Gazeta Uniwersytecka (miesięcznik Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach) relacjonuje na swoich łamach tzw. wieczory akademickie.
Bohaterem kolejnego - szóstego z rzędu - był prof. Jan Miodek, który 13 marca br. w Auli im. Kazimierza Lepszego Uniwersytetu Śląskiego miał wykład zatytułowany Polszczyzna po roku 1989. Relacja z tego wieczoru i treść wygłoszonego wykładu znajduje się w majowym numerze "Gazety".
Chociaż 10 lat w historii języka stanowi zaledwie błysk (bo niedługi okres to 100 lub 500 lat), jednak rok 1989, kiedy - jak mówił ksiądz Józef Tischner - wydarzyła się wolność, w istotny sposób wpłynął na język polski. Jednokierunkową komunikację od władzy do społeczeństwa bez możliwości powrotu, zastąpiła rewolucja komunikacyjna: możliwość wyboru takiej czy innej prawdy - takimi stwierdzeniami zaczął prof. Miodek swój wykład.
Liczne rzesze Polaków trwożą dzisiaj zagrożenia czystości polszczyzny, z których największe niosą języki obce, a zwłaszcza angielski.
- Czytam więc w co drugim liście od swoich czytelników i telewidzów - mówi prof. Miodek - że jeszcze pięć, jeszcze dziesięć lat, a pochłonie nas świat marktów, marketów, shopów, spółek joint-ventures, holdingów, leasingów, lockautów, monitoringów, marketingów, skanerów, joysticów, polszczyzny zaś w ogóle nie będzie!
Profesor uspokaja rodaków.
Szanując lęki słuchaczy i prawo do takich prognoz - stwierdza - nie mogę z powodów obiektywnych - jako historyk języka - nie powiedzieć, że historia naszego języka jest historią nieustannie napływających do niego zapożyczeń, że słownictwo rodzime, słowiańskie stanowi znikomy procent naszego codziennego urobku komunikacyjnego. Przyszedł tylko taki czas, że w roku 1989 staliśmy się krajem wolnym, otwarliśmy się na świat, a najważniejszym językiem obcym i u nas stał się język angielski - łacina dwudziestego i pewnie dwudziestego pierwszego wieku. I tak jak wyjątkową rolę łaciny w średniowiecznej Europie wyrażała znana sentencja disce puer latine, czyli "ucz się, chłopcze, łaciny" (w domyśle: jeśli chcesz być kimś w życiu), tak dziś rozsądni i zapobiegliwi rodzice radzą swoim dzieciom: ucz się chłopcze, dziewczyno, angielskiego, jeśli chcesz kimś być. To jest taki czas.
W dalszej części wykładu prof. Miodek przedstawił jednak również drugą, gorszą stronę zjawiska panoszenia się wpływu angielszczyzny na język polski i różne śmieszności z tego wynikające. Mówiąc o zjawiskach stylistycznych zauważył: Oto na przykład do tradycyjnych wzmacniających ekspresję wielu wypowiedzi obcojęzycznych przerywników typu szlus, fertig, prosit, bumaga, prikaz, ruki po szwam, wpieriod-na zapad!, to se ne vrati (wyraźna dominacja języka sąsiadów - niemieckiego i rosyjskiego) doszły jakże charakterystyczne dla języka ludzi młodych wypowiedzenia typu "było full ludzi, ale boss, ale men, dzięki za help" - już tylko z angielskimi wtrętami leksykalnymi. Ja do końca życia, jeśli nie posłużę się swojskim "przepraszam", powiem z francuska "pardon". Młode pokolenie ma już pod ręką tylko angielskie "sorry" ("Sorry, macie może papierosa?" - usłyszałem dzisiaj we Wrocławiu młodego żołnierza tak właśnie zwracającego się do grupy rówieśników). No a tradycyjne i zróżnicowane okrzyki, takie jak "co ty powiesz?!, naprawdę?, nie żartuj!, o rany!, nie do wiary!, nie opowiadaj!" coraz więcej osób zastępuje manierycznym anglo-amerykańskim "wow!" Spędziłem kiedyś podróż do Tarnowskich Gór ze swoją byłą studentką, która całą drogę "raczyła" mnie tym wykrzyknikiem. Nie ukrywam, że na wysokości Kluczborka miałem mordercze uczucia... - konkluduje znany ze spokoju i tolerancji profesor.