Bankierzy Boga

Mario Guarino


Bank Boga

i bankierzy papieża

afery i skandale watykańskiej kasy





Spis treści


Od Wydawcy 7

WATYKAN, FINANSE, BANKIERZY

Papieska kasa 11

Mediolańska mafia 21

Piracka trójca 35

Początek końca 49

Duszom zmarłych - chwała 63

PURPURA, KAPTURY, PUCHARY

Masoni za spiżową bramą 8!

Rycerze konnego zakonu 99

NIERUCHOMOŚCI, TRANSAKCJE, PODATKI

Podatkowy raj 119

Złoty cielec w kościelnej nawie 161

KRUCHTA, HANDEL, ZYSK

Bohaterowie katolickiego lobby 177

Sekty pieniądza 203

BIZNES BOŻEJ OPATRZNOŚCI

Holding leczenia dusz 225

"Lourdes" ojca Pio 257

ZBŁĄKANE OWCE, ZBRUKANE HABITY

Celebra nowoczesności 271

Charyzma pieniądza 299

MILLENIJNY KRAM

Przedsiębiorczy paulini - bracia nożownicy 315

Superstar mass mediów 343

DOKUMENTY

Clara Calvi zeznaje... 371

Anna Calvi wspomina... 391


Od Wydawcy

Przedstawiamy naszym Czytelnikom kolejną pozycję z serii poświęconej Kościołowi Jego historii, problematyce i ludziom. Autorem książki jest Mario Guarino - włoski dziennikarz z tygodnika ekonomicznego // Mondo - opisujący mniej lub bardziej kompromitujące Watykan sprawy - nie tylko zresztą finansowe. Bowiem, jak to się w życiu zdarza, i tu zapach pieniądza miesza się nieraz z wonią krwi.

Z uwagi na to, że opowieść autora jest bogato uzupełniana cytatami z włoskiej publicystyki oraz ilustrowana przykładami nie zawsze powszechnie znanych osobistości tamtejszego kleru i świata poli­tyki -Wydawca uznał za właściwe dokonanie pewnych


skrótów, zwłaszcza pominięcie tych fragmentów książki, w których obce polskiemu Czytelnikowi realia mogą utrudniać lekturę. Z tych samych względów zrezygnowano z wielu gloss i odsyłaczy, zastępując je omówieniem w tekście głównym. Pominięto wreszcie cały rozdział o przygotowaniach milenijnego jubileuszu uznając, że to już dziś i tak musztardowy deser.

Niezwykle skomplikowany i pokrętny obraz finansów kościelnych, jaki nam Autor na przykładzie swojego kraju serwuje, wzbudza w Czytelniku refleksję, jak też te problemy prezentują się w życiu publicznym - i w Kościele - takich krajów, jak USA, Niemcy, Francja, Hiszpania czy wreszcie - co nas najbardziej ciekawi -jak to wygląda w Polsce.

Do wielu tutaj poruszanych zagadnień będziemy mieli okazję wkrótce powrócić przy lekturze książki Roberta A. Haaslera "Polowanie na papieża", którą w dwudziestą rocznicę zamachu zaproponujemy naszym Czytelnikom.

Wiele obiecujemy sobie też po wydaniu pozycji Christophera Hitchensa o Matce Teresie z Kalkuty, którą to książkę będziemy chcieli przedstawić ocenie naszych Czytelników także jeszcze w tym roku.

Jak zawsze dziękujemy serdecznie za nadsyłane listy oraz uwagi i propozycje nie tylko wydawnicze.


Watykan, finanse, bankierzy


Papieska kasa

11 lutego 1929 Benito Mussolini i kardynał Pię­tro Gasparri podpisują w Rzymie - pomiędzy pań­stwem włoskim i Stolicą Apostolską - Traktaty Laterańskie. Historyczne porozumienie składa się z trzech części: z właściwego traktatu, z konkordatu i z umo­wy finansowej. Zgodnie z postanowieniami tej ostat­niej Włochy zwalniaj ą od podatków i ceł towary im­portowane przez nowo powstałe Państwo Watykań­skie - Citta del Vaticano. Ponadto umowa przewiduje odszkodowanie za wszelkie straty finansowe, których Stolica Apostolska doznała w wyniku zjednoczenia Włoch. W artykule l oszacowane są te straty na kwo­tę 750 milionów tirów, a dodając równowartość

pięcioprocentowych obligacji państwowych, odszko­dowanie to zamyka się łącznie - w przeliczeniu na wa­runki obecne - kwotą ponad 2000 miliardów lirów.

Jeszcze tego samego roku Traktaty Laterańskie zostały ratyfikowane i tego samego dnia, 7 czerwca, papież Pius XI powołał Administrację Specjalną dla Działań Religijnych (Amministrazione speciale delle Opere di religione) przekształconą później w Admini­strację Dóbr Stolicy Apostolskiej (Amministrazione del patrimonio della sede apostolica-APSA). Nowa instytucja wyłoniona została z dotychczas istniejących struktur Watykanu, których zadaniem było administro­wanie olbrzymim, powiększonym jeszcze przez reżim Mussoliniego, majątkiem watykańskim.

Kierownictwo nową instytucją objął laicki finan­sista, brat jednego z biskupów, Bernardino Nogara. Dysponując papieskim upoważnieniem, co praktycz­nie uwalniało go od wszelkiej kontroli, Nogara na­tychmiast rozpoczął serię operacji spekulacyjnych na rynku złota i dewiz, a także - na rynku akcji. Zlecając nabycie pakietów kontrolnych i udziałów mniejszo­ściowych w wielu włoskich spółkach najróżniejszych branż - w przemyśle tekstylnym, w telekomunikacji, w transporcie kolejowym, w produkcji cementu, w energetyce, w wodociągach - Bernardino Nogara naprawdę pojawiał się wszędzie. Kiedy w ł 935 roku

Mussolini, gotując siedo inwazji na Etiopię potrzebo­wał broni, spore jej zasoby zostały mu dostarczone przez jedną z fabryk amunicji, którą Nogara zakupił dla Watykanu.

W wyniku postanowień drugiego konkordatu, zawartego 20 lipca 1933 pomiędzy Watykanem i Niemcami, Stolica Apostolska dostaje kolejny za­strzyk finansowy; Pius Xl uzyskuje wtedy od nowego kanclerza Niemiec, Adolfa Hitlera, potwierdzenie otrzymywania Kirchensteuer, czyli pięcioprocentowe­go podatku od dochodów, który obywatele niemiec­cy obowiązani byli płacić na rzecz kościołów: katolic­kiego i zreformowanego.

Po śmierci Piusa XI, który zmarł l O lutego 1939 (Achille Ratti był papieżem od 6 lutego 1922), na tron Piętrowy wybrany został Eugenio Pacelli - jako Pius XII. Pierwsze lata jego pontyfikatu przypadają na trudny okres drugiej wojny światowej (l 939 -1945), i chociaż pożoga wojenna wykrwawiała kon­tynent europejski, kasa Stolicy Apostolskiej napełniała się dzięki "eksterytorialności i neutralności" Państwa Watykańskiego.

Wiele źródeł historycznych wykazuje, że Waty­kan uczestniczył w przetrzymywaniu majątku zrabo­wanego w czasie wojny Żydom i innym podbitym na­rodom. I tak w lipcu 1997 opublikowano dokumenty

(zebrane w roku 1946 przez agenta skarbowego USA Emersona Bigelowa), z których wynika, że w waty­kańskiej kasie znalazły się setki milionów franków szwajcarskich, które naziści i ich pobratymcy pod wodzą Ante Pavelica zagarnęli w Chorwacji w latach 1941 -1945. Wiele o tych sprawach opowiada w dziesięciotomowej Kriminalgeschichte des Christentum (Historii kryminalnej chrześcijaństwa) niemiecki historyk Karlheinz Descher, który poddał też wnikli­wej analizie życie prywatne papieża, stwierdzając mię­dzy innymi, że Pius XII umarł z majątkiem w wysoko­ści 80 milionów marek w złocie i w dewizach, a jego trzej krewniacy zgromadzili podczas dziewiętnastu lat pontyfikatu swego wuja aż 120 milionów marek.

Dnia 27 czerwca 1942 Pius XII przekształca dotychczasową Administrację Specjalną dla Działań Religijnych w Instytut Działań Religijnych (Istituto per le Opere di religione - IOR). Akt założycielski IOR wyjaśnia, że nie chodzi o nadanie nowej nazwy daw­nej strukturze administracyjnej, ale o ustanowienie naj­prawdziwszego banku watykańskiego, któremu nada­na zostaje oddzielna osobowość prawna, a którego celem nie jest już tylko samo administrowanie mająt­kiem Stolicy Apostolskiej, ale "strzeżenie i zarządza­nie środkami pieniężnymi oraz dobrami zbytymi lub powierzonymi instytutowi przez osoby prywatne

i prawne w celach prowadzenia działalności religijnej i szerzenia miłosierdzia chrześcijańskiego".

I jakkolwiek formalne kierowanie instytutem po­wierzone zostało przedstawicielowi watykańskiego kleru (od 24 stycznia 1944 był nim biskup, a potem kardynał Alberto Di Jorio), to rzeczywiste prowadze­nie spraw banku watykańskiego pozostawało nadal w kompetencji Bernardino Nogary, do którego, jesz­cze przed końcem wojny, dołączył przedstawiciel rzymsko-papieskiej arystokracji, znany adwokat i makler, książę Massimo Spada.

Tuż po wojnie zawiadowany przez Nogarę i Spade IOR nabywa znaczące pakiety akcji w takich dużych firmach, jak: Generale Immobiliare, Ceram­ene Pozzi, Pastifìcio Pantanella, Condotte d'Acqua itd. Wchodzi także - chociaż już bez większych inwesty­cji - w branżę ubezpieczeniową (Assicurazioni Gene­rali, RAS), na rynek telekomunikacji (SIP) oraz do budownictwa (Italcementi). W ten sposób w za­rządach, w których watykański bank posiadał pakiet kontrolny lub tylko pewną liczbę udziałów, znaleźli się cieszący się osobistym zaufaniem przedstawiciele papieża.

Tak się stało choćby w przypadku Carla, Mar­cantonia i Giulia Pacellich, trzech kuzynów Piusa XII. Giulio, na przykład, reprezentował interesy Watykanu

15

w takich dużych firmach, jak Banco di Roma czy So­cietà Italiana Gas, a także w zakładach farmaceutycz­nych Serono czy spółkach Esercizio Navi oraz Condil-Tubi Opere Idrauliche e Affini. Warto też dodać, że minister finansów Włoch, Giulio Andreotti, zwolnił w 1957 roku obywatela Włoch, Giulio Pacellego, od obowiązku płacenia podatków ze względu na sta­tus dyplomaty nadany mu przez Stolicę Apostolską.

Prowadzony przez duet Nogara-Spada IOR był zresztą niezmiernie aktywny w przechwytywaniu da­jących kontrolę pakietów akcji najróżniejszych ban­ków. I tak w roku 1946 bank watykański nabył więk­szościowy pakiet akcji Banca Cattolica del Veneto, a nieco później udało mu się odkupić 51 procent ak­cji Banco di Roma per la Svizzera (przy czym reszta, a więc 49 procent, pozostawała nadal własnością Ban­co di Roma, który należał wprawdzie do państwa wło­skiego, ale w którym IOR posiadał też pewne udzia­ły) . W nabytych przez Watykan instytucjach kredyto­wych były reprezentowane także interesy lokalnych kurii, które w ten sposób zapewniały sobie szczegól­nie korzystne warunki obsługi bankowej i otrzymy­wania kredytów - i to nie tylko na działania zwykłego zarządu, ale i na realizację tzw. specjalnych "zbożnych uczynków".

W roku 1958 zmarł Bernardino Nogara, który był w istocie mózgiem działania IOR. Wkrótce potem umiera też Pius Xli. Dnia 28 października papieżem zostaje wybrany Angelo Roncalli - Jan XXIII.

Nowy papież, dawny patriarcha Wenecji, bar­dzo się różnił od swojego poprzednika. Wprowadza­jąc w życie model apostolstwa opartego na miłości i ukierunkowanego na masy, Jan XXIII czynił często wyłom w tradycjach watykańskich, stąd zwano go "dobrym papieżem". Zaznaczyło się to również w dziedzinie finansów. Papież nakazał IOR zaprze­stanie działalności spekulacyjnej, a potrzeby finanso­we swojego pontyfikatu wolał zaspakajać przez upo­wszechnianie w całej światowej wspólnocie katolic­kiej systemu datków i darowizn. Tak więc podczas pięciu lat panowania papieża Roncallego IOR ograni­czał się do czynności zwyczajnego zarządzania.

Po śmierci Jana XXIII (zmarł 3 czerwca 1963), papieżem wybrany został syn przedsiębiorcy banko­wego z Brescii - Giovanni Battista Montini (Paweł VI). Podobnie jak Pacelli, również i Montini był arcybi­skupem w Mediolanie, i podobnie jak Pius XII również i Paweł VI będzie prowadził watykańskie in­teresy z dużym, wolnym od jakichkolwiek zahamo­wań rozmachem.

Zaraz po wyborze papież Montini musiał zająć się poważnym kryzysem finansowym. Kwoty dobrowolnych datków, hojnie dzięki popularności Jana XXIII przekazywane dotąd przez wiernych, po śmierci "dobrego papieża" poważnie się zmniejszyły: z poziomu 19 miliardów lirów spadły do kwoty poniżej 5 miliardów i nie były już w stanie zaspakajać potrzeb finansowych Watykanu. Co więcej, papieskie kasy poważnie odczuły skutki nowego włoskiego ustawodawstwa podatkowego - od grudnia 1962 podatek od zysków z dywidend akcyjnych wzrósł do 30 procent. W Watykanie zrodziła się więc myśl całkowitego zwolnienia z opodatkowania operacji pro­wadzonych na rynkach finansowo-giełdowych i, o ile chadecja wyrażała na to zgodę, to socjaliści, którzy uczestniczyli wtedy w centrolewicowym rządzie Aldo Moro, sprzeciwiali się przyznaniu tego niespra­wiedliwego przywileju. Sprawa ta stała się przedmio­tem delikatnych negocjacji dyplomatycznych, które będą się ciągnąć latami już to z powodu niestabilności kolejnych włoskich rządów, już to z powodu uporu Watykanu w poddaniu się obowiązującemu prawu.

Ostatecznie kwestię rozstrzygnięto w 1968 roku, kiedy to rząd oświadczył, że Watykan zobowiązany jest płacić podatki od zysków z posiadanych akcji, i że do końca roku winien on rozpocząć spłatę

zaległości skarbowych. W wyniku tej decyzji Waty­kan miał w ratach spłacać na rzecz włoskiego fiskusa zaległości w wysokości 6,5 miliarda lirów (około 85 miliardów dzisiejszych lirów). Wobec takiego ob­rotu spraw Stolica Apostolska - aby uniknąć opodat­kowania przez włoskiego fiskusa - decyduje się prze­nieść posiadany w akcjach majątek poza terytorium Włoch. Zadanie przeprowadzenia tej, ocierającej się o nielegalność, operacji otrzymuje znany z różnorodnych machinacji sycylijski finansista, przyjaciel Pawła VI i jego doradca z Mediolanu, Michele Sindona.


Mediolańska mafia

Michele Sindona urodził siqw Messynie 8 maja 1920 roku. W 1942 roku uzyskał dyplom magistra prawa. Na okupowanej przez angielskie i amerykań­skie wojska Sycylii zarabiał na życie handlując z alian­tami i z Cosa nostra: alianckim dowódcom wojsko­wym odprzedawał zboże i cytrusy, które wcześniej do­starczał mu mafijny boss Baldassarre Tinebra.

Podczas studiów uniwersyteckich Sindona pra­cował przez dwa lata w urzędzie skarbowym w Messynie, co dało mu pewne obeznanie w dziedzinie prze­pisów podatkowych. Pod koniec wojny przeniósł się do Mediolanu, gdzie przybył z listem polecającym pod­pisanym przez arcybiskupa Messyny. W roku 1947

otworzył kancelarię doradztwa podatkowego - znaj­dowała się ona w samym centrum Mediolanu, tuż obok siedziby Izby Skarbowej. Sindona był katolikiem, ale niezbyt pryncypialnym. Wyspecjalizował się za to w znakomicie opłacanej sztuce wynajdywania luk w prawie podatkowym, dogłębnie też poznał za­sady funkcjonowania europejskich rajów podatko­wych. W 1950 roku utworzył swoją pierwszą zagra­niczną spółkę - Fasco Ag w Liechtensteinie.

W roku 1955 dokonał Sindona całej serii spe­kulacji budowlanych na przedmieściach Mediolanu. W tym właśnie czasie arcybiskup Giovanni Battista Montini zamierzał zrealizować swój plan budowy domu spokojnej starości. Katolicki Sindona nie tylko przekazał mu do dyspozycji działkę, ale też znalazł niezbędne do realizacji budowy kapitały. Inwestycję ukończono w roku 1959, i arcybiskup mógł zainau­gurować funkcjonowanie domu pod wezwaniem Mat­ki Boskiej, natomiast Sindona został doradcą finan­sowym mediolańskiej kurii. Stał się nie tylko zaufa­nym Montiniego, ale także powiązał interesami z eks­celencją Pasquale Macchini, wpływowym sekretarzem wielce wpływowego prałata.

Kościelne związki Sindony nie ograniczały się jedynie do arcybiskupstwa mediolańskiego, w swych kontaktach dotarł wkrótce aż do Watykanu. Mógł tam

zresztą liczyć na poparcie dalekiej krewnej, Anny Rosy, będącej bratową biskupa Amieto Tondiniego, latynisty z watykańskiego Sekretariatu Stanu.

W roku 1960 Sindona uzyskał status bankow­ca właśnie dzięki transakcji przeprowadzonej z pa­pieskim bankiem: jego zagraniczna spółka Fasco Ag - za pośrednictwem księcia Massimo Spady - nabyła kontrolny pakiet udziałów w mediolańskiej instytucji kredytowej Moizzi & C. W krótkim czasie Sindona wyrugował pozostałych współwłaścicieli i zmienił na­zwie banku na Banca Privata Finanziaria. Następnie odprzedał pakiet akcji IOR. Była to w istocie pierw­sza 7 wielu operacji bankowych, które Sindona i IOR wykonali wspólnie, l tak, na przykład, w 1964 roku IOR odstąpi Sindonie większościowy udział w Fina-banku (Banque de Financement w Genewie), ale za­trzyma dla siebie 29 procent akcji, co sprawi, że IOR stanie się wspólnikiem wszystkich pozostałych ope­racji dokonywanych przez sycylijskiego finansistę.

Kiedy w 1963 roku Montini wstępuje na tron Piętrowy, sprowadza ze sobą do Watykanu nie tylko biskupa Macchiego, ale całą grupę osobistości z lombardzkiej kurii: stanowić będą krąg współpracowni­ków, który szybko w kurii rzymskiej zyska przydo­mek "mediolańskiej mafii", co było w końcu o tyle uzasadnione, że widywany wśród nich Sindona,

22

występujący w charakterze doradcy z zewnątrz, rze­czywiście kojarzył się z mafią. W istocie. Paweł VI usiłował podreperować sytuację finansową Watyka­nu poprzez intensyfikację i ekspansję działań finanso­wych Stolicy Apostolskiej. Dokonał formalnej reor­ganizacji finansów watykańskich: w 1967 roku utwo­rzył Prefekturę do spraw Gospodarczych, która mia­ła zajmować się koordynacją struktur finansowych i struktur administracyjnych Watykanu. Kierowanie tą instytucją powierzył kardynałowi Egidio Vagnozziemu. Jednakże prefektura nie sprawowała faktycz­nie żadnej władzy nad IOR, który choć formalnie nad­zorowany był przez komisję złożoną z kilku kardyna­łów, to w rzeczywistości pozbawiony był wszelkiej kontroli. Zadanie wzmożenia aktywności IOR powie­rzył papież Sindonie, z którym miał współpracować watykański ekspert finansowy Massimo Spada, pod­czas gdy formalnie lOR-em kierowali Luigi Mennini i Pellegrino De Strobel.

W drugiej połowie lat sześćdziesiątych Sindona nie zajmuje się już jedynie watykańskimi finansami, ale świadczy też usługi doradcy podatkowego, mię­dzy innymi dla włosko-amerykańskiego mafijnego bossa Joe Doto - znanego FBI jako Joe Adonis - który w Mediolanie był ukrytym właścicielem firmy Milbeton, a posiadał także sieć supermarketów Stella.

Usługi doradcze okazały się zapewne na tyle skutecz­ne, że skłoniły mafijnego bossa do powierzenia sycy­lijskiemu finansiście innych bardziej ryzykownych i bar­dziej delikatnych operacji finansowych.

Na zlecenie Adonisa Sindona udał się do Sta­nów Zjednoczonych (sam boss miał tam sporo pro­blemów z policją) i w Nowym Jorku został przyjęty przez mafijny klan Vito Genovese. Na zlecenie rodzi­ny Genovese Sindona prowadził sprawy kilku spółek przygotowując kanały do prania brudnych pieniędzy. Mówiono, że w pierwszej połowie lat sześćdziesią­tych Sindona organizował pranie brudnych pieniędzy mafijnej organizacji Meyera Lansky'ego i jego pra­wej ręki Santo Trafficante, która to organizacja miała podobno uczestniczyć w przygotowanym przez CIA planie zamordowania Fidela Castro.

Sycylijski finansista, pełniący jednocześnie funk­cję doradcy Watykanu i doradcy włosko-amerykańskiej mafii, rychło zabłysnął wkrótce także i w USA stając siew krótkim czasie bohaterem północnoame­rykańskiego rynku finansowego. Prestiżowe czasopi­sma, takie jak Time i Business Week, poświęciły mu sporo miejsca podkreślając jego oszałamiający sukces i przydając mu epitet "superdynamicznego spe­cjalisty od interesów". Sukces ten wynikał przede wszystkim z biznesowych układów łączących Sindonę

24

25

z Davidem M. Kennedym (prezesem Continental Illinois Bank, któremu Sindona sprzeda 22 procent udziałów Banca Privata Finanziaria) oraz z adwoka­tem Richardem Nixonem, który - wybrany potem na prezydenta USA - powierzy pieczę nad skarbem państwa wspólnikowi Sindony, Davidowi M. Kennedy'emu. Układy te wynikały prawdopodobnie z wspólnego upodobania do kręgów międzynarodo­wej masonerii. Szwagier Sindony, Francesco Bellantonio, byt kiedyś wielkim mistrzem wspólnoty masoń­skiej Piazza del Gesù, a sam Sindona należał do tajnej loży Giustizia e Libertà. Latem 1973 zostanie także członkiem tajnej Loży P2, którą kierował Licio Gelli. A David M. Kennedy i Richard Nixon także byli zwią­zani z środowiskami masońskimi w USA.

Jednakże w Ameryce poczynania Sindony do­syć szybko wzbudziły podejrzenia. W piśmie przesła­nym l listopada 1967 przez szefa waszyngtońskiej policji, Freda J. Douglasa, do policji kryminalnej w Rzymie Sindona, Daniel Antohony Porco, Ernest Gengarella i RolfVio (wspólnicy sycylijskiego finan­sisty w wielu operacjach o posmaku afer) określeni zostali jako "indywidua zamieszane w nielegalny han­del środkami uspokajającymi, pobudzającymi i halu­cynogennymi, prowadzony pomiędzy Włochami i USA, a być może także i z innymi regionami Europy".

Ale podczas gdy w USA Sindona podejrzewa­ny był już o związki z mafią i udział w międzynarodo­wym handlu narkotykami, to we Włoszech mógł on nadal spokojnie oddawać się swoim podejrzanym operacjom finansowym. Mógł tak czynić dzięki do­skonałym stosunkom z politykami chadecji i rekomen­dacji wynikającej z faktu powiązania z Watykanem oraz osobistej znajomości z papieżem. W roku 1968 znajomość ta staje się wręcz zażyłością. Rzeczywi­ście Paweł VI, którego zamiarem było uchronić przed opodatkowaniem we Włoszech spore pakiety posia­danych przez Watykan akcji, polegał na Sindonie.

Spór z włoskim fiskusem sprawił też, że ujaw­niono realne wartości posiadanego przez Stolicę Apo­stolską majątku w akcjach. W roku 1967 wartość ich szacowano na blisko 100 miliardów tirów (obecnie około 1300 miliardów), przy czym wartość tę posia­dały wyłącznie akcje podlegające opodatkowaniu. Znawcy problematyki obliczają, że w tym samym cza­sie pełna wartość realna inwestycji Watykanu we wło­skie akcje wynosiła ponad 202 miliony dolarów. Do tego należałoby także dodać wartość posiadanych w Rzymie i poza Rzymem nieruchomości, a także in­westycji poczynionych poza granicami Włoch.

Realizację delikatnego zadania uporania się z włoskim fiskusem powierzył papież sycylijskiemu

26

27

finansiście. A ten oczekiwań papieża nie zawiódł. Jak pisze Luigi Di Ponzo w opracowaniu Saint Peter's Bank (Bank Świętego Piotra), Sindona przedstawił Ojcu Świętemu swój plan: "należy wypro­wadzić inwestycje z Włoch na rynki, gdzie eurodolary zwolnione są z opodatkowania; w operacjach tych trzeba posłużyć się siecią banków typu off-shore (po­siadających siedzibę w strefie podatkowych rajów). Papieża to niepokoiło, ale tak naprawdę to decyzję już podjął: przekazał Sindonie podpisany przez siebie dokument, na mocy którego powierzył mu kontrolę nad zagranicznymi inwestycjami Watykanu. Obydwaj uklękli i zmówili modlitwę. Potem Sindona chwycił dłoń Pawła VI i ucałował papieski pierścień".

Inne źródła utrzymują, że w rzeczywistości wa­tykańskie pełnomocnictwo dla Sindony nie miało pod­pisu papieża, ale sygnował je kardynał Sergio Guerri, odpowiadający za działalność Administracji Dóbr Sto­licy Apostolskiej - APSA, co przecież i tak nie zmie­nia istoty faktów.

Jednakże konieczne było, aby zewnętrzny reży­ser watykańskich operacji miał swój odpowiednik w samym Watykanie, żeby postać tę cechowała taka sama zręczność i brak skrupułów. W związku z tym Paweł VI postanowił, że kierowanie IOR zostanie powierzone osobie cieszącej się jego całkowitym

zaufaniem, a zarazem wielostronnie utalentowanemu prałatowi -jego ekscelencji biskupowi Paulowi Casimirowi Marcinkusowi.

Paul Marcinkus urodził się 15 stycznia 1922 w Cicero (na przedmieściach Chicago w czasach Al Capone'a). Na księdza został wyświęcony w roku 1947, a w 1950 roku przyjechał do Rzymu, gdzie stu­diował prawo kanoniczne w Uniwersytecie Gregoriań­skim, a później został słuchaczem Papieskiej Akade­mii Kościelnej - szkoły przygotowującej kadry dla dyplomacji watykańskiej. Tam dostrzegł go kardynał Giovanni Benelli, czyli "Numer dwa" kurii watykań­skiej, który powołał go do kierowanych przez siebie urzędów w Sekretariacie Stanu.

Paweł VI, który zyskał przydomek pierwszego w historii papieża podróżującego, udał się w 1964 roku z misją apostolską do Izraela. Podróż ta okazała się organizacyjną klęską, zwłaszcza w zakresie zapew­nienia papieżowi ochrony osobistej. Wobec tego or­ganizację następnej podróży papieskiej, tym razem do Indii, powierzono Paulowi Marcinkusowi. Pocho­dzący z Chicago prałat, który znal biegle cztery języ­ki, pojechał z papieżem oficjalnie jako tłumacz, ale zarówno jego imponująca postura, jak i zachowanie, kiedy eskortował Ojca Świętego, sugerowały, że prawdziwą rolą było pełnienie funkcji osobistego

28

29

ochroniarza Pawła VI. Potwierdza to fakt, że kiedy podczas kolejnej wizyty papieskiej - na Filipinach w 1970 roku - pewien niezrównoważony malarz rzu­cił się na papieża z nożem, nóż ten osobiście wyrwał mu właśnie Marcinkus.

Kariera Marcinkusa jest dosyć podobna do kariery Sindony - była piorunująca. W grudniu 1968 Paweł VI mianuje go sekretarzem IOR. Miesiąc póź­niej Marcinkus zostaje biskupem diecezji Orte, a wkrótce potem zostaje mu powierzona prezesura watykańskiego banku. Jak usłyszeli to odeń Mennini, Spada i De Strobel, a więc kolejni prezesi IOR, Marcinkus nie czuł się ekspertem w dziedzinie finan­sów, ale - dzięki pomocy superfachowca Sindony -była to wada do usunięcia.

Wiosną 1969 duet Sindona-Marcinkus uaktyw­nia się celem dokonania sprzedaży akcji spółki Società Generale Immobiliaria (SGI), od lat będącej oczkiem w głowie Watykanu, jako że Watykan po­siadał w niej 38 procent udziału o wartości szacowa­nej wtedy na 30 miliardów lirów. Oficjalnym uzasad­nieniem tej operacji było znaczne zadłużenie spółki. I oto Sindona oświadcza, że skłonny jest zakupić po­siadany przez IOR pakiet tej spółki płacąc po dolarze za każdą akcję - co stanowiło wówczas cenę dwu­krotnie wyższą od ceny rynkowej. W rzeczywistości

jednak sycylijski finansista nie dysponował środkami na zakup całego pakietu i zakupił tylko jego część, natomiast resztę, pozostającą w posiadaniu IOR, przeniósł Marcinkus do spółki mającej siedzibę w luk­semburskim raju podatkowym, co sprawiło, że pa­piery te nie podlegały już opodatkowaniu na rzecz fiskusa włoskiego.

Machinacje duetu Sindona-Marcinkus w odnie­sieniu do pozostającej w posiadaniu IOR spółki SGI opierały się w istocie na pewnym oszustwie, w któ­rym uczestniczył Charles Bludhom - żydowski finan­sista austriackiego pochodzenia, stojący na czele im­perium Gulfand Western Industries, właściciel szy­bów naftowych, hoteli, kopalni, a nawet wytwórni filmowej Paramount. W USA działalność aferzysty Bludhorna obciążona była dużymi podejrzeniami o związek z mafijno-żydowskim syndykatem, na czele którego stali Meyer Lansky, Harry Stromberg i Mickey Cohen. Bludhom był wspólnikiem Sin­dony w Continental Finance (spółce, która miała naj­większy udział w kierowanym przez Kennedy'ego Continental Illinois Bank).

Wspomniany wcześniej Di Fonzo pisze, że Bludhom gotów był nabyć akcje SGI za kwotę ośmiu milionów dolarów, ale nie mając gotówki za­proponował, że nabędzie je płacąc nie dolarami lecz

30

pięćdziesięcioprocentowym udziałem w spółce kapi­tałowej, która posiadała 230 tysięcy metrów kwa­dratowych terenu należącego do wytwórni filmowej Paramount. Teren ten miał być w przyszłości przezna­czony na działki pod budowę domków. Kontrahenci dogadali się, i w ten sposób Bludhom stał się jednym z głównych akcjonariuszy SGI, a pierwsza operacja na rzecz Watykanu prowadzona przez tandem Sindona-Marcinkus, znalazła szczęśliwe zakończenie.

W istocie chodziło Jednak tylko o stworzenie pozorów, bowiem jakiś czas po podpisaniu umowy wyszło na jaw, że ta operacja, jak zresztą wiele in­nych firmowanych przez Bludhorna, opierała się na ukrytym matactwie; jeszcze dzisiaj obecnie wiele osób zadaje sobie pytanie, czy wtedy naprawdę wy­korzystano dobrą wiarę takich dwóch superspryciarzy jak Sindona i Marcinkus, czy też uczestniczyli oni w oszustwie na zasadzie wspólników. A oszustwo stało się oczywiste w momencie, gdy emisariusze z Waty­kanu przybyli do Los Angeles, aby przejąć w posia­danie grunt, który okazał się obłożony długami i hipo­teką, a sama okolica w ogóle nie nadawała się do za­budowy. Jak wykazało późniejsze dochodzenie przeprowadzone przez Security and Exchange Commission (instytucję kontrolną z ramienia amerykań­skich giełd), transakcja z Bludhomem była fikcyjną

operacją, która miała generować zysk w wyniku prze­chodzenia przedmiotu sprzedaży z rąk do rąk.

Poczynając od tej operacji duet Sindona-Marcinkus rozpoczął długą serię machinacji akcyjnych, za­biegów księgowych, spekulacji i oszustw podatko­wych. Było to finansowe piractwo, w których już wkrótce miał uczestniczyć trzeci bohater: katolicki bankier i mason w jednej osobie - Roberto Calvi.



Piracka trójca

Roberto Calvi urodził się 13 kwietnia 1920 w Mediolanie. Dyplom z ekonomii i handlu uzyskał na Uniwersytecie im. Bocconiego (szefa biura propa­gandy w uniwersyteckiej federacji faszystów w Me­diolanie). Podczas drugiej wojny światowej razem z Navara walczył w oddziale artylerzystów na froncie wschodnim. Kiedy w 1944 roku został zwolniony z wojska, rozpoczął pracę w Lecco, w "laickim" od­dziale Banca Commerciale (gdzie urzędnikiem był też jego ojciec) Jednak dwa lata później - może dlatego, że był żarliwym katolikiem - przeszedł do Banco Ambrosiano, mediolańskiej instytucji kredytowej zwa­nej bankiem dla księży. Banco Ambrosiano został

35

utworzony w 1896 roku przez biskupa Giuseppe Toviniego, działającego na polecenie kardynała Andrea Ferrari. Na początku wieku bank kojarzony był z propagowaniem działalności religijnej i dobro­czynnej - kredytował instytucje religijne, dobroczyn­ne, kongregacje religijne. Kontrolę nad nim sprawo­wała mediolańska kuria. Celem utrzymania opinii ban­ku katolickiego umieszczono w statucie zapis, na mocy którego jego akcjonariuszami mogli być posiadacze świadectwa chrztu oraz wydawanego przez probosz­cza zaświadczenia o praktyce religijnej.

W roku 1958 Calvi awansował na asystenta dy­rektora generalnego banku Carlo Alessandro Canesi, a w 1965 - kiedy Canesi został powołany na stanowi­sko prezesa zarządu - Calvi został dyrektorem naczel­nym. Pod koniec 1970 roku, kiedy to współpracował już z S indona i z dwoma przepotężnymi braćmi maso­nami: przyszłym przywódcą Loży P2 Licio Gellim i Umberto Ortolanim, otrzymał funkcję dyrektora ge­neralnego Banco Ambrosiano. Nick Tosches wll mi­stero Sindona (Tajemnica Sindony) powołując się na opinię Sindony pisze, że Calvi posiadał osobowość człowieka zdecydowanego w dążeniu do władzy i bogactwa, i prosił Sindonę o pomoc w uzyskaniu pozycji, jaką już Sindona posiadał, chciał być sam dla siebie panem. Wtedy Sindona postanowił, że zrobi

wszystko, aby go wspierać. Poinstruował go, jak utworzyć sieć instytucji finansowych w Luksemburgu, na Bahama, w Kostaryce, w Vaduz. Instytucje te cie­szyły się poparciem banku Ambrosiano, a jednocze­śnie korzystały z luksusu poufności, jaki oferowały wymienione kraje.

W Boże Narodzenie 1969, w kancelarii mecenasa Umberto Ortolani, odbyła się historyczna kola­cja, w której poza gospodarzem uczestniczyli: Calvi, Sindona, Gelli. Celem spotkania było ustalenie wspól­nej strategii i określenie rodzaju pomocy, jaką każdy z uczestników mógłby okazać Calviemu. w zrobieniu przeń kariery w Banco Ambrosiano. Ortolani był twór­cą włoskiej agencji prasowej, prezesem zrzeszenia dziennikarzy włoskich za granicą, pozostawał w zna­komitych układach z Fanfanim i Andreottim, posiadał też świetne stosunki z Watykanem. Sindona obiecy­wał, że będzie wspierał Calviego z zewnątrz oraz że chętnie zostanie wspólnikiem w prowadzonych w przyszłości interesach. Gelli natomiast deklarował wsparcie ze strony polityków każdego szczebla.

Z chwilą nominacji Calviego na dyrektora Ban­co Ambrosiano pierwotny watykański zamysł wywi­nięcia się z zobowiązań wobec włoskiego fiskusa na­brał nowych, zupełnie realnych kształtów. Strategicz­nym celem stało się utworzenie katolickiego lobby

37

finansowego, które zdolne byłoby konkurować z mię­dzynarodowym środowiskiem finansistów laickich na takim poziomie, który umożliwiałby nie tylko samo zabezpieczenie interesów doczesnych Kościoła, ale i wywieranie nacisku na zachodnie gremia polityczne, by budować szeroki front zaporowy wobec komuni­zmu. Projekt wydawał się skrojony na miarę cieszą­cego się zaufaniem papieży Sindony - który nie tylko że był uznanym finansistą, ale też Jako związany z wło­ską chadecją, znał wpływowych polityków administra­cji amerykańskiej, miał kontakty z włosko-amerykańską mafią oraz z międzynarodowymi środowiskami masonerii, a wszyscy oni byli zagorzałymi antykomunistami. Jednakże sycylijski finansista wiedział już wte­dy, że dla realizacji ambitnego planu same jego banki oraz IOR nie wystarczą i że niezbędne będzie współ­działanie z mediolańskim "bankiem księży". Od po­czątku istnienia Banco Ambrosiano wśród jego ak­cjonariuszy, byli także: Papieski Instytut do spraw Ze­wnętrznych, spółka Fabbrica del Duomo (Warsztaty Katedralne), bank San Paolo di Brescia, Instytut Figlie del Sacro Cuore di Gesù (Instytut Córek od Świętego Serca Jezusowego), Seminarium Arcy­biskupie w Mediolanie. I rzeczywiście, pod kierow­nictwem Calviego, Banco Ambrosiano bardzo szyb­ko osiągnął w świecie międzynarodowej finansjery

najlepszą pozycję spośród wszystkich prywatnych banków włoskich.

Jedna z pierwszych operacji wykonanych przez trio Sindona-Marcinkus-Calvi dotyczyła spółki akcyj­nej Compendium, mającej siedzibę w Luksemburgu. Spółka ta pozostawała pod kontrolą IOR i grupy finansowej Sindony działającego przez Fasco Ag. W listopadzie 1970 roku 20 procent akcji Compen­dium zostało sprzedanych szwajcarskiemu bankowi del Gottardo (pakiet większościowy dający kontrolę nad bankiem należał do IOR i do Ambrosiano), ko­lejne 40 procent zostało zbyte bankowi Ambrosiano, a pozostałe 40 procent akcji pozostało w Fasco Ag, a więc w gestii Sindony. Operacja została dokonana na terytorium raju podatkowego w Nassau (na Baha­ma). Następnie, w marcu 1971 roku, kontrolowana przez Ambrosiano spółka Compendium utworzyła spółkę o nazwie Cisalpine Overseas Bank, będącą instytucją kredytową z siedzibą w Nassau. Prezesem spółki został kardynał Marcinkus.

Operacja Compendium zapoczątkowała niebez­pieczną, utkaną przez trójcę Sindona-Marcinkus-Calvi, sieć pogmatwanych transakcji między spółka­mi. Wszystko odbywało się na zasadzie domina: do­konywane w zawrotnym tempie operacje kupna-sprzedaży akcji zawsze kończyły się tym, że pakiety

38

39

docierały do jakichś spółek akcyjnych z siedzibą w Liechtensteinie, na Bahama lub w innym raju podatkowym. Ruchom akcji towarzyszyły ruchy kapitałów wysyłanych i przyjmowanych przez Banca Cattolica del Veneto, Cisalpine Overseas Bank, Centrale Finanziaria, Bastogi, amerykański Franklin Bank oraz Credito Varesino.

Afera ze spółką Finambro dobrze obrazuje styl działania trzech katolickich bankierów. Dysponując kwotą nie mniejszą niż 200 milionów (ówczesnych) dolarów, co do pochodzenia których nikt w tamtych czasach nie był w stanie otrzymać żadnych wyjaśnień, Sindona dokonuje prania tych pieniędzy tworząc inne spółki, by pod ich szyldem nabywać niewielkie banki, w które inwestuje "nie budzące podejrzeń" kapitały, a te urastają już później do zawrotnych kwot. W przy­padku spółki Finambro dwaj ukryci wspólnicy Sindony - Calvi i Marcinkus - w ogóle się nie ujaw­niają. Do utworzonej 26 października 1972 spółki weszli: Cosimo Viscuso (handlarz mebli z Palermo) i Maria Sebastiani (gospodyni domowa), wnosząc ka­pitał założycielski w wysokości jednego miliona lirów. Wkrótce, 6 czerwca 1973, Finambro przekształca się w spółkę akcyjną, a także dwukrotnie podwyższa swój kapitał zakładowy: za pierwszym razem do kwoty 500 milionów lirów, a za drugim - zaraz potem -

do 20 miliardów lirów. Po otrzymaniu zezwolenia komisji do spraw kredytów i oszczędności spółka Finambro, która do tej pory nie prowadziła żadnej działalności, nabywa pakiet akcji Banca Generale di Credito, niewielkiej instytucji kredytowej, powsta­łej z inicjatywy znanego konstruktora budowlanego Renzo Zingone (zresztą pierwszego męża Donatelli Pasquali, która wyjdzie powtórnie za mąż za przyszłego premiera Lamberto Dini). Transakcja odbyła się za cenę dwu miliardów lirów.

Interesujące, że prowadzone w późniejszym czasie śledztwo pozwoliło ustalić, iż miejscowość Trezzano sul Naviglio, będąca miejscem spotkań wielu pochodzących z Sycylii mafiosów (między innymi ro­dzin Ciulla, Carollo i Guzzardi), stanowiła jednocze­śnie centrum dowodzenia realizowanych akcji porwań znanych osobistości.

Tak więc, wobec zawrotnego - notowanego na mediolańskiej giełdzie - sukcesu spółki będącej własnością Cosimo Viscuso, pojawiło się pytanie, kto naprawdę stoi za sycylijskim handlarzem. Czyją jest marionetką?

Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. l to właśnie sam Sindona dał do zrozumienia, że fak­tycznym właścicielem spółki Finambro jest tylko i wy­łącznie on sam. Fakt, że spółka to jego własność,

40

dość szybko znalazł swoje potwierdzenie. 2 sierpnia 1973 odbyło się nadzwyczajne zgromadzenie akcjo­nariuszy Finambro, które przyjęło uchwałę o kolej­nym podwyższeniu kapitału spółki z kwoty 20 miliar­dów do poziomu 160 miliardów. Ruch ten został jed­nak zastopowany ponieważ włoski Urząd do spraw Obrotu Dewizowego stwierdził, że do kasy Finambro dokonała wpłaty poważnych kwot jedna z luksembur­skich instytucji kredytowych. Spółką tą była Capisce Holding SA, którą urząd zidentyfikował jako podmiot kontrolowany przez znany już tercet: Sindona-Mar-cmkus-Calvi.

Układ istniejący pomiędzy trzema katolickimi bankierami od samego początku jawi się jako rodzaj przestępczej zmowy. Sindona powiększa własne imperium, przy czym udaje mu się prać i lokować ogromne pieniądze, przekazywane przez mafijne sycylijsko-amerykańskie grupy przestępcze. Calvi z kolei wykorzystuje kapitały Banco Ambrosiano do nabywania na własny rachunek kolejnych, coraz większych pakietów akcji banku, zamierzając stać się jego jedynym właścicielem. Marcinkus natomiast dokonuje operacji pozwalających ratować majątek watykański przed opodatkowaniem go przez włoskie­go fiskusa, co ma wpływ na rozwój doczesnych spraw papiestwa.

Ale finanse Kościoła zyskują jeszcze inne ko­rzyści dodatkowe: IOR pobiera nie tylko lichwiarskie prowizje od dokonywanych przez znane trio transak­cji, ale też inkasuje ogromne zyski z eksportu wło­skich kapitałów. Samo przesyłanie pieniędzy odbywa się zresztą pozornie legalnie dzięki zasadzie eksteryterytorialności Państwa Watykańskiego wobec Włoch. Sam Sindona tak później o tym opowie: "IOR otwie­rał konto we włoskim banku. Klient włoskiego banku wpłacał na to konto gotówkę, a 10R zajmował się już przekazywaniem pieniędzy we wskazanej przez klienta walucie do określonego banku za granicę. Wykonu­jąc tę operację IOR pobierał prowizję, która była nieco wyższa od ogólnie praktykowanych. Władze włoskie ani bank centralny nigdy się do tego nie wtrą­cały. .. Kiedy biskup Marcinkus zrozumiał, na czym po­lega cała ta operacja, mógł się przekonać, że stoso­wany przez IOR do przesyłania pieniędzy system był rodzajem przestępstwa doskonałego".

W dokonywanych w latach 1971-1973 finan­sowych kombinacjach Sindona i Marcinkus zdobyli się także na obracanie fałszywymi, sfabrykowanymi przez mafię obligacjami na kwotę około półtora miliarda dolarów. Fakty te zaczęły wychodzić na jaw pod koniec 1971 roku, przy okazji prób przejęcia kontroli nad holdingiem o nazwie Società Italiana per

le strade ferrate meridionali (Włoska spółka eksplo­atacyjna kolei południowych - znana jako Bastogi). Spółka ta w rzeczywistości prowadziła interesy w branżach: obrotu nieruchomościami, górniczej, chemicznej, produkcji cementu itd. Dosyć szybko poznano, kim był ten, kto zamierzał posilić się tym ogromnym tortem: był to Michele Sindona - w spółce z Marcinkusem.

Wkrótce do rozpowszechniających się z tej okazji w środowisku bankierów pogłosek dochodzi nowa - oto Sindona i Marcinkus zamierzaj ą uloko­wać w kilku niemieckich bankach pakiet amerykań­skich obligacji wartości stu milionów dolarów. I banki godzą się podobno wypłacić w zamian gotówkę po­trzebną na zakup 50 procent udziałów kapitałowych w spółce Bastogi. Gdy prezes spółki, Tullio Torchiani, usiłował dowiedzieć się na ten temat czegoś wię­cej, wszelkie próby napotykaj ą początkowo ze stro­ny niemieckich banków na mur milczenia. Wkrótce jednak Torchiani i inni europejscy bankierzy nie mają już wątpliwości, że nie są to tylko pogłoski. Ale mimo to nie było łatwo ani nikt nie był na tyle mocny, aby ów mur milczenia obalić. W końcu jednakże intryga ujawniła się i próba zawładnięcia spółką Bastogi za­kończyła się fiaskiem. Coraz powszechniej też zaczę­to mówić, że obligacje te były fałszywe i że zostały

przekazane do kasy pancernej watykańskiego banku, gdzie strzegł ich Marcinkus.

Podążając śladem pierwszego pakietu fałszy­wych obligacji, niedługo potem, wiosną 1973, agenci FBI odkryli, że włoski kombinator Mario Foligni ulo­kował część tych obligacji w Handelsbanku w Zury­chu - na rachunku prałata watykańskiego monsignora Mario Fomasariego. Druga ich część trafila na rachu­nek jednego z oddziałów Banco di Roma.

Dodać warto, że w niecały rok później także Banco di Roma stanie się dla klanu Andreottiego punk­tem oparcia dla próby ratowania chwiejącego się im­perium Sindony. Wtedy prezesem zarządu banku zo­staje mianowany Mario Barone, przyjaciel zarówno Sindony jak i Andreottiego, i to wówczas wdrożona będzie "strategia ratunkowa", która okaże się praw­dopodobnie odpowiedzialna za ogromne straty ban­ku związanego z włoskimi bankami Sindony.

Foglini oświadczył później, że pierwsze lokaty obligacji stanowiły wymagany przez Marcinkusa test potwierdzenia wiarygodności tych walorów. Ujawnił też w szczegółach całą operację i kulisy prób przeję­cia Bastogi przez Sindonę, co doprowadziło śledczych do watykańskich poczekalni.

Z końcem kwietnia 1973 agenci FBI przesłuchali Marcinkusa. Prezes papieskiego banku stwierdził,

44

że z Sindoną utrzymywał "wyłącznie kontakty doty­czące mało istotnych spraw handlowych", zaprzeczył, że miał cokolwiek wspólnego z fałszywymi walorami, a także sugerował, że cała sprawa spowodowana jest pomówieniami ze strony osób, które jemu, pierwsze­mu amerykańskiemu prałatowi z tak wysoką pozycją w hierarchii watykańskiej, zazdroszczą osiągnięcia znaczącego sukcesu osobistego (dwa lata później, w 1975 roku, w wywiadzie dla dziennikarza Time Paula Homera Marcinkus stwierdzi, że "nigdy nie utrzy­mywał w ogóle kontaktów handlowych z Sindoną"). Amerykańscy śledczy zdawali się uwierzyć w kłamli­we oświadczenia biskupa, bowiem w lipcu 1973, kie­dy przedstawili zarzuty szesnastu osobom (w tym także Foligniemu), w tym gronie nie znaleźli się ani sam Mar­cinkus, ani inni dygnitarze z IOR. Niektórzy uważają, że śledztwo FBI zostało zablokowane właśnie dlate­go, że w sprawie obrotu fałszywymi papierami poja­wił się wątek watykański.

Poczynania trójki Sindona-Marcinkus-Calvi znalazły się też pod lupą władz federalnych USA. Oto komisja kontrolna giełd amerykańskich (Security and Exchange Commission) prowadząc dochodzenie w sprawie działalności pewnej dziwnej spółki o nazwie Fiduciary Investment Service, która usiło­wała nabyć pakiet akcji korporacji Vecto Offshore

Industries z Los Angeles, odkryła liczne ślady aktyw­ności zespołu Sindona-Marcinkus-Calvi. Okazało się, że Fiduciary Investment działa jako spółka powierni­cza na rzecz Continental Illinois Bank z Chicago, któ­ry z kolei był parawanem innej, działającej w Luk­semburgu spółki akcyjnej Zelinka Holding, będącej właścicielem tajemniczego Amincor Bank w Zurychu. W tej sytuacji wspomniana komisja wydała zakaz na­bycia akcji Vecto przez Fiduciary Investment, uzasadniając decyzję faktem, że operacja ta stanowiła machinację grupy finansowych aferzystów, wśród któ­rych prym wiódł zarządca IOR Luigi Mennini, przy czym sam Amincor Bank (związany z grupą Sindona-Marcinkus) określono jako "wysoce podejrzany ośro­dek działalności finansowej".

46

47


Początek końca

W pierwszych miesiącach 1974 roku między­narodowy rynek akcji znalazł się w złej koniunkturze. Sindona musiał stawić czoła sytuacji, w której notowania jego spółek gwałtownie spadały i dawał się od­czuwać brak pieniędzy. Taki feralny zbieg dwóch kry­zysów mógłby przynieść fatalne skutki dla finansowe­go imperium zbudowanego przez osobistego doradcę Pawła VI.

Poszukując wyjścia z trudnej sytuacji, Sindona liczył na uzyskanie pomocy ze strony swoich ojców chrzestnych - polityków włoskich, a więc klerykalno-prawicowej frakcji Fanfaniego i chadecji Andreottiego, oraz polityków amerykańskich, czyli administracji

49

Nixona. Jednakże rok 1974 był politycznie trudnym okresem także dla protektorów Sindony. I chociaż sycylijski finansista wpłacił do kasy chadecji ponad dwa miliardy na wsparcie popieranej żarliwie przez Watykan kampanii antyrozwodowej, to jednak 12 mar­ca chadecja batalie przy urnach wyborczych przegry­wa i przeżywa głęboki kryzys polityczny. W Ameryce pozycja przyjaciół Sindony jest jeszcze gorsza: latem wybucha afera Watergate i 8 sierpnia Richard Nixon zmuszony jest opuścić Biały Dom.

Pozbawiony politycznego wsparcia zarówno we Włoszech jak i w USA, znalazł się Sindona w trud­nej sytuacji. A wkrótce stało się jeszcze gorzej. Oto 27 września sąd w Mediolanie wszczyna postępowa­nie likwidacyjne Banca Privata. Na likwidatora wy­znaczono mecenasa Giorgio Ambrosoli. Niecały ty­dzień później w Stanach Zjednoczonych sąd orzeka niewypłacalność Franklin Bank, a 14 października, sąd mediolański również ogłasza stan niewypłacalności Banca Privata.

Nieuchronna jest reakcja łańcuchowa: 7 stycz­nia 1975 szwajcarski sąd wydaje wyrok o upadłości Finabank w Genewie - jego dwoma właścicielami są sycylijski bankrut i IOR. W poufnej notatce wło­skich służb specjalnych (SID) z 13 stycznia 1975 po­daje się, że "sytuacja księgowa Sindony wykazuje

»dziurę« szacowaną na 600-700 miliardów" i że Wa­tykan "stracił na transakcjach z Sindona kilka miliar­dów lirów". Krach imperium Sindony niesie w istocie poważne skutki finansowe i prawne również dla dwóch wspólników-partnerów: IOR i Banku Ambrosiano.

Aby ratować co się da, biskup Marcinkus i Calvi wykonuj ą serię ryzykownych operacji finansowych. Sytuacja staje się tym trudniejsza, że kilka miesięcy wcześniej Watykan doznał straty 25 miliardów ulo­kowanych w szwajcarskim Svirobanku w Lugano, który - zarządzany przez prezesa Giulio Pacellego i dyrektora wykonawczego Luigiego Menniniego --w 51 procentach należał do IOR. I oto jesienią 1974 roku na kontach Svirobanku stwierdzono ogromne manko.

Odpowiedzialnością obciążono wicedyrektora Mario Tronconi. Wkrótce ciało Tronconiego znalezio­no na torach kolejowych pomiędzy Lugano i Chiasso. W kieszeni nieboszczyk miał list pożegnalny do żony, dlatego uznano, że było to samobójstwo. Natomiast w biurku kierownictwa IOR był inny list, podpisany przez Tronconiego, zawierający jego "najgłębszą spowiedź". Pojawiły się głosy, że być może nie było to samobójstwo.

W ramach doraźnej strategii Banco Ambro­siano zakupił, na przykład, w 1976 roku pakiet

50

większościowy banku Banco Mercantile z Florencji. David Yallop w książce In nome di Dio (W imieniu Boga) podaje, że zakupu tego dokonano na rzecz ban­ku watykańskiego. 7 grudnia akcje znalazły siew rę­kach domu maklerskiego Giammei and Company, któ­ry często działał na zlecenie Watykanu. Tego samego dnia akcje zostały "zdeponowane" w banku watykań­skim. Brak ze strony Watykanu wystarczających środ­ków na opłacenie akcji został wyrównany kredytem dla Banca Vaticana w wysokości 8 miliardów lirów. Pieniądze te znalazły się na otwartym od niedawna koncie nr 42801. Dnia 29 czerwca 1977 Giammei, działając za pośrednictwem Credito Commerciale. wykupił akcje od Banca Vaticana. W trakcie odby­wania tej krętej drogi wartość akcji, przynajmniej na papierze, dramatycznie wzrosła. Pierwotnego za­kupu dokonano za cenę 14 tysięcy lirów za akcję. a kiedy wróciły one znowu do Giammei, warte były już po 26 tysięcy za sztukę. 30 czerwca 1977 zostały sprzedane spółce Immobiliare XX Settembre, która pozostawała pod kontrolą Calviego. Na papierze Ban­ca Vaticana zarobiła na tym prawie osiem miliardów tirów. Jak powiada dalej Yallop - w rzeczywistości Calvi zapłacił bankowi watykańskiemu 800 milionów lirów za przywilej używania jego nazwy i za zwią­zane z tym ułatwienia. Sprzedając sobie samemu

za podwójną cenę akcje, które już posiadał. Calvi znacznie podniósł - na papierze - wartość Banco Mercantile, czyli po prostu ukradł 7 724 378 100 li­rów, tj. kwotę, którą wpłacił do Banca Vaticana. Następnie Calvi sprzedał akcje swojej mediolańskiej rywalce Annie Bonomi za cenę 33 miliardów lirów, Biorąc pod uwagę, że 10R był formalnie i faktycznie udziałowcem w Banco Ambrosiano, a także w wielu innych spółkach kontrolowanych przez ten bank, za opisaną wyżej "kradzież" odpowiedzialność pono­szą także i Calvi, i Marcinkus.

Tymczasem Sindona w Nowym Jorku, gdzie oczekiwał go proces w związku z krachem Franklin Bank, czynił desperackie wysiłki, żeby ratować swo­je umierające imperium finansowe. Uaktywniał wszel­kie możliwe koneksje w kręgach mafijnych i masoń­skich, naciskał na Watykan i na Chrześcijańską De­mokrację.

Aby uniknąć zażądanej w grudniu 1976 przez mediolańską prokuraturę ekstradycji (włoski wymiar sprawiedliwości zamierzał pociągnąć go do odpowie­dzialności za spowodowanie bankructwa), Sindona oświadczył wobec amerykańskich sędziów, że jest ofiarą "komunistycznego spisku" i na poparcie powyż­szego przedstawił złożone pod przysięgą zeznania mi­strza Loży P2 Licio Gelli, wysokiego rangą sędziego

i członka tejże loży Carmelo Spagnuolo, włosko-amerykańskiego masona Philipa Guarino, byłego mistrza wspólnoty masońskiej z Piazza del Gesù Francesco Bellantonio, członka Loży P2 Edgardo Sogno, depu­towanego z ramienia Włoskiej Partii Socjalistyczno-Demokratycznej Flavio Orlandi oraz swojego eks-wspólnika w interesach Johna McCaffery'ego.

W tym samym czasie sycylijski bankrut usiłuje wywrzeć nacisk na likwidatorze Banca Privata Gior­gio Ambrosolim, nie wahając się nawet przed groźbą, że zorganizuje porwanie jednego z prezesów Mediobanku - Enrico Cuccia. Przede wszystkim domaga się wdrożenia strategii ratunkowej, o której wspominał wcześniej klan Andreottiego (a więc uzdrawiającej in­terwencji Banco di Roma, jawnego wsparcia ze stro­ny Banco Ambrosiano i dyskretnych działań IOR). Wdrożeniu tego planu sprzeciwił się jednak włoski bank centralny i likwidator Giorgio Ambrosoli.

Calvi i Marcinkus wolą się nie ujawniać: wyko­nują chaotyczne ruchy, aby przyjść na ratunek ich eks-wpólnikowi (co w istocie jest bardzo trudne) i robią wszystko, aby ograniczyć straty wynikłe z krachu Sin­dony. W zaistniałej sytuacji sycylijski bankrut wybie­ra sobie za cel prezesa banku Ambrosiano.

Z początkiem listopada 1977 Calvi otrzymuje list z pogróżkami podpisany nazwiskiem Cavallo,

a kilka dni później pojawiają siew centrum Mediola­nu plansze ze szczegółowym opisem całej serii opera­cji dokonanych wspólnie przez Sindonę i Calviego. Fakty te Sindona potwierdził 24 listopada w piśmie swojego pełnomocnika Luigi Cavallo skierowanym do gubernatora włoskiego banku centralnego Paolo Baffi. Tak rozpoczęła się cała kampania obrzucania oskarżeniami prezesa Ambrosiano. Trwać ona będzie aż do lutego. 17 kwietnia 1978 włoski bank centralny zarządza kontrolę w Banco Ambrosiano. Kontrola ta, ukończona 17 listopada tego samego roku, wska­zywać będzie na gąszcz nieprawidłowości, nadużyć i protekcji w przyznawaniu kredytów na rzecz spółek Sindony, a także innych ważnych osobistości z krę­gów masońskich zbliżonych do Loży P2, oraz wielu działań ryzykownych dla płynności finansowej, w tym też posunięć związanych z finansami zagranicznymi -"wobec których wykonywanie kontroli przez włoskie władze monetarne jest niemożliwe".

I oto 6 sierpnia 1978 Paweł VI umiera. Śmierć Montiniego, będącego inspiratorem zawiązania trójcy Sindona-Marcinkus-Calvijest ciężkim ciosem dla wątłych już i tak nadziei Sindony. Cios ten staje się ostateczny z chwilą wyboru nowego papieża.

26 sierpnia konklawe złożone z kardynałów wynosi na tron Piotrowy byłego patriarchę Wenecji

54

55


Albino Lucianiego, który przybiera imię Jana Pawła I. Nowy papież znany jest z surowości przestrzegania zasad moralnych, a w przeszłości miał już pewne utarczki z prezesem IOR Paulem Marcinkusem. Mia­ło to miejsce w 1972 roku, kiedy Marcinkus sprzedał bankowi Ambrosiano pakiet kontrolny akcji Banca Cattolica del Veneto, w którym niewielki udział po­siadały również diecezje regionu weneckiego. Za sprawą Cal viego Banca Cattolica cofnęła korzyst­ne warunki, którymi cieszyły się instytucje weneckie, co spowodowało protest patriarchy weneckiego w Watykanie. W trakcie spotkania z zastępcą sekre­tarza stanu Giovannim Benellim Luciani dowiedział się o praktykach Marcinkusa.

Tuż po wyborze, 31 sierpnia, do nowego pa­pieża zwrócił się na lamach tygodnika gospodarczego II Mondo dziennikarz Paolo Panerai, który w liście otwartym do Jana Pawła I pyta: "Wasza Świątobli­wość, czy właściwym jest, aby Watykan działał na rynkach finansowych jako podmiot dokonujący spekulacji? Czy właściwym jest, aby Watykan posiadał bank, który przeprowadza nielegalne trans­fery kapitałów z Włoch do innych krajów? Czy wła­ściwym jest, aby bank ten dopomagał Włochom w unikaniu opodatkowania przez włoski system podatkowy?"

Drugi list otwarty papież Luciani otrzymał już 12 września. Tym razem opublikowany został przez kontrowersyjny tygodnik Op, kierowany przez człon­ka Loży P2 Mino Pecorelliego. W artykule zatytuło­wanym Wielka Loża Watykańska tygodnika zde­cydował się przedstawić między innymi listę 121 naz­wisk watykańskich dygnitarzy, którzy mieliby być związani z masonerią. Na liście tej, wśród nazwisk innych prałatów, znajdowały się także nazwiska Pania Marcinkusa i prawej ręki prezesa IOR - Donata De Bonisa.

W tym samym czasie Jan Paweł I otrzymał tak­że poufne pismo od włoskiego ministra handlu zagra­nicznego Rinaldo Ossoli, który przypominał, że zgod­nie z niedawno wydanymi przepisami włoskich władz finansowych IOR powinien być traktowany "formal­nie i faktycznie jako instytucja bankowa nie posiadająca stałej siedziby na terytorium Włoch" i że w związku z tym powinien podlegać przepisom regulującym sto­sunki między włoskimi i zagranicznymi instytucjami kredytowymi. Stanowiło to jasne wezwanie, aby nowy papież ukrócił domniemane oszustwa walutowe pole­gające na nielegalnym wywozie środków pieniężnych z Włoch za pośrednictwem IOR.

Wspomniany już wcześniej Yallop pisze, że "za­rządzany przez Marcinkusa bank watykański obracał

56

57

kapitałem w wysokości ponad l miliarda dolarów brutto. Jego zysk w 1978 roku wyniósł 120 milionów dolarów. Dysponowanie 85 procentami tej kwoty było wyłącznym przywilejem papieża, który wykorzysty­wał ją według własnego uznania. Bank prowadził po­nad 11 000 rachunków bankowych... Kiedy Albino Luciani został papieżem tylko 1047 rachunków nale­żało do zakonów i innych instytucji religijnych, 312 do parafii i 290 do diecezji. Pozostałe 93 51 ra­chunków należało do dyplomatów, prałatów i uprzy­wilejowanych obywateli. Spora liczba kont z tej ka­tegorii nie należała nawet do obywateli włoskich. Czte­rech z nich to: Sindona, Calvi, Gelli i Ortolani. Inne konta należały do ważnych polityków i wielkich prze­mysłowców. Wielu właścicieli posługiwało się tym przywilejem, aby potajemnie i nielegalnie przesyłać dewizy za granice Włoch. Wszelkie składane w ban­ku depozyty nie podlegały żadnemu opodatkowaniu".

Jan Paweł I zarządził przeprowadzenie docho­dzenia co do obecności masonów wśród watykań­skich dostojników, a 28 września spotkał się z sekre­tarzem stanu Jeanem Villotem, z którym omawiał de­likatną kwestię - działalność IOR. Yallop opowiada, że Luciani poinformował Villota, iż Marcinkus musi być natychmiast przeniesiony, Villot wówczas zapro­ponował na to stanowisko biskupa Giovanni Angelo

Abbo, pełniącego aktualnie funkcję sekretarza Pre­fektury do spraw Gospodarczych Stolicy Apostolskiej. Luciani wówczas dodał, że są też niezwłocznie po­trzebne inne zmiany w ramach struktur IOR. "Mennini. De Strobel i biskup De Bonis winni odejść. Na­tychmiast... Chcę, żeby zostały zerwane wszelkie na­sze kontakty z Banco Ambrosiano, i winno to nastą­pić w najbliższej przyszłości".

Rankiem 29 września - kilka godzin po rozmo­wie z Villotem i po wydaniu tych dyspozycji dotyczą­cych IOR - Jan Paweł I został znaleziony martwy. Była to śmierć nagła, pod wieloma względami tajemnicza, tym bardziej że ciało pośpiesznie zabalsamowano, a na mocy decyzji kardynała Jeana Villota nie dokonano sekcji zwłok. Zdaniem Yallopa Jan Paweł I został otruty na zlecenie osób z wysokiego szczebla hierarchii wa­tykańskiej. Jesienią 1997 - a więc prawie 20 lat póź­niej - prokuratura włoska w Rzymie wznowiła śledz­two w związku ze śmiercią Albino Lucianiego.

16 października 1978 konklawe wybrało papie­żem polskiego kardynała Karola Wojtyłę -jako Jana Pawła II. Na znak całkowitej ciągłości z pontyfika­tem Pawła VI, Wojtyła nie dokonał żadnych z posta­nowionych przez Lucianiego zmian. A zatem -jak pisze Yallop - "Marcinkus, wspomagany przez Menniniego, De Strobela i biskupa De Bonisa, nadal

58

kierował bankiem watykańskim i nadal czynił tak, że przestępcza współpraca z Banco Ambrosiano kwi­tła. Calvi i jego mistrzowie z Loży P2 - Gelli i Ortolani -mieli nadal swobodę dokonywania swoich oszustw i defraudacji pod bezpiecznym skrzydłem IOR".

Papież Wojtyła będzie wysoko cenić Marcin-kusa: we wrześniu 1981 mianuje go arcybiskupem i powierzy mu także stanowisko wicegubematora Pań­stwa Watykańskiego, odpowiadającego za przycho­dy Watykanu wynikające z napływu pielgrzymów i turystów. Wypełniając swoje obowiązki Marcinkus w pełni sprosta oczekiwaniom papieża, bowiem w krótkim czasie wpływy do skromniutkiej kasy Pań­stwa Watykańskiego osiągnęły poziom prawie 8 mi­liardów lirów. Ponadto, na początku 1982 roku, Jan Paweł II będzie chciał mianować Marcinkusa kardy­nałem, ale arcybiskup nie dostąpi jednak honoru no­szenia purpury właśnie z powodu sądowych implika­cji największego ze skandali w historii Kościoła.

O zamiarze dokonania tej nominacji szef redakcji Reppublica, Eugenio Scalfari, napisze: "Niech Bóg oświeci papieża Wojtyłę i powstrzyma jego dłoń! A gdyby Bóg chciał dokonać jeszcze cudu, to niech zasugeruje swojemu Wikaremu, żeby podjął wiedzę o dwuznacznych transakcjach dokonywanych przez swojego biskupa finansistę i niech go odeśle tam, skąd

przyszedł. Postać tak godna i tak uduchowiona jak Jan Paweł II nie może być wspólnikiem w interesach dla Gelliego, Sindony i panamskich spółek Roberta Calviego".

60


Duszom zmarłych - chwała

Nastanie Jana Pawła II uratowało ekscelencję Paula Marcinkusa, który - zgodnie z wolą Ojca Świę­tego - miał nadal kierować IOR. Nie umiano sobie tej decyzji papieskiej wytłumaczyć. Wprawdzie wzbudziła opory w Watykanie i wywołała dyskusję we Wło­szech, ale też dała promyk nadziei Sindonie.

W Ameryce sytuacja sycylijskiego bankruta staje się coraz gorsza: w marcu 1979 prokuratura w Nowym Jorku wnosi przeciwko niemu oskarżenie za spowodowanie krachu Franklin Banku. W akcie oskarżenia zarzuca mu nie tylko oszustwo, ale i bez­prawne zawłaszczenie bankowych funduszy. S indona jest w rozpaczy. Finansista z coraz większą,

determinacją przesyła groźby pod adresem Enrico Cuccia i postanawia w końcu zorganizować zabójstwo likwidatora Banca Privata-Giorgio Ambrosoliego. 11 lipca, w Mediolanie, po złożeniu zeznań w obec­ności amerykańskich śledczych na okoliczność odna­lezionych podczas procedury likwidacyjnej dokumen­tów Sindony, stwierdzono, że Ambrosoli został zamor­dowany przez Wiliama Arico, zabójcę wysłanego przez Cosa nostra. A dopiero w 1986 roku za zlece­nie zabójstwa Sindona zostanie skazany na dożywo­cie, a 20 marca tegoż roku w więzieniu w Vogherà umrze po wypiciu zawierającej truciznę kawy.

Ale nie wyprzedzajmy faktów. Nie czekając na nowojorski proces, Sindona potajemnie opuszcza USA pozorując ucieczkę porwaniem dokonanym przez Czerwone Brygady. W rzeczywistości bankrut, dzięki kontaktom mafijnym i masońskim, które udzie­liły mu wsparcia, zdołał się ukryć na Sycylii, skąd usi­łował szantażować zarówno polityków chadeckich, jak i hierarchów Watykanu, a także Calviego. W tym samym czasie prawa ręka Sindony, Carlo Bordoni, udziela w więzieniu wywiadu, w którym kieruje wy­raźne ostrzeżenia pod adresem Stolicy Apostolskiej : "mam szacunek dla zmarłych i dlatego nie lubię wy­mieniać nazwisk, ale na posiadanej przez Sindonę li­ście pięciuset eksporterów dewiz rachunek nr 01616

należał do osób z najwyższego szczebla Watykanu", Jednakże na nic się to zdało, było już za późno, i Sin­dona wrócił do Ameryki.

6 lutego Ì 980 rozpoczął się w Nowym Jorku proces o spowodowanie krachu w Franklin Banku. Mimo że początkowo Marcinkus i kardynał Giusep­pe Caprio i Sergio Guerri indagowani przez amery­kańskich adwokatów Sindony oświadczyli, że skłon­ni są zeznawać na korzyść sycylijskiego bankruta, jed­nak po kategorycznej interwencji watykańskiego se­kretarza stanu, kardynała Agostino Casaroli, musieli z tego zrezygnować. Cztery miesiące później Sindona został skazany na trzy różne kary pozbawienia wol­ności po 25 lat każda.

Dokładna kwota strat watykańskich finansów w wyniku krachu Sindony pozostaje do dziś niewia­doma. Tylko jedna watykańska instytucja - APSA, posiadająca status banku centralnego, uznawana jest przez Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy i przez Bank of lnternational Settlement z Bazylei. W treści dorocznego raportu, publikowane­go przez ten ostatni w odniesieniu do roku 1975, okre­śla się wysokość depozytów APSA w zagranicznych instytucjach kredytowych na kwotę 120 milionów do­larów. Stwierdza się tam także, że Watykan, jako je­dyne państwo na świecie, nie ma żadnego zadłużenia.

64

65

Pod koniec roku 1980 Carlo Bordoni decyduje się na współpracę z włoską prokuraturą. Mówi, mię­dzy innymi, o kierującym IOR Luigim Menninim, któ­ry uprzednio pełnił funkcję doradcy w należącym do Sindony Banca Unione: "Pominąwszy fakt, że Mennini zachowywał się jak prałat, to był znakomitym hazardzistą. Dręczył mnie, i to w dosłownym znaczeniu, bo chciał zarabiać coraz więcej i więcej pieniędzy. Robił spekulacje w Finabanku, zarówno na akcjach jak i na towarach. Pamiętam, że pewnego razu prze­kazał mi krótki liścik od Pawła VI, w którym papież udzielał mi swojego błogosławieństwa za pracę w cha­rakterze doradcy na rzecz Stolicy Apostolskiej. Prak­tycznie Mennini był niewolnikiem zależnym od Sindo­ny. Sindona często groził mu, że upubliczni informacje o nielegalnych operacjach, dokonywanych przez Mennmiego w Finabanku". W lutym 1981 Mennini zostaje aresztowany za spowodowanie upadłości i przemyt dewiz, a w lutym 1984 sąd w Mediolanie skaże go na 7 lat więzienia.

Bordoni ujawnił też mediolańskiej prokuraturze nowe szczegóły odnośnie wspomnianej "listy pięciu­set", stanowiącej spis posiadaczy rachunków, ważnych osobistości włoskich, którzy za pośrednictwem ban­ku i spółek powierniczych Sindony nielegalnie wypro­wadzali dewizy za granicę. Szukając właśnie tego

dokumentu, 12 marca 1981 dwaj prokuratorzy z Me­diolanu, Gherardo Colombo i Giuliano Turone, wy­dali nakaz rewizji u szefa Loży P2 Licio Gelli. Zabez­pieczono wtedy ważne dokumenty Sindony, rejestry członków loży i dokumentacje operacji prowadzonych w Banco Ambrosiano»

20 maja, kiedy to - po opublikowaniu list człon­ków Loży P2 -wybucha skandal, członek loży Ro­berto Calvi trafia do aresztu za przestępstwa dewizo­we, stwierdzone zresztą jeszcze podczas kontroli prze­prowadzonej w 1978 roku przez bank centralny, a po­twierdzone w dokumentach znalezionych w archiwum Gelliego. Już z więzienia prezes Ambrosiano usiłuje skontaktować się z Marcinkusem i wysyła mu list z dopiskiem: "Ten proces będzie procesem przeciw­ko IOR". Zaraz po aresztowaniu Roberta Calvi "nad­zór" nad jego żoną i dziećmi przejmie Allessandro Mennini (pracownik banku Ambrosiano, a zarazem syn kierującego lOR-em Luigi Mennmiego). Tuż po prze­czytaniu skierowanej do Marcinkusa wiadomości od Calviego, Mennini miał powiedzieć: "Słowo IOR nie powinno być wypowiadane nawet w konfesjonale".

Presję na prezesie IOR stara się wywrzeć również mason, będący agentem służb specjalnych, Francesco Pazienza, którego Calvi zatrudnił jako swojego osobistego asystenta, a który chwalił się

66

67

posiadaniem "dobrych chodów" w Watykanie. Rze­czywiście pozostawał w dobrych stosunkach z bisku­pem Achille Silvestrinini (sekretarzem kardynała Agostino Casaroli), z biskupem Giovanni Chelim (przedstawicielem Watykanu w ONZ) i z biskupem Virgilio Levim (dyrektorem Osservatore Romano). Ponadto Pazienza, który był wiernym uczniem człon­ka Loży P2 Giuseppe Santovito (agenta wojskowych służb specjalnych), posiadał dobre kontakty z polity­kami chadecji, ze służbami specjalnymi i z administra­cją USA. Tenże Pazienza udaje się osobiście do Wa­tykanu , gdzie Marcinkus uspokaja go oświadczając, że IOR robi wszystko, aby Calvi dostał to, o co pro­si, i że "robimy to, co powinniśmy robić". Po rozmo­wie z Marcinkusem Pazienza wysyła Calviemu do wię­zienia telegram: "Widziałem Paolo. Serdecznie Cię pozdrawia. Wszystko w porządku. Całuję".

Jednakże zapewnienia, które prezes IOR kie­rował do Calviego, nie miały pokrycia w rzeczywisto­ści. Faktycznie biskup Marcinkus - tak jak to już czy­nił w przypadku krachu Sindony - robił wszystko, aby utrzymać IOR jak najdalej od skandalu związanego z Calvim i Ambrosiano oraz starał się ograniczyć do minimum wynikające stąd następstwa finansowe. I tak, na przykład, wysłał De Strobela do Banca del Gottardo w Lugano, aby ten na miejscu przejrzał

dokumenty odnoszące się do transakcji banku Ambrosiano z zagranicą.

20 lipca 1981 sąd w Mediolanie skazuje Ro­berto Calvi na 4 lata więzienia i grzywnę w wysokości 15 miliardów lirów, uznając go winnym popełnienia przestępstw dewizowych. W oczekiwaniu na rozpra­wę apelacyjną sąd zgodził się na czasowe zwolnienie go z aresztu.

Sądowe perypetie Calviego wywołuj ą niepokój - zarówno we Włoszech, jak i za granicą - co do sy­tuacji banku Ambrosiano. Włoski bank centralny, Banca d'Italia, wzywa katolickiego bankiera do zło­żenia dymisji z funkcji prezesa zarządu banku, ale pod koniec lipca zarząd Ambrosiano potwierdza, że ma pełne zaufanie do swojego prezesa. l tak IOR nie decyduje się narazie na usunięcie Calviego: przede wszystkim należy ratować bank, zapobiec krachowi Ambrosiano lub przynajmniej działać na zwłokę, aby IOR zyskał czas na rozwiązanie problemu swojego własnego zaangażowania w sprawy banku.

W sierpniu Marcinkus wzywa Calviego do Wa­tykanu i dyktuje mu warunki porozumienia, które chro­niłoby interesy IOR, a których prezes Ambrosiano nie może nie przyjąć. Calvi zmuszony jest podpisać pismo, w którym przyjmuje na siebie wszelką odpo­wiedzialność za operacje przeszłe, obecne i przyszłe

68

69

- dokonywane przez Ambrosiano, zwalniając Marcin-kusa i papieski bank od wszelkich podejrzeń. W zamian 10R przekazuj e prezesowi banku kilka ' 'pism patronackich", które mają stanowić zabezpieczenie debetu w kilku zagranicznych spółkach Ambrosiano. To porozumienie nie do odrzucenia zawiera jednak ter­min: do 30 czerwca 1982. Po upływie tego terminu Calvi zobowiązany jest zapłacić na korzyść 10R karę umowną w wysokości 300 milionów dolarów, jako rekompensatę za utratę udziałów w Ambrosiano. Zna­czące są daty dokumentów: list Calviego zdejmujący odpowiedzialność 10R, nosi datę 26 sierpnia, nato­miast "pisma patronackie" banku watykańskiego da­towane są l września i podpisane nie przez Paula Marcinkusa, ale przez Luigiego Menniniego ("Numer dwa" w 10R). W praktyce, przekazując dokumenty potrzebne do uspokojenia rynków i znalezienia nowych kontrahentów i kapitałów, Marcinkus dał Calviemu l O miesięcy czasu na uregulowanie sytuacji Ambrosiano. W tym czasie 10R winien być uwolnio­ny od odpowiedzialności za długi spółki Ambrosiano, długi, do których sam się przyłożył.

Calvi robił co mógł, aby znaleźć nowy kapitał i uratować Banco Ambrosiano. Pierwszy z nowych akcjonariuszy Ambrosiano pojawia się na scenie w październiku: jest nim prezes firmy Olivetti, Carlo

De Benedetti, który za 50 miliardów nabywa dwuprocentowy pakiet i przyjmuje funkcję wiceprezesa zarządu banku. Niektórzy twierdzą, że celem De Benedettiego było wyrugowanie Calviego z kie­rowania bankiem. Jednak większość akcjonariuszy stała murem za Calvim i Marcinkusem i rozgrywka szybko dobiegła końca wraz z odejściem De Bene­dettiego ze spółki. Dodać tu wypada, że Benedetti wycofał się z Ambrosiano 22 grudnia 1982 odsprze­dając Calviemu uprzednio nabyte akcje. Za uzyskaną w tej operacji nadwyżkę w cenie zostaje w 1992 roku skazany przez sąd pierwszej instancji, który zarzuci mu przyczynienie się do doprowadzenia do upadłości Ambrosiano. Skazanie to jednak uległo kasacji orze­czonej przez Sąd Najwyższy w miesiąc po odejściu Benedettiego.

26 stycznia 1982, kolejnym akcjonariuszem i wiceprezesem Ambrosiano zostaje włoskoszwajcarski finansista Orazio Bagnasco, reprezentujący frakcję nie tyle zainteresowaną w ratowaniu banku, co uważają­cą, że skoro krach jest nie do uniknięcia, to trzeba być w dobrej pozycji do zabrania tego, co pozosta­nie. W kilka tygodni później, 10 marca 1982, katolic­ki finansista Carlo Pesenti zgłasza fakt nabycia 3,62 procent akcji Ambrosiano i tego samego dnia wcho­dzi do zarządu. W rzeczywistości owe sto miliardów,

wpłaconych formalnie przez Pesentiego do kasy ban­ku, stanowi zabezpieczenie udzielone przez samego Calviego. Zresztą, jak wynika z dokumentu odnale­zionego w lipcu 1979 w archiwum Loży P2, Calvi i Pesenti zawarli porozumienie o "rozwijaniu współ­pracy w szczegółowo ustalonym zakresie... bądź po­przez współdziałanie w określonych branżach... bądź w ramach wspólnej strategii". Porozumienie to zosta­ło podpisane również przez dwóch "gwarantów": Lieto Gelli i Umberto Ortolani.

Niemniej los banku był już i tak przesądzony. 31 maja 1982 włoski bank centralny zawiadamia za­rząd banku, że nad Ambrosiano ciąży zadłużenie w wysokości 1400 milionów lirów, dlatego też doma­ga się niezwłocznego podjęcia stosownych kroków, a przede wszystkim pozbawienia funkcji dotychcza­sowego prezesa zarządu. 9 czerwca Roberto Calvi sal­wuje się ucieczką. 17 czerwca ma miejsce ostatnie, dramatyczne zebranie zarządu banku. Z samego rana gazeta // sole - 24 ore publikuje tekst pisma Banca d'Italia, i pod nieobecność prezesa członkowie za­rządu stawiają wniosek o ustanowienie komisarycz­nego nadzoru nad Ambrosiano. Dnia następnego, 18 czerwca, zwłoki Roberto Calvi odnaleziono w Lon­dynie : powiesił się pod Black Friars Bridge.

Według wersji ustalonej przez kilku śledczych sądowych Calvi miałby być zamordowany przez człon­ka Camorry Vicenzo Casillo na zlecenie Cosa nostra, która w ten sposób miałaby go ukarać za to, że nie chronił należycie mafijnych pieniędzy złożonych w Ambrosiano.

Pod koniec czerwca 1982 kontrolerzy włoskie­go banku centralnego stwierdzają, że spora część wie­rzytelności Ambrosiano dotyczy zagranicznych spółek powiązanych z IOR. Zwracają się zatem do Marcin-kusa wzywając papieski bank do uznania długów. Jednak prezes IOR jest niewzruszony: nie zamierza wydać ani grosza. Znacząca jest w tym względzie wypowiedź jednego z kontrolerów, Giovanniego Arduino: "Zwróciłem się zatem do biskupa Marcinkusa po angielsku: czy zdaje sobie ksiądz sprawę z tego, co mówi? W poniedziałek rano zawali się cały świat, i nie tylko Ambrosiano, ale także i IOR będzie pokazywany palcem jak ktoś, kto nie płaci swoich długów. A on na to: Mnie to wcale nie obchodzi - czy coś w tym guście - i bez żenady nas wyprosił".

6 sierpnia 1982 minister skarbu Beniamino Andreatta zarządza wszczęcie postępowania likwida­cyjnego Banco Ambrosiano. Także w opinii ministra IOR jest jednym z głównych klientów odpowie­dzialnych za spustoszenia w kasie Ambrosiano, ale

również jemu Marcinkus powtarza swoje twarde nie. W tym czasie sekretarz stanu kardynał Agostino Casaroli powołuje watykańską komisję ekspertów do zbadania "afery" na styku IOR - Ambrosiano. W jej skład wchodzą: były prezes firmy Stet Carlo Cerutti, administrator Emigrant Savings Bank Joseph Brennan i były prezes szwajcarskiej grupy bankowej, Union de Banques Suisses, Philippe de Weck. Końcowy raport komisji watykańskiej trójki mędr­ców nie został opublikowany. Ujawniono publicznie jedynie jego streszczenie, w którym zaprzecza się, jakoby watykańska instytucja kredytowa ponosiła ja­kąkolwiek odpowiedzialność za krach banku. Później wyjdzie na jaw, że właśnie przez grupę UBS, której prezesem był De Weck, przepływały ogromne sumy z kas Ambrosiano. Po rozwiązaniu komisji wszyscy trzej eksperci stali się oficjalnie doradcami IOR, po czym dołączył do nich także osiemdziesięcioletni Niemiec Hermann Abs.

W latach 1940-1945 Abs był prezesem niemiec­kiego banku centralnego, Deutsche Bank. Tu znowu Yallop informuje, że "Deutsche Bank pozostawał ban­kiem nazistów przez całą drugą wojnę światową. Abs był faktycznie oficjalnym bankierem Hitlera... Abs był też członkiem zarządu I.G. Farben, kompleksu przemysłowo chemicznego, który hojnie udzielał swojego

wsparcia wojennym wysiłkom Hitlera. Abs uczestni­czył w zebraniach zarządu I.G. Farben, w trakcie któ­rych dyskutowano nad wykorzystywaniem pracy nie­wolniczej w jednym z zakładów produkcji gumy, na­leżącym do firmy Farben i znajdującym siew obrębie obozu zagłady w Auschwitz".

Mimo że IOR nie był skłonny uznać swoich wła­snych, podjętych za granicą zobowiązań wobec Am­brosiano, to jednak doznał, w wyniku krachu banku Calviego, poważnych szkód. Do tego stopnia poważ­nych, że sam Ojciec Święty musiał się tym zająć. I Wojtyła ogłasza, że rok 1983 będzie wyjątkowo pro­klamowany Rokiem Świętym. Za decyzją tą nie stoją żadne względy natury duchowej, podyktowana ona była koniecznością przyciągnięcia gotówki do opusto­szałych kas Stolicy Apostolskiej. Faktem jest bowiem, że Rok Święty ogłaszany jest co 25 lat. Ostatni Rok Święty przypadał na 1975, a więc kolejny przewidy­wany był na rok 2000.

Skandal wywołany spektakularnym krachem Banco Ambrosiano - przestępczym doprowadzeniem do bankructwa ze stratą ponad tysiąca miliardów tirów - miał swoje konsekwencje na arenie międzyna­rodowej.

Chociaż dyplomacja watykańska długo zacho­wywała niewzruszoną pozycję, IOR musiał w końcu

75

pójść na kompromis. 25 maja 1984 podpisano w Genewie porozumienie, na mocy którego Watykan zobowiązał się wypłacić wierzycielom banku 240 mi­liardów lirów. Jednakże w porozumieniu mówi się jedynie o "dobrowolnym świadczeniu" ze strony banku watykańskiego, uzasadnianym wyłącznie "jego szcze­gólną pozycją", jakby faktycznie chodziło tylko o wspaniałomyślny akt miłosierdzia...

Mimo przysłowiowej powolności włoskiego są­downictwa, ciąg dalszy wynikający z upadłości Ban­co Ambrosiano w końcu następuje. 20 lutego 1987 mediolańska prokuratura w wydaje nakazy zatrzyma­nia Paula Marcinkusa, Luigi Menniniego i Pellegrino De Strobela. Prowadzący śledztwo są przekonani, że kierownictwo IOR jest współodpowiedzialne za przestępcze doprowadzenie do upadłości Ambro­siano. Jednakże 17 lipca Trybunał Kasacyjny dostrzega "wadę w określeniu właściwości" - chociaż Prokura­tura Generalna twierdzi zupełnie coś innego - i uchyla postanowienie powołując się na przepisy artykułu 11 Traktatów Laterańskich, których stronami są Re­publika Włoch i Watykan.

Dzięki świadomemu poparciu papieża Wojtyły Marcinkus pozostanie u szczytu władzy IOR aż do 19 czerwca 1989, kiedy to będzie musiał w końcu wrócić do rodzinnego Chicago.

16 kwietnia 1992 sąd w Mediolanie wymierzy srogie kary pozbawienia wolności osobom odpowie­dzialnym za działanie na szkodę Ambrosiano, ale wśród skazanych biskupa Paula Casimira Marcinku­sa zabrakło.

***

31 grudnia 1989 brytyjska gazeta Sunday Correspodent opublikowała tekst "Czyżby Noriega szan­tażował Watykan?" W artykule przedstawiającym pe­rypetie panamskiego dyktatora (wobec którego ame­rykańskie sądy federalne w Miami i w Tampa wydały 4 lutego 1988 nakaz zatrzymania w związku z mię­dzynarodowym przemytem narkotyków) wyrażono obawę, że Watykan będzie chciał dopomóc Noriedze w jego kłopotach z władzami USA; w istocie, przy dokonywaniu transferów pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami panamski dyktator korzystał, między innymi, z usług spółki Bellatrix. należącej do tercetu Marcinkus-Calvi-Sindona.

Włoski tygodnik Espresso napisał wtedy: "Nikt nie pomyślałby, że Kościół mógłby wyrażać chęć udzie­lenia schronienia komuś, kto oskarżony jest o handel narkotykami... Krok Noriegi był zuchwały, ale też i doskonale wyrachowany. Dawny mocarz z Panamy

76

posiadał pewien atut: znał stare tajemnice Banco Am­brosiano... »Śmieszne i absolutnie nie do pomyślenia« - natychmiast zdementował z Rzymu Joaquin Navarro Valls, rzecznik papieża Wojtyły. Jednak jego wypo­wiedź dla wielu zabrzmiała zbyt słabo. W istocie bo­wiem wiele śladów i ścieżek wiodących w tym kie­runku nakazywało traktować to podejrzenie bardziej poważnie niż zwykłą hipotezę".

Przeprowadzone później śledztwo wykazało, że całe connection wynikało z faktu, że kolumbijski Banco Mercantil Agricolo posiadał udziały w Ambro­siano. Noriega był jednym z większych klientów i jed­nym z większych akcjonariuszy banku, tak samo zresztą jak Pablo Escobar, szef kartelu z Medellin, świato­wej centrali produkcji i handlu narkotykami.


Purpura, kaptury, puchary



Masoni za spiżową bramą

W 1738 papież Klemens XII (Lorenzo Corsini) ogłosił w stosownej bulli ekskomunikę członków - po­wstałego 20 lat wcześniej w Anglii i rozpowszechnia­jącego się na kontynencie europejskim - "Związku wolnomularskiego". Nakaz zachowania tajemnicy na te­mat organizacji masońskiej, a także przyjęte zasady tolerancji religijnej, którym hołdowali masoni, zostały ocenione jako niebezpieczne dla katolicyzmu; ekskomunika została wiec wkrótce, w 1752 roku, powtó­rzona przez Benedykta XIV (Prospero Lambertinie-go), i dla braci masonów bramy Świętego Piotra pozostały szczelnie zamknięte przez następne dwa

wieki, w czasie których papieskie potępienie zostało powtórzone w czterech różnych papieskich bullach.

Wraz z rozpoczęciem pontyfikatu Giovanniego Battisty Montiniego stanowisko Kościoła wobec ma­sonerii zaczęło się zmieniać. Dnia 19 lipca 1974 kar­dynał Franjo Seper (sekretarz watykańskiej Kongre­gacji Doktryny Wiary) omawia ten problem w pouf­nym piśmie do przewodniczącego konferencji bisku­pów USA - kardynała Josepha J. Króla.

"Wielu biskupów zwracało się do tutejszej Kon­gregacji Doktryny Wiary z zapytaniem dotyczącym za­sięgu i interpretacji kanonu 2335 kodeksu prawa ka­nonicznego, którego przepis, pod karą klątwy, zaka­zuje katolikom przystępowania do związków wolnomularskich i do innych pochodnych stowarzyszeń. W trakcie długiej analizy tego problemu Stolica Apo­stolska konsultowała się wielokrotnie z konferencja­mi biskupów, które wskazywały szczególne zaintere­sowanie tą kwestią. Celem konsultacji było lepsze za­poznanie się z charakterem i działalnością tych sto­warzyszeń, a także poznanie opinii samych biskupów. W odpowiedziach odnotowuje się duże zróżnicowa­nie... w obrębie każdego z narodów, co nie pozwala Stolicy Apostolskiej na zmianę ogólnego, obowiązu­jącego w tym zakresie ustawodawstwa. Przepisy te obowiązują zatem do czasu, aż właściwa komisja

papieska opublikuje nową normę prawa kanoniczne­go, stanowiącą poprawkę do kodeksu prawa kano­nicznego".

W swoim piśmie wysoki prałat podkreśla za­chowanie dotychczasowego stanowiska Watykanu wobec wolnomularstwa, ale wprowadza też pewną znaczącą dwuznaczność: "Biorąc jednakże pod uwa­gę przypadki szczególne, należy uświadamiać sobie, że prawo karne winno być interpretowane w znacze­niu restrykcyjnym. Z tego też względu można z pew­nością przyjąć i stosować interpretację tych autorów, którzy uważają, że wyżej wskazany kanon 2335 do­tyczy wyłącznie tych katolików, którzy przy stopiw­szy do zgromadzeń faktycznie prowadzą działalność konspiracją przeciwko Kościołowi. Niemniej, w każdym wypadku, winien przestrzegany być zakaz przystępowania do wszelkich stowarzyszeń masoń­skich dla kleryków, duchownych, jak również i człon­ków zgromadzeń świeckich".

Dokument ten znalazł się w posiadaniu komisji parlamentarnej prowadzącej śledztwo w sprawie Loży P2. A więc, w gruncie rzeczy, kardynał Seper wpro­wadza pewne novum polegające na różnicowaniu na kategorie wielu istniejących masońskich związków, co tak naprawdę stanowi wyłom w niewzruszonym i niezmiennym przez dwa wieki stanowisku Kościoła.

Wyłom ten stanie się otwartymi drzwiami już w październiku tego samego roku, kiedy to publicznie dyrektor czasopisma Civiltà Cattolica - ksiądz Gio­vanni Caprile, odnosząc siedo katolików należących do organizacji wolnomularskich, napisze: "Nikt lepiej od ich samych nie umie oceniać w sumieniu i w po­czuciu lojalności charakteru i rodzaju działalności pro­wadzonej przez grupę masońską, do której należy. Jeżeli poczucie wiary katolickiej takiej osoby nie znaj­duje w tym nic, co byłoby zdecydowanie wrogie, skie­rowane przeciwko Kościołowi i jego zasadom doktrynalno-moralnym, taka osoba może pozostać w sto­warzyszeniu. Nie powinna być już traktowana jak ktoś wyklęty, a zatem na równi z każdym innym wiernym może przystępować do sakramentów i w pełni uczest­niczyć w życiu Kościoła. Nie potrzebuje żadnego spe­cjalnego rozgrzeszenia od ekskomuniki, ponieważ ekskomunika w konkretnym przypadku do tej osoby nie ma zastosowania".

Zresztą owo "pełne uczestnictwo w życiu Ko­ścioła" sporej części katolików i masonów w jednej osobie jest od wielu lat po prostu faktem. Od końca lat pięćdziesiątych arcybiskup Mediolanu Montini za­trudniał w charakterze doradcy finansowego żarliwe­go katolika a jednocześnie masona Michela Sindonę. I zaraz po wyborze na papieża, Paweł VI powierzył

losy katolickich finansów właśnie temuż Sindonie, a także katolikowi i też masonowi Robertowi Calvie-mu. Przez tych dwóch i za pośrednictwem biskupa Paula Marcinkusa, Watykan zacieśnił więzy w intere­sach z LożąP2, której przewodzili arcykatoliccy ma­soni Lieto Gelli i Umberto Ortolani. Co do Ortolanie-go, to pod koniec 1974 roku, on sam, podobnie jak i Caprile, uważał kwestię wiekowej niechęci Watyka­nu do braci masonów za zamkniętą. Protegowany Andreottiego Mario Genghini oświadczy później, że kiedy przystępował do Loży P2, brat Ortolani twier­dził, że "Paweł VI zdjął już z masonów klątwę" (cytat z wyroku sądu mediolańskiego, wydanego 16 kwiet­nia 1992 w procesie Banco Ambrosiano).

Nawet jeżeli mistrz Loży P2 Licio Gelli cieszył się utrzymywaniem bezpośrednich kontaktów z krę­gami duchownych, a w szczególności z pozostającym przez 40 lat w watykańskich służbach dyplomatycz­nych toskańskim kardynałem Paolo Bertolim, to jed­nak głównym inicjatorem stosunków pomiędzy Lożą P2 i samym Watykanem był Umberto Ortolani.

W roku 1953 Ortolani znał już kardynała Gia­como Lercaro. Kontakt ten był tak częsty i tak oso­bisty, że w kręgach kurii Ortolani był często określa­ny mianem "kuzyna" potężnego prałata. W czerwcu 1963, zaraz po śmierci papieża Roncalliego, Ortolani

84

85

oddał do dyspozycji kardynałowi swój ą własną willę w Grottaferrata, by mógł tam zorganizować ważne spotkanie purpuratów przygotowujących nadchodzą­ce konklawe. Frakcja zgromadzona wokół Lercaro miała wypracować swoje stanowisko i określić, któ­rego kandydata zamierza popierać.

Kandydat wskazany przez frakcję - arcybiskup Mediolanu Giovanni Battista Montini - został faktycz­nie wybrany papieżem i zaraz po wyborze, by wyna­grodzić gościnnego Ortolaniego, przyznał mu tytuł Ka­walera Domu Papieskiego. Tytuł ten gwarantował fi­nansiście z Loży P2 nowe przywileje w dostępie do Watykanu, w tym także możliwość bliskiego kon­taktu z kardynałem Agostino Casaroli.

Zacieśnianie związków pomiędzy członkami Loży P2 i bankierami papieży odbywa się na prze­strzeni całych lat siedemdziesiątych. W roku 1971 trój­ca Sindona-Marcinkus-Calvi tworzy w Nassau, w obrębie bahamskiego raju podatkowego, Cisalpine Overseas Bank. Będzie to jeden z głównych kanałów operacji finansowych dokonywanych przez Banco Ambrosiano oraz IOR. Cztery lata później włoski mi­nister skarbu, usiłując przyhamować ryzykowne trans­akcje bankowe "z zagranicą", wydaje decyzję, aby kontrola włoskich władz dewizowych objęła również operacje pomiędzy bankami Ambrosiano

i Cisalpine. Ortolani tłumaczy wtedy Calviemu, że pro­blem ten rozwiązać można przez właściwe kontakty i układy z pracownikami włoskiego banku centralne­go oraz urzędów obrotu dewizowego i handlu zagra­nicznego. W archiwach Loży P2 zostaną odnalezione nazwiska urzędników i polityków pełniących kierow­nicze funkcje w organach kontroli dewizowej, a wśród nich: Ruggero Firrao (dyrektor generalny w Minister­stwie Handlu Zagranicznego, wicedyrektor urzędu obrotu dewizowego) a także i samych ministrów han­dlu zagranicznego: Gaetano Stammati (i jego sekre­tarz Giuseppe Battista) oraz Enrico Manca.

Ponadto, we wrześniu 1975, Banco Ambrosia­no oraz IOR nabywając - znowu za pośrednictwem Cisalpine - 5 procent akcji urugwajskiego Banco Financiero Sudamericano, pozostającego pod kontrolą Ortolaniego, stają się faktycznie wspólnikami włoskie­go masona-finansisty.

Związki pomiędzy LożąP2 i Watykanem zacie­śniają się jeszcze bardziej w lipcu 1977, kiedy to loża przejmuje kontrolę nad grupą wydawniczą Rizzoli -Corriere della Sera.

Zetknięcie się Loży P2 i Watykanu w odniesie­niu do własności grupy Rizzoli -Corriere della Sera oznacza dokonanie się pojednania pomiędzy pewnymi kręgami masonerii i kręgami kościelnymi. Sergio

86

87

Flamigni w swej książce o sekretnej Loży P2 pisze: "W praktyce Watykan, działając za pośrednictwem IOR, przyzwala i patronuje temu, aby tajemna loża masońska przejęła i zdobyła kontrolę nad spółką Rizzoli Editore oraz spółką Corriere della Sera. W ten sposób Watykan staje się niejako wspólnikiem w po­wyższym interesie i jest oczywiste, że po spłacie udzia­łu Agnellich -jak zeznawać będzie później Ortolani -kontrola grupy Rizzoli - Corriere della Sera została przejęta przez Gelliego i że masoneria sprawowała kontrolę nad całością".

W roku 1979 dokonany zostaje kolejny krok na drodze urzeczywistniania ambitnego watykańskie­go projektu utworzenia katolickiego centrum finanso­wego, będącego w stanie konkurować z finansjerą laicką; Golii i Ortolani cieszą się gwarancjami otrzy­manymi w wyniku porozumienia o rozwijaniu współ­pracy gospodarczo-finansowej, zawartego pomiędzy Roberto Calvi (z ramienia Banco Ambrosiano) i Car­lo Pesenti.

Tak oto w ciszy tajemnicy bankowej grupie braci masonów udaje się powiązać z Watykanem i aktyw­nie włączyć w życie Kościoła, chociaż oficjalnie ekskomunika papieska zachowuje jeszcze nadal swą moc. 9 sierpnia 1978 - a więc trzy dni po śmierci papie­ża Montiniego i w trakcie przygotowań do konklawe,

które ma wybrać jego następcę - dziennika Messag­gero publikuje dosyć osobliwy nekrolog: "Bracia Masoni! W artykule wstępnym masońskiego czaso­pisma (które ma się wkrótce ukazać) napisano, że śmierć Pawła VI oznacza dla nas śmierć tego, któ­ry uchylił wyrok wydany przez Klemensa XII i jego następców. A zatem po raz pierwszy w historii współ­czesnej masonerii przywódca religii świata zachodnie­go zmarł pozbawiony uczucia wrogości wobec maso­nów". W rzeczywistości jednak Paweł VI - przynaj­mniej w sposób oficjalny - nie uchylił wyroku wyda­nego przez Klemensa XII, a zapowiedź masońskiego wstępniaka wypada odczytać raczej jako próbę na­cisku na kardynałów zgromadzonych na konklawe.

W okresie pomiędzy 17 i 25 sierpnia, a więc podczas trwającego jeszcze konklawe, agencja infor­macyjna Euroitalia publikuje dwa artykuły, w których upublicznia kody, numery wpisów i daty przyjęcia czte­rech kardynałów do pewnej loży masońskiej. Mówi się przy tym, że każdy z nich ma szansę zostania pa­pieżem. Podane inicjały łatwo można rozszyfrować: "Seba" - to Sebastiano Baggio, prefekt Kongregacji Biskupów (jak się okaże do Loży P2 należał również brat kardynała Francesco Baggio); "Salpa" - to Salva­tore Pappalardo, arcybiskup Palermo; "Upo" - to Ugo Potetti, wikary, czyli "Numer dwa" w watykańskiej

88

89

hierarchii; "Jeanvi" - to Jean Vìllot, sekretarz stanu Państwa Watykańskiego.

12 września - a więc już po dokonanym 26 sierpnia wyborze na papieża Albina Lucianiego - kon­trowersyjny tygodnik Op, należący do członka Loży P2 Mino Pecorelli, publikuje artykuł pod tytułem "Wielka Loża Watykańska", w którym postawiona została hipoteza, że niedyskrecje podane przez agen­cję Euroitalia były próbą zdyskredytowania szans kan­dydatów określonych jako masonów.

W artykule Op czytamy między innymi: "Czyżby również w Watykanie rozbłysła gwiazda Wielkiej Loży Wschodu? Od jakiegoś czasu w środowiskach kato­lickich - a w szczególności tych powiązanych z Lefebvrem - pojawiaj ą się głosy, które bez ogródek stwier­dzają, że wraz z papieżem Montinim loża z Piazza del Gesù weszła i do Watykanu. Wprawdzie biorąc pod uwagę delikatność problemu, prasa uznała za stosowne przemilczeć tę kwestię, ale czar prysł w środę 9 sierp­nia, kiedy to na czwartej skonie Mes saggerò ukazał się wielce wymowny komunikat... Wyjście masonerii z ukrycia poprzez oficjalne wyrażenie żalu z powodu śmierci Pawła VI oznacza, że może już wkrótce, za kilka dni, masoneria będzie się starała w jakiś spo­sób wpłynąć na decyzje konklawe? Postawienie ta­kich pytań nie przysłużyło się utrzymaniu spokoju

w tak delikatnym momencie Jakim są przygotowania do wyboru nowego papieża. Zrodziło to cień posą­dzenia o schizmę w łonie Kościoła katolickiego. Na szczęście, w trakcie rozważania tego problemu, nadeszła wiadomość o niezręczności naszego amba­sadora przy Stolicy Apostolskiej.

W dalszym ciągu Op informuje, że do prasy przedostały się notatki Vittorio Corderò di Monteze-molo na temat konklawe, przygotowane między inny­mi dla głowy państwa. Uwagi i oceny ambasadora na temat niejednego kardynała (nie uchronili się od nich ani Villot, ani Pignedoli, ani Poletti, ale najbardziej gorzkie słowa - "nie jest to ktoś, kto idzie z duchem czasu" - dostały się Benelliemu) obiegły szybko wszystkie redakcje, powodując przypływ wyobraźni u "watykanologów", którzy wypowiadali karkołomne hipotezy na temat losów konklawe. Tak zrodziły się "prawdziwe" niedyskrecje na temat Baggio, Bertoliego, Pironio, na temat kardynałów z "r" w nazwisku, na temat kardynałów wyróżnianych ze względu na wagę i wzrost... Było to coś, czego z pewnością życzyli sobie ci, którzy pragnęli, żeby nie mówiono już o problemie masonerii.

Innym powodem - czytamy dalej w Op - który skłonił nas do pogłębienia kwestii styku Watykan --masoneria, było to, że wskazani przez agencję

90

Euroitalia kardynałowie należeli do grupy uchodzącej za najbardziej postępową. Przeciek informacji w przeddzień konklawe był zapewne formą nachalnej presji. I dalej tygodnik informuje, że 28 sierpnia uzy­skał listę nazwisk 121 osób - wśród których byli kar­dynałowie, biskupi i inni prałaci - wraz z zakodowa­nymi imionami wskazującymi na przynależność do lóż masońskich.

"Dla osoby laickiej należenie do masonerii nie jest z całą pewnością żadnym przestępstwem, prze­ciwnie - może to być nawet powód do dumy, bo prze­cież loże realizują cele humanitarne propagując wol­ność, porządek i postęp cywilizacyjny. Jednak w przy­padku osoby duchownej rzecz ma się nieco inaczej. Pozostawanie w stanie duchownym już samo przez się zakłada wszystkie te obowiązki, o których mówi się w masonerii, a przynależność do tajemnej sekty (cho­ciaż obecnie, z niewielkimi wyjątkami, masoneria nie polega już na tajnych zgromadzeniach) podlega zaka­zowi na mocy przepisów prawa kanonicznego, które słusznie dba o to, aby nie dopuszczać do sytuacji, w której kapłani podlegaliby dwóm hierarchiom. Ten kto narusza jedną zasadę, zdolny jest naruszać i inne - oświadczył bardzo wysokiej rangi prałat, który zresz­tą wykluczył, aby tak wielka liczba księży mogła nale­żeć do masonerii. Ale całe Włochy przeżywają chwile

dużej niepewności. Wszystkie ideologie laickie umar­ły, a nawet zostały pogrzebane, kryzys gospodarczy udowodnił, co znaczy komunizm i jego mity. W cał­kowitym mroku, właśnie w tych dniach, w okresie tuż po śmierci papieża Pawła VI Ì Aldo Moro, Kościół katolicki jawi się znowu i to w pełnym swoim blasku jako propozycja do rozważenia. Pozostaje dzisiaj jedynym wielkim punktem przyciągania. Ta latarnia nie powinna być zasnuta mgłą ani ulegać deformacji.

Papież Luciani ma przed sobą trudne zadanie i wielką misję. Musi, między innymi zaprowadzić po­rządek na szczytach władzy Watykanu. Publikując li­stę duchownych, którzy, być może, należą do lóż ma­sońskich, sądzimy, że dodajemy do tego nasz własny drobny przyczynek" - kończy swój artykuły.

Do powyższego artykułu dołączono cytowaną listę watykańskich dygnitarzy, podejrzewanych o przy­należność do masonerii. Podano numer wpisu oraz za­kodowane imię. Znaleźli się na niej między innymi: wspomniany Giovanni Caprile, biskup Alberto Abiondi, monsignor Fiorenzo Angelini, ojciec Emesto Balducci, biskup Luigi Bettazzi, ojciec David Maria Turoldo, wi­cedyrektor Osservatore Romano monsignor Virgilio Levi. Lista prałatów będących domniemanymi maso­nami zawiera osoby znajdujące się na szczytach watykańskiej hierarchii: jest tam sekretarz Pawła VI

92

Pasquale Macchi, prezes IOR Paul MarcinkusJego prawa ręka Donato De Bonis, prefekt Kongregacji Biskupów Sebastiano Baggio, nuncjusz apostolski w Argentynie Pio Laghi, kardynał wikariusz Ugo Po-letti, a nawet sekretarz stanu Jean Villot. Co do wspo­mnianego Ugo Poletti, to jeszcze we wrześniu 1978 jego nazwisko pojawiło się w kontekście skandalu z Lożą P2 : chodziło o przemyt ropy naftowej organi­zowany w porozumieniu z politykami, urzędnikami państwowymi i kierownictwem z policji skarbowej. W trakcie śledztwa zostanie wkrótce ustalone, że członka Loży P2 Raffaele Giudice (bohatera głów­nego skandalu) nominowano na szefa policji skarbo­wej po tym. Jak kardynał Poletti przesłał na ręce Andreottiego stosowny list polecający.

W następstwie artykułu opublikowanego w Op nowo wybrany papież zwrócił się o konsultację do wiekowego kardynała Pericle Felici, którego po­prosił o ocenę wiarygodności listy upublicznionej przez Pecorelliego i o informację na temat przypisywanej Pawłowi VI intencji zmiany stanowiska Kościoła wo­bec wolnomularstwa. Felici poinformował papieża; że podobna lista krążyła już po Watykanie wiosną 1976 roku i że w jego opinii tylko kilku z wymienio­nych prałatów faktycznie należało do lóż masońskich. Co do zamiarów papieża Montiniego, Felici wyjaśnił:

"W trakcie ostatnich lat pojawiło się wiele grup naci­sku; niektóre zainteresowane kręgi sugerowały, aby na masonerię patrzeć w sposób bardziej nowoczesny. Ojciec Święty, zanim zmarł, ciągle jeszcze zastana­wiał się nad tym zagadnieniem".

Flamigni, powołując się na oświadczenia człon­ka loży generała Fulberto Lauro, potwierdza fakt na­leżenia do Loży P2 także kardynałów i biskupów. AL 'Europeo cytuje słowa innego członka Loży P2Piera Carpi, który w 1987 roku również będzie mówić o obecności masonów za watykańskimi murami: "Loża ta nazywa się »Loggia Ecclesia« i pozostaje w kon­takcie w wielkim mistrzem »Loggia Unita d'Inghilterra« - hrabią Michelem z Kent. Działa ona w Watyka­nie od 1971 roku, należy do niej ponad stu członków, wśród których są kardynałowie, biskupi i wysocy dygnitarze z kurii. Udaje im się zachować całkowity sekret, ale nie do tego stopnia, żeby informacje nie dotarły do ludzi z Opus Dei".

Myśląc o przyszłych nominacjach nowych hie­rarchów watykańskich, Jan Paweł I zleca kardynało­wi Giovanniemu Benelli przeprowadzenie dochodze­nia w sprawie obecności masonów w strukturach ko­ścielnych. Jednak papież nie pozna jego wyników. Umrze w tajemniczych okolicznościach 29 września, właśnie wtedy, gdy przygotowywał się do odwołania

z kierownictwa IOR domniemanego masona Paula Marcinkusa i do zerwania wszelkich kontaktów pa­pieskiego banku z Banco Ambrosiano kierowanym przez masona Roberto Calvi.

Przy decydującym poparciu konserwatywnego skrzydła, kierowanego przez Opus Dei, 16 paździer­nika 1978 konklawe wybiera nowego papieża w oso­bie Polaka Karola Wojtyły. Tak więc Marcinkus nie zostanie odwołany z funkcji szefa IOR i będzie jesz­cze przez całe lata mógł prowadzić swoje finansowe matactwa za pośrednictwem banku papieskiego. Swoje stanowiska zachowaj ą także inni prałaci, o któ­rych mówiono, że należeli do lóż masońskich, a któ­rym groziło dochodzenie zarządzone przez papieża Lucianiego.

Loża P2 będzie się starała odwdzięczyć papie­żowi Wojtyle za tę jego pobłażliwość wyrażoną przez zaniechanie. Przydarzyło się, na przykład, że kiedy pe­wien fotograf zdołał zrobić kilka zdjęć Janowi Pawło­wi II w kostiumie kąpielowym w basenie w Castel Gandolfo, Licio Gelli nakazał firmie Rizzoli natychmiast - za 170 milionów -je odkupić, by następnie za po­średnictwem Giulio Andreottiego przekazać je papie­żowi.

Kwestia stosunków pomiędzy Kościołem i masonerią pozostaje uśpiona na kolejne pięć lat. Temat

powróci dopiero jesienią 1983 roku, w przeddzień ogłoszenia przez Stolicę Apostolską nowego kodek­su kanonicznego. Dziennikarskim spekulacjom Jako­by miał nastąpić kres potępienia masonerii, Joseph Ratzinger (prefekt Kongregacji Doktryny Wiary) prze­ciwstawił 26 listopada następujące sztywne oświad­czenie:

"Osąd Kościoła wobec stowarzyszeń wolnomularskich pozostaje negatywny bez zmian. Zasady tych stowarzyszeń zawsze uważane były jako nie dające się pogodzić z doktryną Kościoła: dlatego przystępo­wanie do masonerii objęte jest zakazem. Wierni, któ­rzy należą do stowarzyszeń wolnomularskich, tkwią w ciężkim grzechu i nie mogą przystępować do Świę­tej Komunii."

Jednak słowa tradycjonalisty Ratzingera mijają się z faktami: wraz z opublikowaniem nowego kodek­su kanonicznego Jan Paweł II uchyla normę prawną, na mocy której masoni przez ponad dwa wieki pod­legali automatycznie ekskomunice.

Za pośrednictwem kardynała Camillo Ruini, 21 grudnia 1996, Wielka Loża Wschodu we Włoszech z siedzibą w Palazzo Giustiniani przekaże papieżowi Karolowi Wojtyle Order Galileusza, najwyższe ma­sońskie odznaczenie honorowe nadawane osobom spoza kręgu masonów.

Do orderu dołączono następujące uzasadnienie: "Promował uniwersalne wartości wolnomularstwa, braterstwo, szacunek dla godności człowieka i ducha tolerancji, naczelne zasady życia prawdziwych wolnomularzy". Papież przesyłkę odeśle nadawcy.


Rycerze konnego zakonu

W pierwszej połowie lat osiemdziesiątych ko­misja parlamentarna odkrywa nie tylko przestępczą współpracę pomiędzy dygnitarzami Watykanu i grupą masońską z Loży P2, ale też naświetla sprawę sto­sunków utrzymywanych przez hierarchów i kręgi ko­ścielne z stowarzyszeniami innymi niż masoneria, ale również "sekretnymi" i tajemniczymi, takimi jak Za­kon Konny Grobu Świętego w Jerozolimie.

Zakon powstał pod egidą Watykanu i przez dłu­gi czas kierował nim kardynał Giuseppe Caprio. Monsignor Salvatore Cassisa, kierownik sekcji zakonu w Palermo określi stowarzyszenie jako kontynuację dawnego Zakonu Krzyżowców Goffredo di Buglione,

98

99

przy czym o ile dawniej jego zadaniem była militarna obrona Ziemi Świętej, to dzisiaj działania jego polegają przede wszystkim na obronie religii katolickiej na obszarach Ziemi Świętej oraz na zbieraniu datków na realizację przedsięwzięć o dużym znaczeniu spo­łecznym, takich choćby jak tworzenie szkół, szpitali, żłobków, sierocińców czy hoteli pracowniczych.

Oficjalnie Zakon Konny Grobu Świętego w Je­rozolimie miał działać na pięciu kontynentach i przyj­mować do swojego grona wyłącznie osoby godne peł­nego zaufania oraz nie miał posiadać cech stowarzy­szenia tajnego. Kandydaci na rycerzy mieli być pod­dawani skrupulatnym weryfikacjom, musieli przedkła­dać zaświadczenie o niekaralności, a także - wysta­wiane im przez proboszcza - świadectwo obyczajno­ści. Praktyka jednak miała się zgoła odmiennie: przez długie lata przewodniczącym ("zawiadującym") sekcji regionu Lazio był członek Loży P2 Umberto Ortolani, a w radzie tejże sekcji zasiadał, również członek P2, generał Fulberto Lauro. Co więcej - według słów tego ostatniego - czołowe postacie loży, takie jak Licio Gelli i generałowie oraz dygnitarze policji skarbowej Do­nato Lo Prete i Raffaele Giudice, również mieliby peł­nić odpowiedzialne funkcje w Zakonie.

Cień i mgła przesłaniaj ą jednak przede wszyst­kim sekcję zakonu w Palermo. W grudniu 1992

senator Carmine Mancuso, zwracając się z zapyta­niem parlamentarnym do ministra spraw wewnętrznych i do ministra sprawiedliwości, określa zakon mianem stowarzyszenia paramasońskiego, demaskując jego typową strukturę ukrytej władzy, sprawowanej przez wiele dosyć dwuznacznych postaci. Wśród nazwisk 139 członków wpisanych na listę sekcji zakonu w Palermo ujawnia grupę duchownych piastujących wysokie funkcje w hierarchii kościelnej, wysokich urzędników sił zbrojnych, parlamentarzystów, dygni­tarzy z wymiaru sprawiedliwości oraz bankierów. A w dodatku na kilku rycerzach zakonu ciążą podej­rzenia o związki z Cosa nostra.

Najbardziej bulwersujący przykład stanowi ry­cerz Bruno Contrada, główny zwierzchnik sił porząd­ku publicznego, członek zakonu od 22 listopada 1982, posiadający z czasem tytuł zawiadującego. W latach osiemdziesiątych Contrada był wiele mogącym sze­fem Lotnej Brygady w Palermo, po czym awansował do kierownictwa cywilnych służb specjalnych. W 1996 roku Contrada zostanie skazany przez sąd pierwszej instancji na 10 lat więzienia za przynależność do sto­warzyszenia o charakterze mafijnym. Poprzednio, w 1993, był oskarżony w procesie o rzeź w Capaci (później postępowanie umorzono). Następnie proku­ratura postawiła mu zarzut w sprawie zamachu,

100

101

w którym życie stracił sędzia Paolo Borsellino. Na Contradzie ciążyły też poważne podejrzenia o współdziałanie z mordercami, których ofiarami stali się jego byli koledzy: Boris Giuliano (zamordowany 21 lipca 1979) i Ninni Cassara (którego zamordowa­no 5 sierpnia 1985).

Według śledczego Gaspare Mutoli pośrednikiem pomiędzy Contrada i mafijnymi bossami miałby być inny bardzo wpływowy członek zakonu - hrabia Ar-turo Cassina. O podejrzewanych związkach Cassiny ze środowiskami mafijnymi mówiono wielokrotnie w 1985 roku, kiedy to tygodniki Siciliani, którego redaktorem był Giuseppe Fava (również i on został po­tem zamordowany przez Cosa nostra), opublikował artykuł o zamordowaniu Cessary, prowadzącym śledz­two w sprawie pieniędzy rodziny Cassina.

Cassina, z pochodzenia lombardczyk, do Pa­lermo przeniósł się zaraz po wojnie. Do Zakonu Gro­bu Świętego wstąpił 7 lutego 1951. Jako rycerz Wiel­kiego Krzyża działał energicznie na rzecz rozwoju za­konu na Sycylii, a jego aktywność została nagrodzo­na kilka lat później nominacją na funkcję głównego zawiadującego. W pierwszej połowie lat sześćdzie­siątych hrabia Cassina był uznawany za najbar­dziej wpływowego budowniczego w Palermo: jego przedsiębiorstwa wznosiły w mieście liczne obiekty

użyteczności publicznej, a także zajmowały się konserwacją dróg i sieci kanalizacyjnej. 16 sierpnia 1972 jego syn, Luciano Cassina, został porwany przez Cosa no­stra i - według słów śledczego Mutoli - hrabia zwrócił się wówczas o pomoc do mafijnego bossa Stefano Bon-taty. I wtedy Mimmo Teresi, podwładny Bontaty, został przyjęty do pracy w biurze syna Cassiny w Cardillo.

Kolejnym obiektem śledztw w sprawie mafij­nych kapitałów stał się Pietro Di Miceli, księgowy pro­wadzący kancelarie w Palermo i w Rzymie, rycerz zakonu od 9 grudnia 1987. Śledczy dotarli do Di Mi­celi w wyniku przechwycenia rozmów telefonicznych, które prowadzili ze sobą Gaspare Gambino i Salva­tore Nicolosi, dyrektor Cassa di Risparmio di Monreale, banku podejrzanego o pranie brudnych pienię­dzy mafii z Corleone. Nazwisko Di Miceli pojawiało się kilkakrotnie w dokumentach zabezpieczonych w 1992 roku w trakcie przeszukania u przedsiębiorcy Gaspare Gambino, oskarżonego o przynależność do mafii. Ten sam Di Miceli został wskazany przez kilka osób jako Jeden z księgowych związanych z mafią z Corleone. Podobno przed długi czas dbał o jej inte­resy. DÌ Miceli będzie utrzymywać, że stał się ofiarą mafijnego spisku, wymierzonego przeciwko jego dzia­łaniom w charakterze biegłego sądowego przy sądzie w Palermo.

J02

103

Podczas wyżej wspomnianego śledztwa dotar­to również do kilku innych sycylijskich banków. Pro­kuratura podejrzewała je o utrzymywanie kontaktów ze środowiskami mafijnymi. Najważniejszym wśród nich był Banco di Sicilia. W swojej książce Tajemnica Sindony dziennikarz Nick Tosches przytacza frag­ment swojego wywiadu z mafijnym bankrutem.

"Którymi bankami posługuje się mafia? - zapy­tałem Sindony. Ten chwilę pomyślał. - To niebezpiecz­ne pytanie. - Chwilę zastanawiał się. Wzruszyłem ra­mionami, a on uśmiechnął się i nie wahając się już po­wiedział: - Na Sycylii Banco di Sicilia, czasami..."

Różne śledztwa prowadzone przez prokuraturę wykażą sposoby, które stosował bank udzielając po­ręczenia hierarchom mafijnych organizacji. Śledztwa wykazały też, że wśród rycerzy zakonu w Palermo trzej z nich sprawowali kierownicze funkcje w Banco di Sicilia: byli to wicedyrektorzy Gerlando Micciche (w zakonie od29 grudnia 1971) i Gaspare Governale (rycerz zakonu od 24 grudnia 1976), a także Carlo Marino (w zakonie od 25 stycznia 1974).

Wśród bankierów działających w Zakonie Gro­bu Świętego znaleźli się ponadto: Giovanni Ferrare (od 24 czerwca 1978) i Agostino Mule (od 9 grudnia 1987), kolejno prezes i dyrektor generalny banku Sicilcassa, kolejnej instytucji kredytowej podejrzewa-

nej o związki z mafią. W tym właśnie banku w pierw­szej połowie lat siedemdziesiątych pracował Marcello Dell 'Utri (deputowany z ramienia partii Forza Ita­lia), który w 1997 roku stanie przed sądem za współ­pracę z mafią.

Pracę Dell'Utri w banku Sicilcassa określono jako pracę o wysokim ryzyku, bowiem w kolejce przed okienkiem stawało wielu mafiosów. W tamtym czasie również oddziały banku Vittorio Emanuele Or­lando - Cassa di Risparmio delle Province Siciliane -traktowały mafiosów ze szczególnym poważaniem. Proces przeciwko Spatoli - pierwsze poważne śledz­two, które prowadził Giovanni Falcone - unaoczni, w jaki sposób handlarze narkotyków z grupy Spato-la-Inzerillo prowadzili swoje interesy, zarówno te le­galne, jak i te nielegalne, przy świadomym uczestnic­twie niektórych funkcjonariuszy banku Orlanda.

Do Zakonu Grobu Świętego należał również (od 9 kwietnia 1981) Enrico La Loggia, senator z ra­mienia Forza Italia, syn byłego senatora z kręgu Fanfaniego - Giuseppe La Loggia. Podobno wybór do parlamentu La Loggia seniora także promował boss sycylijsko-amerykańskiej mafii Nick Gentile.

Zresztą w swojej późniejszej biografii Nick Gentile opowiedział historię tego poparcia. "W 1951 roku zadałem sobie trud udzielania poparcia Peppino

104

105

La Logia. Tano Di Leo miał w Rzymie informatora i dowiedział się o tym, przyjechał zatem do Palermo do mojego sklepu. Był wściekły. Powiedział mi, że nie powinienem absolutnie popierać La Loggia. Odpowie­działem, że zaangażowałem się, ponieważ szwagier La Loggia, kiedy w czasach faszystowskich znalazłem się w więzieniu, zeznawał na mój ą korzyść' '.

W śledztwie zdołano także ustalić, że spośród polityków będących rycerzami para-religijnego zakonu znaleźli się także: były chrześcijański demokrata Raimondo Maira - pełniący w przeszłości funkcję refe­renta frakcji Andreottiego w Caltanissetta, wobec któ­rego w 1992 roku wydział do walki z przestępczością zorganizowaną będzie domagał się uchylenia immuni­tetu celem wszczęcia postępowania o przynależność do organizacji mafijnej. Od oskarżenia tego Maira zostanie następnie uwolniony.

W Palermo przedstawiciele Kościoła tworzyli w Zakonie Grobu Świętego całkiem sporą grupę; należał doń sam biskup Sotir Ferrara (eparcha z Rów­niny Albańskiej), biskup Giuseppe Carcione (diecezjalny wikariusz), biskup Alfredo Garsia (arcybiskup Caltanisetta), biskup Francesco Guercio Marmino. A 9 kwietnia 1990 do grona tego dołączył również biskup Giovanni Carella De Caro, który w dokumentach zakonnych określany był jako "prałat

Domu Papieskiego" (tzn. asystent) papieża Karola Wojtyły.

Jednakże najbardziej znanym ze wszystkich ry­cerzy należących do zakonu byt arcybiskup Salvadore Pappalardo, który od października 1970 do kwiet­nia 1996 kierował diecezją Palermo. Ten wysoki do­stojnik dał się poznać z karcącego tonu niekończą­cych się, wygłaszanych z ambony wysokim głosem kazań o "machinacjach i knowaniach jawnych prze­stępców z ukrytymi kombinatorami, prowadzącymi swoje podejrzane interesy pod sprytnymi przykryw­kami i protekcją". Przytoczone słowa pochodzą ze znanej, skierowanej przeciwko mafii, homilii wy­głoszonej 4 września 1982 w San Domenico nad trum­nami prefekta Carlo Alberto dalla Chiesa i Jego żony Emanueli Setti Carraro, zamordowanych przez kile-rów z Cosa nostra. Zaledwie w pięć miesięcy po objęciu funkcji ordynariusza Pappalardo został wy­święcony na rycerza Wielkiego Krzyża Grobu Świę­tego (9 marca ł 971 ). W istocie godność tę dzielił wła­śnie z kilkoma "ukrytymi kombinatorami prowadzą­cymi podejrzane interesy" w środowiskach mniej lub bardziej bliskich mafii. Natomiast zaufanym przedsię­biorcą kurii z Palermo (a zatem i samego arcybisku­pa), któremu powierzano przez wiele lat roboty remontowe i restauracyjne kościołów z obszaru

106

107

arcybiskupstwa, był Salvatore Sbeglia, oskarżony póź­niej o dostarczenie aparatu zdalnego sterowania użyte­go przez Cosa nostra w trakcie rzezi w Capaci (cho­dzi o zamach z 23 maja 1992, w którym zginęli sędzia Giovanni Falcone, jego zona Francesca Morvillo oraz agenci ochrony). Według niektórych śledczych Sbeglia miałby należeć do rodziny mafijnej z Malaspina.

Innym ważnym duchownym należącym do palermiańskiej sekcji Zakonu Grobu Świętego był bi­skup Salvatore Cassisa, piastujący godność arcybi­skupa w Monreale (największej i najbogatszej diece­zji na Sycylii). Do zakonu, gdzie posiadał tytuł zawia­dującego, przystąpił 15 lutego 1979. Dnia l listopada 1984, kiedy to zakon demonstracyjnie pokazywał swoją moc miastu Palermo i Włochom w trakcie wy­stawnej ceremonii przyjmowania 39 nowych rycerzy, zorganizowanej w katedrze w Monreale, Salvatore Cassisa wystąpił wyłącznie jako prior rycerzy Grobu Świętego i tylko w takim charakterze towarzyszył pro­wadzącemu obrządek patriarsze Jerozolimy. Cztery lata później sam stanie na czele palermiańskiej sekcji zakonu, gdy Arturo Cassina, w następstwie podej­rzeń o powiązania z mafią, zobowiązany został do złożenia płaszcza i szpady.

W lutym 1992 roku biskup Cassisa dochodzi do wniosku, że potężna katedra posadowiona na skale

Monreale wymaga gruntownego remontu i prac restauratorskich. W związku z tym zwraca się o ogrom­ną dotację ze środków publicznych, przedkładając wraz z wnioskiem cztery listy zaadresowane do rów­nie znaczących chadeckich dygnitarzy: do ówczesne­go premiera Andreottiego (jeszcze przed jego proce­sem o powiązania z mafią), do ministra robót publicz­nych Pradoliniego (przed jego perypetiami w ramach akcji "Czystych rąk"), do przewodniczącego parla­mentarnej komisji bilansowej Salvo D'Acquisto i do podsekretarza Ferdinando Russo (sycylijskiego przedstawiciela frakcji Arnaldo Forlaniego). Dodać należy, że Ferdinando Russo, od 12 października 1983 był już członkiem zakonu, a tym samym jako rycerz podlegał Cassisie. Wspomniane wyżej listy trafiły w końcu do prokuratorskich akt; według prokuratury biskup zgarnął do kieszeni ogromne kwoty przezna­czone na odrestaurowanie katedry. Wraz z nim przed sądem staną również bracia Fulvio i Daniele Lima -administrator i kierownik techniczny kurii monrealskiej.

W lipcu 1995 palermiańscy prokuratorzy Ro­berto Scarpinato i Luigi Patronaggio wnieśli do sądu akt oskarżenia przeciwko potężnemu arcybiskupowi Cassisa zarzucając mu także oszustwo na niekorzyść Unii Europejskiej. Na potrzeby trzydziestoośmiohektarowej posiadłości, należącej do arcybogatej diecezji

108

109

Monreale, poproszono o dotację ze środków Unii w wysokości 750 milionów lirów. Jednakże w rze­czywistości posiadłość liczyła tylko dwanaście hekta­rów, a zatem pomoc mogła wynosić tylko 180 milio­nów lirów: cudowne rozmnożenie się hektarów nie było bynajmniej dziełem Ducha Świętego, ale według aktu oskarżenia było zwykłym oszustwem w przesłanych do Brukseli dokumentach.

Na koncie rycerza Grobu Świętego - arcybi­skupa Salvatore Cassisa znalazły się także dwa inne postępowania wszczęte przez prokuraturę w Paler­mo. Pierwsze było wynikiem doniesienia złożonego przez jednego z wiernych, który oskarżał arcybisku­pa o nielegalne zawłaszczenie kwoty około miliarda lirów, stanowiącej spadek po zmarłej krewnej skar­żącego. Druga sprawa dotyczyła natomiast powiązań z Cosa nostra: sekretarz osobisty Cassisy, ksiądz Campisi, był zamieszany w sprawę bossa Luca Bagarelli, szwagra Toto Riiny. W trakcie drugiego okresu ukrywania się boss miał podobno używać telefonu ko­mórkowego należącego do Campisisiego.

Arcybiskup Cassisa zawsze i wszędzie twierdził jednak, że jest niewinny. W maju 1997, po uzyskaniu wieku emerytalnego (dla biskupów było to 75 lat), potężny prałat, przed którego obliczem klękali wszy­scy liczący siew Palermo, postanowił się wycofać.

Decyzja została natychmiast przyjęta przez papieża Wojtyłę, działającego zresztą zgodnie z sugestiami przewodniczącego włoskiej konferencji episkopatu, Camillo Ruini.

Wśród 139 palermiańskich rycerzy Grobu Świę­tego, był także generał karabinierów Salvatore Ro­velli, który do zakonu wstąpił 7 lutego 1980.

l8 grudnia 1974 w trakcie posiedzenia parla­mentarnej komisji śledczej badającej powiązania sy­cylijskiej mafii, wówczas jeszcze pułkownik, Rovelli przedstawił długie i szczegółowe sprawozdanie na te­mat działalności mafii w Palermo i w okolicy. Spra­wozdanie zawierało opis licznych zabójstw i usiłowań zabójstw, a także porwań dokonanych przez grupy przestępcze działające bądź na samej Sycylii bądź też na terytorium północnych Włoch. Po tym sprawozda­niu na zebraniu komisji przesłuchano kapitana Giuseppe Russo, dowódcę komórki śledczej karabinierów w Palermo oraz byłego ścisłego współpracownika ge­nerała Carlo Alberto dalla Chiesa (dalla Chiesa w la­tach siedemdziesiątych był dowódcą karabinierów w Palermo i wtedy także rycerzem zakonu). Przesłu­chiwany ujawnił szczegółową listę z imionami i nazwi­skami bossów działających w najbardziej zbrodni­czych klanach mafii. Dnia 20 sierpnia 1977 na ulicy w Palermo Russo i nauczyciel Filippo Costa zostali

110

111

zamordowani przez zabójców należących do grupy Toto Riina z Corleone. Tym, co łączyło porwania opi­sane przez pułkownika Rovelli z zabójstwem kapita­na Russo, była działalność corleonistów, tj. środowi­ska, z którym bliskie kontakty utrzymywał inny wyso­ki prałat z Monreale, ojciec Agostino Coppola.

Mafijne konszachty ojca Coppoli tak opisuje były prokurator Giovanni Pizzillo: "W odniesieniu do odpowiedzialności zakonnika Coppoli za porwa­nia osób dokonane na terenie Północnych Włoch na­leży dodać, że przy wspomnianym duchownym znale­ziono banknoty, którymi opłacono okup za uwolnie­nie porwanego Baroniego... W trakcie śledztwa w sprawie porwania Cassiny pewien duchowny, jezu­ita, zdecydował się zeznać, że pośrednikiem, którym posłużył się w rozmowach z porywaczami, był ojciec Coppola, były ekonom w seminarium w Monreale... W domu jego brata znaleziono 4 miliony 200 tysięcy lirów pochodzących z okupu za wydanie Baroniego na terytorium Lombardii. Był to w istocie początek nitki prowadzącej do kłębka rozlicznych powiązań pomiędzy miejscową mafią i specjalistami od porwań »Anonima Sequiestri« z północy kraju. Śledztwo pro­wadzone przez policję sądową wobec Coppoli po­zwoliło ponadto ustalić, że tenże zakonnik działał, na wyraźne żądanie sprawców przestępstwa, jako

pośrednik w negocjacjach z rodziną porwanego Ros­si z Montelera. Sławna walizka z 3,5 miliardami lirów miała być przekazana ojcu Coppoli; nie została jed­nak przekazana bowiem szczęśliwie odnaleziono kryjówkę, gdzie przetrzymywano porwanego i z której go uwolniono".

Wpisany pod numerem 1529 oficjalnego reje­stru mafiosów prowincji Palermo, ojciec Agostino Coppola jest właśnie tym księdzem, który udzielił ślu­bu Toto Riinie z Ninettą Bagarella, siostrą Leoluca. Natomiast skruszony mafioso Francesco Marino Mannoia opowiadał o księdzu-bossie jako o kimś bardzo dobrze zorientowanym w interesach grupy corleońskiej: "Słyszałem od Bonate Stefano i od innych ludzi hono­ru z naszej rodziny, że Calo Pippo, Riina Salvatore, Madonia Francesco i inni z tej samej grupy posiadali pewne pieniądze-za pośrednictwem Gelli Licio -za­inwestowane w Rzymie. Mówiło się również, że część z tych pieniędzy była zainwestowana w banku waty­kańskim. Ta sama informacja została przekazana tak­że ojcu Coppoli".

Chodzi o tajemnice finansowe, które znało za­ledwie kilku księgowych corleońskich bossów. Wśród nich był księgowy Riiny, mason Giuseppe Mandalari, aresztowany w grudniu 1995, o którym Salvatore Rovelli mówił, że pozostawał w bliskich stosunkach

112

113

z ojcem Coppola i że zamieszany był w pranie pienię­dzy pochodzących z porwań - przypisywanych mafii lub dokonanych faktycznie przez mafię - a przezna­czonych na zakup posiadłości ziemskich, inwestycje rolne czy tworzenie najróżniejszych spółek.

Nazwisko Madalariego będzie często powtarza­ne w trakcie śledztw prowadzanych przez sycylijską prokuraturę, która skłonna go będzie uznawać za jed­nego z kontaktowych pośredników pomiędzy środo­wiskami mafijnymi, masońskimi, politycznymi i kościel­nymi na wyspie. Powodów dla takiej konkluzji nie brak.

Na przykład 21 listopada 1982 mason Giusep­pe Mandalari został opisany przez dziennik // Giornale di Sicilia z okazji podróży papieża Jana Pawła II do Palermo. W relacji z papieskiej wizyty dziennik zwraca uwagę na powitanie Jana Pawła II przez "członków masońskiej komisji z Piazza del Gesù", wśród których wymienia się właśnie Madala­riego występującego w charakterze "Zwierzchnika i Wielkiego Zawiadującego, Wielkiego Mistrza Zako­nu". Warto tu dodać, że masoni z Trinacria powitali papieża -jak gdyby chodziło o jednego z ich braci -typowym dla organizacji wolnomularskich potrójnym uściskiem.

Również Cosa nostra skorzystała z okazji i ak­tywnie uczestniczyła w wydarzeniu. Oto fragment

relacji z pisma Panorama: "Na czele świętej procesji (tj. papieskiego orszaku) jechał biały samochód bez dachu, prowadzony przez szczególną postać - przed­siębiorcę budowlanego, którego hobby jest uczestniczenie w wyścigach samochodowych. Pań ten nazy­wał się Angelo Siino. Będzie o nim głośno dziesięć lat później, jako o ministrze robót publicznych z Cosa nostra. Tego dnia Siino pozostał przy papieżu przez całe dziewięć godzin. Gazety rozpisywały się o spoj­rzeniach i o uśmiechach za każdym razem, gdy ich spoj­rzenia się spotykały."

114

115


Nieruchomości, transakcje, podatki



Podatkowy raj

Rzym, styczeń 1977. Parlament przygotowuje się do debaty nad projektem nowego konkordatu z Watykanem, którego tekst przedstawia trzeci - po­litycznie jednobarwny, bo złożony wyłącznie z chadeków - rząd Andreottiego. Prezentowany projekt kon­kordatu jest zdecydowanie korzystny dla Stolicy Apo­stolskiej przede wszystkim ze względu na zwolnienia podatkowe. Obiekcje wysuwa jedynie Partia Rady­kalna, której parlamentarzyści wielokrotnie wnosili bardzo krytyczne interpelacje i wnioski, domagając się między innymi dokonania rzetelnej wyceny watykańskiego majątku ruchomego i nieruchomego na terytorium Włoch. Nie umiano się jednak wobec

119

tego żądania zdobyć na żadną instytucjonalną odpo­wiedź.

Zadania częściowego choćby wypełniania informacyjnej pustki wokół watykańskich nierucho­mości znajdujących się na terenie Rzymu podejmuje należące do spółki Rizzoli czasopismo L'Europeo, którym kieruje nowy szef redakcji Gianluigi Melega. Dnia 7 stycznia 1977 tygodnik publikuje pierwszy odcinek sondażu-spisu sygnowany nazwiskiem dzien­nikarza Paolo Ojetti. Artykuł nosi tytuł "Watykan S.A.". Oto jego tekst.

Czwarta część Rzymu pozostaje w rękach ulot­nych spółek panamskich, spółek z Liechtensteinu, z Luk­semburga, spółek szwajcarskich. Kolejna ćwiartka na­leży do instytucji publicznych i do państwa. Trzecia z kolei ćwiartka jest własnością bardziej lub mniej bo­gatych osób prywatnych. Ale ostatnia ćwiartka, być może najlepsza, należy do Watykanu. W przeddzień re­wizji konkordatu z 1929 roku warto, być może, zadać sobie trud zajęcia się tym zagadnieniem. Tym bardziej że wobec przygotowywanych zmian w układzie praw­nym pomiędzy państwem i Kościołem, sporo się mówi o religijnej edukacji w szkołach, o ustroju małżeńskim, ale tylko przelotnie wspomina o przyszłym opodatko­waniu ogromnego majątku Stolicy Apostolskiej.

Oficjalnie majątek kościelny złożony z nierucho­mości położonych poza watykańskimi murami uznawa­ny jest za dobro korzystające z "eksterytorialności" -gwarantują to zapisy w artykułach od 13 do 16 Traktatów Laterańskich. Chodzi o bazylikę Świętego Jana na Lateranie, o bazylikę Santa Maria Maggiore, bazyli­kę Świętego Pawła (z przyległymi zabudowaniami), o pałac papieski w Castelgandolfo, o willę Barberini, także znajdującą się w Castelgandolfo, o kilka budyn­ków na wzgórzu Gianicolo, które poprzednio stanowiły własność państwową, o budynki byłego klasztoru przy­ległe do bazyliki Świętych Apostołów i o kościoły Sant Andrea della Valle i San Carlo ai Catinari, o pałac Dataria, o Cancelleria, o siedzibę Propaganda Fide przy placu Hiszpańskim, o gmach Świętego Ofìcjum, o Co-nvertendi przy Placu Scossacavalli, o Pałac Wikariatu i o jeden budynek przy via della Conciliazione (gdzie w końcu przeniesiono Convertenti z poprzedniej siedzi­by w Kościele Wschodnim). Analogicznie do wyżej wy­mienionych, z przywileju wyłączenia od wszelkiego wy­właszczenia ("chyba że za uprzednią zgodą Stolicy Apo­stolskiej") i z prawa całkowitego zwolnienia z opłat korzystają także: Uniwersytet Gregoriański, Instytut Biblijny, Instytut Orientalny, Instytut Archeologii, Se­minarium Rosyjskie, Kolegium Lombardzkie, oba pała­ce świętego Apoloniusza oraz dom ćwiczeń dla klery­ków pod wezwaniem świętego Jana i Pawła.

Oprócz tych uprzywilejowanych budowli konkor­dat przewidywał specjalne zwolnienia z podatków i opłat w odniesieniu do posiadłości Stolicy Apostolskiej oraz "instytucji kościelnych i religijnych". Wszystko to zo­stało uzupełnione zamiarem uzdrowienia sytuacji zale­głej "kwestii rzymskiej", która już w 1929 roku koszto­wała państwo włoskie 750 milionów lirów. Pięćdziesiąt lat później niewiele się w tym względzie zmieniło. Czwar­ta część miasta jest ciągle jeszcze w przedsiębiorczych

120

121

rękach właścicieli i dysponentów wszelkich seminariów, stancji kardynalskich, parafii, caritasów, agend apostol­skich, domów prowincjalnych, komisariatów, sekreta­riatów, klasztorów, instytutów, monastyrów, kongrega­cji, kolegiów Ì domów kolegialnych, domów świętych, domów generalnych, domów religijnych oraz prokura­tur, oratoriów, seminariów, domów studenckich, bazylik i arcybazylik, towarzystw, zgromadzeń, opusów, domu-sów, pobożnych zgromadzeń, pobożnych domów, szkół, uniwersytetów, instytutów i seminariów papieskich, do­mów pielgrzyma, kurii biskupich, domów biskupich, sie­dzib episkopalnych, diecezjalnych, archidiecezjalnych, schronisk, kapituł, komitetów, konferencji biskupów, do­mów opieki, wspólnot, konserwatoriów, bractw, arcybractw, agencji generalnych, prokuratur generalnych, rektoratów, nuncjatur i przedstawicielstw apostolskich, sióstr (boleściwych, miłujących, służebnic, apostolskich, wspomagających, szarych, białych, kanoniczek, kate­chetek od Krzyża, klarysek, dam apostolskich, diakonek, nauczycielek, pielęgniarek, córek, opiekunek, po­tulnych, miłosiernych, misjonarek, mniszek, oblatek, szla­chetnych oblatek, szpitalniczek, cierpiętniczek, małych apostołek, małych sióstr, małych służebniczek, małych córek, małych uczennic, robotnic, ubogich, wybranych, różanniczek, sakramentek, stygmatyczek, tercjanek, od Trójcy Świętej, wizytantek, panien robotnic i powo­łanych) i braci (którzy w zależności od rodzaju zgroma­dzenia zwą się: ojcami, duchownymi, misjonarzami, tercjanami, braciszkami, synami, legionistami, przeora­mi, arcyksiężmi, bosymi, szarymi, zwyczajnymi, klery­kami, diakonami, priorami, mniejszymi, kanonikami, szpitalnikami, zreformowanymi...). Tak w sumie tylko

zgromadzeń kobiecych, które widnieją jako właściciele nieruchomości w mieście Rzym, jest aż 325. Zgroma­dzeń męskich jest trochę mniej: 87.

Stolica Apostolska posiada w Rzymie swoje ulu­bione strefy. Z historycznego centrum miasta do Waty­kanu należy obszar od Campo de'Fiori wzdłuż Tybru, naprzeciwko Zamku Świętego Anioła, poprzez piazza Navona i przyległości. Po drugiej stronie rzeki posia­dłości watykańskie rozwidlaj ą się: z jednej strony ocie­rają się o sam Watykan, w górę aż do wzgórza Ganicollo, a potem w dół w kierunku Zatybrza, a następnie zno­wu w górę do via Aurelia, w stronę najstarszych kole­giów i domów generalnych. Znajdują się tam - nabyte lub otrzymane jako darowizny - posiadłości ziemskie i działki gruntów. Z drugiej strony jest ich sporo na po­czątku dzielnicy Prati - tej, którą po wzięciu szturmem Rzymu zbudowali Piemontczycy z zamysłem, by z żad­nego miejsca dzielnicy nie było widać kopuły bazyliki Świętego Piotra. Wielkie enklawy: Santa Maria Mag­giore i San Giovanni jak magnes przyciągnęły pozostałe wielkie budynki należące do Kościoła. Cała strefa, któ­ra rozpoczyna się w głębi via Nazionale i rozciąga się w kierunku Koloseum jest majątkiem Stolicy Apostol­skiej. To samo tyczy się samego serca centrum zabytkowo-handlowego: duże posiadłości Stolicy Apostolskiej znajdują się przy via Condotti, przy placu Hiszpańskim, przy San Sebastianello, przy piazza della Pigna, przy via Sant'Andra delle Fratte. Tarasy zgromadzenia maronitów rozpościerają się dalej ponad wzgórzem Fatugale i cała zielona oaza, którą widać z kościoła San Pietro in Vincoli /Świętego Piotra w Okowach/ schodzi w kie­runku Koloseum. Tam, gdzie kończy się dzielnica

122

123


wokół dworca centralnego, rozpoczyna się kolejny gru­by kęs własności kościelnych: od via Merulana do via Manzoni, od piazza Dante do via Emanuele Filiberto, od Santa Croce in Gerusalemme do piazza di San Giovanni in Laterano. Pojedynczo rozrzucone budynki znajdują się jeszcze wzdłuż ulic z konsulatami aż do pe­ryferii miasta, a także - tu i ówdzie - w centrum dawnej eleganckiej dzielnicy Parioli.

Określenie rynkowej wartości tego imperium jest niemożliwe. Są to bowiem zarówno hektary działek pod zabudowę, jak i stare kamienice, które dojrzały do re­montu. Co chwila napotyka się tam kolegia lub klaszto­ry, gdzie dzisiaj mieszka zaledwie kilku zakonników, a które powinny zostać zamienione (i taki los już wiele z nich spotkał) na dogodne, luksusowe rezydencje, na hotele czy centra handlowe. Aktualna wartość tych nieruchomości powinna zostać przemnożona przez ty­siąc albo i przez dziesięć tysięcy. Wszystko to, jak moż­na odczytać w części konkordatu poświęconej nieru­chomościom, jest zwolnione z opodatkowania.

Jednakże od kilku lat Stolica Apostolska poczyni­ła w swoim majątku pewne zmiany. Robiła to po cichut­ku, bez szumu i bez nagłaśniania, l jest to całkowicie zrozumiale. Nie tylko Kościół jest od dawna świadomy, że szczególny i korzystny status podatkowy podarowa­ny Watykanowi przez stary konkordat, kiedyś przecież się skończy. Ale przede wszystkim Kościół pragnie zmie­nić strukturę swojego majątku: duże i male pałace, któ­re były mało wykorzystywane przez kongregacje reli­gijne i instytucje charytatywne przekształcają się w spół­ki akcyjne, w spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, w hotele, przedsiębiorstwa handlowe, rezydencje.

W trakcie tych odmładzających zabiegów Kościół ko­rzysta także z przywilejów. Kiedy nie sprzedaje sobie samemu przez spółkę, której jest większościowym ak­cjonariuszem, natychmiast zjawia się tłum chętnych: banków, towarzystw ubezpieczeniowych, agencji nie­ruchomości, spółek najmujących mieszkania. Powód jest prosty: żeby dzisiaj wyszukać w centrum miasta spory pałac należący do jednego tylko właściciela koniecznie trzeba się udać za spiżową bramę. Z pewnością Stolica Apostolska dobrze na tym wychodzi, do jej kas wpły­wają dziesiątki miliardów lirów, wpłacanych przez ban­ki zainteresowane bezpiecznymi inwestycjami, a przy okazji Kościół pozbywa się, na przykład, starego kole­gium lub klasztoru, wymagających zachodu i nie przy­noszących żadnego dochodu. Lub też sprzedaje i na­stępnie inwestuje zarobione pieniądze w nieruchomości nowoczesne lub w grunty znajdujące się nieco poza mia­stem, idąc z biegiem naturalnego rozrastania się mia­sta. Lub też, w innych przypadkach, z powiązanych z Kościołem banków otrzymuje środki niezbędne na zam­knięcie starego domu generalnego, gruntownie go re­montuje Ì robi z niego hotel.

Ten olbrzymi majątek powstał w wyniku wielo­wiekowego procesu akumulacji i, w tych mniej odle­głych czasach, z napływających od obywateli włoskich datków Ì darowizn, które od opodatkowania zwalniał najpierw król, a potem prezydent republiki. Stolica Apo­stolska niezbyt często przejmuje się warunkami, w któ­rych znalazły się darowizny. Jak już majątek znajdzie się w jej rękach, dysponuje nim według swego uzna­nia. Często jest tak, że sierociniec lub dom starców, który sfinansował pobożny świętej pamięci spadkodawca,

124

125

kilka lat potem przenoszony jest gdzie indziej lub po pro­stu zaniedbywany.

Są przypadki - dotyczy to choćby dwóch pała­ców przy via Sant'Andrea delle Fratte ofiarowanych szacownej kongregacji Świętego Różańca z Besazio, w diecezji Lugano, z obietnicą "odprawiania codziennej mszy w kaplicy Świętego Różańca w Besazio i obdaro­wywania co roku nowicjuszek dwoma wyprawkami za trzydzieści rzymskich skudów oraz białymi habitami za rzymskich skudów pięć "- że nabywca (w tym kon­kretnym wypadku nabywcą była spółka z o.o. o nazwie Milena immobiliare, która w 1974 roku kupiła budynki za zaledwie 160 milionów lirów - praktycznie za bez­cen) oprócz przejęcia samej nieruchomości zobowiązał się zorganizować odprawianie mszy w Szwajcarii i po­starania się o białe habity dla nowicjuszek za kwotę owych pięciu rzymskich skudów, w przeliczeniu na walutę obecną. Prawdopodobnie spółka ta odprzeda kiedyś, po wyremontowaniu budynków wraz z miesz­kaniami, również i zlecenie odprawiania mszy oraz do­starczania habitów dla nowicjuszek.

Administrowanie majątkiem Stolicy Apostolskiej jest nieporównanie swobodniejsze w porównaniu z ad­ministrowaniem majątkiem państwa włoskiego. Nie pod­lega bowiem żadnej kontroli i nie potrzeba na to żad­nych zezwoleń. Na mocy własnoręcznie podpisanego aktu z dnia 13 maja 1969 papież powołał kardynała Villota, aktualnego sekretarza stanu, na stanowisko zarządcy majątku Stolicy Apostolskiej. Z kolei Villot wystawia zaufanemu biskupowi pełnomocnictwa do za­łatwienia konkretnej transakcji. Tworzy się rodzaj łań­cuszka uwierzytelnionych podpisów: najpierw podpis

"upoważnionego notariusza dokonującego transakcji", potem podpis przedstawiciela Sekretariatu Stanu, przedstawiciela nuncjatury apostolskiej, a w końcu dokument dociera na biurko w pałacu Farnesina, gdzie mieści się watykańskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które wszystko zatwierdza nic wchodząc w meritum sprawy.

Wśród wielu przykładów wybraliśmy te, które sta­ły się najbardziej głośne i potwierdzają to, co powie­dziano wyżej o ostatnich operacjach na nieruchomo­ściach. Oto 4 grudnia 1970 Stolica Apostolska sprzeda­je włoskiemu bankowi centralnemu pałac Antonelli przy via Quattro Novembre (usytuowany około 100 m od Kwirynału, dokładnie na wprost głównej siedziby tego właśnie banku) za kwotę półtora miliarda lirów. Budynek ten przeszedł na własność Stolicy Apostolskiej w 1932 roku w wyniku zapisu dokonanego przez hrabi­nę Marię Emme Garcia della Palmira, wdowę po nieja­kim Antonellim. Już uprzednio Banca d'Italia budynek ten wynajmował płacąc czynsz roczny w wysokości 44 milionów lirów. Cały gmach liczy sześć pięter i ma 1350 metrów kwadratowych powierzchni. Od ope­racji tej ani Banca d'Italia, ani tym bardziej Stolica Apo­stolska nie zapłacili grosza podatku. Już wcześniej Ban­ca d'Italia kupiła w tej okolicy inny budynek: siedmio-piętrowy pałac z wejściem od via Panna i via Consulta. W umowie sprzedaży wskazano niewielką cenę w wy­sokości 240 milionów - kontrahentem w tym wypadku była spółka Immobiliare Paco, która dwa lata wcześniej zakupiła ten sam budynek za 200 milionów od kongre­gacji sióstr prowadzących szkołę. Siostry z kolei w 1957 roku otrzymały nieruchomość w darowiźnie od domu

126

127

generalnego braci młodszych z zakonu franciszkanów. Bracia ci pobili pewien rekord: wobec wszystkich jede­nastu wydano nakaz zajęcia majątku z powodu naru­szenia prawa budowlanego w ramach remontu przepro­wadzanego w będącym ich własnością ogromnym bu­dynku przy placu della Pigna 24, dokładnie w centrum starego miasta.

Jak przebudowywać

Pierwszy przykład dał bank Nazionale del Lavo­ro, który 14 lipca 1962 kupił od Papieskiego Kolegium Będą za kwotę 355 milionów wspaniały siedmiopiętrowy pałac usytuowany na rogu ulic via del Basilico i via San Nicola da Tolentino, dokładnie od tyłu via Veneto. Bank miał szczęście: gmach otrzymał już uprzednio po­zwolenie na wykonanie prac restauratorskich, na pod­stawie którego sami zakonnicy zaczęli wykonywać pra­ce. Jeszcze dzisiaj znajduje się tam część biur obsługi centrali banku (z czasem bank wykupił zresztą także budowle okoliczne). Jednakże władze miejskie zorien­towały się, że wyszczególniony w zezwoleniu zakres robót przekroczono, wszczęto postępowanie karne i przedstawiono żądanie zapłaty kilku miliardów lirów tytułem odszkodowania (do tej pory go nie zapłacono).

Innym przykładem interesu, który zrobiła Stolica Apostolska, jest transakcja z Banco di Roma. Dnia 25 czerwca 1971 bank ten kupił za 5 50 milionów wielką sześciopiętrową kamienicę przy via dell'Unita (około 100 metrów od piazza Venezia, na gruncie przylegającym bezpośrednio do centrali tego banku). Część lokatorów została przymusowo wysiedlona, a część opuściła

pomieszczenia na zasadzie ugody. Zaraz potem rozpo­częły się prace remontowe. Również i ta okrąglutka sumka pół miliarda lirów powędrowała do kas Watyka­nu bez żadnych podatków.

28 stycznia bieżącego roku inny bank - Credito Artigiano di Milano - nabył od Stolicy Apostolskiej (która tym razem podpisywała umowę jako instytucja o na­zwie "Zarząd miejsc kultu dla katechumenów i neofi­tów w Rzymie", działająca pod przewodnictwem wika­riusza Rzymu - Ugo Poletti) zgrabny budyneczek przy via in Selci 88 (o sto metrów od Koloseum) za kwotę 500 milionów lirów. Mimo zakazu wynikającego z planu przestrzennego zagospodarowania miasta bank przenie­sie tam swoją centralę. W szczególności interesujące jest to, że dwa hektary terenów przyległych i pewna część tegoż obiektu zostały natychmiast sprzedane - za kolejne 650 milionów lirów -jeszcze tego samego dnia powiązanej z bankiem mediolańskiej spółce Nibbio. Również tam wszczęto roboty restauratorskie, na które pozwolenie zostało wydane jeszcze w 1975 roku, to jest przed dokonaniem wyżej wskazanej transakcji. I nikt tak naprawdę nie wie, co tam się będzie mieściło.

Z kolei spółka Intereuropea Assicurazioni w paź­dzierniku 1973 roku nabyła za miliard lirów palazzo Al­berti (małe arcydzieło, które zaprojektował uczeń Ra­faela - Giulio Romano) usytuowany przy ulicy Banco Santo Spirito, naprzeciwko Zamku Świętego Anioła, oraz przyległą starą manufakturę, mieszczącą się przy ulicz­ce San Celso. Palazzo Alberini był dawną siedzibą Pa­pieskiego Kolegium Portugalskiego. Prace restaurator­skie zostały jednak wstrzymane , a sędzia pokoju Adalberto Albamonte zarządził zaplombowanie pałacu

128

129


zarzucając "naruszenie zasad budowlanych". Spółka Intereuropea (której jednym z członków zarządu jest były minister z ramienia socjaldemokracji - Giuseppe Lupis) domagała się wręcz zastosowania ustawy Tupinicgo i wyburzenia manufaktury uznawanej za klejnot archi­tektoniczny. Gwoli ścisłości należy dodać, że Stolica Apo­stolska sprzeciwiła się takiemu barbarzyństwu.

W poszukiwaniu nie tyle miejsca na swoją siedzi­bę, ale po prostu dobrej inwestycji, również i przedstawiciele spółki Italcasse, dzięki pośrednictwu spółki So­cogen, trafiają do Watykanu i zaklepują sobie gmach byłego Międzynarodowego Kolegium Kapucynów wraz z kościołem Świętego Wawrzyńca z Brindisi. Czworo-boczny kompleks ograniczony jest ulicami via Boncompagni, via Sicilia i via Romagna (jest to zaplecze via Veneto). Kapucyni sprzedali go spółce Socogen z Me­diolanu 29 kwietnia 1970 za kwotę 5,7 miliarda lirów. Po remoncie kolegium zniknęło, natomiast z kościoła po­została tylko fasada. Będzie tu superrezydencja z base­nem, pokojami, biblioteką, salą konferencyjną. Na miej­scu dawnego kolegium prowadzone są już prace wy­kończeniowe monumentalnego budynku przeznaczone­go na biura, mieszkania, gabinety i sklepy. W suterenie można jeszcze dostrzec pozostałości starożytnych mu­rów uwięzionych w żelbetonie. Aby zrozumieć czyją własnością jest spółka Socogen wystarczy wspomnieć, że prezesem zarządu j est pewien "pracoholik" Alessan­dro Alexandri, pełniący również funkcję prezesa schro­niska Świętej Rity i konsula honorowego Malty. Ów boży przybytek został odkupiony 5 kwietnia 1973 od spółki Italcasse za godną uwagi kwotę 24 miliardów lirów. Proszę zwrócić uwagę, że w przy tej transakcji ze strony

spółki Italcasse występował osobiście nawet sam Giuseppe Arcani, który pod koniec 1977 roku będzie bohaterem skandalu związanego z firmą: to właśnie on za pośrednictwem sieci banków kierował operacją udzielania "na czarno" gigantycznych pożyczek dla po­lityków i przedsiębiorców.

Inna rezydencja - w istocie superluksusowa (w sprzedaży dwa miliony lirów za metr kwadratowy) przy czym spółka Socogen ograniczyła się tym razem jedynie do wykonania prac restauratorskich - wyrosła przy sławnej i bardzo ekskluzywnej via dell'Orso w rzymskiej dzielnicy zbudowanej przez Borgiów. Cho­dzi o renesansowy pałac podarowany w 1945 roku sio­strom urszulankom z Somasca celem '"wsparcia uczyn­ków religijno-dobroczynnych". Dnia 28 lutego 1973 sio­stry pozbywają się pałacu za niespełna 400 milionów lirów. Nowym właścicielem staje się spółka Senofonte, kontrolowana przez enigmatyczne Satafinco Trust et placement z Vaduz. Członkiem zarządu w Senofonte jest adwokat Tornasse Addario, jeden z dyrektorów gene­ralnych spółki Italcasse i prawa ręka Giuseppe Arcaini. Tomasso Addario, który po transakcji podał się do dy­misji, pojawia się na nowo w maju bieżącego roku i w zamian za kwotę 840 milionów lirów staje się praw­nym właścicielem ośmiu najlepszych mieszkań w ca­łym kompleksie. Być może interes okazał się nieco mniej lukratywny niż przewidywano, bowiem po interwencji pozaparlamentarnej grupy z Tor di Nona (tej od "Fru­wającego osła" i autorki sławnych już dzisiaj graffitt) rezydencja z via dell'Orso została zaplombowana z po­wodu robót wykonywanych niezgodnie z zakresem udzielonych zezwoleń budowlanych (z dwunastu

130

131

przewidzianych w zezwoleniu mieszkań zrobiło się ich aż dwadzieścia cztery).

Co do powiązań z Liechtensteinem, to w istocie kilka lat później udowodnione zostanie, że w Vaduz miało siedzibę wiele efemerycznych spółek zarządzanych bez­pośrednio przez instytucje kościelne i Watykan. Spółki te sprawowały kontrole nad większą częścią nierucho­mości Stolicy Apostolskiej. W szczególności wyjdzie na jaw, że w biurowcu Manie Holding SA w Vaduz kró­luje aż dwadzieścia pięć takich spółek-efemeryd z sie­dzibą w Liechtensteinie i w Panamie (w tym ostatnim państewku, rządzonym przez dyktatora Manuela Noriegę ma siedzibę aż czternaście spółek).

11 grudnia 1974 Stolica Apostolska sprzedaje spół­ce Minerva z siedzibą w Rzymie za półtora miliarda li-rów sześć i pół hektara gruntu - wraz z willą mieszczącą Loyola University - położonego przy via della Camilluccia 180 (jest to ulica najbardziej luksusowych willi w północnej części Rzymu). W chwili dokonywania trans­akcji spółka Minerva znajdowała się pod kontrolą dwóch firm powierniczych należących do banków Banca Na­zionale del Lavoro i Banque Nationale de Paris. Obec­nie na terenie tych sześciu hektarów znajduje się osie­dle Tré colli. Jedynym członkiem zarządu jest Claudio Reichlin z Mediolanu, sekretarz zarządu spółki RAS, spółki Assicuratrice Italiana oraz spółki Lloyd Sicilia­no. Jako "wisienkę na ciastko z kremem" obydwa banki - działając za pośrednictwem spółki Fioranna - kupiły sobie jeszcze 30 czerwca 1975, za kwotę 290 milionów lirów, przyległy teren o powierzchni nieco powyżej hek­tara. Również te dwa miliardy trafiły nieuszczuplone do kasy Watykanu.

Najbardziej ekskluzywne osiedle mieszkalne w Rzymie nosi nazwę Residence Aldrovandi. Znajduje się ono naprzeciwko rzymskiego zoo, w samym sercu najbardziej eleganckiej części dzielnicy Parioli. Kilka lat temu było tam liceum prowadzone przez siostry misjo­narki od Najświętszego Serca Jezusowego. Sprzedały go - czy raczej chyba podarowały - spółce akcyjnej Im­mobiliare Aldrovandi zNeapolu za kwotę 250 milionów tirów, co za działkę o wielkości 2500 metrów kwadrato­wych i znajdujący się na niej budynek starego kolegium było prawie niczym. Spółka Immobiliare Aldrovandi nabyła także prawo pierwokupu należącej do mniszek pozostałej części posiadłości, która z tyłu osiedla do­chodzi do trzech najbardziej eleganckich ulic miasta. Pobożne misjonarki zainwestowały ten kapitał, a do­kładając jeszcze 80 milionów tirów przeniosły się do domku przy via Cortina d'Ampezzo 269, znajdujące­go się w innej dzielnicy, usytuowanej równolegle do wspomnianej już wcześniej via Camilluccia.

W górnej części via Veneto pojawiła się inna szkoła - Assunzione - gimnazjum dla dziewcząt z dobrej przedwojennej burżuazji. Przez jakiś czas w budynku tym mieściło się Papieskie Kolegium Francuskie. Obec­nie można tu ujrzeć metal i szkło luksusowego Jolly Ho­tel. Spółka ItalJolly w roku 1967 nabyła cały kompleks za kwotę 145 milionów lirów. Wprawdzie miała tam zbu­dować hotel, ale nie luksusowy. Oczywiście tego wa­runku nie dotrzymano.

132

133


Darowizny

Dnia 28 maja 1971 egipskie siostry z via Cicero­ne (chodzi o franciszkanki misjonarki od Niepokalane­go Serca Maryi) pozostawiły swojemu losowi inną szko­łę, znajdującą się o dwa kroki od piazza Cavour. Spółka akcyjna Residence Cicerone nabyła od sióstr zabudo­wania i działkę za l, l miliarda lirów. Zburzyła całość i zbudowała hotel pierwszej kategorii. Za 4,5 miliarda lirów hotel (11 pięter, 2500 m2) został odprzedany spółce Genghini. W rzeczywistości odprzedała hotel sobie sa­mej, bowiem spółka Residence Cicerone od samego początku znajdowała się - poprzez najmującą mieszka­nia spółkę Socan Holding z Luksemburga - pod kontro­lą Mario Genghini, prezesa spółki Immobiliare. Było to klasyczne obejście przepisów podatkowych.

Inny klasztor także został zamieniony na hotel po zbyciu go przez instytucje franciszkańskie. Klasztor przy via Machiavelli 22 (tuż przy bazylice Santa Maria Maggiore) stanowił własność kurii generalnej Instytutu Świętej Rodziny z Nazaretu. Został "podarowany" pro­kuraturze Instytutu Ducha Świętego. Wartość darowi­zny (sto milionów) podwoiła się już w następnym mie­siącu, kiedy to został odprzedany spółce Machiavelli, której jedynym członkiem zarządu był Fancesco Fina. Komenda policji wyraziła zgodę na prowadzenie dzia­łalności hotelowej na czas trwania Roku Świętego. Co ciekawe, hotel rozpoczął działalność nie posiadając stosownych zezwoleń nawet na jego budowę.

Kongregacja sióstr Najświętszej Marii Panny od Miłosierdzia Dobrego Pasterza sprzedała w dniu 8 listopada 1972 za cene 400 miliardów lirów działkę o powierzchni dwóch hektarów przy via Aurelia - wraz

134

z posiadanym już uprzednio zezwoleniem na remont -spółce akcyjnej Aurelia Palące, której większościowym akcjonariuszem była firma Primalux Holding - spółka akcyjna z Luksemburga. Dwa lata wcześniej zmieniła jednak nazwę; jej obecna nazwa brzmi Midas Hotel, a prezesemjest Aldo De Luca. Spółka Midas również pozostaje pod kontrolą innej luksemburskiej spółki, któ­ra - co za zbieg okoliczności - także nosi nazwę Midas. I wszystko to dla ogromnego hotelu, który od dwóch lat może budzić podziw, przy czym znajduje się najbliżej w linii prostej od lotniska Fiumicino.

Kolejny przykład: darowizna przekazana niegdyś prokuraturze Instytutu Ducha Świętego (działka o po­wierzchni dwu i pół ha, położona przy via Aurelia Anti­ca) została z czasem nabyta przez spółkę akcyjną Immobiliare Consea z siedzibą w Rzymie przy via Lovania 2. Pod adresem tym spotykamy Condotte d'acqua - spółkę w części kontrolowaną przez In, akcjonariusza spółki Consea, dzielącej się własnością z innym akcjo­nariuszem: holenderską spółką FourSeasons HotelsAdministration. Obecnie działka stanowi plac budowy. Miał tam być już ukończony hotel, ale wszystko jest jeszcze oplombowane.

Jaki los spotyka darowizny dobrze widać również na przykładzie działki o powierzchni 101 ha, która ad­ministracji watykańskiej spadła z nieba w 1969 roku. Działka, leżąca w najbliższym sąsiedztwie miejscowo­ści Magliana, została sprzedana przez IOR, i to zaled­wie dwa lata później, spółce Alitalia za prawie 2,22 mi­liarda lirów, a więc około 3,5 miliona dolarów.

Dobry interes ze Stolicą Apostolską zrobił także budowlany biznesmen Alvaro Marchini, który 2 paździer-

135

nika 1965 nabył od włoskiej prowincji Zgromadzenia Sług Miłosierdzia dwa pałace o krok od Koloseum, jeden przy via Celimontana 16, a drugi przy via dei Santi Quattro Coronati. Marchini posłużył się przy transakcji swoją spółką Pomar Immobiliare. Cena była niewiarygodna: 50 milionów lirów za obydwa pałace.

Natomiast irlandzcy bracia Ibemesi sprzedali 31 października 1968 prawo własności spółce Edilcrispi do - znajdujących się zaledwie kilka kroków od via Ve­neto - podziemi ogrodu przy klasztorze Świętego Izydo­ra. Obecnie znajduje się tam podziemny czteropiętrowy parking o powierzchni 17700 m2. Prezcsem spółki Edil­crispi jest Pellegrino De Strobel, piastujący między in­nymi funkcjami także i wiceprezesurę spółki Vianini, której notowany na giełdzie kapitał zakładowy kontro­lowany jest w czterdziestu procentach przez IOR. Tyl­ko że te czterdzieści procent należy w części do po­wstałej w 1928 roku spółki Immobiliare Tirrena posia­dającej kapitał zakładowy w wysokości 2,6 miliarda li­rów. Z kolei dziewięćdziesiąt procent tej spółki należy także do IOR. Reszta to własność efemerycznej spółki Etablissement Herold z Vaduz. W ostatnim bilansie Tirrena wskazuje grunty o wartości 9,1 miliarda lirów oraz warte 5,6 miliarda lirów budynki przemysłowe. Vianini jest oczywiście większościowym wspólnikiem Edilcrispi: mniejszościowym wspólnikiem pozostaje na­tomiast - tu kolejna niespodzianka - spółka Ambrolat Anstalt z Vaduz, zarządzana przez szwajcarskiego kon­sula w Vaduz. Bracia Ibemesi dostaną w ramach czyn­szu za każdy kwartał l ,6 miliarda lirów.

Po przeciwnej stronie via Ludovisi, za skrzyżowa­niem z via Veneta spotykamy znowu spółkę Socogen,

136

która nabywa w dniu 15 grudnia 1972 od kurii general­nej Instytutu Sióstr od Dzieciątka Jezus pięciopiętrową kamienicę (wraz z przybudówką i ogrodem) przy via Boncompagni. Spółka Socogen wydała 700 milionów li­rów, a 6 miesięcy później odprzedaje całość spółce Im­mobiliare Ratazzi z Mediolanu za kwotę 2,65 miliarda lirów. Prace remontowe w obrębie starego gmachu są w toku. Co z tego będzie, jest jeszcze tajemnicą.

15 lutego 1972 znika również Kongregacja Braci Miłosierdzia nazywana też "braćmi szarymi". Wszyst­kie dobra należące do braci wędruj ą w pojemne ramio­na Stolicy Apostolskiej. Cały gmach byłego klasztoru, znajdujący się w pół drogi pomiędzy Koloseum i kościo­łem Świętego Jana zostaje sprzedany 2 maja 1975 spół­ce Edif Immobiliare z Rzymu, za kwotę ponad miliarda lirów. Obecnie spółka ta przebudowuje wszystko na biu­ra. Szkoda Jedynie, że Edif istnieje w zasadzie tylko na papierze, gdyż ta efemeryczna spółka znajduje się w dziewięćdziesięciu procentach pod kontrolą spółki ko­mandytowej Costruzione Franconetti, której kolejnym wspólnikiem komandatariuszem (znowu w 90 procen­tach) jest Modern Building Corporation z Panamy.

Zmienił szyld również ogromny budynek położo­ny pomiędzy via Lanza, pasażem Visconti Venosta, via Cavouri via Sforza. Należał kiedyś do córek Najświęt­szego Serca Jezusowego. Podzielony na trzy odrębne części, sprzedany został 21 grudnia 1973 trzem powią­zanym ze sobą spółkom: Iniziativa Immobiliare Roma­na, Iniziativa Immobiliare Cavour i Fondiaria Giovanni Lanza. Wszystkie trzy spółki należą w dziewięćdziesię­ciu procentach do Banca di Credito e Commercio z sie­dzibą w Lugano. Siostry zainkasowały 1,4 miliarda

137

lirów. Prace adaptacyjne w budynku starej szkoły jesz­cze trwają. Prowadzone są z rozmachem. Od maja bie­żącego roku w tylnej części znajduje się biuro ubezpieczalni Iccrea wynajmowane za 4 miliardy lirów rocznie.

W trakcie reinwestycji swojego majątku Stolica Apostolska pozbywa się sukcesywnie nawet całego kompleksu zabudowań przy via della Dataria (pomię­dzy Kwirynałem i fontanną di Trevi), które w pewnej części otrzymały przywilej eksterytorialności na mocy Traktatów Laterańskich. Dnia 24 października 1972 spółka Edilappia 77 wchodzi w posiadanie części ka­wałka nieruchomości za jedyne 200 milionów lirów. Edilappia należąca do trzech braci Tonelli (inżyniera, architekta i adwokata) zamieniła wszystko na gabinety i apartamenty. Sprzedaż już rozpoczęto. Dwa miesiące później Stolica Apostolska praktycznie daje w prezen­cie drugą część kompleksu Dataria spółce I Muschi właśnie w tym celu utworzonej. Za jedyne 17 milionów maleńka spółka zapewnia sobie własność jednego z najbardziej charakterystycznych zakątków Rzymu wo­kół piazza Scanderbeg. Mieszkają tam jeszcze starzy lokatorzy, ale spółce I Muschi nie śpieszy się, tym bar­dziej że za nieruchomość zapłaciła tak niewiele.

Trzecia część kompleksu Dataria zostaje sprze­dana 29 października 1973. Chodzi tym razem o kęs całkiem spory, bo zajmujący róg ulic via Omonima z via San Vicenza, która schodzi ku fontannie di Trevi. Rów­nież i to wygląda na ładny prezent dla spółki Dataria di Roberto Palea & C. z Turynu, gdyż nabyła nierucho­mość za jedyne 170 milionów. Również Dataria doko­nała przebudowy, a mieszkania i luksusowe biura wy­stawiła na sprzedaż.

Dwa miesiące po tej transakcji następuje ostatni akt sprzedaży największego kawałka. Nabywcą jest spół­ka ANSA, krajowa agencja informacyjna, która za kwo­tę 650 milionów w gotówce i S50 milionów kredytu na­bywa główną część starego, korzystającego z ekstery­torialności pałacu (3900 m2 na czterech piętrach). Wnę­trze tym razem nie zostało poddane przebudowie. W odniesieniu do tej transakcji, traktowanej jako sprze­daż "nieruchomości znajdującej się w obcym państwie", zapłacono tylko opłatę ryczałtową w wysokości dwóch tysięcy lirów.

Sposoby robienia po swojemu Za jedyne 280 milionów itrów 26 czerwca 1974 Stolica Apostolska sprzedaje czteropiętrową kamienicę z ogrodem przy via Priscilla, dokładnie naprzeciwko parku Villa Ada i w sąsiedztwie wejścia do katakumb Santa Priscilla. Kupującym jest spółka Delta Tau 74, z kapitałem zakładowym w wysokości 100 000 lirów, należąca do hrabiego Piero Spalletti. Spółkę Delta Tau powołano dla tej konkretnie transakcji w tym samym czasie, co jej dwie siostrzyczki z 1974 roku: spółka Tau Delta i Delta Sigma. Na razie hrabia Spalletti ograni­czył się do podwyższenia czynszów do kwoty dziesięciu milionów lirów rocznie.

Siostry franciszkanki Niepokalanego Poczęcia z Belle Prairie pozbywają się w lipcu 1970 siedziby swo­jej kongregacji przy via Dandolo (w centrum dzielnicy Trastevere). Dostają za nią 600 milionów od spółki Vil­la delle Mimose (Jedynym członkiem zarządu jest zno­wu Francesco Fino, spotkany wcześniej przy transakcji ze spółką Machiavelli). W gronie mniejszościowych

138

139

wspólników występuje Cespelminis Holding - spółka akcyjna z siedzibą w Genewie, z kapitałem zakładowym w wysokości 500 milionów lirów. Budynek został zrów­nany z ziemią. Pozwolenie na budowę przewidywało po­wstanie mieszkań o średnim standardzie dla ludności. Natomiast już w 1974 roku można tam było podziwiać siedmiopiętrowy budynek mieszczący 27 apartamentów, z garażami, z sześcioma windami, z ogrzewaniem i kli­matyzacją oraz z basenem.

Religijna organizacja Pobożnych Nauczycielek prowadząca działalność edukacyjno-oświatową, sprze­dała 24 lipca 1970 spółce Restauri Centro Storico za kwotę 225 milionów tirów (cenę faktycznie śmiesz­ną) dwa budynki: jeden -położony przy via del Teatro Pace, i drugi - siedemnastowieczną kamienicę pod pa­tronatem Akademii Sztuk Pięknych przy via del Gover­no 62. Spółka ta natychmiast odprzedała pierwszy bu­dynek i przedstawiła projekt przebudowy drugiego. Dla­czego w sumie siostry zażądały ceny tak śmiesznie ni­skiej? Odpowiedź nasuwa się sama: spółka Restauri Centro Storico to po prostu kolejna etykietka spółki Immobiliare (bowiem jest jej jedynym udziałowcem) i - jak wiadomo - pozostawała wtedy pod całkowitą kon­trolą Watykanu. Co do spółki Restauri Centro Storico należy się pewne wyjaśnienie: zawsze zadawano sobie pytanie jak to możliwe, że działalność Immobiliare omi­jała zabytkowe centrum miasta? Można było zobaczyć tablice informacyjne budów przeprowadzanych przez fìrme Beni Stabili i inne duże przedsiębiorstwa, ale Im­mobiliare nigdy na tych tablicach nie figurowała. Obec­nie dla nikogo nie jest to już tajemnicą: w obrębie murów Aureliusza spółka Immobiliare woli przybierać

nazwę Restauri Centro Storico. Po tą nazwą dokonała przebudowy dawnych ciągów ulicznych via di Grottapinata, via di Memoro, via Giulia, via dei Cimatori, via in Caterina, zaułka delle Palle. Jej ulubionymi klientami są zawsze bądź to osoby prawne, bądź też instytucje religijno-kościelne.

W końcu także, zupełnie przez przypadek, udało nam się odkryć kilka przykładów efemerycznych spółek zarządzanych bezpośrednio przez instytucje ko­ścielne i przez Watykan.

Spółka zajmująca się rolnictwem i nieruchomo­ściami Cafaggiolo, która do maja 1976 należała do zre­formowanej wspólnoty cysterskiej (znanej pod nazwą trapistów), przeszła na własność tych samych spółek powierniczych, które brały udział w omawianej wcze­śniej transakcji Tré colli: chodzi o Servizio Italia i spół­kę SAF. Siedziba spółek - via San Nicola dei Cesarmi -wyjaśnia wszystko. Tam usytuowany jest także Banca Nazionale del Lavoro. Spółka Cafaggiolo poza pałacem przy via San Nicola dei Cesarmi (przylegającym do piaz­za Argentina, o dwa kroki od piazza Venezia), posiada magazyn przy via Monteverde 240 (czyżby był to skład czekoladek i zielników trapistów), działkę w dzielnicy La mamma, pół hektara gruntu przy via Laurentina, gdzie później wzniesiono nowy dom generalny.

Innymi spółkami podobnego typu są: Pro Juventute. Pro Infantia, Pro Orfanis, Pro Castris. Spółka Pro Juventute powstała w roku 1950, jej siedziba mieściła się przy via della Conciliazione IO, a jej kapitał założy­cielski wynosił 900 tysięcy lirów. Spółką kierowała osobistość watykańskiego świata interesów Luigi Mennini. Tuż po powstaniu spółka Pro Juventute rozpoczęła

Ì40

141

energiczną działalność. Od kanoników Premostratensów zakupiła ogromną pięciopiętrową kamienicę, zwią­zaną z Akademią Sztuk Pięknych, położoną przy via Urbana, u stóp bazyliki Santa Maria Maggiore (w grun­cie rzeczy Watykan sprzedał nieruchomość sobie sa­memu). Uzgodniona cena wynosiła 52,5 miliona tirów. Obecnie jednak ta sama spółka zadłużona jest wobec Stolicy Apostolskiej na kwotę 63 milionów lirów.

Spółka Pro Infantia powstała także w 1950 roku, jej siedziba miała ten sam adres i pozostawał ten sam zarząd. Nie ma dowodów na to, że prowadziła interesy w samym Rzymie.

Spółka Pro Orfanis powstała pięć lat później. Również jej działalność miała polegać na obrocie nieru­chomościami. W gronie udziałowców jest jeden bardzo znany - IOR. Spółka posiadała jeden hektar gruntu w Pineta Sacchetti (na wzgórzu Monte Mario), który został zbyty w latach sześćdziesiątych rzecz INPDAI, który stał się nowym akcjonariuszem.

Ostatnia z wymienionych spółek. Opus pro Castris - również utworzona w 1955 i posiadająca ten sam adres - natychmiast zakupiła czteropiętrową willę przy via Monte Nevoso 8, w dzielnicy Montesacro. Zapłaci­ła za nią 10 milionów lirów. Administratorką willi prze­znaczonej na działalność religijną jest siostra Maria Giuseppa Cinotti di Campobasso. Trzy la temu podjęto de­cyzję darowizny willi na rzecz sióstr Świętej Rodziny z Bordeaux. Ale do tej pory siostry decyzji tej nie zre­alizowały. Być może czekają na regulacje nowego kon­kordatu.

Powyższe przykłady wskazują na nieustanne metamorfozy spółek. Chociaż występuje tu majątek

należący do Watykanu, ale zarządzany Jest przez spół­ki, które faktycznie i prawnie są spółkami włoskimi. A zatem powinny podlegać włoskiemu ustawodawstwu i włoskiemu fiskusowi. Jednak są to spółki korzystające z tych wszystkich uprawnień Jakie wynikają ze statusu spółek z o.o. Wśród dwustu tysięcy spółek wpisanych do sądowego rejestru handlowego w Rzymie, ile z nich ma podobny charakter?

Powyższa ilustracja przedstawia relacje Stolicy Apostolskiej wobec własnego majątku zawartego w nie­ruchomościach, a przecież analizie poddano wyłącznie samo miasto Rzym - chociaż jest prawdą, że to przede wszystkim w stolicy uformowało się przez wieki zjawi­sko akumulacji watykańskiego bogactwa. Gwarancje zawarte w artykułach konkordatu i ustawie wykonaw­czej z lutego 1929 zapewniają w odniesieniu do tego majątku godny pozazdroszczenia ustrój legalnego ob­chodzenia przepisów podatkowych. Byłoby to do przy­jęcia w sytuacji, gdyby Kościół korzystał z tego szcze­gólnego ustroju prawnego we właściwy sposób. Praw­dą jest bowiem, że nie zdołałby utrzymać wspólnot reli­gijnych, zakonów, klasztorów i monasterów, które same nie wytwarzaj ą zysku, a które - przeciwnie - służą "ce­lom społecznym" poprzez dobroczynność, wspomaga­nie ubogich, opiekę nad chorymi. Jednakże z chwilą, gdy Stolica Apostolska obraca tym olbrzymim mająt­kiem i przez prawdziwe lub pozorne transakcje zmienia jego przeznaczenie wyłącznie w celach spekulacyjnych, podatkowy raj panujący za watykańskimi murami nie ma już sensu. Pobożne siostry zajmujące się nie­produktywną dobroczynnością być może zasługują na spokój od podatków. Ale nie powinno dotyczyć

142

143

to pobożnych sióstr, które na chybił trafił obracaj ą mi­li ardami.

Tygodnika 'Europeo z 7 stycznia 1977 podaje opracowaną przez dziennikarza Ojetti listę wszystkich posiadłości kościelnych w Rzymie - nie tylko gruntów i pałaców stanowiących własność Stolicy Apostol­skiej, ale także i poszczególnych zakonów; lista zaj­muje bite siedem stron gazety. Wyniki opublikowa­nych przeze 'Europeo ustaleń wywołują burzę i na­tychmiastową reakcję Stolicy Apostolskiej. L 'Osseratore Romano - oficjalny organ Watykanu - atakuje wprost szczegóły opracowania Paolo Ojetti oskarża­jąc tygodnik o nieodpowiedzialne skandalizowanie. Jednakże Z- 'Europeo nie pozwala się zastraszyć i pu­blikuje drugą część ustaleń, również autorstwa Ojettiego, zatytułowaną "Finansiści Świętego Piotra" (z podtytułem "Konta w watykańskich kasach"). Oto fragmenty tej publikacji. Być może dlatego, że został opublikowany w przeddzień trzeciego spotkania burmistrza Rzymu Carlo Argana z Pawłem VI, być może dlatego, że poru­szył parlament niezbyt zważający dotąd na rządowy sla­lom zapisów nowego konkordatu w kwestiach podatko­wych, być może dlatego, że radykałowie uczynili ten temat przedmiotem interpelacji i wniosków - faktem po­zostaje, że opublikowane przez L'Europeo ustalenia na temat watykańskiego majątku w nieruchomościach wywołały ciąg interesujących reakcji: władze miejskie

zapowiedziały chęć dokonania spisu wszystkich waty­kańskich dóbr znajdujących się w stolicy; parlament otworzył oczy na pakiet nowego konkordatu; L'Osse-rvatore Romano chwycił za pióro i w dwóch gęsto za­pisanych szpaltach w wydaniu z 6 grudnia przedstawił stanowisko kurii wobec poczynań dziennikarskich, któ­re ośmielają się uchylać zasłonę skrywającą kościelne interesy: nasza praca - zdaniem watykańskiej gazety -była dezinformująca, fałszywa, niekulturalna, siejąca zamęt, nieodpowiedzialna, skandalizująca, antyklerykalna, niezręczna.

Aby uniknąć zbędnej polemiki słownej, przejdź­my do argumentów.

Zarzuty L'Osservatore Romano są następujące: że pomylono nieruchomości Stolicy Apostolskiej, któ­rym traktat z 1929 roku zapewnia "eksterytorialność", ze wszystkimi innymi nieruchomości; że zbyt pochopnie stwierdzono, iż Watykan posiada kontrolę nad dobrami należącymi do instytucji kościelnych; że stwierdzono, iż Watykan i instytucje kościelne cieszą się nadmierny­mi przywilejami podatkowymi.

Nie ulega wątpliwości, że jedną sprawą są nieru­chomości, które zostały wpisane do treści traktatów, i które na mocy tego cieszą się przywilejem "eksterytorialności", a inną- pozostałe dobra Stolicy Apostolskiej i instytucji kościelnych. W naszych ustaleniach zostały one faktycznie odpowiednio rozdzielone. Przytoczyliśmy nawet w tym względzie tekst samego traktatu wraz z odnośnymi przepisami późniejszych ustaw, dodając dla rzetelności palazzo dei "Convertendi" przy via della Conciliazione (zgodnie z treścią not wymienionych po­między ambasadorami w 1937 roku), grunty i budynki

144

145

przylegające do willi Barbenni w Castelgandolfo (na mocy ustawy z dnia 21 marca 1950), grunty Radia Watykańskiego (około 541 ha pomiędzy Ponte Galeria i via Pontina, co w istocie było dosyć przesadnym roz­szerzeniem działki, wcale nie uzasadniającym rozcią­gnięcie przywileju eksterytorialności pod tym tylko pre­tekstem, że zamierzano zbudować tam ośrodek nadawczo-odbiorczy radia).

Fakt, że w ogóle mówiliśmy o nieruchomościach eksterytorialnych Watykanu sprawił, iż L 'Osservatore Romano napisał, że Z, 'Europeo zachowuje się w spo­sób niekulturalny i że nie ma już dzisiaj nikogo "kto tak naprawdę pragnąłby ponownego otwarcia kwestii rzym­skiej" zamkniętej w 1929 roku na mocy owego porozu­mienia o "odszkodowaniu" w wysokości l miliarda (w obligacjach państwowych) i 750 milionów tirów (w odniesieniu do obecnych realiów byłoby to około 2000 miliardów lirów), a o którym to porozumieniu Pius IX mówił, że wyrażało minimum, tego co niezbędne.

Przez długi okres wiele środowisk katolickich za­stanawiało się, co stanie się z tą sumą, zapłaconą Wa­tykanowi tak, jakby to było odszkodowanie za szkody wojenne. Jednakże pominąwszy to, co pisze Z, 'Osse­rvatore Romano na temat kwestii rzymskiej, nie wszyst­ko jest do końca prawdziwe. 2 grudnia bieżącego roku, w trakcie dyskusji nad projektem ustawy dotyczącej nowego konkordatu, właśnie pewien chadek, leader pra­wicy katolickiej, szacowny Giuseppe Costamagna, Piemontczyk, oświadczył: "Ja, jako katolik, domagam się zmiany w traktacie, który został wymuszony na Mussolinim, jakby to była zamiana towar na towar, a co do dzisiaj musi ciążyć na sumieniu: na wiele zgodzono się

w konkordacie, a za mało w traktacie. Wobec zmian w konkordacie włoscy katolicy winny domagać się, żeby zmiany wprowadzono również do traktatu, żeby Stolica Apostolska otrzymała obszar godny jej wymagań, a w każdym razie nie mniejszy od obszaru uznawanego jako minimum dla państw takich jak Księstwo Monako i Republika San Marino, których tradycje historyczne są z pewnością dużo mniejsze niż tradycje Stolicy Apo­stolskiej . Tylko w ten sposób można by zaradzić nie­sprawiedliwości popełnionej w 1929 roku." Ta dosyć eks­trawagancka homilia szacownego Costamagna została nagrodzona - przy pełnym spokoju ze strony L'Osse­rvatore Romano - rzęsistymi oklaskami.

Zdaniem L'Osservatore Romano, "niekultural­nych zachowań" dopuścił się także L'Europeo, gdy mó­wiąc o "Watykańskim imperium" dobra Stolicy Apostol­skiej mylił z dobrami stanowiącymi własność mniejszych lub większych instytucji kościelnych. A więc, w grun­cie rzeczy, kto jest w rzeczywistości właścicielem tych nieruchomości? Jeżeli, jak utrzymuje urzędowy organ Watykanu, stanowią one oddzielną własność, to należa­łoby równocześnie wznowić dyskusję na temat "spuści­zny kanonicznej",

Weźmy, na przykład, "braci szarych", czyli kon­gregację braci miłosierdzia. Kongregacja ta została roz­wiązana na mocy dekretu wydanego przez Świętą Kon­gregację Zakonów i Instytutów Świeckich z dnia 15 lu­tego 1972, a sam majątek, zgodnie z prawem kanonicz­nym, przypadł Stolicy Apostolskiej. A mówiąc konkret­nie, pod skrzydła Stolicy Apostolskiej przeszedł ogrom­ny kompleks usytuowany pomiędzy via Tasso i viale Manzoni. Aktem z 2 maja 1975 Stolica Apostolska

146

147

sprzedała całość spółce Edif zajmującej się obrotem nie­ruchomościami, kontrolowanej przez inną, bliżej nieokre­śloną panamską spółkę, za cenę l ,05 miliarda lirów. Ale faktycznie już rok wcześniej spółka Edif przejęła budy­nek w posiadanie. Była to wprawdzie szczególna umo­wa kupna-sprzedaży: wraz z przedstawicielami Stolicy Apostolskiej, która na mocy prawa kanonicznego stała się właścicielką majątku, przy akcie było obecnych rów­nież owych kilku pozostałych "braci szarych", którzy w świetle włoskiego prawa cywilnego byli ciągle jesz­cze prawnymi właścicielami dopiero co rozwiązanego zgromadzenia. W tym miejscu wypada zapytać, co się później stalo z owym miliardem.

Gdyby prawdą było to, co utrzymuje dzisiaj L'Osservatore Romano, należałoby przyjąć, że ów mi­liard został podzielony później między poszczególnych braci. W rzeczywistości jednak znalazł się w on waty­kańskiej kasie na zasadzie wspomnianej "spuścizny ka­nonicznej". Takie spuścizny mają zatem faktycznego pośrednika przekazywania środków pomiędzy instytu­cjami, które Stolica Apostolska stara się na próżno przedstawiać jako podmioty niezależne. I zadziwiające jest też, że takie przekazywanie środków nie podlega żadnej kontroli ani opodatkowaniu.

Przypadków takich, jak sprawa "braci szarych", jest na pęczki. Ale istnieją też inne formy maskowania się, jeszcze bardziej prymitywne. Na przykład jest re­gułą, że przedstawiciel Stolicy Apostolskiej reprezentu­je "Miejsca kultu dla katechumenów", "Miejsca kultu dla katechumenów i neofitów", "Religijny instytut katechumenów i neofitów", "Religijny dom katechume­nów i neofitów". Ta ostatnia instytucja, która została

określona jako "instytucja posiadająca odrębną osobo­wość prawną" działa pod przewodnictwem "jego emi­nencji kardynała Ugo Poletti, generalnego wikariusza jego świątobliwości papieża Pawła VI". Rok temu sprze­dał on olbrzymi kompleks budynków i ogrodów przy via in Selci bankowi Credito Artigiano z Mediolanu i spółce Nibbio, za kwotę 1,15 miliarda lirów. Biorąc pod uwa­gę, że plan zagospodarowania przestrzennego zabrania tworzenia biur w tej części zabytkowego centrum mia­sta, dlaczegóż to Credito Artigiano tak się poświęciła i to za tak znaczącą kwotę? Odpowiedź Jest prosta; część banku Credito Artigiano pozostaje pod kontrolą Watykanu. Już w trakcie zgromadzenia wspólników w roku 1971 biskup Ferdinando Maggioni, podziękowaw­szy kierownictwu i pracownikom za dobrą pracę, zapewniał, ze bank korzysta "z pomocy boskiej opatrzności".

Ten sam tryb zwolnienia z opodatkowania, który stosowany J est wobec "spuścizny kanonicznej", chroni także spadki i darowizny, które spływają do kas Waty­kanu. Dnia 26 czerwca 1974 Stolica Apostolska sprze­dała utworzonej ad hoc spółce Delta Tau pięciopiętro­wy budynek oraz 103 pomieszczenia przy via di Priscilla 14 za cenę 280 milionów lirów. W jaki sposób budy­nek przeszedł na własność Stolicy Apostolskiej (która tym razem występowała jako Papieski Instytut Dobro­czynności)? W wyniku legatu siostry Marii della Croce, poprzednio nazywającej się Valerla Cavalieri, w sekret­nym testamencie z 28 maja 1962, złożonym na przecho­wanie 9 czerwca 1963 w konsulacie włoskim w Rio de Janeiro. Po śmierci siostry Marii spadek został zatwierdzony w 1969 roku przez prezydenta Saragata

148

149

i natychmiast przyjęty przez Stolicę Apostolską. Wszyst­ko to odbyło się całkowicie gratis.

Część zabudowań pałacu della Dataria, ta która znajduje się na rogu via San Vicenzo, została sprzedana przez Stolicę Apostolską dnia 30 grudnia ł972turyń-skiej spółce komandytowej Dataria Sas (własność Ro­berto Palea i S-ka) za kwotę 170 milionów lirów. To faktycznie prezent. Natomiast Stolicę Apostolską nie kosztowało to nic, bo dostała go 29 lipca 1921 dzięki pobożności pani Elviry Mannoni Tobia, małżonki Fran­cesco Rosi Bernardini. Żeby nie płacić podatku od nie­ruchomości miejskich, który zaczął obowiązywać od stycznia 1973, Stolica Apostolska pośpiesznie się go pozbyła.

Przytoczmy inne, te zupełnie świeże przykłady da­rowizn. Dnia 8 kwietnia 1975 niejaka Olga Zayo daro­wuje Stolicy Apostolskiej kompleks nieruchomości przy via delle Nespole (w dzielnicy Centocelle). Dnia 9 lipca 1976 Stolica Apostolska, występując tym razem pod etykietą Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej, przyj­muje darowiznę działając poprzez biskupów Giuseppe i Giovanni De Andrea. Chodzi o mieszkanie mieszczą­ce się na czwartym piętrze, klatka schodowa A, numer mieszkania 12, przy via del Mascherino 12. Po "wysłu­chaniu opinii Rady Państwa" dnia 21 lutego tego same­go roku darowizna została autoryzowana podpisami Leone i Cossigi. Ponieważ powołano się na przewidzia­ne w ustawie zwolnienia od podatków, jako że darowi­zna została dokonana na "cele praktyki religijnej", uza­sadnienie zostało bezkrytycznie przyjęte przez Leone, który natychmiast wydał podpisane przez siebie posta­nowienie. Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy prezydent

Republiki Włoch lub Ministerstwo Spraw Wewnętrznych są nam w stanie zagwarantować, że w tym mieszkaniu na czwartym piętrze wkrótce zostanie otworzone biuro parafialne lub przynajmniej ośrodek kontemplacyjny.

Dnia 6 sierpnia 1976 Stolica Apostolska przyjmu­je sporą darowiznę przekazaną przez rodzeństwo: Leti­zia, Giuseppina, Domitilla i Luigi Mollari. Jest to działka o powierzchni 20 hektarów z zabudowaniami wiejskimi, znajdująca się w miejscowości La Mandria, przy ulicy Laurentina 1351. We wniosku o zwolnienie od podatku podano to samo uzasadnienie. W stosunku do tej daro­wizny należy podkreślić jednak dwa nowe elementy. Pierwszy - że wycena rzeczoznawcy jest całkiem nie­oczekiwana: zaledwie 500 milionów lirów. Drugi - że decyzja prezydenta Leone nakazuje Stolicy Apostolskiej odprzedać całość nieruchomości w terminie do 5 lat. Bylibyśmy zainteresowani w otrzymaniu informacji, w oparciu o jakie przepisy ma się odbyć ta sprzedaż? Jaką korzyść otrzyma Watykan, który nieruchomość uzyskał nieodpłatnie? Jakie "praktyki religijne, naucza­nie, działania dobroczynne, ewangelizacyjne, uczynki mi­łosierdzia" będą tam kiedykolwiek wykonywane, by można było w jakiś sposób uzasadnić uzyskane zwol­nienie od opodatkowania przyjętej darowizny?

W artykule wstępnym L'Osservatore Romano pisze też, iż "jest zjawiskiem pozytywnym, że wiele in­stytucji religijnych - mimo wszelkich przeszkód i niedo­godności, a także uznania, iż przeniesienie swojej sie­dziby do innych krajów byłoby dla nich korzystniejsze -posiada ciągle jeszcze swoje domy w Rzymie". Pominąwszy nieco grożący ton tej wypowiedzi, zawie­ra ona pewną nieścisłość: żadna instytucja, mimo

150

151

"niedogodności" nie mogłaby opuścić Rzymu, jeżeli Sto­lica Apostolska nie dałaby na to swojej zgody. I przy okazji: żadna instytucja religijna, pragnąca dokonać transakcji kupna-sprzedaży, nic może tego uczynić bez zezwolenia, które - w zależności od przypadku - wyda­wane jest przez Stolicę Apostolską działającą poprzez Sacra congragatio clericis. Sacra congregatio pro religiosis et institutis saecularibus, Istitito di Propaganda Fide lub w wyniku bezpośredniej i osobistej interwencji któregoś z kardynałów.

Uzyskanie zezwolenia jest nie tylko obowiązko­we (co potwierdza naszą tezę ścisłego powiązania, przy­najmniej w zakresie administrowania majątkiem, pomię­dzy instytucjami kościelnymi i Stolicą Apostolską), ale też i kosztowne. Gdyż aby otrzymać potrzebne zezwo­lenie dana instytucja, kolegium, instytut, dom dobroczyn­ny musiałby - po łacinie -"pokornie błagać" Stolicę Apo­stolską przez całą drabinę hierarchicznych pośredników, obficie uzasadniając swoje błaganie i zapewniając, że gdzieś tam zupełnie pod spodem nie skrywa się inhonestos usus, a nadto zapłacić około 200 tysięcy li-rów różnorodnych opłat libellarum italicarum.

Zatem nie jest prawdą, że Stolica Apostolska nie posiada orientacji w interesach prowadzonych przez swoje instytucje. Tkwi w nich tak dogłębnie, że na mar­ginesie każdego z zezwoleń wpisuje, aby rzecz była cał­kiem jasna, że należy pamiętać, że "ze wzglądu na swój specjalny charakter instytucji opierającej się na publicz­nym prawie kościelnym" nie odpowiada ani finansowo, ani cywilnie za działania wnioskodawców i osób trzecich. Stolica Apostolska, uważa na przykład, że for­mułka ta uwalniają od odpowiedzialności za naruszenia

prawa budowlanego, pojawiające się w następstwie ry­zykownych transakcji dokonywanych przez swoje kon­gregacje.

Co gorsza. Stolica Apostolska, która jednak śle­dzi przebieg transakcji prowadzonej przez daną instytu­cję kościelną, przestaje się zupełnie interesować spraw­dzeniem, czy zobowiązania podjęte przez tę instytucję zostały wypełnione. Na przykład Szacowna Wspólnota Najświętszego Różańca z Besazio, zobowiązała się 160 milionów lirów, otrzymane ze sprzedaży dwóch kamie­nic z ulicy Sant'Andrea delle Fratte, zainwestować w Rzymie. Ale "szacowni bracia z Besazio" nie zain­westowali w Rzym ani lira. Czyżby dokonano tego w Szwajcarii.

W innych przypadkach (jak pałacyk w zaułku Scanderbeg) Stolica Apostolska zastrzega sobie, że w razie zaistnienia jakichkolwiek sporów, celem umk­nięcia kłopotów i nieporozumień, jedynym właściwym sądem do ich rozstrzygania będzie sąd watykański.

L'Osservatore Romano szczegółowo informuje o przeznaczeniu uzyskanych korzyści ze sprzedaży pew­nego budynku przy via dell'Umiltà, co ma pokazać, w jaki sposób napływające do watykańskiej kasy pie­niądze wykorzystywane są potem na godne pochwały społeczne cele. Z tych pieniędzy (550 milionów lirów) sfinansowana została budowa części z 99 mieszkań so­cjalnych na peryferiach Acilia. Argument ten na nie­wiele się zdaje. Przede wszystkim nikt nigdy nie będzie mógł wykazać, że właśnie te 550 milionów faktycznie na ten cel wykorzystano (w owym czasie ten miłosier­ny gest wykonany był bez rozgłosu, a Stolica Apostol­ska nie wysunęła zastrzeżeń wobec sprzedaży na rzecz

152

153

Banco di Roma). Po drugie, fakt ten naświetla zjawi­sko, powszechnie uznawane za jeden z najbardziej waż­kich problemów, jakie pojawiają się w wyniku zmiany przeznaczenia uprzednio sprzedanych przez Watykan nieruchomości. Dawnych lokatorów z ulicy dell'Umiltà odprawiono za odstępne. W miejscu ich mieszkań po­wstaną prawdopodobnie jakieś biura wspomnianego Banco di Roma. Dawni lokatorzy przemienili się, nawet jeżeli nie jest to przemiana fizyczna, w dojeżdżający do centrum tłum - rezultat wymuszonej ucieczki poza obręb miasta oraz postępującego wynaturzenia zabyt­kowego centrum.

Zamiast przywdziewać szaty dobrego filantropa, dlaczego L'Osservatore Romano nie wspominało o wielkim budynku via della Dataria, sprzedanym agen­cji informacyjnej ANSA? Oto dlatego, że budynek ten -jako "eksterytorialny" - nie podlega wpisowi do ksiąg wieczystych, i przy jego sprzedaży Stolica Apostolska nie zapłaciła podatku ani lira[...]

Gromy rzucane przez L'Osservatore Romano miały spopielić tygodnika 'Europeo zaledwie w tydzień po opublikowaniu wyników ustaleń. A jednak szpalty, na których "wymieniano z nazwiska" uczyniły swoje. Wszystkie nasze tezy, potwierdzone analizą danych i dokumentów, pozostają aktualne. Watykańskie impe­rium jest ciągle przeogromne. Gdy pomyśleć, że ustale­nia L'Europeo ograniczały się tylko do Rzymu, to nie sposób wyobrazić sobie, jak jest w pozostałej części Włoch. Przypadki przebudowy, zmian sposobów użyt­kowania i remontowania biur, które poprzednio miały służyć celom religijnym, potwierdzają, że doczesna władza Kościoła opiera się i rozprzestrzenia na tych

samych układach: to właśnie banki, towarzystwa ubez­pieczeniowe, kapitał tradycyjnie zbliżony do kręgów kurii, wnoszą do kasy Stolicy Apostolskiej środki po­trzebne na wzmocnienie jej władzy finansowej. Nie spo­sób nie gorszyć się faktem, że mimo nadejścia nowych czasów oraz pojawiających się w łonie samego Kościoła presji i obaw o konieczność unowocześnienia. Kościół w gruncie rzeczy zachowuje się według strategii typo­wych dla ponadnarodowej firmy. Gdy przyjdzie doko­nać wyboru pomiędzy inwestycją o charakterze miło­siernym a inwestycją ukierunkowaną na zysk. Kościół preferuje tę drugą. Aby utrzymać i rozwijać swoją wła­dzę doczesną, Watykan nawet nie musiał zbytnio wysi­lać się, by wskazywać drogę swoim hierarchom. Dro­gę tę wytyczały mu zawsze luki we włoskim ustawo­dawstwie, podporządkowanie banków tradycji katolic­kiej, karygodna pobłażliwość świata laickiego, całkowi­ta bezużyteczność formalizmów w procedurach kontrol­nych.

Po opublikowaniu drugiego odcinka ustaleń ty­godnika L'Europeo organ Watykanu nie zareagował. Nie było trzeba. Rizzoli Editore, kontrolowane przez loże masońską P2, zatroszczyło się, by szef tygodni­ka, Gianluigi Malega, uzyskał natychmiastowe zwol­nienie.

***

Dokonanie spisu i oszacowanie nieruchomości bę­dących w posiadaniu Stolicy Apostolskiej na terytorium

154

155

Włoch było i jest nadal przedsięwzięciem niemożli­wym. Nieruchomości odpowiednio wpisane do wło­skich ksiąg wieczystych stanowią jedynie ich pewną część; wicie z nich nie zostało zarejestrowanych, po­nieważ Jak wiadomo, Watykan jest państwem zagra­nicznym, co wywołuje określone skutki prawne.

Bezwzględność i pozbawiona skrupułów współ­czesna działalność praktykowana przez Kościół w transakcjach z nieruchomościami wcale nie różni się tak bardzo od sytuacji opisywanej w L'Europeo w 1977 roku. Dosyć niedawny przykład z lipca 1997. Oto podjęto decyzję o zamknięciu liceum im. Piusa XII: klasy jednej z najlepszych rzymskich szkół katolickich zostaną przekształcone na pokoje czterogwiazdkowe-go hotelu. Hiszpańscy misjonarze, którzy do tej pory administrowali tą szkołą, tłumaczą decyzję spadkiem zapisów. Nauczyciele jednak to dementują twierdząc, że zwolniono ich bezceremonialnie, w związku z czym domagają się przeniesienia do innej placówki na terytorium rzymskiego wikariatu. Watykan w tym przypadku twierdzi, że nie ma nic wspólnego z admi­nistrowaniem byłego liceum. Dziwne, ponieważ aż do maja 1997 pensje nauczycieli i innych pracowników szkoły przychodziły bezpośrednio ze Stolicy Apostol­skiej. Rozwiązanie tego rebusu jest proste: w perspek­tywie jubileuszu roku dwutysięcznego staje się jasne,

że hotel wydawał się dużo bardziej dochodowy niż szkoła...

W czerwcu 1996 deputowani Pier Paolo Cento (Zieloni), Giorgio Mele (Ulivo) i Donato Manfroi (Lega Nord) zwrócili się do ministra robot publicznych An­tonio Di Pietro z zapytaniem, jak doszło do sytuacji, w której IOR "dokonał już w Rzymie sprzedaży więk­szej części własnych nieruchomości. Około 15 rodzin nie mogło wykupić zajmowanych mieszkań, a stało się tak mimo podjętego przez IOR zobowiązania, że nie sprzeda ich osobom z zewnątrz, nie potrzebującym lokali do natychmiastowego zamieszkania; natomiast dokonano właśnie takiej sprzedaży nabywcom, »z zewnątrz«, uprzywilejowując ich kosztem potrzeb dotychczasowych mieszkańców..."

Sprawa dotyczy zabudowań z ulicy Casetta MatteÌ439 (najdalsze przedmieście Rzymu). Właścicielem budynku jest IOR, który w 1994 roku zdecy­dował się sprzedać go osobom prywatnym wykwaterowując wcześniej dotychczasowych lokatorów, w dodatku skromnych emerytów. I tak dla 54 rodzin zamieszkujących budynek rozpoczął się dramat.

Wielu lokatorów z Casetta Mattei udało się na via della Conciliazione l O, aby prosić kierownic­two IOR o wycofanie się z tej decyzji. Przyjął ich Beniamino Pintus, od września 1994 pełniący funkcję

756

757

jedynego członka zarządu spółki SGIR (zajmującej się administrowaniem budynków w Rzymie). Ale Pintus nie miał kompetencji, żeby zmieniać decyzje kierow­nictwa IOR. Wykwaterowani zwrócili się zatem pi­semnie do burmistrza (byłego radykała i antykleryka­ła) Francisco Rutelli. Oto fragmenty wystąpienia:

W 1978 roku szukaliśmy bezpiecznego mieszka­nia i dla 54 rodzin wydawało się nader szczęśliwym zbie­giem okoliczności, kiedy dowiedziały się, że prawdzi­wym właścicielem był IOR. Dottor Mingoli, administra­tor, głęboko zapewniał, że instytucja należąca do Waty­kanu nigdy mieszkań nie sprzeda... Wprowadziliśmy się do budynku, mimo że mieszkania nic były jeszcze cał­kowicie wykończone, i tak już pozostało, a z czasem było coraz gorzej. Budynek to blok z betonu, gdzie po­rdzewiałe żelazne konstrukcje wystają na zewnątrz, a garaże, piwnice i szyby wind zalewane są przy każ­dym deszczu...

Różnorodne ekscelencje z IOR - zdając sobie sprawę, że aby poprawić warunki, należałoby wydać, na remont co najmniej 2,5 miliarda lirów - postanowiły w 1994 roku mieszkania sprzedać (po 265 milionów każ­de). Nie dało się nic zrobić, żeby ze sprzedaży zrezy­gnowano, ale wynegocjowano obniżkę 25 procent ceny. Sprytnie w umowach sprzedaży narzucono nabywcom klauzule, zgodnie z którymi koszty zaszłości oraz remon­tu budynku musieli ponieść oni sami. Innym zobowiąza­niem, podjętym przez IOR w obecności komitetu lokatorów, było to, że w mieszkaniach zostaną ci loka­torzy, których nie stać na wykup mieszkań, tj. emeryci,

inwalidzi itd. A mimo to sprzedano wszystko, z wyjąt­kiem mieszkania portiera i dwóch pracowników...

IOR inkasował czynsze zarabiając miliardy, żeby później sprzedać te mieszkania z gipsu i betonu po 200 milionów lirów, co daje łącznie 11 miliardów. Akty notarialne zawierają narzucone przez nich warunki, bo i notariusz jest ich. Nikt nie może zaproponować in­nego notariusza, zresztą i tak inny notariusz nie zgodził­by się spisać takiego aktu, bo przecież nie istnieją do tej pory, odnośnie tego budynku, żadne wpisy do ksiąg wie­czystych.... Papież, kardynał Ruini i inne osobistości zalecają nowemu rządowi chrześcijański szacunek i wspo­maganie rodzin, podczas gdy oni sami eksmituj ą wła­snych lokatorów...".

Listy, podania i prośby nic nie zmieniają, rów­nież dlatego, że ich echo nie dociera do wyciszonych i komfortowych mieszkań kardynałów - zarówno tych za murami watykańskimi jak i tych w mieście. Faktem jest, że IOR jest w sumie jednak bankiem, i jako taki musi realizować zysk. Zysk "święty" zgodnie z zasa­dami doczesnych praw. Finansiści świętego Piotra dążą do tego zysku, jak gdyby chodziło o nakaz jede­nastego przykazania.

158

159


Zloty cielec w kościelnej nawie

W październiku 1995 prokuratura w Neapolu wszczyna śledztwo w sprawie działań kurii i 380 miejsc kultu rozsianych w całym regionie Kampanii i najbliż­szych okolicach. Trzynaście kościołów - bez uprzed­niego otrzymania zezwolenia na zmiana przeznaczenia obiektu - zmieniło faktycznie rodzaj działalności: w ich wnętrzu nie odbywa się już praktyk religijnych, ale reperuje lub garażuje samochody, sprzedaje bądź magazynuje towary albo przy muzyce prowadzi kursy gimnastyki.“. Zasady przeznaczenia obiektu określo­ne w kodeksie cywilnym z 1939 roku obowiązują do dzisiaj. Przepisy te przewiduj ą sankcje za naru­szenie zakazu przeznaczania dóbr o charakterze

161

religijnym, artystycznym i zabytkowym na cele nie od­powiadające ich charakterowi.

Prokuratorzy neapolitańscy zajmujący się tym skandalem - prokurator Vicenzo Piscitelli i zastępca prokuratora Raffaele Greco - postawili zarzut popeł­nienia przestępstwa polegający na nadużyciu funkcji i uzyskaniu korzyści osobistych. Na liście podejrza­nych znalazł się również biskup Raffaele Petrone, eko­nom miejscowej kurii.

Szef prokuratury otrzymuje w tej sprawie list protestacyjny podpisany przez kardynała Michele Giordano, który zaciekle broni stanowiska kurii; żąda wręcz zawieszenia postępowania nazywając je inicjatywą bez precedensu, która przeczy zasadom i prze­pisom wynikającym z prawa konkordatowego, po czym grozi nagłośnieniem sprawy aż do uczynienia z niej kwestii stosunku państwa do Kościoła, kierując jednocześnie formalny komunikat do Stolicy Apostol­skiej, uprzednio już o sprawie powiadomionej.

Odpowiedź prokuratora Vicenzo Piscitelli jest stanowcza: "Nie jest prawdą, że zostały naruszone po­stanowienia konkordatu. Dobra kulturowe Kościoła podlegaj ą faktycznie ustawodawstwu włoskiemu. Kuria z dużym uprzedzeniem została poinformowana o środkach podjętych przez prokuraturę, a funkcjo­nariusze policji, którzy towarzyszyli biegłym dokonującym oględzin w miejscach kultu, przybywali tam po otrzymaniu zgody władz kościelnych. Kardy­nał dobrze o tym wie. A winien wiedzieć również i to, że kilka miesięcy wcześniej, piony ekonomiczne kurii pobrały czynsz za kilka kościołów zamienionych na biura".

Biorąc pod uwagę sporą liczbę miejsc kultu, których przeznaczenie zostało zmienione, śledztwo za­powiada się długie i żmudne. Prokuratura w Neapolu zamierza ponadto także sprawdzić, czy znajdujące się w kościołach dzieła sztuki zostały skatalogowane i są odpowiednio strzeżone. Tymczasem w wielu ko­ściołach nadal odpłatnie naprawia się silniki, dokonu­je transakcji handlowych i prowadzi zabawę w stylu disco dance... Być może tak być musi, bo sam kar­dynał Michele Giordano jest bardzo nowoczesnym prałatem: "Musimy przejść na takie same fale co mło­dzi ludzie... najważniejsze jest to, by udało się nam przekazać nasze nauczanie w ich własnym języku... A oni rozmawiaj ą przy muzyce" - stwierdził. W maju 1996 kardynał miał odwagę zorganizować coś, czego w Europie jeszcze wcześniej nie dokonano - na inau­gurację synodu biskupów poświęconego problemom młodzieży przedstawiono wielki happening na świe­żym powietrzu. W trakcie tego Woodstock w Neapolu sam kardynał ponoć pogodnie się uśmiechał, kiedy

762

163

pewna brunetka z zespołu Baraonna poruszała ryt­micznie pępkiem widocznym między częściami białe­go kompleciku w stylu Saint Tropez.

A pomiędzy koncertami i wynajmowaniem ko­ściołów kardynał Giordano zajmował się jeszcze biz­nesem: w październiku 1997 neapolitańska kuria we­szła w spółkę z firma Fiat Engineering, Banca di Roma, Banco di Napoli i z firma Crediop celem utworzenia strefy przemysłowej Interporto w Noia. Ta "boska in­westycja" o wartości 300 milionów lirów ma dać w przyszłości wspaniale owoce. Przewiduje się, że do roku dwutysięcznego strefa Interporto stanie się jednym z ważniejszych węzłów przeładunkowych w han­dlu towarami w regionie Kampania.

Na początku roku 1998 nazwisko przedsiębior­czego kardynała Michele Giordano pojawi się w związ­ku z aferą stosowania lichwy. Rzecz została odkryta przez Gazzetta del Mezzogiorno, która 11 lutego opu­blikowała artykuł na temat postępowania prowadzo­nego przez prokuratora państwowego z Lagonegro (prowincja Potenza) Michelangelo Russo. W sprawę miałoby być zamieszanych wielu przedsiębiorców z re­gionu Puglia, z Lucca i z Kampanii, a wśród nich tak­że i brat dostojnego prałata - Mario Lucio Giordano. Według dziennika z Bari policja skarbowa miała skonfiskować kilku lichwiarzom czeki (na kwotę

70 milionów lirów) podpisane przez kardynała i wy­stawione na nazwisko jego brata. Z tego powodu kar­dynałowi miałby być postawiony przez prokuratora zarzut, co podobno zostało autorytatywnie potwier­dzone przez śledczych i źródła urzędowe. Hałas spo­wodowany tą sprawą uciszono w ciągu doby. Proku­rator generalny z Potenza - Pasquale Cristiani - po prostu zdementował fakt, że prowadzone jest postę­powanie przeciwko wysokiemu prałatowi. Zapytywa­ny przez dziennikarzy, nie negował wprawdzie istnie­nia czeków, ale uzasadnił je pożyczkami na rzecz bra­ta i przeznaczonymi na remont domu rodzinnego oby­dwóch braci Giordano w Sant'Arcangelo.

W czasie gdy w diecezji neapolitańskiej kościoły wynajmowane sana cele nie mające nic wspólnego z życiem duchowym, w skali kraju miejsca kultu są obdarowywane wspaniałomyślnymi przywilejami udzielanymi Watykanowi przez włoskie państwo. Rzecz zdarzyła się w lutym 1996. Wbrew przepisom obowiązującej ustawy z 1939 roku o dziełach sztuki (ustanawiającej obowiązek nadzoru państwa nad spuścizną artystyczną niezależnie od tego, kim jest właściciel dzieła sztuki) 113 kościołów nieocenionej war­tości architektonicznej i artystycznej zostało prze­kazanych pod nadzór Watykanu, co praktycznie oznacza, że zostały podarowane Stolicy Apostolskiej.

164

165

W przekazach kościelnych i miejscach kultu znajdują się dzieła takich twórców, jak: Caravaggio, Fontana, Rafael, Reni, Rubens, Bernini, Domenichino.

Podstawą udzielonego przez państwo przywileju były ustalenia nowego, podpisanego w 1985 roku, konkordatu, który okazał się dla Kościoła bardziej wspaniałomyślny niż konkordat z 1929 roku, i z tego powodu krytykowanego przez historyków sztuki, in­telektualistów, prawników i organizacje ekologiczne (np. Italia Nostra). Nieroztropne przywileje na ko­rzyść parafii uzasadniane są tym, że nadzór nad ma­jątkiem znajdującym się w miejscach kultu, koszto­wałby instytucje państwowe zbyt dużo i że Kościół może to zadanie wypełniać lepiej.

Przekazanie własności przez państwowy Fun­dusz Budynków Wyznaniowych (FEC) na rzecz pa­rafii nie budził sprzeciwu rzymskiego konserwatora zabytków Claudio Strinati, który oświadczył, że zja­wisko go nie niepokoi, bowiem dzieła sztuki znajdu­jące siew kościołach przekazanych Watykanowi zo­stały całkowicie skatalogowane. Ale optymizmowi konserwatora zaprzecza rzeczywistość: zgłoszenia kradzieży dzieł sztuki w kościołach są częste. Wystar­czy przypomnieć, tytułem przykładu, że w październi­ku 1995 nawet z sal watykańskich, w trakcie obcho­dów siedemnastej rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II,

zniknęło z siedziby papieskiej Komisji ds. Dóbr Kul­tury, mieszczącej siew pałacu della Cancellerìa, czter­naście płócien z XV wieku, a wśród nich dzieła Belliniego i Sebastiano del Plombo. Komisja działająca pod przewodnictwem arcybiskupa Francesco Marchisa-no została utworzona przez papieża w 1993 roku wła­śnie w celu lepszego nadzoru nad artystyczną spuścizną Watykanu...

Inny przykład: w marcu 1996 w miejscowości Montecchio Precalcino, w pobliżu Vicenzy, z muzeum parafialnego zniknęło około osiemdziesięciu dzieł sztu­ki. Proboszcz Augusto Pianalto zdradził później karabinierom, że sprzedał dzieła, żeby spłacić dług ban­kowy w wysokości 600 milionów lirów, zaciągnięty na odrestaurowanie kościoła.

Kolejny z wielu przykładów, w jaki sposób strzeżone są dzieła sztuki w miejscach kultu religijne­go, dowodzący jak bardzo zdane są one na przypad­ki losu. We Florencji w maju 1997 z wnętrza starego i wspaniałego pałacu - przekazanego w 1986 roku przez markizę Francesca Martelli (ostatnią spadko­bierczynię starego rodu kupców i mecenasów) na rzecz wyższego seminarium duchownego - zniknęło wiele przedmiotów sztuki i obrazów stanowiących imponu­jącą kolekcję. Klucze pałacu otrzymał Paolo Piovanelli, brat Silvana - kardynała toskańskiej stolicy.

166

167

Stwierdzono, że zaraz po przejęciu obiektu w 1987 roku wyższe seminarium duchowne usiłowało sprze­dać cały pałac wraz ze zbiorami sztuki, ale sprzedaż okazała się niemożliwa, bowiem przedmioty sztuki i obrazy zostały skatalogowane i sklasyfikowane jako stanowiące nieodłączne wyposażenie całego obiektu. Paolo Piovanelli - sam to zeznał wobec sędziego Gaetano Magnelli - w okresie od 1990 roku wielokrot­nie otwierał pałacowe sale handlarzom dzieł sztuki i innym osobom zainteresowanym "niemożliwym za­kupem". Po czym eksponaty i obrazy ulotniły się. Piovanelli i kilku antykwariuszy stanęło przed sądem, a i sam wysoki prałat także będzie się tam musiał tłu­maczyć.

Według biskupa Alessandro Maggiolini z Como "pieniądze z ośmiopromilowego funduszu nie są wy­korzystywane przez Kościół katolicki wyłącznie na uposażenie księży, ale także na utrzymywanie za­bytków artystyczno-religijnych... »Pensja« księdza wy­nosi około miliona dwustu do miliona trzystu tysięcy lirów. Gdyby państwo miało płacić tylko za zabytki i dzieła sztuki, których oni strzegą i które odnawiają, to i tak państwo musiałoby wydać o wiele więcej...".

Być może, iż państwo włoskie naprawdę w ten sposób oszczędza, ale faktem jest, że przekazanie obo­wiązku strzeżenia narodowej spuścizny artystycznej

na rzecz Kościoła, przypomina nieco historię Poncjusza Piłata...

*+*

Powyżej pokazano, że kościoły nie pozostają wyłącznie miejscem kultu religijnego, ale także miej­scem prowadzenia zgoła pogańskiej działalności, a także miejscem, skąd w bardzo łatwy sposób moż­na skraść artystyczne skarby. A czasami są także ostatnim miejscem spoczynku papieży, kardynałów i biskupów - ale nie tylko ich.

Gazety z l O lipca 1997 poinformowały na przy­kład, że w krypcie wspaniałej bazyliki Sant'Apollinare, w najbliższym sąsiedztwie dosyć centralnie poło­żonego placu Navona w Rzymie, leży trumna z pro­stym napisem Enrico De Pedis, bez daty urodzenia ani śmierci, ani żadnej innej informacji.

Kim był ów Enrico De Pedis? Nie ma go wśród świętych, ale był za to dość znany w kręgach rzym­skiej policji, zwłaszcza pod pseudonimem Renatino. De Pedis był faktycznie bossem cieszącej się ponurą sławą bandy z Magliana tworzącej przestępczy hol­ding pod przywództwem Pippo Calo, kasjera mafii, która osiadła w Rzymie w latach siedemdziesiątych. De Pedis działał także pod fałszywymi nazwiskami:

Ì68

169

Mario Aglialoro i Mario Salamandra. Po sporej serii ciężkich przestępstw (od udziału w związku przestęp­czym - do handlu narkotykami, od nielegalnego po­siadania broni - do korupcji, od napadów z bronią -do zabójstw) pod koniec 1983 roku De Pedis, szef bandziorów z dzielnicy Testaccio-Trastevere, skoń­czył w kajdankach. Mimo że popełnione przez niego czyny były szczególnie ciężkimi przestępstwami, po kilku latach Renatino wrócił na wolność i rozpo­czął na nowo swoje przestępcze życie. Aż do 2 lutego 1990, kiedy to, w Rzymie na via del Pellegrino, został zabity przez konkurencyjną bandę. Na jego pogrze­bie, odprawianym przez biskupa Piero Vergari, byli obecni członkowie rodziny i ci z jego przyjaciół, któ­rzy nie musieli się chronić przed czujnym okiem poli­cji. Trumna z ciałem zmarłego bossa została następnie pogrzebana na cmentarzu Verano.

9 lipca 1997 deputowany Mario Borghezio kie­ruje do ministra spraw wewnętrznych zapytanie par­lamentarne o powody, dla których znany gangster Enrico De Pedis spoczywa w bazylice Sant'Apollinare. "To kardynał wikariusz Ugo Poletti - wyjaśnia Angelo Żarna z biura prasowego wikariatu - udzielił zezwolenia na pogrzebanie De Pedisa, na wniosek biskupa Piero Vergari, który był wtedy rektorem bazyliki". Chodzi zatem o tego samego prałata, który

na pogrzebie udzielił ostatniego błogosławieństwa za­mordowanemu bossowi z dzielnicy Testaccio-Trastevere.

Ale z jakiego powodu ciało De Pedisa zostało przeniesione z cmentarza Verano do krypty w sławnej bazylice, dlaczego zgodzono się na przywilej, który -zgodnie z prawem kanonicznym - przysługuje wyłącz­nie biskupowi Rzymu, kardynałom i biskupom z diecezji? Zastanawia się nad tym także i rektor Marco Porta, który zastąpił biskupa Vergari po przeniesieniu go decyzją władz kościelnych.

-Nie znam powodów, dla których ten człowiek został tu pogrzebany - tylko tyle mógł oświadczyć ksiądz Porta. - Gdyby prawdą było to, co się o De Pedisie mówi, byłaby to sytuacja kłopotliwa...

W związku z tym arcybiskup z Rawenny - Ersilio Tonini stwierdza: - Z pewnością osoba ta dała do­wody głębokiej skruchy. Nie jest możliwe, aby stało się to ze względu na polecenie lub sympatię, tym bar­dziej że wszyscy wiedzą, jak ostrożny był kardynał Poletti...

W następstwie tych kontrowersji ciało bandyc­kiego bossa zostanie przeniesione na cmentarz komu­nalny.

Szkoda, że De Pedis aż do kresu swojego życia poświęcał się przestępczej działalności i że

170

171

materialnie nie miał czasu na wykazanie skruchy w chwili śmierci. Zmarł też wszechpotężny prałat Ugo Poletti (w lutym 1997 - w wieku 87 lat).

Według dziennika .Ł 'Unita rozwiązanie tej gor­szącej tajemnicy tkwi w układzie na styku polityki i religii: "W szczególności jeżeli chodzi o zabójstwo Pecorelliego w 1979 roku prokuratura w Perugii po­dejrzewała istnienie ścisłych kontaktów pomiędzy ban­dą z Magliana, Cosa nostra i politycznymi kręgami Rzymu, skupionymi wokół Giulio Andreottiego i Clau­dio Vitalone. Według zeznań kilku skruszonych ma­fiosów, Pecorelli został zamordowany przez ekipę, do której należeli ludzie z Magliana i płatni mordercy z Cosa nostra. W świetle związków z 1990 roku po­między Giulio Andreottim i kardynałem Ugo Polettim, szarą eminencją watykańską, prokuratorzy z Perugii winni przeanalizować informacje na temat przeniesie­nia ciała Renatina do wspomnianej bazyliki. Ścisłe związki między nimi dwoma znaj duj ą potwierdzenie w aktach znajdujących siew archiwum komisji parla­mentarnej badającej sprawę Loży P2. No bo niby dla­czego taki kryminalista jak De Pedis zostaje pocho­wany obok kardynałów i męczenników? Może cho­dzi o przysługę Polettiego dla Andreottiego, który w 1990 roku był jeszcze człowiekiem posiadającym we Włoszech największą władzę?".

Począwszy od roku 1991 bazylika Sant'Apollinare korzysta ze statusu eksterytorialności. Wtedy właśnie została ona powierzona Opus Dei, religijnej organizacji z siedzibą w Hiszpanii, cieszącej się dużą atencją w kręgach "czarnej arystokracji" Rzymu. A znanym jest też fakt, że banda z Magliana miała po­wiązania nie tylko ze służbami specjalnymi, ale i z krę­gami faszystowskimi. Dlaczego zatem bazylika, gdzie przechowywane są dzieła sztuki, a więc miejsce znaj­dujące się pod ochroną państwa, została powierzona zagranicznej organizacji?

172

173


Kruchta, handel, zysk



Bohaterowie katolickiego lobby

Upadek Muru Berlińskiego otwarł nowe możli­wości na arenie międzynarodowej polityki. Wraz z rokiem 1989 "rewolucja" nastąpi również w dzie­dzinie finansów Stolicy Apostolskiej.

Jan Paweł II decyduje się w końcu odesłać na emeryturę prezesa IOR - Paula Casimira Marcin-kusa i wprowadzić zmiany w watykańskim banku. Zarządzanie IOR zostaje powierzone międzynarodo­wej grupie ekspertów finansowych pracujących pod kierownictwem Włochów: Angelo Caloia (prezesa) i Giovanni Bodio (dyrektora generalnego). Starając się poprawić wizerunek będący skutkiem wielu lat finan­sowego piractwa trójcy: Marcinkus-Sindona-Calvi,

777

kierownictwo IOR zostaje powierzone mediolańczykowi Caloia, wykładowcy ekonomii uniwersytetu ka­tolickiego w Mediolanie, pełniącemu niegdyś funkcję prezesa banku Mediocredito Regionale Lombardo, a także jednemu z głównych dysponentów banku Cassa di Risparmio delle Provincie Lombarde.

Jednak dekady dwuznacznych i mrocznych afer, których aktorem był IOR za czasów Sindony, rzucają nadal cień na lata dziewięćdziesiąte. Nie mogłoby być inaczej: Kościół jest ciągle świątynią zamieszkałą przez kupców, i bardziej poświęca się władzy doczesnej niż sprawom duchowym.

We wrześniu 1992 światowe rynki walutowe przeżywają wstrząs w wyniku spekulacyjnego zamętu, który znawcy ekonomii określają mianem "walutowe­go Czernobyla". Włoski lir szczególnie ucierpiał na tym wyjątkowo mocno, i w czasie gdy niemiecka marka pnie się do góry, rząd Amato zmuszony jest zadekretować siedmioprocentową dewaluację lira w odniesieniu do innych walut europejskiego systemu monetarnego.

Zanim jeszcze walutowy kryzys się zakończy, wielki mistrz Włoskiej Loży Wielkiego Wschodu - Giu­liano di Bernardo oskarża Watykan i środowiska ka­tolickie (a w szczególności Opus Dei) o aktywne współuczestnictwo w działaniach spekulacyjnych wy­mierzonych przeciwko lirowi.

Oskarżenia Di Bernardo poszły nawet jeszcze dalej, wielki mistrz włoskiego wolnomularstwa stwier­dza, że Opus Dei miałby "jak polip przeniknąć do mię­dzynarodowej fìnansjery a nawet do finansjery wło­skiej" i jako przykład podaje nazwiska prezesa fìrmy Montedison - Giuseppe Garofano, państwowego bo­jara Ettore Bemabei i bankiera rozlicznych interesów Gianmario Roveraro.

Watykański "minister skarbu" - kardynał Castillo Lara, ostro sprzeciwił się oskarżeniom wysuniętym przez mistrza loży: "Nie wymienialiśmy środków, któ­rych nie posiadaliśmy" ; ale gazety potwierdziły, że IOR zadbał o nabycie, jeszcze przed dewaluacją, ogrom­nych kwot w markach niemieckich Ì nalegał, aby jego klienci - przede wszystkim zakony - wzorowały się na tym przykładzie.

W roku 1993 w Turynie braciom Stefano i Pie­tro Paolo Marenda został postawiony zarzut uczestni­czenia w korupcji. Pierwszy jest byłym sekretarzem generalnym organizacji Unitalsi (włoskiego związku transportowego, prowadzącego przewozy chorych do Lourdes i do sanktuariów włoskich), a drugi jest "szlachcicem przy jego świątobliwości" oraz doradcą watykańskiej prefektury spraw gospodarczych.

Śledztwo, prowadzone przez prokuratora Stefano Ferrando, dotyczyło domniemanej łapówki

178

779

w wysokości 250 milionów lirów, zainkasowanej w lipcu 1990 przez chadeka Vito Bonsignore (pro-konsula z kręgu Andreottiego w Piemoncie) wpłaco­nej przez przedsiębiorstwo budowlane Gilardi (któ­rego bracia Marendo byli założycielami) za przyzna­nie im zlecenia o wartości 40 miliardów na wykonanie robót w nowej siedzibie turyńskiego instytutu Galileo Ferraris. Stefano Marenda okazał się być właścicielem konta prowadzonego w watykańskim banku APSA, na którym rzekomo złożona była łapówka przekazana Bonsignore.

Podejrzenia o korupcję ciążące na braciach Marenda w okolicznościach, które wskazują, że za­mieszana w sprawie zostaje także struktura watykań­ska, spowodowały ostrą reakcję ze strony byłego prezesa Unitalsi i wikariusza Rzymu kardynała Ugo Po-letti. Wykluczył on kategorycznie jakiekolwiek zjawi­ska korupcji, w czasie gdy zarządzał diecezją.

W tych latach organizacja Unitalsi nawet nie otarła się o podobne posądzenia - grzmiał. -Wszyst­kie one pojawiły się dopiero później.

Według wielu osób autoobrona Polettiego nie była niczym innym jak brutalnym atakiem na kardyna­ła Camillo Ruini, następcę Polettiego na stanowisku wikariusza Rzymu i prezesa rzymskiej Unitalsi.

Prowadzone przez turyńską prokuraturę postę­powanie umorzono w marcu 1994, postanowieniem podpisanym przez prokuratora Ferrando, który roz­grzesza braci Marenda stwierdzając, że "na koncie bankowym prowadzonym w watykańskim banku APSA nie zostały złożone kwoty łapówek, ale pre­zenty turyńskiego budowniczego Gilardi dla osób pry­watnych w związku ze zleceniami, którymi intereso­wał się rzymski oddział firmy Gilardi".

Również Vito Bonsignore z kręgu Andreottiego wyjdzie bez szwanku ze śledztwa w sprawie łapówek za zlecenie wykonania nowej siedziby instytutu Gali­leo Ferraris. Niemniej zostanie skazany na dwa lata więzienia za łapówki przy budowie szpitala w Asti, a wraz z nim, autor tego pomysłu Grassetto Alessan­dro Sodano, brat watykańskiego sekretarza stanu kar­dynała Angelo Sodano.

W styczniu 1994 wybucha skandal gigantycz­nej łapówki firmy Enimont. W sprawę zamieszany jest Watykan, bowiem do kas IOR miało trafić około 110 miliardów w papierach wartościowych, przeznaczo­nych na opłacenie łapówek dla decydentów politycz­nych. Ich spieniężeniem miał się ponoć zajmować dziennikarz ANSA z kręgu Andreottiego i były członek Loży P2 - Luigi Bisignani. Po dotarciu "czar­nych walorów" do kas IOR, watykański bank miał

180

181

dokonać całej seni przelewów do banków włoskich, szwajcarskich i luksemburskich. Na te nowe podej­rzenia IOR zareagował- oburzonym głosem kardynała Castillo Lara: "Należy pamiętać, że trzy lata temu Feruzzi uważani byli za osoby godne poważania i uczynne. A przelewy za granicę uznawano za zwy­czajne operacje bankowe. Adresatami były skróty li­terowe i liczby, a nie osoby fizyczne. Gdyby jako właścicieli kont wskazano nazwiska takie jak Craxi albo jakieś inne, np. Forlani, być może pojawiłoby się ja­kieś podejrzenie".

Watykański "minister skarbu" nie waha się użyć nazwisk tych dwóch polityków, uznawanych uprzed­nio przez Stolicę Apostolską jako "szacownych": w 1986 roku z okazji drugiej rocznicy podpisania no­wego konkordatu, Bettino Craxi i Arnaldo Forlani zostali uhonorowani papieskim tytułem "kawalerów Wielkiego Krzyża".

W trakcie procesu o gigantyczną łapówkę w aferze Enimont, pojawiła się również kwestia uczest­nictwa watykańskiego banku i uwagę sądu zwróciła pobrana przez IOR prowizja za spieniężenie walorów użytych w transakcji. Według "oficjalnego płatnika" firmy Montedison, Carlo Sama, papieski bank dosko­nale orientował się, co do korupcyjnych implikacji ope­racji zleconych przez Bisignaniego, a okoliczność

tę potwierdzała wielkość zażądanej przez IOR pro­wizji, rzędu dziesięciu miliardów lirów, o wiele prze­wyższającej koszt zwyczajnej operacji bankowej. Natomiast, według Watykanu, prowizja pobrana przez IOR nie przekraczała dwóch miliardów lirów.

W trakcie rozprawy sąd w Mediolanie kieruje do Watykanu kilka międzynarodowych wniosków o udzielenie pomocy prawnej na okoliczność ustale­nia dokładnej liczby walorów złożonych w IOR i kwoty prowizji pobranej przy wymianie. W odpowiedzi nowy prezes IOR, Angelo Caloia, przekazał włoskim sę­dziom precyzyjne informacje dotyczące liczby walo­rów będących przedmiotem transakcji, ale też odparł, że prowizja pobrana przez IOR wynosiła niespełna dwa miliardy lirów ( l 923 000 dolarów zaksięgowa­nych na konto IOR Carity Found prowadzone w Ban­ca di Lugano). Analizując dokumenty przesłane przez IOR, sąd stwierdził jednak brak dokumentacji kwoty prawie 14 miliardów, które - zdaniem IOR - zostały pobrane w gotówce przez Luigiego Bisignani. Argu­mentacji tej mediolańscy sędziowie nie uznali za praw­dopodobną i w uzasadnieniu wyroku stwierdzą, że dowody każą "uznać za prawdopodobne, iż na rzecz IOR zapłacono za transakcje sprzedaży prowi­zję w wysokości wyższej niż wynika to z wpisu na konto IOR Carity Found, ale środki dowodowe

]82

]83

nie pozwalają określić sposobu zapłaty ewentualnego salda". Wątpliwości pojawiły się znowu w 1997 roku wraz z nowym śledztwem wszczętym przez prokura­turę państwową z Perugii w sprawie dawania łapó­wek przez Sergio Melpignano. W trakcie postępo­wania wyszło na jaw, że po otrzymaniu zapłaty od fir­my Montedison, 6 grudnia 1990 Melpignano miałby przelać ponad pięć miliardów tirów z Banco di Sicilia do Banca Popolare di Spoleto. Z tejże kwoty, tydzień później, Melpignano miał podjąć ponad 3 miliardy li-rów, żeby nabyć za nie papiery wartościowe, a na­stępnie przekazać je budowniczemu Domenico Bonifaci. Karabinierzy ustalili, że część wspomnianych walorów (o wartości dwu miliardów) została spienię­żona przez IOR, który wpłacił je na konto banku Comit w Rzymie. Śledczym ta wędrówka pieniędzy wydała się wysoce podejrzana. Zresztą w obrocie walorami - prawdziwymi lub nie - funkcjonariusze papieskiego banku mieli już nabyte spore doświad­czenie.

W trakcie procesu sędziom nie udało się nawet ustalić, czy tajemniczy "monsignor Enimont" (który udzielił watykańskiemu bankowi zezwolenia na zamia­nę na gotówkę walorów o wartości około 110 miliar­dów z przeznaczeniem na gigantyczną łapówkę zapłaconą politykom przez firmę Montedison)

to w rzeczywistości monsignor De Bonis, pełniący w 1990 roku funkcję sekretarza generalnego IOR, którym zresztą pozostał nawet już po odprawieniu bi­skupa Paula Marcinkusa, mimo że przez lata był jego prawą ręką.

Oczywistym było natomiast, że wielebny finan­sista De Bonis pozostawał w doskonałych stosunkach ze wszystkimi stronami tej sprawy. Na przykład - to on osobiście w watykańskim kościele Sant'Anna udzielił ślubu Carlowi Samie z Alessandrą Fenuzzi. A ponadto, o znajomość z Luigim Bisignanim dbał do tego stopnia, że kiedy dziennikarz napisał książkę II sigillo della porpora (Znak purpury), wielebny De Bonis zamówił u wydawcy aż tysiąc egzemplarzy, aby rozdawać je w upominku ważnym osobistościom. Zna­jomość pomiędzy De Bonisem i spryciarzem Bisigna­nim osiągnęła swój punkt kulminacyjny w kwietniu 1993, kiedy to prałat skierowany z IOR na emeryturę przeszedł do Zakonu Maltańskiego. Zresztą owo prze­niesienie nie przeszkodziło biskupowi De Bonisowi w pełnieniu funkcji finansowej - chociaż dużo mniej­szej rangi - generalnego skarbnika Domu Papieskie­go. A zatem w kwietniu 1993, aby uczcić swoją nominację na biskupa, wielebny De Bonis odprawiał na­bożeństwo w rzymskim kościele Santa Maria della

184

185

Fiducia, a sama uroczystość została zorganizowana dzięki zapobiegliwości Bisignaniego.

Dziennikarz Alberto Staterà pisał o niej w La Stampa: "Kościelne nabożeństwo przeistoczyło się nagle w aplauz dla Giulio Andreottiego, ustępującego premiera rządu oskarżonego o powinowactwo z ma­fią, siedzącego w pierwszym rzędzie majestatycznej nawy. - Dziękuję premierowi Andreottiemu - zawołał elegancki prałat błyskając złotymi spinkami mankie­tów - za to, że dziesięć lat temu swoimi radami nas uratował. W tym momencie pobożny lud zgromadzo­ny w kościele eksplodował dziesięciominutową owa­cją, w której uczestniczyło 15 kardynałów, 45 bisku­pów i arcybiskupów, były prezydent Republiki Włoch Francesco Cossiga i aktualnie urzędujący minister spraw zagranicznych Emilio Colombo".

Cień IOR pojawiał się także w tle i innych śledztw prowadzonych w ramach akcji "Czyste ręce". Tak było w przypadku łapówek oraz nielegalnego transferu walut i akcji, których bohaterem był włosko-szwajcarski bankier Pacini Battaglia (o czym pisał Corriere della Sera w artykule "Brudne sutanny"...). Zamieszanymi w inną, ogromną aferę łapówkarską miały być także osobistości, znane z sądowych kro­nik, jak m.in.: łapówkarze (Sergio Melpignano), wy­dawcy (Domenico Bonifaci - właściciel Tempo),

członkowie Loży P2 (ten sam Luigi Bisignam i eks polityk chadecki Emo Danesi), prokuratorzy (były pro­kurator Cassino Grazio Savia), urzędnicy państwowi (Lorenzo Necci - wysoki funkcjonariusz kolei).

Odpowiadając na jedno z trzech zapytań sądo­wych Watykan poświadczył fakt wypłacenia pienię­dzy w ramach gigantycznej łapówki Enimont. Proku­ratorzy zdobyli wyciągi obrazujące operacje na kon­tach Bisignaniego, dzięki czemu doszli do trzech de­pozytów określonych nazwami Bulka, Lacey i Norange, zdeponowanych w pewnym banku w Luksembur­gu, z upoważnieniem dla socjalisty z kręgu Craxiego -Sergio Cusani, pełniącego od lat rolę łącznika pomię­dzy politykami, przedsiębiorcami i właścicielami nie­ruchomości (w procesie Enimont otrzymał on wyrok skazujący).

Jednym z głównych aktorów był działający w Rzymie, wcześniej już wspomniany Sergio Melpi­gnano, którego aresztowano wiosną 1997 za oszu­stwo podatkowe w wysokości 500 miliardów, o co prokuratorzy oskarżali grupę należącą do zmar­łego właściciela firmy budowlanej Renato Armelliniego. Melpignano był między innymi także syndykiem firmy z branży nieruchomości Immobiliare Tirrena, spółki akcyjnej z kapitałem założycielskim w wyso­kości 47 miliardów tirów. Spółka ta, utworzona w 1928

186

187

roku, w czterdzieści lat później posiadała wspólnie z bankiem watykańskim 40 procent udziałów w spół­ce Vanini, której wiceprezesem był Pellegrino De Strobel -jeden z finansowych mózgów IOR. Według usta­leń kontroli sądu rejestrowego z lipca 1997 roku w spółce Tirrena, oprócz Melpignano, byli także: Anna Maria Amoretti (jego sekretarka) i De Strobelowie (dziewięćdziesięcioletni Pietro i czterdziestoletni Fran­cesco). Prezesem firmy okazała się inna, dobrze zna­na w kręgach watykańskich osoba - Tommaso Addario, ten sam, który w roku 1973 nabył - za skrom­ną kwotę 400 milionów lirów - renesansowy pałac na ekskluzywnej ulicy Rzymu via dell'Orso.

Istnienie koneksji środowisk katolickich (Ruch Ludowy - Movimento popolare) ze spółkami powią­zanymi z Pacinim Battaglia (nazywanym "bankierem o stopień niżej od Boga") wynika ze sporządzonego w 1996 roku raportu finansistów z firmy Gico z Flo­rencji. W centrum zainteresowania śledztwa znalazła się rzymska spółka Magint zajmująca się kontrolą ru­chu lotniczego na małych lotniskach. Otóż spółka ta zależy od luksemburskiej spółki Rinopyl, która z kolei jest kontrolowana przez Battaglie. Aż do kwiet­nia 1996 przedstawicielem luksemburskiej spółki w zarządzie Magint był Antonio Intiglietta - były wiceburmistrz Mediolanu. Intiglietta jest jednym z trzech

założycieli Towarzystwa Sprawnego Działania (Com­pagnia delle Opere), ekonomicznej struktury połączo­nej z arcykatolickim Ruchem Ludowym związanym z kolei z mediolańską kurią. W należącym do Battaglii banku Karfinco (później Banque des Patrimoines Prives) odnaleziono dwa rachunki, które zostały założo­ne na nazwiska Intiglietty i Antonia Simone, byłego szefa służb medycznych Lombardii i decydenta Ru­chu Ludowego. Towarzystwo Sprawnego Działania zostało przez wiele osób uznane za strukturę związa­ną z kurią, choć niektórzy sądzą, że chodzi raczej o rodzaj gospodarczego lobby. W istocie nie była to ani spółka akcyjna, ani holding, choc Towarzystwo miało 32 siedziby rozsiane na całym terytoriom Włoch i sporządzało skonsolidowany bilans. Jego 9000 człon­ków - wśród których znajdowały się też najrozmait­sze małe przedsiębiorstwa, na przykład, spółdzielnia ceramiczna, ruch obywatelskiego porządku, salony piękności, spółki produkujące telefony komórkowe -płaciło składki w zamian za udzielane im najróżniejsze usługi: porady prawne, pomoc w eksporcie, a przede wszystkim - ułatwienie w uzyskaniu korzystnych wa­runków kredytowych wynegocjowanych przez towa­rzystwo z kilkoma bankami.

Z początkiem 1998 roku, choć to jeszcze trwają procesy sądowe spowodowane krachem Banco

188

189

Ambrosiano, dobiega końca procedura likwidacyjna banku kierowanego długi czas przez Roberto Calvie-go. Celem wszczętego 6 sierpnia 1982 postępowania było odzyskanie przynajmniej części z 1193 miliardów deficytu, który ów krach spowodował. Końcowy bi­lans, podpisany przez likwidatora Lanfranco Gerini, wykazuje, że udało się odzyskać 580 miliardów lirów - w większości w wyniku przeprowadzonych spraw sądowych o odszkodowanie.

W jednym z wywiadów Gerini stwierdza: "W początkowym okresie postępowania likwidacyj­nego otrzymywałem mnóstwo gróźb. Miałem do dys­pozycji kuloodporny samochód, eskortę i codziennie zmieniałem trasę przejazdu. Mimo to ... komuś udało się wypisać na dachu samochodu znak P2 będący symbolem loży masońskiej kierowanej przez Licie Gelliego. Pogróżki miały nas zniechęcić do kontynu­owania pewnych wątków mających na celu ustalenie, gdzie podziały się pieniądze. Ale kiedy zostało już to ustalone, pogróżki ustały, bo nie miały już racji bytu... Licio Gelli oddał nam 200 miliardowa Dzięki współ­pracy szwajcarskiej prokuratury, odnaleźliśmy i za­blokowaliśmy jego konta w Szwajcarii. A później przyszła kolej na IOR, bank watykański kierowany wtedy przez Paula Marcinkusa. Ciampi (Carlo Azeglio, który wtedy był prezesem włoskiego banku

centralnego Banca d'Italia) zażądał początkowo 400 miliardów lirów, a IOR odmówił. Ciampi i Giovanni Goria, ówczesny minister skarbu, odbyli długie spotkania. W końcu doszło do ugody na poziomie 250 miliardów- lirów (równowartość ponad 3000 mi­liardów w- przeliczeniu na warunki obecne)."

Nowy bankier papieża - Angelo Calcia miota się między niebem i ziemią usiłując łączyć księgowość z duchowością. "Od kiedy jestem w IOR - oświad­czył w jednym ze swoich niewielu wywiadów w Corriere della Sera - próbowałem posuwać się do przo­du naciskając przycisk: przejrzystość. Niestety, ostat­nio znów znaleźliśmy się na pierwszych stronach ga­zet [z powodu skandalu Enimont], chociaż bez naszej winy... Rachunki dają pozytywny wynik. Jest zysk. IOR daje Kościołowi swoją działkę, co w dosyć mało zabawnej pod względem finansów sytuacji Watyka­nu, jest bardziej niż błogosławieństwem. Ponadto w toku są czynności kontrolne, które mają przynieść zatwierdzenie bilansu IOR. Ukończono już badanie dotyczące stanu majątkowego za rok 1994. Od tego roku badanie jest kompletne." Jednakże faktyczna przejrzystość watykańskiego banku pozostaje ciągle

190

19Ì

w sferze pobożnych życzeń: oficjalne dane o wysoko­ści dokonanego przez IOR obrotu ciągle stanowią ta­jemnicę.

Aż do roku 1992 nad watykańskimi finansami wisiała zmora sporych pasywów. Od 1993 przywró­cono pewną, niewielką, przewagę po stronie aktywów, natomiast stan zadłużenia i inflacja zostały sprowadzo­ne praktycznie do poziomu zerowego. Jako niezależ­ne państwo również Ì Watykan przygotowuje się do przewidzianego w Traktacie z Maastricht wpro­wadzenia jednolitej europejskiej waluty. W gruncie rze­czy istnieją w tym zakresie dwa rozwiązania: pierw­sze - to negocjacje bezpośrednie z przyszłym euro­pejskim bankiem centralnym celem zawarcia porozu­mienia określającego wszelkie parametry; drugie - co bardziej prawdopodobne - to pozostać w pewnym odniesieniu do włoskiego lira, nawet jeżeli -w prowadzonych przez siebie na całym świecie ope­racjach finansowych - Stolica Apostolska używa róż­nych walut. Z całą pewnością należy zabrać się do opracowania pewnych zmian i modyfikacji w re­gulującym watykańskie finanse prawie dewizowym, które zostało uchwalone w roku 1930 za pontyfikatu Piusa XI... Należałoby również wprowadzić zmiany do zawartego z Włochami porozumienia, w którym ustala się jedynie na poziomie 400 milionów lirów

wartość złotych monet puszczanych przez Watykan do obiegu, a przeznaczonych przede wszystkim dla numizmatyków.

W porządkowaniu watykańskich finansów dzia­łania Caloia okazują się faktycznie skuteczne i w po­łowie lat dziewięćdziesiątych prezes IOR może już pochwalić się bilansem dodatnim przed Prefekturą do spraw Gospodarczych słowackiego kardynała Edmunda Casimira Szoka. Wynik ten Watykan za­wdzięcza także utworzeniu w 1993 r. nowej fundacji o nazwie "Centesimus Annus" (od tytułu encykliki spo­łecznej Jana Pawła II opublikowanej 2 maja 1991). Fundacja ta zajmuje się wyszukiwaniem środków mo­gących służyć Kościołowi w jego dobroczynnej misji poprzez działania prowadzone w duchu zasad dok­tryny społecznej, co równoznaczne jest z dobroczyn­ną "zrzutką" organizowaną przez zarząd fundacji, któ­rym kierują prezes Cariplo - Roberto Mazzetta i se­kretarz generalny IOR - Andrea Gibellini. Do akcji przyłączyli się przedsiębiorcy, spółki handlowe, banki i instytucje religijne, wpłacając po 50 milionów lirów na utworzenie kapitału początkowego, który urósł do kwoty 3,25 miliarda lirów.

Nominacja Mazzotty na prezesa Fundacji "Cen­tesimus Annus" kończy ciąg skrytych działań inicjowanych przez Angelo Caloia, starającego się

Ì92

!93

doprowadzić do odejścia Mazzotty ze stanowiska prezesa Cariplo.

Stanie się to jednak później. W 1994 roku Ro­berto Mazzetta skończy w więzieniu z oskarżeniem o korupcję, paserstwo i naruszenie ustawy o finanso­waniu partii politycznych.

Wśród inicjatyw przedsięwziętych przez Ange­lo Calcia na rzecz integracji i współpracy katolickiej fìnansjeryjest powołanie grupy "Kultura etyczna i finanse", w której uczestniczą, z różnymi funkcjami i w różnym zakresie: prezes Banco Ambroveneto Gio­vanni Bazoli, prezes Banca d'Italia Antonio Fazio, "numer jeden" Banca Popolare di Bergamo orazwi-ceprezes Centrobanca (a także spory producent na­biału) Emilio Zanetti i wielu innych bankierów, finansi­stów i przemysłowców.

Członkiem tej grupy był też Luigi Roth, prawa ręka Roberto Formigoni. Roth był pełnomocnikiem za­rządu spółki finansowej Emesto Breda, działającej w tej części branży zbrojeniowej, której patronowała spółka Efim (kiedy skończyło się śledztwo w sprawie Battaglii zmieniła nazwę na Breda Meccanica Bresciana oraz Oto Melara) i prezes kolei państwowych okręgu północnego.

Natomiast co do banku Ambroveneto wypada wspomnieć, że utworzony on został w 1989 roku

w wyniku fuzji Nuovo Banco Ambrosiano i Banca Cat tolica del Veneto. Na początku lat dziewięćdziesią­tych Ambroveneto był czołowym prywatnym bankiem we Włoszech. IOR posiadał 2,3 procenta jego kapi­tału zakładowego i uczestniczył w kierującym bankiem syndykacie. Watykański bank nie korzystał bezpo­średnio z prawa głosu, ale działał przez firmę powier­niczą Mittel (której prezesem był Bazoli) i przez Ban­ca San Paolo z Brescii (którego Basoli był wiceprezesem). Łącznie te trzy spółki posiadały 10,2 procent udziałów w Ambroveneto, a wkrótce katolicka obec­ność została jeszcze wzmocniona przez 6 procent udziału nabytego przez Banca Popolare di Verona,

Inny ważny ośrodek katolickiej finansjery dzia­łał pod przewodnictwem już wyżej wspomnianego bankiera Giovanniego Bazoli. Bazoli urodził się w Bre­scii w .1932 roku, w swoim czasie był wykładowcą prawa publicznego w Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie i to właśnie jemu w sierpniu 1982 zo­stało powierzone zadanie kierowania bankiem Ambro­siano -już po zabiegach reanimacyjnych.

Bazoli dokonuje mistrzowskiego posunięcia: w lipcu 1997 z błogosławieństwem trzech wpływo­wych i żarliwych katolików z kręgów chadecji (prezydenta Republiki Włoch Oscara Luigiego Scalfaro, prezesa Banca d'Italia Antonio Fazio i ministra

194

195

obrony Beniamino Andreatta) udaje się mu doprowa­dzić do fuzji banku Ambroveneto z Cariplo. Wśród udziałowców nowego finansowego kolosa znalazł się również IOR: bank watykański uczestniczy bowiem w "Grupie lombardzkiej" (wraz z bankiem San Paolo di Brescia, spółką powierniczą Mittel i z Istbank -centralnym instytutem zrzeszającym banki i bankie­rów), która posiada 7 procent kapitału w tym holdin­gu. Niektórzy zachowali w pamięci słowa Bazoli z 1985 roku: "Nie należy sądzić, że w ogóle istnieje jakaś odmiana finansjery katolickiej, a tym bardziej jakieś katolickie zakusy jednoczenia władzy gospo­darczej".

Oprócz działalności związanej z pomnażaniem pieniędzy, Bazoli udziela się w działalności ewangeli­zacyjnej -jest bowiem wiceprezesem wydawnictwa La Scuola (założonego przez jego dziadka) w Bre­scii. Z La Scuola nierozerwalnie związany jest pełniący funkcję sekretarza wydawnictwa Giuseppe Camadini - zatwardziały kawaler, człowiek stroniący od roz­głosu, zaufany kurii, prezes Instytutu Edukacji i Fun­dacji Tovini (wydającej gazetę Giornale di Brescia i prowadzącej Uniwersytet Katolicki). Naturalnie za­siada również w zarządzie - kluczowego dla wszel­kich dużych operacji i stanowiącego główny sztab finansjery w Brescii - banku San Paolo. Co to za

operacje, łatwo zgadnąć - nowy szpital za 100 miliar­dów lirów, usytuowany w dzielnicy Brescii San Polo, zatrudniający około 500 lekarzy i pielęgniarek, dysponujący 300 łóżkami. Pod kierownictwem Camadiniego szpital prowadzą siostry służebniczki pańskie. Jest to jeden z największych kompleksów szpitalnych w Lombardii, gdzie siostry wykorzystują doświadczenia nabyte w prowadzeniu trzech gigan­tycznych przychodni, działających z dużym rozmachem w miastach: Brescia, Mantova i Lumazzane. Ponadto, prowadzony jest oddział terminalny dla chorych na AIDS i - prawie jako naturalna konsekwencja -"Domus Salutis", lepiej znany w- okolicy pod nazwą "Domu dobrej śmierci". Rejent Camadini, a wraz z nim cała katolicka fìnansjera z Brescii, pokazuj ą te klej­noty z dumą. Zadaje to kłam tym, którzy uwa­żają, że etyka w interesach pasuje jak moralność do burdę li.

W Brescii rejent Camadini jest potęgą, stoi na straży działań na rzecz chrześcijańskiej edukacji, jest moralną instytucją nadzorującą wydawnictwa La Scuola i Morcelliana, spółki powiernicze Mittel i In­tesa, banki Ambroveneto i San Paolo. Natomiast re­ligijne centrum całego holdingu na rzecz edukacji chrześcijańskiej mieści się w trzynastowiecznym ko­ściółku San Marco.

!96

797

O Camadinim mówiono, że był powiernikiem dwóch kurii w Trydencie i w Brescii oraz najbardziej tradycjonalistycznych chrześcijańskich środowisk, ale przede wszystkim mówiono o jego ścisłym powiąza­niu z potężnym przewodniczącym włoskiego episko­patu - kardynałem Camillo Ruini, który w obliczu wyborów politycznych w marcu 1994 na próżno wspierał kandydaturę rejenta-fìnansisty pragnącego kandydować z listy Partii Ludowej.

W istocie, w latach dziewięćdziesiątych Brescia wydaje się być kolebką katolickiej finansjery. Inne znane w Brescii osobistości balansujące pomiędzy Kościołem i władzą to: rodzina Martinazzoli (z której pochodził były sekretarz Chrześcijańskiej Demokra­cji Mino, obecny burmistrz), inżynier Piero Corna Pellegrini (gazety i programy telewizyjne), rodzina Paolo Peroni (finanse i nieruchomości). Ale tymi, któ­rych ślady prowadzą bezpośrednio do Watykanu, są Vittorio i Giambattista Bosco Montini, bratanko­wie Pawła VI, będący właścicielami przedsiębiorstw budowlanych.

W Watykanie dysponentem wielkiej władzy jest kardynał Camillo Ruini, który zasiada na fotelu prezesa CEI (włoskiej konferencji episkopatu). Jednym z jego najbliższych współpracowników jest biskup Giancarlo Santi, kierujący urzędem dóbr kultury,

instytucją, która sprawuje nadzór nad ogromnym ma­jątkiem artystyczno-historycznym Watykanu. Majątek ten to 80 procent ogółu włoskich dóbr kultury. Biała księga prowadzona przez Vittorio Emiliani z włoskie­go Touring Clubu wymienia m.in. sto tysięcy kościo­łów, półtora tysiąca klasztorów, trzy tysiące sanktu­ariów, pięć i pół tysiąca bibliotek, sześćset muzeów kościelnych i 26 tysięcy archiwów diecezjalnych, pa­rafialnych, seminaryjnych. Nie mówiąc już o nieskoń­czonej liczbie mebli, obrazów, rzeźb, fresków....

Kardynał Ruini, który wykazuje niezwykłą ak­tywność wobec mass mediów, nie jest osobą poza wszelkimi podejrzeniami. Według zawiadomienia o przestępstwie złożonego w listopadzie 1995 w pro­kuraturze rzymskiej przez biskupa Arrigo Pintonellego, byłego ordynariusza polowego włoskich sił zbroj­nych, metody stosowane przez przewodniczącego konferencji episkopatu niewiele miały wspólnego z chrześcijańskim miłosierdziem. Jak podaje La Stam­pa, biskup oskarżył go o pozbawienie własności pew­nego pobożnego dzieła, Mater Ecclesiae, pochodzą­cego z fundacji Pro Gioventù od prywatnego darczyń­cy - firmy Telejolly. Wartość dzieła miałaby wynosić, według biskupa Pintonello, około 110 miliardów li-rów. Z tego powodu biskup w rzymskiej prokuratu­rze zarzucił kardynałowi wikariuszowi, biskupowi

198

199

Liberio Andreatta, administratorowi rzymskiej Unitalsi i dwóm innym prałatom, Mario Allario i Luigiemu Moretti, przestępstwo polegające na dokonywaniu li­chwy. Małe imperium biskupa Pintonellego przeżywa pod koniec 1992 roku kryzys z powodu długów. Biskup prosi o pomoc wikariat. Działania podejmuje biskup Liberio Andreatta, któremu były ordynariusz polowy - za zgodą kardynała Ruiniego - udzielił peł­nomocnictwa ogólnego. W wyniku kilku transakcji ze zbywaniem udziałów w spółkach i podwyższaniem kapitałów założycielskich, biskup Pintonello czuje się wyrugowany, odwołuje pełnomocnictwo udzielone bi­skupowi Andreatta i decyduje się wystąpić na drogę działań prawnych. Jednak zanim zawiadomił proku­raturę, odwołał się do Kongregacji do spraw Kleru, ale Stolica Apostolska nie przyznała mu racji, uznając "czynności dokonane i tryb postępowania zastosowany przez wikariat za zgodne z prawem".

Zresztą nawet w siedzibie konferencji włoskie­go episkopatu oddycha się atmosferą miłosiernych mi­liardów spływających wartkim strumieniem ze zbiórki ośmiopromilowego podatku nałożonego na włoskich podatników. Składkę tę rozreklamowano w telewizji Ì w prasie, co kosztowało w sumie ponad 10 miliar­dów lirów. Do watykańskich kas przybywa średnio, od 1989 roku, około 700 miliardów lirów rocznie.

W lipcu 1996 minister solidarności społecznej Livia Turco zaproponowała, żeby ów ośmiopromilowy podatek płacony na rzecz państwa został prze­znaczony na realizację konkretnych inicjatyw dla ubo­gich dzieci. Ta szlachetna propozycja wzbudziła obu­rzenie Attilio Nicora, dygnitarza z konferencji episko­patu włoskiego, który stwierdził, że państwo winno unikać wszelkiej formy "niewłaściwej konkurencji" wobec Kościoła . A to konferencja episkopatu oba­wia się tej konkurencji, bowiem bardziej roztropne rozporządzanie ośmiopromilowym funduszem przez państwo mogłoby przekonać podatników do dopo­minania się, aby właśnie państwo dysponowało fun­duszami przekazywanymi obecnie Kościołowi.

Oprócz kwot pochodzących z podatków kon­ferencja episkopatu może liczyć na wolne datki skła­dane przez wiernych na wsparcie Kościoła, co daje sumę około 50 miliardów lirów rocznie. W siedzibie włoskiego episkopatu zwracają ponadto uwagę, że jest wyraźny rozdział pomiędzy przychodami Kościoła włoskiego - wykorzystywanymi, między in­nymi, na wypłacanie pensji i emerytur tysiącom du­chownym - i przychodami Watykanu i Kościoła Po­wszechnego. Tymczasem konferencja episkopatu ma z czego sowicie dotować swój dzienna Avvenire czy finansować kosztowne "programy kulturalne"

200

201

w rodzaju nowych inicjatyw wydawniczych, a przede wszystkim - wejście na rynek płatnej telewizji.


Sekty pieniądza

Pod kościelną egidą działa aktywnie wiele organizacji, które określają się jako niezależne i w więk­szości laickie, a które w gruncie rzeczy są ściśle po­wiązane z Kościołem. Ich niewielkie oddziały oddają się religijno-biznesowemu marketingowi: z jednej strony zadaniem ich jest powstrzymywanie postępu­jącej dechrystianizacji społeczeństw, a z drugiej -związki z Watykanem czynią z nich skuteczne narzę­dzia w aspekcie organizacyjno-finansowym.

Konkretnym tego przykładem były Światowe Dni Młodzieży odbywające się w Paryżu w dniach od 21 do 24 sierpnia 1997. Pominąwszy krytykę na­tury czysto religijnej (późne, bo spóźnione aż o 400

202

203

lat, przeprosiny papieża za dokonaną przez katolików rzeź hugenotów), francuskie gazety, jak np. "Evénement du Jeudi", zwróciły uwagę na handlowy aspekt tej wielkiej imprezy. Światowe Dni Młodzieży stały się bowiem okazją do wycieczki dla hiszpańskich zwo­lenników Kiko Arguello, członków włoskiej religijnej rodziny Focolarmi d'Italia i Legionistów Chrystusa pod wodzą ojca Marciala Maciela - wszystkie imprezy zostały zorganizowane przez Opus Dei i sfinansowa­ne przez neogaullistę Alaina Juppe (byłego premiera). Nie zabrakło też słów krytyki dla katolickich przemy­słowców, którzy wspierali ten kiermasz: dla firmy Sodexho odpowiedzialnej za dostarczenie posiłków, dla firmy Möet i Chandon, która dostarczyła szampa­na dla biskupów i kardynałów, podczas gdy gawiedź musiała zadowolić się oranginą... Odpust w najbar­dziej klasycznym religijno-handlowym sosie.

Komentując to wydarzenie - w wywiadzie z 20 sierpnia 1997 - znany ze swoich inicjatyw na rzecz biednych i bezpaństwowców francuski biskup Jacques Gaillo oświadczył: "To zapach wielkich pie­niędzy sprawił, że powróciły duchy kupców handlu­jących w świątyni, l żeby chociaż pojawił się Chry­stus, aby ich wygnać... Papieżowi powiedziałbym, żeby nie zapominać o tych wszystkich, którzy znaleźli się

na marginesie życia.. Powiedziałbym mu na kolanach: Kościoła nie ma tam, gdzie jest cierpienie".

Względnie mało znanymi, w porównaniu z inny­mi sektami i kongregacjami, są jeszcze Legioniści Chrystusa, którzy stopniowo zdobywają popularność w kręgach katolickich integrystów i czarnej elity, cie­sząc się uznaniem głównie zwolenników francuskiego biskupa - zbuntowanego i reakcyjnego Marcela Lefebvre'a. Legioniści zakorzeniaj ą się przede wszyst­kim w Meksyku i w Hiszpanii, ale ich ośrodki znajdu­ją się już w około trzydziestu krajach (w Rzymie ta­kich ośrodków jest pięć, z których najważniejszy znaj­duje się przy via Aurelia). Założyciel sekty Marciai Maciel z głoszoną nauką powoli przebij a się również do środowisk wysokiej finansjery, odczuwających potrzebę "duchowej odnowy". Dzieje się tak przede wszystkim w- Hiszpanii, gdzie Legioniści Chrystusa -jak podaje L'Espresso - wkrótce otrzymają świetny zastrzyk gotówki. Mówi się, że Alicia Koplowitz, jed­na z najbogatszych kobiet świata, zdecydowała się sprzedać należącą do niej część (28 procent o warto­ści 1200 miliardów lirów) rodzinnej firmy, by sfinan­sować kilka inicjatyw grupy, którą przed półwieczem (w 1946) papież Pius XII witał słowami: "musicie być jak regularne wojsko"...

204

205

W Rzymie działa potężna kościelna organizacja: neokatechumeni. Grupa ta powstała z inicjatywy Hisz­pana Francisco Arguello, zwanego Kiko, pod koniec lat sześćdziesiątych. Sekta przestrzega żelaznych re­guł: ślepej wiary w najbardziej ortodoksyjne zasady katolicyzmu oraz bezwzględnego wymogu wierności wobec wspólnoty. Pary połączone prawowitym wę­złem małżeńskim maj ą obowiązek zwiększania liczby potomstwa, przy czym, o ile to konieczne, wciągnię­cia do swojej grupy małżonka; muszą wyspowiadać się ze wszystkich swoich grzechów, a także - i przede wszystkim - powinny przekazać swoje dobra na rzecz wspólnoty. Ideę katechumenatu pomaga propagować współtwórczyni ruchu - także Hiszpanka - Carmen Hemandez.

Łatwo spotkać tych integrystów głoszących Ewangelię na ulicach, placach targowych, czy peryfe­riach miast (głównie w Rzymie, który stał się jednym z ich bastionów). Jak podaje L'Espresso - na prze­strzeni zaledwie dziewięciu lat zdołali wybudować na czterech kontynentach 28 seminariów (w których kształciło się już ponad 1000 alumnów), mają 200 mi­syjnych rodzin rozsianych po najodleglejszych zakąt­kach świata. We Włoszech istnieje 3000 wspólnot, przy czym w samym Rzymie zdobyli co trzecią para­fię. Ale przede wszystkich udało im się zjednać

Jan Pawła li, do którego Carmen Hemandez ma swo­bodny dostęp o każdej porze ("nawet po obiedzie, kiedy w Watykanie zalega święta cisza...").

Sekta Kiko nie jest zbyt dobrze widziana w in­nych dużych diecezjach (w Mediolanie, Turynie, Pa­lermo). Najbardziej krytyczny wobec neokatachumenów jest kardynał z Florencji - Silvano Piovanelli, który w pewnym dokumencie określił ich następująco: "Sądzą, że są lepsi od innych... w parafiach są źró­dłem podziałów ustanawiając bariery, nieporozumie­nia i podejrzenia... wszystkim narzucają swoje doświadczenia jako jedyną drogę ku odrodzeniu się Kościoła".

Bardzo osobliwa z socjologiczno-politologicznego punktu widzenia jest Wspólnota Świętego Idzie­go, powstała w latach sześćdziesiątych z inicjatywy środowisk ruchu "Komunia i wyzwolenie". Obecnie działa już w świecie około 12 000 aktywistów, któ­rym patronuje - finansowana przez sponsorów pry­watnych i instytucjonalnych - wspólnota. Jej członko­wie wspomagaj ą rozmaite instytucje lokalne, świad­czące pomoc osobom starszym, emigrantom, chorym na AIDS w stanie terminalnym, narkomanom.

Założyciel wspólnoty Andrea Riccardi - za mil­czącym przyzwoleniem włoskiego rządu - zainicjował również formę działalności dyplomatycznej w krajach

206

207

owładniętych wojną domową. Podejmowane zabiegi czasami okazują się na tyle skuteczne, że wspólnotę zaczęto nazywać "dyplomatycznym ramieniem Waty­kanu" bądź też "ONZ z Trastevere" (od nazwy dziel­nicy Rzymu, w której mieści się siedziba wspólnoty) Spośród najważniejszych sukcesów należy wymienić doprowadzenie (w 1990) do pokojowego rozwiąza­nia sytuacji w Mozambiku, kiedy to prosowiecki rząd zawarł ugodę z prozachodnimi buntownikami. Ale były też i porażki. Dość wskazać na przykład Hassana Al Tourabiego, polityczno-religijnego leadera Suda­nu, walczącego o islamizację południowej części tego - w większości katolickiego - kraju. Oto chociaż Al Tourabiego uznano za ideologa islamskiej między­narodówki (którą zawiadują integrystyczni terroryści), to jednak - w wyniku mediacji prowadzonej przez wspólnotę - został przyjęty w Rzymie przez papieża. Później zresztą kierownictwo organizacji będzie twier­dzić, że stało się tak przez czysty przypadek.

Inną polityczną klęską dyplomatyczną Wspól­noty Świętego Idziego były działania w Algierii, gdzie od lat toczyła się wyniszczająca wojna między islam­skimi organizacjami terrorystycznymi i militarystycznym rządem. Gdy 1995 roku leaderom wspólnoty udało się doprowadzić do wszczęcia negocjacji po­między przywódcami obu walczących stron, zawarcie

porozumienia uniemożliwiła nieobecność wojskowych przywódców z rządu. Zanim zginął od bomby, którą podłożono w jego samochodzie, biskup Oranu Pierre Claverie oskarżył właśnie Wspólnotę Świętego Idzie­go, że opóźniła możliwe zakończenie konfliktu.

Dnia 12 sierpnia ł 997 moskiewski ośrodek dla bezdomnych dziewcząt, Christian Mercy Society, pro­wadzony wraz z prawosławnymi Rosjanami przez Wspólnotę Świętego Idziego przeżył napad uzbrojo­nych przestępców, którzy porwali trzy dziewczynki. Prowadzące śledztwo rosyjskie władze wysunęły przy­puszczenie, że chodziło o odwet na humanitarnej or­ganizacji, za to że przyjmując do siebie wiele młodych dziewcząt de facto podbiera je z lukratywnego rynku prostytucji. Lub też że chodziło o wymuszenie na wspólnocie zgody na uczestniczenie w nielegalnym handlu (instytucje takie, jak Wspólnota Świętego Idzie­go, korzy stają bowiem z wielu ułatwień celnych i bywają rzadko przez władze kontrolowane).

Oprócz zabiegów natury dyplomatycznej "ONZ z Trastevere" (którego sympatykami są również Giu­lio Andreotti i Beniamino Andreatta) ma od niedawna nowy obowiązek zajęcia się problemem dużo bardziej materialnym: chodzi o pozyskiwanie funduszy na re­mont pałacu Leopardi, znajdującego się przy placu Santa Riccardi w dzielnicy Trastevere. Wspólnota

208

209

(którą wspierał proboszcz bazyliki Santa Maria - oj­ciec Vincenzo Paglia) z łatwością zebrała sześć mi­liardów lirów - dwa miliardy pochodziły od firmy Mediaset-Fininvest, której w zamian udzielono pra­wa do filmowania telewizyjnego kiermaszu "Trzydzie­ści godzin dla życia", a o wpłatę kolejnych czterech miliardów zwrócono się do burmistrza Francesco Rutelli. Niegdyś radykał i antyklerykał, a obecnie czuły na papieskie zachcianki bigot - Cicciobello Rutelli nie zawiódł oczekiwań wspólnoty: zapowiedział, że potrzebna na remont kwota zostanie uzyskana ze specjalnych europejskich funduszy, przeznaczonych na ratowanie spuścizny artystycznej mającej związek z "celami socjalnymi".

Teologia, finanse i tajemnica są naczelnymi ha­słami najbardziej znanej, największej i najbardziej wpływowej organizacji mającej powiązania z Kościo­łem - chodzi o Opus Dei. "Obra"-jak określają ją w Hiszpanii - od lat uznawana jest za rodzaj prze­potężnej "klerykalnej masonerii". W istocie do orga­nizacji tej należy około 80 000 mężczyzn i kobiet. Utworzył ją w 1928 roku zakonnik Josemaria Escriva de Balaguer. Zresztą proces beatyfikacji Balaguera okazał się najszybszy w historii, bowiem zmarł on w 1975 roku, a ogłoszono go błogosławionym w 17 lat później. Szybkość ta stanowiła podarunek

dla sekty ze strony Jana Pawła II, który w dużej mie­rze właśnie jej zawdzięcza swój wybór na tron Piotrowy.

Obecnie Opus Dei skupia około 1500 duchow­nych, działających w około 50 krajach. Dysponuje pla­cówkami - ośrodkami, punktami pomocy społecznej, uniwersytetami (z których dwa znajdują się w Rzy­mie) - na wszystkich kontynentach. Związek pomię­dzy przebogatą sektą i papieżem jest tak ścisły, że tuż po swoim wyborze papież Jan Paweł II zdecydował wynieść ją do godności "prałatury personalnej" two­rząc z niej eksterytorialną diecezję (obecnie funkcję prałata sprawuje biskup Saverio Echevarria). Do Obra należy szereg znanych osobistości z hierarchii kościel­nej, począwszy od samego rzecznika papieża - Joaquin Novarro Valls.

Chociaż zasadniczo Opus Dei dba o tradycyjny aspekt swej religijności, to jednak kieruje swoje spoj­rzenie w przyszłość, do której kluczem ma być no­woczesność. Przykładem tego jest jej rzymska uczel­nia Świętego Krzyża (gdzie uczy się ponad 600 stu­dentów na kierunkach takich jak: filozofia, teologia i prawo kanoniczne). Oto w 1996 roku uruchomiono na niej nowe kierunki studiów: public relations i tech­niki marketingowe. Pochodzący z Granady Diego Contreras (sekretarz wydziału) wyjaśnia, że "w spo-

210

211

łeczeństwie rządzonym przyzwoleniem mas jest ab­solutną koniecznością znajomość zasad komunikacji. I należy znać je wszystkie, w tym te najnowsze, które obowiązują w Intemecie i w bankach danych. Weźmy na przykład dziedzinę marketingu usług: nie polega ona tu na tym, jak robić forse, ale jak zarządzać organiza­cjami typuno-profìt, które nie powstają wprawdzie, by generować zysk, ale w sporządzanym przez nie bilansie wynik końcowy musi być na plus". Takie tech­nokratyczne podejście popiera główna osobistość z papieskiej uczelni - biskup Lluis Clavell (pochodzą­cy z Barcelony rektor): "Wykładanie ustnych technik porozumiewania się, czyli retoryki, nie oznacza, że sta­ramy się zrobić z naszych studentów supersprzedawców lub też świetnych aktorów. U nas osoba kształ­cąca się w komunikacji musi nauczyć się, jak spra­wić, aby w kontakcie ona znikła, a istniał sam prze­kaz. Tak, jak to określał błogosławiony Escriva de Balaguer: jestem kopertą, a liczy się wiadomość, którą zawiera ona w środku. Nie oznacza to, że nale­ży zaniedbać poznanie technik niezbędnych, aby mówić do ludzi przyzwyczajonych do telewizji, ale też należy umieć mówić do ludzi, którzy telewizji nigdy nie widzieli, ponieważ mamy studentów z całego świata, od Włoch po Filipiny, od Polski do Indii".

Zgromadzenie Opus Dei posiada wielu najróż­niejszych sympatyków, w tym również osobistości ze świata interesów i świata polityki. Ale nie wszyst­ko złoto, co się świeci. Ponad siedemdziesięcioletnia Hiszpanka Maria del Carmen Tąpią - która do Opus Dei przystąpiła w 1948 roku, a opuściła je w 1966-napisała bardzo krytyczną książkę o kongregacji (Za progiem. Życie w Opus Dei) i o "Świętej Mafii", jak sama określiła Obra w swojej książce. Maria Tą­pią jest pracownikiem naukowym i obecnie pracuje na uniwersytecie w Santa Barbara w Kalifornii. Książ­ka daje - z pozycji kogoś, kto znajduje się wewnątrz

- bezlitosny obraz kongregacji z jej obyczajami i ta­jemnicami, począwszy od samego mechanizmu wer­bowania: "Pierwsze kontakty następują, gdy np. mło­dy człowiek poznaje jakiegoś członka Opus. Często są to osoby o wysokim poziomie intelektualnym i du­chowym, ale wkrótce powiada się takiemu młodemu człowiekowi, żeby nie mówił - nawet swojej rodzinie

- że należy do Opus. Formalnie to prawda: do Opus należy się faktycznie dopiero z chwilą wypowiedze­nia zobowiązania, ale jednocześnie przecież skłania się młodego człowieka, żeby nie mówił prawdy swo­im rodzicom. Również i później członek Opus nie po­winien mówić nic o swojej działalności oprócz bardzo ogólnych rzeczy. W Mediolanie spotkałam matkę,

272

213

która nie wie, co jej syn robi w Belgii, w Szwajcarii lub we Francji. Członkowie Opus Dei nic nie mogą mówić innym o organizacji, nawet swojemu biskupowi i papieskiemu nuncjuszowi. Ja sama dostałam upo­mnienie, ponieważ naiwnie wyjawiłam nuncjuszowi w Hiszpanii - biskupowi Dadagho, ile w pewnym roku było powołań. Wszystko to nazywa się dyskrecją. W siedzibach ośrodków widziałam mroczne miejsca, gdzie przechowywane są karty członków i gdzie mu­siała stać również butelka z benzyną, na wypadek, gdyby zaistniała konieczność podpalenia wszystkiego...

Ten kto prosi o przyjęcie - pisze dalej Tąpią -cofa się w rozwoju do etapu psychologii dziecka... Nic nie wie, musi zachowywać się jak dzieciątko, któ­re dopiero musi się wszystkiego uczyć i nieustannie straszy się go przywołaniem do zachowania odpo­wiedniego stanu ducha, co w gruncie rzeczy oznacza unikanie krytycznej refleksji, przyjmowanie wszelkich odpowiedzi jako takich, dostosowanie się do zasad nieustannego kultu założyciela, Escriva de Balaguera. Ci, którzy go spotykali, musieli uklęknąć na lewym kolanie i ucałować jego dłoń. Istnieje ciągła indoktry­nacja i stała presja, aby poddać się całkowicie swoim zwierzchnikom..."

W sprawie tego, że Balaguer na początku nie zamierzał przyjmować do organizacji kobiet, Tąpią

pisze: "Sam potwierdził to, że nie chciał. Później mó­wił nam, że powinniśmy dziękować Matce Świętej, że mogłyśmy wstąpić do Opus. W praktyce w orga­nizacji istnieje ścisły podział na kobiety i mężczyzn. Sekcja męska podejmuje decyzje i obmyśla plany, żeńska może je tylko wykonywać. Założyciel Escriva odczuwał wobec kobiet rodzaj strachu, zorganizował zatem cały system w ten sposób, że członkini (szere­gowa) nie może nawet normalnie porozmawiać z księ­dzem, prócz sytuacji spowiedzi... Jest ogromna pre­sja, aby każdy szeregowy uzyskał nawróconych. W żargonie to określa się mianem pintar to znaczy przywołać na gwizdek. Ten kto nie zdobył nawróco­nych jest bezpłodny. Zawsze miałam wrażenie, że bar­dziej niż apostolstwem w ramach Opus zajmowałam się raczej szukaniem kandydatów do Opus. Lub też współpracowników tj. takich osób, które chociażby nie były katolikami i należały do innych religii, to mo­gły przydać się organizacji ze względu na sprawy fi­nansowe, pozycję społeczną, zawód..."

W Rzymie aktywnie działa stowarzyszenie ro­dzin pokrzywdzonych przez Opus Dei, które powo­łuj e się na doświadczenia bliźniaczej organizacji działającej w Stanach Zjednoczonych, założonej przez byłego członka Opus, hiszpańskiego socjologa Alberto Moncada. Od kilku lat człowiek ten zwalcza -

214

275

poprzez publikacje prasowe i wystąpienia telewizyjne - wyznawane przez parareligijną sektę credo. Rodzi­nom, które zarzucają Opus Dei pranie w mózgach ich synów, Giuseppe Congliano lakonicznie odpowiada: "Również rodzina świętego Franciszka nie była zado­wolona z jego nawrócenia".

Po wstąpieniu do Opus Dei kawalerowie i pan­ny przekazują organizacji otrzymywane za pracę wy­nagrodzenie, a od organizacji otrzymuj ą niezbędne środki na zakup odzieży i przedmiotów osobistych, o ile są one faktycznie konieczne, oraz środki potrzeb­ne na przeżycie. Reszta zarządzana jest przez organi­zację: mówi się, że przeznaczana jest na "działania ewangelizacyjne" o bliżej nie sprecyzowanym charak­terze i na potrzeby własne organizacji. Prawie wszy­scy adepci podpisują rodzaj rozporządzenia na wy­padek śmierci w formie testamentu zapisując wszyst­ko Opus. To pewien zwyczaj - oświadcza rzecznik organizacji Giuseppe Corigliano. - Nie jest to obo­wiązek, ale jest to całkowicie naturalne, biorąc pod uwagę, że osoby związane małżeństwem zapisują w testamencie wszystko na rzecz małżonka.

Wśród 80 000 członków Opus znajdują się najróżniejsze i najbarwniejsze osobowości, a wśród nich i takie, które niezbyt licują z religijno-humanitarnym duchem inspirowanym niegdyś przez samego

Balaguera. Takim głośnym przypadkiem, by ograni­czyć się choćby do jednego przykładu, jest postać Tito Tettamanti. Jak pisze Avvenimenti (1994) - to bar­dzo wpływowy człowiek, szef jednego z najpotężniej­szych finansowych lobby kierujących interesami ze Szwajcarii - grupy Sardere. Tettamanti stoi w cen­trum rozległej sieci układów biznesowych i znajomościowych ułatwiających mu działanie w kręgach euro­pejskich finansów. Jest wspólnikiem Vittorio Ghidelli (ściganego przez prokuraturę w Bari w związku z oszustwem na szkodę banku Cassa del Mezzogior­no), wielkiego przyjaciela byłego wiceprezesa banku Ambrosiano Orazio Bagnasco i kombinatora z Luga­no Marco Gambazziego (zamieszanego w sprawie kra­chu Ambrosiano i najświeższego administratora kon­ta "Cassonetto" należącego do skorumpowanego sę­dziego Diego Curto). Tettamanti j est powiązany, oprócz samego Opus Dei, z bossem z Zurychu (także z Opus Dei) Peterem Duftem (postawionym przed me­diolańskim sądem pod zarzutem udziału w szantażu wobec Roberta Calviego) oraz z Banca Karfinco. Pra­sa przypominała też, że Tettamanti był podobno jed­nym z tych, którzy na początku finansowali Silvio Berlusconiego.

Wpływy polityczne Opus Dei są silne przede wszystkim w Hiszpanii, i to od czasów dyktatury

216

277

Franco. Przykładem tego były wybory parlamentarne z 1996 roku, kiedy to prawica Jose Marii Aznara po­biła socjalistów Felipe Gonzaleza. W swojej książce pisarz Jesus Ynfante opisuje, jak Obra w wielkim stylu powracała na scenę instytucjonalno-fìnansowego ży­cia w Hiszpanii, aby popierać swoimi wysiłkami zjed­noczenie prawicy. "Opus Dei - pisze Ynfante - stało się jednym z filarów Partii Ludowej. Jego celem było przekształcenie swojej siły nacisku na władzę politycz­ną". Pisarz wymienia wiele osobistości z Partii Ludo­wej, które należą do Obra, a wśród nich: przewodni­czącego parlamentu Federico Trillo (w Opus od mło­dości) i ministrów: panią Loyola del Palacio (od rol­nictwa) i panią Isabel Tocino (od środowiska). W za­mian rząd Aznara dał wyraźny znak wdzięczności dla Opus Dei: mimo poważnych cięć budżetowych sub­wencje, które państwo przekazywało na rzecz Ko­ścioła, pozostały bez zmian, a przypuszcza się wręcz, że ich poziom wzrósł.

Również we Włoszech Obra posiada pewien wpływ na scenę polityczną. Nacisk taki wywarła, na przykład, pod koniec 1993 roku, kiedy to Silvio Berlusconi potajemnie organizował swoją partię-przedsiębiorstwo Forza Italia. Projekt, który - wcze­śniej nim został publicznie ogłoszony - uzyskał już błogosławieństwo czasopisma Studi Cattolici

(zbliżonego do Opus Dei). - Berlusconi słusznie robi, że znowu pojawia się na scenie. Jego zaangażowanie w politykę z całą pewnością wzmocni inicjatywę utworzenia wielkiej, umiarkowanej koalicji - pisał na­czelny czasopisma Cesare Cavalieri. Jeden z człon­ków Obra, były dziennikarz RAI, Alberto Michelini był nawet kandydatem w wyborach lokalnych w kwiet­niu 1995 z ramienia Forza Italia.

Głos Opus Dei dało się także usłyszeć w gronie tych, którzy usiłowali bronić wielokrotnego deputo­wanego (oskarżonego o zlecenie zabójstwa i wspo­maganie mafìi) Giulio Andreottiego. Latem 1993 bi­skup Luigi Tirelli oświadczył wręcz, że ci, którzy oskar­żają Andreottiego, mówią absurdy. "Znam Andreot­tiego, i jest to godna osoba. Napisałem do niego list z wyrazami wsparcia... Oskarżający zaś nie są dżen­telmenami, są mafiosami i łajdakami." Inny prałat po­wiązany z Opus Dei, monsignor Francesco Angelicchio, oświadczył dziennikarzowi tygodnika z kręgu "Komunia i wyzwolenie" Sabało: "Andreotti jest symbolem katolickiej obecności w polityce... To zmo­wa mafìi i międzynarodowej masonerii". A rzecznik organizacji Giuseppe Corighano dodał: "Opus Dei sta­nęło za Andreottim. Wiele osób osobiście świadczy na rzecz przyjaciela oskarżanego o rzeczy niepraw­dopodobne." I faktycznie, Andreotti jest przyjacielem

218

279

Obra i to od dawna. W 1975 (był wtedy ministrem) wystosował do Pawła VI list, w którym napisał: "Czuję się w obowiązku wyrazić Waszej Świątobliwości mój głos za tym, aby jak najszybciej został wszczęty pro­ces beatyfikacyjny i kanonizacyjny biskupa Escriva, bowiem przekonany jestem, że służył on sławie Boga i dobru dusz".

Żeńskim odpowiednikiem potężnej hiszpańskiej sekty jest Opus Mariae, bardziej znana pod nazwą Focolarmi (Piastunki ogniska domowego). Członki­nie tej sekty prowadzą wspólne życie przekazując jej wszystko, co posiadają: wszystko jest wspólne, ale to szefowie podejmują decyzje i wszystkim zawiadu­ją. Zresztą Opus Mariae postało w wyniku pewnego świętego widzenia: po dobiciu pielgrzymki do Loreto pewna dwudziestoletnia nauczycielka z Trydentu Chia­ra Lubich ujrzała żłobek. Później ujrzała też orszak dziewic. Kiedy miała 23 lata ujrzała wręcz samego Boga. Widzenia te zmieniły jej życie i życie tysięcy osób. W czasie wojny sławna Lubich spotkała inne kobiety i założyła pierwsze ognisko, a wszystkie wierne postanowiły żyć w czystości.

Wysiłki mające na celu nawracanie kobiet wy­dały z czasem swoje owoce: nauczanie Lubich zjed­nało około 6000 osób zamieszkujących różne części globu (we Włoszech jest około 50 ognisk żeńskich

i tyleż samo męskich). Sympatyków i członków jest już jednak ponad dwa miliony. Wszyscy otrzymują informacje o parareligijnym ruchu poprzez publikacje wydawnictwa Citta nuova, broszurki pisane przez samą Lubich w "cytadeli" znajdującej się Loppiano, w samym sercu Toskanii. Około dwadzieścia ośrod­ków tego ruchu rozsianych jest na wszystkich konty­nentach.

Poprzez pączkującą organizację Chiarze Lubich udaje się przyciągnąć sporą liczbę księży i biskupów. Wśród tych ostatnich, najbardziej znane jest nazwi­sko Ennio Antonelliego, prawej ręki kardynała Camillo Ruini. A także i papież ma dużo estymy dla tej religijnej armady, ponieważ realizuje ona ten sam cel: przyciągnąć do Kościoła jak największą liczbę wy­znawców innych religii. W roli papieża w spódnicy Lubich dużo podróżuje, utrzymuje kontakty z głowa­mi państw (przede wszystkim z Azji i Ameryki Połu­dniowej - w Brazylii Opus Mariae ma jeden ze swo­ich bastionów).

Organizacja posiada jednak i pewne minusy -przede wszystkim dla tych, którzy pozbywszy się wszystkiego, co posiadali, są zmuszeni w imię Marii Panny - ciężko pracować, żeby zasilać machinę pro­dukującą wiarę, a wyciskającą gotówkę.

220

221


Biznes opatrzności bożej



Holding leczenia dusz

Trudno o nazwę bardziej budzącą zaufanie: Zgro­madzenie Sióstr Służebniczek Bożej Opatrzności. Ale mieszkańcy Bisceglie (w prowincji Bari), gdzie zgro­madzenie ma swój ą siedzibę, są bardziej lapidarni -"Wariatkowo ojca Uva" (od nazwiska założyciela).

Z dwoma tysiącami pacjentów i prawie taką samą liczbą pracowników Dom Bożej Opatrzności jest jedną z największych placówek tego typu we Wło­szech. Od lat czterdziestych daje miejsca pracy i obra­ca rocznie setkami miliardów lirów. To, że jest to instytucja nie ukierunkowana na zysk, stanowi tylko statutowy detal. W rzeczywistości na działalność ośrod­ka w Bisceglie i trzech włoskich oddziałów (Foggi,

225

Guidoma i Potenza) oraz oddziału w Argentynie (Parana) siostry służebniczki otrzymują, średnio, 400 miliardów tirów rocznie, do czego należy dodać jeszcze emerytury i renty około 600 pacjentów (li­cząc tylko z ośrodka w Bisceglie) uznanych za "pa­cjentów pozostających pod opieką prawną o środka". Zgodnie z przepisami jedna osoba może sprawować opiekę nad co najwyżej trzema osobami. W Bisceglie limit ten nie jest respektowany: na 600 podopiecz­nych przypada niewielka liczba osób obsługi. Zgro­madzenie zawiaduje zatem miliardowym budżetem, co czyni zeń małe imperium. Na jego czele stoi zarząd złożony z nominowanych przez Watykan prałatów.

O powstaniu siedziby-centrali z Bisceglie krążą legendy, które współistniej ą z faktami. Założycielem był Pasquale Uva, który urodził się w małej wiosce w regionie Puglia w 1883 roku. W 1906 roku został wyświęcony na księdza. Mówi się, że młody ksiądz łączył powołanie religijne z dość bystrym zmysłem do interesów. Opowiada się, że w 1921 roku sprze­dał silnik do projektora kinowego za niebagatelną wtedy kwotę 9 tysięcy lirów. Kiedy później znalazł siew Watykanie, w trakcie audiencji, której udzielił mu papież Benedykt XV (Giacomo della Chiesa, wybrany w 1914 i zmarły w 1922 roku), oj ciec Uva zdołał przekonać papieża o celowości zbudowania

w Bisceglie szpitala psychiatrycznego. Benedykt XV przekazał mu 10 tysięcy lirów, a przedsiębiorczy oj­ciec Uva, z pomocą ośmiu sióstr służebniczek, rozpo­czął budowę i nazwał ośrodek swoim własnym na­zwiskiem.

Po kilku latach ośrodek zapełnił się pacjentami potrzebującymi opieki, przede wszystkim osobami cierpiącymi na choroby psychiczne lub też uważanymi za cierpiące na te choroby.

Coraz szybszy obieg pieniądza i najróżniejsze interesy ożywiające koniunkturę w regionie powojen­nej Puglii, przy jednoczesnym ciągłym wzroście liczby pensjonariuszy, naprowadziły ojca Uva na myśl, by zarządzanie placówką powierzy ć osobom laickim, mającym niejako więcej doświadczenia w kwestiach finansowych. Tak rozpoczęła się kariera Lorenzo Le­one, który do pracy w ośrodku przyjęty został w la­tach trzydziestych.

Począwszy od funkcji głównego pomocnika ojca Uva, Leone przeszedł przez wszystkie szczeble hie­rarchii. Mówi się, że w ośrodku był i szewcem, i kraw­cem, i księgowym, aż doczekał się odpowiedzialnej funkcji szefa pielęgniarek (ale prawdopodobnie to tyl­ko legendy). Faktem jest natomiast, że tuż przed śmiercią, w 1955, ojciec Uva wyznaczył go na szefa placówki. Potem, już w latach sześćdziesiątych,

226

227

zgodnie z wolą generalnej rady sióstr, Leone objął sta­nowisko sekretarza generalnego.

I tak pomiędzy kolejnymi zaszczytami religijny­mi i cywilnymi -w tym nadania mu tytułu honorowego obywatela Bisceglie - Lorenzo Leone poświęcił się tka­niu gęstej sieci powiązań. W Watykanie miał oparcie w przyszłym kardynale Eduardo Martinez Somalo (który zostanie mianowany prefektem Kongregacji do spraw Duchowieństwa), a w Bisceglie i w regionie Puglii nawiązał kontakty z sędziami, prokuratorami, przedsiębiorcami, urzędnikami państwowymi. Te zna­jomości i przyjaźnie na wiele lat zapewnianiu całko­witą kurtynę milczenia ze strony lokalnej prasy w od­niesieniu do wszystkiego, co działo się w zakładzie psychiatrycznym Boskiej Opatrzności.

W 1975 roku miał miejsce pierwszy krótki epi­zod odsłonięcia rąbka tego, co skrywała zasłona -związkowiec Giovanni Gentile złożył doniesienie o róż­nych nieprawidłowościach w działalności domu. Lecz w trakcie jednego ze strajków został wraz z czterema kolegami osadzony w areszcie pod zarzutem stawia­nia oporu wobec funkcjonariuszy publicznych, l zno­wu wokół placówki religijnej zapadła cisza, w której monarcha Leone triumfalnie powtarzał swoją naczelną zasadę: "Prawo zatrzymuje się u bram tego szpita­la. Dalej już jestem ja".

Skandal ze szpitalem psychiatrycznym w Bisce­glie wybucha na początku lat dziewięćdziesiątych po donosach pracownika - związkowca Francesco Saverio Cervone. Do ośrodka przyjęty został w 1973 roku w charakterze terapeuty. W 1990 stał się akty­wistą niezależnego związku zawodowego Confili i pu­blicznie wyjawił, że w kuchni zakładu w przygotowa­niu posiłków dla pacjentów wykorzystuje się przeter­minowane produkty. Zwrócił się do dyrekcji o infor­mację, w wobec ilu pacjentów monsignor Felice Posa i doktor Celestino Selvaggio pełnią funkcję opieku­nów prawnych, dysponując ich pieniędzmi. Zażądał też od kierownictwa placówki okazania mu listy do­stawców i doradców zewnętrznych. Domagał się wy­jawienia wysokości wynagrodzenia pobieranego przez Leone i inne osoby z kierownictwa. Ponadto złożył różne inne oświadczenia w prokuraturze i oskarżył przedstawicieli dużych związków zawodowych, że zamykaj ą oczy na nieprawidłowości mające miej­sce w zakładzie psychiatrycznym.

Wystąpienia Cervone zmuszaj ą Leone do po­wołania komisji dyscyplinarnej, której powierzono nadzorowanie działalności prowadzonej w obrębie szpitala. Do komisji weszli trzej przedstawiciele naj­większych włoskich związków zawodowych i trzej przedstawiciele administracji zakładu: Roberto Ciaccia,

228

229

Sante Pellegrino i Celestino Selvaggio. K-omisji prze­wodniczył prokurator Vincenzo Nardi (ten sam, który będzie kierował zespołem inspektorów wysłanych przez rząd Berlusconiego w sprawie mediolańskich prokuratorów działających w akcji "Czyste ręce").

W dziewięciu zawiadomieniach skierowanych przez Cervone do prokuratury w Trani i do inspekcji pracy mówi się, między innymi, o licznych pracowni­kach zakładu psychiatrycznego, którzy choć nie po­siadali wymaganego dyplomu psychiatrów (a obowią­zek taki wynikał z umowy o pracę) to jednak zapew­niono im zaszeregowanie do kategorii najwyższej; dwiema osobami z tej grupy byli Roberto Giaccia i Sante Pellegrino, a więc członkowie wspomnianej komisji dyscyplinarnej... Co się stało z donosami Ce­rvone? Leżą sobie gdzieś w zakątku archiwum sądu w Trani, gdzie, w podległej sądowi prokuraturze, pra­cuje jako zastępca prokuratora Michele Nardi, syn przewodniczącego komisji dyscyplinarnej...

W połowie marca 1993 minister zdrowia Raffa­ele Costa dokonuje inspekcji Domu Bożej Opatrzno­ści. Po zakończeniu kontroli gratuje pracownikom do­skonałego stanu higieny i organizacji, co osobiście stwierdził w placówce. Cervone wysyła do ministra telegram: "Uznaję za swój obowiązek przesłać panu dokumentację fotograficzną obrazującą rzeczywisty

stan efektów zarządzania w dziedzinie higieny i orga­nizacji pracy i oświadczam, że pozostaję do pańskiej całkowitej dyspozycji celem udzielenia dalszych wy­jaśnień". Fotografìe pokazuj ą natomiast wielu zanie­dbanych lub związanych pacjentów.

Dnia 20 lipca 1993 Leone doświadcza pierw­szej porażki w zetknięciu z wymiarem sprawiedliwo­ści. Sąd w Potenza skazuje go i monsignora Italo Lelli na siedem miesięcy pozbawienia wolności za zanie­dbania obowiązków służbowych. Obydwaj zostają uznani za winnych tego, że nie wprowadzili w placówce szpitalnej zasad ustanowionych w umowie zawartej sześć lat wcześniej pomiędzy zakładem opieki zdrowotnej w Luca i Domem Bożej Opatrzności. Za to samo przestępstwo karę siedmiu miesięcy po­zbawienia wolności otrzymali także przewodniczący i wiceprzewodniczący rady regionalnej Basilicata -chadek Antonio Potenza i socjalista Gabriele Di Mau­ro. Ponadto skazani na sześć miesięcy więzienia zo­stali dyrektor medyczny domu Luigi Morcaldi i ordy­nator jednego z oddziałów Antonio Calabrese, których uznano za winnych zastosowania "środków pozbawienia wolności osobistej wobec około dwudziestu pacjentów". Wszyscy skazani skorzystali z dobrodziejstwa warunkowego zawieszenia kary i niewpisania do centralnego rejestru skazanych.

230

231

Później - w wyniku apelacji - wszyscy zostaną unie­winnieni.

W sobotę 27 sierpnia 1994 Dom Bożej Opatrz­ności w Bisccglie jak nigdy, lśni od czystości. Szpaler granatowych samochodów przekracza bramę wjaz­dową. Z samochodów wy siadaj ą politycy, prokura­torzy, przedsiębiorcy, dostawcy placówki - wszyscy zostali zaproszeni na najbardziej wystawną uroczy­stość ślubną, jaką kiedykolwiek widziało to miasto: żeni się ukochany wnuk Lorenzo Leone - adwokat Pasquale Procacci Leone. Aby uczestniczyć w nabo­żeństwie odprawianym w stojącej pośrodku ośrodka bazylice Świętego Józefa, z Rzymu fatyguje się nawet jeden z watykańskich protektorów Leone - biskup Donato De Bonis.

Ów 27 sierpnia jest prawdziwie szczęśliwym dniem dla młodej pary. Szczodry dziadek Lorenzo po­darował wnukowi jako ślubny prezent willę delle Ma­gnolie, posiadłość szacowaną- oprócz cennego wy­posażenia - na ponad trzy miliardy lirów.

To że monarcha religijnego zakładu psychia­trycznego mógł sobie na taki prezent pozwolić, że był bogatym starszym panem, było faktem w Bisceglie po­wszechnie znanym. Wiele osób utrzymuje, że ponie­waż Leone od zawsze pracował w Domu Bożej Opatrzności, więc wzbogacił się obracając setkami

miliardów, które co roku wpływały do kasy placów­ki. Czy były to tylko pomówienia? Faktem jest, że Lorenzo Leone ma się doskonale. Kamienica przy via Andrea Ciardi, w której mieszka, należy do niego. Oczywiście zatrudnia służbę domową i osobistego kie­rowcę. Ma również małą willę na przedmieściach. Jeszcze lepiej ma się jego córka, pięćdziesięcioletnia Anastasia, na którą zapisany jest w księgach wieczy­stych gmach przy corso Cavour w pobliskim Capirro. Zdaniem wielu osób jest ona także właścicielką roz­licznych nieruchomości, działek gruntu i hoteli rozsia­nych po całej Kalabrii i Val d'Osta. Nie powinien też dziwić fakt, że na wystawnym ślubie Pasquale Pro­cacci zjawili się lokalni politycy z ramienia chadecji: Chrześcijańska Demokracja zawsze była oparciem dla Lorenzo Leone, który przez lata pozostawał uczniem pochodzącego z Bari ministra, Vito Lattanzio. Za kil­ka miesięcy, 28 marca 1995, eksminister Lattanzio zo­stanie aresztowany w związku ze sprawą afery łapówkarskiej w zakładzie opieki zdrowotnej w Bari. Oczywiście i on, i wiele innych osobistości oskarżo­nych w tej sprawie, zostaje później uznanych za nie­winnych przez wszystkie, do najwyższej włącznie, in­stancje sądowe...

Jednakże długa kariera dziadka Leone zbliżała się do końca. Echo Jego pierwszej sądowej porażki

232

233

oraz dyskusje i pogłoski, które jej towarzyszyły, zmu­siły Watykan do interwencji. W połowie listopada 1994 Leone zostaje mianowany "honorowym prezesem" Domu Bożej Opatrzności, a jego kompetencje prze­chodzą na komisarza - biskupa Riccardo Ruotolo, który prowadził pobliski Dom Wsparcia w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo (rodzinnej wiosce ojca Pio).

Aby podołać wysiłkowi zarządzania ośrodkiem w Bisceglie biskup Ruotolo korzystał z pomocy swo­jego młodszego brata - ojca Giuseppe, którego mia­nował komisarzem wikariuszem. Ojciec Giuseppe był w istocie bardzo przedsiębiorczym zakonnikiem; pia­stował funkcję członka zarządu w Cooperativa Arco­baleno, która zajmowała się prowadzeniem przed­szkoli i był pasjonatem piłki nożnej (w Andria szepta­no, że prowadził jakieś interesy z miejscowym klu­bem sportowym Fidelis). Nad jego aktywnością cią­żył pewien cień związany z faktem, że rok wcześniej zamieszany był w lokalny skandal, nazwany cmentar­ną aferą łapówkarską.

Ustanowienie nowego kierownictwa domu w osobach braci Ruotolo i co najwyżej symboliczna funkcja, która pozostała Leone, wywołało komentarz ze strony związkowca Cervone: "W rzeczywistości za pomocą tego manewru Stolica Apostolska usiło­wała odżegnać się od przestępstw popełnionych przez

poprzednią ekipę, której niezaprzeczalnym leaderem był szacowny Leone... Ale ta zaciągnięta przez Waty­kan »nabożna zasłona« niewiele uczyni, bo mimo po­wołania zarządcy komisarycznego pozostali ci sami pracownicy, a nieprawidłowości nadal maj ą miejsce".

Tak więc waleczny związkowiec na nowo po­dejmuje akcję i oskarża aktualnego komisarza o trwo­nienie publicznych pieniędzy, wskazując jako przykład zakup za dwa miliony lirów jednorazowych strzyka­wek wkrótce ulegających przeterminowaniu.

W innym, już nie wiadomo którym z kolei, za­wiadomieniu do prokuratury Cervone mówi o przyję­ciu do pracy dziesięciu ogrodników, którzy - mimo iż faktycznie pracy nie wykonywali przez dwa lata -pobierali regularne wynagrodzenie. Zgłasza ponadto przypadki przyjmowania do pracy osób z rodziny i osób "z polecenia" (przy czym sam siebie kwalifikuje do tej właśnie kategorii). Przytacza w tym względzie wiele konkretnych przypadków...

Dnia l O czerwca 1995 w stosunku do ponad osiemdziesięcioletniego już Lorenzo Leone zostaje wydany nakaz zatrzymania. Prokurator wydaje posta­nowienie o osadzeniu w areszcie domowym w jego luksusowej willi przy via Ciardi. Przedmiotem wyto­czonego przeciwko byłemu szefowi ośrodka nowego postępowania sądowego jest naruszenie przepisów

234

235

o nawiązywaniu stosunku pracy. Chodzi o zatrudnie­nie Saverio Torelli w charakterze pomocnika technicz­nego. Był on z zawodu fryzjerem i Leone przyjął go do pracy jako inwalidę cywilnego, chociaż kilka miesięcy wcześniej Torelli został wykreślony z reje­stru "z powodu fałszywego inwalidztwa", a ponadto nie posiadał ani wymaganego wykształcenia ani też od­powiedniego stażu pracy. Lorenzowi Leone poleciła go szwagierka Francesca Micucci, sekretarka z biura obsługi administracyjnej zespołu opieki zdrowotnej, tego samego, który określał dzienny limit wydatków należny ośrodkowi... Lorenza Leone (który miał już za sobą warunkowe umorzenie postępowania) oskar­żono o poświadczenie nieprawdy i współdziałanie w przekroczeniu kompetencji w celach przysporzenia korzyści majątkowej.

Również nowy szef ośrodka - biskup Riccardo Ruotolo, trafił w końcu na ławę oskarżonych, ale w charakterze administratora Domu Wsparcia w Cier­pieniu w San Giovanni Rotondo, założonego przez ojca Pio. W zarządzie fundacji domu zasiadywali: Vincen­zo D'Addario (rezydujący w siedzibie arcybiskupstwa w Manfredonia), Antonio Cicchetti i Domenico Fazio (zamieszkały w Mediolanie). Najbardziej znany z tego kwartetu Domenico Fazio - którego nazwisko znala­zło się na bolońskiej liście członków Włoskiej Loży

Wielkiego Wschodu, a w latach siedemdziesiątych pełnił funkcję dyrektora w ministerstwie oświaty - był kuzynem Aldo Moro, leadera Chrześcijańskiej Demo­kracji, porwanego i zamordowanego przez Czerwo­ne Brygady (1978).

Biskupowi Ruotolo zarzucono naruszenie prze­pisów prawa budowlanego, usiłowanie oszustwa i po­świadczenie nieprawdy. Wraz z Ruotolo przed sądem odpowiadało siedmiu innych oskarżonych, wśród któ­rych znajdował się były burmistrz Nicola De Bonis i była burmistrz Felicetta Baldinetti. Sprawa dotyczy­ła budowy Domu Chorego Pielgrzyma, dużej wielo-specjalistycznej przychodni z aneksem w postaci ogromnego parkingu, budowy prowadzonej - według aktu oskarżenia - z naruszeniem norm urbanistycznych i wbrew planowi zagospodarowania przestrzennego.

Dla wpływowego biskupa prokurator Antonio Vaccaro zażądał kary sześciu miesięcy pozbawienia wolności i grzywny w wysokości 40 milionów lirów. Prokurator domagał się nadto wszczęcia śledztwa celem określenia sytuacji procesowej pozostałych odpowiedzialnych osób, wśród których znajdował się dyrektor wydziału architektury Genneto Longo, który w 1987 roku wydał zezwolenie na budowę mimo -według aktu oskarżenia - zupełnego braku szczegóło­wego projektu budowy. Na sali sądowej tenże bronił

236

237

się twierdząc, że projekt już istniał, a jego nazwa brzmiała "Święty, Święty, Święty". Określono też w nim technologię prac budowlanych, a przedstawio­ny zakres "umożliwiał traktowanie go jako spełniają­cego wymogi prawne projektu budowlanego".

W jaki sposób mogło zakończyć się postępo­wanie sądowe w sprawie "świętego planu" budowy obiektu o kubaturze 100 000 metrów sześciennych, którego kamień węgielny poświęcił osobiście papież Jan Paweł II? Z pewnością nie sądowym zajęciem budynku i nakazem j ego zburzenia, ale należytym unie­winnieniem wszystkich odpowiedzialnych za zaistnia­ły stan.

Faktem jest, że Dom Wsparcia w Cierpieniu za­wiaduje rocznie dziesiątkami miliardów lirów, do któ­rych należy jeszcze doliczyć przychody z dwóch ho­teli z restauracjami w San Giovanni Rotondo, gdzie przybywają ogromne rzesze wiernych. Ciekawe, jak się ma do przykazań kościelnych treść wywieszek ho­telowych w Domu Ćwiczeń Duchowych i w Domu Wieczerzy Pańskiej im. Świętej Klary, informujących, że "zgodnie z zezwoleniem władz napoje na bazie al­koholu i trunki wysokoprocentowe podaje się tylko gościom hotelowym".

Pewnego dnia na zapalczywego związkowca Francesco Saverio Cervone spada gniew z niebios:

13 września 1995 zostaje aresztowany i osadzony w superwięzieniu w Trani.

Ten dzień był w istocie dosyć szczególny dla Domu Bożej Opatrzności, obchodzono bowiem czter­dziestą rocznicę śmierci założyciela - ojca Pasquale Uva. Od samego rana przez szeroko otwarte bramy ośrodka wjeżdżały samochody wiozące osobistości duchowne, sędziów i prokuratorów, prominentnych przedstawicieli sił porządkowych. Cervone też tam był. Sam jeden rozdawał ulotki polemizujące z zarządze­niami nowego i starego kierownictwa domu. Przyglą­dało się temu kilku policjantów. Po zakończeniu uro­czystości, kiedy związkowiec wrócił do domu, doko­nano aresztowania i doprowadzono do więzienia. Pro­kuratura w Trani oskarżyło go o to, że w kwietniu 1993 - a więc dwa lata wcześniej - wystawił czek bez po­krycia na dwa miliony lirów...

- Jestem pierwszym włoskim obywatelem - bro­nił się Cervone - który trafia do więzienia za coś ta­kiego. Z różnych powodów nie mogłem uregulować czeku w terminie płatności. Zrobiłem to później -1 marca 1994 - pokrywając również wszelkie wynikłe koszty.

Ale postępowanie karne trwało nadal, ponieważ już wcześniej prokuratura wystawiła dokument stwier­dzający brak możliwości określenia miejsca pobytu

238

239

Cervone. - Chociażby z racji prowadzonej przeze mnie działalności związkowej, która dosyć szerokie echo znalazła w lokalnych gazetach, wszyscy wiedzą, gdzie pracuję i gdzie mieszkam... Tak samo też nie mogłem wnosić w ustawowym terminie o zamianę kary na grzywnę pieniężną i 26 lipca 1995 dostałem nakaz zgłoszenia się do więzienia celem odbycia kary. Gdy zwróciłem się do sądu nadzorującego przebieg kar w Bari z wnioskiem o zamianę kary na przydzielenie do pracy socjalnej, wniosek został odrzucony z po­wodu jego niedopuszczalności... Ale -jak opowiada dalej Cervone - to jeszcze nie wszystko. Po tym upo­korzeniu skazania mnie na więzienie, upokorzeniu, któ­rego doznałem i jako człowiek, i jako związkowiec, Dom Bożej Opatrzności najpierw zawiesił mnie w obo­wiązkach służbowych w wyniku postępowania dys­cyplinarnego, a następnie - 18 października 1995 -zostałem zwolniony. Stało się tak, ponieważ zgłosiłem prokuraturze działania o charakterze administracyjnym i działania medyczne, które nosiły znamiona poważ­nych przestępstw...

Prokuratura - oświadcza dalej związkowiec -winna wszczęć śledztwo w sprawie sytuacji majątko­wej wielu pracowników ośrodka, zarówno administracyjnych, jak i innych. Jest jasne, że ktoś, kto żyje z jednej tylko pensji, nie zostaje właścicielem mieszkań,

willi, luksusowych samochodów i wysokości kont ban­kowych... Żeby szukać sprawiedliwości zwróciłem się także do Maurizio Costanze, Vittorio Sgarbi i Miche­le Santoro, przedstawiając ini znane mi fakty. Pierw­szy nawet mi nie odpowiedział; drugi kazał sobie prze­słać dokumentacje, ale też nie odpowiedział mi sło­wa; trzeci wysłał wprawdzie ekipę do Bisceglie, ale i tu odpowiedzi nie otrzymałem.

Wygnany z Domu Bożej Opatrzności związko­wiec Cervone nie będzie już szkodzić wielkiemu ośrodkowi specjalizującemu się w interesach i lecze­niu. Dopiero teraz przywódcy wielkich central związ­kowych, jakby obudzeni po długim śnie, rozpoczęli zgłaszać przypadki malwersacji, klientelizmu i poplecznictwa. "Pomoc medyczna - pisze centrala związko­wa CGIL-FPP -jest złej jakości, a odzież pacjentów jest w stanie, który przeczy wszelkim zasadom sza­cunku dla godności ludzkiej ". Wraz z nadejściem bi­skupa Ruotolo - stwierdza związek zawodowy - roz­począł się etap "ukrytych zleceń", sankcjonując po­dobne praktyki, które miały miejsce poprzednio. I jako przykład podaje usługi pralnicze: już od dawna ośrodek zamierzał zlecić te usługi jakiejś prywatnej firmie z zewnątrz, prosząc zarazem pracowników tego działu, aby dobrowolnie zatrudnili się w firmie zlece­niobiorcy.

240

24]

O tym jak ogromne interesy prowadzone są wokół "holdingu szaleństwa" z siedzibą w Bisceglie, ale z duszą w Watykanie, świadczy fakt, że we­wnątrz ośrodka psychiatrycznego działają punkty ban­kowe i spółki zajmujące się usługami finansowymi. Oczywiście, trudno sobie wyobrazić, by około 2000 pacjentów z problemami psychicznymi prowadziło ja­kieś interesy z najróżniejszymi instytucjami finansowy­mi. Ale przecież jest tam też prawie 2000 pracowni­ków Domu Bożej Opatrzności i wiele tysięcy krew­nych i odwiedzających.

Jeden z działających w obrębie ośrodka punk­tów bankowych zatrudnia trzech pracowników. Działa tam od 1990 roku i należy do Banca del Salento, niewielkiej instytucji kredytowej, która przekaza­ła ośrodkowi w darze kilka karetek. Od początku lat dziewięćdziesiątych bank ten wykazuje niemożliwy wręcz zysk. Niemożliwy, bowiem działa w takiej czę­ści Włoch, która dotknięta jest wysokim bezrobociem i mocno zaznacza się obecność tzw. czwartej mafìi -Świętej Korony Zjednoczonej (Sacra Corona Unita).

Il Mondo pisze o tym następująco: "Ambitny bank z Barletta, Banca del Salente, Popolare z Bari, Banca della Capitanata są bohaterami wielkich finan­sowych manewrów dokonujących się obecnie w re­gionie... Banca del Salento, największe prywatne

przedsiębiorstwo kredytowe w regionie, oczekuje wła­śnie odpowiedzi »tak« ze strony banku Credito Po­polare Salentino... »tak« oznaczać będzie zakup ca­łości lub części udziałów. Byłaby to kolejna potwier­dzająca odpowiedź po operacji trzech innych banków sprzedanych w tej okolicy: Banca di Credito Coope­rativo z Pulzano, Banca Leuzzi i Megha, a także ban­ku Cooperativa di Maruggio. Włączając w to bank Credito Popolare, rodziny prezesa Giovanni Semeraro i wiceprezesów Lorenzo Gorgoni i Donato Mantinari tworzyłyby kredytowy biegun dysponujący około 80 punktami kasowymi i 8000 miliardów wpły­wów".

Kiedy indziej ten sam tygodnik dodaje: "To je­dyny bank obecny na nowym rynku opcji na akcje notowane na giełdzie w Mediolanie... i jedyny bank posiadający koncesję na dokonywanie operacji na wszystkich walorach. W ten sposób Banca del Sa­lento rozszerza swoją specjalizację w dziedzinie finan­sów. To rodzaj awansu w tej branży, tuż po niedaw­nym potwierdzeniu koncesji na usługi primary dealer (bezpośredniej wymiany walut) na telematycznym ryn­ku obligacji (wartość obligacji sprzedanych w 1995 roku osiągnęła kwotę 500 000 miliardów, podczas gdy w 1994 wynosiła 200 000 miliardów)". Jak widać, są to kolosalne kwoty jak na "lokalny", ale bardzo

242

243

przedsiębiorczy bank. Tak przedsiębiorczy, że jego nazwa padła w trakcie telefonicznych rozmów pro­wadzonych przez bankiera Pierfì-ancesco Pacini Bat­taglia, właściciela banku Karfinco z Genewy, z jego dyrektorem Josephem Pappalardo.

Wewnątrz Domu Bożej Opatrzności działa tak­że spółka Financial Trusts świadcząca usługi finanso­we. Spółka została założona w 1982 roku, jej siedzi­ba znajduje się przy via Montello 15, a kapitał zało­życielski wynosi miliard sześćset milionów lirów. Od 1991 w zarządzie spółki zasiada profesor Anto­nio Bertolino, a od 1989 Giovanni Caprioli; pierwszy z nich jest dyrektorem do spraw medycznych domu, drugi jego dyrektorem administracyjnym... Kiedy rzecz została upubliczniona w 1995, rozpętała się burza. Wtedy obydwaj przesłali polemiczny list do redakcji dziennika z Bari La Gazzetta del Mezziogiorno pisząc w nim między innymi: "W ośrodku Dom Bożej Opatrzności działa około dwudziestu spó­łek świadczących usługi finansowe, które wespół z ban­kami zarządzają około dwudziestoma procentami kwot wynagrodzeń przekazywanych im przez pracowników. Wśród spółek tych znajduje się także Financial Trusts. Wspólnikami w tej powstałej w 1982 roku spółce są również niżej podpisani, jednakże wielkość ich udziałów jest minimalna (profesor Bertolino jest

udziałowcem od 1989). Spółka jednak nie prowadzi działalności od 1991 roku. Kilka miesięcy temu, w na­stępstwie oczerniającego oświadczenia, sugerujące­go prowadzenie nielegalnych interesów, kwestia ta, na żądanie zgłaszającego, była przedmiotem po­stępowania wyjaśniającego prowadzonego przez pro­kuraturę. Nie znaleziono nic, co byłoby niezgodne z prawem. Ponadto, w tamtym okresie niżej podpisa­ni nie piastowali w Domu Bożej Opatrzności żadnych funkcji".

Jednakże fakty, przynajmniej w części, nie od-powiadaj ą wersji przedstawionej przez nonszalanckich szefów ośrodka. Jak wynika z wpisów w rejestrze, byli oni w zarządzie aż do 16 lutego 1996, natomiast prezesem zarządu był w tym okresie Maurantonio Ca­prioli, brat dyrektora administracyjnego. Nie jest na­tomiast jasne, co stało się z samą spółką i z jej kapi­tałem założycielskim. Pod tym samym adresem, tj. przy via Montello 15, zgodnie z wpisami w rejestrze han­dlowym z marca 1997, istnieje spółka z o.o. Financial Trusts, ale jej kapitał założycielski wynosi już tylko 50 milionów lirów. Nie ulega wątpliwości, że chodzi o tę samą spółkę: świadczy o tym także numer identy­fikacji podatkowej, data utworzenia spółki, numer telefonu i nazwisko notariusza. W dniu 15 lipca 1996 spółka została postawiona w stan likwidacji, a likwi-

244

245

datorem mianowany został Antonio Soldani, który okazuje się być również likwidatorem pewnej spółki z branży obrotu nieruchomościami o nazwie Abacus (z kapitałem założycielskim w wysokości 100 milio­nów lirów), utworzonej w lutym 1990, z takim samym adresem i takim samym numerem telefonu jak spółka Financial Trusts.

W sprawie tego dwuznacznego zamętu docho­dzenie prowadzi zastępca prokuratora Domenico Sec­cia. Jednakże postępowanie okazuje się trudne z racji prawnych konfiguracji Domu Bożej Opatrzności, jest to bowiem osoba prawna na prawie kościelnym, uzna­na przez państwo, co oznacza, że może korzystać z pewnego rodzaju franszyzy w odniesieniu do prze­stępstw o charakterze cywilnym. Pozostaje faktem, że kontynuując dochodzenia prokuratura mogłaby ustalić okoliczności tej doprawdy szczególnej spra­wy. Na przykład to, że rzymska spółka Delta Petroli (z siedzibą przy punkcie kilometrowym 9300 przy uli­cy via Ostiense), która 29 maja 1991 otworzyła od­dział terenowy w Bisceglie przy ulicy Largo canonico Pasquale Uva nr l: jest to (do 29 czerwca 1991) ten sam adres, jak pierwszej spółki Financial Trusts. Przy­padek sprawia, że spółka Delta (której prezesem jest rzymianin Umberto Morpurgo, a której kapitał zało­życielski wynosi 700 milionów lirów) dostała zlecenie

na wywóz wszystkich śmieci z ośrodka, w tym od­padków szpitalnych. Rzeczywiście łaskawy ten 1991 rok; w tym samym jeszcze roku Giovanni Caprioli -członek zarządu Financial Trusts - został mianowany dyrektorem administracyjnym Domu Bożej Opatrzno­ści...

To, żeby dyrektor medyczny i dyrektor admini­stracyjny jednej najbardziej znanych we Włoszech placówek leczniczych - pisze deputowany z ramienia Rifundazione Nichi Vendola, członek komisji prowa­dzącej śledztwo w sprawie mafii, w opublikowanej notatce - byli jednocześnie wspólnikami w placówce świadczącej usługi finansowe, jest czymś, co budzi zdziwienie i niedowierzanie... Ileż czystych interesów i ile tych brudnych ciągle jeszcze prowadzi siew imie­niu i pod przykrywką troski o zdrowie obywateli! -Tłumaczy to dlaczego jest tyle oporów przed zamknię­ciem innych placówek psychiatrycznych, co winno być dokonane zgodnie z ustawą i z zasadami kultury kraju cywilizowanego - oświadczył deputowany Nichi Ven­dola, członek antymafìjnej komisji śledczej.

Dnia l lutego 1996 Dom Bożej Opatrzności stał się teatrem nowego skandalu. Nocą pozostawiona bez opieki 3 9-letnia pacjentka, Maria De Mauro, sama urodziła wcześniaka, i to będąc przywiązana do łóż­ka . Epizod ten wywołał burzę nawet w samym ośrodku

246

247

przerywając zmowę milczenia. Później profesor Antonio Bertolmo potwierdził, że faktycznie była przy­wiązana, ale za nogę, i za pomocą paska, który dawał jej sporą swobodę ruchu...

Natomiast związkowiec Sergio Altomare oświadczył: "Jeszcze kilka dni temu na oddziale prze­bywało 22 ciągle związanych pacjentów. Teraz, po aferze z Marią De Mauro jest ich mniej, tylko ośmiu... Psychotropów tutaj jest na pęczki, nawet bez zaleceń lekarzy. Widziałem tylu ludzi umierających, zbyt dużo. Niedawno dwóch pacjentów umarło mi na rękach, tak się nałykali tych psychotropów"... Reak­cja kierownictwa ośrodka była natychmiastowa: komisarz wikariusz Giuseppe Ruotolo zawiesza związ­kowca na czas nieokreślony. Ale Altomare, pełniący funkcję sekretarza centrali związkowej CGIL, nie pro­wadzi donkiszoterii w stylu Francesco Cervone, i po­tężna organizacja związkowa odwołuje się przeciwko wydanej decyzji do sądu i miesiąc później Altomare powraca do pracy w ośrodku.

Radcy miejscy Gaetano Carrozzo (z partii demokratyczno-socjalistycznej) i Silvia Godelli (z Rifon­dazione comunista) zwracają się do władz sanitarnych regionu o natychmiastowe zawieszenie umowy zawar­tej pomiędzy miastem i szpitalem psychiatrycznym. Twardo zabrzmi komentarz z ust prezesa stowarzyszenia "Demokratyczna Psychiatria" Rocco Canosy: "Wszyscy wiedzieli, że w zakładzie psychiatrycznym w Bisceglie chorzy byli systematycznie wiązani (i szyb­ko rozwiązywani przed momentem inspekcji bądź wi­zyty ważnych osobistości), że spętlaly się ze sobą sfe­ry gospodarczych interesów ze sferą polityki, że pro­wadzono leczenie metodami jeszcze oficjalnie nie do­puszczonymi, ale wszystkim wydawało się to normal­ne... W gruncie rzeczy, ten tak wychwalany ośrodek psychiatryczny powinien być natychmiast zamknięty, i to zanim narobi kolejnych szkód (a ile ich już wyrzą­dzono, tego się chyba nikt tak naprawdę nigdy nie do­wie). Winno się zatem odrzucić wszelkie już przed­stawione i przyszłe propozycje zmian. Problem per­sonelu, który pozostałby bez pracy, kryje w sobie wyłącznie problem utracenia 120 miliardów lirów rocznie..."

Kolejny z wielu skandali, których przedmiotem był Dom Bożej Opatrzności, zmusił Watykan do wy­słania kardynała Eduardo Martineza Somalo, celem dokonania inspekcji. Następnie Stolica Apostolska dokonuje zmiany dyrekcji ośrodka: kierowanie ośrod­kiem zostaje powierzone pięćdziesięcioletniemu bratu zakonnemu Marco Fabello, którego wspomagać mieli: dyrektor urzędu rej estrowego w Trani Domenico Scarcella, doktor Nicola Simonetti (były dyrektor do spraw

248

249

medycznych w zespole sanatoryjnym w Bari) i dwie siostry służebniczki: Teresina Abruzzese (generalna przełożona zakonu) i Grazia Santoro.

Zatem zgodnie z decyzją podjętą przez Stolicę Apostolską, Marco Fabello i wiekowa siostra Abruz­zese nadzoruj ą działalność czterech podległych Wa­tykanowi placówek psychiatrycznych. W kręgach ko­ścielnych Fabello ma opinię przebojowego zakonnika managera o dużym doświadczeniu. Pod jego kie­rownictwem zakon bonifratrów dokonał restruktury­zacji starego zakładu psychiatrycznego w Brescii za­mieniając go na godną zaufania "wspólnotę terapeu­tyczną". Fabello zajmuje ponadto stanowisko człon­ka zarządu w szpitalu bonifratrów na wyspie Tiberina w Rzymie (jest to jedna z wielu placówek szpitalnych podlegających Watykanowi). Bardzo zabiegana jest również siostra Teresina, która podróżuje nie­ustannie wielkim samochodem z jednego końca Włoch na drugi. Tak wielopłaszczyznowa aktywność duetu Fabello - Abruzzese często odrywa ich od obowiąz­ków związanych z zarządzaniem czterech Domów Bożej Opatrzności.

Podobnie jak w Bisceglie również w przypadku ośrodka ojca Uva w Guidonia prawo zatrzymuje się przed bramą. Piękne alejki i zadbane ogródki dają wrażenie, że jest to oaza zdrowia, ale to tylko pozory.

Przebywa tam niewielka grupa chorych, ponieważ większa część z pięciuset pensjonariuszy jest prak­tycznie stale zamknięta w budynkach, których okna wyposażone są w ciężkie i gęste żelazne kraty.

Ustawa budżetowa z 1994 roku nakazywała za­mknięcie wszystkich zakładów psychiatrycznych do 31 grudnia 1996, ale były szpital dla przewlekle chorych w Guidonia, głuchy na zalecenia kierowane przez władze, funkcjonuje nadal. Ciągle powstają kraty w oknach, stałą regułą jest zamykanie w pokojach, często praktykowane przywiązywanie do łóżka, a "indywidualny rozkład czasu" realizowany w formie "godzinnego oddychania świeżym powietrzem", odby­wa się w ten sposób, że większa część pacjentów przebywa na boisku - naturalnie odpowiednio ogro­dzonym i zabezpieczonym od obcych spojrzeń wyso­kim żywopłotem.

Wewnątrz panuje spokój, którego zapewnia dyrektor medyczny Fernando Saraceni, bohater bły­skawicznej kariery: po wielu latach asystentury, w przeciągu kilku miesięcy, na przełomie lat 1996 i 1997, Saraceni szybko awansował - najpierw na po­mocnika ordynatora, potem ordynatora, a w końcu na dyrektora do spraw medycznych całego zakładu psychiatrycznego. Referencje Fernando Saraceni wzbu­dzają respekt: jeden z jego braci jest ordynatorem

250

251

polikliniki Gemelli w Rzymie - szpitala wysokich pra­łatów, łącznie z papieżem.

Średnia wieku pensjonariuszy ośrodka w Guidonia przekracza sześćdziesiąt lat i wielu z nich otrzy­muje najniższą emeryturę. Zgodnie z dyrektywami za­pisanymi w ustawie władz regionalnych 700 tysięcy tirów, stanowiących ów najniższy wymiar emerytury, winno zostać przeznaczone naprowadzenie działań spoleczno-przystosowawczych wobec benefìcjentów, ale tylko niewielka część z tych kwot trafia do rodzi­ny pensjonariuszy. W sytuacji braku biura opieki praw­nej rzeczywiste zarządzanie tymi środkami powierzo­ne jest opiekunkom społecznym, mianowanym przez ośrodek macierzysty w Bisceglie, zatrzymujący w swojej kasie większą część emerytur należnych pen­sjonariuszom.

Wielu z grona około pięciuset pracowników za­kładu swoje zatrudnienie zawdzięcza wstawiennictwu sióstr i biskupów (w latach siedemdziesiątych wiel­kim producentem listów polecających był biskup Donato De Bonis), ale w sumie działalność zakładu -w przeciwieństwie do Bisceglie - przebiega bez za­kłóceń. Jednakże również i w tej placówce ośmielił się ktoś wzruszyć żelazne, dyktowane z góry reguły, starając się uczynić życie pacjentów bardziej ludzkim. Chodzi o dwoje lekarzy, którzy pracują w tymże

ośrodku: ordynatora Enzo Maria Izze t lekarkę Annę Cannavina. Pierwszy cieszy się międzynarodową sła­wą, ma na swoim koncie liczne opracowania i publi­kacje, jest członkiem włoskiego towarzystwa psychia­trii, lekarka natomiast posiada dyplom specjalisty uzyskany w Instytucie Junga w Zurychu i należy do sto­warzyszenia "Demokratyczna Psychiatria", której zało­życielem był wspomniany już wcześniej Rocco Canosa.

Na początku lat osiemdziesiątych Izzo stworzył w ośrodku małą spółdzielnię rolniczo-rzemieślniczą, która dawała zatrudnienie około pięćdziesięciu pen­sjonariuszom. Ta godna pochwały działalność miała ułatwiać przystosowanie społeczne pacjentów: pracu­jący w spółdzielni wychodzili poza bramy zakładu i zajmowali się sprzedażą swoich produktów, korzy­stali z płatnych urlopów i mieli własne zarobki. W 1995 roku, wraz z nominacją siostry Teresiny Abruzzese, działalność spółdzielni została brutalnie przerwana i pięćdziesięcioro pracujących pacjentów z dnia na dzień wróciło pod klucz do swoich pokojów-sypialni. A wobec dwójki lekarzy-innowatorów rozpo­częły się represje. W lipcu 1997 Izzo został zwolnio­ny a Cannavina zawieszona w czynnościach na czas nieokreślony. Sąd pracy w Tivoli, do którego zwróci­ła się lekarka, nakazał niezwłoczne przywrócenie za­trudnienia, ale w grudniu 1997 lekarka znowu została

252

253

zawieszona w obowiązkach (w praktyce całe dnie, bez żadnego zajęcia, spędza w swoim gabinecie). Zarów­no Izzo jak i Cannavina pozwali ośrodek do sądu, ale kierownictwo - korzystając z protekcji Watykanu -ostentacyjnie demonstruje pewność siebie.

W prokuraturze rzymskiej jest złożone oświad­czenie doktora Izzo, opisującego fakt, że około dwu­dziestu pensjonariuszy było systematycznie przywią­zywanych do łóżek, przy czym dwie kobiety były unie­ruchomione nieustannie od dnia ich przyjęcia, co mia­ło miejsce około piętnaście lat temu.

Podczas gdy, z mocy prawa, wszystkie włoskie zakłady psychiatryczne zostały zlikwidowane, ośrod­ki kościelne prowadzone przez siostry służebniczki w Bisceglie, Foggia, Potenza i Guidonia - kontynuują swoją działalność jak gdyby nigdy nic. Prowadzenie ośrodków uzasadniane jest dwoma argumentami: nie­możnością znalezienia innego miejsca dla tysięcy pa­cjentów i brakiem zatrudnienia dla tysięcy swoich pra­cowników. W rzeczywistości jednak organizatorom i kierownictwu ośrodka zależy wyłącznie na utrzyma­niu lukratywnego biznesu, zasilanego strumieniem pu­blicznych pieniędzy, podczas gdy pensjonariuszom od­działów dla obłożnie chorych, dla uniknięcia dławią­cego "miłosierdzia", pozostaje wyłącznie nadzieja ry­chłego powołania ich przez Stwórcę do siebie.

W kwietniu 1997 ojciec Fabello przedstawił se­nackiej komisji zdrowia projekt (przez niektórych na zwany "faraonowym"), który przewiduje umieszcza­nie chorych psychicznie, osoby niepełnosprawne, star­ców i cierpiących na chorobę Alzheimera w wielkich -już istniejących lub które trzeba zbudować - ośrod­kach. Projekt ten mogły być chwalebny, ale kosztow­ny i bardzo złożony, a więc celem jego jest, być może, tak zmieniać, żeby nic nie zmienić, odraczając w nie­skończoność dzień, w którym należałoby dostosować się do przepisów aktualnie obowiązującego prawa. Ale przecież Opatrzność kościoła jest bardziej do­czesna niż Boża, a towarzyszą jej setki miliardów lirów, które przepływają wraz z całkowitymi rozgrzeszeniami.

254

255


"Lourdes" ojca Pio

Po zakończeniu swojej misji komisarza w Domu Bożej Opatrzności w Bisceglie i po szczęśliwym dla siebie rozstrzygnięciu procesu sądowego w sprawie olbrzymiej polikliniki, pod koniec grudnia 1996 biskup Riccardo Ruotolo powrócił na fotel prezesa religijnej fundacji Domu Wsparcia w Cierpieniu - Instytutu Ojca Pio w San Giovanni Rotondo ( w prowincji Foggia). Fundacja jest kolejnym holdingiem biznesowym o cha­rakterze religijnym, sprawującym nadzór nad kilkoma ośrodkami szpitalnymi; przede wszystkim nad gigan­tycznym szpitalem o nazwie Dom Wsparcia w Cier­pieniu (1200 łóżek, 34 oddziały, około dwa tysiące zatrudnionych - usytuowanym przy viale Cappuccini),

257

nad Domem Ćwiczeń Duchowych Cenacolo Sant'Andrea (przy via San Salvatore), nad Domem Starców im. Ojca Pio (z 250 komfortowo wyposażonymi mini apartamentami, także przy viale Cappuccini), nad Ośrodkiem Rehabilitacji Ruchu im. Ojca Pio, nad Ośrodkiem Przyjęć Santa Maria delle Grazie i wresz­cie nad klasztorem kapucynów, a więc tą placówką, gdzie działał' sławny ojciec Pio, którego prawdziwe nazwisko brzmi Francesco Forgione.

Olbrzymi kompleks religijno-finansowy wokół San Giovanni Rotondo, wioski znajdującej się około 20 kilometrów od stolicy prowincji Foggia, znany jest o wiele więcej niż fakt, że corocznie państwo wło­skie - za pośrednictwem kasy chorych - wpompowuje w istniejący tam szpital dziesiątki miliardów lirów. Ale znane są także perypetie, które towarzyszyły w swoim czasie budowie ośrodka - kłótnie pomiędzy zakonnikami i skandale finansowe.

Z ojcem Pio Kościół wojował już od 1923 roku, kiedy to nakazał pochodzącemu z Pietrelcina bratu za­konnemu, aby msze odprawiał wyłącznie prywatnie, a w latach 1931 do 1944 otrzymał w ogóle zakaz od­prawiania mszy uroczystych.

W San Giovanni Rotondo żyją jeszcze tacy, którzy pamiętaj ą dobrze, co działo się w latach czter­dziestych i później. W 1934 roku - na wiadomość,

że w okolicy klasztoru kapucynów sporą część grun­tu wystawiono na sprzedaż - ojciec Pio pilnie skon­taktował się z bogatą, pochodzącą z Turynu panią Marią Basilio - która porzuciwszy Piemont osiedliła siew San Giovanni Rotondo pozwalając, aby zawład­nął nią (oczywiście duchowo) zakonnik - i poprosił ją o pieniądze na zakup działki, na której pragnął zbu­dować szpital.

Oto przebieg rozmowy, odnotowanej w dzien­niku kobiety, odnalezionym w 1997 roku przez wnucz­kę Annę Marię Blanco.

Ojciec Pio: Mario Jeżeli sienie mylę, masz za­miar osiedlić się na stałe w tym miejscu?

Basilio: Oczywiście, ojcze.

Ojciec Pio: I zawsze domagałaś się od twoich krewnych, aby dokonali likwidacji olbrzymiego kapi­tału, który pozostawił w spadku twój ojciec.

Basilio: To prawda, ojcze.

Ojciec Pio: A zatem proszę cię, abyś oddała Opatrzności twoje bogactwo, uczynisz dobro i nie stracisz ani grosza.

Basilio: Mów dalej, mój ojcze duchowy.

Ojciec Pio: Właśnie wystawiono na sprzedaż działkę ziemi naprzeciwko klasztoru, i ty ją zakupisz, żeby zbudować pierwszy wielki dom przy viale

258

259

di Cappuccini. Pomożesz wielu biednym ludziom, a dobry Jezus wynagrodzi ci to tysiąckrotnie.

Maria Basilio, gotowa na spełnienie prośby ojca Pio, natychmiast zabrała się do dzieła. Spotkała się z właścicielem gruntu niejakim Lombardim i parafo­wali warunki umowy, następnie poleciła, aby bank w Turynie przekazał jej potrzebne na ten cel pienią­dze. Ale zanim dokonała zapłaty, kilka osób z Turynu

- uciekając się nawet do zakamuflowanych gróźb -próbowało odwieść właściciela gruntów od realizacji przyrzeczonej umowy. Zatem, na prośbę ojca Pio, Basilio napisała list do szacownego Francesco Morcaldi, dyrektora biura ksiąg wieczystych, powiadamia­jąc go o zawartym porozumieniu z Lombardim, zleca­jąc mu zarazem wykonanie prac budowlanych przy wznoszeniu obiektu - okazało się bowiem, że Morcaldi był także inżynierem... Wtedy do mieszkania kobiety zapukał ojciec Ignazio, przełożony z klaszto­ru świętej Anny z Foggia, powiadamiając ją o swoim zdecydowanym zamiarze zakupu tych samych grun­tów. Żeby przyśpieszyć sporządzenie aktu notarialnego zakupu ojciec Pio zwrócił się do przyjaciela Ciccillo

- to jest do burmistrza sprawującego władzę w San Giovanni Rotondo, Franco Morcaldi - który zapewnił go o swoim bezwarunkowym poparciu. I faktycznie to właśnie skrzętny Ciccillo rozstrzygnął wszystkie

kontrowersje wywieszając 15 stycznia 1934 na tabli­cy urzędu miejskiego ogłoszenie o przeniesieniu wła­sności.

Po zakupie gruntów projekt budowy wielkiego szpitala nie posuwał się jednak do przodu przez kilka lat - brakowało kapitałów, a także pojawiały się "dia­belskie przeszkody", oszczerstwa, a nawet grożono wręcz spiskiem.

W tym czasie sława ojca Pio urosła do niewy­obrażalnych rozmiarów i to nie tylko we Włoszech. W latach czterdziestych do San Giovanni Rotondo zaczęły napływać coraz większe rzesze wiernych z najbardziej odległych stron. Zaczęły napływać tak­że i datki, w tym również z zagranicy - 300 milionów lirów (wartości obecnej) wysłał z Paryża Emanuele Brunatto (wynalazca silnika diesla), który nawrócił się na wiarę chrześcijańską właśnie dzięki zakonnikowi. Kwotę 400 milionów obiecała wdowa po burmistrzu Nowego Jorku Fiorello La Guardia, przy czym uzgod­niono, że w dowód wdzięczności szpital będzie nosił imię świętej pamięci mera amerykańskiej metropolii, jednak później okazało się, że z obiecanej sumy wpła­cono rzeczywiście tylko nieco ponad połowę, a za­tem i wdzięczność nie powinna być aż tak wielka...

Do ojca Pio napływały darowizny w postaci dóbr ruchomych i nieruchomości. Były to tak znaczące

260

267

kwoty, że 4 kwietnia 1957 papież musiał zwolnić za­konnika ze ślubów ubóstwa - był to pierwszy taki przypadek w całej historii zakonu kapucynów. Jak wspomina biograf ojca Pio, Enrico Malatesta, po kil­ku łatach okaże się, że wielu innych kapucynów, w tym biskupów, postarało się o podobną dyspensę, aby kąpać w się niezmierzonym oceanie interesów, świętokupstwa, lichwy i spekulacji. I oto oni będą się starali wplątać w swój niegodny pęd do bogac­twa również ojca Pio. A kiedy im się to nie uda, rozpętaj ą przeciwko niemu serię pomówień i prze­śladowań...

Po śmierci papieża Piusa XII (1958) jego na­stępcą zostaje Jan XXIII. W kręgach Stolicy Apo­stolskiej, i nie tylko, narasta niechęć w stosunku do bardzo popularnego już zakonnika i jego ciągle ro­snącej fortuny.

Już od pewnego czasu z powodzeniem działał pozbawiony skrupułów finansista, Giovambattista Giufìre. Zarządzał on pieniędzmi zakonu kapucynów i stał się partnerem w interesach około setki diecezji rozsianych po całych Włoszech. Proboszczowie, dostojnicy kościelni i biskupi powierzali - powiązane­mu z chadecją - emerytowanemu urzędnikowi ban­kowemu pieniądze z ofiary (bywało, że również i pie­niądze wiernych), a on premiował te kapitały bardzo

wysokimi odsetkami, ale otrzymanych kwot nie zwra­cał... Ponad trzystu zakonników, w tym i takich, któ­rzy uczynili śluby ubóstwa, zostało oszukanych tracąc nie tylko sam kapitał, ale i odsetki. Co więcej, wielu z nich znalazło się w poważnych tarapatach po krachu Giuffre, bowiem zaciągnęli piramidalne kredyty na bu­dowę diecezjalnych kościołów.

W październiku 1994 prowincja zakonna w Foggia, do której należy San Giovanni Rotondo, stanie się centrum afery. Ojca Gerardo Saldutto, eko­noma prowincji zakonnej w Foggia, naiwność w dzie­dzinie finansów i zbytnia wiara, że pieniądze szybko przyniosą wysokie zyski, kosztowały sześć miliardów lirów. Taką bowiem kwotę osiągnęła inwestycja po­legająca na powierzeniu pieniędzy spółce powierni­czej, która później zbankrutowała.

A ponieważ te pieniądze, będące owocem hoj­nych datków ze strony wiernych, były przeznaczone przede wszystkim na budowę gigantycznego sanktu­arium, wiadomość o krachu finansowym wstrząsnęła miastem ojca Pio. Bowiem to do rąk ojca Saldutto, opisywanego jako człowiek dynamiczny, który osobiście utrzymuje kontakt z projektantem świą­tyni i z firmami budowlanymi, napływały wszystkie ofiary. Pieniądze te następnie, przez klasztor w San Giovanni Rotondo, były rozdysponowywane na rzecz innych

262

263

klasztorów kapucynów rozsianych po Molise, Campa­mi i Capitanata, należących do prowincji zakonnej.

W rezultacie finansowych akrobacji Giovambattisty Giuffre - i jego zakonnych wspólników - krach nastąpił w 1958. Przewodniczący utworzonej celem wyjaśnienia kulis skandalu stosownej komisji parla­mentarnej senator Giuseppe Paratore oświadczył: "Giuffre zajmował się budowaniem obiektów przezna­czonych dla kultu religijnego i z kultem religijnym zwią­zanych, a więc domów parafialnych, klasztorów, se­minariów itd... Wszystkie kwoty zostały przyjęte przez Giuffre celem "zarządzania" nimi z przyrzeczeniem odsetek, które określał on na swój sposób jako na­leżność, a ich stopa procentowa miała wynosić od 40 do 70 procent, a czasami nawet i 100 procent, i wię­cej... Ustalono, że instytucji i osób, które przekazały pieniądze Giuffre i które otrzymały należności, było łącznie 483, z czego 302 było instytucji i osób du­chownych i 181 laickich...". Faktem jest też, że Giuf­fre mógł powoływać się na protekcje i znajomości zarówno w Watykanie Jak i w kręgach polityków z Chrześcijańskiej Demokracji.

Jednym z najbardziej zagorzałych przeciwników ojca Pio był, również kapucyn, Girolamo Bortignon, biskup Padwy. Aby podratować pustą już kasę swo­jej diecezji, Bortignon usiłował uzyskać pieniądze

od ojca Pio, ale brat zakonny mu ich odmówił. W ra­mach odwetu Bortignon przekonał kilku prałatów do wysłania "wizytatora apostolskiego" - monsignora Carlo Maccari, sprawującego w praktyce funkcję in­spektora kontroli. Inspekcja Maccariego korzystała z poparcia ze strony wpływowego biskupa Lorisa Ca-povilla, sekretarza osobistego Jana XXIII, a także przyjaciela i byłego sekretarza samego Bortignona. Żeby znaleźć argumenty na oj ca Pio - źle widzianego przez samych braci zakonnych z jego klasztoru - ukryto w jego celi (a nawet w konfesjonale) kilka mikrofo­nów. W ten sposób sławny zakonnik został oskarżo­ny o popieranie przesądów, o przyjmowanie buntow­niczych postaw wobec Kościoła i o inne "wypacze­nia", w tym i "czynności nieczyste".

Usiłując zmienić kierunek przekazywanych dla ojca Pio ofiar. Kościół kazał wydrukować stosowny formularz z numerem konta bankowego i z tekstem: "Ojciec Pio modli się za was, zgodnie z waszą inten­cją, i prosi was o modlitwę. Błogosławi was, życząc wam wszystkiego dobrego. By przekazać ofiarę, najlepiej dokonać wpłaty na konto bankowe (nr 13/8511)". Na diecezjalnym formularzu Bortignon, poszukujący usilnie pieniędzy na wzniesienie semina­rium duchownego i szpitala Cottolengo Veneto, kazał napisać: "Odradza się duchownym i wiernym

264

265

organizowanie pielgrzymek do ojca Pio z Pietrelcina i odprawianie mszy i wieczornic modlitewnych w intencji wyżej wymienionego ojca. Przypomina się, że nie jest to zgodne z sensus Ecclesiae Christi, po­nieważ pewne działania są zastrzeżone przez Kościół tylko dla zmarłych sług bożych". Niezadowolony z ak­tualnego stanu, rzeczy prałat zobowiązał niektórych bra­ci zakonnych własnej diecezji, aby przekonywali zwo­lenników ojca Pio, żeby do San Giovanni Rotondo kierowali tylko połowę ofiary, a drugą j ej część prze­znaczali dla diecezji w Padwie. I by wydać się bar­dziej przekonywującym Bortignon postarał się o - za­adresowane do "szacownego biskupa Padwy" - listy z poparciem podpisane przez papieża i jego osobiste­go sekretarza.

Olbrzymia popularność ojca Pio oraz towarzy­sząca jej legenda w najmniejszym stopniu nie doznała uszczerbku w wyniku tych upomnień i dekretów wy­stosowanych pod jego adresem. A we wspomnianych dekretach urząd Watykański groził ojcu Pio poważ­nymi sankcjami: czasowym odsunięciem od kontaktu z wiernymi, zakazem odprawiania mszy i częstymi kontrolami ze strony watykańskich prałatów. Kiedy 23 września 1968 ojciec Pio zmarł, jego śmierć wpra­wiła Kościół w prawdziwe zakłopotanie, gdyż tysiące wiernych twierdziło, że widziało stygmaty na dłoniach

zakonnika. Według Enrico Malatesta stygmaty zniknęły z rąk zakonnika na dobę przed jego śmiercią, a "cud" zachowano w tajemnicy, aby uniknąć napły­wu do klasztoru lekarzy z całego świata.

Od 1968 roku pielgrzymki do San Giovanni Rotondo stały się prawdziwą przemysłową machiną. Dziesiątki tysięcy wyznawców świętości ojca Pio udaje się do "świętego miejsca" zasilając nadzwyczaj do­brze prosperujący biznes. Obecnie mówi się o pro­jekcie gigantycznej budowli, której realizację powie­rzono sławnemu architektowi Renzo Piano - chodzi o obiekt zdolny pomieścić 30 tysięcy osób.

Obecnie największymi - obok San Giovanni Rotondo - miejscami kultu religijnego, gdzie wiara i interesy swobodnie się przenikają, są: sanktuarium w Fatimie w Portugalii (od 1930 roku, kiedy to trzy pasterki miały "widzenia" Matki Boskiej, do chwili obecnej miejsce to odwiedziło około 150 milionów pielgrzymów), sanktuarium w Częstochowie, dokąd ikona Czarnej Madonny przyciąga miliony piel­grzymów, Lourdes we Francji, które bije rekordy jako cel turystyki religijnej (od 1858 roku, kiedy to Bemadette Soubirous stwierdziła, że ujrzała Mat­kę Boską, przybyło tam przynajmniej 300 milionów pielgrzymów) czy wreszcie miejsca święte w Palesty­nie, które co roku przyciągają setki tysięcy wiernych.

266

267

Miejscem kultu najświeższej daty jest Medjugorie -mała miejscowość w Bośni Hercegowinie; również tam 24 czerwca 1981 Matka Boska miała ukazać się kil­ku młodym osobom.

"Włoskie Lourdes", które na świecie rozsławia­ne jest dzięki działalności 2000 grup modlących się w intencji zakonnika z Pietrelcina, jest obecnie ośrod­kiem religijno-biznesowym z szeroka, infrastrukturą w postaci domów ćwiczeń duchowych, domów dla starców, domów dla pielgrzymów, placówek rehabi­litacyjnych, wielkiego szpitala i "świętego klasztoru". Wokół kwitnie handel kasetami wideo, figurkami, bro­szurkami, świeczkami, statuetkami, zegarkami z wi­zerunkiem legendarnego brata zakonnego.

I być może dlatego w Watykanie, po ogłoszeniu ojca Pio błogosławionym, myśli się także o celowości ogłoszeniu go świętym...


Zbłąkane owce, zbrukane habity


Celebra nowoczesności

Kiedyś przedstawiciele Kościoła zajmowali się duchowym formowaniem owieczek w obrębie wła­snych parafii, trudzili nawracaniem tych, którzy od wiary się oddalali, a sama religia miała przemożny wpływ na życie całych społeczeństw. Jednakże w do­bie dzisiejszych przemian społecznych Ì obyczajowych, wynikających również z rozwoju środków masowego przekazu, Kościół nie potrafił zreformować się sam na tyle, by zmodyfikować swe formy oddziaływania i w konsekwencji ulega, a czasami i popiera panujący na postprzemysłowym Zachodzie materializm.

U progu trzeciego tysiąclecia Kościół Rzymsko­katolicki przeżywa poważny kryzys powołań i wiernych.

271

Wykazuje coraz mniej umiejętności przemawiania do serc i sumień narodów, a coraz więcej skupia się na prezentowaniu instytucjonalnej władzy, celebrowa­nej przez mass media poprzez pokazywanie podróżu­jącego Jana Pawła II. Dzisiaj to już nie Kościół uza­leżnia społeczeństwo i uwarunkowuje jego wartości, ale odwrotnie. Dobitnie poświadcza to zawartość ga­zet. Coraz większa liczba kościelnych dostojników wydaje się zainfekowana nowoczesnością i jej mate­rialnymi pokusami: seksem, deizmem, luksusem, a przede wszystkim - pieniądzem i interesami.

Istniej ą księża-uzdrawiacze - jak Roberto Peruzzi, który z Ewangelią w dłoni ulega pokusie sławy w realizacji biblijnego "wstań i idź" i udowadniając moc słowa Bożego dokonuje "cudu za każdym razem, kiedy ktoś z wiarą o to prosi" (ostatnim uzdrowionym był skazany na wózek robotnik, który z woli księdza nagle odzyskał władzę w nogach).

Inny prałat - ksiądz Gianni Baget Bozzo - dzię­ki sutannie stał się gwiazdą mass mediów w roli poli­tologa i komentatora służącego władzy i władcom.

Z kolei inny biskup - Girolamo Grillo z Civita­vecchia, traktując instrumentalnie pewien domniema­ny cud ("krwawe łzy" figurki Matki Boskiej), nie usta­je w wysiłkach, aby przekształcić swoją diecezję w ośrodek pielgrzymkowo-biznesowy.

A propos owej figurki: statuetka miałaby zapła­kać krwawymi łzami po raz pierwszy 2 lutego 1995, czego świadkiem miałaby być zaledwie pięcioletnia dziewczynka. Po sceptycznym przyjęciu tej informa­cji również Ì sam biskup Grillo potwierdził fakt analo­gicznego wydarzenia i oświadczył dziennikarzom, że figurka płakała na jego rękach. Cudowna figurka została zatem ustawiona w kościele w Pantano i, od­powiednio chroniona szklaną zaporą, stała się celem setek pielgrzymów. Po tym jak Watykan dał swoje przyzwolenie na kult statuetki, komitet obrony praw konsumenta zażądał niezwłocznego przeniesienia bi­skupa z powodu instrumentalnego traktowania wyda­rzeń pozwalających domniemywać ich "święte i cu­downe pochodzenie". W kwietniu 1997 r. biskup Grillo znowu był opisywany w gazetach: podobno spoliczkował pewnego księdza - ojca Salvatore Vitiello.

Faktem jest, że historii, których bohaterami są księża - również księża zamieszam pośrednio lub bezpośrednio w historie mające swój finał w sądzie -jest na pęczki, a zdarzają się także i poważne sprawy karne, mające związek z przestępczością zorganizowaną.

Oczywiście owe zagubione owieczki i brudne sutanny to w istocie mniejszość w ogromnej rzeszy du­chownych, ale ta mniejszość ciągle rośnie, co stanowi

272

273

niewątpliwie coraz bardziej zaznaczającą się tenden­cję, a zatem obfitując ą w przykłady. Niżej opisane sprawy sądowe nie dotarły jeszcze do ostatecznej in­stancji (czytaj: do kasacji), a więc opisywane osoby mogą być traktowane chwilowo jako winne zarzuca­nych im czynów.

Aktualny "Numer dwa" w Watykanie - kardy­nał Angelo Sodano otarł się o dwie sprawy sądowe, w których jednym z bohaterów był jego brat - inży­nier Alessandro, ów przedstawiciel wolnego zawodu wplątał się w aferę łapówkarską w Asti, w związku z czym wszczęto śledztwo i 7 lutego 1994 brat kardy­nała został aresztowany. Jednak w lutym 1997 inży­niera Sodano uniewinniono, podobnie jak i pozosta­łych oskarżonych.

Dnia 3 lipca 1997 podczas uroczystości żałob­nych po śmierci inżyniera, biskup Asti Severino Po-letto wszczął polemikę z prokuratorem Sebastiano Sorbello. "Wszyscy wiedzą - oświadczył prałat w swoim wystąpieniu żałobnym w obecności konce­lebrującego kardynała Sodano - że inżynier był zamieszany, jak wiele innych osób, w kilka spraw, którymi żyło nasze miasto przez kilka ubiegłych lat -i przypominając fakt aresztowania dodał - takie zda­rzenie jest samo dla siebie komentarzem i powinno stanowić dla wszystkich przestrogę. Przypomniałem

je, ponieważ możemy wyciągnąć z niego naukę, która uczyni nas bardziej ostrożnymi; bądźmy srodzy, ale szanując prawdę bądźmy przede wszystkim bardziej wrażliwi na godność osób, które czasami mogą za­płacić bardzo wysoką cenę za rzeczy, które w ogóle nie pasują do tego, jak te osoby żyją".

Na homilię biskupa odpowiedział prokurator Sorbello przypominając, że biskup Severino Poletto zwykł zajmować się sprawami sądowymi za każdym razem, kiedy dotyczą one wpływowych osobistości tego miasta. Zrobił tak, na przykład, w 1994 roku pod­czas pogrzebu innego ważnego mieszkańca Asti - by­łego przewodniczącego rady miejskiej Giovanniego Gorii. Również wtedy biskup skrytykował wydanie politykowi chadecji zakazu opuszczania miejsca za­mieszkania. Prokurator Sorbello skorzystał też z oka­zji, aby przypomnieć, że brat potężnego kardynała dostał już kiedyś wyrok skazujący, o czym w trakcie gorzkiej żałobnej polemiki biskup zapomniał...

W roku 1986 biskup Mario Peressin z Pordenone, rocznik 1923, obejmuje diecezję w L'Acquila. Stolica regionu Abruzze jest ostatnim etapem w jego karierze - przez lata był dyplomatą Stolicy Apostol­skiej w wielu krajach. Słynący ze zdolności w sztuce porozumiewania się biskup Peressin jest biskupem no­woczesnym, który ma słabość do znajdywania się

274

275

w centrum zainteresowania. W 1991 roku jego inwek­tywy przeciwko zwolennikom aborcji były tak gwał­towne, że rozpisywały się o nich gazety i zaintereso­wała telewizja. Zachęcony echem w środkach maso­wego przekazu, biskup Peressin wystawił na głów­nym cmentarzu miasta pomnik poświęcony dzieciom nie narodzonym. Ten prowokacyjny i teatralny gest, którego cele były nade wszystko propagandowe, wywołał ostre reakcje (grupy feministek na murach ogrodzenia cmentarnego wywiesiły transparenty z de­dykacją "Dla kobiet zamordowanych w wyniku pota­jemnych zabiegów usuwania ciąży"). Ale wytworzony zamęt wzmógł apetyt biskupa na gwiazdorstwo - wy­zwanie podjął i rozesłał do proboszczów diecezji okól­nik z żądaniem, aby nagłaśniali przypadki przerywa­nia ciąży opowiedziane im przez parafianki w trakcie spowiedzi. A ponieważ ciągle nie był zadowolony, podczas kampanii wyborczych nakłaniał wiernych do oddawania głosu na partie sprzeciwiające się abor­cji. Mimo prowokacyjnego charakteru wystąpień bi­skupa na postępowanie jego Stolica Apostolska pa­trzyła łaskawym okiem udzielając swego cichego przy­zwolenia.

Po mieście zaczęły jednak krążyć mało budują­ce pogłoski na temat biskupa. Mówiono o brudnych interesach w światku budownictwa i o nierzetelności

podatkowej. Późniejsza kontrola wykazała, że fak­tycznie Peressin nie ujął w zeznaniu podatkowym z 1989 roku swoich osobistych dochodów w wyso­kości 15 tysięcy dolarów, uzyskanych z inwestycji w Stanach Zjednoczonych. Z faktu tego wynika, że biskup musiał zainwestować w USA około 250-300 milionów lirów. Zainteresowany odpowiedział gro­teskową uwagą, że chodzi wyłącznie o plotki rozpo­wszechnianie przez "siły tajemne i szatańskie" i - być może, aby wydać się bardziej przekonywającym -oskarżył całe dzielnice miasta, że oddają się demo­nicznym rytuałom, którym towarzyszą seksualne orgie...

I tak, oprócz awersji wielu parafian, biskup zy­skał sobie dodatkowo niechęć wielu duchownych. W lutym 1991 dwudziestu siedmiu proboszczów diecezji wystosowało petycję do papieża prosząc, aby obdzielił ich "łaską nowego biskupa, który miałby nie­co wiary w Boga, trochę miłości dla bliźniego i był mniej pazerny na pieniądze" (określając go przy tym jako osobę niepohamowaną, niemoralną i pato­logiczną).

Późnej zdarzyła się rzecz nieoczekiwana: stary biskup doznał zawału serca i znalazł się w klinice Ge­melli w Rzymie (w ulubionym szpitalu prałatów, w tym także i papieża). W tych okolicznościach Watykan

276

277

na miejsce kontrowersyjnego biskupa wysłał "admi­nistratora apostolskiego" - Giuseppe Di Falco, biskupa z pobliskiego Sulmona, któremu później przy­dzielono pomocnika w osobie koadiutora Giuseppe Molinari.

W regionie Abruzzo również miały znaleźć swój finał oszukańcze transakcje dokonywane przez wy­sokiego dostojnika z zakonu klaretianów. Pochodzą­cy z Triestu ojciec Antonio Leghisa, od 1967 do roku 1979 pełnił funkcję generalnego przełożonego kon­gregacji. Oszustwo, którego stał się on bohaterem, zostało odkryte przypadkowo po banalnej kradzieży, dokonanej podczas podróży koleją na trasie Medio­lan - Rzym. Oto anonimowy złodziej skradł torbę na­leżącą do zakonnika, ale później ją porzucił. Bagaż odnalazł pewien kolejarz i przekazał torbę policji. Wewnątrz znaleziono dokumenty potwierdzające do­konywanie przez ojca Leghisę gigantycznego oszustwa: były to setki kwitów wielomiliardowego przemytu pie­niędzy.

Okoliczności sprawy stały się bardziej jasne w trakcie rozprawy 15 października 1997 w sądzie w Lecco, gdzie na ławie oskarżonych zasiadł też ojciec Emilio Boccatto, klaretianin przez wiele lat prowadzący księgi rachunkowe kongregacji we Wło­szech. Mieszkańcy pobliskiego Galbiate oskarżali obu

zakonników, że zdefraudowali ich oszczędności, któ­re przez lata powierzali ojcom w nadziei otrzymania odsetek wyższych niż praktykowały to banki. W su­mie chodziło o sześć miliardów lirów przekazanych z Abruzzo do rzymskiej kurii i wydatkowanych na bli­żej nie określone, dokonane w imię Boga, transakcje nieruchomościami.

W trakcie procesu ojciec Boccatto - usiłując zdjąć odpowiedzialność z władz kurii - przyznał, że odbierał od mieszkańców Galbiate wpłaty sam, i choć działania te mu się nie podobały, o czym wielo­krotnie mówił ojcu Leghisie, niewiele mógł poradzić, gdyż musiał być swemu przełożonemu (czyli Leghisie) posłuszny. Obrona ojca Boccetto nie była zbyt prze­konywająca. Dowody zebrane przez ofiary oszus­twa przeczyły jego słowom: zarówno w Lecco jak i w Rzymie kierownictwo kongregacji doskonale orien­towało siew szczegółach sprawy.

W Bergamo, w kręgach kościelnych i w krę­gach finansjery nazywają go "Marcinkusem 2000". Chodzi o biskupa Aldo Nicoli, który przez piętnaście lat pełnił funkcję pełnomocnika episkopatu do spraw działalności gospodarczej potężnej kurii w Bergamo. Z racji swojej funkcji Nicoli był również dobrze zna­ny wysokim hierarchom z Watykanu. I faktycznie, Nicoli ma wiele wspólnego z kowbojskim bossem

278

279

z IOR: również i on, na podobieństwo biskupa z Chi­cago, ze jednaką swobodą posługuje się Ewangelią i bilansami spółek i, podobnie jak Amerykanin, zaj­muje się sprawami wiecznymi przez angażowanie się w najbardziej doczesne ziemskie sprawy. Corriere della Sera pisał, że kiedy Nicoli przejmował w kurii sprawy finansowe, diecezjalne kasy były opustoszałe z powodu olbrzymich kosztów utrzymywania semina­rium w Citta Alta. W krótkim jednak czasie nastąpił przypływ gotówki, a kuria znalazła się w centrum du­żych operacji gospodarczo-finansowych. Najbardziej spektakularna z nich to zainwestowanie w bank Cre­dito Bergamasco i sukcesywne przejście pod kontro­lę banku Credit Lyonnais. Na jego koncie znalazło się również utworzenie centrum kongresowego przy via Paleocapa oraz nieskończony ciąg transakcji nieru­chomościami.

To właśnie do Nicoli w 1995 roku zwróciła się Stolica Apostolska, kiedy Towarzystwo Świętego Pawła (jedna z najbogatszych włoskich kongregacji kościelnych) przeżywała kryzys finansowy. Majątek stowarzyszenia (nieruchomości w centrum Mediola­nu, hotele, domy wypoczynkowe, "Republika młodzie­ży" w Civita) wykazywał olbrzymie zadłużenie (które osiągnęło kwotę około czterdzieści miliardów lirów na około sześćdziesiąt miliardów obrotu). Ujemny

wynik bilansowy spowodował dymisję księdza Pierluigi Borracco (przełożonego towarzystwa) i ekono­ma generalnego Marii Teresy Sarati.

"Zbawca" w osobie biskupa Nicoli natychmiast zabrał się do pracy. Odnowił dobre kontakty z przy­jaciółmi bankierami (którymi byli: Cesare Zonca - prezes Credito Bergamasco, Andrea Gibellini - ówcze­sny dyrektor generalny Banca Popolare di Bergamo, pracujący później w IOR), z przedsiębiorcami (rodzi­ną Radici) i z kontrowersyjnym finansistą Emesto Preatoni (z którym w 1992 Nicoli, według pogłosek, miał zrobić kilka interesów o wartości dziesiątków miliar­dów lirów). Pięć miesięcy po objęciu tego ważnego stanowiska "Marcinkus 2000" - oskarżony o oszustwo - stanął przed sądem wraz z innymi członkami kie­rownictwa katolickiego dziennika L'Eco di Bergamo.

Oczekując na proces, biskup Nicoli kontynuuje swoje eucharystyczne interesy, w tym również poprzez spółkę Ivet (z kapitałem założycielskim miliarda 350 milionów lirów), której jest prezesem, a główną jej działalnością pozostaje organizacja pielgrzymek do Lourdes i innych miejsc świętych na całym świecie. "Pojechał z misją do Europy Wschodniej "albo "zachorował i jest na zwolnieniu" - tajemnica otacza­jąca Bolesława Krawczyca, robiącego karierę polskie­go dostojnika, jest nieprzenikniona. Zaledwie

280

281

czterdziestoletni Krawczyc nie jest jednym z wielu księży, należy do tej wąskiej grupy zakonników, któ­rzy mają wstęp na uroczystości celebrowane przez papieża. Ponadto kieruje sekretariatem Kongregacji do spraw Praktyki Wiary, na której czele stoi chilijski kardynał Giorgio Arturo Medina. Oprócz tego odpo­wiedzialny jest za utrzymywanie kontaktów z włoskim Czerwonym Krzyżem. I wszystko to znalazło się w zagrożeniu, gdy 30 października 1995 odebrał Krawczyc prokuratorski zakaz opuszczania miejsca zamieszkania. Rzymska prokuratura zastosowała ten środek w związku z handlem samochodami, które były nielegalnie wywożone, a potem z zarobkiem sprzeda­wane w Polsce. Sądowe perypetie spowodowały znik­nięcie zakonnika.

Jak wiele innych zdarzeń dziejących się wewnątrz watykańskich murów, również i ta sprawa otoczona jest tajemnicą. Rzecznik Joaquin Navarro Valls ogra­niczył się do zdementowania faktu, że wobec Krawczyca wydano nakaz aresztowania, a zatem i brak powodu do ukrywania się. Nie pozostaje więc nic in­nego, jak tylko uwierzyć pogłoskom krążącym po Watykanie, według których Krawczyc, po prze­słuchaniu w prokuraturze (w lipcu 1995), po prostu się zapodział, wracając do... "życia prywatne­go" z pewną kobietą w mieszkaniu wynajętym

od kardynała Andrzeja Marii Deskura (przyjaciela Jana Pawła II).

W Watykanie zakłopotanie jest bardziej niż wy­czuwalne. I aby pomniejszyć znaczenie osoby zakon­nika w oczekiwaniu na rozwój sytuacji w sądzie, Sto­lica Apostolska daje do zrozumienia, że przysługują­cy Krawczycowi tytuł "monsignore" został mu nadany tymczasowo Jako że był związany z pełnioną funkcją papieskiego mistrza ceremonii.

Rzym, 16 listopada 1994. W auli-bunkrze wię­zienia w Rebibbia w ramach procesu przeciwko re­gionalnemu deputowanemu z chadecji Enzo Culicchia, oskarżonemu o powiązania z mafią, składa zeznania skruszony mafioso Vincenzo Calcara. Dawniejszy "człowiek honoru" z "rodziny" z Castelvetrano opo­wiada teraz o zaistniałym przed trzynastu laty epizo­dzie prania brudnych pieniędzy. W sprawę zamieszani są politycy i wysocy prałaci, a wśród nich prezes IOR biskup Paul Marcinkus. Wyprana, pochodząca z na­padów, okupów i handlu narkotykami - podana przez bandytę - kwota jest przeogromna, równa około dzie­sięciu miliardom ówczesnych lirów.

Pieniądze, wszystkie w dziesięciotysięcznych banknotach - zeznawał Calcara - zostały zabrane z mieszkania bossa Francesco Messiny Denaro (ad­wokata, szefa grupy mafijnej z Campobello di Mazara)

282

283

i ułożone w dwóch walizkach. Walizki te załadowano w Castelvetrano do dwóch samochodów, które miały bezpośrednio pojechać na lotnisku Fiumicino.

Skruszony przestępca uściślił, że w samocho­dzie, który wyjechał z Sycylii, znajdowało się kilku ważnych mafiosów, a wraz z nimi były burmistrz z Castelvetrano Antonio Vaccai-ino, były chadek i de­putowany Enzo Culicchia, regionalny deputowany so­cjalista Enzo Leone (kilka lat później aresztowany za łapówki) oraz pozostający na usługach Cosa no­stra kapitan karabinierów.

- Kiedy przyjechaliśmy na Fiumicino - konty­nuował bandyta - czekały na nas już trzy samochody ciemnego koloru i w jednym z nich był Marcinkus z jakimś innym kardynałem. Po załadowaniu walizek do samochodu, gdzie siedzieli prałaci, wszyscy poje­chaliśmy na via Cassia, do Rzymu, gdzie znajdowała się kancelaria notariusza Alfano.

Fakty opowiedziane przez Calcara znajdują potwierdzenie w zeznaniach składanych przez innego, także skruszonego a bardziej znanego, mafiosa Rosa­rio Spatole, który parę lat wcześniej opowiadał ów­czesnemu prokuratorowi z Marsali Paolowi Borselli­no o handlarzu narkotyków, który przechwalał się, że ma układy z Marcinkusem. Ten sam Calcara za­fundował późniejszemu sędziemu Paolo Borsellino

dokładny przekrój sieci organizacji mafijnych w za­chodniej części Sycylii.

Na rewelacje Calcary replikował kardynał Rosalio Castillo Lara, niegdysiejszy szef IOR, a później kierujący papieską komisją do spraw watykańskich.

- Oskarżenia te są całkowicie bezzasadne, bo­wiem znając osobiście arcybiskupa Marcinkusa jestem pewien, że nie przyjąłby żadnych podejrzanych kwot, tym bardziej od nieznanych mu osób - oświadcza kategorycznie oburzony kardynał Rosalio Lara. -Jestem też przekonany, że z przebywającego od lat w Sta­nach Zjednoczonych arcybiskupa Marcinkusa ktoś chce zrobić kozła ofiarnego, aby skryć już nie wiem jakie zbrodnie, wyjawiane przez mafiosów, co do któ­rych wiarygodności, jak wiadomo, należy zachować zdecydowanie ostrożną postawę...

Torrechiara (Parma), 31 grudnia 1995. Po udzieleniu rozgrzeszenia parafiankom pragnącym przystąpić do ostatniej w roku komunii w poczuciu obmycia z grzechów, w klasztornej kaplicy Świętej Marii Panny dwóch policjantów podeszło do księ­dza Franco Mondellini i dokonało aresztowania. Jak na ironię kościółek nosił wezwanie Świętej Marii od Śniegów, a aresztowanie nastąpiło w związ­ku z międzynarodowym handlem "śniegiem", czyli kokainą.

284

285

Pochodzący z Parabiago ksiądz spędzał czas zajmując sienie tylko eucharystią. Oznaczone jego nazwiskiem akta spraw leżą w sądach w Locri i w Reggio Calabria, a także w Avezzano (Abruzzo) i w Acquapendente (Lazio). Karierę duchownego zna­czyły nie tylko ceremonie i nabożeństwa kościelne. Odprawianie mszy przeplatało się z lotniczymi podró­żami odbywanymi pomiędzy kalabryjskimi spelunami i kolumbijskimi narcos, a także łapówkami, uciecz­kami, a nawet ukrywaniem się.

Na lotnisku w Santa Fé (Kolumbia) w 1991 roku dwaj agenci zażądali, aby ksiądz Franco otworzył tor­bę podróżną. Zakonnik podniósł krucyfiks, ale to nie odwiodło funkcjonariuszy od dokonania kontroli. W bagażu zakonnika znajdowała się drewniana figur­ka, która wydała się nadmiernie ciężka: faktycznie, we­wnątrz ukryte były cztery kilogramy kokainy warte ponad dwa miliardy lirów. Aby nie ryzykować zbyt długiego pobytu w cieszących się złą sławą kolumbij­skich więzieniach nie tylko otworzył książkę do na­bożeństwa, ale też wyznał śledczym, że pozostawał na usługach kalabryjskich grup przestępczych. Poda­jąc nazwiska małych i dużych bossów wymienił na­zwisko swojego kolumbijskiego kontaktu: Antonio Julio Jimenez.

Jak to się stało, że ksiądz z Parabiago znalazł się na usługach kalabryjskiej mafii? W latach siedem­dziesiątych ksiądz Mondellini został skierowany do pracy w parafii Brancaleone (Licride) i tam wła­śnie rozpoczął podwójne życie - z Ewangelią i han­dlem narkotykami. A kiedy jego nazwisko znalazło się na nakazie aresztu tymczasowego, podpisanego przez prokuratora z okręgowej dyrekcji walki z mafią, szyb­ko zmienił styl życia. Dzięki sutannie ksiądz Franco mógł skrywać się w monastyrach i klasztorach, gdzie obecność gości nieczęsto zgłaszana jest policji. Cza­sami księdzu-przemytnikowi przypominało się inne jego hobby polegające na tym, że za dziesiątki milionów, powołując się na znajomość z papieżem, obiecywał uzyskanie tytułów kościelnych i herbów szlacheckich. Oszustwo takie udawało się w Avezzano, a także -tuż przed drugim aresztowaniem - i w Torrechiara.

Po głośnym aresztowaniu księdza Mondelliniego, ksiądz Cipriano Carini, kierujący opactwem San­ta Maria della Neve, opowie dziennikarzom, że ksiądz "potrzebował odpoczynku fizycznego i psychicznego, ponieważ przeszedł atak serca". Biskup z Viterbo także się za nim wstawił. A ksiądz Franco? Po prostu po­wie, że aresztowanie w Kolumbii nastąpiło w wyniku pomyłki polegającej na zwykłej zamianie walizek.

286

287

Ponad osiemdziesięcioletni biskup Simeone Duca wydaje się być żywym wcieleniem zasady: "błą­dzić jest rzeczą ludzką, ale tkwić w błędzie jest rze­czą diabelską". Na szpalty gazet, gdzie opisywane są jego perypetie sądowe, trafił już w 1983 roku, kie­dy to został aresztowany i oskarżony w skandalu z wydobyciem nafty, a z więzienia wyszedł po wpła­ceniu grzywny w wysokości miliarda lirów. Żywotny prałat z Żary, pełniący kiedyś funkcję sekretarza pa­pieskich archiwów, uległ z czasem ponownej poku­sie. I to jakiej? Praniu brudnych pieniędzy pochodzą­cych z porwań dokonywanych przez kalabryjskic gru­py przestępcze. A przy okazji wplątał się jeszcze w aferę z fałszywymi pieniędzmi. Opowiadał o tym skruszony mafioso Saverio Morabito (były boss jed­nego z kalabryjskich ugrupowań).

W postępowaniu karnym, w którym zarzuty po­wiązania z mafią postawiono 165 osobom, o biskupie Duca mówi się, że na podstawie podsłuchu telefonicz­nego i zdjęć ustalono jego ścisłe związki z Ferraro-Giovanni. Osoba biskupa -jak zauważył prokurator -wywoływała niepokój nie tylko z powodu swoich ści­słych kontaktów z bossami przestępczych organiza­cji, ale też i dlatego, że nazwisko jego pojawiło się w trakcie postępowania w sprawie handlu narkoty­kami, kiedy to zachodziło podejrzenie, czy nie jest

to ta sama osoba, której została dostarczona spora partia czystej morfiny.

O Simeone Duca była mowa także w wyroku wydanym przez sąd 2 grudnia 1990 po procesie "Operacja Kwiat Lotosu", która doprowadziła do aresztowania handlarza narkotyków Santo Pasqu­ale Morabito. W połowie lat osiemdziesiątych pocho­dzący z Bova Marina Morabito zakotwiczył w Me­diolanie, gdzie oprócz wsparcia ze strony środowiska handlowo-wojskowego mógł liczyć także na pomoc wpływowych, a przede wszystkim pożytecznych przy­jaciół: ordynatora dużego szpitala w Mediolanie, pew­nego dostojnika kościelnego, a nawet dwóch policjan­tów. Co do prałata, przyjaciela Morabito, to okazało się, że był nim właściciel willi wartej miliard lirów i obligacji państwowych na cztery miliardy - biskup Simeone Duca.

Nazwisko biskupa Duca pojawia się również w postępowaniu sądowym znanym pod nazwą "Ope­racja Cara vaggio". Sprawa ta dotyczyła handlu na wiel­ką skalę fałszywymi banknotami. Epicentrum tejże działalności znajdywało się we Florencji, ale ośrodki znajdywały się także w Neapolu i w Kalabrii. W paź­dzierniku 1996 prokuratura we Florencji wydała wie­le nakazów aresztowania i aż 130 zakazów oddalania się z miejsca zamieszkania. Bohaterem sprawy był

288

289

młody inżynier Stefano Labanti, który wykorzystując najnowsze techniki laserowe oraz fotokopiowania, zdolny był produkować fałszywe bilety tramwajowe, karty bankomatowe, paszporty, karty kredytowe i znaczki skarbowe, a przede wszystkim - umiał prze­rabiać banknoty jednodolarowe na studolarowe. I to właśnie on umożliwił śledczym zlokalizowanie jego licznych wspólników. Wśród nich znajdował się Lorenzo Fallani, z którego tajnej drukami wychodziło fałszywek na około 300 miliardów rocznie, przy czym - według Labantiego - Fallani w przeszłości pracował jako sekretarz osobisty biskupa Duca.

- Prałat - oświadczył adwokat jednego z oskar­żonych - spełniał funkcję kuriera: odbierał fałszywe pieniądze we Florencji, by później przekazać je bos­som z przestępczej organizacji la'ndragheta w Kali­fornii. Tamci z kolei odprzedawali fałszywki za czter­dzieści procent ich wartości.

W innej sprawie sądowej nazwisko biskupa Duca pojawia się w związku z kontaktami duchowne­go z szefostwem organizacji la'ndrangheta. W roku 1983 Rocco Lo Presti, kalabryjczyk skazany w Tu­rynie za zabójstwo i porwanie, zwrócił się do biskupa o ułatwienie postępowania kasacyjnego. W zamian za 30 milionów lirów prałat wyraził gotowość wsta­wienia się u sędziego sądu kasacyjnego Ugo Dinacci.

Owa "interesowność" kosztowała prałata wszczęcie postępowania karnego, w wyniku którego Dinacci został uwolniony od zarzutów, ale biskup Duca został skazany na dziewięć miesięcy więzienia za łapówkę. W październiku 1984, w trakcie procesu apelacyjne­go, biskup potwierdził, że zainkasował 30 milionów od Lo Presti, ale bronił się twierdząc, że przyjął te pieniądze, aby następnie przeznaczyć je na dobre uczynki. Było to dosyć surrealistyczne usprawiedliwie­nie, ale sąd apelacyjny uznał jednak tę okoliczność za prawdopodobną i biskupa uniewinnił.

***

Wierni zapewniają, że nigdy nie widzieli, by w kościele Świętej Agnieszki w Nowym Jorku (przy Czterdziestej Trzeciej Alei) ksiądz Lorenzo Zorza od­prawiał niedzielną mszę. Ale wszyscy zgodnie opisują go jako proboszcza sympatycznego i uczynnego. Dla żebraków okupujących chodnik przed kościołem ksiądz Zorza z jego hojnością jest prawie świętym,

W celu szerzenia chrześcijańskiego miłosierdzia proboszcz założył spółkę Family Trading Ine. z siedzibą w jednym z budynków przy Piątej Alei. To właśnie tam nadchodzą przesłane z Kalabrii olbrzy­mie paczki z odzieżą - przeznaczone dla biednych

290

291

z parafii. Zresztą father Lorenzo nie jest jakimś prze­ciętnym księdzem. Jest grubą rybą w hierarchii Stoli­cy Apostolskiej, gdyż pełni funkcję nuncjusza apo­stolskiego, a więc ambasadora Watykanu przy Orga­nizacji Narodów Zjednoczonych. Ma amerykańskie obywatelstwo i paszport dyplomatyczny, co daje mu dużą swobodę we wszelkich jego podróżach.

5 lutego 1988 w Mediolanie brygada operacyj­na do walki z narkotykami dokonuje konfiskaty pię­ciu kilogramów kokainy zapakowanych w torebki zna­nej marki brazylijskiej kawy. W trakcie śledztwa po­licja odkrywa istnienie siatki handlu narkotykami i kra­dzionymi dziełami sztuki. Uczestniczą w niej włoskie grupy przestępcze współpracujące z grupami amery­kańskimi. W tym wszystkim przewija się nazwisko księdza Lorenzo Zorzy - zamieszanego zarówno w handel narkotykami jak i w paserstwo dziełami sztuki.

28 marca 1988 prokuratura rzymska wystawia przeciwko prałatowi międzynarodowy list gończy za­rządzając, aby o powyższym środku "zostały zawia­domione wszystkie punkty graniczne i żeby przekaza­ny został również poza granice państwa włoskiego". Identyczny środek - także w związku z przemytem skradzionych dzieł sztuki - został zastosowany przez prokuratora federalnego z Nowego Jorku, Rudolpha Giulianiego. Dwa dni po rozesłaniu nakazu aresztowania, 30 marca, obecność watykańskiego nuncjusza apostolskiego - oskarżonego o powiązania z mafią, o handel narkotykami i o handel dziełami sztuki - zo­stała zgłoszona przez międzynarodowe lotnisko w Ciampino: oczekiwał na lot do Nowego Jorku. Ale ksiądz Zorza do tego samolotu nie wsiadł, lecz po pro­stu -znikł. W kilka dni później, 7 kwietnia, funkcjo­nariusze policji skarbowej zlokalizowali go w małej willi w Montecalvo di Pianoro (w pobliżu Bolonii) i dokonali aresztowania. Przedstawiono mu zarzut współudziału w prowadzonym przez mafię przestęp­czym procederze handlu skradzionymi dziełami sztuki i handlu narkotykami. A ponieważ ksiądz Zorza był obywatelem amerykańskim, w ramach ekstradycji został odesłany do USA.

Domek, w którym skrył się ksiądz Zorza, był własnością Adrii Gialdini i jej męża, Vittorio Santunione. Kobieta jest znaną na całym świecie konserwatorką dzieł sztuki, a jej mąż sławnym malarzem. Obydwoje zostali oskarżeni o pomoc w ukrywaniu osoby poszukiwanej i aresztowani. Później od zarzu­tów ich uniewinniono. Adwokat kobiety - mecenas Gianfranco Bordoni z Bolonii napisze, że Adria Gial­dini "wielokrotnie zaznaczyła w trakcie przesłuchania, że poznała księdza Zorzę kilka lat wcześniej, w trak­cie kilkumiesięcznego pobytu w USA. Ksiądz Zorza,

292

293

który był wtedy członkiem delegacji watykańskiej przy ONZ, wykazał się wielką uprzejmością towarzysząc pani Adria w zwiedzaniu galerii i muzeów. Chodziło zatem o znajomość zawartą w najczystszych okolicz­nościach, a sama osoba wydawała się nadzwyczaj godna zaufania...

W trakcie procesu wyszła na jaw wieloletnia przestępcza działalność księdza. Na przykład fakt, że miał on swój udział w zniknięciu, a później w odna­lezieniu obrazu Tycjana5wf'erć Świętego Piotra Mę­czennika (arcydzieła nieocenionej wartości, które -od momentu wybuchu w 1867 roku austriackiej bom­by w kościele Świętego Piotra i Pawła w Wenecji, gdzie obraz przechowywano - uznawane było za znisz­czone). Ustalono także, że w 1982 roku sąd amery­kański uznał go winnym przemytu skradzionych we Włoszech dzieł sztuki. Wówczas to znaleziono w jego bagażu na nowojorskim lotnisku dwa obrazy olejne z XVI wieku (wartości 200 milionów tirów) niepewnego pochodzenia. Prokuratura oskarżyła go o zainkasowanie ośmiu tysięcy dolarów za prze­mycenie obu obrazów, a sąd skazał go na trzy lata więzienia (w zawieszeniu). Włoski sąd stwierdził po­nadto, że w innych okolicznościach, w Rzymie, za­bezpieczono u niego 74 tysiące dolarów w bankno­tach autentycznych, ale przerobionych (pierwotne

jednodolarowe były przerabiane na banknoty studolarowe). Takimi banknotami amerykańska Cosa no­stra pokrywała różnicę w trakcie wymiany kokainy na dostarczaną przez Włochów heroinę.

We Włoszech nazwisko księdza Zorzy pojawi­ło się już wcześniej w związku ze sprawą banku Am­brosiano i śmiercią Roberto Calviego. I rzeczywiście, 18 czerwca 1982, syn zmarłego bankiera - Carlo, opo­wiedział mediolańskim prokuratorom o dziwnych oso­bach - przyjaciołach Francesco Paziency - kręcących się wokół jego ojca.

- Pazienza - mówił Carlo Calvi - powiedział mi, że bardzo ambitny biskup Luigi Cheli był jego dobrym przyjacielem i że aspirował do stanowiska zajmowa­nego przez Marcinkusa. W tym czasie nie było go w Stanach Zjednoczonych i powiedział mi, żebym poszedł do pewnego mieszkania w Nowym Jorku, gdzie przebywał ojciec Zorza. - Przy drugim spotka­niu, to właśnie ojciec Zorza towarzyszył Carlowi, kie­dy ten udał się do biskupa.

- Cheli powiedział mito - opowiadał dalej syn bankiera - co już wcześniej telefonicznie przekazał mi Marcinkus: miałem powiedzieć mojemu ojcu w areszcie, żeby był cicho, żeby nie zdradzał żadnych tajemnic i żeby ciągle wierzył w Opatrzność... Wydaje mi się celowe zaznaczyć, że od śmierci ojca

294

295

do dzisiaj, kontaktowało się z nami oferując bliżej nie określoną pomoc i wsparcie, wielu przyjaciół Pazienzy, a wśród nich niejaki Alfonso Bove z Nowego Jor­ku, niejaki ojciec Zorza, duchowny mieszkający w Nowym Yorku, niejaki Sciubba, wykładowca z uni­wersytetu katolickiego w Waszyngtonie i niejaki Alvaro Giardili...

Również Clara Canetti (wdowa po Roberto Calvi) wymieniła nazwisko księdza Zorzy mówiąc o wysokich prałatach działających na terytorium USA.

- Na przełomie lipca i sierpnia mój syn - opo­wiada wdowa - miał telefon od biskupa Sbarbaro, prałata mieszkającego w Waszyngtonie i - o ile wiem - pełniącego funkcję kontrolną nad zachowaniem in­nych wysokich prałatów przebywających za granicą. Sbarbaro, zaprosił go do siebie, ponieważ pragnął mu osobiście złożyć kondolencje. Spotkanie to pole­gało głównie na całym ciągu mniej lub bardziej waż­nych stwierdzeń i uwag, zupełnie w stylu języka jezu­itów pełniących czołowe fùnkcj e w watykańskim świe­cie polityki. Między innymi Sbarbaro powiedział mo­jemu synowi, że Kościół daje priorytet problemom wol­ności narodów nad ich potrzebami materialnymi, jak głód na świecie. Robił też aluzje do faktu, że mój mąż zapłacił swój ą cenę i wyraził uwagę, że inni też po­dobnie zapłacą...

- W jakiś czas po śmierci mojego męża - kon­tynuuje Canetti - przyjechał do mnie wykładający na uniwersytecie w Nowym Jorku profesor Costa, który zasiada w zarządzie banku Ambrosiano, w którym pracuje mój syn. Profesor Costa przyprowadził ze sobą niejakiego ojca Zorzę, włoskiego duchowne­go, który pełnił jakąś funkcję w Organizacji Naro­dów Zjednoczonych, ale którą stracił w wyniku ja­kichś perypetii sądowych związanych z kradzieżą dzieł sztuki. Zorza został przedstawiony mojemu synowi przez Pazienze, który był także przyjacielem profeso­ra Costy. Wtedy właśnie Zorza powiedział mi, ale tak żeby nie słyszeli tego mój syn i moja córka, że Pa­zienza kazał mu przekazać mi, że on sam nie miał nic wspólnego z tą straszną sprawą...

Jak powstał układ pomiędzy rodziną Calvich i księdzem Zorzą? Już w połowie lat osiemdziesiątych wyjdzie na jaw, że sędzia Giovanni Falcone, który zaj­mował się aktywnie powiązaniami między przedstawicielami sycylijskiej mafii [Cosa nostra, otrzymał od swoich amerykańskich kolegów akta, w których to Pazienza wskazywał na związki pomiędzy sporą nie­zależnością finansową księdza Zorzy a znajomością i kontaktami Zorzy z Vicentem Restivo, zamieszanym w pranie brudnych pieniędzy należących do wpływo­wej familii Bonnano. W mieszkaniu Pazienzy

296

297

prokuratorzy znajdą nagranie rozmowy telefonicznej pomiędzy Maurizio Mazzetta (sekretarzem aferzysty) i księdzem Zorzą, w której wyraźnie była mowa o handlu skradzionymi dziełami sztuki. Ale co więcej - w aktach podano, że część pieniędzy banku Am­brosiano podlegało kontroli ze strony księdza Zorzy. Chodziło o kwoty przekazywane między bankami mającymi siedzibę w raj ach podatkowych w Panamie (gdzie trio Calvi-Sindona-Marcinkus posiadało spół­ki powiernicze i banki) oraz w Brazylii. Po krachu -dane zawarte w dokumentach Ambrosiano będą wy­znaczać ślady przelewów na ogromne kwoty, które przekazywano w okresie od 1980 do 1982 do co najmniej trzech banków z San Paolo w Brazylii: do Banco do Comercio e Industria (około 106 milio­nów dolarów), do Banco Itau (50 milionów dolarów), wreszcie do Banco Real (50 milionów dolarów). A to właśnie San Paolo jest miastem, gdzie w przy­szłości ksiądz Zorza będzie chciał osiąść na state.


Charyzma pieniądza


Duchownym będącym symbolem najbardziej niepohamowanego powołania do interesów jest zna­ny ksiądz Luigi Maria Verze. Ów ksiądz-manager jest autorem profetycznej książki noszącej tytuły carisma del denaro (Charyzma pieniądza), w której ksiądz Verze doszedł wręcz do konkluzji, że nie ma sprzecz­ności pomiędzy Bogiem i pieniądzem.

Biografìa bezwzględnego w interesach księdza-managera doskonale charakteryzuje jego osobowość. Już w 1964 roku ksiądz Verze otrzymał od mediolań­skiej kurii "upomnienie", w którym mu - zabroniono odprawiania mszy świętej. Powody tak poważnej sankcji nie są znane, ale zapewne nie były budujące.

298

299

Faktem jest natomiast, że po owym "upomnieniu", po­chodzący z Werony ksiądz (urodzony w Illasi w 1920 roku) zdjął habit, założył najbanalniejszy strój biznes­mena i zaczął czynić w interesach swoje "cuda", któ­rych efektem - po kilku latach - były narodziny praw­dziwego gospodarczego imperium.

Pierwszy biznesowy wyczyn księdza Verze wiązał się z połacią działek gruntu przeznaczonego na orga­nizację terenów zielonych, a położonego w okolicy lotniska Forlani i przylegającego do cytadeli "Milano 2" wznoszonej przez Silvio Berlusconiego (budowę realizowano za pośrednictwem podstawionej firmy, a finansowana była z tajemniczych źródeł pochodzą­cych ze Szwajcarii). Oto ksiądz-manager zamierzał zbudować na tym gruncie szpital San Raffaele. Ale za jakie pieniądze? Nie wiadomo.

- Nie dostaliśmy żadnych spadków, ani też nie było ukrytych źródeł finansowania. Były tylko pożyczki i darowizny, jak np. 25 tysięcy metrów kwadratowych gruntu otrzymanego nieodpłatnie od hrabiego Bonzi w 1960 roku. Reszta pochodzi z banków - stwierdzi wiele lat później ksiądz-manager w wywiadzie dla tygodnika Panorama.

Ale dziennikarz Giovanni Ruggerijest bardziej zorientowany i precyzyjny, kiedy w swojej książce podaje, że hrabia Bonzi działkę o powierzchni

46 tysięcy metrów kwadratowych sprzedał w 1966 roku tajemniczemu ośrodkowi opieki szpitalnej Mon­te Tabor, działającemu pod kierownictwem księdza Luigi Maria Verze, a rok później burmistrz z Segrate wydał pozwolenie na wzniesienie tam prywatnego ośrodka geriatrycznego "Szpital San Raffaele". Zda­niem dziennikarza, zarówno klinika jak i jej pomysło­dawca okazują się mieć związek z budową "Milano 2" i z jego przedsiębiorczym (i ukrytym) budowniczym Berlusconim. Wybucha skandal nad skandale spowo­dowany nadużyciami, nieprawidłowościami, a przede wszystkim powiązaniami politycznymi.

A zatem, odmiennie od tego, co twierdził ksiądz-manager, grunty i pozwolenie na budowę znalazły się w jego gestii dopiero 1967 roku (kamień węgielny pod budowę kompleksu szpitalnego położono 24 paździer­nika 1969), działka okazała się prawie dwukrotnie większa, no Ì wcale nie chodziło o darowiznę. Co do pożyczek, to chodziło być może o 600 milio­nów lirów (z 2,156 miliarda wnioskowanych), które ksiądz Verze otrzymał od państwa dzięki wpływowym przyjaciołom z Chrześcijańskiej Demokracji, l faktycz­nie, ich wsparcie okazało się dla księdza-managera decydujące, gdyż 15 kwietnia 1971 ówczesny - chadecki - premier Emilio Colombo uznał istnienie osobowości prawnej placówki, która rok wcześniej

300

30]

przyjęła nazwę fundacji religijnej Ośrodka San Romanello del Monte Tabor. Rządowy akt pozwolił tak­że księdzu-biznesmenowi korzystać również z dostę­pu do funduszów regionalnego programu leczenia szpi­talnego, ale postanowienie to regionalny asesor do spraw opieki zdrowotnej Vittorio Rivolta (chadek) uznał za nieprawne, gdyż klinika księdza Luigiego jako placówka prywatna nie może uczestniczyć w regio­nalnym programie podziału środków rządowych.

Pomiędzy księdzem Verze i regionalnym aseso­rem rozpoczął się długi okres upartych sporów. Ksiądz pozostający w dobrych stosunkach również i z socja­listami (burmistrzami Renato Turri z Segrate oraz Aldo Aniasi z Mediolanu, a także i samym bossem włoskiej partii socjalistycznej - mediolańczykiem Bettino Craxi) nie zaniedbał niczego, co mogłoby zjednać aseso­ra Rivolte. Najpierw były naciski administracyjne, po­tem groźby, a w końcu także i próba przekupstwa. Ksiądz Verze pisał do Rivolty we wrześniu 1971, że rozpoczęte w 1969 prace budowlane zostały wkrót­ce wstrzymane "z powodu przerwania środków finan­sowania, które państwo w swoim czasie zobowiązało się dostarczyć, a potem scedowało na władze regionalne... Jeżeli pozycja ta nie zostanie wpisana na listę lombardzkich szpitali, które winny być finan­sowane ze źródeł publicznych zgodnie z zapisami

obowiązującej ustawy, pierwsza część szpitala San Raffaele pozostanie piękną, ale nieukończoną budow­lą, zupełnie nieprzydatną dla celów szpitalnych". W listopadzie 1973 ksiądz wystosował nowe pismo do asesora. Jego ton był już odmienny: "Ponieważ wiem, bo mam tego dowody, że nasze dzieło jest dzie­łem upragnionym przez Boga i że to Bóg nie pozwala nam się poddać, radzę panu więcej nie przeszkadzać". Później nastąpiła próba przekupstwa - asesorowi obiecano łapówkę w wysokości pięciu procent dota­cji - ale rzecz skończyła się sprawą sądową, w wyni­ku której ksiądz Verze otrzymał w pierwszej instancji wyrok skazujący.

W końcu księdzu-managerowi - dzięki potęż­nemu wsparciu polityków z Rzymu - udało się poko­nać przeszkody. Dnia 25 lipca 1972 chadeccy mini­strowie Athos Valsecchi (zdrowie) i Oskar Luigi Scalfaro (oświata) stosownym postanowieniem uznali kli­nikę San Raffaele za "placówkę szpitalno-medyczną o charakterze naukowym", co umożliwiało księdzu Verze dostęp do państwowych funduszy i przywilejów, a władze regionalne pozbawiło kompetencji do zajmowania się jego ośrodkiem.

Dzięki wspólnej protekcji polityków z prawej i lewej strony ksiądz Verze razem z przyjacielem Berlusconim zdołali nawet uzyskać zmianę kierunku

302

303

mchu na pobliskim lotnisku, aby starty i lądowania nie zakłócały spokoju pacjentów szpitala oraz mieszkań­ców luksusowego okrąglaka Milano 2. Po długiej i skomplikowanej procedurze, która miała także swoje epizody sądowe, kierunki ruchu samolotów zostały zmienione, a Berlusconi mógł podnieść cenę budowa­nych przez siebie mieszkań z 130 do 280 tysięcy li-rów za metr kwadratowy.

W latach siedemdziesiątych biznesowe wyczy­ny księdza były stałą pozycją gazetowych kronik są­dowych w lokalnych brukowcach. Ale nic nie zdołało zatrzymać "upragnionej przez Boga kliniki", której funkcje jej twórca określał jako "szpital przede wszystkim dla lekarza, nawet bardziej dla lekarza niż dla chorego, aby lekarz mógł realizować się jako mistrz i profesjonalista w tej świętej sztuce... A chorego szpi­tal San Raffaele przyjmuje i traktuje jako jednostkę biologiczno-psychiczno-duchową, która, przez fakt choroby, nabyła prawo do najlepszego i indywidual­nego leczenia... Zaś przez pojęcie »jednostki biologiczno-psychologiczno-duchowej« należy rozumieć, że szpital musi widzieć w chorym pewną organiczną jedność - złożoną ze strony fizycznej, z wartości psychiczno-intelektualnych i z wiecznej ponad wszyst­ko duszy - która to całość dotknięta została nową

patologiczną sytuacją... Walka przeciw chorobie jest wręcz starciem człowieka z człowiekiem..."

Pod koniec 1990 roku, w ramach wymyślonego przez Berlusconiego projektu budowy (na Sardynii) spekulacyjnego kompleksu "Olbia 2-Costa Turchese", zaprojektowano wielką klinikę, która - usytuowana na obrzeżach osiedla - miała składać się z kilku po­kaźnych budynków. Dziennika La Nuoba Sardegna wysunął hipotezę, że teren pod klinikę mógł być szczo­drym upominkiem firmy Fininvest dia księdza Verze.

- W tę sprawę zaangażowałem się osobiście -oświadczył wtedy burmistrz Olbia Giampiero Scanu. - Wyjaśniam też, że nie chodzi o jakąś klinikę dla super-vipów, ani o rodzaj beauty farm, jak zresztą to ktoś już sugerował, ale o szpital dla wszystkich z pięciuset łóżkami, z wyposażeniem sportowym i z centrum kongresowym. I taki jest potrzebny : jeżeli komuś coś się stanie, dzisiaj trzeba go wieźć do Sassari lub do Cagliari. - Jednak projekt "Olbia 2" z przy­ległą super kliniką nie wypalił z powodu oporu sił po­litycznych i mchów ekologicznych, zaniepokojonych tym, że budowlany harmider zakłóci życie na wybrze­żach tego regionu.

Kilka lat później, 24 października 1996, ksiądz-biznesmen w wywiadzie do należącego do Berlusco­niego tygodnika Panorama zatytułowanym "Leczę

304

305

Was, jak chce tego Bóg", przypuszcza atak na pro­kuratorów (a więc tych, którzy zwalczali mafię, ko­rupcję i aferzystów): "Sądzę, że sprawiedliwość pre­zentowana przez niektórych prokuratorów już nianie jest, ale raczej staje się prawną szykaną, arogancją, prywatą..." A następnie wypowiada się na korzyść po­krzywdzonego i zmuszonego do ukrywania się Bettino Craxiego: "Niezależnie od jego problemów z są­dami, ciągle jestem jego przyjacielem. A nawet coraz większym przyjacielem..."

Obiekt, który przez wielu usłużnych dziennika­rzy został uznany jako szpital wzorcowy lub wręcz wzór do naśladowania na skalę krajową, w styczniu 1998 znowu będzie przedmiotem prokuratorskiego śledztwa. W wyniku pożaru, który tam wybuchł, stra­cił życie jeden z pracowników kliniki.

Przedmiotem działalności przedsiębiorstwa Ośrodek San Raffaele del Monte Tabor (który wpi­sano do rejestru, dla poszerzenia korzyści i przywilejów, pod hasłem Dział specjalny: przedsiębiorstwa rol­ne) jest realizacją programu, złożonego z mieszaniny górnolotnych haseł chrześcijańskiego miłosierdzia i nie­skrywanych aspiracji finansowych. Bowiem -Jak to wynika z dokumentu - "celem fundacji jest spro­wadzenie założeń i praktyki leczenia do zastosowania ducha ewangelicznego przykazania »Uzdrawiajcie

chorych« (Mateusz X,8) drogą inspiracji i podejmo­wania wszelkich inicjatyw, zarówno kościelnych jak i laickich, celem spopularyzowania nowego chrześci­jańskiego konceptu opieki zdrowotnej... zgodnie z ideą założyciela księdza profesora Luigi M. Verze". Dlate­go też - czytamy dalej - "fundacja może prowadzić, zarówno we Włoszech, jak i za granicą, wszelkie dzia­łania uznane za niezbędne, potrzebne - lub w każdym razie uznane za wskazane - do osiągnięcia celów fundacji, a także wszelką działalność gospodarczą, finan­sową, operacje majątkowe, operacje na nieruchomo­ściach i ruchomościach, w tym uczestniczenie we wszelkiego rodzaju spółkach, ich zbywanie oraz udzielanie poręczeń majątkowych na rzecz osób trze­cich..."

Dzisiaj stowarzyszenie San Raffaele del Monte Tabor, któremu prezesuje, oczywiście, ksiądz Verze, jest potężnym, obracającym miliardami biznesowym holdingiem posiadającym międzynarodowe rozgałęzie­nia. Należy do niego sieć szpitali San Raffaele w Se-grate i w dzielnicy Eur w Rzymie (ostatni z nich, który kosztował 250 miliardów lirów, przez ponad dwa lata nie pracował, a zezwolenie na działalność otrzymał od maja 1997). Fundacja nadzoruje też szpitale i przy­chodnie w Tarante, w Brazylii, na Malcie, w Polsce, w Indiach. Inne rodzaje działalności prowadzi spółka

306

307

powiernicza Finraf, skupiająca takie firmy, jak: Science Park Raf (usługi), Europa Scienze Umane (wydaw­nictwo), Dom Opieki Santa Maria (klinika). Szpital San Raffaele Resnati, Ortesa (enginneering), Torricola (obrót nieruchomościami) a także - aby uczynić zadość statutowi całej grupy, ale przewidującemu wła­śnie i ten rodzaj działalności - nieokreślone bliżej go­spodarstwo rolne produkujące wino i oliwę.

Chociaż jest placówką prywatną, to jednak szpital San Raffaele w Segrate (który zatrudnia 2255 pracowników, dysponuje 1200 łóżkami, rejestruje 60 tysięcy przyjęć rocznie) korzystał latami z ogromnych dotacji publicznego (państwowego) systemu opieki zdrowotnej. Według władz regionu Lombardii (do­stępne dane dotyczą roku 1993) koszt dziennego po­bytu szpitalnego pacjenta wyniósł ponad 809 tysięcy lirów. Nie przez przypadek zatem określany jest jako szpital możnych tego świata.

Mimo miliardów wpompowywanych w szpital każdego roku, holding księdza Verze znajduje się w poważnych kłopotach finansowych (według niektórych opinii jego pasywa osiągnęły poziom około 500 mi­liardów lirów). Aby się z nimi uporać, ksiądz-manager zatrudnił byłego polityka z prawego skrzydła chadecji i jednocześnie byłego bankiera Roberto Maz­zette, który dał się poznać jako jeden z bohaterów

śledztwa akcji "Czyste ręce". Mazzetta poszukuje wspólników zdolnych wyłożyć gotówkę i planuje wej­ście na giełdę. Fundacja pozostanie właścicielem ca­łego majątku, ale utworzona zostanie spółka akcyjna, która zajmować się będzie zarządzaniem szpitala i która otworzy się na nowych wspólników...

Dzisiaj, tak jak kiedyś, interesy księdza Verze mogą liczyć na poparcie polityków - z dawnej chadecji i partii socjalistycznej - związanych obecnie na pra­wicy u Berlusconiego.

Zgodnie z tym co twierdzi lombardzki oddział partii demokratyczno-socjalistycznej, wiosną 1997 centro-prawicowa rada regionalna Lombardii miała stworzyć warunki na to, aby szpitalowi San Raffaele podarować około pięć miliardów rocznie. Na mocy tak zwanej złotej umowy, zawartej pomiędzy władza­mi regionalnymi i kliniką księdza Verze, pracownicy urzędów regionalnych i członkowie ich rodzin mieliby możliwość dokonywania kompletnych badań okreso­wych w szpitalu San Raffaele, za kwotę 490 tysięcy lirów od osoby (podczas gdy cena dla osób nie ubezpieczonych wynosi 750 tysięcy lirów). Kwota ta mia­łaby być zwracana przez kasę regionalną, nawet gdy­by wydatkowana była na rzecz pozostających na utrzymaniu danego pracownika członków rodziny. Według oświadczenia regionalnego szefa partii

308

309

demokratyczno-socjalistycznej - Fabio Bienellego, jest to teatralny gest uprzywilejowania San Raffaele na nie­korzyść innych ośrodków leczniczych, ograniczenie prawa do swobodnego wyboru lekarza, a przede wszystkim doskonały interes dla szpitala kosztem ca­łej społeczności, gdyż zaokrąglając liczby i kwoty fak­tura wystawiona przez San Raffaele mogłaby osiągnąć właśnie wartość czterech miliardów ośmiuset milio­nów lirów rocznie.

25 czerwca 1997 ośrodek San Raffaele staje się bohaterem kolejnego skandalu. Na zarządzenie me­diolańskich prokuratorów, funkcjonariusze policji skarbowej dokonuj ą przeszukania i zajęcia wielu do­kumentów. W związku z otrzymanymi sygnałami pro­kuratorzy podejrzewają możliwość oszustwa, że lo­kalne władze sanitarne płaciły klinice księdza Verze za badania, których nigdy nie wykonano.

Zresztą cała historia kliniki San Raffaele naszpi­kowana jest epizodami spraw sądowych, zwłaszcza tych związanych z nadużyciami budowlanymi - ale i nie tylko takich - i kilkakrotnie epizody te kończyły się wyrokami. Tak się stało, na przykład, 25 listopada 1995, kiedy sąd w Mediolanie za naruszenie przepi­sów budowlanych skazał księdza Verze m.in. na pięć miesięcy pozbawienia wolności. Nowy proces w po­dobnej sprawie rozpoczął się, również w Mediolanie,

l O czerwca 1997. Innym razem na rok i cztery mie­siące więzienia został skazany ksiądz Verze w paź­dzierniku 1997, kiedy sąd pokoju uznał go winnym paserstwa dwóch szesnastowiecznych neapolitańskich płócien, skradzionych z kościołów w prowincji Ne­apol. Zgodnie z linią obrony obydwa płótna zostały nabyte za 60 milionów lirów przez kierowcę księdza Verze - Danilo Donati, który je później podarował księdzu-managerowi. Jednak według wersji proku­ratorskiej w sprawie tej uczestniczyła aktywnie rów­nież siostra księdza Luigiego Verze - Giuliana

310

311


Milenijny kram


Przedsiębiorczy paulini - bracia nożownicy

- Jesteśmy bardziej znani od Boga - oświadczył latem 1997 Noel Gallagher, leader grupy popowej Oasis (jakieś dwadzieścia lat wcześniej identyczne sło­wa wypowiedział Lennon, leader Beatlesów, który jednak pośpiesznie potwierdził swój "dogłębny sza­cunek dla Jezusa"). Bluźniercze zdanie Gallaghera wywołało natychmiastową reakcję Kościoła. - To na­sza wina - pisał ze skruchą katolicki dziennik Avvenire - chcieliśmy przemienić tych dwudziestolatków w opinions-leaders, a teraz musimy znosić te ich nie trzymające się ładu ni składu wygłupy.

Kiedyś Kościół Rzymskokatolicki zajmował się wyłącznie kluczowymi zagadnieniami. Jednak

315

od kilku lat najbardziej autorytatywni przedstawiciele kleru wypowiadaj ą się publicznie na temat wszystkie­go, a w szczególności na temat bzdur. Nierzadko sam Jan Paweł II w trakcie zgromadzeń na Placu Święte­go Piotra zabiera głos na tematy zupełnie marginal­nych wydarzeń: warunków meteorologicznych, swo­ich wakacji w górach... Jest to zgodne z bardzo kon­kretną strategią porozumiewania się, realizowaną przez Kościół w celu zjednania sobie dusz zgromadzonych w tłumie, który coraz bardziej jest tłumem laickim. Żaden papież przed Janem Pawłem 11 nie podróżował tyle co on i po Włoszech, i po świecie. Nigdy przed­tem Kościół nie brał udziału w takim stopniu, jak to się dzieje dzisiaj Jako aktywny uczestnik i bo­hater społeczeństwa, grając sam dla siebie wielki spektakl.

Zresztą machina propagandowa, którą dziś dys­ponuje Kościół we Włoszech Jest faktycznie impo­nująca. Oprócz rzesz duchownych wszystkich parafii, diecezji, szpitali i wszelkiego rodzaju i poziomu szkół, słowo Boże przekazywane jest za pomocą 144 tygo­dników diecezjalnych, 470 lokalnych stacji radiowych, ponad 350 księgarni oraz ponad 200 wydawnictw katolickich. Wszystko to stanowi potężny arsenał środków masowego przekazu, które są także - to też się zmieniło - dosyć dochodowym biznesem.

Wśród wszystkich stacji radiowych inspirowa­nych przez Święty Kościół Rzymskokatolicki, najbar­dziej popularne jest rzymskie Radio Maria, które od 1990 roku dzięki swoim 750 przekaźnikom, do­ciera do wszystkich zakątków kraju, a swoim poten­cjałem technicznym prawie dorównuje RAI. Dzięki hojnym datkom wiernych, które osiągaj ą łącznie dzie­siątki miliardów lirów, nosząca imię Matki Boskiej roz­głośnia nadaje już w siedemnastu krajach. Oprócz pierwszego miejsca w rankingu liczby słuchaczy, Radio Maria może się pochwalić również przodowa­niem w emitowaniu "elektrycznego smogu". Fakt ten potwierdzili 30 stycznia 1998 technicy z ośrodka kon­troli transmisji radiowych przy ministerstwie poczty: religijna stacja radiowa odpowiedzialna jest za praw­dziwe bombardowanie falami elektromagnetycznymi rzymskiej dzielnicy Monte Mario, co z pewnością nie pozostaje bez wpływu na zdrowie jej mieszkańców i całej okolicy.

Spore audytorium ma także Radio Vaticano, które z około czterdziestu rozsianych po całym świe­cie ośrodków studyjnych nadaje programy w prawie pięćdziesięciu językach. Dużym sukcesem, co do licz­by słuchaczy, może pochwalić się także Novaradio (mieszanka katolicyzmu i rozrywki), będące lokalną rozgłośnią diecezji mediolańskiej.

316

317

Wśród stacji telewizyjnych należy wymienić Te­lepace, stację założona przez Guido Todeschini, na­dającą z dwóch dużych ośrodków: z Rzymu i z Werony. A w lutym 1998 rozpoczęła działalność nowa -zdolna rywalizować nawet z RAI i z Fininvest - kato­licka stacja SAT 2000. Finansowana przez wpływo­wą CEI (konferencję biskupów włoskich), stacja ta może być odbierana przez wszystkich, którzy posiadają anteny satelitarne. Kanał satelitarny telewizji episkopatu udostępniony został przez samą RAI za skromną kwotę miliarda dwustu milionów lirów rocznej opłaty. Mimo początkowo niewielkiego krę­gu odbiorców - obok kościelnego radiowo-telewizyjnego centrum nadawczego w Rzymie, mieszczącego się w supernowoczesnym gmachu przy via Aurelia -organizuje się oddzielne biuro mające zajmować się świadczeniem usług reklamowych. Oprócz zaangażo­wania w działalność dostojników duchownych ze szczytów watykańskiej hierarchii - z kardynałem-supergwiazdą mediów Ersilio Toninim - należąca do CEI stacja nadawcza opiera się na współpracy z bardzo znanymi dziennikarzami i reżyserami.

Inauguracja telewizyjnej stacji CEI wzbudziła sceptyzm u popularnego duchownego księdza Anto­nio Mazzi.

- Telewizja biskupów wydaje mi się marnotra­wieniem pieniędzy i pomysłów. Powinniśmy raczej wy­korzystać tę energię na robienie czegoś lepszego... Wśród księży jedni mówią: otwierajmy nasze szkoły, wydawajmy nasze gazety, utrzymujmy nasze stacje te­lewizyjne. W gruncie rzeczy takie integralistyczne po­dejście spowodowałoby tylko usunięcie nas na mar­gines. Ci z biskupiej telewizji to filozofowie z katolic­kiego Aventynu - chcą, aby za wszelką cenę katolic­ka szkoła była dofinansowana, mówią, żeby robić swoje, ponieważ świat jest brudny i źle urządzony. Ja natomiast należę do innej, licznej grupy księży -tych, którzy pragną zmieniać instytucje już istniejące, nawet jeżeli to zmusza do dużych kompromisów. Wypowiedź swą ksiądz Mazzi kończy stwierdzeniem, że katolicyzm przefiltrowany przez telewizję już utra­cił sporą część swojej radykalności, bo przyjął sche­maty i propozycje społeczeństwa konsumpcyjnego.

Dzisiejszą działalność wydawniczą Kościoła należy oceniać jako wyjątkowo kwitnącą. Wśród naj­lepiej sprzedających się we Włoszech periodyków są dwie pozycje katolickie: wydawany w Padwie miesięcznik Messagero di S. Antonio (Zwiastun Święte­go Antoniego) i mediolański tygodnik Famiglia Cri­stiana (Chrześcijańska rodzina).

318

319

Ten boom potęgowany jest setkami milionów dotacji z państwowej kasy. Na przykład wspomniany Messagero (którego sukces wydawniczy jest w dużej części rezultatem prenumeraty pozyskiwanej z okazji pielgrzymek do Padwy i w gruncie rzeczy nie potrze­buje żadnych dotacji), otrzymuje corocznie od pań­stwa około 80 milionów lirów. Dziesiątki i setki milio­nów lirów dotacji otrzymują liczne religijne periodyki, ukazujące się pod szyldem nie zawsze wyłącznie reli­gijnych stowarzyszeń czy spółek. Dzieje się tak w oparciu o przyjętą w 1990 roku ustawę, która prze­widuje subwencje dla czasopism partyjnych, spółdziel­czych, wydawanych w językach mniejszości narodo­wych, a także dla czasopism wydawanych przez fundacje i inne instytucje "nie nastawione na zysk". A że pod takim szyldem działaj ą często właśnie cza­sopisma inspirowane przez Kościół, i on, jak każdy kto wydaje gazetę lub prowadzi wydawnictwo, może domagać się od państwa określonej kwoty dotacji. Możliwość ta jest bardzo doceniana w diecezji w Novara (rodzinne miasto arcykatolickiego prezy­denta Republiki Włoch Oscara Luigiego Scalfaro), która stata się prawdziwą kuźnią wydawniczo-dziennikarską: oprócz Nuova campana di S,Agabio (na­kład: 400 egzemplarzy) w Nawarze ukazuje się dzie­siątka innych maleńkich tytułów o łącznym nakładzie

około 15 000 egzemplarzy - oczywiście przy wspar­ciu państwowych subwencji. Według Włoskiej Fede­racji Tygodników Katolickich (FISC) wszystkie 11 tytułów, których redakcje mieszczą się w Novarze i prowincji, kierowane są przez te same osoby: Giu­seppe Cacciami i jego zastępcę Piero Cerutti. Sytuacja wygląda nieco inaczej w przypadku medio­lańskiego Avvenire stanowiącego własność CE1 ( 100 000 egzemplarzy nakładu); dzięki temu, że wy­daje go firma mająca formę spółdzielni, otrzymuje ona pięć miliardów dopłaty rocznej od państwa.

Oprócz dotacji "urzędowych", kolejne subwen­cje dla tytułów pozostających pod wpływem Stolicy Apostolskiej przekazuje prawdopodobnie firma rekla­mowa Multimedia Pubblicità (Mmp) będąca własno­ścią grupy Set, która została przejęta przez operatora telefonicznego Telecom. W styczniu 1998 prasa poinformowała, że rzymska prokuratura wszczęła postę­powanie zarzucając Mmp sfałszowanie bilansu i nie­legalne finansowanie partii politycznych. Akt oskar­żenia zarzucał firmie (postawionej zresztą w stan li­kwidacji po odnotowaniu straty około 260 miliardów), że zawierała umowy na preferencyjnych warunkach, nie uzasadnionych względami handlowymi, z redak­cjami wydającymi tytuły związane z partiami i mchami politycznymi. Poprzez mechanizm "zagwarantowane-

320

321

go minimum" (tj. określonej liczby reklam, które firma gwarantowała wyemitować na rzecz danych tytułów, niezależnie od rzeczywistej kwoty uiszczonych opłat) spółka Mmp miała bezprawnie wydatkować znaczne kwoty na rzecz watykańskiego L'Osservatore Roma­no, dziennika CEI Avvenire oraz na rzecz tygodnika kongregacji paulinów Famiglia Cristiana.

Przykładem biznesu, który przynosi niezłe do­chody z wydawania katolickich tytułów jest oficyna Periodici San Paolo (Sp. z o.o.) z siedzibą w Alba. Jest to duże, czwarte co do wielkości wydawnictwo (po Mondadori, Rizzoli, Rusconi) posiadające także zakład poligraficzny, w którym drukowane są gazety (około 10 tygodników, dwutygodników i miesięczni­ków) wydawane przez paulinów. Redakcje mieszczą się w Mediolanie przy via Giotto. Najważniejszą paulińską publikacją jest Famiglia Cristiana. Jej nakład wynosi ponad l milion egzemplarzy, w redakcji za­trudnionych j est (wraz z korespondentami w Paryżu i w Londynie) około 60 dziennikarzy i grafików, co stanowi zespół dwa razy większy w porównaniu z takimi tygodnikami o charakterze rodzinnym jak Gen­te (Ludzie) i Oggi (Dzisiaj), które sprzedają jednak około 700 000 egzemplarzy tygodniowo. Na sukces czasopisma składają się po trochu: praca drukami, wpływy z reklam, sieć sprzedaży (prowadzonej nie

tylko przez parafie, ale także i w kioskach), 14 ośrod­ków dystrybucji rozsianych po całych Włoszech, hoj­ne dotacje państwowe - wszystko to czyni z Famiglia Cristiana doskonały wielomiliardowy biznes.

Władcami wydawniczego imperium Periodici San Paolo są bracia zakonni - paulini. Ci naśladowcy świętego Pawła -jak charakteryzuje ich L 'Espresso - "składali śluby ubóstwa i swoje zarobki przekazują do klasztornej kasy, ale jeżdżą BMW i na wzór laic­kich managerów posługują się firmowymi kartami kre­dytowymi oraz jadają w najlepszych restauracjach. Składali śluby posłuszeństwa swoim przełożonym i papieżowi, a później - po kolei - buntują się prze­ciwko nakazom płynącym od hierarchów. Zachęcają do rozwijania ducha i służenia innym, ale w swoich własnych redakcjach rządzą żelazną ręką. Nauczają miłości bliźniego, ale umieją bezlitośnie posługiwać się przysłowiową szpilką. Paulini - bracia nożownicy. Są faktycznie duchownymi przedsiębiorcami i to przedsiębiorcami nadzwyczaj przedsiębiorczymi..."

Zgromadzenie paulinów zostało założone w 1914 roku przez księdza Giacomo Alberione, który od samego początku głosił swoją wolę

322

323

ewangelizowania innych przez oddziaływanie masme­diów. Obecnie paulini działają w 27 krajach. Łącznie paulinów zakonników i paulinów laickich (laiccy zło­żyli wszystkie śluby, ale nie mogą udzielać sakramen­tów) jest około 1200. Zorganizowani są w ramach tzw. prowincji. Najliczniejsza i najsilniejsza jest prowincja włoska licząca 376 członków. Grupa wydawnicza Świętego Pawła (publikująca gazety, książki, mate­riały audiowizualne) stanowi przede wszystkim wiel­kie zaplecze finansowe, które umożliwia dzielić zyski zarówno wśród braci włoskich i wśród prowincji za­granicznych. Podział środków odbywa się za pośred­nictwem organizacji St. Paulus Intemational. Od roku 1980 paulini prowadzą w Rzymie także SPICS - uni­wersytet ze specjalnością: środki przekazu (w którym rocznie pobiera naukę około 40 studentów).

Od wielu lat uznanym szefem paulinów jest ksiądz Leonardo Zega, którego wrogowie nazywają "Nietykalnym". Urodził siew 1928 roku w Sant'An­gelo in Fontano. Od habitu woli doskonałej jakości garnitury -jak zresztą przystało na managera niezbyt skłonnego do studiowania Ewangelii, a o wiele bar­dziej zainteresowanego analizą wielomiliardowych bi­lansów wydawnictwa (około 300 miliardów obrotu, 700 pracowników i ogromny majątek w nieruchomo­ściach). Władza księdza Zega jest zatem bardzo

rozległa, i to nie tylko w obrębie zgromadzenia, jak i wewnątrz watykańskich murów.

W połowie roku 1995 między paulinami rozpa­liła się zaciekła wojna. Wszystko zaczęło się z chwi­lą, kiedy to Tommaso Mastrandrea, pełnomocny czło­nek zarządu wydawnictwa zwolnił dyrektora handlo­wego Corrado Minellę. Powodem zwolnienia było od­krycie, że ten świetny manager -jedyna osoba laicka w gronie ścisłego kierownictwa - naruszył postano­wienia zawartej umowy i uczestniczył w innych spół­kach wydawniczych (Agepe, Christian Jacques, Publistampa, Alfa Linea, Park engineering, Cep Communication Italia), przy czym nawet jedną z tych spółek - Harnac - utworzył w 1988 roku wraz z żoną, która w tym czasie w wydawnictwie San Paolo pełni­ła funkcję osoby odpowiedzialnej za utrzymywanie publics relations z RAI. Natomiast publiczna telewi­zja włoska (RAI) za pośrednictwem spółki Sipra zaj­mowała się reklamą Famiglia Cristiana i innych ga­zet wydawanych przez Periodici San Paolo. Współ­praca ta podobno miała sprawić, że dziesiątki milio­nów lirów rocznie trafiało do kasy Harnac.

I tak rozpoczęła się bezpardonowa wojna pomiędzy księżmi -managerami całej grupy. Mastran­drea zażądał od księdza Zegi, aby usunął nazwisko Minelli ze stopki gazet, ale wpływowy dyrektor -jako

324

325

że Minnella był jego ścisłym współpracownikiem - zi­gnorował to żądanie. Natomiast ksiądz Silvio Pignotti, korzystając z prerogatyw przysługujących mu jako przełożonemu zgromadzenia, postanowił unieważnić zwolnienie Minnelli z pracy. W tym celu zwołał zgro­madzenie wspólników spółki, które miało wybrać nowy zarząd spółki w miejsce obecnego ustanowio­nego kilka miesięcy wcześniej, w którym działał zgod­ny duet księży: Mastrandrea - Andreatta. A między Stefano Andreatta, pełniącym również funkcję dyrek­tora generalnego Periodici San Paolo, oraz księdzem Zegą żarzyło już pewne zarzewie konfliktu wobec zmiany postaw tego pierwszego.

W zaistniałym konflikcie ksiądz Paolo Saorin, przełożony prowincji zgromadzenia paulinów, przeciw­stawił się księdzu Pignottiemu i pozwał do sądu Wa­tykan. Dnia 11 listopada 1995 biskup Francisco Erraruiz Ossa doręczył księdzu Pignottiemu list od kar­dynała Eduardo Martineza Somalo (przewodniczące­go Komisji d/s Zakonów), który wzywał księdza Pignotti do zawarcia kompromisu z księdzem Saorin. Ale wszystko okazało się bezskuteczne: aby wyrugo­wać rywali księdza Zegi, ksiądz Pignotti doprowadził do zatwierdzenia uchwały o zmniejszeniu liczby człon­ków zarządu spółki Periodici San Paolo. I tak zgro­madzenie wspólników przedłużyło ważność mandatu

tylko dwóch członków: prezesa księdza Giuseppe Proietti i brata zakonnego Antonio Micocci, powołu­jąc jednocześnie dwóch nowych członków: księdza Pietro Campusa i brata Bergamini.

Na początku roku 1996, aby uniemożliwić ewentualny powrót swojego przeciwnika księdza Ste­fano Andreatty, ksiądz Zega rozgrywa decydującą kartę: rozważa swoje odejście z kierownictwa grupy wydawniczej, ale pod określonymi warunkami. Do swoich przełożonych pisze zatem list.

"Strumień plotek i oszczerstw zdaje się nigdy nie wyschnąć... Nie pozostaje mi więc nic innego, jak przystać na propozycję wypowiedzianą kiedyś jasno przez moich wysokich przełożonych: opuścić włoską prowincję zakonną, w której nie widzę już dla siebie miejsca... Nie mogę jednak ani nie chcę porzucić dzie­ła, które powstało z mojej inicjatywy, Ì to przynaj­mniej do końca okresu umowy, tj. do 1998 roku. Jed­nakże, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację, uważam za nieuniknioną rezygnację z funkcji kierowniczych w Famiglia Cristiana, ale chcę zachować tytuł dy­rektora... Będę zatem także redagował rubrykę "Roz­mowy z Ojcem" i w nowej roli będę uczestniczył w życiu gazety..." - a to wszystko pod warunkiem, że nowym dyrektorem tygodnika stanie się współdyrektor - Antonio Sciortino.

326

327

Jednak ksiądz Zega pozostaje na swoim stano­wisku, a zwolnienie Minelli zostaje odwołane.

- Utrzymywanie kontaktów Minnelli ze spółka­mi spoza grupy - oświadczył ksiądz Zega w jednym z wywiadów - było zlecone przez nas samych i odby­wało się za naszą zgodą. W każdym razie byliśmy o nich poinformowani, i z tego powodu fakt ten nie mógł stanowić przyczyny wypowiedzenia umowy o pracę. Co do spółki Hamac - to wszystko jest nie­prawdą, w obiegu krążą fałszywe dokumenty, które, być może, zostały wykradzione z mojej kasy. Niech ci, co się na nie powołują, będą uważni.

Po powyższych perypetiach ksiądz Zega znowu był górą i mógł przystąpić - działając przez podsta­wione osoby - do przeprowadzenia czystek wśród swoich wrogów. Z hukiem zwolniony został zatem ksiądz Giovanni Serra, który od lat był kierownikiem działu dystrybucji, a który zawinił opowiadając w wywiadzie udzielonym pewnej gazecie o swoich nie­snaskach z Minellą- powodem decyzji o jego zwol­nieniu było niezachowanie tajemnicy służbowej. Póź­niej przyszła kolej na księdza Stefano Andreattę. Naj­pierw został wykluczony z dyrekcji generalnej, a na­stępnie wezwany przez przełożonego generalnego zgromadzenia paulinów do odejścia. List, który skie­rował do niego ksiądz Pignotti 26 stycznia 1996, jest

majstersztykiem hipokryzji: "Drogi księże Stefanie, miałem nadzieję, że przykra sytuacja, w której się zna­lazłeś po usunięciu Ciebie przez dyrektora generalne­go, znajdzie rozwiązanie w trakcie najbliższych tygo­dni. Z informacji, które do mnie doszły - domniemy­wam, że ta niezręczna sytuacja ciągle trwa. Dla Two­jego dobra, radzę Ci, żebyś na kilka miesięcy skorzy­stał z odpoczynku odrywając się na jakiś czas od śro­dowiska pracy i znajomych. Wiem, że w Australii masz krewnych, z którymi utrzymujesz dobre kontakty. Mógłbyś pojechać i spędzić jakiś czas z nimi..." Ksiądz Andreatta nie skorzystał z "braterskiej rady" i dlate­go, 8 lutego 1996, został zwolniony.

Cztery dni później, przełożony prowincji zgro­madzenia paulinów, Saorin poprosił swoich zakonnych braci do wysłania pism solidarności z Andreatta. Aby go wesprzeć, fatyguje się nawet "Numer dwa" w Wa­tykanie, kardynał Sodano, który wzywa księdza Pi­gnotti (wysyłając najpierw do niego telegram, a póź­niej bezpośrednio podczas spotkania w Rzymie) do pojednania się z księdzem Andreatta, co sprawi­łoby przyjemność papieżowi. Korzystając z poparcia księdza Zegi i księdza Piętro Campusa (który w mię­dzyczasie mianowany został dyrektorem generalnym), ksiądz Pignotti ignoruje watykańskie dyrektywy i do kierownictwa czasopisma Jesus wprowadza

328

329

księdza Vincenzo Marre. Tercet ten cieszy się jaw­nym poparciem ze strony znanego z postępowej orien­tacji kardynała z Mediolanu Carlo Marii Martiniego.

Następnie ksiądz Zega ogłasza, że po spotka­niu z wysokimi hierarchami Watykanu zdołał załago­dzić wszystkie nieporozumienia.

Spotkałem się z sekretarzem stanu - stwierdził - i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Drodzy kardynało­wie, drodzy biskupi, przedsiębiorstwa nie mogą być zarządzane zgodnie z prawem kanonicznym, które na­daje się dla klasztorów. Jesteśmy firmą, w której pau­lini nie mogą być traktowani inaczej niż pozostałych 700 pracowników laickich.

Konflikt między Watykanem i księdzem Zegą rozpali się wkrótce na nowo, bowiem ksiądz-manager nie dostosował się do dyrektyw Kościoła.

W swojej cotygodniowej rubryce "Rozmowy z Ojcem" szef paulinów mówi w sposób otwarty o aborcji, moralności w seksie, antykoncepcji, masturbacji, homoseksualizmie... Ksiądz Zega obala rów­nież istniejące od zawsze tabu - stwarza możliwość reklamy bielizny na stronach Famiglia Cristiana.

Ta polityka otwartości rozszerza się również na czasopismo Famiglia oggi (Rodzina dzisiaj) kie­rowane przez siostrę Cristmę Beffa. Zakonnicy, która musiała za to odpowiadać przed Świętym Oficjum

i kardynałem Josephem Ratzingerem, nie przebaczo­no autoerotycznych opisów, które w Kościele zawsze traktowano jako "obrzydliwy grzech".

W końcu Famiglia Cristiana zajmie się także dwoma arcydelikatnymi zagadnieniami: brakiem de­mokracji w łonie Kościoła i problemem finansów w diecezjach. Severino Dianich, będący jednym z naj­popularniejszych teologów, pisze w tygodniku kiero­wanym przez księdza Zegę, że "wiara nie podlega decyzjom większości... Istnieje wiele rozległych ob­szarów, w których decyzje mogłyby być podejmowa­ne przez organy przedstawicielskie ludu bożego... Wydaje się dosyć oczywiste, aby to konferencja bi­skupów japońskich wybierała japońskich biskupów, a nie jakiś szczebel władzy w kurii rzymskiej, znajdu­jącej się 12tysięcykmod Japonii". W powyższej kwe­stii (znajdującej się wśród postulatów ruchu "My je­steśmy Kościołem") grupa włoskich teologów i inte­lektualistów katolickich rozpoczęła w 1996 roku ak­cję zbierania podpisów, ale bez powodzenia. Jednak­że w 1995 roku w Niemczech podpis pod analogicz­nym dokumentem złożyły dwa miliony wiernych (w Austrii pół miliona).

Natomiast na temat watykańskich finansów ten sam teolog pisze: "Nie byłoby w żaden sposób sprzeczne z wiarą, gdyby w diecezji nie było biskupa,

330

331

ale rada kompetentnych wiernych, która decydowa­łaby o przeznaczeniu pieniędzy należących do wspól­noty, albo gdyby w parafiach inicjatywy społeczne były prowadzone przez osoby laickie, które się na tym dobrze znają".

Do udzielenia odpowiedzi na powyższe kwestie Watykan zobowiązał kardynałów Ratzingera i Ruinie-go, którzy w listopadzie 1996 wezwali przełożonego generalnego zgromadzenia paulinów - księdza Pignottę i zganili go za treści zamieszczone w artykułach z trzech gazet oraz zagrozili powołaniem komisji, która miała­by sprawdzać, przed każdą publikacją, treść artyku­łów - a więc wprowadzeniem pewnej formy cenzury. Ksiądz Pignotti wystosował po spotkaniu do komite­tu redakcyjnego wydawnictwa pismo, w którym przedstawił zamiary hierarchów z watykańskich szczy­tów. Wówczas ksiądz Zega, za poparciem redakcyj­nego związku zawodowego dziennikarzy, oświadczył prasie, ieFamiglia Cristiana nie zmieni swojej linii.

- Do czasu kiedy ja będę redaktorem naczel­nym, nie będzie w tym zakresie zmian. Nie boję się żadnych nacisków. Jeżeli jutro naprawdę będą chcieli zmienić linię gazety, to najpierw będą musieli zmienić naczelnego, to znaczy mnie.

W zaistniałej sytuacji interweniuje osobiście papież. W piśmie upublicznionym przez biuro

prasowe Watykanu 28 lutego 1997 Jan Paweł II na­kazuje zwierzchnikowi paulinów biskupowi Antonio Buoncristiani, wysokiemu prałatowi z kręgów zbliżo­nych do rzymskiej czarnej szlachty, aby podjął się za­dania "unormowania" działalności wydawniczej spół­ki Periodici San Paolo.

W informacji podpisanej wspólnie przez bisku­pa Antonio Buonristianiego i przez generalnego prze­łożonego księdza Silvio Pignottiego, podaje się do wia­domości, że "paulini przyjęli treść listu papieża z po­wagą i zamierzają bezwarunkowo dostosować się do istniejących w nim zaleceń... Do struktury spółki w chwili obecnej nie będzie się wprowadzało zmian, a kierownictwa poszczególnych tytułów pozostaną na swoich stanowiskach". Z dużym taktem, aby nie po­wodować nowych zatargów, biskup Buoncristiani wzywa na rozmowę niepokornego księdza Zegę (po raz ostatni 6 listopada 1997) prosząc go o odej­ście ze stanowiska, ale na próżno. Naczelny redaktor odpowiada mu, że pozostawi ster redakcji tylko wte­dy, gdy zażąda tego ksiądz Pignotti, to znaczy jego wydawca.

W styczniu 1998 woj na wśród paulinów rozpa­la się na nowo. Katolicka agencja informacyjna Adista pisze na temat watykańskiego komisarza - biskupa Antonio Buoncristianiego: "Wydaje się,

332

333

że Buoncristiani za swoją pracę komisarza przynosi do domu jedenaście milionów miesięcznie i że dla spo­kojnego wypełniania swoich służbowych obowiązków urzęduje w biurze, którego remont (przeprowadzony na jego żądanie) ma kosztować około 100 milionów lirów. Włączając w to także i wannę z hydromasażem Jacuzzi". Watykański komisarz informację tę demen­tuje grożąc pozwami do sądu.

Wypowiedzi na temat seksu, otwarcie na naj­bardziej palące problemy życia społecznego, różnice w odniesieniu do tendencji watykańskich - to jedno. Ale gdzieś w głębi jest jeszcze inna ważna przyczyna ustanowienia papieskiego "zarządu komisarycznego" : obrót grupy wydawniczej wynosi rocznie - i to we­dług bardzo realnych oszacowań - około tysiąca mi­liardów lirów, z czego trzysta miliardów tylko w sa­mych Włoszech.

Oprócz czasopism wydawanych przez paulinów, oficjalna katolicka działalność wydawnicza reprezen­towana jest przez miesięcznik Studi cattolici (Studia katolickie) - pod redakcją Cesare Cavallieriego, członka Opus Dei - a przede wszystkim przez dziennik Avvenire (Przyszłość) i L'Osservatore Romano

(Rzymski obserwator), będące autentycznymi mega­fonami Stolicy Apostolskiej.

Mediolański àzìeY\nikAvvenire ~ własność CEI, a więc włoskich biskupów -jest rodzajem oficjalnego organu Kościoła Rzymskokatolickiego. Dziennikowi towarzyszy opinia przesadnej nowoczesności oraz bra­ku uprzedzeń, czego przykładem może być choćby zwyczaj publikowania uszczypliwych felietonów na temat takiej lub innej osobowości telewizyjnej.

Jednakże należący do CEI dziennik zajmuje się przede wszystkim nawracaniem najmłodszych. Od 1996 roku wydaje co drugi tydzień dodatek Popotus będący opowiadaniem aktualności dzieciom. Uzupełnieniem jego jest trzydziestostronicowy miesięcznik Noi genitori e fìgli (My rodzice i dzieci), będący rodzajem biuletynu Minculpop w katolickim sosie.

Organem oficjalnym Stolicy Apostolskiej jest L'Osservatore Romano, którego nakład jest odwrot­nie proporcjonalny do autorytetu. Zgodnie z maksymą papieża Montiniego, że L 'Osservatore nie ma po­dawać wiadomości, ale tworzyć myśli, kieruje redak­cją Mario Agnes, który zwykł mówić o sobie: "jestem kamerdynerem Boga", a który faktycznie jest kamer­dynerem czołobitnym zawsze wobec władzy, zarów­no tej kościelnej, jak i politycznej. O Agnes Corriere

334

335

della Sera pisał: "Nie drukuje tego, co rzeczywiście myśli Jego myśli już zostały wymyślone, »obmyślone« przez wysokich hierarchów, a doniosłe słowa, które czasami pisze, skrywają słowa przyjaźni, których nie ujawnia... Tak oto wąskim korytarzem wolności Ma­rio Angesa jest dwuznaczność..."

Sześćdziesięciopięcioletni Mario Rosario Pompeo Agnes, pochodzący z Avelline (ma brata Biagio -byłego dyrektora generalnego RAI i STET), od za­wsze był katolickim integrystą. Kultywując rodzinną tradycję (siostrzeniec biskupa Mariano Vigorita) od 1973 do 1980 pełnił funkcja przewodniczącego Akcji Katolickiej, a obecnie - oprócz kierowania wa­tykańskim dziennikiem - wykłada chrześcijaństwo na uniwersytecie. Prowadzi klasztorne życie dzieląc je wyłącznie pomiędzy domem (w Watykanie, zajmu­je wielkie mieszkanie wraz z siostrą Luisą) i pracą w redakcji.

Z uwagi na sztandarową pozycję gazety, jego artykuły znajdują często echo w innych dziennikach, jak na przykład 6 listopada 1995, kiedy zaatakował bezpośrednio prokuratorów uczestniczącym w akcji "Czyste ręce". Określił ich wówczas jako władzę, któ­ra "przekroczyła granice wyznaczone przez prawo ustanowione przez państwo, stwarzając wrażenie, i to uzasadnione wrażenie, że stała się jedyną władzą.

A ci, którzy tę władzę uosabiaj ą, wydają się prezen­tować w oczach obywateli tę postawę, którą daw­niej, i wobec innych, określano mianem arogancji". Potem zaś - odnosząc się wprost do byłego prokura­tora Antonio Di Pietro - stwierdził: "a w tym czasie znajduje się ktoś, kto uzurpując sobie miano »bohatera« zmienia zawód i rolę oraz porzuca to, co robił. Nie odczuwa obowiązku wytłumaczenia się wobec ko­gokolwiek - a tym kimkolwiek są tu obywatele - mimo że powinien byłby się wytłumaczyć; następnie to jemu stawiane są zarzuty, a mimo to wydaje się prospero­wać, wydając dziś jakieś oświadczenie lub coś de­mentując, a godząc się jutro na jakieś spotkanie, wy­dając decyzje o charakterze politycznym". Po czym, aby dopełnić obrazu, redaktor naczelny L'Osserva­tore Romano ujął się za osobistością, która "stwo­rzyła kawałek historii", to znaczy Giulio Andreottim. "Chce się znaleźć i sądzić faktycznych zabójców Pecorelliego [pod tym zarzutem, między innymi, stanął przed sądem Andreotti], czy też dać upust politycz­nym urazom wobec osób i temu, co one reprezento­wały?".

Reakcja Agnesa była elementem prawdziwej kampanii przeciwko prokuraturze, która ośmieliła się prowadzić śledztwo i oskarżać przed sądem wpływowe osobistości, kampanii, która nabrała

336

337

formy groteski usiłując oskarżać i prokuratorów, i sę­dziów.

Celestine Bohlen w Herald Tribune z 26 grud­nia 1996 porównała L'Osservatore Romano do ówczesnej Prawdy - organu partii komunistycznej byłego ZSRR: "Niekompletny serwis informacyjny, pomijanie niewygodnych tematów, brak możliwości, aby dziennikarze byli w stanie wyrazić ewentualny pro­test, realne zagrożenie ekskomuniką dla tych, którzy ośmielają się powiedzieć coś poza wspólnym chór­kiem... L'Osservatore czytany jest, podobnie jak Prawda, ze względu na informacje, których nie za­mieszcza..."

Katolickim wydawnictwem książkowym, które z maleńkiej firmy stało się bardzo dużym przedsiębior­stwem - jest Piemme z Asti. Chociaż prowadzone przez arcykatolickiego Piętro Marietti (47 lat, syn za­łożyciela) wydawnictwo jest formalnie od Stolicy Apo­stolskiej niezależne, to jednak wydaje się wcale takim nie być: "O wszelkich naszych decyzjach, które po­dejmujemy w sposób zupełnie niezależny, powiada­miamy Sekretariat Stanu. Nigdy nie zdarzyło się, żeby wyraził sprzeciw. Jesteśmy otwarci na wszystko, co dotyczy świata katolickiego... Nasza oficyna jest wydawnictwem katolickim, które działa jak wielkie fir­my laickie".

Firma Marietti, założona w 1920 roku, prawie przez cały wiek miała - wraz z dwoma innymi wydaw­nictwami na świecie - wyłączność na wydawanie ła­cińskich pozycji liturgicznych z papieskim imprimatur. Potem, od 1983 roku, uległa pokusie działalności handlowej, i pod nową nazwą Piemme przeżywała boom, którego istotnym elementem było wydawanie wielonakładowych przedruków i kalendarzy pisanych przez siostrę Germane. W grudniu 1996 zakonnica podała wydawnictwo do sądu, zarzucając mu naru­szenie praw autorskich. Sąd wydał wyrok dla Piem­me niekorzystny i nakazał siostrze wypłatę sporego odszkodowania (756 milionów lirów - oprócz kwot, które zapłacono jej już wcześniej).

Wydawnictwo Piemme wydało szereg bestsel­lerów napisanych przez kardynałów i biskupów (Martiniego, Biffìego, Maggioliniego), księży (Davida Ma­rii Turoldo), jezuitów (Pintacuda, Sorge) i autorów pre­ferujących katolicyzm.

Z zasady nie wydajemy- oświadczył Marietti -jedynie pozycji wychwalających przemoc oraz tych, które zawierają bezpodstawne ataki na Kościół. Kilka miesięcy temu odrzuciliśmy opracowanie nie­mieckiego teologa Eugena Drewermanna.

Wydawnictwo Piemme to dzisiaj ogromny biz­nes. Były harcerz Marietti i jego współpracownicy

338

339

wydają się niestrudzeni : sprzedają książki z różnymi gadżetami, miliardy lirów płacą za telewizyjne kam­panie reklamowe, przeznaczaj ą wielomilionowe kwoty na pozyskanie czytelników, organizuj ą gigantyczne im­prezy, wydają wysoko nakładowe czasopismo, które wysyłaj ą nauczycielom (wpływając tym na dobór lek­tur szkolnych) i przez specjalnie utworzone w tym celu stowarzyszenie organizują dla nauczających kursy do­skonalenia zawodowego.

Od 1992 roku w zarządzie wydawnictwa, któ­rego członkami są Marietti, Carlo Cavanna, a także Lorenzo De Petris i Femando Cahgaris, zasiada rów­nież trzech Hiszpanów: Jorge Teig Delkader, Javier Francisco Larrea Carretero i Manuel Pacual Gonzalez Rubio, reprezentujący Jose Luisa Cortesa (dyrek­tora wydawnictwa Piemme junior, wydającego książ­ki dla dzieci). Wszyscy czterej są członkami fundacji Fundacion Santa Maria - katolickiego zgromadzenia, którego wydawnictwo zmonopolizowało w Hiszpanii rynek książek dla dzieci. Wydawnictwo Piemme pla­nuj e utworzyć jego odpowiednik we Włoszech, to znaczy zamierza zarabiać kolejne miliardy na książ­kach i katolickich materiałach audiowizualnych, które będą "kształtować" umysł przyszłych ludzi dorosłych. Z papieskim błogosławieństwem.

Poczynania spółki Piemme stanowią jedynie mały strumyk rwącej rzeki katolickiej działalności edy­torskiej. Biznes ten koncentruje się przede wszystkim w wielkich księgarniach religijnych: ponad setka ta­kich księgami znajduje się we Włoszech, około osiem­dziesiąt z nich należy do grupy San Paolo-Paoline. Sprzedaje się tam zarówno beletrystykę jak i eseje, których wprawdzie nie spotyka się na laickich listach bestsellerów, ale które znajdują się na honorowym miejscu listy miesiecznika Letture wydawanego przez firmę San Paolo.

Z rzadka tylko Stowarzyszenie Wydawców Ka­tolickich (UECI) podaje liczby sprzedanych egzem­plarzy, ale kiedy to robi, to prezentuje nakłady na­prawdę imponujące. Pozycje takie, jak Krótkie mo­dlitwy przed kolacją czy Pomówmy w rodzinie o telewizji, których autorem jest Carlo Maria Marti­ni, dawno Już przekroczyły - każda z nich - nakład miliona sprzedanych egzemplarzy. Tak jak sprzedano ponad milion egzemplarzy Hipotez na temat Jezusa, których autorem jest katolicki historyk Vittorio Mes­sori. Jednak absolutne pierwszeństwo w rozmiarach sprzedaży przypada liturgicznej antologii noszącej pro­sty tytuł Modlitwy. Według UECI pozycja ta sprze­dała się prawie w trzech milionach egzemplarzy.

340

341


Superstar mass mediów

Sobota, 25 listopada 1995, Watykan, Sala im. Pawła VI. -1 oto senator Giulio Andreotti! - zaanon­sował biskup Fiorenzo Angellini. Obecni - sala wy­pełniona specjalnymi gośćmi - witali go ponad pięcio­minutową owacją na stojąco. Dostojnicy, biskupi i kar­dynałowie klaskali z entuzjazmem. Wśród nich był również Jan Paweł II, który z zadowoleniem wszyst­kiemu się przyglądał. Wiedział, przez jak długie lata Giulio Andreotti oddawał nieocenione przysługi zarów­no Kościołowi, jak i jego politycznemu ramieniu -Chrześcijańskiej Demokracji. Ani dla długiej ławy purpuratów, ani dla Ojca Świętego nie miało żadnego znaczenia, że przeciwko podeszłemu wiekiem

343

chadeckiemu senatorowi, który przez lata był boha­terem najbrudniejszych intryg w świecie władzy, to­czył się właśnie proces o jego związki z mafią (w są­dzie w Palermo) i o zabójstwo Mino Pecorelliego (w Perugii). Pięć minut rzęsistych braw ze strony przedstawicieli Boga było wręcz równoważne "boskie­mu rozgrzeszeniu" dla pięciokrotnego premiera Włoch.

13 grudnia 1995 z mównicy przy ołtarzu w ba­zylice Świętego Piotra - zgodnie ze scenariuszem ob­myślonym przez mistrza ceremonii liturgicznej bisku­pa Piero Mariniego - przemawiał w ramach spotkania z młodzieżą akademicką student, Maurizio Anastasi. I - niespodziewanie - przy marmurowej ciszy zajętej przez prałatów ławy student wypomniał papieżowi, w jego obecności, ową owację na cześć Andreottiego oraz bezwarunkowe poparcie, którym ekspremier cieszy się wśród watykańskiej hierarchii. Po skończo­nej przemowie, aby uniemożliwić wyemitowanie ma­teriału, służby papieskie zarekwirowały kasetę z na­graniem uroczystości, wykonanym przez katolicką sta­cję telewizyjną Telepace.

Ale wróćmy do momentu i miejsca wspomnia­nej przez studenta owacji.

Senator Andreotti i biskup Angelini promienieją z radości. Bo faktycznie, tych dwóch to świetni przy­jaciele, i to od dawna. To o tym właśnie solidarnym

związku opowiadał Mino Pecorelli w czerwcu 1978 -o historii wspólnej religijnej wiary, ale przede wszyst­kim o historii wspólnych interesów i obopólnych, wza­jemnych przysług.

W czasach tych monsignore Angelini skupiał godności: biskupa tytularnego Messyny, honorowy tytuł commendatore Duch a Świętego, pełnomocnika papieskiego do niesienia posługi religijnej w szpita­lach i klinikach Rzymu, krajowego asystenta kościel­nego przy zrzeszeniu włoskich lekarzy katolickich.

- Monsignore Angelini - pisał Pecorelli -jest osobistością nad wyraz znaną w kręgach farmaceu­tów i lekarzy. W Ministerstwie Zdrowia mówi się, że jest jego domownikiem od chwili swego urodze­nia. Jest przyjacielem ministrów, sekretarzy, podse­kretarzy, a wydaje się, że i niektórych sekretarek też. Jest tak wpływowy i tak się go boją, że jego wizyty w Ministerstwie Zdrowia są przyjmowane z honoro­wym komitetem powitalnym i z orkiestrą. Od niepa­miętnych czasów jest przyjacielem Andreottiego, a szczególnie czczony jest przez ludzi u steru minister­stwa. Mówi się, że jemu, z racji powiązań braterską przyjaźnią, jak i z racji wspólnoty interesów, a także zważywszy na jego żarliwą katolicką wiarę i bogobojność, nawet profesor Poggiolini, dyrektor generalny de­partamentu farmaceutyki niczego nie umiałby odmówić.

344

345

Głośno mówiono o firmach farmaceutycznych, które dzięki zabiegom wpływowego Angeliniego, po­zostającego w politycznym układzie z jeszcze bardziej wpływowym Andreottim, uzyskały podwyżkę cen na swoje lekarstwa.

- Prawdziwe powody - pisał Pecorelli - oprócz zawiadującego firmą, zna tylko biskup Angelini i kilka innych osób. Na przykład warto byłoby o to spytać Ferruccio De Lorenzo, ówczesnego podsekretarza w Ministerstwie Zdrowia i prezesa Krajowej Federa­cji Izb Lekarskich.

Pecorelli, który także był członkiem Loży P2, mówił w ten sposób o swoich "braciach": Poggiolinim i De Lorenzo, biskupie Angelinim (którego nazwisko widniało na liście domniemanych członków Loży Wa­tykańskiej) i o Andreottim - zanim zaistniał skandal z lat dziewięćdziesiątych. Bohaterami tego skandalu byli właśnie Poggiolini i Francesco De Lorenzo.

W połowie lat dziewięćdziesiątych biskup An­gelini był w Watykanie ciągle jeszcze potęgą: należał do najbardziej żarliwych zwolenników wcielania się papieża w rolę supergwiazdy mass mediów. I faktycz­nie, Jan Paweł II został obwołany przez media żyją­cym pomnikiem. Naukowiec Alfonso Maria Di Noia (były wykładowca historii religii w uniwersytecie trzeciego wieku w Rzymie) określił go "papieżem

przeciętnym, o niezbyt wysokim poziomie intelektual­nym, niezdolnym do objęcia znaczenia obecnych cza­sów, ponieważ z pozycji niewyobrażalnego otwarcia przechodzi do typowych dla teologii średniowiecza pozycji ideologicznego zamknięcia", a który swoją ogromną popularność i charyzmę zawdzięcza wizerun­kowi, który czyni z niego papieża-idol a: "jest piękny, jest silny, jest idolem, porusza instynkt Erosa i instynkt Życia, wyzwala Kościół od ponuractwa, wydaje się otwartym na świat, bo ma basen i wyjeżdża na narty". To papież "średniowieczny" przebrany w strój "nowo­czesności", papież, który oczekując nadejścia święta "pierwszego milenium ery telemediatycznej" - to jego własne słowa - podjął decyzję, czego żaden jego po­przednik nie ośmielił się dotychczas uczynić: użyczył watykańskiego emblematu w celu reklamowania pro­duktów handlowych.

Stało się tak w październiku 1995 po ostatniej wizycie Jana Pawła II w Stanach Zjednoczonych, kie­dy to zezwolił kilku firmom na wykorzystywanie em­blematu papieskiego dla celów handlowych. Według amerykańskiego dziennika finansowego Wall Street Journal, rynek USA zostanie wkrótce zalany masą towarów z watykańskim znaczkiem: koszulkami, pocztówkami, biżuterią, zegarkami i wszelkiego ro­dzaju gadżetami.

346

347

Bezwstydna operacja handlowa, upowszechnia­na za pomocą reklamowych spotów, prowadzona jest przez Archiwum Watykańskie.

Uznawane jest ono za jedno z najbardziej istot­nych i największych na świecie. Przechowuje zbiory książek, dzieł sztuki, prace naukowe, około miliona egzemplarzy książek. Ponadto posiada tysiące dru­ków, obrazów i narzędzi naukowych.

Oblicza się, że interesy te przyniosą do kasy IOR około dwadzieścia milionów dolarów rocznie.

- To legalny sposób uzyskania pieniędzy -oświadczył Leonard Boyle, kustosz Biblioteki Waty­kańskiej. - Zresztą, zważywszy na szczupłość środ­ków, zmuszeni jesteśmy trzymać w zamknięciu więk­szą część dzieł, które posiadamy.

Jednakże jakiś czas później Boyle został zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez ojca Raffaele Farina (byłego rektora uniwersytetu salezjanów). L'Osserva­tore Romano pisał o tym Jak o najzwyklejszym wy­darzeniu; w rzeczywistości ojciec Boyle, który prze­szło trzynaście lat szefował bibliotece, w którego ge­stii pozostawała księgarnia watykańska, drukarnia i zbiory samego papieskiego dziennika - został prze­niesiony na emeryturę bez żadnego uprzedzenia, w czasie kiedy przebywał za granicą, i to rok wcze­śniej niż powinien (wiek emerytalny ustanowiono

na 75 lat). "Według tego, co sam prefekt wyznał swo­im przyjaciołom, zdjęcie go ze stanowiska miało miej­sce w tym samym czasie, kiedy sąd watykański wy­dał postanowienie o zamknięciu sklepiku, gdzie han­dlowano wszelkimi produktami (kopiami pergaminów, reprodukcjami, pamiątkami) z biblioteki, a także bar­ku. Pozornie bez żadnego wyraźnego powodu papie­scy sędziowie zastopowali całkiem dobrze prosperu­jący biznes polegający na sprzedaży wszelkich mate­riałów wytwarzanych przez Bibliotekę Watykańską. Wierząc w to, o czym głośno w Watykanie mówiono, zablokowanie to należy łączyć z serią przegranych spraw sądowych, wytoczonych przez spółki wydaw­nicze, z którymi Stolica Apostolska zawarła niegdyś umowy o wyłączności na reprinty książek i reproduk­cję dokumentów. Wydaje się, że biblioteka wielokrot­nie nie dotrzymywała tych umów, dlatego też poszko­dowane firmy zażądały zapłaty kar umownych na łącz­ną kwotę około 12 miliardów lirów"

Po archiwum kolej przyszła na muzeum, które udzieliło zgody na korzystanie z jego znaku wraz z oso­bistym błogosławieństwem Jana Pawła II. W listopa­dzie 1995 spółka Clementoni z Recanati podpisała ze Stolicą Apostolską umowę, na mocy której nabyła prawa do produkcji puzzli przedstawiających sławne dzieła Watykańskiego Muzeum - obrazy Michelangela,

348

349

Rafaela, Perugina... Spółka Clementoni, pracująca nad poszerzeniem oferty o licencjonowane przez Stolicę Apostolską gry, będzie mogła sprzedawać swe towa­ry również, a raczej - przede wszystkim - z okazji jubileuszu roku 2000, kiedy to miliony pielgrzymów nawiedzą Rzym i inne pełne zabytków włoskie miasta.

Chociaż on sam stał się supergwiazdą masme­diów, to jednak Jan Paweł II nie szczędzi słów kryty­ki wobec środków masowego przekazu. Na przykład w trakcie niedzielnego spotkania 28 stycznia 1996 na placu Świętego Piotra papież grzmiał:

"Wolność słowa nie jest celem samym w sobie... Prasa powinna być na usługach prawdy, solidarności i pokoju... Informacja łatwo poddaje się rynkowym gierkom". Dwa miesiące później wezwał do wyłącza­nia telewizora przynajmniej przez jeden tydzień w trak­cie Wielkiego Postu oskarżając mały ekran o "działa­nie na szkodę życia rodzinnego, rozpowszechnianie fał­szywych i poniżających wartości i wzorców zacho­wań. Teraz już seks i przemoc jest nawet w telewizyj­nych programach dla dzieci".

Medialna supergwiazda podoba się wszystkim. Nawet powszechnie znanemu tradycyjnemu "księdzożercy" - nobliście Darto Fo.

- Karol zaczął mówić do ludzi, do mas, do osób, które cierpią... Podróżując wiele zrozumiał. Chyba zrozumiał to, że pokazywano mu sztuczne mia­sta i kraje, miejsca "podrasowane", gdzie rzeczywi­stość była... pieczołowicie ukryta, a bieda na czas jego pobytów dokładnie zakamuflowana. Chyba zrozumiał też, że wśród tych zafałszowań były również i takie, że przed nim czy obok niego stawali autentyczni ban­dyci, łobuzy, łajdaki, którzy ściskali jego dłoń...

Uroczystym napomnieniom na temat mediów to­warzyszą fakty zadziwiające. Jak, na przykład, zda­rzenie z marca 1996, kiedy papież zdecydował się wy-stąpić w pewnym fìlmiku reklamowanym dla telewizji (trwającym 45 sekund, emitowanym w wielu krajach, gdzie katolicyzm cieszy się dużym poparciem). Ojciec Święty pokazywany Jest w trakcie samotnego space­ru (w 1984 roku w kanadyjskim lesie), ma żwawą minę - choć podpiera się laską - i odmawia różaniec po łacinie - wraz z innymi głosami spoza kadru i śpie­wem chóru Radia Watykańskiego. Spot reklamuje zestaw dwu płyt CD - lub, do wyboru, audiokaset -zatytułowanych Jan Paweł II i Papież z różańcem, oraz podręcznik, różaniec i mały plakat...

Reklamowy spot, zrealizowany przez amerykań­ską spółkę Alliance Entertainment Corporation, zo­stał przedstawiony po raz pierwszy 21 marca 1996

350

351

w siedzibie Radia Watykańskiego przez biskupa Franco Ceriottiego (dyrektora urzędu d/s komunika­cji społecznej CEI) i przez ojca Pasquale Borgomeo (dyrektora generalnego radia); obydwaj pośpiesznie uprzedzili, że inicjatywa pozbawiona jest jakiejkolwiek formy kokieterii, dewocyjności i "kultu jednostki"... Po czym setki tysięcy pakunków ze wspomnianymi zestawami (w sprzedaży w cenie 79 tysięcy lirów) zo­stało skierowanych do diecezji, parafii i rozsianych po całym świecie zgromadzeń zakonnych.

Gigantyczna operacja handlowa - określona przez organizatorów z rzadkim doprawdy brakiem kry­tycyzmu jako wyjątkowo duchowa - uzyskała wspar­cie masowej i superkosztownej kampanii reklamowej w najbardziej nakładowych czasopismach. Pod suge­stywnym tytułem "W każdym domu, aby trafić do każ­dego domu" i ze zdjęciem papieża odmawiającego w skupieniu różaniec widniał reklamowy slogan: "Oj­ciec Święty modli się wraz z Tobą w skupieniu Two­jego domu. Po raz pierwszy na dwóch płytach CD lub na dwóch kasetach audio", po czym następowało zaproszenie, aby natychmiast zamówić zestaw Papież z różańcem wysyłając kupon pod wskazany adres.

Według angielskiego dziennika Sunday Telegraph w listopadzie 1995 spółka McKenzie's Smokehouse zawarła z Watykanem porozumienie,

którego pozazdrościli j ej wszyscy konkurenci: cho­dziło o umowę na dostawę wędzonego łososia na pa­pieski stół. Dwieście kilogramów cenionej ze względu na smak ryby z dołączeniem szampana miało urozma­icić posiłki Jana Pawła II i jego otoczenia.

Rok później dostawy, realizowane dotąd przez szkocką firmę, zostały nagle wstrzymane: Stolica Apo­stolska nie zapłaciła odpowiednich faktur i zalega na kwotę sześciu milionów lirów. Na pytanie jednego z dziennikarzy kardynał Rosalio Jose Castillo Lara wy­raził przypuszczenie, że powodem tego stało się naj­prawdopodobniej jakieś zwyczajne "techniczne nie­dopatrzenie".

Jednakże w sprawie papieskiego stołu, warto jeszcze zaakcentować dbałość o szczegóły. I tak, od 1996, obsługa kredensowa Ojca Świętego wpada w zachwyt nad pucharami w stylu "Leonardo". Arty­stycznie wykonane kielichy są owocem nowej umo­wy handlowej zawartej pomiędzy Stolicą Apostolską i sieneńskim przedsiębiorstwem Calp. Tym razem pa­pież nie reklamuje już przedmiotów związanych z reli­gią. W ogłoszeniach reklamowych na stronach L'Osse­rvatore Romano [Avvenire (a także i w innych gaze­tach) firma ze Sieny pisze: "Pragnąc oddać hołd Ojcu Świętemu, mistrzowie w produkcji szkła artystyczne­go z fìrmy Calp wykonali cenną monstrancję, a dla

352

353

jego prywatnych apartamentów serwis pucharów w stylu Leonardo z serii Da Vinci Crystal". Kryształo­wa monstrancja, która osiągnęła metr wysokości i wagę osiemnastu kilogramów, została ręcznie oszli­fowana, co kosztowało kilka miesięcy pracy. Wraz z setką zrobionych na zamówienie kielichów ozdobio­nych papieskim emblematem, monstrancja została podarowana papieżowi 28 marca 1996 z okazji jego podróży do Sieny. Pastersko-handlowa wizyta była reklamowana na całych stronach katolickich gazet (jakżeby nie) tekstem: Jego Świątobliwość papież Jan Paweł II wybrał firmę Calp, aby nieść swoje bło­gosławieństwo całemu światu pracy.

Umberto Trezzi, dyrektor toskańskiej firmy, w sprawie tej wizyty powiedział:

- Zleciliśmy przeprowadzenie tej małej kampa­nii informacyjnej podobnie jak setki innych firm pod­czas papieskiej wizyty. Co więcej, aby nie wykraczać poza przyj etą konwencję, sprawdziliśmy, jak robili to inni, a biorąc pod uwagę fakt, że papież przyjeżdża do nas, byliśmy szczególnie wrażliwi na formę. Nasze reklamy ukazywały się zresztą za zgodą i diecezji, i episkopatu".

Ale jakie były warunki finansowe umowy mię­dzy Stolicą Apostolską i firmą Calp - o tym się nie mówi.

W trakcie wizyty w Sienie Ojciec Święty spo­tkał się z krytyką grupy młodzieży, która zarzuciła mu, że Stolica Apostolska sprzeciwia się używaniu pre­zerwatyw jako metodzie prewencyjnej. Prezerwaty­wy i środki antykoncepcyjne są także przedmiotem sporu pomiędzy Watykanem i Unicefem (agendą ONZ, której zadaniem jest promowanie inicjatyw na rzecz dzieci). Dnia 4 listopada 1996 nuncjusz apostolski Renato Martino, który kierował stałą misją Watykanu przy ONZ, w trakcie "Konferencji na rzecz promo­wania rozwoju" ogłosił drastyczną redukcję rocznego budżetu przekazywanego na rzecz Unicef. W oficjal­nej nocie wystosowanej przez misję papieską wytłu­maczono, że składka coroczna jest symbolicznym ge­stem, za pomocą którego Kościół katolicki potwier­dza fakt uczestnictwa w pracy takich organizacji, które -jak Unicef- zajmują się dziećmi. W nocie precyzuje się ponadto, że fundusze przekazywane przez Stolicę Apostolską pochodzą ze zbiórek pieniężnych przepro­wadzonych wśród katolików, dlatego też działalność organizacji, które z tych subwencji korzystają, nie powinny być rozbieżne z odczuciami katolików. No to czym w końcu Unicef zawinił? Oto - wyjaśnia watykańska nota - chodzi o wykorzystywanie środ­ków na promowanie tego rodzaju działalności, jak "po­pularyzowanie podręcznika Narodów Zjednoczonych

354

355

na temat środków antykoncepcyjnych stosowanych post coitum" albo też medycznych środków wywołu­jących poronienie, a także wykorzystywanie swoich pracowników w akcjach rozdawnictwa środków an­tykoncepcyjnych w krajach Trzeciego Świata. A za­tem jest to retorsja, która warta jest toastu pucharami "w stylu Leonardo..."

Kontrast między teologicznym obskurantyzmem papieża Wojtyły i jego "nowoczesnością" w dziedzi­nie interesów i masmediów j est przeogromny. Z jed­nej strony polski papież jest zwolennikiem archaicz­nej, zamkniętej i nietolerancyjnej doktryny, a z dru­giej - uczestnicząc w "społeczeństwie spektaklu", go­dząc się na działanie Kościoła na modłę wielkiego biz­nesowego holdingu, kreuje wizerunek pontyfikatu "no­woczesnego".

I tak papież Wojtyła, który aborcji i rozwodom grozi anatemami, który na homoseksualistów rzuca klątwę, a kobietom odmawia prawa do kapłaństwa, który potępia stosowanie wszystkich bez wyjątku metod antykoncepcji, jest tym samym papieżem, który zerka na "asów włoskiej giełdy", gdzie w rubry­ce publikowanej od września 1996 przez tygodnik

Affari &. Finanza, wśród posiadaczy największych pakietów, Jan Paweł II z portfelem 93 miliardów lirów znajduje się na 51 miejscu, tuż za właścicielem nieruchomości z półświatka - Salvatorem Ligresti. Gło­wa katolickiego Kościoła jest głuchy i ślepy na wszel­kie teologiczne otwarcie, ale jako udziałowiec spółki IMI (w której IOR posiada 0,84 procent udziału) j est zainteresowany zyskami ze spółek Eni, Aeroporti di Roma, Banco San Paolo, a nawet Mediaset. Jan Pa­weł II, który demonizuje związki między osobami tej samej płci, upatrując zło nawet w fakcie ich legalizo­wania na gruncie prawa cywilnego, jest tym samym papieżem, który od 1996 roku podróżuje superluksusowym Mercedesem S500 Landaulet.

Za czasów papieża Wojtyły niestosowności i sprzeczności w poczynaniach Kościoła Rzymskoka­tolickiego jest aż nazbyt dużo. Przykładem niech bę­dzie wystawna ceremonia zorganizowana w grudniu 1996 przez księdza Santino Sparte (dziennikarza Ra­dia Watykańskiego) w parafii Świętej Anny, wewnątrz watykańskich murów. Podczas tej wydawniczo-towarzyskiej imprezy ksiądz Sparta przedstawił swoją książkę zawierającą "wyznania wiary" dokonane przez wiele osobistości ze środowiska sceny. Wśród wielu tekściarzy, tancereczek, showmanów, aktoreczek, dziennikarzy i śpiewaków, kuriozalną była obecność

356

357

i wypowiedź byłej bohaterki filmów erotycznych Edwige Fenech, która wyznała, że zdobyła ją osobowość Jezusa i to "on sprawił, że czuje się jego córką i córką Matki Boskiej, wobec której mój Anioł Stróż służy mi za pośrednika".

Udział w "nowoczesności" udowadnia również tygodnik Famiglia Cristiana, który nawet dedyko­wał swoją okładkę showmanowi Fiorello, mającemu niedawno kłopoty z prokuraturą z powodu narkoty­ków. Wydawany przez paulinów tygodnik nie waha się wskazywać młodzieży showmana jako pozytyw­ny wzór do naśladowania, bowiem zadeklarował on w wywiadzie decyzję unikania skandali w życiu pry­watnym (później dopiero okaże się, że dwa tygodnie wcześniej Fiorello swoim talentem urozmaicał wieczór uczestnikom zorganizowanej przez chwalących Boga paulinów morskiej wycieczki do Ziemi Świętej).

Z pozycji supergwiazdy kapitalistycznych mas­mediów, dumny antykomunista Wojtyła rozszerza mar­keting dusz również na młodzież, która - jako te zbłąkane owieczki - lgnie do "demonicznej" muzyki rockowej. "Dzisiaj piosenkarze są nowymi autoryte­tami od porozumiewania" - stwierdził papież, a Stoli­ca Apostolska zorganizowała w Bolonii 27 września 1997 najprawdziwszy koncert Hope music (muzyki nadziei) z udziałem, za zawrotnym wynagrodzeniem,

legendarnej gwiazdy muzyki pop - Boba Dylana. Być może wszystko to dlatego, że dla Rzymskokatolickiego Kościoła dusze młodych ludzi są prawdziwą zgryzo­tą. Oto - według przeprowadzonego we Włoszech sondażu, opublikowanego w kwietniu 1997 - 68 pro­cent dziewcząt i chłopców, którzy ukończyli 14 lat, ani nie chodzi już do kościoła, ani nie uczestniczy w grupach parafialnych, ani też nie uczęszcza na lek­cje religii; odsetek tych, którzy odmawiają modlitwę zmniejszył się o 31 procent, a uczestnictwo w nabo­żeństwach aż o 68 procent. Wszystko to, zdaniem ekspertów, jest konsekwencją złego przykładu ze stro­ny rodziców, a ogólniej - "rozrywek" życia codzien­nego, a zwłaszcza telewizji i muzyki.

"Merkantylny modernizm" wojtyłowskiego pon­tyfikatu powoduje jednak czasem też nieprzyjemne incydenty, W czasie, gdy 16 lutego 1996 papież nama­wiał usilnie księży i biskupów, aby upowszechniali Ewangelię przez Internet, Stolica Apostolska była zmuszona napiętnować dosyć kłopotliwą inicjatywę, którą podjęła niemiecka spółka o nazwie Lazarus Gesellschaft (dosłownie Spółka Łazarza). W sier­pniu 1996 firma ta przekazała do sprzedaży płytę CD, która po wprowadzeniu jej do cd-romu stawała się "multimedialnym spowiednikiem", zaprogramowanym na udzielenie rozgrzeszenia za wszelkie grzechy.

358

359

Na płycie znajdowała się lista około dwustu grzechów, przy czym za każdy z nich przewidziano inny rodzaj pokuty. Maksymalna kara (50 Ojcze Nasz i tyle samo Zdrowaś Mario) groziła temu, kto splamił się zabój­stwem. Płyta CD podaje też adresy spowiedników, z którymi można skontaktować się przez Internet, a także i "prawdziwych" księży.

Watykan określił tę inicjatywę mianem "dysku­syjnej operacji handlowej, która nie ma nic wspólne­go z rzeczywistym znaczeniem sakramentu spowiedzi". Jednakże Peter Seyel - dyrektor ekumeniczno-humanitamej organizacji z Kolonii - odpowiedział na ten zarzut: "Na miłość Boską, wyprodukowane przez nas oprogramowanie nie jest i nie będzie przedstawiane jako surogat spowiedzi. Sakrament zawsze był i po­zostanie pewnym wzajemnym stosunkiem pomiędzy dwiema osobami, i tak też musi pozostać. Za pomocą płyty CD staraliśmy się jedynie udzielić pomocy w poruszeniu sumienia każdego z nas".

Również i sam Wojtyła-superstar nie oparł się pokusie informatyki: papież jest bohaterem płyty CD, która ukazała się- podobnie jak wcześniejsza książ­ka - pod tytułem Przekroczyć próg nadziei i sprze­dawana była przez wydawnictwo Mondadori New Media. Jak entuzjastycznie zapowiadała należą­ca do Berlusconiego Panorama, płyta wymaga

oprogramowania Windows i Windows 95, będzie kosztować 59 tysięcy lirów i będzie do nabycia w księ­garniach i sklepach komputerowych całego świata -przy czym jej pierwszy pokaz odbędzie się na Tar­gach Książki we Frankfurcie, gdzie Jan Paweł II -w wersji elektronicznej - będzie gwiazdą stoiska Mon­dadori.

A jednocześnie interesującym przykładem hipo­kryzji Jana Pawła II było jego wystąpienie we wrze­śniu 1996, kiedy to z balkonu rezydencji w Castelgandolfo wydawał się wykazywać swój dystans wo­bec cywilizacji informatycznej massmediów.

- Dobra wytwarzane przez cywilizację przemy­słową - mówił papież - mogą uczynić nasze życie wy­godniejszym, ale nie zrealizują potrzeb serca. Telewi­zja i informatyka, w pewnym sensie niosą świat do naszych domów, ale to nie zawsze zapewnia głębię i spokój stosunków międzyludzkich... Wiele osób ma­nifestuje zatem pilną potrzebę powrotu do korzeni, mocne pragnienie ciszy, kontemplacji, poszukiwania absolutu. Wśród tylu słów - często ściągających na manowce i pustych - szuka się słów potrzebnych do życia.

Ale to są też tylko słowa - fakty mówią coś prze­ciwnego. Stolica Apostolska otworzyła swój własny portal na tym mediatycznym stworzonym przez

360

361

Internet bazarze, na którym się znajduje wszystko -od informacji dziennikarskich do nowości technolo­gicznych, od seksu do sportu, od acid music do naj­bardziej pogmatwanych gier elektronicznych. I waty­kański portal jest faktycznie gigantyczny: działa dniem i nocą, informacje podawane są w ośmiu językach, a wszystko to dzięki trzem potężnym komputerom na­zwanym - od imion bliblijnych trzech archaniołów -Raffaele, Michele i Gabriele. - To Ojciec Święty tak zdecydował - potwierdziła Judith Zoebelein, amery­kańska zakonnica odpowiedzialna za działanie całego działu. Intemetowa rewolucja dotarła dzisiaj już wszę­dzie, a zatem i Kościół musi w niej uczestniczyć.

Debiut wirtualnego papieża miał miejsce w cza­sie Świąt Wielkanocnych 1997 roku przy okazji udzie­lanego Urbi et orbi błogosławieństwa. - Dwa tygo­dnie później - cieszył się papieski rzecznik prasowy Jaquin Navarro Valls -już dwa miliony 386 tysięcy osób z siedemdziesięciu krajów świata odwiedziło strony Stolicy Apostolskiej, gdzie mogło odczytać treść papieskiej przemowy. Na nasz elektroniczny adres nadeszło 4678 wiadomości w dziesięciu róż­nych językach i to w czasie jednego tylko tygodnia.

Co może znaleźć katolik dryfujący po papieskim portalu? Treści papieskich przemówień, dokumenty Stolicy Apostolskiej (zarówno te z przeszłości, jak

i obecne), encykliki, informacje na temat Jubileuszu... Szkoda tylko, że aby się na te strony dostać, trzeba zapłacić 15 tysięcy lirów. A więc znowu biznes, który dostarczy do kas Watykanu dziesiątki miliardów li­rów rocznie.

Jan Paweł II to prawdziwy motor watykańskich, rozlicznych interesów, nawet tych dokonywanych nie-jako w sposób pośredni. Tak było choćby w przy­padku Vittorio Gassmana i Moniki Vitti, przyjętych przez papieża w dniu 6 listopada 1997. Z tej okazji dwójka aktorów przekazała Ojcu Świętemu płytę CD Towarzysze podróży, na której Gassman recytuje oko­ło piętnastu wierszy napisanych przez Karola Wojtyłę (z tłem muzycznym autorstwa Olimpo Petrassi). Na­tomiast Monica Vitti nagrała wraz z Alberto Sordi (uczestnikiem reklam telewizyjnych CEI) kolejne pięt­naście liryków papieża, opublikowanych na CD z okazji nadchodzących Świąt Wielkanocy.

W księgarniach sprzedawane są także płyty CD wytwarzane przez organizacje i osoby z kręgów bli­skich Stolicy Apostolskiej. Jedna z takich płyt, W po­szukiwaniu szczęścia, przeznaczona dla dzieci w wie­ku od 8 do 13 lat, powstała z inicjatywy rzecznika prasowego Opus Dei - Giuseppe Corigliano i dostoj­nika mediolańskiej kurii - księdza Luca Bagatin. Jej cena - 80 tysięcy lirów. Dorośli natomiast mogą

362

363

nabyć za 99 tysięcy lirów Żywą historię Całunu Turyńskiego, przy gotowaną przez Emanuelę i Maurizia Marinellich, opublikowaną przez wydawnictwo San Paolo.

Wśród inicjatyw fonografìczno-religijnych nie pominięto także i głosu samego papieża. Na płycie CD Hymn for thè World, Jan Paweł II odmawia modli­twę za pokój, a w tle słychać chór i orkiestrę Santa Cecilia, którą dyryguje Koreańczyk Myung Whun Chung. Inne pozycje wykonywane są przez Andrea Bocellego i Cecilie Bartoli.

I kolejne modlitwy, kolejna płyta CD, ale tym razem z odrobiną suspense, bowiem całą operację otacza nimb tajemnicy. Chodzi o album, w którym pa­pież śpiewa kilka modlitw. - Pomysł, żeby nagrać pa­pieża śpiewającego, pochodzi od pewnego oboisty Andrea Mariottiego - opowiada Francesco Battistini. - Przedsięwzięcie zyskało poparcie ze strony ojca Pasquale Borgomeo, dyrektora Radia Watykańskie­go, jezuity z Neapolu, który od dziewiętnastu lat w otoczeniu papieża zajmuje się strzeżeniem praw au­torskich każdego słowa Jana Pawła II... No i papież śpiewa. Na płycie CD znajduje się około czterdziestu minut modlitwy. Łacińskim inwokacjom z Praefatio towarzyszy śpiew chórów prawosławnych i popisy gitarowe w stylu Pink Floyd. Pater noster przy

akompaniamencie perkusji. Victimue Pascalis w rytmie nowojorskiego rapu. Płytę emitowało ciągle to samo wydawnictwo paulinów. Produkt dyskograficzny miał ambicję dostać się na szczyty list przebojów.

Wojtyła-superstar nie sprzeciwia się też swojej obecności nawet na dużym ekranie. Krzysztof Zanussi wyłowił dziełko napisane przez Jana Pawła II w mło­dości i przy pomocy biskupa Jana Chrapka (również przyjaciela Wojtyły) wykrzesali z tego film Brat na­szego Boga. Produkcję filmu ukończono w marcu 1997. To dzieło kinematografii jest, jak można się spodziewać, również wspaniałym interesem - prawa do rozpowszechniania filmu zostały już wykupione przez telewizje wielu krajów...

Ale jest też coś więcej i znacznie gorszego. Oto papież-gwiazdor użycza swojego wizerunku najbar­dziej pogańskiej i obrazoburczej spośród wszystkich merkantylnych dziedzin - reklamie. Rzecz przydarzyła się 16 czerwca 1997 podczas meetingu zorganizowa­nego w Mediolanie przez klub Santa Chiara. W de­bacie poświęconej reklamie, zainspirowanej właśnie papieskim dokumentem Etyka w reklamie papież wziął udział za pośrednictwem nagrania na kasecie video. Przy stole konferencyjnym, jako przedstawiciel papieża, zasiadał arcybiskup John Foley, obok

364

365

którego znaleźli się reprezentanci mediów Berlusconiego: Giulio Malgara (prezes zrzeszenia reklamodawców) i Giuliano Adreani (pełnomocny członek zarzą­du firmy Pubitalia, działającej z ramienia Mediaset), Alberto Contri (prezes włoskiej konfederacji środków masowego przekazu), Mauro Miccio (prezes firmy Ferpi) i Antonello Perricone (pełnomocny członek zarządu firmy Sipra).

W kwietniu 1997 na stronach kilku czasopism ukazało się ogłoszenie reklamowe przedstawiające papieża i wypowiedziane przez niego słowa: "Koniecz­ne jest, aby etapem przygotowania do Świętego Jubileuszu była praca w każdej rodzinie". Niżej - po facsi­mile papieskim - następowała reklama lansująca cza­sopismo Tertium Millenium, które miało być oficjal­nym organem Wielkiego Jubileuszu: "Wielkiej waty­kańskiej inicjatywie na rzecz przygotowań do Wiel­kiego Jubileuszu roku 2000".

Te ogłoszenia to mieszanka wiary i biznesu. "Jubileusz roku 2000! U progu światowego wydarze­nia, które zaznaczy przyszłość milionów ludzi, rów­nież i Ty przyjmij zaproszenie papieża do starannego przygotowania się do niego ! Dla wiernych, którzy pra­gną pogłębić własne przeżycie związane z wiarą, Watykan stworzył..." i dalej: "Pytaj o Tertium Mille­nium przez cały rok korzystając z niepowtarzalnej

oferty, która gwarantuje Ci dwudziestopięcioprocentową zniżkę. Przedstawiając poniższy kupon zapła­cisz tylko 69 zamiast 90 tysięcy lirów. Złap w lot tę niepowtarzalną okazję i powiedz o niej także drogim Ci osobom! Będziesz w ten sposób świadkiem..." Zakończenie jest w iście handlowym stylu: "Gratis ka­seta video Odkrycie Chrystusa na nowo... Dodat­kowo otrzymasz prezent". Kupon na prenumeratę i przyjmowanie datków zaadresowany jest do wydaw­nictwa Piemme, które zachwala siebie sloganem "ja­kość naszych czasów". Amen.

366

367


Dokumenty


Clara Calvi zeznaje

W ramach śledztwa prowadzonego w sprawie śmierci bankiera Roberto Calvi mediolańscy proku­ratorzy Bruno Siclari i Pierluigi Dell'Osso przyjęli ze­znania złożone przez panią Clarę Canetti, po mężu Calvi. Śmierć katolickiego bankiera, a jednocześnie masona, którego znaleziono 18 czerwca 1982 powie­szonego pod mostem Blackfriars w Londynie (co, zda­niem tamtejszej prokuratury, było aktem samobój­stwa), obciąża osoby z kręgów: Loży P2 - mafii -Watykanu. Oto fragmenty zeznań wdowy Calvi.

371


19 października 1982

Mój mąż, jak powiedziałam już wcześniej, około roku 1971 nawiązał znajomość z panem Minciaroni Ala­dino, przedsiębiorcą budowlanym, z którym spotykał się w Rzymie. Aladino był dobrym przyjacielem Francesco Consentino, sekretarza generalnego Izby Deputowa­nych. Sądzę, że mąż poznał Minciaroniego - poprzez pana Mario Valeri Manera - w Wenecji podczas cere­monii wręczania nagrody Campiello... W tym czasie mąż często jeździł do Rzymu i pewnego razu zabrał mnie tam ze sobą. Wzięliśmy pokój w Grand Hotelu i mąż powiedział, że chce przedstawić mi Umberto Ortolani i Licio Gelli, z którymi spotykał się dosyć często w tam­tym okresie, i którzy byli ważnymi osobistościami. Pod­jęliśmy wyżej wspomnianych, Gellego i Ortolaniego, kolacją w restauracji hotelowej. Po kolacji przyszli do nas Minciarioni, Cosentino i niejaki Firrao, i w tym gronie wszyscy zaczęliśmy rozmawiać o trwającym właśnie kryzysie rządowym i jak się okazało Minciaroni i Cosentino byli członkami Loży P2, tak samo zresz­tą jak Rugherò Firrao, który wówczas pełnił funk­cje dyrektora generalnego w Ministerstwie Handlu Zagranicznego].

Panowie ci mówili ze sobą o różnych kandyda­tach na stanowiska w rządzie, a z treści wypowiedzi można było wnioskować, że byli dobrze zorientowani w środowiskach politycznych i dobrze znali rządzące tymi środowiskami mechanizmy. Tego samego dnia mia­łam też sposobność poznać inne osoby... Mąż przedsta­wił mi Lorisa Crobi [członek Loży P2, prezes spółki "Condotte" Gaetano Stammati [członek Loży P2, chadek i senator} oraz dziennikarza Cesare Zappulli...

Owi Gelli i Ortolani podejmowali działania, aby ułatwiać mojemu mężowi nawiązywanie kontaktów, o których sądził, że ich potrzebuje ze względu na swą pracę. Gelli i Ortolani pośredniczyli także w niektórych interesach, ale co to były za interesy, nie umiem tego sprecyzować...

Sądzę, że w tym okresie [w roku 1971} mąż przy­stał do masonerii. Powiedział mi sam on o tym, ale póź­niej, twierdząc, że został "wtajemniczony" w Genewie. W tych latach mąż prowadził różne interesy i utrzymy­wał intensywne kontakty z bankiem watykańskim IOR, a w szczególności z Luigim Menninim, który w tym ban­ku był najbardziej wpływowym specjalistą. W zakres kontaktów wchodziły również spotkania w gronie ro­dzin. Częste były także kontakty z prezesem IOR bi­skupem Marcinkusem, który - w wyniku decyzji mojego męża, Ì właśnie ze względu na ścisłe i częste kontakty pomiędzy bankiem IOR i bankiem Ambrosiano-wszedł do zarządu zagranicznej wspólniczki banku Ambrosia­no - firmy Overseas z Nassau na wyspach Bahama. Z tego też powodu widywaliśmy często Marcinkusa w Nassau, gdzie bywał naszym gościem podczas wszyst­kich zebrań zarządu.

Później w zbliżeniu się mojego męża do kręgów kościelnych miał swój udział wspomniany już Ortolani, bardzo z tymi kręgami związany, szczególnie, że był dobrym przyjacielem zmarłego kardynała Lercaro. Pra­gnę podkreślić, że w tym okresie, jak zresztą i później, mąż bywał w Watykanie bardzo często i utrzymywał kontakty ze zmarłym papieżem Pawłem VI. Były to sto­sunki na tyle zażyłe, że mąż mógł się do niego udawać z wizytą nie potrzebując żadnej uprzedniej formalności...

372

373

Niedługo potem [20 maja 1981} nastąpiło aresz­towanie mojego męża. Skontaktowałam się z przeby­wającą wtedy w Genui adwokatką Lagosteną Bassi... Adwokatka zgodziła się przyjść do mnie do domu, gdzie została na obiedzie wraz z towarzyszącym jej synem. Na moją prośbę udzieliła mi wskazówek, jak powinnam się zachować; zasugerowała, abym nic absolutnie nic mówiła w trakcie ewentualnego przesłuchania i żebym robiła wrażenie takiej z kategorii "żon idiotek", która o niczym nie wiedziała... Pożegnałyśmy się i, chociaż nie udzieliłam adwokatce żadnego pełnomocnictwa, w kilka miesięcy później adwokatka przesłała mi rachu­nek na 2 miliony tirów, który odpowiednio uregulowa­łam...

20 października 1982

...W dniu następnym [po aresztowaniu Roberto Calvi] ja, córka, syn. Pazienza, Mazzetta i Ciarrapico, pod eskortą prywatnej ochrony, udaliśmy się do gabine­tu szacownego Andreottiego. O ile pamiętam, jego ga­binet znajdował się dosyć blisko naszego domu w Rzy­mie, dlatego poszliśmy tam pieszo. Na górę weszliśmy tylko ja, córka i Ciarrapico, który to spotkanie umówił, a inni czekali na nas na dole. Nie pamiętam, czy z nami poszedł również Pazienza, czy też czekał razem z inny­mi na dole. Od razu zostaliśmy przyjęci przez szacow­nego Andreottiego, którego miałam już okazję dawniej kilka razy spotkać w domu pani Marii Angiolillo [wdo­wy po założycielu rzymskiego centroprawicowego II Tempo}, u której bywałam czasami razem z mężem. W jej domu spotykaliśmy także pana Piccoli ,jego żonę i wielu wpływowych polityków, głównie z kręgów

chadecji. Tam wielokrotnie miałam możliwość spotka­nia kardynałów Casaroliego i Silvestriniego.

Premier Andreotti powiedział mi, że włoski bank centralny zamierza narzucić bankowi Ambrosiano dwóch komisarzy i dodał, że Cuccia z Mediobanca za­oferował się kupić udziały Ambrosiano, żeby przyjść z pomocą przyjacielowi Calvicmu. Premier Andreotti powiedział jeszcze, że on doradzał, aby komisarzem w Ambrosiano został prezes Banca Popolare di Nova-ra, Venini i pań Orazio Bagnasco. Poprosił mnie, bym powiedziała to mężowi, aby usłyszeć jego zdanie... Mąż odpowiedział, że jeśli do banku wprowadzą Veniniego i Bagnasco, to on będzie skończony [w i 995 roku Lino Venini stanie przed sądem z powodu doprowadzenia do krachu spółki Sasea].

Zaraz po aresztowaniu mojego męża otrzymałam grzecznościowy telefon od żony premiera Craxiego. Podała mi swój telefon w Rzymie, na wypadek gdybym potrzebowała się z nią skontaktować. Mówiłam o tym wszystkim również z Piecenzą i z Ciarrapico, i wtedy powstał pomysł pójścia do premiera Craxiego. Ciarra­pico sugerował mi, żebym powiedziała bez ogródek "pa­nie premierze, trzydzieści miliardów to nie żart". Nigdy nie słyszałam od mojego męża nic na ten temat, ale uzna­łam za stosowne polegać na sugestiach Ciarrapico, który wydawał się być pewny tego, co mówił, dając mi do zrozumienia, że mogłam spokojnie i bez obaw po­wiedzieć zasugerowane mi zdanie.

Umówiłam się zatem na spotkanie z panią Craxi w Rzymie, w hotelu [San Raphael], gdzie mieszkała razem z mężem. Udałam się tam wraz z moją córką i moim bratem pod eskortą tych samych, co zawsze,

374

375

prywatnych ochroniarzy... Zostaliśmy uprzejmie przy­jęci przez panią Craxi, a nieco później dołączył do nas pań Formica, z którym przez pewien czas rozmawiałam na tarasie mieszkania na osobności, a pani domu roz­mawiała wtedy z moją córką i z moim bratem. Od razu powiedziałam obu politykom, że oczekiwałam z ich stro­ny, że udzielą mojemu mężowi pomocy i włączyłam także owo zdanie, że trzydzieści miliardów to nie jest żart. Obydwaj panowie na moje oświadczenie nie zareago­wali nawet mrugnięciem oka i nie robili żadnych ko­mentarzy, odpowiedzieli tylko, że zamierzali pomóc mo­jemu mężowi, bo jest ich przyjacielem. Ja ze swej stro­ny dodałam, że to, co powiedziałam, to nie było moje własne zdanie, ale że zostało mi przekazane przez ko­goś innego. Pamiętam, że powiedziałam także, że dopó­ki będzie tam Cuccia z Mediobanca, to mój mąż będzie prześladowany i dodałam - co chyba także było wcze­śniej zasugerowane mi przez Ciarrapico - że "Pań, sza­nowny panie premierze, działając przez swego De Michelisa, może w pół godziny odprawić Cućcie". Przypo­minam sobie, że pań Craxi odpowiedział, że w pół go­dziny to nie jest to możliwe, ale w dwa miesiące - tak. Przy okazji powiedziałam też, że w sytuacji, w której się znalazłam, byłam skłonna nawet doprowadzić się do śmierci głodowej... Rozstaliśmy się, kiedy na to moje stwierdzenie odpowiedziano, że nikt nie potraktuje tego poważnie. Wyszłam w poczuciu, że pomoc zostanie mi udzielona i muszę powiedzieć, że później dochodziło do licznych kontaktów ze strony pani Craxi, która od­wiedzała mnie w moim mieszkaniu. Kilkakrotnie pani Craxi przyniosła mi powycinane z gazet artykuły pana Craxi, w których brał on w obronę mojego męża...

Kilka dni przed wszczęciem procesu [który -przeciwko osobom oskarżonym o doprowadzenie do krachu banku Ambrosiano - rozpoczął się 10 czerwca 198]] udałam się na widzenie do więzie­nia do mojego męża. Byłam wtedy w towarzystwie mojej córki i Alessandro Menniniego. Na rozmowę poszły­śmy my dwie, ja i moja córka, której ojciec kazał zapi­sać do załatwienia różne rzeczy. Między innymi powie­dział córce, żeby zapisała drukowanymi literami na kart­ce następujące zdanie: "Ten proces oznacza postawie­nie pod sąd IOR". Powiedział nam też, żeby spytać Men­niniego, czy kapelan więzienny, który poprosił go o roz­mowę, zrobił to, aby przedyskutować kwestie dotyczą­ce IOR. Dodał, że od lutego 1981 błagał na wszystkie możliwe sposoby kierownictwo IOR, aby za wątki zwią­zane z IOR, o których będzie mowa na procesie, wzięło na siebie odpowiedzialność. Powiedział jeszcze, żebym szybko udała się do Rzymu, aby zobaczyć się z Marcinkusem, Ì żebym dowiedziała się, czy możliwe jest to, czego do tej pory nie mógł doprosić się on sam, to jest żeby IOR potwierdził, że to on dokonał transak­cji z Toro, w sprawie której prowadzono śledztwo, a przynajmniej, żeby zwolniono Banca Gottardo z ta­jemnicy bankowej, co umożliwiłoby złożenie zeznań tym wszystkim, którzy tej transakcji dokonali. Muszę przy­znać, że słysząc to wszystko, zaczynałam rozumieć różne rzeczy dotyczące stosunków pomiędzy bankiem Am­brosiano i IORem i znalazłam wyjaśnienie dla faktu, że Alessandro Mennini, syn szefa IOR, w tym okresie zawsze był gdzieś w pobliżu mnie.

Po wyjściu z więzienia zastałam Menniniego w jeszcze gorszym humorze niż wcześniej, gdy

376

377

zostawiłyśmy go samego. Jak tylko spostrzegł, że ja i moja córka wsiadałyśmy do samochodu, on też do nie­go wskoczył, a córka pokazała mu kartę, na której zapi­sała zdanie podyktowane jej przez ojca. Ja, w nawiąza­niu do tego zdania, zapytałam go wtedy, czy kapelan więzienny, który chciał rozmawiać z moim mężem, miał rzeczywiście przedyskutować wyżej wspomniane spra­wy. Mennini wydawał się dosłownie przerażony i na moje pytanie powiedział: "Tego słowa nie należy wypowia­dać nawet w konfesjonale". A zaraz potem Mennini chwycił do rąk kartkę, by ją podrzeć, ale ja ją mu z rąk natychmiast wyrwałam...

Uprzedziłam również i mojego syna Carla, który przebywał w Waszyngtonie, o tym, czego dowiedzia­łam się od mojego męża o IOR. Syn, jak mi to potem powiedział, skontaktował się z Watykanem wysyłając teleks, w którym prosił Marcinkusa o oddzwonienie do niego o danej godzinie. Marcinkus punktualnie o wskazanej godzinie oddzwonił, a mój syn opowiedział mu o tej sprawie, ale otrzymał jedynie niejasne i wymi­jające odpowiedzi. Mój syn wysłał też teleksy do kar­dynała Casaroliego i do kardynała Silvestriniego, pro­sząc ich o interwencję, zaklinając ich na wszystko co święte, aby spowodowali ujawnienie prawdy. Od Pazienzy dowiedziałam się, że też rozmawiał z Marcinkusem i że przekonał go, aby podjął działania. Pazienza powiedział mi także potem, że poprzez swoich znajo­mych ze służb specjalnych dowiedział się, że Marcin­kus i Luigi Mennini z całą pewnością przekroczyli w wielkiej tajemnicy granicę i udali się do Lugano, do Szwajcarii, celem wydania dyspozycji bankowi Gottardo, aby zezwolił szwajcarskim prokuratorom

przejrzeć dokumenty banku mimo tajemnicy bankowej, i żeby kierownictwo banku poświadczyło, że to nie mój mąż był wszystkiemu winien. Miała miejsce także roz­mowa telefoniczna pomiędzy Alessandro Menninim i moim synem, który czynił wyrzuty jemu samemu i IOR za to wszystko, co przydarzyło się ojcu,

Ja sama otrzymałam telefon od Olgiatiego, który poprosił o możliwość złożenia mi wizyty, i ja się na nią zgodziłam. Olgiati przyszedł do mnie w towarzystwie Menniniego, którego zupełnie nie oczekiwałam. Mennini opowiedział mi o rozmowie telefonicznej z moim sy­nem i spytał, czy sama chciałabym coś dodać. Twar­dym tonem odpowiedziałam, że nie, i Mennini, wście­kły, poszedł sobie. Olgiati powiedział mi wtedy, że źle zrobiłam, bowiem potrzebowaliśmy pomocy Menninie­go w sprawie dostępu do poświadczających niewinność męża dokumentów z Banca del Gottardo. Odpowiedzia­łam, że doszła do mnie już wiadomość, że Marcinkus i Luigi Mennini pojechali do Szwajcarii do wspomnia­nego banku. Kilka dni później Alessandro Mennini po­jechał - w imieniu IOR, a nie banku Ambrosiano, które­go był pracownikiem - do Lugano, żeby odebrać posta­nowienia szwajcarskiego wymiaru sprawiedliwości, w których poświadczano, że mój mąż nie miał nic wspól­nego z tą sprawą. O ile wiem, to Mennini przekazał te postanowienia bezpośrednio adwokatom mojego męża, którzy bronili go przed sądem.

W trakcie trwania procesu chodziłam wielokrot­nie do więzienia do męża korzystając z widzeń, które mi przyznano. W czasie jednego z takich widzeń opo­wiedziałam mężowi, to co powiedziałam panu Craxi, to jest to zdanie, które zasugerował mi Ciarrapico. Mój

378

379

mąż powiedział mi, że miał już dość poświęcania się dla innych, i że - o ile ta sytuacja nie zmieni się natychmiast - jest całkowicie zdecydowany powiedzieć na rozpra­wie w sądzie rzeczy, które wiedział na temat IOR i po­lityków. Sadze, że słowa te powtórzyłam przez telefon żonie pana Craxi, z którą utrzymywałam częsty kon­takt.

Muszę powiedzieć, że przez cały czas trwania pro­cesu ciągle wydzwaniała do mnie pani Angiolillo, która prosiła o kolejne informacje i przekazywała mi ze swej strony różne wiadomości. Pani Angiolillo przekazywała mi pozdrowienia od Piccolego iwiła mi, że robiła co mogła na rzecz mojego męża i że chodziła na rozmo­wę w jego sprawie do Banca d'Italia, do jego prezesa, a przede wszystkim do dyrektora generalnego Diniego. Muszę przyznać, że potem, po wyjściu z więzienia, mój mąż dał pani Angiolillo najpierw 10 milionów lirów, a potem kolejne 50 milionów, z okazji Bożego Narodze­nia - tym razem korzystając z pośrednictwa mecenasa Gregori z Rzymu. Były to pieniądze za to, co pani Angiolillo zrobiła dla męża - była ona znana z tego, że w swoim domu organizowała spotkania pomiędzy biz­nesmenami, działaczami i innymi, przyjmując w zamian pieniężne gratyfikacje... Powiedziałam Pazienzy, że do­wiedziałam się od pani Angiolillo, że była ona u prezesa banku centralnego Ciampiego i u dyrektora Diniego, a Pazienza skontaktował się z panią Angiolillo, żeby do­wiedzieć się czegoś więcej. Pani Angiolillo pogniewała się na mnie za to, że Pazienzy o tym powiedziałam...

Pani Angiolillo przekazała mi także, że Ciampi i Dini pragnęli powiadomić mojego męża, że podział grupy dokona się za pięć lat, tak jak chciał on sam,

a zatem, że może pozostawać spokojny i nie martwić się. Pragnę podkreślić, że kiedy kierownictwo Banca d'Italia objęli Ciampi i Dini, mój mąż powiedział mi, że dowiedział się od Gellego , że tych dwóch było przyja­ciółmi, że należeli obaj do Loży P2 i że to sam Gelli przyczynił się do ich nominacji. Gelli powiedział mu też, że Dini otrzymał polecenie, aby Calviemu nie stwarzał problemów i żeby był dla niego przyjazny, i muszę po­wiedzieć, że mąż, od samego początku, był zadowolony ze sposobu, w jaki traktował go Dini, który przyjmował go, kiedy mąż chciał, także i w sposób prywatny i w tajemnicy przed innymi [nazwisk Carlo Azeglio Ciampiego i Lamberto Diniego nie było w zarekwi­rowanych Lido Gelliemu dokumentach Loży P2; nie było także nazwiska Carlo De Benedettiego, o któ­rym w swych zeznaniach mówi wdowa Calvi}. Mój mąż mówił mi, że Dini pozostawał w bardzo bliskich związkach z niejakim Battista z Loży P2 i że Battista dawał mu miliard, półtora miliarda lirów za każdą zała­twioną sprawę (którą mu Dini załatwił).

21 października 1982

Proces {przeciwko oskarżonym z banku Ambro­siano} skończył się i mąż mój został tymczasowo zwol­niony z aresztu, ale przebywał jeszcze w szpitalu w Lodi. Wyszedł kilka dni później i potwierdzono, że ma nadal pełnić funkcję prezesa zarządu banku Ambrosiano... Dość szybko po wypisaniu ze szpitala [Calvi próbował po­pełnić samobójstwo} mąż zaczął znowu często jeździć do Rzymu, zawsze mu w tym towarzyszyłam...

W Rzymie widywał się z Marcinkusem i z dyrek­torem włoskiego banku centralnego Dinim; z nim

380

381

widywał się w wielkiej tajemnicy Jak zresztą przez cały ten okres, a także i później - na przykład w przeddzień święta Wniebowzięcia. Mąż opowiadał mi, że jego sto­sunki z Dinim układały się bardzo dobrze i że Dini z nim współpracował, natomiast z Marcinkusem stosunki sta­ły się fatalne. Marcinkus nie przyjmował już do wiado­mości, że wobec banku Goliardo powinien był nadał za­chowywać takie stanowisko, jak to obiecał uczynić wcześniej. Według słów mojego męża, Marcinkusowi bardzo zależało, aby tajemnice Banca del Gottardo nie wyszły na jaw. Mąż mawiał wtedy: "Księża każą mi zapłacić za wszystko, a nawet za wszystko już płacę"...

Z czasem zaczęło się pojawiać nazwisko nieja­kiego Hilarego Franco, papieskiego kapelana, monsignora, z którym mój mąż nawiązał kontakt i z którym miał kilka różnych spotkań w Rzymie. Mąż mówił mi, że ten Hilary Franco trzymał jego stronę i że często, aby pod­trzymać go na duchu, powtarzał mu pewne zdanie po angielsku, które dosłownie brzmiało: "Jesteś pod moją całkowitą ochroną". Właśnie w tym czasie, jak mi opo­wiadał mąż, miewał on bezpośrednie kontakty z papie­żem. Nie jestem w stanie opisać, w jakich okoliczno­ściach, dokładnie kiedy i na jakich warunkach odbywa­ły się te kontakty. Mogę jedynie przytoczyć usłyszane od męża słowa: "Papież powiedział mi, że jak tylko roz­wiążemy nasz problem, powierzy mi całość watykań­skich finansów, żebym je mógł uzdrowić".

24 października 19 82

Kiedy, po nominacji [Carlo] De Benediettego na stanowisko w banku Ambrosiano minął już jakiś czas, zaczęły się pierwsze zatargi między nim a moim

mężem. Mąż mówił, że ten De Benedetti początkowo był z nim zgodny i można się było dogadać, ale później, jak już dostał się do banku, zaczął siać zamęt i nawiązał bliskie stosunki z Rosone [wiceprezesem], z którym nie­ustannie spotykał się na obiadach i kolacjach. Pewnego razu mój mąż powiedział mi nawet, że widziano doku­menty, które potwierdzały, że De Benedetti należał do Loży P2 i przypomniał mi fakt, iż kiedyś pokazywał mi w Buenos Aires pewną kamienicę, o której mówił, że są w toku rozmowy na temat jej sprzedaży przez firme Olivetti na rzecz banku Ambrosiano.

Wtedy, gdy mój mąż przypomniał mi ten epizod z kamienicą i kiedy wspomniał o członkostwie De Benedettiego w Loży P2, odpowiedziałam: "A więc za tą umową sprzedaży musiał stać Golii", a wówczas mój mąż powiedział mi: "Oczywiście, że tak, był pośred­nikiem". Mąż powiedział mi też, że wspomniał De Benediettiemu o jego przynależności do loży i dodał, że potem przez jakiś czas De Benedetti wydawał się zdezorientowany, ale że później nastąpił z jego strony cały ciąg zdarzeń - na przykład jego pisma do prezy­denta Włoch pana Pertiniego i zaraz potem wyjazd do Genewy, czego, według słów mojego męża, nigdy nie robił, ponieważ ze swoją rodziną, która mieszkała w Genewie, widywał się we Włoszech i kazał dzieciom przyjeżdżać do siebie. Zatargi pomiędzy moim mężem i De Benedettini pogłębiały się coraz bardziej.

Jakiś czas później - przebywaliśmy wtedy w Drezzo - chciałam wrócić do tematu z De Benedet­tini i spytałam męża, czy to była prawda, że istniały fak­tycznie dokumenty potwierdzające przynależność De Benedettiego do Loży P2, i dlaczego tych dokumentów

382

383

nie ujawniono. Na to mój mąż - który Już wtedy, kiedy po ich rozmowie De Benedetti pojechał do Genewy, wy­raził opinie, że najpewniej pojechał do Ortolaniego, a nie żeby zobaczyć się z rodziną - odpowiedział mi, że dokumenty te istniały na pewno ponieważ były w posiadaniu obu braci Vitalone [chodzi o chadeckie-go deputowanego - Claudio Vitalone i o jego brata - adwokata Wilfredo].

2 5 października 1982

Na początku wiosny prawdopodobnie. J982] mąż powiedział mi, że zamierza pojechać do Hiszpanii. Byłam bardzo zdziwiona i spytałam go, po co tam chce jechać, ale najpierw mój mąż uśmiechał się robiąc prze­korną minę, a potem odpowiedział, że w Hiszpanii Opus Dei, które tam jest bardzo bogate, posiada ogromną władzę. Było to pierwszy raz, kiedy mąż wspomniał mi o Opus Dei i kiedy powiedział, że Opus Dei może rozwiązać problemy finansów Watykanu i że Opus Dci mogło przeważyć szalę w walce o władzę w łonie Wa­tykanu pomiędzy dwiema frakcjami, które od lat ze sobą konkurowały - frakcją opowiadającą się za prowadze­niem Ostpolitik i frakcją ją zwalczającą, będącą skrzy­dłem konserwatywnym.

Mój mąż wyjaśnił mi, że miał ułatwić działania Opus Dei, ponieważ jedynie w ten sposób mogły być rozwiązane jego własne problemy z bankiem IOR, a tak­że Ì problemy finansowe Watykanu. Powiedział mi, że zmieniłoby to gruntownie polityczne stosunki w ob­rębie samego Watykanu, ponieważ Opus Dei uzyskując silniejszą pozycję, dałoby przewagę skrzydłu konserwa­tywnemu. O podróży do Hiszpanii nie było już więcej

między nami mowy... W tym czasie Carboni nagle prze­stał w ogóle dzwonić i przez około tydzień nie dał znaku życia. Kiedy znowu się pojawił, to znaczy przyjechał do nas do Drezzo, powiedział mi, że porozumiał się z biskupami-masonami... Carboni utrzymywał wówczas stałe kontakty zarówno z masonerią jak i z dostojnikami watykańskimi...

Mogę dodać, że już od jakiegoś czasu słyszałam, jak mój mąż mawiał, że "sprawa posuwała się do przo­du dzięki wspólnym wysiłkom". Mąż dodawała że za­kończenie sprawy, będzie dla niego sporym plusem w procesie apelacyjnym, który miał się odbyć w Me­diolanie. Wyjaśnił mi, że byt zmuszony przyśpieszyć mo­ment zakończenia sprawy, bo proces apelacyjny już wkrótce miał się zacząć, i że kiedy już wyjaśnią się wszystkie rzeczy z IOR, to z pewnością wynik procesu będzie dla niego pozytywny...

Mój mąż podszedł do mnie Ì widząc, że czytam artykuł, w którym mowa była o końcu Ostpolitik, po­wiedział mi dosłownie: "To ja wykończyłem Ostpolitik. Jeżeli w trakcie następnych dwóch tygodni Andreotti nie podstawi mi nogi, to wszystko będzie w porządku". Nie minęło dużo czasu, a mój mąż zaczął mi wspominać o sporych zatargach, które zaczęły się otwarcie poja­wiać między nim a panem Andreottim... Potem powie­dział mi o wyraźnym grożeniu mu śmiercią bezpośrednio przez samego Andreottiego. I już wtedy samopo­czucie i humor mojego męża stale się pogarszały... W tym, co do mnie mówił, często pojawiało się zdanie "jeżeli mnie zamordują", i często powtarzał "to już ko­niec". Od maja panowała w domu atmosfera przygnę­bienia i strachu... W rytmie uzależnionym od rozwoju

384

385

wypadków w Watykanie, gdzie toczyła się ostra walka między przeciwnymi frakcjami, a która dotyczyła bez­pośrednio stosunków pomiędzy IOR i bankiem Ambro­siano - u nas w domu chwile zupełnej beznadziei prze­platały się z euforią.

Mój mąż powtarzał z przekonaniem: "jeżeli coś mi się przydarzy, papież będzie musiał podać się do dy­misji" i dodawał, że Watykan będzie miał takie proble­my, że nawet będą zmuszeni przenieść siedzibę Waty­kanu...

Mąż wspomniał mi, że później polecił Carboniemu nawiązać kontakt z ważnymi osobistościami z Opus Dei ze Szwajcarii, żeby przyśpieszyć działania Opus Dei dla uregulowania długów IOR. W niedzielę wieczór, w przeddzień mojego wyjazdu do Waszyngtonu, kiedy weszłam do sypialni, zobaczyłam męża, jak leżał na łóż­ku i wyglądał na bardzo przygnębionego. Podeszłam, żeby powiedzieć mu coś pokrzepiającego, ale on po­wiedział mi "jeżeli mnie zamordują", a później dodał "być może już sienie zobaczymy" i zaczął okropnie płakać. Ogromnie mnie to zmieszało i wyszłam, żeby nie zmie­nić zamiaru wyjazdu, który miał być nazajutrz, i na któ­ry on zresztą bardzo nalegał... W ostatniej rozmowie telefonicznej, którą odebrałam od męża przed wiado­mością o jego zniknięciu, powiedział mi, że dzwoni, o ile dobrze zrozumiałam, z naszego domu w Mediolanie. Pamiętam, że powiedział mi, mówiąc po angielsku, iż sprawa miała się ku końcowi, i że była to już kwestia godzin. Na koniec powiedział po włosku: "Miejmy na­dzieję, że wszystko dobrze się skończy".

26 października 1982 darà Calvi opowiedziała o rozmowie telefonicznej odbytej na kilka dni przed londyńską tragedią.

Mąż zadzwonił do mnie do Waszyngtonu tylko jeden raz... Pamiętam, że powiedział mi wtedy, że "rzecz idzie do przodu z dużymi oporami, ale jednak do przodu, niestety, w trakcie zaistniały przykre incydenty". Te ostatnie słowa powiedział głosem, w którym wyczu­wało się ogromną przykrość. Chciałam go spytać mó­wiąc "Ale ty, ty...", ale był Jakiś defekt na linii i rozmo­wa została przerwana. Zaraz potem mąż zadzwonił zno­wu mówiąc, że "wkrótce wyjdą na jaw rzeczy niesa­mowite, ale bardzo dla nas korzystne, co może zmienić całe nasze życie". I to powiedział już z radością. Prze­kazałam mu, że nasz syn otrzymał wyrazy solidarności od dyrektora banku Ambrosiano z Managua - Alvaresa, który oświadczył, że jest wyrazicielem słów przy­jaźni pochodzących z Ameryki Południowej i Ameryki Środkowej. Alvares powiedział też, że ze strony prezy­denta Kostaryki zgłoszona została nawet oferta przyję­cia go do swojego kraju i o wydaniu mu paszportu dy­plomatycznego. Kiedy przekazałam mu tę informację mąż odpowiedział chłodno "dobrze wiedzieć". I spytał mnie, jak ja się czuję, dodając: "Bądź cierpliwa, jeszcze trochę". Powiedział mi też, żebym absolutnie nie rusza­ła się z domu, gdzie było mi dobrze, i gdzie, powtórzył, pozostawałam pod ochroną bardzo wpływowych osób. Ja pytałam ciągle, co się z nim dzieje, ale on nie powie­dział nic więcej...

386

387

Dzień później, pamiętam, że było to około godziny wpół do trzeciej po południu, w pewnej chwili poczułam się źle i całe popołudnie przeleżałam na kana­pie w stanie ogromnego przygnębienia. Zadzwonił do mnie mój brat Luciano, który powiedział mi o samo­bójstwie Corrochera i o decyzji kierownictwa banku Am­brosiano, które zwróciło się z wnioskiem o ustanowie­nie zarządu komisarycznego... Przed pójściem spać ja i moja córka rozmawiałyśmy przez chwilę i ja wyra­ziłam przypuszczenie, że być może mąż załatwił spra­wę, którą zajmował się ostatnio, i że może do nas wkrót­ce przyjedzie. W środku nocy zbudził mnie telefon od mojego brata Luciano, który powiedział mi o śmierci mojego męża. Powiedział mi, że martwe ciało mojego męża zostało znalezione w Tamizie, w Londynie... Za­reagowałam gwałtownie, i owładnięta rozpaczą wybu­chłam płaczem....

Dnia 2 listopada 1983 dziennik Corriere della Sera publikuje nekrolog zamieszczony przez rodzinę Calvi:

"W to smutne święto zmarłych, Clara, Anna i Carlo Calvi proszą rodzinę i przyjaciół o modlitwę za duszę bankiera Roberto Calvi, którego wykorzy­stano, ścigano i w końcu zamordowano z wyrafino­wanym okrucieństwem. Rodzina nie zapomni, nie prze­baczy, nie pogodzi się z tym, ale prosi Boga o spra­wiedliwość w tym życiu i w życiu wiecznym".

9 kwietnia ł 997 sędzia rzymski Otello Lupaccini wyda postanowienie o zastosowaniu aresztu tymczasowego wobec bossa Pippo Calo, byłego ka­sjera mafii, i wobec Flavio Carboni. Według tezy oskarżenia prokuratora Giovanni Salviego obaj zor­ganizowali zabójstwo Roberta Calviego. Trzymając się zeznań trójki skruszonych mafiosów (Buscetta, Calderone i Mannoia) bankier miałby być zamordo­wany na zlecenie Calo i Gelliego, którzy powierzyli mu do zainwestowania ogromne kwoty pieniężne, któ­re do nich później nie powróciły. Udusić Calviego miał - według słów bossa Ignazio Pullara - Francesco Di Carlo, który temu zaprzeczył (obecnie przebywa w więzieniu w Londynie za handel narkotykami). W trakcie przesłuchania w Nowym Jorku Manoia do­dał, że "Calo, Riina i Francesco Madonia ulokowali w Rzymie - za pośrednictwem Gelliego - pewne kwoty pieniędzy. O pieniądze miał dbać Gelli... Salvatore Inzerillo i Stefano Bontade mieli Sindonę".

388

389


Anna Calvi wspomina

22 października 1982 prokuratorzy Bruno Siclari i Pierluigi Dell'Osso przesłuchali w ambasadzie włoskiej w Waszyngtonie również córkę bankiera Ro­berto Calviego - Annę. Jej zeznania pozwalają poznać kolejne zakulisowe okoliczności skandalu z ban­kiem Ambrosiano, dotyczące stosunków bankiera z IOR i jego osobistych kontaktów z papieżem. Oto wybrane, najważniejsze fragmenty jej zeznań.

W miesiącu maju [roku 1982 na około miesiąc przed śmiercią Calviego}, a dokładniej " w drugiej po­łowie maja, mój ojciec przekonał moją matkę, żeby wy­jechała z Włoch, powtarzając jej wielokrotnie, że ciąży nad nimi poważne niebezpieczeństwo. Pamiętam, że w trakcie ostatniego weekendu spędzonego w Drezzo

39]

przed wyjazdem matki, która faktycznie wyjechała na­stępnego poniedziałku, przyjechał do nas jak zwykle, Carboni. Przyjechał do nas, wtedy w towarzystwie pana Pisanu [byłego chadeka, a obecnie prawej ręki Berlusconiego}. Po obiedzie ojciec odszedł na stronę, żeby porozmawiać z Carbonim, natomiast matka gawędziła w tym czasie w innym miejscu w panem Pisanu.

Muszę przyznać, że owładnęła mną ciekawość, żeby usłyszeć, o czym to mój ojciec i Carboni mogli mię­dzy sobą w trakcie tych długich, dysput rozmawiać, więc zaczęłam im się za uchylonymi drzwiami przysłuchiwać. Usłyszałam - a mówili dosyć głośno - że dyskutowali o czymś , co wiązało się z Watykanem. Konkretnie usły­szałam, jak mój ojciec powiedział do Carboniego, że winien on dać do zrozumienia w Watykanie, iż księ­ża powinni zdawać sobie sprawę ze swych zobowią­zań, ponieważ w przeciwnym razie on o wszystkim opo­wie. Pamiętam dokładnie, że mój ojciec tę myśl Carboniemu, który tego słuchał i potakiwał, powtórzył wielo­krotnie. Rozmowę na temat problemów istniejących po­między moim ojcem i Watykanem, a w szczególności między ojcem i IOR, słyszałam nie po raz pierwszy. Sły­szałam, jak ojciec wspominał o tym już w czasie jego aresztowania, a także i później, jak wielokrotnie mówił, że największym problemem do rozwiązania były jego układy z IOR.

Pewnego razu powiedział mi właśnie to, że praw­dziwym problemem nie były jego perypetie związane z toczącymi się prawami sądowymi, ale właśnie kłopo­ty z IOR. Pamiętam, że powiedział do mnie wtedy: "Księża nas wykończą". A potem dodał: "oni sądzą, że w sumie, jeżeli ktoś umrze, nadal jego dusza żyje,

i dlatego nie stanowi to takiego zła". Dobrze pamiętam poważny i gorzki ton głosu mojego ojca, kiedy mówił mi takie rzeczy... Mówił, że gdyby nie udało mu się roz­wiązać ogromnego problemu z Watykanem, to będą z tego koszmarne kłopoty. Podkreślał, że pracuje nad projektem, który z pewnością wielu osobom spędza sen z powiek, i że te osoby będą chciały wyrządzić nam krzywdę...

W trakcie Jednego z weekendów, który ja i on spę­dziliśmy w Drezzo - sądzę, że było to w ostatnich dniach maja - poprosiłam go o wyjaśnienie, co się tak napraw­dę stało. Ojciec odpowiedział mi, że aby rozwiązać pro­blem stosunków z IOR opracowali i realizowali pewien plan, który przewidywał bezpośrednią interwencję Opus Dei, organizacji, która będzie musiała wyłożyć prze­ogromną kwotę, rzędu ponad tysiąca miliardów lirów, na pokrycie zadłużenia IOR wobec banku Ambrosiano.

Mój ojciec powiedział, że rozmawiał o tym bez­pośrednio z papieżem, który zapewnił go o swoim dla niego poparciu i przyzwoleniu. Ojciec dodał też jednak, że w Watykanie istniały przeciwne sobie frakcje, które różniły się zupełnie poglądami w kwestii realizacji tego planu, który - jeżeliby miał zostać doprowadzony do końca - to stworzyłby zupełnie nowy układ sił w sa­mym Watykanie: a to dlatego, że Opus Dci przejęłoby kontrolę nad IOR, a zatem zyskałoby pozycję dużej prze­wagi wewnątrz Watykanu. I właśnie z powodu tych za­targów i tych wewnętrznych walk ojciec był tak zmar­twiony. Powiedział mi, że realizacji planu sprzeciwiał się kardynał Casaroli i powiedział jeszcze, że gdyby plan nie był realizowany, to doszłoby do bankructwa IOR, a to spowodowałoby również krach banku Ambrosiano.

392

393

Dodał, że Watykan byłby zmuszony w takiej sytuacji sprzedać plac Świętego Piotra, a powiedział to tonem, który bardziej niż ironię, wyrażał przygnębienie i powa­gę. Po opowiedzeniu mi tego wszystkiego, ojciec stwier­dził, że za pieniądze, o które w tym wszystkim chodzi, ludzie są w stanie nawet zabijać.

Rozmowa z ojcem kontynuowana była również przy obiedzie, w trakcie którego powiedział mi, że nie­dawno rozmawiał z panem Andreottim, który dziwnie do niego mówił i wydawał się nie znać ostatnich fak­tów, a który - przeciwnie - dawał mu do zrozumienia, że wiele wie... Powiedział mi, że bardzo się bał Andreottiego, ponieważ wiedział, że związany jest z frakcją istniejącą w łonie Watykanu, tą, która walczyła przeciw realizacji planu z Opus Dci... Wyjaśnił mi, że pozycja Marcinkusa w Watykanie była dosyć delikatna, i że przeciw niemu prowadzono wewnętrzne śledztwo z powodu realizowanych przez niego nielegalnych trans­akcji, a także i dlatego, że prowadził niegodne duchow­nego życie prywatne. Mój ojciec powiedział mi, że naj­prawdopodobniej będą chcieli doprowadzić do przenie­sienia Marcinkusa, aby pozbawić go funkcji w IOR, na jakąś ważną funkcję w Stanach Zjednoczonych. Dodał, że jego proces w Mediolanie skończył się źle, ponieważ IOR nie udzielił mu pomocy, mimo że miał taki obowią­zek i mimo że był w stanie to zrobić...

Po południu zauważyłam, że mój ojciec wydobył z jednej z szaf swój rewolwer, który kupił wiele lat temu, i zaczął go czyścić. Spytałam go, po co go wyjął..., a on odpowiedział mi dosłownie: "jeżeli przyjdą, będę strzelać", i pokazał mi, jak ładuje się pistolet. Spytałam go, kto w sumie miałby przyjść, a on odpowiedział,

że w tym czasie wiele osób byłoby zainteresowanych, aby go wyeliminować i dodał, że miał już sygnały, że operacja, nad która pracował, przysparzała mu wie­lu wrogów... Na koniec powiedział: "jutro pójdę do Wa­tykanu, usiądę tam i nie pójdę, dopóki nie zdecydują się zrobić w końcu to, co zrobić powinni".

W sobotę 5 czerwca 1982, bardzo wcześnie rano - sądzę, że było koło piątej może szóstej - ojciec przy­szedł mnie obudzić i powiedział mi bardzo zdenerwo­wanym głosem: "Sytuacja się wali i nie mogę dłużej tu­taj pozostać. Muszę wyjechać i kontynuować moją pracę za granicą, a żeby ją kontynuować, muszę być w bez­piecznym miejscu"...

Wieczorem w poniedziałek 7 czerwca ojciec przy­szedł do domu w towarzystwie Carboniego i razem zje­dliśmy coś na zimno... Ojciec i Carboni nieustannie ze sobą rozmawiali mówiąc o czymś, czego w ogóle nie byłam w stanie zrozumieć, ale co dotyczyło, jak mo­głam wywnioskować, w gruncie rzeczy spraw związa­nych z IOR... Mój ojciec powiedział mi, żebym przynio­sła mu te dwie walizki, które spakował w minioną sobo­tę i które przywieźliśmy ze sobą z Drezzo. Ja po nie poszłam i przekazałam Je Carboniemu, który zabrał je ze sobą. Po wyjściu Carboniego spytałam ojca, co się dzieje, a on mi odpowiedział, że sprawy zaczęły się okropnie komplikować, że IOR został zamknięty, że zbankrutował. Dodał, że biskupi, którzy mieli ocenić działalność Marcinkusa, stwierdzili nie tylko to, że Marcinkus dopuścił się rzeczy okropnych, ale że sam IOR musi być zamknięty. Ojciec też stwierdził, że tego, iż Marcinkus zostanie odstawiony na boczny tor, on się spodziewał, ale nie tego, że zostanie zablokowany IOR,

394

395

bo to zrodziłoby fatalne następstwa. I zakończył słowa­mi: "Teraz ty musisz stąd wyjechać, nie możesz dłużej tu zostać".

Następnego ranka, było to w środę, ojciec przed swoim wyjściem pożegnał się ze mną mówiąc głosem szczególnie przybitym: "jeżeli nie będziesz miała ode mnie wiadomości przez dłuższy czas, to się tym nie przej­muj, muszę wyruszyć w podróż..."


Układ graficzny książki Adam Beyda Opracowanie techniczne Grzegorz Bodura

Druk i oprawa Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza

Adres korespondencyjny Wydawcy

Forum Sztuk Dom Wydawniczy 40-001 Katowice l skr. pocztowa 1200

Telefony (032)2800786-0501312739 (032) 206 ł 175 (fax)

e-mail: forum-sztuk@go2.pl

396

digitalizacja książki - abangel




Wyszukiwarka