Trzaskające
iskry wirowały w przesyconym energią powietrzu, rozjaśniając
zakamarki zaciemnionego pokoju i oświetlając twarze obecnych.
Podłoga, jakby w odpowiedzi na huk, który wstrząsnął
pomieszczeniem, zadrżała niecierpliwie.
-
Udało się? – rozległ się czyjś niepewny głos.
-
Módlmy się, żeby tak było – odpowiedział drugi. – To nasza
ostania nadzieja.
***
Rozdział
pierwszy
To
niesprawiedliwe!, pomyślał Draco odzyskując przytomność w
szpitalnym łóżku. Ostatni mecz Slytherinu w tym roku! I mój
ostatni w Hogwarcie! Także tym razem - mimo że Draco (jak zwykle)
oszukiwał - Potter złapał Znicz. Mało tego, zrzucił go z miotły!
Draco pamiętał jeszcze ziemię, zbliżającą się ku niemu w
przerażającym tempie a potem nic.
-
Draco? Obudziłeś się? – odezwał się ktoś cicho.
Draco
rozglądnął się wokół i zaskoczony ujrzał siedzącą obok łóżka
Granger. Co dziwniejsze, dziewczyna miała bardzo zmartwioną minę.
Kiedy sięgnęła, żeby pogładzić go po włosach, odsunął się
ze strachem.
-
Co ty tu robisz? – zapytał.
Gdy
Hermiona roześmiała się lekko, Draco odsunął się jeszcze
bardziej.
-
Jak to co? Mój chłopak został ranny, to naturalne, że przy nim
jestem.
Wiewiórowi
też się dostało? Może więc jednak ten mecz nie był totalną
porażką.
-
No, to spływaj. Mam nadzieję, że mocno ucierpiał. No już, zmywaj
się. Nie chcesz chyba przegapić jego przedśmiertnego bełkotu?
Hermiona
uniosła brwi, spoglądając na niego z niepokojem.
-
O co ci chodzi, Draco? Przecież nie umierasz. Chociaż zaczynam się
martwić, bo co do samego bełkotu masz rację...
Chciała
dodać coś jeszcze, ale przerwało jej przybycie wysokiego
rudzielca. Draco niemal udławił się językiem, gdy Ron Weasley
uśmiechnął się do niego szeroko dając lekkiego kuksańca w
ramię.
-
Przyszedłem sprawdzić jak się ma mój kupel – powiedział do
Hermiony. - Jak tam, chłopie? – zwrócił się do leżącego.
Draco
spojrzał wyniośle rozcierając miejsce, w które szturchnął go
Wiewiór.
-
Zwariowałeś, Weasley? Gdybyś w wyniku jakiegoś tragicznego zbiegu
okoliczności się ze mną zaprzyjaźnił, czym prędzej popędziłbym
nad jezioro, żeby błagać wielką ośmiornicę o lekką śmierć w
odmętach fal.
Ron
cofnął się, najwyraźniej zakłopotany.
-
Dziwnie się zachowuje odkąd oprzytomniał. Myślę, Ron, że to
uderzenie w głowę, zaszkodziło mu bardziej, niż przypuszczaliśmy.
-
To wszystko wina Pottera! – wybuchnął Ron. – Wygrałbyś z tym
ślizgońskim oszustem, gdyby na ciebie nie wleciał!
-
Co? – Draco usiadł prosto otwierając szeroko oczy. – Potter?
Oszustem? Ślizgońskim?
Ron
przewrócił oczami i roześmiał się z ulgą.
-
No jasne. Nabijasz się ze mnie. Pewnie zaraz powiesz, że nie jesteś
Gryfonem.
-
Jestem cholernym Gryfonem?! – wrzasnął Draco.
*
* *
Choć
od chwili przebudzenia w skrzydle szpitalnym minęły niespełna trzy
godziny, Draco wiedział już, że jego życie zupełnie stanęło na
głowie. Nie mógł dociec co tak naprawdę się stało. Po wysnuciu
kilku mało prawdopodobnych teorii spiskowych, odrzuceniu na wstępie
hipotezy, że zwariował, złożeniu sobie solennej obietnicy, że
zabije tego, kto rzucił na niego to idiotyczne zaklęcie (a także
Pottera - tak na wszelki wypadek), postanowił na razie zachować
daleko idącą ostrożność - obserwować i udawać, że wszystko
jest w porządku. Tylko że nic nie było w porządku.
Pomijając
głośne protesty, że czerwony i żółty absolutnie nie pasują do
jego karnacji, został zmuszony przez Granger i Weasleya, do
założenia szaty. W sumie, była to walka w wielkim stylu, ocenił
Draco podliczając ilość wyrwanych, rudych włosów i wszystkie
razy, które wymienili z Weasleyem za plecami Hermiony. W końcu
dziewczyna zorientowała się co robią i przerywała szarpaninę
rzucając na Draco zaklęcie oszałamiające.
W
drodze na obiad, Hermiona wymieniała wszystkie możliwe uszkodzenia
mózgu powodujące podobne zamiany zachowania, a Wiewiór (Draco
nadal nie był w stanie ułożyć odpowiednio warg, aby wypowiedzieć
imię „Ron”) upierał się, że przyjaciel sobie z nich żartuje.
W
Wielkiej Sali Weasley oznajmił dumnie, że jego „kumpel” oberwał
mocno w głowę i w związku z tym zachowuje się jak wariat. Gdy
Draco ruszył wprost do stołu Ślizgonów wszyscy uznali, że to
dowcip. Draco zaś, po kilku krokach stanął jak wryty. Na jego
miejscu, pomiędzy Crabbem i Goyle’em, siedział Potter.
-
Nie widzisz, że to stół Slytherinu, Malfoy? – zaczął Potter
odwracając się do niego ze złośliwym uśmieszkiem na ustach. –
Ślepy jesteś? Pożyczyć ci moje okulary? W sumie to niezły
pomysł. Może w końcu zobaczyłbyś Znicz na tyle dobrze, żeby go
złapać.
Potter
patrzył na niego śmiało i wyzywająco. To dziwne, ale pomimo że
włosy tego durnia jak zwykle były rozczochrane, tym razem, w
połączeniu z zuchwałym spojrzeniem, ten niechlujny wygląd
kojarzył się z gorącymi, upojnymi nocami. Pogardliwy grymas
przykuł uwagę Draco do jego pełnych ust. Ogólnie rzecz biorąc,
złoty chłopiec wyglądał dziko, trochę niebezpiecznie i...
Do
diabła, pomyślał Draco, To niemożliwe! Potter miałby wyglądać
seksownie?! Ten świat oszalał!
-
Czego chcesz, Malfoy – spytał Potter. – Co jest? - dodał
niedoczekawszy się reakcji. - Zapomniałeś języka w gębie?
Ślizgoni
wybuchnęli śmiechem. Dźwięk nosowego rechotu Pansy Parkinson,
który wybijał się ponad rżenie i chichoty innych, wyrwał Draco
ze stuporu.
Wyprostował
się i spojrzał na swoją nemezis. Ten wredny uśmieszek z twarzy
Pottera to jego, Malfoya, firmowa mina! I to przecież on, Malfoy,
miał wyłączne prawo do prawienia złośliwości! Może i nosił
teraz szaty Gryffindoru, ale w głębi ducha pozostał Ślizgonem. I
zamierzał tego dowieść.
-
Czego chcę? – powtórzył wzruszając ramionami z udawaną
nonszalancją. – Bogactwa, urody, uwielbienia tłumów... Ale
zaraz, to przecież już mam, prawda? - Rozpromienił się czując,
że wszyscy patrzą na niego. – Zawsze pozostaje jeszcze seks. -
Leniwie, niezmiernie powoli przesunął wzrokiem po torsie Pottera,
potem w dół, po jego długich, szczupłych nogach, aż do krzywo
zawiązanych trampek. Następnie bez pośpiechu, powędrował
spojrzeniem z powrotem w górę, skupiając się moment na jego
kroczu, otaksował klatkę piersiową, aż wreszcie napotkał
wpatrzone w niego, błyszczące, zielone oczy. – No, ale cóż, tu
akurat nie ma nic, czego mógłbym chcieć.
Odezwały
się nieliczne szepty, ale większość uczniów w milczeniu patrzyła
jak Malfoy odwraca się plecami do wściekłego Pottera i odchodzi w
stronę stołu Gryfonów. Gdy usiadł obok Granger, rozmowy powoli
wypełniały salę, aż hałas osiągnął swój normalny poziom.
-
Od jakiegoś czasu żywiłam pewne podejrzenia, ale to oczywiście je
potwierdza – stwierdziła Hermiona podając Draco krokiety.
Ron
i Draco spoglądali na nią pytająco, więc kontynuowała:
-
Draco jest gejem.
Ron
zakrztusił się, popluł sokiem, otarł brodę rękawem i
wytrzeszczył oczy.
-
Dostał w łeb i się zdezorientował? – zapytał.
Hermiona
potrząsnęła głową.
-
To nie tak. Orientacja seksualna nie zmienia się nagle. Chociaż,
czytałam o czymś podobnym. W 1687 roku, wielki czarodziej, Theodore
Herbert Stonepot, ocknął się z omdlenia uważając, że jest
Kleopatrą. Dwa lata później wyzdrowiał, co załamało jego
licznych kochanków. Ale to był wyjątkowy przypadek. Draco zawsze
był gejem – oświadczyła uśmiechając się do niego wyrozumiale.
- Mamy po siedemnaście lat – powiedziała słodko. – To
zrozumiałe, że w tym wieku chcesz czegoś więcej niż całusa na
dobranoc.
-
To znaczy że co? Wolałbyś mnie zamiast niej? – spytał Ron
odwracając się do przyjaciela.
-
Absolutnie nie! – wykrztusił Draco przerażony wizją romansu z
Weasleyem.
-
Tak tylko pytałem – stwierdził Ron obojętnie i nagle jego oczy
rozbłysły. – Patrzcie! – ucieszył się wskazując na stół,
na którym pojawił się deser. – Ciasto!
*
* *
Następnego
ranka Draco potrzebował chwili zanim dotarło do niego, gdzie się
znajduje. Na widok pochylającej się nad nim piegowatej,
wyszczerzonej w uśmiechu gęby, jęknął i nakrył gwałtownie
głowę poduszką z nadzieją, że zaśnie i obudzi się w normalnym
świecie. To musi być zły sen!
Kiedy
Weasley wyrwał mu poduszkę, Draco oczywiście złapał za różdżkę
z zamiarem rzucenia na niego zabójczej klątwy. Niestety, zanim
zdołał wyrządzić komuś krzywdę, została mu ona odebrana.
Seamus i Dean połączyli siły wydzierając mu z ręki narzędzie
niedoszłej zbrodni, zaś Neville tymczasem, przytrzymywał go,
przygniatając swoim ciężarem.
Leży
na mnie Longbottom, pomyślał Draco ponuro. Nie wiedziałem, że
kiedykolwiek upadnę tak nisko.
Upokorzony
i wściekły, przez dziesięć minut fukał i wrzeszczał,
sprzeciwiając się założeniu szat w barwach Gryffindoru.
Następnie, mimo głośnych protestów, że sto ruchów szczotką to
minimum, żeby utrzymać włosy w dobrym stanie, popędzano go w
trakcie czesania. Potem został zawleczony na śniadanie.
Tym
razem, wchodząc do Wielkiej Sali pamiętał, żeby trzymać się
Granger i Weasleya. Siedząc przy stole rzucił okiem w stronę
Pottera i swoich byłych przyjaciół. Potter złapał go na tym i
spiorunował wzrokiem, a Draco poczuł się lepiej niż w ciągu
całego poranka.
Gdy
mozolnie wydłubywał rodzynki ze swojego ciasta i ukradkiem wsadzał
je w górę potraw na talerzu Wiewióra, do jadalni wleciały sowy
zasypując go ulewą listów od nieznajomych. Po chwili Weasley
trącił go łokciem.
-
Patrz. Potter znowu dostał wyjca.
Draco
zerknął na drugi koniec sali. Rzeczywiście, Potter trzymał w ręku
czerwoną kopertę. Jednak ten kretyn nie był ani trochę
przerażony, wprost przeciwnie – miał wyraźnie zadowoloną minę!
Draco obserwował, jak Potter zabiera wyjca i wychodzi, by przeczytać
go w samotności.
Potter
był dziwny, to nie ulegało wątpliwości.
Zaraz
po śniadaniu zaczynała się lekcja eliksirów. Wchodząc do klasy,
Draco szybko odszukał wzrokiem profesora Snape’a i stwierdził, że
wygląda on tak, jak zwykle – chudy, wysoki, z tłustymi włosami.
I jak zwykle już na wstępie wymyśla przerażonym uczniom.
Oddychając
z ulgą na myśl, że świat może wywrócić się do góry nogami,
ale Snape zawsze pozostanie tym samym, żałosnym idiotą, Draco
uśmiechnął się do niego szeroko. I o mało nie upadł potknąwszy
się na widok zimnego, nienawistnego spojrzenia, jakim obrzucił go
nauczyciel.
-
Pan Malfoy – wycedził Snape, gdy Draco usiłował złapać
równowagę. – Mam nadzieję, że nie wymagam zbyt wiele, oczekując
większej koordynacji ruchów na moich lekcjach, niż ta, która
pokazał pan wczoraj na boisku.
Rumieniąc
się pod spojrzeniem Mistrza Eliksirów, Draco usłyszał szepty
dochodzące z prawej strony. Stojący z Crabbem i Goyle’em Potter,
fałszywym kaszlem usiłował pokryć śmiech.
Draco
zrobił się dziwnie nerwowy czując, że profesor obserwuje go
bacznie. Było to dość zaskakujące, bo ten przedmiot nigdy nie
sprawiał mu problemów, a dzisiejszy eliksir był prosty do
przygotowania. Nie pomogło, że Granger szeptała niepotrzebne
instrukcje, a Ron próbował poprawić mu humor opowiadając zupełnie
nieśmieszne kawały.
Pod
koniec lekcji, Draco westchnął z ulgą patrząc na swój eliksir.
Pomimo dziwacznej sytuacji, w jakiej się znalazł, jego eliksir miał
właściwy, idealnie błękitny kolor i pachniał dokładnie jak
trzeba. Z uśmiechem satysfakcji czekał, aż Snape oceni rezultat.
-
Niemalże dostateczny, panie Malfoy. Jak sądzę, dzięki wydatnej
pomocy panny Granger.
Draco
poczerwieniał.
-
Dostateczny? – wrzasnął. – Jest cholernie doskonały, dobrze
pan o tym wie!
-
Gryffindor traci dziesięć punktów – warknął Snape.
-
Dziesięć punktów! Za co? Za uświadomienie, że nie zauważyłby
pan doskonałości nawet gdyby ta na pana wpadła i walnęła...
Ron
zakrył mu usta dłonią zanim zdążył dokończyć zdanie. Mimo
wysiłków, Draco nie zdołał się od niego uwolnić.
-
Dwadzieścia punktów – wrzasnął Snape.
-
Proszę mu wybaczyć, profesorze – wtrąciła Hermiona. - Od
tamtego wypadku nie jest sobą.
-
Nie jest sobą? Cóż, jeśli tak zostanie, mogę śmiało patrzyć w
przyszłość – Snape pociągnął nosem nieco udobruchany.
Rozległ
się dzwonek. Uczniowie zaczęli przelewać swoje eliksiry do butelek
i opuszczać klasę. Draco wyrwał się Ronowi wciąż patrząc na
Snape`a. Rozmyślnie wolno wygładził swoją szatę i doprowadził
fryzurę, do jej zwykłego, idealnego stanu.
Weasley
i Granger popatrzyli na niego zmartwieni, ale gdy skinął głową,
bez oporów wyszli z klasy. Gdy Ślizgoni mijali Draco w drodze do
wyjścia, Goyle wysunął łokieć z zamiarem wbicia mu go pod żebra.
Malfoy
znał tę sztuczkę. Sam nauczył jej Goyle`a. Nie tylko zrobił
unik, ale także wykorzystał okazję i uniósł ramię żeby jego
palec dźgnął napastnika we wrażliwe miejsce pod żebrami. Gdy w
odpowiedzi usłyszał jęk, rozciągnął usta w radosnym uśmiechu.
Zwlekał,
bo chciał omówić coś Snape`em, tu i teraz. Nabrał powietrza i
otworzył usta, żeby zacząć. I wtedy zauważył, że Potter wciąż
był w klasie. Siedział przysunięty bokiem do Snape`a, obaj
nieświadomi, że nie są sami.
-
Otrzymałem następny list od ojca – Draco usłyszał Pottera. –
On i Black hulają teraz w Argentynie.
-
I jak się czuje twój ojciec i jego... towarzysz? – Snape uniósł
brew.
Draco
zobaczył, jak Potter opuszcza głowę i spogląda na Snape`a spod
rzęs.
-
Wydaje się być nieco zdenerwowany. Uważa, że zamierzam zrobić
jakąś głupotę i związać się z kimś nieodpowiednim. Postawił
mi ultimatum. Albo się z tego wycofam, albo gorzko pożałuję.
-
I co? – zapytał Snape niskim, ochrypłym głosem. – Wycofasz
się?
Potter
zrobił krok naprzód, potem następny, aż przód jego szaty musnął
ubranie Snape`a. Odchylił głowę i jego oczy napotkały wzrok
profesora.
-
Wiesz, że uwielbiam drażnić mojego ojca.
-
To obrzydliwe!
Obie
głowy obróciły się w stronę Draco, który z lekkim zdziwieniem
zdał sobie sprawę, że głośno powiedział to, co myślał.
Draco
nie był pewien skąd wzięła się w nim ta złość. Oczywiście,
tkwienie w Gryffindorze razem z Weasleyem i Granger, którzy uważają
go na najlepszego przyjaciela, było niemałym koszmarem. Tak, nawet
gorszym niż to, że jego ex-przyjaciele go nienawidzili, a ulubiony
nauczyciel traktował jak szlamę. Ale Potter... Potter i Snape są...
Nie, nie mógł nawet o tym myśleć.
Porwał
książki i wypadł z klasy. Już w holu, usłyszał za sobą szybkie
kroki. Kiedy czyjaś ręka chwyciła go za ramię i obróciła, nie
był wcale zdziwiony widząc przed sobą Pottera, zdyszanego i
spanikowanego.
-
To nie to, co myślisz – wydyszał Potter.
-
O, to dokładnie to o czym myślę – odparł ostro.
-
Nie, mam na myśli, że do niczego nie doszło...
-
Jeszcze. Jeszcze do niczego nie doszło – spojrzał na chłopaka
stojącego przed nim.
Potter
pchnął go mocno, wystarczająco mocno żeby plecy Draco oparły się
o kamienną ścianę. Potem zbliżył się groźnie.
-
A co ci do tego? Co cię to obchodzi?
Draco
odetchnął, żeby się uspokoić i odparł z drwiną:
-
Może się zastanawiam, co pomyśleliby inni, znając sekret Bohatera
Świata Czarodziejów.
-
A co twój ojciec ma z tym wspólnego? – zapytał Potter
skonfundowany.
Teraz
Draco był zakłopotany.
-
Mój ojciec?
-
Tak, twój drogi ojczulek – Potter splunął. – Ten, który
zdradził Śmierciożerców. Ten, który zabił Voldemorta. Ten,
który zginął w blasku poświęcenia i chwały. Wiesz, Bohater
Świata Czarodziejów.
Jego
ojciec nie żył? Draco intensywnie wpatrywał się w twarz Pottera
usiłując znaleźć w niej oznaki kłamstwa. Nie tylko ich tam nie
znalazł, nie znalazł czegoś jeszcze. Drżącymi palcami odsunął
kosmyki zakrywające czoło Pottera.
-
Twoja blizna... Nie masz jej... – wyszeptał.
Potter
zrobił krok w tył.
-
O czym ty mówisz?
-
Nie masz blizny – powtórzył Draco roztrzęsiony, odwrócił się
i powoli ruszył przez korytarz. Pokonując z wysiłkiem schody,
dotarł w końcu do dormitorium Gryffindoru. Na widok bladego,
osłabłego przyjaciela, Weasley zerwał się z fotela i skoczył ku
drzwiom. Draco nie protestował, gdy Ron podparł go ramieniem i
pomógł usiąść.
-
Powiedz mi – zwrócił się do Gryfona głosem pełnym bólu. –
Powiedz mi o moim ojcu.
*
* *
Lucjusz
Malfoy nie żył.
Draco
nadal nie mógł przyzwyczaić się do tej myśli. Kiedy ojciec
został osadzony w Azkabanie na prawie dwa lata, miał przynajmniej
nadzieje, że los może się odwróci. Ministerstwo, sędziowie,
przysięgli, mogli zostać przekupieni – w końcu, ślepa
sprawiedliwość była tylko dla biedaków. Ale śmierć była
ostatecznym końcem.
Weasley
opowiedział, jak Lucjusz dostrzegając nagle prawdę, przeraził się
bezwzględnością i postępującym szaleństwem Lorda Voldemorta.
On, Crabbe i Goyle potajemnie zmieli strony, zawierając przymierze z
Dumbledore’em. Podczas niespodziewanego ataku, Malfoy ujawnił
swoją zdradę Śmierciożercom i doprowadził do walki, która
zakończyła się zwycięstwem ludzi Dumbledore’a. Wielu wtedy
zginęło. To Lucjusz właśnie zadał ostateczny cios, zabijając
Voldemorta, który przeklął go, zanim sam skonał.
Gdyby
Lucjusz przeżył, prawdopodobnie skończyłby w Azkabanie. Wraz ze
śmiercią jednak, przyszło przebaczenie i został ogłoszony
bohaterem – Bohaterem Świata Czarodziejów.
Potem
pojawiały się rozbieżności w relacjach Weasleya i Granger.
Weasley powiedział mu także, że jako dziedzic Malfoya, Draco
ciągany był na każdą rocznicę bitwy i ostentacyjnie sadzany na
podwyższeniu, przed nieskończoną ilością ważnych osób, które
wychwalały męstwo jego ojca.
Miał
dziesięć lat, kiedy Molly Weasley, będąc ze swoim mężem na
obchodach ku czci poległych, zauważyła ponoć, że Draco jest mały
i mizerny. Po tygodniach nagabywań niemal zmusiła Narcyzę, żeby
ta pozwoliła zabrać syna do Nory, gdzie mógłby spędzić trochę
czasu z dziećmi w jego wieku. Od tego czasu przyjaźnili się z
Ronem.
*
* *
W
ciągu kilku następnych dni, Draco dostrzegł więcej różnic
pomiędzy „swoim” a tym światem.
Choć
nigdy nie kłopotał się zapamiętywaniem imion młodszych od niego
uczniów, uświadomił sobie, że wielu z tych, których kojarzył z
twarzy, tutaj nie widział wcale. Nie było nawet młodszej siostry
Weasleya, chociaż oboje rodzice Rona przeżyli wojnę.
Quirrell
nadal uczył Obrony przed Czarną Magią. Nauczycielem Zaklęć była
profesor Josephine Waxington, a trenerem latania - profesor Maxwell
Hopper. Bez trudu dowiedział się, że Flitwick poległ dzielnie w
bitwie z Voldemortem, a Hooch odniosła podczas potyczki ciężkie
rany.
Nauce
nadal trzeba było poświęcać dużo wysiłku i pracy, ale wydawało
się, że potrzeba rywalizacji opuściła uczniów. Wszystkich, z
wyjątkiem Granger. Opanowanie jak największej ilości zaklęć nie
było już kwestią przetrwania. W konsekwencji Draco okazał się
ponadprzeciętnym uczniem we wszystkich przedmiotach. Jedynymi
zajęciami, na których mu nie szło, była Opieka nad Magicznymi
Stworzeniami, której uczył Hagrid.
Półolbrzym,
który teraz miał bliznę na policzku i kulał, przerażał Draco
bardziej niż kiedykolwiek. Jedynym pocieszenie stanowił fakt, że
Granger i Weasley także nie wyglądali na całkowicie przekonanych
do gajowego.
-
Mówią, że jest naprawdę łagodny – wyszeptała Hermiona, gdy
czekali na rozpoczęcie zajęć. – Słyszałam nawet, że domowe
skrzaty muszą przychodzić po kurczaki z jego hodowli, podczas jego
nieobecności, bo ma za miękkie serce, by być świadkiem rzezi.
Chociaż
Draco osobiście wątpił w prawdziwość tej historii, nadal miał w
pamięci obraz Hagrida rozpaczającego po skazaniu jego hipogryfa na
śmierć. Metody nauczania ogromnego profesora dalej były okropne,
ale nie ulegało wątpliwości, że zna się on na swoim fachu.
Stojąc koło Weasleya i Granger, Draco zastanawiał się, jakiemu
potworowi zostaną przedstawieni tym razem.
-
Ta maleńkie istoty – zaczął Hagrid głośno, trzymając w górze
kłębek czarnego futerka – są krótkowieczne, wychodzą ze swych
nor tylko coś zjeść i porozumiewają się za pomocą pisków i
kwików. Kto wie jak się nazywają?
-
Pierwszoroczni Puchoni – odpowiedział Draco.
Prawie
wszyscy Gryfoni i Ślizgoni zaczęli się śmiać. Prawie, bo Potter
gapił się na Draco w osłupieniu, a Granger posłała mu zgorszone
spojrzenie, potrząsnęła głową i podniosła rękę.
-
To Bąkobuchacze – powiedziała głośno i wyraźnie, kiedy Hagrid
na nią wskazał.
-
Zgadza się. A wiesz dlaczego Bąkobuchacze są pożyteczne?
Hermiona
uśmiechnęła się promiennie.
-
Podczas pełni, Bąkobuchacze wydzielają substancje, która w dużych
dawkach uspokaja i można stosować ją jako anestetyk. W małych
ilościach przełamuje opory i zahamowania, rozluźnia.
Hagrid
nagrodził Gryffindor dziesięcioma punktami za odpowiedź Hermiony,
a następnie nakazał uczniom dobrać się w pary, pracujące
wspólnie. Draco pchnął Weasleya w stronę Hermiony.
-
Idź – ponaglił. – Pracuj ze swoją dziewczyną.
-
Ona nie jest moją dziewczyną – odparł zmieszany Ron. – Jest
twoją dziewczyną, tylko, że ty jesteś teraz gejem, więc w sumie
to chyba nie jest ci potrzebna...
Jego
piegowata twarz wykrzywiła się w zamyśleniu.
Jeśli wszyscy Weasleyowie są podobni, to jakim cudem jest ich tak
wielu?, pomyślał Draco.
-
Mogłaby być twoją dziewczyną – wyszeptał Ronowi do ucha,
popychając go ponownie.
Niemrawo,
czerwieniąc coraz bardziej, rudzielec zbliżył się do Hermiony.
-
Chcesz być ze mną? – zdołał wybąkać patrząc w trawę pod
stopami. – Znaczy pracować...
Hermiona
spojrzała na niego, potem na Draco, przeprowadziła w myślach
kalkulację i uśmiechnęła się promiennie.
-
Chętnie.
Gdy
Ron nie patrzył, Draco mrugnął porozumiewawczo do Hermiony i
ucieszył się, kiedy mu odmrugnęła.
Nie
uciszył się jednak z faktu, że wszyscy, z wyjątkiem Pottera i
Nevillea mają już swoje pary. Widząc, że Neville powoli rusza w
jego kierunku, błyskawicznie przysunął się do tego drugiego.
-
Idziemy? – zapytał wskazując brodą na klatki.
Zerknąwszy
na Neville’a, Potter szybko przytaknął. Wziął jednego
Bąkobuchacza i razem z Draco odeszli na bok. Po kilku minutach
przyglądania się nieruchomemu stworzonku, Harry zaczął zdradzać
oznaki znudzenia.
-
Nie rusza się – stwierdził zrzędliwie.
-
Daj, podrażnię go – zaproponował Draco.
-
A jak mnie użre?
-
To tym bardziej.
-
Głupek.
-
Palant.
Spojrzeli
na siebie krótko i znów skupili wzrok na zwierzaczku.
-
Malfoy... Powiedziałeś komuś? – zapytał Harry prawie szeptem.
-
O czym?
-
No wiesz – brnął wyraźnie zakłopotany Harry. Gdy Draco nadal
się nie odzywał, dodał. – O mnie i... Snape’ie.
-
Och, masz na myśli to, że bzykasz się z profesorem eliksirów?
Harry
rozejrzał się przerażony wokół, złapał Draco za szatę i
ściskając Bąkobuchacza, odciągnął rozmówcę dalej od grupy.
-
Nie bzykam się ze Snape`em! – wysyczał.
-
Ale chcesz. Nie, żebym cię obwiniał. Wiesz, pomijając tłuste
włosy, haczykowaty nos, nieprzystępną postawę, jest zupełnie...
Nie, zapomnij, i tak będzie odrażający.
-
Więc? Powiedziałeś komuś? – powtórzył Harry.
-
Hmm... – zastanowił się Draco. – Najpierw powiedziałem
Weasleyowi, który się porzygał i Granger, która się
przestraszyła, że będziesz miał lepsze stopnie niż ona. Potem
przedyskutowałem to z Finneganem, Thomasem, Brown, i Patil.
Próbowałem też powiedzieć o tym Longbottomowi, ale ten na słowo
„Snape”, uciekł z krzykiem z wieży.
Widząc
pobladłą twarz Pottera, Draco przewrócił oczami.
-
Oczywiście, że nikomu nie powiedziałem, ty idioto. Mam dużo
ciekawsze tematy do rozmów, niż dyskutowanie o twoim nędznym życiu
erotycznym.
-
Dzięki – powiedział cicho Harry.
Draco
przyglądał się przez chwilę chłopcu, który wyglądał dokładnie
tak, jak jego najbardziej znienawidzony rywal. Dowiedział się, że
matka Pottera nie żyje, a z plotek wywnioskował, że podobnie może
wyglądać sprawa z jego ojcem. Harry Potter nie był już
bohaterskim Gryfonem, w ogóle nie był bohaterem. Nie miał też
swoich przyjaciół, Granger i Weasleya, a chociaż Crabbe i Goyle
nie opuszczali go ani na krok, Draco nie potrzebował wiele czasu,
żeby ocenić, które towarzystwo jest lepsze.
Jednak
nadal było w nim coś szczególnego. Draco nie miał co do tego
wątpliwości, nawet jeśli nikt poza nim tego nie dostrzegał.
-
Potter, jeśli chodzi o ciebie i Snape`a – zaryzykował, a Harry
uniósł głowę i zieleń spotkała się z szarością*. – Daj
sobie z tym spokój. Zasługujesz na coś więcej niż tandetny
romans, ograniczony do przemykania się po ciemnych korytarzach i
szybkich numerków w pustych klasach.
Potter
spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, a Draco doszedł do
wniosku, że takie przemykanie się ciemnymi korytarzami i szybkie
numerki w klasach, w sumie mogą być całkiem pociągające. Nie
mogąc znieść przedłużającego się milczenia, nie bacząc, że
pewnie pożałuje swego czynu, pochylił się i zrobił to.
Dźgnął
Bąkobuchacza.
Który
natychmiast ugryzł Harry`ego.
Harry
wrzasnął.
Taaak,
pomyślał Draco, życie jest piękne.
ę
Pięć
dni później, Harry wciąż piorunował go spojrzeniem. Draco nie
pojmował o co tyle hałasu. Przecież głupek nie krwawił aż tak
bardzo. Poza tym panika, która wybuchła, gdy uczniowie dowiedzieli
się, że Bąkobuchacze mogą ugryźć, była nadzwyczaj zabawna.
Sporo
czasu zabrało Hagridowi uspokojenie wszystkich i wyprowadzenie klasy
na pole leżące w pobliżu jego chaty. Bąkobuchacze, które zostały
wypuszczone, spokojnie pochowały się w norach i miały pozostać w
nich do następnej pełni.
Draco
zaczął przyzwyczajać się do swojego nowego domu w wieży
Gryffindoru. Tylko raz zdarzył się nieprzyjemny moment. Podrzucając
chłopcom do łóżek Pluskwy Ssące Zeildera, zapomniał włożyć
je także do swojego. Gdy Finnegan, Thomas, Longbottom i Weasley
otoczyli go kręgiem, a na ich boleśnie pokąsanych twarzach malował
się wyrzut, Draco nagle poczuł się nieswojo. Po głębszym
zastanowieniu doszedł do wniosku, że to nowe, dziwaczne uczucie, to
coś, co niektórzy określali mianem wyrzutów sumienia. Na
szczęście napięcie opadło, a obawa przed zemsta minęła, kiedy
Weasley zaczął się śmiać mówiąc, że teraz wie co zrobi
podczas następnych odwiedzin Percy’ego.
Inni
także zaczęli się śmiać, zaś Draco pomyślał, że Weasley nie
jest zupełnie... No cóż, że Weasley nie jest zupełnie
bezużyteczny.
Od
tamtej pory współlokatorzy dokładnie sprawdzali swoje łóżka
przed spaniem. Zaczęli także prześcigać się w płataniu figli.
Zabawne, ale to właśnie Neville został okrzyknięty zwycięzcą
tych zawodów. Kto by przypuszczał, że rośliny posiadają tak
wiele użytecznych właściwości...?
Otoczony
wesołą kompanią z Gryffindoru, Draco czuł się niemal tak dobrze,
jak wśród „swoich” Ślizgonów. Bardzo fascynował go fakt, że
Weasley daje się wciągać w jego najbardziej nieprawdopodobne,
szalone plany i skandaliczne afery.
Ale
Granger zrobiła się podejrzliwa.
Wyczuwała,
że coś się dzieje, ale nie do końca wiedziała co. W końcu
zaczęła go sprawdzać, rzucając mimochodem dziwaczne, sondujące
pytania.
-
Draco, co byś zrobił widząc płaczącą pierwszoklasistkę?
Wyśmiałbym
ją, zrobił jednoosobowy konkurs na najbardziej wymyślną obelgę,
a potem przyznał sobie puchar zwycięzcy. Draco ugryzł się w
ostatniej chwili w język i udał, że kaszle.
-
Z którego domu? – zapytał w końcu.
-
A to ważne? – Hermiona uniosła brew przyglądając mu się
bacznie
Ups.
-
Nie, oczywiście, że nie – zapewnił ją szybko Draco. – Ale
przecież musiałbym wiedzieć, gdzie odprowadzić to słodkie
dziewczątko zaraz po tym, jak podniósłbym ją i utulił we
własnych ramionach.
Obie
brwi Hermiony podskoczyły do góry.
-
Żartowałem – powiedział Draco słabo. – Popędziłbym dorwać
łobuza, który doprowadził ją do tego stanu. – I mruknął pod
nosem: - Oczywiście nie zawracając sobie głowy zdobyciem
jakiejkolwiek użytecznej informacji, na przykład kim był i dokąd
poszedł.
Hermiona
uśmiechnęła się, a Draco odetchnął z ulgą.
Nie
dziwił się podejrzliwości Hermiony. Zanim prawdziwy Draco Malfoy
dostał się do tego świata, tamta pomyłka, zwana Draco Malfoyem,
była pod każdym względem przeciętnym „głupio odważnym, o
wiele lepszym niż wy wszyscy” Gryfonem. Teraz na jej miejscu
pojawił się wąż w lwiej skórze, więc wpadki były nieuniknione.
Pomimo ostrożności, zdarzały się momenty, kiedy ktoś, kto
uważniej by go posłuchał, z łatwością mógłby odkryć jego
prawdziwą, ślizgońską naturę.
Zwykle
potrafił się powstrzymać, ale tego ranka, przed meczem Slytherin
kontra Ravenclaw, stracił panowanie.
Podczas
śniadania, w Wiekiej Sali panowała atmosfera ekscytacji. Malfoy
zazdrośnie spoglądał w stronę Ślizgonów, których wyraźnie
rozpierała energia. Nikt nie wątpił, że z tak wyjątkowo
utalentowanym Szukającym, jakim był Potter, wygrają mecz
zdobywając ostatecznie Puchar Quidditcha.
Sam
Potter, cały w skowronkach, prowadził ożywioną rozmowę z
Crabbe’em i Goyle’em, którzy zgarniali na swoje talerze wielkie
stosy jedzenia. Draco patrzył jak Harry z zapałem objaśnia im
strategię gry za pomocą kiełbasek. Nie trwało to długo, gdyż
żarłoczne goryle wyrwały mu wędlinowych zawodników z rąk i
błyskawicznie pochłonęli. Potter zaczął głośno protestować,
ale zauważywszy kątem oka, że jest obserwowany, przerwał w pół
zdania.
Draco
i Harry wpatrywali się w siebie, a hałas w wielkiej sali zdawał
się odpływać, cichnąć. Magia tej chwili prysła, kiedy rozległ
się czyjś donośny głos.
-
Jasne, że Slytherin wygra. Przecież Potter oszukuje!
Draco
rozejrzał się, zatrzymując wzrok na chłopaku, który perorował
zawziecie, podskakując na krześle przy stole Hufflepuffu. Założył,
że to właśnie głos Justyna - bo tak chyba na imię miał
pytlujący głupek - wybił się ponad gwar dyskutujących żywo
Puchonów.
-
Potter nie oszukuje – wymamrotał kierując słowa w tamtą stronę.
Wszystkie
głowy odwróciły się ku niemu z zainteresowaniem.
-
Mówiłeś coś, Malfoy? - zapytał Justyn.
Draco
wstał i powtórzył chłodnym, wyniosłym tonem.
-
Potter nie oszukuje.
Puchoni
wyglądali na nieco zażenowanych jego nagłym wystąpieniem w
obronie Harry`ego, jednak Draco nie przejął się tym zbytnio .
-
Musi oszukiwać. Jak inaczej wyjaśnisz fakt, że zawsze łapie
Znicza? – nie ustępował Justyn.
-
Nie wykluczam, że to zbyt skomplikowane dla twojego ciasnego,
puchońskiego umysłu, ale czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że
Potter jest po prostu dobry? – Głos Draco stał się ostrzejszy. –
Na tyle dobry, że nie musi oszukiwać? Tak dobry, że być może
jest jednym z najlepszych zawodników Quidditcha na świecie ?
Justyn
powiódł wzrokiem po sali szukając poparcia, ale jego koledzy byli
równie jak on zaskoczeni. Nie zamierzał się jednak poddać.
-
Jest Ślizgonem. Oni zawsze oszukują.
-
Nie zawsze! – ryknął Draco. – Oszukują tylko wtedy, kiedy
muszą. Albo wtedy, gdy uważają, że to zabawne. Albo jak chcą po
prostu sprawdzić czy potrafią złamać zasady tak, żeby nikt ich
na tym nie złapał. Albo jeśli jest to częścią większego,
bardziej przebiegłego planu. Ale Ślizgoni nie zawsze oszukują.
W
Wielkiej Sali zapadła cisza. Wszyscy obecni wpatrywali się w Draco.
Nawet Dumbledore, McGonagall i Snape przerwali cichą rozmowę, żeby
na niego spojrzeć. Draco zerknął ukradkiem w stronę Pottera,
zauważając z satysfakcją, że Harry gapi się w niego z otwartymi
ze zdumienia ustami.
Dumbledore
powoli wstał.
-
Panie Malfoy, dziękuję za tę wyborną mowę w obronie zręczności
pana Pottera oraz honoru Ślizgonów. Może pan już usiąść.
Draco
w milczeniu osunął się na krzesło obok Hermiony.
-
No, no... Interesujące... - podsumowała dziewczyna.
*
* *
Kilka
godzin później przygaszony Draco szedł w towarzystwie Granger i
Weasleya na boisko.
-
Rozchmurz się, stary – powiedział Ron podskakując i wymachując
torbą, którą Draco wręczył mu przed wyjściem. – Nie wszyscy
myślą, że kompletnie zbzikowałeś. Hermiona i ja na pewno nie. -
No, w każdym razie ja nie – poprawił się zerkając na
przyjaciółkę.
Hermiona
dotknęła delikatnie łokcia Draco.
-
Twoja przemowa zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Poczułam nawet
wyrzuty sumienia, że tej pory źle oceniałam Ślizgonów.
-
Znasz Hermionę – wtrącił Ron. – Jej zdaniem wszystkich należy
traktować tak samo. Żebyś wiedział, co zrobiła...
Draco
przystanął, odwracając się do Hermiony.
-
Co zrobiłaś?
-
Och, to nic takiego, naprawdę.
-
Pokaż.
Rumieniąc
się, Hermiona wyciągnęła z torby kilka okrągłych, płaskich
przedmiotów. Draco wziął jeden z nich, przyjrzał się i osłupiał.
W ręku trzymał zielono-srebrną plakietkę z rysunkiem węża na
brzegu i napisem „Rewizyjny Organ Bezwarunkowej Absolucji
Ślizgonów”.
-
Zaczarowała je tak, że przy każdym zdobytym przez Slytherin
punkcie wąż syczy – poinformował go Ron, bardzo dumny ze swojej
nowej dziewczyny.
Draco
podniósł wzrok na Hermionę. Zrobiła dla niego plakietki!
Plakietki! Uwielbiał plakietki!
-
Jesteś... – rzekł patrząc jej w oczy. – Jesteś boginią! Zbyt
wspaniałą, by kalać stopy marnym, brudnym prochem tej ziemi.
Uradowana
z pochwały Hermiona, przypinając Draco znaczek do szaty, nachyliła
się do jego ucha.
-
Musisz mi kiedyś powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Po
dotarciu na miejsce, Hermiona i Ron skierowali kroki w stronę trybun
Gryffindoru, ale Draco nawet się nie zatrzymał. Slytherin na pewno
wygra, a on był zdecydowany siedzieć wtedy wśród zwycięzców.
Jego towarzysze spojrzeli po sobie, po czym podążyli za nim.
Gdy
wkraczali na terytorium Ślizgonów, zatrzymała ich Milicenta
Bulstrode.
-
A wy tu czego? - burknęła.
Draco
uśmiechnął się swoim najczarowniejszym uśmiechem, który w jego
mniemaniu, był najbardziej śmiercionośną bronią w jego zabójczym
arsenale.
-
Spoko. Mamy plakietki – wyjaśnił wskazując na znaczek i uznawszy
to za wystarczający argument, przeszedł obok niej. Zdezorientowana
Milicenta klapnęła z powrotem na ławkę.
Draco
wypatrzył wolne miejsce. Roztrącając po drodze grupki młodszych
Ślizgonów, zaczął przepychać się w tę stronę, ciągnąc za
sobą bardzo speszonych przyjaciół. Zadowolony, rozsiadł się obok
Pansy, która spojrzała na niego z pogardą.
-
A chodzą słuchy, że sektor Slytherinu jest zabezpieczony przed
najazdem istot niższych...
-
Tak, owszem – odparł Draco. – Ale chodzą też słuchy, że
profesor Snape wścieka się na istoty pseudowyższe, które wywalają
pierwszoroklasistów z najlepszych miejsc na trybunach. Co więc
pseudoistota zrobi w tej sytuacji?
Pansy
zaniemówiła na chwilę zszokowana jego bezczelnością.
-
Co tu robicie? – warknęła w końcu mrużąc oczy.
Draco
uśmiechnął się pobłażliwie.
-
A jak sądzisz? Bo wiesz, odniosłem wrażenie, że ktoś ma tu
zamiar grać – odparł patrząc na boisko. – W taką grę, z
różnymi piłkami. Nazywa
się Quidditch. Może obiło ci się o uszy?
-
No nie! Mam... – zaczęła Pansy, ale nie dokończyła, bo przerwał
jej nagły okrzyk żalu Malfoya.
-
No nie! Mam stąd fatalny widok. Przesiądź się, Weasley.
Wzruszywszy
ramionami, Ron wstał, żeby zamienić się miejscami z przyjacielem.
Teraz siedział obok Pansy, zaś Draco widział boisko tylko odrobinę
lepiej.
-
O, tak dużo lepiej. Będę ci dozgonnie wdzięczny przez następne
trzy minuty. A teraz podaj mi torbę.
Draco
pogrzebał w torbie i zaczął wyjmować z niej różne słodkości.
Pansy, zezując zaciekawiona na jego machinacje, usiłowała
kontynuować przesłuchiwanie.
-
Pytałam, co robicie na... To czekolada? – Przełknęła ślinę
wpatrzona w przedmiot w ręku Draco.
-
Zaiste. Miałaby pani ochotę na kawałek, panno Parkinson?
Pansy,
choć wydawała się zahipnotyzowana czekoladowym łakociem,
potrząsnęła słabo głową.
-
Nie, pewnie ją zatrułeś albo co.
-
Zatruć czekoladę? Nigdy – wykrzyknął Draco udając zgrozę i
podał jej tabliczkę. Ślizgonka błyskawicznie wbiła w nią zęby.
Czując rozpuszczającą się na języku słodycz przymknęła
powieki i pogrążyła się w ekstazie smaku.
-
Nigdy nie zatrułbym czekolady – kontynuował Draco. – No, może
z wyjątkiem tego jednego kawałka.
Roześmiał
się widząc jej przerażoną minę.
-
Nie bój się, żartowałem. Weasley, przydaj się na coś i
dopilnuj, żeby pannie Parkinson oraz jej przyjaciołom nie zabrakło
smakołyków. Och, oczywiście ty także się częstuj, jeśli masz
ochotę.
Hermiona
przysunęła się do Draco.
-
Już dwa razy sobie z nimi poradziłeś – szepnęła z podziwem.
-
Czekaj, zaraz będzie trzeci. Patrz i podziwiaj mistrza –
powiedział Draco na widok podchodzącego Blaise`a.
-
Co ty knujesz, Malfoy? Jakiś podstęp, hę? – zapytał Zabini
podejrzliwie.
-
Podstęp? – Draco prychnął pogardliwie. – Żartujesz chyba.
Gryfoni nie używają podstępów. Gryfoni wbiegają tam, gdzie
aniołowie lękają się wkroczyć*. Odważnie mijają wszelkie
zapory i śmiało wchodzą pomiędzy potwory. Właśnie tak jak
teraz.
Zabini
stał przez chwilę, usiłując zrozumieć to, co właśnie usłyszał.
Draco niecierpliwie odsunął go ręką.
-
Spadaj Zabini. Bo inaczej przedyskutuję z panną Bulstrode sprawę
twojego ostatniego wypadu.
W
oczach Zabiniego mignęła panika.
-
Skąd wiesz o...?
-
Mam swoje źródła – uśmiechnął się Draco z satysfakcją. –
No, idź już.
-
Co on właściwie zrobił? – spytała szeptem Hermiona,
odprowadzając wzrokiem oddalającego się pospiesznie Zabiniego.
-
Nie mam zielonego pojęcia, ale on zawsze się w coś wplątuje. Od
dawna bezskutecznie usiłuje zwrócić na siebie uwagę Bulstrode.
Najczęściej to niegroźne wpadki, ale czasem zdarza mu się posunąć
za daleko.
Widząc
w oczach Hermiony nieme pytanie, Draco zaczął wyjaśnienia.
-
Blaise od piątego roku buja się strasznie w Milicencie Bulstrode.
Nie wie, że ona czuje do niego to samo. On próbuje zwrócić jej
uwagę różnymi wygłupami, a ona się boi, że jeśli zareaguje, na
przykład da mu w twarz, on się wścieknie. Ona nie chce go
spłoszyć, więc udaje, że nic nie widzi, na co on stara się
jeszcze bardziej i wymyśla jeszcze większe idiotyzmy. To strasznie
zabawne.
-
To przykre – stwierdziła Hermiona. – I okropne.
-
Prawda? Blaise z jego dziewczyńskimi minkami i zmaskulinizowana
Milicenta to para stworzona... Hm, jeśli przez bogów, to takich z
poczuciem humoru ,a przynajmniej z nietypowymi poglądami w kwestii
pokrewieństwa dusz.
-
Powiesz im?
-
Szczerze mówiąc, za bardzo się boję.
-
Dlaczego? – zapytała zdumiona Hermiona. – Myślisz, że się na
ciebie wściekną?
-
Przeciwnie. Obawiam się raczej ich przytłaczającej wdzięczności.
Jeszcze nazwali by po mnie pierworodnego, a to byłoby straszne.
Wyobraź sobie, moje własne, wspaniałe imię u istoty zrodzonej z
ich lędźwi! – Draco otrząsnął się ze wstrętem.
-
Patrzcie – wybełkotał Ron z ustami zapchanymi czekoladą. –
Drużyny wychodzą.
Krukoni
i Ślizgoni zajmowali swoje pozycje. Harry rzucił okiem przez ramię
na trybuny Slytherinu. Potem spojrzał raz jeszcze. Draco radośnie
do niego pomachał.
-
Hmm... – zadumał się chwilę później. – Może rano
przeceniłem możliwości Pottera. Wygląda jakby zaraz miał zlecieć
z miotły.
*
* *
-
Niewiarygodne! – krzyknęła Hermiona wpadając na Draco, gdy
wchodzili do pokoju wspólnego. – Ty rzeczywiście miałeś zły
wpływ na Ślizgonów!
-
Istotnie. Dzięki za komplement.
-
Szacuneczek, stary. To było genialne! – sapnął Ron opadając na
kanapę.
Hermiona
spojrzała na niego przelotnie, a potem skupiła wzrok na Draco.
-
Jak strzelili gola, a ty zacząłeś tańczyć w kółko, wrzeszcząc
„Slytherin rządzi!”, to było straszne, ale kiedy w
niezrozumiałym akcie szaleństwa, rzuciłeś zaklęcie miłosne na
Snape`a, który na oczach wszystkich zaczął dobierać się do
McGonagall to... To było skandaliczne!
-
Zaklęcia miłosne to niebezpieczna, czarna magia – stwierdził
Draco. – I odwołałem zaklęcie zanim ktokolwiek mnie namierzył.
A poza tym, co z tego? Wolałabyś, żebym zmusił go do całowania
Dumbledore`a?
-
Cholernie genialne – powtórzył Ron na wspomnienie widoku
nauczycieli. – Myślałem, że rozerwie go różdżką na kawałki,
gdy usiłował wepchnąć jej język do gardła.
Hermiona
chwyciła poduszkę leżącą na krześle obok i zaczęła
metodycznie walić nią Rona po głowie. Draco właśnie rozsiadał
się, by komfortowo cieszyć się widokiem ich błazeństw, gdy nagle
rozległo się głośne pukanie.
Draco
otworzył drzwi, ze zdumieniem odkrywając stojącego na korytarzu,
mocno zażenowanego Pottera.
-
Co ty tu robisz, bałwanie? – przywitał gościa. – Powinieneś
teraz pić do nieprzytomności, zażywać tony nielegalnych
substancji i nurzać się w gorącym, dzikim seksie. Dlaczego nie
jesteś ze Ślizgonami? - Zauważywszy lekki rumieniec na policzkach
Harry`ego, dodał ciszej: – No, tak. Zapomniałem, że twój luby
ma dzisiaj dyżur...
-
Zamknij się, Malfoy – wymamrotał Harry.
Draco
teatralnym gestem chwycił się za serce.
-
Aaaach! Ranisz mnie tymi ostrymi słowami.
Ron,
któremu w końcu udało się wyrwać poduszkę z rąk Hermiony,
spojrzał w stronę drzwi.
-
Potter? A ten czego chce?
-
Jak na razie chce, żebym się zamknął – odkrzyknął Draco.
-
Żebyś się zamknął? – powtórzyła Hermiona. – Podoba mi się
ten chłopak. Zaproś go do środka.
-
Nie ma mowy – zaprotestował Draco rozkapryszonym tonem. – Potter
przyszedł zobaczyć się ze mną. Nie wydam ci go na pastwę,
Granger, a tym bardziej na pastwę twoich perwersji. Zobacz jak
sponiewierałaś Weasleya... O, ale jak widzę Weasley jest tym
zachwycony. Najwyraźniej trafiłaś w jego preferencje.
Hermiona
i Ron spojrzeli po sobie ze zgrozą, nie zdolni wykrztusić słowa.
Draco
zignorował ich przerażone miny.
-
Nie krępujcie się, proszę. Nie chcę odciągać was od
realizowania waszych wyuzdanych erotycznych fantazji. Lepiej
wyjdziemy z Potterem, zanim całkiem zdeprawujecie jego biedną,
niewinną duszyczkę.
Chwyciwszy
Harry`ego za ramię, pociągnął go na korytarz. Uszli ledwie
kawałek, gdy Potter odepchnął go mocno.
-
Chciałbym z tobą pogadać, Draco.
-
To dobrze, bo gdybyś tak od razu chciał się na mnie rzucić i
przelecieć pod ścianą, musiałbym stanowczo powiedzieć ‘nie’.
Nie jestem taki łatwy. – Draco namyślał się chwilę, taksując
Harry’ego wzrokiem. – Kłamałem. Jestem łatwy. Możesz mnie
przelecieć bez gadania.
-
Wcale cię nie chcę przelecieć!
-
Nie? Cóż, wybacz, że ci to mówię, Potter, ale w takim razie masz
okropny gust. Twierdzisz więc, że nie jestem atrakcyjny?
-
Nie. Tak. Nie... Słuchaj, chciałem tylko wiedzieć co miałeś na
myśli mówiąc rano, że jestem naprawdę dobry w Quidditcha.
Czy
nikt wcześniej nie prawił mu komplementów?, zastanawiał się
Draco, podczas gdy Harry stał cicho oczekując na odpowiedź. Draco
wiedział, że potrafiłby zniszczyć jego poczucie własnej wartości
w kilku zaledwie słowach; zdeptać go tak, że żaden magoterapeuta
nie byłby w stanie wyciągnąć go z depresji.
Tak,
coś takiego mógłby zrobić ot tak, bez wysiłku. Ale Draco nie
lubił jak coś przychodziło zbyt łatwo.
-
Miałem wrażenie, że wyrażam się jasno i precyzyjnie, Potter.
Powiedziałem to, co chciałem powiedzieć i dokładnie to, co miałem
na myśli. Po prostu, jesteś świetnym zawodnikiem Quidditcha.
Na
widok szerokiego uśmiechu, jakim Harry go obdarzył, Draco poczuł
się tak, jakby po całym dniu przebywania na chłodzie, wszedł
nagle do ciepłego domu. Chciał zatrzymać to uczucie, sprawić, by
trwało już zawsze. Gdyby tylko... Gdyby tylko Harry w jego świecie
kiedykolwiek się tak do niego uśmiechnął...
Cofnął
się gwałtownie i odprawił go niecierpliwym gestem.
-
A teraz spływaj, Potter. Leć się cieszyć swoim sportowym
sukcesem.
Harry
posłusznie ruszył ku schodom.
-
I nie pozwól się uwieść żadnej z tych młodych dziewic, które
wyglądają tak słodko i niewinnie – zawołał jeszcze za
odchodzącym. - To tylko pozory. Wierz mi, obudzisz się trzy dni
później, przywiązany do łóżka, cały w olejku lawendowym, z
idiotycznym uśmiechem na twarzy. Tylko nie myśl sobie, że wiem to
z własnego doświadczenia...
Harry
uśmiechnął się do niego ponownie i zniknął na schodach.
Bez
żadnej wyraźnej przyczyny, Draco poczuł się nagle bardzo samotny.
*
* *
Zbliżał
się termin owutemów, a Draco nadal nie wiedział jakim sposobem
znalazł się nagle w tym dziwacznym świecie. Nie odważył się
wyjawić nikomu swojej tajemnicy, bał się zaufać komukolwiek. Ale
życie szkolne, jak w każdym świecie, toczyło się nieprzerwanie
swoim torem. Tu czy gdzie indziej, musiał zdać egzaminy. Na wszelki
wypadek, postanowił wiec podjąć kroki, które zapewniłyby mu
uzyskanie jak najlepszych wyników.
Po
pierwsze zakradł się do pokoju Krukonów i zwędził ich notatki,
podrzucając w zamian zdjęcia, które wcześniej kupił od Colina
Creevey`a. Przedstawiały one całą krukońską drużynę Quidditcha
pod prysznicem. Widoczki były wystarczająco osobliwe, żeby nikt
nie zaprotestował przeciw takiej transakcji.
Następnie
namówił Longbottoma, żeby pomógł mu zwinąć notatki Hermiony,
kiedy ta wyszła na spacer z Weasleyem. Wmówił mu, że chce
pożyczyć je tylko na chwilę, bo zamierza upewnić się, czy są
wystarczająco dobre. To nie jego wina, że skóra Longbottoma
zrobiła się pomarańczowa, kiedy chłopak aktywował zabezpieczenie
nałożone przez Granger.
To
przykre, że ludzie nie ufają nawet swoim najlepszym kolegom.
Mozolnie
wkuwał do upadłego, przeklinając los, przekonany, że w swoim
świecie mógłby to jakoś obejść.
Biblioteka
pękała w szwach od uczącej się do egzaminów młodzieży. Stojąc
w progu Draco przeszukiwał wzrokiem stoły, starając się znaleźć
jakieś wolne miejsce. Zwykle wolał naukę w pokoju wspólnym, ale
ten okupowali Weasley i Granger. A ponieważ działał mu na nerwy
widok parki, która nad książkami robiła do siebie słodkie oczy,
a w dodatku pod stołem trzymała się za ręce, zdecydował się na
zmianę scenerii.
Dostrzegł,
że Terry Boot macha do niego zapraszająco, robiąc koło siebie
miejsce, ale pokręcił odmownie głową. Nie żeby miał coś do
Krukona, ale ten wiszący nad jego głową obraz...
Draco
zauważył go po raz pierwszy, wertując księgi w poszukiwaniu
sposobu na powrót do swojego świata. Wiszący na poczesnym miejscu
w Hogwarcie portret Lucjusza Malfoya, wydał mu się czymś
absurdalnym. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że tutaj wszyscy
uważają ojca za bohatera.
Lucjusz
przypatrywał mu się drwiąco. Draco drgnął, a jego serce
przyspieszyło na widok tej tak znajomej miny. Powodowany
przyzwyczajeniem wyprostował plecy i odpowiedział równie kpiącym
spojrzeniem.
-
Biblioteki nie są w twoim stylu, prawda ojcze? – zagadnął. –
Szkoda, że w Hogwarcie nie ma jakiegoś gniazda rozpusty. Czułbyś
się tam pewnie o wiele lepiej.
Lucjusz
uśmiechnął się chłodno.
-
A cóż to, koniec pochlipywania w nadziei na zyskanie cienia
akceptacji?
-
Żartujesz?! Malfoyowie nigdy nie pochlipują. Ale ciekawe jakbyś
zareagował, gdybym podpalił twoją ramę?
Ojciec
wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym skinął głową z
uznaniem.
-
Może istnieje szansa, że jednak jesteś godnym spadkobiercą
nazwiska Malfoy.
Draco
odwrócił się na pięcie i odszedł.
Mimo
że wyszedł wtedy zwycięsko z potyczki słownej, nie miał ochoty
na powtórkę. Ruszył wiec w głąb biblioteki oddalając się od
Terry`ego i obrazu. Przy ostatnim stoliku, ukrytym nieco w cieniu
regałów, wypatrzył siedzącego samotnie Harry`ego.
Nie
zaskoczyła go nieobecność ślizgońskich goryli, Crabbe`a i
Goyle’a. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Słońce zawsze
wstaje na wschodzie, po nocy następuje dzień, a Crabbe i Goyle
nigdy się nie uczą. Podobnie jak aksjomatem było stwierdzenie, że
obaj są idiotami.
Draco
opadł na krzesło obok Harry`ego i metodycznie zaczął wyciągać
książki, pergaminy, pióra, umieszczając je przed sobą w
równiutkim rządku. Po chwili poprzekładał wszystko, sortując
przedmioty w porządku tematycznym. Kiedy zabrał się do grupowania
piór kolorami, Harry nie wytrzymał.
-
Większość ludzi otwiera książki do nauki – zauważył.
-
Malfoyowie to nie „większość ludzi” – prychnął Draco.
Przez
chwilę badawczo wpatrywał się w stół.
-
Potter, pożycz mi podręcznik do eliksirów – poprosił.
-
A co z twoim? – spytał Harry.
-
Wylało mi się na niego trochę eliksiru znikającego. Część
tekstu się wymazała. Muszę zajrzeć do nieuszkodzonej książki.
-
I mam ci dać moją? Zapomnij.
-
Przecież Snape i tak cię nie będzie dokładnie przepytywał. No,
bądź grzecznym fagaskiem i pożycz książkę.
Potter
wyprostował się na krześle wbijając w Draco mordercze spojrzenie.
-
Nie jestem twoim fagasem!
-
No tak, masz rację – westchnął Draco. – Jesteś zbyt
niepokorny na fagasa. Dobra, możesz być giermkiem.
Harry
popatrzył na niego spode łba.
-
Wiesz co, Malfoy, nie lubiłem cię nawet zanim zamieniliśmy jedno
słowo. Teraz, po rozmowie z tobą, nie lubię cię chyba jeszcze
bardziej.
-
Nigdy się do siebie nie odzywaliśmy? – zapytał Draco zszokowany.
– Ani jednej wymiany obelg przed przystąpieniem do tarzania się
po podłodze i okładania pięściami?
Potter
ostentacyjnie odsunął się od niego z krzesłem.
-
Nie.
-
Żadnych pojedynków? Żadnych głupich dowcipów, które na początku
wydawały się genialnym pomysłem, a w efekcie niezmiennie okazywały
się klęską?
Potter
zwiększył odległość pomiędzy nimi.
-
Nie.
-
Żadnego rzucania paskudnych zaklęć? Wspólnych szlabanów w
Zakazanym Lesie? Głupiego, upokarzającego odrzucania mojej
propozycji przyjaźni?
-
Nooo... Zwykle celowo wpadaliśmy na ciebie z Crabbe’em i Goyle’em
w drzwiach klasy.
Draco
potrząsną głową.
-
To smutne, Potter. Bardzo, bardzo smutne – oświadczył ponuro.
-
Hej! Na ostatnim meczu Quidditcha strąciłem cię z miotły! –
przypomniał sobie Harry.
-
Specjalnie czy przez przypadek? – zapytał Draco podejrzliwie.
-
Eeee... Przez przypadek...
Draco
skrzyżował ręce na piersi i przez moment przyglądał się
Harry’emu z namysłem.
-
No, musimy tyle nadrobić, że lepiej zróbmy listę. Może zaczniemy
od obelg. Ty, Potter, jesteś najbardziej żałosnym Ślizgonem,
jakiego kiedykolwiek spotkałem.
-
Tak? A ty za to jesteś wyjątkowo nędznym Gryfonem.
-
Och, dziękuję. To chyba najmilszy komplement jaki kiedykolwiek
usłyszałem.
Harry
poczerwieniał ze złości.
-
Czy to w tym momencie powinniśmy przejść do tarzania się po
podłodze?
-
Cierpliwości. Nigdy nie tarzam się po podłodze po pierwszej
obeldze.
-
Jesteś nieprawdopodobnie wkurzającym, irytującym i antypatycznym
dupkiem.
-
No, Harry, rozwijasz się. To były w miarę zacne obelgi. Mów tak
dalej, a zanim się obejrzysz, wylądujemy na podłodze.
Harry
doszedł do wniosku, że lepiej się pouczyć niż kontynuować tę
rozmowę.
*
* *
Draco
podniósł wzrok znad pergaminu ze zdumieniem uświadamiając sobie,
że jest już późno. Opustoszała biblioteka tonęła w półmroku.
Obok, z głowę na stole, pochrapywał Potter. Po namyśle Draco
zdecydował zostawić drania, żeby rano obudził się w kałuży
śliny, ale szybko zmienił zdanie, postanawiając posłuchać jednak
instynktu.
Wstał
po cichu, chwycił za oparcie krzesła Harry’ego i szarpnął
mocno. Harry krzyknął zaskoczony spadając z siedziska i przez
chwilę oszołomiony siedział na podłodze.
-
Co się stało? – zapytał podnosząc się i wodząc wokół
nieprzytomnym wzrokiem.
-
Śniło ci się chyba coś złego i spadłeś z krzesła – wyjaśnił
Draco obojętnie. – Ależ z ciebie niezdara.
-
Och.
Draco
doszedł do wniosku, że choć ten Harry jest Ślizgonem, to o wiele
bardziej naiwnym niż jego gryfońska wersja. W tamtym świecie,
Harry musiał się mieć przed nim cały czas na baczności, zachować
ostrożność, być w ciągłej gotowości. To mogło nawet pomóc
temu głupkowi w pokonaniu Voldemorta! A czy ktoś kiedyś
podziękował mu za takie poświęcenie? Nigdy! Ani słowa
wdzięczności!
-
Chyba przegapiliśmy obiad. Nie wiem jak ty, ale idę do kuchni po
coś do żarcia – oświadczył Draco zbierając swoje rzeczy ze
stołu, po czym ruszył do wyjścia.
-
Też jestem głodny - rzekł Harry zgarniając resztę książek i
pergaminów.
Ramię
w ramię opuścili bibliotekę i zeszli piętro niżej. Draco skręcił
ku następnym schodom, ale Harry złapał go za ramię.
-
Tędy będzie szybciej – wskazał korytarz na prawo.
-
Owszem – zgodził się Draco. – Pod warunkiem, że ci wisi czy
cię złapią, czy nie. Ten i następny korytarz są często
sprawdzane. Nie wiedziałeś? Crab... Eghem, dowiedziałem się tego
przypadkiem, w pierwszym tygodniu szkoły.
-
Zwykle nie boję się czy mnie złapią.
Draco
przystanął spoglądając na Harry`ego ze zdumieniem.
-
Ilu konkretnie profesorom polerujesz różdżki, Potter?
-
Nie o to chodzi! – oburzył się Harry głośno. A gdy Draco
syknął, uciszając go, dodał szeptem – Mamy z Crabbe’em i
Goyle’em coś, co nam pomaga poruszać się po Hogwarcie bez
przeszkód.
Draco
uniósł brew czekając na szersze wyjaśnienia.
-
To peleryna niewidka – wyjaśnił Harry rumieniąc się mocno. –
Ojciec stwierdził, że mu się już nie przyda, więc mi ją dał.
Peleryna
niewidka! Potter miał pelerynę niewidkę. Nagle Draco zrozumiał
wiele tajemniczych wypadków, które pozornie bez wyraźnej przyczyny
przytrafiały mu się przez ostatnie siedem lat.
Mocno
trzepnął Harry’ego w głowę.
-
Ał! To bolało!
-
Zasłużyłeś sobie - syknął Draco.
-
Czemu to zrobiłeś?
-
Ogólnie... Dla zasady.
Harry
przyglądał mu się podejrzliwie, rozcierając bolące miejsce.
-
Zawsze byłeś psycholem, Malfoy, czy odbiło ci dopiero jak
zrzuciłem cię z miotły?
-
O, nowe obelgi? Chcesz się dla mnie podciągnąć? Powalasz mnie
swoją kokieterią – powiedział Draco i ruszył w stronę kuchni.
-
I bez tego jesteś powalony – wymamrotał Harry, idąc na za nim. –
I to zdrowo.
Skrzaty
domowe były więcej niż szczęśliwe mając szansę nakarmienia i
usługiwania młodym paniczom. Draco, zachwycony takim przyjęciem,
łaskawie pozwalał koło siebie skakać. Jeden z potworków, jakiś
Dredek czy Szwedek, chciał koniecznie z nim porozmawiać. Zamiast
podawać zamówiony na drugie danie budyń czekoladowy, szarpał go
za rękaw nazywając „paniczem Draco”.
-
Panicz Draco nie powinien tu być. Panicz Draco musi uciekać –
wychrypiał przejęty.
-
Dobrze, pójdziemy, jak tylko skończymy jeść – odparł Draco
znad budyniu.
-
To dobrze – uspokoił się skrzat. – Hogwart niebezpieczny dla
panicza Draco. Panicz Draco powinien być w domu.
Harry
i Draco wymienili spojrzenia.
-
Co masz na myśli mówiąc, że Hogwart jest niebezpieczny? –
zapytał Harry.
-
Złe rzeczy. Zło nadciąga. Idzie do Hogwartu. Będzie tu wkrótce,
szybko.
-
Jak szybko? Zdążę dojeść budyń?
-
Panicz Draco nie żartować. Nadejdzie przy pełni księżyca, wielu
zginie.
Draco
wepchnął do ust kolejną łyżkę smakołyku.
-
Jak możesz tak siedzieć i się zażerać? – W głosie Harry’ego
pobrzmiewał strach. – Zgredek właśnie oznajmił, że w ciągu
tygodnia Hogwart zostanie zaatakowany!
-
I czym tu się przejmować? – wzruszył ramionami Draco. –
Rzucisz się na nich, zrobisz swoje i wszystkich uratujesz. Pestka.
Nie
doczekawszy się żadnej reakcji Draco podniósł głowę. Harry
wpatrywał się w niego z otwartymi ustami.
Ten
Harry nigdy nie był bohaterem, uświadomił sobie nagle.
-
O cholera – wykrztusił wstrząśnięty odkryciem.
ęRozdział
trzeci
-
Co zrobimy!? – wykrzyknął Harry z niedowierzaniem.
-
Pójdziemy podsłuchać Dumbledore`a – odparł Draco spokojnie, nie
podnosząc głowy znad kufra Harry’ego, w którym właśnie
grzebał. – A ściślej mówiąc, wszystkich nauczycieli. No, i
gdzie ta twoja peleryna niewidka?
Harry
sięgnął do kufra bez trudu odnajdując pożądany przedmiot. Draco
porwał pelerynę z diabolicznym uśmiechem i natychmiast zaczął ją
testować. Przez chwilę obserwował z fascynacją jak włożona pod
nią ręka znika.
-
Nie rozumiem, po co w ogóle się w to pakować?
-
A kto inny? Krukon? Puchon? Bez żartów. – Draco zakręcił
peleryną. – Ech, tyle rzeczy można by z nią zrobić. Podglądałeś
kiedyś dziewczyny pod prysznicem?
-
Nie. Po co w ogóle się wtrącać? Jestem pewny, że dorośli już
się tym zajmują. Może nawet samo Ministerstwo...
-
Ministerstwo nie rozpracowałoby najprostszej rzeczy nawet gdyby
miała dołączoną instrukcję obsługi. – W oczach Draco zabłysły
piekielne iskierki. – Zakradałeś się kiedyś do męskich
pryszniców?
-
Nie. Ale Dumbledore...
-
Wślizgnąłeś się do łazienki Dumbledore`a? Jesteś chorym
zboczeńcem, Potter.
-
Nie! Ciągle mi przerywasz! Chciałem powiedzieć, że Dumbledore
sobie poradzi. Podobno jest bardzo potężnym czarodziejem.
-
Nigdy nie zauważyłem, żeby wiele robił. Myślisz, że Granger i
Weasley powinni iść z nami? – Draco zmierzył pelerynę
krytycznym spojrzeniem. – Jest raczej mała... Zdecydowanie za mała
na cztery osoby.
-
Mógłbyś na chwilę to odłożyć i posłuchać? – zdenerwował
się Harry.
Draco
ostrożnie powiesił pelerynę na oparciu krzesła i odwrócił się
do Harry`ego. Kiedy Draco w końcu zwrócił na niego uwagę, Harry
stracił wątek. Zbity z tropu, począł nerwowo krążyć po pokoju.
-
Wplątujesz nas w coś bardzo niebezpiecznego, Malfoy. Ja... Ja się
nie zgadzam.
Draco
wiedział dość dużo o Harrym ze swojego świata. Dzięki Ginny
Weasley, która wszem i wobec opowiadała o swoim ocaleniu, poznał
historię z Komnatą Tajemnic. Był świadkiem zwycięstwa Harry’ego
w Turnieju Trójmagicznym, a po powrocie z Azkabanu jego ojciec
dopełnił ten obraz, relacjonując potyczkę w Ministerstwie Magii.
Poza tym były też inne fakty. Mając jedenaście lat Harry walczył
z Voldemortem i, choć posiadał wiedzę zaledwie na poziomie
pierwszego roku, zwyciężył. W końcu był Chłopcem Który
Przeżył.
Draco
nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że Harry po prostu nie
miał innego wyboru.
-
Masz rację – powiedział cicho. – Nie zgłaszałeś się na
ochotnika. – Zabierając pelerynę zerknął na Harry`ego. – Mogę
to pożyczyć? Tylko do podsłuchiwania, niczego innego nie zrobię.
Harry
przytaknął. Trzymając w ramionach pelerynę, Draco opuścił
dormitoria Slytherinu i udał się w stronę wieży Gryfonów.
Był
bliski popełnienia głupio odważnego czynu!
Nie
wiedział, że gryfonizm może być zaraźliwy...
Miał
tylko nadzieję, że jeśli zacznie lubić czerwień i złoto ktoś
go zabije, oszczędzając mu hańby.
*
* *
Draco
stał w korytarzu obok pokoju nauczycielskiego czekając na
odpowiednią okazję, która umożliwiłaby mu wślizgnięcie się do
środka.
Rozważał
czy nie powiadomić o akcji Granger i Weasleya, ale odrzucił ten
pomysł. Prawdopodobnie nalegaliby, aby mu towarzyszyć, a trzy osoby
nie zmieściłyby się pod peleryną. Już we dwójkę trzeba było
się pod nią nieźle ścisnąć. Wątpił, żeby któreś z nich
chciało iść bez drugiego, więc jedyną rozsądną opcję
stanowiła samotna wyprawa.
Na
początek zrobił krótki wypad na terytorium Hufflepuffu, gdzie
zaczarował wypisane poniżej wiszącego nad kominkiem godła
Puchonów słowa: „Prawość, Wierność, Sprawiedliwość”, na:
„Łzawość,
Mizerność, Upierdliwość”.
Następnie
ruszył w stronę pokoju nauczycielskiego, gdzie miała rozpocząć
się jego kariera wywiadowcy. Choć planował jeszcze jedną małą
akcję, po głębszym zastanowieniu doszedł do wniosku, że
prawdopodobnie nie da rady wkraść się do biura Dumbledore`a.
Na
dźwięk czyichś kroków, rozpłaszczył się na ścianie, mając
nadzieję, że osoba, która się zbliża, wystarczająco szeroko
otworzy drzwi do pokoju nauczycielskiego. Zdębiał na widok Pottera,
który trzymając w ręku kawałek pergaminu, rozglądał się
bacznie wokoło.
-
Malfoy? – wyszeptał Harry przeszukując wzrokiem zakamarki
korytarza.
Draco
obserwował jak Harry sprawdza coś na papierze, po czym rusza wprost
na niego.
-
Malfoy? – Harry był coraz bliżej, a kiedy niemal nadepnął na
niego, Draco wysunął rękę, chwycił go za szatę i wciągnął
pod pelerynę.
-
Jak mnie znalazłeś? – wysyczał mu do ucha. Miał rację. Pod
niewielką peleryną było ciasno już dla dwóch osób. Nawet
przyciśnięty do piersi Harry’ego nie był zupełnie pewien czy są
całkowicie okryci.
-
Dzięki temu – wyjaśnił Harry podając mu pergamin. – Należała
do mojego ojca. Syriusz, mój ojciec chrzestny, zwinął ją i dał
mi w prezencie na rozpoczęcie pierwszej klasy.
Pergamin
wyglądał jak dziwna mapa Hogwartu.
-
Co to za znaczki, te tutaj? – spytał Draco wskazując palcem.
-
To sekretne przejścia. I zobacz, każdy punkcik oznacza osobę, więc
wiadomo kto gdzie jest. W ten sposób cię znalazłem.
Harry
Potter miał mapę. Mapę, na której zaznaczone były sekretne
przejścia. Mapę, która pokazywała dokładnie gdzie znajduje się
każdy, kto przebywa w zamku!
Draco
trzepnął Harry’ego w głowę.
-
Ał! Czemu mnie walnąłeś?
-
Ogólnie, dla zasady.
Harry
popatrzył na niego spode łba.
-
A jakież to ogólne zasady każą ci bić mnie po głowie?
Wpatrzony
w pergamin Draco zignorował pytanie. Z mapy wynikało, że
Dumbledore i część profesorów była już w środku. Draco
zastanawiał się właśnie czy rozpoczęli już naradę, gdy jego
uwagę przykuła jedna z kropek.
-
Ciiii. Idzie Snape – szepnął chowając mapę do kieszeni i w
ciszy obserwował nadejście profesora.
Kiedy
Snape przekraczał próg, Harry wysunął rękę, aby przytrzymać
drzwi. Szybko wślizgnęli się do środka i przemykając pod ścianą,
dotarli do kąta pomieszczenia.
Pokój
był wielki, wyłożony ciemną boazerią. Pod ścianą stała
olbrzymia szafa na płaszcze, a większość miejsca zajmowały
drewniane krzesła - każde inne. Nawet przy tak wielkich postępach
w dziedzinie magii, nadal nie potrafią wymyślić porządnego
zaklęcia dekorującego!, pomyślał Draco zdegustowany.
W
sali siedzieli Dumbledore, McGonagall, Sprout i Waxington. Dyrektor,
który popijał herbatę, uśmiechnął się znad filiżanki do
nowoprzybyłego. Snape skinął w odpowiedzi głową, po czym usiadł
na krześle obok McGonagall.
-
Mam wrażenie, że są już wszyscy, którzy powinni tu być.
Dumbledore
rzucił przelotne spojrzenie w kierunki kąta i Draco był pewien, że
ich obecność zaraz zostanie odkryta. Cofnął się instynktownie,
przyciskając Harry’ego do ściany tak mocno, że poczuł na
plecach jego żebra. Stali teraz na tyle blisko, że oddech Harry`ego
owiewał mu ucho i policzek.
-
Severusie, jak postępują twoje poszukiwania? – zapytał
Dumbledore porzucając studiowanie pomieszczenia.
-
Marnie. Nie znalazłem niczego nowego.
-
A czy to, czego się dowiedzieliśmy jest pewne? – wtrąciła
profesor Sprout. – Bo może panikujemy z powodu czegoś, co nigdy
nie nastąpi?
-
Pojawiły się wszystkie znaki – Snape potarł czoło, jakby chciał
wymazać z niego każdą zmarszczkę. – Głupotą byłoby je
zignorować. Przeklęty Lucjusz, gdyby był te parę sekund szybszy!
Na
dźwięk imienia ojca, Draco przestał oddychać. Harry położył mu
rękę na ramieniu, jakby chciał powstrzymać go przed gwałtownym
ruchem.
-
Przestań, Severusie. Ten człowiek zginął ratując świat
czarodziejów. Nikt nie powinien kalać jego pamięci z powodu
niewielkiej asynchronii. – Dumbledore upił nieco herbaty i
spojrzał na Snape`a. – Masz już miksturę, która pomogłaby
zataić pochodzenie dziecka?
-
Nie. Byłem pewien, że zmodyfikowany eliksir wielosokowy zadziała,
ale nie opracowałem jeszcze odpowiedniej formuły. Gdybym tylko miał
nieco więcej czasu...
-
Może ministerstwo... – zaczęła profesor Waxington, ale Snape jej
przerwał.
-
Ci kretyni wszystkiemu zaprzeczają! Upierają się, że Voldemort
nie zdążył wypowiedzieć żadnej klątwy, wiec tym bardziej nie
wierzą, że jest bliska spełnienia. Jak dostrzegą swoją pomyłkę,
będzie za późno, żeby przeciwdziałać nieszczęściu i Progiskor
bez przeszkód wypełni swoją misję.
Kiedy
profesorowie zaczęli dyskutować o porażkach ministerstwa i
obgadywać różnych urzędników, Draco uświadomił sobie, że
zamiast na rozmowie, coraz bardziej koncentruje się na ciele
znajdującym się za jego plecami. Ręka Harry`ego nadal spoczywała
na jego ramieniu, ale teraz palce poruszały się lekko, niemal
pieszczotliwie.
Pod
peleryną zrobiło się nagle dziwnie gorąco i duszno, a Draco
zaczął mieć problemy z oddychaniem. Pewnie tkanina nie przepuszcza
powietrza, pomyślał.
Wziął
się w garść i skupił na dyskusji. Wynikało z niej, że
ministerstwo, celowo, czy też z powodu niewiedzy, w niczym nie
pomoże.
-
Musimy zrobić wszystko, żeby zapewnić dzieciom maksimum
bezpieczeństwa – powiedziała McGonagall. – Zaklęcia ochronne
wytrzymają, prawda Albusie?
-
Przez jakiś czas. Ale dopóki w Hogwarcie znajdują się potomkowie
Malfoya , Crabbe`a, Goyle`a, Weasleya, Pottera, Longbottoma i reszty,
Progiskor będzie usiłował się przez nie przebić.
Dumbledore
zakończył spotkanie, prosząc Snape`a, aby nadal pracował nad
eliksirem. Innym nauczycielom zlecił umacnianie magicznych barier.
Pokój pustoszał powoli, aż w końcu pozostali w nim tylko
Dumbledore i Snape.
-
Severusie, chciałbym poruszyć jeszcze inną, równie ważną
sprawę. Kiedy rozmawialiśmy o tym ostatnio, odniosłem wrażenie,
że zaczynasz zbytnio się spieszyć.
-
Coś przecież trzeba robić. Nasze poprzednie starania zawiodły.
Ostatnim razem stałeś z boku, nie zrobiłeś nic, żeby zapobiec
katastrofie. Nie zamierzam dopuścić do tego ponownie.
-
Powinieneś mieć więcej wiary w ludzi, mój drogi. – Dumbledore
smutno potrząsnął głową.
-
Doświadczenie mi na to nie pozwala.
Draco
stracił wątek. Nie miał pojęcia o czym mówią. Powoli obrócił
głowę, żeby sprawdzić, czy Harry coś z tego rozumie. Widząc, że
chłopak wpatruje się bardzo intensywnie w Snape`a, zalała go fala
irracjonalnej zazdrości. To na nim powinna skupiać się cała uwaga
Harry’ego! Jego dusza krzyczała „Mój, mój, mój!”.
Naparł
na Harry`ego i poruszył lekko biodrami. Uśmiechnął się z
satysfakcją słysząc ciche sapnięcie. Ponownie, niby przypadkiem,
otarł się o udo Harry’ego, odkrywając namacalny efekt swych
podstępnych działań. Zachęcony taką reakcją, ostrożnie,
sięgnął do tyłu, przesuwając dłonią po biodrze Harry’ego i
dalej, aż na pośladek. Odgłosy toczącej się przy stole rozmowy
zaczęły odpływać i cichnąć. Kiedy poczuł palce sunące
niepewnie po jego brzuchu, nagrodził tę inicjatywę aprobującym
westchnieniem i odchylił głowę, opierając ją na ramieniu za
sobą. Delikatny dotyk warg na szyi zaskoczył go tak, że z ust
wyrwał mu się cichy jęk.
Cholera.
Dumbledore
i Snape zamilkli spoglądając w stronę kąta. Harry i Draco zamarli
pod peleryną.
Mistrz
Eliksirów zmarszczył brwi i zmrużył oczy. Ale Dumbledore
uśmiechnął się wesoło.
-
Oj, naszemu Irytkowi chyba zebrało się na figle – oświadczył
chwytając Snape`a za ramię i holując go do wyjścia. – Chodź,
spróbujemy zepsuć mu niespodziankę, jaką dla nas przygotował.
Snape
odwrócił się do dyrektora.
-
Zanim wyjdziemy, chcę wiedzieć, czy zamierzasz przeszkadzać w
realizacji moich planów.
-
Nie będę cię powstrzymywał – odparł Dumbledore potrząsając
głową. – Chociaż sądzę, że twoje zabiegi nie będą
konieczne. Mam wrażenie, że sytuacja rozwija się sama, nawet
teraz, podczas naszej rozmowy.
-
Wątpię. Młodzi ludzie potrzebują nadzoru.
-
Albo dobrego przyjaciela.
Snape
prychnął pogardliwie otwierając drzwi.
-
Mało prawdopodobne, aby chłopak znalazł go w towarzystwie, w
którym się obraca. A biorąc pod uwagę jakie podłoże ma zwykle
„przyjaźń” w tym wieku...
Reszta
jego słów ucichła za zamkniętymi drzwiami. Domorośli szpiedzy
zostali sami.
Draco
zerwał pelerynę, z ulgą wciągając do płuc chłodne powietrze.
-
Już myślałem, że będą tak kłapać przez całą noc – rzekł
obracając się do Harry`ego i umilkł zaskoczony widokiem bólu
wymalowanym na jego twarzy.
-
Co ci jest?
-
Muszę iść – głos Harry`ego był zachrypnięty.
-
Iść? Miałem nadzieję, że spędzimy razem trochę czasu –
uśmiechnął się Draco znacząco muskając palcami jego ramię.
-
Nie dotykaj mnie! – syknął Harry odskakując jak oparzony. -
Nie... Daj mi spokój! – rzucił i szarpnąwszy za klamkę, wypadł
na korytarz.
-
Harry? – Draco wybiegł za nim, ale Harry już znikał za zakrętem.
Westchnąwszy, zwinął pelerynę i z ciężkim sercem ruszył w
stronę wieży Gryffindoru.
Potter
go odrzucił. Po raz drugi.
*
* *
-
I na sto procent mówili o Progiskorze? – upewniała się Hermiona
patrząc na chłopców siedzących przy stole naprzeciwko.
-
Tak, tak, tak, ile razy mam ci to powtarzać? – Draco rzucił okiem
w stronę Harry`ego, który uporczywie wpatrywał się w blat, jakby
chciał nauczyć się na pamięć układu sęków.
Rano
Draco streścił przyjaciołom ostatnie wydarzenia. Byli wyraźnie
zawiedzeni, że nie powiedział im o niczym wcześniej i urażeni, że
poszedł podsłuchiwać nauczycieli z Potterem, a nie z nimi.
Ustalili,
że po obiedzie wszyscy spotkają się w bibliotece. Podczas lekcji
eliksirów Draco usiłował dać znać o tym Potterowi. Nie było to
jednak łatwe. Gdy tylko zbliżył się do Harry’ego, ten umknął
przed nim. Kolejną próbę przekazania wiadomości, uniemożliwił
mu Snape. Warknął groźnie na kręcącego się po sali Draco, kazał
mu wrócić na miejsce, a potem już do końca zajęć nie spuszczał
z niego oka.
Po
lekcji Draco czekał na korytarzu. W końcu Harry wyszedł, jak
zwykle w towarzystwie Crabbe`a i Goyle`a. Idąc po jego bokach
wyglądali raczej na ochroniarzy niż przyjaciół.
-
Suń się, Malfoy, albo sam cię przesunę – burknął Goyle
zasłaniając sobą Harry’ego.
-
Chcę tylko z nim pogadać.
-
Ale on nie chce – Crabbe spojrzał na Draco spode łba zaciskając
wielkie pięści.
-
Potter... Harry, to ważne.
-
W porządku, mów – przystał Harry niechętnie.
-
To prywatna sprawa – rzekł Draco patrząc wymownie na osiłków.
-
Nie mam tajemnic prze przyjaciółmi. I pospiesz się, bo zmienię
zdanie – Harry skrzyżował ręce na ramionach i czekał.
-
Pamiętasz wczorajszą noc? – zaczął Draco głębokim,
uwodzicielskim tonem. – Naszą rozmowę przy wspólnej kolacji...
Sporo o tym myślałem... – Spuścił oczy z fałszywym
zawstydzeniem. Crabbe i Goyle zrobili miny, jakby mocno oberwali w
żołądek. – To, co się wtedy stało, wiele dla mnie znaczy. Ale
czuję niedosyt. Liczę na więcej. Dużo więcej. Spotkajmy się
dzisiaj wieczorem. Po obiedzie, w bibliotece. Tam gdzie ostatnio...
Przy tym stole... Na pewno wiesz o czym mówię. Takich rzeczy się
nie zapomina.
-
Yyyy... może jednak zostawimy was samych? – wydukał Goyle.
-
Och, możecie przyłączyć się do nas wieczorem, jeśli macie
ochotę. Granger i Weasley też przyjdą. – Draco uśmiechnął się
diabelsko, gdy Crabbe i Goyle cofnęli się niepewnie.
Harry
obrzucił przyjaciół zdegustowanym spojrzeniem.
-
Będziemy – rzucił krótko.
-
No to do wieczora. – Draco odwrócił się na pięcie i ruszył na
kolejne zajęcia. Odchodząc usłyszał jeszcze jak Goyle mówi:
-
Harry, czy on właśnie zaprosił nas na orgię?
Teraz
Goyle i Crabbe siedzieli obok Harry`ego. Obaj wydawali się
rozczarowani.
-
Nigdy nie słyszałem o Progiskorze – wymamrotał Crabbe.
-
O prysznicu też nie – mruknął Ron.
-
Ron, przestań – zmitygowała go Hermiona.
-
Po co oni tu w ogóle przyszli? – skrzywił się rudzielec.
-
To przyjaciele – odezwali się jednocześnie Draco i Harry, po czym
spojrzeli na siebie.
-
To znaczy, przyjaciele Pottera – poprawił się szybko Draco. –
Poza tym, ich także to dotyczy. Mają prawo tu być. W zasadzie,
jedynym nieobecnym, który też ma z tym związek jest Longbottom. Za
to jest Granger, choć jej nazwisko nie zostało wymienione. Myślałem
o zamianie, ale wątpię czy będziemy potrzebowali eksplodujących
kociołków.
-
Właśnie o to chodzi, Crabbe – powiedziała Hermiona wracając do
tematu – Nikt z nas nie słyszał o Progiskorze. Przejrzeliśmy
całą bibliotekę i nie znaleźliśmy niczego na ten temat.
-
Sprawdzaliście w Dziale Ksiąg Zakazanych? – zapytał cicho Harry.
Hermiona
zmarszczyła brwi.
-
Tam nie wolno wchodzić. Dlatego nazywa się Zakazany.
Draco
popatrzył na nią i przekrzywił głowę.
-
Czy ty przypadkiem nie jesteś Prefektką? Z pewnością mogłabyś
się tam trochę rozejrzeć.
-
Jeśli ja bym mogła, to ty też.
Draco
wyprostował się gwałtownie, przy okazji spadając niemal z
krzesła.
-
Jestem Prefektem? A nie Weasley? – pisnął.
Oczy
Rona zrobiły się okrągłe ze zdumienia.
-
Dlaczego nikt mi nie powiedział? – ciągnął Draco tonem
pretensji. - Przecież mógłbym wszystkim rozkazywać! Traktować
ich jak podnóżki!
-
A co za różnica, skoro i tak to robisz? – skomentowała Hermiona.
-
Ale mógłbym to robić legalnie! Dlaczego nie mam osobnego pokoju? A
odznaka? Gdzie moja odznaka Prefekta?
-
Przecież stwierdziłeś, że wolisz mieszkać z przyjaciółmi i że
odznaka wyglądałaby pretensjonalnie – przypomniał mu Ron
skonfundowany.
-
Pretensjonalne! Ależ w tym cały urok! Po co być w ogóle
prefektem, jeśli nie po to, by kłuć tym wszystkim w oczy? –
potrząsnął głową Draco i dodał zdegustowany – Naprawdę
jestem gryfońskim idiotą.
Crabbe,
Goyle i Potter zamruczeli aprobująco, a Granger i Weasley zrobili
obrażone miny.
-
To co robimy? – zapytała Hermiona. – Może faktycznie w Dziale
Ksiąg Zakazanych znajdują się jakieś informacje o Progistorze.
Ale jak się do nich dobrać? Nie można tam tak wejść ot tak.
-
Może użyjemy mojej peleryny niewidki? – zasugerował Harry.
-
Nie pomieścimy się pod nią wszyscy, a jest za dużo szukania jak
na dwie osoby – stwierdził Draco. - Ale jest sposób, żebyście
weszli tam wszyscy – dodał z namysłem. – Wystarczy mała
dywersja. - Odwrócił się do Harry`ego. – Co powiesz na małą
bójkę i tarzanko po podłodze?
*
* *
W
ciągu następnej godziny plan był gotowy. Draco przyniósł dla
Hermiony pelerynę niewidkę - na wypadek, gdyby dywersja nie
zadziałała. Reszta musiała radzić sobie sama.
Hermiona
poinstruowała Crabbe`a, Goyle`a i Rona, które książki mogą się
przydać. Cała czwórka siadła jak najbliżej Działu Ksiąg
Zakazanych, starając się przybrać miny niewiniątek, co w
przypadku Crabbe`a i Goyle`a stanowiło niemałe wyzwanie. Draco i
Harry zajęli strategiczne miejsca w korytarzu, dokładnie na
przeciwko wejścia do biblioteki.
-
O co będziemy się bić? – wyszeptał Harry.
-
Zostaw to mnie. Mam w tym spore doświadczenie.
Harry
popatrzył na niego z rozbawieniem, ale zmilczał. Choć w ciągu
ostatnich siedmiu lat Draco nieraz potykał się z Potterem, tym
razem czuł się dziwnie niezręcznie.
Wziął
się w garść, odetchnął głęboko pchnął Harry’ego na ścianę.
-
Słyszałem, że Ślizgoni są przebiegli. Ale nie wiedziałem, że
są tchórzami – powiedział głośno.
-
Nie jestem tchórzem! – Harry oddał mu niespodziewanie mocno.
Sprawiał także wrażenie bardziej rozzłoszczonego niż powinien.
Draco
ignorował gęstniejący wokół tłumek ciekawskich.
-
Przestraszyłeś się. Uciekłeś przede mną. – Pomimo że walka
miała byś pozorowana, ogarnęła go autentyczna wściekłość na
wspomnienie sytuacji w pokoju nauczycielskim. Nie mógł zdzierżyć,
że Harry po raz kolejny uraził jego dumę. Chwycił przeciwnika za
przód szaty i cisnął go na ścianę. – O co chodzi? Nie jestem
wystarczająco wysoki? Mam zbyt kształtny nos? A może za jasne
włosy? Albo za często je myję, jak na twój gust?
Oczy
Harry’ego zwęziły się w szparki.
-
Zamknij się, Malfoy – syknął przez zaciśnięte zęby.
-
A może chodzi o twojego ojca? Nie jestem odpowiednim narzędziem
zemsty, tak? Za mało by się wkurzył? Co innego jak rzucisz mu w
twarz, że dajesz...
Nie
dokończył, zaskoczony ciosem w szczękę, którego siła zbiła go
nóg. A ponieważ wciąż wczepiał się w jego szatę, obaj runęli
na podłogę. Draco przetoczył się błyskawicznie i usiadł
okrakiem na rozwścieczonym, szamoczącym się Harrym.
Tłum
widzów rozstępował się przed szczepionymi w bojowym uścisku
chłopcami. Z oddali dobiegł ich pisk panny Pince, która nakazywała
uczniom się rozejść. Draco wątpił jednak czy ktokolwiek jej
posłucha. Kilku uczniów zaczęło zagrzewać do walki przeciwników,
którzy tarzając się po podłodze, okładali się pięściami.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pewien szkopuł. Podczas gdy Draco
raczej markował ciosy, Harry walił w niego jak zawodowy bokser w
worek treningowy.
W
końcu Draco zdołał go chwycić za nadgarstki i przyszpilić do
podłogi.
-
Pamiętaj, że to nie na serio – szepnął pochylając się nad
nim.
-
I nie tylko to, prawda?– warknął Harry uwalniając ręce. Szarpną
się, przetoczył i przycisnął do podłogi całym ciężarem ciała.
Draco
osłonił twarz przed kolejną ulewą razów.
-
Nie dam się wykorzystać i zostawić – syczał Harry zawzięcie
unosząc i opuszczając pięść. – Nie pozwolę ci na to. Pokażę
ci. Wszystkim pokażę.
W
akcie desperacji, Draco chwycił go za kark i szarpnął ku sobie
jednocześnie dźwigając głowę, póki ich usta się nie spotkały.
Nagle
wszystko zamarło.
Harry
przestał się szarpać zastygając w bezruchu.
Uczniowie
obserwujący walkę oniemieli.
Jedyną
osobą, która zdradzała oznaki życia, był Draco. Kontynuował
pocałunek z takim zaangażowaniem, jak gdyby nic poza tym się dla
niego nie liczyło. W końcu musiał przerwać dla zaczerpnięcia
oddechu, lecz szybko pochylił się znowu. Musnąwszy ustami policzek
Harry`ego, pochwycił w zęby jego dolną wargę i delikatnie ugryzł.
Harry, który do tej pory sprawiał wrażenie zahipnotyzowanego,
ocknął się nagle i odepchnął go.
-
Nie miałem zamiaru cię zostawić – wymruczał Draco. –
Aczkolwiek jeśli chodzi o wykorzystywanie, chętnie wezmę to pod
uwagę. Brzmi interesująco. - Rozluźnił uchwyt na karku Harry`ego
i zsunął na jego klatkę piersiową. – Sam też chętnie dam się
wykorzystać.
W
oczach Harry’ego mignął dziki błysk, a potem przejął
inicjatywę, przystępując do rewanżu z nie mniejszą żarliwością
niż Draco.
Pani
Pince udało się ostatecznie przecisnąć przez wianuszek
zafascynowanych obserwatorów.
-
Chłopcy, to nie miejsce na... – zaczęła i zamilkła na widok
rozgrywającej się na korytarzu sceny. - Rozejść się,
natychmiast! – wyskrzeczała odzyskując głos.
Harry
i Draco odkleili się od siebie i wstali.
-
Co miał oznaczać ten pokaz? – piskliwie zażądała wyjaśnień
bibliotekarka.
-
Proszę nam wybaczyć – zaczął Draco bezskutecznie starając się
ukryć figlarny uśmieszek. – Ten niezdarny głupek, Potter,
potknął się i upadł. Ja go tylko ratowałem. Musiałem zastosować
metodę usta-usta.
-
Nie potrzeba robić sztucznego oddychania, żeby komuś pomóc wstać
– zauważyła pani Pince patrząc na niego srogo.
-
Naprawdę? – Draco udał zdziwienie. – Widać miałem złe
informacje. A w przypadku zwichnięcia lub bólu głowy? - pani Pince
wytrzeszczyła oczy. - Też nie?
No
tak, to by tłumaczyło czemu nikt nie chciał być moim partnerem na
zajęciach z mugolskiej pierwszej pomocy...
-
Zejdźcie mi z oczu. Natychmiast. Obaj. – wykrztusiła.
Zaróżowiona, odwróciła się do pozostałych uczniów i klasnęła
w dłonie. – Reszta wracać do nauki! Już!
Draco
i Harry popędzili na dół przeskakując po dwa stopnie. Przystanęli
dopiero w lochach, przed drzwiami dormitoriów Slytherinu.
-
Jak sądzisz? Zadziałało? Myślisz, że reszta coś znalazła? –
spytał Harry wpatrując się w czubki swoich butów.
Draco
zmierzył go lubieżnym spojrzeniem.
-
Wiesz, zawsze możemy to powtórzyć – oświadczył radośnie.
Harry
zarumienił się podnosząc głowę.
-
Chyba musisz iść do pani Pomfrey – powiedział wskazując na
ciemniejące siniaki.
-
Hermiona to załatwi.
-
Uhm. Tak... – Harry zerknął zakłopotany na drzwi. - No, to chyba
już pójdę.
Draco
podszedł bliżej i chwyciwszy pod brodę, delikatnie odwrócił jego
twarz ku sobie.
-
W porządku, dopóki nie uciekasz. A mam nadzieję, że nie?
Harry
uśmiechnął się, pokręcił głową i mruknął aktualne hasło -
„Viktoria”. Odwrócił się, ale nim zdążył uczynić krok,
Draco złapał go za ramię, okręcił i wycisnął na ustach szybki
pocałunek.
-
Do zobaczenia jutro, Potter – powiedział i ruszył po schodach.
Kilka
minut później, nucąc wesoło pod nosem, wszedł do pokoju
wspólnego we wieży, gdzie został powitany mieszaniną okrzyków i
gwizdów.
Niestety,
udało mu się rzucić zaledwie cztery klątwy, zanim go rozbroili.
Leżąc
na podłodze, gromiony spojrzeniami kolegów, Draco doszedł do
wniosku, że strasznie, ale to strasznie nie znosi być Gryfonem.
*
* *
-
Pobudka! – zawołał Ron siadając na łóżku Draco.
Draco
jęknął.
-
Powiedz, jest bardzo źle? – spytał.
-
Z czym...? A, z tym. No cóż, jesteście z Potterem głównym
tematem wszystkich rozmów.
Draco
ukrył twarz w dłoniach i jęknął ponownie.
-
Nie łam się, stary. Spójrz na to z jasnej strony – rzekł
spokojnie Ron, kładąc mu rękę na ramieniu.
-
Jestem obiektem spekulacji, które bez wątpienia lada chwila
przerodzą się w docinki. Gdzie ta jasna strona, Weasley?
-
No wiesz... Ty pocałowałeś jego, a on się zrewanżował. Co
oznacza, że obaj czujecie to samo, to chyba dobrze? No i druga
sprawa. Udało wam się odwrócić uwagę ludzi, a my znaleźliśmy
wszystko, co trzeba.
Draco
opuścił ręce i spojrzał na uśmiechniętą, piegowatą twarz
rudzielca. Może i Weasley nie wygrałby konkursu piękności, ale
było w nim coś, co przykuwało uwagę. Już na pierwszy rzut oka
sprawiał wrażenie kogoś, na kim można zawsze polegać. Poza tym
zdawał się mieć niewyczerpane pokłady dobrej woli. Choć Draco
osobiście uważał dobrą wolę za rzecz wyjątkowo irytującą.
-
Weasley – zapytał cicho. – Dlaczego się ze mną przyjaźnisz?
Uśmiech
Rona stopniał, a jego twarz nabrała powagi.
-
Nie zastanawiałem się nad tym. Po prostu pojawiłeś się u nas i
tak już zostało. No, i nie szkodzi przyjaźnić się z synem
Lucjusza Malfoya.
-
Więc zaprzyjaźniłeś się ze mną z powodu mojego ojca?
Ron
zmarszczył czoło kręcąc w zamyśleniu głową.
-
Nie, to nie tak. Jesteś dobrym kumplem, masz poczucie humoru, zawsze
stajesz po stronie przyjaciół... I jest jeszcze coś. To chyba
dlatego, że mam tyle rodzeństwa. Ty jesteś jedynakiem, więc tego
nie wiesz, ale w takiej rodzinie zawsze coś się dzieje, dookoła
tętni życie, buzuje jakaś energia. To fajna sprawa. Człowiek się
do tego przyzwyczaja. Zaczyna go to kręcić. Potrzebuje tego. –
Spojrzał w oczy kolegi. – A ty jesteś źródłem takiej energii.
Nawet sam.
Draco
uśmiechnął się lekko.
-
Więc to nie dlatego, że jestem prawy i odważny?
-
To akurat zawsze mnie martwiło. Ciągle próbowałeś udowodnić, że
jesteś synem godnym bohatera. Teraz nareszcie chyba ci przeszło.
Zupełnie jakbyś nagle zaczął być prawdziwym sobą. – Skrzywił
się przekornie. – Fatalna przemiana jeśli jest się palantem
Draco
szturchnął go w ramię. Ron naturalnie mu oddał.
-
Mam nadzieję, że dasz już radę zejść na śniadanie? Umieram z
głodu – stwierdził wstając.
-
Idź, zejdę za minutę. – Ron ochoczo ruszył do drzwi. - I...
Dzięki – powiedział Draco do jego pleców.
Ron
kiwnął głową zostawiając przyjaciela samego. Draco potrzebował
jeszcze chwili na zebranie sił do stawienia czoła nadchodzącemu
dniu.
*
* *
Późnym
wieczorem wszyscy zainteresowani spotkali się w pokoju Gryffindoru.
Draco
przez cały dzień usiłował dowiedzieć się od Hermiony czegoś na
temat wyników poszukiwań w bibliotece, ale ta za każdym razem
zbywała go mówiąc „później”. Ten brak jakichkolwiek
informacji strasznie go irytował. Dodatkowo drażnił go fakt, że
gdziekolwiek pojawili się z Potterem, wszyscy się na nich gapili.
Na szczęście dzisiaj nie mieli wspólnych zajęć, bo mogło być
jeszcze gorzej. Draco bał się nawet myśleć jak na to wszystko
zareaguje Snape, i jak będzie wyglądała następna lekcja
eliksirów.
Najpoważniejszy
incydent wydarzył się podczas śniadania. Jakiś przemądrzały
Krukon zaczął perorować na temat nieokiełzanych instynktów oraz
pozbawionych samokontroli, hormonalnie rozbuchanych nastolatków.
Kiedy na głowie mówcy wylądowała miska z owsianką, Draco nawet
nie udawał niewiniątka.
Wstając,
oświadczył głośno, że jest tylko ofiarą nieokiełznanych
instynktów i boi się, że niektóre z nich, mogą być nieco
wybitnie mordercze. Potem usiadł, usatysfakcjonowany kilkoma
rzuconymi w jego stronę, bardzo nieufnymi spojrzeniami. Po tym
wydarzeniu, reszta posiłków upłynęła we względnym w spokoju.
Wchodząc
do dormitoriów Gryffindoru, Ślizgoni ciekawe rozejrzeli się po
pomieszczeniu, niewątpliwie zauważając wyraźne różnice w
wystrojach pokoi wspólnych. Niestety, mimo że Draco zadbał o
pozostawienie pustej przestrzeni między sobą a Hermioną, Harry
zignorował wolne miejsce i zajął krzesło. Resztę przesądził
Crabbe, który rozsiadł się na kanapie niczym basza.
Hmmm,
potem będzie czas na pogawędki z Harrym, pocieszył się Draco w
duchu. A jeśli rozmowa przerodzi się w coś innego, to cóż, tym
lepiej. Na razie skupił uwagę na Hermionie, która trzymając na
kolanach otwartą książkę, zdawała relację z poszukiwań w
Dziale Ksiąg Zakazanych.
-
... Ron szybko zatrzasnął wrzeszczący tom, ale i tak byliśmy
przekonani, że nas zaraz nakryją. Tylko że nikt nie zwracał na
nas uwagi, bo wszyscy wybiegli na korytarz. I wtedy Vincent znalazł
tę niesamowitą książkę – oświadczyła tryumfalnie, z uznaniem
klepiąc Crabbe`a po ramieniu.
Jeśli
Crabbe byłby psem, machałby teraz ogonem z prędkością światła,
pomyślał Draco. Ron nie wyglądał jednak na zachwyconego,
pospieszył wiec rozładować napięcie.
-
Rozumiem, że ta książka zawiera informacje o Progiskorze?
-
Tak, jest naprawdę fascynująca! Otóż, trzy tysiące lat temu,
pewien bardzo potężny...
-
W porządku, Granger. Przejdź do sedna. Co to jest ten Progiskor?
-
To bardzo potężny byt stworzony dzięki specyficznej klątwie.
Ponieważ powstał z magii, może zmaterializować się tylko przy
ściśle określonym układzie planet i księżyców. – Hermiona
sprawdziła coś w książce i kontynuowała. – Położenie ciał
niebieskich musi być dokładnie takie samo, jak podczas
wypowiedzenia formuły zaklęcia. W naszym przypadku zjawi się
niedaleko Hogsmeade, na polu gdzie rozegrała się ostateczna bitwa.
Progiskor to okrutna, destruktywna istota, ale musi wypełnić
zobowiązania zanim zyska wolność, by móc siać strach i
zniszczenie.
-
A jaki jest cel tej klątwy? – Draco wychylił się, żeby lepiej
widzieć Hermionę.
Głos
dziewczyny stracił pełne dramatyzmu, tajemnicze brzmienie i
zadrżał.
-
Zemsta.
-
Czyli...? – ponaglił ją Draco.
-
Zagłada potomków tego, który przyczynił się do śmierci
rzucającego ją maga.
W
pokoju zaległa cisza, kiedy młodzi ludzie rozważali znaczenie tej
informacji. Klątwę rzucił Voldemort. Poza Granger, której krewni
byli mugolami, cała reszta znajdowała się w niebezpieczeństwie,
gdyż ich rodzice walczyli z Czarnym Panem na różne sposoby.
Dotyczyło to nie tylko osób siedzących w pokoju, ale także Patil,
Brown, Boota... Lista była bardzo długa.
Draco
obserwował towarzyszy. Ron zbladł na myśl o unicestwieniu braci i
sióstr, Goyle wydawał się nadal dumać nad tym, co usłyszał,
Crabbe kwilił płaczliwie, a Harry... Harry patrzył na niego. Cała
grupa zdawała się bliska paniki. Draco przełknął ślinę,
uciszył wrzeszczącego, histeryzującego dajmoniona* i postarał się
przybrać swoją najbardziej znudzoną minę.
-
Trzeba przyznać, że Voldemort miał klasę.- Wytrzeszczyli oczy, a
on nonszalancko wzruszył ramionami. - To takie poetyckie. Ostatnie
życzenie umierającego – siać ból, cierpienie i zniszczenie,
nawet po śmierci. Sięgnąć zza grobu, aby pochwycić nas i
wciągnąć do czarnej mogiły. – Porzucając żarty, dodał
twardo. – A teraz Granger, powiedz nam jak się tego pozbyć.
Hermiona
przewróciła stronę i zaczęła czytać.
-
Tylko w czterech przypadkach można uwolnić świat od Progiskora. Po
pierwsze, jeśli ten, kto go sprowadził, odwoła klątwę.
-
Odpada – stwierdził Ron, a reszta mu przytaknęła.
-
Drugi zachodzi samoistnie, gdy żaden z obiektów zemsty nie żyje i
Progistor nie może wypełnić misji.
-
Ten też odpada - oświadczył Harry.
-
Trzecim sposobem, którego może użyć czarodziej, czarownica,
centaur, goblin i skrzat, jest odprawienie egzorcyzmów dokładnie w
miejscu, gdzie rzucono klątwę. – Hermiona uniosła głowę. –
To jest wykonalne... Ale nie dla nas.
-
No to pewnie nie ma się co łudzić, że czwarta metoda polega na
walnięciu stwora w łeb i wypowiedzeniu słowa „Apage”? –
prychnął Draco.
Hermiona
potrząsnęła głową.
-
Niestety - westchnęła posępnie. - Pozostaje nam znaleźć
Bazyliszka, który wyświadczy nam przysługę i zabije Progiskora
wzrokiem.
Draco
zaczął się śmiać.
-
Znowu mu się pogorszyło – wyszeptał Ron.
Crabbe
przysunął się do Hermiony, spoglądając ze strachem na Draco, a
Goyle wpatrywał się w niego zafascynowany.
-
To histeria – wyjaśniła Hermiona.
Harry
wstał i podszedł do Draco.
-
Może dać mu w twarz? – zwrócił się do Hermiony.
Draco
błyskawicznie spoważniał.
-
Żadnego policzkowania, chyba że w moim wykonaniu. Rozbawił mnie
ten ostatni sposób, myślałem, że będzie bardziej skomplikowany –
wyjaśnił. - Bo widzicie – kontynuował niezrażony tym, że
patrzą na niego jak na wariata – tak się składa, że akurat wiem
gdzie jest bazyliszek.
Rozdział
czwarty
Harry
natknął się na trójkę Gryfonów w progu Wielkiej Sali.
-
Wyglądasz jak siedem nieszczęść – stwierdził zerkając na
Draco. – Co on, nie spał? To co robił w nocy? – zagadnął
idących z tyłu Rona i Hermionę.
-
Poza mamrotaniem do siebie, krążeniem po pokoju i robieniem notatek
na setkach świstków? – zapytał Ron.
-
Potter, ty puchu marny. Zawsze myślałem, że wygląd nic dla ciebie
nie znaczy. Zresztą, co miałem myśleć widząc jak się ubierasz i
czeszesz... – Draco minął Harry`ego i usiadł przy stole
Slytherinu. Ignorując pogardliwe spojrzenia Bulstrode i Parkinson,
skupił się na czynieniu nieprzyzwoitych gestów w kierunku
Zabiniego.
Hermiona
i Ron spojrzeli po sobie, po czym za przykładem przyjaciela
przystanęli przy wrażym stole. Crabbe z uśmiechem zrobił miejsce
Hermionie, a Goyle podsunął krzesło, brutalnie podcinając
rudzielcowi nogi.
Ronowi
najwyraźniej obojętne było gdzie siedzi, gdyż od razu złapał
półmisek, nałożył na talerz ogromną porcję jajek, a niemal
puste naczynie podał sąsiadowi.
-
Całą noc nam tupał i szeleścił. Połowa Gryfonów chciała go
zabić, żeby tylko trochę pospać.
Draco
zlustrował otoczenie i rozpromienił się.
-
Siedzę przy stole Slytherinu, Gryfoni dybią na moje życie... Ech,
jak za dawnych dobrych czasów. A w nocy pracowałem nad Planem.
Planem, który uratuje nas wszystkich.
Ron
dołożył sobie kilkanaście kiełbasek.
-
Czytałem jedną z twoich notatek. „Zielony notes, zielona jedwabna
bielizna, żel do włosów, balsam wygładzający”, nie wiem jakim
cudem te rzeczy mogą nas ocalić.
-
To moja lista zakupów - oświadczył wyniośle Draco, mieszając
herbatę.
-
Uff, dobrze wiedzieć – Hermiona odetchnęła z ulgą i wzięła
ciastko z patery, którą podsuwał jej Crabbe. – Ja też rzuciłam
okiem na jeden z pergaminów. Na moim były rzeczy w stylu „mugolskie
kamery i wielka szynka”.
-
To – powiedział Draco jeszcze bardziej wyniośle – była kartka
z Planem.
Ron
zrzucił na talerz kilka plasterków pomidora i do rosnącego stosu
jedzenia dobrał kilka tostów.
-
Czy to ten plan miałeś na myśli, mamrocząc o wyprowadzeniu
Neville’a na boisko do Quidditcha i zostawieniu go tam z kartką
„Zjedz mnie”?
Draco
machnął lekceważąco ręką.
-
Nie, ten pomysł musiałem porzucić. Znając Longbottoma schrzaniłby
nawet rolę przekąski. Mój aktualny plan jest dużo lepszy.
Harry
rozsiadł się wygodniej i obserwował rozgrywające się na jego
oczach sceny. Tuż obok Draco, z wielkim ukontentowaniem sączył
powoli herbatę; Crabbe namawiał usilnie Hermionę do zjedzenia
kolejnego rogalika, a Goyle patrzył w Rona i jego przepełniony
talerz jak w objawione bóstwo. Zaczął się zastanawiać, w którym
dokładnie momencie jego życie stanęło na głowie.
Chwilę
później, czując sunącą po udzie rękę Draco, doszedł do
wniosku, że nie ma to żadnego znaczenia.
*
* *
Wchodząc
do sali eliksirów Draco poczuł na sobie świdrujące, wściekłe
spojrzenie Snape’a. Zrewanżował się złośliwym uśmieszkiem, po
czym bez pośpiechu zajął swoje miejsce. Gdy Harry mijał go w
drodze do swojej ławki, Draco zaborczo klepnął go w pośladki.
Potter pisnął zaskoczony, zarumienił się, ale obdarzył go
aprobującym uśmiechem.
Morderczość
spojrzenia Snape`a wzrosła o kilka stopni.
Wreszcie
klasa zapełniła się uczniami, a nauczyciel zajął swoje zwykłe
miejsce za katedrą.
-
Dzisiaj zajmiecie się pracą nad eliksirem oczyszczającym, gdyż
bez wątpienia będzie on jednym z zadań na owutemach. Prawidłowo
uwarzony, jest całkowicie bezpieczny, ale podczas przygotowywania
bywa niestabilny. Nalegam więc abyście zachowali szczególną
ostrożność podczas jego preparowania. Nie życzę sobie, aby
ktokolwiek zginał marnując wiedzę, którą wtłaczałem do waszych
ciasnych umysłów przez siedem długich lat. Instrukcje widać na
tablicy. Możecie się teraz dobrać w pary.
Ron
podszedł do Draco, ale ten pchnął go w kierunku Hermiony i
odwrócił się w poszukiwaniu osoby, z którą zamierzał pracować.
Stała ona samotnie, skamieniała wpatrując się w tablicę.
-
Longbottom! – zawołał Draco. Kilkoro uczniów odwróciło z
zainteresowaniem głowy, gdy ruszył w stronę Neville’a. –
Będziesz moim partnerem – oznajmił oniemiałemu koledze. - A
teraz, przydaj się na coś i przynieś ingrediencje.
Neville
przełknął ślinę, skinął głową i ochoczo rzucił się do
szafki.
Nie
tylko Longbottom był zszokowany jego wyborem. Parę osób, w tym
Potter, który stał obok Crabbe`a, gapiło się na niego z
prawdziwym zdumieniem. Kiedy Draco i Neville ostrożnie zaczęli
rozdrabniać i odmierzać składniki, przy ich stole pojawił się
Snape. Przyglądał się im przez chwilę w milczeniu.
-
Panie Malfoy – rzekł w końcu. - Słyszałem plotki, jakoby
ostatni uraz spowodował zmiany w pana zachowaniu. Teraz widzę, że
to prawda.
-
Nie sądziłem, profesorze, że słucha pan plotek – odparł Draco
nie przerywając pracy. – Jak również, że wykazuje pan
zainteresowanie życiem osobistym swoich uczniów.
-
Osobiście nie pałam nieodpartą żądzą dogłębnego poznania
istot, które marnują mój cenny czas, ale dyrektor zobowiązał
nauczycieli do uważnych obserwacji wszystkiego, co dzieje się w
szkole.
-
Ach, więc nie pała pan nieodpartą żądzą? – Draco wyprostował
się i powiódł znacząco wzrokiem od Snape`a do Harry`ego i z
powrotem. – Nawet pan nie wie jak mnie to cieszy.
Snape
także rzucił okiem na Harry`ego, który zerkał na nich z
zakłopotaniem.
-
Bywają jednak sytuacje, kiedy zmuszony jestem wziąć sprawy w swoje
ręce – oświadczył.
-
Trzymaj lepiej swoje łapska z daleka – syknął Draco ostro.
Uśmiech
Snape`a przyprawił go o ciarki.
-
Proszę się nie zapominać, panie Malfoy. Jest pan zaledwie uczniem,
zobowiązanym okazywać mi szacunek i posłuszeństwo. Nie ma pan
prawa mówić do mnie tym tonem, ani tym bardziej czegokolwiek
zabraniać.
Rozjuszony
Draco musiał patrzeć jak mistrz eliksirów podchodzi do Harry’ego,
który udał nagle wielkie zainteresowanie pracą.
-
Patrz! – zawołał podekscytowany Neville. – Mikstura! Robi się
biała, tak jak powinna!
Dla
przeciętnego obserwatora, pochylony nad Harrym nauczyciel, sprawdzał
tylko stan eliksiru w kociołku. Ale Draco dobrze widział jak blisko
siebie stoją i jak na twarz Harry’ego wpełza zdradliwy rumieniec.
-
Udało się! – zapiał Neville. – Nareszcie udało mi się
doskonale uwarzyć eliksir!
Draco
wpadł w furię, gdy ręka Snape`a jakby przypadkiem spoczęła na
biodrze Harry’ego. To nie było w porządku. Nic nie szło tak, jak
powinno.
Wściekły,
sfrustrowany, złapał najbliższy kociołek i rzucił nim o ścianę,
parząc sobie przy okazji dłonie.
Wszyscy
zamarli. Substancja wylała się na podłogę wyżerając do czysta
kamienną powierzchnię, z którą się zetknęła.
Snape
oderwał się od Harry’ego, a wstrząśnięty Neville osłabł i
zwalił się na podłogę jak kłoda. Draco odwrócił się patrząc
wyzywająco na nauczyciela.
-
Wyślizgnął mi się z rąk – wyjaśnił z kamienną twarzą.
-
Gryffindor traci dwadzieścia punktów, a ty przygotuj się na dwie
noce szlabanu – wycedził Snape.
Nie
bacząc na ból poranionych dłoni, Draco uśmiechnął się
radośnie. Nareszcie sprawy zmierzały ku lepszemu.
*
* *
-
Nadal nie jestem przekonana do tego pomysłu. Moim zdaniem jest
okropnie ryzykowny. Hermiona trzymała w rękach Słowoloty
Długodystansowe, które na prośbę Rona przysłali im bliźniacy.
Dziewczyna patrzyła z troską na Draco.
Bohater
afery eliksirowej spędził pierwszą noc szlabanu pod czujnym okiem
Snape`a, mężnie znosząc mordercze spojrzenia wściekłego
profesora. Mimo próśb Granger i Weasleya, stanowczo odmówił
wyjaśnienia przyczyn sceny, którą urządził podczas zajęć.
Poinformował ich tylko zwięźle, że było to konieczne. Mimo że
czekała go jeszcze jedna noc szlabanu, sprawiał wrażenie
zadowolonego.
On
i Hermiona znajdowali się w dormitorium Slytherinu. Draco czuł się
tu jak w domu, ale dla jego towarzyszki sytuacja była wyraźnie
niekomfortowa. Draco rozwalił się bezwstydnie na łóżku
Harry`ego, tym samym, które jeszcze niedawno, w innym świecie
należało do niego. Jednak dziewczyna nie mogła znaleźć sobie
miejsca. To przysiadała na brzeżku krzesła i zaraz się z niego
zrywała, to brała do ręki książkę, żeby chwilę później
odłożyć ją nawet nie otwierając.
-
Gdzie ty tu widzisz jakieś ryzyko? – prychnął Draco. – Fakt,
że mamy do czynienia z bazyliszkiem, który może nas zabić i
Progiskorem, który z pewnością o niczym innym nie marzy, nie
oznacza jeszcze, że to ryzykowne.
-
Racja. Powinnam powiedzieć „śmiertelnie
niebezpieczny”. – Hermiona sięgnęła po Słowolot
Długodystansowy i umieściła słuchawkę w uchu. – Powinniśmy je
przetestować jeszcze raz. Jeśli nie zadziałają, nie usłyszysz
nas, a wtedy będziesz poruszał się po omacku.
Draco
wstał, podszedł do Hermiony i delikatnie wyciągną słuchawkę z
jej ucha.
-
Sprawdzaliśmy je już trzy razy. Słyszeliśmy was doskonale lecąc
z Harrym nawet kilka mil za Hogsmeade.
-
Nie zaszkodziłoby zrobić to jeszcze raz.
-
Przestań, Granger.
-
Nic na to nie poradzę. Wiesz co Ron dał mi godzinę temu? List do
swoich rodziców. Na wypadek, gdyby mu się coś stało. To samo
wczoraj zrobili Crabbe i Goyle.
-
A właśnie, byłbym zapomniał – Draco wyciągnął z kieszeni
kopertę i podał ją Hermionie.
Dziewczyna
rzuciła na nią okiem i spojrzała na niego uważnie.
-
Jest zaadresowania do mnie...
-
Owszem.
-
Czy nie powinieneś napisać raczej do matki?
-
Pamiętasz dzień meczu Ślizgonów przeciw Krukonom? Prosiłaś mnie
wtedy o wyjaśnienie. Zdaje sobie sprawę, że mam marne szanse
zrobić to osobiście, dlatego wszystko ci opisałem.
-
Draco, nie musiałeś...
-
Ale chciałem. Są rzeczy, o których nie wiesz, rzeczy o których
nigdy się nie dowiesz. Ale musze powiedzieć ci jedno: bardzo cenię
sobie naszą przyjaźń.
Ujął
jej twarz w dłonie, przyciągnął ku sobie i złożył na ustach
delikatny pocałunek. W tym momencie drzwi otworzyły się
gwałtownie, a do pokoju wpadła czwórka zdyszanych chłopców.
-
Co jest Malfoy, zarywasz moją dziewczynę? – droczył się Ron.
Draco
otoczył kibić Hermiony i z uśmiechem przytulił przyjaciółkę.
-
To cześć mojej diabelskiej intrygi.
-
A czego ma dotyczyć?
Draco
puścił Hermionę i wrócił na łóżko wyciągając się na nim
wygodnie.
-
Jeszcze nie wiem. Ale będzie genialna, gwarantuję.
Harry
podszedł do posłania i skrzywił się spozierając na rozwalonego
Draco.
-
Suń się - burknął.
Draco
przeciągnął się leniwie, włożył ręce pod głowę i westchnął
wyraźnie zrelaksowany.
Harry
zdębiał na widok takiej bezczelności, ale szybko ocknął się
przystępując do próby odzyskania łóżka.
-
Zabieraj swoje zwłoki z mojej pościeli – fuknął szturchając
bezwstydnego zaborcę.
Draco
podniósł na niego rozmarzony wzrok.
-
Postaraj się bardziej to może dam się namówić do dzielenia jej z
tobą.
Zanim
Harry zdołał zareagować, Crabbe zagadnął Hermionę czy znalazła
w książce jakieś dodatkowe informacje.
-
Nie – potrząsnęła głową dziewczyna. – A wy? Macie coś
nowego?
-
Tak jak podejrzewaliśmy – zaczął Ron. Przesunął stopy Draco i
usiadł na brzegu łóżka. –Planują zabrać nas jutrzejszej nocy
do lochów. Oczywiście nikt nie wspomniał słowem o Progiskorze. –
Podskoczył kilkakrotnie i zmarszczył brwi. – Te materace są dużo
bardziej miękkie niż nasze.
-
Ślizgoni mają wszystko najlepsze – powiedział z dumą Draco
kładąc nogi na kolanach Rona, skąd przyjaciel błyskawicznie i
dość brutalnie je usunął.
Po
minach obecnych Draco zorientował się, że palnął głupstwo.
-
To... To dlatego, że Ślizgoni... Potrzebują ich bo... Bo są
bardzo delikatni. Nie to co twardzi, męscy Gryfoni.
Harry
trącił go w ramię.
-
Zabieraj swój twardy, męski tyłek z mojego łóżka.
Draco
niechętnie przeturlał się na bok i z wyraźnym ociąganiem zszedł
z materaca.
-
Jak chcesz, Potter. I tak musimy poćwiczyć. Hermiona, ty tymczasem
powtórz wszystko z resztą.
-
Litości, Draco - wyjęczał Ron. – Nawet nie wiesz jaka ona jest
wymagająca. Powiedziała, że moja zapora wygląda tak, jakby była
zrobiona z masła.
-
Wydaje ci się, że ona jest bezwzględna? A może wolisz, żebym to
ja cię szkolił? – zapytał Draco niskim, jedwabistym głosem.
-
Nie, nie – przestraszył się Ron. – Absolutnie! Tak jest dobrze,
cudownie. Hermiona jest świetną nauczycielką.
-
W porządku. Cieszę się, że się zrozumieliśmy. Chodź, Potter,
spadamy. – Draco ruszył do drzwi, przystanął jednak i odwrócił
się do siedzących. - Crabbe, Goyle, mam do was sprawę. Na
wczorajszym szlabanie Snape dziwnie się zachowywał. Chciałbym,
żebyście dzisiaj po mnie przyszli, dokładnie o dziesiątej.
Chłopcy
spojrzeli na Harry`ego, który skinął przyzwalająco.
-
Przyjdziemy – obiecali chórem.
Hermiona
przysłuchiwała się tej wymianie zdań z niepokojem. Otworzyła
usta żeby coś powiedzieć, ale Draco powstrzymał ją gestem.
-
Daj spokój, Granger. Wierz mi, czasem lepiej nie wiedzieć
wszystkiego.
Okręcił
się tak, że jego szaty załopotały i opuścił pokój. Harry
podążył za nim.
*
* *
Stali
na polu obok chaty Hagrida, w miejscu, gdzie ostatnio po lekcji
opieki nad magicznymi stworzeniami wypuszczali Bąkobuchacze.
-
Serpentsortia! - powiedział Draco machnąwszy różdżką.
Na
trawie pojawił się wielki wąż.
-
Musimy to robić jeszcze raz? – zrzędził Harry.
-
Było by łatwiej, gdybyś był wężousty. Jesteś pewien, że nie
potrafisz rozmawiać z wężami?
Harry
rzucił okiem na pełzające u jego stóp stworzenie.
-
Całkowicie – odrzekł.
Draco
potrzasnął głową.
-
No, to nie ma rady. Dobrze, że jesteś tylko moim wsparciem. Teraz
transmutuj kamień w mysz. – nakazał obserwując gada. –
Pospiesz się. Zaczyna się denerwować.
Harry
westchnął i wyszeptał zaklęcie. Na jego dłoni, w miejscu
kamienia, pojawiła się mysz.
-
Świetnie. Przytrzymaj ją za ogon i powtarzaj za mną.
Draco
wydał kilka syczących dźwięków, a Harry spróbował powtórzyć
je jak najdokładniej. Wąż przestał się kołysać i ruszył w
stronę szamoczącego się rozpaczliwie gryzonia.
-
Świetnie. A teraz powiedz to, co ćwiczyliśmy przez chwilą.
Harry
znowu zasyczał. Wąż zatrzymał się, uniósł głowę i rozwarł
wyczekująco paszczę. Harry puścił mysz i cofnął się o krok.
Gad złapał przekąskę w locie.
-
Vipera Evanesco! – Draco uczynił ruch różdżką, a połykający
swoją ofiarę wąż, zniknął.
Harry
odetchnął z ulgą i opadł na trawę.
-
Draaaco, już dość...
-
Skończymy, jak uda ci się to zrobić bezbłędnie trzy razy pod
rząd.
-
A swoja drogą, gdzie nauczyłeś się mowy węży?
Draco
rozłożył się obok Harry`ego, podparł łokciami i spojrzał w
niebo.
-
Znałem kiedyś kogoś, kto był wężousty.
-
Był twoim przyjacielem?
-
Zdecydowanie nie.
-
Kochankiem?
-
Nie mogłem znieść myśli, że on umie coś, czego ja nie potrafię
– ciągnął Draco ignorując pytanie.
-
Bo jesteś dziecinny.
-
Bo trawi mnie wieczny głód wiedzy.
-
I dlatego, że jesteś dziecinny – powtórzył Harry z szerokim
uśmiechem.
-
W każdym razie, zwróciłem się do mojego oj... bliskiego krewnego
wyłuszczając mu sprawę. Przekonałem go...
-
Skomleniem, błaganiem, płaczem...
-
Zwięzłym i obrazowym przedstawieniem sytuacji, dzięki czemu szybko
zauważył korzyści płynące z przystania na moją prośbę.
-
Uhm, szczególnie to, że w końcu przestaniesz go nękać i się
zamkniesz.
Draco
wyprostował się i zmarszczył brwi.
-
Chcesz się dowiedzieć czy nie? – spytał obrażony.
-
No dobra, już dobra. Nie chciałem cię wkurzyć – rzekł
nieszczerze Harry.
Draco
przyjrzał mu się podejrzliwie, ale podjął opowieść.
-
Na jego rozkaz odszukano portret Nathaniel P. Meltmonta, jednego z
bardziej znanych wężoustych czarodziejów. Zwróciliśmy się do
Nathaniela z prośbą, by mnie uczył. Co prawda na początku
odmówił, ale szybko się przekonał, że we własnym interesie
powinien zrobić wszystko co w jego mocy, aby nam pomóc.
-
Torturowaliście obraz? – zdumiał się Harry.
-
Oczywiście, że nie! To byłoby... prostackie. Portret pana
Meltmonta znajduje się aktualnie w doskonałym stanie i wisi obok
obrazów kilku dam o wątpliwej reputacji. Ja spędziłem całe lato
sycząc w ogrodzie, ale za to umiem się mniej więcej porozumieć z
wężami.
-
Aha. – Harry zamyślił się na moment. – A co z nim?
-
Z kim?
-
Z tym wężoustym. Tym, o którego byłeś zazdrosny.
-
Uświadomił sobie jakim był beznadziejnym głupkiem i umarł z
rozpaczy.
-
Ej, pytam serio... Gdzie on jest? – dopytywał się Harry z
ciekawością.
Draco
wziął głęboki oddech namyślając się nad odpowiedzą.
-
Nasze drogi się rozeszły – rzekł w końcu. - On ma swoje życie,
ja swoje... Nadal się nienawidzimy, bezsensownie, bo tak naprawdę
do niczego to nie prowadzi.
-
Głupio. Czemu po prostu nie pogadacie? Może byście się nawet
zaprzyjaźnili?
-
To niemożliwe - odparł Draco stanowczo.
-
Nie ma rzeczy niemożliwych. Spójrz na nas. Przyjaźnimy się. A
skoro tak, to wszystko jest możliwe.
-
Jakim cudem zostałeś przydzielony do Slytherinu? – zdumiał się
Draco kręcąc głową.
Harry
nagle zesztywniał. Jego uśmiech zgasł a twarz zamieniła się w
kamienną maskę.
-
Nie chcę o tym mówić.
Draco
uniósł brwi zaskoczony nieoczekiwaną zmianą w zachowaniu
towarzysza. Zastanawiał się jaką popełnił gafę. W końcu
zdecydował nie drążyć tematu. Na razie.
-
Tak czy inaczej, nie ma co roztrząsać tej kwestii – powiedział
wracając do głównego wątku rozmowy. - Mało prawdopodobne, że
kiedyś go jeszcze spotkam. Nawet jeśli przeżyjemy atak Progiskora
– dodał i niemal natychmiast pożałował ostatniej uwagi.
Harry
zachmurzył się jeszcze bardziej. Spuścił głowę i milczał,
nerwowo skubiąc źdźbła trawy pod palcami. Coś go ewidentnie
dręczy, pomyślał Draco i postanowił subtelnie wywiedzieć się
przyczyny.
-
Co jest, octu popiłeś? – spytał niesubtelnie.
-
Nie podoba mi się twój plan.
-
Mój plan jest kapitalny! To istne arcydzieło w dziedzinie intrygi.
Majstersztyk podstępu. Wszyscy powinniście chylić głowy przed
moim geniuszem.
-
Zginiesz.
-
Heh, drobna niedoskonałość.
-
Mówię poważnie. Zginiesz.
-
No i? Co cię to obchodzi?
Rozzłoszczony
Harry przetoczył się błyskawicznym ruchem i usiadł na nim
okrakiem.
-
Obchodzi... Nawet nie wiesz jak bardzo...
Draco
uświadomił sobie, że zna ten wyraz determinacji, który pojawił
się na twarzy Harry’ego. Widywał go często, przez siedem lat.
Tyle że Harry w jego świcie robił taką minę, gdy chciał rzucić
się na niego, a nie... rzucić się na niego... Kiedy napotkał
wzrok Harry’ego, zrozumiał, że tym razem ma szansę dotknąć go
bez nienawiści i uciekania się do bijatyki przemocy.*
Ostrożnie
odgarnął z czoła ciemne kosmyki, opuszkami palców muskając
gładkie miejsce, gdzie nie było żadnej blizny. Delikatnie
wyznaczył paznokciem kształt błyskawicy, pozostawiając na skórze
biały ślad, który szybko zniknął. Zrobił to ponownie, ale tym
razem zanim wspomnienie znaku zdążyło odejść, nakreślił je
ustami.
Harry
zadrżał, gdy Draco zsunął się i skubnął go lekko w ucho.
Zniecierpliwiony, wziął sprawy w swoje ręce, zmieniając łagodne
pieszczoty w gwałtowną burzę doznań.
Draco
czuł, jak w żyłach buzuje mu krew, słyszał gwałtowne bicie
dwóch serc, docierały do niego szelest szat, poszept miażdżonej
rozgorączkowanymi ciałami trawy i... głos Weasleya?
-
Nie przypuszczałem, że nauka mowy wężów wymaga, aż takiego
zaangażowania języków – zauważył Ron głośno.
-
A Harry musi być bardzo tępym uczniem, skoro trzeba mu wszystko
tłumaczyć ręcznie – dodała Hermiona.
Harry
sturlał się z niego błyskawicznie i zażenowany zaczął poprawiać
ubranie. Draco nadal leżał bezwstydnie rozciągnięty na trawie.
Nie wyglądał na skrępowanego swoim stanem. Popatrzył groźnie na
przybyłych.
-
Zginiecie. Oboje. Skonacie powoli i w okrutnych mękach. Będę
zabijał was na raty, powoli i metodycznie. Długie tygodnie miną,
zanim zeskrobią wasze kawałeczki i złożą w całość.
Weasley
i Granger zaczęli bezczelnie chichotać.
Gryfoni
mają naprawdę przekichane, pomyślał Draco ponuro. Nikt nie bierze
na poważnie nawet ich najbardziej śmiertelnych gróźb.
*
* *
Kilka
minut przed dziesiątą Draco odłożył na półkę ostatnią umytą
zlewkę. Tym razem Snape wykorzystał szlaban, każąc mu sprzątać
bałagan, jaki pozostawili po sobie trzecioklasiści. Draco
postanowił, że gdy następnym razem będzie mijał smarkaczy na
korytarzu, rzuci na nich odpowiednio paskudne zaklęcie. Odwiesił na
miejsce ścierkę i podszedł do profesora.
To,
co zamierzał zrobić wydałoby mu się obrzydliwe nawet, kiedy
jeszcze lubił Mistrza Eliksirów. Ale nie miał wyboru, jutro była
pełnia - noc, kiedy miał pojawić się Progiskor. Musiał więc
podjąć pewne kroki.
Snape,
zajęty poprawianiem wypracowań, niechętnie przerwał pracę.
-
Jeszcze dwie minuty, panie Malfoy. Chyba nie sądzi pan, że wyjdzie
wcześniej?
Draco
uśmiechnął się zalotnie i przykrył ręką dłoń Snape`a.
-
A może wyszedłbym później? – Zmysłowo przesunął językiem po
wargach. – Dużo później – dodał znacząco.
Snape
podniósł się wolno z krzesła.
-
Co to ma być, panie Malfoy? Jakiś głupi dowcip? - spytał
szyderczo patrząc mu prosto w oczy.
Draco
machnął różdżką.
-
Impedo Memoria! – mruknął.
Oczy
nauczyciela zwęziły się podejrzliwie.
-
Dlaczego zabezpieczasz nasze wspomnienia przed umieszczeniem ich w
myślodsiewni?
Draco
zbliżył się, próbując spojrzeć na niego spod rzęs. Poddał
się, gdy doszedł do wniosku, że w ten sposób źle go widzi.
-
Bo pragnę, aby to wspomnienie pozostało nasze... Tylko nasze. -
Przysunął się jeszcze bardziej, a jego szata otarła się o
ubranie Snape`a. - Wspomnienie naszej pierwszej, wspólnej nocy... -
wyszeptał namiętnie.
-
To jakieś szaleństwo! – Snape cofnął się, ale Draco postąpił
zaraz krok do przodu.
-
Widziałem jak na mnie patrzysz.... Rozbierasz mnie wzrokiem,
pieścisz spojrzeniem...
-
W życiu nie...
-
I wiem, że ty też widziałeś. Widziałeś, jak robię to samo. Jak
patrzę na ciebie myśląc o twej... Wielkiej, pulsującej żarem...
męskości.
Brwi
Snape’a podskoczyły aż po linię tłustych włosów.
-
Męskości? – powtórzył, a na jego twarzy pojawił się wyraz
zrozumienia.. – Uraz głowy, oczywiście! Musiał być poważniejszy
niż sądziliśmy.
-
Nie, to nie głowa...– zaprzeczył Draco. – To coś innego...
Ja... Ja już nie mogę walczyć z naszym przeznaczeniem.
-
Powinien pan udać się do skrzydła szpitalnego. Właściwie
nalegam, aby poszedł pan tam natychmiast. Urazy głowy mogą...
-
Przestań z tą cholerną głową! – prychnął Draco, ale
zreflektował się i szybko nadał swemu głosowi uwodzicielskiej
głębi. – Jeśli nawet źle się czuję, to tylko dlatego, że
spalam się w ogniu pożądania.
-
Chyba lepszym wyjściem będzie od razu szpital Świętego Munga...
-
Na brodę Melina! Próbuję cię uwieść, ty głupi bałwanie! –
Draco usłyszał kroki na korytarzu. Nie myśląc wiele, złapał
Snape`a za szatę i przyciągnął do siebie, tak, że ich twarze
niemal się stykały.
-
No, chodź do mnie ty moja lodowa bryło czarodzieja...
Draco
rzucił się nagle na mężczyznę i mocno przytrzymując, żeby mu
przypadkiem nie uciekł, zaczął go całować. Ledwie zdążył
pomyśleć, że Snape jest mistrzem nie tylko w dziedzinie eliksirów,
do klasy weszli Crabbe i Goyle.
Puścił
więc profesora i odwrócił głowę.
-
Spływajcie – rozkazał.
Chłopcy
potrzebowali dłuższej niż zwykle chwili, żeby pojąć jego słowa.
Spojrzeli po sobie i najwyraźniej podjęli taką samą decyzję, bo
równocześnie wypadli z klasy, trzaskając na pożegnanie drzwiami.
Okrzyki zdumienia na korytarzu powoli ucichły.
-
Ach... Więc to tak – powiedział Snape i wygładzając pomięty
przód szaty, usiadł przy biurku. – Rozumiem, że chodziło ci o
szantaż?
-
Szantaż to takie nieprzyzwoite słowo – Uśmiechnął się Draco.
– Pewnie dlatego tak bardzo je lubię.
Profesor
niecierpliwie zastukał palcami w blat
-
No, dalej, przedstaw swoje żądania – popędził niedoszłego
kochanka.
Co
u diabła?!, pomyślał Draco. Według jego scenariusza, Snape
powinien miotać się wściekle, lżąc go w zdenerwowaniu, a co
najmniej przejawiać strach przed ujawnieniem seksafery. Ale na pewno
nie powinien rozpierać się na krześle i gapić na niego ze
znudzoną miną!
Nie
doczekawszy się odpowiedzi, zniecierpliwiony profesor strzepnął
palcami.
-
No? Panie Malfoy? Musi pan przecież czegoś chcieć. Nie sądzę,
aby zrobił pan to przedstawienie dla samej zabawy. Co chciał pan
osiągnąć w ten sposób? Czekam. Proszę mówić, albo do widzenia.
-
Nie boi się pan? – Draco przekrzywił głowę bacznie studiując
oblicze nauczyciela. – Przecież zarząd Hogwartu zwolni pana za
związek z uczniem.
-
I tym samym uwolni od pracy, której nie znoszę.
-
Zrujnuję panu reputację.
-
Jedną z niewątpliwych zalet tej reputacji, która jest moim
udziałem, to niemożność jej zrujnowania. – Snape otaksował
wzrokiem sylwetkę Draco. – Śmiem twierdzić, że plotka o
sypianiu z tobą, raczej by ją poprawiła.
-
To czemu chce pan usłyszeć moje żądania? – rozzłościł się
Draco.
-
Można to nazwać ciekawością. Jestem opiekunem Slytherinu już od
wielu lat, panie Malfoy Czy wyobraża pan sobie ile razy moi
uczniowie usiłowali mnie w ten sposób szantażować? Jednakże
Gryfon robi to po raz pierwszy. Fakt godny uwagi, choć sam plan
raczej niedoskonały, a wykonanie mierne.
Draco
prychnął ze złości, opadł na krzesło i skrzyżował ręce na
piersiach.
-
Myślałem, że był doskonały. A co do wykonania...
-
Zapewniam, że ani jedno ani drugie nie zrobiło na mnie wrażenia. –
przerwał mu Snape. - No więc? Co to ma być? Jakiś specjalny
eliksir? Może powiększający pewne walory? – zasugerował patrząc
wymownie w punkt nieco poniżej paska Draco.
-
Nie potrzebuję eliksiru do... Nie potrzebuję żadnego eliksiru.
Jestem absolutnie zadowolony ze swoich walorów, są idealne.
-
Doprawdy? – powiedział Snape przeciągle.
-
Jak najbardziej. – Draco wziął głęboki oddech żeby się
uspokoić. – Wraz z kilkorgiem przyjaciół odkryłem, że
jutrzejszej nocy Hogwart zostanie zaatakowany. Wiemy, że uczniowie
zostaną na tę noc w lochach. Nas tam nie będzie.
-
A wiec o to chodziło? W zamian za milczenie, miałem zagwarantować,
że wasza nieobecność nie zostanie zauważona?
-
Dokładnie. – Draco wychylił się do przodu krzyżując spojrzenie
z nauczycielem. – Ktoś nas musi kryć. To bardzo ważne.
Snape
namyślał się przez chwilę, po czym skinął głową.
-
Dobrze. Pod jednym warunkiem. Opowiedz mi o twoich stosunkach z
Potterem.
-
Pan naprawdę jest zboczony...
Snape
rzucił mu groźne spojrzenie, ale nie skomentował tej uwagi.
-
Potter ma szanse stać się bardzo potężnym czarodziejem. Jego
pochodzenie, fakt, że został wychowany przez mugoli, śmierć
matki, ojciec, który go praktycznie porzucił - to wszystko, choć
samo w sobie nie jest niczym niezwykłym, w tej sytuacji budzi
niepokój. Muszę wiedzieć. Czy myślisz o nim poważnie?
-
Zawsze brałem Harry`ego Pottera bardzo poważnie – oświadczył
Draco szczerze. - Od pierwszej chwili, gdy go zobaczyłem.
-
Zależy ci na nim?
-
Tak, zależy mi na nim - Draco wypowiedział te słowa powoli i z
autentycznym przekonaniem.
Snape
wypuścił ze świstem powietrze i odchylił się na oparcie.
-
Ty i twoi przyjaciele nie zostaniecie jutrzejszej nocy pominięci
podczas liczenia.
-
Świetnie – Draco podniósł się do wyjścia.
-
Panie Malfoy? – Draco zatrzymał się z ręką na klamce i obejrzał
przez ramię. – Poza cała resztą, pana plan miał jeszcze jedną
wadę.
-
To znaczy?
Snape
uśmiechnął się złośliwie.
-
W tym momencie Crabbe i Goyle opowiadają Potterowi, że się
obściskiwaliśmy. Życzę miłego wieczoru, panie Malfoy.
Draco
postarał się, żeby trzaśnięcie drzwiami było bardzo głośne.
*
* *
Po
wyjściu z pracowni eliksirów, Draco skierował kroki ku dormitorium
Slytherinu. Hasło zostało zmienione, ale zrezygnował. Zaczął
walić w drzwi i wywrzaskiwać ze szczegółami co zrobi
poszczególnym osobom, jeśli go nie wpuszczą.
Wymieniał
zaklęcia ofensywne w porządku alfabetycznym, a gdy doszedł do
Grotesque Putrefaction zza drzwi wyjrzała nich Bulstrode.
-
Pottera tu nie ma – oznajmiła z satysfakcją.
-
Chcę z nim tylko porozmawiać – Draco zaczął się przeciskać
obok niej, ale zablokowała przejście.
-
Nie ma go tu – powtórzyła. – Pobił się z Crabbe`em i
Goyle`em, a potem wybiegł. To był niezły spektakl. Nazwał ich
kłamcami, hehe. Tak, jakby te dwa bezmózgi były w stanie wymyślić
coś tak skomplikowanego.
Draco
zacisnął pieści, rzucając jej mordercze spojrzenie.
-
Dokąd poszedł? – spytał.
Bulstrode
odgarnęła włosy z twarzy.
-
Nie mam pojęcia i nic mnie to nie obchodzi.
Draco
już się odwracał, gdy odezwała się ponownie.
-
Nowe hasło brzmi „Pieprzyć Malfoya”- uśmiechnęła się
triumfalnie. – Harry je zmienił – podkreśliła i zatrzasnęła
drzwi.
*
* *
W
pierwszej chwili Draco nie zauważył Harry`ego, który siedział w
kącie ciemnej klasy Zaklęć. Pomyślał więc, że prawdopodobnie
źle popatrzył na mapę. Po wyjściu z lochów, szukał Harry’ego
blisko godzinę. Dopiero później przypomniał sobie o mapie, którą
wsadził do kieszeni, gdy podsłuchiwali nauczycieli, a której nigdy
nie zwrócił. Zabrał ją z pokoju i po chwili wiedział, gdzie
szukać przyjaciela. Kiedy Harry uniósł głowę, Draco był
wstrząśnięty wyrazem furii na jego twarzy.
-
Oddawaj mapę.
Draco
podszedł bliżej.
-
Wszystko w porządku?
-
Tak – Harry wstał i wyciągnął rękę. – Moja mapa.
Draco
podał mu pergamin. Harry wziął mapę, bardzo uważając, żeby ich
palce się nie zetknęły. Zwinął ją szybko i schował za pazuchę.
-
Nie powinieneś jej wykorzystywać. Nie po to, żeby mnie znaleźć.
To nie w porządku. Nie wolno ci było użyć mojej własnej mapy
przeciwko mnie.
-
Martwiłem się o ciebie.
Harry
zaśmiał się gorzko.
-
Martwiłeś się o mnie? Wątpię nawet czy poświęciłeś mi choć
jedną myśl!
-
To nieprawda. Cały czas myślę o tobie.
-
Robiłeś to całując się ze Snape`em? – warknął Harry i pchnął
go mocno. Potem jeszcze raz. Za trzecim razem Draco uderzył plecami
o kamienną ścianę.
-
Całowałeś się z nim, prawda? – syknął Harry patrząc mu w
oczy. – To nie było kłamstwo, tak?
-
Tak, całowałem się z nim – potwierdził Draco cicho.
Z
ust Harry`ego wyrwał się bolesny jęk, ale ból ten zaraz
przerodził się w furię.
-
Co będzie następne? – wrzasnął. - Nakarmisz mnie jakąś
bajeczką i będziesz patrzył jak ją gładko łykam? No?! Zaczynaj!
Wyjaśnij to jakoś!
Draco
uważnie obserwował jego twarz. Mieszały się na niej cierpienie,
wściekłość, ale także cień nadziei, że to okaże nieprawdą.
Nie musiałem robić tego w ten sposób, przemknęło mu przez głowę.
Mógł wyjaśnić mu wszystko, postarać się, żeby zrozumiał.
Otworzył
usta żeby coś powiedzieć, ale nagle uświadomił sobie coś
ważnego. Nie chciał być zmuszany do wyjaśnień.
-
Nie – powiedział głośno i wyraźnie.
-
Proszę? – spytał Harry oszołomiony.
Draco
odepchnął go od siebie.
-
Powiedziałem „nie”, Potter. Nie będę ci niczego wyjaśniał.
-
Nie będziesz usiłował ratować sytuacji?
-
Ratować? Nie, jestem od tego daleki. Ale wiesz co? Świetnie umiem
pogarszać sytuacje. I wiesz co ci powiem? Snape jest boski;
cholernie świetnie całuje. Powinieneś kiedyś sam spróbować.
Harry
zatoczył się, jakby Draco go spoliczkował.
-
Nie obchodzi się co myślę? Nie zależy ci na mnie?
-
Oczywiście, że mi zależy – prychnął Draco. Czuł jak zalewa go
znajoma fala gniewu i ledwie zdławił nieprzemożone pragnienie
przetrzepania Potterowi tyłka. – Zależy mi bardziej, niż możesz
to sobie wyobrazić. Ale nie zamierzam się tłumaczyć. Nie
powinieneś mnie do tego zmuszać. Powinieneś mi ufać.
-
Ufać ci?
-
Tak. Ufać mi. – Wciąż ledwie nad sobą panując, Draco ruszył
do drzwi.
-
A co, jeśli nie mogę? – rzucił za nim Harry.
-
Twoja strata.
Draco
huknął drzwiami. Ten wieczór wyjątkowo obfitował w trzaskanie
drzwiami.
*
* *
Kilka
minut później Draco wkroczył do pokoju wspólnego Gryffindoru. Na
widok jego minę, schodzili mu z drogi nawet odważni Gryfoni.
Niestety, pozostawali jeszcze ci głupi.
Jeden
z piątoklasistów chciał wiedzieć, jak minął mu dzień. Draco
rzucił w niego zaklęcie galaretowatych nóg. Jakiś czwartoroczniak
zapytał co się stało i w chwilę potem pluł ślimakami. Inny
uczeń, który co prawda nie powiedział ani słowa, ale nieopatrznie
nawinął mu się pod rękę, odkrył naraz, że cierpi na paskudny
wysyp kurzajek
Hermiona
postanowiła wkroczyć do akcji, zanim komuś naprawdę stanie się
krzywda. Przyjrzała się przyjacielowi badawczo, a potem mocno go
przytuliła.
-
Mogę jakoś pomóc? – szepnęła mu w pierś. Draco potrząsnął
tylko głową, ale oddał uścisk. - To Snape? Może zawołam
Harry`ego? – zaproponowała odsuwając się i pogładziła go po
policzku.
-
Harry i ja... – Draco nie był w stanie wydusić z siebie więcej.
Rozpacz ścisnęła mu gardło; nie mógł prawie oddychać. – On
mi nie ufa.
Hermiona
rzuciła okiem na nieszczęśników, na których rzucił zaklęcia.
-
Ech – westchnęła i popchnęła go w stronę sypialni chłopców.
– Poczujesz się lepiej, jak się prześpisz.
-
Poczuję się lepiej, jak rzucę kilka tysięcy klątw. Albo wypruję
komuś flaki.
Kiwnęła
głową i poklepała go po plecach.
-
No cóż, Ron, Seamus, Dean i Neville są już w łóżkach. Obudź
ich i sprawdź czy mogą być pomocni w tej kwestii.
Odprowadziła
go wzrokiem. Draco szedł po schodach, jakby wstąpiło w niego nowe
życie. Chwilę później, gdy zdejmowała z pechowych uczniów
zaklęcia, usłyszała dudnienie, łomot, a potem nieprzerwany potok
bardzo wymyślnych przekleństw.
Dzięki
Draco, życie w Gryffindorze stało się ostatnio bardzo
interesujące, pomyślała z uśmiechem.
Rozdział
piąty
Dzień,
w którym miał pojawić się Progiskor, wstał jasny i pogodny. Na
czystym, błękitnym niebie świeciło słońce, zewsząd rozlegały
się radosne ptasie trele.
-
Do diabła! – zaklął Draco, kiedy zaklęcie pozbawiające piór
chybiło. Niemal wypadł z okna, próbując lepiej wycelować.
-
Co robisz? – zainteresował się Ron stając za jego plecami.
Ugryzł trzymane w ręku jabłko i zerknął na trawnik poniżej.
-
To ćwierkanie jest irytujące. Muszę z tym skończyć.
-
Oj, po prostu są szczęśliwe – wymlaskał rudzielec przełykając
kęs owocu.
-
Właśnie. Położę temu kres.
Ron
wciągnął go do pokoju. Zaklęcie uderzyło w dach wieży
astronomicznej i zrzuciło kilka dachówek, które rozbiły się o
ziemię tuż obok Neville’a. Draco wychylił się przez parapet i
spojrzał na Longbottoma, który teraz gapił się przerażony w
niebo. Uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Porażka nie była
przynajmniej całkowita.
-
Nie możesz krzywdzić biednych, niewinnych istot tylko dlatego, że
Harry cię rzucił. Wiesz jak długo Hermiona się męczyła zanim
nos Seamusa wrócił na miejsce?
-
Potter mnie nie rzucił.
Ron
zamachnął się trafiając ogryzkiem do kosza w kącie pokoju.
-
Powinienem być Ścigającym, nie Obrońcą!
-
Nigdy nikt mnie nie rzucił. Jestem genetycznie uodporniony na
rzucanie.
-
Może użyję Zmieniacza Czasu i będę startował na Ścigającego?
Nie wiem czemu zostałem Obrońcą...
-
To tylko nieporozumienie. Maleńkie nieporozumienie.
-
Tak właśnie myślałem. Może porzucić ściganie i spróbować
czegoś nowego?
-
Tak, to dobry pomysł, Weasley – Draco przyjrzał mu się z
namysłem. – Nigdy nie sądziłem, że umiesz rozsądnie myśleć.
-
Czasem mi się zdarza.
-
Tak, kończę ze ściganiem. Czas przystąpić do obrony pozycji –
Draco spojrzał na zegar. – Zaraz zjawi się tu reszta. Chyba
powinienem jeszcze raz wyszczotkować włosy. Muszę wyglądać
olśniewająco. Chcę, żeby Potter uświadomił sobie co traci.
Na
twarzy Rona odmalował się wyraz konsternacji.
-
Ściganie? Obrona? Zawsze myślałem, że lubi grać na pozycji
Szukającego – powiedział do siebie.
*
* *
Kiedy
Ślizgoni weszli do sypialni w wieży, Draco powitał ich serdecznie,
wchodząc w rolę idealnego gospodarza. Wskazał przybyłym miejsca i
zaproponował coś do picia. Bardzo uważał, żeby przy okazji nie
kopać Harry`ego. Jego własna umiejętność samokontroli wzbudzała
czasami zachwyt nawet w nim samym. Powziął też stanowcze
postanowienie, że nie będzie się przystawiał do Harry’ego. O
jego opanowaniu powinni pisać hymny!
Co
prawda postanowienie to niemal legło w gruzach, kiedy Harry,
ignorując zaproponowane krzesło, usiadł na jego posłaniu.
Nadludzkim wysiłkiem odsuwając wizje o Harrym w swoim łóżku,
Draco otworzył kufer i wyciągnął torbę.
-
Dzisiaj rankiem Dredek...
-
Zgredek – poprawił go Harry automatycznie.
-
... przyniósł mi rzeczy, o które prosiłem. – Draco wyjął z
torby pięć mugolskich kamer i wręczył każdemu po jednej. Odłożył
nadal wyraźnie ciężką torbę i usiadł na podłodze. –
Pamiętajcie, żeby nigdy nie patrzeć na bazyliszka bezpośrednio –
przypomniał, gdy Crabbe, Goyle i Weasley oglądali kamery. - To by
was zabiło. Patrząc przez to, przeżyjecie. Najwyżej zostaniecie
spetryfikowani, ale to odwracalne.
-
Mało prawdopodobne, żeby do tego doszło – dodała Hermiona. –
Będziemy widzieć go tylko od tyłu.
-
Właśnie – zgodził się Draco rozkładając mapę Hogwartu, którą
narysował rano. Na widok odręcznego planu Harry zrobił niewyraźną
minę, ale nic nie powiedział. Draco przyczepił pergamin do ściany
i, w części przedstawiającej rozkład drugiego piętra, postawił
kropkę. – To łazienka dziewcząt. Tam znajduje się wejście do
Komnaty Tajemnic. Ron, jesteś odpowiedzialny za transmutowanie ścian
w taki sposób, żeby zablokowały wszystkie przejścia, tworząc
korytarz biegnący od łazienki. Goyle, ty stworzysz barierę na
schodach, u wejścia na pierwsze piętro. Crabbe, na parterze
ustawisz ściany tak, żeby korytarz biegł wprost do głównych
drzwi. Wywabimy go na zewnątrz, panowie.
Chłopcy
skinęli aprobująco głowami.
-
Zróbcie to tak, jak ćwiczyliśmy, a wszystko będzie dobrze –
zapewniła ich Hermiona.
-
Następnie upewnicie się czy zaklęcia obronne są wciąż
nienaruszone, a drzwi wyjściowe zabarykadowane. Potem dołączycie
do Hermiony, na wieży astronomicznej. W tym czasie Harry będzie
krążył nad polem ostatniej bitwy, czekając na Progiskora. Kiedy
Progiskor skieruje w stronę Hogwartu, da nam znać za pomocą
Słowolotów Długodystansowych i natychmiast poleci do was na wieżę.
Wtedy ja wywabię bazyliszka. – Draco zwrócił się do Harry`ego.
– Pamiętaj, jesteś moim wsparciem. Jeśli w Komnacie Tajemnic coś
pójdzie nie tak, ty mnie zastąpisz. – Draco uśmiechnął się
sardonicznie. – Tobie powinno pójść łatwiej, bo bazyliszek
prawdopodobnie będzie ociężały po pierwszym posiłku.
Harry
zesztywniał, ale kiwnął głową na znak, że rozumie.
-
Tuż po kolacji planują zaprowadzić wszystkich do lochów. Jak to
obejdziemy? – zapytał Ron.
-
Nie pójdziemy na nią wcale.
Crabbe
i Goyle westchnęli żałośnie.
Ron
podrapał się w głowę.
-
A nie zauważą, że nas nie ma?
-
To już załatwione – oświadczył Draco unikając wzroku
Harry`ego. – Słońce zajdzie o dwudziestej pięćdziesiąt jeden.
Oczekuję was na wieży dziesięć minut wcześniej.
Przyjaciele
mruknęli potakująco. Draco omiótł wzrokiem grupkę zatrzymując
na chwile spojrzenie na Harrym, po czym podszedł okna. – A teraz
spróbujcie jakoś sensownie wykorzystać resztę czasu.
Ron
natychmiast zbliżył się do Hermiony i mocno ją przytulił.
Crabbe, Goyle i Harry ruszyli do drzwi. Draco obserwował ich wyjście
w milczeniu.
-
Idę do chaty Hagrida - powiedział do obejmującej się pary.
Ron
podniósł głowę.
-
Będziesz uciszał kurczaki, żeby nie zwróciły uwagi bazyliszka
zbyt wcześnie? Pomóc ci?
-
To proste zaklęcie. Poradzę sobie. – Draco posłał Ronowi
porozumiewawczy uśmiech. – Ale dzięki.
Samotnie
opuścił dormitorium i ruszył po schodach. Wychodził już poza
zamkowe mury, gdy padł na niego jakiś cień. Przystanął i mrużąc
oczy przed słońcem, rozpoznał w końcu Harry`ego. Po chwili
wahania wyminął chłopaka, podejmując wędrówkę do chaty. Przez
moment Harry stał nieruchomo, a potem pospieszył za nim. Zrównali
się i zaczęli iść razem.
-
Musimy pogadać, Malfoy.
-
Póki mi nie będziesz mi ufał, ja nie będę cię słuchał. –
Tak, w ten sposób dał mu jasno do zrozumienia, że nie chce go
desperacko odzyskać. Będzie grał trudnego do zdobycia. Kiedy Harry
zwolnił krok, jakby zamierzał porzucić temat, Draco doszedł do
wniosku, że jest zdecydowanie zbyt dobrym aktorem i dodał: –
Aczkolwiek, jeśli chciałbyś mnie przekonać, to możesz spróbować.
Słucham..
Harry
znów przyspieszył kroku. Kilka minut szli w milczeniu, aż w końcu
Draco nie wytrzymał.
-
Na Merlina, Potter, zapomniałem, że rozmowa z tobą może być tak
wciągająca.
-
Ej, myślę jak zacząć.
-
Zwykle wygląda to tak: bierzesz oddech, otwierasz usta i wydajesz
dźwięk.
Potter
trącił go mocno ramieniem. Draco oddał.
-
Głupek – wymamrotał Harry.
-
Palant – odciął się Draco.
Zapadła
cisza. W końcu Harry odchrząknął.
-
To będzie bezprecedensowe. Potter ufający Malfoyowi.
Draco
odwrócił się do niego gwałtownie.
-
Bezprecedensowe? Wyjaśnij.
-
No wiesz, twój ojciec, mój ojciec...
-
Nie, nie wiem.
Po
dotarciu na miejsce, Draco zapukał w drzwi chaty. Nie usłyszawszy
odpowiedzi, odetchnął z ulgą. Nie chciał wymyślać historyjek,
dlaczego chce iść do kurczaków. Nie, żeby brzydził się
kłamstwem. Brzydziła go raczej wizja tego, co Hagrid mógłby
zrobić, domyśliwszy się jaka groźba wisi nad jego drobiem. Na
wszelki wypadek zapukał raz jeszcze, a potem ostatecznie uspokojony,
ruszył w stronę kurnika. Harry deptał mu po piętach.
-
Dlaczego to robisz? – zapytał ze złością. – Z zemsty, że ci
nie ufam? Chcesz mi dokuczyć?
Draco
zatrzymał się żeby spojrzeć mu w oczy .
-
Jeśli chciałbym się mścić, leżałbyś tu i krwawił. Więc
pozwól, że powtórzę. Nie wiem o czym mówisz.
Harry
patrzył na niego zaskoczony. Draco odwrócił się, wyjął różdżkę
i machnął nią nad ogrodzeniem.
-
Excerno masculus! – rzucił. Kurczaki zaczęły dzielić się na
dwa stadka, kur i kogutów. – Silencio! Petryficus totalus! –
wypowiedział kolejne zaklęcia.
Koguty
natychmiast znieruchomiały. Harry uniósł brwi w niemym zapytaniu.
-
Nie chcę, żeby biegały w kółko. Muszę mieć wszystko gotowe,
gdy będę wybierał tego, który pianiem ma zwabić bazyliszka –
wyjaśnił. – Teraz mów.
Harry
zaczął nerwowo grzebać butem w piasku.
-
Moja rodzina ukrywała się przed Voldemortem. Kiedy stało się
oczywiste, że twój ojciec z Crabbe`em i Goyle`em zmienili strony,
mój ojciec w to nie uwierzył. Moja matka tak. Ona zginęła. On
skończył z etykietką tchórza. – Zapatrzył się niewidzącym
wzrokiem na Zakazany Las i kontynuował. – Kilka lat później
opłacił kilku krewnych mojej matki, żeby się mną zajęli i
zostawił mnie. Odwiedza mnie. Raz na jakiś czas...
-
Twój ojciec nie był tchórzem – rzekł Draco stanowczo.
-
Pewnie – prychnął Harry. – Tak właśnie wszyscy o nim mówią.
Słyszałem te szepty za plecami tyle razy, że nawet nie zliczę.
Wszyscy się zastanawiają czy pójdę w jego ślady i też wyrosnę
na tchórza. Ale ja im pokażę. Udowodnię, że jestem od niego
lepszy. Że się nie boję, że...
Naraz
Draco zrozumiał dlaczego Harry został przydzielony do Slytherinu.
Ambicja. Głębokie pragnienie udowodnienia wszystkim, że coś
znaczy. Pojął także, że gdy w trakcie pozorowanej walki pod
biblioteką nazywał go tchórzem, nieświadomie rozdrapał głęboką,
jątrzącą się ranę.
Szkoda,
że tym razem nie zamierzał robić kariery na dręczeniu Pottera.
Był w tym kierunku wybitnie utalentowany.
Przemowa
Harry’ego nie rozwiązywała jednak najważniejszych kwestii, więc
Draco zdecydował przejąć kontrolę nad sytuacją.
-
A teraz zamknij się i posłuchaj. Twój ojciec nie był tchórzem,
wykazał się wielką przenikliwością.
Harry
zamilkł oszołomiony.
-
Tak, właśnie tak – ciągnął Draco. – Naprawdę wierzysz, że
mój ojciec nie miał żadnego interesu w ocaleniu mugoli? Daj
spokój. Och, oczywiście, nie wątpię, że zauważył postępujące
szaleństwo Voldemorta, ale nie tym się kierował zmieniając
strony. Najważniejsze dla niego było to, co zwykle: zdobycie
władzy. – Zaśmiał się gorzko. – I niemal mu się to udało.
Bohater Świata Czarodziejów! Miałby wszystko czego pragnął.
Fatalnie, że przy okazji zginął. Inaczej mógłby zostać
Ministrem Magii na resztę życia.
-
Skąd wiesz? Twój ojciec umarł, gdy byłeś małym dzieckiem.
-
Zaufaj mi, wiem, że to prawda.
-
Znowu to samo. Zaufanie – westchnął Harry. – Wiesz, fakt, że
mój ojciec miał prawo nie ufać Lucjuszowi, to niezbyt przekonujący
argument, żebym ja zaufał tobie.
-
Może i nie. Ale ja nie jestem moim ojcem, a ty nie jesteś swoim.
Słuchaj swojej intuicji i podejmuj własne decyzje.
Draco
odwrócił się na pięcie i samotnie ruszył w stronę zamku. Po
kilku krokach zmienił zdanie i zawrócił. Nadal zły, że Harry mu
nie ufa, mocno kopnął go w goleń.
Samokontrola
to wspaniała rzecz, ale nie może równać się z satysfakcją, jaką
poczuł słysząc skowyt Harry`ego.
W
drodze do Hogwartu minął grupę domowych skrzatów. Jeden zaczął
do niego machać, ale Draco go zignorował.
*
* *
Słońce
chyliło się ku zachodowi, gdy zebrali się na wieży
astronomicznej, aby jeszcze raz przeanalizować plan. Przez chwilę
wszyscy patrzyli na siebie w milczeniu. W końcu ciszę przerwał
Harry.
-
Chciałem wam tylko powiedzieć, że bez względu na to jak potoczą
się sprawy, będę dumny, że z wami pracowałem. – Klepnął
Goyle`a i Carabbe`a po plecach, uścisnął dłonie Rona i Hermiony i
odwrócił się do Draco.
-
Oszczędź mi tych sentymentalnych kawałków, Potter. - Powstrzymał
go Draco z drwiącym uśmieszkiem.
-
Pomyślałem, że jeśli coś...
-
Daruj sobie..
Harry
kiwnął głową i cofnął się pod ścianę. Crabbe i Goyle
wymienili uściski rąk z Ronem i Hermioną. Zerknąwszy na Rona,
Crabbe szybko pocałował Hermionę w policzek. Potem obaj Ślizgoni
poszli zająć wyznaczone stanowiska.
Ron
i Hermiona przytulili się do siebie, a Draco pociągnął Harry`ego
do wyjścia.
-
Chodź, odprowadzę cię. Dajmy im trochę prywatności.
Kilka
minut później wylądowali na trawie przed wejściem do Hogwartu.
-
Pamiętaj, Potter – zaczął Draco. - Masz tylko dać znać, że
Progiskor nadchodzi. Nie ma potrzeby, abyś się do niego zbliżał.
- Harry kiwnął głową na znak, że rozumie. - A jeśli nie mi się
uda... To ty będziesz musiał wyciągnąć bazyliszka z Komnaty
Tajemnic.
-
Wiem – powiedział Harry. – Draco, nie powiedziałeś mi nigdy co
znaczą słowa, których uczyłeś mnie w mowie węży
-
To proste, Potter. Drugie zdanie znaczy „Otwórz się”. Musisz je
wypowiedzieć, żeby wejść do Komnaty Tajemnic.
-
A pierwsze?
-
Pamiętasz, jak mówiłem ci, że ćwiczyłem z wężami ogrodowymi?
Musiałem je najpierw wywabić z kryjówek. To zdanie znaczy „Wyjdź,
czeka na ciebie smaczna przekąska”.
Harry
otworzył szeroko oczy.
-
Ty świrze! – krzyknął. – Ty porąbany psycholu! – Chwycił
Draco za gors i przyciągnął do siebie. – Wiec to miałeś na
myśli, mówiąc, że wywabisz bazyliszka! Nie wspomniałeś tylko,
że to ty jesteś przekąską!
-
No cóż, mam nadzieję, że uda się z szynką, ale jeśli to mu nie
wystarczy, wtedy zapewne... – Draco miał szans dokończyć, bo
Harry nagle zdecydował się wykorzystać jego organ mowy, w celu
zdecydowanie przyjemniejszym, niż artykulacja zgłosek. Ledwie
zaczął rozkoszować się tą sytuacją, Harry puścił go
raptownie, robiąc krok w tył. Jego zielone oczy płonęły.
-
Nie wolno ci zginąć, Malfoy – warknął. – Nie waż mi się
zginąć.
Z
dzikim pomrukiem, przysunął usta do szyi Draco, który poczuł jak
w ciało wpijają mu się ostre zęby. Harry uniósł głowę i
przyjrzał się swemu dziełu. Na białej skórze widniał wyraźny
czerwony ślad, znamię własności.
-
Jesteś mój, Draco – zastrzegł. – Nie zginiesz.
Odwrócił
się, wsiadł na miotłę i zanim Draco zdołał złapać oddech, był
już wysoko na niebie.
Draco
przesunął palcem po bolącym miejscu. Często się zastawiał, jak
by to było, gdyby Harry w tamtym świecie nie odrzucił jego
propozycji przyjaźni. Teraz zaczynał mu się rysować mglisty obraz
takiej wersji wydarzeń. Dość niepokojący obraz.
Zdominowany.
Całkowicie zaanektowany. Przez Gryfona. Draco nie był pewien czy ta
wizja mu się podoba, czy też nie.
*
* *
Z
miotłą w jednej ręce, i dość ciężkim workiem w drugiej, Draco
maszerował do łazienki, z której niebawem miał wyprowadzić
bazyliszka.
W
holu na parterze stał ponury Crabbe.
-
Co jest? - zapytał zaniepokojony miną Vincenta. W takim momencie
załamanie nerwowe byłoby groźną sprawą.
-
Kolacja. Nadal czuję jej zapach – odpowiedział Crabbe posępnie.
– Pieczony kurczak. Mój ulubiony.
-
Jutro pójdziemy do Hogsmeade i postawię ci dwa pieczone kurczaki,
zgoda?
Crabbe
pociągnął nosem i kiwnął głową. Wokół Draco wyrosły ściany,
blokujące wszystkie drogi, prócz tej, która wiodła do wyjścia.
Wchodząc
na górę zauważył, że czar unieruchamiający, który Hermiona
rzuciła na schody, działa bez zarzutu.
Na
pierwszym piętrze spotkał Goyle’a. Chłopak sprawiał wrażenie
bardzo przygnębionego.
-
Gotowy, Greg?
-
Ech, na kolację był pieczony kurczak. Nie obraziłbym się, gdyby
to miał być mój ostatni posiłek.
-
Vince też jest nieszczęśliwy z powodu kolacji. Jutro zabieram go
Hogsmeade, nie zbankrutuję, jeśli do nas dołączysz.
-
Super – ucieszył się Goyle i cofnął się, rzucając czar
blokujący korytarze.
Piętro
wyżej czekał na niego Ron.
-
Muszę cię o coś zapytać – zaczął rudzielec.
-
Wiem, wiem. Tobie też kupię kurczaka – uspokoił go Draco.
-
Kurczaka? A, chętnie, dzięki, ale nie o to mi chodziło.
Zastanawiałem się, co zrobiłeś, żeby nie zauważono naszej
nieobecności w lochach. Nie zauważyłem żadnego nauczyciela. Nikt
nas nie szuka.
-
Naprawdę chcesz wiedzieć?
-
Gdybym nie chciał, to bym nie pytał.
Draco
wziął głęboki oddech.
-
Pocałowałem Snape`a - wypalił.
Ron
otworzył usta i wytrzeszczył oczy.
-
A teraz ustaw ściany – nakazał Draco. – Harry zaraz powinien
się ze mną skontaktować.
Ron
otrząsnął się z osłupienia i przytaknął. Zanim wzniósł mury,
Draco usłyszał jego mamrotanie.
-
Nic dziwnego, że nie przeraża go bazyliszek.
W
łazience Draco odnalazł szybko kran z ornamentem węża, wyjął z
torby Słowolot Długodystansowy i umieścił słuchawkę w uchu.
-
Hermiono, już jestem.
-
W porządku – odpowiedziała dziewczyna. – Harry też się
zgłosił. Krąży nad polem, ale nie zauważył jeszcze niczego
dziwnego.
-
Potter? – zapytał Draco spięty. Odetchnął, gdy w słuchawce
rozległ się głos Harry’ego.
-
Malfoy?
-
Harry... Uważaj na siebie.
-
Ty też.
Na
myśl, że dzieli ich tak duża odległość, Draco ogarnęła fala
takiej frustracji, że miał ochotę wyszarpnąć słuchawkę i
cisnąć ją za okno. Wiedząc, że to bezcelowe, zadowolił się
kopniakiem w ścianę.
-
Nie powinno cię tu być – pisnął cienki głosik. – To łazienka
dla dziewcząt. Ty nie jesteś dziewczyną.
Draco
skrzyżował ramiona na piersi i odwrócił się do ducha Jęczącej
Marty.
-
Mówiłaś coś?
-
Draco?- usłyszał glos Hermiony. – Z kim rozmawiasz?
-
Z nikim. To tylko Jęcząca Marta.
-
Z nikim? – zaskrzeczała Marta. – Ty wstrętny, paskudny
chłopcze. Poskarżyłabym na ciebie, gdyby ktoś chciał mnie
słuchać. Ale czy ktoś w ogóle zwraca uwagę na to, co mówię?
Nikt!
-
Może powinnaś się na mnie poskarżyć – odrzekł Draco po chwili
namysłu. – Wiem nawet komu. W bibliotece wisi portret mężczyzny,
jasne włosy, takie jak moje, tylko dłuższe, szare oczy, dość
przystojny. On też chętnie sobie na mnie ponarzeka.
-
Naprawdę?
-
Zdecydowanie tak. Tylko nie przejmuj się, gdy obrzuci cię obelgami.
Jest bardzo nieśmiały. Szczególnie, jeśli chodzi o tak piękne
młode kobiety jak ty. Ale zapewniam cię, przy odrobinie
wytrwałości, za kilka lat zdobędziesz najwierniejszego słuchacza
i przyjaciela na całe życie.
Marta
rozpromieniła się radośnie. Szybko przepłynęła przez
pomieszczenie i zniknęła w ścianie.
-
Draco, czy ten obraz w bibliotece, to nie przypadkiem portret twojego
ojca? – zapytał Harry.
-
Tak, a bo co?
-
Jesteś podły.
-
Och, dziękuję.
Zadowolony
Draco zaczął podśpiewywać sobie pod nosem, gdy nagle w słuchawce
rozległo się nieludzkie wycie. Dźwięk był tak wysoki i
przenikliwy, że Draco zatoczył się łapiąc za głowę. Słyszał
chrapliwy okrzyk Harry`ego i przerażony jęk Hermiony.
-
To... To Progiskor – wyksztusił Harry.
-
Nigdy bym nie zgadł – Draco pozwolił sobie na nieco ironii. – A
teraz zmywaj się stamtąd.
-
Jest całkiem spory – relacjonował Harry. – Ze dwa razy większy
od Hagrida i dużo, dużo masywniejszy. Szary i ma macki. Dużo
macek. Wyglądają jak trąby słoni. Ma jedno oko i wielka paszczę.
I nie ma nóg... Raczej rodzaj podeszwy, jak u ślimaka.. O kurcze!
-
Potter! – Brak odpowiedzi sprawił, że serce Draco zamarło ze
strachu. – Potter!
Znowu
wycie. Tym razem jeszcze głośniejsze. Bolesne, wwiercające się w
mózg. Zamiast wyrwać słuchawkę z ucha, przycisnął ją mocniej,
żeby nie wypadła.
-
Potter, jesteś tam? Do diabła, Porter! Odezwij się!
Sekundy
ciszy zdawały mu się wiecznością.
-
Je...jestem.
-
Co się tam do cholery dzieje?! – wrzasnął Draco.
-
Nic. Nic wielkiego. Zaczął iść w stronę Hogsmeade. Ale stanął.
Wra... wracam do Hogwartu.
Słysząc
znowu drżący głos Harry`ego, Draco aż osłabł z ulgi.
-
W porządku. Zobaczymy się po wszystkim, Potter.
Wziął
kilka głębokich wdechów i podszedł do umywalek.
-
Otwórz się – wysyczał w mowie węży.
Jedna
ze ścianek opadła i odkrywając przejście. Draco wyciągnął z
torby szynkę i linę. Przywiązał mięso do sznura i zaczął
powoli ją opuszczać. Coraz więcej liny znikało w ciemnych
otworze, a w końcu Draco musiał przedłużyć ją za pomocą
zaklęcia.
-
Wyjdź, czeka tu na ciebie smaczna przekąska – wysyczał
potrząsając liną.
Nic
się nie stało. Powtórzył zachętę, tym razem nieco głośniej,
ale nadal nie poczuł szarpnięcia.
Zrozumiawszy,
że to nic nie da, wzmocnił uchwyt na miotle. Musiał tam zejść.
Musiał wejść do Komnaty Tajemnic.
Stromizna
kanału zaskoczyła go zupełnie. Zjeżdżając obiecał sobie, że
kiedy wróci do swojego świata, Ginny Weasley oberwie po głowie.
Bezsensownie rozwodziła się nad bohaterskimi wyczynami Pottera, ale
o tak istotnym detalu nigdy nie raczyła słowem wspomnieć.
Na
dole zwinął linę, rzucił zaklęcie Lumos i z miotłą w jednej
ręce, a szynką w drugiej, ruszył naprzód.
Potknął
się o coś, spojrzał pod nogi i zobaczył leżące na podłodze
szkielety małych stworzeń.
-
Bleh. Ohyda.
Zbladł,
ujrzawszy nieopodal wylinkę bazyliszka. Na Merlina, jest
gigantyczna! Potter walczył z tym na drugim roku? Powoli przeniósł
wzrok na szynkę i cisnął ochłap na ziemię.
-
Cholera, widziałem, że Longbottom byłby lepszym mięsem armatnim.
Ale nie, chciałem być miły. Nie chciałem, żeby ktoś został
zjedzony. I co mam z tych szlachetnych idei? Same kłopoty, ot co.
Gryfonizm jest do kitu.
Kluczył
w tunelach, aż dotarł do wrót ozdobionych ornamentem węży.
Szmaragdowe oczy bestii błyszczały w świetle różdżki. Okiem
znawcy ocenił, że kamienie posiadają olbrzymią wartość.
Wysyczał formułę. Skrzydła cofnęły się bezgłośnie.
Draco
oświetlił pomieszczenie. W czterech kątach stały posągi węży.
Sufit ginął w mroku, co oznaczało, że zszedł niżej niż
przypuszczał. Od drzwi ciągnął się kamienny chodnik, na którego
końcu znajdowała się duża statua Salazara Slytherina.
-
A mówią, że to ja jestem próżny. Przecież nie postawiłem sobie
pomnika. W każdym razie, nie w ciągu paru ostatnich lat.
Zamierzał
przyjrzeć się figurze bliżej, ale klekot roztrącanych czaszek
zatrzymał go w miejscu. Uniósł różdżkę.
-
Accio lina! - wyszeptał.
Szynka
tej wielkości nie wystarczyłaby takiej olbrzymiej bestii nawet na
jeden kęs, ale zawsze to lepsze niż nic.
Na
widok wyłaniającej się z korytarza końcówki sznura, głośno
przełknął ślinę. Szynka zniknęła. Jeszcze jeden szelest
sunącego po kamieniu cielska. Draco poczuł lęk.
Bazyliszek
znajdował się za nim.
Starając
się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, dosiadł miotły.
Teraz lepiej słyszał dochodzący zza pleców hałas. Poczuł
nieprzemożoną potrzebę zerknięcia przez ramię. W blasku
świecącej różdżki zobaczył swój własny, drżący na ścianie
cień. Na ścianie pojawił się tez drugi, znacznie większy, który
rósł w miarę jak zbliżał się bazyliszek. Kiedy ciemny kształt
uniósł łeb, aby zaatakować, Draco odbił się od podłogi.
Poczuł,
że jego szata zaczepiła się o coś i na chwilę zawisł nieruchomo
w powietrzu. Potem usłyszał trzask rozdzieranej tkaniny. Wyskoczył
do przodu jak z katapulty. Odzyskując władanie nad miotłą,
skręcił przed pomnikiem w prawo. Słyszał jak bazyliszek podąża
za nim sycząc i szurając po posadzce. Okrążył pomnik, zacisnął
powieki i popędził w stronę wyjścia z Komnaty Tajemnic, po drodze
niemal wpadając na jednego z kamiennych węży. W ostatniej chwili
ominął posąg, bezpiecznie wylatując z komory.
Mknąc
przez tunele, syczał w języku węży, zachęcając bazyliszka do
pościgu. Minął wylinkę, kości i zaczął się wznosić. Ostre
zakręty i wąskie tunele spowolniły jego ucieczkę. Mógłby
przysiąc, że czuje na plecach wilgotny, gorący oddech bazyliszka.
-
Harry, Hermiona, to działa! - wrzasnął tryumfalnie, wylatując z
dziury nad umywalkami. -Bazyliszek mnie goni!
-
Harry jest wciąż na zewnątrz! – Głos Hermiony balansował na
krawędzi paniki.
-
Co?!
-
Zaczął się cofać do Hogsmeade – usłyszał odpowiedź
Harry`ego. - Musiałem go zawrócić.
-
Potter, mówiłem ci...
-
Harry ma problem z miotłą! – przerwała mu Hermiona.
-
Trafił mnie macką w ogon. Ma na nich kwas. Myślę, że on zżera
witki – wyjaśnił Harry. - Nie mogę lecieć szybko i za wysoko.
Draco
był już na pierwszym piętrze. Za niespełna minutę dotrze do
drzwi wejściowych, a bazyliszek zaraz za nim. Wylecą wprost na
Harry`ego i Progiskora.
-
Harry, jak tylko mnie zobaczysz, szybko zamknij oczy.
-
Mam lecieć po omacku?
-
Poprowadzę cię.
Draco
pędził przez hol. Cielsko bazyliszka przetaczało się z hukiem po
ostatnich stopniach.
-
Ale...
-
Do diabla, Potter, zaufaj mi!
Drzwi
znajdowały się tuż przed nim.
-
Ja... Ufam ci Draco.
Draco
przyspieszył, wypadając na oświetloną księżycem przestrzeń.
Otoczył go chłód nocnego powietrza. Draco rozejrzał się w
poszukiwaniu Harry`ego.
Gdy
ujrzał rozgrywającą się na błoniach scenę, jego serce przestało
na moment bić. Z miotły Harry`ego pozostało już prawie samo
stylisko, z ogona sterczały smętnie pojedyncze witki. Progiskor był
bardzo blisko. Draco zdał sobie sprawę, że tylko niesamowite
umiejętności latania pozwoliły Harry’emu przeżyć i dotrzeć aż
do Hogwartu.
-
Potter, wyobraź sobie zegar. Teraz lecisz na dwunastą. Skręć na
dziesiątą.
-
Draco, to nie jest najlepszy pomysł – usłyszał w słuchawce
przerażony głos Hermiony. - Wpadnie prosto na...
-
Zrób to, Potter. Hermiona, jak daleko za mną jest bazyliszek?
-
Jakieś piętnaście metrów. Może nieco mniej.
Cholera,
pomyślał Draco. To zdecydowanie za blisko. Niemal kładąc się na
miotle zwiększył prędkość.
-
Potter, kiedy ci powiem, postaraj się lecieć tak nisko nad ziemią,
jak to możliwe. Dotykając trawy, jeśli możesz.
Draco
obserwował jak Harry się zbliża.
-
Teraz! Niżej! – Harry sunął kilkanaście centymetrów nad
ziemią. – Tak dobrze.
Harry
przemknął pod gałęziami Bijącej wierzby, zanim ta zdążyła
zareagować. Progiskor nie miał tyle szczęścia. Kiedy drzewo
zaatakowało potwora, Harry wysforował się naprzód.
-
Teraz leć na dwunastą i spróbuj się wznieść. Jeszcze trochę.
Dość. Utrzymuj kurs. Hermiona, odległość bazyliszka?
-
Dwadzieścia pięć metrów.
Nie
było to wiele, ale musiało wystarczyć.
-
Potter, posłuchaj uważnie. Na mój znak zahamujesz. Potem zsuniesz
się z miotły i zawiśniesz trzymając się jej rękami.
-
Co?! – wrzasnął Harry.
-
Przygotuj się!
Draco
widział zaciśnięte oczy Harry’ego. Miał nadzieję, że zdąży.
Progiskor uwolnił się od Bijącej Wierzby i ruszył w stronę
Harry`ego.
-
Teraz, Potter!
Harry
nie zawahał się ani na moment. Zatrzymał się i zawisł na
stylisku. Draco zwolnił prawie przystając. Przytrzymując miotłę
nogami, wyciągnął ramiona w górę, złapał Harry’ego i usadził
go przed sobą.
-
Dziesięć metrów! – krzyczała Hermiona. – Osiem!
Mając
potwora tak przed, jak i za sobą, Draco skierował miotłę w górę.
Dodatkowy ciężar spowodował, że reagowała nieco wolniej
-
Sześć! Ruszaj! Jest tuż za tobą!
Wznosili
się wyżej i wyżej, poza zasięg bazyliszka. Jednak Progiskor nadal
stanowił zagrożenie. Szare macki wystrzeliły w górę, a monstrum
rozwarło przepastny otwór gębowy.
Progiskor
wydał z siebie odgłos, który przyprawił Draco o zgrzyt zębów.
Czuł, że Harry drży i przypomniał sobie, że przyjaciel słyszy
wycie z tak bliska już po raz trzeci. Fala dźwięku zdawała się
ich pochłaniać, wciskała się w każdą komórkę ciała
Trzy
macki sięgnęły w ich stronę. Nie byli wystarczająco wysoko. Nie
udało się. Zrobił coś źle. Nie tylko on miał zginąć,
pociągnie za sobą także Harry`ego.
Macki
niemal ich już dotykały, gdy nagle zamarły. Zastygły. Draco
usłyszał trzask. Potem kolejny. Zdumiony bezruchem potwora,
poderwał miotłę i przeleciał ponad jego głową.
-
Udało ci się! – krzyczała Hermiona. - Nie żyje! Bazyliszek go
zabił!
Draco
opadł z ulgą na plecy Harry`ego.
-
Dzięki Merlinowi. Teraz, póki bazyliszek jest zajęty Progiskorem,
musimy dotrzeć do chaty Hagrida i złapać koguta.
Obracając
się w lewo wziął kurs na zagrodę dla kur. Nie pragnął nic ponad
to, żeby zejść bezpiecznie na ziemię.
-
Coś jest nie tak... – Marzenia przerwał mu głos Hermiony.
-
Co, Granger? Progiskor nie żyje, prawda?
-
Tak, ale bazyliszek... On go nie zjada. Przystanął, powąchał go,
ale teraz znowu cię ściga.
-
Nie bój się – uspokoił ją Draco. – Jesteśmy prawie przy
chacie. Tylko przywrócimy głos kogutom i...
-
Co się dzieje? – krzyknęła Hermiona, gdy Draco urwał w pól
słowa.
-
Koguty... Koguty zniknęły!
W
kurniku, tam gdzie niedawno rzucali czary uciszające i
unieruchamiające, nie było ani jednego ptaka. Na ziemi leżało
kilka kolorowych piór. I nagle Draco skojarzył.
Skrzaty
domowe idące rano do Hagrida. Kurczaki na kolację.
Koguty,
które miały swoim pianiem zabić bazyliszka, a ich uratować, były
teraz trawione w żołądkach uczniów Hogwartu.
-
Zrób coś – szepnął Harry nerwowo.
-
Potrafisz transmutować coś w koguta? – zapytał Draco.
-
Nie, a ty?
-
Nie.
-
Draco, bazyliszek zbliża się do chaty!
Musi
być jakiś sposób. Musi!, myślał Draco gorączkowo.
Nagle
wpadł na pewien pomysł. Ruszył w stronę pola pomiędzy chatą i
Zakazanym Lasem. Kiedy dolecieli na środek, zatrzymał miotłę
kilka stóp nad ziemią.
-
Co ty wyrabiasz?! – usłyszał krzyk Hermiony. – Uciekajcie
stamtąd! - Draco nie drgnął. – Jest prawie przy was! Na Merlina,
jest tuż za wami!
Draco
nadal nie się ruszał. Wisieli tuż nad ziemią. Czuł na karku
oddech bazyliszka. Słysząc przeciągły, głośny syk, zadrżał.
-
Proszę, Draco! - łkała Hermiona. - Cokolwiek robisz, błagam,
przestań, uciekajcie stamtąd.
Harry
odchylił się nie odwracając głowy.
-
Draco, wiesz, że ci ufam, prawda? – wyszeptał. – Ale
zastanawiam się czy nie mógłbym ci ufać jakieś trzydzieści
metrów nad ziemią?
-
Poczekaj. Jeszcze chwilkę. Proszę.
Harry
kiwnął głową i siedział spokojnie. Draco poczuł, że z tyłu
coś ociera się o jego szatę. To musiał być język bazyliszka.
Obwąchiwał go. Smakował.
Kolejny
syk, tym razem tuż przy uchu. Draco rozważał czy znowu się nie
przeliczył.
-
Coś się dzieje! – Głos Hermiony przepełniony był zaskoczeniem.
– Bazyliszek kołysze się, chwieje.
Proszę,
proszę, proszę, mantrował Draco w duchu.
-
Kładzie się! – wrzasnęła Hermiona zdumiona. – On... Padł!.
Po prostu stracił równowagę!
Draco
głośno wypuścił powietrze z płuc i oparł się z ulgą o plecy
Harry`ego.
-
Co się stało? Nie żyje? – zapytał Harry.
-
Nie, zasnął.
-
Zasnął? Jakim cudem?
Draco
bez słowa wziął rękę Harry`ego i przesunął palcem po ledwie
zabliźnionej ranie. Ranie po ugryzieniu.
-
Bąkobuchacze – szepnął Harry.
-
Bąkobuchacze – powtórzyła Hermiona z nagłym zrozumieniem. –
Podczas pełni wydzielają anestetyk!
-
Dziesięć punktów dla Gryffindoru – mruknął Draco. – Chodź,
Potter. Zanim się ocknie, musimy zabić go naprawdę.
*
* *
Przed
przystąpieniem do dzieła, owinęli pyska bazyliszka swoimi szatami.
Na wszelki wypadek, gdyby otworzył oczy.
Draco
transmutował dwa kamienie w topory i wręczył jeden towarzyszowi.
Harry popatrzył na niego niepewnie.
-
Czego się spodziewałeś, Potter? Miecza Gryffindora?
W
odpowiedzi Harry zachichotał i zabrał się do pracy. Po chwili,
zakrwawieni, stali obok bezgłowego ciała bazyliszka.
-
Udało ci się, Malfoy. Pomijając wszystkie nieprzewidziane wypadki,
twój plan zadziałał.
-
Niesamowite, prawda? – wzruszył ramionami Draco. – Cóż, zawsze
musi być ten pierwszy raz.
Harry
wyprostował się raptownie i popatrzył na niego.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Tylko to, że nigdy przedtem, żaden mój plan się nie powiódł -
wyznał Draco. – Właściwie, większość z nich była
katastrofalna w skutkach - dodał.
-
Nigdy wcześniej nie udało ci się opracować efektywnego planu?!
-
Żadnego.
-
Więc wykombinowałeś to wszystko, wciągnąłeś w to nas,
naraziłeś nasze życie na niebezpieczeństwo, choć do tej pory nie
wiem dlaczego, całowałeś się ze Snape`em – nie myśl że o tym
zapomniałem – i cały czas działałeś według planu, w którego
powodzenie nawet nie wierzyłeś?
Draco
zastanawiał się chwilę, rozważając każde pytanie.
-
Owszem - przyznał.
Harry
wydal z siebie przeciągły, świdrujący w uszach okrzyk i powalił
go na ziemię.
Mógłby
dawać lekcje Progiskorowi, pomyślał Draco. Jednak szybko doszedł
do wniosku, że woli atak Harry’ego, mimo że sądząc po sposobie,
w jaki podskubywał go i kąsał, w kwestii pożerania swoich ofiar
zapewne nie różnił się bardzo od potwora. Po chwili zadecydował,
że utrata przytomności z powodu odbierających dech pocałunków
też może być fascynująca. Choć ani w odrobinie tak rozkoszna,
jak uczucie ogarniających ciało płomieni, gdy Harry ocierał się
o niego. Draco zamknął oczy pogrążając się w otchłani tych
wszystkich doznań. Zaraz jednak otworzył je szeroko.
-
Harry – zapytał towarzysza, który wgniatał go w trawę, ciężko
dysząc mu w szyję. – Myślisz, że ta substancja Bąkobuchaczy
mogła mieć wpływ także na nas?
-
Hmmm. Może. Na Merlina, to niesamowite.
-
A czy ona powoduje omamy wzrokowe?
-
Nie sądzę – wymruczał Harry.
-
Czy w takim razie Dumbledore i McGonagall naprawdę stoją nad nami?
I w dodatku w towarzystwie centaura, goblina i skrzata domowego?
Harry
jęknął, sturlał się z niego i legł, kryjąc twarz w trawie.
Draco wstając westchnął rozczarowany.
-
Dobry wieczór panie Potter, panie Malfoy – przywitał ich
Dumbledore. Uśmiechając się, przeniósł wzrok na truchło
bazyliszka, a potem z powrotem na nich. – Widzę, że mieliście
dość ekscytującą noc?
-
Właśnie przechodziliśmy do tej najlepszej części – oświadczył
Draco zgryźliwie, ignorując dochodzący zza pleców pisk
zażenowania. Złapał Harry`ego za rękę i pomógł mu wstać. –
A teraz, proszę nam wybaczyć, musimy wrócić do pokoi. Nie
chciałbym naruszać ciszy nocnej.
Odwrócił
się od wyraźnie zafascynowanego ich widokiem dyrektora, czerwonej
McGonagall oraz reszty towarzystwa i pociągnął Harry`ego w stronę
zamku. W drzwiach wejściowych wpadli na przyjaciół.
-
Draco, Harry, tak się martwiliśmy – Hermiona rozłożyła ramiona
chcąc go uściskać, ale Draco wyminął ją kierując się do
dormitoriów w wieży.
-
Tak, tak, żyjemy. Tak, wszystko w porządku. – powiedział ciągle
idąc. Spojrzeli na Harry’ego pytającym wzrokiem. Ten zdołał
tylko wzruszyć ramionami zanim Draco szarpnął go za rękę i
zaczął wlec po schodach.
Ron
pospieszył za nimi.
-
Draco? Jak się czujesz? Nie zwariowałeś znowu prawda?
-
Nie zwariowałem. Ani teraz, ani przedtem. Ale dojdzie do tego, jeśli
jeszcze raz ktoś nam przeszkodzi!
Z
ust Hermiony wyrwał się chichot. Draco, odwrócił się nie
zwalniając kroku i rzucił jej mordercze spojrzenie. Po chwili
popatrzył na nią ponownie, tym razem z namysłem.
-
Granger, jesteś Prefektem, więc masz swój własny pokój, prawda?
Hermiona
przytaknęła.
-
Dobrze. Zajmujemy go. Dopilnuj proszę, żeby nikt nam nie
przeszkadzał.
Chwilę
później drzwi do pokoju Hermiony zatrzasnęły się z hukiem.
Pozostała
czwórka stała przed drzwiami dopóki nie poczuli się nieco
zakłopotani i lekko zdemoralizowani odgłosami, jakie zaczęły zza
nich dochodzić.
Hermiona
odrzuciła do tyłu włosy.
-
Pojutrze owutemy - przypomniała. – Oczekuję, że wszyscy –
groźnie popatrzyła na chłopców, którzy zaczęli przestępować z
nogi na nogę – zdadzą egzaminy. Jeśli chcecie się pouczyć
razem, macie być zaraz po śniadaniu w bibliotece.
Obróciła
się kierują kroki do sypialni siódmoklasistek. Ron zerknął na
Crabbe`a i Goyle`a.
-
Nie wiem jak wy, ale ja zdycham z głodu. Co powiecie na mały wypad
do kuchni?
Ślizgoni
przystali na propozycję z entuzjazmem i cała trójka ruszyła na
dół. Po drodze rozmawiali o wszystkim, co zdarzyło się tej nocy,
z wyjątkiem tego, czym aktualnie zajmowali się Harry i Draco.
A
Draco był właśnie zajęty odkrywaniem faktu, że odrobina Gryfona
w Ślizgonie może być wyjątkowo przyjemnym doświadczeniem.
Odwrócenie sytuacji okazało się w równej mierze
satysfakcjonujące.
ęRozdział
szósty
Jasne
promienie słońca przenikały przez zasłony w pokoju Hermiony,
kiedy Draco po raz setny zachłannie polizał to samo miejsce na
cieplej skórze Harry`ego.
-
Nie musisz tego robić – powiedział z naciskiem Harry.
Draco
rzucił na niego okiem i potrzasnął głową.
-
Ale chcę.
Po
kilku minutach, w trakcie których Draco nie przerywał czynności,
Harry westchnął.
-
Są inne miejsca, na które mógłbyś zwrócić większą uwagę. –
Wysunął nogę i kopnął zasłonę, żeby wpuścić trochę
światła, na wypadek gdyby Draco nie pojął delikatnej sugestii i
potrzebował jej unaocznienia.
-
Jest mi dobrze tu gdzie jestem.
Zaniepokojony
i bardziej niż skonsternowany Harry, odsunął obiekt fascynacji
Draco, poza jego zasięg.
-
Draco... To tylko łokieć.
-
Mylisz się. Potter. To nie jest tylko łokieć.
-
Na mój gust, wygląda jak łokieć.
-
To jest twój łokieć. Cząstka ciebie. – Chwycił ramię
Harry`ego i z powrotem przysunął je sobie bliżej. - Część,
którą mam zamiar całkowicie zawładnąć. – Musnął językiem
wystającą kość. – Chcę ją czuć, smakować i pochłaniać,
dopóki nie stanie są bez reszty moja.
Dmuchnął
delikatnie na wilgotne miejsce i spojrzał na Harry’ego.
-
Stanie się tak bardzo moja, że nigdy o tym nie zapomnisz. Kiedy
uderzysz się w łokieć, kiedy będziesz go mył pod prysznicem,
kiedy będziesz się na nim opierał na ławce, cały czas będziesz
pamiętał, że należy on do mnie.
I
nie poprzestanę na łokciu. Zamierzam sięgnąć niżej i
zaanektować twój nadgarstek. Każdy palec, nasada kciuka, cała
twoja dłoń stanie się terytorium, który będę powoli zdobywał.
- Szczupłe palce Draco podążały ścieżką, którą wyznaczały
słowa. – Później ruszę w górę, zaatakuję ramię, obojczyk,
gardło i nic nie zdoła powstrzymać mojego zwycięskiego pochodu.
Potem zajmę się twarzą, opanuje uszy, oczy i rozpocznę
długotrwałe oblężenie twoich ust.
Żadna
cześć twojego ciała, ani stopy, kolana, wnętrze ud, klatka
piersiowa, ani plecy, nie oprze się memu szturmowi. Kiedy dotrę do
ostatecznego celu, sam zapragniesz mi ulec. Będziesz błagał, żebym
wziął cię w niewolę. Całkowicie mi się poddasz.
Draco
dźwignął się, usiadł okrakiem na Harrym, i pochyliwszy się,
spojrzał mu w oczy. – Znajdą się inni, którzy cię zapragną.
Zechcą posiąść na własność. Ale wszędzie będę przed nimi.
Każdy oddech, który poczujesz na swym ciele, przypomni ci mnie.
Każdy dotyk będzie tylko echem mojego dotyku. Każde drżenie
będzie tylko wstrząsem wtórnym tego, jak dygotasz teraz pode mną.
Jesteś mój, Potter i zawsze już tak będzie.
Harry
zamrugał oszołomiony.
-
Wow, Malfoy, To... – głośno przełknął ślinę. – To naprawdę
dziwaczne.
Draco
szturchnął go w żebra.
-
Zamknij się.
Harry
podskoczył. Nie był w stanie powstrzymać szczęścia, które
rozlało się w nim ciepłą falą i wydostało eksplozją śmiechu.
-
Poważnie. Jesteś kompletnie stuknięty.
Niedługo
potem Draco stwierdził, że nie powinien był jednak zdradzać
Harry`emu swoich zamiarów, ponieważ ten postanowił zawładnąć
nim równie drobiazgowo. A Harry uwielbiał używać zębów.
*
* *
Hermiona
delikatnie zaskrobała w drzwi własnego pokoju. Nie usłyszawszy
odpowiedzi, zapukała mocniej. Właśnie zaczynała rozglądać się
za czymś odpowiednim do łomotania, gdy Draco otworzył i wystawił
głowę.
-
Granger? Co cię tu sprowadza?
-
Jest piąta popołudniu, Draco. Udało mi się pożyczyć ubranie od
Lavender, która była tak miła, że zapewniła mi również miejsce
do spania. Ale jutro są owutemy. Przeczytałam już twoje notatki i
teraz potrzebuję moich. Nie wspominając o tym, że Crabbe i Goyle
węszą tu cały czas, mówiąc coś o kurczakach, które im
obiecałeś. A swoja drogą, skąd masz te notatki Krukonów?
Draco
przez moment rozważał jej słowa, a potem cofnął się, pozwalając
Hermionie wejść.
ę
łóPo całym pokoju rozrzucone były różne części garderoby.
Draco miał na sobie tylko bokserki, ale nie to zszokowało
dziewczynę. Całe jego ciało pokrywały kontrastujące z jasną
skórą malinki i ślady zębów. Draco podążył za wzrokiem
Hermiony i wyszczerzył się dumnie.
-
Harry jest bardzo zaborczy – wymruczał.
Hermiona
zerknęła w stronę łóżka. Harry leżał na wznak z odwróconą
do okna głową. Prześcieradło zsunęło się z niego nieco,
ukazując kiepsko umięśnioną klatkę piersiową. Jedna jego noga
zwisała z łóżka, wystając spod zaplątanej wokół bioder
pościeli.
-
Chciałaś notatki, Granger? – przypomniał jej wyraźnie
zachwycony tym widokiem Draco.
-
A, tak. – Rzucając ostatnie spojrzenie na Harry`ego Hermiona
podeszła do biurka, usunęła zaklęcie ochronne, chwyciła w
ramiona stos pergaminów i z niejakim roztargnieniem pozwoliła
odholować się do drzwi.
-
A co mam powiedzieć Vincentowi i Gregory’emu? – zapytała.
-
Potter, chcesz pieczonego kurczaka? – zawołał Draco w stronżka.
-
Och, Merlinie, spraw, żeby to nie był kolejny erotyczny eufemizm –
dobiegł ich mamrot spod skotłowanej pościeli.
Draco
zachichotał spoglądając na przyjaciółkę, która usiłowała
przybrać kamienną minę.
-
Przekaż im, że spotkamy się za godzinę w holu. Powiedz Ronowi, że
też jest zaproszony. Ty również możesz z nami iść.
-
Nie, dzięki. Będę się uczyła. Przez te ostatnie wydarzenia,
straciłam okropnie dużo cennego czasu.
-
Tak, to bardzo grubiańskie ze strony Progiskora, że pojawił tuż
przed egzaminami. – Draco zaczął zamykać drzwi, ale zatrzymał
się w pół ruchu. – Słuchaj, mogłabyś kazać temu Szwedkowi...
-
Zgredkowi – rozległ się zaspany glos Harry`ego.
-...
żeby przysłał coś do jedzenia i picia dla Pottera? Mam wrażenie,
że biedak osłabł nieco z głodu.
-
Głodu. Akurat – prychnął Harry nieco bardziej przytomnie.
Hermiona
uśmiechnęła się ciepło.
-
Nie ma sprawy, poproszę, żeby przygotował wam coś na ząb!. –
Wyciągnęła rękę dotykając śladu na ciele Draco. Przesunęła
palcem docierając do drugiego. – Szkoda, że nie wykorzystałam
wszystkich twoich walorów, gdy ze sobą chodziliśmy – szepnęła,
a potem podniosła głos – Na pewno nie chcesz się nim ze mną
podzielić, Harry?
Odpowiedziało
jej warknięcie.
-
Lepiej powiedz Crabbe`owi i Goyle`owi, że spotkam się nimi za dwie
godziny – zdecydował Draco zamykając drzwi.
Podskakując
wesoło, Hermiona skierowała się do pokoju wspólnego. I bardzo
starała się ignorować odgłosy dochodzące z jej pokoju.
*
* *
Draco
bardzo, bardzo się mylił, mówiąc Crabbe`owi i Goyle’owi, że
nie zbankrutuje stawiając im obiad.
Na
żadnym cmentarzu nie było tyle kości, ile piętrzyło się przed
nimi na stole. Ron, Vince i Greg potrzebowaliby chyba całego
kurnika, żeby zaspokoić apetyty.
Wzdychając
zapłacił rachunek i dołączył do pozostałych.
-
Jak myślicie, czy Miodowe Królestwo jest jeszcze otwarte? –
zainteresował się Ron po wyjściu na ulicę. – Przydałoby się
coś słodkiego, żeby godnie zakończyć posiłek.
-
Myślałem, że zakończyły go dwie dokładki kremu Brulee –
zauważył Draco sucho.
-
To nie to samo! – Ron obrócił się do Goyle`a – No nie, Greg?
-
Zdecydowanie nie, Ron.
Rudzielec
uśmiechnął się triumfalnie. W rewanżu, Draco zagadnął
Crabbe`a.
-
Vince, z kim idziesz na Bal Pożegnalny? To już za kilka dni.
-
N-nie wiem – zająknął się Crabbe, zerkając na Rona. – Jest
jedna dziewczyna, ale ona ma chłopaka.
-
A on już ją zaprosił? Bo jak nie, to chyba jest do wzięcia?
-
Tak myślisz? – W głosie Vince’a zabrzmiała nieśmiała
nadzieja.
-
Absolutnie.
-
A ty kogo zapraszasz, Malfoy? – zapytał Ron, nieco zirytowany, że
jego przyjaciel zachęca rywala do zaproszenia Hermiony.
-
Harry`ego oczywiście.
-
A on o tym wie?
-
Nie, ale to...
-
Jest teraz bohaterem. Na pewno będzie miał wiele propozycji.
Zaskoczony
Draco wpatrywał się przez chwilę w Rona. Nagle poczuł ciarki na
plecach. Harry był bohaterem. Zupełnie jak Harry w jego świecie. A
Chłopiec, Który Przeżył, Bohater Świata Czarodziejów, nigdy nie
chciał mieć nic wspólnego z Draco Malfoyem.
*
* *
Draco
zastał w pokoju Harry`ego naciągającego spodnie.
-
Hermiona chyba chce odzyskać swój pokój – wyjaśnił Harry nie
odwracając się do Draco. – Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłeś
mi się tu tyle wylegiwać. Jutro owutemy!
-
Wylegiwać się? – Draco uniósł brew. – Nie wiedziałem, że
teraz tak to się nazywa.
Harry
spiekł raka, podniósł skarpetkę z podłogi i zaczął
rozgrzebywać pościel w poszukiwaniu drugiej.
-
Słuchaj, naprawdę muszę już iść. W przeciwieństwie do ciebie,
muszę przysiąść, żeby zdać egzaminy. Nie mam takich pleców jak
ty. – Zlokalizował zgubę i wyciągnął ją spod koca.
Draco
skrzyżował ramiona na piersi, oparł się o ścianę i obserwował
jak Harry zakłada skarpetki.
-
W porządku. Skoro musisz – powiedział w końcu. – Chciałem cię
tylko o coś zapytać. To ważne.
-
Ważne? Gdzie moje buty?
Draco
wskazał palcem kąt pokoju i wziął głęboki oddech. Harry usiadł
na łóżku nakładając znalezione obuwie.
-
Chciałem zapytać, czy miałbyś ochotę pójść na Bal Pożegnalny?
-
Pewnie. Przecież wszyscy idą, nie? - rzucił Harry nie podnosząc
głowy.
-
Ale ja pytam, czy pójdziesz tam ze mną. Jako mój partner.
Ręce
Harry`ego przerwały wiązanie butów, ale sekundę później podjęły
czynność.
-
Oczywiście. Brzmi świetnie. - Wstał i skierował się ku drzwiom –
naprawdę muszę już iść.
Draco
został w pokoju sam. Był skonsternowany; ogarnęło go nagle
poczucie opuszczenia. Nie mógł zrozumieć, co zrobił nie tak.
*
* *
Owutemy
okazały się bardzo trudne, ale Draco był zadowolony z tego jak mu
poszło. Nie był zadowolony z tego, że od ostatniej rozmowy
przebywał z Harrym sam na sam mniej niż minutę.
W
końcu postanowił się dowiedzieć dlaczego Potter go unika.
Tak
więc Harry leżał aktualnie na podłodze schowka, gdzie Draco
wepchnął go, wreszcie przydybawszy w holu. Draco święcie wierzył,
że o pewnych rzeczach należy mówić wprost
-
Co jest, Potter? Unikasz mnie?
-
Nie wiem o czym mówisz. – Harry wstał otrzepując szatę. –
Wiesz, jak chcesz z kimś pogadać, nie musisz go od razu porywać.
Aczkolwiek, biorąc pod uwagę twój stosunek do ludzi, pewnie nie
masz wyjścia.
-
Nie mam, jeżeli mnie unikają. A ty właśnie to robisz. Bardzo się
starasz nie bywać tam, gdzie ja. – Nawet w tak złym oświetleniu,
Draco dostrzegł, że Harry patrzy wszędzie byle nie na niego.
-
Bzdura.
-
Świetnie. Udowodnij to. Daj mi swoja mapę. Tą, dzięki której
zawsze będę wiedział, gdzie jesteś.
-
Nie.
-
Widzisz! Chcesz mnie unikać.
-
To, że nie... – Harry urwał, cofnął się opierając o ścianę.
Draco
zbliżył się do niego.
-
Co, Potter – zaczął cicho. – Straciłeś zainteresowanie, bo
dostałeś to, czego chciałeś? Olewasz, bo mnie już przeleciałeś?
-
Nie. Oczywiście, że nie – zaprzeczył Harry. – Poza tym, to ty
mnie przeleciałeś – dodał zapalczywie. - Nawet nie wiedziałem,
że można... A kiedy... I to, co robiłeś... Ten twój... To
było... – Potrząsnął głową. – To nie tak, jak myślisz.
Draco
przysunął się jeszcze bardziej i przejechał palcem po jego
policzku.
-
Podobało ci się?
Na
wspomnienie tamtych chwil, oczy Harry’ego zaszły mgłą i zaczął
mieć trudności z oddychaniem. Kiwnął głową.
Draco
wepchnął mu kolano między nogi i zbliżył usta do jego ucha.
-
Chciałbyś, żebym zrobił to jeszcze raz? – wymruczał.
Harry
wygiął się mimowolnie, wypychając biodra do przodu. Przytaknął
z jękiem.
Draco
przeciągnął dłońmi po jego torsie, docierając do miejsca, gdzie
ich ciała się stykały.
-
Więc wiesz, co musisz zrobić – wyszeptał gładząc jego udo.
Harry,
niezdolny wydusić odpowiedzi, przycisnął się do niego mocniej i
przymknął oczy. Draco kontynuował leniwe pieszczoty, skupiając
się na coraz bardziej namacalnym ich efekcie. Nagle zacisnął dłoń
mocniej i odsunął się raptownie.
Zaskoczony
Harry otworzył oczy.
-
Musisz przestać mnie unikać – oświadczył Draco.
-
Ty... Ty... się ze mną droczysz – wykrztusił Harry.
-
Powiedz mi, Harry. Dlaczego tak sądzisz?
-
Dlatego! Właśnie dlatego – wypalił Harry i ze złością
przygładził rozczochrane włosy.
-
Nie rozumiem.
-
My. To. To nie potrwa długo, prawda? Po Balu Pożegnalnym wyjedziemy
z Hogwartu. Prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy. Co najwyżej
wpadniemy na siebie przypadkiem, kiwniemy sobie głowami i każdy
pójdzie w swoją stronę. Ta myśl doprowadza mnie do szału. Wciąż
będę cię pragnął, a ty odejdziesz, odsuniesz się ode mnie, tak,
jak zrobiłeś to przed chwilą. Zimny i obojętny.
Draco
złapał rękę Harry`ego i przycisnął do wybrzuszenia na swoich
spodniach.
-
To według ciebie jest obojętność? Nie, Harry. Nie zamierzam cię
opuścić. I tobie także nie pozwolę odejść.
-
Nie? – W głosie Harry`ego pobrzmiewała nieufność, ale na jego
twarz wstąpiła nadzieja.
-
Nie – powtórzył Draco. – Nie zamierzam.
-
Czasami mam wrażenie, że to moje przekleństwo, że wszyscy ode
mnie odchodzą. – Harry spuścił wzrok, ale zaraz spojrzał
towarzyszowi w oczy. – Hm... To znaczy, że ostatnio zachowywałem
się naprawdę głupio.
-
Nic w tym dziwnego. Zawsze się tak zachowujesz. - Draco uśmiechnął
się tryumfalnie. – Myliłeś się także jeszcze w jednej sprawie.
-
W jakiej?
-
Malfoyowie grożą. Przekupują. Prowokują. Znieważają.
Przysięgają zemstę i odpłacają się okrutnie. - Draco opadł na
kolana.. – Ale nigdy się nie droczą.
Harry
jęknął, gdy Draco znacząco oblizał wargi.
*
* *
Nie
mam na to czasu, pomyślał Draco, gdy następnego dnia siadał na
krześle przed biurkiem Dumbledore’a. Tego wieczora miał być Bal
Pożegnalny. Musiał wziąć kąpiel, nałożyć odżywkę na włosy
i wybrać jakoś odpowiedni strój z szerokiego asortymentu
cukierkowatych, czerwono-złotych szat wyjściowych, które wisiały
w jego szafie.
Studiując
twarz Dumbledore`a, zdziwił się jak staro wygląda dyrektor. Draco
widywał go od wielu lat, jeszcze dłużej wiedział, że jest on
najpotężniejszym żyjącym czarodziejem, był więc zszokowany,
uświadamiając sobie, jak posunięty w latach i kruchy jest ten
starzec.
Zgrzybiałość
prawdopodobnie rzuciła się też dyrektorowi na umysł, bo przez
całe spotkanie zajadał się na przemian słodyczami z Miodowego
Królestwa i deserami przygotowanymi przez skrzaty domowe. Kiedy
Draco zasugerował, że za tak obrzydliwą baklawę, jak ta
wczorajsza, skrzaty powinny zostać nią wysmarowane i wystawione na
słońce, dyrektor tylko kiwnął z roztargnieniem głową.
Pomimo
grubych ścian, z zewnątrz dobiegały ich odgłosy szalejącej
burzy. Podczas gdy Dumbledore plótł coś o różnych rodzajach
słodyczy, Draco uprzyjemniał sobie czas wyobrażaniem zniszczeń,
które wyrządzają wiatr i deszcz, gdy oni siedzą tu spokojnie i
rozmawiają. W końcu Draco zdecydował, że na niego pora.
-
Profesorze Dumbledore, doceniam, że poświęca pan swój cenny czas
dyskutując ze mną o tak błahych sprawach, ale naprawdę, muszę
już iść. – Uczynił ruch, jakby chciał wstać.
-
Wybiera się pan na dzisiejszy bal? – zapytał Dumbledore.
Draco
pozostał na miejscu. Przytaknął.
Dyrektor
obserwował go przez moment.
-
Z panem Potterem jak mniemam?
-
Owszem.
-
Czy to oznacza, że pan i pan Potter jesteście przyjaciółmi?
-
Widział nas pan przy bazyliszku. Jestem pewien, że sam może pan
wyciągnąć właściwe wnioski, profesorze – odparł Draco sucho.
-
Tak, bazyliszek. Bardzo interesująca sprawa. Obawiam się, że wasza
potyczka z Progiskorem jest na pierwszych stronach wszystkich gazet.
Zostaliście uznani bohaterami czarodziejskiej społeczności.
-
Cóż, od 1779 roku zabijanie reporterów jest niezgodnie z prawem,
więc nie sądzę, żebyśmy mogli coś na to poradzić. Głupi
przepis.
-
Od tamtej nocy sowy krążą niemal nieprzerwanie, przynosząc dla
was podziękowania i gratulacje.
-
To dość kłopotliwe, prawda?
-
Rozumiem, że pan Potter otrzymał wiadomość o bliskiej wizycie
ojca?
Draco
spochmurniał. Pamiętał jak Harry, dostawszy list, rozpoznał
charakter pisma na kopercie. Z błyszczącymi oczyma, drżącymi
palcami rozrywał kopertę. Później próbował zbagatelizować
sprawę, ale rozpierała go energia. Ich wieczorne tete-a-tete
obfitowało w niezapomniane wrażenia, ale fakt ten tylko uzmysłowił
mu jak bardzo Harry uzależniony jest od aprobaty swojego ojca.
Draco
odsunął od siebie ponure myśli i wzruszył ramionami.
-
Jestem pewny, że niedługo wszystko ucichnie, odzyska pan kontrolę
nad sytuacją i całe zamieszanie się skończy.
-
Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, Harry Potter jest
teraz gwiazdą. Myślę nawet, że rozważa rozpoczęcie treningu
aurorskiego.
Draco
spojrzał na dyrektora podejrzliwie.
-
Ach, to właśnie o to panu przez cały czas chodziło – rzekł
wolno, uświadamiając sobie nagle prawdę.
-
Nie miałem tak sprecyzowanych celów, gdy wraz z profesorem Snape`em
i profesor McGonagall rzucałem Zaklęcie Ostatniej Szansy.
-
Zaklęcie Ostatniej Szansy? Niemożliwe. To tylko bajka.
-
W każdej bajce jest ziarno prawdy.
Draco
wstał raptownie, a przewrócone krzesło stuknęło o posadzkę.
-
To ty! Naprawdę to zrobiłeś! To przez ciebie tu jestem! –
wrzasnął roztrzęsiony.
-
To jeden z minusów Zaklęcia Ostatniej - nigdy nie wiadomo czy uda
się je rzucić –rzekł Dumbledore spokojnie. – Nie mieliśmy
pojęcia czy w ogóle zadziałało, a co dopiero, że ty będziesz
instrumentem, który pomoże rozwiązać nasz problem.
-
To nie Progiskor był tym problemem, prawda?
Draco
wrócił myślami do chwili, kiedy Snape wypytywał go o związek z
Harrym. Profesor mówił wtedy coś o śmierci matki Harry`ego, o
tym, że opuścił go ojciec, że Mugole wychowali go jak swojego.
-
To o Harry`ego się martwiliście!– Rozmowa, którą podsłuchiwali
z Harrym w pokoju nauczycielskim, nagle nabrała sensu. – Profesor
Snape powiedział, że wiele lat temu, nie zrobił pan niczego żeby
zapobiec katastrofie.
Draco
wziął głęboki oddech. Zrozumienie przyszło nagle i wprawiło go
w osłupienie.
-
Baliście się. Baliście się, że Harry stanie się drugim
Voldemortem – powiedział oskarżycielsko.
Dumbledore
po prostu skinął głową.
-
To jakiś obłęd! Harry nigdy by tego nie zrobił!
-
Jest bardzo ambitny.
-
Harry ma obrzydliwie solidny kręgosłup moralny. Ja wiem o tym
najlepiej, bo jestem go kompletnie pozbawiony. – Draco przechylił
się przez biurko. Nie usiłował nawet powstrzymać furii, a jego
głos przypominał warczenie wściekłego psa. – O czym przekonasz
się niechybnie, jeśli jeszcze raz wtrącisz się w jego życie.
-
Proszę się uspokoić, panie Malfoy. Nie zaprosiłem tu pana po to,
żeby się kłócić.
-
A po co?
-
Chciałem się pożegnać, zanim nas pan opuści.
-
Mogę zaręczyć, że po zakończeniu szkoły nie będę tęsknił
ani za tobą, ani twoimi kumplami, ani tą kupą kamieni – syknął
Draco ruszając ku drzwiom.
-
Zaklęcie niedługo przestanie działać. Wszystko wróci na swoje
miejsce.
Gdy
Draco odwrócił się, jego twarz miała barwę popiołu.
-
Przestanie działać? To znaczy, że opuszczę ten świat?
Opuszczę... jego? – wyjąkał.
Jednym
tylko skinieniem Dumbledore sprawił, że dusza Draco umarła.
-
Niech cię piekło pochłonie - wysyczał Draco przepełniony bólem.
*
* *
-
Harry! - zawołał Draco bez tchu.
Po
jego policzkach spływały stróżki zimnego potu. Przerażony, że
może zniknąć zanim zobaczy się z Harrym, po wyjściu z gabinetu
dyrektora popędził wprost do lochów. Jakiś Ślizgon wchodził
akurat do dormitorium, więc skorzystał z okazji. Błyskawicznie
przebiegł przez pokój wspólny i wpadł do pokoju Harry`ego, gdzie
powitało go pełne wyrzutu mruknięcie.
-
Miałeś tu nie przychodzić wcześniej niż za dwie godziny.
-
Muszę z tobą porozmawiać.
-
Jasne. – Harry zerknął na Notta i Zabiniego, którzy przyglądali
się im z ciekawością – Może wyjdziemy na zewnątrz?
Kiedy
wyszli na korytarz Harry zachichotał.
-
W takim razie pewnie znasz już nowe hasło?
-
Hasło? – Draco potrzebował chwili, żeby zrozumieć o czym mówi
przyjaciel. Cały czas myślał o tym, jak mu to wszystko
wytłumaczyć.
-
Nie? – Uśmiech Harry`ego stał się jeszcze szerszy. - Zmieniłem
je – oświadczył, gdy wychodzili z lochów. – A właściwie
tylko coś dodałem. Teraz brzmi “Uwielbiam pieprzyć Malfoya”.
Widząc
puste spojrzenie towarzysza, Harry potrzasnął głową.
-
Wiem, wiem. To szokujące, bezwstydne i bardzo dwuznaczne.
Draco
nawet nie zwracał uwagi na to, dokąd idą. Gdy znaleźli się w
holu, pchnął drzwi i wyszli na zewnątrz. Na niebie co chwilę
pojawiały się błyskawice, a w powietrzem wstrząsały grzmoty.
Nadal lało, ale nad drzwiami znajdował się daszek, który chronił
ich przed deszczem.
Harry
zmarszczył brwi, zaskoczony dziwnym zachowaniem przyjaciela.
-
O co chodzi?
-
Muszę ci cos powiedzieć.
-
Coś złego?
Draco
skinął głową.
-
Bardzo.
-
Co zrobiłeś? – zapytał Harry.
-
To nie moja wina! Zostałbym tu na zawsze, gdyby to zależało ode
mnie,!
-
Odchodzisz? – Uśmiech błyskawicznie znikł z twarzy Harry`ego.
W
jego oczach pojawił się błysk szaleństwa. Zaczął się cofać,
nie zwracając uwagi na to, że wychodzi spod daszku i moknie w
ulewie.
-
Tak. Nie. – Na Merlina!, pomyślał Draco, to będzie gorsze niż
sądziłem... Dla Harry`ego . Tamten Draco będzie go ignorował, a
Harry myśląc, że robi to specjalnie, utwierdzi się w przekonaniu,
że został odrzucony. – Posłuchaj mnie, Harry... Trzymaj się z
Hermioną i Ronem. Oni pozostaną twoimi przyjaciółmi. Zapewniam
cię...
-
Ale ty nie, prawda? – Harry odsunął się jeszcze dalej.
-
Ja także, Harry. Nigdy o tobie nie zapomnę – Draco podszedł do
niego. Deszcz spływał mu po włosach, twarzy, wsiąkał w ubranie.
Załapał go za ramię i przyciągnął blisko. – Tylko że... Nie
będziemy razem. Już nigdy. Nie mogę. Będę idiotą, który nawet
nie wie, jak bardzo cię kocham.
Pocałował
go mocno, rozpaczliwie, chcąc po raz ostatni wyrazić swoje uczucia
za pomocą warg, których nie potrafił ułożyć odpowiednio, by
wyrzec słowa.
Harry
odepchnął go i splunął, jakby chciał wyrzucić z siebie jego
smak.
-
Chcesz odejść, więc idź. Nie będę cię zatrzymywał. Wynoś
się!
-
Nie rozumiesz...
-
Rozumiem. I to bardzo dobrze.
Draco
nie widział zasłoniętych zalanymi okularami oczu, jednak z tonu
wywnioskował, że nie wszystkie krople na jego policzkach to deszcz.
-
Harry, błagam, pozwól mi wyjaśnić...
-
Nie! Zaufałem ci! Wierzyłem w ciebie. Ko... – Harry cofnął się
gwałtownie. – A ty...
Z
twarzą zastygłą w maskę bólu, odwrócił się i ruszył przez
ulewę.
-
Idź do diabla, Malfoy!
To
nie może się tak skończyć! Nie w ten sposób. Nie teraz... Nie
teraz, gdy Harry cierpiał, a jego własne serce rozpadało się na
kawałki.
Pobiegł
za nim, na oślep wybierając drogę w gęstej zasłonie deszczu.
-
Harry!
Przeszukując
wzrokiem otoczenie, dostrzegł w oddali jakiś ruch. Ruszył w tę
stronę.
-
Harry!
Drzewo,
które mijał, rozdarł piorun. Zaskoczony Draco stracił równowagę,
i przewrócił się na ziemię, uderzając głową o kamień.
Ciemność pochłaniała go i pożerała. Nie mógł na to pozwolić.
Zamrugał oczami, starając się z niej wyrwać.
Wyciągnął
rękę, żeby się podeprzeć i trafił na coś, co leżało obok.
Coś, co nie było trawą ani błotem. Spojrzał w tę stronę.
Rozpoznając nieruchomy kształt, zawył boleśnie.
Jego
dłoń spoczywała na piersi martwego Lucjusza Malfoya.
ęRozdział
siódmy
Deszcz
padał nadal. Draco trzymał w ramionach ciało ojca, usiłując
doszukać się w nim choć najsłabszych oznak życia. Bezskutecznie.
Tłumiąc szloch, przygarnął go do siebie, patrząc w zastygłą
twarz, twarz naznaczoną piętnem Avady. Drążącymi pacami odsunął
z arystokratycznego czoła zlepione krwią strąki jasnych włosów.
-
W tym życiu także nie zostaniesz Ministrem Magii, ojcze.
Wrócił
do swojego świata, a wszystko wskazywało na to, że jego świat
oszalał. Z lewej strony ktoś krzyczał. Draco spojrzał w tym
kierunku i zobaczył zamazane sylwetki, oświetlane kolorowymi
błyskami magii, które co chwilę rozpraszały zasłonę ulewy.
Nadeszła decydująca rozprawa z Voldemortem.
Ostrożnie
ułożył ciało na ziemi i wstał.
-
Tym razem pomszczę twoją śmierć.
Wkroczył
między walczących, szukając wzrokiem swojego celu. W końcu
wyłowił w tłumie znajomą postać, a scena, którą ujrzał,
zmroziła mu krew w żyłach, wypełniając go lodowatą furią.
Harry
osuwał się na ziemię, zaciskając kurczowo palce na mieczu.
Walczył, aby uwolnić się od Cruciatusa, którego rzucił
Voldemort. Krew, sącząca się z blizny zalewała oczy oślepiając
go. Czerwona strużka, staczając się po policzku, wsiąkała w
szatę.
Zgubił
gdzieś okulary, a jego ubranie było przemoczone i utytłane w
błocie.
Draco
uniósł różdżkę i precyzyjnie wymierzył cel.
-
Drętwota! – krzyknął.
Zaklęcie
uderzyło Voldemorta w plecy.
Czarny
Pan znieruchomiał na moment, ale szybko wyzwolił się od czaru i
odwracając, stanął twarzą w twarz z Draco. Jego oczy przybrały
wyraz czystej nienawiści ale wcześniej mignęło w nich
zaskoczenie.
-
Gdybym wiedział, że jeszcze żyjesz, młody Malfoyu, zatrzymałbym
się, aby dokończyć to, co zacząłem.
Rzucił
klątwę, ale Draco uchylił się błyskawicznie.
-
Zabiłeś mojego ojca. – Draco wymierzył kolejne zaklęcie, które
Voldemort z łatwością odbił.
-
Głupiec. Zginął próbując cię osłonić. – W oczach Voldemorta
błysnęło zrozumienie. – Tylko nie mów, że kolejna ofiara
rodzica, ocaliła jakiegoś smarkacza?
-
Naprawdę jesteś tępy, wiesz? – Kolejny atak Draco został
odparty równie szybko, co wcześniejsze. – Nie jestem tym, z
którym walczyłeś wcześniej. – Wyczarował tarczę unikając
trafienia strumieniem magii. - Jestem jego złym bratem bliźniakiem.
Rozwścieczony
Voldemort zasypał go gradem klątw. Draco zmuszony był przeturlać
się po ziemi, żeby go nie dosięgły. Jedna z nich musnęła lewe
przedramię - poczuł przeszywający ból. Ignorując krew
przesiąkającą materiał na rękawie, wycelował różdżkę w
szatę Voldemorta.
-
Incendio!
Płomienie
buchnęły i przez moment syczały na deszczu, zanim ugasiło je
przeciwzaklęcie. Tym razem Voldemort miał więcej szczęścia.
Draco usłyszał trzask łamanego żebra, a potem ogromna siła
wyrzuciła go w powietrze. Wylądował na brzuchu, w kałuży.
Czarny
Pan zbliżył się, stając nad nim.
-
Młody Malfoy. Twarzą w błocie. Znowu. Jednak twojego ojca już nie
ma. Kto ocali cię tym razem?
Voldemort
uniósł różdżkę, otworzył usta, żeby rzucić ostateczną
klątwę i zamarł. Oczy rozszerzyły mu się gwałtownie, gdy z jego
piersi wychynął czubek ostrza. Usiłował coś zrobić, ale różdżka
wypadła ze słabnących palców. Stojący za jego plecami Harry,
wepchnął miecz głębiej w jego serce
Z
ust Voldemorta dobył się charkot, gdy nabierał powierza. W
desperackim wysiłku Draco zdołał podnieść różdżkę.
-
Silencio! – wykrztusił.
Ostatnia
klątwa Voldemorta została uciszona. Ciało głucho uderzyło o
ziemię. Czarny Pan nie żył.
-
Nigdy nie pytaj, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi – skomentował
Draco przymykając oczy.
Po
chwili usłyszał, jak Harry opada obok niego. Zmusił się, by
rozewrzeć powieki i spojrzał na swego wybawcę.
-
W plecy, Potter? Iście ślizgońskie.
-
Bohaterska odsiecz, Malfoy? Jakież to gryfońskie.
Draco
prychnął.
-
Choć świetnie się bawię, wymieniając z tobą obelgi, mam
wrażenie, że tam nadal toczy się bitwa. – Spróbował podnieść
się na kolana.
Harry
popatrzył w stronę, z której dochodził zgiełk walki.
-
Właściwie, to chyba się kończy.
-
Dzięki Merlinowi – westchnął Draco i na powrót legł w błocie.
Błoto było dobre. Wygodne. Miękkie. Nieco zimne, ale ponoć
cudownie działa na skórę.
Usłyszał
obok siebie śmiech Harry`ego i uświadomił sobie, że mówił to na
glos. Zmarszczył brwi rzucając spod nich swoje najbardziej
złowrogie spojrzenie, ale szybko się poddał, czując jak bardzo go
to wyczerpuje.
-
Jak myślisz, co powinniśmy zrobić z tym palantem? – zapytał
Harry wskazując na truchło Voldemorta.
-
Jestem za tradycyjną metodą. Odciąć głowę, spalić szczątki, a
prochy rozsypać na poświęconej ziemi.
-
Dobry pomysł – przyznał Harry gorzko. – To powinno go
powstrzymać przed ponownym zmartwychwstaniem.
-
A nawet, jeśli nie, zdusimy to w zarodku. Zrobimy go partnerem
Longbottoma na eliksirach. To zniszczy go raz na zawsze.
Kolejny
chichot wyrwał się z ust Harry’ego, tym razem jednak brzmiał
histerycznie. Draco dźwignął się i podczołgał do niego. Otoczył
drgające od szlochu ramiona, przyciągając głowę Harry’ego do
piersi.
-
Już po wszystkim, Potter. – Poklepał go pocieszająco po plecach.
– Wyrzuć to z siebie – wyszeptał mu do ucha. – Już po
wszystkim.
Poczuł
jak ręce Harry`ego obejmują go mocno. Złamane żebro
zaprotestowało, ale nie chciał przyjąć do wiadomości nowej fali
bólu. Zamarli wtuleni w siebie, opłakując swe straty. Hałasy
wokół powoli cichły, a deszcz słabł, aż przeistoczył się w
mżawkę.
Z
daleka dobiegły go głosy Granger i Weasleya wołających Harry`ego.
Harry też musiał je usłyszeć, bo podniósł głowę, odepchnął
go i wstał. Po chwili, Draco także się podniósł.
-
Czekaj, Potter – powiedział, gdy Harry zaczął iść w kierunku,
skąd dobiegało wołanie. Znalazł miejsce na szacie, które było
najmniej zabłocone i otarł tkaniną twarz Harry’ego z krwi i łez.
-
Niechluj z ciebie. Wyglądasz gorzej niż zwykle, choć nie sądziłem,
że to w ogóle możliwe. Nie możesz pokazać się w takim stanie
swoim fanom. Wystraszysz ich.
-
Draco – zaczął Harry. – Dziękuję za... Za...
-
Harry! – Krzyknął Ron odciągając go na bok i zamykając w
silnym uścisku. – Wiedzieliśmy, że ci się uda!
Hermiona
przypadła do nich chwile później.
-
Tak bardzo się martwiłam!
Draco
stał i patrzył na trójkę przyjaciół. Zdawał sobie sprawę, że
nie są już jego przyjaciółmi, ale w duchu czuł wielką ulgę
widząc ich teraz. Żywych.
Z
okrzykiem radości objął mocno Hermionę.
-
Draco? – powiedziała nieco niepewnie.
-
Przestań, Malfoy – sapnął Ron zirytowany.
-
Masz rację. – Draco błyskawicznie uwolnił Hermionę i chwycił
rudzielca w ramiona.
-
Malfoy! Ej... Malfoy, ty krwawisz.
-
Jakiś ty bystry, Weasley. A mówią, że masz tylko ładną buźkę.
Nie, czekaj, wcale tak nie mówią.
-
Hm.... Harry, to ten Malfoy, który nas nienawidzi czy ten, który
twierdzi, że jest naszym przyjacielem? – zapytał Ron ponad
ramieniem Draco.
-
Myślę, że to ten, który nas nienawidzi.
Dźwięki
nagle zaczęły odpływać, a świat tracić kontury, ale Draco wciąż
słyszał dochodzący jakby z oddali głos Rona.
-
To dobrze. Tamten mnie strasznie wkurzał. – Ron w ostatniej chwili
zdołał podtrzymać mdlejącego Draco.
*
* *
Draco
ocknął się nagle. Harry leżał obok, studiując ciemne ślady
swoich zębów, pozostałe po ich ostatnim tete-a-tete w pokoju
Hermiony.
Draco
przeturlał się przyciskając go sobą do materaca. Pochylił głowę
tak, że ich twarze niemal się dotykały.
-
Tęskniłem za tobą – wyszeptał i przycisnął wargi do jego
ust..
Harry
wydawał się dziwnie bierny, więc Draco chwycił jego dolną wargę
w zęby i delikatnie ugryzł. Gdy Harry jęknął, wykorzystał
okazje i przystąpił do szturmu. Kontynuował swoją drobiazgową
eksplorację, dopóki nie zaczęło mu się kręcić w głowie z
braku powietrza.
-
Uwielbiam cię smakować, Harry – wyszeptał bez tchu skubiąc go w
szyję. – Uwielbiam być w tobie. - Zsunął ręce na jego
pośladki. – Kocham, kiedy jesteś we mnie.
Harry
krzyknął wstrząśnięty, wygramolił się spod niego i spadł z
łóżka lądując na kolanach, gotowy do ucieczki.
-
Jasny gwint, Malfoy!
Draco
spojrzał na osłupiałego chłopaka dostrzegając na jego czole
bliznę. Potoczył wokół wzrokiem i zorientował się, że leży w
skrzydle szpitalnym, dochodząc do siebie po pojedynku z Voldemortem.
Całował nie tego Harry`ego!
-
Cholera.
Potter
gapił się na niego klęcząc na podłodze. Draco przewrócił
oczami.
-
Nie bój się, nie dybię na twoją cenną cnotę. Po prostu nie
skojarzyłem, że to ty. Drugi raz się nie pomylę.
Harry
wstał ostrożnie, pilnując nie zbliżyć się do niego za bardzo.
-
Nazywałeś mnie Harrym, kiedy... Myślałeś, że jestem nim,
prawda?
-
Nim?
-
Kiedy tu był inny Draco, ty byłeś tam, tak? – Harry mówił
coraz bardziej zdecydowanym tonem w miarę, jak stawał się pewny
swych słów. – W miejscu, o którym mówił tamten Draco. Tam,
gdzie byli inni Hermiona, Ron i... ja.
Harry
poszedł bliżej.
-
Już ci mówiłem, nie popełnię tej pomyłki po raz drugi -
oświadczył Draco siadając prosto.
-
Ty i on, ten drugi Harry... Wy się...
-
Pieprzyliśmy - warknął Draco. – Rozumiesz, Potter? Pieprzyliśmy
się, to wszystko. – Kłamstwo miało smak goryczy i szczypało w
język. – A teraz spadaj. Daj mi spokój.
-
Nie wszystko. To niemożliwe. Twój ton, słowa, to jak przed chwilą
mnie całowałeś, dotykałeś...
-
Och, na Merlina, Potter, dorośnij. Leżałem na tobie, czułem cię
i nie wmawiaj mi, że to była różdżka, bo mimo tego, co mówią o
Wielkim Harrym Potterze, nie masz jedenastocalowego fiuta. Byłeś
napalony, ale nie oznacza to od razu wielkiego uczucia, prawda?
Chyba, że zamierzasz mi właśnie wyznać dozgonną miłość.
Harry
spojrzał na niego ze złością.
-
Jesteś głupkiem, Malfoy! – rzucił i wybiegł z infirmerii z
furią trzaskając drzwiami.
Draco
zmuszony był przyznać mu rację
*
* *
Musiał
zostać w skrzydle szpitalnym także w dniu pogrzebu ojca. Dumbledore
przyszedł później i opowiedział mu o szczegółach skromnej
ceremonii. Draco zauważył, że dyrektor wygląda bardzo staro,
jakby powoli wyciekało z niego życie. Zastanawiał się w jak wielu
pogrzebach musiał brać udział i jak wielu uczniom składać
kondolencje.
W
liście od matki otrzymał dokładne informacje, dotyczące spadku,
ale brakowało w nim słów, które dodałyby mu otuchy. W
przeciwieństwie do sytuacji majątkowej rodzin, które nie zdążyły
zmienić stron, ich przedstawiała się świetnie. Wiele rodowych
fortun zostało zajętych na czas trwania śledztwa. Draco
przypuszczał, że powinien się cieszyć z takiego obrotu sprawy,
ale nie mógł jakoś dostrzec w tym żadnych korzyści.
Po
opuszczeniu infirmerii, pierwsze kroki skierował do lochów. W
klasie eliksirów zastał Snape’a zajętego sprawdzaniem zapasów
mikstur. Na jego widok, nauczyciel uniósł brew.
-
Spodziewałem się, że pozostały do owutemów czas wykorzystasz
raczej na naukę, niż przeszkadzanie profesorom?
-
Dlaczego pan to zrobił? – rzucił Draco.
-
Proszę wybaczyć, panie Malfoy, ale...
-
Och, nie wiem jeszcze czy wybaczę komukolwiek. Dlaczego rzuciliście
Zaklęcie Ostatniej Szansy?
Zwykle
skwaszony wyraz twarzy Snape`a ustąpił zaskoczeniu.
-
Skąd wiesz?
-
Chyba nie rozumie pan na czym polega konwersacja, profesorze –
prychnął Draco. – Ja zadaję pytanie, pan odpowiada. A teraz
proszę powiedzieć - dlaczego?
Snape
przełknął głośno ślinę i kiwną głową.
-
Sadzę, że jesteśmy ci to winni. – Zebrał szaty i usiadł z
godnością. Wskazał krzesło po drugiej stronie biurka, ale Draco
zignorował gest.
-
Jak niewątpliwie już wiesz, byłem szpiegiem. Potęga Voldemorta
rosła coraz bardziej. Dowiedziałem się, że planuje atak na
Hogwart, ale nie udało mi się ustalić kiedy i w jaki sposób to
nastąpi. Uznano, że powinienem wyglądać na zaskoczonego, jak
wszyscy.
-
Chyba wszyscy wiedzieli, że kiedyś nadejdzie dzień decydującej
rozprawy między Dumbledore’em i Voldemortem?
-
Tak, ale nikt nie przewidział, że, podczas gdy Voldemort będzie
rósł w siłę, Dumbledore... Dumbledore jest już stary. Nawet
biorąc pod uwagę potencjał Pottera, nie byliśmy pewni wyniku.
-
Więc rzuciliście Zaklęcie Ostatniej Szansy – stwierdził Draco
zimno.
-
Tak. Kiedy wydawało się, że nic się nie dzieje, pomyśleliśmy,
że zaklęcie zawiodło. Za bardzo koncentrowaliśmy się na
przygotowaniach do nadchodzącej bitwy, żeby dostrzec zmianę, jaka
zaszła w relacjach między Gryffindorem i Slytherinem.
-
Co się stało?
Snape
spochmurniał.
-
Nie jestem do końca pewien. Wiem tylko, że twój ojciec uciekł z
Azkabanu. Istnieją przesłanki, że natychmiast potem zwrócił się
do ciebie, chcąc, abyś do niego dołączył.
-
Ale to nie ze mną rozmawiał. Spotkał się z grzecznym, dobrym
Gryfonkiem, przekonanym, że jego ojciec jest bohaterem. To musiało
być bolesne doświadczenie. Dla obu.
-
Bez wątpienia. – Snape wzruszył ramionami. – Najistotniejsze
jest to, co z tego wyniknęło. Twój ojciec postanowił cię
chronić, osłabiając obronę Voldemorta. Jego czyn odwrócił bieg
zdarzeń. W rezultacie, twój powrót zapobiegł śmierci Pottera i
pozwolił mu zadać ostateczny cios.
-
Ma pan w ogóle pojęcie, co mi zrobiliście? Co zrobiliście
Harry`emu? Czy w ogóle was to obchodzi?
-
Ocaliliśmy świat, to zrobiliśmy. Pewnych strat nie dało się
uniknąć, pewne ofiary musiały zostać złożone.
Draco
wyszedł trzaskając drzwiami. Jako ofiara wojenna, miał do tego
święte prawo.
*
* *
-
Malfoy, zaczekaj – usłyszał na korytarzu głos Pottera.
Skierował
się w przeciwną stronę. Nie miał teraz ochoty z nikim rozmawiać.
-
Malfoy – powtórzył Harry zniecierpliwiony, doganiając go i
zmuszając do odwrócenia. – Muszę z tobą pogadać.
-
Masz pecha. Bo ja nie mam ochoty na rozmowę z tobą. – Draco
spróbował pójść dalej, ale dłoń Pottera na ramieniu
przytrzymała go w miejscu.
-
Słyszałem, że pomagasz rodzinom Crabbe’a i Goyle’a - rzekł
Harry oskarżycielsko. - Opłacasz prawników, żeby nie stracili
majątku.
-
Nie twoja sprawa.
-
Owszem, moja. Ich ojcowie byli śmierciożercami.
-
Ich ojcowie nie żyją. Vince i Gregory są moimi przyjaciółmi i
nie zrobili nic złego.
-
Zasłużyli na karę.
-
Poroszę, proszę! Jestem pod wrażeniem, Potter. Już zabierasz się
do wypełniania pustki?
Harry
cofnął się, zbity z tropu drwiną w głosie Draco.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Najwyraźniej zdecydowałeś, że ty właśnie jesteś osobą, mającą
prawo oceniać kto i na co zasłużył. Zaczynasz wyrzucać wdowy
oraz dzieci z domów i pozbawiać ich ojcowizny. Umarł Czarny Pan –
Draco złożył przed Harrym głęboki ukłon. Prostując się,
spojrzał mu w oczy. – Niech żyje Czarny Pan.
-
To... To...
-
Co, Potter? Niesprawiedliwe? Nie w porządku? Przykro mi, ale moim
zdaniem cała ta rozmowa jest nie w porządku. A życie
niesprawiedliwe.
Harry
wpatrywał się w niego pobladły.
Draco
westchnął.
-
Mówiąc o niesprawiedliwości - muszę uczyć się do egzaminów.
Znowu. Przypomnij mi przy okazji, żebym dowiedział się co za
idiota przełożył je z powodu wojny. Jestem mu winien solidny
łomot.
*
* *
Tego
wieczoru Draco siedział w Wielkiej Sali, licząc puste miejsca przy
stołach. Szybko stracił rachubę. Przy każdym stole kogoś
brakowało, ale najwięcej nieobecności wynikało z tego, że
uczniowie, którzy stracili kogoś z rodziny, powyjeżdżali do
domów. Po drugiej stronie sali, przy stole Gryffindoru, siedział
Potter. Ich oczy spotkały się. Patrzyli na siebie dłuższą
chwilę, dopóki Harry nie odwrócił się, zagadnięty przez Rona.
Tego
Draco właśnie pragnął – żeby wszystko wróciło na swoje
miejsce. On siedzi przy stole Slytherinu; Potter znowu jest głupio
odważnym Gryfonem, Weasley idiotą, a Granger Panną Wiem Wszystko.
Zupełnie jak dawniej.
Z
wyjątkiem tego, że wcale nie było jak dawniej.
Ślizgoni,
którzy siedzieli w jadalni, byli cisi i przybici. Właściwie,
nastroje wszystkich zgromadzonych były tak posępne, jakby Hogwart
opanowała nagła epidemia depresji.
Zabini
usiłował udawać, że nie gapi się na Bulstrode, która z kolei
starała się sprawiać wrażenie, że wcale tego nie widzi. Draco
doszedł do wniosku, że to przestało już być zabawne. Właściwie
nie mógł dłużej patrzyć na ich idiotyczne zachowanie.
-
Blaise – rzekł głośno – powiesz wreszcie Milicencie co do niej
czujesz czy ja mam to zrobić?
Głowy
obojga zainteresowanych błyskawicznie odwróciły się w jego
stronę.
-
No, skoro masz z tym taki problem, wyręczę cię – ciągnął nie
dając Zabiniemu szansy na odpowiedź. – Milicento, Blaise ma na
twoim punkcie bzika. Buja się w tobie od dwóch lat. Nie, buja, to
złe słowo; nie wyjaśniałoby, czemu w twojej obecności zachowuje
się jak kretyn. To musi być miłość. Tylko to tłumaczyłoby
poziom jego zidiocenia.
Oczy
Bulstrode zwróciły się na Zabiniego, totalnie spetryfikowanego
słowami Draco.
-
A ty Blaise, wiedz, że Milicenta odwzajemnia twoje uczucia. Bo
inaczej, biorąc pod uwagę to, co wyprawiasz, zmiażdżyłaby cię
na proszek. – Gdy oboje nadal siedzieli bez ruchu, Draco zaczął
tracić cierpliwość. – Zabini wstań. Bulstrode, ty też.
Niepewnie
wypełnili rozkaz.
Usatysfakcjonowany
Draco skinął głową.
-
Teraz oboje przesiądźcie się na drugi koniec stołu. Dobrze.
Zabini, pocałuj ją i lepiej żebym widział, jak pracujesz
językiem, bo inaczej rzucę klątwę na was oboje.
Blaise,
drżąc nieco, wziął Milicentę w ramiona i delikatnie ją
pocałował. Przez chwile patrzyli na siebie, a potem ona oddała
pocałunek. Te, które nastąpiły zaraz potem, były coraz bardziej
namiętne.
Ślizgoni
zaczęli klaskać i gwizdać. Sądząc z zapału, z jakim para
oddawała się wypełnianiu jego polecenia, Draco był pewien, że
zostanie ojcem chrzestnym małego Draco lub Dracony, nie później
niż za dziewięć miesięcy.
Spojrzał
w stronę stołu Gryffindoru. Weasley i Granger obserwowali
całujących się Ślizgonów w szoku, lecz z wyraźną aprobatą.
Jednak Potter patrzył wprost na niego. Draco obdarzył go wesołym
uśmiechem.
Przy
tamtym stole też miały nastąpić pewne zmiany.
*
* *
Draco
szedł na boisko Quidditcha nucąc pod nosem. Skończył owutemy w
rekordowym tempie. Testy okazały się dziecinnie proste,
szczególnie, że były identyczne jak te, które zdawał w tamtym
świecie. Był pewien, że poszło mu lepiej niż komukolwiek innemu,
i to w całej historii Hogwartu.
Dochodził
do boiska, kiedy usłyszał, że ktoś za nim biegnie wołając go po
imieniu.
-
Potter - rzekł odwracając się do nadbiegającego chłopca. –
Zaczynasz wpadać w niezdrowy nałóg łażenia za mną.
-
Chciałem z tobą porozmawiać.
-
W porządku. – Draco wskazał na trybuny. Ruszyli w tamtą stronę
i usiedli, nie za blisko siebie, ale i nie za daleko.
-
Tamtego dnia, kiedy się spieraliśmy... – zaczął Harry.
-
Kiedy wygrałem nasz spór...
-
Wspomniałem o tym Ronowi i Hermionie. Ron cię sklął...
-
Idiota.
-
A Hermiona stwierdziła, że to nonsens. Ale mieli dziwne miny.
-
Zawsze mają dziwne miny.
Harry
szturchnął go lekko w ramię.
-
Mówię serio. Tak, jakby myśleli, że to możliwe. Że naprawdę
mógłbym... No nie wiem... Stać się niebezpieczny.
-
Och, na różdżkę Merlina, Potter! Tak się tym przejąłeś? –
Draco przewrócił oczami i wstał. – Powiedziałem tak, żeby ci
namącić w głowie. Nie jesteś materiałem na Czarnego Pana. Nie
staniesz się nim.
Harry
podążył za nim do schowka na miotły.
-
Nie wiesz tego. Nic o mnie wiesz.
Draco
obrócił się na pięcie stając z nim twarzą w twarz.
-
Mylisz się Potter. Wiem o tobie wszystko. Wiem, że lubisz tosty z
dżemem truskawkowym i że nie cierpisz winogron. Wiem, że obgryzasz
końcówki swoich piór, a potem jesteś zawstydzony śladami zębów
na nich. Wiem, że jak sobie coś wbijesz do głowy, to koniec –
obojętne czy chodzi o jakieś niemożliwe do wykonania zadanie, czy
też pomysł zaprzyjaźnienia się z kimś. - Zbliżył się do
niego. – Wiem o tobie więcej, niż możesz to sobie wyobrazić –
wyszeptał gardłowo.
Harry
zamrugał skonsternowany, a potem odsunął się nieco.
-
Znasz jego, tego drugiego Harry`ego, nie mnie.
-
Niewykluczone. Ale tym bardziej mam ochotę sprawdzić ile z tego, co
o nim wiem, dotyczy także ciebie. – Draco oblizał wargi,
stwierdzając z zadowoleniem, że Harry wpatruje się w niego jak
zahipnotyzowany. – Zastanawiam się czy krzykniesz z rozkoszy, gdy
ugryzę cię w ramię, czy zaczniesz jęczeć, gdy będę powoli
przesuwał językiem po twojej szyi, torsie i brzuchu. Zastanawiam
się czy tak samo pachniesz piżmem. Zastanawiam się, jak smakuje
twoja skóra, twój pot, twoje usta. I nie tylko. Zastanawiam się co
ujrzę w twoich oczach, gdy zatracisz się w pożądaniu i staniesz
całkowicie mój. Czy zobaczę w nich to samo, co widzę teraz?
Harry
głośno przełknął ślinę, cofając się jeszcze bardziej. Kiedy
odzyskał oddech, spojrzał na Draco podejrzliwie.
-
Znowu robisz to samo? Chcesz mi zamącić w głowie?
-
Możliwe.
Draco
odwrócił się, otworzył schowek i szybko chwycił dwie miotły.
Harry twardo stał na zewnątrz. Wychodząc, Draco podał mu jego
miotłę.
-
Przelecimy się? – zapytał rzucając mu spod rzęs pożądliwe
spojrzenie.
-
Nie mówiłeś poważnie, prawda? – Harry zerknął z ukosa na
Draco, który uśmiechnął się zagadkowo. – Nie wiem, jak ten
drugi Harry mógł z tobą wytrzymać. Właściwie to dziwie się, że
cię nie zabił
-
Czasem nie było łatwo. Mieliśmy kilka sprzeczek.
-
A to niespodzianka. O co się kłóciliście?
Draco
nie mógł powstrzymać drwiącego uśmieszku.
-
Najpoważniejszą awanturę mieliśmy, gdy Harry był zazdrosny o to,
że całowałem się że Snape`em. – Odbił się od ziemi i
wzleciał w powietrze, zostawiając za sobą oniemiałego Harry`ego.
-
Hej! – usłyszał za plecami. – Znów się ze mnie nabijasz?!
*
* *
-
Co ty wprawiasz?! Nie wolno ci! – krzyczał Harry stojąc obok
kanapy, na której właśnie rozkładał się Draco.
Pokój
wspólny był pełen Gryfonów, kiedy Draco pojawił się w wieży,
wzbudzając w jej mieszkańcach kompletne zaskoczenie. Na początek
powiedział Lavender, że jest pod ogromnym wrażeniem jej spokoju
wobec tak szkaradnego pryszcza, który rośnie jej na czole.
Następnie poinformował Thomasa, że Irytek odkrył, gdzie chowa
swoje rysunki, a potem obrzucił Longbottoma takim wzrokiem, że ten,
potykając się po drodze, uciekł z krzykiem do sypialni. Chwilę
później nastąpił masowy exodus Gryfonów z ich własnego pokoju
wspólnego, aż wreszcie zostali w nim tylko Ron, Hermiona, Harry i
Draco.
-
Nie możesz się tu tak włamywać i rozwalać na naszych meblach,
kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota – złościł się Harry.
-
Włamywać się? Wcale się nie włamałem. Ron, bądź dobrym
przyjacielem i powiedz mu, żeby mnie nie obrażał.
-
Nie jestem twoim przyjacielem. I nie mów do mnie Ron.
-
Faktycznie, nie jesteś moim przyjacielem, Weasley. A chciałbyś nim
być? Nie pożałujesz.
-
Nie kupisz przyjaźni Rona! – oburzyła się Hermiona.
-
Właśnie – zgodził się Ron. – A ile dajesz? – dodał.
Hermiona
szturchnęła go pod żebra.
-
Och, nie miałem na myśli czegoś tak przyziemnego, jak pieniądze –
zadrwił Draco. – Ale mam przypadkiem bilety na mecz Armat z
Chudley.
-
Wow! – wyrwał się Ronowi, ale widząc minę Hermiony, zaczął
nieudolnie udawać brak zainteresowania. – To znaczy, chciałem
powiedzieć, że moja przyjaźń nie jest na sprzedaż.
-
A właściwie to karnet na cały sezon – poprawił się Draco
obojętnie.
Zanim
Ron zdołał zacisnąć usta, wydarł się z nich cichy skowyt.
Draco
uśmiechnął się lekko.
-
Z możliwością siedzenia w loży Malfoyów na przynajmniej jednym z
meczów play offu.
Ron
odwrócił się do Hermiony.
-
Proszę – jęknął. - Nie będę przecież jego najlepszym
przyjacielem.
Hermiona
potrzasnęła głową.
-
Moja przyjaźń nie jest na sprzedaż – powiedział Ron stanowczo.
- A teraz, wybaczcie, będę w swoim pokoju... walił głową w
ścianę – Posłał Hermionie ostatnie błagalne spojrzenie, a
kiedy zmarszczyła brwi, westchnął i powlókł się na górę.
-
Panno Granger? – Draco spojrzał na dziewczynę. – A czy twoja
przyjaźń jest na sprzedaż?
-
Absolutnie nie – prychnęła wyniośle.
Draco
wstał z kanapy i podszedł do niej.
-
Jako moja przyjaciółka, mogłabyś mnie odwiedzać w mojej
rezydencji. A wiesz, co tam się znajduje?
-
Nie i nic mnie to nie obchodzi.
-
Biblioteka.
Oczy
Hermiony rozszerzyły się, ale milczała. Draco kontynuował
kuszenie, zbliżając się do niej powoli.
-
Masz pojęcie ile jest książek w bibliotece w rezydencji Malfoyów,
panno Granger? I jakich?
-
Nie.
Draco
pochylił się i wyszeptał do jej ucha:
-
Ja też nie.
Hermiona
cofnęła się kilka kroków, wskazując w niego oskarżycielskim
palcem.
-
Je... Jesteś podłym, podstępnym draniem!
-
Ależ skąd! Ja? No cóż, może trochę. Ale gdybym był naprawdę
podłym, podstępnym draniem, wspomniałbym o skarbcu.
-
Skarbcu?
-
Tak, tam trzymamy najrzadsze i najbardziej unikatowe księgi.
Niektóre z nich, prawdopodobnie istnieją tylko w jednym
egzemplarzu.
Hermiona
otworzyła usta.
-
Taaak. Znajdują się tam także wspomnienia moich krewnych. Tysiące
pergaminów spisanych przez ludzi przekonanych, że ponieważ ich
życie jest tak ważne, powinno zostać zapamiętane w
najdrobniejszych szczegółach. Wyobraź sobie tę historię. Tę
wiedzę. Wiesz, jak próżni są Malfoyowie...
-
Moja... – Hermiona wzięła głęboki oddech. – Moja przyjaźń
nie jest na sprzedaż. A teraz wybaczcie, pójdę pomoc Ronowi.
Tupiąc
głośno, Hermiona pomaszerowała na schody. Draco uśmiechał się,
obserwując jej wyjście, a potem podszedł do Harry`ego.
-
Nawet o tym nie myśl, Malfoy. Nie kupisz mnie.
-
Szkoda – wyszeptał Draco jedwabistym, głębokim głosem, patrząc
mu głęboko w oczy.
Harry
opanował się i nie cofnął, gdy Draco zbliżył się jeszcze
bardziej. Ale, choć bardzo się starał, nie potrafił stłumić
myśli, że te różowe, lekko wydęte usta są niesamowicie
pociągające.
-
Bo najlepsze zachowałem dla ciebie – wymruczał Draco.
-
Co? – wychrypiał Harry i przestał oddychać.
Twarz
Draco była tuż tuż.
-
Siebie.
Harry
poczuł, jak ciepły oddech osiada na jego wargach i zadrżał. Jeden
minimalny ruch, a ich usta się spotkają. Niemal czuł już smak
pocałunku.
Draco
odsunął się nagle. Harry potrzebował chwili zanim dotarło do
niego, że nie będzie żadnego pocałunku. W ogóle, absolutnie nie
był rozczarowany. Wcale a wcale, zdecydował stanowczo.
-
Wielka szkoda, Potter. Mogło być przyjemnie – rzucił Draco i
ruszył w stronę drzwi. – Och, pamiętasz, co mówiłem kilka dni
temu? O tym, że twoja cnota jest bezpieczna?
Oszołomiony
Harry kiwnął głową.
-
Kłamałem. – Draco mrugnął do niego i wyszedł.
Harry
zaczął się zastanawiać czy Ron i Hermiona nie potrzebują pomocy
w testowaniu twardości murów Hogwartu.
*
* *
Następnego
ranka, Draco wszedł do wielkiej sali i bez chwili wahania skierował
kroki do stołu Gryffidoru. Uśmiechnął się promiennie. po czym
usiadł obok Harry`ego, który skwitował to cichym jękiem.
-
Co tu robisz? - spytał Ron przełykając jajecznicę.
Draco
podsunął mu półmisek z ciastem, a Ron machinalnie wziął z niego
dwa kawałki.
-
Och, pomyślałem, że ucieszycie się mogąc jeść śniadanie w
towarzystwie ucznia, który najlepiej zdał owutemy. – Sięgnął
po dzbanek i nalał sobie herbaty.
-
Oszukiwałeś! – oburzyła się Hermiona.
Draco
przycisnął rękę do serca
-
Zdałem bez oszukiwania – odparł Draco uroczyście, kładąc rękę
na sercu. - W obu przypadkach.
-
Powinien być na to jakiś paragraf – burknęła Hermiona.
-
Zaiste – zgodził się Draco, posyłając jej swój najbardziej
czarujący uśmiech. – Jak się czujesz Potter? – zwrócił się
do sąsiada.
Harry’emu
zrobiło się gorąco na widok tego uśmiechu, ale szybko pokrył
chwilowe zakłopotanie złością.
-
Co tu robisz, Malfoy?
-
Chciałem przedyskutować nasze wspólne wyjście. Na Bal Pożegnalny.
Ron
wypluł na obrus cały sok, który miał właśnie w ustach. Hermiona
zakrztusiła się kawałkiem ciasta. Harry zrobił się zupełnie
czerwony.
-
Nie id... Nie umawiałem się z tobą na żaden bal! W ogóle nie
umawiam się z facetami! Nie jestem nawet gejem!
-
Jasne, że nie, Potter. Nie jesteś gejem, tylko biseksualistą. –
Draco przysunął się bliżej. - A teraz, wracając do balu... –
wymruczał niskim, wibrującym głosem.
Harry
trącał łokciem Lavender, dopóki ta nie przerwała rozmowy z
Parvati i nie odwróciła się do niego.
-
Właśnie mówiłem... Malfoyowi, ummmm, że zaprosiłem.... cię na
Bal Pożegnalny – wybełkotał.
Lavender
przez chwile obserwowała jego pełną rozpaczy minę, a potem
przytaknęła.
-
Tak, zaprosił mnie. To było bardzo romantyczne.
-
Och, w takim razie musiałaś być okropnie rozczarowana – zaczął
Draco wbijając w nią intensywne spojrzenie – dowiadując się o
tej straszliwej przepowiedni, mówiącej co cię spotka, jeśli z nim
pójdziesz.
-
Och, tak. Zupełnie o tym zapomniałam. Wybacz Harry. – Lavender
błyskawicznie zajęła się rozmową z przyjaciółką.
-
Będziesz groził każdemu, kogo zaproszę? – jęknął Harry
sfrustrowany.
Ręka
pod stołem wspięła się na najwyższy szczyt i lekko zacisnęła.
-
A będę musiał?
Harry
zamknął oczy.
-
W porządku. Wygrałeś – westchnął. Otworzył oczy i ignorując
przerażone miny przyjaciół, powiedział. – Malfoy, będziesz mi
towarzyszył na Balu Pożegnalnym?
-
Och, Potter, już myślałem, że nigdy nie zapytasz – dłoń
cofnęła się, a Draco z promiennym uśmiechem wstał od stołu. –
Przyjdź po mnie koło ósmej. A, i Potter, postaraj się coś zrobić
z włosami. Musisz się odpowiednio reprezentować idąc ze mną.
Harry
doszedł do wniosku, że życie było dużo prostsze, kiedy
napastował go Voldemort. Ostatecznie, Voldemort, chciał go tylko
zabić.
*
* *
Wczesnym
wieczorem Draco upewnił się, że wszyscy wyraźnie słyszeli listę
zaklęć, jakie przygotował na wypadek, gdyby ktoś zachowywał się
nieodpowiednio w stosunku do Harry`ego. Gdy Gryfon wszedł do
dormitoriów w lochach, Draco nadal stał przed lustrem, taksując
uważnie własne odbicie.
Porzucając
zwierciadło, skomplementował ubiór Harry`ego i powstrzymał się
od skomentowania reszty. Harry jednak nie zrewanżował się tym
samym, pomimo że Draco zrobił wszystko, żeby wyglądać jeszcze
bardziej olśniewająco niż zwykle.
Podobnie
sprawy potoczyły się, kiedy weszli do Wielkiej Sali. Draco prawił
mu uprzejmości, Harry go ignorował. Propozycja, żeby Harry usiadł
na kanapie, pozostała bez odpowiedzi. Draco posunął się nawet do
tego, że uczynił uwagę o wspaniałej parze, jaką tworzą Ron i
Hermiona. Kiedy Harry nie zareagował i na to, Draco miał dość.
-
Wiesz, Potter, zdaję sobie sprawę, że w lochach zaniemówiłeś z
zachwytu na mój widok, a teraz onieśmiela cię moja obecność, ale
już daj spokój. No, postaraj się i chrząknij choć czasem, żebym
wiedział, że jeszcze żyjesz.
-
Idź do diabła, Malfoy.
Draco
daremnie usiłował zachować kamienną twarz. To były dokładnie te
same słowa... Ostatnie słowa, jakie usłyszał od tamtego
Harry`ego. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy i widział zdumioną
minę Harry’ego. Cofnął się chwiejnie.
-
Nie chciałem... Przepraszam cię, Potter – wyjąkał.
Nie
zważając na osłupienie Harry’ego ruszył w stronę drzwi. Musiał
wyjść, musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Nie zatrzymał się
jednak na dziedzińcu, nie zwolnił kroku dopóki nie znalazł się
na polu, na którym tak niedawno - w tamtym świecie - on i Harry
zabili bazyliszka; na którym on i tamten Harry się całowali. Czuł
ciężki kamień przygniatał mu pierś; z trudem oddychał.
Popatrzył w niebo zastanawiając się, jak mógłby odsunąć od
siebie ten ból.
Tuż
za nim coś zaszeleściło i Draco uświadomił sobie, że nie jest
sam. Potter, pomyślał kwaśno. Cholerny Potter, głupek z
chorobliwą obsesją ratowania wszystkich dookoła.
-
Co się stało? - usłyszał ciche pytanie, gdy Harry przystanął
obok.
Chciał
skłamać. Warknąć coś nieprzyjemnego, coś, co skłoniłoby
Harry’ego, żeby dał mu spokój. Otworzył usta, gotów uczynić
jakąś przykra uwagę, jednak zamiast słów, wyrwał się z nich
szloch. Przełknął go, ale nie wystarczająco szybko.
-
Draco? Powiedz.
-
I-idź do diabła, Malfoy, to właśnie usłyszałem, gdy po raz
ostatni z nim rozmawiałem – Draco usłyszał jak Harry wciąga ze
świstem powietrze. – Dowiedziałem się, że zaklęcie, dzięki
któremu się tam znalazłem, przestaje działać. Musiałem mu
powiedzieć, ostrzec go. On... On myślał, że go zostawiam. Że od
niego odchodzę – wykrztusił, nie mogąc złapać tchu. – Nigdy
bym go nie opuścił, gdybym tylko miał wybór. Nigdy.
Harry
położył mu rękę na ramieniu.
Draco
nadal patrzył w niebo.
-
Nie powinienem tego robić. Nie powinienem cię zmuszać do pójścia
ze mną na ten bal. Ty nie jesteś nim. Wiem o tym. Po prostu...
Chciałem... Starałem się zrobić coś... Cokolwiek, żeby to
wszystko stało się łatwiejsze. Łatwiejsze dla mnie. Łatwiejsze
dla niego. Nie wyobrażasz sobie nawet, jak on cierpiał.
-
Przejdzie przez to – powiedział Harry spokojnie.
-
Żartujesz? – Draco zaśmiał się gorzko. – Nie wiem czy mnie
się uda przez to przejść.
-
Tamten Draco... Nie był taki zły.
Draco
odwrócił się i uniósł brew.
-
To pocieszenie? Ma mi być dzięki temu lepiej? Mam się cieszyć
myślą, że będzie szczęśliwy, bo zastąpi mnie tamten Draco?
-
A ty nie próbujesz zrobić tego samego? Zastąpić jego mną?
Draco
przez chwile milczał.
-
Możliwe – odezwał się wreszcie i znowu spojrzał w gwiazdy.
Harry przyciągnął go do siebie i objął, był zaskoczony, ale nie
zrobił nic, aby temu zapobiec. Czuł się tak dobrze w jego
ramionach, słuchając dochodzącego z oddali echa muzyki.
Harry
chrząknął odsuwając się nieco.
-
Um... Malfoy, Myślę, że bez względu na sposób, w jaki do tego
doszło, powinniśmy zrobić wszystko, aby ten wieczór był
przyjemny, co ty na to? - Draco wzruszył ramionami, więc Harry
kontynuował. - To mój ostatni bal w Hogwarcie i chciałbym
potańczyć. Zatańczysz ze mną, Draco?
-
Nie potrzebuje twojej litości Potter – warknął Draco. – Daj mi
spokój.
Harry
stanął tak, żeby spojrzeć mu w oczy.
-
To nie litość. Chcę tego. Zatańczysz?
Draco
uwolnił się z ramion Harry’ego.
-
Nie.
Harry
przysunął się bliżej.
-
Zatańczysz.
Draco
ujrzał na jego twarzy znajomy wyraz determinacji, minę, która
mówiła, że nic nie jest go w stanie powstrzymać. Na ten widok,
poczuł dreszcz antycypacji. Oczywiście, nie zamierzał Potterowi
nic ułatwiać.
Cofnął
się, a Harry podążył za nim.
-
Nie.
-
Tak.
Draco
uczynił jeszcze jeden krok w tył, ale tym razem Harry zatrzymał
go, kładąc mu ręce na biodrach i przyciągnął do siebie
niwelując wszelki dystans pomiędzy ich ciałami. Pochylił głowę.
-
Zatańcz ze mną - wyszeptał i skubnął płatek jego ucha. Jego
usta musnęły policzek Draco, by zaraz zsunąć się niżej, na
szyję. – Zatańcz ze mną – wymruczał kusząco.
Gdy
Draco poczuł, jak zęby Harry’ego zaciskają się na jego skórze,
z jego ust wyrwał się jęk.
Do
diabła. To było nieczyste zagranie, pomyślał, ale nie mógł
powstrzymać uśmiechu zadowolenia.
-
Skoro tak ładnie prosisz.... – rzekł z nutą ironii.
Gdy
po drodze na zamek Harry rzucał mu ukradkowe, taksujące spojrzenia,
Draco doszedł do wniosku, że ten związek ma szanse. Pomimo
wszystko.
*
* *
-
Ostatnie, co pamiętam, to jak ojciec osłonił mnie własnym ciałem
– westchnął Draco. – Mam nadzieje, że tamtemu Harry`emu się
uda.
Harry
półleżąc na jego łóżku w skrzydle szpitalnym, oglądał rany,
jakie Draco odniósł w bitwie w tamtym świecie. Opustoszała szkoła
wydawała się dziwnie cicha. Większość wyjechała już lub
pakowała się w dormitoriach. Draco podejrzewał, że Ron, Hermiona
oraz Harry zostali ze względu na niego i był im za to bardzo
wdzięczny.
-
Nie martw się, tamten Draco mu pomógł – odpowiedź Harry’ego
była cicha, ale w jego brzmiała niezachwiana pewność.
-
No nie wiem... Miałem wrażenie, że tamten Harry mnie nie znosi.
Zresztą, wydaje mi się, że było to obustronne.
Harry
pochylił się i ujął jego dłoń.
-
Zaufaj mi. Na pewno mu pomógł.
Draco
wymownie spojrzał na ich splecione ręce i Harry cofnął swoją.
Tamten
Draco zostawił Hermionie list, w którym opisał całą sytuację, a
także różnice pomiędzy ich światami. Informacje w nim zawarte
pomogły im zrozumieć co się stało, kiedy, tej burzliwej nocy
Harry znalazł Draco rannego, krwawiącego, bełkoczącego o
Voldemorcie.
Gdy
Draco odzyskał przytomność, nie mógł pojąć dlaczego jego
dziewczyna jest teraz z jego najlepszym przyjacielem, a jego życie
erotyczne stało się tajemnicą poliszynela. Owszem, był świadom
swoich preferencji, ale nagle okazało się, że fakt ten jest znany
wszystkim bez wyjątku.
Szybko
uświadomił sobie, że pod pewnymi względami jego odpowiednik z
tamtego wymiaru był do niego podobny. Pierwszej nocy, gdy oświadczył
kolegom ze Slytherinu, że idzie spać, otrzymał bardzo interesującą
i szczegółowo opisaną propozycje od ucznia szóstego roku.
Teraz
odkrył, że Ron i Hermiona odwiedzają go zawsze w towarzystwie
Harry`ego. Tym razem, zostawili ich samych. Uśmiechali się przy tym
znacząco, więc zaczął podejrzewać, że tamten Draco nie tylko
upublicznił tajemnice jego alkowy, ale zrobił coś znacznie więcej.
-
To była najdziwniejsza rzecz po słońcem – powiedział. – Cały
czas próbowałem ich przekonać, że jestem z nimi, ale to tylko
pogarszało sprawę. Im bardziej się starałem, tym bardziej robili
się podejrzliwi i wrodzy.
Niepewnie
dotknął opuszkami czoła Harry’ego. Czoła, na którym nie było
blizny.
-
Ty, tamten ty, miałeś tu znak w kształcie błyskawicy, pamiątkę
po spotkaniu z Voldemortem. Kiedyś powiedziałem mu, że tak
naprawdę to litera N i ma ją dlatego, że jest nieokrzesany.
Harry
stłumił chichot.
-
Pewnie nie przyjął tego zbyt dobrze.
-
Nawet gorzej. Potem, każdego ranka witałem go nową obelgą na
literę N. Niezdara, naiwniak, niechluj, nudziarz...
Nie
mogąc się dłużej powstrzymać, Harry wybuchnął śmiechem. Po
chwili opanował się na tyle, że mógł mówić.
-
Dziwne, że nie powitali cię z otwartymi ramionami.
-
Właśnie, też tego nie rozumiem – prychnął Draco i uśmiechnął
się wesoło. – Naprawdę zachowywałem się niemożliwie. A
przecież chciałem się tylko zaprzyjaźnić się z Harrym.
Przez
chwile obaj patrzyli na koc, omijając się wzrokiem.
Draco
mgliście pamiętał tamtą noc, ale w jego umyśle tkwił obraz
Harry`ego, który oszalały z rozpaczy pochylał nad nim, klęcząc w
deszczu. Potem, gdy poraniony leżał w skrzydle szpitalnym na zmianę
tracąc i odzyskując przytomność, wystarczyło, by otworzył oczy,
a zawsze widział Harry’ego, który siedzi przy jego łóżku i
pociera brwi. Tak jak teraz. W końcu doszedł do wniosku, że to
jakiś jego tik nerwowy.
-
Ty i tamten Draco... Byliście przyjaciółmi, prawda? –
zaryzykował.
Harry
głośno przełknął ślinę i na chwilę zacisnął powieki.
-
Więcej niż przyjaciółmi. O wiele więcej.
-
Och... – Draco zamilkł na moment. – A... Nie chciałbym....
Ale... Co powiesz na to, żebyśmy się lepiej poznali?
-
Myślę, że moglibyśmy spróbować.
-
Hm, biorąc pod uwagę, że jesteś Ślizgonem, może powinienem
zachęcić cię do tego pochlebstwem albo groźbami? – roześmiał
się Draco, a Harry mu zawtórował.
Potem
znalazł na jego ramieniu miejsce, które nie było pokryte bandażami
i szturchnął go delikatnie.
-
Ałć – Draco roztarł ramię udając, że bardzo go to bolało. –
Jesteś brutalny. Kretyn.
-
Głupek. – rzucił Harry czule.
-
Palant.
Może
ten związek ma szanse. Pomimo wszystko, pomyślał Harry.
Epilog
Rok
później
-
Rusz się, Potter. Mamy niewiele czasu.
-
Ja nie idę. – Harry stał ze skrzyżowanymi ramionami, opierając
się o drzwi sypialni i patrzył jak Draco ubiera się w szatę
wyjściową. – Tam będzie pełno Ślizgonów.
-
Oczywiście! Ten chrzest jest przecież wielkim wydarzeniem.
Szczególnie ze względu na ojca chrzestnego, po którym dziecko
będzie nosiło imię.
-
Nie mogę uwierzyć, że Blaise i Milicenta nazwali ją twoim
imieniem!
-
A ja nie mogę uwierzyć, że córeczka Blaise’a i Milicenty jest
takim ślicznym, słodkim dzieckiem. Musi to mieć po swoim
chrzestnym.
-
Nie obchodzi mnie. jaka jest słodka, i tak nie idę. Wiesz jak oni
mnie traktują?
Draco
zmarszczył brwi, a jego żartobliwy ton nabrał gniewnych nut.
-
Grozili ci?
-
Chciałbym – powiedział Harry, a Draco wyraźnie się odprężył.
– Groźby mógłbym jeszcze znieść.
-
No, to o co chodzi? Ja chodzę z tobą na wszystkie spotkania z
Gryfonami i jestem dla nich miły.
-
Ty nigdy nie jesteś miły, Draco. Gdybyś był, Ron nie mógłby się
tak zachwycać przerażeniem swoich braci na twój widok.
-
To dlatego, że gdy do nich idziemy, nakładam na siebie czar
Odbijania Psikusów...
-
Nie sądzę. Dzieje się tak od czasu, gdy rzuciłeś na bliźniaków
zaklęcie, w wyniku którego dostawali wzwodu za każdym razem, kiedy
Percy wchodził do pokoju.
-
Cóż - Draco uśmiechnął się na to wspomnienie. – Percy Weasley
jest nieźle zbudowany. Poza tym, nie tylko Ron mnie lubi. Hermiona
wręcz za mną przepada. Myślę, że chciałaby mieć ze mną
dzieci.
-
Tak, jeśli mówiąc „dzieci” masz na myśli „książki” –
burknął Harry i westchnął. – Czy wiesz, że na obiedzie w
zeszłym tygodniu, Pansy pogłaskała mnie po głowie?
-
I to wszystko, Potter? Po prostu cię lubią. Po tej płomiennej
przemowie, w której bohaterski Harry Potter sławi ideę
przebaczenia i zjednoczenia wśród społeczności czarodziejów, ich
życie stało się znacznie prostsze.
-
Nie zachowują się, jakby mnie lubili. Zachowują się bardziej
jakby... – Harry popatrzył podejrzliwie na Draco i nagle dotarła
do niego prawda. – Zachowują się jakbym był jakąś maskotką!
Draco
zaczął kaszleć.
-
Naprawdę? Jestem pewien, że źle zinterpretowałeś ich
zachowanie...
-
Nie sądzę. To by wyjaśniało czemu od czasu do czasu spoglądają
na mnie mówiąc „jesteś taki kochany”!
-
Chcesz powiedzieć, że nie jesteś kochany?
Harry
postąpił w stronę rozbawionego Draco.
-
Co im naopowiadałeś?
-
Nic. Naprawdę, nic takiego. Możliwe, że wspomniałem coś o tym,
że co rano przynosisz mi herbatę do łóżka i opowiedziałem jak
mnie witasz codziennie, kiedy wracam z pracy i... zasugerowałem, że
każdy powinien mieć swojego własnego Gryfona...
Harry
popchnął go. Mocno.
-
No wiesz - kontynuował Draco chichocząc radośnie – dla
towarzystwa i obrony. Niezbyt bystrego, ale dobrze ułożonego.
Harry
pchnął go ponownie, a potem rzucił się na niego, przewracając na
łóżko. Draco przestał się śmiać, a w jego oczach pojawił się
wyraz pożądania.
-
Nie wspominając o korzyściach wynikających z ich niesamowitej
uczuciowości – dodał i wplótłszy dłoń we włosy Harry`ego,
przyciągnął go do pocałunku.
Na
uroczystość dotarli spóźnieni, upojeni szczęściem i nieco
rozchełstani. Chwilę później Draco zorientował się, że
omyłkowo założył na siebie szatę Harry’ego. Jak kiedyś...
I
doszedł do wniosku, że tym razem, taka zamiana szat zupełnie mu
nie przeszkadza.
Przez
chwilę znów poczuł się jak wąż w lwiej skórze.
KONIEC