żadnej dobroczynności, żadnego żebrania o jałmużnę dla biednych, uzdrowicielu? – Mężczyzna przyjrzał się brązowemu odzieniu Dorrina.

Jestem także kowalem, pracuję u Yarrla.

Pewnie niezbyt ciężko, skoro tu jesteś o tej porze.

Będę pracował jeszcze dobrze po kolacji i w nocy. – Zmusił się do uśmiechu. – Ale jeśli ktoś chce ubić interes z kupcem, musi to zrobić, kiedy sklep jest otwarty.

Zgadza się, zgadza, młodzieńcze – wtrącił się bardziej serdeczny głos z końca lady. – A co takiego chciałbyś sprzedać? – Mężczyzna miał jasne włosy, brzuch wylewał mu się zza szerokiego brązowego pasa i niemal zasłaniał ciężką mosiężną klamrę. Koszulę miał jaskrawozieloną, a brązowe spodnie pasowały do pasa i butów.

Dorrin poszedł na koniec lady.

Moglibyście powiedzieć, że to osobliwość, ale znani jesteście z handlowania dziwnymi i niezwykłymi towarami...

To cały ja, kolego. Cały ja. I przemierzam wszystkie północne porty, żeby je dostać i sprzedać. Tym się zajmuję. Więc co to za osobliwość?

Dorrin postawił pudło na kontuarze.

Pudło? Dosyć ładne, zwłaszcza zawiasy, ale stolarz Petron robi lepsze. To żadna osobliwość.

Dorrin otworzył pudełko i pokazał wóz.

Hmm... wóz, ale nie ma koni.

Kowal wyjął model i postawił go na blacie, robiąc korbką pół obrotu. Wóz ruszył na drugi koniec lady.

Magia... – wyszeptał pierwszy mężczyzna za ladą.

Dorrin pokręcił głową.

Nie. Tylko pomysłowa mała sprężyna. To wszystko mechaniczne. – Próbował się nie uśmiechnąć, kiedy Willum zamknął usta.

Mówiłeś, że kim jesteś?

Dorrin, Pracuję u Yarrla.

Tego obcego kowala... pracuje dla Honsarda, Hemmila i tym podobnych typków?

Dorrin pokiwał głową.

Dlaczego nosisz brązy uzdrowiciela?

Bo jestem też uzdrowicielem.

Uzdrowiciel-kowal. Kowal-uzdrowiciel z osobliwością! Warto dać srebrnego, żeby móc powiedzieć, że takiego widziałem. – Głos Willuma był serdeczny, ale oczy zimne.

Dorrin wziął model wozu i włożył go do pudła, ale na chwilę jeszcze zostawił je otwarte.

Osobliwości przyciągają klientów, ale niewielu ludzi je kupuje. Kupiłbym to, żeby ludzie wiedzieli, że wielki Willum ma następną. Ale komu mógłbym ją sprzedać?

Proponowałbym kogoś z członków Rady Spidlaru, jako niezwykły prezent dla syna. A może dar dla dworu Sarronnynu.

Gładkie słówka.

To dobra robota. Warta świetnego kupca i handlarza... zwłaszcza przy waszych kontaktach, mistrzu Willum. – Dorrin zamknął pudło. – Raczej już...

Nie spiesz się, młody człowieku. Może to i warte pięć srebrnych.

Ostatni sprzedany w Tyrhavven poszedł za ponad trzy złote.

Nie targujesz się za bardzo – powiedział odrobinę cierpko Willum.

Nie, panie. Nie jestem przekupniem. Nie robię wiele, a każdy jest inny.

Każdy?

Dorrin pokiwał głową.

Dam ci za to trzy złote, jeśli dołożysz pudło.

Dorrin zmarszczył brwi.

Trzy złote i pudło, jeśli dostanę też parę cubitów materiału, żeby wyścielić następne.

Willum roześmiał się.

Na światło! Dam ci trzy cubity dobrego materiału. Roald! Niech weźmie końcówkę tego turkusowego aksamitu z Suthyi.

Domyślani się, że turkusowy nie był zbyt popularny. – Dorrin próbował powstrzymać się od uśmiechu.

Skąd mogłem wiedzieć, że jasnoniebieski noszą te diabły z Recluce? Jakiś kramarzyna rozpowiedział te bajdy i nikt nie kupiłby tego koloru. Ale jako wyściółka solidnego pudła będzie wyglądał dobrze, co, kolego... Dorrin, prawda?

Dorrin. – Czekał, aż pojawi się Roald z niewielką skórzaną sakiewką i sztuką materiału owiniętą w podarty worek po mące.

Willum otworzy! sakiewkę i odliczył trzy złote. Dorrin włożył monety do portmonetki.

Kiedy mógłbyś mieć następną taką... ciekawostkę?

Dorrin uśmiechnął się chłodno.

Jak stwierdził wasz człowiek, jest w tej chwili dużo ciężkiej i pożytecznej roboty u kowala.

Ależ naturalnie. – Willum uśmiechnął się. – Miłego dnia, młodzieńcze.

Dorrin skłonił głowę.

Miłego dnia, mistrzu Willum.

Nad północnym oceanem zaczęły się zbierać chmury, obiecujące późniejsze ochłodzenie, choć niewiele więcej. Dorrin przypiął pustą sakwę. Meriwhen prychnęła, kiedy wsiadał i poklepał ją po szyi.

Grzeczna dziewczynka.

W kurzu, tam gdzie kończyła się kamienna droga, kay za mostem do samego Diev, leżał przewrócony wóz z sianem, które wysypało się na drogę. Furman powoli układał siano na poboczu, gdy rozładował wóz. Obok wozu leżała żelazna obręcz połamanego tylnego koła.

Cofnij te parszywe konie...

Widziałeś, że nadjeżdżamy...

Pozostali woźnice, stojący na skraju poplątanych kolein, warczeli na siebie, mimo iż dwa wozy blokowały drogę.

Dorrin poprowadził Meriwhen w górę pastwisk, dokoła całego zamieszania.

XLVIII

Dwójka żołnierzy jechała na czele przedniej straży, pół kaya przed oddziałem. Ich wierzchowce szły ostrożnie po nierównym trakcie wokół południowego zbocza skarpy. Słońce wisiało nisko na zachodzie.

Żołnierze się nie odzywali. Nasłuchiwali trzasku gałęzi rzadkich świerków na północy albo szelestu suchych traw na rozmokłym południu. Ponad świerkami wystawały półnagie, poskręcane gałęzie klonów, gdzieniegdzie odziane w liście o przygaszonych barwach.

Jasnowłosy mężczyzna ściągnął wodze i skinął w lewo. Wzrok kobiety podążył za jego ruchem na szlak, niecałe pięćdziesiąt cubitów przed nimi. Żołnierz wyjął łuk, napiął go lekko i otworzył kołczan. Kobieta odpięła rzemienie długiego miecza. Krótki miecz Westwind trzymała już w pogotowiu.

Słysząc nikły trzask w najniższej kępie świerków, blondyn spiął ostrogami wałacha i oboje ruszyli ku drzewom nisko pochyleni w siodłach.

Strzała chybiła o włos. Ściągnął konia, nałożył następną strzałę na cięciwę i wypuścił ją, zanim jeszcze koń się zatrzymał.

Ooooo... – Głośno wciągany oddech i jęk były całkiem wyraźne.

Jasnowłosy żołnierz trzymał w pogotowiu drugą strzałę.

Przestańcie strzelać! Przestańcie strzelać! Schodzę.

Kobieta ściągnęła wodze nieco dalej.

Lepiej wychodź, chłopcze.

Spidlariańskie gnojki! Wypuśćcie mojego chłopaka! Nic nie zrobił. – Łysy mężczyzna z rzadką żółtawą brodą i prawym ramieniem przeszytym strzałą wywlókł się na drogę.

Młodzik, niewiele starszy od żołnierzy, wstał, wciąż na wpół ukryty w zbrązowiałej, wysokiej trawie.

Trzymaj ręce w górze – rozkazała rudowłosa.

Jesteś kobietą. – Spojrzał poza nią w stronę ojca.

Jestem żołnierzem. – Wyrzuciła miecz w powietrze i złapała go. – Potrafię też rzucić tym wystarczająco mocno, żeby cię przebić.

Suka... – wymamrotał chłopak.

Gorzej mnie już nazywano. Chodź tutaj. Gdzie wasze konie?

Nie mamy koni.

Ślady mówią co innego.

Chłopak spojrzał poza nią i rzucił się w górę zbocza. Sięgnąła ramieniem do tyłu, błysnęło ostrze. Młodzik upadł, jęcząc, a kobieta zsiadła i dobiegła doń, zanim się poruszył.

Zabiłaś mojego chłopaka!

Zabiję cię, jeśli się ruszysz – warknął blondyn. Słyszał za sobą brzęk i kroki patrolu.

Rudowłosa podniosła krótki miecz i poderwała chłopaka na nogi.

Ta rana na nodze nie jest taka groźna. Gdybym chciała cię zabić, chłopcze, już byś nie żył.

Wyrywał się, ale jej ręce były jak ze stali, ramiona miała znacznie szersze i była bardziej muskularna. Wyjęła zza pasa sznur i związała mu ręce. Zanim wywlokła go na trakt, nadciągnęła reszta szwadronu, a Brede związał mężczyznę.

...diablica ma następnego...

... i ten wielkolud też...

...chciałbyś im wejść w drogę, Norax?

Co tam masz, Brede?

To chyba ci dwaj, którzy próbowali obrabować tamtego certańskiego kupca. Ich konie są gdzieś na górze za tym zagajnikiem. Jeśli się nim zajmiecie, pójdę ich poszukać.

...niech zaryzykuje...

Dowódca oddziału skinął głową i Brede skierował konia na wąski szlak. Kadara spojrzał na młodzika stojącego na twardej glinie, poszperała w sakwach i wyjęła pas płótna. Znowu zsiadła z konia, uniosła wystrzępione spodnie i przewiązała długie cięcie na nodze chłopaka.

...pierwszy ludzki odruch, jaki widzę u tej kocicy...

To tylko zbój, Kadara. Powieszą go.

Nie wieszajcie go... to jeszcze dziecko – błagał łysy mężczyzna.

Pomagał ci obrabować handlarza i próbował zabić certańskiego kupca – powiedział chłodno dowódca.

Żołnierze spojrzeli na szlak na odgłos kopyt. Brede prowadził dwa chude konie objuczone paczkami.

Wygląda to na miedź tego handlarza.

Dobra. Podsadźcie ich na konie. Jeśli można to nazwać końmi.

Brede zsiadł, podał wodze Kadarze, niemal bez wysiłku dźwignął starszego rabusia na konia, a młodego posadził na drugim.

...przeklęty demon, silny jak wół...

Gdy słońce dotknęło horyzontu, wiatr zerwał się i zawodził cicho.

Wracajmy. Możemy zostawić ich sędziemu w Birynie. – Dowódca zawrócił czarnego wałacha. – Kadara, Brede, kryjecie tyły.

Oboje zostali w tyle za oddziałem.

A wy dwaj, starajcie się utrzymać w siodle. Lepiej niech was powieszą, niż mielibyście stać się celem dla Shenzy. Choć to pewnie niewielka różnica.

Przeklęci spidlarianie! Wyssaliście z nas wszystko! – Łysy mężczyzna wiercił się w siodle chudego konia. Obu zwierzętom i niedoszłym rozbójnikom można było policzyć żebra. – Jesteście gnojki i cholerni czarodzieje. Magowie spalili wszystkie owce, a wy zabieracie nasz ostatni grosz za robaczywe ziarno. Na nic nas nie stać, a...

Zamknij się – warknął dowódca oddziału.

Młodszy więzień spojrzał za siebie, w stronę Gallos.

Już go nie zobaczysz – mruknął żołnierz z ręką na temblaku.

Brede i Kadara wymienili spojrzenia i zwolnili tempo, aż pomiędzy nimi a jedenastoma końmi głównej grupy powstała duża przerwa.

Umierają z głodu – powiedział cicho Brede.

Tego właśnie chce Fairhaven. Zobaczymy więcej, kiedy nadciągnie zima.

Im więcej wieszamy...

Gdybyśmy tego nie robili, żaden trakt nie byłby bezpieczny

Brede potrząsnął głową.

Konie niosły ich na zachód, w stronę Biryny, namiotów – i sędziego.

XLIX

Białe światło błyskało od wysokiego szczupłego mężczyzny, który kroczył przez centralny plac w stronę wieży.

Przybywa domagać się amuletu, Sterol. – Rudowłosa kobieta w bieli chaosu spoglądała na Wysokiego Maga. – Zostawiam to tobie.

Domyślam się, iż nie chcesz, aby wiedział, że tu jesteś?

Gdyby potrudził się to sprawdzić, nie mogłabym go powstrzymać, ale nie dba o to. Wie, że jest najpotężniejszym białym. – Ton Anyi był ironiczny. – A poza tym, jestem tylko zwykłą kobietą.

Zwykłą kobietą? No, Anyu... wątpię, czy wielu tutaj nazwałoby cię...

W przeciwieństwie do Jesleka, który uważa siebie za sprytnego i potężnego.

Jest bardzo sprytny i coraz bardziej potężny.

Oddasz mu amulet? – Anya podeszła do drzwi.

Jak mógłbym mu odmówić? – westchnął Sterol. – Obiecałem i dostanie go. Czy go utrzyma, to już inna sprawa.

Anya skinęła głową, odwróciła się i wyszła.

Sterol zerknął w lustro na stole. Nie był całkowicie skupiony, jego myśli błądziły wokół następnego wyzwania, które stawiały siły ładu. Odnalazł niewyraźny obraz wyłaniający się z białej mgły – rudowłosy chłopak kujący żelazo. Potem obraz rozproszył się, niemal w tej samej chwili, kiedy rozległo się stukanie do drzwi pokoju w wieży.

Wysoki Mag zacisnął wargi – młody mężczyzna kujący żelazo?

Drugie uderzenie w drzwi przypomniało mu o własnej sytuacji i odwrócił się, aby powitać następcę.

Ściana gór biegnie teraz z południa od Passery przez całą drogę do Westhorns, a wielki trakt jest chroniony ze wszystkich stron. – Jeslek wszedł do pokoju i skłonił się, ale pochylenie głowy było ledwo dostrzegalne.

Rozumiem, że odcinek w pobliżu środkowego pasma Analerii został naruszony – mruknął łagodnie Sterol.

Pamiętam, iż jedynym warunkiem było to, że stanę na trakcie i dokończę pracę. Jeśli góry miały pozostać nietknięte, konieczna była zmiana kierunku. – Jeslek uśmiechnął się.

A czy konieczne było spalenie na popiół tych wszystkich analeriańskich pasterzy?

Ostrzegłem ich. Większość odeszła, a ci, którzy tego nie uczynili... cóż, wypadki się zdarzają, Sterol.

Zdajesz sobie sprawę, że cena baraniny znacznie wzrośnie, skoro nakładasz kolejny podatek na towary Recluce?

Wątpię, żeby zginęło aż tyle owiec.

Nie aż tyle, ale co będzie jadła reszta? Obróciłeś kilkanaście tysięcy kayów kwadratowych górskich pastwisk w ciepłą skałę, która przynajmniej przez kilkanaście lat nie wyda wiele roślinności.

Zapłacimy za dodatkową z podatku.

Jak sobie życzysz. – Sterol zdjął amulet i podał go Jeslekowi, który pochylił głowę, aby Wysoki Mag mógł założyć na na szyję złoty łańcuch. – Jeśli nie masz nic przeciwko – ciągnął Sterol – usunę swoje rzeczy do niższego pokoju. Derka powróci do Hydolaru. Pochodzi stamtąd, jeśli sobie przypominasz.

Jak dobrze się składa

Tak. Dobrze. – Sterol uśmiechnął się dobrotliwie.

L

Kiedy Dorrin skończył czesać Meriwhen, osiodłał klacz i poklepał ją po szyi.

Trudno uwierzyć, że od tak dawna jesteśmy w Diev.

Kiedy wyprowadził Meriwhen ze stajni, z ganku pomachała mu Petra.

Spóźnisz się na kolację?

Deszcz czerwonozłotych liści frunął z dębów za Dorrinem niczym welon zawieszony między nimi na chwilę przez jesienny wiatr.

Mam nadzieję, że nie.

Musiał spotkać się z Quillerem, zabawkarzem, i ledwo mógł się doczekać spotkania. Dotknął laski i wbił pięty w boki Meriwhen. Z cichym rżeniem klacz zeszła na bok, po czym poniosła Dorrina w stronę drogi. Skręcili w prawo, w kierunku Oceanu Północnego, bijącego o brzeg za pojedynczą linią wzgórz, i pojechali w dół po ubitej glinie.

Niecałe sto cubitów za znakiem, przy błotnistej bocznej drodze, gdzie zaczynał się brukowany wojskowy trakt na północ, przed ostatnim szerokim łukiem prowadzącym na zachód, do górnego Dievt stał mały domek z jedną izbą i zapadającym się gankiem. Dorrin poprowadził Meriwhen na trawiastą odnogę bocznej drogi, żeby ominąć wodę i zimną glinę. Znak przed szopą ukazywał wirującego bąka wymalowanego obłażącą czerwoną i czarną farbą.

Dorrin wytarł buty o wystrzępioną matę z trawy, zanim wszedł do szopy. Mężczyzna siedzący na stołku podniósł wzrok; spod strzechy brązowo szarych włosów spojrzały na Dorrina brązowe matowe oczy.

Nie ma dzisiaj wiele. – Wykrzywił twarz, po czym odezwał się znowu. – Kim jesteś? Nie znam cię, prawda?

Chyba nie. Nazywam się Dorrin. Jestem czeladnikiem kowala Yarrla.

To ty jesteś ten paskudnik, co robi pomysłowe zabawki! Słyszałem o tobie! – Quiller wbił nóż w blat warsztatu, po czym chwycił ławę, żeby się przytrzymać, i stołek, ratując go przed upadkiem.

Nie, nie jestem zabawkarzem. – Jak Quiller mógł słyszeć o modelach? Dorrin sprzedał dopiero dwa.

To czemu robisz takie cudowne zabawki? – Quiller otarł czoło, mrużąc oczy. Pojedyncze, na wpół zasłonięte okno przepuszczało nie dość światła, a olejna lampa na ścianie nie paliła się. – Willum po prostu wyśmiał mój wóz i pokazał mi twój. Dlaczego to zrobiłeś? – Głos mężczyzny prawie się załamał.

Głównie po to, żeby rozwiązać problemy – wyznał Dorrin. – Przyszedłem porozmawiać z wami o robieniu zabawek...

Wiedziałem! Chcesz wykraść moje sekrety! Chcesz moich klientów!

Dorrin odetchnął głęboko.

Nie. Dlatego właśnie przyjechałem.

Żeby zabrać mi klientów? Przyznajesz się?

Nie! – zaprotestował uzdrowiciel. – Nie chcę waszych klientów.

Ale to dobrzy klienci. Dlaczego miałbyś ich nie chcieć? – Quiller sięgnął w dół i pomasował kostkę. Prawą stopę miał wykręconą pod dziwnym kątem, większą od lewej i okrytą czymś w rodzaju miękkiego skórzanego mokasyna. W kącie za nim stała laska z grubą rączką.

Ponieważ – wyjaśniał cierpliwie Dorrin – nie jestem zabawkarzem.

No to czemu robisz zabawki? – Quiller wyprostował się, głośno wypuszczając powietrze.

Robię modele rzeczy, które chciałbym zbudować. Ale przyjechałem wyjaśnić, że nie jestem zabawkarzem i nie chcę sprzedawać niczego takiego, co wy robicie.

Quiller oparł okaleczoną nogę o krawędź stołka.

A niby dlaczego właściwie miałoby mnie to obchodzić, młody mistrzu Dorrinie? To wolne miasto i kim ja niby jestem, żeby mówić ci, że nie możesz być zabawkarzem?

Nie jestem zabawkarzem. Nie robię zabawek, tylko się uczę, jak rzeczy działają. To jednak wymaga czasu i muszę kupować materiały. – Dorrin urwał na chwilę. – Wiem, że macie rodzinę na utrzymaniu.

Nie rodzinę, tylko owdowiałą siostrę i jej chłopaka.

To rodzina. – Dorrin wzruszył ramionami. – Nie wiem, jak się tu sprawy mają.

Przerwał, kiedy starszy człowiek ściągnął brwi z bólu. Raz jeszcze próbował ułatwić sobie budowanie machin i raz jeszcze musiał się zająć uzdrawianiem. Otarł czoło. Quiller znowu drgnął.

Wasza noga? Zawsze taka była?

Nic mi o tym nie wiadomo. Wóz mi ją zmiażdżył, kiedy pracowałem dla Honsarda. Byłem wtedy młodszy od ciebie. Zacząłem rzeźbić, bo niewiele więcej mogłem robić.

Pozwolicie mi ją obejrzeć?

Obejrzeć? Myślałem, że rozmawiamy o zabawkach. Jesteś mimo wszystko zabawkarzem.

Proszę... – Dorrin niemal błagał, tak wyraźny był ból mężczyzny.

Rylla nie umiała mi pomóc. – Quiller chwycił lewą ręką stół. – Ból ciągle przychodzi i znika. – Twarz wygładziła mu się na chwilę, chociaż czoło miał mokre. – Jesteś czeladnikiem Yarrla?

Tak.

Uzdrowicielem? Dlaczego tu jesteś? Jesteś kowalem?

Mógłbym najpierw obejrzeć waszą nogę?

Właściwie czemu nie. Wszyscy doktorzy są tacy sami.

Dorrin dotknął kostki, marszcząc brwi – czerwonawa biel była niemal stale obecna. Kiedy wyczuł stopę, dotknął jej i w jakiś sposób zmienił kilka małych wzorów.

Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał zabawkarz, mrużąc oczy.

Dorrin pokręcił głową.

Kość się źle zrosła. Nie mogę jej ustawić, ale już teraz nie będzie tak bez przerwy bolała. – Oparł się ciężko o stół, z trudem chwytając powietrze.

Nie mogę ci zapłacić – warknął QuiJIer.

Nie prosiłem o to – odburknął Dorrin. – Nie nastawiłem kości i nie potrafię tego zrobić. Nie jestem mistrzem uzdrowicielem.

Quiller potarł czoło.

Nie bardzo pamiętam, jak to jest żyć bez bólu. Ale przyzwyczaję się.

Dorrin również otarł czoło i kark.

Chyba to, że zrobisz kilka zabawek, nie zaszkodzi... – zamyślił się głośno Quiller.

Nie takich, jak wy robicie – zaryzykował Dorrin.

To na pewno, uzdrowicielu.

Dorrin przestąpił z nogi na nogę i spojrzał na miniaturę wozu przed Quillerem.

Mógłbyś pomyśleć o wejściu do cechu.

Cechu? Istnieje cech uzdrowicieli?

O takim nic mi nie wiadomo. Mam na myśli cech. Tak to nazywają. Ludzie, którzy robią dziwne rzeczy – jak moje zabawki, płaszcze Thresaka albo kadzie Vildeka. Nie wiem, czy to pomaga, ale to tylko parę miedziaków rocznie, a Rada Spidlaru rozpatruje ich zażalenia.

Wy tam należycie?

Czasami, kiedy mogę zapłacić. Teraz czasy są ciężkie, a zima była chłodna. Z moją nogą muszę płacić za drewno.

Dziękuję za informację.

Pogadaj z Hastenem przy okazji. – Quiller spojrzał na klocek drewna, który będzie wołem albo koniem do wozu. – Chyba możesz już ruszać w drogę, młody mistrzu. Niewiele mogę ci zaproponować.

Dobrego dnia – powiedział cicho Dorrin, pochylając głowę w ukłonie.

Dawno nie miałem takiego dobrego. Oj, dawno.

Quller podniósł nóż, a Dorrin wyszedł w wietrzny półmrok. Meriwhen zarżała, kiedy wskoczył na siodło.

LI

Dorrin nasunął szczypcami pierwszą żelazną opaskę w jednej trzeciej długości laski, wykorzystując swoje umiejętności wzmacniania ładem do odsunięcia gorąca od lorkinu. Włożył laskę w imadło i umocował żelazne uchwyty. Pot ściekał mu po czole, kiedy powtarzał całą operację drugą ręką, zmagając się z żelazem, gorącem i ładem.

Odkręcił imadło i wsunął laskę do zbiornika, zanurzając drewno oraz żelazo w płynie i ładzie. Kiedy dwie środkowe opaski były już na swoim miejscu, napił się zimnej wody z kubka. Potem ujął pierwszą końcówkę laski w szczypce i włożył ją do pieca. Kiedy była już niemal żółta, nasunął ją na koniec laski i powtórzył gaszenie.

Wypił resztę wody, zanim nałożył drugą końcówkę. Gdy cała czarna stal pokrywała już laskę, odłożył ją na skraj paleniska i otarł czoło wierzchem dłoni. Niemal ukończona laska emanowała czernią i ładem. Musi poczekać, aż się ochłodzi, zanim opiłuje czarne żelazo, niszcząc przy okazji pilnik, a potem wygładzi drewno. Przynajmniej potrafi zrobić własny pilnik, choć z trudem.

Wyczuł czyjąś obecność w mroku za kuźnią i odwrócił się.

Petra weszła w krąg niewyraźnego światła. Wciąż miała na sobie spodnie i grubą kurtkę.

Co robisz?

Wskazał laskę.

Lepszą laskę.

Spojrzała na cegły paleniska i wzdrygnęła się.

Jest zimna jak gwiazdy w zimową noc.

Dorrin odłożył na półkę szczypce i młotek. Piec był jeszcze zbyt gorący żeby wygarnąć popiół, a to oznaczało, że będzie musiał wcześnie wstać.

Tak jak ty w jakiś sposób, wiesz? Ludzie myślą, że jesteś miły, ale na zewnątrz jesteś chłodny jak zima, w porównaniu z ogniem w głębi. Mam nadzieję, że twoja mała handlarka ma dość siły, żeby sobie z tym poradzić.

Mała? Jest szersza w ramionach niż ja i wyższa.

Petra przyglądała się lasce.

Ciągle się uczysz. Mama mi mówiła, ale nie wierzyłam jej. – Kurtka rozchyliła się, odsłaniając cienką koszulę.

Dorrin widział sutki sterczące pod cienkim materiałem.

Dlaczego zeszłaś?

Ojciec kazał mi obserwować twoją pracę. Czasami mu pomagałam, zanim przyjechałeś. Miałam kłopoty z wyczuciem, czego potrzebuje. Ciągle mi mówił, żebym próbowała wyczuć żelazo. Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Teraz wiem.

Ale dlaczego...

Nie mogłam spać. Ktoś wykuwał świat... tak się czułam. Czułam w ciele każde uderzenie twojego młota. – Odrzuciła z czoła kędzierzawe włosy jednym szybkim podrzutem głowy.

Dorrin podążył za jej wzrokiem: pod ciemnym drewnem i czarnym żelazem laski dojrzał czerń.

Dobranoc, Dorrin. - Petra otuliła się kurtką, odwróciła i na powrót weszła w ciemność drogi do domu i snu.

Dorrin zaczął zamiatać. Wykuwać świat? Absurd.

LII

Jak sobie poradzimy ze Spidlarem?

Znieś podatek – zasugerował bezimienny głos ze środkowej ławy w komnacie Rady.

Jeslek obrócił się w stronę głosu.

Kto to proponuje?

Żadnej odpowiedzi.

Jeśli nie chcesz, żeby Spidlarianie albo czarni zarabiali, wzbogać Hamorian i Nordlan – zaproponował potężny łysy mężczyzna w pierwszym rzędzie. – Albo Suthyę czy Sarronnyn. Handel jest jak woda. Musi gdzieś płynąć.

Dlaczego nie może popłynąć tutaj? – dopytywał się Jeslek.

Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Dlaczego nie podnieść podatku na towary Recluce? – zapytał inny biały mag.

Zastanów się, Myral. Podatek już wynosi sto procent.

To co? Obejmuje przyprawy, wina, towary luksusowe. Poza tym kto może nosić ich wełnę? Ludzie zapłacą jeszcze więcej, a skarbiec na tym skorzysta, ale nie Hamoru czy Nordli.

Nie moglibyśmy wykorzystać tego podatku do budowy większej floty?

Moglibyśmy budować statki, ale po co nam więcej? – zapytał Cerryl.

Żeby odciąć od Recluce innych handlarzy, rzecz jasna – prychnął Jeslek. Mimo białych włosów i złotych oczu wyglądał młodo.

To by się udało trzy wieki temu, ale po Creslinie nie mieliśmy ani statków, ani pieniędzy. Nie uda się i teraz. Recluce teraz tylko skupuje nasze zboże od Nordlan. Nordla odbiera je w Hydolarze i wiezie na Recluce. Potem czarni sprzedają w zamian Nordli swoje towary. To kosztuje ich więcej, ale my tracimy cały handel.

To właśnie mówi Jeslek – zauważyła Anya w ciszy, która zapadła. - Dopóki nie odetniemy handlu od Recluce, będziemy tracić.

To dobre w teorii – prychnął łysy mag. – Ale ja muszę zobaczyć coś, co zadziała. Nie tak jak nasi poprzednicy. Czy naprawdę myślisz, Jeslek, że poprzednie rady aprobowały rosnącą potęgę Recluce? Że celowo tracili dziesiątki okrętów i tysiące żołnierzy?

Oczywiście, że nie. – Jeslek zmarszczył brwi i uśmiechnął się. – Ale pamiętaj, że czarni nie mogą teraz wykorzystać wiatrów, nawet gdyby mieli Creslina. A jeśli na naszych statkach będzie więcej magów?

Ilu będzie trzeba?

Nie tak wielu. W ten sposób moglibyśmy zablokować Recluce. Nordla nie zarabia na tej wyspie aż tyle, żeby chciała tracić statki. – Twarz Jesleka wyrażała zadowolenie z siebie człowieka, który znalazł rozwiązanie.

Kolejny mag wzruszył ramionami.

Może i tak. Przedstaw Radzie plan.

Ciągle uśmiechnięty Jeslek zwrócił ich uwagę na następny punkt dyskusji. Tak samo Anya.

LIII

Hmm... zapytaj go...

Dorrin raczej wyczuł szept, niż go usłyszał, choć jego młot bez przerwy łączył ze sobą uszkodzone końcówki klamry wozu. Wrzucił klamrę z powrotem w ogień; dostrzegał ochłodzenie żelaza niemal automatycznie, kiedy sprawdzał ziarnistość i rozmiary kryształów. Gdy metal znowu się rozgrzewał, podniósł wzrok i zobaczył Petrę na tle drzwi kuźni.

Gerrol umiera... – zaprotestował inny kobiecy głos, bardziej szorstki.

Dorrin jest kowalem – powiedział Yarrl.

Jest także uzdrowicielem.

Kto zapłaci za jego czas?

Dorrin poczuł ostry ból głowy. Pieniądze czy nie, nie może odmówić prośbie, która, jak wiedział, nastąpi. Wyciągnął klamrę z pieca i położył ją na kowadle. Kolejna seria rytmicznych uderzeń młota – i klamra powędrowała na cegły paleniska do powolnego ostygnięcia. Odłożył młot na półkę, a za nim przebijak i przecinak.

Ja, jeśli trzeba będzie.

Och... córko. Zapytaj go.

Petra weszła do kuźni, a za nią młoda kobieta o prostych brązowych włosach i nabiegłych krwią oczach. Obie miały na sobie luźne szare spodnie i szare kurtki.

Dorrin? – Kędzierzawe włosy Petry rozbłysły od żaru pieca, aż zamrugała od gorąca i drobinek kurzu wiszących w powietrzu.

Tak, panienko Petro?

Pomożesz nam?

Mogę tylko spróbować. – Dalej układał narzędzia na półkach, tworząc kontrast z uładzonym nieładem młotków, przebijaków i matryc Yarrla.

Nie zapytałeś, o kogo i o co chodzi. – Petra kaszlnęła. – Braciszek Sheeny, Gerrol, umiera w gorączce.

Nieważne, o kogo chodzi. Jestem uzdrowicielem, czy mi się to podoba, czy nie.

Och... – Surowa twarz Petry złagodniała. – Jakie to straszne. Nie wiedziałam.

Mam czas, żeby się szybko obmyć?

Petra spojrzała. Cały był okryty sadzą i spocony.

Byłoby lepiej. Honsard nie uwierzy, że spocony kowal jest uzdrowicielem.

Świetnie. Przyniosę laskę. – Dorrin uśmiechnął się szeroko, chwycił cebrzyk z kołka na ścianie i poszedł do studni.

Przynieś ją – powiedziała cicho Petra.

Chłodny północny wiatr przypomniał mu, że zbliża się zima, mimo że niebo było czyste i słońce jasne – w południe. Dorrin szybko uniósł pełne wiadro wody. Kiedy się wyprostował, coś szarpnęło go za spodnie.

Och, to ty, mały diabełku. – Podrapał Zildę między uszami i pogładził szyję zwierzątka. Zaniósł wiadro do swego pokoju i nalał trochę wody do umywalki. Umył się najszybciej jak potrafił, wytarł szarym ręcznikiem, naciągnął na siebie jeden z dwóch podróżnych kompletów i wziął z kąta laskę.

Zanim doszedł do stajni, Petra już osiodłała Meriwhen. Sprawdził popręgi, dosiadł konia i pojechał za Petrą na gniadoszu i Sheeną na siwku, kiedy ruszyły na północny trakt w stronę Diev. Wozownia Honsarda leżała niecałe trzy kaye od kuźni. Dwie stodoły otaczały dwupiętrowy żółty budynek z szerokim, osłoniętym gankiem. Dwójka pociągowych koni Rumoaga ciągnęła pusty wóz z dziedzińca wozowni. Ich kopyta lekko stukały na kamieniach głównego traktu.

Petra ściągnęła wodze przy barierce przed domem. Dorrin zsiadł z konia, zostawiając laskę w uchwycie i poszedł za nimi na ganek.

To jest twój osławiony uzdrowiciel, córko? – Honsard był przysadzisty, kanciasty, z wystającym brzuchem pod szerokimi ramionami i potężną piersią. Małe zielone oczy osadzone były głęboko pod cienkimi brwiami. Bladoniebieska tunika i spodnie ochlapane były błotem.

Sheeną skinęła głową.

Ty za niego zapłacisz.

Nie, ja za niego zapłacę – oznajmiła Petra.

Mógłbym zobaczyć dziecko, panie? – zapytał Dorrin.

Obsłuż się sam, szacowny uzdrowicielu. Albo niech moja córka pokaże ci drogę.

Dorrin przypatrzył się wozakowi, wyczuwając błyskający w jego wnętrzu chaos, po czym zostawił Honsarda stojącego na szczycie schodów.

Chłopiec umierał. Chude ciałko drżało z zimna pomimo gorąca promieniującego z rozpalonego czoła, pomimo narzuconych na niego kołder oraz zamkniętych i zasłoniętych okien. Dorrin przebiegł palcami po czole dziecka i skoncentrował się. Sama tylko gorączka niebawem zabije dziecko. Wyprostował się.

Nie zaciął się ani nie zranił, prawda?

Nie. Zachorował dwa dni temu i gorączka rosła, a dziś rano się nie obudził.

Czy jest tu wanna?

Kąpiel! Musisz być szalony! Kąpiele to wynalazek demonów albo spuścizna po tej przeklętej Legendzie – wychrypiał z korytarza Honsard.

Oczy Dorrina zamieniły się w czarną stal i skupiły na przysadzistym mężczyźnie.

Chcecie, żeby umarł?

Oczy mężczyzny mówiły tak, kiedy kręcił głową.

Sama tylko gorączka niedługo go zabije.

Jesteś uzdrowicielem.

Znam swoje ograniczenia, panie. Bez chłodnej kąpieli, żeby obniżyć gorączkę, nie mogę go uleczyć. Nawet z kąpielą nie będzie to łatwe. Poczekajcie jeszcze, a żaden uzdrowiciel, choćby największy, go nie ocali.

Proszę... ojcze...

Na twoją odpowiedzialność, córko! Pozwól mu robić, co chce! Już to zrobiłaś. Ty go przywiozłaś. – Honsard odwrócił się. – Wanna jest w kuchni.

Dorrin spojrzał na Petrę.

Możesz zagotować trochę wody? Woda ze studni będzie chyba za zimna. – Kiedy dwie kobiety pobiegły po wodę, Dorrin raz jeszcze dotknął rozpalonego czoła, pozwalając działać swoim słabym zmysłom ładu. Nie wiedział, co to za choroba, tyle że dziecko przenikają brzydkie płomienie białawej czerwieni.

Po jakimś czasie w kuchni stanęła wanna pełna ciepłej wody. Dorrin uniósł chłopca z posłania i z pomocą Petry oraz Sheeny zdjął przemoczoną bieliznę.

Będzie potrzebował suchej piżamy, pościeli i ręcznika. – Dorrin opuścił jęczącego i rzucającego się Gerrola do wanny.

Co teraz? – zapytała Petra. – Czy to powstrzyma gorączkę?

Dorrin pokręcił głową.

Niewielka gorączka nie zaszkodzi. – Tyle pamiętał z nauk matki. – Ale zbyt wielka może zabić. Woda pomoże też, jeśli nie może pić. Przynajmniej jego skóra może.

Raz jeszcze spróbował wzmocnić czarne płomienie ładu w ciele chłopca. Czy mu się udało? Nie potrafił stwierdzić, tyle że Gerrol zdawał się lżej oddychać. Obserwował – nie wiedział, jak długo – aż na skórze chłopca pojawiła się gęsia skórka od chłodu.

Możesz przygotować jego łóżko? – poprosił Sheenę.

Skinęła głową. Oczy miała nabiegłe krwią, ale nie załzawione.

Będzie potrzebował kilku takich kąpieli. Jeśli poleży w wodzie za długo, gorączka się zwiększy – zwrócił się do Petry.

Ba... – mruknął od drzwi Honsard. – Będzie żył albo umrze, nieważne co zrobią doktorzy.

Mówicie, że mam pozwolić mu umrzeć? – warknął Dorrin.

Nie to miałem na myśli.

To dobrze – stwierdziła chłodno Petra.

Dorrin wyciągnął z wody lekkie ciało i owinął w ręcznik, który trzymała Petra. Zachwiała się pod ciężarem chłopca i Dorrin wsunął ramię pod bark Gerrola, żeby jej pomóc.

Jesteś silniejszy, niż się wydajesz – stwierdziła sucho Petra.

Twój ojciec zmusza mnie do ciężkiej pracy.

Nie tak ciężkiej, jak ty siebie.

Owinęli Gerrola na powrót w kołdry i Dorrin obserwował go.

Zanim słońce dotknęło horyzontu, uzdrowiciel zanurzał Gerrola trzykrotnie, a gorączka chłopca najwyraźniej opadła i utrzymywała się na niskim poziomie. Gerrol leżał teraz pod czystym szarym prześcieradłem. Lekka warstewka potu pokrywała czoło chłopca, a najgorsze błyski czerwonobiałego chaosu znikły.

Dorrin czuł zawroty głowy.

Musisz coś zjeść. Usiądź – powiedziała Sheena.

Uzdrowiciel opadł na krzesło. Postawiono przed nim kubek rosołu i gdy się napił, najgorsze zawroty minęły. Zjadł trzy duże kromki chleba z serem. W głowie mu pojaśniało i raz jeszcze przyjrzał się dziecku, zbyt długim, cienkim brązowym włosom i wąskiej twarzyczce, podobnej do twarzy siostry. Dotknął czoła Gerrola i użyczył jeszcze odrobiny ładu ciągle nikłej czerni w jego ciele. Czerwonobiały chaos przygasł do wątłych przebłysków bieli.

Potrzebuję trochę przegotowanej wody.

Przegotowanej? – upewniała się młoda kobieta o wąskiej twarzy.

Zagotuj wodę i niech wystygnie w czystym, zakrytym garnku, którego nie używano do mleka.

Zajmę się tym – obiecała Petra i wyszła do kuchni.

Dorrin wziął następną kromkę chleba, po raz pierwszy rozumiejąc, dlaczego jego matka tak często przychodziła do domu wyczerpana, z pobladłą twarzą. Uzdrawianie jest tak samo ciężkie jak praca w kuźni.

Po co mu przegotowana woda? – zapytała Sheena.

Łatwiej ją choremu wypić i utrzymać w organizmie – wyjaśnił Dorrin. – Chcesz mieć dobrą, czystą studnię, prawda?

Sheena pokiwała głową.

Gotowana woda jest czystsza nawet od dobrej wody ze studni, jeśli przechowujesz ją w czystym naczyniu.

Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś?

Od mojej matki.

Czy mieszka gdzieś niedaleko?

Nie.

Och.

Wróciła Petra.

Czajnik jest pełen i na ogniu. Czy mogę wziąć ten stary szary dzban w rogu kredensu?

Jasne. Tylko bądź ostrożna, proszę. Należał do mamy

Mogę wziąć inny.

Weź go. Cieszyłaby się.

Dorrin i Sheena czujnie obserwowali śpiącego chłopca skąpanego w nikłym świetle świecy.

Chłopak ponownie dotknął czoła Gerrola i pokiwał głową.

Myślę, że wyzdrowieje. Upewnij się, czy pije dużo gotowanej wody i je tylko chleb, dopóki jego żołądek się nie uspokoi. Potem spróbuj dać mu zupy i po trochu innych rzeczy. – Wstał.

Dziękuję. – Ramiona Sheeny oplotły Dorrina, a jej wargi, gorące i suche, dotknęły jego ust... i przywarły, a jej biodra poruszyły się sugestywnie. – ...wszystko, co mogę dać...

Dorrin uwolnił się łagodnie.

Nie...?

Nie jesteś mi nic winna za to, co musiałem zrobić.

Nikt inny nie mógł go uratować.

Mi też ledwie się udało, a miną tygodnie, zanim twój brat dojdzie do siebie.

Sheena patrzyła na spłowiały dywan, skupiając wzrok na wzorze w róże.

Na ciemności. – Dlaczego nie zrozumiał od razu? – To twój syn? – wyszeptał Dorrin.

Sheena nie podniosła oczu, ale Dorrin zobaczył jej łzy.

To twoja tajemnica. – Mówił cicho, a oczy go piekły. – Ale zapłaciłaś aż nadto. – Jego dłonie dotknęły jej ramion, ofiarowując pociechę.

W końcu podniosła wzrok. Na policzkach widniały brudne smugi.

Czy wszyscy są tacy jak ty... czarni?

Przeważnie są dobrzy, ale nie tacy jak ja.

Odesłali cię?

Dorrin skinął głową.

Dlaczego nie rozumieli?

Oni i ja marzymy o czymś innym. Dla nich, jak dla większości ludzi, to, co inne, jest złe. – Wstał i podszedł do drzwi.

Honsard stał w połowie schodów.

Powinien wydobrzeć – odezwał się cicho Dorrin.

Co ci jestem winien? – zapytał poirytowany mistrz.

Nic. – Dorrin przystanął. – Dopóki zechcecie dawać Yarrlowi większą zapłatę za jego pracę. – Wyszedł na poranny chłód.

Sheena stała na ganku.

Dałam twojej klaczy ziarno i wodę.

Dziękuję.

Ciągle stała na ganku, kiedy skręcił na błotnistą drogę w stronę kuźni.

LIV

Uchwalili kolejny podatek. – Tym stwierdzeniem otworzył wysoki czarny mag spotkanie.

To nie taki duży problem, skoro biali postanowili, że statki Fairhaven zatopią każdego, kto spróbuje ominąć blokadę – odezwała się smukła ciemnowłosa kobieta. – Nordlanie nie będą rozładowywali zboża na Krańcu Lądu, kiedy Fairhaven zagrozi ich statkom, dopóki nie podejmiemy kroków, żeby usunąć statki białych.

Dlaczego nie?

Ponieważ jedyną naszą bronią są wichry, a nawet ja nie potrafię przywołać jednej czy dwóch burz bez zamienienia Recluce na powrót w pustynię... albo bagno. – Mag pogody uniósł dłonie. – Albo wręczenia Jeslekowi jeszcze większej mocy, niż wymagało wzniesienie gór. Już daliśmy mu zbyt wiele.

Co mamy zrobić... głodować? Czy porzucić ład, żeby powstrzymać moc białego maga?

Poświęciłem o wiele więcej niż wy, o wiele więcej! I nie będziemy głodować. Mamy sady, a pola przy rzece Feyn dają dość pszenicy i aż nadto prosa...

Na ciemności, Oranie! Od wieków nie musieliśmy jeść prosa. Pić, tak. Dlaczego nie możemy hodować więcej pszenicy, jak farmerzy w dole Extiny?

Ziemia nie jest gotowa... trzeba jeszcze wiele leczących działań, a to tylko wzmocni równowagę Fairhaven. – Oran otarł czoło.

Masz tyle diabelnych powodów, dla których nie możemy czegoś zrobić...

To ty sprzeciwiłeś się budowie okrętów wojennych.

I jak byśmy nimi walczyli? Nie możemy wykorzystać wiatrów, przynajmniej od wieków nie mieliśmy maga pogody, który by się na to poważył. Nie możemy użyć prochu strzelniczego ani kamokory, bo biali wysadzą nas w powietrze naszym własnym prochem. Jechaliśmy na opinii Creslina, a oni wykryli nasz blef. Spalą wszystkie statki, zanim zbliżymy się na tyle, żeby zaatakować. Pewnie, czarne żelazo osłania działanie na ziemi, ale jak zbliżysz się do nich na morzu?

Oran wzruszył ramionami.

Możemy spróbować z uzdrowionymi starymi polami Feyn.

Co z drewnem? Nadal...

Wiem...

Co zrobimy z nadmiarem wełny...?

...i co z naznaczonymi chaosem, których wysyłamy do Candaru, Nordli i Hamoru? – zapytała białowłosa wojowniczka.

Nie musimy znaleźć wszystkich rozwiązań w tej chwili – łagodził mag pogody.

Nie – odpowiedział cichy głos z lewego rogu. – Ale czy za rok albo później będzie lepiej?

Oran raz jeszcze otarł czoło.

LV

Dorrin przeżuł ostatni kawałek sera, który ukroił szybko i połknął, bardzo głodny, bo spał dłużej, niż powinien. Uzdrowienie Gerrola okazało się cięższą pracą, niż myślał, o wiele cięższą, a wrócił prosto do kuźni. Ramiona wciąż go bolały, a tępy ból pulsował za oczami.

Nie próbuj go połykać w całości, Dorrin. Tatko wie, jaki jesteś zmęczony. – Petra ponownie napełniła kubek ciepłym jabłecznikiem. – Gerrol czuł się o wiele lepiej zeszłej nocy.

Wii-oooo... wii-ooo...

Wyjrzeli przez kuchenne okno na podwórko, gdzie wjeżdżał nieduży wóz, tak wyładowany, że koła zostawiały w glinie wąskie koleiny.

To Wenn, człowiek Honsarda. Po co tu przyjechał?

Dorrin przełknął jabłecznik i wybiegł na ganek. Zapach kuźni, suchych liści i butwiejących po żniwach pól zawirował w lekkim wietrze. Zilda trąciła go w nogę, kiedy przebiegał obok prawie dorosłej kózki. Dotarł do wozu, zanim mężczyzna wszedł do kuźni.

Panie... czym mogę służyć? Jestem pomocnikiem Yarrla.

Mam dla twojego szefa niezły kawał roboty, chłopie. Od Honsarda.

Powiem mu.

Mężczyzna spojrzał na połamane części i części rzucone na wóz, a potem na Dorrina.

Poczekajcie tylko chwilę i pomogę wam rozładować.

Woźnica skinął głową.

Byłoby dobrze.

Kiedy Dorrin wszedł do kuźni, Yarrl wskazał trzymanym gorącym kawałkiem stali na skórzany fartuch Dorrina.

Trzeba się zabrać do roboty, uzdrawianie czy nie.

Człowiek Honsarda jest na dworze. Ma dla was mnóstwo roboty i chce z wami rozmawiać.

Honsard? Ten żałosny gnojek powiedział, że za wiele sobie liczę. Powiedział, że prędzej w nocy zaświeci słońce, niż on tu przyjdzie. Oczywiście był zalany. – Yarrl położył żelazo na piecu, kręcąc głową. – Zobaczymy.

Dorrin poszedł za kowalem na podwórze.

Oto robota, o której gadaliście z Honsardem zeszłego ośmiodnia. Powiedział, że zapłaci waszą cenę. – Woźnica spojrzał na kupkę suchych liści przy schodach na ganek, szurając butem po glinie.

Yarrl powiódł wzrokiem od wyładowanego wozu i woźnicy, do Dorrina. Pochwycił kątem oka coś szarego i spojrzał na ganek, gdzie stała Petra. Skinęła głową i wskazała na Dorrina.

Nie dam rady zrobić wszystkiego naraz – powiedział kowal.

Honsard o tym wie. Kiedy coś zrobicie, dajcie znać jemu albo mnie. Zabierzemy to. Będzie płacił za każdą gotową robotę.

Nie powiem, żebym coś z tego rozumiał, ale niech tak będzie.

Pomogę rozładować – zaoferował się Dorrin.

Demony – mruknął kowal. – Wygląda na to, że nie wrócę do roboty, więc rozładujmy to razem. Ty też, Petra.

Woźnica odetchnął głęboko, kiedy Yarrl uchylił ogromne drzwi kuźni na więcej niż zwykłe dwa cubity.

Jesienny wiatr unosił liście wokół nóg całej czwórki, Zilda jednak zdołała raptem sześć razy zabrzęczeć swoim łańcuchem, zanim wóz był pusty i woźnica ruszył w drogę.

Honsard... niech go demony ścigają. – Kowal spojrzał na Dorrina. – To twoja robota?

No...

Dorrin? – Petra uśmiechała się złośliwie.

Dorrin zastanawiał się nad uniknięciem pytania, ale ból za oczami powrócił.

Chyba tak. Honsard zapytał, ile jest mi winien. Powiedziałem, że nic. Ale czułem się raczej paskudnie, więc dodałem, że mógłby podesłać wam trochę porządnej kowalskiej roboty.

Yarrl kręcił głową.

Musiałeś go porządnie wystraszyć. To twardy człowiek.

Beeee... – wtrąciła, się Zilda.

Nie taki twardy jak Dorrin – dodała Petra.

Wcale nie jestem twardy – zaprotestował chłopak.

Ojciec i córka równocześnie unieśli brwi.

Naprawdę.

Kowal pchnął ramieniem drzwi, na powrót niemal je zamykając.

Mamy robotę, uzdrawianie czy nie. A teraz jeszcze więcej, z całym tym kramem. – Skinął na dodatkowe części porządnie porozkładane. – Ty zrobiłeś interes i ty musisz się z niego wywiązać.

LVI

Wiatr zawodził, obiecując śnieg i chłód. Dorrin popijał z poobijanego kubka w Czerwonym Lwie, zerkając ku śpiewaczce siedzącej na wysokim stołku przy ogniu.

Patrzyłam, jak mój ukochany wypływa w morze,

Zwinna jego dłoń pomachała do mnie.

Ale potem wody spieniły się bielą,

Gdy tylko mój ukochany okłamał mnie.

Och, dzika i zuchwała jest miłość.

Na początku niczym najczystszy kwiat.

Ale miłość starzeje się, a namiętność stygnie

I znika niczym poranna rosa...

Dobrze śpiewa. – Pergun skinął głową w stronę szczupłej kobiety w spłowiałej niebieskiej bluzce i spódnicy. – Ciekawe, czy jest dobra w łóżku.

Bo co?

Większość śpiewaczek w tawernach robi jedno i drugie. Ta nie wygląda na taką.

Dorrin napił się soku z jagód krasnokrzewu. Rudawe włosy śpiewaczki wymykały się ponad lewym ramieniem, a jej otwarta i lekko piegowata twarz była wynędzniała i ściągnięta, nawet kiedy palce przebiegały po strunach gitary.

A czymże my jesteśmy? Pionkami na szachownicy ładu i chaosu?

Mistrzu Dorrin... wybaczcie... ale jak mogę się dowiedzieć, czy prześpi się ze mną?

Nie zrobi tego. Prawdopodobnie z nikim. Przynajmniej już nie.

Och. Warto było spróbować. – Pergun uniósł kubek i odstawił go. – Skąd wiesz? Magia uzdrowiciela?

Dorrin pokiwał głową, słuchając następnej piosenki niewysokiej kobiety i zdumiewając się głębią jej głosu oraz uczciwym srebrem nut.

Cuerra la dierre, Ne ąuerra dune lamonte, Presente da lierra Quiera fasse la fronte...

A to co?

Chyba bristański. Poznałbym języki Świątyni. – Dorrin powoli sączył sok. Nie miał ochoty wydawać więcej pieniędzy, skoro było tyle rzeczy, które musiał kupić.

Jesteś pewien, że się ze mną nie prześpi? – Pergun wychylił resztę ciemnego piwa i podniósł kubek.

Na pewno chcesz następne? – zapytała służąca.

Pewnie, że chcę następne. – Pergun położył na blacie dwa miedziaki.

To twoja głowa.

A czyja miałaby być? – przekomarzał się Pergun, ale dziewczyna już odeszła. – Mówiła do mnie?

Lubi cię.

Takie tam lubienie. Nawet nie wzięła moich pieniędzy!

Pergun. – Jedno słowo uciszyło stolarza. – Posłuchaj tej śpiewaczki.

... żołnierze, szukali przez wiele lat.

Przedarli się przez góry i obalali drzewa.

Ale nigdy nie znaleźli tego, czego nie mogli usłyszeć.

Młodego mężczyzny na nartach niesionych wiatrem.

Co to?

To o Creslinie.

Kto to taki?

Stuk! Następny kubek uderzył o stół, a piana rozlała się po desce. Pergun zanurzył palec w płynie i oblizał go.

Nie wolno nic marnować.

Twoje pieniądze, kolego?

Pergun podał dziewczynie miedziaki. Spojrzała na Dorrina i ten zrozumiał, że to ostatnie piwo Perguna.

Po tym musimy już iść.

Iść? Po... co iść... nic... zimne łóżko... kobiety bez serca...

Dorrin dopił sok i ściągnął kurtkę z oparcia krzesła.

Idziemy.

...nie skończyłem...

Idziemy.

No... dobra... żadnej zabawy...

Dorrin podniósł z podłogi pod ścianą czarną laskę i wstał. Służąca spojrzała na niego, na laskę i cofnęła się. Pergun wbijał się niezdarnie w zniszczony kożuch i usiłował wstać. Dorrin przytrzymał stół wolną prawą ręką, po czym poprowadził Perguna do drzwi.

Cudowne... cudowne piwo... – mamrotał Pergun. Wyciągnął rękę, żeby złapać równowagę, ale dłoń nie trafiła we framugę drzwi i zatoczył się na Dorrina.

No... chodź... – Dorrin szorstko naprowadził Perguna na właściwy kierunek. - Gdzie twój koń?

Nie mam konia... ja... koń... ha... na własnych nogach...

Jedna z dwóch latarni przed gospodą Kyrila wygasła, a ulice omiatał wiatr i śnieg. Dorrin spojrzał w stronę ciemnej stajni, mocniej ściskając laskę, po czym zmusił się do rozluźnienia palców. Jego buty miesiły na pół stajały śnieg i błoto pokrywające bruk.

...nie mam konia... nie mam klaczy... nie mam pereł... nie mam dziewczyn... – Pergun śpiewał tak fałszywie, że nuty były ołowiane pośród nocy.

Dorrin miał nadzieję, że Meriwhen uniesie podwójny ciężar na krótkim odcinku.

...nie mam klaczy...

Kiedy zbliżyli się do stajni, Dorrin wyczuł w ciemnościach człowieka, zanim jeszcze pojawiło się ostrze miecza, zanim jeszcze jego oczy przywykły do ciemności, a dłonie automatycznie ujęły laskę.

Meriwhen prychała i cofała się przed uzbrojonym mężczyzną, który w jednej dłoni trzymał wodze, a w drugiej miecz.

Lepiej już ruszajcie. Wracajcie do łóżka albo do swojego mistrza.

...nie mam konia... nie mam klaczy... – Pergun na wpół mamrotał, na wpół śpiewał, wyciągając rękę do desek. –...coś ty za jeden... coś... ty... kto...? – Roześmiał się.

Dorrin zrobił krok naprzód. W żołądku czuł chłód, ale wiedział, że nie odda Meriwhen temu obcemu. Klacz zarżała, a rozbójnik owinął lejce wokół kołka, na którym powieszono drewniane wiadro.

...nie mam konia...

Jaka szkoda, młodziku... – Ostrze zamachnęło się w stronę Dorrina.

Ręce i ramiona Dorrina zareagowały, odrzucając w bok ciężkie ostrze, po czym odwróciły laskę i uderzyły prosto w przeponę intruza.

Miecz uderzył o wiadro i upadł w siano. Rozbójnik zrobił pół kroku, po czym opadł powoli na brudną słomę, patrząc niewidzącym wzrokiem.

Dorrin ledwo dowlókł się do drzwi stajni. Białe płomienie przeszywały mu czaszkę.

...cholera... żadnej zabawy, Dorrin... – bełkotał Pergun.

Palce Dorrina zacisnęły się na drewnie, zmrużył oczy, usiłując odciąć się od bólu i światła. Wreszcie wyprostował się, ciągle walcząc z bólem głowy, który odczuwał tak, jakby Yarrl nicował mu mózg powolnymi, ciężkimi uderzeniami. Spojrzał na czarną laskę i poszedł powoli z powrotem w stronę Kyrila, zostawiając drugą serię śladów na lekkim śniegu, który opadał jak zasłona.

Zamknął drzwi gospody i w na wpół pustym pokoju zapadła cisza.

Co się stało, uzdrowicielu? – zapytał muskularny gospodarz, przebiegając po kontuarze szarawą ścierką.

Jeden martwy złodziej... w stajni.

Kyril chwycił topór zza lady.

Tylko jeden?

Nie żyje.

Mam nadzieję, ale zobaczymy. Forra!

Młodszy mężczyzna, niemal tak samo potężny jak Kyril, ale o szerszych ramionach i mniejszym brzuchu, wystawił głowę z tylnego pokoju.

Jakieś kłopoty w stajni.

Z latarnią w dłoni i pałką w drugiej Forra ruszył pierwszy ku stajni, gdzie wszyscy znaleźli dwie leżące postaci, jedną twarzą w dół, drugą do góry.

Pergun patrzył sennie.

...Co tak długo...? Chcę do domu...

Forra trącił pałką brodatego zbója, po czym odwrócił ciało. Na twarzy mężczyzny zastygł wyraz zaskoczenia.

Na światło! Ma wgniecioną pierś. – Forra popatrzył na Dorrina.

Jego miecz jest tam. - Dorrin wskazał laską.

W świetle latami Kyril przyjrzał się twarzy martwego mężczyzny.

Ty to zrobiłeś, młodzieńcze?

Nie chciałem, ale chciał nas zabić i zabrać Meriwhen...

Meriwhen?

Mojego konia.

Ty jesteś tym młodym uzdrowicielem, który praktykuje u Yarrla?

Dorrin skinął głową.

Gdzie się tego nauczyłeś? – Kyril wskazał na martwego mężczyznę.

Kiedy... byłem w szkole... nauczyli mnie walczyć laską... nie mogę używać ostrej broni. – Nogi Dorrina drżały i oparł się o ścianę boksu.

Należą ci się pieniądze, młodzieńcze. Ten tutaj to Niso. Rada wyznaczyła za niego nagrodę. Niewiele, dziesięć złotych. Zabił kupca w porcie zeszłej jesieni. – Kyril odwrócił się do Forry. – Rozumiesz, dlaczego nigdy nie zadziera się z kowalem, choćby i chudym? Ciało z krwi i kości nie wytrzymuje z kimś, kto bije żelazo.

Forra o wyglądzie osiłka spojrzał od martwego Niso do Dorrina i z powrotem, po czym otarł czoło rękawem.

Za dużo tego w dzisiejszych czasach.

Kyril ze smutkiem pokręcił głową raz i drugi.

Ciężkie czasy... Biali magowie utrudniają je wszystkim, a ci przychodzą tu, myśląc, że mogą nas okradać.

Dorrin zadrżał, kiedy podmuch wiatru rzucił mu śniegiem w twarz.

Dorrin... obiecałeś... zabrać mnie do domu... – biadolił Pergun. Stolarz zdołał dźwignąć się do pozycji siedzącej i oparł się o beczkę.

Kyril znowu pokręcił głową.

Zabierz przyjaciela do domu. Powiadomię Radę.

Dorrin dostał nagrodę... Dorrin dostał... nagrodę... – podśpiewywał Pergun.

Dostanie nagrodę, mój pijany stolarzu. Wierz mi, że dostanie. Myślisz, że ktoś chciałby wejść w drogę jemu albo Yarrlowi?

Dorrin stłumił westchnienie i pomógł Pergunowi wstać i dosiąść Meriwhen. Ciemnowłosy mężczyzna chwiał się na grzbiecie klaczy. Dorrin włożył laskę w uchwyt.

...pomóż...

Po prostu trzymaj się. – Dorrin odwiązał klacz i wyprowadził ją w śnieżną zawieję, zanim wskoczył na siodło za Pergunem. Czuł na plecach wzrok Kyrila i Forry, kiedy

Meriwhen niosła go ku pokrytej śniegiem drodze, która prowadziła do tartaku Hemmila.

LVII

Dorrin trzymał młot, czekając, aż Yarrl przeniesie żelazo z pieca na kowadło. Kiedy żelazo opadło na matownik, Dorrin rozpoczął rutynową pracę – uderzenie i podniesienie, podczas gdy Yarrl przesuwał sztabę po matowniku, uderzenie i podniesienie, uderzenie i podniesienie – aż sztaba ochłodziła się i kowal rozgrzał ją na nowo. Kucie trwało jeszcze, dopóki żelazo nie zostało spłaszczone do grubości ciężkiego zawiasu stajni. Na koniec przyszła następna sztaba i szybkie uderzenia wygładziły kute żelazo.

W kuźni było ciepło, choć śnieg nie przestawał padać. Przy każdym uderzeniu młota Dorrin rozmyślał o rozbójniku, automatycznie odpowiadając na wskazówki kowala.

Na progu kuźni pojawiła się Petra. Tym razem nie czekała na przerwę w pracy, ale obeszła zbiornik z wodą i pochyliła się pod dźwignią miechów, aż Yarrl ją zobaczył i odstawił żelazo do pieca.

Lepiej, żeby to było ważne, dziewczyno.

Jest tu dwóch handlarzy. Mówią, że są członkami rady. Chcą się widzieć z tobą i Dorrinem.

Zaproś ich do środka, Petra, chyba że chcą się spotkać z nami w kuźni.

Petra pospieszyła w stronę drzwi na tyłach podwórka.

Co zrobiłeś, chłopcze?

Ja... zabiłem rozbójnika. Kyril mówił, że jest za niego nagroda, ale...

Myślałeś, że to tylko puste gadanie?

Nie wiedziałem.

Przeklęci handlarze. Jak nie jedno, to drugie. – Yarrl przysunął wykończone żelazo bliżej ognia, odłożył szczypce i położył płaski młot na cegłach.

Dwóch mężczyzn w grubych ciemnoniebieskich płaszczach minęło połamane części wozu czekające na naprawę i weszło w krąg ciepła przy piecu. Jeden był siwy i gruby, ale wysoki na ponad cztery cubity, drugi zaś ciemnowłosy, chudy jak tyczka i niski, niższy nawet od Dorrina. Gruby kupiec skłonił się Yarrlowi.

Mistrzu Yarrl, jestem kupiec Fyntal, a to jest kupiec Jasolt. Przybyliśmy tu w imieniu rady. Czy to wasz czeladnik?

Dorrin? Jasne, że to mój czeladnik. Nie widzieliście go z młotem?

I ma na imię Dorrin? – naciskał Fyntal.

O ile mi wiadomo, zawsze miał na imię Dorrin.

Urzędnik zwrócił się do Dorrina.

Byłeś zeszłego wieczoru w Czerwonym Lwie?

Tak, panie.

Według karczmarza zostałeś napadnięty przez wędrownego rzezimieszka i unieszkodliwiłeś go laską. Czy to prawda?

Pergun i ja wychodziliśmy. On kradł moją klacz. Groził, że nas pozabija. Próbowałem go powstrzymać, ale nie chciałem go zabić.

Musisz być ceniony przez tego kowala, skoro używasz konia – wtrącił młodszy kupiec tak gładko, że jego słowa wręcz ociekały oliwą.

To dobry czeladnik – zapewnił Yarrl, ustrzegając Dorrina przed koniecznością skorygowania kto jest właścicielem Meriwhen.

A więc... skoro wszystko jest jasne. Wasz czeladnik... rozwiązał... problem od dawna stanowiący troskę rady. Rozbójnikiem, którego... unieszkodliwił... był powszechnie znany Niso. Ten osobnik był odpowiedzialny za śmierć kupca Sanduca, którego rodzina oferowała poprzez radę tę nagrodę. – Kupiec wyjął zza pasa skórzaną sakiewkę i ukłonił się, wyciągając ją do Yarrla.

Yarrl. wziął sakiewkę bez ukłonu i podał ją Dorrinowi.

Jestem wdzięczny za odszukanie młodego Dorrina. To dobry czeladnik i porządny chłopak.

Z pewnością. Dobrego dnia, panowie kowale. – Fyntal skinął głową, lekko marszcząc nos, i odwrócił się.

Jasolt także zawrócił i obaj wyszli z kuźni ciężkim krokiem. Jasolt musiał wykręcić płaszcz z klamry głównego zbiornika. Podmuch zimnego powietrza owiał kowali i opadł, kiedy zamknięto drzwi.

Pojawiły się Reisa i Petra. Petra chichotała.

Są tacy sztywni. Ten młody niemal potknął się o Zildę, tak zadzierał nosa.

Ano – powiedział niespiesznie Yarrl. – Są nadęci. Ale uczciwi. O niewielu można to powiedzieć.

Zabiłeś rozbójnika? – zapytała Reisa.

Próbował zabrać Meriwhen.

Laską?

Okropnie się czułem. – Dorrin grał na zwłokę, spoglądając nieśmiało.

Yarrl się roześmiał.

Dobrze wali młotem i zabija laską, ale pochorował się po zabiciu mordercy.

Reisa pokiwała głową.

Ale on jest uzdrowicielem, Yarrl. Nie zapominaj o tym. Jest uzdrowicielem.

Yarrl spojrzał na podłogę, a potem na piec.

Idźcie już, kobiety. Mamy robotę. Wy pilnujcie swojej.

Dorrin uśmiechał się szeroko, kiedy sięgnął w górę i zaczął pompować miechy. Yarrl podniósł szczypce i żelazo do spłaszczenia.

LVIII

Żołnierze jechali pod górę. Po obu stronach traktu ciągnęły się pastwiska na wpół pokryte wczesnym śniegiem. Prawa strona ograniczona była niskim kamiennym murem. Nad grzbietem wzgórza krążyły sępy.

Cholera – mruknął żylasty żołnierz na wozie, ocierając czoło niebieską spidlariańską chustą na szyję, mimo że z okrytych lodem szczytów na zachodzie wiał chłodny wiatr. – Czeka nas więcej kłopotów.

Po prawej stronie chudzielca jechał Brede. Po jego prawej jechała Kadara, ćwicząc z krótkim mieczem Westwind.

...nic tylko bawi się tym cholernym szpikulcem...

...masz szczęście, że nie użyła go na tobie...

...nieraz ocaliła ci głowę, Vorban...

Kiedy spidlariański oddział dotarł na grzbiet wzgórza, garstka sępów poderwała się ze szczeliny znad ciał leżących na zboczu. Jeden wóz poprowadzono albo przetoczono na kamienny mur po prawej strome traktu.

...gnojki...

Już ich tu nie ma – oznajmił dowódca oddziału, ściągając wodze przy rozbitym wozie. – Co najmniej od pół dnia.

Na brązowych liściach, pomiędzy dwiema plamami świeżego śniegu, leżało rozciągnięte ciało grubego mężczyzny, odzianego w ciemny błękit spidlariańskich kupców. Ciemne plamy przesączyły się przez gruby płaszcz, ręce miał wyciągnięte, jakby próbował podczołgać się do niskiego ciemnego muru.

Kadara oglądała rozbity wóz, dostrzegając oddarty kawałek niebieskiego jedwabiu. Zmarszczyła brwi, po czym spojrzała na resztę wozu. Kolejna sztuka materiału wystawała spod siedzenia wozu.

Brede podążył za jej spojrzeniem, zsiadł z konia i podał jej wodze wałacha. Ukląkł na poboczu drogi.

Co on robi, na ciemności? – dopytywał się dowódca oddziału.

Sprawdza coś.

Pieprzone bandziory... – wymamrotał Vorban.

No, Brede, co błyskotliwego pokażesz nam dzisiaj?

Brede podniósł wzrok znad śladów w glinie na poboczu drogi. Twarz miał bez wyrazu, kiedy wskoczył z powrotem na siodło.

Tak źle, olbrzymie? – zapytał chudy żołnierz.

Gorzej. To normalny żołnierski but.

Hę? – Dowódca oddziału gwałtownie zamknął usta.

To nie byli bandyci. Prawdopodobnie żołnierze Certan.

Dowódca skinął i Brede podjechał do niego.

Jak to wyjaśnisz?

Kadara coś znalazła. Nie wzięli wszystkich rzeczy... tam jest sztuka jedwabiu zostawiona na wozie. Wiecie, ile to warte? I jeszcze te odciski butów. Wszystkie są takie same.

Na światło i wszystkie demony. – Dowódca przełknął z wysiłkiem. – Chcieli tylko, żeby to wyglądało na bandytów.

Właśnie.

Chyba lepiej, żebyśmy zawrócili. Giselyn powinien o tym wiedzieć. – Zawrócił gniadosza i skinął ręką. – Zawracamy. – Urwał na chwilę. – Możecie sprawdzić ten bałagan i zatrzymać sobie, co znajdziecie.

Tylko dowódca szwadronu i dwójka z Recluce została na koniach, podczas gdy dziewięciu pozostałych obszukiwało trzy ciała i dwa wozy.

...sakiewki znikły...

...podarte szmaty...

...ładny nóż!

Na koń! – zawołał w końcu dowódca.

Dzięki, olbrzymie. – Chudy żołnierz wyszczerzył zęby, unosząc w górę pochwę i nóż. – Gorąca strawa i miękkie łóżko. To coś dla mnie.

Brede pokręcił głową.

Ciesz się tym, póki możesz.

A więc to Certan. Nie są warci miedziaka.

Martwię się raczej tym, kto płaci te miedziaki.

Chudzielec zawiązał na szyi czarną chustę.

Zawsze wszystko zepsujesz. – Spiął konia ostrogami i zrównał się z Vorbanem.

Kadara przysunęła swoją klacz do konia Brede’a.

Nie podoba mi się to.

Co możemy zrobić?

Nie możemy wrócić do domu. Biali odcięli od Recluce wszystkie statki z wyjątkiem przemytniczych. Akurat teraz nie jestem aż tak zdesperowana, żeby chwytać się takiej szansy.

Ja raczej też nie – przyznał Brede.

To nie są oznaki chaosu. To początek przeklętej wojny.

Na to wygląda – zgodził się Brede.

Na to wygląda? To wszystko co masz do powiedzenia?

A co mam powiedzieć? – Westchnął. – Prawie żałuję, że nie jestem uzdrowicielem albo kowalem, jak Dorrin. Ciekawe, co porabia…

Prawdopodobnie zajmuje się uzdrawianiem, kowalstwem i przekonywaniem ludzi, jaki jest cudowny.

Może. – Brede szarpnął wodze, żeby przynaglić wałacha i zmniejszyć odległość pomiędzy nimi a resztą oddziału. – Domyślam się, że on też ma swoje problemy. Taki to już rok.

LIX

Yarrl odwrócił stal na kowadle. Dorrin uderzał równo, uderzenie za uderzeniem, kiedy kowal przesuwał po żelazie płaskownik. Dorrin odłożył lżejszy młot, gdy Yarrl wstawił stal do pieca.

Szczypce Yarrla przeniosły stal z powrotem na kowadło, gdzie położył przebijak. Dorrin uderzył lekko, a Yarrl odwrócił stal i ustawił ją wybrzuszeniem nad wybitym otworem. Dorrin uderzył przebijak i stalowy czop wypadł. Kolejne uderzenie i Yarrl skinął głową, odstawiając stal do pieca. Na drugim końcu sztaby powtórzyli cały proces od początku.

Następne w kolejce czekały widły, którymi Yarrl sam się zajął. Dorrin w tym czasie delikatnie przesunął pogrzebaczem wilgotny węgiel na skraju pieca w stronę płonących kawałków.

Do kuźni weszła Reisa i czekała przy miechach i zbiorniku do gaszenia.

Kowal ponownie rozgrzał widły do czerwoności, po czym zanurzył je w dużym zbiorniku. Kiedy żelazo poszarzało, wyjął je i włożył do ognia; sprawdzał za każdym razem, czy koniec ciężkich wideł zmienia barwę z żółtawej na brązową, a wreszcie jasnopurpurową. Potem zanurzył widły w zbiorniku i obracał w płynie. Reisa odezwała się dopiero, kiedy ochłodził stal i wyjął ją ze zbiornika.

Przyszedł jakiś młody człowiek do Dorrina. Mówi, że nazywa się Vaos.

Znasz go? – zapytał Yarrl.

Jest chłopcem stajennym u Kyrila. Dobry chłopak.

Założę się, że chce pracę – burczał Yarrl.

Reisa skinęła im głową i przeszła obok połamanych części wozu czekających, aż Yarrl albo Dorrin zwrócą na nie uwagę. Na powrót weszła w szare światło pochmurnego zimowego dnia.

Mógłbyś go wykorzystać.

Dlaczego? Zamierzasz wyjechać?

Dorrin nie zamierzał tak szybko podejmować tego tematu.

No... cóż... Myślałem też o uzdrawianiu...

Yarrl splunął w kąt.

Nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony. Kiedy chcesz odejść?

Nie chcę odejść. Nadal chcę tu pracować. Tylko że chcę więcej czasu poświęcić na uzdrawianie.

Człowiek nie może mieć dwóch rzemiosł, Dorrin.

Ja chyba mogę. Pozwolicie mi spróbować?

Yarrl znowu splunął.

Najlepszy czeladnik, jakiego miałem. Robi więcej w pół dnia niż niektórzy w ośmiodzień. Pracowałbyś nadal od południa do zmroku?

O tym właśnie myślałem. Lubię tu pracować.

Kowal spuścił wzrok i odkaszlnął.

Hm... zobaczmy tego chłopaka. Będę kogoś potrzebował przy miechach i szlifierce.

Vaos miał jasne włosy, zielone oczy, a na lewym policzku ciemne siniaki. Siedział na schodkach ganku, głaszcząc Zildę, która stała na zamarzniętym śniegu, próbując obgryzać wystrzępione krawędzie jego podartych skórzanych butów.

Panie Dorrin... panie kowalu...

Dlaczego tu przyszedłeś? – zapytał łagodnie Dorrin.

Ta sprawa z Niso... panie... Forra powiedział, że to moja wina, że zasnąłem. Pracowałem cały dzień, nawet rozładowałem siano i wyczyściłem wszystkie boksy. Zabrali moje miedziaki, powiedzieli, że mam pracować dodatkowe cztery ośmiodnie...

Chodź tutaj – powiedział Dorrin.

Vaos wstał i ruszył ostrożnie w stronę Dorrina. Dorrin wyciągnął dłoń i dotknął policzka chłopca. Wyczuwał pulsujący ból nie tylko szczęki, ale także jego pleców.

Oddałeś?

Nie, panie. Ale uciekłem.

Ręka Dorrina opadła, zostawiając w ciele dziecka poczucie ładu i czarną smugę na siniakach.

Mówi prawdę. Zbili go.

Chcesz pracę, chłopcze? – zapytał kowal. – Dam ci wyżywienie i kąt w kuźni, i pół miedziaka za ośmiodzień.

Vaos przełknął i wyprostował ramiona.

Dostawałem pół miedziaka za ośmiodzień w stajni, ale dostawałem też parę miedziaków od klientów.

Dorrin usiłował się nie uśmiechnąć, widząc odwagę Vaosa. Yarrl też zagryzł wargi.

Powiedziałem pół miedziaka za ośmiodzień, ale dodam też nowe buty i bryczesy, a jeśli jesteś tak dobry, jak odważny, dodam jeszcze pół miedziaka za każdy następny ośmiodzień.

Tak, panie. Co każecie zrobić najpierw?

Dorrin uśmiechnął się do Reisy, która wyszła na ganek posłuchać. Jej oddech parował w chłodniejszym powietrzu pod daszkiem ganka. Reisa schyliła się i pogładziła łepek Zildy. Potem wyprostowała się i odwzajemniła uśmiech, zanim otworzyła drzwi i wśliznęła się na powrót do kuchni.

Możesz obracać szlifierką. – Yarrl uśmiechnął się lekko do Dorrina.

LX

Sztandar w kształcie liścia klonu zwisał bezwładnie w nieruchomym powietrzu przed schludnym niedużym domkiem. Dorrin przywiązał Meriwhen do płotu, a klacz parsknęła cicho, unosząc nogę, jakby w proteście przeciw chłodowi zamarzniętego śniegu. Wyjął z uchwytu czarną laskę.

Ogród ziołowy po obu stronach żwirowej ścieżki był rozplanowany całkiem nieźle. Pod cienkim pledem wczesnego śniegu wyczuwał astrę i karłowate korzenie brinn po prawej, a szałwię i koper po lewej. Nikłe odczucie ładu przenikało cały ogród.

Dorrin powstrzymał się od zbadania ziół. W tej chwili to nie jego sprawa. Meriwhen pozostała uwiązana do płotu, a droga w dół, w stronę Diev, była tak samo pusta, jak kiedy jechał pod górę. W przejrzystym zimnym powietrzu wyraźnie widział dym z paleniska Yarrla.

Pomiędzy rzadkimi drzewami po lewej dostrzegł opuszczony komin i kamienną framugę drzwi do czegoś, co mogło być starą piwniczką. Spojrzał ku rzece lodu, która na wiosnę stanie się strumieniem. Wąski klin lodu wił się przez wypełniony drzewami wąwóz po prawej, rozlewając się w równą lodową połać, która okrywała nieduży staw. Zanim minie połowa zimy, lód będzie dwa razy szerszy, jeśli w ogóle będzie go widać spod śniegu.

Rudowłosy młodzieniec podszedł do drzwi. Ktoś był w środku, prawdopodobnie Rylla, starsza z dwóch miejscowych uzdrowicielek.

Stuk... stuk...

Idę...

Dorrin przestępował z nogi na nogę, ciągle trzymając czarną laskę.

Słucham? – Szczupła siwowłosa kobieta stała w na wpół otwartych drzwiach.

Może zainteresuje was uczeń na pół etatu...

Uzdrowicielka zmarszczyła brwi.

A cóż to za wyrażenie, młody człowieku. Jak ktoś może coś robić tylko na pół etatu? – Spojrzała na konia uwiązanego przy płocie.

Czy mógłbym wejść i wyjaśnić?

Czemu nie. Nie masz nic złego na myśli, to pewne. – Otworzyła szerzej drzwi. – Tylko wchodź szybko i nie wpuszczaj zimna.

Frontowy pokój trzypokojowego domku mieścił kominek, jeden duży i dwa mniejsze stoły oraz trzy wąskie szafki pod ścianą. Podłoga z desek była starta, ale zamieciona. Nad niskim ogniem wisiał czajnik na haku, w którym Dorrin rozpoznał robotę Yarrla. Z dzióbka sączyła się para.

Kobieta wskazała drewniane krzesło z oparciami. Pozostałe trzy nie miały oparć na ręce. Dorrin skinął jej głową, czekając, aż usiądzie.

Oschły uśmiech wynagrodził jego gest.

W dodatku dobrze wychowany młody człowiek. Czego naprawdę chcesz, młody łajdaku? – Rylla usiadła na krześle.

Dorrin zarumienił się i zdołał odwzajemnić uśmiech. Rozpiął kurtkę i usiadł naprzeciw niej, kładąc laskę na kolanach.

Pracuję w kuźni Yarrla, ale uczono mnie zarówno kowalstwa, jak i uzdrawiania. Tęsknię za roślinami... – Musiał powiedzieć więcej prawdy. – I muszę więcej zarabiać.

Ha! Widziałeś mój ogród i moich możnych mecenasów, chłopcze.

Może mógłbym pomóc przy roślinach.

Szare oczy pod srebrnymi brwiami raz jeszcze przyjrzały się rudowłosemu.

To może być niebezpieczne.

Sprzedawanie przypraw nie jest takie groźne, a uzdrowiciele powinni umieć hodować rośliny.

A ty zająłbyś się hodowlą i sprzedażą?

Jeślibym mógł.

Czy to dziewczyna, młodzieńcze?

Chyba tak... choć więcej pieniędzy już mi nie pomoże.

O ile stara Rylla wie, uzdrawianie nie przynosi chwały, chłopcze. Tak samo jak i kowalstwo. To nie zdobędzie ci tej dziewczyny.

Wzruszył ramionami, patrząc w podłogę.

Mimo to...

Mam parę nasion zimochrzanu. Nigdy ich nie wypróbowałam. Myślisz, że mógłbyś go wyhodować?

Dorrin powoli pokiwał głową.

Jeśli są nadal żywe... chyba tak...

A zatem jesteś jednym z wygnańców.

Uniósł brwi.

Może i kiepska ze mnie uzdrowicielka, ale ciągle potrafię myśleć.

Nadal chcecie mnie zatrudnić?

Dlaczego nie? Zawsze chciałam zobaczyć hodowlę zimochrzanu. Nawet Elrik tego nie potrafi. – Spojrzała nań zwężonymi oczami. – Czy twój mistrz pozwoli ci spędzać tu czas?

Załatwiłem to. Będę tu spędzał ranki.

Czego jeszcze chcesz ode mnie?

Ziemi.

Uczciwy z ciebie łajdak, chłopcze. Co ci chodzi po głowie?

Chciałbym wykorzystać ziemię koło stawu, zbudować coś. Zapłacę za dzierżawę.

Jeszcze nawet nie pokazałeś mi, że potrafisz uzdrawiać. Ani że masz moc.

Dorrin podszedł do jej krzesła i położył kobiecie na kolanach swoją laskę.

Jej palce na chwilę dotknęły czarnego drewna.

Na ciemności, chłopcze! Nie potrzebujesz mnie. To ty uratowałeś chłopaka Honsarda? Nastawiłeś nogę Quillera?

Pokiwał głową.

Choć jestem głupią starą kobietą, powiedz, czemu prosisz mnie o przysługę? Nie wygląda na to, żebyś mnie potrzebował. – Po raz ostatni pogładziła laskę i podała mu ciężkie drewno.

Wygnańcy mają problemy. Ludzie, którzy żyją w miasteczku, nie.

Ha! Jesteś też bystry. Jak ci na imię, chłopcze?

Dorrin.

Nie zechcesz czasem być uczniem w tartaku, jeśli dostaniesz tę pracę?

Nie. – Błyskawica bólu przemknęła mu przez czaszkę. – Chcę tylko budować machiny, ale potrzebuję żelaza i drewna. To oznacza pieniądze. I chcę mieć własny warsztat i domek.

Ale nie chcesz, żeby ludzie uważali cię za niebezpiecznego?

Nie. Nie jestem niebezpieczny.

Rylla roześmiała się cicho.

Chłopcze, mówisz słodko i grzeczny jesteś bardzo, ale jesteś najbardziej niebezpiecznym człowiekiem, jakiego widziałam w swoim długim życiu.

Dorrin mimo woli uniósł brwi.

Ale nie to jest ważne. Lubię cię i jestem stara i głupia.

LXI

Dorrin zamykał drzwi stodoły, spoglądając ku kominowi kuźni, gdzie gorące powietrze z pieca wtapiało się w szary chłód wczesnej zimy. Zerknął na wyblakłe zielone okładki książki, którą trzymał w ręce – Uzdrowiciel – i wykrzywił wargi. Nie spodziewał się, że Rylla umie czytać, ani że będzie miała taką książkę. Wyglądało na to, że ilekroć osądzi kogoś krytycznie, czeka go niespodzianka.

Kora wierzbowa... ale nie używałeś wierzbowej kory u tego chłopca? Strata energii, Dorrinie. Nie zawsze będziesz ją miał, jak wiesz.

Dorrin stłumił uśmiech. Praca ze starą uzdrowicielką miała swoje dobre strony.

Zazgrzytało, kiedy ciężki wóz zjechał z drogi. Dorrin pospieszył do swego pokoju, gdzie zostawił kurtkę, książkę i laskę, i zmienił lepszą koszulę na poplamioną roboczą. Gdy dotarł do drzwi kuźni, wóz dopiero wtoczył się na podwórko, ciągnięty przez czwórkę koni, z których każdy był dwa razy większy od Meriwhen. Na bocznej ściance widział napis „Froos i Synowie”.

Woźnica poprowadził wóz do drzwi kuźni. Teraz już stali przy nich Dorrin i Yarrl, a obok nich Vaos.

Dostarcza żelazo do stoczni w porcie – odezwał się cicho Vaos.

To daleko stąd. – Yarrl zakaszlał, kiedy wiatr przyniósł siwy, kwaśny dym z komina kuźni.

Żelazo kują tylko w górnym Diev. – Vaos uniósł brwi.

Taka długa droga z pięćdziesięcioma pudami żelaznych sztab. Jesteśmy prawie na końcu. – Yarrl podszedł ze skórzaną sakiewką w dłoni.

Wzrok i zmysły Dorrina wychwyciły zmęczenie zwierząt.

Woźnica niespiesznie zeskoczył z siedzenia wozu. Potężnie umięśnione ramiona rozpychały poplamioną brązową koszulę. Nie nosił płaszcza, ale kożuch i grube rękawice.

Tyle za pół złotego, Yarrl.

Najwyżej srebrnego.

Froos nie da rady. Rada kupuje więcej żelaza i musiał zainstalować więcej pomp.

Zacznij rozładowywać. Zaraz wracam z twoim przeklętym pół złotego. – Kowal zatknął sakiewkę za pas i ruszył ku schodom ganku.

Nie miałem zaczynać, dopóki nie dostanę pieniędzy.

Yarrl splunął w kąt pomiędzy gankiem i kuźnią.

Oszukałem cię kiedy?

Woźnica wyszczerzył zęby.

Patrząc na ciebie...

Dorrin spojrzał na Vaosa.

Weź ten mały kawałek za koniec, tutaj.

Mogę wziąć większy.

Dorrin i woźnica wymienili uśmiechy.

Świetnie, chłopcze. Bierz ten. – Woźnica podał Vaosowi pojedynczą płaską sztabę, szeroką na piędź i długą na trzy cubity.

Chłopiec zachwiał się pod trzypudowym ciężarem i upadł na kolana, zanim Dorrin ją uniósł.

To ciężkie – powiedział bezradnie.

Czeladniku, jesteś silniejszy, niż na to wyglądasz.

Jest też dobry w walce laską – wtrącił się Vaos.

Och... to ty. – Woźnica spuścił wzrok na mokre klepisko. – Teraz wiadomo, czemu jesteś u Yarrla. – Pokręcił głową. – Czeladnik, który załatwia Niso kawałkiem drewna.

Dorrin taszczył płaskie sztaby do kuźni, a Vaos szedł za nim z naręczem mniejszych prętów. Dorrin ułożył żelazo.

Te małe pręty idą tam.

Tak, panie.

Nie jestem kowalem.

Prawie jesteście.

Zanim wrócili do wozu, powrócił Yarrl i zapłacił woźnicy.

Dalej twierdzę, że to rozbój w biały dzień.

Woźnica podniósł średniej wielkości pręty i poszedł za Dorrinem.

Jeśli możecie, połóżcie je tam – poprosił grzecznie chłopak.

Woźnica ułożył je na pustym brzegu warsztatu i wyprostował się. Zaraz za nim przyszedł Vaos z resztą małych prętów i ułożył je na półce. Wszyscy trzej powlekli się na zewnątrz, żeby powtórzyć całą procedurę. Kiedy ostatni kawałek żelaza został zdjęty z wozu, woźnica zamknął klapę i zasunął rygle.

Dorrin przystanął obok siedzenia wozu.

Ile kosztowałaby płyta żelaza takiej samej grubości, jak te cienkie, ale... czy moglibyście dostać taką cztery cubity na cztery?

Trudno powiedzieć, ale górnicy w Bythyi mają taką pięć na pięć ze srebrnej blachy. Po co ci coś tak dużego? To ciężkie.

Pewnie piętnaście, dwadzieścia pudów.

Potrzeba by szóstki koni. – Woźnica pokręcił głową. – I trzech silnych ludzi, żeby to udźwignąć. Tak czy inaczej, musisz pogadać z Froosem. – Popatrzył w stronę Yarrla. – Do zobaczenia, kowalu.

Tylko nie podnoś znowu cen – odburknął Yarrl.

Woźnica wzruszył ramionami.

Czasy są ciężkie. Mówią, że biali spychają Analerian na południe Spidlaru. Brudne pastuchy! – Splunął na brązowe badyle zamarzniętego ziołowego ogródka. – Przeklęci magowie! Niewielki mamy wybór. – Szarpnął lejce i wóz zaskrzypiał, choć już nie tak głośno, jak wtedy gdy wjeżdżał na podwórze.

Wracajmy do pracy. – Kowal przymknął drzwi do kuźni, zostawiając wąską szparę. – Mamy jeszcze do skończenia kleszcze Blygera. – Odwrócił się do Dorrina. – Ciągle myślisz o zbudowaniu tego silnika?

Tak. Ale jeszcze nie wymyśliłem, tłoków.

Yarrl zmarszczył brwi, bo słowo było mu obce.

Prawdopodobnie lepiej zrobić dwa mniejsze z każdej strony wału. Jeśli będą dokładnie naprzeciw siebie, nie będzie kłopotu z ich synchronizacją.

Te tłoki to okrągłe cylindry? – dopytywał się kowal.

Mogą być różnego kształtu, ale cylindryczne będą mocniejsze.

Jak rakiety albo wyrzutnie? – zapytał Vaos.

Czy budowniczy pomp nie robią czasem żelaznych cylindrów?

Ciekawe, ile taki może kosztować – zreflektował się Dorrin.

Yarrl podniósł kilka żelaznych prętów pozostawionych przez woźnicę na ławie i ułożył je na półkach.

Siostra twojego przyjaciela Perguna jest żoną czeladnika Cyldera. On robi pompy dla Froosa. – Ciężkie pręty wsunęły się do drewnianego stojaka. – Rozłóżmy resztę. Mamy nie tylko robotę dla Blygera, ale musimy jeszcze skończyć te rzeczy Honsarda. – Odwrócił się do Vaosa. – Będziemy potrzebowali jeszcze jednej taczki węgla. .

Tak, panie.

To będzie długa zima... – Yarrl uniósł szczypce i zsunął częściowo wykutą klamrę z cegieł do ognia, sięgając po średniej wielkości matrycę.

Dorrin zaczął pompować miechy, dopóki nie wrócił Vaos z węglem.

...długa, zimna zima...

Vaos podjechał taczkami do pieca, a kowal zaczął ładować węgiel, podczas gdy Dorrin układał resztę żelaznych prętów.

LXII

Mały stół w jadalni zastawiony był na dwie osoby, na bocznym stoliku stała w koszyku butelka wina. Jeslek rozejrzał się raz jeszcze po pokoju i zobaczył kartkę pergaminu na białym dębie. Podniósł ją, zerkając ku szafce z książkami, po czym wrócił do słów i cyfr. Obliczenia wykazywały, że będzie potrzebnych następnych dwudziestu magów na dodatkowe dziesięć statków budowanych w Sligo.

I wiem, których dwudziestu.

Zmarszczył brwi, myśląc o problemach, które stwarzał ład i upór Spidlarian. Ład i Spidlarianie – co ich łączy? Spojrzał w lustro na stole i skupił się na tej myśli. Mgła rozstąpiła się na chwilę i pojawił się obraz rudowłosego mężczyzny z młotem i szczypcami w dłoniach. Jeslek go nie znał.

Dotarł doń odgłos delikatnego pukania do drzwi. Wyprostował się i pozwolił obrazowi zniknąć. Wsunął papier do skórzanej teczki, którą wetknął w kąt szafki. Przezornie nie dotykał żadnego tomu, ponieważ używanie ksiąg skracało ich życie.

Otworzył drzwi i uśmiechnął się, czując zapach trili, który towarzyszył Anyi.

Dobry wieczór, droga pani.

Dobry wieczór, Wysoki Magu. – Usta Anyi musnęły jego policzek.

Zamknął za nią drzwi, ale nie na zamek.

Nie zamknąłeś ich. – Uśmiechnęła się.

Po co? Zamki nie powstrzymują ekranowania ani nikogo dość potężnego, żeby tu wejść. W przeciwieństwie do Sterola jestem realistą. – Roześmiał się cicho. – Tak jak ty. Inaczej by cię tu nie było.

Och?

Nalał wina do kieliszków i podał jej jeden.

Jesteś silniejsza nawet od Sterola. Ale wiesz, jak mało prawdopodobne jest, aby Rada wybrała na Wysokiego Maga kobietę. – Skłonił głowę.

Mimo to najwyraźniej cieszysz się z tego kompromisu. – Anya przyjęła kielich i zerknęła na szeroki tapczan za stołem. Potem uśmiechnęła się.

Droga Anyu, nas nikt nie może dotknąć... a nawet ty i Sterol nie jesteście dość silni, żeby mnie pokonać. – Uniósł swój kieliszek. – Twoje zdrowie, droga pani.

Anya uniosła kieliszek.

Za Wysokiego Maga.

Wypili, kierując ku sobie wzrok i zmysły.

LXIII

Cichy płaczliwy jęk przebiegł budynek kuźni. Oddech Dorrina był biały w przygaszonym świetle.

Cudowne warunki do ćwiczenia kontroli ładu... – mruknął.

Mimo iż dobrze czuł się w chłodzie, nawet przy wysokim do pasa śniegu, który zasypał podwórko kuźni, nawet z długimi soplami, które zwisały z okapu niczym sztylety, wolał, aby zimy w Diev nie były aż tak mroźne.

Spojrzał znowu na cyfry, sięgając palcami do pióra. Odłożył jednak obliczenia do pudełka i wyjął inne, ze swoimi zapiskami, które nosiły na wpół pretensjonalny tytuł: Rozmyślania nad „Podstawami Ładu”. Przejrzał ostatnią stronę.

...laska, albo jakikolwiek przedmiot, może być nasycona ładem. Skupienie takiego ładu, jeśli osiągnięta została równowaga, musi zaowocować większą ilością chaosu w innym miejscu. A zatem, im większy wysiłek na skupienie ładu w przedmiotach materialnych, tym więcej wolnego chaosu w świecie.

Logika była nieodparta, ale czy to jego założenia? Potarł czoło. Tej nocy nie miał nic do dodania do swych domniemanych komentarzy. Zamknął drugie pudełko.

Podkręcił lekko knot lampy i przeniósł ją do uchwytu przy łóżku. Jak zwykle rzeczy działały, ale nie dokładnie tak, jak to sobie zaplanował. Zakładając nawet, że potrafi zbudować napędzany parą silnik, pozostaje jeszcze pytanie, w jaki sposób kupi materiały? Z szesnastu złotych, które zebrał z nagrody Rady i sprzedaży dwóch skomplikowanych modeli, zostało mu niewiele ponad dwanaście.

Mimo to... należało w to wliczyć kupione już żelazo i lorkin pozostały z laski oraz resztę drewna, które należało do niego. Ale samo żelazo i miedź na silnik pochłoną prawie dwadzieścia złotych. Instalacje i pompy... pokręcił głową. A pierwszy silnik, jeśli można polegać na doświadczeniu, nie będzie działał dobrze, jeśli w ogóle będzie.

Potrzebował więcej pieniędzy, więcej niż otrzyma od Rylli i Yarrla. Co może zrobić? Zabawki? Siadł na skraju łóżka i ściągnął buty. Jakie zabawki? Czy może robić coś innego niż Quiller? Czy Willum kupi coś mniej wymyślnego?

Wciągnął nogi na łóżko i owinął się kołdrą. Wziął list i zaczął na nowo odczytywać słowa z białej kartki.

Dorrin.

Myślałam o zawróceniu przez Rytel i pojechaniu traktem, którym jechaliśmy do Axaltu, ale biali strażnicy zablokowali drogę. Twierdzą, że Axalt ma wobec Fairhaven zobowiązania handlowe. Ten list, jeśli do ciebie dotrze, podam przez przyjaciół w Fenardzie, bo najwyraźniej tylko główne szlaki są bezpieczne, a nie stać mnie na opłaty za handel na traktach magów.

Niektóre towary coraz trudniej znaleźć, choćby nie wiem za jaką cenę. Kończą się zapasy przypraw, tak samo jak suszonych i konserwowych owoców. Gdybym mogła ją dostać, zielona brandy z Recluce poszłaby po dwa złote za butelkę. Tak samo jak czarna wełniana przędza.

Freidr namawia mnie do trzymania się blisko Jellica, ale jak handlarz może zarobić, jeśli nie podróżuje? Jeśli zajadę do Diev, prawdopodobnie popłynę statkiem do Spidlaru albo bezpośrednio do Diev, a to oznacza, że pojawię się na wiosnę, kiedy na Oceanie Północnym puszczą lody.

Większość ubrań jest teraz droższa, bo potrzeba więcej płótna na dodatkowe statki, które buduje Fairhaven. Domyślam się, że większość to czysta spekulacja, ale ubrania przez to nie tanieją.

Mam nadzieję, że zastanowisz się nad zrobieniem większej liczby modeli na sprzedaż. Za taką cenę mogłabym sprzedać kilka. Mam też do ciebie kilka pytań, gdy się spotkamy, kiedykolwiek to nastąpi. Życzę ci wszystkiego dobrego i ufam, że zdobywasz to, co uważasz za konieczne.

Liedral

Po raz kolejny pochłaniał wzrokiem słowa, po czym złożył kartkę i wsunął ją na powrót do Uzdrowiciela. Zdmuchnął lampę i mocniej owinął się kołdrą.

Wiatr na zewnątrz jęczał i ciskał śniegiem o ściany z taką siłą, że śnieżny pył leżał pod progiem i wirował delikatnie na drewnianej podłodze.

LXIV

Anya bez pukania otworzyła drzwi niższej wieży, weszła i cicho je zamknęła. Zasunęła rygiel. Pokój oświetlony był ścienną lampą olejną oraz jedną na bocznym stoliku tuż przy zamkniętym oknie. Zimowy wiatr szarpał okiennicą.

Sterol podniósł się od stołu z ekranem, pozwalając białej mgle przesłonić zwierciadło. Wzrok miał chmurny.

Jak się masz?

Przebywanie z wielkim kochankiem i mistrzem chaosu to poważny wysiłek.

Wiesz, że nie musisz tego robić.

Łatwo ci mówić. Wiesz, co historia białych mówi o kobietach?

Przypomnij mi.

Nie traktuj mnie protekcjonalnie, Sterol. Każdy z was chętnie położyłby się ze mną, ale w kwestiach magii żaden mężczyzna mi nie dorówna.

Jesteś lepsza niż większość z nich.

Który to przyzna? – Anya opadła na krzesło naprzeciw byłego Wysokiego Maga. – Zostało ci jakieś wino?

Naturalnie... naturalnie.

Na ciemności! Mówiłam, żebyś przestał traktować mnie protekcjonalnie.

Ja! Jesteś rozdrażniona.

Jeśli chcesz, żebym powiedziała Jeslekowi, jaki jesteś beznadziejny, z pewnością zmierzasz we właściwym kierunku.

Sterol zdjął szklany kielich z górnej półki, delikatnie zdmuchnął zeń drobny biały pył, od którego nie był wolny żaden budynek białych, choćby najnowszy, i nalał do pucharu resztę czerwonego wina.

Tyle zostało. Proszę bardzo. – Wyciągnął ku niej kielich.

Dziękuję. – Napiła się wina. – Nie jest dobrym kochankiem.

Nigdy bym nie zgadł. Sama siła i żadnej techniki... jak jego magia?

Sterol usadowił się naprzeciwko niej. Pomiędzy nimi leżało zwierciadło.

Jest pewne podobieństwo. Jego magia ma w sobie więcej finezji.

Mag przełknął, po czym zapytał:

Jaki jest jego następny plan?

Zamierza podbić Spidlar, ale jak twierdzi, stopniowo. Schował coś, zanim otworzył drzwi, ale w jego lustrze ciągle była energia, i to z nikłym śladem czerni.

Jeslek? Przywołuję czarną energię?

Anya zmarszczyła brwi i ponownie napiła się wina.

Już kwaśnieje.

Przepraszam. Dopiero dziś wieczorem je przyniesiono. Co z tą czarną energią?

Raczej studiował coś czarnego, ale nie było tego poczucia ciężaru, jakie pojawia się, kiedy badasz Recluce.

Opisałaś to bardzo interesująco. Ty i Recluce?

To, że jestem kobietą, nie oznacza, że nie przyglądałam się Recluce.

Więc... odkrył coś albo kogoś jeszcze, kto skupia ład. Hmm... Chętnie bym się temu przyjrzał.

Tak właśnie zamierzam. – Anya osuszyła kielich. – Masz drugą butelkę?

W rzeczy samej... tak. Pomyślałem, że możesz mieć ochotę.

Jesteś troskliwy, Sterol. – Rudowłosa uśmiechnęła się do byłego Wysokiego Maga zanim podniósł się, żeby wyjąc z wiaderka na lód drugą butelkę.

LXV

Dorrin wyjął list, który Jarnish dostarczył tuż przed kolacją, i rozciął pieczęć. Zastanowił się przez chwilę. Czy Jarnish tylko po to przebył całą drogę do Diev? Czy pieczęć została już złamana i ponownie zalakowana? Badał zmysłami stwardniały wosk. Wzruszył ramionami. Po sile, z jaką zaatakował nożem pieczęć, nie było sposobu niczego stwierdzić. Poza tym, co za różnica, czy jakiś pośrednik czytał list, czy nie.

Dorrin rozprostował kartkę i zaczął czytać, ale przerwał, kiedy zdał sobie sprawę, że Liedral najwidoczniej nie otrzymała listu, który on sam napisał.

Dorrin.

Miałam zamiar przejeżdżać przez Passerę i w dół rzeki El parta. Nie jest to już możliwe. Strażnicy drogowi będą chronili teraz tylko tych handlarzy, którzy otrzymali licencję Fairhaven. Mówią, że coraz więcej jest napadów i rozbojów. Nawet handlarze z licencją boją się jeździć drogami do Spidlaru, choć niektórzy będą musieli.

Gadają, że zmniejszył się najgorszy głód w Kyphros i Gallos. Pewnie dlatego, że wszyscy, którzy głodowali, wymarli. Większość pasterzy odeszła, a razem z nimi ich stada.

Zimowy śnieg nadal topi się w nowych górach – Little Easthorns, jak nazywają je niektórzy – które oddzielają teraz Gallos i Kyphros. Inny handlarz, Dosric, mówił mi, że podróż traktem magów jest przerażająca. Śnieg topi się na gorących skałach. Przez to panuje nieustanna mgła, przez którą prawie nic nie widać, i nic tam jeszcze nie rośnie.

Handel tutaj jest marny, jak wszędzie, ale zawsze tak jest zimą, nawet w dobrych latach. Mam nadzieję, że niedługo cię zobaczę.

Liedral

Dorrin przeczytał list raz jeszcze, złożył go i wsunął do pudełka, w którym miał poprzedni. Potem wyjął papier, na którym wyrysował plany zabawek, i wstał. Jego oddech parował w zimnym pokoju, ale chłód już mu nie przeszkadzał, a przynajmniej nie za dnia. W nocy wystarczała kołdra i koc.

Odetchnął głęboko. Dzień był długi, ale daleko jeszcze było do końca. Zanurzył się w lekki śnieg i ruszył ubitą ścieżką wokół kuźni, wzdłuż wysokich do piersi kopców śniegu przy budynku. Kiedy znalazł się przy piecu, zapalił lampę świerkową drzazgą, którą przytknął do węgli w palenisku. Ułożył węgiel, który przyniósł przed kolacją, wokół płonących kawałków i pompował miechy, aż nowy węgiel zajął się ogniem, a stary osiągnął temperaturę do kucia.

Spojrzał na przyniesioną kartkę, po czym położył ją na warsztacie i wyciągnął rękę, żeby poprawić lampę. Nacisnął miechy.

Dorrin? Potrzebujesz pomocy? – Przy zbiorniku do gaszenia stał Vaos.

Byłbym wdzięczny, ale, to moja praca, nie dla żadnego klienta. Przynajmniej na razie nie.

Nieważne. Jest zimno. Petra dała mi jeszcze jeden stary koc, ale kiedy kujesz, jest jeszcze cieplej. Nie jestem zmęczony. – Vaos ziewnął. – W każdym razie nie za bardzo.

To będzie mroźna zima.

Najzimniejsza, jaką pamiętam. – Chłopiec podszedł do dźwigni miechów. – Co robisz?

Sprawdzam, czy uda mi się robić zabawki.

Vaos zatrzymał się.

Nigdy nie miałem zabawek.

A jakie chciałbyś mieć?

Nie wiem. – Jasnowłosy chłopak wzruszył ramionami i koc zsunął mu się z barków. Chwycił go i naciągnął z powrotem. – Nigdy nie widziałem żadnej z bliska, tylko na wystawie Willuma. Próbowałem kiedyś zrobić bączka nożem do cięcia skóry, ale nie działał dobrze. Forra mnie zbił, bo stępiłem nóż.

Och...

Jak gorący ma być węgiel, Dorrin?

Dorrin przyjrzał się lśniącym węglom zarówno oczami, jak i zmysłami, które sięgały znacznie dalej.

Zwolnij miechami, prawie o połowę wolniej.

Co będziesz robił?

Mały tartak na korbkę, żeby piła się obracała.

Nie łatwiej byłoby go wyciąć z drzewa?

Tak. Ale zrobienie go ze stali jest ciekawsze i mogę użyć matrycy, żeby wybić przekładnie.

Mógłbyś tak zrobić z prawdziwymi przekładniami?

Raczej nie. Trzeba je wyciąć. Używają specjalnych machin do przekładni pomp. – Wziął drugą połowę matrycy z czarnej stali i położył ją w zasięgu ręki. – Muszą dokładnie do siebie pasować.

Dorrin ujął szczypce, wziął jeden z mniejszych prętów ze swojej półki i wsunął go do pieca.

Ten na zabawkę. Nie muszę być aż taki dokładny, ale muszę być pewien, że te dwie przekładnie dobrze się zazębiają.

Vaos nie przestawał pracować miechami.

Tak jest dobrze?

Dorrin raz jeszcze pokiwał głową, obserwując rozgrzewający się metal. Kiedy był wiśniowoczerwony, przeniósł go na kowadło i zaczął wyklepywać w mniejszy ośmiokątny przekrój. Wrzucił część na powrót do pieca, bo podczas wyklepywania było to konieczne. Kiedy przekrój pasował do matrycy, ustawił kolistą sztancę – przypominającą prawie okrągłą matrycę o kwadratowej; podstawie – na otworze kowadła i raz jeszcze włożył metal do pieca.

Następnie, uderzając w koniec spłaszczonego pręta, zaczął dopasowywać jego końcówkę do matrycy. Kolejne rozgrzanie, dwa mocne uderzenia w nie spłaszczony koniec – i małe koło przekładni zostało wykute. Ostatnie uderzenie, żeby równo uciąć wykuty kawałek, i Dorrin odstawił koło do wystygnięcia.

Zrobisz jeszcze jedno? – zapytał Vaos.

Prawdopodobnie jeszcze trzy dzisiaj. To połowa. Zrobię jeszcze dwa takie, a potem trzy do korby.

Dużo jest pracy przy zabawkach.

To dopiero początek. Muszę oszlifować brzegi, wygładzić je i wypolerować, zanim dopasuję do drewna. – Dorrin wyciągnął z pieca czerwony metal. – Pompuj trochę wolniej.

Vaos otarł czoło.

Przynajmniej jest ciepło.

LXVI

Kiedy mroźne powietrze smagnęło Meriwhen niczym bat, klacz parsknęła i spłoszyła się. Zilda wycofała się z chłodu, spoglądając na Dorrina.

Chyba nie masz ochoty wychodzić – powiedział chłopak.

Koza żuła garść słomy.

Spokojnie... spokojnie. – Dorrin poklepał Meriwhen po karku, po czym zamknął drzwi stodoły. Kiedy mówił, jego oddech unosił się białą smugą. Wskoczył na siodło, stwardniałe od chłodu nawet w stodole, i zawrócił klacz na wschód, w stronę domku. Rylli. Dotknął laski. Nie będzie jej potrzebował w domu uzdrowicielki, ale może mu być potrzebna w drodze do Willuma.

Wyraźny pióropusz bieli z komina wskazywał, że uzdrowicielka wstała już jakiś czas temu, a dwa rzędy świeżych śladów stóp w śnieżnym pyle, który przykrył ubitą ścieżkę do jej drzwi, mówiły, że ma gości.

Dorrin poprowadził klacz na południową stronę domku, gdzie uwiązał wodze do pnia starego krzewu bzu. Zostawił laskę u siodła – tutaj będzie zupełnie bezpieczna.

Otrzepał z grubsza buty ze śniegu, zapukał i wszedł do środka, szybko zamykając drzwi.

To ja, Dorrin, Ryllo. – Wziął miotełkę i otrzepał do czysta buty, po czym zdjął kurtkę, bo w domku było ciepło.

Już się bałam, że będę musiała na ciebie czekać cały ranek, chłopcze.

W pokoju przed kominkiem stała kobieta z dzieckiem. Dziewczynka – choć matka sama wyglądała na ledwo wyrosłą z dziecięcych lat – osłaniała lewe ramię prawym, a jej buzia była mizerna i ściągnięta od bólu. Miała na sobie pastuszą kurtę tak zniszczoną, że wełna była brązowa, a skóra lepiła się od brudu.

Mała Frisa skaleczyła się w ramię o drzwi stajni. – Głos Rylli był niemal pozbawiony emocji.

Gerhalm nie zobaczył jej w porę. Naprawdę nie widział – wyjaśniła matka. Miała chrypkę. Ubrana była jedynie w zniszczoną i połataną pelerynę z wełny, która kiedyś mogła być niebieska.

Dorrin widział zaczerwienione oczy matki i wyczuwał w niej inny rodzaj bólu niż u córki. Zrobił krok w stronę Frisy, ale dziewczynka wtuliła się w poplamione brązowe spodnie matki. Dorrin rozejrzał się. Zobaczył, że Rylla przesunęła stołek w przeciwległy kąt, niemal dotykając szafki z trzema półkami, na których stało trochę książek.

Trzeba opatrzyć ramię Frisy. Maleńka trochę kaprysi – dodała Rylla tym samym chłodnym tonem.

Ciemne oczy dziewczynki przemknęły od starszej kobiety do Dorrina i z powrotem na podłogę przed kominkiem. Dorrin podniósł stołek, usiadł i popatrzył na Frisę.

Niewiele wiem o dziewczynkach – zaczął powoli, nie patrząc wprost na dziecko, nawet kiedy próbował przesłać jej trochę poczucia bezpieczeństwa. – Mam klacz. Pewnie można by ją nazwać końską dziewczynką. Ma na imię Meriwhen.

Głupie imię dla klaczy. – Głos Rylli brzmiał burkliwie.

Hm, powiedziała, że ma na imię Meriwhen. Co mogłem zrobić? – Dorrin wzruszył ramionami i położył dłonie na kolanach. – Czy masz na imię Kociątko-Śnieżątko?

Frisa wciąż wpatrywała się w deski podłogi przed kominkiem.

A może Dziewuszka-Sarnia Nóżka? – Dorrin zamilkł na chwilę. – Myślę, że Meriwhen też była kiedyś psotnikiem. Powiedziała mi, że kiedy była mała, biegała za szybko, ale wtedy jej nie znałem.

Konie... nie... mówią.

Meriwhen mówi. Kiedy jedziemy przez długi czas, ma sporo do powiedzenia. Czasami mówi o trawie, kiedy indziej narzeka na końskie muchy, a nieraz... – Urwał. – To duża dziewczynka, ale ty też kiedyś będziesz duża. – Dorrin przełknął, czując ze strony matki uderzenie strachu, i zmusił się do uśmiechu, próbując uspokoić dziecko. – Meriwhen potrafi być głuptasem. Kiedy jedziemy przez pastwiska, chce czasami, żebym zsiadł, żeby mogła wytarzać się w trawie. Lubi zapach zielonej trawy.

Jesteś... niemądry.

To właśnie dawno temu mówiła mi moja matka. Pewnie nigdy nie dorosłem.

Frisa spojrzała nieśmiało na Dorrina, ale dalej stała wtulona pleckami w nogi matki.

Dorrin popatrzył w ogień, usiłując wzmocnić w przerażonej dziewczynce poczucie bezpieczeństwa.

Może dlatego Meriwhen i ja dobrze się rozumiemy. Chcesz się z nią spotkać, kiedy opatrzymy twoje ramię?

Naprawdę masz konia? – zapytała matka.

On nie jest raczej zubożałym uczniem uzdrowiciela, Merga – powiedziała Rylla.

Dorrin uśmiechnął się szeroko.

Meriwhen jest całkiem realna. Uwiązałem ją do krzaka koło domu... bzu, nie pieprzu.

Lepiej, żeby go nie zjadła – odezwała się Rylla.

Nakarmiłem ją przed wyjazdem.

Mogę ją pogłaskać? – zapytała Frisa.

Jak tylko opatrzymy twoje ramię – odpowiedział Dorrin.

Boli.

Wiem. Gdzie boli najbardziej?

Po prostu boli.

Nie wstając z miejsca, Dorrin zsunął się ze stołka i kucnął przed matka i dzieckiem.

Mogę zobaczyć?

Frisa pozostała przy matce, ale nie cofnęła się, kiedy palce Dorrina pogładziły ramię.

Założę się, że potrzeba łubek – zauważyła Rylla. Dorrin pokiwał głową, wyczuwając złamanie i... głód.

Masz kronikę chleba? Gdyby mogła coś gryźć...

Mogłaby się zadławić.

Spojrzał na Frisę.

Chcemy to opatrzyć. Przez chwilę może zaboleć bardziej, ale potem będzie lepiej. Kiedy skończymy, dostaniesz chleba.

Mogę go teraz trzymać?

Chwileczkę, dziecko.

Pojawiła się Rylla z łubkami zrobionymi z płótna i dębowych deszczułek. Wzrokiem zadała Dorrinowi pytanie. Skinął głową.

Pomóż ją przytrzymać, Merga. Dasz radę? – zapytała Rylla.

Merga pokiwała głową.

Frisa jęknęła i próbowała się wyrwać, ale Rylla trzymała mocno, kiedy kierowany zmysłami Dorrin połączył końce kości, w tym samym czasie wlewając w dziewczynkę ład i pokrzepienie.

Oooo... – Jej palce zgniotły kawałek chleba.

Rylla zacisnęła rzemienie łubek, podczas gdy Dorrin przytrzymywał wyprostowane ramię. Lekko dotknął czoła Frisy.

Zrobione, Friso. Jeśli na nic nie wpadniesz, powinno szybko wyzdrowieć.

Merga spojrzała na Ryllę, a potem na Dorrina.

Cztery do pięciu ośmiodni, jak sądzę – powiedział powoli.

Mogę zobaczyć twojego konia?

Powiem Merdze, co robić – odezwała się Rylla. – Pokaż jej konia.

Mogę dostać jeszcze chleba? – zapytała Frisa.

Ja przyniosę – powiedział szybko Dorrin, kierując się do kuchni i nie zważając na szybko stłumiony grymas Rylli.

Kiedy Dorrin wrócił, Frisa chwyciła chleb wolną ręką, a on podniósł ją zręcznie, ale delikatnie, uważając, żeby nie dotknąć nastawionego ramienia.

Przyprowadź ją do mnie za dwa ośmiodnie, żebym obejrzała ramię. Nie pozwól, żeby się w coś uderzyła... – mówiła powoli Rylla do młodej matki, kiedy Dorrin zamknął drzwi domku.

Proszę. – Dorrin zatrzymał się tuż przed Meriwhen. Klacz skubnęła niewielki krzak bzu, ale po pierwszej próbie zrezygnowała. Uzdrowiciel uśmiechnął się szeroko. Krzaki bzu są gorzkie, bardzo gorzkie. – To jest Meriwhen.

Lhuuufff... – odpowiedziała klacz.

Jest... ładna. – Oddech Frisy utworzył chmurkę nad jej głową.

Poranne powietrze było teraz nieruchome, a śnieg skrzył się w świetle tak mocno, że Dorrin musiał zmrużyć oczy przed okrutną jasnością, która niechcący przypomniała mu o Fairhaven.

Meriwhen pozwoliła Frisie dotknąć swego czoła zdrową rączką. Frisa zadrżała i Dorrin odwrócił się.

Musimy iść.

Pa, koniku.

Dorrin zamknął drzwi i postawił Frisę na podłodze.

On ma konika, czarnego konika.

Merga pokłoniła się Dorrinowi.

Dziękuję ci, wielki. – Łzy płynęły jej z oczu, kiedy ujęła córkę za rękę. – Musimy iść.

Dorrin zerknął na Ryllę, ale pomarszczona twarz uzdrowicielki była spokojna. Otworzył drzwi i patrzył, jak idą przez ubity śnieg i lód.

Zamknij drzwi, Dorrin. Nie ma sensu marnować ognia.

Co jej powiedziałaś?

Prawdę. Że jesteś wielkim uzdrowicielem. Młodym, ale wielkim.

Na ciemności, jestem zaledwie przyzwoitym kowalem, a co dopiero uzdrowicielem.

Posłuchaj, chłopcze. Masz w kościach dość ładu, żeby przegnać białego maga na brzeg Oceanu Północnego. Widziałam, co zrobiłeś z tą dziewczynką.

Nie uderzyła się o drzwi stajni. Jej ojciec bije je obie. Naprawdę chciałbym...

Nie możesz układać ludziom życia.

Wiem. Zrobiłem, co mogłem. To nie wystarczy.

Wystarczy na jakiś czas. Przy uzdrawianiu robisz, co możesz. Ale znajomość ładu to nie to samo, co uzdrawianie. – Przejrzyste niebieskie oczy, które w pomarszczonej twarzy zdawały się dziwnie młode, zmierzyły Dorrina od stóp do głów. – Czy mocne ramiona wystarczą, żeby zrobić z kogoś dobrego kowala?

Nie.

Czy uprawa ziół daje ci wiedzę, jak ich używać? Jasne, że nie! Jesteś taki sam jak wszyscy czarni. – Rylla przerwała i po chwili dodała: – Może nie jest tak źle. Przynajmniej słuchasz. Weź na przykład złamaną kość, tak jak u Frisy. Kość jest silniejsza, kiedy rośnie we własnym tempie, a kości muszą być złożone tak, żeby pasowały. Jak utrzymujesz je razem?

Bierzesz je w łubki i dodajesz trochę ładu.

Ja mogę wziąć je w łubki, ale resztę może zrobić tylko czarny uzdrowiciel.

Przerwało im pukanie do drzwi.

Kto tam? – prychnęła Rylla.

Werta... nadal mam tę kurzajkę.

Rylla uśmiechnęła się do Dorrina.

Wejdź i zamknij drzwi za sobą.

Dorrin odwzajemnił uśmiech. Jeszcze do tego kurzajki.

LXVII

Cisza ustąpiła lekkiemu wiatrowi, a bliskie południa słońce rozjaśniło jasne błękitnozielone niebo. Dorrin odwiązał Meriwhen od krzaka bzu, wskoczył na siodło, sprawdził, czy laska tkwi pewnie w uchwycie, i przynaglił klacz w stronę Diev.

W sakwie po lewej miał trzy modele zabawek – mały wóz, tartak z ręczną korbą i miniaturowy młyn. W drugiej torbie były dwa ukończone komplety.

Meriwhen pewnie stawiała nogi na drodze, którą wozy ubiły w twardą nawierzchnię. Minęli sanie wyładowane beczkami, których woźnica strzelał z bata, kiedy dwa konie szły z mozołem w stronę Diev.

Po drugiej stronie mostu na rzece Weyel, od strony miasta, wyjeżdżony i ubity śnieg zastąpiły nierówne zwały ubitego śniegu, lodu i częściowo odsłoniętych kamieni bruku. Dorrin pozwolił Meriwhen iść własnym tempem i rozpiął górny guzik kurtki, świadomy, że czyni pewne postępy w nauce, jak jego ciało ma sobie radzić z chłodem, który nigdy nie docierał na Recluce.

Wszystkie cztery kominy gospody Pod Kuflem puszczały kłęby białego dymu, a mały chłopiec stajenny z trudem rozładowywał bele siana z sań. Nigdzie nie było widać żebraczki.

Przed sklepem było pusto, ale z komina Willuma również unosił się dym. Dorrin uwiązał Meriwhen, poklepał ją po szyi i zarzucił na ramię sakwy. Wyjąwszy laskę z uchwytu, wspiął się po schodach i otworzył drzwi sklepu. Z okutego stalą pieca na środku magazynu biło przyjemne ciepło i Dorrin starannie zamknął za sobą dębowe drzwi.

Chudy sprzedawca za ladą pod prawą ścianą zmierzył go wzrokiem.

W jakiej sprawie?

Jestem Dorrin. – Podniósł sakwy. – Mam pewne towary, które być może zainteresują pana Willuma.

Późną zimą? Ha! Idź swoją drogą, kolego. – Sprzedawca ustawiał coś na półce przed sobą. – Sprzedawać handlarzowi?

Dorrin spojrzał sprzedawcy prosto w twarz, wzrok mu płonął. Głos był cichy, a słowa zdawały się wypełniać sklep.

Przyszedłem tu zobaczyć się z Willumem i sądzę, że się ze mną zobaczy.

Sprzedawca cofnął się z pobladłą twarzą.

Sprawdzę... panie.

Dorrin zmarszczył brwi, kiedy mężczyzna czmychnął do drugiego pokoju. Dlaczego ludzie są tacy trudni? I dlaczego upieranie się przy zwykłych rzeczach wprawia ich w takie przerażenie? Jeśli Willum nie zechce kupić jego zabawek, to z pewnością nie musi.

Jasnowłosy handlarz wszedł do pomieszczenia zza ciemnozielonej aksamitnej zasłony. Kontuar nie zasłaniał grubej pałki, którą trzymał w ręce. Poplamiony dąb był tylko odrobinę jaśniejszy od jego brązowych spodni i ciemnej skórzanej kurtki.

Ty... – Zobaczył brązową koszulę pod kurtką i ciemną laskę. – To ty jesteś tym kowalem, który robi zabawki, prawda?

Tak, panie. Pomyślałem, że może zechcielibyście zobaczyć kilka nowych.

W porządku, Roald. – Willum spojrzał na sprzedawcę wynurzającego się z zaplecza. – Wybacz, kolego... Dortmund?

Dorrin.

Dorrin. Mieliśmy ostatnio parę włamań. Czasy są ciężkie. – Uśmiechnął się uprzejmie. – Twoja ciekawostka dobrze się przyjęła w Fenardzie. – Ale – wzruszył ramionami – wątpię, czy wielu ma teraz na zbyciu złote pensy.

Ja również. – Dorrin położył ciężkie sakwy na ladzie i otworzył jedną. – Te są trochę prostsze.

Willum obejrzał trzy zabawki. Wybrał w końcu wiatrak i pokręcił korbką.

Dobra robota. Muszę to przyznać. Ale czasy są ciężkie.

Rozumiem. To pewnie oznacza też, że trudno wam znaleźć niezwykłe przedmioty na handel.

Willum wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Powinieneś być kupcem, młody Dorrinie. Targujesz się jak najlepszy handlarz.

Pochlebiacie mi, mistrzu.

Raczej nie. Najwyraźniej masz pojęcie o ich wartości. Ile chcesz... choć rozumiesz, że nie mogę zapłacić wiele?

Myślałem, że może dalibyście pół srebrnego, może sześć pensów, za każdą.

Sześć to zdzierstwo. Mógłbym zaproponować srebrnego za wszystkie trzy.

Dorrin zmarszczył brwi.

Srebrnego i dwa pensy byłoby do przyjęcia.

Szkoda mojego czasu na trzy zabawki.

Gdybym zrobił jeszcze dwa komplety... byłoby to trzy i pół srebrnego?

Tak byłoby dobrze, ale – Willum raz jeszcze wzruszył ramionami – mógłbyś je mieć na jutro? W przeciwnym razie mogę zaoferować tylko srebrnego i pensa.

Dorrin uśmiechnął się, a handlarz pokręcił głową.

Nie mów, że je masz?

Miałem nadzieję... – Otworzył drugą sakwę i wyjął pozostałe sześć zabawek.

Willum uważnie je obejrzał.

Dobra robota, kolego. – Odkaszlnął. – Roald... trzy i pół, proszę.

Tak, panie. – Sprzedawca przesunął się za zwalistą postacią Willuma na zaplecze, nie patrząc na Dorrina.

Kupiec zacisnął wargi.

Może byłbym również zainteresowany jeszcze jedną ciekawostką... powiedzmy wczesną wiosną?

To chyba byłoby możliwe. – Myśli Dorrina płonęły, bo miał dwa starsze modele, z których nie miał pożytku. – A nawet bardzo prawdopodobne. – Ból głowy przygasł, ale nie znikł całkowicie. Potrzebował kogoś innego do takich targów albo czekają go tak straszliwe bóle głowy, że nie będzie w stanie jasno myśleć.

Pojawił się Roald z pieniędzmi. Willum położył je na ladzie. Ciągle trzymał w prawej ręce pałkę, choć już nie tak mocno.

Oto twoje srebrne, Dorrin.

Dziękuję, mistrzu handlarzu. Może później bylibyście zainteresowani innymi zabawkami?

Może i tak, ale wiem, gdzie cię szukać, gdybym nagle ich potrzebował. Jeśli nie, daj znać o sobie za jakieś trzy, cztery ośmiodnie. – Kupiec spojrzał w stronę drzwi, w których pojawił się wysoki, chudy mężczyzna. – Dzień dobry, Nallar.

Okropny dzień, Willum. Okropny. Musimy pogadać o pieniądzach.

Dorrin zgarnął monety i wsunął je do portmonetki.

Dobrego dnia, panie Willum.

Willum skinął głową, ale się nie odezwał, przechodząc wzdłuż lady na spotkanie Nallara. Roald uciekł wzrokiem przed spojrzeniem Dorrina. Uzdrowiciel przełożył przez ramię puste sakwy, obszedł gorący piec i wyszedł ze sklepu.

Na zewnątrz przystanął. Teraz, skoro naprawdę sprzedawał zabawki, czy powinien pójść za radą Quillera i dołączyć do cechu?

Z westchnieniem zawrócił Meriwhen do portu.

Port miał tylko trzy nabrzeża, a budynek Rady Portowej stał na początku środkowego – szara drewniana, dwupiętrowa budowla. Obok stał mniejszy, przypominający szopę, dom cechu. Dorrin uwiązał Meriwhen do końca barierki, przy której stał też większy gniadosz, i przeszedł po roztopionym śniegu do budynku. Nawet jeśli w górnym Diev śnieg był mocno ubity, blisko brzegu topił się, mimo iż morze pokrywała lodowa kra. Czasami co odważniejszy statek przepływał lód, ale była to wyprawa tylko dla najbardziej doświadczonych.

Dorrin otworzył sosnowe drzwi, tupiąc nogami, żeby otrząsnąć śnieg i błoto, i rozejrzał się w nikłym świetle lampy, które kontrastowało z jaskrawym światłem na zewnątrz. Ponieważ nie wiedział, czego się spodziewać, wziął z sobą czarną laskę.

Kogo szukasz, młody człowieku? – Siwowłosy mężczyzna wstał od pieca, do którego sypał węgiel.

Nie wiem. Quiller powiedział mi, że powinienem tu przyjść.

Quiller, ten zwariowany zabawkarz? Dlaczego miałby to robić? – Starzec zamknął piec i podszedł do Dorrina. Miał na sobie gruby niebieski sweter i takie same grube niebieskie spodnie.

Mówił, że skoro robię różne rzeczy, powinienem dołączyć do cechu.

A kim ty jesteś?

Nazywam się Dorrin. Jestem czeladnikiem u Yarrla.

Yarrl nigdy nie przystąpił do cechu. Potrzebujesz poręczyciela. – Mężczyzna westchnął. – Dlaczego sądzisz, że musisz należeć do cechu?

No... Robię zabawki i sprzedaję je.

Komu? – Głos mężczyzny stał się ostrzejszy.

Jak do tej pory tylko kupcowi Willumowi.

Och... to w porządku. On należy. Jednak... – Przypuszczam, że to mogłoby kwalifikować się jako forma poręczenia, i najwyraźniej próbujesz robić właściwe rzeczy. Zabawki... domyślam się, że rzemieślnik, niższej kategorii. To cię nie zrujnuje, młodzieńcze. Cztery miedziaki za rok, dopóki nie sprzedasz więcej niż za dziesięć złotych. Wtedy za następny rok płacisz srebrnego.

Czy mam coś podpisać, panie?

Nie ma tutaj panów. Jestem Hasten. Potrafisz się podpisać?

Tak. I trochę pisać.

Dziwne... nigdy bym nie pomyślał, że Yarrl jest z tych.

Czy to ważne, że jestem też uczniem uzdrowicielem?

Och... rety... to ty. Powinienem się domyślić po tej lasce. Nie, oczywiście, że nieważne, panie. Ależ skąd. Tylko chwileczkę... jeśli macie miedziaki?

Dorrin odliczył cztery miedziaki i podał je.

Tylko chwileczkę... – Starszy mężczyzna szperał po biurku, szukając pióra i kartki pergaminu. – Wolny rzemieślnik... Dorrin. Wiesz, jak to się pisze? Głupiec ze mnie, oczywiście, że wiesz, ale czy zechciałbyś przeliterować?

D-O-R-R-I-N. – Dorrin próbował się nie krzywić, trzymając pieniądze, ale strach emanujący od handlarza był niemal namacalny.

Proszę. – Hasten podał Dorrinowi pergamin. – To będzie twój dowód płatności.

Dorrin podał mu cztery miedziaki.

Dziękuję, Hasten. Chciałem tylko, żeby wszystko było w porządku.

Życzę wszystkiego... my wszyscy. Dobrego dnia.

Dorrin zdał sobie sprawę, że został odprawiony.

Wzajemnie. – Wyszedł, usiłując nie kręcić głową.

Co takiego zrobił, że przestraszył starego? Czy to ten incydent z Niso? Z pewnością ludzie już wcześniej zabijali złodziei?

Meriwhen parsknęła i Dorrin pokręcił głową, jakby od tego mogło mu się rozjaśnić w myślach. Klaczy nie podobał się chłodny wiatr od wody. Wetknął laskę w uchwyt i wsiadł na konia. Kiedy wróci do Yarrla, będzie musiał wyczesać Meriwhen i usunąć jej z sierści śnieg i lód, zwłaszcza z nóg. Potem będzie musiał popracować do późna, żeby nadgonić z robotą zgromadzoną pod ścianami kuźni.

Czy kiedykolwiek zdoła zrobić coś na czas?

LXVIII

Niewielki ogień płonął w starym poczerniałym palenisku, nieznacznie ogrzewając ułożone w półokrąg posłania stacji podróżnej. Strażnik siedział wyprostowany przy na wpół zasłoniętym pojedynczym oknie, patrząc w dół na oświetlony gwiazdami śnieg i ciemną linię kamiennego muru przy trakcie. Obok niego stał nie napięty łuk.

Parszywa, pieprzona służba... nienawidzę tego gnojka Mortyla... próbuje powstrzymać rabusiów farm... ściga duchy... znajduje wypalone chaty i stodoły... odmrażając nam tyłki... – Słowa dochodziły z posłania najbliżej ognia.

Zamknij się, Vorban. Jak chcesz sobie odmrażać swój pieprzony jęzor, to rób to po cichu.

Wy macie siebie. Popisujesz się, Sestal. A ja mam tylko tę sukę zimę, a ona jest pioruńsko zimna.

Zamknij się. – Sestal uśmiechnął się szeroko w ciemnościach do wojowniczki, którą tulił pod wspólnie dzielonymi kocami.

W drugim rogu leżeli obok siebie Brede i Kadara. Usta Kadary niemal dotykały lewego ucha Brede’a.

...czy kiedykolwiek dotrzemy do domu? Mam tak dość śniegu i lodu.

...ja też nie bardzo lubię zimno – wtrącił wartownik. – Ale po co narzekać? Co to pomoże?

Nigdy nie widziałam tylu głodujących ludzi ani tylu podłych. – Kadara przywarła bliżej.

To musi mieć coś wspólnego z białymi magami.

Niech ich szlag. Chcę do domu. Lortren mówiła o roku.

Mówiła o co najmniej roku, ale jeśli nie chcesz przekraczać Westhorns zimą i iść do Sarronnynu albo Suthyi...

Nie możemy jechać traktami magów. Wiem, ale wcale nie czuję się przez to szczęśliwsza. Czasami czuję, że tu umrę. Tak, możemy wrócić po roku, jeśli znajdziemy statek. Lortren i jej kłamstwa! – Kadara syczała. – To dobre dla Dorrina i jego przeklętych machin. On ma jedzenie i ciepłe łóżko.

Jak dla mnie, jest raczej zimne i puste. W jego pokoju nie ma nawet kominka. I on nie ma ciebie. – Brede uścisnął jej ramię.

Głośny kaszel wypełnił pokój.

Przestańcie gruchać. Chcę spać.

Jesteś po prostu zazdrosny, Vorban – zawołał cicho Brede.

Masz cholerną rację. Jestem cholernie zazdrosny i jest mi cholernie zimno.

Idź spać, Vorban. Albo zamień się ze mną i daj mi pospać – warknął wartownik.

W stacji podróżnej znowu słychać było tylko szepty i od czasu do czasu chrapnięcie.

Po prostu mnie przytul. – Kadara drżała, szepcząc te słowa. Brede otoczył ją ramionami. – Po prostu mnie przytul.

Wiatr na zewnątrz rozrzucał śnieżny puch na drodze i ścianach, a daleki krzyk śnieżnego orła odbijał się echem pod odległymi gwiazdami. Strażnik poruszył się na ławie.

LXIX

Dorrin? – Przy niewielkim zbiorniku do gaszenia, obok małej szlifierki, stała Reisa.

Vaos pompował miechy, a Dorrin trzymał młot, czekając, aż Yarrl obróci żelazo w piecu.

Twoja przyjaciółka handlarka jest tutaj. To musi być coś ważnego. – Reisa uśmiechnęła się przelotnie.

Dorrin nie potrafił powstrzymać rumieńca, który wypłynął mu na twarz.

To musi poczekać, dopóki nie skończymy z tymi kawałkami.

Cholerna racja – burknął Yarrl.

Będzie w kuchni. Jest za zimno, żeby czekać na zewnątrz.

Yarrl obserwował żelazo, aż rozgrzało się do czerwoności, po czym zręcznie odwrócił je na dolną matrycę ułożoną na kowadle. Dorrin zaczął uderzać młotem. Pomimo chłodu, który czaił się na skraju kuźni, spocił się obficie, zanim jeszcze Yarrl wrzucił żelazo na powrót do pieca. Kiedy znowu było gotowe, podjęli pracę.

Dorrin nie wiedział, ile czasu zajęło wykończenie dźwigni do wozu, tyle że jego wyświechtana koszula była mokra, a Vaos przestał pompować i pobiegł po następne wiadro węgla.

Nieporęczne to jak diabli. – Yarrl odłożył na bok szczypce. Dźwignia chłodziła się na cegłach. – Honsard mówi, że ułatwia rozładowanie wózka. – Zakaszlał. – Idź porozmawiać z przyjaciółką. Do tych rygli potrzebny mi tylko Vaos. Możesz zeszlifować brzegi i opiłować je później albo jutro.

Dziękuję. – Dorrin otarł twarz wierzchem przedramienia i wyszedł na chłodne, pochmurne popołudnie, a pot niemal na nim przymarzł, kiedy szedł między kopcami śniegu. Zanim wszedł, oczyścił buty.

Duży pokój był cieplejszy niż kuźnia, bo nie było w nim przeciągów, a Reisa coś piekła.

Użyj umywalki – rozkazała oschle Reisa. – Nie puszczę cię do studni.

Dzięki ci, pani tego domu.

Nie zapominaj o tym.

Liedral uśmiechnęła się szeroko, kiedy Dorrin poszedł do kąta, gdzie w zimowych miesiącach stała umywalka. Kiedy skończył, popatrzył na ciemną wodę, kręcąc głową. Potem podszedł do drzwi i zszedł do studni. Przebił lód ciężkim kawałkiem żelaza na sznurze, napełnił dwa wiadra i ustawił je na dolnym schodku, a sam pobiegł do swego pokoju i zmienił podartą roboczą koszulę na bardziej znośną. Potem zaniósł wiadra po schodach do kuchni.

Chyba zrobiłaś to, żeby dostać więcej wody – powiedział z uśmiechem.

Reisa wskazała głową na stół.

Siadaj i zjedz kromkę świeżego chleba. Otworzyłam konfitury. Ciemności wiedzą, czy to, co mamy, wytrzyma do następnych owoców. Z portu na pewno wiele nie dostaniemy. – Wlała wiadro pełne lodowatej wody do dużego sagana na wodę na piecu.

Dorrin usiadł na wprost Liedral.

Jak się tu dostałaś? Mówiłaś chyba, że przypłyniesz statkiem.

Liedral wyszczerzyła zęby, ale uśmiech tylko uwydatnił czarne kręgi pod oczami i zaczerwienioną twarz.

Wymagało to trochę wysiłku. Między Quend a Spidlarią kursują nabrzeżne sanie. Jadą przez plaże. Mówią, że to bezpieczniejsze niż jazda po krze. Przywiozłam suszoną wieprzowinę i parę innych rzeczy.

Przywiozła kolację... dobrą szynkę. – Reisa nie odwróciła się od kaflowo-żelaznego pieca. – Jest teraz droga.

Będzie coraz droższa. – Petra zapinała kurtkę przed wyjściem do stodoły.

Dlaczego...? – Dorrin nie skończył. Oczywiście, skoro Ocean Północny jest zamarznięty na północ i zachód od Diev, Spidlar jest odcięte od zachodnich szlaków handlowych. Niewielu handlarzy porwie się na lodowe góry, które znaczą ocean pomiędzy Spidlarem i Sligo. Zadrżał na myśl o ściągniętych głodem twarzach, które już widywał. Minie jeszcze parę miesięcy, zanim będą gotowe najwcześniejsze uprawy, albo zanim statki z Sarronnyn czy Suthyi wyruszą na Ocean Północny.

Pomyślałam, że będzie można więcej zarobić. Handlujesz tam, gdzie ludzie potrzebują towarów. Poza tym nie lubię za długo kręcić się w pobliżu Freidr. – Liedral napiła się gorącego, doprawionego korzeniami jabłecznika. – A nawet gdybym wróciła bez niczego i tak będę na plusie. Niewiele, ale zawsze to lepiej niż nic, zwłaszcza zimą.

To chyba trochę ryzykowne – zauważyła Reisa.

W dzisiejszych czasach cały handel jest ryzykowny, za sprawą Fairhaven. Ryzykujesz utratę pieniędzy albo życia. – Liedral znowu napiła się jabłecznika.

Petra postawiła kubek przed Dorrinem.

Tym razem ja ci go przyniosłam. Ale tylko tym razem.

Dziękuję. Następnym razem możesz przynieść wodę.

Jest niemożliwy – zwierzyła się Petra Liedral.

Jest mężczyzną – odrzekła handlarka.

Vaos wpadł przez drzwi do kuchni.

Niczego nie dotykaj – warknęła Reisa, podnosząc swoją jedyną ręką czajnik i wlewając ciepłą wodę do umywalki. – Musisz się umyć przed jedzeniem.

Petra dolała trochę zimnej wody z wiadra.

Ale umieram z głodu, Reiso.

Myj się.

Vaos spojrzał na Dorrina, po czym podszedł do umywalki.

Kiedy kolacja? – zapytał Yarrl, głośno zamykając drzwi i schylając się, żeby postawić w rogu buty.

Jak tylko się umyjesz – powtórzyła Reisa.

Vaos wyszczerzył zęby, pospiesznie wycierając ręce i twarz w szary ręcznik.

Czasami.... myślę, że byłaś praczką przy rzece... – Jednak kowal posłuchał polecenia Reisy. – Pachnie ładnie.

Handlarka przywiozła szynkę.

Prawdziwą szynkę z Kleth, powoli wędzoną – dodała Petra.

Powinna smakować naprawdę dobrze.

Yarrl umył się pospiesznie i usiadł przy stole. Reisa podała mu nóż i zaczął kroić mięso.

Vaos oblizał wargi, a Dorrin i Liedral odwrócili się od chłopca i uśmiechnęli do siebie.

Reisa postawiła na stole dwa półmiski, jeden z parującą górą warzyw, a drugi z pieczonymi ziemniakami.

Nakładajcie sobie.

Liedral wybrała dwa słodkie ziemniaki i nabrała łyżkę fasoli.

Dziękuję.

Co się dzieje z białymi magami? – zapytał kowal, kładąc na wyszczerbionym półmisku jeden plaster szynki za drugim.

Usiłują odciąć Spidlar, ale nie mówią, co robią. Gadają o budowaniu większej liczby statków.

Cieszmy się szynką – zaproponowała Reisa.

Vaos nie spuszczał wzroku z półmiska, który przeszedł do handlarki, Dorrina, a potem Petry.

Bierz! – Petra trzymała półmisek przed Vaosem.

Dziękuję, pani Petro – powiedział chłopiec i wziął dwa plastry z góry, ale dalej wpatrywał się w półmisek.

Weź jeszcze, chłopcze.

Vaos wziął i przez jakiś czas nikt się nie odzywał.

Dobra szynka – powiedział Vaos.

Bardzo dobra – zgodził się Dorrin.

Osobiście – odezwała się Liedral z uśmiechem – wolę pieczone ziemniaki i fasolę. Nie jada się ich w podróży.

Dorrin dokończył swoją porcję, przełknął resztę jabłecznika i zwrócił się do Liedral:

Chcesz porozmawiać? Muszę dokończyć parę rzeczy w kuźni.

Kucie? – zapytała Liedral.

Tylko szlifowanie i polerowanie.

Nigdy nie przestaje – stwierdziła oschle Reisa.

W każdym razie nikt nigdy tego nie widział – dodała Petra.

Nawet ja – wtrącił się Vaos z końca stołu.

Cicho, chłopcze. – Głos Dorrina brzmiał żartobliwie.

Yarrl przeżuł metodycznie piętkę chleba, zanim się odezwał z pełnymi ustami:

To właśnie czyni dobrego kowala. Nie gadanie o niczym.

Trzy kobiety spojrzały na kowala. Yarrl dalej żuł chleb.

Dorrin uśmiechnął się szeroko, stojąc przy drzwiach.

Tylko wezmę kurtkę. Nie wychowałam się na szczycie gór.

Dorrin nie sprostował, że Recluce jest cieplejsza nawet niż Jellico. Czekał, aż Liedral włoży płaszcz. Poszli do kuźni. Zapalił lampę, zdjął koszulę i powiesił ją na kołku, po czym wrócił do warsztatu i podniósł pudło z żelaznymi częściami zabawek.

Nie zimno ci?

Właściwie nie.

Postawił pudło na glinie, usiadł na stołku i nacisnął pedał, zanurzając kawałek żelaza w paście polerskiej, zanim ułożył go ponownie na szlifierce.

Ooo... jak to wytrzymujesz?

Można się przyzwyczaić – Odwrócił miniaturowy pociąg i dalej szlifował i polerował ciemny metal.

Liedral obserwowała jego pracę. Kiedy skończył, odłożył metalowe części do pudła i wytarł ręce w wystrzępiony ręcznik leżący na końcu ławy.

Masz jakieś skończone zabawki? – Brązowe oczy Liedral napotkały wzrok Dorrina, a potem spojrzały przez jego ramię na piec, kiedy naciągał koszulę.

Nie takie proste jak te. Mam parę takich jak te pierwsze. Są w moim pokoju. Chcesz jedną? – Zdmuchnął lampę i wyszedł na podwórze. Poczekał, aż Liedral wyjdzie z kuźni, i zamknął drzwi przed zimowym chłodem.

Nie stać mnie na nią, nie przy takim obrocie, ale kiedy puszczą lody, ruszę do Nietre, na wyżyny Suthyi. To na tyle daleko od Rulyarth, że większość handlarzy nie zadaje sobie trudu, żeby tam jechać. Kiepskie drogi, nie dość szerokie nawet dla dwukółki. To dobrze, bo taniej jest zabrać na statek dwa konie.

Naprawdę jest źle? – Przystanął przy studni i wyciągnął trochę wody, wylewając ją sobie na ręce.

Liedral wzdrygnęła się.

Nie jest zimna?

Jest, nawet dla mnie.

Poszedł w stronę pokoju, a Liedral podążyła za nim. Już w środku wytarł zimne dłonie w ręcznik. Liedral usiadła na łóżku i zadrżała. Wziął kołdrę i otulił ją.

Ręce masz już ciepłe.

Nauczyłem się już paru rzeczy, pracując jako uzdrowiciel. – Usadowił się na twardym krześle, którym zastąpił stołek.

Zimno tu. – Liedral mocniej owinęła się wyblakłą kołdrą. – Musisz być spokrewniony z górskimi kotami albo czymś innym, co żeruje na zimnie. Tak, jest naprawdę źle. Nawet mi nie odpisałeś.

Wysłałem ci list.

Jak?

Tak, jak mówiłaś. Przez Jarnisha.

Naprawdę wysłałeś? – Liedral wierciła się na twardym sienniku.

Tak. Wprawdzie dopiero ośmiedzień temu, ale dopiero wtedy znalazłem czas, żeby do ciebie napisać. Nie spodziewałem się zobaczyć cię tak szybko.

Nie?

Nie po tym, co pisałaś. Mówiłaś o wiośnie.

Nie wiedziałam o nabrzeżnych saniach.

Ja też nie. – Poruszył się i wstał. – Co z następnym modelem?

Nie mogę ci zapłacić...

Możemy to zrobić tak jak ostatnio. Ten jest inny.

Prawdopodobnie lepszy, jeśli nie równie dobry.

Sama osądź. – Dorrin wrócił z przedmiotem długim niemal na cubit.

Co to?

Łódź. Nakręć tu, a te obręcze zaciśnij.

Liedral wskazała na ster.

Co to?

Och... to śruba. Jak w wiatraku, tylko że rozgarnia wodę, a nie powietrze.

Ale co robi?

Dorrin uśmiechnął się szeroko.

Kiedy rozgarnia wodę, popycha łódź w tę stronę. Zrobiłem ją, żeby sprawdzić, czy ten pomysł naprawdę zadziała. Te taśmy tutaj to połączenie gumy i szpagatu. Nie pracują najlepiej. Guma pochodzi z Naclos. Druidzi nie zawsze handlują i dlatego trudno ją dostać.

Słyszałam. Chociaż nigdy nie byłam tak daleko.

Gdybym budował normalny statek, miałby prawdziwy silnik.

Silnik?

Machinę, która poruszałaby śrubą, jak te opaski tutaj.

Liedral wzięła model.

Opaski wydają się prostsze.

Nie pracują dobrze, kiedy robię większe.

Liedral przyjrzała się łodzi.

Dlaczego chcesz ją sprzedać?

Zrobiłem lepsze. – Podniósł ręce. – Druga ma sprężynę, ale nie dość dużą.

Zadziwiasz mnie.

Dorrin patrzył w szorstką podłogę z desek.

Pracujesz jako kowal. Jesteś uzdrowicielem i robisz cudowne zabawki...

Modele.

Modele... nieważne... – Urwała. – Dlaczego do mnie napisałeś?

Ponieważ... Myślę o tobie. To różnica.

Usiądziesz koło mnie? Proszę.

Dorrin przysiadł na końcu siennika. Liedral przysunęła się do niego.

Przyjechałam, żeby cię zobaczyć. Nie żeby zarabiać. I nie żeby prowadzić uprzejme rozmowy.

Wiem. Ale czuję się... taki... młody.

Jej ramiona były zaskakująco silne, kiedy przyciągnęła go do siebie, a wargi ciepłe.

Po pocałunku i uścisku, który zdawał się nie mieć końca, spojrzał na nią.

Tęskniłem za tobą.

Tęskniłam za tobą. I nie jestem wiele starsza od ciebie, zwłaszcza w miłości.

Ale...

Spójrz na mnie tak jak wtedy, kiedy uzdrawiasz.

Dorrin posłuchał i zobaczył prawość oraz zasadniczy ład.

Och...

Teraz rozumiesz?

Skinął głową. Wiedząc trochę o ładzie, Liedral była jednak dość mądra, aby wiedzieć, iż potrzebuje ładu w miłości. Objął ją mocno i jej wargi znowu dotknęły jego ust. Wkrótce dotykały się już nie tylko ich usta, nie tylko skóra i nie tylko dusze.

LXX

Jesteś niemożliwy... po ostatniej nocy... – Usta Liedral dotknęły ust Dorrina, a jego palce pogładziły jej nagie plecy.

Ostatnia noc... była dopiero... początkiem.

Rozległo się stukanie do drzwi. Dorrin podniósł wzrok. Znowu pukanie.

Tak?

To ja, Reisa. Jeśli nie jesteście za mocno przytuleni, gołąbeczki, to może zechcecie się pozbierać i pójść na wzgórza. Dzisiaj jest Nocna Rada. Zapomniałam.

Dorrin westchnął.

Nocna Rada?

Niedługo zaczną puszczać fajerwerki.

Spojrzeli po sobie i zachichotali.

...fajerwerki, w rzeczy samej – mruknęła Liedral, naciągając koszulę.

Nie moglibyśmy mieć chłopca i dziewczynki? – błagał Dorrin.

Rzuciła w niego butem, ale uchylił się i but uderzył o ścianę.

W porządku.

Dorrin wzruszył ramionami, a potem zmarszczył brwi. Uśmiechnęła się szeroko.

Nie martw się tym. Chodźmy na tę zimnicę i po patrzmy na fajerwerki.

Dorrin jęknął, ale wciągnął koszulę i buty. Kiedy narzucili kurtki, a Liedral włożyła włóczkową czapkę, Dorrin ujął jej twarz w dłonie i musnął wargami jej usta.

Najpierw zimne fajerwerki.

Dobrze.

Reisa i Petra stały na szczycie wzgórza, spoglądając na zamarzniętą rzekę i port.

Odważyłeś się wyjść na to zimno.

Ach... tak – zająknął się Dorrin.

Kobiety wymieniły znaczące spojrzenia.

Dorrin zaczerwienił się i popatrzył w stronę portu. Wybuchła wyrzutnia i odskoczył od niej wirujący krąg światła, rzucając przez chwilę cień pozbawionych liści drzew na zachodnie wzgórza. Zalśnił lód na rzece Weyel.

Piękne. – Głos Liedral był ledwie słyszalny wśród odgłosów wyrzutni niosących się w ciemnościach. – Z jakiej to okazji?

Świętują założenie Rady – prychnęła Reisa. – Choć Rada nie przetrwa długo, jeśli nie zrobi czegoś z białymi magami.

Dorrin myślał o wyrzutniach, o tym, co je napędza, i czy czarny proch mógłby napędzać machiny. Kolejny trzask odbił się echem pośród aksamitnej nocy, kiedy deszcz czerwonych iskier już przygasał.

Magowie nie działają tak szybko – powiedziała Liedral. – Są bardzo ostrożni, bardzo dokładni. Kiedy zrobią ruch, zwykle jest już za późno, żeby coś zdziałać.

Cudownie. – Reisa zakaszlała.

Kolejna wyrzutnia trysnęła złotymi iskrami po czarnobiałym zimowym niebie. Petra odchrząknęła. Dorrin uścisnął dłoń Liedral, a ona odwzajemniła uścisk. Jeszcze jedna eksplozja światła błysnęła nad portem. Reisa zakaszlała raz, drugi i znowu.

Idę do domu. Jest za zimno.

Pozostała trójka stała w ciszy, aż rozbłysł ostatni fajerwerk.

Petra tupnęła w śnieg i zawróciła do domu.

Głupia pora na fajerwerki. To zima, na ciemności.

Dorrin i Liedral uśmiechnęli się do siebie. Dorrin musiał zakryć usta i zdusić śmiech.

Dobranoc, Petra – powiedziała cicho Liedral, kiedy znaleźli się na podwórzu. – Podziękuj matce, że powiedziała nam o fajerwerkach.

Dobranoc, gołąbeczki. – Głos Petry był serdeczny, kiedy zamykała drzwi do kuchni.

Jest miła. – Liedral ponownie uścisnęła, dłoń Dorrina, kiedy szli przez zamarznięte podwórko do jego pokoju.

Tak. Ale ty jesteś wyjątkowa.

Lubisz fajerwerki?

Znowu się uśmiechnęli. Kiedy znaleźli się w pokoju, Dorrin zasunął rygiel.

Zimno mi. – Liedral owinęła się kołdrą.

Potrzebujesz więcej fajerwerków?

But poleciał w jego stronę, uchylił się i złapał ją. Ich wargi znowu się spotkały.

Fajerwerki...

LXXI

Dorrin i Liedral stali przed stodołą w chłodnym, ale jasnym porannym świetle.

Chcesz zabrać Meriwhen?

Twoją bezcenną klacz? – Uśmiechnęła się szeroko.

Pochylił się zamiast odpowiedzi, zgarnął lodowaty śnieg, po czym wyprostował się i rzucił w nią, osypując lodowatym puchem.

Ty... – Przysunęła się bliżej, tuląc usta do pocałunku.

Pochylił się, zamykając oczy – i upadł do tyłu na twardy śnieg. Roześmiał się wbrew sobie, a ona wyciągnęła dłoń w rękawicy, żeby mu pomóc. Pociągnął ją w dół i posadził sobie na kolanach. Pocałowali się raz... i jeszcze raz. Po chwili wstał z wysiłkiem i podniósł Liedral.

Jesteś o wiele silniejszy, niż na to wyglądasz.

Praca w kuźni. Chcesz Meriwhen?

Nie. Wezmę tego kuca, którego kupiłam.

Co dzisiaj robisz?

Handluję. Spróbuję się dowiedzieć, co ludzie tanio sprzedadzą. Będę wiedziała, jak zobaczę. Reszta to wyczucie. – Wzruszyła ramionami. – Tak jak w kowalstwie.

Otworzył drzwi stodoły i weszli do środka, trzymając się za ręce. Dorrin znowu ją pocałował, czując chłód jej policzka i ciepło warg.

Nie musisz dziś rano iść do tej uzdrowicielki? – Cofnęła się.

Powinienem. – Westchnął. – Więcej głodnych dzieci, więcej połamanych kości.

Połamanych kości?

Zawsze kobiety – wyjaśnił. – Mówią, że to wypadek. Oczywiście kłamią. Kiedy czasy są ciężkie, mężczyźni je biją.

Możesz coś zrobić? – Liedral szukała zniszczonego siodła dla jeszcze bardziej, zniszczonej siwej klaczy, która dzieliła boks z Meriwhen.

Co? – Dorrin odetchnął głęboko. – Nie opuszczą swoich mężczyzn. Dokąd by poszły, zwłaszcza zimą? Co by zrobiły? Większość tych mężczyzn się nie zmieni. – Urwał. – Spójrz na siebie. Ubierasz się i zachowujesz jak mężczyzna. Dlaczego nie możesz być kobietą i handlarzem?

Chyba ludzie nadal obawiają się Legendy.

Dorrin podał jej wytartą brązową derkę pod siodło i czekał, aż położy ją na grzbiecie siwej klaczy, po czym zarzucił siodło, zręcznie dopinając popręgi.

Zrobiłeś znaczne postępy od naszego pierwszego spotkania. – Uśmiechnęła się. – W wielu sprawach.

Zarumienił się.

Ale ciągle tak samo się czerwienisz.

Założył klaczy uzdę.

Umiem to robić. Robiłam to, zanim ty wiedziałeś, co to jest koń.

Wiem, że umiesz, ale lubię coś dla ciebie robić. – Podał jej wodze i zaczął siodłać Meriwhen. – Ciemności.

Co?

Zapomniałem laski. Muszę ją mieć w drodze. – Meriwhen cofnęła się, kiedy założył pętlę.

To cię zdradza, wiesz?

Co?

Pętla. Według mojego ojca żaden z wielkich nie używał uzdy. Mówił, że nawet Creslin używał pętli.

Skąd to wiedział?

Według rodzinnych opowieści, Creslin był kiedyś strażnikiem jakiegoś dalekiego przodka. To dlatego Freidr tak wytrwale czapkuje białym w Jellicu. – Prychnęła. – Dużo dobrego nam z tego przyszło.

Dorrin spojrzał na drzwi stodoły.

Chyba powinniśmy ruszać.

Pochyliła się ku niemu po kolejny pocałunek. Nie odmówił.

Później... – powiedziała w końcu bez tchu.

To obietnica.

Uśmiechnęła się, kiedy otworzył drzwi. Obserwował, jak skręca w lewo na główną drogę w stronę Diev. Zamknął drzwi, poprowadził Meriwhen przez podwórko i poszedł po laskę, na chwilę zostawiając klacz na dworze.

Po powrocie i wetknięciu laski w uchwyt, wsiadł na konia i szarpnął wodze.

Jedziemy. Rylla będzie narzekała, że nie przyjechałem o świcie.

LXXII

Dorrin rozejrzał się po stodole, ale nigdzie nie było widać siwej klaczy Liedral. Szybko rozsiodłał Meriwhen, wyczesał ją i pospieszył do swego pokoju, gdzie odstawił laskę i zmienił koszulę. Popatrzył na plamę, efekt jego usiłowań mieszania miodu i korzeni. Koszula wymagała prania, ale pranie zimą to czarna robota. Z głębokim westchnieniem naciągnął wystrzępioną koszulę, którą nosił w kuźni. Ciągle myślał o fajerwerkach. Czy może dostać kamakorę albo czarny proch? Gdzie będzie go przechowywał? W starej ziemiance na wzgórzu przy domku Rylli?

Vaos podniósł wzrok znad szlifierki.

Dzień dobry, mistrzu Dorrin.

Dzień dobry, Vaos.

Yarrl wstawił z powrotem do pieca żelazny pręt, nad którym pracował, i otarł czoło.

Dobrze, że jesteś wcześniej.

Dorrin położył młot na klepisku obok kowadła.

Dlaczego?

Przejeżdżał tędy handlarz Willum. Ten, który ma sklep.

Yarrl chwycił szczypce i skinął w stronę miechów. Vaos posłuchał wskazówek i zaczął pompować dźwignią miechów.

Gadał o jednej z tych zabawek, które dla niego zrobiłeś – burknął kowal, wyciągając metal z pieca.

Dorrin chwycił młot, podążając za gestami Yarrla, kiedy stary przesuwał metal po kowadle.

...ciemności, dobry... kowal... jak na takiego młodzika...

Żylasty młodzieniec nigdy nie wspominał o swych umiejętnościach wyczuwania poziomu temperatury w piecu czy ładu w żelazie i nie miał takiego zamiaru, zwłaszcza po krótkiej wizycie w Fairhaven.

Kowal rzucił metal z powrotem w rozgrzaną czeluść pieca.

W każdym razie za parę dni rusza do Fenardu... chciał wiedzieć, czy mógłbyś zrobić jeszcze parę... mówił, że zapłaci pół srebrnego za każdą... zwłaszcza gdybyś zrobił małe łódki. Rozumiesz coś z tego?

Ciekawe, że Willum zatrzymał się tu i pytał o zabawki – i oferował więcej pieniędzy. Dorrin nie gwizdnął, ale zacisnął wargi. Niemal automatycznie skinął na miechy, dostrzegłszy, że ogień potrzebuje więcej powietrza. Vaos westchnął i na nowo zaczął pompować.

Podobają mu się moje zabawki. Zrobiłem wóz, wiatrak i tartak. Mógłbym zrobić łódź, ale to trudniejsze, zwłaszcza jeśli ma dobrze pływać.

Żelazną łódź? Choćby tylko częściowo? – Yarrl kaszlnął i przełknął, ocierając czoło wierzchem nagiego przedramienia.

Puste wiadro pływa, prawda? A jest częściowo z żelaza.

Yarrl przeniósł metal na kowadło i Dorrin uniósł młot.

Pół srebrnego za zabawkę? Opuścił młot i uniósł go. Yarrl przesunął stal, a Dorrin uderzał, aż chwycili równy rytm.

Dorrin oglądał się przez ramię co najmniej dwukrotnie, pewien, że ktoś tam jest, ale było ich tylko trzech.

LXXIII

Nie chcę jechać. – Ramiona Liedral oplotły Dorrina.

Nie chcę, żebyś jechała.

Już za długo się zatrzymałam. Potrzebujesz więcej czasu... i ja też.

Dorrin się zastanawiał, gdzie uciekł ten czas. Jej koń – miała innego jucznego konia, kupionego tanio, bo w Spidlarze brakowało teraz paszy – był mocno objuczony, a ona może zabrać się na jeden ze statków Spidlarian, ale tylko jeśli szybko wyjedzie. Wyciągnął dłoń i dotknął jej, nie tylko palcami, ale dotykiem ciemności, czerni, która jest duszą. Stali tak spleceni razem przez jeszcze jedną chwilę, aż w końcu się cofnęła.

Jeszcze długo patrzył na drogę, kiedy konie znikły w porannym świetle. Potem umył się i ogolił w lodowatej wodzie, a po chwili namysłu wyprał też poplamioną koszulę, którą obiecywał sobie wyprać przez niemal ośmiodzień. Powiesił ją w pokoju i wdział lżejszą, a potem włożył kurtkę, wziął laskę i wrócił do stodoły osiodłać Meriwhen.

Przynajmniej będzie wcześnie u Rylli. Prychnął, kiedy zamykał drzwi stodoły i wsiadał na konia. Meriwhen odcięła się parsknięciem.

Wiem, że jest wcześnie. Handlarze wstają nawet jeszcze wcześniej niż uzdrowiciele i kowale.

Pogwizdywał bez żadnej melodii, kiedy kopyta Meriwhen trzeszczały na kruchej nawierzchni. Mimo iż noce były zimne, dnie stawały się na tyle ciepłe, że topiły śnieg i lód. Wiosna będzie mile widziana, ale ile błota wtedy będzie...

Ogarnęła go melancholia i wyprostował się w siodle, bo uczucie było dziwnie odległe, jakby nie jego. Oczy mu zwilgotniały. Z powodu wiatru? Liedral? Jak mógł ją prosić, żeby została? Czy powinien jechać razem z nią? Ale czym zarabiałby na życie? Teraz przynajmniej zarabia pieniądze z dodatkowej pracy w kuźni i z zabawek. Kiedy Willum zjawił się poprzedniego popołudnia, Dorrin pożałował, że nie dokończył więcej niż pół tuzina małych zabawek. Miał tylko jedną łódź, i to nie najlepszą. Ale Willum zatarł ręce i zapłacił bez targów.

Meriwhen zachwiała się lekko, kiedy kopyto pośliznęło się na lodzie. Czy powinien ją podkuć na lód? Jest trochę za późno, ale warto o tym pomyśleć przyszłej jesieni. Zawsze jest jeszcze coś, co powinien zrobić.

Zawrócił Meriwhen z głównej drogi na głębszy, nie ubity śnieg węższej ścieżki. Biały dym oznaczał, że Rylla jak zwykle trzyma ciepły ogień.

Dorrin uwiązał Meriwhen do palika. Dzień będzie ciepły, jak na zimę. Rozpiął kurtkę, kiedy podszedł do drzwi i otworzył je. Pięcioro ludzi stało albo kuliło się w głównej izbie – trzy kobiety, chłopiec i Frisa, która łkała w ramionach Mergi.

Dorrin zdjął kurtkę i powiesił ją na kołku za drzwiami.

Przynajmniej jesteś tu, gdzie twoje miejsce. – Zrzędzenie Rylli nie zdołało ukryć troski w jej głosie. – Krysta ma stan zapalny, Weldrę obsypało czerwonymi krostami, a... może lepiej obejrzyj małą Frisę. Merga mówi. że upadła. – Rylla utkwiła wzrok w Dorrinie. – Ciągle mam trochę brinnu, który mógłby pomóc na to zapalenie.

Masz trochę astry?

Suszonej. Myślisz, żeby je zmieszać?

Z ziołową herbatą. Rebeka mówiła, że to czasami działa.

Ciemności... czemu nie?

Wychudzona matka, z zaczerwienionymi oczami, tuliła Frisę.

Nie może chodzić.

Przyniosłaś ją tutaj? Jak to daleko?

Od farmy Jisle’a. Długie dwa kaye, mistrzu Dorrin.

Dorrin wskazał stołek.

Może usiądziesz przy ogniu, Friso?

Ciche kwilenie odpowiedziało na jego pytanie.

Pamiętasz mojego konia? Jeśli będziesz grzeczna, odwiozę cię do domu.

To nie będzie konieczne, panie – zaprotestowała Merga.

Nie możesz nieść jej z powrotem taki kawał drogi.

Dałam radę przynieść ją tutaj.

Dorrin powstrzymał westchnienie, kiedy Merga posadziła Frisę na stołku. Dziecko skrzywiło się. Młody uzdrowiciel przebiegł czubkami palców po jej karku, pozwalając zmysłom wyszukać zranienie.

Ból i siniaki pokrywały jej plecy i nogi.

Sproszkowana kora wierzby złagodzi ból, a on mógł dodać trochę ładu, ale dziecko miało za mało pożywienia i jeszcze mniej sił.

Przyjrzał się matce. Ciemna plama na policzku wskazywała na ledwo co wygojony siniak, a wyczuwał też inne, gorzej wyleczone. Wstał gwałtownie, wpatrując się w ogień; czuł szalejącą w środku wściekłość.

Muszę ci coś przynieść, Friso – odezwał się w końcu miękko.

Poszedł do kuchni, do szafki obok staroświeckiego paleniska, w którym również się paliło, choć niewiele, wyjął słój z wierzbową korą i odsypał trochę do niedużego kubka. Potem wlał odrobinę ziołowej herbaty i zamieszał lekarstwo.

Wiedział, że smak jest okropny, ale lek złagodzi ból i pomoże zaleczyć siniaki i obolałe stawy. Wetknął do kieszeni kawałek czerstwego chleba, kiedy Rylla nie patrzyła.

...wypij to – rozkazała Rylla starowince o lasce. – Tylko bez wygłupów, Krysto. Po prostu wypij. – Uzdrowicielka zerknęła na Dorrina i odwróciła wzrok.

Dorrin zaniósł kubek Frisie.

Musisz to wypić. Nie smakuje za dobrze, ale sprawi, że poczujesz się lepiej.

Nie chcę.

Dorrin popatrzył na pobite dziecko.

Proszę, dziecinko. – Dotknął palcami jej nadgarstka i próbował przesłać jej poczucie bezpieczeństwa.

Nie...

Spojrzał jej w oczy.

Proszę.

Jeśli będę mogła się przejechać.

Pokiwał głową i przytrzymał kubek.

Wypiła jednym haustem.

Okropne... łeee...

Byłaś grzeczną dziewczynką. – Uścisnął jej rączkę, po czym wstał, spoglądając na matkę dziecka. – Nie może jeszcze chodzić. Zawiozę was obie.

Ale... Gerhalm... – W oczach Mergi widniało absolutne przerażenie.

Zamierzam zobaczyć się z Gerhalmem. – Słowa Dorrina były niczym lód i cały domek ucichł w jednej chwili.

...ciemności... – wyszeptała stara Krysta.

W pokoju panowała cisza jeszcze długo potem, kiedy Dorrin wyniósł Frisę do Meriwhen. Podsadził Mergę, a potem podał jej córkę. Wręczył dziewczynce czerstwy chleb i poprowadził klacz na zachód pod górę.

Do farmy Jisle’a było mniej niż dwa kaye, które obiecywała Merga, i Dorrin ledwo dyszał, kiedy wprowadził konia na podwórze przed stodołą. Trzy jednoizbowe chaty przycupnęły pomiędzy stodołą i czymś, co wyglądało na zagrodę dla ptactwa.

To nasza chata. – Merga wskazała tę najbliżej stodoły, głos jej drżał.

Dorrin postawił Frisę na obłażącej z farby werandzie. Drzwi zrobione był z wypaczonych i popękanych sosnowych desek, z wyraźną szczeliną przy framudze.

Coś ty za jeden? – Przysadzisty mężczyzna wyłonił się ze stodoły i potoczył w stronę całej trójki. Niósł topór.

Dorrin wyjął laskę z uchwytu przy siodle, pozwalając zsiąść Merdze.

Jestem Dorrin. Uzdrowiciel, który próbuje pomóc twojej córce.

Nabijając jej głowę bajkami o koniach. To ty. – Gerhalm ujął topór w dłonie.

Dlaczego je bijesz? – Dorrin starał się, żeby w jego głosie nie zabrzmiał gniew.

Nie biję ich. One po prostu miewają... wypadki. – Głos Gerhalma stał się oślizły

Czerń z wnętrza Dorrina buchnęła naprzód, rzucił laskę i chwycił obiema rękami grubszego mężczyznę, pozwalając czerni przepłynąć przez siebie do osadnika.

Gerhalm usiłował się wyrwać, ale ramiona kowala były jak z czarnej stali.

...ciemności... nie... nie... Nieeee...

Kiedy Dorrin puścił mężczyznę, Gerhalm osunął się na stopień, a topór upadł w brudny śnieg u jego stóp.

Nigdy nie podniesiesz ręki na Mergę ani Frisę. Nigdy!

Merga cofała się przed Dorrinem i swoim mężem, mrużąc oczy przed czernią, która zdawała się otulać uzdrowiciela.

Gerhalm upadł w śnieg, prawie się czołgając.

Nie rób... nie to...

Wstań – rozkazał Dorrin.

Gerhalm cofał się przed uzdrowicielem.

Już nie, mistrzu... już nie.

Frisa siedziała na werandzie, gryząc resztkę chleba. Dorrin odwrócił się do Mergi, która opadła na kolana.

Nie wiedziałam – wyszeptała. – Nigdy bym tego nie zrobiła Gerhalmowi...

Nie zrobiłem mu krzywdy. Tylko już nigdy więcej was nie zbije.

Nie wiedziałam... – Młoda matka nie chciała spojrzeć na Dorrina, kiedy wsiadał na konia.

Pa, koniku! – zawołała Frisa.

Wszyscy chorzy opuścili już domek Rylli, kiedy wrócił. Stara uzdrowicielka potrząsnęła głową.

Ciemności... coś ty zrobił! Rzuciłeś klątwę na Gerhalma?

Raczej nie. – Śmiech Dorrina był wymuszony. – Nie potrafiłbym przekląć duszy. Związałem go ładem. Nie uderzy już w gniewie żadnej z nich.

W dzisiejszych czasach to straszne przekleństwo dla mężczyzny. – Śmiech Rylli był równie szorstki jak jego. – Co zrobisz, kiedy ją porzuci?

Myślisz, że to zrobi?

Nie przez następne parę ośmiodni, ale przed końcem lata. – Oparła się na krześle, sącząc ziołową herbatę.

Nie wiem. – Odetchnął głęboko. – Lepiej pomyślę o sadzeniu przypraw i budowaniu własnego domku. Jeśli ci to nie wadzi.

Nie wadzi. Nikt nie tknie starej uzdrowicielki, jeśli w pobliżu mieszka czarny mistrz.

Nie jestem czarnym mistrzem.

Może jeszcze nie. Chociaż niewiele ci brakuje. – Napiła się z wyszczerbionego kubka. – Równie dobrze możesz wracać do starego Yarrla.

Mogę.

Ciągle myślisz o swojej pani handlarce? – Rylla uśmiechnęła się.

Dorrin pokręcił głową. Takiego zrozumienia nigdy nie będzie miał.

Jazda z powrotem przebiegała w ciszy i słychać było tylko chlupot podków w roztopionym śniegu i lodzie. Kiedy otworzył drzwi stodoły, zobaczył Reisę.

Pomagałem bitemu dziecku. – Wyjął laskę z uchwytu i oparł ją w kącie.

I tak będzie bita. Ten typ nigdy się nie zmienia.

Nie. – W głosie Dorrina nie było żadnych emocji. – Już nigdy jej nie uderzy.

Nie... użyłeś laski?

Nie. Byłem bardziej okrutny. – Dorrin był aż nadto świadom ciemności w swoich oczach, kiedy Reisa się cofnęła. – Związałem go ładem, żeby nigdy już nie uderzył matki ani dziecka.

Ciemności... czasami jesteś przerażający.

Czasami przerażam sam siebie.

Dorrin skończył odpinać popręgi siodła, zdjął je i starannie odwiesił. Zwinął derkę, a potem zdjął pętlę. Meriwhen była z nią znacznie bardziej szczęśliwa i nie potrzebował wędzidła. Wziął zgrzebło i zaczął czesać klacz. Reisa stała i patrzyła. Zilda dzwoniła łańcuchem z drugiego końca stodoły.

Dlaczego pozwoliłeś jej odjechać? – zapytała Reisa, kiedy skończył. – Handlarce?

Ponieważ musiała jechać. Ponieważ nie będę jej zatrzymywał, kiedy potrzebuje przestrzeni. Ponieważ nadal nie jestem pewny.

Jesteś młody. – Zmarszczyła brwi. – Młodzi zawsze robią błędy. Zanim się nauczysz, jesteś już stary, a młodzi cię nie słuchają.

Co próbujesz mi powiedzieć? – zapytał łagodnie Dorrin.

Życie jest krótkie, Dorrin. Za krótkie. – Uniosła okaleczone ramię. – Myślałam, że zawsze będę mogła zmierzyć się z każdym na miecze. Czasami wydaje się to zaledwie wczoraj. Dwadzieścia lat... minęło jak z bata strzelił. Przeważnie były to dobre lata, ale po dobrych przychodzą złe.

Dorrin zamknął drzwi boksu i położył zgrzebło na półce. Meriwhen parsknęła cicho.

Biali magowie są coraz bliżej. Mam nadzieję, że jeszcze ją zobaczysz. Następnym razem nie pozwól jej odjechać, nieważne, co ci powie. – Reisa odkaszlnęła, otarła wilgotne oczy, a potem wzięła zgrzebło. – Trzeba wyczesać gniadego. – Otworzyła drzwi drugiego boksu. – Lepiej idź do kuźni, bo Yarrl zabije się robotą. Jeśli o to chodzi, jesteście ulepieni z tej samej gliny.

Dorrin poszedł powoli przez ubity śnieg do swego pokoju, żeby się przebrać. Czy nie miał racji, pozwalając Liedral odjechać? Ale jak mógł żądać, żeby została. Ledwo może utrzymać sam siebie. Głowa go bolała, kiedy myślał o złocie w kasetce. Nie, to nieprawda. Może utrzymywać tylko siebie, jeśli chce budować machiny.

LXXTV

Cienka smuga dymu ulatywała w przejrzyste, niebieskozielone niebo przed kolumną jeźdźców. Brede skulił się pod kurtką, żeby osłonić uszy przed wiatrem, kiedy oddział z trudem szedł przez kopce ubitego śniegu na drodze do Fenardu.

W przeciwieństwie do Brede’a Kadara miała na głowie wełnianą czapkę. Oboje nosili grube, obszyte baranicą rękawice.

Przeklęty wiatr...

Zawsze coś przeklinasz, Vorban.

Zamknij jadaczkę, Sestal.

Brede i Kadara wymienili spojrzenia i pokręcili głowami.

A niby dlaczego? Za wiele narzekasz. Przynajmniej nam płacą. Chcesz być wieśniakiem? Siedzieć zagrzebany w tym śniegu i czekać, aż wiosna zamieni wszystko w błoto?

Za co płacą... za odmrażanie tyłków przy ściganiu złodziei, którzy nie są złodziejami? Tylko patrzeć, jak będziemy walczyć z żołnierzami Certis. I co wtedy?

Już dobra – warknął dowódca oddziału.

Kadara wpatrywała się w dym.

Założę się, że to następny handlarz.

W powrotnej drodze – dodał Brede.

Skąd możesz wiedzieć? – zapytał Vorban jadący za Brede’em.

Brede odwrócił się w siodle.

W ten sposób dostają swoje towary i pieniądze, a Spidlar nic z tego nie ma. Nie krzywdzi to ich kupców, tylko naszych.

Już dobra – powtórzył dowódca oddziału.

...już dobra... – przedrzeźniał Vorban na tyle cicho, żeby słyszeli to tylko jadący obok.

Jeźdźcy posuwali się mozolnie przez ubity, pokryty cienką warstwą lodu śnieg, który zamarzł, stopił się i znowu zamarzł.

Sprawdźcie broń.

Na wzgórzach na wprost nich płonął ogień, a na wzgórza na wschodzie wjeżdżała kłusem grupka jeźdźców, prowadząc trzy konie i zostawiając za sobą dymiące wozy, Mieli na sobie ciemną purpurę Gallos.

...psiakrew... – wymamrotał Vorban.

Brede i Kadara spojrzeli po sobie bez słowa.

...światło i ciemność... psiakrew... – powtórzył Vorban.

LXXV

Szczupły mężczyzna w bieli spojrzał ponownie na przedmiot na stole, a potem na skrzynkę, z której go wyjął. Cofnął dłonie od ciemności, która otaczała jedno i drugie.

Gdzie to dostałeś, Fydel?

U kupca imieniem Willum. W Fenardzie – odpowiedział brodaty mężczyzna, również w bieli, chociaż on nie nosił ani biało-złotych gwiazd na kołnierzu, ani amuletu na szyi.

Wygląda na coś z Recluce.

Przy pogardzie czarnych do skomplikowanych zabawek? – prychnął flegmatyczny biały mag. – Nie twierdzisz chyba, że ci twardogłowi konserwatyści pozwoliliby na coś takiego, co, Jeslek?

Raczej nie. Ale połączenie naturalnego drewna, czarnego żelaza i ładu... kto jeszcze mógłby to wytworzyć? Czy kupiec powiedział, gdzie to dostał?

Z początku nie chciał. Przycisnąłem go trochę. Spocił się, ale nie powiedział. Zanim mnie zobaczył, mówił ludziom, że to cudowna zabawka, którą przywiózł z daleka. Ktoś zapytał go, czy zrobiły ją te czarne diabły. Roześmiał się tylko i powiedział, że nie pochodzi z aż tak daleka. Dopadłem go później... odpowiedział na parę pytań. Zanim... ach...

Nie użyłeś chyba ognia chaosu, idioto?

Nie jestem aż taki tępy. Normalne tortury działają zupełnie dobrze. Potem wywieźliśmy go na główną drogę i upozorowaliśmy jeszcze jeden rabunek na trakcie. Ludzie z Gallos tak właśnie pomyśleli.

Jesteś straszliwie płodny w iluzje. Czy to rozsądne?

Fydel wzruszył ramionami.

Spalony i splądrowany wóz był realny.

Czego się dowiedziałeś?

Rzemieślnik, który to zrobił, mieszka w Diev. Nazywa się Dorrin. Nikt o nim nie słyszał.

Gdzie jest Diev? To gdzieś w pobliżu Westhorns, prawda?

To niewielki port i górnicze miasteczko na wybrzeżu. Jakieś sto kayów na północny zachód od Spidlarii.

Mogłoby być nawet gorzej – zamyślił się na głos wyższy mag o złotych oczach.

Co? – Wzrok powolnego maga przeniknął ku zabawce na białym dębowym stole.

Hm... więc podnieś ją i potrzymaj.

Wolałbym nie – odezwał się przepraszająco Fydel.

A gdyby to był wiatrak normalnych rozmiarów? Zbudowany w ten sposób?

Nie mogliby przy budowie użyć aż tyle czarnego żelaza. Poza tym po co mieliby to robić?

Fydel. – Głos Jesleka był surowy i drugi mag cofnął się. – Powiedzmy, że to byłby statek albo... cokolwiek. Co byś z nim zrobił?

Zostawiłbym w spokoju... ale oni nie potrafią budować takich statków.

Jeslek pokręcił głową.

Czyżby otaczali mnie idioci? Nie potrafią... nie teraz; Ta zabawka świadczy o tym, że ktoś jednak potrafi. Chcesz, żeby to była Recluce?

Ale to nie jest z Recluce. – Fydel skinął ku zabawce, którą przyniósł w skrzynce, aby uniknąć dotykania jej więcej, niż to było konieczne. – Jeden rzemieślnik to nie cały naród.

Spójrz na to – warknął Jeslek. – Porządna stolarka albo jakiś inny rodzaj pracy w drewnie, wykute czarne żelazo i nasycenie niewielką ilością ładu. To oznacza kowala, stolarza albo zabawkarza i uzdrowiciela... albo kogoś, kto para się tym wszystkim naraz. Jeśli ten Dorrin jest... Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

Więc... robienie zabawek... co w tym niebezpiecznego?

Nic. Dopóki pozostanie przy robieniu zabawek. I dopóki Recluce nie wpadnie na ten sam pomysł. – Jeslek ponownie przyjrzał się zabawce, obchodząc okrągły stół.

Brodaty mag cofnął się, a jego tunika otarła się o białą kamienną ścianę.

Może jest z Recluce. Prawdopodobnie wygnali go za robienie takich rzeczy.

Zawsze nie będą tacy głupi – odparował Jeslek.

Ciągle jeszcze żyją legendami o Creslinie.

Miejmy tylko nadzieję, że nadal będą nimi żyli. – Jeslek odwrócił się do drugiego maga. – Roześlij wiadomość do wszystkich strażników drogowych i inspekcji... i nikogo więcej... wiesz, o co mi chodzi. Jeśli znajdziesz coś o tym Dorrinie, chcę to wiedzieć. Rozumiesz?

Fydel skinął głową.

Zatrzymam tę, na ciemność, przeklętą rzecz... na razie. – Jeslek spojrzał w stronę drzwi i drugi mag pochylił głowę.

Dobrego dnia, Wysoki Magu.

Po wyjściu Fydela Jeslek zadumał się nad zabawką, myśląc o młodym kowalu, który ją wykuł. Czy wiedział o mocy, jaką posiadał? Najwyraźniej nie. Jak wszyscy czarni widział tylko część rzeczywistości.

Mag uśmiechnął się, słysząc ciche pukanie do drzwi.

Wejdź, Anyu.

Rudowłosa czarodziejka wśliznęła się do Środka, zasuwając za sobą rygiel.

Nie musisz ich zamykać. Kto by nam przeszkodził?

Wolę odosobnienie. – Uśmiechnęła się z przesadną skromnością.

Jeslek zerknął w stronę okna i ciemności na zewnątrz rozświetlonej lekko bielą samego Fairhaven.

Twoje działania przeciwko Spidlarowi nieoczekiwanie okazują się korzystne.

Masz na myśli tę sprawę ze wzrastającą energią chaosu? Oczywiście. – Jeslek roześmiał się, ale śmiech nie znalazł odbicia w jego oczach.

To skutkuje. Spidlar potrzebuje do przetrwania więcej ładu, a ty tworzysz w Gallos i Kyphros więcej chaosu.

Być może. – Skinął na zabawkę na stole. – Co o tym myślisz?

Anya nie wyciągnęła ręki, żeby jej dotknąć.

O czym?

O tej zabawce. Śmiało. Podnieś ją.

Czy to żart? – Rudowłosa czarodziejka roześmiała się niepewnie, ale nie dotknęła zabawki.

Widzę, że Fydel już ci o tym powiedział.

A jeśli tak?

Och, Anyu. – Ze smutkiem pokręcił głową. – Musimy zmiażdżyć Spidlar, zanim ten zabawkarz zrobi coś wiekszego. A ty intrygujesz i martwisz się, kto mógłby zostać moim przyszłym następcą i jak wykorzystać swoje ciało, żeby go kontrolować.

Jesteś niemożliwy.

Nie. Jestem tylko realistą. Powolnym, ale nie zupełnie głupim.

Nie zupełnie. – Anya usadowiła się na krześle obok butelki wina. – Czy masz coś przeciwko, żebym nalała wina?

Ależ proszę.

Nie wyglądasz na straszliwie zaniepokojonego.

A niby dlaczego miałbym się niepokoić? Biel to biel. Żmija to żmija. Moje zapatrywania cię nie odmienia i jesteś taka ładna. Więc dlaczego miałbym nie przyjąć tego, co oferujesz? Nie jesteś dla mnie prawdziwym zagrożeniem. Dla Sterola i Fydela tak.

Wydajesz się raczej pewny siebie. – Napełniła dwa puchary.

W tych sprawach jestem raczej tępy. Wiesz o tym. Ale to nieważne. O tym również wiesz, choć jestem pewien, że nie powiedziałaś o tym Sterolowi. On też wie, choć ci nie powiedział. Oboje czekacie, aż przeliczę się z siłami. W ciężkich czasach, jak wiesz, robi to każdy Wysoki Mag. Mam nadzieję być pierwszym, który tego nie uczyni. Pewnie założyłaś, że jestem taki sam jak wszyscy.

Anya napiła się wina.

To... raczej... zdumiewające.

Wcale nie. – Jeslek stanął za nią i wsunął dłoń pod kołnierz, gładząc skórę na ramionach. – Wcale nie.

LXXVI

Z czarnego nieba tuż przed świtem padał deszcz niczym stalowe gwoździe wbijane w rozmokły śnieg – śnieg, który ośmiodzień wcześniej sięgał na polach do pasa, a na podwórku kuźni ubił się zaledwie do wysokości kolan. Dorrin wbiegł na ganek, otrzepał z butów mokry śnieg i błoto, po czym omiótł je szczotką. Wreszcie wytarł je w wycieraczkę, zanim wszedł do kuchni. Cieplejsza niż wilgotny chłód na zewnątrz, kuchnia mimo to była chłodna i mroczna, oświetlona pojedynczą lampą ustawioną na stole.

Yarrl siedział u końca stołu, a przed nim leżały dwie kromki chleba, każda z plastrem sera.

Straszna chlapa.

W zeszłym roku tak nie było, prawda?

Było, akurat zanim przyjechałeś, Widziałem tylko jedną wiosnę bez takiej chlapy. Nie chcę już widzieć następnej. Susza była taka, że pozdychała połowa zwierząt. – Kowal żuł ser i chleb, zaciskając lewą dłoń na kubku chłodnego jabłecznika.

Dorrin ukroił sobie chleba i sera i zajrzał do szafki po suche owoce.

Są jakieś owoce?

Nie ma. Przeklęci biali magowie.

Jeśli to ma być przekleństwo, to szkoda twojego czasu. Już dawno temu zostali przeklęci przez znacznie lepszych ludzi, a tylko Creslin potrafił im dopiec. – Reisa, w grubym swetrze i wypchanych spodniach, weszła do kuchni. – Są suszone owoce. Liedral zostawiła nam nieduży koszyk. Gruszki wymieszane z czymś jeszcze. Nie otwierałam go.

Kobieto, skoro ich nie otworzyłaś, to tak jakby ich nie było – burczał Yarrl z ustami pełnymi chleba z serem.

Nieprawda. – Reisa wsunęła do zimnego pieca wióry, zapaliła za pomocą krzesiwa ogarek świecy, a potem wióry. Poczekała, aż się zajmą, i dodała szufelkę węgla. – Zrobię chleb na obiad. Na kolację będzie jeszcze ciepły.

To doprawdy pociecha.

Dorrin wlał do kubka chłodny jabłecznik.

Nie można się kłócić z kobietami, Dorrin. Nie odpowiadają na zadane pytania, za to odpowiadają na te, których nigdy nie zadałeś.

Nie można się kłócić z mężczyznami, Dorrin – odcięła się Reisa. – Nie słuchają, co mówisz, za to słyszą to, co chcą usłyszeć.

Domyślam się, że oznacza to, iż nie możecie się kłócić – wtrąciła Petra od drzwi. Spojrzała na pół bochenka chleba na desce, po czym wzięła nóż i ukroiła dwie kromki, pierwszą podając matce.

Dziękuję. – Reisa wzięła chleb, ciągle wpatrując się w szeroki piec.

Gorsze od białych magów... na wszystko mają odpowiedź i są sprytniejsze.

Dorrin siedział na rogu stołu.

Brede i Kadara mówią, że złodzieje jeżdżą na koniach, które noszą podkowy Gallos, te z tymi śmiesznym zagięciami po bokach klinów.

Jeśli kliny są zagięte, to nie są właściwe kliny.

Ojcze – warknęła Petra – przestań być uciążliwy.

To nie brzmi dobrze. – Reisa podniosła wzrok znad miski, do której odmierzała mąkę. – Och, Petra, będę dzisiaj potrzebowała mleka trochę wcześniej.

Leje jak z cebra. – Petra spojrzała na mroczny świt i ścianę wody, po czym zamknęła drzwi.

Mimo to potrzeba mi mleka. – Reisa chrząknęła. – Niedługo prefekt będzie twierdził, że pastwiska nad Elpartą należą do Gallos.

Nigdy nie należały – prychnęła Petra.

Potrzebujemy gwoździ, parę niedużych beczek. o. płaskich pokrywach, wysokich i niskich. Werthen zawsze chce beczkę, jak tylko błoto przyschnie. – Yarrl uśmiechnął się szeroko. – Nie lubi Antry ani Henstaala.

Dorrin jęknął. Nienawidził robić gwoździ, mimo iż wzór był łatwy.

Prawdziwy kowal krzywi się na gwoździe, ale robi je dobrze. Ciemności, dlatego właśnie kowale mają czeladników... żeby robili gwoździe, przetapiali resztki na pręty i sztaby. – Yarrl wstał i osuszył kubek z resztek jabłecznika. – Ruszajmy. Gdzie jest ten leniwy gałgan? – Udawał, że nie zauważył, kiedy Vaos wśliznął się do kuchni.

Petra ukroiła mu kawałek chleba i podała ser. Potem ściągnęła z kołka przy drzwiach wystrzępiony ceratowy płaszcz.

Gdzie jest ten leniwy gałgan? – zapytał Yarrl, ciągle ignorując Vaosa.

Pewnie bawi się z Zildą – odpowiedział Dorrin, mrugając do chłopca.

Lepiej niech się z nią nie bawi. To ona.

Ojcze...

Vaos wypił jednym haustem jabłecznik, który podała mu Reisa. Reisa zerknęła na Dorrina i pokręciła głową. Oboje wiedzieli, że dla Yarrla praca jest przed polityką, a gadaniem o polityce nie robi się gwoździ i nie piecze chleba ani nie wydoi krowy.

Dorrin przełknął resztę szybkiego śniadania i ruszył do kuźni.

LXXVII

W podłużnym pokoju baraku płonął nieduży ogień, a wokół paleniska siedziało na stołkach kilku żołnierzy. Inni leżeli na siennikach z dala od ścian, przez które przeciąg niósł chłód zimnego deszczu i topniejącego śniegu.

Brede i Kadara siedzieli w połowie drogi pomiędzy ogniem a małym zamkniętym pokojem, w którym dowódca jednostki miał spotkanie z dowódcą oddziału. Za zniszczonymi drzwiami z czerwonego dębu toczyła się rozmowa, dyskusja na tyle głośna, żeby ci na zewnątrz wiedzieli, iż dowódcy się kłócą, ale wystarczająco wytłumiona, żeby nie mogli rozszyfrować treści.

Ktoś jest nieszczęśliwy. – Kadara oparła się o ramię Brede’a.

Bardzo nieszczęśliwy. – Dotknął jej dłoni. – Cieszę się, że nie jesteśmy na tej chlapie.

Ja też. – Uścisnęła jego rękę w odpowiedzi. – Ale niedługo będziemy.

Dziękuję, że mi o tym przypomniałaś, najdroższa.

Drzwi się otworzyły.

Brede?

Brede wstał.

Tak, panie?

Dowódca chce zamienić z tobą słowo.

Brede uniósł brwi, wzruszył ramionami, po czym ruszył w stronę niedużego pokoju. Pozostali żołnierze odwrócili wzrok, kiedy wysoki jasnowłosy mężczyzna przeciskał się między siennikami. Dębowe drzwi zamknęły się z głośnym stukiem.

Żołnierzu Brede, to jest dowódca Byskin.

Tak, panie. – Brede skłonił głowę w geście szacunku, stojąc pewnie przed stołem. Spojrzał prosto na dowódcę, żołnierza w średnim wieku, ciągle w dobrej formie, choć trochę przysadzistego. Dowódca była na wpół łysy, a reszta krótko przyciętych włosów była brązowo-srebrna.

Czy to prawda, że pochodzisz z Recluce? – zapytał Byskin.

Tak, panie.

Co by się stało, gdyby schwytali cię biali magowie?

Wątpię, żeby tak się stało, panie. Prawdopodobnie nie chcieliby mieć więźnia z Recluce.

Mówisz, że na miejscu dokonaliby egzekucji?

Gdyby mogli, panie.

Czy byłbyś zainteresowany awansem na dowódcę nowego oddziału?

To brzmi interesująco, ale czy nie zechcielibyście, panie, objaśnić mi tego trochę lepiej?

Jesteś ostrożny, co? – Byskin roześmiał się.

...i och, jaki grzeczny... – do pokoju wsączył się szept.

Byskin spojrzał na trzech innych dowódców oddziałów i w pokoju zapadła absolutna cisza.

Jak mówiłem, postanowiłem, że musimy zrobić coś innego, aby powstrzymać napady na naszych kupców. Po ostatnim napadzie, w którym został zabity bardzo znany kupiec, Rada wyznaczyła większe sumy na zaciągnięcie kilku dodatkowych żołnierzy i utworzenie nowego oddziału. Oddział ten będzie działał niezależnie, prawie, jeśli zechcesz, wyczekując w pobliżu miejsc, gdzie zdarzają się napady...

Brede pokiwał głową.

Biorąc pod uwagę twoją przeszłość...

Pytacie, czy poprowadzę ten oddział?

Tak, Brede. O to właśnie pytam. Otrzymasz taki sam żołd jak pozostali dowódcy oddziałów plus dodatek za ryzyko, jeśli będziesz w polu. Och... i jeśli się zgodzisz, twoim adiutantem będzie żołnierz Kadara.

Brede uśmiechnął się uprzejmie.

Rozumiem.

Byskin zmarszczył brwi.

Chcesz tę robotę?

Komu podlegam?

Byskin uśmiechnął się chłodno.

Mnie, dowódco oddziału Brede. Za wszystkie działania odpowiadasz przede mną.

Kiedy zaczynamy?

W ciągu paru dni dostaniesz pierwszych rekrutów. Będziesz miał dwa ośmiodnie na wyszkolenie ich.

Brede słuchał, kiedy Byskin opisywał jego nowe obowiązki.

...niekoniecznie brać więźniów, poza niezwykłymi okolicznościami... trzy ośmiodnie w polu, jeden z powrotem... główny nacisk na bezpieczeństwo kupców Rady...

Kiedy Brede wyszedł z pokoju, miał złote insygnia na kołnierzu. W baraku zapadła cisza. Usiadł na stołku obok Kadary.

Dziewczyna poruszyła się na sienniku milcząco, kiedy Brede wyjaśniał, co się stało. Oboje nie zważali na dużą przestrzeń wokół siebie, którą utworzyła reszta żołnierzy.

...to raczej paskudna robota.

Dlaczego się zgodziłeś?

Pomyślałem, że alternatywa może być gorsza. Żaden z dowódców szwadronu nie lubi mieć nas w oddziale. Myślę również, że my możemy być inni. Jestem coraz bardziej zmęczony wypadami po martwe ciała i splądrowane wozy.

Nie wspomniałeś o czymś jeszcze.

Nie sądziłem, że muszę. – Wzruszył ramionami. – Zanim to się nie rozstrzygnie, nie znajdziemy statku do domu.

Moglibyśmy tego lata przekroczyć Westhorns.

Nie lubię uciekać.

Czasami to bezpieczniejsze.

Brede pokręcił głową.

Dostaniesz tylko strzałą albo mieczem w plecy.

Jeśli myślisz, że to najlepsze...

Nie „najlepsze”. Sama wiesz. Co innego możemy zrobić?

Nie wiem. Zazdroszczę Dorrinowi. On przynajmniej nie musi wyjeżdżać i przez cały czas walczyć o życie.

Będzie musiał. – Głos Brede’a był miękki, niemal smutny. – Będzie musiał.

LXXVIII

Skąd to masz?

Od jednego z naszych kupców w Spidlarze – odrzekł brodaty Fydel.

Nie wygląda jak...

To nie oryginał. Skopiowałem go, a potem wysłałem dalej.

To był dobry pomysł. – Jeslek zerknął na kopie na białym pergaminie Fairhaven.

Liedral.

Twój list dotarł i to bez wielkiego opóźnienia, normalną drogą. Muszę przeprosić za to spóźnianie się z odpowiedzią, ale kiepski ze mnie pisarz.

Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że moje małe modele mają w ogóle jakiś zbyt, poza tym jednym kupcem. Może powinienem się zająć wyrobem zabawek. To może być trudniejsze od kowalstwa, a może się bardziej opłacać. Choć może i nie, jeśli się nad tym lepiej zastanowić. Zima była tu chłodna i nie bardzo szczęśliwa.

Pracuję również jako uzdrowiciel i czasami to smutne. Chłód jest najbardziej surowy dla dzieci i starców. Gdy jest zima, kiedy atakuje gorączka, starsi często szybciej umierają. Czasami udawało mi się uratować młodszych, ale było ich zbyt wielu, żeby uratować wszystkich. Rylla, uzdrowicielka, która mnie uczy, mówi, że nie mogę uzdrawiać tylko potrzebujących, bo uzdrowiciel bez pieniędzy szybko sam będzie potrzebował uzdrowiciela. Woda jest generalnie lepsza niż w zimie, wyjąwszy miasta, ale ludzie nadal myślą, że jestem dziwny, kiedy każę im gotować ją przed piciem. Większość wypiłaby raczej piwo albo wino, ale kto z biedoty może sobie na nie pozwolić?

Kadara i Brede spędzają teraz dużo czasu na drogach. Nawet w zimie nie ustały napady i grabieże. Nie wydaje się to naturalne, biorąc pod uwagę nieprzejezdność wszystkich dróg poza głównymi, które są wyjeżdżone przez kupców. Trudno nawet spotkać suszone owoce, a dostaw korzeni prawie nie ma. Być może zapewni to więcej dochodów późnym latem, jeśli dotrzesz do Spidlaru statkiem.

Wydaje mi się, że znam cię o wiele dłużej niż od tych dwóch krótkich spotkań i naprawdę mam nadzieję, że nie minie dużo czasu, jak handel sprowadzi cię z powrotem.

Dorrin

Zakładam, że śledzisz tę przesyłkę, aby dopaść adresata?

Już wiemy. To handlarka imieniem Liedral...

To oczywiste.

...która pracuje w Jellicu. Generalnie uchodzi za mężczyznę, ale nie płaci Fairhaven. Korzysta z bocznych dróg. Ponieważ wiedzie się jej gorzej, nikt nie zwraca na nią większej uwagi. Również dlatego, że pochodzi ze starej rodziny w Jellicu. Jej brat jest zaangażowany w miejscową politykę.

Jak bardzo?

Jest na liście płac Sterola, jak sądzę.

Och... więc nasz dobry przyjaciel Sterol nadal ciągnie swoją szpiegowską siatkę?

Fydel uniósł brwi.

A spodziewałeś się czegoś innego?

Właściwie nie. – Jeslek uśmiechnął się szeroko.

Chcesz, żeby wydarzył się jakiś wypadek?

Jeszcze nie. Muszę się nad tym zastanowić. – Jeslek spojrzał na lustro na stole, a potem szybko za okna, na deszcz.

Czy to wszystko?

Jeslek skinął głową, ale nie odwrócił się, kiedy Fydel wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Potem spojrzał w lustro i skoncentrował się. Pojawił się obraz Dorrina. Tym razem kowal pracował nad czymś niedużym i czarnym. Nagle Dorrin uniósł wzrok i jego wzrok zdawał się napotkać wzrok Jesleka, zanim obraz przesłoniła mgła.

Hmm. Czarny kowal jest coraz silniejszy dużo silniejszy. Mimo to jest młody i związany z kobietą. Jeslek przemierzał długimi krokami pokój w wieży.

Jest też problem z Fydelem. Opóźnienie w oddaniu listu o niemal trzy miesiące – to trochę za wiele, niemal zniewaga. Jeslek roześmiał się, myśląc o bliskim ukończeniu statków.

LXXIX

Dorrin zmagał się z trójkątnym kawałkiem ziemi, powoli orząc gliniastą glebę, aby poszerzyć ogródek Rylli o miejsce na zimochrzan i ziemniaki. Ogrodnictwo było nawet cięższe od pracy w kuźni, albo takie się wydawało, ale być może z powodu wszystkich małych owadów, które zdawały się go prześladować.

Odgonił końską muchę, nie chcąc marnować czasu ani energii na ochronne zaklęcia. Otarł czoło i zmarszczył nos, czując nawóz, który musiał jeszcze rozrzucić. Mimo iż z pewnością popyt na przyprawy rósł, ciągle zapominał, że nawet najwspanialsze pomysły wymagają pracy.

Odetchnął głęboko i zaczął drugą bruzdę. W połowie rzędu ponownie otarł czoło, odganiając inne owady. Zerknął w stronę kopca nad stawem, mierząc go w myślach. Jeśli... Pokręcił głową. Już zmierzał ku następnemu projektowi. Nie położył nawet kamiennych fundamentów pod domek i kuźnię, a już planuje doprowadzenie wody rurami.

Znowu zajął się orką, myśląc tęsknie o pełnej kłębów pary kuźni i młotach, a nawet robieniu gwoździ. Roześmiał się.

Do południa ukończył to, co zamierzał. Jutro będzie sadził nasiona i sadzonki. Rylla może podlewać.

To nie ogród, to pole. Pewnie spodziewasz się, że będę podlewała i pełła? – Głos Rylli był burkliwy, ale oczy jej lśniły.

Tylko raz na jakiś czas. Będziemy potrzebowali wszystkiego.

Mamy więcej przypraw niż... – Odkaszlnęła. – Potrafisz sprzedać je wszystkie?

Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby, ale założę się, że sprzedamy. W końcu nawet ziemniaki.

Dowiedziałeś się tego od swojej przyjaciółki z mieczem?

Zrobili Brede’a dowódcą oddziału i dodali kolejny oddział.

Ach... Rada nigdy nie była znana z hojności ani łaskawa dla kogoś naznaczonego czernią.

Dorrin pomyślał, że potrzeba... czegoś... żeby powstrzymać białych.

Masz trochę saletry?

Nie, jeśli ci w głowie czarny proch. Poza tym, dobry biały wyczułby go z daleka.

Myślę o czymś innym.

Nie chcę, żeby spłonął mi dom, Dorrin.

Wykorzystam tę starą ziemiankę.

Przyniosę ci trochę soku z krasnokrzewu. – Rylla poszła powoli w stronę domku.

Dorrin miał nadzieję, że jej milczenie oznacza zgodę. Czy porywa się na zbyt wiele? Prawdopodobnie, ale czas się kurczy. Coś się dzieje, coś jeszcze poza próbami białych magów doprowadzenia do bankructwa kupców ze Spidlaru czy nawet przejęciem samego Spidlaru. Biali nie są wcale tacy dobrzy w bitwach, a jednak są w stanie kontrolować cały wschodni Candar. Czy osiągnęli to wszystko przewrotami? Dzięki chciwości? Przekupstwem?

Pomyślał o samym Fairhaven i roześmiał się, dostrzegając ironię. Utrzymywali swój stan posiadania, bo zapewnili zasadniczo bardziej uładzony rząd niż poprzedni, a sami naprawdę nie rządzili. Pozwalali rządzić starym książętom, hrabiom, wicehrabiom i prefektom, zostawiając jedynie w każdej z prowincji białego maga. Kręcąc głową, zawrócił i poszedł za Ryllą.

LXXX

Dorrin prowadził Meriwhen po bruku mokrym od deszczu, mijając Czerwonego Lwa i Kufel. Żebraczka z dzieckiem siedziała na pokruszonym kamieniu, który stanowił część już nie istniejącego budynku.

Miedziaka, panie? Choćby pół pensa dla wdowy i dziecka?

Dorrin wiedział, że nie jest miłosierny, ale skomlenie kobiety działało mu na nerwy, a nigdy nie widział, żeby robiła coś poza żebraniem. Zignorował jej krzyki i pojechał w stronę sklepu.

Budynek wyglądał jakoś inaczej. Przyjrzał się skrzyżowanym świecom na znaku i zdał sobie sprawę, że nie ma nad nimi imienia. Wszedł do sklepu, niosąc obie sakwy i laskę.

Brzuchaty piec, niepotrzebny teraz, kiedy minęły chłody dalej stał na samym środku, a dębowa lada, jak dawniej biegła wzdłuż prawej ściany pokoju. Wieszaki wciąż zagradzały drogę na zaplecze, a za ladą ciągle stał Roald.

Tak, panie? – zapytał Roald, czujnie spoglądając na laskę.

Zmieniło się tu... – zauważył od niechcenia Dorrin.

Nie za wiele, panie. Syn pana Willuma i wdowa zatrzymali mnie, żebym nadal prowadził interes i wyszkolił młodego Halvora.

Nie słyszałem szczegółów.

Zbóje drogowi, panie. Strażnicy znaleźli ciało, ale towary i pieniądze przepadły. -– Roald spojrzał na sakwy Dorrina. – To wy robicie te wyszukane zabawki?

Dorrin pokiwał głową.

Pan Willum darzył je pewnymi względami.

Może moglibyśmy wziąć jedną albo dwie, panie Dor...

Dorrin.

Dziękuję, panie. Może wzięlibyśmy jedną lub dwie, ale skoro musimy powierzać teraz wyjazdy innym...

Rozumiem. – Dorrin wyjął zestaw mniejszych zabawek. – Przypuszczam, że mniejsze będą bardziej odpowiednie.

Ja też tak myślę. Może ta łódka i młyn? Za, powiedzmy, pół srebrnego?

Dorrin uśmiechnął się uprzejmie.

Nawet w najgorszych czasach pan Willum płacił prawie cztery za jedną.

Ach... ale teraz nie możemy tyle dać. Najwięcej, ile mogę zaproponować, panie Dorrin, to pół srebrnego i pensa.

Dorrin wyczuwał strach i troskę Roalda i pokiwał głową.

Czasy wszędzie są trudne. Sześć.

Roald uśmiechnął się, tyle z ulgi, ile z zadowolenia.

Chwileczkę, panie.

Dorrin pakował resztę zabawek, zostawiając na ladzie młyn i łódkę.

Proszę.

Dziękuję. Może potrzeba wam czegoś ze stali?

Roald zawahał się, po czym pokręcił głową.

Nic na myśl mi nie przychodzi.

Dziękuję.

Wychodząc, zastanawiał się nad zachowaniem Roalda. Sprzedawca okazywał zbyt wielki szacunek prostemu zabawkarzowi czy kowalowi, nie tyle zainteresowany targiem, ile pozbyciem się Dorrina ze sklepu. Roald potrzebował stalowych przedmiotów, ale nie chciał ich brać od Dorrina. Czy martwił go Dorrin, czy coś innego? Jakakolwiek była przyczyna, najwyraźniej będzie musiał znaleźć inne sposoby sprzedaży zabawek i różnych przedmiotów albo sprzedawać je komuś innemu. A może Jasolt albo Fyntal? A może powinien porozmawiać z Hastenem z cechu?

Dorrin wetknął laskę w uchwyt przy siodle i wskoczywszy na konia, zawrócił Meriwhen w stronę portu i niedużego, podobnego do szopy budynku, w którym mieścił się cech. Barierka przed budynkiem była wolna, a wiatr od portu naniósł na nią warstwę lodu, jakby zima na wodzie trwała dłużej niż na lądzie.

Z laską w ręku, Dorrin wszedł przez otwarte sosnowe drzwi, szukając Hastena w dość mrocznym podłużnym pokoju.

Kogo szukasz? – Hasten podniósł wzrok znad jakiegoś rejestru.

Jestem Dorrin, Hastenie, jeśli sobie przypominasz...

Och... ten rzemieślnik. – Siwowłosy mężczyzna usiadł z powrotem na krześle. – Usiądź. Nie miej mi za złe, ale moje stare kości nie doszły do siebie po zimie.

Dorrin usiadł, zastanawiając się, czy Hasten jest tym samym człowiekiem, który ostatnim razem, kiedy przyszedł przystąpić do cechu, był taki bojaźliwy.

Co mogę dla ciebie zrobić?

Zastanawiałem się, czy nie masz może jakichś pomysłów...

Pomysłów? Oczywiście, mam pomysły, ale te darmowe są zwykle nic nie warte. – Starszy człowiek zachichotał.

...kto jeszcze oprócz Willuma handluje takimi nowinkami, jak moje zabawki.

Ach, tak, biedny Willum. Fyntal mówił mu, że to zły pomysł jechać lądem do Fenardu, choć inaczej i tak nie można. Ha... ha... Handlarze zabawkami? Hmm...? Robisz te skomplikowane. Nie wiem na pewno, ale ten młody Jasolt wozi drogie towary do Suthyi. I Vyrnil, ma sklep za trzecim nabrzeżem, robi interesy z Hamorianami. Mają dużo takich ciekawostek. Może jeszcze ten stary... Risten... ma nieduży sklepik koło Jasolta. – Hasten wzruszył ramionami. – Na twoim miejscu tam właśnie bym zaczął.

Gdzie jest Jasolt?

Och... jest teraz na morzu, jak mi wiadomo, ale jego sklep jest na tej krótkiej ulicy – nazywa go Gruszka – za magazynem Willuma. Czy to prawda, że jego sprzedawca Roald prowadzi sklep?

O ile mi wiadomo. – Dorrin poruszył się na twardym krześle.

Okropna pomyłka, jakby mnie kto pytał. Żadnego wyczucia interesu. Dobry do sprzedawania miastowym, ale nie, co ile warte.

Dorrin uniósł się powoli.

Dziękuję za radę.

Nie ma za co. Nie ma za co. Nie obrazicie się, jeśli was nie odprowadzę, mistrzu Dorrin?

Nie, na ciemności.

Nie zapominaj, że twoja roczna opłata musi być dokonana przed połową lata.

Nie zapomnę. – Dorrin ruszył z powrotem w miły chłód portowej bryzy. Nawet nikły odór zepsutych ryb był lepszy od duchoty biura cechu.

Umocował laskę na swoim miejscu i pojechał na koniec trzeciego nabrzeża. Bez większych trudności odnalazł znak Vyrnila. Nie było na nim rysunku, tylko imię, co wskazywało na lepszą klientelę.

Dorrin wszedł do niedużego budynku. W każdej ze stojących po obu stronach otwartych skrzyń były inne towary, a wszystkie schludnie ułożone. Wokół biurka na środku ustawiono krzesła. Jakiś człowiek podniósł się i wyszedł Dorrinowi na spotkanie.

Hm... ciemna laska, brązowe odzienie, rude włosy, i do tego młodszy niż przeciętny handlarz... ty pewnie jesteś Dorrin, co? – zapytał mężczyzna o białych włosach, z opaloną, ale pomarszczoną twarzą. Miał na sobie spłowiała niebieską koszulę i równie wypłowiałe spodnie. Buty były z ciemnej wypolerowanej skóry.

A... tak. Skąd wiedzieliście?

Fyntal opisywał cię na zimowym spotkaniu Rady. Mówił, że jesteś niebezpieczny, ale w zasadzie zgodny z ładem. Potem Willum powiedział mi, że robisz pomysłowe zabawki. Willum nie żyje, a Roald nie rusza w trasę. Jasolt jest w morzu. Więc – wzruszył ramionami – zgadłem. To robi na ludziach wrażenie. Co mogę dla ciebie zrobić?

Kupić trochę zabawek – zaproponował Dorrin, odpowiadając w taki sam bezpośredni sposób, w jaki handlarz zaczął rozmowę.

Generalnie z przyjemnością. Ale w praktyce wszystko zależy od zabawek i ceny. – Handlarz wskazał nieduży stół za biurkiem.

Dorrin wyłożył zabawki.

Vyrnil przyglądał się każdej po kolei, powoli, sprawdzając każdą, obchodząc stół dokoła i patrząc, jakby nie mógł ustać w miejscu.

Robiłeś te przekładnie od matrycy, a nie wycinałeś, prawda?

Przy zabawkach nie robi to chyba wielkiej różnicy.

Prawdopodobnie nie. Poza tym kto mógłby sobie pozwolić na wycinanie przekładni do małych zabawek? Matryca to dobry pomysł. – Odłożył łódkę. – Ta podoba mi się najbardziej, ale w Hamorze i Nordli sprzedadzą się wszystkie. Nie będę szukał wykrętów, jak Willum. Cztery pensy za każdą, czyli w zaokrągleniu prawie pół srebrnego.

Dorrin wyłożył dziesięć pozostałych zabawek.

To byłoby cztery i pół. Powiedzmy pięć, jeśli następnym razem ja pierwszy zobaczę cały zestaw.

Dorrin przyjrzał się handlarzowi.

Skąd wiedziałem? Mam chłopaka, który obserwuje konkurencję. Roald jest dość bystry, żeby kupić niektóre, ale nie zaryzykuje. I nikt nie robi nieparzystej liczby takich samych rzeczy, zwłaszcza ktoś tak uładzony jak ty.

Dorrin pokręcił głową i roześmiał się.

Obawiam się, że utarliście mi nosa, panie.

Vyrnil odpowiedział śmiechem.

Nie. Ty mi go utarłeś. To ja kupuję.

Dorrin wzruszył ramionami, choć Vyrnil odliczał pięć srebrnych.

Proszę, Dorrin. Prawdopodobnie nie wezmę więcej przed połową lata. Mam nadzieję, że wtedy cię zobaczę. – Odprowadził Dorrina do drzwi i patrzył, kiedy młodszy mężczyzna wsiadał na konia.

Dorrin zawracał Meriwhen z powrotem do Yarrla, rozmyślając, kim był Vyrnil. Tylko nadzwyczaj bystrym handlarzem? Czy kimś więcej? Z pewnością nie czuć w nim było chaosu, a jego budynek był uładzony, nawet jeśli on sam był przytłaczający.

Zapach deszczu był coraz intensywniejszy, kiedy Meriwhen niosła go obok Kufla i do górnego Diev.

LXXXI

Kusznicy! Już! – Głos Brede’a grzmiał na wzgórzach.

Nulta, Westun i Clyda podnieśli się zza niskiego muru i wypuścili strzały, po kolei, a nie jednocześnie. Jedna strzała brzęknęła o kamienny mur przy pierwszym wozie. Druga prześliznęła się przez fioletową wczesną koniczynę na górskich równinach. Stado czarnopyskich owiec w oddali pasło się dalej.

Zasadzka! To zasadzka!

Jeden z purpurowo odzianych żołnierzy chwycił się za ramię. Drugi spojrzał w stronę kamiennego muru.

...gdzie te bękarty?

Handlarz, który osłaniał się laska przed szablą, wykorzystał zamieszanie i z miażdżącą siłą uderzył innego jeźdźca. Gallianin ogarnął spojrzeniem handlarza i łuczników i ciął wściekle, po czym przynaglił konia do biegu drogą do Gallos. Jeden z jeźdźców trzymał się za pierś i stoczył z konia, ale noga utkwiła mu w strzemieniu i powlókł się za zwierzęciem.

...wschód! Z powrotem drogą.

Na koń! – Głos Brede’a był cichy, ale odpowiedziano mu natychmiast i oddział Spidlarian czekał na nadejście jeźdźców.

Kopyta dudniły na mokrej glinie, kiedy Gallianie mknęli drogą, byle dalej od kuszników i ich strzał.

Teraz!

Miecz Brede’a był jak błyskawica – dwóch Gallian upadło, zanim dojrzeli jasnowłosego olbrzyma.

...gnojki...

...aeiii...

Kadara cięła oboma mieczami po ramionach i szyjach, podążając śladem Brede’a. Ten odwrócił się i zaczął cofać pośród jeźdźców Gallos, powalając jednego, a potem drugiego. Ósemka pozostałych czyniła mniejsze spustoszenie, tnąc może jeszcze czterech innych.

Jeden tylko jeździec przedarł się przez bijatykę i ruszył pod górę. Kadara zawróciła klacz, pochylając się nisko w siodle. Mężczyzna obejrzał się, zobaczył pościg i spiął konia.

Kadara uśmiechnęła się, ale pozwoliła klaczy biec spokojnie. Jeszcze jeden kay i znalazła się o kilka rodów od uciekającego konia. Gallianin odwrócił się w siodle, zobaczył kobietę i wyszczerzył zęby w uśmiechu, unosząc szablę.

Uśmiech zniknął mu z twarzy, kiedy Kadara rzuciła wodze i uniosła ostro zakończony krótki miecz Westwind, po czym cisnęła nim w plecy jeźdźca. Odparowała słabą paradę szabli dłuższym mieczem i ciosem od spodu poderżnęła mu gardło.

Kiedy jeździec opadł na siodło, a jego koń zwolnił, Kadara chwyciła wodze, zwolniła i oczyściła broń, po czym poprowadziła konia z martwym Gallianinem na grzbiecie z powrotem do reszty oddziału.

Zbliżając się do miejsca potyczki, usłyszała odgłos łopat. Handlarz oczywiście odjechał, spiesząc z powrotem do Elparty – rozumiał teraz niebezpieczeństwo próby dotarcia do Gallos, przynajmniej dziś.

Za jakiś ośmiodzień spróbują innej drogi... idioci – mruknęła Kadara.

...kocica dopadła jeszcze jednego...

...nie chciałbym mieć w niej wroga...

Ściągnęła wodze przy drugiej wojowniczce. Jyrin kopał grób. Kadara zepchnęła martwego jeźdźca z konia, zręcznie odbierając mu jakieś dwa srebrne w różnych monetach, nóż, dwa pierścionki, wisiorek oraz szablę razem z pochwą.

Chcesz odpocząć, a ja zacznę z tym?

Jyrin wręczył Kadarze łopatę.

Czuj się jak u siebie.

Kadara przebiła się przez torf i odrzuciła go na bok, a potem zaczęła przekopywać się przez wilgotną, gliniastą glebę. Nie zatrzymała się, kiedy Brede ściągnął wodze i zmierzył wzrokiem dwa częściowo wykopane groby.

Pamiętaj. Spróbuj nie zostawiać zbyt wiele śladów. – Podjechał do następnej grupy.

Nie wiem, czy to wielka różnica – stwierdził Jyrin. – Co o tym myślisz?

Kadara odpędziła muchę.

Chyba chodzi o to, żeby ci Gallianie znikli. Jak byś się czuł, gdyby cały oddział po prostu znikł?

Nie wiem, czyby mi się to podobało. Dlatego goniłaś tego ostatniego?

Tak. – Kadara nie przestawała kopać.

Dziwiłem się, po co te łopaty. – Jyrin omiótł wzrokiem dwa ciała i jasnowłosego dowódcę doglądającego następnych grobów. – Wy dwoje jesteście przerażający... naprawdę przerażający.

Kadara otarła pot z czoła, pragnąc, aby ustał letni żar, i zaczęła pogłębiać anonimowy grób.

LXXXII

Dorrin przyglądał się trzem kopczykom i porównał je z czwartym, wypełnionym ciemnoszarymi granulkami, pozwalając zmysłom otaczać jeden po drugim.

W końcu zrozumiał... dosyć. Ostrożnie odłożył żółty proszek do jednego słoika, biały do drugiego, a węgiel drzewny do pojemnika. Szary proszek odniósł do baryłki w rogu, odsunął okutą stalą drewnianą pokrywę i ostrożnie wsypał proszek z powrotem. Kiedy wychodził, mocno trzymał zniszczone drzwi, zamykając je przed wiatrem, który zapowiadał burzę.

Jego ostrożność – zajmował się prochem jedynie podczas burzy – być może była przesadna, ale pamiętał uczucie, że ktoś go obserwuje, i lekcje ojca o tym, jak burze zakłócają ekranowanie białych magów.

Pochylając się przed nadchodzącą wichurą, szedł pod górę od starej ziemianki, pozostałości po stojącym tu niegdyś domu, minął drzewa, a właściwie jeszcze niedojrzałe dęby, i wrócił do domku Rylli. Zerknął w stronę drugiego pagórka przy strumieniu, gdzie zbuduje, jeśli da radę, własny domek. On i Liedral będą musieli gdzieś mieszkać i pracować.

Przystanął przy powiększonym ogrodzie, kiedy zaczęły spadać ciężkie krople, pochylił się i pieszczotliwym gestem przebiegł palcami niebiesko zielone kiełki zimochrzanu i blady, niemal biały brinn. Jeśli nadal będą się dobrze rozwijać, Vyrnil, Liedral albo ktoś inny będą mieli dość do sprzedaży. Pobiegł do domu, kiedy ze wzgórz opadła ściana deszczu. Zatrzymał się, żeby odwiązać Meriwhen, i poprowadził ją pod szeroki okap domku.

Rylla mieszała zioła, kiedy wszedł do głównej izby.

Burza zaraz uderzy.

Tak jak i demon – mruknęła uzdrowicielka.

Ja czy burza?

Och, burze z piorunami podobne są do białych magów. Pełne błyskawic i deszczu. Kiedy odchodzą, po prostu odchodzą. Ty, Dorrin... – Pokręciła głową. – Ty jesteś jak głęboka rzeka... spokojna na powierzchni, taka, jaką rybacy kochają, szanują i jakiej się boją.

Ja?

Ty. Stara baba nie wie, co tam robisz ze swoimi zabawkami, ale zmienisz świat, jeśli biali pierwsi cię nie dopadną.

Wierzysz w to i pozwalasz mi tu zostać?

Ten stary świat potrzebuje zmiany, dziecko. Co mam do stracenia? – Trzymała w dłoniach tłuczek i ubijała w głębokim moździerzu. – Nie wiem, czy podoba mi się sposób, w jaki to zrobiłeś, ale powstrzymałeś Gerhalma od zabicia Mergi i dziecka. Te sadzonki w ogrodzie już są wyższe niż wszystkie, które zasadziłam, będą późnym latem.

Mogę coś zrobić?

Za chwilę. – Wysypała mieszankę suchych, pokruszonych liści do małego glinianego słoja i zakorkowała go. Potem wytarła do czysta moździerz. – Możesz utłuc trochę pieprzu.

Tylko pieprz?

Pytałeś, czy możesz pomóc.

Dorrin wziął moździerz.

Rylla podała mu miskę ziaren pieprzu.

Tylko szczyptę do zupy. Zawsze jest chłodno po górskiej burzy, a te stare kości marzną.

Wcale nie jesteś taka stara.

Wszyscy uzdrowiciele są starzy. Nawet ty. I zacznij już tłuc ten pieprz.

Kiedy przeszła najgorsza burza, Dorrin wyprowadził Meriwhen, zadowolony, że nie pogryzła krzaków – choć i tak nie lubiła krzewów bzu – i wytarł siodło do sucha. Naprawdę będzie potrzebował niedużej stajni przy planowanym domku. Za każdym razem, kiedy coś planował, coś się komplikowało. Ale może takie właśnie jest życie.

Słońce lśniło na jego mokrej koszuli, gdy wjechał na podwórze za kuźnią. Pomachał Petrze, która czyściła zagrodę Zildy. Odwzajemniła się szybkim machnięciem ręki.

Kiedy skończył pospieszne wyczesywanie Meriwhen i zamknął boks, do stodoły weszła Reisa.

Handlarz, ten chudy z Diev, przejeżdżał tu rankiem i zostawił to dla ciebie. – Podała Dorrinowi zwinięty pergamin. – Wyglądało, jakby mu ulżyło, kiedy powiedziałam, że cię nie ma. Odjechał w pośpiechu.

Dorrin zmarszczył brwi, spoglądając na pieczęć i dotykając zmysłami wosku. Zarówno ślad chaosu wokół pieczęci, jak i sam wosk mówiły, że list został otwarty i ponownie zapieczętowany.

No i dobrze.

Nie lubisz go?

Coś mnie tu niepokoi. – Dorrin zwlekał z odpowiedzią, starając się nie ujawniać niepokoju, jaki powodował unik.

To więcej niż coś.

Dorrin wolał wzruszyć ramionami, niż powiedzieć więcej o Jarnishu.

Muszę przebrać się w ubranie robocze.

Założę się, że najpierw przeczytasz list. – Reisa wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

Dorrin zaczerwienił się.

Ciągle zakochany?

Rumieniec nie zniknął, nawet gdy szedł do swego pokoju. W pokoju, przy rozsuniętych zasłonach i otwartym oknie, było i tak duszno, kiedy złamał pieczęć i zaczął czytać.

Dorrin.

Powrót do Jellica zabrał dużo czasu, bo kapitan statku nie chciał ryzykować Tyrlhavven i nie mógł pozwolić sobie na opłaty Lydiaru. Wylądowaliśmy w końcu w Pyrdyi, smutnym porcie, jeśli tak go można nazwać. Pojechałam na moich podjezdkach do Renklaaru i zabrałam się barką do Hydolaru. Zajęło to dwa ośmiodnie pod prąd, ale musiałam oszczędzać konie na górzystą drogę do domu.

Sprzedałam twoje zabawki w Hydolarze, ale zatrzymam pieniądze, dopóki ktoś zaufany nie będzie jechał w twoje strony. Mam nadzieję, że dostaniesz ten list, ale skoro nie mogę mieć pewności, nie wysyłam wraz nim pieniędzy.

W magazynie zastałam bałagan. Freidr był zły, bo mnie nie było, a wicehrabia nalegał na inspekcje wszystkich handlujących. Przypuszczalnie powodem była kradzież jakichś towarów należących do białych magów. Oczywiście nikt nigdy nie powiedział dokładnie, co to za towary. Inspekcja była tak drobiazgowa, że wielu rzeczy, które były tam, kiedy wyjeżdżałam, nigdzie nie można znaleźć.

Kiedy przyjechałam do domu, wiosna prawie się skończyła, a letni upał już zaczynał dawać się we znaki. Być może da się trochę zarobić na trasie do Sligo, na północny wschód od Tyrhavven. Nie mogę wyjechać zbyt szybko, ponieważ magazyn wymaga więcej pracy.

Ja też za tobą tęsknię. Brakuje mi twego śmiechu, nawet śniegu na twarzy i rozmów na chłodzie. Czasami myślę, że powinnam była zostać, ale jak byśmy się utrzymali? Jestem zubożałą handlarką, a ty kowalem na dorobku. Jak zdołał utrzymać się Freidr? Ale tęsknię za tobą, kochany.

Liedral

Dorrin zagryzł wargi. W liście nie było nic niezwykłego ani dziwnego. Dlaczego biały mag. miałby interesować się listem dwojga kochanków? I jaki biały mag? Ten, który przyglądał się im wszystkim na drodze z Fairhaven, pozwolił im odejść. Czy Freidr powiązany jest z białymi? Brat Liedral z pewnością sam nie jest biały. O tym Dorrin by wiedział przy pierwszym spotkaniu.

Złożył list i schował go do drewnianej skrzynki. Tęsknił za Liedral, a złamana pieczęć na liście nie dawała mu spokoju.

Ściągnął brązową koszulę i włożył prawie złachmanioną, której używał w kuźni. Gwoździe... prawdopodobnie będzie robił gwoździe albo coś równie inspirującego.

LXXXIII

Kadara odegnała brzęczącą muchę, Brede pociągnął solidny łyk zimnego soku z krasnokrzewu.

Jak go chłodzisz?

W studni – odpowiedziała Petra. – Dorrin mówi, że woda idzie z Westhorns.

Kadara odgoniła natrętną muchę, patrząc w stronę koziej zagrody.

To ta, którą uratowałeś?

Zilda? Ten biały postrach? – Dorrin roześmiał się. – Przegryzie wszystko, więc teraz spędza więcej czasu w zagrodzie.

Zwłaszcza kiedy ma towarzystwo. – Reisa wyniosła krzesło z kuchni i ustawiła w rogu, najbliżej drzwi kuźni.

Dorrin spojrzał na długie cienie i czerwonawy poblask światła rzucanego przez słońce. Poprawił się na stołku, zadowolony, że siedzi.

Kolacja była dobra. Dziękujemy – odezwała się Kadara.

Bardzo dobra – dodał Brede. – Zwłaszcza sos.

Za to musicie podziękować Dorrinowi. Zeszłego roku zajął się przyprawami i.. mogliśmy ususzyć wszystko, od pieprzu po gorczycę i szałwię. W tym roku – machnęła w stronę plamy zieleni za studnią – jest jeszcze lepiej. Ciemność wie, jak znajduje na to czas.

Jak idzie w waszym oddziale? – zapytał pospiesznie Dorrin.

Na razie dobrze – powiedziała Kadara. – Ale najpóźniej na początku następnego roku wszystko się zmieni.

Może – wtrącił Brede.

Może, do licha! Był taki dobry, że mogliśmy wyciąć w pień... złodziei napadających naszych kupców.

Dorrin potarł podbródek lewą dłonią, w prawej ciągle trzymając kubek wypełniony do połowy sokiem z krasnokrzewu.

Jeśli udało się wam powstrzymać ich w Spidlarze, czy nie poczekają po prostu, aż handlarze dotrą do Gallos albo do Certis?

Kadara starała się nie patrzeć na Brede’a.

Domyślam się, że biali magowie mają swoje sposoby – Brede wzruszył ramionami..

Poza tym – ciągnęła Kadara – mogą się dogadać z rozbójnikami, żeby obrabowywali tylko kupców ze Spidlaru.

Tego bym nie oczekiwała – odezwała się z kąta Reisa. – Chociaż zgadzam się z Brede’em. Biali znajdą jakiś sposób. Zawsze znajdują.

A przy okazji, Dorrin – zapytała Kadara – co u Liedral? Udało ci się unikać odpowiedzi na moje pytania przez większość popołudnia i wieczoru. Przyjechała późną zimą, a ty w ogóle o tym nie wspomniałeś.

Ma się dobrze, sądząc po ostatnim liście.

To nie wszystko... – Kadara pokręciła głową. – Podróżowała przez zimnicę, żeby tu dotrzeć, a ty tylko myślisz, że ma się dobrze?

Kadara... – odezwał się Brede.

Nie, w porządku. Martwię się, ale niewiele mogę zrobić. Prawdopodobnie nie powinienem pozwolić jej odjechać... ale nie myślałem...

Och... teraz się wydało. Naprawdę przyznajesz, że obchodzi cię ta kobieta?

Dorrin popatrzył na stodołę, zastanawiając się, czy Kadara zapomniała, przez ile lat o nią zabiegał. Czy może to jej sposób wyrażenia ulgi, że znalazł kogoś, kto go kocha?

Powinnaś ich widzieć – potwierdziła Petra.

Ejże, Petra. Obserwowali razem z nami nocne fajerwerki Rady na śniegu.

Tam, gdzie stali, śnieg się topił.

Dorrin miał nadzieję, że zapadający półmrok ukryje jego rumieniec.

W Jellicu chyba nie powinno jej nic grozić? – zapytał Brede.

Jej brat jest w jakiś sposób powiązany z białymi i wie, że jesteśmy z Recluce. Ich magazyn został gruntownie przeszukany i niektóre rzeczy zginęły.

Nie sądzisz, że jej brat mógłby...

Nie. Ale... – Jak mógł wyjaśnić odczucie, że ktoś obserwuje go z daleka? Albo że ktoś złamał pieczęć listu? Czy ogólny niepokój, który nie dawał mu spokoju i zmuszał do wysiłku, któremu jego ciało nie mogło podołać?

Nie wiesz, co zrobili biali – wtrąciła Reisa.

Zaczynamy rozumieć – odrzekła oschle Kadara. – Ale dlaczego mieliby się interesować Dorrinem?

Nie wiem. – Dorrin wpatrywał się niewidzącym wzrokiem na południe, na zbocza wzgórz prowadzących do domku Rylli. – Może się nie interesują.

Chyba naprawdę w to nie wierzysz, co? – odezwał się Yarrl. Po tej uwadze rozmowa urwała się na chwilę.

Dlaczego tak mówisz, papo?

Ten człowiek wkłada ład w każdą swoją robotę, nawet zimne żelazo. Biali, zdaje się, nie lubią tego rodzaju ładu. Rzeczy po prostu układają się na swoim miejscu wokół młodego Dorrina. Gdybym to ja był biały, byłbym bardzo zainteresowany tym, co robi.

Ja też – pisnął Vaos ze schodów; żuł resztkę chleba.

Jeszcze jesz, skrzacie? – zapytała Petra.

Vaos skinął głową i odgryzł następny kawałek.

To chyba... ma sens – powiedział w zamyśleniu Brede. Mimo to myśli Dorrina zajmowała dojmująca tęsknota.

Czego dokonał poza uzdrawianiem ludzi, wyhodowaniem kilku przypraw oraz robieniem nasyconych ładem modeli i zabawek? Brede zabił więcej niż kilku pachołków chaosu. Dorrin nie zrobił niczego,. takiego. Patrzył na południe na ostatnie ślady światła na Westhorns. W końcu co jeszcze mógł powiedzieć?

LXXXIV

Szary kamień był ciężki... za ciężki. Dorrin podniósł młot i wbił rurę w przestrzeń między kamieniami. Wsypał do niej proszek. Zatkał otwór pokrywką, odpalił lont – i skoczył w dół, za gnijące pnie drzew.

Gruchnęło.

Dorrin wspiął się pod górę i obejrzał dziurę, która będzie jego piwnicą. Pokręcił głową i ułożył następną drewnianą rurę. Przy odrobinie szczęścia przed końcem lata będzie miał ułożone fundamenty. Ponownie zapalił lont.

Tym razem rezultat był lepszy i powoli zaczął wygarniać łopatą glinę, ziemię i pokruszoną skałę. Mimo to zrewidował swoje plany. Piwnica będzie mniejsza, dużo mniejsza, niż zaplanował. Otarł czoło i przystanął, spoglądając w górę, w stronę domku uzdrowicielki.

Rylla szła przez trawę, niosąc dzban soku z krasnokrzewu i wystrzępiony ręcznik. Dorrin skorzystał najpierw z ręcznika.

Jest łatwiejszy sposób, Dorrin. I miałbyś więcej czasu na uzdrawianie.

O?

Akurat teraz niektórzy farmerzy i pomocnicy mają wolne przez parę ośmiodni. Niewiele to, ale zawsze coś. Mógłbyś zapłacić im za wykopanie reszty.

Dorrin zmarszczył brwi.

He?

Pół miedziaka za dzień na głowę.

Uzdrowicielka miała rację; nie mógł robić wszystkiego.

Powinien zapytać, ale trudno mu było prosić innych.

Piwnicę do mojego domu wykopali w dwa dni. Twoja byłaby większa, to prawda, ale mają już od czego zacząć.

Jak mam to zrobić?

Uśmiechnęła się.

Ustaw paliki na rogach i wbij pręt, żeby wiedzieli, jaka głęboka ma być dziura. Porozmawiam z Asavahem. Był mężem mojej siostry

Dorrin napił się soku. Nawet nie wiedział, że uzdrowicielka miała siostrę.

Masz jakichś siostrzeńców albo siostrzenice?

Siostrzeńca, Rolta. Jest żeglarzem, bosmanem, na największym statku pana Gylerta.

Dorrin przełknął resztę soku i wskazał na ogród.

Skoro rozwiązałaś problem, wrócę do przypraw, zwłaszcza zimochrzanu. Można gdzieś dostać drobny piasek? Myślę, że ziemia jest zbyt gliniasta.

Asavah może mieć trochę. – Rylla poszła za Dorrinem po zboczu.

Parę miedziaków za wóz?

Może nie będzie aż tyle. – Uzdrowicielka uśmiechnęła się. – Piasek, nawet z czystej rzeki, jest za darmo. Kosztują tylko ludzie i wozy. Możemy dostać piasek z górnego dopływu, który wpada do Weyel. Nie martw się, młodzieńcze. Starą uzdrowicielkę stać na piasek. Kto wie? Może nawet dam radę rozsypać go w ogrodzie razem z tobą.

Dorrin otworzył drzwi domku.

I znowu traktuje mnie jak delikatną damę, a nie starą babę.

Jesteś bardziej damą niż większość tych, które roszczą sobie prawo do tego tytułu.

Jeszcze zawrócisz mi w głowie, młody łobuzie. Domyślam się, że te miłe słówka oznaczają, iż ruszasz do kuźni? Cały ranek nie uzdrawiałeś.

Dorrin zaczerwienił się.

No... no... nawet nie pozwolisz mi przyjąć komplementu? Wstydź się! – Rylla uśmiechnęła się szeroko. – Wynocha.

A co z babcią Clarabur?

Obejdzie się bez twojej ładnej buzi. Poza tym chce tylko powiedzieć wszystkim, jak kiepsko z jej zdrowiem. Będzie to robiła przez następne dziesięć lat, a daleko jej do śmierci.

Dorrin skłonił głowę przed wyższą logiką Rylli.

A zatem do zobaczenia jutro.

Sprawdzę, czy Asavah może przywieźć piasek i przyprowadzić tych silnych ludzi, żeby wykopali twoją dziurę. Ty tylko przynieś miedziaki i żebyś nie zapomniał.

Dorrin ciągle kręcił głową, jadąc z powrotem do Yarrla. Kiedy przyjechał, zobaczył, że Reisa zagoniła Vaosa do pielenia ogrodu.

Mistrzu Dorrin, mistrzu Dorrin, będziecie mnie potrzebowali w kuźni, prawda? – Głos chłopca był niemal błagalny. Ubłocone dłonie złożył jak do modlitwy.

Yarrl postanowił dostarczyć robotę Froosowi – zauważyła Reisa.

Domyślam się, że Froos nie spieszy się z odebraniem zamówienia.

Ani z zapłatą – odezwała się Petra ze stodoły.

Powiedział, że będziesz wiedział, co robić.

Uprząż dla Honsarda i Bequy, a ta stara beczka...

Dla Milsty – dokończyła Reisa.

Mistrzu Dorrin? – zapytał Vaos.

Muszę wyczesać Meriwhen. To chwilę potrwa. Możesz to skończyć.

Tak, panie.

Reisa uśmiechnęła się szeroko zza pleców Vaosa.

Tylko dokończ tę grządkę, młodzieńcze, a potem możesz się umyć.

Dorrin zsiadł z konia i wprowadził Meriwhen do stodoły, ciągle uśmiechając się na myśl o Vaosie pracującym w ogrodzie.

Jesteś podły. – Petra oparła się o stojak na siano.

Dlaczego?

Bo skoro ty nigdy nie bawiłeś się jako chłopiec, myślisz, że nikt nie powinien. – Uśmiechała się, ale słowa były surowe.

Bawiłem się – zaprotestował Dorrin, ściągając z Meriwhen siodło.

W co?

Och, obserwowałem Hegla albo matkę, a czasami próbowałem budować łódki i puszczałem je na wietrze.

Kim był Hegl?

Ojcem Kadary. Był kowalem. Czasami bawiłem się z Kadarą.

Akurat. Pewnie spędzałeś więcej czasu, obserwując jej ojca.

Dorrin przystanął.

Tak myślałam. – Petra odłożyła widły i poszła na pole, gdzie uwiązano krowy.

Dorrin wyjął zgrzebło i zamyślił się. Czy kiedykolwiek naprawdę się bawił – wyjąwszy czas, kiedy Liedral przyjechała go odwiedzić? Czy dlatego za nią tęsknił? To jedyny powód? Nie... na pewno nie jedyny Zaczął czesać klacz. Ciągle miał dużo do zrobienia, a musiał iść do kuźni.

Już przebrany, zobaczył w kuźni złamany dyszel wozu i starą uprząż, którą zostawił Yarrl, a nawet nóż do garbowania, którego będzie potrzebował. Vaos niemal biegiem wpadł do kuźni. Ręce miał wciąż mokre.

W dużym zbiorniku jest za mało wody, Vaos – powiedział Dorrin. – Będziemy potrzebowali ze dwa wiadra wody. Ale najpierw przywieź jeszcze jedną taczkę węgla. Yarrl musiał wyjechać jeszcze przed południem.

Tak, mistrzu Dorrin, wyjechał.

Nie jestem mistrzem, hultaju. Jestem czeladnikiem, a pochlebstwa nie uratują cię przed przyniesieniem węgla i napełnieniem zbiornika.

Dorrian najpierw przygotował sobie pracę, rozłożył narzędzia, których będzie potrzebował, a kiedy Vaos przyniósł węgiel, na nowo rozpalił ogień w piecu.

Zanim przyniesiesz wodę, pompuj, dopóki nie będzie białe.

Vaos ponuro pokiwał głową.

O co chodzi?

O moją mamę. Mówi, że złapie Zerto na męża. On jest bosmanem na „Dorabeau” starego Fyntala. Jeśli złapie...

I tak przeważnie śpisz tutaj.

Nie chodzi o mnie. To Rek. To mój braciszek. Ma dziesięć lat.

Dorrin czekał.

Nie weźmie mnie ani jego. Mówi, że tata nas z nią zostawił i ma dosyć. Ja jestem urządzony, ale Rek...

W czym problem?

Jest kulawy. Nie może biegać. Nie może pracować w stajni ani biegać na posyłki.

Czy może stać i nosić?

Tak, panie. Jest silniejszy ode mnie.

Dorrin zrozumiał, że Vaos go podszedł.

Zajmę się tym.

Naprawdę?

Przecież powiedziałem. Ale decyzja należy do Yarrla, sam rozumiesz, i jeśli piśniesz słowo, nawet nie spróbuję.

Tak, panie.

Przynieś wodę.

Tak, panie.

Dorrin sprawdził temperaturę pieca, ujął szczypce i położył płaskie żelazo na cegłach. Zimnym dłutem odciął stare nity i usunął połamane kawałki, sprawdzając stal. W końcu pokiwał głową. Szczypce można zespawać, ale będzie potrzebował nowej podkładki. Zmarszczył brwi i przeszedł wzdłuż stosu odpadów, aż do różnych części wozów i sań oraz desek. Niejasno sobie przypominał, że jest tu gdzieś kwadratowa dębowa klamra, która po skróceniu będzie pasowała.

Ścisnął klamrę w imadle, raz jeszcze zmierzył oryginał i skrócił ją piłką, po czym opiłował tarnikiem i wygładził. Odkręcił imadło, wyjął klamrę i raz jeszcze sprawdził złamane szczypce, kiwając głową. W końcu, za pomocą korby z wiertłem, wywiercił otwory na nity.

Teraz przyszła kolej na zgrzewanie. Najpierw wziął wąską sztabę i rozgrzał ją, spłaszczając uderzeniami młota na kowadle, aż zrobiła się tak cienka, że mógł ją założyć wokół złamanych szczypiec. Wsunął spłaszczony metal do pieca, rozgrzał szczypce niemal do białości, a potem wyjął z pieca i używając młota, zrobił zakładki na brzegach, gdzie owinie pasek metalu. Następnie kilkoma uderzeniami odciął rączkę. Włożył szczypce z powrotem do pieca, aż i one, i pas metalu rozgrzały się do białości. Wyjął obie części i szybko zbił je młotem, kilka razy uderzając lekko z boku. Położył zgrzane szczypce na cegłach do wystygnięcia, zanim ostatecznie nada im kształt.

Gdy żelazo stygło, nabierając wiśniowej barwy, Dorrin wyklepał kawałek stali do wielkości nitów, wyciął je rozgrzaną śrubą, włożył na powrót do pieca i wrócił do szczypiec, które wygładził pilnikiem. Otarł czoło, zanurzył klamrę szczypiec w zbiorniku z wodą i położył na kowadle. Rozgrzał pierwszy nit i przewiercił nim klamrę, aż spłaszczył się na okrągłej matrycy. Czterema szybkimi uderzeniami młotka o cienkim końcu wykończył główkę pierwszego nitu, trzymając nieruchomo żelazo. Wyjął z pieca drugi nit i wsunął go na miejsce. Szybkie uderzenie spłaszczyło nit o matrycę i Dorrin uderzył z kolei od góry, a potem od spodu. W końcu odłożył młotek i szczypce, zaniósł ciężkie żelazo do kąta z ukończoną pracą i wrócił z ciężką skórzaną uprzężą. Zapinka łańcucha i dwa rożki u chomąta wymagały wymiany, a to oznaczało również powtórne nitowanie uprzęży.

Starym dłutem wyciął stare nity i wymierzył je, żeby dobrać odpowiedni pręt. Odłożył metal na bok i wziął większy kawałek, który będzie musiał wykuć na rożki chomąta. Według Yarrla, unoszące cały ciężar rożki uprzęży wozu powinny być za każdym razem wykute od nowa. Może dlatego, pomyślał Dorrin, robota Yarrla była bardziej trwała od Henstaala.

Jesteście prawie tak szybcy jak Yarrl. – Twarz Vaosa płonęła, a pot ściekał mu z włosów.

Zrób sobie przerwę i przynieś trochę wody – polecił Dorrin.

Dziękuję, panie. – Vaos nie wybiegł z kuźni, ale wyszedł na dość chłodne podwórko.

Dorrin spojrzał na plecy chłopca, zastanawiając się, dlaczego w ogóle zgodził się zobaczyć młodszego brata Vaosa. Jeśli Rek umie pracować przy miechach, może zapłaci za część jego utrzymania. Dorrin odwrócił się do następnej uprzęży.

LXXXV

Kiedy ostatnia belka opadła na miejsce, Dorrin uśmiechnął się szeroko.

Coś taki zadowolony? – zapytał Pergun. – To tylko szkielet niedużej stajni. – Wskazał na większe fundamenty niecałe pięćdziesiąt cubitów dalej, ułożone ze starannie związanych zaprawą kamieni. – Nadal nie powiedziałeś mi, jak zamierzasz postawić na tym szkielet domu.

Tak samo jak zrobiliśmy ten. – Za Dorrinem stała prostokątna rama, która miała służyć jako drzwi do stryszku na siano sprasowane w bele.

Hę?

Zobacz. Dlatego właśnie buduję modele. Wymyślasz wszystko w małej skali, a potem robisz większe. Ten dźwig będzie działał. Potrafię to zrobić. Oszczędzam w ten sposób pieniądze, więc mogę zatrudnić innych do robienia rzeczy, które zabierają czas... albo płacić za drewno horrendalne ceny Hemmila.

Po co ci w ogóle mały budynek?

Dla koni.

Ale ten jest wystarczająco duży.

Nie na dom i niewielką kuźnię i jeszcze mały magazyn. Kuźnia nie ma fundamentów. Jest na drugim końcu, ta oczyszczona część.

Pergun splunął za stajnię.

Chcesz zarobić swoje miedziaki? Bierz młotek. Musimy to ustawić i zrobić strop, zanim ustawimy więźby dachu.

Pergun podniósł młotek.

I po to spędzam tu wolny dzień?

Masz szczęście, że masz wolne dnie.

Czy wszyscy z Recluce pracują tak jak ty?

Nie... tylko ci, których wyrzucili.

Wiesz... wszyscy żołnierze boją się śmiertelnie twoich przyjaciół.

Dorrin otworzył niedużą beczułkę gwoździ.

Proszę. Dlaczego?

Dobre gwoździe. Sam je zrobiłeś? – Pergun zgarnął garść do szmacianej sakiewki u pasa.

Dorrin pokiwał głową.

Vorban powiedział mi, że ta kocica przebiła mieczem zbója na wylot.

Na wylot? – Dorrin położył deskę na miejscu i trzema szybkimi uderzeniami przybił wierzch. – Nawet w wypadku Kadary trudno w to uwierzyć.

Spoglądał przez ramię, kiedy to mówił. Chociaż i tak pójdą za tym wielkoludem. Vorban mówi, że on wie, co robi. Większość oficerów tego nie wie. – Pergun pracował po drugiej stronie ramy drzwi, układając świerkowe deski z dala od Dorrina.

Przed południem szkielet niedużej stajni był ukończony i Dorrin zaprzągł Meriwhen do dźwigni, unosząc połączone wcześniej wiązania dachu.

...tak... trochę niżej... – Pergun otarł czoło. – Jak wymyśliłeś te podpórki?

Wydawały się logiczne. – Dorrin odpiął skórzany pas i przetoczył dźwig na drugi koniec budynku.

Nigdy nie widziałem takiej szybkiej budowy. – Pergun przeszedł po podłodze, omijając kwadratowy otwór. – Lepiej zrób tu drabinę.

Dobry pomysł. Muszę też wydzielić jeden boks. Ale najpierw dach. – Dorrin wziął pas i owinął następną więźbę.

Pierwszy człowiek, jakiego znam, który buduje stajnię dla swego konia, zanim położy dach nad własną głową.

W ten sposób jest prościej. Poza tym widzę, że będę potrzebował innych podpórek, cięższych, na główny budynek.

Pergun pokręcił głową i czekał, aż więźba uniesie się ku niemu.

Gdybym zaprojektował tu jakieś klamry – mówił Dorrin półgłosem – mógłbym to zrobić sam.

Na światło! Nie lubisz łudzi? Wszystko robisz sam i robisz to lepiej.

Jasne, że lubię ludzi. Ale nie stać mnie, żeby wszystkim płacić.

Otóż to.

Idzie.

Dorrin przynaglił Meriwhen i więźba podjechała w górę do Perguna, który naprowadził ją na podpórki. Następne były krzyżowe belki, które pasowały do rowków w wiązaniach, a potem szczytowe deski na dach.

Było późne popołudnie, kiedy Pergun wyjeżdżał pożyczonym wozem za szkielet stajni i fandamenty głównego budynku.

Czy ty kiedyś przestajesz pracować, Dorrin?

Jest sporo do zrobienia – odrzekł Dorrin ze szczytu stajni, gdzie instalował kątowniki. – Tak jak ty, nie mogę brać często wolnego.

Będziesz tu do zachodu słońca.

Pewnie dopóki nie skończę dachu. Resztę będę robił po kawałku, dopóki nie skończę domu i kuźni.

Kiedy to będzie?

Za co najmniej kilka ośmiodni. Chociaż chcę je postawić przed żniwami. Rylla mówi, że wtedy jest mało roboty i za niewielkie pieniądze mogę dostać pomocników.

Stolarz obejrzał szczyt wzgórza.

Za parę lat będą cię mieli w Radzie.

Nie mnie.

Zarabiasz i nie masz wielkiego wyboru. – Pergun szarpnął. lejce. – Nie daj się tu złapać po zmroku.

Postaram się. – Dorrin zmarszczył brwi na ostatnią uwagę Perguna. Czy zarabianie ogranicza wybór? Jak bardzo? Dalej wbijał kątowniki.

LXXXVI

Staje się całkowicie nie do zniesienia. – Anya pociągnęła solidny łyk wina.

Staje się? – Palce Sterola dotknęły krawędzi zwierciadła.

W porządku. Zawsze był arogancki. Tyle że teraz bardziej mi to przeszkadza. – Anya dokończyła wino jednym haustem. – Puszy się swoją mocą. Mówi, że sam jeden pokona Axalt. Ale nie przed wiosną.

Sterol zdusił uśmiech.

Myślisz, że potrafi?

Ponownie napełniła kielich.

Oczywiście. Czy jest na tyle mądry, to inna sprawa.

Sterol podszedł do stołu i napełnił własny kielich.

Domyślam się, że nadal ukrywa przed tobą swoje plany.

Jeśli jakieś ma.

Jawny sarkazm nie jest w twoim stylu. Jeslek ma wielkie plany.

Jest zatroskany, nie zmartwiony... czymś w Spidlarze. Chodzi o czarnych. Węszył tam całą wiosnę i lato.

Powiedział ci o tym?

Jasne, że nie. Ale wyczuwam pewne sygnały.

Co powiedział ci Fydel?

Najwyraźniej wiesz. – Anya piła drugi kielich już znacznie wolniej.

Dlaczego Jeslek martwiłby się listem biednej handlarki z Jellica? Musi więc być coś w tym kowalu, co nie jest takie oczywiste.

Jesteś taki błyskotliwy, Sterol.

Ten sam Jeslek, który zniszczyłby miasto, cacka się ze zwykłym młodzikiem. Kim więc jest ten młodzik?

Jest z Recluce – powiedziała Anya, nie ujawniając niczego, czego starszy mężczyzna już by nie wiedział.

Czy to naprawdę ważne?

Musi być ważne, prawda? – Uśmiechnęła się krzywo.

Wiesz, Anyu – Sterol westchnął – nie jesteś tak bystra, jak sądzisz. Fydel też nie. Jeslek może i jest nieznośny, ale do głupoty mu daleko. Mnie również. Nie chcesz być Wysokim Magiem, ponieważ myślisz, że ktokolwiek nim zostanie, upadnie przy konfrontacji z Recluce. Chcesz więc stać za kimś z nas i kontrolować.

A jeśli tak?

To także niebezpieczne. Nie tak wyraźnie. – Sterol wzruszył ramionami. – W każdym razie, jeśli Jeslek martwi się tym kowalem... obserwuje go.

Chcesz mi powiedzieć, że tylko dlatego, że ten... blacharz... ma potężnych rodziców za oceanem, Jeslek bardziej na niego uważa niż...?

Na ciebie? Właśnie to chcę ci powiedzieć. Na jego miejscu spróbowałbym czegoś nie wprost, albo postarałbym się o zniknięcie tego młodzieńca w czasie zniszczenia Spidlaru, ale nie wcześniej. Po co ryzykować mieszanie w to Recluce wcześniej niż to konieczne?

To żadne ryzyko.

Droga Anyu, wszystko jest ryzykiem. Lepiej, żebyś o tym pamiętała. – Sterol napił się z kielicha, zanim odpowiedział na pukanie do drzwi. – To chyba kolacja.

Już czas.

LXXXVII

Dalej, malutka.

Dorrin przynaglił Meriwhen i uprząż zacisnęła się, kiedy sznury przeszły przez bloki i ostatnia z czterech części szkieletu uniosła się na swoje miejsce.

Chociaż ranek był zimny, a słońce nisko, jego koszula mokra była od potu i już zabzyczała koło niego mucha. Zręcznymi ruchami odgonił owada, umocował liny i sprawdził stary dźwig, zanim poluzował napięcie uprzęży. Podszedł do palika z północnej strony i opuścił dwa boczne kamienie do otworu, a potem następne. Za nimi wbił kamiernie kliny.

Kiedy cztery kamienie zostały umocowane, zaczął wygarniać na zewnątrz glinę. Po kilku łopatach wziął ciężki, krótki pniak, którego używał jako podpórki, i ubił glinę. Powtórzył wszystko przy drugim paliku. Kiedy skończył przy wszystkich czterech, ułożył podłużne belki przytrzymujące każdą parę. Nie mógł jednak liczyć na ich stabilność, dopóki nie wzniesie poprzecznych belek i nie ułoży ich na miejscu.

Podnoszenie porzecznej belki będzie ryzykowne. Najpierw musi stanąć na krótkiej drabinie, żeby odpiąć skórzany pas, potem przestawić dźwig i umocować pas wokół krótszej belki.

Odwiązawszy pas i liny, Dorrin przygotował swój prowizoryczny dźwig i Meriwhen.

Ruszaj, malutka.

Whuffff...

Wiem, wiem. Jesteś od jeżdżenia, nie noszenia i ciągnięcia. Ale teraz musimy dźwigać i ciągnąć.

W końcu poprzeczna belka zawisła niepewnie w powietrzu, tuż nad podpórkami i nacięciami, które przedstawiały połączenie pracy Dorrina jako kowala i stolarza.

Dorrin cofnął się na drabinie i naprowadził jeden koniec w uchwyt, przywiązując go lekko tak, że drugi znajdował się odpowiednio wyżej. W końcu poluzował klamry, żeby obniżyć belkę, dopóki prawie nie dotykała szczytu podpórki na drugim końcu. Znowu przesunął drabinę i poprawił belkę, zanim odpiął klamry. Belka opadła na swoje miejsce. Zostało mu do ułożenia jeszcze sześć. Potem będzie mógł postawić między nimi słupy i podkłady fundamentów.

Oddychając głęboko, ustawił na nowo drabinę, odwiązał skórzany pas i cofnął się. Przesunął Meriwhen, dźwig oraz sznury, bloki i ich ciężarki na drugi koniec fundamentów. Po głównych belkach musi położyć mniejszy szkielet na kuźnię, która stanie na południowym krańcu budowy.

Było już dobrze po południu i zaczęły się zbierać burzowe chmury, kiedy konstrukcja była gotowa. Usiadł, napił się wody z dzbana i przegryzł kawałkiem chleba. Mimo że sporadycznie pojawiały się chmury i wiał lekki wiatr, był mokry od potu. Jak do tej pory miał fundamenty i główny szkielet budynku, który – jak miał nadzieję – będzie domem jego i Liedral.

Otarł czoło. Wziął mniejsze wiadra na taczki, które pożyczył od Yarrla, i potoczył je do strumienia. Napełnił wiadra i popchnął taczki z powrotem, dolał wody do zaprawy i zaczął mieszać. Mieszanie gęstej substancji ręką było męczące i przystawał kilkakrotnie, zanim cement wydał mu się dobry. Zawiózł jeden ładunek do północnego słupa, wylał i wymieszał zaprawę pomiędzy ciężkimi kamieniami przytrzymującymi słup. Zawrócił taczki do zniszczonej połówki beczki, której używał do mieszania, i ponownie je napełnił.

Do południa zacementował wszystkie słupy i ustawił belki podkładów oraz większość pali, które wstawił między poprzeczne belki i podkłady. Uwiązana Meriwhen pasła się przy niedawno ukończonej stajni, pewnie zadowolona, że nie dźwiga belek.

W zasadzie podnoszenie szkieletu głównego budynku było łatwe. Większość ośmiodni, począwszy od lata, zabrało projektowanie, mierzenie, kowalstwo i dopasowywanie belek i wiązań.

Dorrin siedział na frontowym ganku i odpoczywał, myśląc o ogromie czekającej go pracy, zanim nadejdzie jesień, a zwłaszcza zanim zima pochwyci Diev... i to miejsce, któremu mogą zagrozić biali magowie, zanim zostanie ukończone.

Dlaczego to robi? Dlaczego każdy coś robi? Zawsze jest powód, żeby nic nie robić. W końcu, pomyślał, idąc z powrotem do domku Rylli i ocierając pot z czoła, śmierć jest końcem życia. Więc jeśli i tak umrzesz, po co przejmować się życiem? Albo robić cokolwiek dobrze?

Zastanawiał się, co pomyślałby jego ojciec albo Liedral: Dorrin uważający ciężką pracę za konieczny protest przeciwko próżności życia i chaosu.

Spojrzał znowu na przejrzystą strukturę ładu, którą wzniósł na grzbiecie wzgórza. Uśmiechnął się i poszedł szybko w stronę domu uzdrowicielki i ogrodu.

LXXXVIII

Dorrin ogarnął spojrzeniem niewielki staw i dostrzegł wokół brzegów zieloną pianę. Nad stawem, po skalnym występie woda płynęła w dół, czysta i świeża, z podziemnego źródła. Odwrócił wzrok od skalnej ściany, niemal dwukrotnie wyższej od niego, ku brązowym wzgórzom, na których stał szkielet jego domu i stajni oraz mały domek Rylli. Nawet w porannym cieniu widział srebrną rosę na jesiennej trawie.

Uzdrowicielka nalegała, żeby mieć dokument cechu potwierdzający sprzedaż ziemi Dorrinowi.

Co zrobisz, jeśli zabije mnie piorun? – zapytała. – Martwy człowiek nie dotrzymuje umów.

Nie umrzesz – zaprotestował Dorrin.

Wszyscy umrzemy. A teraz zabieraj stąd tego nicponia Hastena i skończ z tym.

Hasten przybył, kłaniając się i drapiąc po głowie przez cały czas.

Dorrin obejrzał się na prawie zastały zbiornik i roześmiał cicho, smutno, myśląc o tym, jak siwowłosy urzędnik cechu boi się zwykłego uzdrowiciela, który czasem jest kowalem, jeśli nie jest tylko zabawkarzem marzycielem. W końcu tym właśnie był. I nie bolała go głowa na tę myśl.

Bzzzzzzzz...

Pacnął komara – i chybił. Owady muszą być głodne, skoro wyleciały tak wcześnie. Wokół niego zebrał się rój, tak wielki, że wysiłki ustawienia zaklęcia ochronnego były niemal bezcelowe. Pacnął następnego, rozgniatając go na szyi i rozmazując na palcach własną krew. Wziął głęboki oddech, ciągle próbując odgonić głodne owady, a w końcu umieścił wypełnioną prochem rurkę na błotnistym brzegu, z którego woda spływała do krętego strumyka zasilającego staw poniżej domów.

Odpalił lont i wycofał się za żółknące sadzonki dębów i kruszący się pień drzewa ściętego wiele lat temu.

Gruchnęło.

Wybuch utworzył w brzegu wyrwę, która osuszyła mały stawek. Dorrin podniósł szpadel i zaczął wygarniać szlam. Kiedy oczyści teren, odwróci bieg wody i zainstaluje tu kamienny zbiornik oraz rury, które poprowadzą do jego zbiornika na wodę. Dlaczego nie miałby mieć bieżącej wody w kuchni, choćby tylko zimnej, ale musi się upewnić, że rury i źródło są na tyle głęboko, że nie zamarzną.

Kopał i pocił się, aż nadszedł czas na spóźnione śniadanie – kiedyś o tym właśnie czasie jadał śniadania w Extinie. Jak wszystko może się zmienić w tak krótkim czasie! Wykorzystując zimną wodę ze strumienia, rozebrał się do pasa i umył, starając się unikać komarów. Wziął szpadel i roboczą koszulę i powlókł się przez zarośla w dół zbocza.

Żałował, że nie może zrobić więcej, ale musiał zebrać następne gatunki przypraw i dostarczyć je Vyrnilowi, a do tego jeszcze sprawdzić, czy Rylla nie potrzebuje go przy kimś, kto mógł przyjść po pomoc. Niektóre z wczesnych zbóż zostały już zebrane i zawsze było trochę pokaleczonych w czasie żniw.

Obejrzał się na wzgórze i strumień. Czy kiedykolwiek będzie w stanie to skończyć? Dom i pracownia miały ściany i dach, a nawet szyby, a tynkarz już skończył. Ale oprócz kuźni, pieca, który sam zbudował, łóżka, stołu i dwóch krzeseł nie miał żadnych mebli.

Przystanął za stajnią; nie nakarmił Meriwhen. Odstawił szpadel do stodoły, przewiesił mokrą koszulę przez barierkę boksu i napełnił jej żłób sianem. Potem zdjął pokrywę z baryłki z ziarnem i drewnianą szufelką napełnił mniejszą przegródkę żłobu.

Klacz prychnęła.

Wiem. Spóźniłem się dziś rano. Lepiej późno niż wcale.

Dorrin spojrzał na beczkę z wodą, napełnioną w jednej trzeciej. Może napełnić ją później. Zamknął boks, podniósł koszulę i poszedł w stronę, schludnego, pustego domu.

Zostawił buty na niewielkiej, osłoniętej werandzie i wszedł do kuchni, zerkając na papiery obok pudełka w rogu stołu. Podniósł list, ponownie marszcząc brwi na oznaki naruszenia pieczęci. Dlaczego biali tak interesują się listami Liedral – i prawdopodobnie jego do niej?

Przebiegł wzrokiem po stronicy.

...wypad do Sligo był dość opłacalny, ale samotny. Dostałam trochę czarnej wełny niema] tak dobrej, jak przędą na Recluce... Teraz chyba tęsknię za tobą bardziej, mimo że jestem zajęta.

Jellico jest bardziej spokojne niż za twojego pobytu, a Freidr zachęca mnie do częstszych wyjazdów... zwłaszcza po wyprawie do Sligo.

...mówią, że uspokoiło się na granicy pomiędzy Gallos i Spidlarem... ale mówią też, że handel nadal nie jest bezpieczny... poza morzem... a to drogie.

...może po żniwach coś wymyślę...

...kocham cię i tęsknię...

Jego własny list – starannie ułożony na wierzchu pudła – nie był skończony. Za bardzo musiał się martwić, jak napisać coś, co najwyraźniej czytają niepożądane oczy.

Dlaczego biali magowie tak bardzo się interesują kobietą-handlarzem i kowalem-zabawkarzem? Nawet gdyby mógł budować swoje machiny i silnik na parę, z pewnością nie zrobiłby ich wiele. A nawet jeśli, ani Fairhaven, ani Recluce ich nie chciałyby... więc kto by ich używał poza nim samym?

Popatrzył przez okno na dom uzdrowicielki. Zioła same się nie zbiorą i nie powiążą w pęczki, a ranni przy żniwach też sami się nie wyleczą i nie opatrzą. Robota u Yarrla też nie będzie czekała.

LXXXIX

Biała mgła ustąpiła, ukazując brązowe jesienne trawy na górskich pastwiskach gdzieś na północ od Fenardu i południe od Elparty. Rudowłosa kobieta prowadziła wóz, szczupły, śniady mężczyzna jechał obok.

Za szczytem wzgórza czekała inna grupa, w ciemnozielonych tunikach Certis. Kiedy wóz zbliżył się do grzbietu wzgórza, jeźdźcy ustawili się w tyralierę i zaatakowali dwójkę handlarzy.

Rudowłosa niemal natychmiast zatrzymała wóz i dwóch mężczyzn z łukami wyskoczyło spod brązowego płótna, kierując strzały w napastników. W rękach kobiety pojawiły się dwa miecze, a zza jeźdźców wyłonili się strażnicy Spidlaru prowadzeni przez jasnowłosego olbrzyma, przed którym ścieliły się trupy.

Nie przeżył ani jeden z certańskich jeźdźców. Kiedy pojawiły się łopaty do kopania grobów, Jeslek machnął ręką i obraz rozpłynął się w lustrze.

Ba... to żadna magia. Po prostu dobra taktyka i spryt. Nikt nie przeżył; nie znajdą żadnych ciał i rozniesie się plotka, że Spidlarianie używają magii.

Ale i tak nie można powiedzieć o tym wicehrabiemu czy prefektowi – zauważyła Anya z krzesła przy oknie.

Ani przyznać, że trzeba było więcej czasu i magii, aby się o tym dowiedzieć – dodał Fydel. – Zwłaszcza gdy twierdzą, że przez ostatnie pół roku stracili niemal setkę ludzi.

Czy wiemy, kto jest za to odpowiedzialny? – zapytał zazwyczaj milczący Cerryl. – Poza nimi, rzecz jasna? – Wskazał w stronę pustego lustra.

Nasze... źródła w Spidlarze wskazywały, iż większość szkód została spowodowana przez jeden oddział stworzony do tego celu późną wiosną. Przypuszczalnie dowódca oddziału i jego adiutantka są wyrzutkami z Recluce.

Przypuszczalnie? Dobre sobie! Wyganiają dwoje i tych dwoje ludzi akurat znajduje się we właściwym miejscu, żeby wszystko zastopować. Naprawdę w to wierzysz, Jeslek? – zapytał Fydel.

Jeslek nie skorygował matematyki Fydela.

Powiedziałem: przypuszczalnie.

Co zamierzasz zrobić?

Teraz... nic. – Uniósł dłoń, żeby uprzedzić sprzeciwy. – Nie bawię się w wyczekiwanie Jenreda. Ale czy ktoś z was naprawdę chce wojny w zimie?

W pokoju na wieży wszyscy pokręcili głowami.

Kiedy drogi przetrą się na wiosnę, osobiście pokieruję naszym wojskiem do najazdu na Spidlar. Przez zimę powinniśmy podwoić wysiłki, żeby odciąć jak najwięcej handlu... i jeśli to możliwe, zminimalizować siłę interwencji Recluce. – Uśmiechnął się do Fydela. – Musimy sprawić, aby ta zima była dla Spidlaru bardzo ciężka.

Spidlar nie jest prawdziwym wrogiem, Recluce tak – przypomniał Fydel.

Ty i ja wiemy dobrze, kim są prawdziwi wrogowie. – Jeslek uśmiechnął się samymi wargami. – I ich czas nadejdzie.

Taki inteligentny i taki tajemniczy – mruknęła Anya pod nosem.

Wzrok Jesleka padł na nią i ucichła natychmiast. Zadrżała, kiedy jego oczy zalśniły. Fydel przełknął, a Cerryl patrzył w okno wieży.

XC

Dorrin obrócił się na łóżku. Musiał skończyć piec we własnej kuźni, znaleźć kogoś innego, kto kupi jego zabawki, zbliżały się żniwa, a Yarrl będzie potrzebował pomocy...

Ooooo... – Było mu gorąco, okropnie gorąco. Ale nie mógł się ruszyć.

Spokojnie, Dorrin. Musisz wypocząć.

Coś zimnego przylgnęło mu do czoła, łagodząc gorączkę, i zapadł w ciemność. Kiedy się obudził, czoło miał gorące, ale suche. Ktoś mówił.

Był na wzgórzach, układając ten sprytny system doprowadzania wody, i dopadły go komary. Zbyt wiele, żeby się przed nimi osłonić, nawet jak na naszego maga. Och... budzisz się, co? – Rylla pochyliła się i otarła mu czoło gąbką. Chłód był bardzo przyjemny, bardzo. – Wypij to. – Przytknęła mu kubek do ust.

Co... to... jest?

Jabłecznik z korą wierzbową i astrą. Smakuje okropnie, ale tego ci właśnie potrzeba.

Dorrin pił bardzo powoli, próbując nie zważać na gorycz. Skończył napar i opadł na poduszki, zdziwiony, że picie wymaga tyle wysiłku.

Nie wiedział dokładnie, kiedy zasypiał, ani nawet kiedy się budził, tyle że niebo na zewnątrz było szare, a deszcz uderzał cicho o dach.

Tym razem na stołku przy łóżku siedział Vaos.

Nie śpicie?

Chyba nie...

Zaraz wracam. -– Chłopiec wybiegł z pokoju, ale wrócił za chwilę, trochę mokry, razem z Ryllą.

Uzdrowicielka przyjrzała się kowalowi i dotknęła jego czoła.

Wyzdrowiejesz. Wcześniej nie byłam tego zupełnie pewna, ale w środku jesteś zbudowany jak piec. – Odwróciła się do Vaosa. – Prawie połowa z tych, którzy dostają górskiej gorączki, umiera w ciągu paru pierwszych dni. Reszta przeżywa.

Cudownie – jęknął Dorrin.

Wypij jeszcze trochę... – rozkazała Rylla.

Ugghhh... – Dorrin jednak wypił jeszcze jeden kubek gorzkiej mikstury.

Pilnuj, żeby pił czystą wodę, chłopcze – odezwała się do Vaosa. – I nie pozwól mu nic robić, nic poza odpoczynkiem. Reisa zabierze mnie teraz do domu. On już sam wydobrzeje. Tylko bądź cicho. – Uzdrowicielka skinęła Dorrinowi głową i wyszła.

Kowal odpoczywał, spał i budził się.

Kiedy Dorrin się obudził, Vaosa nie było w pokoju, tylko kubek z zimną wodą stał na stole obok wąskiego łóżka. Dłoń Dorrina drżała, ale zdołał wziąć kubek. Sączył wodę, kiedy do pokoju zajrzał Vaos i przysiadł na stołku.

Przejeżdżał tędy Vyrnil. Powiedziałem, że wyjechaliście. Chciał czegoś nowego. Zostawił szkic... mówił, że widział coś takiego na hamoriańskim statku.

Dlaczego go nie przyniosłeś?

Stara uzdrowicielka mówiła, że macie nic nie robić.

Mogę myśleć – prychnął Dorrin, nie zważając na ciemność przed oczami, którą spowodował wysiłek. – Idź. Nie ruszę się stąd. – To była prawda. Nie był raczej w stanie pójść nigdzie, wskutek gorączki, którą roznosiły komary.

Zanim Dorrin pomyślał w ogóle o ruszeniu się, jasnowłosy chłopak wrócił ze szkicem.

To on.

Dorrin zmrużył oczy. Rysunek na pierwszy rzut oka wydawał się nie mieć sensu.

Odwróć go.

Vaos posłuchał, ale linie dalej wyglądały absurdalnie.

Mówił, że to lepszy sposób, żeby oglądać Słońce. Rozumiecie coś z tego?

Dorrin zmarszczył brwi i przebłysk zrozumienia pojawił się nieśmiało w mózgu wciąż ogarniętym gorączką.

Może zrozumiem.

Na chwilę zamknął oczy. Kiedy je otworzył, Vaos odłożył szkic i usiadł na stołku.

Dlaczego nie możecie uleczyć sami siebie?

Czy możesz sam podnieść się z tego stołka? – burknął Dorrin.

No pewnie. – Vaos zeskoczył.

Nie – powiedział powoli Dorrin. – Usiądź.

Vaos uniósł brwi, ale usiadł.

Włóż ręce za pasek i ciągnij.

Nic się nie dzieje.

Gdybym dobrze się czuł, potrafiłbym cię podnieść za pasek?

A... tak.

Z uzdrawianiem jest tak samo. Można to robić tylko dla innych. Przeważnie – dodał uzdrowiciel.

Ale czemu?

Nie wiem i jestem zbyt zmęczony, żeby teraz o tym myśleć. – Dorrin odchylił się na poduszki i zamknął oczy.

XCI

Dorrin potarł czoło, usiłując złagodzić pulsujący ból głowy. Dlaczego wyleczenie z gorączki zabiera tak dużo czasu? Zdołał jedynie przenieść parę swoich rzeczy do nowego domu – a co dopiero mówić o pracy w kuźni – a i tak przeprowadzka nie byłaby możliwa bez pomocy Vaosa. Miał ochotę walnąć pięścią w chwiejny drewniany stół.

Zamiast tego wypił jednak gorzką miksturę z obitego kubka stojącego obok podstawki do pisania. Odstawił kubek, podniósł kartkę i przeczytał po cichu:

Liedral,

Przepraszam, że nie od razu odpisałem na twój ostatni list, ale zachorowałem na malarię. Mam nadzieję, że zanim go otrzymasz, w pełni już wrócę do pracy.

Dom jest skończony. Wykończenie samej kuźni nie powinno zabrać dużo czasu. Najdroższe było kowadło! Wiesz, jakie ciężkie jest jedenaście pudów solidnego żelaza? Potrzebuję też więcej narzędzi. Niektóre młotki, te proste i z ostrymi końcami, sam już zrobiłem i mam też trzy pary szczypiec. Mam też trochę matryc, wideł i płaskowników – ale ciągle za mało. Większość z tego, co zarobiłem na zabawkach i innych przedmiotach, wydałem. Choroba wcale mi nie pomogła.

Dom wydaje się pusty, mimo iż Vaos mieszka w pokoiku za kuźnią. Wypatruję twojego przyjazdu, jak tylko będziesz mogła, i mam nadzieję, że miejsce na magazyn będzie odpowiadało twoim wymaganiom. Yarrl i Reisa robili wiele uwag na temat za dużej przestrzeni i Meriwhen jest samotna. Często pytają, kiedy przyjeżdżasz.

Pamiętam, kiedy zobaczyłaś ptaka, a ja musiałem łapać wóz na drodze do Jellica. Ten ptak nadal tam jest i lata po okolicy, ale my nie jesteśmy razem.

Dorrin znowu potarł czoło. Co jeszcze mógł powiedzieć, żeby ostrzec Liedral i nie powiedzieć czytającym ten list, iż wie o nich? Napił się lekarstwa. Był silniejszy – to na pewno – ale nie dość silny, że długo utrzymać młot. Zanurzył pióro w atramencie i pisał dalej.

Ktoś zapukał do drzwi.

Podniósł głowę i dostrzegł jakąś postać przez małe okienko, które wychodziło na zbyt mały ganek.

Idę. – Podniósł się powoli i boso podszedł do drzwi.

Nareszcie na nogach.

Twarz Kadary była brudna, a błękitny mundur poplamiony. Brede nosił takie same ślady ciężkiej podróży.

Wejdźcie.

Wyglądasz jak coś przypalonego przez światło. – Kadara usiadła na końcu surowej ławy po drugiej stronie stołu.

Brede zamknął drzwi i zajął drugi koniec ławy.

Dziękuję – odezwał się Dorrin.

Za co?

Że przyjechaliście zaraz po powrocie, prawda? Oboje wyglądacie, jakbyście długo jechali.

Tak było – potwierdził Brede.

Sukces jest gorszy od porażki. – Głos Kadary był surowy. – Im lepiej nam idzie, tym więcej dają nam do roboty.

Mam jabłecznik. – Dorrin poszedł do zbiornika-chłodni w rogu kuchni i wyciągnął dzban z lodowatej wody – Jest zimny.

Doprowadziłeś tu bieżącą wodę?

Tak jak widzisz. Dlatego się pochorowałem. Na wzgórzu było mnóstwo komarów, kiedy kładłem zbiornik i rury. – Dorrin nalał jabłecznika do dwóch prostych szklanych kubków, podając jeden Kadarze, a drugi Brede’owi.

Po coś się męczył? Spidlar zniknie za rok, a my uciekniemy. – Kadara wychyliła pół kubka. – Ciemności, dobre.

Hmm – dodał Brede.

Dorrin poczekał i ponownie napełnił kubki. Potem usiadł, starając się nie ocierać czoła.

Rada nie podda się białym.

Nie będą mieli wyboru. Wydali notę o wiosennych kontyngentach dla wojska w Certis, Kyphros, Montgren i Gallos.

Czy Rada odwołała kupców Spidlaru z innych księstw?

Brede i Kadara wymienili spojrzenia.

Tak, ale biali utrudniają im powrót.

Brede pokiwał głową.

Przyprowadziliśmy paru z powrotem, ale niektórzy nie mieli ochoty porzucać handlu przed wiosennymi podatkami.

Daniny nie są tak dobre, jak w pełni wyszkoleni żołnierze – zauważył Dorrin.

Nie, ale danin jest o wiele więcej.

A my nie możemy nawet się stąd wydostać, na ciemności – warknęła Kadara. Jabłecznik wylał się na stół, kiedy odstawiła kubek. – Żadne statki nie płyną na Recluce, a Suthya i Sarronnyn odmówiły komukolwiek z Recluce schodzenia na ląd.

Dlaczego? – Dorrin uniósł brwi.

Fairhaven płaci najwyższe ceny za ziarno, ale ten zakaz jest częścią ugody. Próbowaliśmy zarezerwować przejazd do Rulyarth.

To będzie długa i chłodna zima – powiedział Dorrin.

I krwawa wiosna.

Możecie ich powstrzymać?

Brede wzruszył ramionami.

Masz jakieś machiny, które mogłyby pomóc?

Nie. Nic, co mogę zrobić, wam nie pomoże.

Co dobrego... – Kadara urwała, kiedy pochwyciła wzrok Brede’a. – Przepraszam.

Dajcie mi pomyśleć. – Dokończył swój napar i napełnił kubek jabłecznikiem. – Ciemności... nie umiem nawet zrobić miecza, wiecie? – Dorrin bezradnie uniósł dłonie. – Może wymyślę coś innego.

Cóż... – powiedziała Kadara. – Słyszeliśmy, że byłeś chory.

Dorrin uniósł brwi. Brede odkaszlnął.

To był... żart...

Rozumiem. Cudowny uzdrowiciel nie potrafi nawet uleczyć sam siebie?

Brede spuścił wzrok.

W porządku. Mój pomocnik zadał mi to samo pytanie. Głupio to brzmi, ale tak właśnie jest.

Brede wstał.

Naprawdę musimy już wracać do baraków. Przyjechaliśmy tylko odzyskać siły i odnowić zapasy.

Na jak długo?

Ośmiodzień, jeśli będziemy mieli szczęście. – Brede podszedł do drzwi.

Marzyciel – mruknęła Kadara. – Za trzy dni wyjeżdżamy. – Osuszyła resztę jabłecznika. – Diabelnie dobry jabłecznik. – Również wstała i podeszła do drzwi.

Trzymajcie się – powiedział Dorrin.

Co jeszcze mógł powiedzieć? Wymykali mu się.

Ty też, Dorrin.

Patrzył od drzwi, jak jadą w chłodnym deszczu i mgle. Ich konie, spodnie i buty ociekały błotem. Przemknął wzrokiem do strużek błota na niedawno czystej podłodze. Kiedy odpocznie, wytrze wszystko. Kiedy skończy list do Laedral

Długa, mroźna zima i krwawa wiosna – cudownie.

XCII

Nie przestawał padać zimny deszcz, pasujący bardziej do wczesnej zimy niż jesieni. Poza miejscem tuż przy palenisku powietrze w kuźni było wilgotne. Vaos wtoczył do środka taczki, zatrzymał się, żeby zamknąć drzwi, i wyładował węgiel przed paleniskiem. Rek pociągnął za dźwignię miechów. Yarrl odwrócił żelazo na kowadle, a Dorrin uderzył w wiśniowoczerwony metal.

Yarrl wrzucił żelazo z powrotem do pieca. Dorrin odstawił matrycę i otarł czoło. Zazwyczaj gorąco nie dokuczało mu tak bardzo, ale gorączka mogła spowodować osłabienie.

Więc kiedy zamierzasz otworzyć kuźnię i zabrać mi pracę? Prawie skończyłeś dom. – Próba dowcipu Yarrla nie ukrywała jego troski. – Pompuj, Rek. – Kowal obrócił żelazo w szczypcach.

Dorrin raz jeszcze otarł czoło.

Zamęczam biedną Meriwhen, jeżdżąc tam i z powrotem. – Chciał dodać coś zabawnego, ale jego słowa brzmiały bezbarwnie.

To ładny dom. Zrobiłeś kawał dobrej roboty. Spodoba się twojej pani handlarce.

Mam nadzieję, ale nie pytałem jej. – Dorrin odkaszlnął. – Ale nie będę zabierał wam pracy. Vyrnil prosi o więcej moich zabawek, bardziej wymyślnych, a Jasolt chce coś innego. Chce, żebym skopiował jakieś urządzenie do nawigacji wykorzystywane przez Hamorian. Przysłał mi obrazek.

Kiedy starszy kowal wziął żelazo z pieca i położył je na płaskowniku, Dorrin uniósł lekki młotek. Gdy Yarrl włożył żelazo w żar, chłopak mówił dalej:

Nie zabrałbym wam pracy.

Vaos chce iść z tobą.

To wasz pomocnik.

Uśmiech przebiegł po spoconej twarzy kowala.

Od początku łazi za tobą. Rek jest moim pomocnikiem. Rek to dobry chłopak. Lubi kucie. Vaos lubi ciebie. – Yarrl pokręcił głową, kiedy znowu przeniósł żelazo na kowadło.

Dorrin ponownie uniósł młot.

Kiedy byłoby dla was najlepiej? – zapytał później, kiedy podstawa dyszla wozu powędrowała do specjalnego podłużnego zbiornika, który na ten cel zbudowali.

Musisz zrobić, co do ciebie należy, młodzieńcze.

Nadal mogę tu przychodzić i pomagać w cięższych pracach.

Myślę, że będziesz. –. Yarrl uniósł podstawę dyszla, napinając ramiona, i włożył ją z powrotem do pieca. – Dam ci znać, gdybym cię potrzebował. Ty zajmij się swoją handlareczką, zanim wpakuje się w kłopoty tak jak Reisa. – Yarrl spojrzał w mrok za warsztatem.

Dorrin czekał, wycierając czoło. Czuł, że się czerwieni. Pragnął, aby te skutki uboczne gorączki minęły szybciej. Więcej sypiał i mniej pracował, i zaczynało go to niecierpliwić.

Ten świat nie lubi silnych kobiet, Dorrin. Zwłaszcza biali... oni wcale ich nie lubią. Chciałem ją chronić, ale nie było mnie wtedy przy niej. Potem powiedziała, że jednoręka kobieta nie nadaje się na żonę. Gadanie... ale nie mów jej o tym. – Yarrl spojrzał na ławę. – Trzeba zrobić rączkę. Sprawdzisz ogień?

Dorrin uśmiechnął się. Yarrl nigdy nie prosił go o sprawdzenie ognia i ta prośba była milczącym uznaniem, że jest kowalem w całym tego słowa znaczeniu. Może skromnym, ale Yarrl jest dobrym kowalem i Dorrin docenił prośbę oraz zawartą w niej pochwałę.

XCIII

Biały mag podszedł do biblioteczki i wetknął zwinięty pergamin na powrót do teczki, która leżała na szczycie półki. Stanął przy oknie, rozkoszując się chwilowym ciepłem słonecznego dnia wczesnej zimy, które napłynęło do pokoju wieży.

Co to było? – Anya przeciągnęła się w krześle z białego dębu i w jakiś sposób uczyniła z tego ruchu coś więcej.

Nic.

Nic?

List. – Wzrok Jesleka padł na zwierciadło na stole.

Nie mów mi, że dostajesz listy miłosne?

Nie doceniłem lekkości dowcipu – Na czubkach palców Jesleka pojawił się ogień. – Ma to coś wspólnego z kłopotem w Spidlarze.

Kłopotem? Wielki Jeslek przyznaje, że w Spidlarze naprawdę są kłopoty?

Jeslek zacisnął wargi.

Czasami, Anyu. Czasami...

Jesteś taki poważny, drogi magu. Naprawdę musisz się rozluźnić. – Zsunęła się z krzesła płynnym ruchem i stanęła za nim, na tyle blisko, że dmuchnęła mu delikatnie w kark, a potem pocałowała, powoli, gorąco.

Nikły uśmiech igrał na jego wargach, kiedy ciepłe usta Anyi przebiegały jego szyję, a jej dłonie sięgnęły do białego pasa.

XCIV

Skrzypienie wozu, który podskakiwał na zamarzniętych koleinach podwórza, zagłuszyło nawet uderzenia młota Dorrina, kiedy zręcznie manewrował gorącym dłutem, żeby przyciąć żelazo na kształt ryby, konieczny do kompasu Jasolta. Wycinanie żelaza było łatwe, a nadawanie mu własności magnesu nie było trudniejsze od kucia czarnego żelaza.

Skinął na Vaosa i chłopiec poruszył dźwignią miechów.

Dla Dorrina najtrudniejsze w kompasie było uzyskanie wodoszczelności miedzianej obudowy – chociaż strzałka unosiła się w oleju, nie w wodzie – i to, aby nie wygiąć miedzianych nitów, na których obracały się igły.

Uderzył młotkiem w spłaszczone żelazo, a gorący szpic przeciął stal grubości niemal kartki pergaminu. Mógł wprawdzie użyć nożyc, ale cięcie młotkiem było równiejsze. Nożyce gięły cienkie żelazo. Musiał je naprawić, ale jak dotąd nie miał czasu.

Kolejne skrzypienie przypomniało mu o wozie na zewnątrz. Z westchnieniem położył żelazo na cegłach paleniska. Podszedł do drzwi kuźni, a Vaos podążył za nim.

Zimne powietrze było orzeźwiające i Dorrin pomyślał, czy jego kuźnia nie jest odrobinę zbyt przytulna. Ale przynajmniej Vaos nie zamarzał przy chłodniejszej pogodzie.

Na siedzeniu wozu siedziały obok siebie Petra i Reisa. Obie się uśmiechały, wiatr niósł białą parę ich oddechów w stronę stajni.

Dorrin podszedł do kobiet.

Pomyślałyśmy, że prędzej czy później będziesz tego potrzebował – oznajmiła Reisa, zeskakując z wozu. Jej buty zadudniły kiedy wylądowała na glinie niemal tak ubitej jak na podwórku Yarrla, ale tylko dlatego, że była zamarznięta.

Czego? – Dorrin podszedł, żeby pomóc zejść Petrze, ale ona już zaciągnęła hamulec i szła żwawo do burty wozu.

Przyzwoitego łóżka, oczywiście – Reisa uśmiechała się szeroko.

Dorrin się zaczerwienił.

Yarrl dostał je dawno temu od wdowy po Hesollu i odtamtego czasu stało w kącie. W paru miejscach może potrzebować odnowienia, ale z tym na pewno sobie poradzisz. – Reisa jedną ręką otworzyła tylną burtę wozu.

Petra obniżyła burtę, żeby pokazać ładunek. Wysokie wezgłowie wyrzeźbione było z czerwonego dębu, z zawijasami po obu stronach. Deska przy nogach była odbiciem tego samego wzoru, tyle że w mniejszej skali.

Rety... – mruknął Vaos i spojrzał na Dorrina. – Może mógłbym dostać wasze stare łóżko? – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Hultaju! – Dorrin popatrzył. – A niech was... ale dlaczego?

Reisa pokręciła głową.

Wiesz dlaczego. Poza pracą w kuźni, ciągle wiele dajesz. Wszyscy uważaliśmy, że ty i twoja pani handlareczka będziecie tego potrzebowali.

Liedral?

Przyjedzie tu wcześniej czy później – powiedziała Petra. – Już nawet nie patrzysz na swoją rudowłosą przyjaciółkę.

Pisze do tej handlarki, kiedy nikt nie patrzy – ośmielił się wtrącić Vaos.

Dorrin spiorunował jasnowłosego łobuziaka wzrokiem.

To już długo nie potrwa – stwierdziła Petra. – Skoro pisuje miłosne listy.

Wstawmy to łóżko do środka – zaproponowała Reisa – zanim wszyscy zamarzniemy.

Gdzie postawimy łóżko Dorrina? – zapytał Vaos. – Czy nie musimy go najpierw wynieść?

Dobrze, dobrze – poddał się Dorrin. – Możesz je wstawić do swojego pokoju.

Chłopak wskoczył na werandę.

Czy to znaczy, że jestem czeladnikiem?

Vaos! Nie przeciągaj struny.

Tak, panie. Zajmę się starym łóżkiem. – Chłopak czmychnął do domu.

Masz z nim pełne ręce roboty – powiedziała oschle Reisa. – Wyobrażam sobie, że też taki byłeś.

Nie...

Byłbyś, gdybyś się nie wychował na Recluce.

Kiedy rozmawiali, Vaos wyniósł siennik z wąskiego łóżka Dorrina.

Jest wspaniałe... prawdziwe łóżko.

Petra tupnęła w ubitą ziemię.

Grunt jest twardy. Lepiej nie upuśćmy łóżka Dorrina.

Tak, córko. – Reisa uśmiechnęła się szeroko.

Dorrin zawrócił do wozu i ujął masywne wezgłowie z jednej strony.

XCV

Deszcz, który początkowo był śniegiem, znowu zamienił się w śnieg, zanim Dorrin ukończył wykuwanie ostatniej zabawki i dosypał do pieca. Przystanął obok drzwi pokoiku Vaosa, ale dosłyszał tylko ciche chrapanie.

Podszedł do zewnętrznych drzwi, ciągle otwartych na oścież, bo kuźnia była zbyt ciepła wczesną zimą. Stamtąd spojrzał za grzbiet wzgórza, w stronę domku Rylli, ale w oknach było ciemno. Zamknął drzwi i upewnił się, że rygiel zaskoczył. Ciągnął nogi za sobą, brnąc w śniegu do kuchennych drzwi.

Chociaż widział przedmioty w ciemnościach – większość urodzonych w czarnych rodzinach widziała – miał kłopoty z detalami, jak na przykład litery. Zapalił małą olejną lampę na ścianie, otworzył pokrywę chłodni, bliską zamarznięcia od wody z górskiego strumienia, i wyciągnął dzban jabłecznika. Jak do tej pory zbiornik, jako system przepływowy, który niósł wodę do stawu na dole, chronił ją przed zamarzaniem i pozwalał korzystać ze studni na podwórzu tylko do napełniania zbiorników w kuźni.

Napełnił kubek jabłecznikiem, zdjął pudło pełne rękopisów, pióro i atrament i leniwie przejrzał swoje próby opisywania ładu, zaczynając od niemal zarozumiałej strony tytułowej – Rozmyślania nad „Podstawami ładu”.

Wszystkie przedmioty fizyczne – w przeciwieństwie do ognia i czystego chaosu – muszą mieć pewną strukturę, bo inaczej by nie istniały...

Ponieważ wszystko, co wykute z żelaza, ma ziarna wytworzone przy wytapianiu kryształów, siła żelaza tkwi w domieszkach i długości ziaren. Wykorzystanie ładu do wzmocnienia tych ziaren jest podstawą tworzenia czarnego żelaza... Jego siła tkwi w uładzeniu nie rozbitych albo nie rozciągniętych ziaren na całej długości stali...

Pokiwał głową i zaczął zapisywać słowa, które wcześniej przemyślał. Teraz, kiedy wykuł już większość przedmiotów, może również – czasami – pomyśleć o innych sprawach.

Gdyby ład albo chaos nie były ograniczone, powinny zatriumfować, kiedy pojawiali się wielcy w obu tych dziedzinach. A jednak tak się nie stało, pomimo pojawienia się mężczyzn i kobiet posiadających moc, inteligencję oraz ambicje. A zatem, zasięg zarówno ładu, jak i chaosu jest w istocie rzeczy ograniczony, a wiara w równowagę sił ukazuje...

Dorrin przerwał. Czy to, że nikt nie zatriumfował, naprawdę to pokazuje – czy tylko, że nie pojawił się dotąd nikt o wystarczającej mocy, aby tego dokonać? Napił się jabłecznika. Tylu rzeczy jeszcze nie wie.

XCVI

Już tu często nie przychodzisz. – Pergun patrzył w napełniony do połowy kufel ciemnego piwa.

Wiesz, że przez jakiś czas chorowałem. – Dorrin popijał z kubka sok z krasnokrzewu.

To było ośmiodzień temu. Ciągle za ciężko pracujesz. Co robisz teraz takiego, że masz własny warsztat? Tylko zabawki?

Nie. Nadal pomagam Yarrlowi przy cięższych robotach, a on oddaje mi niektóre zlecenia, kiedy jest zbyt zajęty. Zarobiłem parę miedziaków na tym hamorianskim sekstansie dla Jasolta. – Dorrin urwał na chwilę. – Najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Musiałem robić nawet klamry do lusterek i dopasować śruby. A wszystkie kawałki musiałem zrobić z polerowanego czarnego żelaza, żeby nie zardzewiały Łatwiej byłoby to zrobić z miedzi albo brązu, ale nauczenie się innego metalu... Obudowa kompasu była koszmarem. Może kiedyś nauczę się pracować z miedzią.

Pergun osuszył kufel i spojrzał na służącą.

Nie mogę uwierzyć, że Kyril żąda cztery miedziaki za kufel. Cztery miedziaki za ciemne piwo.

Wszystko drożeje.

Przeklęci magowie! Wybaczcie, mistrzu Dorrin.

Jestem tak samo przeklęty jak reszta.

Nie ty. – Pergun w końcu podniósł rękę.

Możesz za to zapłacić, olbrzymie? – zapytała kobieta.

Pergun otworzył dłoń, pokazując cztery miedziaki.

A wy, mistrzu Dorrin?

Nie, dziękuję. – Dorrin uśmiechnął się do kobiety, ale ona już szła do kuchni.

Mistrzu Dorrin? – Chorobliwie chudy i ciemnowłosy Jasolt stanął obok stołu.

Dorrin wstał.

Jestem zaszczycony, handlarzu.

Pergun chciał odejść, ale Jasolt podniósł rękę.

Proszę, zostań i usiądź, Dorrin. – Jasolt przyciągnął krzesło i przycupnął na skraju. – Sekstans działa dobrze, a przynajmniej tak mówi Rydlar.

Upewnijcie się, że dba, aby był suchy. Naprawdę powinny być robione z mosiądzu albo brązu.

Powiedziałem mu, będzie dbał. – Jasolt spojrzał na stół, a w końcu odwrócił wzrok ku Dorrinowi. – Co o tym myślisz?

O czym?

Podsłuchałem, jak twój przyjaciel mówił o wyższych cenach piwa. Wiesz, że wszędzie tak jest. Cieszę się tylko, że tu jesteś... jeszcze.

Dorrin odchrząknął.

Mam tak samo niewielki wybór jak wy, handlarzu. Przynajmniej w tej chwili – dodał. – Czy jest tak źle?

Może zauważyłeś, że nie było fajerwerków tej zimy, żeby świętować założenie Rady?

Muszę przyznać, że nie.

Certis wydało notę o wiosennych poborach do wojska.

Fałszywe rabunki na traktach nie zadziałały – powiedział bezbarwnym głosem Dorrin.

To była robota Recluce? – Głos Jasolta był jeszcze cichszy.

Wątpię, że celowa.

Myślisz, że wielkich na Recluce to obchodzi?

Nie. – Dorrin nie chciał rozwijać tego tematu.

Co chcesz zrobić? – zapytał Jasolt.

Wiecie, że zbudowałem nowy dom – oznajmił Dorrin tonem towarzyskiej rozmowy. -– Mam nadzieję pomieszkać w nim przez jakiś czas.

Możesz wykuć coś, co pomoże strażnikom Rady? Coś... opartego na ładzie?

Dorrin patrzył w kubek. Jasolt zadał to samo pytanie, co Brede i Kadara, a ludzie oczekiwali od niego odpowiedzi. Ale jakiej odpowiedzi mógł im udzielić? Czuł niepokój, wykuwając takie przedmioty jak noże – a co dopiero miecze.

Oto twoje piwo, olbrzymie – przerwała im kelnerka, stawiając kufel przed Pergunem. – Gdzie pieniądze?

Pergun wyciągnął miedziaki.

Cholerna cena za jedno piwo.

Wszystko jest drogie, olbrzymie.

Pergun obserwował, jak kołysze się w stronę następnego stolika.

Cokolwiek...? – podpowiedział Jasolt.

Nie wiem. Muszę się zastanowić. Być może jest coś takiego. Ale bycie kowalem związanym ładem pociąga za sobą wiele ograniczeń.

Jasolt zmarszczył brwi.

Trudno mi nawet podnieść ostrą broń, a co dopiero ją wykuwać. Dlatego właśnie używam Jaski.

Używasz jej w. taki sposób, że miecz raczej ci niepotrzebny. – Ton Jasolta był oschły.

Nie wiem – powtórzył bezradnie Dorrin. – Muszę się zastanowić.

O nic więcej nie prosimy. – Jasolt patrzył wprost na Dorrina. – Mógłbyś pomyśleć o dołączeniu do Rady.

Ja? Raczej nie należę do tej kategorii.

Wątpię, czy długo to potrwa. Obserwowałem, jak rośnie twoje nowe domostwo i... magazyn...

Dorrin nie chciał wspominać, że to miejsce dla Liedral, skoro biali i tak już czytywali ich listy.

Jest... łatwiej w ten sposób budować. Nie planuję wcale zostać handlarzem. – Ostatnie zdanie było prawdą. Naprawdę nie miał ochoty zostać handlarzem.

Nieważne... – Jasolt uśmiechnął się uprzejmie i wstał. – Mamy nadzieję, że pomożesz. Chłodna zima... Pierwszy raz mam nadzieję, że długo potrwa, a wiosna przyjdzie późno. To smutne, kiedy człowiek ma nadzieję na długą, chłodną zimę. Do widzenia, panie Dorrin. – Skłonił głowę i odwrócił się.

Światło... – mruknął Pergun, odstawiając kufel po długim łyku. – Ten elegant traktował cię, jak... jakbyś był lepszym handlarzem od niego. Kim ty jesteś, Dorrin?

Sobą. Czasami jestem kowalem, czasami uzdrowicielem, a czasami nie jestem całkiem pewien.

Pergun sączył piwo.

To musi być ostatnie.

Dorrin spojrzął na kubek i parę kropel soku na dnie. Dokończył resztę.

Muszę iść. Nie gniewasz się?

Ja chyba zostanę – powiedział Pergun. – Nie mam po co wracać. Hemmil ma tam zimno jak na dworze. – Wskazał palcem mężczyznę z siwą brodą, który grał w kości w kącie sali. – Gerba ma wóz. Podrzuci mnie.

Jesteś pewny?

Pytałem go, zanim przyszedłeś.

Zobaczymy się później.

Pergun skinął głową i podniósł swój kufel, kierując się w stronę kącika grających.

Chłopiec, którego Dorrin nie znał, trzymał Meriwhen, kiedy kowal dotarł do stajni.

Wasz koń, panie Dorrin.

Dorrin podał mu miedziaka.

Jak ci na imię, chłopcze?

Alstar, panie. – Chłopiec patrzył pod nogi.

Dziękuję, że zaopiekowałeś się Meriwhen.

Zrobiłem to z przyjemnością, panie. – Dziecko ciągle nie patrzyło Dorrinowi w oczy, kiedy wyprowadzał klacz w noc.

Tylko jedna latarnia paliła się przed Czerwonym Lwem. Meriwhen człapała przez roztopiony śnieg w stronę mostu i Dorrin przyglądał się mijanym domom. Większość była ciemna, a tych parę, w których paliło się światło, ukazywało jedynie nikły blask, który mógł pochodzić od jednej świecy albo lampy. A przecież było wcześnie. Pomimo chłodu tylko parę smug dymu unosiło się z kominów Diev.

Cena ciemnego piwa wzrosła dwukrotnie. Jest zimno, ale pali się tylko w kilku piecach. Niewiele też pali się świec albo lamp. A mimo to Jasolt modli się o jak najdłuższą zimę.

Poklepał Meriwhen po szyi.

Spokojnie, malutka.

Kiedy przejechał przez most, kopyta Meriwhen zadudniły na ubitym śniegu i lodzie. Po obu stronach traktu zwały śniegu sięgały niemal do pasa. Odwrócił się w siodle, ale zobaczył tylko kilka świateł i ognisk.

Zadrżał, kiedy spojrzał na ścieżkę do swego pustego domu. Długa, mroźna zima zabije w Spidlarze o wiele za dużo osób, tak samo jak... wczesna wiosna.

XCVII

Dorrin nakarmił Meriwhen, zamknął drzwi stajni i poszedł ścieżką, którą przetarł w śniegu pomiędzy swoim domem a chatką Rylli. Śnieg sięgał kolan, poranny wiatr rozrzucał śnieżny pył po ubitej powierzchni. Szare chmury nad jego głową obiecywały chłód, ale bez śniegu – nie od razu. Wiatr unosił cienki pióropusz szarego dymu z komina Rylli w stronę Oceanu Północnego. Obejrzał się na kuźnię, gdzie Vaos miał stawiać półkę na narzędzia. Cieniutkie białe smużki unosiły się z komina paleniska, wskazując na rosnącą temperaturę pieca.

Dorrin otrzepał buty na werandzie, tupiąc i wycierając je o zniszczoną trzcinową matę przed otwartymi drzwiami, i wśliznął się do środka.

Gruba starsza kobieta zanosiła się uporczywym, duszącym kaszlem. Twarz miała pokrytą plamami, niemal fioletową, a pomiędzy atakami kaszlu rzęziła jak źle skonstruowane miechy. Rylla trzymała kubek, czekając, aż kaszel osłabnie.

Przy palenisku głównej izby siedział przygarbiony mężczyzna, poskręcany i pochylony, który drżał mimo gorąca bijącego od ognia i kilku warstw otulających go wystrzępionych koców.

Dorrin zobaczył w kącie chudą kobietę i dziecko, jeszcze zanim Frisa zapytała:

Mogę zobaczyć twojego konika?

Podeszła do niego, nie puszczając jednak spłowiałych szarych spodni matki. Merga, na której wynędzniałej twarzy malował się smutek, miała na sobie pastuszą kurtę, większą i bardziej obszarpaną wersję kurtki Frisy.

Ani matka, ani dziecko nie miały żadnych widocznych śladów fizycznych obrażeń. Kobieta patrzyła w podłogę, unikając wzroku Dorrina. Kaszel grubej kobiety osłabł i chwyciła świszczący oddech.

Wypij to – rozkazała Rylla.

Pachnie okropnie.

Chcesz wypluć płuca, Erlanno?

Erlanna ujęła kubek, a Rylla podeszła do Dorrina. Wskazała wzrokiem na Mergę i Frise.

Gerhalm zamarzł w czasie ostatnich śniegów. Asavah znalazł wczoraj jego ciało.

Dlaczego? Wszedł w burzę śnieżną, bo nie mógł bić swojej kobiety? – Dorrin próbował mówić cicho.

Przeszli oboje do przeciwległego kąta przy tylnych drzwiach, które wychodziły na pokryty lodem i śniegiem staw.

Gerhalm pracował, kiedy mu kazano, robił, co mu kazano, a Jisle płacił mu tyle, ile uważał za właściwe. Kiedy zbiory są dobre, czasy również. Kiedy pogoda jest zła, czasy również...

Mówisz mi, że ten człowiek nie panował nad własnym życiem i mógł kontrolować jedynie swoją kobietę i dziecko, a kiedy mu to odebrałem i przyszły ciężkie czasy, nie mógł dłużej tego znieść?

Rylla pokiwała głową.

Merga nie ma dokąd iść. Nie jest dość silna, żeby pracować w polu dla Jisle’a.

Ciemności... – I co teraz zrobi? Obie prawdopodobnie będą głodować albo...

Umie gotować, jak mi mówiono, i mogłaby być służącą. Była nią, kiedy zaszła w ciążę z Gerhalmem.

Naprawdę nie... – Dorrin westchnął. – Chyba coś wymyślę.

Ktoś mocno zapukał do drzwi, dwukrotnie. Dorrin zerknął na Ryllę. Uzdrowicielka otworzyła, wpuszczając muskularnego mężczyznę w długim, niebieskim wełnianym płaszczu. Zdjął czapkę i ciemne skórzane rękawice.

Czy znajdę tu pana Dorrina, uzdrowicielko?

Rylla wskazał na Dorrina.

Tam jest.

Mężczyzna utkwił wzrok w Dorrinie, omijając Erlannę i Mergę.

Pan Dorrin?

To ja.

Jestem Fanken i pracuję u kupca Fyntala. Jego żona jest chora, ma gorączkę i obrzęk i kupiec prosił o wasze natychmiastowe przybycie. – Słowa były uprzejme, ale sztywne, jakby mężczyźnie kazano być uprzejmym.

Rylla pokiwała głową za plecami Fankena, wskazując sakiewkę u jego pasa.

Potrzebuję chwili, żeby tu skończyć i zabrać parę rzeczy, które mogą pomóc waszej pani – odrzekł Dorrin. – Możesz poczekać tu albo...

Poczekam przy drzwiach.

Dorrin odwrócił się do Mergi i Frisy.

Mogę zobaczyć konika?

Dorrin przełknął z suchymi ustami.

Słyszałem, że... ciężkie czasy… przyszły na was... naprawdę... mi przykro...

Zrobiliście, co uważaliście za najlepsze, mistrzu Dorrin. Lato było dobre i mieliśmy nadzieję... – Merga przełknęła łzy i pokręciła głową.

Może... mógłbym potrzebować kucharki i służącej... Niewiele oprócz pokoju i wyżywienia... nie jestem... tak dobrze sytuowany.

Zaczerwienione oczy Mergi spojrzały na Dorrina.

Nie przyjęłabym takiej litości... gdyby nie... – Spojrzała na przyglądające się im ciemnowłose dziecko.

Za jakiś czas to nie będzie litość. Tyle że to wcześniej... niż planowałem.

Cisza przedłużała się. Fanken odkaszlnął. Tak samo Erlanna.

Może tu zostać przez jakiś czas, Dorrin – zaproponowała Rylla. – Musisz iść z człowiekiem Fyntala. – Pochyliła się i wyszeptała mu do ucha: – Uzdrowiciele mają niewiele okazji do zarobienia prawdziwego złota.

Otóż to. – Popatrzył w stronę drzwi i srogiego Fankena. – Ale gdyby Merga mogła tu zostać, dopóki nie oporządzę jeszcze jednego pokoju przy magazynie, byłoby lepiej.

Dorrin pokręcił głową. Zostało mu tylko parę złotych, a nawet świerkowe drewno i deski nie będą tanie. Może pani Fyntala nie dzieje się nic poważnego. Skinął Merdze i poszedł z powrotem do kuchni i półek z ziołami.

Mówiłam ci – powiedziała łagodnie Rylla. – Jeśli rzucasz na ludzi klątwę, wracają.

To nie była klątwa. Jak powstrzymanie mężczyzny od bicia kobiety może być klątwą?

Fanken pochylił się do przodu z zesztywniała twarzą, jakby słyszał każde słowo.

Możesz wziąć ten mały worek – zaproponowała Rylla. – Brinn, astra, kora wierzbowa...

Uzdrowiciel pokiwał głową i zaczął pakować. Dodał szczyptę kilku innych ziół, powiązanych w kwadratowe płócienne paczuszki, i małą butelkę z płynem z kory wierzby.

Pamiętaj – powiedziała cicho Rylla, kiedy podniósł worek. – Handlarze mogą płacić w złocie.

Dorrin pamiętał, że zgodził służącą, której nie potrzebowal – tylko dlatego, że uratował ją przed biciem. Kiedy przechodził obok Erlanny, kobieta znowu zakaszlała i przyjrzał się jej pobieżnie zmysłami. Jak wielu innych, nie dojadała pomimo swojej wagi, a choroba żerowała na osłabieniu. Ilu umrze z chorób tylko dlatego, że tracą siły w walce z nimi? Zbyt długa zima – i Fairhaven nie będzie musiało wiele walczyć.

Przed domkiem uzdrowicielki Fanken podszedł do chudego siwka.

Będę za chwilę. Muszę tylko osiodłać konia. – Dorrin wskazał na stodołę.

Wiatr był ostrzejszy niż rankiem, a chmury na niebie ciemniejsze. Dorrin bezwiednie wyczuwał nadciągający śnieg i wszedł do domu, żeby wziąć grubą kurtkę. Szybko osiodłał Meriwhen i podjechał do Fankena.

Ładny koń.

Była dla mnie dobra. – Dorrin zawrócił Meriwhen na główną drogę w stronę mostu. – Gdzie mieszka kupiec Fyntal?

Na wzgórzu, na zachód od portu. Trzeba minąć trzecie nabrzeże i pojechać w górę.

Wiesz, od jak dawna choruje pani?

Nie.

Czy handlarz mówił coś więcej o tej chorobie?

Nie.

Najwyraźniej Fankenowi nie podobała się rola posłańca.

Jesteś z Diev?

Nie. Quend. Przyjechałem tu jako chłopiec.

Jechałeś kiedy saniami wzdłuż plaż?

Nie. Ci, co tak robią, to przeklęci głupcy.

Dorrin nie zadał więcej pytań, skupił się na jeździe. Dolne Diev było cieplejsze od górnego, ale nie za wiele. W kilku piecach paliło się pomimo chłodnego wiatru, a ulice były puste, jeśli nie liczyć jednego konnego żołnierza z przesyłką, jadącego w stronę drogi do Kleth.

Wszystkie trzy nabrzeża były puste, wyjąwszy niedużą rybacką łódź uwiązaną przy pierwszym z nich. Morze za falochronem było bardziej białe niż niebieskie i Dorrin zobaczył nawet dwie lodowe kry podrzucane na białych grzebieniach fal.

Zbyt wzburzone nawet dla Bristańczyków. – Fanken skierował konia w górę drogi, w stronę wzniesienia, z którego dwa solidne domostwa z szarego kamienia i belek spoglądały na port. W przeciwieństwie do wielu domów w Diev, oba domy wypuszczały grube pióropusze dymu ze swych licznych kominów.

Dom Fyntala stal najbliżej Oceanu Północnego, trochę mniejszy, z widokiem zarówno na port, jak i na morze. Fanken przejechał obok osłoniętego ganku i dalej do stajni, z której wyskoczył chłopiec stajenny.

Wprowadź konia uzdrowiciela.

Tak, panie. – Chłopiec odwrócił wzrok od Fankena, choć zerkał w stronę Dorrina.

Spokojnie, malutka. – Dorrin zsiadł i poklepał Meriwhen po szyi. – Tylko traktuj ją łagodnie.

Tak, mistrzu uzdrowicielu.

Fanken podał chłopcu wodze siwka.

Za chwilę wracam. – Odwrócił się i pomaszerował przez ubity śnieg na podwórku.

Dorrin uśmiechnął się do jasnowłosego stajennego.

Potężny siwowłosy mężczyzna otworzył drzwi, zanim Dorrin do nich doszedł. Spojrzał na uzdrowiciela ze swoich czterech cubitów wysokości, na jego torbę i czarną laskę.

Mistrzu Dorrin, dziękuję, że przyjechaliście na tak nagłe wezwanie. – Zwrócił wzrok ku Fankenowi. – I jestem wdzięczny, że przyprowadziłeś do nas uzdrowiciela, Fanken. Możesz odejść, jeśli chcesz.

Dzięki, panie. Będę w magazynie. – Fanken skinął głową i zawrócił.

Dorrin podążył za starszym mężczyzną na korytarz, powiesił kurtkę na starym rozgałęzionym wieszaku i postawił laskę w kącie. Korytarz wyłożony był ciemnym, malowanym w liście dębem. Pośrodku pomalowanej i polakierowanej dębowej podłogi, która lśniła w świetle dwóch mosiężnych lamp w takich samych kinkietach, leżał hamoriański dywan.

Leretia jest na górze. Ma biegunkę... wszyscy ją mieliśmy. Myślę, że to zepsute mięso. Ale z nią jest coraz gorzej. Nie pomogło wino ani ciepłe kąpiele. Nie bardzo wierzę w uzdrowicieli, ale dziewczyna Honsarda powiedziała Noriah, jak uleczyliście jej brata. Pomyślałem, że to nie zaszkodzi.

Jak długo choruje?

Ponad ośmiodzień. Po prostu leży. – Glos Fyntala zadrżał niemal niesłyszalnie.

Dorrin podniósł torbę z ziołami i ruszył za Fyntalem, którego buty ledwo szeleściły na wyłożonych dywanem schodach, tak lekko poruszał się potężny mężczyzna.

Uzdrowiciel miał wrażenie, że wstrząsa schodami.

Leretia leżała w szerokim łożu, blada, z wynędzniałą twarzą i promieniowała gorączką. Narzuta, obrębiona suthyańską koronką, została ściągnięta do pasa, ukazując bawełnianą koszulę, również ozdobioną koronką. Na stołku w rogu siedziała młoda jasnowłosa kobieta z podkrążonymi, zaczerwienionymi oczami, w miękkiej niebieskiej bluzce i spodniach.

Tak... gorąco... – mruczała kobieta w łóżku, ale jej oczy zdawały się nie dostrzegać ani Dorrina, ani Fyntala, ani młodszej kobiety.

Nasza córka Noriah – wyjaśnił Fyntal szeptem.

Dorrin ukłonił się jej, odstawił torbę i podszedł do łóżka.

Przebiegł palcami po nadgarstku i po czole chorej. Starał się nie skrzywić na supeł białego chaosu leżący poniżej żołądka ani na linie groźnego białego ognia, które ją oplatały.

Gdyby tylko mógł wyciąć ten mały chory organ... Chciało mu się śmiać. Nawet gdyby wiedział jak, nie miał ani narzędzi, ani umiejętności, żeby ciąć tak głęboko. Co jeszcze mógł zrobić? Cofnął się.

Taka chora... czy umrę?

Dorrin zmusił się do uśmiechu.

Nie, jeśli mogę pomóc, pani.

Żadna „Pani”... po prostu Lera... tak gorąco.... – Oczy jej lśniły, kiedy patrzyła w nicość, a pierś unosiła się ciężko.

Noriah siedziała wyprostowana na krześle.

Nie zrobicie czegoś? – zapytał błagalnie Fyntal.

Mógłbym zrobić wiele, ale wolałbym robić właściwe rzeczy.

Dorrin spojrzał na starszego mężczyznę, a ten cofnął się. Noriah otworzyła usta, ale zamknęła je bez słowa.

Problemem była najwyraźniej pulsująca chaosem część brzucha Leretii. Dorrin wziął głęboki oddech i zaczął splatać osłonę ładu wokół małego organu, ale infekcja naznaczona chaosem oparła się jej. Otarł czoło i raz jeszcze zbadał zmysłami jej ciało. To mógł być sposób. Odwrócił się do Fyntala.

Będę potrzebował dodatkowych materiałów. Możemy o tym porozmawiać? – Wyszedł na korytarz i poczekał na kupca.

Fyntal zamknął drzwi.

Nie wezwaliście mnie pierwszego, prawda?

Nie. Sustro... powiedział, że ona umrze. Powiedział, że powinienem czekać na cud. Pomyślałem o... was.

Nadal może umrzeć. Chciałbym czegoś spróbować.

Nie zamierzacie jej kroić? – Głos Fyntala urósł z szeptu do ochrypłego zgrzytu. – To by ją zabiło.

Moje umiejętności nie obejmują tej dziedziny. Potrzebuję dużego kosza czystych miękkich szmatek. A także butelkę na przykład czystej brandy.

To brzmi jak przygotowanie do operacji – sprzeciwił się Fyntal.

Nie tknę jej żadnym ostrym narzędziem – warknął Dorrin. – Nie mogę. Chcecie, żebym postarał się o ten cud czy...?

Przyniosę te szmatki – skapitulował z westchnieniem Fyntal.

Dorrin wszedł do sypialni, gdzie jęczała Leretia. Na chwilę otworzyła oczy i na powrót jej zamknęła.

Spokojnie... – powiedział, dotykając palcami jej nadgarstka, kiedy zaczął budować mury ładu, łącznie z za krzywionym kanałem, który biegł od jądra chaosu na powierzchnię jej skóry. Przerwał na chwilę i odwrócił się do córki Leretii. – Pomożecie mi?

Podeszła do łóżka.

Co mam robić?

Dorrin naszkicował kwadrat nad brzuchem jej matki.

Musimy zdjąć koszulę z tej powierzchni, żeby było ją widać.

Noriah zmarszczyła brwi.

Nie zamierzacie...

Żadnego cięcia. Nie mogę. Ale pod tym znajduje się infekcja i jeśli mi się uda, wyrzucę ją stamtąd na zewnątrz. Mógłbym ją powstrzymać, ale byłoby o wiele łatwiej, gdyby... zepsuta substancja nie zabrudziła koszuli.

Zajmę się matką... Czy...

Dorrin odwrócił się i zerknął w stronę okna, przez które widać było białe grzebienie fal Oceanu Północnego. Jego wzrok padł na dopasowane olejne lampy, ustawione równo po obu stronach okna i lśniące szkło kloszy.

Ooooo... boli... tak gorąco...

Spokojnie, mamo... niedługo poczujesz się lepiej.

Otworzyły się drzwi i Fyntal wniósł kosz miękkich, złożonych szmatek. Niski mężczyzna za nim niósł zakorkowaną butelkę. Dorrin wziął butelkę i wyjął korek, po czym wyjął jedną szmatkę z kosza, który Fyntal postawił obok łoża.

Czy to pomoże? – zapytała jasnowłosa kobieta.

Dorrin odwrócił się ku niej.

Tak. – Dorrin wylał na szmatkę trochę brandy i delikatnie przetarł nagą skórę. Potem wytarł własne palce. Płyn lepił się do nich, ale suchą częścią szmatki usunął lepkość.

Stanął przy Leretii i kontynuował budowę murów ładu, używając nacisku ładu, aby skupić chaos w jak najmniejszym punkcie, zaciskając go w coraz węższą linię.

Oczy go zapiekły, kiedy zalał je pot, przestąpił z jednej nogi na drugą.

Może krzesło? – zapytał Fyntal.

Tak. – Dorrin nie odrywał wzroku od pacjentki, nawet kiedy usiadł przy niej, sięgnął po szmatkę i delikatnie ułożył ją na nagiej skórze.

Och... jak nóż... ciemności... boli...

Dorrin położył jedną dłoń na jej czole, dając odrobinę pociechy i ulgi.

Przez chwilę będzie bolało, ale jesteśmy tu wszyscy.

Fyntal.

Kupiec stanął po drugiej stronie łoża i Dorrin wyczuł łzy płynące po surowej twarzy. Fyntal nie odzywał się, tylko ujął dłoń Leretii, jakby to był bezcenny klejnot.

Dorrin wciąż zmuszał chaos do wycofania się w głąb chorego organu, ale biały ogień zaczynał torować sobie drogę kanałem ładu w stronę skóry.

Pali... ach... pali...

Dorrin dotknął jej czoła, pragnąc, aby zasnęła, i żałując, że wcześniej nie pomyślał o tej możliwości.

Co zrobiliście? – zapytała Noriah.

Uśpiłem ją – odpowiedział Dorrin, myśląc o czymś innym. – Powinienem wcześniej o tym pomyśleć.

Dorrin nie wiedział, jak długo zepsucie przedzierało się przez gładką skórę brzucha. Ale nie przestawał osuszać jej szmatkami, odrzucając je później i nie zważając na zielonkawy odcień twarzy kupca ani na niepewne wyjście Noriah i jej pospieszny powrót.

Zapalono lampy, które przegnały mrok z pokoju, gdy po raz ostatni oczyścił skórę Leretii i obsypał ranę, która wyglądała jak okrągłe oparzenie, sproszkowaną astrą.

Czuję się... lepiej – wymamrotała starsza kobieta.

Nie ruszajcie się – powiedział Dorrin. – W każdym razie nie za bardzo.

Co zrobiliście? – zapytał kupiec z krzesła w rogu pokoju. – Wygląda, jakbyście zrobili operację.

Dorrin zmrużył oczy i przytrzymał się krzesła. Nie mógł mówić. I nie widział.

Łap go...

Kiedy Dorrin ocknął się na obcym łóżku, zobaczył chłopca stajennego siedzącego na stołku.

Witaj.

Witajcie, mistrzu. – Chłopiec unikał wzroku Dorrina. – Zawołam panienkę. – Skoczył biegiem do drzwi.

Dorrin usiadł. Głowa go polała i rozmasował sobie kark. len rodzaj uzdrawiania jest gorszy od pracy w kuźni. Skoro lampy się nie palą, musi być nowy dzień. Miał nadzieję, że to tylko jeden dzień. Miał pomóc Yarrlowi przy dyszlu wozu. Znalazł obok łóżka buty i wciągnął je.

Obudziliście się. – Jasnowłosa kobieta, tym razem w miękkiej zielonej bluzce i spodniach, weszła do pokoju.

Domyślam się, że wasza matka czuje się lepiej.

Lepiej. Ale nadal ma gorączkę.

Prawdopodobnie będzie tak przez kilka dni. – Dorrin wstał. – Muszę ją zobaczyć.

Najpierw musicie coś zjeść. Jesteście biali jak śnieg.

Dorrin pomyślał o słabości w kolanach i uśmiechnął się nieśmiało.

Chyba macie rację. – Poszedł za nią tylnymi schodami do kuchni, gdzie leżały na stole suszone owoce, ser i świeżo upieczony chleb.

Kiedy zjadł, poczuł się bardziej wypoczęty i wszedł po schodach do głównej sypialni. Noriah szła za nim. Siedzący przy łożu Fyntal podniósł wzrok. Leretia podążyła za wzrokiem kupca.

Dzień dobry – odezwał się Dorrin.

Dzień dobry, mistrzu uzdrowicielu – powiedział oschle Fyntal.

Dziękuję – wyszeptała Leretia.

Muszę obejrzeć ranę – powiedział Dorrin.

Jedną chwileczkę...

Uzdrowiciel spojrzał w okno i zauważył, że Ocean Północny uspokoił się nieco i tylko parę białych grzyw znaczy ciemnoniebieskie wody.

Proszę...

Dorrin uniósł opatrunek najdelikatniej jak umiał.

Ooooo...

Wiem. – Sprawdził ranę zmysłami. Niewielkie ślady chaosu migotały jeszcze wokół otworu i wewnątrz. Skupił się.

Ochhhh...

Och... powinienem was ostrzec.

Rozejrzał się za brandy i szmatkami. Noriah podała mu butelkę i szmatkę. Koncentrował się, dopóki nie wysączyła się nieduża ilość zielonkawej ropy. Potem raz jeszcze oczyścił skórę Leretii, obsypał ranę powstrzymującą krwawienie astrą i nałożył opatrunek.

Będzie się sączyć przez parę dni. Oczyszczajcie ranę brandy i codziennie zmieniajcie opatrunek, bo się przyklei. Jeśli dostanie znowu gorączki, nie czekajcie. Natychmiast przyślijcie kogoś po mnie. – Dorrin odetchnął głęboko.

Nie robicie tego często, prawda? – zapytał Fyntal.

Nie. Żaden uzdrowiciel by tego nie mógł.

Rozumiem dlaczego – zauważyła Noriah.

Dlaczego to dla nas zrobiliście? – wyszeptała Leretia.

Dorrin próbował się nie zaczerwienić i przełknął.

Były dwa powody. Po pierwsze, przyjechałem, bo potrzebuję pieniędzy. Po drugie, zostałem, bo wszyscy was kochają.

Gładkie słówka – odezwał się oschle kupiec.

Jestem szczery. – Dorrin spojrzał na kupca, który odwrócił wzrok.

Szczerość nie zawsze robi na ludziach wrażenie. – Głos Noriah był łagodny.

Nie.

Czy znacie kogoś jeszcze, kto mógłby mnie uratować? – zapytała Leretia, podciągając kołdrę na piersi.

Dorrin zawahał się.

Powiedzcie uczciwie.

Nie. Sam nie byłem pewien, czy dam radę.

Mówicie, jakbyście teraz nie mieli wątpliwości.

Jeśli w ranę nie wda się zakażenie, będziecie zdrowi za parę ośmiodni, może wcześniej. – Dorrin usiadł na wolnym krześle. Kolana miał jak z gumy.

Najwyraźniej ten rodzaj uzdrawiania jest wyczerpujący. – Głos Noriah był niemal figlarny. – Albo nie nawykliście do wysiłku.

Przeważnie jestem kowalem. – Dorrin powiedział to, zanim się zastanowił.

I uzdrowicielem? – zapytała Leretia.

Mówiłam, że to wyczerpujące – zauważyła Noriah.

Dość – odezwał się Fyntal. – Przypuszczam, że moja żona potrzebuje odpoczynku, a mistrz Dorrin ma jeszcze inne życie.

W porządku – poddała się Noriah i wstała. Dorrin podniósł się powoli i ukłonił kobiecie w łożu.

Nie, dziękuję – powiedziała Leretia.

Dorrin zaczerwienił się, ale doszedł do siebie, odwrócił się i wyszedł na korytarz.

Spotkamy się w holu, mistrzu Dorrin – powiedział Fyntal stanowczo, kiedy zamknął drzwi sypialni.

Dorrin skinął głową i zszedł po schodach. Noriah obserwowała go z podestu, kiedy zdjął z wieszaka grubą kurtkę i podniósł czarną laskę. Fyntal pojawił się w holu od tyłu, najwyraźniej zszedłszy po tylnych schodach. Wręczył Dorrinowi ciężką skórzaną sakiewkę.

Ale...

Powiedzieliście, że potrzeba wam pieniędzy – stwierdził kupiec z uśmiechem. – A ja jak najchętniej zapłacę za cud. W przeciwieństwie do niektórych wdzięczny jestem za drugą szansę. Nie mogę powiedzieć, żebym potrzebował waszego żelaza, ale gdybym potrzebował uczciwego kowala, znajdę was.

Dziękuję. – Dorrin skłonił głowę w stronę młodej kobiety na podeście i kupca. – Pamiętajcie, żeby obserwować, czy nie ma gorączki. Nie sądzę, żeby wróciła, ale przyślijcie po mnie, gdyby tak się stało.

Przyślę, bez obawy. – Szeroki uśmiech przeciął surową twarz.

Dorrin wyszedł na jasny mroźny dzień. Ciepło w domu kupca pozwoliło mu zapomnieć o porze roku. Wsunął wypchaną sakiewkę do kieszeni kurtki i przytrzymał ją jedną ręką, idąc ku stajni. Ten sam chłopiec stajenny siodłał Meriwhen i czekał, aż Dorrin sprawdzi pętlę i popręgi, ale leżały mocno.

Dziękuję – powiedział uzdrowiciel, wygrzebując z portmonetki miedziaka.

Nie mógłbym, panie.

Ależ możesz. Byłeś dobry dla Meriwhen.

Nakarmiłem ją ziarnem i pozwoliła się wyczesać.

Dorrin uśmiechnął się szeroko.

Świetnie. – Wsunął laskę w uchwyt.

Ale wyleczyliście panią, kiedy każdy mówił, że umrze, a ona jest za dobra, żeby umierać.

Zbyt wielu dobrych ludzi umiera – powiedział powoli Dorrin. – Tym razem... udało mi się pomóc. – Zastanawiał się już, ilu dobrych ludzi, jak Erlanna, jest biednych i umierających. Wziął głęboki oddech i wskoczył na siodło.

Chłopiec pomachał ręką, kiedy Dorrin wjechał na podwórko. Fyntal stał w otwartych drzwiach, patrząc, dopóki uzdrowiciel nie wyjechał na drogę.

Dorrin nie musiał otwierać sakiewki, żeby wiedzieć, iż zawiera dwanaście złotych pensów. Dwanaście złotych. Cieszył się, że potrafił uleczyć Leretię, i potrzebował tych pieniędzy. Ale ilu jeszcze straci swoje ukochane i matki z braku takiego leczenia? A nawet gdyby mogli go znaleźć, jak uleczyłby ich wszystkich? Kolana i nogi miał ciągle słabe.

Jechał powoli, mijając puste nabrzeża, kominy, które nie wypuszczały dymu W czyste zimowe niebo, puste podwórka przed Kuflem i Czerwonym Lwem, przez most i w górę po ubitym śniegu na drodze do domu.

XCVIII

Trzask!

Biały strażnik smagnął postać przywiązaną twarzą do dołu na długim stole i na nogach pojawiły się czerwone pręgi. Dłonie białego maga poruszyły się, odrzucając białą mgłę, która już miała się pojawić w zwierciadle na stole w rogu celi. Na jego czole perlił się pot, kiedy zdołał wywołać obraz: pośrodku białej mgły stał rudowłosy mężczyzna. Na skraju tej sceny stała kobieta o krótkich ciemnych włosach.

Trzask!

Bat ciął po nagich ramionach.

Hnnn... – jęknął więzień.

Mag zmarszczył brwi i twarz mężczyzny w lustrze wykrzywiła się, ukazując ostre zęby, krew kapiącą z kącików ust. Uniósł na kobietę zakrzywiony miecz. Cofnęła się chwiejnie, a on skoczył ku niej.

Trzask!

Obraz rozpłynął się w białej mgle.

Spróbuj jeszcze raz – zasugerowała Anya.

Robiłem to cztery razy – warknął.

Chcesz, żeby skutek był poważny.

Zamiast odpowiedzi Jeslek napił się z kufla i skupił raz jeszcze. Tym razem rudowłosy mężczyzna szedł powoli w stronę kobiety w lustrze. Kobieta miała w dłoni nóż. Jeslek skinął na strażnika i bat ciął nagie plecy kobiety.

Oooo...

Tym razem rudowłosy mężczyzna na obrazie skoczył, warcząc, a kobieta wbiła mu nóż w piersi. Mężczyzna znikł w kłębie czarnego dymu.

Jeszcze raz... – nalegała Anya.

Jeslek otarł czoło i skinął na strażnika.

Trzask!

Obraz pojawił się znowu w lustrze. Rudowłosy został napadnięty i zakłuty nożem.

Anya uśmiechnęła się.

To powinno pomóc.

Ochhhh... – Krzyk kobiety na stole zgasł, kiedy zemdlała.

Czy to było konieczne? – zapytał Jeslek.

Konieczne jak wszystko, co robisz, drogi Wysoki Magu.

Jeslek skinął na drugiego maga.

Wiesz, co robić, Fydel. Równie dobrze możemy dać nauczkę Jellicu. Zwolennicy czarnych... ba...

Strażnik odwiązał nieprzytomną kobietę i przerzucił ją sobie przez ramię jak worek. Wyszedł za Fydelem z komnaty niskiej wieży. Kiedy drzwi się zamknęły, przed Jeslekiem stanęła Anya, oblizując wargi, obejmując go i przyciągając do siebie.

Mamy trochę czasu...

Jej wargi parzyły.

XCIX

Śnieg nie przestawał sypać, okrywając ubite podwórko jeszcze jednym miękkim białym pledem. Dorrin martwił się o drogę do domu.

Rek przywiózł następną taczkę węgla drzewnego i zawrócił do paleniska, ocierając pot z czoła. Dorrin podniósł młot i uderzył. Myślał raczej o stolarce, którą wykonał Pergun, zamieniając kolejny kąt wolnej przestrzeni w pokój dla Mergi i Frisy, niż o ciężkiej sztabie przed sobą. Pergun umiał robić użytek z pieniędzy, a dzięki Fyntalowi Dorrin miał ich więcej niż zwykle. Nie mógł zresztą narzekać, że gotuje ktoś inny, tyle że teraz musiał martwić się kupowaniem żywności, a trudno było ją dostać i była droga.

Bezgłośny krzyk załkał w oddali i Dorrin zadrżał, ledwo trafiając młotem, do celu. Odgłos na płaskowniku był tępy i słaby.

Ostrożnie z tym – upomniał go Yarrl. – Coś nie tak?

Dorrin upuścił młot na twarde klepisko. Znowu drgnął, czując falę dalekiego bólu i bieli. Powoli wyszedł z kuźni na śnieżycę.

Dorrin. Przeklęta ciemność. Trzeba skończyć ten pasek.

Słowa Yarrla ucichły, kiedy spojrzał na ciężkie, szare śniegowe chmury nad Westhorns. Liedral? Ale o co chodziło? Przepłynęła przezeń kolejna fala białego strachu i bólu i położył dłoń na lodowatych kamieniach na skraju studni.

Przez jakiś czas stał przy studni, znosząc fale bólu, który nie należał do niego, póki nie przycichł. Nikłe zimowe światło przedzierało się przez chmury. Potem mechanicznie uniósł pokrywę studni i opuścił wiadro. Równie mechanicznie wciągnął je z powrotem na górę. Czy Reisa miała racie? Ozy powinien zatrzymać Liedral? Ale co się stało?

...zatrząsł się i upuścił młot... jakby go tu nie było, córko... Spójrz na niego.

Zimna woda na spoconej twarzy pomogła – im zimniejsza, tym lepiej. W końcu przełknął trochę wody. To również pomogło.

Zwariował... zimna woda w środku zimy...

Coś pociągnęło go za nogę. Spojrzał na Zildę na końcu łańcucha trzymanego przez Petrę. Koza szarpała go za spodnie.

Przepraszam... – powiedział.

Reisa i Yarrl stali przy schodkach ganku. Yarrl splunął w kąt.

Co się stało? – Reisa uśmiechała się smutno.

Coś z Liedral. Przestało... teraz, ale została ranna.

Wiesz, gdzie jest?

Pokręcił głową.

Czarodziejskie sprawki... nic dobrego z tego nie przyjdzie – mruknął Yarrl.

Możesz coś zrobić? – naciskała Reisa.

Jeszcze nie... jeszcze nie. – Odetchnął głęboko. – Równie dobrze mogę dokończyć te duże uchwyty, póki mogę.

Jesteś pewien? – zapytał Yarrl.

Powiem wam, jak coś się stanie. – Dorrin otarł twarz i poszedł z powrotem do kuźni.

Reisa i Yarrl spojrzeli po sobie za jego plecami. W końcu Yarrl poszedł za młodszym kowalem.

C

Grube płatki śniegu przepływały obok twarzy Dorrina, kiedy wczesnym wieczorem jechał pod górę od Yarrla. Co się stało Liedral? Dlaczego czuł jej ból? Gdzie jest?

W jakiś sposób łączyło się to z białymi magami. A jednak nie miało to wielkiego sensu. Dorrin zrobił niewielkie postępy w budowie zaprojektowanych przez siebie machin, nawet z prostym silnikiem na parę. Nie mógł robić broni, przynajmniej nie konwencjonalnej, i nie mógł wrócić na Recluce. Był dobrym wędrownym kowalem i niekiedy dobrym uzdrowicielem. Liedral zaś była kobietą i handlarką, która ledwie wiązała koniec z końcem.

Dopóki nie zrobi czegoś albo dopóki Brede’owi i Kadarze nie powiedzie się lepiej niż Dorrinowi, w ciągu roku, najwyżej dwóch, Spidlar znajdzie się pod butem białych magów i jest duża szansa, że on sam znajdzie się w obozie pracy przy traktach albo zginie. A jednak biali magowie się martwili.

Przynaglił Meriwhen ścieżką obok domku Rylli. Dym z komina kuchni, w której stał piec, wskazywał, że Merga była czymś zajęta. Miał nadzieję, że gotuje lepiej od niego. Zsiadał z konia przed stajnią, kiedy usłyszał kroki.

Mogę nakarmić konika? – zapytała Frisa, ciągle szamocząc się ze zbyt dużą kurtą. Śnieg okrywał jej krótkie czarne włosy.

Ma na imię Meriwhen – wyjaśnił ponownie Dorrin, otwierając drzwi stajni i wprowadzając klacz do środka.

Mogę nakarmić Meriwhen?

Dorrin podał dziewczynce wiadro i otworzył baryłkę.

Nasyp do wiadra trzy duże garści i pokaż mi.

Podczas gdy Frisa gmerała w baryłce i wiadrze w ciemnawej stajni, Dorrin odpiął siodło i odwiesił je.

Jest ciemno.

Nie będziemy tu długo. – Dorrin skrzywił się, kiedy przeszył go znowu daleki ból. Cierpienie było jakby bliższe. Ale dlaczego? Czy potrafi odnaleźć Liedral? W jaki sposób?

Czy to wystarczy?

Co?

Frisa podsunęła mu wiadro.

Jeszcze trzy garści – zdecydował Dorrin. Jej rączki były znacznie mniejsze. Wprowadził Meriwhen do boksu i wyjął zgrzebło. – Będzie szybko, staruszko.

Konik nie jest stary.

Meriwhen.

Ona nie jest stara.

Masz rację. – Dorrin nie przestawał czesać klaczy.

Wystarczy?

Dorrin odwrócił się i zajrzał do wiadra, które trzymała Frisa, odsuwając dziecko od nóg konia – nie wierzył, że Meriwhen mogłaby kopnąć, ale nie wszystkie konie są takie.

Świetnie. Wsypiemy to tutaj. – Podniósł Frisę do żłobu. – Wysyp wszystko.

Grzeczna Meriwhen.

Frisa stała przed boksem, gdy Dorrin kończył szczotkować Meriwhen. Podniósł laskę i wyszedł na śnieg, czekając z zamknięciem drzwi, aż Frisa pójdzie za nim.

Frisa wybiegła naprzód, a jej drobne nóżki zatupotały na werandzie, zanim buty Dorrina dotknęły schodów. Oczyścił buty, kiedy Frisa wpadła do domu.

Dobry wieczór, panie. – Merga skłoniła głowę, kiedy wszedł. – Ponieważ jest mokro i pada śnieg i ponieważ rośniesz, młody człowieku – wycelowała długą drewnianą łyżkę w Vaosa, który stał w kącie koło pieca – zrobiłam gulasz.

Dorrin wciągnął w nozdrza przyjemną woń gulaszu, a Vaos wyszczerzył zęby do kowala.

Kuchnia była mroczna – paliły się tylko dwie olejne lampy, ale Dorrin nie miał więcej. Miał też tylko jeden mały słoik oliwy. Budowa domu była tylko początkiem wydatków. Nawet złoto od Fyntala nie wystarczy na długo. Dorrin odwrócił się do Mergi.

Frisa i ja ustawiłyśmy wnyki koło stawu i złapałyśmy dwa ładne zające. Mieliście mnóstwo ziemniaków w piwnicy, niektóre nawet puściły korzenie.

Złapałyście króliki?

Tak? panie. Mnóstwo razy to robiłam, a Jisle się nie sprzeciwiał. Mówił, że tylko zjadają zboże.

Dorrin próbował ukryć uśmiech, siadając za stołem.

Ale, panie, do pełnej spiżarni potrzebujecie więcej rzeczy. Baryłkę mąki, więcej ziemniaków, trochę słodkich...

Pewnie tak, Mergo. Będę potrzebował nawet więcej. Ale czy mnie na to stać?

Nawet w dzisiejszych czasach można dostać baryłkę mąki za srebrnego, a kiedy ją opróżnicie, dostaniecie jeszcze dwa miedziaki z powrotem. Ziemniaki są tanie, jeśli kupicie u Asavaha.

Dorrin odetchnął głęboko.

Porozmawiamy o tym, czego nam trzeba, rano. To był długi dzień i jestem głodny.

Frisa, możesz to wziąć.

Merga podała dziecku koszyk, a mała postawiła go przed Dorrinem. Aromat świeżo upieczonego chleba wypełnił jego nozdrza.

Dostałam trochę drożdży od Rylli. Powiedziała, że będą służyły, dopóki wasza pani nie przywiezie własnych.

Dorrin zakaszlał, po czym podniósł się i podszedł do chłodni po jabłecznik. Napełnił cztery kubki i rozstawił je na stole.

Merga postawiła ciężki rondel na drewnianej podstawce na środku stołu.

Zechcecie podać, mistrzu Dorrin.

Kowal zrozumiał. Tylko pan albo pani domu powinni rozdzielać jedzenie. Najpierw obsłużył Frisę, a potem Vaosa i Mergę. Mimo to sporo zostało.

Nabrał łyżkę, ułamał kawałek chleba i podał koszyk Vaosowi.

Z całym szacunkiem, mistrzu Dorrin – odezwał się Vaos. – Ale to jest lepsze od chleba, sera i owoców.

Więc? Nie jestem kucharzem.

Mistrz jest uzdrowicielem – poparła go Frisa.

Jest kowalem – sprzeciwił się Vaos. – Dobrym kowalem.

Robię jedno i drugie. A teraz jedzcie!

Vaos wgryzł się w duży kawałek chleba.

Tak, mistrzu – zgodziła się Frisa. – Czy Meriwhen smakowałby gulasz?

Nie sądzę. – Zamiast pokręcić głową, Dorrin ugryzł chleb, ciągle jeszcze ciepły i chrupiący. Po kilku kęsach gulaszu, podniósł wzrok na pozostałą trójkę, jedzącą łapczywie. – Umiesz jeździć konno, Merga? Albo prowadzić wóz?

Tak, panie. Powoziłam końmi Gerhalma, kiedy nie czuł się dobrze. Jisle nie zwracał na to uwagi.

Rozległo się pukanie i Dorrin spojrzał ku drzwiom. Wstał, potrącając stół, i musiał przytrzymać kubek, zanim poszedł otworzyć.

Pergun? Co ty tu robisz?

Hm.., panie... myślałem tylko... wyglądało na to, że będzie padać... i chciałem sprawdzić, czy moja robota... – Robotnik tartaczny spoglądał żałośnie.

Wejdź. Jadłeś kolację?

Jadłem trochę.

Mamy jeszcze jedną miskę? – zapytał Dorrin.

Skończyłam – powiedziała pospiesznie Merga. – Mogę umyć swoją. – Wstała, oddając swoje miejsce na ławie.

Nie tylko potrzebował więcej naczyń, ale też więcej krzeseł i dłuższy stół. Dorrin nabrał kolejną łyżkę gulaszu, obserwując, jak Merga uśmiecha się do Perguna, gdy stawiała przed nim miskę pełną gulaszu. Stolarz odwzajemnił spojrzenie.

Przyszedłeś na piechotę? – zapytał Dorrin.

To nie tak daleko – wymamrotał Pergun z pełnymi ustami.

Hmm... – Dorrin miał niemal ochotę rozbijać sprzęty swoim największym młotem.

Im więcej robił, tym więcej wymykało mu się spod kontroli. Wszystko zdawało się prowadzić do czegoś większego, a za każdym razem, kiedy zdołał osiągnąć coś, co mogłoby pomóc w budowie parowego silnika, jego wysiłki przynosiły więcej problemów niż rozwiązań. Chciał miejsca do pracy; zamiast tego musiał utrzymywać rosnące gospodarstwo. Nie chciał martwić się o żonę; teraz martwił się o Liedral.

Wstał gwałtownie. Wszyscy w małej kuchni spojrzeli na niego.

Jestem zmęczony. Bawcie się dobrze. Muszę się położyć i pomyśleć.

Powoli poszedł do pokoju na tyłach i zamknął drzwi. Nie wszystkie pokoje miały jeszcze drzwi, ale jego miał. Nie kłopotał się lampą, kiedy ściągał buty i spodnie.

Leżąc pod okryciem na szerokim łóżku przeznaczonym dla dwojga, Dorrin próbował wyjść myślami na zewnątrz – tak, jak uczył go dawno temu ojciec, mag powietrza. Tym razem nie wypatrywał naturalnych burz, ale chaosu.

Iskry białego ognia zamigotały w oddali, ponura biel inna niż śnieg, ale Dorrin był zbyt zmęczony, żeby zarzucić myśli choćby do Kleth. Kleth było bliżej niż daleka agonia Liedral i nie potrafił jeszcze określić, gdzie to się dzieje – zakładając, że to jej ból odczuwał. Ale do kogo innego mógł należeć?

Całą noc rzucał się w łóżku.

CI

Vaos skinął, kiedy Dorrin skończył bić młotem w rozpalone do czerwoności żelazo, które spłaszczał w cienkie paski na zawiasy. Jakimś cudem, pośród tego wszystkiego, ludzie wciąż potrzebowali takich rzeczy, jak zawiasy i gwoździe. Wstrzymał uderzenie.

Tak?

Ten wielki strażnik z jasnymi włosami i ta rudowłosa... chcą się z wami widzieć.

Dorrin podniósł żelazo i ustawił je na cegłach, po czym odłożył młot na półkę.

Niech Merga podgrzeje trochę jabłecznika i sprawdź, czy jest chleb. Potem przynieś więcej węgla i zamieć tu.

Ale... panie...

Vaos.

Tak, panie.

Dorrin ciągle martwił się o Liedral, ale zmysły mówiły mu tylko, że jest bliżej niż przedtem, znacznie bliżej i cierpi. A teraz Brede i Kadara przyniosą więcej zmartwień. Lodowaty wiatr i lśnienie zamarzniętego białego śniegu zaskoczyły kowala, kiedy wyszedł na podwórze. Ślady dwójki konnych przecinały się z jego własnymi wcześniejszymi.

Brede i Kadara wiązali konie przy barierce. Brede nosił nierówną brodę, na policzku miał świeżą szramę, a oczy zapadnięte. Twarz Kadary była karykaturalnie kanciasta, z głębokimi cieniami pod oczami.

Dorrin wskazał w stronę kuchni.

Może coś zjecie?

Brede zmęczony pokiwał głową. Kadara milczała, ciężko wchodząc na schody.

Możecie postawić je w stajni, jak chcecie.

Nie możemy zostać tak długo – burknął Brede. – Tu jest o wiele cieplej niż tam, gdzie byliśmy.

Otrząsnęli śnieg z butów, weszli do kuchni i opadli na krzesła. Merga podniosła wzrok.

Jabłecznik nie jest ciepły, panie. Ale mogę podać chleb i ser. Jest też trochę suszonych owoców.

Dorrin zdjął skórzany fartuch i powiesił go na kołku przy drzwiach. Brede tylko rozpiął kurtkę.

Brzmi cudownie – powiedziała Kadara.

Dorrin popatrzył na Mergę.

Może ty i Frisa zobaczycie, jak się miewa Rylla? Zajmę się jabłecznikiem.

Tak, panie. Może potrzeba jej trochę pomocy przy tym śniegu. Frisa jest w pokoju. Pójdę już. – Merga chwyciła pasterską kurtkę i czmychnęła na ganek.

Budujesz domowe imperium, Dorrin? – Śmiech Kadary był twardy, wymuszony.

Nie. Są u mnie... bo próbowałem powstrzymać mężczyznę od bicia kobiety i dziecka. Popełnił samobójstwo, a... – Podniósł się, żeby przynieść dzban, do którego Merga wlała jabłecznik i korzenie. Napełnił oba kubki, nie rozlewając wiele po stole.

Dziękuję. – Brede trzymał kubek przy twarzy, wdychając parę. – To była długa zima.

Kadara piła w milczeniu.

Potrzebujecie czegoś – stwierdził Dorrin w ciszy.

Tak. Potrzebujemy – odrzekł Brede. – Problem w tym, że nie wiem czego. Przyjdzie wiosna, zima nie może trwać wiecznie, i werbownicy Certis wylegną na drogi do Elparty. Mogli wykorzystać rzeki.

Nie mogę robić ostrej broni. Mógłbym zrobić tarcze z czarnego żelaza.

Są ciężkie – powiedziała powoli Kadara.

Recluce używała ich przeciwko ognistym kulom białych magów. Mógłbym zrobić naprawdę cienkie.

To mogłoby pomóc... gdybyśmy mieli jedną lub dwie w nagłych wypadkach. – Brede pokiwał głową. – Ale to nie wystarczy. Potrzebujemy czegoś, co powstrzyma ich na drogach. Masz jakieś magiczne noże, które potną żołnierzy z daleka? – Śmiech Brede’a był ochrypły i cyniczny.

Nigdy... poza...

Wiem. Chorujesz nawet na samą myśl o ostrej broni, nie mówiąc o wykuwaniu jej.

Nie mogę tego robić.

Jakie to wygodne – stwierdziła Kadara.

Dorrin spojrzał na nią.

Każdego dnia próbuję leczyć ludzi, którzy umierają, bo ich ciała nie mają dość pożywienia, żeby oprzeć się gorączce, biegunce albo gruźlicy. Połowa ludności Diev zamarza powoli, bo nie stać ich na drewno, a nie mają sił, żeby iść na wzgórza, ściąć drzewa i przynieść je do domu. Czuję się winny, ponieważ mamy co jeść. Nawet bycie handlarzem stało się bardzo ryzykowne, wiecie o tym. Czego chcesz, Kadaro?

Przepraszam, Dorrin. Ale nie jest mi przykro. Jesteśmy coraz starsi i bardziej zmęczeni, a ty bogacisz się i odnosisz sukcesy. Masz dom. Masz co noc czyste łóżko i ludzi, którzy o ciebie dbają. Każdy odwraca wzrok, kiedy jedziemy drogą. Śmierć przywarła do nas jak pijawka.

Dorrin spojrzał w stół.

To nie pomoże – powiedział Brede zmęczonym głosem.

Pozwólcie mi pomyśleć... mówiłem to na jesieni, prawda? – Dorrin patrzył w stół. Noże, które tną jak noże, a nie są ani nożem, ani mieczem? Czy może zrobić coś z prochem strzelniczym? – Czy mają przy sobie białych magów... mam na myśli Certan?

Prawdopodobnie. Niektóre oddziały będą miały.

Jak radzi sobie wasz oddział?

Należy teraz do Kadary.

Dorrin popatrzył na nich, dostrzegając, że oboje noszą galony.

Brede jest starszym dowódcą, ma pod sobą trzy oddziały.

Och... – Dorrin próbował myśleć. – Czy oni wszyscy korzystają z dróg?

Wszyscy korzystamy z dróg – prychnął Brede. -– Jak inaczej poprowadzisz żołnierzy przez wzgórza? Wszystko inne zamienia się w kurz i błoto.

Hmm...

Jeśli to pomoże, wielce zamożny kowalu, Rada upoważniła mnie do zakupu broni za dwa złote... – Ton Brede’a był ironiczny.

Wydaj je na zapasy – warknął Dorrin.

Tym razem Brede patrzył w stół. Kadara odłamała kawałek chleba i zaczęła go gryźć.

Wymyślę coś, ciemności wiedzą co, ale coś... i dostaniecie dwie tarcze. – Dorrin wstał i podszedł do pieca, żeby ponownie napełnić kubki. Chociaż najpierw nalał sobie.

Ciężko pracujesz – powiedział powoli Brede. – Może nie tak ciężko jak żołnierz, ale oczy masz zmęczone, a na twarzy przybyło ci zmarszczek.

Staram się – odparł Dorrin. – Ale wszystkiego robi się więcej, niż myślałem. Jeśli chcę zbudować silnik, potrzebuję pieniędzy na stal i narzędzia. To oznacza więcej pracy... – Wrócił do stołu.

Dorrin, tylko co chcesz zrobić z takim silnikiem? Do czego go wykorzystasz? – zapytała Kadara.

Mógłbym go wykorzystać jako napęd tartaku albo statku, albo młyna. Statek ma największy sens, ponieważ ocean ma wewnątrz więcej ładu.

Lepiej zbuduj go szybko – odezwał się Brede. – Chyba że znajdziesz sposób, żeby powstrzymać Fairhaven i ich łapaczy.

Widziałeś ostatnio swoją handlarkę? – zapytała Kadara.

Nie. – Dorrin usiadł. – Została ranna, ale nie potrafię jej odnaleźć.

I tak siedzisz tutaj? – Kadara odstawiła kubek na stół.

A gdzie według ciebie mam iść? – zapytał Dorrin.

Czasami opłaca się poczekać – odezwał się Brede. – A tego często najtrudniej się nauczyć. – Oderwał kawałek chleba i zaczął jeść.

Przestań być taki stary, mądry i filozoficzny. – Kadara uśmiechnęła się blado.

Dorrin powoli wypuścił oddech.

Czy to nie lepiej, niż być młodym, popędliwym i głupim? – roześmiał się Brede.

Nie za bardzo. A może tak być młodym i szczęśliwym?

To było w innym kraju, dziewczyno. Ale spróbuję.

Dorrin ugryzł kawałek suszonej gruszki i popił jabłecznikiem, myśląc o tarczach, niewidzialnych mieczach i drogach... i zbliżającej się agonii Liedral.

CII

Deszcz smagał twarz Dorrina, kiedy gnał Meriwhen w dół drogi, po błotnistej równinie i w stronę drzew na południe od podwórka Jarnisha. Liedral musiała być u pośrednika albo gdzieś w pobliżu. Wyjechał z Diev, gdy tylko zmysły wskazały, że się zbliża. W Kleth przynajmniej będzie bliżej Spidlaru – pomiędzy traktami i rzeką.

Wiatr zawodził mu w uszach, kiedy zobaczył nieduży magazyn Jarnisha. Kopyta Meriwhen miesiły rzadkie błoto pokrywające kamienie drogi. Kleth było zauważalnie cieplejsze od Diev, a śnieg zaczynał się topić, zostawiając na polach kleksy.

Kiedy wprowadził Meriwhen na podwórze pośrednika, rozpoznał dwukółkę opartą o stajnię. Ból wnętrzności i strach w sercu były gwałtowne – aż nadto. A nad całym podwórzem unosiło się poczucie rozproszonej bieli, nikłej mgły chaosu.

Jeszcze zanim zsiadł z konia, z kuchni wybiegł Jarnish.

Miałem wysłać wiadomość... ale nikt nie jechał do Diev...

Dorrin wyczuwał chaos, jaki przylgnął do pośrednika. Zeskoczył i natychmiast chwycił czarną laskę. Jarnish kłaniał się, niemal zamiatając błoto.

Zrobiłem, co mogłem, mistrzu Dorrin... przywiozłem tu handlarza... zrobiłem to.

Gdzie ona jest?

Ona? Liedral... myślałem o nim.

Dorrin przełknął. Jarnish nie wiedział?

Gdzie jest Liedral?

Nie mogłem położyć go w domu... – Wzrok Jarnisha zahaczył o stajnię.

Dorrin, z laską w ręce, wmaszerował do stajni.

Pochwycił go ból buchający od pobitej, osmaganej postaci leżącej na sienniku w kącie stajni i przez chwilę nie widział niczego, oślepiony bólem oczu i miejsca za oczami.

Miałem dług u handlarza... ale nie dość jak na białych magów... Zobaczcie, co zrobili... Brata spalili w jego magazynie. Pomyślałem, że możecie pomóc. – Jarnish szarpnął brodę. –Możecie przewieźć... Nie chcę...

Zajmę się... handlarzem... ale nie mogę przewieźć... nie teraz... – Czoło Dorrina perliło się od potu pomimo ehiodu w stajni.

Liedral? Dlaczego? Tylko dlatego, że nie płaciła opłat drogowych i nie dołączyła do zrzeszenia handlarzy? Czy dlatego, że wiozła jego zabawki? A może dlatego, że to jego szukali biali?

Przewieziecie handlarza jak najszybciej?

Jego oczy płonęły, kiedy odwrócił się do Jarnisha.

Nigdzie w pobliżu nie ma białych, których się obawiasz. Tylko mnie musisz się bać. – Podniósł laskę. – Nawet nie położyłeś jej w domu, ty tchórzliwy gnojku.

Jarnish cofał się.

Przynieś mi trochę przegotowanej wody, czyste szmatki i koce.

Jarnish patrzył tępo na uzdrowiciela.

Chcesz się nas pozbyć? To przynieś przegotowaną wodę, czyste szmatki i koce.

Jarnish wyszedł ze stajni, zataczając się, a Dorrin otarł oczy. Potem odetchnął głęboko i jego dłonie dotknęły zaskakująco drobnych nadgarstków.

Krew była wszędzie, zaschła na plecach, nogach, lepiła się na głowie, choć żadna z ran nie była głęboka, jakby miały tylko sprawiać ból, więcej bólu. Gorsze było otaczające ją poczucie chaosu, choć do niej przywarło jak kurz – w przeciwieństwie do pośrednika, który przesycony był bielą.

Palce Dorrina pogładziły jej ramię, wyczuwając infekcję zaczynającą się w ranach na plecach i udach. Przynajmniej siennik i prześcieradło, na którym leżała, były czyste. Wlał w Liedral trochę ładu, wrócił do Meriwhen, wprowadził klacz do stajni i uwiązał ją w rogu, a potem zdjął sakwy z ziołami, które przywiózł z sobą.

Do stajni weszła Lyssa, służąca, z koszem szmatek i postawiła go ostrożnie na słomie obok drzwiczek boksu.

Jaddy mówi, że woda będzie za chwilę.

Mogłabyś przynieść mi wiadro czystej wody ze studni?

Lyssa nie patrzyła mu w oczy.

Tak, panie.

I, jak znajdziesz chwilę, czystą zmianę bielizny.

Bielizny?

To kobieta. Ukrywała to, żeby uniknąć takiego traktowania. – Słowa Dorrina były starannie wyważone.

Bili ją... za to, że jest kobietą?

Biali niespecjalnie poważają Legendę – warknął Dorrin. – Mógłbym dostać trochę wody?

Położyć Liedral w stajni, doprawdy. Najwyraźniej Jarnish jest pod wpływem białych, i to jest przerażająca przyczyna bicia. Biali rzadko stosują zbędne okrucieństwo. Na tę myśl jego pięści zacisnęły się na chwilę. Gdyby tylko się upierał, że musi zostać w Diev... ale nie zrobił tego i nie może tego zmienić.

Lyssa wróciła z wiadrem lodowatej wody.

Dziękuję. – Dorrin usiłował złagodzić głos. Sięgnął po szmatkę i zmoczył ją.

Mam starą bieliznę. Jest miękka i czysta.

Dziękuję – powtórzył łagodnie, ocierając łzy. Zaczął zmywać brud i krew. Jak Liedral doszła tak daleko? A może biali się o to postarali? Dlaczego? Odsunął pytania na bok.

Ciemny puls ładu w końcu zabił mocniej w osłabionym ciele Liedral. Ciemność zamykała się nad stajnią, kiedy Dorrin skulił się na słomie na jednym z dwóch koców, które tak niechętnie dostarczył Jarnish. Ciemna laska leżała na wyciągnięcie palców i miał nadzieję, że ostrzeże go przed każdym niebezpieczeństwem.

Było jeszcze ciemno, kiedy obudził się, chwytając laskę.

...nie... nie to... – mamrotała Liedral, rzucając się na sienniku, co powodowało kolejne fale bólu.

Dorrin dotknął jej czoła.

...och...

Odpoczywaj spokojnie...

Dorrin... gdzie...? Pić... Dlaczego mnie skrzywdziłeś? Dlaczego?

Połowa wypowiedzianych przez nią słów mówiła o tym, że ją skrzywdził – dlaczego? Zadając sobie to pytanie, wlał jej w usta odrobinę wody i na powrót pogrążył w głębszym, uzdrawiającym śnie.

Czy zaśnie po wejrzeniu w koszmar jej myśli, to inne pytanie. Zacisnął palce na lasce i pożałował, że nie jest wojownikiem, jak Kadara i Brede. Ale jak z ładu wykuwać zniszczenie? A gdyby mógł... czy powinien?

Ale... Creslin to robił. Założyciele czynili tak i przeżyli.

Jaki rodzaj machiny? Jaki rodzaj magicznych noży, jak to ujął Brede? Nie wiedział, ale uleczy Liedral i odpłaci białym, W jakiś sposób.

CIII

Liedral nie wydobrzała na tyle, by podróżować, ale Dorrin chciał zaryzykować mimo błotnistych dróg, żeby już dłużej nie pozostawać w pobliżu chaosu, który narósł wokół Jarnisha.

Spakował dwa worki różnych drobiazgów, które znalazł w dwukółce do sakw wydobytych z kątów stajni Jarnisha. Na dnie wozu rozłożył warstwę czystej słomy i przykrył ją szmatami. Na to położy cienki siennik. Osiodłał Meriwhen i założył uprząż do wozu. Na szczęście obserwował Liedral, choć praca w kuźni dała mu większe pojęcie o działaniu uprzęży.

Podrapał się po nieogolonej twarzy, ale zdał sobie sprawę, że martwienie się teraz o golenie jest głupotą. Będzie miał dość czasu na golenie, kiedy wróci do Diev. Czego jeszcze potrzebował? Jedzenia – oczywiście, bo podróż zabierze co najmniej trzy dni. Powinien wcześniej pomyśleć o zaopatrzeniu. Westchnął i zerknął na Liedral, która odnalazła jego wzrok. Podszedł do siennika.

Dorrin... potwornie... mnie zraniłeś...

Bez końca powtarzała te same słowa. Położył dłoń na jej czole, próbując ją pocieszyć.

Jestem tu, wszystko będzie dobrze.

...pić...

Wlał więcej wody w wyschnięte gardło, ale trochę wylało się na siennik, bo picie sprawiało jej trudność. Nie mogła jednak leżeć na plecach ani na żadnym boku, z powodu straszliwych ran.

Po chwili znowu zasnęła, niemal jakby chciała uciec przed myślami o koszmarze, jaki przeszła. Załadował jej torby na Meriwhen i popatrzywszy na śpiącą, poszedł do kuchni.

Jak się czuje młoda handlarka? Potworność – powiedziała kucharka. – Co za przerażająca banda ci biali magowie.

Handlarka ma się lepiej. Mógłbym kupić trochę zapasów na powrotną drogę?

Jasne, ale nie pojedziesz traktami w taką pogodę. Błoto zatrzyma cię wszędzie.

Droga do Diev jest twarda i przyjechałem tutaj. Poza tym nie możemy zostać. – Dorrin zerknął na drzwi do reszty domu.

To smutne, kiedy musisz wlec poranioną duszę przez cały Spidlar. I jeszcze po takiej długiej, przerażającej zimie.

Co z prowiantem?

Mamy trochę, ale nie tyle, ile byś chciał. Ale jak mogłabym odmówić pieniędzy uzdrowiciela? – Jaddy zaczęła szperać w małych baryłkach. – Trochę suszonych jabłek i gruszek... i twardy ser. Jest też trochę sucharów, twarde, ale ciągle dobre.

Dorrin uśmiechnął się, słysząc te komentarze i widząc stosik jedzenia, który pojawił się na stole.

...i ta biedna handlarka będzie potrzebowała czegoś, co można zmiękczyć. Po prostu zwilż suchary w wodzie albo jabłeczniku. Zwilż, nie mocz ich. – Kucharka spojrzała na Dorrina. – Rozumiesz, młodzieńcze uzdrowicielu, czy nie?

Tak, rozumiem.

Dobrze, nie stój tak. Pakuj wszystko do toreb. Po co to wyjęłam?

Dorrin nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.

Co mógłbym... – zapytał, kiedy zaczął pakować.

Nie jesteśmy aż tacy biedni, żeby nie podzielić się odrobiną jedzenia.

Dorrin ciągle kręcił głową, kiedy ładował jedzenie pod siedzenie wozu. Półuśmiech znikł, kiedy do stajni wśliznął się Jarnish. Dorrin odwrócił się.

Jesteś mi winien...

Pytałem twoją kucharkę...

Nie. Niech szlag trafi jedzenie. Jesteś mi winien, uzdrowicielu, za zabranie twojej paniusi. – Jarnish mówił twardo, ale wzrok utkwił w błotnistej glinie podwórka. – Dużo ryzykowałem.

Ręce Dorrina sięgnęły po laskę, która była pod ręką w ręcznie robionym uchwycie przy siedzeniu wozu, gdzie w razie kłopotów mógł z łatwością po nią sięgnąć. Palce prawej dłoni zacisnęły się wokół ciemnego drewna.

Niewiele ryzykowałeś.

Masz u mnie dług – upierał się Jarnish. Jego głos stwardniał jeszcze bardziej i Dorrin wyczuł za słowami handlarza przynaglenie chaosu.

A zatem odpłacę ci swoją monetą. – Dorrin wypuścił laskę.

Jarnish podniósł oczy i wzrok Dorrina pochwycił jego wzrok, a ręce kowala, twarde i nieustępliwe jak żelazo, z którym się zmagał, chwyciły nadgarstki Jarnisha.

Zapłacę ci ładem. – Dorrin roześmiał się ochryple, niemal z płaczem, kiedy oplatał pośrednika ładem. – Nie będziesz już tolerował chaosu w najdrobniejszych sprawach, a twoja skóra będzie swędziała i cierpła, kiedy tylko się zbliży. – Jego oczy płonęły, a płynąca od niego ciemność spadła na Jarnisha, który próbował się wyrwać ze stalowego uścisku.

Handlarz drgnął, jęknął i poddał się na długo przedtem, zanim Dorrin go puścił.

Zabiłeś mnie – łkał starszy mężczyzna. Odwrócił się i wyszedł ze stajni, powłócząc nogami, drapiąc się po karku i szarpiąc odzienie.

Dorrin nie patrzył, wrócił do boksu i przeniósł siennik, Liedral i resztę na wóz, po czym wyprowadził konia pociągowego i Meriwhen ze stajni.

Jarnish stał w bieliźnie przy studni, wylewając na siebie wiadro zimnej wody.

Jeszcze jedno... jeszcze jedno...

Jaddy biegła przez błoto do Dorrina. Czekał. Przynajmniej tyle był jej winien.

Straszliwe przekleństwo na niego rzuciłeś! Nic dobrego z tego nie przyjdzie, a ja myślałam, że z ciebie miły chłopak.

Dorrin uśmiechnął się ze smutkiem.

Pobłogosławiłem go jedynie pragnieniem ładu.

Och... to jeszcze gorsze przekleństwo! Jak mogłeś być tak okrutny?

Dorrin spojrzał znacząco w stronę wozu.

Myślisz, że ją bił... wiem, że tego nie zrobił.

Gdyby ją bił – powiedział powoli Dorrin – nie wstałby już. Nigdy.

Jesteś po prostu mężczyzną i to czyni cię jeszcze bardziej strasznym. – Jaddy obejrzała się na Jarnisha, który trząsł się pod kolejnym prysznicem zimnej wody. – Nikt nie mógłby przekląć cię bardziej, niż już jesteś przeklęty. Będziesz cierpiał za nich wszystkich.

Oni już cierpią – przyznał Dorrin. – Już cierpią. – Wspiął się na siedzisko wozu i ściągnął wodze.

Kucharka patrzyła, jak wóz toczy się przez błoto podwórza i wyjeżdża chwiejnie na drogę.

CIV

Zaskrzypiało. Dorrin prowadził wóz wokół wzgórza na zakręcie i z powrotem na prostą drogę. Meriwhen parsknęła za wozem, ciągle narzekając na paczki, które niosła. Liedral, leżąca na kocach pomiędzy dwoma siennikami, spala na małej przestrzeni za siedzeniem wozu.

Powożenie wozem było gorsze niż nauka jazdy konnej. Siedzenie było twarde, a droga stanowiła mieszaninę roztopionego śniegu i błota. Liedral ciągle jęczała we śnie albo na wpół przytomna.

Hola, na wozie!

Dwie obdarte postaci siedziały na przewróconym drzewie przy drodze. Serce zabiło Dorrinowi szybciej, a zmysły popłynęły ku mężczyznom. Było ich tylko dwóch i żaden nie nosił łuku. Mimo to sięgnął lewą ręką w dół i przesunął laskę tak, żeby móc ją łatwo chwycić.

Równie dobrze mógł jechać dalej łagodnym zboczem wśród drzew, zbyt rzadkich, aby mogły być lasem, skoro nie mógł zawrócić wozu wystarczająco szybko, żeby uciec – i ponieważ musiał wrócić do Diev.

Mężczyźni spokojnie wyszli na drogę. Obaj mieli miecze.

Hola. Chcieliśmy zebrać myto. – Ciemnobrody typ, o głowę wyższy od Dorrina, stał i wymachiwał starym mieczem.

Nie wiedziałem, że są jakieś opłaty na tych drogach.

Teraz już są, mój przyjacielu kramarzu.

Ano są, i to wysokie – burknął niższy mężczyzna, który trzymał swój miecz jak maczugę.

Dorrin schylił się i jednym płynnym ruchem podniósł laskę.

Ach... kramarz ma wykałaczkę.

Dorrin zatrzymał wóz i zeskoczył na błotnistą drogę. Pośliznął się.

Biedny kramarz... Ano, nawet nie może stać na nogach. – Obaj mężczyźni okrążyli konia z lewej strony i szli w jego stronę.

Dorrin wbił obcasy w błoto, próbując znaleźć pewniejsze oparcie dla nóg, po czym wyprostował laskę i czekał. Wyższy mężczyzna przystanął.

Dobra. Dawaj sakiewkę.

Nie. – Dorrin nie troszczył się za bardzo o sakiewkę, ale nie miał złudzeń, że oddanie jej pozwoliłoby mu uciec.

Biedny kramarz... biedny durny kramarz... – Wyższy mężczyzna zamachnął się mieczem.

Zanim jeszcze miecz wypadł naprzód, wyskoczyła czarna laska i uderzyła mężczyznę w nadgarstek. Miecz leżał w błocie, ale niedoszły bandyta podniósł go i skoczył. Tym razem Dorrin był jeszcze szybszy i jedno ciało legło w błocie drogi.

Miecz niższego, jasnobrodego mężczyzny ciął Dorrina, zanim chłopak w pełni odzyskał panowanie nad laską. Schylił się, ale czubek ostrza przeciął mu czoło. Dorrin pośliznął się w błocie, ale zdołał ustawić się z laską w odpowiedniej pozycji, zanim drugi bandzior zdołał podnieść miecz. Poczekał na opieszały cios starej klingi, odparował go i uderzył końcem laski w przeponę bandyty. Jeszcze kiedy mężczyzna padał, Dorrin poprawił drugim ciosem.

Biały ból przeszył mu mózg i oparł się o burtę wozu, ledwo zdolny się jej przytrzymać. Gdy trochę oprzytomniał, sprawdził wóz, ale Liedral nadal jęczała przez sen, a Meriwhen parsknęła, kiedy dotknął jej szyi.

Zaciągnął ciała w topniejący śnieg przy drodze i próbując być praktyczny, sprawdził sakiewki rabusiów. Znalazł jednego srebrnego i cztery miedziaki oraz złoty pierścionek. Wszystko to wsypał do swojego woreczka. Zostawił wyszczerbione miecze przy ciałach, których nawet nie próbował pogrzebać. Zima była również ciężka dla padlinożerców.

Dorrin nie miał złudzeń co do swej waleczności. Żaden z tych mężczyzn nie był prawdziwym rabusiem drogowym, a jego laska była w najlepszym wypadku niezdarna. Jedną z czystych szmatek, które wziął od Jarnisha, wytarł ranę na czole, obsypał ją sproszkowaną astrą, która zapiekła po nałożeniu, i przewiązał.

Wsiadł na wóz i ściągnął lejce. Czy to z takim rodzajem desperacji za każdym razem spotykają się Brede i Kadara? Co mógł zrobić zwykły kowal? Zadrżał, ale wolną dłonią pogładził rozpalone czoło Liedral, próbując przesłać jej więcej ładu i pokrzepienia.

Wóz wtoczył się na grzbiet wzniesienia i Dorrin zobaczył w oddali zamglone zarysy Diev, którego obecność potwierdzał kamień na zakręcie u podnóża wzgórz.

Pić...

Patrząc na drogę, wyszperał butelkę z wodą, rozlał trochę na policzki Liedral, ale zdołał wlać jej większość do ust.

...Dorrin...

Jestem tutaj.

Skrzypienie. Piasta zazgrzytała na kamieniu milowym, kiedy Dorrin próbował przejechać zakręt, ciągle pokrzepiając Liedral. Koła ledwo znajdowały oparcie w roztopionym śniegu, który pozostał z ubitych kopców po zimie.

Jestem tutaj – powtórzył, zerkając w stronę Westhorns za Diev i szarych chmur, które zwiastowały kolejny zimny deszcz. Czuł się okropnie, w czaszce mu dudniło.

Miał nadzieję, że zdoła dotrzeć do domu przed deszczem.

Jestem tutaj.

CV

Dorrin spojrzał na tarczę na kowadle. Nigdy nie wykuwał nic na zimno, ale zbroja, nawet tarcze, wymagała pracy zimnym młotem. A jednak czarne żelazo nie mogło być obrabiane młotem.

Odłożył większą tarczę na bok i wziął mniejszy kawałek żelaza, oczyścił, chwycił w szczypce i wsunął do pieca. Kiedy obserwował barwę stali, Vaos wrócił z następną taczką wyładowaną węglem drzewnym. Błoto z przodu taczki kapało po całym klepisku kuźni.

Vaos, za tobą... Wytrzyj błoto.

Ale, panie, podłoga jest z gliny i naniosę tylko więcej błota, kiedy znowu wyjdę. Leje.

Błoto mi przeszkadza. Może to nielogiczne, ale muszę mieć czysto.

Tak, panie. – Vaos powlókł się do miotły.

Zetrzyj też z taczki, gdybyś mógł.

Tak, panie.

Dorrin przeniósł żelazo na kowadło, uderzył młotem, aby spłaszczyć je na grubość zbroi i powoli nasycał ładem. Odłożył wyklepane, czarne żelazo na krawędź pieca, żeby się wyżarzyło. Drugi kawałek wyciągnięty z resztek, spłaszczył do grubości tarczy i zamienił w czarne żelazo, po czym odłożył na powrót do pieca.

Wygarnął węgle i zaczął obliczać na gładkiej desce, której używał do swoich kowalskich projektów: jeśli tarcza miałaby mniej więcej jedną dwudziestą piędzi grubości... Sprawdził obliczenia. Tarcza o powierzchni jeden na pół cubita będzie ważyła ponad pud. Ciemności! Klamry i uchwyty dodadzą jeszcze ponad pół puda. A gdyby bardziej spłaszczył metal? Czy oprze się ognistej kuli białego maga? Żałował, że nie wie więcej. Nawet Brede nie uniósłby tarczy ważącej półtora puda. Jeśli zmniejszy rozmiary tarczy i spłaszczy stal...

Dorrin westchnął i obliczał jeszcze dwa razy.

Podczas gdy metal się żarzył, powrócił do pracy nad napędzanym ręcznie wiatrakiem o metalowych piórach – nowinki dla Jasolta – żałując, że nie ma odpowiedzi dla Brede’a, oprócz małych tarcz przeciwko ogniowi magów.

Wykuwanie zakrzywionych piór i układanie ich wokół krążka, który łączył się z dwiema przekładniami, zajęło większość popołudnia, ale była to najtrudniejsza praca, bo przekładnie miał już wytopione i wycięte prowizoryczną przecinarką.

Vaos jeszcze dwukrotnie musiał przynieść węgiel – i zamieść błoto – zanim Dorrin skinął głową na znak, że skończył to, co miał zrobić przy wiatraku. Wtedy podniósł kawałek czarnego żelaza wykutego do grubości blachy i położył na kowadle. Wziął półpudowy młot i uderzył. Wstrząs niemal sparaliżował mu ramię. Na metalu widniały bardzo nikłe rysy. Nie, nie da się na zimno wykuwać czarnego żelaza.

Odłożył blachę, wydobył kawałek spłaszczony do grubości tarczy i położył na ostrym brzegu kowadła. Ustawił zimne dłuto i uniósł młot. Ten sam wstrząs przebiegł mu przez ramię, a żelazo się nie poddało.

W końcu mógł wykuć je na gorąco, bo wątpił, aby jakikolwiek miecz żołnierza mógł spaść z większą siłą niż jego dłuto pod ciężarem ciężkiego młota. Wsunął arkusz blachy o powierzchni mniej więcej cubita kwadratowego do pieca i skinął na Vaosa.

Lekki młot.

Pozwolicie mi kuć?

Nie mam wyboru, skoro mamy to zrobić. Uderzaj tylko raz w każdy punkt, który wskażę, i upewnij się, że nie przekrzywiasz młota.

Wiem. Obserwowałem was i Yarrla.

Patrząc, jak chłopak podnosi młot, Dorrin się zastanawiał, jak Hegl z nim wytrzymywał. Przy trzecim uderzeniu Vaos chybił i Dorrin odskoczył na bok, kiedy gorące żelazo przesunęło się w stronę jego nóg.

Vaos!

Przepraszam, panie.

Nie przepraszaj. Po prostu uderzaj prosto. Możemy mieć więcej czasu, ale nie więcej nóg czy rąk.

Tak, panie.

Młot uderzał teraz wolniej, ale od tej chwili ostrożniej. W końcu, kiedy żelazo było mniej więcej wystarczającej grubości, kowal powstrzymał chłopca.

Na dzisiaj wystarczy. Jutro muszę zrobić ramę, a potem przytnę ją nożycami i dopasuję krawędzie.

Ale dopiero co się wprawiłem.

I jeszcze gotów jesteś znowu zrzucić mi tę blachę na nogi. Teraz zamieć tu jeszcze raz, a ja wygarnę z pieca.

Vaos odłożył młot. Ramiona mu drżały.

Tak, panie. Ale mógłbym zrobić więcej.

Dorrin uśmiechnął się szeroko.

Zrobisz. Już ty się o to nie martw. – Odwrócił się do pieca. Kiedy skończył i odwiesił narzędzia, spojrzał na Vaosa ciągle zamiatającego klepisko. – Nie zapomnij poukładać swoich narzędzi. – Zdjął skórzany fartuch i powiesił go na kołku przy półce na narzędzia.

Tak, panie.

Dorrin zostawił buty na macie za drzwiami i przemknął się przez kuchnię, próbując ominąć Mergę zmagającą się z baraniną i ziemniakami, żeby najpierw pójść do sypialni i sprawdzić, co z Liedral.

Czy wasza pani...

Ona nie jest moją panią, przynajmniej jeszcze nie.

Czy pani zje z nami kolację, mistrzu Dorrin?

Raczej wątpię, ale porozmawiam z nią i sprawdzę. – Wszedł do krótkiego holu, poszedł do końca i wsunął się przez drzwi.

Liedral leżała na brzuchu, przeglądając książkę, którą Dorrin pożyczył od Rylli.

To ciekawe.

Dotknął jej ramienia i drgnęła.

Przepraszam.

To nie... Nie wiem. Coś niezupełnie jest w porządku.

Ciągle mówisz, że cię skrzywdziłem... ale nie zrobiłem tego. Nie mógłbym, nawet gdybym się dowiedział, gdzie jesteś. A przyjechałem najszybciej jak mogłem.

Wiem. – Usiadła na łóżku. – To śliczne łóżko, a ty byłeś cudowny... i kochany. Wszyscy byli. Reisa przyszła dzisiaj w tym deszczu i była taka miła. – Twarz się jej wykrzywiła i z prawego oka popłynęła łza.

Dorrin chciał jej dotknąć, przytulić, ale czuł, że to nie byłoby dobre. Był niespokojny, bo nie wyczuwał trwałych zranień ani trwałego chaosu, ani wywartego na nią przymusu. A jednak coś zdecydowanie było nie tak. Jak chłosta mogła zmienić wszystko między nimi? A przecież zmieniła.

Jesteś głodna? – zapytał miękko.

Tak! Umieram z głodu i mam dość wylegiwania się. Mogę założyć na to jakąś twoją koszulę.

Czy jesteś dość silna...

Oczywiście. Mam dość sił, żeby jeść ze wszystkimi w kuchni. Tylko daj mi włożyć coś oprócz tej bielizny.

Jesteś pewna?

Dorrin.

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko.

Sio. Pozwól kobiecie na odrobinę prywatności. – Wskazała na drzwi i zamknął je za sobą.

Dorrin zajrzał do małego pokoju obok głównej sypialni, gdzie nie było niczego poza stołem, którego używał do pisania, stołka i siennika służącego mu za łóżko. Pragnął, żeby Liedral czuła się lepiej. Byłoby też miło spać w wygodniejszym łóżku. Akurat teraz nawet Vaos i Merga mieli o wiele wygodniejsze posłania od niego.

Wszedł do kuchni, oddychając głęboko.

Mistrzu Dorrin – zapytała Merga – pokroicie baraninę, zanim skończę suchary?

Dorrin nie miał szczególnej ochoty na krojenie baraniny, ale był głową tego domu. Wziął nóż i zaczął niezdarnie kroić, świadom, że Vaos siedzi przy stole pochylony do przodu i wpatruje się intensywnie w kawał mięsa.

Przestań się ślinić, Vaos. I tak nie dostaniesz wcześniej jeść.

Jestem głodny, a nieczęsto miewamy mięso.

Podziękuj za to Liedral. Reisa była taka zadowolona z jej przyjazdu, że przyniosła nam ten udziec.

Za co ma mi podziękować? – W drzwiach stanęła Liedral.

Dorrin, z nożem w dłoni, podniósł wzrok i odwrócił się.

Za to...

NIEEEEEEEeeee... – Liedral skuliła się na podłodze, a krew płynęła po jej zbielałej twarzy.

Dorrin upuścił nóż na stół, podszedł do niej chwiejnie i dotknął nadgarstków. Suchary Mergi rozsypały się po podłodze, Frisa siedząca na stołku obok Vaosa pisnęła lekko.

Dorrin wyczuwał bicie serca Liedral, ale bez ponownego napływu chaosu, nawrotu choroby czy zakażenia.

Co się stało? – zapytała Merga, spoglądając na nich dwoje.

Nie wiem.

Popatrzyła na nas i wrzasnęła.

Vaos i Frisa patrzyli szeroko otwartymi oczami.

Dorrin delikatnie podniósł bezwładne ciało, próbując nie dotykać ran na plecach, i zaniósł Liedral do łóżka. Powoli położył ją na brzuchu na podwójnym łożu.

Nie zostawiajcie jej tutaj jak worka ziarna. – Merga pochyliła się z troską nad nieprzytomną kobietą, łagodnie odwracając jej głowę i sprawdzając, czy koszula Dorrina nie podwinęła się jej na plecach.

Och... nóż... – Liedral drżała. – Dlaczego mnie zraniłeś?

Dorrin i Merga wymienili spojrzenia.

Pomieszało się... jej w głowie… Nie moglibyście skrzywdzić żywej duszy, zwłaszcza jej.

Ale ona tak myśli – wyszeptał Dorrin. – Jestem tu. Nie zraniłem jej i nigdy nie zranię.

Ale... bolało... tak bardzo... tak bardzo... i robiłeś to tak często.

Biali magowie – co zrobili? W jaki sposób powiązali tortury z jego osobą?

Mimo to musi coś zjeść – wyszeptał Dorrin.

Przyniosę talerz.

Jestem tu – powiedział bezradnie, kiedy usiadł na stołku. – Jestem tu.

Liedral powoli odzyskiwała przytomność. Dźwignęła się powoli i siadła na łóżku ze zwieszonymi nogami.

Co się stało?

Dorrin zmarszczył brwi.

Kroiłem baraninę. Weszłaś i popatrzyłaś na mnie. Potem krzyknęłaś i zaczęłaś mamrotać, jak bardzo cię skrzywdziłem.

Otarła twarz rękawem.

To głupie! Wiem, że mnie nie skrzywdziłeś, ale tak się boję. Nienawidzę tracić panowania nad sobą, nienawidzę!

Merga cofnęła się, słysząc gwałtowne słowa Liedral.

I nie będę tu jadła. Nie jestem dzieckiem. – Liedral urwała. – Skończyłeś kroić tę baraninę?

Merga może dokończyć.

Tak. Położę tylko talerz na stole, pani.

Jestem Liedral.

Ale Merga już wyszła do kuchni.

Dorrin wyciągnął dłoń do Liedral. Ujęła ją, drżąc, ale puściła, kiedy tylko stanęła na nogi. W milczeniu weszli do kuchni.

CVI

Dlaczego nie pracujesz? – W drzwiach kuchni stała Liedral.

Przyszedłem zobaczyć, jak się czujesz. Ciągle się martwię.

Pokręciła głową.

Co z twoimi projektami dla Brede’a i Kadary, z silnikiem? Zawsze mówiłeś o tym silniku.

Ta sprawa... między nami... twój lęk, że cię skrzywdzę, że skrzywdziłem... zatruwa mi życie. Nienawidzę, tych przeklętych białych magów.

Ja także. Ale mówisz, że nie możesz już nic zrobić, żeby mnie uleczyć.

Próbowałem wszystkiego. – Dorrin zacisnął pięści. – Rylla też nie ma pomysłów. Wiemy, co zrobili. W jakiś sposób połączyli tortury z moim obrazem. Ale nie wiem jak.

Ciemności! Stanie tu nie rozwiąże naszych problemów ani niczyich. – Podeszła do stołu, spojrzała na trójkąt sera i na nóż. Niemal bez zastanowienia jej dłoń sięgnęła ku rękojeści, a palce zacisnęły się wokół niej.

Dorrin odwrócił się od stołu, lekko marszcząc brwi. Co mógł zrobić, żeby usunąć ten dystans pomiędzy nimi? Potarł czoło i odwrócił się.

Oczy Liedral patrzyły, nie widząc niczego, kiedy chwyciła nóż i podeszła do niego. Nóż uniósł się, jakby naprawdę nie widziała ostrza.

Oczy Dorrina rozszerzyły się. Cofnął się o krok.

Liedral.

Podniosła nóż i cofnęła ramię.

Liedral.

Cofał się. Podchodziła coraz bliżej, zaciskając teraz na rękojeści obie dłonie i kierując ostrze w serce. Dorrin wycofywał się, dostrzegając pustkę w jej oczach i delikatnie, bardzo delikatnie, próbował przesłać jej poczucie ładu i pokrzepienia.

Podeszła zdecydowanie.

Dorrin skupił się i zrobił krok do tyłu, ale Liedral skoczyła ku niemu ze ślepym spojrzeniem, a nóż ciął przez jego pierś niczym ognista kula.

Odchylił się w bok, chwytając jej nadgarstki, ale odwróciła się. Mięśnie miała jak splecione stalowe postronki, wyśliznęła mu się i nóż ciął raz jeszcze.

Dorrin potknął się i uderzył biodrem o krawędź stołu, kiedy próbował wyrwać jej nóż. Jego dłonie zacisnęły się na nadgarstkach Liedral, ale nóż ciągle się zbliżał – ramiona Liedral przypominały naciskające nań stalowe sztaby.

Och... – W drzwiach stanęła Merga z szeroko otwartymi oczami i ustami.

Jedna z ław przewróciła się na podłogę i Dorrin zatoczył się do tyłu, puszczając prawy nadgarstek Liedral. Ciął nóż. Dorrin wykręcił się gorączkowo i zamiast stawiać opór, pociągnął Liedral ku sobie. Ognista pręga przecięła mu pierś i ramię, ale zdołał pochwycić obie jej ręce i wykręcić.

Nóż stuknął głucho o podłogę.

Dorrin zebrał – za późno – pozostałą odrobinę ładu i rzucił na Liedral, ale upadła niczym worek mąki, a on znowu się zachwiał, próbując ją podtrzymać, choć w prawym ramieniu ciągle płonął ogień.

Mistrzu Dorrin... mistrzu Dorrin... co... – Merga zamilkła.

Dorrin przesunął ręce, usiłując przytrzymać Liedral. Jak głęboka była rana na ramieniu? Nie wyczuwał głębokiego cięcia, ale skąd mógł wiedzieć? Nigdy przedtem nie został pchnięty nożem.

Dlaczego... dlaczego mnie skrzywdziłeś? – Liedral mrugała, a jej głos był niemal dziecinny, kiedy na wpół opierała się, na wpoi leżała w ramionach Dorrina. Krew sączyła się wzdłuż ran na koszulę.

Skrzywdziłem? – Dorrinowi plątał się język. – Podniosłaś na mnie nóż. – Próbował zachować spokój, kiedy posadził Liedral na krześle i szybko kopnął nóż po podłodze w stronę Mergi. – Zajmij się tym, proszę.

Tak, mistrzu Dorrin.

Ale skrzywdziłeś mnie... biłeś. Prawda? – Głos Liedral był mniej dziecinny. – Biłeś mnie batem. To bolało.

Nigdy cię nie dotknąłem. Jak bym mógł? – Dorrin badał zmysłami podłużną, płytką ranę – więcej niż zadrapanie, ale nie dość głębokie, żeby dosięgło mięśni. Już piekło. Drgnął na myśl o kompresach ze sproszkowanej astry, których potrzebował.

Właśnie... jak by mógł? – powtórzyła Merga, kiedy zgarnęła nóż i wytarła go do czysta, przebiegając wzrokiem od krwawej pręgi na koszuli Dorrina do kobiety za stołem.

Liedral otworzyła szeroko oczy i zadrżała.

Próbowałam cię zabić. Próbowałam... cię... zabić... – Dotknęła rękoma stołu i pochyliła się do przodu, a jej ciałem wstrząsnął konwulsyjny, rozdzierający szloch.

Merga wskazała w milczeniu na ramię Dorrina i podeszła do stołu.

Wszyscy robimy rzeczy, których nie powinniśmy...

Dorrin otworzył drzwi do magazynu z ziołami i opatrunkami. W pośpiechu wyszukiwał potrzebne mu rzeczy, nasłuchując słów Mergi.

...ten wasz mężczyzna... nikogo by nie skrzywdził...

Dorrin zacisnął szczęki. Jednak kogoś skrzywdzi.

CVII

Tuż przed świtem Dorrin zapalił lampę na stole w kuchni. Powędrował dłonią do opatrunku przykrywającego płytką ranę na prawym ramieniu i opuścił ją na odgłos kroków.

W drzwiach korytarza stała Liedral owinięta kocem.

Dobrze się czujesz? Nie chciałem cię budzić. – Przykręcił knot i wstał.

Tak... Nie... Co mam powiedzieć? Ciemności! Chcieli, żebym cię zabiła... zabiła cię... – Liedral drżała oparta ręką o ścianę.

Dorrin wyciągnął dłoń.

Nie... Przepraszam. Nie potrafię nic na to poradzić. – Znowu zadrżała. – Kocham cię i nie mogę cię dotknąć! Ciemności! Nienawidzę ich.

Dorrin wyciągnął krzesło.

Przynajmniej możesz usiąść.

Liedral oparła ręce o stół.

...nienawidzę ich...

W końcu usiadła wyprostowana.

Co takiego im zrobiłeś? Dlaczego tak się ciebie boją, czy też nas?

Kowal wzruszył ramionami.

Nie wiem. Czytali twoje listy do mnie i moje do ciebie, jak sądzę.

I nie powiedziałeś mi?

Jak? – zapytał oschle Dorrin.

Liedral roześmiała się. Ochryple, gorzko, krótko.

Musisz coś zjeść. Jesteś blada. Przyniosę ci trochę sera do tego chleba. – Dorrin odwrócił głowę w stronę deski do krojenia, zobaczył nóż, który zostawiła Merga, i zmarszczył brwi.

Ciągle jestem głodna, jeśli to masz na myśli. – Spojrzała na nóż, podobny do tego, którym zaatakowała Dorrina, i zadrżała. – Gdzie są rzeczy z mojego wozu?

Na półkach w twoim magazynie. Dlaczego pytasz? Co to ma wspólnego z serem?

Moim magazynie?

Zbudowałem go dla ciebie.

Liedral westchnęła.

Dlaczego wtedy nie poprosiłeś, żebym została?

Ponieważ byłem młody i głupi. – Dorrin patrzył w drewniane deski. – Co chcesz z magazynu?

Sama przyniosę. Nie jestem ze szkła.

Dorrin uśmiechnął się szeroko i wskazał solidne drzwi na drugim końcu pokoju.

Pomyślałem, że powinnaś mieć łatwy dostęp. – Wyjął lampę z kinkietu i użył krzesiwa. – Ma też zewnętrzne drzwi.

Potrzebujesz więcej lamp.

Potrzebuję więcej różnych rzeczy. – Otworzył drzwi. – Wszystkie twoje towary są na tych półkach. Niektóre... Nie wiedziałem, co to jest.

Dlatego nadal mogę zarabiać. – Stopy Liedral szurały po zimnej glinianej podłodze.

Dorrin poszedł za nią z lampą, kiedy szperała po półkach.

Proszę. Krajalnica do sera.

Dorrin uniósł brwi.

W jaki sposób tnie ser? Nie ma ostrza.

Zobaczysz. Pomyślałam, że przyda się ludziom takim jak ty. – Liedral zaszurała ponownie po podłodze i weszła w ciepło kuchni.

A ty? – Dorrin szedł za nią do stołu, zdmuchnął lampę i włożył ją do kinkietu.

Mnie może nawet bardziej, skoro mam awersję do noży.

Nie chciałaś go użyć. – Dorrin leciutko dotknął jej ramienia.

Nie. Ale użyłam. Jakby nie ja, ale jednak ja. – Spojrzała w okno na mżawkę na dworze. – Odłożysz nóż?

Dorrin pochylił się, wziął nóż i odłożył go do pudełka. Liedral przygotowała krajalnicę i przystawiła ją do sera, nie zważając na to, co robi Dorrin.

Widzisz... ten drut tnie jak ostrze, może nawet równiej. – Liedral ukroiła trzy cienkie plasterki sera, jeden za drugim, i położyła je na wyszczerbionym talerzu.

Drut... Kto by pomyślał... – Dorrin rozdziawił usta. – Drut... z czarnego żelaza albo czarnej stali... Magiczne noże i założę się, że nawet ich nie zobaczą. Muszę zbudować szpulę i specjalne gwinty, ale powinno działać. – Wyciągnął rękę, żeby uścisnąć jej ramię, a ona drgnęła i cofnęła się.

Przepraszam... To silniejsze ode mnie. – Liedral odsunęła się od kowala.

Dorrin spojrzał na nią.

Później porozmawiamy. – Wyszedł z kuchni i skierował się do kuźni.

Nad czym dziś pracujemy? – zapytał Vaos, pompując miechy, żeby rozniecić ogień.

Drut.

Nie robiłem tego.

Chyba będziemy robili dużo rzeczy. – Choć ciągle właściwie nie wiedział, jak zrobi swoje magiczne noże z drutu, Dorrin wiedział, że będą działały, a biali magowie zasługują na zniszczenie, jakie powodują. – Idź zjeść śniadanie. – Skinął na Vaosa.

Tak, panie.

Magiczne noże... biali magowie zasługują na znacznie więcej. Jego palce gładziły stalowe sztaby.

CVIII

Dorrin zatrzymał konia przed barakami. Otarł z oczu mieszaninę potu i wody, zastanawiając się, czy nieustanny deszcz zmyje Spidlar i oszczędzi białym magom problemu.

Gdzie znajdzie Brede’a i Kadarę? W końcu zsiadł z konia i uwiązał Meriwhen do jedynej barierki, którą znalazł przed długim jednopiętrowym budynkiem. Jakiś żołnierz leżał rozwalony przed drzwiami. Usiadł, kiedy Dorrin się zbliżył.

Szukam dowódcy imieniem Brede.

Kim jesteś? – Żołnierz, z jedną dłonią na rękojeści miecza, zmierzył wzrokiem jego laskę, sakwy i płaski, okryty skórą przedmiot, który niósł Dorrin.

Dorrin. Jestem kowalem.

Żołnierz wyprostował się.

Poczekajcie tutaj, mistrzu Dorrin. Zaraz wracam.

Dorrin czekał na zimnej mżawce, ale nie za długo. Drzwi otworzyły się, przytrzymywane przez żołnierza, który gestem zaprosił Dorrina do środka. Dorrin chwycił mocniej swoje rzeczy i obrócił się bokiem, żeby ominąć żołnierza.

Dorrin! Dobrze znowu cię widzieć. Kadara poszła z oddziałem rozejrzeć się po okolicy. Będzie jej przykro, że cię nie zobaczyła. – Brede był gładko ogolony. Jego mundur i niebieska tunika były czyste, a buty lśniły. Ale kręgi pod oczami nie ustąpiły, a twarz miał wręcz wynędzniałą.

Kilku żołnierzy obserwowało ich sprzed paleniska, w którym leżały tylko dopalające się węgle.

Obowiązek przede wszystkim.

Zanim do tego przejdziemy... – Brede odchrząknął. – Mamy tajemnicę. Dorrin, czy nie przywiozłeś właśnie Liedral z Kleth? Kadara mówiła mi, że była chora.

Była torturowana i bita – odrzekł ostro Dorrin.

Przynajmniej żyje. Przy tobie powinna wydobrzeć. – Brede odkaszlnął. – Czy coś dziwnego przydarzyło ci się w powrotnej drodze?

Czy to takie oczywiste?

Brede roześmiał się niemal ochryple.

Dwóch martwych bandytów ze wszystkimi rzeczami. Jeden miał skręcony kark, a pierś drugiego została wgnieciona jednym uderzeniem. Miecze leżały obok ciał, a w błocie znaleźliśmy ślady wozu.

Tak. Miałem pewne kłopoty. Liedral miała gorączkę i nie byłem pewien, czy z tego wyjdzie.

Dlaczego więc zabrałeś ją w drogę?

Dorrin westchnął. Wszystko robiło się takie skomplikowane.

Ponieważ Jarnish ma powiązania z białymi, a ona tam była.

Brede wytrzeszczył oczy.

Nic nie zrobiłeś? Kiedy my walczymy o nasze życie?

Tego nie powiedziałem – warknął Dorrin. – Ostatnim razem, kiedy widziałem Jarnisha, stał w bieliźnie, zmywając z siebie chaos lodowatą wodą ze studni.

Ty to zrobiłeś?

Upewniłem się tylko, że już nigdy nie będzie się mógł zbliżyć do chaosu.

Dwóch żołnierzy, którzy przysuwali się bliżej, zawróciło gwałtownie i cofnęło się do ognia.

Dorrin zaczął się szamotać ze wszystkimi swoimi pakunkami.

Pomóc ci?

Weź to duże. To i tak twoje.

Brede sięgnął po skórę, chwycił i zdał sobie sprawę z wagi paczki.

Co...? Ciężkie.

Jest tak lekkie, jak tylko się dało. W tym problem.

Brede odsunął róg skóry, zobaczył czarny metal i skinął na lewą stronę długiego budynku. Dorrin wszedł za nim do małego pokoju z prostokątnym stołem i tuzinem krzeseł bez oparć. Brede zamknął drzwi i położył tarczę na stole.

Przybysz wziął jedno z krzeseł, odwrócił je bokiem i usiadł.

Dowódca podniósł tarczę, odłożył ją i poprawił rzemienie, po czym ponowił próbę.

Niezła, ale naprawdę nie dość duża.

Mogę zrobić większe, ale będą cięższe. Musi istnieć pewne skupienie czarnego żelaza, żeby odrzucało biały ogień. Pewnie są jakieś sztuczki, których nie znam, ale pomyślałem, że zrobię jedną na próbę.

Zobaczę. – Brede pokiwał głową. – Wyglądasz, jakbyś miał coś jeszcze.

Dorrin wskazał sakwy.

Chyba miałbym coś w rodzaju magicznych noży.

Brede uniósł brwi.

Myślałem, że nie możesz mieć do czynienia z ostrą bronią.

Nie mogę. Mam kłopot nawet z pokrojeniem mięsa więcej niż dla siebie. – Dorrin otworzył torbę i wydobył to, co przywiózł.

Co to jest? – Brede zmarszczył brwi.

Tak naprawdę model – wyjaśnił Dorrin, rozciągając napięty drut pomiędzy dwiema czarnymi sztabami. – Możesz zaklinować te dwie czarne sztaby... mógłbym zrobić je bez uchwytów... w drzewach albo za głazami.

Widząc niepewną minę Brede’a, Dorrin wyjął suchy ser i położył go na stole, po czym rozciągnął drut i odsunął sztaby. Drut przeciął ser i obie połówki potoczyły się po stole. Wręczył jedną Brede’owi.

Spróbuj przeciąć go swoim nożem.

Nie, dziękuję. – Dowódca dotknął twardego sera. – Jak nam to pomoże?

Powiedziałeś mi, że łapacze będą korzystali z dróg. Ten drut jest dość mocny, jestem tego pewien, żeby przeciąć człowieka albo konia, który na niego wjedzie. Ponieważ jest czarny i nasycony ładem, trudno go zobaczyć, zwłaszcza w deszczu albo po zmierzchu.

Brede zamrugał.

Nie wiem. Jest coś... niemal diabelskiego... w czymś takim.

Nie wiesz? – prychnął Dorrin. – Narzekasz, że chcesz broni, i robię, co mogę, a ty jesteś zły, bo jest brzydka. Ciemności! Każda broń jest wstrętna. Dlatego choruję, kiedy używam laski. Chcesz czegoś paskudnego? A co z białymi? Znęcali się nad Liedral batem i biciem – i wizją mnie. Zrobili to, żeby zasiać obraz, w którym zabija mnie nożem i zrobiła to. Bawią się z umysłami...

Handlarka podniosła na ciebie nóż? – Brede przyglądał się przyjacielowi.

Rana dopiero się goi. – Dorrin wzruszył ramionami. – W każdym razie oni mieszają ludziom w głowach, a ty się martwisz, czy ich łapacze zostaną posiekani na pół silnym prawym ramieniem, czy moją krajalnicą do sera.

Krajalnicą do sera?

Stąd wziąłem ten pomysł.

Brede uśmiechnął się gorzko.

Nie chcę nawet myśleć, kim mógłbyś być, gdybyś nie miał żadnych ograniczeń.

Może żyłoby się łatwiej. – Dorrin odetchnął głęboko. – Ile takich możesz wykorzystać?

Brede sięgnął do portfela i położył na stole dwa złote.

Ile tylko mogę kupić. Nie... bez gadania o jedzeniu. Jeżeli osobiście nie wykorzystasz tych pieniędzy, kup więcej żelaza, żeby robić te krajalnice do sera. Ale nie dawaj ich nikomu oprócz mnie i Kadary. I nikomu nie mów.

Dorrin rozumiał. Im bardziej to wyglądało na nieznaną magię, tym lepiej.

CIX

Zimne krople ściekały po szybie zamkniętego okna wieży. Pokój ogrzewał nieduży ogień w kominku.

Chudy mag skupił się na szkle na małym stoliku. Olejna lampa na ścianie zamrugała. Przez chwilę pot perlił mu się na czole, aż biała mgła w lustrze w końcu się rozstąpiła.

Rudowłosy kowal siedział przy prymitywnym stole; kobieta o brązowych włosach siedziała po drugiej stronie. Rozmawiali, a kowal marszczył brwi. Kobieta płakała. Służąca ustawiała na stole talerze, ale nikt nie podnosił wzroku.

Światło! – mruknął Wysoki Mag, kiedy mgła zamknęła się nad sceną w lustrze. Podszedł do biurka, gdzie leżała mapa Spidlaru.

Diev leży spory kawałek od Fenardu, Elparty czy nawet Kleth i poza głównymi traktami – albo morzem – niewiele jest tam łatwych dróg.

Ocean Północny? – Pokręcił głową. – Handlarze są wciąż silni na wodzie.

Przyjrzał się mapie raz jeszcze, zanim zdjął przycisk z rogu i zwinął ją. Zima była długa, ale wiosna nadejdzie nawet w Spidlarze.


Część trzecia

HANDLARZ I INŻYNIER



CX

Trzy wierzchowce galopowały wokół ostatniego wzniesienia. Jeden był bez jeźdźca. Jeden biały strażnik chwiał się w siodle ze strzałą wbitą w ramię. Mamrotał coś, kiedy ściągnął wodze przed Wysokim Magiem.

Widzicie, jak reagują – warknął nie zraniony strażnik.

Oczy Jesleka zalśniły.

Idioto! Coś im powiedział?

Tylko to, co mi kazaliście. Zaproponowałem amnestię, jeśli otworzą bramy. Jakiś wielki gość powiedział nam, że Axalt trwa od tysiąclecia i będzie trwało po naszej śmierci. Potem skierował na nas łuczników.

Strażnik ze świty otaczającej dwoje magów w końcu chwycił wodze wolnego konia, a dwaj inni pomogli rannemu, żołnierzowi zsunąć się z siodła. Drugi mag, rudowłosa kobieta, uśmiechnęła się, obserwując narastający wokół Wysokiego Maga płomień chaosu.

Prawdopodobnie widzieli nas od początku. Nie ma sposobu, żeby podejść do murów, nie odsłaniając się całkowicie.

Wysoki Mag pokiwał głową.

Nie musimy podchodzić do murów. – Roześmiał się. – A więc potężne Axalt stoi od tysiąclecia. Zajmiemy się tym.

Zsiadł z konia i podszedł do ścian wąwozu. Jego zmysły przenikały głęboko pod skały. Wkrótce potem droga zadrżała pod stopami raz i drugi.

Ranny żołnierz jęknął z wozu, na którym leżał. Dwaj pozostali strażnicy popatrzyli po sobie i w stronę białej mgły, która otaczała Wysokiego Maga.

Droga zadrżała raz jeszcze.

Takie… potężne Axalt.

Za wzniesieniem leżącym niecałe pięćdziesiąt cubitów od wojsk Fairhaven, za miejscem gdzie rozszerzał się wąwóz, wznosiły się na sto cubitów w górę pradawne kamienne mury Axaltu. Bramy okute żelazem były zamknięte, a oddziały żołnierzy w szarych mundurach trzymały kusze, wycelowane w wąską ścieżkę, którą musieli nadejść żołnierze Fairhaven. Kamienna budka przed murami była pusta.

Tylko poczekajcie! – zawołał kapitan straży o szerokich barach. – Już dawno nie mieliście okazji poćwiczyć z żywym celem. Ale teraz możecie użyć strzał przeciwko białym strażnikom. Jeśli ośmielą się znowu podejść.

Potężne głazy i twarda skała pod murami zadrżały – raz i drugi.

Nerlat uniósł brwi.

Mury zatrzęsły się, a jeden z żołnierzy stracił równowagę i runął na kamienie pod parapetem. Mury zakołysały się, kamienie zazgrzytały potężnie.

W górę, przez pokruszone mury trysnęła cienka smuga gorącego gazu, cuchnąca siarką, a za nią buchnęła para wrzącej wody.

Miażdżone skały, para, padające mury i lawiny z zachodnich zboczy Easthorns zagłuszyły ludzkie okrzyki bólu.

Zanim zaszło słońce, pozostało jedynie parujące zagłębienie zasypane głazami, blokujące górski trakt pomiędzy Certis i Spidlarem.

Nieduża grupa biało odzianych postaci jechała w milczeniu na wschód. Nikt się nie odezwał do dwójki białych magów. Nikt nie przemówił oprócz rannego strażnika, który jęczał przy każdym zakręcie i spadku drogi.

CXI

To nie jest kowalstwo – gderał Vaos, niosąc na dół kosz pełen chwastów i trawy.

Nie – zgodził się pogodnie Dorrin. – Ale daje pieniądze. Chcesz, żebym rozpalił w piecu i pracował z odpadkami żelaza?

Vaos jęknął.

To niewiele lepsze od bycia farmerem.

Kowalstwo to niełatwa praca. – Dorrin skopywał rządek ziemi, zostawiając nieduże zagłębienia na sadzonki ziół, które pielęgnował przez późną zimę i chłodną wiosnę. Miał nadzieję, że szybko urosną i dostarczą Liedral jeszcze jednego towaru, kiedy ostatnie lody spłyną z Oceanu Północnego.

...żadne kowalstwo... – Vaos cisnął zielsko na górę kompostu.

Dorrin pochylał się i sadził, biorąc sadzonkę za sadzonką z prymitywnych koszyków i uklepując wokół każdej ziemię.

Możesz zacząć tu nosić wiadra z wodą.

Nie chciałem być chuderlawym farmerem...

Ja też nie – odrzekł Dorrin. – Ale lubię jeść i ty również.

Robota przy resztkach żelaza mogłaby być łatwiejsza...

Zrobimy to później, jak się ściemni.

Ciemności... nigdy nie odpoczywacie, mistrzu Dorrin.

Od kiedy jestem zbyt zmęczony, żeby robić coś innego.

Vaos powoli podniósł wiadra i powlókł się do kranu, który Dorrin dodał do swojej linii wodnej.

Przynajmniej nie muszę dźwigać ze stawu.

Kiedy wszystko podlejesz... tylko ich nie wypłucz z ziemi, bo będziesz pracował ze mną nad resztkami przez całą noc... posprzątaj i przyjdź do kuźni.

Tak, panie.

Dorrin poszedł za Vaosem do prowizorycznego kranu. Przeciekał i kowal był zmuszony ułożyć kamienie i wykopać rów do ogrodu, który poniósłby cienki strumyczek wody, ale przynajmniej oszczędzało to pracy. Kiedy zrobi się zimno, będzie musiał go usunąć i zakopać rury głębiej, żeby woda nie zamarzała, tak jak to się działo w chłodniejsze dni późną zimą.

Kiedy Vaos napełnił wiadra, Dorrin umył się zimną wodą i najpierw otrzepał ręce, zanim wytarł je w ręcznik, który naprawdę przypominał już ścierkę.

Nie zapomnij się umyć! – zawołał.

Tak, panie.

Uśmiechnął się szeroko, słysząc rezygnację w głosie chłopaka, i poszedł przez zieleniejące powoli trawy po zachodniej stronie domu do kuźni. Wdział skórzany fartuch i zaczął rozniecać ogień, dokładając węgla drzewnego.

Asavah chciał mieć naprawiony pług. Lemiesz był zniszczony i zardzewiały, czubek ułamał się na głęboko zakopanym kamieniu. Chociaż Dorrin zazwyczaj nie naprawiał pługów, pomoc Asavaha przy fundamentach i szkielecie domu zaoszczędziła Dorrinowi wiele dni, a główny pomocnik Jisle’a potrzebował pługa do sadzenia – natychmiast.

Dorrin rozłożył płaskowniki i młoty, przyglądając się resztkom, które już zaczął gromadzić, i zapasom prętów. W końcu wyciągnął część blachy pozostałą po robieniu tarczy i położył ją na kowadle.

Vaos wbiegł do kuźni, otrzepując wodę z rąk. Zobaczył blachę na kowadle i uśmiechnął się szeroko.

Mam trochę kucia.

Wymieniamy lemiesz w pługu Asavaha. Tak naprawdę to pług Jisle’a, ale jestem to winien Asavahowi. – Dorrin wzruszył ramionami. – Potem muszę zrobić jeszcze trochę drutów dla Brede’a. – Wskazał na dźwignie miechów.

Czy te druty się sprawdzają? – Vaos pociągnął dźwignię, żeby rozniecić ogień.

Kadara mówi, że tak. – Dorrin wziął najcięższe szczypce i wstawił żelazo do pieca. – Nie zrobią wystarczająco dużo, ale mam nadzieję, że pomogą.

Możecie wykuć coś innego?

Wykuwanie to nie problem. Problem w tym, co wykuć. – Kowal poprawił ułożenie ciężkiego żelaza w ogniu.

CXII

Tam są! – wrzeszczał pierwszy dowódca oddziału.

Oddział kawalerii Spidlaru, najwyraźniej dojrzawszy zielone chorągwie Certis, wyhamował, szybko przeformował szyki i wycofał się w dół, drogą do Elparty.

Dowódca Certis przyglądał się odwrotowi pomiędzy dwoma wzgórzami, ale zobaczył jedynie dopiero co zieleniejące pastwiska. Po lewej stronie drogi, która wiła się przez najwyższy punkt w zagłębieniu pomiędzy dwoma pasmami, żeby potem skręcić znowu na północ, biegła skalna ściana, miejscami pokruszona

W pobliżu najniższego punktu drogi, zanim poszerzała się na szerokość wozu, po przeciwnej stronie kamiennego muru stały dwa karłowate drzewa o różowych pąkach.

Oficer Certis obserwował drogę i drzewa, ale na niższym terenie nie było kryjówki, a Spidlarianie już zniknęli.

Bierzmy tych gnojków handlarzy!

Pierwsze dwa oddziały ustawiły się w szyku i spięły konie do szybkiego kłusa. Głównodowodzący prowadził konia za dowódcą oddziału.

Mimo iż usiłowali zachować porządek, zanim pierwszy oddział zbliżył się do wozu, kilkunastu jeźdźców wysforowało się naprzód.

Nagle żołnierz na przedzie wyleciał w powietrze, a jego ciało rozdzieliło się jakby na dolną i górną połowę, oddzielone od siebie krwawą mgłą. Dwóch innych żołnierzy stoczyło się z koni, a pod następnym padł koń.

Nagle zagłębienie wypełniło się ciałami i końmi.

Potem zaczęły padać strzały i spadały niczym śmierć na kłębowisko na drodze.

Głównodowodzący i połowa oddziału z trudem dostali się z powrotem na wzgórze, akurat żeby zobaczyć odwrót Spidlarian prowadzonych przez jasnowłosego olbrzyma.

Kiedy dwa oddziały Spidlarian oderwały się od masakry i ruszyły pod górę z garstką konnych kuszników, głównodowodzący wbił ostrogi w boki swego wierzchowca, a grupka żołnierzy Certis uciekła do obozu za granicą.

CXIII

Dorrin ustawił kocioł na cegłach paleniska i dorzucił węgla wokół wypalonych kawałków. Poprawił wentyl powietrza i delikatnie poruszył dźwignią miechów. Potem dolał wody do kotła i zacisnął imadło nad pokrywką. W końcu przesunął kocioł do żelaznego pałąka, który przymocował do pieca, przesunął wygięte żelazo nad ogień i zaczął szybciej pompować miechy.

Niebawem cienka smużka pary wokół imadła zdradziła rosnące we wnętrzu kotła ciśnienie, ale ani tłok, ani przymocowane do niego koło ani drgnęły. Dorrin poruszył tłok wąsko zakończonymi szczypcami. Ocierał pot z czoła, kiedy tłok sapiąc, wykonał dwa cykle i znowu stanął.

Ciemności!

Zdjął kocioł z pieca. Zawór doprowadzający znowu się zatkał. Teoretycznie większy zawór powinien być łatwiejszy do wykonania, ale nie stać go było na materiały, żeby eksperymentować z większymi rozmiarami.

Czekając, aż kocioł ostygnie, badał zmysłami połączenie tłoka i zaworu. Powinno działać, a nie działało. Raz jeszcze otarł czoło. Choć wszystkie drzwi kuźni były otwarte, powietrze było tak nieruchome, że zdawało się przygniatać wszystko.

Odwrócił się, pewny, że ktoś stoi przy niedużym zbiorniku, ale kuźnia była pusta. Przyjrzał się znowu tłokowi w kotle i w końcu pokiwał głową, zastanawiając się nad zmianą kąta nachylenia przewodu.

Usłyszał na zewnątrz stukot kopyt i skrzypienie wozu.

Tu! Spokojnie, olbrzymie...

Dorrin uśmiechnął się szeroko, słysząc głos Vaosa. Chłopiec nadal kochał konie. Kowal po raz ostatni spojrzał na mechanizm kotła, odwrócił się i poszedł na podwórko zobaczyć, kto przyjechał.

Vaos trzymał uprząż, gdy siwowłosy mężczyzna w grubym niebieskim swetrze i niebieskich spodniach schodził z wozu. Merga i Liedral stały na małym ganku przed kuchnią. Frisa wisiała na barierce, patrząc na konia. Potem wstała i chwyciła matkę za rękę.

Mistrzu Dorrin? – Siwowłosy mężczyzna ukłonił się, kiedy nadszedł kowal.

Hasten, czas na opłatę roczną czy co?

Hmm... mistrzu Dorrin, chodzi o pieniądze albo usługi. – Siwowłosy mężczyzna znowu się ukłonił.

Wejdź do środka. – Spojrzał na Mergę. – Mamy coś do picia?

Nie bardzo, panie. Tylko wodę. – Merga zmarszczyła brwi. – Mogę zaparzyć ziołową herbatę, ale to chwilę potrwa.

Woda wystarczy – uznał Hasten, wycierając kurz i pot z czoła brudnym kwadracikiem niegdyś białego materiału. – Wprawdzie lato przyszło późno, ale jest gorące. – Podniósł grubą skórzaną teczkę i ruszył ku schodom.

Dorrin skinął na Vaosa, żeby napoił konia. Chłopiec uśmiechnął się.

Mogę pomóc? – zapytała Frisa, kiedy Vaos uwiązał konia do kamiennego słupka i podniósł wiadro.

Merga spojrzała na konia i na Vaosa.

Uważaj, dziewczyno.

Ty też, Vaos – dodał Dorrin.

Uśmiech przemknął po twarzy Liedral, ale znikł, kiedy Dorrin odwrócił się ku niej i obaj mężczyźni weszli do kuchni. Kiedy tylko usiedli, Merga podała dwa kubki zimnej wody. Dorrin skinął ku Liedral, która została w drzwiach. Miała na sobie luźną brązową tunikę i spodnie. Włosy obcięła krótko.

Hasten, to jest kupiec Liedral. Liedral będzie sprzedawać to, co wykuję i wyhoduję.

Merga spojrzała na podwórze i wybiegła na zewnątrz. Hasten pochylił głowę przed Liedral, ignorując pospieszne wyjście Mergi, choć patrzył pytająco na szczupłą postać.

Miło was poznać, handlarzu. Skąd jesteście?

Liedral pochodzi z Jellica, ale teraz trzyma niektóre towary tutaj.

Hasten zmarszczył brwi.

Zakładam, że opłaty Liedrala dla cechu, jako wędrownego handlarza, będą podobne do moich – dodał Dorrin.

Ach... hmm... przypuszczam, że moglibyście być poręczycielem, choć to rzadkie... żeby rzemieślnik, kowal... poręczał za handlarza. – Hasten odkaszlnął. – Częściowo dlatego właśnie tu jestem.

Pieniądze? – podpowiedział Dorrin.

Wiecie, oczywiście, że biali namówili Certis i Gallos, aby wyznaczyli nam kontyngenty dla wojska. – Hasten znowu zakaszlał. – Rada jest... naprawdę... mocno naciskana.

Ile?

Hasten przełknął.

Ach... podwójnie... mniej więcej. Srebrnego za was, a za handlarza będzie dwa.

Dorrin westchnął.

Chyba będziemy mogli sobie na to pozwolić w tym roku. Ciemność wie, czy długo to potrwa... – Nawet ta wzmianka, że mógłby nie podołać opłatom, spowodowała tępy ból w czaszce. Pokręcił głową.

Wiem, mistrzu Dorrin. Wiem. – Hasten spojrzał na Liedral. – Ale nie liczymy tyle, ile żądają biali.

Liedral uśmiechnęła się krzywo.

Biali windują wysoko ceny.

...a nasze statki nie mogą już pływać do Gulf ani na Ocean Wschodni. Biała flota... – Urzędnik cechu spojrzał na blat stołu, po czym podniósł kubek i napił się zimnej wody. – Rada może jednak zażądać służby albo usług.

Usług? – Dorrin również napił się wody.

Towarów dla wojska... zapasy, tego typu rzeczy. Dla was wykucie czegoś, co może się przydać żołnierzom, uprząż albo osie do wozów, może kotwiczki.

A wy dostarczacie usług czy się zaciągniecie?

Hasten pokiwał głową.

Może do tego nie dojdzie.

Dojdzie – stwierdził oschle Dorrin. – Dojdzie. – Urwał na chwilę. – Przyniosę pieniądze, a wy wypiszcie nam papiery.

Hasten otworzył teczkę i wyjął kilka kartek, pióro i mała buteleczkę, którą ostrożnie odkorkował i zanurzył w niej pióro.

Dorrin poszedł do magazynu i zamknął za sobą drzwi. Podniósł półkę z kilkoma zabawkami, odsłaniając okutą stalą kasetkę, z której wyjął trzy srebrne. Odłożył kasetkę, opuścił półkę i postawił zabawki.

Kiedy wrócił do kuchni, Hasten ciągle jeszcze skrobał na arkuszach pergaminu.

Straszne czasy... straszne... – Hasten napił się wody, otarł czoło i kropla potu spadła na stół, o mały włos trafiając w pergamin i mokry atrament na nim.

Kiedy zaświadczenia były ukończone, urzędnik wstał.

To przyjemność robić z wami interesy, mistrzu Dorrin, i z wami również... handlarzu Liedral.

Liedral skłoniła głowę.

Miło mi, Hasten – powiedział Dorrin, wyprowadzając go na podwórko.

Merga wycierała Frisę starą suchą szmatą, usiłując zetrzeć błoto z nagich nóg i kręcąc głową.

Nie mogę zostawić cię samej… ani na chwilę, żebyś zaraz się nie ubłociła.

Dorrin powstrzymał uśmiech.

Nie dałeś jej za dużo, młody paniczu? – zapytał Hasten Vaosa.

Nie, panie. Tylko trochę, co jakiś czas, żeby nie dostała kolki. Potem jeszcze trochę.

Dobry chłopak.

Vaos podał wodze Hastenowi, kiedy urzędnik wspiął się na siedzisko wozu.

Dorrin dziwił się odzieniu Hastena. Wełniany sweter w lecie, a prawie się nie pocił. Kiedy człowiek cechu oddalił się, żeby dalej pobierać opłaty, Dorrin wycofał się do kuchni po wodę zanim wróci do kuźni.

Merga zarekwirowała wiadro zimnej wody, obficie polewając nią ubłocone stopy i nogi córki.

Będziesz siedziała na werandzie, dopóki nogi nie wyschną!

Tak, mamusiu.

Liedral czekała przy stole.

Dlaczego zapłaciłeś za mnie? Nie mogę ci oddać. Ciemności. Nie mogę cię nawet przytulić! – Liedral załamał się głos.

Nadal musisz być handlarzem – odrzekł lekko Dorrin, choć pogodny głos wymagał wysiłku. Ciągle żałował, że nie może jej przytulić. Wstał.

Czym będę handlowała?

Dorrin uniósł brwi.

Jest mnóstwo rzeczy. – Podszedł do drzwi magazynu i zapalił niedużą lampę. – Chodź.

Nie miałam aż tak wiele, nawet jeśli przywiozłeś wszystko. – Liedral poszła za nim do magazynu.

Dużo pracowałem.

Myślałam, że sprzedajesz miejscowym pośrednikom.

Sprzedałem trochę Willumowi, ale zabili go biali rabusie. I pracuję dla Jasolta oraz kilku innych, ale nie dają rady wiele sprzedać, zwłaszcza teraz. – Dorrin wskazał półki. – Tu jest trochę małych zabawek. Są ozdobne klamki. Kiedy robiłem klamki do tych drzwi, zrobiłem też trochę dodatkowych. I... – roześmiał się – ...tu masz więcej krajalnic do sera.

Liedral spoglądała na półki szeroko otwartymi oczami.

Zgromadziłeś to wszystko na handel. To warte więcej niż jakikolwiek ładunek, który woziłam. Dlaczego?

Żeby więcej zarobić. Muszę wykarmić wszystkich. I – dodał, kiedy oszustwo spowodowało ból głowy – żeby zbudować pierwszy silnik.

Musisz naprawdę tego pragnąć. – Liedral przebiegła wzrokiem kosze i półki. – Jak było cię stać na tyle żelaza?

Mnóstwo pochodzi z odpadów. Liczę trochę mniej za naprawy, jeśli ludzie przynoszą resztki. Większość kowali by je wzięła, ale tylko je gromadzą. Obaj nad tym pracujemy, ale uczę Vaosa, jak zamieniać je w surowy materiał do obróbki.

Liedral raz jeszcze spojrzała na skrzynie i półki.

To wiele warte.

Mam nadzieję. Możesz to sprzedać?

Jeśli dostanę się do Suthyi.

Dorrin pokiwał głową. Wjazd i wyjazd ze Spidlaru może być naprawdę niezwykle trudnym zadaniem. Skinął głową w stronę drzwi do kuchni. Spojrzawszy po raz ostatni na towary, Liedral ruszyła z powrotem. Dorrin zdmuchnął lampę i odwiesił ją, po czym zamknął drzwi.

Zrobiłeś to wszystko, tylko żeby więcej zarobić, żebyś mógł pozwolić sobie na budowę silnika. Dlaczego chcesz zbudować ten silnik? Co dobrego uczyni? Jak pomoże komukolwiek? – Liedral nabrała kubek chłodnej wody i przysiadła na skraju krzesła, krzywiąc się z bólu, kiedy się schyliła.

Nadal cię boli?

Nie tak bardzo... Co z tym silnikiem statku?

Dorrin zamyślił się.

Nie jestem pewien, czy mam dobrą odpowiedź. Myślałem o wykorzystaniu go do napędzania statku. Działał w modelach.

Co więc złego w statkach?

Dorrin spojrzał na nią ze swego krzesła, a potem na staw, gdzie ważki kręciły się w świetle późnego popołudnia, ślizgając się nad wodą.

Mogą pływać tylko tak szybko, jak pozwoli im wiatr, i tam, gdzie je zaniesie.

To wymówka, nie powód.

Nie. Ile statków tonie podczas przeciwnych wiatrów?

Trochę... – przyznała handlarka.

Dorrin uśmiechnął się, a ona pokręciła głową.

CXIV

Co się stało?

Werbownicy ścigali Spidlarian... Nie wiem... tyle że pierwszych dwóch jeźdźców zostało przeciętych niemal na pół, a w pobliżu nie było nikogo. Nikogo...

Jeslek uderzył dłonią w stół.

Nikogo? Nikogo nie widzieliście?

Czy przestałeś widzieć, co się dzieje? – zapytała spokojnie Anya.

Tak... panie... – jąkał się certański oficer. – No... niedokładnie. Przednie konie i jeźdźcy zostali rozcięci na pół niewidzialnymi mieczami. To spowodowało zator na drodze. Wtedy z ukrytych dołów wyskoczyli łucznicy. Zanim się pozbieraliśmy... straciliśmy prawie dwie trzecie oddziału.

Niewidzialne miecze? – powtórzył Jeslek.

Tak to wyglądało. Ciało Bylera było przecięte na pół. Jak krwawa kiełbasa.

Anya przełknęła i spojrzała na nieduży przenośny stół przed sobą.

Czy były tam mury albo coś wysokiego przy drodze?

Nie, panie. Nic sobie nie przypominam... Może jedno karłowate drzewo po jednej stronie, ale byliśmy na tych falistych równinach, nie w pobliżu Elparty czy lasów. – Oficer szurał butami po brudnej podłodze namiotu. – Wybaczcie, panie, ale... to znaczy... trudno walczyć z magią.

Rozumiem – powiedział powoli Jeslek. – Zrobimy coś, ale muszę się przyjrzeć sytuacji. – Pochylił głowę ku szkle na stole i zmarszczył brwi. W zwierciadle zawirowała biała mgła.

Wzrok oficera podążył za magiem i oczy rozszerzyły mu się na widok pustej drogi, która za chwilę znikła we mgle.

Możesz odejść – powiedział miękko Jeslek.

Dziękuję, panie.

Anya zmierzyła wzrokiem szerokie barki oficera. Obserwowała tył splamionej potem zielonej tuniki, kiedy maszerował sztywno w dół zbocza.

Jeszcze jedna sprytna taktyka – prychnął Jeslek. – Jestem pewien, że nie ma w tym prawdziwej magii.

Czy to naprawdę ważne, drogi Wysoki Magu? – zapytała Anya leniwie, a w jej głosie pojawił się chłód.

Oczywiście, że nie. Ale dlaczego...? – Raz jeszcze spojrzał w lustro.

Co dlaczego?

Jeslek odchrząknął.

Jest wiele „dlaczego”... dlaczego kobiety mylą wygląd ze zdolnościami, dlaczego tak wielu żołnierzy nie potrafi myśleć, dlaczego ludzie, którzy spiskują, nieodmiennie sądzą, że nikt tego nie wykryje... – Roześmiał się cicho i w zwierciadle zawirowała mgła.

CXV

Koń ciągnący wóz parsknął, a pociągowy odpowiedział mu jak echo, kiedy Liedral wspięła się na grubo wyścielone siedzenie.

Dorrin ujął jej dłoń w rękawicy i uścisnął.

Bądź ostrożna.

Będę. Nie powinno być problemów. Statek należy do Suthyi, a do tej pory biali unikali zaczepiania Suthyi i Sarronnynu. Im dłużej będę czekała, tym będzie niebezpieczniej. Poza tym – głos jej się prawie załamał – co mam robić? Siedzieć tu i przeklinać ich za to, co nam zrobili?

Już jest lepiej.

Trochę, ale nie mogę tak po prostu tu siedzieć. W Spidlarze nie odbywa się żaden handel, a teraz jest czas na zarabianie pieniędzy.

Nie dlatego jedziesz.

Nie. Jadę, bo nie mogę tu siedzieć i patrzeć, jak mnie kochasz. Potrzebuję trochę czasu, żeby pomyśleć, nie martwiąc się o ciebie, a ty musisz zająć się swoim silnikiem i pomóc Brede’owi i Kadarze.

Kiedy ona wyjeżdża? – Piskliwy głosik Frisy niósł się przez podwórze z zagrody, gdzie dziewczynka karmiła Gildę, pierwsze dziecko Zildy, które, jak upierała się Reisa, należało do Dorrina.

Widzisz? – powiedziała lekko Liedral. – Ona wie, że powinnam jechać.

Wrócisz do jesieni?

Mam nadzieję, że przed. To zależy od statków, pogody i od tego, jak dobrze pójdzie handel towarami żelaznymi.

To nie jest... – Musiał się roześmiać, widząc błysk w jej oczach.

Nadal traktujesz to zbyt poważnie, kochany. Przynajmniej będziesz mógł spać w wygodnym łóżku. – Liedral uniosła lejce, a Dorrin po raz ostatni uścisnął jej rękę.

Patrzył, dopóki dwukółka nie zniknęła na drodze do dolnego Diev i trzech niewielkich nabrzeży, gdzie cumował suthyański statek. Potem zawrócił w stronę ogrodu ziołowego, który każdego roku poszerzał. Rylla wybierała świeżą astrę i brinn, czekając na niego.

Pomyślałam, że tej zimy potrzebujemy więcej – powiedziała. – Nawet przy większym ogrodzie. Nie dasz rady wykarmić tych wszystkich, którzy nie mają dosyć.

Będzie dość jedzenia – odrzekł kowal. – Każdy coś sadzi. Ale potrzeba nam uzdrawiających ziół.

Rylla pokiwała głową.

Nie wszyscy będą w domu. Cieszę się, że Rolta jest na morzu.

Wszyscy gadają o potrzebach wojska, ale...

Nie mogą prosić, dopóki nie skończy się sadzenie. – Rylla spojrzała na ogród. – Mimo to jest tu więcej niż na potrzeby armii, a ty dużo ususzyłeś zeszłego roku.

Dałem trochę Liedral.

Uśmiech pojawił się na wargach starszej kobiety.

Byłbyś głupcem, gdybyś tego nie zrobił. Do roboty. Przygotowany na kurzajki i oparzenia?

Dorrin westchnął.

CXVI

Kop, niech to szlag! – warknęła dowódca oddziału.

Nie jesteśmy jakimiś pieprzonymi rolnikami – narzekał żołnierz z łopatą.

Nie, będziecie martwymi żołnierzami, jeżeli przestaniecie kopać.

To nie jest walka... – mruknął inny żołnierz, ale nie przestawał kopać przy niskim punkcie drogi.

Dowódca oddziału spojrzała w prawo, a jej krótkie rude włosy zalśniły w słońcu, które ledwo wzeszło nad równinami na wschodzie. Wyżej trzej ludzie biedzili się przy kolejnym rowie. Dwóch innych ukrywało ciężkie drogowe kamienie, które wyważyli, pod zaroślami i torfem.

Po co to robimy?

Żeby zabić tych cholernych Certan – odpowiedziała dowódca oddziału. – Ciągle lubią używać dróg, idioci.

Dwóch żołnierzy z łopatami powędrowało spojrzeniem od kobiety o surowym wejrzeniu z dwoma mieczami ku wschodzącemu słońcu.

...nie jestem pewny, kto jest gorszy...

Zignorowała tę uwagę, patrząc i nasłuchując, kiedy pogłębiali otwór, który wypełni się wodą. Obserwowała i nasłuchiwała, gdy na zboczu powyżej kopali łucznicy.

CXVII

Dorrin obserwował żelazo, dopóki nie osiągnęło najpierw wiśniowej, a potem pomarańczowoczerwonej barwy, zanim przeniósł je na kowadło. Potem starannie spłaszczył stal w ośmiokątną końcówkę konieczną do przekładni. Twarz ociekała mu potem, oczy piekły. Delikatna robota była trudniejsza, o wiele trudniejsza niż wykuwanie obręczy czy okuć, zwłaszcza gdy musiał dodawać ład przy nadawaniu kształtu. Praca nad silnikiem, jak zawsze, trwała dłużej, niż chciał.

Rozgrzał znowu oba kawałki, ostrożnie połączywszy je na zakładkę, zanim połączył je zręcznymi uderzeniami młota i położył na cegłach obok pieca, żeby się wyżarzyły.

Otarł twarz wierzchem przedramienia i wyszedł na ciche popołudnie, mrużąc oczy przed słońcem, i skierował się do kuchni po zimną wodę. Kiedy już się napije, musi znaleźć swego nieprzytomnego pracownika, choć podejrzewał, że Vaos czesze w stodole Meriwhen albo tego chorego gniadosza, którym Merga jeździła na targ. Nawet po swych leczniczych wysiłkach Dorrin wątpił, czy gniady długo pożyje.

Gdziekolwiek się obrócił, musiał coś zrobić dla swego gospodarstwa. Przez chwilę stał w cieniu domu, patrząc na staw i wąskie pasma błota, świadczące o braku letnich deszczów. Odwrócił się na zachód, myśląc o podróży Liedral, ale nie wyczuwał nic złego. A przynajmniej nie wyczuwał bólu ani cierpienia ich ostatniego rozstania. Mimo to nie było jej już ponad półtora miesiąca, a on nie miał żadnych wieści, choć i nie oczekiwał żadnych, przy tych kilku statkach, które docierały do Diev czy Spidlaru. Nowiny o upadku Axaltu też niewiele pomogły. Nie uwierzyłby, że biali magowie z taką łatwością obrócili miasto w kamienie, gdyby Brede i Kadara nie musieli walczyć z tym złem... aż nazbyt często.

Jeszcze przez chwilę spoglądał w żar dnia. Potem otarł spocone czoło, obszedł ganek i wszedł do kuchni, szukając kubka, ale Merga już go napełniła i podała mu.

Będziemy mieli zupę z baraniny, panie.

Brzmi dobrze... Baraniny?

Asavahowi podobał się lemiesz i te dodatkowe gwoździe, które przesłaliście.

Miałem tylko garść...

Czy wasz przyjaciel Pergun może zjeść z nami?

Dorrin starał się nie kręcić głową.

Będzie miło. – Osuszył kubek. – Ale to trochę potrwa.

Zupa nie będzie gotowa tak szybko. – Merga uśmiechnęła się.

Dorrin zrozumiał. Pergun też przez jakiś czas będzie jeszcze w tartaku.

Vaos był w stajni, szczotkował Meriwhen i przemawiał do klaczy.

Jesteś taka śliczna...

Przestań gruchać, czeladniku. Mamy robotę dla Froosa.

Te ciężkie sworznie do wozu? – jęknął Vaos.

Dzięki nim płacimy rachunki. Potem musimy popracować nad resztkami. Muszę zrobić więcej tych urządzeń dla Brede’a. A Jisle zamówił piłę.

Jisle jest farmerem.

Będą cieli drewno z zagajnika dla Rady, To ich danina. – Dorrin urwał. – Musimy zrobić więcej gwoździ, tych czworokątnych. Dwie baryłki.

To potrwa do późna, ślicznotko – powiedział Vaos do klaczy.

Meriwhen parsknęła, a Dorrin pokiwał głową.

CXVIII

Odkryliście, jak to się dzieje? – zapytał spokojnie Jeslek.

Tak... panie... – wyjąkał certański oficer. – Znaleźliśmy pale z czarnego dębu po obu stronach drogi, zaklinowane w ziemi, i czarny drut.

I oczywiście zastawili sidła, a wszyscy wasi żołnierze pojechali za nimi pełnym galopem i wjechali na te druty? – Słowa Anyi ociekały kwasem.

Oficer Certis spuścił wzrok na poplamiony błotem dywan. Potem popatrzył na nią.

Pułapki nie były widoczne. Raz był to jedynie mały oddział. Innym razem para handlarzy z ciężkimi paczkami. Jeszcze innym...

Oszczędź nam szczegółów – odezwał się Jeslek zmęczonym głosem. – Masz jakiś dowód? Coś, co pomoże nam wpaść na trop?

Mogłabym to zobaczyć? – zapytała Anya.

Tak, panie. – Oficer wyciągnął w stronę rudowłosej niewielki zwój drutu owinięty wokół kawałka żelaza.

Anya wyciągnęła dłoń w rękawicy. Mimo to ze skóry uniósł się nikły kwaśny odór, kiedy dotknął jej czarny drut.

Nasycony ładem... – Skrzywiła wargi. – Znowu pachnie Recluce.

Możesz odejść – rozkazał oficerowi Jeslek.

Tak, panie. – Żołnierz powoli wypuścił oddech, odwrócił się sztywno i opuścił namiot.

I nadal myślisz, że Recluce nie pomaga Spidlarowi? – zapytał Fydel. – Kto zrobił tę... rzecz?

Wiesz równie dobrze jak ja... ten renegat kowal. Ten, którego listy przechowywałeś bez problemów przez jakieś trzy miesiące, zanim pozwoliłeś mi je zobaczyć...

Oskarżasz...

Biały ogień osłonił Fydela.

Nie kuś mnie, Fydel. Jestem zmęczony tymi wszystkimi zgadywankami, knowaniami i spiskami, których, jak sądzisz, nie widzę, bo jestem zbyt tępy.

Nie jesteś całkiem nieomylny, drogi Jesleku. – Głos Anyi podlany był miodem. – Najwyraźniej twoja pułapka na kowala zawiodła. Chyba że w Spidlarze jest więcej wyszkolonych przez Recluce kowali.

Nie rozumiem, dlaczego to wszystko tak bardzo opóźnia – odezwał się Fydel.

Ponieważ trudno podróżować przez nasze pastwiska, lasy i wzgórza – wycedził Jeslek. – Poborcy wolą ubite trakty, gdzie nie zapadają się wozy z żywnością ani konie. Nie ma wiele takich dróg z Fenardu do Spidlaru i są wąskie. Spidlarianie wykorzystują to do wyłapywania naszych żołnierzy, oddział za oddziałem. – Chudy mag odetchnął głęboko. – Jeśli nie czarny drut, to wodne rozpadliny w brukowanych drogach. Niebawem, kiedy zbliżymy się do Elparty, prawdopodobnie zniszczą mosty nad strumieniami. Jeszcze bardziej zahamują nasze postępy.

Anya i Fydel spojrzeli po sobie.

Wiem, wiem. – Jeslek pokręcił głową. – Prawdopodobnie zadajecie sobie pytanie, dlaczego nie wykorzystujemy rzek, żeby wysłać kawalerię do Elparty, a potem odciąć ich wojska? Ponieważ Elparta jest solidnie ufortyfikowana wzdłuż rzeki, choćby dlatego – odpowiedział na własne pytanie. Nie możemy wykorzystać rzeki, dopóki nie przejmiemy Elparty. Niestety, nie możemy jej przejąć, dopóki tam nie dotrzemy, a strumienie są za małe w głębi lądu.

Poborcy są coraz bardziej nieszczęśliwi. Walczyli przez całe lato, a my jesteśmy niewiele ponad sto kayów w głębi Spidlaru. Przejąłeś kontrolę, wielki magu. Co zamierzasz zrobić? – Fydel wykonał szyderczo głęboki ukłon.

Jeśli tego właśnie chcesz – stwierdził Wysoki Mag. – A zatem, bez względu na wszystko, zdobędziemy Elpartę przed zimą.

Powiedziałeś, że przed zimą zajmiemy całe Spidlar, a było to zeszłej jesieni – zauważyła chłodno Anya.

Musisz przyznać – dodał Fydel – że trudno wyjaśnić, w jaki sposób wielki biały mag mógł całkowicie zniszczyć takie miasto jak Axalt, a nie potrafił przeprowadzić wojsk przez parę pagórkowatych równin.

Oboje wiecie, jaka to różnica.

Chyba nie, drogi Jesleku – powiedziała Anya.

Świetnie. Zdobędziemy Elpartę. – Jeslek dał im znak ręką. – Wynoście się spiskować gdzie indziej.

Rudowłosa i brodaty mag wstali. Anya uśmiechnęła się do Jesleka.

Pamiętaj, ty to zaproponowałeś.

Wiem – powiedział chłodno Jeslek. – I byłoby to zabawne, gdyby nie było takie żałosne. – Obserwował przez chwilę, kiedy oboje szli obok siebie przez obozowisko. – Idioci...

Spojrzał na ogień wschodzącego słońca, myśląc o płomieniu, jaki musi przywołać.

Idioci!

CXIX

Na południe od wzgórza, kolumny szaroczarnego dymu wzbijały się w szare niebo, znacząc płonące niewielkie farmy i samotne chaty.

Dowódca jeźdźców Spidlaru stanął na chwilę w strzemionach, żeby ocenić liczbę wojska nadciągającego drogą. Przed zielonymi sztandarami Certis i purpurowymi Gallos szło dwustu mężczyzn, kobiet i dzieci, otoczonych przez najemników Gallos. Jakiś mężczyzna pochylił się i zsunąwszy do rowu obok brukowanej drogi, gramolił się przez błoto, poza zasięgiem wzroku galliańskich najemników.

Biały mag wjechał między wieśniakowi uniósł dłoń. W stronę rowu runął biały ogień. Krzyk zgasł, a kwaśny odór niósł zapach lęku na północ od drogi z Fenardu do Elparty.

Biały mag spojrzał w stronę wzgórza, skąd obserwował jasnowłosy mężczyzna. Kula ognia pomknęła na północ, ale oficer kawalerii pognał swego wierzchowca w dół wzniesienia i w stronę żołnierzy czekających po przeciwnej stronie wzgórza, na drodze, którą maszerowały połączone armie.

Tak źle? – zapytała Kadara, kiedy Brede ściągnął wodze.

Gorzej. Jest ich co najmniej dwa tysiące i użyli wieśniaków jako tarczy. Prowadzą ich przed kawalerią. – Wskazał w stronę miasta, które leżało niecałe pięć kayów w górę drogi. – Zrezygnowali ze zdobycia go. Zamiast tego zniszczą je. Jak Axalt.

Moglibyśmy dopaść paru strzałami – zaproponował inny dowódca oddziału.

Brede pokręcił głową.

Jeśli podejdziecie na tyle blisko, żeby dopaść łapaczy, usmażą was magowie. Zostało nam czterdziestu ludzi. Oni mają pięćdziesiąt razy tyle, a kiedy już dotrą do wzniesienia, nie ma żadnej kryjówki.

Skinął i trzy oddziały ruszyły ku szarym murom Elparty. Kadara jechała obok Brede’a.

Myślałeś, że zrobią coś takiego.

Tak. – Odkaszlnął. – To musiało się zdarzyć. Skoro nie mogli zdobyć Gallos mniejszymi siłami, stworzyli góry i wypalili pastwiska. Nie wzniosą już więcej gór, ale reszta nastąpi.

Zajmą Elpartę... i co wtedy?

Przejmą miasta nad rzeką i podzielą kraj, potem pójdą drogi. Wypalą wszystko, co stawi opór.

Kadara zadrżała.

Cudowny wybór – ciągnął. – Jeśli Spidlar nie stawi oporu, magowie zwyciężą i spalą tych, którzy będą się bronić. Jeśli Spidlar stawi opór, zniszczą wszystko.

Mogliśmy wyjechać.

Dokąd? – prychnął Brede. – Ludzie z Recluce od wieków nie są mile widziani ani w Sarronnynie, ani w Suthyi, a to jedyne miejsca, gdzie mogą dotrzeć statki... chyba że chcesz spędzić rok na morzu, płynąc wokół kontynentu i przez Ocean Zachodni do Hamoru.

Rok na morzu... nie brzmi tak źle. – Obejrzała się na kolumny dymu i ognia.

Pewnie nie. Mamy złoto, żeby zapłacić za przejazd?

Kadara odetchnęła głęboko.

Nigdy nie jest łatwo, co?

CXX

Mistrzu Dorrin? – do kuźni przeniknął głos Vaosa. Odwrócił szczypce, żeby metal równo się rozgrzewał.

Tak?

Liedral wróciła.

Idę.

Powiem jej, panie.

Nie, nie powiesz. Posprzątasz kuźnię. – Dorrin położył szczypce na cegłach, ignorując brzęk, i wybiegł przed kuźnię na chłodne jesienne powietrze.

Ale... – protest Vaosa ucichł, kiedy Dorrin wyszedł.

Naprawdę wyglądasz jak kowal. – Liedral stała obok dwukółki, uśmiechając się szeroko.

Podszedł, żeby ująć jej dłoń, żałując, że nie może jej przytulić.

Uściskała go, ale cofnęła się.

Czuję się lepiej i uczę się.

Stali tak, spoglądając na siebie.

Chyba przybyło ci mięśni – odezwała się w końcu.

Panie... – powiedział ostrożnie Vaos. – Mógłbym zaprowadzić konie do stajni i wyczesać je.

Ach... tak. Byłoby... prawda? – Spojrzał na Liedral.

Z powagą skinęła głową.

Wróciła! Liedral wróciła! – Pisk Frisy niósł się z ogrodu., gdzie razem z Mergą zbierała podłużne żółte dynie.

Dorrin wziął z rąk Liedral lejce wozu i oddał je Vaosowi, który mimo to wyszedł za nim. Liedral odwróciła się i podała Dorrinowi niedużą skrzynię z zamkniętego schowka pod siedziskiem. Poszli przez rozmokły teren ku schodom werandy i Dorrin wytarł buty, rozwiązując paski skórzanego fartucha. Otworzył drzwi, poczekał, aż Liedral wejdzie, i podał jej skrzynkę, po czym powiesił fartuch na kołku.

Wreszcie mamy wczesny jabłecznik. – Dorrin wyjął dzban z lodowatej wody chłodni i otarł wilgoć.

Liedral ustawiła okutą żelazem drewnianą skrzynkę na stole, który zadrżał przy głośnym stuku. Usiadła na ławie. Pod oczami miała ciemne kręgi, a ubranie zwisało na niej luźno.

To była długa podróż.

Nie chciałabyś się umyć?

Jestem głodna.

Oczywiście, że jest – stwierdziła Merga od drzwi. – Kowal, z całym szacunkiem, mistrzu Dorrin, myśli o piciu, kiedy potrzeba wam porządnego jedzenia. Mamy trochę chleba. Piekłam dziś rano, jest twardy ser i jabłka z drzew Rylli.

Dorrin nalał dwa kubki jabłecznika i postawił jeden przed Liedral.

Jechałaś wielkim statkiem przez cały Ocean Północny? – dopytywała się Frisa, zostawiwszy otwarte drzwi kuchni.

Zamknij drzwi, Friso – nakazała jej matka.

Czy handlarka wróciła? – zapytał z ganku jeszcze jeden głos. Przez wpółotwarte drzwi zaglądał Pergun.

Liedral zaczęła się śmiać. Dorrin odkaszlnął, starając się nie udławić i tłumiąc śmiech.

Nie rozumiem, co w tym śmiesznego – stwierdziła z powagą Frisa.

Merga ukroiła trzy grube kromki chleba i szybko odłożyła nóż, po czym na krajalnicy Dorrina pokroiła żółty ser. Postawiła półmisek przed Liedral.

Frisa wzięła dwa jabłka i podała je handlarce.

Te są najlepsze.

Dziękuję. – Liedral wzięła jedno z lewej rączki Frisy.

Weźcie to, mistrzu Dorrin – namawiała dziewczynka.

Już... Frisa, musimy skończyć z tymi dyniami – powiedziała Merga stanowczo, ale z uśmiechem.

Ale, mamusiu, chciałam posłuchać o podróży...

Później – nalegała Merga. – Ty też, Pergun. Możesz nam pomóc.

Dorrin i Liedral uśmiechnęli się, kiedy kroki ucichły na ganku, a z ogrodu dobiegły głosy.

...nigdy za bardzo nie przepadałem za dyniami...

...nigdy nie jadłeś takich, jak ja gotuję, ty wybredny stolarzu...

...ta jest naprawdę duża, mamusiu...

Dorrin napił się jabłecznika.

Jak się miewasz?

Lepiej, mówiłam ci. Zmęczona... głodna. I zadowolona, że wróciłam. Nawet jeśli sprawy nie mają się najlepiej.

Musiałem robić gwoździe, klamry do barykad na murach, nawet haki dla okrętów.

Haki?

Żeby kowale okrętowi mogli robić takie rzeczy, jak kotwiczki i ostrogi. Już wkrótce będę musiał robić kotwiczki albo oddać robotę Yarrlowi.

Kotwiczki?

Ostro zakończone stalowe gwiazdki przyczepiane do końskich podków. Czasami wystarczą, żeby zabić zwierzę albo jeźdźca.

Ugghhh... tak nisko upadliśmy?

Tak. Chyba tak – odpowiedział Dorrin ze zmęczeniem w głosie.

Wśród handlarzy chodzą pogłoski, że magowie i ich siepacze dotarli do Elparty. Miałeś wieści od Brede’a albo Kadary?

Nie. – Dorrin pokręcił głową. – Nie ma ich od wczesnego lata. Przysłał posłańca po parę rzeczy, które dla nich wykułem.

Twoje magiczne... krajalnice do sera?

Ty też. – Dorrin dokończył jabłecznik. – Wiesz, to naprawdę zdumiewające. – Ze stukiem postawił kubek na stole. – Ludzie zdają się myśleć, że to absolutnie przyzwoite wykuć ostrze dość lekkie, ostre i mocne, żeby przeciąć kolczugę i zamienić mężczyznę albo kobietę w kawałek martwego mięsa. Ale kiedy wymyślam, jak zrobić to samo z drutu i stali, wszyscy się wzdrygają. Trup to trup.

Liedral zmarszczyła brwi.

Nie to miałam na myśli.

Przepraszam. Chyba czuję się tak, bo Brede i Kadara myślą w ten sposób. Nawet Vaos ma na twarzy to samo obrzydzenie.

Było w tym trochę mojej roboty – powiedziała powoli.

Nie czuj się winna. Ludzie, którzy cię torturowali, są...

Nie... nie oni. Magowie zawsze uciekają. Zabitych zostaje paru biednych żołnierzy. Nie obwiniam cię, ale zazwyczaj książęta, wicehrabiowie i prefekci unikają swoich wojen. Inni muszą za to płacić.

Dorrin zamyślił się: nawet w jego własnym życiu okazało się to prawdą. Jego próby ochronienia Frisy i Mergi przed biciem przyniosły w rezultacie samobójstwo Gerhalma. Próby białych manipulowania nim przypłacili bólem Liedral i Jarnish. Znajomość z nim prawdopodobnie kosztowała Kadarę życie, bo od paru miesięcy nie miał wieści ani od niej, ani od Brede’a, a przez ostatnie pięć ośmiodni nie było też posłańca. Przełknął.

Nie miałam na myśli ciebie.

Nie wiem, czy nie jestem taki sam jak oni.

Nie... nie jesteś. – Liedral sięgnęła przez stół i uścisnęła jego rękę.

Cisza przeciągała się, przerywana pogaduszkami w ogrodzie.

Udało mi się trochę lepiej, niż myślałam – odezwała się niespiesznie Liedral. – Mam na myśli handel. – Otworzyła skrzynkę, z której wysypało się srebro i złoto. – Udało mi się o wiele lepiej. Jesteś bardzo zamożny, Dorrin.

My jesteśmy zamożni. Wzięłaś na siebie całe ryzyko. Przynajmniej połowa należy do ciebie.

Porozmawiamy o tym później. – Liedral przechyliła skrzynkę i zgarnęła monety do środka. – Masz jakieś bezpieczne miejsce? – Spojrzała w stronę magazynu.

Dorrin wstał, podnosząc niedużą, ale ciężką skrzynkę.

Pokażę ci.

Poszła za nim do magazynu, gdzie pokazał jej działanie fałszywej półki i ustawił skrzynkę obok swojej, mniejszej i dużo lżejszej.

W końcu Liedral usiadła i zjadła drugą kromkę chleba z serem.

Byłam głodna. – Skończyła jabłecznik i Dorrin napełnił ponownie jej kubek. – Miałeś rację co do brinnu. Uzdrowiciel Rady zapłacił dwa złote za jedną torebkę. Tak samo pozostali. Chciał wiedzieć, gdzie go dostałam. Skąd wiedziałeś?

Nie byłem pewny, ale trudno go wyhodować, nawet mnie, a potrafię wyhodować większość ziół. Brinn rośnie tylko na wschód od Bristy, chyba że wykorzystasz do pomocy ład. Pomyślałem więc, że mógłby przynieść o wiele więcej niż zwykłe zioła i jest dobry na obrzęki i gorączkę.

Dostałam dwadzieścia złotych za same zioła. – Znowu napiła się jabłecznika. – Nawet proste zabawki poszły za dużo więcej, ale to dlatego, że odcięli ci większość konkurencji.

Towary z Recluce? – zapytał Dorrin.

Jedyne towary z Recluce przebywają długą drogę, Wielkim Kanałem Hamoru do Wielkiego Wschodniego Traktu przez góry Kryada, a potem w dół, do portów zachodniego Hamoru. Fairhaven zmieniło wszystkie trasy handlowe. Wszystko płynie ze wschodu na zachód. – Liedral zakaszlała cicho. – To podnosi bardzo ceny na wszystko z Recluce... jeśli w ogóle dotrą do Sarronnynu czy Suthyi.

Dorrin w końcu wyprostował się na krześle i spojrzał prosto na Liedral.

Tęskniłem za tobą.

Ja za tobą także. – Powoli wypuściła powietrze z płuc. – Jest lepiej... bez tylu koszmarnych snów. Ale myślę, że to długo potrwa. – Liedral odgarnęła pasmo włosów, za krótkie, żeby utrzymało się na miejscu. – To nie w porządku w stosunku do ciebie..

Dorrin spojrzał na swój kubek.

Poczekam.

Łatwo tak teraz powiedzieć. Jak będziesz się czuł za rok?

Zobaczymy za rok. – Zmusił się do uśmiechu. – I będziemy zajęci... bardzo zajęci. – Odchrząknął. – Pracowałem więcej nad silnikiem.

Nadal chcesz wykorzystać go na statku?

Jaki byś chciała mieć statek handlowy?

Statki dzielą się na dwa rodzaje – te, dzięki którym się bogacisz, i te, które przysparzają ci więcej kłopotów, niż są warte. Przypuszczam, że większość należy do tej drugiej kategorii.

A zatem będziemy mieli co robić. – Wyciągnął rękę przez stół.

Ujęła jego palce, uścisnęła je i przytrzymała mocno.

...jestem głodna... – usłyszeli piskliwe narzekanie Frisy.

...prawie skończyliśmy...

...ale brzuszek już mnie boli...

Liedral pokręciła głową.

Myślę, że czas wpuścić Mergę do kuchni. Zamierzam wziąć prawdziwą kąpiel, a ty pewnie musisz popracować nad swoim silnikiem, jeśli naprawdę zamierzasz zamontować go na statku. – Urwała. – Czy nie będziesz musiał zbudować statku?

Zbudować albo kupić – rzekł Dorrin.

W tej skrzynce jest dużo złota... ale wątpię, czy wystarczy na kupienie choćby małego statku.

Zatem sprawdzę, ile zajmie budowa.

Liedral wstała.

Mówiłam poważnie o tej kąpieli. Masz jeszcze tę starą metalową wannę, prawda?

Dorrin pokiwał głową.

Ale zamontowałem w kuźni prysznic. Przeważnie jego używam. Jest zimny.

Liedral zadrżała.

To nie dla mnie, dziękuję. – Podeszła do drzwi i pomachała do Mergi.

Dorrin poszedł wydobyć wannę z kąta kuźni, kiedy do kuchni zakradła się Frisa.

CXXI

Z wrzącej wody, spływającej w dół strumienia, a potem obok murów Elparty, unosiła się para. Dym gęstszy niż zimowa mgła otulał wzgórza, a języki ognia tańczyły przez poczerniałe teraz pastwiska ku południowym krańcom miasta.

Do południowych bram zbliżało się trzech posłańców pod białą flagą o zielonych brzegach. Czekał na nich mężczyzna w niebieskiej opończy, z przyciętą niedbale krótką białą brodą. Na lewej skroni miał smugi sadzy i brudu.

Odezwa do miasta... – zaczął donośnym, jednostajnym głosem posłaniec w środku.

Dajcie spokój z tą wyszukaną mową – przerwał mu mężczyzna w błękicie. – Czego chcą magowie?

...od wielce szanownego Jesleka oraz dowódców Grestalka i Xeinona – ciągnął posłaniec –- zaklinających, aby mieszkańcy Elparty, w imię sprawiedliwości i miłosierdzia, złożyli broń i złożyli przysięgę wierności hegemonii Candaru...

Mężczyzna w błękicie odetchnął głęboko i czekał.

...że bramy przy rzece zostaną zniszczone, a nabrzeża otwarte dla wszystkich... że blanki zostaną zburzone... niezamężne kobiety będą dostępne jako małżonki dla... że wszyscy zwolennicy czarnej herezji, włączając w to oficerów straży spidlariańskiej, którzy popełniali okrucieństwa i używali diabelskich magicznych narzędzi przeciwko hegemonii, zostaną oddani szlachetnemu Jeslekowi... że wojskom hegemonów zostaną wypłacone odszkodowania ze spichlerzy miejskich... że wszystkie sprawne konie zostaną oddane przedstawicielom hegemonii do właściwego ponownego rozdzielenia... że wszyscy członkowie tak zwanej Rady Handlowej powrócą do gildii Candaru, aby przedsięwziąć właściwe akcje dyscyplinarne...

Mężczyzna w błękicie podniósł jedną zdrową dłoń. Druga spoczywała na temblaku.

Jeśli dobrze zrozumiałem myśl ukrytą za tymi wyszukanymi słowami, musimy pozostawić miasto całkowicie bez obrony. Potem nasze córki zostaną dziwkami waszych żołnierzy; wszyscy dobrzy oficerowie zostaną straceni, wszyscy handlarze wyrżnięci w pień, a wszystkie konie i żywność na zimę zabrane.

Nie... – zaprotestował posłaniec. – To szlachetne warunki, zwłaszcza biorąc pod uwagę grabieże popełniane w całym Candarze, nieuczciwość w handlu i rzeź bezbronnych kupców.

Ile czasu mamy na rozważenie tych warunków? – zapytał mężczyzna w błękicie.

Do zachodu słońca.

Emisariusz Elparty zerknął na popołudniowe słońce.

Bardzo hojnie.

Och, nadzwyczaj hojny jest szlachetny Jeslek.

Dostaniecie odpowiedź przed zachodem słońca. – Mężczyzna w błękicie pokuśtykał w stronę murów.

Posłańcy w bieli zawrócili w stronę wielkiej gromady żołnierzy i koni, która czekała na równinach wychodzących nad rzekę i ciągnących się w stronę niewielkiego miasta.

CXXII

Dorrin uniósł żelazo na powrót do pieca, prawą dłonią poruszając dźwignią miechów. Po pewnym czasie wyjął kawałek i umieścił go na zagiętym końcu dziurownicy.

Użycie dziurownicy było trudniejsze niż matrycy z młotem, ale tylko w ten sposób mógł formować żelazo jedną ręką. Nie był pewien, czy cięższe było wygniatanie, czy trudniejsza koncentracja, żeby uniknąć zalania surowego metalu ładem. Wiedział tylko, że bardziej niż zazwyczaj się poci od gorąca kuźni.

Z westchnieniem odłożył pracę na bok: gruby stalowy pręt wykuty na jednym końcu w ośmiokąt i połączony z żelaznym krążkiem na drugim. Odłożył też młot i podszedł do obmurowanego kranu, żeby obmyć twarz i napić się chłodnej wody.

Pragnął, aby wysiłki nad budową silnika nie były tak czasochłonne, ale każdy pomysł, każde odkrycie wymagało czegoś jeszcze. Sytuacja robiła się coraz bardziej krytyczna, ale jak on i Liedral – czy ktokolwiek – mogli wrócić na Recluce w najbliższym czasie?

Czy powinien się zastanowić nad opuszczeniem Spidlaru? Ale dokąd by poszedł? Jako czarny uzdrowiciel i mężczyzna nie będzie mile widziany poza Westhorns. Jeśli nawet Recluce przyjęłaby go z powrotem – co jest mało prawdopodobne, skoro nadal buduje silnik – żeby tam dotrzeć, musiałby objechać cały świat. Była to niepokojąca myśl. „.

Podniósł wzrok ku domowi. Merga z Ryllą ususzyły i zebrały wszystko z ogrodu, a on ususzył zioła, a nawet posłał pożyczony od Yarrla wóz do Kleth, żeby przywieźć z powrotem baryłki jabłek i gruszek dla obu rodzin. Pokręcił głową na myśl o swoim gospodarstwie jako rodzinie.

Jak długo Rada Spidlaru utrzyma swoje słabe rządy w obliczu nieuchronnego nadejścia białych magów – to drugie pytanie. Jeśli wierzyć pogłoskom, straż Spidlaru już straciła co najmniej dwa na każde trzy oddziały i musi teraz polegać na rekrutach. Po raz pierwszy od wieków werbownicy byli w Spidlarze pożądani.

Prośby” o kowalskie usługi również narastały z każdym ośmiodniem.

Nawet morza nie były wolne od ciężkich rządów Fairhaven. Z tego, co słyszała Liedral, okręty Fairhaven wciąż nie dopuszczały statków handlowych do i z Krańca Lądu, a ceny przypraw zaczęły rosnąć nawet na rynku w Diev.

Dorrin osuszył ręce na chłodnym jesiennym powietrzu, chłodniejszym już, niż byłoby na Recluce. Spojrzał na taczki. Kiedy Vaos wróci z Liedral z rynku, Dorrin każe mu przywieźć więcej węgla drzewnego ze skrzyni za małą stajnią.

Węgiel drzewny drożał, może dlatego że Certanie i Gallianie parli w głąb niższych zalesionych wzgórz na zachód od Elparty, gdzie pracowali węglarze. Czy węgiel będzie dobry do kuźni? Ten przynajmniej można było zdobyć na miejscu i byłby idealny do napędzania jego silnika parowego.

Jednak... gdzie znajdzie setki pudów węgla? I jak za niego zapłaci? Poza tym nie miał jeszcze statku.

Mistrzu Dorrin...?

Spojrzał na Mergę.

Tak, Mergo?

Jedliście coś od śniadania?

Nie...

Umierający z głodu kowal nie pracuje dobrze. Zawsze zapominacie o jedzeniu. Postawiłam chleb, konfitury i trochę sera.

Wszyscy zawsze próbowali się upewnić, że robi to, czego się spodziewają. Podążył za drobną kobietą po szerokich drewnianych schodach do kuchni. Już na werandzie przyjrzał się podwórku i wzniesieniu wiodącemu do domu Rylli. Na razie niewielu narzekało na chorobę, ale żniwa były dobre, choć niektóre z warzyw gruntowych były jeszcze na polach i nie wszystkie zboża miały pełne kłosy z powodu chłodnej wiosny, która uniemożliwiła wczesny wysiew.

Sprawdził drogę, ale nie zobaczył śladu Liedral ani jej dwukółki czy Vaosa. Wszedł do kuchni. Merga już nakryła do obiadu, a Frisa skończyła połowę tego, co miała na talerzu.

Mistrzu Dorrin... moglibyście zrobić mi zabawkę?

Dałem ci wiatrak. – Dorrin rozsmarował konfiturę na chlebie.

Chodzi mi o... specjalną zabawkę?

Frisa... – powiedziała Merga.

Dorrin podniósł rękę. Chciał usłyszeć, co dziewczynka ma do powiedzenia.

Jaką specjalną zabawkę? Lalkę czy coś takiego?

Lalki są głupie. Chciałam coś takiego jak żelazny wóz, taki jaki wozi wasze żelazo.

Nie potrafię zrobić do niego konia.

W porządku. – Frisa jednym haustem dopiła jabłecznik ze swego kubka.

Dorrin uśmiechnął się szeroko, słysząc jej protekcjonalny ton. Ugryzł trochę ciepłego jeszcze chleba. Kiedy kończył posiłek, usłyszał wóz Liedral. Podszedł do drzwi.

Nakryję dla nich do obiadu – zawołała za nim Merga, kiedy wyszedł na ganek.

Vaos wyprzęgał konia, a Liedral niosła kosz ziemniaków.

Jak poszło? – Dorrin dźwignął drugi kosz.

Jest mnóstwo okopowych, ale jeszcze niewiele mąki i ciągle droga. Żadnych owoców poza lokalnymi i żadnych przypraw.

Nie potrzebujemy przypraw.

Wiem. Chociaż widać po tym, że nic nie napływa do Spidlaru.

Przykro mi. Nie pomyślałem o tym. Ty jesteś handlarzem.

Nie zapominaj o tym. – Liedral uśmiechnęła się.

Dorrin odstawił ziemniaki i uścisnął jej ramię. Musnęła wargami jego policzek i zawróciła do wozu.

Dostałaś mnóstwo ziemniaków.

Merga mówiła, żeby przywieźć dużo, jeśli będą tanie. Tylko ziemniaki były tanie. Zostawiłam po drodze trochę dla Reisy, a ona przesyła nam udziec barani. Mówiła też, że mógłbyś wziąć trzy bele siana, ale musisz odebrać je dzisiaj, bo wygląda na to, że niedługo spadnie deszcz.

Możemy pojechać dzisiaj? – Vaos wracał ze stodoły.

Jutro – powiedziała Merga z ganku. – A to możesz zabrać na dół do piwnicy.

Och... – Vaos spojrzał na Dorrina. – Naprawdę muszę, mistrzu Dorrin?

Nie – powiedział Dorrin. – Dopóki nie zjesz obiadu.

Tak, panie.

Dorrin spojrzał na niskie chmury na północy.

Mam nadzieję, że deszcz poczeka, aż wzejdzie więcej zbóż.

Vaos może pomóc mi przy sianie, jeśli obejdziesz się bez niego przez jakiś czas.

Będę go potrzebował na chwilę, jak zje, prawdopodobnie do popołudnia.

Możemy to zrobić potem.

Dorrin dotknął jej ramienia.

Musisz coś zjeść i skoro macie z Vaosem przywieźć siano, muszę wrócić do kucia.

W porządku. – Liedral na chwilę dotknęła jego ramienia.

Dorrin obszedł ganek do kuźni, żeby rozniecić na nowo ogień i dokończyć pracę nad jedną z przekładni silnika.

Co to jest? – Vaos przyszedł po obiedzie i wskazał metal z boku paleniska.

To będzie przekładnia – odrzekł w roztargnieniu Dorrin.

Z żelaza? Jak zrobicie jednakowe zęby?

Dużo pracy z wzornikiem, podobnym do tego gorącego. Wycinarka nie pracuje na czarnym żelazie.

To musi być naprawdę specjalne. Mogę pomóc? – Vaos kołysał się na palcach.

Dorrin popatrzył na rozłażące się już buty pomocnika i pokręcił głową, po czym przedramieniem otarł pot z czoła. Będzie musiał posłać Vaosa do szewca za jakiś ośmiodzień. Jeśli nie wydatki na żelazo i miedź, to na jedzenie, ubranie albo coś innego.

Musimy zrobić następną partię pik dla Rady.

Och... – Vaos stracił zapał. – Piki? Użyjecie prętów z zapasów?

Użyjemy resztek. Wiem, że to więcej pracy, ale nie płacą nam za to. Weź te zardzewiałe klamry z końca stosu.

Tak, panie.

Dorrin uniósł w ciężkich szczypcach klamrę do pieca i czekał, aż metal rozgrzeje się na tyle, aby go ciąć. Potem przeniósł go na kowadło i podniósł młot, ciesząc się i z tego, że mięśnie nie bolą go już przez cały dzień, a tylko późnym popołudniem. Przy swojej szczupłej sylwetce nigdy nie będzie miał potężnych bicepsów takiego kowala jak Yarrl.

... brzdęk...

Vaos milczał, kiedy młot opadł na żelazo, przecinając klamrę na dwie części.

Dorrin skinął na kawałek na podłodze.

Weź tamte szczypce i odłóż go na później. – Mówiąc to, wrzucił drugą połowę do pieca. – Trochę bardziej przy miechach. Kiedy będę nadawał kształt, musisz zgarnąć węgiel i przywieźć parę pełnych taczek. Mamy dużo pik do zrobienia, a ja chcę skończyć skrzynię kondensatora.

Skrzynię kondensatora?

Część silnika parowego.

Vaos położył odciętą część klamry przy piecu, gdzie Dorrin mógł jej dosięgnąć, kiedy przyjdzie czas, po czym odwiesił szczypce.

Idę pomóc Liedral przy sianie.

Ciągle lubisz konie?

Vaos spojrzał na twarde klepisko.

Nieważne. Jak przyniesiesz węgla, możesz jechać z Liedral po siano. Zniosłeś ziemniaki do piwnicy?

Tak, panie. Merga upewniła się, że położyłem je na właściwym miejscu. – Vaos urwał. – W tym roku kupujecie dużo więcej jedzenia, mistrzu Dorrin.

Ta zima może być jeszcze gorsza niż ostatnia.

Myślicie, że przyjdą tu biali magowie?

W końcu... może szybciej. – Dorrin wyciągnął żelazo z pieca. – Weź średni młotek. Tam...

Odgłosy pracy nad żelazem przeszkodziły dalszej rozmowie.

CXXIII

Rusz się! – wrzeszczała Kadara na siwowłosą kobietę z ciężarem na ramionach dwa razy cięższym od niej samej, która wpadła na dwie inne kobiety, tak samo obładowane. Skarcona patrzyła tępo, gdy rudowłosa pochyliła się w siodle i szarpnęła ją. – Ruszaj się, jeśli chcesz żyć!

Po drugiej stronic bramy inny strażnik w błękicie wychylił się z siodła i uderzył na płask mieczem postać w tłumie. Złodziej upuścił skrzynkę i uciekł, podczas gdy gruby, łysy, brodaty starszy mężczyzna wlókł się w stronę otwartych północnych bram i drogi do Kleth. Żylasty żołnierz spojrzał na rudowłosą dowódcę szwadronu, aż pochwyciła jego wzrok. Wskazał na drogę.

Kadara obserwowała rzednący tłum i długi rząd postaci wlokących się na północ, w stronę chmur nadciągających nad dolinę rzeki znad dalekiego Oceanu Północnego.

Zielony szwadron! – wrzasnęła.

Sześciu żołnierzy poprowadziło konie przez rozpychający się tłum.

Proszę... zabierzcie mnie... – Blada i chuda młoda kobieta wyciągnęła ręce i chwyciła siodło Vbrbana. – Nie zostawiajcie mnie tutaj! Proszę! Zrobię wszystko.

Żołnierz dotknął jej ramienia, a potem przesunął, rękę dalej, ale dziewczyna nie protestowała, tylko usiłowała wskoczyć na konia za żołnierzem.

Vorban! – warknęła Kadara. – Zabierz ją albo zostaw tu.

Żołnierz podsadził kobietę za sobą na konia.

...podstępna suka! Ladacznica...! – przebiegło przez tłum.

Uciekający mieszkańcy Elparty rozciągnęli się po obu stronach grobli, a niektórzy brnęli przez błoto i trawę, żeby nie wpadać na siebie. Większość niosła więcej, niż zdołają udźwignąć przez długą drogę do Kleth, a niektóre przedmioty – to stołek, to skrzynia rozbita przez spóźnionego uciekiniera – już znaczyły wyłożoną kamieniami drogę. Ci szczęśliwcy, którzy mieli konie albo wozy, widoczni byli na grzbiecie wzniesienia.

Kadara i jej szwadron uformowali zwarty klin i pokłusowali w stronę pierwszego mostu za miastem, gdzie połączą szyki z innymi oddziałami.

Uwaga na konie! Uwaga na konie!

Dlaczego nie mogliście nas ocalić? – krzyczała siwowłosa kobieta.

Chciwi strażnicy! Ratują własną skórę...

Kadara obejrzała się na Vorbana, błysnął miecz, a potem odwróciła się i trzepnęła w bark kobietę o jasnej skórze. Nóż upadł na kamienie drogi, ale tętent koni zagłuszył stuk. Vorban podniósł wzrok.

Odbierz swoją sakiewkę – warknęła Kadara.

Wyrzucę ją – powiedziała młoda kobieta z uśmiechem.

Zrób to, a będziesz martwa! – zagroziła Kadara.

Kobieta podała sakiewkę Vorbanowi.

Zsiadaj! – rozkazała Kadara.

Kobieta spojrzała szyderczo. Miecz Kadary błysnął, - obrócił się i pozostawił na skroni złodziejki czerwoną ranę – rozległ się głuchy stuk i palce kobiety puściły kurtkę Vorbana.

Zrzuć ją!

Vorban posadził oszołomioną kobietę na drodze. Zataczając się, odeszła na bok i usiadła w mokrej trawie. Żołnierz wsunął sakiewkę za tunikę.

Brede i dwa inne szwadrony czekali przy moście. Jasnowłosy oficer skręcił na zachód, gdzie słońce dotykało krawędzi niskich wzgórz, za którymi ciągnęły się Westhorns.

Przejeżdżamy!

Trzech żołnierzy zeskoczyło na drogę i zatrzymało pieszych.

Uzbrojone gnojki...

...wzięli drogi...

Reszta szwadronów przebyła wirujące i parujące wody, starając się nie wdychać smrodu gotujących się ryb i wodorostów.

Brede zatrzymał ich kilkaset rodów za mostem, na płaskim wzniesieniu, z którego niskie mury Elparty ledwo było widać.

Dlaczego się zatrzymujemy?

Stać! – warknął Brede. – Patrz na Elpartę. Tylko popatrz!

Jeszcze kiedy mówił, ziemia zadrżała, a potem zakołysała się. Na odległe mury padały ogniste kule.

Kolejny wstrząs przetoczył się po równinach, kilka koni rżało i parskało.

Kilkunastu starszych uciekinierów zatoczyło się i upadło na drogę lub w trawę, po czym próbowało wstać, lecz następny wstrząs rzucił ich z powrotem na ziemię.

Koń żołnierza spłoszył się i zachwiał, jakby złamał nogę.

Ziemia uniosła się wraz z kolejnym tąpnięciem. Na południu drżały mury Elparty, zaczęły padać kamienie. Po mieście rozprzestrzeniał się ogień, rosły słupy dymu.

Z każdym kolejnym wstrząsem toczyło się z murów więcej kamieni, niektóre wpadały do rzeki, inne do miasta. W końcu zostały tylko gruzy, a w niebo wzbijały się kolumny gęstego dymu.

Zostało coś? – wychrypiał Vorban.

Środkowa część, z dala od murów i rzeki, nie wygląda najgorzej – zaryzykowała Kadara.

Wystarczy im na zimowe kwatery – stwierdził surowo Brede. Patrzył na północ, w stronę Kleth. – Jedziemy.

Mijali potykających się mężczyzn i kobiet, płaczące dzieci, rozrzucone pakunki z odzieżą, starców leżących bez tchu w błotnistej trawie, grupę jaskrawo umalowanych kobiet wykrzykujących sprośności i martwego muła o białym pysku...

Nikt się nie odezwał, kiedy jechali na północ, oczekując kolejnych wstrząsów ziemi, które wciąż trwały.

CXXIV

Czas – nigdy nie było go dosyć. Dorrin pomasował bark i odstawił kubek na kuchenny stół do mycia naczyń. Niebo było szare, ale deszcz nie padał.

Żałował, że Hasten przybył z żądaniem kotwiczek od cechu, choć się tego spodziewał. Ciągle się martwił o Kadarę i Brede’a, ale przy całym chaosie na południu nikt nie słyszał o ludziach, którzy przeżyli upadek Elparty.

Instynktownie wyczułby, gdyby Kadara zginęła... ale gdzie są?

Raz jeszcze pomyślał o wykuwaniu kotwiczek i pokręcił głową. Mógł jedynie poprosić Yarrla o wymianę... albo zapłacić starszemu kowalowi.

Przeszedł przez kuchnię i opadł na krzesło u końca stołu, wiedząc, że powinien albo wrócić do kuźni, albo pojechać dogadać się z Yarrlem w sprawie kotwiczek. Zamiast tego jednak próbował sobie rozmasować bark lewą ręką.

Zesztywniałeś? – zapytała Liedral, podnosząc wzrok znad ksiąg rachunkowych z drugiego końca kuchennego stołu.

Niezupełnie.

To znaczy, że tak.

Podniosła się z krzesła i leciutko kulejąc, stanęła za nim. Palcami zaczęła ugniatać jego ramiona.

Ach...

Nie zesztywniałeś? Naprawdę?

Kiedy przez cały dzień podnosisz młot, to czasami sztywniejesz.

Złościsz się na zamówienia cechu?

Oczywiście. Kotwiczki to ostra broń, nawet jeśli są przeznaczone dla koni. Chcą sześćdziesiąt za dwa ośmiodnie. Naprawdę powinienem zobaczyć się z Yarrlem... sprawdzić, czy mogę się z nim zamienić albo mu zapłacić.

Stać cię, żeby mu zapłacić. Jesteś bogaty. – Liedral ciągle masowała zesztywniałe mięśnie barków.

Dzięki tobie stało się to możliwe. – Próbował się rozluźnić pod dotykiem jej palców, rozkoszując się spokojem przed powrotem Frisy i Mergi.

A co z nami?

W porządku. Zajmę się tym. Chcę tylko... – Pragnął przytulić ją na dłużej niż parę chwil, nawet w ubraniu... ale i to był już postęp.

Ja też, ale obiecałam pomóc Rylli.

Dorrin powinien spędzać więcej czasu ze starszą kobietą albo w kuźni.

Musisz iść.

Dlaczego tak mówisz?

Masz ten wyraz twarzy. Musisz wracać do pracy. – Liedral pokręciła głową i ciemne włosy na chwilę odsłoniły jej twarz. – I ciągle martwisz się o przyjaciół.

Co mogę zrobić?Nie jestem żołnierzem. Ciemności! Mam wrażenie, że nie daję sobie rady nawet z codzienną pracą.

Jeśli to pomoże... Zorganizowałam regularne dostawy brinnu do Suthyi. Staremu Ruziosiemu spodobał się ten pomysł, a on nienawidzi Bristan. Jedna wysyłka warta jest dwadzieścia złotych. Czy to pomoże?

Muszę go tylko wyhodować.

W piwnicach masz zapas na trzy lata. Pierwszą przesyłkę winien jesteś Vyrnilowi... jest. tu ich agentem... za dwa ośmiodnie. – Liedral na powrót usiadła do swoich rachunków.

Dokonałaś cudów.

Szkoda, że musimy polegać na ich statkach.

Pracuję nad tym – powiedział Dorrin. – Wszystko z powodu czegoś, co powiedziałaś. – Wziął ostatni kawałek chleba, pokruszony i nie najświeższy.

Liedral trzymała ciężki kubek, jakby był kryształowym pucharem, po czym postawiła go na drewnianym stole. Dorrina zachwycił wdzięk tego gestu.

Coś, co powiedziałam?

Rozmawialiśmy o tym wcześniej. Jak ważna jest prędkość w handlu, żeby jeździć tam, gdzie nie mogą inni, i wtedy, kiedy nie mogą. I zastanawiałem się nad statkami. Muszą pływać tam, gdzie pcha je wiatr. Tak, wiatrak porusza powietrze, a ja zadałem sobie pytanie, dlaczego nie mógłby poruszyć wody.

Szerokie brwi Liedral ściągnęły się, ale milczała.

Hmm... jeśli wiosłujesz na łodzi, poruszasz wodę, a to porusza łódź. W rzeczywistości to nie takie proste, ale działa. Pomyślałem więc o machinie, która poruszałaby wiosła, ale wydawało się to naprawdę zbyt skomplikowane i trzeba by zbudować ogromne koło, żeby przytrzymać te wszystkie wiosła. – Dorrin uśmiechnął się szeroko. – W każdym razie, dlatego właśnie buduję łodzie-zabawki.

Z tego, co mówi Reisa, pracujesz nad tym prawie od dnia, kiedy przybyłeś do Diev.

To wymaga czasu. Silnik jest niemal gotów.

Nadal nie rozumiem, dlaczego to byłoby lepsze od dobrego brygu albo korwety.

Zaufaj mi... choć nie potrafię właściwie wyjaśnić dlaczego. – Dorrin wstał. – Chyba pójdę porozmawiać z Yarrlem.

Liedral uśmiechnęła się.

Nie zabaw długo. Zanosi się na deszcz.

Kiedy siodłał Meriwhen, wyczuwał narastający wiatr, ale do Yarrla nie było daleko, a klacz potrzebowała ruchu.

Z ogródka ziołowego machał Vaos. Pomagał Merdze i Rylli zbierać ostatnie zioła do suszenia. Dorrin odwzajemnił gest, po czym zawrócił klacz w dół zbocza.

Drobny deszcz smagał kowala, ale zanim ściągnął wodze na podwórzu Yarrla, spadające krople cięły już niemal jak noże.

Reisa wyszła na ganek.

Zaprowadź ją do stodoły. – Jej głos ledwo było słychać w wyjącym wichrze i szumie zimnego deszczu.

W stodole trzeci boks był wolny i tam Dorrin uwiązał klacz. Kiedy wyszedł, coś białego trąciło go w nogę. Przystanął, żeby podrapać kózkę między uszami.

Jak się masz, malutka?

Zilda spojrzała w górę niemal wesoło i próbowała skubać go za spodnie. Dorrin uwolnił się, a koza szła za nim, dopóki nie zatrzymał jej łańcuch.

Zostań tu...

Zamknął wierzeje i pobiegł przez błotniste podwórko do kuźni. Powinien większą uwagę zwrócić na pogodę, ale zmartwiło go wezwanie Rady dostarczone przez Hastena. W kuźni stała Reisa.

Przyszło tak nagle. Myślisz, że to robota magów?

Nie. Po prostu paskudna burza. W każdym razie robi wrażenie normalnej. – Posłał zmysły ku niskim chmurom, ale burzowe wichry były czyste i zimne.

Jak się czuje Liedral?

Świetnie. Jest bardziej zmęczona, niż sobie zdaje sprawę, ale wraca do sił.

Yarrl pracuje nad swoimi zamówieniami. Rada rozciągnęła je nie tylko na członków cechu. – Kiedy Reisa skinęła w stronę rozjaśnionej blaskiem kuźni, Dorrin spojrzał na jej lewe ramię i siniaki. Uniósł dłoń, jakby chciał jej dotknąć, ale cofnęła się, a potem roześmiała ochryple. – Jesteś uzdrowicielem. – Pozwoliła mu dotknąć siniaków i nasycić je odrobiną ładu, choć były to tylko zwykłe siniaki.

Jesteś leworęczna? – zapytał. – Ty i Petra?

A co możemy zrobić? Słyszałeś o Elparcie?

Dorrin skinął głową.

Ale będą tam zimować.

I przyjdą następnej wiosny? – zapytała Reisa.

Wykorzystają rzekę, żeby podbić Kleth i Spidlarię.

Wicher zatrząsł dachem kuźni.

Przyjechałeś zobaczyć się z Yarrlem?

Tak. Chciałem zapytać, czy zechce się zamienić na zamówienia.

Nie robisz mieczy ani ostrych rzeczy, prawda?

Dorrin spojrzał na mokrą glinę pod nogami.

Skąd wiedziałaś?

Reisa zachichotała.

Jesteś uzdrowicielem i używasz laski. Idź pogadać z Yarrlem. Mam chleb w piecu.

Dorrin wszedł w krąg światła rzucany przez palenisko i patrzył. Rek pilnował dźwigni miechów, podczas gdy Yarrl obrabiał kawałek żelaza, na piędź długi i pół piędzi gruby.

Równymi uderzeniami Yarrl zaostrzył każdy koniec i ponownie rozgrzał żelazo w piecu. Zręcznie wyjął kawałek i rozdzielił oba końce na kowadle. Po kolejnym włożeniu do pieca oba końce zostały zagięte pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Wyglądało to jak czteroramienna żelazna gwiazdka.

Yarrl odłożył gwiazdy na cegły, razem z kilkoma innymi, opuścił szczypce oraz młoty i skinął na chłopca przy miechach.

Wystarczy, Rek. Idź, napij się wody.

Tak, panie. – Zerknąwszy na kowali, Rek ruszył w stronę otwartych drzwi.

To dobry chłopiec, Dorrin.

Cieszę się. – Rudzielec skinął w stronę metalowych gwiazdek. – To wasza usługa dla Rady?

Kotwiczki. Dla kawalerii. Rozsypują je na drodze, zwłaszcza gdy jest błotnista, i wbijają się w końskie kopyta.

Okrutna broń – orzekł Dorrin. Nieważne jak były rzucone kotwiczki, jeden ostry koniec zawsze był w górze, gotów wbić się we wszystko, co nań nastąpiło czy upadło. – Myślicie, że biali zaatakują. tej zimy?

Nikt tak nie twierdzi. Czy twoja rudowłosa przyjaciółka wie?

Kadara? Nie widziałem ich. Mam nadzieję, że przeżyli upadek Elparty. Wszyscy od dawna już wiedzieliśmy, że to nadejdzie.

Po tym, jak biali zrzucili góry na Axalt...

Dorrin przypomniał sobie przyjaciela Liedral, kapitana straży, tak pewnego, że Spidlar upadnie pierwsze.

Prośba Rady? – Wskazał na kotwiczki.

Raczej rozkaz. Wszyscy kowale muszą dostarczać setkę co dwa ośmiodnie przez następne trzy miesiące.

Wiem – stwierdził oschle Dorrin. – Mam mały kłopot. Nie mogę ich robić.

Jasne, że możesz. To łatwiejsze niż zawiasy motylkowe...

Jestem uzdrowicielem, pamiętacie?

Och... ciemności...

Właśnie. Chciałem wiedzieć, czy mógłbym się z wami zamienić na swój udział albo zapłacić. Vaos się nie pali, żeby szybko je robić.

Nadal lubi konie?

Dorrin uśmiechnął się szeroko.

Mówiłem ci. Rek lubi stal, choć kaleka. Hmm... – Yarrl się zamyślił. – Obiecałem Fentorowi żelazną odkładnicę do pługa. Dłubanina... dostarczysz żelazo i zrobisz to, a ja zrobię... ile masz zrobić?

Jestem uważany za rzemieślnika, z powodu zabawek, mój udział wynosi więc sześćdziesiąt przez następne dwa ośmiodnie.

Masz blachę na ten udział? – zapytał starszy kowal.

Tak. Została mi z innej roboty.

W porządku. Dam ci trochę prętów. Masz zrobić pług za dziesięć dni, a ja zrobię za ciebie kotwiczki i trzon pługa.

Mogę wziąć wóz Liedral, żeby je przywieźć. – Dorrin skłonił głowę. – Dziękuję.

Nie ma sprawy, chłopcze. – Yarrl spojrzał ku drzwiom. – Rek! Wracaj mi tu.

Tak, panie. – Chłopiec pokuśtykał do dźwigni miechów. – Dobrego dnia, mistrzu Dorrin.

Dobrego dnia, Rek....

Yarrl wrzucił żelazo do pieca na następną kotwiczkę. Dorrin raz jeszcze skinął kowalowi i wyszedł z kuźni na porywisty wiatr i lodowaty deszcz.

Dorrin! – Petra machała, żeby wszedł do kuchni.

Otrzepał błoto z butów i wytarł je prawie do sucha o wystrzępioną matę, po czym wszedł w ciepło kuchni.

Musisz to zabrać – wyjaśniała Reisa, kiedy Petra wręczyła mu zniszczony koszyk zakryty nawoskowanym płótnem. – To parę rzeczy, które powinny ucieszyć twoją panią.

Ale... – zaprotestował Dorrin.

Po prostu weź.

Wszyscy umilkli, kiedy poryw wiatru wstrząsnął domem, a przeciągły trzask przedarł się przez zawodzenie wichru. Dom zadrżał raz jeszcze z głuchym stukiem.

Dorrin popędził do drzwi i zobaczył, jak środkowe drzewo spośród trzech przy polu łamie się wpół i pada na podwórko.

Reisa patrzyła przez smagane deszczem podwórze na poszarpany pień.

To najgorsze, co widziałam. Mam nadzieję, że nikogo nie złapało na pełnym morzu.

Cieszę się, że nie jestem na morzu – stwierdził Dorrin, biorąc koszyk.

Chyba nie pójdziesz? – zapytała Petra.

Nic mi nie będzie. – Dotknął jej ramienia i pobiegł do stodoły.

Jazda w ulewnym deszczu będzie nieprzyjemna, ale nie chciał zostawiać Liedral i reszty samych w taką burzę – choć pewnie nie robiło to żadnej różnicy, ale tak właśnie się czuł.

CXXV

Lubisz pracować dla Hemmila? – Dorrin szperał w koszu na resztki, szukając czerwonego dębu na zabawki. Coraz trudniej mu było pracować w drewnie niż w żelazie – czy może praca z żelazem była coraz łatwiejsza, co było bardziej prawdopodobne.

Hemmil jest raczej uczciwy – odpowiedział ciemnowłosy robotnik i wzruszył ramionami. – Ale tartak przechodzi na Volkira, a... no cóż, Hemmil jest w porządku.

Nie mógłbyś mieć własnego tartaku? W zeszłym tygodniu słyszałem, jak Hemmil mówił, że przez co najmniej trzy ośmiodnie nie może dostarczać desek.

Pergun uśmiechnął się lekko.

Mógłbym prowadzić tartak, Dorrin. Powiedz mi, skąd wziąć pieniądze, żeby go kupić.

A może zbudować? – Dorrin dołożył jeszcze jeden krótki kawałek dębu do stosu, który odłożył na bok.

I umierać z głodu, zanim go zbuduję? Skąd wezmę pieniądze na stal, na ostrza pił czy kamieniarzy na młynówkę, czy ziemię z wystarczającą ilością wody?

Najprostsze pytania wymagały złożonych odpowiedzi.

Ciekaw jestem...

Kończ. Hemmil patrzy w naszą stronę. – Pergun urwał. – Czego jesteś ciekaw?

Zawsze chciałeś być pomocnikiem w tartaku?

A co jeszcze umiem? – żachnął się Pergun. – Merga to miła dziewczyna.

To kobieta z dzieckiem. – Dorrin się roześmiał. – A ty często ją odwiedzasz.

Masz coś przeciwko?

Raczej nie. Dopóki jesteś dla niej dobry.

Czy w przeciwnym razie śmiałbym się koło ciebie kręcić? – Pergun spojrzał ku frontowi budynku.

Czy jestem...? – Dorrin spiął drewno rzemieniem. – To wszystko. Jak myślisz, ile?

Dałbym ci za miedziaka, ale...

Hemmil policzy co najmniej trzy – dokończył Dorrin z uśmiechem. – A może dwa?

Co chcesz z tym zrobić?

To samo co przedtem. Zabawki. – Dorrin wyjął dwa miedziaki.

Quiller nie ma nic przeciwko? – Pergun wziął monety.

Bardzo uważam, żeby nie robić nic podobnego.

Pergun! Kończcie z tym. Musimy zmienić piłę. – Głos właściciela tartaku odbił się echem pomiędzy rzędami nierówno przyciętych tarcic i desek.

Dorrin marszczył brwi w zamyśleniu, kiedy wynosił drewno na podwórko, gdzie uwiązana była Meriwhen. Oddech klaczy parował w jesiennej mżawce. Spłoszyła się, kiedy załadował drewno do jednej z sakw u siodła.

Spokojnie, moja pani. Spokojnie. – Powinien poprosić Liedral o dwukółkę, ale lubił jeździć Meriwhen i nigdy nie miał dość drewna na zabawki.

Iihaaaa...

Stanowczo poklepał ją po szyi i barku.

Spokojnie... – Wsiadł i pojechał w nieustającym drobnym deszczu w stronę drogi.

Strumyczki lodowatej wody zamieniały kamienną drogą niemal w rzekę i Meriwhen usiłowała przesunąć się w stronę cieplejszego błota i trawy. Dorrin skierował ją na wypukły środek drogi.

Przy trakcie leżały drzewa powalone przez wcześniejszą burzę, a Dorrin słyszał, że na przylądku Devalin wyrzuciło na plaże szkuner. Szkuner?

Iiihaaa...

Spokojnie, malutka. Spokojnie...

Iihhaaaaa...

Dosyć! – uciął Dorrin, ciągle myśląc o wyrzuconym na plażę statku.

Prowadząc klacz na wyjeżdżoną drogę, która prowadziła do domku Rylli oraz do własnego domu i warsztatu, zastanawiał się, czy i kiedy on i Liedral odzyskają to, co niegdyś mieli... i ile czasu to potrwa.

Wyczuwał dym z komina. Dom będzie ciepły, mimo chłodu, który jak zwykle zwiastował długą, mroźną zimę i lato pełne krwi.

CXXVI

Usadowiony tuż przy środkowym nabrzeżu, budynek Rady Portu miał dwa piętra i niecałe czterdzieści cubitów szerokości. Nie pomalowane deski ścian pomimo lat oliwienia wyblakły do szarości.

Dorrin owinął się grubym brązowym płaszczem, otarł z brwi wczesny, lekki śnieg, niezwykły o tej porze roku, i otworzył ciężkie dębowe drzwi. Zamknął je i postukał czarną laską w boki swoich butów, żeby usunąć roztopiony śnieg. Pojedyncze światełko pochodziło z ciemnej olejnej lampy zwisającej z belki w zmatowiałym mosiężnym kinkiecie.

Niegdyś biały tynk przygasł do żółtawej szarości. Na niższym piętrze obie pary drzwi były zamknięte, zarówno te po lewej, ze znakiem mistrza portu, jak i te po prawej, z pieczęcią celną Rady Spidlaru.

Dorrin wspiął się po zniszczonych, dziurawych schodach na górne piętro; tam drzwi były otwarte.

Siedzący na stołku urzędnik podniósł wzrok.

W czym mogę pomóc, uzdrowicielu? Biuro mistrza portu jest na dole.

Dziękuję, ale szukam pana Gylerta.

Czy mogę wiedzieć, w jakiej sprawie?

W sprawie handlu. Nazywam się Dorrin.

Urzędnik zsunął się ze stołka i skłonił.

Wybaczcie, panie. Powiem mu. – Ciemne, tłuste włosy mężczyzny, spięte na karku ozdobną miedzianą klamrą, zawirowały, kiedy wymknął się do tylnego biura, które wychodziło na nabrzeże.

We frontowym biurze stał mały żelazny piec, dwa biurka z krzesłami dla urzędników i dwie wysokie do ramienia szafki z czerwonego dębu z okutymi żelazem drzwiczkami i zamkami. Drugie biurko było zakurzone.

Urzędnik powrócił z ukłonem.

Pan Gylert z przyjemnością się z wami zobaczy, panie.

Dziękuję – odpowiedział poważnie Dorrin. Wszedł do drugiego pomieszczenia i zamknął drzwi za sobą.

Dzień dobry, mistrzu Dorrin.

Gylert, pochylony, łysiejący i muskularny stał w rogu pokoju za wąskim biurkiem, ustawionym pod kątem, aby spedytor mógł widzieć nabrzeża przez trzy uchylne okna. Dwa z nich były zasłonięte przed wiatrem i zimnym deszczem, a teraz i śniegiem, ale środkowe nie miało zewnętrznych okiennic. Wisząca lampa z podwójnym knotem oświetlała biuro, zostawiając też jednak nikły zapach sadzy i oliwy.

Dzień dobry, panie Gylert.

Urzędnik wskazać drewniany fotel za biurkiem.

Powiedzieliście Kinsallowi, że chcecie omówić sprawę handlową?

Tak. Rozumiem, że skoro załoga wyrzuconego na przylądek statku zginęła, rada spedycyjna działa jako pośrednik przy zakupie złomu.

To prawda. Kiedy pogoda się poprawi, rozładujemy, co się da, zdejmiemy płótna i osprzęt.

Honsard dostarczy wozów?

Gylert pokiwał głową.

Chcecie złożyć ofertę na towary?

Nie. – Dorrin się uśmiechnął. – Zastanawiałem się nad kadłubem i masztami.

Resztki żelaza? Nie będzie tego wiele.

Z wielu powodów.

Hmm?...

Według... paru... większość nie sądzi, żeby statek warto było odbudowywać. A to oznacza, że jest złomem.

Tego bym nie powiedział.

Macie prawo do przeniesienia tytułu własności?

Gylert zmarszczył brwi.

Myślicie, żeby się zająć statkami?

Dorrin uniósł dłoń.

Nie żeby przewozić ładunki, które wy wozicie. Ten szkuner jest za mały dla większości ładunków i niezbyt szybki.

Przyprawy?

To możliwe. Obiecałem Liedral...

Temu młodemu handlarzowi z Jellica?

Mam dług.

Gylert pokiwał głową.

Niektórzy powiedzieliby co innego, ale wy byliście uczciwi i szczerzy. Uczciwość wprawdzie nie jest wielką cnotą i wszyscy wiemy, że Harthagay nie jest całkiem zniszczony. Może jakieś sto złotych!

Dorrin zmusił się do uśmiechu.

To więcej, niż kosztowałaby mnie naprawa, zakładając, że zdołam zepchnąć go z piasku. Poza tym pomagałbym portowi.

Jesteście pewni, że nigdy nie zajmowaliście się handlem?

Trzydzieści złotych – zaryzykował Dorrin.

Nie chcecie statku. Za tę cenę można kupić drewno na opał.

Dorrin westchnął głośno.

Dwadzieścia za prawa do naprawy i ściągnięcia go z piasku do następnego lata. Jeśli przyprowadzę go do portu, następne dwadzieścia i jeszcze dziesięć, zanim znowu wypłynie.

Gylert zmarszczył brwi i wyjrzał przez okno.

Dessero mówi, że nie da się go zepchnąć z plaży – dodał Dorrin. – Jeśli tak jest, rada dostanie dwadzieścia złotych i odzyska prawa do złomowania.

W przeciwieństwie do Dessera, nie jestem przekonany, że czegoś nie zdziałacie. Honsard przysięga, że czynicie cuda. Wiecie, że ten człowiek boi się was panicznie.

Mnie? – Dorrin nie musiał udawać zaskoczenia.

Gylert uśmiechnął się.

Hmm... dlaczego nie? Wszyscy na tym wygramy, jeśli wam się uda.

Gdybyście kazali urzędnikowi wypisać papiery...

Czytasz świątynny, prawda? – zapytał z chłodnym uśmiechem Gylert.

Tak – przyznał Dorrin.

Pomyślałem, że zapytam, choć nie wątpiłem. Co do tych dwudziestu... zanim przejdziemy do warunków umowy...

Dorrin położył sakiewkę na biurku i odliczył dwadzieścia złotych.

Ile przywieźliście?

Dwadzieścia pięć – wyznał niechcący Dorrin.

Jest pięć złotych opłat manipulacyjnych...

Dorrin otworzył usta, żeby zaprotestować, i pochwycił błysk w oku Gylerta. Pokręcił więc tylko głową.

CXXVII

Honsard pokłonił się Dorrinowi.

Dzień dobry, uzdrowicielu.

Dzień dobry, panie. – Dorrin skinął w stronę morza. – Moglibyście mi powiedzieć, kto dowodzi na tym statku?

Varden działa dla Rady Handlowej. To chudy mężczyzna, nosi purpurowy pas na kurtce. Ma czarne wąsy, Był na wraku. – Honsard omiótł spojrzeniem Dorrina, Liedral i wóz. – Ustaw worki na środku, Noskos!

Ton Honsarda był niemal przepraszający, kiedy zwrócił się do kowala:

Muszę zawieźć to z powrotem do portu, zanim się ociepli. Trudno wieźć ciężki ładunek przez błoto, a mąka i ziarno zepsułyby się... jeśli już się nie zepsuły.

Dobrej drogi – pożegnał go Dorrin.

Niskie zarośla i przysadziste sosny porastały urwisko i stromy teren poniżej, który opadał w stronę Oceanu Północnego. Gęste poszycie i drzewa zasłaniały widok na plażę.

Boi się ciebie – powiedziała Liedral. – Dlaczego?

Uzdrowiłem jego syna.

Szli w dół od nabrzeżnej drogi, podążając błotnistym szlakiem przetartym przez kilkunastu mężczyzn wlokących się pod górę pośród niskich zarośli i sosen smaganych wiatrem od morza. Niebo było szare i na wzgórzu utrzymywał się lekki śnieg.

Obok niech niesiono przeróżne baryłki i Liedral przyglądała się każdej z nich. Dorrin zaś przyglądał się jej.

Co ci to mówi?

Twój statek nie jest całkiem wodoszczelny.

Coś z tym zrobię, daj mi tylko trochę czasu.

Czasami myślę, że uważasz, iż potrafisz coś zrobić ze wszystkim. – Roześmiała się i jeden z robotników uśmiechnął się szeroko, dopóki nie zobaczył twarzy Dorrina.

Kil Harthagaya spoczywał mocno na piasku, choć rufa zdawała się niemal unosić na wodzie na niskiej fali. Nawet w chłodnym powietrzu odór zgniłych wodorostów roznosił się po plaży; mewy i inne morskie ptaki nurkowały na linii znaczącej wysoką falę sztormu, który szkuner wyniósł na brzeg.

Varden stał na ubitym piasku przy deskach służących za trap i obserwował wytaczane baryłki.

Spokojnie... tam! – Odwrócił się do nadchodzących. – To złom Rady.

Wiem. Jestem Dorrin. Przypuszczam, że pan Gylert...

A, to wy. Hmm... za dzień lub dwa skończymy rozładunek. Jeśli nie przyjdzie następny sztorm i jeśli wozy Honsarda nie ugrzęzną w błocie. Szkoda, że przybrzeżna droga tutaj nie jest z kamienia, jak główny trakt.

Macie coś przeciwko, żebym obejrzał statek?

Na ciemności, nie! Przypuszczam, że można was uznać za właściciela, przynajmniej tak samo jak każdego innego. – Varden podkręcił czarnego wąsa. – Spokojnie! Te baryłki popękają, jeśli pójdą razem. Po jednej!

Dorrin poczekał, aż baryłki gładko stoczą się na dół.

Umowa była taka, że przednia i tylna wciągarka mają tu zostać.

Tak jest, i zostaną. – Varden wyszczerzył zęby w uśmiechu. – W moim interesie jest, żeby zostały. Gylert założył się ze mną o dziesiątaka, że go nie ściągniecie... dziesięć do jednego. – Człowiek Rady spojrzał w stronę trapu. – Światło! Nie wieszajcie ich razem!

Dorrin wdrapał się po sznurowej drabince, która najwyraźniej została zawieszona przez załogę rozładunkową. Liedral podążyła za nim.

Płótna, które pozostały, były w strzępach. Brakowało części barierki pomiędzy bukszprytem i śródokręciem, a jaśniejszy kolor pokładu wskazywał, że naprawy dokonano niedawno.

Stanęli przy otwartym luku, z którego załoga wyciągała baryłki na skórzanym pasie. Mężczyzna pilnujący liny i dźwigu skinął im głową.

Dorrin zszedł na niski pokład rufowy i sprawdził koło steru, które ku jego zaskoczeniu obracało się z łatwością. Dalsze oględziny ujawniły, że liny do steru zostały zerwane – albo z powodu mielizny, albo... Dorrin wiedział tylko, że trzeba to naprawić, zanim Harthagay zostanie wyciągnięty na brzeg.

Co o tym myślisz? – zapytał Liedral.

Masz trochę pracy. Nie żeby przygotować go do ponownego wypłynięcia, nie jest taki mocny, ale żeby coś z niego zrobić. Od dawna go zaniedbywano.

Spojrzał na szare morze i kołujące mewy, które lądowały i grzebały w wodorostach i resztkach wyrzuconych przez sztorm na piasek.

To będzie pracowita zima.

Nie czekam specjalnie na wiosnę. – Liedral na chwilę ujęła jego dłoń i puściła ją.

Ja też, ale wiosna nadejdzie, czy chcemy, czy nie.

Mewy krążyły, kiedy baryłki toczyły się po pokładzie i w dół po grubych deskach na piasek.

CXXVIII

Na podwórko wjechał żołnierz, noszący dwa miecze, i strząsnął śnieg z zimowej czapki. Zmierzał ku oświetlonym oknom.

Liedral otworzyła drzwi.

Liedral?

Kadara! Wszystko w porządku? Gdzie Brede?

Nic mu nie jest. Nie, nie ma go. Jest zmęczony. Nie jest szeryfem, ale nie ma nikogo innego. Nie mógł przyjechać, więc przysłał mnie. – Rudowłosa zsiadła z konia.

W kuźni na nowo zabrzmiał głuchy stukot.

On ciągle tam? Czy zawsze pracuje tak późno?

Myślę, że wszyscy z Recluce tak muszą. – Do głosu Liedral wkradł się cień goryczy. – Jeśli nie zamówienia Rady, to rzeczy na sprzedaż. Jeśli nie to, to części silnika. – Otarła śnieg z włosów. – Przepraszam. Wstaw konia do stajni. Przyniosę ci gorącego jabłecznika... i co tylko mogę ci zaproponować.

Kobiety poszły w stronę stajni.

Czy on nadal pracuje nad tym przez ciemność przeklętym silnikiem?

Tak. Znalazł nawet statek, na którym go zamontuje, jeśli zdoła go ściągnąć z mielizny. Zorganizował miejsce na podwórku u cieśli i spędza całe noce na obliczeniach, jak wstawić silnik do tego starego wraka.

Sama nie wiem. – Głos Kadary był ochrypły i odkaszlnęła. – Może... cóż, przyjdzie następna wiosna albo lato i posiadanie własnego statku mogłoby być cholernie dobre.

Liedral otworzyła drzwi stodoły i po omacku poszukała latarni oraz krzesiwa.

Jest mała, ale przynajmniej osłania przed tą pogodą.

Kadara rozejrzała się po niewielkiej stodole.

Przy większości miejsc, w których spałam ostatnio, wygląda jak pałac. Jest nawet sucho.

Wiem. Dobrze było wrócić.

Z początku myślałam, że łatwo mu to przyszło. On nigdy niczego nie ułatwia, prawda? – Kadara uwiązała wodze do żelaznego kółka na ścianie obok boksu Meriwhen.

Witaj, malutka. – Znowu zakaszlała. – Ciężko być żołnierzem. Och, nie wiem, co mówię. Jestem tak cholernie zmęczona.

Liedral dotknęła jej ramienia.

Potrzebujesz czegoś ciepłego.

Brede potrzebuje więcej magicznych noży... czegoś na rzeki... żeby Dorrin coś wymyślił... – Kadara pośliznęła się, wychodząc ze stodoły na ubitym, mokrym śniegu, który padał niemal jak gęsty deszcz. Oparła się dłonią o ścianę stodoły.

Liedral zdmuchnęła lampę i odwiesiła ją. Meriwhen zarżała, kiedy drzwi stodoły zatrzasnęły się z głuchym stukiem.

Niedługo muszę wracać do Kleth. – Kadara wyprostowała się. – Ciemności, jaka jestem zmęczona.

Tam jest Brede?

Tam są wszyscy strażnicy. Tam są biali, a ich przeklęci werbownicy przyjdą latem. – Kadara ciężko stawiała kroki na stopniach werandy, a jej ruchy były powolne, gdy otrzepywała buty.

Zaraz... nie możesz jeść zbyt gorących dań... – wyjaśniała Merga, zaglądając do chleba w piecu. – ... powinien niedługo być...

Frisa siedziała na stołku i obserwowała matkę.

Friso...? – zwróciła się da małej Liedral. – Powiedziałabyś mistrzowi Dorrinowi, że jest tu jego przyjaciółka Kadara?

Idź, tylko patrz pod nogi i weź moją kurtkę z tamtego kołka, dziecko – upominała Merga.

Kadara opadła ciężko na krzesło.

Jeszcze chwilka i jabłecznik będzie ciepły – zapewniła Merga.

Liedral tymczasem wyjmowała z kredensu pięć kubków i ustawiała je na stole.

Przyniosę sera z piwnicy. – Po chwili było słychać, jak Liedral zmaga się z drzwiami od piwnicy tuż przy werandzie.

Wy zostańcie tutaj – zarządziła Merga.

Kadara patrzyła tępo w stół, po czym powoli zdjęła swoją zimową czapkę, odsłaniając krótkie i rzadkie rude włosy.

Niebawem wróciła Liedral, niosąc kwadratowy blok sera owinięty w ceratę. Położyła go na stole i spojrzała w stronę pudełka na noże.

Merga podążyła za jej wzrokiem.

Zajmę się tym, panienko.

Nie jestem panienką... – Liedral pokręciła głową. Szeroki uśmiech Kadary karykaturalnie wykrzywił jej wynędzniałą twarz.

Drzwi się otwarły i za Frisą wpadły do kuchni śnieg i lekki wiatr.

Wytrzyj nogi, dziewczyno! – upomniała ją matka.

Przyjdą, jak tylko mistrz Dorrin wygarnie z pieca i zmyje z twarzy i rąk brud. – Frisa rozejrzała się po kuchni. – Tak właśnie powiedział.

Nogi, dziewczyno.

Frisa podreptała z powrotem na werandę i wytarła nogi, po czym wróciła i zamknęła za sobą drzwi. Stanęła na paluszkach, żeby odwiesić kurtkę na kolek.

Kiedy drzwi znowu się otworzyły, wszedł Dorrin, a za nim Vaos. Lampa w uchwycie na ścianie zamigotała w porywie wiatru, który ją owionął, i uspokoiła się, kiedy Dorrin zamknął drzwi.

Kadara! – Przelotnie dotknął jej ramienia.

Merga nalewała ciepły jabłecznik do kubka obok łokcia rudowłosej, a potem podeszła do pozostałych.

Chleb prawie gotowy. Pokroję ser.

Kowal usiadł na końcu, pomiędzy Liedral i Kadarą. Vaos wsunął się na miejsce najbliżej kąta, gdzie przycupnęła na stołku Frisa.

Merga postawiła na stole talerz z plastrami sera. Vaos natychmiast sięgnął i wziął dwa. Dorrin spojrzał na chłopca i Vaos podał jeden plaster Frisie.

Wyglądasz na zmęczoną – zagaił kowal.

Ciemności, jaka jestem zmęczona, Dorrin. To był długi rok ognia i światła. – Kadara zakaszlała i zakryła usta. – Brede mnie przysłał. Nie mógł sam przyjechać. Zrobili go szeryfem. Nie nazywają go tak, ale na jedno wychodzi.

Czego mu potrzeba?

Czegokolwiek... wszystkiego. Więcej tych magicznych noży... czegoś, co przyda się na rzece następnej wiosny... czegoś niewidocznego do zabijania ludzi. Brede myślał o minach... wykorzystaniu prochu strzelniczego... ale przy tych przeklętych magach nie można podrzucić ich wystarczająco blisko, żeby zapalić lont. To samo ze strzelbami... zobaczą cokolwiek, co wygląda jak strzelba i paf! Wybucha proch i każdy, kto jest w pobliżu.

Kowal dotknął kubka.

Po prostu nie mamy dość broni i wyszkolonych ludzi. – Znowu zakaszlała i powoli zaczęła jeść.

Vaos znowu sięgnął po ser i Dorrin spiorunował go wzrokiem.

Tylko jeden – powiedział kowal. – Zjadłeś dobrą kolację. – Vaos był dobrze odżywiony, a Kadara była chuda i wynędzniała.

Ale on jest głodny – odezwała się Frisa.

On zawsze jest głodny.

Kiedy wróciliście do Kleth? – zapytała Liedral.

Kadara przełknęła, zanim odpowiedziała.

Wczoraj. Musieliśmy znaleźć miejsce i zorganizować ponowne podkucie prawie połowy koni. Wzięłam zapasowego konia. Nie swojego. Należał do Josala, dopóki go nie dopadli. – W roztargnieniu wzięła następny kawałek sera.

Dorrin poczekał, aż skończy.

Co się stało w Elparcie? Nikt chyba nie wie, jak to się wszystko stało, tyle że upadło.

Zdecydowali, że Spidlar jest za trudne do podbicia. Dużo łatwiejsze natomiast do zniszczenia. – Kadara odchrząknęła.

Dorrin skinął na Mergę, żeby usiadła przy stole. Ciemnowłosa kobieta pokręciła głową i wskazała piec.

Spalili każdego kto się im sprzeciwiał. Każdego, kto choćby wyglądał na zwolennika ładu. Zagotowali rzekę i wstrząsnęli ziemią aż padły mury. Zabili wszystkich mężczyzn i kobiety, którzy zostali w mieście... najpierw oczywiście je wykorzystali. Przeklęci głupcy... mówiliśmy im, żeby odeszli, i wielu posłuchało, ale nie dosyć. – Głos Kadary był spokojny, równy i chłodniejszy niż śnieg, który prószył za oknami kuchni. Para z gorącego jabłecznika w jej kubku ulatywała obok jej podbródka i zniszczonych galonów oficerskiej kurtki.

Merga przy piecu uczyniła znak wierzących w jednego boga i spojrzała w kąt, gdzie siedziała Frisa.

Twoje magiczne miecze i taktyka Brede’a zabiły kilkuset z nich. Opóźniły ich nadejście. Ale też rozwścieczyły ich jak wszyscy diabli. – Kadara rozkaszlała się rozdzierająco.

Przyniosę ci coś na ten kaszel – powiedział Dorrin.

Rudowłosa pociągnęła z kubka.

Gorący jabłecznik pomaga. Prawie zapomniałam o wszystkim.

Dorrin wszedł do magazynu i znalazł właściwą paczkę. Wrócił do kuchni, pokruszył trochę liści i wsypał je do innego kubka. Łyżką nałożył porcje rzadkiego miodu – Frisa patrzyła z szeroko otwartymi oczami – i wlał do kubka gorący jabłecznik, mieszając miksturę.

Proszę.

Kadara wychyliła mieszankę jednym haustem.

Uggghh...

Oczy dziewczynki rozszerzyły się jeszcze bardziej.

Najlepiej mieć to za sobą, dziewczyno – powiedziała Kadara. – Nigdy nie pozwól, żeby mężczyzna widział cię słabą. – Odstawiła kubek po leku i napiła się gorącego jabłecznika. – Brede doprowadził magów do szału. Nie lubią, jak coś miesza im szyki. Z nadejściem wiosny wypalą sobie drogę na północ.

Liedral zerknęła w stronę Mergi, która wyjmowała chleb z pieca. Aromat doleciał do stołu.

Nadal trudno w to uwierzyć – mówiła Kadara. – Ciepły dom, dobre jedzenie.

Dorrin stanął za nią i dotknął jej nadgarstków, próbując przelać odrobinę ładu w jej zmęczone ciało.

Czuję się lepiej. – Wyrwała dłonie i uniosła kubek...

Dorrin usiadł na swoim krześle i czekał. Merga za jego plecami kroiła bochen chleba.

Naprawdę za gorący... – mruczała. Trzy inne położyła na stole, żeby ostygły.

Domyślam się, że krajalnice do sera w końcu nie spisały się najlepiej.

Nie. Po prostu powoli pognali przed sobą wieśniaków. Nie spieszyli się. Konne oddziały jechały drogą razem z łucznikami.

Merga postawiła pokrojony chleb przed Kadarą. Vaos powiódł wzrokiem od półmiska do Mergi, a potem zerknął na Dorrina. Kowal pokręcił głową.

Pozwól mu wziąć kawałek – odezwała się Kadara. – Życie jest za krótkie. – Pochyliła się do przodu i położyła głowę na stole, po czym powoli usiadła.

Vaos opuścił dłoń.

Zostaniesz na noc – oznajmiła stanowczo Liedral. – Potrzebujesz odpoczynku i jedzenia. – Wstała i stanęła za krzesłem Kadary. – Może spać w głównej izbie na poduszkach.

Śpię na podłodze – wymamrotała wojowniczka.

Liedral poprowadziła ją w stronę głównej izby, która pewnego dnia miała się stać salonem, ale teraz były w niej tylko poduszki i dwa stare krzesła.

Vaos sięgnął po chleb, kiedy tylko Liedral i Kadara wyszły z kuchni.

Dorrin podszedł z jabłecznikiem do kuchennych drzwi i wyjrzał na zewnątrz. Wciąż padał gęsty śnieg, a ślady Kadary przy domu już znikły. Z domu Rylli docierało tylko nikłe lśnienie światła. Zamknął drzwi i przełknął resztkę jabłecznika. Co mógł zbudować dla Brede’a? Jak pomóc?

Zaniósł kubek do zlewu i wstawił do ciepławej wody.

CXXIX

Dorrin. i Vaos niespiesznie spłaszczali gruby pręt w kwadratową sztabę, dość mocną, jak Dorrin miał nadzieję, żeby utrzymała większą ilość czarnego drutu. Skinął na Vaosa, żeby uderzył raz jeszcze, gdy już odwrócił pręt. Kiedy odstawił drugi kawałek na piec do wyżarzenia, obok zbiornika do gaszenia przeszła Kadara.

Muszę jechać. – Wprawdzie jej twarz była blada, ale ciemne kręgi pod oczami trochę się zmniejszyły.

Dorrin wyszedł z nią na zewnątrz. Panował miły chłód. Stanęli przy werandzie, gdzie z południa wiała cieplejsza bryza, wystarczająco ciepła, żeby w południowym słońcu stopić śnieg do warstwy ledwo zakrywającej czubki butów.

Liedral powiedziała, że wstałeś bardzo wcześnie. – Kadara spojrzała w stronę stajni.

Pracuję nad czymś do walk na rzece. Biali nie mogą posłać ludzi przed łodziami, ale druty muszą być grubsze, tak samo jak pręty. A to oznacza, że gorzej je będzie nieść. – Dorrin westchnął. – Może nie będzie to ważne. Wymyślę jakiś sposób wykorzystania prochu, ale to wymaga trochę pracy.

Brede wierzy w ciebie. Mówi, że masz całą zimę. – W jej śmiechu pobrzmiewał cień goryczy. – I nie porzucaj swojego statku... możemy go potrzebować.

Zacząłem o tym myśleć. – Spojrzał w stronę Liedral, która wyprowadzała wierzchowca Kadary ze stajni. – Mimo to mam tylko jeden, a z nadejściem wiosny biali mogą wyrzucić na brzeg tuziny.

Może lepiej napraw go zawczasu. – Rudowłosa zakaszlała i zakryła usta.

Jeśli nie wymyślę, jak pomóc Brede’owi, nie będziemy mieli tyle czasu.

Ile czasu minie, zanim będziesz miał te rzeczne noże?

Mogę mieć kilka za ośmiodzień. Bo co?

Byłoby miło mieć je na wypadek, gdyby biali magowie nie poczekali do wiosny. – Znowu zakaszlała.

Będą musieli coś zrobić, dopóki jest lód na rzece.

Kadara wzięła od Liedral wodze.

Nie powinnaś jeździć konno.

Jeździłam już w gorszym stanie. Jak większość mojego oddziału.

Został nakarmiony i wyczesany. – Liedral pogładziła szyję gniadosza. – W sakwach są zapasy: suszone jabłka, ser i trochę astry na twój kaszel. I bochenek dobrego chleba. Daj trochę Brede’owi.

Jeśli coś zostanie. – Kadara się uśmiechnęła.

Nawet ty nie mogłabyś zjeść tego wszystkiego, co zapakowaliśmy – odrzekła Liedral.

Kadara wskoczyła lekko na siodło.

Przywiozę to, co zrobię za ośmiodzień albo coś koło tego – powiedział Dorrin.

Przyślij posłańca. To długa droga, jeśli nas tu nie będzie.

Dorrin spojrzał na Kadarę.

Nie macie żadnych zbędnych koni, co?

Pokręcił głową.

Rada zostawiła nas w spokoju, ale zabrali konia Yarrla i wszystkie Jisle’a, oprócz ciągnących pług. Gdyby cię nie było ani Brede’a... co proponujesz?

Zapytaj o Brede’a. Jeśli go tam nie będzie, zostawi wskazówki. To prawdopodobnie najlepsze, co możemy zrobić.

Powiedz Brede’owi, że myślimy o nim – odezwała się Liedral.

Powiem. – Kadara dotknęła wodzy i gniady ruszył przez podwórze, z każdym krokiem ugniatając topniejący śnieg i błoto.

Dorrin wziął Liedral za rękę, kiedy patrzyli, jak Kadara jedzie zboczem w stronę głównej drogi. Lekko uścisnął jej palce i został nagrodzony mocnym uściskiem jej ręki. Kiedy tak stali, wargi Liedral musnęły jego policzek, ale tylko na chwilę. Odwrócił się ku niej i dostrzegł łzy w jej oczach.

Czasami to takie trudne – powiedziała. – Takie nie w porządku.

Tak. – Dorrin myślał tak samo, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Chaos zdawał się triumfować nad ładem i ci, jak Liedral, Kadara czy Brede, którzy próbowali powstrzymać chaos, zdawali się cierpieć bardziej niż ci, którzy go akceptowali.

Wygląda na taką zmęczoną – ciągnęła Liedral.

Jest zmęczona, a będzie jeszcze gorzej.

Ty też wyglądasz na zmęczonego.

I będzie jeszcze gorzej. – Dorrin zmusił się do śmiechu.

Ale dlaczego? Dlaczego złe rzeczy ciągle zdarzają się dobrym ludziom?

Nie wiem. Wiem tylko, że muszę robić wszystko, co w mojej mocy. – Odetchnął głęboko. – I to jeszcze nie połowa ceny, którą płacą Brede i Kadara, a oni nawet nie chcą zostać w Spidlarze.

Liedral uścisnęła jego palce po raz ostatni i puściła.

Przepraszam. Potrzebujesz przytulania. Ja także.

Może spróbujemy? – Raz jeszcze Dorrin zmusił się do lekkiego tonu.

Obejmowali się długą chwilę, stojąc w rozmokłym śniegu i błocie.

CXXX

Straciłeś niemal cały rok, Jeslek, kochanie – powiedziała spokojnie Anya. – I masz jedno małe miasto. Gdzie te obiecywane zwycięstwa?

Jeslek odwzajemnił jej uśmiech, wyglądając przez okno wieży.

Miło wrócić do Fairhaven.

Żebyś mógł wybadać wszystkich, jak przypuszczam.

Naprawdę myślisz, że obchodzą mnie te wszystkie drobne spiski? Bardziej interesujesz mnie ty. – Spojrzał w stronę stołu zastawionego dla dwojga.

A co z twoim kowalem renegatem? Albo wyszkolonymi na Recluce wojownikami? Nie musisz się o nich martwić bardziej niż o Radę?

Jeslek skinął dłonią i mgła w zwierciadle rozstąpiła się, ukazując rudowłosego kowala pracującego nad dużym kołem w swojej kuźni, przy pomocy jakiegoś chłopaka.

Co on robi? – zapytała Anya.

Wygląda na to, że nawija drut. Dużo dobrego mu z tego przyjdzie.

Może zrobi z niego jakiś inny użytek.

Może. Ale to nieważne. I tak straciliśmy tylko kilkuset żołnierzy i najwyżej pięć oddziałów kawalerii... i nikogo z białej kompanii. Raczej skorzystam z czasu i paru nieszczęśliwych wypadków.

Twój racjonalizm przyprawia mnie o mdłości.

A teraz? – Podszedł do niej i sięgnął do klamerek sukni. – A teraz?

CXXXI

Zerknąwszy na chmury nad głową, Dorrin potoczył ostatnią baryłkę po ścieżce w stronę Harthagaya. Głuchy łoskot odbijał się echem od szarej płaszczyzny północnych wód. Ostry błysk rozświetlił grzywy fal za przylądkiem Devalin, tuż po brzasku ledwie widocznym. Rzadka zimna mgła znad zimowego morza kąsała mu twarz deszczem, mieszając się z potem kapiącym z czoła.

Przystanął na skraju wąskiej plaży i spojrzał w dół na stary szkuner. Zerknął ku trzem pagórkom na piasku, gdzie gildia pogrzebała ciała wyrzucone na piasek – to, co zostało po różnych padlinożercach.

Nabrawszy głęboko tchu, potoczył baryłkę dalej w stronę statku. Każdy ruch był łagodny, a zmysły niemal pieściły baryłkę, szukając oznak chaosu, który zmusi go do szukania kryjówki. Piasek był twardy i płaski na brzegu przed statkiem, ale mimo to w połowie drogi przystanął. Postawił baryłkę prosto i podszedł do szkunera.

Harthagay według Liedral, ledwo nadawał się do pływania po morzu nawet przed wyrzuceniem na mieliznę, ale większość swoich kłopotów zawdzięczał kapitanowi – młodemu, przypuszczalnie martwemu już Jarlsinowi.

Dorrin przebiegł dłonią po klinkierowej burcie, raz jeszcze sprawdzając zmysłami drewno. Kadłub był zdrowy i nawet główny maszt pozostał nietknięty. Wichry zostawiły jedynie strzępy żagli i Dorrin odciął kawałki ze zwisających niższych rej. Zimny prąd przesunął piasek tak, że ster Harthagaya unosił się na trzy cubity wody. Niskie fale uderzały dwie trzecie drogi od steru, który spoczywał na wydmie leżącej teraz niecałe dziesięć cubitów od znaku wysokiej wody.

Ponad ośmiodzien pracy zajęło mu oczyszczanie plaży i zbudowanie kanału za sterem. Teraz musi uwolnić ster – miał nadzieję, że jego obliczenia są dokładne.

Dorrin podszedł do baryłki i wziął lewar, podważył pokrywę i wyciągnął pierwszy zalakowany koszyk. Na niskiej wydmie wykopał dół głębokości dwóch cubitów, umieścił w nim kosz i krzesiwem zapalił lont, błyskawicznie odbiegł i skoczył za kadłub.

Gruchnęło. Piasek poleciał na wszystkie strony.

Dorrin wrócił i przeszukawszy dziurę w piasku, stwierdził, że mógł wykopać głębszą. Sprawdził kadłub. Oprócz tego, że cienka warstwa piasku wbiła się w pokost, nie było żadnych zniszczeń.

Kopał znowu, poszedł po następny kosz, umieścił go w otworze i zapalił, po czym ponownie pobiegł pędem wokół rufy.

Kolejna eksplozja i dziura pod rufą wypełniła się wodą.

Dorrin zaczął od północnej strony. Po pierwszej próbie zbyt płytki dół w piachu pełen był wody i musiał użyć kosza z długim, pokrytym woskiem lontem.

Jeszcze cztery wybuchy i Harthagay osiadł równo na stępce, kołysząc się w podłużnym zbiorniku zimnej wody.

Teraz czekało go więcej pracy – pracy i wiary. Uwiązał u pasa pęcherz i wszedł do łodzi, która zanurzyła się złowieszczo pod ciężarem jego oraz niedużej zębatej kotwicy. Powoli wiosłował na pełne morze, obserwując, jak lina się rozwija, aż zostało tylko tuzin cubitów. Cal po calu zbliżył się do steru i przechylił kotwicę za burtę. Łódź uniosła się na wodzie, przechylił się do tyłu i dawis* wbił mu się w plecy.

Ciemności...

Powoli wiosłował z powrotem do Harthagaya. Nawet mimo skórzanych rękawic czuł tworzące się pęcherze. Wiosłowanie to nie to samo co praca w kuźni.

Po uwiązaniu łodzi do statku podszedł do steru i wyciągarki. Powoli obrócił rączką. Szkuner zakołysał się, zazgrzytał na piasku i wysunął w morze o jakiś cubit. Dorrin pokręcił znowu, ale statek ani drgnął. Wkrótce już kręcił z łatwością, ale tylko wyciągnął kotwicę i zaczął od początku.

Wkrótce siedział znowu w łodzi i wiosłował znowu w morze, na północ, gdzie być może kotwica zahaczy mocno o dno.

Morze przynajmniej było niemal płaskie teraz, późnym rankiem, kiedy powiosłował z powrotem i znowu wspiął się na pokład. Napił się solidnie wody z butelki, usiadłszy na pokładzie rufowym z nogami na drabinie schodzącej na główny pokład.

Raz jeszcze ujął korbę i powoli obrócił. Lina zacisnęła się. Obrócił raz jeszcze. Sznur zatrzeszczał. Zrobił jeszcze trzy

Kiedy rufa znalazła się na równi z wcześniejszą linią brzegową, Dorrin szybko łyknął z butelki i podwoił wysiłki. Do południa szkuner unosił się swobodnie na wodzie, zakotwiczony, ale na niecałych trzech cubitach wody pod kilem.

Dorrin wziął pierwszą rakietę, włożył ją w okrągły otwór i skrzesał ogień. Szybko, ale zdecydowanie, pochylił się za masztem Harthagaya. Eksplodowała zielona flara – tak jak powinna – dobre sto cubitów nad morzem w stronę dolnego Diev. Dorrin odczekał, po czym wziął następną rakietę sygnalizacyjną i powtórzył całą procedurę.

Skończył wodę w butelce i zjadł kawałek sera oraz pół bochenka starego chleba.

Trzy mewy krążyły obok nagiego grotmasztu statku, po czym zanurkowały w morze. Dorrin wypatrywał na horyzoncie Liedral i Oszukanego Zająca, ale ani jeden żagiel nie pojawił się na południu. Odwrócił się na północ i tam w końcu ujrzał wyłaniający się na wprost Harthagaya suthyański statek, dwukrotnie większy od szkunera. Dorrin pomachał zieloną flagą i patrzył, dopóki statek nie opuścił flagi. Wtedy skrzesał iskrę i dotknął lontu. Rakieta poniosła linę prosto, ale tuż przed korwetą zboczyła z toru i opadła do wody. Oszukany Zając halsował pod wiatr, a majtek z bosakiem pochylił się i dźgnął linę w wodzie. Po trzech próbach mężczyzna zdołał chwycić linę.

Dorrin delikatnie poluzował grubszą linę, a potem cumę. Kiedy była napięta, siekierą odciął linę kotwicy. Harthagay obrócił się, a cuma zatrzeszczała, ciągnąc cały ciężar szkunera. Dorrin ciekaw był, ile cuma wytrzyma.

Szkuner obracał się i skręcał powoli po łuku za Oszukanym Zającem. Według Kusmana, szypra na Zającu, musiał jedynie utrzymać ster prosto, dopóki się nie zbliżą do falochronu przy dolnym Diev. Dorrin miał taką nadzieję.

Kiedy Zając zrzucił żagle za falochronem, kapitan znowu opuścił flagę. Wkrótce już łódka z czterema żeglarzami podskakiwała na falach, prowadzona na cumie. Czwórka uwiązała łódź do Harthagaya i wspięła się na pokład.

Jesteście mądrym człowiekiem, mistrzu Dorrin. Żywa dusza nie myślała, że go ściągniecie. – Kusman sprawdził linę biegnącą od koła do steru i skinął na innego mężczyznę, żeby przejął ster od Dorrina.

Kowal się zaczerwienił.

Mało co, a by mi się nie udało. I może to jeszcze nie koniec. Trochę przecieka. – Wypuścił z rąk koło.

Na światło! Jeśli nawet trochę, zrobiliście to dużo lepiej niż Jarlsin, na demony. Gadają, że jego załoga pompowała przez pół dnia. – Kusman obserwował port. – Trzeba go wciągnąć, ale to żaden problem. – Potem uśmiechnął się szeroko. – Tutaj zaczyna się wasz kłopot. Posiadanie statku przyprawia tylko o ból głowy.

CXXXII

Meriwhen przeskakiwała przez pokryty lodem śnieg przykrywający kamienie bruku. Dorrin spojrzał na cienki pióropusz dymu unoszący się z Czerwonego Lwa. Wszystkie okna, poza jednym, najbliższym drzwi frontowych, były zasłonięte. Czerwony Lew był otwarty, w przeciwieństwie do Kufla, który niegdyś gościł żołnierzy, aż do zeszłego lata, kiedy to wszystkie oddziały popędziły na południe ochraniać trakt przy rzece. przed certańskim najazdem.

Zimny wilgotny wiatr znad Oceanu Północnego szarpał okiennicami Czerwonego Lwa. Dorrin niezdarnie zapiął górny guzik kurtki.

Iiiihhhaaa... Nawet klacz protestowała mimo gęstej sierści.

Spokojnie, malutka. – Dorrin poklepał ją po szyi, kiedy zawrócili w dół, w stronę warsztatu cieśli okrętowego. Dotknął czarnej laski – czuł, że musi ją teraz wszędzie nosić, i spojrzał na niemal opustoszałą ulicę.

Mężczyzna w grubej pasterskiej kurtce stukał kołatką w drzwi, a dwaj młodsi, z parującymi oddechami, wytaczali baryłkę ze sklepu bednarza. Poza chmurami nic się nie poruszało. Tak jak poprzedniej zimy, tylko garstka kominów wypuszczała dym w szare niebo.

Dorrin spojrzał na północ, w stronę oceanu: niskie chmury, gnane wiatrem na południe, zwiastowały więcej śniegu i większy chłód. Meriwhen podrzuciła łbem.

Wszystkie nabrzeża w porcie były puste, a magazyny zamknięte na głucho.

Przy warsztacie cieśli, gdzie Harthagay spoczywał na blokach u podnóża zachodniego falochronu, Dorrin uwiązał Meriwhen w otwartej szopie. Zazwyczaj stała tam rybacka łódź albo jakiś statek w budowie, ale teraz bloki były puste. Wziął skórzaną teczkę i poszedł w stronę budynku za szkunerem.

Drzwi otworzył cieśla.

To mogłeś być tylko ty w taką pogodę.

Dorrin rozpiął kurtkę i rozłożył na stole rysunki, które przyniósł w skórzanej teczce, obciążając je na rogach kawałkami cegły. Wskazał na rysunek na wierzchu i spojrzał na Tyrela.

Chciałbym platformę, tak umocowaną, dokładnie w tym miejscu. Drabiny...

Cieśla przesunął lampę nad stół, nie zważając na nikły czarny dym i kwaśny odór nie całkiem czystej oliwy, i przyjrzał się rysunkom.

Ta platforma jest ciężka. Musisz mieć coś tak mocnego?

Żeby mogła unieść sto pudów żelaza.

. – A więc musisz mieć coś tak mocnego, może nawet z wiązarem w tym miejscu. – Cieśla podniósł wzrok. – A jak umieścisz ładunek na rufie, na demony światła? – Podszedł do kominka i położył na węglach niedużą kłodę drewna. – Jeszcze jedna zima, przy której można sobie odmrozić tyłek. Jakby wprost na zamówienie tych pieprzonych magów.

Dorrin popatrzył na rysunki.

Co proponujecie?

Tyrel ułożył pogrzebaczem kłodę na środku. Wrócił do rysunków, przygryzając dolną wargę dwoma siekaczami.

Mogę przesunąć rufę jeszcze parę cubitów...

Dorrin zmarszczył brwi. Wówczas kąt między silnikiem a wałem będzie jeszcze bardziej ostry, ale zaoszczędzi trochę żelaza, robiąc krótszy wał:

W porządku, ale to oznacza, że trzeba zmienić uchwyty do wału.

Możemy to zrobić. – Tyrel wskazał na drzwi. – Co jeszcze zrobimy? Kiedy znowu postawisz go na wodę, będziesz potrzebował strażników.

Wiem.

A może by tak uszczelnić ten wał? Jest dobrze pod wodą...

Dorrin znowu spojrzał na rysunki, a lampa trysnęła oliwą i wypuściła cienką smużkę czarnego dymu, zanim znowu zapłonęła równym żółtym płomieniem.

Przed długim budynkiem przypominającym szopę gwizdał wiatr, a sypki śnieg unosił się pod okapem i opadał na sosnową podłogę niczym biały pył. cxxxm

Dorrin wsypał do moździerza suszoną korę wierzby oraz astrę, wziął tłuczek i zaczął ucierać mieszankę na drobny proszek.

Rylla dodała odrobinę syropu do pokruszonego brinnu i odchrząknęła.

Naprawdę nie musisz tu być, wiesz o tym.

Pewnie nie. – Spojrzał w małe okienko wychodzące na południe, jedno z niewielu odsłoniętych. Na zewnątrz ziarnisty śnieg ślizgał się po szklistej białej powierzchni. Mimo iż okno było małe, Dorrin mrużył oczy przed blaskiem.

Merga mówi, że ciągle próbujesz budować silnik do swojego statku.

Silnik jest prawie gotów, ale muszę skończyć kocioł i zawieźć wszystko do cieśli. – Ciągle ucierał, choć korę wierzbową udaje się rozdrobnić najwyżej na maleńkie, podłużne kawałeczki.

Kotły, silniki... to wszystko magia. – Rylla nakładała łyżką mieszankę do małej filiżanki, dodała parującego jabłecznika i zamieszała. – A twoja pani?

Jest lepiej... ale... – Wzruszył ramionami. – Chciałbym, żeby był szybszy sposób niż bycie kochającym i cierpliwym.

Czy zbudowałeś ten silnik w ciągu jednego sezonu, albo nauczyłeś się, jak to zrobić? – W głosie Rylli było coś pośredniego między surowością a rozbawieniem.

Oczywiście, że nie. Ale to niczego nie ułatwia. – Wsypał mieszankę do torebki, starannie zawiązał i zaniósł do głównej izby.

Na krześle bez oparć siedział bez sił chudy, blady chłopak. Przy nim stała przysadzista kobieta okutana w wyblakły sweter. Dorrin czuł gorączkę chłopca i już wzmocnił jego organizm dodatkowym ładem. Wręczył torebkę matce.

Dodajcie dwie szczypty tego do kubka czegoś gorącego przy śniadaniu i kolacji. Pomoże obniżyć gorączkę.

Dziękuję, uzdrowicielu. Czuje się lepiej, od kiedy go obejrzeliście, ale to chyba nie potrwa długo.

Zrobiłem, co mogłem.

Wcisnęła mu miedziaka w dłoń. Nie odmówił, bo odda go Rylli. Dorrin zamknął drzwi za nimi i patrzył, jak Rylla wynosi filiżankę białowłosej kobiecie.

Musisz to wypić, Gerd.

To świństwo, Ryllo. Ohyda... cuchnie jak rzeka, gdzie rybacy zostawiają odpadki, a może gorzej.

Osłodziłam syropem i jabłecznikiem.

Gerd uniosła filiżankę i odstawiła ją.

Ohydnie cuchnie.

Chcesz umrzeć na gorączkę, proszę bardzo – warknęła Rylla. – Szkoda tylko, że marnujesz moje dobre zioła.

Wypiję to, ale nie muszę chyba lubić. – Uniosła filiżankę i przełknęła. – Uuuugghhh...

Dorrin rozumiał. Chociaż brum skutecznie obniżał gorączkę, jego gorycz była legendarna, nawet przytłumiona posłodzonym jabłecznikiem.

Niedługo poczujesz się lepiej, Gerd. – Rylla wręczyła jej maleńkie zawiniątko w szmatce. – Wrzuć to do czegoś gorącego dziś wieczorem i wypij wszystko.

Muszę?

Nie. Możesz zostawić flaki w wychodku, dopóki tak nie osłabniesz, że nie będziesz mogła stamtąd wyjść.

Jesteś surową uzdrowicielką, Ryllo.

Rylla tylko prychnęła.

W końcu chuda postać owinęła się w opończę i powlokła w chłodny blask na zewnątrz. Rylla zamknęła drzwi i odwróciła się do Dorrina.

Nie musisz tu być – powtórzyła. – Do licha! Wkładaj kurtkę i ruszaj do kuźni. Chcesz tylko sprawić przyjemność starej kobiecie.

Muszę tu być i nie chodzi o sprawianie ci przyjemności. Dla Brede’a stwarzam śmierć. To trochę pomaga.

Tak to już jest na świecie. Walczysz śmiercią ze śmiercią. – Uzdrowicielka pokręciła głową. – Ale na razie skończyliśmy i najlepiej będzie, jak pójdziesz.

Próbuję znaleźć lepszy sposób...

Ano... i to też problem.

Dorrin naciągnął kurtkę i czekał.

Nowe drogi nie zawsze są lepsze.

Jakbym słyszał swojego ojca.

Ha! – Rylla zachichotała. – Stare drogi też nie zawsze są lepsze. To ludzie wybierają drogę, starą czy nową, a potem chcą nią iść. Trzeba mocnej duszy, żeby zaakceptować to, co najlepsze ze starych i nowych dróg. – Znowu zachichotała i wskazała drzwi. – Do licha. Nie możemy powiedzieć, czy twój silnik będzie dobry, czy zły, przynajmniej dopóki go nie skończysz, a nie skończysz go paplaniną ze starą uzdrowicielką.

Dorrin ciągle się uśmiechał, kiedy dotarł do kuźni. Być może mógł dopisać słowa Rylli do rosnących zapisków na temat ładu i chaosu.

CXXXRV

Mag z równo przyciętą brodą studiował rozwinięty na stole pergamin. Przy nim leżały kawałki niebieskiego wosku z pieczęci, która go zamykała.

Wiatr gwiżdżący za oknem nie przenikał celi z kamienia i murarskiej zaprawy. Świece w trzyramiennym kandelabrze migotały w podmuchu, który przeniknął przez ile dopasowane okno.

Biały mag podszedł do dymnej szyby w oknie. W dole wzięci siłą do wojska wieśniacy mozolili się z kamieniami na murach, powoli dźwigając je do murarzy. Ciemne chmury nad głową oznaczały śnieg albo deszcz.

W końcu przemówił szczuplejszy mag, przygarbiony pod grubą, białą wełnianą opończą.

Co proponują?

Wszystko, żeby tylko ocalić głowy. – Fydel roześmiał się. – Wydadzą każdego „niewiernego”; skutecznie rozproszą straż, redukując ich do paru szwadronów; otworzą drogi dla naszych kupców.

Dlaczego nie przyjmujesz ich oferty? – zapytał Cerryl.

Zakładasz zbyt wiele.

Cerryl roześmiał się cicho.

Niczego nie zakładam. Nie przyjmiesz oferty Rady Spidlaru. Chciałbym tylko wiedzieć dlaczego.

Czyż to nie oczywiste? Po co oddawać to Jeslekowi? Wrócił do Fairhaven, rozkoszując się ogniem, dobrym jedzeniem i innymi przyjemnościami. – Szeroki uśmiech odsłonił duże białe zęby. – Kto wie? Może przed wiosną dostaniemy lepszą ofertę.

Nie dostaniemy. Masz tylko nadzieję, że Jeslek będzie musiał się zmierzyć z jakimś potężnym czarnym. Ale tak się nie stanie. Naprawdę sądzisz, że Recluce przyśle do Spidlaru więcej wojowników czy magów?

Nie. – Fydel się uśmiechnął. – Ale nie ma powodu niczego Jeslekowi ułatwiać, prawda? Żadnego powodu, żeby podsuwać mu łatwe zwycięstwo, kiedy zabałaganił cały rok na niczym, prawda?

A co z rekrutami? Po co ich niepotrzebnie zabijać?

Jesteś za miękki, Cerryl. Co znaczy parę setek wieśniaków mniej czy więcej?

Cerryl pokręcił głową.

Wiatr gwizdał, przez okno dochodziły odgłosy kamieniarskich prac, a świeca migotała w świetle późnego popołudnia.


Część czwarta

KOWAL ŁADU



CXXXV

Z pokoju obok Dorrin słyszał oddech Liedral i pragnął leżeć razem z nią. Wprawdzie mogli się teraz przytulać czy wymieniać przelotne pocałunki, ale wewnętrzne blizny po zadanych jej torturach zbladły jedynie, a nie znikły całkowicie. Ciche zawodzenie wiatru przypominało mu, że zima jeszcze nie skończona, choć dnie znowu stają się coraz dłuższe.

Dorrin powoli odłożył papiery do pudełka i na chwilę oparł się na krześle, rozmyślając o ładzie. Jego ojciec, matka, Lortren – oni wszyscy utożsamiali ład z dobrem. A jednak sam Dorrin używał ładu do tworzenia destrukcji. Czy zniszczenie tych, którzy przemocą narzucają chaos, jest dobre?

W sensie idei pewnie nie. Ale czysty ład niemal niezmiennie prowadził do czystego chaosu. Mimo to nawet Creslin wykorzystywał ład do tworzenia destrukcji, aby powstrzymać białych.

Czy to źle wykorzystywać nasycony ładem metal do niszczenia albo położenia kresu rozprzestrzenianiu się chaosu? Zmarszczył brwi. Jeśli destrukcja zawsze jest złem, czy ci, którzy walczą z ładem, nie mogliby twierdzić, iż użycie siły, aby przeciwstawić się chaosowi, również jest złem? Jeśli wykorzystanie destrukcji jest dobre do pewnych celów, czy nie jest tak, że cel, a więc dobro i ład, uświęca środki? Pokręcił głową. Logika nie rozwiąże jego problemów, bo z pewnością potrafi znaleźć dobrą wymówkę na wszystko.

Lecz przecież ojciec mówił, że zawsze istnieje droga ładu, żeby rozwiązać problem. Uśmiechnął się ponuro. Przypuszczalnie biali magowie mogą tak zamydlić komuś oczy, że widzi to, czego nie ma. Tak właśnie zrobili z Liedral – sprawili, że zobaczyła jego fałszywy obraz.

Czy więc nie mógłby użyć ładu, żeby pokazywać prawdziwe obrazy? Ale co dobrego by z tego przyszło? Jednak... nie mógł kłamać, ale jako dziecko – i nawet jako dorosły – nie odczuwał takiego niepokoju, mówiąc tylko część prawdy.

Spojrzał na lampę i na nieduże lustro na komodzie. Postawił lampę przed lustrem i stanął za nią. Gdyby lampy tam nie było, lustro pokazywałoby tylko jego – i byłaby to część prawdy.

Skupił się, żeby jego obraz przesłonił lampę, jakby jej tam nie było. Przez chwilę pokój pogrążył się w ciemnościach – tak że nic nie widział, a zawsze widział w ciemnościach. Wyczuwał, gdzie są przedmioty, ale nie widział. Zaskoczenie i domysły wytrąciły go z koncentracji i pokój znowu wypełniło miękkie światło lampy.

Roześmiał się cicho. Oczywiście gdyby lampy tam nie było, pokój byłby ciemny i nie byłoby widać światła. Ale skoro lampa się nie poruszała, czy po prostu wyobraził sobie ciemności? A może w jakiś sposób usunął obraz lampy i jej światło?

Czoło miał wilgotne i lekko bolała go głowa. Westchnąwszy głęboko, dokończył układanie swoich zapisków.

Wiatr ciągle zawodził. W pokoju obok Liedral odwróciła się niespokojnie we śnie, a gdzieś w Kleth Kadara i Brede szykowali się do wiosennej inwazji białych. Dorrin odwrócił kołdrę na wąskim łóżku – zastąpiło siennik, kiedy zdał sobie sprawę, że Liedral nieprędko powróci do zdrowia. Potem zdmuchnął lampę.

CXXXVI

Generale Brede, czy to prawda, że jeśli Certanie i Gallianie nie zostaną zatrzymani przed Kleth, podbiją całe Spidlar?

Brede spojrzał przez stół na białowłosego mężczyznę w błękitnych aksamitach.

Tak, radco. Mają zamiar podbić całe Spidlar.

Czy zamierzają wymordować wszystkich kupców w Spidlarze?

Nie potrafię czytać w ich myślach, panie.

Ujmę to inaczej, generale. Czy wcześniej zostawiali przy życiu kupców i kogokolwiek, kto przeciwstawiał się chaosowi?

Nie w Spidlarze.

Radca rozłożył okryte aksamitem ramiona.

A zatem musimy powstrzymać ich, zanim pójdą dalej.

Dwóch innych członków Rady po obu jego bokach w takich samych błękitach, pokiwało głowami.

Brede pochylił głowę z szacunkiem.

Co proponujecie? I jak, waszym zdaniem, wykonamy to zadanie? Zdołaliście zebrać jakieś trzy setki na wpół wyszkolonej kawalerii i dwie setki piechoty. Biali mają dwa razy tyle stacjonujących w Elparcie i następne pięć tysięcy zamierzają wcielić do wojska na wiosnę. Mają również kompanię białych magów, którzy rzucają ognistymi kulami.

Takie szczegóły zostawiamy wam, generale. Ale musicie powstrzymać ich przed Kleth.

Mogę wiedzieć, czy próbowaliście z nimi negocjować? – zapytał Brede.

W komnacie Rady zrobiło się nagle gorąco i duszno.

Wysłaliśmy pośredników – przyznał radca.

I?

Sugerowano mi, że dopóki nie ma ani zwycięstwa, ani sytuacji bez wyjścia, negocjacje są przedwczesne.

A więc mogę przypuszczać, iż rozkazujecie skierować wszystkie wysiłki na utrzymanie Kleth, nie zważając na koszt i straty?

Wojskowe szczegóły zostawiamy wam, generale. Ale jeśli Kleth upadnie... – Radca wzruszył ramionami, a jego lodowaty wzrok spoczął na Bredzie.

CXXXVII

Pobudowali umocnienia na południowej stronie.

Dorrin pochylił się w siodle w stronę Liedral. Na tyłach jej wozu spoczywało osiem krajalnic przystosowanych do użycia na rzece. Jego inne prace służące zniszczeniu były w toku, ale wiosenne roztopy nadeszły w tym roku szybciej i Brede będzie niebawem potrzebował tej broni.

Czy naprawdę to coś pomoże? – Liedral pogładziła palcami swój łuk.

Przeciwko białym magom, którzy potrafią wznosić góry i obalać mury? – Śmiech Dorrina był surowy. – Nie, jeśli zbliżą się do miasta.

Dzień był jasny mimo białych pierzastych chmur, które znaczyły niebo, a z południa wiał ciepły wiatr. Błoto na trakcie było tylko mokre, a nie głębokie po kostki. Sama droga była pusta, nie licząc Dorrina i Liedral, i wydeptana; nosiła ślady wielu stóp, a wszystkie zmierzały do Kleth.

Przy prymitywnej chacie przeznaczonej do obserwacji zachodniej strony stało czterech żołnierzy.

Dokąd to droga prowadzi? – zapytał przysadzisty mężczyzna w dopasowanym napierśniku.

Dorrin przez chwilę przyglądał się kowalskiej robocie.

Mam sprzęt zamówiony przez Brede’a. Chcę mu go dostarczyć.

Jasne, masz też na pewno dobre wino dla nas – wychrypiał żołnierz z kozią bródką.

Dłoń Dorrina spoczęła na czarnej lasce.

Nie sądzę, żeby był zadowolony, jeśli nie dostanie tego, co zamówił.

Pewno, i przejechaliście taki kawał drogi od Diev, żeby dostarczyć taki mały wózek?

Dorrin chwycił laskę, a potem gardło strażnika, niemal jak czarna błyskawica.

Nazywam się Dorrin. Jestem kowalem Brede’a, a wy pozwolicie nam przejechać. Jeśli chcecie, możecie nas eskortować.

Dorrin... och... cholera... – wymamrotał mężczyzna z tyłu. – To ten czarny kowal...

Strażnik na przedzie przełknął.

Ach... Fredo was eskortuje, mistrzu kowalu.

Wielkie dzięki...

Dorrin trzymał laskę w pogotowiu, dopóki wóz nie potoczył się w stronę Kleth.

Ta ruda kocica mówiła Ralthowi, że możecie przyjechać, ale on jej nigdy nie wierzy – trajkotał Fredo. – Powiedziałem mu, że mimo całej potęgi wielki Brede nie może robić tego wszystkiego bez czyjejś pomocy... i choć Kadara jest straszna w walce na miecze, to przecie nie wystarczy sama jedna...

Liedral przewróciła oczami i spojrzała na Dorrina.

Gadają, że Wysoki Mag prowadzi całą hordę białych. Nic, tylko chce zdeptać nas, biedaków, ale nie rozumiem dlaczego. W końcu Spidlar to raczej biedny kraj, przynajmniej w porównaniu do Certis czy Gallos, i mamy tylko zwierzęta i handlarzy. Jasne, że czasem trudno powiedzieć, które jest które... – Fredo roześmiał się i ciągnął dalej: – ...ale przynajmniej nasi handlarze dają nam żyć, nie nakładają danin i nie nabijają sobie kies podatkami...

Ponad połowa domów w Kleth była opuszczona, a niektóre miały nawet zasłonięte okiennice albo zabite deskami nie osłonięte okna. Inne były po prostu puste, a w kilku drzwi były otwarte na oścież, prowadząc do opustoszałych wnętrz.

Przy głównej drodze otwarty był jeden sklep, przypominający raczej stragan z żywnością niż duży magazyn. Dokoła zebrała się garstka piechurów i kawalerii w niebieskich mundurach. Spojrzeli na wóz, obserwując przejazd Dorrina i Liedral. Po kolejnych trzech kayach dotarli do domów na południowym krańcu Kleth, które służyły za baraki i kwatery główne.

Tam są kwatery, gdzie spotykają się wszyscy dowódcy szwadronów i oddziałów. – Fredo wskazał większy dom z popękanymi dachówkami i ścianami z cegieł, które porastał mech.

Z budynku za kwaterą główną dobiegła ich woń stajni i Dorrin zakaszlał. Pomyślał od niechcenia, ile taka ilość nawozu zrobiłaby dla jego ziołowego ogrodu na gliniastej ziemi Diev. Liedral zatrzymała wóz przed drzwiami z wartownikiem w niebieskim płaszczu. Dorrin zsiadł z konia, podał wodze handlarce i podszedł do żołnierza.

Nazywam się Dorrin. Gdybyście chcieli przekazać Brede’owi, że...

Powiem mu natychmiast, mistrzu Dorrin. Zechciejcie tu chwilkę poczekać.

Fredo pokręcił głową.

Gdyby to Ralth zobaczył... strażnik kwatery głównej traktuje kowala jak mistrza cechu albo radnego.

On jest mistrzem cechu – szepnęła Liedral. – Wszyscy w Diev mu się kłaniają, a on tego nie znosi.

Nie znosi? Mistrz cechu, który nie lubi, kiedy okazują mu szacunek, ale to pewnie nie szacunek, co, skoro jest taki młody? Boją się go, a żaden człowiek, który szanuje sam siebie, nie chce, żeby się go bano, chyba że jest łobuzem, a wasz kowal wygląda raczej na przyzwoitego.

Jest bardziej niż przyzwoity. Taka praca jest dla niego trudna. – Umilkła, kiedy Dorrin wrócił i wziął wodze swojej klaczy, w roztargnieniu klepiąc ją po szyi.

Za strażnikiem wyszedł dowódca szwadronu, którego Dorrin nie znał, a za nim Brede.

Dorrin!

Brede. Mam trochę tego, co obiecałem. – Dorrin wskazał wóz.

Cirras pokaże ci drogę do zbrojowni, tam możesz rozładować. Potem pomoże wam w stajni przy koniach, a potem pogadamy.

Gdzie Kadara? – zapytała Liedral.

Jest na patrolu. – Brede obejrzał się na budynek. – Zaraz do was przyjdę.

Doskonale. – Dorrin wyczuł, że Brede ma napięty czas.

Proszę za mną – odezwał się Cirras.

Zbrojownia mieściła się w stodole za kwaterami. Dorrin przyjrzał się palenisku i zbiornikom do gaszenia, z których jeden zawierał nawet olej. Kowadło było większe od jego i miało większy wybór kołków do wybijania otworów.

Zbrojmistrz miał dwóch czeladników i kilku chłopców do pomocy. Jeden nosił węgiel, drugi pracował przy miechach, a jeszcze inny zgniatał na proszek jakiś rodzaj popiołu, prawdopodobnie do pasty polerskiej. Zbrojmistrz odłożył młot, podniósł żelazo, z którego będzie wykuty hełm, i położył je na cegłach. Potem dopiero podszedł do drzwi.

To broń, która pójdzie do zamkniętego pokoju – powiedział Cirras kościstemu zbrój mistrzowi. – Zrobiona przez mistrza Dorrina dla generała Brede’a.

Dorrin zsiadł z konia, ale nie wszedł do zbrojowni.

Zbrojmistrz skinął Cirrasowi i minął go.

Mistrzu Dorrin, jestem Welka, tutejszy zbrojmistrz straży.

Cieszę się, że was poznałem.

Chciałem was poznać... zwłaszcza kiedy zobaczyłem zapas tych... urządzeń...

Dorrin na chwilę spuścił wzrok, po czym spojrzał na mężczyznę.

Nie jestem... całkiem zadowolony z robienia tej broni, wiecie?

Zbrojmistrz uśmiechnął się z goryczą.

Czuję to. Dla nas to dobrze, że nie jesteście zadowoleni. Ta tarcza, którą zrobiliście dla Brede’a? Co to było?

Czarne żelazo.

Tak myślałem. Szkoda. Tego nie można się nauczyć, prawda?

Nie, jeśli nie władacie ładem.

Kiedy rozmawiali, Cirras i dwóch pomocników zbrojmistrza wyładowali osiem owiniętych w płótno pakunków i zanieśli je przez okute stalą drzwi do pokoju na tyłach, którego źle dopasowane deski ujawniały pospieszną budowę.

Hmm... robicie dobrą robotę, mistrzu Dorrin. Akurat teraz żałuję, że nie możecie się zajmować ostrą bronią, ale spotkałem tylko dwóch kowali ładu i oni też tego nie potrafili. Wy wydajecie się jakby... bardziej... elastyczni...

Jeszcze więcej elastyczności może mnie zgubić – wybuchnął Dorrin.

Nie zapytam, co jest w tym płótnie.

Pewnie tak będzie lepiej. – Dorrin popatrzył na Liedral i na pusty wóz. – Jak sądzę.

Dlaczego to robicie? – chciał wiedzieć Welka. – Jeśli mogę zapytać?

Jestem to winien Kadarze i Brede’owi... i winien Spidlarowi za przyjęcie mnie. I czuję, że muszę się przeciwstawić chaosowi.

Poważnie traktujecie swoje długi.

Bardzo poważnie – dodała cicho Liedral.

Welka skinął Dorrinowi.

Cieszę się, że was poznałem, mistrzu Dorrin. – Cofnął się do paleniska i na wpół ukończonego hełmu.

Ciemności... – mruknął Fredo. – On musi być kimś szczególnym, ten wasz mistrz Dorrin, skoro sam mistrz zbrojmistrz okazuje mu szacunek.

Tędy do stajni – wskazywał Cirras.

Po rozsiodłaniu Meriwhen i wyprzęgnięciu konia od wozu oraz odesłaniu Freda z powrotem do jego obowiązków, cała trójka przeszła po ubitej glinie podwórza do budynku, aby się spotkać z Brede’em. Cirras przeprowadził ich obok wartownika do niewielkiego przedpokoju z krzesłami.

Powiem generałowi Brede’owi, że jesteście.

Kiedy młody oficer wyszedł, Liedral uśmiechnęła się szeroko do Dorrina.

Jesteś bardzo ważny, mistrzu kowalu Dorrin.

Nie tyle jestem mistrzem kowalem, ile kimś, kto potrafił nagiąć swoją dusze bardziej niż inni. – Krzesło zaskrzypiało, kiedy Dorrin się poruszył i spojrzał w stronę zamkniętych drzwi.

Naprawdę nie lubisz konstruowania broni, prawda?

Tak. Ale teraz nie widzę innej alternatywy. Wydaje się, że jedynie siła trzyma chaos w szachu, Nie podoba mi się to.

Stukot kopyt innego oddziału kawalerii odbił się echem o zamknięte okno, kiedy żołnierze wyruszali w pole.

Siła czy przemoc? – zapytała Liedral.

Dorrin się uśmiechnął.

Masz rację. Siła chyba nie wystarcza. To przemocy nie lubię.

Ten świat pełen jest przemocy.

Nie Recluce.

Myślisz, że odesłali cię, abyś się tego dowiedział?

Możliwe – odrzekł powoli Dorrin. – Ale myślę, że bardziej z powodu mojej obsesji na punkcie budowania machin.

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i stanął w nich Brede.

Przepraszam, że trwało to tak długo. – Odgarnął z czoła jasne włosy i wskazał w stronę pokoju za sobą. Stał tam jedynie okrągły stół, sześć krzeseł i otwarta szafa z półkami pełnymi różnych map. – Co stworzyłeś tym razem? – zwrócił się do Dorrina.

Odmianę krajalnic do sera. Są przeznaczone do wykorzystania na rzece. Zrobiłem osiem sztuk, ale nadeszła wiosna, więc zdecydowałem, że nie mam czasu na więcej.

Przypływ już opada. – Brede potarł czoło. W końcu spojrzał na Dorrina. – Potrzebuję twojej pomocy.

Jakiej?

Chcę, żebyś poszedł z Kadarą i ustawił swoje urządzenia. Próbuję zorganizować sprawy tu na miejscu.

Jest aż tak źle? – wtrąciła się Liedral.

Tak. Rada kazała mi bronić Kleth za wszelką cenę. Nie ma żadnej alternatywy.

Jeśli nie powstrzymacie białych, kupią sobie drogę ucieczki – powiedziała Liedral. – Dorrin nie jest właściwie wojownikiem.

Wiem. Kadara zajmie się tym...

Ale chcesz, żebym zobaczył białych, i myślisz, że może zdołam wymyślić coś jeszcze, jeśli zobaczę ich w akcji, prawda?

Tak. – Brede patrzył Dorrinowi w oczy.

Dorrin spojrzał na porysowane drewno stołu, a potem na Brede’a.

W porządku. Nie sądzę, żebym coś jeszcze wymyślił, ale muszę się zająć silnikiem.

Proszę tylko, żebyś rozstawił je pierwszy raz.

Rozumiem. – Dorrin rozumiał też, że sytuacja wymaga, aby został inżynierem wojskowym, przynajmniej na jakiś czas, a to zajęcie niezupełnie pasowało do kogoś, kto ma skłonności do ślepoty oraz porażających bólów głowy w zetknięciu z przemocą.

CXXXVIII

Dorrin pośliznął się, kiedy stanął na lodzie w cieniu głazu.

Ciemności... – Chwycił się skały, ciesząc się, że ma rękawice. Długa rysa na skórze wskazywała, co się mogłoby stać z jego ręką.

Po lewej stronie wirowała rzeka, gwałtownie, ale już bez wirów sprzed ośmiodnia. Największe roztopy minęły. Dorrin wiedział, że w górze rzeki płyną łodzie i barki z żołnierzami Certis i Kyphros. Gallianie będą parli na północ drogą.

Obliczył coś, a potem machnął do postaci przy zwężeniu rzeki. Tutaj rzeka jest najwęższa, niewiele więcej ponad trzy rody spokojnie płynącej wody.

Tu będzie dobrze? – zapytała Kadara. U jej boku stała łuczniczka.

Jeśli rozstawimy pierwszy zestaw tam – Dorrin, wskazał w górę rzeki na większy kamień – a ten tam, a trzeci tam... jest przynajmniej szansa. Ustawię je na różnych wysokościach.

Łuczniczka uniosła łuk i wypuściła strzałę, która przeniosła przez rzekę cienką linę.

Dorrin ostrożnie wdrapał się w górę rzeki do głazu, który wskazał. Wziął średni młotek z ręcznie robionego kołczana, a z plecaka pierwszy pręt z czarnego żelaza.

Po jakimś czasie pierwsza pułapka stała mocno, a niewidoczne czarne druty biegły jakiś cubit ponad wodą, do drugiego pręta na wschodnim brzegu rzeki.

Powtórzyli wszystko jeszcze dwukrotnie, zanim nadjechał żołnierz.

Barki nadchodzą, dowódco.

Kryć się! – warknęła Kadara. Wskazała na zagłębienie za pniem. Dorrin wsunął się w wąską przestrzeń.

Jesteś pewien, że chcesz zostać? – zapytała.

Nie. Ale dopóki nie dowiem się lepiej, jak walczycie, jak mogę cokolwiek projektować?

Pragnął być gdzie indziej. Nie jest wojownikiem ani bohaterem i nawet laska nie przynosiła wielkiej pociechy. Zaczynała go boleć głowa.

Garstka łuczników ukryła się w zamaskowanych dołach, a jeźdźcy pojechali w dół rzeki.

Przydałoby się więcej łuczników... – wyszeptał do Kadary.

Wiesz jak długo... Nieważne, po prostu nie mamy tylu.

Dorrin rozumiał. Po dwóch latach Vaos był zaledwie czeladnikiem. A poza tym kochał też konie.

Ciemna woda płynęła pomiędzy najwyraźniej opuszczonymi brzegami rzeki. Ponieważ te tereny wykorzystywane były przede wszystkim na wypasy, niewiele drzew zdobiło brzegi. Dorrin i Kadara czekali.

Łagodny zakręt minęła barka o ciemnym kadłubie, a za nią dwie następne. Na pierwszej barce, noszącej zielone sztandary Certis, byli łucznicy i może ze dwudziestu pieszych. Druga niosła łuczników i piechotę pod złotym sztandarem, prawdopodobnie Kyphros, podczas gdy trzecia miała oba sztandary i żołnierzy. Białych sztandarów nie było.

Wstrzymując oddech, Dorrin czekał, aż pierwsza barka zbliży się do drutów w górze rzeki, drutów, które powinny ciąć niczym noże.

I cięty. Pierwsi trzej łucznicy zostali zmieceni, krwawiący i krzyczący, do ciemnej wody, ale dolne druty na chwilę zanurzyły się pod ich ciężarem i pochwyciły kadłub barki.

Łucznicy Spidlaru powstali z krzykiem ze swoich dołów i wypuścili strzały. Łucznicy na drugiej barce unieśli łuki.

Dorrin skrzywił się, kucając za pniem. Zdał sobie sprawę, że wszystko dzieje się nie całkiem zgodnie z planem. Kadara wypuściła jedną strzałę, a potem następną. Z barki na przedzie spadały ciała, niemal w zwolnionym tempie, gdy sama barka zmagała się z drutami wzmocnionymi ładem.

Dorrin wyczuł napięcie drutów, którego nie była w stanie wytrzymać moc ładu.

Padnij! – krzyknął.

Kadara wciąż stała, nakładając na cięciwę kolejną strzałę i celując w stronę barek. Vorban u jej boku również wypuścił strzałę.

Dorrin wstał i skoczył, przewracając rudowłosą na błotnisty grunt.

Gnojek! Ty...

Na ziemię! – warknął kowal, przetoczył się po ziemi i szarpnął za nogi Vorbana. – Na ziemię! – Kościsty żołnierz cofał się niezdarnie przed Dorrinem.

Gruchnęło.

Trzy druty pękły niemal równocześnie i podobne do olbrzymich żelaznych batów, przecięły wodę w stronę drugiej barki, która prawie zrównała się z pierwszą zatrzymaną. Czarne żelazne noże strąciły do wody czterech łuczników i cofnęły się do następnego uderzenia.

Aeeeeiiii...

Kiedy odbicie drutu z czarnego żelaza przecięło Vorbana na symetryczne połowy, w czaszce Dorrina buchnęły płomienie i padł na ziemię, czując strzały bólu przeszywające mu oczy. Drżał, milcząc, a jego umysł i głowę smagał niewidzialny biały bicz.

Kiedy w końcu się wyprostował, Kadara wypuściła jeszcze kilkanaście strzał w stronę barek. Z pierwszej skakali żołnierze, kiedy przepływała pod najwyżej ustawionymi drugimi drutami, a trzech stojących oficerów zostało przeciętych na pół.

Sternik trzeciej barki, widząc rzeź przed sobą, zdołał zatrzymać statek na wschodnim brzegu rzeki, naprzeciwko szwadronu Kadary.

Łucznicy na drugiej barce padli na pokład, tak samo jak niektórzy żołnierze. Drugie druty przecięły tych, którzy tego nie zrobili. Kolejny deszcz strzał spadł na tych, którzy leżeli.

Pierwsza barka przepłynęła pod ostatnimi drutami, które zmiotły wszystko z pokładu, a potem pochwyciły podniesione przez sternika drzewce rumpla.

Padnij! – warknął Dorrin, choć musiał niemal wyduszać słowa z powodu młota walącego w czaszce.

Padnij! Już! – wrzeszczała Kadara i sama rozpłaszczyła się na ziemi.

Strzały Spidlarian ustały, kiedy trzecie druty pękły z hukiem, przecinając najpierw sternika, który zahaczył o nie okutym podniesionym rumplem, i przelatując przez pokład drugiej barki.

Sternik na drugiej barce schylił się, ale kilku nieostrożnych żołnierzy, którzy myśleli, że pierwsze druty są również ostatnie, zostało przeciętych przez wijący się żelazny bicz.

Kiedy druty przeleciały, sternik drugiej barki zdołał zawrócić ciężką łódź do brzegu, tym razem zachodniego, gdzie zatrzymał ją ze zgrzytem, raptem parę rodów od szwadronu Kadary.

Z prawie dwóch oddziałów ludzi płynących na barkach na brzeg wygramoliła się niecała dziesiątka. Nikt nie uszedł więcej niż kilkanaście kroków.

Pusta pierwsza barka błąkała się w dole rzeki, zgrzytając na piasku i żwirze, ale nie osiadała na dnie. Żołnierze jednak z trzeciej barki uszli bez szwanku i ustawili szyki na przeciwległym brzegu, wykorzystując barkę jako częściową osłonę.

Dorrin spojrzał na ciała i części ciał podskakujące na wodzie. Przełknął z wysiłkiem i położył rękę na czole, usiłując zetrzeć ból.

Idziemy! – Kadara pochyliła się, żeby podnieść miecz Vorbana, pas i sakiewkę, po czym ruszyła w dół rzeki, nawołując swój szwadron. Nieśli czterech zabitych, w tym Vorbana, w dół rzeki i piaszczystym szlakiem wzdłuż brzegu. Główny kamienny trakt biegł jakiś kay na wschód od rzeki.

Dorrin szedł za nimi, próbując znieść ból za oczami. Kadara miała ośmiu żołnierzy z dwunastu, którzy czekali. Odchrząknął i splunął żółcią do rzeki.

Nie dostaniemy się do nich i nie mamy wiele strzał – wyjaśniła Kadara. – Przegrupujemy się dalej, w dole rzeki.

Żołnierz spojrzał szeroko otwartymi oczami na Dorrina, a potem na rzeź w wodzie i na brzegu. Popatrzył na czarną laskę, ciężki młot i powoli pokręcił głową.

Dorrin żałował, że nie może pokręcić głową, ale przy rozdzierającym bólu za oczami miał problemy z chodzeniem, a co dopiero z myśleniem. Kiedy szli na północ, Dorrin słyszał odgłos kopyt, gdy przyprowadzono im konie.

Razem z końmi przybył Brede. Spojrzał na Dorrina i brązowawe plamy na jego butach.

Dorrin dosiadł Meriwhen.

Tym razem rzeczne noże zadziałały. Prawdopodobnie drugi raz się nie uda.

Dlaczego?

Muszą tylko ustawić na przedzie żelazny kołek, żeby zahaczyć druty i położyć się na pokładzie. Może zabijemy jeszcze kilku, ale już bez takich efektów. – Dorrin splunął na drogę.

Brede uniósł brwi i odwrócił się do Kadary.

Zmietliśmy pierwsze dwie. Trzecia dobiła do drugiego brzegu i uratowała żołnierzy. Nie mieliśmy już więcej strzał i mieli przewagę pięciu, może sześciu na jednego. Nie mogliśmy dotrzeć tam, gdzie wylądowali. Straciliśmy czterech, w tym Vorbana, przez wynalazek Dorrina, kiedy druty pękły. Ostrzegał nas, ale Vorban nie posłuchał.

Nigdy nie słuchał. – Brede zawrócił wierzchowca w stronę Kleth. – Wypróbujemy twoje wynalazki jeszcze raz, najszybciej jak to możliwe. Jest szansa, że natychmiast nie wyszykują tych barek. – Pognał konia w stronę głównego trzonu wojska.

Zawsze tak jest? – zapytał Dorrin Kadarę, gdy czekała, aż przywiążą ciała martwych żołnierzy do koni.

Raczej nie. – Śmiech Kadary był ochrypły. – To było zwycięstwo, jeśli można to tak nazwać. Czasami przegrywamy, zwłaszcza jeśli mają przy sobie białych magów. Nie bardzo lubią wodę.

Dorrin zamyślił się, ciągle trąc czoło. On i Kadara zabili niemal cztery oddziały wroga, a stracili garstkę.

Dlaczego nie możemy dopaść tamtych żołnierzy?

Moglibyśmy, gdyby byli po tej stronie rzeki. Po tamtej stronie nie zostawiliśmy nikogo. Zbyt wielkie niebezpieczeństwo schwytania w pułapkę pomiędzy drogą a rzeką przy takiej liczbie żołnierzy.

Dorrin nie rozumiał.

Zobacz, Dorrin. Żeby zmieść trzy dwudziestki ludzi, trzeba by było wszystkich łuczników, jakich mieliśmy po tej stronie rzeki, Brede nie mógł sobie pozwolić, żeby się tak bardzo oddalili od trzonu wojska. Miał nadzieję, że wysiłek tamtych zmęczy.

Nie zmęczy – powiedział Dorrin.

Nie. Wiem, że nie. Brede też wie. Ale im więcej zranimy albo zabijemy bez ciężkich strat z naszej strony, zanim będziemy musieli stoczyć prawdziwą walkę, tym większe mamy szanse.

Musimy rozstawić druty i znaleźć następne miejsce, ale tym razem spróbujmy tuż przed zwężeniem. – Dorrin spojrzał na owinięte w płótno pakunki za sobą.

Myślisz, że będą się spodziewali tego samego?

Mam nadzieję.

Ja też.

Kiedy jechali w dół rzeki, Dorrin nie patrzył na wodę ani to, co mogło w niej pływać, koncentrując się na tym, co musi zrobić, żeby ukończyć i wypróbować swój silnik parowy, i wiedząc, że myślenie o ucieczce jest tchórzostwem.

CXXXDX

Dorrin siodłał Meriwhen, rozmyślając o poprzednim dniu i wysiłkach na rzece. Za drugim razem pułapki nie były tak skuteczne i szwadron Kadary stracił jeszcze pięciu ludzi, zabijając tylko dwudziestkę żołnierzy Certis. Po niespokojnym śnie o świcie wciąż bolała go głowa. Co gorsza, całe białe wojsko korzystało z rzeki, żeby zbliżyć się kolejne pięć kayów do Kleth.

Liedral czekała z wozem przed stajnią, kiedy Dorrin wyprowadził Meriwhen w wiosenny deszcz. Obok niej stal kołczan, a łuk był napięty, ale oba zakryła ceratą przed deszczem. Podprowadził klacz do wozu, a Liedral wstała i uściskała go przelotnie.

Brede chce, żebyś został? – wysunęła się z jego objęć.

Prawdopodobnie. Ale tutaj już nic nie mogę dla niego zrobić, a próbuję udoskonalić bomby z prochu, które mógłby wykorzystać.

To niebezpieczne. Co się stanie, jeśli biali odkryją, że nad tym pracujesz? – Liedral wzdrygnęła się.

To zależy. Jeśli będą dość blisko, żeby je zapalić, jestem martwy. Ale z tego, co sobie przypominam ze starych książek i czego się domyśliłem, muszą być przynajmniej w zasięgu wzroku. Teoretycznie, jak przypuszczam, gdybym mógł wymyślić coś, co nie wybuchnie, dopóki wszystkie części... w każdym razie, nie mogę. Ale wpadłem na inny pomysł i przywiozę go tu Brede’owi.

Pociągnął nosem. Nawet w świetle przed brzaskiem przenikał Kleth nikły zapach ognia, niesiony na północ z nadejściem białych oraz ich hordy, choć miną jeszcze ze dwa ośmiodnie, zanim dotrą do drugiego miasta nad rzeką, skoro systematycznie niszczą wszystkie budynki po każdej stronie rzeki.

Dorrin niespiesznie wskoczył na siodło, żałując, że nie może zrobić więcej, i pragnąc nie martwić się o konflikt między Fairhaven a Spidlarem. Liedral szarpnęła wodze i ruszyła pierwsza obok zbrojowni w stronę ulicy, która poprowadzi ich na zachodni trakt, do Diev.

Tam jedzie, ten demon kowal... przysięgam, że to on, ten, który zamienił rzekę w rzeźnię... – Słowa niosły się echem w nikłym świetle świtu.

Magowie zawsze się spieszą... – Metal stukał tępo o metal.

Z tego, co słyszałem, ten prawdopodobnie wróci i przywiezie więcej kłopotów, jak choćby ten drut...

Syriol mówi, że zabił tą laską ze dwudziestu ludzi...

A ten drugi to kto?

Jakiś handlarz... jedni gadają, że uratował go z łap magów... inni mówią, że handlarz uciekł z Jellica...

...pomyśleć, że mag lubi mężczyzn...

Niech sobie lubi co chce... aby tylko nas zostawił w spokoju...

Twarz Liedral była nieprzenikniona, Dorrin pozwolił słowom ulecieć wraz z chłodnym powietrzem. Niebawem wjechali na wypalone, ubite błoto traktu, który zaprowadzi ich do domu – jeśli jakieś miejsce można uznać za dom w obliczu ataku białych.

Przez pierwsze dwadzieścia kayów nie widzieli nikogo, tylko ślady stóp, odciski kopyt i od czasu do czasu wozu, ale ślady wozu były wcześniejsze, zatarte przez późniejsze tropy.

Kiedy przystanęli przy strumieniu z wąskim kamiennym mostkiem, Dorrin poprowadził Meriwhen w dół, do wody, ale przezornie nie pozwolił jej pić zbyt wiele na początek. Napełnił wiadro z wozu i zaniósł je na drogę.

Dziękuję – powiedziała Liedral. Trzymała wodze swojego konia, aby mieć pewność, że wałach nie spróbuje natychmiast wypić wszystkiej zimnej wody. – Próbujemy przejechać bez postojów?

Może nie bez postojów, ale tylko z krótkimi przerwami. Ta droga robi się coraz bardziej niebezpieczna.

A ty zamierzasz wracać?

Brede i Kadara potrzebują mnie.

A co z nami? Co z twoim silnikiem?

Dorrin odetchnął głęboko.

Wciąż nie ukończyłem silnika, a musimy zdobyć części do statku.

Masz zamiar zmienić mu nazwę? Harthagay nie wydaje się zupełnie... sama nie wiem... nie pasuje do ciebie.

Pewnie tak. Jeszcze nie wiem. Dopóki nie ma silnika, mamy tylko kadłub. – Poprowadził Meriwhen z powrotem do strumienia.

Liedral patrzyła na drogę przed nimi – ciągle była pusta. Otworzyła torbę i wyjęła ser oraz krajalnicę do sera. Kiedy Dorrin wrócił, podała mu kilka plastrów i kawałek chleba. Jedli w milczeniu.

Gotowa? – zapytał w końcu Dorrin.

Skinęła głową.

Nadeszło późne popołudnie, kiedy napotkali innych podróżnych. Siąpiło. Grupka postaci przedzierała się przez błoto, które pokrywało trakt – pół tuzina dorosłych i niemal tyle samo dzieci. Dzieci ślizgały się często na zboczu. Liedral trzymała wóz jak najbliżej pobocza, kiedy zbliżyli się do grupy.

Kiedy Dorrin patrzył, dwóch mężczyzn zwolniło na poboczu i pozwoliło reszcie powlec się naprzód.

Widziałeś to? – zapytała Liedral.

Tak. Jedź dalej. Spróbuję coś zrobić. – Dorrin skupił się, powoli otulając się światłem i przysuwając Meriwhen bliżej wozu.

Niski, przysadzisty mężczyzna niósł zakrzywioną szablę bez pochwy, a drugi, wysoki, uniósł maczugę i podszedł naprzód, na trzy kroki od powoli jadącego wozu.

Weźmiemy ten wóz. Potrzebujemy go bardziej niż ty.

Możliwe – powiedziała spokojnie Liedral. – Ale nie jest wasz. – W rękach trzymała łuk z gotową strzałą.

Użyj tego łuku, chłoptasiu, a padniesz trupem – wybuchnął wysoki mężczyzna.

No... bądź grzecznym chłopcem...

Dorrin przysunął Meriwhen bliżej, po czym odrzucił zasłonę i uderzył.

Pałka upadła w błoto od uderzenia laski. Wysoki mężczyzna przytrzymywał zwisający nadgarstek drugą ręką. Otworzył szeroko oczy, widząc ciemną postać na koniu.

Ciemności...

Można to tak nazwać – warknął Dorrin, chwiejąc się w siodle. Oczy go paliły, głowa bolała.

Niski mężczyzna podszedł i Dorrin odepchnął na bok ból oczu, kiedy sparował niezdarne uderzenie szablą, po czym uderzył, rozbrajając drugiego rabusia.

Ani Liedral, ani Dorrin nie musieli robić nic więcej, kiedy cała grupa uciekinierów usunęła się z drogi. Dorrin potarł czoło, usiłując rozmasować efekt przemocy, której dopuścił się za pomocą laski.

Gdzie się nauczyłeś tej sztuczki?

Ćwiczyłem. Chociaż to trudne. Nic nie widzę, muszę więc wyczuwać, gdzie jestem, a nie idzie mi to najlepiej.

Obserwował uciekinierów, ale żaden z nich nawet nie spojrzał na wóz i jeźdźca. Kobieta w szarych łachmanach próbowała obwiązać złamany nadgarstek wysokiego mężczyzny.

Dorrinowi ciągle głowa pękała z bólu – ale co innego mógł zrobić? Przemoc, zawsze przemoc. Czy jedynym, co się szanuje w Candarze, jest siła?

Ihaaa... iiii...

Dorrin poklepał szyję Meriwhen.

Spokojnie, malutka.

Ile jeszcze?

Dorrin próbował obliczyć pomimo bólu głowy.

Za długo.

Ile to jest za długo? – zapytała oschle Liedral. – To mi niewiele mówi.

Podróżowałaś tą drogą częściej niż ja. Jak myślisz?

Przy tym błocie... będziemy mieli szczęście, jeśli dotrzemy na drugi dzień.

To za długo – stwierdził Dorrin.

Chyba masz rację.

Żadne z nich się nie obejrzało, kiedy w siąpiącej mżawce wlekli się przez błoto.

CXL

Dorrin podszedł do wozu Yarrla z kolejnym kawałkiem czarnego żelaza i włożył je do środka. Wóz zatrzeszczał pod ciężarem.

Vaos stał w błocie obok i ocierał czoło w dusznym powietrzu.

Potrzebujecie coś jeszcze, mistrzu Dorrin?

Nie teraz. Powinienem wziąć tylko jeszcze jedno. – Dorrin zerknął na północ. Jak dotąd wiosenne niebo było czyste. Przeniósł wzrok na ogród ziołowy, którego nie tknął. Mógł zrobić tylko tyle i jeśli jakimś cudem Brede ma powstrzymać białe hordy, mają aż nadto ziół na ten rok. Poza tym byliny będą rosły bez jego pomocy.

Frisa stanęła na ganku, drapiąc Gildę między uszami. Koza była uwiązana do narożnego palika.

Mogę jechać z wami, mistrzu Dorrin?

Nie tym razem, Friso. – Dorrin zamknął tylną klapę wozu i wspiął się na siedzisko.

Wejdź do środka i włóż kurtkę, hultaju! – zawołała z kuchni Merga.

Dorrin uśmiechnął się szeroko i szarpnął wodze. Powoli, bardzo powoli, wóz wytoczył się z jękiem z podwórza i na dół, w stronę brukowanej drogi. Kiedy skręcił na nią, musiał wziąć szerszy zakręt, żeby ominąć grupę mężczyzn i kobiet, którzy wlekli się w stronę Diev. W grupie było troje dzieci.

Nikt nawet nie spojrzał na wóz, kiedy wlekli się noga za nogą, jedno za drugim. Ich ubrania, całkiem porządne, były jednak brudne od błota na drodze, a wszyscy, nawet dzieci, nieśli pokaźne pakunki.

Dorrin obejrzał się na drogę do Kleth, mrużąc oczy i badając zmysłami. Szli tędy także inni. Skupił się na drodze prowadząc wóz w stronę dolnego Diev, mimo iż myślał o uciekinierach. Jeśli Brede nie utrzyma Kleth, będzie ich więcej, dużo więcej.

Wóz przetoczył się obok Czerwonego Lwa z odsłoniętymi, otwartymi oknami i Kufla, który również był otwarty i obsługiwał gości.

Dorrin uśmiechnął się niewesoło. Jak do tej pory wojna dawała zarobić i Kyrilowi, i właścicielowi Kufla. Jak dotąd.

Miedziaka, dobry panie... miedziaka w imię dobrej ciemności...

Za oberżą przygarbiona kobieta z dwójką dzieci u kolan domagała się pieniędzy. Miał ich niewiele i nie mógł pomóc wszystkim żebrzącym.

Tylko jeden mały statek – korweta z wysokim masztem – cumował przy nabrzeżu. Szybki i nieduży, najwyraźniej przemytnik. Pięknej roboty drewniany powóz stał na początku nabrzeża. Dorrin zawrócił wóz w stronę domu Tyrela.

Na wzgórzu, na zachód od cieśli, stało kilka obszarpanych namiotów. Chudy brodaty mężczyzna patrzył, jak wóz wtacza się na podwórko i podjeżdża do Harthagaya ustawionego na balach. Dorrin pociągnął lejce i hamulec i wóz zatrzymał się ze zgrzytem.

Musi zmienić nazwę statku, ale w tej chwili nazwy nie były jego główną troską.

Liedral czekała z dłonią na mieczu, który znowu zaczęła nosić. Dorrin spojrzał na laskę u swoich stóp.

Jakieś kłopoty? – zapytała.

Nie. Ale coraz więcej uciekinierów pojawia się na drodze od Kleth. Widziałaś tego przemytnika w porcie?

To Drein. Popłynie wszędzie, jeśli cena będzie odpowiednio wysoka.

Chyba ktoś w powozie omawiał przejazd.

Będzie ich więcej. – Liedral spojrzała na podwórze, gdzie Harthagay spoczywał na balach z dala od wody. – Kiedy już zostanie zwodowany, będziesz potrzebował strażników. – Skinęła w stronę zbocza. – Ludzie będą coraz bardziej zdesperowani.

Przy takim obrocie spraw, jeśli Brede nie powstrzyma białych, będziemy musieli pomyśleć o przeniesieniu wszystkich na dół i moich rzeczy z kuźni. Przynajmniej w ciągu następnego ośmiodnia. Chcesz pogadać o tym z Tyrelem, gdy będę rozładowywał? Czy ja mam to zrobić?

Liedral się uśmiechnęła.

Już to zrobiłam. Pewnie by się lepiej poczuł, gdybyś ty z nim porozmawiał. Ma nadzieję, że go stąd zabierzesz.

Chyba każdy ma taką nadzieję.

Ilu możesz zabrać?

Może ze dwudziestu. Nie wiem. Nie skończyłem składać silnika. Nie wiem, czy będzie działał. Wciąż mam do skończenia te przeklęte urządzenia dla Brede’a, a teraz muszę pomyśleć o wyniesieniu wszystkiego z domu i kuźni. – Dorrin zszedł z wozu i zaczął nosić ładunek przez bramę i na statek.

Nie podoba ci się to, co zrobiłeś dla Brede’a?

Nie, na ciemności. Wiesz o tym. Wykuwanie rzeczy do zabijania ludzi? Albo do powstrzymania ich od zabicia więcej ludzi? Co za potworny wybór. – Uwiązał konia do słupka.

Takie jest życie. – Uśmiech Liedral był wymuszony. – Nie myślałam, że biali cię tak bardzo obchodzą.

Nie obchodzą. Ale jak do tej pory nic, co wykułem, nie zabiło żadnego białego... tylko żołnierzy, tylko ich narzędzia.

Wszyscy wybieramy, w jaki sposób służymy.

A ja myślałem, że robienie kotwiczek jest złe. – Wzruszył ramionami, odetchnął głęboko i opuścił tylną klapę wozu. – To nie ma sensu. Nie mogę znieść ostrej broni, ale mogę wykuć coś znacznie gorszego.

Mógłbyś zrobić jeszcze jedną parę tych krajalnic?

Dorrin pomyślał i wzruszył ramionami.

Nie zaszkodzi. Sam nie wiem.

To twoja odpowiedź.

Przez chwilę patrzył zaskoczony.

Masz na myśli, że jakoś muszę się nauczyć tego, co niszczy?

Musisz zrozumieć, co czujesz, doświadczając tego. Czyż nie tak wszyscy się uczymy?

Dorrin zmarszczył brwi, kiedy zsuwał z wozu żelazo, które osłoni kondensator.

Tyrel i jego czeladnik wyszli na słońce.

Nie pracujcie tak ciężko, mistrzu Dorrin. Użyjemy dźwigu i podniesiemy to wszystko.

Kowal odłożył żelazo i czekał.

Liedral uśmiechnęła się do niego szeroko. Po chwili odwzajemnił uśmiech.

CXLI

Dorrin odwrócił blachę ciężkimi szczypcami i skinął na Vaosa. Pomocnik podniósł młot i zaczęli wyklepywać żelazo do grubości niewiele większej niż cztery kartki pergaminu.

Po kilkakrotnym rozgrzaniu w piecu blacha miała właściwą grubość. Dorrin wziął nożyce i przyciął ją, wygładził płaskownikiem ostre brzegi i położył na cegłach do wyżarzenia. Zaczęli pracę nad następną blachą.

Ile... tego? – wysapał Vaos.

Trzydzieści sześć – odparł Dorrin.

Do czego to jest?

Nie chcesz wiedzieć.

Kowal nie chciał też tego wyjaśniać. Wystarczająco trudne było to, że musiał wykuć coś do destrukcji, ponieważ nie potrafił znaleźć innych rozwiązań. I co równie ważne, skoro Vaos nie wiedział, co wykuwają, tym bardziej Dorrin nie mógł tego wyjawić. Czeladnik przewrócił oczami i podniósł młot. Mistrz przesunął gorące żelazo na kowadło i skinął głową.

Zanim nadeszło południe, obaj ociekali potem, choć późnowiosenny dzień był chłodny. Dorrin odłożył szczypce i spojrzał na zapas cienkich stalowych blach. Spawanie ich i wykuwanie w skrzynie z czarnego żelaza nie będzie ani szybkie, ani łatwe. Czy powinien po prostu zrobić otwory i połączyć części nitami? Czy różnica będzie aż tak wielka? Z powodu nitów tak.

Czas coś zjeść... i napić się.

Vaos powoli odłożył młot i rozmasował ramiona.

Zrobimy więcej po kolacji?

To delikatna robota. Do jutra nie będzie już mozolnego wyklepywania. Jeszcze nie skończyliśmy wszystkich blach.

Wyszli w chłodny wiatr, mimo że zielononiebieskie niebo było jasne i bezchmurne.

Nie zapomnij się umyć – przypomniał Dorrin.

Tak, panie.

Panienka Liedral pojechała zobaczyć się z Reisą. Tak powiedziała – oznajmiła Frisa, kiedy Dorrin minął werandę.

Powiedziała, co będzie robić? – zapytał kowal.

Nie.

Wzięła wóz?

Pojechała tak jak wy. Miała nawet miecz.

Dorrin przystanął. Liedral zawsze wolała łuk. Miecz? Reisa? Czy Reisa stara się wyszkolić Liedral i może Petrę?

Ochlapał twarz wodą z nowego kranu. Pomimo jego ostrożności stary kran zamarzł i pękł, tak że zostało duże bajoro wody na środku podwórka, kiedy puściły lody. Nowy kran nie był lepszy od starego, ale Dorrin nie chciał poświęcać czasu na projektowanie i wykuwanie czegoś lepszego – nie wtedy, gdy usiłował dzielić czas pomiędzy kuźnię, gdzie musiał spędzać trochę czasu na płatnej pracy, piekielne urządzenia Brede’a i warsztat cieśli, gdzie próbował złożyć silnik. Zapłacił już dwóm ludziom, których polecili Pergun i Asavah, żeby pomogli Tyrelowi strzec statku i podwórza cieśli.

Uuufff... – Dorrin zachwiał się, wstając z przysiadu, i niemal rozciągnął na mokrych kamieniach wokół kranu z wodą. Odwrócił się i spojrzał na małą białą kózkę. Łańcuch był dość długi, żeby dosięgła od dolnego kołka przy schodach ganku do kranu.

Kowal westchnął i podrapał Gildę między uszami.

Kozy... zawsze jest w pobliżu jakaś koza. – Wstał i wytarł ręce, odsuwając się na bok, żeby zrobić miejsce Vaosowi.

Poszedł przez wzgórze do ogrodu ziołowego. Buty wciąż się zapadały w miękkiej ziemi. Mimo że Dorrin postanowił nic nie sadzić i nie pielęgnować, brinn zaczynał już kwitnąć, wypuszczając niebieskozielone pędy. Tak samo astra.

Łagodny chłodny wiatr zmierzwił mu włosy. Pochylił się i pogładził palcami zioła, przekazując odrobinę więcej ładu słabszym. Uśmiechnął się, wyprostował i poszedł do domu na kolację.

Po posiłku... musi pojechać do Tyrela, aby dokończyć instalowanie silnika parowego na statku, który nazwał teraz Czarnym Diamentem. Silnik będzie pracował, o tym był przekonany, ale czy dobrze? Czy wystarczająco dopasował bliźniacze cylindry? Czy pręty są dość mocne?

Odsunął na bok pytania, na które nie potrafił odpowiedzieć, dopóki nie zacznie testować silnika, zatrzymał się przy kranie i raz jeszcze pogłaskał Gildę, nim wszedł na schody do kuchni.

Nad Oceanem Północnym zbierały się chmury.

CXLII

Handlarze kazali swojemu generałowi, temu młodemu z Recluce, utrzymać Klech. – oznajmił cicho Jeslek. Nad jego głową łopotały skrzydła namiotu.

Fydel pokiwał głową. Anya uśmiechnęła się promiennie, a Cerryl uprzejmie skinął głową Wysokiemu Magowi.

Gdzie jest Sterol? – zapytała Anya.

W Fairhaven, jak przypuszczam, co mnie cieszy. Naprawdę nie potrzeba nam kolejnej grupy intrygantów. – Wysoki Mag urwał. – Twoje odrzucenie warunków Rady było błyskotliwe, Fydel, nawet jeśli nie o to ci chodziło.

Cieszę się, że tak uważasz. – Fydel się uśmiechnął.

Zmusiło ich to do zadecydowania o wczesnej obronie, aby zaplanować ucieczkę, gdyby zawiodła. Kupcy raczej uciekną, niż będą walczyć. Ten ich Brede jest lepszy, niż na to zasługują, choć młody, a oni tylko zmarnują jego talent i jego samego. Szkoda.

Zamierzasz go oszczędzić? – zapytała niemal niedbale Anya.

Nie, na demony światła. Po tym, co zrobił z piechotą... nie byłoby to mądre politycznie.

A co z twoim wymykającym się kowalem? Czyż nie kosztował cię więcej nawet niż ich dowódca? – dodała Anya. – Nawijanie drutu... dużo dobrego mu z tego przyjdzie...

Kosztowało nas niecałe cztery oddziały najemników, żeby przejść pułapki na rzece, a kontrolujemy rzekę na całej długości do Kleth. Brede jest bardziej niebezpieczny.

To tylko żołnierz, choćby nie wiem jak dobry. – Cerryl się zamyślił. – Twój kowal może planować więcej takich zmyślnych sztuczek.

Może... ale i tak nie uratuje to Spidlaru – Jeslek znowu się uśmiechnął.

CXLIII

Dorrin przeszedł po desce do Czarnego Diamentu. Na wzgórzu nad warsztatem cieśli wiatr szarpał pół tuzina prowizorycznych namiotów. Kowal zmierzył je wzrokiem, skręcił na rufę i zszedł po drabinie do silnika. Po obu stronach komory stały skrzynie z węglem, każda z pochylnią, która otwierała się przy drzwiczkach paleniska.

Przy silniku stał Tyrel.

Będzie działał?

Mam nadzieję, że całkiem dobrze. – Dorrin pochylił się i przebiegł palcami po belkach wspierających platformę silnika. Otworzył niewielki luk, który umożliwiał dostęp do wału. Poziom wody w zęzie nie wzrósł. Naoliwione uszczelki trzymały, ale czy wytrzymają, kiedy wał będzie się obracał? Miał nadzieję, że tak, ale jest tak wiele rzeczy, których nie wypróbował na innych modelach...

Zamknął luk i wrócił do silnika. Zapalił wióry i powoli dosypał szuflę węgla. Poczekał, aż płomień chwyci, i dosypał następną szuflę. Zmysłami sprawdził temperaturę w wypełnionych wodą cylindrach przez pokrywę cylindrycznego kotła, próbując wyczuć, czy rury są wodoszczelne. Jak do tej pory wszystko było w porządku.

Co teraz? – zapytał Tyrel.

Więcej węgla i więcej pary.

Dorrin odczekał jakiś czas i dodał jeszcze węgla. Potem cofnął się do dużego sprzęgła i upewnił się, że nie jest włączone.

Fiiipphhh... fuppp... Silnik zaczął się obracać.

Dorrin przyjrzał się prętom z czarnego żelaza, po czym sprawdził zawór pary i otworzył go: w niebo uleciała biała smuga. Przeszedł do kondensatora. Już wydawał się za gorący. Kowal sprawdził przewody i zamknął zawór. Ile jeszcze problemów...? Kondensator ochłodził się natychmiast i Dorrin przesunął się do przedniego cylindra, nasłuchując uważnie syków i bulgotów.

Fiiiiuuuppphhh... fupp... fuppp... Silnik i koło zamachowe nabierały prędkości, wchodząc w równy rytm.

Tyrel patrzył na szybko uderzające pręty, wędrującą przekładnię i koło zamachowe. Był biały jak śnieg.

Ciemności...

Masz rację – stwierdził chłodno Dorrin. – Jest oparty na ładzie. – Otworzył drzwiczki kotła, żeby wsypać więcej węgla. Sprawdzając kondensator, odkrył strumyczek wody sączącej się z dna. Więcej przecieków.

Śmiejesz się, chłopcze! – przekrzykiwał hałas silnika Tyrel.

Dorrin uśmiechał się szeroko, mimo że ciekł kondensator. Wyszedł na pokład i spojrzał na port. Przy ostatnim nabrzeżu ustawiła się kolejka wozów: cumował tam kolejny przemytnik – barkentyna o czarnym kadłubie. U podstawy trapu stało dwóch uzbrojonych strażników.

Po sprawdzeniu cum Dorrin znowu zszedł do maszynowni i dosypał do kotła węgla. Zamknął żelazne drzwiczki i przesunął sprzęgło.

Zaskoczyło.

Drgnął od siły, którą wyczul na przekładniach, choć były z czarnego żelaza, gdy wał zaczął się obracać. Zgrzytliwy szum narastał, a pokład pod nogami wibrował. Kowal otworzył luk za silnikiem, żeby sprawdzić wał. Smar sączył się i z pierścienia, i z uszczelek pokrywy. Drgania narastały, w miarę jak silnik nabierał mocy, po czym najwyraźniej wyrównały się. Dorrin posłał zmysły wzdłuż wału, próbując wyczuć jakąś nierówność. Nie był pewien, ale czuł, że pierścień wału trzeba podnieść. Wyskoczył na pokład i przebiegł rufę, żeby sprawdzić śrubę i kotłującą się pod sterem wodę. Lina się napięła i Czarny Diament naprężył cumy trzymające go przy lichym nabrzeżu. Skrzypnęło.

Mistrzu Dorrin! Wyrwie nabrzeże! Zróbcie coś!

Dorrin pobiegł z powrotem do silnika i niemal zbiegł po drabinie. Temperatura w maszynowni była nie do zniesienia, ubranie miał mokre. Dotarł do dźwigni sprzęgła i pociągnął. Nie poruszyła się, choć napór na śrubę nie zelżał. Dorrin ponownie szarpnął sprzęgło, żeby uwolnić przekładnię, ale mechanizm najwyraźniej zastygł w bezruchu.

Mistrzu Dorrin! Zróbcie coś!

Dorrin podszedł do boku silnika i szarpnął zawór, żeby uwolnić parę.

Gwizd uciekającej pary wzmocniony przez rury był ogłuszający i kowal miał ochotę zatkać sobie uszy. Otworzył jednak następny zawór, żeby zmniejszyć dopływ wody do kotła. Natychmiast wyczuł wzrost temperatury w rurach i znowu otworzył dopływ wody.

Najwyraźniej potrzebował czegoś w rodzaju zaworu bezpieczeństwa albo lepszego sprzęgła – albo jednego i drugiego. Próbował raz jeszcze przesunąć sprzęgło, ale nie drgnęło.

Mimo to wypuszczenie gwiżdżącej pary zredukowało moc i silnik oraz śruba zwolniły. Ale dużo czasu minęło – niemal do zmroku – zanim śruba zupełnie się zatrzymała, choć natychmiastowa utrata mocy wystarczyła, żeby pomostowi przestało grozić niebezpieczeństwo.

Kiedy czekali, aż kocioł ostygnie, Tyrel spojrzał na Dorrina.

Naprawdę dokonałeś czegoś, chłopcze – rzekł.

Mam nadzieję. – Dorrin otarł czoło. Był rozgrzany i spocony, choć wylał na siebie wiadro wody przyniesione na pokład przez jednego z czeladników Tyrela. Nabrał jeszcze jeden czerpak i ochlapał sobie twarz.

Nigdy bym w to nie uwierzył, choć wszyscy mówili, że dobrze pracujesz. – Tyrel zakaszlał. – Powiedziałem moim chłopcom, że jeśli pisną komuś słowo, oćwiczę ich batem, chyba że wcześniej ty zamienisz ich w ropuchy.

Robisz ze mnie potwora.

Lepiej być żywym potworem, niż mieć tu wszystkich kupców z Diev w dniu, w którym biali pomaszerują drogą do Kleth.

Myślisz, że będzie aż tak źle?

Gorzej – burknął cieśla. – Na początku zeszłej zimy, zaraz po upadku Elparty, prawie każdy kupiec z Diev zabrał stąd swój statek. Wielu z nich pluło sobie w brodę, że pozwolili ci wziąć Harthagaya – to znaczy Diament. Ale myśleli, że nikt inny nie ściągnie go z piachu.

To nie było takie trudne. Czytałem, jak to się robi, kiedy byłem chłopcem. Bristańczycy często tak robią.

Ilu ludzi umie czytać? Czytanie to nauka oparta na ładzie, prawda?

Dorrin nigdy się nad tym nie zastanawiał, ale czytanie było wykorzystywaniem uładzonych symboli do przekazywania znaczeń. Jednak magowie chaosu czytali – był tego pewny. I znowu wydawało się, że chaos musi korzystać z ładu. Jeszcze jedna myśl przeszła mu przez głowę.

Możemy dostać trochę płótna? Jeśli coś się stanie z silnikiem...

Jestem na usługi, mistrzu Dorrin. Jeśli pozwolisz mi pomóc prowadzić ten mały statek i zabrać moich chłopców, możesz dostać wszystko, co mam.

Zrobione. – Dorrin nie musiał się nawet zastanawiać. Bez Tyrela nie miałby statku. – Chodźmy obejrzeć to sprzęgło.

Bez nacisku na przekładnie sprzęgło zaskoczyło z łatwością. Dorrin przyjrzał się przekładniom.

Ciemności...

Kąt ząbka przekładni i napięcie stworzone, kiedy wał zaczął się obracać, wytworzyło blokadę. Zmarszczył brwi. Absolutnie konieczne było ponowne zaprojektowanie sprzęgła, tak samo jak lepszego systemu przepływu pary.

Tyrel obserwował, jak Dorrin podchodzi do kondensatora. Kałuża ciepłej wody na pokładzie świadczyła o przecieku.

Kowal wyciągnął klucz zza pasa, zadowolony, że był na tyle przewidujący, żeby zrobić wszystkie sworznie tych samych rozmiarów, i ściągnął pokrywę.

Kiedy już ją zdjął, musiał się roześmiać. Problem leżał najwyraźniej w skraplaniu wody, a to oznaczało kolejny zestaw rur i poprawki. Czy może wykorzystać zewnętrzny system skraplania, częściowo zastępując utratę świeżej wody z systemu? Pokiwał głową, na powrót luźno mocując pokrywę.

Dorrin znowu się spocił, zanim wyszedł na pokład. Otarł czoło i spojrzał na wzgórza. Został tylko jeden namiot. Przynajmniej są pewne korzyści z usterek – zainteresowanie Czarnym Diamentem zmalało.

CXLIV

Dorrin spojrzał na czarne pudło. Wzruszył ramionami, zerknąwszy na trzy dziury na drodze, każdą na trzy rody szeroką. Miał nadzieję, że różnej długości lonty zapalą się zgodnie z jego obliczeniami. I że drewniane pręty wesprą mniejsze kamienie bruku. I że kamienie są dość szerokie, żeby nadepnął na nie jeden z certańskich lub galliańskich koni czy żołnierzy.

Dwóch konnych czekało, aż ustawi pierwsze czarne pudło o cienkich ściankach i rozmieści gwoździe wokół tłoku cylindra.

A to po co? – zapytał przysadzisty żołnierz o piaskowych włosach.

Żeby rozerwać konie i ludzi na strzępy – powiedział cicho Dorrin.

Na zachód, za zielonymi łąkami, i na południe od Elparty, po obu stronach białej hordy rozpościerała się niska chmura kurzu. Powietrze było czyste, a słońce iskrzyło się na błękitnozielonym wiosennym niebie. Chór świergotów niósł się zza kamiennego muru odgraniczającego południową stronę drogi.

Żołnierz przełknął.

Dorrin ustawił drewniane kołki, aby podpierały i równoważyły wydrążone kamienie.

Na ciemności – ostrzegł żołnierzy – nie nastąpcie na ten kamień. Nie zostanie z was mięsa nawet na gulasz. – Otarł ociekające potem czoło i odłożył kamień na miejsce.

Drugi żołnierz przełknął głośno.

Dorrin zmarszczył brwi. Jak to się stało, że projektuje diabelskie wynalazki? I zakłada je, kiedy jeden fałszywy krok może rozedrzeć go na drobne strzępki mięsa?

Skończył z pierwszym.

Podaj mi miotłę. – Ostrożnie wymiótł pył z kamieni, aż cały teren wyglądał – miał taką nadzieję – jakby nikt nie jechał tędy od ostatniego deszczu.

Potem zrobił to samo z drugim pudłem i jeszcze z trzecim.

Ramiona i ręce drżały mu, zanim skończył, a pot spływał po czole, mimo że od Westhorns wiała chłodna bryza. W głowie czuł tępy ból.

Żołnierze Brede’a usunęli już pasterzy i kilku farmerów; nalegali, aby wszyscy odeszli, i opowiadali bez końca o Elparcie. Niewielu potrzebowało zachęty, kiedy się dowiedzieli, że biali maszerują w dół rzeki.

Skończyłeś?

Dorrin podniósł wzrok i ujrzał Kadarę w towarzystwie żołnierza, który trzymał wodze Meriwhen. Otarł czoło.

Zrobiłem, co mogłem. Mam nadzieję, że zadziała...

Kadara zmarszczyła brwi, gdy Dorrin wsunął miotełkę do uchwytu obok laski.

Za każdym razem, kiedy projektuję coś do zabijania, biali robią coś gorszego.

Nie sądzę, żeby mogli zrobić coś jeszcze poza paleniem, torturowaniem i mordowaniem wszystkich stawiających opór – stwierdziła oschle Kadara. – Trzeba się stąd wynosić. Trzymaj konia na. trawie, dopóki nie dojedziemy do tamtego zakrętu.

Dorrin posłuchał polecenia, oglądając się przez ramię, żeby ocenić postępy białej watahy.

Dlaczego nie ma nikogo na tyłach? – zapytał muskularny kawalerzysta.

Bo wszystkich zabiliśmy – odpowiedziała Kadara. – Tylko dlatego może się udać. Tym razem nie zostawiliśmy pasterzy ani wieśniaków, żeby poszli przed armią. Będą więc szli wolniej i w kupie, mam nadzieję.

Co teraz? – zapytał Dorrin.

Poczekamy na pagórku za zakrętem, dokładnie tam, gdzie będą mogli nas zobaczyć. Brede mówi, że wtedy nie będą tak podejrzliwi, a przynajmniej nie tak bardzo, jak gdyby wyszli na pustą drogę i nie zobaczyli nikogo.

Grupka jeźdźców w niebieskich mundurach przekłusowala spoza niskiego wzgórza przez pastwiska na południowy zachód.

Wypuścili tylko trochę strzał i spróbowali zwabić paru maruderów – powiedziała Kadara do Dorrina. – Brede chce, aby myśleli, że ciągle próbujemy nękać ich, najlepiej jak potrafimy.

Na ciemności, cholernie dobry jest generał Brede – mruknął chudy żołnierz.

Dorrin jechał i obserwował. Niebiesko odziani jeźdźcy zbliżali się od zachodu; zwolnili, gdy byli już blisko zakrętu.

Jesteś o wiele lepszym jeźdźcem, ciemności. – Kadara ściągnęła wodze na pagórku, z którego widać było trakt.

Ćwiczyłem.

Daleko przed sznurem jeźdźców i pieszych żołnierzy, ciągnącym się na dwa kaye do Elparty, pod purpurowymi sztandarami Gallos jechały dwa szwadrony kawalerii. Za przednią strażą, w odległości niecałych dwunastu rodów, szła pierwsza grupa najemników Gallos. Za pierwszym oddziałem, pięćdziesiąt rodów dalej, lśniły sztandary białych magów.

Kiedy magowie przejeżdżali, trawy czerniały i usychały: gdy od ognistych kul, które uderzały w odległe krańce pastwisk graniczących z drogą, zapłonęły ognie. W efekcie powstała zielona wstęga wijąca się przez czarne jak sadza pola i łąki.

Dlaczego wiatr nie znosi ognia w stronę drogi? – chciał wiedzieć muskularny kawalerzysta.

Zniesie – powiedział Dorrin. – Ale dopiero później. Dlatego właśnie rzucają kule tak daleko.

Druga grupa jeźdźców Spidlaru zatrzymała konie przy czwórce czekających. Jeden koń nie niósł nikogo.

Dopadli Ertela. Mam nadzieję, że się uda. – Kobieta spojrzała na Kadarę, a potem na Dorrina. – To twoja czarna magia?

Przeważnie jestem kowalem.

Kobieta odwróciła się do Kadary.

Jak długo?

Kadara zerknęła na Dorrina.

Próbowałem rozstawić je tak, żeby wybuchły wokół pierwszych magów.

To ci młodzi. Ich Wysoki Mag, nazywa się Jeslek, jest na tyłach...

Nie mogłem zrobić dłuższych lontów.

Hmm... lepiej paru magów niż żaden.

...ciemności, tak...

...niech ich wszystkich burza pochłonie...

Dorrin odkrył, że wstrzymuje oddech, gdy przednia straż szła powoli pod górę i na teren, gdzie czekały urządzenia.

Patrzył. Czy jeden koń się potknął? Czy tłok zadziałał?

Przednia straż przeszła zakopaną część i pierwsza grupa najemników opuściła teren.

Ciemności! Kiedy coś się wydarzy? – mamrotał muskularny żołnierz.

Jeszcze trochę... – powiedział Dorrin, mając nadzieję... nie wiedział, na co ma nadzieję, bo użył ładu do stworzenia większych możliwości dla chaosu. Ale co mógł zrobić? Ludzie Spidlaru nie zasługują, żeby ich zabijano i palono, ponieważ sprzeciwiają się chaosowi.

Purpurowe sztandary były coraz bliżej, tak samo jak białe. Przednia straż zwolniła, gdy konni zbliżyli się do zakrętu drogi i zobaczyli strażników Spidlaru na pagórku. Za nimi zwolniła kolumna i zaczęła się tłoczyć.

KRRRRuuummmmmpppp!!! Ziemia, kamienie, ciała, krew... niezidentyfikowane strzępy trysnęły w niebo.

KRRRRuuummmmmpppp!!! Następny gejzer kolorowej ziemi, kamieni i ciał buchnął w niebo.

KRRRRuuummmmmpppp!!! Przy trzecim wybuchu Dorrin oślepł z bólu, który go przeszył, ledwo zdolny utrzymać się Meriwhen.

Żaden z żołnierzy się nie odezwał.

Pierwsza linia białych sztandarów nie istniała, tak samo jak druga i trzecia grupa najemników. Z dołów pod pagórkiem wychynęła jakaś dwudziestka łuczników i zaczęła ostrzeliwać przednią straż oraz pozostałych najemników Gallos. Przednia straż okrążyła i zaatakowała pagórek.

Zanim Dorrin złapał oddech i wyprostował się w siodle, zostało tylko dwóch konnych żołnierzy Gallos; jechali z powrotem do oddziału piechoty, z którego dobra polowa leżała na ziemi i na drodze, martwa albo ranna. Garstka Gallian wycofywała się niezdarnie w stronę zielonych sztandarów Certis.

Szkoda, że nie możemy ich gonić – powiedziała Kadara.

Dorrin potarł czoło, widząc fragmenty rzezi pomiędzy błyskami bieli i czerni, które krążyły mu przed oczyma. Oddech miał urywany, nie mógł zebrać myśli.

Za mało żołnierzy. Zostało nam może dwa tysiące wyszkolonych ludzi. Oni mają tam dwa razy więcej... albo mieli.

Dopadliśmy ze dwie setki, może więcej.

Kobieta, która wcześniej nie zwracała uwagi na Dorrina, przyjrzała mu się uważnie.

Ciemność ma nas w swojej opiece, skoro cię mają.

Ma, ale niewystarczająco – Kadara pokręciła głową. – Jedziemy. – Spojrzała na Dorrina. – Możesz zrobić coś takiego jeszcze raz, ale inaczej?

Może jeszcze raz – zgodził się. – Ale nie przez jakiś czas. To musi być las albo coś w tym rodzaju. Teraz będą uważali na kamienie. – Przynaglił Meriwhen, żeby dogonić rudowłosą. – Mam jeszcze tylko trzy urządzenia. Trudno je zrobić. – Nie powiedział więcej, bo nie chciał ujawniać, gdzie one są, nie tak blisko białych, kiedy wreszcie uderzył w samych magów. Czarne plamy, które oślepiły go na jakiś czas, były coraz rzadsze, ale pulsujący ból głowy nie znikał. Zmrużył oczy przed światłem, które dla niego było zbyt jaskrawe.

Czy ktoś inny może je zrobić? – zapytała surowo kobieta.

Trzeba do tego czarnego kowala, który w dodatku jest inżynierem i uzdrowicielem – powiedziała Kadara zmęczonym głosem. – Znasz jeszcze jakichś?

CXLV

Przez pomieszczenie, w którym kilka stołów i ław zdawało się ginąć na środku, przeszedł podmuch wiatru. Ściany były z desek przybitych do grubych belek, przez otwór w niskim suficie wpadało od czasu do czasu źdźbło siana. Na końcu stodoły leżały na posłaniach dwa szwadrony żołnierzy.

Dorrin gryzł chleb i ser, który Kadara skądś zdobyła, starając się nie zważać na ból głowy, to przeszywające światło, które wciąż wybuchało mu w czaszce, ani na burczenie w żołądku.

Wprawdzie drugi zestaw min nie był tak efektowny jak pierwszy, ale eksplozja była na tyle duża, że oddział Kadary musiał wsadzić go na Meriwhen. Nie pamiętał za bardzo jazdy powrotnej do Kleth. Ile jeszcze zniesie takich sukcesów? Chciał jedynie wrócić do Diev. Najwyraźniej sztuka wojenna nie jest dla niego.

Wyjeżdżam, jak tylko poczuję się lepiej.

Dorrin, nie możesz znowu pojechać tą drogą. Po prostu nie możesz – warknęła Kadara. – Biali zaraz wysłaliby za tobą kilka szwadronów.

Dorrin jadł powoli chleb z serem. To, co mówiła Kadara, miało sens, aż nadto. Ale nikt w Diev nie wie, że ma tu zostać.

Czy twój zbrojmistrz będzie miał coś przeciwko, jeśli tu popracuję?

Jesteś naszą jedyną nadzieją i martwisz się o takie rzeczy?

Nie przywiozłem żadnych narzędzi.

O to też bym się nie martwiła. Welka nie będzie miał nic przeciwko. Poza tym Brede potrzebuje cię teraz. Urwie mi głowę, jeśli pozwolimy ci odjechać bez ochrony, a naprawdę nie mamy jak cię chronić.

Skoro on jest ostatnią nadzieją Kleth, to miasto przepadło. Zanim nadciągną białe hordy, może wykuć jeszcze jakiś tuzin urządzeń podobnych do tych, które wykorzystali na drodze. Jeśli zostaną dobrze rozmieszczone, jeśli biali ich nie zauważą, jeśli zadziałają zgodnie z przeznaczeniem, jeśli Brede zdobędzie dość materiału do zrobienia prochu albo znajdzie trochę... jeśli, jeśli, jeśli...

Potarł czoło. Nawet rozmyślanie o tym, co musi zrobić, potęgowało ból głowy, który teraz zdawał się w ogóle go nie opuszczać. Ciemność wie, co się wydarzy, jeśli jego połączone miny zadziałają zgodnie z przeznaczeniem. Zjadł ostatni kawałek chleba z serem i napił się cienkiego piwa – Kadara twierdziła, że woda nie jest bezpieczna, a on nie miał ochoty szukać wody zdatnej do picia.

Nie jesz? – zapytał Kadarę.

Nie jestem teraz głodna. – Nikły grymas obrzydzenia przemknął po jej twarzy. – Chcesz jeszcze?

Nie. Wystarczy. – Ból głowy przygasł do delikatnego pulsowania, a błyski czerni tylko od czasu do czasu wirowały mu przed oczami. Dlaczego Kadara nie jest głodna? Czy jest zdrowa?

Dobrze się czujesz? – zapytał, wyciągając dłoń, żeby dotknąć jej nadgarstków.

Nic mi nie jest. – Wyszarpnęła dłoń, ale Dorrin zdążył wyczuć problem. – Przepraszam, Dorrin. Nie jest teraz łatwo. Jesteśmy zdziesiątkowani, a Rada nie pozwala na odwrót.

Ciągle nalegają?

Oczywiście. Myślisz, że chcą ryzykować własną skórę? Za to właśnie płacimy.

Nie rozumieją?

Nie. Ciągle myślą, że jakoś wykupią się białym.

Otworzyły się drzwi i wszedł Brede. Towarzyszył mu nikły odór końskiego nawozu. Jego niebieska tunika wyglądała, jakby spał w niej od ośmiodnia, a zazwyczaj gładko wygoloną twarz pokrywał jasny zarost.

Kadara na wpół zasalutowała, na wpół pomachała mu.

Witaj, wielki generale.

Witaj, wielki dowódco oddziału. – Szeroki uśmiech Brede’a zgasł zbyt szybko, gdy olbrzym podszedł do stołu.

Dorrin znowu napił się piwa i skończył chleb, który trzymał w ręce.

Kadara, czy twoi ludzi mogą sprawdzić, czy biali wysyłają zwiadowców na drogę do Diev? – zapytał Brede. – Rydner sprawdza starą drogę do Axaltu.

Teraz?

Nie musisz iść. Wyślij kogoś ze szwadronu.

Kadara prychnęła.

Chcesz, żeby to było zrobione dobrze, prawda? – Wstała z ławy na drugim końcu stołu. – Jak daleko?

Jeśli nie zobaczysz żadnych śladów na dziesięć kayów, to znaczy że nie będzie niczego. Nie próbują dotrzeć do wzgórz Kylen.

Chciałabym, żeby spróbowali. – Kadara odwróciła się do Dorrina. – Musisz się czymś zająć.

Wiem.

Powodzenia, Kadara – powiedział łagodnie Brede.

Poszła w stronę leżących na posłaniach żołnierzy na drugim końcu stodoły.

Zwijajcie posłania i siodłajcie konie. Zwiad jedzie na południe. Spotykamy się na dziedzińcu.

Brede osunął się na ławę obok Dorrina, obserwując, jak Kadara wychodzi ze stodoły tylnymi drzwiami i zmierza do stajni, która wciąż jeszcze była stajnią. Utkwił wzrok w zamkniętych drzwiach.

Żołnierze, wstając z wysiłkiem na rozkaz Kadary, nie narzekali. Rozległo się tylko kilka jęków.

Dorrin przesunął do połowy pełny dzban piwa i wyszczerbiony kubek w stronę Brede’a.

Chyba ci tego potrzeba.

Dziękuję. – Olbrzym napełnił kubek i jednym haustem wypił połowę, ale wzrok ciągle miał skierowany ku stajni, której nie mógł zobaczyć. Pochylił się, ale nic nie powiedział, zwilżając tylko wargi.

Kadara? – podsunął Dorrin.

Brede pokiwał głową.

Dorrin rozumiał jego milczenie, choć w duchu zdumiewał się, że ten zawsze elokwentny Brede ma kłopoty z wysłowieniem się.

Jest trochę drażliwa.

Czy zawsze taka nie jest? – zapytał Brede ze śmiechem, który szybko ucichł.

Chcesz, żebym zgadywał? – Dorrin starał się nie mówić zbyt ostro: głowa go dalej bolała i w ogóle cały czuł się obolały.

Wiesz, prawda?

Że nosi twoje dziecko? Dowiedziałem się na chwilę przed twoim przyjściem.

Powiedziała ci?

Jasne, że nie. – Dorrin zmusił się do uśmiechu. – Może sama jeszcze nie wie, że ja wiem. Wyrwała się, kiedy spróbowałem dotknąć jej ramienia.

To nie był dobry pomysł. Nie teraz.

Dorrin nie zgadzał się z nim, przynajmniej nie całkiem, skoro Brede’owi kazano utrzymać Kleth za wszelką cenę.

Czy to jej sprawka?

Powiedziała mi... – Brede rozejrzał się po prawie pustym pokoju i zniżył głos. – ... że skoro chcę być takim cholernym bohaterem, to przynajmniej powinienem jej coś zostawić.

Kowal powoli pokiwał głową. Czy to coś zmieni? Czy ktokolwiek z nich opuści żywy pole bitwy pod Kleth?

Czuje się silna. Jak ty się czujesz?

Kocham ją. Nie zawsze to widać i po prostu nie mogę zostawić tych ludzi, nie mówię o handlarzach. Mam na myśli żołnierzy i farmerów... ludzi takich jak Yarrl, Reisa i Petra. – Brede napełnił znowu kubek, rozmasował kark i ramiona, a potem potarł oczy. – Jeśli... jeśli... coś się stanie... a będziesz tutaj...

Myślę, że masz większe szanse przeżyć niż ja.

Gówno prawda. Zajmiesz się nią? – Wzrok Brede’a przewiercał Dorrina.

Jeśli tu będę... tak. – Dorrin patrzył w stół i czuł się winny, bo ciągle pragnął skończyć i wypróbować na morzu Czarny Diament, winny, bo wątpił w pożytek rzucania się w wir bitwy, kiedy sukces mógł go oślepić... możliwe, że na zawsze. – Jak zapowiada się bitwa?

Nie za dobrze. Dodali jeszcze pięć tysięcy piechoty z Hydlen. Zrobimy, co się da. Ale ze wszystkim, co mogę ściągnąć, będziemy mieli może trzy i pół tysiąca żołnierzy... i ciebie.

Dzięki za komplement – powiedział oschle Dorrin, pocierając czoło. – Jak długo będę musiał działać z tą magią?

Przy ich postępach może dziesięć dni.

Czy jest jakiś sposób, żebym mógł powiedzieć Liedral, gdzie jestem?

Chyba nie będziesz musiał. – Brede pokręcił głową. – Prosiłem Tylkara, tego, który zbierał ostatni oddział w Diev, żeby przyjechała tu razem z wojskiem. Powinni tu być jutro.

Czy to nie zbytnia bezczelność?

Tak, na ciemności. Ale wykorzystałbym wszystko, żeby cię tu zatrzymać. To nie gra, Dorrin. Umrze wielu ludzi.

Kowal przełknął. Na warunkach, jakie stawiali Kadara i Brede, nigdy naprawdę nie miał wyboru. Mógłby odjechać – nie zatrzymywaliby go – gdyby nie Liedral.

Gnojek z ciebie.

Musiałem się tego nauczyć. – Brede zakaszlał. – Welka cię oczekuje. Dostałeś też mały pokój w kwaterze głównej obok mojego. Chociaż tyle mogę zrobić. – Roześmiał się ochryple i wstał.

Dorrin patrzył, jak wysoki jasnowłosy generał wychodzi z przerobionej stodoły spokojnym krokiem. Potem podniósł się.

Musiał znaleźć płatnerza i zacząć wykuwać destrukcję.

CXLVI

Wojska Spidlaru zamknęły krąg okopów na wzgórzu. Droga z Elparty do Kleth pięła się po zboczu z południowego zachodu na południowy wschód. Na wschodzie wzosiły się urwiska wychodzące na rzekę, a na zachodzie wzgórze opadało ku bagniskom Devow, które rozciągały się na dobre cztery kaye. Za bagnami widoczne były wzgórza Kylen, poszarpane i pełne rozpadlin i kruszących się występów piaskowca.

Dorrin wyjrzał znad umocnień na sztandary na niższych wzgórzach naprzeciwko… – karmazynowe Hydlen, purpurowe Gallos, zielone Certis, złote Kyphros i, oczywiście, białe z czerwoną krawędzią – Fairhaven. Spojrzał w górę, mając nadzieję, że Liedral zostanie z tylną strażą. Żałował, że nie została w Kleth.

Wysokie pierzaste chmury rzucały szary cień na poranek. Lekki wiatr z południa, ledwo unoszący sztandary białych wojsk, niósł odór pól palonych na wzgórzach.

Od strony armii chaosu dobiegł delikatny dźwięk rogu.

Dorrin przebiegł wzrokiem od granicy umocnień do żołnierzy rozstawionych wzdłuż płytkiej doliny. Po drugim sygnale rogu spośród białych sztandarów trysnął ogień i pomknął w stronę wzgórza Spidlaru, rozprzestrzeniając się przed uderzeniem. Tylko kilka okrzyków towarzyszyło płomieniom, demonstrując skuteczność okopów w obliczu bezpośredniego ataku ognia magów. Kilka cienkich smug czarnego dymu popłynęło w niebo.

Po pierwszej nastąpiła druga salwa ognia, z jeszcze mniejszym skutkiem.

I wtedy zadrżała ziemia.

Odziani na niebiesko jeźdźcy stali przy wierzchowcach o zasłoniętych oczach, czekając, aż ucichnie wstrząs, i uspokajając zdenerwowane zwierzęta.

Dorrin uśmiechnął się szeroko. Jak do tej pory Brede uprzedził magów.

Na wzgórzach zapadła cisza. Dorrin czekał.

Raptem purpurowe sztandary ruszyły w górę, w stronę niższej przedniej linii okopów osłoniętych deskami, gdzie czekały piki i halabardy Spidlaru. Była tam tylko garstka żołnierzy i powinni wycofać się do okopów na wyższym terenie.

Oddziały Gallos runęły na pierwszą linię, wlały się do okopów i rozdzieliły się, aby pójść wzdłuż okopów na wyższe umocnienia. Dorrin przełknął i pociągnął linę zanurzoną w drewnianej obudowie, która przyległa do boku płytkiego dołu.

Kiedy lina się napięła, a zmysły powiedziały mu, że krzesiwo zaiskrzyło, pociągnął drugą linę, która usuwała podporę części obudowy, po czym wyszedł z dołu i zaczął zastawiać teren dokoła płaskimi drewnianymi skrzyniami.

Teraz! – warknął do dwóch ludzi za sobą. – Łopata.

Kopali, jakby demony światła siedziały im na karku, żeby zdążyć, zanim lont zapalony krzesiwem dosięgnie zakopanych ładunków.

Purpurowe sztandary dalej parły pod górę, niemal w połowie drogi od wyższych umocnień. W stronę pierwszych szeregów poleciały strzały – niewiele, ale dosyć – próbując zahamować ich marsz.

Dorrin przygryzł dolną wargę, mając nadzieję, że rada Brede’a – wycofać oddziały i zastawić drewniane pułapki – nie była nadaremna. Usiadł, bojąc się tego, co się miało wydarzyć, zarówno z nadciągającymi żołnierzami, jak i z nim. Sztandary podążały za żołnierzami niemal do rowów: towarzyszyły im okrzyki, bo Gallianie byli pewni zwycięstwa, mimo deszczu strzał spadających na szeregi atakujące wzgórze.

GRUUUMPPPPPPPP!!! Wzgórze eksplodowało i nawet wypełniony gliną dół uniósł się pod Dorrinem, rzucając nim o ścianę i oblepiając gliną.

Światło! – wrzasnął jeden z żołnierzy.

Drugi bulgotał przez chwilę. Dorrin starał się nie otwierać oczu z bólu i żeby nie widzieć drewnianych drzazg sterczących z brzucha i gardła mężczyzny.

Ramię go paliło i zamrugał, widząc drewniany hak, który przebił kurtkę i tunikę. Zmysły mówiły mu, że rana jest tylko powierzchowna, więc powoli wyjął drewno, i pogmerał w opatrunkach w niewielkim plecaku, który miał z sobą, zanim w końcu wcisnął jeden na miejsce.

Dopiero wtedy spojrzał na masę spalonej ziemi, która pokrywała niemal wszystkich atakujących Gallian. Uderzyła weń fala bieli bijąca od zniszczeń i osunął się na dno rowu pod własną ciemnością, ciemnością napędzaną przez biały ból, który przeszywał mu czaszkę.

Gdzie on jest...?

Słowa ucichły, kiedy tak leżał, ledwo świadom, że żołnierze Spidlaru przechodzą w dół, w stronę jego obserwacyjnego rowu, czy raczej tego, co z niego zostało. Jak długo tam leżał, nie wiedział. Czuł tylko rozsadzający ból głowy.

Światło! Popatrzcie na to pobojowisko. Ktoś wymiotował.

Ten wygląda jak poduszka na szpilki. – Głos był chłodny.

Gdzie jest Dorrin?

Na dźwięk głosu Liedral Dorrin próbował otworzyć oczy. Czerń nie ustępowała pomimo rozproszonego światła porannego słońca, które przenikało przez wysokie chmury. Powoli dotknął palcami mrugających powiek. Oczy miał otwarte, ale nie wdział.

Jeden z nich żyje. Poruszył ręką.

To kowal.

Dorrin odkaszlnął, wypluwając mieszaninę żółci i czegoś, co smakowało jak glina. Usiadł z pomocą Liedral. W głowie waliły mu młoty. Kiedy przestawały na chwilę, czaszkę przeszywał płomień. Wlała mu do gardła trochę jabłecznika.

W końcu znowu odkaszlnął.

Co... się stało? Po wybuchu?

Nic – powiedziała Liedral. – To, co zostało z Gallian, wycofało się na swoje pozycje.

Została pewnie niecała dwudziestka z dwóch tysięcy – dodał jeden z żołnierzy towarzyszących Liedral.

Dorrin przełknął.

Dwóch tysięcy?

Rozumiesz, dlaczego generał chciał, żeby nam pomagał? – dopytywał się inny głos w ciemnościach.

Dorrin usiłował sięgnąć zmysłami i zorientować się, kto stoi wokół niego. Z trudem uzyskał zamazany obraz Liedral i trzech innych żołnierzy.

Co się dzieje? – zapytała Liedral. – Nie patrzysz na mnie.

Nie widzę cię – rzekł. – Nic nie widzę.

Cholera! – krzyknął jeden z żołnierzy.

Muszę go stąd zabrać – powiedziała Liedral.

Pomożemy. W końcu to on pozbył się tych przeklętych Gallian.

Dorrin szedł chwiejnie wzdłuż rowu, częściowo wspierając się na Liedral i tracąc orientację, w którą stronę idą. Zanim jeszcze dotarli do szczytu wzgórza, Dorrin trząsł się z wysiłku. Każdy krok zdawał się wzmagać ból głowy.

W oddali słyszał wrzaski, konie i krzyki. Próbował zrobić następny krok, ale ciemność była zbyt ciężka i powaliła go na mokrą ziemię.

CXLVII

Ciemności z tym rozważnym podchodzeniem! – warknął Jeslek.

To był twój pomysł – zauważyła Anya.

No i co? Mogę się pomylić. – Jeslek spojrzał na wzgórza, które przypominały pospiesznie wypalone i zaorane pola.

Możesz? Nigdy bym nie zgadła. – W głosie Anyi brzmiała gorycz.

Fyde, Niech wszyscy najemnicy przejdą przez zaminowany teren – rozkazał Jeslek.

Co?

Wiemy tylko, że nie mogą położyć więcej tych urządzeń tam, gdzie już eksplodowały. A nie chcemy, żeby wrócili i zaminowali następny kawałek wzgórza albo pól.

Nawet Fydel pokiwał głową na tę logikę.

Wszystko, co zrobił ten przeklęty kowal, wymaga wstępnych przygotowań. Nie możemy dać mu już więcej okazji. Rozkaz do ataku. Wszystkie siły. I niech żołnierze ruszają.

Tak, Jeslek.

Nie żartuję. Niech ruszają.

Gdy Jeslek odwrócił się, żeby się przyjrzeć polu bitwy, Anya i Fydel wymienili spojrzenia i pokiwali głowami. Fydel pospieszył na dół do namiotu dowódcy.

CXLVIII

W oddali dzwonił metal o metal, a ziemia trzęsła się pod nim. Stłumione przekleństwa, wrzaski, pomruki i inne różne dźwięki docierały doń, ale ostra jak nóż biel, która pulsowała i cięła w jego głowie, ciągle przeważała w jego świadomości.

Przełknął i poczuł na wargach coś chłodnego.

Wypij to, Dorrin... proszę.

Głos był łagodny. Pił powoli. Czy to jego wyobraźnia, czy ból głowy zelżał odrobinę?

Dorrin?

Rozpoznał głos Brede’a.

Jest ślepy – powiedziała Liedral. – Jesteś zadowolony?

Zadowolony?

Nie mogłeś się spodziewać, że czarny kowal stworzy tak wiele destrukcji i nie ucierpi na tym, prawda? Nawet wasz wielki Creslin był ślepy przez większość życia.

Brede westchnął na tyle głośno, że Dorrin go usłyszał.

Przykro mi. – Odwrócił się. – Żołnierze muszą wracać do swoich oddziałów. Biali nacierają. – Kiedy znowu odwrócił się do Liedral i Dorrina, mówił ciszej. – Czego się po mnie spodziewałaś? Mają przewagę dziesięciu do jednego i prawdopodobnie nie wyjdę stąd żywy.

Liedral przełknęła.

Przepraszam.

Nie przepraszaj. Wszyscy w końcu robimy to, co musimy. Zabierz Dorrina do Diev. Objedź Kleth.

Mogę jechać – warknął Dorrin. – Wyczuwam trochę. Niewiele, ale dosyć.

Nie pojedziesz. Wóz uniesie dwoje. A ty potrzebujesz odpoczynku.

Trzymaj go krótko, Liedral. – Przez chwilę trwała cisza, zanim Brede znowu się odezwał: – Muszę iść. Powodzenia. – Dorrin wyczuł smutny uśmiech. – Zrobiłeś więcej niż ktokolwiek, Dorrin. Niech ciemność będzie z tobą. Nie czekaj zbyt długo. – Brede odwrócił się w stronę chóru głosów domagających się jego czasu.

Gdzie kładziecie te stare piki?

Czy żołnierze Hydre’a mogą osłaniać bok...

Co z ciężką jazdą Certis...

Dorrin próbował usiąść, ale białe noże w czaszce zakłuły mocniej i wyzwoliła go ciemność.

Kiedy znowu się ocknął, ziemia ciągle drżała, odgłos uderzania metalu o metal zbliżył się, a wrzaski były bardziej przenikliwe.

Dorrin, musisz wstać... nie uniosę cię.

Powoli, bardzo powoli usiadł.

Masz tu wodę. – Liedral przytknęła mu wodę do ust i napił się.

Woda, ciepława teraz, pomogła i młot w czaszce przygasł do ciężkiego, tępego bólu.

Możesz wstać? Po prostu oprzyj się na mnie. – W głosie Liedral brzmiało naleganie.

Kowal wstał i nogi go utrzymały.

Chodź. – Liedral pociągnęła go za ramię i zeszli w dół, z dala od odgłosów bitwy. Zatrzymała się. – Ciągle trochę krwawisz.

Wbiła mi się w ramię drewniana drzazga. Nic mi nie jest.

Jesteś pewny?

Bardziej martwię się o wzrok. Nie skończyłem silnika.

Silnika? Myślisz o silniku w takich chwilach? – Liedral podniosła głos.

Chcesz, żebym myślał o zniszczeniu, jakie stworzyłem? – Słowa zlewały się, pewnie z powodu wysiłku, jakiego wymagało mówienie.

Przepraszam. Ale nie jest mi przykro.

Dorrin odsunął się od niej i poszedł ku płaskim pastwiskom, wyczuwając Meriwhen i swoją laskę w uchwycie. Potknął się, ale złapał równowagę i z wysiłkiem brnął dalej przez mokry grunt. Za nimi nadciągały konie. Próbował rzucić sieć zmysłów, ale białe noże wbiły się w czaszkę i poczekał, mając nadzieję, że to kawaleria Spidlaru.

To ten kowal-uzdrowicieł i handlarz! – zawołał ktoś.

To ciebie zwą Liedral? – zapytał inny głos.

Tak. – Głos Liedral był ostrożny. – Och... ciemności...

Dorrin pochwycił udrękę w jej głosie.

Co to?

Liedral nie odpowiedziała, ale przystanęła i spojrzała w stronę koni.

Zajmiesz się dowódcą oddziału?

Oczywiście, mój wóz jest tam. Możecie ją tam położyć?

Kadara? – wychrypiał Dorrin.

Jest... ranna... nieprzytomna...

Dorrin dowlókł się do wozu, tylko dotykając Liedral, żeby pochwycić kierunek.

Zajmę się tym... połóż ją tutaj...

Musimy wracać. Nadchodzą z boku... Byłem jej to winny, ale generał nas potrzebuje.

Jedźcie! – warknęła Liedral. Odwróciła się do słupka, na którym wisiała uprząż i wodze Meriwhen.

Dorrin wyciągnął rękę i dotknął nieprzytomnej postaci. Kadara oddychała, ale płytko. Odepchnął własny ból, próbując wyczuć jej zranienia. Złamany obojczyk, głębokie cięcie na ramieniu i siniak nad uchem.

Dorrin... nie możesz...

Niewiele – burknął. – Krwawienie ustało. Trzeba ją. stąd zabrać.

Odwrócił się tam, gdzie wyczuwał klacz.

Meriwhen... malutka?

Ihhaaaaa...

Tu jestem, malutka.

Przeszedł nierówny teren i poklepał klacz po szyi, szukając wodzy.

Liedral zrezygnowała i Dorrin ujął je.

Pojadę.

Nie możesz.

Mogę. Muszę.

Jesteś niemożliwy.

Dorrin na wyczucie wspiął się na siodło.

Nie możesz jechać.

Mogę jechać za tobą. – Dorrin poczekał na Liedral. Palce zacisnął na czarnej lasce i na chwilę, ale tylko na chwilę zobaczył przed sobą pokryte błotem pastwiska, zniknął ból głowy, a ramię tylko piekło. Równie szybko obraz znikł i młot w głowie odezwał się na nowo. Odetchnął głęboko, mając nadzieję, że skupienie na ładzie przywróci mu wzrok, przynajmniej już niedługo.

Jesteś uparty. – Umocowawszy tylną klapę wozu, Liedral wdrapała się na siedzisko.

Powinnaś się z tego cieszyć, kobieto.

Jak twoje ramię?

Krwawienie prawie ustało. Jak Kadara? – Dorrin pozwolił Meriwhen jechać za wozem po śladach kolein, które prowadziły do głównej drogi.

Jest blada, ale oddycha.

Wóz ruszył ciężko naprzód i Kadara jęknęła. Dorrin zacisnął mocno wargi i jechał za nią.

Kto bo?

To kowal... ten czarny... jest ranny – odrzekł głos przy budce wartownika.

Nikt nie miał tędy wracać.

Chcesz się z nim spierać? – wtrącił trzeci głos.

Dorrin skupił się na jeździe za Liedral, gdy wóz kołysał się, brnąc przez pastwiska, i wyjechał na drogę. Każdy wysiłek, aby wyczuć, gdzie jadą, wzmagał ból, więc próbował tylko jechać za wozem, pozwalając Liedral i Meriwhen się prowadzić.

CXLIX

Tam idą te certańskie gnojki – mruknął Cirras.

Zatrzymajcie tylko dwa pierwsze szeregi – rozkazał Brede. – Niebawem wypuszczą Kyphrian.

Gdy jasnowłosy olbrzym obserwował przez szczelinę w ziemiance, zielone sztandary padły, ścięte przez niebiesko odzianych Spidlarian: gdy oddziały Certan się cofnęły, a reszta pierzchła, wycofali się biegiem do okopów, tak szybko, że tylko paru padło od ognistych kul białych magów. Brede pokiwał głową. Jak do tej pory, wszystko dobrze. Jego ludzie pamiętali o niebezpieczeństwie ognistych kul magów.

Spojrzał na drugiego dowódcę szwadronu, Rydnera.

Rydner pokiwał głową.

Gotowe, generale.

Za dowódcami stało dwóch posłańców. Każdy trzymał tarczę z czarnego żelaza. Brede raz jeszcze wyjrzał przez szczelinę, żałując, że nie ma więcej diabelskich urządzeń Dorrina, ale i mając nadzieje, że Dorrin zdoła ocalić Kadarę oraz ich dziecko.

Świeciło popołudniowe słońce. Kolejny dźwięk trąbki rozległ się z drugiego końca doliny, urywany, ale naglący.

Nie mają zamiaru nas przeczekać. To pewne – zauważył Cirras.

Po tym? – zapytał oschle Brede, wskazując wypaloną ziemię na wzgórzach poniżej.

Zanim jeszcze ucichła trąbka, złote sztandary zaczęły maszerować pod górę, w stronę górnych umocnień Spidlarian. Pomimo deszczu strzał piechota Kyphros dotarła – i przeszła – najniższe z trzech szeregów.

Ruszyć oddziały Bylli – zdecydował Brede.

To osłabi prawy bok.

Może, ale nie atakują z prawej. Jeszcze nie.

Cirras skinął na jednego z posłańców i obaj przeskoczyli rów. Wkrótce Cirras wrócił.

Przechodzą.

Brede patrzył, jak złote sztandary przekraczają drugą, linię rowów. Przez chwilę strzały padały z podwójną siłą. Jasnowłosy mężczyzna odwrócił się do Cirrasa.

Przygotuj swój szwadron. Niech przyprowadzą konie z prawej i spróbują przejechać. Odczekaj do ostatniej chwili i podejdź najbliżej jak możesz. To powinno utrudnić im użycie kul.

Cirras pokiwał głową.

Tak, panie.

Za chwilę idę za tobą – dodał Brede, kiedy żołnierz odchodził.

Rydner zmarszczył brwi i przygryzł wargi.

Cirras wyprostował się. Brede odetchnął głęboko i cicho, przebiegając wzrokiem od pleców żołnierza do wzgórza w dole, gdy konni Gallianie zaatakowali prawy bok. Ta strona wzgórza była odrobinę mniej stroma od środkowej i lewej. Grupę białych jeźdźców powalił deszcz strzał, ale ustał, kiedy ogniste kule magów zasypały rowy osłaniające łuczników. Wprawdzie niewielu łuczników zostało poparzonych, ale żaden nie widział dość wyraźnie, żeby celować spoza ziemnego wału.

Kiedy powinniśmy... – zaczął Rydner.

Jeszcze nie. Dopóki się nie zbliżą. Jeśli teraz do nich zejdziesz, niewielu twoich wyjdzie z tego cało.

Kawaleria Gallos dotarła do końca ziemnych umocnień na dole po prawej stronie Brede’a i zaczęła wycinać żołnierzy z góry i za sobą. Niczym burzowa chmura dwa szwadrony konnych Spidlaru uderzyły na konnicę Gallos od tyłu.

Brede, z mieczem w dłoni, pomknął przez rowy, w dół do łuczników.

Teraz! Atak na złote sztandary! Tam!

Spod ziemi wyłonili się łucznicy; łuki napięły się i grad strzał powalił jeszcze dwudziestu pieszych Kyphrian.

Brede biegł wzdłuż okopów w stronę górnego prawego poziomu, próbując trzymać głowę nisko, nie zważając na zwęglone ciała ani postaci w niebieskich mundurach przeszyte strzałami.

Błyskały obok niego ogniste kule, gdy wskoczył do rowu.

Naprzód! W stronę środka.

Ale... – Sierżant zobaczył miecz i płomień w oczach Brede’a. – Nyta, Jort... na środek. Ruszać się, ślamazary!

Brede zatoczył koło przez rowy, z powrotem do Rydnera i czekającego szwadronu. Wskoczył na siodło i poprowadził ich na prawo od szczytu wzgórza. Skinął na Rydnera.

Teraz!

Tak, panie.

Rydner pochylił się i wyjął miecz. Żołnierze podążyli za nim ze wzgórza. Zderzyli się z grupką konnych Gallian. Miecz Brede’a ciął dwukrotnie i dwóch ludzi padło.

Łucznicy! – zagrzmiał Brede i garstka pozostałych łuczników wypuściła strzały na szwadron piechoty Kyphros ciągle atakującej środkowe umocnienia.

Kiedy strzały przeszywały ze świstem powietrze, wróciły ogniste kule. Krzyki i czarny dym wzbiły się w górę. Ogniste kule padały na szwadrony Cirrasa i Rydnera, gdy reszta żołnierzy wraz z wierzchowcami wdrapywali się z powrotem na wzgórze, aby dołączyć do niewielkiej armii Brede’a za zwałami ziemi. Kilku jeszcze żywych łuczników skuliło się w rowach.

Dowódca uniósł miecz.

Poczekajcie, aż dojdą na szczyt. Wtedy podjedziemy najszybciej jak się da.

Pochwycił wzrok Cirrasa, który ponuro skinął głową. Rydner wytarł miecz szmatą, którą zatknął z powrotem za pas.

Dźwięk trąbki rozległ się raz jeszcze i kolejna fala konnych ruszyła w górę, w stronę wojsk Spidlaru. Piechota Hydlenu wysypała się za mieszaniną Kyphrian i Gallian i wszyscy przedzierali się przez grupę pozostałych Spidlarian.

Biała kawaleria, stanowiąca teraz połączenie sił Certis, Gallos i Hydlenu, zaatakowała prawą flankę, nie powstrzymywana przez nikogo oprócz grupki rozproszonych łuczników. Trzech białych żołnierzy padło, ale atak się nie załamał.

Brede spojrzał, po czym skinął głową.

Teraz!

Spiął konia i wypadł zza ukrytych umocnień, przedzierając się przez białe wojsko, a jego miecz ciął jak błyskawica. Trzech ludzi padło pod śmiertelnym ostrzem, zanim biali zrozumieli, że Brede i jego armia są pośród nich.

Magia... !

Ten jasnowłosy demon...

Żołnierze pierzchali przed Brede’em, żeby paść pod mieczami innych, i atak białego wojska załamał się. Ludzie niezdarnie się wycofywali.

Do tyłu! – wrzasnął Brede, pochylając się instynktownie, tak że ognista kula osmaliła mu tylko włosy, ale oficera za nim – Rydnera – zamieniła w pochodnię.

Biedak... – mruknął Brede pod nosem.

Wojsko za prowizoryczną skarpą liczyło niecały szwadron. Brede podjechał do wzmocnionej drewnem ławki w ziemi. Wyciągnął się w siodle i spojrzał na lewo, w pole, gdzie piechota Hydlen okrążyła flankę i zaczynała zamykać krąg, a potem na wzgórza w dole, gdzie biała kawaleria zaczynała na nowo ustawiać szyki.

Łucznicy!

Tylko kilka strzał poleciało w stronę białych – łucznicy zostali uciszeni przez linię ognia, który okrył ich rów. Piechota Hydlen zawzięcie maszerowała z powrotem w stronę Spidlarian, kończąc okrążenie.

Brede spojrzał na cienką linię, którą mógł przełamać jego szwadron, po czym odwrócił się ku wzgórzom na dole.

Znowu zabrzmiała trąbka i biała konnica ruszyła do ataku.

I znowu Brede odczekał, aż żołnierze wroga będą niemal na szczycie wzgórza, zanim opuścił miecz. Wojsko Spidlaru ruszyło naprzód i raz jeszcze miecz Brede’a błysnął jak błyskawica w środku upalnego lata, gdy olbrzym przedzierał się przez niemal trzy szeregi białej kawalerii.

Do wzgórza! – rozkazał jasnowłosy oficer, pochylając się przed następną szukającą go kulą ognia; ale została tylko garstka kawalerii w niebieskich mundurach, żeby za nim podążyć.

Dziesięciu łuczników pozostałych na górnych umocnieniach zaczęło celować do reszty białej konnicy, trafiając jednego za drugim, dopóki kule ognia nie spadły na wzgórze. Pośród jęków, krzyków i kurzu przeszli ostatnie umocnienia, które osłaniały łuczników.

Brede zawrócił konia, zobaczył pieszego Kyphrianina mierzącego włócznią do łucznika i skoczył w dół. Cirras i pozostała czwórka pojechali za nim, wycinając w pień kolejną dwudziestkę pieszych.

Brede wyprostował się w siodle, gdy spadły ogniste kule, raz jeszcze unosząc miecz, przebiegając wzrokiem z północy na zachód, w stronę drogi do Diev, zanim spaliła go ognista kula. Jeszcze gdy pochłaniały go płomienie, rzucił mieczem w ostatniego pieszego. Uśmiechał się z goryczą.

Był prawie zmierzch, kiedy ostatnie szeregi białych zdobyły wzgórze. Nie pozostał ani jeden Spidlarianin, gdy białe sztandary, zwisające niemrawo, wyprzedziły magów mijających zwęglone kopce zaścielające zbocze.

Wzrok rudowłosej czarodziejki spoczął na dłużej na częściowo poczerniałym ciele, zanim ruszyła za Jeslekiem do polany.

Nie możemy sobie pozwolić na jeszcze jedną taką bitwę – stwierdził dowódca polowy, ocierając czoło. – Straciliśmy ponad połowę wojska.

Dwie trzecie – poprawił glos zza dowódcy.

Nie będzie więcej takich bitew – powiedział Jeslek. – Tylko parę potyczek po drodze do Spidlaru. Nie zostali im już żadni żołnierze.

Na światło, mam nadzieję, że się nie mylicie.

Nie mylę się – warknął Jeslek. – Najpierw zajmiemy dolinę rzeki. Zostaw tu mały oddział, żeby strzegł drogi do Diev. Kiedy już zabezpieczymy Spidlar, zajmiemy Diev.

Jak sobie życzycie.

Anya i Fydel wymienili spojrzenia. Twarz Cerryla była uprzejma i nieprzenikniona.

CL

Wóz skrzypiał. Meriwhen parsknęła. Kadara jęczała. Dorrin potarł czoło, zastanawiając się w ciemnościach, ile przejechali.

Wypij trochę... proszę... – Liedral zwilżyła wargi Kadary. – Dorrin, ona ma gorączkę i nie może pić.

Dorrin podprowadził Meriwhen do wozu i zsiadł powoli.

Mógłbym dostać trochę?

Och... proszę.

Napił się i dotknął laski, usiłując zatrzymać chłodną czerń, chłodne poczucie ładu. Potem palcami pogładził czoło Kadary i spróbował przekazać jej ten ład.

... ooo... aaa...

Pomimo jęków Kadara nie ocknęła się i nie piła.

Jak daleko ujechaliśmy? – zapytał Dorrin.

Może jedną czwartą drogi, do zakrętu do obozowiska węglarzy. Niedługo będziemy musieli się zatrzymać. Robi się ciemno, a ja nie widzę w nocy tak jak ty.

Jak widziałem – poprawił ją.

Liedral poszperała na wozie i w końcu podała coś Dorrinowi.

Chleb i ser.

Żuł powoli, miarowo, nasłuchując szelestu liści i świergotów.

Gotów? – zapytała w końcu Liedral.

Och, tak. – Niemal po omacku wspiął się na grzbiet Meriwhen.

I znowu zaskrzypiał wóz. Meriwhen parskała. Kadara jęczała. Dorrin pocierał czoło, zastanawiając się w swym czarnym więzieniu, ile jeszcze przejechali.

Odczucie ciemności wzrosło, kiedy jechali z trudem ubitą, wyjeżdżoną drogą, pustą teraz. W końcu Liedral ściągnęła lejce w szerszym miejscu na drodze, przy polanie, z wyrwą w pokruszonej kamiennej ścianie, wystarczająco szeroką dla wozu.

Nie mogę jechać dalej.

Świetnie – mruknął Dorrin, na wpół śpiąc w siodle.

Ty też nie.

Dorrin mechanicznie słuchał wskazówek Liedral.

Uwiąż Meriwhen do palika.

Dorrin usłuchał, niezdarnie wiążąc rzemienie.

Możesz ją rozsiodłać?

Dorrin gmerał przy popręgach, rozpiął je na wyczucie i rozsiodłał klacz, podczas gdy Liedral rozkładała koce.

Połóż ją tutaj.

Zrobił to, krzywiąc się z bólu.

Oooo...

Och, przepraszam. Boli cię ramię?

Nie tak bardzo. – Nie tak bardzo jak bolało Kadarę albo jak bolała go głowa, choć czaszka nie została uszkodzona.

Musisz coś zjeść i wypić.

Mechanicznie pogryzł czerstwy pokruszony chleb oraz ciepły ser, popijając wodą z dzbanka, który Liedral gdzieś napełniła.

Wkrótce leżał już pod osłoną przechylonego wozu, z Liedral po lewej i Kadarą u boku Liedral. Gdy się budził, czuł, że jest jeszcze ciemno.

Uśmiechnął się, słysząc lekkie pochrapywanie Liedral, ledwo dochodzące przez brzęczenie owadów pośród drzew oddzielających ich od drogi. Większość drzew, jak sobie Dorrin przypominał, powstała po zmianie klimatu spowodowanej przez wielkiego Creslina, kiedy wcześniejsze górskie farmy i łąki nie miały dość wiosennych i letnich deszczów.

Pulsowanie w czaszce zelżało trochę, ale ciągle nie widział.

Och... nie... ciemności, nie! Brede... nie zostawiaj mnie... – Kadarą na wpół szeptała, na wpół mruczała. – Nie... och... gnojki... białe gnojki...

Liedral przebudziła się gwałtownie, odwróciła i dotknęła Kadary.

Spokojnie, spokojnie. Nic ci nie jest.

Gdzie... kto?

Liedral... Dorrin i ja jesteśmy z tobą.

Brede... gdzie on jest?

Ciągle w Kleth – odrzekła szybko Liedral. Wysunęła się spomiędzy dwóch rannych postaci. – Przyniosę ci trochę wody.

...nigdy tu nie zostanę... ciemności... boli mnie ramię...

Leczenie trochę potrwa – wtrącił Dorrin.

...zabiłam czterech tych gnojków... zranili mnie w głowę... Brede... tęsknię za tobą...

Wypij to – powiedziała Liedral.

Dorrin usiadł.

Możesz mi podać mój mały plecak? Mam tam trochę astry.

Dlaczego o tym nie pomyślałeś... Przepraszam.

Ciężko myśleć, gdy białe noże przebijają ci czaszkę.

Powiedziałam przepraszam.

W porządku. – Dorrin wziął plecak i poszukał na oślep wśród paczuszek, rozpoznając je po kształcie, zapachu i dotyku. – Połóż to zamiast opatrunku na jej ramieniu. Potrafisz?

Muszę zapalić świecę.

Dorrin poczekał, aż Liedral weźmie pierwszy opatrunek, poszukał pokruszonej astry.

Och! Światło!... boli – jęknęła Kadara.

Coś jeszcze? – zapytała Liedral. Jej głos był cierpki.

Jest jakiś sposób, żeby to w nią wmusić?

Spróbuję.

Rozległ się szczęk i kolejne szelesty. Dorrin czuł, że Liedral pracuje przy jakichś naczyniach.

Otwórz usta, proszę... Kadaro.

...jakie gorzkie... jak trucizna... Nie krzywdzisz mnie, prawda?

Nie krzywdzę. To sprawi, że poczujesz się lepiej.

...takie gorzkie... co... ?

Astra zmieszana z beraginem – wyjaśnił spokojnie Dorrin.

Liedral szeleściła jeszcze przez chwilę, wróciła i wyciągnęła się znowu pomiędzy Dorrinem i Kadarą. Rudzielec sięgnął i uścisnął jej dłoń.

Dziękuje – Odwzajemniła uścisk.

Śpij.

Po chwili zasnął i obudził się dopiero, gdy poranny świergot ptaków przedarł się do jego świadomości. Wciąż nie widział, ale ból głowy przygasł do tępego pulsowania.

Liedral już wstała: poruszała się cicho, pojąc konie.

Dorrin wysunął się spod wozu ostrożnie, żeby nie dotknąć podtrzymujących go klamer.

Jest jeszcze trochę chleba i sera – zaproponowała Liedral.

Dziękuję. – Dorrin wziął kawałek chleba i gomółkę sera, który pokroiła, po czym usiadł na kamiennym murze przy drodze. – Nadal używasz tych krajalnic do sera?

To o wiele wygodniejsze. Ciągle mam dreszcze na widok noża. – Liedral usiadła obok. – Ładny ranek.

Przykro mi.

To nie była twoja wina. – Palce Liedral dotknęły jego policzka.

Chciałbym w to wierzyć. Znaleźli cię, bo mnie kochałaś.

Nadal cię kocham, ty niemożliwy człowieku. – Wyciągnęła rękę i uścisnęła jego nadgarstek. – Chciałabym, żebyś zobaczył drzewa na wzgórzu. Wyglądają jak lśniące srebro w tym świetle, z rosą na liściach.

Ja też.

Jedli w milczeniu.

Kadara ciągle śpi. Czy to dobrze?

Jeśli zdołamy zmusić ją do picia i wmusimy więcej leków. Potrzebuje płynów.

Chcesz jeszcze chleba albo sera?

Wystarczy?

Merga wysłała mnie ze wszystkim, co mogła zebrać. Zostały nam jeszcze cztery bochenki, czerstwe, ale nie zgłodniejemy za bardzo, zanim dojedziemy.

Dorrin zjadł jeszcze pół bochenka chleba i więcej sera. Kiedy kończył, Liedral wstała, a on znowu wrócił myślami do ładu.

Mimo że niektórzy wierzyli w ład niemal jak w boga, musiał on być czymś bardziej mechanicznym. W przeciwnym razie, jak dobrzy ludzie mogliby zostać ukarani za podłości, których się dopuszczali?

Pociągnął z dzbanka.

A może podłości usprawiedliwiały rezultaty? Zawsze?

Pomyślał o Fairhaven. Miasto, mimo że rządzili zwolennicy chaosu, było uładzone, a przestępstw było niewiele. Ubóstwa było mniej niż w Spidlarze. Ale czy to dlatego, że Fairhaven wzbogaciło się dzięki podbojom?

Dorrin, jeśli chcemy wrócić do Diev bez... żeby nas nie schwytali...

Dorrin zrozumiał. Kto wie, kto wkrótce ruszy za nimi drogą?

Po omacku poszedł do lasu za potrzebą. Kiedy wrócił, Liedral klęczała, wlewając łyżką w usta Kadary astrę i beragin. Ranna przełknęła i zakaszlała, ale większość mieszanki spłynęło jej do gardła i Liedral podała jej wodę.

Gdy Liedral zajmowała się Kadarą, Dorrin zdołał sam osiodłać Meriwhen, choć przyciął sobie przy tym palec sprzączką popręgu. Zrzędził cicho na własną niezdarność, ale skończył siodłać klacz.

Przez jedną chwilę, kiedy dotknął czarnego drewna laski, widział: trawa była mokra od rosy, a drzewa ciemnozielone w porannym świetle. Potem czerń opadła mu na oczy. Odwrócił się do Meriwhen, żeby Liedral nie widziała łez zawodu, które popłynęły mu z oczu.

Lad!

Dlaczego ład był tak niesprawiedliwy? Czysty ład zdawał się niezdolny do powstrzymania chaosu, a kiedy tylko Dorrin próbował skupić ład przeciwko chaosowi, zostawał ukarany, tak jak biali i kupcy Spidlaru razem w pewnym sensie ukarali Brede’a, bo miał talent i polegał na narzędziach ładu.

Dorrin próbował myśleć logicznie, wkładając laskę w uchwyt. Czy to dlatego, że śmierć jest ostateczną formą chaosu, zniszczeniem ludzkiego ładu? Z pewnością, mimo narzekań rodziny i Lortren, nie cierpiał z powodu wykorzystywania ładu do budowy swoich modeli czy machin. Nie został też ukarany za stworzenie urządzeń do niszczenia, tylko za ich użycie.

Pomożesz mi położyć Kadarę na wóz?

Dorrin otarł twarz wierzchem rękawa i zawrócił w stronę wozu. Ramię ledwie zaćmiło, kiedy podniósł Kadarę.

...boli... nie zostawiajcie mnie...

Jesteś z nami – powiedział miękko Dorrin, starając się, aby jego głos brzmiał spokojnie, starając się nie pokazać zawodu i gniewu.

Zmysły mówiły mu, że dziewczyna czuje się odrobinę lepiej, ale jest ciągle rozgorączkowana i słaba i dużo czasu minie, zanim w pełni odzyska władzę w prawym ramieniu, jeśli w ogóle to nastąpi.

Czirrrik... czirrrik...

Pogodny świergot ptaków pośród niskich dębów nie pocieszył Dorrina.

CLI

Wóz zaskrzypiał, kiedy Liedral skręciła na grzbiet wzgórza, z którego widać już było dolinę rzeki.

Wszystko wydaje się w porządku.

Ciągle nie natknęliśmy się na innych podróżnych. – Dorrin potrafił teraz do pewnego stopnia wysuwać zmysły bez bólu głowy, ale ciągle nie widział, oprócz chwil, kiedy dotykał laski. Jednak było to widzenie krótkotrwałe i nieprzewidywalne.

Nie spodziewałabym się nikogo. Ludzie opuszczali Kleth, kiedy wracałam z oddziałem kawalerii i resztą piechoty.

Cieszę się, że miałaś eskortę.

Ja też. Na drogach było trochę niespokojnych dusz.

Dorrin ponownie dotknął laski, ale nie ujrzał przebłysku oświetlonej słońcem doliny leżącej pomiędzy nimi a Diev.

Co z Kadarą?

Bez wielkich zmian. Czasami wydaje się przytomna, ale przeważnie śpi.

Na razie tak jest pewnie lepiej. – Dorrin podjechał do Liedral, kiedy droga się poszerzyła.

Na razie... – powiedziała cicho Liedral. Obejrzała się i ściszyła głos: – Co myślisz o Brede?

Dorrin pokręcił głową, mając nadzieję, że Liedral na niego patrzy.

Ja też tak myślę.

Żadne nie chciało potwierdzać słowami tego, co – jak oboje wiedzieli – musiało być prawdą. Biali nie pozwolą nikomu ujść z życiem, zwłaszcza człowiekowi z Recluce, który kosztował ich tak wielu żołnierzy. Jechali dalej w milczeniu, dopóki się nie zbliżyli do zjazdu z głównej drogi, który prowadził do domu Dorrina.

...jest jeszcze...? – zapytała Kadara.

Prawie jesteśmy w domu. – Liedral odwróciła się nieco i pochyliła na tyły wozu, gdzie leżała ranna kobieta. – Och...

Co jest? – zapytał Dorrin.

Ciemności... – mruknęła Liedral.

Co zobaczyłaś? – pytał Dorrin.

Domek Rylli... jest spalony. Ale twoja stodoła i dom są w porządku. Wokół podwórka stoi coś w rodzaju barykady... jacyś ludzie. To chyba Pergun, jeszcze jeden starszy mężczyzna i Reisa. Nosi miecz. – Liedral skręciła z głównej drogi i ruszyła traktem po zboczu.

Dorrin pragnął widzieć, ale jechał za wozem, aż minęli barykadę i wjechali na podwórze.

To mistrz Dorrin! I Liedral! Wrócili! – Głos Frisy niósł się przez podwórze i przez barykadę.

Mistrzu Dorrin... – zaczął Pergun.

Dorrin odwrócił się w stronę głosu.

Tak?

Co z tobą? Nie patrzysz prosto na mnie.

Jest ślepy – powiedziała cicho Liedral. – A na wozie jest Kadara. Ciężko ranna. Musimy wnieść ją do środka.

Połóżcie ją na moim łóżku – zaproponował Dorrin.

Ślepy? Ślepy...? Czy to biali? Te diabelskie gnojki!

Nie. Sam to sobie zrobiłem. – Dorrin zsiadł z konia i poprowadził Meriwhen w stronę stajni, kierując się zmysłami.

Czy on zwariował? – Pergun zwrócił się do Liedral.

Mogę pomóc? – dotarł do Dorrina głos Reisy.

Nie zwariował. – Liedral zeszła z wozu. – Jest kowalem ładu, a zmusił się do stworzenia urządzeń, które zabiły ponad tysiąc ludzi.

Tysiąc?

Mniej więcej. To nie koniec. Przez Brede’a i Dorrina, podejrzewam, że biali stracili ponad połowę swojej armii. Pod bronią zostało im ponad pięć tysięcy.

Dorrin nie zważał na tę rozmowę, kiedy otwierał drzwi stajni. Zapach koni był mocny i zatrzymał się w środku, próbując wyczuć, ile ich jest. Pięć, pomyślał, dwa uwiązane w odległym kącie, który został przerobiony na prowizoryczne boksy. Poprowadził Meriwhen do jej boksu, rozsiodłał powoli i odwiesił siodło, odłożył na bok laskę i zaczął czesać klacz powolnymi, równymi ruchami.

Nie możesz tu zostać. – Obok boksu stała Reisa. – Spalą całą okolicę, żeby cię dostać.

Mnie? Pokornego kowala?

Ty i Yarrl – prychnęła Reisa. – Czy kiedykolwiek myślałeś, że możesz uciec przed tym, czym jesteś? A co z twoim statkiem? Nadal stoi na wodzie. Yarrl widział go z tamtego wzgórza.

Yarrl jest tutaj?

Oczywiście. To logiczne. Twojego domu łatwiej bronić. Załadowaliśmy większość kuźni na duży wóz, poza kowadłem. I tak nikt go szybko nie dostanie. Pergun chciał tu być z powodu Mergi, a kiedy żołnierze zabrali Liedral, zdecydowaliśmy...

Nie musieliście... jestem wdzięczny i dziękuję...

Dorrin, jest mnóstwo rzeczy, których nigdy nie musiałeś robić. Nie musiałeś uleczyć syna Honsarda, To wstyd... taki człowiek. Nie musiałeś przyjmować Mergi. Ani uzdrawiać tych wszystkich, którzy nie mogli zapłacić. Ani odmawiać klientom Yarrla. Ani powiększać ziołowego ogrodu Rylli i dzielić się z nią tym, co dostałeś. – Reisa zakaszlała. – Więc... choć raz pozwól sobie pomóc. Ciemność wie, że akurat teraz potrzebujesz pomocy, ty dumny, o sztywnym karku...

Dorrin odłożył zgrzebło i poszperał w baryłce, żeby wyjąć trochę ziarna dla Meriwhen. Reisa przytrzymała pokrywkę i podała mu żelazny czerpak, jeden z wielu przedmiotów, które kiedyś wykuł i niemal o tym zapomniał. Żelazo było chłodne pod palcami, niemal leczące.

Potrzebujesz odpoczynku.

Kiedy Dorrin wsypał dwa czerpaki ziarna do żłobu i zamknął boks, opadł na belę siana i oparł się o ścianę.

Gdzie wszyscy śpicie?

Pergun...

Tego mogę się domyślać. Miałem na myśli...

Skorzystaliśmy z frontowego pokoju. Jest tam dużo miejsca i przynieśliśmy materace.

To dobrze. – Dorrin odetchnął głęboko, zdając sobie sprawę, że jest bardziej zmęczony, niż myślał, kiedy zamykał oczy.

CLII

Dorrin błąkał się po zimnej kuźni, dotykając palcami pieca, stojaka na narzędzia, i zastanawiając się, czy i kiedy odzyska wzrok. Nie zdawał sobie sprawy, naprawdę nie rozumiał, jak bardzo przy pracy w kuźni potrzebny jest wzrok. Dlaczego ponosi taką karę? Czy też dlaczego ukarał sam siebie? Bo nie potrafił powstrzymać chaosu bez zniszczenia? Bo próbował pomóc dobrym ludziom?

Ciemności! – Oczy zapiekły z rozżalenia. Za parę dni, biali powrócą na drogę do Diev, chyba że, jakimś cudem, Spidlar ich powstrzyma. Prychnął. Czym? Kilkoma setkami żołnierzy i koni, które uniknęły rzezi pod Kleth?

Wyszedł na światło słoneczne, nasłuchując odgłosów drewnianych pałek, które zrobił Yarrl do ćwiczeń zamiast mieczy. Nawet Rek, ze stopą wykręconą tak, że opierała się ograniczonym możliwościom uzdrawiania Dorrina, upierał się przy nauce.

Trzymaj gardę!

Dorrin wyszczerzył zęby w uśmiechu, wyobrażając sobie, jak przerażająca musiała być niegdyś Reisa. Uśmiech zgasł. Był bezradny wobec nadchodzącego z południa chaosu. Przypuszczał, że powinien obejrzeć Czarny Diament, ale co dobrego mu z tego przyjdzie? Pergun i Yarrl zapewniali go, że statek ma się dobrze i że Tyrel pracuje nad takielunkiem. Dorrin musiał jeszcze wykuć nowe części do sprzęgła i zbudować przepływowy zbiornik do kondensatora, a ociemniały nic nie mógł zrobić.

Przystanął. Yarrl mógłby wykuć zbiornik i przewody, ale dodatkowe blachy musiały zostać wykute z czarnego żelaza, a Yarrl nigdy nie robił czarnego żelaza. Mimo to... kiedyś Dorrin pracował z Heglem... i nie zostało wiele czasu.

Ciągle osowiały, ciągle użalasz się nad sobą? – przerwał jego rozważania ochrypły głos Rylli.

Nie za bardzo. Raczej planuję... jak uporać się ze statkiem.

A może by tak uporać się z sobą? – Uzdrowicielka usiadła na stołku na werandzie.

A jak niby mam to zrobić?

Hmm... nie jestem wielkim mistrzem, czarnym uzdrowicielem... ale gdybym była, może po prostu przeszłabym się po ziołowym ogrodzie i pomedytowała... – Rylla roześmiała się.

Pomedytowała?

To, co ci dolega, nie tkwi w ciele tylko w duszy.

Dorrin wzruszył ramionami. Ład miał podstawę we wszystkim, co rosło. Dlaczego nie? Zwrócił kroki ku wzniesieniu i ogrodowi, który leżał za barykadą z pospiesznie rzuconych drzew i krzaków.

Vaos! Nie możesz trzymać tak ciężkiego miecza samym tylko nadgarstkiem. – Głos należał do Yarrla, nie do Reisy.

Ty możesz – wtrąciła Reisa – ale nikt poza tobą by tego nie zrobił.

Cicho, kobieto.

Dorrin wyczuwał zarówno Vaosa, jak i Reka, Perguna, Liedral i nawet Mergę, wszystkich z pałkami w dłoniach. Czy to coś da? Czego nauczą się w ciągu ośmiodnia? Dość, żeby odeprzeć zaciągniętych żołnierzy?

Wspiął się na łagodne wzniesienie i wszedł do ogrodu. Dzień wczesnego lata był chłodny, wiał północny wiatr, a jaskrawe słońce świeciło mu w twarz. Usiadł ostrożnie na ziemi, pomiędzy grządkami astry i brinnu. Pogładził palcami zioła, spijając chłód przepływający, przez łodygi i liście.

Medytować? Nad czym? Nad naturą ładu. Czym jest ład? Dlaczego ci, którzy idą jego śladem, są karani – nawet jeśli dążą do dobrych celów? Czy tylko dlatego, że ich działania wzmagają chaos? Czy to oznacza, że ład reprezentuje zaledwie kilka praw? Czy raczej że żaden cel, żadna dobra sprawa nie może usprawiedliwić wykorzystania ładu do stworzenia wielkiego chaosu?

Znowu odetchnął głęboko raz i drugi, próbując się zrelaksować.

Chaos rozbija rzeczy – ludzi, armie, miasta...

Uzdrowiciel zmarszczył brwi. Czy to ład, kiedy dwoje ludzi związanych jest razem – przez przyjaźń lub miłość? A zatem miłość nie może istnieć w prawdziwym chaosie. W pewnym sensie to logiczne. Mężczyźni, którzy prawdziwie kochają kobiety, nie ranią ich. Prawdziwi przyjaciele świadomie nie ranią się nawzajem. Ból jest zazwyczaj rezultatem jakiegoś rodzaju chaosu – przerwania, z takiego czy innego powodu, cielesnego ładu.

Dorrin próbował zatonąć w ziołach wokół siebie, ale kępki białawoczerwonych gnijących korzonków brinu kłuły go, nie pozwalając się skupić. Spróbował więc wzmocnić rośliny, aby nie gniły, przekazując trochę ładu, który mógł w sobie odnaleźć.

Mistrzu Dorrin? Dlaczego siedzicie w ogrodzie? Mogę tu usiąść?

Dorrin musiał się uśmiechnąć.

Tak, Friso, Spróbuj usiąść pomiędzy roślinami, a nie na, nich.

Frisa usadowiła się na prawym kolanie Dorrina.

Lubię wasz ogród.

Ja też.

Dlaczego rośliny nie chodzą gdzie indziej?

Nie mają nóg – odrzekł powoli Dorrin. – A bardzo trudno jest się ruszać bez nóg.

Ryby się ruszają. A nie mają nóg.

Żyją w wodzie, a ich ogony i płetwy zastępują nogi. Nawet wodne rośliny nie mają ogonów ani płetw.

Cieszę się, że nie jestem rośliną. Lubię chodzić w różne miejsca – oznajmiła Frisa. – Możemy kiedyś popłynąć na waszym statku?

Dokąd chciałabyś popłynąć?

Gdzieś, gdzie ludzie są szczęśliwi. Chcę, żeby mamusia i Pergun byli szczęśliwi. Wtedy ja będę szczęśliwa przez cały czas.

Dorrin stłumił westchnienie.

Nie zawsze tak jest.

Wiem. Chcecie, żeby mamusia była szczęśliwa, prawda?

Tak.

Więc zabierzecie ją i Perguna na wasz statek, prawda?

Dorrin roześmiał się cicho.

Jeśli uruchomię statek, mogą popłynąć.

To dobrze! Wy zawsze potraficie coś uruchomić. – Frisa skoczyła na nogi. – Mogę powiedzieć mamusi?

Ale powiedz jej tylko, że spróbuję zabrać wszystkich.

Mamusia będzie szczęśliwa. Pergun też. – Frisa pobiegła po zboczu w stronę barykady z krzaków, domu i stodoły... i ćwiczeń z bronią.

Dorrin potarł podbródek. Reisa była wojowniczką, ale dlaczego nigdy nie uważał Yarrla za wojownika? Ponieważ kowal nigdy nie wspominał o broni?

Znowu dotknął palcami brinnu i spojrzał ku domowi i zboczu prowadzącemu do stawu. Dobiegło go obwieszczenie Frisy:

Mistrz Dorrin mówi, że zabierze wszystkich na statek. Jeśli go uruchomi. Ale on go uruchomi. Zawsze tak robi.

Dorrin roześmiał się cicho i równie cicho rozstąpiła się czerń, a on patrzył na poranek, napawając się krótką trawą falującą na wietrze, pierzastymi chmurami ponad przedgórzem Westhorns, rozkoszując się widokiem, który, jak wiedział, może w każdej chwili zniknąć.

W końcu wstał i ruszył po zboczu do domu, ciągle ciesząc się jasnością dnia. I dopóki nie zobaczył napięcia na twarzy Yarrla i nowo wykutego miecza na biodrze kowala, czerń nie powróciła.

CLIII

Dorrin przeszedł przez podwórko w stronę barykady, gdzie stali Liedral i Pergun. Mężczyzna nosił miecz, który zrobił mu Yarrl, a łuk Liedral stał oparty o prowizoryczny stojak.

Oboje obserwowali drogę w dole, gdzie pomimo nadchodzącego zmroku kolejna grupka pasterzy czy farmerów wlokła się nie w stronę Diev, ale w górę, ku drodze wiodącej w głąb Westhorns. Nie znaleźli w Diev żadnych statków – poza przemytnikiem, który zacumował na krótko.

Nawet Czarny Diament nie stał przy nabrzeżu Tyrela, ale na kotwicy kilka rodów od brzegu. Tyrel upierał się przy tym. W Diev pozostało niewiele większych łodzi.

Liedral wskazała na wschód, na kolumnę dymu.

Jest o dzień drogi od nas, najwyżej trzy, znając sposób jazdy białych.

Dorrin pogładził palcami podbródek.

Musimy skończyć ładowanie Czarnego Diamentu.

Jest gotowy?

Nie. Ale jesteśmy blisko.

Wybaczcie, mistrzu Dorrin – odezwał się z szacunkiem Pergun – ale czy mógłbyś mi wytłumaczyć, dlaczego czekamy tak długo? – Jego ręka zbłądziła do strupa na przedramieniu, rezultatu spotkania ze zrozpaczonym farmerem, który wspiął się na barykadę.

Dorrin spojrzał na trzy kopce na wzgórzu.

Ponieważ białe statki są na morzu i dopóki silnik nie będzie dobrze pracował, nie mamy większej szansy na ucieczkę – odparł.

A w ogóle jakąś mamy przy ich ognistych kulach? Dlaczego nie zrobisz takich kul?

Silnik powinien umożliwić nam podróż, dokąd zechcemy. Biały mag musi się zbliżyć, żeby użyć ognistej kuli. Ale masz rację. Załadujemy wszystko, co zostało, dziś wieczór i o świcie ruszamy do doku. Yarrl, Reisa i Vaos znieśli trochę rzeczy wczoraj, kiedy nikogo nie było w pobliżu.

Dlaczego biali potrzebują tyle czasu? Minął ponad ośmiodzień, od kiedy wzięli Kleth.

Przejmują władzę nad każdym miastem i wsią. Dlatego idą tak wolno, dzięki ciemności. Ich dowódca jest bardzo skrupulatny. – Dorrin zadrżał. Zmysły ukazały mu, jak bardzo skrupulatny. Trasa białej hordy przez Spidlar wypalona była ogniem i wypisana na ziemi popiołem. – Spętacie później gęsi?

Tak, jasne – zapewnił go Pergun.

Dorrin zawrócił do domu. Merga krzątała się po kuchni, krojąc zimną baraninę i doglądając czegoś w piecu. Przy stole stały dwa proste pudła, do których zapakowała zawartość szafek.

Zaniosę trochę Kadarze. Reszta będzie musiała po prostu ukroić sobie, co zechce.

Świetnie. Muszę obejrzeć jej ramię. Potem wrócę do kuźni.

Merga spojrzała na córkę.

Frisa, spróbuj znaleźć te dwa małe rondle na dnie szafki i postaw je na stole.

Tak, mamusiu. Chcesz pokrywki?

Dziecko, co bym zrobiła z rondlami bez pokrywek? Bez pokrywek, też coś!

Dorrin wymknął się do magazynu, teraz prawie pustego, od kiedy Liedral spakowała jego zawartość na wóz, i wydobył z plecaka nowy opatrunek, po czym zaniósł go do pokoju, gdzie leżała Kadara.

Muszę obejrzeć twoje ramię.

Kadara nie odezwała się, tylko odwróciła głowę do ściany, kiedy Dorrin zmieniał opatrunek. Szwy były grube, ale niespecjalnie miał wprawę w szyciu ran, a po jakimś czasie może wykorzystać swoje umiejętności leczenia, żeby usunąć blizny.

Sprawdził brzegi rany, ale były czyste, bez śladu infekcji, a w ranie nie było czerwonobiałego chaosu. Potem obejrzał ślad po uderzeniu za uchem. W trakcie oględzin Kadara zaciskała wargi, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.

W końcu się cofnął.

Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego mnie po prostu nie zostawiłeś?

Po co? Żeby biali spalili cię na zwęglone mięso? – Dorrin zaczynał tracić cierpliwość.

Brede nadal by żył, gdybyś z nami został. Mogłeś zatrzymać ich więcej, gdybyś tylko spróbował. A on mógł potrzebować uzdrowiciela. – Głos Kadary był zimniejszy niż woda płynąca w kuchennej chłodni. Próbowała sięgnąć po kubek przy łóżku, tym wąskim łóżku, którego używał Dorrin, ale jej prawe ramię tylko drżało. – I może nadal miałabym sprawne ramię.

Będziesz miała, za jakiś czas – dodał cicho Dorrin.

Jaki pożytek z jednorękiego wojownika? Albo jednorękiej matki? – Pokręciła głową i krótkie, zmierzwione włosy odsłoniły strup nad lewym uchem.

Dorrin podniósł wzrok, kiedy przez otwarte drzwi wsunęła się Merga z talerzem w ręce.

Musicie wracać do pracy, mistrzu Dorrin. Mam tu dla niej kolację.

Tak, Dorrin. Musisz wracać do pracy. W końcu twoja praca jest o wiele ważniejsza niż powstrzymanie tych białych diabłów...

Dorrin nie chciał się spierać, choć wiedział, iż osobiście zabił więcej dusz niż ktokolwiek po stronie Spidlaru.

Gdybym został, mógłbym najwyżej zostać zabity albo spowodować czyjąś śmierć. – Głowa bolała go od czasu do czasu. Chwilami nie widział, bo ślepota wciąż jeszcze przychodziła i odchodziła.

Więc jaki z ciebie pożytek? Gdzie byłeś, kiedy Brede cię potrzebował?

Zrobiłem, co mogłem – odrzekł Dorrin. – Nie nadaję się do walki. Możesz mnie nazwać tchórzem, jak chcesz.

Nie jesteś tchórzem, Dorrin. Po prostu nigdy nie znalazłeś nic, o co chciałbyś walczyć. Ani o mnie, ani o Liedral, ani o Recluce...

A jak nazwiesz tę rzeź, którą stworzyłem w Kleth?

To była zaprojektowana destrukcja, nie walka...

Wasza kolacja – przerwała łagodnie Merga.

Po co mam jeść?

Dla waszego syna – powiedziała Merga.

Który nie będzie miał ojca...

Dorrin wyszedł. Zajrzał do tylnej sypialni i nikły uśmiech pojawił się na jego wargach: pod naciskiem ludzi przynajmniej on i Liedral dzielili to samo łóżko – w pewnym sensie. Choć dzieliła ich ściana, był to pewien postęp. Czasami mógł przynajmniej wyciągnąć rękę i dotknąć jej delikatnie.

Wrócił do kuchni, przystanął i popatrzył na parę unoszącą się z czajnika. Para znowu przypomniała mu o z trudem budowanym silniku, co do którego mógł jedynie mieć nadzieję, że będzie działał.

Ale jaki z niego pożytek, pytała Kadara. Brede jest martwy, ofiara skupionych sił magów, a Dorrin żyje, żyje, bo był tak udręczony bólem i oślepiony, że ledwo mógł jechać.

Powoli wyszedł z kuchni na werandę, zszedł na podwórze i okrążył dom do kuźni. Na niebie kłębiły się ciężkie szare chmury. Potarł czoło. Co może zrobić, żeby powstrzymać nadejście białych? Z pewnością zabicie większej liczby stosunkowo niewinnych żołnierzy nie powstrzyma hordy. Czy w ciągu tych paru pozostałych ośmiodni zdoła znaleźć sposób na powstrzymanie białych magów – choć kilku z nich?

Z szarego nieba ciągle padał lekki deszcz.

Ciepło pieca kuźni niosło pociechę, tak jak i dźwięk młotów. Yarrl nie tylko zrobił nowy kondensator, ale znacznie ulepszył projekt, a jego ostatni szlif, przy fizycznych wysiłkach Reka i Vaosa, zaowocował o wiele lepszym wykończeniem części sprzęgła, które nie były z czarnego żelaza.

Zastanawiałem się, Dorrin... – Yarrl położył młot na kowadle.

Młodszy kowal wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Co jeszcze mógłbym ulepszyć?

Nie ulepszyć... i nie zrobimy tego teraz, ale gdybyś budował następny statek, Froos podsunął mi pomysł, jak utrzymać wał. Bierzesz dwa pierścienie, jeden mniejszy od drugiego, zawijasz krawędzie, pomiędzy nie wkładasz stalowe kulki i smarujesz je smarem. Jeśli zrobisz je z czarnego żelaza i nałożysz wewnętrzny pierścień na wał...

Dorrin pokiwał głową.

Jak uzyskamy okrągłe kulki? Muszą być naprawdę okrągłe.

Zrób je duże.

Dorrin pomyślał chwilę.

Po co używać kulek? Może coś w kształcie baryłki albo cebra? Moglibyśmy zrobić je z pręta, spłaszczyć trochę końce i obracać jak szlifierkę albo koło garncarskie.

Mogłyby nawet lepiej działać. – Yarrl otarł czoło. – Wykułem wstępnie te części sprzęgła zgodnie z twoim rysunkiem, tyle że zrobiłem inny kąt ząbków, bo wyglądało na to, że będą się zaginać. – Podszedł do pieca i wskazał młotem.

Dorrin miał ochotę się uśmiechnąć albo kopnąć sam siebie. Gdyby wcześniej mógł liczyć na pomoc Yarrla, uniknąłby, ciemność wie, ilu problemów.

Części sprzęgła lśniły na cegłach paleniska.

Wypolerowaliście je?

Trochę. – Yarrl ziewnął i Dorrin zauważył kręgi pod jego oczami.

Jesteście zmęczeni.

Później będzie dość czasu na odpoczynek. Chłopcy i ja musimy spakować narzędzia i te części na wóz. Ranek coraz bliżej.

Ranek i biali.

Dorrin zamyślił się nad kolumną czarnego dymu, nad pytaniem o kule ognia. Czym różnią się od fajerwerków? Czy mógłby zrobić machinę wyrzucającą coś w rodzaju fajerwerków przez cienką rurę z czarnego żelaza?

Podniósł młot i myśląc o czymś innym, złapał małymi szczypcami nieregularny kawałek blachy. Rura z uchwytem i cylinder z małym otworem na końcu. Jeśli końcówka będzie długa i wąska i poszerzy przód? Wzruszył ramionami.

Uważaj, Vaos – ostrzegł Yarrl. – Ma ten swój wyraz twarzy.

Dorrin wsunął żelazo do pieca. Noc może być długa, ale później będzie miał czas na odpoczynek, jeśli będzie jakieś później.

CLIV

W szarości przed świtem Dorrin odwrócił się w siodle i spojrzał na dom, stodołę, barykadę z krzaków i zwęglone deski, które zostały z domku Rylli. Nawet ogród ziołowy był ogołocony: wszystkie zioła zostały wycięte, zapakowane do worków i ułożone na wozie Liedral. Spojrzał uważnie na południowy wschód: tam, gdzie na skraju doliny obozowali biali, widoczne były linie dymu.

Wóz Liedral prowadził, a przed nim jechali Dorrin i Reisa. Vaos siedział obok Liedral, zaciskając palce na mieczu. Dorrin miał nadzieję, że chłopak nie będzie musiał go używać. Kadara siedziała oparta w wozie, dzieląc miejsce z resztą towarów Liedral i ziołami Dorrina.

Następnym wozem powoziła Petra, a przy niej siedziała Merga. One również miały miecze. Yarrl i Pergun jechali tuż za wozem, który oprócz reszty narzędzi z kuźni, trzech małych baryłek i szlifierki, niósł Ryllę, Frisę i Reka. Uzdrowicielka przemawiała łagodnie do dziewczynki i czeladnika Yarrla.

Palce Dorrina pogładziły laskę i przewrotna czerń raz jeszcze opadła mu na oczy. Odetchnął głęboko i usiadł prosto w siodle, pozwalając palcom przez chwilę pieścić laskę. Potem pomyślał o ziołach i gorzkiej sile brinnu.

Reisa – odezwał się łagodnie Dorrin.

Słucham.

Mam teraz trochę kłopotów z widzeniem.

Hmm, przez jakiś czas go nie potrzebujesz, co? Droga przed nami jest pusta.

Dorrin jechał w milczeniu, pozwalając Meriwhen jechać obok wierzchowca Reisy.

Czy ktokolwiek wyjedzie tak wcześnie? – dobiegł Dorrina głos Vaosa.

Mamy nadzieję, że nie – odrzekła Liedral. – Ale w dzisiejszych czasach nie ma nic pewnego.

Co stanie się z Diev?

Nie wiem. Po Kleth niewiele zostało. Rzeź i zgliszcza. Ale Rada uciekła ze Spidlarii i zostawiła miasto otwarte, jak twierdzą podróżni. Biali zabili tylko tych, którzy próbowali walczyć albo byli związani z niebieskimi strażnikami czy handlarzami. Jak do tej pory zostawili tam większość ludzi w spokoju.

Więc dlaczego tylu ucieka? – zapytał Vaos.

Nie ma pewności, co zrobią biali. Potrafią dopuścić się wielkich okrucieństw, ale mogą również być miłosierni, a czasami nawet dobrzy. W swoich miastach utrzymują pokój, a przemocy jest niewiele. Już zaczęli odbudowywać Elpartę. Są straszliwie okrutni dla swoich wrogów i tych, którzy się im sprzeciwiają.

To dlatego musimy wyjechać?

Tak. Dorrin, Kadara, Reisa, Yarrl i ja, wszyscy oparliśmy się białym... Dorrin może najbardziej ze wszystkich.

Zabiliby nas, bo dla niego pracujemy?

Tak.

Vaos zacisnął palce na rękojeści miecza.

Dorrin jechał w milczeniu, próbując skupić się na uładzonych rzeczach w swoim życiu – ziołach, uzdrawianiu, kowalstwie i Liedral. Kiedy mijali zjazd do wozowni Honsarda, czerń się uniosła. Dorrin oddychał spokojniej. Petra zerknęła w stronę opuszczonych budynków, Dorrin i Reisa podążyli za jej spojrzeniem.

Czasami niegodziwcom się wiedzie – powiedziała.

Chyba aż nazbyt często – dodał. – Lepiej jechać tak wcześnie.

Jak dotąd. – Reisa starannie odmierzała słowa. – Dobrze się już czujesz?

Jak na razie.

Wjechali na łagodne wzniesienie, ostatnie przed rzeką Weyel i mostem do Diev. Dorrin poczuł skurcz w żołądku.

Przy moście zebrała się nieduża grupa mężczyzn i kobiet, uzbrojonych w palki i widły. Na polu na wschód od drogi czekały dzieci i kilka starszych kobiet.

Kłopoty – zauważyła niepotrzebnie Reisa.

Raczej nie będę walczył. – Dorrin potarł czoło, a potem ramiona.

Prymitywnie uzbrojeni mężczyźni i kobiety obrócili się ku Dorrinowi i jego towarzyszom. Unieśli pałki i widły.

Mają jedzenie! Konie!

Przeklęci handlarze! Pokażemy im.

...za dumni, żeby przyjąć białych...

Reisa owinęła wodze na prawym przedramieniu i położyła lewą dłoń na jelcu miecza.

Masz jakiś pomysł, jak uniknąć walki?

Pozwól mi spróbować. – Dorrin spiął Meriwhen, wyjechał przed Reisę i zjechał po łagodnym zboczu w stronę wieśniaków.

...bierzcie tego gnojka...

...nadęty lichwiarz...

Kiedy był jakieś dwa rody od grupy, nie widząc łuków i mając nadzieję, że ich tu nie ma, ściągnął wodze.

Bylibyśmy wdzięczni za przejazd. – Dorrin wiedział, że nie należy do elokwentnych, ale i tak żadne słowa tu nie wystarczą.

Och... będzie wdzięczny za przejście, co?

Nie bez solidnej zapłaty... i wykupu od damulek...

Dorrin czekał przez chwilę i podniósł laskę, pozwalając wylać się czerni. Potem owinął światłem siebie i Meriwhen.

...zniknął...

...pieprzony mag...

Dorrin poprowadził Meriwhen naprzód, skupiony na żelazie wideł, a potem uderzył laską.

...uuufff...

Pochylając się do przodu, zaczął sobie torować drogę przez motłoch.

...łap go!

...jak? Nie...

Za sobą słyszał dudnienie kopyt i wyczuł dwa inne konie przesuwające się w jego stronę.

...ucieka!

...goń go...

Sam go goń!

...nie warto...

Dorrin odrzucił zasłonę, kiedy dotarł do mostu, pojawiając się przed innymi. Dołączyli doń Reisa i Yarrl. Ale wieśniacy pierzchli. Jeden z mężczyzn podtrzymywał ramię, jego oczy płonęły. Splunął na drogę. Kilku innych patrzyło wściekle na wóz i dwukółkę wjeżdżające do Diev, nikt jednak nie wyszedł na drogę. Dorrinowi dudniło w głowie, ale na razie widział.

Jak na kogoś, kto nie jest magiem, nieźle udajesz – stwierdziła Reisa.

Nie jestem dobrym magiem – stwierdził Dorrin. – Po prostu kiepskim, tak samo jak jestem kiepskim uzdrowicielem i kiepskim kowalem.

Nie kiepskim kowalem, po prostu młodym.

Yarrl zjechał na skraj drogi. Kowal czuł się tak swobodnie w siodle, a miecz wydawał się jego częścią, że Dorrin zastanawiał się, jak mógł nie zauważyć, że Yarrl mógłby być niebezpiecznym przeciwnikiem.

Gdy tylko wóz przekroczył most, Dorrin i Reisa podążyli za nim, a potem pojechali skrajem chodnika, aby wrócić na czoło wyprawy.

Czy kowal był kiedyś wojownikiem? – zapytał Vaos, kiedy Dorrin go mijał.

Nie mówił mi – odpowiedział uzdrowiciel. – Domyślam się, że tak, ale to jego sprawa, nie moja.

Ulice Diev były puste, a okiennice wszystkich domów szczelnie zamknięte. Nawet Czerwony Lew był zamknięty na cztery spusty, a frontowe drzwi Kufla zabito deskami.

Pośród cieni wczesnego poranka ulicami dolnego Diev niósł się echem odgłos kół, kiedy jechali obok nabrzeży. Drogę do Tyrela zagradzała barykada z desek i beczek.

Halo! – zawołał Dorrin. – Tyrel?

Otworzyła się okiennica pojedynczego okna wychodzącego na ulicę.

Och... tak późno... miałem nadzieję, że będziecie wczoraj. Bałem się, że mieliście kłopoty z motłochem. – Okiennica zatrzasnęła się.

Poszarpane namioty znikły ze wzgórza za warsztatem cieśli.

Otwórzcie tę stronę. Szybko. Rozrabiaki mogą wrócić lada moment. Rusz się, Styl! – grzmiał Tyrel. Część desek odsunęła się. Liedral wprowadziła wóz przez otwór. Petra podążyła jej śladem. Kiedy Pergun wjechał niezdarnie do środka, deski zaciągnięto z powrotem. Dwukółka oraz wóz potoczyły się w stronę nabrzeża, gdzie kiedyś zacumowany był Czarny Diament.

Mistrzu Dorrin. – Tyrel ukłonił się, gdy Dorrin zsiadł z konia. – Zdobyliśmy dość węgla, żeby napełnić te skrzynie. Nie pytajcie jak.

Nie będę. Ile czasu zajmie ładowanie tego wszystkiego i reszty urządzeń do szopy?

Może do południa.

Musimy naprawić silnik. – Za Tyrelem Dorrin ujrzał Ryllę prowadzącą w stronę statku swoich podopiecznych. Stłumił uśmiech, widząc, że upewniła się, iż każde niesie swój plecak.

Na waszym miejscu zrobiłbym to szybko.

Spróbujemy.

Dorrin znalazł Yarrla, który wiązał konia do barierki przy nie używanej łodzi na balach, w środku prawie pustego budynku.

Pomożecie mi wnieść te części sprzęgła i kondensator na pokład i złożyć? Czas ucieka. Inni mogą się chyba zająć ładowaniem.

Dobry pomysł.

Dorrin znowu poszukał Tyrela i pokierował jego czeladnikami.

Musimy zdjąć wszystkie te części z wozu i wnieść na pokład nad silnikiem.

Na pewno nie chcecie ich rozłożyć?

Dorrin westchnął.

Zajmiemy się kondensatorem. Ale trzeba zrobić przewody przepływowe, zawór i wymienić sprzęgło. Inaczej nie wypłyniemy. – Skinął Yarrlowi. – Zaraz wracam.

Zajmę się tym – powiedział starszy kowal.

Dorrin przyjrzał się na wpół ukończonym boksom na śródokręciu, po czym spojrzał na Perguna, który niósł z szopy beczkę ziarna.

Damy radę skończyć z tym do południa? Nie mamy dużo czasu.

Pergun podrapał się w głowę.

Mogą się nadawać do użytku, ale nie skończę.

Zrób, co możesz, i załaduj konie. Pewnie będziesz musiał zasłonić im oczy. Zostaw jeden boks dla Meriwhen. Biali są na skraju górnej doliny na drodze z Kleth. – Dorrin potarł czoło. – Ludzie Tyrela załadują prawie wszystko poza paroma narzędziami kowalskimi.

Więcej magii?

Muszę zrobić jeszcze dwadzieścia albo nawet czterdzieści i chyba wiem jak.

Nie lubię, kiedy tak wyglądasz, mistrzu Dorrin. – Pergun wzdrygnął się.

Dorrin zmarszczył brwi. Jak wygląda, kiedy obmyśla działania przeciw białemu magowi – zwą go Jeslek – który torturował Liedral?

Przeszedł z powrotem po desce i w dół na podwórze cieśli, do kąta, gdzie stała wanna i beczki. Tam zaczął mierzyć. Wolałby dodać wody i zrobić zaprawę, którą mógłby zemleć, ale wątpił, czy będzie miał czas na wysuszenie mieszanki. Mógł się tylko upewnić, że proszki są dobrze wymieszane, zanim przesypie je do prymitywnych rakiet i odpali. Napełnił wszystkie trzy obudowy, nie zważając na postać stojącą w cieniu.

Chcesz zostać bohaterem, jak Reisa? – zapytał Yarrl, kiedy Dorrin skończył.

Nie. Chcę dokończyć pracę, najciszej jak się da, nie zwracając niczyjej uwagi.

To już lepiej. Niewiele, ale lepiej. Pomóc ci?

Tak, ale chyba będzie działało lepiej, jeśli zrobię to sam. Nie dałbym rady osłaniać jeszcze kogoś. – Wsunął nieduże rakiety do jednej sakwy, a składaną wyrzutnię do drugiej. – Jak wam idzie ze sprzęgłem?

Myślę, że dobrze. Wymiana przewodów i kondensatora była łatwa.

Dorrin pokręcił głową. Byłoby mu dużo łatwiej, gdyby poprosił Yarrla o pomoc.

Sam ocenisz – powiedział Yarrl. – Chodź zobaczyć.

Dorrin przeszedł przez podwórze, mijając Liedral i Petrę, które taszczyły na statek torby ziół oraz inne towary. Kiedy dostał się do silnika, praca była ukończona, może lepiej, niż sam by to zrobił.

Powinienem pozwolić wam to robić od początku. – Ton Dorrina był ponury.

Ja bym tego nie wymyślił – przyznał Yarrl. – Powinno działać, ale... – Wzruszył ramionami.

Dorrin spojrzał na słońce. Było dobrze po południu.

Ciemności! Muszę iść.

Powodzenia.

Kowal, czasami inżynier i rzadko uzdrowiciel, czekał, aż pomost będzie wolny, i poszedł do szopy poszukać Meriwhen.

Czy jego plan był mądry? Raczej nie. Czy miał szansę powodzenia? Nikłą. Czy miał jakiś wybór? Nie po tym, co spotkało Brede’a, Kadarę i Liedral.

Wyprowadził Meriwhen i uwiązał ją do cienkiego słupka przy pachołku najbliżej barykady. Poczekał, aż Liedral zbliży się do wozu, i wyszedł jej na spotkanie.

Wzrok Liedral objął osiodłaną klacz, laskę i jej ramiona obwisły.

Co możesz teraz zrobić? Czy nie dość już oddałeś? Chcesz oślepić się na resztę życia, jak Creslin?

Objął ją ramionami.

Nie będę ślepy, jeśli się uda, a w każdym razie nie na długo.

Nie. Będziesz martwy. – Liedral cofnęła się, nie starając się nawet otrzeć łez na policzkach.

Jestem to winien zbyt wielu ludziom. – Wskazał Czarny Diament. – Zbyt wielu zapłaciło za niego życiem.

Kto jeszcze...?

Jego palce dotknęły jej warg.

Yarrl może powielać to, co zrobiłem, jeśli będzie trzeba. Muszę spłacić swoje długi.

Mężczyźni. Spłacisz swoje długi i zostawisz mnie samą.

Teraz ramiona Dorrina gwałtownie opadły.

Muszę.

Wiem. – Musnęła wargami jego policzek. – Ale nie musi mi się to podobać.

Uścisnęli się raz jeszcze. Niemal jeden za drugim pojawili się Yarrl i Tyrel.

Jeśli nie wrócę przed nadejściem białych, to już nie wrócę. Zabierz statek na Recluce i spróbuj przekonać ich, żeby go przyjęli. Jeśli nie przyjmą, doradzałbym Hamor.

To będzie piekielnie długa podróż bez was, panie – zauważył Tyrel.

Spróbuję wrócić.

Nie próbuj. Po prostu zajmij się swoim zadaniem. Poczekamy – burknął Yarrl.

Cała trójka zakołysała się na deskach. Dorrin znowu jechał na południe przez puste, niosące się echem ulice miasta. Ani w górnym, ani w dolnym Diev nie słyszał niczego, choć z paru kominów unosiły się smugi dymu, dając znać, że przynajmniej kilka upartych dusz wstało i gotowało – albo coś robi.

Kiedy zbliżył się do mostu, raz jeszcze otulił z wysiłkiem siebie i Meriwhen światłem. Wzór splótł się i po chwili jechał niewidzialny. Wczesne lato przepływało obok, niosąc z południa nikłą woń spalenizny.

Nie widział normalnie, ale wyczuwał świat wokół siebie, od stłumionej czerni przedmiotów w sakwach po solidność własnej laski. Przed sobą czuł białą mgłę, która sączyła się ponad wzgórzami na południowy wschód.

Wieśniacy, wysiedleni farmerzy czy pasterze, którzy zabraniali im przejścia, zniknęli spod mostu i Dorrin przejechał go najciszej jak mógł, choć wiedział, że kopyta Meriwhen stukają na kamieniach. Nikt się nie pojawił i jechał dalej przed siebie, obok domu Honsarda i swego własnego, dopóki nie wyczuł wirującej bieli. Przystanął w płytkim zagłębieniu terenu pomiędzy dwoma wzgórzami.

Gdy zbliżył się do niewidzialnego ognia chaosu, minęło go trzech mężczyzn: jeden utykający, z zakrwawioną twarzą i dwóch innych biegnących w stronę wzgórza, z którego właśnie zjechał Dorrin. Ale nikt ich nie ścigał.

Na chwilę, jak miał nadzieję i wyczuwał, białe hordy przystanęły na popołudniową przerwę. Tylko niskie, długie wzgórze dzieliło go od żołnierzy i namiotu z białym sztandarem na czubku.

W zagłębieniu pomiędzy wzgórzami przed nim było kilka budynków, zdeptane łąki i żadnych ludzi. Zsiadł z konia i uwiązał Meriwhen do krzaka za pustą szopą. Pasterze opuścili ją z jakiegoś powodu, choć pozostał zapach owiec.

Dorrin odetchnął głęboko, zastanawiając się raz jeszcze, co musi udowodnić i dlaczego po prostu nie wejdzie na pokład Czarnego Diamentu i nie odpłynie.

Jego usta wykrzywił uśmiech, którego nie odbijały ani, oczy, ani myśli, gdy wspomniał słowa Kadary: „Nie jesteś tchórzem, Dorrin. Tylko nigdy nie znalazłeś czegoś, o co chciałbyś walczyć. Ani o mnie, ani o Liedral, ani o Recluce... „

Więc o co walczył? Recluce nie spodobają się jego machiny bardziej niż białym magom.

Zacisnął dłonie na prostej rurze, wokół skorupy z czarnego żelaza nabitej prochem do fajerwerków., Umieścił w torbie jeszcze jedną skorupę i zamknął sakwę. Zostawił laskę przy siodle i zaczął się wspinać na pierwsze wzgórze. Oddychał swobodnie, kiedy zszedł na drogę i wspinał się na drugie wzgórze. Próbował cicho stawiać kroki, gdy szedł boczną drogą u podnóża wzniesienia i obok przedniej straży białego wojska. Ciągle zasłonięty światłem, niewidzialny, obszedł żołnierzy. Ich oczy, gdyby mógł je zobaczyć, patrzyły tępo w dal, która była chaosem, nawet gdyby unieśli miecze, aby ściąć mu głowę.

Przystanął, wyczuwając skupienie chaosu niecałe dwanaście rodów przed sobą, na szczycie wzgórza. Podszedł dalej i słysząc odgłos butów na twardo ubitym błocie, przesunął się na zdeptaną trawę i zielsko przy drodze. Przystanął dopiero przed lekkim materiałem namiotu ustawionego pośród białej armii. Nasłuchiwał, stojąc niemal na odległość ramienia od białego dowódcy...

...szykować się do wymarszu... niezbyt daleko, dopóki nie dotrzemy do domów. Nie palić go. Wysoki Mag pragnie mu się najpierw przyjrzeć – to ten z barykadą z zarośli dokoła. Stoi przed nim spalony domek.

Dorrin uśmiechnął się na myśl o tym, że biali tak wysoko cenią jego domostwo. Po paru chwilach zmysły skierowały go ku wirującej bieli wznoszącej się niemal do chmur, która musiała być magiem – ucieleśnieniem chaosu. Mimo że były tam inne skupiska bieli, przygniatała je ponura, naznaczona czerwienią biel – Jeslek.

Powoli wsunął się do wysokiego namiotu, ciągle zdumiony, że doszedł tak blisko.

...patrzcie tam...

...osłona...!

Dorrin zrzucił tarczę i skierował swój wynalazek na białowłosego mężczyznę, który wskazywał palcem w jego stronę.

HHHssssttt! Kula ognia osmaliła Dorrinowi ucho, kiedy skrzesał iskrę i odpalił czarną stalową rakietę. Gdy spotkały się wzmocniona ładem czarna stal rakiety i naznaczona czerwienią bieli, cały namiot rozżarzył się, ściany rozdarły, a magów i żołnierzy rozrzuciło wokół celu jak dziecięce zabawki zmiecione miotłą gospodyni. Dorrin zatoczył się na słupek namiotu i zapomniano o nim, gdy w namiot uderzyły wichry, a wzgórzem wstrząsnęły grzmoty.

Jeslek! Jeslek!

Dzięki swej skrupulatności, Dorrin zmusił się do ponownego utkania opończy światła, nawet gdy czołgał się pod zawaloną ścianą namiotu oraz przez tnący grad i deszcz, które pojawiły się niemal równocześnie z destrukcją białego wiru mocy będącego magiem chaosu. W końcu kowal wstał i zataczając się, zszedł na zachód. Odrzucił iluzję, która stała się zbyt trudna do utrzymania, gdy chwiejnie zmierzał do szopy, gdzie czekała Meriwhen. Wewnątrz poczuł chłód lodu, który go zasypał, bo nie miał już wokół siebie chroniącej go iluzji. Zbudował narzędzie destrukcji, uruchomił je z ukrycia i unieszkodliwił zarazę. A uczynił to dla osobistej zemsty, nie mając prawdziwej nadziei na ocalenie Spidlaru czy Diev.

Pokręcił głową, gdy odwiązywał klacz i próbował wsiąść na jej grzbiet. Nie udało się za pierwszym razem, bo nogi mu drżały. Spróbował ponownie, wykorzystując siłę ramion, żeby się podciągnąć. W głowie mu pulsowało, a czaszkę od czasu do czasu przeszywała strzała bólu.

Żadnych chwalebnych bitew... żadnej sławy po zwycięstwie nad silnym wrogiem. Nie, Dorrin wiedział, że nie jest wojownikiem ani bohaterem. Jest tchórzem, który skonstruował narzędzie do zabijania z oddali, nawet jeśli zabijanie było niezbędne.

Z westchnieniem przypominającym raczej szloch zawrócił Meriwhen na drogę i przynaglił ją, wiedząc, że w Diev wciąż roi się od białych żołnierzy i że cały Candar na wschód od Westhorns będzie należał do Fairhaven.

Przystanął przy moście, przy którym spotkali uzbrojonych wieśniaków, dostrzegłwszy w roztargnieniu, że nie ma ani ich, ani nikogo innego. Czy powinien cisnąć rurę z czarnego żelaza do spienionej wody, która wezbrała od ulewnego deszczu lejącego się z gwałtownie poszarzałego nieba? Pokręcił głową. Może trzeba jeszcze więcej uładzonej destrukcji.

Kiedy przekroczył most, deszcz ustał, jakby związany z terenem wokół białej watahy, a zapach spalenizny stal się intensywniejszy, jakby płonęły jeszcze inne pożary.

Rzeczywiście: Kufel stał w płomieniach. Na ulicach tańczył ten sam tłum, który groził mu na moście. Na kamieniach stał rząd beczek, a na pierwszej z nich siedział mężczyzna z ręką owiązaną szmatami. Inni użyli kubków z Kufla i czerpali piwo z beczek, których pokrywy roztrzaskano mocnym uderzeniem. Dorrin poprowadził Meriwhen inną ulicą.

...widziałem go! Czarny mag...

Dorrin przynaglił Meriwhen do kłusa, ale nikt za nim nie poszedł, zwolnił więc do stępa, wysuwając zmysły, kiedy zbliżał się do nabrzeża. Okazało się, że jest puste. Spojrzał w morze, za falochronem czekały dwa białe statki.

Droga przed domem Tyrela nie była pusta. Pół setki ludzi stało wokół płonącej szopy.

…pieprzone gnojki...

Znajdźcie strzały...

Do łodzi! Niech nas zabiorą!

Dorrin odrzucił opończę światła i zjechał w boczną drogę – miał nadzieję, że prowadzi na drugi koniec kanału. U wylotu drogi zawrócił z powrotem w stronę wody i na chwilę odrzucił zasłonę.

Czarny Diament unosił się na wodze jakieś dwa rody od nabrzeża.

Kilku żołnierzy Spidlaru stało na głównym pokładzie Diamentu. Kilkunastu najwyraźniej utkwiło w pułapce pomiędzy motłochem i wodą.

Dorrin ujrzał Kadarę: miała zmierzwione włosy i posiniaczoną twarz. Sznury okrutnie kaleczyły jej połamane ramię. Rylla niosła Frisę, dziecko płakało. Wypatrywał jedwabistych, krótkich brązowych włosów i szerokich ramion.

Na rufie ramię w ramię, z nagimi mieczami stało czworo innych: Yarrl, Reisa, Petra i Liedral. Pod nimi stali żołnierze. Dorrin zauważył, że Tyrel – albo ktoś inny – zamknął luk silnika. Z komina unosiła się nikła smużka pary.

Dorrin odetchnął głęboko i przyjrzał się pozycjom żołnierzy. Oficer kłócił się z Yarrlem.

Uruchom to”.

Nie wiem jak. Tylko mistrz Dorrin wie jak... – Yarrl wpatrywał się w brzeg.

Dorrin westchnął i spiął Meriwhen do galopu. Uderzyli w wodę i kowal użył wszystkich sił, aby owinąć się światłem, gdy klacz płynęła już w stronę statku.

...to tylko jakiś cholerny koń...

...nawet on nie chce zostać tu na pastwę białych...

Oczy Dorrina płonęły, kiedy stanął w strzemionach i jedną ręką podciągnął się na wąską klamrę rumpla. Jego desperacki skok zepchnął Meriwhen głębiej pod wodę. Drugą ręką ściskał laskę i piął się w górę, aż mógł przechylić się przez reling.

Oczy ciągle go piekły, kiedy słyszał, jak Meriwhen szamocze się bezradnie wokół steru, ale zmusił się do pójścia naprzód, wciąż osłonięty tarczą światła, wciąż ślepy, dopóki nie stanął na głównym pokładzie.

Stanął za ostatnim żołnierzem i podniósł laskę. Laska uniosła się i opadła, tak samo jak żołnierz i opończa Dorrina. Dwóch innych odwróciło się gwałtownie i Dorrin uderzył raz, drugi...

Za drugim razem chybił. Ale żołnierz ciął celnie i ból, jak biały ogień, przeszył ramię.

Żołnierz już nie podniósł miecza, przecięty na dwoje mieczem Yarrla.

Siedem ciał leżało na pokładzie, między innymi Pergun. Dorrin ściskał ramię, krew zalewała mu również oczy.

Rylla rozdarła koszulę i zaczęła zasypywać ranę sproszkowaną astrą.

Siadaj! – warknęła.

Musimy uciekać.

Oni się tym zajmą...

Kiedy Czarny Diament kołysał się na spienionej wodzie, żołnierze na nabrzeżu wyrwali się z tłumu i zaczęli skakać do kanału.

Zabierz nas... zapłacimy ci...

...wszystko...

Yarrl przekonał Tyrela, żeby otworzył maszynownię i obaj, rozmawiali, kiedy Rylla bandażowała ramię Dorrina. Yarrl zszedł na dół, a Tyrel pospieszył na rufę, do steru.

Dorrin uśmiechnął się z ulgą, słysząc parskanie silnika, gdy ten zaczął się obracać. Wyczuwał nikłe wibracje czarnych żelaznych łopatek.

Fffffuuuppphhh... fuupp... fuupp... Silnik i koło zamachowe nabierały prędkości, wpadając w rytm równiejszy nawet niż podczas prób.

Tylko spokojnie... – ostrzegła Rylla, gdy Dorrin pokuśtykaj w stronę silnika. Stanął przy luku i spojrzał na Yarrla.

Wszyscy mieliśmy nadzieje, że ci się uda. – Mężczyzna nie przestawał wrzucać węgla do kotła.

Musimy przykręcić śrubę.

Ty... się tym... zajmij... – wysapał starszy kowal.

Dorrin powoli przesunął sprzęgło i wypuścił oddech, kiedy tłok i koło wciąż nabierały prędkości. Obserwował, jak Czarny Diament sunie w morze, dopóki ciśnienie nie przekroczyło znacznie minimalnego poziomu pracy.

Wtedy otarł czoło i wydostał się na pokład. Pergun leżał na deskach, ale na plecach, oddech miał płytki. Rylla spojrzała bezradnie na Dorrina. Merga również.

Dorrin wziął kolejny głęboki oddech, po czym ukląkł, dłońmi delikatnie dotknął czoła, wydobywając wszystkie swoje umiejętności i resztę sił, i odepchnął wdzierającą się biel, napływ chaosu. Ale pokład zakołysał się pod nim, szorstkie deski uniosły się i opadł w ciemność.

CLV

Rudowłosa czarodziejka skończyła obwiązywać swoje ramię, pochyliła się i ze stosu pyłu i ubrań na podeptanej, wypalonej trawie uniosła złoty amulet.

Obeszła ciało białego strażnika i pomachała amuletem w stronę brodatego białego maga z ciętą raną na czole.

Chciałbyś go mieć, Fydel?

Nie, na ciemności! Daj go Sterolowi.

Odwróciła się do Cerryla.

Chciałbyś...

Minął czas gierek, Anyu. Amulet powinien wrócić do Sterola. Zwłaszcza teraz.

Nie mówcie mi, że dwóch dzielnych i silnych białych braci obawia się biednego czarnego kowala i uzdrowiciela, który musiał się zniżyć do kradzieży i morderstwa?

Fydel odwrócił wzrok. Cerryl jednak spojrzał Anyi proste w oczy.

Nie powiesz chyba, że nie jest skuteczny? – Wskazał ramieniem stos popiołu, który niegdyś był Jeslekiem, dwa ciała i brakujący bok namiotu naznaczonego dwiema wypalonymi plamami. – Było ich troje... tylko troje z tego, co mówił Jeslek. Zniszczyli ponad połowę naszego wojska, pół tuzina z białego bractwa i Wysokiego Maga. Co by się stało, gdyby postanowili wysłać jeszcze kilku, może starszych i bardziej doświadczonych mistrzów ładu i czarnych wojowników? – Cerryl uśmiechnął się krzywo. – Z tych właśnie powodów wolałbym ustąpić komuś z wielkim doświadczeniem, takiemu jak Sterol.

Poczekamy na niego, żeby skończyć z tym motłochem? – warknęła Anya.

Nie. Myślę, że możemy działać dalej... powoli.

Zawsze jesteś taki ostrożny, Cerryl – powiedziała lekko czarodziejka.

Kiedy ktoś nie może polegać na czystej sile chaosu, droga damo – odrzekł powoli mag o gładkiej twarzy – musi być ostrożny.

Ba... niech żołnierze ruszają. – Fydel otarł krew z czoła i przeszedł miejsce, gdzie kiedyś była ściana namiotu. Przystanął i wskazał pozostałe dwa ciała. Błysnął ogień i zostały tylko popioły.

Anya i Cerryl równocześnie unieśli brwi.

CLVI

Dorrin ocknął się z głową na kolanach Liedral. Ocierała zaschniętą i świeżą krew chłodną, wilgotną szmatką i posypywała sproszkowaną astrą ranę na jego czole. Proszek palił i bolała go głowa, nie wspominając już o ramionach.

Pomyślał o Meriwhen i oczy mu zwilgotniały. Miał nadzieję, że klacz dotarła do brzegu. Zadrżał i Liedral uścisnęła jego ramię.

W porządku.

Nie. Nie jest w porządku. – Usiadł i wziął od niej szmatkę. Tylu innych, nawet klacz, z którą przeżył tak wiele, zapłacili za jego marzenia o budowaniu silnika.

Przygarbił się. Brede nie żyje. Liedral była torturowana, Kadara została sama i w ciąży. Dom Rylli spłonął i stara uzdrowicielka została bezdomna, Tysiące niewinnych żołnierzy leżało martwych. Kleth zostało splądrowane i spalone, a Elparta na wpół zniszczona. Dlatego?

Ponieważ ład go odrzucił, a on sam chciał się przeciwstawić chaosowi? Czy może tylko z powodu własnego uporu? Przypomniał sobie Fairhaven – czyste, spokojne, nawet uładzone. Tylko dlatego, że nie potrafił tolerować chaosu... czy to jedyny powód, żeby tworzyć zniszczenie?

Odetchnął głęboko i wyprostował ramiona, ignorując ból głowy i rąk. Nie czas teraz na filozofię, tylko trzeba poszukać bezpiecznego miejsca dla tych, co pozostali. Spojrzał na pokład i w górę na rufę, na Tyrela u steru, a potem na morze na północy.

Czarny Diament ledwo utrzymywał pozycję za falochronem. Trzy kaye od brzegu stały dwa szkunery noszące białe i karmazynowe sztandary Fairhaven.

Dorrin zaczął wstawać, a Liedral pomogła mu się dźwignąć na nogi.

Nie bądź dla siebie taki surowy – mruknęła.

Dotknął jej dłoni i przeszedł po lekko pochylonym pokładzie do krótkiej drabiny prowadzącej na rufę i do steru.

Musimy się stąd wydostać – powiedział do Tyrela.

Jak? Przy ich pozycjach, z wiatrem z północnego wschodu, odetną nam drogę z każdej strony. Pod pełnymi żaglami są szybsi od nas, mimo twego silnika.

W którą stronę nie mogą popłynąć? – Dorrin potarł czoło, gdzie tępy kowalski młot ciągle dudnił mu pod czaszką.

Mogą płynąć, gdzie chcą. Są białymi magami.

Nie opowiadaj mi starych dowcipów. Mogą płynąć pod wiatr?

Musieliby halsować.

W porządku. Jak blisko ośmielą się podpłynąć do brzegu?

Przy tym wietrze? – Tyrel spojrzał w niebo i chmury na skraju północnego horyzontu. – Niewiele bliżej niż są teraz.

Świetnie. Ruszymy na wschód wzdłuż brzegu.

Ale... – Tyrel pokręcił głową. – Trudno mi zapamiętać, że możemy płynąć, gdzie chcemy. – Urwał na. chwilę. – Jeśli twój silnik zawiedzie, obróci nas.

Rozumiem. Ale jeśli popłyniemy dalej od brzegu, będą mogli podpłynąć i usmażyć nas swoim magicznym ogniem. – Dorrin pokuśtykał w stronę luku, do komory silnika, gdzie, pod okiem Yarrla, odciął dopływ mocy silnika do minimum.

Czarny Diament prześliznął się za falochron z ciągle zwiniętymi żaglami, podczas gdy Tyrel powoli obracał przebudowany szkuner na wschodni kurs równoległy do wybrzeża.

Dorrin podszedł chwiejnie do siennika Perguna pod prowizoryczną zasłoną. Oddech ciemnowłosego mężczyzny był równy, a oczy zamknięte. Merga zdjęła z jego czoła wilgotną szmatkę. Łzy obsychały jej na twarzy. Dorrin pochylił się i raz jeszcze dotknął czoła Perguna, przekazując tę odrobinę dodatkowego ładu, którą mógł się podzielić.

Dziękuję, mistrzu Dorrin.

Proszę, nie dziękuj mi teraz. Podziękujesz, jeśli zdołamy dotrzeć do bezpiecznej przystani. – Dorrin podszedł do relingu i oparłszy się o drewno, obserwował spienione zielone wody.

Podeszła do niego Kadara z ręką na temblaku.

Mogłeś to zrobić dla Brede’a.

Jeśli sobie przypominasz, nic nie mogłem zrobić.

Gówno prawda! Uciekłeś, żeby znowu się nad sobą rozczulać. Proszę, co ci się stało, dwie mniejsze rany i trochę kulejesz.

Dorrin odwrócił się do rudowłosej.

Musisz tak myśleć i nic, co powiem, tego nie zmieni. Ale nie uważam, że siłę mierzy się tym, ile bólu zniesiesz albo ilu ludzi usieczesz ostrym mieczem. Brede to rozumiał. Masz syna, którego będziesz musiała wychować. Ma rodziców z Recluce i może nie nadawać się do miecza. Czy stracisz go, bo będziesz chciała zrobić z niego kogoś, kim nie jest, tak jak zrobili moi rodzice?

Powinieneś przemawiać. Nie obchodzi cię, co myślą inni. Obchodzą cię tylko twoje przeklęte silniki.

Dorrin utkwił wzrok w Kadarze.

Masz rację. Wiem, kim jestem.

Tym razem Kadara spuściła wzrok.

Dorrin cofnął się, kiedy skinęła na niego Liedral.

Byłeś dla niej surowy – zauważyła. – A dla siebie jeszcze bardziej.

Prawda jest czasami trudna.

Lubisz, kiedy ludzie mówią ci taką trudną prawdę?

Oczywiście, że nie. – Uśmiechnął się szeroko. – Chyba że ty to robisz.

Raz jeszcze popatrzył na północ. Najdalej wysunięty na wschód biały szkuner, prawdopodobnie dwukrotnie większy od Czarnego Diamentu, zaczął zawracać, przecinając linię wiatru. Przez chwilę Dorrin obserwował statek, po czym wspiął się z powrotem do steru, by porozmawiać z Tyrelem.

Będzie próbował odciąć tam przylądek... przylądek Devalin... tamtędy będziemy musieli popłynąć dalej w morze.

Czy większa prędkość coś pomoże?

Ano, bo jeśli ominiemy przylądek przed nimi, będzie zmuszony pójść na wiatr.

Dorrin pokuśtykał do drabiny na główny pokład.

Przy dziobie Rylla pokazywała na plażę, obejmując Frisę ramieniem. Vaos usiłował przestawić deskę w boksach na śródokręciu i gadał do koni. Dorrin przełknął znowu, widząc pusty boks, otarł oczy i wycofał się do komory silnika.

Yarrl odłożył łopatę i otarł czoło.

Bardziej gorąca niż piec ta bestia, którą zbudowałeś. I bardziej mokra. Ale ten chłopak to lubi.

Rek obserwował silnik z kąta, próbując rozszyfrować jego działanie.

Za mokro – powiedział Yarrl.

Woda sączyła się z kilku przewodów, a pokład przeciekał. Dorrin próbował wyśledzić przeciek. Jeden znajdował się na linii morskiej wody, która chłodziła kondensator. Drugi przy wyjściowym zaworze pierwszego cylindra. O ile mógł stwierdzić, nic się nie złamało, nie pękło i nie zepsuło – nie natychmiast.

Musimy rozpalić bardziej.

Wytrzyma?

Przez jakiś czas.

Ty jesteś inżynierem – powiedział Yarrl z krzywym uśmiechem, otwierając drzwiczki kotła i unosząc łopatę.

Powoli, powoli łączące pręty zaczęły nabierać prędkości, temperatura w kotle rosła, a przez gruby półpokład, na którym spoczywał silnik, przelało się więcej wody. Narastały głuche wibracje i Dorrin wypuścił parę, po trochu, aż silnik powrócił do równego rytmu, szybszego niż przedtem, ale nie takiego, jak sądził, że silnik uzyska przy tym nakładzie czasu i sił. Niestety nie miał ani jednego, ani drugiego.

Dorrin wszedł z powrotem na pokład, sprawdził, gdzie jest biały szkuner, i pospieszył do Tyrela, który rozmawiał ze Stylem.

...tony wody... został jakiś piasek?

Trochę. – Chudy brodaty mężczyzna machnął pięścią w stronę nadciągającego szkunera. – Nie wiem, czy zadziała, jeśli użyją białego ognia.

Zrobimy co się da.

Tak jest, panie. – Styl wskoczył z wdziękiem na główny pokład.

Był bosmanem u Gossaga. Dobry człowiek – powiedział Tyrel.

Jak nam idzie?

Już niedaleko. Wygląda na to, że przejdziemy koło przylądka równocześnie.

Dorrin przyglądał się w pełni ożaglowanemu okrętowi.

Czy nasze żagle się zapalą, jeśli uderzy ognista kula?

Prawdopodobnie nie, jeśli będą zwinięte. Dopadną cię, tak czy inaczej. Trudno spalić okrętowe drewno płomieniem; trzeba czegoś takiego jak płonące płótna, smoła, żeby się zajęło. Ale... jeśli zwiniesz żagle i wskoczysz pod wodę, a oni nie wejdą na pokład i nie podpalą, załoga utrzyma się przez jakiś czas.

Jeśli wszyscy zejdą pod pokład i zwiniemy mocno żagle, moglibyśmy podpłynąć całkiem blisko.

Ano...

Każę wszystkim zejść na dół. – Dorrin zszedł po drabinie do miejsca, gdzie Merga zajmowała się Pergunem. – Czy mogłybyście z Petrą znieść go na dół?

Tu jest chłodniej, mistrzu Dorrin,

Dorrin wskazał nadciągający szkuner.

Będą atakować. Możecie wynieść go później.

Merga spojrzała na rozgorączkowanego mężczyznę.

Umrze tu. Zapalą pokład. – Dorrin zdjął koc służący jako zasłona dla pomocnika w tartaku, zwinął go szybko i położył na pokładzie. – To też weźcie na dół.

Zaczął szukać swojej laski, zarówno oczami, jak i zmysłami i w końcu wyciągnął ją z kąta w pustym boksie, gdzie powinna być Meriwhen. Poszedł z laską na dziób. Kadara siedziała w cieniu, oparta o bok niegdyś kompletnego boksu. Zmęczona podniosła wzrok.

Musisz zejść pod pokład. Nadciąga biały statek.

Mogę walczyć.

Myślę, że obejdzie się bez walki. Jeśli wejdą na pokład, będziesz musiała walczyć, ale wolałbym tego uniknąć.

Zawsze wolałeś, prawda?

Tak. – Przeszedł obok niej w stronę dziobu, Rylli i Frisy, powtórzył swoje ostrzeżenie i poprosił Ryllę, żeby przekazała je Vaosowi. Spojrzał na ster i zobaczył, że Tyrel wskazuje coś na dole. Styl i dwóch innych ludzi w końcu opuścili pokład rufowy, ale najpierw uwiązali beczkę pełną słonej wody oraz wiadro do relingu najbliżej steru.

Liedral? Gdzie ona jest?

Znalazł ją w mesie z Reisą i Petrą. Reisa uczyła Liedral, jak zaostrzyć starą pikę. Wszystkie trzy były uzbrojone po zęby.

Może nie będziemy tego potrzebować... mam nadzieję. – Powtórzył swoje ostrzeżenie i wspiął się na górę, gdzie poszedł do silnika.

Biali są coraz bliżej. Umrzemy od tego gorąca. – Yarrl przekrzykiwał odgłos silnika.

Dorrin spojrzał od nadciągającego szkunera do komory silnika.

Zostańcie na dole.

Yarrl pokiwał głową i zerknął na Reka, dosypując do kotła kolejną szuflę węgla.

Słyszysz, chłopcze?

Tak, panie.

Dorrin wszedł znowu do steru, niemal ciągnąc za sobą laskę.

Biały statek był jakieś dwanaście kabli od Czarnego Diamentu, na tyle blisko, że Dorrin mógł odczytać jego nazwę – Biała Burza.

Zajmę się tym – upierał się Dorrin, spoglądając przez ramię na nadciągającą Białą Burzą.

Jestem lepszym sternikiem, mistrzu Dorrin – nie ustępował Tyrel.

Wiem. Potrzebuję cię żywego. Nie chcesz zostać usmażony, co?

Miałem nadzieję, że ochronicie nas obu.

Będę miał szczęście, jeśli ochronię siebie – sapnął Dorrin.

Tyrel spojrzał nerwowo na sterburtę, w stronę dużych fal, które wydawały się o wiele za blisko.

Nie zbliżaj się bardziej do brzegu... a jeśli... kiedy przejdziesz dziobem tę plażę tam, tuż przed końcem przylądka, musisz popłynąć w morze jeszcze co najmniej tuzin rodów.

Zawiążę to tutaj. – Tyrel szybko zrobił dwie pętle, żeby przymocować laskę Dorrina do skrzyni steru.

Dziękuję. Będę tego potrzebował. – Dorrin ujął ster i przełknął. Dlaczego znalazł się w takiej sytuacji?

Tak sobie pomyślałem. – Tyrel zsunął się na główny pokład, gdzie stanął przy luku rufowym. Pokład był teraz pusty.

Biała Burza zdawała się przecinać wodę, a pozycja pomiędzy dwoma statkami była niemal stała, choć odległość stale się zmniejszała. Dorrin obserwował zbliżanie się wroga. Czy Czarny Diament zyskuje lekką przewagę?

Podmuch wiatru rzucił mu w twarz popiół z węgla i zamrugał. Wał powinien być dłuższy, co zwiększyłoby również moc kotła, Ale i tak nie miał czasu dopracować wszystkich szczegółów. To swego rodzaju cud, że silnik pracuje tak dobrze.

Więcej popiołu pofrunęło mu w twarz. Spojrzał na wał, wyczuwając wibracje pokładu i zdając sobie sprawę, że Yarrl zmusza silnik do nabrania większej mocy.

Czarny Diament nadal wysuwał się lekko przed Białą Burzą. Dorrin patrzył teraz lekko w tył.

Więcej popiołu pofrunęło ku Dorrinowi. Dlaczego teraz?

Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zbliżają się do przylądka i chwili, kiedy biały statek stanie prosto pod wiatr. Dorrin spochmurniał i przełknął, widząc rozpadlinę na plaży, która pojawiła się za sterburtą. Teraz musi zawrócić Czarny Diament w morze, przecinając odcinek pomiędzy dwoma statkami. Przesunął ster, ale skręt był zbyt delikatny.

Obrócił sterem jeszcze raz i Czarny Diament skręcił tak blisko białego szkunera, że Dorrin widział biało odzianą postać stojącą na odległość strzału z łuku. Biały mag uniósł ramię i na południe pomknął błysk białego ognia.

Kula ognia przeleciała obok górnych rej.

Zawróćcie, mistrzu Dorrin! – wrzeszczał Tyrel.

Dorrin próbował zwrócić Czarny Diament bardziej na wschód, aby statek odzyskał dystans.

Kolejna kula ognia przemknęła obok, niżej i tak blisko, że Dorrin poczuł gorąco i chaos, kiedy zmagał się ze sterem. Kiedy wyprostował ster na właściwy, jak miał nadzieję, kurs, chwycił w jedną dłoń laskę, wyrzucając ją w górę, gdy kolejny błysk ognia poleciał w stronę Czarnego Diamentu.

Ogień rozprysnął się dokoła Dorrina, gdy laska uniosła się w ostatniej chwili, ale statek skręcił, bo Dorrin puścił koło steru. Chwycił szprychy i ból przeszył mu dłoń, choć zdołał jakoś uratować dziób przed zapadnięciem się w wodę i sprowadził statek z powrotem na kurs.

Obejrzał się przez ramię i jedną ręką podniósł laskę przeciwko następnej kuli.

Shhh... plattt... Ogień chaosu rozlał się dokoła niego, zepchnięty przez podmuch wiatru.

Nagle zdało mu się, że Czarny Diament zaczyna się odsuwać od Białej Burzy jakby biały statek zatrzymał się w miejscu.

Nadleciała następna kula ognia, ale wpadła w zielone morze za Diamentem. Dorrin lekko obrócił sterem, kierując statek bardziej w morze, mając nadzieję, że nie zbliżył się za bardzo do stromych fal oraz piaszczystych łach i skał, na których się załamywały.

Głowa go bolała; ramiona pulsowały, a teraz jeszcze chyba złamał kciuk... Przerzucił laskę do lewej, sprawnej, ręki i usiłował naprowadzić statek na bezpieczny kurs.

Na rufę jednak padła następna ognista kula.

Mistrzu Dorrin, pozwólcie mi przejąć ster!

Dorrin skinął głową i Tyrel podczołgał się do steru, gorączkowo obracając statek bardziej w morze.

Uzdrowiciel-kowal trzymał laskę, patrząc na rufę i obserwował, jak Biała Burza, z niemal obwisłymi żaglami, usiłuje złapać wiatr, zanim zepchnie ją na przylądek. Czarny Diament parł naprzód.

W końcu Dorrin poszedł w stronę maszynowni.

Zwolnijcie – wrzasnął.

Yarrl otarł czoło i zamknął drzwiczki paleniska, opierając się ciężko o kratę.

Dorrin nasłuchiwał. Nie podobały mu się wibracje, które wkradły się do silnika... albo wału. Znowu pokuśtykał na rufę do steru.

Czy możemy później popłynąć na żaglach? – zapytał.

Jasne... jeśli tylko wypłyniemy bardziej w morze.

Powiem reszcie, że mogą wyjść na pokład.

Tyrel roześmiał się i machnął ręką w stronę przylądka.

Przez jakiś czas nie popłynie za nami. Białe gnojki... – Splunął na zawietrzną.

Dorrin usiadł na pokładzie zbyt zmęczony, żeby się poruszyć, ale wiadomość dotarła, bo na górę wyszła Liedral z koszykiem.

Musisz coś zjeść.

Dorrin nie protestował.

Co sobie zrobiłeś w rękę?

Przegrałem batalię ze sterem.

Dorrin... – Liedral pokręciła głową, aż rozsypały się krótkie włosy. – Jedz, a ja zawołam Ryllę.

Jadł jedną ręką, podczas. gdy Tyrel podśpiewywał, fałszując sprośną piosenkę, a Styl i dwaj inni zaczęli stawiać żagle.

CLVII

Wyciąć miasto. – Sterol spojrzał na powyginane ogniwa w dłoni i poczerniały amulet.

Całe miasto? Ci, którzy zostali, poddali się i przyjęli sztandar Fairhaven. – Oczy rudowłosej czarodziejki rozszerzyły się.

Nie obchodzą mnie ci ludzie. Niech idą, gdzie chcą. Żadne miasto, które uderza w Wysokiego Maga, nie będzie szydzić z Fairhaven. Niech zabiorą wszystkie plony i żywy inwentarz. Potem obsypać każde pole solą i wypalić ogniem, zrównać z ziemią wszystkie budynki. Zniszczyć falochron i zasypać port kamieniami.

Nie wiedziałam, że tak kochałeś Jesleka.

Nienawidziłem tego człowieka. Ale chyba nie w tym rzecz, prawda? – Głos Sterola był niemal jedwabisty. – Chcesz, aby świat myślał, że przywódcy mogą być celami podczas bitwy?

Rozumiem. Życzysz sobie, aby wyznaczono nagrodę za tego czarnego... maga?

Nie, na światło. Czy muszę ci wszystko tłumaczyć? Jeśli ogłosimy nagrodę, ci idioci z Recluce mogą przyjąć go z powrotem. W ten sposób każdy z jego otoczenia będzie się musiał oglądać przez ramię.

Czy nie o to chodziło Jenredowi z Creslinem?

Raczej nie. Jenred zapomniał, że ci, których przyciągnął, nie mieli wyboru. Myślisz, że ci zasmarkani tchórze na Recluce przyjmą kogoś, kto wykorzystuje machiny, czarne żelazo i ład do tworzenia straszliwej destrukcji?

A jeśli zmusi ich...

Czym? Ma jeden magiczny statek i garstkę zwolenników.

CLVIII

Czysty ład nie może utrzymywać życia, ponieważ wszystko, co żywe, potrzebuje wzrostu, a wzrastanie jest ciągłą walką o wydobycie ładu z chaosu.

Kiedy ogień niszczy wielkie puszcze Westhorns, ład natychmiast napełnia ponownie dziesiątki sadzonek i krzewów usiłujących na nowo porosnąć zbocza gór.

Kiedy buduje się kamienny mur, siły mrozu i żaru nieustannie kruszą kamienie. Tak samo dzieje się z domem, gdy usunięty zostaje stały ład gospodarza.

Zadaniem ładu jest wspierać życie, które może władać chaosem; a bez władzy nad chaosem życie nie ma celu.

Zadaniem chaosu jest niszczyć ład. Bez ładu nie może istnieć żadna struktura – ani mężczyzna, ani kobieta, ani roślina, ani nawet ziemia, po której stąpają. A zatem całkowity triumf chaosu jest jego klęską.

Więc co można powiedzieć o ładzie i chaosie? Od kiedy świat był, jest i będzie, ani ład, ani chaos nie mogą zatriumfować. A zatem w świecie jako całości musi być tyle samo ładu, ile chaosu, a wtedy zostanie utrzymana równowaga; bo jeśli tak się nie stanie, nie będzie ani świata, ani życia.

A na tym świecie są lądy i morza.

Ludzie nazywają morze chaosem, ale morze nosi w swych wiecznie zmieniających się falach i głębiach ład; morze obmywa plaże i odpływa, i to się nie zmienia.

Podobnie ludzie nazywają ląd uładzonym, bo zmienia się rzadko, a mimo to pod tym powierzchownym ładem istnieje wielki nieład, pełen ognia i chaosu demonów.

Ludzie morza muszą mieć ład, bo ład musi zawierać powierzchniowy chaos oceanów i harmonizować z głębszym ładem pod powierzchnią fal.

Podobnie ludzie chaosu mogą istnieć tylko na lądzie, bo morze zepchnie ich w nicość.

Podstawy ładu

fragment Części II

CLIX

Czarny Diament zacumowano do ostatniego pachołka najmniejszego mola za falochronem Krańca Lądu; dym i para sączyły się w powietrze, gdy stygł kocioł. Została beczka, może dwie, węgla.

Czterech czarnych strażników stało u stóp pomostu, choć dwie duże beczki świeżej wody ustawiono na pomoście na użytek załogi i pasażerów statku.

I co teraz, mistrzu Dorrin? – zapytał Tyrel.

Poczekamy – odrzekł zmęczony Dorrin. Próbował wytrzeć czoło, ale opatrunek na kciuku utrudniał mu ten gest. Przynajmniej ramię zdrowiało, a rozdzierające jak biały ogień bóle głowy nie były już tak częste.

Nie za długo. – Liedral wskazała na flagę mistrza portu, pod którą kilkanaście postaci w czerni wysiadało z otwartego powozu.

Jedną z nich był wysoki czarny mag. Dorrin odetchnął głęboko.

Och... psiakrew... – Przekleństwo Kadary doszło z wiatrem od dziobu.

Dorrin podzielał jej uczucia, ale czekał, aż czarne odziana grupa wejdzie na molo. Liedral stała przy nim, ściskając go za rękę.

Wysoki mag skinął na strażników. Jeden zasalutował i cała czwórka odeszła w stronę portu, a potem ku starej twierdzy na wzgórzu. Mag odwrócił się do statku i spojrzał wprost na Dorrina.

Jak na razie wszyscy macie wolność Recluce. Wolelibyśmy, abyście pozostali w pobliżu Krańca Lądu, ale wybór należy do was. – Wysoki mag uśmiechnął się łagodnie. – Mając na względzie wasze różne... ciężkie doświadczenia, proponujemy dwa domy dla gości za karczmą oraz gościnny apartament w starej gospodzie dla Dorrina i jego... małżonki. – Oran skinął na śródokręcie. – Możecie również korzystać ze stajni.

To bardzo hojnie – powiedział Dorrin. – Ostatnie parę ośmiodni było raczej trudne. Jeśli moglibyście przekonać mistrza uzdrowiciela, aby zajął się Pergunem, byłbym wdzięczny. Jest ciężko ranny. Powstrzymałem najgorsze szkody, ale... należałoby zrobić więcej.

...świetnie, mistrzu Dorrin... – Pergun opierał się o reling z Mergą u boku, ale jeszcze mówił niewyraźnie.

Z radością zobaczymy, co się da zrobić – odrzekł gładko Oran.

Merga opuściła dłoń i chwyciła Frisę.

Później, po kolacji, chcielibyśmy się z tobą spotkać. – Wzrok Orana napotkał spojrzenie syna. Dorrin skinął głową, ale nie cofnął wzroku. Po chwili Oran spojrzał w bok.

Gdy molo opustoszało, po odejściu Tyrela i załogi, Perguna, Mergi i Frisy do gościnnych domów, Dorrin stał ciągle przy trapie.

Dorrin...? – Liedral siedziała na wyszorowanych do czysta deskach przy grotmaszcie, razem z Reisą, Yarrlem i Petrą. Kadara siedziała obok nich, ale tyłem, jakby nie była całkiem częścią tej grupy.

Dorrin uśmiechnął się szeroko, idąc ku nim, bo wyglądali jak rada wojenna. Uśmiech zniknął. Była to swoista wojna. Usiadł na twardych deskach obok Liedral, ciesząc się przedwieczorną morską bryzą.

Nie powiedziałeś wiele, co możemy robić – zaczęła Liedral.

Nie przemyślałem tego tak naprawdę. Chciałem tylko zbudować silnik, a potem statek i zostać w Spidlarze. Nie potrafię powiedzieć, czy Recluce nas przyjmie... mnie w każdym razie. Nie lubią machin...

Ale ucierpieli z powodu odcięcia handlu – powiedziała Liedral. – Twój statek... udowodniłeś, że może być bezcenny. Czy nie będą zainteresowani?

Nie – odparła chłodno Kadara. – Prędzej umrą, niż zmienią swoje drogocenne przekonania.

Kto mówi, że muszą zmieniać? – zauważyła Reisa. – Będziemy budować statki i chronić ich. Nie muszą się zmieniać. Mogliby tylko dać nam spokój.

Mimo to – Kadara szukała właściwego słowa – skalacie ich.

Nie mogą być aż tacy zimni – zaprotestowała Petra.

Może i nie – odezwał się Dorrin. – A gdyby tak zbudować enklawę na południowym krańcu Recluce? Jest tam niewielki kanał i zatoczka. Wyżyna za nimi jest żyzna. Jest tylko za daleko Krańca Lądu, żeby zasiedliła ją Recluce. To znaczy, jest tam paru gospodarzy, ale takich, którzy nie będą mieli nic przeciwko.

Dorrin – powiedziała Liedral. – Nie dawaj im tego. Handluj.

Dorrin rozumiał. Jednak...

Nie wiem, czy potrafię.

To ma sens – przyznał Yarrl.

Staniemy po twojej stronie – dodała Reisa.

Kadara pokręciła głową.

Cóż... – Dorrin się zastanawiał. – Równie dobrze moglibyśmy sami skorzystać z tych udogodnień. – Nie dodał już „dopóki możemy” choć taka myśl przeszła mu przez głowę.

Niebawem cała szóstka zeszła z pokładu, niosąc torby i pakunki. Długie cienie od wzgórz na zachód od portu niemal dotykały mola.

Dorrin obejrzał się na opuszczony statek. Przynajmniej na Recluce nie musiał się martwić o złodziei. Roześmiał się, podejrzewając, że w Fairhaven również kradzieże należą do rzadkości, jeśli w ogóle się zdarzają.

Pozamykał wszystkie drzwi i luki na Czarnym Diamencie, sprawdził i wypompował zęzy. Przecieki wokół walu były niewielkie, ale statek trzeba będzie systematycznie osuszać, przynajmniej dopóki nie zaprojektuje i nie zrobi lepszej uszczelki.

Najczystszy port, jaki widziałem – zauważył Yarrl.

Kamienne nabrzeże było zamiecione, a spoiny między kamieniami równo połączone zaprawą. Nawet wiatr wiejący znad Oceanu Wschodniego pachniał świeżością. Dachy Krańca Lądu tworzyły uładzoną mozaikę na zboczu wzgórza, a ponad nimi wyrastały kamienie starej twierdzy, pod repliką oryginalnej chorągwi założycieli – skrzyżowanej róży i miecza. Obecny sztandar Recluce – czarny rial na białym tle – powiewał na drzewcu przed jednopiętrowym budynkiem mistrza portu pomiędzy dwoma nabrzeżami.

Gdzie jest ta gospoda?

Na lewo od kapitanatu. Tą ścieżką w górę. Dwupiętrowy budynek. Potem są stajnie, Styl i Intar wstawią konie. Domki gościnne stoją na wzgórzu po lewej od stajni. – Dorrin uścisnął dłoń Liedral.

Przed gospodą wyskoczył im naprzeciw młodzik w czystym brązowym mundurze, z czarną opaską na ramieniu, na której widniał biały rial.

Mistrzu Dorrin. – Pokłonił się. – Jeśli wy i wasza małżonka zechcecie wejść do gospody, panna Baria zaprowadzi was do waszych kwater. Pokażę pozostałym ich domy. Dzwonek oznajmia w gospodzie wieczorny posiłek.

Jest dość miejsca? – warknęła Kadara.

Młodzik pokłonił się.

Każdy dom dla gości ma oddzielne sypialnie, magistra, i aż nadto wody oraz prysznice dla każdego.

...słyszałem, że oni tu lubią mycie... – mruknął Yarrl.

Dobrze ci to zrobi – odrzekła Reisa.

Dorrin otworzył przed Liedral drzwi gospody, dość niezdarnie, bo rękę miał w łubkach. Kciuk zabolał, gdy uderzył o żelazną zasuwkę.

Witajcie. – Zza niedużego biurka wstała srebrnowłosa starsza kobieta – Wy jesteście mistrz Dorrin oraz handlarka Liedral?

Tak.

Jestem Baria. Pokażę wam wasze pokoje.

Kamienne schody po lewej od drzwi okrążały otwarte foyer i wiodły na drugie piętro, gdzie znajdowały się pojedyncze drzwi z mosiężną klamką. Korytarz ciągnął się przez całą gospodę, ale ich przewodniczka zatrzymała się przy drzwiach i otworzyła je.

Oto wasze pokoje. Macie również pralnię za łazienką. Jeśli pragniecie wziąć kąpiel, sugerowałabym pośpiech, bo niebawem będzie kolacja. – Uśmiechnęła się najwyraźniej szczerze.

Dziękuję – powiedział Dorrin.

Miłego pobytu. – Baria zawróciła.

Pokoje? – zapytała Liedral, wchodząc. – Och...

Dorrin zamknął za nimi drzwi. Byli w salonie, który wychodził na nieduży balkon z parą rzeźbionych drewnianych foteli. Stały tutaj stół, cztery krzesła bez poręczy, na wpół zapełniona biblioteczka oraz dwa duże drewniane fotele przed kominkiem, w którym rozpalono ogień.

Liedral weszła do drugiego pokoju, gdzie mieściło się potrójne łoże z szerokim, ale prostym wezgłowiem z czerwonego dębu, toaletka i dwie szafy. Za sypialnią znajdowała się łazienka z prysznicem, ale bez wanny. Drzwi prawdopodobnie prowadziły do wspomnianej przez Barię pralni. Pościel miała zielonoszary wzór, bez koronek, a łoże nakryto prawdziwym prześcieradłem.

Podejrzewam, że twoja pozycja przetargowa jest lepsza, niż sądzisz – zauważyła oschle Liedral.

Możesz wziąć prysznic pierwsza – powiedział Dorrin.

Prysznic? Czy wszystkie są takie lodowate, jak twój?

Och... To tylko mój. Sprawdzę, czy ten jest ciepły, czy zimny. – Dorrin wszedł do łazienki. Znalazł tam jeszcze dwoje drzwi. Otworzył jedne, do prostego wychodka, i zamknął, potem zajrzał do wykafelkowanego prysznica, obrócił prostą rączką i sprawdził wodę. Zakręcił ją i wytarł rękę w jeden z dużych ręczników wiszących na oddzielnych kołkach.

Ciepława – oznajmił. – Ogrzana słońcem z cysterny na dachu. Zdejmij ubranie...

Bardzo śmieszne. Tyle zrozumiałam.

...i stań pod wodą. Jest tam mydło. Jeśli nie lubisz chłodnej wody, po prostu zamocz się, zakręć wodę, namydl, a potem odkręć wodę i spłucz.

Wezmę prysznic pierwsza – oznajmiła Liedral, rzucając plecak na podłogę. – Od dawna nie byłam czysta.

Będę na balkonie. Powiedz, jak skończysz. – Dorrin zaniósł swój plecak do sypialni i ściągnął ubranie. Miał tylko trzy zmiany, a to, które miał na sobie, oraz ubranie kowala były brudne. Rzucił je na gładką kamienną podłogę, rozłożył czystą bieliznę oraz porządne brązowe odzienie i ułożył na półce w szafie. Przystanął i wciągnął w nozdrza woń olejku trili używanego do drewna. Potem wetknął zniszczony plecak na dno szafy, wyszedł na balkon, usiadł i spojrzał na port.

Lekki podmuch targał mu włosy, niosąc zapach morskiej wody. Na północy wisiały nad oceanem porozrzucane chmury. Ciemnozielona woda, z lekkim tylko śladem bieli, falowała na ciemnych kamieniach falochronu, a wodę w porcie znaczyły jedynie drobne zmarszczki.

Czarny Diament stał samotnie przy nabrzeżu. Dorrin nie pamiętał tak pustego portu. Gdzie są statki Recluce? Czy muszą pływać po morzu, gdy zablokowano cały handel ze wschodnim Candarem?

Obserwując mewę zlatującą w stronę Diamentu, jakby miała nadzieję na posiłek, opadającą i wznoszącą się, opadającą i wznoszącą, stracił poczucie czasu i zamknął oczy.

Dorrin...

Podskoczył na krześle. Liedral owinięta ręcznikiem stała w otwartych drzwiach za nim.

Myślałam, że słyszałeś dzwonek.

Nic nie słyszałem.

Jesteś zmęczony.

Podniósł się i przeciągnął, ale omiótł wzrokiem mokre brązowe włosy i odsłonięte ramiona nad ręcznikiem oraz nagie nogi.

Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa.

Wiem.

Liedral pochyliła się ku niemu i musnęła wargami jego usta. Dorrin podszedł jeszcze bliżej i na długą chwilę objął ją ramionami.

Muszę wziąć prysznic. – Minął ją i nie obejrzał się już.

To tylko zaboli. Przeklęty Jeslek! Przeklęci wszyscy biali!

Zanim wziął prysznic, wyprał brudne ubranie i powiesił je w pralni obok ubrania Liedral. Potem zdjął łubki i wszedł do wykafelkowanej kabiny.

Woda była ciepława, ale Dorrin rozkoszował się nią, goląc się i szorując dwukrotnie. Chyba nie był tak czysty od miesięcy i tęsknił za takim luksusem. Czy to tylko po to, aby skusić go do wyrzeczenia się silnika i wszystkiego, co się z tym wiąże? Zakręcił wodę.

Zadzwonił drugi dzwonek. Wytarł się i szybko ubrał, po czym dołączył do Liedral na balkonie. Obserwowała cienie wydłużające się nad małym portem.

Tak tu... spokojnie... taki ład. Teraz rozumiem, dlaczego twój domek był taki sam. Jak ktoś wychowany tutaj mógłby być inny?

Niektórzy uważają to za nudne.

A ty?

Dorrin pokręcił głową.

Ja tylko chciałem zbudować swój silnik.

Czy nie dlatego, że uznali silniki za złe?

To nie takie proste. Ale musimy zejść na kolację, to znaczy, tutejszy obiad.

Przeszli przez pokoje na podest schodów.

Żadnych zamków. Tylko zasuwka od wewnątrz. To wiele mówi.

Tak. Ale... co do silników. Żeby silnik pracował, trzeba palić węgiel w wysokiej temperaturze i zamienić wodę w parę. Kiedy węgiel się pali, otrzymujesz chaos. Także para jest formą kontrolowanego chaosu. – Dorrin poprowadził Liedral od schodów w prawo do jadalni. – To nie jedyny problem. Silniki wymagają dużo stali i mnóstwo węgla. To może stwarzać dużo żużlu, popiołu i resztek, a one wszystkie stwarzają problemy, a nawet chaos, dla wód i ziemi.

Weszli do jadalni. Tyrel podniósł rękę.

Muszą was lubić, mistrzu Dorrin. Mają wspaniale piwo i wiedzą, jak przyrządzić rybę. – Jego szorstki głos niósł się przez wysoki pokój.

Mistrzu Dorrin, mam wielkie łóżko tylko dla siebie. I jest miękkie. – Podniecenie Frisy wywołało uśmiech na twarzy Dorrina.

Pochylił się i przystanął przy stole, gdzie siedzieli Merga, Pergun, Rylla oraz Frisa.

Cieszę się, Friso.

Uzdrowicielka imieniem Rebeka obejrzy Perguna jutro – powiedziała Merga.

Jeszcze język mi się plącze – wybełkotał Pergun.

A mamusia mówi, że może będziemy mieli taki dom jak teraz. Będziemy, mistrzu Dorrin?

Jeszcze nie wiem, Friso.

Zdobędziecie dla nas dom. Wiem, że zdobędziecie.

Dorrin stłumił grymas, widząc wiarę Frisy, i tylko poklepał ją po ramieniu. Merga uśmiechnęła się, a Pergun obserwował, jak służąca rozkłada półmiski.

Twój stół jest chyba tam. – Liedral wskazała jedyny stół na dwie osoby.

Kiedy usiedli, weszli Yarrl, Reisa, Petra oraz Kadara i zajęli miejsce przy kwadratowym stole na cztery osoby. Stoły były z lśniącego czerwonego dębu, gładkie, a sztućce wydawały się cynowe. Na każdym stole stały kufle z dymnego niebieskiego szkła.

Napijecie się wina, piwa czy soku z krasnokrzewu? – zapytała starsza ciemnowłosa służąca, która przyniosła jedzenie do stołu Mergi.

Chyba wina – powiedziała Liedral.

Sok dla was, panie?

Dorrin skinął głową i kobieta odeszła.

Skąd wiedziała?

To chyba widać.

Co? Że pracujesz z ładem? Dlaczego ma to wpływ na to, co pijesz?

Bardzo niewielu czarnych znosi jakikolwiek alkohol. Tak naprawdę to subtelna forma chaosu, jak sądzę.

Cieszę się, że nie jestem aż tak nasycona ładem.

Wróciła służąca z dwoma dzbanami.

Proszę. Na kolację jest dziś ryba z dodatkiem smażonych quilla, a na deser ciastka z miodem. – Odeszła niemal natychmiast.

Jest szybka.

To chyba zalety ładu.

Denerwujesz się, prawda? – Liedral spróbowała wina. – Dobre.

Powinno być dobre. To też zalety ładu. – Dorrin powoli popijał sok z krasnokrzewu. – Tak, jestem zdenerwowany. Ty byś nie była, gdyby twój ojciec, człowiek, który wygnał cię z Recluce... należał do Rady, która zadecyduje o twoim losie?

Pewnie tak. Ale czy nie jest tylko jednym z nich?

Co to za pomoc, jeśli zanim zaczniesz, masz przeciwko sobie jednego z trojga?

Dlaczego jest przeciwko tobie?

Pewnie dlatego, że nie akceptowałem bez zastrzeżeń jego poleceń. Czasami miał rację, ale nawet tego nie chciałem mu przyznać, bo nigdy nie przyznał, że ja też mógłbym mieć rację.

A teraz byś potrafił?

Nie. – Dorrin roześmiał się. – Ale to niczego nie ułatwia.

Przyniesiono rybę.

Później przyniosę ciastka.

Skąd mają ciastka miodowe przy handlowym embargo? Miód jest drogi.

Nie tutaj. Pszczoły rozwijają się w ładzie. Tak samo zboża i kwiaty.

Liedral potrząsnęła głową, po czym ukroiła kawałek ryby i podniosła go do ust. Dorrin przełknął, zdając sobie sprawę, że burczy mu w brzuchu, a do ust napłynęła ślina. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł coś poza chlebem, serem, owocami albo korzonkami... albo zimną baraniną. Jakiś czas jedli w milczeniu. Poza siedzącymi przy stole Tyrela reszta robiła to samo.

Nic dziwnego, że wszyscy nienawidzą Recluce – odezwała się w końcu Liedral.

Dorrin uniósł brwi, bojąc się otworzyć usta. Korzonki quilla były tak samo chrupiące, jak pamiętał. Rosły tylko na najwyższych południowych zboczach, choć stare opowieści wspominały czasy, gdy były czymś codziennym.

Uładzona, spokojna, bogata... i z dobrym jedzeniem.

Bardziej cenię bieżącą wodę.

Zauważyłam to, zanim tu przyjechałam. A myślałam, że jesteś taki bystry, kiedy doprowadziłeś wodę do swego domu. – Liedral napiła się wina.

Byłem. Byłem dość bystry, żeby wymyślić, jak zrobić instalację. Marzenie o czymś albo wiedza, jak powinno być zrobione, jest najłatwiejsza. Trudne jest tylko wprowadzenie ich w czyn. – Dorrin delektował się sokiem z krasnokrzewu, zadowolony, że znowu go ma, a potem zjadł ostatni kawałek delikatnej ryby.

Półmiski zostały zastąpione mniejszymi jasnobrązowymi talerzami z dużymi kawałkami ciasta z miodem.

Taki luksus... – mruknęła Liedral.

Taka pokusa – prychnął Dorrin, wdychając aromat świeżo pieczonego ciasta, ciepłego miodu i orzechów.

Jesteś taki cyniczny.

Być może. – Odgryzł połowę ciastka.

Uważasz, że naprawdę cię kuszą?

Dorrin pogryzł powoli i przełknął.

Raczej przypominają.

Liedral pokiwała głową z pełnymi ustami i przełknęła.

Jak naprawdę dobry jest ład?

Coś w tym rodzaju. To również pokaz dla wszystkich pozostałych.

A więc myślisz o losie pozostałych?

Oczywiście.

Może to raczej przekupstwo? Może, ale tylko może, po prostu cię potrzebują?

Naprawdę tak sądzisz?

Liedral skinęła ręką na znak, że ma pełne usta.

I najwyraźniej podoba ci się taka łapówka? – Dorrin uśmiechnął się szeroko.

Zamierzam w pełni się nią nacieszyć.

Minęła ich służąca i Dorrin podniósł rękę.

Ile za kolację? – Sięgnął do skórzanej sakiewki u pasa.

Nic, panie. Rada opłaca wasz pobyt. – Służąca uśmiechnęła się i ponownie napełniła szklane kufle.

To bardzo drogo – zauważył Dorrin.

Może – powiedziała Liedral. – Az drugiej strony, może pozostali członkowie Rady nie są tak przeciwni tobie i twoim machinom jak twój ojciec.

Może i coś w tym jest. – Dorrin potarł podbródek. – Gdyby chodziło tylko o mnie, ustąpiliby mu... ale to dotyczy całej Recluce...

Pamiętaj o tym. – Liedral spojrzała w stronę drzwi, gdzie stały trzy postaci w czerni. – Przyszli.

Dorrin wstał i czekał, aż cała trójka się zbliży.

Chciałbym wam przedstawić Liedral. Jest tą handlarką, której zawdzięczam sukces w zbudowaniu Czarnego Diamentu.

Liedral również się podniosła. Pochyliła głowę i skłoniła się lekko.

Dorrin, Liedral, magistra Ellna i magister Videlt – powiedział Oran.

Oboje skłonili głowy. Dorrin ukłonił się w odpowiedzi.

Jestem zaszczycona, że was spotykam – odezwała się Liedral. – Właśnie wychodziłam...

Będzie nam miło, jeśli zechcesz dołączyć do rozmowy – powiedział Oran. – Twoje uwagi byłyby pomocne. – Skinął na duży stół w rogu.

Gdy cała grupa kierowała się do stołu, odprowadzały ich spojrzenia Mergi i Rylli, a Dorrin pochwycił szept starej uzdrowicielki.

...to naprawdę potężni tego świata...

Pergun jadł powoli razem z Mergą i Frisą, podczas gdy Tyrel siedział ze swoją załogą, dolewając często z wysokich butelek zieloną brandy. Dorrin zauważył butelki brandy i wzdrygnął się. Zielona brandy z Recluce była bardzo mocna. Poza trzema członkami Rady przy stołach siedzieli jedynie pasażerowie Czarnego Diamentu.

Kiedy cała piątka usiadła, Oran zaczął:

Rozumiemy, że ty, Brede oraz Kadara czyniliście znaczące wysiłki dla ocalenia Spidlaru.

Znaczące – dobre słowo, pomyślał Dorrin. A może niszczące, głupie i krwawe?

Rzeczywiście – powiedział głośno. – Czasami wątpię, czy to było mądre.

Trójka Czarnych spojrzała w stół. W końcu Oran podniósł wzrok.

Uważasz, że budowa silnika była niemądra?

Nie, nadal uważam, że budowa silnika była konieczna i rozsądna. Wykorzystanie tego, czego się nauczyłem do obrony Spidlaru było niemądre.

Zechciałbyś to wyjaśnić? – poprosiła magistra. Jej oczy były ciemniejsze nawet od jej czarnej tuniki i spodni.

Biali raczej nie krzywdzą ludzi. Naprawdę osiągnęli lepszy ład, niż istniałby bez nich. Mają dobre trakty, czyste miasta i niewiele kradzieży czy zbrodni. Ale zostali schwytani w pułapkę. Ich moc opiera się na chaosie, lecz żeby utrzymać taką potęgę, potrzebują również ładu. Zbyt wiele ładu zniszczyłoby ich moc, tak samo jak zbyt wiele chaosu.

Videlt pokiwał głową. Oran patrzył. Ellna położyła ręce na stole.

Lecz to nie ma nic do rzeczy – ciągnął Dorrin. – Przepraszam za zbaczanie z tematu, ale mój umysł nie jest tak jasny jak powinien. W każdym razie, wprowadzając lepsze taktyki oraz trochę wojskowej inżynierii, udało nam się jedynie zabić mnóstwo niewinnych, czy też stosunkowo niewinnych ludzi, garstkę białych magów oraz upewnić się, że wielu będzie cierpiało głód tej zimy. Zmusiliśmy handlarzy do zmiany miejsca, co zwiększy możliwości handlu w takich miejscach jak Sarronnyn i Suthya, a zaszkodzi wschodniemu Candarowi. – Spojrzał na całą trójkę. – Częściowo to wasza wina.

Oran otworzył usta, ale czarnowłosa Ellna wyciągnęła dłoń.

Niech skończy. – Spojrzała na Dorrina. – Mów dalej.

Dorrin odchrząknął, bo nagle wyschło mu w gardle.

Wygnaliście mnie, a białym nie spodobało się to, co zacząłem robić. Czarni, zwłaszcza kobiety, nie są mile widziani na zachód od Westhorns. Więc... próbowałem bronić Spidlaru. Mnóstwo ludzi zginęło, a gdzie ja się znalazłem? Z powrotem tutaj, znowu sądzony. Nie twierdzę, że jestem mądry. Ale ten rodzaj przewidywania zdaje się preferować Rada.

Zgadza się. – Videlt przejechał dłonią po krótko ostrzyżonych włosach i ciemnobrązowej brodzie, ciemniejszej niż jego rzadkie włosy.

Udowodniłeś, że można przełamać blokadę białych – powiedziała Ellna.

Ale tylko statkiem Dorrina – wtrąciła się Liedral. – Co nie zachęci ani Bristy, ani Hamoru.

Tak czy inaczej – odezwał się Dorrin, próbując pokierować rozmowę z powrotem tam, gdzie chciał – ponieważ dzielimy tę odpowiedzialność, uważam, że powinniśmy spróbować wypracować system, który każdemu przyniesie korzyści. – Uśmiechnął się ponuro. – Chyba że już podjęliście decyzję.

Rada nie podjęła ostatecznej decyzji. Uważaliśmy, że musimy porozmawiać z tobą.

Dorrin otarł czoło, opalone przez niemal ośmiodzień na morzu, podczas zmagań z żaglami i statkiem nie przeznaczonym ani na ocean, ani do pracy z silnikiem. Mimo że wziął prysznic, wciąż czuł się brudny, prawie jakby ciągle oblepiała go czerń węgla.

Najwyraźniej myślicie, że może znalazłem coś w rodzaju odpowiedzi, ale nadal nie czujecie, że należę do was, i nie wiecie, co zrobić.

Jesteś blisko – odezwała się Ellna. – Dlaczego sądzisz, że ty możesz nam dać odpowiedź?

Bez czegoś takiego jak mój statek Fairhaven znowu zdławi Recluce. Albo w najgorszym wypadku odizoluje was. Czy tego właśnie chcecie?

Rada troszczyła się... – zaczął Oran.

Jesteśmy bardziej niż zatroskani – powiedziała Ellna. – Ale nie chcemy też zniszczyć tego, co potrzebne Recluce do przetrwania. To właśnie zrobili czarni ze wschodniego Candaru za czasów Creslina. Przejmowali coraz większą władzę nad magami chaosu dla dobra pokoju i porządnych traktów. Nie chcemy budować machin ani urządzeń, które zaprowadzą nas na tę samą drogę.

Każda machina wytwarzająca energię musi z definicji czerpać energię chaosu – dodał Oran.

Życie również z definicji czerpie energię chaosu – powiedział Dorrin. – Pytanie tylko, czy dominuje ład, czy chaos. – Czy mądrze było mówić tak otwarcie? A czy mógł inaczej?

Nie odpowiedziałeś na pytanie – zauważył Videlt.

Mogę wam powiedzieć, co myślę – stwierdził Dorrin. – A wy powiecie mi, co wy myślicie. Ale nie chodzi o to, co każde z nas myśli. Mój silnik jest prawie w całości z czarnego żelaza i możecie wyczuć, że oparty jest na ładzie.

Chaos może wykorzystywać ład...

A może inaczej? Pozwólcie mi zbudować kuźnię i stocznię na południu. Tam nic nie ma.

Nie ma tam portu. Jak?

Jest mała zatoczka. Jak na razie wystarczy dla Czarnego Diamentu. Później możemy ją poszerzyć.

Wszystkie barwy odpłynęły z twarzy Wysokiego Maga.

Nie możemy zaakceptować potencjalnego chaosu na samej Recluce.

Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Machiny i związki chemiczne nie są chaosem. Dobrze też wiesz, że ja nie mogę mieć do czynienia z chaosem.

Zmieniłeś się.

Prawdopodobnie nie dosyć.

Oranie – przerwała łagodnie Ellna. – Czy rozważyłeś okres próbny? Pozwól Dorrinowi zająć się jego pracą, a potem ją ocenimy. Przynajmniej tym razem będzie miał trochę czasu.

Jak długo? – zapytał Videlt.

Co najmniej dwa lata – powiedziała Liedral.

Cieszył się, że się odezwała. Poprosiłby o mniej, bo czuł, że przed upływem dwóch lat musi mieć nowy statek.

Czy to trochę... nie za wiele? – zapytał Videlt.

Jeśli sprawy pójdą dobrze – przyznał Dorrin. – Ale często tak się nie dzieje, gdy w grę wchodzą biali. Musimy też zbudować pewne udogodnienia...

Podejrzewam, że znajdą się ochotnicy do pomocy – odezwał się oschle Oran.

Być może – odrzekł Dorrin. – W takim wypadku będziecie mogli dokonać oceny wcześniej.

To wydaje się sprawiedliwe – wtrąciła się Ellna. – I leży w naszym interesie.

Och? – odezwał się Oran.

On zbuduje drugi port, Oranie. W czym nam to zaszkodzi? Często mówiłeś, że morze zimą sprawia, iż Kraniec Lądu jest niedostępny.

Wyższy mag niechętnie pokiwał głową. Wykrzywił wargi, jakby połknął marynowaną gruszkę.

Jest jeszcze coś – odezwał się Dorrin. – Potrzebuję żelaza, dość, żeby zbudować następny statek.

Jeszcze jeden? – Ton Orana był cierpki.

Tego nie zbudowałem – wyjaśnił Dorrin. – Był wyrzuconym na brzeg wrakiem, a ja wstawiłem w niego silnik. Jeśli chcecie ocenić moją pracę, powinienem dostać szansę zbudowania statku tak, jak moim zdaniem powinien być zbudowany.

Mnie się to wydaje sprawiedliwe – powiedziała Ellna. – Zgadza się z pomysłem okresu próby.

Oczywiście nie spodziewaj się, że zapłacimy...

Chyba wystarczy mi na zapłacenie przynajmniej za część stali – powiedział Dorrin. – Dzięki Liedral. Mamy jeszcze trochę towarów, które możemy tu sprzedać.

Hmm...

Chcielibyśmy sprzedać trochę do Bristy i Hamoru.

Nie ma ich wielu – powiedział Videlt, wykrzywiając wargi. – Ale damy ci list Rady. Wiesz, że będziesz go potrzebował na żelazo.

Nie. – Dorrin uśmiechnął się. – Nie wiedziałem o tym. Ale nie mogę powiedzieć, żebym był zaskoczony. A co z węglem?

Nie jest pod nadzorem Rady i będziesz musiał sam to załatwić.

Jak szybko możemy zaczynać? – Dorrin był zmęczony i czuł, że wieczór się przeciąga, choć nie rozmawiali długo.

List Rady na żelazo dostaniesz rano i będzie obejmował nie tylko żelazo, ale i sugestie, że twój... projekt leży w naszym interesie. – Uśmiech Ellny był trochę więcej niż przelotny, ale niewiele.

Dorrin ziewnął.

Przepraszam, ale...

Rozumiemy. – Ellna wstała, a pozostali dwaj czarni poszli w jej ślady.

Oran pochwycił wzrok syna i Dorrin zrozumiał, że Wysoki Mag chce zamienić z nim parę słów na osobności. Poczekał, aż Liedral dotknie jego dłoni, pocałuje go lekko w policzek i wejdzie po schodach. Ellna i Videlt już opuścili gospodę.

Chciałbym myśleć, że się zmieniłeś, synu – odezwał się łagodnie Oran.

Nie zmieniłem się tak, jakbyś chciał – odrzekł ciężko Dorrin. – I myślę, że to może dlatego przegrywacie z białymi magami.

Creslin zniszczył Jenreda, a ty zniszczyłeś Jesleka.

Dorrin pokręcił głową.

Ciągle nie rozumiesz. Jeslek był skupiskiem chaosu. Dlatego właśnie potrafił wznosić góry. Zniszczyłem to skupisko, ale siła pozostała. Będzie inny Jeslek... o wielkiej mocy i następny, dopóty, dopóki Recluce ucieleśnia ład.

Jesteś zbyt mechaniczny. Wyższe względy ładu...

To krowie łajno – prychnął inżynier. – Creslin zaprzedał duszę, żeby założyć Recluce... albo przynajmniej wzrok na większą część swego życia. Ten ład już stworzył Jesleka... nie ja. A ty martwisz się o parę opartych na ładzie machin na drugim końcu wyspy. Białym z pewnością nie spodobały się machiny oparte na ładzie.

Nie rozumiesz? Właśnie dlatego nie możemy sobie pozwolić na więcej skupionego ładu.

Chcesz, żebym zabrał statek i swoje pomysły do Bristy albo Hamoru? Czy o tym właśnie myślisz?

Zgodziliśmy się na próbę...

Wiem. Ale chcę prawdziwej próby, nie tylko paru lat, żeby Recluce stanęła na nogi i znowu mnie wygnała.

Dotrzymamy słowa.

Dorrin nie pokręcił głową, choć miał na to ochotę.

Wiem, że dotrzymacie. Ja też.

Dobrej nocy, synu. – Oran uniósł dłoń niemal w geście błogosławieństwa, zanim się odwrócił.

Dorrin czekał, aż ojciec wyjdzie, po czym wszedł po kamiennych schodach. Uśmiechnął się gdy wszedł do sypialni. Liedral spała twarzą do drzwi. Lampa ciągle się paliła. Rozebrał się po cichu, zdmuchnął lampę i wsunął pomiędzy chłodne prześcieradła, pozwalając sobie jedynie delikatnie uścisnąć jej nagie ramię.

...noc... – mruknęła. – ... kocham...

Dobranoc – wyszeptał.

CLX

Jak mogliście do tego dopuścić, niedołęgi? – zapytał cicho Sterol.

Troje białych magów spojrzało w stół z lustrem, a potem znowu na Wysokiego Maga. W końcu odezwał się Fydel:

Zbudował statek, który płynie pod wiatr. Biała Burza wpadła na mieliznę, próbując go dogonić.

Cerryl przytaknął, lekko odsuwając się od pozostałych.

Dlaczego przynajmniej nie spalili tego statku?

Nie postawili żagli. Oczyścił pokład, a ten silnik jakoś go pchał albo ciągnął. Ominęli piaszczyste łachy wzdłuż całego wybrzeża, aż dotarli do zatoki, gdzie zmienił się wiatr. Wtedy postawili żagle, a na silniku i żaglach nikt by ich nie dogonił.

Chwileczkę. Powiedziałeś, że nie mieli żagli.

Żagle były zwinięte – wyjaśniła Anya. Jej głos był zimny, ostry. – Ten jego silnik jest gorący jak chaos i powiązany czarnym żelazem.

Jak działa?

Dokładnie nie wiemy.

Cudownie. Po prostu wspaniale. Mamy teraz renegata czarnego maga, który potrafi zbudować silnik niweczący całą naszą blokadę Recluce, a jego statek cumuje na Krańcu Lądu. – Sterol westchnął. – Cóż... zrobiliście to wy troje i Jeslek. Będziecie musieli z tym żyć.

Anya uniosła brwi.

Naprawdę, Anyu. Czy jesteś aż tak tępa? Czy kiedykolwiek odnieśliśmy pełen sukces z Recluce? – Wysoki Mag uśmiechnął się zimno. – Możecie odejść, niedołęgi. Lepiej miejcie nadzieję, że czarni z Recluce zapłacą za azyl na swej czystej wyspie i nie stworzą więcej czarnych silników.

Albo...? – zapytała Anya.

Mówiłem ci. A teraz odejdźcie, proszę. – Sterol pogładził palcami złoty amulet. Kiedy drzwi się zamknęły, otarł czoło białą chustką i spojrzał w zwierciadło, po czym raz jeszcze przytknął ją do czoła.

CLXI

Dorrin i Kadara jechali Wielkim Traktem, ramię w ramię, a za nimi podążała dwukółka Liedral.

Nigdy nie myślałam, że dotrę do domu. – Rudowłosa trzymała wodze w lewej ręce, prawa ciągle wisiała na temblaku na wysokości brzucha.

Dorrin zerknął w lewo, na żyzne równiny wokół rzeki Feyn i falujące zielone łany zbóż.

To dom, a jednak nie dom.

Niebawem, jeśli dobrze zrozumiał wskazówki, muszą skręcić pod górę i pojechać krętą drogą w stronę jedynej na Recluce kopalni żelaza oraz huty. Solidny szary kamień milowy był dość wyraźny. Widniały na nim dwie strzałki. Jedna wskazywała prosto, napis na niej głosił: Feyn – 5. Druga wskazywała na prawo wzdłuż węższej, ale brukowanej drogi, a napisane na niej było: Kopalnia – 4.

Skręcili pod górę, podążając łagodnie wznoszącą się drogą z szerokim zakrętem.

To boczna droga, a lepsza niż niektóre trakty w Candarze – powiedziała Liedral, przekrzykując skrzypienie wozu.

Jest przeznaczona dla wozów z żelazem.

Droga do warsztatu Froosa tak nie wyglądała.

Najwyraźniej ład miał swoje zalety. Myśląc o zwątpieniu malującym się na twarzy ojca, Dorrin stwierdził, że istnieją też oczywiste wady.

Kopalnia składała się z pięciu kamiennych budynków ustawionych na tarasie wyciętym w zboczu dwieście cubitów poniżej krawędzi wzgórza. Sponad kilku budowli w kształcie uli – pieców hutniczych – sączył się dym. Od miejsca, które wyglądało na wejście do kopalni, biegła pochyła obmurowana droga do wyżej położonych pieców. W dole stały dwa niższe budynki; dobiegały stamtąd odgłosy kucia potężnych młotów. Pomiędzy nimi biegła młynówka z nasiębiernym kołem. Dorrin ściągnął wodze przed najmniejszym budynkiem, z dala od pieców, kucia i szumu koła.

Chcesz wejść? – zapytał Kadarę.

Nie. – Wyciągnęła miecz i zaczęła ćwiczyć lewą ręką.

Liedral przywiązała dwukółkę i poszła za Dorrinem.

Siwowłosy mężczyzna podniósł wzrok znad stołu, gdzie przyglądał się rysunkom szybów kopalni. Wyszedł im naprzeciw.

Jestem Korbow. Czym mogę służyć?

Dorrin. Jestem kowalem przy specjalnym projekcie Rady. – Dorrin wyjął list z pieczęcią i podał go szczupłemu mężczyźnie.

Korbow powoli przeczytał list, drapiąc się po głowie. W końcu spojrzał na nich.

Chcecie aż tyle żelaza?

Dorrin chciał zbudować statek całkowicie z czarnego żelaza i stali, ale wiedział, że to niewykonalne: jeszcze nie, skoro będzie potrzebował sporo ponad tysiąc pudów żelaza, a nie potrafił obliczyć, ile jeszcze trzeba na belki i resztę konstrukcji. Podał więc przybliżoną liczbę tego, co potrzebne zamiast dębu i świerku.

Mniej więcej dwa tysiące pudów.

Kierownik kopalni pokręcił głową.

Może jakie tysiąc w ciągu kwartału, a i to będzie jakieś dwieście złotych. – Spojrzał na list, który przedstawił mu Dorrin. – Musi Rada ma jakiś straszny kłopot, skoro tak się interesuje.

Liedral uniosła brwi. Inżynier odchrząknął. Miał jakieś sto złotych, jeszcze ze trzydzieści w towarach i Czarny Diament.

A trzy i pół miesiąca?

Na tysiąc? Będzie kłopot z piłą i przepływem wody.

A jeśli wziąłbym większość w blachach grubych na pół piędzi?

Może byłoby łatwiej, ale takie blachy ważą prawie siedem pudów każda, a mierzą tylko dwa cubity na trzy.

Dorrin roześmiał się.

To akurat właściwy rozmiar.

Czy to nie powinno obniżyć ceny? – zasugerowała Liedral.

Ano. – Korbow wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Prawie o połowę – dodała Liedral.

Uśmiech Korbowa zniknął.

Nie wiem, czy będzie aż tyle.

Dostarczacie wszystko jednemu klientowi, a to łatwiejsze – nalegała.

Ano. – Górnik odkaszlnąl w ogromną dłoń.

A Rada uważa, że to dobry pomysł.

Tak powiadają. – Korbow pokręcił głową. – Jak to zrobimy, będę musiał wydobyć najpierw zapasy dla stałych klientów. Co takiego budujecie, coś całkiem z żelaza?

Nie całkiem.

Na Kraniec Lądu jest daleko.

Chciałbym to na Południowy Kraniec.

Tam nic nie ma.

Jeszcze nie, ale będzie.

A co ze stałymi odbiorcami? – zapytał znowu Korbow.

Najpierw zajmiecie się nimi.

To będzie jakieś trzy, cztery osmiodnie.

Osiemdziesiąt złotych za tysiąc – odezwała się Liedral.

Twarz Korbowa spochmumiała.

Twardzi jesteście, handlarzu.

Dorrin obliczył, i podjął decyzję.

Zaoferowałbym coś więcej niż pieniądze... jeśli mi zaufacie. Pracuję nad nowym rodzajem statku, który nie jest zależny tylko od wiatru. Nie wiem, czy byście tego potrzebowali... ale gdy zbudujemy drugi, możecie się przyjrzeć i sprawdzić, czy nie przydałyby się wam jakieś urządzenia.

Więc... to wy macie ten magiczny statek?

Nie jest magiczny. Ma silnik napędzany parą.

Rada nie pozwoli mu podpłynąć, nawet tutaj.

Wiem. Ale może przekładnie, sprzęgła, inne rzeczy? Może umiałbym zrobić lepszą pompę?

Pompy... to inna sprawa. Chcieliby, żebym szedł głębiej niż dalej na północ od złóż, ale nie mogę tego zrobić bez lepszego drenowania. – Korbow zasznurował usta. – Wezmę osiemdziesiąt... i pompę albo coś, co pomoże. – Uśmiechnął się szeroko. – Znam was, czarnych. Jeśli odwołam się do waszej uczciwości, nie oszukacie mnie.

Dorrin odwzajemnił uśmiech. Liedral potrząsnęła głową.

Tak czy inaczej, za pierwszym razem musicie wysłać kogoś z wozem. Powiedzmy, za cztery osmiodnie od dzisiaj?

Dorrin skinął głową.

No... nie żebym nie ufał człowiekowi wspieranemu przez Radę, sami rozumiecie...

Ale chcecie coś w dowód dobrej woli?

Jestem pewien, że wasza wola jest dobra. Ale jeśli się wam nie uda, a ja będę musiał wieźć wszystko z powrotem i ciąć na mniejsze kawałki?

Powiedzmy, dziesięć złotych? Zadatku na żelazo, ale bez zwrotu, jeśli zawiedziemy?

Korbow zmarszczył brwi.

Za każdym razem – dodał Dorrin – dam wam następne dziesięć, kiedy dostarczycie pierwszy ładunek.

Umowa stoi.

Dorrin odliczył dziesięć złotych, nie chcąc nawet myśleć, ile jeszcze będzie go kosztował ten projekt.

Za cztery ośmiodnie w waszej siedzibie na południu, a wy wyślecie posłańca, żeby poprowadził wóz.

Uścisnęli sobie dłonie.

Jesteście silniejsi, niż na to wyglądacie. Możecie być kowalem. – Kierownik kopalni znowu się uśmiechnął. – No... muszę wyliczyć, jak okrążyć niższe złoża...

Dorrin pochylił głowę.

Dziękujemy.

Kiedy wyszli, znaleźli Kadarę ciągle ćwiczącą przed domem, niemal w rytm tępych uderzeń młotów dochodzących ze zbocza ponad nimi. Liedral zwróciła się do Dorrina:

Wziąłby osiemdziesiąt.

Wiem. Ale teraz jest szczęśliwy, a... jeśli dam mu lepszą pompę albo coś innego, może jeszcze pomóc nam w przyszłości. Nie chcę budować tylko jednego statku.

Naprawdę myślisz, że ci pozwolą?

Myślę, że nie mają wyboru. Czy jakiś statek wpłynął po nas do portu?

Rozumiem, o czym myślisz.

Naprawdę nie chcą, aby świat ignorował Recluce, a to właśnie się dzieje. – Mimo że sam to sobie powtarzał, ciągle wracał myślami do zwątpienia na twarzy ojca i wspominał jeszcze bardziej nieugięty sprzeciw co do żelaznych silników.

CLXII

Po lewej stronie Wielkiego Traktu może na kay ciągnęła się trawa, a potem kończyła nagle przy urwiskach, które opadały stromo do Oceanu Wschodniego. Po prawej trawa rozciągała się niemal na trzy kaye, opadając do niższych, bardziej urwistych zboczy wychodzących na zatokę Candaru.

Wąski strumień, szeroki na kilka cubitów, wił się w trawie, oznaczony rzadko rosnącymi dębami. Trawy na równinach rosły niemal do wysokości strzemion. Poza uderzeniem kopyt na kamieniach i skrzypieniem wozu Liedral słychać było jedynie stłumiony szum morza i bzyczenie owadów.

Nie mogę uwierzyć w tę drogę – powiedziała Liedral. – Jest doskonała i nic tu nie ma.

Przypuszczalnie to ostatni projekt Creslina. Bardzo lubił prace kamieniarskie i uparł się, że Wielki Trakt powinien połączyć oba krańce Recluce. – Dorrin przyglądał się niemal prostej drodze przed sobą, wypatrując miejsca, gdzie opadała przez skaliste wzgórza ku bardziej bagnistym terenom na końcu wyspy. – Kończy się jakieś pół kaya przed zatoczką. Wtedy nikt nie rozumiał, jaki sens jeździć przez słone bagna.

Tylko dlatego, że umarł, zanim ukończył trakt – dodała kwaśno Kadara. – W przeciwnym razie mielibyśmy drogę i kamienne nabrzeże.

Zaczynam rozumieć, dlaczego wszyscy tutaj są tacy przedsiębiorczy i pełni energii – powiedziała Liedral. – Próba dorównania osiągnięciom największego bohatera w historii to niemało.

Nie był taki wielki – zauważyła Kadara. – Megaera przeszła przez niego przez istne piekło, a potem on poszedł w jej ślady, aby się wykupić. Mało brakowało, a nie dożyliby do narodzin córki.

Dorrin milczał, zamyśliwszy się nad słowami Kadary. Czy za każde wielkie osiągnięcie trzeba płacić taką cenę? Czy opłata dusz i krwi kiedyś się kończy?

Co się stało z ich córką? – zapytała Liedral.

Żyła i miała dzieci. Zapytaj Dorrina.

Dorrin?

Miała chyba na imię Dylyss, po matce Creslina, choć niektórzy twierdzą, że Lyse, po jego nieżyjącej siostrze. Miała troje dzieci. – Dorrin ściągnął wodze na szczycie zbocza ponad Południowym Krańcem i czekał na Kadarę oraz Liedral. – Tam.

Mieli przed sobą szeroki zakręt w prawo. Dalej kamienna droga biegła prosto jak strzała ku bagnistym terenom przeciętym na pół wąską zatoczką. Szerokości dwóch strumieni, spięta porządnymi kamiennymi mostami, wiła się poniżej drogi. Strumień wpływał na bagna, ale droga kończyła się na skraju grzęzawisk. Po obu ich stronach wznosiły się odrobinę wyższe trawiaste tereny, które niemal dotykały zatoczki, gdzie cienka linia wody napotykała ocean.

Niezbyt tu sympatycznie.

Są pewne możliwości – powiedział Dorrin. – Mogę wysadzić kawałek bagnisk i poszerzyć zatoczkę. Teren na północ jest twardy, a skały można przyciąć na mocne czarne kamienie do budowy i wzmocnić ładem.

Jesteś optymistą – skwitowała Kadara.

Zbudowałem silnik. – Dorrin przynaglił wałacha i zjechał po pokrytych pyłem kamieniach rzadko używanego traktu.

Liedral i Kadara spojrzały po sobie, jadąc za Dorrinem. Na niższych terenach było wilgotno i latały przeróżne owady. Na końcu Wielkiego Traktu Liedral zatrzymała wóz.

Co teraz?

Chciałbym objechać bagna.

Wiesz, że nie wjadę tam wozem.

Przywiąż go. Basla poniesie nas oboje przez ten kawałek, kawałek.

Dorrin zsiadł i młotkiem, który wyjął z wozu Liedral, wbił żelazny kolek. Gdy ona zajmowała się wozem, wyprzągł konia i zaprowadził zwierzęta na skraj strumienia. Kopyta i buty zapadały się w podmokłej ziemi. Kiedy konie piły, Dorrin odganiał muchy. Kadara podjechała po prostu do strumienia i pozwoliła klaczy samej odnaleźć wodę.

Dorrin wrócił i Liedral wzięła od niego uprząż i uwiązała do palika. Wsiadł na konia, ale wysunął stopę ze strzemienia, aby mogła się podciągnąć, i pomógł jej się usadowić za siodłem.

Chyba będziemy musieli jechać powoli.

Chyba? To nie jest najbardziej komfortowa pozycja, w jakiej siedziałam.

Dorrin uśmiechnął się, czując jej ramiona wokół pasa.

I przestań szczerzyć zęby.

Skąd wiesz, że się śmieję?

Po prostu czuję.

Ona cię zna, Dorrin! – zawołała za nimi Kadra.

Tu jest bardziej twardo. – Dorrin poprowadził czarnego wałacha lewą stroną bagnisk, rozkoszując się dotykiem ramion Liedral. Dopóki będzie trzymał się krótszej trawy, koń nie będzie miał problemów ze stąpaniem.

Gdy roślinność się kończyła i wzmógł się delikatny szum oceanu na piasku i skałach, Dorrin zauważył, że trawiasty teren poszerza się w nierówny prostokąt, wystający prawie dwa cubity ponad trawiastą ścieżkę, którą jechali.

Zsiądźmy Chcę się temu przyjrzeć. – Depcząc trawę i omiatając płytką warstwę pyłu, dotarł do płaskich kamieni. – Ktoś już wykorzystywał to miejsce jako port albo przystań.

Musiało to być bardzo dawno temu.

Jeszcze dawniej, ale co to zmienia? – zapytała Kadara.

Niewiele poza tym, że zatoczka może być głębsza, niż sądziliśmy. – Urwał. – Z drugiej strony, jeśli wszystko to jest dziełem człowieka...

Może być płytsza?

Dorrin podszedł do miejsca, gdzie ponad trawami wznosił się stos kamieni. Po drugiej stronie zatoczki dojrzał podobny stos i pokiwał głową.

Będziemy to musieli poszerzyć, prawdopodobnie nie dla Diamentu ale dla następnego.

Następnego? – zdziwiła się Kadara. – Pozwolą ci zbudować jeszcze jeden?

Już się zgodzili. – Dorrin obejrzał się na bagniska, z pewnością nie dłuższe niż pięćset cubitów od krańca do krańca i niecałą połowę tego szerokie. – Muszę się zająć obmyślaniem, gdzie co postawić i czego będziemy potrzebowali. Obiecałem Tyrelowi, że niedługo wrócę z pomysłami na zaopatrzenie.

Kadara i Liedral ponownie wymieniły spojrzenia. Tym razem handlarka wzruszyła ramionami.

Dorrin odwrócił się od oceanu i wskoczył na siodło.

Za tymi punktami jest coś w rodzaju kanału, całkiem głębokiego. Widać to po gładkiej wodzie, jakby ktoś postawił tam podwodny falochron. – Wyciągnął rękę ku Liedral. – ...dużo jest tu do zrobienia... niewiele czasu...

CLXIII

Dorrin skinął na Vaosa i chłopak podniósł białą flagę z karmazynowymi skrzyżowanymi belkami. Dorrin ukląkł i skrzesał iskrę. Gdy zapłonął lont, razem z Vaosem popędzili po pomoście i skoczyli za niski nasyp.

Ziemia, piach, rośliny i woda trysnęły znad skraju bagniska.

Dorrin podniósł się i przyjrzał pobojowisku, obserwując, jak woda z górskiego strumienia niesie szczątki w stronę morza. Jak do tej pory jego wysiłki zaowocowały poszerzeniem zatoczki w kanał szeroki niemal na sześćdziesiąt cubitów i prawie na dwadzieścia głęboki.

Mimo to Czarny Diament kotwiczył z dala od brzegu na chwilowo spokojnych wodach od strony Zatoki, czekając, aż ukończy wysadzanie.

Za nim, poza krańcem drogi, powoli rósł stos kamieni na fundamenty pierwszego nabrzeża.

Odwrócił się i zmrużył oczy w porannym słońcu. Drogą od ostatniego zakrętu toczył się kolejny wóz.

Kto to? – zapytał Vaos.

Nie wiem. Chodźmy zobaczyć.

Na północy, na wzgórzu pod namiotami, stały fundamenty pięciu budynków. Pergun, który już prawie nie seplenił i nie bełkotał, mozolił się z kamieniami i ziemią, dopóki nie przybędą zamówione przez Dorrina deski.

Wygląda na drewno – skomentował Vaos.

Mówili, że najszybciej dostarczą za jakieś dwa, trzy dni.

Może dali radę wcześniej.

Dorrin wydłużył krok, idąc w stronę nadjeżdżającego wozu, który wzbijał tumany drobnego kurzu. Woźnica, szczupły mężczyzna z siwiejącymi włosami, dotarł do końca drogi przed Dorrinem i stanął przy zaprzęgu. Dorrin przełknął, rozpoznając Hegla.

Kowal czekał przy wozie wyładowanym ciężkimi tarcicami.

Przyprowadziłeś ją z powrotem, Dorrin. Mam u ciebie dług.

Nie. – Dorrin pokręcił głową myśląc o ranach Kadary, jej gniewie i stratach.

Hegl uśmiechnął się gorzko.

Znam swoją córkę. Rozmawiałem z nią. Nigdy ci tego nie powie, ale ja wiem. – Jego twarz pojaśniała. – Poza tym podoba mi się pomysł budowy czarnego portu i prawdziwego statku. I zostawienia ostatniego słowa twojemu ojcu. Wiem, że to mnie umniejsza, ale pod pewnymi względami jestem mały. – Stary kowal skinął na wóz. – To na tymczasowe nabrzeże. Tylko sosna, ale będziesz jej potrzebował, dopóki nie wyszperasz odpowiedniego kamienia. Julka przyprowadzi następny wóz z narzędziami do kuźni i cegłami na palenisko. Prawdopodobnie potrwa to trochę dłużej, jakieś dwa dni.

Dorrin omal nie rozdziawił ust.

Przyjadą też inni. Niektórzy chcą zobaczyć trochę zmian. – Hegl uśmiechnął się szeroko. – Na przykład twoja matka.

Dorrin! To te deski, których potrzebujemy?

Więc gdzie je rozładować? – zapytał Hegl. – Masz robotę, a ja muszę zebrać jeszcze więcej rzeczy.

Dorrin obliczał. Ziemia za nabrzeżem jest za miękka dla ciężkiego wozu.

Tam. Właśnie miałem oczyszczać kanał, więc możemy kłaść fundamenty.

Jestem tylko starym kowalem, chłopcze. Ale pamiętaj, że musisz zbudować tu duży port, nie myśl więc na małą skalę, jak ja. – Obdarzył Dorrina kolejnym uśmiechem i jego twarz spoważniała. – Zawdzięczam ci więcej, niż myślisz. Weidra nie myślała, że jeszcze zobaczy Kadarę, a co dopiero wnuki.

Vaos stanął z tyłu, przebiegając spojrzeniem od jednego kowala do drugiego.

Dorrin miał ochotę krzyczeć, że to nie jego zasługa. Powstrzymał się jednak.

Kadara to wszystko zrobiła – sprzeciwił się. – Ja tylko zbudowałem statek.

Tylko... bzdura. Zajmijmy się tymi deskami.

Dorrin wiedział, kim jest: nie był bohaterem, jakiego niektórzy chcieli w nim widzieć. Poniewczasie wskazał Vaosa.

Hegl, to mój czeladnik, Vaos. Hegl to ten kowal, dzięki któremu wszystko stało się możliwe.

Hegl zaczerwienił się.

Bzdura, powiadam... gadanie i bzdury. – Spojrzał na Vaosa. – Jesteś dość silny na te krótsze belki. Wyładowuj.

Vaos uśmiechnął się i podszedł do wozu.

Dorrin rozmyślał, leniwie podnosząc belkę, czy Creslin natrafił na ten sam problem. Pokręcił głową: porównywanie się z Creslinem nawet w myślach to czyste zarozumialstwo. Nie potrafił panować nad burzami, nie władał mieczem ani nie założył królestwa oraz podstaw ładu. On zbudował tylko statek i zabił mnóstwo ludzi – to raczej nie jest powód do wielkości.

Podniósł następną belkę.

CLXIV

Sterol spiorunował wzrokiem lustro, wizję statku przy nabrzeżu i budynków na wzgórzu.

Jak mogłaś do tego dopuścić, Anyu... – Biały mag skinął i zwierciadło wypełniła wirująca mgła.

Pytanie, czy go zatrzymają. – Anya odgarnęła z ramion długie rude włosy, sadowiąc się na krześle tak, aby popołudniowy wiatr owionął jej twarz. – Co się teraz stanie?

Wygląda na to, że zostają na Recluce. Przewodniczący Rady mógłby odesłać ich do Hamoru, ale nie zanosi się na to.

Powszechnie wiadomo, że lekceważy się przewodniczących Rady...

Złośliwości Veileda nie pasują do ciebie, Anyu. Każdy Wysoki Mag musi martwić się o to, że go zastąpią. Może powinnaś wyciągnąć z tego nauczkę.

Ja? Zwykła kobieta? Nie, dziękuję.

Sterol odkaszlnął i potarł czoło.

Jeśli ich Rada pozwoli mu zostać, może to spowodować prawdziwy chaos na Recluce.

Marzysz. Widziałam tego młodego kowala czy kimkolwiek jest. Jest tak czarny że nawet ogień Jesleka się go nie imał. – Anya zadrżała na to wspomnienie. – Cokolwiek zrobi, nie stworzy chaosu.

Z pewnością uczynił to w Spidlarze – przypomniał jej Sterol.

Anya zmarszczyła brwi i zmusiła się do spokojnego oddechu.

CLXV

Jak wam smakuje ryba? – zapytała Merga.

Dobra... – wymamrotał Pergun z drugiej strony długiego stołu.

Obok niego siedzieli rzędem Frisa, Rek i Vaos. Dziewczynka wpatrywała się w rybę, tak samo jak Dorrin, podczas gdy obaj chłopcy jedli w pośpiechu.

Zaczynam się czuć jak ryba – szepnął Dorrin do Liedral, która siedziała po jego prawej stronie. Spojrzał na rybę na talerzu, jedną z wielu gatunków, które dostarczał jego brat Kyl, a potem w ciągle nie oszklone okno. Nad nim wznosił się dach z odsłoniętymi belkami, na razie bez sufitu.

Wszystkie pięć budynków na Południowym Krańcu było w takim samym stanie – prawie ukończone ściany i dachy, ale minimum prac w środku, wyjąwszy szopę cieśli i kuźnię.

Szkielet drugiego statku nabierał kształtów, a Dorrin i Tyrel już się sprzeczali. Dorrin raz jeszcze zmuszony był ustąpić, choć raczej w drobiazgach.

Wybaczcie, mistrzu Dorrin... wybaczcie... nie możecie włożyć tyle żelaza w taki mały statek... jeśli chcecie, żeby przepłynął Zatokę...

...tak źle. Słuchasz? Dorrin?

Przepraszam.

Liedral uśmiechnęła się do niego ze smutkiem.

Nie ma cię, nawet kiedy jesteś. To dobrze, że wracam na jakiś czas na Kraniec Lądu.

Och... tak. – Teraz przypomniał sobie, że będzie czekała na hamoriański statek, który prawdopodobnie zacumuje tu w powrotnej drodze z Renklaar. – Jak myślisz, co będzie się najlepiej sprzedawało?

Nie wiem, ale chyba zabawki. Jeśli znalazłbyś trochę czasu, żeby zrobić jeszcze kilka na następny statek, kiedykolwiek przypłynie, to myślę, że by się opłaciło.

Posłuchaj handlarki – doradził Yarrl z drugiego końca stołu.

Reisa i Petra uśmiechnęły się szeroko.

Nawet po twarzy Kadary przemknął blady uśmiech, choć zaraz pojawił się wyraz zakłopotania, gdy zakryła usta wierzchem dłoni. Ręka powędrowała do powoli rosnącego brzucha, zanim złapała się na tym i ukroiła następny kawałek ciemnej ryby.

Rylla zauważyła ten gest.

Musicie zjeść wszystko, panienko Kadaro.

Kadara jęknęła.

Dla Dorrina ryba smakowała jak ryba, a mięso pojawiało się na Południowym Krańcu sporadycznie, i była to głównie baranina. W dobre dni były kruche korzonki quilla albo suszone gruszki. Choć jedzenia na Recluce było dość, blokada ograniczyła importowaną żywność do towarów, które można było ususzyć albo zasolić, bo większość musiała przypływać z Bristy albo z Hamoru.

Nawet w drugiej połowie lata było zbyt wcześnie na świeże gruszki czy trochę jabłek pielęgnowanych w wydzielonych sadach, czy wreszcie na zielone lub czerwone jagody, które porastały wyższe zbocza, ale zbierane były później. Było trochę mąki, chleb owsiany, baranina i ryba. No i dość przypraw, ale Dorrin spróbował już każdej możliwej przyprawy do baraniny, a żadna z wypróbowanych nie zmieniała smaku ryby.

Mimo to nie powinien narzekać na ryby, kiedy większość z nich była darem Kyla. Jego brat tylko raz przyjechał na Południowy Kraniec – z ogromnym koszem ryb ze swojej łodzi. Potem dostarczał ryby ktoś z jego załogi albo inny znajomy, niemal jak dar pokoju czy podziękowanie. Ale dlaczego? Nigdy się nie kłócili, nie licząc chłopięcych przepychanek, i co takiego Dorrin zrobił, żeby zasłużyć na podziękowania Kyla?

Rozmyślanie o rybach nie sprawi, że zostaną zjedzone ani że Dorrin wróci do kuźni. Ukroił duży kawałek i wpakował go do ust, usiłując o tym nie myśleć. Potem napił się wody. Sok z jagód krasnokrzewu się skończył, a przy ciągłym wypływie zapasów i gotówki Dorrin nie mógł kupić alkoholi, nie miał też czasu na założenie browaru czy destylarni, a co dopiero na warzenie piwa.

Zjadł następny kawałek ryby i gotowanych wodorostów, które smakowały jeszcze gorzej. Kadara miała rację: w SpidIarze wiodło mu się dobrze i tęsknił za tamtymi małymi luksusami.

Mogłabyś poczekać dzień? – zapytał Liedral. – Zrobiłbym jeszcze kilka zabawek... proste łódki i wiatraki.

Jeśli wyjadę wcześnie następnego dnia rano...

Przynajmniej czasami słuchasz – powiedział Yarrl.

Dorrin wiedział, że nie zawsze słucha, ale próbował robić tyle naraz, a coraz bardziej czuł, że wszystko staje się chaotyczne, wymyka się spod kontroli.

Mimo to... ulepszone części kotła były niemal skończone, a praca nad przekładnią wału zajmie kilka dni, jeśli nie ośmiodzień. Wziął do ust kolejny kęs ryby i wodorostów, zagryzł resztką czerstwych sucharów i popił wodą.

Mistrz Dorrin zjadł wodorosty – wyjaśniała Frisie Merga. – To dobre dla ciebie.

Zarówno Vaos, jak i Frisa nie wyglądali na przekonanych, kiedy wpatrywali się w brązowe pasemka na swoich talerzach.

Jutro będzie quilla. Już się moczy – dodała Merga.

Reisa spojrzała znad czystego talerza i tylko pokręciła głową.

Dorrin cieszyłby się z quilli bardziej niż z wodorostów, ale wybór był tylko pomiędzy czymś chrupiącym i bez smaku a czymś smakującym jak tłusty pył drzewny. Dopił wodę.

Po obiedzie wrócił do kuźni, rozniecił ogień, kazał Rekowi łagodnie poruszać miechami, po czym wyciągnął blachę grubą na trzy piędzi.

Co mam zrobić? – zapytał Yarrl.

Moglibyście dokończyć bęben parowy beze mnie?

Prawie. Przynajmniej do ostatniego spawania. Jeśli chcesz, żeby trzymało, musimy to zrobić we dwóch.

Dajcie znać. Naprawdę muszę zrobić te łódki.

Wiem, Dorrin. Pieniądze. – Yarrl przystanął. – Wiesz, że niektórzy dzierżawcy mają wozy do naprawy. Nie chcą jeździć aż do Feyn.

Zróbcie to. – Dorrin wziął miarę na warsztacie, zanim podniósł szczypce. – Jeśli będą chcieli jutro, zacznijcie zbierać zamówienia. Nad statkiem możemy popracować później, jeśli będzie trzeba, ale... potrzebujecie pieniędzy. Nie da się żyć wiecznie z tym, co przywieźliście.

Nie jest tak źle. Wiesz, że Reisa każe sobie płacić za szkolenie młodzieży do walki mieczem. Niewiele, ale zawsze coś.

Wszystko się przyda. – Dorrin wrzucił żelazo do pieca. – Podnieś je trochę, Rek. Vaos, będziesz potrzebował tego małego młota. Będziemy to wyklepywać do grubości arkusza.

Vaos nasunął płaskownik na kowadło Dorrina.

Przejmij na chwilę miechy. Yarrl będzie potrzebował Reka do tych części kotła.

Tak, panie.

W głosie Vaosa brzmiała rezygnacja: to taka mozolna praca.

Dorrin pomyślał, że tak było zawsze. Wzrok jego spoczął na dużej szlifierce, potrzebnej do polerowania i wygładzania śruby dla Czarnego Diamentu. Czuł, że powierzchnia metalu musi być jak najgładsza. Otrząsnął się z tych myśli. Musi zająć się towarami na sprzedaż, a nie bujać w obłokach, rozmyślając o statku, nad którym nie pracuje.

Obaj kowale wysunęli żelazo z przeciwnych końców paleniska, a ich młoty uniosły się... opadły... uniosły i opadły.

CLXVI

Dorrin zastanawiał się, kiedy Liedral wróci z Krańca Lądu, jak jej poszło z hamorianskim brygiem oraz jego zabawkami i urządzeniami. Ciemność wie, jak potrzebował pieniędzy. Znowu podniósł młot i jeszcze raz, aż żelazo ostygło do wiśniowej czerwieni i mógł je wrzucić z powrotem do pieca.

Po drugiej stronie paleniska Yarrl wymieniał wykrzywioną szprychę koła dla jakiegoś dzierżawcy. Stukanie jego młota brzmiało niemal melodyjnie.

Pracujecie, jakbyście mieli na karku demony światła. – Twarz Reka lśniła pod warstwą potu, gdy pompował miechy.

Raczej czarnych magów z Recluce. – Dorrin wydobył kawał żelaza i zręcznie nasunął go szczypcami na kowadło.

Nigdy by nie przypuszczał, że budowanie nowego silnika będzie wymagało dwa razy tyle części, ile u starego.

Ale to wasi ludzie.

Życie nigdy nie jest takie proste.

Dorrin skinął na Vaosa. Czeladnik raz i drugi opuścił młot na matrycę. Kowal wstawił żelazo z powrotem do pieca, ogrzewanego tu węglem, co wymagało od Reka więcej wysiłku przy miechach i od czasu do czasu skrapiania węgla wodą z konwi – jeszcze jednego przedmiotu, który mistrz musiał szybko wykuć.

Dorrin przeniósł żelazo na kowadło i skinął na Vaosa po kolejną serię uderzeń. Stuknął w kowadło na znak, że wykuwanie tego kawałka zostało zakończone. Kiedy Vaos podniósł nieduży młot, Dorrin położył na cegłach paleniska chropowatą obudowę zaworu.

To nie są moi ludzie. Nie teraz. Boją się mnie bardziej niż białych magów. Biali mogli najwyżej zagłodzić ich na śmierć.

To... zabawne... można powiedzieć – wysapał Rek.

Zwolnij na razie. – Dorrin wciągnął ostatnią blachę ze stosu na warsztat, wykonany z paru desek dostarczonych przez Hegla. W przerwie między częściami silnika musi nadal pracować nad przewodami z czarnego żelaza, miał nadzieję, że nie będą potrzebne, choć za bardzo się nie łudził.

Przez otwarte drzwi wsunęła się Frisa. Włosy powiewały jej wokół głowy. Przyjrzała się stali żarzącej się na cegłach paleniska.

Czy to coś specjalnego, mistrzu Dorrin?

Tak? – zapytał Rek.

Służy specjalnym celom. – Dorrina zabolała głowa, gdy zdał sobie sprawę z uniku.

Mamusia kazała mi powiedzieć, że mistrz Kyl idzie tu z nabrzeża.

Dorrin odłożył żelazo na ławę.

Zrób sobie przerwę i napij się wody, zanim się zapalisz, Vaos, zostań tu, gdyby Yarrl cię potrzebował. – Wyszedł z pomieszczenia, które było po części kuźnią, po części maszynownią, a po części czymś jeszcze i spojrzał na molo, przy którym zacumowany był Czarny Diament. Przed przerobionym szkunerem stał mniejszy statek z dwoma niższymi masztami i sieciami suszącymi się na głównym pokładzie.

Żwirową ścieżką od Wielkiego Traktu zbliżała się krępa postać. Dorrin uniósł rękę. Drugi mężczyzna uśmiechnął się szeroko i odpowiedział tym samym gestem.

Dorrin podszedł do werandy.

Merga, mamy coś do picia?

Wodę i zimną herbatę.

Kowal skrzywił się i czekał, aż Kyl przejdzie ostatnie parę rodów.

Nie sądziłem, że prędko cię zobaczę.

Ja też nie, ale wiatry nie był dobre i łatwiej było nie walczyć z nimi. Miło będzie mieć tu port, nawet jeśli trudno wejść tu na żaglach.

Mamy tylko wodę i zimną herbatę.

Woda wystarczy.

Merga przyszła z dwoma kubkami, jakby ich usłyszała.

Wejdźmy na werandę. – Dorrin poprowadził do ławy. Miał nadzieję, że za jakiś czas będą mieli krzesła, ale nowy statek był ważniejszy, a jedyne dwa, stały na przeciwnych końcach długiego kuchennego stołu.

Dorrin usiadł i napił się wody. Przynajmniej była zimna i cieszył się, że zmienił bieg strumienia, żeby doprowadzić bieżącą wodę do domu; na szczęście mógł kupić rury, nie musiał ich wykuwać.

Ciągle nie mogę się przyzwyczaić, jak bardzo się zmieniłeś – zagaił Kyl.

Ty też. – Dorrin przyglądał się zniszczonemu odzieniu i wypłowiałym od słońca oczom brata. – Było tak trudno?

Namówić ich, żeby puścili mnie na morze? Nie... nie po twoich listach.

Miałem nadzieję... ale nigdy nie byłem dobry w słowach, nie tak jak Brede.

Co się z nim stało?

Zrobili go szeryfem Spidlaru. Biali dopadli go, kiedy miażdżył ich wojska pod Kleth.

To tam zostałeś ranny i oślepiony?

Dorrin pokiwał głową.

A co z Kadarą?

Mało jej nie zabili na początku bitwy. Liedral przywiozła nas oboje z powrotem. Nie bardzo wiem jak. Mogłem tylko wisieć na... koniu. – Przełknął z trudem, myśląc o Meriwhen: ciągle widział ją w wodzie za Czarnym Diamentem.

Nie chodziło mi o to, czy Kadara była ranna. Kiedyś byłeś...

Dorrin uśmiechnął się.

Byłem. Pragnąłem jej przez jakiś czas. Potem znalazłem Liedral i zrozumiałem różnicę. Kadara zawsze kochała Brede’a. W końcu zdałem sobie sprawę, że była naprawdę bardziej siostrą niż kochanką. Przyzwyczailiśmy się do siebie, choć była rozgoryczona i przez jakiś czas będzie, ponieważ nie potrafiłem uratować Brede’a. Mam nadzieję, że to minie i będę mógł zostać kimś w rodzaju wuja dla jej syna, kiedy się narodzi. Byłoby wspaniale. – Dźwignął się z ławy. – Potrzebuję twojej pomocy.

Z ojcem?

Nie. Nie posłucha żadnego z nas. Nadal ma kłopoty ze słuchaniem głosu zdrowego rozsądku. W każdym razie czasami.

Dorrin ominął brata i wszedł do budynku o spadzistym dachu, który służył do wyrobu stalowych przedmiotów. Kyl szedł za nim, na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Kowal przystanął przy nowo zrobionym i już zniszczonym warsztacie i podniósł czarny model nowego statku.

Popatrz.

Za niska wolna burta, głęboki kil

To potrzebne do przewożenia blach z czarnego żelaza. – Dorrin odwrócił się do czarnego pudła długości prawie czterech cubitów i otworzył je. W środku była czarna stalowa rura ze wspornikiem na ramię i rękojeścią. – To jest równie ważne.

Co to jest?

Wyrzutnia rakiet. Proszę. – Dorrin wręczył bratu skorupę. – Wypełniona jest wybuchowym prochem.

Czy biali magowie po prostu go nie spalą?

Będzie im trudno, z wyjątkiem tych naprawdę wielkich. Obudowa jest z cienkiej czarnej stali. Weź.

Kyl przytrzymał pocisk, po czym położył go na ławie.

Dlaczego?

Chciałbym, żebyś powiedział o tym matce. Mógłbyś również wyjaśnić, że nie zamierzam zostać usunięty z Recluce.

Nie zostaniesz!

Oczy Dorrina były jak z czarnej stali, gdy spojrzał na brata.

Zamierzam ocalić Recluce. A moje statki to jedyny sposób, żeby się udało, Ale Oran upiera się, że wszystko będzie dobrze, dopóki utrzymujemy stary ład, i stara się przekonać o tym Ellnę i Videlta. Nie mogę zajmować się statkiem i polityką. – Zignorował ból głowy przypominający mu, że właśnie tym się teraz zajmuje.

Myślę, że to właśnie robisz. – Kyl uśmiechnął się i oddał skorupę.

Masz rację. Masz jakieś lepsze pomysły?

Zapomnij o tej broni. Już wiedzą, że potrafisz zrobić coś okropnego. Lepiej, jeśli po prostu powiem, że czujesz się odpowiedzialny za tych wszystkich ludzi i martwisz się, że obawy ojca zniweczą wszystko. – Młodszy mężczyzna wskazał oświetlone słońcem drzwi kuźni. – Już masz tutaj trzydziestu ludzi z Recluce. Będzie ich więcej. Ciemności, chciałbym tu mieszkać.

Nie liczyłem. Cieszę się, że mieliśmy trochę namiotów. Jesteś mile widziany, choć nie wiem, czy jesteśmy najlepszym rynkiem na twoje połowy.

Kyl roześmiał się.

Będziecie. Nie potrzeba ci siły. Potrzebujesz tylko czasu.

Dorrin używał zbyt wiele siły, a Kyl miał rację. Ale czy biali i Rada dadzą mu czas?

Masz rację. Ale martwię się.

Zawsze możesz użyć siły, Dorrin – ocenił Kyl. – Pamiętaj, twoje listy zadziałały, gdy przeczytała je matka.

Ufam twojemu osądowi. – Dorrin wskazał na wzgórza. – Chcesz zobaczyć plany nowego statku?

Widziałem po drodze kil i szkielet. Wygląda jak ten model, kil i wszystko... cholernie głęboki.

Pokażę ci plany. Zaczekaj tu. – Kowal wbiegł do domu i poszedł do dużego pokoju w przeciwległym rogu, w którym stała tylko skrzynia, stół, stołek i duże łóżko – tylko takie mógł dzielić z Liedral – i wydobył rysunki spod kawałka żelaza służącego za przycisk do papieru.

Kyl uśmiechnął się, gdy brat usiadł i rozpostarł papier na ławie pomiędzy nimi.

Proszę.

Niski – powtórzył Kyl. – Bez masztów i z niską wolną burtą, jak na szkuner.

To statek wojenny. Nic więcej.

Wygląda paskudnie. – Kyl wzdrygnął się. – Masz już nazwę?

Jeszcze nie. Pewnie coś z czarnym.

Powinieneś go odpowiednio nazwać. Na przykład Czarny Kowal albo Czarny Miecz.

Sam nie wiem. To nie kowal ani miecz.

No to Czarny Młot.

Dorrin zacisnął wargi.

Może. Brzmi lepiej niż to, co próbowałem wymyślić. Zobaczymy. – Zaczął zwijać arkusze, żeby wiatr ich nie zdmuchnął. – Wiesz, nigdy nie myślałem, że zajmiesz się rybactwem... ani że jako jeden z niewielu będziesz mnie zawsze popierał.

Kyl spojrzał na szorstkie kamienie werandy.

Ty zawsze mnie popierałeś. Nigdy nie mogłem nic dla ciebie zrobić. Teraz mogę.

Dorrin popatrzył na brata.

Cieszę się.

Ja też. – Kyl wstał i spojrzał na białe grzywy, które zaczynały tworzyć się na oceanie poza zatoczką. – Muszę złapać wiatr, bo moja załoga nigdy mi nie wybaczy. – Uściskał szorstko Dorrina. – Zobaczymy się, jak tylko będę mógł.

Dorrin patrzył, jak brat biegnie w stronę łodzi rybackiej zacumowanej przed Czarnym Diamentem. Zaniósł kubki do kuchni i postawił je na stole do mycia.

Niestety wciąż będzie potrzebował rakiet. Nie miał wątpliwości, że biali magowie spróbują coś zrobić.

CLXVII

Dorrin siedział na ławie na werandzie, mając nadzieję, że Liedral dołączy do niego, zanim pójdzie do warsztatu cieśli.

Kołująca mewa zanurkowała w stronę zatoczki, która pod kierunkiem Reisy stawała się portem. Kamienne mury ciągnęły się teraz dobre dwieście cubitów po obu stronach tymczasowego mola, a Reisa zaczynała budować stałe kamienne nabrzeże. Z nowo przybyłych imigrantów z dalekiej północy Recluce udało jej się stworzyć wspaniałą załogę.

Dorrin wstał i otworzył kuchenne drzwi, akurat gdy pojawiła się w nich Liedral.

Szukałem cię.

Myślałam, że pójdziesz do Tyrela.

Idę. – Dorrin skinął na ławę.

Muszę przygotować rzeczy do wyjazdu. Mówią, że handlarz z Bristy będzie za jakiś ośmiodzień. – Liedral przysiadła na ławie, Dorrin usadowił się przy niej. Objął ją ramieniem i uścisnął, ale tylko na chwilę, dopóki nie wyczuł narastającego w niej napięcia. Minął ponad rok, a oni wciąż nie mogli się przytulić na dłużej, bo w Liedral zaczynał narastać niepokój, który kiedyś był krzykiem udręki.

Przepraszam – powiedziała.

Ja też. – Wstał, po czym pochylił się i pocałował ją w policzek. Oczy go piekły, kiedy schodził po stopniach. Odwrócił się, żeby spojrzeć na górę, ale Liedral znikła w środku; poszła pewnie do magazynu.

Słońce późnego lata ogrzewało Dorrina, gdy przystanął przy najnowszej budowli: niedużej, kwadratowej, jednopiętrowej zbrojowni – czarnej jak wszystkie pozostałe kamienne budynki. Na szczęście miał dość wyczucia, żeby nakreślić plany, które zapewniały mnóstwo otwartej przestrzeni pomiędzy budynkami, bo miasteczko zdawało się rosnąć.

W milczeniu obserwował, jak Kadara rozciąga na całą długość prawe ramię, a potem podnosi niewielki ciężarek raz, drugi i znowu. Widział strużki potu na twarzy rudowłosej i wyczuwał wysiłek i cierpienie. Niepokój rodził się z zaokrąglonego brzucha, ciężaru syna i udręki ćwiczeń nad przywróceniem sprawności niemal odciętego ramienia.

Dodał własny ład do tej walki, w ciszy, bez podziękowań, ale i bez sprzeciwu Kadary. Znosiła go, aby pomógł jej wyzdrowieć.

Dorrin otarł czoło. Parne powietrze wczesnego przedpołudnia zwiastowało ciepły jesienny dzień, morze w zasięgu wzroku było niemal gładkie jak szkło, a zielonobłękitne niebo przesłaniała delikatna mgiełka, która zapowiadała późniejszą spiekotę.

Poprzez żar niósł się dźwięk młotów uderzających o kamienie, wbijania nitów i gwoździ.

Przeniósł wzrok na Reisę: Również ćwiczyła, ale z żelazną pałką dwa razy cięższą od prawdziwego miecza, wraz z Petrą i kilkoma innymi, którzy dołączyli do oddziału utworzonego przez nią i Kadarę. Był w nim Quenta, dawny farmer z Feyn, który wyblagał szkolenie, oraz inni, których imion nigdy nie poznał.

Za zbrojownią wznosiły się fundamenty następnego budynku – baraków dla nowej czarnej straży portowego miasta, które zastąpią namioty używane teraz przez Quentę i pozostałych. Dorrin uśmiechnął się. Pergun stał się teraz kierownikiem budowy. Wszystkie budynki były „jego” – jego zbrojownia, jego magazyn, jego baraki.

Dorrin wyczuwał już, że powstała z konieczności wspólnota nabiera charakteru – i wciąga w ten proces innych na wyspie. Jak dotąd wszyscy mieli lad w naturze, ale Dorrin nie miał złudzeń, że tak zostanie. Czy będzie musiał przejąć od Rady precedens wygnania?

Zadrżał. Odwrócił się i szybko ruszył w dół, do warsztatu, gdzie bez wątpienia Tyrel będzie zrzędził nad nowymi szczegółami. Cieśla jednak znalazł go pierwszy.

Mistrzu Dorrin... jesteście pewni, że ten nowy silnik nie przekroczy czterystu pudów?

Powinno być mniej... dwieście pięćdziesiąt albo jeszcze mniej, ale musimy brać pod uwagę zbiorniki na wodę i skrzynie na węgiel...

Węglownia jest zarówno na dziobie, jak i na rufie, różnie umocowana. – Tyrel wskazał w stronę pochylni do kanału. – To... jesteście pewni, że wytrzyma tego małego potwora?

Powinno. – Dorrin miał nadzieję, że obliczenia, które sprawdzał dwukrotnie, są trafne.

Macie już nazwę dla tego potwora?

Dlaczego ciągle nazywacie go potworem?

Obaj spojrzeli na prawie ukończony kadłub, długi na siedemdziesiąt cubitów, może dwadzieścia pięć szeroki, z głębokim kilem, który wymagał wyższego dna i głębszej zęzy, nie wspominając już o ładunkach wybuchowych i ciąganiu Czarnego Diamentu, żeby pogłębić zatoczkę.

To czarny potwór. Wszystko, co projektujecie, służy destrukcji. Nie ma wiele miejsca na ładunek. Tylko miejsce dla żołnierzy, węgla, broni i silnika.

Mówiłeś mi, że nie potrafiłbym zbudować nic większego... i na nic więcej mnie nie stać. Ciemności... Na to też mnie nie stać.

Tyrel podniósł wzrok.

Nie za bardzo ci pomagają, młodzieńcze.

Pomagają. – Bardziej, niż zasługiwał, ale pieniędzy ubywało, a statkowi i silnikowi daleko było do ukończenia. Urwał na chwilę. – Nazwijmy go Czarny Młot

Niech będzie Czarny Młot Przynajmniej pasuje do kowala. – Tyrel odkaszlnął. – Musimy obejrzeć uszczelkę pierścienia głównego wału.

Dorrin odetchnął głęboko. Za każdym razem, gdy dyskutowali nad statkiem – teraz już Czarnym Miotem – pojawiało się co najmniej kilka przedmiotów do przerobienia, ulepszenia albo wpisania na listę.

Wspięli się po drabinie i przeszli po belkach, które podtrzymywały pokrywę silnika.

Jeśli zamocujecie to tak, jak narysowaliście, a wal zacznie wibrować, po prostu pęknie. – Tyrel znalazł problem.

Nawet bez obliczeń Dorrin wyczuwał, że cieśla się nie myli.

Co proponujesz?

Dodatkowe belki wewnątrz kadłuba, tuż przy szkieletowych. Utrzymają się na miejscu samym ciężarem, ale jeśli wał wpadnie w drgania, nie oddzieli to kadłuba od belek.

Ile dodatkowego ciężaru?

Przy całym tym żelazie nawet nie zauważycie. Może z piętnaście pudów.

Skąd pozbędzie się kolejnych piętnastu pudów? Statek musi być jak najlżejszy, ze względu na prędkość. Tyrel zaś nie zastanawiał się nad prędkością, tylko nad rozsądną konstrukcją.

Zróbmy tak. Będę musiał pomyśleć, gdzie odjąć ciężaru.

Stukanie i klepanie w warsztacie zagłuszyło skrzypienie ciężkiego wozu przed wielką szopą.

Dorrin spojrzał na dół przez belki, rozpoznając Hegla i uzdrowicielkę obok niego.

Wybacz, Tyrel. – Zszedł po drabinie.

Dlaczego jego matka przebyła tak długą drogę na Południowy Kraniec? Czy coś złego stało się z ojcem? Czy Rada zmieniła zdanie i przyjechała go ostrzec?

Wóz wyładowany był różnymi przedmiotami, od kołyski po beczki z gwoździami i nitami. Rebeka pomachała synowi z uśmiechem i cofnęła się od wozu, żeby nie utrudniać rozładunku.

Zostawię to Tyrelowi – powiedział Hegl, opuszczając tylną klapę i podnosząc baryłkę sworzni.

Za Heglem pojawił się Styl i chwycił baryłkę nitów.

Nigdy nie mów, że kowale nie przywożą tego, czego ci trzeba, na czas. – Uśmiechnął się do wszystkich, prezentując szparę między zębami, i dźwignął ciężką baryłkę.

Dorrin zdjął z wozu dwa ciesielskie topory i spojrzał na miedziany obok nich.

To też dla nich?

Tyrel mówił, że chciałby zrobić specjalne beczki na tego twojego potwora.

Ma już nazwę. Pomysł Kyla. Czarny Młot.

Czarny Młot! Masz zamiar utłuc tych białych? – Hegl odstawił na bok kilka łopat i dwa kilofy. – To dla tej jednorękiej damy. – Podniósł motykę. – A to dla starej uzdrowicielki i jej ogródka. Lekka jak piórko.

Nie musieliście tego robić.

Oczywiście, że nie musiałem. Od dawna tak dobrze się nie bawiłem. Za każdym razem, kiedy kładłem coś na wóz, śmiałem się tylko z twojego ojca.

Dorrin spojrzał na matkę, ale uśmiechała się. Rozładował więc pól baryłki mniejszych gwoździ pokładowych. Intar zaniósł baryłkę do szopy.

To wszystko – oznajmił Hegl. – Podjadę teraz do tego dużego domu, żeby rozładować rzeczy Kadary. Wskakuj.

Dorrin podał rękę matce, gdy wdrapywała się z powrotem na siedzisko wozu i wskoczył na tył. Kiedy dojechali do najbliższego budynku, Hegl zaciągnął hamulec i zablokował koła. W domu były tylko Merga i Frisa, a z kuźni dźwięczał młot Yarrla.

Gdzie jest Kadara? – zapytał Hegl.

Chyba tam, gdzie będzie zbrojownia. – Dorrin wskazał miejsce, gdzie kilka osób kopało doły pod fundamenty.

Zostaniemy. Rozładowuj.

Hegl i Dorrin wnieśli meble do pokoju Kadary – łóżko, materac, kołyskę i niewielką toaletkę.

Następnym razem przywiozę resztę. – Hegl zamknął tylną klapę i otarł czoło. – Myślisz, że ta jednoręka dama miałaby coś przeciwko, gdybym na razie dal szpadle Kadarze?

Nie, na ciemności! – Dorrin roześmiał się. – Tak czy inaczej, pracują razem.

Pojadę na dół.

Zapraszamy na obiad – nalegał Dorrin.

Ano, będę tu, jak rozładuję.

Kowal i jego matka patrzyli, jak wóz toczy się drogą do zbrojowni.

Dlaczego przyjechałaś? – zapytał Dorrin, gdy przed werandą zrobiło się stosunkowo ciszej.

Kyl powiedział mi, że być może będę mogła pomóc.

Pomogłaś. Nie wiem, jak ci dziękować za to, co zrobiłaś dla Perguna. – Dorrin przestąpił z nogi na nogę, spoglądając na drobną rudowłosą postać, która wydawała się pozbawiona wieku.

Nadal to robisz... wiercisz się, jak na ciebie patrzę. Myślałby kto, że posadziłam cię na mrowisku czerwonych mrówek. – Rebeka uśmiechnęła się do syna z czułością. – Mówiłam o Liedral.

Fizycznie wszystko jest w porządku. – Dorrin skinął na ławę i usiadła.

Usiadł na drugim końcu okrakiem, żeby ją widzieć.

Zauważyłam. Ale... mam pewne doświadczenie. – Jej głos brzmiał oschle.

Chętnie posłucham. – Dorrin roześmiał się smutno. – Jeśli chcesz zobaczyć Liedral, jest przy magazynie.

Widziałam ją po drodze, tylko z wozu. Chciałam porozmawiać najpierw z tobą. Jeśli się zgodzisz...

Zgodzę się na wszystko. Rylla próbowała wszystkiego, co przyszło jej do głowy. Ja również.

Rebeka pokiwała głową.

Muszę wiedzieć, co właściwie zrobili biali.

Dokładnie nie wiem. Z tego, co pamięta, z ran i śladów bicia, oni... chłostali ją, torturowali i wszczepili fałszywe wspomnienia, że ja to jej zrobiłem. Wie, że to nieprawda, ale najwyraźniej to nie pomaga. Miała mnie zabić.

Głos Rebeki był spokojny, gdy zapytała:

Czy została zgwałcona?

Nie. Przynajmniej nie było krwi ani wspomnień.

Uzdrowicielka westchnęła.

To coś... myślę... choć to byłoby trudne nawet dla białego.

Co masz na myśli?

Chciałabym to najpierw omówić z Liedral. To musi być jej decyzja, synu. Nie widzę powodu, żeby miała się nie zgodzić, ale... to jej ciało i jej wybór.

Dorrin zmarszczył brwi. To brzmiało tak, jakby miała na myśli coś przerażającego.

Och... to nic strasznego. To raczej proste, z pewnością fizycznie bezbolesne, a nawet może być przyjemne... ale zabierze dużo czasu. Musisz pamiętać, że całkowita władza należy do Liedral, a ty masz słuchać jej, a nie swoich męskich instynktów.

Rozumiem.

Wątpię. Nie w pełni. – Rebeka uśmiechnęła się, a Dorrin zaczerwienił. – Opowiedz mi o postępach ze statkiem.

Dorrin spuścił wzrok.

Ciemności, nie jestem twoim ojcem i jestem dość stara, żeby mieć własne zdanie. Mam nadzieję, że pojąłeś to już dawno temu.

Młody inżynier stłumił uśmiech, słysząc opryskliwy ton matki. Niektóre rzeczy się nie zmieniają.

Cóż... postanowiliśmy, że będzie się nazywał Czarny Młot. To naprawdę pomysł Kyla...

CLXVIII

Rada chce wiedzieć, co zamierzasz zrobić. – Wzrok Anyi padł na puste lustro na stole.

Sterol skinął i biała mgła znikła. Na szkle pojawił się obraz tak wyraźny, jakby został tam namalowany, obraz czarnego statku przycumowanego do nabrzeża w wąskiej zatoczce, z pięcioma czarnymi budynkami na wzgórzach ponad nią.

Spójrz. Widziałaś kiedyś coś tak wyraźnie?

Nie.

Ja również. Nie wiem, jaki aspekt równowagi stworzył ten potwór...

Rada się martwi. Chcą, żebyś coś zrobił.

Doskonale! Co niby? Wysłać flotę przeciwko Recluce? Co nam z tego przyjdzie? – Sterol prychnął i wpatrzył się w obraz w lustrze na stole. – Starzy czarni nie odpowiedzą. Mamy zaatakować wyspę? Wiesz, co czarne miecze zrobią z naszymi białymi strażnikami? Chcesz, aby jedna z tych rzeczy, które zrobił, rozdarła cię na strzępy, jak wielkiego Jesleka?

Czarni są podzieleni – powiedziała cicho Anya. – Równie mocno jak my chcą, żeby ten Dorrin zniknął.

Możliwe, ale jak wyjaśnisz pomoc tych wszystkich ludzi przy budowie nowego miasta? Nie przywiózł ich wszystkich na tym małym statku. I wszyscy nadal są czarni. To oznacza, że nie tworzy na Recluce żadnego chaosu, demony wiedzą czemu... – Sterol potarł czoło.

Dlaczego nie możesz posłać floty? Recluce nie ma nawet pięciu okrętów wojennych, jeśli w ogóle ma jakieś. Nie lubią walki. A większość tych statków pływa po oceanach.

Sterol znowu potarł czoło i dotknął amuletu spoczywającego na piersiach.

Nie słyszałaś, co mówiłem?

Rada chce czynów, Sterol. – Glos Anyi był ostry.

Wysoki Mag uniósł amulet.

Proszę. Weź go. Rozgość się.

Rudowłosa spojrzała na amulet i na Sterola.

Nie chcę być oszukana, tak jak Jeslek.

Więc zamknij się albo bierz amulet – warknął.

Dłoń Anyi uniosła się i opadła. W końcu westchnęła.

Ktoś musi coś zrobić.

Dlaczego?

Naprawdę nie zamierzasz nic robić, podczas gdy ten... odmieniec... pakuje tyle ładu w czarne żelazo, że Recluce na zawsze zapanuje nad Oceanem Wschodnim?

Nie widzę takiego zagrożenia. Nie będzie żył wiecznie.

Anya roześmiała się ochryple.

Wiesz, że to były dokładnie słowa zdrajcy Jenreda? Creslin nie żył wiecznie, ale żył dość długo, żebyś ty, Wysoki Mag Fairhaven, bal się podjąć jakąkolwiek bezpośrednią akcję przeciwko Recluce. Czy zapamiętają cię jako tego, który pozwolił Recluce zapanować nad całym Candarem?

Nie. – Sterol roześmiał się z goryczą i położył amulet na stole obok lustra. Obraz Południowego Krańca znikł.

Chcecie czynów. Weź amulet albo daj go komuś innemu.

CLXIX

Dorrin zamknął drzwi sypialni i odwrócił się do Liedral.

Nie musimy tego robić. – Liedral napotkała jego wzrok.

A co muszę stracić?

Cierpliwość, umysł, szacunek do samego siebie... – Zmusiła się do śmiechu.

Co mam robić? – Dorrin spojrzał na gładkie deski podłogi, które potrzebowały natłuszczenia albo wykończenia, a potem na łóżko, prawie wyraźne w świetle lampy.

Połóż się na brzuchu.

Na łóżku?

Nie. Na podłodze – prychnęła Liedral. – Oczywiście, że na łóżku. To może być trudne, ale nie jestem taka okrutna. Poza tym nie chcę odpowiadać za drzazgi.

Dorrin zsunął buty i położył się na łóżku w ubraniu, twarzą do dołu.

Co teraz? – Głos miał stłumiony.

Po prostu leż i pozwól mi wymasować sobie plecy. Według twojej matki, muszę odzyskać fizyczną bliskość oraz instynktowne zrozumienie, że mnie nie zranisz.

Ale...

Wiem. Ale... czy zaszkodzi spróbować?

Miała rację. Nic innego nie pomogło. Odetchnął powoli, głęboko i wypuścił powietrze, czując nikły zapach perfum na pościeli, które przypominały mu o Liedral i dzielonej kiedyś fizycznej bliskości. Oczy go piekły, ale odwrócił twarz, gdy jej silne palce ugniatały jego mięśnie na ramionach i plecach.

Przybyło ci mięśni.

Zawsze to coś.

Czuł ucisk w żołądku, ale jej palce wygładzały napięcie barków i karku. Zaczął oddychać równiej.

Jak się czujesz? – zapytał.

Cicho... Pracuję. – Oprócz rozbawienia w jej głosie wyczuł w nim też napięcie.

Dorrin bardziej odwrócił głowę, żeby uniknąć oddychania przez piernat. – Potarł nos i poprawił się, żeby wdychać mniej drobin puchu.

Sporadyczne podmuchy wiatru przynosiły strzępy rozmów.

...myślałem, że czarny kamień... będzie przygnębiający, ale nie jest...

...zdumiewająca różnica...

...myślisz, że mistrz Dorrin jest magiem, prawdziwym magiem?

Liedral przez jakiś czas pracowała metodycznie, w milczeniu, a Dorrin rozkoszował się odpoczynkiem.

Palce mi się zmęczyły. – Liedral strzepnęła dłońmi i odchyliła się w tył.

Robiłaś to przez długi czas. – Gdy Dorrin przesunął ciężar ciała na miękkim materacu i odwrócił się na plecy, żeby ją zobaczyć, Liedral opadła na kolana. Złapał ją i przez chwilę tulił do siebie.

Ach... to nie...

Dorrin puścił ją, jakby była z rozgrzanego żelaza.

Nie miałam na myśli... – Liedral pokręciła głową, dotykając wargami jego policzka.

Usiadł, zostawiając pomiędzy nimi lekki odstęp.

Teraz... zrób to samo.

Uśmiechnął się filuternie.

To samo. Bez dodatków.

Dorrin usiadł, nie chcąc klęczeć, i zaczął od jej łopatek.

Możesz gnieść trochę mocniej. Nie jestem z porcelany.

Nacisnął trochę mocniej.

Przyjemne.

Dorrin przesuwał dłonie w dół jej pleców, aż w końcu sięgnął lekko poniżej pasa.

To trochę nisko i jakby znajome... – Rozbawiony ton głosu znów był lekko napięty, Dorrin więc przesunął palce w górę i powrócił do ugniatania skurczonych mięśni.

Przyjemnie.

W końcu on też musiał przestać, bo palce mu prawie zdrętwiały. Liedral usiadła, gdy nimi potrząsał.

Co nastąpi teraz?

Czekaj i patrz. – Błysnęła uśmiechem, który szybko zgasł.

Tym razem Dorrin zrozumiał. Gdyby mu powiedziała, mogłaby poczuć, że traci kontrolę, a było aż nadto jasne, że potrzebuje poczucia kontroli.

Rozumiem. – Uścisnął jej ramię i wstał.

Zdmuchnęła lampę, w ciemnościach zsunęła ubranie i położyła się. Dorrin jak zwykle powstrzymał się od patrzenia w jej pobliże, choć czuł, że oddycha szybciej, i zmusił się do spokojniejszego oddechu. Leżeli tak obok siebie, z rękami ułożonymi wzdłuż ciała, dotykając się leciutko.

Chłodny wieczorny podmuch wpadł przez otwarte okno razem z komarami. Dorrin niemal pragnął, żeby komary odciągnęły jego uwagę, coś, co mógłby zmiażdżyć, ale późnym latem czy może wczesną wiosną – nie był pewny pór roku na Południowym Krańcu, który wydawał się łagodniejszy od Extiny i z pewnością był łagodniejszy od Spidlaru – nawet komary były rzadkością.

Mimo że Dorrin bywał ślepy, często przez niemal ośmiodzień, nawet kiedy był ranny, nawet gdy cierpiał straszliwe bóle głowy z powodu niewłaściwego wykorzystania ładu, inni cierpieli o wiele bardziej. Jego pobieżne obliczenia potwierdzały, że równowaga jest mechanizmem i niczym więcej.

Westchnął cicho w ciemności.

Czy świat jest tylko mechanizmem? Dlaczego wierzenia i starania tych, którzy wspierają ład, liczą się mniej niż tych, którzy używają chaosu i sił destrukcji? Nawet pośród tych, którzy pragnęli ładu, dlaczego tylu odrzucało odmienność, na przykład silniki, tylko dlatego że są inne? Dlaczego pod powierzchnią nie dostrzegali ładu?

Liedral pochrapywała lekko i zadrżała. Dorrin naciągnął na nią narzutę. Patrzył niewidzącym wzrokiem na szorstkie deski sufitu, gdy wiatr pojękiwał, a w oddali szumiały cicho fale.

CLXX

Zimny jesienny wiatr gwizdał ponad brązowymi trawami południowej równiny i unosił kurz na Wielkim Trakcie obok sunącego z wysiłkiem wozu, wyładowanego ostatnią dostawą żelaznych blach do Czarnego Młota. Kiedy wiatr powiał wokół dużego domu, szarpnął nowo założone okna, niemal jakby je wypróbowywał.

Na szerokim ganku przed domem Liedral owinęła się ciaśniej opończą. Dorrin opuścił ramię. Dlaczego? Dlaczego Jeslek musiał wybrać taką okropną torturę? Westchnął. Tortury z definicji są okropne.

O czym myślisz? – zapytała.

Okrutne myśli o okrutnych ludziach.

Wściekanie się na białych niewiele pomaga. – Jej głos był miękki, a dotykająca go dłoń ciepła. – Wiesz, że cię kocham.

Ja też cię kocham.

Musisz. – Krótki śmiech był równocześnie smutny i wymuszony.

Chłodny wiatr zmieszał ich włosy. Dorrin na chwilę objął jej plecy. Niedługo musi wrócić do stoczni.

Robisz dziś próbę nowego silnika?

Tylko silnika. Ciągle nie skończyliśmy przekładni walu, a Yarrl ma kłopoty z uszczelkami.

Jak na coś, co miało ułatwiać podróżowanie statkiem, brzmi bardzo zawile.

Zawsze...

Co zawsze?

Roześmiał się.

Tak sobie myślałem. W pewnym sensie Oran ma rację i zarazem myli się. To naturalna kolej rzeczy, chwytasz wiatr w żagle i płyniesz tam, gdzie cię niesie. Jeśli masz więcej różnych żagli i osprzętu, zmieniasz hals i kurs, a czasami płyniesz pod wiatr. Z moim silnikiem, stworzonym z ładu, możesz sprzeciwić się naturalnemu ładowi. Kiedy się nad tym zastanowić, naturalny lad nie zawsze jest uładzony. Sztormy są mieszaniną ładu i chaosu, a to one poruszają wichry. Miał więc rację, że to, co robię sprzeciwia się naturalnemu ładowi, ale mylił się, zakładając, że wszystko, co naturalne, jest uładzone. Muszę to zapisać i dodać do książki.

Tej książki o ładzie, nad którą pracujesz, od kiedy cię znam? – Liedral znowu zadrżała, gdy owionął ich podmuch wiatru. – Zimno tutaj.

Dorrin pokiwał głową.

Dlaczego jej mu nie dasz?

Musiałbym ją przepisać.

Petra i ja możemy to zrobić. Nauczyłam ją pisać w świątynnym i będzie to dobre ćwiczenie.

Dorrin spojrzał na szare wody małego portu z kamiennym nabrzeżem, przy którym cumował Czarny Diament i Zbieracz – rybacka łódź Kyla. Reisa zapewniała go, że nowe jest wystarczająco długie dla czterech statków o rozmiarach Czarnego Młota. Pergun odzyskał drewno z tymczasowego nabrzeża i wykorzystywał je do budowy drugiego magazynu.

Liedral wstała.

Muszę pójść do magazynu. Jeśli możesz, nie zapomnij o krajalnicach do sera i wiatraczku.

Dopilnuję tego, gdy sprawdzimy silnik.

Uściskał ją, a jej ramiona nie puszczały go przez chwilę – dowód, jak sądził, że ich ćwiczenia pomogły. Ale budowanie wszystkiego, od miłości po statki, trwa tak długo. Jej wargi dotknęły jego ust i pocałunek był prawdziwy, choć krótki. Uśmiechnął się wesoło, gdy się cofnęła.

Widzisz? – zapytała figlarnie Liedral.

Jeszcze jak.

Rozstali się: ona poszła do domu, aby przygotować towary na następny statek handlowy, a Dorrin do Tyrela.

Kapitan już zsunął swój statek w połowie do wody, aby się upewnić, że komin jest z dala od szopy.

Kadłub był ukończony i Dorrin raz jeszcze podziwiał gładkie krzywizny, przebiegając palcami po lakierowanym czarnym dębie, a nawet po wytworach własnej roboty. Cienkie blachy z czarnego żelaza nad linią wody zdawały się stapiać z niższymi belkami. Wprawdzie miedziane osłony ulepszyłyby kadłub, ale nie było ani pieniędzy, ani czasu, aby je położyć. Biali magowie Fairhaven zachowywali spokój, Rada milczała, ale Dorrin nie wątpił, że wkrótce będzie musiał odpowiedzieć wszystkim.

Podszedł do steru; musiał już tylko ukończyć osłonę wału i śrubę. Na blokach przy kadłubie leżała śruba z czarnego żelaza, jak dotychczas największa praca Dorrina i Yarrla. Samo polerowanie zabrało niemal trzy dni i wymagało specjalnego dźwigu.

Cholernie wielki kawał stali, mistrzu Dorrin – zauważył Styl, przystając, aby ułożyć krótsze belki, które miały być wspornikami głównego pokładu albo sterówki. – O wiele większy niż śruba Diamentu.

Więcej mocy przy mniejszej prędkości wału, mam nadzieję – odrzekł Dorrin.

Wiecie... mistrzu Dorrin... – Styl odkaszlnął.

Tak? – powiedział pogodnie Dorrin.

Tak sobie myślałem... to znaczy o czarnym żelazie. Ludzie gadają, że żelazo wiąże magię... Pewnie zawsze tak było... Czy nie zechcielibyście mi powiedzieć dlaczego? To musi czemuś służyć, skoro obiliście blachą Młot.

Wzrok Dorrina prześliznął się po statku. W myślach widział skończoną pracę, z obłymi, obitymi czarną blachą bokami aż do pokładu i sterówki oraz dużym kominem na rufie, dość wysokim, aby znacząco zaważyć na mocy silnika. Młot nie miał masztów, jedynie dwa zakryte zagłębienia, gdzie można było wstawić niskie tymczasowe maszty w razie awarii silnika, bo Dorrin zaprojektował statek tylko do obrony Recluce i zatoki Candaru. Nie miał ani czasu, ani pieniędzy, żeby zbudować lepszy i mocniejszy okręt, a stały, choćby nawet pojedynczy, duży maszt stanowiłby zbyt wielki ciężar.

Żelazo i magia – zaczął Dorrin w końcu, zdając sobie sprawę, że jego myśli zbłądziły od pytania Styla. – Widziałeś kiedy żelazo podczas pracy kowala? Jak wygląda?

Rozpala się, jest czerwonawe.

Wiśniowoczerwone. Dlatego że żelazo pochłania całe gorąco, możesz to nazwać mocą węgla. Cóż, magia przypomina takie gorąco. Jest mocą i tak jak żelazo może wytrzymać temperaturę pieca, ona jest w stanie utrzymać i związać gorąco magii. Czarne żelazo robi to jeszcze lepiej. Dlatego właśnie niektórzy z magistrów noszą czarne żelazne tarcze. Żołnierze na Czarnym Młocie też będą je mieli.

Hmm... – zamyślił się Styl. – To ma sens, przynajmniej dla mnie. To sekret magów?

Dorrin zmarszczył brwi. Wniosek był jego, ale poza własnymi zapiskami w książce, nigdzie indziej nie widział go spisanego czarno na białym..

Możliwe. Musiałem się tego domyślić. Nikt mi nie powiedział, jeśli o to ci chodziło.

Styl pokiwał głową w zamyśleniu.

Dzięki, mistrzu Dorrin. Najlepiej zaniosę to Tyrelowi, zanim zacznie pracować przy miechach.

Nie chcę cię zatrzymywać. Powiedz mu, że będę tam za chwilę.

Obok z kolejnym zestawem klamer przeszedł nowy pomocnik, którego Dorrin nie znał. Styl steknął, podnosząc swój ładunek. Obaj ruszyli w stronę pokładu.

Dorrin musiał zejść do maszynowni po tymczasowej drabinie, ponieważ ściany i stała drabina nie mogły być zainstalowane, dopóki nie zamocowano wału i łożyska. Akurat w tej chwili cały zestaw zatrzymał się przy kole zamachowym, ale silnik był ukończony i Yarrl rozpalał pod kotłem kilka razy, aby można było zahartować cegły.

Przy niskiej temperaturze wykryto przecieki w przewodach i okazało się też, że trzeba przerobić zawory wlotowe w obu parowych cylindrach.

Ciekaw, co się stanie podczas próby wysokich temperatur, Dorrin sprawdził poziom wody w zbiorniku i obejrzał kocioł. Potem zgarnął wióry na stos i podpalił go krzesiwem z sakiewki. Kiedy kawałki drewna się zajęły, przebiegł palcami po kotle i silniku. Wydawał się solidny.

Szufla rozdrobnionego węgla powędrowała do pieca.

Już zacząłeś? – zapytał Yarrl z wyższego pokładu.

Dopiero rozpalam. Pomyślałem, że nie będziecie mieli nic przeciwko, skoro i tak trochę potrwa, zanim ciśnienie wzrośnie.

Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? To twój silnik. – Yarrl zszedł i stanął obok Dorrina. – Chwilami... trudno uwierzyć...

Dorrin czul to samo. Jednak silnik wydawał się w porządku – taki czarny i solidny. Jak ojciec mógł wierzyć, że to wytwór chaosu? Uśmiechnął się krzywo. Zresztą to problem całej Recluce. Jej wielki ład wymaga przeciwieństwa dużych ilości chaosu.

Czy to oznacza, że silnik stworzy w świecie więcej chaosu? Uśmiech Dorrina zgasł. Statek jest konieczny – ale czy świat zniesie wiele takich statków?

O czym myślisz? – zapytał Yarrl.

O ładzie i chaosie – powiedział w roztargnieniu Dorrin, podnosząc głowę, żeby zobaczyć, jak załoga Tyrela zbiera się na pokładzie.

Sięgnął po szuflę, Yarrl otworzył drzwiczki paleniska. Dorrin dosypał kilka szufel węgla. Kiedy temperatura wzrosła, w kotle zazgrzytało, a pióropusz dymu z komina stał się grubszy.

Dorrin sprawdził zawory, czekając, aż ciśnienie jeszcze bardziej wzrośnie. W końcu spojrzał na Yarrla.

Miejmy nadzieję. – Skręcił jeden zawór, potem następny i para zasyczała we wnętrzu starannie wykonanych przewodów w stronę cylindrów.

Kiedy ciśnienie pary wzrosło, zagłuszając nawet odgłos prętów, a spod cylindra wymknęły się smużki pary, zaczął narastać nikły gwizd.

Dorrin poderwał głowę, próbując nasłuchiwać, wyczuć źródło nowego dźwięku.

Wygląda dobrze! – zahuczał Yarrl przez mieszaninę stłumionego ryku kotła, poruszających się tłoków i pary.

Dorrin wrócił do ciężkiego koła zamachowego – dodatkowego ciężaru pomysłu Yarrla – które miało złagodzić moc przenoszoną na przekładnię wału. Przekładnie były oddzielone od koła, ponieważ trzeba było ukończyć ostatnią. Wtedy, jeśli Dorrin i Yarrl uruchomią nowy system łożysk, zostanie zainstalowany wał i dołączony napęd. Potem będzie można wodować Czarny Młot.

Przez długi czas młody inżynier przyglądał się kołu, myśląc o lepszym projekcie do następnego silnika. Potrząsnął głową. Musiał skończyć na czas jeden silnik.

Syk nie był już taki cichy, kiedy Dorrin wrócił do parowych cylindrów.

Wiesz, co to jest? Ten syk? – zapytał Yarrl, nachyli wszy się do ucha Dorrina, żeby nie wrzeszczeć.

Dorrin pokręcił głową, po czym zaczął śledzić przepływ pary z przewodów kotła do bębna parowego i cylindrów oraz od cylindrów do głównego kondensatora. Zatrzymał się. Do kondensatora dostawało się powietrze, zmniejszając ssanie i skuteczność silnika oraz powodując syk.

Opadł na kolana na pokład i przyglądał się pokrywie. W końcu wyprostował się i spojrzał na Yarrla.

W płycie jest maleńka szczelina, niemal niewidoczna gołym okiem. Może się wygięła, kiedy ją zakładaliśmy. Musimy coś z tym zrobić. Zabiera nam moc silnika.

Zawsze coś.

Dorrin pokręcił głową. Zawsze coś szło źle. To czwarta próba, a każda ujawniała kolejny problem. Podniósł o jedną kreskę ciśnienie pary, ale napęd wciąż pracował bez zakłóceń.

Dorrin i Yarrl obserwowali sytuację aż do południa. Wtedy inżynier zaczął chłodzić silnik, spowalniając jego bieg, a w końcu obniżył ciśnienie, aby zatrzymać cylindry. W końcu odsunął pokrywę kondensatora i włożył ją do płóciennej torby, aby z powrotem zanieść do kuźni.

Teraz już sam ostygnie – powiedział do Tyrela. – Muszę wymienić pokrywę kondensatora, może nawet przerobić. Potem skończymy ostatnią przekładnię i łożysko.

Jak długo to potrwa? – zapytał kapitan.

Chyba ośmiodzień.

Powinniśmy wcześniej skończyć szkielet nadbudówki i będziemy potrzebowali blach.

Wiem. – Blachy z żelaza były za miękkie i za grube i przekuwanie ich, nawet delikatnym młotkiem, który Yarrl zrobił z kamienia młyńskiego Dorrina, zabierało dużo czasu.

Dorrin powoli szedł pod górę. Pokrywa kondensatora była ciężka.

Poniosę przez chwilę – zaproponował Yarrl.

Młodszy mężczyzna podał płócienny worek.

Co z łożyskami?

Są za twarde, choć prawie nic nie ważą. Cały wał będzie drgał, jak je zainstalujesz.

Szli do kuźni. Rek wykuwał gwoździe na niedużym kowadle, Vaos robił haki na większym. Wydawało się, że nigdy nie ma dość haków i gwoździ.

Zobaczmy te łożyska.

Dorrin wziął płócienny wór i położył go w kącie na ławie. Łożyska miały pierwszeństwo. Yarrl podał mu jedno.

Zahaczają tu na brzegach. Widać, gdzie metal jest porysowany.

Dorrin przebiegł palcami po cylindrze. Środkowa część była gładka, ale czuł otarcie nawet na twardej stali, na krawędziach. Odłożył łożysko o średnicy niewiele mniejszej niż pręt, z którego zostało wykute, na gładką żelazną blachę, której używał do sprawdzania, czy części są równe. Na nie położył następną blachę i stopniowo naciskał z coraz większą siłą, delikatnie tocząc łożysko w tył i w przód, i próbując wyczuć, gdzie się zmniejsza napięcie.

W końcu Dorrin wyprostował się i otarł pot z czoła.

Spróbujmy spiłować krawędzie na skos.

Myślałem o tym. Nie będą się chwiać?

Może... ale jeśli troszkę przygniemy podtrzymujący kołnierz? Pomogłyby trzpienie na krawędziach.

Może warto spróbować.

Dorrin odetchnął głęboko i ściągnął tunikę.

Vaos, uruchom duży kamień.

Tak, panie.

Dorrin ujął szczypce do łożysk, które zrobił, z dołączonym kluczem do śrub, żeby przytrzymać brzegi trzpienia z dala od szlifierki.

Nie potrafię przy tym pomóc. Masz lżejszą rękę – powiedział Yarrl. – Wrócę do ostatniej przekładni.

Dobrze. – Dorrin zdjął pierwsze łożysko.

To będzie kolejny długi dzień, a potem musi jeszcze na nowo zaprojektować i wykuć pokrywę kondensatora. Gdy przekładnia i łożyska zostaną ukończone, jeszcze przynajmniej raz wypróbują cały system pod kątem drgań. Czasami zastanawiał się, czy statek kiedykolwiek zostanie ukończony.

Może przynajmniej zrobić krótką przerwę na obiad, no i będzie tam Liedral, zanim znowu wróci na Kraniec Lądu.

Westchnął, przypomniawszy sobie o trzech nie dokończonych krajalnicach do sera, tych prawdziwych, do których musi zrobić druty przed jej odjazdem.

CLXXI

Dorrin uwiązał Baslę do żelaznego pierścienia przy kamiennym słupku i obrócił się lekko, aby zerknąć na Czarne Domostwo, gdzie zazwyczaj spotykała się Rada. Potem ruszył do domu dobrze utrzymanym kamiennym chodnikiem, wciąż wilgotnym po porannym deszczu. Żółte kwiaty w donicach przy chodniku jeszcze kwitły, ale zwiędną za jakiś ośmiodzień, bo nad Recluce wisiała już jesień.

Niósł ze sobą teczkę. Mimo że nie oczekiwał spotkania z radością, musi to zrobić.

Rebeka otworzyła drzwi, zanim jeszcze Dorrin dotarł do okapu.

Miałam nadzieję, że niedługo przyjedziesz. – Uśmiechnęła się i uściskała go, ale szybko się cofnęła. – Jak się ma Liedral?

Mamy się dobrze. – Dorrin wiedział, o co naprawdę pyta. – Słucham jej sugestii i cieszę się, że poświęciłaś mi czas. Czasami to trudne. Te ćwiczenia z dotykaniem... – Skrzywił się. – Ale najwyraźniej działają. Trudno myśleć o tym, co mieliśmy i utraciliśmy... i to nawet nie z własnej winy.

Rebeka pokiwała głową ze współczuciem.

Napijesz się soku z krasnokrzewu?

Chętnie. – Nie pił soku od wczesnego lata.

Co jest w tej teczce?

Coś dla ojca.

Jest w bibliotece. Na werandzie jest trochę chłodno. Przyjdę do was za chwilę.

Dorrin zrozumiał. Przeszedł hol i wszedł do biblioteki.

Witaj.

Chudy mag odłożył księgę na stolik.

Dorrin, siadaj. – Wskazał na drugie krzesło, najwyraźniej przyniesione do gabinetu z kuchni ze względu na gościa.

Dziękuję. – Dorrin usiadł i położył na kolanach ciężką teczkę. Ich oczy spotkały się. Po raz drugi, od kiedy pamiętał, ojciec odwrócił wzrok.

Czego chcesz? – zapytał starszy mężczyzna.

Chciałbym powstrzymać cię od przekonywania wszystkich, że to, co robię, jest złe i powiązane z chaosem. Nie jestem już małym chłopcem, a ty nie zawsze masz rację. Ja też nie – dodał, myśląc o Diev, Kleth, o Liedral i Kadarze, a nawet o Meriwhen.

Kocham cię, Dorrin, i jesteś moim synem. Ale ta sprawa z czarnym żelazem i machinami jest zła. Chcesz, abym powiedział, że jest dobra, skoro tak nie uważam?

Chciałbym, abyś pomyślał o przyczynach, dla których uważasz, że jest zła. – Dorrin zamilkł na chwilę. – Creslin robił rzeczy nie zawsze idealnie zgodne z linią czystego ładu, ale mimo to je czynił, inaczej nie byłoby tu ani mnie, ani ciebie.

Dokonałeś wiele, Dorrin, ale nie jesteś Creslinem.

Nie. Wiem o tym, ale wiedza jest ta sama. Zamierzam zachować Recluce. Rozmyślnie czy nie, ty zamierzasz popełnić samobójstwo, ponieważ nigdy naprawdę nie zrozumiałeś ładu.

Rozumienie ładu? Nigdy nie stałeś przeciwko burzom, nie podtrzymywałeś niebios i wiesz coś o ładzie?

Dorrin podniósł spięte kartki.

Kazałem to dla ciebie przepisać. Jedną z rzeczy, które odkryłem w Candarze, jest to, że nic z twojej biblioteki nie wyjaśnia podstaw ładu, tylko jego ograniczenia. Zrobiłem więc, co w mojej mocy.

Och... to musi być interesujące, dodanie do ładu twojej inżynierskiej logiki. Powiedz mi, czy udowadniasz, że twój silnik parowy jest tworem Aniołów Niebios opartym na ladzie? – Oran uśmiechnął się krzywo.

Raczej nie. To coś o podstawach. – Dorrin stłumił westchnienie. – Jeśli chcesz, dalej przekonuj Radę do odesłania mnie do jakiegoś przez ciemność przeklętego zakątka globu.

Nie chcę cię odsyłać, synu. Chcę tylko, żebyś powrócił na drogę ładu.

Powróciłem na drogę ładu.

Wysoki mag otworzył usta i zamknął je, ale słuchał, gdy Dorrin mówił dalej:

Miałem trochę czasu na przemyślenia i sam musiałem dochodzić do różnych rzeczy. Miałem też pomoc. Najwyraźniej zapomniałeś o dwóch sprawach. Po pierwsze, naprawdę powstrzymałem Jesleka. A po drugie, nadal jestem czarny. Nie ma wokół mnie ani jednego błysku chaosu i wiesz o tym. A to nie kłamie.

Uczciwe przyznanie się do błędu to nie to samo co bycie w porządku.

Być może nie, ale obserwowałeś Południowy Kraniec. Budujemy coś trwałego i opartego na ładzie. Powinieneś dać temu szansę.

Na co? Na zniszczenie całych pokoleń ładu?

Może jest trzecie wyjście – zauważyła Rebeka. Niosła tacę z dwiema szklankami.

Dorrin wziął sok z krasnokrzewu i skłonił się uzdrowicielce.

Słucham, matko?

Może Rada mogłaby zostawić Południowy Kraniec i obronę Recluce w twoich rękach oraz każdego, kto do ciebie dołączy. To da nam wszystkim czas na rozważenie, jak działa to, co odkryłeś. To również pozwoli nam wykorzystać pracę Dorrina bez groźby zniszczenia, którego się lękasz, Oranie.

Skąd wiesz, że to się uda? – mruknął mag powietrza.

Nie wiem – powiedział Dorrin. – Ale czy to nie lepsze niż oddanie Recluce białym albo pozostawienie jej w izolacji i stagnacji, podczas gdy Fairhaven rośnie i panuje nad światem?

On ma rację, Oranie. Rada postawiła te same pytania.

Ale machiny?

Dorrin pokiwał głową i podał mu rękopis.

Gdybyś zechciał to przeczytać...

Oran uczynił gest, jakby chciał odepchnąć ich oboje.

W porządku... przeczytam te głupstwa i zastanowię się. To wszystko, czego możesz się spodziewać.

Dorrin powoli pił sok, rozkoszując się jego smakiem mimo nieprzyjemnych okoliczności.

Ja też chciałabym to przeczytać – powiedziała Rebeka.

Oran wziął drugą szklankę soku i przełknął.

Opowiedz mi o tej handlarce – powiedział po chwili.

Dorrin dokończył sok i spojrzał na szklankę, jakby nie wierzył, że wypił wszystko.

Dam ci na drogę duży dzban – roześmiała się Rebeka.

Ma na imię Liedral. Jest handlarką, pochodzi z Jellica... pomogła nam uciec z Fairhaven... sprzedawała moje zabawki...

Była białą handlarką?

...wolną handlarką... Biali próbowali pozbawić jej rodzinę pracy...

Było późne popołudnie, gdy Dorrin skończył swoją opowieść. Spojrzał na ciemniejące chmury.

Naprawdę muszę jechać.

Rebeka podniosła się z wyściełanego stołka, który przyniosła do gabinetu.

Przyniosę ten sok z krasnokrzewu. Jest też zimny pasztet, możesz go wziąć, a nawet barani udziec, choć to pewnie niewiele dla twego gospodarstwa. Zatrzymaj trochę soku dla siebie.

Dorrin uśmiechnął się z wdzięcznością.

Uśmiechnął się nawet Oran.

Po napojeniu i nakarmieniu Basli trzy razy obrócił z kuchni na dwór, żeby objuczyć konia, zanim w końcu pojechał znowu na południe.

Pogwizdywał, jadąc Wielkim Traktem z powrotem do Czarnego Młota, z powrotem do Liedral.

CLXXII

Uzdrowicielka oderwała spojrzenie od wilgotnych szarych kamieni prowadzących na Wielki Trakt, a jej wzrok spoczął przelotnie na Czarnym Domostwie, podczas gdy na wargach pojawił się nikły uśmiech. Odwróciła się do wysokiego mężczyzny.

Patrzyłeś na swego syna, Oranie? Naprawdę patrzyłeś?

To ten sam dawny Dorrin. Opętany na punkcie tych swoich przeklętych przez demony wynalazków.

To nie jest ten sam Dorrin.

Wciąż ma obsesję na tle tych machin.

Nie. – Głos Rebeki był twardy, zimny niemal jak czarne żelazo. – Jest zanurzony w ładzie, tak bardzo czarny, stoi niczym kolumna głęboko zakotwiczona w ziemi. Oran, przy nim wydajesz się płytki. Nie pozwól sobie na płytkie działanie. Dlaczego nie możesz być dumny z syna?

Jesteś pewna?

Nie słuchasz mnie. Tylko spójrz na siebie.

Wysoki mężczyzna oblizał wargi, drżąc od chłodu własnego wnętrza i jej słów.

A więc co z Recluce?

Wątpię, czy to wiele zmieni, kochany. Naprawdę wielcy nie pojawiają się zbyt często.

Ale jego machiny...

Oran... naprawdę zastanowiłeś się nad swoim pytaniem? Jak powstrzymać chaos bez wywracania świata do góry nogami? Biali nie mogą znieść czarnego żelaza.

Ale... machiny... ?

Zaufaj równowadze, kochany.

Wysoki mag pokręcił głową, ale nie był to gest przeczenia. Smukła kobieta ujęła jego dłoń i uścisnęła, gdy wyszli spod okapu, żeby popatrzeć na cienie wydłużające się nad Oceanem Wschodnim.

CLXXIII

Minął prawie sezon, a ty nie zrobiłeś ruchu przeciwko czarnym ani temu renegatowi, który nas tyle kosztował – zaczęła spokojnie Anya, patrząc przez stół na Cerryla.

Co proponujesz? – Ton Cerryla był łagodny, pytający. Spojrzał ku oknu wieży, jedynemu otwartemu na oścież, obserwując malowane na drewnie róże.

Wiesz, że nie możesz puścić płazem takich działań.

Wycięliśmy w pień Diev, nie zostało ani miasto, ani port. Nie ma już Kleth, a Spidlar robi, co chcemy, i to chętnie. Dodaliśmy jeszcze kilka statków do handlowej blokady Recluce. – Wysoki Mag uśmiechnął się uprzejmie. – Domyślam się, że twoim zdaniem należy zrobić więcej?

Jesteś nienagannie uprzejmy i uważny, Cerryl. To jeden z twoich uroków.

Cieszę się, że tak uważasz. Sugerujesz, że wskazana jest wyprawa na Południowy Kraniec? Flota, może spalenie nowego miasta?

To takie pokrzepiające, nie musieć się zagłębiać w szczegóły. Sterol był pod tym względem tępy.

Wiem – uciął oschle Cerryl. – Chcesz, abym zaproponował to na następnym spotkaniu i wyznaczył cię do rozwinięcia planu, oczywiście pod moim kierownictwem?

Anya pochyliła się do przodu i dotknęła jego policzka.

Jak ty wszystko rozumiesz, Cerryl. Wszystko.

Staramy się, Anyu, Staramy się.

CLXXIV

Spokojnie...! spokojnie...! – nawoływał Tyrel.

Czarny Młot zadrżał na natłuszczonych blokach, przesuwając się po podpartych kamieniami ciężkich belkach w stronę szarozielonych wód portu. Dorrin otarł z twarzy zimną mgiełkę i próbował spokojnie oddychać, gdy statek bardzo powoli zsuwał się w morze. Obserwował śrubę napędową, która ledwo pokonała lekki garb na pochyłej rampie.

Miał nadzieję, że obliczenia Tyrela były dokładne i że ani ster, ani wał się nie wygną.

Jest piękny – uznała Reisa stojąca obok Yarrla. – Piękny jak dobrze wyprofilowany miecz.

Nie nadaje się dla handlarki – dodała Liedral.

I z pewnością nie będziesz nim łowił ryb. Odstraszy wszystkich w promieniu paru kayów – roześmiał się Kyl.

W porządku.

Dorrin czujnie obserwował, jak Młot wpływa na wody portu. Po spokojnej wodzie rozeszły się lekkie fale.

Od strony grupy pracowników oraz gapiów stojących wzdłuż nabrzeża i obserwujących wodowanie rozległy się ciche wiwaty.

Dorrin ponownie otarł z twarzy chłodną mgiełkę, po czym podszedł do mola, sprawdzając linię wody. Uśmiechnął się: dwa rzędy dębowych desek poniżej czarnej stali były widoczne nad wodą, tak jak obliczył. To się zmieni, kiedy ukończą wykładanie blachami sterówki i nadbudówki na pokładzie oraz kiedy napełnią się pojemniki na węgiel i wodę.

Zerknął na ster i próbował wyczuć, czy wał zarył w piasek, ale nie zobaczył kłębiącego się szlamu czy plątaniny wodorostów, ani żadnego wygięcia na wspornikach steru. Tyrel i Reisa narzekali na jego upór przy pogłębianiu portu aż do warstwy żwiru, ale zrobili to.

Styl już uczepił cumę dziobową do windy wzniesionej na nabrzeżu. Cieśla zaczął obracać korbą i dziób Młota obrócił się. Tyrel stanął przy trzech mężczyznach trzymających linę steru, gotowych zawiązać ją wokół następnego pachołka.

Dorrin odczekał, aż statek przyciągnięto bokiem do nabrzeża. Wdrapał się przez burtę, nie czekając na trap, zszedł po drabinie do maszynowni, a potem przez drugi luk do wąskiej przestrzeni, w której mieścił się wał. Zaświecił lampę na ścianie, wyjął ją z uchwytu i zaniósł w stronę steru, gdzie przejrzał osłonę w miejscu, w którym wał przechodził do kadłuba. Nie dojrzał żadnych nagłych przecieków. Popatrzył na niedużą pompę w zęzie i wąski przewód parowy, który nią poruszał. Uśmiechnął się. Wersję napędzaną ręcznie, wykutą głównie przez Hegla, dostarczono już do kopalni Korbowa.

Wyszedł na górę do maszynowni.

Tu jesteście. – Tyrel zaglądał z głównego pokładu.

Wał wygląda dobrze i nie widzę żadnych przecieków.

Będę szczęśliwy, gdy nie będzie ich jutro. Brak przecieków tuż po wodowaniu nic nie znaczy.

Dorrin zgadzał się z nim, ale cieszył się tym, czym mógł. Wspiął się z powrotem na główny pokład, gdzie czekali Liedral, Reisa i Yarrl.

Przyprawia mnie o dreszcze – oświadczył starszy kowal.

Co? Deszcz? – zapytała Reisa z półuśmiechem.

Wiesz, co mam na myśli, kobieto.

Dorrin wiedział. Młot był solidny i oparty na ładzie, ale i śmiercionośny jak doskonały miecz.

Liedral podeszła do dziobu. Jej palce przebiegły pieszczotliwie po gładkich barierkach i wspornikach. Odwróciła się i wyciągnęła rękę. Ujął ją i stanął obok. Patrzyli na zachód ponad szarymi wodami kanału, w stronę czarnozielonych wód Zatoki, w stronę czerniejących chmur na zachodzie.

Idzie burza – odezwał się Dorrin.

Nie będzie wielka w porównaniu z tą, którą tu wywołałeś.

Myślisz, że powinienem go nazwać Czarna Burza?

Nie. Czarny Młot jest w porządku. Jesteś kowalem, może największym, jaki kiedykolwiek żył.

Dorrin roześmiał się ochryple.

I Hegl, i Yarrl wiedzą więcej, niż zdołam się nauczyć o kowalstwie przez całe życie.

Wiesz, o co mi chodzi. Yarrl powiedział, że rozumie, co robisz. Tylko nie widział tego, dopóki ty nie zrobiłeś. Może powinnam cię nazwać największym żyjącym inżynierem.

Kim jestem? Inżynierem magii?

Liedral ścisnęła czubki jego palców. Stali, obserwując ciemną burzę na horyzoncie, gdy załoga stoczni wnosiła na pokład ostatnie blachy z czarnego żelaza, zaczęła padać zimna mżawka i na wodach zatoki Candaru zaczęły się tworzyć białe grzebienie fal.

CLXXV

Och... Zebrałam niezłą sumkę. – Liedral otworzyła niedużą skrzynkę na stole w sypialni, który służył jej za biurko, a Dorrinowi za deskę do rysowania.

Rzeczywiście. – Dorrin, stojąc za nią, objął wzrokiem stosik srebra i złota. Uścisnął jej ramiona. – Więc w czym problem?

Kupują, ale nie sprzedają. Nie mogłam kupić żadnych lin, które chciał Tyrel, ani nic zamówić. Według Henshura, nikt nigdy wcześniej nie miał kłopotów z wydobyciem pieniędzy od Nordli. – Liedral zamknęła skrzynkę.

Tęskniłem za tobą. – Dorrin objął ją ramionami w talii i przytulił policzek do jej twarzy.

Tęskniłam za tobą. – Liedral obróciła się w jego objęciach. Jej wargi domagały się jego ust i przez chwilę stali tak mocno przytuleni.

Kolacja gotowa! Mistrzu Dorrin, panienko Liedral! Kolacja gotowa. – Przez zamknięte drzwi przenikał głos Frisy.

Liedral uniosła ku niemu wargi.

Wiem, że to już tak dawno, ale... proszę... po prostu zaufaj mi...

Musnął wargami jej usta.

Zaufam... Ufam... – Otarł łzę, a jej dłoń otarła jego policzek.

Kolacja!

Dorrin chciał odpowiedzieć, ale musiał odchrząknąć.

Idziemy.

Jeszcze nie – stwierdziła oschle Liedral. – Ale zaraz przyjdziemy.

Dorrin zaczerwienił się. Liedral wygładziła tunikę i obeszła Dorrina, żeby otworzyć drzwi.

Wszyscy, wyjąwszy Mergę i Frise, siedzieli przy długim stole. Mała ustawiła na stole dwa koszyki świeżego chleba – po jednym na każdym końcu.

Pachnie zachęcająco – oznajmił Yarrl.

Dorrin usiadł na krześle u szczytu stołu, podczas gdy Liedral wsunęła się na ławę po jego lewej stronie.

Jutro podnosimy krokwie u was, Reiso – oznajmił Pergun.

W sam czas – powiedziała Reisa. – Spodziewam się, że może nawet skończycie dach w połowie zimy.

Ano, ale to zależy od kamieniarzy. Potrzebuję więcej tych łupkowych dachówek.

Merga postawiła na stole duży rondel.

Co to jest?

Gulasz rybny.

Ryby, ciągle ryby – mruknął Vaos ze środka ławy.

Dorrin zgadzał się z nim w milczeniu.

Ryby są dla ciebie dobre – prychnęła Rylla. – Lepsze od przymierania głodem w Spidlarze. Albo czegoś jeszcze gorszego, i nie zapominaj o tym, niewdzięczny hultaju. – Zepsuła cały efekt, nie mogąc ukryć uśmiechu.

Mam sok z zielonych jagód od dzierżawców. – Merga trzymała dzban. – Chcecie trochę, mistrzu Dorrin?

Chętnie. – Choć napój był gorzki, Dorrin wolał go od wodnistego piwa albo wody, które miał do wyboru. Nabrał chochlę gulaszu na talerz, zauważając różne pokrojone i posiekane stworzenia, jak również wodorosty i korzonki quilli.

Przynajmniej był pożywny, a przyprawy dodadzą mu smaku, miał nadzieję. Chleb też był dobry, ale Merga zawsze piekła dobry chleb.

Czyj dom będzie po Yarrlu? – zapytał Rek.

Chyba panienki Kadary i Rylli, jak zrozumiałem. – Pergun ciągle mówił z pełnymi ustami i rozsiewał po stole okruchy chleba.

Przestań gadać, jak jesz – upomniała go Merga, sadowiąc się obok niego.

Ktoś musi się zająć dzieckiem, które nosi – wymamrotała Rylla.

Kadara zachichotała.

Myślałby kto, że ma się urodzić twój wnuczek.

Chciałabym zobaczyć choć jednego.

Nie jesteś taka stara – wtrącił się Vaos.

Nigdy nie twierdziłam, że jestem stara. – Rylla zatoczyła dłonią wokół stołu. – Widzicie jakieś dzieci, które miałyby się tu pojawić?

Merga zaczerwieniła się i spojrzał w stół. Petra uniosła brwi i spojrzała w stronę Dorrina i Liedral.

Nigdy nie wiadomo – łagodził Dorrin.

Więc... może ty udowodnisz, że się mylę – powiedziała stara uzdrowicielka. – Ale syn matki wojowniczki, której cała rodzina mieszka na drugim końcu wyspy, będzie potrzebował drugiej babki. – Rylla oderwała kawałek chleba i zamoczyła go w gulaszu.

Mógłbym dostać trochę soku? – poprosił Rek.

Przestań popijać jedzenie – upomniała Reisa.

Chciałbym zjeść coś innego niż ryby i baranina.

Upiekłam placek z gruszkami na później – wtrąciła Merga. – Ale nie dostaniesz nic, chłopcze, dopóki nie zjesz gulaszu.

Mistrzu Dorrin? – zaprotestował Rek, spoglądając na kawałek ryby na swoim talerzu.

Muszę się zgodzić z Mergą.

Jesteś okropny – przekomarzała się Liedral.

Dorrin wziął chleb i odkrył, że zostały dla niego resztki.

Kiedy wasz statek wyruszy w morze, mistrzu Dorrin? – zapytała Frisa. – Mogę popłynąć na tym nowym?

Nie tym razem, młoda damo. – Dorrin zdał sobie sprawę, że ma zbyt wiele w ustach i przełknął, ale Liedral zdążyła spojrzeć na niego z wymówką. – Myślę, że zwodujemy go w Zatoce za jakiś ośmiodzień. – Jeśli przekładnia będzie pracowała jak powinna, jeśli łożyska wytrzymają drgania, jeśli... Napił się soku z zielonych jagód i nabrał łyżkę ryby. Jego następny statek będzie wielkim handlowym parowcem. Był kiedyś zamożny; teraz nie opływa w dostatki, przynajmniej nie w jedzenie, a wolał poprzedni stan.

Lepiej zjedz gulasz – ostrzegła Rylla Kadarę.

Liedral przewróciła oczami, Dorrin czekał na placek z gruszkami.

CLXXVI

Przy mocnym kamiennym nabrzeżu cumował nieduży szkuner ze zwiniętymi żaglami i czarną rurą wystającą z głównego pokładu oraz mała dwumasztowa łódź i jeszcze jeden statek, całkiem czarny, bez masztów, ale z obitą blachą nadbudówką, otwartym cylindrem poza nią, o łagodnych krzywiznach kadłuba.

Troje białych magów przyglądało się scenie w lustrze.

Co to jest, na ciemności? – zapytał Fydel.

Czy naprawdę chcemy się tego dowiedzieć? – zapytał sardonicznie Cerryl.

Drogi Cerrylu, jesteś taki ostrożny. Spójrz na te wzgórza. Tamte namioty za domami. Najwyraźniej ta... osada ledwo zaczęła się budować.

Fydel uniósł brwi.

Kamienne budynki robią wrażenie raczej solidnych, Anyu.

Wy... mężczyźni! Jeśli można was tak nazwać. Musimy powstrzymać Czarną Radę, zanim w pełni poprze tego... renegata. Akurat teraz ma tylko dwa małe statki i rybacką łódź, i tych parę budynków. Jeśli poczekamy jeszcze trochę, będzie trudniej.

Anyu, południowa flota już zbiera się w Wielkiej Zatoce Północnej. W ciągu następnych dwóch ośmiodni, zależnie od wiatrów, będzie gotowa do wypłynięcia, zgodnie z twoimi planami. – Cerryl obdarzył rudowłosą uśmiechem. – Co jeszcze moglibyśmy dla ciebie zrobić?

Jesteś zbyt zachowawczy, Cerryl – oznajmiła gładko Anya. – Ale doceniam twoją troskę. Ufam, że flota wypłynie, jak zaplanowałeś, i że będzie tam dość żołnierzy, aby zrównać z ziemią tę czarną osadę.

Pragniesz udowodnić czarnym, że możemy uderzyć nawet w ich ukochaną wyspę?

To wspomoże nasze starania, prawda? – zapytała rudowłosa czarodziejka.

Skoro tak twierdzisz, chylę czoło przed twoją mądrością – Cerryl skłonił głowę. – Upewnię się, że flota wypłynie, jak planowałaś.

Dziękuję. – Anya cofnęła się i pochyliła głowę. – Za pozwoleniem, Najwyższy z Wysokich Magów?

Oczywiście. – Cerryl oddał ukłon, obserwując jej wyjście.

Fydel czekał biernie, dopóki drzwi się nie zamknęły.

Przeciągasz strunę, Cerryl. Przy tych wszystkich poplecznikach, mogłaby jutro mieć twoją głowę.

Być może. Ale czy zechciałbyś to stanowisko?

Fydel pokręcił głową.

CLXXVII

Czyste poranne światło wczesnej zimy zalewało port, znad wody zdawała się unosić para, na wzgórzu nad portem, na szczytach dachów topiły się białe obwódki. Na przedłużonym Wielkim Trakcie, który ciągnął się teraz do nabrzeża z czarnego kamienia, dźwięczały kopyta.

Dorrin odwrócił się od Czarnego Młota. Przynajmniej w porównaniu z poprzednim statkiem Miot był dłuższy i węższy, z odpowiednio węższym i głębszym kilem. I nie tylko wyglądał na czarny, od żelaza i lorkinu, ale też czuć go było czernią.

Inżynier obserwował, jak powóz pocztowy, podzwaniając, mija niewielkie budynki służące Reisie za biuro kapitana portu. Reisa upierała się, że jest tylko okaleczoną wojowniczką, ale Dorrin wiedział lepiej, obserwując, jak rozbudowuje zabagnioną zatoczkę w prawdziwy, choć niewielki port i jak zaczyna przedłużać falochron, aby umożliwić działania na wzburzonym morzu:

Dorrin zmarszczył brwi, bo powóz pocztowy przystanął jak zwykle, żeby dostarczyć listy do kapitanatu. W końcu podjechał bliżej i wysiedli z niego – Oran, Ellna i Videlt.

Ukłonił się.

Nie spodziewałem się was.

My też się nie spodziewaliśmy, że tu będziemy. – Zazwyczaj melodyjny głos Ellny był ochrypły. – Ale pomyśleliśmy, że powinniśmy zobaczyć, jak ci idzie.

Oto nasza praca. – Dorrin skinął na Czarny Diament.

Szczerze mówiąc – stwierdził przysadzisty Videlt – większe wrażenie zrobiły na mnie budynki, port i organizacja niż ten jeden statek.

Na Dorrinie również, ale wolał, aby Rada sama doszła do tego wniosku.

Skoro tu jesteście, zechcecie obejrzeć statek?

Czemu nie – zgodził się kwaśno Oran. – Pokażesz nam?

Ten statek nie jest wiele większy od pierwszego. Czy jest lepszy? – zapytał Videlt.

To okręt wojenny – stwierdził bezbarwnie Dorrin, prowadząc ich pod górę, do trapu. – Nie ma na nim nic łatwopalnego.

Możemy zobaczyć twój silnik?

Dorrin poprowadził do maszynowni i pierwszy zszedł po drabinie.

To jest kocioł, a węgiel ładuje się do tych skrzyń tutaj...

Trzej członkowie Rady milczeli, gdy wyjaśniał wytwarzanie pary, przepływ, pracę cylindrów oraz przekładnię wału i napęd śruby.

Żadnego chaosu... na razie – mruknął Videlt.

Nie znajdziecie żadnego śladu. – Dorrin obserwował, jak twarz ojca staje się bez wyrazu, wiedząc, że Oran stara się wyśledzić jakiś przebłysk białawoczerwonego chaosu.

Mag powietrza zamrugał i wyprostował się.

Czy twój statek został wypróbowany na morzu?

Dwukrotnie. Potrafi wyprzedzić załogę Kyla, zwłaszcza na bardziej wzburzonym morzu albo przy lżejszym wietrze. – Dorrin wskazał drabinę i poszedł za całą trójką na główny pokład.

Ellna dotknęła blachy na nadbudówce.

Wykułeś wszystko z czarnego żelaza?

Nie. Pomagał mi Yarrl i inni.

A zatem wykułeś, przynajmniej jeśli chodzi o dodawanie składnika ładu.

Można to i tak nazwać, jak sądzę. Ale sam bym tego nie zrobił.

Chwalebna skromność – zauważył Videlt.

Dorrin poszedł za trójką obok komina do steru. Videlt spojrzał w szarozielone wody portu.

Niezbyt wielki ster.

Jeśli jest za śrubą, nie potrzeba dużego steru. Przepływ wody zwiększa skuteczność.

Wygląda na bardzo solidny statek, Dorrinie – zauważył Oran.

Mamy taką nadzieję.

Nie mamy aż tyle czasu, a chciałabym zobaczyć niektóre budynki. Co mieści się w tym podłużnym? – zapytała Ellna.

To magazyn Liedral, gdzie trzymamy towary na handel. Ma tam również biuro. Tak naprawdę będzie je miała, kiedy zrobimy więcej mebli.

Jest pełny?

Raczej nie – roześmiał się Dorrin. – Teraz jest przeważnie pusty, ale Liedral sądzi, że będziemy go potrzebowali w tym roku.

Troje radców wymieniło spojrzenia.

Dorrin – zaczęła Ellna – możesz nie dostać tego roku.

Biali nadchodzą?

Skąd wiesz?

Inżynier wzruszył ramionami.

Nie wiem na pewno. Miałem przeczucie, że nadejdą. Dlatego właśnie tak bardzo się spieszyliśmy z ukończeniem Młota. Dlatego nie mamy mebli, ciągle jemy ryby, quillę i twardą baraninę, a wszystkie moje pieniądze poszły na żelazo, drewno i osprzęt.

Poprowadził całą trójkę do zejścia. Przystanęli, aby jeszcze raz przyjrzeć się statkowi. Obute stopy stukały na wzmocnionym ładem czarnym dębie pokładu.

Ze szczytu sterówki Styl oraz dwóch pomocników, którzy pojawili się na wyspie nie wiadomo skąd, patrzyło w milczeniu w dół. Kiedy członkowie Rady odwrócili wzrok, Styl zacisnął pięść i uniósł ją w geście triumfu.

Dorrin stłumił uśmiech i zszedł na nabrzeże.

Co jeszcze chcecie zobaczyć? – zapytał, gdy dołączył do pozostałych.

Nie chcesz nic wiedzieć o białych? – zdziwiła się Ellna.

Magistra, jeśli pragniesz mi powiedzieć, powiesz. Jeśli nie zechcesz, żaden mój wysiłek cię do tego nie skłoni.

Jak Creslin... – mruknął Videlt.

Dorrin czekał.

Biała flota zebrała się w Wielkiej Zatoce Północnej za Lydiarem. Spodziewamy się, że wypłyną za ośmiodzień. – Ellna odchrząknęła.

Jak zamierzacie bronić Recluce? – zapytał Dorrin.

Jak zawsze. Będą musieli przybić do brzegu, a nie sądzimy, że uda się to gdziekolwiek w pobliżu Krańca Lądu.

A na morzu? – naciskał Dorrin.

Niewiele możemy zrobić – wtrącił Videlt. – Nie mamy tylu statków, a tylko dwa parę dni drogi od Recluce. Musimy wysłać dwa na trasy handlowe, a na Recluce nie mamy ani miedzi, ani cyny. Ani też kobaltu do prac przy szkle, ani...

A zatem jesteśmy zdani na siebie?

Jak ty byś powstrzymał białe wojsko? – zapytał Oran.

Najpierw próbowałbym powstrzymać ich na morzu.

Czym? Nie widzę tarana na twoim statku, a jeden statek nie dorówna całej flocie żołnierzy.

Mamy niewielki oddział abordażowy i trochę rakiet z czarnej stali.

Rakiet? Tych rur ognistych? – Videlt zmarszczył brwi.

Dorrin pokiwał głową.

Barbarzyńska broń.

Nie bardziej barbarzyńska niż ogniste kule białych magów.

Niektóre z nich przeznaczone są do przebijania kadłuba – dodał Dorrin.

Ellna skrzywiła się.

Ja też nie jestem zadowolony, magistra, ale skoro musimy walczyć, musimy być przygotowani na wygraną. – Dorrin się zastanawiał, czy kiedykolwiek będzie zdolny uniknąć ujawniania niepokojących informacji. Czy istnienie jego statku odwiedzie białych magów od ich zamiarów? Wątpił w to. Czy jego statek zawróci całą flotę? Nie bez większej liczby rakiet... i szczęścia, chyba że sami magowie postanowią zawrócić.

Pozostawimy tę decyzję w twoich rękach – dodał gładko Videlt, odgarniając z czoła długie brązowe włosy. – Ja chciałbym tylko przejść po... twoim mieście... sam.

Jak sobie życzycie.

Ellna spojrzała na kolegów z Rady.

Spotkamy się przed południem w kapitanacie. Stamtąd odjeżdża powóz pocztowy. – Odwróciła się i poszła w stronę pustego magazynu.

Videlt ruszył wzdłuż portowego muru, jakby chciał okrążyć wschodni brzeg. Dorrin i jego ojciec zostali na nabrzeżu.

Jak zamierzasz nazwać swoje miasto? – zapytał po chwili Oran.

Nie rozmawialiśmy o tym. Mówimy po prostu Południowy Kraniec.

To naprawdę koniec wyspy.

Masz jakieś propozycje? – zaciekawił się Dorrin.

A może Nylan, po pierwszym kowalu Ryby?

Dla mnie nie ma problemu, ale chciałbym zapytać kilkoro pozostałych, na przykład Yarrla, Liedral i Reisę. Poza tym nazwy nie były najważniejsze.

Wiem. Kyl mówił, że zbudowałeś statek do połowy i nawet nie pomyślałeś o nazwie dla niego.

Chyba bardziej interesowały mnie rezultaty niż nazwa.

O tym też wiem. – Z głosu Orana zniknęło wcześniejsze napięcie i cierpkość. – Chodźmy do twego domu. Opowiedz mi o mieście... i ludziach.

Ruszyli w głąb lądu, mijając budynek kapitanatu.

To dla mistrza portu, Reisy. Jest dawną wojowniczką z Southwind...

Ta jednoręka kobieta?

Tak. Szkoliła też naszych żołnierzy.

Macie uzbrojonych żołnierzy?

Niewielu. Jak dotąd ledwo dwa szwadrony. Ona dowodzi jednym, a Kadara drugim... a raczej dowodziła, albo będzie, później.

Skręcili do dwóch następnych budynków stojących na wprost zbrojowni i terenów ćwiczebnych.

To należy do Yorda. Jest bednarzem i wyplata kosze... chyba pochodzi spoza Feyn. A to – Dorrin wskazał ręką – należy do Alerka. To handlarz wełną. Zapytałem go, dlaczego chce zbudować dom tutaj, skoro większość pasterzy i owiec jest na drugim końcu wyspy. Powiedział, że chce być tam, gdzie będzie handel. – Młodszy mężczyzna roześmiał się. – Ma też większy skład na Krańcu Lądu.

Minęli mały dom, gdzie dekarze kładli dachówki. Pergun przerwał wydawanie poleceń i pomachał im, po czym powrócił do rozmowy.

To Pergun. Był pomocnikiem w tartaku w Diev, ale to właśnie on wykonał większość budynków. Pomagał mi budować mój dom w Diev.

Oran patrzył, jak konny dźwig podnosi drewniany szkielet i ustawia go na kamiennych fundamentach.

Nie przypominam sobie, żebym widział coś takiego przy pracy.

Wymyśliłem to w Diev, kiedy nie stać mnie było na pomoc w stawianiu ścian.

Przystanęli dalej na zboczu. Następny skromny dom, stojący trochę w cieniu, ze śladami szronu, okalały schludne kamienne krawężniki, prowadziła doń kamienna ścieżka. Frontowe okna miały zamknięte okiennice, ale boczne były już oszklone, a żaluzje odsunięte. Z komina unosiła się cienka smużka białego dymu. Dalej ciągnęło się zaorane pole.

To dom Kadary. Mieszka z nią Rylla, ta starsza uzdrowicielka. Zazwyczaj nadal jadamy razem. W ten sposób ludzie mają więcej czasu na pracę.

W połowie drogi na wzgórze mag pogody odwrócił się i spojrzał na zimną zieleń Oceanu Wschodniego.

Masz stąd piękny widok.

Tak. – Dorrin żałował, że nie ma więcej czasu, aby się nim cieszyć.

Poszli do domu Dorrina, w stronę drzwi kuźni, skąd rozchodził się w chłodnym powietrzu dźwięk młotów i zgrzyt szlifierki.

Dorrin zaprosił ojca do środka i Oran wszedł. Yarrl pracował przy dużym kowadle i czymś, co wyglądało na uprząż wozu albo żelazne druty. Vaos wyklepywał gwoździe na mniejszym kowadle. Skinął Dorrinowi głową, ale nie przerwał pracy.

Rek zmieniał się przy miechach i szlifierce, gdzie kończył ostrza do hebli.

Dorrin poczekał, aż Oran się rozejrzy, i wyszli z powrotem na chłodne słoneczne światło przed kuźnią. Cienka smuga bieli z komina oznajmiała Dorrinowi, że Merga piecze. Przy tej całej czeredzie, którą karmiła, Merga zawsze piekła.

Zrobiłeś tu bardzo dużo. – Oran spojrzał na syna. – Powóz czeka, powinienem iść. Uważaj na siebie, Dorrin. – Wysoki mężczyzna cofnął się od drzwi do warsztatu i kuźni i żwawo ruszył w dół.

Dorrin patrzył świadom, że Liedral wyszła na werandę.

Czego chcieli? Utrudnić nam życie?

Wszedł po schodach i wziął ją w ramiona.

Nie. Przyjechali nas ostrzec. Biali wysłali przeciwko nam flotę. Uważają, że opuści Wielką Zatokę Północną za ośmiodzień.

Pomogą nam? – Liedral wysunęła się z jego objęć.

Nie mogą – prychnął Dorrin. – Jedyne dwa statki są na morzu, próbując dowieźć towary, których nikt tu nie przywiezie z własnej woli.

Dwa statki? To wszystko?

Nie sądzę, żeby za moich czasów Recluce miała więcej niż tuzin. Któż by ich niepokoił? Kto nie wziąłby złota albo nie potrzebował towarów czy przypraw?

To głupie. – Liedral spojrzała na zachód, na roziskrzone słońcem fale Zatoki. – Co zrobisz? Nie mów mi. Zamierzasz zostać bohaterem.

Mam jakiś wybór?

Nie. – Ujęła jego dłonie. – A co zrobisz teraz?

Zbuduję więcej rakiet. Ty i Rylla zbierzecie więcej składników prochu. Upewnię się, że mamy dość tarcz z czarnego żelaza do abordażu. Co jeszcze mogę zrobić?

Powiem Reisie. Rylla będzie musiała zostać z Kadarą. Jej poród nie będzie łatwy, nawet przy pomocy, którą już zapewniłeś. Rylla mówi, że prawie jest gotowa. – Pocałowała go delikatnie. – Chyba możesz już zaczynać.

Odwzajemnił pocałunek, trochę dłuższy niż jej, po czym puścił ją i odetchnął głęboko.

Zbiorę siarkę i saletrę... i co tylko zdołam. Dzierżawcy na północy mówili, że mają trochę, a trochę jest w dużym magazynie. – Wyszła do szopy na końcu domu, która służyła za tymczasową stajnię.

Dorrin wrócił do kuźni.

Vaos!

Tak, panie?

Przez najbliższy ośmiodzień będziemy pracować do późna. – Dorrin przyjrzał się blachom – miał ich chyba więcej niż prochu.

CLXXVIII

Pokierujesz flotą, Fydel. – Anya uśmiechnęła się zwycięsko.

Mag z przyciętą w kwadrat brodą zmarszczył brwi, patrząc to na Wysokiego Maga, to na Anyę.

Chcesz, żebym ruszył przeciwko temu statkowi demonów?

To tylko jeden statek, a ty będziesz miał tuzin dobrze uzbrojonych wojennych szkunerow. Poza tym nie musisz nawet przybijać do brzegu. Po prostu wykorzystaj swoje zdolności do spalenia miasta.

A jeśli... kimkolwiek on jest... ruszy za nami?

Zatop jego statek – powiedział cicho Cerryl. – Pamiętam, jak mówiłeś Radzie, że byłoby to możliwe, gdybyś dowodził. Jesteś magiem dowodzącym.

Świetnie. Będę potrzebował pomocników.

Wybierz kogo ci potrzeba.

Fydel zacisnął wargi i pochylił głowę.

Pozwolisz?

Oczywiście.

Fydel wyszedł. Cerryl pomasował czoło i spojrzał za okno na zalane deszczem Fairhaven.

Przeklęty deszcz, zawsze przyprawia mnie o ból głowy.

Rudowłosa kobieta usiadła ze skrzyżowanymi nogami przed stołem. Okrągłe lustro leżące na białym dębie było puste. Uśmiechnęła się.

Naprawdę nie obchodzi cię, czy wygramy, prawda? – zapytał Cerryl.

Skąd ci to przyszło do głowy?

Każdy, kto cię wspiera, został wyznaczony na te okręty. To karta z księgi Hartora.

Czytujesz dużo historii. To sprawia, że jesteś jeszcze bardziej pociągający.

Wysoki Mag pogładził palcami amulet noszony niegdyś przez Wysokiego Maga zwanego Hartorem, a ostatnio przez Sterola.

Jeśli wygrają, będą mieli u ciebie dług...

Będą mieli dług u ciebie, Wysoki Magu.

To bardzo ładnie z twojej strony. – Cerryl skłonił głowę przed Anya. – Spraw mi radość, jeśli wola, i posłuchaj. Przynajmniej tyle jesteś mi winna.

Anya uśmiechnęła się blado, ale tylko ustami.

Jeśli w jakiś sposób zniszczymy albo upokorzymy tego czarnego budowniczego magicznych statków, wszyscy twoi poplecznicy będą mieli dług wdzięczności. Jeśli ten nieznany czarny okaże się równie wielki, jak powiedzmy, Creslin, nie zostanie nikt, aby rzucić ci wyzwanie. I podobnie jak Hartor – dodał oschle Cerryl – nikt nie zechce tej pozycji przez co najmniej dekadę albo dopóki nie zbledną trochę ich wspomnienia. Jesteś przebiegła, droga Anyu. – Zamilkł na chwilę. – Oczywiście jeśli przegrają, ale wrócą, wówczas ja pójdę w ślady Sterola.

A zatem, dlaczego przyjąłeś moją propozycję?

A dlaczego nie? Życie to hazard. Poza tym, podobnie jak Sterol, podejrzewam, że atak na Recluce skazany jest na porażkę.

Przyznajesz to i posyłasz te wszystkie statki?

Mogę się mylić. – Cerryl się uśmiechnął.

Mógłbyś. – Anya odwzajemniła uśmiech, wstała i podeszła do niego, rozchylając wargi.

CLXXIX

Młot i kowadło rysowały się niewyraźnie w świetle lampy. Dorrin odwiesił młot i ustawił zakrzywiony arkusz przeznaczony na obudowę rakiety na cegłach paleniska. Potarł czoło.

Dobrze się czujecie, mistrzu Dorrin? – zapytał Rek.

Jestem po prostu zmęczony. Możesz zamieść i wygarnąć węgle?

Tak, panie.

Dorrin powlókł się do obudowanego kamieniami prysznica, który bardzo starał się zrobić na wzór dawnego – a raczej starali się kamieniarze. On dostarczył tylko kran i zawory.

Gdy się upewnił, że w zakrytej skrzyni przy ścianie jest ręcznik, rozebrał się, marszcząc nos od własnego odoru, i odkręcił wodę. Była lodowata. Gdy tylko się zamoczył, zakręcił kurek i namydlił się mydłem, które Liedral przywiozła z ostatniej podróży na Kraniec Lądu. Potem opłukał się, drżąc. Musi powtórzyć wszystko jeszcze raz, zanim poczuje się czysty.

Kiedy się osuszył, na palcach, z ubraniem w ręce i ręcznikiem wokół pasa, wszedł do sypialni.

Jak się czujesz? – Liedral czytała jego rękopis, przyciągnąwszy stół z lampą do łóżka, opatulona niemal po szyję.

Zmarznięty... zmęczony... – Położył ubranie na półce w kącie. Trzeba je wyprać, ale później będzie się tym martwił. Poszperał w szafie w poszukiwaniu bielizny, która zastąpiła ręcznik.

Nie mogę uwierzyć, jak dobrze to obmyśliłeś – powiedziała Liedral, wyciągając rękę i odkładając kartkę do drewnianej skrzynki.

Dorrin zobaczył jej nagie ramiona i odwrócił wzrok.

Myślałem, że czytałaś to, gdy przepisywałyście z Petrą.

Czytałam tylko to, co sama przepisywałam, i naprawdę nie miałam czasu nad tym pomyśleć.

Wśliznął się na swoją stronę łóżka. Prześcieradło i kołdra były chłodne, ale nie tak zimne jak powietrze czy prysznic.

Pachniesz czystością.

Mmm... – Dorrin nie zdawał sobie sprawy, jak jest zmęczony dopóki się nie położył.

Zmęczony?

Tak. Robiłem obudowy do następnych ciężkich rakiet.

Kiedy wypłyniesz Czarnym Młotem?

Chyba jutro. Może pojutrze. Dopiero kiedy ich zobaczymy. Nie ma sensu marnować czasu i węgla. – Odchylił się w tył na cienkiej poduszce.

Potrzebuję czegoś...

Odwrócił się ku niej lekko.

Przytul mnie... proszę. – Wsunęła się w jego ramiona. Nie miała na sobie bielizny, a jej skóra była ciepła.

Nie sądzisz... Czy to... mądre? To znaczy... – Pragnął jej, a mimo to martwił się, zastanawiał... Czy wspomnienia wypłyną na powierzchnię?

Bardzo mądre... prawie... za późno... – Jej dłonie dotknęły jego wilgotnych włosów i przyciągnęły jego twarz.

Po chwili sięgnęła niżej, jej wargi ogrzewały jego usta, a potem pieściły policzki, osuszając płynące łzy, nawet gdy jego dłonie oddały pieszczotę i pogładziły gładką skórę na jej udach.

Poruszali się razem, powoli... czule.

Lampa zamigotała w lekkim podmuchu i załopotała kartka na wierzchu skrzynki.

Kiedy się rozdzielili, ukąsiła go delikatnie w lewe ucho.

Tęskniłam za tobą.

Ciemności... tęskniłem za tobą. Kocham cię.

Możesz mnie dalej tulić... proszę. – Raz jeszcze oplotła go ramionami i poczuł jej ciepłe, miękkie wargi.

Zacisnął ramiona wokół niej i przytulił, choć zastanawiał się, co się zmieniło po tak długim czasie. Sycił się jej zapachem, rozkoszował miękkością włosów i musnął ustami jej policzek, zanim ich wargi znowu się spotkały.

CLXXX

Wóz skrzypiał, wjeżdżając na molo na wprost Czarnego Diamentu. Dorrin zeskoczył na kamienie i wyjął klocki, ustawiając je po obu stronach żelaznych kół.

Opuścił tylną burtę wozu. W prostej skrzyni leżało tuzin rakiet – ciężkich, jak nazywał je Dorrin, które przebiją kadłub statku.

Pierwszy podszedł do wozu Kyl.

Przywiozłeś rakiety? – zapytał brata.

Tak, ciężkie – odparł Dorrian.

Pojawił się Tyrel.

Żagiel na horyzoncie.

Wiemy czyj?

Jeszcze nie.

Dorrin potarł czoło. Głowa bolała go nawet z wyprzedzeniem, jeszcze przed użyciem tych przeklętych rakiet.

W porządku. Rozpal mały ogień pod kotłem, tyle tylko żeby wytworzyć trochę pary.

Tyrel pokiwał głową.

Yarrl przyjdzie?

Nie. Jeśli coś się stanie, chciałbym mieć kogoś, kto potrafi zbudować następny statek.

To ma sens. – Cieśla okrętowy i kapitan Czarnego Młota zmarszczył brwi. – Nie planujecie przegranej, mam nadzieję.

Raczej nie.

Dorrin podniósł wzrok, słysząc odgłos kopyt na kamieniach. W stronę nabrzeża jechała Liedral, prowadząc Baslę. W uchwycie przy siodle tkwiła czarna laska.

Rylla cię potrzebuje.

Ale... – Kyl spojrzał zaskoczony.

Kadara?

Liedral skinęła głową.

Jeśli to biała flota, a wygląda na to, że są jakieś, powiedzmy... niecałe dziesięć kayów stąd, zagwiżdż. – Dorrin spojrzał na Tyrela. – Z Baslą wrócę tu szybko. Kyl, wiesz, gdzie kłaść rakiety i liczę na ciebie. – Mówiąc to, wsiadł na konia. Spojrzał na Liedral – jej oczy wyglądały na zaczerwienione. Sięgnął pomiędzy końmi i uścisnął jej dłoń, ale puścił, gdy zawróciła kasztankę i ruszyła pod górę.

Przed niedużym domostwem nie było miejsca do wiązania koni i Dorrin uwiązał Baslę do belki podtrzymującej barierkę po lewej stronie stopni na werandę. Liedral przywiązała swego konia po prawej.

W małej kuchni stała Merga, a na niedużym kwadratowym piecu – roboty Yarrla – dwa duże sagany z gorącą wodą. Na stole do krojenia stał słój astry.

Dorrin przystanął i wsypał astrę do miski.

Merga, mogłabyś utłuc ją jak najdrobniej? Użyj czystej łyżki albo czegoś takiego.

Tak, panie.

Dorrin podążył za Liedral do sypialni.

Och... oooooch... – Kadara jęczała cicho, niemal rozdzierająco.

Rylla podniosła wzrok.

Wrócę za chwileczkę, kochanie. – Skinęła na Liedral, aby usiadła na stołku przy rodzącej.

Zostanę z tobą – obiecała Liedral.

Rylla zamknęła drzwi sypialni i wsunęła się do holu.

Moim zdaniem... dziecko jest za duże, a pępowina źle ułożona.

Chcesz, żebym sprawdził, co się da zrobić?

Przecież nie posyłałabym po ciebie, żebyś się tylko przyglądał, prawda?

Jesteś uszczypliwa jak zawsze. – Przelotny uśmiech Dorrina zgasł, gdy otworzył drzwi i zbliżył się do łóżka.

...to ty, Brede?

To Dorrin. Chcę ci tylko pomóc. – Dotknął lekko palcami napiętego brzucha i czekał, aż minie skurcz.

Dorrin... to boli... boli bardziej niż w Kleth... Ciemności... boli...

Rylla miała rację. Otarł czoło wierzchem rękawa, żałując, że nie ma większego doświadczenia albo że nie ma w pobliżu jego matki. Żale jednak nie pomogą, skupił się więc, najpierw na dziecku i utrzymującej go przy życiu pępowinie, przesyłając tam więcej sił, więcej ładu i rozluźniając jej mięśnie, przez co poszerzał się odrobinę kanał rodny.

Rylla kiwała głową, jakby z aprobatą. Liedral wycofała się do drzwi, a Dorrin znowu otarł pot z czoła, ciągle koncentrując się na podtrzymaniu dziecka, gdy skurcze Kadary wypychały je na świat.

...muszę przeć... przeć... – jęczała Kadara, a jej rude włosy były tak mokre od potu, że przylepiły się do czaszki niczym wojskowy hełm.

Potrafisz – przekonywała Rylla. – Jeszcze raz... teraz...

...boli... muszę... ooochhh...

Dorrin przesunął się do ramion Kadary, wciąż dotykając palcami nagiej skóry brzucha; czuł się jakoś jak intruz, choć walczył o życie matki i dziecka.

Brede!... Och... ciemności... boli...

Przyj jeszcze... teraz... kochanie. Teraz! – nalegała Rylla.

Kadara jęczała, Dorrin skupiał się, a Liedral przy drzwiach zagryzała wargi.

Jest... idzie... jeszcze raz...

Dorrin próbował nie przełykać, widząc ciemną krew, która wydobyła się razem z niemowlęciem i odpychając ułamki chaosu, które próbowały się zbliżyć do Kadary.

Chłopczyk wyglądał na silnego i zdrowego, nawet gdy Rylla wyplatała go z pępowiny. Leciutko kręciła głową, patrząc na chłopca, a potem na Dorrina.

Ano, jest zdrowiutki, Kadaro. Zdrowiusieńki. A teraz... przyj... przyj jeszcze...

Kadara jęczała, a Dorrin czekał, aż pojawi się łożysko.

Rylla, nie żałuj astry i gorącej wody do obmycia jej. Kazałem Merdze pokruszyć ją i powinna być zagotowana w wodzie.

Gorzkie paskudztwo... ale dobre na chaos ran.

Prawdopodobnie powinna być w niej kąpana codziennie, dopóki nie wyzdrowieje.

Stara uzdrowicielka pokiwała głową. Dorrin odsunął się od Kadary, przed odejściem dotykając palcami jej czoła.

Musisz odpocząć...

Byłeś tu... dla Brede’a... tym razem. – Powieki Kadary opadły, ale ze zmęczenia. Próbowała je otworzyć, spoglądając na czerwonoróżowe dziecko u piersi. – ... trudniej niż pod Kleth... Jest piękny...

Liedral uśmiechnęła się przy drzwiach, czekając.

Gdy Kadara zapadła w sen, Dorrin raz jeszcze dotknął jej ramienia, próbując przekazać wyczerpanemu ciału więcej siły, odrobinę więcej ładu.

Rylla popatrzyła na niego.

Teraz już nic jej nie będzie. Musisz dopilnować swojego statku.

Czarny Młot... Dorrin pokiwał głową i wycofał się.

Ciemność... z... tobą... – wyszeptała Kadara.

Dorrin obejrzał się od drzwi, ale już spała. Razem z Liedral wyszli na chłodny, jasny dzień. W dole czekał Czarny Młot, cienka smuga pary unosiła się z komina w czyste zimowe niebo.

Liedral odwróciła się i ujęła go za rękę.

Dziękuję.

Za co?

Za czekanie, za przedkładanie życia ponad destrukcję, za to prostu, że jesteś sobą. – Objęła go ramionami, a ich usta połączyły się. – I za ostatnią noc. – Oczy wciąż miała czerwone.

Martwisz się.

Pokiwała głową.

Kadara miała rację. Nie mamy wieczności. Lers...

Lers?

Lers, Brede prosił, żeby nazwała tak syna. Lers jest wszystkim, co jej po nim zostało, a kochała go.

Boisz się tego, co się wydarzy?

Dorrin... ile razy możesz wyruszać przeciwko białym? A jeśli wrócisz, czy będziesz widział? Albo myślał? Pamiętam, jak wyglądałeś po Kleth. Kadara tego nie pamięta, ale byłeś pod wieloma względami w gorszym stanie niż ona.

Nie było tak źle.

Dorrin, kocham cię i chcę cię mieć z powrotem. Ale nie możemy często na to liczyć. Czasami... kiedy walczysz z własnymi demonami, trudno zdać sobie sprawę... – Urwała i przywarła do niego. – Chcę czegoś z ciebie...

Przytulił ją i ich łzy zmieszały się ze sobą. Niski gwizd pary z Czarnego Młota poniósł się przez wzgórza i Basla zarżała.

Musisz iść.

Znowu zabrzmiał gwizd i Dorrin spojrzał na zachód, na Zatokę, w stronę białych trójkątów na wodzie, które oznaczały białą flotę.

Ich wargi dotknęły się, rozdzieliły, i Dorrin pobiegł.

CLXXXI

Dorrin minął u podstawy wzgórza kilka domów w różnym stadium budowy, wszystkie z czarnego kamienia, który powstał z nasyconego ładem, bardziej miękkiego i kruchego niebieskiego kamienia leżącego pod ciemną gliną. Połowa domów miała ciemne łupkowe dachy. Machał w odpowiedzi na powitanie robotników, gdy prowadził Baslę na koniec Wielkiego Traktu wiodącego na nabrzeże. Powietrze pachniało świeżością, rześkie w jaskrawym, chłodnym świetle słońca, i czuć było tylko nikły zapach palącego się węgla.

Na wschodzie ujrzał kilka żagli, przeraźliwie białych na tle wód Zatoki. Na nabrzeżu podał wodze jednemu z pomocników Tyrela, którego właściwie nigdy nie poznał.

Uwiąż ją, proszę, w szopie.

Obejrzał się na wzgórze i fale, mając nadzieję, że jest tam Liedral, i patrzył przez chwilę, zanim się odwrócił.

Ile jest tam statków? – zapytał, spiesząc po trapie z laską w dłoni.

Podnieście! – warknął Kyl i trzymający liny podciągnęli trap na statek, a potem pobiegli do pojedynczych lin, które łączyły czarny wojenny okręt z nabrzeżem. – Ponad dziesięć, według Selvara. – Kyl zmarszczył brwi. – Mówi, że trudno to stwierdzić, bo jakaś połowa statków ma na pokładzie białych magów i wykorzystują magię, żeby się ukryć. Jeśli patrzysz tylko oczami wydaje się garstka, może siedem czy osiem, ale mogą ukrywać swoje kilwatery.

Dorrin pobiegł w stronę maszynowni, gdzie Tyrel ładował do kotła węgiel. Za nim stał Styl, obserwując uważnie.

Gdybyście... – zaczął kapitan.

Idź. – Dorrin przyjrzał się prymitywnemu wskaźnikowi. – Mamy dość pary, żeby ruszyć.

Kyl poczekał, aż Tyrel wejdzie po drabinie, i zszedł na dół. Dorrin wrzucił do pieca kolejną szuflę węgla, po czym skinął na Styla.

Jak dojdzie tutaj – pokazał wskaźnik – tylko utrzymuj ogień.

Tak, panie. Mistrz Tyrel i mistrz Yarrl wyszkolili mnie w czasie ostatniej wyprawy.

Kyl wszedł na platformę silnika.

Co zamierzasz zrobić?

Przekonamy ich, żeby popłynęli do domu i zostawili Recluce w spokoju.

Kyl powiódł wzrokiem od Dorrina do Styla i z powrotem do magicznego inżyniera.

Mówisz poważnie, prawda?

Tak. Nie jestem Creslinem. A poza tym, nic dobrego by nam z tego nie przyszło.

Kyl i Styl wymienili spojrzenia, po czym spojrzeli na Dorrina.

Z czego?

Zniszczenia całej floty. Tak czy inaczej, nie mamy na to dość rakiet.

Dorrin zaczął odkręcać zawory, aby wpuścić parę do cylindrów, i w maszynowni zwiększył się hałas oraz temperatura. Ciągle nasłuchiwał i poprawiał przepływ, dopóki nie poczuł, że silnik pracuje równo. Potem zwolnił sprzęgło i wał zaczął się obracać. Równocześnie wzrosły wibracje wody za statkiem. Sprawdził kocioł i szybko dorzucił dwie szufle, po czym zamknął piec i podał szuflę Stylowi.

Ładuj, aż podniesie się ciśnienie pary. Wiesz, co robić.

Tak, panie.

Dorrin wspiął się po drabinie i ruszył do sterówki. Tuż za nim szedł Kyl. Zanim doszedł do steru, Tyrel już wprowadził Czarny Młot do kanału i wypłynął w morze.

Przez chwilę Dorrin obserwował, jak Młot prześlizguje się przez wody osłonięte poszerzonymi falochronami Reisy. Okręt rozkołysał się, gdy wpadł na bardziej wzburzone wody Zatoki.

Dokąd? – zapytał Tyrel.

Poprowadź prosto do okrętu flagowego.

Który to?

Przepraszam. Widzisz błysk za szkunerem z niebieskim sztandarem? Kieruj się w tamtą stronę.

Tyrel obrócił sterem.

Ciągle nie mogę w to. uwierzyć. Żadnych zmartwień o wiatr. Po prostu płyniesz, gdzie chcesz.

Białe statki, jak ciężkie motyle na wietrze, płynęły z wiatrem, podczas gdy Młot – jak potężna strzała ładu – sunął naprzód.

Szkuner poniżej okrętu flagowego zawrócił do portu, gdy mag na pokładzie wyczuł czerń Młota.

Dorrin zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, i wypuścił powietrze z płuc, gdy Młot przepłynął obok dużego szkunera noszącego nazwę Biały Wąż.

Zwolnij trochę. Zrównaj się z nim. – Dorrin otarł czoło raz, a potem znowu.

Wąż zaczął zmieniać hals i Dorrin pokiwał głową, uśmiechając się zadowolony. Tyrel uśmiechnął się w odpowiedzi, kiedy Młot rzucił się w fale za Wężem. Dorrin złapał uchwyt w sterówce. Skinął na Kyla.

Odpal jedną rakietę. Celuj w bukszpryt.

Odpalanie pierwszej rakiety. – Kyl skoczył przez luk do budki, gdzie umieszczono rakiety.

Czarny żelazny pocisk pomknął w stronę Węża. Błysk i eksplozja nastąpiły niemal równocześnie, a za nimi zadudniły o przednią tarczę szczątki okrętu.

Dziób Węża obrócił się w stronę portu i wielki szkuner zanurzył się, gdy przedni kliwer oraz przednia część bukszprytu wpadły w wody Zatoki.

Okrąż go z drugiej strony. – Dorrin otarł czoło. Im więcej czasu minie, zanim broń zrani albo zabije kogoś, tym lepiej.

Kula ognia przemknęła obok sterówki z czarnego żelaza. Potem druga i trzecia. Tyrel skrzywił się, gdy trzecia rozprysła się na metalu.

Wąż leżał już w wodzie niemal zatopiony, a grotżagiel opuszczony do połowy trzepotał na lekkim wietrze, gdy kilku ludzi chwytało hakami strzaskany bukszpryt i żagiel, które ciągnęły statek w topiel.

Kyl, potrafisz zniszczyć rumpel następną rakietą?

Możemy spróbować. – Kyl odwrócił się. – Odpalić następną. Prawo na burt i poniżej tego świetlika na rufie.

Jeszcze trzy czarne żelazne pociski i ster zwisał bezużytecznie, a Wąż zaczął przechylać się lekko na sterburtę.

Ogniste kule błyskały od czasu do czasu obok Młota, zarówno z Węża, jak i z otaczających go statków, gdy nieduży statek z żelaza krążył wokół większego szkunera.

Majtek wpadł zdyszany do sterówki.

Styl mówi, że wał się rozgrzewa, mistrzu Dorrin.

Mówiłem, że będą kłopoty z tymi łożyskami. – Tyrel popatrzył na kowala.

Łożyska pracowały lepiej niż natłuszczone uszczelki, ale nie dość dobrze. Dorrin mógł tylko mieć nadzieję, że wał wytrzyma przez jakiś czas.

Jak bardzo jest gorący?

Styl mówi, że niedługo trzeba będzie zatrzymać i nasmarować go.

Dorrin spojrzał na Reisę.

Załoga do abordażu na pokład. Tyrel, opłyń dokoła do sterburty Węża.

Usmażą cię, Dorrin! – zaprotestował Kyl stojący w połowie drabiny do sterówki.

Do tego właśnie są tarcze. – I do tego właśnie jest on sam, pomyślał. – Jeśli nie utrzymamy pokładu, zacznij odpalać rakiety.

Kąt jest za mały. Możemy uderzyć tylko w parę miejsc.

Świetnie. Zrób w kadłubie kilka dużych dziur, tuż przy linii wody.

Dorrin chwycił laskę i skinął do Reisy, która stała poniżej pod drabiną wychodzącą na główny pokład. Dziesięcioro mężczyzn i kobiet w czerni, z czarnymi mieczami i tarczami, czekało przy klapie luku.

Jesteśmy dokładnie naprzeciwko ich trapu.

Naprzód i do abordażu!

Spod żółwich skorup na pokładzie Młota wypadły haki. Dorrin patrzył, jak przednie haki odskoczyły dwukrotnie. Trzeci rzut się udał i Wąż sczepił się z Młotem lańcuchosznurami, których nie można było spalić.

Zajmij się wałem, Tyrel, a my zajmiemy się magiem. Łucznicy!

Żelazo drgnęło po stronie sterówki, gdy co pół cubita, w trzech miejscach, otwarły się luki strzelnicze. Za każdym otworem stał łucznik, każdy z kołczanem strzał z czarnego żelaza i lorkinu.

Strzały natychmiast oczyściły pokład naprzeciwko Młota.

Do abordażu!

Quenta wdrapał się na górę i wskoczył na pokład Węża, wysuwając przed siebie tarczę, gdy przeskakiwał przez reling. Pierwsza kula ognia rozprysła się wokół niego, a za nią pomknęły strzały.

Łucznicy! Pokład rufowy!

Czarne strzały pofrunęły na rufę, a liczba białych zmalała.

Reisa, Petra i dwóch innych dotarło na pokład i Dorrin dźwignął się na nogi. Jeszcze zanim stanął pewnie na białych dębowych deskach, Quenta i inny czarny żołnierz zwarli przed nim tarcze.

Dorrin sprawdzał, wysuwając zmysły, szukając wrażenia skupionego chaosu, automatycznie wskazując laską wyższy pokład na rufie.

Brać tych czarnych gnojków! – Prawie dwudziestka uzbrojonych białych ruszyła sprzed forkasztelu w stronę grupki czarnych.

Czarne strzały ugodziły pięciu, zanim obrońcy dotarli do oddziału Dorrina.

Laska Dorrina powaliła następnego, a czarne miecze rozpoczęły swoje żniwo.

Aeeeiii... – Ramię jednego z białych strażników zapłonęło od ukąszenia miecza Reisy.

Ogniste kule mknęły w stronę czarnych żołnierzy, ale Dorrin odwrócił laskę oraz myśli i błyskały nieszkodliwie na pokładzie, podczas gdy walka wręcz się nasilała.

Quenta zamachnął się i powalił białego strażnika, ale stracił miecz, gdy białe ostrze trzeciego mężczyzny zraniło go w biceps. Przerzucił tarczę do lewej ręki, żeby zablokować następny cios.

Miecz Petry dosięgnął białego strażnika i Dorrin poszedł dalej w lewo, za pomocą laski rozbrajając i powalając następnego strażnika. Nie zważał na ból za oczami.

Sycząca czarna strzała unieszkodliwiła jeszcze jednego napastnika.

Poza zasięgiem wzroku Dorrin wyczuł czarną postać – i jeszcze jedną – padające, zanim biali upadli albo odrzucili miecze. Druga osoba upadła, gdy ogień przemknął mu koło ucha. Uniósł laskę i odbił następną kulę ognia i trzecią, wypatrując białego maga. Znalazł mężczyznę w bieli stojącego na lewo od rufowego pokładu, osłoniętego okapem dla łuczników Młota.

Trzech pozostałych białych podniosło ręce. Jeden biały łucznik leżał oparty o reling Węża, a jego ciało było niemal na poziomie wzroku Dorrina z powodu przechyłu szkunera.

Dorrin podszedł do maga.

Kolejna kula ognia pomknęła w jego stronę, ale podniósł laskę i ogień odbił się od niego, kiedy zrobił kolejny krok.

Stój, czarny robaku. Zniszczę cały statek.

Dorrin postąpił kolejny krok i zatrzymał się.

Dlaczego? – Zarzucił przed siebie sieć myśli, otaczając biały płomień, który był magiem chaosu, mężczyzną o kwadratowe] brodzie.

A dlaczego nie? Ty chcesz mnie zniszczyć.

Nie przybyłeś tu raczej z pokojową misją – zauważył Dorrin, wzmacniając wokół maga ścianę ładu.

Co ty...

Zanim mag dokończył zdanie, ku Dorrinowi poleciała następna ognista kula. Uniósł czarną laskę i pozwolił jej wchłonąć energię.

Błysnęła druga i trzecia. Trzecia była daleko słabsza i zgasła, zanim jeszcze dosięgła laski.

Inżynier przeszedł spokojnie pokład w stronę brodatej postaci w białej opończy.

Błysk ognia trysnął z palców maga i zgasł.

Dorrin wysunął laskę, niemal delikatnie, uderzając maga, postarzałego teraz i niedołężnego, w nadgarstki, a potem w kark. Martwe ciało runęło na pokład.

Odwrócił się. Biała załoga klęczała, jakby oddając cześć, i błagała o życie. Zignorował ich, doskakując do postaci rozciągniętej na pokładzie i odwracając ją delikatnie. Niezdarnie, w pośpiechu wyszarpywał opatrunek i posypywał astrą z sakiewki u pasa, równocześnie próbując podtrzymać ład w żylastym ciele Petry.

Rana była głęboka, ale serce i płuca nie naruszone, a on potrafił zewrzeć brzegi rany za pomocą ładu, dzięki niech będą ciemności, gdy już obsypał ranę sproszkowaną astrą, choć kałuża krwi na pokładzie mówiła o prawdziwym zagrożeniu. Dorrina piekły oczy, gdy pracował, a Reisa stała nad nim niczym jednoręki anioł zemsty.

W końcu wyprostował się i skinął na Reisę.

Będziemy potrzebowali czegoś twardego, żeby ją nieść.

Jak... czy ona... – Głos Reisy był jak zamarznięte żelazo, wyprany z wszelkich uczuć.

Straciła dużo krwi, ale myślę, że powstrzymałem krwawienie na czas.

Styl przeskoczył burtę białego statku, niosąc w jednej ręce płócienne nosze, jakby to była zabawka i Dorrin spojrzał na młodego mężczyznę, na jego gniew i łzy, a potem na Reisę, raz jeszcze zdając sobie sprawę, że tak bardzo pogrążył się we własnym świecie, iż nie widział miłości i bólu innych.

Ona wyzdrowieje... mistrzu Dorrin?

Dorrin przesunął Petrę na nosze.

Mam nadzieję...

Białe gnojki...

Przenieśli ranną kobietę na okręt, choć trzeba było czterech żołnierzy Reisy, w tym Quenty, aby opuścić nosze pomiędzy dwoma sczepionymi statkami.

Dorrin powoli otworzył luk i wszedł do sterówki.

Nie lepiej, żebyście się zajęli tym ramieniem? – zapytał Tyrel.

Dorrin spojrzał bezmyślnie na ciętą ranę na ramieniu, której pulsowania nie czuł, pogrążony w udręce Petry i Reisy i własnym bólu głowy.

Och... – Zużył resztę astry, a Tyrel pomógł mu założyć opatrunek.

Wał naprawiony?

Na jakiś czas. Ale i tak musicie wymyślić coś lepszego.

Dorrin westchnął. Zawsze próbował wymyślić coś lepszego.

Odpływamy.

Tyrel uniósł brwi.

Odczepcie haki.

Kiedy Młot stanął z dala od Węża, Kyl odwrócił się do Dorrina.

Chcesz, żebyśmy go spalili?

Nie. Dopóki nie będziemy musieli.

Dorrin spojrzał ku reszcie floty. Ponad dziesięć statków już zawróciło na zachód. Ich żagle wyglądały na horyzoncie jak maleńkie białe trójkąciki.

Następna grupka, każda z magiem na pokładzie, krążyła tuż za Młotem i Wężem.

Kieruj się na tamten. – Dorrin wskazał największą barkentynę z wysokim wolnym pokładem.

I znowu ogniste kule uderzały o czarne żelazo, gdy Młot parł w stronę statku, nie zważając na wiatr.

Wywieście sygnał pertraktacji.

Biała flaga z niebieskim pasem trzepotała na krótkim drzewcu na rufie za sterówką. Wkrótce potem podobna flaga powiewała z barkentyny Biały Ogień.

Kiedy Młot znalazł się na trawersie statku, Dorrin otworzył jedną z żelaznych zasłon i zawołał do człowieka przy relingu:

Chciałbym, żebyś przekazał wiadomość dla Wysokiego Maga.

Nie mnie to mówić, mistrzu – odkrzyknął kapitan przez szum fal i piany. – Mogę tylko zapytać jednego z białych.

Wiem o tym.

Dorrin pokiwał głową i wrzucił do kosza nawoskowaną sakiewkę zawierającą gruby pergamin i krótką wiadomość, pierwszą z trzech, które kazał Liedral przygotować prawie ośmiodzień temu. Młody majtek przymocował koszyk do długiego kija i podał między statkami równie młodemu majtkowi na barkentynie, który wziął sakiewkę. Ciemna sakiewka została przekazana kapitanowi i zaniesiona na rufę.

Wycofajcie się – rozkazał Dorrin.

Mag na Białym Ogniu miał tylko jedną odpowiedź – ogień białych kul.

Idioci! – warknął Dorrin, odwracając się do Kyla.

Dokuczliwi, co? – zapytał brat.

Pokiwał głową i skrzywił się, czując ból za oczami.

Odpalić rakiety.

Pięć rakiet odleciało z Młota i każda wylądowała z wybuchem ognia na drewnianym kadłubie Białego Ognia, ognia, który przywierał i rozprzestrzeniał się, aż statek Fairhaven zamienił się w pochodnię na wodzie.

Wkrótce potem Młot podpłynął ciężko do trzeciego statku Fairhaven, aby podać następną sakiewkę.

Dorrin zamknął oczy, choć i tak nie robiło to już różnicy, bo już niczego nie widział.

Tym razem, gdy Młot się wycofał, czekając na odpowiedź, nie padły ogniste kule, tylko pojawiła się podwójna flaga ze znakiem negocjacji.

Kyl włożył do koszyka drugą sakiewkę dla kapitana na Dumie Easthorns. Kapitan nawet nie zdjął flagi, gdy statek skręcił i zawrócił na zachód. Pozostałe trzy statki wiozące magów podążyły jego śladem.

Dorrin otarł czoło i odwrócił się w kierunku Tyrela.

Zawracamy. Nie ma sensu marnować węgla.

Myślę, że zaoszczędziliśmy go dosyć – roześmiał się Tyrel.

Żałuję, że nie spaliliśmy ich wszystkich. – U jego boku stanęła Reisa, w jej cichym głosie pojawił się ogień.

To nie uleczyłoby Petry.

Wiem. I to był jej wybór. Ale wciąż nienawidzę tych gnojków.

A ja... ja lubię widzieć... – Ramiona Dorrina opadły. Powinien być silny jak Creslin i godzić się z konsekwencjami, ale tak lubił patrzeć na Liedral i morze. Nawet teraz martwił się, czy tym razem powróci mu wzrok. Łupanie w czaszce nie było tak wyraźne jak wtedy, gdy zniszczył piechotę Gallos pod Kleth, ale najwyraźniej każde wykorzystanie ładu do destrukcji odpłacało rozdzierającymi bólami głowy i ślepotą – jak dotychczas krótkotrwałą.

Wiem. – Reisa dotknęła jego ramienia i poczuł jej ból, jego źródła w dalekiej przeszłości i ten bliski, obecny. – Pozwalamy im dokonywać własnych wyborów, wiedząc, że to nie zawsze pomaga. Pewnego dnia zrozumiesz to lepiej.

Dorrin już to rozumiał. Ilu już ucierpiało z powodu jego marzeń? Nie przypomniał o tym Reisie.

Świat i równowaga nie bardzo dbają o to, co czujemy – powiedział tylko. – To jednak nie oznacza, że nic nie czuję.

Dłoń Reisy opadła.

Dlatego właśnie jesteś wielkim magiem... i dlatego tak wielu oddaje ci swoje życie. Z czasem nauczysz się zachowywać swoje uczucia i marzenia bez zdradzania ich.

Reisa odsunęła się i zeszła po drabinie raz jeszcze zobaczyć, co z Petrą. Dorrin chwycił reling, żeby się nie przewrócić, gdy Tyrel skierował Młot na ostatni kurs do portu.

Co teraz, mistrzu Dorrin? – zapytał kapitan tonem towarzyskiej rozmowy.

Zbudujemy lepszą wersję Młota. I Czarne Miasto. Coś jeszcze?

Niech ciemność ma nas w swojej opiece, gdybyście zostali białym – mruknął kapitan.

Dorrin odwrócił niewidzące oczy na wschód, w stronę wzgórz ponad Nylanem, zastanawiając się, jak się ma Liedral i czy powinien pozwolić jej przyjechać.

CLXXXII

Dorrin przystanął przy drzwiach i zapukał. Liedral za jego plecami milczała.

Mistrz Dorrin, wejdźcie. – Rylla cofnęła się od drzwi.

Chciałem tylko zobaczyć, jak się miewa Kadara i Lers. Musiałem wyjechać trochę w pośpiechu.

Wiem. Pognałeś, żeby dać tym białym nauczkę. Widzieliśmy wszystko z werandy... statek, który spaliłeś, i całą resztę czmychającą przez zatokę.

Nawet Kadara? – zapytała Liedral.

Nie pozwoliłabym jej. Ale musiałam jej trzy razy opowiadać, co się stało.

Dorrin potarł czoło i z ożywieniem wszedł do domu. Wyczuł, jak dłoń Rylli podnosi się do ust.

Ty nie...

Szsz... ani słowa – powiedział. -– Ani słowa. – Lekko przytrzymał palcami dłoń Liedral, kiedy prowadziła go do sypialni. Tuż za drzwiami przystanął.

Kadara leżała już w łóżku, tuląc do siebie uśpionego synka.

Rylla powiedziała mi, że Lers by nie żył, gdyby cię tutaj nie było... i że ryzykowałeś przegranie bitwy, aby go uratować.

Dorrin spuścił głowę.

Tego bym nie powiedział. Mieliśmy czas.

Musisz być uczciwy, prawda? Nieważne za jaką cenę?

Tak. Przynajmniej przeważnie.

Pewnie dlatego musisz wszystko obliczać... prawdopodobnie nawet... nieważne. Wiem, że tego nie robisz, ale jednak... to trudne.

Wyczuwając jej gniew oraz głęboki, nie kończący się ból, Dorrin dotknął jej ramienia.

Równowaga i ten świat nie dbają za bardzo o to, co czujemy. Ale ja ciągle czuję i to ciągle boli.

Dłonie Kadary delikatnie objęły niemowlę.

To właśnie dlatego jesteś wielki... i dlatego Brede nie żyje, i dlatego wszyscy na ciebie liczą. Możesz trzymać się ładu, nie tracąc swoich uczuć.

Za bardzo we mnie wierzysz. Ja tylko... próbowałem zrobić to... co musiałem. – Dorrina ciągle bolała głowa, a kolana miał miękkie.

Jesteś zmęczony, prawda? – zapytała Kadara.

Tak.

Ja też. Zabierz go do domu, Liedral. I... Dorrin...

Dorrin odwrócił się ku niej, nie widząc.

...dziękuję za mojego syna. Brede także by ci podziękował... i mam nadzieję, że już niedługo znowu będziesz widział.

Dorrin nie mógł powstrzymać uśmiechu.

...mnie nie oszukasz... Zabierz go do domu i połóż spać, Liedral.

Wracaj do zdrowia, Kadaro – odrzekł burkliwie inżynier, wychodząc z sypialni.

Liedral skierowała go do holu. Wyszli na frontowy ganek.

Dałeś zbyt wiele zbyt wielu ludziom – powiedziała. – Kadara miała rację. Potrzebujesz odpoczynku.

A co z tobą?

Roześmiała się. Dźwięk był ostry, szczęśliwy i przypominał dzwonek.

Mam ciebie... i więcej. Miałam więcej szczęścia niż Kadara. Myślę, że będziemy mieli córkę.

Skąd wiesz? Nawet ja nie mogę tego powiedzieć.

Nieważne. Będziemy mieli córkę. – Pocałowała go mocno w usta, ciepło i bez dawnej rezerwy. – Musimy cię odkarmić i zapewnić wypoczynek. Naprawdę nie powinieneś się zatrzymywać na spotkanie z Kadara.

Musiałem.

Wiem.

Przedwieczorny wiatr smagał ich chłodem, który graniczył z mrozem. Przeszli jakieś dwieście cubitów w stronę domu, kiedy Liedral wzięła głęboki oddech.

Och, ciemności!

Dorrin tylko tyle wyczuwał, choć wciąż nic nie widział poza chwilowymi błyskami światła.

Co to?

Twój przeklęty ojciec! Nawet nie da ci odpocząć.

Dorrin zebrał się w sobie.

Miejmy to za sobą.

Przeszli cienie, których Dorrin nie widział, i weszli do domu.

Czarny mag jest w kuchni – oznajmiła Frisa. – Mówi, że jest waszym ojcem. To prawda? Nie wiedziałam, że wasz ojciec jest dużym magiem.

On jest moim ojcem. – Dorrin wszedł do kuchni.

Zanim zdołał się odezwać, wyszła przed niego Liedral.

Mergo, daj coś gorącego, chleb i ser dla Dorrina, zanim się przewróci. Dorrin, ty siadaj natychmiast. Tutaj. – Podprowadziła go do krzesła.

Może przyjdę później? – odezwał się miękko Oran.

Nie. Muszę tylko coś zjeść. To był ciężki dzień.

Tu jest chleb, panie.

Dorrin zdołał odłamać kawałek i zaczął gryźć.

Liedral, siedząc na końcu lawy po jego lewej stronie, krajała swoją krajalnicą gomółkę żółtego sera i podała Dorrinowi plaster.

Dopiero potem odwróciła się do Orana.

Zjecie trochę?

Nie... nie jestem głodny.

Kiedy Dorrin pogryzł i przełknął pierwszy kawałek chleba z serem i wypił trochę gorącego jabłecznika, poczuł, że znika słabość w kolanach, a ból głowy zmniejszył się.

Potarł czoło.

Dlaczego przyszedłeś?

Zobaczyć, jak poradzisz sobie z białymi, a potem porozmawiać z tobą. Twój statek wydaje się bardzo skuteczny.

Dorrin podniósł głowę, pozwalając gorącej parze z kubka osiadać na twarzy.

To prawda. Tyrel naprawdę mnie nie potrzebował. On i Kyl mogliby spalić każdy statek floty Fairhaven. – Ostrzejszy ból głowy kazał mu skorygować to stwierdzenie. – Nie od razu. Musieliby wrócić po więcej rakiet. Ale wydaje mi się, że jakieś dziesięć statków takich jak Czarny Młot wystarczyłoby aż nadto, aby się upewnić, że już nikt i nigdy nie ograniczy handlu z nami.

Dlaczego nie mogą zbudować takich statków?

Ponieważ potrzeba do tego czarnego żelaza, a oni nie władają ładem. Trzeba wzmocnionego ładem żelaza, żeby zrobić takie tarcze i rakiety. Proch dodaje się do wszystkiego z wyjątkiem czarnego żelaza i nie poradzi sobie z tym żaden mag chaosu. – Dorrin wzruszył ramionami. – Podejrzewam, że Nordla i Hamor byłyby w stanie zainstalować niskociśnieniowe silniki parowe na swoich żaglowcach. Nawet dam im projekt.

Co?

Będziemy handlować. Potrzeba nam więcej handlu ze wschodnimi krainami, Liedral robi listę tego, co nam trzeba.

Czy to rozsądne?

Czemu nie? Wątpię, że moglibyśmy długo utrzymać to w tajemnicy. Dlaczego nie przypisać sobie tej zasługi? Będą musieli używać normalnego żelaza, a przy chaosie gorąca, naprawdę nadaje się to wyłącznie dla oceanicznych statków. Dobry szkuner mógłby i tak żeglować wokół nich, ale silniki przydadzą się na bezwietrzną pogodę oraz do manewrów w porcie.

Jesteś pewien?

Dorrin westchnął, nie dbając o to, że ojciec słyszy te objawy zniecierpliwienia.

Próbowałem nie używać czarnego żelaza. Nie można uzyskać wystarczającej pojemności i ciśnienia dla silnika o wysokiej mocy... a przynajmniej ja nie mogę... bez dużej ilości czarnego żelaza. Jeśli użyjemy dużych ilości zwykłego żelaza, silnik będzie za ciężki i nie wytworzy wielkiej mocy. Jeśli będzie dość lekki, żeby wytworzyć taką moc, po paru dniach wszystko zacznie trzeszczeć i pękać. Może w jakimś innym świecie albo na planetach Aniołów, ale nie tutaj, nie przy siłach chaosu i równowadze.

Dlaczego pozwoliłeś większości floty Fairhaven wrócić do domu?

Powinieneś się tego domyślić. Gdybym za jednym razem zniszczył pół tuzina magów chaosu, równowaga zechciałaby skoncentrować ten chaos w jednym punkcie. Candar nie potrzebuje następnego. Jesleka. Poza tym wysłanie ich z powrotem do Candaru wiąże się z jeszcze większą dezorganizacją chaosu w tym miejscu. – Dorrin roześmiał się. – Zdezorganizowany chaos... co za absurd.

Z wszystkiego uczyniłeś kwestię obliczeń i cyfr, prawda? Nie ma w tym żadnej sztuki...

Nigdy nie było – warknął Dorrin. – Równowaga z natury jest matematyczna. Nie jest żadnym bogiem pradawnych Aniołów. Dlatego właśnie nadal będziecie wygrywać.

Oran po raz pierwszy zamilkł. Dorrin wyczuwał jego zmieszanie.

Zrozum... Każdy ułamek ładu umieszczony w czarnym żelazie, każdy ułamek ładu skupiony w napędzanym parą statku albo rakiecie z czarnego żelaza oznacza, że musi istnieć gdzieś tyle samo chaosu. Chaos może być skupiany przez magie. Generalnie nie jest to możliwe z ładem, poza machinami i czarnym żelazem. Bez względu na to, co czuję, Recluce nie stać na oparte na ładzie machiny... oprócz koniecznych do obrony. Budowanie machin w każdej wiosce na Recluce może tylko zagwarantować większy chaos w Fairhavenr wystarczający może, aby wyrosły setki Jesleków.

Co... jak możesz...

Czarny ład Inżynierów istnieje w Czarnym Mieście Nylan. Ty i Bractwo po prostu róbcie dalej to, co robicie. Poza... – Dorrin urwał – ....każdym, kto pragnie przybyć do Nylanu i komu pozwolimy zostać.

Oran spojrzał w podłogę z gładkich desek, równo dopasowanych w niemal idealną posadzkę. W końcu skupił wzrok na rudowłosym inżynierze na drugim końcu stołu.

Jak tego dokonasz?

Sztuczka z murem. Symbolizm uczyni go skutecznym. Ale wysoki mur ze wzmocnionego ładem czarnego kamienia, oddzielający półwysep oraz Nylan od reszty Recluce da większości poczucie realności, a ci, którzy go nie zaakceptują... hmm, należą do Nylanu... albo do Candaru.

Więc zabierzesz wszystkich buntowników?

Nie jestem kapłanem Świątyni – prychnął Dorrin. – Popełniłeś prosty błąd, mój drogi ojcze. Nigdy nie pojąłeś różnicy pomiędzy buntowaniem się przeciwko czemuś a pragnieniem stworzenia czegoś. Mimo to miałeś rację.

Oran czekał.

Stal i pomysły muszą być zahartowane i ugaszone. – Dorrin wzruszył ramionami. – Dlaczego miałbym zmieniać coś, co działa?

Oran odchrząknął.

Wiesz, synu, jesteś większym człowiekiem, niż ja kiedykolwiek byłem.

Bzdury. – Dorrin zarumienił się. – Zrobiłem tylko to, co musiało być zrobione.

Oran pokiwał głową.

Tylko skąd wiedziałeś, co trzeba zrobić? Ilu ludzi wie, co musi zostać zrobione, a mimo to nie podejmuje działania? – Wysoki mag podszedł bliżej, okrążył stół i na chwilę położył dłonie na ramionach syna.

Dorrina piekły oczy i nie mógł mówić, nie tylko z powodu pochwały ojca, ale z powodu tych wszystkich, którzy pomogli zapłacić taką cenę i którzy nadal będą płacić – jak Kadara, Petra i Quenta, jak czarny żołnierz, którego imienia nawet nie znał.

Twoja pani handlarka ma rację, synu. Jesteś jednym z wielkich, nawet jeśli nikt nigdy nie zapisze twego imienia razem z Rybą, czy choćby z Creslinem i Megaerą. I tak myślę, że miałeś najwięcej szczęścia.

Liedral, siedząca dotąd w milczeniu, ujęła lewą dłoń Dorrina i uścisnęła ją.

Żywy inżynier ma więcej szczęścia niż martwy bohater.

Dorrin uścisnął w odpowiedzi jej dłoń, gdy jego ojciec, wysoki czarny mag, skłonił się głęboko.

Myślę, że potrzebujesz odpoczynku. Ale odwiedź nas, jak tylko będziesz mógł. Wszędzie na Recluce jesteś mile widziany. Rada zdecydowałaby o tym beze mnie, ale cieszę się, że się z nimi zgadzam. – Jego wąska twarz zmarszczyła się w uśmiechu, gdy zatoczył ręką po pokoju. – Ale wszyscy wiemy, że tu jest twój dom. Jesteś w końcu magicznym inżynierem. – Skłonił się i wyszedł.

To jest dom, prawda? – Dorrin przełknął.

Liedral uścisnęła jego dłoń i puściła.

Wiesz to już od dawna. – Uśmiechnęła się promiennie. – Ty magiczny inżynierze.

CLXXXIII

Wiry w lustrze odmalowały jakiś tuzin statków noszących sztandary z czerwoną błyskawicą, wracających do Wielkiej Zatoki Północnej. Cerryl podniósł palec i obraz w zwierciadle znikł.

Co teraz?

Wyślesz następną flotę, tym razem taką, która będzie słuchała rozkazów – powiedziała leniwie Anya z leżaka. Skupiła wzrok na wysokich szarych chmurach widocznych przez okno wieży za stołem. Po jednej stronie stołu stała głęboka miednica z zimną wodą.

Sterol miał rację – dodał Cerryl tonem beztroskiej konwersacji, spoglądając na pudełko na niedużym stole zawierające malowany złotem amulet.

Nie mów, że zamierzasz pozwolić, aby ktokolwiek z Recluce nas upokorzył? – Głos Anyi nabrał twardszych tonów.

Równowaga istnieje, a my możemy ją przyjąć albo z nią walczyć. Każdy, kto z nią walczył, przegrał. Cała sztuka polega na tym, aby dla ciebie działała.

Gadasz, jakbyś miał jakiś chytry plan, Cerryl. Nie stać nas na to. – Anya wyprostowała się na krześle, ale nie wstała.

Dlaczego nie posłuchasz przez chwilę? To nie zaszkodzi.

Słucham. – Słowa były spokojne, choć za jej oczami czaiły się białe płomienie.

Ten kowal-mag buduje machiny. Te machiny muszą zawierać napędzaną ogniem chaosu parę albo wodę. To oznacza, że ucieleśniają wielki, wielki ład. Jeśli zbuduje wiele takich machin, zwiększy ilość chaosu w świecie. To zwiększyłoby naszą moc bardziej niż jego, ponieważ jego ład będzie zamknięty w tych machinach.

Więc zachęcałbyś go do budowania takich machin? Do atakowania i niszczenia naszych okrętów? To z pewnością wznieci chaos. Co dobrego nam z tego przyjdzie, to już inne pytanie. – Anya podniosła się niczym kolumna białego płomienia.

Nie zrobi tego. – Cerryl wskazał na puste teraz lustro. – Mógłby zniszczyć całą flotę swoim małym czarnym statkiem. Nie zrobił tego. Z pewnością nie jest też czarnym idiotą o słabej woli. Idioci o słabej woli nie walczą na pierwszej linii. Pokonał Jesleka i Fydela w walce oko w oko... Fydela laską, nawet nie tą opancerzoną chaosem. – Podszedł do większego stołu i zdjął swój amulet, kładąc go na stole. Stał plecami do Anyi. Otworzył pudełko i wyjął malowany amulet, skrywając grymas, gdy metal oparzył mu dłonie. – Poza tym widziałaś jego statek. Nawet gdybyśmy zdołali wejść na pokład, czy moglibyśmy coś zrobić? Nasza Biała Straż nie mogłaby nawet niczego dotknąć, bo wszystko jest z czarnego żelaza.

Anya podeszła do Cerryla od tyłu.

Co za szkoda, że pójdziesz w ślady Sterola, kochany Cerrylu.

Nie sądzę. – Cerryl uniósł amulet i odwrócił się. – Ale proszę, załóż to. Zawsze tego pragnęłaś. – Szybkim ruchem zarzucił jej na szyję malowany złotem żelazny łańcuszek.

Anya podniosła ręce i wrzasnęła, gdy krąg płomieni wypalił złotą farbę i białe ubranie pod nią. Jej dłonie sięgnęły do gorącego żelaza, ale Cerryl pochwycił jej nadgarstki i skinął w stronę drzwi.

Nie jestem taki całkiem tępy, na jakiego wyglądam, droga Anyu. I mimo iż nie jestem tak potężny jak ty czy Sterol, naprawdę czasami myślę.

Trzech strażników przebiegło po białej kamiennej podłodze, niosąc łańcuchy z ciężkiego, zimnego żelaza w osłoniętych rękawicami dłoniach.

Potrzebujesz mnie! – krzyczała rudowłosa, gdy opasały ją żelazne łańcuchy.

W rzeczy samej potrzebujemy. Będziesz doskonałym przykładem dla przyszłych spiskowców. Będziesz wyglądać zachwycająco, gdy twój obraz zostanie wystawiony na pokaz. Po prostu ujmująco. – Cerryl uśmiechnął się i skinął głową strażnikom. – Miłego dnia, Anyu. – Zanurzył dłonie w miednicy z zimną wodą, oddychając głęboko, gdy woda chłodziła oparzenia.

CLXXXIV

Liedral rozwinęła czarny sznur, pozwalając, aby upadł na jasnozieloną, wczesnowiosenną trawę. Dorrin szedł za nią z ciężkimi palikami i czarnym stalowym młotem. Szybkimi uderzeniami wbił każdy palik i umocował sznur.

Po jakimś czasie dotarli do zakurzonej kamiennej drogi na środku półwyspu. Dorrin wbił jeszcze jedne palik po wschodniej stronie drogi, po czym wyjął zza pasa nóż i przeciął sznur, wiążąc go lekko do palika. Posuwali się na zachód, aż stanęli na skalnym cyplu wychodzącym na zachodni brzeg. Dorrin wbił ostatni palik i odwrócił się, żeby zobaczyć ciemnozielone wody zatoki, nasycić się widokiem białych grzyw fal, które załamywały się na szarych kamieniach w dole.

Liedral stanęła obok niego. Po chwili objął ramieniem jej szerokie barki i uścisnął.

Sznur wystarczy? – Zdjęła kapelusz z szerokim rondem i odgarnęła jasnobrązowe włosy.

To tylko symbol. Tędy przebiegnie mur, który obiecaliśmy Radzie. Wszyscy nasi ludzie będą żyli po naszej stronie, z wyjątkiem handlu czy wizyt u rodziny, a wszystkie machiny, statki i urządzenia, o które od tak dawna martwił się Oran, zostaną za murami Nylanu, Czarnego Miasta kowali ładu.

Wolę magicznych inżynierów. – Pokręciła głową. – Wiem, wiem. Nie chcemy mówić za dużo o tych godnych pożałowania machinach. Dość powiedziałeś na ten temat.

To nie dlatego, że boleje nad nimi Rada. Zgadzam się z nimi, ponieważ zbyt wiele ładu w machinach może tylko prowadzić do większego chaosu.

Myślisz, że doprowadzi?

Z takimi ludźmi jak my? – Dorrin uśmiechnął się zawadiacko. – Oczywiście. Ale nie przez długi czas. Wtedy będzie to już problem kogoś innego. – Pocałował ją w policzek. – W tym czasie my zajmiemy się innymi problemami.

Problemami? – powtórzyła Liedral, zarzucając mu ramiona na szyję.

Problemami – odpowiedział, zanim jej usta spoczęły na jego wargach, a łagodnie zaokrąglona wypukłość jej przytulonego doń ciała wyznaczyła następny problem.



Wyszukiwarka