LAURIEN BERENSON
Miłość według Lucky
Tłumaczyła: Zofia Dąbrowska
– Nie przekonają mnie żadne twoje argumenty. Nie mam zamiaru pokazywać się na grzbiecie świni! – Lucky Vanderholden rzuciła wściekłe spojrzenie przedstawicielowi agencji reklamowej, który właśnie wręczył jej rachunek za usługi. – Koniec dyskusji.
– Ależ Lucky, zastanów się przez chwilę. – Ed Wharton mówił spokojnie, tonem perswazji. – To właśnie mógłby być haczyk, którego potrzebujesz. Zwróci uwagę i przyciągnie tłumy kupujących.
– Nie bądź śmieszny, Ed – odpowiedziała mu niezbyt grzecznie. – W dzisiejszych czasach ludzi interesuje to, czy wydają pieniądze z sensem. Chcą zapłacić za dobry samochód rozsądną cenę, a do tego nie przekona ich ktoś paradujący na grzbiecie świni.
– No, nie byłbym taki pewien. W przypadku Loonie’ego Louie z Norristown ten chwyt reklamowy zdziałał cuda.
– Loonie Louie ma mnóstwo gruchotów nadających się tylko na złom i połowę z nich sprzedaje poniżej kosztów – stwierdziła Lucky. – Ja prowadzę zupełnie inne interesy.
– Dla potencjalnych nabywców używany samochód to po prostu używany samochód. – Ed wzruszył ramionami. – Chyba że zrobisz coś, co rzeczywiście wyróżni twoją firmę, tak jak to zrobił Louie. Ma teraz więcej klientów, niż może obsłużyć. – Ed zawiesił znacząco głos. – A tobie, Lucky, przydaliby się klienci.
Rozmowa toczyła się w niewielkim kantorze, jedynym pokoju biurowym Lucky. Młoda kobieta wstała od biurka i stanęła przy oknie wychodzącym na parking pełen dobrze utrzymanych, błyszczących, choć używanych samochodów. W jednej kwestii przynajmniej, pomyślała w zadumie, Ed miał rację. Przydaliby się klienci. Skład jej firmy, „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów”, był przepełniony.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy obroty bardzo spadły. Lucky upatrywała przyczyń tego stanu rzeczy w ogólnej recesji. W mieście podupadała nie tylko jej firma. Niemniej coś trzeba było z tym zrobić. Być może potrzebowała rzeczywiście jakiejś chwytliwej reklamy.
Pokiwała głową, odwracając się w stronę siedzącego nadal przy biurku Eda.
– Trzeba rozważyć wykupienie czasu na kampanię reklamową w lokalnej telewizji – powiedziała z namysłem.
– To rozumiem! – Ed poderwał się z krzesła. – Nie będziesz żałowała, wierz mi, że...
– Ed – ton jej głosu przygasił ten wybuch entuzjazmu – mam na myśli nową formę reklamy. Nie powiedziałam, że godzę się na świnię.
– Oczywiście, Lucky. – Ed błysnął zębami w szerokim uśmiechu. – Jak sobie życzysz.
Po wyjściu agenta Lucky wróciła do biurka i wyjęła z szuflady księgę rachunkową. Otworzyła gruby tom i zaczęła przerzucać strony. Zapisy z ostatnich sześciu miesięcy wyraźnie wskazywały, że jej wydatki grubo przekraczały dochody. Jeżeli nic się nie zmieni, firma znajdzie się w poważnych kłopotach.
Nagle dobiegł ją melodyjny dźwięk klaksonu. Czyżby przyjechał jakiś klient? Uniosła z nadzieją głowę akurat w momencie, gdy czekoladowo-srebrny rolls-royce mijał wjazd na jej parking, kierując się do następnej bramy.
Można się było tego spodziewać. Posłała spod zmarszczonych brwi spojrzenie w stronę sąsiedniego parkingu, należącego do Automobilowego Domu Handlowego Donahue. Firma ta specjalizowała się w sprzedaży luksusowych wozów, takich marek jak BMW, Mercedes i Rolls-Royce. Działała dopiero od niedawna i wszystko świadczyło o tym, że świetnie prosperuje.
Przez cały dzień zajeżdżali tam klienci. Samochody prezentowane w ogromnym, oszklonym salonie wystawowym, usytuowanym dokładnie naprzeciw jej biura, regularnie wymieniano na nowe. Z końca parkingu Lucky widać było lśniące garaże, gdzie armia ubranych w wiśniowe kombinezony mechaników, o imionach Fritz czy Gunter wypisanych na przypiętych do kieszeni plakietkach, pracowała nad nieskazitelnymi silnikami nieskazitelnych samochodów. To robiło wrażenie.
Gdyby ona prowadziła podobny biznes, takie sąsiedztwo mogłoby działać deprymująco. Na szczęście nigdy jej to nie nęciło. Nie, czuła się całkiem szczęśliwa pośród swoich używanych samochodów, z których żaden nie był podobny do drugiego, a każdy miał własną, niepowtarzalną historię. Odpowiadał jej również średniej wielkości teren wystawowy, porządnie zniwelowany i świeżo wybrukowany, choć nie mogący się poszczycić przeszklonym salonem. Zaś zatrudniony przez nią nieoceniony mechanik, Clem Greeley, który potrafił naprawić wszystko, co poruszało się na kołach, prędzej padłby trupem, niż włożył wiśniowy kombinezon.
Poza tym i Automobilowy Dom Handlowy też miał swoje kłopoty. Na drugi dzień po nabyciu terenu Donahue otoczył go prawie dwumetrowej wysokości płotem, zwieńczonym zwojami drutu pod napięciem.
Rozmieszczono wiele ostrzegawczych napisów o zakazie wstępu, a nocą biegały tam dwa puszczone wolno dobermany.
W takim otoczeniu nikt nie odważyłby się dotknąć samochodu, za który nie mógłby zapłacić, dumała nadal Lucky. U niej było zupełnie inaczej. Kręcili się tu różni ludzie, począwszy od szesnastoletnich wyrostków, którym sprawiało przyjemność samo oglądanie wozów, po opuszczonych przez bliskich samotników, pragnących wymienić obszerne, rodzinne kombi na coś mniejszego.
Wszyscy byli u niej mile widziani, witani życzliwie i ciepło, nawet najmniejsze dzieci z lepkimi od słodyczy palcami.
Niestety, myślała Lucky, uśmiechając się gorzko, ostatnio nie bardzo było kogo witać. Po pięciu latach zadowalających, jeśli nawet nie zadziwiająco dobrych wyników, z chwilą otwarcia w sąsiedztwie Automobilowego Domu Handlowego zaczęły się kłopoty. Ale dlaczego?
Lucky odsunęła stos rozrzuconych papierów, położyła łokcie na biurku i podparła podbródek dłońmi. Może to miało jakiś związek z tym wysokim, groźnie wyglądającym ogrodzeniem. Wprawdzie jej teren był dostępny, lecz taka konstrukcja tuż obok mogła dezorientować jej klientów. A nawet onieśmielać. Poza tym ludzie, którzy kupowali u niej używane samochody, lubili wałęsać się po parkingu w poszukiwaniu okazyjnego zakupu, a potem jeszcze targować o cenę. Na tego typu nabywców ostentacyjny luksus mógł działać zniechęcająco.
Jeszcze z innego względu jej firma narażona była na ponoszenie niekorzystnych skutków tak bliskiego sąsiedztwa składu nowych, drogich samochodów. Mijali go wszyscy, którzy jechali do niej ze śródmieścia. Nie wiadomo, co przychodziło im do głowy na widok tego przepychu. Jedno było niewątpliwe – na pewno nie wizja zrobienia dobrego interesu na kupnie używanego samochodu.
Oczywiście Lucky poznała już Sama Donahue. Po raz pierwszy zobaczyła go, kiedy się tu sprowadził, a potem jeszcze widzieli się kilkakrotnie. Sąsiedzkie spotkania były nieuniknione, lecz do tej pory ich rozmowy ograniczały się do wymiany formalnych grzeczności.
Lucky musiała przyznać, że jako mężczyzna wywarł na niej wrażenie. Wysoki i świetnie zbudowany, miał gęste, proste, ciemnobrązowe włosy. Podejrzewała też, że przed otwartym, szczerym spojrzeniem jego szarych oczu niewiele by się ukryło. Był niewątpliwie inteligentny, a nieco cyniczne skrzywienie warg sporo mówiło o jego poglądach na świat.
Razem wziąwszy, wydawał się intrygujący i żałowała, że po pierwszym spotkaniu nie przejawił ochoty do kontynuowania ich znajomości. Lecz trzydziestoletnia Lucky nauczyła się już podchodzić do takich spraw filozoficznie. Doświadczenie mówiło jej, że sympatia nie zawsze musi być wzajemna i jeśli Sam, w odróżnieniu od niej, w czasie ich spotkań nie czuł przyspieszonego bicia serca, to trudno. Jego strata.
Z cichym westchnieniem potrząsnęła głową. Na to nic nie mogła poradzić. Natomiast ważniejszą, a zarazem pilną sprawą było ratowanie się przed niekorzystnym dla jej firmy sąsiedztwem. Musiała podjąć jakieś działanie.
Nagle wpadł jej do głowy tak zadziwiająco prosty pomysł, że nie rozumiała, jak mogła o tym nie pomyśleć wcześniej.
Oczywiście, jedynym rozwiązaniem była walka z sąsiadem jego własną bronią. Skoro jej samochody wydawały się marne w porównaniu ze sprzedawanymi przez Sama Donahue, zamiast unikać konfrontacji, może należałoby podkreślić różnice.
Lucky sięgnęła szybko po słuchawkę telefonu i nakręciła numer Eda. Wiedziała już, jak ma brzmieć slogan jej nowej reklamy. Choć nadal nie zamierzała paradować na grzbiecie świni!
W eleganckim, wyłożonym miękkim dywanem gabinecie, za wielkim dębowym biurkiem siedział Sam Donahue. Leżąca przed nim księga handlowa była otwarta na pustej stronie, telefon milczał. Sam wyprostowany, w szykownym garniturze, był gotów. Gotów do czego? – pomyślał.
W pokoju było chłodno i cicho, jednostajny szum urządzeń klimatyzacyjnych tłumił wszelkie hałasy z zewnątrz. Przez boczne okno widział starszą parę rozmawiającą na parkingu ze sprzedawcą. Zastanawiał się chwilę, czy ma wyjść z biura, lecz zrezygnował z tego pomysłu. Wszystko toczyło się bez zakłóceń, tego był pewny. Dlaczego zresztą miałoby być inaczej?
Ostatnie osiemnaście miesięcy życia poświęcił przygotowaniom, które miały zapewnić mu sukces w interesach. I jeśli wierzyć liczbom bilansu handlowego, jego trud się opłacił.
Obecnie wszystko wskazywało na to, że Dom Handlowy Donahue staje się największym składem importowanych samochodów we wschodniej Pensylwanii.
Po dziesięciu latach pracy dla innych Sam Donahue dokładnie wiedział, co ma robić, kiedy nadszedł czas otwarcia własnego przedsiębiorstwa.
Najpierw jako bazę operacyjną wybrał niewielkie miasto Cloverdale. Przede wszystkim dlatego, że leżało blisko Filadelfii i głównej magistrali kolejowej, a poza tym tutejsze tereny można było kupić po umiarkowanej cenie. Mając już potrzebny plac, zajął się sprawami organizacyjnymi związanymi z zakupem importowanych samochodów i uruchomieniem najlepszego serwisu technicznego, jaki właściciele zagranicznych aut mogli sobie tylko wymarzyć. Już dawno uważał, że klient, który płaci sporą cenę za wóz sprowadzony z zagranicy, ma prawo do obsługi technicznej na najwyższym poziomie. Ściągnął więc najlepszych mechaników z Niemiec i zatrudnił sprzedawców gotowych, tak samo jak on, poświęcić się bez reszty pracy.
Mechanicy Domu Handlowego Donahue potrafili sobie poradzić z każdą naprawą. Żaden sprzedawca nie oświadczył nigdy klientowi, że jakiś model czy kolor samochodu jest nieosiągalny. Jeżeli nabywca miał określone życzenie, musiało być zaspokojone, choćby Sam Donahue osobiście musiał przetrząsnąć całe wschodnie wybrzeże od Maine do Florydy.
Dlatego w krótkim czasie rozeszła się wieść, że Dom Handlowy Donahue nie tylko ma na składzie najnowsze i najbardziej poszukiwane modele samochodów, lecz także gwarantuje ich niezawodną jakość.
Nabywcy zostali zaskoczeni takim stylem pracy, gdyż przyzwyczajeni byli, że handlowcy zajmujący się sprzedażą zagranicznych samochodów zachowywali się tak, jakby robili im łaskę, wpisując ich zamówienia na długą listę oczekujących. Szybko też się okazało, że klienci docenili wysiłek Sama.
A był on niemały. Przez ostatnie półtora roku Sam zapomniał o prywatnym życiu. Co wcale nie oznaczało, iż żałował trudu, który włożył w swoje przedsięwzięcie. Wręcz przeciwnie, była to podniecająca przygoda. Uwielbiał stawiać czoło wyzwaniom i zaangażował się całkowicie, choć nie mógł być pewien, czy na tym interesie noga mu się nie poślizgnie.
Po pierwszych trzech miesiącach wiedział już, że tak się nie stanie, więc teraz powinien upajać się swoim sukcesem. Dlaczego zatem nie odczuwał pełnej satysfakcji i uważał, że czegoś mu zabrakło?
Usłyszał pośpieszne pukanie i w drzwiach stanął jeden ze starszych sprzedawców, Joe Saks.
– Hej, szefie, chyba powinien pan to zobaczyć.
– Co? – Słowa Joe’ego wytrąciły Sama z zadumy.
– Reklamę w telewizji. – Joe ponaglał Sama gestem dłoni. – Niech pan szybko idzie, bo nie zdążymy.
Sam ze zmarszczonymi brwiami podążył za sprzedawcą korytarzem. Gdy doszli do poczekalni, gdzie stał telewizor, trwał jeszcze wyświetlany przez jedną z lokalnych stacji program reklamowy.
Na parkingu wypełnionym samochodami wszelkich marek i modeli stała kobieta o miłej powierzchowności, z kręconymi blond włosami.
Sam zauważył z niesmakiem, że wiele samochodów miało cenę wypisaną na szybie kawałkiem mydła. Skupił uwagę, gdyż kobieta zaczęła coś mówić.
– Pamiętajcie – oznajmiła z uśmiechem – te drogie samochody są dobre dla ludzi, którzy mają dużo pieniędzy do wyrzucenia.
Sam zmrużył oczy, bo właśnie obiektyw kamery został skierowany na inny parking, gdzie ustawione były mercedesy, BMW... To był jego parking! – uświadomił sobie, wstrząśnięty. Mruknął coś pod nosem.
Teraz na ekranie pojawiła się twarz kobiety w zbliżeniu.
– Natomiast w firmie „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów” oferujemy dobrą jakość za dostępną cenę. Zajrzyjcie do nas. Nie zawiedziecie się.
Obiektyw kamery powrócił na parking używanych samochodów.
– Pamiętaj – mówiła dalej kobieta – wybierając któryś z naszych Najpiękniejszych, nie będziesz musiał wydać królewskiej fortuny, żeby wyjechać od nas jak król.
– Niech mnie licho – mruknął Sam, gdy ekran się ściemnił.
– Sądziłem, że to pana zainteresuje – pospieszył z wyjaśnieniem Joe. – Ja widziałem tę reklamę po raz pierwszy, ale koledzy twierdzą, że idzie już cały tydzień.
– Cały tydzień?! Jak ona śmiała wystąpić z czymś podobnym! – Sam musiał panować nad głosem.
– Wie pan, jak to jest z lokalnymi stacjami, pozwalają na wszystko. Jeden facet z Norristown reklamował swoją firmę, siedząc cały czas na grzbiecie świni.
Sam obrócił się ze złością do sprzedawcy, który dodał:
– Dobrze, że nie zrobiła jeszcze czegoś gorszego.
– Według mnie to było wystarczająco niewłaściwe. Między innymi sugerowała, że sprzedajemy samochody po bajońskich cenach. – Odwrócił się i ruszył do swego gabinetu.
Joe patrzył na plecy oddalającego się szefa i pomyślał, że on, Joe, nie chciałby teraz znaleźć się w skórze Lucky Vanderholden.
Sam wrócił do gabinetu. Już po paru minutach doszedł do siebie i zajął się układaniem planu kontrataku. Wiedział, że nie wolno mu działać pochopnie. Ta kobieta zaangażowała w reklamę swój czas i pieniądze. Przekonanie jej, że powinna się wycofać, będzie wymagało pewnych starań. Niezależnie od tego, jak trudne może się to okazać, Lucky Vanderholden musi zrozumieć, że daleko nie zajedzie, jeżeli będzie usiłowała poprawić stan swoich interesów jego kosztem. On jej po prostu na to nie pozwoli!
Mimo klimatyzacji w pokoju nagle zrobiło się dziwnie gorąco. Sam ściągnął marynarkę i przerzucił ją niedbale na oparcie krzesła. Rozluźnił krawat.
Uśmiechnął się. Po męczącej go jeszcze niedawno nudzie nie został najmniejszy ślad. Nic tak nie pobudza szybkiego krążenia krwi jak wyzwanie. Oparł dłonie na biurku i usiłował przypomnieć sobie, co właściwie wie o swojej sąsiadce.
Była wysoka, zgrabna, a złote kręcone włosy tworzyły jakby świetlistą aureolę wokół jej głowy. Buzia niesfornej dziewczynki, a postawa królowej. Jasna cera, rzęsy na końcach też połyskujące złotem. Ciemne, brązowe oczy, na które od razu zwrócił uwagę. Patrzyły na niego uważnie, gdy po raz pierwszy wymienili uścisk dłoni.
Podobało mu się jej spojrzenie. Widać było, że jest stanowcza i zapewne nie ustąpiłaby nikomu, nie wyłączając jego. Uśmiechnął się lekko, gdyż pamiętał, że w czasie tego spotkania wydała mu się pociągająca. Szkoda, że był wtedy zbyt zajęty i nie mógł się nią bliżej zainteresować. Teraz już było za późno. Telewizyjna reklama nie pozostawiała żadnych wątpliwości.
No cóż, westchnął cicho. Na pewne rzeczy nie ma rady.
Kiedy Sam Donahue pojawił się w drzwiach kantoru, Lucky właśnie rozmawiała przez telefon.
– Tak, Ed. – Przytrzymywała słuchawkę policzkiem przy ramieniu i gestem dłoni zaprosiła gościa do środka. – Wiem, Ed, znakomity oddźwięk.
Sam aż mruknął coś pod nosem w związku z takim bezceremonialnym traktowaniem. Jeżeli ona tak samo odnosi się do swoich klientów, to nic dziwnego, że nie osiąga sukcesów i musi uciekać się do kopania pod kimś dołków.
Wkroczył gwałtownie do małego pokoju i przez moment zastanawiał się, czy nie usiąść. Jednak jedyne wolne w tym pomieszczeniu, rozklekotane krzesło raczej nie wytrzymałoby jego ciężaru.
– Tak, Ed. Wiem – powtórzyła niecierpliwie, gdyż agent od reklamy nadal rozpływał się nad rezultatami jej nowej kampanii.
Rzuciła spod oka ostrożne spojrzenie na swego gościa. Po emisji reklamy spodziewała się jego wizyty. No i rzeczywiście przyszedł. Dlaczego więc nie była przygotowana do konfrontacji?
Niestety, ten mężczyzna jej się podobał i to stawiało ją w trudnym położeniu. Wyglądał na człowieka, który potrafi wykorzystać cudzą słabość. Wiedziała, że od pierwszej chwili musi rozmawiać z nim jak równy z równym.
– Słuchaj, Ed – Lucky wyciągnęła rękę, żeby przerwać połączenie – mam coś do załatwienia. To nie jest odpowiedni moment do dyskusji. Zadzwonię do ciebie, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź, odłożyła słuchawkę. Odetchnęła głęboko i spojrzała na Sama z promiennym uśmiechem.
– Miło pana znowu widzieć, panie Donahue. Właściwie nie utrzymujemy sąsiedzkich stosunków. Kiedy to ostatnio...
Sam mimowolnie odpowiedział jej uśmiechem.
– Jakiś czas temu – odparł wymijająco. Nie powinna się domyślić, że dobrze pamięta, kiedy się ostatnio widzieli. – Przejeżdżałem, a pani usiłowała namówić jakąś starszą klientkę do kupna czerwonej corvetty.
– Aaa, tak. – Lucky przechyliła się do tyłu na krześle. – Panią Obermann. Zatrąbił pan klaksonem i pokiwał mi ręką.
– Spieszyłem się – odparł. Zdziwił się, gdyż odpowiedź zabrzmiała jak usprawiedliwienie, a jeszcze bardziej był zdumiony, że w zakłopotaniu przestąpił z nogi na nogę. Nie wolno mu okazywać zmieszania.
– Oczywiście – potwierdziła. – O ile mogę zauważyć, sprzedaż luksusowych samochodów kwitnie.
– Owszem – odparł niewyraźnie. Musi się wziąć w garść. – Czy kupiła ten samochód?
Lucky zauważyła ledwo uchwytną zmianę w jego postawie, bardziej twardy wyraz ust, i natychmiast domyśliła się, co to zapowiada. Instynkt nakazywał przeciwdziałanie.
– Kto?
Sam zmarszczył brwi. Po raz drugi jej nie docenił.
– Pani Obermann. Czy kupiła czerwoną corvettę?
– Niestety, – Lucky westchnęła. Musi się mieć na baczności. Oboje wiedzieli, jaki był cel jego wizyty, a jeśli on myśli, że uśpi jej czujność pogaduszką, nie będzie wyprowadzać go z błędu.
– Nie odpowiadał jej ten model. – Zachichotała na wspomnienie tamtej sceny. – Szukała czarnego cadillaca.
Sam znowu poczuł zakłopotanie, nie był tylko pewien, czy wywołała je odpowiedź Lucky, czy dźwięk jej uroczego, cichego śmiechu. Najwyższy czas przystąpić do rzeczy.
– Niech pani posłucha – powiedział stanowczym tonem. – Niestety, nie przyszedłem tu z wizytą sąsiedzką. Chciałbym pomówić z panią na temat reklamy, nadawanej w lokalnej telewizji.
– Tak? – Lucky zagryzła wargę. Nie zamierzała ułatwiać mu sytuacji. Piorun uderzy prędzej czy później. I rzeczywiście.
– Pani celowo zleciła nakręcenie jej w taki sposób? Lucky, choć z trudem, zdobyła się na błogi uśmiech.
– Trudno sobie wyobrazić, że reklamę nadano przez przypadek.
Sam próbował trzymać swój temperament na wodzy, lecz jej spokój go zirytował.
– O to mi właśnie chodzi! I pani wie, co mam namyśli!
– Ooo? – Uniosła pytająco brew do góry.
– Przede wszystkim – zaczął – wykorzystała pani zdjęcia mojego parkingu bez zezwolenia.
– Jest pan pewien, że to był pański parking?
– No... oczywiście.
Lucky mogła być z siebie dumna, że udawało się jej zachować spokój.
– Czy widział pan swój salon wystawowy lub nazwę swojej firmy?
– Nie, ale...
– Czy został sfilmowany ktoś z pana personelu?
– Nie przypominam sobie, jednak...
– To skąd ta pewność, że sfilmowano pana teren? – uśmiechnęła się chłodno. – Proszę mi nie mieć za złe tego, co powiem, lecz nie pan jeden handluje zagranicznymi samochodami w Pensylwanii.
– Oczywiście – przyznał. – To nie zmienia faktu, że rozpoznałem mój skład i moje samochody.
– Nie, nie zmienia – wycedziła powoli. – Natomiast istotne jest, czy pan potrafi to udowodnić.
Na chwilę zapadła cisza, po czym Lucky dodała:
– Czy ma pan jeszcze coś do powiedzenia?
– Tak! – zagrzmiał. Na dźwięk tak podniesionego głosu jego personel stałby już na baczność. Dlaczego ona wcale się nie przejmuje? – W reklamie sugeruje się, że jedynie bogaczy stać na moje samochody.
– No i co?
– Co: „no i co”?
– Czy to nieprawda?
– Oczywiście, że nie! – warknął. – Każdy może być klientem Domu Handlowego Donahue...
– ...jeśli zdecyduje się zastawić swój dom dla zdobycia gotówki.
– Zaraz, niech pani posłucha. – Cierpliwość Sama już się wyczerpała. – Nie przyszedłem tutaj dyskutować o sprawach finansowych. Chodzi mi o to, że pani reklama szkodzi moim interesom, i oczekuję jej wycofania.
– Obawiam się, że to niemożliwe. – Lucky starała się nadać swoim słowom pojednawczy ton. Wolałaby mieć w tym człowieku przyjaciela niż wroga. Szkoda, że się na to nie zanosiło. – Ta reklama to najlepsze, co przytrafiło się mojej firmie w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Przykro mi że się panu nie podoba, lecz mnie nie stać na zaniechanie prowadzenia kampanii reklamowej, która okazała się sukcesem, tylko z powodu pana osobistych zachcianek. Sam odchrząknął groźnie.
– Nie tylko pani interesy wymagają ochrony – powiedział. – Jeśli się będzie pani upierała przy kontynuowaniu swojej akcji reklamowej, zostanę zmuszony do przedsięwzięcia pewnych kroków.
– Jakich kroków?
– Zna pani takie powiedzenie – Sam wzruszył ramionami – „w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone”.
Poderwała się gwałtownie.
– Pan mnie straszy?
W odpowiedzi parsknął śmiechem, co ją doprowadziło do szału.
– Co konkretnie w tym przysłowiu traktuje pani jako groźbę? – zapytał niewinnym tonem.
Lucky rzuciła mu piorunujące spojrzenie.
– Nie boję się ciebie ani trochę, Samie Donahue. Możesz mi wierzyć, że już przedtem dawałam sobie radę z mężczyznami.
– Naprawdę? – uniósł brew do góry. – Wobec tego z niecierpliwością oczekuję nowego doświadczenia. – Odwrócił się i skierował w stronę drzwi. – Do zobaczenia na ringu.
Lucky nie miała zamiaru zrezygnować z ostatniego słowa.
– Położę cię na łopatki.
Wyszedł, a ona opadła z powrotem na krzesło. Kto mógł przypuszczać, że on tak się tym przejmie? Jej zamiarem było jedynie podreperowanie własnej firmy, nie chciała wywoływać trzeciej wojny światowej.
Nic tak nie łączy sąsiadów jak solidny płot.
W ciągu następnych kilku dni Lucky z trudnością skupiała myśli na sprawach zawodowych, przy czym doskonale zdawała sobie sprawę, że przyczyną tego stanu rzeczy był Sam Donahue.
Choć go nie widywała, między ich parkingami dało się odczuwać napięcie, niemal tak rzeczywiste jak prąd przepływający przez drut na płocie rozgraniczającym ich tereny.
Lucky najbardziej nie cierpiała niejasnych sytuacji. Według własnej oceny wyszła zwycięsko z potyczki, która odbyła się u niej w biurze. Jednak nie łudziła się, Sam nie był człowiekiem, który przyjmuje porażkę z ukłonem wdzięczności. Nie miała wątpliwości, że pragnie odwetu. Ciekawe, w jaki sposób się na niej zemści?
To tylko z powodu tej niepewności na myśl o nim czuła dziwne sensacje w okolicy serca. Tylko dlatego, zapewniała się, siedząc we wtorek rano w swoim kantorku. Nie było innego wyjaśnienia. Teraz, kiedy mieli sposobność wymienić ze sobą więcej niż kilka zdawkowych słów, wiedziała, dlaczego wcześniej nie udało im się nawiązać stosunków towarzyskich.
Zdołała się już zorientować, że Sam Donahue jest arogancki i apodyktyczny. Któż by się czuł przyjemnie w towarzystwie takiego człowieka? Szkoda, bo był taki przystojny.
– Czy Lucky to pani?
Wyrwana z rozmyślań uniosła głowę i zobaczyła stojącą w drzwiach nastolatkę, ubraną we wzorzyste leginsy i obcisłą bluzkę.
– Tak. – Lucky zerwała się z krzesła i machinalnie wygładziła lnianą spódniczkę. – Czym mogę służyć?
– Nazywam się Heather Jacobson. Chciałabym kupić samochód.
Lucky uśmiechnęła się i wyszła zza biurka.
– Znalazłaś się we właściwym miejscu.
– Mam nadzieję. Mój chłopak twierdzi, że tutaj ceny są najbardziej umiarkowane. Mówi, że pani jest twarda w interesach, ale uczciwa. Dlatego tu przyszłam.
Lucky uśmiechnęła się z satysfakcją, w jej zawodzie taka opinia była najwyższą pochwałą.
– Miło mi – powiedziała. – Może po prostu przejdziemy się i coś wpadnie ci w oko.
– Ten by się dla mnie nadawał – oznajmiła Heather, stając przed kabrioletem marki Fiat.
Szósty zmysł zawsze podpowiadał Lucky, czy klient jest rzeczywiście zainteresowany zakupem. Tym razem, pomimo stanowczego stwierdzenia dziewczyny, czuła, że zaraz wyłoni się jakieś „ale”.
Zapowiedziało je głośne westchnienie Heather.
– Jest pewien problem. Tata chce, żebym kupiła samochód duży, mocny i czteroosobowy. Użył określenia: „nie do zdarcia”.
– Rozumiem – odpowiedziała Lucky, zastanawiając się, jakby tu pogodzić pragnienie córki z wymogami troskliwego rodzica. Rozejrzała się i jej wzrok rozjaśnił się na widok samochodu, który byłby idealnym modelem.
– Chodź ze mną. – Wzięła Heather za ramię. – Coś ci pokażę.
– Dobrze. – Heather niechętnie oderwała dłoń od połyskującego błotnika. – Gdzie idziemy?
– Tu zaraz, niedaleko. – Lucky zatrzymała się koło płotu i z dumą wskazała ręką średnich rozmiarów samochód w kolorze ciemnopomarańczowym, którego wygląd nie odzwierciedlał w pełni jego dobrej kondycji.
– Co to jest? – Heather patrzyła na samochód z powątpiewaniem.
– BMW 2002 z 1973 roku.
– To jest BMW? Lucky skinęła głową.
– W tym czasie Niemcy takie właśnie produkowali.
– Ależ on jest pomarańczowy!
– Najmodniejszy kolor we wczesnych latach siedemdziesiątych. – Lucky zdusiła chichot.
– Ile pali?
– Dziewięć litrów na sto kilometrów – odparła Lucky z zadowoleniem. Rozmowa zmierzała wreszcie we właściwym kierunku. Podeszły do drzwi samochodu.
– Może wsiądziesz i zobaczysz, jak się w nim czujesz? Zaraz podniosę dach.
Lucky przyklękła na przednim siedzeniu rozgrzanego na słońcu samochodu i usiłowała dosięgnąć dźwigni uruchamiającej dach. W tym samym momencie wyraźnie poczuła na sobie czyjś wzrok. Rzuciła okiem przez tylne okno i okazało się, że jej podejrzenie było słuszne. Na sąsiednim parkingu przed salonem wystawowym stał Sam Donahue. Chociaż dzieliły ich rzędy samochodów, nie było wątpliwości, że patrzy na nią.
Ależ to atrakcyjny mężczyzna, pomyślała.
Sam, jak zwykle, miał na sobie eleganckie ubranie. Krój podkreślał szerokie ramiona i wąską talię. Gołębi kolor znakomicie współgrał – niechętnie przyznała przed samą sobą, że to pamięta – z barwą jego oczu.
Odwróciła się i wyprostowała, a wzrok Sama podążył za nią. Czy jej się zdawało, że temperatura powietrza podskoczyła o kilka stopni?
– Proszę – powiedziała do Heather pospiesznie, otwierając przed nią drzwi – wskakuj i zastanów się, czy ci się podoba.
– Świetnie. – Heather wsunęła się za kierownicę i położyła stopy na pedałach. – Jest naprawdę wspaniały! Opowiem o nim tacie.
Co Sam teraz robi, zastanawiała się Lucky gorączkowo. Już go nie widziała, lecz dreszcz na karku upewniał ją, że nadal jest w pobliżu. Chyba powinien mieć coś lepszego do roboty, niż ją podglądać.
– Kiedy będę mogła go wypróbować?
– Słucham...? – Lucky z wysiłkiem starała się zebrać myśli. – Wypróbować?
– Przejechać się.
Lucky przykro było rozczarować dziewczynę, lecz miała niewzruszoną zasadę, że poza obręb parkingu wydawała samochód tylko rodzicom młodocianych nabywców.
– Może przyprowadzisz tatę w czasie weekendu – zasugerowała – i wtedy sobie pojeździsz.
– Dobrze – zgodziła się Heather z rezygnacją.
– Oczywiście.
Lucky nagle spostrzegła, że Heather zauważyła Sama. Kiedy bowiem wysiadła z samochodu i spojrzała w kierunku sąsiedniego parkingu, sportowy BMW poszedł w jednej chwili w zapomnienie. I chociaż obiekt zainteresowania dziewczyny się zmienił, jej twarz wyrażała identyczny zachwyt.
– Ojej – jęknęła cicho. – Kto to?
– Sam Donahue. – Wbrew intencji Lucky jej słowa z jakiejś przyczyny zabrzmiały nad wyraz sucho. – Jest właścicielem sąsiadującego ze mną przedsiębiorstwa handlowego.
– Może powinnam tam pójść i popatrzeć, co on ma na sprzedaż?
– Może powinnaś. – Lucky zachmurzyła się, zdziwiona nieoczekiwanym uczuciem irytacji. Przecież sąsiadujące ze sobą firmy w żaden sposób nie mogły stanowić dla siebie konkurencji. Niech sobie Heather tam idzie. Lucky była pewna, że wróci do niej, jak tylko zobaczy ceny samochodów Sama.
Zmrużywszy oczy patrzyła na dziewczynę, która wysuwając do przodu biodra, szła przez parking w stronę swego samochodu. Lucky zastanawiała się, czy ona była kiedykolwiek tak pewna siebie. Pamiętała dobrze, że w tym wieku czuła się okropnie: zbyt dojrzała jak na dziecko, za młoda jak na dorosłą kobietę. Dzięki Bogu, miała to za sobą.
Wróciła myślą do teraźniejszości i nagle jej zły nastrój minął. Sam ją szpiegował. Powinna zrobić to samo. Byłoby interesujące obserwować, jak daje sobie radę z nastolatką o wybujałej zmysłowości i nieproporcjonalnej do niej ilości gotówki.
Spojrzała w kierunku Domu Handlowego Donahue, po czym odwróciła głowę i roześmiała się. To mogło być zabawne.
Sam stał w spiekocie już dobre dziesięć minut, a przecież nie cierpiał bezruchu. Jednak z jakichś powodów obserwowanie Lucky Vanderholden, usiłującej sprzedać samochód, sprawiało mu przyjemność.
Zupełnie go nie obchodziło, ile z tych używanych potworków uda jej się upłynnić. Nie był też skłonny do podpatrywania, jak się do tego zabiera, gdyż nie dowiedziałby się niczego nowego. Lecz przez cały czas właśnie to robił. I to z upodobaniem.
Gwałtownym ruchem ściągnął marynarkę i powiesił ją na balustradzie. Odpiął guziki mankietów koszuli i podwinął do łokci rękawy, odsłaniając silne, dobrze umięśnione, lekko owłosione ręce.
Zastanawiał się, jak to się dzieje, że Lucky tak dobrze znosi upał. Chociaż słońce z jednakową intensywnością przypiekało na obu parkingach, ona robiła wrażenie świeżego, wysmukłego żonkila, chłodzonego powiewem letniego wiatru. Wyprostowana i szczupła, promieniowała królewskim spokojem i pogodą.
A co by było, gdyby tak zmącił nieco jej niewzruszone opanowanie, pomyślał z lekkim uśmiechem.
Odwróciła głowę i ich spojrzenia się spotkały. Sam wyprostował się niedostrzegalnie. Nie wierzył w przeznaczenie, a jednak w ciągu tych kilku długich chwil, gdy zatrzymali na sobie wzrok, miał wrażenie, że stało się coś nieodwołalnego.
Lucky poruszyła w nim te wewnętrzne pokłady, które być może zbyt długo były uśpione. Nie pamiętał, kiedy czuł się tak ożywiony i pełen energii, jak w czasie ich krótkiego spotkania w jej biurze. W równym stopniu jego intelekt i zmysły zostały pobudzone wyzwaniem, jakie mu rzuciła.
Lucky mimo woli sprawiła, że życie na nowo stało się ciekawe.
Przez bramę jego parkingu wjeżdżał właśnie mały samochód. Sam przyjrzał się osobie za kierownicą i rozpoznał w niej klientkę Lucky, nastolatkę w dość ekscentrycznym stroju, z rozwianymi włosami. Zatrzymała się przed salonem wystawowym i obwieściła swe przybycie dźwiękiem klaksonu. Jeszcze nie zdążyła wysiąść z samochodu, a już zjawił się przy niej sprzedawca. Zanim weszli do wnętrza, dziewczyna rzuciła w kierunku Sama przelotne spojrzenie, lecz on nie poświęcił jej więcej uwagi.
Popatrzył w stronę, gdzie poprzednio widział Lucky. Już jej tam nie było. Poszukał wzrokiem i zobaczył, że wsiadła do pomarańczowego samochodu i usiłuje zasunąć uchylony dach. Pod wpływem nagłego impulsu ruszył w jej kierunku. Przecież wypomniała mu, że nie utrzymują sąsiedzkich stosunków. Była odpowiednia chwila, żeby to naprawić.
Doszedł do ogrodzenia. Lucky nadal mocowała się z dźwigienką podnoszącą dach. Urządzenie ponownie się zacięło i Sam z trudem powstrzymywał uśmiech na widok dalszych wysiłków zaciśniętej w pięść drobnej dłoni.
– Teraz wystarczy tylko nacisnąć guziki – odezwał się uprzejmym tonem, opierając się o rozdzielające ich ogrodzenie z drucianej siatki.
Uniosła głowę. Zaskoczył ją, gdyż była przekonana, że poszedł za Heather do salonu wystawowego. Może nawet miała taką nadzieję. Tymczasem stał zaledwie kilka kroków od niej: opalony, z połyskującą w słońcu ciemną czupryną. Pewny siebie, zarozumiały i niewiarygodnie przystojny, jednym słowem taki, jakim nie miał prawa być potencjalny wróg. On jest arogancki, przypomniała sobie, że tak go już przecież oceniła. I apodyktyczny. Wysiadła z samochodu.
– Do czego służą guziki? – spytała, zamykając drzwi samochodu.
– Do podnoszenia i opuszczania dachu. Tak jest przynajmniej w nowszych modelach.
– Ach, ci Niemcy. – Lucky z ironicznym podziwem pokręciła głową. – Czego to oni nie wymyślą.
– Nie można lekceważyć postępu. Ułatwia życie.
– Z pewnością. Tylko czasami jego ostateczny koszt jest za wysoki.
– No, nie powiedziałbym – odparł lekko. Lucky patrzyła na jego palce zaciśnięte na siatce ogrodzenia. Były długie, szczupłe, z dobrze utrzymanymi paznokciami o ładnym kształcie. – To zależy od punktu widzenia.
– Możliwe. – Starała się mówić obojętnym tonem. Do tej pory Samowi nigdy nie przyszło do głowy, żeby zatrzymać się przy ogrodzeniu na pogawędkę. Więc dlaczego zrobił to teraz? Co on knuje?
Zmarszczyła brwi. Do licha, to jakaś mania prześladowcza. Cóż w tym złego, że Sam stara się być przyjacielski? Może jednak doszedł do wniosku, że jej reklama nie jest wymierzona przeciw niemu. Albo w ogóle zapomniał o całej sprawie.
– Jak idą interesy? – spytał Sam.
– Lepiej – odrzekła ostrożnie. Miała wrażenie, że poruszają się ciągle w pobliżu zaminowanego pola. – A twoje?
– Nie narzekam.
– No tak. – Lucky przeniosła wzrok na sąsiedni, wymuskany parking. – Nie masz powodu.
Sam spojrzał w tym samym kierunku i jego twarz stała się nagle surowa.
– Lucky, nikt niczego nie podarował mi w prezencie. Na to wszystko ciężko zapracowałem.
– Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej.
Sam był zdziwiony, że ona potrafi mówić tak rozsądnie, a jednocześnie dawać wyraźnie do zrozumienia, iż naprawdę myśli coś wręcz przeciwnego. Celowo go prowokuje, tak jak w czasie ich poprzedniego spotkania. Wtedy stracił nad sobą panowanie. Teraz nie popełni tego błędu.
– Masz na wszystko gotową odpowiedź.
– Wychowałam się z ośmiorgiem rodzeństwa. W mojej rodzinie ten, kto nie potrafił szybko się odciąć, przepadał z kretesem.
– Ośmiorgiem?! – Nie powinien był okazać, że jest wprost zaszokowany. Odchrząknął i spróbował ponownie. – Twoi rodzice mieli ośmioro dzieci?
– Licząc ze mną, dziewięcioro.
– Rozumiem – powiedział. – To wyjaśniałoby niektóre sprawy. Myślę, że dlatego wymyśliłaś właśnie taką reklamę.
– O czym ty mówisz?
– Po prostu nie można dziwić się osobie pochodzącej z tak licznej rodziny, że chce zwrócić na siebie uwagę.
Lucky otworzyła ze zdumienia usta, lecz zaraz się opanowała.
– Dziękuję, doktorze Freud. Dlaczego sprzedajesz samochody, skoro masz taki talent do psychoanalizy?
– Daj spokój z ironią. – Sam nadal mówił spokojnie. – Musisz przyznać, że niewiele kobiet prowadzi skład używanych samochodów, nie wspominając już o występach w telewizji.
Wśród wszystkich nadętych, zachowujących się protekcjonalnie mężczyzn, których Lucky znała, Sam Donahue zasługiwał na pierwszą lokatę.
– Zapewniam cię, że kobieta, która zakłada własne przedsiębiorstwo handlowe i je reklamuje, jest całkiem normalna.
– Taaa – odparł Sam przeciągle. – Chodzi mi tylko o metody, pozostawiające nieco do życzenia.
– Tak się składa, że są skuteczne – zareplikowała. Nie miała zamiaru mu się zwierzać, jak bardzo jej na tej skuteczności zależało. – Tylko to się liczy.
Lucky dojrzała kątem oka Heather wychodzącą z salonu wystawowego. Dziewczyna była wyraźnie nie w humorze. Najwidoczniej w przyspieszonym tempie przerobiła praktyczną lekcję matematyki. Lucky patrzyła z cichą satysfakcją na odjeżdżający samochód, bo chociaż Heather z hałasem zapuściła silnik na pożegnanie, Sam nawet się nie odwrócił.
– Więc mam rozumieć, że wyznajesz zasadę: „cel uświęca środki”? – zapytał.
– Czasami – odparła z uśmiechem.
– Zapamiętaj te słowa – powiedział cicho.
– Nie ma obaw, będę pamiętać – odrzekła bardziej z zuchwałością niż przekonaniem.
Odwróciła się i odeszła. Stojąc nadal przy ogrodzeniu, Sam odprowadził ją rozbawionym wzrokiem, aż zniknęła w drzwiach kantoru. Sądząc po jej energicznym kroku, zapewne uznała, że został pokonany. Niech sobie jeszcze przez jakiś czas tak uważa.
Podczas następnych dni Lucky najbardziej męczyło pytanie, co się stało z Samem, gdyż w ogóle nie było go widać. Przecież chyba nie mógł przepaść tak bez śladu.
„Pan Niewidzialny”, myślała, kierując kpiące spojrzenie w stronę wysokiego płotu. Lepiej by było, gdyby jego przedłużająca się nieobecność oznaczała, że ma zamiar się stąd wynieść. Lecz Lucky była osobą zbyt trzeźwo myślącą, aby uwierzyć, iż zmusiła go do rejterady. Nie, Sam wyłoni się na powierzchnię i jeszcze przysporzy jej kłopotów. Tymczasem nie pozostawało nic, tylko czekać.
W tej sytuacji przyjęła z radością zaproszenie Marete na sobotnią rodzinną kolację. U swej starszej siostry nie była już kilka tygodni, a więc szmat czasu, jak na zwyczaje panujące w rodzinie Vanderholdenów. Mimo dużej różnicy wieku pomiędzy rodzeństwem – najmłodszy brat miał dziewiętnaście, a najstarszy trzydzieści sześć lat – wszyscy byli nadal bardzo ze sobą zżyci, co ułatwiał fakt, że mieszkali w pobliżu siebie.
Udzielali sobie porad, wspomagali się, a nade wszystko przyjaźnili się ze sobą. Lucky, najstarsza niezamężna dziewczyna w rodzinie, musiała znosić podejmowane dość energicznie przez rodzeństwo próby jej wyswatania. Traktowała je jako zło konieczne, rekompensowane z nawiązką przez korzyści, jakie dawała liczna rodzina.
Lucky przyjechała do Marete w sobotę wieczorem. Siostra, nie tracąc ani chwili, pociągnęła ją do kuchni, gdzie przygotowania do kolacji były już w pełnym toku. Mąż Marete, Bob, i dwie córeczki zostali przed telewizorem w salonie i oglądali jakiś konkurs.
Marete niezwłocznie przystąpiła do rzeczy.
– Jak tam sprawy uczuciowe? – spytała niby od niechcenia.
– Całkowita posucha. – Lucky usiadła w kącie kuchni i zabrała się do obierania ogórka. – A twoje?
– My jesteśmy dwanaście lat po ślubie. – Marete rzuciła siostrze przeciągłe spojrzenie. – Co ty sobie wyobrażasz?
– Że jest wam ze sobą bardzo dobrze. – Lucky starała się nie okazać zazdrości. Wiedziała, że mimo upływu lat Marete i Bob są w sobie szaleńczo zakochani. Zsunęła plasterki ogórka do salaterki i sięgnęła po pomidor.
– To prawda. – Marete uśmiechnęła się. – Małżeństwo jest wspaniałym wynalazkiem. Powinnaś spróbować.
– To mi się najbardziej w tobie podoba, Marete. Ze wszystkich braci i sióstr ty jesteś najbardziej subtelna.
– A ty najbardziej uparta – odcięła się siostra.
– Uparta? Czy to moja wina, że nie wyszłam za mąż? Popyt na możliwych mężczyzn znacznie przewyższa podaż. Co według ciebie mam zrobić? Wywiesić w oknie kartkę: „Do wzięcia – wiadomość na miejscu?”
– Daj spokój. – Marete podsunęła siostrze pęczek marchwi. – Ale mogłabyś być trochę bardziej otwarta. W jaki sposób masz spotkać Tego Właściwego, skoro w ogóle nie umawiasz się na randki?
Lucky skrzywiła się z niesmakiem.
– Sama wiesz, że to nie takie proste. Kiedyś się umawiałam i co z tego wyszło? Poznałam tuziny mężczyzn, a nie znalazłam Tego Właściwego. Spotkałam Pana Bawidamka, Pana Niedojdę, Pana Pracoholika...
Marete wzniosła oczy ku niebu. Lucky udała, że tego nie widzi.
– Gdziekolwiek się ukrywa Ten Właściwy, nie udało mi się go dopaść, choć próbowałam. Poza tym, przy obecnym stanie moich interesów, nie stać mnie na marnowanie czasu.
– To nie jest marnowanie czasu...
Lucky nie zamierzała przerywać siostrzanego wywodu, choć podobne kazania słyszała tyle razy, że mogłaby cytować słowo po słowie. Lecz kiedy już Marete zaczęła mówić, próby zahamowania tego potoku nie miały szans powodzenia. Jako starsza siostra bardzo poważnie traktowała obowiązki „zastępcy dowódcy” pod nieobecność matki. I podobnie jak ona wypowiadała swe opinie. Głośno. Przekonująco. Nie proszona.
W telewizji zaczęły się reklamy. Lucky spojrzała przez otwarte drzwi na ekran. Jej reklamę wyświetlano przeważnie w ciągu dnia, jednak Ed Wharton wymógł na niej wykupienie droższego, wieczornego czasu. Patrzyła z zaciekawieniem, gdyż reklama dotyczyła handlu samochodami, a obraz wydał się jej bardzo znajomy...
– Włącz głos – zawołała i pobiegła do salonu. Jej piwne oczy rozszerzyły się ze zdumienia na widok wypełniającej ekran, uśmiechniętej twarzy Sama. Do licha, ależ on jest fotogeniczny! Kamera jakby uwydatniała jeszcze zarys jego stanowczego podbródka, wyraziste rysy, no i ten uśmiech! Lucky poczuła ucisk w żołądku. Teraz Sam został uchwycony przez inną kamerę i przez krótki moment Lucky wydawało się, że patrzy wprost na nią, a jej serce zamarło.
Jednak zaraz uświadomiła sobie, że właśnie o to chodziło. Bez wątpienia wszystkie kobiety we wschodniej Pensylwanii pomyślały to samo, co ona.
– Co tam się dzieje? – Marete również weszła do salonu. – Czyżby prowadzącej konkurs spadła spódnica?
– Niestety, nie – odparł Bob – to tylko reklama.
– Mmm, ależ wyjątkowo urodziwy atleta. – Marete pochyliła się, żeby lepiej widzieć. – Cokolwiek sprzedaje, ma we mnie kupca.
– Ciii – syknęła Lucky i wzmocniła głos. Reklama już dobiegała końca i, jak dotąd, trudno było ją nazwać miłym zaskoczeniem. Sam bardzo zręcznie naśladował jej własny ton i styl. Wstrzymała oddech, czekając na zakończenie.
Było gorsze, niż mogła przypuszczać. Kamera objęła teraz obiektywem jej parking. Samochody, filmowane w niekorzystnym świetle, prawie o zmroku, w porównaniu z pokazywanymi dopiero co modelami Domu Handlowego Donahue musiały prezentować się gorzej.
Lecz Lucky zacisnęła pięści dopiero wtedy, gdy usłyszała następujące słowa: „Tam też możesz się stać właścicielem samochodu. Ale pomyśl, jazda samochodem może być niezapomnianym przeżyciem. Zapewni ci je tylko Automobilowy Dom Handlowy Donahue, który sprzedaje to, co najlepsze”.
– Czy to nie był...? – zaczął Bob i spojrzał na Lucky niepewnie.
– Oczywiście, że był! – krzyknęła Lucky ze złością.
– Co takiego? – Marete nie mogła się zorientować, o co im chodzi.
– Mój parking! – zawołała Lucky, wskazując ekran dramatycznym gestem. – Moje samochody! Wszystko moje!
Marete spojrzała na siostrę z uznaniem.
– On też?
– Kto? – spytała Lucky niezbyt przytomnie.
– No, ten... – Marete pokazała dłonią ekran, na którym teraz widać było wirujące, kolorowe koło samochodu na tle tłumu wiwatującego na cześć reklamowanej firmy. – Wysoki, ciemnowłosy, przystojny...
– Raczej wysoki, ciemnowłosy i nieznośny – fuknęła Lucky.
Nadal z wściekłością wpatrywała się w telewizor, choć reklama już dawno się skończyła. Wprost nie mogła uwierzyć, że Sam posunął się do czegoś takiego. Mogło mu się nie podobać to, co mówiła o jego samochodach, lecz przecież nie kwestionowała ich jakości. Jedynie podkreślała te niebotyczne ceny, a wnioski pozostawiła widzom. Sam przeciągnął strunę. Po jego reklamie tylko do kretyna nie dotarło, że jej samochody muszą być gorsze, ponieważ są używane. A przy obecnych cenach aut, nawet używanych, kto zdecyduje się na taki zakup, skoro podważono ich jakość?
Samie Donahue, pomyślała posępnie, zapłacisz mi za to!
Lucky wjechała przez bramę Automobilowego Domu Handlowego Donahue w poniedziałek punktualnie o dziewiątej rano. Zatrzymała swą małą, niebieską hondę przed salonem wystawowym i siedziała jeszcze przez chwilę za kierownicą, porządkując myśli. Nigdy przedtem tu się nie zapuszczała – bo i nie było ku temu powodu – a z bliska całość robiła nawet bardziej imponujące wrażenie.
Nowoczesny w kształcie salon wystawowy, zbudowany ze szkła i metalu, lśniący w porannym słońcu, stanowił doskonałą oprawę dla wystawionych w nim samochodów.
Honorowe miejsce w witrynie zajmował kremowy rolls-royce. Tuż za nim, po lewej, stał błyszczący mercedes benz turbo diesel, a po prawej jasnoczerwona limuzyna BMW.
Lucky zauważyła tylko jedno biurko, za to kilka eleganckich foteli z miękkimi, skórzanymi obiciami, poustawianych w różnych miejscach, zapewniało klientom maksimum komfortu.
W jednym rogu salonu królował olbrzymi telewizor, koło niego na stoliku stał magnetowid, a obok leżała duża kolekcja kaset wideo. Nie pożałowano wydatków dla zdobycia nabywców, pomyślała z przekąsem. Jej klienci chyba by uciekli, gdyby im zaproponowała oglądanie filmów.
Wysiadła z hondy i jej wzrok zatrzymał się na szeregach aut ustawionych na parkingu. Samochody miały czarne opony o gęsto rowkowanych bieżnikach, a siedzenia i kierownice pokryte ochronną folią. Nalepki umieszczone na tylnych szybach zapewniały o nieograniczonych możliwościach technicznych i innych luksusach.
– Ostentacyjny pokaz konsumpcji – mruknęła pod nosem. Złość utajona podskórnie od sobotniego wieczoru, wróciła z nową mocą.
Przyjęła wojowniczą postawę i wkroczyła do salonu.
– Czym mogę służyć? – spytał młody, opalony mężczyzna, wyraźnie przejawiający chęć przypodobania się klientce. Lucky zmierzyła go chłodnym wzrokiem.
– Gdzie mogę znaleźć Sama Donahue?
– Chyba jest u siebie w biurze. – Spojrzał w stronę zaplecza. – Mogę sprawdzić, panno...?
– Nie potrzeba – Lucky ruszyła we wskazanym kierunku. – Sama to zrobię.
Drzwi do czterech pomieszczeń po obu stronach korytarza były otwarte. Lucky minęła pokoje biurowe i salę konferencyjną. Zatrzymała się przed piątym, zamkniętym. Zapukała głośno i weszła do środka.
Sam Donahue siedział za szerokim biurkiem w samej koszuli. Marynarka leżała na stojącej pod ścianą kanapie. Z odpiętym guzikiem kołnierzyka i rozluźnionym węzłem krawata, pochylony nad plikiem papierów, najwidoczniej nie spodziewał się gości.
Na widok wkraczającej do gabinetu Lucky podniósł głowę, a jego palce bębniące po obwolucie księgi handlowej znieruchomiały. Zobaczyła w szarych oczach zdumienie, które starał się ukryć. Nie omyliło jej pierwsze wrażenie. Sam był mężczyzną, który niełatwo rezygnuje ze swej przewagi w jakiejkolwiek dziedzinie.
Uśmiechnął się i miał zamiar wstać, lecz Lucky szybko go powstrzymała, – Proszę – energicznym ruchem postawiła paczkę na środku biurka – to dla ciebie.
Sam spojrzał badawczo na pakunek. Przed nim leżało coś szczelnie owiniętego w woskowany papier.
– Co to jest?
– Tort. Witamy sąsiada w naszych stronach.
O mało się nie roześmiał, lecz w porę uświadomił sobie, że popełniłby wielki błąd. Odchrząknął i powiedział:
– No cóż... dziękuję.
– Bardzo proszę – odrzekła ozięble. Nie wypowiedziała jednak głośno myśli, która odzwierciedlała jej uczucia: „mam nadzieję, że się udławisz”.
Hm, to całkiem nowe podejście, pomyślał Sam. Gdy ją zobaczył w drzwiach, nie miał wątpliwości, że przyszła w sprawie jego reklamy. A tymczasem... Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co myśleć.
– W sobotę wieczorem byłam u siostry. – Lucky splotła przed sobą ramiona i rzucając wściekłe spojrzenie, dodała: – Byliśmy zaskoczeni twoim występem w telewizji.
Sam pomyślał, że nadszedł właśnie moment, kiedy milczenie jest złotem. Wstał, rozchylił z brzegu woskowany papier i zajrzał do środka. Jego oczom ukazała się gruba warstwa przełożonego kremem ciasta z karmelową polewą na wierzchu.
– A zaraz potem musiałam się zabrać do pieczenia tortu! – Mówiła coraz bardziej poirytowanym głosem. – Tortu! – Powtórzyła, jakby nie wierząc własnym słowom. – A to wszystko twoja wina.
Sam zakrył ciasto papierem i usiadł z powrotem na krześle.
– Może to sobie jakoś wyjaśnimy. W sobotni wieczór zobaczyłaś mnie w telewizyjnej reklamie i ona z jakiejś przyczyny wywołała w tobie chęć upieczenia tortu?
– W mojej siostrze – sprostowała. – Tylko raz spojrzała na ciebie i uznała, że potrzebny jest tort. Zobaczyła twój uśmiech i prawie o niczym nie mówiła przez cały wieczór, tylko o tobie.
– To mi pochlebia. – Sam zrezygnował z dociekania istoty rzeczy i postanowił zadowolić się komplementem.
– Niesłusznie. Marete widzi w tobie potencjalny dodatek do rodziny Vanderholdenów.
– Dodatek?
– Moja siostra – Lucky mówiła oschłym tonem – usiłuje wydać mnie za mąż.
– Za mnie? – Sama z lekka zatkało.
Lucky obeszła biurko i przesuwała palcami po brzegu niskiej etażerki, na której stał drogi komputer.
– Według niej jesteś odpowiednim kandydatem. Sam śledził ruch jej dłoni. Dotyk palców był lekki, pieszczotliwy, prawie zmysłowy. Bez trudu potrafił wyobrazić sobie, jak te palce błądzą po jego ciele.
Niewątpliwie starała się uśpić jego czujność. I nawet jej się to udawało.
– Rozumiem, że widzisz w pomyśle siostry obosieczny miecz – odezwał się ostrożnie. – A co z pozostałą siódemką rodzeństwa? Co oni o tym myślą?
Spojrzała na niego zdziwiona. Nie spodziewała się, że zapamięta liczebność jej rodziny. To zresztą było bez znaczenia.
Zachmurzona wróciła do biurka. Taka solidna zapora między nimi była bardzo wskazana.
– Nie zdążyła się jeszcze z nikim porozumieć. Widziała reklamę dopiero w zeszłą sobotę.
No tak, reklama. Wiedział, że ten temat powróci. W normalnych warunkach uznałby go za niebezpieczny. Wobec rysującej się alternatywy rozmowę o interesach przyjął wręcz z ulgą.
– Co o niej sądzisz? – zapytał. Był ciekawy, czy powie szczerze, co myśli. Powiedziała.
– Sądzę, że jest obrzydliwa. To był złośliwy numer.
– Nie bardziej niż ten zastosowany przez ciebie.
– O wiele bardziej.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Dawałeś do zrozumienia – Lucky oparła dłonie o brzeg biurka – że moje samochody są marnej jakości.
– A ty – odparł Sam spokojnie – że sprzedaję swoje po wygórowanych cenach.
Pod wpływem jego spokoju narastała w niej wściekłość. Wyprostowała się i przyjęła postawę dumnej królowej.
– Ja tego nie sugerowałam. To jest prawda.
– W porządku.
– Co w porządku?
– Ja też powiedziałem prawdę. O ile pamiętam, nie użyłem określenia „marna jakość”. – Sam uświadomił sobie, że Lucky Vanderholden kolejny raz udało się go podekscytować. Podobała mu się ta sytuacja. I Lucky też. – Prawdę mówiąc zupełnie nie wiem, dlaczego tak cię zdenerwowało...
Oczy Lucky zrobiły się okrągłe ze złości.
– Przede wszystkim naruszyłeś sferę mojej prywatności.
Sam w milczeniu pokiwał głową. Zastanawiał się, czy ona zdaje sobie sprawę, jak bardzo efektownie wąska spódniczka opina pewne krągłe partie jej ciała...
– Nie mówiąc już o nieetycznym postępowaniu... i odsłania długie, szczupłe nogi. Ciekawe, czy nosi pantofle na płaskich obcasach dla wygody, czy z powodu wysokiego wzrostu...
– Sam!
Zamrugał oczami i uniósł głowę.
– Czy ty mnie słuchasz?
– Oczywiście.
– Wobec tego – ton Lucky stawał się coraz bardziej agresywny – skoro moje słowa nie zrobiły na tobie wrażenia, powtarzam ci jeszcze raz najpoważniej w świecie: jeżeli natychmiast nie wstrzymasz nadawania reklamy, zwrócę się w tej sprawie do mojego adwokata.
Sam uchwycił dłońmi poręcze krzesła i podniósł się powoli. Już dość długo pozwolił jej tkwić w przekonaniu, że ma nad nim przewagę. Być może nawet za długo, zważywszy na fakt, w jakim kierunku potoczyła się rozmowa.
– Nie robiłbym tego na twoim miejscu – powiedział cicho.
– Nie przypominam sobie, żebym pytała cię o opinię.
– Nie mam zwyczaju czekać, aż mnie o nią zapytają.
Gwałtownie wyszedł zza biurka i przyciągnął krzesło spod ściany. Ustawił je koło niej.
– Siadaj.
Lucky usiadła machinalnie i patrzyła, zaskoczona, jak Sam idzie w stronę drzwi.
– Ale...
– Zaraz wracam.
Coś podobnego, pomyślała z gniewem, gdy zamknęły się za nim drzwi i zostawił ją samą. Co on sobie wyobraża? Że będzie tu siedzieć i czekać na jego powrót? Na to wyglądało. Rozmowa nie została zakończona. Niczego jeszcze nie ustalili.
Właściwie była nawet zadowolona z tej chwili wytchnienia. Wprawdzie gabinetu Sama w żadnym wypadku nie można było nazwać małym, lecz bliskość tego mężczyzny wydawała się jej niepokojąca, jakby oboje zostali uwięzieni w klatce. Zarówno wytrwanie w gniewie, jak i skupienie się na sprawach zawodowych wymagało od niej wysiłku.
Masz już swoje lata i powinnaś być rozsądna, strofowała się w duchu. Niestety, wiek nie był tarczą chroniącą przed urokiem Sama, któremu wyraźnie ulegała. I nad tym nie potrafiła zapanować. To właśnie stanowiło problem. Na utratę panowania nie mogła sobie w żadnym razie pozwolić.
Gdzież on się podział? Czyżby tak go postraszyła adwokatem? Przynajmniej zaczął jej słuchać. Pewnie poszedł po posiłki. Musi być gotowa na wszelką ewentualność.
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Odwróciła się. Sam zamykał je ramieniem, gdyż obie ręce miał zajęte. Spodziewała się, że może przynieść jakieś dokumenty albo kasetę. On tymczasem niósł stos serwetek, nóż, widelczyki i dwie filiżanki parującej kawy.
– Może być czarna? – zapytał, siadając na swoim miejscu.
Lucy automatycznie skinęła głową. Nie zważając na jej niedowierzające spojrzenie, Sam zdjął z tortu woskowany papier.
– Duży kawałek czy mały? – spytał, szykując się do krojenia ciasta.
Chyba sobie z niej żartuje.
– W ogóle, dziękuję.
– Jesteś na diecie? – Ton był współczujący, lecz w kącikach warg błąkał się prowokacyjny uśmieszek.
– Nie – odparła krótko. – Jestem zła.
– To widzę. – Sam ukrajał dwa grube kawałki i ułożył je przed nimi na serwetkach.
– Do licha, Sam, nie traktujesz mnie serio.
– Przeciwnie. Odnoszę się do twego stanowiska całkiem poważnie. Jedynie nie bardzo wierzę w twoją groźbę, zwłaszcza że wpadłem dwa tygodnie temu na identyczny pomysł, ale go zarzuciłem. Oczywiście, możesz podjąć kroki prawne, lecz nie masz szansy wygrania ewentualnego procesu i oboje to wiemy.
Z pewnością Sam miał rację. Bacznie przyglądała się jego reklamie i istotnie jej parking został sfilmowany w taki sposób, że nie można było zidentyfikować właściciela, podobnie jak zrobiono to w jej reklamówce. Wyskoczyła ze sprawą sądową tylko dlatego, że była zła. A przecież Sam, nie tracąc czasu, odpłacił jej jedynie pięknym za nadobne.
Przez chwilę daremnie czekał, aż Lucky zacznie jeść, po czym nabrał kawałek tortu na widelczyk. Uniósł dłoń do ust i zatrzymał ją w połowie drogi, jakby nagle coś go zastanowiło.
Lucky zauważyła ten moment wahania i uśmiechnęła się.
– Nie wiesz, jak daleko mogę się posunąć?
– Przyznaję, że mi to przemknęło przez myśl.
– Nie bój się. Nic nie wybuchnie. Najgorsze, co ci się może przydarzyć, to próchnica zębów w związku z dużą zawartością cukru.
Wierzył jej, choć nie wiedział dlaczego. Dotychczasowe doświadczenie wskazywało, że za wszelką cenę chce mu dokuczyć. Powoli włożył kawałek tortu do ust. Piekielne ciasto było wilgotne i tłuste, a polewa bardzo słodka. Przełknął je z uczuciem ulgi. Nie chciał jej rozczarować. To nie była w najmniejszej mierze pocieszająca myśl. Zmieszany, postanowił powrócić do towarzyskiej rozmowy.
– Jest wspaniały – powiedział, nabierając następny kawałek. – Muszę złożyć wyrazy uznania szefowi kuchni.
– Uważaj sprawę za załatwioną – odparła. Rzuciła jeszcze krótkie, tęskne spojrzenie na nie tknięty przez nią kawałek tortu, sięgnęła po torebkę i wstała.
– To ty upiekłaś? – Sam spojrzał na nią zaskoczony.
Lucky musiała zacisnąć wargi, żeby się nie roześmiać.
– Marete potrafi jedynie przypalić ciasto z owocami.
– Nie przestajesz mnie zadziwiać. Podeszła do drzwi i zatrzymała się.
– To stary chwyt, wręcz z brodą. Na to mnie nie nabierzesz.
– To zabawne, uważasz, że ja wobec ciebie stosuję jakieś chwyty?
Lucky pomyślała, że jeśli nie ponosiła jej wyobraźnia, nie tylko ona wyczuła jakiś ledwo uchwytny, podskórny prąd, niespokojnie wibrujący między nimi.
– Tak naprawdę – powiedziała – nie wydaje mi się, żeby było coś zabawnego w naszych stosunkach.
Te właśnie słowa wywołały na twarzy Sama uśmiech, który powoli rozświetlił jego oczy.
Lucky zacisnęła bezwiednie dłoń na klamce, gdyż poczuła nieoczekiwanie zalewającą ją falę ciepła.
Prawie w popłochu otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Ruszyła szybkim krokiem, lecz usłyszała jeszcze ostatnie słowa Sama.
– To właśnie – mówił bardzo z siebie zadowolony – jest takie intrygujące.
Przez całe przedpołudnie Lucky była ogromnie zajęta, a mimo to nie udało jej się przestać myśleć o oszałamiającym Automobilowym Domu Handlowym z sąsiedztwa.
Po wyjściu z gabinetu Sama rzuciła okiem na ceny samochodów wystawionych w salonie. Po prostu ją zamurowało. Wiedziała, że rolls-royce nie może być tani, lecz sama myśl p zapłaceniu sześciocyfrowej ceny nawet za wspaniale wykonany na indywidualne zamówienie samochód wprost ją śmieszyła.
Była przekonana, że ludzie, którzy potrzebowali tego rodzaju symbolu ich społecznej pozycji, nigdy nie docenią prawdziwego piękna.
Wychowana w licznej rodzinie, przyjmowała za oczywisty fakt, że wszystko, co posiadała, było używane. Ubrania, książki, zabawki przechodziły z jednego dziecka na drugie i to wcale nie ujmowało im wartości.
Przy tym nie uważała, że obdarowywana była namiastkami. Przeciwnie, od najwcześniejszych lat nauczyła się doceniać na równi użyteczność przedmiotów, jak i ich pochodzenie. Nie marzyła o nowych rzeczach, była zachwyconą wypłowiałymi dżinsami oraz książkami z nagryzmolonymi, pomocnymi notatkami na marginesach. Wiedziała, z jaką troską przechowywano zapakowane w bibułki miękkie kocyki, przeznaczone dla następnego dziecka. To właśnie miało znaczenie, gdyż osadzało ją w konkretnej rzeczywistości i nadawało jej tożsamość.
Dlatego Lucky ceniła również używane samochody. Przeszłość odciskała na nich swój ślad.
Z zadumy wyrwał ją dzwonek telefonu.
– Lucky? Tu Sam.
Nie musiał się przedstawiać. Natychmiast rozpoznała cudowny, głęboki tembr jego głosu.
– Dzwonię w związku z twoją poranną wizytą. Właściwie niczego nie zdołaliśmy ustalić...
– Raczej nie z mojej winy – wtrąciła szybko. Nastąpiła chwila ciszy, po czym usłyszała westchnienie. Była w nim jakaś nuta rezygnacji, jakby Sam nie mógł pojąć, dlaczego ona tak wszystko utrudnia. Nagle i Lucky pomyślała to samo.
– Słuchaj, nie telefonuję z wymówkami – mówił z namysłem. – Spróbujmy jeszcze raz, może udałoby się nam dojść do porozumienia.
– Jeszcze raz spróbować? – powtórzyła. Mogą w kółko rozmawiać, co nie znaczy, że kiedykolwiek im się uda.
– Chciałbym się zrewanżować za tort. Lucky, zjedzmy dzisiaj razem kolację i porozmawiajmy. Bez podchodów, bez walki, po prostu jak sąsiedzi, którzy po przyjacielsku chcą rozwiązać drobne nieporozumienie.
Właściwie powinna odmówić, ale nawet przez chwilę nie rozważała takiej ewentualności. Zbyt dużo było między nimi nie rozwiązanych kwestii. A biorąc pod uwagę, jak wiele ostatnio czasu spędziła na rozmyślaniu o Samie, sprawy zawodowe mogły okazać się najmniej ważne...
– Lucky?
– Przepraszam, właśnie się zastanawiałam.
– Jeżeli ci nie odpowiada dzisiejszy wieczór...
– W porządku. Bardzo chętnie zjem z tobą kolację.
– Świetnie. – Wziął jej adres i uzgodnili godzinę spotkania.
Lucky zamierzała zamknąć biuro o piątej, gdyż chciała mieć więcej czasu na przygotowania do randki z Samem. Tymczasem po południu niespodziewanie pojawiło się wielu klientów i ostatniego załatwiła dopiero po szóstej. Potem musiała się przedzierać przez zatłoczone jezdnie, więc gdy wreszcie zaparkowała hondę przed swym małym, zbudowanym w wiktoriańskim stylu domem, była zmordowana i zła.
Weszła po schodach na werandę i chciała wsunąć klucz do zamka, lecz okazało się, że drzwi są uchylone. Popchnęła je i usłyszała hałaśliwe głosy dobiegające z telewizora. Pies Huckleberry, jeśli jej słuch nie myli.
– Halo? – zawołała, stojąc nadal z wahaniem na progu.
– O, dobrze, że wróciłaś!
Wysoki, chudy młodzieniec ze strzechą gęstych włosów koloru pszenicy biegł do Lucky długimi susami. Chwycił ją mocno w ramiona i zakręcił nią kilka razy w powietrzu.
– Ken! Dlaczego nie jesteś na uczelni? Czy coś się stało?
– Nie, wszystko w porządku.
– Więc dlaczego...
– Wiesz, jak to jest w akademiku. Czasami ma się ochotę uciec stamtąd na wieczór. Chyba nie masz mi za złe, że się u ciebie rozgościłem.
– Oczywiście, że nie – odparła bez wielkiego przekonania. Weszli do pokoju. Na podłodze leżały porozrzucane gazety, a na kanapie resztki sandwicza z serem. Lucy wyłączyła telewizor.
– Jak się tu dostałeś?
– Rodzice zawsze trzymają dodatkowe klucze na półce w garażu. Więc najpierw tam zajrzałem.
– Znakomicie – mruknęła Lucky pod nosem. Wizyty rodzeństwa, choćby całkiem nieoczekiwane, sprawiały jej niezmiennie przyjemność. Tylko że akurat dzisiaj wieczorem miała głowę zajętą zupełnie czymś innym.
Ken, nieświadomy rozterki siostry, opadł z powrotem na kanapę i położył nogi na blacie stolika.
– No i co z kolacją?
– Kolacją? – Lucky wskazała głową talerz pełen okruchów. – Wygląda, że już jadłeś.
– To była tylko taka zakąska przed twoim powrotem.
– Oczywiście – potwierdziła Lucky raczej dość oschłym tonem. Nienasycony apetyt jej dziewiętnastoletniego brata miał najlepsze szanse przejścia do rodzinnej legendy. – Możesz jedynie mieć nadzieję, że znajdziesz pizzę w lodówce, bo ja wychodzę. Na randkę.
– Randkę? – Ken zerwał się z kanapy i pobiegł za Lucky na górę. – Z kim?
– Nie znasz go. – Lucky rzuciła bratu przez ramię ostrzegawcze spojrzenie.
– Jak się nazywa? – nie ustępował. Weszli do sypialni i Ken od razu rozciągnął się na łóżku.
– Sam – odparła roztargniona, badając wzrokiem zawartość szafy.
– Okropne imię.
– Tak? – Lucky wyjęła granatową, płócienną sukienkę, zapinaną wysoko pod szyją, i rzuciła ją na krzesło. – Dlaczego?
– Najbardziej solidne i godne zaufania, jakie znam. Założę się, że jego właściciel to łysy czterdziestolatek.
– Nic podobnego. Ma trzydzieści pięć lat i jest niezwykle przystojny.
– To dlaczego, na litość boską, masz zamiar tak się ubrać?
– Nie podoba ci się ta sukienka?
– Gdyby jakaś dziewczyna przyszła na randkę ze mną w czymś takim, wiedziałbym, że czekają mnie kłopoty.
– Widziałam większość twoich dziewczyn. Wierz mi, to ty widocznie masz kłopoty. Mam randkę w interesach. – Lucky zdjęła spódnicę.
– Randka w interesach? Jeszcze nigdy o czymś podobnym nie słyszałem. Wobec tego po co w ogóle umawiasz się z facetem? Nie wystarczy wysłać mu list?
No właśnie, po co? – zastanawiała się Lucky, ściągając halkę. Najprostsza odpowiedź: ponieważ Sam o to prosił. Ale prawdziwy powód był inny. Sam zachowywał się wprawdzie wyzywająco i w pracy zawodowej posługiwał się irytującymi metodami, lecz jednocześnie był najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego spotkała od lat. Być może stosunki między nimi wcale się nie poprawią. Chyba że los ma wobec nich inne zamiary. Tak czy inaczej, Lucky chciała się o tym przekonać.
– Proszę. – Ken trzymał w ręku jedną z jej ulubionych sukienek, uszytą z lśniącego czerwonego jedwabiu. – Włóż tę.
– Zachowujesz się zupełnie jak Marete. – Lucky sięgnęła z rezygnacją po jedwabną sukienkę.
– Strzeż mnie, Boże.
– No właśnie. Przepraszam cię, ale idę pod prysznic. Jeśli chcesz się na coś przydać, zejdź na dół i uprzątnij ten bałagan, zanim Sam się zjawi.
– Dobrze, nie musisz się spieszyć. Zajmę się twoim gościem.
Może powinna była uznać te słowa za ostrzeżenie, myślała Lucky, kiedy po kilkunastu minutach w pośpiechu schodziła do salonu. Gdy zadźwięczał dzwonek u drzwi, wychodziła dopiero spod prysznica. Nie pozostało nic innego, tylko polegać na zapewnieniu Kena i pozwolić mu odgrywać rolę gospodarza. Musiała się przecież ubrać i zrobić makijaż.
Lecz teraz, słysząc dochodzący z pokoju śmiech, była pewna, że popełniła błąd. Lucky zbyt dobrze znała dziwaczne poczucie humoru brata, żeby te odgłosy wesołości uważać za dobry znak.
Zatrzymała się w drzwiach salonu. Sam i Ken siedzieli obok siebie na kanapie, a przed nimi na stoliku leżał rozłożony gruby album fotograficzny. Ten, w którym trzymała zdjęcia z dzieciństwa, kiedy nosiła aparat na zębach i koński ogon.
Uniosła wzrok na Sama i ich oczy się spotkały. W spojrzeniu Sama widziała rozbawienie i... sympatię. Gdy sobie to uświadomiła, poczuła drżenie serca. Zaczerwieniła się, a potem całe jej ciało oblała gorąca fala. Żałowała, że nie włożyła granatowej sukienki. Czerwony jedwab był cienki i przylegający do ciała, a kolor zbyt wyzywający.
Sam wstał z kanapy.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział ciepło.
– Dziękuję – udało się jej wykrztusić. Zrobiła krok w jego stronę i co dalej? Powitanie go pocałunkiem byłoby z pewnością nie na miejscu, a uścisk dłoni też nie wydawał się odpowiedni. Odetchnęła głęboko. Rozwiąże ten problem inaczej.
– Czy podać ci coś do picia?
– Już mu proponowałem – wtrącił się Ken. – Nie miał ochoty.
Lucky rzuciła bratu spod oka spojrzenie, z którego wyczytał rozkaz: „zmykaj”. Nie miał zamiaru.
– Pokazywałem Samowi stare fotografie.
– Właśnie widzę. – Lucky podeszła do stolika i zamknęła album. – Na pewno zrobiły na nim wrażenie.
– Najbardziej mu się podobało to, na którym grasz w hokeja na trawie.
Lucky zamknęła oczy i stłumiła jęk.
– Zobaczyłem cię zupełnie z innej strony – powiedział Sam, ledwo powstrzymując śmiech. – Z kijem w ręku wyglądałaś naprawdę groźnie.
– Czasami zdarza mi się tak wyglądać i bez kija.
– Lucky rzuciła bratu piorunujące spojrzenie.
– Czy ta sukienka nie jest piękna? – Ken włączył się beztrosko do rozmowy. – Ja ją wybrałem.
– Rzeczywiście świetna – potwierdził Sam, lustrując Lucky od stóp do głów. – Czy często wybierasz dla niej stroje?
– Nie – odpowiedziała stanowczo za brata. Musi zapanować nad sobą i tą rozmową. – Czy możemy już iść?
– Oczywiście.
Ku zdumieniu Lucky, Sam wziął ją za rękę. Jego długie palce splotły się z jej palcami i ścisnęły je delikatnie. Spojrzała mu w twarz. Rysy były oczywiście znajome, ale wyglądał jakoś inaczej.
Ken odprowadził ich do drzwi.
– A więc – zapytał – gdzie się wybieracie?
– Do mnie – odparł Sam, patrząc na Lucky. – Upiekłaś dla mnie tort, więc teraz pora na mój rewanż.
– To brzmi wspaniale. – Lucky uśmiechnęła się ciepło.
– Rzeczywiście, zwłaszcza jak na pierwszą randkę – dodał Ken z podziwem.
Lucky popatrzyła na niego spod zmarszczonych brwi. Gdyby spojrzenie mogło zabijać...
Ken usiłował pospiesznie zatuszować niezręczność.
– Nie zrozum mnie źle – zwrócił się do Sama. – Nie łudź się, że z moją siostrą łatwo ci pójdzie.
– To ostatnia rzecz, której mógłbym oczekiwać – roześmiał się Sam. – Jak dotąd udowodniła, że jest we współżyciu najtrudniejszą kobietą, z jaką kiedykolwiek miałem do czynienia.
– Powstrzymaj się z takimi opiniami – poradziła mu Lucky. – Jeżeli tego się po mnie spodziewasz dzisiejszego wieczoru, gotowa jestem nie zawieść twoich oczekiwań.
Wyszli na werandę i Lucky zobaczyła srebrne BMW zaparkowane przy krawężniku. Gdy już siedzieli w samochodzie, Sam odezwał się pojednawczym tonem:
– Nie chciałbym, żeby nasze wcześniejsze nieporozumienia miały wpływ na nastrój w czasie kolacji. Dzisiaj wieczorem będziemy zachowywać się tak, jak przystało na sąsiadów. Porozmawiamy i postaramy się porozumieć. – Przekręcił kluczyk w stacyjce i rzucił Lucky spojrzenie z ukosa.
Obserwowała, jak Sam prowadzi samochód. Robił to z takim samym opanowaniem i sprawnością, jaką przejawiał we wszystkim. Niewątpliwie był pewnym siebie człowiekiem, musiała się z tym liczyć.
Czy ona w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jest zmysłowa, zastanawiał się Sam. Reagowała spontanicznie, niemal prymitywnie, jej ruchy nie były bardziej wystudiowane niż kotki układającej się przed kominkiem.
Sam zwykle w czasie jazdy nie prowadził rozmów, a szczególnie cenił kobiety, których nie trzeba było zabawiać nieustanną pogawędką. Lecz właśnie teraz milczenie wydało mu się niestosowne. W czasie ich spotkań poznał już Lucky rozwścieczoną i tajemniczą. Dziś wieczór dodałby jeszcze – uwodzicielską.
Nie do wiary, bo w gruncie rzeczy nic jeszcze o niej nie wiedział. Zadeklarował rozejm, lecz nie wiadomo, czy Lucky go dotrzyma. O ile ją znał, będzie chciała rozmawiać o sprawach zawodowych, zaczną się kłócić i prawdopodobnie kolacja całkiem się nie uda.
Jeżeli mieli zaprzestać wojny, to właśnie nadarzała się okazja: Lucky wydawała się tak łagodna i spokojna, pogodzona ze sobą i całym światem.
– Masz bardzo sympatycznego brata. – Na początek wybrał neutralny temat.
– W tym momencie jesteś w swoim odczuciu odosobniony.
No tak, to był właśnie pierwszy przejaw jej łagodności, pomyślał, ale zaraz się uśmiechnął. Do licha, przecież zawsze wolał wyzwania losu od tak zwanego świętego spokoju.
– Chciał jak najlepiej.
– I dlatego – Lucky uniosła w górę brwi – wyciągnął mój album ze starymi fotografiami?
– No, właściwie to nie zrobił tego tak od razu.
– Czuję, że będę żałowała swojej ciekawości, ale powiedz, co się działo wcześniej?
– Wypytywał mnie o moje widoki na przyszłość, intencje wobec ciebie i o stan mego zdrowia.
Lucky zacisnęła zęby i wyprostowała się na siedzeniu.
– I co mu powiedziałeś?
– Odpowiedziałem zadowalająco na każde z tych trzech pytań.
– Kiedyś zamorduję tego chłopaka – skomentowała Lucky beznamiętnie. Sam skręcał właśnie w kierunku nowo wybudowanego osiedla mieszkaniowego. – Powinnam to zrobić już wiele lat temu.
– Nie wyglądasz na osobę zachowującą długo urazy.
– Nie – odparła z westchnieniem. – Pewnie dlatego Kenowi udało się przeżyć. My, Vanderholdenowie, niesłychanie szybko się zapalamy, ale gniew przechodzi nam równie szybko. Pół życia spędzamy na kłótniach, a drugie pół lamentując, że poświęcamy sobie za mało czasu.
– W tak licznej rodzinie chyba niełatwo zorganizować częste spotkania. – Wjechali na wydzielony dla mieszkańców parking i BMW się zatrzymało.
– Są dla nas ogromnie ważne, więc bardzo się staramy znaleźć dla siebie czas. Poza tym to nie takie trudne, bo wszyscy mieszkamy blisko siebie. A ty często widujesz się ze swoją rodziną? – spytała, wchodząc za Samem na schody.
– Raczej nie. Moja matka i ojczym przeprowadzili się do Arizony przed pięcioma laty. Utrzymujemy głównie kontakt telefoniczny. – Nie wydawał się przejmować takim stanem stosunków rodzinnych, które dla Lucky oznaczały prawie osierocenie. – A ponadto – Sam otworzył drzwi mieszkania i wprowadził Lucky do środka – nie mam rodzeństwa.
– To wyjaśniałoby niektóre sprawy. – Lucky spojrzała na Sama zaciekawiona, czy przypomni sobie, że zrobił właśnie taką uwagę na wiadomość o jej licznej rodzinie. Pamiętał, poznała to po wyrazie jego twarzy.
– Co by wyjaśniało? – spytał ostrożnie.
– Że uważasz siebie za wszechwiedzącego. Nie byłeś krótko trzymany jako dziecko.
– Być może – odparł i dodał z żartobliwą złośliwością: – Albo rzeczywiście jestem wszechwiedzący.
– Słaba szansa – roześmiała się. Nie po raz pierwszy żałowała, że Sam jest tak porażająco przystojny. Byłoby jej łatwiej podtrzymywać wobec niego niechętne uczucia, gdyby miał czterdziestkę i łysinę.
Mówiła Samowi prawdę, nie potrafiła długo chować urazy. Oddać cios, wyładować się i dać spokój – to był jej styl. Jak dotąd zdawał egzamin, więc dlaczego miałaby się teraz zmieniać?
– Zapewniam cię w każdym razie o jednym – przesłała mu szelmowski uśmiech – jeśli zapachy płynące z twojej kuchni są właściwą wskazówką, wiesz na pewno wszystko o gotowaniu.
– Lubię dobrze zjeść. Jedno idzie z drugim w parze – odparł skromnie.
Wskazał na sąsiadujący z holem salon, do którego schodziło się po dwóch stopniach.
– Rozgość się, proszę. Zajrzę tylko do kuchni i sprawdzę, czy wszystko jest w porządku.
Znalazła się w obszernym pokoju. Na podłodze leżał miękki dywan w zimnym, stalowym kolorze. Ściany były pomalowane na kremowo. Taki sam kolor miały skórzane fotele i sofa ustawione wokół niskiego stołu, wykonanego ze szkła i metalu. Na nim, dokładnie pośrodku, stała niewielka, nowoczesna rzeźba i nic więcej.
Drugi szklany stolik i jedno krzesło z metalowych rurek tkwiły samotnie w kącie pokoju. Telewizor, zestaw stereofoniczny i inne elektroniczne urządzenia umieszczone były na chromowanych półkach. Wszystkie te przedmioty w przyćmionym świetle przywodziły na myśl chłodne, laboratoryjne wnętrze. Lucky pomyślała, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała pomieszczenia tak bardzo pozbawionego charakteru i anonimowego. A gdzie drobiazgi, czasopisma, ozdoby? Usiadła na kanapie i popadła w zadumę.
Uznała, że z pewnością przyjemniej będzie w kuchni, jaka by ona nie była. Doszła do stopnia w chwili, gdy nagle Sam wyłonił się z holu. Nie zdążył się zatrzymać i zachwiał na schodkach. Instynktownie wyciągnął ręce, chwytając Lucky w ramiona. Ona odruchowo położyła dłonie na jego biodrach.
– Przepraszam – pospieszyła z usprawiedliwieniem.
– Nie, to moja wina. – Choć to już nie było konieczne, nie wypuszczał jej z ramion. Nadal też czuł dotyk jej dłoni, lekki, lecz pewny.
Wyobraźnia podsunęła mu nieprawdopodobną myśl, że Lucky trzyma tak dłonie, bo pragnie zbliżenia ich ciał... Ta fantazja opanowała go tylko na krótki moment i pozostawiła po sobie jedynie napięcie mięśni.
– Już wszystko w porządku – odezwała się Lucky cicho. Powinna się cofnąć, lecz z jakichś niewiadomych przyczyn nie poruszyła się. – Możesz wejść.
– A ty wyjść. – Powoli przesunął kciukiem wzdłuż jej obojczyka. – Gdzie się wybierałaś?
– Ja... mmm... – Lucky odetchnęła głęboko i zmarszczyła brwi. Zwykle nie zdarzało się jej zapomnieć języka. Ale też nie pamiętała, aby pod wpływem dotyku męskiej dłoni, i to poprzez materiał sukienki, jej skóra zaczęła płonąć.
– Szukałam ciebie.
– Stęskniłaś się? – zapytał z uśmiechem.
– Tak... – zaczęła, ale wycofała się. – Nie... Spojrzała mu w oczy i dojrzała w nich pożądanie.
Nie wiedziała, czy rzeczywiście wyrażają jego pragnienie, czy jedynie odbijają jej własne. A potem zobaczyła jego usta. Pełne, kształtne i lekko rozchylone. Jak zahipnotyzowana, nie miała siły oderwać od nich wzroku.
Mijały sekundy, a oni trwali w bezruchu. Wreszcie Lucky nie wytrzymała tej niepewności.
– Masz zamiar mnie pocałować, czy nie?
Sam patrzył na nią przez długą chwilę, zanim odpowiedział jej pytaniem.
– Chcesz tego?
Tak! – wołało jej ciało. Tak, chciała jego pocałunku. Pragnęła, żeby przyciągnął ją blisko siebie, trzymał zamkniętą w objęciach przy muskularnej piersi i całował tak długo, aż zapomniałaby, że kiedyś mogło się to jej wydawać niedorzeczne. I żeby zrobił to wszystko bez pytania jej o zgodę.
– Nie – odparła z namysłem. – Chyba nie. – Uwolniła się z jego uścisku i wmawiała w siebie, że nie jest rozczarowana, choć sam tak łatwo zrezygnował.
Do licha, była najbardziej irytującą osobą, jaką spotkał w życiu. Zazwyczaj potrafił prawidłowo odczytywać sygnały, wysyłane do niego przez kobiety. Z Lucky było zupełnie inaczej.
– To miał być jakiś test?
– Na co? – Spojrzała na niego zdziwiona.
– Ty mi odpowiedz.
– Och, dajże spokój – żachnęła się. Sama nie była pewna, czego od niego oczekuje. Skoro nie potrafiła zrozumieć własnych uczuć, tym bardziej nie zamierzała się przed nim tłumaczyć. – Teraz już wiem, dlaczego ciągle ze sobą walczymy.
– Tak? Dlaczego? – Patrzył na jej policzki zabarwione ciemnym rumieńcem, na piersi unoszące się w przyspieszonym oddechu. Gwałtownym ruchem włożył ręce do kieszeni. Musiał je jakoś uwięzić, tak bardzo pragnął wziąć ją w ramiona.
– Ponieważ jesteś arogancki, przekorny...
– Uważaj – ostrzegł ją żartobliwie. Na szczęście dla niego rozbawienie wzięło górę nad pożądaniem. Lucky nie była już pewna, od czego właściwie zaczęła się ich kłótnia.
– Coś ci zaproponuję – powiedziała ugodowo. – Ty zapomnisz, że kiedykolwiek widziałeś mój stary album, a ja spróbuję udawać, że twój salon... – zamilkła raptownie, zmieszana, bo omal się nie wygadała.
– Co z moim salonem? – Sam rozejrzał się dookoła i utwierdził w przekonaniu, że pokój wyglądał tak samo jak zawsze.
– Nic – zapewniła go pospiesznie. – Może byśmy...
– Nie podoba ci się – stwierdził bez cienia wątpliwości.
– Tego nie powiedziałam.
– Nie musiałaś. To jest wypisane na twojej twarzy.
– Nie o to chodzi.
– Więc o co?
Lucky wzięła głęboki oddech.
– Jest okropny.
– No cóż – głos Sama był podejrzanie spokojny – przynajmniej jesteś szczera.
– Nie zrozumiałeś mnie. Po prostu wszystko tu jest takie... nowe.
– Rozumiem – odparł, choć najwyraźniej wcale tak nie było. – Wołałabyś meble z Armii Zbawienia?
– Nie, wcale nie.
– To pocieszające.
Lucky uświadomiła sobie, że nic do niego nie dotarło. A nagle bardzo zapragnęła, żeby ją zrozumiał.
– Ten pokój nie ma w sobie ciepła, nie wzbudza żadnych uczuć. Jakby był eksponatem w sklepie meblowym, przez nikogo nie zamieszkanym.
Sam rozejrzał się w osłupieniu. Nigdy nie zastanawiał się, czy jego salon ma, czy nie ma w sobie ciepła. Nawet przez moment o tym nie pomyślał. Pomieszczenie było po prostu wygodne i użyteczne. Z pewnością brakowało mu owego niefrasobliwego rozgardiaszu, jaki panował w mieszkaniu Lucky, lecz to jeszcze nie powód do tak zdecydowanego potępienia.
– A gdzie są zdjęcia? – ciągnęła Lucky, wskazując na puste ściany.
– Jakie zdjęcia?
– No, twoich rodziców, twoje własne z dawnych lat: z pieskiem, z kolegami po dyplomie, a nawet naguska na futrzaku.
– Mam zdjęcie rodziców. – Zaskoczony uzmysłowił sobie, że się broni.
– Jedno?
– W sypialni.
– Dobre i to na początek.
Sam objął Lucky po przyjacielsku i poprowadził ją do kuchni.
– Spójrz na to z innej strony: przynajmniej nie muszę się obawiać, że ktoś zapozna się z najbardziej krępującymi momentami mojej przeszłości.
Lucky roześmiała się. Tu miał całkowicie rację.
– Czy teraz masz zamiar mnie nakarmić? – spytała, zmieniając temat.
– Mhm. Jesteś głodna?
– Straszliwie.
– To dobrze. – Zaprosił ją do stołu pięknie nakrytego kryształami i porcelaną. – Lubię towarzystwo ludzi, którzy potrafią docenić moje wysiłki.
Lucky pomyślała, że najpewniej znajdzie się w ich gronie, kiedy szeroko otwartymi ze zdumienia oczami patrzyła na szereg parujących naczyń, które Sam ustawił na stole. Do głowy jej nie przyszło, że on naprawdę potrafi gotować. Człowiek, który tak wykłócał się z nią o sprawy zawodowe, raczej nie wyglądał na domatora. Ale się myliła. Tu, w kuchni, Sam był tak samo jak zawsze pewny siebie, opanowany i fachowy, nie tracąc przy tym ani joty ze swej męskości, która przyciągała ją jak magnes.
– Lubisz włoskie potrawy?
– Uwielbiam. – Wciągnęła głęboko zapach dania podsuniętego jej przez Sama. – Sos boloński?
– I spaghetti.
– Kiedy to zdążyłeś zrobić?
– Prawdę mówiąc, niewiele było do roboty. – Sam nałożył na talerz makaron z sosem i postawił go przed nią. – Miałem w domu wszystko, co potrzeba, bo zamierzałem ugotować sobie taką kolację. Musiałem tylko zrobić więcej.
Lucky zatrzymała podniesiony widelec w pół drogi.
– Chcesz powiedzieć, że codziennie szykujesz sobie coś podobnego?
– Przeważnie. – Wzruszył ramionami. – Wprawdzie jadam samotnie, ale to nie znaczy, że mam połykać na chybcika byle jakie mrożonki przed telewizorem.
Lucky zarumieniła się, gdyż jej wieczorne posiłki bardzo często właśnie tak wyglądały.
– Będziesz wspaniałym mężem.
– Być może – przyznał powściągliwym tonem.
– Raczej nie palisz się do małżeństwa.
– Chyba nie. – Zabrał się do jedzenia. – Może po prostu dotąd nie spotkałem właściwej kobiety.
Ciekawe, że ona podobnie odpowiadała siostrze nagabującej ją o małżeństwo. Teoria o bezcelowości umawiania się na randki została potwierdzona.
Przynajmniej w tej jednej kwestii byli zgodni. Powinna odczuwać zadowolenie, a tymczasem jej reakcja była akurat odwrotna. O wiele lepiej się czuła, kiedy Sam odgrywał rolę, jaką ona mu wyznaczyła: człowieka, z którym łączą ją jedynie interesy. I to sprzeczne pomyślała z ironią. Miała niejasne przeczucie, że wkroczenie Sama w jej życie w innym charakterze spowodowałoby niezłe zamieszanie.
Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle by mu na takie wkroczenie pozwoliła, zapewniała się stanowczo w duchu. Ta wspólna kolacja odbywała się w związku z ich sprawami zawodowymi. Mają przedyskutować sprawy kampanii reklamowej i dojść do jakichś wniosków. Nie ma w tym żadnego niebezpieczeństwa.
Oddając się z zamiłowaniem sybaryty pochłanianiu pyszności przygotowanych przez Sama, Lucky jakoś nie mogła się zdobyć na rozpoczęcie rozmowy o interesach. Wydawało się jej nieodpowiednie poruszanie kontrowersyjnych tematów podczas przeżywania takich niezwykłych rozkoszy podniebienia. Jadła więc wszystko, co jej podsuwał, a nawet poprosiła o dokładkę.
Sam zaś pomyślał, że powinien był przewidzieć, w jakie tarapaty wpadnie przez swoje spaghetti. Obserwował Lucky zabierającą się do drugiej porcji z takim samym namiętnym zapałem jak do pierwszej. Ale nigdy nie przypuszczał, że ta potrawa może wywołać zmysłowe skojarzenia.
Co chwilę podnosił wzrok, by przypatrzyć się, z jakim wdziękiem i zwinnością Lucky zakręca długie pasma makaronu na widelec i niesie je do ust. Nie mógł wprost usiedzieć spokojnie na krześle obserwując, jak z przyjemnością wsuwa makaron między wilgotne, różowe wargi, a potem powoli wyjmuje widelec z ust. Gdy kropla sosu zaczęła spływać jej po wardze, chciał podać jej serwetkę, ale ona zlizała sos końcem języka. Doprowadzała go do szaleństwa, tylko w zupełnie inny sposób, niż to sobie wcześniej wyobrażał. Mieli rozmawiać, dyskutować, rozwiązywać zawodowe problemy. Obawiał się, że będą się zawzięcie kłócić. Ale nawet przez moment nie zaświtała mu w głowie myśl, iż zapragnie pójść z nią do łóżka. Od chwili gdy zdjął dłonie z jej ramion, pragnął tylko jednego – wziąć ją znowu w objęcia.
Pomysł był czystym szaleństwem. A fakt, że on, Sam Donahue, zawsze rozważny, o tym marzy, był jeszcze większym wariactwem.
Przez całe życie analizował swe możliwości, by potem nakreślić jasną wizję tego, do czego chciał dojść.
Zawsze wybierał najbezpieczniejszą drogą wiodącą do celu. Zaś pochopne wiązanie się z jego upartą i porywczą sąsiadką nie miałoby nic wspólnego ani z rozsądkiem, ani z przezornością.
Tego był całkiem pewny. Musi zwolnić tempo. I działać krok po kroku. Z trudem przystał na udzieloną sobie radę.
Skończyli jeść, a potem posprzątali kuchnię. Przez cały czas Sam prowadził swobodną rozmowę na neutralne tematy. Lucky dostosowała się do jego nastroju i reszta wieczoru upłynęła bardzo miło. Zdecydowali, że nie powinni się zbyt długo zasiedzieć, bo oboje następnego dnia wstają wcześnie rano do pracy, więc Sam odwiózł Lucky do domu.
Gdy wysiedli z samochodu, zobaczyli światła prawie we wszystkich oknach. Sam wziął Lucky za rękę i odprowadził do drzwi. Dochodzące dźwięki muzyki rockowej potwierdzały, że Ken nadal gości u siostry.
– I w rezultacie – Lucky zwróciła się do Sama – nie porozmawialiśmy o interesach.
Ujął ją pod brodę ciepłymi, silnymi palcami.
– Może to i lepiej.
– Dlaczego? – Zdziwiona, podniosła na niego oczy.
– Wyświadcz mi przysługę – odparł cicho. Przez cały wieczór wytrwał we wstrzemięźliwości. Niech go licho, jeśli nie nadszedł czas na postawienie następnego kroku. – Nie zadawaj więcej pytań.
Zbliżył wargi do jej ust, a ona zamknęła oczy, przysunęła się do niego i znalazła w jego ramionach. Zatraciła się całkowicie w tkliwości tego uścisku, otaczający ją świat przestał istnieć.
Sam przyciskał delikatnie usta do jej warg, aż rozchyliła je, gorące i uległe. A potem zaczęła językiem pieścić jego wargi, oczekując pocałunku.
Tego właśnie pragnęła, gdy w salonie Sam trzymał ją w ramionach, i teraz nie miała wątpliwości, że to, co czuła, było namiętnym pożądaniem, któremu nie potrafiła się oprzeć.
Półprzytomna, z cichym jękiem oddała się miłosnemu rytmowi pocałunku. Sam przyciągnął ją do siebie tak mocno, że dotykali się piersiami i biodrami. Zaczął pieścić jej plecy, delikatnie głaszcząc ciało poprzez miękką, jedwabną tkaninę. Z ust Lucky wydobyło się stłumione westchnienie i Sam ze wszystkich sił zapragnął spełnienia ich pożądania. Zdrowy rozsądek nie miał już prawa głosu i Sam przyznał się do tego przed sobą bez wyrzutów sumienia.
Lecz w tej samej chwili, kiedy opanowała go ta zdradziecka myśl, zdarzyło się coś, wobec czego stanął bezradny.
Na werandzie najpierw zapaliło się światło, a potem zaraz zgasło.
Sam wymruczał przekleństwo.
– Ken?
Lucky natychmiast wyswobodziła się z jego objęć.
– Obawiam się, że to on.
W tym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie.
– Bardzo was przepraszam – rzekł Ken – zdawało mi się, że słyszałem samochód, więc zapaliłem wam światło. Jeszcze raz przepraszam, nie chciałem przeszkadzać...
– Nic nie szkodzi – ucięła krótko Lucky. Z każdym słowem brata ulatywał romantyczny nastrój. – Właśnie się żegnaliśmy.
– To żegnajcie się dalej.
– Dzięki – odrzekł Sam. Chwycił klamkę i zamknął drzwi. Zostali sami. – Twój brat czuwa.
– Właśnie.
– Czy to znaczy, że nie zależy mu na twoim zamążpójściu tak jak twojej siostrze?
– Chyba nie – mimowolnie roześmiała się.
– To dobrze – powiedział Sam już właściwie do siebie, schodząc po schodach. – Jeżeli cały klan Vanderholdenów połączy się w swoich wysiłkach, żeby mnie usidlić, mogę się spodziewać kłopotów.
– Sam! – zawołała za nim Lucky. – Czy masz zamiar wycofać swój program reklamowy?
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
– Nie. A ty?
Lucky powoli pokręciła przecząco głową.
– Cieszę się – stwierdził.
– Naprawdę?
Na twarzy Sama pojawił się uroczy półuśmiech, który przejął ją drżeniem.
– Teraz, kiedy okazało się, jak przyjemne mogą być negocjacje, byłoby szkoda tak nagle się pogodzić.
Szkoda? – pomyślała Lucky. To byłoby wprost niewybaczalne, uznała i weszła do domu.
– Zaufaj mi, Lucky, z przeciwnikiem trzeba walczyć jego własną bronią.
Było wczesne poniedziałkowe popołudnie. Lucky i Ed Wharton dyskutowali kolejny raz, w jakim kierunku ma iść jej kampania reklamowa. Spacerowali po parkingu. Lucky zatrzymała się i spojrzała niechętnie na scenariusz reklamy.
– Ale właśnie zastosowanie tej metody wywołało kłopoty.
– Właśnie o to mi chodzi. Donahue jako człowiek interesu ma olej w głowie, trzeba mu przyznać. Atakowany nie poddaje się.
– Przecież się nie poddaję.
– Nie? – Ed aż sapnął ze zdumienia. – Niestety, jestem innego zdania, zresztą inni również. Musisz zareagować na jego reklamę.
– Takie wyścigi nic nie dadzą, przeciwnie, jeszcze zaostrzą spór. Poza tym oprócz ciebie nikt nie zauważył, że Sam pokazał mój skład. Muszę przyznać, choć niechętnie, że chyba przesadziłam...
– W reklamie nie istnieje nic takiego jak przesada.
– Owszem, są nią za duże wydatki. Czas antenowy nie jest tani, dobrze o tym wiesz.
– Oczywiście. Gdyby było inaczej, każdy Tom, Dick i Louie mógłby się pokazać na telewizyjnym ekranie. Ale musisz przyznać, że reklama się opłaciła.
Tak, musiała to przyznać. Choć nie na głos wobec Eda, którego jedynym celem najwyraźniej było zachęcanie jej do wydania na reklamę wszystkich oszczędności. Ale Ed się nie mylił. Reklama okazała się nadspodziewanie skuteczna.
Napływali klienci i, co ważniejsze, kupowali u niej samochody. Poza tym wielu z nich wspominało, że widziało ją w telewizji. Stała się prawie sławna. Jeden mały chłopiec poprosił ją nawet o autograf!
Jedynym niezadowolonym był Sam Donahue. Sam, który zaprosił ją na domową kolację, kiedy to mieli rozmawiać o interesach, potem całował ją na werandzie tak, jak żaden dotąd mężczyzna, a teraz miał czelność nie odezwać się do niej przez całe cztery dni.
– Więc co zamierzasz? – nalegał Ed. Pogrążona w myślach, wzruszyła ramionami.
– A co proponujesz?
– Na początek nadanie programu w najlepszym czasie antenowym.
– To zbyt kosztowne.
– I jakiś nowy, ciekawy pomysł – ciągnął dalej Ed, jakby jej nie słyszał. – Nie możesz wyglądać jak skromna panienka. Mogłabyś się ubrać w coś bardziej dopasowanego, z większym dekoltem...
– Ja sprzedaję samochody, nie siebie – zadrwiła.
– Widać, jak słabo orientujesz się w reklamowym biznesie. Nie zapominaj, że ja tu jestem ekspertem.
– Ale ja płacę rachunki – odparła stanowczo. – Tymczasem nie będziemy niczego nowego wymyślać.
– Pożałujesz swojej decyzji. Chyba nie wyobrażasz sobie, że Sam Donahue siedzi z założonymi rękami.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co robi – powiedziała z pewną irytacją. – Ale wiem, że nie potrzebuję nowej reklamy.
Sadowiąc w samochodzie swoją zwalistą postać, Ed nadal coś mruczał pod nosem na temat fatalnych konsekwencji decyzji Lucky. Odprowadziła wzrokiem odjeżdżający samochód i wróciła do biura.
Przez minione cztery dni bezskutecznie obiecywała sobie, że nie będzie myśleć o Samie Donahue. Wizyta Eda też nie pomogła jej wytrwać w tym postanowieniu.
W tym czasie wiele razy oglądała reklamę Sama. Niejednokrotnie łapała się na tym, iż przeskakuje z jednego lokalnego kanału na drugi, w nadziei że na nią natrafi. Oczywiście tylko po to, żeby wiedzieć, w jakim zasięgu była emitowana, zapewniała się stanowczo.
Co jednak nie wyjaśniało, dlaczego za każdym razem nie mogła oderwać oczu od ukazującej się na ekranie twarzy Sama?
Bębniąc palcami po blacie biurka, wpatrywała się wściekłym wzrokiem w milczący telefon. Tak bardzo chciał z nią porozmawiać na tematy zawodowe. Wobec tego czemu nie zadzwonił, żeby się umówić na rozmowę?
Może niesprawiedliwie go oceniała. Mogło być tysiąc przyczyn jego milczenia. Przyciągnęła telefon. Skoro Sam nie zadzwonił, ona to zrobi. Postanowiła go zaprosić na giełdę samochodową odbywającą się w czasie weekendu w Willow Grove. I tak się na nią wybierała, on zapewne też. Nic więc nie stoi na przeszkodzie, żeby na neutralnym gruncie spędzili ze sobą trochę czasu i przekonali się, co z tego wyniknie.
– Automobilowy Dom Handlowy Donahue – odezwał się w słuchawce niezbyt przyjemny głos.
– Chciałabym mówić z panem Donahue. – Lucky podała nazwisko i czekała tylko chwilę na połączenie.
– Lucky? – odezwał się Sam. – Dobrze, że zadzwoniłaś.
Przyznała mu w duchu rację w tym samym momencie, w którym usłyszała jego głos. Rozmowa była krótka, lecz owocna. Lucky dowiedziała się, że Sam spędził ostatnie trzy dni w Wilmington na seminarium poświęconym marketingowi i chętnie będzie jej towarzyszył na giełdzie, bo nigdy tam nie był.
– Wezmę coś do zjedzenia – powiedziała na zakończenie – i zrobimy sobie piknik.
– Bardzo się cieszę na to spotkanie.
Kolejny krok, pomyślał Sam, odkładając słuchawkę. Dobrze byłoby ustalić, dokąd go właściwie prowadzi, zanim będzie za późno.
W sobotę o wpół do dziewiątej rano Lucky była już gotowa do wyjazdu. Zostało jej jeszcze dwadzieścia minut, gdyż miała podjechać po Sama o dziewiątej. W tym czasie dwukrotnie się przebrała i trzy razy zmieniała fryzurę, przekonując się jednocześnie stanowczo, że ani trochę nie ma tremy.
Gdy przyjechała hondą pod jego dom, już na nią czekał. Stwierdziła z zadowoleniem, że po raz pierwszy nie włożył wytwornego garnituru. Świetnie wyglądał w pulowerze i spodniach w kolorze khaki uwydatniających jego szczupłe, lecz muskularne ciało.
Ponieważ był daleko i nie mógł jej usłyszeć, pozwoliła sobie na ciche westchnienie.
Podszedł do samochodu i zapytał:
– Kto prowadzi?
– Ja cię zaprosiłam i za wszystko ponoszę odpowiedzialność.
Znamienne, że teraz, gdy Sam już usiadł koło niej, uprzednie zdenerwowanie całkiem ustąpiło. Ogarnęła ją po prostu radość, że znowu są razem.
– Patrząc na ciebie odnoszę wrażenie, że umawiałeś się na randki od wczesnego dzieciństwa.
– Nic podobnego. Jako dziecko miałem nadwagę i do tego nosiłem okulary. W gimnazjum nigdy nie umawiałem się z dziewczynami, a i później nie za bardzo mi to wychodziło.
Przerwał raptownie i zmarszczył brwi w zdumieniu. Od lat nie wracał myślą do tamtego nieśmiałego chłopca, którym był niegdyś. Nie przyznawał się do niego, a z pewnością nigdy wobec kobiety. Poczuł się nieswojo, niewątpliwie popełnił błąd. Ostatnią rzeczą, której by pragnął, była litość Lucky.
Zanim się odezwała, minęło kilka długich chwil. Dałby więcej niż przysłowiowy grosik za jej myśli.
– To dlatego nie masz żadnych swoich zdjęć? – spytała. – Nie podobałeś się sobie?
– Częściowo, a może nawet głównie dlatego. Już wtedy wiedziałem, że nie będę dobrze wspominał mej młodości.
– I do tego nie miałeś starszych braci, którzy mogliby wystąpić w twojej obronie. – Lucky zwróciła ku niemu spojrzenie. Z ulgą zauważył złośliwy błysk w jej oczach. – Mimo tak niepomyślnych początków, wszystko skończyło się bardzo dobrze.
Sam poczuł, jak opada z niego napięcie. Nie ścierpiałby myśli, że Lucky się nad nim użala. Z docinkami da sobie świetnie radę.
– Naprawdę?
Spojrzała na niego spod oka.
– Myślałam, że tylko kobiety są łase na komplementy.
– Jak na wyzwoloną, nowoczesną kobietę hołdujesz wielu przesądom.
– Nie martw się – roześmiała się ubawiona. – Powołuję się na nie i odrzucam je z równą przyjemnością.
– Będę o tym pamiętał.
Wypowiedział te słowa powoli i ciepło, jakby obdarowywał ją pieszczotą. Siedzieli oddaleni od siebie prawie o pół metra, a Lucky przysięgłaby, że Sam jej dotyka. To niemożliwe, żeby tylko pod wpływem jego głosu czuła gęsią skórkę na plecach. Spojrzała w jego kierunku: siedział wyprostowany, z rękami na kolanach.
Jechali jakiś czas w milczeniu i dopiero kiedy skręcili na drogę wiodącą ku terenom targów, odezwał się:
– Opowiedz mi coś o tej giełdzie. Jeżeli dobrze zrozumiałem, nie ma tam nowych samochodów.
– Nie. Wyłącznie używane. Niektóre tak stare, że można by je nazwać antykami. A wszystkie są w pewien sposób wyjątkowe. Ich właściciele to maniacy, którzy nie mogą oprzeć się okazji zaprezentowania swoich pojazdów. Kiedy już ustawią samochody pogrupowane według modeli, zaczynają się rozglądać, czy nie pojawiło się jakieś nowe, ciekawe auto. Większość z nich przychodzi, żeby się po prostu pokazać, spotkać z ludźmi o tych samych zainteresowaniach i dobrze się bawić.
Patrząc przez okno, Sam pomyślał, że ich wyobrażenia o dobrej zabawie różnią się diametralnie. Chętnie przyjął telefoniczne zaproszenie, gdyż po prostu chciał znowu zobaczyć Lucky. Nie zastanawiał się zbytnio nad miejscem randki. A pomysł z giełdą samochodową nawet go trochę zaciekawił. Jednak im więcej dowiadywał się o tej imprezie, tym mniej go ona pociągała. Przyjechał, bo Lucky tego chciała, lecz nie zamierzał udawać entuzjazmu.
Przy bramie targów Lucky wykupiła bilety i wjechała na parking. Sam nie przejawiał ochoty do rozmowy, więc zaczęła się zastanawiać, czy zaproszenie go tutaj było dobrym pomysłem.
Wprawdzie przede wszystkim chodziło jej o spotkanie z nim, lecz musiała przyznać, że kierował nią także inny motyw. Najwyższy czas, żeby ktoś uświadomił mu, jak niesłuszne są jego uprzedzenia w stosunku do używanych samochodów, i udowodnił, że nie tylko nowe rzeczy są piękne i wartościowe.
– Tędy. – Lucky prowadziła Sama w kierunku rozległego placu, na którym stały rzędy samochodów. – Są poustawiane według alfabetu. Wymień markę, którą lubisz.
– Nie, ty pierwsza – odparł. – Ty jesteś szefem.
– Ford – oznajmiła stanowczo, ruszając szybko przed siebie.
Musiał przyspieszyć kroku, bo Lucky nie po raz pierwszy wykazywała godny podziwu zapał.
– Z jakiejś konkretnej przyczyny wybrałaś tę markę?
– Z wielu – rozejrzała się i uśmiechnęła. – Zaczniemy od Mustangów i Thunderbirdów. A jeśli będziesz miał szczęście, może zobaczysz Edsela.
Wspaniale, pomyślał Sam. Miałby podziwiać efekty największej pomyłki w dziejach historii automobilizmu. Jednak po zastanowieniu doszedł do wniosku, że istotnie Edsel mógłby być nieco ciekawszy od reszty wystawianych samochodów. Jak się mógł zorientować, zorganizowano tu coś w rodzaju zlotu entuzjastów starych gratów, przerabianych na samochody wyścigowe. Zawsze unikał takich imprez jak ognia.
Obserwował Lucky, która zatrzymywała się co krok, żeby oczami pełnymi podziwu przyjrzeć się dwukolorowym karoseriom lub oponom i ozdobnym felgom. Równie chętnie wścibiała nos pod maskę Camaro z sześćdziesiątego szóstego roku, jak kucała, żeby zbadać cienkie koła roweru, dzieło fabryki Forda.
Rozmawiała z właścicielami i zarzucała ich setkami pytań, a Sam nie wiedział, czy rozmówcy wdawali się z nią w dysputy ze względu na jej ciekawość, czy zgrabną figurę. Dość na tym, że w krótkim czasie została przyjęta do grona wystawców i dyskutowała z nimi jak równy z równym.
Widząc, jakie wrażenie robi jej urok i inteligencja, Sam odczuł jakby ukłucie bólu. Z pewnością nie była to zazdrość, zapewniał siebie stanowczo. Po raz drugi tego ranka przypomniał sobie tego grubawego czternastolatka, pozostającego, podobnie jak on teraz, poza zgraną grupą. To nie było przyjemne.
Około jedenastej Lucky pojęła rozmiary swego błędu. Około południa sytuacja zaczęła ją denerwować. Może Sam nie ma w ogóle zamiaru się do niej odzywać, złościła się w duchu, głaszcząc odnowioną karoserię wielkiego, starego chryslera. Starała się, jak mogła, zainteresować Sama giełdą i włączyć go do rozmów. Jak przewodnik pokazywała mu wszystkie ciekawsze modele. A on przez cały czas ze znudzonym i raczej wzgardliwym wyrazem twarzy zachowywał ostentacyjną rezerwę.
Kiedy rozmawiała z właścicielami samochodów, odchodził na bok. Kilka razy zwróciła się do niego z jakimś pytaniem, lecz patrzył obojętnie gdzieś w przestrzeń. Nie wiedziała, czego oczekiwał, jednak z pewnością spodziewał się czegoś innego.
Zrezygnowana i rozczarowana, zaproponowała, żeby wrócili do hondy i zjedli lunch. Wokół całe rodziny porozkładały koce w tym samym celu. Lucky modliła się w duchu, żeby wspólny posiłek nie dopełnił obrazu klęski. Skoro Sama nie bawiły stare samochody, może chociaż będzie smakowało mu jedzenie.
Wybrali miejsce pod okazałym wiązem. Lucky przyniosła stary, wojskowy koc, wiernie służący jej na wycieczkach, i rozpakowała swe przysmaki. Usiedli, lecz Lucky nie spieszyła się z podjęciem tematu, który ją gnębił. Patrzyła, jak Sam zjada bagietkę z pieczoną szynką, zagryzając serem brie, po czym otwiera wino i nalewa je do szklanek. Dopiero gdy z błogą miną zabrał się za winogrona, zażądała wyjaśnień.
– Powiedz mi, co takiego zrobiłam?
– Ty? – Sam spojrzał zdziwiony. – Nic.
Taka odpowiedź wyprowadziła ją z równowagi.
– Strasznie się tu męczyłeś. Chciałabym wiedzieć dlaczego?
– Nic podobnego – zaczął odruchowo, lecz zaraz zamilkł. A więc wyczuła, że nie był zadowolony. To go zdziwiło. I zaniepokoiło. Kobiety, które znał, a w każdym razie większość, nie interesowałyby się zbytnio złym nastrojem partnera, gdyby same się dobrze bawiły. Tymczasem wydawało się, że Lucky naprawdę się nim przejmuje.
– Nie zapominaj, że mam braci – ostrzegła – i potrafię rozpoznać wygodne kłamstwa na odległość.
– Nie powiedziałbym, że się męczyłem... Lucky posmarowała kawałek chleba masłem.
– A co byś powiedział?
– Po prostu – Sam szukał właściwych słów – czułem się jak ryba wyjęta z wody. Do tych wszystkich spraw mam zupełnie inny stosunek. Weź na przykład właściciela chevroleta z pięćdziesiątego czwartego, wiesz, myślę o kabriolecie.
Z pełnymi ustami pokiwała głową.
– Mówił tylko o tym, ile razy rozebrał silnik i na nowo złożył. I nadal nie uważa, że go już doprowadził do porządku.
– Chodziło mu o to, że stare urządzenia wymagają wielu starań.
– Właśnie – potwierdził. – Jeżeli tak uwielbia swój samochód, to dlaczego nie wmontuje do niego nowego silnika? Miałby naprawy z głowy.
– Nie rozumiesz. On nie chce wypaczyć szlachetnego charakteru swojego samochodu.
– Szlachetnego charakteru? – Sam wybuchnął śmiechem. – Mówimy o samochodach, a nie o kandydatach na prezydenta.
– Sądziłam, że się interesujesz samochodami. – Lucky już nie ukrywała złości. – Dlatego cię tu zaprosiłam, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jakim jesteś snobem.
Sam pomyślał, że przepaść między nimi nigdy chyba nie była większa niż w tej właśnie chwili. Być może zazdrościł Lucky łatwości, z jaką zawierała znajomości na giełdzie. On nie potrafiłby się na to zdobyć. Zawsze był raczej samotnikiem, również w jakimś stopniu z wyboru, ale na pewno nie snobem.
– Przyznaj się – napierała na niego Lucky – tylko dlatego nie zainteresowałeś się tymi samochodami, bo nie zostały dopiero co wyładowane ze statku, na siedzeniach nie mają plastykowych pokrowców, a na szybie nalepki z wysoką ceną.
– Niesprawiedliwie mnie osądzasz.
– Czyżby?
Zaczął wkładać do koszyka pozostałości piknikowej uczty.
– Kiedy następnym razem będziesz z bezmyślnym zachwytem przyglądać się jakiemuś dwutonowemu chevroletowi, postaraj się to zrobić dokładniej. Nie ma nic wzniosłego w popękanych siedzeniach pokrytych winylową wykładziną i w zaduchu wnętrza cuchnącego niedopałkami papierosów. Jeżeli tylko snob chce, żeby samochody były nowocześniejsze i lepsze, niech ci będzie. Ja w każdym razie nie widzę nic złego w dążeniu do ich udoskonalania.
W milczeniu skończyli pakowanie piknikowego kosza. Lucky odniosła go do samochodu, a Sam wyrzucił odpadki do pojemnika.
– Chcesz już wracać? – spytała.
– Skoro tu jesteśmy – odparł z rezygnacją – możemy obejrzeć resztę samochodów.
Lucky pomyślała, że jej mali bracia, prowadzeni siłą do dentysty, wykazywali większy entuzjazm. Lecz niech Sam nie sądzi, że zrobi mu tę uprzejmość i zaproponuje powrót. Taki piękny, pogodny dzień na świeżym powietrzu i ciekawa impreza, przy boku Sama sprawiały jej ogromną przyjemność. Skoro jemu tu się nie podoba, jego strata.
Znowu rozpoczęli wędrówkę pomiędzy szeregami samochodów, lecz gdy Lucky przystanęła przy fordzie Fairlane, który ją zainteresował, i chciała Sama o coś zapytać, on już był daleko.
W pewnej chwili zamierzał przejść do następnego szeregu i nagle stanął jak wryty. Zobaczył przed sobą chyba najpiękniejszy samochód, jaki kiedykolwiek widział. Był to rolls-royce Silver Shadow z 1960 roku w stonowanym, brązowym kolorze. Karoserię miał ozdobioną wielkimi reflektorami i dekoracyjną osłoną chłodnicy. Na masce umieszczone były dumnie rozwarte skrzydła – znany wszystkim znak firmy.
Przez moment tylko wpatrywał się w zachwycie, lecz zaraz podszedł bliżej, jakby popychany jakąś magnetyczną siłą.
– Niezły, co?
Sam odwrócił się, gdyż właśnie koło niego stanął jakiś mężczyzna.
– Tylko ktoś, kto nie ma oczu, mógłby go tak określić. Jest przepiękny. Pański?
Mężczyzna skinął głową.
– Czy mógłbym zobaczyć, jaki jest wewnątrz?
– Bardzo proszę.
Sam wsunął głowę do środka i wdychał mocny, świeży zapach skóry. Deska rozdzielcza z mahoniu lśniła blaskiem pięknie utrzymanego, starego drewna. Słychać było tykanie zegarka, wciąż sprawnego, mimo upływu niemal trzydziestu lat. Urządzenia na tablicy rozdzielczej były przestarzałe, lecz jednocześnie zadziwiająco znajome.
Wyprostował się z uśmiechem i zaczął wypytywać właściciela o różne szczegóły techniczne.
Lucky znalazła Sama w kilka minut później. Właśnie jeden z samochodów przykuł jej uwagę. Oczywiście, rolls-royce. Ale co za rolls-royce! Podeszła bliżej i zobaczyła Sama rozmawiającego z jakimś mężczyzną. I chociaż w czasie ich rozmowy nie zdołała dojść do słowa, jej nastrój uległ radykalnej poprawie. Może ten dzień nie będzie całkiem stracony.
– Bałam się, że będę musiała wyciągać cię stąd siłą – zażartowała, kiedy po trzech kwadransach Sam wreszcie był gotów do wyjścia.
– To przecież ty chciałaś, żebym się zainteresował używanymi samochodami.
– To prawda i cieszę się, że tak się stało.
– Ten rolls-royce jest naprawdę dziełem sztuki.
– Chociaż taki stary?
– Data produkcji nie ma tu nic do rzeczy – zaczął, lecz nie skończył myśli. – A może ty chciałabyś zrobić mi wykład?
– Ja? – uśmiechnęła się filuternie. – Skądże.
– Zabawne, przysiągłbym, że właśnie to samo zamierzałaś mi powiedzieć.
– Nie zwykłam się chełpić, nawet jeśli się okazuje, że mam rację, co się przypadkiem często zdarza.
– Nie przeciągaj struny – ostrzegł żartobliwie – bo przypomnę ci, ile obejrzeliśmy fordów i chevroletów, zanim natrafiliśmy na egzemplarz godny uwagi.
– Piękno jest w oku patrzącego.
– Masz rację, tylko że niektóre dzieci znajdują uznanie wyłącznie w oczach własnej matki.
Stłumiła chichot. Wyglądało na to, że pod jej wpływem Sam zmienił poglądy. Z drugiej strony, czy i on również nie miał racji?
– Nie można ci odmówić prawa do takiej opinii.
– Miło mi to słyszeć, ponieważ...
Rozmowa się urwała, gdyż ich uwagę zwróciła głośno płacząca mała dziewczynka, stojąca samotnie koło jednego z samochodów. Tuliła do piersi mocno zniszczonego, pluszowego pieska. Na widok zbliżającej się pary dziecko uniosło oczy z nadzieją, lecz po chwili zaczęło znowu zawodzić. Lucky ukucnęła przy małej i spytała:
– Zgubiłaś się?
Dziewczynka skinęła głową, wargi jej drżały od powstrzymywanego płaczu.
– Chcesz, żebyśmy ci pomogli odnaleźć rodziców? Mała pomyślała przez chwilę i odetchnęła głęboko.
– Nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi.
– Jesteś bardzo mądrą dziewczynką – pochwaliła ją Lucky. – Ale może tym razem, wyjątkowo, zgodziłabyś się, jak myślisz?
– Nie wiem...
– Coś ci powiem. Nie będziemy mówić o tobie. Opowiedz mi o swoim piesku. Czy ma jakieś imię?
Dziewczynka nieśmiało skinęła główką. Spojrzała na pieska, potem na Lucky, i najwyraźniej podjęła decyzję, gdyż podała jej zabawkę.
– Nazywa się Fluffy. Chcesz go potrzymać? Sam przypatrywał się w milczeniu, jak Lucky bierze pieska i przytula go do siebie. Im więcej się o niej dowiadywał, tym mniej go dziwiło, że tak sobie dobrze radziła ze sprzedażą starych samochodów. To zadziwiające, jak szybko potrafiła z każdym nawiązać kontakt. Była taka bezpośrednia, tak bardzo się wszystkim przejmowała, więc ludzie odpłacali jej zaufaniem. Nawet ta przestraszona czterolatka, która siedziała teraz u niej na kolanach i radośnie szczebiotała.
Nagle z całą jasnością uprzytomnił sobie, że Lucky była zupełnie wyjątkową kobietą. Jedną z tych, których sama obecność sprawiała, że życie otaczających ją ludzi ulegało zmianie.
Pod jej wpływem i jego życie z całą pewnością się zmieni. Świadomość tej nagle odkrytej prawdy była w równym stopniu niepokojąca, jak i emocjonująca.
– Chodźmy do megafonu – zaproponowała Lucky. – Jestem pewna, że chętnie nadadzą komunikat.
– Co? – Sam spojrzał na nią nie bardzo przytomnie. – Och, tak, naturalnie.
Po kilku minutach zgłosili się przerażeni, szukający dziecka rodzice. Lucky odprowadziła wzrokiem oddalającą się szczęśliwą rodzinę.
– Na nas też chyba czas – powiedziała. – Obejrzeliśmy prawie wszystko.
– Prawie? – Sam postanowił trochę się z nią podroczyć. – Wydaje mi się, że nie ominęliśmy nawet metra kwadratowego tego wielkiego składowiska.
– Ale się opłaciło. Pomyśl tylko, gdybyśmy wyjechali zaraz po lunchu, nie zobaczyłbyś rollsa.
– Na pewno jakoś bym przeżył.
– Zgoda – odparła lekkim tonem. – No, a co ze mną? To była czysta przyjemność patrzeć, jak zaczynasz płonąć miłością do starego, ale wspaniałego samochodu. Może jednak nie zatraciłeś w sobie całkiem poczucia piękna.
Usiłował dać jej klapsa, ale zręcznie mu umknęła. Uśmiechnęła się wyzywająco.
– Natomiast refleks już cię raczej zawodzi.
– Uważasz, że jestem stary?
– Ależ skąd, po prostu niemrawy.
– Zaraz ci pokażę, kto tu jest niemrawy.
Lecz Lucky nie czekała na spełnienie obietnicy i pognała na parking. Puścił się za nią w pogoń. Zastanawiał się, kiedy właściwie ostatnio zdarzyło mu się flirtować z kobietą. Jak dawno stracił nadzieję, że czyjeś towarzystwo może dać mu radość?
Gdy Lucky dotarła do ostatniego rzędu samochodów, znalazł się tuż za nią. Dobiegła do hondy, a on ze śmiechem złapał ją w ramiona, opierając ręce na masce samochodu.
– Przegrałeś – oznajmiła triumfalnie. Jej roześmiane oczy wskazywały, jak bardzo cieszy się ze zwycięstwa.
Nigdy jeszcze nie wydawała mu się tak piękna.
– No, nie wiem. To zależy od punktu widzenia. Uśmiech Sama był tak ciepły i czuły, że Lucky bez zastanowienia uniosła dłoń i powiodła palcami po obrzeżu jego ust. Dotknął ich językiem. Zdumiona i przestraszona, spojrzała mu w oczy. Jej dłoń znieruchomiała.
W następnej chwili była już w jego objęciach. Dłonie Lucky znalazły się na barkach Sama i przez moment nie wiedziała, czy chce go odepchnąć, czy przyciągnąć do siebie. Ale gdy Sam pochylił głowę, wspięła się na palce, unosząc ku niemu twarz.
Pod wpływem pieszczoty jego warg i języka krew zaczęła w niej krążyć w szaleńczym rytmie. Żar słonecznych promieni zlewał się w jedno z gorejącym i narastającym z każdą chwilą pożądaniem. Sam nie odrywał warg od jej ust. Trzymał ją przy sobie owładnięty głodem tej kobiety i namiętnością wprost oszałamiającą swą siłą. Miał niezwykłe uczucie, że posiada do niej prawo, prawo do jej ciała, które, wtulone w niego, stało się jakby jego częścią.
Jedną dłoń przesunął w pieszczocie ku jej piersi, a ona wydała cichy jęk. Jednak w tej samej chwili doszedł go inny odgłos: zbliżających się kroków i coraz głośniejszej rozmowy. Powoli wracała świadomość otaczającego świata. A wraz z nią napłynęła zatrważająca myśl, jak bardzo dał się ponieść emocjom. Wstrząśnięty, rozgorączkowany, odsunął się trochę i spojrzał na Lucky spod półprzymkniętych powiek. Wstrzymał oddech, aż odzyskał nad sobą panowanie.
– Przepraszam – powiedział ochrypłym głosem.
– Nie zamierzałem się tak zachować.
– To dziwne. – Przechyliła nieco głowę i przyjrzała mu się z uwagą. – Mogłabym przysiąc, że to ty mnie całowałeś.
– No właśnie. Nie myślałem, że sytuacja tak mi się wymknie spod kontroli.
W pociemniałych oczach Sama nadal tlił się ogień, a na wargach błąkał niepewny uśmiech. Lucky uświadomiła sobie z przerażeniem, iż marzy tylko o tym, żeby go znowu całować, choćby to miało się dziać na środku parkingu w pełnym świetle dnia.
Tylko w jeden sposób mogła poradzić sobie z tą fantazją: musiała udawać, że zupełnie nie ma na to ochoty.
– Nie wyglądasz na mężczyznę, który przeprasza kobietę za pocałunek – odezwała się lekkim tonem. Przeszła koło Sama i stanęła przy drzwiach samochodu.
Odpowiedział jej, gdy już oboje w nim siedzieli.
– Zgadza się, nie mam takiego zwyczaju.
– To nie zaczynaj teraz go wprowadzać.
Lucky włożyła kluczyk do stacyjki i w tym momencie poczuła dłoń Sama na swej ręce.
– Nie wracajmy jeszcze do domu – poprosił. – Dzięki tobie spędziłem miły dzień. Chciałbym się zrewanżować. Zjedz ze mną kolację.
– Nie mogę.
– Może nie okazałem się zbytnio towarzyski.
– Zdziwiło go, że się usprawiedliwia i tak bardzo nie chce jeszcze się z nią rozstać. Zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: – Ale dzisiaj wieczorem przyrzekam poprawę. Zapomnimy o samochodach, nie będziemy ich oglądać ani o nich dyskutować...
– Niestety – przerwała mu. – Naprawdę nie mogę. Mam inne plany.
– Rozumiem.
Z jego miny wywnioskowała, że jednak nie rozumie. Podejrzewał, iż jest umówiona z innym mężczyzną, a to przypuszczenie było najdalsze od prawdy.
– Mam rodzinne spotkanie.
– Z Marete?
Lucky przecząco pokręciła głową, więc próbował dalej zgadywać.
– Z Kenem?
– Z Halem – odparła z uśmiechem. – To mój brat, właśnie się ożenił. On i jego żona Betty wyprawiają dziś wieczorem przyjęcie dla całej rodziny z tej okazji. Betty uwielbia gotować i chyba nie przerażają jej tłumy Vanderholdenów. A nawet... – Lucky zamyśliła się na chwilę. – Może byś się do nas przyłączył, skoro masz wolny wieczór? W domu Hala znajdzie się zawsze miejsce dla jeszcze jednego gościa.
– To niemożliwe – odrzekł szybko.
– Dlaczego? Mówiłeś, że nie jesteś zajęty.
– No nie, ale...
– Strach cię obleciał?
– Skądże!
– Zatem sprawa załatwiona. – Uruchomiła silnik i uśmiechając się do siebie, rozmyślała o czekającym ich wieczorze. Wyjątkowo urodziwy atleta w konfrontacji z całym klanem Vanderholdenów. Nie wiadomo, jak przebiegnie to spotkanie, ale na pewno będzie ciekawe.
Sam zastanawiał się, w co się właściwie wplątał. Stał w ogrodzie na tyłach domu Hala i Betty koło baryłki z piwem i popijając zimny napój, rozglądał się dokoła z zaciekawieniem. Wiedział, że Lucky ma dużą rodzinę, lecz nie spodziewał się takiego tłumu. Wciąż nowi ludzie wychodzili z domu do ogrodu, gdzie po jednej stronie ustawiono stoliki i krzesła, zaś po drugiej imponującej wielkości grill.
Lucky przedstawiła Sama wszystkim obecnym. Zapamiętał imiona pierwszych dwóch tuzinów osób i chociaż jako były sprzedawca miał naprawdę dobrą pamięć, przy następnych zrezygnował z tego syzyfowego trudu.
Łudził się tylko nadzieją, że Lucky będzie gdzieś w pobliżu i pomoże mu w identyfikacji członków rodziny.
Początkowo rzeczywiście tak było, do momentu gdy jedna z sióstr Lucky, chyba Isabel, zaciągnęła ją do kuchni, gdzie żeńska część klanu Vanderholdenów pochłonięta była przygotowywaniem uczty.
Zdany na własne domysły, oparty o pień klonu, obserwował zebranych. W krótkim czasie zorientował się, że wielu z nich przygląda mu się z nie mniejszym zainteresowaniem i to bynajmniej nie siląc się na dyskrecję. Vanderholdenowie raczej nie grzeszyli nadmiarem delikatności. Teraz już wiedział, co czuje jeleń w dniu otwarcia sezonu łowieckiego.
Nagle kątem oka spostrzegł coś ruszającego się w powietrzu. Zdążył uchylić głowę i w tej samej chwili kolorowy, szybujący dysk uderzył w pień drzewa, po czym upadł na ziemię. Biegnący za zabawką ośmiolatek zatrzymał się na widok Sama.
– To twoje? – Sam ukucnął, żeby podnieść czerwony krążek.
– Taak. – Chłopiec spuścił głowę.
– Co się mówi, Brad? – odezwał się męski głos. Sam uniósł głowę i zobaczył Franka. O ile się nie myli, to był drugi po najstarszym brat Lucky.
– Dobrze, że nie dostał pan w głowę – wybąkał chłopczyk.
– Brad, nie o to mi chodziło – powiedział Frank poważnym tonem.
– Przepraszam, to już się nie powtórzy.
– I co jeszcze?
– Dziękuje. – Brad porwał dysk z ręki Sama i uciekł.
– Miły chłopiec – rzekł prostując się Sam.
– Czasami – przyznał Frank. Napełnił swój kufel piwem. – Ale nieraz jest jak wrzód na...
– Frank – przerwała mu kobieta, która właśnie się zjawiła. – Jak możesz? Sam pomyśli sobie Bóg wie co. – Zwróciła się do Sama z przyjacielskim uśmiechem.
– Cześć, jestem Marete. Do tej pory byłam w kuchni.
– Aha. Zajmujesz się wypiekiem ciast.
– Raczej zmuszam do tego innych – wzruszyła ramionami. – To Lucky jest specjalistką.
Sam przypomniał sobie, że Lucky mówiła mu, jak bardzo starsza siostra chce ją wyswatać, i z trudem powstrzymał uśmiech.
– Strzeż się Marete – ostrzegł Sama scenicznym szeptem Ken, który również się do nich przyłączył. – Ona jest dobrą organizatorką. Nie przyznawaj się, że coś potrafisz, bo zaraz cię zatrudni.
– Umiejętności nie są niezbędne – odpowiedziała Marete najmłodszemu bratu ze słodkim uśmiechem.
– Jak trzeba będzie posprzątać, także niewykwalifikowani znajdą pracę.
– A nie mówiłem? – spytał Ken radośnie.
– Gdybym mógł w czymś pomóc... – zaczął Sam.
– W każdym razie nie teraz – przerwał mu Frank.
– Sam dopiero co przyjechał, a poza tym jest naszym gościem. I do tej pory nie mieliśmy okazji do rozmowy.
– Co u was słychać? – powitał ich Hal, napełniając swój pusty kufel.
– Wszystko świetnie – odparł Ken z wesołym uśmiechem. – Frank ma zamiar poddać znajomego Lucky przesłuchaniu trzeciego stopnia.
– Ciii – Marete zgromiła brata wzrokiem – nikt cię nie pyta o zdanie.
– Ale musicie przyznać, że Lucky nie przyprowadza codziennie swoich znajomych do domu.
– Ken – przerwał mu szybko Frank – chyba mama cię woła.
– Nie słyszałem.
– Ależ tak. – Marete popchnęła Kena w stronę domu. – Idź i sprawdź.
Na widok niezadowolonej miny młodego człowieka Sam z trudem utrzymał powagę. Frank odezwał się dopiero po odejściu brata. – No więc powiedz, jak poznałeś moją siostrę?
Tymczasem w ogrodzie pojawiła się Lucky i równocześnie grupa spod baryłki połączyła się z gromadą otaczającą rożen. Ożywiona dyskusja dotyczyła właściwego czasu smażenia hamburgerów. Sam – z natury małomówny i powściągliwy – nie mógł pozostać na uboczu, gdyż Vanderholdenowie przyjęli go do swego grona z takim entuzjazmem, jakby był dawno nie widzianym krewnym. Uznał, że są miłą, kochającą się rodziną, a rodzeństwo łączyły wprost niezwykle bliskie więzi. Nawet ich utarczki były sympatyczne i nie pozbawione humoru. A poza tym, mimo niepodzielnie panującego zamętu, stoliki zostały już nakryte i kolacja przygotowana.
– Jak to wszystko wytrzymujesz? – spytała Lucky, gdy nakładali na talerze stosy przekąsek.
– Chyba całkiem nieźle. Ale nie odpowiadam za siebie, jeżeli jeszcze jedna osoba spróbuje wybadać, jakie mam wobec ciebie zamiary.
– Czy naprawdę robią coś takiego? – W jej głosie brzmiało niedowierzanie.
– Z całą otwartością. – Sam sięgnął łyżką po kolejną porcję sałatki. – Dlaczego jesteś taka zdziwiona? Przecież mówiłaś, że Marete chce cię wydać za mąż.
– Tak, ale miałam nadzieję, że wykażą trochę taktu, zwłaszcza że przez dziesięć minut w kuchni groziłam okaleczeniem każdemu, kto ośmieli się coś na ten temat napomknąć.
– Dzięki za troskę. Jednak Franka i Hala musiałaś pominąć, a Betty i Marete, jeśli nawet wysłuchały twojego wykładu, to się nim zbytnio nie przejęły.
– Zaraz się przekonamy.
Sam rozpoznał złośliwy błysk w jej oczach, taki sam jak wtedy, gdy przyszła do niego z tortem.
– Co chcesz zrobić?
– Zobaczysz. – Lucky odstawiła talerz i wzięła ze stołu pustą szklankę. Weszła na krzesło i uderzając w nią łyżeczką zawołała:
– Czy mogę prosić o chwilę uwagi? Stopniowo gwar cichł, aż wreszcie wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę.
– Chciałabym złożyć oświadczenie. Podobno jesteście ciekawi, dlaczego przyprowadziłam ze sobą Sama Donahue? Z dwóch powodów. Po pierwsze, jest moim przyjacielem i sąsiadem, nikim więcej. Po drugie... – poczekała, aż zapadnie kompletna cisza – ...byliśmy głodni.
Zeszła z krzesła wśród pohukiwań i gwizdów. Jakby nieświadoma utkwionego w niej, niedowierzającego spojrzenia Sama, odłożyła szklankę i łyżeczkę, po czym zabrała ze stołu swój talerz.
– Wprost nie mogę uwierzyć w to, co zrobiłaś – udało mu się w końcu wykrztusić.
– Dlaczego?
– Czy rzeczywiście sądzisz, że twoje oświadczenie położy kres domysłom?
– Oczywiście, że nie – odparła niefrasobliwie. – Ale już nikt nie ośmieli się ciebie wypytywać. To mnie się zaczną czepiać.
– I co wtedy?
– Spokojnie. Radzę sobie z moją rodziną już przez długie lata.
Do tej pory Sam nie sądził, że nieprzewidywalne zachowanie można uznawać za zaletę charakteru. Lecz teraz, myślał w zadumie, idąc z Lucky do stolika, przy którym mieli usiąść do kolacji, był wręcz oczarowany jej odwagą spontanicznego działania. Podobnie jak poprzednio niespodziewanie dla niego okazaną czułością wobec zagubionego dziecka.
Lucky zdawała się zupełnie nie przejmować, że w efekcie jej niezwykłego wystąpienia wszystkie oczy skierowały się w ich stronę. Szła wyprostowana, z podniesioną głową, choć przy stolikach, które mijali, rozmowy od razu cichły. Kiedy już doszli do swojego miejsca, uniosła dłoń i pogroziła zebranym ostrzegawczo palcem.
– Bądźcie grzeczni. Mamy gościa. – A zwracając się do Sama, powiedziała specjalnie głośno: – Zrobiłam, co mogłam. Oni nie mają złych zamiarów, są tylko najbardziej wścibską bandą pod słońcem.
– To określenie bardzo mi się nie podoba – zawołał Hal, gdy Lucky z Samem usiedli przy stoliku.
– Być może – odkrzyknęła Lucky. – Ale nie usłyszałam zaprzeczenia.
Podniósł się gwar głosów i zgromadzeni z nowym zapałem rzucili się w wir dalszych rozmów. Sam zadowolony, że przestał być tematem publicznej debaty, uświadomił sobie, że powoli, lecz nieuchronnie poddawał się urokowi Lucky. Kto wie, co by się stało, gdyby nagle znaleźli się sami...
– Proszę o uśmiech!
Sam podniósł wzrok i zobaczył wymierzony w siebie obiektyw aparatu fotograficznego, który trzymała młoda, drobna kobieta o figlarnym spojrzeniu, stojąca przy ich stoliku.
– Chyba nie poznałeś jeszcze Janice. – Lucky uśmiechnęła się w blasku flesza. – Jest samozwańczą kronikarką rodziny. Nigdzie nie rusza się bez aparatu.
– Dobrze wychodzą mi zdjęcia grupowe – stwierdziła siostra Lucky. – Teraz też kilka zrobię.
Gderając dobrotliwie, zebrani zaczęli gromadzić się rodzinami. Janice nie czekając, aż się ustawią, starała się ich uchwycić w naturalnych sytuacjach. Hal został utrwalony na kliszy, gdy właśnie żartobliwie groził Betty kolbą kukurydzy tuż przed samym jej nosem. Rodziców Janice sfotografowała w trakcie ukradkowego pocałunku. Kiedy przyszła pora na Sama i Lucky, on objął ją w pasie i połaskotał.
Janice przyjrzała się Samowi i mrugnęła do Lucky wesoło.
– Nadaje się – zawyrokowała na odchodnym. Lucky nie mogła powstrzymać śmiechu na widok miny Sama.
– Ostrzegałam cię. Dla mojej rodziny nie ma właściwie żadnych zastrzeżonych sfer prywatności.
– Właśnie to zauważyłem. Umówiłem się z jedną z Vanderholdenów, a wydaje mi się, że mam randkę z całym klanem.
– Nie przejmuj się. Przy odrobinie szczęścia niedługo ograniczymy się do znośnej liczby osób.
Sam powiódł wokół sceptycznym spojrzeniem.
– Naprawdę uważasz, że oni wszyscy szybko się wyniosą?
– Nie... – Głos Lucky zabrzmiał ciepło i trochę ochryple, jakby dźwięczała w nim zapowiedź jakiejś obietnicy. – My możemy to zrobić.
Lucky także, podobnie jak jej krewni, obserwowała Sama przez cały wieczór, z tą różnicą, że w jej wzroku nie było ciekawości, lecz niekłamane uznanie. Postawiła Sama w dość niezręcznym położeniu, a on wyszedł z tego obronną ręką. Doskonale wiedziała, jak bardzo jej bliscy potrafią onieśmielić kogoś obcego. Robiła, co mogła, żeby Sama ochronić, a jej wysiłki okazały się w końcu zupełnie niepotrzebne.
Był jak zwykle spokojny, grzeczny i całkowicie opanowany. I ta właśnie jego postawa pobudzała jej wyobraźnię, gdy rozmyślała o cudownej chwili, kiedy znajdą się tylko we dwoje. Pragnęła znowu trzymać go w ramionach, pozbawić tej maski, w której ukazywał się światu, i ponownie poczuć drżenie jego ciała.
Dotknęła palcami jego ramienia.
– A może wolałbyś zostać...
W odpowiedzi usłyszała jedynie cichy, zmysłowy śmiech, pod wpływem którego jej serce zabiło jak oszalałe.
Po dziesięciu minutach pożegnali się i wyszli z przyjęcia. Wkrótce znaleźli się przed domem Sama. Nawet nie spytał, czy wejdzie, po prostu wziął ją za rękę i wprowadził do środka.
– Chcesz się czegoś napić? – zapytał.
– Może być kawa?
– Oczywiście. – Poczęstował Lucky kruchymi czekoladowymi ciasteczkami, jedno z nich włożył do ust i poszedł zaparzyć kawę. Jeśli chodzi o niego, jedzenie i picie były mało istotne, gdy już wreszcie miał Lucky wyłącznie dla siebie.
Przyniósł kawę i usiedli razem na sofie. Lucky mieszała zawzięcie łyżeczką aromatyczny płyn. Tak bardzo chciała być tylko z Samem, a kiedy tak się stało, całkowicie opuściła ją pewność siebie. Miała sucho w ustach, a jej dłonie były zimne i spocone. Nagle doszła do wniosku, że rozmowa będzie najbezpieczniejszym rozwiązaniem.
– No więc – zaczęła z ożywieniem – poznałeś całą moją rodzinę. Co o nich myślisz?
– Nie mówmy teraz o nich.
– Nie spodobali ci się?
– Nie o to chodzi – odparł cicho. – W tym momencie to po prostu nieważne.
– Och. – Lucky upiła łyk kawy.
– Lucky, czy dobrze się czujesz?
– Świetnie. – Jej głos dziwnie się załamał.
– Właśnie widzę. – Kąciki ust Sama zadrżały w uśmiechu, gdy wyjmował z jej rąk filiżankę i stawiał na stoliku.
Przypadkowe dotknięcie palców Sama wystarczyło, żeby krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach. Nie była już zdenerwowana. Całymi tygodniami toczyła z Samem walkę, aż iskry leciały, a przecież jednocześnie coraz bardziej ją pociągał, i wreszcie okazało się, że marzy tylko o uścisku jego ramion.
Popatrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami.
– I co teraz?
Przysunął się do niej tak, że dotykali się biodrami i udami. Pogładził ją po policzku, a potem rozwichrzył jej włosy palcami.
– Znasz odpowiedź.
Znała, lecz chciała ją usłyszeć.
– Powiedz mi.
– Teraz – szepnął – będę cię całować.
Powoli zbliżył wargi do jej ust. Te wargi były miękkie, gorące i trochę pachniały czekoladą. Ich dotyk był zdecydowany i elektryzujący. Serce Lucky odpowiedziało łomotem.
Jak to się stało, myślała, że Sam tak szybko wzbudził w niej płomień pożądania. Zwłaszcza że ledwie go znała, a poza tym częściej był jej przeciwnikiem niż przyjacielem. W przeszłości tego typu odczucia narastały w niej powoli, jako naturalna konsekwencja coraz bardziej zażyłych stosunków z mężczyzną. A mimo to jej obecne doznania tak się miały do poprzednich doświadczeń, jak pożar buszu do palącej się zapałki.
Nie zamierzała się nad tym dłużej zastanawiać. Rozchyliła wargi i poddała się zaborczej i pełnej słodyczy pieszczocie jego języka. Tak, tego właśnie pragnęła, och, jak bardzo.
Sam zanurzył palce w jej włosy, a potem przesuwał dłoń wzdłuż szyi, w stronę piersi. Lucky osunęła się na sofę i przyciągnęła go do siebie. Przywarł do niej z cichym jękiem. Jak dobrze, pomyślała. Miała wrażenie, że jej ciało zostało stworzone dla niego. Westchnęła z rozkoszy, gdy Sam objął jej pierś dłonią. Położyła na niej swoją i przycisnęła ją, żeby jeszcze spotęgować cudowne doznanie.
Wydawało się, że Lucky jest oszołomiona własną pasją, z jaką odpowiadała na jego pieszczoty... i nadal w głębi duszy niezdecydowana. Sam odetchnął głęboko, oderwał się od niej i usiadł. Patrzył, jak Lucky otwiera rozmarzone i prawie nieprzytomne oczy. Wyciągnęła ku niemu rękę, zawahała się i ujęła go za ramię.
– Co się stało?
– To nie w porządku.
– Nie rozumiem. – Lucky również usiadła. – Myślałam, że ty... że my... – zamilkła na moment, po czym szybko zakończyła: – ...pożądamy siebie.
– Tak, Lucky – głos Sama był zdławiony – pragnę cię aż do bólu. Ale nie chcę cię uwieść. Obojgu nam potrzeba czasu, żeby poznać nasze uczucia.
Lucky ze zmarszczonymi brwiami rozważała jego słowa. Miał rację. Została uwiedziona jego inteligencją, błyskotliwością, wrażeniem, jakie na niej robiło jego zgrabne, szczupłe ciało, i urokiem szarych oczu. Lecz przecież miała też pewne zastrzeżenia.
Sam całkowicie różnił się od znanych jej w przeszłości mężczyzn, którzy najpierw byli jej przyjaciółmi, a dopiero później kochankami. Wiedziała, czego może od nich oczekiwać, czuła się z nimi bezpieczna. A jeśli jej ówczesne doznania seksualne były jedynie nieco przyjemniejsze od trzęsienia ziemi, cóż, widocznie tak to musiało być.
Z Samem wszystko wyglądało inaczej. Nie wiedziała, czego się może po nim spodziewać. Pod względem intelektualnym stanowił dla niej wyzwanie. W sferze erotycznej potrafił jak nikt przyprawić ją o zawrót głowy. A uczucie? To się dopiero okaże.
Demonstracyjnie zaczęła wygładzać ubranie. Gdyby paliła, to właśnie teraz byłby wymarzony moment na papierosa. Sięgnęła po ciasteczko jako namiastkę i popiła je letnią kawą.
– Ona znowu zaczyna! – Sam wpadł jak burza do salonu wystawowego z popołudniową gazetą w ręku.
Joe Saks, starszy sprzedawca, podniósł głowę znad leżących na biurku faktur.
– Kto?
– Lucky Vanderholden, a któż by? Oczy Sama ciskały błyskawice.
– Wymyśliła sobie nową formę reklamy. Spójrz na to.
Gazeta poszybowała w powietrzu i wylądowała na biurku, rozrzucając porządnie poukładane stosy rachunków. Joe posłusznie przebiegł wzrokiem nagłówki.
– „Filadelfijskie zoo przygarnia osieroconego tygryska”. Co to ma...
– Nie to – warknął Sam. – Tutaj. – Wskazał palcem na rzucające się w oczy ogłoszenie, zajmujące ćwierć strony.
Joe przeczytał szybko pierwsze wiersze i spojrzał na Sama.
– To jest zawiadomienie o jakimś letnim festynie. I co z tego?
– Czytaj dalej.
– Zapraszamy wszystkich i każdego z osobna – czytał Joe na głos. – Będą klauni, gry, diabelski młyn i inne atrakcje. Zabawa dla całej rodziny... – Joe zmarszczył brwi. – Nadal nie rozumiem.
– Spójrz na adres – powiedział Sam, z trudem powstrzymując zniecierpliwienie. Pochylił się nad gazetą i wyręczył Joe’ego. – Odbędzie się przy Front Street numer 689 w siedzibie firmy Lucky Vanderholden „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów”.
Wzniósł oczy do nieba.
– Ona ma zamiar urządzić to idiotyczne przedstawienie tuż pod naszym bokiem!
– Na to wygląda. – Joe przeczytał wskazany przez Sama fragment ogłoszenia.
– Chyba nie myśli o tym serio – rzekł Sam po chwili, lecz nawet w jego uszach to stwierdzenie nie zabrzmiało przekonująco.
– Ta pani zarabia na życie sprzedażą używanych samochodów. Taka niezwykła forma promocji prawdopodobnie przysłuży się jej interesom.
– A przy okazji przewróci wszystko do góry nogami w sąsiedztwie.
– Może wcale nie o to jej chodzi.
– Przekonamy się o tym! – Sam wykręcił się na pięcie i ruszył ku drzwiom.
– Gdyby był pan potrzebny... – zawołał za nim Joe.
– Będę obok.
Przy takim obrocie spraw trzeba będzie zrobić furtkę w tym piekielnym płocie, pomyślał Sam ze złością, kierując się w stronę ulicy.
Podczas trzech dni, które minęły od ostatniego spotkania z Lucky, jego myśli stale krążyły wokół jej osoby. Nawet w pracy, mimo niezwykłej zdolności koncentracji, dzięki której zwykle potrafił skupić się wyłącznie na sprawach zawodowych, na obrzeżach jego świadomości stale był obecny obraz Lucky.
Już kilkanaście razy sięgał po telefon i za każdym razem cofał rękę. Lucky potrzebuje więcej czasu, aby przyzwyczaić się do myśli, że między nimi coś się ważnego wydarzyło. I prawdę mówiąc, on także. Musi stanąć twarzą w twarz z tym nieoczekiwanym, głębokim uczuciem, które w nim wzbudziła. Powinni zastanowić się oboje nad istotą ich znajomości i zdecydować, dokąd zmierzają. Być może, że w ogóle nic ich nie będzie łączyć w przyszłości. Przynajmniej dopóki nie wyjaśnią sobie paru spraw.
Lucky właśnie rozmawiała z mechanikiem, Clemem Greeleyem, w małym garażu na tyłach biura, kiedy wkroczył tam Donahue niczym Indianin na wojenną ścieżkę.
– Sam – powitała go – co za miła niespodzianka.
– Niemiła. – Chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. – Muszę z tobą porozmawiać. Natychmiast.
– Zaraz, chwileczkę – wtrącił się Clem. Nie podobała mu się mina intruza, a jeszcze mniej władczy uścisk jego dłoni na ramieniu szefowej.
– Nie ma powodu do niepokoju – zapewniła go Lucky. – Sam Donahue i ja jesteśmy przyjaciółmi.
– Nie wydaje się być przyjacielsko usposobiony. Lucky w duchu przyznała mu rację, lecz właśnie ze względu na niego udawała, że nic złego się nie dzieje.
– Clem, to jest pan Donahue, nasz sąsiad. Sam, przedstawiam ci Clema Greeleya, mego mechanika.
Obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, acz niechętnie.
– Jeżeli nie masz nic przeciwko temu – mówił Sam z wymuszoną układnością – to nalegałbym, żebyś niezwłocznie porozumiała się ze mną w paru sprawach.
– Oczywiście. – Lucky zwróciła się do Clema. – I tak już właściwie skończyliśmy, prawda?
Mechanik skinął głową. Odprowadził wychodzących z garażu wzrokiem i powiedział:
– Gdybym był ci potrzebny, zawołaj. Jestem na miejscu.
– Dziękuję, Clem. – Lucky odwróciła się i przesłała mu ciepły uśmiech. – Jestem pewna, że wszystko się wyjaśni.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi kantoru, Lucky spojrzała na Sama wściekłym wzrokiem.
– O co chodzi? Do głowy by mi nie przyszło, że potrafisz zachowywać się jak jaskiniowiec.
– I słusznie – odparł zachmurzony. Puścił ramię Lucky i z przerażeniem zobaczył czerwony ślad swoich palców.
Zawsze szczycił się opanowaniem i umiejętnością powściągania emocji, choćby nawet w obliczu najbardziej oczywistej prowokacji. Wobec Lucky nie umiał zachować zwykłej powściągliwości. To go zbijało z tropu i niepokoiło.
Lucky przysiadła na krawędzi biurka, z trudem powstrzymując się od rozmasowania bolącej ręki.
– Cóż tak nie cierpiącego zwłoki cię sprowadza?
– Jest pewna drobna kwestia związana z letnim festynem. – Sam przeszedł do sedna sprawy. Wypowiedział te słowa powoli i z naciskiem.
– Słucham.
– W dzisiejszej gazecie przeczytałem, że masz zamiar urządzić taką zabawę.
– To prawda. Czy widzisz w tym coś złego?
– Coś?! – zagrzmiał Sam, nie wierząc własnym uszom. – Wszystko!
Lucky najchętniej schowałaby się pod biurkiem. Nie widziała Sama tak zagniewanego od ich pierwszej kłótni wywołanej telewizyjną reklamą. Ale wtedy była przygotowana na stawienie mu czoła. Tym razem w ogóle nie podejrzewała, że może tak zareagować.
Oparła dłonie o blat biurka i patrząc na Sama obojętnym wzrokiem, spytała po prostu:
– Dlaczego?
– Po pierwsze, tego typu impreza zamieni całą pobliską okolicę w jakiś gigantyczny cyrk.
– To nie będzie cyrk, tylko festyn – odpowiedziała spokojnie.
Ona chyba udaje głupią. Przecież niemożliwe, żeby nie wiedziała, o co mu chodzi.
– Cyrk czy festyn, co za różnica? Tak czy siak ten pomysł jest śmieszny. Wytworzy niewłaściwy wizerunek...
– Może ty tak uważasz. – Lucky uśmiechnęła się lekko. Teraz już zaczynała rozumieć jego obiekcje. Co wcale nie oznaczało, że się z nim zgadzała. – Moi klienci uwielbiają takie zabawy.
Sam wymamrotał pod nosem przekleństwo. Tym razem miał do czynienia z inną stroną cechy, którą jeszcze tak niedawno u Lucky podziwiał – zdolnością spontanicznego i nieprzewidywalnego zachowania. No tak, pomyślał, można lekceważyć niebezpieczeństwo, dopóki nie zagraża nam osobiście.
Powinien był zainteresować się jakąś miłą księgową. Albo sympatyczną, uległą bibliotekarką. Każdą, byle nie tą piwnooką blondynką, która miała szczególną zdolność wywoływania wokół siebie zamętu i wykazywała wyjątkowy talent do działania mu na nerwy.
– To żaden argument. Chyba nie sądzisz, że sobie z tym poradzisz? – raczej stwierdził, niż spytał. – Gdzie znajdziesz miejsce na to wszystko?
– Nie ma obaw. Dzięki reklamie moje zapasy znacznie zmalały. W przeddzień festynu przestawię samochody na tyły parkingu i zyskam miejsce na stragany, diabelski młyn i zabawę.
– I tak ludzie będą się wszędzie włóczyć. Nawet jeśli odstawisz samochody, małe dzieciaki z cukrową watą wdrapią się na maski, a starsze powłażą do środka, żeby się wszystkiemu przyjrzeć z bliska.
– I co z tego? – Lucky obeszła dookoła biurko i usiadła na krześle. – W końcu samochody są do oglądania. Nic im się nie stanie, nawet jak się trochę przybrudzą.
Sama myśl, że jego lśniące auto mogłoby zostać potraktowane z podobną bezceremonialnością, była nie do przyjęcia. Przecież to niemożliwe, żeby Lucky zupełnie nie przejmowała się swoimi samochodami. Powoli zaczynał rozumieć, że przegrywa tę bitwę, lecz ze zwykłego uporu nie zamierzał jeszcze się poddać.
– A gdzie przyjezdni będą parkować samochody?
Lucky zastanawiała się przez moment. Sam zadawał jej pytania z przebiegłością prowincjonalnego prokuratora, biorącego świadka w krzyżowy ogień pytań. Jednak nie poczuwała się do żadnej winy i nie zamierzała się zachowywać, jakby zrobiła coś złego.
– Chyba na ulicy. To nie jest idealne rozwiązanie, ale najlepsze w tych okolicznościach. W zeszłym roku, gdy twój teren był jeszcze pusty, wszyscy oczywiście tam parkowali, jednak teraz...
– W zeszłym roku? Chcesz powiedzieć, że już coś takiego urządzałaś?
– Naturalnie, czterokrotnie. Jak dotąd, zawsze z dużym powodzeniem.
– Tak, oczywiście – warknął ze złością. Już żadne logiczne i przekonujące argumenty nie mogły zmienić jej decyzji. Lucky z pewnością zrealizuje ten swój zupełnie niedorzeczny pomysł, a on najprawdopodobniej też zostanie w to wplątany.
Skierował się w stronę drzwi, lecz nie mógł sobie odmówić wystrzelenia pożegnalnego pocisku.
– Czego się nie robi dla niewielkiej, darmowej reklamy, co?
Lucky zamarła.
– Coś ty powiedział?
– Przecież słyszałaś. – Sam zatrzymał się w progu i spojrzał w jej stronę. – Jeżeli w przyszłości będziesz zamierzała urządzać podobnie zwariowaną hecę, uprzedź mnie o tym, dobrze?
– Hecę? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Uważasz, że to rodzaj reklamy, która ma mi przysporzyć klientów?
– A czy tak nie jest? Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
– Musisz wiedzieć, że ten festyn nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek reklamą. Chodzi o poparcie wyjątkowo szlachetnej idei.
– Jakiej to? Zgromadzenia funduszy na reperację używanych samochodów?
– Nie – odparła przez zaciśnięte zęby – dla Fundacji realizującej program „Cloverdale na rzecz wyrównania szans”.
– Doskonała nazwa – powiedział z zadowoloną miną. – Czy ma zatem na celu doprowadzenie starych samochodów do pierwotnej sprawności?
– Nie chodzi o samochody, Sam, lecz o dzieci.
– Lucky z satysfakcją śledziła, jak pod wpływem jej słów zmienia się wyraz twarzy Sama.
– Jakie dzieci?
– No, wiesz – Lucky mówiła celowo lekkim tonem – o te z uboższych rodzin ze śródmieścia Filadelfii. Fundacja chce zapewnić im wakacje poza miastem. Można wynająć domy dla całych rodzin albo opłacić koszt letnich obozów.
– I dlatego organizujesz festyn? – Sam z trudem wydobywał z siebie słowa.
Lucky skinęła głową.
– To dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Nie pytałeś. – Spojrzała na niego z wyrzutem.
– Od kiedy to czekasz, aż cię zapytają? – Odpowiedział jej takim samym spojrzeniem.
– Dobrze, może powinnam była o tym wspomnieć, ale zakładałam, że wiesz, przecież taki festyn odbywa się od pięciu lat.
– Ale ja się tu sprowadziłem dopiero ubiegłej zimy – przypomniał.
– Poza tym w ogłoszeniu była z pewnością mowa o programie Fundacji.
Być może, pomyślał Sam. Właściwie nie przeczytał go do końca, wystarczyło nazwisko Lucky i adres, by się wściekł.
– Czy teraz odwołasz te śmieszne zarzuty?
– Nie ma mowy – odparł bez cienia wahania – nadal jestem zdania, że nie masz wystarczająco dużo miejsca na taką imprezę.
– W przeszłości nie było żadnych kłopotów.
– Nie było też mojej firmy. A teraz jest.
– Szkoda, że stoi to ogrodzenie... – zaczęła Lucky.
– Lucky – przerwał jej – nawet o tym nie myśl.
– Dobrze, nie dotknę twojego drogocennego płotu.
– A co z ubezpieczeniem? – spytał nagle.
– Załatwione.
– A dodatkowe oświetlenie? Będzie potrzebne, jeżeli festyn nie zakończy się przed zmrokiem.
– Zamówione. – Lucky przemilczała, że w ubiegłym roku zabawa skończyła się dobrze po północy.
– Ochroniarze.
– Umówieni. Słuchaj, Sam – Lucky nie próbowała już ukryć irytacji – wiem, co robię. Zaufaj mi.
– To samo powiedział kapitan „Titanica”.
– Chwała mu – warknęła. Narastała w niej złość. Sam nie miał prawa traktować jej jak nieobliczalne dziecko, które trzeba pilnować, żeby nie wyrządziło szkody. Przeżyła zupełnie dobrze trzydzieści lat bez jego pomocy i jest nadzieja, że przez następnych trzydzieści też się jej uda.
Ostentacyjnie otworzyła szufladę biurka i wyjęła księgę rachunkową.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu – odezwała się uszczypliwym tonem – chciałabym trochę popracować.
– Naturalnie. – Pomachał jej ręką na pożegnanie.
Lucky rzeczywiście była dobrze przygotowana do festynu, jednak zostało jeszcze do załatwienia sporo drobnych spraw organizacyjnych.
Następnego dnia rano prawie nie było klientów, więc zostawiła firmę na barkach Cierna i pojechała do siedziby Fundacji. Właśnie wchodziła na schody budynku, kiedy otworzyły się drzwi, a w nich ukazał się Sam.
Czy jego obecność w tym miejscu jest całkiem przypadkowa? – zastanawiała się. Czy nie wiąże się ze sprawą festynu? Poprzedniego dnia nie bardzo się przejęła awanturą. A może postanowił poskarżyć się kierownictwu Fundacji? – pomyślała prawie z przerażeniem.
– Co tutaj robisz? – spytała bez wstępów.
– Właśnie wychodzę – odparł z uśmiechem. Z zadowoleniem zauważył, że teraz dla odmiany Lucky jest wytrącona z równowagi. Przytrzymał jej drzwi, lecz ona nadal stała na schodach. – Wchodzisz?
– Za chwilę. – Popchnęła drzwi i spojrzała na niego podejrzliwie. – Rozmawiałeś z ludźmi z Fundacji?
– Tak. Bardzo mili. Opowiedzieli mi o swoich planach. Założyli sobie chwalebne cele.
– Więc dlaczego chcesz mi przeszkodzić w organizowaniu festynu?
– Ja?
– Tak. Chyba to ty wczoraj wpadłeś jak bomba do mojego biura i grzmiałeś, aż się mury trzęsły.
– Przyznaję, zareagowałem trochę zbyt porywczo.
– Trochę?! – przerwała mu gwałtownie.
– Wówczas nie wiedziałem, o co chodzi. Obecnie sytuacja się zmieniła.
– A więc uważasz urządzenie festynu za dobry pomysł?
– Oczywiście, że nie. – Spojrzał na nią spod oka. – Jeżeli zrealizujesz swoje plany, nie zdziwiłbym się, gdyby nasze tereny zostały obrócone w perzynę.
– Przyszedłeś tu na skargę?
– Nie, właściwie zaproponowałem swoją pomoc. Odpowiedziała mu szybko, żeby ukryć zdumienie.
– Jak grzecznie poprosisz, na pewno pozwolą ci obsługiwać stoisko z napojami.
– Dzięki, wezmę tę sugestię pod uwagę. Ale raczej chodziło mi o coś bardziej efektywnego.
– Udostępnisz swój parking? – spytała z nadzieją w głosie, lecz Sam potrząsnął przecząco głową.
– Byłoby to możliwe, gdybyś mnie wcześniej uprzedziła. Niestety, nie mam wolnego miejsca – odparł ze starannie ukrywaną ulgą.
– Więc co zamierzasz zrobić?
– Dom Handlowy Donahue ofiaruje samochód na loterię.
– Jeden z twoich samochodów?
– No a z czyich? – Sam spojrzał na nią łagodnie jak na opóźnione w rozwoju dziecko.
– Poświęcisz mercedesa?
– Nie, BMW. Co prawda, jest trochę za późno na właściwe rozreklamowanie loterii, ale ludzie z Fundacji uważają, że jeszcze się uda rozprowadzić dużo losów.
– Pewno tak. – Lucky aż gwizdnęła cicho. – Wspaniałomyślny gest.
– Dla dobra sprawy. Poza tym festyn ma się odbyć w najbliższym sąsiedztwie mojej firmy, więc nie możemy pozostać całkiem bezczynni.
– Rozumiem – odparła oschłym tonem. – Gdybyś nie uczestniczył w dobroczynnej imprezie, twoja kupiecka reputacja doznałaby uszczerbku.
– To prawda – przyznał, jednak nie miał zamiaru połknąć haczyka, który mu podsuwała. – Niezależnie od tego z ogromną przyjemnością przyjdziemy z pomocą.
– Czego się nie robi dla niewielkiej, darmowej reklamy? – Lucky powtórzyła jego własne słowa.
– Biorąc pod uwagę cenę samochodu, która wynosi dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, trudno by to było nazwać korzyścią za darmo.
– Oczywiście. Nie wolno zapominać o ostatecznym bilansie.
– Przez cały czas mnie prowokujesz. – Sam wpatrywał się w nią uważnie. – Dlaczego?
To pytanie ją zastanowiło. Słowne potyczki z Samem toczyła niejako odruchowo, jakby broniąc się przed napiętą atmosferą, w jakiej zawsze odbywały się ich spotkania. Albo z nim walczyła, albo... Nie, o tej drugiej ewentualności zdecydowanie nie chciała myśleć. Zwłaszcza w tym momencie.
Uniosła wzrok i dostrzegła w oczach Sama cień niepewności. A potem niepokoju. Zawsze był wobec niej szczery. Zasługiwał na szczerą odpowiedź. Zdobyła się na odwagę.
– Może w twoim towarzystwie jestem trochę onieśmielona – powiedziała cicho.
– Ty, onieśmielona? – Już miał się roześmiać, ale powstrzymał go wyraz jej twarzy. Do licha, chyba mówiła poważnie. – Co mogłoby speszyć kobietę, która wychowała się z czterema braćmi?
Zobaczył jej uśmiech: bezwiedny i bardzo kobiecy.
– Jeśli choć przez moment sądziłeś, że traktuję cię jak brata, to znaczy, że musiałam wysyłać zupełnie niewłaściwe sygnały.
Powstrzymał oddech, po czym odrzekł z wolna:
– Nie... Nie sądziłem.
W sobotę Sam zatelefonował i zaskoczył Lucky pytaniem:
– Czy lubisz gimnastykę?
– Bardzo, o ile nie muszę jej sama uprawiać.
– Bzdura. Nie miałabyś takiego ciała, gdybyś tylko siedziała i zajadała słodycze. Proponuję ci mały trening w moim klubie, a potem kolację.
Ten tak od niechcenia wypowiedziany komplement wywołał rumieniec na jej twarzy.
– Weź ze sobą kostium gimnastyczny – ciągnął dalej, a w jego przyciszonym głosie brzmiała zmysłowa nuta – wiesz, taki raczej seksowny, odsłaniający to i owo. Założę się, że masz piękne uda...
– Sam! Zaśmiał się cicho.
– ...ale chyba będę musiał zaczekać i przekonać się o tym osobiście.
O Boże, pomyślała. Wystarczy jego głos, a moje ciało zaczyna płonąć. To, co on ze mną wyrabia, powinno być prawnie zakazane. Albo, westchnęła, opatentowane.
– Lucky, jesteś tam jeszcze?
– Mhm.
– Ja czuję to samo. Do zobaczenia o szóstej.
No tak, tylko że Lucky nie miała seksownego kostiumu gimnastycznego, a nawet, prawdę mówiąc, żadnego. Rozwiązała ten problem w czasie przerwy obiadowej. Wybrała się do miasta i kupiła dwuczęściowy, brązowy, z metalicznym połyskiem, który doskonale uwydatniał jej zgrabne, szczupłe kształty.
Wróciła do pracy i do szóstej nie myślała więcej o wieczornej randce.
Kiedy miała już zamykać biuro, zobaczyła Sama wychodzącego z sąsiedniego budynku, więc pomachała mu ręką. Zabrała przygotowaną torbę, przekręciła klucz w drzwiach i wyszła przed parking. Czekała na chodniku, gdy Sam nadjechał.
Wsiadła do samochodu.
– Nareszcie początek weekendu – powitał ją radosnym uśmiechem.
– Mów za siebie, ja jutro muszę pracować.
– W niedzielę?
– Nie dysponuję taką liczbą personelu jak ty – odparła bez cienia zawiści. – Najwięcej papierkowej roboty załatwiam w czasie weekendów. Straciłam już zeszłą niedzielę. Nie mogę sobie pozwolić na kolejny wolny dzień.
Gdy dojechali do klubu, Sam zostawił Lucky przy damskiej szatni i także poszedł się przebrać.
Odprowadziła go wzrokiem. Nawet w garniturze widać było, jak wspaniale jest zbudowany, sama myśl o tym przyprawiała ją o zawrót głowy. A co będzie, kiedy się przebierze?
Włożyła w szatni kostium i przeglądając się w olbrzymim, bezlitośnie ujawniającym każdy szczegół lustrze, stwierdziła, że jej nowy strój gimnastyczny jeszcze mniej zakrywa, niż się jej wydawało w sklepowej przymierzalni. Rozejrzała się dookoła ukradkiem. Paradujące po szatni panie o różnorodnych kształtach i w kostiumach mniej lub bardziej skąpych zupełnie nie przejmowały się tym, ile swego ciała ukażą światu.
Ona też nie czułaby się skrępowana, gdyby nie czekające ją spotkanie z Samem. To, co miała na sobie, raczej niewiele pozostawiało wyobraźni. Nagle uświadomiła sobie, jak niesłychanie jej zależy na tym, żeby mu się podobać. Co on sobie pomyśli, może uzna, że w pewnych miejscach ma za dużo ciała, a w innych za mało...
Otworzyła drzwi szatni i zobaczyła Sama opartego o ścianę. W pierwszej chwili spuściła oczy, lecz zaraz uniosła wzrok pełen podziwu. Musiała głęboko odetchnąć. Wyglądał wspaniale, lepiej niż się mogła spodziewać. Nawet stojąc tak nieruchomo, emanował witalnością. Teraz, kiedy się przebrał, doskonale było widać, jak silne było jego szczupłe ciało. Stara, spłowiała bawełniana koszulka, przylegająca do piersi, uwydatniała muskuły i szczupłą talię. Równie znoszone szorty, opinające wąskie biodra, zakrywały tylko to, co konieczne. Miał zgrabne, mocne, nieco owłosione nogi. Nawet jego stopy były kształtne. To ostatnie spostrzeżenie nieco Lucky przestraszyło. Jeśli zdarzyło się jej zwracać uwagę na stopy mężczyzny, był to nieomylny znak czekających ją kłopotów.
– O, jesteś. – Sam już był przy niej.
– Przepraszam, że musiałeś czekać.
– Nie szkodzi. Warto było. – Jego szare oczy patrzyły na nią z uznaniem.
Ta aluzja wystarczyła, żeby cała stanęła w pąsach.
– Nie bądź taki pewny. Klub sportowy nie jest miejscem, gdzie się czuję najlepiej. Mój występ może okazać się całkowitą klapą.
– Nie przypuszczam.
Przechylił na bok głowę i przyglądał się jej z wyrozumiałym uśmiechem. Nagle, zupełnie niespodziewanie, zanurzył dłoń w jej włosy, przytrzymał głowę i jego usta zwarły się z jej ustami w krótkim, gwałtownym pocałunku. Kiedy ją puścił, był wyraźnie bardzo z siebie zadowolony.
– Dotychczas byłaś prowokująca, denerwująca, a czasem nawet wręcz nieznośna, ale nigdy, Lucky, kochanie moje – zawiesił głos, jakby chciał, żeby dotarły do niej te dwa czułe słowa – nie rozczarowałaś mnie. Sądzę, że to się nie zmieni.
Lucky bez tchu, z lekko rozchylonymi wargami, nie mogąc wydobyć z siebie słowa, patrzyła na Sama idącego w stronę siłowni.
– Gotowa? – rzucił przez ramię.
– Gotowa. – Jak na skrzydłach pobiegła za nim i dogoniła go przy drzwiach.
Po trzech kwadransach Lucky doskonale wiedziała, w jaki sposób Sam zachował tak świetną sylwetkę. W odróżnieniu od niej, początkowo onieśmielonej wyglądem różnego rodzaju błyszczących metalem przyrządów gimnastycznych, Sam poruszał się między nimi z pewnością stałego bywalca. Po kolei pokazywał jej, do czego służą, i ustawiał odpowiednią dla niej siłę. Starała się skoncentrować na ćwiczeniach, ale tak naprawdę pochłonięta była osobą Sama. Dopiero teraz mogła odkryć piękno jego ciała w ruchu.
Po ostatniej serii ćwiczeń na jego twarzy pokazały się kropelki potu. Lucky, wręcz zahipnotyzowana, wpatrywała się, jak spływają w dół, po szyi, i zwilżają sportową koszulkę, na której wystąpiła plama znikająca poza linią paska szortów. Nieświadomie zwilżyła językiem suche usta. Jeszcze nigdy fizyczna obecność mężczyzny nie zrobiła na niej tak wielkiego wrażenia. Odgarnęła mu wilgotne włosy z czoła. Pragnęła żaru jego ust. Chciała...
– Skończone. – Sam odstawił ostrożnie sztangę. – Wspaniały trening.
– Mhm – zgodziła się słabym głosem – wspaniały. – Czuła, że nogi ma jak z waty.
– Idziemy pod prysznic?
O, tak. Chłodny prysznic. Może dzięki niemu odzyska jakoś równowagę ducha.
– Jestem gotowa.
Sam z niewyraźną miną podążał za Lucky do szatni. Spod zmarszczonych brwi obserwował podniecający ruch jej bioder. Osobiście jej poradził, żeby włożyła seksowny strój sportowy, więc teraz mógł winić tylko siebie za to, że się czuł, jakby dostał obuchem w głowę.
Czy ona w ogóle się zorientowała, jak trudno mu było skupić się na ćwiczeniach, myślał. Czy uświadomiła sobie, że patrząc na jej napięte mięśnie i wyginające się, sprężyste ciało chwilami pragnął porwać ją w ramiona i zanieść w jakieś ciemne i ustronne miejsce.
Widok ciała Lucky, tak ponętnego w obcisłym kostiumie, sprawił, że musiał użyć całej siły woli, żeby nie zaproponować przerwania ćwiczeń.
Wreszcie je zakończyli. Będzie ją miał tylko dla siebie. Byle jak najprędzej.
Lucky szybko umyła się i ubrała. Widząc tłum kobiet oczekujących na suszarki i dostęp do lustra, ułożyła włosy palcami i tylko nałożyła warstwę błyszczku na wargi.
Sam już czekał na nią przed drzwiami.
– Pospieszyłeś się – zauważyła, gdy zmierzali w stronę wyjścia.
– Nie dziw się, przebywanie wśród nagich mężczyzn jest mało podniecające, gdy czeka piękna kobieta.
Lucky odwróciła głowę, żeby ukryć uśmiech. Czyżby nie tylko ona miała nietypowe przeżycia w czasie treningu?
– Gdzie teraz pójdziemy?
Sam otworzył drzwi i przepuścił Lucky przed sobą.
– Co powiesz na chińskie przysmaki?
– Pycha!
Restauracja, którą wybrał, znajdowała się w sąsiednim miasteczku. Była niewielka i raczej bezpretensjonalna, lecz tej pozornej przeciętności zaprzeczały tłumy jej entuzjastów tłoczących się przy drzwiach.
Sam skierował samochód za róg domu do bocznego wejścia, prowadzącego wprost do kuchni.
– Och, pan Sam! – Chińczyk doglądający warzyw smażących się w tłuszczu w ogromnym rondlu uniósł wzrok na widok wchodzącej pary. – Jak miło znowu pana widzieć.
– Dobry wieczór, panie Kwan. – Obaj mężczyźni wymienili niskie ukłony. W tej samej chwili otworzyły się wahadłowe drzwi i do kuchni wpadł identyczny Chińczyk, różniący się od pierwszego tylko tym, że trzymał w ręku kartę dań.
– Pan Sam i urocza dama. – Złożył również z uśmiechem głęboki ukłon. – Stolik jest przygotowany.
– Bliźniacy? – spytała Lucky szeptem, podążając za drugim panem Kwanem do jadalni.
– Jest ich trzech – odpowiedział Sam po cichu. – Trzeci prowadzi księgowość.
– Jak ich odróżniasz?
– Wcale.
Pan Kwan usadził ich przy stoliku i przyjął zamówienie na aperitify. Gdy odszedł, Lucky patrząc w stronę holu, gdzie ciągle czekali chętni goście, spytała:
– Nie masz wyrzutów sumienia, że tak wepchnęliśmy się przed innymi?
– Nie wepchnęliśmy się. Zamówiłem stolik telefonicznie. Wejście kuchennymi drzwiami było po prostu wygodniejsze, to wszystko.
Chwilę później pan Kwan przyniósł napoje. Wprawdzie nadal trzymał jadłospis, lecz im go nie podał.
– Wyjątkowa przyjaciółka pana Sama nie obawia się – oznajmił. – Wybrałem dobre rzeczy. Będzie smakować.
– Nie mogę się wprost doczekać – odparła Lucky. – Jestem pewna, że potrawy będą wyborne.
Po odejściu pana Kwana wyjęła z torebki niewielką białą kopertę.
– Mam coś dla ciebie.
– Co to jest?
– Otwórz i zobacz.
W kopercie znajdowały się dwa zdjęcia, oba zrobione na przyjęciu u Hala. Na pierwszym Sam rozpoznał upozowaną przed Janice scenę: obejmował i łaskotał śmiejącą się Lucky. Teraz zauważył, że jej oczy miały wyraz radosnego zdziwienia.
Drugie zdjęcie było całkowicie odmienne. Janice musiała uchwycić ich w chwili, gdy zupełnie nie byli tego świadomi. Stali gdzieś z boku, Lucky opierała głowę o jego ramię, a on gładził ją po włosach. Fotografia oddawała nastrój wręcz błogiego spokoju i ukojenia.
Kiedy Lucky zobaczyła ją po raz pierwszy, była zdumiona.
– Nigdy tak nie wyglądaliśmy – oznajmiła stanowczo, odsuwając zdjęcie na bok. – Kłóciliśmy się przez cały czas.
– Bujać to my, ale nie nas. – To był jedyny komentarz Janice. Włożyła zdjęcia do koperty, zakleiła ją i napisała na niej nazwisko Sama. – Teraz mam pewność, że doręczysz mu oba. Mężczyźnie, który w mieszkaniu nie ma żadnych fotografii, potrzebna jest wszelka możliwa pomoc.
Wtedy Lucky była przekonana, że zdjęcia w ogóle Sama nie zainteresują, lecz teraz, kiedy zobaczyła, jak starannie układa je na stoliku, uświadomiła sobie, iż czeka ją niespodzianka.
– Wspaniałe – powiedział cicho, nieoczekiwanie wzruszony tym podarunkiem.
– Które?
– Jedno i drugie. – Nieświadomie przesuwał palcem po brzegu drugiego zdjęcia. Lucky zastanawiała się, czy Sam jest świadom, że się uśmiecha. – Czy Janice ma negatywy?
– Tak, powiedziała, że może je zniszczyć, jeśli sobie tego życzysz.
– Świetnie. – Sam wskazał pierwsze zdjęcie. – To doskonale pasuje na biurko w moim gabinecie. Jeżeli kiedykolwiek wplączesz mnie w swoje knowania, ono mi przypomni, że przez chwilę miałem nad tobą przewagę.
Roześmieli się oboje.
– A co z drugim?
– Ustawię je w sypialni, tuż koło łóżka.
Lucky poczuła ogarniającą ją falę upajającego rozmarzenia. Wydawało się jej, że w niewysłowionym spokoju i atmosferze czułości unosi się w jakiejś cudownej przestrzeni, gdzie nic złego nie może się stać. Ten nastrój nie opuszczał jej przez całą kolację, nie miała zielonego pojęcia, co właściwie jadła, poza tym, że wszystko było wspaniałe.
Wprawdzie nie dali się namówić na deser, lecz pan Kwan przyniósł im na talerzu dwa ciasteczka szczęścia, w których ukryte były karteczki z przepowiedniami.
Lucky sięgnęła po pierwsze z brzegu.
– Na ogół są to tylko idiotyczne przysłowia, ale i tak nigdy nie potrafię oprzeć się ciekawości. – Wyjęła mały kartonik i przeczytała: – „Zdobędziesz sławę”. Nie wiadomo, czy to dobrze, czy źle.
– Oczywiście, że dobrze. Przecież przyjemnie być sławnym.
– Tak jak Jesse James czy jak Richard Nixon? Nie zawsze można szczycić się rozgłosem.
– Ty na pewno nie masz powodów do obaw.
– Tak? A gdybym wzięła przykład z Loonie’ego Louie...?
– Ani mi się waż – przerwał jej ze śmiechem. – Jeśli kiedyś zobaczę świnię biegającą po twoim parkingu, miej się na baczności.
– Przed kim?
Sam wolał nie odpowiadać na to pytanie i uznał, że najlepiej zmienić temat.
– Wiesz, zastanawiałem się nad twoim imieniem. Wszyscy w twojej rodzinie mają zupełnie zwyczajne, a ty...
– ...trochę dziwne – dokończyła za niego. – To prawda.
– Chyba ci nie nadano takiego na chrzcie?
– Nie, skądże.
– No więc?
– To jest związane z pierwszymi literami imion dzieci w naszej rodzinie – wyjaśniła, zabierając się za ciasteczko. – Kiedy byliśmy mali, ktoś – chyba Frank – zauważył, że imiona wszystkich dzieci układają się w porządku alfabetycznym: Emma, Frank, Geoff, Hal, Isabel, Janice, Ken i Marete. Brakowało tylko litery „L”, a moje imię nie pasowało. Wtedy tata powiedział: „imię nieważne, szczęściem jest mieć ciebie”. I od tej pory jako szczęście rodziny zostałam nazwana Lucky.
– Ja także uważam, że szczęściem jest mieć ciebie. Uśmiechnęła się radośnie. Było jej lekko na sercu, czuła się niewypowiedzianie szczęśliwa.
– Nie przeczytałeś jeszcze swojej wróżby. – Podsunęła mu drugie ciasteczko.
Wyciągnął kartonik. Przez chwilę wpatrywał się weń w milczeniu, a potem przeczytał wróżbę na głos.
– „Co na kogo czeka, to go nie ominie”.
– Przecież to nie żadna przepowiednia, tylko przysłowie.
– Nie byłbym taki pewien – odparł cicho. – Nie jestem z natury cierpliwym człowiekiem, Lucky, a zdaje mi się, że na ciebie czekałem całe życie.
Była porażona siłą ogarniającego ją uczucia. Nie wiedziała do tej chwili, że potrafiła czuć taką namiętność, jaką obudził w niej Sam.
– Sam?
Jego oczy lśniły w przyćmionym świetle blaskiem agatów.
– Tak?
– Jedźmy do domu.
– Ja też mam na to ochotę. Sam wstał od stolika i podpisał rachunek, który jak za sprawą magii przyniesiono właśnie w tym momencie.
Gdy wyszli z restauracji, świat wydawał się być owiany czarowną atmosferą tajemniczości i oczekiwania czegoś nadzwyczajnego, co miało się zdarzyć jeszcze tego wieczoru.
Wsiedli do BMW i ruszyli przy akompaniamencie cichego pomruku silnika. Lucky oparła głowę o zagłówek, pogrążona w cudownych marzeniach o chwilach mających niedługo nadejść. Czuła się teraz najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
Tym większy szok przeżyła kilka minut później, kiedy nagle z samochodem zaczęło się dziać coś niedobrego.
Pierwszą oznaką kłopotów była wibracja i stukot silnika, który następnie na niewielkim wzniesieniu w ogóle odmówił posłuszeństwa. Od tego momentu sprawa z każdą chwilą przybierała coraz gorszy obrót.
– Czy uda się nam dotrzeć do Cloverdale? – spytała.
– Nie sądzę. – Sam jeszcze przed całkowitym ustaniem pracy silnika usiłował go uregulować pedałem gazu i dźwignią ssania. Teraz zapalił sygnalizacyjne migacze, rozjaśniające nieco mrok panujący na ciemnej, opustoszałej szosie. – Niech to licho!
Lucky rozejrzała się dookoła – nigdzie nie dostrzegła żadnego światła. Sam wyjął spod siedzenia latarkę.
– Wyjdę i rzucę na to okiem.
– Pomogę ci.
Spojrzał na nią i skinął głową. W otaczającej ich pomroce błyszczące oczy Lucky wydawały się ogromne. Z wyrazu jej twarzy mógł wyczytać niepokój. I coś jeszcze. Rozczarowanie? Bezwiednie pogłaskał ją po policzku.
– Okropnie mi przykro. Diablo żałuję, że tak się stało.
– Ja też. – Dotknęła palcami jego dłoni. – Może sami potrafimy to naprawić. A jeśli reperacja nie potrwa zbyt długo...
Nie dokończyła swej myśli. Nie musiała. Oboje wiedzieli, co zostało nie dopowiedziane i co – na szczęście – było ciągle jeszcze możliwe.
Sam podniósł i umocował maskę. Lucky zapaliła latarkę, a on zaczął sprawdzać mechanizm. Zaglądając ponad jego ramieniem i ona także badała wzrokiem elementy silnika. Dla dziewczyny wychowanej z czterema braćmi urządzenia techniczne nie miały tajemnic. A obecność Sama była dodatkowym bodźcem: samochód musi być naprawiony i to szybko.
Wszystkie przewody były w porządku. Również odgłosy dochodzące z silnika przed awarią nie wskazywały na ich uszkodzenie. Lucky nieobecnym wzrokiem patrzyła, jak Sam sprawdza kopułkę rozdzielacza i świece zapłonowe. Nie znalazł żadnej usterki.
– Dopływ paliwa – stwierdziła nagle. Sam uniósł głowę.
– Co masz na myśli?
– Przeanalizowałam objawy. Założę się, że masz w baku zanieczyszczoną benzynę, która pozatykała dysze. Poczekaj moment. – Skierowała snop światła na filtr paliwa. – Widzisz, jaki jest zabrudzony?
– Rzeczywiście – przyznał Sam bez entuzjazmu i przyniósł skrzynkę z narzędziami. Lucky pogrzebała w niej i znalazła te, które były jej potrzebne.
Zbyt uradowana odkryciem przyczyn awarii, nie wyczuła rezerwy w głosie Sama. Zabrała się do czyszczenia filtru, a on przyświecał jej latarką.
A niech to diabli, pomyślał. Powinien się cieszyć, że uszkodzenie okazało się niegroźne. Poza tym przecież opanowanie Lucky i jej umiejętność zaradzenia trudnej sytuacji były godne podziwu. Lecz, prawdę mówiąc, jego odczucia nie miały nic wspólnego z zadowoleniem. Skrzywił się ponuro. Był tu całkiem zbędny. Tak właśnie się czuł. I ani trochę mu się to nie podobało.
Przyzwyczajony do samodzielności i niezależności, nigdy łatwo nie wyrzekał się tych atrybutów. Tymczasem Lucky zupełnie nie zastanowiła się nad tym, w jakiej postawiła go sytuacji. Z typowym dla siebie zdecydowaniem po prostu zabrała się do roboty, całkowicie go pomijając, i teraz stał jak manekin, z tą cholerną latarką w ręce.
Obserwując Lucky przy pracy, Sam usiłował bezskutecznie przywołać na nowo czuły i romantyczny nastrój, w jakim spędzili wieczór. Lucky potraktowała jego uczucia z delikatnością walca drogowego, odrzuciła zarówno odruchy opiekuńcze, jak i miłosny zapał. Nic nie pozostawało poza uznaniem dla jej technicznych umiejętności, których – choć niechętnie – nie mógł jej odmówić.
Niestety, pomyślał posępnie, akurat tego rodzaju zalety nie wywołują u mężczyzny pokusy pójścia z kobietą do łóżka.
– Zrobione – oznajmiła. – Może wsiądziesz i wypróbujesz.
Silnik działał bezbłędnie. Lucky schowała narzędzia na miejsce i usiadła koło Sama.
– Prawdopodobnie przewody także są zanieczyszczone, jutro mechanik powinien je sprawdzić. Oczyściłam tylko filtr.
– Dzięki za radę – odparł zimnym tonem – zastosuję się do niej.
Rzuciła mu złe spojrzenie i trzasnęła zbyt mocno drzwiami.
Tylko idiota mógłby nie zauważyć milczącej dezaprobaty, z jaką Sam obserwował ją w czasie reperacji samochodu. I tylko wariat mógłby mieć jeszcze nadzieję na zrealizowanie niemożliwych już do spełnienia marzeń.
Tak niedawno oboje byli szczęśliwi z poczucia łączących ich więzi. Teraz zapanowało między nimi głuche milczenie. Lucky zupełnie nie rozumiała, co się stało.
– No dobrze – powiedziała w końcu – wyduś to z siebie.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, po czym znowu skierował wzrok na szosę.
– Co?
– Od kilkunastu minut jesteś ponury. Chciałabym się dowiedzieć dlaczego.
– Chyba przyczyna jest oczywista. Zawsze mi mówiono, że wszystko należy robić w odpowiedniej porze. Ale dopiero teraz ta teza została tak przekonująco zilustrowana.
Lucky położyła mu dłoń na ramieniu.
– To prawda, ale znowu jedziemy i nie jest tak bardzo późno.
– Wystarczająco. – Sam zdawał sobie sprawę, że zachowuje się głupio, lecz nic nie mógł na to poradzić. – Przecież mówiłaś, że musisz wstać wcześnie rano.
– To już mój kłopot.
Sam obrzucił ją gorzkim spojrzeniem.
– Ty nie będziesz w kłopocie. Widziałem cię w akcji. Rzucasz się na pracę z szybkością torpedy i nie rozglądasz na boki.
A więc o to chodziło. Lucky cofnęła dłoń i złożyła ręce na kolanach.
– Nie spodobało ci się, że naprawiłam twój samochód.
– Tego nie powiedziałem.
– Nie musiałeś. – Westchnęła cicho, zastanawiając się, czy powinna była postąpić inaczej. Nigdy nie dostosowywała swego zachowania do wymogów żadnego mężczyzny. Nie zrobi tego nawet dla Sama.
– Wychowałam się w domu pełnym chłopców, zrozum. Całe sobotnie popołudnia spędzałam z nimi na reperowaniu starych samochodów. Przykro mi, jeżeli weszłam ci w paradę, ale wiedziałam, co trzeba zrobić, i na myśl mi nie przyszło, że powinnam się trzymać od tego z daleka. To wszystko.
To była prawda, nie miała żadnych innych intencji, pomyślał Sam. Teraz irytację zastąpiły wyrzuty sumienia. Jak to już nieraz bywało, zwykłą przyjacielską przysługę wytłumaczył sobie opacznie i uznał za próbę zamachu na jego męskość. A ona nie zauważyła jego urażonej godności, bo była tak cholernie zajęta naprawą!
– Nie usprawiedliwiaj się – odparł szorstkim tonem – to ja powinienem cię przeprosić. – Właśnie podjechali przed jej dom. Objął dłonią jej szyję, a potem zagłębił palce we włosy. – Nic nie tłumaczy mego zachowania. No, może trochę fakt, że zwykle bywam szefem.
Lucky obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
– Ja także.
Mimo wszystko Sam nie mógł się nie roześmiać.
– Nie masz zamiaru potraktować mnie według taryfy ulgowej?
– Nigdy.
– Tego się właśnie obawiam.
– To nieprawda – odparła z przekonaniem – takie postępowanie wzbudza w tobie szacunek.
– Masz rację. – Przyciągnął ją nieco w swoją stronę. – Szanuję cię. W przeciwnym wypadku nie byłoby mnie tutaj.
Lucky wpatrywała się w jego wargi.
– Za późno na pochlebstwa, Donahue.
Uśmiechnął się do niej tym niesamowicie zmysłowym uśmiechem, pod wpływem którego całkowicie topniała.
– Jesteś pewna? – spytał zduszonym głosem. Lucky poczuła nagle ogarniający ją na nowo płomień pożądania. Rumieniec wystąpił na jej policzki, a całe ciało zadrżało w oczekiwaniu.
– To zależy.
– Od czego? Spojrzała mu w oczy.
– Od inwencji, z jaką będziesz mnie przekonywał o moich zaletach.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy – przyrzekł. Pochylił się ku niej, ujął jej twarz w dłonie i ich usta przywarły do siebie.
Lucky poczuła przejmujący dreszcz i zamknęła oczy. Położyła mu dłonie na piersiach i zacisnęła w palcach materiał koszuli, żeby przyciągnąć go jeszcze bliżej. Poczuła ostry zapach męskiego ciała. Pod wpływem delikatnej pieszczoty jego języka znowu przebiegł ją dreszcz.
Rozwarła wargi i przez długą chwilę, trwającą jakby ponad czasem, nic się nie liczyło, poza tym namiętnym, upajającym pocałunkiem. Z mięśniami napiętymi jak struny, oddychając nierówno, zatopił język w jej ustach, a palce we włosach. Ciągle była za daleko. Zniecierpliwiony, usiłował przeciągnąć ją na swe kolana, lecz mu się to nie udało w ciasnej przestrzeni samochodu.
– Do licha! – mruknął. – To szaleństwo.
Lucky powoli uniosła powieki i w świetle padających przez okno promieni księżyca zobaczyła bolesny wyraz jego twarzy.
– Sam...
Z rozdrażnieniem potrząsnął przecząco głową. Jeszcze jedno jej słowo, a straci nad sobą panowanie.
– Lepiej odprowadzę cię do domu, dopóki w ogóle jestem w stanie się poruszać.
– Ale Sam...
I tym razem nie chciał jej słuchać, gwałtownym ruchem otworzył drzwi i wprost wyskoczył z samochodu. Lucky obserwowała go z rezygnacją. Już wcześniej orzekł, że zrobiło się zbyt późno i najwidoczniej nic, co się między nimi wydarzyło, nie zmieniło jego nastawienia. Podał jej rękę, pomagając wysiąść z samochodu.
– Chyba powinnam być wzruszona, że ze względu na mnie tak się przejmujesz późną porą – odezwała się, kiedy wchodzili na schody. Sięgnęła kluczem do zamka i odwróciła się. Patrzył na nią niedowierzającym wzrokiem.
– Do licha, późną porą? – odparł przez zaciśnięte zęby. – Bałem się, żeby znowu coś się nie zepsuło.
Nic z tego nie rozumiała. Stała bez ruchu, więc Sam wyjął klucz z jej bezwładnych palców i otworzył drzwi. Weszła do środka i niepewnie zapytała:
– Czy to znaczy, że masz zamiar do mnie wstąpić?
– Oczywiście, a ty myślałaś... – zamilkł, widząc jej niepewną minę. Ujął ją za ramię i delikatnie odwrócił ku sobie. – Jeżeli tylko ty też tego chcesz.
– Chcę – uśmiechnęła się drżącymi wargami.
– Jesteś pewna?
– Całkowicie.
Pochwycił ją na ręce, w dwóch susach znalazł się w holu, zatrzasnął drzwi nogą i podążył z nią w stronę schodów wiodących do sypialni. Lucky wdychała piżmowy zapach mocnego ciała Sama, słyszała jego nierówny oddech i czuła, że on pożąda jej tak samo, jak ona jego. Niosąc ją na górę, bezwiednie pieścił dłonią jej biodro. Zadrżała pod wpływem tej delikatnej, czułej a zarazem erotycznej pieszczoty.
Do sypialni Lucky prowadziły pierwsze drzwi na piętrze. Padające poprzez koronki firanek promienie księżyca, jakby utkane ze świetlistej pajęczyny, oświetlały drogę do łóżka.
Sam doszedł do niego i nadal trzymając ją wpół, powoli wysuwał ramię spod jej ud. Ocierając się o jego ciało zmysłowym ruchem, stanęła na podłodze.
Sam nie znał dotąd tak szaleńczego pożądania. Już wtedy, gdy całowali się w samochodzie, zawładnęło nim całkowicie. Nigdy bardziej nie pragnął żadnej kobiety. Nigdy też przedtem nie zdarzyło mu się tak porwać żadnej kobiety swoją namiętnością. I nadal nie dowierzał, że tym razem tak się stało. Ale wiedział na pewno, że pragnie trzymać ją w ramionach i czuć podniecenie wtulonego weń ciała.
Stała przed nim i rozchyliwszy mu koszulę na piersiach, zaczęła je pieścić policzkami, wargami i gorącym oddechem. Zafascynowana gładką skórą, pod którą rysowały się silne muskuły, i ciemnymi włosami, muskającymi jej twarz, dotykała jego sutków, aż stwardniały pod jej palcami. Gorączkowe, pulsujące w jej żyłach pożądanie stało się już bolesne, czuła, że i on pragnie jej równie rozpaczliwie.
– Lucky? – wyszeptał pytająco.
– Tak – odparła cicho – och, tak!
Rozbierali siebie nawzajem niecierpliwie, a gdy Sam zobaczył w świetle księżyca jej małe, jędrne piersi, a potem całe ciało jaśniejące jak alabaster, wyszeptał w zachwycie:
– Wiedziałem, że jesteś taka. Cudownie doskonała.
Po chwili leżeli już przy sobie, obdarowując się najczulszymi pieszczotami, aż wreszcie porwani zostali w inny wymiar istnienia. Żadne z nich nie wiedziało dotąd, że spełnienie może być taką nieziemską ekstazą.
Powoli cichły ich przyspieszone oddechy. Długo leżeli w milczeniu.
W pewnej chwili Sam, patrząc na Lucky z czułością, odgarnął z jej wilgotnego czoła zwichrzone włosy. Miała zamknięte oczy, lecz na twarzy malował się błogi wyraz. Z uśmiechem musnął ustami jej wargi.
– Widzę, że jesteś z siebie zadowolona.
– Właściwie – uchyliła jedno oko – jestem zadowolona z ciebie.
– W tych okolicznościach – Sam uniósł się na łokciu – przyjmuję twe słowa jako komplement.
Nadeszła niedziela, dzień festynu. Impreza od początku okazała się bardzo udana i przebiegała bez żadnych zakłóceń.
W ciągu poprzedzającego ją tygodnia Sam celowo trzymał się na uboczu, gdyż wiedział, że Lucky jest bardzo zajęta, a nie chciał narzucać się ze swoją pomocą, bo mogłaby ją potraktować jako wtrącanie się Sama w nie swoje sprawy. Natomiast często rozmawiali przez telefon, a Sam obserwował z rosnącym podziwem, jak Lucky świetnie sobie radzi z organizowaniem zabawy. Rozwiązywała zarówno większe, jak i mniejsze trudności z tą samą niezawodną skutecznością, z jaką pokonywała zawsze wszelkie życiowe problemy. Był z niej dumny.
W ostatniej chwili udało się rozreklamować loterię, która wzbudziła wielkie zainteresowanie, i w rezultacie sprzedano sporo losów. Samochód BMW, główna nagroda, stał przez całą niedzielę na widocznym miejscu, pośrodku parkingu. Za radą Sama został odgrodzony błękitną welwetową liną, żeby nie stanowił pokusy dla wścibskich rąk i lepkich palców. Zbierający się ciągle wokół niego tłum rzucał tęskne spojrzenia, a ustawiona obok budka, w której sprzedawano losy, była oblegana.
Około ósmej wieczorem, kiedy miało odbyć się losowanie, zebrano kilka tysięcy dolarów, a podniecenie doszło do zenitu.
Samochód wylosowała nauczycielka ze szkoły podstawowej w Cloverdale, co obwieszczono przy dźwięku fanfar. Wzruszona do łez, odebrała na podium kluczyki z rąk Sama. Natychmiast otoczyła ich gromada reporterów lokalnych gazet, którzy po obfotografowaniu zwycięzczyni, zwrócili się do Sama, stojącego z Lucky nie opodal.
– Panie Donahue, czy możemy prosić o kilka słów?
– Bardzo proszę – uśmiechnął się uprzejmie Sam. Lucky usiłowała wmieszać się w tłum, ale przytrzymał ją mocno za rękę.
– Czy to prawda, że cały dochód z loterii fantowej jest przeznaczony dla Fundacji „Cloverdale na rzecz wyrównania szans”?
– Tak.
– To musi być spora suma.
– Jeszcze nie znamy ostatecznej kwoty – Sam przesunął Lucky w krąg świateł reflektorów – a będzie ona tylko częścią zysku z festynu. Cała impreza jest zasługą Lucky Vanderholden, która tak wspaniałomyślnie poświęciła tej sprawie mnóstwo czasu i nie szczędziła wysiłków, żeby festyn doszedł do skutku.
– Jeśli mowa o wspaniałomyślności...
Posypały się pytania ze wszystkich stron i odpowiadali na nie oboje. Lucky zorientowała się szybko, że Sam unika tych, które dotyczyły jego udziału w imprezie. Podkreślał raczej zasługi innych osób i w ogóle samej Fundacji. Rzeczywiście nie wykorzystał loterii dla swych celów. Chyba był nawet zadowolony, że udało mu się pomniejszyć własną rolę.
– Muszę ci coś powiedzieć – odezwała się Lucky, gdy reporterzy już sobie poszli. – Jesteś naprawdę bardzo miłym człowiekiem.
Oczy Sama zalśniły rozbawieniem.
– Miałaś jakieś wątpliwości?
– Raz czy może dwa. – Uchyliła się ze śmiechem, bo Sam szturchnął ją w bok i dodała: – Teraz już trzy.
Tak prześlicznie wyglądała roześmiana, więc gdy chciała zejść z podium, Sam zatrzymał ją i objął ramionami w mocnym uścisku. Zaraz jednak rozejrzał się i doszedł do wniosku, że okoliczności nie są sprzyjające.
– Boże – mruknął cicho – ale z ciebie kusicielka. Lucky czytała w jego oczach jak w otwartej księdze.
– Ani mi się waż – ostrzegła żartobliwie – całe miasto zatrzęsłoby się w posadach.
– Nie mam zamiaru całować cię w świetle reflektorów. – Sam objął ją ramieniem, gdy schodzili po schodkach z podium. – Przyszedł mi do głowy lepszy pomysł.
– Gdzie? – spytała bez tchu.
– Na szczycie diabelskiego młyna!
Lucky usiłowała przybrać minę pełną godności, kiedy Sam wsunął do ręki obsługującemu urządzenie banknot i poprosił o uruchomienie koła. Wsiedli do wagonika i zostali uniesieni pod rozgwieżdżone niebo. Po kilku obrotach wagonik zatrzymał się na dole.
– Wiesz, jesteś niebezpieczny – powiedziała ze śmiechem.
– Wiem. – Wyciągnął ramiona, a Lucky przytuliła się do niego. Wydawało się jej, że nadal wzlatuje ku gwiazdom.
Następnego dnia Lucky zatelefonowała do Sama zaraz po przyjściu do biura.
– Halo? – odezwał się mało sympatycznym, roztargnionym głosem.
– To ja.
W jednej chwili ton jego głosu uległ zmianie.
– Właśnie myślałem o tobie.
– To zabrzmiało zachęcająco.
– Tak. Zastanawiałem się, co by się stało, gdyby obsługujący koło przytrzymał nas w wagoniku nieco dłużej.
– Sam! – Lucky udawała oburzoną, ledwie wstrzymując śmiech. – Nigdy nie sądziłam, że możesz mieć takie ciągoty.
– Ani ja – odparł z humorem.
– Pozwól, że powiem, z czym telefonuję – zmieniła temat. – Mam dla ciebie pewną propozycję.
– Strzelaj.
– Wolałabym nie przez telefon. Możesz mi poświęcić parę minut?
– Oczywiście, zaraz u ciebie będę.
Idąc do biura Lucky, podziwiał, jak szybko udało się jej doprowadzić teren do porządku. Prawie wszystkie stoiska i urządzenia wesołego miasteczka zostały w nocy wywiezione, a teraz pełna werwy ekipa usuwała pozostałe ślady zabawy.
– Siadaj – wskazała mu krzesło. Wstała i wyszła zza biurka.
– A więc masz dla mnie jakąś propozycję. Kiedy zaczynasz krążyć po pokoju, przeczuwam kłopoty.
– Ale ja nie krążę.
– Jeszcze nie.
– Chcesz się dowiedzieć, jaki mam pomysł, czy nie? Sam założył ręce na piersiach.
– Zamieniam się w słuch.
To jest naprawdę fantastyczny pomysł, zapewniała się w duchu. Więc dlaczego jeszcze się waha? Kiełkował w jej podświadomości od owej awarii samochodu Sama na drodze. W ciągu ubiegłego tygodnia doszła też do wniosku, że współpracując ze sobą, jak przy festynie, razem mogą wiele dokonać. Z tego punktu widzenia przystąpienie do wspólnie prowadzonej działalności handlowej byłoby kolejnym wspaniałym osiągnięciem. Żeby tylko Sam się zgodził.
– Proponuję, abyśmy rozważyli wspólne poprowadzenie pewnego biznesu.
Tak jak przypuszczała, Sam uniósł brwi do góry, więc zaczęła szybko wyjaśniać mu swe racje.
– Rozmyślałam o tym, jak na giełdzie zachwyciłeś się tym starym, pięknym rolls-royce’em, i przyszło mi go głowy, że tego typu samochód stanowi jakby pomost pomiędzy zupełnie odmiennymi rodzajami aut, którymi każde z nas handluje. Nie był nowy, ale wspaniały, i patrząc na niego wcale nie podziwiałeś jego minionej świetności. On cię zauroczył jako nadal elegancki i wartościowy samochód.
– To prawda. – Chociaż nie miał zielonego pojęcia, do czego ona zmierza, uznał, że powinien jej wysłuchać.
– Nie wiem, czy się orientujesz, ilu ludzi interesuje się starymi samochodami. Przywracanie ich do pierwotnego stanu jest bardzo intratnym interesem.
– Lucky, gdybym chciał handlować używanymi samochodami...
– Nie byle jakimi używanymi samochodami – przerwała, zanim zdołał dokończyć. – Chodzi o prawdziwe antyki, pojedyncze luksusowe modele, które utraciły sprawność, co nie znaczy, że nie można ich przywrócić do dawnej chwały. Mam na myśli wozy, których wartość z upływem lat nie zmalała. Po naprawie byłyby jak nowe, a za takie skarby uzyskuje się pierwszorzędną cenę.
Sam zamyślił się na chwilę. Nigdy w najmniejszym stopniu nie interesowały go używane samochody. Lecz teraz, wracając pamięcią do przepięknego rollsa, doszedł do wniosku, że propozycja jest kusząca.
– Na jakich przesłankach opierasz założenie, że nam się powiedzie?
Lucky teraz już krążyła po pokoju, gestykulując w podnieceniu.
– Twoi mechanicy znają się znakomicie na luksusowych, zagranicznych samochodach. Clem potrafi naprawić i uruchomić każde auto, choćby nie wiem jak stare. Ty masz dostęp do części zamiennych i lakierów, które byłyby potrzebne, a ja wiem, kto jest najbardziej zorientowanym człowiekiem w tej branży. Dlaczego miałoby się nam nie udać?
Sam uświadomił sobie, że się uśmiecha, słuchając tego płomiennego i entuzjastycznego wywodu. Miał przed sobą uroczą kobietę interesu i patrzył na nią z radością.
– Przemyślałaś już główne zasady, a co z pozostałymi drobiazgami?
– Mianowicie?
– Kto będzie prowadził dokumentację, kto będzie podejmował decyzje? Trzeba ustalić na samym początku, czy musielibyśmy konsultować się ze sobą przy załatwianiu transakcji, czy też obdarzymy się zaufaniem.
– To żaden problem. Ja na pewno zaakceptuję każdą decyzję, jaką podejmiesz. Poza tym, jeśli przyznamy sobie uprawnienia do samodzielnego działania, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że coś ciekawego przegapimy.
– Zgoda.
– A jeśli chodzi o dokumentację, także się nie upieram. Chciałbyś się tym zająć?
Sam otaksował wiekową szafę na akta stojącą w kącie kantoru bezlitosnym spojrzeniem.
– Tak, w moim biurze.
– Świetnie.
– Jest jeszcze jedna sprawa. Problemy zawodowe o mało już nas kiedyś nie rozdzieliły. Czy nie obawiasz się, że to się może powtórzyć?
– No tak, ale pamiętam też, że nieźle bawiliśmy się przy negocjowaniu kompromisu. W sumie chyba warto podjąć takie ryzyko.
Sam poczuł nagle, że Lucky zaraziła go swoim entuzjazmem. Jej pomysł rzeczywiście zasługiwał na uwagę. Uśmiechnął się.
– Więc w jaki sposób będziemy zdobywać te samochody?
– To znaczy, że się zgadzasz? Sam skinął głową.
– Ale – Lucky zająknęła się ze zdumienia – nawet nie użyłam moich najmocniejszych argumentów.
– Zachowaj je. Nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebne.
Nie czekając, aż Sam zmieni zdanie, Lucky wyciągnęła kartkę papieru i szybko nabazgrała projekt ogłoszenia.
– Clem ma nosa do okazyjnych zakupów i nie byłabym zdziwiona, gdyby upatrzył jeden lub dwa samochody. A tymczasem – podała Samowi papier – co byś powiedział na umieszczenie tego w „Inquirer”?
– „Poszukiwane auta retro do remontu” – przeczytał na głos. – „Wszystkie modele, bez względu na wiek. Płacimy najwyższe ceny”. Takie ogłoszenie może przyciągnąć uwagę, zwłaszcza wzmianka o cenach. A skoro o tym mowa – uniósł wzrok – które z nas wyłoży kapitał zakładowy na początek?
– Obydwoje, oczywiście. Będziemy dzielić wydatki i zyski po połowie. – Posłała mu szelmowskie spojrzenie. – Genialny pomysł oddaję za darmo.
– Aaa, dobrze, że powiedziałaś, mógłbym nie docenić tego gestu.
– Einsteina też nie wszyscy doceniali.
– Na szczęście nie zajmował się używanymi samochodami. – Sam włożył kartkę papieru do kieszeni. – Jeśli chcesz, przekażę to do załatwienia w moim biurze. Anons powinien się ukazać przed końcem tygodnia.
– Naprawdę się zdecydowałeś?
– Oczywiście, już mówiłem. To dobry pomysł.
– Wiem, ale spodziewałam się, że poprosisz o czas do namysłu, będziesz starał się zbadać sytuację na rynku, poczytać coś na ten temat. Miałam nadzieję, że w końcu się zgodzisz, ale tak szybko... no, po prostu zdumiałeś mnie.
Prawdę mówiąc, on też był zdziwiony swoim postępowaniem. Gdzie się podziała jego wrodzona roztropność, którą tak się szczycił, gdzie chłodna kalkulacja, bez której w przeszłości nie przystępował do interesów. Istotnie uznał pomysł za nęcący, lecz rzucanie się w całą tę sprawę z taką pochopnością było zupełnie nie w jego stylu.
Znał tylko jedną osobę podejmującą decyzje tak impulsywnie...
Spojrzał na Lucky zaczepnie.
– To wszystko twoja wina.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości – zgodziła się szybko. Ponieważ milczał, spytała: – Ale o co właściwie chodzi?
Sam chwycił dłońmi brzeg biurka i pochylił się ku niej.
– Dopóki cię nie spotkałem, byłem opanowanym, racjonalnie myślącym człowiekiem. Zastanawiałem się, zanim skoczyłem, myślałem, zanim coś powiedziałem...
– I myłeś zęby po każdym posiłku?
– Mówię poważnie – odburknął. – Jest tylko jedno wyjaśnienie: przez twój impet utraciłem całą swoją przezorność.
– Nieszczęsna twoja dola. – Lucky powstrzymywała śmiech.
– Powinno stać się odwrotnie – potrząsnął z irytacją głową. – To by było sensowne.
– I stało się – zapewniła go ze śmiechem, lecz serio. – Odkąd poznałam ciebie, jestem prawie konserwatystką. Niedługo zacznę nosić spódniczki w szkocką kratę i głosować na republikanów.
Mruknął coś niezrozumiale. Najwidoczniej nie był przekonany o jej rzekomej transformacji. Zanim jednak zdołał odpowiedzieć, ich rozmowę przerwał potężny brodacz, który wetknął głowę przez otwarte drzwi i zapytał:
– Pani sprzedaje tu samochody?
– Tak, ja. – Lucky poderwała się zza biurka. – Zaraz się panem zajmę.
– Zanim się pani pofatyguje, proszę przyjąć do wiadomości, że na parkingu nie ma żadnych samochodów.
Przez moment patrzyła na niego pustym wzrokiem, lecz zaraz oprzytomniała.
– Oczywiście. Musieliśmy przesunąć je na tyły w związku z festynem. Z przyjemnością pana zaprowadzę...
– Proszę się nie spieszyć – machał ręką – i skończyć rozmowę, a ja je sobie obejrzę.
– I tak już muszę iść – powiedział Sam, gdy mężczyzna się wycofał. – Tak się jakoś składa, że przy tobie zapominam o całym świecie. Między innymi o swojej firmie.
– Nie wiem, czy to ma być komplement – odparła – ale chyba wątpliwości wytłumaczę na moją korzyść.
– Słusznie.
Lucky wyszła zza biurka, a Sam objął ją czule. Jego pocałunek był krótki, lecz zniewalający. Kiedy uwolnił ją z ramion, kolana uginały się pod nią.
– Kolacja? – udało się jej wyszeptać drżącym głosem.
– O wpół do dziesiątej rano? Spojrzała na niego wyczekująco.
– Obawiam się, że to nie będzie możliwe. – W jego głosie słychać było prawdziwy żal. Mimo to Lucky poczuła się głęboko rozczarowana.
– Przyjeżdża do miasta mój przyjaciel, tylko na jeden wieczór, więc obiecałem, że się z nim spotkam.
– To wspaniale. – Od razu wrócił jej humor. – Bardzo chętnie go poznam.
– Chyba nie mówisz poważnie. Wiesz, co robią kumple z college’u, kiedy się spotkają? Przesiadują godzinami nad piwem i wspominają dawne, dobre czasy.
– Świetnie. – Lucky nie zamierzała rezygnować. Nie miała okazji poznać rodziny Sama, więc była zachwycona perspektywą spotkania z kimś, kto był mu bliski. – Będę siedzieć nad piwem i słuchać.
– Jeżeli naprawdę tego chcesz...
– Chcę. – Objęła go ramieniem i razem wyszli na parking.
– Peter ma się zjawić o szóstej. Podjedziemy po ciebie.
– Doskonale. – Lucky patrzyła, jak jej wspólnik długimi krokami zmierza w stronę ulicy. Jeśli jemu nigdy nie przyjdzie do głowy, żeby rozebrać dzielące ich ogrodzenie, to być może ona o to się pokusi. Niechętnie oderwała wzrok od Sama i szybko ruszyła na tyły parkingu. Może uda się jej coś sprzedać.
Potężny brodacz kupił sędziwą toyotę, której Lucky usiłowała się pozbyć od kilku miesięcy. Samochód był wystarczająco obszerny, tak że masywne ciało nabywcy mieściło się w nim swobodnie, jednak sądząc po odgłosach, jakie wydawał silnik, toyota z największym wysiłkiem wiozła nowego właściciela w czasie próbnej jazdy. Niemniej klient był zadowolony ze swego wyboru, a Lucky wręcz zachwycona.
W zasadzie nie wierzyła w przesądy, lecz od dawna uważała, że udana transakcja w poniedziałek rano zapowiada dobry tydzień. Co by się potwierdziło, gdyż po południu sprzedała drugi samochód. Dwa samochody sprzedane jednego dnia to rekord w dziejach firmy „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów”, więc gdy przyszedł czas na zamknięcie biura, Lucky była w radosnym nastroju. W dużej mierze z powodu udanych transakcji, lecz także ze względu na Sama. Ile razy o nim myślała, zawsze odczuwała podekscytowanie. A gdy przypomniała sobie, co przeżywała w jego ramionach...
Ostatnio Lucky uświadomiła sobie, że jest w nim zakochana. W pierwszej chwili przyjęła to odkrycie jako najbardziej naturalną i oczywistą rzecz pod słońcem. Lecz po zastanowieniu ogarnęły ją smutniejsze refleksje. Ona go kocha, jednak jeśli chodzi o jego uczucia, mogła się tylko ich domyślać. Miłość z wielu względów jest szalonym ryzykiem. Czy mogła mieć nadzieję na wzajemność ze strony mężczyzny, który szczycił się swoją przezornością i rozwagą?
Skoro nie potrafiła udzielić sobie odpowiedzi na to pytanie, postanowiła się nad nim dłużej nie zastanawiać. Sięgnęła po raporty księgowe z poprzedniego miesiąca i zagłębiła się w rachunkach, lecz po kilku chwilach usłyszała chrzęst opon samochodu Sama. Zamknęła księgę rachunkową i wybiegła mu na spotkanie.
Zupełnie inaczej wyobrażała sobie przyjaciela Sama, Petera DiNardo. Szczupły, rudowłosy, piegowaty, wyglądał bardzo młodo. Patrząc w jego marzycielskie niebieskie oczy, w których czaiły się iskierki uśmiechu, Lucky od pierwszej chwili nie miała wątpliwości, że się polubią.
– Pojadę za wami swoim samochodem – powiedziała, gdy zostali sobie przedstawieni. – Nie będziecie musieli mnie odwozić.
Po kilkunastu minutach dotarli do domu Sama i znaleźli się w jego kuchni. Gospodarz zgodnie z zapowiedzią poczęstował ich piwem, lecz ledwie zdążyli się usadowić, usłyszeli dzwonek u drzwi. Peter poderwał się, żeby otworzyć.
– Spodziewasz się jeszcze kogoś? – spytała Lucky.
Sam rozluźnił węzeł krawata, zdjął go i rzucił na kuchenny blat.
– Kolacji.
– Wstydź się. Przyjechał do ciebie twój najlepszy przyjaciel, a ty tak go podejmujesz?
– To był mój pomysł. – Peter wrócił z dwoma dużymi pudełkami aromatycznej pizzy. – Co może być bardziej odpowiedniego do piwa?
– Zgadzam się z tobą całkowicie. – Lucky z błogim westchnieniem wciągnęła ponętny zapach. Pizza przybrana apetycznymi dodatkami wyglądała wspaniale. Sam podał talerze i serwetki, po czym cała trójka zabrała się ochoczo do jedzenia. Dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu przyjaciele zaczęli wspominać dawne czasy. Lucky słuchała ich z przyjemnością i zaśmiewała się razem z nimi z opowieści o kolegach i profesorach ze studiów.
– Patrząc na niego – Peter wskazał Sama widelcem – na pewno byś nie pomyślała, że kiedyś nosił włosy do ramion.
– To nieprawda – zaprotestował Sam stanowczo.
– No, niech ci będzie, trochę krótsze.
Na widok zakłopotanej miny Sama Lucky roześmiała się.
– Być może – ustąpił Sam.
– Nie ma żadnego „może” – upierał się Peter.
– Mogę to udowodnić zdjęciami.
Lucky spojrzała na niego zaciekawiona.
– Nie wziąłem ich ze sobą, ale w domu mam sporo.
– Czy możesz mi jedno przysłać? – spytała. Sam spojrzał na nią podejrzliwie.
– Po co ci ono potrzebne?
– Jeszcze nie wiem – odparła beztrosko. – A gdyby tak do szantażu?
– Lepiej się zastanów. Przypominam ci, że widziałem fotografie zrobione z okazji twojej matury.
– Och, tak. – Lucky uśmiechnęła się do Petera przepraszająco. – Wycofuję się.
– Rozumiem. – Peter przyglądał się im przez chwilę, po czym zwrócił się do Sama: – Wiesz, Lucky to kobieta dla ciebie.
Lucky poczuła, że się czerwieni, i szybko podniosła do ust szklankę z piwem.
Peter zauważył rumieniec i uśmiechnął się do niej.
– Szkoda, że nie widziałaś niektórych jego flam.
– Były ładne?
– Trudno powiedzieć. Na ogół tak sztywne, jakby kij połknęły.
– Powtórzę to twojej siostrze – usiłował się bronić Sam.
– Przecież nigdy nie umawiałeś się na randki z moją siostrą. Też coś! – Peter sapnął z oburzenia.
– Nie? – głos Sama był słodki jak miód. – A pamiętasz to lato w uzdrowisku na półwyspie Cape Cod, gdzie sobie dorabialiśmy w czasie wakacji?
Wykłócali się na ten temat ze śmiechem, aż z talerzy zniknęły resztki drugiej pizzy.
– Oto on – oznajmiła Lucky z satysfakcją. Stała z Samem przed dwudziestoletnim mercedesem. Został zakupiony przed paroma dniami i właśnie teraz przyholowany na jej parking. – Wspaniały początek.
– Cieszę się, że tak uważasz. – Sam pochylił się, żeby zajrzeć do wnętrza, i natychmiast tego pożałował. Deska rozdzielcza była całkiem zniszczona, a siedzenia pokryte wyleniałymi futrzakami. – Według mnie to ruina.
– Trzeba włożyć w niego trochę pracy, przyznaję.
– Trochę?
– No, może sporo. – Lucky pogłaskała delikatnie palcami spłowiały dach kabrioletu, jakby chciała pocieszyć krytykowane przez Sama auto. – Ale tego przecież się właśnie wspólnie podjęliśmy.
– To prawda – odparł. Dobrze pamiętał motto, jakie jej przyświecało: „Przywrócić stare samochody do ich dawnej chwały”.
– Gdyby był w idealnym stanie, nie zrobilibyśmy na nim żadnego interesu – zauważyła przytomnie.
– Jaki zysk można mieć z samochodu, którego wartość nie przekracza dwóch tysięcy dolarów?
– Zaufaj mi. Po remoncie będzie go można sprzedać za dwadzieścia tysięcy. Z łatwością.
Sam uśmiechnął się. Entuzjazm i optymizm Lucky były niezawodne. On też się cieszył, widząc radość w jej błyszczących piwnych oczach.
Oboje chcieli częściej ze sobą przebywać, lecz dostosowanie do siebie ich rozkładów zajęć okazało się trudniejsze, niż się spodziewali. Za to w ciągu ostatnich dziesięciu dni spotykali się na wspólnym lunchu w czasie przerwy w pracy, gdyż jakoś udawało się im wygospodarować trochę czasu.
Na podstawie doświadczeń z przeszłości Sam uważał, że to akurat tyle, ile może z jedną kobietą wytrzymać bez popadania w rutynę i nudę. Początkowo zastanawiał się, czy tak częste spotkania nie przyspieszą rozwoju stosunków między nimi, a tym samym nie doprowadzą do ich niechybnego końca. Tymczasem Lucky nie przestawała go na nowo zadziwiać i zachwycać, aż doszedł do wniosku, że w żadnym wypadku nie grozi mu znudzenie. Kiedyś, gdy była zajęta i nie mogła zjeść z nim lunchu, zdał sobie sprawę, że czekał na spotkanie z nią jak na ożywcze źródło w połowie ciężkiego dnia pracy.
Jeszcze kilka miesięcy temu nie umiałby sobie wyobrazić, że jakaś kobieta mogłaby znaczyć dla niego tyle co ona. Nigdy przedtem nie pozwoliłby sobie na uzależnienie się od kogokolwiek, zresztą i teraz by do tego nie dopuścił. Lecz osoba Lucky zaczęła grać tak istotną rolę w jego życiu, że nie potrafił się od niej uwolnić, absorbowała jego uwagę nawet na odległość.
Powoli, ale skutecznie pokonywała jego obronne zasieki. I Sam po raz pierwszy, choć miał się za człowieka zdecydowanego, nie bardzo wiedział, co robić. Czy uciekać na złamanie karku, czy wyciągnąć do niej rękę?
Stojąc koło mercedesa Lucky wpatrywała się w Sama spod ocieniającej oczy dłoni. Była już przyzwyczajona, że zdarzało mu się popadać w zamyślenie, i w takich przypadkach powstrzymywała się od zadawania pytań.
Tym razem jednak wyglądał raczej na zmartwionego niż pochłoniętego ważnymi problemami.
– Martwisz się o swoje pieniądze ulokowane w naszym wspólnym biznesie?
– Ależ skąd. – Sam potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości. – Na pewno masz rację, samochód będzie jak nowy. Może Clem zająłby się silnikiem, a ja przysłałbym dwóch ludzi, żeby popracowali nad skrzynią biegów.
– Dobry pomysł. Wprawdzie mnie nie będzie, ale powiem Clemowi, że się zjawią.
Spojrzał na nią zdziwiony, lecz zaraz sobie przypomniał.
– Ach, tak, wybierasz się na wesele, o którym wszyscy mówili na przyjęciu u Hala. Na ile dni wyjeżdżasz?
Ciekawe, pomyślała. Powinna przeciwstawić się tej władczej nucie brzmiącej w jego głosie, a tymczasem była chyba zadowolona.
– Nie będzie mnie do przyszłego poniedziałku.
– Tak długo?
– Mhm. – Zobaczyła, że zrobił kwaśną minę, więc dodała z uśmiechem: – Rozumiem, że nie możesz już zmienić swoich planów i wybrać się ze mną.
Zastanawiał się przez moment, lecz zaraz potrząsnął przecząco głową.
– Raczej wolałbym aplikować sobie Vanderholdenów w nieco mniejszych dawkach niż weselne zgromadzenie. Poza tym nie mógłbym się teraz wyrwać na cztery dni. Nie zamykasz na ten czas firmy, prawda?
– Nie żartuj.
– Tak myślałem. Jeśli chcesz, mogę polecić któremuś z moich sprzedawców, żeby popilnował twoich spraw.
– Twój sprzedawca pracujący w firmie „Najpiękniejsze Modele Minionych Sezonów”? Pewno poczytałby to za plamę na honorze.
Miesiąc temu nie przyszłaby mu do głowy taka propozycja, a zwłaszcza obrona jej zawodowych interesów. Z zadowoleniem uświadomiła sobie, że wreszcie zyskała w jego oczach aprobatę. Ciekawe, jak dalece?
– Dzięki, ale to niepotrzebne. Jest taki człowiek, konkretnie profesor. Prowadzi wykłady w college’u i zawsze mi pomaga, kiedy muszę gdzieś wyjechać. Porządkuje moje sprawy finansowe i twierdzi, że niektórzy moi klienci wręcz go fascynują.
– Cieszę się, że wszystko sobie zorganizowałaś. – Sam nachmurzył się na dźwięk własnych słów. Wcale nie to chciał powiedzieć. – Mam nadzieję, że będziesz się świetnie bawiła – spróbował jeszcze raz. Już było lepiej, lecz nie to miał na myśli.
– Dzięki, spodziewam się, że będzie miło.
– Pozdrów ode mnie rodzinę.
Lucky powstrzymała uśmiech. Nigdy nie widziała Sama tak zakłopotanego. To było zupełnie nowe doświadczenie.
– Oczywiście, przekażę twoje pozdrowienia. – Po chwili zapytała: – Masz do mnie coś jeszcze?
Z wyczekującym spojrzeniem podniosła ku niemu twarz. Ujął ją w obie dłonie.
– Będę za tobą tęsknił – powiedział cicho. Lucky położyła ręce na jego dłoniach. Naprawdę żałowała, że Sam nie może jej towarzyszyć.
– Mnie też będzie cię brakowało.
– Oby tak było – odburknął groźnie. Zdziwiła go własna porywczość.
– Będzie. – Cichej odpowiedzi Lucky towarzyszyło jeszcze cichsze westchnienie.
Tak jak Lucky przewidywała, wesele jej kuzyna było hucznym przyjęciem. Z grubsza licząc, około połowa z dwustu gości była ze sobą w jakiś sposób spokrewniona, a jeżeli Vanderholdenowie potrafili coś dobrze robić, to właśnie urządzać zabawy. Lucky jako członek bliskiej rodziny została z miejsca zatrudniona przy przygotowaniach i nie miała chwili czasu dla siebie. Zdążyła tylko wziąć prysznic przed samym przyjęciem, które trwało całą noc. Wcale się zresztą nad sobą nie użalała, przeciwnie, chętnie we wszystkim pomagała, bo czuła, że ostatnio ogromnie zaniedbała rodzinę, choć przecież w pracy nie miała żadnych absorbujących ją kłopotów. Postanowiła więc wykorzystać dłuższy weekend na nadrobienie zaległości w stosunkach rodzinnych, a zwłaszcza na wysłuchanie najświeższych ploteczek.
Niemniej z pewną ulgą późnym wieczorem w poniedziałek skierowała swój samochód w stronę domu. Po dobrze przespanej nocy we wtorek rano przybyła do biura wypoczęta i gotowa na wszystko.
Zdążyła właśnie usiąść przy biurku, gdy usłyszała zatrzymujący się przed bramą samochód. W chwilę później w drzwiach ukazał się chudy młodzieniec w grubych okularach, ze strzechą jasnych włosów. Wszedł do biura i rozejrzał się dookoła.
Lucky po latach doświadczeń zawodowych potrafiła od razu ocenić klienta. Ten, prawie jeszcze nastolatek, nie bardzo wyglądał na nabywcę samochodu i był raczej speszony.
Wstała szybko zza biurka z wyciągniętą dłonią, żeby go trochę ośmielić.
– Jestem Lucky Vanderholden – uśmiechnęła się ciepło. – Czym mogę służyć?
– Ja... czytałem pani ogłoszenie. – Patrzył na jej dłoń przez chwilę pustym wzrokiem, otarł rękę o nogawkę spodni i dopiero wtedy uchwycił jej palce w krótkim uścisku. – Nazywam się Dewey Phillips.
– Miło mi cię poznać, Dewey. – Lucky wskazała mu krzesło. – Może zechcesz usiąść.
– Chyba tak. – Przesunął krzesło w stronę biurka, szurając nim po podłodze.
– Dałam kilka ogłoszeń w prasie. Które masz na myśli?
Dewey poprawił okulary na nosie i spojrzał na Lucky wzrokiem pełnym nadziei.
– To o kupnie starych samochodów. No, wie pani, najwyższe ceny.
– Taak – zaczęła powoli – jestem zainteresowana kupnem samochodów. Ale nie chodzi mi o zwykłe, stare samochody, szukam naprawdę zabytkowych modeli.
– Mój jest właśnie taki. – Nagle twarz Deweya rozjaśniła się entuzjazmem, który zadziwiająco go odmienił. – To Thunderbird z 1956 roku. Ma ośmiocylindrowy silnik o mocy 202 koni mechanicznych, to kabrioletli-muzyna...
– Uaaa! – Lucky uniosła dłoń, żeby powstrzymać potok jego słów. – Wszystko brzmi cudownie. Chyba takiego właśnie szukam. Kiedy będę mogła go obejrzeć?
– Zaraz. Stoi przed bramą.
– Chcesz powiedzieć, że jest na chodzie?
– Oczywiście, gdyby nie jeździł, nie bardzo zasługiwałby na miano samochodu.
Lucky wyszła z biura i stwierdziła, że samochód był jeszcze wspanialszy, niż to wynikało z opisu Deweya. Niewielki, kremowy, o ładnej linii, miał okna osadzone w metalowych listwach, a nad tylnym zderzakiem zapasową oponę. Jednym słowem – marzenie.
Lucky odetchnęła głęboko i zwróciła się zdumiona do chłopaka.
– Chcesz naprawdę sprzedać taki samochód?
– Oczywiście – odparł urażonym tonem. – W przeciwnym razie nie byłoby mnie tutaj.
Coś się tu nie zgadzało, pomyślała Lucky, obserwując pełną wyrazu twarz Deweya, ujawniającą dwa zupełnie sprzeczne ze sobą uczucia. Kiedy mówił o wozie, ożywiał się, na wzmiankę o jego sprzedaży wyraźnie przygasał. Nie wszystko jeszcze zostało powiedziane i Lucky była zdecydowana dowiedzieć się czegoś więcej.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, poproszę mego mechanika, żeby go obejrzał, a my pójdziemy do biura i porozmawiamy, dobrze?
– Oczywiście.
Wywołała Cierna z garażu. Dewey wręczył mu kluczyki i z trudem odrywając oczy od samochodu, podążył za Lucky do biura.
– A więc – wyciągnęła kartkę papieru do zanotowania potrzebnych danych – skąd masz ten samochód?
– Od ojca. – Dewey machinalnie przesuwał palcami po bocznym szwie spodni.
– To był prezent?
– Właściwie spadek, ojciec nie żyje. – Podniósł na nią wzrok, jakby uderzyła go jakaś myśl. – Niech się pani nie obawia, papiery są w porządku.
Lucky skinęła głową i zrobiła notatkę.
– Kiedy twój ojciec kupił ten samochód?
– W 1956 roku, wprost ze składu. Musiał na niego oszczędzać przez trzy lata, ale zawsze powtarzał, że się opłaciło.
Lucky zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
– Więc twoja rodzina miała go przeszło trzydzieści lat?
– Taak. – Dewey pochylił nagle głowę. – Jest starszy ode mnie.
– I masz zamiar go sprzedać?
– Taak, pewnie. Dlatego tu jestem.
– Ale nie bardzo cię to cieszy, prawda? Wzruszył bezradnie ramionami.
– Nie mam wyboru. Mama jest chora. Potrzebne są pieniądze.
Lucky zrobiła kolejną notatkę, gdy w drzwiach ukazał się Clem. W milczeniu uniósł do góry kciuk. Skinęła mu głową i wróciła spojrzeniem do Deweya. Nagle wydał się jej jeszcze młodszy. Bardzo chciała mieć Thunderbirda, lecz jeszcze bardziej pragnęła, żeby chłopak mógł go zatrzymać.
– Czy to jedyny sposób zdobycia pieniędzy? – spytała łagodnie. – Czy tam, gdzie pracujesz, nie ma kasy zapomogowej?
Dewey zdziwiony uniósł wzrok.
– Proszę mi wierzyć, gdyby była jakaś inna możliwość... – Potrząsnął głową z rezygnacją. – Problem polega na tym, że pracuję samodzielnie, opracowuję programy komputerowe, wie pani? Dobrze mi idzie, nawet bardzo. I właśnie teraz rozwijam nowy pomysł. – Twarz Deweya ponownie się rozjaśniła. – Jeżeli go sprzedam, wynagrodzenie będzie wysokie. Właśnie już prowadzę na ten temat rozmowy.
– A może ludzie, z którymi masz zawrzeć umowę, daliby ci zaliczkę? – podsunęła życzliwie. Ten młody, poważny człowiek przypominał jej trochę Kena, a nawet Hala. Nagle uzmysłowiła sobie, że bardziej pragnie przyjść mu z pomocą, niż zawrzeć korzystną transakcję.
– To byłoby możliwe dopiero po podpisaniu kontraktu, a rozmowy mogą potrwać jeszcze wiele tygodni. Moja mama nie może tak długo czekać.
– Rozumiem.
– Ale tak sobie teraz pomyślałem... – Dewey spojrzał na Lucky z nadzieją – ...że jak sprzedam swój program, to mógłbym tu wrócić, to znaczy, mam na myśli, że przecież mógłbym odkupić samochód, chyba nic nie stałoby na przeszkodzie, prawda?
– No nie – odparła z namysłem – pod warunkiem, że jeszcze byłby do sprzedania. – Nie chciała mu mówić, że tak piękne auto długo nie pobędzie na składzie.
– Więc widzi pani, może się jeszcze wszystko dobrze ułoży.
Przez wzgląd na Deweya zdołała się uśmiechnąć.
– Być może. To teraz przystąpmy do interesu.
Sama określiła cenę, która wydawała się jej odpowiednia, gdyż Dewey nie potrafił wycenić samochodu i w ciągu kilku minut umowa została zawarta. Lucky wręczyła mu czek, a potem wyszła z nim na parking. Patrzyła, jak chłopak żegna się ze swoim Thunderbirdem i idzie w kierunku przystanku autobusowego.
W kantorze czekał na nią Clem.
– Trochę pracy trzeba będzie włożyć w ten wóz – oznajmił. – Ale niedużo. Jeżeli chcesz, mogę się zaraz do niego zabrać.
– Nie ma potrzeby – odparła stanowczo. – Chyba postoi tu trochę dłużej.
– Nie takie cacko. Sprzeda się migiem.
– Może tak – odparła w zamyśleniu – a może nie.
Około południa zatelefonowała do Sama, żeby sprawdzić, czy będzie wolny w porze lunchu. Po czterech dniach nieobecności chciała się z nim jak najszybciej zobaczyć. Tymczasem zamiast Sama odezwał się Joe Saks.
– Sam polecił mi udzielić pani informacji.
– Co się stało?
– Jest chory, ma jakąś infekcję wirusową. Wczoraj nas zawiadomił, że przez parę dni go nie będzie.
Lucky zaniepokoiła się.
– To chyba nic poważnego, prawda?
– Nie, prawdopodobnie grypa. Prosił, żeby pani powiedzieć, że zadzwoni, jak się już pozbiera i wstanie.
– A kiedy wstanie? I kto się nim teraz opiekuje?
– Nie mam pojęcia. Sam w czasie choroby zachowuje się jak ranny niedźwiedź, nie chce niczyjej pomocy.
– No, to się dopiero okaże – mruknęła pod nosem. Jeszcze zanim usłyszała buczenie sygnału w słuchawce, podjęła decyzję.
Po pracy zrobiła zakupy, potem przez jakiś czas była zajęta gotowaniem. Około siódmej z koszykiem pełnym jedzenia wyruszyła z domu, żeby złożyć choremu wizytę.
Sam nie reagował na dzwonek do drzwi, więc Lucky zaczęła głośno pukać i zawołała:
– Sam?! To ja, Lucky!
Po dobrej minucie usłyszała odgłos otwieranego zamka. W uchylonych drzwiach ukazała się głowa Sama. Był blady, miał załzawione oczy i widok Lucky raczej nie sprawił mu szczególnej przyjemności.
– Jestem chory – oznajmił. – Nie rozmawiałaś z Joe’em?
– Rozmawiałam i dlatego tu jestem. – Lucky usiłowała bezskutecznie otworzyć szerzej drzwi. Nawet nie drgnęły. – Nie wpuścisz mnie do środka?
– Nie. – Może ton jego głosu miał być stanowczy, ale zabrzmiał tylko zrzędliwie.
– Jak masz zamiar się wyleczyć, skoro nikt się tobą nie zajmuje?
– Tak jak zawsze – odparł powoli, jakby mówienie przychodziło mu z wysiłkiem. – Poleżę w łóżku i wypocę się.
– Bzdura. Przyniosłam ci sok i własnoręcznie ugotowaną moją niezwykłą zupę. Pozwól mi przynajmniej zostawić to w kuchni.
Pokręcił przecząco głową.
– Nie będę jadł, bo czuję się fatalnie.
– Słuchaj, ja tylko...
– Lucky! – Rzucił jej zbolałe spojrzenie. – Nie cierpię przyjmować gości w czasie choroby.
– Doskonale, podobnie jak ja. Nie traktuj mnie jak gościa, tylko jak pielęgniarkę.
– Ja nie potrzebuję pielęgniarki.
Tym razem go zaskoczyła i popchnęła drzwi tak, że mogła się przez nie prześlizgnąć.
– Czy ktoś już ci mówił, że jesteś bardzo agresywną kobietą?
– Kilka osób. Staram się nie zwracać na to uwagi.
Teraz stał koło niej w całej okazałości i Lucky uświadomiła sobie z pewnym niepokojem, że jego jedynym strojem były spodnie od piżamy, zsunięte poniżej pasa i ledwo trzymające się na szczupłych biodrach. Kiedy skierował się w stronę holu, otwarcie gapiła się na to ciało z całym podziwem, na jaki niewątpliwie zasługiwało.
Kichnął potężnie, co przypomniało jej o właściwym celu wizyty.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że mogę cię zarazić?
– spytał gderliwie.
– Zaryzykuję.
– A poza tym – zatrzymał się w drzwiach sypialni – jesteś zdana na samą siebie, ja nie jestem w stanie cię zabawiać.
– A kto cię o to prosi – burknęła pod nosem. Idąc w stronę kuchni rzuciła okiem do sypialni. Sam właśnie kładł się do łóżka.
Lucky przelała zupę do garnuszka, wstawiła go do kuchenki mikrofalowej i przygotowała pełną szklankę soku.
Wbrew protestom Sama była święcie przekonana, że trochę czułej troski dobrze mu zrobi. Takiej, jakiej ona doświadczała. Wręcz mile wspominała choroby przebyte w dzieciństwie. Wszyscy koło niej skakali i starali się ją kurować.
A jeśli nie pomoże mu kobieca troskliwość, to jeszcze została uzdrawiająca moc cudotwórczego rosołu według receptury jej mamy.
Ustawiła miseczkę zupy, szklankę soku i talerzyk krakersów na tacy. Gdy tylko przekroczyła próg sypialni, Sam otworzył jedno oko i oznajmił stanowczo:
– Nie jestem głodny.
– Tak ci się tylko zdaje. – Lucky ustawiła tacę na stoliku stojącym koło łóżka i podłożyła Samowi pod plecy dodatkową poduszkę. – Siadaj.
– Czy muszę?
– Tak.
– Nikt cię nie prosił, żebyś odgrywała rolę Florence Nightingale – zrzędził dalej, siadając na łóżku.
– Ciebie również nikt nie prosił, żebyś zachowywał się jak pięcioletnie dziecko, a jednak wygląda na to, że nie masz zamiaru przestać. – Lucky przestawiła tacę na łóżko. – Teraz masz jeść.
– Twoje podejście do chorego pozostawia wiele do życzenia.
– Twoje zachowanie także – odparła słodkim głosem. – Spróbuj zupy.
Sam spojrzał na miseczkę sceptycznie.
– Nie lubię zup.
– Świetnie. – Włożyła mu łyżkę do ręki. – Wcinaj.
– Chyba nie wierzysz w tę bzdurę, że rosołem można wyleczyć każdą chorobę.
Wierzyła, ale nie było sensu dyskutować na ten temat.
– Jeszcze nie straciłam całkiem cierpliwości.
– Robisz, co w twojej mocy, żeby mi uprzykrzyć chorobę, więc chyba lepiej już zgodzić się na wszystko i szybko wyzdrowieć.
Powstrzymała cisnącą się na usta ciętą odpowiedź, bo Sam właśnie zanurzył łyżkę w zupie i zaczął jeść. Niech psioczy, byleby tylko udało jej się wmusić w niego trochę pokarmu. Musiał być naprawdę bardzo słaby, gdyż zjedzenie rosołu i wypicie pół szklanki soku zajęło mu prawie piętnaście minut.
Zabrała tacę, wyjęła dodatkową poduszkę, a Sam położył się znużony.
– Teraz odpoczywaj – powiedziała. – Zajrzę do ciebie za chwilę.
– Mmm – wyraził zgodę. – Lucky? Zatrzymała się w drzwiach.
– Dzięki.
Więc ten cały trud nie poszedł na marne, skoro w końcu padło to jedno, proste słowo, pomyślała, zmywając w kuchni naczynia. Potem poszła do salonu i zaczęła przeglądać jakiś ilustrowany tygodnik. No, cóż, Sam nie był winien, że nikt nie otaczał go troskliwością. Ani ona, że musiała ją okazać.
Pół godziny później zajrzała do sypialni. Spał spokojnie. Lecz gdy weszła do niego po następnej godzinie, kołdra i poduszki leżały na podłodze, a on niespokojnie przewracał się na łóżku. Położyła mu dłoń na czole – płonęło gorączką.
Pobiegła do łazienki i w apteczce znalazła aspirynę. Wzięła dwie tabletki, szklankę wody i wróciła do sypialni. Sam był półprzytomny i cicho jęczał.
– Musisz połknąć te pastylki. – Wsunęła mu ramię pod plecy i podparła go.
– Co to jest?
– Aspiryna, z twojej apteczki. – Podtrzymywała go, gdy łykał pigułki i popijał je wodą, a potem ułożyła z powrotem na poduszkach.
– Przepraszam, nie jestem najlepszym gospodarzem – zamruczał niewyraźnie.
Gdyby nie był w takim złym stanie, chyba by się roześmiała.
– Nie martw się. Świetnie dajesz sobie radę.
– Paskudnie się czuję.
– Wiem – powiedziała cicho, uspokajającym tonem. – Leż spokojnie, lekarstwo zaraz zacznie działać. Przyniosę ci zimny kompres.
Znalazła ręcznik w szafce koło umywalki i zmoczyła go zimną wodą. Weszła z jasno oświetlonej łazienki do ciemnej sypialni, gdzie ciało Sama pośrodku łóżka rysowało się jak ledwo widoczny cień. Gdy jej oczy przywykły do mroku, zobaczyła, że leży na plecach z jednym ramieniem ponad głową i zamkniętymi oczami. Druga ręka spoczywała na piersi, palce zaciskały się na brzegu prześcieradła. Zalała ją fala czułości na widok Sama umęczonego chorobą i całkiem bezbronnego. Nic nie pozostało z jego szorstkości, którą czasami okazywał światu.
Była mu potrzebna, bez względu na to, czy zdawał sobie z tego sprawę, czy nie. Ten duży, silny i niezależny mężczyzna potrzebował jej pomocy. Doznawała dwóch uczuć naraz: współczucia i zadowolenia.
Delikatnie położyła mu na czole chłodny ręcznik. Westchnął, lecz nie otworzył oczu. Przysiadła na brzegu łóżka. Wypieki zaczęły stopniowo ustępować z policzków Sama, a oddech się uspokajał. Odgarnęła mu mokre kosmyki z czoła.
– Mów do mnie – szepnął.
– Chcesz usłyszeć bajkę na dobranoc?
– Niekoniecznie. – Otworzył jedno oko. – Opowiedz, jak ci minął dzień.
Nie wyglądał na szczególnie tym zainteresowanego, lecz Lucky z przyjemnością spełniła jego życzenie. Opowiedziała mu o Deweyu Phillipsie, którego piękny samochód stał teraz na tyłach jej parkingu.
– Oczywiście – zakończyła swą relację – nie możemy go sprzedać. Musimy dać chłopcu wystarczająco dużo czasu, żeby stanął na nogi.
– Chyba masz rację – odparł sennie.
– Wiedziałam, że się ze mną zgodzisz.
Prawie od razu zapadł w drzemkę, a po krótkiej chwili już smacznie spał. Lucky pochyliła się i lekko dotknęła ustami jego policzka. Jednodniowy zarost połaskotał jej wargi. Roześmiała się cicho i ogarnęła go tkliwym spojrzeniem. To tak jest, pomyślała, gdy się naprawdę kocha. Patrzy się na mężczyznę i wie, że chce się z nim spędzić resztę życia.
Sam poruszył się i przewrócił na drugi bok.
– Niewdzięcznik – szepnęła czule. Wstała, wyszła z sypialni na palcach i zamknęła za sobą drzwi.
Następnego dnia rano Lucky wstąpiła do Sama w drodze do pracy. Tym razem, gdy otworzył jej drzwi, widać było, że jest już o wiele silniejszy, choć zaraz wrócił do łóżka.
– Widzę, że zrezygnowałaś z dalszego karmienia mnie zupą – powiedział z zadowoloną miną do Lucky idącej za nim do sypialni.
– Jeszcze sporo zostało z wczorajszego dnia – oznajmiła, odsuwając zasłony w oknach.
– Na pewno.
– Masz zamiar podawać w wątpliwość skuteczność mojej cudownej kuracji? – Lucy uniosła pytająco brwi.
– Grypa zwykle mija. Mnie też już prawie przeszła.
– Jasne. – Podeszła do łóżka i poprawiła poduszki.
– Daj z tym spokój. – Sam chwycił ją za rękę.
– Z czym? – spojrzała na niego zdumiona.
– Ze wszystkim, z całą tą krzątaniną. Nie możesz mi pozwolić pochorować w spokoju?
Zastanawiała się przez długą chwilę. Jeszcze nie tak dawno, poprzedniego wieczora rozmyślała o swojej miłości do Sama, którą ujrzała w pełnym blasku. Teraz postanowiła ukryć ją tak głęboko, żeby nawet on nie potrafił się domyślić jej istnienia.
– Nie – odparła wreszcie. – Nie mogę. Podparty na poduszkach spojrzał na nią złym wzrokiem.
– Nie chciałbym, żebyś się przeze mnie spóźniła do pracy. – Spojrzał wyraźnie na drzwi.
– Dobrze, już dobrze – rozłożyła ręce w geście kapitulacji. – Wychodzę.
Osiągnął swój cel, ale jakoś nie sprawiło mu to przyjemności. To prawda, zachował się dość grubiańsko, ale jego ostentacyjnie niegrzeczne maniery nie zrobiły na Lucky wrażenia.
– To cię po prostu dobija, prawda? – Stała już w drzwiach.
– Co?
– Że jesteś od kogoś uzależniony, choćby troszeczkę. – Zamknęła za sobą drzwi.
Lucky wtargnęła w jego życie nagle, jak grom z jasnego nieba, tak że w ogóle nie wiedział, co się z nim dzieje.
Czy można winić go za to, że chciał wreszcie sam pokierować wydarzeniami?
Zapewne nie. Ale niepotrzebnie tak burczał. Chciała mu tylko pomóc.
Kiedy zrobiła to poprzednio, pozwolił, żeby głupi samochód stał się kością niezgody. Tym razem nie może popełnić podobnego błędu. Wieczorem ją przeprosi i wszystko naprawi. Pozostał mu cały dzień na rozmyślanie, jak ma się najlepiej do tego zabrać.
Przez całe przedpołudnie Lucky gratulowała sobie podjęcia decyzji, że nie odwiedzi Sama po pracy, zaś całe popołudnie wyzywała się od idiotek, gdyż wiedziała, że do niego wstąpi.
Prawdziwie wyemancypowana kobieta powinna powiedzieć mu, żeby poszedł do diabła, zapewniała się w duchu. Jednak cichy, wewnętrzny głos zapytywał ją, która prawdziwie wyemancypowana kobieta zna na pamięć przepis mamy na rosół? Cały problem polegał na tym, że ona nie po to przyszła na świat, żeby pozostawać obojętną na problemy innych. A teraz zamierzała się upewnić, czy Sam poczuł się lepiej. Choćby jej troska nie była mile widziana.
Nie musiała dzwonić do drzwi, bo były nieco uchylone. Weszła i zawołała:
– Sam!
– Już idę. – Wyszedł z kuchni ubrany w wypłowiałą koszulkę polo i obcisłe dżinsy. Miał mokre włosy, był świeżo ogolony, szedł sprężystym krokiem i, o ile wzrok Lucky nie mylił, w jego spojrzeniu dojrzała podejrzanie uwodzicielski błysk.
Ta zmiana domagała się jakiegoś komentarza, lecz Lucky była zbyt zdumiona.
Podszedł do niej, wyjął z jej rąk torebkę, po czym wziął ją w ramiona i powitał gorącym pocałunkiem.
Kiedy ją wreszcie wypuścił z objęć, stała jeszcze przez chwilę bez tchu i bez słowa.
– Wstałeś – udało się jej w końcu wykrztusić.
– To mi się właśnie w tobie podoba. – Sam uśmiechnął się i poprowadził ją za rękę do kuchni. – Jesteś bystra.
– Ale przecież wczoraj wieczorem... – Lucky uświadomiła sobie, że się zająknęła i nie bardzo wiedziała, czy jej zmieszanie wiąże się z niespodziewanym powrotem Sama do zdrowia, czy też z jego niezaprzeczalnie wzbudzającym pożądanie wyglądem. – Wczoraj wydawało się, że jesteś obłożnie chory.
Objął ją w pasie i posadził na jednym z kuchennych stołków.
– To była czterdziestogodzinna infekcja. Przeszła.
Ciągle trochę oszołomiona patrzyła, jak Sam otwiera lodówkę i schyla się, żeby wyjąć dużą miskę kruchej sałaty. Dżinsy jeszcze bardziej obcisnęły twarde mięśnie jego ud i Lucky poczuła nieoczekiwanie dreszcz podniecenia.
– Skoro tak dobrze się czujesz... – powiedziała z wysiłkiem – to już chyba nie jestem ci potrzebna.
Sam wyprostował się powoli i obrócił ku niej twarz. Patrzył na nią ciemnymi oczami, w których tlił się ogień.
– Nie powiedziałbym tego...
– Ale dzisiaj rano... Skrzywił się na to wspomnienie.
– Zachowałem się jak idiota.
– Tak. – Lucky patrzyła, jak Sam zamyka nogą drzwi lodówki. – To prawda.
– Mam nadzieję, że dzisiaj wieczorem mi przebaczysz.
Zastanawiała się przez chwilę. Najwyraźniej chciał, żeby została. Uzmysłowiła sobie z radością, że i ona niczego bardziej nie pragnie.
– Załóżmy. – Spojrzała w kierunku kuchenki i postanowiła zmienić temat. – Coś gotowałeś?
Nabrał z dużego garnka pomidorowego sosu i podsunął jej do spróbowania.
– Niestety, znowu będzie spaghetti, bo niczego innego nie miałem w lodówce. Co ty na to?
– Spaghetti nigdy mi się nie znudzi. – Pociągnęła nosem. – Chleb czosnkowy?
– Pod warunkiem, że będziesz jadła razem ze mną.
– Z przyjemnością. A jakie to ma znaczenie?
– Zasadnicze. – Sam wyciągnął rękę i pogłaskał ją delikatnie nagim przedramieniem. Poczuła gęsią skórkę, a potem dreszcz przenikający całe ciało. – W przeciwnym razie nie ośmieliłbym się ciebie pocałować.
– Masz zamiar... – Głos Lucky był drżący i jakby zdyszany. Odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. – Zamierzasz mnie całować?
– Lucky – powiedział cicho – przecież wiesz. Jakoś udało im się nałożyć spaghetti na talerze, a talerze ustawić na stole, ale zapomnieli o sałacie i czosnkowym chlebie, który opiekł się na węgiel. Nic ich nie obchodziło poza tym, że znowu byli razem.
Sam starannie zawinął pasemko makaronu na widelec i podsunął jej do ust. Pomagając sobie koniuszkiem języka, wciągnęła długie nitki i zaczęła delektować się smakiem potrawy.
– Cudowne – stwierdziła z błogim uśmiechem.
– Tak – zgodził się Sam. Jego spojrzenie wędrujące od jej szyi do dekoltu nie pozostawiało wątpliwości, co miał na myśli.
Westchnęła cicho, uszczęśliwiona, że Sam wpatruje się w nią zachwyconym wzrokiem. Nigdy jeszcze nie była obiektem równie silnej fascynacji i nie czuła się tak pożądana. Prawie zakręciło się jej w głowie. Włożyła do ust drugą porcję makaronu.
– Pyszne.
Sam uniósł jej dłoń i ucałował po kolei każdy palec.
– To też.
Powoli odłożyła widelec i sięgnęła po kieliszek. Pinot Noir miało ciemnoczerwoną barwę, było wytrawne, mocne, o charakterystycznym posmaku, który pozostawał na wargach. Lucky oblizała je końcem języka, napawając się aromatem wina. Kiedy uniosła głowę, ujrzała utkwione w nią spojrzenie Sama. Jego wargi były lekko rozchylone, oddech nierówny.
– Nic nie zjadłeś – wskazała na talerz.
– Nie jestem już głodny.
Ani ja, odpowiedziała mu w duchu. Jak mogła myśleć o jedzeniu? Zaledwie metr od niej siedział najbardziej pociągający mężczyzna, jakiego znała w życiu, patrząc na nią tak, jakby była najbardziej godną pożądania kobietą na świecie. Oddychała głęboko, bo wydawało się jej, że ma ściśnięte gardło. Czuła, jak obrzmiewają jej piersi, a stwardniałe sutki ocierają się o koronkowy staniczek.
Obróciła dłoń, którą Sam ciągle trzymał i przesunęła palcami po wewnętrznej, wrażliwej skórze jego nadgarstka.
– Jesteś pewny, że już powróciłeś do sił?
– Wypróbuj mnie – powiedział cicho, a towarzyszący tym słowom śmiech był trochę schrypnięty.
Te słowa, śmiech i hipnotyczne spojrzenie podziałały na Lucky jak iskry wzniecające płomień. Czuła się obezwładniona obecnością Sama, usidlona wywołanym przez niego nastrojem. Fala żaru przenikała całe jej ciało, które stawało się bezwolne, niemal omdlałe. Słyszała tylko głośne bicie własnego serca. A przecież zaledwie dotykali się dłońmi.
– Sam? – wyszeptała z niedowierzaniem. Wstał, pociągnął ją za rękę i pochwycił w ramiona.
Objęła go za szyję, a on zbliżył usta do jej warg. Były rozchylone i czekały na niego tak samo jak całe jej ciało, drżące z pożądania.
Sam zagłębił palce we włosy Lucky, przytrzymał głowę i jego język dopadł swej zdobyczy. Jej wargi pachnące winem odpowiedziały namiętnie na tę pieszczotę. Wzrastające z każdą chwilą upojenie ogarniało ich jak złocista mgła. Sam nigdy, z żadną inną kobietą nie doznawał tak wszechogarniającego pragnienia spełnienia. Pieszcząc jej plecy, przygarniał ją coraz bliżej, dotykali się udami i piersiami i Sam czuł tuż przy sobie twarde sutki, spragnione jego dotyku.
Lucky przeczuwała, że ich bliskość wyzwoli w niej pasję, lecz nie była przygotowana na to, co się z nią teraz działo. Wypełniające ją dotąd pragnienie było niczym w porównaniu z tą szaloną, płomienną namiętnością, której się poddała. Pożądała Sama, chciała się stopić z nim w jedno ciało, gdyż wiedziała, że i on pragnie tego równie żarliwie, jak ona.
– Chodź ze mną – szepnął, muskając jej szyję gorącym oddechem – bo zaraz znajdziemy się na podłodze. W sypialni zmienił prześcieradła i zasunął do połowy zasłony. Lucky przeszła kilka kroków po posadzce, na której ostatnie promienie słońca układały mozaikę światłocienia. Zatrzymała się. Stojący przy łóżku Sam wyciągnął do niej rękę.
– Lucky, chodź do mnie.
Tylko na to czekała. Już była w jego ramionach z twarzą uniesioną ku niemu jak kwiat zwracający się do słońca. Niecierpliwymi palcami odpięła guziki koszulki i ściągnęła mu ją przez głowę.
– Masz najpiękniejsze ciało, jakie kiedykolwiek widziałam – szeptała, chwytając lekko zębami w pieszczocie skórę jego umięśnionego barku. – Wczoraj wieczorem, kiedy otworzyłeś mi drzwi... – odetchnęła głęboko – gdybyś nie był taki chory, chyba bym się na ciebie rzuciła.
– Gdybym nie czuł się tak fatalnie, byłbym szybszy – odparł z cichym śmiechem. – Czy wiesz, ile razy na dobę spoglądałem na zegarek w czasie weekendu, kiedy cię tu nie było? Ile razy sięgałem po słuchawkę telefoniczną? Ile razy musiałem opierać się pokusie, żeby nie pojechać po ciebie do Scarsdale i porwać ze sobą?
Uśmiechnęła się szelmowsko. Pod palcami muskającymi jego pierś poczuła napinające się mięśnie.
– Zgorszyłbyś weselnych gości.
– Może. – Sam wsunął ręce pod jej bluzkę i zdjął ją. Powiódł zachłannym wzrokiem po obrzmiałych z pożądania piersiach, wychylających się z przejrzystego staniczka. – Ale ty nie byłabyś zgorszona?
– Skądże. – Potrząsnęła głową, a złote loki zawirowały wokół jej twarzy. – Mnie byś uszczęśliwił.
I to była prawda. Kochała swoją rodzinę, lecz to uczucie nie mogło równać się z miłością, jaką w niej wzbudził Sam.
Jej pieszczotliwe palce przesuwały się coraz niżej.
– Lucky – oddychał ciężko – czy wiesz, co ty ze mną wyprawiasz?
– Mhm – zamruczała cicho w odpowiedzi, nie bez pewnej dumy.
Rozebrał ją szybko, a gdy stanęła przed nim naga, powiedział:
– To najpiękniejszy widok na świecie. – Ujął w dłonie jej piersi i pochylił się ku nim. Lucky czuła jego włosy muskające jej szyję i nagle z jękiem odrzuciła w tył głowę, bo rozwarte usta Sama przywarły do prężącego się sutka. Miała wrażenie, że przez jej ciało przebiega prąd, objęła głowę Sama, przytulała ją coraz mocniej. Wydawało się jej, że już dłużej nie zniesie napięcia wywołanego pożądaniem. Nigdy przedtem nie doznawała podobnego uczucia, jakby była tylko częścią doskonałej całości, a odnalezienie niezbędnej do życia integracji mogło dokonać się tylko przez połączenie ich ciał.
– Pragnę cię – szepnęła namiętnie. Sam objął ją ramionami i powoli położył na łóżku. Zobaczył w jej oczach takie samo pożądanie, jakie pulsowało w jego żyłach. Więc porwał ją za sobą w krainę przeżyć, których nie dało się porównać z żadnymi innymi. Znał już namiętność, lecz nie wiedział, że jest możliwe, by każda cząstka jego ciała płonęła z rozkoszy.
Lucky już na granicy świadomości pomyślała, że na tego mężczyznę czekała przez całe życie. Obejmowała go ramionami i w jej uścisku zawierało się wszystko, o czym dotąd tylko marzyła: ukochany człowiek i całkowite, miłosne spełnienie.
Potem oboje powoli wracali do rzeczywistości.
Lucky układając głowę na ramieniu Sama, uniosła ku niemu oczy. Oboje jednocześnie uśmiechnęli się do siebie z czułością.
– Sam, kocham cię – wyszeptała sennym głosem. Przytuliła policzek do jego piersi i usnęła.
Kiedy się obudziła, w sypialni było całkiem ciemno. Poczuła na sobie wzrok Sama. Oparty na łokciu przypatrywał się jej jakoś dziwnie.
– Długo spałam? – spytała.
– Pół godziny. – Powiódł palcem wzdłuż linii jej ramienia aż do szyi. – Lubię na ciebie patrzeć.
Uśmiechnęła się. Pomyślała, że on też powinien się uśmiechać po tych cudownych chwilach, które przeżyli. Tymczasem na jego twarzy malowało się skupienie, niemal smutek, jakby jakaś myśl nie dawała mu spokoju. Jej uśmiech z wolna przygasł. Zauważył to i otoczył ją uspokajająco ramieniem. Uchyliła się instynktownie, nie chciała pocieszenia, skoro nie wiedziała, o co mu chodzi.
– Czy powiedziałaś mi to z pełną świadomością?
– Co? – popatrzyła na niego pytającym wzrokiem. Przyciągnął ją do siebie.
– Ze mnie kochasz – odparł.
– Oczywiście. – Teraz zauważyła w jego oczach nowy błysk emocji tak żywej i gwałtownej, że poczuła, jak coś ją dławi w gardle.
– Powiedziałaś tak, jakby to było takie proste.
– A nie jest?
Lekko wzruszył ramionami, a ona delikatnie chwyciła go zębami za ucho. Musiał się roześmiać.
– Nie dajesz mi trzeźwo myśleć.
– Zawsze uważałam, że trzeźwe myślenie jest przereklamowaną cnotą.
Odsunął ją delikatnie.
– Może byśmy porozmawiali?
– W tym momencie wolałabym robić coś bardziej atrakcyjnego.
– Za chwilę.
– Stałeś się nagle bardzo władczy.
– Uznaj to za przywilej płci męskiej.
– Nie wiedziałam, że mężczyźni mają jakieś przywileje.
– Lucky... – powiedział ostrzegawczym tonem. – Ja mówię poważnie.
Oparła poduszkę o ścianę i usiadła. Prześcieradło, którym była nakryta, zsunęło się z jej piersi.
– Co chcesz mi powiedzieć?
Ona to robi celowo, pomyślał, wpatrując się w jej ponętne kształty. Nieświadomie zwilżył językiem wyschnięte wargi. Ma zacząć przemowę, dobre sobie.
– Droczysz się ze mną – wymamrotał. Podciągnął się i usiadł koło niej.
– Nic podobnego – oznajmiła pogodnie. – Przecież zachęcam cię do rozmowy.
– No tak – przerwał jej – masz rację, przyznaję. Wzniósł oczy do nieba, jakby w oczekiwaniu na boską pomoc. – Lucky, naprawdę musimy poważnie porozmawiać.
– Cała zamieniam się w słuch.
Z pewnym wysiłkiem przystąpił do rzeczy.
– Wiesz, bardzo się różnimy – zaczął.
– I dzięki Bogu.
Rzucił jej karcące spojrzenie.
– Wychowałaś się w dużej rodzinie i jesteś przyzwyczajona żyć w gromadzie. U mnie wyglądało to inaczej. Całe życie byłem właściwie samotnikiem. I gdy jestem z kimś bardzo blisko...
– Tak? Odetchnął głęboko.
– W przeszłości nie utrzymywałem z ludźmi bliższych kontaktów. Nie miałem na to czasu, a może także ochoty. Takie związki traktowałem zawsze jak luksus, a nie jak konieczność.
Lucky uniosła na niego wzrok.
– A teraz?
– A teraz – odparł cicho – myślę, że zakochałem się w tobie.
Jej serce zadrżało z radości przejmującej i niewypowiedzianie błogiej. Lecz coś jeszcze nie zostało dopowiedziane.
– Nie wyglądasz na uszczęśliwionego z tego powodu.
– Prawdę mówiąc, nie jestem pewny, jak się z tym czuję. – Odpowiedź była uczciwa i rozbrajająco szczera. – To zależy od tego, co będzie z nami dalej.
Lucky uśmiechnęła się.
– Czy musimy to rozstrzygnąć dzisiejszej nocy?
– Niekoniecznie – odparł. – Jak już mówiłem, bardzo się różnimy i być może każde z nas oczekuje czegoś innego.
– Sam, ja niczego od ciebie nie oczekuję.
– Nie?
– Chciałabym jedynie, żebyśmy byli ze sobą.
– Codziennie?
– Nie...
– Co drugi dzień?
– Sam! – wykrzyknęła z rozpaczą. – Co się z tobą dzieje?
– Nie rozumiesz? – zapytał. – Dla ciebie miłość oznacza trwały związek.
– A co w tym złego?
– Właściwie nic.
Położyła głowę na ramieniu Sama i, przesuwając palcami pomiędzy włosami na jego piersi, spytała:
– A czym dla ciebie jest miłość?
– Nad tym się właśnie zastanawiam. Nie wiem, bp nigdy przedtem nie byłem zakochany. Wiem tylko, że poczułem się nagle tak, jakbym zabrnął w ślepą uliczkę.
Dłoń Lucky znieruchomiała.
– Innymi słowy, pragniesz niezależności.
– Tak bym tego nie określił.
– No to określ inaczej – zachęciła go. – Słucham. Przykrył jej dłoń swoją, ciepłą i silną.
– Chciałbym, żeby to, co nas łączy, rozwijało się powoli, krok po kroku. Nie rzucajmy się na oślep w coś, czego później moglibyśmy żałować.
Cokolwiek miałoby się stać, pomyślała Lucky z pełnym przekonaniem, nie żałowałaby ani sekundy przeżytej z Samem. Lecz jednocześnie wiedziała, że on nie to chce usłyszeć. Nie, pragnie zapewnienia, że ona nie zamierza zabierać się za sporządzanie listy gości weselnych i zamawianie kwiatów na kościelną uroczystość. Jej dłoń osunęła się niżej... i jeszcze niżej.
Zamruczała zmysłowo jak zadowolona kotka.
– Jeśli ty jesteś gotów zwolnić tempo, to ja także. Pod wpływem pieszczoty jej palców Sam wstrzymał oddech.
W jednej chwili przestał się zajmować analizą swej psychicznej kondycji, gdyż obudziły się w nim o wiele bardziej żywiołowe uczucia.
– Gotów jestem – wyjąkał – zgodzić się na wszystko, co będziesz chciała.
Objął ją ramionami i przyciągnął mocno do siebie. Ona też już nie myślała o niczym innym, tylko o jego ustach, które zawładnęły jej ustami. Tymczasem właśnie tego chciała.
Dopiero dużo później, gdy Sam już spał, powróciły pytania, na które trzeba było znaleźć odpowiedź. Do tej pory zawsze jej się wydawało, że miłość potrafi rozwiązać wszystkie problemy. Teraz okazało się, że być może nie jest taka wszechwładna.
Lucky zawsze miała wrażenie, że w Cloverdale gorące lato trwa bardzo długo, lecz teraz ten czas jakby szybciej mijał. Upłynął już lipiec. Obroty w jej firmie, jak zwykle w tym okresie, spadły, choć nadal nie mogła narzekać.
W ubiegłym miesiącu kupili wspólnie z Samem trzy dalsze samochody, a pierwszy po remoncie sprzedali uszczęśliwionemu kolekcjonerowi starych aut. Transakcja przyniosła spory zysk.
Postanowili to uczcić. Pojechali do Filadelfii, gdzie poszli do teatru, a potem na kolację. Wrócili późno do Lucky. Cieszyło ją, że Sam czuje się u niej jak u siebie w domu. Tak właśnie powinno być, myślała, on należał do tego miejsca, a ono, dzięki jego obecności, stawało się prawdziwym domem.
Nie zamierzała oczywiście dzielić się z nim tymi odczuciami; bez wątpienia byłyby to słowa, które najmniej chciałby od niej usłyszeć. Jednak mimo nieustannej ostrożności, z jaką podchodził do ich związku, zdarzało mu się czasem nawet ją zadziwić. Świadoma swych pragnień starała się ich nie ujawniać, choć przychodziło jej to z niemałym trudem. I to właśnie on raczej nalegał na częstsze spotkania. On ciągle telefonował i wstępował do niej pod różnymi pretekstami.
Nie wyglądało na to, że chce korzystać z owej bezcennej wolności, którą mu zostawiała. Mogła się tylko z tego cieszyć.
Była na tyle mądra, że nie zamierzała dopuścić, aby wątpliwości związane z ich wspólną przyszłością zakłóciły radość, jaką czerpała z intymnej zażyłości z Samem. A on albo zrozumie, że trwały związek jest niezbędny do życia jak powietrze – bo ona właśnie w ten sposób to czuła – albo tak się nie stanie. Mogła mu jedynie dać więcej czasu na zastanowienie i podjęcie decyzji.
Sam wprost od drzwi ruszył do kuchni, więc poszła za nim. Z zaciekawieniem patrzyła, jak otwiera lodówkę i wyciąga coś z dolnej półki.
– Czyżbym widziała tego samego pana, który nie tak dawno nie mógł zjeść do końca swego sernika, bo był już zbyt najedzony?
– Wcale nie twierdziłem, że jestem przejedzony, chciałem tylko podzielić się z tobą. Nie wiem, czy ci już mówiłem, że uwielbiam patrzeć, jak jesz i pijesz.
– Możesz mi to jeszcze raz powtórzyć – uśmiechnęła się.
– A ty jeszcze raz mi pokazać. – Trzymał w ręku butelkę Perrier Jouet.
– Szampan?
– Jeden z najlepszych.
Lucky spojrzała na lodówkę. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek chomikowała w niej drogiego szampana.
– Skąd się tam wziął?
– Włożyłem go, kiedy szykowałaś się na górze do wyjścia. – Powoli wyciągnął korek.
– Co za wspaniały pomysł. – Lucky wyjęła z szafki dwa kieliszki, które Sam napełnił. Ona tymczasem przyniosła z salonu opakowane w kolorowy papier pudełko.
– Ja też mam coś dla ciebie.
Sam spojrzał zdziwiony.
– Nie powinnaś była robić sobie kłopotu.
– Co to by była za uroczystość bez prezentów?
– Nie wiem. A jaka jest uroczystość bez prezentów?
– spytał z uśmiechem.
– Nudna. – Lucky uniosła kieliszek do ust.
– Wspaniały.
– Cieszę się, że ci smakuje.
Wzięła Sama pod rękę i zaprowadziła do pokoju.
– Wiesz, chyba mnie rozpieszczasz – powiedziała, gdy usiedli na kanapie. Chciał zaprotestować, lecz nie dopuściła go do słowa. – I proszę, nie przestawaj, ja to uwielbiam.
– Nie mam zamiaru, chciałem ci tylko powiedzieć, że to ty mnie rozpieszczasz. – Położył rękę na oparciu kanapy i delikatnie gładził szyję Lucky pod włosami.
– Ja? – spytała ze zdumieniem. – W jaki sposób?
– W każdy możliwy – odparł cicho.
Ku swemu zaskoczeniu zauważył, że nie wyglądała na przekonaną. Czyżby rzeczywiście nie zdawała sobie sprawy, jak wielki wpływ miała na jego życie, jak bardzo jej pogodne, niefrasobliwe podejście do świata wpłynęło na jego postawę życiową? Dzięki niej wszystko stało się radośniejsze. Nauczyła go śmiać się, inaczej myśleć i czuć, a za te wszystkie nauki był jej w równej mierze wdzięczny. Rozpieszczanie było raczej nieodpowiednim słowem dla określenia darów, jakie od niej otrzymał.
– Nie otworzysz pudełka?
Sięgnął po nie z dziecinną uciechą, zdjął kokardę i ostrożnie odłożył ją na bok, a potem powoli zaczął odwijać papier.
Lucky patrzyła na niego z rozbawieniem.
– Ja bym się tak z tym nie cackała – oznajmiła.
– A czy nikt ci nie mówił, że oczekiwanie na przyjemność to połowa przyjemności?
– Nie – odparła stanowczo. – Dla mnie połową przyjemności byłoby rozdarcie opakowania.
Tymczasem spod papieru wyłoniło się niewielkie, prostokątne pudełko z nalepionym zdjęciem aparatu fotograficznego. Sam wpatrywał się w nie przez chwilę, po czym wolno zdjął wieczko.
– Już ci mówiłam, że nie masz prawie żadnych fotografii. Teraz będziesz sam mógł je robić. Nawet włożyłam rolkę filmu, możesz zacząć od razu.
– Bardzo ci dziękuję – powiedział cicho. Patrzył na aparat leżący na kolanach i pomyślał, że nigdy nie wpadłby na to, żeby kupić sobie sprzęt fotograficzny, a teraz nic chyba nie mogłoby mu sprawić większej przyjemności. Uświadomił sobie, że Lucky właściwie zna go lepiej niż on siebie. Wziął aparat do rąk, odchylił się do tyłu, spojrzał w wizjer, ustawił obiektyw i powiedział:
– Proszę o uśmiech.
Lucky rozpromieniła się, a flesz błysnął z trzaskiem, prawie ich oślepiając.
– Widzę, że będę musiał nabrać większej wprawy. – Sam nie był z siebie zadowolony.
– O wiele większej – zażartowała. – Może jutro...
– Jutro? Dlaczego nie dzisiaj? – Ale...
– Po prostu siedź tam, gdzie jesteś.
– Sam...
– Tym razem będzie dobrze, zobaczysz. – Wstał z kanapy i cofnął się parę kroków. Przez wizjer zobaczył, że Lucky rozpina bluzkę. Powoli zaczęła ją rozchylać, odsłaniając prowokacyjnie swe ponętne ciało.
Uniósł głowę, usiłując nie pożerać jej wzrokiem.
– Co ty robisz?
Ułożyła się w pozycji półleżącej na poduszkach.
– Staram się dodać trochę interesujących akcentów.
– Wystarczy – wyjąkał – bo obiektyw zajdzie mgłą.
– Nie martw się. – Powoli przesuwała językiem po różowych wargach. – Z największą przyjemnością oczyszczę go za ciebie.
– To propozycja współpracy?
– Zgadnij.
Sam ostrożnie odłożył aparat na stolik.
– Potem się tobą zajmę – powiedział do niego. Lucky zachichotała.
– Radziłabym ci nie składać takich przyrzeczeń. – Wyciągnęła do Sama ramiona.
Dwa dni później Lucky przystąpiła do pracy w wyjątkowo wesołym nastroju. Nawet podśpiewywała przy przeglądaniu poczty, którą właśnie dostarczono. Jak zwykle były tam różnorakie oferty, w tym jedna zachęcająca do kupna nowego oprogramowania komputerowego w dziedzinie zarządzania małymi przedsiębiorstwami. Zamierzała wyrzucić ulotkę, gdy nagle przypomniała sobie Deweya Phillipsa.
Ciekawe, czy udało mu się sprzedać jego oprogramowanie? A co ważniejsze, czy z pomocą pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży samochodu udało się wyleczyć jego matkę?
Wiedziała, że Clem w ubiegłym tygodniu pracował nad samochodem Deweya, lecz zapomniała sprawdzić, czy już wszystko zostało zrobione.
Zadowolona, że znalazła pretekst do wyjścia z biura, poszła do garażu. Na podnośniku stał dżip, a Clem oglądał podwozie. Na dźwięk jej głosu odwrócił głowę i wytarł zatłuszczone ręce o kombinezon.
– Pęknięty resor – wyjaśnił.
– Da się naprawić? – spytała, widząc ponury wyraz twarzy mechanika.
– Wszystko się da, ale to będzie sporo kosztowało.
Wzruszyła ramionami. Cóż można było na to poradzić?
– Czy skończyłeś remont Thunderbirda, którym się zajmowałeś w zeszłym tygodniu?
– Wszystko zrobione.
– Gdzie on stoi?
– W składzie Donahue, Helmut miał usunąć drobne uszkodzenia lakieru.
– Jak działa silnik?
– Silnik naszego cudeńka od początku nieźle działał. Teraz – dodał z satysfakcją – prawie w ogóle go nie słychać.
Lucky pomyślała, że właściwie mogłaby się przejść i obejrzeć samochód. Przy okazji zobaczyłaby się z Samem.
Idąc najpierw po jednej stronie płotu, a potem po drugiej, przyglądała się uważnie samochodom ustawionym w równych rzędach na parkingu Sama. Zobaczyła jaguara i porsche, które razem kupili do remontu, ale nigdzie nie mogła dostrzec Thunderbirda.
Weszła do salonu wystawowego i skinąwszy ręką na powitanie Joe’emu, skierowała się do biura. Sam właśnie rozmawiał przez telefon. Na widok Lucky twarz mu się rozjaśniła, wskazał jej krzesło i po paru chwilach zakończył rozmowę.
– Przyszłam w sprawie Thunderbirda.
– A o co chodzi?
– Chciałam go obejrzeć. Clem mi powiedział, że jest tutaj, bo trzeba było zrobić jakieś poprawki lakieru.
– Piękny – powiedział Sam. – Ten samochód był prawdziwą perłą.
– Był?
Sam przytaknął głową z zadowoloną miną.
– Nic ci nie mówiłem, to miała być niespodzianka. Pewna para zjawiła się tu w czasie weekendu. W niedzielę wzięli samochód na próbną jazdę, a dzisiaj wrócili i kupili go.
– Co zrobili?
– Dzisiaj rano kupili samochód – powtórzył. Zupełnie nie mógł sobie wytłumaczyć jej reakcji. – Czy coś jest nie w porządku?
– Oczywiście. I to bardzo nie w porządku – krzyknęła osłupiała. – Jak mogłeś sprzedać ten samochód?
– Myślałem, że na tym polega cały pomysł.
– No tak... Ale ten samochód nie był na sprzedaż! Sam zaczął się irytować.
– Dlaczego?
– Już ci przecież o tym opowiadałam... – Lucky patrzyła na Sama, ale on był najwyraźniej zupełnie zdezorientowany. Widać było, że nie ma zielonego pojęcia, o co jej chodzi. – Ten samochód należał do Deweya Phillipsa. Przypominasz sobie?
Sam zastanowił się, lecz najwidoczniej nazwisko również nic mu nie mówiło.
– Co sobie powinienem przypomnieć?
– Tego wieczoru, kiedy miałeś grypę, a ja przyszłam z rosołem, opowiedziałam ci całą historię: rodzina Deweya Phillipsa miała ten samochód przez bardzo wiele lat, a teraz jego matka zachorowała... – zawiesiła głos, czekając na reakcję Sama. – Niczego nie pamiętasz?
Powoli pokręcił przecząco głową.
– Wiem tylko, że opiekowała się mną kobieta o dłoniach samarytanki i temperamencie sierżanta prowadzącego musztrę. Nic więcej.
– Być może wybrałam nie najlepszą chwilę na wyjaśnienia.
– Być może?
– No dobrze – westchnęła. – Cóż, to i tak niczego nie zmieni.
– Może jednak spróbowałabyś – powiedział łagodnie, nadal nie rozumiejąc przyczyny jej zdenerwowania – wyjaśnić mi to teraz, kiedy oboje jesteśmy przytomni.
Powoli i cierpliwie powtórzyła mu całą rozmowę z Deweyem.
– Rozumiesz więc, dlaczego nie zamierzałam sprzedawać samochodu – zakończyła opowiadanie.
Sam zamyślony kreślił jakieś zygzaki na leżącym przed nim notesie.
– Jeśli mam być szczery – odparł wreszcie – nie rozumiem. Skoro kupiłaś samochód z założeniem, że go nie sprzedasz, to właściwie udzieliłaś właścicielowi pożyczki. Takie jest zadanie banków, nie twoje. Może postąpiłaś altruistycznie, ale nierozsądnie.
– Nic podobnego. – Lucky wyprostowała się na krześle, gotowa do boju. – Chcieliśmy zarabiać na naszych transakcjach i na tym samochodzie także byśmy zarobili.
– W jaki sposób?
– Wliczylibyśmy w cenę samochodu koszt wykonanego remontu, tak jak zwykle. – Patrzyła na Sama rozgniewana. – Nie zamierzałam go odsprzedawać po tej samej cenie. Ani trzymać w nieskończoność. Ale uważałam, że nic by się nie stało, gdyby tu postał do czasu, aż Dewey stanie na nogi.
– Może ty tak uważałaś, lecz ja jestem odmiennego zdania. Mamy do czynienia ze specyficznym rynkiem. Nabywcy takich drogich samochodów nie zdarzają się codziennie. Trzeba być idiotą, żeby odprawić z kwitkiem klienta z jakichś sentymentalnych powodów.
– Sentymentalnych powodów? – Oczy Lucky były teraz szeroko otwarte.
– Daj spokój. Nie chcesz chyba mi wmawiać, że twoja decyzja była słuszna z punktu widzenia naszych interesów.
– Nie wiem. Ale na pewno właściwa z ludzkiego punktu widzenia.
– Może. – Sam wzruszył ramionami. – To sprawa zapatrywań. W każdym razie samochód został sprzedany i gdybym nawet chciał się wycofać, choć wcale nie chcę, to i tak jest za późno.
Lucky cofnęła się z krzesłem, żeby znaleźć się dalej od Sama. Im dłużej rozmawiali na ten temat, tym bardziej pragnęła zwiększyć fizyczną odległość między nimi, jakby dla podkreślenia emocjonalnej przepaści, która ich dzieliła.
Nigdy dotąd różnica ich charakterów nie wydawała się tak wyrazista i nie do pokonania. Ten konflikt dotyczył czegoś więcej niż tylko interesów zawodowych. Jaskrawo uprzytomnił jej to, o czym tak bardzo zawsze starała się zapomnieć: ona i Sam reprezentowali dwie zupełnie różne postawy życiowe. Jej do głowy by nie przyszło, że współczucie dla drugiego człowieka może ustąpić przed kalkulacją finansową, gdy tymczasem Sam tak najwyraźniej rozumował.
Poczuła przenikający do szpiku kości chłód.
Do tego momentu wydawało jej się, że potrafi zaakceptować ich związek w obecnej formie, skoro Sam niechętnie odnosił się do planów związanych z ich wspólną przyszłością. Lecz teraz wydarzyło się coś gorszego – musiała ustosunkować się do jego sceptycyzmu czy nawet pogardy wobec wartości, które dla niej miały pierwszorzędne znaczenie. Musi zaraz stąd wyjść. I przemyśleć wszystko w samotności.
Zerwała się z krzesła.
– Przykro mi, że nie możemy dojść do porozumienia. Sam zmarszczył brwi. Widział, że Lucky była rozgniewana.
No, cóż, może pomieszał jej szyki, ale przecież nie zrobił tego rozmyślnie. Mieli inną skalę wartości, to wszystko. Niech go diabli, jeżeli wie, dlaczego ona jest taka pewna, że ma rację, a on się myli? Mimo to oczywiste było, że sprawa nie jest zamknięta.
– Go powiesz na wspólną kolację? – spytał, gdy już doszła do drzwi.
Odwróciła się powoli i spojrzała na niego. Nadal siedział przy biurku. Ogarnęła spojrzeniem rozwichrzoną czuprynę, piękne, szare oczy i linię ust, najbardziej ponętnych, jakie widziała w życiu. Nigdy nie kochała tak żadnego mężczyzny i pewno nigdy nie pokocha. Rozstanie z nim będzie najcięższym z jej dotychczasowych doświadczeń życiowych.
– Przepraszam – odparła – ale jestem zajęta. Drzwi zamknęły się za nią, jakby coś się nieodwołalnie zakończyło.
Następnego dnia, we wtorek, Lucky pracowała do późna. W środę po prostu wyłączyła telefon. W czwartek Sam zatelefonował, lecz powiedziała mu, że jest niewyspana, co istotnie było prawdą, i nie zgodziła się na spotkanie. Prędzej czy później zrozumie, o co jej chodzi. Miała tylko nadzieję, że nastąpi to niedługo, bo jej siła woli była na wyczerpaniu.
W piątek wieczorem wałęsając się z kąta w kąt po pustym domu, zastanawiała się, czy bardziej dotkliwy jest ból po stracie tego, co ją do tej pory łączyło z Samem, czy smutek, jakiego doznawała na myśl, że jej przyszłość potoczy się bez niego? Teraz uświadomiła sobie, iż nadzieje i marzenia wiązała z jakąś nie istniejącą fikcją. Nie oceniała Sama realistycznie, tylko łudziła się, że jest taki, jakim chciała go widzieć. I przyszło jej tego żałować.
Po prostu nie przyjmowała do wiadomości faktów, aż dopadły ją i zraniły. A naga prawda była bardzo prosta – Sam nie przywiązywał znaczenia do więzi rodzinnych, bez których ona nie potrafiła żyć.
Drgnęła na dźwięk telefonicznego dzwonka. Sam nie odzywał się od dwudziestu czterech godzin i choć obawiała się rozmowy z nim, gdzieś w głębi serca tliło się optymistyczne przekonanie, że dopóki on z niej nie zrezygnował, jest jeszcze nadzieja.
Podniosła słuchawkę i okazało się, że dzwoni Isabel, jej siostra.
– Słuchaj, wiem, że cię późno zawiadamiam, ale znajomi zaprosili nas na kolację, a tak się składa – Isabel mówiła jednym tchem – że absolutnie nie mogliśmy im odmówić, a ja już nie znajdę nikogo, kto by został z bliźniakami, więc, Lucky, czy nie zechciałabyś...
Lucky uśmiechnęła się na myśl o wrzaskliwych dwuletnich synkach siostry. Evan i Quinn potrafili każdego doprowadzić do ostateczności, lecz możliwe, że właśnie czegoś takiego teraz potrzebowała, żeby uwolnić się od własnych kłopotów.
– Oczywiście – odparła. – Nawet z przyjemnością wezmę ich do siebie.
– Obawiam się, że możemy bardzo późno wrócić...
– Nic nie szkodzi. Przywieź tylko ich piżamy, trochę rzeczy na zmianę i jedną z tych ochronnych kratek, żebym mogła zastawić nią łóżko w gościnnym pokoju.
– Na pewno możesz to dla mnie zrobić? – Isabel jeszcze raz chciała usłyszeć zapewnienie siostry.
– Oczywiście. Bawcie się dobrze.
Godzinę później Evan i Quinn siedzieli już na kanapie w jej salonie. Evan z zadowoleniem pił sok z butelki ze smoczkiem, a Quinn, przezywając brata dzidziusiem, usiłował radzić sobie z filiżanką.
– Posiedźcie tu grzecznie, dobrze? – Lucky obrzuciła malców bacznym spojrzeniem. – Pójdę tylko do kuchni wstawić spaghetti na kolację.
– Nie lubię getti – poinformował ją Quinn stanowczym tonem.
– A co lubisz?
– Winogrona.
Zmarszczyła brwi.
– Winogrona?
Evan potwierdził opinię brata energicznym ruchem głowy.
– I chrupki kukurydziane.
Nie miała w domu ani winogron, ani chrupków.
– A co powiecie na hot-dogi?
– Hurra! – zawołał Quinn przy wtórze brata. – Hot-dogi!
Lucky wyjmowała właśnie ugotowane parówki z wody, kiedy odezwał się dzwonek przy drzwiach. Ze szczypcami w jednej ręce i uchwytem rondelka w drugiej znieruchomiała, zastanawiając się, co ma robić, gdy nagle doszedł ją głośny łoskot, a potem rozdzierający płacz.
Rzuciła wszystko i wybiegła z kuchni. Pędząc przerażona przez hol, zauważyła kątem oka, że drzwi wejściowe są otwarte, a Sam z naburmuszoną miną idzie w jej stronę. Nie miała czasu nawet zareagować na jego obecność, gdyż była już na progu salonu.
Odetchnęła z ulgą. Nie było tak źle, jak to podsuwała jej wyobraźnia. Quinn siedział na podłodze obok przewróconego stolika i głośno płakał, a Evan, najwidoczniej mało wzruszony tarapatami brata, całkowicie był zaabsorbowany przeglądanym komiksem.
Lucky uklękła i wzięła płaczące dziecko w objęcia.
– Skaleczyłeś się?
Chłopczyk potrząsnął przecząco głową.
– Stolik się przewrócił i cię przestraszył, tak? Tym razem przytaknął i powoli zaczaj się uspokajać.
– Lucky?
Podniosła wzrok i zobaczyła w drzwiach Sama. Serce, ten zdradziecki organ, podskoczyło jej do gardła. Gdyby nie dzieci, pewno rzuciłaby mu się w ramiona. W tej sytuacji pomachała mu tylko drżącą ręką.
Sam obrzucił pokój niespokojnym spojrzeniem.
– Czy wszystko w porządku?
– Chyba tak – odparła, sadzając Quinna obok brata na kanapie. – Nie widzę śladów krwi.
– Krwi?
– Z tymi dwoma nigdy nie wiadomo. Sam pokiwał głową ze zrozumieniem.
– A kim oni są?
– To Evan i Quinn Gilbertowie. Dzieci mojej siostry Isabel i jej męża Billa. Ale na tę jedną noc są moje. – Zdawała sobie sprawę, że plecie trochę bez sensu, lecz wiedziała, że jeśli przestanie mówić o dzieciach, to będzie musiała zastanowić się nad innymi problemami. Po pierwsze, co Sam tu właściwie robi?
A on, oparty o framugę drzwi, z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie, z rozbawieniem obserwował, jak Lucky uspokaja kłócących się właśnie chłopców. Do tej chwili nie był pewny, dlaczego właściwie tu przyszedł. Teraz uświadomił sobie, że odpowiedź jest prosta. Nie miał wyboru.
Jasne było, że Lucky unikała go przez ostatnie dni. Po ich kłótni usunęła się, chciała mu dać tyle czasu, ile zapragnie. Kiedyś sądził, że jest mu to niezbędnie potrzebne. Tymczasem okazało się, że bez Lucky czas wlókł się niemiłosiernie i był tylko godzinami, które trzeba jakoś wypełnić.
To dziwne, pomyślał, przyzwyczaił się dużo czasu spędzać sam. Był przekonany, że odpowiada mu taki styl bycia. Lecz miniony tydzień uzmysłowił mu, że jest nie tylko sam, ale także samotny. Tęsknił za tak absorbującą go obecnością Lucky, czuł się jakby niepełny, a nigdy dotąd nie zaznał takiego uczucia.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że kłótnia o samochód Deweya tak się zakończyła. Przecież zazwyczaj przynajmniej próbowali przeanalizować przyczyny różnicy poglądów. Tym razem Lucky nie dała mu nawet takiej możliwości. Dlatego dzisiaj wieczorem chciał z nią porozmawiać. Nie o interesach, lecz o nich samych.
– Miałem zamiar zaprosić cię na kolację – powiedział, spoglądając ponuro na dzieci. – Widzę, że to nie wchodzi w rachubę.
Lucky uśmiechnęła się. Cóż mogła zrobić, Sam był jej gościem.
– Różni ludzie i to bardziej stanowczy niż ja już próbowali okiełznać ich w publicznych miejscach, ale bez skutku. Oczywiście, jeśli nalegasz...
– Po namyśle chyba rezygnuję. Co masz na kolację?
– Hot-dogi. Uśmiechnął się krzywo.
– Czy nikt ci nie mówił, że do serca mężczyzny droga wiedzie przez żołądek?
– Spróbuj to wytłumaczyć tym maluchom.
– Już wszystko rozumiem. Hot-dogi: to jest to.
– Dziwne – zastanawiała się głośno – nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała.
Sam wypróbował swój najbardziej zniewalający uśmiech. Lucky odetchnęła głęboko i udawała, że rozważa jeszcze pomysł wspólnej kolacji. Nie musiał wiedzieć, że już ją rozbroił. Lecz najpierw powinna o coś zapytać.
– Dlaczego tu przyszedłeś?
Mógł udzielić dziesięciu odpowiedzi. Jednak tylko jedna byłaby prawdziwa. Wyciągnął do Lucky dłoń i oplótł jej rękę swymi długimi, silnymi palcami.
– Przyszedłem – odrzekł po prostu – bo cię kocham.
Po takiej odpowiedzi trudno jest wyrzucić mężczyznę z domu, rozmyślała Lucky, kiedy w kuchni kończyła szykować kolację. Sam już mówił, że ją kocha i choć ta deklaracja cieszyła, obawiała się, że dla każdego z nich miłość oznacza zupełnie coś innego.
Z drugiej strony, skoro los zesłał jej do pomocy takiego wyjątkowego atletę, czyż miała się temu sprzeciwiać? Minione pięć dni spędziła w prawdziwej udręce, analizowała sytuację na wszystkie możliwe sposoby i nie znalazła żadnego sensownego rozwiązania. Postanowiła, że dziś wieczorem po prostu miło spędzi czas.
Podała kolację na kuchennym stole, lecz malcy rozrabiali i bez przerwy coś znajdowało się na podłodze.
– Skąd bierzesz tyle cierpliwości? – dziwił się Sam, gdy Lucky kolejny raz schyliła się po plastykową butelkę z keczupem.
– Przychodzi mi to całkiem łatwo. – Postawiła butelkę na stole i ponownie stanowczym ruchem nałożyła Quinnowi śliniaczek. – Ciągle sobie powtarzam, że to potrwa tylko parę godzin i jutro już Isabel się nimi zajmie.
– A jak będziesz miała własne dzieci? Opieka nad nimi zajmie ci dwadzieścia cztery godziny na dobę.
– Nigdy nie uważałam tego za problem i wierz mi, żadna z matek, którą znam, nie myśli o dzieciach w taki sposób. Poza tym – celowo odwróciła się od niego i poprawiła Evana na stołku – ty sądzisz, że jestem osobą szalenie nowoczesną, a ja w istocie kieruję się całkiem staroświeckimi zasadami. Zanim będę miała dzieci, wyjdę za mąż i oboje z mężem podzielimy się obowiązkami rodzicielskimi.
A więc pokazała mu, gdzie jest jego miejsce, pomyślał Sam. Niewątpliwie to chciała osiągnąć. Snuła plany na przyszłość, lecz najwidoczniej nie zakładała, że on będzie odgrywał w nich jakąś rolę. I czyja to była wina? – zadał sobie ze złością pytanie. Przecież to on ciągle się wahał. On nalegał, żeby się nie spieszyli. Lecz skoro nie był pewien własnych zamiarów, skąd mogła wiedzieć, czy zmierzają we właściwym kierunku?
Żuł w zamyśleniu kawałek hot-doga, lecz nagle ten wątek jego rozmyślań przerwała pewna wizja. Oczyma wyobraźni zobaczył Lucky trzymającą w objęciach dziecko, przytulającą policzek do jego miękkiej buzi i nucącą mu piosenkę. Poczuł gwałtowne, ostre ukłucie zazdrości na myśl, że to dziecko mogłoby należeć do jakiegoś innego mężczyzny.
Do tej pory nigdy nie myślał o sobie jako o przyszłym ojcu. Ale też wątpił, czy kiedykolwiek naprawdę się zakocha. A fakt, że kochał Lucky Vanderholden, nie ulegał żadnej wątpliwości. To ona powoli, lecz z powodzeniem otwierała jego serce i umysł na bogactwo nowych uczuć i perspektyw życiowych. Kiedyś przerażała go sama myśl o złożeniu przyrzeczenia oznaczającego związek do końca życia. Teraz pojął, że bez przyjęcia na siebie takiego zobowiązania jego życie zostanie pozbawione sensu.
Aż wreszcie przyszło olśnienie. Przecież to zobowiązanie, którego się obawiał, podjął już we własnym sercu i tylko trzeba było ująć je w słowa.
– Czy ostrzegałam cię, że musisz zapracować na kolację?
Wyrwany z zamyślenia spojrzał na Lucky. Przyglądała mu się uważnie. Chciał jej teraz, zaraz, powiedzieć o tylu ważnych sprawach, których nie powinien już dłużej odkładać. Lecz widząc wpatrzone w nich dwie pary ciekawskich oczu, uznał, że jeszcze musi poczekać.
– Jak dotąd, nie – odparł.
– Szkoda. – Udawała zrezygnowaną, ale jej oczy lśniły niepokojąco.
– Co masz na myśli?
Najpierw podniosła ze stołka Evana, a potem Quinna. Chłopcy wybiegli z kuchni, radośnie pokrzykując.
– Masz do wyboru. Albo posprzątasz kuchnię – uśmiechnęła się, bo nie miała wątpliwości, co wybierze – albo zagonisz tych dwóch dzikich Indian do kąpieli.
Sprzątanie kuchni to dla niego nic nowego, był do tego przyzwyczajony, pewnie nawet bardziej niż ona, sądząc po ilości zamrożonych kolacyjnych dań w jej lodówce. Zajęłoby mu to chwilę. A jednak ku własnemu zaskoczeniu powiedział:
– Chyba powinnaś trochę odpocząć od dzieci. Zostań tutaj, a ja zabiorę je na górę.
Dobrze się złożyło, że siedziała, w przeciwnym razie chyba padłaby z wrażenia. Gdy wychodził z kuchni, odprowadziła go osłupiałym wzrokiem. Nadal się nie ruszała, oczekując na nieuchronny wrzask protestu dzieci.
Po kilku minutach ciszy nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy odczuwać zawód, że jej pomoc nie jest potrzebna? Zajrzała do holu: nie było w nim nikogo, podobnie jak w salonie. Z góry zaś dochodził odgłos napływającej do wanny wody i wesołe chichoty.
To musi być jakaś sztuczka, pomyślała.
– Sam? – zawołała – czy wszystko w porządku? Dobiegł ją z łazienki spokojny głos.
– Tak, oczywiście.
Pokręciła ze zdumieniem głową i, mrucząc pod nosem, powróciła do jedynego zajęcia, które jej pozostało – zmywania naczyń.
Sam nie wyobrażał sobie, że zupełnie małe dzieci potrafią tak świetnie bawić się w wodzie. Nie miały tu swoich zabawek, więc używały wszystkiego, co było pod ręką: butelek z szamponem i płynem do kąpieli, mydelniczki. Każdy z tych przedmiotów stanowił znakomity oręż w prowadzonej przez bliźniaków bitwie. Przy minimum mycia i maksimum chlapania toczyła się wojna o panowanie nad wanną.
Sam, klęcząc na ziemi, usiłował wyłowić z wody poprzez góry piany mydło. Wyślizgnęło mu się parę razy, więc zrezygnował z westchnieniem z dalszego polowania. Może chłopcy nie będą najdokładniej umyci, ale przynajmniej się zmęczą.
I rzeczywiście, po paru minutach energia malców osłabła, za to koszula Sama ociekała wodą, a włosy udekorowane były kłębkami piany.
Wyciągnął korek z odpływu wanny, wyjął chłopców po kolei z wody, po czym owinął ich w grube, miękkie ręczniki. Wziął na ręce Quinna i w tej właśnie chwili weszła do łazienki Lucky, która zabrała Evana. Quinn z kciukiem w buzi położył główkę na ramieniu Sama. Poczuł wzruszenie i mocniej przytulił chłopczyka, zdumiony prostotą okazanego mu przez dziecko uczucia.
Zastanawiał się, czy jemu, nawet w wieku Quinna, przychodziło to łatwo. Czy czuł się kiedykolwiek na tyle akceptowany, żeby pozwolić sobie na okazanie całkowitego zaufania bez zastrzeżeń? Wszystko zależało od zaufania. A on nadal był ostrożny, nawet wtedy, gdy uświadomił sobie, że kocha Lucky. Nie jej bał się uwierzyć, nie śmiał zaufać sobie.
Odkąd pamiętał, zawsze kierował się rozsądkiem i to mu wystarczało. Dopiero ostatnio odkrył, że pewne sprawy nie poddają się wyłącznie racjonalnej ocenie. Logika nie tłumaczyła miłości, nie dawała odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak mu jest dobrze z Lucky? Bał się tego uczucia, gdyż zakładał, że to zbyt ryzykowna gra, a jego nie stać na przegraną.
Lecz od chwili pojawienia się Lucky w jego życiu zrozumiał, że wszystko stało się możliwe.
Jak tylko uporają się z bliźniakami, otworzy przed nią swe serce.
Chłopcy zmęczeni zabawą nie protestowali, gdy Lucky i Sam ubierali ich w piżamy i układali do łóżka. Zdążyli zasnąć, zanim ciocia i jej przyjaciel po cichu wycofali się z pokoju.
– Ułłłaaa – jęknął Sam.
– Czuję dokładnie to samo. – Lucky żartobliwie prztyknęła palcem w mokrą koszulę Sama. – Dobrze bawiłeś się w czasie kąpieli?
– Tak, ale teraz mam nadzieję na jeszcze lepszą zabawę.
Lucky zastanawiała się, czy to tylko gra światła na twarzy Sama, czy rzeczywiście jego oczy nagle pociemniały i zapłonęły dziwnym blaskiem. Zacisnęła palce na przemoczonej koszuli i poczuła pod nią twarde mięśnie. Pożądanie przepłynęło przez jej ciało gorącą falą.
– Może zaczniemy od tego, że pozbędziemy się twego przemoczonego ubrania? – powiedziała schrypniętym szeptem.
Sam pochylił się i uchwycił wargami jej ucho.
– Podobają mi się kobiety, które mają takie praktyczne podejście do życia.
– A ja sądziłam, że nie możesz oprzeć się powabom mego ciała.
– To też – zamruczał. Nasłuchiwał przez moment. – A co z bliźniakami?
– Nie martw się. – Lucky wzięła Sama za rękę i prowadziła w stronę sypialni. – Kiedy wreszcie pójdą do łóżka, śpią jak aniołki przez całą noc.
– To brzmi obiecująco.
– Ja myślę – uśmiechnęła się.
Podczas tych czterech dni rozłąki ani przez chwilę nie przestała za nim tęsknić. Teraz, gdy stanęli przy łóżku, rzuciła się w jego ramiona, jakby się nigdy nie rozstawali. Sam objął ją w pasie i przyciągnął do siebie bardzo blisko. Uniosła ku niemu twarz, a jego wargi gorące i głodne przywarły do jej ust. Całowali się szaleńczo, do bólu.
– Tak bardzo mi ciebie brakowało – wyszeptała. Zacisnęła ręce na jego ramionach, jakby go chciała zatrzymać przy sobie na zawsze.
– Jestem przy tobie – powiedział cicho – i pozostanę, dopóki będziesz mnie chciała.
Zamknęła oczy, bo ich wargi znowu się spotkały. A potem, gdy już nadzy leżeli na łóżku, odpowiadając żarliwie na każdą jego pieszczotę, dała się ponieść miłości aż do doskonałego jej spełnienia w rozkoszy.
Przez pewien czas odpoczywali w milczeniu. Wreszcie Lucky uniosła głowę i spojrzała Samowi w oczy.
– To niewiarygodne – szepnęła.
– Po prostu mnie kochasz – odparł z nutą satysfakcji w głosie.
– Jesteś dość zadowolony z siebie – zaśmiała się cicho.
Może rzeczywiście jego słowa tak zabrzmiały, lecz właśnie to dokładnie czuł. Pierwszy raz w życiu zrozumiał, co jest dla niego najważniejsze. Dane mu było ukochaną, najwspanialszą kobietę na świecie, która go kochała, trzymać w ramionach. Będą już teraz mogli cieszyć się sobą do końca życia. Jeszcze tylko musi jej to powiedzieć.
– Wyjdź za mnie.
Niewiele słów wyrwałoby Lucky z tego cudownego stanu, jaki zawładnął jej ciałem. Sam z nieomylną trafnością odnalazł te właściwe.
– Co powiedziałeś?
– Lucky, kocham cię i chcę, żebyś wyszła za mnie za mąż.
Zsunęła się z jego piersi.
– Teraz?
– No, może nie natychmiast – ustąpił. – Chyba przedtem powinniśmy się ubrać.
Potrząsnęła niecierpliwie głową.
– Nie o to mi chodzi. Pytam, dlaczego oświadczyłeś mi się właśnie teraz?
– Czy wybrałem jakiś niewłaściwy moment?
Westchnęła głęboko. Jak mu to wytłumaczyć? Sądziła, że niczego bardziej nie pragnie, niż usłyszeć te słowa. Obecnie, kiedy je wypowiedział, coś jej się nie zgadzało. Kochała Sama wręcz bezgranicznie i właśnie dlatego musiała dowiedzieć się, co go skłoniło do oświadczyn.
– Wymusiłam to na tobie, tak? – spytała cicho. Sam zachmurzył się, nie takiej reakcji oczekiwał.
– Ależ nie. Skąd to podejrzenie?
– Tęskniłeś za mną przez tych kilka dni, prawda?
– Wiesz, że tak. – Ujął jej brodę i uniósł twarz do góry. – Lucky, kocham cię i uwielbiam być z tobą.
– A widzisz? Zacząłeś myśleć o małżeństwie tylko dlatego, że nie widywaliśmy się przez parę dni. A jak jesteśmy razem, dla ciebie najcenniejsza jest wolność.
– Była – sprostował łagodnie – a to istotna różnica. Sześć miesięcy temu, a może nawet jeszcze przed miesiącem, miałabyś rację. Ale teraz ja wiem lepiej niż ty, na czym mi naprawdę zależy. Odkąd ciebie poznałem, wiele się nauczyłem, a między innymi tego, że niezależność nic nie znaczy, jeżeli jest się samotnym. – Zamilkł i spojrzał jej głęboko w oczy. – Pragnę, abyś zdjęła ze mnie brzemię samotności.
– Nie mogę – odparła przygnębiona i odwróciła od niego oczy.
– Dlaczego?
– Bo musiałabym żyć ze świadomością, że zrobiłeś to dla mnie, żeby mnie zadowolić. Ja też dużo o nas myślałam i wiele zrozumiałam. Nie można wymagać od kogoś, żeby był kimś innym, niż jest. Ty jesteś cudownym człowiekiem, ale...
– Nie mów tak – poprosił. – Niczego na mnie nie wymuszałaś.
– Po prostu staram się uchronić cię przed podjęciem nierozważnej decyzji pod wpływem chwilowego uczuciowego impulsu.
– Mnie? Doskonale wiesz, że nigdy w życiu nie podejmowałem decyzji pod wpływem uczuciowego impulsu.
– Więc tym bardziej nie ma powodu teraz zaczynać. Panowanie nad głosem wymagało dużego wysiłku, lecz jakoś się jej udało. Nie miała wyboru. Nie powinna w takiej chwili popełnić omyłki i pozwolić na jakiekolwiek niedomówienia. Na myśl, że mężczyzna, którego kocha, żałowałby swej decyzji do końca życia, ogarniał ją paniczny strach.
Sam gwałtownie usiadł na łóżku i oparł się plecami o twarde wezgłowie. Jego cierpliwość była na wyczerpaniu.
– Dlaczego uważasz, że oświadczyłem ci się bez zastanowienia?
– A czy tak nie było?
– Oczywiście, że nie.
Lucky przewróciła się na brzuch i wsparła głowę na dłoniach.
– Czy już w chwili, gdy tu wszedłeś, miałeś zamiar mi się oświadczyć?
– No, niezupełnie.
Milczenie Lucky mówiło samo za siebie.
– Chciałem z tobą porozmawiać. I miałem nadzieję, że ta rozmowa skończy się w łóżku.
– Ale nie oczekiwałeś, że obudzisz się rano, będąc ze mną po słowie. Do diabła, Sam! – Wzburzona uderzyła w materac zaciśniętą pięścią. – Znam cię dobrze i kocham, ale to nie w twoim stylu.
– A jak się zachowałem – jeszcze próbował się bronić – kiedy zaproponowałaś mi spółkę?
– To zupełnie co innego, jako doświadczony biznesmen od razu zorientowałeś się, że ma ona sens.
– Więc to jest dobry przykład. Zaufałem swojej intuicji.
– Nasz związek nie jest handlową transakcją – patrzyła na niego ze złością. – Ja po prostu nie mogę akceptować twoich pochopnych decyzji, których później będziesz żałował.
– Czy ja nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie? Potrząsnęła głową z uporem.
– Uważam, że powinieneś się wycofać ze swej propozycji...
– Oświadczyn nie cofam.
– ...do czasu kiedy będziesz ją mógł dobrze przemyśleć – zakończyła stanowczo.
– Czy mamy zsynchronizować nasze zegarki? – W jego głosie nie słychać było wesołej nuty.
– To nie jest konieczne.
– Chwała Bogu. – Mrucząc coś pod nosem, zsunął się niżej.
Kilka razy uderzył pięścią w poduszkę, zanim podsunął ją pod głowę, po czym obrócił się na bok i zaraz zasnął.
Lucky pomyślała posępnie, że właśnie na to zasłużyła. Mówiła Samowi o sprawach niemiłych, ale przecież trzeba było je poruszyć. Gdyby naprawdę chciał się z nią ożenić i rzeczywiście myślał o spędzeniu z nią reszty życia, to nie powinien pozwolić, żeby go od tego odwodziła. Wtedy byłaby pewna, że się myli.
Do licha! Myśl, że mogła mieć rację, była nie do zniesienia.
Sam obudził się, kiedy jasne promienie słońca padały już na łóżko. Spojrzał na zegarek. Rzeczywiście było późno, po ósmej. Nic dziwnego, skoro przez większość nocy udawał, że śpi, a tak naprawdę sen nie przychodził. Miejsce po drugiej stronie łóżka było jeszcze ciepłe, poduszka pachniała włosami Lucky, lecz jej nie było. Sądząc po hałasach dochodzących z dołu, karmiła bliźniaki. W pierwszej chwili chciał wciągnąć spodnie i zejść do nich, lecz zmienił zamiar.
Zeszłej nocy istotnie udało jej się go zaskoczyć i pomieszać mu w głowie. Teraz, gdy przed nią stanie, musi być przytomny, czujny i ubrany. W każdym calu zasługujący na zaufanie, prawdomówny człowiek, za jakiego zresztą zawsze się uważał. Powtórzy oświadczyny, a ona będzie musiała potraktować go poważnie.
Piętnaście minut później był wykąpany, ogolony i gotowy na wszelkie wyzwania tego świata. Schodząc po schodach, zorientował się, że poziom decybeli na parterze zdecydowanie opadł. Zamiast podnieconych głosików dwóch berbeci, słychać było chyba rozmowę dorosłych osób. Sam stanął w drzwiach kuchni i wszystko stało się jasne.
– Dzień dobry – powitał go uprzejmie Bill. Jeżeli nawet był zdziwiony, że Sam wkracza do kuchni Lucky świeżo wykąpany i ogolony, nie dał tego po sobie poznać. – Właśnie wpadłem po dzieciaki. Widzę, że oboje jakoś przeżyliście.
– Bardzo dobrze się bawiliśmy – odrzekł Sam szczerze. Podszedł do stołu i nalał sobie kawy. – Masz urocze dzieci.
– Czasami – przyznał Bill z uśmiechem. – Chyba już pójdę. Podrzucę je tylko do domu, bo zaraz wybieramy się z Frankiem i Halem na ryby. Pogoda jest doskonała, więc może coś złapiemy na kolację. – Był już w drzwiach, ale odwrócił się i powiedział: – Słuchaj, Sam, a może byś się do nas przyłączył?
– Ja? – Sam spojrzał na niego zdumiony. – Nigdy w życiu nie łowiłem ryb.
– Znasz takie powiedzenie: co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
No właśnie, a Lucky zeszłej nocy mówiła mu coś zupełnie przeciwnego. Jeżeli dobrze pamiętał, powiedziała, że skoro nigdy nie działał pod wpływem emocji, to z pewnością teraz się nie zmienił. A więc ona uważa, że jego nie stać na podejmowanie decyzji pod wpływem uczucia? To się jeszcze okaże!
– Słusznie – odparł z przyjaznym uśmiechem. – Z przyjemnością pojadę z wami.
– Z przyjemnością? – Lucky zakrztusiła się kawą. Sam roześmiał się na widok przerażenia, malującego się na jej twarzy.
– A dlaczego nie? – spytał, gdy Bill brał na ręce bliźniaki. – Znasz mnie przecież, „spontaniczny” to mój przydomek.
– Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. Moi bracia to doświadczeni wędkarze. Potrafią spędzić na jeziorze wiele godzin.
– To świetnie. Kto wie, może i ja coś złowię na kolację.
– Albo wpadniesz do wody i dostaniesz zapalenia płuc.
– No, no, no. Jeszcze wczoraj chciałaś zostawić mi jak najwięcej swobody. Czyżbyś się wycofywała?
– Oczywiście, że nie. Ja tylko...
– Słucham?
– To twoje życie i jesteś dość dorosły, żeby wiedzieć, co robisz.
– Właśnie – odparł, tym razem zupełnie poważnym tonem. – I przemyśl to, co powiedziałaś. – Musnął na pożegnanie ustami jej wargi i podążył za Billem.
Rzeczywiście rozmyślała o tym i to przez cały dzień pracy. Z pewnością Sam był wystarczająco dorosły, a nawet bardziej niż wystarczająco, żeby decydować d sobie. A ona nie miała prawa ani zresztą ochoty podejmować decyzji za niego.
Jeśli naprawdę był przekonany, że chce ją poślubić, to odradzanie mu tego musiało być przejawem choroby umysłowej. Jak tylko Sam wróci, to właśnie mu powie.
Była pewna, że zaraz po powrocie wpadnie do niej albo przynajmniej zadzwoni. Ale do szóstej, godziny zamknięcia biura, nie odezwał się.
Wpatrywała się w telefon przez kilka długich chwil i wreszcie nakręciła numer Franka. I usłyszała wszystko, co chciała wiedzieć. Bracia spędzili cały dzień na jeziorze, ale Sam wyjechał zaraz po lunchu. Frank nie widział go od wczesnego popołudnia i nie miał zielonego pojęcia, gdzie się teraz podziewa.
Lucky ze złością rzuciła słuchawkę na widełki. Pozostawić mężczyźnie swobodę, to jedno, a dać się wykorzystywać, to zupełnie inna rzecz.
Martwiła się w drodze do domu, a tam poczuła się jeszcze gorzej. Każdy pokój przywodził jej na pamięć Sama, Salon przypominał o pierwszej randce. W kuchni razem szykowali kolację, rozmawiali, śmiali się. A sypialnia... wspomnienia wywołały rumieniec na jej policzkach.
Czyżby Sam przejął się jej radą i zaczął na nowo rozważać sprawę małżeństwa? Jeżeli tak, to popełniła największy błąd swego życia. To ona go do siebie zniechęcała. Gdyby nie wrócił, jak zapełniałaby pozostałą po nim pustkę?
Na dźwięk melodyjnego, lecz nieznanego klaksonu zerwała się na równe nogi. Może to tylko jej pobożne życzenie, ale musiała sprawdzić, czy to nie Sam.
Podbiegła do frontowych drzwi, otworzyła je i wpadła prosto w jego ramiona.
– Co za miła niespodzianka – uśmiechnął się – miałem nadzieję, że będziesz zadowolona z mojej wizyty, lecz nie liczyłem na takie entuzjastyczne powitanie.
– Jesteś – powiedziała trochę bez sensu. Przesunęła dłonie wzdłuż jego rąk, aż po ramiona. Miała ochotę go dotykać, żeby upewnić się, że naprawdę wrócił.
– Wejdź do środka.
– Za moment. – Oczy Sama rzucały wesołe błyski. Jeśli nadal będzie się tak uśmiechał, to, na Boga, ona go tu wciągnie siłą...
– Chcę ci coś pokazać.
– Co? – Wyciągnęła szyję, ale uniósł ramię nad głowę i zasłonił jej widok.
– Jeszcze nie. Najpierw muszę cię o coś zapytać.
– Odpowiedź brzmi: „tak” – odparła bez wahania.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– Och. – Z trudem ukryła rozczarowanie. – Więc słucham.
– Co sądzisz o niekonwencjonalnych prezentach ślubnych?
Spojrzała na niego kpiąco.
– Masz na myśli zegar z kukułką zamiast tostera?
– Niezupełnie.
– Samie Donahue, jeżeli w tej chwili mi nie powiesz, o co chodzi – była już naprawdę zła – to ci przyłożę.
– Wierzę Ci.
– To dobrze, bo jak ktoś się wychował z czterema braćmi, to ma dobry prawy sierpowy.
– Jeszcze się powstrzymaj – roześmiał się. – W ciągu całego mojego życia nie łączyło mnie z ludźmi wiele znaczących więzi – zaczął mówić z wolna. – Zapewne po części z mojej własnej winy. Jako dziecko zachęcany byłem raczej do współzawodnictwa niż do przyjaźni. W miarę jak dorastałem, zacząłem wyznaczać sobie dalekosiężne cele na przyszłość. A ponieważ udawało mi się je realizować, byłem przekonany, że wystarczy mi płynąca stąd satysfakcja. I pewnego dnia – spojrzał jej głęboko w oczy – spotkałem ciebie. Przewróciłaś moje życie do góry nogami i uświadomiłem sobie, że ono już nigdy nie będzie takie jak przedtem. Usiłowałem przekonywać samego siebie, że twoja rodzina przytłacza mnie swoją liczebnością, ale twoi bliscy pokazali mi, ile miłości i czułości ominęło mnie w życiu.
– Wypad na ryby – powiedziała zduszonym głosem, gdyż właśnie uderzyła ją pewna myśl. – Moi bracia nie mogliby...
– Mogli.
– Och.
– Nie przejmuj się – pocieszył ją. – Z najwyższą przyjemnością słuchałem, jak wychwalają cię pod niebiosa.
– Teraz rozumiem, że po takich rekomendacjach nie spieszyłeś się z powrotem.
– To akurat nie miało z nimi nic wspólnego. Musiałem załatwić pewien interes.
– Sądziłam, że nie pracujesz w soboty.
– Nie, chodziło o sprawę prywatną. Przypomniała sobie jego wcześniejsze pytanie i nie potrafiła się powstrzymać.
– Kupiłeś mi ślubny prezent! – wykrzyknęła z radością. Roześmiała się na widok miny Sama. Zgadła.
– Do licha – mruknął – zawsze jesteś o krok przede mną. To miała być niespodzianka.
– Przepraszam – powiedziała skruszona. Teraz, gdy już wiedziała na pewno, jak się sprawy mają, bawiła się wspaniale. – Więc, proszę, zadziw mnie.
Sam nie odpowiedział, tylko poprowadził ją na podjazd, gdzie w cieniu garażu stał Thunderbird Deweya Phillipsa.
– Skąd on się tu wziął? – Lucky stała z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
– Odkupiłem go – odrzekł z satysfakcją. Uniósł do góry rękę z kluczykami. – Jest twój, możesz z nim robić, co chcesz.
Lucky pogładziła maskę samochodu.
– Czy bardzo byłoby ci przykro – jej głos był cichy i drżący – gdybym chciała go sprzedać?
– Ani trochę – zaśmiał się. – Właściwie byłbym rozczarowany, gdybyś miała inne zamiary.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Ale musiała zadać jeszcze jedno pytanie.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Dlaczego? – powtórzył bezmyślnie.
– No tak – starała się mu wyjaśnić. – Czy tylko chciałeś zrobić mi przyjemność, czy były jeszcze jakieś inne przyczyny?
Sam zastanawiał się przez parę chwil, zanim odpowiedział:
– Po trochu i jedno, i drugie. Wprawdzie nadal niezupełnie rozumiem twe nastawienie do tej transakcji i nie mogę powiedzieć, żebym się całkowicie z tobą zgadzał, ale z drugiej strony – objął ją i przyciągnął do siebie – wziąłem pod uwagę, że mamy przed sobą resztę życia, więc zostało ci dużo czasu na wytłumaczenie mi twojego punktu widzenia.
Zalała ją fala takiej czułości, że ze wzruszenia nie mogła wydobyć słowa. I tylko westchnęła uszczęśliwiona, zanim ich usta połączyły się w gorącym pocałunku, potwierdzającym bezmierność uczucia.
Po długiej chwili wysunęła się z jego objęć.
– Sam?
– Hmm?
– Czy ten samochód jest rzeczywiście ślubnym prezentem?
– Oczywiście. Więc musisz powiedzieć „tak”, bo w przeciwnym razie...
– Zatrzymasz go dla następnej narzeczonej? Roześmiał się. Życie z nią nie będzie łatwe. Ale na pewno nie grozi mu nuda.