mu było dobrze, skoro i tak nic z tego nie wychodzi. Ale nie narzekam. Wielu kobietom układa się gorzej.
Co
on robi do drugiej w nocy? Przecież nie siedzi tyle czasu
u
matki? — zapytałam.
Wcale
nie chcę wiedzieć. Pewnie jest z tą swoją dziewczyną.
Ale
nic mnie to nie obchodzi. Wolę, kiedy mnie zostawia w
spokoju.
Często
kiedy wreszcie wraca do domu, robi się kłótliwy, a mnie
kłót
nie
okropnie męczą, na drugi dzień nie mogę pracować.
Zresztą
bardziej
dlatego niż przez te jego wybryki w końcu kazałam mu
się
wynosić.
Miałam przed sobą kobietę, która pod żadnym pozorem nie chciała ani doznawać, ani wyjawić własnych uczuć. Im bardziej domagała się uwagi, im głośniej krzyczała, tym więcej stwarzała sobie w życiu kłopotów, by je zagłuszyć.
Po trzeciej wizycie zadzwoniłam do adwokata Brendy i poprosiłam, żeby ostrożnie ją przekonał, jak ważna jest dalsza terapia. Nie chciałam stracić tej pacjentki. Na trzecim spotkaniu od razu przystąpiłam do rzeczy.
Opowiedz
mi o sobie i o jedzeniu, Brendo — poprosiłam
najłagodniej,
jak umiałam. Zielone oczy rozszerzyły się ze strachu,
ziemista
twarz jeszcze bardziej zbladła, Brenda wyraźnie się
wzdryg
nęła.
Potem zmrużyła oczy i uśmiechnęła się rozbrajająco.
Jak to, o mnie i o jedzeniu? Niemądre pytanie!
Wtedy opowiedziała, co spostrzegłam w jej wyglądzie, wytłumaczyłam też etiologię zaburzeń łaknienia. Zrozumiawszy, że to choroba, na którą cierpi wiele kobiet, Brenda mogła spojrzeć na swój stan bardziej obiektywnie. Nie musiałam czekać tak długo, jak się obawiałam, aż się otworzy.
Historia była długa i skomplikowana, nie od razu też Brenda zdołała oddzielić rzeczywistość od wewnętrznej potrzeby wykrzywiania faktów, maskowania i udawania. Potrafiła już udawać tak dobrze, że dosłownie uwięzia w sieci kłamstw. Długo i starannie udoskonalała własny obraz, taki jaki miał oglądać świat, obraz skrywający lęk, samotność i straszliwą wewnętrzną pustkę. A zatem z ogromnym trudem przychodziło jej teraz ocenić sytuację, tak by przedsięwziąć odpowiednie kroki. Właśnie z braku oceny brały się jej natręctwa — kradła, objadała się, wymiotowała i znów jadła, i kłamała, rozpaczliwie starając się maskować każdy swój ruch.
Matka Brendy także była chorobliwym żarłokiem, zawsze miała
ogromną nadwagę. Ojciec, chudy, żylasty, energiczny, otwarcie zdradzał żonę, bo już dawno odstręczyły go zarówno jej wygląd, jak i ekscentryczna religijność. Nikt w rodzinie nie wątpił w jego niewierność, lecz i nie mówił słowa na ten temat. Wiedzieć to jedno, ale przyznać to już coś zupełnie innego — przyznanie pogwałciłoby cichą umowę: dopóki o czymś nie rozmawiamy, nie istnieje dla nas jako rodziny, a zatem nie może nas ranić. Tę zasadę Brenda sztywno stosowała również w swoim życiu. Jeżeli się nie przyznawała, że coś jest nie w porządku, wówczas nie było. Problemy nie istniały, dopóki nie ujęła ich w słowa. Nic dziwnego, że tak wytrwale chwytała się tych samych kłamstw i zmyśleń, które ją niszczyły. Nic dziwnego też, że tak trudno jej było poddać się terapii.
Brenda w dzieciństwie chuda, żylasta jak ojciec, czuła ogromną ulgę, że może dużo jeść, a mimo to nie tyje tak jak matka. Jednakże w wieku piętnastu lat ciało nagle zaczęło zdradzać skutki obżarstwa. Kiedy miała lat osiemnaście, ważyła dwieście czterdzieści funtów i cierpiała bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Ojciec teraz dogryzał tej młodej kobiecie, niegdyś ukochanemu dziecku, powtarzał, że mimo wszystko zaczyna przypominać matkę. Pewnie by tak nie mówił, gdyby nie pił, ale pił niemal bez przerwy, nawet w domu, gdzie zresztą bywał bardzo rzadko. Mamusia bez przerwy się modliła i chwaliła Pana, tatuś pił i ganiał za spódniczkami, a Brenda jadła, jadła, usiłując zagłuszyć przerażenie.
Kiedy ,po raz pierwszy znalazła się z dala od domu, na uniwersytecie, straszliwie samotna, stęskniona za tymi samymi rodzicami, którzy sprawiali jej tyle bólu, dokonała niezwykłego odkrycia. Sama w swoim pokoju, podczas kolejnego ataku obżarstwa, zdała sobie sprawę, że może zwymiotować prawie cały posiłek i uniknąć dodatkowych funtów — kary za żarłoczność. Wkrótce tak ją zachwyciła owa nowo nabyta zdolność panowania nad własnym ciałem, że zaczęła pościć, a jednocześnie zwracać wszystko, cokolwiek zjadła. Innymi słowy przechodziła od fazy bulimicznej do anoreksyjnej.
W ciągu następnych paru lat okresy otyłości przeplatały się z okresami krańcowego wychudzenia. Przez cały ten czas Brenda ani na jeden dzień nie zdołała się uwolnić od swojej obsesji na punkcie jedzenia. Każdego ranka budziła się pełna nadziei, że dzisiaj okaże się inne niż wczoraj, każdej nocy szła spać z silnym postanowieniem, że od jutra będzie „normalna", po czym nierzadko w środku nocy wyrywał ją ze snu wilczy głód. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Nie wiedziała, że
162
163