lalka

LALKA



Czas, w którym dziecko zmienia się w osobę dorosłą, na zawsze pozostaje we wspomnieniach jako piękna, magiczna chwila. Chyba, że stanowi jedynie ból, strach, poniżenie. Gdy jest karykaturalnym wynaturzeniem aktu miłości. Gdy jest najpotworniejszym koszmarem, lecz nie snem, a koszmarem aż nadto rzeczywistym.

SKRZYWDZONE MARZENIA

-Prolog-

Draco usiadł na krześle, nie odrywając wzroku od splecionych palców. Miał świadomość, że rozmowa ta będzie trudna i mało przyjemna. Westchnął i bardziej pochylił głowę, słysząc stukot szybkich, nerwowych kroków w korytarzu. Severus Snape zawsze poruszał się bardzo cicho, przeważnie słyszalny był tylko złowrogi szelest jego szat. Teraz jednak już z daleka zaznaczał swoją obecność, a w każdym jego ruchu czuć było palącą furię. W lochach nie przebywała ani jedna żywa czy też martwa dusza, która chciałaby go teraz spotkać - nawet Irytek wyewakuował się w wyższe rejony zamku, a Krwawy Baron postanowił rozejrzeć się po wieży północnej. Draco przełknął ślinę. „Trudna i nieprzyjemna” było eufemizmem... W tej sytuacji bardziej pasowało by określenie „przerażająca”. I choć żaden Malfoy nie przyznałby się do strachu, to ten jeden konkretny członek rodziny, którego ta cała sprawa dotyczyła, był naprawdę bliski panicznej ucieczki. Serce stanęło mu na kilka sekund, gdy pod wpływem wysyczanego zaklęcia otworzyły się drzwi i zaraz po tym, jak do środka wtargnęła czarno ubrana postać, zatrzasnęły się z głośnym hukiem.
- Siedź! – warknął Mistrz Eliksirów, gdy jasnowłosy dziedzic drgnął nerwowo – Nawet nie próbuj się ruszyć.
Było gorzej niż sobie to wyobrażał. Możliwość ucieczki, czy padnięcia na kolana w celu wybłagania litości, zostały ograniczone przez kategoryczny zakaz, z którym lepiej było nie dyskutować. Mistrz Eliksirów był zbyt wściekły, by próbować go choć trochę przekonać.
- Wiesz, ile przez ciebie straciliśmy punktów?! - mówił gniewnie, przechadzając się nerwowo po komnacie – Hufflepuff, dom dla charłaków i nieudaczników, ma ich ponad trzykrotnie więcej. Największa przegrana Slytherinu, od kiedy zostałem opiekunem tego domu, a podejrzewam, że nigdy, w całej historii tej szkoły, nie przegraliśmy w bardziej haniebny sposób!
- Ja wiem... Przepraszam, to już się... – zaczął cicho Draco, kuląc się jeszcze bardziej.
- „Nigdy nie powtórzy?” – przerwał mu chłodno Snape – Czy naprawdę uważasz, że istnieje jakakolwiek możliwość powtórzenia twojego wyczynu?
- Nie.
- Twój ojciec latami wodził za nos ministerstwo. Latami, panie Malfoy! – Snape zatrzymał się naprzeciwko chłopca i złożył ręce na piersiach – Nawet po tym ostatnim - w ministerstwie, udało mu się przekonać ich, że działał pod wpływem zaklęcia. A ty?!
W ciemnych oczach nauczyciela płonęła zimna furia. Nigdy ich dom nie przegrał w tak kompromitujący sposób. Nigdy! Do końca roku zostało zbyt mało czasu, aby choć trochę nadrobić utracone punkty.
- Myślałem, że jeśli przyznam się, kara będzie...
- Niższa? – Snape roześmiał się. Złowrogi dźwięk rozległ się w akustycznych lochach, sprawiając wrażenie jeszcze ostrzejszego i bardziej przerażającego. – A nie pomyślałeś, że jeżeli powiesz, że zostałeś zmuszony, że grożono ci i zastraszano, że chciałeś w ten sposób chronić najmłodszych członków swojego domu i uważałeś, że postępując w ten sposób, nie dopuścisz do jeszcze większych krzywd, to być może w ogóle nie zostaniesz ukarany?
- Ja, nie pomyślałem... Przepraszam – szepnął Draco, splatając i rozplatając dłonie. Ledwo mógł mówić. Usta miał całkowicie wysuszone, a gdy przełykał czuł się tak, jakby ktoś wsypywał mu do gardła tłuczone szkło.
- Jeszcze dziś napiszę do twojego ojca list. Luciusz Malfoy w życiu nie pozwoliłby się złapać na czymś takim, choć sam dokonywał o wiele niebezpieczniejszych rzeczy niż ty i ta cała banda idiotów. - powiedział Snape, przesuwając palcami po różdżce. Draco nie zdziwiłby się, gdyby za chwilę usłyszał „Cruciatus”. Doskonale wiedział, że w pełni na to zasłużył.
- Ja zrobię wszystko – chłopak nerwowo miął rąbek rękawa swojej szaty. – Zrobię cokolwiek, by odzyskać te punkty. Zdobędę je choćbym miał chodzić na kolanach do wszystkich nauczycieli.
- I sprowadzić na nasz dom jeszcze większą hańbę? – Mistrz Eliksirów nie wypowiadał już słów. On je niemal wypluwał – Przez pana, panie Malfoy, przegraliśmy zawody o puchar domów, cóż więc stoi na przeszkodzie, byśmy utracili te resztki dumy i honoru, które nam pozostały?
- Ja zrobię wszystko, naprawdę absolutnie wszystko, – wyszeptał Draco. Snape, drżąc z wściekłości podszedł do ucznia i oparł dłonie na poręczach jego krzesła. Taka hańba...
- Co chcesz zrobić, durny dzieciaku? Jakie „wszystko”? – zasyczał, zmuszając go do spojrzenia mu w oczy – Myślisz, że nawet to twoje wszystko wystarczy?
- Ja... Nie wiem, ale zrobię wszystko, wszystko. Każdą rzecz... – mówił cicho chłopak, próbując nie patrzeć na opiekuna. Daremne próby. Magnetyczny wzrok Mistrza Eliksirów trzymał go na mentalnej uwięzi. Te oczy... Te straszne, ciemne oczy... Zimna, opanowana furia zniknęła ze źrenic, zastąpiona przez żarzącą, niczym niepowstrzymywaną wściekłość. Lecz w głębi tego spojrzenia czaiło się coś dziwnego, coś potężnego i przerażającego. Nigdy wcześniej Draco nie znajdował się tak blisko czegoś tak złego. Zanim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, został z niezwykłą siłą uniesiony z krzesła i rzucony na ścianę. Szczupłe ciało Snape, przycisnęło go do powierzchni, a brutalne, zimne dłonie zaczęły zrywać z niego szatę. Zaskoczenie, strach. Po chwili nagłą, nienaturalną ciszę, przerwał rozpaczliwy krzyk. Krzyk, którego nikt nie usłyszał...
---------------------------------------
Snape odsunął się od Dracona z krzywym, ironicznym uśmiechem. Chłopiec nie przytrzymywany przez nikogo i nic, opadł na ziemię i skulił się przy ścianie, łkając cicho. Mężczyzna nachylił się nad nim i spokojnym, beznamiętnym tonem stwierdził:
- Nie takiego prezentu spodziewał się pan, panie Malfoy.
Złośliwy, szyderczy głos. Draco zwinął się jeszcze bardziej, nie zważając nawet na to, że Mistrz Eliksirów wychodzi, zostawiając go samego w gabinecie. Ach tak... Całkowicie o tym zapomniał. Miał dziś urodziny.
-------------------------------------------

Tym, którzy wciąż wierzą, że ich sny się spełnią,spełniają się jedynie koszmary...







Rozdział 1



I razem zaplączemy się w pajęczą nić, ja będę prząść historię a ty dla mnie krzycz...
I razem zaplączemy się w pajęczą nić...
I razem i razem tak...
Aż nie będzie nic...



Jasnowłosy chłopak oparł się o ścianę, wzdychając ciężko. Przymknął oczy. Miał już wszystkiego dosyć... Do końca roku pozostało zaledwie kilka dni. Nie wiedział jednak, czy uda mu się wytrzymać tyle czasu. Chciałby być już daleko stąd. To, co się ostatnio wydarzyło... Dawniej powrót do domu traktował jak karę – oziębła matka, ojciec, który nawet nie chciał na niego patrzeć, brak jakiegokolwiek towarzystwa. Teraz zrobiłby niemal wszystko, by znaleźć się tam z powrotem. Wszystko... To słowo kojarzyło mu się bardzo nieprzyjemnie. Wzdrygnął się, czując jak zimno i wilgoć przenikają przez jego szaty. Znoszenie Jego wzroku na lekcjach, w korytarzach, podczas rozmów ze Ślizgonami, w Pokoju Wspólnym, było niemal ponad jego siły. Starał się... Naprawdę ciężko pracował, aby nie stracić ani jednego punktu i próbując nie narażać się żadnemu z nauczycieli. Ale Snape i tak wyszukał powód, by dać mu szlaban. Draco zaczynał rozumieć, jak musiał czuć się Potter na lekcjach eliksirów. Świadomość, że był traktowany niemal jak Gryfon, sprawiała, że czuł dziwne mdłości. A może spowodowane były one bardziej świadomością tego, co go czeka, a nie porównaniem do ucznia, pochodzącego ze znienawidzonego domu. Za chwilę miał Go spotkać... Za chwilę miał spojrzeć w Jego oczy, usłyszeć Jego głos.
Pochylił się, opierając dłonie na kolanach. Musiał być silny. Nie był głupim Puchonem, który płakał przy ukłuciu kolcem róży, nie był Nevillem, który płakał nawet bez powodu... Był do cholery Ślizgonem i powinien się zachowywać jak na Ślizgona przystało. Zaśmiał się cicho, widząc, że jest to niemal powtórzenie tamtego wieczoru. Ten sam strach, ta sama chęć panicznej ucieczki. Tylko że teraz domyślał się, co go czeka... Otworzył oczy i odsunął się od ściany. Zdecydowanym krokiem poszedł w głąb korytarza. Nikt nie powie, że Malfoy jest tchórzem.
Położył dłoń na drzwiach i lekko je pchnął. Otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Nim udało mu się wykonać jakikolwiek krok, został wciągnięty do środka i niemal uniesiony w powietrzu. Jęknął głucho, gdy przeciągnięto go przez cały gabinet i wrzucono do sąsiedniej komnaty. Kwatery Snape’a. Szczupłe dłonie zacisnęły się w niemal żelaznym uścisku, a usta zbliżyły się do jego ucha i wyszeptały cicho:
- Myślałeś, że odbyłeś już swoją karę, Draco? – głos nauczyciela był niepokojąco miękki, niemal jedwabisty – To niestety dopiero początek...
Było ciemno. Nie widział nic, nawet zarysów postaci. Nie, dostrzegał jednak coś - były to płonące w mroku źrenice. Dłonie Mistrza Eliksirów popchnęły go do tyłu. Opadł na miękki materac. „Łóżko z pewnością jest wygodniejsze niż ściana.” pomyślał histerycznie. Mylił się, tamten „akt”, w porównaniu z tym, co miało nadejść, mógł być określony mianem "delikatnego". To było brutalne i agresywne. Snape "odpakowywał" go niczym prezent. Powoli, czerpiąc przyjemność nie z systematycznie odkrywanej skóry, ale z cichych, rozpaczliwych jęków Draco, gdy ten czuł się coraz bardziej rozbierany i obdzierany z prywatności. Silne ręce chwyciły ciało chłopca i mocniej przycisnęły do materaca, zsuwając z niego bieliznę.
- Tak, Draco... Muszę cię bardzo surowo ukarać, za to co zrobiłeś – wyszeptał Mistrz Eliksirów. – Naprawdę bardzo surowo...
-----------------------------------
Był mój. Całkowicie mój. Własna, prywatna zabawka. Dlaczego nie sięgnąłem po niego wcześniej, dlaczego nie zauważyłem jak niezwykle piękne i interesujące jest jego ciało? Moja własna, czekająca na zasłużoną karę, zabawka. W takich chwilach coraz bardziej rozumiałem, czemu przez większość swojego życia stałem po tej niewłaściwej stronie. Tak, zawsze byłem bardzo złym człowiekiem. Uśmiechnąłem się ironicznie, nie odrywając wzroku od szczupłego, spiętego z nerwów ciała. Bał się, a jego strach był najwspanialszym i najsilniej działającym afrodyzjakiem. Och, gdyby można było wysublimować ten strach, zmienić go w płynną, gęstą substancję, w eliksir. Gdyby można było pić go, pić każdego wieczoru. Coś czego nigdy nikomu nie udało się dokonać. Coś, o czym marzyła każda osoba tak zła jak ja. Draco wcześniej się mnie nie bał, nie musiał. Kiedy jednak po raz pierwszy poczułem jego przerażenie, niemal panikę? A może już wcześniej go pragnąłem? Cóż więc powstrzymywało mnie przed sięgnięciem po niego? Przecież znałem go od wielu lat, gdy jeszcze był dzieckiem. Tylko, że wtedy postrzegałem go jako syna przyjaciela, a teraz... Teraz był MÓJ.
- Podoba ci się? Lubisz tak? - szeptałem mu cicho, będąc jednocześnie nagradzany krótkimi, rozpaczliwymi jękami. Przytrzymałem go jeszcze silniej, widząc, że dopiero w tej chwili w pełni pojął grozę sytuacji i zaczął się wyrywać z moich rąk. Był jednak zbyt słaby. Wykrzywiłem się z zadowoleniem i obróciłem go w moją stronę. Na bladych policzkach widać było wilgotne ścieżki łez. Pochyliłem się i zlizałem słoną kroplę, spływającą z rzęs. Tak... w ten sposób musiał smakować strach. Spojrzałem mu w oczy. Walczył. Walczył z własnym przerażeniem, ze łzami, ze mną. Przegrywał.
Znów go od siebie odepchnąłem, lekkiego, cichego i posłusznego niczym szmaciana lalka i zacząłem rozpinać swoje spodnie, wciąż mrucząc coś do jego ucha. Biedny, mały, skrzywdzony Draco. Nic nie warty dzieciak, nadający się jedynie do pieprzenia. Tak, do tej czynności nadawał się szczególnie. Przytrzymałem go w pasie, gdy w niego wchodziłem, uśmiechając się, gdy z jego gardła wydobył się niemal zwierzęcy wrzask. Z pewnością po tym, co zdarzyło się ostatnio, wciąż odczuwał lekki ból, jednak ponowne wtargnięcie do jego wnętrza było dużo bardziej bolesne. Dopóki dla mnie krzyczał, nic wokół mnie nie obchodziło.
Wiedziałem, że nie poskarży się Lucjuszowi. Byłby kompletnym głupcem, gdyby spróbował to zrobić. Mógł mówić ojcu, że nauczyciele są na niego źli i złośliwie dają mu gorsze oceny. Mógłby nawet narzekać, że ja nie jestem dla niego tak pobłażliwy i wyrozumiały jak powinienem być dla syna dobrego przyjaciela, ale nigdy nie opowiedziałby o tym, co się tu działo. Byłem całkowicie bezpieczny. Lucjusz nie uwierzyłby synowi w informacje o gwałcie - prawdopodobnie obaj - ja i chłopak byliśmy tego świadomi. Dla mnie sytuacja była aż nadto korzystna - dla niego wyjątkowo rozpaczliwa. Machinalnie przesunąłem palcami po jego ramieniu, potem zsunąłem je niżej i zacisnąłem na jego biodrach, wchodząc w niego coraz gwałtowniej.
- Nic nie warta lalka... Zabaweczka – szeptałem ledwo słyszalnym głosem, gdy on łkał cicho, wtulając twarz w poduszkę. Na miękkiej poszewce widać było mokre ślady łez. Oblizałem usta, rozdzierając go po raz ostatni dzisiejszego wieczoru i wypełniając jego wnętrze ciepłym objawem mojego spełnienia.
O tak... Biedny Draco Malfoy... Nie nadaje się do niczego innego jak ostre rżnięcie. – wysyczałem cicho, bawiąc się tym, jak ciężko przełyka ślinę i zaciska dłonie. Wysunąłem się z niego i położyłem na łóżku. Wciąż drżał, choć przestał już płakać. Rzuciłem w jego stronę uprzednio naszykowany ręcznik i zmięte szaty, te same, w których dostał się do moich kwater. Chłopiec zerwał się z posłania i przez kilkanaście sekund szukał drzwi do łazienki. Te zatrzasnęły się za nim z makabrycznym hałasem, on jednak zdawał się tego nie słyszeć. Powinienem go upomnieć, ale nie miałem już tyle siły. „Pozbieram twoje drobne przewinienia panie Malfoy i za kilka dni zobaczymy jaka czeka cię ciężka kara” – pomyślałem złośliwie. Byłem jego aurorem, sędzią i katem... Czy to, co poczułem to przebłysk wyrzutów sumienia? Nie, ja przecież nie miałem sumienia....
Dopiero po ponad godzinie usłyszałem szum prysznica. Wrócił z powrotem do komnaty, jego włosy były mokre, szaty zaś ubrane bardzo pospiesznie i nieuważnie. Stanął na środku pomieszczenia i najprawdobodobniej zastanawiał się, co powinien zrobić. Widziałem jak spogląda niespokojnie w moją stronę, a później w stronę drzwi.
- Wynoś się już! – syknąłem, patrząc na niego z niechęcią. Jedyna rzeczą jakiej pragnąłem teraz, było usunięcie go z moich komnat. Głupi dzieciak – już dawno powinien uciekać. Uśmiechnąłem się, gdy dotarł do drzwi, szarpnął za klamkę i wbiegł do mojego gabinetu, a stamtąd prosto na korytarz.
--------------------
Draco pociągnął nosem. Znów czuł, jak pod jego powiekami zbierają się łzy. Nienawidził się za swoją słabość, za to wszystko co się wydarzyło. Jeszcze raz chwycił za klamkę, szarpiąc ją coraz bardziej nerwowo. Nie pamiętał by Mistrz Eliksirów zamykał te drzwi na klucz, nie wypowiedział też żadnego zaklęcia. Chłopiec pokręcił jeszcze silniej i westchnął z ulgą, gdy wrota nagle się otworzyły. Niemal przebiegł przez pracownię i znalazł się w korytarzu. Nie zatrzymując się ani na chwilę, pobiegł w stronę dormitoriów Ślizgonów, chcąc jak najszybciej i jak najdalej uciec od tego miejsca. Oczywiście w pełni świadomy był faktu, że niestety, ale będzie zmuszony tu wrócić. Że znów nie będzie potrafił powiedzieć "nie". Że ponownie będzie nikim. Że będzie pustą, posłuszną marionetką, która zrobi wszystko, cokolwiek On zażąda. Przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów, przystanął. Nie mógł pokazać się im w takim stanie. Pomięta szata, włosy w całkowitym nieładzie, zaczerwienione nie tylko od biegu policzki... Zaklął cicho, gdy usłyszał czyjeś kroki. Niech to będzie Ślizgon, niech to będzie jakiś cholerny Ślizgon. Pomyślał rozpaczliwie. Niestety, kroki były aż nadto charakterystyczne.
W ostatniej chwili powstrzymał się od instynktownej ucieczki. Wołał stać tu, niż pozwolić by ta osoba wyciągała go z przejścia. Bo szansa na to, że zdąży wślizgnąć się do Dormitoriów była niewielka.
- Co tu robisz, Draco? – cichy, spokojny głos. Młody Malfoy skrzywił się. „Ach! Z nocnej wracam wycieczki” pomyślał, nieświadomie cytując fragment książki, którą czytał w dzieciństwie. Książki, którą zdobył z wielkim poświęceniem i zmuszony był poznawać ją schowany pod kołdrą, czytając przy świecy. (Nagroda dla tego kto domyśli się jaka to książka... Podpowiedź: dla dzieci, podpowiedź - 2:cytat nie był dokładny... Różnił się jedną literą). Ojciec nigdy nie pozwoliłby mu czytać mugolskiej książki. To było takie szlamowate.
- Nic – odpowiedział spokojnie, próbując wyglądać na kogoś, kto nie robi nic złego, kto nie ma ochoty zrobić nic złego, kto nie potrzebuje ani rady, ani pomocy, kto... Kto do cholery wcale nie chce, aby ktoś tak na niego patrzył, w ten dziwny, dokładny sposób, tak uważny tak... – To moje własne sprawy i radzę ci się od nich odpieprzyć!
Srebrnoszare oczy migotały ze złością. Blaise westchnął w duchu. No tak, całkowicie zapomniał, jak wręcz obsesyjnie jasnowłosy dziedzic bronił swojej prywatności. Jednocześnie jedynie Zabini był w stanie powiedzieć, że z Dracze łączy go coś w rodzaju przyjaźni. Oczywiście od czasu, gdy to się wydarzyło, ich stosunki bardzo się ochłodziły.
- Masz jakieś problemy przyjacielu? – spytał, obrzucając go uważnym spojrzeniem – Wiesz, wyglądasz jakoś tak... inaczej.
- Od!Pieprz!Się! - warknął Malfoy – Której części mojej wypowiedzi nie rozumiesz?
- Dobrze... Jak ci tak zależy mogę się odpieprzyć. – uśmiechnął się krzywo. – Ale to ty wyglądasz jakbyś się cały wieczór z kimś pieprzył.
Roześmiał się cicho. I nim się zorientował, leżał ogłuoszony na posadzce, słysząc oddalające się kroki i dziwny, nieprzyjemny śmiech. Gdy chwilę później przemywał spuchnięty policzek wilgotną szmatką, na jasnej skórze widniał ciemnoczerwony ślad. Przesunął po nim palcem. Emblemat. Splecione ze sobą węże, tworzące ozdobne inicjały – DM. Arystokratyczna maniera. Draco nawet pod prawym sierpowym musiał się podpisywać. Ale Blaise naprawdę nie miał ochoty na to narzekać. Bo tylko dzięki niemu uniknęli bardzo nieprzyjemnego losu. To on wziął na siebie całą winę, to on oszukiwał, on kłamał. On zrobił dla nich to wszystko.
Draco, Draco, Draco.
Dracon zawsze był niezwykłą osobą, ale ostatnio zachowywał się jeszcze bardziej dziwnie. Po tym wszystkim, a zwłaszcza po sprawie z Pansy i... Zabini potrząsnął głową. Nie, nie powinien o tym myśleć. Gdyby nie Draco, byliby skończeni. Absolutnie, definitywnie i całkowicie skończeni. Nie mieliby szansy na ukończenie szkoły. Jakiejkolwiek szkoły. Blaise uśmiechnął się. Nawet gdyby musiał przez następny rok, codziennie znosić znaczenie kastetem, zgodziłby się. Musiał...

Jasnowłosy chłopak wszedł powoli do dormitorium. Panowała tam absolutna cisza. Żadnych śmiechów, szelestów, szeptów czy nawet oddechów. Nic. Absolutna pustka. Crabbe i Goyle jak zwykle spali poza pokojem, bo wydawane przez nich dźwięki przeszkadzały Malfoyowi... A kto by chciał mu przeszkadzać? Blaise... Nie wyglądało na to, aby miał ochotę dzisiejszej nocy wrócić do sypialni. Draco był sam. I po raz pierwszy od bardzo dawna ta samotność mu przeszkadzała. Gdyby tu był ktoś, ktokolwiek... Mógłby mu podokuczać, pożartować, mógłby na kogoś nakrzyczeć, że mu przeszkadza, że nie potrafi uszanować jego prywatności. Ale był sam.
Miał ochotę iść pod prysznic. Wyszorować mydłem dokładnie każdą część ciała, zmyć wspomnienie strachu, obrzydzenia do samego siebie. Ale nie był w stanie wstać. Przymknął oczy i zwinął się na łóżku. Chociaż chłopak był bardzo zmęczony, sen nie chciał nadejść. Draco leżał w ciemności, wpatrując się w mrok i z zadowoleniem obserwując srebrzyste promienie księżyca, tańczące na szybie. Nigdy, przed nikim, nie przyznałby się, że płacze. Że płacze teraz, leżąc sam i pragnąc by ktoś przy nim był. Ktokolwiek. Nawet On.

I razem zaplączemy się w pajęczą nić....

Rozdział 2 –


Co o tym myślisz?
Ja? Ależ nic!
Razem wplączemy się w życia nić....

Draco ziewnął znudzony nawet nie spoglądając na przebiegających wokół niego uczniów. Był zmęczony. Ostatnia noc.... Wzdrygnął się lekko. Chociaż nie, nie było wcale tak bardzo źle. Już niemal nie bolało i gdyby tylko to nie był Snape, gdyby to był ktoś, kto nie jest na niego tak zły.... Może mógłby wynieść coś dobrego z tej sytuacji. „Jesteś gwałcony Malfoy... Niemal co noc, a możesz zastanawiać się jedynie na tym, co mógłbyś zyskać” pomyślał ze wzgardą. Ale dlaczego nie? Dlaczego miałby nie chcieć mieć z tego czegoś przyjemnego? Podobno nawet pierwsze razy z czułym, troskliwym kochankiem bardzo bolą, więc dlaczego on narzeka?
Żeby tylko ojciec się nie dowiedział... W tej kwestii miał bardzo mieszane uczucia - ojciec mógłby nie uwierzyć albo uwierzyć i... I wtedy mogłoby być gorzej. Co by zrobił?
Powoli podszedł do pociągu. Wiedział, że za chwilę kilkoro życzliwych osób przyniesie jego kufer. Może gdyby nawet chwilę zaczekał, znaleźliby mu najwygodniejszy przedział.... Przecież tytuł prefekta już stracił. Co prawda większość osób z jego domu – wszyscy z jego domu – nadal traktowali go jak prefekta i słuchali niemal jak nauczyciela jednak w rzeczywistości już nim nie był, więc raczej w specjalnych przedziałach nie mógł jechać. Wspiął się po dwóch stopniach odsuwając małą Puchonkę ciągnącą wielki, zapewne ciężki kufer... On miałby jej pomóc? Nie... Przecież był Malfoyem. Wcale nie obchodziły go szeroko otwarte oczy dziecka, niema prośba o... Malfoy`owie nie pomagają. Nigdy. Nikomu. Uśmiechnął się pogardliwie i przeszedł obojętnie w ogóle nie myśląc o tych oczach, o drżących ze zmęczenia małych dłoniach.
Otworzył drzwi do przedziału. Niemal pusty. Blaise i jakaś ślicznotka... Ciemne włosy, szczupła twarz, duże choć nieco zbyt wydęte wargi, nogi - długie, szczupłe, oplatające Zabiniego w pasie. Chłopak zaklną cicho i zrzucił dziewczynę z kolan. Sharlotta.. . Draco przypomniał sobie jej imię kiedy zobaczył widniejący na jej ramieniu srebrny tatuaż” SH... Sharlotta Harshin. Naprawdę, nazwać dziecko tak dziwnym imieniem podobnym do nazwy mugolskiego jabłecznika, było wyjątkowo nietypowe. Shar uśmiechnęła się przepraszająco do Draco i wybiegła z przedziału.
-Nie musiałeś sobie przeszkadzać – mruknął chłopak, nie patrząc nawet gdzie pobiegła o rok młodsza Ślizgonka. Blaise roześmiał się, jednak szybko zamilkł i spojrzał za okno. Krzątanina już się kończyła, za kilka minut mieli ruszać w drogę.
- Chciałem przeprosić – mruknął cicho - Za tamten wieczór, wiesz...
-Wiem – Malfoy stwierdził sucho – I co? Myślisz, ze ja zamierzam także cię przeprosić? A może sadzisz, że stwierdzę, że się nic nie stało?
-Ymm.. Nie. Ale chciałem... powiedzieć, że nie zamierzam już wtykać nosa w twoje sprawy...
Draco skinął głową, siadając. Nie chciał się kłócić. Mógłby, ale prawdopodobnie bardziej przypominałoby to kopanie leżącego psa niż orzeźwiającą awanturę. I... Ach tak, całkiem by o tym zapomniał... Malfoyowie nie urządzają awantur, a już z pewnością nie publicznie.
Blaise był bardzo zdeterminowany by przeprosić. Zwykle Ślizgoni nie przepraszają. Tylko że to nie była zwykła sytuacja...
( Krzyk... Zapach alkoholu... Brzdęk tłuczonego szkła... )
-Draco?
-Hmm?
(Pancy... Pansy tańcząca wśród kolorowych szkieł. Papierosy... )
-Żałujesz?
(TAK! )
-Jestem Malfoyem, Zabini! Myślisz, że zrobiłbym coś,czego żałuję...?
Nigdy, nigdy nie żałowałem niczego bardziej.
Zabini rozparł się na siedzeniu, przyglądając się Draco spod rzęs. Miał niewiele czasu. Wiedział, że za chwilę dwaj tępi idioci wpadną do przedziału sapiąc, pochrząkując i czekając na rozkazy, a jak Draco ich gdzieś nie odeśle, będą sapać, pochrząkiwać i czekać na rozkazy przez całą drogę. Goyle i Crabbe byli okropni, ale Draco zdawał się ich tolerować.
(-Oni są przydatni Blaise...
-To tępe półgłówki!
-I co z tego? Dzięki temu zawsze robią to co chcę, jak chcę i kiedy chcę....
-A marzenia erotyczne też spełniają...
-Wiesz Zabini.. Może oni są wszystkożerni, ale ty jesteś chyba wszystkorżnący... )
No cóż, nie uważał się za wszystko... No, przynajmniej Crabbe i Goyle byli poza jego zainteresowaniami. Ale Draco.... Draco był heteroseksualny. Namówienie go do rozłożenia nóg byłoby niemożliwością. „Ten jeden raz mógłbym być... dziewczyną” – pomyślał Zabini, wpatrując się w młodego Malfoya. Właściwie, gdyby się okazało że Draco gustuje w zwierzętach, mógłby się poświęcić i zostać animagiem. Byleby tylko uwieść jasnowłosego księcia. Nie, nie zakochał się. Nawet się z nikim nie założył. Ale przyjemnie byłoby spędzić noc z tak piękną postacią jaką był Malfoy. Przyjemnie i mało możliwie. Malfoy`owie znani byli z oziębłości, ale zawsze można spróbować. Zwłaszcza, że Draco jeszcze kilka dni temu na oziębłego nie wyglądał. Gdy spotkali się na korytarzu wyglądał jak ktoś, kto spędził cały wieczór uprawiając sex z kochanką lub kochankiem. Raczej kochanką – Draco, był aż nadto szablonowym, heteroseksualnym Malfoy`em. Blaise westchnął cicho. „Czas twojej próby, Zabini...” pomyślał, czując nagłą chęć zapalenia papierosa. A tak dobrze się trzymał bez tytoniu, nie palił od... „Nie myśl o tym” skarcił się w myślach. Dyskretnie rzucił na drzwi zaklęcie chwilowego zamknięcia i wciąż nie zwracając na siebie uwagi Dracona poprawił włosy. Gładkim ruchem przesiadł się na miejsce obok Ślizgona.
-Draco?
-Hmmm? – Malfoy wreszcie na niego spojrzał. Zabini zawsze podziwiał ta jego umiejętność – potrafił trwać przez długi czas nieruchomo, nie zauważając otaczającego hałasu dopóki ktoś nie zwrócił się bezpośrednio do niego. Przydatna i bardzo pasująca do jego charakteru zdolność.
Blaise powoli położył dłoń na ramieniu Draco, przysuwając się do niego. Nachylił się i spojrzał w obojętne, srebrne tęczówki. „Twoja ostatnia szansa, nie zmarnuj jej durniu.... jak mu się nie spodoba, to może przez wakacje zapomni o tym....” Nagłym ruchem przyciągnął Draco do siebie i pocałował. Początkowo było normalnie. Wargi rozchyliły się zaskoczone tak, że mógł wsunąć pomiędzy nie język, jednak w sekundę później stalowe dłonie odepchnęły go. Po chwili stał przyciskany do ściany przez zimne ciało, przełykając ciężko ślinę i patrząc kątem oka na przystawioną do gardła różdżkę.
-Nie – Waż - Się! Nigdy więcej! – wycharczał urywnym, pełnym wściekłości głosem jasnowłosy dziedzic - Albo dokończę to, co zacząłem parę dni temu, Zabini. Spróbuj tylko na mnie spojrzeć, a jesteś martwy.
Blaise pokiwał gorliwie głową. Przewidywał wiele różnych reakcji, ale takiej ewentualności nie brał pod uwagę. No cóż – kto jak kto, ale Draco umiał powiedzieć „nie” w bardzo efektowny sposób...
-Wybacz – wyszeptał Zabini, nie potrafiąc wydobyć z siebie normalnego głosu. Już drugi raz w tym tygodniu naraził się Malfoyowi. „Do trzech razy sztuka i mogę kopać sobie głęboki, przytulny grób”
Draco odsunął się i dopiero wtedy Blaise zorientował się, ze przez cały czas wstrzymywał oddech.
-Nie wiedziałem, ze hm... będziesz tak e... przeciwny. – powiedział, unikając stalowego wzroku.
-Blaise, gdybym kiedykolwiek układał listę przypuszczalnych kochanków, ty miałbyś na niej jedno z końcowych miejsc – powiedział spokojnie, na powrót przyjmując maskę obojętności – Nie tylko jesteś całkiem nie w moim typie, ale dodatkowo mógłbyś zarazić mnie jakimś świństwem... – dokończył złośliwie.
-Ja? Jeżeli tak ci zależy mogę pokazać ci wszystkie wyniki badań – Zabini odzyskał rezon. Co jak co, ale on zawsze zachowywał środki ostrożności.
-Nie zależy mi. W ogóle – Draco odwrócił zimny wzrok w stronę okna. – Proponuję spędzić resztę czasu w ciszy.
Zabini skrzywił się. „Ciekawe czy wszyscy Malfoy`owie są tacy sztywni i niereformowalni”
-Draco..
-W ciszy Blaise. W milczeniu. – przerwał mu chłodny głos. – Więc milcz. Nie odzywaj się. Nie mam ochoty cię słuchać. Dziś. Jutro. Wogóle.
Chłopak zagryzł wargi.
-Więc przeprosić tez nie mogę?
-Zwłaszcza przeprosić. – Malfoy wzruszył ramionami – Widzisz, jakoś nie mam ochoty tego słuchać.
Blaise przekrzywił głowę. Obrażający się Malfoy stanowił bardzo osobliwy widok. Być może wydałoby mu się to zabawne, gdyby nie fakt, że....
-A jeśli nie przeproszę, a powiem, że bardzo żałuję i błagam o wybaczenie, to...
-To może się zastanowię.

Draco zacisnął dłonie. Głupi, głupi Blaise. Jak śmiał go dotknąć. Nie tylko dotknąć – ale pocałować. Naprawdę żałował, ze szczoteczka do zębów znajduje się na dnie kufra. Wyciągnięcie jej, bez jednoczesnego wymięcia delikatnych tkanin było niemal niemożliwe. W dodatku jego kufer znajdował się w bliżej nieokreślonym miejscu. Naprawdę miał ochotę wybić mu wszystkie zęby. A przynajmniej kilka. To było trochę niepokojące – Malfoy nie powinien myśleć o wybijaniu komuś zębów. Nawet jeśli ten ktoś go pocałował. Zwłaszcza jeżeli ktoś go pocałował. Powinien albo zabić, albo postarać się czerpać z tego przyjemność. Skrzywił usta w dziwnym, ironicznym uśmiechu – pocałunki nawet – zwłaszcza – z Zabinim, nie miały w sobie nic przyjemnego. Czuł się zabrudzony. Tak jak wtedy, gdy wychodził z lochów. Tylko, że wtedy.. Wtedy to był Snape. Snape mógł to robić. Blaise nie. Mistrz Eliksirów był silniejszy, inteligentniejszy i miał powód. Zabini był głupkiem, który bawił się kosztem innych. Skrzywił się ze wstrętem, przypominając sobie język Zabinego w swoich ustach....
-Milcz – warknął ze złością, gdy zobaczył, ze Blaise otwiera usta.
-A oddychać mogę? – odwarknął chłopak.
Draco westchnął. Może rzeczywiście przesadził. W końcu Zabini nie zrobił tego na złość. Prawdopodobnie ponad połowa Hogwartu chciałaby być przez niego pocałowana. Ale przecież nie pobił go. Groził, tak to prawda. Ale należało mu się. Próbować pocałować Malfoya, to tak jakby zaproponować oral-seans Rogogonowi....
-Draco?
-Hmmm?
-Gniewasz się? – Zabini popatrzył na niego przepraszająco. I nie-ślizgońsko.
-Trochę – mruknął spoglądając się z powrotem w okno. To było takie „duże” trochę. Ale powiedzieć „bardzo” nie wypadało.
Ciemnowłosy mruknął coś cicho i wycofał się w głąb przedziału, jak najdalej od Dracona. Przynajmniej Malfoy będzie miał dwa długie miesiące by przemyśleć i wybaczyć. Tylko co – wybaczyć? Pocałunek? Kto w dzisiejszych czasach robił taką aferę z powodu pocałunku? Może Malfoy`owie mają całkowicie inaczej działający układ nerwowy i reagują nieprzyjemnie na każdy objaw fizycznej bliskości? To by się właściwie zgadzało... Na palcach można było policzyć osoby, którym kiedykolwiek podał rękę. Zawsze wydawał się być chłodnym obserwatorem – dopóki nie nadarzała się okazja by z kogoś zadrwić. A ostatnio... Ostatnio nie był chłodny - był wręcz zimny. Młodsi albo przypatrywali mu się z szacunkiem z daleka, albo omijali szerokim łukiem, natomiast starsi...Starsi zachowywali się podobnie. Draco był w tak złym humorze, że nawet Blaise przez kilka nocy spał poza dormitorium. Choć ostatnio zachowywał się trochę milej. Aż do dziś. „Sam to zepsułem” pomyślał Blaise ciesząc się jednocześnie, że za niedługo będzie daleko stąd.
Uniósł głowę wyrwany z zamyślenia dziwnym, skrzypiącym odgłosem. Do przedziału zaglądała głowa Goyle’a. Zaklął szpetnie widząc, że goryle Malfoy`a ładują się do przedziału. Oni byli gorsi niż zwierzęta, choć trzeba przyznać, że od kiedy Draco kategorycznie kazał im przejść na dietę i przestać ciągle jeść – Żreć... Oni nie jedli - oni żarli, pożerali – nie byli już aż tak strasznie obleśni jak jeszcze kilka miesięcy temu, ale nadal nie stanowili wymarzonego towarzystwa. Wielkie umięśnione potwory raniły zmysł smaku każdej żywej osoby prócz Malfoy`a, który nawet lekko uśmiechnął się na ich widok.
-Gdzie się włóczyliście? – warknął Ślizgon patrząc na nich z naganą. Crabbe wymruczał coś i wskazał głową na trzy wielkie kufry, które ciągnęli. Goyle bez słowa zaczął wkładać bagaże na półki.
- Nie mogliście kazać jakiemuś Ślizgonowi pomóc? – zmarszczył surowo brwi.
Crabbe znowu coś odburknął, Zabini usłyszał jedynie „brudne ręce” „nie pozwolimy dotykać”. Tylko Malfoy zdawał się rozumieć ten ich mrukliwy kod, tak jakby mówili całkowicie innym językiem.

Draco westchnął ciężko patrząc na swoich „przyjaciół”. Nigdy by im nie zaufał całkowicie. Nigdy by im się z niczego nie zwierzył. Ale mógł na nich liczyć. Byli głupi – czasem nawet zastanawiał się czy przypadkiem jego przodkowie nie wypróbowywali metod chowu wsobnego na ich rodzinach. Byli głupi, ale łatwo można było nimi kierować. Byli mniej głupi niż można było się spodziewać – i mniej leniwi niż powszechnie uważano. I małomówni. A to Draco coraz bardziej u nich cenił.
(Noc urodzin... Z gabinetu Snape’a pobiegł prosto do przylegającej do dormitorium Ślizgonów łazienki, modląc się by nikogo nie obudzić. Nie wiedział, ze większość i tak jest poza sypialnią. Prócz Crabbe i Goyle’a. Nie spali – czekali na swojego pana niczym dwa wierne psy. )
-Drac... do końc dziś jedziemy, prawda? – wychrząkał jeden z goryli.
-Tak.... Nie mam nic do załatwienia w Londynie.
(Stał pochylony nad umywalką omywając twarz zimną wodą i wpatrując się w swoje rozmazane odbicie i błagając ciało, by powstrzymało torsje. Pierwszy raz... Ten ból, nie do zniesienia ból. Wciąż słyszał oddech, chrapliwy oddech. Prezent. Zimno. Ból.)
-Możemy zabrać się z tobą?
Jasnowłosy dziedzic pokiwał głową. I tak miał po drodze. Wolał nie zostawiać ich samych. Mogli się zgubić – nie mieli za grosz zmysłu orientacji. Byli jak dzieci.
(Wymiotował tak, jak gdyby chciał jednocześnie wyrzucić z siebie wszystko – także dławiące go uczucia: strach, ból, przerażenie, obrzydzenie, samotność. Z trudem przytrzymywał się umywalki Niemal nie zauważył jak czyjeś dłonie pomagają mu stać, jak ktoś obmywa mu twarz mokrym ręcznikiem. Wycharczał tylko, ze to zatrucie, nic poważnego i że mogą zostawić go w spokoju. Ich ręce były duże, szorstkie, niezręczne. Ale przyjazne.)
-Dzięki Draco... – to chyba Goyle. Nikt tak jak Gregory nie potrafił wymawiać jego imienia. Dziwny, chrapliwy dźwięk, dla większości całkowicie niezrozumiały. I urywanie końcówek.
(Przenieśli go do łóżka i nie przejmując się wcale tym, ze jest w ubraniu ułożyli w białej pościeli. Crabbe nigdy nie miał talentu do zaklęć – ale bardzo się starał, wyjąkując zaklęcia czyszczące i poprawiające komfort. I choć Draco sypiał już na lepiej zaczarowanych poduszkach, te wydały mu się wyjątkowo miękkie.)
Rechot. Blaise krzywił się patrząc na nich, pochylonych nad komiksem z Myszką Miki - to mugolski komiks, ale oni jeszcze tego nie zauważyli. To nawet lepiej - zwykle nie potrafią zrozumieć ruchomych obrazków - z uśmiechem pełnym odrazy i politowania.
-Jak coś ci przeszkadza, Zabini, to możesz wyjść i pooglądać świat przez okno na korytarzu – warknął.
(Nie powiedzieli nic nikomu. Być może uwierzyli, ze to tylko zatrucie. Dlaczego mieli by nie wierzyć?)
-O co ci chodzi Draco?
-O nic Blaise, o nic – Malfoy uśmiechnął się – Widzę jednak że nie czujesz się tu najlepiej, więc może chwila poza przedziałem pomoże ci trochę – dokończył przesadnie łagodnym głosem. Zabini jeszcze bardziej spochmurniał i wbił się głębiej w siedzenie.
-Wybacz, nie skorzystam – powiedział, wyciągając z torby książkę w zielonej okładce. Draco bez specjalnego zaciekawi

enia przeczytał tytuł – „Jak sobie radzić ze stresem podczas rzucania zaklęć”
Uśmiechną się niezauważalnie. „Przyda ci się, Zabini” pomyślał złośliwie.
-------------------------------------------
Severus Snape spojrzał na zaproszenie krzywiąc się. Właściwie wakacje miał już zaplanowane – służyć Czarnemu Panu, pracować dla Albusa, pokłócić się kilka razy z Minerwą, zrobić coś dla Lorda, zrobić coś dla Albusa, znów się z kimś pokłócić i nie wychodzić z lochów przez resztę wakacji. Znów popatrzył na ozdobne litery. Właściwie kłótnie mógłby sobie odpuścić, lochy też, a resztę... No cóż - czy to ważne, czy jest w Hogwarcie czy w.....
Harpia* chwyciła go za rękaw szaty dopominając się uwagi. Mechanicznie pogładził miękkie, w niektórych miejscach lekko szorstkawe pióra. Piękny, ogromny ptak siedział na brzegu biurka, wbijając śmiertelnie ostre pazury w blat z czarnego drewna.

„Drogi Przyjacielu
Nic nie stoi na przeszkodzie, abym spędził początek lata w twojej posiadłości...”

Pisał tym co zawsze krwistoczerwonym atramentem. Tak, gdyby któregoś dnia postanowił zerwać z eliksirami, mógłby na poważnie zacząć nauczać kaligrafii. Powinien wspomnieć o tym Dumbledorowi - dodatkowe godziny zajęć zawsze mogą się przydać. Może te imbecyle wyjdą ze szkoły z pustą głową, ale powinny umieć przynajmniej ładnie pisać.

„...i proszę, nie zawiadamiaj jeszcze o tym swojego syna. Będzie mieć, mam nadzieję, miłą niespodziankę....”




ja będę prząść historię a ty dla mnie krzycz...


=== === === ===

*Harpia – (Harpia Harpyja) – jeden z największych ptaków drapieżnych. Ma olbrzymie stopy, wielkości ludzkiej dłoni, zakończone zabójczo ostrymi szponami. Szerokie, choć krótkie skrzydła umożliwiają manewrowanie w bardzo gęstych lasach. Poluje na ssaki nadrzewne – m.in. małpy, oposy, czasem nawet inne ptaki.

Rozdział 3

Ach! gdyby to było zakochanie!
Ale to tylko taniec
Róże i łzy




Formalności zajęły mi o wiele więcej czasu niż się spodziewałem, upał był nie do zniesienia mimo, że zapadła już niemal absolutna ciemność, a zaklęcia powstrzymujące komary i inne paskudztwa właśnie się wyczerpywały. Idealny dzień na długą, męczącą podróż. Idealny wieczór – słońce już dawno zaszło, ukrywając przed ludzkim wzrokiem mniejsze i większe kałuże, zdradziecko czyhające na lśniące nowością buty. Dlaczego nie pomyślałem o tym, by przebrać się zaraz przed Malfoy Manor? Dlaczego postanowiłem przejść ten kawałek pieszo, skoro mogłem wezwać dorożkę? Spojrzałem na niebo klnąc cicho. No tak.. gorące, powietrze lepiące się do skóry niczym nici pajęczyny, komary i.... i chmury gęsto pokrywające, przed chwilą jeszcze krystalicznie czysty nieboskłon. Czy ja nie zasługuję choć na chwilę spokoju? Relaksu? Dnia, Be, kurwa! deszczu?!
Klnąc cicho zszedłem ze ścieżki. Gdzieś tutaj był skrót prowadzący prosto pod dworek. Byłem zły. Naprawdę bardzo, bardzo zły, jeśli brać pod uwagę fakt, że moje szaty zdążyły kompletnie przemoknąć, a ja właśnie potknąłem się o krzak tarniny albo dzikiej róży. Albo i czegoś innego, kolczastego i z pewnością nie rosnącego w pobliżu miejsca do którego miałem zamiar dotrzeć.
"No cóż... Wygląda na to, że moja podróż się przedłuży. I to znacznie... " – pomyślałem z ironią, porównując się do bohatera jednego z magoromansów przygodowych, gdy tuż przede mną pojawiło się urwisko. "Więc stąd ten szum. Jak dobrze pamiętam z Malfoy Manor jest kilkanaście mil do morza."
Kurwa!

Lucjusz uniósł kieliszek do ust. Jego usta wykrzywiły się w czymś w rodzaju uśmiechu – lekkie wygięcie wąskich, zaciśniętych warg – gdy do jego gardła wpłynęło chłodne wino. Nie niepokoił się, ani to pasowało do jego charakteru, ani nie miał powodu. Severus ostrzegał, że będzie trochę później.. Co prawda wspominał coś o popołudniu, ale wieczór i noc też są po południu.
Wstał z fotela słysząc dziwny hałas. Skrzaty już dawno odesłał, nie lubił gdy plątały się wieczorami pod nogami, ludzkiej służby zaś pozbył się dawno temu - byli nieprzydatni i niegodni zaufania. Otworzył zaklęciem drzwi dworku i oniemiał. Przed nim stał Severus Snape, wyglądający dziwnie żałośnie. W pierwszej chwili go nie rozpoznał – z długich włosów spływały strumyki wody, czarna, aksamitna szata wyglądała jakby jej właściciel wpadł do basenu z piraniami a skórzany kufer zamiast lewitować, smętnie taplał się w błocie.
-To ty, Severusie? – zapytał z pewną dozą troski. Pewną czyli raczej niewielką.
-Nie. Księżniczka na ziarnku grochu w jedwabnych rajstopach. - Snape obrzucił go najzimniejszym ze swoich spojrzeń, co jednak nie zmniejszyło uśmiechu Malfoya.
-Powóz?
-Skróty.
-Ach – Lucjusz skinął głową, jakby to słowo wyjaśniało wszystko. –Zapraszam do Malfoy Manor. Pozbądź się zwierzątka i wchodź, proszę. – widząc niezrozumiałe spojrzenie Severusa wskazał na wielką różową ropuchę, która uwiła sobie wygodne gniazdo wśród czarnych włosów.
Snape znów przeklną. Nie, nie miał dziś szczęścia.
Nie on jedyny – pewien jasnowłosy młodzieniec spał spokojnie, nieświadomy pojawienia się w domu gościa. A Severus Snape nie zamierzał mu pozwolić trwać długo w nieświadomości.



----------------------------------


Delikatny dotyk wyrwał go z snu. Wciąż błądząc w dziwnych, splątanych marzeniach zarejestrował że jest w swoim pokoju a nie w dormitorium; że leży w niezwykle miękkim łóżku, a wokół niego panuje przyjemna, jedwabista ciemność. Tylko ten dotyk... Lekki, sunący po jasnych włosach i powoli przemieszczający się niżej, na jego ramię. Westchną cicho, czując ciepły dreszcz rozchodzący się po ciele. Uchylił powieki obejmując wzrokiem owinięty mrokiem pokój. Chłodne palce znieruchomiały. Obrócił się, nadal pogrążony w półśnie i z zaskoczeniem napotkał spojrzenie ciemnych, palących źrenic. Nim zdążył pojąc niezwykłość sytuacji – – te oczy, ciemne, mroczne oczy... Skąd on... tutaj –dłonie zacisnęły się boleśnie na jego ramionach, przyszpilając go do materaca. Jęknął cicho w poduszkę. Bolało. Ale czy nie powinien być już do tego przyzwyczajony? Tylko tutaj, nigdy tutaj... Pokój, dom – miejsce, gdzie czuł się bezpiecznie. To tylko fantazja, sen, koszmar, to nie dzieje się naprawdę. Ale ręka przesuwająca się brutalnie po linii kręgosłupa, i druga przytrzymująca go z niezwykłą siła w niewygodnej pozycji. Coś dziwnego dotknęło jego pleców. Liście? Poczuł, jak ostre kolce wbijają się na wysokości jego łopatki i suną w dół, rozrywając skórę. Róża... Róże z taką miłością pielęgnowane przez Narcyzę, magiczne pnące róże, okalające cały dwór. Róże o ostrych, długich kolcach i dziwnych kwiatach, które jego szalona matka wielbiła ponad wszystko.
-Wspaniała niespodzianka Draco? – spytał cichym, ironicznym głosem mężczyzna, gryząc go silnie w ramię - Tego się nie spodziewałeś, prawda?
Chłopiec krzyknął, chowając twarz w miękkiej poduszce i zaciskając zęby. Chłodne, bolesne ugryzienia przeniosły się na kark i szyję, i trwało to niemal bez końca. Ostre zęby kilkakrotnie przebiły cienką skórę - on chyba rzeczywiście jest wampirem. Głupi Potter, niewiele się pomylił gdy go tak nazywał - która pokryła się ciepłą warstewką krwi. Draco już nie płakał, a jedynie leżał z przymkniętymi oczami i wtulony w aksamitną pościel ciężko oddychał. Snape - bo kim innym mógłby być ten mroczny kochanek o ciemnych źrenicach? - wydawał się całkowicie pochłonięty nowym zajęciem. Gryzł go, zostawiając na białej skórze czerwone ślady, pozwalając by ciepłe krople moczyły jedwabny kołnierzyk. Malfoy jęknął zaskoczony, gdy poczuł język zlizujący z jego ciała krew. Było naprawdę przyjemnie. To nie powinno być tak dobre. Nie! Język wsunął się do jednej z głębszych ran a Draco poczuł nagle jak cała krew odpływa w najmniej właściwą część ciała. Dlaczego on to mu robił? Draco wolałby być „przeleciany” niż upokorzony w ten sposób. Nie powinien być tak twardy, tak napięty.. Nie powinien błagać, prosić o więcej dotyku, więcej... Z zaskoczeniem stwierdził, że dłonie wsuwają się pod jego koszulę, a krótkie, tępo zakończone paznokcie zostawiają na jego plecach długie, czerwone pręgi. Mistrz Eliksirów miał dziś wyjątkowy nastrój na zadawanie bólu. Dziwnym trafem erekcja Draco nie zmalała, na szczęście Severus zbyt był skupiony na ty co robił, by zauważyć reakcję chłopca. Chłodne palce zerwały z niego spodnią część stroju i dłonie zdecydowanie rozsunęły jego nogi. Twardy członek przez chwile ocierał się o jego pośladki, pozwalając mu dokładnie zrozumieć, co się za chwilę wydarzy. Chłopiec mocniej przycisnął ciało do pościeli, modląc się by On niczego nie zauważył, by... Krzyknął, gdy został rozdarty od środka. To już nie było takie miłe. Zagryzł wargi. Znów był jedynie rzeczą. Zabaweczką. Nic nie wartą lalką, która nawet nie umiała właściwie rozkładać nóg. Nim z jego gardła zdążył wydobyć się następny okrzyk bólu, jedna z dłoni zasłoniła mu usta, a druga jeszcze silniej chwyciła jego biodro, nie pozwalając mu odsunąć się nawet o cal. Biodra znów poruszyły się, i było to niezwykle silne i głębokie, bardziej niż poprzednie. I znów, znów. Drżał, nie potrafiąc zrozumieć siebie i swoich uczuć. Przerażający ból, ciągłe uczucie rozrywania, rozdzierania... a jednocześnie dziwna, niewłaściwa przyjemność, pożądanie i pragnienie. To nie powinno być tak... Przecież nie chciał, nienawidził tego! Czyżby naprawdę podobał mu się gwałt? A czy jeśli nie protestował – bo przecież nie protestował, nie mówił nic, nie powiedział„nie!” – to czy nie sam oddawał się w jego ręce? Dlaczego więc tego chciał? Ruchy mężczyzny były coraz szybsze, coraz agresywniejsze - wchodził w niego cały, w nieznośnie namiętnej pieszczocie ocierając ten punkt wewnątrz , który sprawiał, że młody Malfoy miał ochotę krzyczeć... Nie z bólu, ale z pragnienia.
„Nigdy, nigdy więcej nie pozwolę na to..”. – obiecał w myślach, nienawidząc się za to, ze chciał, ze pożądał... Zacisnął szczęki, a kilka pojedynczych, kryształowych łez spłynęło po jego policzkach. Mistrz Eliksirów po kilku silnych wtargnięciach znieruchomiał, wytryskując w jego ciasnym wnętrzu. Draco poczuł jak język głodzi jego kark zbierając ostanie krople krwi. Jakże nienawidził tego mężczyzny, wszystkiego co z nim zrobi
„Nie pozwolę mu tak sobą zawładnąć. Nigdy. Nie pozwolę”.
- Spotkamy się na śniadaniu Draco –wyszeptał jedwabiście Snape zsuwając się z łóżka jednym ruchem i zapinając ubranie. Z dziwnym uśmiechem zerwał z porzuconego na brzegu łóżka kwiatu piękne, krwistoczerwone płatki i rozsypał je na jasnych włosach chłopca –Pamiętaj, że powinieneś być choć trochę zaskoczony, gdy ujrzysz mnie rano.
To był chichot. Albo śmiech. Cichy, szyderczy odgłos wydobywający się z głębi gardła, niezwykle podobny do charkotu i rozbrzmiewający w uszach chłopca nawet gdy mężczyzna już wyszedł a właściwie wyskoczył z pokoju. Oknem. Gdyby Draco bardziej wsłuchał się w ciszę, usłyszałby ciche zaklęcie „levito”. Przymknął oczy i skulił się na łóżku, a jego ciałem wciąż targały nerwowe dreszcze. Nie musiał się wsłuchiwać. Nie istniał inny sposób dostania się do jego sypialni. Snape nie mógł przyjść korytarzem. Drzwi do pokojów były pieczętowane przez skrzaty specjalnymi zaklęciami, a pokój młodego Malfoya zamykany był dodatkowo przez jego ojca na klucz. Gdy Draco był jeszcze dzieckiem, kilkakrotnie znaleziono go na dachu - to chyba nazywało sięlunatykowanie. Oczywiście z tego się wyrasta, a on już od jakiegoś czasu nie miewał nocnych „przygód”, lecz Lucjusz wolał jednak zachowywać daleko idącą ostrożność. Chłopiec spojrzał na okno. Dlaczego go nie zamknął? Dlaczego tak bardzo upierał się przy spaniu przy otwartym oknie? Zacisnął dłonie na prześcieradle, próbując odsunąć myśli od tego co się wydarzyło. Wciąż czuł napięcie w dole brzucha, ciało domagało się zaspokojenia pragnień. Ale nie chciał, nie mógł, nie potrafił... Poruszył się lekko jęcząc, gdy twardy członek otarł się o zimną pościel. „Dlaczego On to ze mną robi? Dlaczego tak bardzo mu zależy na tym, by mnie złamać, zniszczyć? Nie pozwolę, już nigdy nie pozwolę...”
Nie chciał, by Snape miał nad nim taką władzę, by sprawiał, że płonął z pożądana. Jego biodra znów poruszyły się bez jego woli, przerywając tok myśli. To... Nie chciał tego. Nienawidził. Znów otarł się o prześcieradło, zatapiając zęby w swoim przedramieniu i próbując stłumić rozpaczliwy krzyk. Tak bardzo tego potrzebował. Ręka bez jego woli podążyła w stronę ud, gładząc delikatną skórę. Spojrzał w dół. Palce powoli obrysowywały drobne, pojawiające się na skórze siniaki - dlaczego zawsze musi mnie oznaczyć? Jak zwierzę, rzecz... - ostrożnie dotykając bolesnych miejsc. Miauknął, obserwując własną dłoń, zbliżającą się do twardej męskości.
Robił to już nieraz, przecież nie był dzieckiem... , ale to była raczej zabawa, przyjemne doświadczenie, a nie rozpaczliwa potrzeba. Oblizał usta. Wilgotne wargi rozchyliły się, a chłopiec zamruczał cicho. Dłoń przesunęła się po jego członku pewnie, zdecydowanie. Cofnął palce i zbliżył je do ust, oblizując językiem. Suchy dotyk nie byłby zbyt przyjemny, wcześniej zawsze robił to w wannie. Hm, sławne opanowanie Malfoy`ów. Niejednokrotnie zwijał się ze śmiechu, widząc Blaise przekradającego się do łazienki i próbującego ukryć poranną erekcję. Draco nigdy nie miał z tym problemu, nigdy też nie był zmuszony zaspokajać się w łóżku. Ale teraz musiał to zrobić. Natychmiast. Wilgotna dłoń wróciła pomiędzy jego uda i objęła wyprężony członek. Przesuwał nią w górę i w dół, gładząc i dotykając. Zacisnął silniej palce na wrażliwej główce i zsunął je niżej aż do nasady, później znów powrócił do czubka penisa czując pod palcami spływający płyn. Coraz bardziej stanowczo poruszał ręką, nie zwracając uwagi na to, że miękkie kosmyki włosów całkowicie zasłoniły mu oczy, opadając na twarz. Jęknął głośno dochodząc we własną dłoń i plamiąc palce nasieniem. Otarł dłoń o prześcieradło.
Przez chwilę leżał nieruchomo czekając aż skończą się dreszcze orgazmu i jego ciało zacznie reagować normalnie. Nie mógł powstrzymać cichego, głębokiego mruczenia. Ból mieszał się z przyjemnością, wprowadzając go w stan dziwnego zmieszania i dezorientacji. Nienawidził i potrzebował. Nigdy nie pozwolę ci znów doprowadzić mnie do takiego stanu... Wstał, krzywiąc się z bólu i owijając się wilgotnym, zmiętym prześcieradłem, przeszedł do łazienki. Zrzucił na ziemię mokry materiał, zdarł poplamioną krwią koszulę i stanął przed lustrem.
Wyglądał jak ofiara pobicia... „Jeszcze tylko podbite oko i mielibyśmy jakże malowniczy obrazek” – pomyślał, wykrzywiając usta. Na biodrach i udach ślady zaciśniętych palców, bok, zwłaszcza pomiędzy żebrami odrapany, a szyję i częściowo ramiona pokryte śladami ugryzień. Jak po miłym randes vous z wampirem. Przedtem nawet tego nie zauważył, ale teraz ból wydawał się bardzo dotkliwy. „Gdybym mógł tylko użyć jakiś nie wzbudzających podejrzeń zaklęć” - westchnął w duchu przesuwając dłonią po zakrwawionych ramionach. Jak miał ukryć te ślady? Gdyby ojciec zobaczył go w takim stanie czułby jedynie zimną pogardę. Nieznosił słabych, uległych ludzi. „Znienawidziłby mnie. Zawsze był tak cholernie obojętny.... nie obchodziłem go ja, ale to, że reprezentuję sobą rodzinę Malfoyów i powinienem zachowywać się godnie i dumnie. A to „godne” nie było.”



-----------------------------------
Draco ziewnął przysłaniając usta dłonią. Był zmęczony, ledwo utrzymywał się na nogach – ostatniej nocy niezbyt dałem mu wypocząć. Luu także zauważył senność chłopca. Uśmiechnął się i położył dłoń na jego ramieniu. Słodki, rodzinny obrazek. Tylko dlaczego wydał mi się tak mdląco sztuczny? Jakbym oglądał dwóch marnych aktorów grających jeszcze marniejsze role. Może to tylko syndrom szpiega - zdrajcy we wszystkim doszukującego się fałszu i podstępu?
- Chodź Draco. Odprowadzę cię do sypialni – powiedział spokojnie Malfoy senior. Wciąż traktował chłopca jak dziecko – odprowadzić, zaprowadzić, wskazać, nauczyć. Doskonale nauczył młodego Ślizgona bycia marionetką. Powinienem mu podziękować. – Zaraz wrócę Severusie. Poczekaj proszę ten moment.
Nie pozostało mi nic innego jak wzruszyć ramionami. Dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? Draco był zbyt wykończony, by zamiast grzecznie położyć się spać, wdawać się w dyskusję typu „On – jest – potworem – krzywdzi – mnie – zrób – z – tym – coś - tato!”
Oparłem się na poręczy. Musiałem zrobić wszystko, aby zapobiec wydaniu się mojej małej tajemnicy, nawet jeśli ceną tego byłoby zostawienie w spokoju dziedzica fortuny Malfoyów. To co robiłem było złe... Bardzo złe. Lucjusz był moim przyjacielem, ja byłem ojcem chrzestnym Dracona. Narcyza - kiedyś przyjaźniliśmy się. Bardzo. A Mag... Potrząsnąłem głową. To tylko wspomnienia, głupie wspomnienia.
Nie było nic bardziej nęcącego, od robienia czegoś takzłego i to osobom, które wydawały się być mi bardzo bliskie. Nikczemność przewyższała wszelkie serum namiętności i pożądania. Okrucieństwo i podłość były najsilniejszymi afrodyzjakami. W tej sytuacji nawet najdłuższa przyjaźń miała naprawdę małe znaczenie. Zwłaszcza, ze zawsze robiłem dla Dracona więcej niż dla innych uczniów – od wielu lat niemal wycierałem mu ten dumnie zadarty nos i wyciągałem go z kłopotów za arystokratyczne uszy. Nawet to ostatnie... Broniłem go jak głupiec, żeby tylko nie wyleciał ze szkoły, a zamiast tego powinienem publicznie sprawić mu lanie na goły tyłek. Hmm.. właściwie nie zapowiadało się na to, aby Draco zamierzał się zbuntować, więc kiedyś mógłbym to zrobić. Oczywiście bez publiczności i w bardziej prywatnym miejscu. W sypialni.
Młody Malfoy klęczący na łóżku, ciało drżące z przerażenia i oczekujące na uderzenie. To była bardzo kusząca wizja.
- O czym myślisz, Severusie? – Malfoy stanął tak blisko mnie, że nasze ramiona niemal się stykały. Długie białe włosy lśniły w świetle księżyca. W ten sposób za kilka, kilkanaście lat, mógłby wyglądać Draco. A jednak nigdy nie myślałem o Lucjuszu w jakikolwiek seksualny sposób, więc nie mogło tu chodzić o cechy fizyczne. Może więc dlatego, ze Draco był jeszcze dzieckiem? Nie! Nie jestem pedofilem! On miał już szesnaście lat.
- Severusie!
-hm? – oderwałem się od myśli. Czyżby Luu o coś pytał? Szlag. Nie jestem, nie jestem pedofilem!
--Oczywiście, że nie – potwierdził gładko Lucjusz.
-Wiesz, że używanie legitymencji na przyjaciołach jest naruszeniem wszelkich zasad dobrego wychowania i niszczy zaufanie? – warknąłem, zastanawiając się, jak to się stało, że udało mu się wedrzeć niezauważalnie do mojego umysłu
Muszę zacząć bardziej się pilnować.
-Tak, to bardzo nieeleganckie zachowanie – ale wcale nie konieczne jeśli ktoś wypowiada na głos swoje myśli.
Czarny Merlinie!!
Naprawdę powinienem się bardziej pilnować. Stała czujność. Nienawidziłem tego sztucznookiego aurorskiego drania – jeszcze cię dorwę Snape, popełnij tylko jeden mały błąd, jeden błąd, a z czystym, przepełnionym radością sercem wypruję ci flaki. Jednym, silnym zaklęciem ,które używa się do drylowania ryb-ale w tym jednym miał rację. Stała czujność. Mówienie do siebie, to pierwsze oznaki szaleństwa.
Nie jestem szaleńcem, nie jestem!
-Oczywiście że nie. Ale jakbyś był, to nic złego, naprawdę.
Kurwa
-Znowu.
-Nie – roześmiał się. Malfoyowie śmieją się dziwnie. Chyba brak im praktyki. No cóż, ja nigdy się nie śmieję – Domyśliłem się.
-Acha.
Znów się uśmiechnął, a ja odniosłem wrażenie, jakbym znalazł się w pobliżu białej, szczerzącej się kobry. Tak śmiał się tylko wtedy, gdy planował coś naprawdę złego. Zmrużył oczy, a ja znów przypomniałem sobie jak ta chłodna stal jest podobna do tęczówek Draco. W jego ręce pojawił się niewielki, ozdobny klucz. Wciąż uśmiechając się wyciągnął rękę i położył go na wnętrzu mojej dłoni.
- Ja domyślam się bardzo wielu rzeczy Severusie. Bardzo wielu – powiedział spoglądając mi prosto w oczy. – Wiem na przykład jak spędziłeś wczoraj początek nocy....
Zatrzymał się, tak jakby oczekiwał ode mnie jakiejś reakcji. Jeśli tak było w rzeczywistości musiał bardzo się zawieść - nie zamierzałem przerywać milczenia.
- To klucz do pokoju Draco – mówił dalej spokojnym, chłodnym głosem. – Drzwi są o wiele wygodniejsze niż okno. Muszę wyjechać na kilka dni i myślę, ze jesteś odpowiednią osobą, by przypilnować mojego syna, aby zachowywał się grzecznie. Zawsze możesz go przecież ukarać.
- A skąd wiesz, że twoje informacje są prawdziwe? – wyszeptałem, nachylając się lekko. –Może twoi informatorzy się mylą?
-Nie przyjacielu. Nie mylą się – Lucjusz uniósł lekko brwi. Cholerny, zimny sukinsyn – Nie wiem czy jesteś tego świadomy, ale w mojej posiadłości - tak jak i w Hogwarcie - są nałożone zaklęcia wykrywające każdy przejaw magii. Nie wiedziałeś o tym?
Mogłem jedynie pokręcić głową. Skąd miałem wiedzieć? To dlatego Albus był zawsze świadomy większości moich działań. Powinienem był sprawdzić, dowiedzieć się....
- Co więc zamierzasz... –wysyczałem powoli, starając się nadać głosowi jak najbardziej złowróżbny ton.
- Nic... – stwierdził, przesuwając palcami po ozdobnym wykończeniu laski. Cholerny, arystokratyczny rekwizyt. – Ja pojadę, ty zostaniesz i trochę się pobawisz.
Dał mi go. Dał mi swojego syna niczym rzecz, zabawkę, lalkę. Pochyliłem głowę próbując jakoś pojąć całą tą sytuację. Dlaczego? Po co to wszystko, czemu w ten właśnie sposób?
–Przemyśl to. – syknął cicho i wyszedł. Dumnym, powolnym krokiem, który sprawiał, że każdy normalny człowiek chciałby go kopnąć w.... hmm... Ewentualnie zrobić coś innego, równie poważnie naruszającego „przestrzeń osobistą”. Nic nie mogło mnie bardziej doprowadzić teraz do szału niż jego chód. Spokojny, drwiący...
To było niczym sen, koszmar. Tylko chłodny dotyk metalu – wciąż trzymałem klucz w dłoni – sprawiał, że miałem świadomość, ze to dzieje się naprawdę.

Nad ranem z ludzi pozostaliśmy w MalfoyManor już tylko we dwoje – ja i Draco. Nie pozostało mi więc nic innego jak skorzystać z gościnności gospodarza. Jak cię częstują winem, wypada wypić, jak młodym, rozkosznym ciałem – skorzystać.



I razem zaplączemy się w pajęczą nić....
To nie miłość, jeszcze nie...
Lecz czy bez ciebie mógłbym dalej żyć?

Rozdział 4


To tylko sen....
Pająki
Kierują życiem twym



Łóżko zaskrzypiało cicho, gdy się poruszył. Nie, nie chciał wstawać. Najlepiej w ogóle nie ruszałby się dziś z łóżka. Miał dosyć wszystkiego. Samo wyobrażenie sobie śniadania w towarzystwie Severusa Snape`a wywoływało u niego dreszcz obrzydzenia. Patrzeć na niego, uśmiechać się, zachować całkowity spokój.Skrzywił się i potarł policzkiem o miękki materiał poduszki. Spać. Powie ojcu, że źle się czuł i nie mógł zejść na śniadanie. Był chory i myślał, że nic się nie stanie jak ten jeden raz... Tak, był chory. Był chory i nie mógł przyjść. Co prawda wciąż bardziej wyglądał na pobitego niż chorego, ale to dało by się jakoś zakryć. Ostatnio matka – Narcyza, Draco. Jestem za młoda byś nazywał mnie matką – zamówiła mu kilka białych, ozdobnych koszul z wysokim, sztywnym kołnierzem. Wczoraj miał założoną jedną z nich, ale czy ktoś powiedział, że każdego dnia ma szukać innego kroju koszuli? Do tego jakieś spodnie –musi zaplanować swój strój bardzo dokładnie – najlepiej długie i obcisłe spodnie, ale nie za obcisłe, aby nie zachęcać Go do czegoś więcej. Idealne były by te z bordowym, lśniącym smokiem, który wyglądał jak żywy przy każdym, nawet najlżejszym ruchu. I jakieś buty – myśleć o butach, o butach... tylko nie o Nim. –pasowałyby takie do konnej jazdy. A może mógłby pojechać gdzieś w teren? Tak dawno nigdzie nie jeździł, ze już prawie zapomniał jak to jest siedzieć na końskim grzbiecie. Jak każdy Malfoy umiał utrzymać się w siodle wcześniej niż zaczął raczkować i umiejętność ta wcale nie zanikała z wiekiem – co prawda nie dosiadał konia przez dziesięć miesięcy, ale jedynym tego skutkiem mógł być ból pewnej części ciała. Uśmiechnął się lekko, w myślach porównując Snape`a do swojego białego ogiera – może i mieli różne sposoby działania, ale efekt był podobny. Nie powinien obracać tego w żart, ale tak było łatwiej. Przymknął oczy, czując jak po jego policzku ślizga się promień słońca. Otworzył oczy i nagle jego własny pokój wydał mu się nierealny – chłodna biel, srebro i zieleń nagle nabrały dziwnie pastelowych odcieni, a kontury rozmazywały się. Nagły podmuch wiatru zatrzasnął okno. Draco nigdy nie zastanawiał się jaki zapach mają fiołki, niebieskie róże i irysy, ale miał całkowitą pewność, że taki sam jak ten wiatr.

Obudziła go czyjaś obecność. Jakby był różowym pufkiem, którego ktoś podrzucił mugolom, myszką w obecności wiecznie wygłodniałej pani Norris. Uchylił powieki i zaskoczony napotkał spojrzenie czarnych, mrocznych źrenic. Snape siedział w jego pokoju, na jego fotelu... Wyglądał inaczej niż w szkole. Czarne włosy nadal nie były idealne – przez ostatnie miesiące musiał codziennie nakładać na nie tłusty eliksir ochronny, aby się nie zniszczyły podczas wielu godzin spędzanych wśród oparów, więc trudno wymagać, by natychmiast stały się piękne, ale i tak wyglądały już o niebo lepiej niż tydzień temu. Zresztą trzeba przyznać, ze Snape poza lekcjami był o wiele mniej tłusty i o wiele bardziej nieprzyjemny dla tych, którzy mu się narazili.
Czarne szaty wyglądały jakby pająki utkały je z nici nocy – Draco zastanawiał się, czy naprawdę są tak miękkie jak na to wyglądają, ale jakoś nie miał zbytniej chęci by to sprawdzać. Dłonie mężczyzny bawiły się różdżką, co wyglądało bardziej na coś złowieszczego niż eleganckiego.
- Może byś już wstał? – głos nauczyciela ociekał sarkazmem. – Pora obiadowa dobiega końca.
Malfoy automatycznie obrzucił wzrokiem czasomierz i w ostatniej chwili powstrzymał cisnące się na usta przekleństwo. Nie planował spać tak długo.
- Ja... już, zaraz.
- Zaraz? – Mistrz Eliksirów wstał z fotela wykrzywiając usta w parodii uśmiechu. Draco zacisnął dłonie na pościeli, obserwując zbliżającą się postać. Mężczyzna nachylił się nad nim tak, że chłopiec mógł poczuć na szyi jego lekko łaskoczący oddech. Wciągnął powietrze. Długie, szczupłe ciało przycisnęło go do materaca, ostre zęby delikatnie musnęły skórę tuż obok tętnicy szyjnej.
- Radzę ci się pospieszyć, panie Malfoy. Jesteśmy sami w domu. – wyszeptał mężczyzna zmuszając chłopca, aby patrzył prosto w jego oczy - Twój ojciec miał nadzieję, ze potrafię się tobą zająć i gdy będziesz niegrzeczny to dostatecznie cię ukarzę. Wspominał też coś o dobrej zabawie, ale to było raczej do mnie, nie sądzisz?
Draco zadrżał. Ojciec? Czyżby więc wiedział? Wiedział i.. O Merlinie, czyżby on....Mężczyzna znów lekko wygiął wargi, tak jakby był całkowicie świadomy o czym myśli młody Malfoy. Powoli zsunął się z jego ciała – nie ten czas, nie to miejsce. Miał ochotę na coś specjalnego. Nie teraz, później.
--------------------------
Szybko zorientował się w jakiej znalazł się sytuacji. Wciąż wydawał mi się dzieckiem – oczywiście poza tymi momentami, gdy wbrew swojej woli stawał się moim kochankiem.
Wolałem myśleć o nim jak o dziecku Lucjusza pomimo, ze stanowił niemal wierną kopię swojego ojca. Tylko to spojrzenie zimnych oczu wydawało mi się tak dorosłe, tak znajome. I uśmiech. Miałem wrażenie, że robi to specjalnie, jakby wiedział że...
Było już za późno na konną jazdę. Wiedziałem, że chciał dziś wybrać się do stajen – gdy do niego przyszedłem koło łóżka leżało już naszykowane ubranie. Ale teraz musiał mi się podporządkować. To było doprawdy urocze. Moja własna zabawka. Ciekawe jak daleko mógłbym się posunąć? Miałem ochotę to sprawdzić. Draco nikomu nic nie powie, nikt nie dowie się o mrocznych tajemnicach wrednego, złośliwego nauczyciela. Albus nadal będzie uważał mnie za nawróconego na dobrą stronę śmiercożercę, który naprawia swoje winy. O tak. Za niedługo zabraknie mi już tych win do naprawiania, więc trzeba by zrobić coś złego i znacznie obciążające sumienie, którego notabene nie posiadałem chyba nigdy. Byłem zły, a Draco był mój. Przesunąłem językiem po wyschniętych wargach – miałem ochotę na kogoś zapolować, a zwierzyna łowna znajdowała się bardzo, bardzo blisko. Draco może znał ten dworek i wiele jego tajemnic, ale ja także spędziłem tu sporo czasu. I miałem pewność, że moja orientacja wśród ciemnych korytarzy, nieużywanych lub zapomnianych pokoi jest o wiele lepsza.
Miałem ochotę wziąć go w pewnym, szczególnym miejscu. W miejscu dostatecznie oddalonym od zamieszkiwanych pokoi na tyle, że żaden skrzat nie mógłby nic usłyszeć, w miejscu, które nic dla mnie nie znaczyło, ale wydawało mi się być idealną scenerią do tego co planowałem.
Powoli wspiąłem się po schodach. Draco przystanął zaskoczony i próbował grzecznie mnie ominąć. Mały, wredny arystokratyczny dzieciak. Moja własność, moja zabawka. Lalka. Chwyciłem go za ramię i zacząłem ciągnąć w głąb korytarzy. Posłusznie szedł za mną, uważając by się nie potknąć. Czy wiedział co go czeka? Z pewnością nie. Och, jakże ja lubiłem robić takie niespodzianki. Chłopiec rozglądał się z lekką ciekawością – z pewnością nigdy nie był w tej części domu. Może nawet nie wiedział, że ta część istnieje. Minęliśmy jakieś pokoje dla służby. Znów schody. Korytarz.
Zatrzymałem się przed drzwiami. Drewno zszarzało przez ostatnie lata, a na progu widać było bardzo grubą warstwę kurzu. Pchnąłem stanowczo. Nie rozległ się żaden dźwięk – najmniejsze skrzypienie, szelest, nic.
- Nie uważasz, że to ciekawa odmiana po twojej ekskluzywnej sypialni? – wyszeptałem cicho – Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym rzucić cię na tą zakurzoną ziemię, ale..
„...ale mam inne plany” – dokończyłem w myślach, wciągając go o środka.
- Accio krzesło – wyszeptałem cicho, wskazując na znajdujący się pod oknem mebel.
-----------------------------
Krzyknął cicho, gdy został pchnięty w stronę krzesła. Zacisnął dłonie na oparciu starając się nie upaść, a wtedy jego nadgarstki zostały spętane srebrnym sznurem. Zaklęcie wiążące. Zwykłe zaklęcie wiążące. Szarpnął się, próbując się wyrwać, jednak dłonie nauczyciela przytrzymały go w miejscu.
- Im bardziej będziesz uciekać, tym bardziej będzie bolało – wyszeptał mężczyzna, unieruchamiając jego ciało. Draco jęknął. Nienawidził, nienawidził, nienawidził Go całym sercem. Snape zmusił go do uklęknięcia na siedzeniu i pochylenia się. Nie mógłby wziąć go na stojąco – chłopiec był od niego niższy, krzesło zaś było idealne. O odpowiedniej wysokości, pozwalało na swobodny dostęp do...
Zwinne palce zatrzymały się na pasku i zdecydowanie odpięły srebrną klamrę. Draco zacisnął zęby. Wiedział, ze będzie bolało. Bardzo bolało, sądząc po niecierpliwych dłoniach mężczyzny i lekko urywnym oddechu. Przymknął oczy. Niech to się tylko szybko skończy. Jednak zamiast sztywnego członka na swoich pośladkach poczuł dotknięcie różdżki - magiczny przedmiot przesuwał się w górę, po linii kręgosłupa, sprawiając że jego ciało krzyczało z bólu. Zaklęcie o podobnym działaniu jak Crucatius, pełzające po jego rdzeniu kręgowym i rozchodzące się wzdłuż delikatnych nerwów całego ciała. Jęknął znów. To było jeszcze gorsze niż zwykły gwałt. Załkał cicho układając głowę na rękach, gdy różdżka gładziła jego łopatki zataczając coraz większe kręgi.
- Przyjemne, nie sądzisz? – spytał jedwabisty, ironiczny głos. Draco zesztywniał, czując jak jego ramię muska czarny kosmyk włosów, a wykrzywione złośliwie usta dotykają jego ramienia i przesuwają się po czerwonych śladach. Tak jak i tamtej nocy zęby powoli zagłębiły się w białej skórze, a mężczyzna zaśmiał się zlizując spływającą krew. Różdżka znów rozpoczęła swoją wędrówkę, ześlizgując się po żebrach przez długą, dławiącą chwilę dotykając jego biodra i powracając pomiędzy łopatki. Dotyk był delikatny, niczym parodia czułości pomiędzy kochankami, ale powodował ból promieniujący do każdej komórki napiętego ciała. Chłopiec zagryzł wargi na wierzchu swojej dłoni czując w ustach metaliczny smak krwi.
„Miedź... czy moja krew nie powinna być błękitna? Lub srebrna? Dlaczego smakuje tak...pospolicie?” - pomyślał, próbując nie zwracać uwagi na przemieszczający się w stronę krzyża ból. I nim zrozumiał co się tak naprawdę dzieje, jego nogi zostały brutalnie rozwarte i niemal spadł z krzesła, gdy gorąca męskość wtargnęła w jego wnętrze. Silna dłoń objęła go w pasie, a koniec różdżki wbił się w mostek. Nie mógł oddychać. Było tak jak gdyby ktoś wbił ostre szpony prosto w jego serce, rozdzierając przy okazji delikatne ścianki płuc i miażdżąc kości. Ciało wygięło się w łuk próbując uciec od bólu i mimowolnie napierając na agresora. Ból TAM, był mimo wszystko mniejszy i bardziej zwyczajny. Mężczyzna mówił coś cichym, ochrypłym głosem, ale Draco już tego nie słyszał. W uszach szumiała mu krew, przestał rozumieć i czuć cokolwiek.
„Skończ już, skończ już...” – błagał w myślach, a może wypowiadał słowa na głos? Nie wiedział. Nie chciał wiedzieć. I nagle wszystko ustało. Ból, nacisk, tarcie. Opadł bezwładnie na krzesło, gdy dłonie przestały go przytrzymywać.
Zadrżał słysząc szyderczy śmiech.
- Wypuść mnie, proszę – wyszeptał przez łzy, próbując uwolnić dłonie. Cichy, przegrany głos... Ból nie ustąpił. Magia nie zniknęła z jego ciała, wprost przeciwnie – miał wrażenie, jakby rozchodziła się po jego organizmie wraz z krwią.
- Och, nie moja zabaweczko – Snape uśmiechnął się krzywo ukazując ostre, białe zęby. Teraz nie wyglądał już na zwykłego, wrednego nietoperza, stronniczego nauczyciela, nienawidzącego uczniów.– Troszkę sobie na to poczekasz... – zmrużył drapieżnie oczy.
Draco jęknął. Dlaczego? Dlaczego?
- Ja... proszę... proszę...
Przez chwilę w źrenicach Mistrza Eliksirów pojawiło się coś... Wahanie? Niepewność? Po chwili jednak to zniknęło, pozostawiając zimną obojętność. Obrócił się, dotykając dłonią drzwi.
- Do zobaczenia na kolacji... Sądzę, że do wieczora powinnaś się uwolnić...
W pustej komnacie jeszcze przez kilka minut słychać było rozpaczliwy szloch. Ale nikt nie przyszedł, nie było nikogo, kto mógłby go słyszeć. Znów był sam. W domu. W miejscu, w którym dawniej czuł się tak bezpiecznie, tak dobrze...

Więzy zniknęły dopiero po ponad godzinie. Draco opierał się na krześle jeszcze jakiś czas, niepewny, czy jeśli spróbuje wstać to czy utrzyma się na nogach. Ból zdawał się wypełzać z jego ciała, a na jego miejsce pojawiło się zmęczenie. Ukrył twarz w dłoniach, ale nie płakał – łzy byłyby oznaką słabości, a on.. On był Malfoyem. Westchnął cicho zagryzając wargi... Nazwisko Malfoy oznacza siłę. Władzę. Malfoy`owie to potęga i moc. Magia. Słyszał to każdego dnia zamiast kołysanki. Credo Lucjusza Malfoya. Credo każdego Malfoy`a. Lucjusz także słyszał to każdego dnia. Draco, jeśli tylko spłodzi potomka, będzie mu to powtarzał. Dziedzictwo Malfoy`ów. Zimne słowa oziębłych ludzi. Zastanawiał się czy kiedyś było tak samo – czy jego ojciec nigdy się normalnie nie uśmiechał, czy matka... czy Narcyza zawsze wyglądała jak ktoś, kto wciąż jest na eliksirach uspokajających i soku z cytryny. Zdjęcia arystokratycznych rodzin zawsze wyglądały sztywno – nikt się nie poruszał, wszyscy mieli nienaganne fryzury, ubrania jak od krawca i tak poważne twarze, jakby uczestniczyli w pogrzebie. Tylko pewien Black... Zdrajca krwi, nie wart noszenia tego nazwiska... Draco znalazł kiedyś stare zdjęcia - wcześniej był przekonany, że matka zniszczyła wszystkie na których znajdowała się ta postać – ukryte w jednej z szuflad starego biurka stojącego w mało używanym korytarzu. Początkowo nie mógł rozpoznać kim jest ta ciemnowłosa osoba... Osoba tak niepasująca, tak nieporządna, niewłaściwa... Przyjaciel Potterów. Draco zawsze krzywił się na to wspomnienie – jak ktoś mógłby przyjaźnić się z jakimkolwiek zdradzieckim Potterem? Z kimś, kto skaził swoją czystą krew, splugawił wszelkie ideały. A mimo to Draco czuł dziwną, nieodpowiednią sympatię w stosunku do tego człowieka. Coś, do czego nigdy by się nie przyznał.
Powoli rozejrzał się wokół. Nigdy wcześniej tu nie był. Nie sądził, by mógł to być dawny pokój dla służby. Miejsce wydawało się być jak gdyby.. wyblakłe. Jak bardzo stare fotografie, jak świat oglądany przez gęsto tkaną pajęczynę. Być może nawet był tu kiedyś, ale nie zwracał na to uwagi. Dlaczego Snape wybrał właśnie ten pokój? Czym się kierował? Powoli podszedł do okna. Przetarł rękawem szybę - była pokryta jakąś dziwną białą substancją, opadającą przy lekkim otarciu.
Spojrzał przez czysty kawałek szkła. Już wiedział, gdzie jest – taki sam widok miał ze swojego okna. Prawdopodobnie znajdował się piętro lub dwa wyżej. Zmarszczył brwi. O co więc chodziło?
Jeszcze raz obrzucił uważnym spojrzeniem cały pokój. Kurz. Wszędzie był kurz. W rogu stało biurko, na nim kilka niemal wypalonych świec. Kilka metrów dalej biblioteczki z książkami, których tytułów nie umiał odczytać. Bał się, ze przy najlżejszym dotyku mogą rozsypać się w proch. Nie rozsypały się. Strzepnął kurz z okładki odsłaniając dziwny, umieszczony w twardej oprawie kryształ. „Tajemnice Obsydianu”. Otworzył książkę, natrafiając na jakieś inkarnacje. Właściwie... Co szkodziło by mu trochę poczytać. Był ciekaw czy Snape wiedział, co znajduje się na półkach.
„Snape.. och nie... tylko nie myśleć o Nim.” – westchnął w duchu. Sięgnął po następną pozycję. „Krzyk”. Szybko przekartkował cienką książeczkę. Początkowo wyglądała jak podręcznik dla początkujących smierciożerców. Masa makabrycznych rysunków, ale... Co w takim razie robiły w tym dialogi? Więc nie podręcznik. Zwykła książka fabularna? „Kto to mógł czytać? Lub.. pisać?”
Miał ochotę sprawdzić już ten Obsydian. Książka przyciągała go. Było w niej coś dziwnego, zakazanego. Promień słońca padł na kamień i Draco mógłby przysiądź, że widział zanudzone w krysztale oko. Oko, które mrugnęło.
- Wariujesz Draco. Wariujesz – wyszeptał, przesuwając palcem po dziwnym kamieniu. –wytłumaczenie jest prawdopodobnie prostsze niż można by przypuszczać. Większość Malfoyów miała prywatnych nauczycieli i guwernerów. Tak jak i ja. Czy ten pokój nie wygląda jak część apartamentu osoby, która uczyła dzieci Malfoy`ów? – zapytał sam siebie, odsuwając się od biblioteczki.
Bardzo starał się omijać wzrokiem stojące na środku pokoju krzesło. Nie patrząc nawet w tamtą stronę przeszedł do przeciwległej części pokoju. Na ścianie wisiał arras. Ozdobna tkanina jednocześnie pasowała do tego miejsca i wydawała się niewłaściwa. Odgiął róg strzepując „dywan” i odsłaniając zszarzały obraz. Zmarszczył brwi, przywołując do siebie świecę. Nie można było rozróżnić kolorów. Mógł się tego spodziewać.
Nieufnym wzrokiem obrzucił stojący po lewej stronie stół – pod warstwą kurzu widać było zarys jakiś fiolek, pękniętej szklanej kuli, kilku książek.... Przesunął dłonią po podłużnej wypukłości odkrywając pióro. Zaskakujące. Z pewnością musiał to być magiczny przedmiot, biel niemal raziła w oczy. Draco obrócił je w dłoni. Nasada pióra została wykonana z ciemnego materiału. Obsydian. Ktoś kto tu mieszkał, naprawdę musiał lubić ten kryształ. Z boku wyryto inicjały – MM. Litery były splecione, tworzyły dziwny, interesujący wzór. Z wahaniem zatknął pióro za pasek. Nie wiedział kim mógłby być ten MM. I nawet nie bardzo go to obchodziło – pióro naprawdę mu się podobało i uważał, że ma prawo je zatrzymać. W końcu prawowity właściciel nie zgłosił się po nie przez kilka lat. Zresztą – Malfoy`owie zawsze brali to, czego chcieli.
Przebywanie dłużej w tym pokoju nie było dobrym pomysłem. Nie wiadomo, dlaczego Snape wybrał akurat to miejsce... Może przypadek, a może.... Skierował się do drzwi, ściskając w ręce książkę z dziwnym klejnotem. Być może znajdzie w niej coś ciekawego? Okładka była nienaturalnie chłodna, sprawiała wrażenie pokrytej cienką warstwą lodu. Większość książek w dworku miała dziwne, często niebezpieczne właściwości, ale z taką nie spotkał się nigdy wcześniej.
„Dziś w nocy zbadam tą księgę” – uśmiechnął się w duchu. Nagle na jego sercu zacisnęła się lodowata dłoń – „...jeśli tylko Snape nie będzie miał ochoty na powtórkę” – dokończył w myślach cichy, szyderczy głosik.

Kolacja, tak jak i wcześniej obiad, minęły w absolutnej cichy. Draco z całych sił próbował unikać wzroku Mistrza Eliksirów, Snape zaś cały czas przypatrywał mu się z lekko złośliwym uśmieszkiem. Chłopiec jadł powoli, starając się udawać, że nie zauważa jego spojrzenia, starając się nie drżeć, nie okazywać strachu. Niemal jednocześnie odłożyli srebrne sztućce – nauczyciel wciąż wykrzywiając się szyderczo, Draco nie mogąc nawet unieść głowy. Malfoy skłonił się, czekając na pozwolenie odejścia od stołu. Snape machnął ręką, a kąciki jego ust uniosły się lekko, gdy zobaczył jak chłopiec niemal przewrócił krzesło, próbując jak najszybciej uciec. Strach.
- Poczekaj – syknął, gdy ręka Draco już dotykała klamki. Szczupła dłoń zadrżała, a promienie świecy odbiły się od ozdobnego pierścionka. Tradycyjny sygnet Malfoyów. Każdy męski członek tej rodziny, gdy kończył szesnaście lat - według starych praw, których wciąż przestrzegały arystokratyczne rodziny czystej krwi, był to wiek pełnoletności – otrzymywał to jako symbol jego dziedzictwa.
- Tak? – obrócił się niepewnie.
- Co zamierzasz robić jutro? – zapytał mężczyzna, stukając paznokciem w kryształowy kieliszek.
- Jutro?
- Tak, jutro – Snape uniósł z zniecierpliwieniem brwi – Przecież nie będziesz przez całe wakacje spał do południa i błąkał się po domu..
- Ja... – zaczął niepewnie – chciałem jutro wybrać się konno....
- Gdzie?
- Tu w okolicy...
Snape kiwnął głową.
- Możesz jechać. Na obiad masz...
-....wrócić. Wiem. – uśmiechnął się lekko, pierwszy raz tego popołudnia. I niczym duch, zniknął bezszelestnie za drzwiami.
-----------------------------------------
Uniósł się lekko w strzemionach. Miał wrażenie, ze ktoś go bardzo uważnie obserwuje. Bardzo niepokojące wrażenie, zwłaszcza, że w pobliżu nie znajdował się nikt. Podejrzliwym wzrokiem obrzucił okoliczne krzewy, ale pomimo mnogości kwiatów listowie było zbyt rzadkie by ktokolwiek mógł się tam kryć.
- Chyba robię się przewrażliwiony – mruknął z autoironią. Nareszcie był sam, wolny. Wstał jeszcze przed świtem i niczym złodziej wymknął się z domu. Ojciec nie wiedział jednej ważnej rzeczy: Draco umiał nie tylko otwierać okno, ale także i przez nie wychodzić. Zaklęcia zakazujące mu wyjścia z pokoju już dawno udało mu się przełamać – i to w całkowicie nie magiczny sposób. Przytrzymując się pnących róż i nierówności muru, szybko zsunął się w dół. Dla każdego obserwatora zachowanie Draco wydało by się dziwne, gdyż unikał on magii i wszelkich magicznych sposobów. Ale jak miałby postępować ktoś, kto wychował się w domu w którym każde machnięcie różdżką było wykrywane i powiadamiało głowę rodziny o miejscu w którym „czarujący” znajduje się, oraz o tym co i jak robi?
Młody Malfoy przebiegł więc do stajni chwytając po drodze jedno z wiszących przy drzwiach ozdobnych ogłowi. Przeważnie brał je ze sobą na jakiś nieprzewidziany wypadek.... Zaśmiał się cicho, wyobrażając sobie miny ludzi, którzy zobaczyli by, że dziedzic dosiada konia „na oklep”. Szybko podszedł do boksu. Księżniczka zarżała na przywitanie. No cóż - jakby ktoś dowiedział się jakie imię ma koń Draco, reakcja byłaby jeszcze większa. Biała klacz uderzyła nogą o drzwi domagając się wypuszczenia, a on po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się naprawdę szczęśliwy.
A teraz jechał na niej zaciskając dłonie w śnieżnobiałej grzywie, wsłuchując się w cichy oddech konia i delikatny stukot kopyt o stary trakt. W nocy nie zdążył nawet zajrzeć do księgi – spał zaledwie kilka godzin, z łóżka zerwał się długo przed świtem. Wciąż jeszcze było ciemno, choć na horyzoncie pojawiły się pierwsze jasne pasma, zwiastujące nadejście świtu. Może naprawdę wstał za wcześnie? Ale czy jest coś przyjemniejszego niż powolne odkrywanie kolorów dnia, łagodne ustępowanie szarości? Ziemia wyglądała jak szachownica – niebo na wschodzie było zachmurzone, więc jedynie nieliczne z pierwszych promieni słońca przedzierały się przez gęstą zasłonę, tworząc na ziemi wielobarwne wzory. Czerń i biel. Wynurzał się z mroku i ponownie zanurzał w cień. Z jego twarzy zniknął już dziwny, krzywy uśmiech, szyderczy wyraz. Nie kpił, nie bawił się innymi, nie rozkazywał i nie wyśmiewał.
Uśmiech nagle zniknął z jego twarzy, gdy w jasnej plamie, tuż przed nimi pojawiła się ciemna postać. Biała klacz zauważyła to samo. I po raz pierwszy w życiu poczuł jak zsuwa się z grzbietu konia i uderzenie o ziemię pozbawia go przytomności.

W nocy korytarze są bardzo ciche. Słyszałem jedynie cichy, miękki stukot butów o wykładaną dywanami posadzkę, zwyczajowy szelest materiału i własny oddech. W kieszeni miałem klucz – ten klucz. Niewielki kawałek metalu, nadający mi prawo własności.
A kilka metrów ode mnie spała moja maskotka. Położyłem dłoń na drzwiach. Moja zabawka. A ja miałem ochotę się zabawić. Z pewnością nie spodziewał się mnie tak wcześnie. Biedny dzieciak... To trochę odbierze mu przyjemność z jazdy. Chciałem go teraz. Bezszelestnie wsunąłem się do jego sypialni. Być może mógłbym być dla niego dziś trochę milszy. Trochę. W końcu grzecznie wypełniał wszystkie moje polecenia.
Rozejrzałem się po pokoju. Coś mi nie pasowało. Oddech! Nie słyszałem jego oddechu. Gdzie...?
Po chwili ze złością miąłem w ręce skrawek papieru. Śnieżnobiałego papieru, o delikatnym zapachu, szorstkiego, lecz przyjemnego w dotyku. Tylko Malfoy`owie mają taki papier. Szczyt elegancji, dekadencji i arystokratycznego smaku. Szczyt głupoty.
- Będę przed obiadem. Draco Malfoy. – przeczytałem trzęsąc się ze złości. – Spróbuj się spóźnić choć o sekundę Draco Malfoyu. Spróbuj się spóźnić, a naprawdę gorzko tego pożałujesz...

To tylko sen
A kto wierzy w sny?

Rozdział 5



Myślałem że skądś cię znam
Sokolniku
Który zakrył twarz



Wielokrotnie czytał o ludziach tracących świadomość – pojawiające się pod powiekami baśniowe obrazy, zapach kwiatów, kołysanie, błogość.... A później przebudzenie: lekkość, rozmywanie się fantazyjnych wizji i łagodny powrót do rzeczywistości. Oczywiście w praktyce okazało się to całkowicie odmienne - baśniowe obrazy wydawały się bezkształtną masą kłującej szarości, zapachu nie czuł żadnego, od kołysania lekko go zemdliło, a powrót do rzeczywistości był jak uderzenie kołem szlifierskim w głowę. I bolało.
Uchylił powieki, natychmiast je zaciskając, gdy pierwszym co dojrzał była pionowa, otoczona intensywną żółcią źrenica. Chłodna dłoń wsunęła się w jego włosy i uniosła lekko głowę.
- Nie śpij królewiczu, bo ktoś cię przegwałci – wyszeptał mroczny głos.
- Przegwa... że co? – Draco zerwał się jak smagnięty batem. Jęknął.
- Nerwowyś, książę – nieznajomy roześmiał się i objął go ramieniem – Otworzysz oczy?
- Nie!
- Cały Malfoy...
- Skąd wiesz i.. Bierz te łapy! – warknął chłopak, unosząc powieki. Znów został uwięziony w niesamowitej żółci i kpiącym lecz o dziwo przyjaznym uśmiechu.
- Zabiorę gdy będziesz w stanie sam się podnieść... – kąciki ust mężczyzny znów lekko się uniosły.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie...
- Nie? – w żółtych oczach błysnęły iskierki rozbawienia – A czy tak trudno odróżnić czystokrwistego, jasnowłosego Malfoy`a od całej reszty czarodziejów? –Dłoń delikatnie dotknęła jego brody i odchyliła jego głowę lekko do góry – I te oczy. Srebrne oczy.
Draco prychnął odsuwając się. Mężczyzna uśmiechnął się odsłaniając śnieżnobiałe zęby i przez chwilę młody Malfoy był pewien że to kły – ostre, białe, długie kły. Po chwili jednak wszystkie dziwne myśli odsunęły się, zastąpione niezwykłym uczuciem bliskości.
- Kim jesteś? – wyszeptał cicho czując, ze znów zapada się w miękką ciszę. Dłonie nieznajomego przytrzymały go i przyciągnęły lekko.
- Uważaj mały... zrobisz sobie krzywdę..
- A jeśli tego właśnie chcę? – szepnął, opierając się na żółtookim.
Mężczyzna westchnął cicho, przeczesując dłonią jasne włosy chłopca. Właściwie to ostatnio wszystko wokół omijało go. I nagle w jego życiu – a właściwie wegetacji, bo tylko tak mógł nazywać stan w jakim się przez dłuższy czas znajdywał – pojawia się niespodziewany element w postaci najmłodszego członka rodu Malfoyów. Niesamowite.
Skrzywił się, czując na palcach lepkawą substancję. Powoli przesunął samymi opuszkami po długiej płytkiej ranie.
- Evacuatio... Suturae – wyszeptał - Per primam intentionem...
Pochylił głowę w zadumie. Świat migotał w jego oczach, dziwnie rozedrgany i mglisty.
- Dziwny dzieciak – mruknął, przesuwając kciukiem po jego kości policzkowej. Roześmiał się cicho, dmuchając ciepłym powietrzem w jasne kosmyki. Dziwny, ale słodki.... dodał w myślach.
Katem oka zobaczył szybującego w powietrzu jastrzębia. Ptak zatrzepotał skrzydłami i przysiadł na jednym z pobliskich drzew. Po chwili na horyzoncie pojawiło się kilka czarno szarych plam.
Ciszę rozdarł trzepot kilkudziesięciu skrzydeł. Pióra wirowały w powietrzu, gładko opadając na trawę.
---------------------------
Severus podszedł do okna, krzywiąc się ze złością. Zacisnął dłonie. Chciałby.. naprawdę chciałby; aby Draco nie przyszedł punktualnie.
Tak zakpić... Ze mnie.
Był zły. Jak wydostał się z pokoju? Musiał użyć magii. Lucjusza nie było w posiadłości, a nikt inny nie był w stanie wyczuć rzuconych zaklę, wiec młody czarodziej mógł niepostrzeżenie wymknąć się z domu.
„Mam nadzieję, że nie będę musiał spędzać całych wakacji pilnując tego cholernego smarkacza” – pomyślał, zaciskając z wściekłością szczęki.
Przymknął oczy. Kiedy Draco stał się dla niego „cholernym smarkaczem”? Snape przeważnie ignorował chłopca lub odnosił się do niego jak do dziecka przyjaciela – spokojnie, czasem z lekką pobłażliwością i dumą. Chrzestny syn. Związany z nim więzami równymi więzom krwi. Tylko że...
Jest taki jak On. Tak bardzo do Niego podobny, tak...
Poczuł, jak do jego serca – serca, którego nie miał, którego uznawał, że nie ma – wbijają się zimne, ostre igiełki nienawiści. Nie potrafił nie nienawidzić. Nie po tym wszystkim. Już nie.
- „Za dawne błędy niech płacą żyjący” – odsłonił w uśmiechu zęby – „A Draco jest aż nadto żywy”– w jego oczach pojawił się błysk satysfakcji.
Zapłata. Zemsta.
Głupi dzieciak na długo zapamięta dzisiejszy wieczór.
Może to go czegoś nauczy. A może i nie.
Tu nie był nauczycielem – nie w tej opustoszałej posiadłości, nie przy młodym jasnowłosym czarodzieju.
Był..był...
Okrutne określenie przedarło się przez jego myśli.
Ale niewiele go to obchodziło.
--------------------------------------------------------
Westchnął, czując jak ktoś delikatnie potrząsa jego ramieniem. Baśniowe strzępy snu powoli rozpływały się w niepamięci, pozostawiając za sobą jedynie złudne wrażenie przyjemności.
- Coo.. ?– mruknął, przecierając dłonią powieki.
- I jak tam twoja głowa? – spytał miękki, przyjemny głos.
- Ja.. – machinalnie wsunął palce we włosy, szukając rany lub chociaż guza – Nic.. nie boli. Ty.. to zrobiłeś, prawda? - Spojrzał za mężczyznę. - Jesteś czarodziejem?
- Naprawdę wyglądam jak mugol? - Nieznajomy potrząsnął głową z rezygnacją. – Tak, jestem. Czarodziejem.
- Więc.. gdzie twoja różdżka?
- Do tak prostych zaklęć jest całkowicie nie potrzebna – odpowiedział mężczyzna z rozbawieniem. – Wiem, że was w szkole uczą, że aby zrobić cokolwiek trzeba machać tym drewnianym kijem, ale ja go przeważnie nie używam.
Chłopiec zmarszczył brwi.
- Użyłeś zaklęć uzdrawiających, bez różdżki? – spytał ze zdumieniem.
- Nie bądź dzieckiem– w głosie mężczyzny brzmiał śmiech – Zaklęcia uzdrawiające to podstawa. Z różdżką czy bez, trzeba umieć je stosować. – mrugnął, znów zwracając uwagę Draco na okrutnie żółte tęczówki. Z lekką obawą, wciąż pamiętając dziwne wizje, które opanowały jego umysł tuż przed zaśnięciem, przesunął wzrokiem po twarzy mężczyzny. Źrenice nie wyglądały już na pionowe, zęby – leciutko widoczne pomiędzy wargami – wcale nie przypominały wilkołaczych czy wampirzych kłów.
- Twoje oczy.. – zaczął Draco, spoglądając z dziwnym zafascynowaniem w ciemne źrenice. – One...
- Są całkowicie prawdziwe i wrodzone - uśmiechnął się mężczyzna, a Draco poczuł nagle jak ziemia osuwa mu się spod stóp. W oczach mężczyzny pojawiły się ciepłe, miękkie iskierki, nadające spojrzeniu niemal nierzeczywisty wyraz.
- Ej.. – wąskie wargi łagodnie rozchyliły się, pozwalając by kąciki ust powędrowały w górę – Nie wiedziałem, że kiedykolwiek w życiu ktoś spojrzy na mnie z tak fanatyczną fascynacją.
Czar prysł i Draco odsunął się o kilka centymetrów.
- Ja...hm... – zakłopotany spojrzał na mężczyznę, ale widząc że dziwny czarodziej jedynie się śmieje, pozwolił aby i z jego ust wydostał się ten radosny dźwięk.
Tak.. to było dobre.
Śmiech jest tysiąckroć lepszy od czekolady, sexu i władzy” – pomyślał, gdy mężczyzna chwycił go w pasie i przyciągnął do siebie. Po chwili leżeli razem na miękkiej trawie, Draco z głową opartą na ramieniu nieznajomego i wciąż nie potrafiejący powstrzymać rozbawienia i śmiejący się żółtooki.
Mężczyzna pierwszy opanował wesołość, ale jeszcze przez chwile jego klatka piersiowa unosiła się nierówno.
- Jesteś szalony, wiesz? - Mruknął Draco, zaciskając dłoń na miękkich źdźbłach trawy. Zdziwiony uniósł rękę i krzyknął z zaskoczenia, widząc zamiast zielonych pasm szare, delikatne pióra.
- Co?
- Cii... – długi palec dotknął jego warg – popatrz!
Z ust mężczyzny wydobył się dziwny, dźwięk – coś pośredniego między gwizdem a odgłosem wydawanym przez ptaki. Wyciągnął rękę pozwalając, aby wielki czarny ptak wczepił szpony w miękki materiał jego rękawa.
- Wygląda na to, że zapomniałem się przedstawić.. - uśmiechnął się mężczyzna – Jestem... zwykle zwą mnie.. Sokolnikiem.
--------------------------------------
Ciemność powoli okrywała okolicę swoją rozegraną, miękką postacią, zwiastując nadejście nocy. Byłem zły, ale jednocześnie odczuwałem satysfakcję...
Wiedziałem, ze wróci. Mimo wszystko był Malfoyem i nigdy nie pomyślałby o odejściu stąd, choćby naprawdę nienawidził tego miejsca.
„Zaraz tu będzie... i będzie mój, całkowicie mój” – myślałem, oblizując końcem języka wargi.
Jednocześnie odczuwałem jednak irracjonalny niepokój. Nie, nie sądzę bym martwił się o niego - w końcu nic dla mnie nie znaczył – ale... ale...
Potrząsnąłem szyderczo głową. Czy to naprawdę ja?
Obawa. Zadowolenie. Wściekłość.
Trzask drzwi.
Wrócił.
Pierwsze uczucie możemy skreślić z listy. Niepotrzebne.
Dwa inne rokowały naprawdę dobrą zabawę.
----------
Draco wbiegł po schodach.
To wszystko - dziwne spotkanie, dotyk szczupłych dłoni we włosach, żółte oczy – sprawiły, że zapomniał o czasie. Obawa powoli wpełzała w jego serce, ale potrafił ją przezwyciężyć. Miał wrażenie, ze w chłodnej ciemnej stronie serca, która dawniej przeznaczona była tylko na lęk i pogardę do samego siebie, pojawiło się coś jasnego i szczęśliwego.
Roześmiał się cicho. Dawniej coś takiego uznałby za brednie – iskierka nadziei i inne tego typu głupoty – ale teraz miał wrażenie, że coś się w nim zmieniło. Nadal czuł otaczający go zewsząd chłód, ale widział, że pośród tego chłodu jest ktoś ciepły, przyjazny.
Szarpnął drzwi, które ustąpiły z cichym jękiem – ojciec zapieczętował dwór aby chłopiec nie mógł się z niego samodzielnie wydostać i aby nikt nie mógł zakraść się do środka, jednak nie zauważył, że stare zaklęcia rodu nadal zapewniają każdemu dziedzicowi, w którego żyłach płynie krew Malfoyów, na powrót do domu. I że wystarczy rzucić tylko lekkie zaklęcie modyfikacji, aby w miejscach, takich jak okno jego pokoju, magiczne pole zostało odwrócone i powstała droga na zewnątrz. Od kilku lat korzystał z możliwości niezauważalnego wymykania się z posiadłości, co chwilę otwierając coraz to nowe przejścia. Mógł to zrobić niezauważalnie podczas ćwiczenia zaklęć, bo przecież Lucjusz nie zwróciłby uwagi na te kilka prostych czarów. Oczywiście po pewnym czasie okazało się to zbędne – jak tylko zorientował się, że mechaniczne otwieranie okna jest równie skuteczne i mniej kłopotliwe.
Pod każdym względem opanował bezszelestne poruszanie się po dworku i okolicach niemal tak perfekcyjnie, jakby chciał.. Tylko te drzwi. Przeważnie zamykały się tak cicho, ze nawet on nie słyszał. Ale czasami....
Bum.
Czasami zaklęcia wyciszające, nałożone kilkaset lat temu przestawały działać, pozostawiając go w niezbyt ciekawej sytuacji. Westchnął, a uśmiech powoli zaczął znikać z jego warg.
W dworku jest tylko on i Snape.
Snape może być zły.
I z pewnością wie, gdzie znajduje się jego zabaweczka.
-Kurwa - szepnął cicho, przymykając oczy. Naprawdę był w kłopotach.
-Muszę się z tym zgodzić Draco - uśmiechnął się cynicznie Severus, wychodząc z cienia. – Choć ja ująłbym to w mniej wulgarnych słowach...

------------------------
Słodka, rozkoszna uległość.
Przyjemność, płynąca z faktu, ze to ciało, młode, piękne należy tylko do mnie z każdym ruchem bardziej mi się poddaje.
Zaciskał zęby, jęcząc cicho, gdy z prawdziwą rozkoszą zadawałem mu ból. Bycie potworem naprawdę sprawiało mi przyjemność. Zatracałem się w tym, odganiając od siebie wszelkie odmienne uczucia - litość, obawę, współczucie. Z prawdziwym zadowoleniem przywiązywałem jego nadgarstki do kolumn łóżka, lekko jedynie zawiedziony tym, że nie musiałem przełamywać jego uporu. Nie wiedziałem, czy już roztrzaskałem jego wolę na małe kawałeczki, czy jedynie ugięła się ona przede mną, obie ewentualności nie wydały mi się jednak tak przyjemne jakbym pragnął. Naprawdę chciałem aby walczył.
Na jego szczupłych plecach pozostawiłem długie, czerwone ślady, znaczyłem bólem każdy pojedynczy krąg kręgosłupa. Zabawa z krzesłem wydawała się przy tym dziecinną igraszką. Nie zawahałem się, rzucając na niego kolejne zaklęcia, które niewiele różniły się od tych, używanych przy „zabawach” zwolenników Czarnego Pana.
I nie wiedziałem kogo nienawidziłem wtedy bardziej... jego, czy siebie.
Ale byłem pewny jednego – zasłużył na to.
A kara, jeszcze się nie skończyła.


Snape nachylił się powoli nad drżącym ciałem i zbliżył nóż do związanych nadgarstków chłopca, opierając ostrze na ciemnym materiale. Młody Malfoy zacisnął powieki, czując jak ostry czubek ślizga się po tkaninie i zsuwa na jego nadgarstki.
„Proszę.. nie.. tylko.. nie...to...” – błagał w myślach, zaciskając wargi. Na jasnej skórze pojawiła się długa, czerwona linia, na której zbierały się jasne krople krwi. Płytkie nacięcie ciągnęło się od zgięcia dłoni aż do łokcia.
Severus uśmiechnął się z satysfakcją i jednym szybkim ruchem rozciął więzy. Zabawa skończona. Wciąż patrząc złośliwie na młodego czarodzieja wstał z łóżka, poprawił szatę i obrócił się w stronę drzwi.
Ironiczny uśmiech zamarł na jego wargach.
Lucjusz Malfoy stał oparty nonszalancko o framugę drzwi. W srebrzystych oczach nie było żalu, nienawiści, współczucia...

...tylko zimne, martwe Nic.


Myślałem, że skądś cię znam
Złudzenie
-Byłeś jedynie marzeniem-
Dziś znów jestem sam


--------------------------------
Evacuatio* - usunięcie ciała obcego z rany
Suturae* - szycie brzegów rany
per primam intentionem – rychłozrost

Rozdział 6


(ostrzeżenia: pojawienie się istot niematerialnych i niekanonicznych)


Pajęcze nici w strzępach opadają
Spokojnie zanurzę się w cień
Obejmij i zatańcz ze mną – obejmij dziś mnie


Błękit powoli wpływał na szare niebo, przemykając wśród szarych chmur. Drobny jasnowłosy chłopiec spał wtulony w miękką poduszkę, owinięty skłębioną, splamioną krwią pościelą. Białe skrawki materiału, którymi obwiązane były zranione nadgarstki powoli przesiąkały czerwienią.
Kto Ci to zrobił, dziecko?
Dziwny wpełzający cienkimi smużkami do pokoju, przeźroczysty obłok powoli zaczął kształtować się w niewyraźną postać. Jak ktoś mógł skrzywdzić takie śliczne , takie niewinne... Niematerialna dłoń powoli zbliżyła się do twarzy chłopca.
Nie! Już nie jest niewinny! Postać pochyliła się nagle.
Nie-niewinny. Skrzywdzony.
Coś wezwało. Coś musiało przyzwać. To on? To on obudził stare tajemnice, grzebał w przeszłości, niepokoił zmarłych?
To jego ból. Ale dlaczego...
Dlaczego przyzwałeś akurat mnie?
Nie znam zemsty.
Nie umiem chronić.
Szczupłe palce powoli przesuwały się po jasnych włosach. Zjawa westchnęła, widząc jak chłopiec obraca się. Jest tak do niego podobny... te jasne włosy... usta... to..to spojrzenie!
-Kim jesteś – wyszeptał sennie.
Lady Chaton.
-Dlaczego...
Dla ciebie. Myślę, ze jestem tu dla ciebie.
Mgła zaczęła powoli znikać, postać stała się jedynie niewyraźnym sennym złudzeniem.
Tego nie było. To się nie wydarzyło.
Mglista istota powoli wpływała do kolejnych pokoi, sycąc się pozostałościami ciemności i rozpływając w ciepłych promieniach słońca.
Coś się zaczęło.
Coś co nie miało szybko się skończyć.


Nie mógł spać. Miał wrażenie, że każdy sen pełen jest bólu, strachu i wspomnień, ze gdy tylko zamknie oczy, obrzydzenie i panika wezmą go w swoje ramiona. Każdy koszmar tej nocy z żywym okrucieństwem przypominał mu wszystko to co się stało, każdą chwilę spędzoną z Mistrzem Eliksirów. Musiał się czymś zająć. Powoli wyjął spod materaca grubą księgę i ju po chwili, ściskając w ręce skrawek pergaminu przeznaczonego na notatki, przygryzał pióro, pochylając się nad cieniutkimi, niemal przeźroczystymi kartami. Świeca migotała przy każdym ruchu, a nadgarstki paliły żywym ogniem. Nie przejmował się tym jednak, powoli przesuwając opuszkami palców po stronach.
Ta książka była najdziwniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek trzymał w dłoniach. Zawierała rzeczy, o jakich chłopiec nawet nie byłby w stanie pomyśleć. Rzeczy jakich nie dowiedział by się nigdy w szkole.
Błękitny obsydian służył do eliksirów leczniczych. Był jednym z najniezwyklejszych kamieni, używanych w magii uzdrawiającej. Czerwony... czerwony był zaś silną trucizną, bez smaku i zapachu. Duże znaczenie miały jeszcze biały i zielony, ale je opisywano prawdopodobnie w dalszych rozdziałach. Trudno było nazywać je właściwie rozdziałami... Ksiązka bardziej przypominała pamiętnik lub notatki. Dziwny pamiętnik.. i jeszcze dziwniejsze notatki... Draco przewrócił kilka stron, przemykając wzrokiem po kartkach. Zatrzymał się na jednej z najstaranniej zapisanych.

Luty – rozpoczęcie badań nad użyciem obsydianu w eliksirach leczniczych.
Doświadczenie z niebieskim – 12.02:. Szczur pod wpływem kauzalgia nie reaguje analgosedację.
Doświadczenie z niebieskim – 13.02: podanie substytutu Q. główna baza: niebieski obsydian
Doświadczenie z niebieskim – 14.02: półśmierć.
Doświadczenie z niebieskim –15.02: ustąpienie kauzalgii.

Wnioski: niebieski obsydian wspomaga analogosedacyjne eliksiry. Szanse na uzdrowienie wzrastają do 90%. Nie więcej niż 2% osobników może jednak ulec nadmiernej sedacji co może wynikować śpiączką.

Następne kilkanaście stron pokrytych starannym, czytelnym pismem zawierało informacje dotyczące kolejnych prób. Obsydian łączony był z różnorodnymi eliksirami, dla części z nich stanowiąc bazę, dla niektórych będąc bardziej lub mniej znaczącym dodatkiem. Eksperymenty prowadzone były na różnego rodzaju zwierzętach, najczęściej niewielkich gryzoniach, choć autor z równą chęcią używał w niektórych przypadkach młodych żab i kijanek.

Porównując wyniki wszystkich przeprowadzonych wariantów doświadczeń, wnioskuje się, ze niebieski obsydian jest niezastąpionym substytutem wielu eliksirów, wzmagającym ich działanie. Nawet niewielkie ilości są w stanie neutralizować działanie trucizn lekkich. W większej ilości łagodzi działanie Minamatańskiej śmierci....

Wnioskując po tym co przeczytał, Draco był pewien, ze ten, kto to pisał, musiał mieć też niezłe pojecie o różnych truciznach i innych niebezpiecznych substancjach. Księga ta była jednak nie tylko skarbnicą dziwnych wiadomości dotyczących wykorzystania obsydianu w eliksirach, magii i we wszystkim do czego ów kamień można było wykorzystywać, ale swego rodzaju pamiętnikiem. Dat było niewiele – najczęściej przy wszelkiego rodzaju doświadczeniach, ale i tam podawany był jedynie miesiąc i dzień – dlatego Draco nie wiedział ile księga ma lat. Bardziej prywatne wtrącenia były najczęściej w formie wierszy lub zapisu śmiesznych krótkich dialogów, gdzieniegdzie zauważył zapisane zaklęcia, najczęściej te które wywoływały ból, lub go łagodziły.
Chłopiec przekartkował księgę, gdzieniegdzie zatrzymując się i wpatrując w ilustracje. Kilka było rzeczywiście nie przyjemnych – ofiarowanie ludzi podczas dziwnych skomplikowanych rytuałów które wymagały deklinacji tak długich i skomplikowanych, że Draco był pewien, ze nawet z kartką nie dałby rady ich wypowiedzieć, szczur rozkrojony na stole, z otwartą jamą brzuszną i wylewającymi się
z środka wnętrznościami, poszarpane strzępy czegoś, co kiedyś prawdopodobnie było żabą... – ale większość przedstawiała szczury, węże, ptaki a czasem i niewyraźne ludzkie postacie, naszkicowane najczęściej piórem lub miękkim grafitem. Najbardziej niepokojąca była nieruchomość tych obrazków. Przez to, nawet te najniewinniej narysowane wydawały się martwe.
„Prawdopodobnie nawet nie zwracał uwagi na to ze rysuje.. szkicował automatycznie, zwykłym atramentem, w chwilach gdy zastanawiał się co pisać dalej...” – myślał Draco, nie próbując głębiej zastanawiać się nad tym kim jest ów On. Powoli Przekładał strony, lekko jedynie przesuwając po nich wzrokiem, szukając ciekawych fragmentów. Dalsze wpisy poświęcone były coraz częściej zaklęciom i magicznym rytuałom, skomplikowanym i raczej niebezpiecznym. Draco z westchnieniem zatrzasnął księgę. Zawierała niezaprzeczalnie przydatne informacje, ale bez podstawowych wiadomości trudno było je zrozumieć. W tamtym pokoju znajdowało się wiele ksiąg... i chłopiec był pewien, że tam odnajdzie odpowiedzi na wiele swoich pytań. Tylko, czy odważy się tam powrócić?
Nie wiedział, że Severus Snape właśnie robi wszystko, by jak najszybciej znaleźć się od daleko stąd.

-----------

Droga była paskudna. Czułem, jak zapadam się po kostki w miękkim błocie. To miejsce było otoczone niemal tak wieloma magicznymi barierami jak Hogwart – bez wiedzy właściciela posiadłości nie można tu było nie tylko teleportować się ale także i użyć zwykłego lumos.
A ja bardzo nie chciałem, by „właściciel posiadłości” wiedział gdzie się udaję.
-Choćbym miał iść po kolana w tym bajorze, to przelezę... – mruczałem do siebie ze złością.
Musieliśmy zachować z Lucjuszem pozory. Ja udawałem, że nie zauważyłem go. Stojącego w drzwiach sypialni, on nie próbował nawiązywać do sceny jaką zobaczył. Oczywiście, arystokratyczny savuar-vive sprawiał, że ktoś taki jak Malfoy z pewnością nie mógł otwarcie mówić o tym, że widział mnie, pochylonego nad jego nagim synem, i bez litości znaczącego skórę chłopca długimi nacięciami.
Malfoy Manor opuszczałem w absolutnym milczeniu, czując pod skórą kłującą nienawiść, wpełzająca do gardła i zaciskającą się powoli na krtani.
„Gdybym mógł.... już dawno byś był martwy Lucjuszu.” – myślałem z złością. Próbowałem odsunąć od siebie niepokój, jednak bezskutecznie.
Co wzbudziło w Luu taką nienawiść do młodego dziedzica? Byłem dla chłopca okrutny.. ale na Boga, nie byłem przecież jego ojcem! Dzieciakowi udało się upokorzyć mnie i dom, który miałem pod opieką od kilkunastu lat... w dodatku był tak rozkoszną zabawką....
Co jednak było powodem takiego zachowania Lucjusza? Czyżby ten człowiek naprawdę był tak bezdusznym i okrutnym ,ze skazywał na ból i poniżenie własnego syna? Byłem zadowolony, że dał mi w sprawie Draco wolną rękę.. ale nie potrafiłem opanować niepokoju. Malfoy zawsze wydawał mi się dobrym rodzicem – nieczułym i raczej wymagającym, ale przecież usuwał wszelkie przeszkody na drodze swojego syna, kupował mu wszystko czego ten pragnął i dawał niemal absolutną swobodę. Draco chciał aby na jego urodzinach tańczyła willa? Drużyna quiditha potrzebowała nowych mioteł? Lucjusz gotów był spełnić jego najbardziej kosztowne życzenia.
Miałem wrażenie że wszystko wokół pląta się, ze cały świat nagle został zmieniony. Czy i ja też zmieniłem się? Tak, ale to było to, czego nie chciałem zauważyć. Nie wtedy.
Nie potrafiłem w tamtej chwili zastanowić się nad tym co zachodziło. Jedynie biernie obserwowałem to co się działo, niezdolny do zrezygnowania z przyjemności.
„Draco... moja śliczna, posłuszna zabawka” – myślałem, uśmiechając się. Ale nie byłem już aż tak pewny. Aż tak przekonany. Zabijałem w sobie wątpliwości tak jak już dawno zabiłem każdą inną słabość.
Człowieczeństwo.
Sumienie.
Byliśmy z Luu tacy sami. Dwaj dranie, jeden oddający własne dziecko w ręce gwałciciela, drugi, z zemsty i pożądania krzywdzący chłopca. Ale... dlaczego nie? Świat jest przecież tak okrutny. Jedna krzywda mniej lub więcej nie robiła różnicy. I tak wszyscy mieliśmy kiedyś umrzeć. Czy nie lepiej było się przed śmiercią zabawić?
-----------------------------

Wino lśniło w kryształowym kieliszku. Jasnowłosy mężczyzna siedział w fotelu, z nogą założoną na nogę i przymkniętymi powiekami, leciutko się uśmiechając.
Czy był zadowolony? Oczywiście.
Czy wszystko szło po jego myśli? Niesamowite, ale tak.
Czy miał wyrzuty sumienia? Och... a czy gdyby je miał, siedział by teraz na tym fotelu, z nogą założoną na nogę i spokojnie popijał wino?
Roześmiał się.
Malfoyowie okrucieństwo mieli we krwi. Tak samo jak rozwagę i przebiegłość.
-To nawet lepiej, że Severus opuścił dwór. Chłopiec i tak trafi w jego ręce za kilka tygodni, a nie sadzę, aby Narcyza nie zauważyła tego co się dzieje. – wyszeptał mężczyzna do siebie, pozwalając by na jego wargach pojawił się pogardliwy uśmiech - Głupia dziwka! W jego obronie wydrapała by każdemu oczy Tak jakby... Narcyza? – mężczyzna uniósł głowę, widząc kątem oka przechodzący obok pokoju cień – To ty? – dodał głośniej.
Powoli wyszedł do holu. Jedno z bocznych okien było otwarte, wiatr poruszał niespokojnie firanką. Mężczyzna machnął różdżką. Okno zatrzasnęło się.
To tylko zasłona – westchnął, śmiejąc się w duchu i wrócił do komnaty.
Za oknem, szczupła kobieca postać opierała się o szybę. Długie, splatane włosy opadały na szczupłe ramiona, ciało okryte było strzępami materiału.
Szczupłe dłonie drżały lekko, a opuszki palców raz po raz zanurzały się w szkle.

Dziwka?
Wydrapała oczy?
O tak, Narcy, zrobisz to.
Luu jest teraz po złej stronie.
Teraz trzeba tylko odnaleźć Chaton
Co mogło by się stać? Gdzie ona jest?

-W pobliżu.


Rozdział 7


I wszystko znów…
W sidła pochwyci mnie sen
Na powrót w koszmar zanurza mnie dzień



Szkoła. Zastanawiał się, czy ma prawo cieszyć się z tego. Pierwszy raz myśl o opuszczeniu domu wydawała mu się aż za przyjemna. Zniknąć, rozpłynąć się, uciec. Tam nie będzie bezpieczny. Tam będzie być może jeszcze gorzej. Ale tam będzie też nadzieja, że to się skończy, że okaże się że to zwykły, zły sen.
Nie wiedział, czy chce jeszcze kiedykolwiek wracać do domu – ale wiedział, że nie ma wyboru, że będzie musiał i… chciał.
Sokolnik. Gdyby nie on ostatnie miesiące były by nie do zniesienia. Gdyby nie on, nie przetrwał by żadnego z tych koszmarnych dni. Czasami zastanawiał się czy nie powiedzieć mu o wszystkim – ale zawsze w tej ostatniej chwili coś go powstrzymywało. Mógłby w ten sposób zniszczyć kruchą nić przyjaźni, zniszczyć wszystko co było cokolwiek warte. Obrzydzenie w oczach Sokolnika było by najgorszą z możliwych kar – i najprawdopodobniejszą.
A chciał, po prostu chciał mieć coś do czego mógłby wrócić….
Westchnął cicho, wkładając pod poukładanie, przez skrzaty, w walizce rzeczy kilka książek i obsydianowe pióro. Dziwne książki przemycone z tamtego pokoju leżały już od wczoraj wieczór na dnie kufra. Niestety obecność ojca w domu sprawiała, ze Draco nie mógł z nich korzystać – opieczętowane były silnymi zaklęciami magicznymi, których próby złamania z pewnością przyciągnęłyby uwagę ojca. Ale bez przeczytania ich nie był w stanie zrozumieć tamtego dziwnego pamiętnika. Na wielu kartach pojawiały się odwołania do różnych tytułów, niecodzienne skróty czy całkowicie niezrozumiałe terminy których nie był w stanie pojąć. Cieszył się że opuszcza już dom – w szkole próby zdjęcia zaklęć z pewnością przeszły by niezauważone. Trudno jest kontrolować czyjąś magię, gdy wszyscy wokół rzucają zaklęcia.
Usta Draco rozchyliły się w lekkim grymasie. Może w tej książce znajdzie jakieś przyjemne coś dla Pana Pottera i jego Szlamy? Coś ohydnie złośliwego?
Tak, definitywnie zbliżający się początek roku szkolnego był szczęśliwy, ale...
-Czas kogoś odwiedzić…– mruknął, zatrzaskując wieko. Zerknął na chwilę w lustro i wybiegł z pokoju chwytając w przelocie palcat. Nie używał, to fakt… ale tak wyglądało to bardziej elegancko.

…………………………….

-Jednak jesteś… - Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
-Tak – Draco z gracją zeskoczył z konia. – Chciałem się pożegnać.
-Domyśliłem się, kiedyś też chodziłem przecież do szkoły…
-Do Hogwartu? – Zapytał z ciekawością młody Malfoy. Sokolnik nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat, jeśli więc był uczniem ktoś z nauczycieli mógł go pamiętać, a jego zdjęcie z pewnością znajdowało się w archiwum.
-Może… - Mężczyzna chwycił dmuchawiec i machnął nim w powietrzu, a białe kłaczki zawirowały na wietrze – Może tak, może nie…
-Mógłbyś przestać być wreszcie taki tajemniczy – Draco westchnął teatralnie.
-Żeby zepsuć zabawę?
-Nigdy nie odgadnę, kim jesteś….
-Malfoy a już się poddaje?
-Aż tak dobrze znasz moja rodzinę?
Mężczyzna roześmiał się z wdziękiem. Ten dźwięk zawsze zaskakiwał chłopca – czysty, przepełniony radością, zuchwale owijał się wokół niego srebrzystym kokonem. Brzmiała w nim magia. Draco znów zapatrzył się na mężczyznę, szeroko rozwartymi oczami obserwując każdy jego ruch, każde drgnięcie. Jaki on piękny, jaki wspaniały…. niezwykły, radosny, zachwycający. Zarumienił się, wspominając ich pierwsze spotkanie, po tej okropnej nocy, która zostawiła na jego rękach długie krwawiące linie. Mężczyzna, gdy tylko zorientował się, że Draco nie bez powodu naciąga rękawy tak, by spod materiału wystawały jedynie końcówki palców, siłą zmusił go do odsłonięcia poranionej skóry. Chłopiec wiedział, ze nigdy nie zapomni niesamowicie delikatnego dotyku tego ruchliwego języka na swoich ranach, rzeczy tak odmiennej od tego co robił mu Snape. Dziwna pieszczota jednocześnie łagodziła i budziła drzemiący pod skórą ból, wywołując ciepły przyjemny dreszcz, powoli rozchodzący się po całym ciele… Draco musiał walczyć i z chęcią panicznej ucieczki i z pragnieniem wtulenia się w szczupłe, silne ciało mężczyzny. Sokolnik wydawał się być wtedy dziwnie drapieżnym lecz bliskim. Kimś komu można było zaufać, ale też osobą wzbudzającą niepewność… niemal lęk.
-Przyjacielu – Sokolnik przechylił lekko głowę, pozwalając by promienie słoneczne przesuwały się po szarych kosmykach. – Naprawdę myślisz, że przebywając w tej okolicy tak długo, mógłbym nie wiedzieć nic o twojej rodzinie?
Draco poczuł wpełzające do umysłu podejrzenie. Nie to niemożliwe! Ale jeśli…
-Szpiegujesz nas? – zapytał spokojnie. To nie było by dziwne. Mężczyzna zawsze był blisko. Zawsze wiedział kiedy się pojawić. Zawsze. Merlinie! Czyżby on wiedział…? W stalowoszarych oczach pojawił się błysk wstydu i przerażenia.
-Szpieguję? Nie po prostu bardzo dużo wiem…
„Ile wiesz?” krzyknęło coś w duszy chłopca. Ile, ile!
-..ale dużo to niestety nie wszystko. Nie wiem na przykład czy mnie lubisz, czy po prostu jesteś ciekawy kim jestem.
Przeczesał dłonią włosy, spoglądając uważnie na chłopca.
-Lubisz?
-Ja? – Draco uniósł oszołomiony głowę. – To znaczy… lubię, oczywiście że lubię!
-Czyżbyś był niezdecydowany? - Sokolnik ze zdziwieniem uniósł brwi. – Rozumiem.
-Ale.. to wcale nie tak. Po prostu zaskoczyłeś mnie.
Na ustach mężczyzny pojawił się ciepły uśmiech.
-Więc lubisz.... więc lubisz...
-Ej! – Draco uderzył go łokciem w bok – Nie miałem TAKIEGO lubienia na myśli!
-Wiem – mężczyzna nagle spoważniał – I mam nadzieję, że nie.To znaczy sądzę, ze rozumiesz...
-Rozumiem, że między nami nie będzie nigdy romantycznego zaangażowania – dłoń chłopca uniosła się, jakby chciała powstrzymać słowa, które mógłby wypowiedzieć Sokolnik – Ani erotycznego. Ani żadnego.
Na wąskich wargach mężczyzny pojawił się lekki uśmiech.
-Też tego żałuję dzieciaku...
-Aha. – Draco westchnął, opadając na miękka trawę. Czasami naprawdę nie rozumiał tego mężczyzny. Było w nim coś, co sprawiało, że z każdą chwilą wydawał się być jeszcze bardziej skomplikowany. Epatował takim erotyzmem, tak bardzo zachęcał, tak kusił... ale zawsze w odpowiedniej chwili mówił „nie”. Początkowo Draco był z tego zadowolony. Każda, nawet najmniejsza forma bliskości wywoływała w nim sprzeciw, dlatego cieszył się że między nimi nic nie ma. Bał się, że gdyby doszło do czegoś więcej, mógłby zachować się nieodpowiednio.
Postać Sokolnika intrygowała go niezmiernie. Był jednocześnie chłodny i bliski, zawsze pojawiał się z nikąd i zdawało się, ze zamienia się w nicość, gdy tylko odwróci się od niego wzrok.
Nigdy nie było wiadomo jak i na co zareaguje. Za każdym razem gdy Draco przyjeżdżał bał się że Sokolnik się nie pojawi. Że, po prostu znudzą mu się te spotkania, lub że nie znajdzie czasu. Księżniczka zawsze jednak odnajdywała drogę do mężczyzny, kierując się w miejsce gdzie ich oczekiwał. Czasami była to ta niewielka polana, otoczona starymi więzami, innym razem kilka głazów pośród łąk, wychylających się spośród zielonych traw czy też pojedyncze drzewo, rzucające przyjemny cień.
Sokolnik zawsze wyglądał i zachowywał się tak, jakby pasował do tych miejsc.
Towarzyszyły mu ptaki – półdzikie sokoły, pustułki i jarzębie. Przeważnie kilka skrzydlatych krążyło w najbliższej okolicy, gotowych na jeden znak podlecieć do niego. Draco z fascynacją obserwował jak mężczyzna popisuje się przed nim, co jakiś czas wzywając któregoś z pierzastych drapieżców.
Także teraz na niebie krążyły dwa sokoły.
Draco uniósł głowę, przyglądając się jak gładko płyną w powietrzu, bezszelestnie przemykają wśród
gęstych chmur.
-Piękne, prawda? – mężczyzna kiwnął lekko głową, nakazując chłopcu by przysunął się bliżej niego. Stalowoszare włosy zalśniły w słońcu. Szczupła dłoń bezwiednie zanurzyła się w miękkich kosmykach.
-Są zachwycające – Draco westchnął, nie pewien, czy mówi o pasmach prześlizgujących się między palcami, czy o sokołach których pióra były równie przyjemne w dotyku i miały niemal ten sam odcień.
-Jak mam się z tobą skontaktować jak tam wrócę....? – zapytał, przejęty nagłą myślą. Wcześniej nie miał czasu się nad tym zastanawiać– Bo przecież będziesz pisać? Przysyłać jakieś wiadomości? Cokolwiek? – ręka Draco zacisnęła się lekko we włosach mężczyzny.
-Draco...
Ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko. Chłopiec jak zahipnotyzowany wpatrywał się w oczy Sokolnika. Przymknął oczy, czując nagle jak chłodne wargi prześlizgują się po jego ustach. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale Draco czuł ciepło rozpływające się po ciele, i cichy głosik, szepczący w umyśle: to nie tak, to niewłaściwe... nie powinienem... nie powinniśmy...
Co było w tym złego? To nawet nie pocałunek – zaledwie muśnięcie, które sprawiało, ze całe jego ciało prosiło o więcej.
-Będę pisał... – wyszeptał, a Draco zadrżał, czując jak ciepły oddech łaskocze jego wargi. – I ty też. Do mnie... będziesz...
Chłopiec uśmiechnął się, pozwalając się objąć i przyciągnąć bliżej. Powoli oparł głowę na szczupłym ramieniu, starając się uspokoić oddech.
-Jak?
Mężczyzna zagwizdał. Biały sokół natychmiast przerwał krążenie po niebie i usiadł na wyciągniętej dłoni Sokolnika. Draco westchnął, gdy skrzydła dotknęły jego pleców. Niemal leżał na mężczyźnie, opierając się o jego tors, i pozwalając by ten obejmował go jedną ręką.
-Mam dla ciebie prezent, książę... – rzeczywistość rozpływała się we mgle. -Tylko nie pokazuj go swojemu ojcu...
Oczywiście że nie. On nigdy by na to nie pozwolił...
Ale On nie ma już prawa decydować o tym na co pozwolić a na co nie. Już NIE.

Radość. Powoli wpływająca w żyły, ciepła radość. Jak.. odurzenie alkoholem. Jak sen.
Wciąż czuł lekkie mrowienie warg, w miejscu, gdzie, zetknęły się z ustami Sokolnika. W jego ramię wbijały się ostre szpony, cieniutki strumyk krwi spływał aż do łokcia.
Czuł, że żyje.
Po raz pierwszy od dawna, od bardzo dawna po prostu żył. Nawet powrót do Hogwartu - do Snape’a- nie wydawał mu się tak straszny. Przechylił się lekko do przodu, gładząc białą klacz po smukłej szyi. Koń zarżał na ten czuły gest i przyspieszył chód, nie zerkając już nawet na ostrodziobego potwora, siedzącego na przedramieniu jego pana.
Młody Malfoy westchnął. Nie chciał odchodzić. Nie chciał... nie chciał być daleko.
Czy jednak to była wysoka cena?
Musiał powrócić do koszmaru... ale ten jeden raz powracał do niego nie sam. Już nigdy nie sam.

Zawsze przy tobie. – szeptał wiatr. – Już zawsze.
Kopyta lekko odrywały się od ziemi, koń niemal płynął w powietrzu. Wiatr rozwiewał włosy chłopca, szepcząc mu do ucha „nigdy sam”.
Koń kłusował po równinie, słonce wydłużało i rozszczepiało cień zwierzęcia i jeźdźca na tysiące wąskich pasm.




Nie odbierajcie mi
Nadziei
Dlaczego zniknęła gdy nadszedł ten dzień?
Za mną
Zaczajony
sen




KONIEC CZĘŚCI I



Wyszukiwarka