140 141

nauczycielką, czułam się silna i niezależna. No i panowałam nad sytuacją.

Byliśmy małżeństwem siedem lat, mieszkaliśmy za granicą. Nie mogłam usiedzieć na miejscu, byłam okropnie nieszczęśliwa, ale nie wiedziałam dlaczego. Potem poznałam młodego studenta, sierotę; zaczął się burzliwy romans, w trakcie którego zostawiłam męża i dzieci. Ten młodzieniec, zanim mnie spotkał, sypiał tylko z mężczyz­nami. Przez dwa lata mieszkaliśmy razem. Miewał również kochan­ków, ale nic mnie to nie obchodziło. W łóżku próbowaliśmy wszyst­kiego, łamaliśmy wszelkie zasady. Przeżywałam przygodę, ale po jakimś czasie znów mnie zaczęło nosić, usunęłam go ze swego życia jako kochanka, choć do dziś jesteśmy przyjaciółmi. Po nim przyszła parada prawdziwych szumowin. Wszyscy co najmniej się do mnie wprowadzali. Większość pożyczała pieniądze, czasami tysiące dola­rów, paru wciągnęło mnie w mocno nielegalne sprawy.

Pomimo tego wszystkiego nadal się nie domyślałam, że mam jakieś problemy. Każdemu z tych mężczyzn coś dawałam, więc czułam się silna, to ja byłam panią sytuacji.

Po powrocie do Stanów związałam się z najgorszym typem. Al­koholikiem, który od picia miał już uszkodzony mózg. Dostawał napadów agresji, rzadko się mył, nie pracował, groziło mu więzienie za wykroczenia po pijanemu. Zaprowadziłam go do agencji zajmującej się takimi przypadkami i tam mi powiedziano, że powinnam się spotkać z którymś z ich terapeutów, bo najwidoczniej ze mną też coś jest nie w porządku. Najwidoczniej dla opiekuna grupy, ale nie dla mnie; uważałam, że tylko mój mężczyzna ma problemy, ja jestem okej. Niemniej poszłam na spotkanie i terapeutka od razu spytała, jak się odnoszę do mężczyzn. Nigdy przedtem nie patrzyłam na swoje życie pod tym kątem. Postanowiłam nadal ją widywać i wów­czas, przy jej pomocy, zaczęłam dostrzegać mechanizm, jaki w sobie stworzyłam.

W dzieciństwie tłumiłam zbyt wiele uczuć, toteż potrzebowa­łam całego dramatyzmu obcowania z takimi mężczyznami, żeby w ogóle czuć, że żyję. Kłopoty z policją, narkotyki, matac-twa finansowe, niebezpieczni ludzie, zwariowany seks — wszystko to stało się normalnym trybem życia. Ale nawet wtedy nie czułam prawie nic.

Widywałam terapeutkę, za jej radą przyłączyłam się do grupy kobiecej. I tam powoli zaczęłam się dowiadywać różnych rzeczy

0 sobie, o tym, że pociągali mnie mężczyźni z jakimś skrzywieniem, nad
którymi, próbując im pomóc, mogłam panować. W Anglii całymi
latami chodziłam do psychoanalityka, opowiadałam o nienawiści do
ojca i wściekłości na matkę, ale nigdy nie łączyłam ich ze swoją obsesją
na punkcie niemożliwych mężczyzn. Chociaż mi się zdawało, że bardzo
skorzystałam na psychoanalizie, to jednak wcale mi nie pomogła
zmienić tego wzoru. Kiedy patrzę na swoje postępowanie, dochodzę do
wniosku, że z upływem lat było wręcz coraz gorzej.

Teraz, dzięki terapeutce i grupie, nieco mi się polepszyło, związki z mężczyznami też są trochę zdrowsze. Jakiś czas temu zeszłam się z cukrzykiem, który nie chciał brać insuliny, i oczywiście starałam się mu pomóc, tłumaczyłam, jakie to niebezpieczne, próbowałam roz­winąć w nim poczucie wartości. Może to zabrzmi śmiesznie, ale ten związek był krokiem do przodu! Mój partner nie był przynajmniej kompletnym nałogowcem. Niemniej nadal odgrywałam znajomą rolę silnej kobiety dbającej o dobro partnera. Na razie mam zamiar zostawić mężczyzn w spokoju, bo wreszczcie zdałam sobie sprawę, że naprawdę nie chcę się nimi opiekować, a tylko to umiem. Dzięki mężczyznom po prostu nie musiałam się zajmować sobą. Teraz uczę się kochać samą siebie, dla odmiany dbać o własne dobro i nie pozwalać, żeby ktoś mi w tym przeszkadzał — a oni właśnie przeszkadzali. To trochę przerażające, przyznaję, bo lepiej sobie radziłam z mężczyznami niż teraz ze sobą.

I znów widzimy bliźniacze motywy negacji i panowania. W domu Celeste panował uczuciowy chaos, nikt jednak nie przyznawał ani nie wyrażał tego otwarcie. Nawet bunt Celeste przeciwko zasadom

1 normom przyjętem w rodzinie tylko mgliście wskazywał na ów
głęboki, niszczący zamęt. Celeste krzyczała, lecz nikt nie chciał słuchać.
Sfrustrowana, wyobcowana, tłumiła wszelkie uczucia prócz jednego,
gniewu: na niedostępnego ojca, na pozostałych członków rodziny,
gdyż nie chcieli przyjąć do wiadomości ani własnych problemów, ani
cierpienia córki. Jednakże Celeste nie dostrzegała korzeni swojego
gniewu; nie rozumiała, iż płynie z bezradności — nie mogła odmienić
rodziny, którą kochała i której potrzebowała. Ponieważ takie otocze­
nie w najmniejszym stopniu nie zaspokajało jej potrzeby miłości
i bezpieczeństwa, szukała związków, nad którymi mogła panować,
związków z osobami mniej niż ona wykształconymi czy doświad­
czonymi, uboższymi, z niższej warstwy społecznej. Przemożną po-

140

141


Wyszukiwarka