Rozdział 9.3
Ludzie szaleli. Sowy latały w biały dzień ponad ulicami w całej Anglii. Fajerwerki o najprzeróżniejszych kształtach wybuchały co kilkanaście minut. Mugole, zaniepokojeni, ukryli się w domach, nie wiedząc, co się dzieje.
A Czarodziejski Świat świętował. Nie przejmował się teraz karami Ministerstwa Magii za złamanie zasad tajności. Wszyscy się cieszyli, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymieniać odszedł raz na zawsze.
Nie świętowano tylko w jednym miejscu. Przed małym pokoikiem na uboczu skrzydła szpitalnego grupka osób krążyła nerwowo, ściskając pięści.
— Jak długo to jeszcze potrwa? — denerwował się Syriusz. — To już druga doba.
Hermiona tuliła się do Rona, zagryzając co chwila wargi. Lupin już jakiś czas temu dał sobie spokój z próbami powstrzymania Blacka przed chodzeniem tam i z powrotem.
Draco siedział mało arystokratycznie pod ścianą na podłodze. Jego twarz nie wyrażała niczego, tylko co jakiś czas marszczył nerwowo brwi. Jego ojciec miał więcej godności i zajął krzesło obok, podobnie do wilkołaka, zachował się spokojnie.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły i wszyscy poderwali się na nogi. Severus Snape, a za nim pani Pomfrey, wyszli do zebranych. Ci lekko pobledli, widząc, jak oboje wycierają krew z dłoni w ręczniki. Snape zlustrował ich chłodno i zwrócił się do Poppy:
— Idę spać. Przyjdę wieczorem go wybudzić.
Hermiona rzuciła mu się na szyję tak nagle, że zatrzymał się plecami na ścianie.
— Dziękuję! — załkała. — Dziękuję.
Mężczyzna odsunął ją od siebie prawie ze wzgardą.
— Panno Granger — warknął. — Myślała pani, że dam się tak łatwo wrobić w Wybrańca? Nie ma tak dobrze! Urodził się nim, to i dożyje starości z tym piętnem. A teraz, jak mówiłem wcześniej – idę spać.
Opuścił szpital, trzaskając drzwiami. Gdy tylko zniknął, wszyscy odwrócili się do pielęgniarki, czekając na wiadomości.
— Co z Harrym? — spytał Syriusz, nie mogąc już wytrzymać niepewności.
— Jest na razie pod wpływem eliksiru Żywej Śmierci. Dopóki rana nie zagoi się do końca, nie podamy antidotum. Nie wiemy, w jakim stanie się obudzi. Był martwy przez ponad dwie minuty.
— Śmierć kliniczna — wtrąciła Hermiona słabym głosem. — Nie wiadomo, jakie szkody spowodował w mózgu brak tlenu.
Pielęgniarka kiwnęła głową na te słowa.
— Właśnie. Reakcje ciała są prawidłowe, więc od razu wykluczamy paraliż. Nie wiemy jednak, co z resztą.
Draco miał dość. Nie obdarzając nikogo ani jednym spojrzeniem, obrócił się na pięcie i wyszedł ze szpitala. Nie chciał z nikim rozmawiać. Miał ochotę się upić.
Jedyne miejsce, gdzie mógł to zrobić, to gabinet Snape'a. Drzwi wpuściły go po podaniu hasła. Profesor jeszcze się nie położył. Wychodził właśnie z łazienki, gdy Malfoy napełniał sobie szklankę Ognistą. Nie powiedział nic. Zamiast tego sam sięgnął po szklankę i nalał sobie do pełna, po czym usiadł w fotelu przed kominkiem.
— Wiesz, że kojarzysz mu się z lodem i jabłkami? — odezwał się, patrząc w puste oczy Draco.
— Komu? — Chłopak zajął fotel obok.
— Potterowi.
Ślizgon wzruszył ramionami, jakby nie miało to z nim nic wspólnego.
— I co z tego? On już zdecydował — stwierdził obojętnym tonem, jednym haustem wychylając pół szklanki whisky.
Snape obserwował go przez chwilę, nic nie mówiąc. Jeszcze kilka minut temu Draco z pewnością umierał z niepokoju o Pottera, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Teraz siedział obok śmiertelnie blady i zmęczony, a nadal chciało mu się bawić w te niedorzeczności.
— Weź pod uwagę, pod jaką był presją. Teraz okoliczności diametralnie się zmieniły — rzucił niby mimochodem Mistrz Eliksirów, popijając bursztynowy napój z o wiele większą powściągliwością niż jego chrześniak.
— Bawisz się w swata? — Draco obrzucił go chłodnym wzrokiem, który jednak nie zrobił na Severusie najmniejszego wrażenia.
— Skoro wnuków raczej się nie doczekam, to chcę mieć chociaż z kim porozmawiać wieczorami, zamiast patrzeć na puste ściany. Snape Manor jest wystarczająco duże dla trójki mężczyzn.
— Ojciec mnie zamorduje, jeśli nie spłodzę potomka.
Snape prychnął.
— Niech weźmie Narcyzę w obroty. Teraz w modzie są zaokrąglone biodra, a nie odstające patyki. Jeden czy dwóch braci by ci nie zaszkodziło. A teraz bądź łaskaw zachować ciszę i nie opróżnić mi całkowicie barku. Idę spać. Zabicie Czarnego Pana to nie lada wyczyn.
— Znaki zniknęły — zauważył Draco, dotykając swojego ramienia.
— Nie wszystkie, Draco. Nie wszystkie — mruknął mężczyzna i ruszył do drugiego pokoju.
Gdy wszedł do sypialni i ściągnął szatę, przez chwilę dotykał Mrocznego Znaku mieniącego się kolorami.
— To kara czy nagroda, Potter? — posłał pytanie w przestrzeń.
Zabicie Czarnego Pana było dziwnym uczuciem dla Severusa. Widząc, jak Potter upada, na początku nie wiedział dlaczego, natychmiast skrył się pod peleryną niewidką, którą zabrał z sali rozpraw. Dziwne przeczucie kazało mu ją mieć przy sobie właśnie dziś. Gdy leżący chłopak uniósł dłoń, wydało mu się to niezwykłym ruchem. Nagły żar zalał go jedną, potężną falą, omal nie zwalając z nóg. Poczuł się, jakby odzyskał z dziesięć lat. Zaczął szybko zbliżać się do swego przeciwnika. Czarny Pan już unosił różdżkę w stronę swojej piersi, by się uleczyć. Severus nie pozwolił mu na to.
— Expelliarmus! — Coś nakazało mu rozbroić wroga.
Voldemort szarpnął się, gdy obie różdżki wyrwały się z jego rąk. Mistrz Eliksirów odrzucił pelerynę.
— Snape! Do końca zdrajca! — zawarczał Lord.
Profesor nie wiedział, skąd wzięło się w nim przekonanie, by powiedzieć właśnie te słowa:
— Za zabicie niewinnych skazuję cię na śmierć!
Voldemort umarł. Trwało to kilka minut, ale wreszcie zdechł. W kawałkach.
To Syriusz powiedział mu potem, że syczał. On, który nigdy nie znał wężomowy. Jednak wtedy się tym nie przejmował. Chłopak był najważniejszy. Uratowali go w ostatniej chwili. Snape wiedział, że im się udało, bo odczuł to na sobie. W tej samej chwili, w której Potter odetchnął, jemu znów wróciło te dziesięć lat. Poczuł się zmęczony, ale nie mógł jeszcze odpocząć. Rana chłopca była zbyt poważna, by przetransportować go do Munga. Podanie eliksiru Żywej Śmierci było ostatnią deską ratunku. Tylko tak mogli zyskać czas potrzebny, by wyleczyć serce.
Severus zapadł w końcu w sen zasłużonych. Należało mu się. Po tylu latach wyrzeczeń w końcu był wolny.
Harry'ego wybudzono wieczorem, tak jak obiecał Snape. Umieszczono go w normalnej części szpitala, by wszyscy się zmieścili. Przez chwilę był otumaniony i nie wiedział, gdzie jest. Przetarł oczy, próbując usiąść, ale ktoś go powstrzymał. Sięgnął po okulary, ale nie mógł ich znaleźć. Znów ktoś mu pomógł, podając je. Pierwsze, co zobaczył po ich założeniu, to Snape i Hermiona stojący tuż przy jego łóżku. Zaraz potem wróciły wspomnienia. Dotknął swojej piersi i rozpiął koszulę. Poza czerwoną blizną nie znalazł nic.
— Co z Voldemortem? — zapytał ostrożnie.
— Zdechł — odparł Snape. — Skazałem go.
Harry zamrugał. Ściągnął okulary, wytarł je w koszulę i znów założył. Jeszcze raz spojrzał na mężczyznę.
— Dobrze się pan czuje, profesorze?
Hermiona zachichotała. Harry odwrócił się do niej, wskazując Mistrza Eliksirów.
— Nie mam omamów, prawda?
— Nie, Harry. Nie masz. Pan profesor jest w koszulce z krótkim rękawem.
— O, to dobrze. Myślałem, że już coś nie tak ze mną. — Znów zamilkł, przypatrując się Znakowi na jego ramieniu. — Jest kolorowy — zasyczał automatycznie, patrząc na węża.
— I chciałbym wiedzieć dlaczego — poprosił o wyjaśnienie mężczyzna.
— Znów pan używa wężomowy, profesorze. Musi pan nad tym panować, bo jeszcze wezmą pana za Dziedzica Salazara — zaśmiała się Hermiona, nic sobie nie robiąc z nieco teraz mniej groźnej postawy Postrachu Hogwartu.
Harry patrzył na profesora zszokowany.
— Chyba coś mi zostawiłeś.
— Przynajmniej będę miał z kim porozmawiać — stwierdził, jak się już trochę otrząsnął. — Mogę już wstać czy mam czekać do najbliższych świąt?
— Nikt nigdy nie potrafił cię powstrzymać, nie będę zmieniał tej tradycji. Kolacja rozpoczęła się jakieś dziesięć minut temu.
Transmutował pidżamę Pottera w coś normalnego i wszyscy razem ruszyli do Wielkiej Sali.
Po drodze natknęli się na rozmawiającego z Zabinim Draco. Na widok Pottera Malfoy przerwał i tylko patrzył, jak brunet go mija. W jego szarych oczach przez moment znów odbijała się pustka, szybko jednak zastąpiona przez zwykły obojętny wyraz. Chłopak już miał wrócić do rozmowy, gdy poczuł czyjąś dłoń na swym ramieniu. Odwrócił się, by tę osobę zbesztać, ale natrafił na niespodziewaną przeszkodę. Gorące i bardzo miękkie wargi Złotego Chłopca. Nie trwało to długo. Gdy oprzytomniał, Gryfon ze swoją obstawą wchodził już do Wielkiej Sali. Draco patrzył za nim, nie zwracając uwagi na kpiarski uśmiech Blaise'a, po czym jego usta wygięły się w uśmiechu pełnym wyższości i samozadowolenia. Kilka sekund później Draco również ruszył do sali. Gdy tam wszedł, Snape zajął już swoje miejsce wśród wiwatów uczniów wszystkich Domów. Gdy hałas opadł, Draco usłyszał coś niezwykłego, co sprawiło, że szczęka opadła mu w bardzo niearystokratyczny sposób.
— Profesorze Snape? — Harry stał przy swoim miejscu i jakoś dziwnie się uśmiechał.
— Tak, Snape? — odparł zapytany.
Harry rozejrzał się, upewniając, czy wszyscy słuchają.
— Chciałem tylko podziękować, ojcze.
I usiadł.
A wraz z nim kilka ciał uderzyło o podłogę. Może więcej niż kilka. Minerwę złapał Albus, a Sinistra wymsknęła się z rąk Flitwicka.
— To było dobre, panie Snape.
— Wiem. I myślę, że szybko się przyzwyczaję.
Kilka kolejnych osób przywitało się z podłogą. Ron był jedną z nich, a Hermiona tylko się uśmiechnęła, wylewając na niego wodą. Teraz wszystko miało być już dobrze.
KONIEC.