Dokonaj analizy porównawczej wybranych dzieł literackich i ich filmowych adaptacji.
Pracę swoją chciałabym zacząć od wyjaśnienia pojęcia adaptacji filmowej dzieła literackiego.
Jak sama nazwa wskazuje, jest to przystosowanie materiału literackiego do specyficznego języka stworzonego przez kino. Terminu tego nie należy używać zamiennie z ekranizacją, ponieważ ekranizacja to wierne przeniesienie utworu na ekran.
Wraz z rozwojem kinematografii, twórcy filmów zaczęli coraz częściej stawiać na filmowanie dzieł literackich, a na pierwszy ogień idą światowe bestsellery oraz szkolne lektury.
Na poniższych przykładach pragnę pokazać, jak wygląda efekt końcowy takiej adaptacji.
Pierwszym tytułem niech będzie Potop Henryka Sienkiewicza.
W historii polskiej kinematografii powstało kilka filmów mniej lub bardziej opartych na tej powieści, jednak to nominowana do Oscara wersja Jerzego Hoffmana z 1974 r. została uznana za najwierniejszą oryginałowi.
Niestety, scenarzyści pisząc scenariusz wprowadzili wiele odczuwalnych przez widza zmian w fabule.
Już na samym początku filmu dodano scenę powrotu oddziału Wołodyjowskiego do Laudy, o czym w powieści jest tylko wspomniane.
Ze względu na ograniczone ramy czasowe trzeba było też zmienić lub całkiem wyrzucić niektóre wątki i postaci, co znacznie odbiło się na klimacie znanym z utworu.
Zmieniono pertraktacje pod Ujściem, pokazane w filmie po scenie spotkania rycerzy w Kiejdanach. Kmicic jako Babinicz podsłuchał rozmowę o planowanym najeździe na Jasną Górę nie w karczmie, jak to miało miejsce w książce, ale pod obozem szwedzkim.
Wydarzenia rozgrywające się na dworze w Taurogach oraz zaloty księcia Bogusława do Oleńki również pokazano o wiele wcześniej, bo równolegle z obroną Częstochowy.
Scenariusz okazał się najwierniejszy wobec pierwszego tomu powieści, w którym to jakoby zostały wyjaśnione motywy postępowania poszczególnych bohaterów w dalszej części filmu.
Obraz w moim odczuciu został mocno okaleczony poprzez skupienie się na wątku miłosnym Kmicica i Oleńki oraz przygodach pana Andrzeja z tym związanych. Przez to pominięto wiele znaczących postaci, m.in. Charłampa, królową Ludwikę Marię, hetmana Lubomirskiego czy Anusię Borzobohatą.
W filmie zabrakło również wielu jakże charakterystycznych dla powieści scen batalistycznych z udziałem Stefana Czarnieckiego i Pawła Sapiehy oraz konfederatów. Nie było widowiskowych i ważnych dla fabuły bitew o Podlasie, Taurogi, Warszawę czy Prostki.
Brutalne wycięcie ze scenariusza tych wydarzeń pozbawiło bezpowrotnie cały tytuł patosu, wyniosłości i klimatu swoistej baśni o wspaniałości polskiej szlachty.
Oglądając Potop nie towarzyszyło mi to samo uczucie jak podczas czytania utworu, że chętnie wraz z konfederatami rzuciłabym się w wir walki o niepodległość Rzeczpospolitej, co dla mnie jest poważną wadą filmu.
Z kolei atutem okazali się dobrze dobrani aktorzy odgrywający role najważniejszych bohaterów. Hoffmanowi udało się również zapanować nad statystami, którzy nie włóczyli się bezcelowo po planie, zagubieni, tylko starali się zachowywać naturalnie.
Mocną stroną okazało się też przybliżenie widzowi często brutalnej i okrutnej sarmackiej rzeczywistości, czego w nieco wyidealizowanym świecie Sienkiewicza nie można było wyczuć. Realizatorzy filmu po prostu dali nam możliwość ujrzeć, usłyszeć i choć trochę poczuć tamte czasy.
Kolejnym wartym uwagi filmem jest adaptacja Pana Tadeusza w reżyserii Andrzeja Wajdy z 1999 r., który - odwrotnie niż Jerzy Hoffman - czuje się o wiele lepiej prowadząc dwóch aktorów niż dwa tysiące statystów.
Tak jak w Potopie, również i tutaj nie obyło się bez zmian - łatwiejszych lub trudniejszych do wychwycenia.
Z rzeczy dodanych, którą da się zauważyć już na samym początku, jest pojawienie się postaci samego Adama Mickiewicza w roli narratora, który w gronie najbliższych przyjaciół czyta im Pana Tadeusza na emigracji w Paryżu, chcąc w ten sposób przypomnieć im i sobie oraz przybliżyć widzowi sielankę litewskiej wsi i podkreślić towarzyszącą za tamtymi czasami tęsknotę.
Towarzyszy temu również pewna zmiana w kolejności epopei. "Mickiewicz" na samym początku wygłasza Epilog, natomiast wszystkim znane słowa Inwokacji - Litwo, ojczyzno moja - pojawiają się na końcu filmu.
Również w całej adaptacji można dostrzec wiele zmian w szczegółach, które wprawna pamięć zagorzałego czytelnika jest w stanie wychwycić. Ot, po powrocie do Soplicowa Tadeusz, chcąc przypomnieć sobie czasy dzieciństwa, postanawia posłuchać Mazurka Dąbrowskiego, który rozlegał się po nastawieniu zegara. Jednak zamiast dokonać tego pociągnięciem za sznurek, on uruchamia mechanizm za pomocą zapadki. Ten sam Tadeusz okazuje się również mniej nieporadny w sprawach damsko-męskich niż jak to go przedstawiono w filmie - od samego początku planował, że użyje sobie życia podczas pobytu na wsi, a także podczas pierwszego spotkania z Zosią (która notabene, powinna ukazać mu się w papilotach na głowie, zamiast w warkoczu) sprawnym okiem znawcy wychwytuje walory jej urody. Tak samo w czasie pierwszej uczty na zamku Horeszków nie omieszka po godzinie znajomości obściskiwać pod stołem dłonie Telimeny i flirtować z nią w najlepsze. W tym momencie w utworze Rejent Bolesta powinien przerwać im to jakże pasjonujące zajęcie nazbyt energicznie opowiadając przebieg polowania, jednak zamiast tego on spokojnie siedzi za stołem i kiwa się smętnie.
Scena grzybobrania również została zmieniona, i to dość nieudolnie. W filmie wygląda to na majestatyczny spacerek w zwolnionym tempie pośród przerzedzonej brzeziny, w czasie którego kamera nie uświadcza ani jednego grzyba, a tymczasem autor poświęcił temu w utworze całkiem sporą część.
Do nieudanych zalicza się również koncert Wojskiego przed polowaniem na niedźwiedzia. Zadyszany odgrywa pośpiesznie parę nut na rogu, jeszcze przed przybyciem myśliwych, przez co cały muzyczny czar tej sceny pryska bezpowrotnie.
W związku z owym nieszczęsnym polowaniem całkiem pominięto słynny, ogromny zegar Wojskiego na łańcuchu oraz jego kontener z gdańską wódką i zatopionym w niej złotym listkiem. Niby szczegół, ale wyczulonych te szczegóły rażą.
W moim odczuciu Wajda zrezalizował ten film w dużej mierze z poczucia patriotycznego obowiązku. Niestety, nawet takiemu geniuszowi zdarzają się wpadki. Chyba najsłabszą stroną obrazu, jak już wcześniej wspomniałam, okazali się statyści. Sztuczni, bez życia, włóczą się bezcelowo po planie, od czasu do czasu spoglądając na kamerę przestraszonym, cielęcym wzrokiem. Coś takiego nie wygląda dobrze i z pewnością nie przekona widza co do realności przedstawionej sceny.
Natomiast całkiem nieźle sprawdzili się aktorzy odgrywający główne role. Moja czytelnicza wizja nie odbiega zbytnio od tych przedstawionych na ekranie przez Wajdę.
Mocną stroną okazała się również przedstawiona w filmie przyroda, czasem aż do przesady odzwierciedlająca opis z utworu. A także dobrze wytresowane zwierzęta, włącznie ze sztucznym niedźwiedziem i zaobrączkowanym bocianem.
Ciekawym przykładem adaptacji filmowej jest oscarowy obraz Petera Jacksona Władca Pierścieni. W porównaniu do Potopu czy Pana Tadeusza, które zaliczamy do klasyki literatury narodowej, dzieło Tolkiena zyskało popularność właśnie po nakręceniu filmu. Tak jak w poprzednich utworach, można się doszukać różnic pomiędzy książką a obrazem na ekranie.
Dla urozmaicenia filmu realizatorzy dodali kilka efektownych scen. Przykładem niech będzie brutalny pojedynek stoczony pomiędzy Gandalfem Szarym a Sarumanem. Scena ta jest niezwykle dynamiczna i obfituje w niezwykłe efekty specjalne, co fanom takich zabiegów z pewnością przypadło do gustu.
Aby dodać filmowi pikanterii, scenarzyści dołączyli scenę, w której Gollum upozorował zniknięcie ostatnich zapasów żywności, jakie pozostały hobbitom. Wywołało to szereg nieporozumień pomiędzy najlepszymi przyjaciółmi. Autorzy chcieli w ten sposób wprowadzić do filmu nieco dramaturgii.
Tolkien w powieści nie angażował na Wichrowym Czubie w walkę z Nazgulami Merry'ego i Pippina. Reżyser w w filmie przedstawił tę scenę nieco inaczej. Wszyscy hobbici brali udział w heroicznej obronie Froda przed Czarnymi Jeźdźcami.
Również w bitwie o Helmowy Jar nie obyło się bez zmian. Z inicjatywy Elronda wzięła w niej udział armia elfich łuczników, która miała za zadanie podkreślić przymierze wiążące ową rasę z ludzką. W powieści natomiast jedynym przedstawicielem elfów w tej bitwie był Legolas.
W filmie na Ścieżkę Umarłych udali się tylko Aragorn, Legolas i Gimli, podczas gdy w książce towarzyszyli im również inni Strażnicy i to oni przypłynęli na Czarnych Okrętach, a nie armia Umarłych.
Dość ważnym bohaterem całkowicie pominiętym przez reżysera filmu jest Tom Bombadil, podczas gdy w książce autor poświęcił tej postaci kilka rozdziałów.
Rola Bilba Bagginsa również została ograniczona. Nie pojawił się on na radzie u Elronda, a przecież to on opowiedział innym historię pierścienia i zaproponował jego zniszczenie. Nie spodobał mi się ten zabieg, ponieważ Bilbo był bardzo ważnym bohaterem, od którego historia we Władcy Pierścieni się zaczęła.
Mimo tych wielu zmian, film uważam za udany. Zawdzięczamy to zapewne wspaniałej obsadzie aktorskiej, jak i całemu sztabowi charakteryzatorów i ekspertów od efektów specjalnych. Tolkien może szczegółowo opisał postaci i rasy, ale mimo wszystko trudno jest sobie wyobrazić, jak wygląda ork.
Również niesamowicie zielone krajobrazy Nowej Zelandii robią wrażenie i Jackson nie mógł znaleźć lepszego miejsca na Śródziemie.
Wniosków nasuwa się kilka.
Najważniejszym jest to, że lepiej przeczytać dany utwór niż opierać się tylko i wyłącznie na jego filmowej adaptacji. Jak wyraźnie zaznaczyłam, twórcy często wprowadzają zmiany w fabule, przez co tytuł traci swój pierwotny wyraz, co jest istotne np. przy omawianiu lektur szkolnych.
Również czynniki takie jak ramy czasowe produkcji, obsada aktorska, charakteryzacja czy grafika komputerowa mają istotny wpływ na efekt końcowy obrazu. W filmie nie mamy opisanych emocji bohaterów i tylko poprzez dobrą grę aktorską możemy się domyślić, jakie emocje w danym momencie targają np. Kmicicem. Tak samo walka dwóch wielkich czarodziejów nie może być ukazana jako szermierka kijami robiącymi za różdżki, lecz miotanie zaklęć i towarzyszące temu różne błyski i wybuchy, więc bez efektów specjalnych się nie obędzie.
Myślę, że w dzisiejszych czasach film przez swoją dostępność zwraca uwagę również na to, jak wartościowa jest literatura. Potęga i wyjątkowość literatury polega na tym, że czytelnik wyobraża sobie to, co jest w utworze napisane, natomiast widz w kinie otrzymuje rezultat czyjegoś odczytania, czyjejś wrażliwości czy umiejętności narracji.
Uważam również, że mimo wszystko warto oglądać filmy nakręcone na podstawie książek po to, by skonfrontować i porównać wizje nasze i filmowców lub sprawdzić, ile z danego utworu pamiętamy. Albo zapoznać się z danym tytułem, o którym nie słyszeliśmy, a obejrzeliśmy jego kinową wersję, tak jak w przypadku Władcy Pierścieni.