Proces Templariuszy cz.VI
16 października 1311 r. papież Klemens V dokonał otwarcia wielkiego soboru powszechnego w Vienne. 114 zgromadzonych dostojników kościelnych z całej Europy miało rozważyć trzy wielkie sprawy: reformę Kościoła, pomoc Ziemi Świętej i problem zakonu templariuszy. Jednakże wbrew pozorom sobór w Vienne od samego początku nie zapowiadał się dobrze. Przede wszystkim nie przybyła nań przeszło jedna trzecia zaproszonych; z władców europejskich stawił się tylko Filip Francuski, i to dopiero wiosną roku następnego, a przy tym nie po to, by wziąć udział w dziele reformy Kościoła, lecz jedynie z myślą o dopilnowaniu korzystnego dla siebie podziału łupów po templariuszach. Kronikarz paryski, Jan od św. Wiktora, tak pisał o soborze w Vienne:
„Mówiono, że sobór ten zwołano w celu zdobycia pieniędzy”.
W miesiącach poprzedzających sobór, papież Klemens V gwałtownie zabiegał o przyspieszenie postępowania przeciwko templariuszom poza granicami Francji. Wolno napływający i — jak wiemy — dość ubogi materiał był czytany przez samego papieża, kilku kardynałów i specjalną grupę prałatów; przypuszczalnie właśnie ta grupa przygotowywała tzw. rubricae, czyli streszczenia wyników postępowania przeciwko templariuszom, jakie miały być przedstawione soborowi.
Zachowało się tylko jedno takie streszczenie z procesu przeprowadzonego w Anglii. Pokazuje ono, jak dalece stronnicze były te streszczenia: powoływały się one przede wszystkim na zeznania zdobyte wskutek zastosowania tortur, oraz obficie cytowały plotki i pogłoski; w zachowanym streszczeniu nie znajdujemy ani jednego bezpośredniego realnego dowodu przeciwko templariuszom. Ojcowie soborowi mieli wprawdzie do swej dyspozycji pełne zeznania świadków z różnych krajów, jednakże czas, jaki mogli poświęcić, nie pozwalał na dokładne zapoznanie się z nimi.
Uczestnicy soboru mieli również do dyspozycji ekspertyzy i opinie wybranych przedstawicieli kleru, do których papież zwrócił się był z prośbą o wypowiedzenie się w kwestii winy i przyszłych losów Zakonu Świątyni. Autor pierwszej z tych opinii, biskup Awinionu, Jakub Dueze (późniejszy papież Jan XXII) wyrażał w niej przekonanie, że papież ma prawo rozwiązać zakon jako najwyższy kapłan bez obawy, że może to w jakikolwiek sposób zaszkodzić wierze, a to dlatego, że templariusze i tak już swymi czynami i bogactwem postawili się poza Kościołem. Autor drugiej z istniejących opinii, biskup Angers, Guillame de Maire, jeszcze bardziej stanowczo opowiadał się za zniszczeniem zakonu...
„...szczególnie dlatego, że postępowanie przeciwko nim i inkwizycja oraz (zeznania) 2 tysięcy świadków wyraźnie dowiodły ich błędów i herezji...”
Dlatego też rozwiązanie zakonu powinno być bezwzłoczne...
„...jako że wszelka zwłoka może spowodować, iż iskra błędu buchnie płomieniem, który spali cały świat...”
Klemens V formalnie zaprosił przedstawicieli templariuszy do Vienne, by bronili swego zakonu, chociaż trudno sobie wyobrazić, by spodziewał się, że rzeczywiście się stawią. Niespodziewanie więc dla niego pod koniec października — w czasie jego nieobecności — na soborze pojawiło się 7 templariuszy, krótko potem zaś 2 następnych, którzy przedstawili się jako obrońcy zakonu, zapewniając przy tym, że w Lionie i jego okolicach (tzn. w niewielkiej odległości od Vienne) znajduje się od 1,5 do 2 tysięcy rycerzy świątyni gotowych ich wspomóc. Przerażony Papież nakazał natychmiastowe aresztowanie 9 śmiałków pamiętając o niedawnych wydarzeniach w Moguncji.
Zachowanie się papieża w czasie pierwszej sesji soboru w Vienne dowodzi, że był on zdecydowany zlikwidować zakon templariuszy. W każdym razie w toku tej sesji — stwierdziwszy, że jest niemal niemożliwe, by sprawę templariuszy mogło przedyskutować całe zgromadzenie — powołał w tym celu specjalną komisję, która w katedrze w Vienne wysłuchała przygotowanych streszczeń procesu. Spośród członków tej komisji, sobór wybrał jeszcze mniejszą grupę pod przewodnictwem patriarchy Akwilei. Jednakże nadziejom papieża, że tę niedużą grupę będzie można przekonać łatwo o konieczności rozwiązania zakonu templariuszy, położyło kres pojawienia się zarówno wśród jej członków, jak i pozostałych uczestników soboru nastrojów życzliwych dla rycerzy świątyni. Dominikanin i biskup Torcello, Ptolemeusz z Lukki, tak pisał na ten temat:
„Prałatów wezwano na naradę z kardynałami w sprawie templariuszy. Przeczytano im akta odnoszące się do pytania, czy templariuszy trzeba jeszcze raz przesłuchać i dać im prawo do obrony. Wszyscy prałaci z Italii poza jednym, prałaci z Hiszpanii, Niemiec, Szwecji, Anglii, Szkocji i Irlandii odpowiedzieli na to pytanie twierdząco. Tak samo odpowiedzieli na nie wszyscy prałaci francuscy poza trzema arcybiskupami; Reims (Robert de Courtenay), Sens (Filip de Marigny) i Rouen (Giles Aicelin)”.
Z początkiem grudnia 1311 r. postawiono soborowi cztery następujące pytania:
1. czy zakonowi trzeba pozwolić na obronę?,
2. czy trzeba dać możność obrony kilku ostatnio aresztowanym templariuszom?,
3. czy templariuszom należy pozwolić wyznaczyć własnego „prokuratora” (obrońcę),
4. czy też papież powinien mianować ich obrońcę?
Prawu templariuszy do obrony przeciwstawili się tylko arcybiskup Rouen, opat Cluny i trzech innych biskupów francuskich. Kronikarz angielski Walter z Hemingborough pisał z pogardą:
„Na drugiej sesji (soboru) doszło do długiej dysputy na temat Zakonu Świątyni, czy powinien zostać zachowany, czy też de iure zniszczony. Niemal wszyscy prałaci opowiadali się za dalszym istnieniem zakonu templariuszy; wyjątkiem byli prałaci Francji: bojąc się króla Francji, który, jak się powiada, jest przyczyną tego całego skandalu, nie śmieli mu się sprzeciwić”.
Warto dodać, że na soborze panowała atmosfera małej apokalipsy, do czego przyczyniła się seria śmierci wśród kardynałów (w czasie soboru zmarli: kardynał Albanoi, Etienne de Suisy, bliscy śmierci byli: kardynał Sabiny i Berengar Fredol); krążyły też przepowiednie o możliwej śmierci papieża.
Angielski prokurator przy kurii rzymskiej Henry Ffykeis, tak pisał do biskupa Norwich (27 grudnia):
„Większość prałatów, w istocie rzeczy poza pięcioma czy sześcioma zasiadającymi w radzie króla Francji, broni templariuszy. Z tej przyczyny papież gniewa się na prałatów. A król Francji gniewa się na nich jeszcze bardziej...”
W rzeczy samej Filip Piękny mógł czuć żal i gniew: po czterech latach wielkich starań i wysiłków sprawa templariuszy — raz jeszcze — wymykała mu się z rąk.
10 lutego 1312 r. król Francji zwołuje do Lionu stany generalne królestwa, które w połowie marca bezwzględnie potępiają zakon templariuszy.
17 lutego do papieża przybywają specjalni wysłannicy króla — są wśród nich m.in. Enguerrand de Marigny, Nogaret i Plaisians — i przez dwanaście dni prowadzą z nim rokowania, w których bierze także udział czterech kardynałów francuskich i jeden włoski. Rokowania te jednak nie doprowadziły do żadnego rezultatu.
2 marca król Filip wysyła z Macon do papieża list, będący słabo zawoalowanym ultimatum. Zdaniem króla, jest jasne, że z racji dowiedzionych mu herezji, zakon templariuszy należy rozwiązać:
„Dlatego też, płonąc entuzjazmem dla wiary ortodoksyjnej i (pragnąc), by tak wielka krzywda wyrządzona Chrystusowi nie pozostała nie ukarana, z miłością, oddaniem i pokorą prosimy Waszą Świątobliwość, żeby rozwiązał wymieniony zakon i zechciał stworzyć inny zakon rycerski, któremu przekazano by dobra wymienionego zakonu wraz z jego prawami, zaszczytami i odpowiedzialnością”.
W swej odpowiedzi z 8 marca papież nie zobowiązując się do niczego, stwierdził, że jeśli zakon zostanie zlikwidowany, to jego własność zostanie użyta dla obrony Ziemi Świętej.
Znajdujący się między młotem żądań króla Francji (i innych władców Europy, jak np. króla Aragonii, który chciał przekazania dóbr templariuszy aragońskiemu Zakonowi Rycerzy z Calatrava) a kowadłem sumienia ojców soboru, papież Klemens V jeszcze 20 marca nie mógł się zdecydować co do dalszych losów zakonu templariuszy. Tego samego dnia jednak do Vienna na czele małej armii przybył król Filip wraz ze swymi dwoma braćmi i trzema synami. Już 22 marca na tajnym konsystorium, w którym brała udział specjalna komisja soborowa oraz kilku kardynałów, zapadła — większością czterech piątych głosów — decyzja o zniesieniu Zakonu Rycerzy Świątyni. Przeciwko tej decyzji protestował jako niemal jedyny biskup Walencji, Ramon, wołając, że jest sprzeczna „z rozumem i sprawiedliwością”. Manifestacja siły oraz — zapewne — groźby i przekupstwo osiągnęły zamierzony skutek.
Decyzję likwidacji zakonu ogłoszono na uroczystej sesji soboru w dniu 3 kwietnia 1312 r. W obecności papieża, króla Filipa i jego syna, króla Nawarry, zebranym ojcom soborowym przeczytano bullę papieską Vox in excelso (z 22 marca). Wymieniwszy wszystkie podstawowe przewiny zakonu, papież stwierdził w swej bulli:
„...nie bez goryczy i smutku serca, nie z wyroku sądu, lecz na mocy postanowienia, czyli apostolskiego rozporządzenia, znosimy Zakon Rycerzy Świątyni, jego konstytucję, habit i nazwę [...] surowo zakazując wstępowania do wymienionego zakonu w przyszłości, przyjmowania lub noszenia jego habitu lub działania jako templariusz. Jeśli zaś ktoś by się sprzeciwił temu postanowieniu, ipso facto narazi się na wyklęcie. Co więcej zaś, osoby i dobra tego zakonu oddajemy do rozporządzenia i dyspozycji naszej Stolicy Apostolskiej...”
Walter z Hemingborough zaś pisał:
„Papież dodał, że chociaż na podstawie powyższych dochodzeń nie mógł zniszczyć zakonu de iure, to jednak zlikwidował go na mocy swej władzy przekazując [...] jego ziemie i własność szpitalnikom...”
Opinia publiczna Europy przyjęła decyzję papieża już to z oburzeniem, już to z cynicznym rozbawieniem. Walter z Hemingborough pisał wręcz, że sobór w Vienne:
„...nie zasługiwał na nazwę soboru, ponieważ pan papież robił wszystko opierając się tylko na własnym autorytecie, a święty sobór nie replikował mu ani się na nic nie godził...”
Florentyńczyk Giovanni Vilani pisał w swej kronice o chorobliwej żądzy i skąpstwie, charakteryzujących króla Filipa Pięknego, jako przyczynie, dla której postanowił zniszczyć zakon templariuszy, oraz o zmowie, w jaką wszedł w tym celu z papieżem.
Nieco mniej polemiczną opinię sformułował cysters Jakub de Therines, profesor teologii w Uniwersytecie Paryskim. Już wcześniej, wraz z kilkunastoma innymi teologami oświadczył był królowi, że gdyby nawet zeznania templariuszy były prawdziwe, to i tak nie miał on prawa aresztować, badać ani karać ich jako członków kleru. W Vienne przemawiał w obronie zakonu, w 1312 r. wydał traktat Contra impugnatores exeptorum, w którym wątpił w winę templariuszy, podkreślając sprzeczności zawarte w ich zeznaniach i pytając, dlaczego tylu z nich odwołało swe zeznania, chociaż — zgodnie z postępowaniem inkwizycji, odwołujących zeznania używano za heretyków, którzy powrócili do swych dawnych błędów — oznaczało to dla nich śmierć przez spalenie na stosie. Jednakże ani oburzenie, ani drwiny nie mogły zmienić faktu, że Zakon Rycerzy Świątyni formalnie i, być może, także faktycznie, choć bezprawnie przestał istnieć.
Teraz powstał tylko problem „osób i dóbr” należących do rozwiązanego zakonu.
W bulli Ad providam z 2 maja 1312 r. papież — po uprzednim przedyskutowaniu sprawy z niechętnymi ojcami soborowymi i uzyskaniu zgody króla Francji — wydał postanowienie przekazania dóbr templariuszy zakonowi szpitalników, wyjątek czyniąc jedynie w odniesieniu do ich dóbr znajdujących się w królestwach Kastylii, Aragonii, Majorki i Portugalii, których władcy zastrzegli je sobie już to dla siebie, już to dla podległych im innych zakonów rycerskich. Przekazywanie dóbr szpitalnikom było jednak procesem długim i skomplikowanym, zwłaszcza we Francji, gdzie przede wszystkim musieli wykupić je z rąk króla za ogromną sumę 310 000 liwrów tureńskich. Transakcja ta nie opłaciła im się i to tak dalece, że kronikarz Giovanni Vilani mógł stwierdzić, iż Szpital „raczej zubożał po jej przeprowadzeniu...”.
O losie byłych templariuszy — poza tymi, którzy sami się o siebie zatroszczyli — zdecydowała bulla papieska Considerantes dudum z 6 maja 1312 r. Przywódców zakonu papież zachował swemu osądowi, podczas gdy zwykłych jego członków miały sądzić synody prowincjonalne. Uznanym za niewinnych lub tym, którzy poddali się decyzji Kościoła, miano dać pensję (środki na pokrycie tych pensji miano uzyskiwać z dochodów dawnych dóbr templariuszy). Mieli oni mieszkać bądź to w dawnych domach świątyni, bądź to w innych klasztorach, byle w niezbyt dużej liczbie. Ci natomiast, którzy nie okazali skruchy lub też wrócili do dawnej herezji, mieli być potraktowani z całą surowością prawa kanonicznego. Wreszcie zbiegli templariusze — jeśli by w ciągu roku nie stawili się przed odpowiednim synodem — mieli być uznani za heretyków.
Wielu templariuszy rzeczywiście otrzymało pensje: należał do nich np. Ramon Sa Guardia, b. preceptor Mas Deu w Roussillon; w Anglii jeszcze w 1338 r. pensje otrzymało 12 dawnych templariuszy. Z biegiem lat okazano nawet litość wielu templariuszom skazanym na więzienie. Nie więzionych nie zwolniono wprawdzie ze ślubów zakonnych, nie wszyscy wszakże potrafili się z tym pogodzić: i tak np. Bernard de Fontibus, b.preceptor Corberis, pojawił się w 1313 r. na dworze Jakuba II Aragońskiego jako ambasador muzułmańskiego władcy Tunisu. Wielu byłych rycerzy Świątyni, niestety nie potrafiło przystosować się do nowych warunków: żenili się, brali sobie konkubiny; zdarzył się nawet wypadek uwięzienia byłego templariusza za gwałt i inne „potworne zbrodnie” (był to Aragończyk Marcin de Frigola, a stało się to już w 1313 r.). Utrata sensu życia, w którym zostali wychowani, prowadziła byłych zakonników do stopniowej demoralizacji.
22 grudnia 1313 r. papież mianował komisję, która miała zająć się ostatecznym rozstrzygnięciem sprawy przywódców zakonu templariuszy; w jej skład wchodzili kardynałowie Mikołaj de Freauville, Arnold d’Auch i Arnold Nouvel. 18 marca 1314 r. komisja ta zwołała w Paryżu specjalny synod z udziałem arcybiskupa Sens, Filipa de Marigny, oraz wielu prałatów, doktorów teologii i prawa kanonicznego. Przed zgromadzeniem tym stanęło 4 przywódców rozwiązanego zakonu: jego były w. mistrz Jakub de Molay, b. wielki wizytator Francji Hugo de Payraud, d. preceptor Akwitanii Geofroi de Gonneville i b. preceptor Normandii Goeffroi de Charnay. Scenę tę przedstawił współczesny zakonnik kontynuator kroniki Guillaume’a de Nangis:
„Ponieważ ci czterej, bez wyjątku, publicznie i otwarcie już dawniej wyznali swe zbrodnie, jakie im zarzucano [...] przeto w poniedziałek, po święcie św. Grzegorza, (synod) wydał na nich wyrok skazujący ich na surowe i dożywotnie więzienie. Ale oto kiedy kardynałowie sądzili już, że położyli kres całej sprawie, niespodziewanie i gwałtownie dwóch z nich, a mianowicie wielki mistrz i mistrz Normandii, broniąc się uparcie [...] ponownie zaprzeczyli zarówno swym zeznaniom, jak i wszystkiemu, co kiedyś zeznali”.
Zdumiewające zachowanie się Molaya i Charnaya zaskoczyło kardynałów — ale tylko na krótko.
„I wtedy kardynałowie po prostu przekazali (dostojników zakonu) w ręce prewota, tj. najwyższego sędziego Paryża, który był przy tym obecny, tak by mogli się zastanowić nad tym, co się wydarzyło. Kiedy wieść o tym doszła do uszu króla, który znajdował się w swym pałacu, ten, porozumiawszy się z roztropnymi ludźmi ze swej rady, choć nie zasięgając opinii duchowieństwa, rozkazał, by obu spalono jeszcze tego samego dnia, w porze nieszporów, na pewnej wysepce na Sekwanie [...] Widziano ich gotowych do zniesienia ognia w spokoju ducha, tak że u wszystkich świadków (swej śmierci) wzbudzili oni wielki podziw i zdumienie [...]; dwóch innych zaś wtrącono do więzienia...”
Heroiczna śmierć obu przywódców zakonu dała powód do ich licznych legend. Już Giovanni Villani pisał:
„... w noc po męczeństwie w. mistrza i jego towarzysza zakonnicy i inni pobożni ludzie zbierali prochy ich i kości jako święte relikwie...”
Później opowiadano sobie, że obaj męczennicy wezwali z płonącego stosu na sąd boży papieża, króla i ministra Nogareta.
Klemens V zmarł 20 kwietnia, de Nogaret — w maju, król Filip Piękny — 29 listopada 1314 roku.
Warto dodać, że następca Filipa IV, jego najstarszy syn Ludwik X, zwany Kłótliwym, żył lat 27. Syn jego Jan I zmarł w czasie chrztu, najprawdopodobniej otruty. Następca Ludwika, jego brat Filip V Długi, żył lat 28, a ostatni syn Filipa IV i ostatni z Kapetyngów, Karol IV Piękny, żył lat 34. Tak więc przez lat 14 zmarło 4 królów i wygasła wielka dynastia. W fakcie tym wielu dopatrywało się „kary Bożej” za zbrodnię popełnioną na templariuszach.
Zagadka templariuszy
Wyjaśnienie zagadki procesu templariuszy i likwidacji zakonu w rezultacie przynajmniej częściowo wspólnej akcji króla Francji Filipa Pięknego i uzależnionego odeń papieża Klemensa V nie jest proste ani oczywiste. Podręcznikowa jego wersja — wskazująca wyłącznie na ekonomiczne i polityczne motywacje działań króla, i w pewnej mierze także papieża — choć niewątpliwie słuszna, nie jest wystarczająca. Warto więc jeszcze — jakby w posłowiu — przedstawić inną próbę (występującą przynajmniej w dwóch wersjach) wyjaśnienia tajemnicy templariuszy, ich procesu i zniszczenia.
Próbę tę można określić mianem ezoterycznej, czyli zrozumiałej tylko dla wtajemniczonych, i to z dwóch względów: przede wszystkim dlatego, że powstała w kręgach europejskich okultystów ostatnich trzech wieków, jak i dlatego, że przypisuje templariuszom rolę nosicieli idei ezoterycznych.
Zgodnie z tą koncepcją templariusze mieli być — jeśli nie od początku swego istnienia, to przynajmniej od jakiegoś okresu swej działalności w Ziemi Świętej — w jednej wersji utajonymi reprezentantami tzw. ezoterycznego chrześcijaństwa Janowego (wywodzącego się od św. Jana Ewangelisty) — zwanego tak w przeciwieństwie do oficjalnego rzymskiego chrześcijaństwa Piotrowego. W wersji drugiej mieli oni — przynajmniej w ich wewnętrznym elitarnym kręgu — być nosicielami idei gnostyckich, łączących w interpretacji rozum z wiarą, (którymi „zarazili” się na Wschodzie) — już to chrześcijańskich, już to wręcz muzułmańskich (kontakt z asasynami) — ewentualnie manichejsko-katarskich.
Nie trzeba dodawać, że cała ta koncepcja zrodzona w kręgach okultystycznych, przede wszystkim zaś w okultystycznej masonerii XVII w. („ścisła obserwacja templariuszowska” barona von Hundta i 27 stopień wtajemniczenia masońskiego), nie jest uznawana przez oficjalną historiografię naukową; historiografia ta bowiem traktuje jako fałszerstwo jedyny dokument, na jaki może się powołać ezoteryczna interpretacja zagadki templariuszy, a mianowicie tzw. tajną regułę zakonu templariuszy odkrytą (rzekomo) przez biskupa Zelandii, Fryderyka Munstera w archiwach Watykanu w latach 1780-90, w której to regule mowa jest o podwójnym wtajemniczeniu i paralelnej hierarchii zakonu.
Wszakże owa ezoteryczna interpretacja zagadki templariuszy w obronie swej tezy o okulistycznej istocie Zakonu Rycerzy Świątyni sięga po jeszcze jeden argument.
W trakcie śledztwa i tortur — powiadają jej zwolennicy — można wprawdzie z badanych wydobyć dowolne zeznania, wszakże można także — wydobyć z nich prawdę. W przypadku templariuszy była to niewątpliwie prawda zniekształcona perspektywą, w jakiej widzieli ją inkwizytorzy i urzędnicy królewscy, ale bliższe jej zbadanie może nam pozwolić na rekonstrukcję jej właściwej, istotnej postaci.
Jak wiemy, templariuszy oskarżono przede wszystkim o trzy zbrodnie: wyrzeczenie się Chrystusa połączone z pluciem na krzyż, o idolatrię, czyli — konkretnie — składanie czci bożkowi (czy diabłu) o imieniu Baphomet, oraz o sodomię, tj. homoseksualizm, połączony z „nieczystymi” pocałunkami.
Otóż wszystkie te zarzuty odpowiadały pewnej rzeczywistości, tyle tylko, że trzeba ją rozumieć inaczej niż rozumieli ją inkwizytorzy i urzędnicy królewscy.
„Wyrzekanie” się Chrystusa i opluwanie krzyża przez templariuszy mogło w istocie nie mieć na celu wyrzekania się chrześcijaństwa, lecz — jak twierdzą zwolennicy ezoteryczno-chrześcijańskiej wersji interpretacji — było już to próbą najwyższego posłuszeństwa wobec hierofantów zakonnych, już to zmierzało do plastycznego wstrząśnięcia inicjowanym, by pokazać mu, że grzesząc, w istocie rzeczy wyrzeka się Chrystusa i opluwa Jego krzyż raz po raz; natomiast według zwolenników gnostycznej wersji ezoterycznej interpretacji zagadki templariuszy, rycerze świątyni wyrzekali się, być może, tylko fałszywego Chrystusa ortodoksji katolickiej.
A kimże w istocie był ów tajemniczy Bophomet, którego posążkowi lub obrazowi templariusze mieli oddawać hołd? Najczęściej przyjmuje się (za inkwizytorami króla), że był to „po prostu” diabeł, lub też, że templariusze czcili w nim — w zdeformowanej wersji imienia — proroka Islamu Mahometa; pewni religioznawcy przypuszczają, że imię Baphomet jest zniekształconą formą perskiego terminu Manuhme, oznaczającego ducha czy mądrość. Pierwsza z tych interpretacji nie ma z sobą żadnego sensownego uzasadnienia, względnie jest urojeniem pewnych dziewiętnastowiecznych okultystów; druga — jest wręcz absurdalna (dlaczego jakiś wizerunek mieli czcić templariusze rzekomo nawróceni na islam — religię programowo wrogą kultowi obrazów?); trzecia — zbyt przecenia wpływ dalekiego w czasie perskiego manicheizmu, którym mieli być przesiąknięci templariusze.
Nowe i niezwykłe prawdopodobne wyjaśnienie tej kwestii przynoszą badania nad tzw. Całunem Turyńskim: jest rzeczą nader możliwą, że znajdował się on w rękach rycerzy świątyni właśnie w XII i w pierwszej połowie XIV w. i czcili oni odbitą na nim twarz Chrystusa lub jej kopię.
Zarzut uprawiania homoseksualizmu — w swej wulgarnej wersji nawet — pojawił się w zakonie (czysto męskim przecież), było to — zgodnie z jego kodeksem karnym — karane niezwykle surowo. Cóż jednak mogły oznaczać w istocie owe „nieczyste” pocałunki wymieniane między inicjującym a inicjowanym? Interpretacja ezoteryczna, o której mówimy — zwłaszcza w swej wersji gnostycznej, suponującej istnienie w zakonie magii erotycznej w typie tantry — dopuszcza możliwość, że pocałunki te miały charakter symbolicznego gestu „przekazania Ducha”; na ich mistycznie czy magicznie znaczące funkcje wskazywałoby to, że miejsca, w których je składano, odpowiadały położeniu trzech tzw. czakramów („kwiatów lotosu”, czyli nadzmysłowych organów ciała eterycznego), znanych z tradycji hinduskiej.
Templariusze zatem — a przynajmniej ich wewnętrzny „podwójnie” wtajemniczony krąg — mogli, zdaniem zwolenników ezoterycznej interpretacji ich zagadki, stanowić organizację parareligijną o odmiennej (mniej lub bardziej: ezoteryczno-chrześcijańskiej lub gnostycznej) strukturze ideowej przeciwstawiającej się — niejednokrotnie wewnątrz — panującej w średniowiecznej Europie ortodoksji katolickiej.
Być może — choć wydaje się to hipotezą zbyt fantastyczną — templariusze mieli też na celu stworzenie alternatywnej cywilizacji opartej zarówno na innych przesłankach światopoglądowych, jak i proponującej inne (i nowe) rozwiązania polityczne, społeczne i gospodarcze. Być może chcieli realizacji utopii chrześcijańskiej miłości i tolerancji, przesunięcia centrum chrześcijaństwa z Rzymu do Jerozolimy, miasta Chrystusa, zjednoczenia wszystkich trzech „religii Księgi” — chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. A my dziś, w obliczu tej niemożliwej wizji, możemy tylko zastanawiać się, jak wyglądałby nasz świat, gdyby stała się ona rzeczywistością.