Pedersen緉te Raija ze 艣nie偶nej krainy5 Dzieci臋 niebios

Bente Pedersen

DZIECI臉 NIEBIOS

1

Dziecko przysz艂o na 艣wiat pewnej lutowej nocy w samym 艣rodku surowej zimy. R贸wnin臋 nad Dwin膮, 艣ci艣ni臋t膮 szponami mrozu, spowi艂a bezkresna biel. Hula艂 p贸艂nocny wiatr, a od jego gwa艂townych ude­rze艅 dr偶a艂y 艣ciany chaty.

- Co jak co, g艂osik to ona ma dono艣ny - stwierdzi艂 oschle Jewgienij, ale ze wzruszenia ugi臋艂y si臋 pod nim nogi.

Ukl臋kn膮艂 przy 艂贸偶ku, nie potrafi膮c zapanowa膰 nad uczuciami, kt贸re nim zaw艂adn臋艂y. Gniew, strach, za­w贸d, a r贸wnocze艣nie bezgraniczna czu艂o艣膰 i trudna do okre艣lenia rado艣膰.

Gdy patrzy艂 na male艅stwo w zawini膮tku wyma­chuj膮ce zawzi臋cie czerwonymi pi膮stkami, na purpu­row膮 g艂贸wk臋 tu偶 przy twarzy Raiji, jego twarde ser­ce zmi臋k艂o jak wosk.

A przecie偶 najmniej ze wszystkich 偶yczy艂 sobie na­rodzin tego dziecka. Minionej jesieni i zimy nachodzi­艂y go r贸偶ne ponure my艣li i nie raz pragn膮艂, by Raija straci艂a male艅kie 偶ycie, jakie w sobie nosi艂a. O zgro­zo, nawet modli艂 si臋 偶arliwie o to, by dziecko Wasili­ja i jego 偶ony umar艂o, zanim zd膮偶y si臋 narodzi膰.

Ale ono przysz艂o na 艣wiat i zag艂uszy艂o sztorm. Otwarte usteczka rozproszy艂y mroczne my艣li. Ma­le艅ka mia艂a pomarszczone, skulone cia艂ko, jej g艂贸wk臋 pokrywa艂 ciemny puch w艂osk贸w, a twarzyczk臋 wykrzywia艂y gniewne grymasy. Trudno wi臋c by艂o ustali膰, do kogo jest podobna. Raija delikatnie tuli艂a dzieci臋 z mi艂o艣ci膮 w spojrzeniu, w u艣miechu, w ka偶­dym najdrobniejszym ge艣cie.

Jewgienij stan膮艂 bli偶ej przy 艂贸偶ku, na kt贸rym obie le偶a艂y, i poczu艂, 偶e d艂u偶ej nie zniesie z艂a, kt贸re za­w艂adn臋艂o jego sercem i czyni艂o go kim艣 obcym, kim艣, kogo sam nie chcia艂by zna膰.

Dziecko przysz艂o na 艣wiat. Jego istnienia nie da si臋 ukry膰. Zreszt膮 wszystkie dokumenty za艣wiadcz膮, 偶e to on jest ojcem.

Narodzi艂a si臋 tak lekko, nie sprawiaj膮c Raiji wielkich bole艣ci. Nie znajdowa艂 na to innego okre艣lenia jak tyl­ko takie, 偶e pojawi艂a si臋 w ich 偶yciu niczym anio艂.

Usiad艂 obok Raiji, delikatnie dotkn膮艂 rozgrzanej twa­rzyczki male艅stwa i u艣miechn膮艂 si臋 niepewnie do 偶ony.

Pami臋ta艂, jaka wydawa艂a mu si臋 pi臋kna, kiedy wy­da艂a na 艣wiat Misze.

Teraz promienia艂a t膮 sam膮 urod膮.

Nie czu艂 nienawi艣ci do niej ani do dziecka. Czy mo偶na nienawidzi膰 bezbronnej istoty?

Ma艂a przesta艂a na chwil臋 p艂aka膰. Popatrzy艂a ciem­nymi oczkami w mrok. Nabra艂a powietrza i zn贸w da­艂a o sobie zna膰.

- Co z ciebie za matka? Czemu nie nakarmisz na­szego dziecka? - zapyta艂 Jewgienij, uchwyciwszy spoj­rzenie 偶ony.

Us艂ysza艂a, co powiedzia艂, i zrozumia艂a go. Do oczu nap艂yn臋艂y jej 艂zy, ale zamruga艂a powiekami, 偶eby je powstrzyma膰, bo przecie偶 nie powinno si臋 p艂aka膰 w takiej chwili.

- To silna ma艂a kobietka - stwierdzi艂a, odpinaj膮c nocn膮 koszul臋 i przystawiaj膮c dziecko do piersi. - I ja­ka wybredna - doda艂a, bo male艅stwo zrazu tylko do­tyka艂o jej j臋zyczkiem i drapa艂o leciutko drobnymi pa­luszkami. A gdy wreszcie zacz臋艂o ssa膰, cud wydawa艂 si臋 jeszcze wi臋kszy.

- Jak j膮 nazwiemy? - zapyta艂 Jewgienij, a obawiaj膮c si臋 tego, co us艂yszy, wola艂 sam zaproponowa膰 imi臋, kt贸rego tak naprawd臋 bardzo nie chcia艂: - Wasilissa?

Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie, to jest Natalia - odpowiedzia艂a. Jewgienij nie zapyta艂, sk膮d przysz艂o jej to do g艂o­wy. Wola艂 pozosta膰 w nie艣wiadomo艣ci.

Tej nocy, kiedy przysz艂a na 艣wiat, nie by艂a mo偶e naj­pi臋kniejszym dzieckiem, jakie Jewgienij widzia艂, ale g艂os mia艂a dono艣ny jak ma艂o kt贸ry noworodek. P贸藕niej tak­偶e potrafi艂a domaga膰 si臋 swego. By艂a g艂odnym wszyst­kiego dzieckiem, od jedzenia poczynaj膮c, na prze偶y­ciach, blisko艣ci, 艣miechu, ich g艂osach, uwadze ko艅cz膮c. Domaga艂a si臋 i otrzymywa艂a to, czego chcia艂a. W chacie nad Dwin膮 traktowano j膮 jak ma艂膮 ksi臋偶niczk臋.

Wypi臋knia艂a.

Oczy straci艂y ciemnogranatowy odcie艅 charaktery­styczny dla wszystkich noworodk贸w i przybra艂y bar­w臋 zieleni. W艂osy mia艂a czarne i g臋ste. Brwi wygina艂y si臋 艂ukowato identycznie jak brwi Raiji. Usta, w k膮ci­kach lekko uniesione, z wysuni臋t膮 odrobin臋 doln膮 warg膮, tak samo jak Misza odziedziczy艂a po matce. Nie mia艂a natomiast wysuni臋tych ko艣ci policzkowych Raiji i zdecydowanego podbr贸dka. Szczup艂a i drobna twarz kszta艂tem przypomina艂a twarz Wasilija. Dla tych, kt贸rzy wiedzieli, czyjego podobie艅stwa si臋 do­patrywa膰, dziedzictwo Uskow贸w by艂o a偶 nadto wi­doczne.

Jewgienij pociesza艂 si臋, 偶e mog艂o by膰 gorzej. W je­go sennych koszmarach Raija rodzi艂a syna, kt贸remu nadawa艂a imi臋 Wasilij.

Kiedy ludzie, u艣miechaj膮c si臋 ze z艂o艣liw膮 satysfak­cj膮, pytali mimochodem, do kogo ma艂a jest w艂a艣ciwie podobna, Jewgienij wzrusza艂 tylko ramionami i nie przejmuj膮c si臋 tym, co sobie pomy艣l膮, odpowiada艂:

- Do samej siebie.

Nie zwraca艂 uwagi na 艣miech i drwiny.

Natalia by艂a ksi臋偶niczk膮, i to w pewnym sensie je­go ksi臋偶niczk膮. To jego, a nie Wasilija zapami臋ta ja­ko ojca. Wasilij nigdy nie upomni si臋 o ni膮.

Natalia nie stanowi艂a zagro偶enia. Pojawi艂a si臋 w ich 偶yciu niczym promyk s艂o艅ca i jak ka偶de ma艂e dziecko wywr贸ci艂a ich dotychczasowy 艣wiat do g贸ry nogami.

Mia艂a zaledwie dziesi臋膰 miesi臋cy, kiedy zacz臋艂a cho­dzi膰. Tupta艂a wok贸艂 na malusie艅kich stopkach. Dotyka­艂a wszystkiego. Czyni艂a to z najwi臋kszym zdumieniem. Zielone oczy ch艂on臋艂y wszystko chciwie. Mia艂a takie do­ros艂e spojrzenie. Wcze艣nie zacz臋艂a 艣piewa膰, najpierw w艂a艣ciwie bawi膮c si臋 d藕wi臋kami, by wnet smakowa膰 s艂贸w. A gdy wreszcie zacz臋艂a m贸wi膰, a by艂o to p贸藕nym latem w wieku p贸艂tora roku, z jej ust pop艂yn膮艂 potok s艂贸w, kt贸rego nikt nie by艂 w stanie powstrzyma膰.

By艂a malutka, drobniejsza ni偶 Misza w jej wieku, ale wsz臋dzie jej by艂o pe艂no i bardziej ni偶 Misza ab­sorbowa艂a wszystkich.

Mia艂a g臋ste, czarne, jedwabiste w艂osy, b艂yszcz膮ce oczki i u艣miech od ucha do ucha. Nieustannie s艂ycha膰 by艂o szybki tupot jej male艅kich n贸偶ek, radosne piski i zadowolone westchnienia. Jej 艣miech przypomina艂 weso艂y plusk strumyka.

Natalia by艂a niczym tchnienie wiatru w letniej spiekocie.

Ci, kt贸rzy j膮 kochali, uznali j膮 od samego pocz膮t­ku za niezwyk艂e dziecko. Na przyk艂ad Raija, jeszcze nim wyda艂a j膮 na 艣wiat, my艣la艂a o niej jak o wyj膮tko­wym kwiatku na 艂膮ce 偶ycia. Zawsze by艂a przekonana, 偶e to dziecko wyro艣nie na kogo艣 nieprzeci臋tnego.

Nikomu jednak nie przysz艂o do g艂owy, jak膮 na­prawd臋 tajemnic臋 nosi w sobie Natalia.

Szybko si臋 wszystkiego uczy艂a, wi臋c m贸wiono, 偶e jest m膮dra i rozs膮dna. A 偶e by艂a 艣liczna, nazywali j膮 ksi臋偶niczk膮 i anio艂em.

- Misza mokry - zawo艂a艂a Natalia i poklepa艂a Mi­chai艂a po udach. W艂a艣nie dot膮d mu si臋ga艂a.

W pi臋tnastym roku 偶ycia Misza bardzo si臋 wyci膮gn膮艂. Wida膰 ju偶 by艂o, 偶e gdy doro艣nie, b臋dzie wysoki jak je­go ojciec. Na razie wygl膮da艂 nieporadnie, ramiona i no­gi sprawia艂y wra偶enie, jakby nie nale偶a艂y do niego.

Raija dostrzega艂a, 偶e z czasem syn zm臋偶nieje. I upodobni si臋 do Jewgienija.

- Misza umy艂 si臋, ale ju偶 nie jest mokry, Natalio - wyja艣ni艂 Michai艂 z u艣miechem.

- Misza mokry - ci膮gn臋艂a w sobie tylko w艂a艣ciwy spos贸b niezra偶ona Natalia. W jej zielonych oczach kry艂a si臋 stanowczo艣膰. - Woda - doda艂a i zacisn臋艂a male艅k膮 bu藕k臋, z niezadowoleniem spogl膮daj膮c na brata, kt贸ry jej albo nie dowierza艂, albo wcale nie ro­zumia艂. - Woda. Misza mokry.

Roze艣mia艂 si臋. I ust膮pi艂. Podni贸s艂 malutk膮 i zakr臋­ci艂 w ta艅cu, a偶 zapiszcza艂a rado艣nie.

- Mo偶e troch臋 mokry - powiedzia艂 dobrodusznie i przycisn膮艂 sw贸j nos do jej noska.

Natalia z艂apa艂a go za w艂osy i poci膮gn臋艂a, a偶 krzykn膮艂 dziko. Troch臋 zbyt dziko, by mog艂o to by膰 prawdziwe. Natalia jednak, zachwycona, pu艣ci艂a go w ko艅cu.

- Musz臋 ju偶 i艣膰. Tata na mnie czeka - wyja艣ni艂 Mi­sza siostrzyczce. - Musz臋 mu pom贸c, rozumiesz? Mu­sz臋 si臋 wszystkiego nauczy膰, 偶eby w przysz艂o艣ci by膰 taki jak on. Nie mog臋 tu z tob膮 zosta膰.

Pokiwa艂a swoj膮 ciemn膮 g艂贸wk膮 z rozwichrzonymi w艂osami.

- Misza mokry - powiedzia艂a niemal bezg艂o艣nie. Sta艂a z za艂o偶onymi do ty艂u r膮czkami i zadar艂szy g艂o­w臋, przygl膮da艂a si臋 mu badawczo. - Mokry - powt贸­rzy艂a i u艣miechn臋艂a si臋 szeroko. - Taaaki mokry!

Roz艂o偶y艂a ramiona i zakr臋ci艂a si臋 w ta艅cu.

Misza wzruszy艂 ramionami. Pokiwa艂 m艂odszej sio­strze raz jeszcze na po偶egnanie i odszed艂.

Tym razem nie zdecydowa艂 si臋 jecha膰 konno. R贸w­nie szybko i bez wysi艂ku mo偶na si臋 by艂o dosta膰 do Ar­changielska, p艂yn膮c niewielk膮 艂odzi膮 z nurtem rzeki. Dwina nios艂a bezpiecznie i pewnie jak ko艅ski grzbiet.

Wr贸ciwszy z rejsu na zachodnie 艂owiska, Michai艂 upewni艂 si臋 w przekonaniu, 偶e to woda jest jego 偶y­wio艂em i do niej nale偶y.

Olga, tak samo jak Toni膮, pasjonowa艂a si臋 ko艅mi. Uje偶d偶a艂a je, jakby urodzi艂a si臋 na ko艅skim grzbie­cie. On za艣 by艂 synem morza. Czu艂 si臋 w swoim 偶y­wiole, wszystko jedno, czy siedzia艂 w ma艂ej 艂odzi, czy p艂yn膮艂 na pok艂adzie statku.

Wiedzia艂, 偶e jego przysz艂o艣膰 zwi膮zana b臋dzie z mo­rzem, i ta 艣wiadomo艣膰 napawa艂a go spokojem. Za­wsze ci膮gn臋艂o go do wody.

Roi艂y mu si臋 r贸偶ne marzenia. Czasem zdawa艂y si臋 bardziej realne ni偶 to, co dzia艂o si臋 tu i teraz. Wy­obra偶a艂 sobie, jak zostanie kapitanem na w艂asnym statku, jak czu膰 b臋dzie w nozdrzach zapach s艂onej morskiej wody, a za艂og膮 b臋dzie mu wiatr. Przysz艂o艣膰 taka zdawa艂a si臋 Michai艂owi czym艣 oczywistym, by艂 wszak synem armatora. Nigdy nie my艣la艂 o tym, 偶e aby plany i marzenia si臋 urzeczywistni艂y, najpierw z 偶ycia usun膮膰 si臋 musi ojciec. Zreszt膮 kt贸ry m艂ody ch艂opak o tym my艣li?

On w ka偶dym razie wiedzia艂 jedno: gdy doro艣nie, zacznie si臋 prawdziwe 偶ycie...

Michai艂, poch艂oni臋ty rozmy艣laniami, zapatrzy艂 si臋 w siebie i ca艂kiem zapomnia艂 o mieliznach, kt贸re prze­cie偶 dobrze zna艂. Ockn膮艂 si臋 dopiero, gdy 艂贸d藕 utkn臋艂a.

Zakl膮艂 pod nosem. Gdyby mama go us艂ysza艂a, zdu­miona unios艂aby brwi. Dobrze o tym wiedzia艂. Uwa­偶a艂a go za 艣wi臋toszka i nie mia艂a poj臋cia, 偶e jej dziec­ko zna takie s艂owa.

Michai艂 wsta艂, 偶eby odepchn膮膰 si臋 wios艂em, ale za­ry艂 艂贸dk臋 jeszcze g艂臋biej w piachu. By艂 w艣ciek艂y na sa­mego siebie. Pomy艣la艂, 偶e Olga p臋knie ze 艣miechu, gdy jej o tym opowie. Nie by艂 jednak pewien, czy to uczyni. Do艣膰 si臋 ju偶 z niego naigrywa艂a!

Nie ma co, utkn膮艂em na dobre, stwierdzi艂 w duchu.

Nie namy艣laj膮c si臋 wi臋c wiele, zdj膮艂 ubranie, buty i wskoczy艂 do rzeki. Poci膮gn膮艂 艂贸d藕 na g艂臋bsz膮 wod臋.

Woda by艂a ch艂odniejsza, ni偶 si臋 spodziewa艂.

Szcz臋kaj膮c z臋bami, wdrapa艂 si臋 do 艂odzi i powios艂owa艂 dalej z nurtem Dwiny. Zmusi艂 si臋, by pozosta膰 jeszcze przez chwil臋 bez ubrania, tak by wiatr osuszy艂 mokre cia艂o. W uszach d藕wi臋cza艂 mu m膮dry g艂osik ma艂ej Natalii, powtarzaj膮cy w k贸艂ko: 鈥濵isza mokry!鈥

Rzeczywi艣cie, teraz by艂 mokry. U艣miechn膮艂 si臋 sam do siebie i wci膮gn膮艂 spodnie na wilgotne jeszcze cia艂o. 艁贸dka zachwia艂a si臋 niebezpiecznie, ale na szcz臋艣cie utrzyma艂 r贸wnowag臋.

Zostanie kiedy艣 marynarzem. Nie boi si臋 wody.

Tymczasem w chacie nad Dwin膮 Natalia przyci­ska艂a nos do szyby. Musia艂a wej艣膰 na 艂aw臋, by dosi臋­gn膮膰 okna.

- Misza mokry! - powiedzia艂a i roze艣mia艂a si臋, stu­kaj膮c d艂o艅mi o g艂adk膮, ch艂odn膮 powierzchni臋 okna. - Misza mokry!

- Ci膮gle powtarzasz to samo? - u艣miechn臋艂a si臋 Ra­ija i zwichrzy艂a c贸reczce w艂osy.

Natalia pokiwa艂a g艂ow膮.

- Moookry! - chichota艂a.

Raija nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu i wy艣ciska艂a s艂odkie male艅stwo. Jej ma艂y nieprzewidywal­ny wietrzyk.

- Na pewno ju偶 wysech艂 - zapewni艂a i poca艂owa艂a ma艂膮 w policzek. Znowu poczu艂a, jakim cudem jest to dziecko. Male艅kie cia艂ko tryskaj膮ce 偶yciem. G艂贸w­ka pe艂na najr贸偶niejszych pomys艂贸w. Aksamitne po­liczki i promienny u艣miech.

Nie mia艂a si臋 czego wstydzi膰, 偶e j膮 urodzi艂a. Dzi臋­ki Natalii poczu艂a si臋 bogatsza, odkry艂a w sobie no­we pok艂ady mi艂o艣ci.

- Do tej pory Misza na pewno ju偶 wysech艂, nie s膮dzisz?

Raija przycisn臋艂a nos do policzka Natalii, rozko­szuj膮c si臋 jej zapachem, i u艣miechn臋艂a si臋 do siebie.

Zastanawia艂a si臋 czasem, czy inni ludzie tak偶e przywi膮zuj膮 tak膮 wag臋 do zapach贸w, czy w og贸le zwracaj膮 na nie uwag臋. Mo偶e to tylko ona kolekcjo­nuje je tak starannie, pr贸buj膮c wywo艂a膰 obrazy z czarnej czelu艣ci pami臋ci.

- Mokry - trwa艂a przy swoim Natalia. Mia艂a naj­pi臋kniejszy na 艣wiecie u艣miech, serdeczny i radosny, rozja艣niaj膮cy puco艂owat膮 twarzyczk臋. Z膮bki bia艂e jak pere艂ki, a w oczach radosne figliki. - Mokry - m贸wi­艂a, jakby delektuj膮c si臋 tym s艂owem.

Raija zn贸w si臋 za艣mia艂a, rozbawiona uporem dziecka i jego naturaln膮 rado艣ci膮.

Dzieci nie maj膮 w sobie cienia fa艂szu...

- Podoba ci si臋 to s艂owo? - zapyta艂a, ale do Nata­lii nie dotar艂o pytanie mamy. Sta艂a przy oknie zapa­trzona w stron臋 rzeki i niezmordowana mrucza艂a pod nosem w k贸艂ko to samo.

- K膮pa艂e艣 si臋, synu? - zapyta艂 Jewgienij. Widz膮c mokre w艂osy Miszy, u艣miechn膮艂 si臋 z grymasem. - Le­piej nie m贸w tego mamie - doda艂 z ojcowsk膮 trosk膮. - My, m臋偶czy藕ni, musimy si臋 trzyma膰 razem.

- W艂a艣nie - odrzek艂 Misza, marszcz膮c brwi. Jego oczy zasnu艂y si臋 mg艂膮, ale zaraz rozchmurzy艂 si臋.

- Mam nadziej臋, 偶e nie straci艂e艣 艂odzi? Michai艂 pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Natkn膮艂em si臋 na mielizn臋 - wyja艣ni艂 kr贸tko i zn贸w zmarszczy艂 brwi, trapiony natr臋tn膮 my艣l膮. - Poszukam Olgi - rzuci艂.

W艂a艣ciwie nie zachowywa艂 si臋 tak celowo. Nie by艂 w z艂ym humorze. Nie mia艂 powodu, by w rozmowie z ojcem sk膮pi膰 s艂贸w. Samo jako艣 tak wysz艂o.

Co艣 艣ciska艂o go w gardle. No i ta uporczywa my艣l wci膮偶 nie dawa艂a mu spokoju.

- A co, ju偶 nie masz 偶adnych koleg贸w? - wyrazi艂 zdziwienie Jewgienij.

Nie rozmawia艂 z 偶on膮 o tym, co go martwi艂o. By­艂a tak zaj臋ta przy ma艂ym dziecku, 偶e pewnie podob­ne obawy w og贸le nie przysz艂y jej do g艂owy.

Zamierza艂 si臋 jej poradzi膰 i przygotowa膰 do roz­mowy z Michai艂em, ale jako艣 nie trafia艂a si臋 okazja. Teraz jednak uzna艂, 偶e nadesz艂a najwy偶sza pora, by powa偶nie rozm贸wi膰 si臋 z synem.

- Poczekaj! - zatrzyma艂 go. By膰 mo偶e zabrzmia艂o to jak nakaz, bo ch艂opak odwr贸ci艂 si臋 zdziwiony i spojrza艂 na ojca pytaj膮co oczami do z艂udzenia przy­pominaj膮cymi oczy Raiji.

Jewgienija porazi艂o, jak bardzo syn jest podobny do Aleksieja. Gdyby Raija urodzi艂a jego tragicznie zmar­艂emu bratu dziecko, mog艂oby wygl膮da膰 jak Michai艂.

Nie powinienem tak my艣le膰! skarci艂 si臋 w duchu, a na g艂os powiedzia艂:

- Siadaj! Zn贸w zabrzmia艂o to jak rozkaz. Michai艂 wykona艂 pos艂usznie polecenie ojca i usiad艂 na brzegu krzes艂a. Jewgienij jednak nie zaj膮艂 miejsca obok. Nagle po偶a艂o­wa艂, 偶e sprowokowa艂 t臋 rozmow臋. Powinien wcze艣niej poradzi膰 si臋 Raiji. Czu艂, 偶e skazany jest na niepowo­dzenie. 殴le zacz膮艂.

- Chyba zbyt wiele czasu sp臋dzasz z Olg膮 - ode­zwa艂 si臋 niepewnie.

Nie przypuszcza艂 nigdy, 偶e b臋dzie si臋 czu艂 taki zak艂opotany w towarzystwie syna. Sporo czasu up艂yn臋­艂o, odk膮d sam by艂 wyrostkiem, speszonym, niepew­nym, nie maj膮cym poj臋cia, jak si臋 wys艂owi膰 ani sk膮d czerpa膰 m膮dro艣膰.

Prze偶y艂 od tamtej pory kawa艂 偶ycia, jako doros艂y m臋偶czyzna zebra艂 wiele do艣wiadcze艅, a jako ojciec zdobywa艂 nowe ka偶dego dnia. Teraz przede wszyst­kim kierowa艂 si臋 ojcowsk膮 trosk膮.

- Lubi臋 Olg臋!

- Nie masz innych znajomych, kt贸rych tak偶e by艣 lubi艂?

Jewgienij zmru偶y艂 oczy i spojrza艂 na syna, w du­chu modl膮c si臋, 偶eby ch艂opak zrozumia艂 jego inten­cje. Ch臋tnie unikn膮艂by dok艂adnego t艂umaczenia i wy­k艂adania kawy na 艂aw臋.

- Owszem - odpar艂 Michai艂. - Ale Olg臋 lubi臋 naj­bardziej. 艢wietny z niej kompan. Ca艂kiem jak ch艂opak.

- Ale to jednak nie ch艂opak - uchwyci艂 si臋 s艂贸w sy­na Jewgienij.

Czy ten szczeniak nie mo偶e tego poj膮膰? Przecie偶 w innych sprawach wykazuje si臋 du偶膮 bystro艣ci膮 umys艂u! denerwowa艂 si臋 w duchu.

- Olga jest dziewczyn膮. Teraz, kiedy oboje podro­艣li艣cie, to... po prostu uwa偶am, 偶e sp臋dzacie ze sob膮 zbyt wiele czasu. To niezbyt fortunne i dla ciebie, i dla niej.

- Dlatego, 偶e jestem ch艂opakiem, a ona dziewczy­n膮? - spyta艂 Michai艂 zdumiony. Nie by艂 pewien, czy ojciec 偶artuje, czy m贸wi powa偶nie.

- 呕adnej dziewczynie w wieku Olgi nie wolno przebywa膰 samej w towarzystwie ch艂opc贸w - odrzek艂 Jewgienij z powag膮. - Dlatego ze wzgl臋du na Olg臋 powiniene艣 wzi膮膰 pod uwag臋 to, co ci powiedzia艂em. Nie warto, by za bardzo wyr贸偶nia艂a si臋 w艣r贸d innych dziewcz膮t. Chyba ma jakie艣 kole偶anki?

- Co艣 mi si臋 zdaje, 偶e nie o to wcale chodzi - od­par艂 Michai艂. - Czego si臋 w艂a艣ciwie obawiasz, tato?

Jewgienij nabra艂 powietrza do p艂uc i patrz膮c syno­wi prosto w oczy, wypali艂:

- Boj臋 si臋, 偶e kt贸rego艣 dnia zauwa偶ysz, 偶e Olga nie jest ch艂opcem. Dostrze偶esz w niej budz膮c膮 si臋 kobie­t臋 i ulegniesz fascynacji. Boj臋 si臋, 偶e zaczniecie igra膰 z ogniem, nie dor贸s艂szy do takich zabaw. Rzeczywi­艣cie, obawy moje s膮 by膰 mo偶e podyktowane w艂asnym interesem. Ale my艣l臋 te偶 o tobie, a przede wszystkim o Oldze. To zbyt dobra dziewczyna, by zaj艣膰 w ci膮­偶臋 z nieodpowiedzialnym wyrostkiem. Wyrazi艂em si臋 dostatecznie jasno?

Michai艂 pokiwa艂 g艂ow膮, czuj膮c, jak na przemian za­lewaj膮 go fale gor膮ca i ch艂odu. Nie mia艂 艣mia艂o艣ci spojrze膰 ojcu w oczy. Wsta艂 i ze wzrokiem utkwio­nym w 艣cian臋, rzek艂 z przekor膮:

- Poszukam Olgi. Mo偶esz by膰 spokojny, nie mam zamiaru jej uwie艣膰. Lubi臋 j膮, to prawda, ale traktuj臋 jak siostr臋.

Jewgienij westchn膮艂. Nie m贸g艂 na si艂臋 zmusi膰 ch艂o­paka, by zosta艂. Zreszt膮 nawet nie mia艂 ochoty.

Wystarczy, 偶e ostrzeg艂 syna, otworzy艂 mu oczy i u艣wiadomi艂 to, czego nie chcia艂 dostrzec.

Ale tak naprawd臋 ta rozmowa go nie uspokoi艂a.

- Czy twoi rodzice te偶 prowadz膮 z tob膮 takie g艂u­pie rozmowy? - zapyta艂 Michai艂, siadaj膮c obok Olgi na kupce s艂omy.

G艂adko przyczesane w艂osy nie ca艂kiem mu jeszcze wysch艂y.

- Jak to g艂upie? - nie rozumia艂a Olga. Macha艂a no­gami i 偶u艂a jakie艣 藕d藕b艂o.

- Ojciec twierdzi, 偶e za du偶o czasu sp臋dzam w two­im towarzystwie - wydoby艂 z siebie wreszcie Misza.

Napotkawszy na moment spojrzenie Olgi, poczu艂 si臋 jeszcze bardziej nieswojo, mimo 偶e powtarza艂 je­dynie s艂owa ojca.

Olga unios艂a brew i u艣miechn臋艂a si臋 lekko.

W do艣膰 dusznej stajni panowa艂 spok贸j, bo wszyscy wo藕nice gdzie艣 wyszli. Gniada klacz 偶u艂a starannie siano. Michai艂 uzna艂, 偶e Olga troch臋 j膮 przypomina, bezmy艣lnie gapi膮c si臋 przed siebie i milcz膮c irytuj膮co.

- Doro艣li bywaj膮 niekiedy g艂upi - odezwa艂a si臋 w ko艅cu przyjaci贸艂ka z lekkim westchnieniem.

Michai艂owi wyda艂o si臋 nagle, 偶e ma przed sob膮 ja­k膮艣 inn膮 Olg臋. Po raz pierwszy zauwa偶y艂, 偶e dziewczy­na, kt贸r膮 zna艂 ca艂e swoje 偶ycie, udaje kogo艣 innego. Ale nie zdoby艂 si臋 na to, by powiedzie膰 Oldze, 偶e jej s艂o­wa zabrzmia艂y r贸wnie g艂upio jak upomnienia ojca.

Ba艂 si臋, 偶e ostro odparuje, bo zawsze by艂a bardziej wygadana.

Wyobrazi艂 sobie, jak prostuje dumnie kark i nazy­wa go smarkaczem.

Nie chcia艂, by traktowa艂a go jak dziecko, ale jak kogo艣 r贸wnego sobie.

Ju偶 kiedy mia艂 cztery lata, a ona pi臋膰, pragn膮艂 do­r贸wna膰 jej wiekiem i wzrostem. Z czasem jednak za­tar艂a si臋 mi臋dzy nimi ta r贸偶nica.

Teraz odnosi艂 wra偶enie, 偶e powr贸ci艂a.

Poczu艂 niepok贸j. Zdawa艂o mu si臋, 偶e si臋 wyg艂upi艂.

- Pos艂uchasz go? - zapyta艂a Olga, obserwuj膮c uwa偶­nie Misze swymi br膮zowymi, l艣ni膮cymi oczami. Jej spojrzenie pali艂o i piek艂o, jakby ptak wbi艂 si臋 szpona­mi w nag膮 sk贸r臋. - Post膮pisz tak, jak ci ka偶e ojciec? - powt贸rzy艂a.

- Niby dlaczego? - zapyta艂. - Przecie偶 ci臋 lubi臋, je­ste艣 mi bliska niczym siostra, chocia偶 nie 艂膮cz膮 nas wi臋zy krwi. Prawie tak samo bliska jak Natalia - do­da艂 i westchn膮艂 ci臋偶ko. - Naprawd臋 rodzice nigdy nie prawili ci takich mora艂贸w?

Olga pokr臋ci艂a g艂ow膮, a na jej twarzy odmalowa艂 si臋 lekki zaw贸d.

- Mo偶e ich zdaniem nie jestem do艣膰 doros艂a? - za­stanawia艂a si臋 na g艂os. - Chocia偶 przecie偶 dzieckiem te偶 ju偶 nie jestem.

- Czego tu zazdro艣ci膰? Chcia艂aby艣, 偶eby ci prawi­li takie kazania? Je艣li ci tak bardzo zale偶y, mog臋 po­prosi膰 tat臋, to pouczy i ciebie.

U艣miechn膮艂 si臋 szeroko i wyrzuci艂 z siebie to, co najbardziej nie dawa艂o mu spokoju:

- Ojciec si臋 boi, 偶e ci臋 uwiod臋.

Roze艣mia艂a si臋 troch臋 niepewnie, ale i tak go ura­zi艂a. Poczu艂 gorycz, zacisn膮艂 wargi i w jednej chwi­li po偶a艂owa艂, 偶e jej o tym powiedzia艂. Niestety, za p贸藕no.

By膰 mo偶e rzeczywi艣cie jest jeszcze dzieckiem.

Mru偶膮c oczy, spojrza艂 na Olg臋. Z winy ojca zmie­ni艂 sw贸j stosunek do niej. Wezbra艂a w nim z艂o艣膰, za­cisn膮艂 pi臋艣ci i wyszarpn膮艂 s艂om臋. Najch臋tniej by uciek艂, ale z drugiej strony ci膮gn臋艂o go, by zosta膰.

Nagle nagromadzi艂o si臋 w nim tyle sprzeczno艣ci. Nic ju偶 nie by艂o proste.

- K膮pa艂e艣 si臋? - zauwa偶y艂a dopiero teraz Olga, sta­j膮c si臋 jakby na powr贸t dawn膮 Olg膮.

- Tak - odpar艂 Michai艂 kr贸tko, bo straci艂 ochot臋, by jej o tym opowiada膰.

Zwykle m贸wili sobie o wszystkim. Ale mo偶e teraz ju偶 nic nie b臋dzie takie jak dawniej?

Nie mia艂 poj臋cia.

Wszystko si臋 okropnie skomplikowa艂o. Po偶a艂owa艂, 偶e nie zosta艂 w domu, tam przynajmniej Natalia ni­czego nie udawa艂a.

Mo偶e by艂 jeszcze wyrostkiem, kochaj膮cym mocno swoj膮 m艂odsz膮 siostr臋. I co z tego? Lepiej by膰 wyrostkiem ni偶 dorastaj膮cym m艂odzie艅cem, kt贸remu ojciec nie ufa.

- Nie mam ochoty by膰 doros艂y - oznajmi艂.

- A ja bardzo - odpar艂a Olga, u艣miechaj膮c si臋. Na jej twarzy odmalowa艂o si臋 oczekiwanie, kt贸rego Mi­chai艂 nie pojmowa艂.

Najwyra藕niej Olga by艂a ju偶 mniej dziecinna ni偶 on.

2

- Pan na kei! - powiedzia艂a zarumieniona Natalia, trzymaj膮c Jewgienija mocno za palec.

- Tak, tak, kochanie - u艣miechn臋艂a si臋 Raija, za­gniataj膮c ciasto r臋kami po 艂okcie ubielonymi m膮k膮.

Antonia za艣mia艂a si臋 cicho i mrukn臋艂a:

- Powinna艣 by艂a siebie s艂ysze膰. Olga zdrapa艂a z d艂oni resztki ciasta, wytar艂a d艂onie w fartuch i wykorzystuj膮c moment, 偶e matka patrzy w inn膮 stron臋, szybko podesz艂a do Natalii, by pom贸c jej zdj膮膰 czapeczk臋 i kurtk臋. Jewgienij przyj膮艂 z ulg膮 jej pomoc.

- Mog臋 j膮 tu zostawi膰? - zapyta艂. - Bryka bardziej ni偶 twoje 藕rebaki na wiosn臋, Toniu. Cud, 偶e nie wpa­d艂a do wody!

- Dziwny ten pan na kei - m贸wi艂a tymczasem Nata­lia do Olgi, kt贸ra uwa偶niej s艂ucha艂a ma艂ej ni偶 doro艣li.

- Sk膮d si臋 tam wzi膮艂?

- Z morza - odpowiedzia艂a Natalia. - Pan by艂 w mo­rzu.

U艣miechn臋艂a si臋 szeroko i 偶ywo gestykuluj膮c, pulchn膮 r膮czk膮 omal nie uderzy艂a Olgi w oko.

- Zszed艂 ze statku? - pyta艂a Olga, kulaj膮c do ma艂ej k艂臋bek we艂ny. - Z tego du偶ego?

- Nie, z morza. - Tupn臋艂a nog膮 ma艂a. - Z morza! Olga ust膮pi艂a z u艣miechem.

- A wi臋c wyszed艂 z morza. Znasz go?

- Pan - powt贸rzy艂a Natalia i poturla艂a k艂臋bek do Olgi, czekaj膮c niecierpliwie, by ta od razu poturla艂a go do niej z powrotem.

- Ty w jej wieku tyle nie m贸wi艂a艣 - powiedzia艂a Antonia do c贸rki. - Natalia jest wyj膮tkowo rozmow­na, wyro艣nie z niej gadu艂a.

- Podobnie jak niekt贸re osoby, kt贸re znam - za­偶artowa艂 Jewgienij i po艣piesznie wyszed艂, uciekaj膮c przed ripost膮.

Raija um贸wi艂a si臋 tego dnia z Antoni膮 na piecze­nie chleba. Przyjecha艂a do miasta i zostawi艂a Natali臋 razem z Misza i Jewgienijem w porcie. Nie byli wprawdzie tym zachwyceni, ale Raija postawi艂a na swoim, okazuj膮c si臋 z nich najbardziej uparta.

Nie spodziewa艂a si臋, 偶e pieczenie zajmie im tyle cza­su. Czasami jednak potrzebowa艂a takich chwil, gdy skupi膰 si臋 mog艂a tylko na sobie. Troch臋 wstydzi艂a si臋 podobnych my艣li, ale nic nie by艂a w stanie poradzi膰 na to, 偶e nawet zwyk艂e pieczenie chleba wydawa艂o si臋 jej przyjemniejsze, gdy robi艂a to nie Bykowa, nie mama, nie 偶ona Jewgienija, ale ona, Raija.

Tylko Raija.

Olga gaw臋dzi艂a z Natali膮, szcz臋艣liwa, 偶e wywin臋艂a si臋 od pracy. Raija tymczasem radowa艂a si臋, 偶e Olga zabawia Natali臋 i ona sama jeszcze przez chwil臋 mo­偶e nie zajmowa膰 si臋 c贸reczk膮.

- Dziecko... w morzu - odezwa艂a si臋 Natalia i ze 艣miechem poturla艂a do Olgi k艂臋bek szarej w艂贸czki, z kt贸rego rozwija艂a si臋 coraz d艂u偶sza prz臋dza.

- Ty przecie偶 nie wchodzi艂a艣 do morza. Olga zareagowa艂a jak doro艣li, kt贸rzy w rozmowie z dzie膰mi nieustannie je poprawiaj膮, przekonani, 偶e pociechy nie wszystko rozumiej膮 i 偶e brakuje im s艂贸w, by wyrazi膰 swoje my艣li.

- Dziecko. W morzu - powt贸rzy艂a Natalia stanow­czo, ani my艣l膮c ust膮pi膰.

Ta ma艂a potrafi艂a z wyj膮tkowym uporem trwa膰 przy swoim.

Wi臋kszo艣膰 ludzi jej ust臋powa艂a.

Olga tak偶e.

Toni膮 pod艣piewywa艂a sobie przy pieczeniu. W艂osy i policzki ubrudzi艂a troch臋 m膮k膮, ale u艣miecha艂a si臋 promiennie. Zdawa艂o si臋, 偶e bije od niej ciep艂o pro­myk贸w s艂o艅ca i blask migocz膮cych gwiazd, a wszyst­ko to sp艂ywa wprost do zagniatanego przez ni膮 ciasta.

Raija 偶a艂owa艂a bardzo, 偶e pod tym wzgl臋dem nie jest podobna do Toni. Czerpa艂a bowiem przyjemno艣膰 z pie­czenia chleba tylko w贸wczas, gdy musia艂a wyrzuci膰 z siebie z艂o艣膰. Zagniataj膮c ciasto, pozbywa艂a si臋 gniewu.

Poniewa偶 teraz nie by艂a zdenerwowana, wyrabia艂a ciasto bez specjalnego zaanga偶owania. Przysz艂a, 偶eby pom贸c Toni, bo chcia艂a by膰 mi艂a dla swej przyjaci贸艂­ki, a poza tym ceni艂a sobie jej towarzystwo.

Nagle kto艣 szarpn膮艂 drzwi, z hukiem uderzaj膮c o 艣cian臋. Do 艣rodka wbieg艂 Jewgienij z rozwichrzo­nymi w艂osami.

Wspaniale wygl膮da, uderzy艂o Raij臋.

- Chod藕, kobieto, natychmiast! - krzykn膮艂, a w je­go oczach malowa艂a si臋 niecierpliwo艣膰.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂a Antonia ze spokojem, nie przerywaj膮c pracy.

Zanurza艂a d艂onie i unosi艂a, jakby ciasto by艂o mo­rzem, a ona nim w艂ada艂a, sama narzucaj膮c rytm falom.

- Tatu艣! - Natalia porzuci艂a Olg臋 i k艂臋bki we艂ny. Uchwyci艂a si臋 kurczowo nogi Jewgienija i przylgn臋­艂a policzkiem do jego spodni. U艣miechn臋艂a si臋 uszcz臋艣liwiona, gdy potarmosi艂 jej czuprynk臋 i poda­rowa艂 jej u艣miech przeznaczony tylko dla niej. - Dziecko w morzu - powiedzia艂a.

Jewgienij prze艂kn膮艂 ci臋偶ko 艣lin臋 i mru偶膮c oczy, popa­trzy艂 na ma艂膮. Potem podni贸s艂 wzrok na Raij臋, kt贸ra zd膮­偶y艂a ju偶 zetrze膰 z d艂oni resztki ciasta i m膮ki, bo po wzbu­rzeniu m臋偶a pozna艂a, 偶e chodzi o co艣 wa偶nego. Zreszt膮 tylko w takich chwilach m贸wi艂 do niej: 鈥瀔obieto鈥.

- Musisz i艣膰 do porodu - wyja艣ni艂 Jewgienij i za­my艣lony pog艂aska艂 Natali臋 po g艂owie.

Brakowa艂o mu odwagi, by spojrze膰 na dziecko. Jakby si臋 bal, 偶e dostrze偶e w jej twarzy co艣, czego u dziecka by膰 nie powinno.

- Do kogo? - zainteresowa艂a si臋 Antonia. - Chodzi o kogo艣 znajomego? Mo偶e ja te偶 p贸jd臋? Je艣li to co艣 powa偶nego...

- 呕ona kupca z norweskiego statku, tego, co wczo­raj przyp艂yn膮艂 do portu, zacz臋艂a rodzi膰 - odpowie­dzia艂 Jewgienij. - Nie pojmuj臋, jak mo偶na zabra膰 w rejs ci臋偶arn膮 kobiet臋.

Raija 艣ci膮gn臋艂a brwi. Zrozumia艂a, dlaczego Jewgie­nij przybieg艂 po ni膮. Wszystko w niej jednak prote­stowa艂o przeciwko temu. Nie chcia艂a tam p贸j艣膰, cho膰 wiedzia艂a, 偶e musi.

- Ona jest na statku? Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮.

- Przyszli do mnie po pomoc. Wiedz膮, co potra­fisz. Zreszt膮 uwa偶am, 偶e post膮pili s艂usznie. Przecie偶 tylko ty si臋 z ni膮 jako艣 dogadasz.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮 i westchn臋艂a.

Ostatecznie mo偶e pom贸c przyj艣膰 na 艣wiat dziecku, o ile oczywi艣cie nie b臋dzie komplikacji i por贸d odb臋­dzie si臋 prawid艂owo. A nawet je艣li pojawi膮 si臋 k艂opo­ty, to tak偶e temu jako艣 zaradzi.

Poza tym rzeczywi艣cie tylko ona mo偶e si臋 porozu­mie膰 z t膮 kobiet膮. Niech臋tnie wraca艂a do wspomnie艅, ale uzna艂a, 偶e nie ma innego wyj艣cia.

Troch臋 obawia艂a si臋, 偶e zn贸w dadz膮 o sobie zna膰 niezabli藕nione rany, zn贸w odezw膮 si臋 urywane wspomnie­nia, kt贸rych nie do ko艅ca rozumie, a kt贸re ci膮gle bol膮.

Si臋gn臋艂a po szal i zarzuci艂a go sobie na ramiona, a uchwyciwszy wzrok Antonii, rzek艂a:

- Spokojnie doko艅cz pieczenia. Je艣li b臋d膮 jakie艣 k艂opoty, przy艣l臋 po ciebie.

Toni膮 pokiwa艂a g艂ow膮 i u艣miechn臋艂a si臋.

Raija przed wyj艣ciem uca艂owa艂a Natali臋. Przykucn臋­艂a i poprosi艂a c贸reczk臋, 偶eby by艂a grzeczna. Zapewni艂a j膮, 偶e niebawem wr贸ci, nie maj膮c poj臋cia, jak bardzo daleka jest od prawdy. Wreszcie wysz艂a, poganiana przez Jewgienija, kt贸ry niecierpliwie przebiera艂 noga­mi, nie pojmuj膮c, dlaczego 偶ona tak si臋 grzebie.

- Statek handlowy przyp艂yn膮艂 z zachodu, z Tromso, ale wi臋kszo艣膰 za艂ogi pochodzi z Bergen - wyja艣ni艂 po drodze. - Sama wiesz, jak rzadko cumuj膮 u nas statki z tamtych stron.

Nazwy, kt贸re wymienia艂 Jewgienij, nie wywo艂ywa艂y w Raiji 偶adnych wspomnie艅, cho膰 czu艂a, 偶e powinny.

- Marynarze gadaj膮, 偶e w艂a艣ciciel statku zabra艂 ze sob膮 偶on臋, bo ba艂 si臋, 偶e go porzuci - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo Jewgienij. - Podobno ma ju偶 swoje lata i je­dyne, co da si臋 o nim mi艂ego powiedzie膰, to to, 偶e jest bogaty. Ona za艣 jest jeszcze bardzo m艂oda, a przy tym pi臋kna.

Raija nie u艣miechn臋艂a si臋, nie bawi艂y jej te s艂owa. Poza tym gdzie艣 w 艣rodku parali偶owa艂 j膮 strach. Jej w艂asne korzenie zn贸w przypomina艂y o sobie. 呕e te偶 nigdy si臋 nie uwolni si臋 od korzeni drzewa, kt贸re wros艂o w czarn膮 skal臋 oddzielaj膮c膮 j膮 od przesz艂o艣ci!

Nie mia艂a poj臋cia, czy kiedy艣 ujrzy w ca艂o艣ci to drzewo. Do tej pory zdo艂a艂a dotrze膰 tylko do kilku ga艂臋zi, wystaj膮cych ze ska艂y. Przera偶a艂o j膮 to.

Statek zacumowa艂 na uboczu od portu. By艂 smuklejszy i zgrabniejszy ni偶 rosyjskie szkuty. Na widok norweskich liter pociemnia艂o Raiji w oczach. Nie mia艂a si艂y odczyta膰 nazwy statku. Nie mia艂a si艂y sprawdzi膰, czy wydaje si臋 jej znajoma.

Jewgienij tymczasem poprowadzi艂 j膮 wzd艂u偶 kei do miejsca, gdzie czekali marynarze w szalupie.

Otoczywszy j膮 ramieniem, popatrzy艂 w oczy z czu­艂o艣ci膮, pog艂aska艂 j膮 i zaproponowa艂:

- Mog臋 z tob膮 pop艂yn膮膰. Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Tylko by艣 przeszkadza艂 - odpar艂a, przekonana, 偶e ma racj臋. - Ale zadbaj o to, 偶eby Toni膮 wkr贸tce si臋 tu zjawi艂a. A mo偶e Oleg te偶... Przyda si臋 jeszcze jedna osoba, kt贸ra zna j臋zyk.

Jewgienij skin膮艂 g艂ow膮. Poczu艂 sucho艣膰 w gardle, gdy偶 domy艣li艂 si臋, 偶e Raija wyczuwa, co si臋 z ni膮 stanie.

- Oleg przyjdzie niezale偶nie od wszystkiego - obie­ca艂 i po艣piesznie dotkn膮艂 jej w艂os贸w, kt贸re zn贸w tak uroczo rozwichrzy艂 wiatr. Po艣lini艂 palec i star艂 z jej skroni 艣lad m膮ki. - Przez ca艂y czas my艣lami b臋d臋 z to­b膮 - zapewni艂, ale nie poca艂owa艂 jej, mimo 偶e go bardzo korci艂o. Kr臋powa艂a go obecno艣膰 obcych ludzi. Raija wzruszy艂a ramionami.

- B臋dzie dobrze - powiedzia艂a. Zawsze potrafi艂a pociesza膰 innych. Odwr贸ci艂a si臋 do marynarzy i przyjrza艂a im si臋 uwa偶nie. Byli to m艂odzi ch艂opcy, mo偶e tylko odrobi­n臋 lepiej odziani ni偶 marynarze na rosyjskich szku­tach. Najwyra藕niej armatorzy, wszystko jedno, czy ze wschodu, czy z zachodu, nie grzesz膮 hojno艣ci膮.

Z pami臋ci wygrzeba艂a s艂owa, ale nie mia艂a pewno­艣ci, czy s膮 w艂a艣ciwe, p贸ki nie wypowiedzia艂a ich na g艂os. Niczym m艂ode ptaki, kt贸re wpierw pr贸buj膮 skrzyde艂, tak i ona wypu艣ci艂a na wolno艣膰 drzemi膮ce gdzie艣 w niej g艂臋boko s艂owa.

- Zawieziecie mnie na statek? - zapyta艂a. - Podob­no jaka艣 kobieta tam rodzi.

Popatrzyli na ni膮 szeroko rozwartymi oczami.

- M贸wisz, pani, po norwesku?

Ich zdumienie sprawi艂o jej przyjemno艣膰. Oznacza­艂o, 偶e wys艂owi艂a si臋 w艂a艣ciwie. Zreszt膮 ona te偶 ich zro­zumia艂a.

- Norwe偶ka? - zdziwili si臋.

- Nie, Rosjanka - odrzek艂a, prostuj膮c kark.

Zak艂u艂o j膮 w piersiach, ale przecie偶 to, co im po­wiedzia艂a, by艂o najbli偶sze prawdy. Zreszt膮, co ich ob­chodzi historia jej 偶ycia.

- Chyba nie powinni艣my zwleka膰 - upomnia艂a ma­rynarzy, kt贸rzy nagle oprzytomnieli i w po艣piechu pomogli Raiji zej艣膰 do 艂odzi.

Zawstydzili si臋, 偶e tak si臋 zapomnieli. Ale w ko艅­cu niecz臋sto spotyka si臋 kobiet臋 m贸wi膮c膮 po norwesku z rosyjskim akcentem.

Raija zacisn臋艂a powieki, 偶eby nie patrze膰 w otch艂a艅. Nie pozby艂a si臋 ca艂kiem l臋ku przed wod膮, ci膮gle jej si臋 zdawa艂o, 偶e g艂臋bia chce j膮 poch艂on膮膰. Tymczasem los nieustannie pcha艂 j膮 ku morzu, zmuszaj膮c, by wci膮偶 na nowo pokonywa艂a w sobie ten strach.

Marynarze, wios艂uj膮c zamaszy艣cie, dowie藕li Raij臋 do norweskiego 偶aglowca.

Kolejny raz kto艣 obcy potrzebowa艂 jej pomocy.

- Przys艂ali takie chuchro? - zadudni艂 ros艂y m臋偶czy­zna nie pierwszej ju偶 m艂odo艣ci, kiedy przyprowadzono Raij臋 do jednej z wi臋kszych kajut. Nie zwa偶a艂 na to, 偶e kapitan mruga i chrz膮ka, usi艂uj膮c dawa膰 mu znaki. - Nie maj膮 tu w Rosji dorodniejszych bab? Ta wygl膮da tak, jakby sama jeszcze nigdy nie rodzi艂a. Ode艣lij j膮!

- Mam syna, kt贸ry niebawem sko艅czy pi臋tna艣cie lat - odezwa艂a si臋 Raija. - Nie raz ju偶 odbiera艂am po­rody, nawet bardzo skomplikowane...

M臋偶czyzna wlepi艂 w ni膮 wzrok, r贸wnie zdumiony jak marynarze, kt贸rych spotka艂a w porcie.

- M贸wisz po norwesku?

- Nazywam si臋 Raisa Bykowa - przedstawi艂a si臋 i wyci膮gn臋艂a r臋k臋 na powitanie.

Zaskoczony, u艣cisn膮艂 jej d艂o艅, ale zapomnia艂 uca­艂owa膰 j膮 zgodnie ze zwyczajem w oba policzki.

- Czy to pa艅ska 偶ona spodziewa si臋 dziecka? - za­pyta艂a Raija.

- Jeste艣 Norwe偶k膮? Raija u艣miechn臋艂a si臋 swoim najpi臋kniejszym u艣miechem, niczym rozgwie偶d偶one niebo i wiosenne s艂o艅ce rozpromieniaj膮c wszystko wok贸艂. Twarz jej poja艣nia艂a i odm艂odnia艂a. Nikt, kto teraz by na ni膮 spojrza艂, nie uwierzy艂by, 偶e jest matk膮 pi臋tnastolet­niego syna.

Tym razem Raija u偶y艂a swego uroku z pe艂n膮 preme­dytacj膮, cho膰 zwykle tego unika艂a Doskonale wiedzia艂a, 偶e m臋偶czy藕ni pod wp艂ywem jej u艣miechu ca艂kowicie zmi臋kn膮. Nie spodziewali si臋 kogo艣 jej pokroju, byli wi臋c bezbronni wobec jej czaru.

M臋偶czyzna, kt贸ry nazwa艂 j膮 chuchrem i chcia艂 ode­s艂a膰 z powrotem do Archangielska, teraz got贸w by艂 je艣膰 jej z r臋ki.

A wi臋c tam, na zachodzie, m臋偶czy藕ni s膮 tak samo powierzchowni!

Raija taka by艂a pewna swego, 偶e nie czu艂a nawet satysfakcji, kiedy w艂a艣ciciel statku, k艂aniaj膮c si臋 jej w pas, podprowadzi艂 j膮 do kolejnych drzwi.

Raija przypuszcza艂a, 偶e kapitan by艂 zmuszony od­st膮pi膰 swoj膮 kajut臋, ale nie zapyta艂a o to.

- Nie mamy na pok艂adzie wi臋cej kobiet - wyja艣ni艂 kupiec i przedstawi艂 si臋 wreszcie: - Nazywam si臋 Lo­rentz Weimer. Moja rodzina wywodzi si臋 z Niemiec. S艂odka Karolina nie chcia艂a zosta膰 sama w Tromso. Powinienem odwie艣膰 j膮 od pomys艂u, by p艂yn臋艂a ze mn膮 w rejs, ale nie potrafi臋 jej niczego odm贸wi膰.

Za艣mia艂 si臋 wymuszonym 艣miechem.

Jewgienij nie przesadzi艂. Kobieta by艂a bardzo m艂o­da. Mog艂aby z powodzeniem uchodzi膰 za c贸rk臋 m臋偶­czyzny, kt贸rego po艣lubi艂a.

Raija ujrza艂a poblad艂膮 twarz, zal臋knione b艂臋kitne oczy i dr偶膮ce usta. Rozsypane blond loki okala艂y g艂o­w臋. Czo艂o pokrywa艂 perlisty pot, a po policzkach sp艂ywa艂y 艂zy.

Lorentz Weimer mia艂 nie mniej ni偶 pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 lat, jego 偶ona za艣, jak szeptano w艣r贸d za艂ogi, szesna艣cie. Raija przysiad艂a na brzegu 艂贸偶ka. Uchwyci艂a szczu­p艂膮 d艂o艅, wczepion膮 w koc. Dziewczyna 艣cisn臋艂a jej r臋k臋, jakby czu艂a, 偶e tylko Raija mo偶e j膮 uratowa膰. Jakby gra toczy艂a si臋 o jej 偶ycie.

- Jestem Raisa - przedstawi艂a si臋 Raija. - Przyby­艂am tu, 偶eby ci pom贸c. Bardzo ci臋 boli?

Kobieta pokiwa艂a g艂ow膮. Nie zdziwi艂o jej wcale, 偶e Raija m贸wi do niej w jej ojczystym j臋zyku. Czu艂a g艂臋­bok膮 wdzi臋czno艣膰, 偶e zjawi艂 si臋 kto艣, w dodatku ko­bieta, kto si臋 o ni膮 zatroszczy i zechce jej pom贸c.

- Dziecko nie powinno si臋 jeszcze urodzi膰, to za wcze艣nie - szlocha艂a.

- A kiedy? - zapyta艂a Raija, czuj膮c przeszywaj膮cy j膮 dreszcz.

Przerazi艂a si臋. Strach, maluj膮cy si臋 w oczach tej m艂odej ci臋偶arnej dziewczyny, sp艂yn膮艂 na ni膮. Zauwa­偶y艂a, 偶e jest bardzo szczup艂a, a w takich przypadkach zwykle nie wszystko przebiega prawid艂owo.

- Dopiero po powrocie z rejsu - odpowiedzia艂 za ni膮 m膮偶. - Zapewnia艂a mnie, 偶e dziecko przyjdzie na 艣wiat dopiero na jesieni. Inaczej bym jej ze sob膮 nie zabra艂. Ale b艂aga艂a mnie na kl臋czkach.

B艂臋kitne oczy m艂odej kobiety wyra偶a艂y co艣 zdecy­dowanie przeciwnego ni偶 s艂owa p艂yn膮ce z ust m臋偶a. Ale nie sprzeciwia艂a mu si臋 na g艂os.

Raija domy艣li艂a si臋, jak maj膮 si臋 sprawy.

- Czy wody odesz艂y? - zapyta艂a. Karolina potwierdzi艂a, pochlipuj膮c cicho. Raija prze艂kn臋艂a ci臋偶ko. Zacisn臋艂a z臋by tak mocno, 偶e a偶 zabola艂y j膮 szcz臋ki, i odwr贸ciwszy si臋 przez ra­mi臋, rzuci艂a:

- Najlepiej b臋dzie, je艣li sprowadzicie tu jeszcze moj膮 przyjaci贸艂k臋. Powiadomcie mojego m臋偶a, on za­troszczy si臋 o to, by j膮 tu przys艂a膰. Powiedzcie mu te偶, 偶eby przyby艂 Oleg. I to jak najszybciej.

- Kim jest tw贸j m膮偶? - zapyta艂 Lorentz Weimer tu­balnie.

- Nazywa si臋 Jewgienij Byk贸w - odpar艂a kr贸tko Raija. - Jest armatorem.

- A, to ten jednor臋ki...

Weimer pokiwa艂 g艂ow膮 i popatrzy艂 na Raij臋 badaw­czo. Domy艣li艂a si臋, co sobie pomy艣la艂.

- Potrzebuj臋 przegotowanej wody - zakomendero­wa艂a. - Gor膮cej s艂odkiej wody. Poza tym b臋d膮 mi po­trzebne czyste opatrunki. Je艣li nie macie, podrzyjcie na pasy prze艣cierad艂a albo obrusy. Musz臋 mie膰 te偶 jak膮艣 misk臋, 偶eby umy膰 r臋ce, i misk臋 do umycia nie­mowl臋cia.

Oci膮gaj膮c si臋 troch臋, doda艂a po chwili:

- Prosz臋 przynie艣膰 jeszcze w贸dki. By膰 mo偶e zajdzie konieczno艣膰, 偶eby poda膰 matce co艣 mocniejszego.

Kupiec z zachodu wyra藕nie chcia艂 zaprotestowa膰, ale Raija nie da艂a mu doj艣膰 do s艂owa.

- Tu ja decyduj臋 - rzek艂a. - Je艣li nie dostan臋 tego, o co prosz臋, odejd臋. Wtedy kto艣 z was mo偶e mnie za­st膮pi膰, ale co艣 mi si臋 zdaje, 偶e spo艣r贸d tu obecnych znam si臋 na tym najlepiej.

Rozejrza艂a si臋 po twarzach, a m臋偶czy藕ni, poblad艂­szy, wycofali si臋.

- Poza tym wola艂abym, 偶eby przysz艂y ojciec tak偶e st膮d wyszed艂 - doda艂a.

Lorentz z wyra藕n膮 ulg膮 opu艣ci艂 kajut臋.

- Boisz si臋? - zapyta艂a Raija, dobrze wiedz膮c, 偶e to g艂upie pytanie. Zale偶a艂o jej jednak, 偶eby nawi膮za膰 bli偶sz膮 wi臋藕 z m艂od膮 kobiet膮. Przedrze膰 si臋 przez mur, kt贸rym szczelnie si臋 otoczy艂a, zajrze膰 pod za­styg艂膮 na bladej twarzy mask臋.

Kobieta pokiwa艂a g艂ow膮. Zagryz艂a doln膮 warg臋. Na spierzchni臋tych sinor贸偶owych ustach pojawi艂a si臋 czerwona stru偶ka krwi.

- Ile masz lat?

- Siedemna艣cie. Raija by艂a zaskoczona. Lekki u艣miech rozlu藕ni艂 nieco spi臋t膮 twarz, oczy odrobin臋 si臋 o偶ywi艂y.

- Wiem, wygl膮dam jak dziecko. Moja mama uwa­偶a, 偶e to dobrze. Dzi臋ki temu 艂atwiej by艂o odwlec tro­ch臋 moje zam膮偶p贸j艣cie, nie nara偶aj膮c rodziny na wstyd. Ale i tak w ko艅cu wysz艂am za m膮偶.

Za艣mia艂a si臋 g艂ucho.

- Por贸d zacz膮艂 si臋 przedwcze艣nie - powiedzia艂a Ra­ija bezradnie, czuj膮c, jak 艣ciska j膮 w 偶o艂膮dku. - Mo­偶e by膰 ci臋偶ki i bolesny.

- W b贸lu rodzi膰 b臋dziesz swoje potomstwo - wy­mamrota艂a Karolina, 艣ciskaj膮c kurczowo d艂onie i przymykaj膮c powieki.

Raija zacisn臋艂a z臋by i westchn臋艂a. Zastanawia艂a si臋, co te偶 jeszcze nawbijano do g艂owy temu siedemna­stoletniemu dziewcz臋ciu. Kobiecie, a zarazem ci膮gle jeszcze dziecku.

- Zrobi臋 wszystko, co w mojej mocy - obieca艂a Ra­ija - ale musisz si臋 postara膰 stosowa膰 do tego, co ci powiem. Nie wiem, czy nam si臋 uda.

Czu艂a, 偶e musi by膰 szczera. Nie chcia艂a przerazi膰 Karoliny, ale nie potrafi艂a te偶 jej k艂ama膰 prosto w oczy.

- Musisz urodzi膰 to dziecko. Mo偶e si臋 jednak zda­rzy膰, 偶e nie uda nam si臋 uratowa膰 male艅stwa.

- Lepiej pozw贸lcie mi umrze膰 - wyszepta艂a Karoli­na. - Ale ratujcie dziecko. Lorentz tak bardzo pragnie syna. Tylko dlatego mnie po艣lubi艂. Jego pierwsza 偶o­na nie obdarzy艂a go potomkiem. Ratujcie dziecko!

Do kajuty wniesiono wod臋 i podarte na pasy prze­艣cierad艂a, a tak偶e no偶yce.

Raija zakasa艂a r臋kawy i strzepn臋艂a z r臋ki resztki m膮ki. Dziwne wyda艂o jej si臋, 偶e jeszcze przed chwil膮 zagniata艂a ciasto na chleb. Ale przecie偶 wypiekanie chleba i narodziny dziecka s膮 nieroz艂膮cznie zwi膮zane z 偶yciem kobiety.

Skurcze nasila艂y si臋, ale odst臋py mi臋dzy nimi nie by艂y jeszcze dostatecznie kr贸tkie. Przysz艂a matka j臋­cza艂a z b贸lu i zduszonym g艂osem 偶ali艂a si臋:

- Czy to mo偶liwe, by bola艂o jeszcze mocniej? Tak strasznie cierpi臋. Nie wytrzymam wi臋cej. Czuj臋, jak­by co艣 rozrywa艂o mnie od 艣rodka.

Raija ociera艂a mokr膮 szmatk膮 spocone czo艂o ro­dz膮cej. Trzyma艂a mocno szczup艂e, bia艂e d艂onie, kt贸­re nigdy nie szorowa艂y pod艂ogi, nigdy nie pra艂y ubra艅 ani nie piek艂y chleba, i pociesza艂a Karolin臋 艂agodnie. Nie m贸wi艂a jednak, 偶e to dopiero pocz膮tek. B贸l na­sila膰 si臋 b臋dzie stopniowo, mia艂a wi臋c nadziej臋, 偶e cia­艂o m艂odej kobiety przygotuje si臋 na to, co ma nast膮­pi膰, i zniesie najgorsze.

Rodzenie jest bardzo bolesne.

Cierpienie, a zarazem bezmierna mi艂o艣膰 oddzielo­ne jak偶e p艂ynn膮 granic膮. Pot臋guj膮cy si臋 b贸l, u kt贸re­go kresu znajduje si臋 wielkie spe艂nienie i szcz臋艣cie, nie daj膮ce si臋 wyrazi膰 s艂owami. Rado艣膰, kt贸rej nie spos贸b obj膮膰 rozumem.

Raija wiedzia艂a o tym. Zapragn臋艂a, by m贸c opowie­dzie膰 o tym Karolinie, ale ta, pogr膮偶ona w bole艣ciach, g艂ucha by艂a na s艂owa pociechy. Nic do niej nie docie­ra艂o. Jedyne, co mie艣ci艂o si臋 w 艣wiecie jej odczu膰, to b贸l i pragnienie, by si臋 go pozby膰.

Raija trzyma艂a j膮 za r臋ce, ociera艂a z potu jej 鈥瀋zo艂o i przemawia艂a s艂owami, kt贸re, cho膰 nie trafia艂y do cierpi膮cej, to jednak jej pomaga艂y. Wa偶ny by艂 ton, cie­p艂e d艂onie i 艂agodne oczy. I u艣miech, kt贸ry Karolina dostrzega艂a przez zas艂on臋 艂ez.

Raija z niecierpliwo艣ci膮 wyczekiwa艂a Toni. Ca艂a by­艂a w strachu, bo skurcze nast臋powa艂y coraz cz臋艣ciej.

Dziecko rodzi艂o si臋 za wcze艣nie. Raija obawia艂a si臋, 偶e p艂贸d jest martwy. Pr贸bowa艂a sobie wyobrazi膰, ja­kiej wielko艣ci b臋dzie male艅stwo.

Karolina napina艂a cia艂o okryte kocami. Trzyma艂a si臋 kurczowo Raiji, zamyka艂a si臋, dr偶a艂a. By艂a taka szczup艂a, taka w膮ska w biodrach.

Raija ba艂a si臋.

- Wszystko b臋dzie dobrze - m贸wi艂a. - Tylko nie walcz! Poddaj si臋 b贸lowi. Wyobra藕 sobie, 偶e unosi ci臋 pot臋偶na fala. Pomy艣l, 偶e jeste艣 jesiennym li艣ciem, a b贸l to wiatr. Nie mo偶esz z nim walczy膰. Wtedy jest gorzej dla ciebie, moja droga. Daj si臋 ponie艣膰, nie sprzeciwiaj si臋!

- To tak strasznie boli! - krzycza艂a Karolina, wle­piaj膮c w Raij臋 swe b艂臋kitne oczy. - Jak mam przesta膰 walczy膰? Nie chc臋, 偶eby mnie tak bola艂o. Nie chc臋 tego dziecka. Nie wytrzymam!

- Musisz urodzi膰 - t艂umaczy艂a Raija, a k膮ciki ust drga艂y jej ze wsp贸艂czucia dla rodz膮cej. - Nic na to nie poradzisz - powtarza艂a cierpliwie. - Dziecko musi si臋 wydosta膰. Postaraj si臋! Tylko pogorszysz wszystko, je艣li b臋dziesz z tym walczy膰. Uwierz mi. Oddychaj miarowo, nie wstrzymuj oddechu. Nie przyj jeszcze, jeszcze za wcze艣nie!

- Nie chcia艂am tego dziecka - p艂aka艂a Karolina. - Nie chcia艂am. Nie chcia艂am tego wstr臋tnego dziada. Nie chcia艂am w og贸le mie膰 dzieci. Teraz te偶 nie chc臋.

- Ciii - prosi艂a Raija. - Tracisz za du偶o si艂. Prze­sta艅 m贸wi膰. Odpr臋偶 si臋. Oddychaj. Nie krzycz. To zaraz minie. Dziecko wyjdzie, kiedy ju偶 b臋dziesz go­towa. Odpoczywaj w przerwie pomi臋dzy skurczami.

Karolina stara艂a si臋. Raija dostrzeg艂a jej wysi艂ki. Ale martwi艂a si臋, 偶e po艂o偶nica utraci艂a zbyt du偶o si艂. Opieraj膮c si臋, szkodzi艂a samej sobie i utrudnia艂a tym, kt贸rzy chcieli jej pom贸c.

Czy Toni膮 i Oleg nie powinni ju偶 tu by膰? zastana­wia艂a si臋 w pop艂ochu Raija, kt贸ra nie spodziewa艂a si臋, 偶e por贸d tak szybko wejdzie w ostatni膮 faz臋. Skurcze by艂y coraz cz臋stsze.

Popatrzy艂a w pociemnia艂e oczy Karoliny, kt贸ra, 艣ci­skaj膮c jeszcze mocniej jej d艂o艅, przymkn臋艂a powieki.

Przesta艂a krzycze膰. Ale s艂ycha膰 by艂o zgrzyt zaciska­nych z臋b贸w. J臋cza艂a chrapliwie. Jej g艂os dociera艂 jak­by gdzie艣 z g艂臋bi. Cia艂o wygi臋艂o si臋 w 艂uk.

Skurcze nast臋powa艂y teraz ju偶 jeden po drugim.

Raija poczu艂a, jak oblewa j膮 pot i szczypi膮 oczy. Wsta艂a, otar艂a czo艂o i przynios艂a p艂贸cienne szmatki.

Odchyliwszy koc, podnios艂a koszul臋 rodz膮cej. Uj­rzawszy biodra Karoliny, szczup艂e niczym Michai艂a, za­dr偶a艂a. Dobry Bo偶e, czy dziecko zdo艂a si臋 przecisn膮膰?

- Wytrzymaj - prosi艂a, nie b臋d膮c w stanie d艂u偶ej skrywa膰 l臋ku.

Karolina na moment popatrzy艂a przytomniej. Jak­by poczu艂a si臋 oszukana, dostrzeg艂szy maluj膮cy si臋 strach na twarzy Raiji.

- Nie mog臋 - wyszepta艂a.

Ale par艂a. Raija ju偶 nie musia艂a jej niczego podpo­wiada膰. Cia艂o Karoliny wiedzia艂o, jak reagowa膰.

Sta艂a si臋 li艣ciem unoszonym przez wiatr, male艅k膮 艂odzi膮 targan膮 przez fale. Podda艂a si臋 skurczom wy­wo艂uj膮cym najgorszy b贸l.

Raija odkry艂a, 偶e oddycha razem z Karolin膮, 偶e prze razem z ni膮. Czeka艂a napi臋ta ka偶dym skrawkiem cia艂a. I pomaga艂a Karolinie, kt贸ra robi艂a wszystko, by wyda膰 na 艣wiat dziecko.

Strasznie krwawi艂a. Raija wymienia艂a co chwila ka­wa艂ki p艂贸tna. Straci艂a poczucie czasu. Widzia艂a jed­nak, jak bardzo Karolina jest ju偶 zm臋czona i jak prze­ra藕liwie si臋 boi.

- Czy to si臋 kiedy艣 sko艅czy? - j臋cza艂a.

- Wkr贸tce - obieca艂a Raija, nie do ko艅ca przeko­nana, czy bliska jest prawdy. Ju偶 niczego nie by艂a pewna. - Przyj, kochana!

- Przecie偶 mocniej ju偶 nie mog臋! Kolejny skurcz. Karolina wczepi艂a si臋 palcami w koc. Zsun臋艂a si臋 i zapar艂a stopami o kraw臋dzie koi. Wygi臋ta w 艂uk, par艂a, j臋cz膮c przez zaci艣ni臋te z臋by.

- Widz臋 g艂贸wk臋 - zawo艂a艂a Raija, wstrzymuj膮c oddech. - Wytrzymaj, Karolino. Widz臋 g艂贸wk臋, jesz­cze troch臋 przyj. Jeszcze troch臋. Kochana, wytrzy­maj! Nie opieraj si臋. Nabieraj powietrza mi臋dzy skurczami. S艂yszysz? Mi臋dzy skurczami. Oddychaj!

- Nie mog臋 - wrzasn臋艂a Karolina. - Nie znios臋 te­go d艂u偶ej!

- Musisz! Raija rozchyli艂a kolana rodz膮cej, ale ta zacisn臋艂a je z powrotem. Rozchyli艂a je wi臋c zn贸w na si艂臋, walcz膮c z opieraj膮c膮 si臋 Karolin膮. P艂aka艂a ze z艂o艣ci i rozpaczy razem ni膮.

- Jeszcze troch臋! - krzykn臋艂a, ale zaraz po偶a艂owa艂a. Przecie偶 nie tak nale偶y zwraca膰 si臋 do kobiety wydaj膮­cej na 艣wiat dziecko. - Jeszcze troszeczk臋! - Zmieni艂a ton. - Nie jestem na ciebie z艂a. Ale nie wolno ci teraz poprzesta膰, bo zabijesz siebie i dziecko. Dziecko jest prawid艂owo u艂o偶one. Jeszcze troch臋 i b臋d臋 mog艂a ci po­m贸c. Na razie nie mog臋 si臋gn膮膰 tak g艂臋boko.

Karolina, wpatrzona w Raij臋, par艂a. Bezskutecznie.

3

Raija ca艂kiem straci艂a poczucie czasu. Wewn臋trzn膮 kajut臋 bez okien roz艣wietla艂o jedynie sk膮pe 艣wiat艂o lampy pal膮cej si臋 niezale偶nie od pory dnia. Wydawa­艂o si臋 wi臋c, 偶e czas przesta艂 p艂yn膮膰.

Zza zamkni臋tych drzwi dolecia艂y j膮 podniesione g艂osy. To znaczy, 偶e wszyscy ci, z kt贸rymi wcze艣niej rozmawia艂a, czekali tam. Niby blisko, ale tak napraw­d臋 daleko od tego, co tu si臋 dzia艂o.

Toni膮 z rozwichrzonymi w艂osami w艣lizn臋艂a si臋 do 艣rodka. Zdj臋艂a z siebie peleryn臋, odpi臋艂a mankiety i podwin臋艂a r臋kawy do 艂okcia.

- Ona strasznie krwawi - powiedzia艂a Raija. Antonia, ogarn膮wszy wzrokiem zakrwawione prze艣cierad艂o i czerwone 艣cierki obok koi, kiwn臋艂a tylko g艂ow膮.

- Musz臋 jej pom贸c - rzek艂a Raija. - Mo偶e b臋dziesz musia艂a sama przyj膮膰 dziecko. Poradzisz sobie?

- Musz臋, mam inny wyb贸r? - odpowiedzia艂a Anto­nia i przysun臋艂a bli偶ej jedn膮 z miednic. Wyp艂uka艂a i wykr臋ci艂a szmatki. - Przynie艣cie gor膮cej wody! - za­wo艂a艂a przez zamkni臋te drzwi. - T艂ocz膮 si臋 na ze­wn膮trz i nie maj膮 odwagi wej艣膰 do 艣rodka - prychn臋­艂a. - Pot臋偶ni i silni m臋偶czy藕ni.

- Mo偶e i dobrze - odpar艂a Raija. - Nie wiem, czy wytrzymaliby taki widok.

Przesun臋艂a si臋 a偶 do wezg艂owia i ukl臋kn臋艂a przy koi.

Karolina jakby si臋 podda艂a. Dawno ju偶 przesta艂a krzycze膰 i j臋cze膰, tylko 艂zy p艂yn臋艂y jej z oczu nieprze­rwanym strumieniem.

- Wiem, 偶e jeste艣 zm臋czona - szepta艂a Raija. - Wiem, 偶e ju偶 brakuje ci si艂. Strasznie si臋 nacierpia艂a艣! Ale teraz spr贸bujemy razem. Pomog臋 ci, na ile zdo­艂am. Powiem, kiedy prze膰. Postaraj si臋 wyczu膰 skur­cze. Powiedz, czy czujesz targaj膮c膮 tob膮 fal臋... S艂y­szysz mnie, Karolino?

Raija trzyma艂a kobiet臋 za r臋ce, pr贸buj膮c je ogrza膰. Trzyma艂a najmocniej, jak mog艂a.

- S艂ysz臋 - wyszepta艂a Karolina, resztkami si艂 艣ci­skaj膮c d艂o艅 Raiji.

- Musisz odnale藕膰 w sobie porywy wiatru. Fru艅 wraz z nim. Nie opieraj si臋. Pami臋tasz? Masz prze膰, Karolino, prze膰! Ja ci pomog臋. Obiecuj臋, 偶e uczyni臋 wszystko, co w mojej mocy. A Antonia odbierze po­r贸d. Pomo偶emy ci obie, ja i Toni膮. Ale ty te偶 musisz si臋 postara膰.

Karolina pokiwa艂a g艂ow膮.

Raija pochyli艂a g艂ow臋, zamkn臋艂a oczy i 艣cisn臋艂a d艂onie rodz膮cej.

Ca艂膮 sob膮 by艂a teraz z ni膮. Nie mia艂a pewno艣ci, czy da rad臋, wiedzia艂a tylko, 偶e musi spr贸bowa膰. Wierzy­艂a, 偶e zdo艂a przekaza膰 po艂o偶nicy si艂臋, kt贸rej tak bar­dzo potrzebowa艂a.

Zebra艂a w sobie ca艂膮 odwag臋, pomy艣la艂a o tym wszystkim, co w niej niez艂omne, niepokorne... Wy­obrazi艂a sobie kwiaty, ro艣linki w p膮czkach wyrasta­j膮ce wbrew wszystkiemu ze skalistego nagiego pod艂o偶a. Targane wiatrem 艣liczno艣ci wystaj膮ce na wyso­ko艣膰 ma艂ego palca nad dywan porost贸w.

I us艂ysza艂a gdzie艣 z boku w艂asny g艂os. Powtarza艂a w k贸艂ko, jakby zaklina艂a, jedno s艂owo: 鈥濸rzyj!鈥

Wyczuwa艂a skurcze. Zdawa艂o si臋, 偶e pochodz膮 z jej w艂asnego cia艂a. Obie z Karolin膮 znalaz艂y si臋 na tym samym morzu i rzuca艂y nimi te same fale nocnego sztormu, fale wieczno艣ci. Razem walczy艂y po艣r贸d spienionych grzyw, by nie da膰 si臋 poch艂on膮膰 z艂otobia艂emu chichotowi ba艂wan贸w.

- Przyj!

Cia艂o Raiji by艂o takie gor膮ce, jakby pali艂 je ogie艅. P艂on臋艂a. Oddawa艂a swoje ciep艂o, oddawa艂a 贸w przecho­dz膮cy przez ni膮 strumie艅. Jej d艂onie niemal 偶arzy艂y si臋.

A potem zn贸w porwa艂y j膮 fale. Porwa艂 j膮 wicher. Uni贸s艂 j膮, ale ona ju偶 o tym nie wiedzia艂a, odp艂yn臋艂a.

Lecia艂a w powietrzu, l偶ejsza od ob艂ok贸w. Istnia艂a i nie istnia艂a. Wieczna i niewidzialna. By艂a niczym, a zarazem wszystkim.

Raija u偶ycza艂a swych si艂. Musia艂a. To by艂a jedyna jasna my艣l, przenikaj膮ca jej umys艂. Wiedzia艂a, po co si臋 tu znalaz艂a. Nie mog艂a zawie艣膰. Nape艂ni艂a rodz膮­c膮 strumieniem energii, a potem straci艂a 艣wiadomo艣膰.

Antonia walczy艂a ze 艂zami. Nie by艂a taka szorstka i twarda, jak jej si臋 zdawa艂o. Wspomnienia wkrada艂y si臋 i prze艣ladowa艂y j膮 w najmniej po偶膮danej chwili.

Tyle krwi. Dziewczyna jest bardzo w膮ska w bio­drach, pomy艣la艂a.

Ale przecie偶 dziecka nie da si臋 wcisn膮膰 z powro­tem do brzucha!

Antonia przeklina艂a m臋偶a m艂odej kobiety, przeklina艂a wszystkich m臋偶czyzn, kt贸rzy czynili kobiety brzemiennymi. Przeklina艂a, dobrze wiedz膮c, 偶e nie powinno si臋 u偶ywa膰 takich s艂贸w przy narodzinach. Jej z艂o艣膰 i tak na nic si臋 nie zda.

Ba艂a si臋 patrze膰 na Raij臋, ale jakby przyci膮gana nie­widzialn膮 si艂膮, mimowolnie zerka艂a w jej stron臋.

Ta kl臋cza艂a przy g艂owie po艂o偶nicy, 艣ciskaj膮c moc­no jej d艂onie. Mia艂a zamkni臋te oczy, a z jej ust w rytm ledwie wyczuwalnych skurcz贸w wydobywa艂y si臋 w k贸艂ko te same s艂owa.

Toni膮 nie rozumia艂a j臋zyka norweskiego, ale do­my艣li艂a si臋, o co Raija prosi m艂odziutk膮 kobiet臋.

Sama powtarza艂a b艂agalnie te same s艂owa, tyle 偶e po rosyjsku, w tej samej chwili, gdy wypowiada艂a je Raija.

Rodz膮ca by艂a bardzo os艂abiona. Straci艂a du偶o krwi. Antonia ba艂a si臋, czy uda si臋 j膮 uratowa膰. Odsuwa艂a jednak powracaj膮c膮 natr臋tnie my艣l, 偶e m艂oda 偶ona kupca umrze.

Raija b艂aga艂a j膮, by par艂a. Kobieta poddawa艂a si臋 jej b艂aganiu, ale par艂a s艂abo, ledwie wyczuwalnie. Anto­nia wyobrazi艂a sobie dwoje umar艂ych, matk臋 i dziec­ko. Straci艂a nadziej臋, 偶e to mo偶e si臋 sko艅czy膰 dobrze.

Oblizywa艂a s艂one wargi, krople potu zalewa艂y jej oczy. D艂o艅mi przytrzymywa艂a stopy kobiety, by cho­cia偶 w ten spos贸b jej pom贸c.

Powoli zauwa偶y艂a zmian臋. Nie mia艂a odwagi 艂u­dzi膰 si臋 nadziej膮, ale w Karolin臋 wyra藕nie wst膮pi艂y nowe si艂y.

Par艂a mocniej, zapieraj膮c si臋 stopami o kant koi, unosi艂a kolana.

Emanowa艂a z niej z艂o艣膰 i przekora, p艂acz i b贸l, bunt i mi艂o艣膰. I jeszcze jedno: pragnienie, by wresz­cie by艂o po wszystkim.

Antonia z艂apa艂a si臋 na tym, 偶e wstrzymuje oddech razem z rodz膮c膮, jakby poddawa艂a si臋 tej samej fali. Zamyka艂a oczy, by wyrwa膰 si臋 ze szpon贸w wspo­mnie艅. Nie chcia艂a przypomina膰 sobie male艅stwa, kt贸re urodzi艂a i pochowa艂a na wsch贸d od Uralu.

Z kobiety chlusta艂a krew, ale coraz wyra藕niej wi­da膰 by艂o male艅k膮 g艂贸wk臋 dziecka.

Antonia wzi臋艂a si臋 w gar艣膰. Porzuci艂a przykre wspomnienia i zakasa艂a wysoko r臋kawy bluzki. Jesz­cze tylko przemkn臋艂o jej przez my艣l, czy Olga do­my艣li si臋, by w艂o偶y膰 bochenki do pieca, gdy ciasto uro艣nie, ale zaraz skupi艂a si臋 na tym, co w tej chwi­li by艂o najwa偶niejsze.

Toni膮 nie raz pomaga艂a o藕rebi膰 si臋 klaczom. Zda­rza艂o si臋 jej nawet odwr贸ci膰 藕le u艂o偶ony p艂贸d, ratu­j膮c w ten spos贸b niejedno 藕rebi臋.

Teraz nie by艂o wcale trudniej.

Male艅ka g艂贸wka!

Na ten widok wezbra艂y w niej fale czu艂o艣ci i z tru­dem powstrzyma艂a 艂zy.

Matka par艂a z ca艂ej si艂y. Antonia delikatnie przy­trzymywa艂a g艂贸wk臋 dziecka, by jej, bro艅 Bo偶e, nie uszkodzi膰. Poci膮gn臋艂a leciutko, wyczu艂a ramionka i uchwyci艂a je.

Chlusn臋艂a krew, a potem wydosta艂o si臋 dziecko, si­ne i 艣liskie niczym ryba. Male艅stwo otworzy艂o bu藕­k臋 i zach艂ysn臋艂o si臋 powietrzem.

Nie krzycza艂o. J臋kn臋艂o tylko 偶a艂o艣nie.

Antonia nie by艂a w stanie d艂u偶ej powstrzyma膰 艂ez. Otar艂a oczy, nie zwa偶aj膮c, 偶e pobrudzi艂a si臋 krwi膮.

Odci臋艂a p臋powin臋 i zawi膮za艂a. Unios艂a dziecko, a serce 艣cisn臋艂o jej si臋 z rozpaczy.

Ma艂y ch艂opczyk kwili艂 niczym piskl臋.

Umy艂a go i otuli艂a kocykiem. By艂 bardzo male艅ki.

Nie widzia艂a jeszcze nigdy takiej drobinki.

Otuli艂a go podw贸jn膮 warstw膮 p艂贸ciennych pieluch i zap艂aka艂a.

Matka male艅stwa le偶a艂a nieprzytomna. Majaczy艂a co艣, ale Antonia i tak jej nie rozumia艂a.

Raija, oparta g艂ow膮 o kraw臋d藕 koi, 艣ciska艂a zupe艂­nie bia艂ymi d艂o艅mi r臋ce m艂odziutkiej matki.

Antonia przypomnia艂a sobie, 偶e Raija uprzedza艂a j膮, 偶e by膰 mo偶e b臋dzie musia艂a sobie poradzi膰 sama.

Antonia mia艂a pe艂n膮 艣wiadomo艣膰, 偶e gdyby nie po­moc przyjaci贸艂ki, kt贸ra u偶yczy艂a swojej energii, 偶ona kupca nie prze偶y艂aby porodu.

Umar艂aby i ona, i dziecko.

Tak naprawd臋 nie wiadomo, czy to nie by艂oby lep­sze. Przynajmniej nikt nigdy nie dowiedzia艂by si臋 prawdy.

Nie wolno tak my艣le膰, skarci艂a si臋 w duchu.

Teraz trzeba odda膰 dziecko komu艣, kto si臋 nim za­opiekuje przez chwil臋, i zaj膮膰 si臋 matk膮. Trzeba j膮 ra­towa膰.

Tu偶 przy drzwiach s膮siedniej kajuty Antonia na­tkn臋艂a si臋 na Olega, kapitana statku i kupca, ojca dziecka.

Czekali.

To by艂o trudniejsze, ni偶 przypuszcza艂a.

Przygarn臋艂a male艅stwo mocniej do piersi, jakby chcia艂a os艂oni膰 je przed spojrzeniami i ofiarowa膰 mu ca艂膮 swoj膮 czu艂o艣膰.

Popatrzy艂a na Olega zasmucona i rzek艂a b艂agalnie:

- Musz臋 pom贸c matce, Raija podr贸偶uje... Uratowa­艂a 偶ycie jej i dziecku.

Oleg przet艂umaczy艂 s艂owa 偶ony na norweski, ale nie spuszcza艂 z niej wzroku.

Domy艣li艂 si臋, 偶e co艣 jest nie tak jak powinno.

Do Antonii podszed艂 siwy kupiec i wyci膮gn膮艂 r臋ce po dziecko. Chcia艂 je wzi膮膰 od niej, ale ona wzbra­nia艂a si臋, przyciskaj膮c male艅stwo jeszcze mocniej do piersi, jakby nale偶a艂o do niej.

- To przecie偶 ojciec - odezwa艂 si臋 Oleg z u艣mie­chem i powiedzia艂 co艣 do m臋偶czyzny.

Za艣miali si臋 rubasznie.

- Pozw贸l mu potrzyma膰 dziecko, Toniu - 艂agodnie upomnia艂 偶on臋 Oleg. - Chce si臋 przekona膰, czy mo­偶e ju偶 wznie艣膰 toast za syna.

Antonia westchn臋艂a ci臋偶ko i popatrzy艂a na Weimera. Wzbudza艂 w niej niech臋膰, nie spodoba艂 jej si臋 gry­mas na jego twarzy. Ale uchwyciwszy spojrzenie ob­cokrajowca, oznajmi艂a:

- To syn.

Oleg przet艂umaczy艂.

W reakcji na jego s艂owa nast膮pi艂o to wszystko, cze­go Antonia si臋 spodziewa艂a: 艣miech, ulga, duma. M臋偶­czy藕ni tak reaguj膮, gdy urodz膮 im si臋 synowie. Nigdy nie mog艂a tego poj膮膰. Przecie偶 narodzona dziewczyn­ka jest takim samym cudem jak ch艂opiec.

Zebrani poklepywali ojca po ramieniu, a on recho­ta艂 zadowolony.

Wyci膮gn膮艂 r臋ce, 偶eby pokaza膰 wszystkim syna.

Antonia zacisn臋艂a powieki. Nie chcia艂a na to pa­trze膰.

Po艣piesznie odwr贸ci艂a si臋 do Olega i wyrzuci艂a z siebie:

- Dziecko nie ma oczu...

Oleg odruchowo przet艂umaczy艂 jej s艂owa, u艣wiada­miaj膮c sobie ich sens, dopiero gdy wypowiedzia艂 je na g艂os.

艢miech ucich艂 gwa艂townie. Zapad艂a grobowa cisza, zupe艂nie jakby nagle Toni膮 zosta艂a z dzieckiem sama.

Ale gdy podnios艂a powieki, ujrza艂a, 偶e tak nie jest.

Byli wszyscy, kt贸rych widzia艂a, nim zamkn臋艂a oczy.

艢wie偶o upieczony ojciec odwr贸ci艂 si臋 z obrzydze­niem. Nie mia艂 ju偶 ochoty bra膰 dziecka na r臋ce.

Antonia poprosi艂a wi臋c Olega:

- We藕 male艅stwo i potrzymaj przez chwil臋. Trze­ba je ogrza膰. Ja musz臋 wraca膰 do jego matki. Wybierz mu jakie艣 imi臋. Boj臋 si臋, czy dane mu b臋dzie 偶y膰.

Poda艂a Olegowi male艅kie zawini膮tko i po艣piesznie opu艣ci艂a grono os艂upia艂ych m臋偶czyzn wzbudzaj膮cych w niej nienawistne uczucia.

Zaj臋艂a si臋 po艂o偶nic膮. Kobieta le偶a艂a blada i nieprzy­tomna. Ci膮gle krwawi艂a, cho膰 ju偶 nie tak mocno.

Antonia nakaza艂a marynarzom spali膰 艂o偶ysko, po­plamione prze艣cierad艂a i opatrunki.

艢wie偶o upieczony ojciec nie wszed艂 nawet na chwi­l臋 do 偶ony, 偶eby zobaczy膰, jak si臋 czuje.

W Antonii narasta艂 coraz wi臋kszy gniew. Ciska艂a w duchu gromy.

By艂a jednak tu obca. Nie mog艂a potrz膮sn膮膰 kup­cem i zmusi膰, by okaza艂 cho膰 odrobin臋 czu艂o艣ci, kt贸­rej pewnie i tak nie mia艂 w sobie. Serce jej p臋ka艂o, kie­dy my艣la艂a o m艂odej kobiecie. Umy艂a j膮, przebra艂a w czyst膮 koszul臋 nocn膮. Ubra艅 na szcz臋艣cie, i to pi臋knych, jej nie brakowa艂o. M膮偶 zapewne nie ofiarowa艂 Karolinie mi艂o艣ci, ale rzeczy przynajmniej nie sk膮pi艂.

Raija nadal kl臋cza艂a przy koi. Na jej bladej twarzy perli艂 si臋 pot. By艂a zupe艂nie zimna. Mimo to Antonia w艂a艣ciwie nie martwi艂a si臋 o ni膮. Ogl膮da艂a j膮 ju偶 w ta­kim stanie. Raija sama podj臋艂a decyzj臋, cho膰 wiedzia­艂a, na co si臋 nara偶a.

Gdyby teraz zobaczy艂 j膮 kto艣 inny, pewnie by si臋 przerazi艂. Mo偶e wi臋c lepiej, 偶e ojciec dziecka nie od­wa偶y艂 si臋 tu zajrze膰, a w艂a艣ciwie nie uzna艂 za stosow­ne tego zrobi膰.

Otworzy艂y si臋 drzwi i do kajuty wszed艂 Oleg z ma­le艅stwem na r臋kach.

Toni膮 otuli艂a ch艂opczyka w jeszcze jeden we艂niany szal, bo zdawa艂o jej si臋, 偶e potrzeba mu wi臋cej ciep艂a.

- Ma tak膮 przezroczyst膮 sk贸r臋. Widzia艂e艣, Oleg? M贸j Bo偶e, przypuszcza艂e艣, 偶e taka kruszyna mo偶e si臋 narodzi膰?

Oleg westchn膮艂. Dotkn膮艂 leciutko palcem g艂贸wki ch艂opca.

- Kupiec nazwa艂 go Anton - powiedzia艂. - Podob­no tak ma na imi臋 jego te艣膰. Odgra偶a艂 si臋, 偶e to za ka­r臋, 偶e wcisn膮艂 mu c贸rk臋, kt贸ra rodzi kalekie dzieci.

Antoni臋 zala艂a fala nienawi艣ci.

- Zobaczy艂 chocia偶 syna? Oleg pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie chcia艂. Wzi膮艂 karafk臋 z koniakiem i powie­dzia艂, 偶eby mu nie przeszkadza膰, p贸ki nie rozm贸wi si臋 z 偶on膮.

Antonia by艂a taka w艣ciek艂a, 偶e 艂zy same pop艂yn臋艂y jej z oczu, cho膰 zdawa艂o si臋 jej, 偶e wyp艂aka艂a wszystkie.

- Tak s艂abo oddycha - powiedzia艂a. - Jego matka le偶y nieprzytomna, powinnam go czym艣 nakarmi膰, mo偶e dam mu pos艂odzonej wody.

Oleg wyj膮艂 z kieszeni bry艂k臋 cukru i u艣miechn膮艂 si臋 do 偶ony. Rozpu艣ci艂 cukier w letniej wodzie, si臋gn膮艂 po czysty kawa艂ek p艂贸tna, zwin膮艂 go i zanurzy艂 w p艂ynie.

Namoczony ro偶ek Toni膮 przy艂o偶y艂a dziecku do buzi.

Tli艂o si臋 w nim 偶ycie. Usteczka zar贸偶owi艂y si臋. Po­ruszy艂 leciutko r膮czkami i delikatnie kopn膮艂 n贸偶kami.

M贸g艂by sobie jeszcze poby膰 w brzuchu mamy, po­my艣la艂a Toni膮. Niestety, temu male艅stwu i tak by to nie pomog艂o. W jego twarzy nie by艂o otwor贸w na oczy.

Niemowl臋 zacz臋艂o ssa膰.

- Jedz, ma艂y Antonku - przemawia艂a do niego czu­le Antonia i uca艂owa艂a drobniutkie policzki pokryte delikatn膮 sk贸r膮.

Zl臋k艂a si臋, 偶e mo偶e j膮 uszkodzi膰 od samego doty­kania. By艂 taki pi臋kny, mimo wszystko.

- Przynajmniej umiem wym贸wi膰 jego imi臋 - u艣miechn臋艂a si臋 do Olega, kt贸ry tymczasem podni贸s艂 Raij臋 z pod艂ogi i usadzi艂 w fotelu.

Antonia trzyma艂a dziecko nazwane podobnie jak ona. Podawa艂a mu na nas膮czonej szmatce wod臋 z cu­krem. Obejmowa艂a je czule i z najwi臋ksz膮 mi艂o艣ci膮 ko艂ysa艂a w ramionach.

Jego prawdziwa matka le偶a艂a nieprzytomna i ma­jaczy艂a co艣 w malignie. Oleg rozumia艂 jej s艂owa, ale twierdzi艂, 偶e pozbawione s膮 sensu.

Raija siedzia艂a nieruchomo. Oddycha艂a powoli, ale zauwa偶yli, 偶e powraca ju偶 z ch艂odu i wieczno艣ci, z kt贸rej czerpa艂a swe si艂y.

Antonia nie martwi艂a si臋 o ni膮. L臋ka艂a si臋 o dziecko.

- Nie pozwol臋, 偶eby艣 marz艂, male艅ki - przemawia­艂a do艅 艂agodnie. - Nie b臋dziesz p艂aka艂. Poczuj ciep艂o i bicie serca.

Antonia odda艂a mu ca艂膮 mi艂o艣膰 i czu艂o艣膰, jak膮 w so­bie nosi艂a. Do uszka szepta艂a mu pieszczotliwe s艂owa i 艣piewa艂a ciche ko艂ysanki.

Uko艂ysa艂a go do wiecznego snu, nuc膮c melodi臋.

Antonia nie przestawa艂a nuci膰 i ko艂ysa膰 dziecka, mimo 偶e wiedzia艂a, i偶 ju偶 jej nie s艂yszy. Trzyma艂a je kurczowo w obj臋ciach, jakby to by艂o jej w艂asne, cho膰 dawno przesta艂o oddycha膰.

Cierpia艂a nad jego strat膮.

Oleg musia艂 niemal si艂膮 odebra膰 jej martwe male艅­stwo. Zakry艂 mu twarz kawa艂kiem p艂贸tna i p艂acz膮c, powtarza艂 przez 艂zy:

- Ono nie by艂o nasze, Toniu. Nie mo偶esz go tak d艂u偶ej trzyma膰! Nie jest nasze, nie by艂o.

- Ale偶 tak - sprzeciwi艂a si臋 Toni膮. - By艂o nasze! Oleg nie odpowiedzia艂. Odszed艂 z martwym dziec­kiem w ramionach.

Antonia szlocha艂a. Wyobra偶a艂a sobie, jak膮 ulg臋 po­czuje ojciec, kt贸ry nie zaakceptowa艂 dziecka. Mo偶e rozpowie, 偶e urodzi艂o si臋 martwe? A tym, kt贸rzy zna­j膮 prawd臋, zap艂aci za milczenie.

Antonia odruchowo wysz艂a za Olegiem. Czu艂a, 偶e w kajucie, gdzie le偶a艂a nieprzytomna matka dziecka i Raija, jeszcze przez chwil臋 nie b臋dzie potrzebna. Natkn臋li si臋 na kupca, kt贸ry zd膮偶y艂 opr贸偶ni膰 p贸艂 ka­rafki, co mu bynajmniej nie doda艂o urody.

Gdy Oleg powiedzia艂, 偶e dziecko umar艂o, kupiec odrzek艂 co艣, co tak wzburzy艂o Olega, 偶e a偶 si臋 cofn膮艂. Antonia nie zrozumia艂a, o co chodzi.

- Co on m贸wi? - zapyta艂a m臋偶a, nie spuszczaj膮c wzroku z kupca.

Nienawidzi艂a go i chcia艂a, by to odczu艂.

- Kaza艂 zaszy膰 cia艂o dziecka w worek i wyrzuci膰 do morza.

Antonia odwr贸ci艂a si臋, bo nie by艂a w stanie znie艣膰 takiej bezduszno艣ci. Zreszt膮 nie by艂o o co walczy膰.

Dziecko nie 偶y艂o.

Wr贸ci艂a do kajuty. Usiad艂a obok koi, na kt贸rej le­偶a艂a m艂oda matka, i opar艂szy si臋 plecami o 艣cian臋, za­p艂aka艂a.

Nie mia艂a poj臋cia, co si臋 wok贸艂 niej dzieje. Pogr膮­偶y艂a si臋 w rozpaczy.

Pierwsza ockn臋艂a si臋 Raija, zzi臋bni臋ta i blada.

- Co z dzieckiem? - zapyta艂a, budz膮c Antoni臋, kt贸­ra zasn臋艂a na siedz膮co.

- Z dzieckiem? - powt贸rzy艂a Toni膮 z twarz膮 nieru­chom膮 jak maska i opowiedzia艂a wszystko Raiji o ma­le艅kim ch艂opczyku, kt贸ry otrzyma艂 imi臋 Anton i kt贸ry na jej r臋kach zasn膮艂 wiecznym snem, wtulony w jej pier艣.

Raija nie rozp艂aka艂a si臋, tylko zacisn臋艂a pi臋艣ci. Jej twarz zhardzia艂a, uwydatniaj膮c ko艣ci policzkowe. Zmarszczy艂a brwi, a ciemne oczy zap艂on臋艂y inten­sywnym blaskiem.

- Pewnie ju偶 kaza艂 wyrzuci膰 male艅stwo do morza - doda艂a Antonia twardym g艂osem.

- Gdzie moje dziecko? - dolecia艂 g艂os z koi. M艂oda kobieta oprzytomnia艂a, a jej b艂臋kitne oczy rozgl膮da­艂y si臋 za male艅stwem. - Gdzie moje dziecko? - krzyk­n臋艂a i chcia艂a si臋 poderwa膰, ale nie starczy艂o jej si艂.

Raija uchwyci艂a d艂onie Karoliny Weimer i opowiedzia艂a jej o male艅kim synku, kt贸ry otrzyma艂 imi臋 An­ton i zasn膮艂 na wieki.

- By艂 taki male艅ki, wida膰 nie by艂o mu przeznaczo­ne zago艣ci膰 d艂ugo na naszym ziemskim padole.

- Tak chcia艂am go przytuli膰 - zap艂aka艂a Karolina. Raija nie wiedzia艂a, jak j膮 pocieszy膰.

- Powiedzia艂a艣 jej wszystko? - odezwa艂a si臋 Anto­nia po rosyjsku.

- Nie - odpar艂a Raija. - To jeszcze m艂ode dziew­cz臋, nie znios艂aby ca艂ej prawdy.

Przemawia艂a 艂agodnym g艂osem, g艂aszcz膮c Karolin臋 po g艂owie. Pociesza艂a j膮 jak matka.

- To by艂 male艅ki anio艂ek, u偶yczony nam tylko na chwil臋 - m贸wi艂a 艂agodnie. - Rozpromieni艂 na chwil臋 nasze 偶ycie, zst臋puj膮c na kr贸tko z nieba. Pomy艣l o nim w taki w艂a艣nie spos贸b, Karolino. Mia艂 ciemne w艂oski i by艂 najmniejszym dzieckiem, jakie mo偶na so­bie wyobrazi膰. To prawdziwy cud, 偶e przez chwil臋 by艂 w stanie sam oddycha膰. To cud, 偶e przez chwil臋 tu z nami by艂.

- Chcia艂am go zobaczy膰! - szlocha艂a Karolina, od­wracaj膮c twarz. - Chc臋 go zobaczy膰!

Raija zacisn臋艂a z臋by i w duchu przeklina艂a m臋偶a tej m艂odej kobiety, przeklina艂a za wszystko, czego si臋 dopu艣ci艂.

Gdyby nie ci膮gn膮艂 偶ony ze sob膮 w rejs, le偶a艂aby przynajmniej teraz w domu otoczona bliskimi: mat­k膮, siostrami. Wiedzia艂yby, jak j膮 pocieszy膰. Mia艂aby bliskich przy sobie, a nie obce kobiety.

Raija nienawidzi艂a go, ale mimo to ze wzgl臋du na to dziewcz臋 wzi臋艂a go w obron臋.

- Tw贸j m膮偶 chcia艂 ci zaoszcz臋dzi膰 przykrego widoku. Ba艂 si臋, czy b臋dziesz do艣膰 silna. Zatroszczy艂 si臋 o wieczny spoczynek waszego dziecka.

- Co z nim zrobi艂? - przerwa艂a jej g艂osem silnym niczym smagni臋cie bicza.

Wpatrywa艂a si臋 przytomnie swymi b艂臋kitnymi oczami.

- Kaza艂 wrzuci膰 do morza - odpar艂a Raija. Karolina zanios艂a si臋 szlochem, przerywanym dzi­kimi wrzaskami.

- To taki gr贸b, na kt贸ry b臋dziesz mog艂a p贸j艣膰 tak­偶e po powrocie do domu - pociesza艂a j膮 Raija, nie wiedz膮c, sk膮d bior膮 si臋 w niej takie s艂owa.

Mia艂a wra偶enie, 偶e powtarza nie swoje my艣li.

Jakby kto艣 sta艂 za ni膮 i m贸wi艂, a ona tylko powta­rza艂a bezwiednie na g艂os, nape艂niona si艂膮, potrzebn膮, by przekona膰 innych.

- To taki gr贸b, kt贸ry nie ma ani pocz膮tku, ani ko艅­ca. Staniesz sobie na brzegu morza w swoich rodzin­nych stronach, Karolino, i wspomnisz synka. B臋dziesz mia艂a przed oczyma inne krajobrazy, ale bezkresne morze b臋dzie takie samo. Bo tylko morze nie ma po­cz膮tku ani ko艅ca. Tylko morze nie jest podzielone granicami. Gdyby dziecko zosta艂o pochowane tu, w ziemi, nie mog艂aby艣 p贸藕niej by膰 blisko niego. A przecie偶 nie mog艂aby艣 zabra膰 ze sob膮 jego cia艂a. Jest lato, a droga do Norwegii daleka.

P艂acz Karoliny ucich艂 dopiero, gdy wyczerpana za­sn臋艂a. Raija czu艂a jednak, 偶e zdo艂a艂a cho膰 troch臋 przy­wr贸ci膰 jej spok贸j.

Mimo to opuszcza艂a j膮 z b贸lem.

Zanim wr贸ci艂a na l膮d, za偶膮da艂a jeszcze rozmowy z Lorentzem Weimerem.

Nie uk艂oni艂a mu si臋, cho膰 wiedzia艂a, 偶e w swoich stronach jest wa偶n膮 osobisto艣ci膮. Dla takich ludzi po­siadanie syna jest punktem honoru. Przypomnia艂o jej si臋, z jak膮 nadziej膮 czeka艂 na potomka, ale nie by艂a w stanie zdoby膰 si臋 na wsp贸艂czucie.

Zreszt膮 nawet nie pr贸bowa艂a.

- Przysz艂a艣 oczywi艣cie po zap艂at臋, chocia偶 pozosta­li艣my bezdzietni - raczej stwierdzi艂, ni偶 zapyta艂.

Raija odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u, nic nie odpowiada­j膮c. Ale uchwyci艂a jego spojrzenie i wzrokiem zmusi­艂a do milczenia.

- Pa艅ska 偶ona wymaga opieki - oznajmi艂a. - Opie­ki godnej samej kr贸lowej. Je艣li pozwoli pan, by 偶a­glowiec wyruszy艂 w dalszy rejs, nim Karolina wr贸ci do zdrowia, zabije j膮 pan.

Siedzia艂 zamy艣lony.

- Czy ona mo偶e urodzi膰 wi臋cej dzieci? - zapyta艂. Raija nie odpowiedzia艂a wprost.

- Jest jeszcze m艂oda - odpar艂a. - Ale jest bardzo w膮­ska w biodrach, a ten por贸d bardzo j膮 wyczerpa艂. Mocno si臋 wykrwawi艂a. W ka偶dym razie pa艅ska 偶o­na potrzebuje du偶o spokoju, a przy nast臋pnym poro­dzie trzeba zadba膰, by by艂y przy niej najlepsze aku­szerki. Ale nie wolno jej tkn膮膰, p贸ki wszystkie rany dobrze si臋 nie zrosn膮. Prosz臋 si臋 nie zbli偶a膰 do niej przed powrotem do domu. A najlepiej poczekajcie z tym do nowego roku.

Nie odpowiedzia艂 nic, popatrzy艂 tylko na Raij臋 ba­dawczo i zapyta艂:

- Sk膮d o tym wszystkim wiesz? Przecie偶 sama jesz­cze jeste艣 m艂oda. Nie jeste艣 Norwe偶k膮, cho膰 p艂ynnie pos艂ugujesz si臋 nasz膮 mow膮. Kim ty w艂a艣ciwie jeste艣?

Raija nie odpowiedzia艂a. Nie czu艂a si臋 w 偶aden spo­s贸b zobowi膮zana, by zdradza膰 tajemnic臋 swojego po­chodzenia.

- Nie powiedzia艂am Karolinie o oczach dziecka - zmieni艂a temat.

- A jak偶e mia艂a艣 powiedzie膰? - za艣mia艂 si臋 g艂ucho. - Przecie偶 nie mia艂o oczu.

Spojrzenie Raiji pali艂o niczym roz偶arzone w臋gle, ale kupiec niewzruszony przygl膮da艂 si臋 jej badawczo.

- W Finnmarku kr膮偶y taka opowie艣膰... - rzek艂 za­my艣lony. - To stara historia. Wydarzy艂a si臋 na jarmar­ku jesiennym czy zimowym w Skibotn. Ale to chyba niemo偶liwe, 偶eby艣 mia艂a z rym co艣 wsp贸lnego. To by­艂o ju偶 tak dawno... Podobno jaki艣 cz艂owiek zastrzeli艂 Lapo艅czyka, poszukuj膮c m艂odej kobiety, kt贸ra zosta­艂a oskar偶ona o czary i mia艂a sp艂on膮膰 na stosie ko艂o twierdzy Vardo, sk膮d jednak uda艂o jej si臋 uciec. To by­艂a prawdziwa pi臋kno艣膰. W艂osy mia艂a czarne jak smo­艂a. Ludzie gadaj膮, 偶e cumowa艂a wtedy w fiordzie ro­syjska szkuta, ale odp艂yn臋艂a nieoczekiwanie nast臋pnej nocy po zab贸jstwie Lapo艅czyka. Kobieta za艣 zapad艂a si臋 jak kamie艅 w wod臋. Nikt wi臋cej o niej nie s艂ysza艂.

Raija nic nie odpowiedzia艂a. Zreszt膮 wymienione przez kupca nazwy nie wywo艂ywa艂y w niej 偶adnych wspo­mnie艅. Czu艂a tylko b贸l w ca艂ym ciele, dudnienie w skro­niach i zaciskaj膮c膮 si臋 wok贸艂 czo艂a niewidzialn膮 obr臋cz.

By艂a taka zm臋czona.

Bardzo j膮 wyczerpa艂y godziny sp臋dzone przy 艂o偶u rodz膮cej.

- Mo偶e to ty - zako艅czy艂 kupiec, ale Raija tylko wzruszy艂a ramionami, a jej spojrzenie pozosta艂o nie­przeniknione.

- Nic nie m贸wcie, panie, 偶onie o oczach dziecka - powt贸rzy艂a i odesz艂a, nie udzielaj膮c mu odpowiedzi.

Nie zostali w mie艣cie, chocia偶 by艂 ju偶 p贸藕ny wie­cz贸r, gdy wreszcie dotarli do chaty Antonii i Olega. Natalia nie spa艂a. Nie wydawa艂a si臋 jednak zm臋czona. By艂a wyj膮tkowo rozmowna. Wdrapa艂a si臋 na kolana Raiji i mocno 艣ciska艂a j膮 za szyj臋, ani my艣l膮c zej艣膰.

- Pan na kei - odezwa艂a si臋. - Dziecko w morzu... Raija poczu艂a uk艂ucie w sercu. Jewgienij tak偶e si臋 odwr贸ci艂, s艂ysz膮c, co m贸wi c贸rka. Zmarszczy艂 brwi i ju偶 chcia艂 ju偶 co艣 powiedzie膰, ale zrezygnowa艂.

- Na kei by艂o du偶o pan贸w - odpowiedzia艂a Raija 艂agodnie, ca艂uj膮c Natali臋 w czo艂o.

- Pan i dziecko - odpar艂a Natalia. - Razem. Bo dziecko nie widzi.

Raija poczu艂a, jak przechodz膮 j膮 ciarki pomimo ciep艂ej letniej nocy.

4

- Cz艂owiekowi trudno si臋 uspokoi膰 po czym艣 ta­kim, nawet je艣li si臋 wygada - powiedzia艂a Antonia.

Raija, nie mog膮c znie艣膰 tego ranka samotno艣ci, za­raz po wyje藕dzie do portu m臋偶a i syna zaprz臋g艂a w贸z i przyjecha艂a do Archangielska.

Teraz siedzia艂y razem z Antoni膮 i 艂ata艂y koszule. 呕adna z nich nie przepada艂a za tak膮 robot膮, ale w to­warzystwie zapomina艂y o tej niech臋ci.

- To biedactwo prze偶y艂o piek艂o! - westchn臋艂a An­tonia i zni偶y艂a g艂os. - Sama podda艂abym si臋 rozpaczy, gdyby nie to, 偶e musia艂am si臋 trzyma膰. A potem, kie­dy zobaczy艂am dziecko, mia艂am ochot臋 umrze膰.

Raija nie opowiedzia艂a jej, co m贸wi艂a Natalia w dro­dze powrotnej do domu. Mia艂a to na ko艅cu j臋zyka, ale zabrak艂o jej odwagi, by zwierzy膰 si臋 Antonii.

To na pewno nic nie znaczy, uspokaja艂a si臋 w duchu.

- Mo偶e lepiej by by艂o, gdyby umarli oboje? - wes­tchn臋艂a Antonia.

Raija popatrzy艂a na przyjaci贸艂k臋 poruszona i za­protestowa艂a gor膮co:

- Nie! 呕ycie jest 艣wi臋te.

- Nie rozumiem ci臋 - odpar艂a Antonia i pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Mam wra偶enie, 偶e nawet gdyby w gr臋 wcho­dzi艂o ratowanie najgorszego wroga, nie zawaha艂aby艣 si臋 i uczyni艂aby艣 to samo, co dla tej kobiety na statku.

- Nigdy nie wiadomo, jak si臋 cz艂owiek zachowa - odpar艂a Raija, kt贸ra nie uwa偶a艂a si臋 za kogo艣 wyj膮t­kowego.

Nie mia艂a jednak 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e 偶ycie jest 艣wi臋te, a na norweskim statku uczyni艂a tylko to, co nale偶a艂o.

Walka i b贸l odcisn臋艂y w niej trwa艂e pi臋tno, cho膰 prze偶ywa艂a por贸d Karoliny z innej perspektywy ni偶 Antonia. Nie wszystko widzia艂a na w艂asne oczy, ale za to odczu艂a ka偶dym skrawkiem swojego cia艂a.

Najbardziej jednak utkwi艂a jej w g艂owie historia, kt贸r膮 opowiedzia艂 jej Lorentz Weimer.

Zabity Lapo艅czyk. M臋偶czyzna strzelaj膮cy do ko­biety. Rosyjski statek handlowy, kt贸ry tej samej no­cy po艣piesznie odp艂yn膮艂 z fiordu. Oskar偶enie o cza­ry. Czy to mog艂o mie膰 jaki艣 zwi膮zek z ni膮?

Oleg i Jewgienij opowiadali jej zupe艂nie inn膮 histori臋.

Czy te zdarzenia znajduj膮 odbicie w jej snach?

Trudno powiedzie膰.

Lyngen i Skibom - obie nazwy brzmia艂y obco w jej uszach. Nie przywo艂ywa艂y w pami臋ci 偶adnego obra­zu, nawet gdy zamyka艂a oczy.

Jak wielu kobietom uda艂o si臋 zbiec i unikn膮膰 spa­lenia na stosie? Ile z nich mog艂o wygl膮da膰 podobnie jak ona? Ile z nich uciek艂o na wsch贸d?

Te my艣li nape艂nia艂y j膮 trwog膮.

Kim s膮 Lapo艅czycy?

Raija nie wiedzia艂a. Z tonu wypowiedzi Lorentza Weimera mo偶na by艂o wywnioskowa膰, 偶e Lapo艅czyk to cz艂owiek o ni偶szym statusie spo艂ecznym. Raija czu艂a, 偶e nie mo偶e o to pyta膰 Jewgienija. Zreszt膮 na­wet nie chcia艂a. Do艣膰 ju偶 mu przysporzy艂a trosk.

Mo偶e Oleg b臋dzie m贸g艂 jej co艣 wyja艣ni膰?

Z drugiej strony nie mia艂a odwagi dzieli膰 si臋 z ni­kim swoimi my艣lami, mimo 偶e nagromadzi艂o si臋 ich ju偶 tyle, 偶e wnet nie zdo艂a ich pomie艣ci膰 w g艂owie.

Otrz膮sn臋艂a si臋 po艣piesznie. Trzasn臋艂y drzwi i do izby wpad艂 zdyszany Michai艂.

Ten ch艂opak robi wok贸艂 siebie tyle ha艂asu tego la­ta, pomy艣la艂a Raija. Jakby mia艂 za wiele par r膮k i n贸g. Jego ruchy zdawa艂y si臋 nieporadne, niespokojne.

- Cz艂owiek o niemieckim nazwisku z norweskiego 偶aglowca chce rozmawia膰 z mam膮.

Misza unika艂 spojrzeniem Olgi. Unika艂 rozmowy z ni膮. Nie odchodzi艂 od Natalii, kt贸ra domaga艂a si臋, by j膮 wzi膮艂 na r臋ce. Obj臋艂a go mocno za szyj臋 pulch­nymi r膮czkami, przytuli艂a si臋 policzkiem do jego twa­rzy i westchn臋艂a uszcz臋艣liwiona, 偶e ma dla siebie swo­jego ukochanego starszego brata.

- Przyszed艂 do portu. Zdaje si臋, 偶e to co艣 pilnego, bo zwraca艂 si臋 do ojca takim tonem, jakby by艂 gene­ra艂em i rozkazywa艂 swoim 偶o艂nierzom podczas bitwy.

Raija u艣miechn臋艂a si臋, wyobra偶aj膮c sobie t臋 scen臋. Jej syn odziedziczy艂 po niej zdolno艣膰 postrzegania rzeczy i opowiadania o nich, potrafi艂 ubra膰 w s艂owa swoje prze偶ycia.

- Niech poczeka - odezwa艂a si臋 Antonia. - Dobrze mu to zrobi.

Olga tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Bo偶e, mamo, jaka ty jeste艣 dziecinna! W twoim wieku!

Misza mimo woli zerkn膮艂 na przyjaci贸艂k臋 i pos艂a艂 jej lekki u艣miech, ale gdy ona odwzajemni艂a mu si臋 pro­miennym u艣miechem, szybko umkn膮艂 spojrzeniem.

- Dobrze by mu zrobi艂o, gdyby troch臋 poczeka艂 - przyzna艂a Toni racj臋 rozbawiona Raija. - Ale ze wzgl臋du na Jewgienija powinnam chyba zachowa膰 si臋 bardziej uprzejmie.

艢miech Antonii zad藕wi臋cza艂 niby dzwoneczki.

Natalia nie chcia艂a zosta膰, nie chcia艂a te偶 pu艣ci膰 Miszy. Kaza艂a sobie za艂o偶y膰 p艂aszczyk i czapk臋. Mi­sza by艂 dumny, 偶e Natalia wybra艂a jego, a nie Olg臋, ale r贸wnocze艣nie poczu艂 si臋 zak艂opotany.

Nie wiedzia艂, co Olga o tym s膮dzi, bo nie popa­trzy艂 w jej stron臋.

Weimer nie wyda艂 si臋 Raiji sympatyczniejszy, ni偶 za­pami臋ta艂a go z poprzedniego dnia. W p贸艂mroku kaju­ty zdawa艂o jej si臋, 偶e jest w nim co艣 ludzkiego, ale 艣wia­t艂o dnia obna偶y艂o go bezwzgl臋dnie. Pr贸bowa艂 si臋 co prawda u艣miecha膰, ale wychodzi艂o mu to nieszczerze.

Przywita艂 si臋 sztywno z Raij膮 i poca艂owa艂 zgodnie ze zwyczajem w oba policzki.

- P艂yniemy na zach贸d - oznajmi艂.

Raija wstrzyma艂a oddech, ale zdusi艂a w sobie g艂臋­bok膮 niech臋膰. Bywaj膮 takie chwile, kiedy emocje na­le偶y trzyma膰 na wodzy.

- Musimy pop艂yn膮膰 do Onegi, mo偶e tak偶e do Kiem. Ponie艣liby艣my zbyt du偶e straty, gdyby艣my za d艂ugo zostali w Archangielsku.

- Pa艅ska 偶ona tego nie przetrzyma - oznajmi艂a Ra­ija lodowato.

- Mam tego 艣wiadomo艣膰. Nie zamierzam nara偶a膰 jej 偶ycia - odpar艂 Lorentz Weimer, u艣miechaj膮c si臋 cierpko, jakby przejrza艂 na wylot, co my艣li o nim Ra­ija. - Czy mo偶na j膮 przetransportowa膰?

- Dok膮d? - zapyta艂a Raija, nie zamierzaj膮c w ciem­no zgodzi膰 si臋 na co艣, co mog艂oby zaszkodzi膰 bied­nej Karolinie.

- Czy zgodzi艂aby艣 si臋 podj膮膰 opieki nad moj膮 偶o­n膮 do czasu, gdy po ni膮 nie wr贸c臋? Potrafisz si臋 z ni膮 porozumie膰, ona ci ufa. Oczywi艣cie za odpowiednim wynagrodzeniem.

- Nie zapewni臋 jej warunk贸w, do jakich przywy­k艂a - odpowiedzia艂a Raija po chwili milczenia.

Odwr贸ci艂a si臋 do Jewgienija i wyja艣ni艂a, o co chodzi.

- Bardzo mi 偶al tej dziewczyny - powiedzia艂a szyb­ko, chocia偶 norweski kupiec i tak nie zna艂 rosyjskie­go. - Boj臋 si臋, 偶e ta kanalia pop艂ynie z ni膮, je艣li si臋 nie zgodz臋. Zaryzykuje, nie zwa偶aj膮c na gro偶膮ce jej zdro­wiu niebezpiecze艅stwo. Ona nie przedstawia dla nie­go ju偶 偶adnej warto艣ci.

- Nie zmuszaj mnie! - odpar艂 Jewgienij najwyra藕­niej nie zachwycony tym pomys艂em.

Raija pokiwa艂a g艂ow膮.

- Wiem, 偶e on na to nie zas艂uguje, ale ona owszem. Uchwyciwszy wzrok kupca z Norwegii, odpowie­dzia艂a:

- Znie艣cie j膮 na l膮d, reszt膮 sama si臋 zajm臋. Zadbam o to, by podstawiono w贸z. Prosz臋 tylko powiedzie膰, kiedy.

- Mo偶e od razu? - zaproponowa艂, nie trac膮c czasu.

Ten cz艂owiek by艂 na wskro艣 kupcem. Raij臋 przera­zi艂o, 偶e wszystko nieustannie ujmuje w kategoriach zysk贸w i strat.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Karolina znalaz艂a si臋 po stro­nie strat, co z ca艂膮 pewno艣ci膮 jej zakomunikowa艂.

- Dobrze - zgodzi艂a si臋 Raija.

- Znowu udajesz mamu艣k臋 - westchn膮艂 Jewgienij. - Mamu艣k臋 wszystkich skrzywdzonych. Kiedy wreszcie z tym sko艅czysz? Pokrzywdzeni jako艣 poradz膮 sobie i bez ciebie.

- Ona potrzebuje kogo艣 - odpowiedzia艂a Raija. - Wiem, 偶e nie musz臋 tego robi膰, ale z drugiej strony ta m艂oda kobieta znalaz艂a si臋 sama w obcym kraju. Ma dopiero siedemna艣cie lat. Mo偶esz to sobie wyobrazi膰, Jewgieniju? Nie ma tu nikogo. Nie mo偶e liczy膰 nawet na w艂asnego m臋偶a, bo on bardziej troszczy si臋 o swo­je zyski ni偶 o jej zdrowie. Ona przesta艂a dla niego ist­nie膰 w momencie, gdy wyda艂a na 艣wiat kalekie dziec­ko. Kupiec Weimer chce si臋 jej pozby膰. Gdyby nie to, 偶e jestem 偶on膮 armatora, pewnie pop艂yn膮艂by w dalszy rejs, nie zwa偶aj膮c na jej stan. Ale boi si臋 rozg艂osu i plo­tek. - Raija u艣miechn臋艂a si臋. - Cho膰 raz przyda艂a si臋 moja pozycja spo艂eczna.

Jewgienij obj膮艂 j膮 ramieniem i przyci膮gn膮艂 mocno do siebie. Opar艂 brod臋 na jej w艂osach i pog艂aska艂 po plecach.

- Czasami marz臋 o tym, 偶eby ci wszyscy nieszcz臋艣ni­cy nie istnieli - powiedzia艂. - Ci, przed kt贸rymi otwierasz ramiona i swoje serce. Wszyscy ci, kt贸rym podci臋to skrzyd艂a, kt贸rych podeptano czy opluto. Chcia艂bym, 偶e­by艣 ich nie dostrzega艂a. Zdaje mi si臋, 偶e w贸wczas bardziej nale偶a艂aby艣 do mnie, Raiju, m贸j aniele.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie mo偶na mie膰 drugiego cz艂owieka na w艂asno艣膰, Jewgieniju. Wierz臋, 偶e wszyscy ci, o kt贸rych wspo­mnia艂e艣, nieprzypadkowo znale藕li si臋 na drodze wy­tyczonej mi przez los. Nie mog臋 ich min膮膰 oboj臋tnie.

Jewgienij popatrzy艂 na ni膮 przeci膮gle. Dostrzeg艂 powag臋 w jej twarzy. Chyba dopiero teraz zrozumia艂 j膮 naprawd臋. Nigdy wcze艣niej nie pojmowa艂, jakie to dla niej wa偶ne.

Reijo powiedzia艂 kiedy艣, 偶e Raija musi koniecznie mie膰 kogo艣, kto jej potrzebuje. Inaczej nie czu艂aby si臋 spe艂niona.

Reijo to rozumia艂 i zaakceptowa艂. 呕y艂 z ni膮 i ko­cha艂, dziel膮c si臋 ni膮 ze wszystkimi, kt贸rzy jej potrze­bowali.

Teraz Jewgienij by艂 towarzyszem jej 偶ycia.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂 cicho. - Mo偶esz zape艂­ni膰 ca艂膮 chat臋 tymi, kt贸rzy ci臋 potrzebuj膮, najmilsza. I tak b臋d臋 ci臋 kocha艂. Mimo wszystko. A mo偶e w艂a­艣nie dlatego. Nie jestem pewien. Wiem jedynie, 偶e je­ste艣 moj膮 mi艂o艣ci膮.

Raija roze艣mia艂a si臋. Wspi臋艂a si臋 na palce i poca艂o­wa艂a go lekko. Wymkn臋艂a si臋, gdy chcia艂 j膮 mocniej przytuli膰.

- Nie teraz! - zawo艂a艂a. - Nie teraz.

I lekko, jakby tanecznym krokiem, wybieg艂a z kan­toru. Czarny ob艂ok, czarna fala, gwa艂towna, zmiata­j膮ca wszystko niczym huragan. Mign膮艂 mu tylko brzeg sp贸dnicy i ju偶 jej nie by艂o.

Jak zwykle.

- Ja te偶 ciebie potrzebuj臋 - rzuci艂 w powietrze Jew­gienij, ale ona ju偶 nie mog艂a tego us艂ysze膰.

Raija znalaz艂a Michai艂a razem z Natali膮 na nabrze­偶u. Syn, siedz膮c w kucki, obserwowa艂 swoj膮 ma艂膮 sio­strzyczk臋. Natalia sta艂a przy samej kraw臋dzi. Nigdy nie czu艂a l臋ku przed wod膮 w przeciwie艅stwie do Ra­iji, kt贸ra ledwie si臋 opanowa艂a, by nie podbiec do c贸reczki i jej nie przytrzyma膰. Nie chcia艂a jednak swo­ich w艂asnych l臋k贸w przenosi膰 na dziecko.

Usiad艂a wi臋c obok Michai艂a, kt贸ry spojrza艂 na ni膮 z ukosa.

Natalia nie zauwa偶y艂a przybycia mamy i papla艂a sobie spokojnie. Gaw臋dzi艂a, 艣mia艂a si臋 sama do siebie.

- Zobaczy艂a w wodzie swoje odbicie - wyja艣ni艂 Mi­chai艂 spokojnie. - I my艣li, 偶e kto艣 tam jest. Rozma­wia sobie z dziewczynk膮, kt贸r膮 widzi.

- Cz臋sto to robi? Michai艂 pokiwa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 promiennie.

- Jest urocza, prawda?

Raija przytakn臋艂a. Rzeczywi艣cie, ta jej ma艂a c贸recz­ka by艂a niezwyk艂a. 艢mia艂a si臋 teraz do swojego odbi­cia zupe艂nie tak samo, jak 艣mia艂a si臋 do Raiji, kiedy razem si臋 bawi艂y i 艣piewa艂y.

- Pan - powiedzia艂a Natalia i wskaza艂a palcem na wod臋. Ca艂a jej twarzyczka rozpromieni艂a si臋 w u艣mie­chu. Spojrza艂a na Raij臋 i Michai艂a i tupn臋艂a male艅ki­mi stopkami. - Pan!

Raija, zebrawszy si臋 na odwag臋, podesz艂a bli偶ej kraw臋dzi i chwyci艂a Natali臋. Troch臋 to pomog艂o, ale i tak szarozielona to艅 i cichy plusk fal wywo艂a艂y u niej zawroty g艂owy. W wodzie ukaza艂o si臋 odbicie ich obu. Obraz poruszy艂 si臋, zafalowa艂.

- Zobacz, to my - Raija pokaza艂a palcem najpierw na Natali臋, a potem na siebie. Jej zielone odbicie w wodzie uczyni艂o ten sam ruch. - Ty i ja, kochanie. To jest nasze odbicie. W wodzie nie ma nikogo, ro­zumiesz, kochanie? Nie mo偶na mieszka膰 w wodzie.

Natalia u艣miechn臋艂a si臋 cierpliwie, jakby z wyrozu­mia艂o艣ci膮, ale wi臋cej nie wspomnia艂a o 偶adnym panu.

- My - powt贸rzy艂a zachwycona i zaklaska艂a w d艂onie. Jeszcze g艂o艣niej za艣mia艂a si臋, kiedy zobaczy艂a, 偶e dziewczynka w wodzie robi to samo. Najch臋tniej wy­chyli艂aby si臋 jeszcze bardziej, tak j膮 to bawi艂o.

Raija wzi臋艂a j膮 na r臋ce i odsun臋艂a si臋 od wody. Nie ufa艂a morzu.

- Biegnij do Toni i popro艣, by zaprz臋g艂a konie do krytego wozu - zwr贸ci艂a si臋 do syna. - Tylko 偶eby by艂 solidny. Ty nie siadaj na ko藕le. Tym razem po­trzebuj臋 do艣wiadczonego wo藕nicy. Niech Toni膮 sa­ma przyjedzie.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Misza, nie patrz膮c na matk臋. Czubkiem buta grzeba艂 w piachu. Najwyra藕niej domy艣la艂 si臋 odpowiedzi.

- Zamieszka u nas jaki艣 czas ta kobieta, kt贸ra wczo­raj straci艂a dziecko - odpar艂a Raija. - Trzeba si臋 ni膮 zaopiekowa膰, a tylko ja potrafi臋 si臋 z ni膮 porozumie膰.

Michai艂 popatrzy艂 na matk臋 przeci膮gle. Raija wy­czyta艂a w ciemnych oczach syna niemy wyrzut. Taki sam, jaki widzia艂a w spojrzeniu Jewgienija. I ten sam grymas w k膮cikach ust.

- W naszej chacie jest do艣膰 miejsca, Misza - odpar艂a, w duchu z艂a na siebie, 偶e t艂umaczy si臋 przed czternasto­letnim ch艂opcem. - Poka偶my, 偶e i w naszych sercach nie brakuje miejsca dla kogo艣, kto nas potrzebuje. Ta ko­bieta nie ma tu nikogo, trzeba si臋 ni膮 zaopiekowa膰. Jest jeszcze taka m艂oda, tylko troch臋 starsza od ciebie.

Wzruszy艂 ramionami i rzuci艂 kr贸tko:

- P贸jd臋 ju偶 i powiem Toni, 偶e moja mama znowu odgrywa wielkoduszn膮.

Raija odprowadzi艂a syna spojrzeniem i przytuli艂a mocniej do siebie Natali臋. Nie mia艂a poj臋cia, jak rozumie膰 oskar偶enia Jewgienija i Miszy. Czy odpycha­艂a ich od siebie? Przecie偶 stara si臋 nieustannie okazy­wa膰 im swoj膮 trosk臋. Niczego im nie brakuje, gdy zaj­muje si臋 innymi.

Z g艂ow膮 pe艂n膮 niespokojnych my艣li patrzy艂a w stron臋 norweskiego 偶aglowca.

Czeka艂a.

Toni膮 przyjecha艂a wozem, zanim jeszcze maryna­rze zd膮偶yli przetransportowa膰 Karolin臋 Weimer na l膮d. Widzia艂a wi臋c, jak膮 si臋 popisali pomys艂owo艣ci膮.

- Powinnam za偶膮da膰, by by膰 przy tym - j臋cza艂a Ra­ija, kt贸ra teraz mog艂a tylko obserwowa膰 zdarzenie z daleka, nie b臋d膮c w stanie uczyni膰 niczego, by po­m贸c przera偶onej kobiecie, kt贸rej krzyki zgromadzi­艂y w porcie t艂um gapi贸w.

- Nienawidz臋 m臋偶czyzn! Nienawidz臋 marynarzy i kupc贸w - mamrota艂a Antonia przez zaci艣ni臋te z臋­by. - Czy 偶aden z tych zuch贸w nie m贸g艂 jej po pro­stu znie艣膰 na r臋kach do szalupy? Chyba, do diab艂a, nie jest zn贸w taka ci臋偶ka.

Kobiet臋 le偶a艂a przywi膮zana na drzwiach, kt贸re czte­rech marynarzy opuszcza艂o na linach tu偶 przy burcie w d贸艂 do szalupy. Morze by艂o spokojne, ale przecie偶 ni­gdy nie jest zupe艂nie nieruchome. Teraz te偶 lekko falo­wa艂o. M臋偶czy藕ni za艣 nie opuszczali lin idealnie r贸wno, bo przecie偶 nie by艂o to takie proste. Drzwi zako艂ysa艂y si臋, szarpn臋艂o nimi i kilkakrotnie uderzy艂y o burt臋. Wrzaski kobiety ulecia艂y w niebo niczym niesione na ptasich skrzyd艂ach i zag艂uszy艂y krzyk szybuj膮cych mew.

Szalup臋 rzuci艂o na burt臋 偶aglowca, kt贸ry buja艂 si臋 na falach, jakby ta艅czy艂.

Kobieta krzycza艂a przera藕liwie.

- Je艣li ona to prze偶yje, to znaczy, 偶e jest mocniej­sza ni偶 wi臋kszo艣膰 ludzi, kt贸rych znam. Nie pojmuj臋, jak oni mog膮 j膮 tak nara偶a膰 - denerwowa艂a si臋 Raija, rozplataj膮c warkocz.

Sta艂a niecierpliwie na nabrze偶u, czekaj膮c, a偶 偶ona Weimera zostanie przewieziona na l膮d.

- On chce si臋 jej pozby膰 - stwierdzi艂a Antonia po­nuro. - Gdyby Oleg post膮pi艂 tak wobec mnie, zastrze­li艂abym go, odzyskawszy si艂y. Nie zwa偶a艂abym na to, 偶e 偶ycie jest 艣wi臋te.

- Wi臋c rozumiesz, Antoniu, 偶e to dziewcz臋 mnie potrzebuje?

Przyjaci贸艂ka pokiwa艂a g艂ow膮.

- Rozumiem - stwierdzi艂a, 艣ledz膮c spojrzeniem do­p艂ywaj膮c膮 do brzegu 艂贸d藕. - My艣l臋, 偶e ona 偶yje, bo w innym wypadku kupiec Weimer nie zadawa艂by so­bie tyle trudu, tylko od razu wyrzuci艂 cia艂o za burt臋.

Czeka艂y. Raija gryz艂a nerwowo kostki d艂oni i ci­ska艂a przekle艅stwa, kt贸rych na co dzie艅 nie u偶ywa艂a.

Natalia sta艂a na wozie i trzymaj膮c si臋 za ram臋, podska­kiwa艂a sobie. Ani przez chwil臋 nie usiedzia艂a spokojnie.

- Mila pani - powiedzia艂a. - Mi艂a, mi艂a, mi艂a. Raija s艂ysza艂a c贸reczk臋, ale puszcza艂a mimo uszu jej s艂owa. Tylko przez moment zakie艂kowa艂 w niej le­dwie niezauwa偶alny l臋k, ale go zlekcewa偶y艂a.

Natalia pr贸bowa艂a tylu s艂贸w. Szybko zacz臋艂a m贸­wi膰, zestawia膰 wyrazy w najr贸偶niejszy spos贸b, jakby szukaj膮c prawid艂owej kombinacji. Nie wszystkie mia艂y sens, ale niekt贸re i owszem.

I te budzi艂y niepok贸j, kt贸ry Raija jednak starannie odsuwa艂a.

Kiedy Karolin臋 przenoszono z lodzi na l膮d, p艂aka­艂a rozpaczliwie. Nadal le偶a艂a przywi膮zana do drzwi, na szcz臋艣cie starannie otulona kocami. Oczywi艣cie w 偶aden spos贸b nie zmienia艂o to faktu, 偶e musia艂o to by膰 dla niej straszne prze偶ycie.

Raija przymkn臋艂a oczy i wyobrazi艂a sobie m臋偶a Karoliny ko艂ysz膮cego si臋 w powietrzu przy burcie przytroczonego w taki sam spos贸b do lichych drzwi, by nie m贸g艂 ruszy膰 ani r臋k膮, ani nog膮.

Najlepiej jeszcze podczas burzy.

Troch臋 jej to pomog艂o przezwyci臋偶y膰 najwi臋kszy gniew.

Nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem, kiedy wnoszono m艂od膮 偶on臋 kupca do wozu, ale przypilnowa艂a, by u艂o偶ono j膮 delikatnie.

Lorentz Weimer przyg艂adzi艂 w艂osy i nakaza艂 mary­narzom przenie艣膰 z 艂odzi torby z rzeczami 偶ony.

- Ufam, 偶e pozostawiam Karolin臋 w najlepszym r臋kach - o艣wiadczy艂 g艂adko.

- Nie boi si臋 pan? - zapyta艂a Raija, nie bawi膮c si臋 d艂u偶ej w grzeczno艣ci i ceregiele. Uzna艂a, 偶e cz艂owiek, kt贸ry tak traktuje 偶on臋, nie zas艂uguje na nic innego.

- Jak to? - Lorentz zmru偶y艂 oczy zdezorientowany.

Wygl膮da jak ryba wyrzucona na piasek, pomy艣la­艂a Raija, kt贸rej podsuwane przez wyobra藕ni臋 obrazy poprawia艂y samopoczucie.

- Przecie偶 pan, panie Weimer sugerowa艂, 偶e jestem czarownic膮. Czy偶 nie insynuowa艂 pan, 偶e uciek艂am ze stosu?

Za艣mia艂 si臋 tubalnie, udaj膮c rozbawienie.

- Jak m贸g艂bym pomy艣le膰 co艣 takiego o czaruj膮cej 偶onie armatora Bykowa? - powiedzia艂 z fa艂szyw膮 serdeczno艣ci膮. - Zreszt膮 pan armator opowiedzia艂 mi, jak spotkali艣cie si臋 w Finnmarku i jak mi艂o艣膰 przy­wiod艂a ci臋, pani, w te strony. Nawet takie zatwardzia­艂e serce jak moje poruszy艂a ta pi臋kna historia.

A wi臋c uzna艂 za konieczne zapyta膰 Jewgienija, po­my艣la艂a Raija z gniewem. Wyobrazi艂a sobie, jak m膮偶 wyg艂asza ckliw膮 opowie艣膰, a Oleg barwnie j膮 t艂uma­czy. Trudno si臋 dziwi膰, 偶e ten dra艅 si臋 wzruszy艂.

- Karolina ma do pani zaufanie - ci膮gn膮艂 Lorentz Weimer. - A ja jestem bardzo wdzi臋czny, 偶e 偶ona ar­matora zgodzi艂a si臋 przyj膮膰 w swoje progi m贸j naj­dro偶szy skarb.

Raija z trudem powstrzyma艂a u艣miech.

- Zaopiekujemy si臋 pa艅sk膮 偶on膮 - powiedzia艂a. - Mo偶e ma pan 偶yczenie pojecha膰 i sprawdzi膰, w ja­kich warunkach j膮 zostawia? Przy okazji spokojnie po偶egna si臋 pan z ma艂偶onk膮.

Kupiec wycofa艂 si臋.

- Niestety, kapitan statku bardzo si臋 spieszy. Oba­wiam si臋, 偶e m贸g艂by odp艂yn膮膰 beze mnie, gdybym na czas nie wr贸ci艂 na pok艂ad.

Zajrza艂 tylko do wozu i rzuci艂 kilka s艂贸w, kt贸rych Raija nie dos艂ysza艂a, ale nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e nie by艂o to gor膮ce wyznanie mi艂osne.

Potem Lorentz poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋, tak samo po­偶egna艂 si臋 z Antoni膮 i jakby kto艣 go goni艂, po艣piesz­nie oddali艂 si臋 z nabrze偶a.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie mo偶na zabija膰 my艣l膮 - powiedzia­艂a Antonia, spluwaj膮c na ziemi臋 w miejsce, gdzie przed chwil膮 sta艂 kupiec.

Raija zatkn臋艂a za uszy kilka niesfornych kosmy­k贸w, zdj臋艂a z koz艂a Natali臋, by Antonia mog艂a tam usi膮艣膰, po czym z dzieckiem usadowi艂a si臋 obok Ka­roliny. Na szcz臋艣cie j膮 rozwi膮zano, zreszt膮 inaczej marynarze nie mogliby zabra膰 ze sob膮 drzwi, na kt贸­rych j膮 transportowali.

Karolina uczepi艂a si臋 偶a艂o艣nie r臋ki Raiji i zap艂aka­艂a bezg艂o艣nie.

- On mnie nienawidzi - szepn臋艂a i wi臋cej ju偶 si臋 nie odezwa艂a.

艁zy jednak nie przestawa艂y p艂yn膮膰 jej z oczu.

- B臋dzie ci u nas dobrze - pociesza艂a j膮 Raija i po­g艂aska艂a m艂od膮 kobiet臋 po g艂owie, u艣miechaj膮c si臋 do niej promiennie.

- Pani chora - odezwa艂a si臋 Natalia i poklepa艂a j膮 po g艂owie.

Karolina spojrza艂a na ni膮 z ukosa zranionym wzro­kiem, zamkn臋艂a oczy i odwr贸ci艂a si臋 ty艂em do Natalii.

Raija przygarn臋艂a dziecko do siebie i wyja艣ni艂a z powag膮:

- Pani jest chora i smutna. Zamieszka u nas jaki艣 czas. Teraz jest bardzo zm臋czona i nie mo偶e si臋 ba­wi膰 ani rozmawia膰. Poza tym ona u偶ywa innych s艂贸w ni偶 ty i ja. Nie rozumie, co do niej m贸wisz. A ty nie zrozumiesz jej. Tylko mama mo偶e z ni膮 rozmawia膰, bo mama zna te dziwne obce s艂owa z innego kraju.

- A tata? Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Ani tata, ani Misza, ani Toni膮, ani Olga, ani Na­talia. Tylko jeszcze Oleg.

Natalia zapatrzy艂a si臋 w Karolin臋 Weimer. Raija nie spodziewa艂a si臋, 偶e ma艂a tak bez oporu przyjmie jej wyja艣nienia. Na 艣wiecie ludzie m贸wi膮 tyloma r贸偶­nymi j臋zykami. Nawet j膮 to dziwi艂o i zdawa艂o si臋 r贸wnie niepoj臋te jak kszta艂ty ob艂ok贸w sun膮cych po niebie.

- Chora pani - odezwa艂a si臋 Natalia. - Mi艂a pani. Chore, ma艂e dziecko...

Ma艂a pokiwa艂a g艂ow膮 i popatrzy艂a na Karolin臋 wielkimi, zatroskanymi oczami. Raij臋 przesz艂y ciarki.

- Mama znowu odgrywa Madonn臋 - stwierdzi艂 Mi­chai艂, obserwuj膮c z niech臋ci膮 oddalaj膮cy si臋 powoli w贸z powo偶ony przez Antoni臋.

- Jak mo偶esz tak m贸wi膰?! - oburzy艂a si臋 Olga.

- No c贸偶, mo偶e to nie艂adnie z mojej strony, ale to prawda.

Michai艂 nie mia艂 ochoty rozmawia膰 z Olg膮, ale ni­komu innemu nie m贸g艂 tego powiedzie膰.

- Przecie偶 doskonale wiesz, 偶e nie masz racji - upo­mnia艂a go Olga, sadowi膮c si臋 na blacie sto艂u. Patrzy艂a tak doro艣le, jakby rozumia艂a powody post臋powania je­go matki, jakby rozumia艂a to, co w nim wywo艂ywa艂o jedynie gorycz, z艂o艣膰, smutek. Co sprawia艂o, 偶e czu艂 si臋 odrzucony.

- Ta m艂oda kobieta straci艂a dziecko.

- I co z tego?

- Nie mo偶esz tego zrozumie膰! - prychn臋艂a Olga.

- Nie, ja nie mog臋 - oburzy艂 si臋, nie uciekaj膮c wzro­kiem. - Za to ty mo偶esz! Ciekawe, co wiesz o poro­dzie. Zdaje si臋, 偶e niewiele wi臋cej ode mnie.

Zarumieni艂a si臋. Wygl膮da艂a niemal pi臋knie. Misza poczu艂 rado艣膰, 偶e zbi艂 troch臋 z panta艂yku przem膮­drza艂膮 przyjaci贸艂k臋. Przyda艂oby si臋 troch臋 utrze膰 jej nosa, by nie patrzy艂a tak na wszystkich z g贸ry.

- Potrafi臋 sobie to wyobrazi膰 - odgryz艂a si臋 Olga. - Bo jak si臋 zapewne domy艣lasz, ja tak偶e kiedy艣 urodz臋 dzieci. Dlatego dziewcz臋ta s膮 wra偶liwsze w tych spra­wach ni偶 ch艂opcy.

Wzruszy艂 ramionami. Jednak nie uda艂o mu si臋 jej ca艂kiem wyprowadzi膰 z r贸wnowagi. Ale nie mia艂 ocho­ty sprzecza膰 si臋 z ni膮 d艂u偶ej. Po co? Nie by艂 g艂upi.

- S艂ysza艂e艣, 偶e dziecko nie mia艂o oczu?

Nic o tym nie wiedzia艂, wi臋c nie odezwa艂 si臋. Prze­sz艂y mu dreszcze po plecach. Zdziwi艂 si臋, czemu ta wiadomo艣膰 go omin臋艂a, skoro Olga j膮 zna.

- Nie jeste艣 ju偶 dzieckiem, Misza - rzek艂a Olga. - Jeste艣 ju偶 na tyle du偶y, by umie膰 si臋 dzieli膰 swoj膮 ma­m膮 z innymi, nie odczuwaj膮c przy tym gniewu ani zazdro艣ci.

Nie odpowiedzia艂.

Dzieli膰 si臋 mam膮 z innymi?

Czy nie czyni艂 tego przez ca艂e swoje 偶ycie?

- Zachowuj si臋 wi臋c jak doros艂y! Nie cierpia艂, kiedy nim tak dyrygowa艂a.

- Przecie偶 ja nawet nie mog臋 z ni膮 spokojnie po­rozmawia膰 - wybuchn膮艂. - Ona ju偶 w og贸le nie za­uwa偶a mojej obecno艣ci. Zreszt膮... kobiety niech si臋 trzymaj膮 razem, ja id臋 do portu.

Olga spojrza艂a tylko na niego swoimi br膮zowymi oczami. Czy odgad艂a jego my艣li?

Z r臋kami w kieszeniach Michai艂 d艂ugimi krokami przemierzy艂 izb臋. Nacisn膮艂 klamk臋. Mo偶e zd膮偶y艂 si臋 odwr贸ci膰 ty艂em, nim jego twarz obla艂 ciemny rumie­niec. Nie mia艂 jednak co do tego pewno艣ci, us艂ysza艂 bowiem za plecami chichot Olgi.

Poszed艂 na nabrze偶e i stan膮艂 blisko kraw臋dzi tam, gdzie wcze艣niej bawi艂a si臋 Natalia. Popatrzy艂 w wod臋 i ujrza艂 zniekszta艂cone odbicie samego siebie. Nawet gdyby p艂aka艂, obraz w wodzie by tego nie zdradzi艂.

Sta艂 tak i przygl膮da艂 si臋 swojej dziwnej postaci. Zrobi艂o mu si臋 nieprzyjemnie.

Olga na pewno uwa偶a go za g艂upca. Mama m贸wi, 偶e jest ju偶 du偶y, ojciec, 偶e za m艂ody. Dla Natalii za艣 jest doros艂ym bratem. Sam zupe艂nie si臋 w tym pogu­bi艂 i nie wie tak naprawd臋, kim jest.

W domu mama opiekuje si臋 t膮 obc膮 kobiet膮. Nic ju偶 nie jest takie jak dawniej.

Zapragn膮艂 ujrze膰 w wodzie odbicie male艅kiej sio­strzyczki. Albo tego pana, o kt贸rym ca艂y czas m贸wi­艂a. Dobrze by艂oby z kim艣 porozmawia膰.

Z kim艣, kto mo偶e by zrozumia艂. Kto udzieli艂by ra­dy, a mo偶e nawet pom贸g艂.

Ale w zielonkawej, lekko rozko艂ysanej wodzie nie dostrzeg艂 nikogo.

5

- Na dobr膮 spraw臋 Weimer m贸g艂by umie艣ci膰 偶o­n臋 u kogokolwiek - stwierdzi艂 Jewgienij i westchn膮艂 ci臋偶ko.

Min膮艂 tydzie艅 od chwili, gdy przyj臋li pod sw贸j dach Karolin臋, a ona nie odezwa艂a si臋 do nikogo nawet s艂o­wem. Z pocz膮tku p艂aka艂a dniami i nocami, teraz chli­pa艂a w poduszk臋 ju偶 tylko wtedy, gdy zdawa艂o jej si臋, 偶e wszyscy 艣pi膮. Za dnia za艣 uparcie milcza艂a.

- Rozmowna to ona w ka偶dym razie nie jest - do­da艂 Jewgienij, sadowi膮c si臋 na progu stajni.

Towarzyszy艂 Raiji, kt贸ra wiesza艂a pranie. Natalia ju偶 spa艂a, Michai艂 pogalopowa艂 konno na wieczorn膮 przeja偶d偶k臋, a Karolina zosta艂a w izbie. Siedzia艂a nie­ruchomo w fotelu i patrzy艂a oboj臋tnie, jakby nikogo nie dostrzega艂a.

- To jest nie do zniesienia - ci膮gn膮艂 Jewgienij, przy­gl膮daj膮c si臋 zgrabnej sylwetce 偶ony.

Raija musia艂a wspina膰 si臋 na palcach, by zawiesi膰 mokr膮 bielizn臋.

Za wysoko umocowa艂em sznurki, pomy艣la艂. Zapo­mina艂 cz臋sto, jaka jest drobna, bo w jego sercu zaj­mowa艂a bardzo wiele miejsca.

Raija sko艅czy艂a prac臋 i usiad艂a obok m臋偶a. Obj膮艂 j膮, a ona opar艂a mu g艂ow臋 na ramieniu. Przyjemnie by艂o chwil臋 odpocz膮膰.

- Uwa偶asz, 偶e tym razem za du偶o wzi臋艂am na swo­je barki, tak?

Jewgienij nie odpowiedzia艂. Upaja艂 si臋 cisz膮, blisko­艣ci膮 偶ony i tym, 偶e przez chwil臋 ma j膮 tylko dla siebie.

- Nie wiem, czy zauwa偶y艂a艣, ale odk膮d ona poja­wi艂a si臋 w naszym domu, ani razu si臋 nie kochali艣my.

Raija popatrzy艂a na niego z ukosa.

- Bywaj膮 wa偶niejsze sprawy - odpar艂a, a na jej twa­rzy odmalowa艂o si臋 zm臋czenie.

S艂owa 偶ony dotkn臋艂y go do 偶ywego, a dostrzeg艂szy w jej oczach dziwny wyraz, mimowolnie pomy艣la艂, 偶e komu艣 innemu nie odpowiedzia艂aby w ten spos贸b.

Wsta艂 gwa艂townie i oddali艂 si臋 w stron臋 rzeki.

Raija, odprowadzaj膮c wzrokiem m臋偶a, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e zn贸w go zrani艂a. A przecie偶 nie mia艂a na my­艣li nic z艂ego. Przecie偶 mog艂a cofn膮膰 niefortunne s艂owa.

Nie zrobi艂a jednak tego, dzi臋ki czemu odwlek艂a w czasie rozmow臋 na dr臋cz膮cy j膮 temat. Wola艂a zra­ni膰 m臋偶a ni偶 wyzna膰 mu, czym naprawd臋 si臋 trapi.

Jewgienij stan膮艂 na brzegu. Podnosi艂 kamienie i z ca­艂ej si艂y ciska艂 je do wody. Plusk przywo艂a艂 w jego pa­mi臋ci wspomnienia. Wystarczy艂oby zamkn膮膰 oczy, a ujrza艂by dw贸ch ch艂opc贸w, tak samo stoj膮cych nad rzek膮 i rzucaj膮cych do wody kamienie. Starszy z nich, gdyby tylko chcia艂, bez trudu wygra艂by z m艂odszym zawody, ale zawsze pozwala艂, by ten rzuci艂 dalej. Ma­艂y ch艂opiec bardzo si臋 z艂o艣ci艂, gdy przegrywa艂.

Jewgienij bardzo kocha艂 Aleksieja. Rozumia艂, 偶e m艂odszy brat po prostu musi b艂yszcze膰, 偶e lubi, gdy uwaga wszystkich koncentruje si臋 na nim, dlatego sam wspania艂omy艣lnie usuwa艂 si臋 w cie艅. Aleksiej uwielbia艂 brylowa膰, nie potrafi艂 bez tego 偶y膰, tak膮 ju偶 mia艂 natur臋. Nie znaczy艂o to jednak, 偶e by艂 z艂ym cz艂owiekiem.

Raija pod wieloma wzgl臋dami go przypomina艂a. Nic dziwnego, 偶e Aleksiej tak bardzo j膮 pokocha艂. Pewnie zdawa艂o mu si臋, 偶e odkry艂 w niej cz膮stk臋 sa­mego siebie.

Raija roztacza艂a wok贸艂 siebie blask Nie czyni艂a tego z premedytacj膮, jednak wspomagaj膮c najbardziej po­trzebuj膮cych, mimowolnie 艣ci膮ga艂a na siebie spojrzenia.

Jewgienij pomy艣la艂 sobie, 偶e skoro potrafi艂 偶y膰 w cieniu swojego brata, to chyba tym 艂atwiej powi­nien usun膮膰 si臋 w cie艅 偶ony, kobiety, kt贸r膮 kocha ca­艂ym swoim sercem.

Sk艂ama艂by, upieraj膮c si臋, 偶e Raija wymaga od nie­go rzeczy niemo偶liwych. Sama przecie偶 cz臋sto podej­mowa艂a si臋 o wiele trudniejszych zada艅.

Wr贸ci艂 wi臋c do 偶ony, kt贸ra nadal siedzia艂a w miej­scu, w kt贸rym j膮 zostawi艂, poda艂 jej d艂o艅 i pom贸g艂 wsta膰.

- Kocham ci臋 - oznajmi艂. - Nie zawsze ci臋 rozu­miem, ale i tak ci臋 kocham, Raiju. Czy znajdziesz w swoim sercu troch臋 miejsca dla mnie?

- Masz je niezmiennie od chwili, gdy ci臋 pozna艂am - u艣miechn臋艂a si臋.

Przypomnia艂 sobie tamt膮 noc roz艣wietlon膮 p艂omie­niami pal膮cego si臋 sklepu, ludzi daremnie pr贸buj膮cych ugasi膰 po偶ar i ciskaj膮c膮 gromy rozgniewan膮 kobiet臋 o czarnych rozpuszczonych w艂osach. Jakie to szcz臋­艣cie, 偶e Raija nic nie pami臋ta. Nie ca艂owa艂aby go teraz tak kusz膮co, koniuszkiem j臋zyka 艂askocz膮c k膮ciki ust.

Dawno ju偶 nie smakowa艂 takich poca艂unk贸w.

- Czy to nagroda za to, 偶e ci臋 przeprosi艂em? - za­pyta艂, nie maj膮c bynajmniej nic przeciwko temu. Naprawd臋 nie? - zdziwi艂 si臋, odkrywaj膮c, 偶e to raczej zach臋ta z jej strony.

Patrzy艂 z przyjemno艣ci膮 w rozbawione oczy 偶ony, kt贸re na co dzie艅 nierzadko przes艂ania艂 smutek. Te­raz sta艂a si臋 na powr贸t jego dawn膮 Raij膮.

- Wstydzi艂aby艣 si臋 zrobi膰 to w stajni? - zapyta艂, ca­艂uj膮c skronie ukochanej.

Wsun臋艂a d艂onie za koszul臋 m臋偶a i wodz膮c po na­giej sk贸rze, mrukn臋艂a, zanurzaj膮c twarz w zag艂臋bie­niu na jego szyi:

- Wnie艣 mnie lepiej do 艣rodka, bo jeszcze chwila i zrobi臋 to tutaj, nie zwa偶aj膮c na wstyd.

Niczym dwoje zakochanych przemkn臋li si臋 ukrad­kiem do stajni, wdychaj膮c w nozdrza znajomy zapach zwierz膮t i siana. Raija zwinnie wdrapa艂a si臋 po drabi­nie na pi臋terko, na ciasny, pogr膮偶ony w p贸艂mroku stryszek, na kt贸ry s膮czy艂o si臋 przez szpary w deskach tylko odrobin臋 艣wiat艂a.

Jewgienij potrzebowa艂 wi臋cej czasu, by wej艣膰 na g贸r臋, ale Raija go nie pospiesza艂a ani nie proponowa­艂a pomocy. Wiedzia艂a, 偶e mimo pewnych trudno艣ci na pewno sobie poradzi. W ten spos贸b tak偶e okazy­wa艂a mu szacunek.

Dawno ju偶 nie kochali si臋 ze sob膮.

U艂o偶y艂a si臋 wygodnie, czekaj膮c na m臋偶a, a kiedy wsun膮艂 si臋 przez otw贸r, u艣miechn臋艂a si臋 do艅 promien­nie. Jewgienij popchn膮艂 nog膮 drzwiczki i zatrzasn膮艂 je.

Stryszek pogr膮偶y艂 si臋 w mroku. Pachnia艂o sianem, ko艅mi, pachnia艂o latem.

Ich cia艂a odnalaz艂y si臋 bez trudu. Ca艂owali si臋 cia­sno obj臋ci. Poca艂unki po艂膮czy艂y ich bardziej, ni偶 zdo­艂a艂yby uczyni膰 to s艂owa. Znikn臋艂a gdzie艣 dziel膮ca ich przepa艣膰 niedom贸wie艅. Gor膮ce, wilgotne wargi szu­ka艂y i odnajdywa艂y si臋 nawzajem.

Poca艂unki Jewgienija by艂y s艂one niczym morze. Ra­ij臋 zawsze to zadziwia艂o, ilekro膰 tulili si臋 do siebie. Przecie偶 nie sta艂 jak dawniej po kolana w morskiej wodzie, a ci膮gle przesi膮kni臋ty by艂 jej zapachem.

Kochali si臋 po艣piesznie, jakby po艂膮czeni tajemnic膮, jakby smakowali zakazanego owocu.

Doro艣li, rozs膮dni ludzie, jakimi byli, powinni od艂o­偶y膰 to na noc. Po ciemku, z zaci艣ni臋tymi powiekami wype艂ni膰 we wsp贸lnym 艂o偶u ma艂偶e艅skie powinno艣ci.

Ale w ich przypadku nigdy tak si臋 to nie odbywa­艂o. Raija nie pyta艂a innych o ich po偶ycie. Nawet An­tonia, zwykle taka bezpo艣rednia, nie porusza艂a tego tematu. T臋 sfer臋 偶ycia mo偶na dzieli膰 wy艂膮cznie z jed­n膮 ukochan膮 osob膮. Najintymniejszych prze偶y膰 nie wyjawia si臋 niepowo艂anym.

To by艂o takie cudowne, takie upajaj膮co s艂odkie. Dotkn臋艂a gor膮cej sk贸ry Jewgienija. Zr臋cznie rozpi臋艂a guziki koszuli i zdj臋艂a z niego koszul臋. Ca艂owa艂a le­ciutko nagi tors i delikatnie g艂adzi艂a palcami, a pod wp艂ywem jej pieszczot cia艂o m臋偶a rozpala艂o si臋 jesz­cze mocniej.

On odgarn膮艂 na kark jej w艂osy i zebra艂 je w d艂oni. Rozczesywa艂 je palcami, pozwalaj膮c im swobodnie sp艂ywa膰, opuszkami za艣 wyszukiwa艂 na szyi 偶ony wra偶­liwych miejsc, jeszcze bardziej pobudzaj膮c jej zmys艂y.

Rozpi臋艂a bluzk臋 i rozwi膮za艂a troczki stanika, kusz膮c jego d艂o艅, by zakosztowa艂a ukrytych przyjemno艣ci.

Jewgienij nie nale偶a艂 do tych, kt贸rym trzeba dwa razy powtarza膰 to samo. Wystarczy艂o lekko napo­mkn膮膰, a reszty domy艣la艂 si臋 w lot. Usta szepta艂y jej do uszu niesk艂adne, przesycone uczuciem s艂owa. S艂o­wa przesi膮kni臋te gor膮cym oddechem, s艂owa stworzo­ne dla tej tylko chwili. Rodzi艂y si臋 na jego wargach, by zaraz ulecie膰.

Wsun膮艂 d艂o艅 pod jej stanik i rozchyli艂 wargi w u艣miechu, kiedy, spragniona pieszczot, przywar艂a cia艂em do jego r臋ki.

Niecierpliwie podwin臋艂a sp贸dnic臋 i zawi膮za艂a j膮 na biodrach. Pod spodem by艂a naga. O tej porze roku nie nosi艂a bielizny. Zacisn臋艂a kolana na jego os艂oni臋­tych szorstkimi spodniami udach. Powoli sun臋艂a w g贸r臋, coraz wy偶ej i wy偶ej.

Kto zdo艂a艂by wytrzyma膰 takie napi臋cie?

- Jak bardzo mam by膰 gotowa? - zapyta艂a chrapliwie.

Frywolne 偶arciki i t艂umiony 艣miech w takich chwi­lach najbardziej burzy艂y jego krew. Nie potrzebowa艂 wi臋cej, by jej pragn膮膰.

Tylko u艣miechu.

By艂 gotowy, ka偶dym skrawkiem swego cia艂a nie­cierpliwie jej po偶膮da艂, a r贸wnocze艣nie z ca艂膮 preme­dytacj膮 powstrzymywa艂 si臋, jakby chcia艂 przed艂u偶y膰 ten upojny stan.

Tylko kto艣 naprawd臋 spragniony doceni w pe艂ni smak wody. Jak膮 ulg臋 czuje niemal umieraj膮cy z g艂o­du w臋drowiec, kt贸remu pozwolono naje艣膰 si臋 do syta!

- Musisz zat臋skni膰 - odpowiedzia艂, ca艂uj膮c jej piersi.

Koniuszkiem j臋zyka dra偶ni艂 je niczym zg艂odnia艂y nektaru trzmiel nieprzytomnie lataj膮cy z kwiatka na kwiatek.

Unios艂a si臋 na 艂okciach i zacisn臋艂a nogi wok贸艂 je­go bioder.

Zauwa偶y艂, jak bardzo go po偶膮da, wyczuwa艂 ten zapach, chcia艂 jej smakowa膰, ale go powstrzyma艂a.

- Zwykle lubisz, jak ci臋 ca艂uj臋 - rzek艂 z b艂yskiem w oku, r贸wnie jak ona spragniony.

- Nie chc臋 teraz twoich ust, chc臋 ciebie - odpar艂a, a jej oczy zal艣ni艂y w mroku niezwyk艂ymi refleksami, jakby to by艂y szlachetne kamienie albo p艂on膮cy ogie艅. - Chc臋 ciebie! - powt贸rzy艂a. - 艢ci膮gaj spodnie!

Jewgienij pow膮tpiewa艂, czy inne 偶ony m贸wi膮 tak do swoich m臋偶贸w. Mo偶e jedynie Antonia. Tak, ona zawsze by艂a bardzo bezpo艣rednia. Tak samo jak Ra­ija bardziej by艂a kochank膮 ni偶 偶on膮.

Rozlu藕ni艂a u艣cisk kolan, odpi臋艂a bluzk臋 i rozchy­liwszy szeroko jak wachlarz uda, u艂o偶y艂a si臋 na ple­cach na mi臋kkim sianie. Wspar艂a si臋 o pod艂o偶e i przy­j臋艂a Jewgienija, kt贸ry zanurzy艂 si臋 w niej a偶 do dna. Oplot艂a go ramionami i nogami.

Odby艂o si臋 to tak gwa艂townie, po艣piesznie, jakby musieli si臋 przed kim艣 kry膰. S艂odycz rozla艂a si臋 w ich cia艂ach. Przez szpary mi臋dzy spr贸chnia艂ymi deskami wpada艂y cienkie stru偶ki 艣wiat艂a, trzeszcza艂a pod艂oga, pachnia艂o ko艅mi i sianem.

Byli dla siebie jakby obcy, nowi, kochaj膮c si臋 w oto­czeniu zdecydowanie innym ni偶 to, do kt贸rego przy­wykli.

Raija, niczym ptak roztaczaj膮cy trele pod pogod­nym niebem, wydawa艂a z siebie odg艂osy rado艣ci p艂y­n膮ce wprost z serca.

Przez chwil臋 ca艂owali si臋 w ciszy, ale zaraz zn贸w zapragn臋li us艂ysze膰 siebie, jakby to pot臋gowa艂o ich rozkosz.

Mieli du偶o miejsca, le偶eli na mi臋kkim sianie na przewietrzonym stryszku. Znikn臋艂y gdzie艣 dziel膮ce ich granice. Turlali si臋 rozbawieni, odsuwali od sie­bie, by za chwil臋 zn贸w wpa艣膰 sobie w ramiona.

Pie艣cili si臋 d艂o艅mi, wargami, ocierali o siebie cia艂a­mi. Powoli okie艂znali gwa艂towny strumie艅 i wreszcie wyciszeni, wtulili si臋 w siebie. Tak bardzo jak to tyl­ko mo偶liwe.

A potem zn贸w wzmogli pieszczoty. Ich cia艂a falo­wa艂y wsp贸lnym rytmem. Zn贸w porwa艂 ich wartki nurt. Stali si臋 rzek膮 p艂yn膮c膮 ku bezkresnemu morzu, zjednoczeni w tym samym nurcie.

Jewgienij z j臋kiem wtuli艂 si臋 w zag艂臋bienie na szyi Raiji. Z przymkni臋tymi oczami spija艂 z jej sk贸ry smak potu i mi艂o艣ci.

Krzykn臋艂a targana niepohamowan膮 rado艣ci膮.

Kocha艂a i doznawa艂a rozkoszy.

W ko艅cu ustali znu偶eni i le偶膮c obok siebie, spletli d艂onie w u艣cisku.

- Jeste艣 niczym nie oswojona klacz - u艣miechn膮艂 si臋.

- A ty jedynym ogierem w stadzie? - dra偶ni艂a si臋 z nim Raija.

- Nie potrzebuj臋 stada - zapewni艂 j膮. - Wystarczy mi jedna dzika klacz.

Cmokn臋艂a i przes艂a艂a mu poca艂unek.

- Nie zas艂uguj臋 na ciebie - mrukn膮艂. - Cii! Dolecia艂y ich z do艂u odg艂osy, na kt贸re wcze艣niej nie zwr贸cili uwagi. Parska艂y konie. Musia艂o ich by膰 wi臋cej ni偶 te dwa, obok kt贸rych si臋 przemykali.

- Misza wr贸ci艂 - wyszepta艂a Raija rozbawiona. Twarz Jewgienija st臋偶a艂a. Zerwa艂 si臋 i po艣piesznie si臋 ubra艂. Przeczesa艂 palcami w艂osy.

- On si臋 i tak domy艣li - u艣miechn臋艂a si臋 Raija. - C贸偶 innego mo偶na robi膰 tu na g贸rze...

Ale Jewgienij nie uzna艂 tego za zabawne. Szarpn膮艂 drzwiczki i czym pr臋dzej zszed艂 na d贸艂.

Us艂ysza艂a podniesione g艂osy m臋偶a i syna, ale nie stara艂a si臋 rozr贸偶ni膰 s艂贸w.

Nie spieszy艂a si臋. Powoli poprawi艂a ubrania. Czu­艂a rozp艂ywaj膮cy si臋 po ca艂ym ciele spok贸j.

Czy偶by Jewgienij wstydzi艂 si臋, 偶e ich dorastaj膮cy syn m贸g艂 co艣 us艂ysze膰? Poczu艂a uk艂ucie w sercu, s艂ysz膮c, jak zak艂opotany m膮偶 usi艂uje wyt艂umaczy膰 ich obecno艣膰 na stryszku, jakby zapominaj膮c, co przed chwil膮 dzielili.

Przecie偶 w wi臋kszo艣ci chat w Archangielsku ca艂e rodziny sypiaj膮 w jednej izbie. Rodzice kochaj膮 si臋 pod cienkim kocem, pods艂uchiwani przez niejedn膮 par臋 uszu. Jewgienij r贸wnie偶 jako dziecko zaciska艂 oczy, ale dobrze s艂ysza艂 charakterystyczne odg艂osy.

Ona pewnie te偶 w dzieci艅stwie prze偶y艂a to samo. Nie pami臋ta艂a wprawdzie, ale mia艂a przeczucie, 偶e wychowa艂a si臋 w ubogiej chacie.

Czy to wstyd, 偶e ludzie czerpi膮 rado艣膰 z wzajem­nej blisko艣ci?

Przecie偶 to takie cudowne czu膰 przy sobie cia艂o ukochanego cz艂owieka!

Jej syn nie powinien wzrasta膰 w przekonaniu, 偶e co艣 takiego mo偶e odbywa膰 si臋 wy艂膮cznie pod os艂on膮 ciemno艣ci.

Jewgienij ci膮gle co艣 wyja艣nia艂. S艂ysza艂a jego g艂os. Przeczesa艂a palcami w艂osy i zaplot艂a je w warkocz, czekaj膮c, a偶 m膮偶 sko艅czy.

Kiedy Raija zesz艂a po drabinie, natkn臋艂a si臋 na Mi­chai艂a, kt贸ry zmierzy艂 j膮 wymownym spojrzeniem. Ale nie uda艂o mu si臋 zachowa膰 maski oboj臋tno艣ci. By艂 jeszcze taki m艂ody i nadal bardzo zwi膮zany z rodzi­cami.

Raija dostrzeg艂a to.

Usiad艂a na kupce siana obok syna i namy艣laj膮c si臋, gryz艂a 藕d藕b艂o. Michai艂 te偶 trzyma艂 w ustach s艂omk臋. Spr贸bowa艂a go sobie wyobrazi膰 za jakie艣 pi臋膰, a mo­偶e dziesi臋膰 lat.

Przychodzi艂o jej to z trudem, tym wi臋kszym 偶e przecie偶 sam膮 siebie musia艂a postarzy膰 w my艣lach. Nie potrafi艂a my艣le膰 o sobie jako o pi臋膰dziesi臋cioletniej ko­biecie. Nie wierzy艂a, 偶e do偶yje takiego s臋dziwego wie­ku. Zreszt膮 nie by艂a wcale pewna, czy by chcia艂a.

- Co powiedzia艂 ci tata? - zapyta艂a. Michai艂 tylko zerkn膮艂 na ni膮 z ukosa. Wyplu艂 藕d藕b艂o i si臋gn膮艂 po nowe.

- Nie s艂ysza艂a艣? - Nie.

- A ja was s艂ysza艂em - odpar艂. Raija pokiwa艂a g艂ow膮 w milczeniu.

- To by艂o... obrzydliwe...

Raija na moment zaniem贸wi艂a. Jak on 艣mie, pomy­艣la艂a. Taki m艂odzik wyobra偶a sobie, 偶e mo偶e ocenia膰 doros艂ych.

- Domy艣li艂e艣 si臋 po odg艂osach, 偶e dla mnie to by­艂o nieprzyjemne? A mo偶e dla taty?

Michai艂 nie odpowiedzia艂. Siedzia艂 nieruchomo, nie patrz膮c na ni膮.

- Jeste艣 na tyle doros艂y, by o tym wiedzie膰. Wiesz, jak to robi膮 zwierz臋ta. Ch艂opcy w twoim wieku cz臋sto rozmawiaj膮 o tym, 艣miej膮 si臋, ale pali ich cieka­wo艣膰. To normalne, 偶e ludzie si臋 kochaj膮.

- Ale nie gdzie popadnie. Nie w stajni! Jak zwierz臋ta. Raija wzruszy艂a ramionami i roze艣mia艂a si臋.

- A sk膮d ty mo偶esz o tym wiedzie膰? Takie szcze­g贸艂y zwykle zachowuje si臋 dla siebie. Nikt nie rozpo­wiada o tym na prawo i lewo. A my z tat膮 nie robi­my tego z musu, ale dlatego, 偶e sprawia nam to przy­jemno艣膰.

Michai艂 sp膮sowia艂 a偶 po ko艅ce uszu. Mo偶e wyrazi­艂a si臋 nazbyt otwarcie, ale by艂o jej wszystko jedno.

- Mam nadziej臋, 偶e kiedy艣 te偶 pokochasz kogo艣 ca­艂ym sercem i prze偶yjesz r贸wnie upojne chwile. Wie­rz臋, 偶e znajdziesz szcz臋艣cie w ramionach ukochanej kobiety.

- Z Wasi膮 te偶 by艂a艣 taka szcz臋艣liwa? - cisn膮艂. S艂owa syna zabola艂y niczym zdradliwy cios. Mog艂a go zruga膰 i zarzuci膰 mu bezczelno艣膰, ale cho膰 nie mu­sia艂a, odpowiedzia艂a mu, pochyliwszy g艂ow臋:

- Mam dziwn膮 natur臋, synu. Nie potrafi臋 do ko艅ca zrozumie膰 tego, co dyktuje mi serce. Nie 偶ycz臋 ci, by艣 kiedykolwiek musia艂 prze偶ywa膰 podobne rozterki. Trudno mi to wyja艣ni膰, ale Wasilija te偶 kocha艂am. I nie 偶a艂uj臋 tego, co si臋 sta艂o. Ciesz臋 si臋, 偶e mam Natali臋.

Misza milcza艂. Ch臋tnie by wyszed艂, ale nie m贸g艂, bo mama zagradza艂a mu przej艣cie do drzwi.

- Tata obawia si臋, 偶e m贸g艂bym to zrobi膰 z Olg膮 - odezwa艂 si臋 po chwili.

Raija spojrza艂a na Misze zaskoczona. Ale zaraz ro­ze艣mia艂a si臋. Rozbawi艂y j膮 l臋ki Jewgienija.

- Tobie tymczasem nawet to nie przysz艂o do g艂o­wy? - domy艣li艂a si臋.

Michai艂 przytakn膮艂 ponuro, nie pojmuj膮c, co ma­m臋 tak bawi.

Samemu bynajmniej nie by艂o mu do 艣miechu, cho­cia偶 drgn臋艂y mu k膮ciki ust.

- Zauwa偶y艂am, 偶e ostatnio unikasz Olgi - stwier­dzi艂a Raija i poklepa艂a Misze po ramieniu.

Syn nie uchyli艂 si臋 bardziej ni偶 zwykle.

- Tata mia艂 ci臋偶kie dzieci艅stwo - wyja艣ni艂a. - Ra­zem ze swoim bratem prze偶y艂 wiele niedobrego. Dla­tego chcia艂by ci臋 chroni膰. Dlatego ci臋 przestrzega.

Raija wspomnia艂a o tym celowo. Za nic w 艣wiecie nie chcia艂a dopu艣ci膰, by dwaj najbli偶si jej m臋偶czy藕ni stali si臋 wrogami. Nie pozwoli, by pod ich dachem dosz艂o do czego艣 takiego.

- Mo偶e on sam ci kiedy艣 o tym opowie - doda艂a i zn贸w si臋 za艣mia艂a. - Czy twoja niewinna dusza bar­dzo ucierpia艂a z powodu odg艂os贸w, jakie dosz艂y ci臋 ze stryszku? - zapyta艂a, uchwyciwszy spojrzenie sy­na. Patrzy艂a mu prosto w oczy, nie zwa偶aj膮c na to, 偶e si臋 rumieni zak艂opotany. - Czy nie bardziej obrzy­dliwe by艂oby, gdyby艣my si臋 z tat膮 k艂贸cili i wyzywa­li? Gdyby艣my nigdy nie m贸wili sobie nic mi艂ego? Nie przytulali si臋 do siebie ani nie ca艂owali?

Syn u艣miechn膮艂 si臋 wymuszonym u艣miechem.

- Pewnie dopiero za par臋 lat sam zapragniesz by膰 z kim艣 tak blisko i do艣wiadczy膰 tych niebia艅skich rozkoszy. Mam nadziej臋... - Raija u艣miechn臋艂a si臋 i doda艂a: - Jestem twoj膮 matk膮, a ty zawsze pozosta­niesz moim synkiem. Nie w膮tpi臋, 偶e b臋d臋 tak s膮dzi膰, nawet gdy doro艣niesz, a wzrostem i si艂膮 dor贸wnasz ojcu.

Popatrzy艂a przeci膮gle na Misze. W jego twarzy dostrzeg艂a swoje rysy, a tak偶e rysy Jewgienija. Mieszan­ka, kt贸ra tak zawsze j膮 zdumiewa艂a. W tym ch艂opcu zawiera艂a si臋 cz膮stka jej i cz膮stka Jewgienija.

Ale on sam by艂 kim艣 odr臋bnym. W艂a艣ciwie nie na­le偶a艂 do nich. By艂 sob膮.

- A je艣li kiedy艣 us艂ysz臋 przypadkiem ciebie razem z kim艣, kogo kochasz... - u艣miechn臋艂a si臋. - Wtedy mo偶e te偶 uznam, 偶e to obrzydliwe. Zapomn臋, 偶e je­ste艣 m臋偶czyzn膮, bo dla mnie pozostaniesz zawsze moim synkiem.

- Nie s膮dz臋, mamo - odpar艂 Misza z doros艂膮 po­wag膮.

Chwilami pora偶a艂 Raij臋 swoj膮 dojrza艂o艣ci膮. Nie potrzebowa艂 wielu wyja艣nie艅, by zrozumie膰. Potrafi艂 my艣le膰 samodzielnie i ufa艂 sobie. W przeb艂yskach. Bo za chwil臋 zn贸w zachowywa艂 si臋 jak szczeniak ugania­j膮cy si臋 za w艂asnym ogonem.

- Wiesz, mamo, ty w艂a艣ciwie wiele rozumiesz. Chcia艂bym, 偶eby艣 cz臋艣ciej tak ze mn膮 rozmawia艂a. No wiesz, tak jak z doros艂ym...

Raija poca艂owa艂a go po艣piesznie i zbieraj膮c si臋 do wyj艣cia, obieca艂a:

- Postaram si臋 o tym pami臋ta膰. Ale wiesz, 偶e jesz­cze troch臋 czasu musi up艂yn膮膰, nim naprawd臋 b臋­dziesz doros艂ym m臋偶czyzn膮. Rozumiemy si臋?

Michai艂 pokiwa艂 g艂ow膮 ca艂kowicie tego 艣wiadomy.

- Mamo...

Raija zatrzyma艂a si臋. Misza roz艂o偶y艂 ramiona, kt贸re wydawa艂y si臋 jakby za d艂ugie i u艣miechn膮艂 si臋 tak samo jak ona.

- Wiesz... - powiedzia艂 z oci膮ganiem. - Podziwiam ci臋 za to, 偶e troszczysz si臋 o innych. Co prawda czasem si臋 z艂oszcz臋, bo mi si臋 zdaje, 偶e bardziej zajmu­jesz si臋 obcymi ni偶 najbli偶szymi, ale przewa偶nie je­stem z ciebie dumny. Chc臋, 偶eby艣 o tym wiedzia艂a. Nie przeszkadza mi obecno艣膰 tej kobiety. Jest co prawda jaka艣 dziwna, ale wiem, 偶e ciebie potrzebuje. Zamilk艂. Ale to, co powiedzia艂, bardzo Raij臋 ura­dowa艂o. Czu艂a, 偶e mo偶e by膰 dumna ze swojego syna, kt贸ry potrafi dostrzec co艣 wi臋cej ni偶 tylko czubek w艂asnego nosa.

6

Jewgienij przechadza艂 si臋 po podw贸rku z r臋kami w kieszeniach.

- Nie mog臋 znie艣膰 jej spojrzenia - wyja艣ni艂 Raiji, odwr贸ci艂 si臋 i skierowa艂 si臋 ku rzece. Zawsze ci膮gn臋­艂o go do wody.

Nie zapyta艂 nawet 偶ony, o czym rozmawia艂a z Misza.

Raija wesz艂a do chaty sama.

Przy kuchennym stole zobaczy艂a Karolin臋 Weimer opart膮 o blat. Jej cia艂em wstrz膮sa艂y drgawki.

Raija poczu艂a nagle, 偶e znalaz艂a si臋 w jakim艣 ob­cym, nierzeczywistym 艣wiecie, mimo 偶e sta艂a we w艂a­snej kuchni.

Przytulne, wymalowane na niebiesko pomieszcze­nie uwa偶a艂a za serce domu i lubi艂a szczeg贸lnie. Na bel­kach u powa艂y, ociosanych ostrzem siekiery, odzna­cza艂y si臋 s艂oje przypominaj膮ce 偶y艂y w ludzkim ciele.

Kuchnia, miejsce, gdzie gotuje si臋 i spo偶ywa stra­w臋. Gdzie przetwarza si臋 to wszystko, co potrzebne jest, by 偶y膰.

W poryty blat sto艂u wsi膮k艂a krew. Wype艂ni艂a licz­ne rysy pozostawione przez ostrze no偶a u偶ywanego do zwyk艂ych, codziennych prac.

Raija chwyci艂a n贸偶 i z nienawi艣ci膮 rzuci艂a go na pod艂og臋, jak najdalej od siebie.

Czym pr臋dzej po艂o偶y艂a Karolin臋 na 艂awie, z艂apa艂a to, co mia艂a pod r臋k膮, fartuch i chustk臋, i owin臋艂a krwawi膮­ce nadgarstki m艂odej kobiety. W przejrzystych oczach dostrzeg艂a niem膮 pogard臋, bezdenn膮 rozpacz i pogrze­bane nadzieje. Raiji zrobi艂o si臋 s艂abo, gdy patrzy艂a na czerwone 艣lady po ostrzu no偶a, dow贸d desperackiego czynu. Przez chwil臋 zdawa艂o jej si臋, 偶e czas przesta艂 p艂y­n膮膰, a ona unosi si臋 w powietrzu w艣r贸d ob艂ok贸w.

P艂acz膮c ze z艂o艣ci i rozczarowania, zaciska艂a d艂onie na nadgarstkach Karoliny.

Potrzebuj臋 pomocy, przemkn臋艂o jej przez my艣l, wi­dz膮c, jak prowizoryczne opatrunki szybko nasi膮kaj膮 krwi膮. Sama nie dam rady przeciwstawi膰 si臋 艣mierci!

Rozejrza艂a si臋 wok贸艂 przera偶ona.

Natalia spa艂a. W piecu, do kt贸rego dawno nie pod­k艂adano drewna, ledwie 偶arzy艂 si臋 ogie艅.

Raija krzykn臋艂a tak g艂o艣no, 偶e zadr偶a艂y szyby w oknach.

Rozleg艂o si臋 trza艣niecie drzwi, ale kiedy odwr贸ci艂a g艂ow臋, zobaczy艂a, 偶e s膮 zamkni臋te. Zmru偶y艂a oczy. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e Jewgienij nie m贸g艂by w tak kr贸tkiej chwili dobiec tu znad rzeki, Misza te偶 nie. Zreszt膮 nie wiadomo, czy w og贸le us艂yszeli jej wo艂anie.

Poczu艂a lekki u艣cisk w rami臋.

By艂a pewna, 偶e si臋 nie myli. Wiedzia艂a, 偶e nie jest sama, i nape艂ni艂o j膮 to spokojem.

Bez l臋ku odwr贸ci艂a g艂ow臋.

Ujrza艂a m臋偶czyzn臋 o czarnych, potarganych przez wiatr w艂osach. W szerokiej, mi艂ej twarzy b艂ysn臋艂y w膮­skie oczy z miodowobr膮zowymi plamkami wok贸艂 czarnych 藕renic. Zwr贸ci艂a uwag臋 na proste brwi i usta wyra偶aj膮ce zdecydowanie.

Poczu艂a na swych ramionach jego silne d艂onie.

Nie byli sobie obcy. Zna艂a dobrze ten dotyk.

Przybysz wskaza艂 ruchem g艂owy Karolin臋. Nic nie powiedzia艂, ale Raija zrozumia艂a, 偶e chce jej pom贸c. Sp艂yn膮艂 na ni膮 spok贸j i poczucie bezpiecze艅stwa.

Kiedy Jewgienij z Michai艂em wpadli do kuchni, zo­baczyli le偶膮c膮 na 艂awie Karolin臋 i Raij臋, kt贸ra kl臋cza艂a obok i 艣ciskaj膮c d艂o艅mi nadgarstki m艂odej Norwe偶ki, trzyma艂a jej r臋ce uniesione nad klatk膮 piersiow膮.

Karolina by艂a nieprzytomna.

Raija odbywa艂a sw膮 niezwyk艂膮 podr贸偶.

W drzwiach do alkierza sta艂a Natalia. Patrzy艂a sze­roko otwartymi oczami, ale nie by艂a przestraszona. Kiedy Michai艂 wzi膮艂 j膮 na r臋ce, z艂apa艂a go za szyj臋 i przytuli艂a si臋 policzkiem do jego twarzy.

- Mi艂y pan - powiedzia艂a zaspana.

- Gdzie? - spyta艂 Michai艂.

- Z mam膮 - odpar艂a. Michai艂 poczu艂 dreszcze. Ba艂 si臋 spojrze膰 w stron臋 Raiji. Cieszy艂 si臋, 偶e musi zanie艣膰 Natali臋 z powro­tem do 艂贸偶ka.

- Jed藕 po Antoni臋! - us艂ysza艂 polecenie ojca. - I sprowad藕 doktora! Ja nie mog臋 ich tak zostawi膰. Nie odejd臋 od mamy. Kto艣 musi przy niej by膰...

- Mo偶e ju偶 jest - rzuci艂 Michai艂. Ojciec spojrza艂 na niego ostro, ale nic nie odpowiedzia艂.

- Po艣piesz si臋! - zakomenderowa艂 po chwili, unika­j膮c wzroku syna.

Michai艂 pogna艂 do Archangielska, jakby sam diabe艂 depta艂 mu po pi臋tach.

- Nie wiem, co j膮 uratowa艂o - orzek艂 lekarz, zwra­caj膮c si臋 z powag膮 do Jewgienija.

Zbada艂 Karolin臋 Weimer, kt贸ra wprawdzie nie od­zyska艂a jeszcze przytomno艣ci, ale nic ju偶 nie zagra偶a­艂o jej 偶yciu.

- Pa艅skiej 偶onie jednak nie potrafi臋 pom贸c - po­wiedzia艂 otwarcie, gdy wyszli do kuchni. - Nie wiem, co si臋 z ni膮 dzieje.

- Przejdzie jej - odpar艂 kr贸tko Jewgienij, patrz膮c gdzie艣 w bok.

Lekarz nie docieka艂 szczeg贸艂贸w. Wiedzia艂, 偶e o 偶o­nie armatora Bykowa kr膮偶膮 r贸偶ne opowie艣ci, porto­wa biedota 艣piewa nawet o niej piosenki, ale nigdy nie ws艂uchiwa艂 si臋 dok艂adnie w ich s艂owa.

Teraz zrozumia艂 jednak, 偶e t臋 kobiet臋 nie bez po­wodu otacza legenda.

By艂 rozs膮dnym cz艂owiekiem. Mo偶e gdyby docieka艂 prawdy, otrzyma艂by odpowied藕, wola艂 jednak nie py­ta膰, 偶eby nie burzy膰 swojego spokoju. Nie chcia艂 na­ra偶a膰 si臋 na konieczno艣膰 formu艂owania s膮d贸w.

To, co zobaczy艂, wola艂 nazwa膰 cudem i 艂ask膮 opatrz­no艣ci, uznaj膮c, 偶e niebezpiecznie by艂oby my艣le膰 inaczej.

Zostawi艂 rannej kobiecie lekarstwa na wzmocnie­nie. Nie by艂 pewien, czy w og贸le s膮 potrzebne, ale nie powiedzia艂 tego na g艂os.

Do Archangielska odwi贸z艂 go syn armatora. Nie zamienili jednak w drodze powrotnej wielu s艂贸w.

- Misza twierdzi, 偶e Natalia opowiada o jakim艣 panu!

Antonia ze skrzy偶owanymi na piersi r臋koma opar­艂a si臋 o futryn臋 i nie spuszczaj膮c z wzroku z Jewgie­nija, czeka艂a na odpowied藕.

- To prawda - potwierdzi艂. - Sta艂em nad rzek膮, gdy us艂ysza艂em wo艂anie Raiji. Biegiem rzuci艂em si臋 jej na pomoc. Misza by艂 w stajni. Zd膮偶y艂 wi臋c dobiec do chaty przede mn膮, ale to ja wpad艂em pierwszy do 艣rodka. Karolina le偶a艂a na 艂awie, a Raija kl臋cza艂a obok na pod艂odze.

Na chwil臋 zamilk艂 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Natalia sta艂a boso w tym samym miejscu, gdzie ty teraz. Oczy mia艂a szeroko otwarte i u艣miecha艂a si臋. Nie by艂a ani troch臋 przestraszona. Kiedy sobie o tym przypomn臋, przechodz膮 mnie ciarki.

- Nie zdawa艂a sobie sprawy z tego, co si臋 sta艂o - wtr膮ci艂a Antonia.

Jewgienij potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i wykrzywi艂 k膮ciki ust.

- Chcia艂bym w to wierzy膰 - odpar艂 zamy艣lony. - Strasznie si臋 boj臋, Toni膮 Mo偶esz sobie pow膮tpiewa膰, ale ja wiem swoje. Ma艂a sprawia艂a wra偶enie, jakby doskona­le wiedzia艂a, co si臋 dzieje. Nie m贸w mi, 偶e Natalia nie ma jeszcze dw贸ch lat. Widzia艂em j膮. Mia艂a tak膮 min臋, jakby by艂a 艣wi臋cie przekonana, 偶e wszystko si臋 dobrze sko艅czy. Jakby tak ufa艂a temu... Misza opowiada, 偶e Na­talia rozmawia z jakim艣 wymy艣lonym panem z morza.

- Olga w jej wieku te偶 mia艂a przyjaci贸艂, kt贸rych tylko ona widzia艂a. To normalne u dzieci - odpar艂a Antonia ze spokojem.

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮 zniecierpliwiony.

- Wiem o tym! - przerwa艂 jej. - Ale Misza m贸wi, 偶e ona z nim rozmawia. Twierdzi, 偶e ten pan jest w morza.

Popatrzy艂 przeci膮gle na Antoni臋 i wyzna艂:

- Raija bardzo kocha艂a pewnego m臋偶czyzn臋. To by艂a jej pierwsza mi艂o艣膰. Pierwsza i z tego, co wiem, najwi臋ksza. 艁膮czy艂a ich osobliwa, trudna do wyt艂u­maczenia wi臋藕, kt贸rej nikt, kto ich zna艂, nie podawa艂 w w膮tpliwo艣膰. On pom贸g艂 nam uratowa膰 Raij臋 przed stosem. Dzi臋ki zbiegowi okoliczno艣ci, na poz贸r nie­mo偶liwych, Raiji uda艂o si臋 uciec. Przez jaki艣 czas 偶y­li razem, ale potem, gdy wr贸cili na wybrze偶e, on zo­sta艂 zastrzelony. Kula przeznaczona by艂a dla niej, ale on zas艂oni艂 j膮 w艂asnym cia艂em.

- To na jego cze艣膰 wybra艂e艣 imi臋 dla syna - domy艣li­艂a si臋 Antonia, staraj膮c odsun膮膰 od siebie wzruszenie.

Wola艂aby o tym nie wiedzie膰. Opowiadaj膮c jej prawd臋, Jewgienij czyni艂 j膮 wsp贸艂winn膮 i zmusza艂 do milczenia.

Oczywi艣cie, 偶e nie powt贸rzy tego nikomu, ale wie­le j膮 kosztowa艂o ukrywanie prawdy przed Raij膮. Po­za tym nie by艂a pewna, czy przez takie post臋powanie nie zadaj膮 Raiji cierpienia.

- Po co go wspominasz? Przecie偶 on nie 偶yje, prawda?

- A s膮dzisz, 偶e tu, w tej izbie, sta艂 dzisiaj 偶ywy cz艂o­wiek? My艣lisz, 偶e Natalia widzi w wodzie cz艂owieka z krwi i ko艣ci?

- Ja my艣l臋, 偶e Natalia widzi kogo艣, kogo sobie sa­ma wymy艣li艂a - odpar艂a Antonia. - Nie wierz臋 w du­chy, Jewgieniju. Przywyk艂am do tego, 偶e Raija - Raisa podr贸偶uje. Nie rozumiem tego, ale akceptuj臋. Nigdy nie uwierz臋 jednak, 偶e umarli wracaj膮 do naszego 艣wiata. Nie potrafi臋, Jewgieniju.

- Mikkal nie ma grobu - powiedzia艂 Jewgienij ci­cho. - Przyjaciele chcieli go pochowa膰 w jego rodzin­nych stronach, w g艂臋bi l膮du na bezkresnej r贸wninie. Ale 艂贸d藕, kt贸r膮 p艂yn臋li, rozbi艂a si臋 i posz艂a na dno ra­zem z cia艂em Mikkala. Morze sta艂o si臋 jego grobem, Toniu. Rozumiesz wi臋c chyba, dlaczego w艂a艣nie o nim my艣l臋. Dlaczego strach 艣ciska mi serce.

- Przesadzasz - odrzek艂a Antonia pewnym g艂osem, nie daj膮c po sobie pozna膰, 偶e troch臋 j膮 zarazi艂 swym niepokojem.

Tym razem Olga wypatrzy艂a Michai艂a. Czeka艂a na niego i przybieg艂a, gdy tylko si臋 pojawi艂. Nie musia艂 wi臋c czu膰 si臋 zak艂opotany.

- Mog臋 jecha膰 do was? Tata mi pozwoli艂 - zawo艂a­艂a i wskoczy艂a na w贸z, nim zd膮偶y艂 cokolwiek odpo­wiedzie膰.

By艂o mu wszystko jedno.

- B臋dzie 偶y艂a - powiedzia艂 z doros艂膮 powag膮, bo czu艂 si臋 tak, jakby od dzisiejszego ranka przyby艂o mu lat.

Poradzi艂 sobie z odpowiedzialnym zadaniem, mi­mo 偶e serce przepe艂nia艂 mu strach. Sprowadzi艂 i od­wi贸z艂 doktora.

- Jak to si臋 mog艂o sta膰? - dziwi艂a si臋 Olga. Michai艂 spojrza艂 w jej b艂yszcz膮ce, 偶膮dne sensacji oczy i poczu艂 si臋 nieswojo. Po raz kolejny u艣wiado­mi艂 sobie, 偶e tragedie budz膮 w ludziach opr贸cz smut­ku tak偶e ciekawo艣膰.

Dostrzeg艂 to najpierw u siebie, a teraz to samo za­uwa偶y艂 u Olgi. Z jednej strony okropne by艂o si臋 prze­kona膰, 偶e przyjaci贸艂ka nie r贸偶ni si臋 od innych, z dru­giej za艣 pocieszy艂o go, 偶e on sam nie jest najgorszy. Ale nie wstydzi艂 si臋 przez to ani troch臋 mniej.

- Kto艣 przecie偶 m贸g艂 j膮 powstrzyma膰! - upiera艂a si臋 przy swoim Olga, przekonana o swojej racji.

- Mnie nie by艂o w pobli偶u - przerwa艂 jej. - Wybra­艂em si臋 na konn膮 przeja偶d偶k臋.

- A Raija - Raisa? A Jewgienij? Michai艂 obla艂 si臋 rumie艅cem i pop臋dzi艂 biednego konia. Zn贸w przypomnia艂y mu si臋 te odg艂osy. Prze艣ladowa艂y go natr臋tne obrazy. Najch臋tniej zamkn膮艂­by oczy, ale nie m贸g艂, przecie偶 powozi艂.

Po rozmowie z mam膮 zmieni艂 troch臋 sw贸j stosu­nek do tego, co rodzice robili tam we dwoje. Mama potrafi艂a szczerze wyja艣ni膰 nawet najtrudniejsze spra­wy. Ale potem, kiedy weszli do chaty, zn贸w wszyst­ko wyda艂o mu si臋 obrzydliwe i wstr臋tne.

- Oni w tym czasie kochali si臋 w stajni - rzek艂 bez­lito艣nie, patrz膮c przed siebie.

Za nic w 艣wiecie nie m贸g艂by w tej chwili spojrze膰 na Olg臋.

- Nakry艂e艣 ich? - zachichota艂a. Michai艂 zerkn膮艂 na ni膮 spode 艂ba.

- Nakry艂e艣 ich? - powt贸rzy艂a. Okropna dziewczyna! Trudno z ni膮 wytrzyma膰!

Chyba nie s膮dzi, 偶e b臋dzie jej odpowiada膰 na takie pytania?

- Widzia艂e艣 ich? - dr膮偶y艂a.

- S艂ysza艂em - wyzna艂.

Olga za艣mia艂a si臋 i odrzuci艂a g艂ow臋 do ty艂u. Podpatrzy­艂a ten gest u jego matki. Zdenerwowa艂o go to i omal nie rzuci艂 si臋 na ni膮, byleby przesta艂a rusza膰 g艂ow膮, pozwala­j膮c w艂osom falowa膰 na wietrze. Tylko jego mama ma do tego prawo. Teraz jednak o niej te偶 nie chce my艣le膰.

- Boj臋 si臋 o Natali臋 - wyrwa艂o mu si臋.

W艂a艣ciwie chcia艂 to zachowa膰 w tajemnicy, w ka偶­dym razie przed Olg膮, bo mamie mo偶e by powiedzia艂. Z艂y by艂 na samego siebie, 偶e si臋 wygada艂.

- A to dlaczego? - zainteresowa艂a si臋 Olga, nadal chichocz膮c. - Chyba przesadzasz, Misza. C贸偶 mo偶e grozi膰 ma艂ej Natalii?

- Nie chodzi o to, 偶e co艣 jej zagra偶a. Raczej o to, co si臋 z ni膮 dzieje! Wydaje mi si臋, 偶e w naszej rodzi­nie nie tylko mama ma wyj膮tkowe zdolno艣ci. Natalia te偶 nie jest zupe艂nie zwyczajna. Ona widzi m臋偶czyzn臋 w morzu. Rozmawia z nim. Siedzia艂em przy niej na kei. Nikogo tam nie by艂o, a ona papla艂a w najlepsze.

- Dzieci maj膮 bujn膮 wyobra藕ni臋 - prychn臋艂a Olga i zamilk艂a nagle, poch艂oni臋ta my艣l膮, na kt贸r膮 napro­wadzi艂 j膮 Michai艂.

- Ona widzia艂a tego m臋偶czyzn臋 dzi艣 w domu, jak sta艂 ko艂o mamy - ci膮gn膮艂 Misza.

- Mo偶e j膮 藕le zrozumia艂e艣? Michai艂 pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Wiem, co m贸wi艂a. Rozumiem moj膮 m艂odsz膮 sio­str臋 lepiej ni偶 inni. Zreszt膮 ona m贸wi wyj膮tkowo wy­ra藕nie. Chyba nie zaprzeczysz, 偶e mama ma ponadnaturalne zdolno艣ci. My艣l臋, 偶e Natalia odziedziczy艂a je po niej. Boj臋 si臋, bo uwa偶am, 偶e to nic dobrego dla takiego ma艂ego dziecka.

Olga przyj臋艂a milczeniem jego s艂owa, ale po chwi­li odezwa艂a si臋 niepewnie:

- Kiedy Jewgienij przybieg艂 po Raij臋 - Rais臋, 偶eby spro­wadzi膰 j膮 do rodz膮cej Karoliny, Natalia powiedzia艂a 鈥瀌ziecko w morzu鈥. Papla艂a o tym panu, kt贸rego wi­dzia艂a w wodzie, i nagle, zupe艂nie bez zwi膮zku, powie­dzia艂a: 鈥瀌ziecko w morzu鈥. A przecie偶 wtedy jeszcze nikt nie wiedzia艂, 偶e ojciec ka偶e wyrzuci膰 cia艂o zmar艂e­go synka za burt臋.

Olga pl膮ta艂a si臋 w s艂owach, a w jej g艂osie pobrzmie­wa艂 l臋k. Przysun臋艂a si臋 bli偶ej Michai艂a, a on napotka艂 jej spojrzenie i zauwa偶y艂 czaj膮cy si臋 w jej oczach strach. Ba艂a si臋 chyba tak samo jak on, mimo 偶e by­艂a o rok starsza. Domy艣li艂 si臋, 偶e nie odwa偶y艂aby si臋 mu o tym powiedzie膰, gdyby on pierwszy nie wyra­zi艂 swojego niepokoju.

Kiedy ujrzeli wy艂aniaj膮ce si臋 w oddali zabudowa­nia, Michai艂 przesta艂 pop臋dza膰 konia. Z niech臋ci膮 my­艣la艂 o powrocie do domu.

- Sk膮d Natalia mog艂a wiedzie膰? - zapyta艂a Olga.

- Nie mam poj臋cia - odrzek艂. - I to mnie napawa l臋kiem.

- Czy twoi rodzice czego艣 si臋 domy艣laj膮? Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- M贸wi艂em tacie o rozmowach Natalii z niewi­dzialnym panem. Zreszt膮 on te偶 j膮 s艂ysza艂. Nie wspo­mnia艂em mu jednak o swoich podejrzeniach. Przecie偶 ma sw贸j rozum.

- My艣lisz, 偶e oni uznaliby nas za niem膮drych, gdy­by艣my im zwr贸cili na to uwag臋?

- Mo偶e, ale przywykli艣my ju偶 do tego - doda艂 do­ro艣le.

- Chyba nie mo偶emy im tego powiedzie膰 - stwier­dzi艂a.

Przyzna艂 jej racj臋 i doda艂:

- B臋d臋 mia艂 na oku Natali臋. Musz臋 jej pilnowa膰. Przecie偶 to moja siostra.

Kiedy weszli do stajni, 偶eby zaprowadzi膰 konia, Olga zachichota艂a, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a. Zachowy­wa艂a si臋 tak, jakby szuka艂a jakich艣 艣lad贸w.

Michai艂, zrezygnowany, wskaza艂 jej ruchem g艂owy na stryszek.

Wspi臋艂a si臋 po drabinie i wetkn膮wszy g艂ow臋 do po­mieszczenia na g贸rce, za艣mia艂a si臋.

- Nic tu nie wida膰 - zawo艂a艂a rozbawiona. Michai艂a denerwowa艂o jej zachowanie. Krz膮ta艂 si臋 przy koniu d艂u偶ej, ni偶 to by艂o konieczne, a potem zaj­rza艂 jeszcze do innych. Ka偶dego poklepa艂 i zagadn膮艂. Olga tymczasem znikn臋艂a w czelu艣ciach stryszku. Po chwili wyjrza艂a i zacz臋艂a go dra偶ni膰.

- Przyznaj si臋, nie masz odwagi tu wej艣膰!

- Nie, po prostu nie chc臋! - odpowiedzia艂, co Ol­ga przyj臋艂a gromkim 艣miechem.

Zdenerwowa艂a go. Nie chcia艂 tam wchodzi膰 i ju偶! Za nic w 艣wiecie nie da si臋 nam贸wi膰!

Wyszed艂 ze stajni i usiad艂 na progu, czekaj膮c na Ol­g臋. Nie zamierza艂 wspomina膰 wi臋cej o tym, o czym rozmawiali po drodze z miasta.

- Chcesz i艣膰 do domu? - zapyta艂a.

- Nie chc臋, ale musz臋 - przyzna艂 szczerze. Poda艂a mu r臋k臋, 偶eby pom贸c mu wsta膰. Zaraz jed­nak cofn臋艂a d艂o艅 jak oparzona.

Misza zachowywa艂 si臋 jakby nigdy nic. W ka偶dym razie nie zarumieni艂 si臋. Zerkn膮艂 ukradkiem na Olg臋, ale i na jej twarzy nie dostrzeg艂 rumie艅c贸w.

Dziwne! Z pozoru wygl膮da艂a tak jak zwykle, a mi­mo to mi臋dzy nimi wszystko si臋 zmieni艂o. Michai艂 nie m贸g艂 tego poj膮膰.

Nagle zn贸w jego g艂owa nape艂ni艂a si臋 my艣lami, kt贸­re wprawia艂y go w zak艂opotanie.

Jej oczom ukaza艂 si臋 cudowny krajobraz. Otwarta, soczysto zielona przestrze艅 pofa艂dowana wzg贸rkami ci膮gn臋艂a si臋 a偶 po horyzont. B艂臋kit nieba razi艂 w oczy. Pomy艣la艂a, 偶e nie nale偶y zbyt d艂ugo zadziera膰 g艂owy i wpatrywa膰 si臋 w bezmiar niebia艅skiego oceanu, by si臋 w nim nie utopi膰, cho膰 taka perspektywa wyda­wa艂a si臋 bardzo kusz膮ca.

To miejsce by艂o absolutnie doskona艂e.

Niemal czu艂o si臋 艂agodne tchnienie cudownej kra­iny, a delikatne muskanie wiatru przypomina艂o naj­czulsz膮 pieszczot臋.

S艂o艅ce, z艂ote niczym dojrza艂e moroszki, zsy艂a艂o ciep艂o i l艣ni膮ce promienie na t臋 arkadi臋: na ro艣liny, zwierz臋ta i ludzi. Tylko nieliczne lekkie ob艂oczki su­n膮ce po niebie rzuca艂y raz po raz cie艅.

B艂ogos艂awiona kraina, zaludniona przez umi艂owa­nych przez Stw贸rc臋 mieszka艅c贸w, kt贸rzy otrzymali w darze ten raj. Bezkresne, zielone pastwiska opro­mienione mi艂o艣ci膮.

Jej oczy wypatrzy艂y przejrzyst膮, b艂臋kitn膮 wod臋, zwierciad艂o owej krainy szcz臋艣liwo艣ci, kt贸re po偶y­cza艂o od nieba sw膮 barw臋. Ukochane przez s艂o艅ce, rozrzucaj膮ce w nim z艂ote iskry.

Nieoczekiwanie te偶 dolecia艂y j膮 g艂osy, kt贸re wcale nie wyda艂y si臋 jej obce. Us艂ysza艂a 艣piew ptak贸w. Nie­kt贸re zawodzi艂y 偶a艂o艣nie, inne zanosi艂y si臋 radosnym trelem. Jedne nuci艂y sobie od niechcenia, a inne z ma­le艅kich garde艂 dobywa艂y kunsztownych d藕wi臋k贸w, wy艣piewuj膮c pod niebiosa pie艣艅 偶ycia. Ze zdumieniem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e zna nazwy skrzydlatych stwo­rze艅, kt贸re zanosz膮 si臋 weso艂ym 艣wiergotem, jakby j膮 wita艂y. Ka偶dego ptaka potrafi艂a rozpozna膰 po 艣piewie.

W oddali, tam gdzie wzg贸rze zlewa艂o si臋 z niebem, mign臋艂o jej stado renifer贸w. Zmru偶y艂a oczy i rozpo­zna艂a zwierz臋ta iskrz膮ce z daleka biel膮 niczym 艣nieg w pogodny, mro藕ny dzie艅. Na jasnym tle odbija艂y si臋 g臋ste, ciemne poro偶a podobne do nagich ga艂臋zi.

Sta艂a cicho, przymkn臋艂a oczy i nas艂uchiwa艂a, ca艂膮 sob膮 ch艂on膮c wra偶enia.

Wci膮gn臋艂a w nozdrza wo艅 tej krainy i rozpozna艂a znajomy zapach wrzos贸w, zaro艣li, charakterystyczny zapach bagien i pastwisk. Rozpozna艂a g艂osy ptak贸w, szelest skradaj膮cego si臋 lisa, tupot kopyt renifer贸w i ich pomruki dobywaj膮ce si臋 gdzie艣 g艂臋boko z gar­de艂. Dolecia艂y j膮 te偶 odg艂osy rozmowy. I chocia偶 s艂o­wa brzmia艂y jako艣 inaczej, rozumia艂a je.

Otworzy艂a oczy i ujrza艂a znajomy widok. Z rozstawio­nych w kr膮g spiczastych namiot贸w unosi艂y si臋 ku niebu smu偶ki dymu. Widzia艂a ju偶 takie miejsca, ale to wyda艂o si臋 jej jeszcze pi臋kniejsze i doskonalsze. To by艂 raj.

Czy wolno st膮pa膰 po tym zielonym kobiercu? Czy mam do tego prawo? Ostro偶nie zrobi艂a par臋 krok贸w. Tak jak przypuszcza艂a, poczu艂a pod stopami mi臋kki mech, a nie jaki艣 ug贸r. Z soczystej zieleni wystawa艂y liliowe wrzosy.

Zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Zapragn臋艂a zawirowa膰 w ta艅cu, pobiec boso przed siebie.

- Zdejmij buty - us艂ysza艂a znajomy g艂os. R贸wnie znajomy jak otaczaj膮cy j膮 krajobraz, kt贸ry musia艂a kocha膰 ponad wszystko na d艂ugo wcze艣niej, nim uj­rza艂a t臋 krain臋.

Obok niej sta艂 m臋偶czyzna. Jego czarne w艂osy potar­ga艂 wiatr. Mia艂 na sobie spodnie ze sk贸ry i sk贸rzan膮 kurt­k臋 za艂o偶on膮 na nagi tors. Przez rami臋 przewiesi艂 arkan.

Raija mimowolnie zakry艂a twarz. Opuszkami pal­c贸w wyczu艂a siateczk臋 zmarszczek. Wyg艂adzi艂a w艂o­sy. Chcia艂a si臋 odwr贸ci膰, 偶eby m臋偶czyzna nie ogl膮da艂 jej w takim stanie.

By艂 taki m艂ody.

- Jeste艣 pi臋kna - powiedzia艂 i u艣miechn膮艂 si臋. Kan­ciasta twarz nabra艂a ciep艂a. W w膮skich oczach odbija艂o si臋 s艂o艅ce, a proste brwi zdawa艂y si臋 tak czarne, jakby by艂y pomalowane w臋glem.

By艂 taki m艂ody i taki urodziwy. Wolny.

Zrozumia艂a, 偶e go kocha, a w艂a艣ciwie 偶e kocha艂a, zanim go tu zobaczy艂a. Zawsze go kocha艂a.

- Ci膮gle jeste艣 pi臋kna, Ma艂y Kruku - stwierdzi艂 z czu­艂o艣ci膮, ale nie dotyka艂 jej. Ona za艣 nie zdoby艂a si臋 na to, by wyci膮gn膮膰 d艂o艅 i pog艂adzi膰 palcami umi艂owan膮 twarz. - Dla mnie zawsze by艂a艣 pi臋kna i taka ju偶 pozostaniesz.

Raija zdj臋艂a buty, ale nie chcia艂a ich trzyma膰 w r臋­ce. Mia艂a ochot臋 pobiec przed siebie. Sta艂a jednak, nie chc膮c go zostawi膰.

- Pragn膮艂em ci tylko pokaza膰 to miejsce - rzek艂, unosz膮c r臋k臋, jakby oprowadza艂 j膮 po swoim kr贸le­stwie. - Tak wygl膮da wieczno艣膰, pe艂nia doskona艂o艣ci. Chcia艂em, 偶eby艣 to zobaczy艂a. B臋d臋 tu na ciebie cze­ka艂. Niczego si臋 nie l臋kaj. Nie ma tu cierpienia. Tylko to, co widzisz. Pami臋taj, 偶e tu na ciebie b臋d臋 czeka艂.

Popatrzy艂 na ni膮 przeci膮gle. Patrzy艂 i patrzy艂, a po­tem pobieg艂...

- Zanim si臋 obudzi艂a艣, zrzuci艂a艣 z n贸g buty - po­wiedzia艂 Jewgienij, u艣miechaj膮c si臋 do Raiji.

Przemawia艂 weso艂o, jakby si臋 z ni膮 droczy艂. Raija pami臋ta艂a. Pami臋ta艂a, sk膮d przybywa. Przypo­mniawszy sobie m臋偶czyzn臋 stamt膮d, poczu艂a dreszcze.

- Co z Karolin膮? - spyta艂a chrapliwie.

- 呕yje - odpar艂 Jewgienij. - Udzielono jej pomocy. Raija kiwn臋艂a g艂ow膮, ale nie mog艂a o tym m贸wi膰. Tym razem jednak pami臋ta艂a, sk膮d wraca. Przypomnia艂a sobie te偶, 偶e ta kraina opromienio­na s艂o艅cem nazywa si臋 Saivo.

7

Postanowili podj膮膰 rozmow臋. Opowiedzieli Raiji wszystko szczerze, tak by mog艂a sama zobaczy膰 to ich oczami.

Michai艂 sta艂 obok Jewgienija zak艂opotany, wyjawia­j膮c to, co wcze艣niej powiedzia艂 Antonii, ojcu, Oldze. Jewgienij za艣 powiedzia艂 o tej chwili, kiedy zaspana Natalia, stoj膮c w drzwiach, m贸wi艂a o mi艂ym panu.

Olga nie odzywa艂a si臋, ale Raija zauwa偶y艂a, 偶e po­sy艂aj膮 sobie z Misza ukradkiem porozumiewawcze spojrzenia.

Nie rozumia艂a, o co im chodzi, co wsp贸lnie ukry­waj膮. Tej nocy po艂膮czy艂a ich jaka艣 tajemnica. Co艣 si臋 musia艂o wydarzy膰 mi臋dzy nimi po jej rozmowie z Misza w stajni.

- Nic nie czu艂a艣? - pyta艂 Jewgienij Raij臋, dotykaj膮c jej kolan i wpatruj膮c si臋 w ni膮 intensywnie.

Odnios艂a wra偶enie, 偶e jej silny m膮偶 si臋 boi, i poru­szy艂o to w niej czu艂e struny. By艂 taki opieku艅czy, chcia艂 jej dobra. Ale nigdy by nie zrozumia艂. Nie zda­wa艂 sobie sprawy, jak膮 moc膮 zosta艂a obdarzona.

Antonia podesz艂a o krok bli偶ej. Antonia by艂a nie­bezpieczna, zbyt dobrze zna艂a Raij臋, mo偶e nawet le­piej ni偶 ona sam膮 siebie.

- Nic nie widzia艂a艣? - zapyta艂a przyjaci贸艂ka. Tak, Antonia by艂a najgro藕niejsza, bo potrafi艂a pozna膰, kiedy Raija udaje. Jewgienij nigdy si臋 nie domy­艣la艂, kiedy k艂ama艂a.

Raija w milczeniu patrzy艂a na Antoni臋, a potem d艂ugo nie spuszcza艂a wzroku z Jewgienija. Spojrza艂a te偶 na swojego syna i na c贸rk臋 Antonii. Oni wszyscy byli jej najbli偶szymi, tworzyli wsp贸lnie rodzin臋.

Ale istnia艂y jeszcze inne wi臋zy.

Zn贸w przypomnia艂a jej si臋 twarz m艂odego m臋偶czy­zny. Teraz, w otoczeniu najbli偶szych, u艣wiadomi艂a sobie, jak egzotycznie wygl膮da艂. Zrozumia艂a, 偶e nale­偶a艂 do obcego ludu. Nie pochodzi艂 z tych stron.

On pochodzi艂 zza ska艂y blokuj膮cej jej pami臋膰. Ju偶 wcze艣niej jego twarz mign臋艂a jej par臋 razy we 艣nie. Ma­jacz膮c jakby we mgle, nikn臋艂a wci膮偶 w mroku, tak 偶e ni­gdy nie uda艂o si臋 Raiji przyjrze膰 dok艂adnie jego rysom.

Dopiero teraz.

Kiedy wszystko w niej wo艂a艂o o pomoc, pojawi艂 si臋 on. Dotkn膮艂 jej ramion. Wydawa艂 si臋 taki rzeczywi­sty, cho膰 rozs膮dek podpowiada艂 jej co艣 zupe艂nie prze­ciwnego.

Teraz ju偶 wie.

On istnia艂 za t膮 ska艂膮. Pogr膮偶ony w mroku. By艂 cz臋­艣ci膮 jej 偶ycia. Mia艂a pewno艣膰, 偶e si臋 nie myli. Wpraw­dzie we 艣nie nie m贸wi艂, 偶e j膮 kocha, a jednak tak w艂a­艣nie by艂o. W niczyich oczach nie widzia艂a tyle mi艂o艣ci.

Odnios艂a wra偶enie, 偶e pod wp艂ywem jego spojrze­nia kruszeje ska艂a odgradzaj膮ca j膮 od przesz艂o艣ci.

Nie wiedzia艂a jednak, czy jest do艣膰 silna, by wyj艣膰 na spotkanie minionego. By dowiedzie膰 si臋 prawdy.

I 偶y膰 potem dalej jakby nic si臋 nie sta艂o.

Kocha艂a go, to pewne. Jak mog艂aby go nie kocha膰?

- Nic nie pami臋tam - odpowiedzia艂a wreszcie, wytrzymuj膮c spojrzenia zebranych wok贸艂 niej os贸b.

Nie uchyli艂a si臋 nawet przed wzrokiem Toni, kt贸­ra d艂ugo nie spuszcza艂a z niej oka.

- Nikogo nie widzia艂am - powt贸rzy艂a bez zmru偶e­nia oka, odwracaj膮c si臋 do Jewgienija.

W ciszy da艂o si臋 wyczu膰 ulg臋. Tylko Antonia unio­s艂a lekko brew, najwyra藕niej pow膮tpiewaj膮c w s艂owa Raiji, ale nie dr膮偶y艂a tego tematu.

Raija tymczasem ci膮gle tkwi艂a w mroku nocy, kt贸­ra mia艂a si臋 ku ko艅cowi. Rozmy艣la艂a o pieszczotliwym przydomku, kt贸rym zwr贸ci艂 si臋 do niej m臋偶czyzna. Nikomu z tu obecnych nie wpad艂oby do g艂owy, 偶eby nazwa膰 j膮 Ma艂ym Krukiem.

Ten m臋偶czyzna musia艂 j膮 zna膰 od dawna, kto wie, czy nie od czasu, gdy by艂a dzieckiem.

Gdyby wy艂oni艂 si臋 z mrok贸w jej pami臋ci, mo偶e by si臋 da艂o rozwik艂a膰 t臋 zagadk臋, a ska艂a oddzielaj膮ca j膮 od przesz艂o艣ci rozprysn臋艂aby si臋 w drobny mak. Nie wiedzia艂a jednak, czy znios艂aby ci臋偶ar prawdy. Czy potrafi艂aby 偶y膰, poznawszy tajemnice z przesz艂o艣ci, kt贸ra najwyra藕niej kry艂a w sobie wi臋cej niespodzia­nek, ni偶 Raija przypuszcza艂a. Mo偶e lepiej nie pami臋­ta膰 tego, co si臋 kiedy艣 zdarzy艂o?

Mo偶e lepiej nie wraca膰 do korzeni?

Kto wie, czy to nowe 偶ycie nie jest dla niej 艂ask膮, wybawieniem?

Nie umia艂a sobie na to odpowiedzie膰.

Teraz chcia艂a tylko spa膰. Spa膰 i 艣ni膰, wierz膮c, 偶e w kt贸rym艣 ze sn贸w odnajdzie znowu jego.

Lekarz przyjecha艂 sprawdzi膰, jak czuje si臋 Karoli­na. Stara艂 si臋 zachowa膰 oboj臋tno艣膰, ale z trudem kry艂 zdumienie. M艂oda kobieta bowiem zosta艂a wyleczo­na w niezrozumia艂y spos贸b.

Nie zapyta艂 Raiji, jak tego dokona艂a, cho膰 by艂 pewien, 偶e musia艂a u偶y膰 jakich艣 nadzwyczajnych zdolno艣ci.

- Pomog艂o to lekarstwo, kt贸re pan zostawi艂, dok­torze - powiedzia艂a Raija.

Ona tak偶e nauczy艂a si臋 udawa膰. Nie lubi艂a tego, ale przekona艂a si臋, 偶e czasami wi臋cej mo偶na osi膮gn膮膰, je­艣li cz艂owiek post臋puje wed艂ug ustalonych regu艂. Mia­艂a tylko nadziej臋, 偶e doktor nie zajrzy do s艂oiczka na p贸艂ce przy drzwiach. Od razu pozna艂by, 偶e lekarstwo stoi nietkni臋te.

Lekarz nic nie odrzek艂, ale zbieraj膮c si臋 do wyj艣cia, zapyta艂:

- Dlaczego nie robi pani tego cz臋艣ciej? Raija zwleka艂a z odpowiedzi膮. Nie mia艂a ochoty o tym rozmawia膰, ale nie wypada艂o lekcewa偶y膰 medyka.

- Nie ja o tym decyduj臋 - odezwa艂a si臋 po chwili milczenia. - Po prostu czasami otrzymuj臋 dar, kt贸ry musz臋 wykorzysta膰. Ale nie chcia艂abym, 偶eby co艣 ta­kiego przytrafia艂o mi si臋 pi臋膰 razy dziennie.

Popatrzy艂a na lekarza z powag膮 i doda艂a:

- Za ka偶dym razem czuj臋 si臋 tak, jakbym oddawa­艂a cz膮stk臋 siebie. Gdybym to robi艂a cz臋艣ciej, pewnie szybko dokona艂abym 偶ywota.

Popatrzy艂 na ni膮 przeci膮gle. Widzia艂, 偶e ma do czy­nienia z kobiet膮 wyj膮tkow膮.

- Mo偶e kiedy艣 kobiety takie jak wy, Bykowa, uczy­ni膮 艣wiat lepszym - rzek艂 z przekonaniem.

- Kiedy艣 mo偶e tak, ale ja 偶yj臋 teraz - odpar艂a ze smutkiem.

Pokiwa艂 g艂ow膮 i wyszed艂. W drodze powrotnej do miasta zastanawia艂 si臋, jaki by艂by 艣wiat, gdyby zaro­i艂o si臋 od kobiet jej pokroju.

Ale cho膰 my艣la艂 intensywnie, nie potrafi艂 sobie te­go wyobrazi膰.

- Co m贸wi艂 o mnie? Pewnie mnie pot臋pia?

Raija a偶 si臋 wzdrygn臋艂a, us艂yszawszy nieoczekiwa­nie g艂os Karoliny Weimer. Przywyk艂a ju偶 bowiem do jej milczenia.

Usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka i pog艂aska艂a m艂od膮 kobie­t臋 po w艂osach. Poprawi艂a niesforny kosmyk r贸wnie naturalnie, jakby poprawia艂a w艂osy Natalii czy Mi­chai艂owi. Pokocha艂a to dziewcz臋.

- Mo偶e pot臋pia, nie wiem. Nie wspomnia艂 nic o tym.

- A ty?

- Jak bym mog艂a? - Raija pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Bar­dzo mnie zasmuci艂o, 偶e pr贸bowa艂a艣 sobie odebra膰 偶y­cie, ale ci臋 nie pot臋piam. Raczej staram si臋 zrozumie膰.

- Powinni艣cie mi byli pozwoli膰 umrze膰 - rzek艂a Karolina ze smutkiem.

Nie roztkliwia艂a si臋 nad sob膮 ani nie pr贸bowa艂a 偶e­bra膰 o wsp贸艂czucie. M贸wi艂a szczerze.

Raija zwr贸ci艂a uwag臋 na jedno: Karolina m贸wi艂a w liczbie mnogiej.

- Kim by艂 ten m臋偶czyzna? - zapyta艂a Norwe偶ka.

- Kt贸ry? Raija us艂ysza艂a strach w swoim g艂osie.

- Nie widzia艂am go tu wcze艣niej - ci膮gn臋艂a Karoli­na. - Trzyma艂 d艂onie na twoich ramionach. Mia艂 czar­ne w艂osy i takie dziwne oczy. Ubrany te偶 by艂 jako艣 inaczej. Podobnie ubieraj膮 si臋 Lapo艅czycy g贸rscy w naszych stronach. Latem, kiedy p臋dz膮 renifery, maj膮 na sobie takie stroje. Byli艣my kiedy艣 ogl膮da膰 ich obozowiska w dolinie Troms, niedaleko Tromso. Ale tu w Rosji chyba nie spotyka si臋 Lapo艅czyk贸w?

Karolina nawet nie mia艂a poj臋cia, jak wa偶ne by艂o to, co powiedzia艂a. Raija poczu艂a si臋 tak, jakby otrzy­ma艂a w prezencie nowe, brakuj膮ce elementy obrazu przesz艂o艣ci, i przesz艂y j膮 dreszcze.

Ukry艂a starannie w sercu zas艂yszane s艂owa. Kiedy艣 powstanie z nich historia jej 偶ycia, pocz膮wszy od nie­znanych, przes艂oni臋tych czarn膮 ska艂膮 korzeni.

Raija trzyma艂a ch艂odne d艂onie Karoliny i leciutko g艂adz膮c banda偶e, odpowiedzia艂a:

- Nie wiem. On nie by艂 rzeczywisty. Nie zaprze­czam, 偶e co艣 czu艂am, kogo艣 mo偶e widzia艂am, ale nie wiem, kto to by艂.

Karolina rozszerzy艂a oczy, na chwil臋 zapominaj膮c o sobie.

- Jak to nierzeczywisty! - zdumia艂a si臋. - Przecie偶 go widzia艂am! Sta艂 za tob膮 i trzyma艂 ci臋 za ramiona. Patrzy艂 na ciebie, na mnie. On ci pom贸g艂!

Raija pokiwa艂a g艂ow膮 ze s艂owami:

- Tak, a jednak nie by艂 to cz艂owiek z krwi i ko艣ci. Przydarzaj膮 mi si臋 czasem takie dziwne rzeczy. Tyl­ko dlatego uda艂o mi si臋 dwukrotnie uratowa膰 ci 偶y­cie. Tym razem jednak potrzebowa艂am pomocy. I po­moc nadesz艂a.

Karolina prze艂kn臋艂a ci臋偶ko 艣lin臋. Po tak d艂ugim okresie milczenia dziwnie si臋 czu艂a, rozmawiaj膮c.

- By艂 bardzo urodziwy - powiedzia艂a po chwili i u艣miechn臋艂a si臋 lekko. - Mo偶e to jaki艣 anio艂? Cho­cia偶 anio艂y chyba nie nosz膮 ubra艅 ze sk贸ry. Poza tym nie mia艂 skrzyde艂. Ale by艂 taki pi臋kny! Emanowa艂a z niego si艂a i wolno艣膰.

Raija u艣miechn臋艂a si臋. Wszystko si臋 zgadza艂o. Uka­za艂a si臋 im ta sama posta膰. Przerazi艂o j膮 tylko, 偶e i Na­talia widzia艂a zjaw臋.

- Pomy艣l sobie, 偶e to by艂 sen - powiedzia艂a. - Le­piej nie roztrz膮sajmy d艂u偶ej, kto nas odwiedzi艂. I tak si臋 tego nigdy nie dowiemy. Po prostu uznajmy, 偶e przy艣ni艂 ci si臋 m臋偶czyzna, kt贸ry tak jak i ja, Karoli­no, nie chcia艂, 偶eby艣 umar艂a. Twoje 偶ycie to cenny dar, to 艣wi臋to艣膰.

- A 偶ycie mojego dziecka nie by艂o do艣膰 cenne?

- Mnie si臋 zdaje, 偶e tw贸j synek by艂 male艅kim anio艂­kiem - odrzek艂a Raija, u艣miechaj膮c si臋 艂agodnie.

- Jeste艣 pewna, 偶e on naprawd臋 nie 偶yje? Mo偶e Lo­rentz tylko mi go odebra艂? Widzia艂a艣, 偶e dziecko by­艂o martwe?

- Twoje dziecko nie 偶yje - powt贸rzy艂a z naciskiem Raija.

Karolina d艂ugo jej si臋 przygl膮da艂a, zwil偶aj膮c j臋zy­kiem spierzchni臋te wargi.

- S艂ysza艂am rozmowy - rzek艂a w ko艅cu. - Nie spa­艂am bez przerwy i nie przez ca艂y czas p艂aka艂am. Z dzieckiem co艣 by艂o nie tak, prawda? Nie by艂o zdro­we, dlatego mi go nie pokazano? Kto艣 m贸wi艂, 偶e do­brze, i偶 umar艂o. Rozumiem teraz, dlaczego Lorentz ch臋tnie si臋 mnie pozby艂. Nie chce mie膰 kalekich sy­n贸w. Z tego te偶 powodu moje dziecko nie ma praw­dziwego grobu.

- Skoro wiesz, czemu pytasz? - odpar艂a Raija. - Sa­ma prosi艂am twojego m臋偶a, 偶eby oszcz臋dzi艂 ci praw­dy. Ba艂am si臋, 偶e si臋 za艂amiesz.

- Wola艂abym dowiedzie膰 si臋 prawdy od niego, ni偶 s艂ysze膰 za plecami t艂umione szepty.

Urwa艂a i le偶a艂a cicho. Zamkn膮wszy oczy, odgro­dzi艂a si臋 od Raiji. Zn贸w pogr膮偶y艂a si臋 we w艂asnym 艣wiecie, do kt贸rego nie dopuszcza艂a nikogo.

Raija siedzia艂a przy Karolinie, p贸ki ta nie zasn臋艂a.

Misza bawi艂 si臋 z Natali膮 na podw贸rzu. Bez prosze­nia zosta艂 w domu. W艂a艣ciwie sam si臋 zadeklarowa艂. Raija podejrzewa艂a co prawda, 偶e to za spraw膮 Jewgie­nija, ale przyjemnie jej by艂o, 偶e tak si臋 o ni膮 troszcz膮.

Dzieci nie zauwa偶y艂y, gdy siad艂a na schodach z ro­b贸tk膮 w r臋ku. Musia艂a czym艣 zaj膮膰 r臋ce, 偶eby nie zwa­riowa膰.

Wci膮偶 na nowo powraca艂y do niej te same wspo­mnienia. Raija nie mog艂a tego znie艣膰. Uporczywe my­艣li doprowadza艂y j膮 do ob艂臋du.

Nawet nie musia艂a zamyka膰 oczu, aby zobaczy膰 te­go m臋偶czyzn臋 ze snu. Graniczy艂o to z szale艅stwem. Jak to mo偶liwe, by zaw艂adn臋艂a ni膮 jaka艣 nierealna po­sta膰? Nie powinna na to pozwoli膰!

- Jaki jest ten mi艂y pan? - us艂ysza艂a cichy g艂os Miszy, zwracaj膮cego si臋 z powag膮 do Natalii.

Raija poczu艂a uk艂ucie w sercu. Chcia艂a si臋 poderwa膰 i powstrzyma膰 syna. Chcia艂a krzykn膮膰, 偶e nie ma pra­wa wypytywa膰 Natalii. Nie uczyni艂a jednak nic. Trzy­ma艂a w d艂oniach kawa艂ek materia艂u w b艂臋kitno - br膮zow膮 kratk臋, z kt贸rego szy艂a sp贸dniczk臋 z fartuszkiem dla c贸reczki, i nie ruszy艂a si臋 nawet z miejsca.

- Jest taki jak tata?

- Tata? - powt贸rzy艂a Natalia jasnym g艂osikiem, a jej twarzyczka rozpromieni艂a si臋.

U艣miechn臋艂a si臋 serdecznie od ucha do ucha.

- Czy ten pan jest taki du偶y jak tata? Dziecko pokr臋ci艂o g艂ow膮 i trzymaj膮c palec w bu­zi, u艣miecha艂o si臋 bez przerwy.

- A mo偶e jest ma艂y? - dr膮偶y艂 Michai艂.

- Nieee! Duuu偶y! - odpar艂a Natalia i wysoko pod­nios艂a r膮czki, jakby chcia艂a pokaza膰.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 rozbawiona. Niepok贸j tro­ch臋 ust膮pi艂. Dla Natalii wszystko by艂o du偶e, wszyst­ko, co by艂o wi臋ksze od niej samej.

- W morzu - papla艂a ma艂a. - Mi艂y pan w morzu.

- By艂 tu u nas w domu? - spyta艂 Michai艂 i przytrzy­ma艂 Natali臋 za r臋ce, gdy chcia艂a si臋 wyrwa膰.

Ma艂a wierci艂a si臋 i z艂o艣ci艂a. Nie podoba艂a jej si臋 ta zabawa. Nie chcia艂a si臋 d艂u偶ej tak bawi膰. Mia艂a ocho­t臋 pobiega膰. Krzykn臋艂a wi臋c wniebog艂osy.

Michai艂 westchn膮艂 zrezygnowany i wypu艣ci艂 j膮 z r膮k. Natalia pokica艂a dooko艂a jak ma艂y zaj膮czek, a jej 艣miech unosi艂 si臋 niczym niesiony na skrzyd艂ach motyla.

Misza u艣miechn膮艂 si臋.

Raija zauwa偶y艂a, 偶e jest zawiedziony, ale i on nie potrafi艂 si臋 gniewa膰 na Natali臋. By艂o to po prostu nie­mo偶liwe.

Natalia zakr臋ci艂a si臋 w ta艅cu, a potem przybieg艂a do Raiji, z rado艣ci膮 sobie pod艣piewuj膮c:

- Mama, mama, mama...

Raija bez 偶alu od艂o偶y艂a rob贸tk臋 i chwyci艂a c贸recz­k臋 w ramiona. Z przyjemno艣ci膮 przytuli艂a si臋 do jej mi臋kkiego, pulchnego policzka.

- Kochana mama - westchn臋艂a Natalia uszcz臋艣li­wiona i zwin臋艂a si臋 w k艂臋buszek na kolanach Raiji, pozwalaj膮c si臋 艣ciska膰 i ca艂owa膰.

Przyjmowa艂a pieszczoty jak co艣 najbardziej oczy­wistego.

Spotyka艂a si臋 na co dzie艅 tylko z mi艂o艣ci膮. Zresz­t膮 zas艂ugiwa艂a na ni膮.

- Kocham ci臋, mamusiu - powiedzia艂a. Takie s艂owa by艂y niczym plaster miodu na serce Raiji. Pozwala艂y zapomnie膰 o ch艂odzie, zw膮tpieniu, o strachu.

- Mi艂y pan te偶 kocha mamusi臋 - zaszczebiota艂a. Raiji zdawa艂o si臋, 偶e krew zakrzep艂a jej w 偶y艂ach.

Ponad ciemn膮 g艂贸wk膮 c贸reczki napotka艂a spojrzenie Michai艂a. On te偶 s艂ysza艂, co m贸wi艂a Natalia, ale tyl­ko zmru偶y艂 oczy, udaj膮c oboj臋tno艣膰 i przeczesa艂 pal­cami w艂osy, tak samo jak jego ojciec.

Raij臋 przesz艂y dreszcze, cho膰 niebo by艂o pogodne, a nieliczne ob艂oki nie zakrywa艂y s艂onecznej tarczy.

- Kim on jest? - zapyta艂 Michai艂 po chwili milczenia. Kiedy tak siedzia艂 obok na schodach, wyda艂 jej si臋 niemal doros艂y. Gdyby spojrza艂a na niego pod s艂o艅­ce, ujrza艂aby ciemny zarys m臋skiej sylwetki.

Cho膰 nie musia艂a odpowiada膰, zapragn臋艂a mu jed­nak wszystko wyja艣ni膰. To przecie偶 jej syn! Ale w tej chwili nie by艂o to mo偶liwe. Nie potrafi艂a. Zreszt膮 nie by艂a pewna, czy by jej uwierzy艂.

- Dlaczego Natalia go widzi? - nie dawa艂 za wygra­n膮 Misza.

- Chcia艂abym zna膰 odpowiedzi na twoje pytania - odpar艂a Raija.

艢miech Natalii zabrzmia艂 niczym weso艂e, d藕wi臋cz­ne pere艂ki. O偶ywczy niczym poranna rosa albo 艂agod­ny deszczyk.

- Boj臋 si臋 - wyzna艂 Michai艂. - Przera偶a mnie to.

- S膮dzisz, 偶e ja si臋 nie l臋kam? - spyta艂a Raija. Michai艂 u艣cisn膮艂 jej d艂o艅. Mia艂 takie same r臋ce jak niegdy艣 Jewgienij.

Misza przecie偶 jeszcze jest dzieckiem, pomy艣la艂a. Nie mog臋 go obarcza膰 swoimi problemami i oczeki­wa膰, 偶e b臋dzie mnie pociesza艂 jak doros艂y. Nadal je­stem za niego odpowiedzialna.

Odrzek艂a wi臋c:

- Zapewne dlatego mnie to spotyka, bo mimo wszystko mam w sobie do艣膰 si艂y, by z tym 偶y膰. Zresz­t膮 kimkolwiek jest 贸w m臋偶czyzna, to przecie偶 nie ro­bi nam nic z艂ego i nie zamierza nas skrzywdzi膰.

Michai艂 milcza艂, ale jego oczy wpatrywa艂y si臋 w ni膮 badawczo. Czasami ten jej syn potrafi艂 by膰 niebez­pieczny. Wiele rzeczy nie umyka艂o jego uwagi. Bar­dzo by艂 pod tym wzgl臋dem podobny do niej. Kiero­wa艂 si臋 intuicj膮 i wyczuwa艂 nastroje.

Za nic w 艣wiecie nie powinien si臋 teraz niczego do­my艣li膰, uzna艂a Raija, strzeg膮c prawdy.

- Czasami chcia艂bym, 偶eby艣 by艂a zwyczajna, ma­mo - westchn膮艂 Misza. - Ale, niestety, nie jeste艣.

Raija zapragn臋艂a przebi膰 si臋 przez pancerz, jakim si臋 otoczy艂, i dowiedzie膰 si臋, co dr臋czy syna. By艂 taki da­leki, obcy. Chcia艂aby wiedzie膰, dok膮d tak ucieka my­艣lami. Co naprawd臋 o niej s膮dzi, a czego jej nie m贸wi.

Michai艂 przypomnia艂 sobie zn贸w tajemnic臋 ojca. Ba艂 si臋 w niej pogr膮偶y膰. Nie chcia艂 w tym uczestni­czy膰, przekonany, 偶e cokolwiek uczyni, zdradzi jed­no z rodzic贸w. Tak to przynajmniej odbiera艂. Strasz­ne by艂oby zawie艣膰 mam臋.

- Do jesieni wszystko wr贸ci do normy - obieca艂a Raija, nie do ko艅ca pewna, czy dotrzyma przyrzeczenia. - Postaramy si臋, 偶eby Karolina by艂a zupe艂nie zdrowa, kiedy ju偶 b臋dzie opuszcza膰 nasz dom.

- Nie potrafisz by膰 zwyczajna, mamo - stwierdzi艂 Michai艂. - Nie uda ci si臋, nawet gdyby艣 si臋 stara艂a!

- Dzieci nie powinny by膰 takie domy艣lne - u艣miechn臋艂a si臋 Raija. - Nie wzdrygaj si臋, Misza, je­ste艣 moim dzieckiem i pozostaniesz nim nawet wte­dy, gdy sko艅czysz pi臋膰dziesi膮t lat - doda艂a, ucinaj膮c rozmow臋.

Po艣piesznie wsta艂a i wr贸ci艂a do chaty, gdzie czeka­艂o j膮 gotowanie, zmywanie oraz mn贸stwo innych co­dziennych zaj臋膰.

Karolina nie spa艂a, ale gdy Raija do niej zajrza艂a, szybko zamkn臋艂a oczy. Raija domy艣li艂a si臋, 偶e Karo­lina tak偶e na sw贸j spos贸b ucieka.

- Mam dla ciebie zup臋 - powiedzia艂a.

Miska parzy艂a j膮 w r臋ce. Pachnia艂o kusz膮co mi臋­sem i cebul膮, ale dla Karoliny Weimer pewnie zapach ten by艂 obcy.

Je艣li Lorentz Weimer zamierza艂 zapewni膰 swojej 偶onie warunki, do jakich przywyk艂a, to zwr贸ci艂 si臋 do niew艂a艣ciwej osoby.

- Dzi臋kuj臋, nie mam ochoty - odrzek艂a Karolina cicho, ledwie poruszaj膮c wargami.

Wydawa艂a si臋 zupe艂nie bezbarwna. Przy bladej twarzy nawet w艂osy wygl膮da艂y na bardziej sp艂owia艂e ni偶 zwykle.

- Je艣li nie b臋dziesz jad艂a, to zabraknie ci si艂y nawet na to, 偶eby mi si臋 sprzeciwi膰 - rzuci艂a Raija.

- Naprawd臋 dzi臋kuj臋. Nie teraz. Raija nie zmusza艂a jej. Zanios艂a misk臋 z powrotem do kuchni. Nie zamierza艂a jednak szykowa膰 dla chorej czego艣 innego. Odgrzeje jej zup臋, gdy zg艂odnieje. Trudno, musi je艣膰 to co wszyscy.

- Lorentz mnie zostawi艂 - odezwa艂a si臋 Karolina. - On nie wr贸ci.

- 呕e te偶 opowiadasz takie bzdury! - zdenerwowa­艂a si臋 Raija. - Tw贸j m膮偶 pop艂yn膮艂 tylko do Kiem i Onegi, a potem oczywi艣cie wr贸ci. Nie przetrzyma­艂aby艣 trud贸w takiego rejsu. Potrzebujesz opieki. Nie jestem pewna, czy za艂oga potrafi艂aby ci j膮 zapewni膰.

- On si臋 chce mnie pozby膰 - upiera艂a si臋 Karolina cienkim g艂osem. - Nie jestem mu ju偶 potrzebna. Nie­potrzebna mu 偶ona, kt贸ra wyda艂a na 艣wiat kalek臋. Lorentz chce mie膰 du偶o syn贸w. Dlatego wzi膮艂 sobie m艂od膮 偶on臋. Ale po tym, co si臋 sta艂o, straci艂 wiar臋, 偶e urodz臋 mu zdrowych potomk贸w. Dlatego chce si臋 mnie pozby膰 Wiem o tym!

Raiji przemkn臋艂o przez my艣l, 偶e Karolin臋 mog艂o­by dotkn膮膰 wi臋ksze nieszcz臋艣cie ni偶 to, 偶e uwolni艂a­by si臋 od pozbawionego serca m臋偶a, ale nie powie­dzia艂a tego na g艂os.

Zosta膰 samej w 艣wiecie Karoliny nie by艂o 艂atwiej­sze, ni偶 偶y膰 z cz艂owiekiem pokroju Lorentza Weimara. Jedno i drugie by艂o beznadziejne.

- Zabra艂 mi moje dziecko! Chcia艂am je przytuli膰. Na­wet mi nie by艂o wolno go potrzyma膰 przez chwil臋.

- Kiedy odzyska艂a艣 przytomno艣膰, male艅stwo ju偶 nie 偶y艂o - powiedzia艂a cicho Raija. - A ty by艂a艣 taka os艂abiona.

- Jeste艣 po jego stronie? Karolina pr贸bowa艂a si臋 podnie艣膰, ale nie mia艂a do艣膰 si艂y. Opad艂a na poduszk臋 niebezpiecznie blada, a zza firanek rz臋s pop艂yn臋艂y strumienie 艂ez.

- Chcia艂am wzi膮膰 na r臋ce moje dziecko, nawet je艣li umar艂o. Czy to tak trudno poj膮膰? Przecie偶 to by艂 mi­mo wszystko m贸j syn. Oboj臋tnie, jak wygl膮da艂. To ja go nosi艂am w swoim 艂onie, by艂 m贸j. Zna艂am go. Lorentz nawet nigdy nie przy艂o偶y艂 d艂oni do mojego brzucha, 偶eby poczu膰, jak to male艅stwo kopie. Nigdy nie zapy­ta艂, czy si臋 rusza. Nigdy nie poprosi艂, bym mu opowie­dzia艂a, jakie to uczucie. Ale to Lorentz kaza艂 wyrzuci膰 moje dziecko za burt臋, zanim wzi臋艂am je w ramiona. Lorentz nada艂 mu imi臋. Lorentz zadecydowa艂! On, kt贸­ry nigdy nie troszczy艂 si臋 o to, by pokocha膰 to dziec­ko. On go nie kocha艂! Nigdy go nie kocha艂!

Karolina wykrzycza艂a z siebie gniew i ucich艂a. Twarz mia艂a nadal blad膮, ale ju偶 nie p艂aka艂a. Zn贸w ogarn臋艂a j膮 apatia.

- Chcia艂am przytuli膰 synka, rozumiesz? Potrzy­ma膰 na r臋kach. A teraz nie wiem, ani czy naprawd臋 istnia艂, ani czy umar艂. Rozpaczam po nim, ale tak na­prawd臋 nie wiem, po kim rozpaczam. Nie wiem, czy powinnam okry膰 si臋 偶a艂ob膮. Urodzi艂am dziecko, ale tak naprawd臋 nigdy go nie mia艂am!

Raija trzyma艂a j膮 za r臋ce i tuli艂a. Tylko tyle mog艂a dla niej zrobi膰.

8

- Podobaj膮 mi si臋 te kwiaty. W roz艣wietlone s艂o艅cem przedpo艂udnie Karolina siedzia艂a wraz z Raij膮 na ciep艂ej sk贸rze na schodach. Kolana mia艂a okryte pi臋knym tkanym kocem, a na ramiona zarzucony szal Raiji. W zwi膮zanych jedynie tasiemk膮 w艂osach wygl膮da艂a tak m艂odo, 偶e mo偶na by j膮 wzi膮膰 za dziewczynk臋. Raija 艣mia艂a si臋, nazywaj膮c j膮 鈥瀋ioteczk膮鈥. Karolin臋 te偶 bawi艂 ten 偶art.

- Na bukiety raczej si臋 nie nadaj膮. S膮 za du偶e - od­par艂a Raija. - A rozrastaj膮 si臋 dooko艂a niczym zara­za. Daremnie by si臋 stara膰 zapanowa膰 jako艣 nad ni­mi. Same decyduj膮 o tym, gdzie chc膮 rosn膮膰.

- Ale rosn膮! - wtr膮ci艂a Karolina, kt贸ra pochodzi艂a z miasta, gdzie panowa艂 surowy klimat. - Marz臋 o tym, 偶eby mie膰 ogr贸d - zwierzy艂a si臋. - Siostry Lo­rentza maj膮 pi臋kne ogrody z r贸偶ami sprowadzonymi a偶 z Europy, z Niemiec. R贸偶e to cudowne kwiaty o niebia艅skim wprost zapachu. Nikt inny w Tromse nie ma takich. Ale te tutaj tak偶e s膮 pi臋kne. Podob­nych nie u艣wiadczysz w moich stronach.

Karolina u艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Wygl膮daj膮 jak wielkie krwawniki. Jak wy je na­zywacie?

- Nijak - odpar艂a Raija. - Tylko ja czasem, gdy si臋 denerwuj臋, u偶ywam niezbyt przyzwoitych okre艣le艅, ale nie powiem ci, jakich. Sok z tych ro艣lin strasznie parzy. Ale w艂a艣ciwie masz racj臋, s膮 ca艂kiem urodziwe. Poza tym rozkrzewiaj膮 si臋 i rosn膮 wysoko, tworz膮c os艂on臋 przed wiatrem. Kiedy b臋dziesz wyje偶d偶a膰, mo偶esz wzi膮膰 ze sob膮 nasiona. - Za艣mia艂a si臋. - B臋­dziesz mia艂a takie ro艣liny, jakich nie ma nikt inny w Tromso. One si臋 艂atwo przyjmuj膮 i rosn膮 bez opa­mi臋tania. Mam nadziej臋, 偶e masz do艣膰 miejsca, bo nim si臋 obejrzysz, utworz膮 g臋sty las.

- O, nic, co posiada Lorentz, nie jest ma艂e - odpar­艂a Karolina cicho i doda艂a po chwili: - Pr贸cz mnie. Tylko ja nie przedstawiam 偶adnej warto艣ci.

Raiji cisn臋艂y si臋 na usta niezbyt przyjemne s艂owa na temat kupca Weimera, ale milcza艂a, obawiaj膮c si臋, 偶e Karolina poczuje si臋 ura偶ona i uzna za atak na ni膮. A przecie偶 nie o to chodzi艂o.

- Mo偶e to zabrzmi niestosownie - odezwa艂a si臋 wreszcie Raija - ale pami臋taj, 偶e jeste艣 m艂oda. Mo偶esz urodzi膰 jeszcze wiele dzieci.

Karolina popatrzy艂a na ni膮 przenikliwie. Na jej dzie­cinnej twarzy nie odznacza艂a si臋 nawet jedna zmarszcz­ka. Nawet w okolicach oczu, gdzie wraz z up艂ywem czasu cz臋sto tworz膮 si臋 zmarszczki od u艣miechu.

- Tak, mog臋 - powiedzia艂a Karolina, a jej klarow­ne, b艂臋kitne oczy b艂ysn臋艂y nienawi艣ci膮.

Zaskoczy艂a tym Raij臋, kt贸ra domy艣la艂a si臋, 偶e dziewczynie od wczesnych lat wpajano, i偶 nie nale偶y okazywa膰 emocji.

- Ale Lorentz zaczyna si臋 starze膰 i nie mo偶e cze­ka膰. A chce koniecznie zapewni膰 sobie m臋skiego po­tomka. Ma trzy c贸rki ze s艂u偶膮cymi. G艂o艣no si臋 o tym nie m贸wi, ale ja wiem. Pewnie gdyby jaka艣 dziewka ze s艂u偶by urodzi艂a mu syna, wola艂by go oficjalnie uzna膰, ni偶 o偶eni膰 si臋 ze mn膮. U艣miechn臋艂a si臋.

- Rozumiesz chyba, o co mi chodzi. Lorentza nie mo偶na zawie艣膰, tak jak ja go zawiod艂am. Jemu si臋 艣pieszy, bo ja mam du偶e szanse, by go prze偶y膰. Nie mo偶e si臋 mnie pozby膰, ale musi mie膰 syna.

Raija wzdrygn臋艂a si臋.

- Ch艂贸d - powiedzia艂a Karolina cicho.

Raija domy艣li艂a si臋, 偶e nie ma na my艣li pogody. Py­tanie, czy mog艂aby uwolni膰 si臋 od m臋偶a, Raija uzna­艂a za bezsensowne. Nie mog艂a.

- Sk膮d znasz norweski? - zmieni艂a temat Karolina. - Nigdy mi nie m贸wi艂a艣.

- Bo nie wiem. Nie pami臋tam - odpowiedzia艂a Ra­ija i wsta艂a, nie mog膮c usiedzie膰 na miejscu.

Pytanie to nie dawa艂o jej spokoju. Wiele wiedzia艂a i wiele potrafi艂a, ale nie mia艂a poj臋cia, dlaczego.

- Przyby艂am do Archangielska niczym obcy ptak - za艣mia艂a si臋. - No i tu zosta艂am, przywyk艂am. Nie czuj臋 si臋 ju偶 obco w tym mie艣cie, chocia偶 prawdziw膮 Rosjank膮 pewnie nigdy si臋 nie stan臋. Sama nie wiem dok艂adnie, kim jestem.

Karolina Weimer nie dopytywa艂a si臋 o nic wi臋cej. Chyba ju偶 my艣la艂a o czym innym. Nie zosta艂a na­uczona, by troszczy膰 si臋 o bli藕nich. Zainteresowanie jej by艂o jedynie powierzchowne. Przygl膮daj膮c si臋 do­rastaj膮cym do wysoko艣ci doros艂ego m臋偶czyzny ro艣li­nom, powiedzia艂a z namys艂em:

- Zupe艂nie przypominaj膮 dzi臋giel, ale dzi臋giel jest mniejszy. Niekt贸rzy, g艂贸wnie biedota, jadaj膮 kwiaty tej ro艣liny i musi im to starczy膰 za ca艂e po偶ywienie.

Okropne, prawda? Tak mi tylko wpad艂o do g艂owy.

- Czasami nie bierz tego do ust - ostrzeg艂a Raija i poczu艂a pulsowanie w skroniach.

Wyobrazi艂a sobie ro艣lin臋, mniej wi臋cej do po艂owy tak wysok膮 jak ta, kt贸ra ros艂a w jej, jak to mawia艂a, ogrodzie. Ro艣lin臋 o mocnych li艣ciach, d艂ugiej, pustej w 艣rodku 艂odydze, zako艅czonej sztywnym wianusz­kiem kwiat贸w. Zna艂a jej smak, chrupi膮cy, niemal s艂odki i orze藕wiaj膮cy.

Dzi臋giel.

Tak, jada艂a go. To znaczy, 偶e nale偶a艂a do biedoty. Zreszt膮 tego by艂a zawsze niemal pewna. By膰 mo偶e w艂a艣nie z tego powodu czu艂a si臋 tak swobodnie w to­warzystwie Wasilija. Wprawdzie Jewgienij te偶 pocho­dzi艂 z ubogiej rodziny, ale on w odr贸偶nieniu od Wa­si szybko przywyk艂 do dobrobytu.

A wi臋c nie jest ca艂kiem pozbawiona korzeni. Tkwi膮 one gdzie艣 daleko st膮d.

- Natalia nie jest podobna do ciebie. Do Jewgieni­ja te偶 nie. Czaruj膮ce dziecko. Anio艂eczek!

Raija s艂ucha艂a jednym uchem zachwyt贸w Karoliny. Nie mia艂a ochoty si臋 jej zwierza膰. W tej chwili wpraw­dzie jej podopieczna zdawa艂a si臋 by膰 troskliwa i mi艂a, ale zaraz pewnie zn贸w spojrzy na ni膮 z g贸ry, jakby chcia艂a podkre艣li膰 dziel膮c膮 je r贸偶nic臋 spo艂eczn膮.

- Natalia jest sob膮 - uci臋艂a. - Lepiej wracaj do izby, Karolino, bo nam si臋 na dobre rozchorujesz i wyzio­niesz ducha.

- O, nie, takiej przyjemno艣ci nie mam zamiaru spra­wi膰 Lorentzowi - odpar艂a z gorycz膮 i za艣mia艂a si臋 g艂ucho.

Raija zn贸w pomy艣la艂a o dzi臋glu.

Tej nocy Raiji nie 艣ni艂 si臋 czarnow艂osy m臋偶czyzna o miodowych oczach. W艂a艣ciwie nic jej si臋 nie 艣ni艂o. Le偶a艂a w obj臋ciach Jewgienija, czuj膮c ciep艂o p艂yn膮ce od jego cia艂a. Niczym cuma wi膮za艂 j膮 z 偶yciem w Archangielsku. Przera偶a艂o j膮 to, ale i napawa艂o spokojem.

Tyle 偶e m臋偶czyzna o miodowych oczach nie poja­wi艂 si臋 w jej 艣nie.

Przynajmniej tego nie pami臋ta艂a.

Jewgienij obserwowa艂 Raij臋 ukradkiem, coraz bar­dziej zafrasowany. Napawa艂o go l臋kiem, 偶e Raija nic nie m贸wi i zachowuje si臋 tak, jakby co艣 przed nim ukrywa艂a, mimo 偶e jej oczu nie zasnuwa艂a mg艂a ani nie p艂on臋艂y policzki, jak w贸wczas gdy 偶y艂 jeszcze Wasia.

Przez sen Raija powtarza艂a: 鈥濵ikkal鈥, a wymawia­j膮c to imi臋, u艣miecha艂a si臋 uszcz臋艣liwiona, jakby w mroku nocy widzia艂a ukochanego. Wtulona w ra­mi臋 m臋偶a, wzdycha艂a zadowolona.

Jewgienij t艂umaczy艂 sobie, 偶e zazdro艣膰 jest g艂upo­t膮, bo przecie偶 Mikkal od dawna nie 偶yje. Ale przy­艂apa艂 si臋 na tym, 偶e uwa偶nie obserwuje Raij臋.

Tego dnia powr贸ci艂y jeszcze inne wspomnienia.

Kiedy Jewgienij dotar艂 do Archangielska, natkn膮艂 si臋 na dw贸ch znajomych m艂odzie艅c贸w. Ucieszy艂 si臋 ze spotkania, mimo 偶e na ich widok przypomnia艂 so­bie wszystko, co najch臋tniej wyrzuci艂by z pami臋ci.

Niko艂aj Norkin, od ostatniego razu, gdy si臋 wi­dzieli, zm臋偶nia艂 i spowa偶nia艂, ale jednocze艣nie wygl膮­da艂 na weselszego.

U艣cisn膮艂 serdecznie d艂o艅 Jewgienija, kt贸ry od razu zauwa偶y艂, 偶e r臋ce Niko艂aja nie s膮 ju偶 takie bia艂e i de­likatne, jakby dotyka艂y tylko papieru.

- Wr贸ci艂e艣 na dobre? - zapyta艂.

Niko艂aj pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Na razie jeszcze nie. Czekam, a偶 moja rodzina b臋dzie mi w stanie wybaczy膰. A mo偶e to ja musz臋 wy­doro艣le膰, 偶eby wybaczy膰 im? Chcieliby艣my z Walerijem odwiedzi膰 Raij臋. Je艣li oczywi艣cie nie b臋dziesz mia艂 nic przeciwko temu.

Jewgienij u艣miechn膮艂 si臋.

- Chyba nie musz臋 si臋 obawia膰 dw贸ch takich parweniuszy. O ile pami臋tam, Raija traktuje was po mat­czynemu. Tylko zachowujcie si臋 grzecznie!

Opowiedzia艂 im przy okazji o Norwe偶ce, kt贸ra przebywa pod ich dachem.

- Mo偶emy z ni膮 porozmawia膰 - oznajmi艂 Niko艂aj z mi­n膮 niewini膮tka. - Nauczyli艣my si臋 wielu potrzebnych s艂贸w, kiedy 偶eglowali艣my wzd艂u偶 norweskiego wybrze偶a.

- Niestety wi臋kszo艣膰 z nich to przekle艅stwa - wtr膮ci艂 Walerij Uskow, bratanek Wasilija.

Podobie艅stwo do Uskow贸w sta艂o si臋 jeszcze bar­dziej widoczne w jego rysach. Jewgienij mimowolnie zastanowi艂 si臋, jak Raija zareaguje, gdy zobaczy ch艂o­paka. W mroku 艂atwo wzi膮膰 go by艂o za Wasilija.

Ale przecie偶 nie b臋dzie pilnowa膰 i 艣ledzi膰 m艂o­dzie艅c贸w! A tym bardziej chroni膰 Raiji, gdy ona by膰 mo偶e wcale tego nie potrzebuje. Musi jej ufa膰.

Poza tym o tej porze roku zmrok nie zapada. Jesz­cze przez par臋 tygodni cieszy膰 si臋 b臋d膮 bia艂ymi noca­mi. Raija wi臋c nie ulegnie z艂udzeniu, 偶e przyszed艂 ten, kt贸rego ju偶 nie ma w艣r贸d 偶ywych. Ale wspomnienia z przesz艂o艣ci na pewno powr贸c膮 na nowo. Co do te­go nie mia艂 w膮tpliwo艣ci.

Niepok贸j zago艣ci艂 w jego sercu.

Raija siedzia艂a przy krosnach i delektowa艂a si臋 ci­sz膮. Z przyjemno艣ci膮 przetyka艂a cz贸艂enko mi臋dzy nit­kami osnowy. Lubi艂a tka膰, lubi艂a tworzy膰 nowe wzo­ry. Nie przejmowa艂a si臋 tym, 偶e Natalia zabiera jej k艂臋bki i turla je po pod艂odze.

Pofarbowa艂a we艂n臋 wczesnym latem. Uda艂o jej si臋 otrzyma膰 motki w najpi臋kniejszych odcieniach br膮­zu i 偶贸艂ci, przechodz膮cej w kolor rdzy, a tak偶e wszystkie tony zieleni. Brakowa艂o jej tylko niebie­skiego. Ubolewa艂a, 偶e nie potrafi wyczarowa膰 b艂臋kit­nej barwy, jak膮 przybiera niebo w s艂oneczny letni dzie艅. Zapragn臋艂a otrzyma膰 g艂臋boki odcie艅 szafiru, jaki maj膮 jeziora w pogodne jesienne popo艂udnie, kie­dy niebo przegl膮da si臋 w nich kokieteryjnie jak w zwierciadle. Ch臋tnie nada艂aby w艂贸czce ch艂odny ton granatu, jaki spowija niebo podczas mro藕nych zimo­wych nocy, gdy nad g艂owami ludzi faluje, kusz膮c i dra偶ni膮c, polarna zorza.

Tak bardzo gor膮co pragn臋艂a uzyska膰 wszystkie te odcienie! Mia艂a je w g艂owie i pod powiekami, ale nie potrafi艂a otrzyma膰 podczas farbowania w specjalnej balii. Brakowa艂o jej we艂ny w tym kolorze. Wiedzia艂a, 偶e jej tkaniny nigdy nie b臋d膮 stanowi膰 ca艂o艣ci, je艣li nie wplecie w nie barwy nieba, barwy w艂asnego 偶ycia.

- Id膮 panowie - zaszczebiota艂a Natalia i rozrzuci­艂a po pod艂odze k艂臋bki.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 do niej.

Karolina mia艂a w gruncie rzeczy racj臋, nazywaj膮c c贸reczk臋 Anio艂kiem. Czasami tak w艂a艣nie wygl膮da艂a, gdy ods艂ania艂a rz膮d drobnych z膮bk贸w w promien­nym u艣miechu. W tej ma艂ej dziewczynce nieustannie go艣ci艂 艣miech i rado艣膰.

- K艂臋bki to panowie, male艅ka? - zapyta艂a, przety­kaj膮c zielon膮 w艂贸czk臋.

Zielone by艂y li艣cie, zielone trawy i wszelka inna bujna, soczysta ro艣linno艣膰 lata, w艣r贸d kt贸rej tylko gdzieniegdzie wystawa艂y suche trawy. Wplot艂a wi臋c tu i 贸wdzie 偶贸艂te i br膮zowe nitki, by zaznaczy膰 plam­ki na zielonym tle.

Natalia by艂a naprawd臋 obdarzona wyobra藕ni膮. 呕ywsz膮 ni偶 jej w艂asna. Niestety, Raija nie wiedzia艂a, czy jako dziecko snu艂a podobne fantazje. Ma艂o kto pami臋ta dok艂adnie swoje dzieci艅stwo, jej jednak nie dane by艂o pami臋ta膰 czegokolwiek.

Nagle otworzy艂y si臋 drzwi, cho膰 nie s艂ycha膰 by艂o wcze艣niej pukania. A kiedy do 艣rodka weszli go艣cie, Raij臋 przesz艂y ciarki po plecach.

W niewielkiej izbie przybysze tylko przez chwil臋 zdawali si臋 mrocznymi cieniami. Chocia偶 rozpozna­艂a ich obu, na moment zamar艂a, ujrzawszy sylwetk臋 Wasilija w ciele ch艂opca, kt贸rego zna艂a jako Walerija, jego bratanka.

Zaraz jednak och艂on臋艂a i Z rado艣ci膮 wy艣ciska艂a ich obu, zar贸wno tego, kt贸ry wychowywa艂 si臋 w biedzie, jak i drugiego, kt贸ry m贸g艂by 偶y膰 po kr贸lewsku.

Walerij Uskow i Niko艂aj Norkin byli tacy r贸偶ni, ale w marynarskich koszulach i prostych spodniach wydawali si臋 dziwnie jednakowi.

Raija zauwa偶y艂a, 偶e dawna wrogo艣膰 mi臋dzy nimi znikn臋艂a, przeobra偶aj膮c si臋 w przyja藕艅 i braterstwo. A wi臋c i nienawi艣膰 przemieni艂a si臋 w co艣 dobrego.

W pewnym sensie obaj byli jej synami. Nie urodzi­艂a ich wprawdzie, ale by艂a przy nich w najtrudniej­szych, najtragiczniejszych momentach ich 偶ycia.

- Jak dobrze was znowu widzie膰! - zawo艂a艂a, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰, by ich nie poca艂owa膰, czym wprawi艂a ich w lekkie zak艂opotanie.

Zarumienili si臋 i spu艣cili oczy. Raija roze艣mia艂a si臋, uszczypn臋艂a ich w policzki, a potem zwichrzy艂a czupryny.

- Nie potrzebujecie si臋 czerwieni膰. Jestem dla was za stara. Nawet gdyby zsumowa膰 wasze lata, i tak mia艂abym wi臋cej.

Wybuchn臋li serdecznym 艣miechem, burz膮c t臋 ba­rier臋, kt贸ra nieoczekiwanie stan臋艂a mi臋dzy nimi, gdy zobaczyli w niej pi臋kn膮 kobiet臋.

- Przyszli panowie - odezwa艂a si臋 Natalia. M艂odzie艅cy dopiero teraz zauwa偶yli po艣rodku izby ma艂ego brzd膮ca. Pucat膮 dziewczynk臋 u艣miechni臋t膮 od ucha do ucha, z do艂eczkami w policzkach i oczkami o barwie morza, w kt贸rym odbijaj膮 si臋 promyki s艂o艅­ca. Z w艂osami czarniejszymi ni偶 wn臋trze jaskini.

- Panowie przyszli - wo艂a艂a zachwycona dziewczynka. Raija przypomnia艂a sobie, co wcze艣niej m贸wi艂a c贸­reczka, i przesz艂y j膮 ciarki.

- Dobry Bo偶e - wyrwa艂o si臋 Walerijowi, kt贸ry, po­blad艂szy, nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od dziecka.

Patrzy艂 to na ni膮, to na Raij臋 i prze艂yka艂 ci臋偶ko 艣li­n臋. Niko艂aj uciek艂 spojrzeniem w bok. Mo偶e nie mia艂 najbystrzejszego oka w tych sprawach, ale w tym przypadku trudno by艂o si臋 myli膰.

- Czy Jewgienij si臋 domy艣la? - zapyta艂 w ko艅cu Walerij, wbijaj膮c wzrok w Raij臋.

Pokiwa艂a g艂ow膮.

- Wszyscy wiedz膮 - odpowiedzia艂a. - Takie sprawy trudno utrzyma膰 w tajemnicy. Przecie偶 mieszkali艣my razem tamtego lata, nie kryj膮c si臋 przed lud藕mi. My­艣la艂am, 偶e plotki dotar艂y dalej ni偶 do Archangielska. Walerij zn贸w prze艂kn膮艂 艣lin臋, zrozumiawszy, 偶e Piotr dla jego dobra pomin膮艂 je milczeniem. Dobrze wiedzia艂, 偶e wujek Wasia kocha艂 Raij臋, domy艣la艂 si臋 te偶, 偶e i Raiji Wasia nie jest oboj臋tny. Ale co艣 takie­go nie przysz艂oby Walerijowi nigdy do g艂owy.

- Jest podobna do niego - rzek艂, czuj膮c, 偶e zasch艂o mu w gardle. - Dobry Bo偶e, jak bardzo!

Raija wzi臋艂a na r臋ce Natali臋 i stan臋艂a obok Walerij a.

- Przywitaj si臋 z Walerijem - zwr贸ci艂a si臋 do c贸­reczki i poca艂owa艂a j膮 w policzek. - To tw贸j kuzyn. Nie zaszkodzi, by艣 o tym wiedzia艂a. Pewnie i tak nie zapami臋tasz, ale najwy偶ej ci o tym p贸藕niej przypo­mn臋. Kiedy艣 b臋dziesz do艣膰 du偶a, 偶eby zrozumie膰.

- Uskowa na wskro艣 - stwierdzi艂 Walerij.

- No, nie zupe艂nie na wskro艣, ja te偶 mam z tym co艣 wsp贸lnego! Do mnie te偶 jest troch臋 podobna. Ale ciesz臋 si臋, 偶e Wasilij pozostawi艂 co艣 po sobie. By艂 zbyt wspania艂ym cz艂owiekiem, 偶eby odej艣膰 bez 艣ladu. Dumna jestem, 偶e j膮 urodzi艂am i 偶e on jest jej ojcem.

- Zupe艂nie jak anio艂ek - powiedzia艂 Walerij i nie­艣mia艂o poda艂 ma艂ej palec.

Natalia nie zawiod艂a. Z艂apa艂a go i nie pu艣ci艂a, p贸­ki nie wzi膮艂 jej na r臋ce i nie podrzuci艂 kilka razy do g贸ry. Pokrzykiwa艂a przy tym rado艣nie.

Natalia jak zwykle postawi艂a na swoim.

Walerij, kt贸ry troch臋 ba艂 si臋 ma艂ych dzieci, przy­najmniej tak mu si臋 zdawa艂o, teraz nie m贸g艂 si臋 ni膮 nacieszy膰 i wcale nie mia艂 ochoty wypu艣ci膰 jej z r膮k.

By艂a tak ciep艂a, taka ufna. Poza tym stanowi艂a jedyn膮 wi臋藕 艂膮cz膮c膮 go z rodzin膮. Nale偶eli do siebie, on i ta ma艂a dziewczynka!

Wi臋zy krwi zyska艂y nagle dla Walerija nowe zna­czenie.

- Tylko kto艣 taki jak ty mo偶e chodzi膰 z dumnie uniesion膮 g艂ow膮 po czym艣 takim - stwierdzi艂 zak艂o­potany, bo brakowa艂o mu wprost s艂贸w podziwu.

- No i jest jeszcze kto艣, kto potrafi! wybaczy膰 - od­powiedzia艂a cicho Raija i uchwyci艂a spojrzenie m艂o­dzie艅ca, przypominaj膮ce ukochane spojrzenie Wasilija.

Ale przecie偶 to nie on, mimo uderzaj膮cego podo­bie艅stwa! Raija zmusza艂a si臋, by pami臋ta膰, 偶e stoi przed ni膮 inny cz艂owiek, kt贸ry niekoniecznie potrafi zrozu­mie膰 jej najskrytsze my艣li, tak jak rozumia艂 Wasilij.

Zreszt膮 nie mia艂a zamiaru szuka膰 u niego takiego zrozumienia. Nie mo偶na wskrzesi膰 umar艂ego w in­nym cz艂owieku. To by艂oby nadu偶ycie.

- Mam klucz do izby Wasi - rzek艂a. - Ch臋tnie bym umie艣ci艂a was tam obu, ale nie mog臋, nie ma miejsca. Jewgienij opowiada艂 wam mo偶e o Karolinie?

Walerij pokiwa艂 g艂ow膮.

- Wchodzi艂a艣 tam po tym, co si臋 sta艂o? - zapyta艂 zdziwiony.

Raija przytakn臋艂a.

- Posprz膮tali艣my, a potem izba sta艂a zamkni臋ta. Nie chcia艂am do niej zagl膮da膰. Wasia nie kojarzy mi si臋 wcale bardziej z tym miejscem ni偶 z innymi. Rzad­ko odwiedzam jego gr贸b. Bardziej potrzebna jestem 偶ywym. A je艣li go potrzebuj臋, mam go zawsze tutaj - wskaza艂a z powag膮 na serce.

Karolina obudzi艂a si臋, ale le偶a艂a cicho okryta ko­cem utkanym przez Raij臋.

Raija jednak zajrza艂a do niej, zapraszaj膮c, by przy­sz艂a si臋 przywita膰 z go艣膰mi.

- Przecie偶 i tak si臋 nie potrafi臋 porozumie膰, wi臋c r贸wnie dobrze mog臋 tu zosta膰.

- Zajmowa艂am si臋 kiedy艣 nimi tak, jak teraz opieku­j臋 si臋 tob膮 - wyja艣ni艂a jej Raija. - W pewnym sensie wi臋c wszyscy tworzycie rodzin臋. Poza tym podejrze­wam, 偶e oni znaj膮 troch臋 tw贸j j臋zyk. Obaj 偶eglowali wzd艂u偶 wybrze偶a norweskiego.

Raija zauwa偶y艂a, 偶e Karolina, zupe艂nie bezwiednie, zmarszczy艂a lekko nos. Zrozumia艂a, 偶e t臋 m艂od膮 arystokratk臋 przera偶a nie to, 偶e ma si臋 spotka膰 z obcy­mi, ale 偶e ci obcy wywodz膮 si臋 z nizin spo艂ecznych. Ale zaraz zawstydzi艂a si臋 w duchu. By膰 mo偶e opory Karoliny nie wynikaj膮 z niech臋ci do biedoty. Mo偶e po prostu onie艣miela j膮 spotkanie z dwoma m艂odymi m臋偶czyznami, kt贸rych nie zna.

Serce jej zmi臋k艂o.

Karolina by艂a bardzo specyficzna. Nie da艂o jej si臋 lubi膰 nieustannie. Czasami pokazywa艂a si臋 z takiej strony, 偶e Raija a偶 zamiera艂a. Powtarza膰 sobie musia­艂a w贸wczas, 偶e ta m艂oda kobieta nie jest niczemu win­na, bo takie odebra艂a wychowanie.

Raija rozczesa艂a Karolinie w艂osy i zaplot艂a starannie. Rozumia艂a, 偶e jak ka偶da kobieta chce 艂adnie wygl膮da膰.

- Jeste艣 艣liczna - powiedzia艂a i poca艂owa艂a Karoli­n臋 w policzek. - Nic si臋 nie obawiaj, ju偶 ja ich przy­pilnuj臋. Je艣li tylko spr贸buj膮 si臋 藕le zachowa膰, b臋d膮 mieli ze mn膮 do czynienia. Pami臋taj jednak, 偶e wszy­scy nale偶ycie do mojej rodziny.

Raij臋 uderzy艂 wzrok Karoliny i jej z艂agodnia艂a w u艣miechu twarz. Pomy艣la艂a, 偶e ta m艂oda kobieta zbyt rzadko si臋 艣mieje, cho膰 rozumia艂a, 偶e w ostat­nim czasie nie mia艂a ku temu wielu powod贸w.

- Strasznie liczna ta twoja rodzina, Raiju - powie­dzia艂a. - Masz takie dobre serce i znajdujesz w nim miejsce dla tylu ludzi. Jak ty to robisz?

Raija nie umia艂a jej tego wyja艣ni膰. Nie czu艂a si臋 in­na lepsza od innych. Po prostu by艂a sob膮.

- C贸偶, nie potrafi臋 inaczej - odpar艂a od niechcenia i po­pychaj膮c lekko Karolin臋, poprowadzi艂a j膮 do kuchni.

W艣r贸d drewnianych 艣cian izby rozlega艂 si臋 艣miech Natalii, radosny niczym szemranie wody i plusk ka­myk贸w w przejrzystym potoku. Walerij i Niko艂aj ta艅czyli z dziewczynk膮 w k贸艂ko i podrzucali j膮 wy­soko swoimi silnymi r臋kami. A wykrzykiwali przy tym, zachwyceni niemal tak samo jak ma艂a Natalia.

Niko艂aj, ujrzawszy wchodz膮ce do kuchni kobiety, przekaza艂 ma艂膮 Walerijowi. W jego oku pojawi艂 si臋 osobliwy b艂ysk. Raija rozumia艂a go. Karolina by艂a na sw贸j spos贸b pi臋kna. Przypomina艂a przezroczystego el­fa ta艅cz膮cego w porannej mgle nad jeziorkami w lesie.

Niko艂aj uj膮艂 d艂o艅 Karoliny i poca艂owa艂, k艂aniaj膮c si臋 przy tym dwornie, czym wprawi艂 j膮 w najwy偶sze zdumienie.

- Niko艂aj Norkin - przedstawi艂 si臋 g艂adko. - Ma­rynarz.

S艂owa te wypowiedzia艂 w ojczystym j臋zyku Karo­liny. By艂a tym tak zaskoczona, 偶e w pierwszej chwi­li nie pomy艣la艂a, i偶 jego maniery nie 艣wiadcz膮 o przy­nale偶no艣ci do biedoty.

- To zaszczyt powita膰 tak膮 eleganck膮 dam臋 i do tego tak urodziw膮 - rzek艂 Niko艂aj, u艣miechaj膮c si臋 przekornie, gdy zauwa偶y艂 ostrzegawcze mruganie Ra­iji. - Nie m贸wi臋, niestety, p艂ynnie po norwesku - do­da艂 kokieteryjnie, doskonale wiedz膮c, 偶e to niepraw­da. Mia艂 talent do j臋zyk贸w obcych.

- Nie spodziewa艂am si臋, 偶e b臋dziecie umieli powie­dzie膰 cokolwiek - wyrwa艂o si臋 Karolinie, kt贸ra cof­n臋艂a d艂o艅, jakby si臋 sparzy艂a.

Przyjrza艂a si臋 uwa偶nie Norkinowi i zmarszczy艂a czo­艂o, ale nie umia艂a stwierdzi膰, co j膮 w nim zaniepokoi艂o.

- Walerij Uskow - przedstawi艂 si臋 Walerij, unikaj膮c bli偶szego kontaktu. Nie poca艂owa艂 Karoliny w r臋k臋, jak uczyni艂 przyjaciel, ani nie poca艂owa艂 jej w oba po­liczki, jak uczyni艂by, witaj膮c si臋 z kimkolwiek innym.

Trzyma艂 na r臋kach Natali臋 i mia艂 nadziej臋, 偶e by­艂a to odpowiednia wym贸wka.

Raija zauwa偶y艂a, jak Karolina st艂umi艂a okrzyk, przenosz膮c wzrok to na Walerija, to na Natali臋. W kr臋gach, z kt贸rych si臋 wywodzi艂a, nie nale偶a艂o okazywa膰 zaskoczenia. By艂oby to nieuprzejme.

Ale podobie艅stwo tych dwojga by艂o uderzaj膮ce. Karolina nie zna艂a Wasilija, Raija zreszt膮 nie widzia­艂a powodu, dla kt贸rego mia艂aby jej o nim opowie­dzie膰. A od nikogo innego chora nie mog艂a dowie­dzie膰 si臋 prawdy, poniewa偶 nie zna艂a rosyjskiego.

Karolina wyci膮gn臋艂a wi臋c teraz w艂asne wnioski.

Raija nie mog艂a powstrzyma膰 si臋 od 艣miechu.

Walerij widzia艂 twarze obu kobiet i zarumieni艂 si臋 po czubek g艂owy.

- Walerij jest naprawd臋 cz艂onkiem mojej rodziny - wyja艣ni艂a Raija, pragn膮c uwolni膰 ch艂opaka od fa艂szy­wych podejrze艅.

Wprawdzie Karolina i tak nikomu by o tym nie powiedzia艂a, ale sytuacja by艂a bardzo k艂opotliwa dla Walerij a.

Raiji zrobi艂o si臋 go 偶al.

- Walerij i jego siostra wychowywali si臋 u mnie Je­go wuj Wasilij by艂 kapitanem na statkach Jewgienija. A co to za 偶ycie dla dzieci na pok艂adzie statku? Niko­艂aj zamierza艂 o偶eni膰 si臋 z siostr膮 Walerija, ale Jelizawieta umar艂a. Wasilij te偶 ju偶 nie 偶yje prawie od trzech lat...

By膰 mo偶e Karolina wyczu艂a b贸l w s艂owach Raiji, a mo­偶e potrafi艂a dobrze liczy膰, bo o nic nie pyta艂a.

Raija za艣 nie zamierza艂a jej m贸wi膰 wi臋cej. Nie mia­艂a ochoty odkrywa膰 przed ni膮 swojego serca. A偶 ta­kim zaufaniem nie darzy艂a tej delikatnej os贸bki, kt贸­rej udzieli艂a schronienia.

Niko艂aj poda艂 Karolinie krzes艂o i pom贸g艂 jej usi膮艣膰. Sam siad艂 przy piecu niemal u jej st贸p. Gaw臋­dzili o b艂ahych sprawach. Karolina wreszcie poczu艂a si臋 swojsko, bo przywyk艂a do takich rozm贸w. Norkin zreszt膮 doskonale zna艂 konwenanse.

Raija tymczasem wzi臋艂a na r臋ce Natali臋, otworzy艂a drzwi i wysz艂a z ni膮 na schody. Za ni膮 pod膮偶y艂 Walerij, kt贸rego norweska dama z wielu powod贸w wprawia艂a w zak艂opotanie. Wola艂 towarzystwo ma艂ej dziewczynki.

- Ta kobieta nie jest jedn膮 z nas - stwierdzi艂 z na­ciskiem, siadaj膮c na schodach obok Raiji.

Zbiera艂 w d艂oni kamyki, kt贸re mu przynosi艂a Na­talia.

- Linie b臋dzie smutno - powiedzia艂a ma艂a.

- Karolina rozmawia z Niko艂ajem, nie b臋dzie jej wi臋c smutno, kiedy my tu sobie posiedzimy - odpo­wiedzia艂a Raija.

Natalia popatrzy艂a na ni膮 przeci膮gle z pow膮tpie­waniem w oczach, ale zaakceptowa艂a s艂owa mamy. Pobieg艂a po nowe kamyki.

- Nigdy nie czuj臋 si臋 gorszy w towarzystwie Ni­ko艂aja - wyrwa艂o si臋 Walerijowi. Rzuca艂 bezwiednie kamykami w du偶y kamie艅 le偶膮cy par臋 metr贸w przed nim. Trafia艂 niemal za ka偶dym razem. - A ona jed­nym spojrzeniem sprawi艂a, 偶e poczu艂em si臋 nikim. Na Niko艂aja tak nie patrzy艂a. Zauwa偶y艂a艣? Czy oni rozpoznaj膮 si臋 po zapachu?

Raija zwichrzy艂a mu czupryn臋. Mia艂 dwadzie艣cia lat, ale ci膮gle by艂o w nim co艣 z tego ma艂ego ch艂opca, kt贸rego powierzy艂 jej Wasilij. Ch艂opca, kt贸ry niko­mu nie ufa艂, a jej pozwoli艂, by przytuli艂a go do swo­jego serca.

- My艣l臋, 偶e mn膮 tak偶e jest nieco rozczarowana - pocieszy艂a go Raija. - Spodziewa艂a si臋, 偶e armator ma wi臋kszy dom. A ja te偶 nie jestem taka jak kobiety, z kt贸rymi przywyk艂a obcowa膰. Ale ufa mi. To dosy膰 dziwne. Ona w og贸le jest do艣膰 dziwna.

Walerij u艣miechn膮艂 si臋 p贸艂g臋bkiem, zupe艂nie tak samo jak robi艂 to Wasilij. Raija na ten widok zn贸w poczu艂a przechodz膮ce jej po plecach ciarki.

- Ona my艣li, 偶e Natalia jest moim dzieckiem. Walerij pokr臋ci艂 g艂ow膮 i roze艣mia艂 si臋.

- Nic nie szkodzi - odpar艂a Raija, u艣miechaj膮c si臋 tak偶e. - I tak nikomu nie powie. Poza tym zbyt d艂u­go nie b臋dzie zaprz膮ta膰 sobie tym g艂owy. Za bardzo zaj臋ta jest sob膮.

Walerij odrzuci艂 kark.

- Nikiemu si臋 spodoba艂a, a przecie偶 pod 偶adnym wzgl臋dem nie przypomina Jelizawiety. Chyba trudno sobie wyobrazi膰 kogo艣 bardziej odmiennego. A mo­偶e w艂a艣nie dlatego zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋?

- Karolina jest 偶on膮 jednego z najbogatszych kup­c贸w w Tromso. Na nic wi臋c si臋 nie zda to, 偶e przy­pad艂a Niko艂ajowi do gustu. On zreszt膮 si臋 domy艣li, 偶e nie wolno mu si臋 zbytnio zaanga偶owa膰.

Walerij wzruszy艂 ramionami, a napotkawszy spoj­rzenie Raiji, rzek艂:

- Nie wiem. Niki jest 艣wietnym kompanem, ale po­zosta艂 Norkinem. On te偶 my艣li g艂贸wnie o sobie. Jego korzenie daj膮 o sobie zna膰. Tak samo jak u niej. S膮 siebie warci.

Raija mia艂a nadziej臋, 偶e ch艂opak si臋 myli.

9

- Nazwisko Norkin obi艂o mi si臋 ju偶 kiedy艣 o uszy - odezwa艂a si臋 Karolina i popatrzy艂a na Raij臋 wyczekuj膮co.

Ca艂y dzie艅 powstrzymywa艂a si臋 od zadawania py­ta艅, ale pod wiecz贸r ciekawo艣膰 wzi臋艂a g贸r臋 nad kon­wenansami.

Raija pewnie nawet by si臋 nie zdziwi艂a jej zaintereso­waniem, ale po tym, co powiedzia艂 Walerij, odczu艂a l臋k.

- Niko艂aj jest synem w艂a艣ciciela Przedsi臋biorstwa Handlowego Norkin - odpar艂a oschle. - I jedynym spadkobierc膮. Ale odci膮艂 si臋 od rodziny.

- Przedsi臋biorstwo Handlowe Norkin - delekto­wa艂a si臋 Karolina, a na jej ustach pojawi艂 si臋 u艣miech.

Wygl膮da艂a jak zadowolony kotek, kt贸ry oblizuje si臋, opr贸偶niwszy miseczk臋 z mlekiem.

- Chcia艂 si臋 o偶eni膰 z siostr膮 tego drugiego? - zapy­ta艂a, wbijaj膮c w Raij臋 b艂臋kitne oczy, a na jej bladej twarzy odmalowa艂o si臋 zdumienie.

Raij臋 zabola艂o, 偶e Karolina potraktowa艂a Walerija jak kogo艣 nic nie wartego. Nawet nie u偶y艂a jego imienia. 鈥濼en drugi鈥 brzmia艂o mniej wi臋cej tyle samo co 鈥瀗ikt鈥.

- Jelizawieta i Niko艂aj bardzo si臋 kochali - odpar­艂a Raija z przekor膮 w g艂osie. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e zachowuje si臋 troch臋 dziecinnie, ale przynios艂o jej to ulg臋. - Jelizawieta by艂a pi臋kna. Dostarczy艂aby ro­dowi Norkin贸w 艣wie偶ej krwi, bo oni tam zbyt cz臋sto 偶eni膮 si臋 mi臋dzy sob膮. Ale nie uda艂o si臋, nie by艂o jej to pisane.

- Na co umar艂a? Raija przymkn臋艂a powieki. Tych wspomnie艅 nie chcia艂a wyci膮ga膰 na 艣wiat艂o dzienne, a tym bardziej powierza膰 ich Karolinie, kt贸ra sama niedawno prze­偶y艂a wielk膮 tragedi臋.

- Nie mam prawa opowiada膰 o tym nikomu - od­par艂a.

Mo偶e przesadza艂a. Karolina pewnie by znios艂a prawd臋 o Jelizawiecie, cho膰 nie otrz膮sn臋艂a si臋 jeszcze z nieszcz臋艣cia, kt贸re j膮 dotkn臋艂o. Nie by艂a takim de­likatnym kwiatuszkiem, za jaki j膮 mia艂a Raija, ani r贸­偶膮 w ogrodzie, cho膰 Lorentz Weimer chcia艂 tak膮 w艂a­艣nie j膮 widzie膰.

- Najlepiej zapytaj Niko艂aja - doda艂a Raija, 偶eby nie­co z艂agodzi膰 swoje s艂owa. - Mo偶e ci o tym opowie. Po­chodzicie z tych samych sfer. On wprawdzie nie 偶y艂 w ostatnich latach jak na Norkina przysta艂o, ale s膮dz臋, 偶e pr臋dzej czy p贸藕niej b臋dzie musia艂 wr贸ci膰 do swoich.

- Ma maniery - stwierdzi艂a Karolina i oczy jej zal艣ni艂y. Opanowa艂a si臋 jednak po艣piesznie i odwr贸ci艂a do Raiji plecami.

Raija westchn臋艂a, domy艣laj膮c si臋, jakie my艣li snuj膮 si臋 jej po g艂owie. Nie spodziewa艂a si臋, 偶e Karolina jest usposobiona tak marzycielsko.

Jewgienij wzi膮艂 kubek z kwasem chlebowym i od razu zauwa偶y艂 rezygnacj臋 w oczach Raiji.

- Za du偶o masz na g艂owie - stwierdzi艂. - Moim zda­niem ona jest rozpieszczona. Powinni艣my mo偶e od­da膰 j膮 pod opiek臋 komu艣 innemu.

- Powoli dochodzi do siebie - westchn臋艂a Raija i usia­d艂a obok m臋偶a.

Opar艂a mu g艂ow臋 na ramieniu, a on j膮 obj膮艂. Bawi艂 si臋 jej w艂osami, nawija艂 na palce kosmyki wymykaj膮­ce si臋 z warkocza owini臋tego wok贸艂 g艂owy.

- Wydaje mi si臋, 偶e dzi艣 by艂a mi bardzo wdzi臋cz­na, ale nie podzi臋kowa艂a nawet s艂owem. Nie艂adnie z mojej strony tak m贸wi膰, prawda?

- Przecie偶 jeste艣 szczera - stwierdzi艂 Jewgienij. - Po prostu szczera, Raiju, m贸j aniele.

- A偶 jej 艣linka leci na Niko艂aja. Zreszt膮 g艂贸wnie z jego winy. Zachowa艂 si臋 szarmancko. Poca艂owa艂 j膮 w r臋k臋 i konwersowa艂 z ni膮 uprzejmie, tak jak jest w zwyczaju w wy偶szych sferach. Nie wiedzia艂am, 偶e tak potrafi. Zawsze mi si臋 zdawa艂o, 偶e tym gardzi i od tego w艂a艣nie chcia艂 uciec. Ale by膰 mo偶e si臋 myli艂am. Kto wie, czy po prostu nie zat臋skni艂 za dawnym 偶y­ciem. Siedzia艂 u st贸p Karoliny jak jaki艣 pa藕. Uwa偶am, 偶e przesadzi艂. Walerijowi te偶 si臋 to nie podoba艂o.

- C贸偶, w naszym 艣rodowisku inaczej adoruje si臋 kobie­ty - u艣miechn膮艂 si臋 Jewgienij. - Ja w ka偶dym razie nigdy nie siedzia艂em u twoich st贸p. Przynajmniej nie pami臋tam.

- Rzeczywi艣cie, taki beznadziejny nigdy nie by艂e艣.

- A inni? Raija przymkn臋艂a oczy. Nie mia艂a si艂y niczego udowadnia膰 ani jemu, ani sobie. Trudno. Jewgienij musi si臋 z tym pogodzi膰.

- Wasia w ka偶dym razie nie - odpar艂a. - Dobrze o tym wiesz. On nigdy nie p艂aszczy艂by si臋 przed ni­kim. Ale prosz臋 ci臋, Jewgieniju, nie wracajmy do przesz艂o艣ci! On nie 偶yje. Jeste艣my my. Ty i ja. Razem.

Poczu艂a nagle zaciskaj膮c膮 si臋 wok贸艂 czo艂a obr臋cz.

Mruga艂a powiekami, ale obraz m臋偶czyzny o miodo­wych obw贸dkach wok贸艂 藕renic i w艂osach czarnych jak noc nie znika艂. Pomy艣la艂a, 偶e on raczej te偶 nie na­le偶a艂 do tych, kt贸rzy kl臋kaliby przed kimkolwiek.

- My艣l臋, 偶e nikt tego nie robi艂 - odezwa艂a si臋 w ko艅­cu. I doda艂a po chwili: - Czasami potrafi臋 niemal prze­nikn膮膰 przez mrok oddzielaj膮cy mnie od przesz艂o艣ci. Czuj臋 si臋 tak, jakbym sta艂a przy drzwiach wykutych w grubej skalnej 艣cianie. Drzwiach, kt贸re prowadz膮 by膰 mo偶e w g艂膮b ska艂y, a mo偶e na drug膮 jej stron臋. Je­stem tak blisko, a nie mog臋 przej艣膰... nie mam si艂y...

- Czy to takie wa偶ne dla ciebie? - zapyta艂 cicho, jakby 偶a艂o艣nie. Wyczu艂a w jego g艂osie dr偶enie i uraz臋. To rzu­cone z pozoru mimochodem pytanie nie by艂o wcale b艂a­he. Jewgienij bowiem pyta艂 naprawd臋 o to, czy ich zwi膮­zek, czyli to, co razem stworzyli, jej nie wystarcza. Czy nie znalaz艂a oparcia i szcz臋艣cia w tym, co jej ofiarowa艂.

Raija mog艂aby odpowiedzie膰, 偶e jest zadowolona i wi臋­cej jej do szcz臋艣cia nie trzeba. Ze nie odczuwa t臋sknoty, spogl膮daj膮c ku horyzontowi. Mog艂a tak powiedzie膰.

Ale sk艂ama艂aby.

A przecie偶 postanowi艂a sko艅czy膰 z k艂amstwem.

- My艣l臋, 偶e to wa偶ne - przyzna艂a 艂agodnie, cho膰 stanowczo.

Czu艂a, 偶e to wa偶niejsze ni偶 wiele innych spraw w jej 偶yciu.

- Nie mog臋 ci pom贸c - odrzek艂 Jewgienij chrapliwie. Raija spojrza艂a na niego. Wyczu艂a w jego s艂owach, a w艂a艣ciwie mi臋dzy wierszami, jaki艣 fa艂szywy ton.

Ale Jewgienij wygl膮da艂 zwyczajnie. Mo偶e si臋 prze­s艂ysza艂a?

- Mog臋 jedynie by膰 przy tobie - rzek艂 zm臋czonym g艂osem. - I kocha膰 ci臋, tu i teraz. Kocha膰 zawsze. Wi臋­cej uczyni膰 nie mog臋, Raiju. Jestem w twoim 偶yciu tyl­ko tym, kim mi by膰 pozwolisz. Nie odgradzaj si臋 ode mnie 艣cian膮. Nie zostawiaj mnie po drugiej stronie!

Jego usta by艂y s艂one, spierzchni臋te, a poca艂unki su­che. Powstrzymywa艂 w sobie wielki ogie艅.

- Nie mog臋 si臋 z tob膮 teraz kocha膰 - rzek艂 nieocze­kiwanie. - Mo偶e to dziwne, ale po prostu nie mog臋, chocia偶 jeste艣 moj膮 najwi臋ksz膮 mi艂o艣ci膮.

Zwykle ona go od siebie odsuwa艂a. Ona si臋 wyco­fywa艂a.

Ale teraz to on si臋 odgrodzi艂. A wszystko dlatego, 偶e ods艂oni艂a si臋 przed nim i opowiedzia艂a o skale. O tym, 偶e musi przez ni膮 przenikn膮膰. Ranili si臋 na­wzajem, mimo i偶 si臋 kochali.

Zabola艂o j膮 to.

Ale dotkn臋艂a wargami jego ust i przywo艂a艂a u艣miech na jego twarzy.

Nie zdo艂a艂a jednak przebi膰 si臋 przez dziel膮cy ich mur.

- Kocham ci臋 - powiedzia艂a. To nie by艂o k艂amstwo. Raija nigdy nie k艂ama艂a w uczuciach. Wiedzia艂 o tym. S艂贸w, na kt贸rych mu zale偶a艂o, nie us艂ysza艂 od niej.

Niko艂aj przychodzi艂 cz臋sto do chaty nad Dwin膮, a Walerij razem z nim. U艣miecha艂 si臋 p贸艂g臋bkiem, marszczy艂 brwi tak samo jak to robi艂 Wasilij i w ten sam spos贸b co Natalia.

A lato by艂o pi臋kne, pogodne. Tylko nieliczne chmurki przesuwa艂y si臋 wysoko na niebie, tak 偶e na­wet or艂y nie mog艂y ich dotkn膮膰 swoimi skrzyd艂ami.

Raija zaplanowa艂a tego dnia pranie, a gdy oznajmi­艂a to Karolinie, ta wzbi艂a oczy ku niebu.

- Sama pierzesz? - zapyta艂a zdumiona. Nawet pod wp艂ywem szczerego 艣miechu Raiji nie pozby艂a si臋 resztek niedowierzania. Spojrza艂a kry­tycznie na jej r臋ce.

- Ca艂kiem g艂adkie nie s膮 - przyzna艂a Raija z u艣mie­chem. - Ale ja lubi臋 sama wykonywa膰 swoje obowi膮zki.

Karolina wzdrygn臋艂a si臋.

- Nie oczekuj臋, 偶e b臋dziesz mi pomaga膰 - po艣piesz­nie uspokoi艂a j膮 Raija. - Przede wszystkim dlatego, 偶e nie jeste艣 jeszcze ca艂kiem zdrowa. Z tego powodu te偶 prosz臋, by艣 nie spacerowa艂a zbyt d艂ugo z Niko艂ajem.

Wychodz膮c z chaty, Raija chwyci艂a Niko艂aja za ra­mi臋 i niemal si艂膮 szarpn臋艂a za sob膮 na schody. Przy­trzyma艂a go pod 艣cian膮 i spojrza艂a mu prosto w oczy.

Nie dor贸wnywa艂a mu wzrostem, ale kiedy przy­biera艂a surow膮 min臋 i zachowywa艂a si臋 tak w艂adczo, ma艂o kto odwa偶y艂by si臋 jej sprzeciwi膰.

- Uff! Raiju - mateczko, wygl膮dasz gro藕nie - za艣mia艂 si臋 Niko艂aj, ale zrozumia艂, 偶e nie jest to pora na 偶arty.

- Jakie masz wobec niej plany? - zapyta艂a Raija.

- Plany? - Uni贸s艂 brwi zdziwiony.

Mia艂 co艣 takiego w twarzy. Nie pora偶a艂 mo偶e uro­d膮, ale potrafi艂 wywo艂a膰 odpowiednie wra偶enie. Ra­ija jednak nie da艂a si臋 zwie艣膰 jego urokowi.

- Tym razem nie ma tu twojej matki, kt贸ra przem贸­wi艂aby ci do rozs膮dku - rzek艂a. - Zreszt膮 pewnie i tak by艣 jej nie pos艂ucha艂. Dlatego ja musz臋 o to zapyta膰. Jakie masz plany wobec Karoliny, Niki? Chyba rozumiesz, 偶e ona nie jest dla ciebie. Nie chc臋, 偶eby艣 j膮 zrani艂.

Niko艂aj roze艣mia艂 si臋. Obj膮艂 Raij臋 i u艣cisn膮艂, a potem, odsun膮wszy j膮 na odleg艂o艣膰 ramion, popatrzy艂 w oczy i pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Kiedy艣 prawie ci臋 znienawidzi艂em za to, 偶e Jelizawieta tak si臋 ciebie s艂ucha艂a - powiedzia艂. - Zdawa­艂o mi si臋, 偶e stoisz nam na drodze do szcz臋艣cia.

W jego st艂umionym 艣miechu wyczu艂a cierpienie. Zrozumia艂a, 偶e on tak偶e nosi w sobie wspomnienia, kt贸rymi nie chce si臋 z nikim dzieli膰.

- Ona nie jest now膮 Jelizawiet膮 - zapewni艂 Niko­艂aj Raij臋. - To tylko flirt. Wszyscy tak si臋 zabawiaj膮 w moich sferach.

Niko艂aj Norkin u艣miechn膮艂 si臋 z lekkim grymasem, a w jego g艂osie zabrzmia艂a pogarda. Niby m贸wi艂 o so­bie, ale z takim dystansem, jakby go to nie dotyczy艂o.

- Karolina mo偶e si臋 w tobie zakocha膰 - rzek艂a z tro­sk膮 Raija. - Chc臋 jednak, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e ma za sob膮 bardzo ci臋偶ki por贸d, nie pr贸buj wi臋c w 偶aden spos贸b si臋 do niej dobiera膰. Jeste艣 na tyle doros艂y, 偶e mog臋 ci to powiedzie膰 bez owijania w bawe艂n臋.

Niko艂aj roze艣mia艂 si臋 rozbrajaj膮co.

- Nie pr贸buj tego obraca膰 w 偶art! M贸wi臋 powa偶­nie - upomnia艂a go Raija. - Wiem, 偶e bez trudu m贸g艂­by艣 j膮 omota膰. Ona niemal 偶ebrze o to, by mie膰 o czym marzy膰. Ale prosz臋, nie krzywd藕 jej. Widzia­艂e艣 opatrunki na jej r臋kach, prawda? Ona nie zrobi艂a tego dla zabawy ani po to, 偶eby kogo艣 nastraszy膰. Chcia艂a umrze膰. Sporo wysi艂ku mnie kosztowa艂o, 偶e­by j膮 odratowa膰. Nie wiem, czy uda艂oby mi si臋 to po raz kolejny. Kiedy艣 nadejdzie dzie艅, gdy nie zdo艂am tego uczyni膰. Bardzo mnie to wyczerpuje.

Niko艂aj ust膮pi艂. Opar艂 si臋 o 艣cian臋 i popatrzy艂 na Ra­ij臋 przeci膮gle.

- Wygl膮dasz zbyt m艂odo, by upomina膰 mnie jak matka - u艣miechn膮艂 si臋. - Ale mimo to ci臋 pos艂ucham. Obiecuj臋, 偶e nie przekrocz臋 granic przyzwoito艣ci. Ale nie zaprzeczam, 偶e to bardzo s艂odkie dziewcz臋. Czy jej m膮偶 jest na tyle stary, bym m贸g艂 mie膰 nadzie­j臋, i偶 niebawem wyzionie ducha?

Raija spojrza艂a na niego tak, 偶e zrozumia艂 bez s艂贸w, i偶 jej zdaniem z takich spraw nie wolno sobie stroi膰 偶art贸w. Mimo to z u艣miechem ci膮gn膮艂:

- Je艣li tak, to got贸w jestem na ni膮 poczeka膰. To chyba niez艂a partia. Nawet w tak wybrednej rodzinie jak moja powitano by j膮 z rado艣ci膮.

- Nie kpij! - poprosi艂a Raija. - Nawet o tym nie my艣l, Niki.

- Dlaczego? - Wzruszy艂 ramionami. - Karolina do­brze wie, 偶e to tylko niewinny, nic nie znacz膮cy flirt. Ona lubi prowadzi膰 takie b艂ahe rozmowy. Ty z ni膮 tak nie rozmawiasz, a Walerij ani nie potrafi, ani nie ma ochoty. Poza powitaniem nie zamieni艂 z ni膮 s艂owa. A ja j膮 zabawiam. Ona potrzebuje si臋 troch臋 po艣mia膰, Raiju.

- Mo偶e.

Raija nie by艂a co do tego w pe艂ni przekonana. Ni­ko艂aj tymczasem uwolni艂 si臋 i na odchodnym poca­艂owa艂 j膮 lekko w policzek.

- Gdyby艣 ty, Bykowa, moja droga Raiju - mateczko, by艂a samotna, uderzy艂bym w konkury do ciebie. Mo­偶e spodoba艂yby mi si臋 dojrzalsze kobiety? Kto wie?

Klepn臋艂a go ze 艣miechem, ale mia艂a nadziej臋, 偶e cho膰 troch臋 z tego, co mu powiedzia艂a, we藕mie sobie do serca.

Walerij pom贸g艂 Raiji nanosi膰 wody do du偶ego ko­t艂a w pralni, pod kt贸rym rozpali艂a ogie艅. Zawsze gotowa艂a bia艂e rzeczy. Bardzo du偶膮 wag臋 przywi膮zywa­艂a do tego, 偶eby wok贸艂 niej by艂o czysto.

Prawd臋 m贸wi膮c, gotowa艂a te偶 rzeczy ciemniejsze. W艂a艣ciwie wszystko opr贸cz samodzia艂u.

Potrzeba by艂o du偶o wody. Troch臋 nanosi艂 wcze艣­niej Michai艂, zanim wyjecha艂 z ojcem do miasta. Ale Raija nie robi艂a wielkich ceregieli z tego, gdy sama musia艂a przynie艣膰 par臋 wiader wody.

Dorzuci艂a torfu do ognia. W pralni zrobi艂o si臋 nie­ludzko gor膮co, chocia偶 drzwi by艂y otwarte na o艣cie偶. Na zewn膮trz panowa艂 ciep艂y letni dzie艅, trudno wi臋c by艂o spodziewa膰 si臋 stamt膮d och艂ody.

Walerij zaj膮艂 si臋 Natali膮. Bawi艂 si臋 z ni膮, udawa艂 ko­nia, trolla i wiatr. Natalia by艂a szcz臋艣liwa, 偶e po艣wi臋­ca jej tyle uwagi.

Raija widzia艂a, 偶e oboje nale偶膮 do siebie. Byli do siebie podobni. Natalia jakby wyczuwa艂a 艂膮cz膮ce ich silne wi臋zi, mimo 偶e by艂a jeszcze taka ma艂a. Jej 艣miech d藕wi臋cza艂 niczym muzyka. Zdawa艂 si臋 rado­艣niejszy ni偶 szczebiot ptak贸w o poranku.

Raiji przemkn臋艂a my艣l, 偶e tak w艂a艣nie raduj膮 si臋 anio艂y, i przeszed艂 j膮 zimny dreszcz, mimo 偶e sta艂a w gor膮cej pralni z podwini臋tymi do 艂okci r臋kawami, a wilgotne loki opada艂y jej na czo艂o i kark.

Wylewaj膮c z siebie litry potu, miesza艂a gotowan膮 w kotle bielizn臋 u艂amanym wios艂em, kt贸re trzyma艂a w obu r臋kach. By艂o to zaj臋cie m臋cz膮ce, ale zarazem przyjemne. Gor膮ca bia艂a para wype艂ni艂a niewielkie pomieszczenie. Sp贸dnica nasi膮k艂a wilgoci膮 i zrobi艂a si臋 ci臋偶sza. Ale to by艂a ciep艂a i przyjazna wilgo膰.

Pot smakowa艂 s艂ono jak morska woda. Jak poca艂unki Jewgienija. Zmiesza艂 si臋 ze 艂zami, kt贸re pop艂yn臋艂y jej z oczu.

Raija p艂aka艂a bez powodu. P艂aka艂a, bo dobrze by­艂o troch臋 si臋 zm臋czy膰 nawet tak膮 codzienn膮 czynno­艣ci膮. P艂aka艂a, bo by艂a na sw贸j spos贸b szcz臋艣liwa i za­dowolona z otaczaj膮cego j膮 艣wiata. Cieszy艂o j膮, 偶e Natalia bawi si臋 i 艣mieje razem z Walerijem nad brze­giem Dwiny. Ze jej dziecko ma pr贸cz niej jeszcze ko­go艣 bliskiego, z kim 艂膮cz膮 j膮 wi臋zy krwi.

Wysz艂a na dw贸r na s艂o艅ce. W艣r贸d szumu rzeki roz­lega艂 si臋 g艂osik Natalii, a wysoko na b艂臋kitnym niebie s艂ycha膰 by艂o krzyk unosz膮cych si臋 na skrzyd艂ach mew.

Raija usiad艂a na chwil臋, by odpocz膮膰. Natalia za­raz przybieg艂a do niej. Zacisn臋艂a mamie na szyi pulch­ne r膮czki i przytuli艂a si臋 policzkiem do jej twarzy.

- Kochana mama, kochana mama! - zawo艂a艂a. Raija uko艂ysa艂a j膮 w ramionach i napomkn臋艂a, 偶e ca艂a b臋dzie mokra.

- Bardzo mokra - przytakn臋艂a Natalia z powag膮. - Boli! Raija z艂agodzi艂a u艣cisk, s膮dz膮c, 偶e Natali臋 zabola­艂o, gdy j膮 mocno przytula艂a.

Natalia uwolni艂a si臋 z obj臋膰 mamy, ale z艂apa艂a j膮 za r臋k臋, 偶eby jej pom贸c wsta膰. I nie da艂a za wygran膮, p贸ki Raija si臋 nie podnios艂a. Ma艂a poci膮gn臋艂a j膮 za so­b膮 na brzeg rzeki.

- Mi艂y pan - powiedzia艂a.

Walerij siedzia艂 oparty o 艣cian臋 pralni, odprowa­dzaj膮c je spojrzeniem. Na poz贸r oboj臋tnie zerwa艂 藕d藕b艂o trawy, ale przygryza艂 je zamy艣lony. U艣miech­n膮艂 si臋, gdy Raija obejrza艂a si臋 na niego.

Natalia chcia艂a i艣膰 nad Dwin臋.

- Mi艂y pan - powiedzia艂a.

Nagle zacz臋艂o jej si臋 spieszy膰, pobieg艂a wi臋c, a Ra­ija za ni膮, cho膰 co艣 w 艣rodku w niej protestowa艂o.

Natalia zatrzyma艂a si臋 na przy brzegu. Usiad艂a i za­cz臋艂a papla膰 po swojemu. S艂owa nie mia艂y 偶adnego zwi膮zku, ot, taka zabawa d藕wi臋kami. Podobnie gawo­rzy艂a, zanim nauczy艂a si臋 dobrze m贸wi膰.

Ale Raij臋 przerazi艂o spojrzenie dziecka utkwione w jeden punkt, jakby na co艣, a mo偶e na kogo艣.

Raija ba艂a si臋 doko艅czy膰 t臋 my艣l.

Ale rzeczywi艣cie, gdyby kto艣 siedzia艂 obok Nata­lii, ma艂a patrzy艂aby na niego dok艂adnie w ten sam spos贸b. Natalia przerywa艂a raz po raz swoj膮 paplani­n臋, tak jakby kogo艣 s艂ucha艂a.

Raija zamkn臋艂a oczy przera偶ona. Wyobrazi艂a sobie m臋偶czyzn臋 w sk贸rzanym ubraniu. By艂 przystojny, ale mia艂 nietutejsz膮 urod臋. Otacza艂a go jaka艣 obca po艣wia­ta. R贸wnocze艣nie wydawa艂 si臋 znajomy. Mia艂 takie do­bre oczy, dobre r臋ce, a jego twarz emanowa艂a ciep艂em.

Je艣li to jego Natalia widzia艂a, nic dziwnego, 偶e na­zywa艂a go mi艂ym.

Wymy艣lam sobie, strofowa艂a si臋 w duchu Raija.

To, 偶e dostrzegam rzeczy niezauwa偶alne dla in­nych i potrafi臋 wi臋cej ni偶 zwykli 艣miertelnicy, to jed­no. Natalia niech b臋dzie normalnym dzieckiem. Nie chc臋, by dotkn臋艂o j膮 takie dziedzictwo.

- Mi艂y pan - odezwa艂a si臋 ma艂a i roz艂o偶y艂a szero­ko r膮czki. - Mi艂y dla Talii, bardzo mi艂y.

- To dobrze - u艣miechn臋艂a si臋 Raija. Natalia wygl膮da艂a tak rado艣nie. By艂a szcz臋艣liwa. Jej oczy l艣ni艂y. Raija widzia艂a kiedy艣 zielone kamienie szlachetne. Oczy Natalii mia艂y tak膮 sam膮 barw臋, ale by艂y pi臋kniejsze ni偶 obsadzone w z艂ocie czy srebrze kamienie, kt贸rymi bogate damy przyozdabia艂y szyje. Bo odbija艂o si臋 w nich 偶ycie.

- Pan kocha mam臋. U艣miech zamar艂 na ustach Raiji. Natalia patrzy艂a w powietrze i nas艂uchiwa艂a uwa偶nie. U艣miechn臋艂a si臋 tak, jakby kto艣 opowiedzia艂 jej co艣 zabawnego i po­g艂aska艂 j膮 w policzek.

Gdyby tak by艂o, pochyli艂aby si臋 w t臋 stron臋, z kt贸­rej skierowany by艂 dotyk.

Natalia przechyli艂a g艂贸wk臋 w prawo.

Raij臋 przesz艂y ciarki. Czy偶by kto艣 sta艂 mi臋dzy ni膮 a dzieckiem?

- Talia i mi艂y pan - m贸wi艂a ma艂a - p贸jd膮 do... do Sa... Potkn臋艂a si臋 na tym s艂owie. Zmarszczy艂a brwi zu­pe艂nie tak samo jak Wasilij i Walerij.

- ...do Saivo - wyduka艂a wreszcie Natalia. Raij臋 obla艂 zimny pot. Chwyci艂a c贸reczk臋 i mocno przytuli艂a do siebie. Wyca艂owa艂a j膮 w czo艂o i w policz­ki. Pog艂aska艂a jej czarne w艂oski delikatniejsze ni偶 jedwab.

Najch臋tniej nie wypu艣ci艂aby dziecka spod opie­ku艅czych skrzyde艂.

Ale to przecie偶 niemo偶liwe.

Jak wszystkie dzieci Natalia tak偶e zosta艂a jej tylko u偶yczona.

- Mama bardzo ci臋 kocha, male艅ka - szepn臋艂a jej do ucha. - Nie mam nic cenniejszego ni偶 ty, Natalio.

- Kocham mam臋! - zawo艂a艂o dziecko i zarzuci艂o Raiji r膮czki na szyj臋. Malutkim noskiem potar艂a nos Raiji i popatrzy艂a z mi艂o艣ci膮 swoimi zielonymi oczka­mi, w kt贸rych odbija艂y si臋 s艂oneczne promienie.

Zaraz jednak zacz臋艂a si臋 wierci膰. Chcia艂a pobiega膰. Trawa by艂a taka mi臋kka, a rzeka mrucza艂a sw膮 pie艣艅, przy kt贸rej chcia艂o si臋 ta艅czy膰.

Raija wypu艣ci艂a z r膮k Natali臋. Jej ramiona nie mog艂y ochrania膰 dziecka przez ca艂y czas. Kocha膰 dziec­ko to da膰 mu przestrze艅, wolno艣膰, pozwoli膰 mu roz­艂o偶y膰 skrzyd艂a.

- Tyle 偶ycia w tej ma艂ej - powiedzia艂a Karolina, kt贸ra siedzia艂a na schodach otulona w koc utkany przez Raij臋.

Niko艂aj zatroszczy艂 si臋, by mia艂a ciep艂o, i roz艂o偶y艂 dodatkowo na stopniach sk贸r臋. Karolina zerka艂a ukradkiem na jego ods艂oni臋te, silne ramiona. Podo­ba艂o jej si臋, 偶e ma tak膮 jasn膮 karnacj臋. Nigdy nie wi­dzia艂a tak mocnych ramion u m臋偶czyzn w kr臋gach, w kt贸rych si臋 obraca艂a.

Oczywi艣cie, czasem rzuca艂a ukradkowe spojrzenia na plebejuszy... Zarumieni艂a si臋.

Widzia艂a ich na wsi w czasie 偶niw, rozebranych do po艂owy. 艢miesznie bia艂e cia艂a z ogorza艂ymi twarzami i d艂o艅mi. Spalone s艂o艅cem karki i bia艂e brzuchy. Mi臋艣nie drgaj膮ce pod sk贸r膮, bez warstw t艂uszczu, ja­kie odk艂adaj膮 si臋 od dobrobytu.

Widzia艂a spocone cia艂a, ogorza艂e d艂onie, ale nigdy nie marzy艂a, by ich dotkn膮膰.

Nie zadawa艂a si臋 z plebsem.

Niko艂aj natomiast nale偶a艂, tak jak i ona, do wy偶szych sfer, nawet je艣li na jaki艣 czas porzuci艂 wystawne 偶ycie.

Mia艂 umi臋艣nione cia艂o plebejusza, ale nale偶a艂 do jej 艣wiata. Nie by艂o wi臋c grzechem rzuca膰 ku niemu spojrzenia.

W ka偶dym razie nie takim ci臋偶kim grzechem.

- Ma艂a jest podobna do tego twojego kompana - rzek艂a Karolina. - Ma takie trudne do wym贸wienia imi臋 - u艣miechn臋艂a si臋, jakby si臋 usprawiedliwia艂a.

W艂a艣ciwie nie musia艂a tego robi膰, Niko艂aj zrozu­mia艂by, dlaczego jej usta nie lubi膮 smaku imienia tam­tego m臋偶czyzny.

Niko艂aj to jeden z Norkin贸w. Przyszed艂 na 艣wiat w pa艂acu.

- S膮 spokrewnieni - uci膮艂 Niko艂aj kr贸tko. - Nie s艂y­sza艂a艣, co m贸wi艂a Raija?

- On jest ojcem ma艂ej?

Niko艂aj poderwa艂 si臋, nie patrz膮c na Karolin臋. Mi­mowolnie rozgniewa艂 si臋 na ni膮. W艂o偶y艂 r臋ce do kie­szeni i zacisn膮艂 pi臋艣ci.

Nagle przypomnia艂o mu si臋 wszystko to, co porzu­ci艂. Nie pami臋ta艂 ju偶, 偶e ludzie mog膮 by膰 tacy pu艣ci.

- Nie - uci膮艂. - A ty chcia艂aby艣 mie膰 jeszcze dzieci?

Troch臋 mu ul偶y艂o, gdy zobaczy艂, jak si臋 skuli艂a. Za­raz jednak si臋 zawstydzi艂. Usiad艂 obok i obj膮wszy j膮 ramieniem, rzek艂:

- Przepraszam, Karolino. Nie powinienem ci zada­wa膰 takich pyta艅. Wiem, 偶e prze偶y艂a艣 wielk膮 trage­di臋. To by艂o bezduszne z mojej strony, bezmy艣lne. Mo偶esz mi wybaczy膰?

Wybaczy艂a, ale twarz jej poblad艂a. Cer臋 mia艂a mlecznobia艂膮, tak przezroczyst膮, 偶e a偶 strach by艂o jej dotkn膮膰. Niko艂aj zastanawia艂 si臋, czy cho膰 troch臋 si臋 zarumieni od s艂o艅ca.

- Oczywi艣cie, 偶e chcia艂abym mie膰 dzieci - odpo­wiedzia艂a cienkim, zal臋knionym g艂osem. - Czy偶 nie takie w艂a艣nie jest zadanie kobiety i 偶ony? Zadanie, a r贸wnocze艣nie rado艣膰.

Spu艣ci艂a wzrok i nerwowo splot艂a palce. Niko艂ajowi zrobi艂o si臋 jej 偶al. Przecie偶 nie chcia艂 jej tak zdenerwowa膰. W艂a艣ciwie nawet j膮 lubi艂. Uwa偶a艂, 偶e jest s艂odka. Jej bezradno艣膰 wzrusza艂a go i spra­wia艂a, 偶e co艣 w nim topnia艂o.

Chyba nie r贸偶ni艂a si臋 specjalnie od m艂odych ko­biet, kt贸re pami臋ta艂 z pa艂acu swojego ojca, z czas贸w gdy uznano, 偶e osi膮gn膮艂 wiek w艂a艣ciwy do o偶enku. 呕adna jednak nie mia艂a w oczach takiej bezradno艣ci i 偶adna nie wydawa艂a si臋 tak zagubiona.

Ale te偶 nie pozostawiono ich samych na zupe艂nie obcej ziemi.

Niko艂ajowi zrobi艂o si臋 jej 偶al. Zawstydzi艂 si臋, 偶e tak wtargn膮艂 bez zaproszenia do jej intymnego 艣wia­ta. Przecie偶 nie by艂o to w jego stylu.

Dlatego te偶 otworzy艂 przed ni膮 serce i wyjawi艂 swoj膮 tajemnic臋.

- Ja tak偶e straci艂em dziecko - rzek艂. - Jelizawieta spodziewa艂a si臋 mojego dziecka, gdy umar艂a. Pr贸bu­j臋 je sobie wyobrazi膰, cho膰 nigdy nie by艂o mi dane trzyma膰 go na r臋kach. Ona umar艂a na moich oczach. Tuli艂em ich oboje, ale dziecka nigdy nie ujrza艂em.

Karolina Weimer wpatrywa艂a si臋 w niego rozsze­rzonymi ze zdumienia oczyma. Zapomnia艂a, 偶e kobie­ta, o kt贸rej jej opowiada, by艂a siostr膮 tego, kt贸rego imienia nie chcia艂a wymawia膰, by nie splami膰 swoich ust. Wyobrazi艂a sobie umieraj膮c膮 kobiet臋 w ramio­nach Niko艂aja i zrozumia艂a, dlaczego uciek艂.

- To znaczy, 偶e co艣 nas 艂膮czy - wyrwa艂o si臋 jej..

Raija wesz艂a do pralni, a Natalia za ni膮, trzymaj膮c si臋 mocno sp贸dnicy mamy. Towarzyszy艂 im Walerij.

10

Dzie艅 nie zako艅czy艂 si臋 dobrze.

Niebo rozpo艣ciera艂o si臋 nad ziemi膮 niczym ogrom­na l艣ni膮ca kula z niebieskiego szk艂a. Na 偶yznym brze­gu Dwiny trawa zieleni艂a si臋 jak przedtem, a kwiaty k艂ania艂y si臋 na wietrze zadowolone.

Ale ten dzie艅 zako艅czy艂 si臋 藕le.

W艂a艣ciwie w og贸le si臋 nie zako艅czy艂.

Walerij pom贸g艂 Raiji wyci膮gn膮膰 mokre pranie z wielkiego kot艂a i w艂o偶y膰 do koszy. By艂y takie ci臋偶kie, 偶e we dwoje musieli je zanie艣膰 na brzeg do p艂ukania.

Raija podwin臋艂a sp贸dnic臋. Stoj膮c tak po 艂ydki w wodzie i p艂ucz膮c upran膮 bielizn臋, poczu艂a prawdzi­wy smak lata. Bola艂y j膮 plecy i ramiona, ale nie chcia­艂a, by kto艣 jej pomaga艂. Uwa偶a艂a, 偶e jak ka偶da kobie­ta potrafi sobie sama poradzi膰.

- Natalia nie wchodzi do wody! - powstrzyma艂a c贸reczk臋, kt贸ra przybieg艂a za nimi i chcia艂a by膰 tam, gdzie mama. - Zosta艅 na brzegu, skarbie! - poprosi­艂a, wiedz膮c, 偶e nie upilnowa艂aby jej, zaj臋ta prac膮.

Natalia, o dziwo, pos艂ucha艂a bez sprzeciwu, cho膰 zazwyczaj pr贸bowa艂a postawi膰 na swoim, a jej b艂a­galnej mince trudno by艂o si臋 oprze膰.

Obejrza艂a si臋 na odchodz膮cego w stron臋 pralni Walerija i dogoni艂a go. Raija patrzy艂a przez chwil臋 za nimi i zrobi艂o jej si臋 cieplej na sercu. Z przyjemno­艣ci膮 obserwowa艂a, jak Natalia ufnie chwyci艂a d艂o艅 Walerija i przebiera po艣piesznie n贸偶kami, 偶eby do­trzyma膰 mu kroku. On za艣 zwolni艂 nieco, by ma艂a mog艂a za nim nad膮偶y膰.

Zwr贸ceni do siebie twarzami, rozmawiali. Natalia nie zna艂a wszystkich doros艂ych s艂贸w, kt贸rymi si臋 po­s艂ugiwa艂 Walerij, on tak偶e nie pojmowa艂 ca艂ej jej pa­planiny, ale 偶adnemu z nich to nie przeszkadza艂o. Dobrze im by艂o razem. 艁膮czy艂y ich silne wi臋zy.

Raija wyp艂uka艂a w rzece koszule, bluzki, halki, po艅czochy, bielizn臋 i u艂o偶y艂a wszystko w koszu. Po­tem przysz艂a kolej na poszewki i prze艣cierad艂a.

D艂onie jej ju偶 poczerwienia艂y od zimnej wody, pal­ce zesztywnia艂y i pobolewa艂y troch臋, ale si臋 tym nie przejmowa艂a.

Raija p艂uka艂a.

Czu艂a, 偶e 偶ycie kobiet to jakby nieprzerwana 偶e­gluga. Woda towarzyszy im od b贸lu i rado艣ci naro­dzin poprzez codzienno艣膰 pe艂n膮 ubra艅, kt贸re trzeba upra膰, pod艂贸g do wyszorowania, kubk贸w i misek do pozmywania, i dzieci, kt贸re trzeba wyk膮pa膰.

Woda.

R臋ce zanurzone w niej po 艂okcie.

Woda to 偶ycie.

Raija u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Dawno nie rozmy­艣la艂a na takie tematy.

Dzie艅 nie zako艅czy艂 si臋 dobrze.

Dla Raiji zatrzyma艂 si臋 mniej wi臋cej w chwili, gdy sta艂a po kolana w rzece.

Pami臋ta艂a, 偶e jedno z prze艣cierade艂 porwa艂 nurt, jakby na sukni臋 dla matki Dwiny.

Pami臋ta艂a swoje krwistoczerwone d艂onie. Takie szczeg贸艂y utkwi艂y jej w pami臋ci, wypieraj膮c cierpienie.

Walerij lubi艂 s艂ucha膰 Natalii. Nie wszystko, a w艂a­艣ciwie niewiele rozumia艂, ale lubi艂 j膮 mie膰 ko艂o siebie.

Kiedy ta ma艂a pociecha kr臋ci艂a mu si臋 pod nogami, czu艂 si臋 doro艣lejszy. Prawie na tyle dojrza艂y, by za艂o­偶y膰 rodzin臋.

Sam tak naprawd臋 nigdy nie mia艂 rodziny. W dzieci艅­stwie prze偶y艂 tyle niepewno艣ci, l臋ku i ponurych chwil, 偶e wymaza艂 niemal zupe艂nie z pami臋ci ten okres. Nie chcia艂 wraca膰 do straszliwych wspomnie艅 nawet teraz.

Gdy opiek臋 nad nim i siostr膮 przej膮艂 Wasilij, te偶 nie tworzyli prawdziwej rodziny. Tylko w owe mie­si膮ce, kiedy mieszkali u Raiji i Jewgienija, ogl膮da艂 z bliska rodzinne 偶ycie.

Przypomnia艂 sobie, jak si臋 w贸wczas modli艂 o to, by Jewgienij umar艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e wtedy Raija po艣lubi艂aby Wasilija, a on sta艂by si臋 prawdziwym cz艂onkiem rodziny.

Jakie naiwne marzenia nosz膮 w sobie dzieci!

Walerij zapragn膮艂 mie膰 w艂asne dzieci. Gdzie艣 g艂臋­boko w sercu odczuwa艂 tak膮 t臋sknot臋, mimo 偶e 偶ad­nej ze znanych mu kobiet nie wyobra偶a艂 sobie w ro­li ich matki. Pragn膮艂 ofiarowa膰 potomstwu zupe艂nie inne dzieci艅stwo ni偶 to, w kt贸rym sam do艣wiadczy艂 tyle cierpienia.

Kiedy艣 przeka偶e Natalii dziedzictwo Uskow贸w. Dziewczynka wprawdzie nie nosi艂a tego nazwiska, ale chcia艂, by us艂ysza艂a opowie艣ci, kt贸re niegdy艣 Wa­silij opowiada艂 swoim bratankom, nauczy艂a si臋 piosenek, kt贸re Wasilijowi 艣piewano w dzieci艅stwie do snu. By膰 mo偶e nie stanowi艂o to jakiego艣 wyj膮tkowe­go bogactwa, ale Walerij pragn膮艂 przekaza膰 ma艂ej wszystko, co pami臋ta艂.

Wyj膮艂 z wielkiego kot艂a reszt臋 bielizny. Przesun膮艂 ci臋偶ki kosz pozostawiony przez Raij臋 i podni贸s艂 go z trudem. Z kosza pociek艂a gor膮ca woda. Sykn膮艂 i od­wr贸ci艂 si臋 do wyj艣cia. Przez rami臋 zawo艂a艂 do Nata­lii, 偶eby posz艂a za nim.

- Idziemy do mamy - powiedzia艂.

- Mi艂y pan - zawo艂a艂a Natalia i podskakuj膮c, kla­sn臋艂a w d艂onie. - Mi艂y pan!

Ujrzawszy radosn膮 twarzyczk臋 dziewczynki, Walerij zn贸w da艂 si臋 oczarowa膰. Jej u艣miech m贸g艂 zmi臋k­czy膰 najtwardsze serca.

- No nie taki zn贸w mi艂y - u艣miechn膮艂 si臋 i 艣wi臋cie przekonany, 偶e Natalia pod膮偶a za nim, wytoczy艂 si臋 z pralni.

Dzie艅 nie zako艅czy艂 si臋 dobrze.

Przeci膮艂 go rozdzieraj膮cy krzyk.

Walerij rzuci艂 kosz i wbieg艂 do pralni.

Raija wypu艣ci艂a z r膮k prze艣cierad艂o, kt贸re pop艂y­n臋艂o z pr膮dem rzeki. Potykaj膮c si臋, bieg艂a co si艂 w no­gach, a mokry brzeg sp贸dnicy plaska艂 jej o 艂ydki.

Niko艂aj, zdezorientowany, te偶 pu艣ci艂 si臋 biegiem i wpad艂 do pralni niemal r贸wnocze艣nie z Raij膮.

Walerij trzyma艂 na r臋kach Natali臋, krzycz膮c膮 wnie­bog艂osy.

Dziewczynka wdrapa艂a si臋 na odwr贸cone puste wiadro, po nim na sto艂ek i wpad艂a do opr贸偶nionego z prania kot艂a.

Jej krzyk zdawa艂 si臋 nie mie膰 ko艅ca.

A na zewn膮trz niebo pozosta艂o tak samo b艂臋kitne. Tra­wa r贸wnie zielona. Rzeka toczy艂a wody, szemrz膮c nadal sw膮 pie艣艅, a s艂o艅ce spokojnie w臋drowa艂o po niebie.

Dzie艅 nie zako艅czy艂 si臋 dobrze.

Czu艂a si臋 tak, jakby p艂yn臋艂a pod wod膮: nie by艂o zu­pe艂nie cicho, ale te偶 nie dochodzi艂y jej d藕wi臋ki. Nie czu艂a ani b贸lu, ani spokoju, nie czu艂a nic.

Kiedy sprowadzili Jewgienija, Raija nadal kl臋cza艂a oniemia艂a na mokrej pod艂odze w pralni z Natali膮 w ramionach.

Nie uda艂o im si臋 odebra膰 jej dziecka. Nie reagowa­艂a na pro艣by ni na gro藕by.

Trzyma艂a c贸reczk臋 kurczowo, tul膮c mocno. Nie odezwa艂a si臋 ani s艂owem, nie uroni艂a ani jednej 艂zy, ale dziecka nie wypuszcza艂a z r膮k.

Karolina Weimer jad艂a zimn膮 zup臋 w pustej, po­malowanej na niebiesko jak niebo kuchni.

Prosty drewniany st贸艂 wydawa艂 jej si臋 wi臋kszy ni偶 przykryte adamaszkowymi obrusami eleganckie sto­艂y, przy kt贸rych zdarza艂o jej si臋 spo偶ywa膰 posi艂ki.

Siedzia艂a odwr贸cona plecami do okna. Nie chcia艂a na nich patrze膰, nie chcia艂a o nich my艣le膰.

Nie chcia艂a o tym wszystkim my艣le膰.

By艂o cicho.

Krzyk przeci膮艂 dzie艅. Ale umilk艂. Teraz tylko cisza dzwoni艂a w uszach.

Jewgienij popatrzy艂 na syna i rzek艂:

- Musisz sprowadzi膰 Tonie! Gnaj, co ko艅 wyskoczy, i czym pr臋dzej wracaj. Z tym nie poradz臋 sobie sam...

Misza pokiwa艂 g艂ow膮. Twarz mu zastyg艂a. Nie by艂 w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu. Czu艂 ulg臋, 偶e wolno mu b臋dzie st膮d uciec.

Najgorsza by艂a ta cisza.

Galopowa艂 ostro, po policzkach p艂yn臋艂y mu 艂zy. Wiatr ch艂odzi艂 mu twarz, a p臋d powietrza osusza艂 s艂o­ne krople.

Wzburzony, wykrzycza艂 sw贸j b贸l tak przera藕liwie, 偶e sp艂oszy艂 konia, kt贸ry omal nie zrzuci艂 go z grzbietu.

Opanowa艂 si臋 ogromnym wysi艂kiem woli. Wyczer­pany gwa艂townym wybuchem 偶alu, nie mia艂 si艂y wi臋­cej krzycze膰. Targa艂 nim gniew. Wszystko w nim pro­testowa艂o przeciwko niesprawiedliwo艣ci tego 艣wiata.

Natalia nie zrobi艂a nikomu nic z艂ego. Jego ma艂a siostrzyczka by艂a taka dobra i mi艂a! Nie zna艂 s艂odsze­go dziecka. Lubi艂 wraca膰 wieczorami do domu w艂a­艣nie dlatego, 偶e ona tam czeka艂a. Poniewa偶 jej twarz promienia艂a silniej ni偶 lampa, poniewa偶 jej 艣miech brzmia艂 tak rado艣nie. Uczyni艂a go kim艣 wa偶nym.

To niesprawiedliwe!

Gniew 艣ciska艂 mu 偶o艂膮dek, serce, gard艂o.

Cwa艂owa艂 jak oszala艂y przez ulice Archangielska, 艣lepy i g艂uchy na wszystko. Gna艂, jakby czu艂 na kar­ku oddech goni膮cego go diab艂a. O ma艂y w艂os strato­wa艂by ludzi.

Jego ko艅 by艂 kompletnie zdro偶ony, gdy dotar艂 na miejsce, ale Michai艂 nawet tego nie zauwa偶y艂.

- Musisz ze mn膮 jecha膰! - zawo艂a艂, wpadaj膮c do izby, gdzie Antonia grubym piaskiem i wod膮 szorowa艂a do bia艂o艣ci deski pod艂ogi. - Natalia nie 偶yje! Musisz przy­jecha膰, tata m贸wi, 偶e sam sobie z tym nie poradzi!

- Co z Raij膮? - zapyta艂a Antonia, zorientowawszy si臋, 偶e nie mo偶e wypytywa膰 teraz Miszy o szczeg贸艂y tego, co si臋 sta艂o.

Widzia艂a, ile wysi艂ku kosztowa艂o go przekazanie tragicznej wiadomo艣ci.

Michai艂 zamkn膮艂 oczy, zachwia艂 si臋 i upad艂by, gdy­by nie z艂apa艂 si臋 futryny.

- Nie wiem - odpar艂. - Nic nie wiem. Nie wypusz­cza z r膮k Natalii.

Antonia nie pyta艂a o nic wi臋cej.

- Zosta艅 tu! - nakaza艂a Miszy. - Teraz nie powinie­ne艣 tam wraca膰. Nie dasz rady. Wejd藕 do 艣rodka, po­艂贸偶 si臋 i wyp艂acz. Jak zg艂odniejesz, Olga przygotuje ci co艣 do jedzenia.

Nie sprzeciwia艂 si臋. Dobrze, 偶e kto艣 za niego zade­cydowa艂, 偶e nie musia艂 sam my艣le膰.

- Olga zajmie si臋 koniem - doda艂a Antonia, spoj­rzawszy na c贸rk臋, kt贸ra wyj膮tkowo nie wyrazi艂a sprzeciwu, wpatrzona w Misze. Ten opar艂 艂okcie o ku­chenny st贸艂 i ukrywszy twarz w d艂oniach, szlocha艂.

Dziewczynka wysz艂a. Oporz膮dzi艂a konia, zapro­wadzi艂a go do stajni i zadba艂a, by nic mu nie brako­wa艂o. Kiedy wr贸ci艂a, Misza ci膮gle p艂aka艂.

Czu艂a si臋 zak艂opotana. Ch臋tnie pog艂aska艂aby go po g艂owie, ale co艣 j膮 powstrzymywa艂o. Ukry艂a d艂onie w fa艂dach sp贸dnicy.

Widzia艂a ju偶 kiedy艣, jak p艂aka艂. Ale nie tak rozdzie­raj膮co. Nie mog艂a go pocieszy膰. Nie mia艂a poj臋cia, co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o. Nie chcia艂a by膰 w艣cibska, by艂a jed­nak ciekawa.

To okropne, 偶e ma艂a Natalia nie 偶yje.

Przecie偶 dzieci nie umieraj膮 tak nagle, z niczego.

Natalia nie 偶yje.

Nigdy wi臋cej nie us艂ysz膮 jej szczebiotu, rozkosz­nej paplaniny, nie zobacz膮 u艣miechu na jej twarzy. Nigdy wi臋cej pulchne r膮czki nie uwiesz膮 si臋 na niczy­jej szyi. Nigdy wi臋cej nie przytuli si臋 pulchnym po­liczkiem, delikatniejszym ni偶 mi臋kki aksamit.

Nigdy wi臋cej.

Nigdy鈥, straszne s艂owo.

Michai艂 zanosi艂 si臋 szlochem, a 艂zy ciek艂y na drew­niany blat. Olga by艂a pewna, 偶e ju偶 na zawsze pozo­stanie w tym miejscu ciemniejsza plama i za ka偶dym razem przypomina膰 jej b臋dzie o 艣mierci Natalii.

Sta艂a, opieraj膮c r臋ce na oparciu krzes艂a, a w g艂owie dudni艂o jej jedno s艂owo: 鈥炁沵ier膰鈥. Zdawa艂o jej si臋, 偶e odbija si臋 ono echem i wype艂nia ca艂膮 izb臋. Wszystko wok贸艂 niej powtarza艂o w k贸艂ko: 鈥炁歮ier膰, 艣mier膰...鈥

Michai艂 p艂aka艂.

A na dworze by艂o tak pi臋knie! Mia艂o si臋 ku wie­czorowi, niebo by艂o bezchmurne. Olga wyobrazi艂a sobie, jak w nocy zabarwi si臋 p艂omieniem, a czerwo­na s艂oneczna po艣wiata rozta艅czy si臋 na falach Morza Bia艂ego i p艂yn膮cej wartko Dwiny.

Nad rzek膮 za艣 zawi艣nie delikatna, bia艂a siateczka mg艂y. Elfy w tiulowych sukienkach wirowa膰 b臋d膮 lek­ko po powierzchni wody.

To b臋dzie pi臋kna noc.

Natalia nie 偶yje.

Olga nagle zrozumia艂a wszystko. Gdzie艣 g艂臋boko w serce zapad艂y jej dwa s艂owa: 鈥瀗igdy鈥 i 鈥炁沵ier膰鈥. Po­j臋艂a, 偶e oznaczaj膮 to samo.

Usiad艂a obok Michai艂a i opar艂a si臋 plecami o 艣cia­n臋. Przypomnia艂a sobie ma艂膮, u艣miechni臋t膮 twarzyczk臋 Natalii z do艂eczkami w policzkach. Zdawa艂o jej si臋, 偶e s艂yszy cieniutki, zawsze taki stanowczy g艂osik. I co艣 w niej p臋k艂o.

- Nie! - zawo艂a艂a. - Nie...

Wierzy艂a i nie wierzy艂a zarazem w to, co us艂ysza­艂a od Miszy.

Odwr贸ci艂a si臋 do niego i obj臋艂a go ramionami, przytulaj膮c twarz do jego plec贸w. Czu艂a, jak wstrz膮­sa nim szloch, ale nie umia艂a go pocieszy膰. Brakowa­艂o jej s艂贸w.

Sama si臋 rozp艂aka艂a.

Rozpaczali oboje.

Tym dw贸m s艂owom: 鈥炁沵ier膰鈥 i 鈥瀗igdy鈥, mogli prze­ciwstawi膰 jedynie 艂zy.

Obejmowali si臋 kurczowo w spazmatycznym szlochu.

- Jak to si臋 sta艂o? - zapyta艂a w ko艅cu Olga. Michai艂 opowiedzia艂 jej wszystko, nie mog膮c po­wstrzyma膰 艂ez. Wyp艂akiwa艂 ca艂e cierpienie i b贸l.

- Ona ju偶 nie 偶y艂a - m贸wi艂 udr臋czony, a przed oczyma mia艂 nadal obraz matki z Natali膮 w ramio­nach. - Tak m贸wi艂 Niko艂aj. Krzykn臋艂a i w jednej chwili ju偶 nie 偶y艂a.

Nie 偶y艂a.

Olga zamkn臋艂a oczy, ale na niewiele si臋 to zda艂o. Wyobrazi艂a sobie to wszystko, co zobaczy艂 Misza. Nie potrzebowa艂a prosi膰, by opowiedzia艂 dok艂adniej. Straszliwy b贸l przeszy艂 ka偶dy skrawek jej cia艂a, po­czu艂a niemal, jak przenikn膮艂 jej do krwi.

- Biedne male艅stwo! Tak cierpia艂o! Michai艂 tylko pokiwa艂 g艂ow膮. Opowiedzia艂 to, co zobaczy艂. Ale ani s艂owem nie wspomnia艂, co czuje. Tymczasem wszystko go pali艂o i piek艂o. Zdradliwy szept przypomina艂 mu, jak nie chcia艂, 偶eby Natalia przysz艂a na 艣wiat. Tyle razy pragn膮艂, 偶eby umar艂a, za­nim si臋 narodzi.

Ale to przecie偶 by艂o kiedy艣!

Zanim pojawi艂a si臋 w ich 偶yciu. Zanim sta艂a si臋 naj­cudowniejszym ma艂ym stworzeniem, jakie w og贸le mo偶na sobie wyobrazi膰.

By艂a jak anio艂ek Bardzo j膮 kocha艂. Bardziej ni偶 by艂by w stanie wyja艣ni膰 Oldze. Nawet ona by tego nie poj臋艂a.

W艂a艣nie dlatego, 偶e kiedy艣 nie chcia艂 jej narodzin, p贸藕niej pokocha艂 j膮 jakby podw贸jnie.

Olga nie zrozumia艂aby tego.

Michai艂 obejmowa艂 Olg臋 i pozwala艂, by wyp艂aka艂a si臋 w jego koszul臋. G艂aska艂 j膮 po g艂owie i czu艂 si臋 jak doros艂y m臋偶czyzna.

Zaraz potem jednak sam wyp艂akiwa艂 si臋 na jej pier­si i to ona 'wichrzy艂a mu 鈥瀢艂osy i trzyma艂a dr偶膮ce od p艂aczu ramiona.

P艂akali oboje.

Natalia nie 偶y艂a.

Raij臋 oddzielono w ko艅cu od martwego dziecka.

Antonii uda艂o si臋 j膮 przekona膰, by wypu艣ci艂a dziec­ko z r膮k. Obj臋艂a mocno Raij臋, 偶eby j膮 podnie艣膰 z zim­nej, kamiennej posadzki, ale ona tylko pokr臋ci艂a g艂ow膮 i pozosta艂a w tej samej pozycji. Przemoczona, kl臋cza艂a na kolanach, patrz膮c ze zdumieniem na swoje puste r臋­ce. Ruchy mia艂a powolne.

- To moja wina - odezwa艂a si臋, podnosz膮c wzrok na Antoni臋. - Nie powinnam spuszcza膰 jej z oka, po­winnam na ni膮 uwa偶a膰, nie powinnam pozwoli膰, 偶e­by si臋 ode mnie oddali艂a!

Antonia s艂ucha艂a przyjaci贸艂ki, z kt贸rej ust wylewa艂 si臋 potok oskar偶e艅 pod w艂asnym adresem. S艂owa, kt贸re sforsowa艂y tam臋 milczenia, pop艂yn臋艂y z si艂膮 wo­dospadu.

Antonia niczemu nie zaprzecza艂a. Usiad艂a obok Raiji i s艂ucha艂a w milczeniu.

W drzwiach stan膮艂 Jewgienij i tak偶e przys艂uchiwa艂 si臋 temu, co m贸wi Raija. Antonia da艂a mu znak d艂o­ni膮, jakby go chcia艂a powstrzyma膰.

Zrozumia艂. Pozosta艂 jeszcze przez chwil臋 i pokr臋­ciwszy lekko g艂ow膮, obrzuci艂 Raij臋 spojrzeniem pe艂­nym mi艂o艣ci. W ko艅cu zacisn膮艂 pi臋艣膰 i wyszed艂. Uzna艂, 偶e Antonia ma racj臋; nie m贸g艂 teraz dotrze膰 do Raiji. Otoczy艂a si臋 szczelnym murem, niedost臋p­na dla nikogo. A przecie偶 on te偶 kocha艂 Natali臋! Z pe艂nym przekonaniem m贸g艂 to powiedzie膰.

Poniewa偶 jednak nie by艂 ojcem Natalii, Raija za­mkn臋艂a si臋 sama w swoim b贸lu. Jewgienij nie mia艂 na to 偶adnego wp艂ywu.

Raija zadecydowa艂a, 偶e to jej dziecko i jej b贸l.

Ufa艂, 偶e p贸藕niej go do siebie dopu艣ci.

P贸藕niej.

- Czy to moja wina? - powtarza艂a Raija w k贸艂ko.

Patrzy艂a w ciemne oczy Antonii i spojrzeniem py­ta艂a wci膮偶 o to samo. Nie czeka艂a jednak, a偶 Antonia jej odpowie. Nim Antonia zd膮偶y艂a otworzy膰 usta, Ra­ija ju偶 m贸wi艂a dalej.

- Dlaczego moje dziecko musia艂o umrze膰? Dlacze­go zgin臋艂o w taki spos贸b?

Wci膮偶 na nowo dawa艂a wyraz w膮tpliwo艣ciom i wy­rzutom sumienia. Stawia艂a pytania, na kt贸re nie by艂o od­powiedzi, a kt贸re w r贸wnym stopniu dr臋czy艂y Antoni臋.

- Ona tak cierpia艂a, Toniu - m贸wi艂a Raija, wpatru­j膮c si臋 wielki kocio艂 do gotowania bielizny. - Tak cier­pia艂a, 偶e wola艂am, 偶eby umar艂a.

Zamilk艂a na d艂ug膮 chwil臋.

- Czy mog艂am po艣wi臋ci膰 siebie, 偶eby j膮 uratowa膰? My艣lisz, 偶e mog艂am, Toniu?

Cisza.

- Nawet o tym nie pomy艣la艂am. S艂ysza艂am tylko ten jej krzyk. Male艅ka, tak bardzo cierpia艂a! Pragn臋­艂am tylko jednego: skr贸ci膰 jej cierpienie...

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nasi膮k艂e wilgoci膮 w艂osy zwisa艂y w str膮kach.

- Nie my艣la艂am, Toniu, o tym, 偶eby ona 偶y艂a. Cho­cia偶... mo偶e przez chwil臋? Ale nie wierzy艂am. Widzia­艂am j膮. Jej krzyk rozsadza艂 mi g艂ow臋. I my艣la艂am je­dynie o tym, 偶eby uwolni膰 moje dziecko od b贸lu. I to jak najszybciej.

Raija oddycha艂a cicho.

- Nie wiem, czy u偶y艂am swojej mocy. Nie wiem, czy cokolwiek zrobi艂am, po prostu nie wiem. Nie pa­mi臋tam, Toniu. Wiem jedynie, 偶e pragn臋艂am uwolni膰 j膮 od cierpienia. Ale czy chcia艂am jej 艣mierci? Nie wiem. My艣lisz, 偶e chcia艂am?

Antonia zn贸w nie potrafi艂a odpowiedzie膰 Raiji. 艢ciska艂a tylko jej ch艂odne d艂onie.

- Moje r臋ce by艂y krwistoczerwone - powiedzia艂a Raija. - My艣lisz, 偶e chcia艂am jej 艣mierci? Jak s膮dzisz, mo偶e ona umar艂a, bo ja jej co艣 zrobi艂am?

- Nie wiem - odpar艂a Toni膮. - Ale nie mo偶esz tu­taj siedzie膰, bo b臋dziesz chora.

- Chora? - zdziwi艂a si臋 Raija. - Gdzie Natalia? Patrzy艂a d艂ugo na Antoni臋. Mo偶e ujrza艂a w jej oczach w艂asne odbicie i wszystko sobie przypomnia艂a?

- Mo偶esz przyprowadzi膰 do mnie Walerija? - po­prosi艂a. - Chc臋 z nim porozmawia膰. Ty nie przy­chod藕, Toniu. Tylko Walerij.

- Mog臋 odej艣膰 od ciebie? Raija pokiwa艂a g艂ow膮, 艣ciskaj膮c d艂onie.

- Ja tu zostan臋. A ty przyprowad藕 Walerija.

Walerij siedzia艂 w pomalowanej na niebiesko kuch­ni i p艂aka艂, powtarzaj膮c w k贸艂ko to samo pytanie: 鈥濩zy to moja wina?鈥

Odpowiadali mu, 偶e nikt tu nie zawini艂, ale im nie dowierza艂.

- Powinienem sprawdzi膰, czy idzie za mn膮. Ta my艣l nie dawa艂a mu spokoju. Chcia艂 powiedzie膰 o tym Raiji., ale s艂owa nie przechodzi艂y mu przez gar­d艂o. Rzuci艂 si臋 na kl臋czki, Raija otoczy艂a go ramiona­mi i tak dr偶膮c, trwali oboje w obj臋ciach.

Zacisn臋li powieki, 偶eby nie patrze膰 na to miejsce, ale wci膮偶 mieli przed oczami koszmarny obraz, a w uszach 艣widrowa艂 im rozdzieraj膮cy krzyk.

W ko艅cu Walerij wsta艂 i pom贸g艂 Raiji si臋 podnie艣膰. Przytrzyma艂 j膮, gdy zachwia艂a si臋, z trudem utrzymu­j膮c si臋 na 艣cierpni臋tych nogach.

Zataczaj膮c si臋, wyszli razem z pralni. Pod zachwy­caj膮cym barwami niebosk艂onem skierowali si臋 na brzeg Dwiny.

Kosz z wypran膮 bielizn膮 stal w tym samym miej­scu, gdzie Raija go zostawi艂a, a ona pomy艣la艂a mimo woli, 偶e prze艣cierad艂o pewnie dop艂yn臋艂o ju偶 do Mo­rza Bia艂ego.

Ws艂uchani w odwieczn膮 pie艣艅 rzeki, p艂akali obj臋ci. Raija siad艂a na brzegu, a kiedy Walerij usadowi艂 si臋 obok, zapyta艂a:

- Czy ona kogo艣 zobaczy艂a? M贸wi艂a, 偶e kto艣 tam jest?

- Nie - odpar艂 Walerij, ale zmarszczy艂 czo艂o, jak­by my艣la艂 o czym艣 intensywnie.

- Nie widzia艂a czasem mi艂ego pana?

- Ja my艣la艂em, 偶e ona m贸wi tak o mnie... - odrzek艂 Walerij, czuj膮c, jak 艣ciska go serce.

- Nie pytaj mnie, dlaczego, Waleriju - poprosi艂a Ra­ija i westchn臋艂a ci臋偶ko. - Ale wiedz, 偶e to jest jaka艣 po­ciecha. Kiedy艣 ci mo偶e o tym opowiem. Ale nie teraz.

- My艣la艂em, 偶e ona idzie za mn膮... Prosi艂em, 偶eby wysz艂a... Nigdy bym nie przypuszcza艂.

Raija potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 i u艣miechn臋艂a si臋 blado. Otar艂a 艂zy, ale nowe nie przestawa艂y p艂yn膮膰 jej z oczu. Nie da艂o si臋 zatrzyma膰 potoku s艂onych kropli.

- Nikt nie m贸g艂 tego przewidzie膰 - odpar艂a. - Ani ty, ani ja. Nie obwiniam ci臋, Waleriju...

Nie by艂 w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu.

- Czy to moja wina? - zapyta艂a, w艂a艣ciwie nie ocze­kuj膮c odpowiedzi.

Walerij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To nie by艂a niczyja wina.

Mia艂 racj臋. Raija dobrze o tym wiedzia艂a, ale po­trzebowa艂a, by j膮 w tym utwierdzi艂.

- By艂a anio艂kiem - powiedzia艂a.

- Przyby艂a do nas tylko na chwil臋 - doda艂 Walerij.

11

Raija nie by艂a przygotowana na to, 偶e jej 偶ycie tak gwa艂townie si臋 zmieni. Nikt jej nie uprzedzi艂, 偶e dni mog膮 wlec si臋 powoli, a nocami nastanie cisza tak wielka, 偶e a偶 dzwoni膰 b臋dzie w uszach.

Natali膮 zaj臋艂a si臋 sama, pozwalaj膮c jedynie, by to­warzyszyli jej Jewgienij, Michai艂 i Walerij. Przed in­nymi zatrzasn臋艂a drzwi.

Umy艂a starannie cia艂ko martwego dziecka i ubra艂a w najpi臋kniejsz膮 sukienk臋, czerwon膮 jak 偶ycie, jak krew, jak barwa, kt贸r膮 przybra艂o niebo pierwszej no­cy po tragicznym wypadku.

Czuwa艂a przy Natalii przez cztery noce i tyle sa­mo dni. Dni i noce stopi艂y si臋 w jedno. Nie mia艂y po­cz膮tku ani ko艅ca. Zla艂y si臋 razem jak wody rzeki wp艂ywaj膮ce do s艂onego morza.

Nie rozmawia艂a z nikim. Nie pozwala艂a si臋 pocie­szy膰. Unika艂a tych, kt贸rzy chcieli si臋 do niej zbli偶y膰. Nie jad艂a.

Siedzia艂a przy trumnie z dzieckiem i p艂aka艂a.

Pi膮tej nocy, wyczerpana, zasn臋艂a na siedz膮co.

- Nie b臋dziesz sama - powiedzia艂. - Nikt nie jest stworzony do samotno艣ci, nawet ty, Raiju.

Nie mia艂a poj臋cia, jak si臋 tam znalaz艂a, ale czu艂a, 偶e w tym w艂a艣nie miejscu by膰 powinna.

By艂 pi臋kny dzie艅, krajobraz pora偶a艂 swym pi臋knem.

W tej krainie nie istnia艂 b贸l ani smutek, ani cierpie­nie. Jedynie dobro. Wok贸艂 przechadzali si臋 u艣miech­ni臋ci i rado艣ni ludzie. Pas艂y si臋 dorodne zwierz臋ta.

- Kiedy艣 ci臋 zabior臋 i zostaniesz tu na dobre - po: wiedzia艂, u艣miechaj膮c si臋. - Kiedy艣... ale nie teraz. Jest jeszcze za wcze艣nie, Raiju.

- A moje dziecko? - zapyta艂a. - Czy jest tu moje dziecko? Czy to ty jeste艣 tym mi艂ym panem?

U艣miechn膮艂 si臋 znowu. By艂 taki urodziwy, taki po­ci膮gaj膮cy, kiedy si臋 u艣miecha艂.

Zapragn臋艂a, by jej dotkn膮艂. Ale wyczuwa艂a, 偶e to niemo偶liwe.

Pami臋ta艂a dotyk jego d艂oni na ramionach. Pami臋­ta艂a ten u艂amek chwili.

On nale偶a艂 do tego miejsca. Zupe艂nie innego ni偶 to, sk膮d przysz艂a. Rozumia艂a, 偶e nie mo偶na miesza膰 ze sob膮 tych dw贸ch 艣wiat贸w.

- Mo偶esz p艂aka膰 po niej. To nic z艂ego. Ale chc臋, 偶e­by艣 wiedzia艂a, 偶e ona nie cierpi. Zabra艂em j膮 ze sob膮, bo nadszed艂 jej czas.

- Dlaczego? - zapyta艂a Raija.

R臋ce zdawa艂y si臋 jej ci膮偶y膰. Oczy daremnie wypa­trywa艂y Natalii. Mo偶e on k艂ama艂?

- Dlaczego w艂a艣nie Natalia? By艂a jeszcze taka ma­艂a! Nie zd膮偶y艂a nawet po偶y膰. Nie zrobi艂a nic z艂ego! By艂a moim dzieckiem, naszym promyczkiem, nasz膮 rado艣ci膮, 艣wiate艂kiem, naszym anio艂kiem.

- 艢mier膰 nie jest kar膮 - przerwa艂 jej, a z jego m艂o­dej twarzy bi艂a powaga, jakby posiad艂 ca艂膮 m膮dro艣膰 tego 艣wiata. Jakby wiedzia艂 to wszystko, na co ona bezskutecznie usi艂owa艂a znale藕膰 odpowied藕. Raija czu艂a, 偶e pojmuje nawet jej b贸l. Mia艂 takie g艂臋bokie spojrzenie.

Ale nie chcia艂a go zrozumie膰. Nie potrafi艂a doszu­ka膰 si臋 jakiej艣 racji w tym, 偶e jej dziecko le偶y martwe w drewnianej trumience. Nie by艂a w stanie dopatrzy膰 si臋 sensu w takiej okropnej 艣mierci.

Nie przemawia艂o do niej, 偶e mo偶e to by膰 przezna­czenie lub palec Bo偶y.

Nie znios艂aby takiego wyt艂umaczenia.

Natalia by艂a s艂o艅cem. By艂a anio艂em. By艂a jej dziec­kiem.

- Dzieci s膮 nam u偶yczone - powiedzia艂 m臋偶czyzna. Jakby tego nie wiedzia艂a! Ale dzieci powinno si臋 wypuszcza膰 spod skrzyde艂 ku 偶yciu, a nie ku mroko­wi 艣mierci!

Dzieci s膮 u偶yczone, to prawda.

Ale nie tak.

- Nadesz艂a jej pora - t艂umaczy艂 ze spokojem m臋偶­czyzna. - 呕y艂a na tyle d艂ugo, by艣cie dostrzegli w niej promyk s艂o艅ca i rado艣膰. My艣l臋, 偶e zd膮偶y艂a pozosta­wi膰 po sobie trwa艂y 艣lad w waszych sercach. Wiek nie ma tu 偶adnego znaczenia. Kochali艣cie j膮 i zapa­mi臋tacie. Nie da si臋 cofn膮膰 czasu, nie da si臋 jej przy­wr贸ci膰 偶ycia.

Sta艂 sk膮pany w s艂onecznej po艣wiacie, a jego cera przybra艂a z艂otawy odcie艅. Zmru偶ywszy oczy, spogl膮­da艂 ku Raiji. Nad w膮skimi szparkami odznacza艂y si臋 czarne, proste kreski brwi.

- Mo偶e by艂a anio艂em, kt贸ry zst膮pi艂 do was na zie­mi臋 i na chwil臋 podzieli艂 si臋 z wami 艣wiat艂em.

Raija chcia艂a mu si臋 sprzeciwi膰.

On jednak u艣miechn膮艂 si臋 tylko, jakby posiad艂 wszelk膮 m膮dro艣膰. Wiedzia艂, gdzie jest jej dziecko, ale jej nie pokaza艂 go ani nie pozwoli艂 dotkn膮膰.

Rozp艂yn膮艂 si臋 w powietrzu i znikn膮艂.

A mo偶e to ona znikn臋艂a? Mo偶e zosta艂a odci膮gni臋­ta z tej rajskiej krainy gdzie艣 na skraju t臋czy, po dru­giej jej stronie?

Nie mog艂a tam si臋 teraz dosta膰.

- Zasn臋艂a, Bogu dzi臋ki! - powiedzia艂 Jewgienij po cichu do Walerija. - Nawet j膮 musia艂o to w ko艅cu wyczerpa膰. Zaniesiesz j膮 do chaty?

Walerij kiwn膮艂 g艂ow膮. On tak偶e si臋 ba艂. Wszyscy ukrywali l臋k, nie zwierzaj膮c si臋 sobie nawzajem. W milczeniu zerkali ukradkiem w stron臋 stodo艂y na uchylone okienko, w kt贸rym 艣wieci艂a si臋 lampa.

W letnie noce nie zapada艂 mrok, ale ich my艣li i ser­ca pogr膮偶y艂y si臋 w ciemno艣ci.

Podni贸s艂 Raij臋 ostro偶nie i przerazi艂 si臋, 偶e jest ca艂­kiem zimna. Palcami odszuka艂 t臋tnic臋 na szyi. Wy­czu艂 puls, ale nie by艂 pewien, czy mu si臋 nie zdaje. Przy艂o偶y艂 kciuk. Zarejestrowa艂 powolne uderzenia.

- Ona 偶yje - powiedzia艂 Jewgienij z twarz spi臋t膮, jakby pozbawion膮 wyrazu. - Co艣 takiego jej si臋 zda­rza - doda艂, otwieraj膮c i zamykaj膮c drzwi.

Po艂o偶yli j膮 tak, jak zasn臋艂a, zdj臋li jej jedynie buty.

Walerijowi wyda艂a si臋 taka m艂oda. Obca, cho膰 r贸w­nocze艣nie znajoma.

Uwa偶a艂 j膮 za ciotk臋, ale traktowa艂 jak matk臋. I tak na ni膮 patrzy艂. Owszem, dostrzega艂, 偶e jest pi臋kna, ale nigdy do ko艅ca nie rozumia艂, dlaczego Wasilij tak j膮 pokocha艂. Nie potrafi艂 poj膮膰, 偶e wuj got贸w by艂 zmie­ni膰 dla niej ca艂e swoje 偶ycie i ofiarowa膰 jej wszystko.

Dopiero teraz zrozumia艂.

Wuj Wasilij by艂 silnym cz艂owiekiem. Nie oczekiwa艂 艣lepego podziwu ze strony kobiety. Nie marzy艂 te偶 o tym, by nadmiernie chroni膰 ukochan膮 i decydowa膰 za ni膮. Wa­silij szuka艂 kobiety, przy kt贸rej m贸g艂by 偶y膰. Niewiele ko­biet to rozumia艂o, bo ma艂o kto tego od nich oczekiwa艂.

Walerij popatrzy艂 na Raij臋, na jej blad膮 twarz oto­czon膮 wie艅cem czarnych w艂os贸w. Spa艂a, ale jej usta wyra偶a艂y powag臋.

Jej twarz o zdecydowanych rysach przywodzi艂a na my艣l dziki krajobraz. Sama w sobie by艂a drobna, ale nie zna膰 po niej by艂o cienia s艂abo艣ci.

Walerij zauwa偶y艂 w niej t臋 Raij臋, kt贸r膮 kocha艂 Wasia. I zrozumia艂 wuja.

- Bogu dzi臋ki! - westchn臋艂a Antonia, kiedy ju偶 wr贸cili do kuchni. Ona te偶 by艂a blada i zm臋czona. Musia艂a upora膰 si臋 ze wszystkimi pracami w gospo­darstwie, kt贸rymi na co dzie艅 zajmowa艂a si臋 Raija. - Ona... podr贸偶uje? - zapyta艂a Jewgienija.

Skin膮艂 lekko g艂ow膮.

Antonia mia艂a na ko艅cu j臋zyka: 鈥濨ogu dzi臋ki鈥, ale powstrzyma艂a si臋. Bo za to akurat nie by艂o co dzi臋­kowa膰 Stw贸rcy.

- Chyba powinnam zabra膰 t臋 m艂od膮 dam臋 do Ar­changielska - westchn臋艂a znowu. - Niki m贸g艂by j膮 cz臋艣ciej odwiedza膰. Mia艂aby z kim porozmawia膰.

Karolina spa艂a, du偶o spa艂a. Przynajmniej tak to wy­gl膮da艂o. Na pytania Walerija odpowiada艂a p贸艂s艂贸wka­mi. A przy Niko艂aju te偶 nie by艂a rozmowniejsza. Nie pr贸bowa艂a zbli偶y膰 si臋 do Raiji. Po prostu odci臋艂a si臋 od wszystkich. Przyjmowa艂a jedynie ich opiek臋 i ja­d艂a, co jej podano.

- Naprawd臋 chcesz j膮 zabra膰? - zapyta艂 Jewgienij.

- Szczerze m贸wi膮c nie - odpowiedzia艂a Antonia. - Przecie偶 z ni膮 nie jest tak 藕le! Mog艂aby zwlec si臋 z 艂贸偶­ka i troch臋 pom贸c. Okaza膰 troch臋 serca. Ona tymcza­sem kaprysi. Nie zaprzeczaj, Niko艂aju! To s膮 zwyk艂e kaprysy! Przecie偶 nie jej jest najci臋偶ej.

- Jeste艣 bardzo okrutna - uzna艂 Niko艂aj. - Wszak ona te偶 straci艂a dziecko!

- Wiem o tym - odpar艂a oschle Toni膮. - By艂am przy tym. Jest mi przykro, ale ona chyba powinna zrozu­mie膰, 偶e przecie偶 z tego powodu nikt jej nie b臋dzie wsp贸艂czu艂 do ko艅ca 偶ycia. Mog艂aby si臋 postara膰 cho膰 troch臋 odwdzi臋czy膰 Raiji, kt贸ra tyle dla niej zrobi艂a!

Michai艂 przys艂uchiwa艂 si臋 tej rozmowie i patrzy艂 ze zdumieniem na doros艂ych. Zastanawia艂 si臋 i coraz bardziej w膮tpi艂, czy rzeczywi艣cie ludzie z wiekiem staj膮 si臋 m膮drzejsi.

W ich s艂owach trudno by艂o si臋 doszuka膰 sensu.

Antonia w k贸艂ko wa艂kowa艂a to samo. Zupe艂nie tak samo kr臋ci艂y si臋 nap臋dzane si艂膮 wody ko艂a, kt贸re na wiosn臋 umieszcza艂 z ojcem na strumyku, kiedy by艂 m艂odszy.

- To chyba nie wy艣cigi - wybuchn膮艂 wreszcie, nie mog膮c d艂u偶ej tego znie艣膰.

Zerwa艂 si臋 gwa艂townie z krzes艂a, chwyci艂 kurtk臋 i rzuci艂 podniesionym g艂osem:

- Czy to wa偶ne, kt贸ra z nich bardziej cierpi? 呕ad­nej z pewno艣ci膮 nie b臋dzie od tego lepiej. Wasza k艂贸t­nia nie zwr贸ci dziecka Karolinie ani nie sprawi, by Natalia zn贸w by艂a z nami!

Trzasn膮艂 drzwiami tak mocno, 偶e a偶 si臋 zatrz臋s艂a chata, i wybieg艂 na dw贸r. Pow臋drowa艂 na o艣lep przed siebie, omijaj膮c stajni臋 i pozosta艂e zabudowania. Nie potrzebowa艂 艣cian ani dachu nad g艂ow膮.

- Mog臋 i艣膰 z tob膮? - us艂ysza艂 za plecami g艂os doga­niaj膮cej go Olgi. - Ja te偶 uwa偶am ich za g艂upc贸w! Zreszt膮 oni sami chyba to sobie teraz u艣wiadomili.

Przeszli razem nad rzek臋 i usiedli na brzegu. Olga podci膮gn臋艂a kolana, otulaj膮c nogi sp贸dnic膮. Uniesio­ne kolana przypomina艂y g贸rskie szczyty, a ramiona, kt贸rymi je obj臋艂a, zas艂aniaj膮ce je chmury.

- Zakocha艂e艣 si臋 w niej? - zapyta艂a Olga, opieraj膮c policzek na r臋ce i patrz膮c uwa偶nie na Michai艂a. Zdmuchn臋艂a z oczu kosmyk w艂os贸w. - Dlatego si臋 rozz艂o艣ci艂e艣, prawda? Dlatego jej broni艂e艣?

- Pytasz, czy zakocha艂em si臋 w Karolinie? Michai艂 wpatrywa艂 si臋 w Olg臋, mru偶膮c oczy z nie­dowierzaniem.

- Wiesz, Olga, teraz to ty jeste艣 g艂upia! - odrzek艂, bo nie spodziewa艂 si臋, 偶e przyjaci贸艂ka mo偶e zacho­wa膰 si臋 tak nierozumnie.

- Przecie偶 jest pi臋kna - t艂umaczy艂a si臋 Olga.

- Czy w takiej chwili mo偶na si臋 w og贸le w kim艣 za­kocha膰? - wybuchn膮艂 Michai艂. - Moja m艂odsza siostra poparzy艂a si臋 na 艣mier膰, a ty mnie pytasz, czy si臋 zako­cha艂em w jakiej艣 beznadziejnej kobiecie z Norwegii. Bo偶e drogi, Olga, jak ty mo偶esz by膰 taka bezmy艣lna?

- Ja te偶 rozpaczam - odpar艂a 偶a艂o艣nie Olga. - Cho­cia偶 do艣膰 cz臋sto mi u艣wiadamia艂e艣, 偶e Natalia nie jest moj膮 siostr膮. Wiem o tym, ale mam prawo p艂aka膰 po niej. Nie mo偶esz mi tego zabroni膰, Misza.

- Ona nie by艂a taka jak my - rzek艂 Michai艂, jakby nie s艂ysza艂 s艂贸w Olgi. - Natalia nie by艂a jedn膮 z nas.

Rzuca艂 kamieniami do rzeki. Jeden po drugim. Czasem kilka naraz. Rzuca艂 ze z艂o艣ci膮, poruszaj膮c gwa艂­townie r臋k膮.

- Nie s膮dz臋, by ona odesz艂a sama - doda艂 po chwi­li. - Kto艣 po ni膮 przyszed艂. Walerij m贸wi艂, 偶e tu偶 przed tym strasznym wypadkiem trajkota艂a co艣 o mi­艂ym panu. Podobno mama te偶 s艂ysza艂a. On j膮 zabra艂! M贸w sobie, co chcesz, Olga, ale ja w to wierz臋. Na­talia kogo艣 widzia艂a.

Oldze zasch艂o w gardle. Nie zamierza艂a si臋 sprze­ciwia膰 Miszy. Ba艂a si臋 go urazi膰. Ale nie wiedzia艂a w艂a艣ciwie, co o tym wszystkim s膮dzi膰. Michai艂 tym­czasem ci膮gn膮艂 z namys艂em:

- My艣l臋, 偶e mama wie, kim jest ten m臋偶czyzna. My­艣l臋, 偶e zna艂a go w swoim wcze艣niejszym 偶yciu.

Cisn膮艂 kamieniami i zamilk艂 gwa艂townie.

Przestraszy艂 si臋, 偶e omal nie wygada艂 wszystkiego, co wie. Omal nie zdradzi艂 tajemnicy, kt贸r膮 powierzy艂 mu ojciec podczas rejsu na zach贸d.

Tajemnicy, dzi臋ki kt贸rej ich rodzina mog艂a istnie膰. Najch臋tniej Michai艂 zrzuci艂by z siebie to brzemi臋. Zbyt mocno mu ci膮偶y艂o.

- Zdajesz sobie spraw臋 z tego, co m贸wisz? - zapyta­艂a Olga i nie doda艂a wi臋cej, p贸ki na ni膮 nie spojrza艂. - Zdajesz sobie spraw臋? - powt贸rzy艂a z naciskiem.

- My艣l臋, 偶e tak - odpar艂 Michai艂, oddychaj膮c z dr偶eniem. Zerkn膮艂 w stron臋 chaty, z kt贸rej komina unosi艂 si臋 dym, potem w stron臋 stajni, a偶 wreszcie zatrzyma艂 na d艂u偶ej wzrok na okienku w stodole, gdzie ustawili trumn臋 z Natali膮. Czarne, puste okno.

- Tak ma艂o wiemy o mamie, zanim tu przyby艂a, prawda? - powiedzia艂, pr贸buj膮c jako艣 z tego wybrn膮膰.

- Przecie偶 m贸wisz o m臋偶czy藕nie, kt贸ry nie istnie­je - przerwa艂a mu Olga z brutaln膮 szczero艣ci膮. - O m臋偶czy藕nie, kt贸rego my nie mo偶emy zobaczy膰. Twierdzisz, 偶e Natalia go widzia艂a i dlatego, twoim zdaniem, by艂a inna ni偶 my. Nie m贸wisz tego na g艂os, ale my艣lisz to samo o Raiji - Raisie!

Olga zamilk艂a.

- Tak - potwierdzi艂 Misza niech臋tnie, marz膮c o tym, by odwr贸ci膰 si臋 do niej plecami i odej艣膰.

- Uwa偶asz, 偶e ten m臋偶czyzna to kto艣, kogo Raija zna艂a, a kto ju偶 nie 偶yje.

Pokiwa艂 g艂ow膮 twierdz膮co, ale specjalnie uczyni艂 to nieznacznie, jakby w obawie, 偶e Olga wy艣mieje go swo­im d藕wi臋cznym 艣miechem. 艁atwo wszystko przekr臋ca艂a. Kto艣 inny wys艂ucha艂by tego, co powiedzia艂, bez s艂owa, ale ona, oczywi艣cie, musia艂a urz膮dzi膰 przedstawienie.

Zapad艂a k艂opotliwa cisza.

Olga stwierdzi艂a fakty, c贸偶 wi臋c jemu pozosta艂o do dodania?

- Natalia o wielu rzeczach wiedzia艂a wcze艣niej - rzek艂 po chwili. - Mo偶e o tym, 偶e umrze, te偶? Nie mam poj臋cia. Dlaczego wi臋c nie unikn臋艂a nieszcz臋­艣cia? By艂a taka ma艂a! Nic ju偶 nie wiem, Olga! Jestem taki zm臋czony. To wszystko jest dla mnie jak kosz­marny sen. Nie mog臋 si臋 pogodzi膰 z tym, 偶e jej ju偶 nie ma w艣r贸d nas. Lepiej by by艂o, gdybym to ja umar艂 zamiast niej. Zd膮偶y艂em ju偶 przecie偶 prze偶y膰 swoje! Mo偶e mamy moja 艣mier膰 by a偶 tak nie za艂ama艂a? Nie wiem, Olga. To takie bolesne...

Olga wsta艂a, pog艂aska艂a go w policzek i poca艂owa­艂a. Bez s艂owa otar艂a mu 艂zy. D艂ugo stali w milczeniu, trzymaj膮c si臋 za r臋ce.

- Ona nie 偶yje - odezwa艂a si臋 w ko艅cu Olga. - Sta­艂o si臋 i nie mo偶emy tego zmieni膰. Ale nigdy jej nie zapomnimy. Mo偶e masz racj臋, Misza. Mo偶e ona rze­czywi艣cie kogo艣 widzia艂a? Mo偶e ten kto艣 przyszed艂 j膮 zabra膰? Kto wie, czy nie przebywa teraz w miejscu najlepszym dla takich anio艂贸w i jest jej tam dobrze?

Michai艂 zapragn膮艂, by Olga nie potrafi艂a tak 艂adnie m贸wi膰. Zdawa艂o mu si臋 bowiem, 偶e tylko chce go w ten spos贸b pocieszy膰. By艂a m膮drzejsza od wszyst­kich doros艂ych razem wzi臋tych. Rozumia艂a go a偶 nadto dobrze. Tak wspania艂e, 偶e m贸g艂 j膮 trzyma膰 te­raz za r臋k臋!

Nie patrz膮c na przyjaci贸艂k臋, 艣cisn膮艂 jej d艂o艅, a ona odwzajemni艂a u艣cisk.

Niebo poblad艂o. By艂a noc.

Na grobie Natalii umieszczono krzy偶.

Gromadka najbli偶szych sta艂a blada, pogr膮偶ona w b贸­lu. Na pogrzeb nie przyby艂y t艂umy. W cz臋艣ci os贸b ta­ka 艣mier膰 jak 艣mier膰 Natalii budzi艂a l臋k, dla innych za艣 strata dziecka wydawa艂a si臋 czym艣 b艂ahym.

Po smutnej uroczysto艣ci zasiedli razem przy stole, ale nikt nie mia艂 ochoty na posi艂ek.

Karolina Weimer rozgrzebywa艂a jedzenie na tale­rzu bardziej ni偶 zwykle. Starannie wybiera艂a, co wzi膮膰 do ust, a co od艂o偶y膰 na bok. Usiad艂a ze wszyst­kimi, jednak swym pe艂nym dystansu zachowaniem demonstrowa艂a, 偶e nie nale偶y do tego grona. Zdawa­艂o si臋, 偶e nie dostrzega nikogo pr贸cz Niko艂aja, kt贸re­mu posy艂a艂a raz po raz lekki u艣miech. Dlatego te偶 za­skoczenie by艂o pe艂ne, gdy nieoczekiwanie odezwa艂a si臋 do Raiji.

- Po co ta rozpacz? - spyta艂a. - Mo偶esz urodzi膰 jeszcze niejedno dziecko.

Niko艂aj z艂apa艂 Karolin臋 za ramiona, a偶 j臋kn臋艂a, i podni贸s艂 z krzes艂a. Opanowa艂 si臋 jednak i popchn膮艂 j膮 w stron臋 drzwi do alkierza.

- Id藕 tam! - nakaza艂 zdecydowanym g艂osem. Bez s艂owa sprzeciwu wype艂ni艂a jego polecenie, ale wysz艂a z dumnie uniesion膮 g艂ow膮.

- Nic nie szkodzi - odezwa艂a si臋 Raija. - Ja powie­dzia艂am jej to samo. Po stracie dziecka przekonywa­艂am j膮, 偶e jest m艂oda i urodzi zapewne jeszcze niejed­no. Zabola艂y mnie jej s艂owa, ale teraz rozumiem, co ona wtedy czu艂a. Powinnam si臋 by艂a domy艣li膰.

- Czy ona jest ju偶 na tyle zdrowa, by mo偶na j膮 by­艂o st膮d zabra膰? - zapyta艂 Niko艂aj.

- Spaceruje o w艂asnych si艂ach - odpar艂 ch艂odno Walerij. - A gdy nikogo nie ma w pobli偶u, potrafi so­bie poradzi膰. S艂abowit膮 udaje jedynie, kiedy jest wo­k贸艂 niej wiele ludzi.

- Ca艂kowicie si臋 z tob膮 zgadzam. Nie uj臋艂abym te­go lepiej - odpar艂a Antonia, patrz膮c na Walerija. - Ona ju偶 wy dobrza艂a, rany si臋 zagoi艂y. Powinna teraz si臋 troch臋 wi臋cej rusza膰, a nie ci膮gle siedzie膰 okryta kocem. Od tego szybciej nie wyzdrowieje.

Niko艂aj nabra艂 powietrza w p艂uca.

- Zabieram j膮 ze sob膮 do Archangielska - rzek艂. - Raija ma teraz do艣膰 w艂asnych k艂opot贸w.

- Ludzie b臋d膮 gada膰 - sprzeciwi艂a si臋 Raija zm臋czo­nym g艂osem.

- Zabior臋 j膮 do siebie - oznajmi艂 Niko艂aj. - Doro­s艂em i mam teraz wi臋cej odwagi ni偶 kiedy艣. Zreszt膮 ona pochodzi z wy偶szych sfer, wi臋c pewnie zostanie dobrze przyj臋ta przez moj膮 rodzin臋. A ludzie poga­daj膮 troch臋 z pocz膮tku, ale w ko艅cu przestan膮. Nikt nie odwa偶y si臋 zarzuci膰 niemoralno艣ci Norkinowi. To nazwisko nadal cieszy si臋 powa偶aniem. Poza tym w mojej rezydencji jest do艣膰 pokoi i je艣li zechc臋, mo­偶emy si臋 z Karolin膮 w og贸le nie spotyka膰.

Nikt nie zaprotestowa艂.

Niko艂aj wszed艂 do alkierza. Karolina demonstracyj­nie przykry艂a si臋 kocem a偶 pod brod臋, jakby chcia艂a mu da膰 do zrozumienia, 偶e zachowa艂 si臋 nieodpowiednio.

On jednak udawa艂, 偶e tego nie widzi. Nie t艂uma­cz膮c niczego, si臋gn膮艂 po ustawione pod jedn膮 ze 艣cian walizki Karoliny. Przemkn臋艂o mu tylko przez my艣l pytanie, po co jej ten ca艂y dobytek. Nie roztrz膮sa艂 jed­nak tego, lecz zgarn膮艂 do walizek wszystko, co stano­wi艂o jej w艂asno艣膰. Nie stara艂 si臋 porz膮dnie sk艂ada膰 ubra艅. Ostatecznie w pa艂acu nie brakowa艂o s艂u偶by, gotowej na skini臋cie palca spe艂ni膰 ka偶de polecenie.

- Co robisz? - zapyta艂a Karolina, a w jej podnie­sionym g艂osie pobrzmiewa艂 niepok贸j. - Co robisz, Niko艂aju Norkin?

- Pakuj臋 twoje rzeczy, Karolino Weimer - odpar艂. - Dzi艣 jeszcze si臋 st膮d wyprowadzisz. Raija ma teraz co innego na g艂owie.

- Ale Lorentz spodziewa si臋 mnie zasta膰 tutaj - za­protestowa艂a.

- Nie obawiaj si臋. Dostarczymy ci臋 Lorentzowi - przerwa艂 jej Niko艂aj. - Nie doznasz 偶adnego uszczerbku. Zabior臋 ci臋 do jednego z moich pa艂ac贸w. Wprawdzie nie ma tam nikogo z mojej rodziny, za to jest s艂u偶ba, kt贸ra si臋 tob膮 zajmie. B臋dziesz mia艂a do dyspozycji wi臋cej os贸b ni偶 tutaj.

Nie protestowa艂a ju偶 tak zdecydowanie, cho膰 nie do ko艅ca by艂a przekonana do jego plan贸w.

- Kto jeszcze tam zamieszkuje pr贸cz ciebie? - zapy­ta艂a. - Mam nadziej臋, 偶e spotkam jakie艣 kobiety. Mu­sz臋 dba膰 o swoj膮 reputacj臋. M贸j m膮偶 by艂by bardzo nie­zadowolony, gdybym zachowa艂a si臋 niestosownie.

- Nie obawiaj si臋, zatroszcz臋 si臋 o to - odpar艂 lek­ko Niko艂aj, nie patrz膮c na Karolin臋.

Zdenerwowa艂o go, 偶e nadal mu si臋 podoba, cho膰 powinien by膰 na ni膮 z艂y. Kocha艂 Raij臋 bardziej ni偶 w艂asn膮 matk臋, a to, co Karolina jej powiedzia艂a, uzna艂 za niewybaczalne.

Mimo to nadal uwa偶a艂, 偶e m艂oda Norwe偶ka jest s艂odka.

- P贸jdziesz sama - rzek艂 do niej ch艂odno. - Tylko nie zapomnij podzi臋kowa膰 za go艣cin臋. Spodziewam si臋 po pani Weimer odpowiednich manier.

Karolina wysz艂a i podzi臋kowa艂a za go艣cinno艣膰. Ale a偶 nazbyt by艂o wyra藕ne, 偶e s艂owa te nie p艂yn膮 wprost z serca, lecz zosta艂y wypowiedziane pod przymusem.

Jewgienij odetchn膮艂, nie kryj膮c ulgi, gdy drzwi si臋 za ni膮 zamkn臋艂y.

- Jeste艣cie wobec Karoliny troch臋 niesprawiedliwi - odezwa艂a si臋 Raija. - To przecie偶 nie jej wina, 偶e jest, jaka jest. Zapomnieli艣cie ju偶, jak zachowywa艂 si臋 Niki, nim posmakowa艂 偶ycia na morzu? Oni po pro­stu odebrali inne wychowanie i dlatego my艣l膮 nie tak jak my.

- Oni chyba w og贸le nie nauczyli si臋 my艣le膰 - wy­razi艂 sw膮 opini臋 Walerij. - Mam nadziej臋, 偶e ten nor­weski 偶aglowiec nied艂ugo przyp艂ynie z Onegi czy Kiem. Bo tu nie ma miejsca dla Karoliny Weimer. Na­wet w pa艂acu Niko艂aja, mimo 偶e jemu zdaje si臋 co艣 innego.

- Sporo czasu up艂yn臋艂o od 艣mierci Jelizawiety - odezwa艂a si臋 cicho Raija, patrz膮c Walerijowi w oczy.

Patrzy艂a na niego przeci膮gle, u艣miechn臋艂a si臋 cie­p艂o, ze zrozumieniem, i doda艂a:

- Karolina nie jest taka jak Jelizawieta. Ani ty, ani ja nie rozumiemy teraz w pe艂ni post臋powania Niko­艂aja. Zbyt mocno kochali艣my Jelizawiet臋. Znaczy艂a dla nas tak wiele. Ale 偶adne z nas nie ma prawa de­cydowa膰 za Niko艂aja. Jest doros艂y. Je艣li dostrzeg艂 w Karolinie co艣, co wywo艂uje w nim pi臋kne uczucia, nie mamy prawa tego niszczy膰. Nie wolno nam umniejsza膰 jej w jego oczach.

- Ona jest m臋偶atk膮 - zauwa偶y艂 Walerij.

- Niko艂aj dobrze o tym wie. Karolina tak偶e. Oni wyznaj膮 si臋 lepiej ni偶 my na konwenansach. Zapew­ne znaj膮 te偶 zasady, kt贸rymi nale偶y si臋 kierowa膰 w podobnej sytuacji.

Walerij nie odpowiedzia艂, tylko wbi艂 wzrok w blat sto艂u i zacisn膮艂 z臋by. Up贸r Uskow贸w nie znika艂 wraz z wiekiem.

Chata opustosza艂a. Michai艂 na pro艣b臋 Raiji wy­ni贸s艂 艂贸偶eczko Natalii. Wcze艣niej nikt nie mia艂 odwa­gi tego uczyni膰.

- Ona ju偶 nie potrzebuje 艂贸偶eczka - powiedzia艂a Raija. - P贸ki co wi臋c w naszym domu obejdziemy si臋 bez niego. Ja jestem ju偶 za stara na dzieci, a Michai艂 jeszcze zbyt m艂ody, by obdarzy膰 nas wnukami, kt贸­re by wype艂ni艂y t臋 dzwoni膮c膮 w uszach cisz臋.

U艣miechn臋艂a si臋 blado. Michai艂 z ulg膮 opu艣ci艂 izb臋, ale ustawiwszy mebel w k膮cie stajni, zap艂aka艂.

Raija zauwa偶y艂a 艣lady 艂ez na policzkach syna, kie­dy wr贸ci艂, mimo 偶e wcze艣niej op艂uka艂 twarz i oczy zimn膮 wod膮. Przytuli艂a go mocno jak w贸wczas, gdy by艂 ma艂ym dzieckiem. Zabola艂o go, ale Michai艂 nie skar偶y艂 si臋. By艂 na tyle du偶y, by zrozumie膰.

- My艣l臋, 偶e ona odesz艂a do jakiej艣 szcz臋艣liwszej kra­iny - powiedzia艂a Raija 艂agodnie, wtulona twarz膮 we w艂osy syna. - My艣l臋, 偶e jest jej tam lepiej. Ona nie po­sz艂a tam sama, Misza.

12

W izbach opustosza艂o. Raija siedzia艂a przy kro­snach i tka艂a, przetykaj膮c na przemian br膮zow膮 i sza­r膮 w艂贸czk臋. Tka艂a ca艂e pledy wy艂膮cznie z we艂ny z ciemnych owiec.

Smutny i mroczny by艂 dla niej koniec lata.

艁apa艂a si臋 wci膮偶 na tym, 偶e nas艂uchuje g艂osu Natalii. Kiedy przymyka艂a powieki i trwa艂a tak przez jaki艣 czas, potrafi艂a niemal wywo艂a膰 radosny g艂osik c贸reczki.

Zamyka艂a oczy, pragn膮c zapa艣膰 w g艂臋boki sen. Chcia艂a odby膰 podr贸偶 do zielonej krainy pod wyso­kim niebem, tam gdzie przebywa艂a Natalia i on, m臋偶­czyzna o miodowych oczach.

Raija prowadzi艂a jakby podw贸jne 偶ycie. To we­wn臋trzne, niewidoczne dla innych, cz臋sto by艂o znacz­nie bogatsze.

Du偶o tka艂a.

Nigdzie nie chodzi艂a.

Tragedia, kt贸ra j膮 dotkn臋艂a, odstraszy艂a innych. Ba­li si臋 j膮 odwiedza膰. Przykre, jak szybko ludzie zapo­mnieli, 偶e to w艂a艣nie ona zawsze wspiera艂a ich w naj­trudniejszych chwilach.

Jewgienij codziennie je藕dzi艂 do portu. Wszyscy zgodnie stwierdzili, 偶e zni贸s艂 dzielnie cios, jaki do­tkn膮艂 ich rodzin臋, ale szeptem dodawali wyt艂umacze­nie: 鈥濸rzecie偶 to nie by艂o jego dziecko鈥.

O Raiji kr膮偶y艂y plotki, 偶e tragedia tak j膮 za艂ama艂a, i偶 unika ludzi.

Ludzie pami臋tali dobrze Wasilija.

Ca艂e miasto rozprawia艂o, 偶e Natalia by艂a jego dzieckiem. P贸ki ma艂a 偶y艂a, nikt nie odwa偶y艂 si臋 o tym g艂o艣no m贸wi膰. Szeptano jedynie po k膮tach. Teraz przestali si臋 kry膰.

Podobno Bykowa tak ci臋偶ko znios艂a tragedi臋, bo Wasilij by艂 jej najwi臋ksz膮 mi艂o艣ci膮, gadano.

Ludziom nie wystarcza艂o nieszcz臋艣cie, kt贸re do­tkn臋艂o 偶on臋 Jewgienija, ubarwiali je wi臋c i dodawali zmy艣lone szczeg贸艂y, 偶eby zwi臋kszy膰 tragizm sytuacji.

W chacie nad Dwin膮 za艣 Raija siedzia艂a przy krosnach i nie mia艂a poj臋cia, co si臋 o niej wygaduje. 艁膮czy艂a czar­n膮 w艂贸czk臋 z br膮zow膮, czarn膮 z szar膮. Nie wiedzia艂a, czy zatrzyma dla siebie gotowe pledy. Nie mia艂a te偶 poj臋cia, czy komukolwiek przypadn膮 do gustu.

Mo偶e na wiosn臋 wy艣le je szkut膮 na zach贸d?

- Lorentz na pewno zapyta mnie o blizny - powie­dzia艂a Karolina Weimer.

Siedzia艂a na balkonie w pa艂acu Norkin贸w. Na ka偶­dym pi臋trze, pr贸cz najwy偶szego, ci膮gn臋艂y si臋 wzd艂u偶 艣cian balkony.

By艂y zadaszone, a podtrzymywa艂y je fantazyjnie rze藕bione kolumny. Ramy okien otacza艂y podobne zdobienia.

By艂o tu zupe艂nie inaczej ni偶 w chacie Jewgieni­ja i Raiji nad Dwin膮. Karolina nadal nie mog艂a si臋 nadziwi膰, 偶e Bykowowie nie pobudowali czego艣 porz膮dniejszego. Niemo偶liwe, by interesy Jewgie­nija i Olega sz艂y tak kiepsko, by nie sta膰 ich by艂o na to, aby mieszka膰 na odpowiednim poziomie.

- To mu wszystko opowiesz - odpar艂 Niko艂aj. Siedzia艂 na por臋czy, oparty plecami o kolumn臋.

Mia艂 st膮d dobry widok.

Tak偶e na ni膮.

Niko艂aj nic na to nie m贸g艂 poradzi膰, 偶e Karolina wywo艂ywa艂a w nim sprzeczne uczucia.

Daremnie pr贸bowa艂 si臋 przed nimi broni膰.

Chyba tylko sobie utrudni艂 偶ycie, zabieraj膮c j膮 do pa艂acu. W ka偶dym razie nie m贸g艂 uczyni膰 czego艣 bar­dziej g艂upiego, je艣li nie chcia艂 jej widywa膰. Sam zapl膮­ta艂 si臋 w t臋 sie膰, z kt贸rej nie da艂o si臋 uciec.

- Mam mu opowiedzie膰? Zwariowa艂e艣? Nie udawa艂a przera偶onej. Ona by艂a przera偶ona. Niko艂aj ju偶 nie raz widzia艂 贸w strach w jej oczach.

Ilekro膰 by艂a mowa o jej m臋偶u, reagowa艂a jak zal臋knio­ne dziecko, jak sp艂oszone zwierz臋 nas艂uchuj膮ce czujnie.

- Przecie偶 rozmawia艂a艣 o tym z Raij膮.

- Raija jest kobiet膮. A to zupe艂nie co innego. Zresz­t膮 nie mia艂am w贸wczas nikogo innego, z kim mog艂a­bym porozmawia膰.

- A w domu masz kogo艣 takiego, komu mog艂aby艣 si臋 zwierzy膰?

Umkn臋艂a spojrzeniem. Niko艂aj zna艂 odpowied藕 na to pytanie. Nie powinien tak jej docina膰. Nie robi艂­by tego jednak, gdyby nie mia艂 pewno艣ci, 偶e wyjdzie jej to na dobre.

Mo偶e dzi臋ki temu wreszcie doro艣nie.

Mo偶e wreszcie, przegl膮daj膮c si臋 w lustrze, ujrzy odbicie samodzielnej kobiety.

- Ze mn膮 przecie偶 rozmawia艂a艣 o tym.

- To co innego! Ty jeste艣...

Karolina przerwa艂a i odwr贸ci艂a g艂ow臋 w bok. Mia­艂a tak膮 szczup艂膮, bia艂膮 szyj臋. W艂osy, szczotkowane co­dziennie, nabra艂y blasku.

Niko艂aj wiedzia艂, 偶e Karolina jest tak膮 kobiet膮, z kt贸r膮 m贸g艂by si臋 pokaza膰. Umia艂a si臋 zachowa膰 w towarzystwie. Potrafi艂a si臋 odpowiednio ubra膰. Nie wprawia艂a w zak艂opotanie niestosownym zachowa­niem. Zna艂a konwenanse.

Na pewno zosta艂aby zaakceptowana przez jego ro­dzin臋. Mog艂aby zamieszka膰 w tym domu na innych warunkach ni偶 tylko w charakterze go艣cia.

- Wiem - powiedzia艂. Karolina nieoczekiwanie spojrza艂a na niego i uchwyci艂a jego wzrok. Niko艂aj nigdy by nie pomy­艣la艂, 偶e kiedy艣 si臋 na to zdob臋dzie.

Zarumieni艂a si臋, ale nie stara艂a si臋 wcale tego ukry膰. To nie by艂a gra. Oboje doskonale zdawali sobie z tego spraw臋. Ale czuli si臋 w swoim towarzystwie dziwnie bezpieczni. Na przek贸r w膮tpliwo艣ciom i przeciwie艅­stwom cenili w sobie pewne cechy, cho膰 nie towarzy­szy艂 temu po偶ar zmys艂贸w.

- Jeste艣 jedyny, z kt贸rym mog艂abym porozmawia膰 - powiedzia艂a Karolina z lekkim u艣miechem. - Jedyny, kt贸ry wydaje si臋 mnie rozumie膰.

- Raija te偶 ci臋 rozumia艂a - zapewni艂 Niko艂aj, a wi­dz膮c, jak Norwe偶ka potrz膮sa g艂ow膮 z niedowierza­niem, doda艂: - Wszystkie kobiety si臋 jej troch臋 boj膮. Pomimo wieku nadal jest zbyt pi臋kna. Jej uroda wy­daje si臋 im gro藕na.

Karolina by艂a innego zdania. W czym innym we­d艂ug niej tkwi艂 problem. Raija, owszem, dominowa­艂a, ale nie jej uroda wywo艂ywa艂a l臋k.

- Ona nie jest taka jak ludzie, do kt贸rych przywy­k艂am - wyja艣ni艂a Karolina, starannie dobieraj膮c s艂o­wa. Nie chcia艂a urazi膰 Niko艂aja, wyra偶aj膮c si臋 nieod­powiednio o Raiji. By艂 dla niej zbyt wa偶ny.

Niko艂aj za艣mia艂 si臋, ale nie lekcewa偶膮co. Zupe艂nie inaczej ni偶 Lorentz, kt贸ry mia艂 w zwyczaju wy艣mie­wa膰 j膮 tak, 偶e czu艂a si臋 upokorzona. Lorentz zreszt膮 na wiele sposob贸w stara艂 si臋 utwierdzi膰 j膮 w przeko­naniu, 偶e jest nic nie warta.

Karolina nie mia艂a poj臋cia, 偶e istniej膮 tacy m臋偶czy藕­ni jak Niko艂aj. Nigdy nie zauwa偶y艂a takiej 艂agodno艣ci u m臋偶czyzn w sferach, z kt贸rych si臋 wywodzi艂a. Nie przypuszcza艂a, 偶e to takie wa偶ne. W og贸le niewiele wiedzia艂a o m臋偶czyznach.

A na co teraz przyda jej si臋 taka wiedza? Wnet wr贸­ci Lorentz i pop艂yn膮 z powrotem na zach贸d. Zn贸w ta okropna kajuta. Okropny statek. Morze...

Na sam膮 my艣l robi艂o jej si臋 niedobrze.

- A co powiedzia艂aby艣 na to, by艣my poznali si臋 bli­偶ej? - spyta艂 Niko艂aj, nie wstaj膮c z miejsca.

Pie艣ci艂 j膮 spojrzeniem. Oboje osi膮gn臋li ten stopie艅 za偶y艂o艣ci, 偶e uzna艂, i偶 mo偶e o to zapyta膰. Nie zosta­艂o zbyt wiele czasu, by odwleka膰 to d艂u偶ej. A r贸wno­cze艣nie nie byli ze sob膮 a偶 tak blisko, by jej odmowa go z艂ama艂a, je艣li wola艂aby nie wychodzi膰 poza grani­ce flirtu. Do niej nale偶y wyb贸r, czy potraktuje to tyl­ko jako zabaw臋.

Ale on nie 偶artowa艂.

Tym razem nie by艂o tak jak z Jelizawiet膮. Nie ton膮艂 w powodzi uczu膰, nad kt贸rymi nie by艂 w stanie zapa­nowa膰. Nie musia艂 si臋 wynurza膰, by zaczerpn膮膰 tchu.

Nie trawi艂 go ogie艅 nami臋tno艣ci.

Ale by艂o co艣 takiego w Karolinie, co go do niej przyci膮ga艂o.

- Nie powiniene艣 mnie o to pyta膰 - u艣miechn臋艂a si臋 z lekkim smutkiem.

W ka偶dym razie przyj臋艂a jego s艂owa z r贸wn膮 po­wag膮. Ale czy ma si臋 z tego powodu cieszy膰 czy smu­ci膰, Niko艂aj nie wiedzia艂.

- Dlaczego nie? - zapyta艂.

- Dlatego, 偶e nigdy nie b臋d臋 mog艂a si臋 na to zgo­dzi膰 - odpar艂a, trzepocz膮c jasnymi rz臋sami.

Nie rozp艂aka艂a si臋. Uda艂o jej si臋 powstrzyma膰 艂zy.

- Nie powiniene艣 pyta膰, Niki! A wi臋c wiedzia艂a, jak brzmi zdrobnienie od jego imie­nia. Nigdy wcze艣niej tak si臋 do niego nie zwraca艂a.

Wzruszy艂o go to.

Nie m贸g艂 podej艣膰 do niej i jej dotkn膮膰. Nie chcia艂, by my艣la艂a, 偶e chodzi mu tylko o jej cia艂o. Bo to nie by艂a prawda.

Nie podnieca艂a go w taki spos贸b. Porusza艂a w nim zupe艂nie inne struny. Wydawa艂a mu si臋 czaruj膮ca.

- Mog艂aby艣 si臋 od niego uwolni膰 - zaproponowa艂. - S艂ysza艂em ju偶 o takich przypadkach.

Nie wyrazi艂 si臋 zbyt fortunnie. Przera偶enie, jakie odmalowa艂o si臋 na jej twarzy, przekona艂o go o tym a偶 nazbyt wyra藕nie.

- Nie mog艂abym! To by zniszczy艂o moj膮 rodzin臋! Uznano by mnie za kobiet臋 rozwi膮z艂膮.

- Dla mnie to bez znaczenia - za偶artowa艂 Niko艂aj, pr贸buj膮c ratowa膰 sytuacj臋.

Zale偶a艂o mu na tym, by wiedzia艂a, 偶e jego propo­zycja jest powa偶na. Chcia艂 te偶 wierzy膰, 偶e istnieje dla nich jaka艣 nadzieja.

- Z Tromso do Archangielska jest daleko - powiedzia艂.

- Nie do艣膰 daleko - odpar艂a trze藕wo. By艂a zdumiona, 偶e Niko艂aj nadal trwa przy swoim pomy艣le. Zaszokowa艂o j膮 to, ale i troch臋 jej pochlebi艂o.

- Na tej trasie kursuj膮 statki handlowe, Niko艂aju. Plotki docieraj膮 daleko, wiesz dobrze.

- A gdyby艣 mog艂a wybiera膰. Zgodzi艂aby艣 si臋? Za艣mia艂a si臋.

- To zabrzmia艂o niemal jak o艣wiadczyny, Niko艂a­ju Norkin! Takiego pytania nie powiniene艣 chyba kie­rowa膰 do m臋偶atki. A mo偶e o to w艂a艣nie chodzi? Czu­jesz si臋 bezpieczny, bo wiesz, 偶e nie b臋dziesz musia艂 podejmowa膰 偶adnych wi膮偶膮cych decyzji?

- Zgodzi艂aby艣 si臋? - powt贸rzy艂 z uporem.

- Tak - odpar艂a.

Zsun膮艂 si臋 z por臋czy i popatrzy艂 przed siebie. Od­wr贸cony do niej plecami, westchn膮艂 ci臋偶ko:

- Wygl膮da na to, 偶e kobiety, kt贸rych pragn臋, nie s膮 dla mnie.

I u艣miechn膮艂 si臋 z gorycz膮.

- Kiepski ze mnie spadkobierca pot臋偶nego nazwi­ska i niema艂ej fortuny. Zobaczysz, wraz ze mn膮 sko艅­czy si臋 r贸d Norkin贸w.

- Je艣li zale偶y ci na przed艂u偶eniu rodu, powiniene艣 zwr贸ci膰 swoj膮 uwag臋 na inn膮 kobiet臋. Ja, jak ci wia­domo, nie najlepiej si臋 sprawi艂am w tym wzgl臋dzie - stwierdzi艂a z sarkazmem Karolina i staranniej okry艂a si臋 kocem.

Roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Karolina Weimer nigdy nie zdoby艂aby si臋 na takie s艂owa w Tromso. Wida膰 by艂o, 偶e tu, z dala od rodzinnych stron, pozby艂a si臋 niekt贸­rych zahamowa艅.

Za g艂adk膮, wypolerowan膮 fasad膮 Niko艂aj dostrzeg艂 inn膮 Karolin臋 i zapragn膮艂 pozna膰 j膮 bli偶ej. Obawia艂 si臋 jednak, 偶e zabraknie mu na to czasu.

- W takim razie pozostaje nadzieja, 偶e niebawem tw贸j m膮偶 wyzionie ducha!

Karolina wykrzywi艂a twarz z niesmakiem, ale nie oburzy艂a si臋 g艂o艣no.

- Przy艣lesz mi wiadomo艣膰, je艣li to si臋 stanie? - za­pyta艂 Niko艂aj, kucaj膮c przy niej.

Chwyci艂 jej ch艂odne, drobne d艂onie i rozgrza艂 je w艂asnymi.

- Przy艣lesz mi list, je艣li on umrze w ci膮gu najbli偶­szych lat?

- Czy zdajesz sobie spraw臋, o co pytasz, Niko艂aju Norkin? - wyszepta艂a z l臋kiem.

Niko艂aj skin膮艂 g艂ow膮. By艂 艣wiadom wypowiedzianych przez siebie s艂贸w, cho膰 i jego one troch臋 wystraszy艂y.

Nie zamierza艂 posuwa膰 si臋 a偶 tak daleko. Ale sko­ro uczyni艂 ten decyduj膮cy krok, nie zamierza艂 si臋 wy­cofa膰. Ju偶 nie!

Zbyt gorzkie do艣wiadczenia zebra艂 w przesz艂o艣ci.

Teraz postanowi艂 wzi膮膰 odpowiedzialno艣膰 za w艂a­sne s艂owa. Zreszt膮 kiedy ju偶 je wypowiedzia艂, nabra艂 przekonania, 偶e post膮pi艂 s艂usznie.

- Nie mog臋 jednak czeka膰 w niesko艅czono艣膰 - doda艂. M贸wi艂 klarownie i zdecydowanie, jakby wcze艣niej u艂o偶y艂 sobie mow臋, tymczasem by艂a ona wytworem tej chwili.

- Mog臋 czeka膰 dwa lata, Karolino. No, powiedzmy, trzy... Trzy lata od dnia twojego wyjazdu. Je艣li odzy­skasz wolno艣膰 w ten jedyny akceptowany przez ciebie spos贸b, wiedz, 偶e ja tu na ciebie czekam. I z ogromn膮 rado艣ci膮 ci臋 po艣lubi臋, by dzieli膰 z tob膮 偶ycie. Bardzo tego pragn臋. Ale nie mog臋 czeka膰 wieczno艣膰. Gdy up艂y­n膮 trzy lata, znajd臋 sobie inn膮 kobiet臋, kt贸ra nie b臋­dzie do ciebie podobna pod 偶adnym wzgl臋dem.

Karolina nie odzywa艂a si臋 przez d艂ug膮 chwil臋. Ni­ko艂aj nie obiecywa艂 jej z艂otych g贸r, ale jego s艂owa na pewno pozostawi膮 trwa艂y 艣lad w jej sercu.

- Przy艣l臋 ci wiadomo艣膰 - rzek艂a w ko艅cu. - Je艣li b臋­d臋 wolna...

Troch臋 艣cisn臋艂o j膮 w 偶o艂膮dku, kiedy u艣wiadomi艂a sobie, 偶e 偶yczy Lorentzowi 艣mierci.

- W ka偶dym razie ofiarowa艂e艣 mi jak膮艣 nadziej臋 - do­da艂a. - Mo偶e nie powinnam tego m贸wi膰, ale to prawda.

Niko艂aj uca艂owa艂 jej d艂o艅 gor膮cymi wargami, a je­go oczy patrzy艂y b艂agalnie.

- Czy wolno mi b臋dzie ciebie poca艂owa膰, Karoli­no? Wiem, 偶e to nie uchodzi. Nie powinienem z to­b膮 przebywa膰 sam na sam. Ale przyznaj臋, 偶e poleci­艂em s艂u偶bie trzyma膰 si臋 z dala od balkonu. Chcia艂em mie膰 ciebie tylko dla siebie.

- Poca艂uj mnie! - wyszepta艂a pospiesznie w obawie, 偶e za chwil臋 po偶a艂uje swych s艂贸w, skr臋powana gorse­tem nakaz贸w i zakaz贸w, na艂o偶onych na ni膮 przez wy­chowanie.

Nie chcia艂a, by Niko艂aj by艂 taki zasadniczy i szla­chetny po czubki palc贸w. Nagle zapragn臋艂a, aby da艂 upust pierwotnym 偶膮dzom.

Niko艂aj by艂 zwinny i 艂agodny niczym kot. Z zapa­艂em zaspokaja艂 ciekawo艣膰. Nie musia艂 okie艂zna膰 ognia nami臋tno艣ci. Ale poca艂unki smakuj膮 s艂odycz膮, niezale偶nie od tego, co kryje si臋 za nimi.

Obj膮艂 Karolin臋, t臋 wypo偶yczon膮 mu porcelanow膮 lalk臋. A raczej nie wypo偶yczon膮, lecz zabran膮 po kry­jomu.

By艂 ostro偶ny. Rozchyli艂 jej wargi i dotyka艂 ich pieszczotliwie koniuszkiem j臋zyka. 艢cisn膮艂 j膮 moc­niej, a jego poca艂unki sta艂y si臋 intensywniejsze.

S艂ysza艂, jak wzdycha, czu艂 gor膮cy oddech na swym policzku, i nie m贸g艂 oderwa膰 od niej ust.

Obj臋艂a go za szyj臋 i wbi艂a si臋 paznokciami w nagi kark pod koszul膮. Jej d艂onie nie le偶a艂y ju偶 skromnie na jego ramionach.

By艂a taka wyg艂odzona.

A on nie zamierza艂 przesta膰 jej karmi膰.

Na pocz膮tku nie by艂o w nim wielkiego 偶aru, ale skusi艂a go s艂odycz poca艂unk贸w.

Ca艂owa艂 jej policzki, ucho. Karolina z przymkni臋tymi powiekami upaja艂a si臋 pieszczotami, a zanurzywszy palce we w艂osach Niko艂aja, g艂adzi艂a go, rozbudzona.

Poca艂owa艂 jej szyj臋, rozkoszuj膮c si臋 jej bia艂膮, g艂ad­k膮 sk贸r膮. Leciutko gryz艂 j膮 i ssa艂, znacz膮c alabastro­w膮 powierzchni臋 w艂asnymi 艣ladami.

Pragn膮艂 jej.

Pragn膮艂 wi臋cej.

Nie by艂 ju偶 taki szlachetny. Nie pyta艂 o pozwole­nie. Zrobi艂o mu si臋 gor膮co, ale nie wiedzia艂, czy to po­po艂udniowy upa艂 mu doskwiera, czy te偶 burzy si臋 w nim krew?

Wymaca艂 guziczki na jej plecach. Przez kr贸tk膮 chwil臋 zapragn膮艂, by jej suknia zapina艂a si臋 z przodu jak suknie dziewcz膮t z ludu.

Pochyli艂a si臋 tak, by m贸g艂 dosi臋gn膮膰. Ale nic nie powiedzia艂a. W razie czego b臋dzie mog艂a zaprzeczy膰, jakoby to ona go do tego zach臋ca艂a.

Na niego przerzuci ca艂膮 win臋 za to, co si臋 sta艂o, i powie, 偶e po prostu nie by艂a w stanie oprze膰 si臋 je­go natarczywo艣ci.

Niko艂aj dok艂adnie wiedzia艂, jakich u偶y艂aby s艂贸w, gdyby musia艂a. S艂ysza艂 wielokrotnie takie opowie艣ci. W艂a艣nie dlatego poprzysi膮g艂 sobie, 偶e nigdy nie we藕­mie w ramiona kobiety w szeleszcz膮cej sukni.

Suknia Karoliny uszyta by艂a z lekko krochmalonej bawe艂ny. Ale pod palcami wydawa艂a si臋 mi臋kka. Nie szele艣ci艂a. Tylko pie艣ci艂a, tylko zaprasza艂a. A niezbyt drobne guziki bez wi臋kszych opor贸w da艂y si臋 rozpi膮膰.

Nie przestaj膮c ca艂owa膰 Karoliny, ods艂oni艂 jej de­kolt. Odchyli艂a si臋 lekko i u艂o偶y艂a wygodniej w fote­lu, jakby go zaprasza艂a.

Sun膮艂 wargami wzd艂u偶 nieznanych r贸wnin, szuka艂 dolin i pag贸rk贸w.

D艂onie tymczasem wyszukiwa艂y tasiemek i sznu­reczk贸w.

Usta zaznacza艂y to, co odkrywa艂y d艂onie. Niewi­dzialne linie graniczne, znaki, widoczne tylko jego oczom, pali艂y jej sk贸r臋.

Zsun膮艂 sukni臋 tak nisko, jak si臋 da艂o. Uwolni艂 r臋ce Karoliny z r臋kaw贸w.

Pytaj膮cym wzrokiem odszuka艂 jej spojrzenia. Cze­ka艂 na jej ruch.

Mog艂a si臋 wycofa膰. Mog艂a go od siebie odsun膮膰. Ale ona zamkn臋艂a oczy, ukrywaj膮c si臋 w mroku. Od­s艂oni艂a jedynie w u艣miechu bia艂e z臋by.

Niko艂aj nigdy nie widzia艂 jej takiej zmys艂owej. W jej rozlu藕nionej, wyczekuj膮cej twarzy malowa艂o si臋 wewn臋trzne szcz臋艣cie, mimo 偶e nie mia艂a odwagi spojrze膰 mu w oczy.

Ca艂owa艂 wn臋trza jej d艂oni, widzia艂, 偶e oddycha szyb­ciej i powstrzymuje si臋, by g艂o艣no nie j臋cze膰. Nie chcia­艂a zdradzi膰, 偶e pieszczoty sprawiaj膮 jej przyjemno艣膰.

Niko艂aj s艂ysza艂 rozmowy dam na ten temat. Prze­konywa艂y si臋 nawzajem, 偶e tylko kobiety lekkich obyczaj贸w czerpi膮 z mi艂o艣ci rozkosz.

Wida膰 to k艂amstwo powtarzane jest nie tylko w je­go kraju.

Nie mia艂 odwagi poprosi膰 Karoliny, by si臋 rozlu藕ni­艂a. L臋ka艂 si臋 m贸wi膰, 偶e to nie grzech odczuwa膰 ekstaz臋, bo ten dar otrzyma艂y kobiety na r贸wni z m臋偶czyznami.

Nie chcia艂 zak艂贸ci膰 s艂owami dr偶膮cej ciszy, obawia­j膮c si臋, 偶e Karolina mog艂aby si臋 ockn膮膰 ze stanu upo­jenia i z panicznym l臋kiem w oczach uciec z krzy­kiem z jego obj臋膰.

Ca艂owa艂 jej ramiona, d艂o艅mi pie艣ci艂 bia艂e wzg贸r­ki. Sun膮艂 wzd艂u偶 krajobrazu cia艂a, jakby odkrywa艂 nowy l膮d.

Jej sk贸ra by艂a bia艂a niczym mleko. Nigdy wcze艣niej takiej nie widzia艂. Niczym przezroczysta chi艅ska por­celana. Pod sk贸r膮 widoczne by艂y b艂臋kitne 偶y艂ki, takie sa­me, jak dostrzec mo偶na, ogl膮daj膮c pod 艣wiat艂o dna fili­偶anek z prawdziwej porcelany z Dalekiego Wschodu.

Zatrzyma艂 d艂onie na jej piersiach. Nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰, by nie dotkn膮膰 ustami nabrzmia艂ych p膮k贸w, podobnych do tych na wiosennych drzewach. J臋zyk igra艂 figlarnie wok贸艂 nich. Czu艂, jak twardnie­j膮 i staj膮 si臋 bardziej spiczaste.

Karolina podda艂a si臋 pieszczotom. Doznawa艂a roz­koszy.

Jej usta przypomina艂y kwiat. Policzki zarumieni艂y si臋.

Niko艂aj zna艂 te objawy.

Pie艣ci艂 j膮 ustami i d艂o艅mi. Pragn膮艂 ofiarowa膰 jej chwile, jakich nie otrzyma艂a od nikogo.

Wiedzia艂, 偶e nie mia艂a innych m臋偶czyzn przed Lo­rentzem, kt贸remu gor膮co 偶yczy艂 艣mierci, cho膰 nigdy nie widzia艂 go na oczy. Nie s膮dzi艂, by 贸w Lorentz za­da艂 sobie kiedykolwiek trud, by dostarczy膰 偶onie uciech cielesnych. Raczej tylko zaspakaja艂 po艣piesz­nie w艂asne potrzeby.

Niko艂aj uni贸s艂 d贸艂 sukni Karoliny, a tak偶e kilka warstw halek. Pod spodem mia艂a si臋gaj膮ce kolan pantalony.

Wi臋kszo艣膰 panien, pod kt贸rych sp贸dnice uda艂o mu si臋 zakra艣膰, nie nosi艂o takich nowomodnych stra偶ni­k贸w cnoty. Z tamtymi by艂o mu 艂atwiej.

Pie艣ci艂 jej uda, grza艂 d艂onie w ich cieple.

Przypomnia艂 sobie upomnienia Raiji. Brz臋cza艂y mu w uszach natr臋tnie, ale on broni艂 si臋 w duchu, 偶e przecie偶 nie zamierza w ni膮 wchodzi膰. Nie zamie­rza uczyni膰 niczego wy艂膮cznie dla zaspokojenia w艂asnej 偶膮dzy.

Chcia艂 jej jedynie pokaza膰, 偶e mo偶na si臋 kocha膰 tak偶e w inny, 艂agodny spos贸b. Wprowadzi膰 j膮 w kra­in臋 rozkoszy, kt贸rych smaku nigdy nie pozna艂a.

- Nie - szepn臋艂a, kiedy chcia艂 poluzowa膰 tasiemki. - Nie...

Pos艂ucha艂by jej, gdyby m贸wi艂a bardziej przekonu­j膮co. Gdyby to samo powt贸rzy艂a wi臋cej razy. Odsu­n膮艂 si臋 troch臋 i czeka艂. Spodziewa艂 si臋, 偶e otworzy oczy i powie, 偶e tego sobie nie 偶yczy.

Ale ona tylko usadowi艂a si臋 wygodniej w fotelu z odchylonym oparciem. W艂a艣ciwie teraz bardziej le­偶a艂a, ni偶 siedzia艂a.

Jej piersi przypomina艂y bia艂e szczyty na tle nieba. Stercz膮ce, kusz膮ce.

Rozsun臋艂a kolana i niczym wiosenny kwiat otwo­rzy艂a si臋 przed nim.

Niko艂aj zsun膮艂 do kolan ten fragment bielizny, kt贸­ry broni艂 dost臋pu do ukrytego mi臋dzy jej udami ciep艂a.

Koc, kt贸rym wcze艣niej si臋 okrywa艂a, upad艂 na pod­艂og臋 obok fotela. Ale Karolina nie wygl膮da艂a na zmar­zni臋t膮.

D艂onie Niko艂aja pie艣ci艂y jej cia艂o: uda, brzuch, bio­dra, po艣ladki.

Pociera艂 delikatnie tam, gdzie jej sprawia艂o to naj­wi臋ksz膮 przyjemno艣膰, a偶 krzykn臋艂a, osi膮gn膮wszy stan ekstazy, kt贸rej nigdy wcze艣niej nie zazna艂a.

Poca艂owa艂 jej piersi, policzki, za艂o偶y艂 jej z powro­tem sukni臋 i zapi膮艂 starannie.

Okrywszy Karolin臋 kocem, usiad艂 u jej st贸p.

- A ty niczego ode mnie nie chcesz? - zapyta艂a po d艂ugiej chwili, kiedy wreszcie otworzy艂a oczy.

Niko艂ajowi zdawa艂o si臋 ju偶, 偶e zasn臋艂a. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- To by艂o tylko dla ciebie.

- 呕a艂uj臋, 偶e nie spotka艂am ci臋 wcze艣niej - wyrwa­艂o jej si臋.

- A Niko艂aj nie przyjdzie? - zapyta艂a Raija, kiedy do chaty wszed艂 tylko Walerij.

- Nie, w艂a艣nie uwodzi na balkonie norwesk膮 dam臋 - odpar艂 oschle bratanek Wasilija, marszcz膮c charak­terystycznie dla Uskow贸w brwi.

Nie musia艂 艣cisza膰 g艂osu w obawie, 偶e jego s艂owa wy艂apie para dzieci臋cych uszu.

- Przechodzi艂em tamt臋dy - wyja艣ni艂. - Szed艂em od tej strony, kt贸rej ma艂o kto u偶ywa. Widzia艂em Niko­艂aja w momencie, gdy w艂a艣nie zdejmowa艂 sukni臋 z Karoliny.

Raija mimowolnie u艣miechn臋艂a si臋. Obdarzona bujn膮 fantazj膮 z 艂atwo艣ci膮 wyobrazi艂a sobie t臋 scen臋.

- Niki jest doros艂y - powiedzia艂a. - Mam tylko na­dziej臋, 偶e potraktuje j膮 ostro偶nie. Ona nie dosz艂a jesz­cze ca艂kiem do siebie po trudnym porodzie.

Walerij u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

- Ma艂o kt贸ra kobieta zareagowa艂aby tak jak ty w tej chwili - stwierdzi艂. - Czy z r贸wnym spokojem przyj臋­艂aby艣 wiadomo艣膰 o tym, 偶e to ja li偶臋 j膮 mi臋dzy udami?

- Teraz to wyra偶asz si臋 jak prostak! Raija zwichrzy艂a mu w艂osy i doda艂a zamy艣lona:

- Gdyby tak by艂o, znaczy艂oby, 偶e to dla ciebie co艣 bardzo wa偶nego. Wy, Uskowowie, traktujecie mi艂o艣膰 艣miertelnie powa偶nie.

Patrzy艂a d艂ugo na niego.

- Pozosta艂e艣 tylko ty, Waleriju, no i Piotr. Mam na­dziej臋, 偶e b臋dziesz szcz臋艣liwy!

- Obawiam si臋, 偶e to mo偶e by膰 trudne - odpar艂. - Wygl膮da bowiem na to, 偶e nad nasz膮 rodzin膮 wisi ja­ka艣 kl膮twa.

- Czasem mi si臋 zdaje, 偶e to ja jestem tym prze­kle艅stwem - odpowiedzia艂a Raija. - Niekiedy wola艂a­bym, aby Wasilij nigdy nie sta艂 mi si臋 tak bliski. Ale to nie by艂o mo偶liwe. Od pierwszej chwili... Nie, nie da艂o si臋 tego unikn膮膰.

- Wiem o tym - odrzek艂 Walerij. - I zastanawiam si臋, czy chcia艂bym kogo艣 a偶 tak mocno kocha膰. Czy nie istnieje co艣 po艣redniego?

- Owszem - odpar艂a Raija, u艣miechaj膮c si臋. - Ale nie wiem, czy takim jak ty to wystarczy. Jestem pew­na, 偶e 偶yj膮c namiastk膮, pyta艂by艣, czy nie istnieje co艣 wi臋cej.

- Czy ty te偶 teraz o tym rozmy艣lasz? Raija milcza艂a.

13

- To dla ciebie co艣 powa偶nego? - zapyta艂a Raija Ni­ko艂aja, przybieraj膮c zatroskane matczyne spojrzenie.

Popatrzy艂a na niego tak, jakby patrzy艂a na swoje­go syna, Michai艂a, gdyby nie akceptowa艂a jego post臋­powania.

- B贸g raczy wiedzie膰 - westchn膮艂. - Trudno mi si臋 od niej oderwa膰. Ona teraz wypoczywa, a Antonia m贸wi艂a, 偶e ci臋 tu znajd臋.

W porcie panowa艂 o偶ywiony ruch. Lato mia艂o si臋 ku ko艅cowi. Z dalekich rejs贸w powraca艂y macierzy­ste szkuty, a zagraniczne statki, kt贸re przyp艂yn臋艂y do Rosji, po艣piesznie podnosi艂y 偶agle i kierowa艂y si臋 na zach贸d, do domu.

Raija ju偶 dawno nie odwiedza艂a Archangielska. Dzi艣 te偶 trudno jej by艂o si臋 zebra膰.

Ale musia艂a.

Sny nie natchn臋艂y jej prawd膮. Nie znajdowa艂a uko­jenia w tkaniu. Zreszt膮 tka艂a wy艂膮cznie ponure pledy.

Zrozumia艂a jednak, 偶e nikt inny nie nada na po­wr贸t sensu jej 偶yciu, je艣li ona sama go nie odnajdzie.

- Sypiasz razem z ni膮? - zapyta艂a Raija, a kiedy ski­n膮艂 g艂ow膮, j臋kn臋艂a przera偶ona: - Bo偶e, Niki! Przekro­czy艂e艣 granice flirtu - stwierdzi艂a po chwili, poprawia­j膮c wymykaj膮ce si臋 z upi臋tej fryzury kosmyki w艂os贸w.

- Gdyby by艂a wolna, o偶eni艂bym si臋 z ni膮 - powiedzia艂 Niko艂aj. - Traktuj臋 j膮 bardzo powa偶nie. Nie jest Jelizawiet膮, ze wszystkich kobiet przypomina j膮 naj­mniej. Kto wie, czy nie dlatego w艂a艣nie j膮 wybra艂em.

- By艂by艣 wspania艂ym m臋偶em dla Karoliny. Szkoda, 偶e ona musi wraca膰.

- C贸偶, niekt贸rym z nas nie jest pisane szcz臋艣cie - stwierdzi艂 Niko艂aj, wzruszaj膮c ramionami.

- Ona czeka na Lorentza?

- Czeka - u艣miechn膮艂 si臋 Niko艂aj. - Ale r贸wnocze­艣nie ma nadziej臋, 偶e jej wyjazd si臋 jeszcze troch臋 od­wlecze. Boi si臋 wszystkiego, biedulka. Nie przywyk艂a do tego, by lekcewa偶y膰 ustalone normy. Z jednej stro­ny nie chce wraca膰 w swoje rodzinne strony, z dru­giej za艣 serce jej si臋 wyrywa. Rozumiesz to?

- Czy mog艂abym j膮 odwiedzi膰? Jak my艣lisz, zechce ze mn膮 porozmawia膰?

- Na pewno. - Niko艂aj pokiwa艂 g艂ow膮.

- Zajrz臋 tylko na chwil臋 do Jewgienija - wyja艣ni艂a Raija. - Tak dawno tu nie by艂am, 偶e m贸j m膮偶 pow膮t­piewa, czy sobie sama poradz臋. Wy, m臋偶czy藕ni, jeste­艣cie dziwni.

Karolina wzruszy艂a si臋. Nie widzia艂a Raiji od dnia pogrzebu Natalii.

Wiele si臋 wydarzy艂o od tamtej pory.

Tak wiele, 偶e teraz, na wspomnienie swoich s艂贸w, zarumieni艂a si臋 ze wstydu. Cho膰 przeprosiny z tru­dem przechodzi艂y jej przez gard艂o, wyj膮ka艂a:

- Nie powinnam ci by艂a tego m贸wi膰, Raiju. Zacho­wa艂am si臋 okropnie. Mo偶e w innych okoliczno艣ciach nie sprawi艂abym ci takiej przykro艣ci, ale wtedy...

Raija obj臋艂a j膮 i poklepa艂a dobrotliwie po plecach.

- Przyjmuj臋 przeprosiny - powiedzia艂a. - Zreszt膮 tak naprawd臋 powt贸rzy艂a艣 tylko moje w艂asne s艂owa. Ja te偶 powinnam ci臋 za to przeprosi膰. I zapomnijmy ju偶 o wszystkim.

- Bardzo wyszczupla艂a艣 - stwierdzi艂a Karolina, kie­dy Raija zdj臋艂a z ramion szal i powiesi艂a go na balu­stradzie. - Ja natomiast przybieram na wadze jak tu­czona g臋艣 - za艣mia艂a si臋 niepewnie. - Co m贸wi膮 o mnie ludzie? Niki nie chce mi nic wyjawi膰. Ale czasami wy­daje mi si臋, 偶e wyczytuj臋 plotki z twarzy s艂u偶膮cych.

- O Norkinach nikt nie 艣mie plotkowa膰 - u艣miech­n臋艂a si臋 Raija. - Ale chyba wszyscy my艣l膮, 偶e jeste艣 kochank膮 Nikiego.

Karolina okry艂a si臋 rumie艅cem.

- On si臋 nie wstydzi - stwierdzi艂a Raija. - A tw贸j m膮偶 p贸ki co nie przyp艂yn膮艂. Plotki na pewno jeszcze do艅 nie dotar艂y. Nie musisz si臋 zamartwia膰.

- Ty potrafi艂aby艣 wznie艣膰 si臋 ponad to - westchn臋艂a Karolina. - Niko艂aj m贸wi艂 mi du偶o o tobie. Tutejsi lu­dzie uwa偶aj膮 ci臋 za bogini臋. A ja jestem zwyczajna. Tyl­ko nazwisko mojego ojca czyni艂o mnie kim艣. A teraz godno艣ci dodaje mi nazwisko mojego m臋偶a. Ale nie w tych stronach. Tutaj jestem nikim. Nawet gdy jestem z Niko艂ajem, przys艂ania mnie cie艅 innej kobiety. Nie mnie najbardziej chcia艂by mie膰 u swego boku. Gdyby to dzia艂o si臋 w moich stronach, by艂abym kim艣 wa偶niej­szym od tamtej, ale nie tu. Tu stoj臋 w cieniu Jelizawiety, kt贸rej jego rodzina nie chcia艂a zaakceptowa膰.

Raija s艂ucha艂a uwa偶nie, pozwalaj膮c si臋 wy偶ali膰 Ka­rolinie z tego, co ukrywa艂a nawet przed Niko艂ajem.

- Dla Niko艂aja jeste艣 Karolin膮 - zapewni艂a w ko艅­cu. - Nie wolno ci w to w膮tpi膰. Jelizawieta nie 偶yje. Nie mo偶e ci go odebra膰.

- Odpycham go od siebie - rzek艂a Karolina Weimer. - Przypominam mu moje nazwisko i wszystko to, co nas dzieli. Ale daremnie.

Popatrzy艂a w stron臋 portu, w stron臋 cumuj膮cych tam statk贸w. Widzia艂a tak偶e te, kt贸re opuszcza艂y Archangielsk.

- Przecie偶 Lorentz musi tu przyby膰. Nie wierz臋 wi臋c w t臋 desk臋 ratunku, kt贸rej chwyta si臋 Niko艂aj. Robi臋 wszystko, by zniszczy膰 to uczucie, bo nie mo­g臋 znie艣膰 my艣li o tym, 偶e nie zostanie spe艂nione.

Jewgienij pojawi艂 si臋 w pa艂acu po po艂udniu. Ale nie przyszed艂 po Raij臋. Szuka艂 Niko艂aja.

- Jeden z naszych frachtowc贸w przyp艂yn膮艂 w艂a艣nie z Onegi - wyja艣ni艂 mu po rosyjsku. - Kapitan twier­dzi, 偶e opu艣cili tamtejszy port niemal r贸wnocze艣nie z norweskim 偶aglowcem.

Przerwa艂 i zerkn膮艂 ukradkiem w stron臋 Karoliny. Raija wyczu艂a, 偶e co艣 si臋 musia艂o sta膰.

- 呕aglowiec ma o wiele wi臋ksz膮 powierzchni臋 偶a­gli ni偶 frachtowiec - doda艂.

Niko艂ajowi nie musia艂 tego t艂umaczy膰. Zreszt膮 Ra­iji te偶 nie. A Karolina nie rozumia艂a, o czym m贸wi, mimo 偶e chodzi艂o w艂a艣nie o ni膮.

- Czemu wi臋c jeszcze nie przyp艂yn臋li? - zapyta艂 Niko艂aj.

Jewgienij pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- S膮dz膮c po tym, co m贸wi膮 marynarze z frachtow­ca, 偶aglowiec nie wzi膮艂 kursu na Archangielsk.

- Na pewno by艂 to ten sam 偶aglowiec?

- Na pewno. Niko艂aj zacisn膮艂 pi臋艣ci i zakl膮艂. Potem podszed艂 do Karoliny i obj膮wszy j膮 mocno, przytuli艂 czo艂o do jej czo艂a. Nie spuszczaj膮c z niej wzroku, rzek艂:

- Chodzi o ciebie, Karolino. Tw贸j m膮偶 kieruje si臋 ju偶 na zach贸d. P艂ynie do domu, a ciebie postanowi艂 tu zostawi膰.

- Nie! - krzykn臋艂a. Niko艂aj pokiwa艂 g艂ow膮.

- Obawiam si臋, Karolino, 偶e to prawda. On nie za­mierza przyp艂yn膮膰 tu po ciebie. Takie znalaz艂 rozwi膮­zanie. Tyle dla niego znaczysz!

- Nienawidz臋 go - rzek艂a Karolina Weimer, kt贸ra nigdy wcze艣niej nie u偶y艂a tak ostrych s艂贸w.

Mo偶e jedynie w my艣lach. Nauczy艂a si臋 trzyma膰 j臋­zyk za z臋bami i nie ulega膰 emocjom.

- Niech sobie p艂ynie! - szepn膮艂 jej z 偶arem do ucha Niko艂aj. - Niech p艂ynie. Takie rozwi膮zanie jest i nam na r臋k臋. Widzisz, wszystko si臋 uk艂ada po naszej my艣li.

- Wszyscy i tak by si臋 dowiedzieli, 偶e nie mo偶esz mnie formalnie po艣lubi膰 - odpar艂a zgaszona. - Zosta­n臋 tu uznana za kobiet臋 rozwi膮z艂膮.

Niko艂aj spojrza艂 na Jewgienija.

- Mo偶emy go dogoni膰? - zapyta艂. - Je艣li wyp艂ynie­my od razu?

Jewgienij pokiwa艂 g艂ow膮.

- Pop艂yn臋 za nim - rzek艂 Niki do Karoliny. - Jew­gienij ma w艂asne statki. Pop艂yniemy kt贸rym艣 z jego lekkich frachtowc贸w. Z艂api臋 Lorentza, Karolino, i zmusz臋, by zawr贸ci艂 do portu. Cho膰 tak naprawd臋 jestem przekonany, 偶e lepiej by艂oby ci ze mn膮.

- Pop艂yn臋 z tob膮 - odpar艂a. - Nie mo偶esz mi tego zabroni膰. On nie zawr贸ci. Ale skoro odstawi艂 mnie na l膮d, w og贸le nie cumuj膮c przy brzegu, to i na pok艂ad mo偶e mnie zabra膰, nie wp艂ywaj膮c do portu.

- Naprawd臋 tak my艣lisz? By艂a pewna swojego zdania. Tak zmieni艂 j膮 pobyt w Archangielsku, 偶e w jednej chwili sama zapakowa­艂a wszystko, co chcia艂a ze sob膮 zabra膰. Wzi臋艂a ze so­b膮 tylko jedn膮 walizk臋.

- Zegnaj, Raiju - powiedzia艂a. - Niewiele znacz臋, ale nie pozwol臋 Lorentzowi siebie zniszczy膰. Pewnie za­mierza艂 sam wr贸ci膰 do domu i rozg艂osi膰, 偶e umar艂am przy porodzie wraz z dzieckiem. Nie pozwol臋 na to!

Doprawdy zmieni艂a si臋 Karolina od tamtej pory, gdy przetransportowano j膮 do brzegu na noszach z drzwi.

- Uwa偶aj, 偶eby Niki nie zrobi艂 g艂upstwa - popro­si艂a Raija Jewgienija.

Ten tylko pokiwa艂 g艂ow膮 i zwichrzy艂 jej w艂osy.

- Pewnie nie przypuszcza艂a艣, 偶e jeszcze kiedy艣 wy­rusz臋 w morze - u艣miechn膮艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 w po­liczek. - Zabior臋 ze sob膮 Misze. Dobrze ch艂opakowi zrobi, gdy poczuje pod stopami deski pok艂adu.

Raija zgodzi艂a si臋.

- Uwa偶aj na siebie, Jewgieniju! - poprosi艂a. - Cze­kam na ciebie. Mo偶e wreszcie zaczniemy 偶y膰 na no­wo? Musimy! Przecie偶 Natalii nic nie zwr贸ci 偶ycia.

Jewgienij przygarn膮艂 j膮 mocno i poca艂owa艂 z 偶a­rem, jakby byli bardzo m艂odzi i na zab贸j zakochani.

- Kocham ci臋, aniele - rzek艂. - Wr贸c臋 z rado艣ci膮. Ciesz臋 si臋, Raiju. Mo偶e i dla nas nastanie nowy dzie艅? Kto wie, czy jeszcze nie urodzisz mi dziecka?

Raija roze艣mia艂a si臋.

- Jeste艣 taka pi臋kna, gdy si臋 u艣miechasz - powie­dzia艂 powa偶nie i ruszaj膮c w pogo艅 za innymi, zawo­艂a艂: - Pryncypa艂 musi ju偶 lecie膰!

Jeszcze raz uca艂owa艂 Raij臋 i pobieg艂. Z daleka wy­dawa艂 si臋 taki m艂ody jak Niko艂aj.

Mimo wszystko, pomy艣la艂a Raija, mam jeszcze tak wiele!

Z Archangielska wyp艂ywa艂a zupe艂nie inna Karolina ni偶 ta, kt贸ra przyby艂a tu przed paroma tygodniami. Sta­艂a na pok艂adzie wpatrzona w horyzont. Bez lornetki szu­ka艂a w oddali 偶aglowca, kt贸rym przyp艂yn臋艂a na wsch贸d.

- Nie powinna艣 tu sta膰, Karolino! Niko艂aj podszed艂 do niej po艣piesznie i okry艂 j膮 swoj膮 kurtk膮. Pozwoli艂a mu na to.

- Jeste艣 jeszcze zbyt s艂aba - doda艂. Nigdy jeszcze nie widzia艂, by z jej oczu wyziera艂a ch艂odna nienawi艣膰. Teraz pozna艂 jeszcze t臋 jedn膮 stro­n臋 jej charakteru i cieszy艂 si臋, 偶e nie przeciwko nie­mu jest zwr贸cona.

- Niech ten 艂ajdak mnie zobaczy - odpar艂a. - I wszyscy marynarze na statku. Je艣li pop艂ynie mimo to beze mnie, kt贸ry艣 z nich z pewno艣ci膮 opowie, co widzia艂. Niech si臋 p贸藕niej t艂umaczy w Tromso i w Bergen. Wszyscy na pok艂adzie zobacz膮, 偶e 偶yj臋 i mam si臋 ca艂kiem dobrze.

Niko艂aj u艣cisn膮艂 j膮 pospiesznie. Sta艂 przez chwil臋 za jej plecami, obejmuj膮c j膮 w pasie. Najch臋tniej by j膮 zatrzyma艂, ale nie m贸g艂. Zreszt膮 sam nam贸wi艂 Jew­gienija, by dogoni膰 statek jej m臋偶a.

Nad wieczorem zauwa偶yli 偶aglowiec norweski. Roz艂o偶yli wszystkie 偶agle, cho膰 nie by艂o to ca艂kiem bezpieczne. Wiatr im sprzyja艂.

Jewgienij nakaza艂 Karolinie schowa膰 si臋 pod pok艂adem.

- Zawo艂amy ci臋, gdy tylko ich dogonimy - obieca艂. - Nie umkn膮 ci te wydarzenia, Karolino. Wszyscy ci臋 zo­bacz膮. Podp艂yniemy tak blisko, 偶e b臋dziesz mog艂a z ni­mi porozmawia膰.

Wia艂 tak silny wiatr, 偶e trudno jej by艂o utrzyma膰 si臋 w pozycji stoj膮cej. Dlatego pozwoli艂a si臋 odpro­wadzi膰 pod pok艂ad. Siedzia艂a tam, zaciskaj膮c pi臋艣ci, i pomstowa艂a w my艣li.

Po raz pierwszy czu艂a, co to naprawd臋 znaczy ko­go艣 nienawidzi膰.

Podp艂ywali coraz bli偶ej. Marynarze znali te wody i wiedzieli, jak si臋 ustawi膰, by dogoni膰 uciekaj膮c膮 艂贸d藕. Wiedzieli, w kt贸rym miejscu trzyma膰 si臋 trze­ba bli偶ej l膮du, a gdzie wyp艂ywa膰 bardziej w morze. Wiedzieli, jak najlepiej wykorzysta膰 wiatr.

To by艂y ich wody. Fale Morza Bia艂ego nie raz ko­艂ysa艂y ich do snu.

Znali Bie艂oje Morie.

Dogonili 偶aglowiec z Norwegii. Tak szybko dop艂y­n臋li, 偶e za艂oga 偶aglowca pewnie si臋 zorientowa艂a, i偶 ich 艣cigaj膮.

Ale kapitan nie da艂 komendy, by zrefowa膰 偶agle. P艂yn臋li dalej jakby nigdy nic.

- On naprawd臋 zamierza uciec - sykn膮艂 Niko艂aj przez zaci艣ni臋te z臋by.

Trudno by艂o to poj膮膰. Nadal nie rozumia艂, jak mo偶na uczyni膰 co艣 podobnego. Fakt, 偶e chodzi艂o o Karolin臋, wywo艂ywa艂 w nim podw贸jn膮 z艂o艣膰.

- Przyprowad藕 j膮! - poprosi艂 Jewgienij. - Zrobimy im niespodziank臋. Poczciwy Lorentz Weimer nigdy nie zapomni swej podr贸偶y handlowej do Rosji!

- Dop艂ywamy - powiadomi艂 Karolin臋 Niko艂aj i w ciemno艣ci wzi膮艂 j膮 w ramiona.

- Nie ma a偶 takiego po艣piechu - zapewni艂, gdy si臋 zerwa艂a. - Opar艂 j膮 o 艣cian臋 i poca艂owa艂 偶arliwie. Ogrza艂 j膮 tym poca艂unkiem, poca艂owa艂 jej szyj臋, sy­ci艂 si臋 jej zapachem. - Zapomnisz o mnie? - zapyta艂, trzymaj膮c j膮 w u艣cisku. Sta艂a mi臋dzy 艣cian膮 a nim.

- Jak偶ebym mog艂a?

- Pami臋tasz o naszej umowie? Nie zapomnij, co ustalili艣my, Karolino.

- Nadal podtrzymujesz swoj膮 propozycj臋? - zdzi­wi艂a si臋.

- Tak - odpar艂, przyciskaj膮c czo艂o do jej czo艂a. Po­mimo mroku mign臋艂a biel z臋b贸w. Cho膰 偶adne z nich nie mia艂o teraz powod贸w do 艣miechu.

- W takim razie nie zapomn臋 - obieca艂a Karolina. - Je­艣li owdowiej臋, zawiadomi臋 ci臋, Niki. Trzy lata od dzisiaj.

Zn贸w poca艂owali si臋, jakby chcieli poca艂unkiem przypiecz臋towa膰 swoj膮 umow臋.

Z trudem oderwali si臋 od siebie.

Niko艂aj mia艂 ochot臋 jej wyzna膰, 偶e je艣li b臋dzie trze­ba, zaczeka na ni膮 pi臋膰, a nawet dziesi臋膰 lat. Ale nie powiedzia艂.

Ruszy艂 przodem, prowadz膮c j膮 na pok艂ad.

Podp艂yn臋li ju偶 na tyle blisko 偶aglowca, 偶e widzie­li marynarzy na pok艂adzie.

- Poznaj臋 kapitana - powiedzia艂a Karolina, zatrzy­muj膮c si臋 przy relingu. Chwyci艂a si臋 kurczowo liny.

Obok niej stan膮艂 Niko艂aj i otoczy艂 j膮 ramieniem. Chcia艂 jej ofiarowa膰 swoje ciep艂o. I doda膰 odwagi, je­艣li zajdzie taka potrzeba.

- Widz臋 Lorentza - odezwa艂a si臋 zn贸w i zadr偶a艂a na ca艂ym ciele. Poczu艂 to przez kurtk臋. Jej g艂os zn贸w zabrzmia艂 cicho i trwo偶liwie.

Niko艂aj zerkn膮艂 na ni膮 ukradkiem i dostrzeg艂 w jej oczach l臋k.

- Zosta艅 ze mn膮 - szepn膮艂 偶arliwie. - Zosta艅, Ka­rolino! B臋dzie ci tu lepiej ni偶 z tamtym cz艂owiekiem. On ci臋 w og贸le nie chce!

- Nie mog臋 - odpowiedzia艂a blada jak 艣ciana, cho膰 jej l臋k jakby nieco zel偶a艂. - Ch臋tnie bym zosta艂a, Niki. Nie my艣l, 偶e jest inaczej. Ale nie mog臋! Nie mo­g臋 偶y膰 w grzechu. Musz臋 wraca膰 do domu. I to razem z nim. To m贸j m膮偶, Niko艂aju. M贸j ma艂偶onek wobec Boga i ludzi.

- Nie znam bardziej upartej istoty ni偶 ty - westchn膮艂 Niko艂aj, pragn膮c w duchu gor膮co, by Lorentz Weimer pad艂 trupem na pok艂adzie, zanim dogoni膮 偶aglowiec. - Czy to, 偶e ciebie kocham, mo偶e co艣 zmieni膰?

Spojrza艂a na niego.

- Si臋gasz po tak膮 bro艅, by mnie zatrzyma膰, Niki? Pokr臋ci艂 g艂ow膮 dotkni臋ty. To on odkrywa przed ni膮 ca艂膮 swoj膮 mi艂o艣膰, a ona go nie rozumie?

- Wiele znacz膮 dla mnie twoje s艂owa - m贸wi艂a. - Ale one nie s膮 w stanie niczego zmieni膰. Lorentz na­dal jest moim m臋偶em.

- Nie kochasz mnie?

- Owszem. Niko艂aj zrozumia艂, 偶e nie mo偶e wywiera膰 wi臋kszej presji. Karolina podj臋艂a decyzj臋 i nie zmieni zdania, nawet je艣li b臋dzie j膮 b艂aga膰 na kl臋czkach. Lepiej wi臋c doda膰 jej otuchy i wesprze膰 j膮 w tej trudnej chwili.

Nie przysz艂o mu to 艂atwo, ale nie chcia艂, by zapa­mi臋ta艂a go s艂abym.

- Przecie偶 to nie B贸g - rzuci艂 przez z臋by, kiedy podp艂yn臋li jeszcze bli偶ej norweskiego statku. - Ani diabe艂 - doda艂. - Kocham ci臋. Pami臋taj o tym koniecz­nie. Znaczysz dla mnie wi臋cej, ni偶 ci si臋 zdaje!

Mo偶e to pomog艂o, bo u艣miechn臋艂a si臋, ale jej cia­艂o pozosta艂o napi臋te i dr偶a艂o jak struna.

Byli coraz bli偶ej.

Oleg krzykn膮艂.

Do relingu podszed艂 kapitan i zawo艂a艂 do nich:

- Ui艣cili艣my wszystkie op艂aty. Nie mamy 偶adnych innych zobowi膮za艅 wobec rosyjskich w艂adz. Czego chcecie? Je艣li jeste艣cie piratami, to ostrzegamy, 偶e mamy bro艅 i b臋dziemy si臋 broni膰.

Stoj膮cy niczym 艣ciana za swoim kapitanem uzbro­jeni w karabiny m臋偶czy藕ni post膮pili par臋 krok贸w wprz贸d. Wycelowali prosto w za艂og臋 frachtowca.

- Cholera - mrukn膮艂 Niko艂aj, czuj膮c, jak strach 艣ci­ska go za gard艂o.

A偶 takie 艣rodki przedsi臋wzi膮艂 m膮偶 Karoliny, 偶eby si臋 jej pozby膰!

Zabola艂o go to.

Nie chcia艂 nawet my艣le膰, co ona w tym momencie czuje. Jakie to dla niej upokorzenie. Nikt nie ma pra­wa tak traktowa膰 drugiego cz艂owieka. Nie mo偶na by膰 a偶 tak na wskro艣 z艂ym i bezwzgl臋dnym.

Jewgienij nie ba艂 si臋 muszkiet贸w. Wyst膮pi艂 z nie­wielkiej gromadki za艂ogi frachtowca i zawo艂a艂:

- Nie b臋d臋 rozmawia膰 z tob膮, kapitanie! Jestem pryncypa艂em i armatorem. Nazywam si臋 Byk贸w. Zreszt膮 znasz mnie. Wiesz, kim jestem.

Oleg przet艂umaczy艂 po艣piesznie jego s艂owa. Led­wie sko艅czy艂, a Jewgienij doda艂:

- 呕膮dam rozmowy z Lorentzem Weimerem!

- Nie ma go tu! - krzykn膮艂 kapitan, nie czekaj膮c, a偶 Oleg przet艂umaczy.

Zrozumia艂, o co chodzi, s艂ysz膮c nazwisko w艂a艣ci­ciela statku.

Jewgienij kiwn膮艂 na Karolin臋. Niko艂aj podprowa­dzi艂 j膮 do Jewgienija.

Stan臋艂a tam drobna jak cie艅, ubrana na ciemno, ja­snow艂osa. Kupiec grubo si臋 myli艂, s膮dz膮c, 偶e jego 偶o­na umar艂a.

- Mamy na pok艂adzie pani膮 Weimer - powiedzia艂 Niko艂aj. Wszed艂 Jewgienijowi w s艂owo, ale umilk艂, zgromiony jego spojrzeniem.

Zrozumia艂, o co chodzi.

To by艂a taka gra. Jewgienij rzuci艂 na szal臋 tytu艂y i w艂adz臋, by kapitan wiedzia艂, 偶e stoi wy偶ej od niego w hierarchii. Kapitan dowodzi艂 wprawdzie statkiem, ale by艂 op艂acany przez kupca.

W szeregach na pok艂adzie 偶aglowca zapanowa艂o poruszenie. Kapitan nie by艂 pewien, co powinien uczyni膰, czyjego rozkazu pos艂ucha膰. Nie ulega艂o w膮t­pliwo艣ci, 偶e rozpozna艂 Karolin臋.

I wtedy pojawi艂 si臋 Lorentz Weimer. Dostojny ni­czym car.

Kapitan wycofa艂 si臋. Wida膰 by艂o wyra藕nie, 偶e jest szcz臋艣liwy, 偶e nie musi odpowiada膰 za to, co si臋 sta­nie. Za tak膮 odpowiedzialno艣膰 nie by艂 wynagradzany. Ch臋tnie umy艂 od tego r臋ce.

- Ozdrawia艂a艣, Karolino! - zawo艂a艂 jej m膮偶. - A s艂y­sza艂em, 偶e umar艂a艣. Podobno w Archangielsku panu­je epidemia, dlatego nie mieli艣my odwagi zawin膮膰 do portu. Czy to czasem nie ty sama rozpu艣ci艂a艣 takie plotki? Mo偶e wola艂a艣 zosta膰, ni偶 wraca膰 do domu?

S艂ysza艂em to i owo o tobie, Karolino. Podobno miesz­ka艂a艣 wygodnie w pa艂acu nale偶膮cym do wysoko uro­dzonych ludzi.

- On o wszystkim wie - wyszepta艂a Karolina, po­blad艂szy jeszcze bardziej.

- Chce ci臋 zostawi膰 - odpar艂 Niko艂aj. - Gdyby o nas wiedzia艂, musia艂by r贸wnie偶 wiedzie膰, 偶e w Archangielsku nie by艂o 偶adnej epidemii. On k艂amie, moja droga.

- Twoja 偶ona, Weimer, chce wraca膰 do domu! - za­wo艂a艂 Jewgienij, czekaj膮c, a偶 Oleg przet艂umaczy jego s艂owa na norweski. - Przeprowadz臋 j膮 na pok艂ad 偶a­glowca. Mam ci dwa s艂owa do powiedzenia!

- Pu艣膰 moj膮 偶on臋 sam膮 - odpar艂 Lorentz Weimer lodowato. - Nie 偶ycz臋 sobie na pok艂adzie 偶adnych obcych. Tylko moja 偶ona, nikt wi臋cej.

- Ciekawe, jaki on wiezie 艂adunek? - mrukn膮艂 Walerij. Nikt nie potrafi艂 mu odpowiedzie膰, cho膰 pomy艣le­li swoje.

- Karolina nie da rady przej艣膰 na wasz pok艂ad bez pomocy! - Zn贸w zapomnia艂 si臋 Niko艂aj.

- To niech zostanie! - burkn膮艂 Lorentz Weimer. - Ustawimy si臋 burt膮 do was i pozwolimy wam pod­p艂yn膮膰 bli偶ej. Rzucimy drabink臋. Ale nikomu pr贸cz Karoliny nie zezwalamy wej艣膰 na pok艂ad. Zastrzeli­my ka偶dego, kto nie pos艂ucha tego rozkazu.

Chwil臋 trwa艂o, nim frachtowiec podp艂yn膮艂 bokiem do 偶aglowca. Cala za艂oga mia艂a 艣wiadomo艣膰, 偶e wy­konuj膮 manewr, pilnowani przez uzbrojonych w muszkiety Norweg贸w.

- On co艣 na pewno przemyca - stwierdzi艂 Jewgienij. Popatrzy艂 na Karolin臋 i pokr臋ci艂 g艂ow膮. Podp艂yn臋li zupe艂nie blisko. Rzucili w g贸r臋 cumy, a na d贸艂 spuszczona zosta艂a sznurowa drabinka.

- Znaj膮c mojego m臋偶a, nie zdziwi艂abym si臋 wcale, gdyby by艂a przegni艂a - u艣miechn臋艂a si臋 Karolina.

Uca艂owa艂a Jewgienija, a nawet Walerija. Na koniec podesz艂a do Niko艂aja i pozwoli艂a mu si臋 poca艂owa膰 mimo obstrza艂u spojrze艅 z g贸ry.

Ale gdy stan臋艂a przy drabince, z艂apa艂 j膮 strach. Za­kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Chwyci艂a si臋 szczebla, jakby si臋 wzbraniaj膮c przed wspinaczk膮 po chwiejnej drabince.

Jewgienij przytrzyma艂 jej d艂o艅 i jeszcze raz wzro­kiem zapyta艂, czy na pewno chce wej艣膰 na g贸r臋.

Karolina pokiwa艂a twierdz膮co.

Jewgienij postawi艂 stop臋 na pierwszym szczeblu drabinki. Obci膮偶y艂 j膮, 偶eby by艂a stabilniejsza. Chcia艂 pom贸c Karolinie. Zrobi艂 krok.

W pierwszej chwili nikt nie poj膮艂, co si臋 sta艂o, kie­dy rozleg艂 si臋 huk. Zobaczyli tylko, jak Jewgienij spa­da. Na jego piersi pojawi艂a si臋 krwawa plama, kt贸ra powi臋ksza艂a si臋 niczym rozwijaj膮cy si臋 kwiat.

On za艣 patrzy艂 w niebo z niedowierzaniem.

Karolina tymczasem wspina艂a si臋 po szczeblach drabinki.

- Wracaj! - krzykn膮艂 Niko艂aj.

- Nie mog臋 - odpowiedzia艂a, nim wci膮gni臋to j膮 przez reling na pok艂ad.

Z g贸ry zrzucono cum臋 utrzymuj膮c膮 oba statki obok siebie.

A na pok艂adzie frachtowca le偶a艂 martwy Jewgienij.

14

Noc napiera艂a nachalnie. Raiji wydawa艂o si臋, 偶e w ciszy nocy s艂yszy jakie艣 nawo艂ywanie.

Upar艂a si臋, 偶e wr贸ci do domu, mimo i偶 Antonia na kolanach niemal j膮 b艂aga艂a, by zosta艂a w Archangielsku.

- Przecie偶 Jewgienij i Misza pop艂yn臋li. B臋dziesz zu­pe艂nie sama - t艂umaczy艂a przyjaci贸艂ce.

Raija jednak nie da艂a si臋 przekona膰. Postawi艂a na swoim. Wr贸ci艂a do domu, tam gdzie by艂o jej miejsce.

Ale chata wyda艂a jej si臋 taka pusta. W臋drowa艂a od izby do izby, jakby mia艂a nadziej臋 kogo艣 spotka膰.

Rozs膮dek jej podpowiada艂, 偶e to niemo偶liwe. Prze­cie偶 Natalia nie 偶yje, a Misza z ojcem pop艂yn臋li w morze. Sama ca艂owa艂a Jewgienija na po偶egnanie.

Ale co艣 w niej pragn臋艂o, by pomieszczenia zape艂­ni艂y si臋 lud藕mi, kt贸rych kocha.

Usiad艂a przy krosnach. W izbie panowa艂 mrok, mi­mo 偶e zapali艂a lamp臋 i podkr臋ci艂a mocniej p艂omie艅.

Okropnie ponuro wygl膮da艂y tkaniny utkane ze zgaszonych br膮z贸w, s艂otnych szaro艣ci i czerni.

A przecie偶 Natalia tak bardzo kocha艂a barwy. Za­wsze wybiera艂a do zabawy jaskrawo kolorowe k艂臋b­ki. Na szare rzadko zwraca艂a uwag臋.

D艂onie Raiji si臋gn臋艂y mimowolnie po k艂臋bki, kt贸re wybra艂aby Natalia: 偶贸艂te, napuszone, jakby skrad艂y s艂o艅cu promienny blask, p艂omienne oran偶e, przy kt贸rych jesienne li艣cie poblak艂yby z zazdro艣ci, czerwone, a wreszcie zielone niczym soczysta trawa na 艂膮ce, po kt贸rej ta艅czy艂a boso Natalia w pogodne dni lata.

Raija utka艂a zielony pas 艂膮ki przetykany 偶贸艂tymi plamami, chmury na tle p艂omiennego nieba letniej no­cy, s艂o艅ce, morze i ob艂oki odbijaj膮ce si臋 w jego falach.

Tka艂a jak w natchnieniu. Bezwiednie przek艂ada艂a barwne nitki, 艂膮czy艂a kolory. Niepotrzebny by艂 jej 偶aden wz贸r. Wszystko u艂o偶y艂o si臋 samo w harmonij­n膮 ca艂o艣膰.

W tkaninie Raija zawar艂a wszystkie swoje uczucia.

Zakl臋艂a w niej Natali臋.

Znu偶ona, usn臋艂a przy krosnach.

Tym razem nie ujrza艂a go w cudownej zielonej kra­inie pod wysokim niebem, za kt贸r膮 tak t臋skni艂a.

Tym razem on przyszed艂 do niej.

Stan膮艂 przy gotowej tkaninie i pog艂adzi艂 delikatnie barwn膮 powierzchni臋 ogorza艂ymi d艂o艅mi.

Raiji zdawa艂o si臋, 偶e to j膮 g艂aszcze.

Wiedzia艂a, 偶e nie mo偶e jej dotkn膮膰, i to, co uczy­ni艂, musia艂o starczy膰 za pieszczot臋.

- Zrozumia艂a艣 - odezwa艂 si臋 艂agodnym g艂osem. - Naprawd臋 zrozumia艂a艣, Raiju. Jestem z ciebie dum­ny. Przecie偶 twoje dziecko nie ukry艂o si臋 w ponurych barwach, w kt贸rych pr贸bowa艂a艣 j膮 odnale藕膰. Twoje dziecko lubi艂o jasne, weso艂e kolory. Twoja c贸rka ca­la by艂a 艣miechem, kt贸rego nie mo偶esz zapomnie膰. My艣l臋, 偶e wspomina膰 j膮 b臋dziesz, ilekro膰 sama si臋 roze艣miejesz.

Raija pragn臋艂a zapyta膰 go o Natali臋, ale nie mog艂a odnale藕膰 w艂a艣ciwych s艂贸w.

U艣wiadomi艂a sobie, 偶e on nie przemawia do niej ani po rosyjsku, ani po norwesku.

Rozumia艂a go, cho膰 nie pojmowa艂a, w jaki spos贸b, bo ilekro膰 usi艂owa艂a mu odpowiedzie膰, co艣 si臋 w niej zamyka艂o i nie by艂a w stanie wydoby膰 z siebie g艂osu.

- Pewnie chcia艂aby艣, 偶ebym ci臋 teraz ze sob膮 zabra艂 - ci膮gn膮艂. - Ch臋tnie bym to uczyni艂, ale nie mog臋. Tam, gdzie przebywam, czas nie istnieje. Dla mnie to nie ma znaczenia, ale z tob膮 jest inaczej. B臋dzie ci te­raz ci臋偶ko, Raiju. Ale wiedz, 偶e tylko dlatego przytra­fia ci si臋 co艣 takiego, 偶e jeste艣 do艣膰 silna, aby to znie艣膰.

Raiji s艂owa te wyda艂y si臋 dziwnie znajome. Mia艂a niemal pewno艣膰, 偶e sama wyrazi艂a si臋 podobnie, ale do kogo, kiedy i dlaczego, nie pami臋ta艂a. Zreszt膮 we 艣nie nie pr贸bowa艂a tego docieka膰.

- Jeste艣 silna, Raiju. I nie zostaniesz sama. B臋dziesz wiedzia艂a, jak nale偶y post膮pi膰. Wierz臋, 偶e spo艣r贸d wielu wybierzesz w艂a艣ciw膮 drog臋. A kiedy ju偶 upo­rasz si臋 z tym wszystkim, co konieczne, wtedy b臋­dziesz mog艂a p贸j艣膰 ze mn膮. Przyjd臋 po ciebie. Namiot ju偶 czeka. Jeste艣 silna, Raiju!

Echo tych s艂贸w t艂uk艂o jej si臋 po g艂owie, kiedy ran­kiem obudzi艂a si臋 ze snu, i nie dawa艂o jej spokoju.

Jeste艣 silna, Raiju!鈥

A je艣li nie oka偶e si臋 do艣膰 silna?

Intrygowa艂o j膮, dlaczego tak dobrze zapami臋ta艂a ten sen.

By艂 taki pi臋kny.

Jeste艣 silna, Raiju鈥, 艣piewa艂o jej w duszy, kiedy na dziedzi艅cu rozleg艂 si臋 stukot k贸艂.

Wyjrza艂a na dw贸r i w jednej chwili zrozumia艂a wszystko. Zobaczy艂a usadowionych na ko藕le Misze i Olega, Antoni臋 zgarniaj膮c膮 sp贸dnic臋 i zeskakuj膮c膮 na ziemi臋, zobaczy艂a Niko艂aja i Walerija. Brakowa艂o tylko jednej osoby.

- Jeste艣 silna, Raiju...

Misza podszed艂 do niej pierwszy. Wzi膮艂 j膮 w ramio­na, sam pozwalaj膮c si臋 obj膮膰. Syn i pocieszyciel w jed­nej osobie. Dziecko, potrzebuj膮ce matczynej otuchy, i m臋偶czyzna, na kt贸rego piersi mog艂a si臋 wyp艂aka膰.

- Tata nie 偶yje - powiedzia艂, prowadz膮c j膮 w stro­n臋 wozu. Wyja艣ni艂, co si臋 sta艂o.

Uchylili koc, pod kt贸rym le偶a艂 Jewgienij, i ods艂o­nili twarz. Oczy mia艂 zamkni臋te. Nie chcieli jednak pokazywa膰 jej krwawej r贸偶y na jego piersi.

Zobaczy艂a j膮 p贸藕niej sama, kiedy my艂a i ubiera艂a cia­艂o m臋偶a.

- Jeste艣 silna, Raiju. By艂a silna, przez chwil臋...

Koniec lata przyni贸s艂 jesienne ch艂ody. Ziemia jed­nak nie zmarz艂a, wi臋c bez trudu wykopali mu gr贸b.

Niebo zabarwi艂o si臋 na horyzoncie czerwon膮 po­艣wiat膮.

Raija wpatrywa艂a si臋 w przygotowany d贸艂, wystar­czaj膮co g艂臋boki, by pochowa膰 w nim m臋偶czyzn臋, kt贸­rego kocha艂a i z kt贸rym by艂o jej tak dobrze.

Jutro wyprawi膮 mu pogrzeb.

Zakopi膮 trumn臋 i usypi膮 kopiec, a u wezg艂owia wbij膮 krzy偶, kt贸ry nagle wyda艂 jej si臋 jaki艣 obcy.

Mia艂 dobre 偶ycie. W ko艅cu nikomu nie obiecuje si臋, 偶e b臋dzie 偶y艂 wiecznie. Ale Raija ch臋tnie by za­trzyma艂a przy sobie m臋偶a jeszcze przez jaki艣 czas.

Kocha艂a go na sw贸j spos贸b.

Oleg od艂o偶y艂 艂opat臋, podszed艂 do Raiji i otoczy艂 j膮 ramieniem. Niemal utopi艂a si臋 w przyjaznych obj臋­ciach tego pot臋偶nego m臋偶czyzny.

- Po co tu przysz艂a艣, Raiju? - zapyta艂 cicho i od­ci膮gn膮艂 j膮 na bok. - Czy ta Toni膮 nie potrafi ci臋 za­trzyma膰 w chacie? Chyba b臋d臋 musia艂 wbi膰 wam do g艂owy troch臋 rozumu, jednej i drugiej! Przecie偶 sa­mi poradzimy sobie z wykopaniem do艂u! Byli艣my je­go przyjaci贸艂mi. A ty uwa偶aj lepiej na siebie! Gdzie Michai艂? Ch艂opak powinien chyba by膰 w domu przy matce.

- Pozwoli艂am mu pojecha膰 do miasta, do portu - wyja艣ni艂a Raija zm臋czonym g艂osem. - To przecie偶 nie jego wina, 偶e tak kocha morze. Ty i Jewgienij zaszcze­pili艣cie mu t臋 mi艂o艣膰, wi臋c bardziej was nale偶y wini膰, nie jego. On bardzo prze偶ywa 艣mier膰 ojca. Lepiej wi臋c, 偶eby by艂 teraz tam, gdzie czuje si臋 najlepiej.

Oleg pu艣ci艂 Raij臋 i d艂ugo si臋 jej przygl膮da艂. Mia艂a oko艂o czterdziestu lat, ale wygl膮da艂a znacznie m艂o­dziej. Zachowa艂a dziewcz臋c膮 sylwetk臋 i nadal by艂a niebezpiecznie pi臋kna, zupe艂nie jak w贸wczas, gdy za­brali j膮 na pok艂ad 鈥濻ankt Niko艂aja鈥 w jednym z fior­d贸w na zachodzie. Przyby艂y jej jedynie drobniutkie zmarszczki wok贸艂 oczu i w okolicach ust, ale ciemne oczy nie straci艂y swego blasku. Roztacza艂a wok贸艂 sie­bie ci膮gle taki sam czar.

Czuwa艂a ju偶 tyle nocy, nie spa艂a od tamtego ran­ka, gdy przywie藕li Jewgienija wozem.

Wszyscy my艣leli, 偶e to nieszcz臋艣cie kompletnie j膮 za艂amie i odbierze jej rozum. Ledwie przecie偶 zd膮偶y­艂a si臋 otrz膮sn膮膰 po 艣mierci Natalii.

Rozpacza艂a, czuwaj膮c przy marach. P艂aka艂a, z艂o­rzecz膮c Bogu i ludziom.

Ale nie straci艂a rozumu.

Przez ca艂y ten czas byli przy niej Oleg z Toni膮. Ra­ija co prawda wiele razy prosi艂a, by poszli do siebie, ale zaraz b艂aga艂a, by jednak z ni膮 zostali.

- Jeste艣 wyj膮tkowa, Raiju - rzek艂 Oleg 艂agodnie. - Ale teraz ju偶 wracaj do domu. Musisz si臋 przespa膰. Jewgienij gniewa艂by si臋, widz膮c, 偶e o siebie nie dbasz. On nie 偶yje, to prawda, ale ty przecie偶 nie umar艂a艣.

Raija nie odpowiedzia艂a. Popatrzy艂a na niego prze­ci膮gle, a potem odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a w stron臋 cha­ty. Kolorowy szal zsun膮艂 jej si臋 z g艂owy, a czarne lo­ki za艂opota艂y na wietrze. Olegowi przysz艂o na my艣l, 偶e wygl膮daj膮 zupe艂nie jak ptasie skrzyd艂a.

Serce 艣cisn臋艂o mu z 偶alu, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo Raija b臋dzie teraz samotna.

Jewgienij stanowi艂 jej oparcie w 偶yciu, opok臋, na kt贸­rej zbudowa艂a ca艂y sw贸j 艣wiat. Inni, kt贸rzy mogliby te­raz by膰 jej wsparciem, odeszli tak samo jak Jewgienij.

Michai艂 kocha艂 morze.

Nie bez wyrzut贸w sumienia Oleg zauwa偶y艂 to z ca艂膮 jaskrawo艣ci膮. Na r贸wni z Jewgienijem ponosi艂 za to win臋.

Przyjaciel przeznaczy艂 syna morzu. Takie by艂o jego najwi臋ksze marzenie. Ale z pewno艣ci膮 nigdy nie pomy­艣la艂, 偶e z tego powodu Raija zostanie zupe艂nie sama.

Jewgienij planowa艂, 偶e z czasem wycofa si臋 z inte­res贸w i sp臋dzi staro艣膰 u boku Raiji na brzegu Dwiny.

Pewnie nigdy nie przypuszcza艂, 偶e umrze przed ni膮.

Raija zostanie teraz zupe艂nie sama.

Noc by艂a ch艂odna, jak bywaj膮 nawet letnie noce na p贸艂nocy.

Raija nie mog艂a zasn膮膰. Czu艂a si臋 kompletnie wy­czerpana, a przecie偶 wiedzia艂a, 偶e musi by膰 silna. Mu­si podczas pogrzebu zachowa膰 si臋 godnie, by uczci膰 pami臋膰 m臋偶a.

Uda艂o jej si臋 to, kiedy umar艂 Wasilij. Poradzi艂a so­bie nad grobem Natalii.

Jewgienij by艂 dobrym m臋偶em. Uszcz臋艣liwi艂 j膮. 呕adne z nich nigdy nie przypuszcza艂o, 偶e taki spotka ich koniec.

Raija zarzuci艂a szal na ramiona i przesz艂a przez izb臋, staraj膮c si臋 st膮pa膰 po cichu, by nikt jej nie us艂y­sza艂. Nie chcia艂a wys艂uchiwa膰 znowu upomnie艅 przy­jaci贸艂, 偶e powinna wypocz膮膰. Rozumia艂a, 偶e chcieli dla niej jak najlepiej, ale przecie偶 to by艂 jej smutek, jej b贸l i 偶a艂oba.

Piec w k膮cie izby nadal wysy艂a艂 mi艂e ciep艂o, ale nic nie mog艂o ogrza膰 lodowatego ch艂odu, jaki zago艣ci艂 w jej wn臋trzu.

Daleko na zachodzie ujrza艂a na niebie 艣wietlisty blask. Patrzy艂a na艅 ze zdumieniem. O tej porze roku zwykle nie widywa艂o si臋 zorzy polarnej. Blask przy­kuwa艂 jej wzrok. Patrzy艂a w tamt膮 stron臋 jak zahip­notyzowana.

A potem wszystko wok贸艂 niej znikn臋艂o.

Ostatnie, co pami臋ta艂a, to 贸w blask.

Obudzi艂a si臋 tu偶 przed 艣witem. Ju偶 dnia艂o, gdy wsta艂a 艣cierpni臋ta. Nie chcia艂a, by ktokolwiek zoba­czy艂, 偶e spa艂a na pod艂odze.

Dzi艣 zostanie pochowany Jewgienij.

Raija zatrzyma艂a si臋 gwa艂townie i zamkn臋艂a oczy. Nagle zrozumia艂a, 偶e nie przypadkiem przy艣ni艂a jej si臋 polarna zorza. Ten niezwyk艂y sen ni贸s艂 w sobie g艂臋bsze przes艂anie.

I uczucie wewn臋trznej pustki znikn臋艂o.

Raija prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i wysz艂a na spotkanie tego dnia.

Godnie jak na Rais臋 Bykow膮 przysta艂o.

Ale kiedy p贸藕niej odchodzi艂a od grobu, trzymaj膮c r臋k臋 na ramieniu swego prawie pi臋tnastoletniego sy­na, nie mia艂a ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e powr贸t do roli Raisy Bykowej nie jest mo偶liwy.

T臋 kobiet臋 pogrzeba艂a razem z m臋偶em, z kt贸rym prze偶y艂a to 偶ycie.

Od grobu odesz艂a Raija c贸rka Erkkiego. Raija Ala­talo.

Noc i polarna zorza zdj臋艂y zas艂on臋 z jej pami臋ci i ods艂oni艂y prawd臋.

Wiedzia艂a ju偶, kim jest. Pami臋ta艂a wszystko. 呕ad­na ska艂a nie blokowa艂a jej dost臋pu do przesz艂o艣ci.

Ujrza艂a wszystko w pe艂nym 艣wietle.

Zobaczy艂a twarze i miejsca. Przypomnia艂a sobie imiona i nazwy. Wiedzia艂a, kiedy tam by艂a i dlaczego.

Ale nadal mieszka艂a w chacie nad Dwin膮 w posta­ci Raiji - Raisy. Dla tych, dla kt贸rych musia艂a, pozo­sta艂a Bykow膮. Caryc膮.

By艂a wdow膮 po Jewgieniju, niekt贸rzy traktowali j膮 tak偶e jak wdow臋 po Wasiliju. W swoim 偶yciu 偶y艂a w wielu wcieleniach.

Cieszy艂a si臋 jedynie, 偶e otaczaj膮cy j膮 ludzie nie ma - . j膮 poj臋cia o jej tajemnicach.

Przejrza艂a wszystkie rzeczy Jewgienija. Wszystkie dokumenty i papiery, jakie pozostawi艂. Przeczyta艂a ka偶dy wyraz i zapisane starannym szerokim pismem liczby.

Mia艂a dziwne przeczucie, 偶e pozostawi艂 jej jaki艣 list z wyja艣nieniem.

A wiele powinien jej wyja艣ni膰!

Nic jednak nie znalaz艂a.

Usprawiedliwi艂a go. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e 艣mier膰 dopadnie go tak nieoczekiwanie. Nie zd膮偶y艂 napisa膰 listu. Tkwi艂o w niej jednak g艂臋bokie przekonanie, 偶e mia艂 zamiar wyzna膰 jej ca艂膮 prawd臋.

M臋偶czyzna o miodowych oczach wi臋cej si臋 nie po­jawi艂 w jej snach. Czeka艂a na niego.

Modli艂a si臋, by uchyli艂 jej cho膰 r膮bka tajemnicy te­go, co j膮 czeka.

Ale 偶arliwe modlitwy nie pomog艂y.

Nie przyby艂.

Raija zrozumia艂a, 偶e musi sobie sama poradzi膰 z w艂asn膮 przysz艂o艣ci膮, z prawd膮.

Nie mia艂a nikogo, komu mog艂aby si臋 zwierzy膰. Nie ufa艂a nikomu.

Wydawa艂o jej si臋, 偶e w oczach bliskich dostrzega jaki艣 fa艂sz. Jakby co艣 przed ni膮 ukrywali.

Nawet w spojrzeniu Michai艂a.

Nie ufa艂a wi臋c ju偶 nikomu.

Nikomu.

Pierwszy dowiedzia艂 si臋 tego od niej Walerij.

Na jej pro艣b臋 Oleg przydzieli艂 Walerijowi prac臋 na l膮dzie.

Chcia艂a go mie膰 przy sobie. By艂 najbli偶szym krew­nym Wasilija. I traktowa艂a go jak syna.

Nie by艂aby taka samotna, gdyby 偶y艂 Wasilij. Ale nie by艂o im to pisane.

Sta艂a razem z Walerijem najpierw przy grobie Wa­silija, a potem na d艂u偶ej zatrzymali si臋 przy grobie Natalii. Na 艣niegu odcisn臋艂y si臋 ich 艣lady, tworz膮c 艣cie偶k臋 pomi臋dzy mogi艂ami.

- Na wiosn臋 st膮d wyjad臋 - powiedzia艂a Raija znie­nacka, wyra偶aj膮c nieoczekiwanie na g艂os my艣l, kt贸r膮 d艂ugo kry艂a w sobie.

- Wyjedziesz? - zapyta艂 Walerij przera偶ony. - Nie mo偶esz st膮d wyjecha膰! Twoje miejsce jest w Archangielsku. Co my poczniemy bez ciebie? Nie mo偶esz zostawi膰 grobu Natalii!

- Nie wyjad臋 na zawsze - uspokoi艂a go Raija, cho­cia偶 nie by艂a pewna, czy m贸wi prawd臋. - Po prostu wyjad臋 tak jak ty, tak jak wszyscy m臋偶czy藕ni co ro­ku na wiosn臋. Te偶 bym chcia艂a si臋 troch臋 st膮d ruszy膰, zobaczy膰 kawa艂ek 艣wiata.

- Dlaczego? - zapyta艂. - Czy nie jest ci tu dobrze?

- Teraz nie jest - odpar艂a szczerze. Walerij poczerwienia艂 i czubkiem buta rozgrzebuj膮c 艣nieg, mrukn膮艂:

- Nie powinienem tak m贸wi膰. Ale my艣la艂em, 偶e twoje 偶ycie jest tu przy nas.

- Mo偶e - u艣miechn臋艂a si臋 Raija. - Wiele mi si臋 tu przydarzy艂o dobrego, cho膰 nie brakuje te偶 z艂ych wspomnie艅. Bywa艂am tu jednak bardzo szcz臋艣liwa. Na wiele sposob贸w. Kocha艂am tu... - urwa艂a na mo­ment i doda艂a: - ...na wiele sposob贸w.

- Du偶o kobiet p艂ynie w rejs na statkach handlo­wych - przyzna艂 Walerij. - No, w ka偶dym razie nie­kt贸re. Nikogo nie zdziwi膮 wi臋c twoje plany. Zreszt膮 nikt nie uwa偶a za dziwne tego, co ty robisz.

W tym stwierdzeniu tkwi艂o wiele prawdy.

- Czy chcia艂by艣 pop艂yn膮膰 ze mn膮? - zapyta艂a Raija. Bardzo chcia艂a mie膰 przy sobie Walerija, a tak偶e wszystkich, kt贸rych kocha艂a. Mia艂a nadziej臋, 偶e b臋­dzie to mo偶liwe.

- Zgadzam si臋 na wszystko, o co mnie poprosisz - powiedzia艂 Walerij Uskow.

- W takim razie zamustruj臋 ci臋 na wiosn臋 na 鈥濺a­iji鈥. Pop艂yniesz ze mn膮 na zach贸d, Walerij u.

Olegowi zupe艂nie nie spodoba艂 si臋 ten pomys艂. Ani jemu, ani Antonii.

Przyjaci贸艂ka t艂umaczy艂a:

- Rozumiem, 偶e jeste艣 przygn臋biona i chcia艂aby艣 uciec od wszystkiego, co przypomina ci Jewgienija i Natali臋.

- Gdyby nie to, 偶e Morze Bia艂e jest skute lodem, pewnie pop艂yn臋艂aby艣 od razu - wtr膮ci艂 si臋 Oleg. - Nie post臋puj pochopnie, Raiju! Nie mog臋 ci oczywi艣cie niczego zabroni膰, ale pami臋taj, 偶e to m臋cz膮cy rejs!

- Przecie偶 kiedy艣 zabra艂e艣 ze sob膮 Antoni臋 i Olg臋 - odpar艂a Raija. - Nie s艂ysza艂am, by艣 w贸wczas wspo­mina艂 o niebezpiecze艅stwie. A Wasilij pokona艂 t臋 tra­s臋 nawet na niewielkich, ma艂o stabilnych 艂odziach.

- To co innego - zapewnia艂 j膮 Oleg. - Jeste艣 teraz w nie najlepszej formie. Prze偶y艂a艣 w kr贸tkim czasie straszne tragedie, Raiju. Ka偶dy odradza艂by ci takie eskapady. Zastan贸w si臋, poczekaj do wiosny. Wtedy porozmawiamy. Musisz troch臋 odpocz膮膰, doj艣膰 do siebie. Wstrzymaj si臋 z t膮 wypraw膮 do nast臋pnego se­zonu. Misza sko艅czy w贸wczas szesna艣cie lat i b臋dzie m贸g艂 zosta膰 pryncypa艂em. Teraz latem b臋dzie mia艂 dopiero pi臋tna艣cie. Tylko raz p艂yn膮艂 na zach贸d! Powinien przej艣膰 najpierw przez wszystkie stopnie na statku, mimo 偶e ju偶 jest armatorem.

- Je艣li chcesz, poczekam do wiosny, ale mo偶esz by膰 pewien, 偶e nie zmieni臋 zdania. A ty b臋dziesz musia艂 to zaakceptowa膰. Bo jestem matk膮 twojego wsp贸lni­ka, Olegu Jurk贸w! I mam nadziej臋, 偶e on nie sprze­ciwi si臋 mi w tej sprawie.

Wysz艂a. Ale gdy zamyka艂a drzwi, us艂ysza艂a, jak An­tonia prosi m臋偶a, 偶eby porozmawia艂 z Misza. I doda­艂a, 偶e trzeba temu przeszkodzi膰.

- Chcesz p艂yn膮膰 na zach贸d, mamo? Do Norwegii? Dlaczego? - pyta艂 Michai艂. Na jego twarzy malowa艂o si臋 zdziwienie. Cz臋sto si臋 zapomina艂. Nadal by艂 m艂o­dym ch艂opcem, chocia偶 bardzo si臋 stara艂 odgrywa膰 w domu rol臋 m臋偶czyzny.

Oleg mia艂 racj臋 w tym jednym. Misza by艂 jeszcze bardzo m艂ody. Nie sko艅czy艂 nawet pi臋tnastu lat.

- Chc臋 - odpar艂a Raija. - Co艣 mnie tam ci膮gnie. My艣l臋, 偶e nie musz臋 ci wi臋cej t艂umaczy膰. Zreszt膮 nic wi臋cej nie mog臋 doda膰. Po prostu musz臋 tam pop艂y­n膮膰. Rozumiesz?

Misza pokiwa艂 g艂ow膮 zamy艣lony. A Raija poj臋艂a, 偶e jej syn w jaki艣 spos贸b mia艂 sw贸j udzia艂 w tajemnicy. Zna艂 prawd臋 o niej.

- Chc臋, 偶eby艣my pop艂yn臋li tam na 鈥濺aiji鈥. Ty b臋­dziesz kapitanem.

- Nie wiem, czy potrafi臋 - odpar艂 szczerze.

- Oleg pop艂ynie z nami. P贸ki co si臋 nie zgadza, ale jestem pewna, 偶e pop艂ynie. B臋dzie te偶 Walerij, mo偶e zabierzemy Niko艂aja. Ale chc臋, 偶eby艣 to ty, m贸j syn, by艂 kapitanem. To dla mnie bardzo wa偶ne.

- B臋d臋 potrzebowa艂 pomocy we wszystkim - u艣miechn膮艂 si臋 Misza. - Ale zrobi臋 to dla ciebie, ma­mo. Powiedz, co ci臋 do tego sk艂oni艂o?

Raija tak偶e si臋 u艣miechn臋艂a i poca艂owa艂a go. Pomi­mo 偶e stara艂 si臋 by膰 doros艂y, nadal pozwala艂 jej na ta­kie czu艂o艣ci.

- Czasem w cz艂owieku nagromadzi si臋 taka t臋sk­nota, synku. Mo偶e to anio艂owie zst臋puj膮 na ziemi臋 i obdarowuj膮 nas marzeniami? Nie wiem. Wiem je­dynie, 偶e musz臋 pop艂yn膮膰 na zach贸d. Tylko to jedno trzyma mnie teraz przy 偶yciu. I chc臋, 偶eby艣 to ty mnie tam zawi贸z艂.

- Zrobi臋, jak sobie 偶yczysz, mamo - odpar艂 Micha­i艂. - Skoro anio艂owie obdarowali ci臋 takim marze­niem, trzeba si臋 zatroszczy膰, by si臋 spe艂ni艂o.


Wyszukiwarka