Niewinna ciekawość

Niewinna ciekawość

Czyli

Pouczająca opowieść o gumochłonach


UWAGA:
Opowiadanie z morałem.
Jest to przypowiastka o granicach niewinnej ciekawości, za którymi rozciąga się grząski obszar pytań, których w ogóle nie należy zadawać - sobie ani nikomu. Zapewne zadajecie sobie pytanie, dlaczegóż to akurat JA ten temat poruszam.
To właśnie jedno z tych pytań...
Opowiadanie z morałem.
I ja to mówię serio...





*
— Ale musi istnieć jakiś sposób!
— I na pewno istnieje. Ale po co ci to potrzebne?
— Bo chcę wiedzieć!
— On ma rację, musi być takie coś. Przecież nawet ze smokiem można sobie poradzić w razie czego!
— Och, mamo, czy wy nie macie większych problemów?
— To nie jest problem, to jest — no wiesz.
— No właśnie nie wiem.
— Zagadka! Tajemnica! Przygoda!
— Już to widzę — „Moja przygoda z gumochłonami”. Autorstwa Ronalda Weasleya. Nie zapomnij wysłać mi egzemplarza autorskiego!
— Hermioooonooooo...
— Roooooon... Nie marudź! Harry, na Merlina, masz w tej chwili poważniejsze sprawy na głowie niż takie bzdury!
— Ale Hermiono — powiedz mi, tak szczerze, czy naprawdę nie jesteś ciekawa?! Nie chcesz wiedzieć?!

Cisza.

— Wcale.

Cisza.

Sprawa była niebagatelna i doprowadzała Harry’ego oraz Rona do obłędu i obsesji. Co jednak dziwniejsze — prawdziwym wyzwaniem okazała się dopiero postawa Hermiony. Przecież było rzeczą absolutnie nie do pomyślenia, że Hermiona, ta Hermiona, ich Hermiona, odmawia — dowiedzenia się czegoś. A od samego początku tak właśnie było. Nie dość, że dziewczyna wprost przyznała się, że nic nie wie o nękającej przyjaciół zagadce — to jeszcze odmówiła sprawdzenia informacji chociażby w podręczniku!
Nawiasem mówiąc, podręcznik żadnych odpowiedzi w sobie nie zawierał. Harry i Ron, nieco tylko z początku zaskoczeni reakcją przyjaciółki, w końcu wygarnęli z dna kufra Rona jego starą księgę i przeczytali wszystko, co tylko można było tam znaleźć. Czyli — aktualnie nic przydatnego. W następnej kolejności, rzecz jasna, można było przeprowadzić badania w bibliotece. Gdy jednak na takie hasło Hermiona nie wykazała najmniejszego wręcz entuzjazmu, a ostatecznie odmówiła nawet roli przewodnika między bibliotecznymi półkami, obaj chłopcy mocno już zaniepokoili się jej postawą. Równie długo jak bezskutecznie starali się przywrócić dziewczynie jej zwyczajną, nienasyconą żądzę wiedzy — niestety, wszystkie ich wysiłki spełzły na niczym. Kiedy zagadka trwała w zagadkowości, a Hermiona w kontestacji, panowie zabrali się w końcu do poszukiwań zupełnie sami. Przepatrzyli katalog, zwizytowali regały, przewertowali całkiem sporo ksiąg, wypytali nawet panią Pince. Wszystko to zaś na własną rękę, w osamotnieniu, porzuceniu, osieroceniu! A Hermiona dalej nic!

— Hermiono. Dlaczego... Dlaczego ty tak nic?! — Smutne, brązowe oczy Rona przybrały odcień, który zwykle wbijał się we wrażliwe serce dziewczyny z siłą pięści Hagrida. Tym razem jednak nie wywołał żadnej pozytywnej reakcji.
— Jak wy w ogóle możecie zadawać mi takie pytania?! Jak wy w ogóle możecie zadawać sobie takie pytania?! Jak wy możecie zadawać takie pytania w ogóle?! — Ze zdenerwowania aż się zacukała w odmienianiu „pytania” przez wszystkie możliwe „jak”. — Przecież... Przecież to jest wstrętne!
— Ale my wcale nie chcemy tego zrobić! Chcemy tylko wiedzieć! — oburzył się dla odmiany Ron. — Jesteśmy ciekawi, i tyle! No przecież... Przecież wiesz!
Zaiste, powinna wiedzieć. W ogóle powinna wszystko na ten temat wiedzieć! Bądź co bądź, cała rzecz wykluła się wprost z materiału obowiązującego na lekcjach — a przynajmniej poruszanego na nich. Chodziło bez mała o umiejętności praktyczne — i to bynajmniej nie o wykorzystanie ich, ale zwykłe, jak by to ujęła Hermiona, gdyby była po ich stronie — rozpoznanie terenu wroga. Hermiona była jednak zdecydowanie po stronie wroga, chociaż do tej pory wiedza nawet o rzeczach, których nigdy w życiu nie zdarzy jej się użyć ani zastosować w praktyce, była jej niezbędna do szczęścia i oddychania. Ale gdzieżby — zastawiwszy dziewiczą swą pierś murem ksiąg, uparcie odmawiała współudziału w chwalebnym przecież dziele badawczym. Wywróciła tym samym do góry nogami bezpieczny świat przyjaciół, w którym oni dwaj zajmowali się stroną wykonawczą zagadnień, ona stroną teoretyczną, zaś wszyscy troje odrabianiem późniejszych szlabanów u Filcha. I co tu na Merlina zrobić?!
— A, do licha z tym. — Harry, po długotrwałych utarczkach nie dbając nawet o poszanowanie czci niewieściej, ostatecznie strzelił Hermionie w nos przysłowiowego focha. Ron pociągnął nosem i poczłapał ponuro za przyjacielem, który ostentacyjnie rozsiadł się w przeciwnym kącie pokoju wspólnego Gryfonów.
— Co teraz zrobimy?
Harry rozłożył ręce.
— Hm.

Jako że bez światłych wskazówek wiele do roboty nie mieli, trzeba się było zdać na instynkt. A ten nieomylnie pchał bezpośrednio do źródła całego zamętu... Cóż — zły to czarodziej, co własny instynkt kala. Instynktu trzeba słuchać!
Pewnego słonecznego popołudnia Harry Potter wybrał się na herbatkę u Hagrida. Po zwyczajowym rytuale z serii „za—krajankę—podziękujemy” można było przejść do sedna sprawy.
— Hagridzie, eeeem... Jak tam twoje... zwierzątka? — zagaił dyplomatycznie Harry. Gajowy, który chodził roztęskniony i rozmarzony po krótkotrwałym obcowaniu ze stadem smoków, sprowadzonych do Hogwartu na Turniej Trójmagiczny, wymijająco machnął ręką.
— Aaa, wszystko w porząsiu... Puszka żem ostatnio odwiedzał, bo wiesz, Harry, on sobie we wiosce pomiszkuje, do Gringotta go wypożyczyłem... Dobrze sobie radzi.
Chłopiec kiwał głową z pełnym entuzjazmem.
— Żadnych nowych hipogryfów?
Hagrid spojrzał na niego z wyrzutem i Harry poniewczasie ugryzł się w język, kiedy ciemne oczy przyjaciela powilgotniały od łez.
— Po tej całej hecy z Dziobkiem... Po tym wszystkim... Ani bym nie chciał...
— Oczywiście, jasna sprawa... Tylko nie płacz już, no, Hagridzie...
Pochlipywanie ścichło w gąszczu brody i Harry czym prędzej skorzystał z możliwości zmiany tematu na bardziej neutralny, a dla niego samego niezmiernie istotny.
— Aaa... Jak tam twoje... Gumochłony?
Ostatnie, rozżalone chlipnięcie. Hagrid pociągnął nosem i potarł brodę.
— Gumochłony? — zapytał z bezmiernym zdziwieniem w głosie.

Stanęli obaj nad grządkami z sałatą. Zapatrzyli się na obłe, lepkie ciałko, wsysające w siebie subtelnie ufryzowany liść. Hagrid z pewnym zakłopotaniem, Harry z pożądliwą nieomal fascynacją.
Gumochłon chłonął sałatę.
— No tak... Dobrze się trzyma, to widać...
— Co nie? — Gajowy pokiwał głową i podrapał się po głowie z bezradną miną. — Tego... Apetyt mu dopisuje za trzech.
— Dorodna sztuka — zgodził się Harry, gorączkowo próbując ułożyć w myślach odpowiednie zapytanie.
— I, tego... wcale nie narzeka, chociaż ni ma już towarzystwa — przypomniał sobie po chwili Hagrid. — W sumie dobrze, żeśmy go odwiedzili, zawsze to dla niego jakaś rozrywka, bidactwo...
Gumochłon chłonął sałatę.
— Tak, tak, trzeba o niego dbać... Bo jeszcze...
Cisza.
— Hagridzie... — spróbował Harry. — A właściwie...
Gajowy patrzył na niego z wyrazem niezmąconej życzliwości w oczach.
— Taa?
Nie, pewnych tematów po prostu nie można było poruszać, patrząc w tę dobroduszną gęstwę brody.
— Bo pamiętasz, w zeszłym roku... — Chłopiec zagaił z innej strony. — Jak zdawaliśmy egzamin...
— Ach. — Hagrid znowu posmutniał. — No wim, nie byłem wtedy, tego, no, nie bardzo wtedy byłem. Powinienem był wam dać coś ciekawego na zaliczenie, skolopendry ognioplujki chociaż... Albo rwańce...
— No co ty, Hagridzie, egzamin był super! — zaprotestował szybko Harry. W jego głosie zabrzmiało tyle autentycznego entuzjazmu, że przyjaciel spojrzał na niego z jeszcze większym zdziwieniem niż na początku.
— Eee, dzięki, Harry, dzięki... Wtedy, tego... Gumochłony? — zapytał wreszcie, skłopotany.
— Lubię gumochłony! — zapewnił Harry.
Hagrid pomyślał przez chwilę.
— To... Fajno? — rzucił niepewnie.
— A może byś tak... Opowiedział mi coś ciekawego o gumochłonach? — naciskał Gryfon. Tamten stropił się jeszcze bardziej.
— Ciekawego?! Jasne, Harry, jasne, tylko... co chcesz wiedzieć o gumochłonach?
— Wszystko! — Chłopiec gorączkowo uchwycił się tematu. — Opowiadaj, opowiadaj!
— No, to, one, eee, jedzą sałatę — stwierdził Hagrid po namyśle.
— I co potem?!
— Dużo sałaty.
— I...
— E, można je zostawiać na noc na grządce, to będą dalej jadły — opowiadał z nieszczęśliwą miną biegły hodowca gumochłonów.
— O.
— Albo można je w zagrodzie zamknąć.
— O.
— I wtedy nie będą dalej jadły.
Gumochłon chłonął sałatę.
Zapadła na moment cisza. Można było niemal poczuć, jak wielkim idiotą czuł się w tej chwili każdy z nich. Hagrid większym - ale tylko odrobinę większym. Gumochłon wcale.
A, do licha z tym?
— Bo tak naprawdę, to ja chciałem wiedzieć, co się dzieje, kiedy... — Harry desperacko wyrzucił z siebie kolejne słowa i zamilkł raptownie, widząc cieplejsze i niemal ojcowskie spojrzenie, jakie Hagrid skierował na gumochłona.
— A! Ja ci chyba nie opowiadałem nigdy... Czasem Profesor Snape potrzebuje... Bo wisz, Harry, to cwane stworzenia są, żebyś wiedział! — Pokiwał z zapałem głową. — Ta niby breja, co się w niej taplają, ten niby śluz, ma różne właściwości, wisz, i go się używa do różnych rzeczy. Do eliksirów.
— Aha... — Ten temat jakoś przygasił wcześniejszy zapał Harry’ego. Niezrażony Hagrid ciągnął wyjaśnienia.
— Więc profesor Snape czasem pożycza gumochłona, jak mu cały zapas wyjdzie, albo coś... Bo ja tam się znam, na co on potrzebuje tej breji... I on sobie zbiera z tego gumochłona co trzeba.
Cisza.
Harry starał się nie wizualizować sobie poczynań Snape’a z gumochłonem, zaś Hagrid spoglądał na tego ostatniego z ojcowską niemal dumą.
— A co się dzieje, jak Snape... E, Profesor Snape... Jak on już...
Niewizualizowaćniewizualizowaćniewizualizować...
Cisza.
Gumochłon chłonął sałatę.
Harry zamilkł.
Nagle wszystko stało się jasne. Niechęć, wręcz odraza Hermiony do stawianych przez przyjaciół pytań. Tajemnicze milczenie ksiąg i brak jakichkolwiek wzmianek na ten temat nawet w podręcznikach. Wszystko. Harry poczuł się...
Hagrid śmiesznie się wzdrygnął, jakby w pół kroku powstrzymał czułe poklepanie gumochłona po obślizgłym grzbiecie.
— He, he, he.
Tak, Harry zdecydowanie poczuł się podle.
— No więc, jak psor już go nie potrzebuje, to on...
— Jasne — przerwał chłopiec. — Wszystko jasne. Dzięki, Hagridzie. Bardzo mi pomogłeś. — Klepnął przyjaciela w ramię i uciekł, powiewając za sobą gryfońskim krawatem. Gajowy zapatrzył się za nim w zdumieniu.
— No co...?
Cisza.
— Co jest z tym chłopcem? — zastanawiał się głośno Hagrid. Gumochłon ciamknął z cicha.
— Co to niby takiego? Jak psor już nie potrzebuje, to oddaje, i tyle... Ja tam zawsze wolę pilnować, bo z tym Snape’em to nigdy nic nie wiadomo, co nie?
Gumochłon sprawiał wrażenie, jakby istotnie nic mu nie było wiadomo na temat Snape’a. I chłonął sałatę.
— Ale ty lubisz chodzić do psora do lochów, co nie? Dobrze cię tam zawsze nakarmią, ta, cały pękaty mi wracasz czasem, tak ci ziółka jakieś tam i trawki podsuwa, jak mu co potrzebne do tego twojego śluzglutu... Taa, no, źle ci tam nie jest. To mu trzeba przyznać, o zwierzątka jakoś umie czasem zadbać.
Po namyśle, w trakcie którego gumochłon wciągnął w siebie resztę liścia, Hagrid pokręcił głową.
— A czasem, czasem to znowu rozkraja na kawałki, wyobrażasz sobie?! — zwierzył się gumochłonowi, ostrzegawczo kiwając palcem. — Znaczy, tego, już ty się nie bój, nie bój nic, tobie krzywdy nie zrobi! Ciebie pokroić, to by się nawet nie udało... — zniżył zwyczajowo głos — Sam—Wiesz—Komu.
Gumochłon sprawiał wrażenie, jakby sam nie wiedział i wcale nie chciał wiedzieć. I że bardzo mu ten stan rzeczy odpowiada.
Hagrid westchnął.
— W każdym razie, uważaj, jak tam chodzisz, bo to nigdy nic nie wiadomo z tym facetem — zakończył z powagą i pokiwał głową. Rzucił gumochłonowi ostatnie życzliwe spojrzenie. — Tego, no, bądź grzeczny. Przyjdę wieczór położyć cię spać.
Cisza.
Gumochłon chłonął sałatę.

*

Harry Potter z nieszczęśliwą miną stanął przed Hermioną.
— Koniec kwestii. — oznajmił stanowczo.
— Dowiedziałeś się?! — ucieszył się żywiołowo Ron.
— Nie! — Harry zgromił przyjaciela spojrzeniem. — I nie będę się dowiadywał! I ty też nie będziesz się dowiadywał! I nikt nigdy się nie dowie!
— Eeeeej! — zaprotestował Ron.
Harry spojrzał na Hermionę ze szczerym żalem.
— Miałaś rację. To jest okropne. Obrzydliwe. Jak ja się w ogóle mogłem tym zainteresować?!
— Toteż właśnie nie wiem! — Dziewczyna cisnęła książkę na stolik i gwałtownie zerwała się z fotela. — Ja wiele rozumiem, Harry, ja wszystko rozumiem, Śmierciożercy, Niewybaczalne, ćwiczenia, zaklęcia, klątwy, straszne, ale konieczne, ale BEZ PRZESADY!
Harry przytakiwał ponuro, Ron nie nadążał.
— Ale... Co to ma wspólnego z gumochłonami?!
— Och, Ron! — jęknęła. — Pomyśl tylko! Ćwiczymy zaklęcia. Harry ćwiczy. Uczy się, jak ma pokonać przeciwnika.
— No...
— Uczy się — zniżyła głos — jak walczyć ze Śmierciożercami.
Ron wzdrygnął się nerwowo.
— Aha...
— Może dojść do walki. W najgorszym razie może dojść do wojny. Kto wie, co się wtedy stanie?! — rozpędzała się dziewczyna. — Może będziemy musieli zabijać!
Ron zbladł. Każdy pieg na jego twarzy wyglądał, jakby tylko więź gorącej miłości powstrzymywała go od panicznej ucieczki w świat.
— Miona...
Usiadła i zwiesiła ponuro głowę.
— Widzisz? Sama myśl o czymś takim... Okropność. Iść i zabijać ludzi, jak... Jakby... — Aż się wzdrygnęła. Harry już dawno zapadł w swój fotel, obejmując głowę rękami, jakby chciał się osłonić od koszmarnych wizji.
— Wojna. Śmierć. I to jest realne! A wy sobie chodziliście po zamku i jak gdyby nigdy nic pytaliście, jak można zabić gumochłona!
Cisza.
Spojrzenie Hermiony, pełne oburzenia, zgorszenia i odrazy, mogłoby w tym momencie poruszyć sumienie połowy pensjonariuszy Azkabanu.
Ron cofnął się o krok. Przecież nigdy... Przecież nie zamierzali... Przecież to tylko...
... Tylko?
Brązowe oczy pomału powlekały się wilgotną mgiełką, która jednym kapnięciem potrafiła skruszyć każdą urazę z hermionowego serca. Ron bezradnie pociągnął nosem.
— Oj... — wyszeptał z trwogą i żalem. — Ojoj.

*

Cisza.
Echa kroków Hagrida umilkły pomału za progiem chatki. Osamotniony gumochłon ciamkając śluzem z wysiłku przeturlał się na sąsiednią grządkę. Tylny wylot — a może przedni? — na moment zmarszczył się, wykrzywił i wreszcie zamarł, układając się w kształt, który co poniektórzy bywalcy lochów bez wątpienia zinterpretowaliby jako...
Uśmieszek?
_________________



Wyszukiwarka