PROPAGANDA, RELIGIA I WOLNOŚĆ 2

PROPAGANDA, RELIGIA I WOLNOŚĆ (2)

Wtorek, 2 czerwca 2009 (09:43)

To fakt niezbity, że fanatyzm wiąże się z brakiem zrozumienia jednostki i postępowaniem śladem ideologii skrzywionych przez klasę duchowieństwa. Tak jest przede wszystkim w niektórych odłamach islamu, które fałszywie odczytują autentyczny mistycyzm Koranu. Wspomnę tu tylko jeden przykład. Termin "szariat" tłumaczy się jako "święta wojna", lecz zaawansowani żyjący święci islamu, tzw. sufi, którzy są zapoznani z mistyczną wymową Koranu tłumaczą, że ta "święta wojna" polega na wewnętrznej walce ze swoim własnym ego, które choć jest niezbędne w pionowej strukturze psychiczno-mentalnej każdego człowieka, musi być okiełznane i podporządkowane zdrowemu rozsądkowi.

autor: Piotr Listkiewicz

Koran jest w tym całkowiecie zgodny z mistycznymi naukami całego Wschodu, które jednym głosem nakazują trzymanie na wodzy swojego dumnego "ja" i wprowadzanie w razie potrzeby odpowiednich korekt do osobowości. Jest to "jedyna wojna warta prowadzenia", jak wyraźnie powiedziano w słynnej "Księdze Mirdada" (Studio Wydawnicze "Za próg", 2002; www.za-prog.com.au). W niektórych ugrupowaniach z biegiem czasu tę wewnętrzną "wojnę" zrozumiano jako wojnę z niewiernymi i wcale się temu nie dziwię, bo czasy powstawania tych radykalnych, ortodoksyjnych i ekstremistycznych odłamów jakoś dziwnie "przypadkiem" zbiegają się z czasami wszystkich chrześcijańskich krucjat wymierzonych przeciwko islamowi, gdy bez pardonu wyrzynano wszystko co się rusza, w tym miliony mężczyzn, kobiet, starców i dzieci. Czy zatem katolicka "cywilizacja" nie jest odpowiedzialna za powstanie tych skrajnie odwetowych ugrupowań?

Innym terminem ulubionym przez zachodnią (czyt. głównie amerykańską) propagandę jest "terroryzm". Siła polskiej propagandy małpującej we wszystkim ideologię Stanów Zjednoczonych i tu daje znać o sobie. Wielu polskich pisarzy i publicystów, z których paru skądinąd cenię i lubie, poddaje się jej wpływowi pisząc o ekstremistach, fanatykach i terrorystach islamskich, bez specjalnego zastanowienia się, co te terminy w rzeczywistości oznaczają.

Jedną z najważniejszych zasad religii wschodnich jest zasada nieagresji, przenosząca się również na politykę wewnętrzną i międzynarodową krajów, w których ludzie wierzą naprawdę i naprawdę praktykują zalecenia swoich religii. Nieagresja jest znana w Indiach jako "ahimsa" i wynika z "dharmy" - odwiecznego prawa bazującego na tolerancji, zrozumieniu, akceptacji bliźnich, w tym wyznawców innych religii, na empatii i innych pozytywnych uczuciach tak niezbędnych w społeczeństwie niezależnie od jego liczebności, od warunków i współrzędnych geograficznych. Jednakże, choć zabrania się agresji i związanych z nią działań ofensywnych, zaleca się działania defensywne. Oznacza to, że nie wolno nikogo napadać, niewolić i ubezwłasnowalniać, ale jeśli ktoś to zrobi w stosunku do nas, naszym świętym obowiązkiem jest bronić przede wszystkim siebie, a w dalszej kolejności swojej bliższej i dalszej rodziny, znajomych i przyjaciół, współziomków, swojej wioski, miasta i kraju. Należy się bronić wszystkimi dostępnymi środkami - jeśli nie masz karabinu, to walcz kijem, pięściami, kop i gryź.

Partyzantka rodzi się wtedy, gdy kraj zostaje napadnięty przez przeważające siły wroga, lepiej wyposażone i uzbrojone. Rodzima armia przechodzi z otwartego pola do podziemia lub lasu. Wychodząc z takiego punktu widzenia, tak zwani terroryści to nic innego jak partyzanci walczący z ukrycia w kraju lub na terytorium wroga. Żaden z Polaków nie powie złego słowa na partyzantów II wojny światowej walczących nie tylko w polskich miastach i lasach, ale również we Francji, Jugosławii, Związku Radzieckim, Czechosłowacji i innych krajach okupowanych. Ba, nawet uważamy ich za bohaterów narodowych i stawiamy im pomniki. Tymczasem ci bojownicy walczyli nie tylko w swoich krajach, ale również na tyłach agresora, przeprowadzając różne akcje sabotażowe, w których niejednokrotnie ginęli Bogu ducha winni cywile. Niemcy zwali ich "Banditen" (bandytami) - Amerykanie dziś nazywają partyzantów arabskich "terrorystami". Angielskie słowo "terrorism" oznacza "zastraszenie", czyli w dobitny sposób ukazanie swojej obecności pod hasłem: "Jesteśmy tutaj - bójcie się, bo nie znacie dnia ani godziny". A zatem jest to również wojna psychologiczna.

Propaganda ukazuje Amerykanów w Iraku i Afganistanie jako "good guys" (dobrych chłopów), których cholernie przykrym obowiązkiem jest pilnowanie porządku i wprowadzanie demokracji made in USA. Dlatego szeroko i głośno trąbi się o każdym zranionym lub zabitym Amerykaninie (Australijczyku, Angliku, Polaku itp.), zaś zataja się prawdziwe straty strony przeciwnej. Dlaczego? Bo straty po drugiej stronie są niewspółmiernie wyższe, jednakże chwalenie się zabiciem, zbombardowaniem, upieczeniem żywcem przy pomocy lasera, zagazowaniem, zainfekowaniem lub napromieniowaniem "bad guys" (złych chłopów) jest w złym stylu - psuje bowiem "image" Ameryki i jej sojuszników. O ile jednak po tej "naszej", właściwej linii frontu są sami uzbrojeni po zęby wojskowi i w dodatku ochotnicy, którzy za kolosalne korzyści materialne zgodzili się tam pojechać, o tyle po drugiej stronie są nieliczne jednostki zaliczające się do "ekstremistów" i "fanatyków religinych", zaś reszta zamordowanych to zwyczajni ludzie, przechodnie, sprzedawcy w sklepach i kupujący, dzieci idące do szkoły, rolnicy na polu, robotnicy w fabrykach, wierni modlący się w meczecie itd. Gdyby nie odpowiednia propaganda z jednej strony, a umiejętna i ścisła blokada przepływu informacji z drugiej, amerykańskiego agresora można by posądzić o zbrodnię ludobójstwa i urządzić mu drugą Norymbergę.

Oczywiście do tego nie dojdzie, bo nikt nadal nie wie (pewnie nawet nie wiedzą tego same dotknięte kraje), ilu ludzi zamordowano w Korei, Wietnamie oraz podczas amerykańskich "humanitarnych" interwencji w krajach Ameryki Południowej i Środkowej, Iraku i Afganistanie, a także izraelskimi rękami w Palestynie i innych krajach arabskich. Niektóre źródła nieoficjalne podają, że liczba ta trzykrotnie przekroczyła liczbę ofiar Hitlera i Stalina razem wziętych. I to w czasie tzw. "pokoju", gdy na jego straży stał z jednej strony Związek Radziecki (jeśli pominąć konflikt z Chinami nad Usuri i Angolę kubańskimi rękami), z drugiej zaś potężne ONZ. Liczba ta wkrótce ma wzrosnąć, bo USA planują dalszy "Drang nach Osten".

Propaganda zabiera przede wszystkim zdolność i wolność myślenia, bo daje nam gotową przeżutą papkę tak dosmaczoną, żeby pasowała wszystkim, a zwłaszcza tym, którzy myśleć nie lubią. "Pomyślę o tym jutro" - mawiała durna amerykańska bohaterka powieści i filmu "Przeminęło z wiatrem". Jutro to znaczy nigdy. Dokładnie tak samo my nie chcemy myśleć o problemach kraju i świata, i na tym właśnie bazuje propaganda. Samodzielne myślenie jednostek, z których składa się każde społeczeństwo, jest nie na rękę każdemu rządowi, ponieważ rządy chcą być jednomyślnie wybierane, a potem chcą rządzić tak jak się podoba rządzącej klice. Dlatego dla propagandy wszystkie chwyty są dozwolone, podobnie jak w tzw. "wolnej amerykance". Kłamstwo, oszczerstwo, plotka, przesada, pomówienie, skrzywianie i manipulowanie prawdy, zastraszanie, zakłamanie, podjudzanie, to codzienne narzędzia propagandy. Do tego dochodzą jeszcze naukowe metody psychologii i statystyki, badania opini publicznej, cenzura mediów (tak, tak - nadal istnieje!) oraz oracje (czy może "homilie") płynące z niektórych ambon na tematy zupełnie niezwiązane z religią.

Jednakże propaganda zawiera swego rodzaju margines, przy pomocy którego daje nam iluzję wolności słowa i przekonań. Tak, oczywiście nie musisz się zgłosić do Afganistanu, ale... maszerując po koszarowym dziedzińcu nie zostaniesz bohaterem i nie osiągniesz tych korzyści materialnych co twoi koledzy. Mamy tu przykład oddziaływania propagandy na dwie najgorsze ludzkie cechy, jakimi jest egotyzm i chciwość. Tak, oczywiście możesz myśleć co ci się żywnie podoba, ale... będzie dla ciebie lepiej, jeśli będziesz prawomyślny. Tu propaganda bazuje na iluzorycznym poczuciu bezpieczeństwa, czyli asekuranctwie. I tak dalej. Krótko mówiąc, opłaca ci się wierzyć propagandzie, bo my wiemy lepiej co jest najlepsze dla ciebie, dla twojego kraju i całego świata. Opłaca ci się tańczyć po naszemu i iść owczym pędem, ponieważ samodzielne myślenie może cię tylko wpędzić w kłopoty.

I cóż z tego, że czasami po paru miesiącach, wraz ze zmianą orientacji politycznej ta sama propaganda via te same media będzie nam wmawiać następne, często zupełnie przeciwne bzdury i zmuszać nas do wierzenia? Zawsze znajdą się tacy, co natychmiast zmienią zapatrywania i będą święcie wierzyć w głoszone przez propagandę "prawdy", podobnie jak moja śp. babcia święcie wierzyła, że Matysiakowie to prawdziwa rodzina z Powiśla.

cdn

Źródło informacji: Fundacja 43dom


http://43dom.interia.pl/dziennikarstwo-obywatelskie/artykuly/news/propaganda-religia-i-wolnosc-2,100133447,1000164



Wyszukiwarka