LALKA
Czas,
w którym dziecko zmienia się w osobę dorosłą, na zawsze
pozostaje we wspomnieniach jako piękna, magiczna chwila. Chyba, że
stanowi jedynie ból, strach, poniżenie. Gdy jest karykaturalnym
wynaturzeniem aktu miłości. Gdy jest najpotworniejszym koszmarem,
lecz nie snem, a koszmarem aż nadto rzeczywistym.
SKRZYWDZONE
MARZENIA
-Prolog-
Draco
usiadł na krześle, nie odrywając wzroku od splecionych palców.
Miał świadomość, że rozmowa ta będzie trudna i mało przyjemna.
Westchnął i bardziej pochylił głowę, słysząc stukot szybkich,
nerwowych kroków w korytarzu. Severus Snape zawsze poruszał się
bardzo cicho, przeważnie słyszalny był tylko złowrogi szelest
jego szat. Teraz jednak już z daleka zaznaczał swoją obecność, a
w każdym jego ruchu czuć było palącą furię. W lochach nie
przebywała ani jedna żywa czy też martwa dusza, która chciałaby
go teraz spotkać - nawet Irytek wyewakuował się w wyższe rejony
zamku, a Krwawy Baron postanowił rozejrzeć się po wieży
północnej. Draco przełknął ślinę. „Trudna i nieprzyjemna”
było eufemizmem... W tej sytuacji bardziej pasowało by określenie
„przerażająca”. I choć żaden Malfoy nie przyznałby się do
strachu, to ten jeden konkretny członek rodziny, którego ta cała
sprawa dotyczyła, był naprawdę bliski panicznej ucieczki. Serce
stanęło mu na kilka sekund, gdy pod wpływem wysyczanego zaklęcia
otworzyły się drzwi i zaraz po tym, jak do środka wtargnęła
czarno ubrana postać, zatrzasnęły się z głośnym hukiem.
-
Siedź! – warknął Mistrz Eliksirów, gdy jasnowłosy dziedzic
drgnął nerwowo – Nawet nie próbuj się ruszyć.
Było
gorzej niż sobie to wyobrażał. Możliwość ucieczki, czy
padnięcia na kolana w celu wybłagania litości, zostały
ograniczone przez kategoryczny zakaz, z którym lepiej było nie
dyskutować. Mistrz Eliksirów był zbyt wściekły, by próbować go
choć trochę przekonać.
-
Wiesz, ile przez ciebie straciliśmy punktów?! - mówił gniewnie,
przechadzając się nerwowo po komnacie – Hufflepuff, dom dla
charłaków i nieudaczników, ma ich ponad trzykrotnie więcej.
Największa przegrana Slytherinu, od kiedy zostałem opiekunem tego
domu, a podejrzewam, że nigdy, w całej historii tej szkoły, nie
przegraliśmy w bardziej haniebny sposób!
-
Ja wiem... Przepraszam, to już się... – zaczął cicho Draco,
kuląc się jeszcze bardziej.
-
„Nigdy nie powtórzy?” – przerwał mu chłodno Snape – Czy
naprawdę uważasz, że istnieje jakakolwiek możliwość powtórzenia
twojego wyczynu?
-
Nie.
-
Twój ojciec latami wodził za nos ministerstwo. Latami, panie
Malfoy! – Snape zatrzymał się naprzeciwko chłopca i złożył
ręce na piersiach – Nawet po tym ostatnim - w ministerstwie, udało
mu się przekonać ich, że działał pod wpływem zaklęcia. A ty?!
W
ciemnych oczach nauczyciela płonęła zimna furia. Nigdy ich dom nie
przegrał w tak kompromitujący sposób. Nigdy! Do końca roku
zostało zbyt mało czasu, aby choć trochę nadrobić utracone
punkty.
-
Myślałem, że jeśli przyznam się, kara będzie...
-
Niższa? – Snape roześmiał się. Złowrogi dźwięk rozległ się
w akustycznych lochach, sprawiając wrażenie jeszcze ostrzejszego i
bardziej przerażającego. – A nie pomyślałeś, że jeżeli
powiesz, że zostałeś zmuszony, że grożono ci i zastraszano, że
chciałeś w ten sposób chronić najmłodszych członków swojego
domu i uważałeś, że postępując w ten sposób, nie dopuścisz do
jeszcze większych krzywd, to być może w ogóle nie zostaniesz
ukarany?
-
Ja, nie pomyślałem... Przepraszam – szepnął Draco, splatając i
rozplatając dłonie. Ledwo mógł mówić. Usta miał całkowicie
wysuszone, a gdy przełykał czuł się tak, jakby ktoś wsypywał mu
do gardła tłuczone szkło.
-
Jeszcze dziś napiszę do twojego ojca list. Luciusz Malfoy w życiu
nie pozwoliłby się złapać na czymś takim, choć sam dokonywał o
wiele niebezpieczniejszych rzeczy niż ty i ta cała banda idiotów.
- powiedział Snape, przesuwając palcami po różdżce. Draco nie
zdziwiłby się, gdyby za chwilę usłyszał „Cruciatus”.
Doskonale wiedział, że w pełni na to zasłużył.
-
Ja zrobię wszystko – chłopak nerwowo miął rąbek rękawa swojej
szaty. – Zrobię cokolwiek, by odzyskać te punkty. Zdobędę je
choćbym miał chodzić na kolanach do wszystkich nauczycieli.
-
I sprowadzić na nasz dom jeszcze większą hańbę? – Mistrz
Eliksirów nie wypowiadał już słów. On je niemal wypluwał –
Przez pana, panie Malfoy, przegraliśmy zawody o puchar domów, cóż
więc stoi na przeszkodzie, byśmy utracili te resztki dumy i honoru,
które nam pozostały?
-
Ja zrobię wszystko, naprawdę absolutnie wszystko, – wyszeptał
Draco. Snape, drżąc z wściekłości podszedł do ucznia i oparł
dłonie na poręczach jego krzesła. Taka hańba...
-
Co chcesz zrobić, durny dzieciaku? Jakie „wszystko”? –
zasyczał, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy – Myślisz, że
nawet to twoje wszystko wystarczy?
-
Ja... Nie wiem, ale zrobię wszystko, wszystko. Każdą rzecz... –
mówił cicho chłopak, próbując nie patrzeć na opiekuna. Daremne
próby. Magnetyczny wzrok Mistrza Eliksirów trzymał go na mentalnej
uwięzi. Te oczy... Te straszne, ciemne oczy... Zimna, opanowana
furia zniknęła ze źrenic, zastąpiona przez żarzącą, niczym
niepowstrzymywaną wściekłość. Lecz w głębi tego spojrzenia
czaiło się coś dziwnego, coś potężnego i przerażającego.
Nigdy wcześniej Draco nie znajdował się tak blisko czegoś tak
złego. Zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, został z
niezwykłą siłą uniesiony z krzesła i rzucony na ścianę.
Szczupłe ciało Snape, przycisnęło go do powierzchni, a brutalne,
zimne dłonie zaczęły zrywać z niego szatę. Zaskoczenie, strach.
Po chwili nagłą, nienaturalną ciszę, przerwał rozpaczliwy krzyk.
Krzyk, którego nikt nie usłyszał...
---------------------------------------
Snape
odsunął się od Dracona z krzywym, ironicznym uśmiechem. Chłopiec
nie przytrzymywany przez nikogo i nic, opadł na ziemię i skulił
się przy ścianie, łkając cicho. Mężczyzna nachylił się nad
nim i spokojnym, beznamiętnym tonem stwierdził:
-
Nie takiego prezentu spodziewał się pan, panie Malfoy.
Złośliwy,
szyderczy głos. Draco zwinął się jeszcze bardziej, nie zważając
nawet na to, że Mistrz Eliksirów wychodzi, zostawiając go samego w
gabinecie. Ach tak... Całkowicie o tym zapomniał. Miał dziś
urodziny.
-------------------------------------------
Tym,
którzy wciąż wierzą, że ich sny się spełnią,spełniają się
jedynie koszmary...
Rozdział
1
I
razem zaplączemy się w pajęczą nić, ja będę prząść historię
a ty dla mnie krzycz...
I
razem zaplączemy się w pajęczą nić...
I
razem i razem tak...
Aż
nie będzie nic...
Jasnowłosy
chłopak oparł się o ścianę, wzdychając ciężko. Przymknął
oczy. Miał już wszystkiego dosyć... Do końca roku pozostało
zaledwie kilka dni. Nie wiedział jednak, czy uda mu się wytrzymać
tyle czasu. Chciałby być już daleko stąd. To, co się ostatnio
wydarzyło... Dawniej powrót do domu traktował jak karę –
oziębła matka, ojciec, który nawet nie chciał na niego patrzeć,
brak jakiegokolwiek towarzystwa. Teraz zrobiłby niemal wszystko, by
znaleźć się tam z powrotem. Wszystko... To słowo kojarzyło mu
się bardzo nieprzyjemnie. Wzdrygnął się, czując jak zimno i
wilgoć przenikają przez jego szaty. Znoszenie Jego wzroku na
lekcjach, w korytarzach, podczas rozmów ze Ślizgonami, w Pokoju
Wspólnym, było niemal ponad jego siły. Starał się... Naprawdę
ciężko pracował, aby nie stracić ani jednego punktu i próbując
nie narażać się żadnemu z nauczycieli. Ale Snape i tak wyszukał
powód, by dać mu szlaban. Draco zaczynał rozumieć, jak musiał
czuć się Potter na lekcjach eliksirów. Świadomość, że był
traktowany niemal jak Gryfon, sprawiała, że czuł dziwne mdłości.
A może spowodowane były one bardziej świadomością tego, co go
czeka, a nie porównaniem do ucznia, pochodzącego ze znienawidzonego
domu. Za chwilę miał Go spotkać... Za chwilę miał spojrzeć w
Jego oczy, usłyszeć Jego głos.
Pochylił
się, opierając dłonie na kolanach. Musiał być silny. Nie był
głupim Puchonem, który płakał przy ukłuciu kolcem róży, nie
był Nevillem, który płakał nawet bez powodu... Był do cholery
Ślizgonem i powinien się zachowywać jak na Ślizgona przystało.
Zaśmiał się cicho, widząc, że jest to niemal powtórzenie
tamtego wieczoru. Ten sam strach, ta sama chęć panicznej ucieczki.
Tylko że teraz domyślał się, co go czeka... Otworzył oczy i
odsunął się od ściany. Zdecydowanym krokiem poszedł w głąb
korytarza. Nikt nie powie, że Malfoy jest tchórzem.
Położył
dłoń na drzwiach i lekko je pchnął. Otworzyły się z cichym
skrzypnięciem. Nim udało mu się wykonać jakikolwiek krok, został
wciągnięty do środka i niemal uniesiony w powietrzu. Jęknął
głucho, gdy przeciągnięto go przez cały gabinet i wrzucono do
sąsiedniej komnaty. Kwatery Snape’a. Szczupłe dłonie zacisnęły
się w niemal żelaznym uścisku, a usta zbliżyły się do jego ucha
i wyszeptały cicho:
-
Myślałeś, że odbyłeś już swoją karę, Draco? – głos
nauczyciela był niepokojąco miękki, niemal jedwabisty – To
niestety dopiero początek...
Było
ciemno. Nie widział nic, nawet zarysów postaci. Nie, dostrzegał
jednak coś - były to płonące w mroku źrenice. Dłonie Mistrza
Eliksirów popchnęły go do tyłu. Opadł na miękki materac. „Łóżko
z pewnością jest wygodniejsze niż ściana.” pomyślał
histerycznie. Mylił się, tamten „akt”, w porównaniu z tym, co
miało nadejść, mógł być określony mianem "delikatnego".
To było brutalne i agresywne. Snape "odpakowywał" go
niczym prezent. Powoli, czerpiąc przyjemność nie z systematycznie
odkrywanej skóry, ale z cichych, rozpaczliwych jęków Draco, gdy
ten czuł się coraz bardziej rozbierany i obdzierany z prywatności.
Silne ręce chwyciły ciało chłopca i mocniej przycisnęły do
materaca, zsuwając z niego bieliznę.
-
Tak, Draco... Muszę cię bardzo surowo ukarać, za to co zrobiłeś
– wyszeptał Mistrz Eliksirów. – Naprawdę bardzo surowo...
-----------------------------------
Był
mój. Całkowicie mój. Własna, prywatna zabawka. Dlaczego nie
sięgnąłem po niego wcześniej, dlaczego nie zauważyłem jak
niezwykle piękne i interesujące jest jego ciało? Moja własna,
czekająca na zasłużoną karę, zabawka. W takich chwilach coraz
bardziej rozumiałem, czemu przez większość swojego życia stałem
po tej niewłaściwej stronie. Tak, zawsze byłem bardzo złym
człowiekiem. Uśmiechnąłem się ironicznie, nie odrywając wzroku
od szczupłego, spiętego z nerwów ciała. Bał się, a jego strach
był najwspanialszym i najsilniej działającym afrodyzjakiem. Och,
gdyby można było wysublimować ten strach, zmienić go w płynną,
gęstą substancję, w eliksir. Gdyby można było pić go, pić
każdego wieczoru. Coś czego nigdy nikomu nie udało się dokonać.
Coś, o czym marzyła każda osoba tak zła jak ja. Draco wcześniej
się mnie nie bał, nie musiał. Kiedy jednak po raz pierwszy
poczułem jego przerażenie, niemal panikę? A może już wcześniej
go pragnąłem? Cóż więc powstrzymywało mnie przed sięgnięciem
po niego? Przecież znałem go od wielu lat, gdy jeszcze był
dzieckiem. Tylko, że wtedy postrzegałem go jako syna przyjaciela, a
teraz... Teraz był MÓJ.
-
Podoba ci się? Lubisz tak? - szeptałem mu cicho, będąc
jednocześnie nagradzany krótkimi, rozpaczliwymi jękami.
Przytrzymałem go jeszcze silniej, widząc, że dopiero w tej chwili
w pełni pojął grozę sytuacji i zaczął się wyrywać z moich
rąk. Był jednak zbyt słaby. Wykrzywiłem się z zadowoleniem i
obróciłem go w moją stronę. Na bladych policzkach widać było
wilgotne ścieżki łez. Pochyliłem się i zlizałem słoną kroplę,
spływającą z rzęs. Tak... w ten sposób musiał smakować strach.
Spojrzałem mu w oczy. Walczył. Walczył z własnym przerażeniem,
ze łzami, ze mną. Przegrywał.
Znów
go od siebie odepchnąłem, lekkiego, cichego i posłusznego niczym
szmaciana lalka i zacząłem rozpinać swoje spodnie, wciąż mrucząc
coś do jego ucha. Biedny, mały, skrzywdzony Draco. Nic nie warty
dzieciak, nadający się jedynie do pieprzenia. Tak, do tej czynności
nadawał się szczególnie. Przytrzymałem go w pasie, gdy w niego
wchodziłem, uśmiechając się, gdy z jego gardła wydobył się
niemal zwierzęcy wrzask. Z pewnością po tym, co zdarzyło się
ostatnio, wciąż odczuwał lekki ból, jednak ponowne wtargnięcie
do jego wnętrza było dużo bardziej bolesne. Dopóki dla mnie
krzyczał, nic wokół mnie nie obchodziło.
Wiedziałem,
że nie poskarży się Lucjuszowi. Byłby kompletnym głupcem, gdyby
spróbował to zrobić. Mógł mówić ojcu, że nauczyciele są na
niego źli i złośliwie dają mu gorsze oceny. Mógłby nawet
narzekać, że ja nie jestem dla niego tak pobłażliwy i wyrozumiały
jak powinienem być dla syna dobrego przyjaciela, ale nigdy nie
opowiedziałby o tym, co się tu działo. Byłem całkowicie
bezpieczny. Lucjusz nie uwierzyłby synowi w informacje o gwałcie -
prawdopodobnie obaj - ja i chłopak byliśmy tego świadomi. Dla mnie
sytuacja była aż nadto korzystna - dla niego wyjątkowo
rozpaczliwa. Machinalnie przesunąłem palcami po jego ramieniu,
potem zsunąłem je niżej i zacisnąłem na jego biodrach, wchodząc
w niego coraz gwałtowniej.
-
Nic nie warta lalka... Zabaweczka – szeptałem ledwo słyszalnym
głosem, gdy on łkał cicho, wtulając twarz w poduszkę. Na
miękkiej poszewce widać było mokre ślady łez. Oblizałem usta,
rozdzierając go po raz ostatni dzisiejszego wieczoru i wypełniając
jego wnętrze ciepłym objawem mojego spełnienia.
O
tak... Biedny Draco Malfoy... Nie nadaje się do niczego innego jak
ostre rżnięcie. – wysyczałem cicho, bawiąc się tym, jak ciężko
przełyka ślinę i zaciska dłonie. Wysunąłem się z niego i
położyłem na łóżku. Wciąż drżał, choć przestał już
płakać. Rzuciłem w jego stronę uprzednio naszykowany ręcznik i
zmięte szaty, te same, w których dostał się do moich kwater.
Chłopiec zerwał się z posłania i przez kilkanaście sekund szukał
drzwi do łazienki. Te zatrzasnęły się za nim z makabrycznym
hałasem, on jednak zdawał się tego nie słyszeć. Powinienem go
upomnieć, ale nie miałem już tyle siły. „Pozbieram twoje drobne
przewinienia panie Malfoy i za kilka dni zobaczymy jaka czeka cię
ciężka kara” – pomyślałem złośliwie. Byłem jego aurorem,
sędzią i katem... Czy to, co poczułem to przebłysk wyrzutów
sumienia? Nie, ja przecież nie miałem sumienia....
Dopiero
po ponad godzinie usłyszałem szum prysznica. Wrócił z powrotem do
komnaty, jego włosy były mokre, szaty zaś ubrane bardzo
pospiesznie i nieuważnie. Stanął na środku pomieszczenia i
najprawdobodobniej zastanawiał się, co powinien zrobić. Widziałem
jak spogląda niespokojnie w moją stronę, a później w stronę
drzwi.
-
Wynoś się już! – syknąłem, patrząc na niego z niechęcią.
Jedyna rzeczą jakiej pragnąłem teraz, było usunięcie go z moich
komnat. Głupi dzieciak – już dawno powinien uciekać.
Uśmiechnąłem się, gdy dotarł do drzwi, szarpnął za klamkę i
wbiegł do mojego gabinetu, a stamtąd prosto na korytarz.
--------------------
Draco
pociągnął nosem. Znów czuł, jak pod jego powiekami zbierają się
łzy. Nienawidził się za swoją słabość, za to wszystko co się
wydarzyło. Jeszcze raz chwycił za klamkę, szarpiąc ją coraz
bardziej nerwowo. Nie pamiętał by Mistrz Eliksirów zamykał te
drzwi na klucz, nie wypowiedział też żadnego zaklęcia. Chłopiec
pokręcił jeszcze silniej i westchnął z ulgą, gdy wrota nagle się
otworzyły. Niemal przebiegł przez pracownię i znalazł się w
korytarzu. Nie zatrzymując się ani na chwilę, pobiegł w stronę
dormitoriów Ślizgonów, chcąc jak najszybciej i jak najdalej uciec
od tego miejsca. Oczywiście w pełni świadomy był faktu, że
niestety, ale będzie zmuszony tu wrócić. Że znów nie będzie
potrafił powiedzieć "nie". Że ponownie będzie nikim. Że
będzie pustą, posłuszną marionetką, która zrobi wszystko,
cokolwiek On zażąda. Przed wejściem do pokoju wspólnego
Ślizgonów, przystanął. Nie mógł pokazać się im w takim
stanie. Pomięta szata, włosy w całkowitym nieładzie,
zaczerwienione nie tylko od biegu policzki... Zaklął cicho, gdy
usłyszał czyjeś kroki. Niech to będzie Ślizgon, niech to będzie
jakiś cholerny Ślizgon. Pomyślał rozpaczliwie. Niestety, kroki
były aż nadto charakterystyczne.
W
ostatniej chwili powstrzymał się od instynktownej ucieczki. Wołał
stać tu, niż pozwolić by ta osoba wyciągała go z przejścia. Bo
szansa na to, że zdąży wślizgnąć się do Dormitoriów była
niewielka.
-
Co tu robisz, Draco? – cichy, spokojny głos. Młody Malfoy
skrzywił się. „Ach! Z nocnej wracam wycieczki” pomyślał,
nieświadomie cytując fragment książki, którą czytał w
dzieciństwie. Książki, którą zdobył z wielkim poświęceniem i
zmuszony był poznawać ją schowany pod kołdrą, czytając przy
świecy. (Nagroda dla tego kto domyśli się jaka to książka...
Podpowiedź: dla dzieci, podpowiedź - 2:cytat nie był dokładny...
Różnił się jedną literą). Ojciec nigdy nie pozwoliłby mu
czytać mugolskiej książki. To było takie szlamowate.
-
Nic – odpowiedział spokojnie, próbując wyglądać na kogoś, kto
nie robi nic złego, kto nie ma ochoty zrobić nic złego, kto nie
potrzebuje ani rady, ani pomocy, kto... Kto do cholery wcale nie
chce, aby ktoś tak na niego patrzył, w ten dziwny, dokładny
sposób, tak uważny tak... – To moje własne sprawy i radzę ci
się od nich odpieprzyć!
Srebrnoszare
oczy migotały ze złością. Blaise westchnął w duchu. No tak,
całkowicie zapomniał, jak wręcz obsesyjnie jasnowłosy dziedzic
bronił swojej prywatności. Jednocześnie jedynie Zabini był w
stanie powiedzieć, że z Dracze łączy go coś w rodzaju przyjaźni.
Oczywiście od czasu, gdy to się wydarzyło, ich stosunki bardzo się
ochłodziły.
-
Masz jakieś problemy przyjacielu? – spytał, obrzucając go
uważnym spojrzeniem – Wiesz, wyglądasz jakoś tak... inaczej.
-
Od!Pieprz!Się! - warknął Malfoy – Której części mojej
wypowiedzi nie rozumiesz?
-
Dobrze... Jak ci tak zależy mogę się odpieprzyć. – uśmiechnął
się krzywo. – Ale to ty wyglądasz jakbyś się cały wieczór z
kimś pieprzył.
Roześmiał
się cicho. I nim się zorientował, leżał ogłuoszony na posadzce,
słysząc oddalające się kroki i dziwny, nieprzyjemny śmiech. Gdy
chwilę później przemywał spuchnięty policzek wilgotną szmatką,
na jasnej skórze widniał ciemnoczerwony ślad. Przesunął po nim
palcem. Emblemat. Splecione ze sobą węże, tworzące ozdobne
inicjały – DM. Arystokratyczna maniera. Draco nawet pod prawym
sierpowym musiał się podpisywać. Ale Blaise naprawdę nie miał
ochoty na to narzekać. Bo tylko dzięki niemu uniknęli bardzo
nieprzyjemnego losu. To on wziął na siebie całą winę, to on
oszukiwał, on kłamał. On zrobił dla nich to wszystko.
Draco,
Draco, Draco.
Dracon
zawsze był niezwykłą osobą, ale ostatnio zachowywał się jeszcze
bardziej dziwnie. Po tym wszystkim, a zwłaszcza po sprawie z Pansy
i... Zabini potrząsnął głową. Nie, nie powinien o tym myśleć.
Gdyby nie Draco, byliby skończeni. Absolutnie, definitywnie i
całkowicie skończeni. Nie mieliby szansy na ukończenie szkoły.
Jakiejkolwiek szkoły. Blaise uśmiechnął się. Nawet gdyby musiał
przez następny rok, codziennie znosić znaczenie kastetem, zgodziłby
się. Musiał...
Jasnowłosy
chłopak wszedł powoli do dormitorium. Panowała tam absolutna
cisza. Żadnych śmiechów, szelestów, szeptów czy nawet oddechów.
Nic. Absolutna pustka. Crabbe i Goyle jak zwykle spali poza pokojem,
bo wydawane przez nich dźwięki przeszkadzały Malfoyowi... A kto by
chciał mu przeszkadzać? Blaise... Nie wyglądało na to, aby miał
ochotę dzisiejszej nocy wrócić do sypialni. Draco był sam. I po
raz pierwszy od bardzo dawna ta samotność mu przeszkadzała. Gdyby
tu był ktoś, ktokolwiek... Mógłby mu podokuczać, pożartować,
mógłby na kogoś nakrzyczeć, że mu przeszkadza, że nie potrafi
uszanować jego prywatności. Ale był sam.
Miał
ochotę iść pod prysznic. Wyszorować mydłem dokładnie każdą
część ciała, zmyć wspomnienie strachu, obrzydzenia do samego
siebie. Ale nie był w stanie wstać. Przymknął oczy i zwinął się
na łóżku. Chociaż chłopak był bardzo zmęczony, sen nie chciał
nadejść. Draco leżał w ciemności, wpatrując się w mrok i z
zadowoleniem obserwując srebrzyste promienie księżyca, tańczące
na szybie. Nigdy, przed nikim, nie przyznałby się, że płacze. Że
płacze teraz, leżąc sam i pragnąc by ktoś przy nim był.
Ktokolwiek. Nawet On.
I
razem zaplączemy się w pajęczą nić....
–Rozdział
2 –
Co
o tym myślisz?
Ja?
Ależ nic!
Razem
wplączemy się w życia nić....
Draco
ziewnął znudzony nawet nie spoglądając na przebiegających wokół
niego uczniów. Był zmęczony. Ostatnia noc.... Wzdrygnął się
lekko. Chociaż nie, nie było wcale tak bardzo źle. Już niemal nie
bolało i gdyby tylko to nie był Snape, gdyby to był ktoś, kto nie
jest na niego tak zły.... Może mógłby wynieść coś dobrego z
tej sytuacji. „Jesteś gwałcony Malfoy... Niemal co noc, a możesz
zastanawiać się jedynie na tym, co mógłbyś zyskać” pomyślał
ze wzgardą. Ale dlaczego nie? Dlaczego miałby nie chcieć mieć z
tego czegoś przyjemnego? Podobno nawet pierwsze razy z czułym,
troskliwym kochankiem bardzo bolą, więc dlaczego on narzeka?
Żeby
tylko ojciec się nie dowiedział... W tej kwestii miał bardzo
mieszane uczucia - ojciec mógłby nie uwierzyć albo uwierzyć i...
I wtedy mogłoby być gorzej. Co by zrobił?
Powoli
podszedł do pociągu. Wiedział, że za chwilę kilkoro życzliwych
osób przyniesie jego kufer. Może gdyby nawet chwilę zaczekał,
znaleźliby mu najwygodniejszy przedział.... Przecież tytuł
prefekta już stracił. Co prawda większość osób z jego domu –
wszyscy z jego domu – nadal traktowali go jak prefekta i słuchali
niemal jak nauczyciela jednak w rzeczywistości już nim nie był,
więc raczej w specjalnych przedziałach nie mógł jechać. Wspiął
się po dwóch stopniach odsuwając małą Puchonkę ciągnącą
wielki, zapewne ciężki kufer... On miałby jej pomóc? Nie...
Przecież był Malfoyem. Wcale nie obchodziły go szeroko otwarte
oczy dziecka, niema prośba o... Malfoy`owie nie pomagają. Nigdy.
Nikomu. Uśmiechnął się pogardliwie i przeszedł obojętnie w
ogóle nie myśląc o tych oczach, o drżących ze zmęczenia małych
dłoniach.
Otworzył
drzwi do przedziału. Niemal pusty. Blaise i jakaś ślicznotka...
Ciemne włosy, szczupła twarz, duże choć nieco zbyt wydęte wargi,
nogi - długie, szczupłe, oplatające Zabiniego w pasie. Chłopak
zaklną cicho i zrzucił dziewczynę z kolan. Sharlotta.. . Draco
przypomniał sobie jej imię kiedy zobaczył widniejący na jej
ramieniu srebrny tatuaż” SH... Sharlotta Harshin. Naprawdę,
nazwać dziecko tak dziwnym imieniem podobnym do nazwy mugolskiego
jabłecznika, było wyjątkowo nietypowe. Shar uśmiechnęła się
przepraszająco do Draco i wybiegła z przedziału.
-Nie
musiałeś sobie przeszkadzać – mruknął chłopak, nie patrząc
nawet gdzie pobiegła o rok młodsza Ślizgonka. Blaise roześmiał
się, jednak szybko zamilkł i spojrzał za okno. Krzątanina już
się kończyła, za kilka minut mieli ruszać w drogę.
-
Chciałem przeprosić – mruknął cicho - Za tamten wieczór,
wiesz...
-Wiem
– Malfoy stwierdził sucho – I co? Myślisz, ze ja zamierzam
także cię przeprosić? A może sadzisz, że stwierdzę, że się
nic nie stało?
-Ymm..
Nie. Ale chciałem... powiedzieć, że nie zamierzam już wtykać
nosa w twoje sprawy...
Draco
skinął głową, siadając. Nie chciał się kłócić. Mógłby,
ale prawdopodobnie bardziej przypominałoby to kopanie leżącego psa
niż orzeźwiającą awanturę. I... Ach tak, całkiem by o tym
zapomniał... Malfoyowie nie urządzają awantur, a już z pewnością
nie publicznie.
Blaise
był bardzo zdeterminowany by przeprosić. Zwykle Ślizgoni nie
przepraszają. Tylko że to nie była zwykła sytuacja...
(
Krzyk... Zapach alkoholu... Brzdęk tłuczonego szkła... )
-Draco?
-Hmm?
(Pancy...
Pansy tańcząca wśród kolorowych szkieł. Papierosy... )
-Żałujesz?
(TAK!
)
-Jestem
Malfoyem, Zabini! Myślisz, że zrobiłbym coś,czego żałuję...?
Nigdy,
nigdy nie żałowałem niczego bardziej.
Zabini
rozparł się na siedzeniu, przyglądając się Draco spod rzęs.
Miał niewiele czasu. Wiedział, że za chwilę dwaj tępi idioci
wpadną do przedziału sapiąc, pochrząkując i czekając na
rozkazy, a jak Draco ich gdzieś nie odeśle, będą sapać,
pochrząkiwać i czekać na rozkazy przez całą drogę. Goyle i
Crabbe byli okropni, ale Draco zdawał się ich tolerować.
(-Oni
są przydatni Blaise...
-To
tępe półgłówki!
-I
co z tego? Dzięki temu zawsze robią to co chcę, jak chcę i kiedy
chcę....
-A
marzenia erotyczne też spełniają...
-Wiesz
Zabini.. Może oni są wszystkożerni, ale ty jesteś chyba
wszystkorżnący... )
No
cóż, nie uważał się za wszystko... No, przynajmniej Crabbe i
Goyle byli poza jego zainteresowaniami. Ale Draco.... Draco był
heteroseksualny. Namówienie go do rozłożenia nóg byłoby
niemożliwością. „Ten jeden raz mógłbym być... dziewczyną”
– pomyślał Zabini, wpatrując się w młodego Malfoya. Właściwie,
gdyby się okazało że Draco gustuje w zwierzętach, mógłby się
poświęcić i zostać animagiem. Byleby tylko uwieść jasnowłosego
księcia. Nie, nie zakochał się. Nawet się z nikim nie założył.
Ale przyjemnie byłoby spędzić noc z tak piękną postacią jaką
był Malfoy. Przyjemnie i mało możliwie. Malfoy`owie znani byli z
oziębłości, ale zawsze można spróbować. Zwłaszcza, że Draco
jeszcze kilka dni temu na oziębłego nie wyglądał. Gdy spotkali
się na korytarzu wyglądał jak ktoś, kto spędził cały wieczór
uprawiając sex z kochanką lub kochankiem. Raczej kochanką –
Draco, był aż nadto szablonowym, heteroseksualnym Malfoy`em. Blaise
westchnął cicho. „Czas twojej próby, Zabini...” pomyślał,
czując nagłą chęć zapalenia papierosa. A tak dobrze się trzymał
bez tytoniu, nie palił od... „Nie myśl o tym” skarcił się w
myślach. Dyskretnie rzucił na drzwi zaklęcie chwilowego zamknięcia
i wciąż nie zwracając na siebie uwagi Dracona poprawił włosy.
Gładkim ruchem przesiadł się na miejsce obok Ślizgona.
-Draco?
-Hmmm?
– Malfoy wreszcie na niego spojrzał. Zabini zawsze podziwiał ta
jego umiejętność – potrafił trwać przez długi czas
nieruchomo, nie zauważając otaczającego hałasu dopóki ktoś nie
zwrócił się bezpośrednio do niego. Przydatna i bardzo pasująca
do jego charakteru zdolność.
Blaise
powoli położył dłoń na ramieniu Draco, przysuwając się do
niego. Nachylił się i spojrzał w obojętne, srebrne tęczówki.
„Twoja ostatnia szansa, nie zmarnuj jej durniu.... jak mu się nie
spodoba, to może przez wakacje zapomni o tym....” Nagłym ruchem
przyciągnął Draco do siebie i pocałował. Początkowo było
normalnie. Wargi rozchyliły się zaskoczone tak, że mógł wsunąć
pomiędzy nie język, jednak w sekundę później stalowe dłonie
odepchnęły go. Po chwili stał przyciskany do ściany przez zimne
ciało, przełykając ciężko ślinę i patrząc kątem oka na
przystawioną do gardła różdżkę.
-Nie
– Waż - Się! Nigdy więcej! – wycharczał urywnym, pełnym
wściekłości głosem jasnowłosy dziedzic - Albo dokończę to, co
zacząłem parę dni temu, Zabini. Spróbuj tylko na mnie spojrzeć,
a jesteś martwy.
Blaise
pokiwał gorliwie głową. Przewidywał wiele różnych reakcji, ale
takiej ewentualności nie brał pod uwagę. No cóż – kto jak kto,
ale Draco umiał powiedzieć „nie” w bardzo efektowny sposób...
-Wybacz
– wyszeptał Zabini, nie potrafiąc wydobyć z siebie normalnego
głosu. Już drugi raz w tym tygodniu naraził się Malfoyowi. „Do
trzech razy sztuka i mogę kopać sobie głęboki, przytulny grób”
Draco
odsunął się i dopiero wtedy Blaise zorientował się, ze przez
cały czas wstrzymywał oddech.
-Nie
wiedziałem, ze hm... będziesz tak e... przeciwny. – powiedział,
unikając stalowego wzroku.
-Blaise,
gdybym kiedykolwiek układał listę przypuszczalnych kochanków, ty
miałbyś na niej jedno z końcowych miejsc – powiedział
spokojnie, na powrót przyjmując maskę obojętności – Nie tylko
jesteś całkiem nie w moim typie, ale dodatkowo mógłbyś zarazić
mnie jakimś świństwem... – dokończył złośliwie.
-Ja?
Jeżeli tak ci zależy mogę pokazać ci wszystkie wyniki badań –
Zabini odzyskał rezon. Co jak co, ale on zawsze zachowywał środki
ostrożności.
-Nie
zależy mi. W ogóle – Draco odwrócił zimny wzrok w stronę okna.
– Proponuję spędzić resztę czasu w ciszy.
Zabini
skrzywił się. „Ciekawe czy wszyscy Malfoy`owie są tacy sztywni i
niereformowalni”
-Draco..
-W
ciszy Blaise. W milczeniu. – przerwał mu chłodny głos. – Więc
milcz. Nie odzywaj się. Nie mam ochoty cię słuchać. Dziś. Jutro.
Wogóle.
Chłopak
zagryzł wargi.
-Więc
przeprosić tez nie mogę?
-Zwłaszcza
przeprosić. – Malfoy wzruszył ramionami – Widzisz, jakoś nie
mam ochoty tego słuchać.
Blaise
przekrzywił głowę. Obrażający się Malfoy stanowił bardzo
osobliwy widok. Być może wydałoby mu się to zabawne, gdyby nie
fakt, że....
-A
jeśli nie przeproszę, a powiem, że bardzo żałuję i błagam o
wybaczenie, to...
-To
może się zastanowię.
Draco
zacisnął dłonie. Głupi, głupi Blaise. Jak śmiał go dotknąć.
Nie tylko dotknąć – ale pocałować. Naprawdę żałował, ze
szczoteczka do zębów znajduje się na dnie kufra. Wyciągnięcie
jej, bez jednoczesnego wymięcia delikatnych tkanin było niemal
niemożliwe. W dodatku jego kufer znajdował się w bliżej
nieokreślonym miejscu. Naprawdę miał ochotę wybić mu wszystkie
zęby. A przynajmniej kilka. To było trochę niepokojące – Malfoy
nie powinien myśleć o wybijaniu komuś zębów. Nawet jeśli ten
ktoś go pocałował. Zwłaszcza jeżeli ktoś go pocałował.
Powinien albo zabić, albo postarać się czerpać z tego
przyjemność. Skrzywił usta w dziwnym, ironicznym uśmiechu –
pocałunki nawet – zwłaszcza – z Zabinim, nie miały w sobie nic
przyjemnego. Czuł się zabrudzony. Tak jak wtedy, gdy wychodził z
lochów. Tylko, że wtedy.. Wtedy to był Snape. Snape mógł to
robić. Blaise nie. Mistrz Eliksirów był silniejszy,
inteligentniejszy i miał powód. Zabini był głupkiem, który bawił
się kosztem innych. Skrzywił się ze wstrętem, przypominając
sobie język Zabinego w swoich ustach....
-Milcz
– warknął ze złością, gdy zobaczył, ze Blaise otwiera usta.
-A
oddychać mogę? – odwarknął chłopak.
Draco
westchnął. Może rzeczywiście przesadził. W końcu Zabini nie
zrobił tego na złość. Prawdopodobnie ponad połowa Hogwartu
chciałaby być przez niego pocałowana. Ale przecież nie pobił go.
Groził, tak to prawda. Ale należało mu się. Próbować pocałować
Malfoya, to tak jakby zaproponować oral-seans Rogogonowi....
-Draco?
-Hmmm?
-Gniewasz
się? – Zabini popatrzył na niego przepraszająco. I
nie-ślizgońsko.
-Trochę
– mruknął spoglądając się z powrotem w okno. To było takie
„duże” trochę. Ale powiedzieć „bardzo” nie wypadało.
Ciemnowłosy
mruknął coś cicho i wycofał się w głąb przedziału, jak
najdalej od Dracona. Przynajmniej Malfoy będzie miał dwa długie
miesiące by przemyśleć i wybaczyć. Tylko co – wybaczyć?
Pocałunek? Kto w dzisiejszych czasach robił taką aferę z powodu
pocałunku? Może Malfoy`owie mają całkowicie inaczej działający
układ nerwowy i reagują nieprzyjemnie na każdy objaw fizycznej
bliskości? To by się właściwie zgadzało... Na palcach można
było policzyć osoby, którym kiedykolwiek podał rękę. Zawsze
wydawał się być chłodnym obserwatorem – dopóki nie nadarzała
się okazja by z kogoś zadrwić. A ostatnio... Ostatnio nie był
chłodny - był wręcz zimny. Młodsi albo przypatrywali mu się z
szacunkiem z daleka, albo omijali szerokim łukiem, natomiast
starsi...Starsi zachowywali się podobnie. Draco był w tak złym
humorze, że nawet Blaise przez kilka nocy spał poza dormitorium.
Choć ostatnio zachowywał się trochę milej. Aż do dziś. „Sam
to zepsułem” pomyślał Blaise ciesząc się jednocześnie, że za
niedługo będzie daleko stąd.
Uniósł
głowę wyrwany z zamyślenia dziwnym, skrzypiącym odgłosem. Do
przedziału zaglądała głowa Goyle’a. Zaklął szpetnie widząc,
że goryle Malfoy`a ładują się do przedziału. Oni byli gorsi niż
zwierzęta, choć trzeba przyznać, że od kiedy Draco kategorycznie
kazał im przejść na dietę i przestać ciągle jeść – Żreć...
Oni nie jedli - oni żarli, pożerali – nie byli już aż tak
strasznie obleśni jak jeszcze kilka miesięcy temu, ale nadal nie
stanowili wymarzonego towarzystwa. Wielkie umięśnione potwory
raniły zmysł smaku każdej żywej osoby prócz Malfoy`a, który
nawet lekko uśmiechnął się na ich widok.
-Gdzie
się włóczyliście? – warknął Ślizgon patrząc na nich z
naganą. Crabbe wymruczał coś i wskazał głową na trzy wielkie
kufry, które ciągnęli. Goyle bez słowa zaczął wkładać bagaże
na półki.
-
Nie mogliście kazać jakiemuś Ślizgonowi pomóc? – zmarszczył
surowo brwi.
Crabbe
znowu coś odburknął, Zabini usłyszał jedynie „brudne ręce”
„nie pozwolimy dotykać”. Tylko Malfoy zdawał się rozumieć ten
ich mrukliwy kod, tak jakby mówili całkowicie innym językiem.
Draco
westchnął ciężko patrząc na swoich „przyjaciół”. Nigdy by
im nie zaufał całkowicie. Nigdy by im się z niczego nie zwierzył.
Ale mógł na nich liczyć. Byli głupi – czasem nawet zastanawiał
się czy przypadkiem jego przodkowie nie wypróbowywali metod chowu
wsobnego na ich rodzinach. Byli głupi, ale łatwo można było nimi
kierować. Byli mniej głupi niż można było się spodziewać – i
mniej leniwi niż powszechnie uważano. I małomówni. A to Draco
coraz bardziej u nich cenił.
(Noc
urodzin... Z gabinetu Snape’a pobiegł prosto do przylegającej do
dormitorium Ślizgonów łazienki, modląc się by nikogo nie
obudzić. Nie wiedział, ze większość i tak jest poza sypialnią.
Prócz Crabbe i Goyle’a. Nie spali – czekali na swojego pana
niczym dwa wierne psy. )
-Drac...
do końc dziś jedziemy, prawda? – wychrząkał jeden z goryli.
-Tak....
Nie mam nic do załatwienia w Londynie.
(Stał
pochylony nad umywalką omywając twarz zimną wodą i wpatrując się
w swoje rozmazane odbicie i błagając ciało, by powstrzymało
torsje. Pierwszy raz... Ten ból, nie do zniesienia ból. Wciąż
słyszał oddech, chrapliwy oddech. Prezent. Zimno. Ból.)
-Możemy
zabrać się z tobą?
Jasnowłosy
dziedzic pokiwał głową. I tak miał po drodze. Wolał nie
zostawiać ich samych. Mogli się zgubić – nie mieli za grosz
zmysłu orientacji. Byli jak dzieci.
(Wymiotował
tak, jak gdyby chciał jednocześnie wyrzucić z siebie wszystko –
także dławiące go uczucia: strach, ból, przerażenie,
obrzydzenie, samotność. Z trudem przytrzymywał się umywalki
Niemal nie zauważył jak czyjeś dłonie pomagają mu stać, jak
ktoś obmywa mu twarz mokrym ręcznikiem. Wycharczał tylko, ze to
zatrucie, nic poważnego i że mogą zostawić go w spokoju. Ich ręce
były duże, szorstkie, niezręczne. Ale przyjazne.)
-Dzięki
Draco... – to chyba Goyle. Nikt tak jak Gregory nie potrafił
wymawiać jego imienia. Dziwny, chrapliwy dźwięk, dla większości
całkowicie niezrozumiały. I urywanie końcówek.
(Przenieśli
go do łóżka i nie przejmując się wcale tym, ze jest w ubraniu
ułożyli w białej pościeli. Crabbe nigdy nie miał talentu do
zaklęć – ale bardzo się starał, wyjąkując zaklęcia
czyszczące i poprawiające komfort. I choć Draco sypiał już na
lepiej zaczarowanych poduszkach, te wydały mu się wyjątkowo
miękkie.)
Rechot.
Blaise krzywił się patrząc na nich, pochylonych nad komiksem z
Myszką Miki - to mugolski komiks, ale oni jeszcze tego nie
zauważyli. To nawet lepiej - zwykle nie potrafią zrozumieć
ruchomych obrazków - z uśmiechem pełnym odrazy i politowania.
-Jak
coś ci przeszkadza, Zabini, to możesz wyjść i pooglądać świat
przez okno na korytarzu – warknął.
(Nie
powiedzieli nic nikomu. Być może uwierzyli, ze to tylko zatrucie.
Dlaczego mieli by nie wierzyć?)
-O
co ci chodzi Draco?
-O
nic Blaise, o nic – Malfoy uśmiechnął się – Widzę jednak że
nie czujesz się tu najlepiej, więc może chwila poza przedziałem
pomoże ci trochę – dokończył przesadnie łagodnym głosem.
Zabini jeszcze bardziej spochmurniał i wbił się głębiej w
siedzenie.
-Wybacz,
nie skorzystam – powiedział, wyciągając z torby książkę w
zielonej okładce. Draco bez specjalnego zaciekawi
enia
przeczytał tytuł – „Jak sobie radzić ze stresem podczas
rzucania zaklęć”
Uśmiechną
się niezauważalnie. „Przyda ci się, Zabini” pomyślał
złośliwie.
-------------------------------------------
Severus
Snape spojrzał na zaproszenie krzywiąc się. Właściwie wakacje
miał już zaplanowane – służyć Czarnemu Panu, pracować dla
Albusa, pokłócić się kilka razy z Minerwą, zrobić coś dla
Lorda, zrobić coś dla Albusa, znów się z kimś pokłócić i nie
wychodzić z lochów przez resztę wakacji. Znów popatrzył na
ozdobne litery. Właściwie kłótnie mógłby sobie odpuścić,
lochy też, a resztę... No cóż - czy to ważne, czy jest w
Hogwarcie czy w.....
Harpia*
chwyciła go za rękaw szaty dopominając się uwagi. Mechanicznie
pogładził miękkie, w niektórych miejscach lekko szorstkawe pióra.
Piękny, ogromny ptak siedział na brzegu biurka, wbijając
śmiertelnie ostre pazury w blat z czarnego drewna.
„Drogi
Przyjacielu
Nic
nie stoi na przeszkodzie, abym spędził początek lata w twojej
posiadłości...”
Pisał
tym co zawsze krwistoczerwonym atramentem. Tak, gdyby któregoś dnia
postanowił zerwać z eliksirami, mógłby na poważnie zacząć
nauczać kaligrafii. Powinien wspomnieć o tym Dumbledorowi -
dodatkowe godziny zajęć zawsze mogą się przydać. Może te
imbecyle wyjdą ze szkoły z pustą głową, ale powinny umieć
przynajmniej ładnie pisać.
„...i
proszę, nie zawiadamiaj jeszcze o tym swojego syna. Będzie mieć,
mam nadzieję, miłą niespodziankę....”
ja
będę prząść historię a ty dla mnie krzycz...
===
=== === ===
*Harpia
– (Harpia Harpyja) – jeden z największych ptaków drapieżnych.
Ma olbrzymie stopy, wielkości ludzkiej dłoni, zakończone zabójczo
ostrymi szponami. Szerokie, choć krótkie skrzydła umożliwiają
manewrowanie w bardzo gęstych lasach. Poluje na ssaki nadrzewne –
m.in. małpy, oposy, czasem nawet inne ptaki.
Rozdział
3
Ach!
gdyby to było zakochanie!
Ale
to tylko taniec
Róże
i łzy
Formalności
zajęły mi o wiele więcej czasu niż się spodziewałem, upał był
nie do zniesienia mimo, że zapadła już niemal absolutna ciemność,
a zaklęcia powstrzymujące komary i inne paskudztwa właśnie się
wyczerpywały. Idealny dzień na długą, męczącą podróż.
Idealny wieczór – słońce już dawno zaszło, ukrywając przed
ludzkim wzrokiem mniejsze i większe kałuże, zdradziecko czyhające
na lśniące nowością buty. Dlaczego nie pomyślałem o tym, by
przebrać się zaraz przed Malfoy Manor? Dlaczego postanowiłem
przejść ten kawałek pieszo, skoro mogłem wezwać dorożkę?
Spojrzałem na niebo klnąc cicho. No tak.. gorące, powietrze
lepiące się do skóry niczym nici pajęczyny, komary i.... i chmury
gęsto pokrywające, przed chwilą jeszcze krystalicznie czysty
nieboskłon. Czy ja nie zasługuję choć na chwilę spokoju?
Relaksu? Dnia, Be, kurwa! deszczu?!
Klnąc
cicho zszedłem ze ścieżki. Gdzieś tutaj był skrót prowadzący
prosto pod dworek. Byłem zły. Naprawdę bardzo, bardzo zły, jeśli
brać pod uwagę fakt, że moje szaty zdążyły kompletnie
przemoknąć, a ja właśnie potknąłem się o krzak tarniny albo
dzikiej róży. Albo i czegoś innego, kolczastego i z pewnością
nie rosnącego w pobliżu miejsca do którego miałem zamiar dotrzeć.
"No
cóż... Wygląda na to, że moja podróż się przedłuży. I to
znacznie... " – pomyślałem z ironią, porównując się do
bohatera jednego z magoromansów przygodowych, gdy tuż przede mną
pojawiło się urwisko. "Więc stąd ten szum. Jak dobrze
pamiętam z Malfoy Manor jest kilkanaście mil do morza."
Kurwa!
Lucjusz
uniósł kieliszek do ust. Jego usta wykrzywiły się w czymś w
rodzaju uśmiechu – lekkie wygięcie wąskich, zaciśniętych warg
– gdy do jego gardła wpłynęło chłodne wino. Nie niepokoił
się, ani to pasowało do jego charakteru, ani nie miał powodu.
Severus ostrzegał, że będzie trochę później.. Co prawda
wspominał coś o popołudniu, ale wieczór i noc też są po
południu.
Wstał
z fotela słysząc dziwny hałas. Skrzaty już dawno odesłał, nie
lubił gdy plątały się wieczorami pod nogami, ludzkiej służby
zaś pozbył się dawno temu - byli nieprzydatni i niegodni zaufania.
Otworzył zaklęciem drzwi dworku i oniemiał. Przed nim stał
Severus Snape, wyglądający dziwnie żałośnie. W pierwszej chwili
go nie rozpoznał – z długich włosów spływały strumyki wody,
czarna, aksamitna szata wyglądała jakby jej właściciel wpadł do
basenu z piraniami a skórzany kufer zamiast lewitować, smętnie
taplał się w błocie.
-To
ty, Severusie? – zapytał z pewną dozą troski. Pewną czyli
raczej niewielką.
-Nie.
Księżniczka na ziarnku grochu w jedwabnych rajstopach. - Snape
obrzucił go najzimniejszym ze swoich spojrzeń, co jednak nie
zmniejszyło uśmiechu Malfoya.
-Powóz?
-Skróty.
-Ach
– Lucjusz skinął głową, jakby to słowo wyjaśniało wszystko.
–Zapraszam do Malfoy Manor. Pozbądź się zwierzątka i wchodź,
proszę. – widząc niezrozumiałe spojrzenie Severusa wskazał na
wielką różową ropuchę, która uwiła sobie wygodne gniazdo wśród
czarnych włosów.
Snape
znów przeklną. Nie, nie miał dziś szczęścia.
Nie
on jedyny – pewien jasnowłosy młodzieniec spał spokojnie,
nieświadomy pojawienia się w domu gościa. A Severus Snape nie
zamierzał mu pozwolić trwać długo w nieświadomości.
----------------------------------
Delikatny
dotyk wyrwał go z snu. Wciąż błądząc w dziwnych, splątanych
marzeniach zarejestrował że jest w swoim pokoju a nie w
dormitorium; że leży w niezwykle miękkim łóżku, a wokół niego
panuje przyjemna, jedwabista ciemność. Tylko ten dotyk... Lekki,
sunący po jasnych włosach i powoli przemieszczający się niżej,
na jego ramię. Westchną cicho, czując ciepły dreszcz rozchodzący
się po ciele. Uchylił powieki obejmując wzrokiem owinięty mrokiem
pokój. Chłodne palce znieruchomiały. Obrócił się, nadal
pogrążony w półśnie i z zaskoczeniem napotkał spojrzenie
ciemnych, palących źrenic. Nim zdążył pojąc niezwykłość
sytuacji – – te oczy, ciemne, mroczne oczy... Skąd on... tutaj
–dłonie zacisnęły się boleśnie na jego ramionach,
przyszpilając go do materaca. Jęknął cicho w poduszkę. Bolało.
Ale czy nie powinien być już do tego przyzwyczajony? Tylko tutaj,
nigdy tutaj... Pokój, dom – miejsce, gdzie czuł się bezpiecznie.
To tylko fantazja, sen, koszmar, to nie dzieje się naprawdę. Ale
ręka przesuwająca się brutalnie po linii kręgosłupa, i druga
przytrzymująca go z niezwykłą siła w niewygodnej pozycji. Coś
dziwnego dotknęło jego pleców. Liście? Poczuł, jak ostre kolce
wbijają się na wysokości jego łopatki i suną w dół, rozrywając
skórę. Róża... Róże z taką miłością pielęgnowane przez
Narcyzę, magiczne pnące róże, okalające cały dwór. Róże o
ostrych, długich kolcach i dziwnych kwiatach, które jego szalona
matka wielbiła ponad wszystko.
-Wspaniała
niespodzianka Draco? – spytał cichym, ironicznym głosem
mężczyzna, gryząc go silnie w ramię - Tego się nie spodziewałeś,
prawda?
Chłopiec
krzyknął, chowając twarz w miękkiej poduszce i zaciskając zęby.
Chłodne, bolesne ugryzienia przeniosły się na kark i szyję, i
trwało to niemal bez końca. Ostre zęby kilkakrotnie przebiły
cienką skórę - on chyba rzeczywiście jest wampirem. Głupi
Potter, niewiele się pomylił gdy go tak nazywał - która pokryła
się ciepłą warstewką krwi. Draco już nie płakał, a jedynie
leżał z przymkniętymi oczami i wtulony w aksamitną pościel
ciężko oddychał. Snape - bo kim innym mógłby być ten mroczny
kochanek o ciemnych źrenicach? - wydawał się całkowicie
pochłonięty nowym zajęciem. Gryzł go, zostawiając na białej
skórze czerwone ślady, pozwalając by ciepłe krople moczyły
jedwabny kołnierzyk. Malfoy jęknął zaskoczony, gdy poczuł język
zlizujący z jego ciała krew. Było naprawdę przyjemnie. To nie
powinno być tak dobre. Nie! Język wsunął się do jednej z
głębszych ran a Draco poczuł nagle jak cała krew odpływa w
najmniej właściwą część ciała. Dlaczego on to mu robił? Draco
wolałby być „przeleciany” niż upokorzony w ten sposób. Nie
powinien być tak twardy, tak napięty.. Nie powinien błagać,
prosić o więcej dotyku, więcej... Z zaskoczeniem stwierdził, że
dłonie wsuwają się pod jego koszulę, a krótkie, tępo zakończone
paznokcie zostawiają na jego plecach długie, czerwone pręgi.
Mistrz Eliksirów miał dziś wyjątkowy nastrój na zadawanie bólu.
Dziwnym trafem erekcja Draco nie zmalała, na szczęście Severus
zbyt był skupiony na ty co robił, by zauważyć reakcję chłopca.
Chłodne palce zerwały z niego spodnią część stroju i dłonie
zdecydowanie rozsunęły jego nogi. Twardy członek przez chwile
ocierał się o jego pośladki, pozwalając mu dokładnie zrozumieć,
co się za chwilę wydarzy. Chłopiec mocniej przycisnął ciało do
pościeli, modląc się by On niczego nie zauważył, by... Krzyknął,
gdy został rozdarty od środka. To już nie było takie miłe.
Zagryzł wargi. Znów był jedynie rzeczą. Zabaweczką. Nic nie
wartą lalką, która nawet nie umiała właściwie rozkładać nóg.
Nim z jego gardła zdążył wydobyć się następny okrzyk bólu,
jedna z dłoni zasłoniła mu usta, a druga jeszcze silniej chwyciła
jego biodro, nie pozwalając mu odsunąć się nawet o cal. Biodra
znów poruszyły się, i było to niezwykle silne i głębokie,
bardziej niż poprzednie. I znów, znów. Drżał, nie potrafiąc
zrozumieć siebie i swoich uczuć. Przerażający ból, ciągłe
uczucie rozrywania, rozdzierania... a jednocześnie dziwna,
niewłaściwa przyjemność, pożądanie i pragnienie. To nie powinno
być tak... Przecież nie chciał, nienawidził tego! Czyżby
naprawdę podobał mu się gwałt? A czy jeśli nie protestował –
bo przecież nie protestował, nie mówił nic, nie powiedział„nie!”
– to czy nie sam oddawał się w jego ręce? Dlaczego więc tego
chciał? Ruchy mężczyzny były coraz szybsze, coraz agresywniejsze
- wchodził w niego cały, w nieznośnie namiętnej pieszczocie
ocierając ten punkt wewnątrz , który sprawiał, że młody Malfoy
miał ochotę krzyczeć... Nie z bólu, ale z pragnienia.
„Nigdy,
nigdy więcej nie pozwolę na to..”. – obiecał w myślach,
nienawidząc się za to, ze chciał, ze pożądał... Zacisnął
szczęki, a kilka pojedynczych, kryształowych łez spłynęło po
jego policzkach. Mistrz Eliksirów po kilku silnych wtargnięciach
znieruchomiał, wytryskując w jego ciasnym wnętrzu. Draco poczuł
jak język głodzi jego kark zbierając ostanie krople krwi. Jakże
nienawidził tego mężczyzny, wszystkiego co z nim zrobi
„Nie
pozwolę mu tak sobą zawładnąć. Nigdy. Nie pozwolę”.
-
Spotkamy się na śniadaniu Draco –wyszeptał jedwabiście Snape
zsuwając się z łóżka jednym ruchem i zapinając ubranie. Z
dziwnym uśmiechem zerwał z porzuconego na brzegu łóżka kwiatu
piękne, krwistoczerwone płatki i rozsypał je na jasnych włosach
chłopca –Pamiętaj, że powinieneś być choć trochę zaskoczony,
gdy ujrzysz mnie rano.
To
był chichot. Albo śmiech. Cichy, szyderczy odgłos wydobywający
się z głębi gardła, niezwykle podobny do charkotu i
rozbrzmiewający w uszach chłopca nawet gdy mężczyzna już wyszedł
a właściwie wyskoczył z pokoju. Oknem. Gdyby Draco bardziej
wsłuchał się w ciszę, usłyszałby ciche zaklęcie „levito”.
Przymknął oczy i skulił się na łóżku, a jego ciałem wciąż
targały nerwowe dreszcze. Nie musiał się wsłuchiwać. Nie istniał
inny sposób dostania się do jego sypialni. Snape nie mógł przyjść
korytarzem. Drzwi do pokojów były pieczętowane przez skrzaty
specjalnymi zaklęciami, a pokój młodego Malfoya zamykany był
dodatkowo przez jego ojca na klucz. Gdy Draco był jeszcze dzieckiem,
kilkakrotnie znaleziono go na dachu - to chyba nazywało
sięlunatykowanie. Oczywiście z tego się wyrasta, a on już od
jakiegoś czasu nie miewał nocnych „przygód”, lecz Lucjusz
wolał jednak zachowywać daleko idącą ostrożność. Chłopiec
spojrzał na okno. Dlaczego go nie zamknął? Dlaczego tak bardzo
upierał się przy spaniu przy otwartym oknie? Zacisnął dłonie na
prześcieradle, próbując odsunąć myśli od tego co się
wydarzyło. Wciąż czuł napięcie w dole brzucha, ciało domagało
się zaspokojenia pragnień. Ale nie chciał, nie mógł, nie
potrafił... Poruszył się lekko jęcząc, gdy twardy członek otarł
się o zimną pościel. „Dlaczego On to ze mną robi? Dlaczego tak
bardzo mu zależy na tym, by mnie złamać, zniszczyć? Nie pozwolę,
już nigdy nie pozwolę...”
Nie
chciał, by Snape miał nad nim taką władzę, by sprawiał, że
płonął z pożądana. Jego biodra znów poruszyły się bez jego
woli, przerywając tok myśli. To... Nie chciał tego. Nienawidził.
Znów otarł się o prześcieradło, zatapiając zęby w swoim
przedramieniu i próbując stłumić rozpaczliwy krzyk. Tak bardzo
tego potrzebował. Ręka bez jego woli podążyła w stronę ud,
gładząc delikatną skórę. Spojrzał w dół. Palce powoli
obrysowywały drobne, pojawiające się na skórze siniaki - dlaczego
zawsze musi mnie oznaczyć? Jak zwierzę, rzecz... - ostrożnie
dotykając bolesnych miejsc. Miauknął, obserwując własną dłoń,
zbliżającą się do twardej męskości.
Robił
to już nieraz, przecież nie był dzieckiem... , ale to była raczej
zabawa, przyjemne doświadczenie, a nie rozpaczliwa potrzeba. Oblizał
usta. Wilgotne wargi rozchyliły się, a chłopiec zamruczał cicho.
Dłoń przesunęła się po jego członku pewnie, zdecydowanie.
Cofnął palce i zbliżył je do ust, oblizując językiem. Suchy
dotyk nie byłby zbyt przyjemny, wcześniej zawsze robił to w
wannie. Hm, sławne opanowanie Malfoy`ów. Niejednokrotnie zwijał
się ze śmiechu, widząc Blaise przekradającego się do łazienki i
próbującego ukryć poranną erekcję. Draco nigdy nie miał z tym
problemu, nigdy też nie był zmuszony zaspokajać się w łóżku.
Ale teraz musiał to zrobić. Natychmiast. Wilgotna dłoń wróciła
pomiędzy jego uda i objęła wyprężony członek. Przesuwał nią w
górę i w dół, gładząc i dotykając. Zacisnął silniej palce na
wrażliwej główce i zsunął je niżej aż do nasady, później
znów powrócił do czubka penisa czując pod palcami spływający
płyn. Coraz bardziej stanowczo poruszał ręką, nie zwracając
uwagi na to, że miękkie kosmyki włosów całkowicie zasłoniły mu
oczy, opadając na twarz. Jęknął głośno dochodząc we własną
dłoń i plamiąc palce nasieniem. Otarł dłoń o prześcieradło.
Przez
chwilę leżał nieruchomo czekając aż skończą się dreszcze
orgazmu i jego ciało zacznie reagować normalnie. Nie mógł
powstrzymać cichego, głębokiego mruczenia. Ból mieszał się z
przyjemnością, wprowadzając go w stan dziwnego zmieszania i
dezorientacji. Nienawidził i potrzebował. Nigdy nie pozwolę ci
znów doprowadzić mnie do takiego stanu... Wstał, krzywiąc się z
bólu i owijając się wilgotnym, zmiętym prześcieradłem,
przeszedł do łazienki. Zrzucił na ziemię mokry materiał, zdarł
poplamioną krwią koszulę i stanął przed lustrem.
Wyglądał
jak ofiara pobicia... „Jeszcze tylko podbite oko i mielibyśmy
jakże malowniczy obrazek” – pomyślał, wykrzywiając usta. Na
biodrach i udach ślady zaciśniętych palców, bok, zwłaszcza
pomiędzy żebrami odrapany, a szyję i częściowo ramiona pokryte
śladami ugryzień. Jak po miłym randes vous z wampirem. Przedtem
nawet tego nie zauważył, ale teraz ból wydawał się bardzo
dotkliwy. „Gdybym mógł tylko użyć jakiś nie wzbudzających
podejrzeń zaklęć” - westchnął w duchu przesuwając dłonią po
zakrwawionych ramionach. Jak miał ukryć te ślady? Gdyby ojciec
zobaczył go w takim stanie czułby jedynie zimną pogardę.
Nieznosił słabych, uległych ludzi. „Znienawidziłby mnie. Zawsze
był tak cholernie obojętny.... nie obchodziłem go ja, ale to, że
reprezentuję sobą rodzinę Malfoyów i powinienem zachowywać się
godnie i dumnie. A to „godne” nie było.”
-----------------------------------
Draco
ziewnął przysłaniając usta dłonią. Był zmęczony, ledwo
utrzymywał się na nogach – ostatniej nocy niezbyt dałem mu
wypocząć. Luu także zauważył senność chłopca. Uśmiechnął
się i położył dłoń na jego ramieniu. Słodki, rodzinny obrazek.
Tylko dlaczego wydał mi się tak mdląco sztuczny? Jakbym oglądał
dwóch marnych aktorów grających jeszcze marniejsze role. Może to
tylko syndrom szpiega - zdrajcy we wszystkim doszukującego się
fałszu i podstępu?
-
Chodź Draco. Odprowadzę cię do sypialni – powiedział spokojnie
Malfoy senior. Wciąż traktował chłopca jak dziecko –
odprowadzić, zaprowadzić, wskazać, nauczyć. Doskonale nauczył
młodego Ślizgona bycia marionetką. Powinienem mu podziękować. –
Zaraz wrócę Severusie. Poczekaj proszę ten moment.
Nie
pozostało mi nic innego jak wzruszyć ramionami. Dlaczego miałbym
mieć coś przeciwko? Draco był zbyt wykończony, by zamiast
grzecznie położyć się spać, wdawać się w dyskusję typu „On
– jest – potworem – krzywdzi – mnie – zrób – z – tym –
coś - tato!”
Oparłem
się na poręczy. Musiałem zrobić wszystko, aby zapobiec wydaniu
się mojej małej tajemnicy, nawet jeśli ceną tego byłoby
zostawienie w spokoju dziedzica fortuny Malfoyów. To co robiłem
było złe... Bardzo złe. Lucjusz był moim przyjacielem, ja byłem
ojcem chrzestnym Dracona. Narcyza - kiedyś przyjaźniliśmy się.
Bardzo. A Mag... Potrząsnąłem głową. To tylko wspomnienia,
głupie wspomnienia.
Nie
było nic bardziej nęcącego, od robienia czegoś takzłego i to
osobom, które wydawały się być mi bardzo bliskie. Nikczemność
przewyższała wszelkie serum namiętności i pożądania.
Okrucieństwo i podłość były najsilniejszymi afrodyzjakami. W tej
sytuacji nawet najdłuższa przyjaźń miała naprawdę małe
znaczenie. Zwłaszcza, ze zawsze robiłem dla Dracona więcej niż
dla innych uczniów – od wielu lat niemal wycierałem mu ten dumnie
zadarty nos i wyciągałem go z kłopotów za arystokratyczne uszy.
Nawet to ostatnie... Broniłem go jak głupiec, żeby tylko nie
wyleciał ze szkoły, a zamiast tego powinienem publicznie sprawić
mu lanie na goły tyłek. Hmm.. właściwie nie zapowiadało się na
to, aby Draco zamierzał się zbuntować, więc kiedyś mógłbym to
zrobić. Oczywiście bez publiczności i w bardziej prywatnym
miejscu. W sypialni.
Młody
Malfoy klęczący na łóżku, ciało drżące z przerażenia i
oczekujące na uderzenie. To była bardzo kusząca wizja.
-
O czym myślisz, Severusie? – Malfoy stanął tak blisko mnie, że
nasze ramiona niemal się stykały. Długie białe włosy lśniły w
świetle księżyca. W ten sposób za kilka, kilkanaście lat, mógłby
wyglądać Draco. A jednak nigdy nie myślałem o Lucjuszu w
jakikolwiek seksualny sposób, więc nie mogło tu chodzić o cechy
fizyczne. Może więc dlatego, ze Draco był jeszcze dzieckiem? Nie!
Nie jestem pedofilem! On miał już szesnaście lat.
-
Severusie!
-hm?
– oderwałem się od myśli. Czyżby Luu o coś pytał? Szlag. Nie
jestem, nie jestem pedofilem!
--Oczywiście,
że nie – potwierdził gładko Lucjusz.
-Wiesz,
że używanie legitymencji na przyjaciołach jest naruszeniem
wszelkich zasad dobrego wychowania i niszczy zaufanie? – warknąłem,
zastanawiając się, jak to się stało, że udało mu się wedrzeć
niezauważalnie do mojego umysłu
Muszę
zacząć bardziej się pilnować.
-Tak,
to bardzo nieeleganckie zachowanie – ale wcale nie konieczne jeśli
ktoś wypowiada na głos swoje myśli.
Czarny
Merlinie!!
Naprawdę
powinienem się bardziej pilnować. Stała czujność. Nienawidziłem
tego sztucznookiego aurorskiego drania – jeszcze cię dorwę Snape,
popełnij tylko jeden mały błąd, jeden błąd, a z czystym,
przepełnionym radością sercem wypruję ci flaki. Jednym, silnym
zaklęciem ,które używa się do drylowania ryb-ale w tym jednym
miał rację. Stała czujność. Mówienie do siebie, to pierwsze
oznaki szaleństwa.
Nie
jestem szaleńcem, nie jestem!
-Oczywiście
że nie. Ale jakbyś był, to nic złego, naprawdę.
Kurwa
-Znowu.
-Nie
– roześmiał się. Malfoyowie śmieją się dziwnie. Chyba brak im
praktyki. No cóż, ja nigdy się nie śmieję – Domyśliłem się.
-Acha.
Znów
się uśmiechnął, a ja odniosłem wrażenie, jakbym znalazł się w
pobliżu białej, szczerzącej się kobry. Tak śmiał się tylko
wtedy, gdy planował coś naprawdę złego. Zmrużył oczy, a ja znów
przypomniałem sobie jak ta chłodna stal jest podobna do tęczówek
Draco. W jego ręce pojawił się niewielki, ozdobny klucz. Wciąż
uśmiechając się wyciągnął rękę i położył go na wnętrzu
mojej dłoni.
-
Ja domyślam się bardzo wielu rzeczy Severusie. Bardzo wielu –
powiedział spoglądając mi prosto w oczy. – Wiem na przykład jak
spędziłeś wczoraj początek nocy....
Zatrzymał
się, tak jakby oczekiwał ode mnie jakiejś reakcji. Jeśli tak było
w rzeczywistości musiał bardzo się zawieść - nie zamierzałem
przerywać milczenia.
-
To klucz do pokoju Draco – mówił dalej spokojnym, chłodnym
głosem. – Drzwi są o wiele wygodniejsze niż okno. Muszę
wyjechać na kilka dni i myślę, ze jesteś odpowiednią osobą, by
przypilnować mojego syna, aby zachowywał się grzecznie. Zawsze
możesz go przecież ukarać.
-
A skąd wiesz, że twoje informacje są prawdziwe? – wyszeptałem,
nachylając się lekko. –Może twoi informatorzy się mylą?
-Nie
przyjacielu. Nie mylą się – Lucjusz uniósł lekko brwi.
Cholerny, zimny sukinsyn – Nie wiem czy jesteś tego świadomy, ale
w mojej posiadłości - tak jak i w Hogwarcie - są nałożone
zaklęcia wykrywające każdy przejaw magii. Nie wiedziałeś o tym?
Mogłem
jedynie pokręcić głową. Skąd miałem wiedzieć? To dlatego Albus
był zawsze świadomy większości moich działań. Powinienem był
sprawdzić, dowiedzieć się....
-
Co więc zamierzasz... –wysyczałem powoli, starając się nadać
głosowi jak najbardziej złowróżbny ton.
-
Nic... – stwierdził, przesuwając palcami po ozdobnym wykończeniu
laski. Cholerny, arystokratyczny rekwizyt. – Ja pojadę, ty
zostaniesz i trochę się pobawisz.
Dał
mi go. Dał mi swojego syna niczym rzecz, zabawkę, lalkę.
Pochyliłem głowę próbując jakoś pojąć całą tą sytuację.
Dlaczego? Po co to wszystko, czemu w ten właśnie sposób?
–Przemyśl
to. – syknął cicho i wyszedł. Dumnym, powolnym krokiem, który
sprawiał, że każdy normalny człowiek chciałby go kopnąć w....
hmm... Ewentualnie zrobić coś innego, równie poważnie
naruszającego „przestrzeń osobistą”. Nic nie mogło mnie
bardziej doprowadzić teraz do szału niż jego chód. Spokojny,
drwiący...
To
było niczym sen, koszmar. Tylko chłodny dotyk metalu – wciąż
trzymałem klucz w dłoni – sprawiał, że miałem świadomość,
ze to dzieje się naprawdę.
Nad
ranem z ludzi pozostaliśmy w MalfoyManor już tylko we dwoje – ja
i Draco. Nie pozostało mi więc nic innego jak skorzystać z
gościnności gospodarza. Jak cię częstują winem, wypada wypić,
jak młodym, rozkosznym ciałem – skorzystać.
I
razem zaplączemy się w pajęczą nić....
To
nie miłość, jeszcze nie...
Lecz
czy bez ciebie mógłbym dalej żyć?
Rozdział
4
To
tylko sen....
Pająki
Kierują
życiem twym
Łóżko
zaskrzypiało cicho, gdy się poruszył. Nie, nie chciał wstawać.
Najlepiej w ogóle nie ruszałby się dziś z łóżka. Miał dosyć
wszystkiego. Samo wyobrażenie sobie śniadania w towarzystwie
Severusa Snape`a wywoływało u niego dreszcz obrzydzenia. Patrzeć
na niego, uśmiechać się, zachować całkowity spokój.Skrzywił
się i potarł policzkiem o miękki materiał poduszki. Spać. Powie
ojcu, że źle się czuł i nie mógł zejść na śniadanie. Był
chory i myślał, że nic się nie stanie jak ten jeden raz... Tak,
był chory. Był chory i nie mógł przyjść. Co prawda wciąż
bardziej wyglądał na pobitego niż chorego, ale to dało by się
jakoś zakryć. Ostatnio matka – Narcyza, Draco. Jestem za młoda
byś nazywał mnie matką – zamówiła mu kilka białych, ozdobnych
koszul z wysokim, sztywnym kołnierzem. Wczoraj miał założoną
jedną z nich, ale czy ktoś powiedział, że każdego dnia ma szukać
innego kroju koszuli? Do tego jakieś spodnie –musi zaplanować
swój strój bardzo dokładnie – najlepiej długie i obcisłe
spodnie, ale nie za obcisłe, aby nie zachęcać Go do czegoś
więcej. Idealne były by te z bordowym, lśniącym smokiem, który
wyglądał jak żywy przy każdym, nawet najlżejszym ruchu. I jakieś
buty – myśleć o butach, o butach... tylko nie o Nim. –pasowałyby
takie do konnej jazdy. A może mógłby pojechać gdzieś w teren?
Tak dawno nigdzie nie jeździł, ze już prawie zapomniał jak to
jest siedzieć na końskim grzbiecie. Jak każdy Malfoy umiał
utrzymać się w siodle wcześniej niż zaczął raczkować i
umiejętność ta wcale nie zanikała z wiekiem – co prawda nie
dosiadał konia przez dziesięć miesięcy, ale jedynym tego skutkiem
mógł być ból pewnej części ciała. Uśmiechnął się lekko, w
myślach porównując Snape`a do swojego białego ogiera – może i
mieli różne sposoby działania, ale efekt był podobny. Nie
powinien obracać tego w żart, ale tak było łatwiej. Przymknął
oczy, czując jak po jego policzku ślizga się promień słońca.
Otworzył oczy i nagle jego własny pokój wydał mu się nierealny –
chłodna biel, srebro i zieleń nagle nabrały dziwnie pastelowych
odcieni, a kontury rozmazywały się. Nagły podmuch wiatru
zatrzasnął okno. Draco nigdy nie zastanawiał się jaki zapach mają
fiołki, niebieskie róże i irysy, ale miał całkowitą pewność,
że taki sam jak ten wiatr.
Obudziła
go czyjaś obecność. Jakby był różowym pufkiem, którego ktoś
podrzucił mugolom, myszką w obecności wiecznie wygłodniałej pani
Norris. Uchylił powieki i zaskoczony napotkał spojrzenie czarnych,
mrocznych źrenic. Snape siedział w jego pokoju, na jego fotelu...
Wyglądał inaczej niż w szkole. Czarne włosy nadal nie były
idealne – przez ostatnie miesiące musiał codziennie nakładać na
nie tłusty eliksir ochronny, aby się nie zniszczyły podczas wielu
godzin spędzanych wśród oparów, więc trudno wymagać, by
natychmiast stały się piękne, ale i tak wyglądały już o niebo
lepiej niż tydzień temu. Zresztą trzeba przyznać, ze Snape poza
lekcjami był o wiele mniej tłusty i o wiele bardziej nieprzyjemny
dla tych, którzy mu się narazili.
Czarne
szaty wyglądały jakby pająki utkały je z nici nocy – Draco
zastanawiał się, czy naprawdę są tak miękkie jak na to
wyglądają, ale jakoś nie miał zbytniej chęci by to sprawdzać.
Dłonie mężczyzny bawiły się różdżką, co wyglądało bardziej
na coś złowieszczego niż eleganckiego.
-
Może byś już wstał? – głos nauczyciela ociekał sarkazmem. –
Pora obiadowa dobiega końca.
Malfoy
automatycznie obrzucił wzrokiem czasomierz i w ostatniej chwili
powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo. Nie planował spać
tak długo.
-
Ja... już, zaraz.
-
Zaraz? – Mistrz Eliksirów wstał z fotela wykrzywiając usta w
parodii uśmiechu. Draco zacisnął dłonie na pościeli, obserwując
zbliżającą się postać. Mężczyzna nachylił się nad nim tak,
że chłopiec mógł poczuć na szyi jego lekko łaskoczący oddech.
Wciągnął powietrze. Długie, szczupłe ciało przycisnęło go do
materaca, ostre zęby delikatnie musnęły skórę tuż obok tętnicy
szyjnej.
-
Radzę ci się pospieszyć, panie Malfoy. Jesteśmy sami w domu. –
wyszeptał mężczyzna zmuszając chłopca, aby patrzył prosto w
jego oczy - Twój ojciec miał nadzieję, ze potrafię się tobą
zająć i gdy będziesz niegrzeczny to dostatecznie cię ukarzę.
Wspominał też coś o dobrej zabawie, ale to było raczej do mnie,
nie sądzisz?
Draco
zadrżał. Ojciec? Czyżby więc wiedział? Wiedział i.. O Merlinie,
czyżby on....Mężczyzna znów lekko wygiął wargi, tak jakby był
całkowicie świadomy o czym myśli młody Malfoy. Powoli zsunął
się z jego ciała – nie ten czas, nie to miejsce. Miał ochotę na
coś specjalnego. Nie teraz, później.
--------------------------
Szybko
zorientował się w jakiej znalazł się sytuacji. Wciąż wydawał
mi się dzieckiem – oczywiście poza tymi momentami, gdy wbrew
swojej woli stawał się moim kochankiem.
Wolałem
myśleć o nim jak o dziecku Lucjusza pomimo, ze stanowił niemal
wierną kopię swojego ojca. Tylko to spojrzenie zimnych oczu
wydawało mi się tak dorosłe, tak znajome. I uśmiech. Miałem
wrażenie, że robi to specjalnie, jakby wiedział że...
Było
już za późno na konną jazdę. Wiedziałem, że chciał dziś
wybrać się do stajen – gdy do niego przyszedłem koło łóżka
leżało już naszykowane ubranie. Ale teraz musiał mi się
podporządkować. To było doprawdy urocze. Moja własna zabawka.
Ciekawe jak daleko mógłbym się posunąć? Miałem ochotę to
sprawdzić. Draco nikomu nic nie powie, nikt nie dowie się o
mrocznych tajemnicach wrednego, złośliwego nauczyciela. Albus nadal
będzie uważał mnie za nawróconego na dobrą stronę śmiercożercę,
który naprawia swoje winy. O tak. Za niedługo zabraknie mi już
tych win do naprawiania, więc trzeba by zrobić coś złego i
znacznie obciążające sumienie, którego notabene nie posiadałem
chyba nigdy. Byłem zły, a Draco był mój. Przesunąłem językiem
po wyschniętych wargach – miałem ochotę na kogoś zapolować, a
zwierzyna łowna znajdowała się bardzo, bardzo blisko. Draco może
znał ten dworek i wiele jego tajemnic, ale ja także spędziłem tu
sporo czasu. I miałem pewność, że moja orientacja wśród
ciemnych korytarzy, nieużywanych lub zapomnianych pokoi jest o wiele
lepsza.
Miałem
ochotę wziąć go w pewnym, szczególnym miejscu. W miejscu
dostatecznie oddalonym od zamieszkiwanych pokoi na tyle, że żaden
skrzat nie mógłby nic usłyszeć, w miejscu, które nic dla mnie
nie znaczyło, ale wydawało mi się być idealną scenerią do tego
co planowałem.
Powoli
wspiąłem się po schodach. Draco przystanął zaskoczony i próbował
grzecznie mnie ominąć. Mały, wredny arystokratyczny dzieciak. Moja
własność, moja zabawka. Lalka. Chwyciłem go za ramię i zacząłem
ciągnąć w głąb korytarzy. Posłusznie szedł za mną, uważając
by się nie potknąć. Czy wiedział co go czeka? Z pewnością nie.
Och, jakże ja lubiłem robić takie niespodzianki. Chłopiec
rozglądał się z lekką ciekawością – z pewnością nigdy nie
był w tej części domu. Może nawet nie wiedział, że ta część
istnieje. Minęliśmy jakieś pokoje dla służby. Znów schody.
Korytarz.
Zatrzymałem
się przed drzwiami. Drewno zszarzało przez ostatnie lata, a na
progu widać było bardzo grubą warstwę kurzu. Pchnąłem
stanowczo. Nie rozległ się żaden dźwięk – najmniejsze
skrzypienie, szelest, nic.
-
Nie uważasz, że to ciekawa odmiana po twojej ekskluzywnej sypialni?
– wyszeptałem cicho – Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym
rzucić cię na tą zakurzoną ziemię, ale..
„...ale
mam inne plany” – dokończyłem w myślach, wciągając go o
środka.
-
Accio krzesło – wyszeptałem cicho, wskazując na znajdujący się
pod oknem mebel.
-----------------------------
Krzyknął
cicho, gdy został pchnięty w stronę krzesła. Zacisnął dłonie
na oparciu starając się nie upaść, a wtedy jego nadgarstki
zostały spętane srebrnym sznurem. Zaklęcie wiążące. Zwykłe
zaklęcie wiążące. Szarpnął się, próbując się wyrwać,
jednak dłonie nauczyciela przytrzymały go w miejscu.
-
Im bardziej będziesz uciekać, tym bardziej będzie bolało –
wyszeptał mężczyzna, unieruchamiając jego ciało. Draco jęknął.
Nienawidził, nienawidził, nienawidził Go całym sercem. Snape
zmusił go do uklęknięcia na siedzeniu i pochylenia się. Nie
mógłby wziąć go na stojąco – chłopiec był od niego niższy,
krzesło zaś było idealne. O odpowiedniej wysokości, pozwalało na
swobodny dostęp do...
Zwinne
palce zatrzymały się na pasku i zdecydowanie odpięły srebrną
klamrę. Draco zacisnął zęby. Wiedział, ze będzie bolało.
Bardzo bolało, sądząc po niecierpliwych dłoniach mężczyzny i
lekko urywnym oddechu. Przymknął oczy. Niech to się tylko szybko
skończy. Jednak zamiast sztywnego członka na swoich pośladkach
poczuł dotknięcie różdżki - magiczny przedmiot przesuwał się w
górę, po linii kręgosłupa, sprawiając że jego ciało krzyczało
z bólu. Zaklęcie o podobnym działaniu jak Crucatius, pełzające
po jego rdzeniu kręgowym i rozchodzące się wzdłuż delikatnych
nerwów całego ciała. Jęknął znów. To było jeszcze gorsze niż
zwykły gwałt. Załkał cicho układając głowę na rękach, gdy
różdżka gładziła jego łopatki zataczając coraz większe kręgi.
-
Przyjemne, nie sądzisz? – spytał jedwabisty, ironiczny głos.
Draco zesztywniał, czując jak jego ramię muska czarny kosmyk
włosów, a wykrzywione złośliwie usta dotykają jego ramienia i
przesuwają się po czerwonych śladach. Tak jak i tamtej nocy zęby
powoli zagłębiły się w białej skórze, a mężczyzna zaśmiał
się zlizując spływającą krew. Różdżka znów rozpoczęła
swoją wędrówkę, ześlizgując się po żebrach przez długą,
dławiącą chwilę dotykając jego biodra i powracając pomiędzy
łopatki. Dotyk był delikatny, niczym parodia czułości pomiędzy
kochankami, ale powodował ból promieniujący do każdej komórki
napiętego ciała. Chłopiec zagryzł wargi na wierzchu swojej dłoni
czując w ustach metaliczny smak krwi.
„Miedź...
czy moja krew nie powinna być błękitna? Lub srebrna? Dlaczego
smakuje tak...pospolicie?” - pomyślał, próbując nie zwracać
uwagi na przemieszczający się w stronę krzyża ból. I nim
zrozumiał co się tak naprawdę dzieje, jego nogi zostały brutalnie
rozwarte i niemal spadł z krzesła, gdy gorąca męskość wtargnęła
w jego wnętrze. Silna dłoń objęła go w pasie, a koniec różdżki
wbił się w mostek. Nie mógł oddychać. Było tak jak gdyby ktoś
wbił ostre szpony prosto w jego serce, rozdzierając przy okazji
delikatne ścianki płuc i miażdżąc kości. Ciało wygięło się
w łuk próbując uciec od bólu i mimowolnie napierając na
agresora. Ból TAM, był mimo wszystko mniejszy i bardziej zwyczajny.
Mężczyzna mówił coś cichym, ochrypłym głosem, ale Draco już
tego nie słyszał. W uszach szumiała mu krew, przestał rozumieć i
czuć cokolwiek.
„Skończ
już, skończ już...” – błagał w myślach, a może wypowiadał
słowa na głos? Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć. I nagle
wszystko ustało. Ból, nacisk, tarcie. Opadł bezwładnie na
krzesło, gdy dłonie przestały go przytrzymywać.
Zadrżał
słysząc szyderczy śmiech.
-
Wypuść mnie, proszę – wyszeptał przez łzy, próbując uwolnić
dłonie. Cichy, przegrany głos... Ból nie ustąpił. Magia nie
zniknęła z jego ciała, wprost przeciwnie – miał wrażenie,
jakby rozchodziła się po jego organizmie wraz z krwią.
-
Och, nie moja zabaweczko – Snape uśmiechnął się krzywo ukazując
ostre, białe zęby. Teraz nie wyglądał już na zwykłego, wrednego
nietoperza, stronniczego nauczyciela, nienawidzącego uczniów.–
Troszkę sobie na to poczekasz... – zmrużył drapieżnie oczy.
Draco
jęknął. Dlaczego? Dlaczego?
-
Ja... proszę... proszę...
Przez
chwilę w źrenicach Mistrza Eliksirów pojawiło się coś...
Wahanie? Niepewność? Po chwili jednak to zniknęło, pozostawiając
zimną obojętność. Obrócił się, dotykając dłonią drzwi.
-
Do zobaczenia na kolacji... Sądzę, że do wieczora powinnaś się
uwolnić...
W
pustej komnacie jeszcze przez kilka minut słychać było rozpaczliwy
szloch. Ale nikt nie przyszedł, nie było nikogo, kto mógłby go
słyszeć. Znów był sam. W domu. W miejscu, w którym dawniej czuł
się tak bezpiecznie, tak dobrze...
Więzy
zniknęły dopiero po ponad godzinie. Draco opierał się na krześle
jeszcze jakiś czas, niepewny, czy jeśli spróbuje wstać to czy
utrzyma się na nogach. Ból zdawał się wypełzać z jego ciała, a
na jego miejsce pojawiło się zmęczenie. Ukrył twarz w dłoniach,
ale nie płakał – łzy byłyby oznaką słabości, a on.. On był
Malfoyem. Westchnął cicho zagryzając wargi... Nazwisko Malfoy
oznacza siłę. Władzę. Malfoy`owie to potęga i moc. Magia.
Słyszał to każdego dnia zamiast kołysanki. Credo Lucjusza
Malfoya. Credo każdego Malfoy`a. Lucjusz także słyszał to każdego
dnia. Draco, jeśli tylko spłodzi potomka, będzie mu to powtarzał.
Dziedzictwo Malfoy`ów. Zimne słowa oziębłych ludzi. Zastanawiał
się czy kiedyś było tak samo – czy jego ojciec nigdy się
normalnie nie uśmiechał, czy matka... czy Narcyza zawsze wyglądała
jak ktoś, kto wciąż jest na eliksirach uspokajających i soku z
cytryny. Zdjęcia arystokratycznych rodzin zawsze wyglądały sztywno
– nikt się nie poruszał, wszyscy mieli nienaganne fryzury,
ubrania jak od krawca i tak poważne twarze, jakby uczestniczyli w
pogrzebie. Tylko pewien Black... Zdrajca krwi, nie wart noszenia tego
nazwiska... Draco znalazł kiedyś stare zdjęcia - wcześniej był
przekonany, że matka zniszczyła wszystkie na których znajdowała
się ta postać – ukryte w jednej z szuflad starego biurka
stojącego w mało używanym korytarzu. Początkowo nie mógł
rozpoznać kim jest ta ciemnowłosa osoba... Osoba tak niepasująca,
tak nieporządna, niewłaściwa... Przyjaciel Potterów. Draco zawsze
krzywił się na to wspomnienie – jak ktoś mógłby przyjaźnić
się z jakimkolwiek zdradzieckim Potterem? Z kimś, kto skaził swoją
czystą krew, splugawił wszelkie ideały. A mimo to Draco czuł
dziwną, nieodpowiednią sympatię w stosunku do tego człowieka.
Coś, do czego nigdy by się nie przyznał.
Powoli
rozejrzał się wokół. Nigdy wcześniej tu nie był. Nie sądził,
by mógł to być dawny pokój dla służby. Miejsce wydawało się
być jak gdyby.. wyblakłe. Jak bardzo stare fotografie, jak świat
oglądany przez gęsto tkaną pajęczynę. Być może nawet był tu
kiedyś, ale nie zwracał na to uwagi. Dlaczego Snape wybrał właśnie
ten pokój? Czym się kierował? Powoli podszedł do okna. Przetarł
rękawem szybę - była pokryta jakąś dziwną białą substancją,
opadającą przy lekkim otarciu.
Spojrzał
przez czysty kawałek szkła. Już wiedział, gdzie jest – taki sam
widok miał ze swojego okna. Prawdopodobnie znajdował się piętro
lub dwa wyżej. Zmarszczył brwi. O co więc chodziło?
Jeszcze
raz obrzucił uważnym spojrzeniem cały pokój. Kurz. Wszędzie był
kurz. W rogu stało biurko, na nim kilka niemal wypalonych świec.
Kilka metrów dalej biblioteczki z książkami, których tytułów
nie umiał odczytać. Bał się, ze przy najlżejszym dotyku mogą
rozsypać się w proch. Nie rozsypały się. Strzepnął kurz z
okładki odsłaniając dziwny, umieszczony w twardej oprawie
kryształ. „Tajemnice Obsydianu”. Otworzył książkę,
natrafiając na jakieś inkarnacje. Właściwie... Co szkodziło by
mu trochę poczytać. Był ciekaw czy Snape wiedział, co znajduje
się na półkach.
„Snape..
och nie... tylko nie myśleć o Nim.” – westchnął w duchu.
Sięgnął po następną pozycję. „Krzyk”. Szybko przekartkował
cienką książeczkę. Początkowo wyglądała jak podręcznik dla
początkujących smierciożerców. Masa makabrycznych rysunków,
ale... Co w takim razie robiły w tym dialogi? Więc nie podręcznik.
Zwykła książka fabularna? „Kto to mógł czytać? Lub.. pisać?”
Miał
ochotę sprawdzić już ten Obsydian. Książka przyciągała go.
Było w niej coś dziwnego, zakazanego. Promień słońca padł na
kamień i Draco mógłby przysiądź, że widział zanudzone w
krysztale oko. Oko, które mrugnęło.
-
Wariujesz Draco. Wariujesz – wyszeptał, przesuwając palcem po
dziwnym kamieniu. –wytłumaczenie jest prawdopodobnie prostsze niż
można by przypuszczać. Większość Malfoyów miała prywatnych
nauczycieli i guwernerów. Tak jak i ja. Czy ten pokój nie wygląda
jak część apartamentu osoby, która uczyła dzieci Malfoy`ów? –
zapytał sam siebie, odsuwając się od biblioteczki.
Bardzo
starał się omijać wzrokiem stojące na środku pokoju krzesło.
Nie patrząc nawet w tamtą stronę przeszedł do przeciwległej
części pokoju. Na ścianie wisiał arras. Ozdobna tkanina
jednocześnie pasowała do tego miejsca i wydawała się niewłaściwa.
Odgiął róg strzepując „dywan” i odsłaniając zszarzały
obraz. Zmarszczył brwi, przywołując do siebie świecę. Nie można
było rozróżnić kolorów. Mógł się tego spodziewać.
Nieufnym
wzrokiem obrzucił stojący po lewej stronie stół – pod warstwą
kurzu widać było zarys jakiś fiolek, pękniętej szklanej kuli,
kilku książek.... Przesunął dłonią po podłużnej wypukłości
odkrywając pióro. Zaskakujące. Z pewnością musiał to być
magiczny przedmiot, biel niemal raziła w oczy. Draco obrócił je w
dłoni. Nasada pióra została wykonana z ciemnego materiału.
Obsydian. Ktoś kto tu mieszkał, naprawdę musiał lubić ten
kryształ. Z boku wyryto inicjały – MM. Litery były splecione,
tworzyły dziwny, interesujący wzór. Z wahaniem zatknął pióro za
pasek. Nie wiedział kim mógłby być ten MM. I nawet nie bardzo go
to obchodziło – pióro naprawdę mu się podobało i uważał, że
ma prawo je zatrzymać. W końcu prawowity właściciel nie zgłosił
się po nie przez kilka lat. Zresztą – Malfoy`owie zawsze brali
to, czego chcieli.
Przebywanie
dłużej w tym pokoju nie było dobrym pomysłem. Nie wiadomo,
dlaczego Snape wybrał akurat to miejsce... Może przypadek, a
może.... Skierował się do drzwi, ściskając w ręce książkę z
dziwnym klejnotem. Być może znajdzie w niej coś ciekawego? Okładka
była nienaturalnie chłodna, sprawiała wrażenie pokrytej cienką
warstwą lodu. Większość książek w dworku miała dziwne, często
niebezpieczne właściwości, ale z taką nie spotkał się nigdy
wcześniej.
„Dziś
w nocy zbadam tą księgę” – uśmiechnął się w duchu. Nagle
na jego sercu zacisnęła się lodowata dłoń – „...jeśli tylko
Snape nie będzie miał ochoty na powtórkę” – dokończył w
myślach cichy, szyderczy głosik.
Kolacja,
tak jak i wcześniej obiad, minęły w absolutnej cichy. Draco z
całych sił próbował unikać wzroku Mistrza Eliksirów, Snape zaś
cały czas przypatrywał mu się z lekko złośliwym uśmieszkiem.
Chłopiec jadł powoli, starając się udawać, że nie zauważa jego
spojrzenia, starając się nie drżeć, nie okazywać strachu. Niemal
jednocześnie odłożyli srebrne sztućce – nauczyciel wciąż
wykrzywiając się szyderczo, Draco nie mogąc nawet unieść głowy.
Malfoy skłonił się, czekając na pozwolenie odejścia od stołu.
Snape machnął ręką, a kąciki jego ust uniosły się lekko, gdy
zobaczył jak chłopiec niemal przewrócił krzesło, próbując jak
najszybciej uciec. Strach.
-
Poczekaj – syknął, gdy ręka Draco już dotykała klamki.
Szczupła dłoń zadrżała, a promienie świecy odbiły się od
ozdobnego pierścionka. Tradycyjny sygnet Malfoyów. Każdy męski
członek tej rodziny, gdy kończył szesnaście lat - według starych
praw, których wciąż przestrzegały arystokratyczne rodziny czystej
krwi, był to wiek pełnoletności – otrzymywał to jako symbol
jego dziedzictwa.
-
Tak? – obrócił się niepewnie.
-
Co zamierzasz robić jutro? – zapytał mężczyzna, stukając
paznokciem w kryształowy kieliszek.
-
Jutro?
-
Tak, jutro – Snape uniósł z zniecierpliwieniem brwi – Przecież
nie będziesz przez całe wakacje spał do południa i błąkał się
po domu..
-
Ja... – zaczął niepewnie – chciałem jutro wybrać się
konno....
-
Gdzie?
-
Tu w okolicy...
Snape
kiwnął głową.
-
Możesz jechać. Na obiad masz...
-....wrócić.
Wiem. – uśmiechnął się lekko, pierwszy raz tego popołudnia. I
niczym duch, zniknął bezszelestnie za drzwiami.
-----------------------------------------
Uniósł
się lekko w strzemionach. Miał wrażenie, ze ktoś go bardzo
uważnie obserwuje. Bardzo niepokojące wrażenie, zwłaszcza, że w
pobliżu nie znajdował się nikt. Podejrzliwym wzrokiem obrzucił
okoliczne krzewy, ale pomimo mnogości kwiatów listowie było zbyt
rzadkie by ktokolwiek mógł się tam kryć.
-
Chyba robię się przewrażliwiony – mruknął z autoironią.
Nareszcie był sam, wolny. Wstał jeszcze przed świtem i niczym
złodziej wymknął się z domu. Ojciec nie wiedział jednej ważnej
rzeczy: Draco umiał nie tylko otwierać okno, ale także i przez nie
wychodzić. Zaklęcia zakazujące mu wyjścia z pokoju już dawno
udało mu się przełamać – i to w całkowicie nie magiczny
sposób. Przytrzymując się pnących róż i nierówności muru,
szybko zsunął się w dół. Dla każdego obserwatora zachowanie
Draco wydało by się dziwne, gdyż unikał on magii i wszelkich
magicznych sposobów. Ale jak miałby postępować ktoś, kto
wychował się w domu w którym każde machnięcie różdżką było
wykrywane i powiadamiało głowę rodziny o miejscu w którym
„czarujący” znajduje się, oraz o tym co i jak robi?
Młody
Malfoy przebiegł więc do stajni chwytając po drodze jedno z
wiszących przy drzwiach ozdobnych ogłowi. Przeważnie brał je ze
sobą na jakiś nieprzewidziany wypadek.... Zaśmiał się cicho,
wyobrażając sobie miny ludzi, którzy zobaczyli by, że dziedzic
dosiada konia „na oklep”. Szybko podszedł do boksu. Księżniczka
zarżała na przywitanie. No cóż - jakby ktoś dowiedział się
jakie imię ma koń Draco, reakcja byłaby jeszcze większa. Biała
klacz uderzyła nogą o drzwi domagając się wypuszczenia, a on po
raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się naprawdę szczęśliwy.
A
teraz jechał na niej zaciskając dłonie w śnieżnobiałej grzywie,
wsłuchując się w cichy oddech konia i delikatny stukot kopyt o
stary trakt. W nocy nie zdążył nawet zajrzeć do księgi – spał
zaledwie kilka godzin, z łóżka zerwał się długo przed świtem.
Wciąż jeszcze było ciemno, choć na horyzoncie pojawiły się
pierwsze jasne pasma, zwiastujące nadejście świtu. Może naprawdę
wstał za wcześnie? Ale czy jest coś przyjemniejszego niż powolne
odkrywanie kolorów dnia, łagodne ustępowanie szarości? Ziemia
wyglądała jak szachownica – niebo na wschodzie było zachmurzone,
więc jedynie nieliczne z pierwszych promieni słońca przedzierały
się przez gęstą zasłonę, tworząc na ziemi wielobarwne wzory.
Czerń i biel. Wynurzał się z mroku i ponownie zanurzał w cień. Z
jego twarzy zniknął już dziwny, krzywy uśmiech, szyderczy wyraz.
Nie kpił, nie bawił się innymi, nie rozkazywał i nie wyśmiewał.
Uśmiech
nagle zniknął z jego twarzy, gdy w jasnej plamie, tuż przed nimi
pojawiła się ciemna postać. Biała klacz zauważyła to samo. I po
raz pierwszy w życiu poczuł jak zsuwa się z grzbietu konia i
uderzenie o ziemię pozbawia go przytomności.
W
nocy korytarze są bardzo ciche. Słyszałem jedynie cichy, miękki
stukot butów o wykładaną dywanami posadzkę, zwyczajowy szelest
materiału i własny oddech. W kieszeni miałem klucz – ten klucz.
Niewielki kawałek metalu, nadający mi prawo własności.
A
kilka metrów ode mnie spała moja maskotka. Położyłem dłoń na
drzwiach. Moja zabawka. A ja miałem ochotę się zabawić. Z
pewnością nie spodziewał się mnie tak wcześnie. Biedny
dzieciak... To trochę odbierze mu przyjemność z jazdy. Chciałem
go teraz. Bezszelestnie wsunąłem się do jego sypialni. Być może
mógłbym być dla niego dziś trochę milszy. Trochę. W końcu
grzecznie wypełniał wszystkie moje polecenia.
Rozejrzałem
się po pokoju. Coś mi nie pasowało. Oddech! Nie słyszałem jego
oddechu. Gdzie...?
Po
chwili ze złością miąłem w ręce skrawek papieru. Śnieżnobiałego
papieru, o delikatnym zapachu, szorstkiego, lecz przyjemnego w
dotyku. Tylko Malfoy`owie mają taki papier. Szczyt elegancji,
dekadencji i arystokratycznego smaku. Szczyt głupoty.
-
Będę przed obiadem. Draco Malfoy. – przeczytałem trzęsąc się
ze złości. – Spróbuj się spóźnić choć o sekundę Draco
Malfoyu. Spróbuj się spóźnić, a naprawdę gorzko tego
pożałujesz...
To
tylko sen
A
kto wierzy w sny?
Rozdział
5
Myślałem
że skądś cię znam
Sokolniku
Który
zakrył twarz
Wielokrotnie
czytał o ludziach tracących świadomość – pojawiające się pod
powiekami baśniowe obrazy, zapach kwiatów, kołysanie, błogość....
A później przebudzenie: lekkość, rozmywanie się fantazyjnych
wizji i łagodny powrót do rzeczywistości. Oczywiście w praktyce
okazało się to całkowicie odmienne - baśniowe obrazy wydawały
się bezkształtną masą kłującej szarości, zapachu nie czuł
żadnego, od kołysania lekko go zemdliło, a powrót do
rzeczywistości był jak uderzenie kołem szlifierskim w głowę. I
bolało.
Uchylił
powieki, natychmiast je zaciskając, gdy pierwszym co dojrzał była
pionowa, otoczona intensywną żółcią źrenica. Chłodna dłoń
wsunęła się w jego włosy i uniosła lekko głowę.
-
Nie śpij królewiczu, bo ktoś cię przegwałci – wyszeptał
mroczny głos.
-
Przegwa... że co? – Draco zerwał się jak smagnięty batem.
Jęknął.
-
Nerwowyś, książę – nieznajomy roześmiał się i objął go
ramieniem – Otworzysz oczy?
-
Nie!
-
Cały Malfoy...
-
Skąd wiesz i.. Bierz te łapy! – warknął chłopak, unosząc
powieki. Znów został uwięziony w niesamowitej żółci i kpiącym
lecz o dziwo przyjaznym uśmiechu.
-
Zabiorę gdy będziesz w stanie sam się podnieść... – kąciki
ust mężczyzny znów lekko się uniosły.
-
Nie odpowiedziałeś na moje pytanie...
-
Nie? – w żółtych oczach błysnęły iskierki rozbawienia – A
czy tak trudno odróżnić czystokrwistego, jasnowłosego Malfoy`a od
całej reszty czarodziejów? –Dłoń delikatnie dotknęła jego
brody i odchyliła jego głowę lekko do góry – I te oczy. Srebrne
oczy.
Draco
prychnął odsuwając się. Mężczyzna uśmiechnął się
odsłaniając śnieżnobiałe zęby i przez chwilę młody Malfoy był
pewien że to kły – ostre, białe, długie kły. Po chwili jednak
wszystkie dziwne myśli odsunęły się, zastąpione niezwykłym
uczuciem bliskości.
-
Kim jesteś? – wyszeptał cicho czując, ze znów zapada się w
miękką ciszę. Dłonie nieznajomego przytrzymały go i przyciągnęły
lekko.
-
Uważaj mały... zrobisz sobie krzywdę..
-
A jeśli tego właśnie chcę? – szepnął, opierając się na
żółtookim.
Mężczyzna
westchnął cicho, przeczesując dłonią jasne włosy chłopca.
Właściwie to ostatnio wszystko wokół omijało go. I nagle w jego
życiu – a właściwie wegetacji, bo tylko tak mógł nazywać stan
w jakim się przez dłuższy czas znajdywał – pojawia się
niespodziewany element w postaci najmłodszego członka rodu
Malfoyów. Niesamowite.
Skrzywił
się, czując na palcach lepkawą substancję. Powoli przesunął
samymi opuszkami po długiej płytkiej ranie.
-
Evacuatio... Suturae – wyszeptał - Per primam intentionem...
Pochylił
głowę w zadumie. Świat migotał w jego oczach, dziwnie rozedrgany
i mglisty.
-
Dziwny dzieciak – mruknął, przesuwając kciukiem po jego kości
policzkowej. Roześmiał się cicho, dmuchając ciepłym powietrzem w
jasne kosmyki. Dziwny, ale słodki.... dodał w myślach.
Katem
oka zobaczył szybującego w powietrzu jastrzębia. Ptak zatrzepotał
skrzydłami i przysiadł na jednym z pobliskich drzew. Po chwili na
horyzoncie pojawiło się kilka czarno szarych plam.
Ciszę
rozdarł trzepot kilkudziesięciu skrzydeł. Pióra wirowały w
powietrzu, gładko opadając na trawę.
---------------------------
Severus
podszedł do okna, krzywiąc się ze złością. Zacisnął dłonie.
Chciałby.. naprawdę chciałby; aby Draco nie przyszedł
punktualnie.
Tak
zakpić... Ze mnie.
Był
zły. Jak wydostał się z pokoju? Musiał użyć magii. Lucjusza nie
było w posiadłości, a nikt inny nie był w stanie wyczuć
rzuconych zaklę, wiec młody czarodziej mógł niepostrzeżenie
wymknąć się z domu.
„Mam
nadzieję, że nie będę musiał spędzać całych wakacji pilnując
tego cholernego smarkacza” – pomyślał, zaciskając z
wściekłością szczęki.
Przymknął
oczy. Kiedy Draco stał się dla niego „cholernym smarkaczem”?
Snape przeważnie ignorował chłopca lub odnosił się do niego jak
do dziecka przyjaciela – spokojnie, czasem z lekką pobłażliwością
i dumą. Chrzestny syn. Związany z nim więzami równymi więzom
krwi. Tylko że...
Jest
taki jak On. Tak bardzo do Niego podobny, tak...
Poczuł,
jak do jego serca – serca, którego nie miał, którego uznawał,
że nie ma – wbijają się zimne, ostre igiełki nienawiści. Nie
potrafił nie nienawidzić. Nie po tym wszystkim. Już nie.
-
„Za dawne błędy niech płacą żyjący” – odsłonił w
uśmiechu zęby – „A Draco jest aż nadto żywy”– w jego
oczach pojawił się błysk satysfakcji.
Zapłata.
Zemsta.
Głupi
dzieciak na długo zapamięta dzisiejszy wieczór.
Może
to go czegoś nauczy. A może i nie.
Tu
nie był nauczycielem – nie w tej opustoszałej posiadłości, nie
przy młodym jasnowłosym czarodzieju.
Był..był...
Okrutne
określenie przedarło się przez jego myśli.
Ale
niewiele go to obchodziło.
--------------------------------------------------------
Westchnął,
czując jak ktoś delikatnie potrząsa jego ramieniem. Baśniowe
strzępy snu powoli rozpływały się w niepamięci, pozostawiając
za sobą jedynie złudne wrażenie przyjemności.
-
Coo.. ?– mruknął, przecierając dłonią powieki.
-
I jak tam twoja głowa? – spytał miękki, przyjemny głos.
-
Ja.. – machinalnie wsunął palce we włosy, szukając rany lub
chociaż guza – Nic.. nie boli. Ty.. to zrobiłeś, prawda? -
Spojrzał za mężczyznę. - Jesteś czarodziejem?
-
Naprawdę wyglądam jak mugol? - Nieznajomy potrząsnął głową z
rezygnacją. – Tak, jestem. Czarodziejem.
-
Więc.. gdzie twoja różdżka?
-
Do tak prostych zaklęć jest całkowicie nie potrzebna –
odpowiedział mężczyzna z rozbawieniem. – Wiem, że was w szkole
uczą, że aby zrobić cokolwiek trzeba machać tym drewnianym kijem,
ale ja go przeważnie nie używam.
Chłopiec
zmarszczył brwi.
-
Użyłeś zaklęć uzdrawiających, bez różdżki? – spytał ze
zdumieniem.
-
Nie bądź dzieckiem– w głosie mężczyzny brzmiał śmiech –
Zaklęcia uzdrawiające to podstawa. Z różdżką czy bez, trzeba
umieć je stosować. – mrugnął, znów zwracając uwagę Draco na
okrutnie żółte tęczówki. Z lekką obawą, wciąż pamiętając
dziwne wizje, które opanowały jego umysł tuż przed zaśnięciem,
przesunął wzrokiem po twarzy mężczyzny. Źrenice nie wyglądały
już na pionowe, zęby – leciutko widoczne pomiędzy wargami –
wcale nie przypominały wilkołaczych czy wampirzych kłów.
-
Twoje oczy.. – zaczął Draco, spoglądając z dziwnym
zafascynowaniem w ciemne źrenice. – One...
-
Są całkowicie prawdziwe i wrodzone - uśmiechnął się mężczyzna,
a Draco poczuł nagle jak ziemia osuwa mu się spod stóp. W oczach
mężczyzny pojawiły się ciepłe, miękkie iskierki, nadające
spojrzeniu niemal nierzeczywisty wyraz.
-
Ej.. – wąskie wargi łagodnie rozchyliły się, pozwalając by
kąciki ust powędrowały w górę – Nie wiedziałem, że
kiedykolwiek w życiu ktoś spojrzy na mnie z tak fanatyczną
fascynacją.
Czar
prysł i Draco odsunął się o kilka centymetrów.
-
Ja...hm... – zakłopotany spojrzał na mężczyznę, ale widząc że
dziwny czarodziej jedynie się śmieje, pozwolił aby i z jego ust
wydostał się ten radosny dźwięk.
Tak..
to było dobre.
„Śmiech
jest tysiąckroć lepszy od czekolady, sexu i władzy” –
pomyślał, gdy mężczyzna chwycił go w pasie i przyciągnął do
siebie. Po chwili leżeli razem na miękkiej trawie, Draco z głową
opartą na ramieniu nieznajomego i wciąż nie potrafiejący
powstrzymać rozbawienia i śmiejący się żółtooki.
Mężczyzna
pierwszy opanował wesołość, ale jeszcze przez chwile jego klatka
piersiowa unosiła się nierówno.
-
Jesteś szalony, wiesz? - Mruknął Draco, zaciskając dłoń na
miękkich źdźbłach trawy. Zdziwiony uniósł rękę i krzyknął z
zaskoczenia, widząc zamiast zielonych pasm szare, delikatne pióra.
-
Co?
-
Cii... – długi palec dotknął jego warg – popatrz!
Z
ust mężczyzny wydobył się dziwny, dźwięk – coś pośredniego
między gwizdem a odgłosem wydawanym przez ptaki. Wyciągnął rękę
pozwalając, aby wielki czarny ptak wczepił szpony w miękki
materiał jego rękawa.
-
Wygląda na to, że zapomniałem się przedstawić.. - uśmiechnął
się mężczyzna – Jestem... zwykle zwą mnie.. Sokolnikiem.
--------------------------------------
Ciemność
powoli okrywała okolicę swoją rozegraną, miękką postacią,
zwiastując nadejście nocy. Byłem zły, ale jednocześnie
odczuwałem satysfakcję...
Wiedziałem,
ze wróci. Mimo wszystko był Malfoyem i nigdy nie pomyślałby o
odejściu stąd, choćby naprawdę nienawidził tego miejsca.
„Zaraz
tu będzie... i będzie mój, całkowicie mój” – myślałem,
oblizując końcem języka wargi.
Jednocześnie
odczuwałem jednak irracjonalny niepokój. Nie, nie sądzę bym
martwił się o niego - w końcu nic dla mnie nie znaczył – ale...
ale...
Potrząsnąłem
szyderczo głową. Czy to naprawdę ja?
Obawa.
Zadowolenie. Wściekłość.
Trzask
drzwi.
Wrócił.
Pierwsze
uczucie możemy skreślić z listy. Niepotrzebne.
Dwa
inne rokowały naprawdę dobrą zabawę.
----------
Draco
wbiegł po schodach.
To
wszystko - dziwne spotkanie, dotyk szczupłych dłoni we włosach,
żółte oczy – sprawiły, że zapomniał o czasie. Obawa powoli
wpełzała w jego serce, ale potrafił ją przezwyciężyć. Miał
wrażenie, ze w chłodnej ciemnej stronie serca, która dawniej
przeznaczona była tylko na lęk i pogardę do samego siebie,
pojawiło się coś jasnego i szczęśliwego.
Roześmiał
się cicho. Dawniej coś takiego uznałby za brednie – iskierka
nadziei i inne tego typu głupoty – ale teraz miał wrażenie, że
coś się w nim zmieniło. Nadal czuł otaczający go zewsząd chłód,
ale widział, że pośród tego chłodu jest ktoś ciepły,
przyjazny.
Szarpnął
drzwi, które ustąpiły z cichym jękiem – ojciec zapieczętował
dwór aby chłopiec nie mógł się z niego samodzielnie wydostać i
aby nikt nie mógł zakraść się do środka, jednak nie zauważył,
że stare zaklęcia rodu nadal zapewniają każdemu dziedzicowi, w
którego żyłach płynie krew Malfoyów, na powrót do domu. I że
wystarczy rzucić tylko lekkie zaklęcie modyfikacji, aby w
miejscach, takich jak okno jego pokoju, magiczne pole zostało
odwrócone i powstała droga na zewnątrz. Od kilku lat korzystał z
możliwości niezauważalnego wymykania się z posiadłości, co
chwilę otwierając coraz to nowe przejścia. Mógł to zrobić
niezauważalnie podczas ćwiczenia zaklęć, bo przecież Lucjusz nie
zwróciłby uwagi na te kilka prostych czarów. Oczywiście po pewnym
czasie okazało się to zbędne – jak tylko zorientował się, że
mechaniczne otwieranie okna jest równie skuteczne i mniej
kłopotliwe.
Pod
każdym względem opanował bezszelestne poruszanie się po dworku i
okolicach niemal tak perfekcyjnie, jakby chciał.. Tylko te drzwi.
Przeważnie zamykały się tak cicho, ze nawet on nie słyszał. Ale
czasami....
Bum.
Czasami
zaklęcia wyciszające, nałożone kilkaset lat temu przestawały
działać, pozostawiając go w niezbyt ciekawej sytuacji. Westchnął,
a uśmiech powoli zaczął znikać z jego warg.
W
dworku jest tylko on i Snape.
Snape
może być zły.
I
z pewnością wie, gdzie znajduje się jego zabaweczka.
-Kurwa
- szepnął cicho, przymykając oczy. Naprawdę był w kłopotach.
-Muszę
się z tym zgodzić Draco - uśmiechnął się cynicznie Severus,
wychodząc z cienia. – Choć ja ująłbym to w mniej wulgarnych
słowach...
------------------------
Słodka,
rozkoszna uległość.
Przyjemność,
płynąca z faktu, ze to ciało, młode, piękne należy tylko do
mnie z każdym ruchem bardziej mi się poddaje.
Zaciskał
zęby, jęcząc cicho, gdy z prawdziwą rozkoszą zadawałem mu ból.
Bycie potworem naprawdę sprawiało mi przyjemność. Zatracałem się
w tym, odganiając od siebie wszelkie odmienne uczucia - litość,
obawę, współczucie. Z prawdziwym zadowoleniem przywiązywałem
jego nadgarstki do kolumn łóżka, lekko jedynie zawiedziony tym, że
nie musiałem przełamywać jego uporu. Nie wiedziałem, czy już
roztrzaskałem jego wolę na małe kawałeczki, czy jedynie ugięła
się ona przede mną, obie ewentualności nie wydały mi się jednak
tak przyjemne jakbym pragnął. Naprawdę chciałem aby walczył.
Na
jego szczupłych plecach pozostawiłem długie, czerwone ślady,
znaczyłem bólem każdy pojedynczy krąg kręgosłupa. Zabawa z
krzesłem wydawała się przy tym dziecinną igraszką. Nie zawahałem
się, rzucając na niego kolejne zaklęcia, które niewiele różniły
się od tych, używanych przy „zabawach” zwolenników Czarnego
Pana.
I
nie wiedziałem kogo nienawidziłem wtedy bardziej... jego, czy
siebie.
Ale
byłem pewny jednego – zasłużył na to.
A
kara, jeszcze się nie skończyła.
Snape
nachylił się powoli nad drżącym ciałem i zbliżył nóż do
związanych nadgarstków chłopca, opierając ostrze na ciemnym
materiale. Młody Malfoy zacisnął powieki, czując jak ostry czubek
ślizga się po tkaninie i zsuwa na jego nadgarstki.
„Proszę..
nie.. tylko.. nie...to...” – błagał w myślach, zaciskając
wargi. Na jasnej skórze pojawiła się długa, czerwona linia, na
której zbierały się jasne krople krwi. Płytkie nacięcie ciągnęło
się od zgięcia dłoni aż do łokcia.
Severus
uśmiechnął się z satysfakcją i jednym szybkim ruchem rozciął
więzy. Zabawa skończona. Wciąż patrząc złośliwie na młodego
czarodzieja wstał z łóżka, poprawił szatę i obrócił się w
stronę drzwi.
Ironiczny
uśmiech zamarł na jego wargach.
Lucjusz
Malfoy stał oparty nonszalancko o framugę drzwi. W srebrzystych
oczach nie było żalu, nienawiści, współczucia...
...tylko
zimne, martwe Nic.
Myślałem,
że skądś cię znam
Złudzenie
-Byłeś
jedynie marzeniem-
Dziś
znów jestem sam
--------------------------------
Evacuatio*
- usunięcie ciała obcego z rany
Suturae*
- szycie brzegów rany
per
primam intentionem – rychłozrost
Rozdział
6
(ostrzeżenia:
pojawienie się istot niematerialnych i niekanonicznych)
Pajęcze
nici w strzępach opadają
Spokojnie
zanurzę się w cień
Obejmij
i zatańcz ze mną – obejmij dziś mnie
Błękit
powoli wpływał na szare niebo, przemykając wśród szarych chmur.
Drobny jasnowłosy chłopiec spał wtulony w miękką poduszkę,
owinięty skłębioną, splamioną krwią pościelą. Białe skrawki
materiału, którymi obwiązane były zranione nadgarstki powoli
przesiąkały czerwienią.
Kto
Ci to zrobił, dziecko?
Dziwny
wpełzający cienkimi smużkami do pokoju, przeźroczysty obłok
powoli zaczął kształtować się w niewyraźną postać. Jak ktoś
mógł skrzywdzić takie śliczne , takie niewinne... Niematerialna
dłoń powoli zbliżyła się do twarzy chłopca.
Nie!
Już nie jest niewinny! Postać pochyliła się nagle.
Nie-niewinny.
Skrzywdzony.
Coś
wezwało. Coś musiało przyzwać. To on? To on obudził stare
tajemnice, grzebał w przeszłości, niepokoił zmarłych?
To
jego ból. Ale dlaczego...
Dlaczego
przyzwałeś akurat mnie?
Nie
znam zemsty.
Nie
umiem chronić.
Szczupłe
palce powoli przesuwały się po jasnych włosach. Zjawa westchnęła,
widząc jak chłopiec obraca się. Jest tak do niego podobny... te
jasne włosy... usta... to..to spojrzenie!
-Kim
jesteś – wyszeptał sennie.
Lady
Chaton.
-Dlaczego...
Dla
ciebie. Myślę, ze jestem tu dla ciebie.
Mgła
zaczęła powoli znikać, postać stała się jedynie niewyraźnym
sennym złudzeniem.
Tego
nie było. To się nie wydarzyło.
Mglista
istota powoli wpływała do kolejnych pokoi, sycąc się
pozostałościami ciemności i rozpływając w ciepłych promieniach
słońca.
Coś
się zaczęło.
Coś
co nie miało szybko się skończyć.
Nie
mógł spać. Miał wrażenie, że każdy sen pełen jest bólu,
strachu i wspomnień, ze gdy tylko zamknie oczy, obrzydzenie i panika
wezmą go w swoje ramiona. Każdy koszmar tej nocy z żywym
okrucieństwem przypominał mu wszystko to co się stało, każdą
chwilę spędzoną z Mistrzem Eliksirów. Musiał się czymś zająć.
Powoli wyjął spod materaca grubą księgę i ju po chwili,
ściskając w ręce skrawek pergaminu przeznaczonego na notatki,
przygryzał pióro, pochylając się nad cieniutkimi, niemal
przeźroczystymi kartami. Świeca migotała przy każdym ruchu, a
nadgarstki paliły żywym ogniem. Nie przejmował się tym jednak,
powoli przesuwając opuszkami palców po stronach.
Ta
książka była najdziwniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek trzymał
w dłoniach. Zawierała rzeczy, o jakich chłopiec nawet nie byłby w
stanie pomyśleć. Rzeczy jakich nie dowiedział by się nigdy w
szkole.
Błękitny
obsydian służył do eliksirów leczniczych. Był jednym z
najniezwyklejszych kamieni, używanych w magii uzdrawiającej.
Czerwony... czerwony był zaś silną trucizną, bez smaku i zapachu.
Duże znaczenie miały jeszcze biały i zielony, ale je opisywano
prawdopodobnie w dalszych rozdziałach. Trudno było nazywać je
właściwie rozdziałami... Ksiązka bardziej przypominała pamiętnik
lub notatki. Dziwny pamiętnik.. i jeszcze dziwniejsze notatki...
Draco przewrócił kilka stron, przemykając wzrokiem po kartkach.
Zatrzymał się na jednej z najstaranniej zapisanych.
Luty
– rozpoczęcie badań nad użyciem obsydianu w eliksirach
leczniczych.
Doświadczenie
z niebieskim – 12.02:. Szczur pod wpływem kauzalgia nie reaguje
analgosedację.
Doświadczenie
z niebieskim – 13.02: podanie substytutu Q. główna baza:
niebieski obsydian
Doświadczenie
z niebieskim – 14.02: półśmierć.
Doświadczenie
z niebieskim –15.02: ustąpienie kauzalgii.
Wnioski:
niebieski obsydian wspomaga analogosedacyjne eliksiry. Szanse na
uzdrowienie wzrastają do 90%. Nie więcej niż 2% osobników może
jednak ulec nadmiernej sedacji co może wynikować śpiączką.
Następne
kilkanaście stron pokrytych starannym, czytelnym pismem zawierało
informacje dotyczące kolejnych prób. Obsydian łączony był z
różnorodnymi eliksirami, dla części z nich stanowiąc bazę, dla
niektórych będąc bardziej lub mniej znaczącym dodatkiem.
Eksperymenty prowadzone były na różnego rodzaju zwierzętach,
najczęściej niewielkich gryzoniach, choć autor z równą chęcią
używał w niektórych przypadkach młodych żab i kijanek.
Porównując
wyniki wszystkich przeprowadzonych wariantów doświadczeń,
wnioskuje się, ze niebieski obsydian jest niezastąpionym
substytutem wielu eliksirów, wzmagającym ich działanie. Nawet
niewielkie ilości są w stanie neutralizować działanie trucizn
lekkich. W większej ilości łagodzi działanie Minamatańskiej
śmierci....
Wnioskując
po tym co przeczytał, Draco był pewien, ze ten, kto to pisał,
musiał mieć też niezłe pojecie o różnych truciznach i innych
niebezpiecznych substancjach. Księga ta była jednak nie tylko
skarbnicą dziwnych wiadomości dotyczących wykorzystania obsydianu
w eliksirach, magii i we wszystkim do czego ów kamień można było
wykorzystywać, ale swego rodzaju pamiętnikiem. Dat było niewiele –
najczęściej przy wszelkiego rodzaju doświadczeniach, ale i tam
podawany był jedynie miesiąc i dzień – dlatego Draco nie
wiedział ile księga ma lat. Bardziej prywatne wtrącenia były
najczęściej w formie wierszy lub zapisu śmiesznych krótkich
dialogów, gdzieniegdzie zauważył zapisane zaklęcia, najczęściej
te które wywoływały ból, lub go łagodziły.
Chłopiec
przekartkował księgę, gdzieniegdzie zatrzymując się i wpatrując
w ilustracje. Kilka było rzeczywiście nie przyjemnych –
ofiarowanie ludzi podczas dziwnych skomplikowanych rytuałów które
wymagały deklinacji tak długich i skomplikowanych, że Draco był
pewien, ze nawet z kartką nie dałby rady ich wypowiedzieć, szczur
rozkrojony na stole, z otwartą jamą brzuszną i wylewającymi się
z
środka wnętrznościami, poszarpane strzępy czegoś, co kiedyś
prawdopodobnie było żabą... – ale większość przedstawiała
szczury, węże, ptaki a czasem i niewyraźne ludzkie postacie,
naszkicowane najczęściej piórem lub miękkim grafitem. Najbardziej
niepokojąca była nieruchomość tych obrazków. Przez to, nawet te
najniewinniej narysowane wydawały się martwe.
„Prawdopodobnie
nawet nie zwracał uwagi na to ze rysuje.. szkicował automatycznie,
zwykłym atramentem, w chwilach gdy zastanawiał się co pisać
dalej...” – myślał Draco, nie próbując głębiej zastanawiać
się nad tym kim jest ów On. Powoli Przekładał strony, lekko
jedynie przesuwając po nich wzrokiem, szukając ciekawych
fragmentów. Dalsze wpisy poświęcone były coraz częściej
zaklęciom i magicznym rytuałom, skomplikowanym i raczej
niebezpiecznym. Draco z westchnieniem zatrzasnął księgę.
Zawierała niezaprzeczalnie przydatne informacje, ale bez
podstawowych wiadomości trudno było je zrozumieć. W tamtym pokoju
znajdowało się wiele ksiąg... i chłopiec był pewien, że tam
odnajdzie odpowiedzi na wiele swoich pytań. Tylko, czy odważy się
tam powrócić?
Nie
wiedział, że Severus Snape właśnie robi wszystko, by jak
najszybciej znaleźć się od daleko stąd.
-----------
Droga
była paskudna. Czułem, jak zapadam się po kostki w miękkim
błocie. To miejsce było otoczone niemal tak wieloma magicznymi
barierami jak Hogwart – bez wiedzy właściciela posiadłości nie
można tu było nie tylko teleportować się ale także i użyć
zwykłego lumos.
A
ja bardzo nie chciałem, by „właściciel posiadłości” wiedział
gdzie się udaję.
-Choćbym
miał iść po kolana w tym bajorze, to przelezę... – mruczałem
do siebie ze złością.
Musieliśmy
zachować z Lucjuszem pozory. Ja udawałem, że nie zauważyłem go.
Stojącego w drzwiach sypialni, on nie próbował nawiązywać do
sceny jaką zobaczył. Oczywiście, arystokratyczny savuar-vive
sprawiał, że ktoś taki jak Malfoy z pewnością nie mógł
otwarcie mówić o tym, że widział mnie, pochylonego nad jego nagim
synem, i bez litości znaczącego skórę chłopca długimi
nacięciami.
Malfoy
Manor opuszczałem w absolutnym milczeniu, czując pod skórą
kłującą nienawiść, wpełzająca do gardła i zaciskającą się
powoli na krtani.
„Gdybym
mógł.... już dawno byś był martwy Lucjuszu.” – myślałem z
złością. Próbowałem odsunąć od siebie niepokój, jednak
bezskutecznie.
Co
wzbudziło w Luu taką nienawiść do młodego dziedzica? Byłem dla
chłopca okrutny.. ale na Boga, nie byłem przecież jego ojcem!
Dzieciakowi udało się upokorzyć mnie i dom, który miałem pod
opieką od kilkunastu lat... w dodatku był tak rozkoszną
zabawką....
Co
jednak było powodem takiego zachowania Lucjusza? Czyżby ten
człowiek naprawdę był tak bezdusznym i okrutnym ,ze skazywał na
ból i poniżenie własnego syna? Byłem zadowolony, że dał mi w
sprawie Draco wolną rękę.. ale nie potrafiłem opanować
niepokoju. Malfoy zawsze wydawał mi się dobrym rodzicem –
nieczułym i raczej wymagającym, ale przecież usuwał wszelkie
przeszkody na drodze swojego syna, kupował mu wszystko czego ten
pragnął i dawał niemal absolutną swobodę. Draco chciał aby na
jego urodzinach tańczyła willa? Drużyna quiditha potrzebowała
nowych mioteł? Lucjusz gotów był spełnić jego najbardziej
kosztowne życzenia.
Miałem
wrażenie że wszystko wokół pląta się, ze cały świat nagle
został zmieniony. Czy i ja też zmieniłem się? Tak, ale to było
to, czego nie chciałem zauważyć. Nie wtedy.
Nie
potrafiłem w tamtej chwili zastanowić się nad tym co zachodziło.
Jedynie biernie obserwowałem to co się działo, niezdolny do
zrezygnowania z przyjemności.
„Draco...
moja śliczna, posłuszna zabawka” – myślałem, uśmiechając
się. Ale nie byłem już aż tak pewny. Aż tak przekonany.
Zabijałem w sobie wątpliwości tak jak już dawno zabiłem każdą
inną słabość.
Człowieczeństwo.
Sumienie.
Byliśmy
z Luu tacy sami. Dwaj dranie, jeden oddający własne dziecko w ręce
gwałciciela, drugi, z zemsty i pożądania krzywdzący chłopca.
Ale... dlaczego nie? Świat jest przecież tak okrutny. Jedna krzywda
mniej lub więcej nie robiła różnicy. I tak wszyscy mieliśmy
kiedyś umrzeć. Czy nie lepiej było się przed śmiercią zabawić?
-----------------------------
Wino
lśniło w kryształowym kieliszku. Jasnowłosy mężczyzna siedział
w fotelu, z nogą założoną na nogę i przymkniętymi powiekami,
leciutko się uśmiechając.
Czy
był zadowolony? Oczywiście.
Czy
wszystko szło po jego myśli? Niesamowite, ale tak.
Czy
miał wyrzuty sumienia? Och... a czy gdyby je miał, siedział by
teraz na tym fotelu, z nogą założoną na nogę i spokojnie popijał
wino?
Roześmiał
się.
Malfoyowie
okrucieństwo mieli we krwi. Tak samo jak rozwagę i przebiegłość.
-To
nawet lepiej, że Severus opuścił dwór. Chłopiec i tak trafi w
jego ręce za kilka tygodni, a nie sadzę, aby Narcyza nie zauważyła
tego co się dzieje. – wyszeptał mężczyzna do siebie, pozwalając
by na jego wargach pojawił się pogardliwy uśmiech - Głupia
dziwka! W jego obronie wydrapała by każdemu oczy Tak jakby...
Narcyza? – mężczyzna uniósł głowę, widząc kątem oka
przechodzący obok pokoju cień – To ty? – dodał głośniej.
Powoli
wyszedł do holu. Jedno z bocznych okien było otwarte, wiatr
poruszał niespokojnie firanką. Mężczyzna machnął różdżką.
Okno zatrzasnęło się.
To
tylko zasłona – westchnął, śmiejąc się w duchu i wrócił do
komnaty.
Za
oknem, szczupła kobieca postać opierała się o szybę. Długie,
splatane włosy opadały na szczupłe ramiona, ciało okryte było
strzępami materiału.
Szczupłe
dłonie drżały lekko, a opuszki palców raz po raz zanurzały się
w szkle.
Dziwka?
Wydrapała
oczy?
O
tak, Narcy, zrobisz to.
Luu
jest teraz po złej stronie.
Teraz
trzeba tylko odnaleźć Chaton
Co
mogło by się stać? Gdzie ona jest?
-W
pobliżu.
Rozdział
7
I
wszystko znów…
W
sidła pochwyci mnie sen
Na
powrót w koszmar zanurza mnie dzień
Szkoła.
Zastanawiał się, czy ma prawo cieszyć się z tego. Pierwszy raz
myśl o opuszczeniu domu wydawała mu się aż za przyjemna. Zniknąć,
rozpłynąć się, uciec. Tam nie będzie bezpieczny. Tam będzie być
może jeszcze gorzej. Ale tam będzie też nadzieja, że to się
skończy, że okaże się że to zwykły, zły sen.
Nie
wiedział, czy chce jeszcze kiedykolwiek wracać do domu – ale
wiedział, że nie ma wyboru, że będzie musiał i… chciał.
Sokolnik.
Gdyby nie on ostatnie miesiące były by nie do zniesienia. Gdyby nie
on, nie przetrwał by żadnego z tych koszmarnych dni. Czasami
zastanawiał się czy nie powiedzieć mu o wszystkim – ale zawsze w
tej ostatniej chwili coś go powstrzymywało. Mógłby w ten sposób
zniszczyć kruchą nić przyjaźni, zniszczyć wszystko co było
cokolwiek warte. Obrzydzenie w oczach Sokolnika było by najgorszą z
możliwych kar – i najprawdopodobniejszą.
A
chciał, po prostu chciał mieć coś do czego mógłby wrócić….
Westchnął
cicho, wkładając pod poukładanie, przez skrzaty, w walizce rzeczy
kilka książek i obsydianowe pióro. Dziwne książki przemycone z
tamtego pokoju leżały już od wczoraj wieczór na dnie kufra.
Niestety obecność ojca w domu sprawiała, ze Draco nie mógł z
nich korzystać – opieczętowane były silnymi zaklęciami
magicznymi, których próby złamania z pewnością przyciągnęłyby
uwagę ojca. Ale bez przeczytania ich nie był w stanie zrozumieć
tamtego dziwnego pamiętnika. Na wielu kartach pojawiały się
odwołania do różnych tytułów, niecodzienne skróty czy
całkowicie niezrozumiałe terminy których nie był w stanie pojąć.
Cieszył się że opuszcza już dom – w szkole próby zdjęcia
zaklęć z pewnością przeszły by niezauważone. Trudno jest
kontrolować czyjąś magię, gdy wszyscy wokół rzucają zaklęcia.
Usta
Draco rozchyliły się w lekkim grymasie. Może w tej książce
znajdzie jakieś przyjemne coś dla Pana Pottera i jego Szlamy? Coś
ohydnie złośliwego?
Tak,
definitywnie zbliżający się początek roku szkolnego był
szczęśliwy, ale...
-Czas
kogoś odwiedzić…– mruknął, zatrzaskując wieko. Zerknął na
chwilę w lustro i wybiegł z pokoju chwytając w przelocie palcat.
Nie używał, to fakt… ale tak wyglądało to bardziej elegancko.
…………………………….
-Jednak
jesteś… - Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
-Tak
– Draco z gracją zeskoczył z konia. – Chciałem się pożegnać.
-Domyśliłem
się, kiedyś też chodziłem przecież do szkoły…
-Do
Hogwartu? – Zapytał z ciekawością młody Malfoy. Sokolnik nie
mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat, jeśli więc był
uczniem ktoś z nauczycieli mógł go pamiętać, a jego zdjęcie z
pewnością znajdowało się w archiwum.
-Może…
- Mężczyzna chwycił dmuchawiec i machnął nim w powietrzu, a
białe kłaczki zawirowały na wietrze – Może tak, może nie…
-Mógłbyś
przestać być wreszcie taki tajemniczy – Draco westchnął
teatralnie.
-Żeby
zepsuć zabawę?
-Nigdy
nie odgadnę, kim jesteś….
-Malfoy
a już się poddaje?
-Aż
tak dobrze znasz moja rodzinę?
Mężczyzna
roześmiał się z wdziękiem. Ten dźwięk zawsze zaskakiwał
chłopca – czysty, przepełniony radością, zuchwale owijał się
wokół niego srebrzystym kokonem. Brzmiała w nim magia. Draco znów
zapatrzył się na mężczyznę, szeroko rozwartymi oczami obserwując
każdy jego ruch, każde drgnięcie. Jaki on piękny, jaki
wspaniały…. niezwykły, radosny, zachwycający. Zarumienił się,
wspominając ich pierwsze spotkanie, po tej okropnej nocy, która
zostawiła na jego rękach długie krwawiące linie. Mężczyzna, gdy
tylko zorientował się, że Draco nie bez powodu naciąga rękawy
tak, by spod materiału wystawały jedynie końcówki palców, siłą
zmusił go do odsłonięcia poranionej skóry. Chłopiec wiedział,
ze nigdy nie zapomni niesamowicie delikatnego dotyku tego ruchliwego
języka na swoich ranach, rzeczy tak odmiennej od tego co robił mu
Snape. Dziwna pieszczota jednocześnie łagodziła i budziła
drzemiący pod skórą ból, wywołując ciepły przyjemny dreszcz,
powoli rozchodzący się po całym ciele… Draco musiał walczyć i
z chęcią panicznej ucieczki i z pragnieniem wtulenia się w
szczupłe, silne ciało mężczyzny. Sokolnik wydawał się być
wtedy dziwnie drapieżnym lecz bliskim. Kimś komu można było
zaufać, ale też osobą wzbudzającą niepewność… niemal lęk.
-Przyjacielu
– Sokolnik przechylił lekko głowę, pozwalając by promienie
słoneczne przesuwały się po szarych kosmykach. – Naprawdę
myślisz, że przebywając w tej okolicy tak długo, mógłbym nie
wiedzieć nic o twojej rodzinie?
Draco
poczuł wpełzające do umysłu podejrzenie. Nie to niemożliwe! Ale
jeśli…
-Szpiegujesz
nas? – zapytał spokojnie. To nie było by dziwne. Mężczyzna
zawsze był blisko. Zawsze wiedział kiedy się pojawić. Zawsze.
Merlinie! Czyżby on wiedział…? W stalowoszarych oczach pojawił
się błysk wstydu i przerażenia.
-Szpieguję?
Nie po prostu bardzo dużo wiem…
„Ile
wiesz?” krzyknęło coś w duszy chłopca. Ile, ile!
-..ale
dużo to niestety nie wszystko. Nie wiem na przykład czy mnie
lubisz, czy po prostu jesteś ciekawy kim jestem.
Przeczesał
dłonią włosy, spoglądając uważnie na chłopca.
-Lubisz?
-Ja?
– Draco uniósł oszołomiony głowę. – To znaczy… lubię,
oczywiście że lubię!
-Czyżbyś
był niezdecydowany? - Sokolnik ze zdziwieniem uniósł brwi. –
Rozumiem.
-Ale..
to wcale nie tak. Po prostu zaskoczyłeś mnie.
Na
ustach mężczyzny pojawił się ciepły uśmiech.
-Więc
lubisz.... więc lubisz...
-Ej!
– Draco uderzył go łokciem w bok – Nie miałem TAKIEGO lubienia
na myśli!
-Wiem
– mężczyzna nagle spoważniał – I mam nadzieję, że nie.To
znaczy sądzę, ze rozumiesz...
-Rozumiem,
że między nami nie będzie nigdy romantycznego zaangażowania –
dłoń chłopca uniosła się, jakby chciała powstrzymać słowa,
które mógłby wypowiedzieć Sokolnik – Ani erotycznego. Ani
żadnego.
Na
wąskich wargach mężczyzny pojawił się lekki uśmiech.
-Też
tego żałuję dzieciaku...
-Aha.
– Draco westchnął, opadając na miękka trawę. Czasami naprawdę
nie rozumiał tego mężczyzny. Było w nim coś, co sprawiało, że
z każdą chwilą wydawał się być jeszcze bardziej skomplikowany.
Epatował takim erotyzmem, tak bardzo zachęcał, tak kusił... ale
zawsze w odpowiedniej chwili mówił „nie”. Początkowo Draco był
z tego zadowolony. Każda, nawet najmniejsza forma bliskości
wywoływała w nim sprzeciw, dlatego cieszył się że między nimi
nic nie ma. Bał się, że gdyby doszło do czegoś więcej, mógłby
zachować się nieodpowiednio.
Postać
Sokolnika intrygowała go niezmiernie. Był jednocześnie chłodny i
bliski, zawsze pojawiał się z nikąd i zdawało się, ze zamienia
się w nicość, gdy tylko odwróci się od niego wzrok.
Nigdy
nie było wiadomo jak i na co zareaguje. Za każdym razem gdy Draco
przyjeżdżał bał się że Sokolnik się nie pojawi. Że, po prostu
znudzą mu się te spotkania, lub że nie znajdzie czasu. Księżniczka
zawsze jednak odnajdywała drogę do mężczyzny, kierując się w
miejsce gdzie ich oczekiwał. Czasami była to ta niewielka polana,
otoczona starymi więzami, innym razem kilka głazów pośród łąk,
wychylających się spośród zielonych traw czy też pojedyncze
drzewo, rzucające przyjemny cień.
Sokolnik
zawsze wyglądał i zachowywał się tak, jakby pasował do tych
miejsc.
Towarzyszyły
mu ptaki – półdzikie sokoły, pustułki i jarzębie. Przeważnie
kilka skrzydlatych krążyło w najbliższej okolicy, gotowych na
jeden znak podlecieć do niego. Draco z fascynacją obserwował jak
mężczyzna popisuje się przed nim, co jakiś czas wzywając
któregoś z pierzastych drapieżców.
Także
teraz na niebie krążyły dwa sokoły.
Draco
uniósł głowę, przyglądając się jak gładko płyną w
powietrzu, bezszelestnie przemykają wśród
gęstych
chmur.
-Piękne,
prawda? – mężczyzna kiwnął lekko głową, nakazując chłopcu
by przysunął się bliżej niego. Stalowoszare włosy zalśniły w
słońcu. Szczupła dłoń bezwiednie zanurzyła się w miękkich
kosmykach.
-Są
zachwycające – Draco westchnął, nie pewien, czy mówi o pasmach
prześlizgujących się między palcami, czy o sokołach których
pióra były równie przyjemne w dotyku i miały niemal ten sam
odcień.
-Jak
mam się z tobą skontaktować jak tam wrócę....? – zapytał,
przejęty nagłą myślą. Wcześniej nie miał czasu się nad tym
zastanawiać– Bo przecież będziesz pisać? Przysyłać jakieś
wiadomości? Cokolwiek? – ręka Draco zacisnęła się lekko we
włosach mężczyzny.
-Draco...
Ich
twarze znalazły się niebezpiecznie blisko. Chłopiec jak
zahipnotyzowany wpatrywał się w oczy Sokolnika. Przymknął oczy,
czując nagle jak chłodne wargi prześlizgują się po jego ustach.
Trwało to zaledwie kilka sekund, ale Draco czuł ciepło
rozpływające się po ciele, i cichy głosik, szepczący w umyśle:
to nie tak, to niewłaściwe... nie powinienem... nie powinniśmy...
Co
było w tym złego? To nawet nie pocałunek – zaledwie muśnięcie,
które sprawiało, ze całe jego ciało prosiło o więcej.
-Będę
pisał... – wyszeptał, a Draco zadrżał, czując jak ciepły
oddech łaskocze jego wargi. – I ty też. Do mnie... będziesz...
Chłopiec
uśmiechnął się, pozwalając się objąć i przyciągnąć bliżej.
Powoli oparł głowę na szczupłym ramieniu, starając się uspokoić
oddech.
-Jak?
Mężczyzna
zagwizdał. Biały sokół natychmiast przerwał krążenie po niebie
i usiadł na wyciągniętej dłoni Sokolnika. Draco westchnął, gdy
skrzydła dotknęły jego pleców. Niemal leżał na mężczyźnie,
opierając się o jego tors, i pozwalając by ten obejmował go jedną
ręką.
-Mam
dla ciebie prezent, książę... – rzeczywistość rozpływała się
we mgle. -Tylko nie pokazuj go swojemu ojcu...
Oczywiście
że nie. On nigdy by na to nie pozwolił...
Ale
On nie ma już prawa decydować o tym na co pozwolić a na co nie.
Już NIE.
Radość.
Powoli wpływająca w żyły, ciepła radość. Jak.. odurzenie
alkoholem. Jak sen.
Wciąż
czuł lekkie mrowienie warg, w miejscu, gdzie, zetknęły się z
ustami Sokolnika. W jego ramię wbijały się ostre szpony, cieniutki
strumyk krwi spływał aż do łokcia.
Czuł,
że żyje.
Po
raz pierwszy od dawna, od bardzo dawna po prostu żył. Nawet powrót
do Hogwartu - do Snape’a- nie wydawał mu się tak straszny.
Przechylił się lekko do przodu, gładząc białą klacz po smukłej
szyi. Koń zarżał na ten czuły gest i przyspieszył chód, nie
zerkając już nawet na ostrodziobego potwora, siedzącego na
przedramieniu jego pana.
Młody
Malfoy westchnął. Nie chciał odchodzić. Nie chciał... nie chciał
być daleko.
Czy
jednak to była wysoka cena?
Musiał
powrócić do koszmaru... ale ten jeden raz powracał do niego nie
sam. Już nigdy nie sam.
Zawsze
przy tobie. – szeptał wiatr. – Już zawsze.
Kopyta
lekko odrywały się od ziemi, koń niemal płynął w powietrzu.
Wiatr rozwiewał włosy chłopca, szepcząc mu do ucha „nigdy sam”.
Koń
kłusował po równinie, słonce wydłużało i rozszczepiało cień
zwierzęcia i jeźdźca na tysiące wąskich pasm.
Nie
odbierajcie mi
Nadziei
Dlaczego
zniknęła gdy nadszedł ten dzień?
Za
mną
Zaczajony
sen
KONIEC
CZĘŚCI I