POLSCY PISARZE POLITYCZNI
XVIII WIEKU
WŁADYSŁAW KONOPCZYŃSKI
POLSCY PISARZE
POLITYCZNI XVIII WIEKU
(do Sejmu Czteroletniego)
WARSZAWA 1966
PA?STWOWE WYDAWNICTWO NAUKOWE
Vydał
EMANUEL ROSTWOROWSKI
WSTĘP
Ok?adkę i obwolutę prorektownł
HENRYK BIAŁOSKbRSKI
Copyright
by Państwowe Wydawnictwo Naukowe
Warszawa 1868
Printed in Poland
PANSTWOWE WYDAWNICTWO NAUgOWE
Nakład 2250+250 e z. Ark. wyd. 20. Arh. druk. 28,25.
Druk ukończono w stycziu 1966 r. Znm. 742/63 - O-7.
Cenn zl 42;
WROCŁAWSKA DftUKARNIA NAUKOWA
Przedsięwzięciu naszemu przyświecają trzy znako-
mite wzory: Roman Pilat pisał w r. 1872 O lite aturze
politycznej Sej ,u Czterolet iego, Stanisław Tarnow-
ski opracował przed pół wiekiem polskich pisarzy po-
litycznych XVI w., Wilhelm Feldman dał przed laty 30
Dzieje polskiej myśli politycznej.
Nie są to, jak wiadomo, tematy ani opracowania
skoordynowane. Na kartach Tarnowskiego jaśnieją
gwiazdy pierwszo- i drugorzędne, zaćmiewając rozwi-
jający się u ich podstaw ruch polityezny. Dla Feldma-
na wszelki wyraz idei politycznej: gazeta, mowa, me-
moriał, pamflet, ma wartość nie mniejszą niż traktat
polityczny cięższego kalibru, jakieh w XIX w. stosun=
kowo jest mniej niż w Wieku Złotym. Mniej go obcho-
dzą talenty pisarskie niż prądy społeczno-ideowe, nie
mówiąc już o tym, że ci dwaj badacze patrzą na spra-
wę narodową z dwóch skrajnie przeciwnych stanowisk
- jeden z prawicy, drugi z lewicy:
Łatwiej nam naśladować wzór Tarnowskiego niż
Feldmana. O prądach. ideowych w Rzplitej w pier-
wszej połowie XVIII w. nie może być mowy. To, co
pisali budziciele ducha publicznego, nie pokrywało się
bynajmniej z tokiem masowej polskiej myśli politycz-
ńej. Czym innym żywiła się opinia, a co innego kiełko-
wało w mózgach samotnych myślicieli. Kto by chciał
Polsc pżsarze polżt czni
zilustrować tamtą, musiałby czerpać ze szlacheckich
miscellaneów najprymitywniejszego gatunku. Dopiero
po pijarskiej reformie szkół wytwarza się warstwa in-
telektualna, zdolna do pielęgnowania pewnego zasobu
przemyślanych prawd polityczny h; odtąd książki ura-
biają coraz skuteczniej opinię publiczną, opinia żywi
i ośmiela literaturę. Z powyżs ych względów zdecydo-
waliśmy się dać tej pracy skromny tytuł: Polscy pisa-
ze polżtycznż *,
Pobieżne przeglądy literatury politycznej XVIII w. po-
dejmowano u nas dotąd w związku z badaniem genezy reform,
przy czym uwaga koncentrowała się na epoee saskiej i na
5ejmie Czteroletnim; lukę w opracowaniach stanowi:a epoka
między Konarskim i Staszicem. Mamy więc próbne oświetlenia
większych całości u Szujskiego, Dzieje Polskż, t. IV, Lwów
1866; u Roepella, Polen um dże Mżtte des XV111 Jahrhunderts,
Gotha 1876; W. T. Kisielewskiego, Książęta Ćzartorysc ż żeh
reforma na sejmże kon2vokacyjnym li64 r., Sambor 1880
A. Rembowskiego, StanżslazU Leszez ńskż jako statysta, Niwa
1878 i wstęp do wyd. Głosu u;olnego w Bibl, flrd. Krasińskich
(w r. 1903); St. Tarnowskiego, Histo wia literatury polskiej
t. III, Krakówů 1900; S. Grabskiego, Zarys rozzeoju żdei
spolecżno=gos odarezych w Folsce, Przegląd Polski 1902 i odb.
1903; w monografiach instytucji: u W Konopezyńskiego, Li=
berum veto, Kraków 1918; Geneza ż ustano2vżeńże F.ady Nie-
u.stającej, Kraków 1917; J. Lewickiego, Geneza Komżsjż Edu-
kacjż Narodouej, Biblioteka Filomacka, nr 7, Warszawa 19?3
S. Sosina, Rejorma sejnzikó2u na Sejmże Czteroletnżm, (w:)
Korp us Kadetózv dziesż tq rocznicę żstnienia, Chełmno 193Q
w dziele A?. Świętochowskiego, Historża chłopó polskich
t. 2, Lwów-Poznań 1928, Materiał źródłowy zestawili: L. Fin-
kel, Bżbliograjża hżstorżż Xolskżej, Kraków 1906-1914; K. i S.
Estreicherowie, Bibliografia polska, tomy 12-33 oraz G. Kor-
but, l,iteratu a Xolska, t. II, Warszawa IQ23, którego be-
nedyktyński trud, nie pozbawiony zresztą usterek i braków
odsądzony od war ości przez S. Lama, śłusznie wzięty w ob-
ronę przez I. Chrzanowskiego w Myśli Narodowej, na równi
2
G Vstęp
Jest to jeszeze mniej, niżby obiecywał tytuł: "Li=
teratura polityczna". Przez literaturę rozumie się pe
wną całość, odzwierciedlającą wymianę myśli i sło-
wva. Takiej wymiany i w w. XVI było niewiele.
Wprawdzie nam dzisiaj trudno odtwarzać związki po-
szezególnych zjawisk literaekich z potrzebami chwili,
również wpływ jednego pisarza na drugiego nie od ra-
zu daje się uchwycić, nie wiemy, jak dalece ich myśli
spotykały się zc sobą choćby w głowach przypadko-
wych czytelników; ale sądząc ze sposobu ujmowania
kwestii i z ogólnego przebiegu spraw publicznych, tych
zwiążków, wpływów, spotkań było niewiele. Z pe-
wniejszym, więc skutkiem możemy wezytywać się
w pisarzy niż konstruować literaturę. Kompetentny
znawca dziejów prasy i opinii publicznej, wiedeński
profesor Wilhelm Bauer nawet w obrębie XiX stuleeia
radzi odróżniać wypowiedzi publicystyki od ech prze-
eiętnego obywatelskiego myślenia i przestrzega; że nie
należy mierzyć wpływu gazet ich poczytnością. Już
raczej u nas w dobie, kiedy nie było sztucznej, for-
sownie finansowanej propagandy, a każdy kupował lub
przepisywał dosłownie to, co mu się podobało, można
by snuć takie wnioski o przewadze tyeh lub owych
poglądów; w tym celu należałoby nie tylko rejestrować
publikacje, ale obliczać ich nakłady tudżież badać sto-
pień rozpowszechnienia nie drukowanych pisemek
z Bibliografią Estreieherów oddał największe usługi autorowi
tego dzieła. Ważne przyczynki ze rał po Pilacie W. Smoleński,
Publicyśeż anoni no2 . ż końca XVIl1 Z.vieku, Przegl. Hist. 1912.
Tymezasowe zestawienie najpilniejszych poprawek w za-
kresie samej tylko sehyłkowej epoki zro::iliśmy dla Przeglądu
Powszechnego 19:0, nr 7-8 [artykuł pt. Wśród blędóu); szeze-
gółowe sprostowania i uzupełnienia znajdzie czytelnik w ni-
niejszej pracy i w przypisach do niej.
Polsc pisarze polityczni
Wstęp
ulotnych. O takim ilościowym ujęciu przedmiotu nikt
dotychczas nie pomyślał, więc i z tego względu nie
chcemy czytelnikowi obiecywać zbyt wiele. Po prostu
podobnie jak świeżo Wacław Borowy z literatury
pięknej XVIII w. wydobył to, co w niej było poezją l,
tak książka o "Pisarzach" z literatury prozaicznej po-
stara się wydobyć trzon myśli, rozwijającej się obok
akcji czynnych polityków.
Byłoby zapewne wdzięcznym zadaniem zestawić
przejawy naszej myśli politycznej czasów saskich i sta-
nisławowskich z literaturą odpowiednią Zachodu; na
ogół takie zestawienie byłoby dla czytelnika jedną
więcej lekcją skromności, jakiej bardzo potrzebowali
nasi statyści, drukujący nieraz swe pomysły bez żad-
nej przyczyny po łacinie (prawda, że łatwiej im było
wówczas o tacytowską łacinę niż o rejowską polszczy-
2nę). Wiek XVIII uczył się i u nas, i w całej Europie
od Grotiusa, Locke a, Pufendorfa, Leibnitza, Hume a,
Śaint-Pierre'a, Woltera, Monteskiusza; encyklopedys-
tów, fizjokratów, pod koniec od Mably'ego, Burke'a,
Priestleya. Mało kto z cudzoziemców zadał sobie trud,
by poszukać promyków obywatelskiej rady choćby
u Leszczyńskiego czy tłumaczonego na parę języków
Konarskiego. Jednak i my mamy w publicystyce za-
chodniej pewne skromne aktywa; mielibyśmy niewąt-
pliwie więcej do powiedzenia Wschodowi, ale ów na-
wet francuską oświatę przyswajał sobie w nieszkodli-
wych, starannie cedzonych dozach; polskiej wolności
nie potrzebował ani w karykaturalnej postaci sarmac-
kiej, ani w ulepszonej - stanisławowskiej.
' V. Borowy, O poezjż polskiej w wżeku XVIII, Kraków
1948.
Zamiast tedy rozwodzić się o skarbach ówczesnej
literatury politycznej Francuzów, Anglików, Włochów;
Niemców, odsyłamy czytelnika do opracowań tejże,
i mianowicie przede wszystkim do większych cało-
kształtów.
Sir Frederick Pollock, An Irztroduction to the Hżs-
to y of the Scże ce of Polżtżcs (Londyn 1890), istotnie
dał raczej zachęcający wstęp niż opraeowanie całości.
Polski przekład wyszedł w r. 1903. Francuz Paul Ja=
net parokrotnie przedrukowywał dzieło, którego tytuł
mówi za siebie: Hżstożre de la scże'nce polżtżque dans
ses rapportś avec la tnorale (I wyd. 1859, III, 1887 -
według niego przekształcony przekład polski pod red.
A. Peretiatkowicza, Hżsto ża doktryn polżtycz ych, Po-
znań 1923), przeważa tu oświetlenie filozoficzne w du-
chu pozytywizmu i liberalizniu.
Z niemieckiej literatury (którą w granicach XIX w.
podał Georg Jellinek, Allgemeż'ne Staatslehre, Hei-
delberg, t. III, 1900) zasługują na polecenie: Robert
von Mohl, Geschżchte u d Lżteratur de Staatst,vżsse -
schafte , t, I, Erlangen 1855 oraz Hermann Rehm, Ge-
schżchte der Staatsrecht żsse schaft (Handbuch des
Offentlichen Rechts, Einleitungs Band, Freiburg und
Leipzig 1896).
Włoch Gaetano Mosca, b. profesor uniwersytetu
w Rzymie, Lezżo i di storża delle żstżtuzżoni e delle dot-
trż e polżtżche (1932), powiązał pouczająco rozwój teo-
rii ze wzrostem urządzeń; przekład polski Stanisława
Kozickiego, uzupełniony rozdziałem o Polsce, pt. "His-
toria doktryn politycznych od starożytności do naszych
czasów", ukazał się bez daty, nakładem firmy Trzas-
ki, około r. 1936.
0 Polscy pżsarże polżtyczni
Wyżej od tych wszystkich wykładów należy posta-
wić dwa dzieła rosyjskie prof. Borysa Cziczerina: Isto-
rża polżtżezeskżeh ucze żj; 5 t., Moskwa 1896-1902
oraz tegoż Polżtżezeskżje 7n,yslżtżelż dre nżago ż no a-
go mżra, 2 t.
Żadne z zacytowanych dzieł nie wyczerpuje, rzecz
prosta, przedmiotu; usiłuje go stopniowo wyczerpać
literatura monograficzna, co do niektórych pozycji im-
ponująca.
Związki nasze z Zachodem postaramy się przy każ-
dej przebijającej w literaturze sposobności odsłaniać.
Ale nierównie więcej będzie do powiedzenia o w s p ó ł-
zależności między publicystyką a rze-
ć z y w i s t ą p o 1 i t y k ą danego momentu. Jeżeli
dawniej pisano z myślą wychowawezą na przyszłość,
niekiedy "na wiatr", to w krytycznych "klimakterach"
XVIII w., w obliczu nadciągającej katastrofy, wśród
walki stronnictw, pod dozorem cudzoziemców każdy
isarz polityczny dobrze rozważał chwile, kiedy należy
puś ić w obieg swe rady. Literatura grupowała się oko-
ło wojen, sejmów, konfederacji, elekeji. Każdy jej
pomnik należy czytać sub specie dopiero co przeży-
tych lub zapowiadających się wypadków politycznych
i trzeba znać ludzi - zarówno piszących, jak i tych,
dla których pisano.
Na wstępie narzuca się tu jedno ogólne spostrzeże-
nie: podezas gdy literatura polityczna XVI w. rozpły-
nęła się w piasku sejmikowego prymitywizmu, aby
w XVII w. wyjałowieć i stracić wpływ na losy pań
śtwa, to później ze strumyków urasta (i chwilami roz-
widla się) potok, nurt, rzeka; rozbudzone coraz licz-
niejsze umysły zrywają się do czynów spóźnionych
dla państwa, ale nie spóźnionych, płodnych dla narodu:
Wstęp il
W tę mnogość przejawów trzeba wprowadzić prze=
de wszystkim ład ehronologiczny. Odróżnia się zwykle
pisarzy epoki saskiej i stanisławowskiej. Rzeezywisty
ytm rozwoju był tu inny. Publicyści występują gru-
pami - co pokolenie, pr y czym nieraz impuls wzię-
ty w młodości daje owoc w następnej generacji (Kar=
wicki, Leszezyński, Garezyński, Konarski). Owe wstrzą
sające zbiorowe przeżycia, które ściągają na glebę
ożywezy deszez literatury, to załamanie się starej
Polski po Sobieskim, wśród wojny północnej (od
r. 1700), kryzys niepodległości w przedostatnim bez-
królewiu (1733), wzlot i katastrofa Czartoryskich oko+
ło r. 1764, wreszcie tragedia Sejmu Czteroletniego-
i państwa. Między pierwszą, drugą i trzecią datą są
lata ciszy; po trzeciej praca nie ustaje. Grupa czwarta
wytwarza tyle, ile trzy pierwsze razem wzięte.
Ze sprawdzenia elementów chronologicznych oka
zuje się, że różne traktaty i broszury ukazywały się
albo pod fikcyjną datą, albo w.wiele lat po rzeczy-
wistym narodzeniu się, wskutek czego historycy odno-
sili je do niewłaściwych chwil rlziejowych. Więc np.
Głos z >olny Leszezyńskiego nosi datg 1733, wyszedł
w r. 1749, ale począł się w latach 1726-32 2; Konarski
był już w połowie gotów w r. 1749 itd. U agż Staszi-
ca wyszły nie w r. 1785, lecz w 1787.
Podobnie jak data bywała bałamutna, tak samo
W najnowsżych badaniach jako datę pierwszego wyda-
nia Gtosu u;olnego wysunięto rok 1943. Por.: B. Krakowski;
"Głos 2i;olny" Leszezyńskżego z r. 1743, Zeszyty NaukQwe
Wydz. Humanist. Wyższej Szkoły Pedagogicznej, t. I, Gdańsk
1962; E. Rostworowski, Legendy ż fakty XV111 u;ieku, War-
żawa 19E3, s. 91-92. W sprawie autorstwa Glosu 2 olnegó
żob. s. 98-99, przyp. wyd. l.
!2 Polsc p%sarze politycznż
autorstwo ukryte lub cżasem zamaskowane. Najważ-
niejsze dzieła polityczne tego wieku od Szezuki do
Kołłątaja ukazywały się bezimiennie. Raczej wyjątka-
mi są ci, co od razu ujawniali swe nazwiska (Karwicki,
Garezyński, późniejsi pisarze). Nie znaczy to, że pi-
sząey nie mieli odwagi cywilnej, ale w środowisku,
gdzie każdy był "czyjś" - dworski albo wielkopań-
ski - każdy zależał od partii, frakeji albo orientacji,
lepiej było glosić prawdę bezimienną niż narażać sie-
bie lub swoje idee na zarzut dependeneji lub cudzej
sugestii. Terror uprzedzeń stronniczych i jeszeze gor-
szy od niego terror bezpartyjnego sobkostwa ciążył na
publicystach tak dalece, że trzeba było odwagi, aby
powiedzieć osobiście mądre słowo. Aż do pierwszego
rozbioru cenzura sejmików była gorsza niż istniejąca
formalnie cenzura duchowna, którą się krępowali tyl-
ko księża, albo niż niełaska dworska. Nie widać, by
którekolwiek dzieło publicystyczne XVIII w. spotkało
ię z zakazem druku..
Pod względem formy rozróżnić się dadzą w litera-
raturze traktat wielkie (Konarski, Sienicki, Kołłątaj),
względńie wydawnictwa ciągłe (Monitor, Pamiętnik
Historyczno-Polityczny), książki średniej miary (Kar-
wicki, Leszezyński, Garezyński, Wybieki etc.), broszu
ry i ulotki. Niewątpliwie należą do literatury mowy
sejmowe puszezane w obieg osobno. Do czasów konfe-
rleracji barskiej ma powodzenie dialog, czasem rozr~a-
stający się nawet w tragikomedię-satyrę (Ctzota ucże-
7n,żężo'na, Perekżńezyk). Często publieysta używa for-
żny listu, który adresuje do jakiejś powagi (Zamoyś-
kiego, Małachowskiego) albo do ziemianina z innego
województwa. Przejawia się myśl polityczna także
w dramatach (Epa n,ż on,das, Kazż mżet'z Wżelkż, Po-
stęp 18
2v'r6t posła), przemawia i przez usta historyków, praw-
ników (Anonim Otwinowski, Lengnich, Steinhauser,
Skrzetuski, Naruszewicz).
Jeszeze jedna uwaga wstępna dotyczy autorów i ich
pochodzenia, mowy i sposobu przemawiania do pu-
bliczności:
Do drugiej połowy wieku piszą prawie sami ma-
gnaci i karmazyni: Lubomirski, Dzieduszyeki, Szezuka,
Poniatowski, Garezyński, Rzewuski - wszystko na-
zwiska ministrowskie lub senatorskie. Zwiastunem
zmiany w kierunku demokratycznym jest Karwicki,
po nim "dobrą" szlachtę reprezentuje Konarski. Ten
toruje dostęp do trybuny publicystycznej średniej
warstwie ziemiańskiej oraz mieszezanom. Ale równo-
legle z demokratyzacją literatury politycznej posuwa
się proces wprost przeciwny procesowi zeświecezenia.
Właśnie Konarski prowadzi za sobą okazały zastęp
publicystów-księży, w którym zaszezytnie figurują,
w ślad za sekretarzem Łubieńskim (późniejszym pry-
masem) i biskupem Krasińskim: Popławski, Stroynow-
ski, Piramowicz, Ossowski, Staszic, Kołłątaj, Jezierski,
Dmochowski. Późno, może ośmieleni przez Andrzeja
Zamoyskiego, zaczynają się odzywać (czego im nikt nie
bronił) mieszezanie. Do połowy wieku dominuje w pu-
blicystyce łacina; nawet Konarski częściowo hołduje
temu szkolnemu upodobaniu. Zakrawa na to, jakby
autorowie woleli mieć do czynienia z wykształcońą
elitą niż z sejmikowym tłumem g.
e OP rękopisie następuje ciąg dalszy: "Forma dialogu prze-
jęta z XVI i XVII wieku", po czym kilka zdań skreślonych,
tyczących spraw, które w ostatecznej redakc i są omówione
weżeśniej. Wstęp czyni wrażenie niedokońezonego.
1. LUBOMIRSK1, DZIEDUSZYCKl, SZCZUKA; KAROVICKI
De vanttate constitorum. Sens tego tytułu. 2ródła pesymizmu
i sceptycyzmu Lubomirskiego. Próbki pozytywnych rad na temat
urzędów, podatków i wojny. Zwierciadło dekadentyzmu czasóW
saskich. Dziedusz cki kr tyc ny; e alista.` Traktat o elekcji. Dla-
czego umllkł w r. 1707? Myśli prze v diiie S. Szczuki. Co zrobiE
z królewszczyznami? Jak ratowaE ducha publicznego? O Gdańsku
i 2ydach. Ze Słowianami przeciw Muzułmanom. Bieg życia S. Kar-
wickiego. Jego doświadczenia. Między majestatem i wolnością
Naprawa sejmików i lzby poselskiej. Potrzebny śejm ciągły
Hetmaństwo, skarbowość. Reforma elekcji. 2ródła myśli prawnf-
czej Karwickiego i jego pomysły pomniejsze. Fkonomia wojskowa.
Idea śkarbu za aśowego. Jak sejm i ogbł przyjął dzieło Kar-
wickiego. Niedoszła publikacja. Wpływ na dalsze pokoienia.
zl:łentowały książeczkę zatytułowaną: De va żtate con-
sżlżoruin. Wyszło to dziełko w r. 1699 z tłoczni uprzy-
wilejowanej pijarskiej. Autor niby to ukrył się pod
inicjałami S.L. które wnet trafnie wytłumaczono ja-
ko Stanisław Lubomirski *. Marszałek wielki koronny
* O St. H. Lubomirskim pisali S. Tarnowski [Stań ż cha-
rakter lżteratur polżt cznej Xolskżej 2t w. XVl1. Pamżętnżk
II Zjazdu Hżstor kó'w Pnlskżeh, t. I, Lwów 1890); A. Marylski
we wstępie do stylizowanego przedruku dziełka O znżkomości
rad, Warszawa 1916 oraz I. Chrzanowski, S. H. Lubomżrsk%.
Próba t.vyjaśnienża sprzecznoścż w Myśli Narodowej 1930;
nr 10. W XVIII w. wyszło wydań 18 De vanżtate (15 łaciń-
16 Polscy pżsarze politycznż
, a więc minister Rzeczypospolitej, syn sławnego wodza
i rokoszanina, niegdyś marszałek sejmu 16?0 r., wzy-
wany na tron przez powstańców węgierskich, filar
królewskości M_ichała, filar opozycji przeciw Jano-
wi III, trochę moralista, troehę jowialski, arnator
Eklezjasty i Boccaecia, miał chyba sporo do powierlze-
nia szlachcie ze swych urozmaiconych doświadezeń
i rozmyślań, zwłaszeza że poprzednimi pismami (Roz-
mowy Artaksera ż Ezuandra..., 1694, Adverbżo'ru7n, 7n.o-
ralżu7n....,1688 etc.) wyrobił sobie opinię Salomona pol-
skiego, a biskupowi Załuskiemu wydał się takim,Ka-
tonem, co ani nie chciał, ani nie mógł zrobić nic złego.
Przypisywał sobie umiejętność leczenia dusz - może
uzdrowi Matkę-ojezyznę?
Vanitas - marność, próżnaść, złuda, znikomość:
nastąpi snadź miażdżąca krytyka. Ale czego? Bo con-
silium mogło oznaczać i plan (program), i naradę. Czy-
telnikůotwiera książeczkę i czego się dowiaduje? Co-
kolwiek podpowiada nam Ułuda, wszystko nicuje, oba-
la, ośmiesza mniemana Prawda. Tak sobie ugwarzają
o radzie i konsyliarzach, o stanowieniu praw, o zjed=
noczeniu umysłów, o przymierzach i związkach, o roz=
dawaniu urzędów, o podatkach, o przyczynach i przy
gotowaniu się do wojny, zaciąganiu wojsk, fortyfiko=
waniu miejsc, o traktatach pokoju i pośrednictwach.
Ależ to wszystko przeżywał autor z całą Polską za
poprzedniego panowania i czasem wyraźnie do czegoś
pije. Widział niedawno pięć sejmów zerwanych, zjed-
noczenie umysłów jako fatamorgana, dobór konsylia=
skich i 3 polskie) - widocznie subtelności sceptycyzmu auto-
ra wciąż pociągały ezytelników. Cytowali go m. in. S. Gar
czyński w Anatomżż, Serżarz projektćui 1785 r. i autor MyśZż
patrżot czno-polityczn ch 1788 r., o którym niżej (w tomie 11):
Lubomżrskż, Dzżeduszyckż, Szezuka, Kar2t>żekż 19
rzów i urzędników dla domu Sobieskich niefortunny,
sojusz z Austrią szeroko krytykowany, wojnę prowa-
dzoną z coraz słabszym skutkiem, pokój zawarty przy
obcym pośrednictwie ledwo znośny, skarb pusty, for-
tyfikacje zaniedbane, nowa wojna za progiem, nowe
sojusze podejrzane - jest nad czym pisać skargi i je-
remiady i walić w dzwony na alarm. Nasz Salomon
ma na to tylko uśmiech sceptyczny. Im mniej rady
i radców, tym lepiej; o zgodę dbać nie warto, bo złych
ludzi dużo, niech się lepiej kłócą. Na sejmiki z prog-
ramem lepiej nie występować - wszystko uchwalą na
opak; posłów wi okami na wakanse lepiej nie kapto-
wać, zawiedzeni w nadziejaeh st wią się tym szkodli-
wiej. Byle sejm jakoś odwalić, mniejsza o uchwały
i nie warto ieh pótem oprawiać w se acie. "Czyli nie
wiesz - głosi Prawda - że Rzplitej ten jest zwyczaj
na swoje złe dobrowolnie iść, na dobro z ciężkością
dać się prowadzić". A program obrony narodowej?
"Jeżeli przyczynisz wojska, będziesz podejrzany oby-
watelom, jeżeli nie, w pogardzie będziesz u nieprzy-
jaciół". Przydałyby się prowineje podległe, aby z nieh
utrzymywać wojsko, ale dalej czytamy, że lenno takie,
jak Prusy (już utracone) i Kurlandia, to tylko źródła
zdrady i bramy wypadowe dla nieprzyjaciół. To może
warto rozwinąć sieć dyploinatyezną, rozesłać wszędzie
posłów? Na nic! Zaczną się wysługiwać obcym panom,
w najlepszym razie zużyją dużo papieru na błahe pi-
saniny, a zresztą łatwiej wysondować jednego niż wie-
lu, więc zagranica z naszych posłów wyciągnie nasze
tajemnice. O odzyskaniu przez wojnę utraconyćh pro-
wineji (Inflant czy Ukrainy?) nie ma co myśleć: "Abyś
raczej nie stracił, czegó przodkowie twoi nie stracili".
Na wojnie jak na loteri padek rozstrzyga. Im
2 - Polscy pirarze polityczn III wieku
O O
i t ,t e x.
g e gas
18 Polsc pisarze polit czn%
prostsze wojsko, tym lepsze - wystarezy zwykła pie-
chota i zwykła konnica, nawet dragonów nie potrzeba,
bo ci "mieć będą naturę nietoperza, który i myszą jest,
i ptakiem, a przeto ani tym, ani owym". Fortece nic
nie pomogą ani wielkie, ani małe, ani w miejscach
blotnistych, ani na wzgórzach; w trudne oblężenia się
nie bawić i prędko od nich odstępować (np. od Ka-
mieńca); z zawarciem pokoju nie zwlekać.
Czasami udaje się Lubomirskiemu utrafić w jakiś
pomysł zaradezy, będący już w obiegu. Ostatni pisarz
polityczny XVII w., Kazimierz Zawadzki, zalecał był
ograniczenie wysokich urzędów do trzech lat (czego
przed nim żądali konfederaci wojskowi). Salomon chce
być mądrzejszy: "Czego urzędnicy dłużej czynić nie
będą mogli, czynić będą częściej i prędzej. Zabronisz;
aby ździerstwa nie odkładali na potem, będziesz po-
budką, aby go co godzina czynili". "Plato, aby doży-
wotnie były urzędy w Rzplitej, postanowił... Nic bo-
wiem nie jest niesłuszniejszego, jako sprawiedliwość
i rządy Rzplitej, które ugruntowane być powinny, usta-
wicznymi odmianami mieszać. I któż na wiosnę uprawi
rolą, którą w zimie opuścić ma, albo kto konia karmić
i pilnie doglądać będzie, na którym inszy jeździć ma,
a podobno jego przeciwnik albo nieprzyjaciel?"
Tu dopiero zaczynamy księcia marszałka rozumieć:
tóż z jego paranteli ostałby się na urzędzie, gdyby
go po trzech latach mógł nie potwierdzić król albo
naród? Jakaż szkoda, że Lubomirski nie rozciągnął
tego rozumowania na urząd królewski! Jeszeze zrozu-
mialej brzmi ustęp o podatkach: "Zachowaj Boże, abyś
z ról cokolwiek wyciągał i w wnętrznościaeh ziemi,
pospolitej matki, czego szukał, skąd życie i żywność
bierzemy. Nie jest sluśzna, abyśmy stamtąd wysysali
Lubomarski, Dz2edusz cki, Szezuka, Kar2aickt 19
krew, skądeśmy ją wzięli... wysysać raczej należy
komary, pehły i pająki, którzy z ciała naszego krew
piją... którzy na zbytki obracają... których napoje po-
silają... którym lekko jest tracić prywatne rzeczy, niech
też oni Rzeczpospolitą ożywiają". Ceł autor także nie
lubi - przez celny fiskalizm można gniszezyć handel.
Więc jeśli nie szlachta, nie kupcy, to któż, zdaniem
Lubomirskiego, ma podatkami wspierać państwo? Może
Żydzi, a na pewno chłopi, posilający się w karezmach
napojami. Porządku w skarbie nie potrzeba. Skarbu
też nie potrzeba: "Kto ma stodoły, ma myszy, kto ma
skarby, ma złodziejów".
Kpił, czy o drogę pytał? Chwilami, owszem, zdaje
się, że dyskutował poważnie: mianowicie (pod koniec
książki) o sposobach wojowania, na których najmniej
się znał; czy z tych przezornych, niekiedy nawet tehórz-
liwych rad korzystali nasi wodzowie? Zapewne tak, bo
już w r.1702 Hieronim Augustyn Lubomirski dostrzegł
znikomość strategii Augusta II przeciw Karolowi XII
oraz prawdę szwedzkiego :mpetu - i prysnął z bitwy
pod Kliszowem, a późniejsi hetmani, regimentarze,
marszałkowie konfederaccy, partyzanci zrobili z rejte-
rady prawidło ogólne. Sprawiedliwość każe przyznać,
że nasz Salomon myślał subtelnie jak sofista i wszel-
kiej ułudzie swą dialektyką zamykał usta. Skąd ten
ego sceptyeyzm? Że zaczerpnął z Montaigne'a ton
zasadniczy: "ezy ja wiem?" - to po części prawda.
Ale cała reszta prawdy, jak słusznie zauważył Chrza-
nowski, tkwi we własnej samowiedzy marszałka: kto
tak jak on bronił ojca rokoszanina, potem popierał
najgorszego z królów, potem podkopywał jednego z naj-
lepszych, Sobieskiego, służył Habsburgom, potem się
nddał czy sprzedał Burbonom, poddymał rokosz woj=
20 Polscy pżsarze polit cznż
skowy - ten na starość nie był zdolny do innej "fi-
lozofii" prócz sceptycznej.
Jego książka nabiera właściwego wyrazu dopiero
w ramach ówezesnej rzeczywistości politycznej: sejmy
z trzaskiem pękają (1688, 1689, 1693, 1695, 1696, 1698,
1701=02), a doświadezony dyrektor obrad z r.1670 mó-
wi: jak najmniej obrad. Ministrowie, senatorowie pada-
ją w objęcia obcej dyplomacji - on uczy: nie warto szu-
kać ministrów; sąsiedzi nas obserwują i od siebie uza-
leżniają, August narzuea swoją dyplomację, on prze-
strzega: jak najmniej dyplomacji; Europa wysila się
na nowoczesną skarbowość - on swoje: żadnej skar-
bowośći; grozi wojna północna, możemy na niej zawa-
żyć i coś zarobić - on radzi ukryć głowę w piasku.
I taka książka była rozehwytywana, tłumaczona na
polski, przedrukowywana po łacinie 16 razy, po polsku
6 razy, aż do czasów konfederacji barskiej, nawet prze-
łożona na niemiecki w r. 1746 jako "der politisehe
Staatsrath" - cenne źródło informacji dla Niemców,
nieoceniona kopalnia sofizmatów dla swojskiego sob-
kostwa i zacofania. Dla nas dzisiejszyeh trudno o lepszy
termometr ówezesnego stanu opinii publicznej: od niej
trzeba zaczynać, aby ocenić niepewne, czasem skromne,
czasem nietrzeźwe, po trosze coraz jednak pełniejsze
rozbłyski naszej myśli politycznej przed świtem Oświe-
cenia.
Jak dotąd za najbliższy chronologieznie po Lubo--
mirskim dokument owej myśli wypada uznać traktat
Karwickiego; że jednak autor ten przyznał się publicz-
nie do swego dzieła dopiero w r. 1710, a pozostało ono
żywe w pamięci synów i wnuków, więc odkładamy je
na później - a bierzemy do rąk mało znany Traktat
o elekcyż k óló2u polskżeh Jerzego Dzieduszyckiego, ko-
Lubo%n.żrskż, Dzżeduszyckż, Szezuka, Kar2użekż 21
riiuszego koronnego (1670-1730). Data ukońezenia tego
traktatu, 19 sierpnia 1707, wprowadza nas od razu
w osobliwy moment dziejowy. August II traktatem
altransztadzkim zrezygnował z tronu, ale Polakom
abdykacji formalnie nie ogłosił. Leszezyński powszech-
nego uznania nie zdobył. Z Dreznem zachowała kontakt
pewna grupa saskich kreatur; lojaliśei lepszego gatun-
ku zachwiali się już w r. 1705, kiedy ich król opuścił,
a jego sprzymierzeniec car Piotr okazał dużą skłonność
do zajmowania ziem Rzplitej, przy małej zdolności do
śtawienia czola Sz vedom. Augustowezycy gorszej mar-
ki umyślili ratować nie tyle Rzplitą, ile swoje wpływy
i stanowiska, oddając się pod opiekę cara. Zjazd lwow=
ski podtrzymał konfederację sandomierską, dawnieJ
przy królu, teraz już bez króla. Ciż ludzie na zjeździe
lubelskim (11 lipca 1707) ogłosili bezkrólewie. Szukano
gorączkowo kandydata - i wtedy zabrał głos były
lojalista, ale już gruntownie zrażony do Sasów-
Dzieduszycki *. Czytamy go najpierw z lekkim rozeza
rowaniem. Coś niby szkolne wypracowanie; autor niby
Arehimedes siedzi wśród sżturmu na ojezyste miasto,
pogrążony w dociekaniach, z głową pełną Filopemenów,
Gallów, Tyberiuszów, Cezarów. Po trosze jednak spoza
tych wszystkich dekoracji wynurza się August locny;
zły król, intrygant, samolub, leniwiec, awanturnik;
zamachowiec. O nim to autor, jakoby miał cenzora nad
głową, pisze najpierw sub rosa, przypominając do=
* Traktat o elekeji królów polskich wyd. z rękopisu Za-
łuskiego T. Wierzbowski w "Bibliotece zapomnianych poetów
i prozaików polskich", Warszawa 1506. O Jerzym Dzieduszyc-
kim ob.: Pol. Słow. Bio r., t. VI (artykuł pióra Konopezyńskie-
go ; Kronżka domou a Dzżeduszyckżeh, opr. przez Maurycegd
,Dzieduszyckiego, Lwów 1865, s. 119-203.
22 Polscy pisarze politycz i
świadezenia Rzymian, potem przechodzi do swojskich
doświadezeń z królami eudzoziemcami, wreszeie ude-
rza na Niemca wprost i formułuje wyraźne na przy-
szłość wskażania. Nie trzeba nam takich świetnych
' Aleksandrów" jak rozwiązły Wettyńezyk - to przy
nim właśnie, choć na przekór jemu, "zbyt rozpuszezona
od majestatu wolność degenerat in licentiam, liceneja...
w sedycje, farsalie, jednym słowem w niezrozumianą
anarehiam". Obiór jego na tron był ciężkim błędem,
my zresztą, "zgoła tak czyniemy, jakobyśmy się myliE
koniecznie ex professo in eligendo principe uparli":
Blędem zasadniczym była uchwalona w r. 1696 eksklu-
zja od korony Piastów - rodaków. Nam potrzebny
właśnie rodak, choćby i nie rycerski, i nie genialny, ale
sumienny, kochający ojezyznę przy tym, młody, aby
miał czas przebudować walący się gmach Rzplitej we-
dług swojego planu. Wykluczyć na konwokacji cudzo-
ziemców byłoby niepodobieństwem (toż ostatnią kor:-
wokację intrygi rozerwały), ale można za życia króla
postanowić prawo, że każdy obcy kan-
dydat w razie wyboru włącza swoje
państwo do posiadłości polskich - to
powściągnie ambitnych dynastów (chociaż - wtrąci-
my - nie powściągnie członków ieh rodzin bez ziemi).
Również można i trzeba wykluezyć od wszelkich urzę-
dów i korzyści w państwie polskim dziedzicznych pod-
danych kandydata cudzoziemca. Aby ten ostatni nie
zaskoczył nas nagłym zgłoszeniem, jak August w r.1697,
wprowadzi się termin zgłoszeń najpóźniej na sejmikach
przedelekcyjnych (trochę zbyt późno!). Ograniczać
w dalszym ciągu władzy królewskiej autor nie radzi;
wystaręzy, gdy się obiór ministrów stanu przeniesie
na sejmy, w ten jednak sposób, aby izby per secretum
Lubomirski, Dzieduszycki, Szezuka, Karu icki 23
calculum (zatem większością) obierały kanelerzy, mar-
szałków i podskarbich spośród kandydatów podanyeh
przez króla. Bardzo niedostateczna rękojmia zgody
między ministrami i narodem, bo przecież król propo-
nować b dzie samych regalistów, a sejm swego wy-
brańca nie utrzyma w ryzach pożądanego kierunku.
Gdyby taki minister rządził tylko od sejmu do sejmu,
gdyby sejmy zabezpieczone były od zrywania, Dzie-
duszycki dopiąłby może swego - ministrowie lepiej
y strzegli praw niż "antykamery". On jednak tego nie
przewidział, a za to zajął się ukróceniem senatu. Polska
uniknie "regimen optimatum", gdy ustawowo sobie
zapewni "aby senatus consilia w sejmowe materie et
in quasvis materias status non involent, żeby pluralitas
coneludat, a wszystkie vota senatoria ante conelusum
senatus consilli ad publicum arehivum podane były".
Znów pomysł nie przemyślany: pluralitas obowiązująca
w senacie - to przecież właśnie og aniczenie władzy
królewskiej, która dotychezas nie krępowała się gło-
sowaniem senatorów, a odpowiedzialność rad senator-
skieh stała się na sparaliżowanyeh sejmach martwą
literą.
Dzieduszycki urwał w tym miejscu, gdzie mu się
myśli najlepiej.zaczęły konkretyzować. Przyczyna po-
niekąd zrozumiała: car Piotr nie mogąc dobić targu
z kandydatami kazał zlimitować 11 sierpnia zjazd lu-
belski, a elekeji pod Wolą wcale nie zwołano. Marsz
Karola XII z Altransztadu na wsehód wróżył, że o ob-
sadzie tronu polskiego (na czym Dzieduszyekiemu naj-
więcej zależało) zadecydują bagnety, a nie sufragia:
Dalszy obrót kampanii, aż do Połtawy i dalej, mógł
tylko podciąć inicjatywę reformatorską Polaków, i nasz
koniuszy, o ile wiadomo, nigdy już do pracy publicy-
24 Polsey pżsarze politycznż
stycznej nie wrócił. A szkoda. Ocenił on należycie kry-
tyczny stan Rzplitej. Widział ją wprost nad przepaścią:
jeżeli tylu cudzoziemców nie dokonało nad nami szk -
dliwej imprezy, to chyba Opatrzności zawdzięczać na-
leży. "Pomaga i sytuacyja interesów sąsiedzkich, którzy
o podział nasz zgodzić się między sóbą nie mogąc,
wolą nas widzieć w nieporządnej wolności słabymi,
niżeli przy obszernej potenejej skartowanymi sub abso-
lutum dominium". Żywią nas pensjami, abyśmy zawsze
zostawali w bierności: "Choćby kiedykolwiek zawitała
pożądana, a rzadko kiedy w Polszeze widziana unani-
mitas", jesteśmy moralnie tak głęboko rozdarci, "żeśmy
rwszystkich potencyj poddani et totius Europae cives...
kto (nam) zapłaci, temu służymy". Wspomina autor
z żalem króla Stefana, co "już w śeisłe terminy począł
był zapędzać rozbieganą wolność", cytuje z Pufendorfa
nie potwierdzoną skądinąd informację o układzie:; Zyg-
munta III z Habsburgami o wzajemnym popieraniu=
planów absolutystycznych. Że sam ma w zanadrzu
gotowy zamach na liberum veto, widać z krytyki
jednomyślności oraz anarehii, z lekko rzuconej rady:
"pluralitas coneludat", oraz z podejmowanych na sej-
mie sekretnych głosowań. Ale z tym wszystkim rychło
się autor pożegnał. Eksłowezy wrócił do łowów.
Nie tak dorywezo i z dużym poczuciem odpowie-
dzialności dawał swe rady narodowi Stanisław Szezuka,
swego czasu sekretarz królewski, marszałek sejmu
1688-89 r., referendarz koronny, wreszcie podkanele-
rzy litewski (1699-1710)*: Wierny doradca Jana III;
* Pierwodruk w formacie 4-to wyszedł w Warszawie
r. 1709. Nowe, bardzo staranne wydanie z polskim przekładem
pt. Zaćmżenże Polskż śwżatu powszechnemu w kazane przez
Lubomżrski, Dzżeduszyckż, Szezuka, Karwżekż 25
potem uczciwy minister Augusta, stał przy jego boku
w walce dwóch konfederacji, aż widząc Rzplitą w sie=
roctwie, spróbował w latach 1708-9 wykrzesać z na-
rodu ducha zgody i zarazem pehnąć go na drogę po-
prawy. Skoro nas August opuścił i okazał się niegodnym
korony - skoro Karol XII poszedł zadać cios ostatni
Piotrowi, to my korzystajmy ze sposobnej chwili, po-
łączmy braterskim węzłem obie konfederacje i wy-
bierzmy nowego króla - Jakuba Sobieskiego. Lesz-
czyński skłaniał się do tych propozycji, licząc, że
wspólny zjazd utrzyma go na tronie pod szwedzką
protekeją; Szezuka na tę elekeję wygotował wywód
historyczno-polityczny pt. Eclżpsżs Polonżae o bż pu-
blżco de7no st ata. Autore Candżdo Ve o e sż.
Straszny obraz rozkładu Rzplitej wplata autor do
opowiadania o wypadkaeh wojny północnej.
Niedawno temu, za rządów Jana III, najszezęśliwszego
z panujących, wszystko według cnoty dzielnego i mądrego
Pana w ład się składało, podziwiali poddani męstwo i na-
śladowali; miłowała Rzplita prawego, szanowali postronni
wspaniałomyślnego, bali się nieprzyjaciele dzielnego, w ca-
łości pozostawała senatu godność, szlachty wolność, bezpie-
czeńśtwo dla wszystkich, używaliśmy wszyscy tak podezas
wojny, jak podezas pokoju dochodów naszych bez zamieszek...
Kwitły świetne zdolności jak długo on żył, zaginęły z jego
śmiercią.
A w dziesięe lat po Sobieskim?
Szezerotg Prawdzżekiego, dał Fr. Kluczyeki, Kraków 1902.
Szezuka wart osobnej biografii, bo to, co o nim powiedzieli
J. Bartoszewicz w Tygodniku Ilustrowanym 1862, t. VlC
i w Encyklopedii Orgelbranda, oraz Tarnowski w Hżstoriż
lżteratury, t. III, nie wystareza. Niestety, w bogatyeh jego
Tekach (40 woluminów w zbiorach wilanowskich) nie zna-
leźli my prżyczynków do genezy Zaćmżenża.
26 Polsc pisarze polityczni
Już nie o fortuny chodziło, nie o prawa lub wolność ', lecz
o sposób do życia... skoro senat, szlachta, duchowieństwo
i lud, zarówno z najlichszym poddanym jednakich mąk do-
znawali; unikano rozmćw w2ajemnych i wszelkiej poufałośc ;
by ujść pozoru zmów, ko wróg na wszystko był podejrzliwy,
a skorzy donosiciele nawet pomiędzy nami samymi. Tak
w ueisku yli my od przyjaEiół zarówno jak i od nieprzyja-
ció:: srożej bez wątpienia olała rana od swoich, bo głębiej
dojmuje zadana ręką swego niż cudzego... Szeroka na wszyst-
kie strony po rozlogach pustynia, cierniami nasrożone role,
lud, o ra owany z wszelkiego bydła roboczego, z wszelkiego
zboża 1 WSZEIkIEgO Lkogiego sprzętu, krwawymi płakał łzami;
podatki jednak, choć ich żaden sejm nie uchwalał, nakładała
przemoc, wymierzał i wyduszał według dowolności każdy
pierwszy lepszy żołnierz... Nigdy liczniejszego u nas ani też
bardziej rozloźnionego nie widziano wojska... Zbiegła się na
niegodziwy wyzysk wyniszezona szlachta; lud, służba, na zgubę
nawet swych własnych chlebodawców, jak ko o chciwość
unosiła. Wojowano towiEm bez rozróżnienia przeciW,nika, za=
miast żołdu rabunek mając zapewniony.
Nie twierdzi autor, jak Dzieduszycki, żeśmy się
mylili w każdym bezkrólewiu, ale wykazuje, żeśmy
sami sobie przez rokosze i wichrzenia nagły ten upadex
zrządzili: Władysława, Jana Kazimierza, Michała, na-
wet Jana III nie oszezędziła zelżywa zawiść, aż całe
społeezeństwo stoczylo się w bagno bezprawia. Lekar-
stwa na to wypisuje autor, niby senator na uchodźstwie
do innego senatora (z treści widać, że to pisze sam
Szezuka do duchownego przyjaciela, będąeego w nie-
woli, a więc do Załuskiego, bawiącego na pokucie
w Ankonie.) Na demoralizację radykalny sposób: obró-
cić wszystkie królewszezyzny, prócz dóbr stołowych
i tych, z których żyją starostwa grodowe, na skarb,
I W rękopisie autorskim rak dalszego eiągu eytatu, na
który pozostawiono 3/4 pustej strony. Cytat uzupełnił wydawca.
Lubomirski, Dzieduszycki, Szezuka, Kar2 icki 29
i puszezać je w dzierżawę najwięcej dającym. Te dobra
' są dla panujących i dla Rzplitej raczej "złe", podsycają
prywatę, zuehwalstwo, karierowiczostwo. To samo zro-
bić należy z dobrami duchownymi. O uposażeniu du-
chowieństwa Szezuka nie pomyślał. Obok dochodu
z dzierżawy dóbr państwowych pójdą na wojsko po-
datki stałe, a nie jak dotąd doraźnie uchwalane;
oprócz nich po dawnemu hiberny i kwarty (czyżby
z owych królewszezyzn, już obarezonych czynszem?):
Tym wszystkim zawiadywać będzie nie podskarbi, lecz
specjalne grono komisarzy wybranych z województw.
Owo grono, więc zapewne Komisja Skarbowa, zdawać
będzie sprawę na sejrnikaeh ze zużycia czynszów i po-
atków na wojsko. Jedynie remanent iść będzie do
dyspozycji sejmu, czy też właściwie króla na sejmie,
który zresztą rozdysponuje nim, na polecenie senatu
i posłów ziemskich tudzież hetmanów, a więc zapewne
w formie zgodnej uchwały sejmowej. Podskarbich rola
ograniczy się do ściągania ceł i innych dochodów, nie
podlegająeych owej stałej komisji. Co się zaś tyczy
zużycia wszelkich sum (z obu źródeł) przedłożonych
sejmowi, to Szezuka nie widzi innego celu jak wyna-
grodzenie osób zasłużonych; tu musi się chyba zmieścić
cały budżet służby cywilnej, całe utrzymanie dyplo-
macji, no i reszta państwowych potrzeb, o której autor
niewiele ma do powiedzenia. Uzasadnia on potrzebę
stałych podatków po części tym, że Iżejszy dla gospo-
darki ciężar stały niż zmienny, a po komisarzach spo-
dziewa się, że lepiej powściągną oni nadużycia (depac-
tationes) w skarbowości, niż to mógł uczynić naciskany
przez ludzi minister.
Wojska wystarezy 36 000, w połowie z piechoty
i jazdy, byle było ono dobrze płatne i zaopatrzone,
28 Polscy pżsarze polżtycznż
zwłaszeza husaria; komenda niech będzie polska (có
jednak nie znaczy, żeby autor odrzućał technikę woj-
skową "cudzoziemskiego autoramentu)". Hetmanów król
mianować będzie na okres trzyletni, a jeśli dobrze się
sprawią, to na wstawienie się sejmu dowództwo będzig
im przedłużone. Pospolite ruszenie przyda się na osta=
teczną potrzebę; autor widzi w nim zresztą i w jego
corocznych zjazdach (popisach) środek wychowawezy,
zapobiegający gnuśności i próżniactwu, postrach na
niegodziwćów i zdrajców, no i pobudkę do utrzymania
w goitowości oręża i koni. Nie tylko zresztą ducha
rycerskiego rad by Szezuka wskrzesić wśród obywateli:
chce on oświecić naszą demokrację i rozszerzyć hory-
zont jej myśli przez pewnego rodzaju propagandę
z urzędu: "Po wszystkich głównych miastach królestwa
ustanowieni liyć mają przysięgli płatni pocztarze, któ-
rzy darmo co tydzień rozsyłać będą szlachcie nowiny
krajowe i zagraniczne. Nadto we wszystkich akade=
miaeh i gimnazjaeh płatni wykładowcy uczyć będą
młodzież geografii i historii politycznej". Przewidując
zarzut: skąd środki na to wszystko? ma Szezuka gotową
odpowiedź: na razie ze skarbu, potem ten rodzaj oświa=
ty oprze się na fundacjach dobroczynnych obywateli:
Dapiero taka reforma da demokracji szlaeheckiej sa-
modzielność myślową, przestaną ją wodzić na pasku
2nający zagranicę magnaci, przestaną drwić z naszej
ignoraneji cudzoziemcy i obejdzie się bez kosztownych,
a zwykle bezcelowych podróży naszych paniezów za
granicę.
Jak skarb, podobnie i sądy wymagają gruntowne
naprawy - w duchu demokratyczno-republikańskim.
Trybunał, przeciążony apelacjami, sieje zgorszenie krę-
tactwem i zbytkiem, moc spraw zalega, wykonanie
Lubomżrskż, Dziedusz ckż, Szezuka, Karz.vżeki 29
wyroków się odwleka: niechże lepiej wszystkie procesy
z wyjątkiem spraw o prawa dziedziczne i o sporne
spadkobierstwa (które końezyć się będą po dawnemu
w trybunałach), niech wszystko inne przejmą do osta-
tecznego załatwienia sądy asesorów po województwaeh,
w kompletach po 12, z kadenejami co kwartał; oczy-
wiście obierać tych sędziów będzie szlachta na sejmi-
kach, podobnie jak obiera deputatów. Bliscy bliskim
lepiej i taniej wymierzą sprawiedliwość, ze znajomością
miejscowych stosunków.
Smiałe pomysły finansowe Szezuki dałyby jednak
połowiczny rezultat, gdyby dalej trwał w Polsce dwo-
jaki wyzysk, wyniszezający nasze mieszezaństwo:
Z jednej strony "pilną i ciężką pracę" szlachecką
(o chłopskiej praey się nie mówi) eksploatuje Gdańsk,
który dowolnie niskie ceny dyktuje za zboże i dowolnie
wysokie za towary zagraniczne, kolportowane tędy do
Rzplitej. Nie popisał się Gdańsk wiernością Koronie
Polskiej, gdy skłaniał się w r. 1704 pod protekeję
szwedzką i brandenburską",hardo i niesfornie poczyna
sobie z nami, narzucając jarzmo tym, co go bronią
i utrzymują przy wolnościach. Albo więc trzeba za-
wrzeć z nim stałą umowę handlową o cenach, albo
niechaj je reguluje z roku na rok komisarz Rzeczy-
pospolitej". Gdyby się na to Gdańsk nie zgodził, przy=
wróćmy prawo składu Grudziądzowi, Chełmnu i innym
miastom nad dolną Wisłą, by mogły współzawodniczyć
z samolubną metropolią, albo pobudujemy śpichrze
w Pucku i w innych punktach u ujścia 'Wisły do Bał-
tyku, aby tam tylko wolno było "zsypywać ziarno",
idące za morze z pominięciem Gdańska. Na drugi ga=
tunek wyzyskiwaczy rada bardzo prosta: "Żydostwa
niegodziwy tłum z Królestwa wypędzić", "naród to
30 Polscy piśarze polżiyczni
bowiem bardziej naei wszystkie pod słońcem prze-
wrotny; bojaźliwy a srogi, podły a pyszny, układny
a gwałtowny, brudny a pożądany". "Wszelkie tajemnice
państwowe w cudze kraje wydaje, z nieprzyjacioły
Rzplitej się porozumiewa, miasta i miasteczka niesły-
chaną niechlujnością zanieczyszeza; kupców współza-
wodnictwem w sprzedaży towarów niszezy i cokolwiek
w kwitnącym Królestwie wspanialego i pożytecznego
by było, to z gruntu uboży". Nasz autor jednak wie-
dząc, ile wspólnych interesów ma żydostwo ze szlachtą;
pozwala mu trzyletniego terminu - na spłatę długów,
na sprzedaż nieruchomości i likwidację innych intere=
sów, grożąc konfiskatą i nawet karą cielesną tym,
którzy by pr ńbowali zostać w Polsce.
Osobny ustęp traktatu poświęcony jest sprawie
wyznaniowej. Obce doświadezenie uczy, że różność
wiar nie służy dobrze żadnemu państwu; musimy więc
naśladować całą Europę i likwidować herezje, które
zresztą rodziły się swego czasu nie z żarliwej miłości
ku Bogu, ale z ubocznych politycznych, często nawet
z materialistycznych pobudek. Tędy dochodzi autor do
kwestii obsady tronu polskiego: "Królem ma być Polak
i katolik i w żadne z obcyeh panujących pokrewień-
stwa ani małżeństwa mieszać się nie powinien". Innymi
słowy Szezuka, jak i Dzieduszycki, choć mniej się roz-
wodzi nad zaletami Piasta i unika ostrych zarzutów
przeciw Augustowi, nia już dość niemieclciej gospo-
darki. Można by go, zaiste, zainterpelować, czemu nie
pomyślał raczej o uaktywnieniu narodu, skoro ubolewa
nad rwaniem sejmów i radzi zabezpieczyć choćby sej
miki elekcyjne; on wszakże aktywność widzi nie tyle
w uzdrowieniu sejmu, ile w powrocie do dawnej, zdo-
bywezej polityki Sobieskiego. Tak los zdarzył, że kiedy
1,ubomirski, Dzacduszycki, Szezuka, Karu ieki 3i
cała Europa pławiła się w wojnach między chrześcija-
nami, my tylko i wolni Wenecjanie ochranialiśmy pań-
stwa absolutystyczne. I tak być powinno nadal. Bez
względu na traktaty trzeba wystąpić zbrojnie przeciw
pożeraczce narodów Porcie Ottomańskiej. Uzasadnienie
tej rady, trzeba przyznać, brzmi dość przyziemnie
i musi razić każdego czytelnika, który albo wówezas
wierzył, albo teraz wierzy, że z Tureją po pokoju kar-
łowickim nastała niezmącona przyjaźń: "Bo co już
Sąsiad imperator ( na Sląsku ), co Szwed ( w Inflan-
tach), Brandenburezyk (na Pomorzu) z dzierżaw za-
garnęli, te utraty na powrót odzyskać daremna na-
dzieja". Cała Rzesza ujęłaby się za napadniętym
którymkolwiek z germańskich władców; tymezasem
nikt nie uderzy na Polskę, gdy będzie ona po dawnemu
chwalebnie walezyła z półksiężycem. Zresztą i inne
względy przemawiają za rzuceniem sił narodowych na
front południowy: jakkolwiek Moskal także zagarnął
bezprawnie nasze ziemie, podburza Kozaków, "gnębi-
ciel, łupieżca, podpalacz" - ale on sam jeden jeszeze
opiera się napastniczej furii teutońskiej Karola XII;
gdyby on uległ, byłby to koniec Słowiańszezyzny, dla-
tego Szezuka nie waha się głosić zasadniczej tezy, że
"Moskal nam przyjazny", że to nasz naturalny sojusz-
nik przeciw Turkom. W innyeh kierunkaeh nie ma
co marzyć o wojennych sukcesach: "Polska wolnościami
ciągle urasta, prowinejami od wszystkich ścian male-
je; osłabiają ją fakeje, podkopują przekupstwa, prze-
ciwnie u nich ( tj. u sąsiadów ), panujących bez ogra-
niczenia; zamysły wszystkie nieznane, rząd i dowództwa
w ręku jednego panującego, ze strony wszystkich
posłuszeństwo, siła jawna, rady tajemne, i nigdy nie
wyjawiane, chyba wykonaniem samym, zamiary".
32 Polscy pisarze polżt-ycznż
Rady Szezuki wplecione są między opowiadanie
o wypadkach 1708 r.; dopiero dalej, po przytoczeniu
ndrębnego żdania przyjaciela-korespondenta (Załuskie-
go) co do oddania na skarb dóbr duchownych, ; wraca
autor na widownię wojny półnnenej i ucina przed
samą Połtawą. Chwilami jakby przeczuwał, że potęga
szwedzka wisi na jednym włosku, że gdy ona runie,
nastąpi rozbiór tego państwa; aby ratować osamotnioną
Rzplitą zwołuje na zjazd pojednawezy obie strony-
stanisławców i konfederatów sandomierskich. Nawia-
sem mówiąc Stanisław ufał, że po abdykacji otrzyma
koronę z powrotem w drodze nowej elekeji, zaś Szezu-
ka przeznaczał ją dla Jakuba Sobieskiego. Miesiące
jednak upływały wśród targów o sporne wakanse,
a tymezasem Połtawa przekreśliła wszystkie plany re-
formatorskie i wojenne stojącego nad grobem podkan-
clerzego. Jego traktat pozostał dość nieskładną próbą
publicystyki zmieśzanej z historią; zapowiedź końcowa:
"Aderit (si vita suppetet gustusve legentium, narratio
fusior)" nie spełniła się, bo autor umarł...
Stanisław Dunin Karwicki (1839-1724) *, ziemianin
kilkuwioskowy z okolicy Stopniey i Opatowa, ż górą
* Ilopiero J. Hartoszewicz, Systemat Kar2vżekżego, w Prze-
glądzie Polskim I868-69, wyłożył bardzo szezegółowo treść
pisma De Ordżnanda (przedruk w Szkżcach z czasów saskżeh.
Dzżeła, Kraków, t. VII); streszezenie to zachęciło S. Krzyża-
nowskiego do ogłoszenia w firakowie 1891 r. łacińskiego
oryginału. Personalia o Karwickim zebrał W. Konopezyński
w art. Stanżsła2s Dunżn Karz.uickż (1640-1724), Przegl. Hist.
37 (1948). Oprócz przekazów tam omówionych znajclą się
prawdopodobnie dalsze, ale nie wydaje się, by istniały jeszeze
:Eedakeje odmienne.
Tekstów traktatu Karwickiego zachowało śię kilkanaście;
Lubomirskż, Dzżeduszycki, Szezuka, Kar2ożekż 33
pół wieku spędził na posługach publicznych; najważ-
niejszych rzeczy dokonał jako tytularny cześnik sando-
mierski, do senatu nigdy nie wśzedł - widać za karierą
nie gonił: głowa pracowała za całe pokolenie. Gdzie
końezył szkoły, nie wiemy; uczył się z ksiąg klasycz-
nych i historycznych, z podróży po Niemezech, Wło-
szech i zapewne Franeji, a najwięcej - z rzeczywi-
stości polskiej w okresie coraz cięższej niedoli ojezyzny.
Dzieckiem przeżył rok 1648, młodzieńcem - "potop";
zaczął działalność publiczną w szeregach rzeeiwników
Lubomirskiego i tej ciemnej demokracji, co wyniosła
na tron Michała Wiśniowieckiego. Służył pod Janem
z tego połowa była we Lwowie, co zresztą nic nam nie mówi
o rozpowszechnieniu tego pisma właśnie w Małopolsce Wsehod-
niej, bo do Ossolineum ściąganc rękopisy zewsząd. Znaczna
część rękopisów powstała dopiero w r. 1946, jak o tym świad-
czy wzmianka w długim tytule. Pierwszy wydawea [Krzy-
żanowski) odnotował różnic kilkanaście, z ezego okazuje się,
że były redakeje, nawzajem siebie wykluczające: dodatków
ze znakiem '/. nie ma w kodeksie własnym wydawcy, są
w dzikowskim [z biblioteki Tarnowskich w I zikowie); prze-
ciwnie, tam są tylko dodatki gwiazdkowane*, a tutaj ich nie
ma. Ponieważ jedne i drugie pochodzą od autora, a nie od
osób postronnyćh, wnosiE należy, że Karwicki dwa razy brał
do rąk pierwotny swój tekst, aby go uzupełnić, a nie po-
prawiać, o opustek, skreśleń nie ma, a jeśli czego w jednej
ze znanych Krzyżanowskiego wersji nie ma, to treść brakują-
cych ustępów logicznie nie da się wytłumaczyć w sensie,
że autor świadomie je skasował. Sprzecznośei ideowej między
jedną a drugą grupą poprawek nie ma żadnej:
Przy estawianiu atoli tekstów drukowanych z dalszymi,
rękopiśmiennymi, okazało się, że istnieje redakeja trzecia;
skombinowana z tamtych: w prawie jednobrzmiących ręko-
pisach Ossolineum 392 i 1413 ktoś wziął tekst Krzyżanowskiego
ze wszystkimi jego poprawkami, jak wiemy, przeważnie eru-
ycyjnej natury, i powprowadzał te poprawki z tekstu Dzi-
3 - Polscy pisarze polityczni XVIII wieku
34 Polscy pżsarze polżtyezni
Sobieskim na Podolu w r. 1675 i został mu wiernv
także i w działalności obywatelskiej jako regalista
i miłośnik dobrego rządu. Przy boku Stefana Bidziń-
skiego, goniąc na ostro z niedobitkami rokoszowej
demagogii, sposobił się w paru miejscowych konfede-
raćjach (1685-1687, 1688) do czynnej obrony maje-
statu. Posłował rzadko, ale na ważne sejmy - sam
bowiem przyczynił się do uchwalenia zasady, iż każdy
działacz może piastować mandat tylko na co trzeci
sejm. Zwrócił na siebie uwagę w Grodnie w r. 1688,
kiedy logicznie, choć bezskutecznie, zwalezał liberum
kowskiego, które nie miały aktualno-politycznego znaczenia,
opuszezając zatem ustępy z s. 20, 24-5 jako już nieaktualne.
ale zachowując wywody prawnicze, lecz znów z pominięciem
niektórych mniej ważnych uwag. Nie zrobiono tego w r. 17 6,
bo ówezesne odpisy nie wykazują wspomnianych opustels,
widocznie jednak znajomi autora otrzymali egzemplarze od-
aktualizowane, bo odpowiedzi owyeh znajomych znajdują się
jedynie przy takich (Kr. Oss. 892, a nie 675, 862, 1413). Wnic-
sek stąd, że skreślenia oraz eała skombinowana redakeja po-
chodzą od samego Karwickiego, który w r. 1710, po publicz-
nym oświadezeniu na Walnej Radzie, że napisał takie dzieło,
uznał za potrzebne podzielić się z obywatelami zasadniczym
programem, bez pomysłów przelotnyćh.
Kiedyż zatem powstał traktat De ordżnanda? Dojrzewał
on w głowie autora, odkąd ów zerwał z Augustem II, a więc
od poezątku r. 1705; pisany był "hoc occurrente interregno"
(s. 140), a dla Karwickiego bezkrólewie otwarło się dopiera
po abdykacji Augusta II, raczej nawet po Walnej Radzie
lwowskiej w lutym r. 1707. W trakcie pisania najpierw, po
rozgłoszeniu przymierza Leszezyńskiego ze Szwecją 28 XI
1705, przyszły refleksje dodatkowe ze s. 24; nieco później
te ze s. 20, najpóźniej, gdy już szukano kandydata do tronu,
w okresie rady lubelskiej, okazuje się rada co do wyboru
rodaka (25). Powrót Augusta na tron przekreślił ową radę,
ale nie wpłynął na zasadnicze zapatrywania autora.
Lubonzżrski, Dzżeduszycki, Szezuka, Karz żekż 35
veto jakiegoś warehoła, co zatamował izbę, choć sam
nie był zweryfikowanym posłem. W bezkrólewiu po
.Tanie III popierał królewicza z pobudek wierności
wobec zmarłego bohatera i przez predylekeję do króla
rodaka. Kiedy fakeja fran uska zwyciężyła, on wolał
przejść na stronę Augusta II, nie po to, aby mu się
wysługiwać, ale aby dopilnować chwili, kiedy zapo-
wiedziany przez tego króla "sejm exorbitantiarum"
przystąpi do odkładanej od szeregu pokoleń gruntownej
reformy ustroju. Nadzieja ta ożywiała go i dalej wśród
zmiennych perypetii wojny północnej. Widzimy pana
cześnika w różnych radach i konfederacjach: tymeza-
sowej sandomierskiej 1702 r. i generalnej sandomier-
skiej 1704 r. Bywał konsyliarzem do boku króla, posłem
na sejm lubelski 1703 r.; trzyznając ze Szezuką
i z ogromną większością narodu podpisywał tak ostre
uchwały przeciwko Szwedom i ich pupilowi Stani-
sławowi Leszezyńskiemu, że go w żadnym razie o przy-
wiązanie do tego "Piasta" posądzać nie można. Znając
atoli jego dawniejszy i późniejszy sposób myślenia
wolno mniemać, że go dotknęło aresztowanie dwóch
Sobieskieh i że poprzez ciżbę dworujących panów po-
dejrzliwie śledził inteneje króla-Niemca, atlety i sy-
baryty w jednej osobie. Kiedy August pod koniec
r. 1?04 zmarnował sposobność rozprawienia się z par-
tią szwedzką i uszedł do Saksonii, zostawiając stron-
ników na pastwę Karola XII, zachwiali się najwier-
niejsi, w ich liczbie Karwicki. W czerweu r. 1705
przyjmuje on poselstwo do Leszezyńskiego, aby pra-
eować nad przywróceniem jedności w narodzie; zwrot
ten podzielała znaczna część Sandomierzan ze Stani-
sławem Morsztynem wojewodą na czele. Inni się
wszakże obruszyli i znaleźli opiekuna w regimentarzu
36 Polscy pżsarze polżtycznż
konfederackim Chomętowskim, który wpadł na sej-
mik, porwał jego notabli i odstawił za Wisłę - do
obozu moskiewskiego. Tam przebył cześnik nie wiado-
mo jak długo, może 1r/z roku, do pokoju altransztadz-
kiego, i tam zapewne, oderwany od robót aktualnych,
znalazł czas, by w skupieniu pomyśleć De ordżna da
Republżca seu de corrżge dżs defectżbus in statu Rei-
publżcae Polonżae2. Taki tytuł otrzymał jego traktat
łaciński w 6 "księgach", a 35 "dyskursach", nie dru-
kowany przez lat 160 (do r.1871), znany jednak naszym
pisarzom politycznym XVIII w., wysoko ceniony
zwłaszeza przez Konarskiego. Czemu nie drukowany-
zrozumiemy łatwo zapoznawszy się z jego treścią.
Napatrzywszy się za Miehała Korybuta na orgie
demagogii, a za Augusta Sasa na niesumienną grę
króla autokraty, decyduje się autor raz na zawśze prze-
ciąć "dyfideneje" między majestatem i wolnością.
"Potestas regia sit aut ćalida aut frigida". Polacy
nie pójdą śladem Duńezyków, nie wprowadzą jak oni
(1660) absolutyzmu, więc muszą uporządkować swą
wolność. Toż już i obcy czynnik, Karol XII, w trak=
tacie z Leszezyńskim zawarował, że gdyby któryś król
polski traktat ów złamał, a Polacy go od tego nie
wstrzymali, to Rzplita zapłaci. Wprost grozi rozbiór,
jeśli nie ukrócimy u siebie nierządu. A pierwszym
a J. Gierowski odnalazł połską wersję dzieła.Karwiekiego
pt. Egzorbżtancyje 2ve zuszystkżeh trzech stanach Rzeczypospo-
lżtej. w tekst, ardziej zwięzły i nieskońezony, został przez
Gierowskiego przyjęty ako pierwsza redakeja De ordżnandd
Republica i datowany ok. 1703. Fragment Egzorbitancyj opu-
blikował Gierowski w Rzeezpospolżta 2>> dobże upadku (1700-
1740). Wybór źródel, Wrocław 1955, s. 229-241.
Lubomżrski, Dzżedusz ckż, Szezuka, Kumzuickż 3?
tego warunkiem - ugruntowanie prawidłowej demo-
kracji.
Władza pochodzi od narodu, tj. według ówezesnych
pojęć od setek tysięcy szlachty. Naród szlachecki s ra-
wuje swe zwierzehnictwo przez sejmiki. Jeżeli sejmiki
nie mają przekształcić się w bezładne zbiegowiska,
którymi trzęsą magnaci, to trzeba na nich odebrać głos
nieposesjonatom, slugom wielkopańskim i banitom. Po
wtóre, trzeba ustalić w województwach i powiatach
listy obywateli uprawnionyćh do głosu (jak tego przy-
kład dali Sandomierzanie). Po trzecie, idzie o zabez=
pieczenie skutecznych obrad na sejmikach. Jak to
osiągnąć przy zasadzie jednomyślności? Karwicki
próbuje przynajmniej niektóre uchwały wyjąć spod
tej nieznanej wtedy poza Polską reguły. Uchwały po-
lityczne, finansowe i zwlaszeza instrukeje niech stają
jednomyślnośćią, ale w wyborach wystarezać musi
większość: toć znają ją już różńe województwa, zna
trybunał, zna iżba sejmowa przy obiorze marszałka.
Veto niech będzie ważne przeciw poszezególnym punk-
tom, ale nie przeciw całemu zgromadzeniu. Wreszcie,
ponieważ wiele sejmików rozlatuje się przy wyborze
marszałka, nieeh przewodniczy na każdym z nich naj-
starszy urzędnik ziemski.
Te i wszystkie inńe reformy mógłby przeprowadzić
ów sejm exorbitantiaruni, który zapowiedziano w pak-
tach konwentach Augusta II, a że to miał być w po-
wszechnym przekonaniu sejm "konny", a więc zapewne
rozprawiłby się z opozycją radykalnie, po konfederac-
ku. Zdawałoby się, że wyborcy powinni najpierw usta-
lić swe cele i program, a potem wyznaczyć zaufanych
posłów, więc najpierw iństrukeje; potem wybory. Ale
Karwicki ma swój osobliwy, może idealistyczny, może
38 Polscy pżsarze polityczni
naiwny pogląd na tę sprawę: najpierw szukać najlep-
szych ludzi, potem obmyślać dla nich wspólnym wy-
siłkiem najlepsze wskazania. Najpierw tedy zbierze się
vota w tajnym głosowaniu, potem, przed ogłoszeniem
wyniku, przystąpi się - po rozjeździe mniej poważ-
nyeh wyborców - do pisania instrukeji: w tym po-
rządku przepadli kandydaci nie będą psuli roboty
przez zemstę. Zresztą Karwicki wie, że przy głosowa-
niu jednomyślnym niewiele postulatów trafi do in-
strukeji i poseł nie będzie miał zbytnio skrępowa-
nych rąk.
Bo też dla niego ważniejszą jeszeze rzeczą od sej-
mików jest sejm walny. Nikt przed nim nie włożył
tyle myśli w uzdrowienie sejmu. Mamy radę narodową
powolną, niepewną, niedołężną i zbyt jawną. Ponieważ
ona od dawna zawodziła, wyzriaczano królowi lub
hetmanom komisarzy doradców z ramienia sejmu, ale
tylko dla spraw wojennych i zewnętrznych i z krót-
kimi mandatami. O wewnętrznych bolączkach nikt
stale nie radził. A potrzebny jest Rzplitej sejm nie-
ustanny, całoroczny, gotowy zawsze pod ręką, którego
by nikt tym samym zerwać nie mógł, podobnie jak
nikt nie zerwie całorocznego trybunału. Szlachta bę-
dzie miała ciągłą kontrolę nad postępowaniem posłów,
ale też król mógłby odwoływać się do wyborców da-
nego okręgu, gdyby jego poseł upornie wstrzymywał
bieg obrad. Ustali się z góry raz na zawsze terminy sej-
mików wyborezych i relacyjnych tudzież kadeneję sej-
mu (na rok od poniedziałku po Trzech Królaeh). Cztery
miesiące potrwa sesja małopolska w Krakowie, cztery
mazowieeko-wielkopolska w Warszawie i cztery litew-
ska (na przemian w Brześciu i Grodnie). Zresztą sejm
sam władny będzie odraczać się i przenosić na inne
miejsce.
Lubomżrski, Dziedusz cki, Szezuka, Karwżeki 39
Zamiast radzić nad wszystkim w tłumie stukilku-
dziesięciu posłów, lepiej podzielić ich na trzy izby,
jakby wielkie komisje, każda ze specjalnym przezna-
czeniem. Zamiast więc systemu dwuizbowego (senat
i izba poselska) i zamiast stosowanych sporadycznie
sesji prowinejónalnych, będziemy mieli trzy izby sena-
torsko-poselskie, do któryeh delegować będą swych
posłów "województwa" (gdyby ich wybór w sejmie nie
doszedł do skutku, to ich powoła marszałek poselski).
W każdym razie nie będzie posłów bez przydziału,
każdy trafi do jakiejś wyspecjalizowanej roboty. Izby,
o prawda, pozostaną tłumem, bo mają liczyć do stu
członków. Jedna ma się nazywać poselską - tu zesta-
wiać się ma i uzgadniać artykuły przywiezione z wo-
jewództw. Druga "senatorska" (ale także mieszana)
zatrudnia się polityką zagraniczną i sądownictwem
sejmowym - do niej Karwicki wpuszeza tylko posłów
starsżych nad lat trzydzieści lub dwadzieścia pięć
i mających już za sobą dwukrotne posłowanie, mło-
dzików odsyłając do "poselskiej". A czym się zajmie
trzecia izba? Właś iwie tylko tym, co załatwiał trybu-
nał radomski, tzn. rozstrzyganiem sporów o podatki
między obywatelami a skarbem i wojskiem. Nawet
nie samym uchwalaniem podatków na przyszłość, bo
la tyeh spraw autor przewiduje wspólne posiedzenie
trzech izb. Jesteśmy, trzeba przyznać, trochę zawiedze-
ni. Zamiast specjalizacji w komisjach, zamiast zwłasz-
cza ulepszenia techniki prawodawezej, o czym autor
nie pomyślał, mamy tylko segregację parlamentarzy-
stów na trzy grupy, z których pierwsza ucierać będzie
w dość beznadziejnych warunkach inicjatywę woje-
wództw, druga, stanowezo zbyt liczna, zajmie się
wielką polityką, a trzecia czymś w rodzaju jurysdykeji
skarbowo-administracyjnej. Szybkośći nic nie gwaran-
40 Potscy pżsarze polżtyczni
tuje, tajemnicy również, bo autor pociesza nas tylko
tym, że mniej będzie publiczności w zmniejszonych
izbach. Lecz może znajdą się sposoby regulaminowe na
to, żeby z izby poselskiej czy z całego sejmu lepsze
i obfitsze wychodziły prawa?
Wymyślił na to Karwicki kilka sposobów; ćzy
wszystkie trafne - zobaczymy. Ponieważ widział, jak
sejmy się zrywa nawet przed wyborem marszałka,
a więc przed rugami, radzi odbywać te ostatnie pod
starą laską: wówezas nie dojdzie do takich absurdów,
jak w r. 1688, kiedy człowiek bezprawnie wdzierający
się na poselstwo zatamował obrady aż do końca sześcio-
tygodniowej sesji. Zrywacze bywali zwykle narzędzia-
mi magnatów lub obcych poselstw; trzeba im zapewnić
materialną niezależność, niech mają wszyscy - bogaci
i ubodzy - diety ze skarbu państwa, a nie z łaski
wyborców; niech mieszkają w hotelach, które im po-
budują w Warszawie województwa. O ile pomysł ten
jest demokratyczny, to następny, rzec można, wznosi
się ponad demokrację: liczby mandatów z poszezegól-
nych województw i ziem należy ustosunkować propor-
cjonalnie do tego, ile która okolica wnosi podatku (do-
tąd Mazowsze ma w porównaniu z Krakowskiem trzy-
kroć liczniejszą reprezentację). Mniej racjonalnym wy-
daje się czwarty pomysł, aby nikt nie mógł kandydo-
wać po odbytym poselstwie weześniej, jak na czwarty
następujący sejm: byłoby to ujmą dla zasłużonych,
wyrobionych parlamentarzystów, z korzyścią dla na-
jemnych szkodników.
A cóż będzie z liberum veto, liberum rumpo, sisto
activitatem? Autor próbuje rozróżniać szlachecki głos
wolny, czyli domówienie się na sejmiku; od protestu
posła, którego ważność uznaje, o ile poseł działa na
Lubom.źrski, Dzżedusz cki, Szezuka, Karzvżeki 41
podstawie instrukeji i o ile nie pozwalają na dany
unkt wsżysey posłowie danego sejmiku. Na uporezy=
wyćh obstrukejonistów znajdzie się rada w formie
odwołańia do wyborców, którzy go może zdezawuują,
otępią, przytłuką lub może po prostu odwołają. Spra-
wy, co do których nie było jednomyślności, idą na
połąćzone posiedzenie wszystkich izb, a jeżeli i tam
nie będzie zgody - to w reces do następnego sejmu,
tzn. do następnego kompletu posłów w nieustającym
sejmie. W tym tkwi najważniejsza innowacja Karwiců-
kiebo, że sejm będzie eiągły, więc go zerwać nie można;
do wyborców król czy rząd apelować może zawsze,
więc posłowie nie będą nieodpowiedzialni.
Lecz kto to właściwie ma apelować: król czy rżąd?
Dotąd Polska miała, bądź co bądź, monarehę, uposa-
żonego w różne prerogatywy; mógł on nawet z Irusa
zrobić Krezusa, i to się wydało Karwickiemu najgorszą
anomalią. Rozbroił więc majestat, aby uzbroić, uak-
tywnić wolność uosobioną w sejmie. Sejmy ciągłe, bez
uniwersałów; sejmiki periodyczne w określonych da-
taeh również (przypuszezalnie bez prawa limity); Re-
publika zautomatyzowana, król usunięty za nawias-
niechże nie szkodzi swą władzą rozdawezą, która tylko
urazy mnoży wśród obywateli. Starostwa i królew-
szezyzny oddać trzeba na skarb, tj. na utrzymanie
wojska (innych wydatków Karwicki prawie nie prze-
widuje); skarb wypuszezać je będzie w emfiteutyczną
dzierżawę; na przejściowy okres, póki nie wymrą
obecni posesorzy, obmyśli się środki podatkowe. Zo-
staną tylko nie odebrane majątki starostów sądowych
oraz te, których potrzeba na uposażenie hetmanów
innych wysokich urzędników.
Niech gospodarują na emfiteuzach dobrzy ekonomo-
42 Polsc pżsarze polit cznż
wie, a nie "zasłużeni" panowie, i niechaj wojsko we
własnym interesie pilnuje stanu tych majątków.
Również rozdawnictwo urzędów odbiera Karwicki
królowi i przenosi je na naród. Wojewodów i kaszte-
lanów obierać będą sejmiki, podobnie jak urzędników
ziemskich i sędziów, nie wyłączając grodzkich, których
dotąd kreowali starostowie. Ministrów i wielkieh
urzędników Rz;>litej wybierać ma sejm, również w ta-
nym głosowaniu kartkami, przy czym królowi zostan
tylko prawo oddania trzech głosów. W ten sposób
przywróci się konfidencję między senatem i szlachtą
(właściwie uzależni się pierwszy od drugiej), ale czy
ugruntuje się przez to dobry rząd? Karwicki mniemał
że sejm nieustann okieruje i ministrami, i całą admi-
nistracją, i choć przewidział wyznaczanie senatorów-
-rezydentów do boku królewskiego (na sejmie kolejką),
ale nie bardzo wiedział, na co oni będą potrzebni.
Dotąd powszechny instynkt szlachecki szukał prze-
ciwwagi dla majestatu w buławie. Za Sobieskiego
hetmani, zarówno koronni, jak litewscy, przeciwdzia-
łali nieraz polityce zagranicznej króla oraz jego wi-
dokom rodzinno-dynastycznym. August Mocny po-
wiedział, że postarałby się o buławę, nie o koronę po1-
ską, gdyby znał stosunki w Rzplitej. Karwicki po
śmierci Jana III miał przed oczyma hetmanów pysz-
nych, a niezbyt zwycięskich: Jabłonowskiego, Lubo-
mirskiego, Sapiehę, Sieniawskiego; wiedział, co o nich
sądzić, i pamiętał próby ograniczenia hetmaństwa do
3 lat; że jednak taka reforma uzależniłaby wodzów
od króla, więc próbuje rozciąć ten szkopuł radykal-
niej. Niech i hetmanów także wybiera sejm, i to na
rok jeden, oczywiście z możnością przedłużenia ich
pełnomocnictw, o i1e dobrze się sprawią wobec sta-
Lubomżrskż, Dzżeduszyckż, Szczuka, Karzvżckż 43
nów Rzplitej ze swego włodarstwa i dowództwa (dla
ministrów cywilnych takiej odpowiedzialności nie
przewidział). Nie trzeba wywyższać hetmanów wiel-
kich nad polnych, niech będzie cztereeh równych,
a w razie wojny Rzplita wybierze spośród nich naczel-
nego wodza. Bo Rzplita, jak wiemy, będzie zawsze
czujna, zgromadzona, gotowa.
Uczestnik trzech, a o mało i nie czwartej elekcji,
pan cześnik najśmielej, a może i najrozumniej zabrał
się do przebudowy samej tej instytucji. Obrzydły mu
widocznie te przeciągłe bezkrólewia, bo żąda ograni-
szenia ich nadal do ośmiu tygodni. Sejm gotowy tę
reformę umożliwi. Ani on nie przerwie swych prac
na dłużej niż cztery tygodnie, ani nie przestaną dzia-
łać sądy w imieniu Rzplitej. Nie trzeba s dów kaptu-
rowych - wystarczy prędka procedura (osobny re-
jestr) dla kryminałów w sądach zwykłych. Nie trzeba
konwokacji i zaraz po śmierci króla prymas rozpisze
sejmiki i sejm elekcyjny, i w porozumieniu z sejmem
gotowym poda województwom szereg nazwisk zasłu-
żonych mężów jako kandydatów. Nie trzeba kandyda-
tów zagranicznych (zresztą obezwładniony polski ma-
jestat cudzoziemców już nie skusi), nagrodźmy roda-
kom ten afront, jakim była formalna ich ekskluzja
w r. 1696. Nie trzeba zjazdu viritim: województwa
oddadzą głosy (nie widać: imiennie czy bezimiennie)
na swoich zjazdach, a kto na takim zjeździe uzyska
większość, ten będzie kandydatem danego wojewódz-
twa do korony. Rozstrzygnie sejm elekcyjny w Kra-
kowie, tzn. dawniejszy, gotowy, wzmocniony p
rzez
posłów ad hoc wybranych w bezkrólewiu. Każdemu
województwu policzy się tyle głosów czy raczej punk-
tów, ile złotych wpłaca ono do skarbu; oczywiście za-
44 Polscy pżsarze polityczni
decyduje większość (bezwzględna czy względna? bo
kandydatów mogło być wielu), a nie ta śmiechu i łeż
warta jednomyślność, której zawdzięczaliśmy rozłamy
1575, 1587, 1669 i 1697 r. Zaraz o elekeji koronacja;
paktów konwentów nie potrzeba, bo cóż nadzwyczaj-
nego mógłby obiecać król rodak, bez prerogatyw?
Ściśle biorąc Karwickiemu nie udało się "wyzię-
bić" majestatu bez reszty; pozostawała dyplomacja,
władza nad stanem miejskim, nad starostami, nad
pospolitym ruszeniem, i może jeszeze niejedno-
zwłaszeza to kierownictwo, które nawet konstytucyj-
ny król angielski sprawuje między partiami parla-
mentu. W ogóle jego system zawiera rzeczy nie prze-
myślane albo nie domyślane do końca. Ale też pa-
miętajmy, że jego uwagę pochłaniały niektóre inne
zagadnienia, nie dotyczące ogólnej budowy państwa;
a w porównaniu z Dzieduszyckim i Szezuką dał cześ-
nik ogromnie dużo. Owe inne zagadnienia to prawo
i wymiar sprawiedliwości, skarb i wojsko. Mało wie-
my o działalńości społecznej Karwickiego na terenie
województwa; zdaje się, że był rozehwytywany do
różnych funkeji pomniejszych; raz jeden przynajmniej
zasiadał w trybunale. Rozezytywał się poza tym
w starych zwodach praw Łaskiego, Herburta, Przy-
łuskiego, Januszowskiego i innych, które miały kształ-
tować mądrość prawńiczą naszych kauzyperdów,
a które przypominały stare rupieciarnie. Z humorem
wspomina o tyeh nigdy nie skasowanych, więc wciąż
niby obowiązujących od Kazimierza Wielkiego opła-
tach sądowych w różnych futerkach i skórkach,
o dwóch wołach za niesłuszną apelację, o koniu ino-
chodniku; ze wstydem stwierdza, że za nielegalne
polowańie na lisy płaci się u nas taką samą grzyw:ů
Lubomirski, Dzieduszyckż, Szezuka, Karzvieki 45
nę, jak za zabójstwo nieszlachcica. Z wła nego do-
świadezenia przy boku podkomorzych ma dużo do
powiedzenia o wadliwości funkejonowania także tego
rodzaju sądów: jak nie zna się szlachta na miarach
powierzehni, jak nie umie przenosić wyniku pomia-
rów na mapę ani rysować precyzyjnych map, ani
szukać ich odpowiedników w terenie. Rad by ob-
myślił na pieniactwo jakieś skuteczne leki. Ot, niech
by ktoś uporządkował chaos w przepisach o dawności
(przedawnięniu), co oczywiście sejm musiałby dopiero
zatwierdzić. Tędy myśl jego zmierza do postulatów
szerszych. Największy już czas wznowić porządną
pracę kodyfikacyjną, ułożyć zatem Corpus Legum,
który by objął niewątpliwie i prawo cywilne, i karne,
i przewód sądowy. Co do samego ustroju sądownictwa
Karwicki prawie się nie wypowiada; widocznie więc
zgadza się zostawić trybunały, sądy sejmowe i rela-
cyjne, asesorię, referendarię w dotychezasowych obrę-
bach.
Choć nie hetman ańi pułkownik, ani nawet rot-
mistrz, uznał się Karwicki za kompetentnego do
krytyki ówezesnej naszej wojskowości i do szukania
na przyszłość ulepszeń. Pamiętał obozy Sobieskiego,
znał nieco Franeję i jej administrację (może widział
w Paryżu Dom Inwalidów?), podziwiał karność w obo-
zach szwedzkich, jak i europeizację armu rosyjskiej,
jakże nie miał boleć nad dekadeneją wojskowości
ojezystej i nad jej skutkami! Te kapiące złotem stroje
i rzędy pańskich synków, i brak sprzętu, uzbrojenia
i wyżywienia dla pospolitego żołnierza; to niedbal-
stwo, marnotrawstwo i pierzehliwość zbyt licznych
oficerów, brak artylerii (po Kliszowie), brak opieki
nad rannymi i inwalidami (poza fundacją tykociń-
46 Poiscy pżsarze pol%tycznż
ską), towarzystwo rozpolitykowane, wiecujące, ofiee-
rowie pchają się za hetmanem do sejmu, obrony przed
najazdami żadnej, a kraj wciąż łupiony i objadany-
; i nie widać, by ktoś poczuwał się do odpowiedzialno-
r ści za takie rzeczy. Więc pan cześnik zebrał całe swe
doświadczenie jako żołnierz, jako parlamentarzysta
i działaez sejmikowy, aby opracowa ć dla Polski jaką
taką "ekonomię wojskową". Nie sądźmy, aby wołał
na cały kraj o potrzebie armii stutysięcznej: za jego
czasów bywało pod bronią (od Sasa do Lasa) wojska
kilkadziesiąt tysięcy, tylko go nie umiano ani urzą-
dzić racjonalnie, ani użyć. Gdy kraj jest wyniszczony,
a wojsko zarażone nierząde n, to lepiej zredukować je
i stworzyć mocne, zdrowe kadry na przyszły rozrost.
, Niech będzie, jak za króla Jana po Żurawnie (1677),
12 000 wojska, ale w tym 8000 piechoty i dragonii,
a tylko 4000 staropolskiej konnicy. Dać temu wojsku
porządną broń palną, zaprowadzić karność i obowiąz-
kowość, zapewnić regularny żołd; wyeliminować
z obozów politykę i agitację - nawet hetmana usu-
nąć z senatu, aby się wyłącznie poświęcił obronie
kraju. No i ćwiczyć to wojsko po europejsku, ale ko-
menderować po polsku, a nie jak dotąd było w pie-
chocie po niemiecku. Toż wszystkie narody mają już
swojską, a nie cudzoziemską komendę! Karwicki opra-
cował cały podręcznik języka wojskowego, musztrę
ł polską, z dodaniem obok na użytek służących w Rzpli-
tej cudzoziemców, odpowiedńich wyrażeń francuskich
i niemieckich. Wreszcie - rzecz godna uwagi-
musiał przypomnieć rodakom, że za króla Jana woj-
sko na leżach zimowych miało czas na ćwiczenia (ma-
newry taktyczne). Aby podnieść zapał i ambicję, żą-
Luóomirskż, Dzżeduszyckż, Szczuka, Kar2ożckż 47
dał nagród za waleczne czyny, za rany odniesione
w bitwach.
12 000 to było wśród nieżyczliwych i agresywnych
sąsiadów bardzo mało: Karwicki starał się obmyślić
aukcję sił zbrojnych na przyszłość. Skarbowcem ani
ekonomistą nie był: polegał w swych obliczeniach na
czterech podatkach: podymnym, hibernach, kwartach
i pogłównym, których wydajność znał z publicznych
taryf; znał także dotychczasową ekonomię wojskową
z życia i z tajnych skryptów ad archiwum 167?
i 1'703 r. Sądził, że wystarczy na powiększenie wojska
mnożyć kwoty - z góry rozłożone na wojewódz-
twa - nie reforrnując podatków. Za cały system fi-
nansowy na przyszłość starczył mu plan obrócenia
starostw na skarb (podobnie jak w Prusiech utrzymy-
wało się wojsko z domen), plan, który uzupełniał dal-
szymi postulatami: aby marnującą się i rozdrapywaną
sól sprzedawać na dochód skarbu wojskowego i na
tenże użytek obracać dochody celne. Zbyt pesymi-
stycznie oceniał cześnik te dwa działy gospodarl i
i trochę zbyt jednostronnie ogołacał z dochodów swo-
jego króla rodaka. W każdyrn razie z uznaniem trze-
ba podnieść podjęcie przezeń myśli, którą ongi glosili
Jan Łaski i Frycz Modrzewski: że państwo oprócz
stałego budżetu wojskowego musi mieć na wypadek
wojny skarb zapasowy i aerarium. Tylko że tamci
wyobrażali sobie ów skarb z nagromadzonych podat-
ków dochodowych, a więc z pracy i dochodów całego
społeczeństwa, a Karwicki poza hiberną, pogłównym
i podyznnym chciał czerpać doehody z warstw niż-
szych - bez obciążenia ziemiaństwa.
Zanim Karwicki wykończył swój traktat (o nie-
wykończeniu świadczą tu i ówdzie repetycje, a pewno
48 Polscy pisarze polżtyczni
w dalszej pracy, zwłaszeza gdyby znalazł oddźwięk;
poruszyłby wiele innych zagadnień), spadły nań znów
wypadki oszołamiające. Szwed znikł ż horyzontu, by
ulee w katastrofie pod Połtawą. Wrócił August, jak
gdyby nigdy nic, i wyparł się swej abdykacji. WraL
z nim wynurzyli się, jako obóz panujący, różni poli-
tycy, z którymi Karwicki niegdyś współpracował, ale
którzy jego nowych republikańskich myśli nie po=
dzielali. Ani August jako rozdawea łask i rozkazo-
dawca, ani jego stronnicy nie mogli się zgodzić na
emfiteutyczną reformę królewszezyzn. W wojewódz-
twie przy powszechnym znużeniu i wy zerpaniu brał
górę kompromisowy konserwatyzm, lękający się
wszelkiej nowości. Karwicki przyjął chętnie mandat
na Walną Radę warszawską (4 lutego 1710), w której
zresztą poniekąd należało mu się miejsce jako kon,
syliarzowi konfederacji sandomierski j; Rada w po-
wszechnym mniemaniu miała się przeobrazić w sejm,
a w oczaeh Karwickiego mogłaby spełnić epokowe
zadanie jako ów sejm exorbitantiarum, jeżeli zaś nie
on, to może dokona reform sejm pacyfikacyjny. Gdy
jednak nie było pewne, ezy w ogóle Polska wróci do
zwykłego sejmowania, gdy wszystkich zaprzątała oba-
wa, co będzie z niepodległością wśród obcych wojsk,
na zasadnicze dyskusje ustrojowe, przynajmniej w
plenum, zabrakło czasu. Głos pana cześnika ledwo je-
den, dwa razy dochodzi nas z diariusza; omal nie
zagłuszają go inni mówcy, choćby ci dwaj krewniacy
Karwiccy, Andrzej i Jerzy, którzy żadnej rozprawy
nie napisali, ale retorykę szkolną opanowali i skarżyć
się na ciężkie czasy urnieli. Nasz autor napracował
się w komisjach przy układaniu budżetu wojskowego
i może w tym zakresie coś zdziałał. Poza tym na sesjż
Lubomtrski, Dzżedusz ckż; Szezuka, Karu i.ckż 49
oświadezył publicznie, że jest autorem dzieła o upo-
rządkowaniu Rzplitej. Obeszło się bez podziękowań.
Krótkość czasu była na zawadzie i nawet nie mówiono
o cześnika radzie.
Zrobił jeszeze po sejmie ostatnią próbę: rozesłał
swe opus niektórym przedniejszym senatorom. Dwa
charakterystyczne echa odezwały się na tę próbę.
Wojewoda sandomierski Stanisław Morsztyn (bodaj
bratanek poety), którego orientację zewnętrzną nasz
autor podzielał, chwalił traktat i zachęcał do publi-
kacji drukiem, ale nie wstrzymał się od uwag arcy-
pesymistycznych: "Tak już Rzplita nasza in suo po-
litico corpore enervata, tak siła vitalis spiritus utra=
ciła, że jak ów in exspiratione ad ultimos angores,
redactus na którąkolwiek się stronę przewrócić i gdzie=
kolwiek przenieść każe, non tollit fato sed moretur.
Tak i my, jeżeli jeszeze nie jesteśmy, prędko będzie=
my podobno in eo statu, w którym nam już żadne
conatus ani odmiany nie pomogą". Zgody na radykal-
ny program Karwickiego nie będzie. "Zuchwałe am-
bicje, które zowią racą mówiącą: apeream, dum lu-
ceam ,, jakoż mają uważać zgubę ojezyzny, kiedy i na
swoją własną ruinę... choćby się rozpuknąć i zgasnąć,
byle się nadąć i żapalić: właśnie nam służy, co poeta
napisał: video meliora proboque, deteriora sequor ".
A drugi senator, biskup krakowski, Kazimierz Łu-
bieński, też chwali "salvendae patriae aere perennius
monumentum", i też ośmiela do druku, aby czym prę-
dzej prosić o rekompensatę: niech zacny autor, wi-
docznie czynny w komisji hibernowej, dopilnuje nie-
przeciążania dóbr duchownych, bo taryfy są niezgodne
i niesprawiedliwe.
Posłował jeszeze dwa razy (uchylono dla weterana
- -- Yolscy gi arz polityczni XVIII wicku
50 Polsc pisarze polityczni
przepis o niepowtarzalności mandatu) - na sejzzr
dwuniedzielny 1712 r. i na jego dalszy ciąg z limity
w 1712-13. Sądząc z instrukcji, jaką otrzymał od
braci, chciał ufać królowi, ale też czuwać nad róż-
nymi sprawami publicznyzni, a nade wszystko żądać
wyprowadzenia z kraju rosyjskich wojsk. Wobec ta-
kiej rzeczywistości, w obliczu grożącej wojny z Tur-
cją inicjatywa reformatorska znów szła w zapomnie-
nie. W 1714 r. wdzięczni ziemianie nagrodzili go pod-
komorstwem, a król ten wybór zatwierdził. Ale czyż
można nie wyrazić zdziwienia, że w ruchu tarno-
grodzkim, który był przecie i demokratyczny, i repu-
blikański, i antykrólewski, i przeciwcudzoziemski, ani
nie widać Karwickiego wśród Sandomierzan, ani-
co jeszcze dziwniejsza - jego myśli nie słychać
w rokowaniach konfederatów z królem! Sejm Niemy
wszystko prawie przywrócił do dawnego stanu: Rzpli-
ta do rady niezdolna, potestas regia nec calida, nec
frigida.
Podkomorzy, póki sił starczyło, mierzył łany po-
wiatowe, uczyl sąsiadów, jak się czyta mapy. Dnia
17 listopada 1724 r. August II mianował podkomo-
rzyzn sandomierskim Aleksandra Borowskiego. Nie
znaczy to, żeby pan Stanisław umarł, bo księgi są-
dowe notują jego śmierć dopiero w r. 1725 3. Widocz-
nie zrezygnował, bo uważał podkomorstwo za obo-
wiązek, a nie dekorację.
s VV artykule o Karwickim opublikowanym w r. 1948
Konopczyński przyjmuje jako datę śmierci r. 1724. Jedynie
w przypisie, powołując się na "indeksy b. Arch. Głów.", wy-
suwa przypuszczenie, że Karwicki zmarł w r. 1725, a uprzed-
nio zrezygnował z urzędu "nie czując się zdatnym do służby
publicznej" (Przegl. Hist. 37 (1948), s. 273).
Luborrzirski; Dzieduszyckż, Szczuka, Kar2użcki 51
Monumentum jego różnie occniane było przez po-
tomnych. Leszczyński nie widać, by go doceniał-
może dlatego, że Karwicki przeważnie współdziałał
z Augustem. Konarski powoła się niejednokrotnie na
jego autorytet. Dla statystów Wielkiego Sejmu po-
glądy jego na liberum veto będą zbyt zacofane, sto-
sunek do monarchii zbyt negatywny. Z historyków
Tarnowski tym bardziej zganił republikański Kar-
wickiego doktryneryzm, Rembowski też go raczej nie
docenił. Bartoszewicz wytykał mu omylność niektó-
rych danych historycznych, ale uznał cały systemat
za znakomity. Piszemy się na tę ocenę, jeśli chodzi
o bogactwo myśli, siłę przekonania i męską logikę
wywodów. Ale można spojrzeć na traktat De ot'dż'nan-
da Republżea z innego społecznego stanowiska. Kar-
wicki nie widzi Rzplitej ani narodu poza szlachtą.
Raz westchnął nad uciemiężeniem poddaństwa, ale miał
na myśli krzywdy od wojska, nie ucisk pańszczyź-
niany. O miastach i mieszczanach nie rzekł ani słowa.
Pod tym względem epoki swej nie wyprzedził.
Publżcystyka ostatnżego bezkróde2vża 53
I1. PUBLICYSTYKA PRZEDOSTATNIEGO BEZKROLEWIA
Ruch ideowo-polityczny na Zachodzie w pierwszej połowie XVIII w.
Marazm w Polsce. Ułamki sarmackich poglądów w literaturze
niepolitycznej: Anonim "Otwinowski". Historyczno-prawnicze trak-
taty Niemców. Jan Stanisław Jabłonowski - człowiek i dzieło.
Pogarda dla opinii i krytyka sejxxţików. V a e t o. Skrupuł nad
Skrupulenz. Wolność polska roznaową Polaka z Francuzem objaś-
niona. Autor nie Lipski, raczej Dembowski. Aktualność broszury
w r. 1732. Francuz rozbraja Polaka. Większość głosów i dziedziczny
tron. Początek i znaczenie publikacji Volumżnów Leguţn. Młody
Konarski. Rozmowa zżenaianżna z sq.sżadem. Jej demokratyczne
ostrze. Obrona Poniatowskiego i Augusta II. Dialektyka jurydycz-
na. Mediacja to je5zcze nie gwarancja. Uproszczone zaţadnienie
elekcji. Piast czy cudzożiemiec? "Przestroga braterska". Reileksje
przyjaciela A. S. Dembowskiego. Epţstolae jaţn.żl;ares Konarskiego.
Istota niepodległości. Zebranie racyj t reJleksyj. Deszcz anoni-
mów. Myśl słowiańska Tarłów. Milczenie na tematy ustrojowe.
Dwadzieścia lat dzieli publicystyczne wystąpienie
Karwickiego od następnego nasilenia publicystyki,
wywołanego kryzysem elekcyjnym 1?33 r., którego
głównymi wyznacznikami są Konarski i Leszczyński.
Jest to dwudziestolecie w naszych dziejach najmrocz-
niejsze, rzeczywiţcie "jałowe i bezjutre". Zamiast
partii fakcje, w orientacjach zewnętrznych - kalej-
doskop, życie sejmikowc po Tarnogrodzie jeszcze siţ
obniża, z sejmami coraz gorzej: rwą się coraz czę-
ściej przed obiorem marszałka. Jedyną gruntowną,
a w każdym razie staranną reformę przeprowadzają
juryści (Jan Małachowski, Jakub Dunin i in.) w dzie-
dzinie sądownictwa (1726). Jedyny pośredni sposób
opanowania nierządu na sejmaeh, mianowicie tak
zwaną limitę sejmu, utrącają miłośniey wolności,
wśród nich tenże Małachowski, na tymże sejmie
1726 r., bo im ta szkodliwa nowość przypomina angiel-
ski parlament. Publicystyki nawet ulotnej z dnia na
dzień coraz mniej, poważniejszej zupełnie nie ma.
Pustka ta nabiera szczególnej wymowy, gdy się
ją zestawi z przejawami myśli politycznej w innych
krajach. Wszak jest to czas, kiedy w Anglii klasy
wykształcone przyswajały sobie filozofię polityczną
Locke'a o pochodzeniu wszelkiej władzy z umowy
pierwotnej między ludźmi i o rozłączeniu w interesie
wolności trzech funkcji tej władzy; kiedy się tam
jedni zaehwycali wigowskimi ideami Algernona Sid-
ney'a i dwóch Shaftesburych, inni się delektowali to-
rysowską teorią lorda Bolingbroke'a, kiedy Swift
i Defoe chłostali śmiało defekty starzejącego się sy-
stemu rządów i różne krzywdy społeczne. Francja
przechodziła od ubóstwienia monarchii według kazań-
-traktatów Bossueta do moralistycznego krytycyzmu
równie religijnego Fenelona; eks-minister-fortyfika-
tor Vauban wykazywał niesprawiedliwość systemu
podatkowego i radził go zastąpić jedną dla wszyst-
kich stanów "dziesięciną królewską" od dochodu (La
dime royale, 1707); d'Argenson analizował bez skru-
pułu administrację, gospodarkę i stan społeczny kraja
(Consżderatżoţs suţ 1e gozcvertze'rrletzt de 1a France,
1739)l. Bóisguillebert przenikliwie, ostrzegawczo
oświetlał także Factu7n, de 1a Fra7zce (1706). Wywody
1 1739 to data napisania. Pierwsze wydanie ukazało się
w r. 1764, po śmierci autora.
54 Polscţ pisarze politţczni
hrabiego de Boulainvilliers o dziedzicznym powoła-
niu szlachty do władania Franeją, jako że była ona
potomstwem wolnych Franków, gdy inne stany roz-
rodziły się z podbitych Romano-Celtów, prowokowały
repliki z łona stanu trzeciego, a wnet miał rozpocząć
kampanię przeeiw przesądom stanowym wolnomyśli-
ciel Wolter, wówezas rozsmakowany w rządzie an-
gielskim i jeszeze nie zdemoralizowany przez despo-
tów. Montesquieu w Lżstach perskich (1?21) głębiej
i śmielej od Fenelona dobierał się do usterek społeczno-
-obyczajowo-administracyjnych niby tak świetnej
państwowości i cywilizacji francuskiej. Ale najwięcej
roztaczał myśli politycznych w Paryżu, najpierw
w klubie 1'Entresol, potem, gdy go władze zamknęły,
już tylko w książkach, ksiądz de Saint-Pierre. Na
zewnątrz głosił on pokój wieczysty (Projet de pażx
perpetuelle, 1713), który się ugruntuje na związku
narodów, wewnątrz zalecał w państwach zarząd kole-
gialny (Le Dżscoure sur la Polysyţodże, 1718), ponie-
waż pięciogłowe "synody", tj. komitety, sprawiedli-
wiej i rozsądniej będą administrowały niż samowolni
ministrowie.
Niemiecka mądrość od Leibniza do iChrystiana
Wolffa pod dozorem tuzinów drobnych tyranów prze=
żuwała na różne sposoby to samo prawo naturalne
z teorią umowy społecznej, które w Anglii uznawał
Locke, tylko że z łacińskich traktatów Pufendorfa,
Nettelblatta i innych ogół nie brał podniety do dążeń
wyzwoleńezych ani do wytworzenia energii narodo-
wej. W Holandii, tym głównym wówezas środowisku
informacji politycznej, rozwijały się i kwitły myśli
Grotiusa o prawie narodów i międzynarodowym. Na=
wet w Rosji znalazł się doktryner, Feofan Prokopo-
Publicystyku ostatnieyo bezkróle2via 55
wicz, arcybiskup nowogrodzki, który powypisywał
sobie przydatne myśli z Hobbesa o pierwotnej "woj-
nie wszystkich przeciwko wszystkim" tudzież z innych
autorów, aby uzasadnić dla świeżo ogolonych i kuso
przystrojonych Rosjan słuszne P'razuo zuolż mo'nai'=
szej (1722), a koncepeje Leibniza przelatywały ponad
Polską i działały na reformatorskie poczynania wiel-
kiego Piotra.
Gzyżby ta Polska nie miała wówezas żadnej my-
śli, nawet żadnej świadomości i wiedzy obywatel-
skiej? Niestety, na głębszą rozmowę nie wyciągnie
ówezesnych naszych "wielkich" statystów żaden hi-
storyk. Świadomość oczywiście była i odbijała się
w książkach, ale nie na miarę Karwickiego. Świa-
domość to zestarzała, zjełezała i sztywna. Kto by
chciał posłuchać, o czym te mociumpany roźprawiały
przed sejmikiem lub po sejmie, niech sobie otworzy
księdza Kazimierza Wieruszewskiego* Famę polską,
publżezrte starty ż ţn.ţódź szlachettzą żţforţ2uja;cą, na
stx. 79 2, gdzie są podane wzory, jak protestować prze-
ciw podatkom nowym. Z tym to Wieruszewskim sto-
czy Konarski główną batalię o poprawę stylu. Inny
jezuita, Wojciech Bystrzonowski**, upamiętnił się
tym, że odrzucał teorię Kopernika i kazał słońcu po
dawnemu kręcić się koło ziemi; nic dziwnego, że roz-
czytujący się w jego książeczce "Polak sensat w li-
ście, w komplemencie polityk, humanista w dyskur-
* W lataeh 1720-1939 Farna miała 5 wydań.
** Artykuł o Bystrzonowskim w Pol. Słow. Biogr. pióra
ţ. Bednarskiego. W latach 1730-1957 Polak sensat miał
13 wydań.
2 Konopezyńsl;i pozostawił puste miejsce na wpisanie stro-
ny. I'zupełniamy według pierwszego wydania Fanzy z r. 1720.
66 Polscy pżsarże polżtycznż
sie", trwał przy dawnych poglądach na państwo, kró-
la, wolność, sejmiki, konfederacje i wierzył, że Pol-
ska obracać się powinna koło szlacheckiego "nie po-
zwalam". Skoro mowa o jezuitach, godzi się zaznaczyć,
że dzieło mądrego Waleriana Pęskiego*, traktujące
m. in. o potrzebie reformy sejmu, a pisane około
r. 1671, leżało głęboko ukryte w zbiorach zakonnych
(aby nie zrażać szlachty), a tymezasem inna tegoż
autora elukubracja pt. Domżrza Palatiż Regżtza Lżber-
tas, półżartobliwie wychwalająca nasz raj konstytu-
cyjny, właśnie w czasach saskich znajdowała licznych
czytelników: wydawali je najpierw Jan Dembiński,
popularny mówca sejmikowy z Krakowskiego, który
nim ozdobił (nie wymieniając autora) swoje Różtze
ţn,owy publżezţe (1727), skutkiem czego był nawet
uważany za autora tego pisma - potem Jan Fryderyk
Sapieha, kanelerz litewski w Swadzże polskiej (1745).
Księdzu Kasprowi Niesieckiemu, także S. J., należy
się świadectwo, że w swej nieocenionej Koronże pol-
skżej (1728-43), sławiąc przodków tych panów, na
których zasiłki czy zakupy liczył, i czasem dając im
zbyt sławnych antenatów, n i e chwalił rokoszan,
warehołów i rwaczy sejmowych, więc widać wiedział,
co o nich sądzić, choć z drugiej strony nie umiał na-
leżyeie uczcić rzadkich mądrych polityków i prawo-
dawców. Wreszcie o księdzu Benedykcie Chmielow-
skim, autorze Nozuych Aten (1745-6) zbyt srogo
ośmieszonym za naiwne wiadomości z przyrodoznaw-
stwa, warto z góry powiedzieć, że podane w tej pierw-
szej polskiej encyklopedii wiadomości o Rzplitej nie
' O Pęskim S. Bednarśki, Upadek ż odrodzenże szkól 7e-
zuź‚kżeh m Polsce, Kraków 1938, s. 409-421. Janowi Frydery-
kowi Sapieże nałeżałby się kilkuarkuszowy życiorys.
Publicţstyka ostatniego bezkróle2t5ża 57
są gorsze niż te, które podawali inni autorowie dzieł
opisowo-geograficznych z epoki saskiej.
Pewne odbicie horyzontów i sposobów myślenia ów-
czesnego "narodu" dają naturalnie lauda sejmików
oraz mowy sejmowe, niestety, na ogół znane tylko
z diariuszowych streszezeń. Za najmiarodajniejszy
przecież barometr ideologii i opinii publicznej uchodzi
słusznie anonim-dziejopis*, zwany bez podstawy Eraz-
mem Otwinowskim, który w r. 1732, zapewne na
krótko przed śmiercią, ukońezył Dzieje Polskż za Au-
gusta II (1696-1728). Wartośei jego sądów dodaje
to, że autor jest człowiekiem na wskroś uczeiwym,
gorącym patriotą, przekonanym o szlachetnym po-
słannictwie Polski przed Bogiem i bardzo wrażliwym
na grzechy ziomków, zwłaszeza przeciw niepodległości
ojezyzny. Boleje anonim nad nieszezęściami i pohań-
bieniem Rzplitej, wytyka innym zaślepienie, brak
przewidywania, stara się oceniać ludzi bez stronni-
ćzych uprzedzeń, co mu się oczywiście nie zawsze
udaje. Cały ten wszakże krytycyzm zawodzi, gdy wy-
padnie ocenić uświęcone instytucje i zwyczaje. Pod
tym względem anonim tkwi całkowicie w drugiej po-
' Pierwsze wydanie Dzżejó2v Polskż za Augusta II ogłosił
ze skrótami i przeróbkami E. Raczyński, Poznań 1834, drugie
J. Czech w Krakowie w r. 1849, ściśle według przekazu,
zresztą nie bez błędów. Potrzebne nowe wydanie z krytycz-
nym komentarzem. Przy tej sposobności może się uda na-
reszcie zidentyfikowaE osobę autora. Dotąd próbowali prze-
świetłić "Otwinowskiego" Tarnowski III, s. 51-5, S. Aske-
nazy, Epoka saska [w:l Pamżętnżk 111 Zjazdu Hżstorykó2ţ Pol-
skżeh, Kraków 1900, który zgadywał w nim osobę duchowną,
oraz J. Fełdman, Kwart. Hist. 48(1934), który trafnie seha-
rakteryzował człowieka i pisarza, ale nie powiedział, kim autor
był i jak się naprawdę nazywał.
58 Polscy p2sarze polt.tţcz'ni
łowie w. XVII, tylko że jeszeze mniej ma rozeznania
niż ówezesny wielbiciel złotej wolności, Wespazjan
Kochowski (skądinąd pokrewny mu duchem).
Wolność polska jest bez zarzutu; chłopków żal, ale
o zmianie ich sytuacji nie ma co myśleć; dysydenci
źle życzą ojezyźnie, więc prawa 1717 r. przeciw nim
wymierzone są słuszne, tylko niesłusznie, bo bez le-
galnej podstawy, ruguje się ich z sejmu. Wolna elek-
cja jest "źródłem i duszą wszystkich swobód"; przy-
kład Czech i Węgier poucza dostatecznie, że gdyby-
śmy zaczęli obierać następców tronu za życia króla,
to wpadlibyśmy w dziedziczny monarehizm, a potem
w absolutyzm. Sejm stanowi "mysticum corpus, con-
tinens prawa i wolności nasze". Konfederacja tarno-
grodzka ma wielką zaslugę uratowania wolności: "po-
kazał equester ordo, szlachta i wojsko, że może sobie
bez senatu rządzić, a co większa, że i bez hetmanów
bronić ojezyzny potrafi". Jakkolwiek też w hetmań-
stwie widzi autor "praesidium libertatis", jednak pa-
trząc na jego degenerujących się przedstawicieli po-
chwala "chwalebną cyrkumskrypeję buław" na Sej-
mie Niemym (1717).
Ale jeżeli ciało mistyczne popada w letarg i roz-
kłada się - to co o nim sądzić? "Otwinowski" z oka-
zji żadnego z niedoszłych za jego pamięei sejmów
(a było ich coś dziesięć) nie pozwala sobie nawet jęk-
nąć nad naszym nierządem. Sam byt sejmu bywał
zagrożany (17I0, 1717), lecz nic mu to nie daje do
myślenia. Dopiero kiedy król spróbował sobie zabez-
pieczyć możność zwołania stanów odroczonych, dzie-
jopis rozdziera szaty nad taką zdrożną nowością.
W swym uwielbieniu dla idei jednomyślności idzie
tak daleko, że jej żąda nawet od senatorów rezyden-
Publicţstyka ostat'niego bezkróle2uża 59
tów przy królu, i jeżeli trzech senatorów coś królowi
doradza, a czwarty jest innego, negatywnego zdania,
to ten czwarty winien postawić na swoim i król zo-
stanie bez rady.
A powtarzamy, kronikarz ten jest człowiekiem
prawym, inteligentnym, utalentowanym i w dziejaeh
krajowych dość oczytanym. Ani z nim porównać mi-
zernych dziejopisów spółezesnych: Rubinkowskiego
czy Naramowskiego. Porównanie wytrzymałby od bie-
dy pamiętnikarz Krzysztof Zawisza, co bywał za gra-
nicą, stykał się z cudzoziemcami, marszałkował na paru
sejmach, więc miał sposobność choć raz westehnąć
nad sejmem "niewinnie zerwanym". Anonim "Otwi-
nowski", Małopolanin, raz tylko, zdaje się, wziął
udział w wielkim ruchu tarnogrodzkim, zresztą wy-
aje się domatorem i dlatego świata poza Polską zło-
towolnościową nie widzi.
Ignoraneja w ogóle była matką dezorientacji, to-
też dobrze robili i zasłużyli tu na wzmiankę ludzie,
którzy chociażby ze stanem faktycznţm naszego ustro-
ju zaznajamiali Polaków. Takim był Prusak Dawid
Braun (1664-1737), czasowo burmistrz malborski,
potem w służbie Hohenzollernów, historyk i biblio-
graf, autor dzieła De żurżum regnaţdż fundaţn.eţta-
Zżu%n, żţ Regtzo Polonżae ratżoţe et p'raxż mocle'rtaa
(1722), zbieracz monet i chronologii sejmów. Takim
początkujący wówezas uczony gdańszezanin Gotfryd
Lengnich autor 9-o tomowej Hżstorżż Zżem Pruskich
(druk. od r. 1722). Ze strony zaś polskiej ważne za-
danie krzewienia oświaty politycznej podjęli pod ko-
niec tego dwudziestolecia Stanisław Konarski i Józef
Jędrzej Załuski, jako wydawcy Volu7n.żţa Legum.
Drugie pokolenie statystów grupuje się około gwał-
60 Polscy pisarze polżtycznż.
townej intronizacji Augusta III i działa od r. 1730 do
1751. Figurują w nim imiennie J. S. Jabłonowski,
anonimowy autor Wolrtośeż polskiej, S. Konarski,
S. Leszezyński, F. Radzewski, S. Poniatowski, S. Gar-
czyński; tu należą też, zdaje się, A. S. Dembowski,
Wł. A. Łubieński; otacza ich zresztą całe grono publi-
cystów anonimowych, którzy piórem walezyli o tron
polski w latach 1733-35.
Jak w poprzedniej grupie znalazł się człowiek już
zużyty i tylko chronologicznie do żywych zbliżony,
S. Herakliusz Lubomirski, podobnie teraz przoduje,
ale tylko ehronologicznie, pisarz, który wyczerpał
się w walkach wojny północnej i już tylko reszt-
kami zebranyeh refleksji oraz humorów dzieli się
z działaczami nowej doby. Jest nim autor Skţupułu
bez skrupułu w Polsce Jan Stanisław Jabłonowski*.
Prawdopodobnie obraziłby się on, gdyby usłyszał ta-
kie porównanie. Autor Zţżko7n.ośeż rad był scepty-
kiem, dekadentem i niczym innym być nie mógł, bo
nie umiał potępić sţ%ojej i swego rodu przeszłości.
Skrupulatny Jabłonowski wiedział, za co potępia Lu-
bomirskich, ale umiał sypać popiół także na swą
grzeszną głowę. Zresztą obaj patrzyli z góry na spo-
ţ Skruput bez skruputu 2v Polsce albo ośţwżecenże grze-
chóuţ narodo2uż naszemu zwyczajnyeh, a za grzechy nie mża-
nych, Lwów 1730, dwa wydania; trzeeie r. 1741, czwarte 1776,
piąte 1?79: widocznie, gdy tylu gderało na arystokrację, znaj-
dowało pewien oddźwięls także cenzurowanie demokracji:
Ostatni przedruk u Turowskiego w Bibliotece Polskiej, Kra-
ków 1858. Cytują Jabłonowskiego m.in. Garezyński i Ko-
narski; o utrwalenie jego dobrej pamięci troszezył się syn
uczony Józef Aleksander. J. Bartoszewicz, Stanżsłaţ Jabło-
nowskż ż jego dzżeţko Skruput bez Skrupułu, [w:) Dzieła X;
Tarnowski III, s. 38-50.
Publżcystyka ostatnżego beżkróleu>ża 61
łeczeństwo szlacheckie, obaj zaliczali siebie także do
arystokraeji duchowej i w chwilach wolnych od pod=
kopywania królów - parali się literaturą. Jan Sta-
nisław był wnukiem tego miecznika Jabłonowskiego,
również Jana Stanisława, co zdobył się na piękną
śmierć "z aprehensji" w walce z "wolnym nie po-
zwalam"; synem tego Stanisława, co w bezkrólewiu
1696 r., już przez niektórych uważany za następcę
Sobieskiego, dał się rozbroić Lubomirskiemu przez
utworzenie konfederacji w wojsku. Podobnie jak Kar-
wicki przylgnął dţ sprawy Sasa, ale wziął odeń zaraz
w nagrodę województwo ruskie (1697); odstąpił królţ
odstępcę i od antykróla Leszezyńskiego dostał pieczęć
wielką koronną. Ani jako wojewoda, ani jako kanc-
lerz nie popisał się niczym wybitnym. Przyjęty do
łaski w latach 1713-4, razem z Januszem Wiśnio-
wieckim snuł brzydką intrygę detronizacyjną, która
w razie powodzenia mogła drogo kosztować Rzplitę-
na korzyść Tureji. Podstępnie zaaresztowany przez
Augusta w Warszawie, przesiedział w Kţnigsteinie
na pokucie 4 lata; wyszedł na wolność skruszony, ża-
łujący i już do żadnej akeji niezdolny. Wrócił tedy
do pióra (pisywał dzienniki), przerabżał z Ezopa bajki
(pierwsze w naszej literaturze), a swój zły humor po
różnych życiowyeh niepowodzeniach, zwłaszeza po
okropnym zadłużeniu majątków, wylał na papier
w Skt'upule bez skrupułu.
Dziwna to książeczka jak na dzieło wojewody,
hetmańskiego syna - i dzieło choćby tytţilarnţgo
kanelerza. Autor tłumaczy najpierw swój pomysł: są
w Polsce grzechy powszechnie uznane, które należą
do konfesjonału, ale są inne, może nawet cięższe, któ-
rych nikt za grzechy nie uważa. Jego, moralistę, tyl=
Polsćy pżsarze politţczn2
ko te grzechy obywatelskie interesują. A błędy poli-
tyczne, złe urządzenia, nierząd? Na ten temat senator
minister nie chce się wywnętrzać. Z dumą stwierdza,
że nigdy nie chciał być deputatem na trybunał ani
tym mniej marszałkiem, bo w trybunale nie sposó5
zachować czyste ręce - a nie dlatego, że sędzia po-
winien znać się na prawie. Ale być śenatorem, mini-
strem bez światła politycznego, to dla Jabłonowskie-
go żaden skrupuł, bo go opinia publiczna nic nie
obehodzi.
Och, ta opinia! Księżę wojewoda nie ma dość slów
wzgardy dla krzykaczy i demagogów, co wygadują na
panów, na ministrów i króla.
Stan szlacheclsi za pierwszą ma wolnośei esencyją gadać
o równyeh sobie w szlachectwie, ale o wyższych w urzędach
i fortunach, co ich panami zowią, ciągnąc to atributum mą-
drej wolności, dicere quae sentis, z sejmików, z sejmów... do
prywatnych sehadzek i do szeptanych konwersacyj prywat-
nych; tam to się nasłuchać cenzur fortuny, abo źle, abo chci=
wie nabytej; tam od głowy do nóg opisania jako najezarniej-
szym zazdrosnego języka pędzlem... bo który pan mądry, to
frant, który przezorny, to szalbierz, który z dwoma trzyma,
to pochlebnik i wolność przedał, który hojny, to szalony,
który krzywdy nie da sobie robić, to tyran, opressor, który
nawet ze szlachtą trzyma, to przecie nie dobry, mówią: och,
ten nie darmo się akomoduje, chce coś albo na królu wy-
fukać, albo na nas wydrzeć.
Tę bezmyślną opinię demoralizują plotkarze, no-
winkarze, fabrykanci gazet pisanych. Ilu nas oni na-
bawili złudzeń, zawodów! Ile rozłamów namnożyli
w narodzie! W takiej Franeji gazety pisane są tępione,
choć mniej tam sprawiają szkody, bo rząd robi swoje
nie oglądając się na krytyki; ale w Polsce zbytnia
swoboda krytyki utrzymuje stan rozbicia i niemocy.
Publicystyka ostatniego bezkrólezţia 63
Gubi nas ta wypielęgnowana kłamliwa aequalitas,
kiedy za granicą obowiązuje qualitas. "Lubo po pań-
stwach europejskich jest stan szlachecki, ale ten sub-
dividitur na różne classes; są bowiem szlachta, gra-
fowie, markiezowie, książęta, którzy z urodzenia ty-
mi imionami jeden od drugiego jest wyższy". U nas
ideologia braterstwa i równości, zamiast skonsolido-
wać społeczeństwo, "wykarmiła ambicją, pychę, swy-
wolę i zazdrość". Nie dość, że rozwydrzone języki
szkalują siebie nawzajem, ale co gorsza, śmią roz-
prawiać, ba, nawet pisać w ulotkach o materiach sta-
tus!
Więzień z Kţnigsteinu kaja się przed nami, że sam
rozpuszezał polityczne pamflety, ale śrotlka na nadu-
życia słowa nie wskazuje. Dziś ůta jego spowiedź
z własnych i cudzyeh grzechów wywołuje refleksje
wprost przeciwne jego zamiarom. Szkoda, że nam
nie przekazał swoich grzesznych pism! A wiedząc
dobrze, co nam nasze książęta i grafy przyniosą, skłon-
ni jesteśmy w szemraniach szlachty - podobnie jak
za Zygmunta Starego - wyczuwać jakieś zalążki
przebudzenia i odrodzenia. "Z tej emulacyi = wróżył
wojewoda - wyrośnie kiedyś, że jeden status dru-
giego poźrze, tj. albo senatorius, albo equestris... et
sic pereunt felićia regna". Nikt nikogo nie pożarł;
a Rzplita upadła. Zwykło się chwalić Jabłonowskiegc
za rozdział III, gdzie napiętnował nadużycia w skar-
bie. Można by to co prawda nazwać "gadaniem na
podskarbich" - bo autor nie popiera swych oskarżeń
faktami ani nie wymienia defraudantów - gdyby nie
to, że dziś wiemy o fatalnyeh gorzej niţ grzechach,
bo błędach i niedbalstwach, obciążających nie tylko
podskarbich, ale cały rząd Rzplitej augustowskiej.
Polscţ pżsarze polżtţcznż
Wyjątkowo w tym rozdziale zdobywa się wojewoda
na pomysł poprawy: skoro deputacje sejmowe źle
kontrolują podskarbich, to ci ostatni powinni by roz-
syłać sprawozdania na sejmiki przedsejmowe; sejmi-
ków wszystkich nikt nie przekupi, więc na podstawie
ich dochodzeń skuteczniej będzie można poeiągaE
złych ministrów do odpowiedzialności na sejmie.
Ba, ale te sejmiki czy wiele są warte? "Kto poj-.
rzy na sejmiki naśze polskie, nic piękniejszego na po-
zór, nic pożyteczniejszego ani droższego znaleźć nie
rozumie po całym świecie nad nie, ... jako że każdy
urodzony szlachcic, czy z urzędem, czy bez urzędu,
ma prerogatywę na sobie miniśtra status, tj. radey '
publicznych spraw, i nadto jeszeze cenzora królów,
hetmana, ministrów status, izby poselskiej, trybunału,
zgoła całego królestwa, i nie tylko domówić się, pisaE a
poprawę praw śtarych i robienia nowych, ale i par-
tykularnych krzywd, opresyj przyjaciół i własnych
swoich". To z jednej strony. A z drugiej strony, ileţ
te "ozory" w praktyce robią złego! Nie darmo mówił ţ
pewien cudzoziemieo: "Wasze, Polacy, sejmiki są dla
nas cudzoziemców jak szkatuła szezerozlota i klej-
notami drogo sadzona, której się zazdrośţić chce, że
u nas takiej nie dostanie, a otworzywszy ją kluczern
rozumu i przezorności, to nic w tej szkatule nie znaj-
dziesz, tylko gady, węże, trucizny, którymi się sami
trujeeie".
Jest nad czym pomyśleć, ot, choćby nad zabezpie-
czeniem obywateli przed praktykowanym także na
sejmikach terrorem możnowładców. Może by za wzo-
rem Karwickiego oddalić z sejmików rękodajną ho-
łotę bez ziemi, która właśnie magnatom się wysługuje.
Nie. Jabłonowskiego to nie zadowoli: "Pan Bóţ jak ţ
Pţblżcystţka ostatnżego bezkróle2via
w niebie, tak i na ziemi hierarehias postanowił, tj. po-
rządek królów, panów, szlachty i chłopów". - Słusz-
na rzecz powstawać na złego pana, ale nie dlatego,
że pan. Niegodżiwa wymuszać wolnym głosem za-
spokojenie swojej prywaty, niegodziwe - rwanie
sejmików; dlaczegoś niegodziwe nawet staranie się
o funkeje deputackie w trybunale - bo prawo tak
chciało, aby trybunał składał się z ludzi, co się przy-
ţadkiem tam dostali bez doświadţzenia i bez przygoto-
wania.
Pisząc o sejmach nagle poważnieje i pogłębia się
wojewoda. Zerwanie sejmu - o jaki grzech! "Pocz-
ciwi przodkowie nasi, którzy liberum veto na wszyst-
ţie wieki uformowali, rozumieli, że to będzie owe
ţacrum Troi miasta Palladium". "Pytam się teraz
ţażdego, czy taką formą rwą się teraz sejmy i czy
tak rwano za króla Jana... czy widziana rzecz w izbie
poselskiej rwać sejmy... marszałka nie obrawszy ani
króla nie przywitawszy?" Pamięć i erudycja zawodzą
ţtaruszka (mógł zajrzeć do Załuskiego Epţstolae); bo
właśnie za króla Jana, a nie dopiero w r. 1'722 zaczął
się ten skandaliczny zwyczaj. Ale mniejsza o ści-
słość - ważniejszy gniew. Otóż mało kto przed Ko-
narskim tak mocno potępił rwanie sejmu i jego skut-
ki jak Jabłonowski. "Toż przez nie stoi Rzplita, jak
człowiek obdarty ze śkóry, i uszlibyśmy niezliezonych
nigdy milionów z kontrybucyj, rabunków, paleń, za-
bójstw, gwałtów, gdyby nie to veto, źle i bezprawnie
ţażyte, które nie dało jedności i nagotowania się na
wojnę i na rezygnacyją nieprzyjacielowi (Szwedowi?)
i tym nieszezęsnym przyjaciolom (Moskalom), którzy
pod imieniem ratunku gorzej nas łupili". Szkodnik,
co naraża całą Polskę na milionowe straty, czyż nie
ţ - Polscy p'sarze polityczni XVIII wieku
BG Polscy pisarze politţcznţ
winien jej - choćby zwrócić kosztów? "O, veto, veto
na złe zażywane kiedyś przed sądem boskim, stanit
i odmieni się w łacińskie vae! to, a po polsku bia-
da to".
Tym kalamburem zamyka autor rzecz o sejmach
by jeszeze opisać kłębowisko intryg w trybunałaet
i pofolgować sobie na całkiem inny temat. Tam gc
bolało serce obywatelskie, tutaj raczej prywatna wą-
troba. Po co prawo tak hojnie przyznaje dożywociţ
wdowom, nawet tym, co weszły w dom już majętny
a same weń pracy ani kapitału nie wniosły? Po cc
dwór nadaje iura communicativa wdowom w staro-
stwach chlebowych, zamiast je puszezać zaraz innyn
"zasłużoţnym"? Czemu opiekuje się prawo interesam
posesorów, zastawników, dzierżawców przeciw wła-
ścicielom dóbr ziemskich? Dlaezego ci ostatni aż l0o/ţ
płaeą od pożyczek swym wierzycielom, a nie 5o/o jaţ
w krajach zachodnich (autor nie rozumie różnicy mię-
dzy pracowitym i bogatym Zachodem a źle gospoda-
rującą Polską). I jeszeze trochę pogderał na kupezenit
oficerskimi posadami w wojsku, na darmozjadów bio-
rących żołd, a nie pełniących służby, i zakońezył me-
laneholijnie:
Z brzegu patrzę na falę e porto Neptunum specto furen-
tem, których nie uśmierzą pewnie refleksyje moje w tym
skrypcie wyrażone, luţom ieh z prawa Chrystusowego, ko-
ścielnego, statycznego i z samej natury zaciągał. Może Bóg
ludzi poprawi. Ja zaś ani nikogo za urazę nie przepraszam;
bom nikogo nie mianował, ani czytelnika cenzury nie boję
się...
Otóż właśnie, że się uląkł, i zaraz w r. 1730 ksią-
żeczkę swą z obiegu wycofywał. Gzy świętokradzki
atak na. vae to, czy jakieś aluzje osobiste, czy to wyţ
Publicystyka ostatniego bezkróle2viu 67
wyższanie panów nad szlachtę wydały się niebez-
pieczne, dość że dopiero w 10 lat po śmierci autora
rodzina przedrukowała Skrupuł. Znaezenia to pisem-
ko nigdy większego nie miało, bo też spadkobiercy
imienia: wojewodowie rawski Stanisław, bracławski
Jan Kajetan i nawet nowogrodzki uczony Józef Ja-
błonowski naprawy "grzechów" publicznych nie brali
do serea. Spółeześni, pamiętając burzliwą przeszłość
księcia-autora i zgadując w jego narzekaniach echa
osobistych boleści (te ostracyzmy drobnoszlacheckie,
te majętności w rękach postronnych posesorów, te
oprocentowane długi - toż wojewoda był u sehyłku
skońezonym utracjuszem i szlachta ruska ujmowała
się za nim w laudach!) musieli sobie o autorze Sk7u-
pu.łu wyrobić sąd taki: człek zdolny, dowcipny, poli-
tyk - żal się Boże - patriota w swoim guście może
i dobry, ale biedak złamany Kţnigsteinem, rozbitek
życiowy niezbyt poważny.
W chwili bardzo gorącej, po wyborach na sejm
warszawski r. 1732, gdzie dwór i familia Gzartory-
skich odnieśli duże zwycięstwo nad opozycją Potoc-
kich, ukazała się broszura pt. Woltzość polska, roz-
ţnou>ą Polaka ż Ft'atzcuzem -roztrzţśnżona, a przez ko-
chaja;cego wolność pţazudzżţą do druku podana. Znał
ją, ale się na niej nie póznał Klemens Kanteeki, bio-
graf Stanisława Poniatowskiego3; docenił ją Aleksan=
der Rembowski, ale datował ją fałszywie około
r. 17204; nowy wydawca Teodor Wierzbowski po-
s K. Kantecki, Stanisła2sţ Ponżato2vski, Poznań 1880 t. II,
Źródła, s. XXII.
4 Wstęp do Głosu Wolnego, Bibl. Ord. Krasińskich, t. 19,
aVarszawa l.903, s. XXIII XXVII.
68 Polscţ pżsarze politycznż
prawił datę na 1730 5, lecz także mylnie. Za autora
uważaliśmy biskupa-podkanelerzego Jana Lipskiego,
ale to tylko na tej podstawie, że Lipskiemu przy-
pisywano autorstwo innego dialogu, który okazał się
dziełem Konarskiego; powstało przypuszezenie, że
tradycja pomieszała tu autorstwa i że biskup napisał
ową Wolność, zwłaszeza że jej tendeneja licowała
z jego politycznym stanowiskiem *. Ale to było przy-
puszezenie mylne: Lipski urodził się w r. 1690, miałby
więc cztery lata w chwili, gdy autor broszury przy-
glądał się uroczystościom weselnym Teresy Sobieskiej
z elektorem bawarskim; zapamiętałby może ciastka,
ale nie ceremóniał dworski. Z paru innych wzmianek
też widać, że autor przeżywał sehyłek panowania
Jana III jako człowiek dorosły, więc w r. 1732 na-
leżał już do starych i przeciwstawiał się młodzikom.
Nie kwapiąc się tedy do dalszyeh przypuszezeń, przyj-
rzyjmy się Rozmowże w ramach ówezesnych wypad-
ków.
* Przypuszezenie, że Lipski napisał Wolność polską, wy-
raziliśmy w książce o S. Konarskim (s. 44) pod sugestią Kan-
teckiego (Stanisła2ţ Poniatozvski, t. I, s. 139-141), który mu
przypisał Rozmo2eg geţu;nego zżemianżna z sąsiadem. Skoro
ten ostatni dialog stworzył Konarski, nasuwało się przypusz-
czenie, że regalista Lipski musiał napisać coś innego, a więc
zapewne ową Wolność. Ale Lipski, urodzony w r. 1690, nie
mógł wspominae jako naoczny świadek tego, co się działo na
weselu Teresy Kunegundy Sobieskiej z elektorem bawarskim ţ
w r. 1694; przeciwnie, mógł to pamiętaE dwunastoletni wów-
czas A. S. Zembowski, którego rola jako publicysty skądinąd
jest znana, kiedy Lipski działał raczej ustną intrygą niż
piórem.
5 Biblioteka zapomnianych poetów i prozaików polskich
XVI do XVIII w., z. XXI, Warszawa 1904.
Publicystyka ostatniego bezkróle2.via 69
Po śmierci czterech wichrzycieli hetmanów Au-
gust II zamierzał rozdać buławy lojalnym osobisto-
ściom, a że tego nie mógł uezynić inaczej, jak na
ukonstytuowanym sejmie, więe na razie oddał ko-
ronne wojska pod komendę Stanisława Poniatowskie-
go; jako regimentarza. Stara magńateria z Potoekimi
na czele poruszyła przeciw temu swą klientelę. Homo
novus mógł rzekomo pomóc dworowi do załatwienia
sprawy sukcesji na rzecz elektorowicza Fryderyka
Augusta; zagrożona była złota wolność; kolatano
o pomoc do obcych opiekunów - zarówno Rosjan,
Austriaków, jak i Francuzów. W oparciu o te pro-
tekeje Potoccy i spółka zerwali najpierw sejm gro-
dzieński 1729 r., potem również grodzieński 1730 r.,
oba przed wyborem marszałka. Aktualna stała siţ
sprawa, czy następne zgromadzenie ma się odbyć
w Warszawie, czy też - z dużym narażeniem zdro-
wia królewskiego - w Grodnie. Chcąc na tym punk-
cie uprzedzić i rozbroić opozycję, autor wdał się
w roztrząsanie bieżących wypadków oraz obowiązu-
jących, wcale nie głębokich ani wysokich zasad, aby
przy tej sposobności otaksować nie tylko liberum ve-
to, ale i całą wolność staropolską. Niby to podsłuchał
zza portiery pewnego gabinetu dyskutujących Polaka
i Francuza, a że zdania były mądre, więc je spisał.
Sprawa nie była pozbawiona ostrego zapachu. Ci po-
słówie w liczbie coś 15, którzy zerwali sesję grodzień-
ską 1?29 r., powoływali się na uchwałę sprzed trzech
lat, która zastrzegała kolejność dla Litwy, ponieważ
izby w r. 1726 właściwie stanowiły kontynuację zgro-
madzenia warszawskiego. Król dogodził Litwinom,
ale z powodu choroby zgromadził izby nie w paź-
dzierniku 1?28 r., zaraz po wyborach, lecz dopiero
70 Polscy pżsarze polżtyeznż
jesienią 1'729, bez ponownego zwołania sejmików. To
było pierwsze gravamen opozycji. Drugie polegało na
tym, że sejm nazwano nadzwyezajnym, a takie sejmy
król normalnie zwoływał ţpo zasięgnięciu rady senatu:
Rada senatu się odbyła, ale na tydzień przed zagaje=
niem izb, kiedy te już były zwołane. Nasz dialektyk
powołuje się na jakąś konstytucję 1726 r., rzekomo
dającą pełnomocnictwa królowi i senatowi, o czym
manifestanci wiedzieć nie chcą. Otóż zapewne pełno-
mocnictwa były, tylko przemycone bez zgody po-
wszechnej, i one to, przedrukowane w VI voluminie
Konarskiego, wydały się czymś tak nielegalnym
i gorszącym, że księża pijarzy wycofali z obiegu część
nakładu i rozesłali swym 1500 abonentom inny vo-
lumen bez inkryminowanej uchwały. W tych to sto-
sunkowo nieważnych sprawach Polak poucza Fran-
cuza, że dwór jest w porządku, że ani zbiorowy pro-
test posłów przed trzema laty, ani indywidualny Mar-
cinkiewicza w r. 1730 (które dziwnie jakoś zniesza
w jeden moment) nie były uzasadnione.
Nam jednak tytuł zapowiedział rzeczy o wiele isto-
tniejsze! Dialog zaczął się od mocnego uderzenia
ostrzem na ostrze. "Nie masz pod słońcem świata na-
rodu tak wolnego, jako Polska - mówi Sarmata-
jest to gniazdo i theatrum wolności, to nasze hasło
i ożdoba, tym się szezycimy przed wszystkimi. Libera
gens summuś et nulli servivimus unquam". Francuz
osadza go z miejsca przypominając z Kromera różne
dawne podatki, świadezenia, powinności, od których,
jak słusznie podnosi Polak, z czaśem została szlachta
uwolniona, ale z których coś niecoś zostało; służba
w pospolitym ruszeniu, podległość sądom królewskim.
Widocznie zależało Francuzowi na tym, żeby ściągnąć
Publżcystyka ostatnżego bezkróleuţia 7ł
interlakutora z wyżyn absolutu i zmusić do bliższych
określeń. Wolność od ceł wyradza się niekiedy w mal-
wersacje na szkodę skarbu, wolność osobista zna wy-
jątki na niekorzyść pewnych złoczyńców, zwłaszeza
sehwytanych na gorącym uezynku. Po trosze sam Po-
lak dochodzi do formuły: "Prawami, statutami, kon-
stytucyjami okiełznana i ókreślona jest wolność nasza;
te są jej szranki i zagrody, za które nie godzi się
przeskakować, i kto przeskoczy, surowo go karzą..."
Zbudował się Francuz takim powiedzeniem, bo on
właśnie bardzo niedobrze o Polakach rozumiał, sły-
sząc, że u nich "libertas non potest circumseribi". Aż
tu Polak znów się ześlizguje na trzęsawisko. "Kiedy
szlachcie - powiada - na sejmiku, a poseł na sej-
mie na eo nie pozwala i rzecze veto, nie powinien dać
racyi tego, dosyć, że się to jednemu nie podoba, wszys-
cy powinni supersedować od tego". Francuz dość
ţztucznie wykręca swoją argumentację: uprzedzając
znane twierdzenie, że jeden głos może ratować kraj
przed zlą większością (co by chciała np. wykorzenić
wiarę i kościoły zburzyć), on właśnie temu jednemu
vetantowi przypisuje zgubne inteneje; Polak z>zusi
przyznać, że byłoby to stanowisko głupie i bezbożne,
i zaraz przyznaje, że protest przeciw głosowaniu na
marszałka jest nielegalny i nieważny; ważne tylko ius
vetandi przy prawie boskim lub koronnym. Znów
Francuz ciągnie w swoją stronę: "bo od jednego mło-
dego republikanta inaczej słyszałem... iż gdyby kto
rnówił: nie pozwalam na żaden podatek dla wojska,
nie pozwalam na sejm, nie pozwalam, żeby się trybu-
nał sądzał, toby go w tym słuchać trzeba". Ależ to
byłby chyba nieprzyjaciel ojezyzny! unosi się Polak.
Zboczyli ku aktualnościom, zganili owe zapędy opo-
72 Polscţ pżsarze polżtyczn%
zycji w latach 1729-32, po czym Francuz wraca do
swego: aby na oko pokazać, że nie tylko abusus, ale
i usus voce vetandi, w której Polacy największą za=
kładają wolność pogrąża ich w najgorszej niewoli.
"Czytamy o św. Rajmundzie, że Saraeeni zamknęli
mu byli kłódką gębę, żeby im nie opowiadał Chrystu-
sa, a nie byłaż to ciężka niewola nie móc gęby otwo-
rzyć, słowa wymówić? Podobną i wy, panowie Pola-
ćy, cierpicie niewolę na waszych sejmikach i sejmach,
bo gdy jeden zawoła ţţnie pozwalam, vetoţ! tamuje
vocem activam, a czasem i passivam, tak wszystkim
gębę zamknie". Polak zawstydzony cofa się na ostat-
nią linię obrony; gdyby się wszyscy zmówili na coś
szkodliwego, wówezas protest jednostki mógłby rato-
wać dobrą sprawę. "Tak aptekarze chowają i tuczą
żmije i insze jadowite gadziny, żeby z nich dryakiew
zrobili dla zdrowia ludzkiego". A gdy mu Francuz
przedstawi ogrom klęsk, sprawionych przez veto, ów
się zacina desperaeko: "na to lekarstwa nie mamy...
i wolimy w tej niewoli umrzeć niżeli ją leczyć, bo
w niej jeszeze jeden smak czujemy, że jest to wolnośE
czy też niewo?a kolejna: wszyscy sobie na równi za-
kładamy kłódki na gęby".
Taka obrona rzeczywistości jest rozbrajająca. Aby
nie prowokować czytelnika, dyskutanci zgodzili się na
jedno: że nawet przy zachowaniu zasady jednomyśl-
ności potrzebny jest ustawowy zakaz zrywania całych
sejmów. Po czyin przeszli do wolnej elekeji królów.
Wobec mocnego stwierdzenia, że na elekejach dotąd
zawsze mocniejsza strona stawiała na swoim, Polak
bez oporu przyjmuje zasadę większości. Francuz śmia-
ło wylicza korzyści z dziedzicznego tronu, eo takie
wrażenie robi na Polaku, że spieszy stwierdziE, jako
Publżcystyka ostatnżego bezkrólezvia 73
i u nas, mimo elekeji, naród zawsze trzymał się idei
dynastycznej, gdy nie można było po mieczu, to choć-
by po kądzieli (przez Jadwigę i Katarzynę Jagiellon-
kę).
Tu już widać dokładnie, z kim i z czym mamy do
czynienia: Francuz okazuje się Sasem, przygotowuje
bowiem grunt dla akeji Fryderyka Augusta, w którym
to celu bierze na świadka Polaka, ile to dobrego (na-
wet Kamieniec i spokój od Tatarów) zawdzięcza Rzpli-
ta saskim rapierom i jak im źle chciała w Tarnogro-
dzie odpłacić. W końcu, cokolwiek jest dobrego do po-
wiedzenia o Auguście Mocnym i złego przeciw gry-
zącym się o wakanse magnatom, to wszystko wypo-
wiada coraz mądrzejszy Polak. Godzi się on od razu
na obiór króla większością, tylko jeszeze zasadnicza
kontrowersja o ideę państwową polską i francuską nie
obejdzie się bez interwenejţ Francuza: "Nie dałbym
ja naszej francuskiej wolności za waszą polską!" Bluź-
nierstwo czy paradoks? Ano, w Polsce każdy może
mi zatkać usta, we Franeji, tylko król; w Polsce na
nic wszelkie narady, gdy je zrywa jeden czlowiek, we
Franeji nie byle kto, lecz król decyduje po wysłu-
chaniu rad; i wszystko to, co się mówi o despotyzmie
Bastylii, jest grubo przesadzone: władza przestrzega
form legalnych, "nikomu u nas ani życia, ani dóbr
nie biorą bez prawnego procesu, nikogo z urzędu nie
zrzucają, tylko pro demerito". Mieli niby jeszeze roz-
prawiać o wartości arystokracji i demokracji, ale im
na to zabrakło czasu. Polak wyszedł z dysputy oszoło-
miony wyższością "Francuza", pod wrażeniem końco-
wych przestróg: jak to zbytnia wolność bywa wstę-
pem do skrajnej niewoli.
Najżywszy to chyba i najśmielszy ze staropolskich
74 Polscţ pżsarze polżtycznż
dialogów politycznych. Autor zakasował Górnickiego
i Opalińskiego; prawdziwie rzec można: ostrze na ost-
rze. Wracając do kwestii autorstwa: słychać w argu-
mentach obustronnych coś jakby rozwinięcie sporów
późniejszych, ale może i wcześniejszych Michała Czar-
toryskiego z Teodorem Potockim (extremis malis
extrema remedia). Mógł Czartoryski być podsłucha-
nym Francuzem, ale nie mógł pisać broszury, skoro się
urodził w r. 1696. Francuską kulturę miał i jasną gło-
wę Stanisław Poniatowski, pełnoletni w chwili śmierci
Jana III, ale nie wykluczone jest i takie przypuszcze-
nie: że Wolność polską wynicował Antoni Sebastian
Dembowski (1682-1?63) referendarz koronny, wierny
stronnik Sasów, znany skądinąd jako publicysta,
a wówczas zdobywający sobie mandaty na sejmy 1?30
i 1732 r., wśród zajadłej walki o mandaty i - między
panami - o wakanse.
Na nic się zdało dialektyczne zwycięstwo "Francu-
za". Sejm 1732 r. został zerwany przez Litwinów lege
artis, pod przewidzianym pretekstem niewłaściwegó
miejsca. Król nie ośmielił się iść za radą najpoważniej-
szego z posłów Karwowskiego, tj. zwołać sejm konny
dla pociągnięcia do odpowiedzialności zrywaczy (Lu-
bienieckiego i Silicza), bo za zrywaczami stali posło-
wie cesarscy, a Rosja i Austria właśnie wtedy obie-
cywały zbrojną interwencję magnatom malkontentom.
Król czuł się coraz gorzej. Co będzie, jeżeli Wiśnio-
wieccy, Ogińscy, Radziwiłłowie, Sapiehowie, a w Ko-
ronie Potoccy i Lubomirscy wypłyną na wierzch pod-
czas bezkrólewia i zaczną służyć każdy po swojemu
sobie i swym protektorom?
Wiemy dziś z perspektywy, że Potoccy już się za-
asekurowali we Francji; że to samo ućzynili w sekre-
Publieţstyka ostntnżego bezkróleţża 7s
cie przed nimi Czartoryscy na korzyść Leszczyńskiego,
na razie vivente Augusto rege rzeezy miały aspekt ta-
ki: z jednej strony dwór i familia, z drugiej pierwo-
wzór Targowicy.
Zwołany został jeszcze jeden sejm nadzwyczajny
(na 26 I). Na połowę grudnia trzeba było pouczyć sej-
miki. Podjął się tego zadania nowy pisarz, młody je-
szcze, ale uczony, wytrawny i umiejący się radzić ro-
zumnyeh ludzi. Właśnie w tym roku 1732 Polska za-
częła rozchwytywać wydane przezeń z pomocą J, J.
Załuskiego pierwsze Volu7n,etz Legu'rn,. 1500 światłych
odbiorców dowiadywało się z przedmowy ks. pijara,
jak to przez pracę mózgów, a nie przez krzyki war-
chołów urosły pomniki narodowego prawodawstwa.
Nie ulega wątpliwości, że autor-wydawca już wtedy
wiedział, jak Europejczycy głosują, ale nie wszystkie
lekarstwa nadawały się dla chorych mózgów sarmac-
kich, więc Konarski powie czytelnikom na razie tylko
tyle, ile za radą polityków uzna za potrzebne. Przy
tym powie ucierającym się zwyczajem, anonimowo,
aby nie narażać siebie i swojej sprawy na dyskredyt
u partyjników. Pisał tę Roz7nowę zżeţn,żatzżn,a z sąsża-
de7n, o tet'aźnżejszych okolżczrzoścżach s w największym
e Sprawę autorstwa Rozmowy porusza Konopczyński
w przypisie do swej książţi Stanżsłazţ Konarskż (s. 48) powo-
łując się na świadectwo rękopiśmiennej kroniki pijarskiej
"Historia Domus Varsaviensis" (w r. 19ţ9 wydał ją L. Chmaj
jako t. I Ai ch.żwum dzżejć2sţ ośuţżaty). Konnpczy ński odrzucił
dawniejsze poglądy przypisujące autorstwo Janowi Lipskiemu
(Estreicher, t. XXI, s. 323) lub wykluczające autorstwo za-
równo Lipskiego, jak Konarskiego (Stanisław Kossowski w Pa-
miętniku Literackim, t. III, r. 1ţ04, s. 638). Pogląd o autor-
stwie Lipskiego opierał się na informacji J. D. Seylera, we-
dług którego Rozmo2va "soll itzige durchlautige Gnaden den
76 Polscţ pisarze polżtycznż
pośpiechu i gdy już końezył zamkniętą logicmie część I,
przyszły dalsze refleksje, po nich jeszeze dalsze,
i tak niespodzianie rzecz się rozrosła w 3 części, naj-
pierw 9, potem 33, które dopiero pod koniec druku
rozbił na części II ( 20) i III ( 13).
Znajdujemy wewnątrz, jak i u poprzednika, rzeczy
zasadnicze obok aktualności, tylko z większym podszy-
ciem erudycji i z ogromnym balastem prawniczej dia-
lektyki.
Po mokrym ůśniegu przytryńdał się na wózku do
ziemianina sąsiad, zapewne poseł, bo jedzie na sejm
do Warszawy. Gadu, gadu, przegwarzyli całą noc. Zie-
mianin, wielki amator ksiąg, wyjaśnia, jak to sejmy
zaczynały pękać już za Zygmunta Starego (1536), ale
dopiero Siciński zerwał obrady jednym głosem, a po
nim Dąbrowski, lubo niepewny poseł, rozpruł izbę w
r. 1688 przed obiorem marszałka; próbowano temu za-
radzić ustawą 1690 r., ale po niej już 10 sejmów padło
taką samą śmiercią. Potępiające orzeczenie kanelerza
Załuskiego rozciąga się z r. 1688 także na nasze czasy,
"Ale mnie się widzi - wtrąca sąsiad - że gdyby
dwór skutecznie chciał, toby pewnie sejm przyszły
doszedł". Przeniknął go domator: buława Potockie-
mu w nagrodę za tyle zerwanych sejmów? Ależ prawo
dotąd królowi zostawiło rozdawnictwo wakansów-
świadkiem znany z ţrękopisów Karwicki, świadkiem
Zawadzki: czyż może król dla dogodzenia malkonten-
tom wywracać konstytucję Rzplitej? "Cóż by za róż-
nica była między nim a dożem weneckim?" Jeżeli król
ma obowiązek "dobrze czynić" kandydatom zdatnym,
Bisehof von Cracau, damahligen Unter-Canzler zum Urheber
haben" (Leben Stanżslaź I KBnżgs von Pohlen... Stockholm 1737.
s. 241).
Publżcystţka ostatnżego bezkróleţża 77
to nie powinien odstępować dla nikogo. "Gdyby był
Karol I król angielski z początków nie tak łatwym
się pokazał na importunie, nigdy by go byli coraz do
cięższych artykułów nie przynaglali malkontenci, ni-
gdy by Rzplita Angielska do tak okrutnych tragedyj
et ad scandalosissima exempla nie przyszła". Sehodzi-
my na osobę Poniatowskiego. Z mnóstwa eennych
szezegółów biograficznyeh widać, że to nikt inny, jak
regimentarz pozyskał sobie pióro Konarskiego, i on
zapewne finansuje jego wydawnictwo. Po świetnej
obronie "ziemianina" trudno się dziwić historykowi
Kanteckiemu, że się zakochał w ojcu króla Stanisława
i nawet trochę w jego gloryfikacji przesadził. Ale nie
to jest dla nas najważniejsze. Skoro Potoccy i Wiśnio-
wieccy gardzą Poniatowskim jako dorobkiewiczem, to
Konarski podejmie walkę właśnie na gruncie demo-
kratycznym:
Niech oni mu oponują, co chcą, wszystko to kalumnia:
inszej racyi nie mają, dla której by ich szezęście Poniatow-
skiego bardziej korciło, jeno że jest tylko rodowity szlachcie,
że tylko ziemianin, że nie pan z panów; ale choć przy zacnym
urodzeniu swoim kowal swojego losu, że nie z rodu Juliuszów,
Korneliuszbw, Klaudiuszów, ehoE z tak dobrej i dawnej jako.
i oni Eamil:i. Podsędkostwa, wbjtostwa, stolnikostwa, bur-
grabstwa, cześnikostwa nam miernej szlachcie, a buławy,
krzesła, ministeria samym tylko ichmościom, jako panom z pa-
nów, według niektórych należą; nie to samo przystoi gminowi
i świetnym gwiazdom. W ieh to rękach było, ich to jest wła-
sne, im to dziedziczne: stamtąd to wyszło, więc do dawnego
pana powinno się wrócić; że się zdaje, że niektórzy ichmoście,
biorąc się prawem w ich opinii dziedzicznym do najwyższych
urzędów i wakansbw, nam ten zarzut rzeezą samą czynią:
wy niskie dusze, częścią ostatniej naszej hołoty, a jam po-
tomek Cekropsa.
Nie tak mi zaś jeszeze dziwno, że ci, którzy rozumieją,
że zamiast naturalnej krwi mają w żyłach sam jakiś likwor
98 Polsey pżsarze polityczn2
zů purpur wycedzony, że, mówię, ci nas szlachtę odsadzają
i z daleka mieć chcą od łask królewskich i smacznyeh tych
Rzplitej kąsków, ale że my szlachta, idąc za cudzą pasyją,
my sami szlachta szlachcica rodowitego, zaenego, od jego
fortuny i szezęścia odstrychnąć niektórzy chcielibyśmy... to
mi sig w głowie mieścić nie może. [Sąsiad:l Ale to jest samego
pana Poniatowskiego interes, za cóż go WPan tak nam
wszystkim powszechnym czynisz. [Ziemianin:) A ja mówięp
że to nie jest samego pana Poniatowskiego interes, ale całego
rycerskiego stanu, tak na pogardę idącego u niektórych pa-
nów z możnych familii, że nas w kónkurencyi z sobą i cier-
pieć nie chcą.
I popiera swe twierdzenie klasyczną mądrością Ta-
cyta oraz nowożytnym rozumowaniem Pelzhoffera':
że wolność ginie, gdy się nie wspiera na równości
(szkoda, że nie dożył wojewoda Jabłonowski tej gwał-
townej, też "bez skrupułu" wygłoszonej doktryny).
Ale Konarski nie jest rzecznikiem jakiejś stanoweg
ambicji szlachcica średniaka. W jego oczach nie tylko
likwor, ale i dziedziczna zasługa nie ma żadnej ceny.
W przodkach tzw. zasługi zlewają się w jedną ca-
łość nie do rozplątania; a gdyby je nawet można była
na rzecz czyjąś wyodrębnić, to nie powinny one zagra-
dzać drogi do zasług przyszłym pokolenióm. Zasad-
niczo przecież sprawiedliwość rozdzieleza winna uwz-
ględniać tylko zasługę i zdatność własną osobnika, nie
jego klanu. ţ
Ostatnie karty części pierwszej poświęca autor-
ţasłudze króla. Plotkarze szerzą chimery o jakimś Ar-
canum Aulae, o uknutym zamaehu Augustowym na
wolność. Cóż myśli o tym sam król? Pewno tak sa-
' Konopezyński, idąc za Rozmozuą, podał nazwisko Pel-
zoffer. Jest to F. A. Pelzhoffer, autor dzieła Arcanorunz Status
Lżbrż Decem, Francofurti 1725.
Publżcystţka ostatntego bezkróleuţża 99
mo jak rzymski August i Tyberiusz. "Już mu się te
od nas przysmaki musiały i przejeść, gdy mu się za
ojcowski afekt takimi dyfidencyjami nadgradza". Od
trzydziestu lat te same posądzenia, a "kto, proszę, rze-
telnie postrzegł, jakie obojętne albo szkodliwe dobrze
radom naszym, wolnościoni naszym króla intencyje".
Po kampamentaeh saskim (1730) i polskim (1732) "jak
wystrzelone z dział z dymem do obłoków poszły te na-
sze ratiocinia". Gdybyż ehoć jeden z wtajemniczonych
zamachowców zţradził mniemaną tajemnieę! Król lek-
ceważy złe języki i praeuje dla Polski (tu padyktowa-
no Konarskiemu taką, pochwałę prac Augusta, jakiej
by mu pozazdrościł domniemany Dembowski: jest tam
i szkoła rycerska na sto szlachty, i świetność dworu,
i kampament...) Gdyby król chciał mieć wojsko w swo-
im ręku, to nie rozdawałby buław dożywotnio, a tylko
właśnie rządził przez usuwalnych regimentarzy. A gdy-
by ulegając krzykaczom oddał buławę szefowi opo-
zycji (Potockiemu), to czyby tym uratował sejm i zgo-
dę? Przenigdy! W samej Litwie jest najmniej 5 moż-
nych rodów (Julia, Cornelia, Claudia, Mercuria, Fa-
bia...).
Zůdawałoby się wszystko wyjaśnione, ale w duszy
sąsiada pozostał jeszeze skrupuł legalistyczny: bądź ca
bądź prawo r. 1717 k a z a ł o królowi rozdawać buła-
wy na sejmie, a sejmu ukonstytuowanego dotąd nie
ma... Konarski-ziemianin przykłada do :tego pnia
piłę swojej nieubłaganej logiki. Jest przeţież także
prawo r. 1690, które k a ż e na sejmie przede wszyst-
kim wybrać marszałka, a nie tamować obrad. Które
ważniejsze? Dla sąsiada to późniejsze, bo naród musi
dbać o to, aby mu król nie narzucał swoich hetma-
nów, a regulamin to tylko prawo ceremonialne. Zie-
80 Polscy pisarze polżtţczni
mianin udowadnia, że bez regulaminu, choćby takiego
jak ów ogólnikowy z r. 1690, nie będzie sejmów i nie
będzie wolności: więc to nie ceremonie. Przeeiwnie,
ustawa Sejmu Niemego jest ceremonialna, bo według
niej ani jednomyślna, ani uehwała większości nie wią-
że króla. Przypuś‚my więc, że trzeba się dyspensować
z zastosowania jednej lub drugiej ustat.vy, to raczej
z późniejszej. Ależ Rzplita raz już przewidziała nie-
dojście obioru marszałka w nowej ustawie 1699 - opo-
nuje sąsiad. To nie dyspensa - wyjaśńia ziemianin,
gdy się o łamaniu prawa mówi: "Strzeż Boże!" Zda-
rzały się co prawda wypadki wyjątkowego, doraźnego
uchylania praw; czego przykładem (jakże groźnym dla
sąsiada!) ów wyjątkowy obiór następcy tronu na sej-
mie r. 1529! Ale w danym razie takie odstępstwo od
regulaminu 1690 r. może uchwalić tylko cała Rzplita,
a nie pojedynezy kantradycent. W dalsźym ţtoku dys-
puty okazuje się raptem, że ustawy Sejmu Niemego
nie trzeba nawet uchylać, bo ją dość wytłumaczyć,
"objaśnić". Jeżeli bowiem sejm zaczyna się dla króla
dopiero po obiorze marszałka, jeżeli od tej ehwili król
i poseł każdy staje się activus, to jak można przed
ukonstytuowaniem tamować nieistniejącą aetivitatem
("ridiculum, żeby niedołęga passivitas mogła activi-
tatem tamować" - znany argument Karwickiego).
A skoro to jest ńiedorzeeznością, to widocznie żądane
od królów rozdawanie buław nie wiąże się z ukonsty-
tuowaniem sejmu, tylko z jego momentem zwołania:
jak mogą kontradycenci używać od tej chwili "wol-
nego głosu", to i król może użyć wolnej dystrybuty.
Streściliśmy przydługie certacje jurydyezne Ko=
narskiego, aby dać zakósztować czytelnikowi, z jakim
to pieniactwem parlamentarnym parał się reformator
Publicystţka ostatnieţo bezkrólewża 81
i parał zwycięsko. Ale tymezasem ozwały się pod jego
piórem akcenty poważnej rzeczywistości i wywołały
bardzo poważną reakeję. Sąsiad zacytował w obronie
przepisu 1717 r. sensacyjną tezę: "Wszak traktatu
tego inter Maiestatem et Libertatem gwarantem był
car moskiewski, non deerit kondycyjom, które na nie-
go włożyła gwaraneja, będzie się dwór moskiewski in-
teresował do tego, ponowi starania swoje" itd.
Odkąd Jan Kazimierz i Ludwika Maria w katastro-
falnym dla państwa momeneie za aprobatą senatu wy-
stawili koronę na licytację, naród pogodził się chętnie
z taką polityką, widząc w niej korzyść publiczną i pry-
watną. Najpierw senatorowie pod wpływem dworu,
potem szlachta pod wpływem panów'jęli traktować
elekęję jako doskonałą sposobność do orlświeżenia wol-
ności, do zainteresowania pewnych państw sprawą
polską, no i do podbicia w cenie cudzoziemców nie
tylko sprawy polskiej, ale także własnego prywatnego
waloru wyborców. Stopniowo ten ostatni motyw grał
coraz większą rolę. Zmysł niepodległości kurezył się do
rozmiarów idei "piastowskiej": rodak nie sypie du-
katami ani luidorami, idźmy więc za sercem, nie za
interesen:i. Ale w każdym z powazowskich bezkrólewi
wybijała się na wierzeh i odbijała się w publicystyce
ta naczelna obawa, kto gorzej zaciąży nad złotą wol-
nością: czy cudzoziemiec, popierany przez część za-
granicy, czy Piast, mający parantelę w kraju. Takie
rozważania ożywiały literaturę ulotkową przed wy-
borem Michała, Jana i Augusta. Naród szlachecki ko-
lejno miotał się w skrajności: wykluczał od tronu
(wbrew zasadzie wolnej elekeji) Kondeusza, potem So-
bieskich, teraz znów przyszła kolej na ekskluzję cu-
dzoziemca.
6 - Polscy pi5arzţ polityczni XVIII wieku
'82 Polscy pżsarze polżtyeznż
Po Auguście nurtowały Polaków obawa przed Ro-
sją i wstręt do niemezyzny, Niemiec groził w ezwora=
kiej postaci: jako Sas, jako Austriak, jako Prusak
i jako przemusztrowany przez Niemców, uzbrojony,
politycznie uświadomiony i kierowany przez Niemcóa
Rosjanin. Już nie pytano, co gorsze, absolutyzm bour-
boński czy habsburski, byle się pozbyć cudzoziemca,
byle wyleźć z pluder. Ileż to rachub było do przemy-
ślenia na temat wspólności interesów polsko-habs-
burskich wobec Tureji i protestantyzmu, na temat ko-
rzyści wymiany towarów i mózgów między Polską
i Saksonią, jak groźnie przedstawiało się sąsiedztwo
z Hohenzollernami, o których wiedziano na zachodnim
pograniczu tylko, że polują na rekruty. Cały ten jed-
nak pogłębiony problem polsko-niemiecki uszedł uwa-
gi publicystów czy raezej pismaków przedostatniego
bezkrólewia *.
Chęć zrzucenia z siebie pluder była tak żywiołowa,
że buchnęła z sejmików, zanim do nich przemówili pu-
blicyści. Bo też ci ostatni zwykli byli informować się
u magnackich autorytetów, a w pałacach dużo było
dezorientacji. O ile Czartoryscy ostatnio jawnie trzy-
mali się Sasa, choć w sekrecie oświadezyli się Lesz-
czyńskiemu, o tyle Potoccy z prymasem Teodorem na
czele do ostatka całkiem poważnie spiskowali prze=
ciw Sasowi z Austrią i Rosją. Kto tak manipulował,
ten nie miał czasu ani głowy na przemyślenie proble-
* J. Lechicka, Pżstrt.a Folżtyrzne z czasu grzedostatnżego
bezkrólezvża, Kwart. Hist. 41 (1927), zestawienie pożyteczne,
ale nie prżetrawione, pełne błędów i mylnych przypuszezeń.
Autorka nie widzi wśród pisarzy M. Czartoryskiego i ttie
wyróżnia należycie Dembowskiego.
Publżcystyka ostatnżego beżkróle2tţża 83
mu polsko-ziiemieckiego. Tym się tłumaczy brak przy-
gotowawezej publieystyki na ten temat przed r. 1733.
Zaledwo wieść o śmierci Augusta Mocnego dotarła
do Paryża, Leszezyński zaimprowizował sobie propa-
gandę. Debiut był co śię zowie niefortunny. "Przestro=
ga braterska w teraźniejszym..: zamieszaniu... od
szlachcica i ziemianina polskiego podana"s niby nie
chce rozjątrzać ran Rzplitej, ale je rozjątrza, bo zwala
na nieboszezyka takie grzeehy, których w swoim cza-
sie lojaliści, tj. znacżna większośe narodu, nie dostrze=
gali, za które mu dali absolucję 1ub za które sami byli
współodpowiedzialni, a przemileza podobne grzechy
stronników Szwecji. Oto August, "depćąc po wolnych
karkach naszych", wynosił się do zwierzehniej władzy,
łamał ciągle pakta konwenta, a na ostatek "scandala
et crimina publiezne i niepospolite w narodzie naszym
wyprawując". Dwa razy żdetronizowany, bo i przez
lionfederatów warszawskich w r. 1704, i przez sando-
mierskich w 1707, panował odtąd jak tyran i umarł
jak tyran, bo przecież jedyny legalnie obrany krół
Stanisław żyje dotąd. Przewidując, że mu wypomną
mizerny obiór pod muszkietami szwedzkimi, które
stłumiły protestację posłów podlaskich, sięga preten=
dent po ostatni atut konstytucyjny: przecież nawet
zwyczajne sejmy dochodzą, nie bacząć na nieobecność
poszeżególnych posłów. Uznały go przez delegacje
wszystkie województwa (niechby spróbowały po abdy-
s W. Gerje (Borba za Folskżj Prestol 2u 1733 godu, Moskwa
I862, s. 197), K. Kantecki (Po zgonże Augusta TI, Przewodnik
Naukowy i Literacki 18i7, s. 976-977 i Q85) i J. Lechicka
(op. cit., s. 484ţ86) w spośób przekonywający wykazali autor=
stwo, a w każdym razie bezpośrednią inspirację Leszezyń-
skiego.
84 Polscţ pżsarze polżtycznż
kacji Sasa nie umać!). Ubi Papa ibi Roma - tym poţ
wiedzonkiem zbija zarzut, że został koronowany w
Warszawie, a nie na Wawelu. Praw szlachećkich nie
ograniczy, boć sam szlachcic; kosztować drogo nie bę=
dzie, bo ma jedyną córkę, która i tak jest panią. Więc
cóż zostaje zrobić? może zabawić się w unieważnienie
pierwszej elekeji i zrobić drugą, bardziej poważną?
Nie, po prostu przyjąć jednomyślnie panującego od lat
trzydziestu króla i cała Europa za przewodem tych
państw, które już raz go uznały; nie wyłączając oczy-
wiście Szwecji, od niedawna konstytucyjnej, pogodzi
się z tym faktem.
Przestrzegacz, jak to mówią, wywołał wilka z lasu.
Wilk niezbyt drapieżny, ale czujny i obrotny, miano-
wicie prawie na pewno Antoni Sebastian Dembowski,
znany nam uczciwy stronnik Wettynów, pierwszą częśe
Refleksyj p'rzyjneżela do przyjaciela nad Przestrogq,
braterską9 poświęcił niesławnym początkom królew-
ţ Konopezyński przypisał autorstwo Refleksţj A. S. Dem-
bowskiemu w Stanżsłaţ.uże Konarskżnz (s. 52) i powtórzył ten
pogląd w żyeiorysie Ltembowskiego w Pol. Słow. Biogr. Spra-
wa nie jest dostatecznie wyjaśniona. Askenazy, na podstawie
notatki z arehiwum drezdeńskiego, opowiedział się za autor-
stwem Konarskiego (Duţa stulecża, ez. I, Warszawa 1a03, s. ţ9
i 392). Konopezyński polemizował z tym poglądem, ale obaj
historycy nie zauważyli weześniejszych domniemań wskazu-
jących na autorstwo J. Lipskiego. Gerje w swej książee (op.
cit., s. 204) poplątał tytuł broszury przypisanej Lipskiemu,
ale w aneksie podał relację posła rosyjskiego LÓwenwolde
z 16 IV 1733, który załączając egzemplarz Reflexiones Anzżeż ad
Amżcuţn,, stwierdzał, że broszura jest wydana i "pod ręką roz=
dawana" przez biskupa Lipskiego (Prżtożenja, s. 88). Według
relacji posła cesarskiego Wilezka z 18 IV 1733, Rejlexiones na=
pisał Lipskţ i "z obawy przed odpowiedzialnością zachowaţ
wszelkie środki ostrożności, podyktował rzecz całą ćzy dał
Publżcystyka ostatnżego bezkrólezt>ża 85
skości Stanisławowej, o których wiedział dużo, choć
nie wszystko, by w drugiej ostrzec z kolei, że lekko-
myślna ekskluzja cudzoziemców może Rzplitą narazić
na wojnę zewnętrzną i domową ze wszystkimi konsek-
wenejami. Dembowski, gdy obmyślał swą odpowiedź,
pewno jeszeze nie wiedział, że dwory cesarskie w braku
lepszego kandydata zapewniły poparcie Fryderykowi
Augustowi saskiemu, pisał więe za Sasem na wszelki
wypadek, lecz przeciw zięciowi króla francuskiego
występował bezwzględnie. Argument o możliwej woj-
niůţ był trzeźwy i jak dziś wiadomo, wzięty z rzeczy-
wistości. Nieoglądanie się ńa sąsiadów, wspaniałe w ra-
zie zwycięstwa, kosztowne w razie klęski, odpowiadało
wówezas rdzennemu instynktowi samozachowawezemu
narodu, oglądanie się podcinało ów instynkt, który
przecież także stanowił cenną rzeczywistość. Klęska
nie wydawała się nieuchronną, bo któż mógł z góry
przewidzieć ospalstwo Turków, małoduszność Szwe-
daw - i jeszeze gorsze niedołęstwo samych Polaków?
Tak zagajona została kampania publicystyczna, ma-
ţąca trwać dwa lata. Jej główny sens stał się jasny,
gdy posłowie cesarscy, najpierw Austriak, potem Ro-
sjanin, uprzedzając uchwały konwokacji, a jeszeze nie
deklarująe się za Sasem, zanieśli veto przeciw obiora-
wi Stanisława. To, czego ów próbował uniknąć, wielka
mobilizaeja duchów pod sztandarem niepodległości,
stało się potrzebą narodową. Wtedy to, wprawdzie "za
podnietą pewnych panów", raczej Czartoryskich i Tar-
łów niż Potoekich, ale też z głębi własnego przekona-
przepisać pewnemu księdzu imieniem Accoramboni i poprosił
Wilezka, by ją w 600 egzemplarzach wydrukował we Wrocła-
wiu, sądząe, że w ten sposób ocali sv,ţą bezimienność" (Kan-
tecki, Po zgonie, s. 986-987). ů
86 Polscţ pżsarze polżtţczni
nia, zerwał się do boju ksiądz Konarski i w znakó=
mitym pamflecie Epżstolae famżlia'res sub tempus żtz-
terregnż uderzył na "seriptum anonymum" cesarskiego
dyplomaty, by wyjaśnić po łacinie, a więc urbi et orbi,
co to jest nasza "independentia".
Rzeczpospolita jest chyba najwyższą panią swoich praw,
niezawisłą od jakiegokolwiek władztwa zagranicznych mo-
narehów. Rzeczpospolita ma z Eożego prawa swoją władzę
najwyższą, względem nikogo nie zobowiązaną, podobnie jak
mają swoją władzę z Eożego prawa i ochraniają ją wszystkie
inne królestwa i cesarstwa. Kto od nikogo innego nie za-
leży, temu rozkazywać nie można. Kto nikomu nie podlega
prócz Boga, nikomu też innemu nie jest winien posłuszeń-
stwa. Rozkazywać lub zakazywać człowiekowi, który nad sobą
nie czuje innej władzy prócz Rzplitej, znaczy to uprawiać
najniesprawiedliwsze władztwo i jawny gwałt. Ta wolność
Rzplitej opatrzona jest starodawnym, przez nikogo nie po-
dawanym w wątpliwość prawem: że wolno jej sobie szukać
króla na całym świecie, gdzie zechce. Jedynym warunkiem
legalnego obioru króla jest zgoda obywateli. Rzplita ma pra-
wo tworzyć, określać i znosić swoje ustawy. Przeto najwięk-
szą jest niegodziwością, gdy w jakimś królestwie albo w do-
brze urządzonej Rzplitej cudzoziemcy ze wzgardą praw pub-
licznie oskarżają obywateli, urzędy i samą Rzplitą, ehełpiąc
się, jakoby sami lepiej żyezyli Rzplitej niż jej właśni obywa-
tele... 1\Tajgorszy to. sposób przekonywania - przez postrachy.
W wolnej Rzplitej przepadło wszystko, gdy przepadła wol-
ność. Dobremu obywatelowi przystoi pragnąć, by nie dożył
końca wolności... Wszelcy sąsiedzi naturalnie szukają nie
naszego, lecz swego pożytku. Opieka sąsiedzka może być ma-
cochą naszej swobody, matką jej być nie może. Dogadza im
nasza wolność tylko dlatego, że boją się potężnego sąsiadţ.
Tego oni chcą i o to się śtarają, abyśmy byli w domu wolni,
a na zewnątrz od nich zależni.
Takich tez dziesiątki sypie w brószurze Konarskie-
go "Serenus" pod adresem "Marcella", jedne ţnapraw-
Publżcystţka ostatnżego bezkrólezvża 8ţ
ţę przeznaczone dla cesarza Karola i carowej Anny;
inne skierowane do rodaków. Zagranicę upewnia, że
prawdziwie wolna elekeja nie grozi Europie żadną
wojną: "Nie masz między nami wojny i nie obawiamy
się jej... o obcych posiłkach aniśmy pornyśleli, a tu
nam ofiarują zbyteczną pomoc, o której nic wiedzieć
nie ehcemy. Nieeh raczej dadzą naszyzn obradom roz-
wijać się dalej tak pięknie jak dotąd (mowa chyba
o konwokacji, a nie w ogóle o sejmach ), niech nam
pozwolą żyć w zgodzie, a my sami wybornie uspo-
oimy domowe swe niesnaski zwykłymi sposoby, jakimi
rozporządza wolność, a jakich inni zgoła nie pojmują".
To na zewnątrz; a do rodaka Marcella:
Gdyby ta opieka obcych monarehów, o której nas pismo
niniejsze poucza, była prawdziwa, to... stanie się, co tu wróżę.
ţ'Vśród mnogiego ludu nie mogą wszyscy od razu zgodzić się
.na jedno, ale lepszym bywa zawsze zdanie przeważnej, licz-
:niejszej części, i do niego po trosze przyłącza się reszta.
Ujrzysz tedy, jak ci faktorzy Rzplitej... staną po stronie nie-
znacznej mniejszości przeciwko większej części, gdzie zobaczą
tysiące pragnących jednego i tego samego, tam znalazłszy
ţziesiątki ludzi innego zdania, poprą owe dziesiątki, opuszezą
tyţiące, nazwą upór niewielu męstwem, rozum wielu - upo-
rem, wysilą się, aby większość przyłąezyć do mniejszości,
a nie na odwrót... A potem krzyczeć będą, że się podzieliła
ţ,zplita, którą sami roztargną, że my depezemy prawa i gwal-
ţimy wolność, którą sami fakejami pognębią. Jeżeli dziś, nie
mająe za sobą żadnego przykładu, tak bezprawnie, tak despo-
tycznie zaţraniają nam wybierać kţgoś... to o cóż się oni
ţie pokuszą później, gdy będą mieli w rękach taki prejudy-
kat? Kiedy indziej jednego wykluczą Niemcy, innego Moskale,
annego Turcy, innego Francuzi, innego Anglicy, Szwedzi, Duń-
ţzycy; każdy z nich choćby wbrew naszej woli okazywae
będzie Rzplitej swą opiekę (niechby szezerze nazwali to gwał-
śem i niewolniczą pogróżką), aż wreszcie nasza sławna wnlna
ţlekeja, obfitą ţrwią zdobyta, i sama nasza wolnnść i prawo,
gg Polscy pżsarze polżtycznż
udzielnego, od nikogo niezau,isłego zwiţrzehnictwa cţţ naj-
ważniejszej rzeczy poniosą szwank nigdg niepowetowany.
Wielomówną formą tego pisma zachwycać się trud=
no, ale co do treśei śmiało można powiedzieć, że gdyby
przepadły wszystkie pamflety z przedostatniego bezţ
królewia, a ocalał Konarski, to strata byłaby niewielka.
Wszystko się stało, jak pijar przepowiţdział; despera-
tów jednak, co by hańby nie cheieli przeżyć, było nie-
wielu. Ale nas tu obehodzi literatura. Wyznanie wiary
niepodległego Polaka w ujęćiu Konarskiego brzmiało
tak apodyktyeznie i niedwuznacznie, że samej zasady
nikt nie zakwestionował. Można było, rzecz prosta;
zasaţę propagować dalej; istotnie w podobne tony ude=
rzali Tarłowie najpierw w manifeście konfederaćji
sandomierskiej 3 grudnia 1733, potem w akcie i odez-
waeh Generalności konfederacji dzikowskiej. Można
i trzeba było wysnuć z idei praktyczne konsekweneje
w zakresie finansów, wojskowości i ustroju; zwłasz-
cza distinguendum erat między niepodległością naro-
du i wypieszezoną swobodą jednostki. Ale na to wśród
agitaeji, aklamacji i niedołężnej strategii nie było
czasu.
Naskubano piór gęsich co niemiara. Skrzypiały pió-
ra wolne i najęte, te ostatnie zwłaszeza po stronie
augustowców, gdyż ludzi szezerze przekonanych, ta-
kich jak Dembowski i Jan Małachovrski, było tam
niewielu. Polemiki ówezesne złożyłyby się na spory
tom, gdyby je warto było drukować. Ale nawet spół-
cześni polemiści mieli co do tego wątpliwości, więc
tylko cząstka ulotek ukazała się w druku. Lichota ich
dorównywa lichocie partyzantki dzikowian. Najpierw
tedy spierano się o przysięgę konwokacyjną: ważna
czy nieważna? Ktoś po śtronie saskiej walił w nią
Publicystţka ostatniego bezkrólezvia. 89
potrójną bronią prawniczą, historyczną i teologicz-
ną lo. Po ekskluzji wyszła broszura pt. Zebraţże racyj
ż refleksyj do skoţwżnkozţ;anża, że w teraźnżejszy7n.
staţże osierocżałej Ojezyzţy ţżc ţożţdaţszego ż dobţţu
pospolżte7n,u p'rzyzzuożtszego być ţże może jako ţajjaś-
nżejszego Staţżsława obţać za k7óla polskżego etc.; ty-
tuł mówi za siebie, a osoba autora - Konarskiego 11 ţ
daje gwaraneję, że racje są poważne i czyste. Gdy ja-
kiś "Staruszek" usiłował zwróeić uwagę na Augusta
Czartoryskiegol2, niewątpliwie dla zasiania kłótni
lo zv,rot o "potrójnej broni: prawnej, teologieznej i poli-
tycznej" zastosował Askenazy do Refleksyj przyjacżela do
przyjacżela, które, jak wiemy, przypisał Konarskiemu (Dtr;a
stulecża, I, s. 100). Konopezyński ani tu, ani w książce o Ko-
narskim nie daje wskazćwki, jaką broszurę ma na myśli.
1' Autorstwo Zebrania rucyj przypisał Konarskiemu L. Fin-
kiel (fiżbliografża hżstorżi Folskż, t. I, s. 203), z którym w tej
sprawie polemizował Askenazy (op. cit., s. 393). Konopezyński
w swej książce o Konarskim Zebrania racyj nie wspomina, zaj-
muje się natomiast inną broszurą pt. Prazvdzżu;e racyje jak
najkrócej zebrane żehm. cudzozżemcó2.ţ, oponujących sżę Najj.
Stanżsła2Nozţ;ż ż nad nżeţn.ż krótkże refleksyje (Stanżsluvţ Konar-
skż, s. 54). Na Konarskiego jako autora tej broszury wskazuje
Hżstorża Domus Varsavżensżs, s. 7, podająca tytuł skrócony:
Ich MeżóZ.v cudżozżeţn.có2u racyj krótkie zebranże. Ponieważ
Konopezyński w Pżsarzach polżtycznţch pominął Praţ.vdzżwe
vacyje, sądzimy, że wprowadził Zebranże racyj jako utwór
Konarskiego przez pomyłkę spowodowaną podobieństwem
dwóch tytułów.
12 ţbszerne streszezeńie tej broszury daje Gerje (op. cit.,
s. 208-211) podając jej tytuł po rosyjsku: Golos podannyj
w polzu Pżasta starżezkom ţie ţt.oguszezim jechat' na źzbranjc.
W sposób mało precyzyjny wspomina o niej Kanteeki (op. cit.,
1057). Lechicka jej nie wymienia. Wydaje się, że żaden z pol-
skich historyków nie miał jej w ręku. W Bibliografii Estreiche-
rów pod hasłem Głos nie znajdujemy takiej pozycji.
90 Polscţ pżsarze politţczni
wśród zwolenników Piasta, zaraz się znalazł "mładzie-
niaszek", który go zrektyfikował. Ktoś inny przedru-
kowuje ulotkę: Poseł Pżasta z r. 1669 jakiegoś Powal-
skiego, snadź uważając, że można się czegoś nauczyć
oţ tych dziadów, co uszezęśliwili Polskę Wiśniowiec-
kim. Ktoś pilnie zbiera Konstytucje koronne ż se'nty-
me'nta przodków od pżerwszego bezk'rólewia, w tej licz-
bie Olszowskiego i Piaseckiego, aby dowieść, że elekeja
powinna być jednolita - na korzyść Stanisława.
Sentymerzta ż konstytucje nie przekonały secesjo=
nistów. Teraz chodzi o pouczenie sfer obojętnych,
a zwłaszeza zagranicy, która strona ma słusznośE; czy
ci, co w liczbie kilkunastu tysięcy bez pomocy obcego
wojska jednomyślnie obwołali Stanisława, czy tych
kilkuset, co na Pradze, w karţzmie pod Kamieniem
przy salwach rosyjskich również jednomyślnie prok-
lamo,wali Augusta. Jeśli chodziło o prawdę, to pierwsi
mieli zadanie aż zbyt łatwe; jeżeli o sofisterię, to trze-
ba jej było w dobrym gatunku, aby udawodnić, że
zjazd na lewyzn Brzegu Wisły był zerwany i nielegal-
ny, bo nie szanował wolności głosu (po przysiędze na
ekskluzję). Nie ehce się wierzyć, aby takie krętactwo
wziął na siebie Dembowski.
Jeżeli kogo, to eudzoziemców warto było uświaţa-
miać o tym, co się właściwie stało na elekţji. Dla nich
to wydano najpierw Pa'rallele des deux electżons de
Pologvze, a kiedy ze strony saskiej pojawiła się odpo-
wiedź, sam podkanelerzy Michał Czartoryski jeszeze
przed oblężeniem Gdańska skomponował Replikę, któ-
rą ambasador Monti wydrukawałl3.
13 Replique a la reponse au Parallele des deux elections
de Pologne (druk po francusku i po włosku). Konopezyński
Publżeystyka ostatnżego bezkrólewia 91
Jeżeli ktoś za naszym przewodem pójţ'zie do bi-
blioteki, sięgnie po ówezesne broszury i znudzi się ich
treścią albo uzna, że wyważano drzwi otwarte, to po-
winien zważyć, że swoi nie bardzo umieli myśleć,
a obcy ignorowali sprawy polskie podobnie jak dzi-
siaj. Możemy też upewnić, że cytowane przez nas pis-
ma stanowią kwinteseneję myśli politycznej obu obo-
zów, a poza nimi znajdzie się już tylko rzeczy o wiele
lichsze. Więc napaśei - może i słuszne - na głów-
nych spraweów praskiej pseudoelekeji: Teodora Lubo-
mirskiego, Michała Wiśniowieckiego, biskupów Stani-
sława Hozjusza i Jana Lipskiego, Szołdrskiego, Jana
Cetnera itp. Gdzie indziej ugryzki między żołnierzem
i ziemianinem, którzy obaj mają stuprocentową rację,
bo żołnierz źle się bił, a ziemianin całkiem zapomniał
o swej przynależności do "rycerstwa". Poźa tym różne
lamenty, klątwy, prawnicze kruczki, niedyskrecje, re-
welacje... Było i takie pismo pt. Prazudzżţe ż koţwin-
kujące ţacyje, gdzie jako główny grzesznik wytknięty
prymas, co nie respektował veto, przekupywał fran-
suskimi pieniędzmi wyborców, a przecież sam przetl
bezkrólewiem pukał o interweneję nie tylko do amba-
sady francuskiej, ale i do cesarskiej. Jakże niewinna
w porównaniu z nim Rosja, skoro jej już od Piotra
Wielkiego przysługiwało prawo gwaraneji w stosunku
do polskich wolności: Godzi się wątpić; czy który ucz-
ciwy Polak przykładał ręki do tego pisma, zważywszy,
że prymas był już w niewoli - właśnie w obozie "gwa-
rantów". Końcawych akcentów tego pisma w duchu
przypisał autorstwo tej broszury Miehałowi Czartoryskiemu
w poświęconym mu życiorysie w Poł. Słow. Biogr. Charakter
ţiogramu nie pozwala sprawdzić podstawy tej atrybucji.
90 Polscţ pżsarze politţcznż
wśród zwolenników Piasta, zaraz się znalazł "mładzie-
niaszek", który go zrektyfikował. Ktoś inny przerlru-
kowuje ulotkę: Poseł Pżasta z r. 1669 jakiegoś Powal-
skiego, snadź uważając, że można się czegoś nauczyć
od tyeh dziadów, co uszezęśliwili Polskę Wiśniawiec-
kim. Ktoś pilnie zbiera Kotzstytucje koronne ż setzty-
me'nta przodkózt> od pżerzt>szego bezkt'ó1e'u>ża, w tej licz-
bie Olszowskiego i Piaseckiego, aby dowieść, że elekeja
powinna być jednolita - na korzyść Stanisława.
Setzty%netzta ż ko'nstytucje nie przekonały secesjo-
nistów. Teraz chodzi o pouczenie sfer obojętnych,
a zwłaszeza zagranicy, która strona ma słuszność; czy
ci, co w liczbie kilkunastu tysięcy bez pomocy obcego
wojska jednomyślnie obwołali Stanisława, czy tych
kilkuset, co na Pradze, w karţzmie pod Kamieniem
przy salwach rosyjskich równieź jednomyślnie prok-
lamowali Augusta. Jeśli chodziło o prawdę, to pierwsi
mieli zadanie aż zbyt łatwe; jeżeli o sofisterię, to trze-
ba jej było w dobrym gatunku, aby udowodnić, że
zjazd na lewym Brzegu Wisły był zerwany i nielegal-
ny, bo nie szanował wolności głosu (po przysiędze na
ekskluzję). Nie chce się wierzyć, aby takie krętactwo
wziął na siebie Dembowski.
Jeżeli kogo, to eudzoziemców warto było uświada-
miać o tym, co się właściwie stało na elekţji. Dla nich
to wydano najpierw Parallele des deux electżons de
Pologţe, a kiedy ze strony saskiej pojawiła się odpo-
wiedź, sam podkanelerzy Michał Czartoryski jeszeze
przed oblężeniem Gdańska skomponował Replżkę, któ-
rą ambasador Monti wydrukował I3.
13 Replżque a la reponse au Parallele des deux ţlectżons
de Pologne (druk po francţsku i po włosku). Konopezyński
Publicystyka ostatnżego bezkróleţ%a 91
Jeżeli ktoś za naszym przewodem pójţzie do bi-
blioteki, sięgnie po ówezesne broszury i znudzi się ich
treścią albo uzna, że wyważano drzwi otwarte, to po-
winien zważyć, że swoi nie bardzo umieli myśleć,
a obcy ignorowali sprawy polskie podobnie jak dzi-
siaj. Możemy też upewnić, że cytawane przez nas pis-
ma stanowią kwinteseneję myśli poIitycznej obu obo-
zów, a poza nimi znajdzie się już tylko rzeczy o wiele
lichsze. Więc napaści - może i słuszne - na głów-
nych sprawców praskiej pseudoelekeji: Teodora Lubo-
mirskiego, Michała Wiśniowieckiego, biskupów Stani-
sława Hozjusza i Jana Lipskiego, Szołdrskiego, Jana
Cetnera itp. Gdzie żndziej ugryzki między żołnierzem
i ziemianinem, którzy obaj mają stuprocentową rację,
bo żołnierz źle się bił, a ziemianin całkiem zapomniał
o swej przynależności do "ryeerstwa". Poźa tym różne
lamenty, klątwy, prawnicze kruczki, niedyskrecje, re-
welacje... Było i takie pismo pt. Prauţdzżwe ż korzzużţ-
kujące racyje, gdzie jako główny grzesznik wytknięty
prymas, co nie respektował veto, przekupywał fran-
cuskimi pieniędzmi wyboreów, a przecież sam przed
bezkrólewiem pukał o interweneję nie tylko do amba-
sady francuskiej, ale i do cesarskiej. Jakże niewinna
w porównaniu z nim Rosja, skoro jej już od Piotra
Wielkiego przysługiwało prawo gwaraneji w stosunku
do polskich wolności: Godzi się wątpić; czy który ucz-
ciwy Polak przykładał ręki do tego pisma, zważywszy,
że prymas był już w niewoli - właśnie w obozie "gwa-
rantów". Końcowych akcentów tego pisma w duchu
przypisał autorstwo tej broszury Michałowi Czartoryskiemu
w poświęconym mu życiorysie w Pol. Słow. Biogr. Charakter
biogramu nie pozwala sprawdzić podstawy tej atrybueji.
92 Polscţ pżsarze polżtţcznż
rezygnacji i zgody oraz, innych podobnych - chyba
nie warto cytować.
Dwóch rzeczy publicystyka przedostatniego bezkró-
lewia nie dopowiedziała. Po pierwsze, wbrew temu, co
się czasem pisze o przebłyskującej wówczas w Polsce,
a nawet i w Rosji, idei solidarności słowiańskiej, ani
jedna broszura nie podjęła myśli polsko-rosyjskiego
zbliżenia 14, która to myśl nieobca była jeszcze Szezu-
ce. Wiadomo, że Janusz Wiśniowiecki, brat odstępcy
Michała, wtajemniczony w kontakty Potockich z ro-
syjskimi "wierchownikami" około r. 1730 (kiedy to
myślano o ograniczeniu samodzierżawia), próbował się
odwołać przed elekcją do starobojarskich kół w Peters-
burgu, aby nie dały użyć rosyjskiego wojska przeciw
Polsce w interesie narzucających się wszędzie Niem-
ców. Naiwna ta próba jeszcze przyśpieszyła rosyjsko-
-niemiecką interwencję. Później Jan Tarło jako wódz
polityczny naszej irredenty zwracał się w manifestach
o pomoc do Ślązaków, Węgrów, Czechów, Kozaków,
Tatarów, a również i narodowi rosyjskiemu próbował
wyperswadować wysługiwanie się Niemcom. Nawet
skomponowano dla dodania sobie ducha "Punkta od
narodu Rosyjskiego porozumiewającego się z najjaś-
niejszą Rzplitą", według których carowa Anna powin-
na by poślubić Stanisława i panowaliby razem; po
śmierci tego wspólnego "cesarza" "imperatrica" rzą-
14 Obok omówionych niżej przez Konopczyńskiego ręko=
piśmiennych "Punktów od narodu rosyjskiego" H. Olszewski
(Doktryny prawno-ustrojouţe czasóţ saskżch, Warszawa 1961,
s. 254) powołuje nie znaną Lechickiej ani Konopczyńskiemu
drukowaną broszurę pt. Zdanże narodu polskżeţo osoblżţże
konfederacyż sandomżerskżej poddane do uzuagż narodo2Uż ro-
syjskżemu ż kozackżemu, 1733.
Publżcystyka ostatţżego bezkródeţwża 93
ţzić będzie obu wolnyzni ńarodami, aůpo niej te naro-
ţy liberis suffragis według nowejrordynacji wybiorą
sobie następcę. Niestety, były to marzenia ściętych
głów, do których.nie należeli po stronie polskiej Czar-
toryscy, a po rosyjskiej nie należał chyba nikt.
Druga sprawa, której nie poruszyła ówczesna pu-
ţlicystyka, choć rzecz była nagląco pilna i dla polity-
ków aktualna - to przyszłość ustroju Polski. Zasta-
nawiające jest, jak mało się publicznie pisało o nie-
rządzie. W domu wisielca nie mówi się o sznurze;
w państwie, gţzie cztery sejmy pod rząd (1729-33)
ţerwała jedna fakcja magnacka, trudno się spodzie-
wać, aby taż fakcja, doszedłszy do władzy, od razu
ţotępiła publicznie liberum veto. W otoczeniu Lesz-
czyńskiego, zapewne w Królewcu, gdzie schronił się
on po ucieczce z Gdańska, ułożono staranny plan re-
formy sejmu, elekcji i sejmików, kasując na przysz-
łość konwokacje i wprowadzając na całej niemal linii
ţłosowanie większością. Interesujący ten plan przecho-
wał się atoli w dwóch tylko egzemplarzachl5 i żad-
nych nie wywołał odgłosów. Musiał go znać czynnik
majbliżej zainteresowany - król Stanisław. Ale czy
ośmieli się on go zaaprobować?
15 ţ,Ordinatio sejmu electionis, także i sejmów ordynaryj-
nych, jako też i sejmików". Pełny tekst zachował się w Bibl.
PAN w Krakowie, rkps 371; tekst niekompletny w Bibl. Osso-
lineum, rkps 307. Pierwszą część tego memoriału opublikował
Konopczyńslti jako aneks do książki Lżbeum veto, Kraków
i918, s. 448---452.
Leszczyński 95
111. I.ESZCZYŃSKI
Stanisław Leszczyński. Jego tradycje rodzinne. Kiedy powstał :
Głos wołny? Odkrycia Boyţ'go i Rembowskiego. Tekst pierwotny,
francuski przekład i ostateczna polska redakcja. O niedorzecz-
nościach Alkoranu. Stary gmach. I'[ţplita źródłem prawa i rządts.
O złym i dobrym królu. Władza rozdawnicza. Potrzeba ciągłej
rady. Krytyka sejmu. Połowiczne środki naprawy. Znaczenie sekre-
tu i egzekucji. Senat i ministrowie. Izby ministerialne. Egzekuty-
wa w terenie. Sądownictwo. Kto poprowadzi politykę zagraniczną?
Wybór kandydatów viritim, elekcja króla przez posły. O armie
stutysięczną, Reforma podatkowa. Ulepszenia społeczne. Przeciw
klerowi i szlachcie. Mało o miastach, mocno o plebejach. Dwa
memoriały o ugruntowaniu powszechnego pokoju. Patriotyczny
sens kosmopolitycznych mrzonek. Stać i nas na Utopię.
uż w pierwszych latach nowego panowania wiedzieli
różni, że o sposobach zabezpieczenia ginącej wolności
rozmyśla wygnany król Stanisław. On najwięcej straţ
cił w bezkrólewiu, on może ześle nam z Zachodu to
światło politycznego rozumu, którego nie umiał roznie-
cić żaden król - od czasu Kazimierza Wielkiego.
Naţ Leszczyńskim nieraz kiwali historycy głowami
z poIitowaniem, zacny, prawy, ale słaby; że dobroczyn-
ny, to pewna, skoro tyle mładzieży kształcił w swoim
Luneville'u, ale czy naprawdę filozof? Czy samodziel-
nie spłodził swoje Oeuvt'es?*
* Dla zrozumienia i oceny Leszezyńskiego podstawowe
znaczenie ma pierwsze studium A. Rembowskiego, Starcżsłauţ
Leszczyńskż jako statţsta, Niwa 1879; mniej ważne drugie, sta-
Otóż raţzilibyśmy przystępować do tego króla dwu-
krotnego wygnańca z większym krytycyzmem - ale
wobec samych siebie! Spojrzeć tylko na ich genealo-
gię: prymas, kanclerz, biskupi, poczet wojewodów, pod-
skarbich trzech (co prawda żaden nie był Golbertem),
hetmana ani jednego. Praszczur Rafał upamiętnił się
czapką w kośćiele i marszałkostwem na sejmie egze=
kucyjnym; pradziad, też Rafał, także brat czeski, prze-
wodził wszystkim w Koronie różnowiercom. Dziad Bo-
gusław, gracz kuty na cztery nogi, sławny z powiedze-
nia: "Kto ehcesz ujść kary boskiej, mijaj skarb" (on
sam nie minął). Ojciec jeszcze śławniejszy marszał-
kostwem tego śejmu, z którego wyszła odsiecz Wied-
nia; w późniejszym czasie Rousseau w U'mou>ie spo-
łecznej zachwycał się jego powiedzeniem: "Malo peri-
culosam libertatem quam quietum servitium". Stryj
Jan w oczach Jana Kazimierza "republicanus bonus"
ale później ta cńota republikańska zawiodła go do stóp
Hohenzollerna. Wszyscy kulturalni; wykształceni, roz-
garnięci, wielu z pociągiem do zagranicy...
A ostatni z Leszczyńskich, Stanisław? Co go kwa-
lifikowało na lekarza chorej ojczyzny? Chyba poza
nowiące wstęp do wydania Gtosu 2ţoln,ego w Bibl. Ord. Kra-
sińskich, Warszawa 1903. Pracowity i umiejętny badacz lota-
ryński, Piotr Boye, odniósł się lekceważącó do postaţi i myśli
króla Stanisława i dlatego nie wyczerpał nawet tych mate-
riałów, które miał w Nancy i w paryskim Archiwum Spraw
Zagranicznych. Poglądy Leszczyńskiego na potrzeby ustrojowe
Polski referują Tarnowski i Chmielowski w opracowaniach
historii literatury. J. Feldman, Startżsta2t> Leszczyńskż, Wrocław
1948, trafnie scharakteryzował indywidualność Stanisława, ale
w przedstawieniu jego rad reformatorskich poszedł wyłącznie
za tekstem (wydanym przez] Rembowskiego, więc nie ujął dość
śeiśle jego funkcji autorskiej.
96 Polscţ pżsarze politţcznż
wrodzoną inteligeneją ogromne doświadezenie żyţio-
we. Wśród perypetii wojny północnej, raz na wozie,
raz pod wozem, marszałek izby, koryfeusz konfede-
racji, elekt, koronowany, protegowany, trzymany na
uwięzi przez Karola XII, ueiekający na Pomorze, wi-
dział kolejno Sztokholm, Bender, Księstwo Dwóch Mo- ţ
stów, Paryż, w kontuszu czy w żakiecie, czy w woj-ţ
skowym, ţzy w chłapskim przebraniu prześnił na jawie ţ
trzydzieści lat o panowaniu nad wolną Sarmacją, go- :
tów użyć do tego celu pomocy szwedzkiej, tureckiej, ţ
moskiewskiej, francuskiej, gotów za nią płacić kawał-
kami polskiej ziţmi nad Wisłą, Dźwiną czy Dniestrem,
gotów przygarniać wszelkie narzędzia - Potockich
czy Czartoryskieh. Ale czy miał już wtedy wizję Pol-
ski odrodzonej? Znane nam nawet poufne jego poli-
tyczne wynurzenia do takiego twierdzenia nie upo-
4Vażniaja. 7 ţewnţścią w Zweibrucken, w Wissembur-
gu, w Chambord czytał i obserwował, ale wszystko
przemawia za tym, że dopiero kantakt z rozentuzjaz-
mowaną Polską i wspólny zawód w r. 1733 zrobił zeń
patriotę-reformatora. Marzycielem nie przestał byś
nigdy: chciał wracać na tron polski jeszeze w r. 1742
i 1764; chciał uszezęśliwiać świat pokojem wiecznym,
skońezy żywot jako głośny filozof dobroczynny-
i cichy wolnomularz.
Taki to czławiek kryje się pad okładką anonimowe-
go wydawnictwa, które się ukazało pod datą 1733 r.
jako Głos wolny wolność ubezpżeczający albo jako La
vożţ Iżbt-e du cżtoye'n pod datą 1749; już ta ottległość
dat między oryginałem a tłumaczeniem dawała do
myślenia. Były potem reedycje francuskie 1753 i 1754;
autor się zdekonspirował w r. 1763 zamieszezając trak-
tat w Oeuv7es du phżlosophe bżenfażsan,t. Polskie prze-
Leszezţńskż 97
druki pochodzą z czasów Sejmu Czteroletniego (1790)
i z r. 1858 (w Bibliotece Polskiej K. Turowskiego). Na
ich podstawie zanalizował królewskie dzieło Aleksan-
der Rembowski (1876).
Wnet jednak pojawiły się nad nim znaki zapyta-
nia. Piotr Boye, erudyta o wielu dyplomach nauko-
wych, arehiwista i starożytnik lotaryński, który rzec
można swe życie naukowe poświęcił Leszezyńskiemu;
zauważył: po pierwsze, że polskie wydanie nie wyszło
przed francuskim, lecz równocześnie w r. 1749; po
wtóre, że Leszezyńskiemu pomagali radą Andrzej i Jó-
zef Załuscy, a radą i piórem dwaj Francuzi: dyploma-
ta Tercier i literat Solignac, stąd pnsunął się Boye do
twierdzenia, że nawet pierwotny tekst polski pochodził
od tych Francuzów, a "poţzciwy" król dał sobie wmó-
wić, że to on jest autorem; i próbował tłumaczyć swe
dzieło na francuski.
Zakłopotali się tym odkryciem uczeni polscy. T.
Korzon przyjął za pewne, że Stanisław nie mógł pi-
sać traktatu wśród burz bezkrólewia, lecz dopiero
w Lotaryngii między r. 1737 a 1741 (odjazd J. A. Za-
łuskiego z Luneville'u do Polski).
A. Rembowski był tak tknięty wywodami Boye'go,
że chociaż zrobił własne o wiele ważniejsze odkrycie,
nie wysunął zeń wszystkich konsekweneji. Jakież to
było to polskie odkryeie? Rembowśki znalazł w Bi-
bliţtece Ordynacji Krasińskich częściowo w ł a s n o-
r ę c z n y tekst Głosu Leszezyńskiego, znaeznie różnią-
cy się od znanej edycji, bronił więc już tylko współ-
autorstwa króla, a co do daty godził się na rok 1749,
bo data 1733 miała tylko znaczenie propagandowo=
symbolićzne, że takie właśnie idee zamierzał urzeczy=
ţ - Polscy p:sarza polţtyczzu XVIII wieku
98 Polseţ pisa7ze polżtycznż
wistnić w Polsce ówezesny wybraniec. A jakie kon-
sekweneje powinien był Rembowski wyciągnąe?
Gdyby wiedział, że do Polski dostawały się wersje
traktatu identyczne z ogłoszonym przezeń półwłasno-
ręcznym tekstem, to uznałby zapewne, że ma do czy-
nienia nie z odrzuconą redakeją tymezasową, ale z re-
ţakeją w danym czasie autoryzowaną i miarodajną.
Dalej data figurująca na karcie tytułowej usuwa wąt-
pliwość, że skrypt ten był gotów przed 8 IX 1?38,
a więc powstawał niewątpliwie w Królewcu, a doj-
rzał w Lotaryngii; to stwierdzenie pozwala utrzymać
tezę o wpływie Załuskich, pozwala dopuścić do współ-
redakeji Terciera i Solignaca, ale język i pismo księgi
Krasińskich oraz wypisane nimi myśli wykluczają
autorstwo Solignaca. Ten mocny, piękny tekst jest od
A do Z dziełem Leszezyńskiego. Tu można by przypuś-
cić, że Leszezyński, nie ehcąc popadać w rozbieżności,
po prostu zrobił retranslat z Solignacowego tekstu na
polski. Tak poniekąd było, ale tylko poniekąd. Że
Leszezyński ostateczny tekst drugi spolszezył na noţ
wo z francuskiego, widać choćby ze zwrotu: "Po sej-
miku tym sposobem szezęśliwie skońezonym" (Red. I
103) "La Dietine heureusement terminţ" (Oeuvţes III,
98). "Ten sejmik szezęśliwie zakońezony, niechby mar-
szałek..." (Turowski, 166). Ale tekst francuski na ogół
bliższy jest pierwszego polskiego, nie drugiegol, ten
I Ów "tekst francuski" (w redalseji Solignaca) powstał
w oparćiu o tłumaczenie wykonane przez Stanisława i zacho-
wane w Bibłiotheque PubIique w Nancy (rkps 1137). Ten
francuski autograf Leszezyńskiego jest zbieżny z połskim auto-
grafem wydanym przez Rembowskiego. Według E. Rostworow-
skiego ta wersja o n9ewątpliwych cechach autorstwa Leszezyń-
skiego nie jest pierwotna, ale stanowi przeróbkę z wersji
Leszezyńskż 99
więc ostatni stanowi asobną przeróbkę na użytek pol-
skiego cżytelnika, dość niepotrzebnie amplifikowaną
o 20o/o i obciążoną cytatami z kościelnej lub starożyt-
nej literatury. Język tu i tam makoroniczny. I na tym
nie koniec. Król wygnaniec miał niezłe prawo stawiać
na swym wydaniu datę 1?33, bo chociaż nie śmiał kan-
dydować i walezyć pod sztandarem idei Głosu ţolţe-
go, ale te idee już wówezas stanowiły jego program.
Dowodem wzmianka w pierwotnym tekście (opuszezo-
na w przeróbce, 169) o o s t a t n i e j elekeji (1697),
gdzie zastępy kontystów i stronników Sasa o mało nie
rzueiły się do bitwy; dowodem pośrednim brak wszel-
kich wzmianek o wypadkach z lat 1733-34 i upor-
czywe twierdzenie, że żadna elekeja nie odbyła się
jednogłośnie - kiedy Władysław IV faktycznie, a on
sam, Stanisław, formalnie otrzymali korony nemine
cantradicente.
Lecz w takim razie po eo i jak spreparowano tekst
1749 r., znany u nas pod datą 1733. Ano, król zechciał
papisać się postępowymi zasadami wobec elity umysło-
wej Zachodu i sam spróbował tłumaczyć. Solignać pro-
szony o poprawki orzekł widocznie: "Sire, ţa c'est bon,
mais ţa n' est pas franţais. Laissez moi faire". I prze-
robił wszystko szerzej, banalniej. I wtedy to dorobił
weześniejszej, przypisanej Mateuszowi Białłozorowi (Czy Sta-
nżslaz,v Leszezţńskż jest autorem "Glosu u;oln,ego"? [w:) Legen-
dţ ż faktţ XVIII 2vżeku, s. 67-144). Wersja wydana drukiem
w XVIII w., okreśłana przez Konopezyńskiego jako "później-
sze opracowanie", została wysunięta jako pierwotna (i nie na-
pisana przez Leszezyńskiego) "wersja A", zaś tekst wydany
przez Rembowskiego (okreśłany przez Konopezyńskiego jako
"pierwsza", "Fierwotna redakeja", "Red. I", "rękopis") - jako
poehodna "wersja B". Co do daty wydania Glosu w Nancy nie
w r. 1749, aIe 1743, por. s. 11, przyp. wydawcy 2.
100 Polscţ pasarze politycznż
ową przedmowę, która stworzyć miała "legendę Lesz-
czyńskiego" - jako tego kandydata, co w r. 1733, po
śmierci "Najśn. Augusta Wtórego" szedł jawnie mię-
dzy wyborców ze sztandarem reform w dłoni 2. Sprze-
czności między redakejami nie ma, ale są różnice tak
charakterystyezne, że będziemy na nie pilną zwracali
uwagę *.
Dzieło swoje poświęcił autor "Najukochańszej Oj-
czyźnie". Do niej prosto przemawia jako bezintere-
sowny, nieczynny, pozbawiony dawnego stallum (tj.
województwa poznańskiego) syn kochający! Ależ oj-
czyzna to król i stany. Król to w danej chwili Nie-
miec; stany myślą i mówią tylko jako Potoccy, Czar=
toryscy, Radzi,'viłłowie, Lubomirscy, Jabłoţowscy, Sa=
piehowie. Któż z nich usłyszy i weźmie do serca Głos
2uolny 'woltzość ubezpieezający? Może stutysięczna, be-
zimienna masa sżlachecka? Wsłuchajmy się w słowa
prefacji:
Wiem ja, że materyja reformacyi, choć najlepszej, stanu
Rzplitej naszej, jest u nas, jak księga zakazana; nie godzi
się o tym wspomniee, tak jak Turezynowi wdawać się z chrze-
ścijaninem o fa?s?ach Alkoranu, dopieroż jak trudno, choć
oczywistymi racyjami przekonaś tych, w których stat pro ra-
tione voluntes, i tak prawie niepodobna najwarowniejsze grun-
tować prawa, póki je wolno będzie przestępować; zaleca; naj-
zbawienniejsze maksymy, póki ta trwać będzie: rządzić się mo-
ribus antiquis; życzyć dobrego porządku tam, gdţie to przysło-
wie za nieomylne uchodzi, że Polska nierządem stoi; zgoła
' Konarski, zdaje się, zaiął stanowisko c'opiero wobec
drukowanego traktatu, a nie miał wglądu w tekst pierwotny.
ţ Solignac nie jest autorem "owej przedmowy" (ściślej-
dedykacji "Najukochańszej Ojczyźnie"), ktćrej ţrak zarówno
w tekście wydanym przEz Remţowskiego, jak we francuskim
autoQrafie Leszezyńskiego i ogłoszonej drukiem redakeji So-
lignaca.
Leszezţńskt 101
najlepsże do ratunku sposoby stają śię daremne tam, gdzie kto
w własnej nawet zgubie wolnośE swoją zakłada; - Summa
libertas etiam perire volentibus.
Poszliśmy na owego ćhorego, który dufając mocy natury
i temperamentu swego, ńie uważa śmiertelnej choroby, która
mu śmiercią grozi; brzydzi się tym, co go uzdrowić może, dla
wstrętu, który ma dla przykrych smakowi lekarstw. Postę-
pujemy sobie, jak zwyczajnie heretycy, którzy choć po dłu-
gich kontrowersyjach przekonani o błędach swoich, niemniej
w nich przestają, inszej na ostatek nie mając racyi po sobie,
tylko tę, że w tej wierze chcą umierać, w której się porodzili.'
Jesteśmy na ośtatek jak siła takich, którzy w starych gma-
chach mieszkają, choć z oczywistym niebezpieczeństwem, że
ich przywalić mogą; nie myślą o żadnej ich reparacyi, przez
wzgląd osobliwy na antecesorów swoich, mówiąc: Jak mój
ojciec alţo dziad mieszkał, tak i ja chcę mieszkać, bez żadnej
odmiany:
Tymezasem "Rzeczpospolita nasza stary to gmach,
mole propria ruit". Wprawdzie "pospolita u nas opi-
nia podobno nas w tej nikezemności usypia, że sami
sąsiedzi przez wzajemną zazdrość między sobą intere-
sują się rlo naszej konserwacyi. Pytam, jeżeli ta racyja
polityczna obroniła od. upadku tyle państw wolnych?
Przyjdzie ta kolej i na ńas; jeżeli bez broni czekać
będziemy, że nam który sąsiad część państwa przy-
ległą swemu wydrze albo że wszyscy zgodzą się po-
dzielić nami".
Gdzież tkwi jądro zła? Tam, gdzie je wskazywał
Karwicki (choć tego Saksońezyka nigdy Leszezyński
nie zacytuje). Z jednej strony wolność naśza jest to
strumień bystry, którego biegu trudno zatamować.
"Snadniej ptaka w swym locie rgką uchwycić, snad-
niej rzeki bystry impet zatamować niż wolność w
swym biegu utrzymać... Kochamy się w wolności
i słusznie: jest to dar najdroższy dany człowiekowi
102 Polscy pżsarze politycznż
od Boga. Z drugiej atoli strony źli królowie i niechęt-
ni ojezyźnie mają wiele sposobów stać się dla nas naj-
gorszymi, a opak dobrzy bardzo mało, albo żadnego,
żeby ńam mogli być pożytecznie dobrymi". Szlaehta,
zamiast legalnie a skutecznie pozbywać się złych kró-
lów, "niegodziwymi ich tylko weksami drażni i uraża,
sama się na niezliezone dzieląc fakcyje, przez co kró-
lom daje oręże na siebie, których zwyczajna maksy-
ma: divide et impera". Wolność prowokowana zaczy-
na ekzorbitować: "żeby jego opinia koniecznie prze-
mogła nad inszych, nie jestże to niewola cierpieć od
równego sobie?" Więc co począć. Ustanawiać dyktato-
rów? Nie. Jedynym naszym dyktatorem Rzplita. Więc
skońezyć z monarehizmem, tak jak radził Karwicki?
Także nie. Do czego autor zmierza, to nam dopiero
stopniowo odsłoni, nie cytując (inaczej niż pómiej Ko-
narski) ani żadńych powag krajowych, ani przykła-
dów zagranicznych. Bo on powagę dawności inaţzej
rozumie niż ogół czytelników: my dziś starsi i mą-
drzejsi jesteśmy niż praojcowie za króla Cwieczka,
którzy tyle wiekowych doświadęzeń nie posiadali. Tyl-
ko zamiast się boczyć na wszystko co cudzoziemskie,
naśladujmy choć w wojowaniu taktykę groźniejszych
niż Tatarzy, Wołosi, a Kozacy narodów. O naślado-
waniu obcych urządzeń państwowych Leszezgński woli
konkretnie nie wsţominać, tylko końezy swój wstęp
wspaniałym apelem właśnie do wolności:
W inszych państwaeh moc wielowładna do dobrego gwał-
tem prowadzi i powaga panujących utrzymuje rząd pożyteczny
państwu: my sami powinniśmy się tym zaszezycić, że bez
przymusu stać się sobie samym możemy najlepszymi... Niech-
że sam Eóg Wszechmogący będzie arehitektem tego budynku,
którego zalecam reparacyję. Niesh nad naszym ţhaos te
Leszezyţskż 103
ţvszechmocne słowa wymówi: "Fiat lux" jak przy stworzeniu
świata, a wtenezas oczy nam się otworzą nad naszą ruiną
i potrzebą reparacyi, tak aby się insze narody z niej budo-
wały, widząc trwałość, wspaniałość i regularitatem naszego
budynku. Niechaj pobożnośE, sprawiedliwość, jedność, męstwo,
miłość ojezyzny w nim sobie mieszkanie bezpiecznie założy,
niech będzie.nieprzystępny nieprzyjaciołom, a nam i potom-
kom naszym - ojezystym domem.
"Założywszy tedy fundamenta na jedynej i zupeł-
nej Rzplitej władze" zamierzał autor kolejno przed-
stawić ściany i daeh swej struktury (poniekąd wzorem
Orzechowskiego). Gdyby był radykalnym doktryne-
rem, to widząc wady w ustroju społecznym zacząłby
od tych podwalin; gdyby układał program dla jakiegoś
wielkiego sejmu, pomyślałby najpierw o skarbie i woj-
sku, potem o prawodawstwie i administracji, w końcu
zabrałby się do przebudowy klas społecznyeh i ich
uprawnień. Ale u nas władze tak przerosły elementem
klasowym, że trudno je było nawet w teorii wyodręb-
nić ze społeczeństwa: duchowieństwo to podstawa
ezęści senatu; senat to niby stan, niby organ; szlach-
ta - to Rzplita prawadawezyni. Więc Leszezyńskiemu
struktura" trochę się pomieszała. Rozdziały poszły
"
w następującym porządku: Glerus, Król, Ministri Sta-
tus, Senat, Stan ryţerski, Forma Consiliorum, Sejm,
Interstitium między sejmami,ů Plebei, Wojsko, Skarb,
Sprawiedliwość, Polities, Elekeja królów. My jednak
podzielimy sobie temat na kwestie konstytucyjne, ad-
ministracyjne i społeczne.
Jak we wstępie ciągle nam stała przed oczyma
wojna północna; tak w drugim rozdziale zły król przy-
biera oblicze Augusta Mocnego, choć jeszeze despo-
tyczniejszym łamaczem cudzej woli był nieodżałowa-
rxej pamięei przyjaciel Karol XII. "Bośkiemu poma-
104 Polscţ pisarze polityczni
zańcy" należy się od nas respekt, obserwaneja; sub=
misja, afekt - ale nie więcej. Powinien się cieszyć,
że nad wolnymi ludźmi panuje. Trzeba ustanowić tak
państwo, aby król nie mógł łowić r=,b w mętnej wo-
dzie. Niech nasyca swą ambicję sławą, jaka wypłynie
z panowania nad wolnymi w Rzplitej "d o b r z e z o r-
d y n o w a n e j". Gdzie indziej w despotycznych mo-
narehiaeh król wywyższony nad społeczeństwo żąda od
poddanych strachu i miłości. Król polski podobnie po-
winien bać się i kochać obywateli. A ponieważ on te=
go nie rozumie, ponieważ wciąż coś knuje przeciw źre=
nicy swobód, jaką jest wolna elekeja, i dąży do na-
stępstwa tronu, przeto Leszezyński obmyślił nań tro-
jakie wędzidła. Dwa znamy już z Karwickiego, trzecie
stanowi ciekawą nowość.
Drugi sposób zakłada Leszezyński "w nieustającym
nigdy całej Rzplitej wielowładnym rządzie": o tym
będzie mowa w rozdziale o sejmie i dalej. Trzeci
polega na odjęeiu monarsze rozdawnictwa urzędów
x łask. Wszystkie dobra królewskie powinno się wcie-
lić do skarbu pospolitego: będzie stąd uposażenie za
funkeje publiczne, a więc i pobudka do sumiennego ich
sprawowania. Reszta przyda się na zapłatę w wojsku,
pisze Leszezyński, lecz skreśla ten pomysł w później-
szym opracowaniu, bo widocznie chce oprzeć siłę
zbrojną na innej podstawie; niech więc ta reszta pój-
dzie na inne potrzeby (może na oświatę, o której filo-
zof jakoś zapomniał). Starostwa tedy i dzierżawy skarb
przejmować będzie w miarę wymierania posesorów,
a od żyjących odbierze je (jak i od wţów mających
iura communicativa) najdalej w sześć lat po reformie.
Również i ekonomie radzi autor przenieść pod zarząd
podskarbiego koronnego względnie litewskiego, aby
Leszezbński 105
król nie zaprzątał się gospodarką prywatną i nie miał
czym przekupywać ludzi. Tak uleczy się Rzplitą z ją-
trzących ją ciągle emulacji o prywatne interesy.
Co się zaś tyczy urzędów, to rozdawnictwo godnoś-
ci duchownych i szarż wojskowych słuszna zostawić
królowi, ale wszystkie urzędy "statum civilem compo-
nentes" winny być obsadzone drogą wyborów (w pier-
wotnej redakeji: zależeć "ab electione wszystkich nie=
rozdzielnie stanów"). Nie pytajmy na razie, jaka to
ţ emulacja rozwinie się i gdzie o posadę pisarza komory
wieluńskiej, przejdźmy do p i e r w s z e g o sposobu.
! Leszezyński chciałby widzieć w ministrach, jako sta-
le przytomnych doradcach korony, także jej nadzor-
ców (co w Polsce dotąd należało do senatorów rezy-
dentów, kiedy ministrowie mieli administrować); w
pierwszej zatem redakeji kładzie się na nich współfld-
powiedzialność na równi z królem za złe zarządzanie
tego ostatniego. Ale tymezasem w r. 1748 wyszedł
traktat Monteskiusza O duchu p'razu. Tam w księdze
XI rozdz. 6 przeczytał król Stańisław (a może usłyszał
przedtem od samego prezydenta), jak inaezej uregu-
lowali ten stosunek Anglicy. I w drukowanej wersji
przeczytała publiczność odmienną koncepeję: "Życzył-
bym firmiter postanowić, żeby ministrowie Status od-
powiadali Rzplitej za wszystkie akcyje królewskie",
przez co mieliby teraz większe prawo czuwać nad ni-
mi, bo bez ich kontrasygnaty byłyby królewskie roz-
kazy i akty nieważne. "Z czego ten by jeszeze był po-
żytek, że Majestas byłaby za zasłoną impertycyj, któ-
ţ re często bez należytego jej respektu panosi, a przy
tym każdy by się wolniej i śmielej domawiał krzywdy
Rzplitej". Jedynie król działający bez ministrów pono~
siłby odpowiedzialność osobiście - według zasad staro-
106 Polscy pisarze polatyczni Leszezyńsk2 107
polskich. Tak pierwszy raz trafia do polskich mózgów ţ
angielska idea odpowiedzialności ministrów za króla.::
W organicznej - jakby dziś powiedziano - łącz- ţ
nośei z królem konstytucyjnym działa naród zorga-
nizowany: Górnym jego wyrazem pozostanie sejm,
ale dolnym, bezpośrednim - sejmiki. Na obu piętrach '
nţymaga uporządkowania "forma rad". Tu ma Lesz-
czyński do wypowiedzenia najboleśniejsze prawrly, bo
tutaj stanął do oczu strasznemu bożyszezu, którego
imię liberum veto, a tytuł sakralny: pupilla libertatis.
Filozof się zawahał. W pierwszej redakeji przypisał
ojcowskie słowa: "malo periculosam libertatem quam
quietum servitium" jakimś zacietrzewionym przeciw-
nikom; po 10 latach skłonił się sam na powrót przed
tą ideą, "gdyż abusus drogiej rzeczy nie ujmuje jej
pretium". W pierwszej redakeji pytał śmiało, "co może
dari za casus praetexti albo jakakolwiek species dobra
pospolitego w zerwaniu sejmu? Ja nie widzę inszego
tylko in falso et impossibili supposito, żeby cała Rzecz-
pospolita sprzysięgła się na swoją własną zgubę i żeby
się na nią per solennem actum sejmu podpisać chciała.
Jeżeli taki casus może się pomieścić w czyjej rozsądnej
imaginacyi, przyznam dopiero, że takie remedium po-
trzebne". Snadniej to pojąć, że ogół chce zbawiennej
uchwały, a jeden człowiek odćina jak mieczem wszyst-
kie sposoby ratowania się. A po latach dziesięciu-
po szeregu sejmów zerwanych właśnie przez przyjaciół
Stanisława, których szef sztabu, Antoni Potocki, od-
wiedził w r. 1739 lunewilską rezydeneję, gospodarz
Lunţville'u mięknie, i już uchowaj Boże nie chce na-
ruszać liberum veto:
Jest to przywilej wolności naszej, zaszezyt imienia szla-
checkiego, jest nawet szezególny sposób w niektórych cyrkum-
stancyjach salwowania ojezyznę... I taka koniunktura... żeby
cała Rzplita sprzysięgła się na swoją zgubę, i żeby jeden tylko
chciał i mógł ratować, ja jednak z g a d z a m s i ę, że m o-
ţłaby się trafić.
Tak, ale na sejmikach koniunktura taka nie zacho-
ţzi. Więc król-filozof zabezpiecza przed rwaniem wy-
bory posłów, deputatów, komisarzy i w ogóle wszelkie
wybory, i wszelkie w agóle sejmiki, także relacyjne.
Jeżeli prawo stanowi się u nas "nemine contradicente"
to logicznie powinno się je stanowić "nemine absente",
więc jakże może jeden człowiek adbierrać eałemu wo-
jewództwu przedstawicielstwo? Inna sprawa z uchwa-
laniem instrukeji: tu Leszezyński, wciąż idąc za Kar-
wickim, żąda jednomyślności od głosujących, z tym,
że artykuły, przeciwko którym głosowała mniejszość,
tnogą być oddane posłom jako dezyderaty ţrywatne.
Z pewnością te artykuły okazałyby się ważniejsze, ale
ţstatecznie, jakaż w tym szkoda, jeżeli paseł pojedzie
na sejm bez piśmiennego mandatu?
Jedziemy tedy na sejm.
Co za konfuzyja w promowaniu materyj, jakie zamieszanie
w deliberacyjach, jaka niezgoda w decyzyjach, jaka na ostatek
decisionum executio. Wystawia się nam Ojezyzna w naradach
naszych ze wszystkimi swymi dolegliwościami, prezentuje ra-
ny i zwyczajnie znajduje w sercaeh naszych kompasyją, przez
wszytek bowiem ezas obrad naszych wyleczamy je, ale nie
leczemy, owszem, często nowe coraz przydajem i te naj-
ţoleśniejsze, które sobie sami zadajemy... - Zjeżdżamy się,
ţa poprawę defektów, które się znajdują in statu, narzeka-
my na nie. Rozsądek dobry dietat: errores non sunt allegandi.
sed corrigendi, a nieuwaga nowych przymnaża błędów. Zjeż-
dżamy się, aby złym jakim zabieżeć konsekwencyjom; prze-
zorność czuła przekłada je przed oczy, a ślepota nasza na
:ţvszystko je uważy i w tym omamieniu o nic nie dba... Zjeż-
dżamy sżę na ostatek, aby o tym radzić, co nas instantanee
108 Polscy pżsarze polżtycznż
premit, zelus nas wszystkich animat do ratunku, a impet róż-
nych partykularnych pasyj tak praevalet, że się płonną na-
dzieją uwoţząc, spodziewamy się z największego niebezpie-
czeństwa eluctari... Zgoła nasze rady, że tak rzekę, piekłu
się równają, skąd Ojezyźnie nulla salus nee redemptio i gdzie
wieczny nierząd et stridor dentium. Ho sejmować u nas jest
to ostrzyć sobie zęby jeden na drugiego, wsżystkie bowiem
zjazdy zaczynają się na weksach, na insultach; na prywatnych
zawziętościach, a końezą pospolicie tragice na tumultach.
Twardo ż znocno. Ale po dziesięciu latach ton refor=
matora mięknie i słabnie:
Kiedy sobie wystawuję obraz obrad naszych, nie mogę go
lepiej komparować, jako do kapeli wyśmienitej, z przednich
muzykantów zebranej, w której przy instrumentach niestroj-
nych, każdy inszą nutę i pieśń wygrywając, miasto wdzięez-
nej harmonii, głuszą przykro słuchająćych.
Albo nieco ţalej:
ţ Vystawując sobie ńaturam sejmów naszyeh, nie widzę nic
rbwnego in forma guberni wszystkich państw i królestw, po-
nieważ zawierają w sobie wszystkie genera rozmaitych rzą-
dów, moanarehicum, demoeraticum i aristoćratieum; i tak
w trzech stanach zgromadzonych inspirat każdem_u respekt
ftegna Majestas; ufność, prudentia senatu; miłość ojezyzny,
zelus et activitas stanu rycerskiego; a przy tym, co może być
doskonalszego, jako taki kongres, który ma cum libertate sen-
tiendi absolutam potestatem decidendi.
Aby uprościć ţejmowanie proponuje Leszezyński
w drugiej redakeji rzecz całkiem niepraktyczną: aby
żaden sejm ani trybunał, ani nawet sejmik nie zaczynał
się bez kompletu uprawnionych; on ręczy, że wtedy
skońezy się rwanie sejmików! Również skasować należy
nieznośny zwyczaj rugów, jak gdyby ktoś inny prócz
ţarlamentu był lepiej powołany do sprawdzania le-
galności wyborów. Mniejsza o złudzenie. Marszałka
obierać należy pierwszego dnia, większością głosów,
Leszezyńskż IQ9
przez tajne skrutynium. Dalej wytacza autor dwie
niewspółmierne kwestie: jedną, że za wiele u nas jaw-
ności obrad! - "wszyscy monarehowie tak vcţielkie
koszta łożą, żeby wiedzieć, co się w najsekretniejszych
gabinetach traktuje, my im ochraniamy tego kosztu,
nie trzeba im szpiegów, aby wiedzieć nasze rady"-
otóż sejm powinien obradować przy drzwiach zamknię-
tych. Druga ţkwestia - to regulamin. Chciałby autor
zapewnić kolejność wniosków, jak w trybunale, skoro
jednak nie ma adwagi zdać tej sprawy na wolę więk-
szości, to celu oczywiście nie osiąga. Również na różnicę
zdań nie znajduje środka: gdy jedni drugich nie prze-
konali, nie zostaje nic innego, jak puścić sprawę w re-
ces. "Bo liberum veto - czytamy czarno na białym,
czego nie było w rękopisie! - jest fundament status
nostri, który w tym essentialiter consistit, że wszystkie
ţancita nie powinny być stanowione, tylko nemine
contradicente, co sacrosanete obserwować powinniśmy".
Ale liberum veto nigdy nie powinno ţprowadzić do
tamowania obrad, "bo co by to za despotica potestas
była partykularnego obywatela zamknąć gębę całemu
wolnemu narodowi?... Przyznam się, że wertując kon-
stytucyje... nie znalazłem żadnej a condita Republica,
żeby wolno było zerwać sejm albo sejmik, albo sistere
activitatem".
Cośmy tu dotąd zreferowali z ţoglądów Leszezyń-
skiego na sejmy i sejmiki, wyglądałoby bardzo skrom-
nie, nawet w porównaniu z Karwickim, gdyby pomy-
słowość jego się na tym końezyła. Lecz dochadzimy
dopiero do rzeczy najistotniejszej. Czy sejm ma być
jednoroczny, nierozerwalny; czy zarazem, jak u Kar-
wickiego, gotowy, tj. czy król może go zwołać na sesję
nadzwyczajną, tego na razie nie widać. Pół roku ma
110 Polscy pisarze poli.tycznż
Rzplita od października do końca marca na uchwalenie
praw, drugie pół roku na egzekucję. Do jednej i dru=
giej czynności powołani są ci sami ludzie. Bo w sejmie
posłowie po wysłuchaniu wotów senatorskich zaraz
podzielą się na eztery izby według ezterech resortów
ministerialnyeh: skarbu, wojska, sprawiedliwości i po-
licji, aby tam razem z ministrami i senatorami przy-
gotowywać uchwały i ustawy; co uchwalą w izbach
w ciągu 5 dni, choćby i niejednomyślnie, to pójdzie
na piąty dzień pod decyzję plenum (tj. izb połączo-
nych), gdzie już kontradykeje będą miały moc osta-
teczną. Porządek wnoszenia materii z góry przewi-
dziany: najpierw od króla, potem od senatu, w końcu
z województw. A ponieważ Leszezyński chce, aby
wykonania pilnowali ciż posłowie i senatorowie, więc
z góry obmyśla jednostajną budowę dla izb mini-
sterialnych. Każde województwo niech ma po 8 posłów,
to 4 zostanie po kadeneji w stolicy, w centralnej radzie
ministerialnej, 4 odejdzie do okręgu jako komitet wy-
konawezy. Tu jednak, przechodząc od legislatywy do
egzekutywy, musimy przerwać, by poznać, co Lesz-
czyński myśli o senacie i ministrach.
Czym nie miał być ten senat, według prawa i we-
dług legendy, jakich mu nie dawano epitetów. Patres
conseripti, wierne rady, interpres legum, ordo inter-
medius między majestatem i wolnością. Ale to wszystka
zwiędło i zesehło się... W składzie sejmu senat pozo-
staje izbą wyższą, równie bezsilną jak niższa w zarzą-
dzie państwa, ani senatorowie rezydenci ad latus, ani
plenarne rady senatu nic dobrego nie znaczą. Prze-
ciwnie, rada plenarna służy tylko złym królom (Augu-
stowi II) za pokrywkę do osiągania różnych celów
bez sejmu. Każdy zaś pojedynezy senator tylko drażni
Leszezyńskż 111
swą wielmożnośeią urodzoną w równości szlachtę.
Czasem nawet (jak to bywało za króla Michała) senator
stawał się synonimem zdrajcy.Więc znieść tę jałową
godność i znieść instytucję! Niech pozostanie w sejmie
izba senatorska z biskupów, wojewoţów, kasztelanów
drążkowych g i ministrów (kasztelanów krzeslowych 4
tj. mniejszych, w ogóle skasujemy), za to obrócimy
wojewodów w urzędników, damy im stałe uposażenie
w gotawce - i konkretną pracę. Będą to już wojewo-
dowie obieralni, oczywiście przez szlachtę w tajnym
głosowaniu i w podwójnej liczbie. Dlaczego podwójnej?
Aby jeden wojewoda zawsze uczestniczył w eentralnym
rządzie, drugi przewodniezył w zarządzie wojewódzkim,
i to na zmianę co pół roku. Zaraz objaśnimy, jak ów
rząd i administracja mają wyglądae.
Czym mają być ministrowie i jak mają urzędować,
to sobie Leszezyński uświadomił dopiero po trosze.
W pierwotnym tekście przewidywal "sţdy ministerial-
ne", potem zapewne przyjrzawszy się w Lotaryngii
administracji zachodnioeuropejskiej i wyţzytawszy
u księdza Saint-Pierre program "poliśynodii", tj. ko-
legialnyćh urządzeń na czele państwa, przemianował
sądy na rady (consila ministerialia). Już to w ogóle
idea rządu jako czegoś odrębnego od prawodawstwa
i sądownietwa, a wyższego nad samo wykonywanie
ţraw, z truůdem wehodziła do polskich mózgów; wszę-
dzie tylko rady i sądy. Karwicki wyobrażał sobie eiągłe
sejmowładztwo. Leszezyński przynajmniej oddziela
prawodawstwo od ţwykonania, ale chce między nimi
ugruntować tożsamość czynnika działającego. Wszel-
' Oczywista pomţłka autora. Powinno być krzesłowych.
ţ Oczywista pomyłka autora. Powinno być drążkowych.
112 Polscy pżsarże politţczţż
ka władza z ludu, a władza wykonaweza z sejmu.
Właţdzę wykonawezą sprawuje król i nie poszezególni
ministrowie, ale rady ministerialne, i to przez cały
rok. Posłowie muszą jakoś nastarezyć czasu, aby przez
pół roku i pracować w sejmie (tzn. w 4 wielkich ko-
misjach i na plenum) i - ci, co zostali powołani do
rad - ratłzić przy ministrach. Kto ich tam powoła,
dokładnie nie wiemy, dość, że każde województwo
otrzyzna jetlnakowo delegację ośmiu (dziwna spra-
wiedliwość) i 4 zaśtępców nadliczbowych. Trzeba się
wezytać bacznie w te rozdziały, aby zauważyć, że
Leszezyński po cichu likwiduje dualizm polsko-litewski.
Owe rady ministerialne będą potrójne w każdym re-
sorcie, bo Leszezyński chce mieć 3 ministrów; d!a
Wielkopolski, Małopolski i Litwy - a więc w dziedzi-
nie skarbu, wojska, sprawiedliwości i polieji rządzić
będą kolegia złożone z 3 ministrów, pewnej liczby
wojewodów i 1/4 części posłów (snać po jednym z wo-
jewództwa), razem z 45-48 osób; ich odpowiedniki
w 33 województwach jak gdyby miały tylko p i 1 n o-
w a ć, d o z o r o w a ć, a nie widać jeszeze, jacy to
funkejonariusze s p e ł n i a ć będą rozkazy; a może
każtiy ż 4 wojewódzkich kansyliarzy obejmie jeden
z 4 resortów administracji miejscowej? Również nie
jest jasne, czy te komplety podezas kadeneji sejmowej
sehodzić się będą miały razem; przewidziane są takie
łączne sesje w bezsejmawym czasie; gdy zajdzie po-
trzeba załatwiania walnych rządowych materu (poli-
tycznych czy prawodawezyeh?), wówezas taki zespół
reprezentować będzie wszystkie stany, całą wielowład-
ną Rzplitą i dlatego zapewne Leszezyński nie podtrzy-
mał pomysłu Karwickiego, by zwoływać cały sejm
na nadzwyczajne posiedzenia.
Leszezyński 113
Mamy więc rząd i zarząd miejseowy wyłonione
z sejmu. Podezas sejmu rząd załatwia tylko sprawy
rządzenia i między sejmami połączone rady stanowią
pełnomocny wydział stanowy; w tyznże czasie druga
połowa posłów i senatorów pracuje w radach woje-
wódzkich, ale tylko do dnia wyborów. Ale czyż rad
owych nie ma podezas kadeneji parlamentarnej? Ano
ich nie ma. Reformator o nich zapomniał. Nie zapom-
niał natomiast o odpowiedzialności ministrów. Dotąd
podskarbiowie, hetmani, kanelerze, marszałkowie byli
dożywotni i nieusuwalni; nada! wybierać ich będzie
sejm na okres sześcioletni, a jak się dobrze sprawią,
to i na następny. Nie wybrani ponownie, wracają na
fotele senatorskie, o odwoływaniu ich przed terminem
nie ma mowy. Zmarłego czy znieehęconego, gdy zre-
zygnuje, zastąpi sejm z łatwością innym; zdziecinniałe-
go a upartego trzeba cierpieć - i przegłosowywaE
w radzie ministerialnej aż do upływu jego pełnomoc-
nictw. Właśnie przegłosowywać, bo całe gremium ma
głos stanowezy, i nawet nie wiadomo, kto za 45 bę-
dzie podpisywał rozkazy na zewnątrz.
Cóż się tymezasem stało z monarehą, czy go koro-
nowany autor caţłkiem zdegradował na dożę, podobnie
jak uczynił Karwicki? Bez łaski rozdawniezej, bez
władzy nominowania i rozkazywania; bez skarbu nad-
wornego, czy on ma w ogóle zniknąć? Wstrzymajmy
się z tym wnioskiem, nim poznamy przyszły wymiar
sprawiedliwości i przyszłą "policję". Otóż co r!o tej
ţstatniej zawód jest zupełny; stek ogólników na temat
porządku z zachętą do pozbycia się nierządu, boć właś-
nie państwa, wolno się po naszemu rządzące, "im które
większą wolność mają, tym się większym porządkiem
utrzymują", nie tak jak u nas, gdzie rozumiemy, że
F -- Polscy :pisarze polityczni XVIII wieku
114 Polscy pisarze poZżtycznż
nierządem stoi i że im większy nierząd, tym większa
wolność. Już znacznie konkretniej ujmuje autor spra-
wy sądownictwa. Widocznie nie trafiła mu do przeko-
nania teoria Monteskiusza o podziale władz, bo sądy
grodzkie i ziemskie radzi włączyć do rad wojewódz-
kich. Trybunałom pozostawia bezapelaeyjne orzekanie '
o sprawaeh kryminalnych, za to dla procesów cywil-
nych ţprzewiduje jeszeze jedną instaneję w radzie
pieczętarskiej (ministerialnej); nie ma to być sąd ka-
sacyjny, tylko organ ţozoru nad całym sądownictwem,
przy czym według weześniejszej redakeji Głosu rada
ta legalizuje wszystkie wyroki, według późniejszej
tylko te, przeciwko którym strona któraś apeluje. Nie
wiadomo, skąd Leszezyński wziął ten pomysł (ezyżby
z Franeji?); sam on przyznaje, że prawniczych studiów
za sobą nie ma, ale też dlatego czuje respekt przed
prawem i' gorszy się brakiem wykształcenia naszych
sędziów apelacyjnych, tj. deputatów. "We wszystkich
krajach po wsiach ci, so ich ţzowią satrapae, którzy
sprawy primae instantiae sądzą, powinni być graduati
in universitate, gdzie jurisprudencyi uczą, a nasż try-
bunał, który cały naród sine appellatione sądzi, co go
za subiecta :componunt?" Gdybyż przynajmniej tLo-
świadezeniem nadrabiali swą ignoraneję, a tu im każą
zmieniać się z roku na rok! Na przyszłość, skoro nie
stać nas na sędziów z uniwersyteckim wykształceniem,
niech przynajmniej deputaci będą dożywotni i płatni
ze skarbu, to wtedy warto będzie od młodości studio-
wać prawo. Stąd i do senatu wejdą lepsi znawcy prawa
ţospolitego. Nieusuwalność sędziów groziłaby może
ustanowieniem stałej dyktatury stanu sądowniczego
(jak we Franeji), gdyby nie to, że przed wszystkimi
sądami - i także ponad wszelkimi wichrzycielami-
Leszezyńskż 115
będzie w flwej radzie kanelerskiej gotowy sejm
Rzplitej.
Teraz możemy się cofnąć do określenia pozycji
króla. Na pozór znikła z wymiaru sprawiedliwości,
z rządu i z ustawadawstwa = naprawdę jest wszędzie.
Wiadomo, że naczelną ideą Stanisława jest nie rozłą-
czenie władz, ale wprost przeciwnie, coadiunetio status.
Król nic nie maże bez ministrów, bez sejmu, bez na-
rodu. Tak, ale i sejm, i rząd nie mogą nic robić bez
króla. Nasz autor woli nie tykać kwestu, z jakim to
głosem król będzie wehodził raz do izby kanelerskiej,
kiedy indziej podskarbińskiej czy hetmańskiej. Raz
tylko rzucił myśl, żeby przy wybieraniu ministrów
ţosłowi przysługiwał jeden głos, senatorowi - dwa,
a królowi = w nagrodę za utraeone rozdawnictwo-
ţdziesięć. Ależ ważniejszą zasadą będzie to, że kolegia
rządzące ani sejm prawodawca nie będą mogły nic
przedsięwziąć bez króla: to znaczy nie straci on prawa
veto i sankeji! Dalej wśród 4 departamentów niby
zapomniał Stanisław o sprawach zagranicznych.
Wprawdzie będą tam jakieś ekspedycje cudzoziemskie
z izby kanelerskiej, ale rzecz jasna, że ktoś inny po-
prowadzi gabinet i dyplomację i tym innym pożostanie
król. Wreszcie niewinny na pozór pomysł, aby nie
województwa podawały 4 kandydatów do nominacji
królewskiej, ale żeby król zgłaszał kandydatów na
wybory do senatu, zmierza oczywiście do tego, żeby
do tej izby wehodzili sami stronnicy dworu, który
lepiej przywiąże ich do siebie, niżby to uczyniła lotna
gromada wyborców. Słowem, Stanisław, choć nie ju-
rysta, opisał sobie mocną pozycję w państwie z nad-
zwyczajną pomysłowością. Sobie - albo podobnym
doń innym "Piastom". Bo cały plan reformy elekeji,
116 Polscţ p2sarze polityczni
który autor podaje w rozdziale końcowym, zmierza
nie tylko do tego, by zabezpieczyć kraj przed wstrzą-
sami bezkrólewi i wojnami o tron polski, ale także do
usunięcia od konkureneji kandydatów cudzoziemskich.
Próżno argumentować, że obcy książę nie uszanuje
naszej wolności, bo się wychował w atmosferze despo-
tyzmu, że będzie zawsze koehał bardziej ojezyznę
ţierwotną niż ţrzybraną, że jeśli nawet tę ostatnią
poślubi sercem, to będzie dążył do dziedzieznego w niej
panowania (któryż dzierżawca nie chciałby być dzie-
dzicem?); dopóki istnieje jawna elekeja viritim, póty
obca intryga będzie rozdwajała obywateli i póty kan-
dydat rodak, o ile nie jest narzędziem zagranicy, nie
dotrzyma placu obcemu dynaście. (Raz się to udało
w r. 1669, raz udało się na pozór w r. 1674, ale wów-
czas Sobieskiego forsowala Franeja - dziś już są inne
czasy). Bardzo pomysłowo rozdziela tedy Leszezyński
elekeję na dwa akty: wybór kandydatów i wybór króla.
Zaraz po otwarciu bezkrólewia, nie zwołując niepo-
trzebnej konwokacji, bo ta mnożyła tylko rozłamy,
rozpisuje prymas sejmiki elekcyjne dla dwojakiej funk-
cji: pierwszego dnia nieodwłocznie, bez długich dysku-
sji (bo nie trzeba będzie słuchać ofert cudzoziemskich)
głosują wyborey tajnie na kandydatów. Rezultat zo-
stanie ogłoszony i przesłany prymasowi na sejm elek-
cyjny. Nazajutrz wybiera szlachta poslów na sejm
elekcyjny w podwójnym komplecie, po 16 z woje-
wództwa. Tj. właściwie dobiera się 8 do ósemki już
zasiadającej w sejmie względnie w radach ministerial-
nych i wojewódzkich: ta dawniejsza reprezentacja
będzie może bardziej zrównoważona, nie nastrojona
ţrzez propagandę.
Na sejmie elekcyjnym prymas w otoezeniu depu-
Leszezţński 117
tacji senatorsko-szlacheckich zestawi najpierw ogólny
wynik prezentacji kandydatów, oczywiście uwzględnia-
jąc także wszystkie odłamki wojewódzkie. Następnie
ogłosi w kolejności liczby zebranych głosów te cztery
nazwiska, które najwięcej ich skupiły. Wyboru króla
dokona sejm elekeyjny, złożony z 670 mniej więcej
posłów i senatorów - 16 X 33 = 528 posłów, 66 woje-
wodów, 33 kasztelanów drążkowych5, 16 biskupów
i tylu (lub nieco więcej) ministrów. Razem głosów
powinno być z górą osiemset, bo autor radzi przyznać
senatorom po dwa głosy, a prymasowi 3. Tu krótko
a dobitnie rozprawia się z całą legendą obioru viritim.
Jednomyślności na polu elekcyjnym nie było niţţdy-
upewnia z drobną przesadą (bo była w r. 1632). F'ospo-
lite ruszenie nie nadaje się do wojny zewnętrznej;
zdatne, owszem, do wojny domowej. Zresztą czyż nie
miałby szlacheic czynnego udziału w elekeji przez
samo głosowanie na kandydatów? Tak tedy w zgroma-
rlzeniu wybrańców całego narodu prymas spyta o zgodę
najpierw na najmocniejszego z kandydatów, lecz jeżeli
nie będzie jednomyślności, to wysunie kolejno słab-
szych. Jeżeli każdy spotka się z opozycją, to nastąpi
głosowanie nie przez pisanie nazwisk, ale "jak w We-
necji" przez białe i ezarne gałki - zapewne poczynając
5 Por. s. 11 przyp. 3 i 4. W sprawie kasztełanów zachodzi
nieporozumienie. Autor Głosu jako jedynych świeckich sena-
torów chce widzieć wojewodów w podwójnej liczbie. Ów po-
dwójny komplet uzyska się przemieniając kasztelanów krze-
słowych na wojewodów. W wersji drukowanej wyraźnie jest
mowa o zniesieniu vcţszystkich kasztelanii jako urzędów nie-
czynnych. W tekście wydanym przez Rembowskiego: "Obejść
się możemy bez kasztelanów ałbo jako ich zowiemy senato-
rów drążkowych: bo co krzesłowi, według dyspozycji po-
dwójnych senatorów, zostaliby na swoim miejscu...".
ţaţrtD
ţ ţţţţ ţeţţ ţ
118 Polscy pisarze politţczni
od pierwszego kandydata. Tu zakłopotał się Leszezyń-
ski, jak uspokoić zgorszenie tych, co się wzdragają
na wyraz "pluralitas" i perswaduje im, że przecież
żadna partia nie zeehce obstawać przy pabitym, bo
na tym tylko straci. Tymezasem zapomnial o jednej
ţewentualności, że może żaden nie skupić absolutnej
wiţkszości "kałkułów" - czy można ogłaszać wybrańca
_mniejszości? czy raczej urządzić głosowanie ściśIejsze?
Mniejsza jednak o ten szezegół. Plan Leszezyńskiego
w porównaniu z planem Karwickiego, ad którego król
niewątpliwie tu czerpał natehnienie, jest zarazem
Iepszy i gorszy: lepszy, bo wyraźniej stawia sprawę
4 kandydatów, gorszy, bo nie poparty unormowaniem
reprezentacji wojewódzkiej (po 16 posłów z Sandomier-
skiego - i z Inowrocławskiego!); mniej śmiały, bo nie
próbuje oprzeć się na podatkowej uczciwości i sile
wyborców. W każdym razie oba te plany stały wyżej
niż wszystko, co umieli wykoncypować politycy prak-
tyczni - nawet ci, co po bezkrólewiu 1733 r. układali,
jak wiemy, stosunkowo postępową ordynację sejmu
elekcyjnego, gdzie zaehowuje się tłumny zjazd, a tylko
duktorzy województw w nieokreślony bliżej sposób
podają ich vota prymasowi dla obliczenia większości.
Ale jeszeześmy nie wyczerpali pomysłów Głosv
ţolţego. Mądre i szezere jest to, co autor pisze o po-
trzebie obrony narodowej - a pisze w ţierwszej re-
dakeji o wiele mocniej niż w drugiej:
Tyleţmy mieli opiekunów (w wojnie północnej), ile było
wojującyeh miĘezy sobą narodów: żaden się nie deklarował
nieprzyjacielem Ojezyzny. Dlaczego każdy ją przyszedł bro-
nić, jeżeli nie dlatego, że sama prze2 się żadnemu ż nich
obronić się nie moaţa. Zruga w nas preokupaeyja, nie mniej
szkodliwa, pochodzi z naturalnej naszej wojennej samej cnoty.
Leszezyńska I 19
Tak jest innata w narodzie naszym animi generositas i odwa-
ţa, że dufając serca naszego męstwu, nie uważamy, jeżeli siły
do niego correspondent, czekamy extremos casus bez żadne
gotowości. Czemu? Bo się ich nie bojemy, lubo ostrożność
z odwagą pomieścić sie może... I tak według naszego zwyczaju
dopiero wojska zaciągamy, kiedyśmy prawie zawojowani,
i dopiero na nowe zaciągi podatki skladamy, kiedy je nieprzy-
jaciel miasto poţorcy wybiera. IZo tej szkodliwej na oţronę
naszą renitencyi eontribuit siła przyzwyczajenia się ad varios
casus i stąd trzecia preokupacyja, że w ustawicznym żyjąc
niebezpieczeństwie stało nam się tak familiare, że się bynaj-
mniej niczym nie trwożemy, luţo mors minus poenae quam
mora mortis habet. Przyuczeni ad continuas ealamitates, że
nas jeszeze nie pokonały, firmiter rozumiemy, że z jednej
wybrnąwszy, wybrniemy i z drugiej, mówiąc pospolicie: minie
to, bywało jeszeze gorzej, a wyszliśmy z tego.
Przypomina autor targi o prowineje nasze, niszezy-
cielskie nadużycia własnych niekarnych wojsk. i różne
"rewolucyje", któryeh one bywały narzędziem. I stawia
wnioski. Na pospolite ruszenie nie liczyć, owszem,
skasować je zupełnie. Zamiast tego ciężaru niech wo-
jewództwa niezależnie od armii, o której gdzie indziej,
utrzymują husarię (wg I tekstu) albo milicję konną
(wg II), gdzie żnajdą zarobek i możność zasługi żywioły
dzielne a ubogie. Armia na czas pokoju potrzebna
50-tysięczna, na wypadek wojny - stutysięczna, z po-
działem na wieIkopolską, małopoIską i litewską, każda
ţod osobnym hetmanem, obieranym, jak wiemy, termi-
nowo przez sejm. Przejście od komputu pokojowego
do wojennego polegałoby na tym, że regimenty liczące
po 500 żołnierzy dobierałyby drugie tyle "rekrutów".
Nadliczbowi oficerowie na wypadek tej aukeji muszą
być gotowi na pół żołdzie. Na komput pokojowy szłaby
pewna stała płaca budżetowa; drugie tyle odkładałoby
się na "skarb gotowy" wojenny. Owych rekrutów
i20 Polscy pżsarze polżtycznż
spisałyby zawezasu województwa według parafii i trzy=
małyby ich w pogotowiu, nie odrywając od pracy za-
robkowej (autorowi nie przyszło na myśl skrócenie
służby i trzymanie wyćwiczonych żołnierzy w rezer-
wie). Rzplita musi się zdobyć na własne szkoły rycer-
skie i na szpitale żołnierskie, i domy inwalidów, oczy-
wiście na cekauzy i arsenały. Za to skasować wojska
nadworne i te fortece prywatne, co to odporu wrogowi
nie dadzą, a są na wewnątrz ostoją magnackiej samo-
woli. Postulat stutysięcznej armii; jak wiadomo, przej-
mie i spróbuje zrealizować według wskazań Leszezyń-
skiego dopiero Sejm Gzteroletni.
, Również rozdział o skarbie ţodniósł w oczacłi
ţotomnyeh reputację króla Stanisława. Wychodząc
z założenia, że płacimy za mało, bo musimy nastarezyć
i na armię pokojową, i na skarb wojenny, krytykuje
ţasz autor istniejące podatki i w każdym znajduje
coś do poprawienia. Kler nieeh płaci więcej i stale,
a nie sporadycznie. Szlachcic niech się nie uchyla od
" j.
ceł, skoro nie "po szlachecku handlu e Sól suche-
dniowa więcej szkodzi skarbowi, niż dogadza woje-
ţwództwom; jeżeli z tego monopolu państwo ma mieć
zysk, to niech nie puszeza do Prus i na Litwę soli
zamorskiej. Gzopowe i szelężne od napojów, skoro
jest w miastach, czemu nie ma być po wsiach; pogłów-
ne chrześcijańskie precz, bo to haracz (o podniesieniu
żydowskiego król milezy). Ale te wszystkie stare spo=
soby podatkowania można by zastąpić jednym no-
wym - dochodowym. Rzeez, jak wiadomo, bardzţ
trudna, bo wymaga i wysokiej etyki, i wysokiej tech=
ţniki. Ale król iilozof rzecz sobie upraszeza: Gdy Rzplita
przez komisarzy zrejestruje dochody wszystkich po=
s e s o r ó w ziemskich według ţarafu (bo to jest pod-
Leszezţńskż 121
stawa niezmienna), w obrębie każdej parafii nastąpi
rozdział według posesyj. Właściciele ziemsey ściągną
dla skarbu należne sumy w takiej postaci (od dymów
ćzy głów, czy jeszeze inaczej), jaka im się na miejscu
nada; jeżeli mają długi hipoteczne, to odpowiednią
część ciężaru ściągną wierzyciele. Leszezyński wypo-
wiada się za normą l0o/o dochodu z ziemi na skarb,
ale przewiduje także mniej - albo więcej *. Z tego
powodu chwalili później autora historycy, że naśladuje
idee Vaubana (La di7n,e royale, 1707) wprowadzając
arcypostępowy impót unique. Pochwała przedwezesna:
nasz autor wprawdzie związał podatek z posesją, co
uchodziło za crimen lesae nobilitatis, ale najwyraźniej
zaznaezył, że godzi się na ściąganie owych l0o/o na
skarb - z chłopskiej ehudoby.
Tędy doszliśmy wreszcie ţo kwestii społecznej.
Anormalności stosunków klasowych w Rzplitej nie
mógł nie widzieć autor, który widział Niemcy, Szwe-
cję, Franeję i Lotaryngię. Gzy tylko odważy się je
żaatakować? Otóż odwagi mu nie zabrakło. Ducho-
wieństwu wyłożył dokumentnie, że źle służy swojej
własnej i Kośeioła sprawie. Kolosalne kontrasty między
uposażeniem niektórych biskupstw i opactw a ubós-
,twem przeważnej części duchowieństwa; nadmiar księ-
ży i zakonników w jednyeh stronach, a brak ich do
obsługi wiernyeh gdzie indziej; zmaterializowanie tych,
co chcieliby służyć Bogu i mamonie; wspaniałe pa-
łace - obok zaniedbanych świątyń; pobożne fundacje
* W tekście II wyd. Turowskiego 130 osobliwe nieporozu-
mienie: w pierwszym tekście była jeszeze mowa o 5o/o, przy
przeróbce na franc. "folgując pospólstwu" chcieli autorowie
znów zejść na tę normę, ale wyrazili to fatalnie: "piąty grosz",
to byłoby przecież 20o/o (w wersji franc.: cinq pour cent).
t22 Polscţ pasarze polityczţi
obrócone na prywatę; mała ofiarność na ubogich-
to wszystko tym silniejsze musiało robić wrażenie na
czytelnikach Głosu, jeżeli wiedzieli, że tak pisze mąż
religijny, autor apologetycznego traktatu przeciw dei-
stom. Wszak ten sam charakter w najliehszym plebanie,
co we wspaniałym prałacie, taż świątţbliwość w jednym
zakonie, co i w drugim. Więc po sprawieţliwości go-
dziłoby się zrównać dochody biskupów pod "generalną
administracyją dóbr duchownych", a nadmiar obrócić
na obronę Rzplitej; na płace wojska, (ńby nie musiało
najeżdżać dóbr kościelnych), na erekeję kościołów, na
szpitale, na misje, na wykupno niewolników... Tu cze-
kamy razem z Rembowskim dalszego ciągu: "na nowe,
liczniejsze i lepsze szkoły". Ale o tym filozof zapom-
niał!
Szlachcie wypalił Leszezyński verba veritatis za
jej pańskie fumy i ekonomski demokratyzm. "Chęć
szezera" bez zasług i wykształcenia - oto dla wielu
kwalifikacje do zaszezytów i dobrobytu. Wszędzie in-
dziej dochodzi się do znaczenia przez pracę, służbę,
;doświadezenie; u nas lada młodzik, byle umiał klecić
oracje, zagłusza starszych, peha się na czoło, wytwarza
opinię publiczną. A przy tym to pomieszanie "rycer-
stwa" i "obywatelstwa". W wojsku ducha militarnego
trudno się doszukać, za to w sejmach i sejmikach
szable. Trzebaż te dwa "stany" rozłączyE. Ziemianin
ţniechaj będzie porządnym ziemianinem, tzn. gospoda-
rzem, umiejętnym rolnikiem, żołnierz niech myśli
o swoim powołaniu, a nie o rozgrywkach sejmikowych.
Stąd pierwszy wniosek: zlikwidować bezużyteczne
i kompromitujące nas pospolite ruszenie - zastąpić je
(jak wspomnieliśmy) zaciężną husarią czy też milicją
wojewódzką. Drugi: usunąć z sejmików (jak to już
Leszezyński 12ţ.i
radził Karwicki) ezynnych wojskowych, służących, nie-
posesjonatów i banitów.
Wreszcie rozdział najsławniejszy: "Plebei". Mamy
go jak i całość dzieła w dwóch redakejach, ale tu
różnice są szezególnie charakterystyczne. W pierwszej
mocniejszej czytamy: "Uważamy, przejrzawszy się po
.całym chrześcijaństwie, że ten ludu pospolitego con-
temptus w jednej tylko Polszeze naszej tak wielki,
owszem, gdzie indziej w państwach, które się tąż co
i my wolnością szezycą, statum seorsivum regni com-
ţonunt, jak to widzimy w Szwecji, w Anglii, w Holan-
dyi, w Szwajcaryi". To porównanie później opuśeił.
ţdzie indziej wzmiankę o Śląsku i Prusiech, jako
ţrajach, gdzie pospólstwo ma wolność, także - po
10-letnim namyśle - pominął. Była dalej rada, aby
enator przewodniczący w radzie wojewódzkiej z urzę-
du opiekował się chłopami - ale i tej myśli nie znaj-
ţujemy już w książkowym wydaniu. Pozostały jednak,
ţądź co bądź, myśli cenne. Komu do ludzkiego trak-
towania poddanych niedostatecznym motywem jest
samo chrześcijaństwo, niech zważy, że chłopi czynszow-
nicy większy dają dochód niż pańszezyźniani; że sama
natura peha człowieka do zrzucenia jarzma; że panu-
jący, ktary by zamyślił o absolutum dominium, naj-
ţatwiej znalazłby poparcie u chłopów; że taki stan
rzeczy, gdzie chłop nie jest pewny swego ruchomego
dorobku, bo mu go pan w każdej chwili może zabrać
i przępić, nie zachęca do pracowitości. A już najkate-
goryczniej protestuje król Stanisław przeciwko przy-
sługująeej dziedzicom władzy nad życiem i śmiercią
,ţoddanyeh. Nie żeby pan mógł "niewolnika" zabiE
;bezkarnie (przecież zapłaci zań 100 grzywien!), ale
samo to, że go oddaje do sądu ciemnego wójta, którego
124 Polscy pżsarze polżtyczni
sam ustanowił, który ową straszną jurysdykeję spraţ
wuje, to już samo oburza słusznie Leszezyńskiego
i uzasadnia żądanie, aby chłap mógł się z panem pro-
cesować przed sądem państwowym.
O mieszezanach ledwo słów kilka. "Przecież jeżeli
,gdzie, to w Polszeze naszej osobliwszą trzeba by mieć
curam konserwacyi miast i miasteczek, my bowiem
na zbogacenie się po morzu nie pływamy, jak insze
narody. To są nasze emporia utrzymująee całego pań-
stwa comercia". Tymezasem "jaka w nich budynkóver
ruina, jaka nieludność obywatelów, jaka indygencyja
mieszezanów, jaka incapacitas rzemieślników, jaka
,insuficientia towarów, jaki na ostatek przy wielkim
niedostatku nierząd"... I nic dziwnego, bo "nigdy
mieszezanin nie dojdzie sprawiedliwości z szlachcicem".
Głos końezy się w obu redakejach zebraniem głów-
nych 21 tez - dłuższych w rękopisie, lakonicznych
i lapidarnych, bo przełożonych z francuszezyzny-
w pierwodruku. Tu i tam czytamy przestrogę, że obce
ţaństwa wszystkimi siłami przeciwdziałać będą refor-
mie; tu i tam trzy refleksje, zamknięte hasłami: "In
spem melioris aevi. "Nisi Dominus aedificaverit do-
mum in vanum laborem, qui aedificat eam". Ale
.w przeróbce wyrażone dwukrotnie przekonanie, że
większość Polaków zaaprobuje jego program. "Nic
mnie tak nie utwierdza w przełożeniu tych errorum
in statu nostro, jako generalna ieh rekognicyja od
wszystkich dobrze życzących ojezyźnie. Nasłuchałem
się tego na sejmach i publicznych obradach, in fami-
liari nawet colloquio, jako każdy je widzi, każdy ezuje,
ţkażdy na nie narzeka, a wszyscy jednakowo w nich
perseverant". Cokolwiek byśmy zarzucili Gţosozuż u>o1=
tze7n.u, że nie potępił liberum veto, że niepraktycznie
Leszezyţski 125
konstruował rząd centralny, że za mało żądał dla chło-
pów, nie zagrzał dla postępu gospodarezego, zignorował
oświatę - potomność uznała go za twór pionierski
niepospolity, za jeden z najjaśniejszych promieni prze-
bijających saską pomrokę. Gdzie było Wettynom Au-
gustom to tych królewskich aspiracji, do tej filozo-
ficznej głębi! Jaka bujność, soćzystość wysłowieniţ
w pierwszym tekście, jakie bogactwo barokowych ale-
gorii (stary gmach - okręt z kompasem, praw kape-
la - człowiek i jego członki...). Szkoda, że druk
pojawił się o 10 lat za późno. Gdy go czytano w Polsce,
końezyły się syzyfowe prace Czartoryskich. Później
jego projekt reformy elekeji przypomną sobie smutni
prawodawcy na sejmie Ponińskiego, a całe dzieło prze-
drukują radośni reformatorzy podezas Sejmu Cztero-
letniego. Że jednak sam system powstał na lat kilka-
naście przedtem, nim się ozwały pierwsze jego echa,
a niektórzy o nim wiedzieli już w r. 1738, więc omó-
wiliśmy go w momenćie zaraz po przedostatnim bez-
królewiu *.
Od pewnego czasu ukazuje się nam Leszezyński
z noţ%vym obliczem, z oliwną gałązką pacyfisty. Ogło-
szono ze zbiorów lotaryńskich (Nancy) jego MeTno'rżał
o ugruţtowaţżu powszechnego pokoju i przy tej spo-
sobności słusznie wytknięto historykom tej ideoloţii,
* W późniejszych obradach sejmowych i korespondenejach
politycznych dośe rzadko powolywano się na Glos wolny. Pod-
czas walki o ustanowienie Rady lţ Tieustającej [poseł warszaw-
ski Szamocki złoźył do laski projekt na Głosie oparty (Konop-
czyński, Geneza ż ustanozţżenie Rady Nżeustającej, Kraków
1917, s. 2ţ0)). Przypomniał przestrogi dobroczynnego filozofa
ks. kanelerz Andrzej Mlodziejowski na końcowej sesji sejmu
Ponińskiego (IV 1775, Diariusz w rkps Bibl. Czart. 825)ţ
W r. 1790 przedrukował Gćos 2ţolny M. Bukar.
126 Polscy p%sarze polityczn2
że zupełnie ignorują polski paeyfizm *. Minister spraw
zagranicznyeh Rzeczypospolitej Polskiej wyraził uzna=
nie królowi tułaczowi za to, że "wystudiował całokształt
problemów, jakie stawia utworzenie... organizacji mię-
dzyziarodowej, a uczynił to w sposób przedziwnie
jasnowiţzący, z wybitną zdolnością wnikania do pód-
staw najbardziej złożonyeh zagadnień". Zaś odkrywca-
=wydawca dokumentu wśród poprzedników Stanisława
wymienił w samej Polsce takie nazwiska, jak Tarnow-
skiego, Modrzewskiego, Warszewickiego, Skargi, świadţ
cząee o tym, że Polska od XV do XIX w:, daleka od
militaryzmu i aneksjonizmu, potępiała wojny zaborezţ
i życzyła pokoju wszystkim narodom.
Uważnie analizując pismo Leszezyńskiego i zesta-
wiając je z ówezesną sytuacją, doehodzi się do oceny
nieco odmiennej. Przede wszystkim mamy przed sobą
nie jeden memoriał, lecz dwa, i ten, który wydawca
umieścił na końcu, jest weześniejszy, bo pisany jeszeze
wśród wojny powszechnej, gdy rzekomy początek po-
wstał już po pokoju akwizgrańskim 1748 r. **. Co skło-
niło Stanisława do tej kompozyeji? Może chęć powrotu
na tron polski? W żadnym razie, bo powrót był nie-
możliwy bez rozlewu krwi. Może próżność? Nie, bo
autor memoriału nie ogłosił. Były to więc naprawdę
rozmyślania szezerego miłośnika zgody, szezerego largo
sensu wyznawcy chrystianizmu - choć nie jest wy-
kluczone, że weześniejsze pismo ma związek z przy-
* Rozwój ideologu pokojowej w Polsce śledził S. Estreicher,
Pacyfżzm w Polsce XVI stutecża, Ruch Prawniczy, Ekonomicz-
ny i Socjologiczny 11 (1931).
** Wydawcy Memorżatu nie zauważyli tej różnicy chrono-
logicznej; ustępy cytowane przez p. Życkiego pochodzą pro-
miscue - z obu tekstów.
Leszezyński 129
należnością Leszezyńskiego do loży i zwraca się do
ludzi podobnie myślących.
Napisaliśmy: rozmyślania, a nie marzenia,
bo autor wyraźnie zastrzega się, że zarówno monarehię
nadpaństwową, jak republikę chrześcijańską w stylu
księdza de Saint-Pierre'a uważa za utopie: "Nie można
pochlebiać sobie, że się ujrzy kiedyś we wszeehświecie
pokój mocny i trwały... Ale jeżeli wojny są nieunik-
nione, to szukajmy przynajmniej sposobu, jak je zrobić
fatalnymi tylko dla tych, co się nie ulękną ich wznie-
cania. Może, gdy nie będą mogli prowadzić ich bez-
karnie, sami się zdecydują zostawiać sąsiadów w spo-
koju i samym żyć spokojnie". Jakże daleka była Europa
Ludwika XIV i ta nieco późniejsza, ale też spółezesna
Leszezyńskiemu Europa Fryderyka II od takiego po-
rządku międzynarodowego. Ileż problemów prawnyeh
i politycznych, geograficznych, etnograficznych i eko-
nomicznych otwierało się na drodze do skromnego
ideału Leszezyńskiego! Sam on twierdzi, że Saint-Pier-
re'a prżewertował gruntownie, podobnie jak wielu
innych autorów, uczenie i ściśle traktujących etykę
i politykę, jako umiejętności dążące do uszezęśliwienia
świata. O ile jednak trafne i głębokie bywają spostrze-
żenia Leszezyńskiego nad barbarzyńską psychiką i ety-
ką władców zdobywców (nomina sunt odiosa), o tyle
argumentów i rad konkretnych znajdujemy u niego
niewiele: grunt, że wojny wyniszezają państwa, gdy
pokój zapewnia im dobrobyt i postęp, lepiej przeto
chronić pokój istniejący niż walezyć o pokój lepszy.
5am autor przyznał, że mu nie chodzi o szezegółowy
"precis" pokojowego systemu; lecz w takim razie cóż
konkretnego przynosi ten szezytny memoriał?
Owszem, przynosi on rzeczy konkretne i bardzo cie-
128 Polscy pżsarze politţczni
kawe, tylko je trzeba umieć zeń wyczytać. Król-ksiąźę
ţodezas wojny rozróżnia w Europie monarehie i repu-
bliki; do tych ostatnich zalicza Anglię, Holandię, Szwe-
cję, Wenecję, Szwajcarię, Genuę i Polskę. Upewnia,
że żadne z tych państw nie dąży do zaborów, one więc-
mogłyby zacząć od utworzenia między sobą ligi (allian-
ce), która by polubownie załatwiała spory między
swymi członkami, a także ofiarowywała swą mediację
innym skłóconym państwom, bez względu na to, czy
przystąpią one do tej ligi, a w razie odrzucenia ich
pośrednictwa szłaby z pomocą stronie napadniętej,
słabszej czy uciśnionej. To by już było dużo, gdyby
tylko znaleźli się ludzie (może masoni?), którzy by naj-
pierw A[nglię] i Hol[andię] zdołali nakłonić (negocier) ţ
do zainicjowania wielkiego planu.
Ale realiźację tego planu widzi Leszezyński dopiero
pod warunkiem, że go poprze Franeja - i tej próbie
poświęca on późniejszą, poakwizgrańską część memo-
riału. Tu już widać wyraźnie, do kogo autor prze-
mawia czy cheiałby przemówić: do swego zięcia i jego
mniej wojowniczych doradców. W jego oczach jest
Franeja najpotężniejszym, najgroźniejszym czynnikiem
porządku lub nieporządku świata; nie miałaby ona wro-
gów, gdyby sama nie sięgała po cudze... Byle tylko do-
równała Anglu i Holandii w potędze morskiej, a nikt
nie odrzuci jej dyplomatycznego nacisku, zwłaszeza
jeżeli ona wystąpi jako główna partnerka pokojowej
ligi i uroczyście wyrzeknie się "agrandissements".
Właśnie Ludwik XV zawarł, ba, nawet innym po;ţyk-
tował pokój akwizgrański bez aneksji, choć niewątpli-
wie miał przewagę nad monarehią Habsburską. To mu
daje moralne prawo do czuwania nad porządkiem
istniejącym w Europie, a i poza Europą on z mocar-
Leszezyński 129
stwami morskimi mógłby dokonać ţsprawiedliwego po-
działu kolonii.
Nie chcemy wehodzić w to, czy Ludwik XV jako
sprzymierzeniec Wielkiego Fryderyka w planach roz-
bioru Austrii nadawał się na uśmierzyciela aneksjoni-
stów, ani też sprawdzać, do czego byłby podobny sy-
stem Leszezyńskiego: do Ligi Narodów czy do Świętego
Pxzymierza, czy do Organizacji Narodów Zjednoczo-
nych pod hegemonią Stanów Zjednoczonych. Zwróćmy
raczej uwagę na coś, czego Leszezyński nie dopowie-
dział. Gdzie jest w jego planie miejsce dla jego dwu-
krotnie utraconej ojezyzny?* Jest we wsehodniej
Eurapie: tam Polska, jedyna uezestniczka ligi pokojo-
wej, pozostaje odcięta w uśeisku Rosji, Austrii, Prus
i Tureji (o której zresztą protegowany przez nią król
woli milezeć). Jest ona bardziej niż którekolwiek pań-
stwo narażona na napaść. Jasnowidzący w danej chwili
król-filozof m a r z y o takim zespoleniu wolnych na-
radów z wolną (za pół wieku) Franeją, które by wsehod-
nioeuroţejskim narodożercom powiedziało: "xęce przy
sobie". Stanisław, na pozór kosmopolita i pacyfista
okazuje się w tym poufnym memoriale - królem pa-
triotą **.
* Tej utajonej tendeneji polskiej również nie dostrzegł
w Memoriale czy też nie chciał uwydatniać wydawca.
** W osobliwym przeeiwieństwie do Leszezyńskiego, gdy
chodzi o wojnę i jej wpływ na człowieka, znalazł się jego
ródak i krajan Stefan Garezyński. O Kajetanie Skrżetuskim
i jego planie pokojowej organizacji świata.mowa będzie xeiżej
[s. 339 nn.l.
- Polscy ţisarze polityczni XVIII wieku
IV. PONIATOWSK1, RADZEWSK1, GARCZYlţlSKl ETC.
ţ Opinia zaniepokojona zgwałceniem elekeji. Franci5zek Radzewski
jako Poklateeki. Czy naprawdę "obo;ętny"? List 2lemianina S. Po=
niatowskiego: Pomysły doryweze a trafne. Toleraneja. Ofiara
dziesiatego groszaţ Czas zacząć politykę społeczną. Antonl Potockt
dopuszeca mleszezan do rządu. Czy zakasuje on Poniatowskiego!
Video meliora proboque... Stefan Garezyński. Wielkopolski hory-
zont jego myśli. SugeStie żza kordonu. Anatomia miejskiego nie-
chlujstwa f chłopskiej nędzy. ţrzechy szlachty i księży. O gene-
ralny podatek i opiekę spoleczną. Uczmy się, choćby od złych
sąsiadów. Pod protekeją J. Mniszeha publicystyka milknie. Wa~
ţ cław Rzewuski pod maską syna. Hółd polski Wettynom, Sejmiki'
, szkolne u pijarów. Mowa o uszezęśliwieniu własnej Ojezyzny.
Chłopi, przemysł, handel. Populacja: Dalszy ciąg sejmików pod
kierunkiem A. Wiśniewskiego. Prawda o handlu szlacheckim.'<
TeStament polityczny Antoniego Potockiego. Pluralitas i Rada
Nieustająca między sejmami. Handel dla mieszezan. Mţnzoire
Aţ S. Dembowskiego.
ţie ulega wątpliwości, że kryzys niepodległości pol-
skiej w latach 1733-35 ůnastroił poważnie znaczną
część opinii. Ujrżano drogi do wyżwolenia kręte, wyţţ
boiste i zagrodzoń2 ţ- ale sam cel zarysował się dość
wyraźnie. Jedni odtţd mówią więcej o niepodległości,
dx'urlzy myślą więcej o;wewnętrznym odrodzeniu. Kryţ
stalizują się tamci około Pilawy Potockich, ci około
Pogoni Czartoryskich. Miarodajny staje się wzgląd na
rpolitykę zagraniczną, czyli po dzisiejszemu orientacja,
od niej zależy stosunek do dworu (poniekąd już nawet:ů
Pońiatou.rskiţ Kadzeţski, Garezţński etc. 13!
do dynastii), od obojga zależy pogląd na pożądany
ustrój państwa: Tylko że ów pogląd jedni kryją w głę-
w kraju i złośliwym dozorem obeych mocarstw. Dwaj
ludzie rozświecają te mroki bez względu na wszystko:
Konarski w założonym w 1740 r. Collegium Nobilium
stwarza elitę umysłową o europejskim poglądzie na
świat i patriotycznym duchu publicznym. Gotfryd
Lengnich w Jus Publżcu'm Regni Polotzżae (I t. 1742)
zaznajamia ogół z faktycznym stanem urząţzeń Rzpli-
tej, bez czego nie można było soiaie urobić poglądu na
rozumną przebudowę.
Póki Potoccy knuli konfederacje, a Czartoryscy
zasługiwali się dworowi demaskowaniem tej roboty
i starali się podyktować Augustowi III i Bruhlowi
właściwą orientację na zewnątrz oraz metodę pracy
reformatorskiej, ozwał się dość niespodzianie pu-
blicyta, który podobnie jak pxzed pół wiekiem Sta-
nisław Lubomirski rozwinął argumentację za i prze-
ciw różnym zasadom, nie deklarując się niby za żad-
dnym rozwiązaniem. Był to niejaki Franciszek Pokla-
tecki; autor Kzveśtyj polżtyczţże obojętn,ych (1743),
Obojętny znaczyţo tu: możliwy do ujmowania z jed-
nej lub drugiej strony; tym zaś niby obojętnym, na-
ţrawrlę wcale gorąco czującym autorem był Franci-
szek Radzewski, Wielkopolanin.
Syn Jaxla Radzewskiego, herbu Łodzia (więc współ-
herbowiez Rogalińskieh i Ponińskich), rodem z ziemi
wsehowskiej, był już wówezas w podeszłym wieku.
Jak przed nim Karwieki, spisał swe myśli pod koniec
kariery, jeżeli można nazwać karierą nominację na
podkomorzego wsehowskiego i potem na podkomor-
132 Polscy pżsaţze- polżtţcznż
śtwo poznańskie. Żadnych starostw, żadnego senator-
stwa, tylko chwilowo w r. 1?07 chorąstwo na dworze
przy przelotnym królu Leszezyńskim. Bo też Radzew-
ski był stanisławezykiem zagorzałym. Dla paparcia
antykróla i szwedzkiej partii w r. 1704 (2-15 XII)
ódprawił sejmik w Środzie za uniwersałami Leszezyń-
skiego, stąd różne poselstwa poszły na przekór kon-
federacji sanţomierskiej i Augustowi II; na wezwanie
tegoż sejmiku ogłosił potem Radzewski (1705) głośny
podobno w Europie Lżst szlacheżea polskżego o 2t>ładzy
papżeża rzyţn.skżego, gdzie protestuje przeciw więzie-
niu i wywiezieniu do Saksonii skompromitowanego
ţprzez elţkeję Leszezyńskiego biskupa poznańskiego
Mikołaja Święcickiego. Papież Klemens XI za mie-
śzanie się do spraw polskich na korzyść Augusta otrzy-
mał tam od zadzierzystego autora takie epitety, jak:
fautor malorum, oppressor innoeetium, hostis populi
ćatholici. Odwagi Radzewskiego w tym wypadku nie
będziemy podziwiali, bo to wszystko pisało się pod
ósłonąů szwedzkich bagnetów. Zresztą pisemko uszło
tnu na sucho; więc w r. 1716 śmiało reprezentował
konfederatów wielkopolskich w Generalności tarno-
grodzkiej. W r. 1733 posłował na konwokację, która
Sasów odsądziła od ubiegania się o polską koronę, ale
zarazem miłych Szwedom dysydentów od funkeji pu-
ţlicznych. Zaraz potem marszałkował na elekeji. Wre-
5zcie po 8 latach, stary, ale jary, podkomorzy jeden
z pierwszych rwie się do konfederacji, znów pod
szwedzkim puklerzem, przy boku Piotra Sapiehy. Czy
po to tylko, abţ zdetronizować znienawidzonego lţiem-
ca? Zapewne nie, bo zaraz po zwichnięciu tamtej ro-
boty roztrząsa w Kwestżach polżtycztzże obojętnych
ważne problemy ustroju państwowego.
Ponaatoz.vskż, Radzeţskż, Garezţń.skż etc. 133
Juź z powyższego wstępu widać, że "Poklatecki"
nie należał wcale do ludzi obojętnych, a jeżeli do każ-
dej kwestii stosował regułę "audiatur et altera pars";
czynił to bodaj z dwóch przyczyn: po pierwsze, jak
przed nimţ Karwicki, nie wiedział, czy mu rząd, tj:
król, pozwoli głosić pewien postulat, po wtóre nie był
pewny, kto za rok będzie królem, a od tego zależała
i orientacja w polityce zagranicznej, i przewaga w kraţ
ju tych czy owycţ potentatów. Zresztą własne jego
przekonania dość łatwo odróżnić od kontrargumentacji,
zebranej z zewnątrz. Dodajmy, że książeczkę zadedy-
kował Augustowi Działyńskiemu, rozważnemu stron-
nikowi familii Czartoryskich. Umarł w r. 1748. Po-
klatecki - wbrew temu, eo o nim napisał Rembowski,
rozstrząsa wcale nie "wszystkie najkardynalniejsze
kwestie konstytucyjne", lecz tylko kilka, wówezas nie;
zbyt aktualnych, jest jednak przekonany, że w ten
ţposób przyczynia się do rozkrzewienia oświaty poli-
tycznej.
Gdzie indziej ludzie pilnie studiują juryspruţeneję,
matematykę, geografię, nawet taniec, fechtunek, konną
jazdę (autor ma na myśli tzw. szkoły rycerskie), u nas
ţak w złotym wieku wszystko ma się ródzić z nie-
uprawnej ziemi: trochę łaciny, troehę tupetu i emfazy,
dobry głos - i już gotowy mówca czy polityk. To
wystarezało może za króla Ćwieczka, kiedy obyczaje
były proste, ale wobec dzisiejszych fakeji, co prze-
rabiają Polaków na Francuzów, Niemców, Hiszpanów,
ţ%Vłochów etc., potrzebna jest nauka obywatelska. Ja-
kież to kwestie oświetla autor obustronnie, dając od-
powiedzi pro i contra? Piast na tronie ezy cudzozie-
miec? Obrany przez posłów czy przez pospolite rusze-
134 Polscţ pisarze polżtycznż
nie? Królewicza wykluczać czy dopuszezać? Królowa
rodaczka czy cudzoziemka? Biskupi w senacie potrzeb-
ńi czy nie? Hetmaństwo doczesne czy dożywotnie?
Wojsko żołdowe (kwarciane) czy milicja wyprawna
z województw? Płaca ze skarbu pospolitego czy z wo-
jewództw? Podskarbiego rachunki przed deputacją czy
przed całym senatem? Dopiero po przeezytaniu odpo-
wiedzi na dziesiątą kwestię, czy to zaszkodzi wolności,
gdyby się nie godziło rwać sejmików deputackich, re-
lacyjnych i elekcyjnych (na urzędy ziemskie), docho-
dzimy do przekonania, że autor udaje tylko obojęt-
nego, bo naprawţę jest za Piastem, za królową rodacz-
ką, za hetmaństwem dożywotnim, za elekeją przez
posły, za wojskiem regularnym płatnym ze skarbu,
za usunięciem biskupów z senatu, no i za utwierdze-
niem owych sejmików. Wie on dobrze; czym jest veto
i jakim nieszezęściem jest zrywanie sejmów - ale
nie decyduje się potępić go w czambuł. Wezytując się
atoli w tę dziwną książeczkę, znajdujemy na stronie
103 II wydania istne euriosum: "potem urosła liczba
wielka, jako ją teraz widziemy, do trzydziestu tysięey
koronnego, a dwunastu litewskiego wojska". Ależ
w r. 1743 było obojga razem najiţvyżej 16-18 000; naj-
widoczniej ten ustęp powstał przed r. 1717, ale autor
żapomniał go poprawić. Nie znaczy to, żeby całe dzieło
pochodziło z początków XVIII w., bo są w nim
wzmianki o "opłakanej" rewolucji 1733 r. Ze wszyst-
kiego widać, że Radzewski, stronnik Sobieskich, chęt-
nie wspominający doświadezenia z końca ubiegłego
wieku, zbierał sobie tematy do przedyskutowania, któ-
re w różnyćh momentach przejmowały go swą aktual-
nością; może miał na oku dyskusje w szkole Lubrań-
skich, którą w przedmowie stawia obok Akademii Kra-
Ponżatoţskż, Radzeţski, Garezţński ete. 135
kowskiej i Zamojskiej, a może rozsypał je.przed czy=
telnikami, czując w r. 1743, że zanosi się na reformę *:
O Stanisławie Poniatowskim, wojewodzie mazowiec-
kim, pozytywnie wiadomo, że swój znakomity Lżst
żże7nżatzżtza do s4sżada z żnnego z.vojezuództzţa drukował
ńa sejmiki przed sejmem grodzieńskim, w lecie 1744 **.
Człowiek, który napatrzył się na Niemcy, ,Szwecję, Ho-
landię, Tureję, nagadał się z całą Europą, a dużo ko-
respondował z Woltereml, miał ogromne doświadęze-
nie i obrotną głowę, i gorące serce, przemawia tutaj
do ospałych, gnuśnych, zaśniedziałych, a przemawia
tak żywo, prosto, jakby mówił nie na sejmiku, bo tam
hałasują, ale w patriotycznej izbie parlamentarnej. Bez
długich wstępów, bo moment w dziejach jedyny, wy-
* Radzewskiego biografii brak; tyle o nim wiadomo, co
;ov naszym tekście. Oprócz Kwest7l7 politycznych, dwukrotnie
drukowanych w Poznaniu, 1743 i 1743, wydał Foselstwo 'uţ%el-
kie... Rafala Leszezyńskiego... do Portţ Ottomańskiej... 1700 od-
pra2ţione, Poznań 1744 i Remonstrację Stanom Rzplitej Pol-
skiej o trţbunałach, b.m. 1748.
** Pierwodruk Listu ziemianina stanowi wielką rzadkość
bibliograficzną; z egzemplarza Bibl. Czart. przedrukował go
K. Kantecki w załącznikach do życiorysu Stanisława Ponia-
towskiego, t. ţI, Poznań 1880. Źródła, s. LXXXIX-CIV. Przed-
tem historyţy znali go tylko z'francuskiegó przekładu, który
posels'wo pruskie sporządziło dla Fryderyka II, a który ogłosił
Poepell w Polen um die Mitte d. XV111 Jhts (1876). Widocz-
nie nie wszyscy uważali ten list za przebrzmiały, skoro I?emţ
bowski czy też Steint:auser chcia_ł go dołączyć do traktatu
o ustroju Polski, o którym niżej.
' Wiadomo, że Voltaire pisząc historię Karola XII korzy-
stał m.in. z pamiętników dostarezonych przez Poniatowskiego:
W wydanej przez T. Bestermana korespondeneji Voltaire'a nie
ma jednak śladu wymiany listów między nim a Poniatowskim:
ţ36 Polscy pżsarze potitţczrti
sypuje przed wyborcami pół kopy konkretnych, aktuţ
alnych rad. Nadehodzi sejm ordynaryjny - w sąsiedz-
twie wojenny pożar, napaść (od Fryderyka) grozi lada
godzina, a my od 8 lat deliberujemy nad półśrodkami;
a tych półśrodków z zubożałego kraju wycisnąć nie
potrafimy. Więc zrobić z półśrodków środki! Niech
będzie cło, ale generalne, po talarze od łasztu szla-
checkiego zboża i wszystkich innych towarów. Ale za-
razem skoro handel jest publicznego szezęścia jedyna
prawie przyczyną - to trzeba go uwolnić od szykan,
opłat, ograniczeń, zdzierstwa prywatnego. Żadnych dla
nikogo libertacji i jedna taryfa dla wszystkich sta-
nów. Przy tym wyższa na towary obce niż na wy-
wożone krajowe (nareszeie przebłysk polityki protek-
cyjnej). Ży-dzi u nas wszystkie handle i sposoby do ży-
cia chrześcianom odjęli? Porachować ich, obłożyć po-
rządnym pogłównem, tyle a tyle od głowy - i dopil-
nować, aby tylţko tymi towarami kupezyli, które im są
pozwolone. Obok cła - rozciągnąć czopowe i szelężne
z dóbr królewskich także na duchowne i szlacheckie;
i podnieść cenę trunków: ludzie trochę mniej się będą
upijali, a skarb dużo zarobi. Tylko cząstkę tego po-
datku zostawić województwom na honoraria za funk-
cje publiţzne i na pomoc dla pogorzelców, reszta-
skarb i wojsko. Przydadzą się i monopole: tabaczny;
papierowy i pndatek młynowy, i dochód z poczty listo-
wej i osobowej: ileż mieszkańcy zaoszezędzą, ile skarli
zarobi, gdy rząd zorganizuje komunikację dla podróż=
nych w całym państwie.
Ale nie koniec ńa tym. Kto chce ratówać ojezyznę,
musi się zdecydowaE na najcięższą o f i a r ę dziesią-
tego grosza, taką właśnie, jaką na sejmie 1740 r: de-
klarował Kazimierz Stecki, kasztelan kijowski; nawia-
Pon,iutoz<>skż, Radzeţskż; Gareżyński etc. 137
sem mówiąc, wielki republikant. On to może powie-
dział dla poţpisu, wiedząc, że jego wóţz Potocki nie
bardżo pragnie aukeji wojska. Ale Poniatowski chwy-
ta republikantów za słowo:
Naśladujmy tak piękne, tak godne, tak przywoite w Rze-
czypospolitej sentymenta; dajmy sobie słowo, weźmy się za
ręce wszyscy bez ţraku, złączmy serca i umysły nasze, ażeby
tak przykładna nie upadła rezolucyja. Przypomnijmy sobie
wszystkie gwałty, uciski i nieszezęśliwości grzeszłe; uważmy;
że bez ogromnego wojska, bez dostatecznych sił do zastawienia
się wszelkim natarezywościom, jesteśmy i będziemy zawsze
w niebezpieczeństwie podobne albo gorţze jeszeze przyjąć
wstydliwie, znosić ćierpliwie zamachy.
Nie ochraniajmy się od tej dobrowolnej z wielką sławą
i niewątpliwym pożytkiem naszym ofiary ani dóbr naszych
dziedzicznych, ani duchownych, ani królewskich, ani sum lo-
kowanych na prowizyjach albo w bankach. Zeżnajmy rzetel-
nie, pod sumieniem, nasze intraty; odł.óżmy część, abyśmy
wszystko zachowali.
"Nie mamy arsenałów albo próżne, nie mamy dział,
broni, strzelby, żadnych amunieyj - zgoła nic nie
mamy". Bez takiej ofiary dziesiątej części dochodu nie
poważnego nie stworzymy, szacunku w Europie nie
odzyskamy.
I znów finansowym wysiłkom towarzyszyć musi
mądra polityka społeczna. Uboższych braci, nie mają-
cych 1000 złotych rocznej intraty, uwolnić od podatku,
pociągnąć ich za to ("obligowani będą") do służby
wojskowej w stosunku do liczebności familii. I to do
służby u rajtarów lub nawet u arkebuzjerów w pie-
choeie, tylko nie pod kańezugiem i laską, nie w za=
leżności od towarzyszy, lecz od fachowych oficerów
i za dobrą zapłatą: Kontyngent rekruta rozłożyć mię-
dzy województwa (snać na podobieństwo pruskich
138 Polscţ pisarze polżtţcznż
kantonów)ţ ażeby podnieść zaludnienie, zakazać wstę-
powania do klasztorów mężezyznom przed dwudzie=
stym piątym rokiem życia. Iluż niepowołanych mni-
chów odejdzie wtedy do rzemiosła, handlu i wojska! '
no i do małżeństw, które rozumny rząd faworyzuje.
Za dużo jest w Polsce świąt, za wiele próżniaetwa i że-
braniny. Za dużo pobożnych fundacji na nieokreślone
cele. Za mało przytułków i szpitali, brak zupełny do-
mów dla inwalidów. Miasta prawie w niewoli, obeią-
żone niepomiernymi podatkami, od których jednak
wolne są domy i plaee szlacheckie oraz duchowne:
z tym przywilejem czas skońezyć, a dla ściągnięcia
praeowitych rękodzielników ogłosić "liberum religio-
nis exercitium". Godziłoby się doprawdy, przykładem
Zbawiciela naszego, który przyszedł na świat zarówno
wszystkich zbawić, łagodńie i mile obehodzić się z bliźţ
nimi. "Ichm. duchowieństwo dobrym przykładem,
świątobliwym życiem, nauką, katechizmami, kazania-
mi" więcej ludzi nawrócą, "aniżeli przez gwałty, prze-
śladowania i uzurpacyje".
O trybunałach bardzo powściągliwie pisze Ponia-
towski: że w braku fachowych pisarzy ziemskich
w Piotrkowie i Lublinie byle ignorant deputat trzyma
pióro trybunalskie i obdziera klientów ze skóry. Skro-
mny stąd wniosek: wybierać sądy ziemskie większo=
ścią w tajnym głosowaniu; dać trybunałom osobną
gwardię; przywrócić starostwom grodowym oderwane
włości; upoważnić instygatora, aby śeigał "lezje pu-
bliezne" z urzędu, bez delatora; uporządkować stosun-
ki majątkowe przez ujawnienie hipotek. - A rzecz
najważniejsza, sejmy i sejmiki? Nieśmiało zaleca wo-
jewoda pluralitatem na wszelkie wybory; nie śmie
ţodważyć Iiberum veto ("które ja wielce,szanuję i po-
Ponżatoţskż, Radzeuţski, Garezţńskż etc. i39
svażam"), tylko tę straszną klauzulę sejmikową: "etiam
cum diserimine sejmu" radzi odrzueić, posłom rwania
sejmu zakazaE, tak aby rzeczy napotykające apór spa-
dały w reces z porządku dziennego. I dopiero na koń-
cu, po tym smętnym pokłonie w stronę krajowych
przesądów - tęskny rzut oka na Zachód: "Patrzmy
na drugie w Europie wolne stany i Rzplite. Anglia
niewiele się prawami i wewnętrzną konstytucyją różni
od nas, a jak się pięknie rządzi, w jakiej się utrzy-
muje sławie! Holandia, Wenecja, Szwajcaria swoją za-
chowują ozdobę i konsyderacyją".
List Poniatowskiego ż pochwałą toleraneji i z ża-
leceniem ofiary z dóbr ziemskich był zbyt mądry na
to, aby się mógł szeroko rozejść wśród czytelników.
Zóstał wydrukowany, więc należy do "literatury"; we
francuskim przekładzie poszedł do Berlina, bo był waż-
nym pociągnięciem politycznym. Ale go wcale bracia
ziemianie nie udzielali sobie "copiatim", jak się udzie=
la próbki smacznego wina. Nawet nie wiadomo do=
kładnie, kiedy się ukazał. Skoro był przeznaczony na
sejmiki, to musiał być gotów w lipcu. Lecz oto dnia
5 sierpnia podobny list do "panów utriusque status"
śle ze Lwowa główny przeciwnik Poniatowskiego i fa-
milii, Antoni Potocki, wojewoda bełzki*. Ten list
znamy z jedynej kopii w Ossolineum2. Niedaleko za-
wędrował, bo ze Lwowa do Lwowa. A szkoda, bo był
* Ten list do panów obojga stanu na sejmiki 1744 r., czy
nioże na jedyny sejmik bełzki z jedynego znanego egzemplarza
ogłosił M. Skibiński w II tomie Europa a Polska 2u dobże
tuojny o sukcesję austrżackţ, Kraków 1913, s. 176-183.
ţ Inna kopia, różniąca się od wydanej przez Skibińskiego,
znajduje się w Arehiwum Głównym Akt Dawnyeh, Areh.
Roskie 172/1/82. J. Michalski, Studia nad refor7n.ą sądo2unżet2oa
ţ pra2t>a sądouţego zv XV111 zv., ez. I, Warszawa 1958, s. 110.
140 Polscy pisarze polt.tycżnţ
mądry i czynił zaszezyt inteligeneji piszącego. Stylowo
gorszy, bo cięższy, językowo zaţziwiający: ani jednego
makaronizmu, czysta polszezyzna! Myśli skupione na
kilku przedmiotach: sprawiedliwość, miasta, skarb,
wojsko, sejmy, rząd. Co do pierwszego punktu autor
zachwala projekt reformy ułożony przez stolnika dro-
hickiego Ciecierskiego (podobnie jak Poniatowski
chwalił Steckiego).
Miast ruina tak ţpowszechna, że wyjąwszy War-
szawę inne można przyrównać "wierutnej łotrów ja-
skini". Czytelnik pyta: gdzie te łotry? Jedną katego-
rię stanowią w oczach wojţwody Żydzi, co wszystkie
handle chrześcijanom odjęli; druga to "partykularni"
ludzie,`którzy obciążają kamienice wyderkafami i nad-
używając protekeji odbierają chleb mieszezanom. Oka-
zuje się dalej, że o zawieszenie do lat 10 i dalszą zniż-
kę procentu do lI/zo/o od wyderkafów (tj. sum hipo-
tecznych) wypadłoby się starać przez biskupów u Sto-
licy Apostolskiej. Nazywając rzeczy po imieniu szkodę
miastom przynoszą kler i szlachta. I tutaj nagle ujaw-
nia się szeroki, europejski radykalizm Potockiego. Nie
tylko chce zabronić szlachcie nabywania kamienie
w miastach, ale raţzi uznać stan mieszezański "pro
constatu", jako osobny stan politycţny, z głosem w re-
prezentacji narodowej, podobnie, jak się dzieje w pro=
wineji pruskiej. "Nas mają, po prawdzie pisząc, za
naród gruby i niemiłosierny, mniemając, że mieszeza-
nie u nas i poddani gorzej są traktowani niż gdzie
indziej niewolnicy". Otóż dopuścić trzeba do sejmu
posłów miejskich, któryćh by wybierały po wojewódz-
twach kolejno miasta "grodowe" po wysłuchaniu opi-
nii zjazdu deputowanych, ze wszystkich miasteczek,
Pon2.ato2vskż, Radze2vsk2, Garezyński etc. 141
także i prywatnych i duchownych: taki poseł od mia-
sta grodowego miałby w instrukeji zalecone od całego
mieszezaństwa danego okręgu wszelkie dezyrleraty na
dobro handlu, manufaktur etc. Żydów chce wojewoda
odsunąć od handlu innemi przedmiotami, krom tych,
którymi im kupezyć pozwala prawo ("żeby się Ży^dzi
nie ważyli handlować, tylko woskiem, łojem, skórami,
gorzałkami, miodami, tiutiuniami i płótnami grubymi;
innych zaś mianowicie zbożami, końmi, wołami, wi-
nem, materyjami, klejnotami, a te przedawać nie
mają pod utratą onych i konfiskacyją na skarb."),
również zakazać ini dzierżawienia i brania w zastaw
majątków chrześciańskich oraz trzymania chrześcijan
ţv służbie.
Jakie źródła doehodów skarbowych zalecił pan wo=
jewoda wyborcom, na razie nie wiadomo. Musiały być
bogate i skuteczne, skoro chodziło o wydobyeie oj-
czyzny z tak podłej kondycji, że ją się charaktery-
zuje najmocniejszymi słowy: "Z narodu nieprzyjacio=
łom strasznego, z narodu mężnego, bitnego i walecz=
nego, z narodu, który murem i zasłoną niedawnymi
czasy był całego chrześciaństwa, staliśmy się obmierz-
łymi całemu prawie światu, przyszliśmy na pośmie-
wisko i ohydę u obcych i sąsiedzkich państw tak da=
lece, że o tym często mówią cudzoziemcy, że polska
przyjaźń na nic się nie przyda, nieprzyjaźń nic nie
zaszkodzi".
"Poznali ţodłość naszą", gdzie poseł ża kilkaset
albo za kilkadziesiąt dukatów zrywa sejm, szlacheic
za kilkanaście lub za kilka ţie sejmik, a przecież
"rwać sejm - jest to zabijać Rzplitą", a przeeież
nie ma prawa pisanego, które by na to pozwalało! Cóż
począć na przyszłość? Wprowadzić zasadę większości?
142 Polscţ pisarze ţolżtţcżnż
Nie, tego nawet sam Potocki nie wykrztusi ("ućhowaj
Boże, abym miał i pomyśleć a zniesieniu liberi veto"):`r
Wystarezy obradować bez publiczności, wybierać więkţţ
szością deputację do pisania ustaw, a na co nie maţ
zgody powszechnej, puszczać w reces. Ażeby Polak
nie szukał ţystynkeji i honorów u obcych monarehówţ
powinna by Rzplita obmyślić środki na nagrodzenie`ţ
zasług i karanie występków. Tu czekamy na jakiś po=
mysł w duchu Karwickiego (wszak właśnie wtedy krąţ
żył jego plan wśród "patriotów"). Ale nasz autoţ umie
myśleć też po królewsku, więc prerogatywy rozdaw=
niczej też nie zaczepia. Atakuje natomiast brak rządu
między sejmami: pţrzydałaby ţsię rada przytomna na:
wszelkie potrzeby i przypadki, nie tak bezsilna, jak
senat przyboczny, ani tak dworska, jak plenarne se-
natus consilium, ale ůwyłoniona z sejmu; z prowineji;
po 1 senatorze; 2 konsyliarzach ze szlachty i 1 deputa;
cie miejskim, razem 3 senatorów, 6 szlachty i 3 mieszţ
czan. Czy aby to ma być rząd? Autor tak daleko niţ
idzie: to tylko jakby wielki urząd planowania, ko;
misja redakcyjna, z której projekty podawane będą
na sejmy. "Niepodobna, żeby to nie miało być z doţ
brym i zbawiennym dla ojezyzny skutkiem i żeby niţ
miało coraź pomnażać bardziej dobrej slawy, dobrego
porządku, szezęścia i pomyślźiości ojezystej".
Równo w trzy riiiesiąee po postawieniu kropki nad
i pan wojewoda rozwalił sejm grodzieński i wszystkie
na nim układane refórmy; a uczynił to dla honoru
i prerogatyvţy w oczach Berlina; co prawda nie ża
parę dukatów, ale za znacznie grubszą sumę. I tak sa=
mo miał działać niemal do zgonu ţ najţviększy nisz-
czyeiel polskiej pracy, jakiego zna historia. Więc w ta=
kim razie po co pisał! W ćo wierzył? Zestawmy ustęp
Ponżatowskż, Radzeţski, Garezyński etc. 143
o Żydach, co :chrześcijanom "handłe odjęli", i ową
radę, aby ich odsunąć od zakazanych towarów, i arey-
polityczny rewerens przed liberum veto, i akcent
ambicji narodowej wobec zagranicy: przecież te dwiţ
odezwy są w jakimś związku! Tu ktoś kogoś cheiał
zaEmić albo przynajmniej komuś dorównać. Wyjaśnie-
nie nasuwa sig jedno: Potocki, jakby sąsiad z innego
województwa; spróbował w o c z a c h d w o r u za=
kasować szerokaścią poglądów Poniatowskiego; puścił
odezwę na jeden lub dwa sejmiki, aby okazać, że chce
naprawdę prapagować reformy - ale się wcale nie
postarał o szerszy rozgłos. A gdy się przekonał, że
króla i Bruhla do swojej palityki, tzn. na stronę Fran-
cji i Prus, nie pociągnie, ukrył swą mądrość i wy-
dobył łuczywo do podpalenia ojezyzny. Zresztą spot-
kamy się z nim jeszeze później - in articulo mortis:
Na przeciwnym krańcu Rzplitej, w najbliższym są-
siedztwie Berlina, bo w Zbąszyniu, od lat dziesięciu
biedził się nad polską biedą i zacofaniem inny statysta;
osobiście daleki Poniatowskiemu, ale jeszeze ţalszy
Potockiemu, Stefan Garezyński, pomorskiej krwi wiel-
kopolanin. Jakże on niepodobny do tamtych dwóchţ
O Poniatowskim wiadomo, że się co najmniej zetknął
z wolnomularstwem. Potockiego czuć_ masonerią. Gar-
czyński prostolinijny katolik, natura prosta i prawa;
całkiem przytłoczony świadomością; że,jak się maţ
o miedzę Niemćów na Śląsku i Niemców w Branden-
burgii, tak żyć, tak gospodarować i bałamucić się, jak
czynią nasi górnolotni republikanie - niepodobna!
Garezyńskiego indywidualność złożyła się z następu-
jących przeżyć. Od młodości wierny stronnik Augu=
sta II, ţastawiał karku w zwycięskieh, ale bratobój-
czych bitwaeh pod Kaliszem (1706) ţi Koniecpolem
144 Polscţ pżsarze polżtţcznż
(1708). Karierę sejmikową przerwała mu konfedera~
cja tarnogrodzka; sejmową zredukowało warcholstwo
fakcji, ţktóre zrywały jedne po drugich wybory. Zdo-
łał jednak na sejmie grodzieńskim 1726 i po nim oka-
zać swą zdatność w wielu komisjach, zwłaszcza przy
reformie sądownictwa, więc go ţowołano do senatu.
Gospodarując w dużym kluczu majątków (po przesie-
dleniu się z Pomorza czy ziemi chełmińskiej) jeździł ţ
często za kordon, poznał niemiecką wyższość kultural-
ną i niemieckie niebezpieczeństwo. Porwany ogólnym
prądem narodowym, w r. 1733 dał głos Leszczyńskie-
mu, ale wobec smutnej rzeczywistości zamknąl się we
dworze - i pogrążył się w myślaćh o lepszym jutrzeţ
Spisał te myśli dopiero w r. 1742, podczas kuracji
w Berlinie 3, a dał je do druku -dopiero po zasięgnięciu
zdań różnych "uczonych osób". Jeden z tych mądrych
referendarz Józef Jędrzej Załuski, pomógł mu wydru-
kować Aţaton2żę Rzplżtej Polskżej*, zarazem psując
jej lichą literacką formę przeobfitym ţbalastem teoloţ
* Anatomża Rzplżtej Polskaej, syţom Ojczyzny ku przestro-
dze ż poprawie tego, co z klubţ wypadło, I wyd. b.m. i r.
(Warszawa i751), z orłem białym na karcie tytułowej; II wyd:
wrocławskie 1753 r. rozszerzone. O nim L. Wegner, S. Gar-
czyńskż wojezi;oda poznańskż r. dzieło jego Anatomża Rzplżtej
Polskżej 1706=l755, Poznań 1871; S. Tarnowski, Garczţńskżego
Stefana Anniomża Rzplżtej Polskżej, Kronżka rodzżnţa, 1876;
E. Sulimczyk Swieżawski, St. z Garczţna Garczyńskż, Złota
przędza poetów ż prozażków polskżch. Stosunkowo najzupeł-
niejsza, zwięzła informaćja w Pol. Słow. Biogr. [pióra W. Ko-
nopezyńskiego).
g W Praeţatżo ad Eenevolum Lectorem Garczyński stwier-
dza, że "to opusculum in potiori napisał parte" między sej-
mem konwokacyjnym 1733 a sejmem pacyfikacyjnym 1736.
W "Przedmowie" mówi, że "zkoncypował Anatomię" lecząc
się w Berlinie w r. 1742.
Ponżatowski, Radzewskż, Garczyńskż etc. 145
giczno-erudycyjnym4. Było to w r. 17515, już po wy-
wyższeniu autora na kasztelanię gnieźnieńską, kaliską;
poznańską, województwo kaliskie i wreszcie poznań-
skie. Spiesznie nagradzał. August III senatora publi-
cystę, który sławił Wettynów za pokojowe rządy, za
dbałość o avulsa i o całość granic, a dzieło swe de-
dykował królewiczowi Fryderykowi Chrystianowi, jako
znawcy polskiego języka. Język naszego autora mie-
szany, czasem rdzenny i jędrny, częściej makaronicz-
ny, talentu konstrukcyjnego - ani za grosz! 168 pa-
ragrafówe bez ładu i składu, między nimi lawiny ła-
cińskich cytat, których mu dostarczyli albo jeden Za-
łuski, albo niektórzy z tych 400 księży, ţktórzy śpie-
wać będą na pogrzebie autora. Za to myśli, trzeba
przyznać, polskie - dokładniej wielkopolskie.
Garczyński nie,gardzi świecką erudycją, ale się
4 Z korespondencji Garczyńskiego z Załuskim (Bibl. Naro-
dowa, zał. 3247-32ţ2) widać, że cały "balast teologiczno-erudy-
cyjny" pochodzi od autora, a nie od wydawcy. E. Rostworow-
ski, Spćr Stefana Garczyńskżego z braćmż Zaţuskimż o rolę
duchowżeństwa w "Aţatomiż Rzeczypospolżtej" [w:) O naprawę
Rzeczypospolitej, Warszawa I965.
s Druk pierwszego wydania An.atomii został rozpoczgty
w r. 1748 i ukończony w r. 17ţ0. W r. 1751 ukazała się część
nakładu przerobiona przez Załuskiego i zaopatrzona kościelnym
imprimatur. E. Rostworowski, op. cit.
e Pierwsze wydanie ma 168 paragrafów. W wydaniu wro-
cławskim (1753) Garczyński stara się ułatwiE czytelnikowi
orientację. Redukuje liczbę paragrafów do 42, natomiast dzieli
książkę na 11 traktatów, które otrzymują systematyczny spis
treści ("Synopis wszystkich materyj"), zaznaczóny również
w postaci tytułów marginesowych. Konopczyński oparł się na
pierwszym wydaniu Anatomżż w wersji sprzed przeróbki do-
konanej przez Załuskiego. .
ţ0 - Yolscy pisarrţ polityczni Xţ'III wżeku
t4B Polscţ pżsarze polżtycznż
nią nie popisuje*. O Karwickim, Leszezyńskim, na-
wet Radzewskim (z przeeiwnej, jak wiemy, orienta-
cji) jakby nie słyszał ţ. Że na końcu dodrukowano ka-
wałek Skrupułu Jabłonowskiego i ustęp książki Ber-
ţeleya o nędzy i postępie Irlandii - to zdaje się spraţ
wił dowcip Załuskiegos. Nasz autor wysnuwa wnioski
z tego, co sam widział. Widział raz w Zulichowie ku-
lawego ślusarza, co nie mogąc zrobić dwóch kroków
wyrabiał skrzynie arcydzieła, które rozehwytywano do
Gdańska, Lipska i Frankfurtu; zawsze trzeźwy i zdrów;
wolny od obżarstwa i pijaństwa, raz na tydzień noţ
szony do kościoła, zostawił spadkobiercom 28 000 ta-
larów. A w Olsztynie pod Częstochową widział Gar-
czyński takiego łyka, co dzieci nie ubrane puszezał na
mróz, przepijał wszystko, no i dom mu zgorzał; a sam
umarł w nędzy. Widział Gareżyński starostów, co bilt
vcţójtów i ławników, skarżących się na ucisk. A [w Ogo-
rzelinach koło Chojnic) był taki gbur, co uczonością
zadziwiał senatory.:. A w Zbąszynie byli kiedyś wy-
kształceni [mieszezanie]; ale teraz tam nie ma z kogo
dobrać rady miejskiej. A lat temu kilkadziesiąt był
ziemianin; co kupiwszy majątek, nie podniósł czynszu
ehłopom i ţobrze na tym wyszedł.
* ţródła wiedzy Garezyńskiego: Długosz, Kromer, Gwa-
gnin; Bielski, Wapowski, Herburt, Neugebauer, A. Chr. Załuski,
A. M. Fredro, S. H. Lubomirski, J: S. Jabłonowski; Gengellţ
Barelaius, Pelzhoffer.
' Można natomiast wskazać na inspiraeję broszury Konar-
skiego Pra2i;dzżwe racyje ţak n.ajkrócej zebrane... Garezyński
stwierdza, że lektura tej broszury w czasie bezkrólewia sta-
nowiła dla niego impuls do napisania Anatomżż (Aţalomża,
wyd. I, s. 14; wyd. II, s. 5).
s Fragment z Jabłonowskiego znajduje się już w pierwot-
nej wersji; natomiast ustęp z Berkeleya dodał Załuski.
Ponżatoţskż, Radzeţskż, Garezţńskż etc. 147
Takie to osobliwości wplata Garezyński w swój
obraz Polski współezesnej, który słusznie nazywa ana-
tomią, bo jakby lancetem obnaża wewnętrzny marazm.
Lud płodny, mnóstwo dzieci, a jakież tego skarbu mar-
notrawstwo. O jednego zbiegłego poddanego proces
kosztuje tysiące - a tysiące dzieci ginie lub dziczeje
bez opieki. Zabiegamy o nawrócenie jednego Żyda;
wypraszamy od śmierci zbrodniarzy. Zmęezonym psom
myśliwskim pan nie żałuje wypoczynku, ale go robot-
nikom pańszezyźnianym żałuje. ůBrud, niechlujstwo
panuje na wsi, bo któż może pragnąć zarobku, oszezęd-
ności, sehludności, kiedy nawet tym, co uciuła, pan
jego może zawsze rozporządzić! 271 dni darmowej
pańszezyzny, niekiedy trojgiem ludzi, kiedyż chłop
pójdzie do kościoła i jak ludzie mają szanować święta;
kiedy w dni powszednie nie możńa iść na targ. Te
271 dni, to licząc najtaniej, wartość 135 złotych. Alţ
po pół złotego żaden dysydent (czytaj Niemiec) pra-
cować nie zechce. Więc Niemców przepłacamy, a swo-
ich katolików Polaków przeciążamy roboeizną. Ziemia
nasza żyzna, ů ale my ją tak zapuszezamy, że piaski
brandenburskie o ile lepszy dają plon. Polany, PolaniE
słynęli z pól; teraz lasy, chaszeze, nieużytki. Pałace
zamiast zamków; rudery niedokońezone; mieszkania
dla czeladzi jak nory. A jeszeze gorzej kontrastują
z pobliskim Sląskiem i ů Marehią nasze miasteczka.
Wprost wstyd pokazać cudzoziemcom. W rzemiosłach
żadnego postępu ani tradyeji. Żebranina, brud, kłót=
nie, ciemnota, pijaństwo. Wciskają się do miast pa-
nowie, zakładają jurydyki i oczywiście odmawiają
z nich podatku. Duchowieństwo, dostając pia legata,
postępuje tak samo. Warszawa mogłaby bye małym
Paryżem, a jak jej do tego daleko. Kraków, Poznań,
148 Polscţ pżsarze politycznż
Piotrków, Lwów, Lublin, Wilno, co mogłyby profito-
wać przez publikę (tj. dzigki zjazdom publicznym),
jeszeze i na tym cierpią, bo muszą dawać staneje ex
offieio.
Zresztą niedługo nasze miasta będą jeszeze nasze.
Bo nie ma żadnej dbałości o swojski handel ani prze-
mysł. Wojskowi i cywilni wszystko sprowadzają z za-
granicy. Ot, choćby taką monstraneję pokazują na
Jasnej Górze cudnej roboty - bo zagraniczna. Woj-
sko mamy nieliczne, a dla kraju ciężkie.. Tymezasem
u sąsiadów właśnie wojsko daje podnietę narodowej
gospodarce. Wojna - uczy trochę paradoksalnie Gar-
czyński - wcale nie jest zniszezeniem*: w polu na
froncie nabrać rnożna zdrowia, a nawet aplauzy, tj. sal-
wy triumfalne, robią ruch w produkeji proehów, tylko
trzeba tę produkeję racjonalnie urządzić u siebie, a nie
liczyć na to, że upływ pieniędzy za obce towary wy-
nagrodzi nam zagranica korupcyjnym złotem na elek-
cję króla, bo z tego zasiłku - ostrzega z dziwnym
uśmiechem pisarz-realista - niedługa pociecha. Co
szezególnie boli Garezyńskiego, jako katolika i naro-
dowca, to kulturalna wyższość żywiołu obcego. Umiemy
dokuczać rlysydentom (vexa Lutherum, dabit tibi tha-
lerum), a kroku im dotrzymać nie potrafimy. Zresztą
nie tylko u nas daje się to zauważyć: autor za wzór
stawia Brandenburgię, Holandię, Anglię, ostatecznie
Wenecję, ale wie o zastoju w Hiszpanii, Czechach,
Węgrzech, Państwie Kościelnyzn. Naśladujemy mody,
a dobrej gospodarki i rządu przyjmować nie chcemy.
Któż temu winien? Oczywiście klasy uprzywilejo-
wane, w pierwszym rzędzie kler. Do księży też, ţ1ţ
* Echa m.in. w Monitorze, 157
Poniato2.ţskż, Radzeuţskż, Garezţńskż etc. 149
korzystających z kazalnicy i konfesjonału, zwraca wo-
jewoda swoje wymówki i wezwania. Dla nich spisuje
te litanie wersetów na temat pracy, miłosierdzia, spra-
wiedliwości. Oni powinni głosić ewangelię praey-
i zachęcać do tworzenia licznych gniazd rodzinnych.
Ale jeżeli księżowska wymowa okaże się bezskutecz-
ną? Garezyński stworzony na spolecznika, ale nie na
polityka, wielkich programów reform nie układa ani
daktryn nie wywodzi. Przeważnie obmyślił takie śroţ-
ki zaradeze, które nie od sejmów zależą. Rwać sejmy
to bez kwestii wielki grzech i ciężka dla sejmujących
krzywda prywatna. Ale o sposobach na to pan wo-
jewoda milezy. Nadzieję pokłada w królu; wspomina-
jąc o dobryeh porządkach i kulturalnym postępie Bran-
denburgii, tłumaćzy go tym, że tam jest absolutum
dominium - jakby i w Polsce nie widział innego ra-
tunku poza monarehią absolutną. Gdyby on sam był
władcą, nagiąłby wiele rzeczy do wzoru niemieckiego.
Dziadów, żebraków popędziłby do roboty lekkiej
(w cesarstwie od r. 1716 żebranina zakazana!), baby
osadzałby w chałupach, aby się troszezyły o dziatwę.
W każdej wiosce osadziłby bakałarza - właśnie jak
u Hohenzollernów. Na jałmużny nie ma co liczyć: lep-
szy generalny podatek i opieka społeczna. Zwalezać
ograniczanie potomstwa, karać surowo, jak w Saskżţn
zwżereżadle, za dzieciobójstwo, bo mnogość pospól-
stwa - powtarza autor parokrotnie - to najcenniej-
sze dobro narodowe. Państwa zachodnie przepełnione
ludem rozbudowują kolonie, my, gdybyśmy żywili ty-
le mieszkańeów, na ile Polskę stać, moglibyśmy od-
zyskać Mołdawię i Multany.
Tymezasem w obliczu zbrojnego i pracowitego są-
siada na Zachodzie jesteśmy bezbronni. Pełno woj-
150 Polscy pżsnrze politycznż
skowych na sejmikach i sejmach, a wśzystkim z nimi
ciężko, a bezpieczeństwa z zewnątrz nie ma. Ze starych
rewizji widać, jakie arsenały mieliśmy ongi w Kra-
kowie, Poznaniu, Lwowie, Samborze, Malborku, Gru-
dziądzu, Gniewie, Pucku, Kamieńcu, Kudaku, Barze,
ale to wszystko przepadło. Marnujemy szczupły skarb
na kosztowne poselstwa, zamiast wspomóc biedne po-
spólstwo. Sadzimy się na kosztowną kawalerię, za-
miast musztrować skromną piechotę - która przecież
lepiej się bije. Państwo w czasie pokoju powinno tyle
trzymać wojska, ile go potrafi wyżywić z korzyścią
dla swego ekonomicznego organizmu. Niejedno zresztą
ulepszenie dałoby się przeprowadzić drogą reform pry-
watnych; skoro każdy dziedzic jest absolutnym pa-
nem swych poddanych, to niechaj król rozdaje chleb
nie tyle "dobrze zasłużonyzn"; ile dobrze, po ludzku
gospodarującym.
Koniec końcem jednak po tylu serdecznych ubole-
waniach, po tak ciężkich złożonych świadectwach na
temat beznadziejnej sytuacji pospólstwa, Garczyński
jeden tylko skromny wyłom zaleca w panującym sy=
stemie: niech chłopi mają w tygodniu choćby jeden
dzień wolny od zaciągu, aby mogli chodzić na targi
i zaopatrzyć się w najniezbędniejsze rzeczy, a nie-
dzielę spędzać po Bożemu. Gţy chodzi o krytykę sej-
mowo-sejmikowego nierządu, bardzo mało ma od sie-
bie do powiedzenia: wyręcza się fragmentem Skrupułu
J. St. Jabłonowskiego. Jako wzory dobrego rządu przy-
tacza zreformowaną Rosję Piotra Wielkiego, a nie
może się wstrzymać i od złożenia hołdu najniebezpiecz-
niejszemu wrogowi: "Niech się nikt nie dziwuje for-
tunie w sąsiedztwie naszym panującego regnanta, bo
według maksym ojca swego i testamentu jego, jemuż
Ponżato2vskż; Rudzeţ,vskż, Garczţńskż etc. I5ţ
za życia danego, swoje tak dobrze rządzi i utrzymuje'
państwo. Ten testament dla ciekawości czytelnika tu
z francuskiego języka na polski wiersz przetłumaczony
podaję". Załuski, jako współredaktor traktatu, dorzu-
cił na końcu dwa wzory mniej odśtraszające: z biskupa
ţerzego Berkeleya książki pt. The Querast wziął ustęp
z wypisaną przewodnią ideą: jak uczynić "naród...
ubogi, z natury gnuśny i leniwy pracowitym, we
wszystko obfitującym i uszczęśliwionym". Pierwszy
to zdaje się a nie ostatni pomysł zestawienia losówţ
temperamentów i eharakterów narodowych Polski
i Erynu. Drugi budujący ekscerpt, też treści ekono-
żnicznej, wzięto z czasopisrna Le Vendengeur ou Re=
eueil choisi, wychodzącego w Hadze: tu główny morał
brzmi: "Na cóż mamy opodal posyłać po towary, które
się mogą znajdować w domu".
ţ Głos Garczyńskiego przebrzmiał w próżni: na dal-
śzą metę nie mógł on wzruszyć tych, co życzyli chło=
pom czegoś więcej niż wolnej raz na tydzień pr_ze-
ehadzki na jarmark, ani nie mógł dogodzić tym, co
gospodarzyli źle, więc na chleb królewski źle zasługi-
wali. Na bliższą metę w latach 1751-53 nie było do
kogo przemawiać.
Dwór znieehęcił się rlo reform, Czartoryscy tracili
łaśkę, podlicytował ich, jako faktor w kaptowaniu
magnaterii, Jerzy Mniszech. Koło osoby tego ministra
tworzyła się w literaturze politycznej niebywała od
dawna pustka. Ludzie troskający się o jutro, kołatali
do marszałka czasem nadsyłając mu pomysły reform,
a on to wszystko chował do szuflady; te to są wielkie
arkana status, o których tylko król Imć, wszeehmocny
faworyt Bruhl, no i on Mniszech mieli prawo myśleć. ,
Byle nie mącić saskich ostatków, byle nie podawać; na-
152 Polscţ pisarze polżtyczni
rodowi tej nuty, na której Czartoryscy mogliby wygrać
lepszą muzykę niż Mniszech i jego klienci. Tak miało
być przez cały czas wojny siedmioletniej, do końca
Augusta III, a potem niech będzie "potop" 9.
Wśród owych klientów jedno z pocześniejszych
miejsc zajął w historii siostrzeniec marszałka Wacław
Rzewuski, wojewoda podolski i hetman, anonimnwy
publicysta i poeta, z czasem sławny z niewoli w Kału-
dze i z zapuszţzonej tamże brody... Mąż zacny a lękli-
wy, poczuł się w pewnej chwili do obowiązku udziela-
nia narodowi nauk, a zarazem wypisania dworowi po-
chlebstw. Ale czy można oba cele osiągnąć anonimowo?
Wybrano drogę następującą: Hetman dał treść, i może
nawet styl, syn jego Stanisław Ferdynand dał przej-
rzyste inicjały, a jakiś ksiądz Kap[ucyn], drukując
dziełko niby wbrew woli autora, ogłosił, że powstało
ono w r. 1752, gdy S.R. posłował na sejm grodzieński,
i jemu zostało tylko powierzone do przechowania*.
ţ Myśli o teraźnżejszych okolicznościach Rzplżtej przez
S.R.S.C.R.P.WK. JKMcż, r. 1756 w drukarni poczajowskiej.
Stanisław Ferdynand Rzewuski (ojciec Adama Wawrzyńca) ani
wówczas, ani w konfederacji barskiej nie okazał żadnej samo-
dzielnośei myślowej; może pisał okolicznościowe wiersze. Wa-
cław, przeciwnie, miał głowę twórczą, ale nie lubił występo-
wać jawnie, np. niektóre utwory, jak pisze Korbut, t. II, s. 50,
oglaszał pod nazwiskiem syna Józefa, starosty drohobyckiego.
H Tutaj, bo po omówieniu Garczyńskiego, a przed W. Rze-
wuskim zamierzał Konopczyński poświęcić wzmiankę Włady-
sławowi Łuţieńskiemu. Świadczy o tym przypis, który nie
wiąże się z tekstem: "Szkic pomysłów Łubieńskiego co do na-
prawy Rzplitej widzieliţmy w jego kopiariuszu, przechowywa-
nym w Bibliotece Uniwersytetu Wars2awskiego. Ani jego
główne 2zieło: S2uiat zee 2uszystkich s2ţoich czgściach opżsany,
Wrocław 1740, ani ogłoszony przez Askenazego fragmentaryczny
Paţn,żętnik prymasa (Ateneum 1895 i D2sţa stulecia, ser. II,
Ponżatozvskż, Radzezvskż, Garczţńskż etc. 153
Owej daty 1752 nie kwestionujemy: wówczas ojciec
Rzewuski czuł wdzięczność za buławę polną; ale nie-
wątpliwie zaktualizowano i wypuszczono te Myśli
uţ teraźtzżejszych okolżcznoścżach Rzplżtej przed samym
wybuchem wojny siedmioletniej.
Zaczyna się to od rymowanych pochwał dla całej
rodziny wettyńskiej: ani jednej królewny nie pomi-
nięto. Że król "ruszył" z Polski i Moskwę, i Turczyna
(1739), że ocucił zbiegłą z Piotrkowa sprawiedliwość;
dwa razy zrzekł się dla Polski cesarskiej korony, po-
prawił obyczaje: "Tych, co jak w beczkę leli wino
w gardła, reszta opojów już w Polsce wymarła", "kró-
lowa ślicznie dobrana do męża" itd. Wszystko jest
świetnie dzięki mądrości Augusta III (niechaj się scho-
wa przed nim August rzymski), senatorowie, rzym-
skim podobni, czuwają nad dobrem pospolitym, wszędy
dostatek i ludu obfitość (Garczyński już nie żyje, więc
temu nie zaprzeczy), aż zażdrość bierze wszystkich
sąsiadów. Tylko te sejmy i te rozróżnienia między do-
mami. I tutaj nagle wśród krągłych frazesów błyska
myśl złowroga: czasami świeca najjaśniej błyszczy
przed zgaśnięciem.
Czterdzieści lat pokoju pod Sasami - to wspania-
łe - ale eo rzeką potomne wieki na zmarnowanych
lat dwadzieśeia za tego panowania? Jeszcze drugie
tyle nierządu, a Rzplita z konieczności zmieni swą
"formę", o ile przedtem sąsiedzi nie skasują naszych
sejmów (innych podejrzeń Rzewuski na sąsiadów nie
Warszawa 1910) nie rzucają światła na własne zasady Łuţień-
skiego: do r. 1761 szedł na rękę Mniszchowi, od r. 1762 -
Czartoryskim". W następnym przypisie, również nie mającym
związku z tekstem, odsyła Konopezyński do rkpsu Bibl. PAN
w Krakowie 946.
154 Polscţ pisarze politţczni
rzuca). Domaga się od stanu rycerskiego więeej za=
ufania do senatorów; wierzy w możliwość skutecznego
sejmowania, jeżeli przed zgromadzeniem stanów trzy
prowineje odbędą sesje przygotowaweze i jeżeli ściśle
przeprowadzimy zasadţ, że poseł nie działa ani nie
protestuje na własną rękę, tylko eała reprezentacja
sejmiku występuje solidarnie. Z tym co najwyżej pół-
środkiem żywo kontrastuje śmiałość autora w stosunkuţ
do trybunałów: przekonany; że reforma 1726 prawie
wszystko wprawiła w ryzę, chciałby tylko wcielić do
trybunału głównego trybunał radomski (na wzór:
Litwy) i liczy, że gdyby trzy kolejne trybunały prze=
prowadziły konsekwentnie i wytrwale pewne ulepsze-
nia, to ich innowacje utrzymają się nadal. Gdybyż ta
nasza judykatura podobna była wykształceniem i wy-
robieniem do francuskiej!
A tu tymezasem rzeczywistość grozi... "Lada dzień
powstać i wzniecić się może podobny ogień wojny
między sąsiadami, owszem, jest wielkie prawdopo-
dobieństwo, że niezadługo wybuchnie, bo już się ża-
rzy i wzmaga". Więc mówmy o skarbie i wojsku. "Żal
serce przejmuje, że w Polsce jest wielu synów ojezy-
zny senatorśkiego i rycerskiego stanu, którzy więcej
rocznych maţą dochodów niżeli skarb koronny". Pod-
skarbi bezsilny, gdy sejmy nie dochodzą. "Jeden tiu-
ůtun i tabaka" dają królom francuskim więcej niż
wszystkie źródła naszemu skarbowi pospolitemu. Pa-
pier daje więcej niż nasze eła. Cięźar pogłównego
znieść by można kilkuwierszową ustawą, gdyby je
żastąpić - czym? Autor spogląda na miasta i widzi,
że stamtąd nic nie wyciśniemy, bo tam handel opano-
wali Żydzi. Tu zaskakuje nas osobliwy, wcale nie
demagogiczny pomysł: ponieważ Żydzi ů"wytrwaniem
Poniator.ţski, Ro.dzeuţţki, Garężyński etc. t55
wszystkich miewag, krzywd i uciążliwości, rlo których
kupcy chrześeijańscy przywyknąć nie mogli" rloszli
do takiej energii gospodarezej, to my właśnie powin=
niśmy ţać jednakową ochronę wszystkim kupcom,
a nasi zahartują się przez współzawodnictwo. Pierw-
szym krokiem powinna tu być ustawa przeciw nie-
sprawiedliwym mytom.
O wojsku pisze Rzewuski kompetentnie - przy-
najmniej o jego stanie liczebnym. Dowiadujemy się;
że piechoty jest naprawdę ledwo 4000, cennej dra-
gonii - 2000, polskiego zaciągu - 6-7000, przy czym
oficer kontentuje się podwójną płacą żołnierską. Miało
to być po Sejmie Niemym cudzoziemskiego zaciągu
12 000, ale jak komisja radomska zaczęła obliczać gaże
oficerskie, to się okazało, że nie ma "punktualnej pła-
cy". Powołując się na będące w obiegu projekty aukeji
wojska, autor sądzi, że jeden grosz więcej od kieliszka
wódki na Rusi, jeden od kufla piwa w Wielkopolsce;
jeden od miarki zboża - uczyniłyby miliony. Tak
twierdzi, ale pewnie nie bardzo wierzy, bo wolałby
wznowić rygory o pospolitym ruszeniu, dozbroić je
z czopowego, i stanie stutysięczna siła zbrojna, wobec
której odechce się sąsiadom mieszać nasze sejmy.
Gdybyż choć jeden sejm - wzdycha poczciwy wo-
jewoda - wszystko poszłoby lepiej... A jak nie doj-
dzie sejm, to cóż nam pozostanie prócz konfederacji
przy Majestaeie, choć to środek obosieczny i ryzy-
kowny...
Tak brzmiał cienki łabędzi śpiew publicystyki sa-
skiej u progu wolny siedmioletniej.
W rok po dwugłosie Rzewuskich, wśród huku ogra-
nicznej wojny, wśród tętentu sunących przez Litwę
wojsk rosyjskieh, wśród skwierku przyciśniętej dosta-
156 Polscy pisarze politţczni
wami szlachty, inne się odzywają ptaki: skowronkiţe
jutra, uczniowie Konarskiego. W warszawskim Colleţ'
gium Nobilium odbyły się w latach 1757-58 sejmiki'
szkolne, na których gołowąsi adepci retoryki rozpra-
wiali o uszezęśliwieniu człowieka, o uszezęśliwieniu;
własnej ojezyzny, o boskich przymiotach, o najpierw-ţ:
szym edukacji celu*. Rozmowa druga - o uszezęśli-:':
wieniu ojezyzny - została zadedykowana w ćlruku=
(a może i ţ ustnie na sali) Jerzemu Mniszehowi jaka ţ
"wielkiemu ministrowi, który "i rozumem, i wielkim
rozsądkiem, i rzeczy doświadezeniem, i kredytem, i mi- ţ
łością ojezyzny" dochodził właśnie wówezas do histo-
rycznej sławy. Skądinąd wiemy, jak ten luminarz głę- '
boko chował wszelką myśl reformy, byle Augustowi III ţ
nie mącić drzemki w nudnej, nie umywającej się do
Drezna Warszawie. Minister nie mógł nie słyszeć west-
chnień konwiktorów pijarskich, skoro do nich należeli
jego dwaj bratankowie "podkomorzyce" [Stanisław
i Michał]. Więe na dedykację pozwolił, ale prawdopo-
dobnie rozmowę ocenzurował i ociosał. Z której strony,
zaraz zobaczymy.
Zaznaczywszy na wstępie swe demokratyczne stano-
wisko, że wszyscy koledzy na równi aspirują do dobrej
sławy bez względu na kondycję ("w czym nic nowego
nie masz"), pierwszy mówca podnosi potrzebę oświaty
politycznej, do której doehodzi się przez lekturę Hart-
knocha, Lengnicha, Kromera, Starowolskiego, Zala-
szowskiego, a także i Votumitzózu Legu7n. z pomocą sko-
rowidzów Ładowskiego, Żegliekiego i nieznanego Kożuţ
ţ Fozmowy w cieka2ţ'ţch, i potrzebnych, filozojicznych
i politţcznych materyjach, t. I-III, Warszawa 1760-1763.
Poniatowski, Radzewski, Garezy2źskż etc. 157
showskiegolo. Taka będzie Rzplita, jaka w niej edu=
kacja młodzi; konwiktorzy zamiast chwalić własne
gniazdo, zaleeają naśladowanie świeżo założonej w Pa-
ryżu Szkoły Rycerskiej i zaraz podejmują hasło od lat
10 przyciśzone - aukeji wojska. Wenecja też bywała
ţ,p
rzechodnim gościńcem" dla Niemców, Hiszpanów
Francuzów, ale przed wojną sukcesyjną austriacką
uzbroiła armię i tym zapobiegła wizytom nieproszo-
nych gości. Nam też nie chodzi o zaczepkę - chodzi
o bezpieczeństwo. Wystarezy na to potrojenie istnieją-
cego komputu. Wiadomo, co rządzi światem: ratio sta-
tus, a ta się liczy tylko z siłą... Cóż to ůjest traktat --
pytał niedawny północny bohater (czyżby Karol XII)-
czy to jakieś zwierzę skrzydlate, czy ezworonożne?
i któż to nad nietykalnością naszych praw traktato-
wych będzie w kraju czuwał? Prusak, Rosjanin, Au-
striak czy Turek? Na dozbrojenie kraju nie mamy pie-
niędzy, a jak przyjdzie obcy najazd, to dla obcych
znajdą są miliony?
Takich apeli nasłuchały się sejmy za Augusta III
pod dostatkiem - i aby je słyszeć, nie trzeba było
iść... na uczniowskie sejmiki. Ale drugi dyskutant
wehodzi w sprawy drażliwe, o których zbyt cicho i glu-
cho było na sejmach. Skąd biorą inne państwa najob=
fitsze intraty? "Tylko z utrzymywania handlów i ma-
nufaktur, w kraju do życia potrzebnych". Zaraz jednak
poprawia się młodzieniec i jako "najpierwszy" cel pu-
lo Stanisław Kożuchowski, cześnik wieluński (zm. 1744),
wydawca dzieła pt. Constytueyje, statuta ż przywileje koronne
x W.X.Lit. na walnyeh sejmach od róku ţańskiego 1550 aż do
lf726 uchwalone... W drukarni dzżedzieznej wsi mojej Mokrsku
.ţ.D. 1732; (drugi tytuł) Volumen legum ad ordinem alphabeti
dispositum.
158 Polscţ pżsarze potżtţcznż
blicznej ekonomii w królestwie naszym dopisuje "agry-
kulturę"... "Im więcej w narodzie jest ludu, tym pracy
i industryi więcej", ubi populus, ibi obulus. Trafiw-
szy w ten sposób na szlak myśli Garezyńskiego, kro-
czy autor śmielej:
IţV Polsce ledwie nie połowa ziemi pustuje; a to jest prynţ
cypalna pustoty przyczyna, że z grubych jeszęze, podobno po=
gańskich zwyczajów i wieków, tak nieznośnym poddanych
naszych obciążyliśmy niewoli jarzmem, jakiej nigdżie indziej
w chrześcijaństwie nie było i nie masz. Czyż to się zgadza
z ludzkością, aby każdy partykularny dziedzic był panem życia
ludzkiego i śmierci? i całej poddanego swego absolutem chu-
doby? Aby poddany nic własnego, pewnego nic nie miał?
Aby mu wszystko odebrać i z niego na daniny wycisnąć panu
wolno było? Aby mu do pracy koło swojej, dziatek i domu
żywności, wszystkie prawie albo większą część dni w tygodniu
i w roku zabierać? Aby miejsca i pana, by w największym
uciemiężeniu i nieszezęściu nie godziło mu się odmienić? Aby
w tej mierze jak bydlę, tak człowiek był jednej kondycyi?
Konkluzja: "Jeden tego wprawdzie pan żaden pry-
watny, zdaje się, że bez dóbr swoich ruiny w szezegól-
ności u siebie uczynić nie może, lubo i o tym wiele
jeszeze byłoby tu mówić: ale Rzeczpospolita cała i mo-
głaby, i czyliby nie uczyniła sprawiedliwie i mądrze,
żeby generalnie od tak grubego i nieludzkiego pod-
daństwa oswobodzić oracza i przystojną wszystkich
wszędzie darować wolnością?" - co poniekąd gdzie-
niegdzie już się stało w Wielkopolsce i w Prusiech.
Skutek jest ten, że w porównaniu z innymi kraja-
mi nie mamy ani dziesiątej części ludu, i dziedzic musi
nieraz dożywiać swyeh poddanych. Autor niewątpliwie
prżesadził, bo "zaplenienie" demokratycznej Szwecji
było tylko może 2-3 nie 10 razy gęstsze, również
w Niemezech, Franeji było chłopów na przeciętnej mili
Pon2ato2t>skż, Radze2vskż, Garezyńska etc. 159
kwadratowej 2-3 razy więcej. Chłop polski na ogół
rozporządzał ruehomym majątkiem, choć na prawach
precarium i w niepewności, czy mu onegoż pan tytu-
łem czynszu nie zabierze. Tzw. prawo życia i śmierci
w stosunku do poddanego nie chroniło pana od grzyw-
ny czy nawiązki; było to raczej uświęcone nadużycie,
podobnie jak liberum veto. Sedno leży w tym; eo kon-
wiktor na miejsce niewoli proponuje? "Przystojną
wszystkich wszędzie darować wolnością", to nie znaczy
jeszeze przyznać oraczowi prawo do uprawianej ziemi.
Chodzi jedynie o to, aby chłop nie był do tej ziemi
przytwierdzony, aby mógł się (jak za granicą i w nie=
których już województwach naszych) wyprzedać, za-
pewne z chałupy i ruchomości, i przewędrować gdzie
indziej. Nikomu wówezas nie zabraknie roboczych rąkţ
chyba tyranom. Chodzi dalej o wymiar sprawiedliwoś-
ci "ocl wyższego sądu" także najlichszemu człowieko-
wi: wówezas ż ći, eo już są w kraju, lepiej dbać będą
o swoją własność, i z krajów sąsiedzkich masy ludzi
napłyną, i dochód z gruntu podniesie się niekiedy kil-
kadziesiąt razy: Dopiero "zaludniwszy kraj", wzboga-
cimy zarazem drugie źródło intrat, tj. handel. Referent
nie jest tak śmiały, żeby proponować dla mieszezan
prawa polityezne lub inne ustrojowe reformy. Chciał-
by ochronić produkeję krajową ełami protekcyjnymi
niekiedy nawet prohibicyjnymi. Wszak moglibyśmy ty-
le rzeczy wytwarzać u siebie il. Jako budujące przy-
kłady uprzemysłowienia przytacza odlewnię żelaza
w Przysuszeţ (u Dembińskich) i zakłady metalurgicz-
ze Małachowskiego w Końskich, i wielkopolskie wy-
11 W tekście Konopezyńskiego następuje tu nie wypełniona
luka.
160 Polscy pisarze polityczni
twórnie win krajowych. Krajowy kupiec nie powiniez>ţ
doznawać żadnych krzywd, gdy swemu panu i Rzpliteţ
należytość uiści. Cudzoziemski, byle nie ruszał pravcţ:
katolickiej religii, także powinien być wolny od wszel=ţ
kich szykan. Przy tej sposobności odsłania konwiktora
zupełne niezrozumienie wartości handlu zagraniczne-
go. Podobnie jak jego praszezur za Zygmunta Augusta
zakazywał kupcom polskim jeździć za granicę, nasz
postępowiec rad widzieć w Polsce jak najwięcej cu==
dzoziemców, o ekspansji handlu polskiego za graniţ
cę ani myśli; sarka na samowolę ţdańskiego magistra=ţ
tu, ale wyobraża sobie, że wszystko będzie w porządku;:
gdy w Warszawie (jak do czasów Władysława IDţ
w Kazimierzu nad Wisłą) mieszezaństwo ufunduje
wielkie składy zbożowe, do których zjeżdżać się będą
kupcy zagraniczni ze swoim towarem i gotówką. Koszt
transportu do Gdańska spadnie wówezas z bark nasze=
go producenta na cudzoziemców. Czy jednak ci ostatni
zechcą w ogóle pływać w górę Wisły i jakie ceny
ustanowią za swoje towary, tym się domorosły ekono-
mista nie kłopocze. Tylko jeszeze chciałby Żydów
zredukować do tej roli w handlu, jaką spełniali we-
dług dawnych praw.
O pieniądzach nie zapomina - trzeba nawet przy=
znać, że przenika pogłębiającą się katastrofę mone;-
tarną na cztery lata przed tym, zanim o niej pomyślą
włodarze i podskarbiowie Rzplitej. Już w r. 1757 pi-
jarski uczeń (tzn. właściwie sam nauczyeiel Konarski)
wskazuje sposób uzdrowienia waluty: otworzyć Góry
Olkuskie, gromadzić kapitał na uruchomienie mennicy
w formie udziałów szlacheckich i kupieckich; usto-
sunkować wagę i cenę złota do zagranicy, aby można
go używać w wymianie z tą ostatnią, cenę srebrnych
Poniatouţski, Radzeuiski, Garezţński etc. 161
monet wyśrubować nieco ponad wartość, aby nie wy-
eiekała. Ani o redukeji, ani o strzeżeniu granic jeszeze
autor nie myśli, na obrzynanie dukatów radzi rozciąg-
nąć rygor trybunałów.
Ba, gdyby ta szanowna, popularna judykatura sama
była wolna od skazy. Niestety, jest ona ociężała iţ zde=
moralizowana. Jest to niedorzecznością, że sprawy
o korupeję deputatów sądzą same trybunały: powinny
je załatwiać szybko sądy ziemskie lub grodzkie. Po
wtóre, trzeba zabezpieczyć przed zrywaniem sejmik
deputacki i po trzecie, kompletny już nadal po tej ţre-
formie trybunał rozbić na sądzące komplety, które
prędzej się uporają z nadmiarem procesów niż obecne
grono kilkunastu deputatów. Przyznająe trafność tym
bardzo zresztą ułamkowym radom, idziemy dalej wy-
patrując niecierpliwie, kto też z uczestników rozprawy
poruszy najważniejszą bolączkę rządu i sejmu: Spo=
tyka nas zawód. Król pozostaje królem w dawnej po-
sturze. Byle nie był srogi, wojowniezy, to już dobrze.
Obyśmy zawsze mieli takich królów jak Kazimierz
Wielki, Batory lub... August ;III! Nie trzeba by było
ani wzmacniać władzy monarszej, ani jej osłabiać
przez skasowanie "sprawiedliwości rozdzielezej" (o tyrn
cisza na sejmiku). A o sejmach, poza ogólną krytyką
ich bezskuteezności, dająeą przedsmak dzieła O Sku-
tecz-nyţn, 'rad sposobże, tyle tylko czytamy, że z rad pu-
blieznych trzeba wyrzucić "szaleńców". Więcej nie
można było powiedzieć pod auspicjami "ministra", któ-
ry zamierzał rządzić pod argusowym okiem zagranicz-
nych opiekunów.
Sejmiki szkolne u pijarów na tym się nie zakoń-
czyły. W r. 1761 wyszedł jeszeze jeden tom Rozmózţ,
a po nim jeszeze jeden, ale ich treść wywołuje u dziţ'
11 - Yolscy pisarze polityczni ţiVIII wieku
162 Polsey pisaţze polityczni
siejszego czytelnika zdziwienie. Zamiast spodziewa-
nych dalszych wskazań, dostosowanych do paląceţ
aktualńości, znajdujemy najpierw coś, co myszką trą-
ci, potem świeżego, ale cudzoziemskiego wina. Wydawţ
ca ks. Antoni Wiśniewski, wiedząc oczywiście, że głów-
ną kampanię rozpoczął już Konarski, :stara się pod-
trzymać ferment w umysłach otoczenia, częstując je
w tomie drugim Starowolskim, w trzecim - Montes-
kiuszem. Czyż mógł wynaleźć eoś bardziej pouczają-
cego dla kiepskich naśladowców starożytnego Rzymu;
z jego trybunami, wodzami, senatem, komicjami, dyk-,
tatorami i niewolnictwem, jak przekład dziela O przy-
ćzyrzach wżelkośeż ż upadku Rzy7rzu. Przekład dedy-
kowany jest Adamowi Czartoryskiemu, więc może po-
częty z jego inicjatywy. Streszezać go nie myślimy,
skoro najistotniejszy morał przytoczy jednocześnie Ko-
narski.
Natomiast przedruk Reforţnacţż obyczajóţ Szymo=
na Starowolskiego z r. 1650 daje nam więcej do my-,
ślenia. Właściwie nie jest to dosłowny przedruk, leez
gdzieniegdzie przeróbka. Jakim prawem autorskim?
Takim; że konwiktorzy podzielili między siebie tekst,
i wyrecytowali w zmodernizowanej nieco formie, tak
jak my byśmy dziś zmoderńizowali np. Kołłątaja. Wiś-,
ńiewski jest zdania, że wszystkie nauki Starowolskiego
są jeszeze aktualne, bo dawne grzechy i błędy wciąż
wołają o pomstę (tylko pijaństwo poniekąd ustaje"
a ůsamowola żołnierska osłabła od r. 1717 razem z woj-
skowością). Rzeczywiście są w tym tomie ustępy, cu
rio których kto nie zajrzał do przedmowy, nie od razu
się domyślił, że były pisane dla prapradziadów.
O podatkaeh np. przeczytał, że potrzebny w Polsce,
ogólny pomiar łanów, bo na łanowym głównie oprzeć
Poniato'u>ski, Radzeţ.vţki; ;Garezyński etc. 163
należy finanse; że nikt, nawet najzamożniejszy, nie
powinien się od tego podatku uehylać, że z pięciu ła-
nów powinień stawać na wojnę jeden piechur, a z dzie=
sięciu jeden husarz; nervus belli na poziomie jeszeze
konfederacjţ barskiej. Pomysł śpichlerzy państwowych;
które by regulowały z korzyścią dla producentów i ca-
łego kraju wywóz zboża, był w obiegu i przedtem,
i potem.
O ehłopach czytamy:
Powiedzcież mi teraz, moi panowie, jako poddanym swoim
rozkazujecie, jeśli po ojćowsku, czyli po tyrańsku? Jeśli po
ojcowsku, tedy im macie wolność pozwalać, aby pod wami
grunty i domy swoje, inszym przedawszy, mogli sami odejść,
kędy się im podoba i lepszego sz‚zęśeia i pożywienia szukać;
tedy ich sami nie możecie sądziE na gardło i karać nielitości-
wie, jako czyniE zwykliście, za bestie je szacując. nie za ludzi
sobie równych, tedy im majętności i zbiorów ich pracowicie
nabytych nie macie odejmować i obciążać ich podatkami i ro-
bociznami niesłusznemi. A oni takową ludzkość waszą prze-
ciwko sobie widząc będą wam wiernymi. Jeśli się zaś z nimi
obehodzicie po tyrańsku... czemuż się dziwujecie, że wam nie
są żyezliwymi i wiernymi... Dlatego to za przodków naszych
poczyniono na sejmach statuta, aby poddani tak duchownych,
jako i świeckich panów nie rabiali, tylko dzień w tydzień.
I który by pan uezynił gwałt poddanym albo wszystkich pod-
danych o klątwę za swój uczynek przyprawił, tedy od tego
pana wszystka wieś wystać mogła; a do inszego pana się
przeprowadzić... Przeto wielka tego jest potrzeba, aby Rzplita
w to wejźrzała przykładem inszych narodów, aby panowie
poddanych swoich nie łupili z majętności ich, co mają, ani im
gruntów, które soeie naprawią, nie odejmowali, ani ich też
gwałtownymi robociznami obciążali, jako bydło nieme, ale aby
się z nimi jako z ludźxmi. po ludzku obehodzili i pamiętali na
straszny sąd Pański, kędy wszyścy zarówno nago staniemy,
bez tytułów, bez bławatów, ţez asystencyi, bez bogactw i do=
statków wszelkich... Daj Boże, abyśmy... z cudzyeh narodów
164 Polscy pżsarze politţeznż
przykładów dobrze się mieE uczyli, kędy poddani w wolności,
jako i panowie, siedząc, stąd tylko panom wierność, życzliwośE
i wszelkie poszanowanie z posłuszeństwem oddają, że ich
zwierzehność nad sobą uznawają i obronę, oddawszy do dworuţ
połowirę wszystkiego, co jeno się urodzi w polu, w sadzie,
w ogrodzie, sadzawce albo lesie, a sobie drugą połowicę zo-
stawuje. Alboli też panu sumę pieniężną zapłaci, jako się z nim
umówi, dawszy na potrzebę jego tak wiele zboża, siana, drew
i inszych legumin, ile od niego dla swego wychowania będzie
potrzebował. Co i u nas wszystko mogłoby bardzo dobrze
bydź, kiedybyśmy się pomiarkowali w życiu naszym, a na
potem skromniej sobie poczynali.
O handlującej szlachcie całkiem trafnie
Druga przyczyna, czemu szlachcicowi kupiectwem się bawiE
jest rzeez nieprzyzwoita, iż szlaehta, kupiectwem się bawiąc,
wielkimi kłamstwy i zdradą stan swój hańbią i skarb Rzplitej
ukrzywdzają, gdy naskupowawszy zboża, wołów, koni albo.
towarów jakich, cła na komorach nie płacą, udając i przysię-
gając, iż te rzeczy w domu się im zrodziły. Drudzy pod tymże
płaszezykiem wielu kupieckich ludzi i swoich, i cudzoziem-
skich: Włochów, Niemców, Ormian, Szkotów, Żydów za po-
darunki wolno od ceł wyprowadzają. O co słusznie by powinni
bydź privatione nobilitatis et confiscatione bonorum karani.
Inśi zaś, zwłaszeza panowie wielcy, kupcom tak koronnym,
jako i cudzoziemskim z tą kondycyją woły przedają, że je.
za granicę powinni przez sługę swego stawić i przez komory
celne wolno nic nie płacąc przeprowadzić. (Tu następują kon-
kretne ilustracje nadużyć). Płać przeto, panie szlachcic, ku-
pieckie cło, jeśli godność twoją straćiwszy duszę zbawić prag-
niesz... Ponieważ na kupiectwoś się udał, czyńże powinrlości
kupca - albo swych wolnośei przystojnie zażywaj, jeśli się
chcesz stanem rycerskim szezycić.
Młodzi nie powinni jeździć za granicę na peregry-
nacje, póki by się pierwej w obozie nie przećwiczyli,
"a potem od wojewody swojego,pozwolenia na pewny
Poniatoţwski; Radzeuţski, Garezyţski etc. 165
czas wićizenia cudzych krajów na piśmie nie mieli,
młode bowiem paniątko; z domu wyjechawszy, nic się
tam nie nauczy i nie będzie umiał przestrzegać hono-
ru narodu swojego... A gdyby jeszeze całe wojewódz-
twa po roku każde in excubiis na graniţaeh leżały, te-
dyby tym większe żołnierza ćwiezenie było i gotowość
wojenna, i strach nieprzyjaciołom pogranicznym".
To były rady mutatis mutandis do zastosowania
jeszeze za króla Sasa. Ale gdy autor Niemeom chce
powierzyć straż nad Dnieprem czy nad Dniestrem, gdy
co gorsza zachwala "zawarcie granic", tj.. zakaz wy-
jazdu kupcom polskim za granicę, w nadziei, że wów-
czas cudzoziemcy zjadą się do środka Polski, kupią zbo=
że po najwyższej cenie, i jeszeze cło zapłacą i pokryją
koszty transportu, to źle świadezyło o praprawnukach
i o ich gospodarezej orientacji. Dopiero nowa era sta=
nisławowska miała ich obudzić ze złudzeń.
A teraz przenieśmy wzrok z sali popisowej uczniów
pijarskich do gabinetu wytrawnego polityka w Husia=
tynie, o którym pełno informacji w korespondeneji
posłów francuskich i pruskich i którego mózg kierował
obrotami potężnej paxtii. Jakie tam myśli skrystalizo-
wały się w głowie Antoniego Potockiego po różnych
akejach w Paryżu, Petersburgu, Berlinie, Dreźnie, poţ
uratowaniu złotej wolności na dziesięciu sejmach?
W Łańcucie zachowały się szezątki arehiwum wo=
jewody bełskiego, a wśród nich dwa holografy. Jeden
nosi tytuł: "Punkta niektóre ad manutenendam liber-
tatem et bene ordinandam ac providendam Rempu-
blicam"; drugi to "Testament polityczny albo raczej
ostatnie prawdziwej synowskiej miłości serdecznego
i żarliwego ku miłej Ojezyźnie przywiązania oświad-
czenie przez pewnego jej syna i obywatela zostawione
166 Polsey pżsarże politţcżnż
do uwagi wszystkim poćciwym i rzetelnie, dobrze, su=
miennie sprzyjającym współbraci podane"*.
"Punkta s ełne makaronizmów, "Testament
przeczystą pisany polszezyzną - bo też autora stać
b ło na różne style. "Punkta eszeze z czasów kied
aktualna była aukeja wojska (zapewne z lat 1745--
48), "Testament" nie później powstał jak w r. 1760,
bo nie nawiązuje ţo dzieła Konarskiego; w każdym
razie pisał go starzec. Oba pisma skierowane na ze-
wnątrz, do czytelników, choć wcale nie rozpowszech-
nione; można je traktować jak szkice publicystyczne:
W "Punktach" ţrobi autor naprzód to odkrycie, że
żadna ustawa nie pozwala na rwanie sejmów; veto jest
ważne jedynie przeciwţ poszezególnym wnioskom, o ile
sprzeciwiają się one prawu (widocznie autor nie od'
różnia władzy prawodawezej od szacunku obywatela
dla prawa obowiązującego). Jak zaszła kontradykeja,
trzeba odstąpić od wniosku i iść dalej, ale się nie roz-
jeżdżać. "Gdyby ten zbawienny porządek był wpro=
* "Testament polityczny albo raczej ostatnie prawdziwej
synowskiej miłości serdecznego i żarliwego ku miłej Ojezyźnie
przywiązania oświadezenie przez pewnego jej syna i obywatela
zostawione do uwagi wszystkim poćciwym i rzetelnie, dobrze;
sumiennie sprzyjającym współbraci podane", oraz "Punkta
niektóre ad manutenendam libertatem et bene ordinandam
ac providendam Rempublicam" - oba skrypty własnoręczne
A. Potockiego były w r. 1922 w arehiwum łańcuckim. Poglądy,
jak widzimy, nie różnią się od wypowiedzianych w liście
1744 r. Wyraz: "ordinandam" nasuwa domysł, że to Potocki
zajmował się w r. 1746 sprawą publikacji Karwickiego. Ostat-
nie listy chorego wojewody znamy z końca r. 176ţ; umarł
w 1765, zapewne więc testament ma datę zbliżoną, zaś "Punk-
ta" są znaţznie weześniejsze. Obie wypowiedzi skierowane do
jakichś patriotów, ale nigdy nie drukowane.
Pon,żatoz.uskż, Radzezvskż, Garezyńskż etc. 169
wadzony, nie szłyby in cassum tak wielkie prace i sta=
rania nasze i niezliczone przytem expensa..., nie byli-
byśmy od postronnyeh cenzurowani, żeśmy niesforni;
aniby oni mieli facultatem et modum rządzenia sej-
mami i obradami naszymi. Cum horrore wspomnieć,
co niejeden poseł cudzoziemski asserit, że sto albo
dwieście czerwonych złotych sejm polski zerwać może"
(wojewoda przesadza, on przecież brał po kilka i kil-
kanaście tysięcy).
Pluralitas? Owszem, ale przedtem trzeba za przy=
kładem Szwedów odebrać królowi szafunek wakan-
sów: "aby do wszelkich krzeseł tak duehownych, jaka
i świeckich, do wszelkich ministria, urzędów koron-
nych, W. Ks. Lit., ziemskich, wojewódzkich, powiato-
wych obierani byli kandydaci po trzech, z któryeh jed=
nemu dać byłoby iuris maiestatici, i tak np. na bis-
kupstwa, opactwa, prelatury, kanonie, żeby kapituły
obierali, do krzeseł świeckich województwa i do in-
nych urzęţów każde u siebie województwo, ziemia
i powiat. Ad ministeria belli et pacis - senat cum
equestri ordine, a tak zasługiwaliby się ambientens
honorów i panu, i Rzplitej zarówno". W wojsku naj-
lepszy awans - automatyczny; kupno szarż niedopu-
sz‚zalne. Na stały skarb można by odkładać roćzny
dochód z wakujących starostw i innych lukratywnych
"muniów" oraz półroczny z wakujących biskupstw,
opactw, prelatur. Ale i z innych źródeł jakichś 'Wy-
kalkulował Potocki 29 milionów dochodu, za które
utrzyma 80-tysięczną armię. Księżom ehciałby ukrócić
dochód z sum hipotecznych, ujednostajniłby miary
i wagi, uruchomiłby Góry Olkuskie.
To są rzeczy z gatunku artykułów sejmikowych.
ţasługują natomiast na podkreślenie dwa pomysły
168 Potscy pżsarze polżtycznż
stosunkowo oryginalne. Między sejmami przyda sig
Polsee rada stanowa: sejm by obierał do niej z każdej
prowineji po dwóch senatorów, po czterech albo szeů:
ściu z między posłów, którzy by "między sejmamţ
m y ś 1 i I i de commodis et emolumentis Rzplitej i na-
pisawszy projekta... województwom... na sejmiki... ko-
munikowali..: do włożenia ich w instrukcyje". Tu mamy
więc ów projekt Rady Nieustającej, o którym, według
świadectwa Rulhiere'a, myśleli republikanci. W "Te=
stamencie" Rada międzysejmowa przybiera inny skład-
(18 senatorów i tyluż posłów) tudzież inne zadanie:
jej członkowie i ona cała mają doglądać legalności
xządów królewskich, w razie potrzeby upominać, a w
ostateczności mobilizować sejmiki, sejm i siłą usuwać
bezp;awie.
Żeby zaś do handlów i reparacyj zachęcić, zdałoby mi się,
abyśmy szlachta nie tak jak teraz, wszystkim handlowali, ale
tak nam dziedzicom lub dzierżawcom dóbr nieeh wolno będzie
intra Regnum przedawać zboża i inne towary, to jest każdy
w domu albo pobliższym siebie mieście. Mieszezanie zaś i kup-
cy niech soţie skupują i handlują do Gdańska, Rygi, Królewca
i innych miejsc, a niech się starają, żeb5 to, czego nam
z tamtych miast potrzeba, dowozili dla wygody naszej.
Tej nowości jeszeze nie śpotykaliśmy i bodaj niţ
spotkamy w literaturze późniejszej. Charakterystyczna
jest także rada Potockiego, aby Rzplita weszła w stały
kon-takt dyplomatyczny z w o 1 n y m i państwami (więc
pewno Szwecją, Holandią, Szwajearią, Wenecją, no
i chyba Anglią) przez poslów wyznaczanych pod kon-
trolą parlamentarną.
Czemuż pan wojewoda nie ogłosił swych rad za ży=
cia? Czy tylko dlatego, że przeciwna partia nieomiesz-
kałaby je utrącić? Ależ nie zdarzyło się ani razu, żeby
Ponżatot.vskż; Radzeţwski; Garezyńskż etc. 169
Czartoryscy obalili plan reform popierany przez Po-
tockich; zresztą ich wpływy upadły, a wszystkim kie-
rował Jerzy Mniszeeh. Otóż właśnie dlatego Antoni
Potocki nie odbiera dworowi rozdawnictwa chleba do-
brze zasłużonych - i dlatego chowa swój program
w biurku. On wie, że Bruhl i jego zięć nie chcą żad-
nych reform, aby nie mącić starości Augustowi III.
Tym się też tłumaczy jałowość dziesięcioleeia 1750-
60 w literaturze politycznej.
Wychodziły publikacje ważne dla polityków: wte-
dy to Lengnich doprowadzał (1755) do śmierci Augusta
II swe Dzżeje zże7n. pruskżeh, rzucające moc światła
także na dzieje Rzplitej; wtedy pijar Maciej Dogiel
wydawał pierwszy i piąty tomy Kodeksu dyploţn.a-
tycznego Polskż ż Lżtwy (1758-9), zawierającego głów-
nie traktaty międzynarodowe. Wtedy zacny i uczony
Sas Wawrzyniec Mitzler de Kolof zaczynał druk
dziejopisów krajowych (Rudawskiego w r. 1755), wy-
"
dawał ierwsze u nas czaso isma "uczone, wśród nich
bardzo ważne Nowe Wiadomości Ekonomiczne i Uczo-
ne (1758-61), do któryeh jeszeze wypadnie wrócić.
Wtedy zza granicy nadsylano takie nowości, jak Espţżt
des lożs Monteskiusza, rozprawę Rousseau'a o począt-
kach nierówności, Encyklopedię. Politycy czytali, roz-
mawiali - i na tym się końezyło. Ofiarą tego kłopot-
liwego milezenia padł pewien zamysł, niewątpliwie po-
częty w inteneji reformatorskiej.
A. S. Dembowski, jak wiemy, nie miał wstrętu do
pióra. On (prawie na pewno) objaśnił Wolţość polską
roz7rzową Polaka z Francuzem, on w bezkrólewiu wo-
jował z pamflecistami obozu narodowego, później re-
dagował ulotki dla zdemaskowania wichrzycielskiej ro-
boty pruskiej. Około r. 1740 przygotował w języku
170 Polscţ pźsarże politycznź
francuskim opis ustroju Polski, którego jednak wtedy
nie ogłoszono. Przyłączył się do tej pracy Jan Benia-
min Steinhauser, urzędnik skarbu nadwornego, a wier-
ny klient Familii. Rozszerzył on opis i zamierzał go
ogłosić razem ze znanym Lżstem zżeţr,żanżna Stanisła-
wa Poniatowskiego: nauka ó ustroju miała tu wyraźnie
stanowić podbudowę pewnej polityki. Ale i ta publi=
kacja poszła w odwłokę. Wreszcie popchnął ją na-
przód Józef Jędrzej Załuski i w r. 1759 dzieło wspólne
Dembowskiego i Steinhausera (bez Lżstu) ukazało się
we francuskim skrócie jako Me7n.ożres suţ le gouver-
ne7rceţt de 1a Pologţe. Czy liczono na szczęśliwą rękę
Mniszcha, który wtenczas właśnie doszedł do władzy?
Czy przewidywano kongres pokojowy, który uporząd-
kuje Europę, a więc zainteresuje się także rządem pol-
skim? Czy torowano drogę Konarskiemu? Nie wiado-
mo. Memoriał wpływu nie wywarł; z czasem przyznał
się do tego bezimiennego wydawnictwa plagiator,
ţrawnik Pfeffel z Alzacji*.
* Ob. nasz artykuł: Nżeznany autor znanej ksżążkż w księ-
dze zbiorowej (ku czci Stanisława Kota), Studża z dzźejózv
kultury, Warszawa 1949.
V. KONARSKI
Czemu Konarski tak długo milczał? Jego memoriał z r. 1757.
O skutecznym rad sposobie. Półśrodki zganione w pierwszym
tomie. Pogląd na konfederację. Wzgląd na sąsiadów Polski i na
konstytucje narodów wolnych. Rzekomo zapomn:ana pluralitas.
Istota wolności i równości. Demokracja to rządy większości przy
powszechnym głosowaniu. Tom trzeci: czy Polska może mieć
zbiorową wolę? Galeria zrywaczy. Pluralitas a władza rozdawnicza
królów. Dyskusja ze śp. J. Tarłą i A. Potockim. Republikanci
za elekcjami. Odstraszające przykłady Anglii i Szwecji. Konarski
a Karwicki. StoSunek do idei monarchicznej. Tom czwarty. Prze-
budowa sejmu. Prawo wyborcze. Rola posła. ţSejm nieustający.
Pomysł deputacji sekretnej. Wyjątki z zasady większości. Nie-
ustająca Rada rezydentów. Uaktywnienie obywateli. Czego Ko-
narski nie porus2ył w swym głównym traktacie.
ţisać o myśli politycznej Konarskiego w związku
z myślą polityczną jego rodaków, a w oderwaniu od
osobistych jego przeżyć i dyspozycji - a więc w ode-
rwaniu od biografii i psychologii - dość trudno histo-
rykowi, który przedtem parokrotnie śledził tok życia
tego bohatera i wgłębiał się w jego psyehikę *. Ułatwia
* Całą dotychczasową wiedzę o życiu Konarskiego ogarnia
dzieło Konopczyńskiego Stanżsła'w Konarskż, czlo2vżek ź dzielo;
Warszawa l926; uzupełnień ani poprawek (jeśli pominąć szcze-
góły genealogiczne) dotąd nie ogłoszono, jakkolwiek w archi-
wum pijarskim w Rzymie są nieznane materiały; sfotografo-
wane przez S. Kota, zostały złożone w zbiorach Pol. Akad. Um:
(Listy z archiwum pijarskiego w Rzymie ponownie sfotogra-
170 Polscţ pżsarze polżtţcznż
francuskim opis ustroju Polski, którego jednak wtedy
nie ogłoszono. Przyłączył się do tej pracy Jan Benia-
min Steinhauser, urzędnik skarbu nadwornego, a wier-
ny klient Familii. Rozszerzył on opis i zamierzał go
ogłosić razem ze znanym Lżste7n, zże7nżaţżţa Stanisła-
wa Poniatowskiego: nauka ó ustroju miała tu wyraźnie
stanowić podbudowę pewnej polityki. Ale i ta publi=
kacja poszła w odwłokę. Wreszcie popchnął ją na-
przód Józef Jędrzej Załuski i w r. 1759 dzieło wspólne
Dembowskiego i Steinhausera (bez Lżśtu) ukazało się
we francuskim skrócie jako Metnożres sut' le gouver-
ne7n,e7zt de la Pologrze. Czy liczono na szczęśliwą rękę
Mniszcha, który wtenczas właśnie doszedł do władzy?
Gzy przewidywano kongres pokojowy, który uporząd-
kuje Europę, a więc zainteresuje się także rządem pol-
skim? Czy torowano drogę Konarskiemu? Nie wiado-
zno. Memoriał wpływu nie wywarł; z czasem przyznał
się do tego bezimiennego wydawnictwa plagiator,
ţrawnik Pfeffel z Alzacji*.
* Ob. nasz artykuł: Nżeznany autor znanej ksżążkż w księ-
dze zbiorowej (ku czci Stanisława Kota), Studża z dzżejóţ
kulturţ, Warszawa 1949.
V. KONARSKI
Czemu Konarski tak długo milczał? Jego memoriał z r. 1757.
O skutecznyna rad sposobie. Półśrodki zganione w pierwszym
tomie. Pogląd na koniederację. Wzgląd na sąsiadów Polski i na
konstytucje narodów wolnych. Rzekomo zapomn:ana pluralitas.
Istota wolności i równości. Demokracja ko rządy większości przy
powszechnym głosowaniu. Tom trzeci: czy Polska może mieć
zbiorową wolę? Galeria zrywaczy. Pluralitas a władza rozdawnicza
królów. Dyskusja ze śp. J. Tarłą i A. Potockim. Republikanci
za elekcjami. Odstraszające przykłady Anglii i Szwecji. Konarski
a Karwicki. Stosunek do idei monarchicznej. Tom czwarty. Prze-
budowa sejmu. Prawo wyborcze. Rola posła. -Sejm nieustający.
Pomysł deputacji sekretnej. Wyjątki z zasady większości. Nie-
ustająca Rada rezydentów. Uaktywnienie obywateli. Czego Ko-
narski nie poruseył w swym głównym traktacie.
ţ isać o myśli politycznej Konarskiego w związku
z myślą polityczną jego rodaków, a w oderwaniu ocl
osobistych jego przeżyć i dyspozycji - a więc w ode-
rwaniu od biografii i psychologu - dość trudno histo-
rykowi, który przedtem parokrotnie śledził tok życia
tego bohatera i wgłębiał się w jego psychikę *. Ułatwia
* Całą dotychczasową wiedzę o życiu Konarskiego ogarnia
dzieło Konopczyńskiego Stanżsław Konarskż, czto2użek ź dzieło,
WarszaWa 1926; uzupełnień ani poprawek (jeśli pominąE szcze-
góły genealogiczne) dotąd nie ogłoszono, jakkolwiek w archi-
wum pijarskim w Rzymie są nieznane materiały; sfotografo-
wane przez S. Kota, zostały złożone w zbiorach Pol. Akad. Um.
IListy z archiwum pijarskiego w Rzymie ponownie sfotogra-
172 Polscy pżsarze politţcznż
zadanie perspektywa, jaką się osiągnęło najpierw
przestając z generaeją Lubomirskiego i Karwiekiego,
potem ze Staszicem i Kołłątajem. Pod datą wojny
siedmioletniej Konarski widnieje - jak Giewont nad
Zakopanem; pod znakierń Konstytucji 3 Maja wydaje
się, że on nie dorósł, nie zbudził się w eałej pełni, że
po nim pisali publicyści znacznie wyższego polotu.
Tak oni z odległości w y g 1 ą d a j ą, tylko że Konarski,
jak Giewont, był cały własny, polski, a wyższe odeń
szezyty mają w sobie więcej eudzoziemskiego...
Czemu Konarski dopiero podezas wojny siedmioiet-
niej zabrał się do końezenia traktatu, który zaczął
był pisać o kilkanaście lat wţześniej, i czemu wydał
I tom na nowy rok 1761? Bo przed laty inicjatywa re-
form tkwiła jeszeze w rękach Czartoryskich i dworu;
publicystyka czekała, aż jej udzielą głosu działacze po-
lityczni na dobro jakiejś akeji sejmowej czy konfede-
rackiej. Po wyemancypowaniu się Sasów spod dorady
książąt nikt już ţo reform nie wzywa. Mniszech stłu-
mił samodzielną myśl polską, byle nie mącić starości
najlepszemu z królów Augustowi III. Zbyt ważne jed-
nak sprawy rozstrzygały się na ostrzach bagnetów i w
ciszy gabinetów, aby Polak mógł o nich zachować bez-
względne milezenie. Ksiądz pijar pozwolił sobie doraT
dzić coś na wypadek zupełnego zwyeięstwa koalicji
fował J. Nowak-Dłużewski i opublikował w książce: Lżsty
Stanżsława Koizarskżego 1733-1771, Warszawa 1962). Przedruk
anastatyezny dzieła O skutecznynz rad sţosobże sporządzono
z okazji dwuchsetlecia urodzin autora w r. 1923. Wybór pism
politycznych dał Konopezyński w Bibl. Narodowej. Zestawienie
tekstów I i II tomu wg rękopisów Bibl. Ord. Krasińskich
i Bibl. Czart. tenże w książce Mrok ż śz.vżt, Warszawa 191I;
przypisy.
Konarśkż I?3
wersalskiej nad Fryderykiem II. Najpierw w r. 1759
zredagował dla "patriotów" spod znaku hetmańskiego
memoriał, który Andrzej Mokronowski podałů amba-
sadorowi Brogliemu, o przyslugach, jakich Polska spo-
dziewa się po przyjaznych mocarstwach przy bliskiej
pacyfikacji. Dwie sprawy obehodzą autora najbliżej:
aby przy traktatach zlikwidować w Polsee zabójezą
zasadę jednomyślności, więc zaprowadzić na sejmaeh
większość głosów, po wtóre, aby urządzić elekeję vi-
vente rege na rzecz jednego z średnich królewiczów
ţKsawerego lub Karola), z wyłączeniem najstarszego,
Fryderyka Chrystiana, Polska bowiem na przyszłość
winna się strzec unii osobistej z innym państwem. Kto
nie chee w Europie nowej wojny o sukcesję polską,
winien wykluczyć z góry bezkrólewie. Memoriał spot-
kał się w Wersalu z bezdusznym egoizmem, Konarski
jednak nie dał za wygraną i po dwóch latach ponowił
swój krok, nadając mu szezególne ostrze antypruskie
za niedotrzymanie paktów welawskich, za uzurpację,
gwałty, fałszowanie ůpieniędzy itp. Rzplitej należy się
od Prus zadośćuczynienie, najlepiej w formie przy-
wrócenia jej zwierzehnictwa nad właściwym lennem
pruskim. Gdyby to było nie do osiągnięcia, to w każ-
rlym razie dwory nie powinny dopuśeić do usadowienia
w Królewcu Rosjan. Niechajże o tronach i prowinejach
roztrzygają gabinety - ale o tym, czy mamy ginąE od
choroby zwanej liberum veto, zadecyduje sam naród
polski, gdy mu tę sprawę szezerze jeden nauczyciel
wyłoży. O ile memoriał wypowiadał poglądy pewnej
grupy patriotów, o tyle skuteczną radę na dochodze-
nie sejmów ogłosi Konarski na własną rękę. Za długo
oglądał się na panów, doezekał się ehwili, kiedy już
194 Polscţ p2sarze polityćztzż
swoi nad niczym raţzić nie potrafią, a obcy zaczynają
radzić o rozbiorze.
Podnosząc dłoń na źrenicę wolności Konarski wie-
dział, że ma przeciw sobie opinię zarówno szaryeh tłu=
mów, jak karmazynową elitę, i możnowładztwo, i książ-
kową elitę starej Polski z Fredrą ńa czele, nawet Kar-
wickiego, Leszezyńskiego i, co ńajgorsza - sąsiedzkie
mocarstwa. O nielicznych cudzoziemskich autorytetach,
które by mógł powołać na obronę prawa większości;
albo nie wiedział, albo nie chciał wspominać. Nie cy-
tuje więc ani Arystotelesa Polżtykż, ani Locke'a Dz.uóch
traktatótu o ţzţdzże (Rousseau dopiero wtedy obmyślał
,Umozuę społecztzą). Tak się jednak umiał urządzić, że
i ze swojskich autorów, i z cudzoziemskich (np. Mon-
teskiusza i Hume'a) przytaczał opinie popierające jego
przesłanki, choć niekonieeznie - ostateczny wniosek.
Ten wniosek cały był skoncentrowany w jednym
ostrzu: caeterum censeo liberum veto delendum esseţ
i zamiast niego trzeba przyjąć regułę większości gło-
śów. Ten morał wystarezył w latach czterdziestych
i pięćdziesiątych, póki się zdawało, że dwór i ogół
czegoś chce, a tylko warehoły przeszkadzają: Gdy wy-
szło na jaw, że partia dworska niczego nie chce, Ko=
ńarski obmyślił dla narodu Projekt syste7n.atżs ţad na-
ćjoţalţych (1761-3). Będzie to instrument rządu-
prawie konstytueja - ale jednak ńiecała. Autor świa=
domie wstrzymał się od potrącenia strun społecznych;
choć już wyraził, co sądzi o chłopach i mieszezanach'
przez usta swych konwiktorów - w bitwie z anarehią
chce mieć po swej stronie wszystkich miłośników po-
rządku, nawet porządku nie całkiem sprawiedliwego.
Pierwszy tom cały jest polemiczńy - przeciw tym
amatorom półśrodków, którzy próbują zagadać zło,'
Konarskż 1ţţ
jak gdyby można było uleczyć paraliż za pomocą róż-
nych maści, plasterków lub ostatecznie - zabiegów
chirurgicznych. Wypadłby może ten tom jeszeze leţiej,
gdyby autor jeszeze raz użył formy literackiej dia-
logu. Metodą sokratyczną wyklucza autor różne po-
mysły naprawy, aby naprowadzić czytelnika na jedyny
środek skuteczny. Najehętniej argumentowano, że sej-
my będą dochodziły, gdy dwór się o to szezerze po-
stara, tzn. gdy wygodzi malkontentom wakansami
i starostwami. Tak mogli głosić, poza pewną grupą
naiwnych, tylko szantażyści i korupejoniści, toteż pi=
jar nie poskąpił im przymiotnika: podły. Gdyby zresz-
tą ten sposób nie był podły, to jednak w Polsce śród
tylu intryg, antagonizmów, zabrakłoby złota na zala-
nie gardzieli wszystkim niepozwalaczom. Trzeba sobie
otwarcie powiedzieć, czego dotąd nie chciała widzieć
nasza publicystyka, że istota zła tkwi w wadliwej for-
mie sejmu, a nie w demoralizacji jednostek. W We-
necji, Anglii, Holandii, Szwajcarii (Konarski liezy się
tylko z wzorami narodów w o 1 n y e h) doszłoby także
do rwania sejmów, gdyby ten proceder był dózwolony.
Nie uratuje sejmu limita, gdyby nawet nie była za-
kazana: przecież uchwala ją sejm za powszechnym ze-
zwoleniem, jak każdą ustawę. Na nic ograniczenie
"wolnego nie pozwalam" do poszezególnych materii al-
bo praktykowanie go dopiero w połączonych przed
zamknięciem izbach; na nic zakaz protestowania prze-
ciw uchwałom już obowiązująeym. Na nic propozyeje,
aby ważne były tylko protesty oparte na prawie albo
na walnyćh, sprawiedliwyeh racjach. Ktoś opracował
plan nadzwyczajnego sądu na przekupionych zrywa-
czy: tożby to było widowisko, gdyby jedna partia pie-
niała się z drugą po trybunalsku o czystość pobudek
i9B Polscţ pisarze politţczni
albo o ważność raeji jakiego Sicińskiego czy Lubie=
nieckiego! Ktoś inny, i pewno niejeden, stawiał za
przykład Walną Radę 1710 r. - tylko że wówezas
przy królu stała gotowa konfederacja sandomierska,
przy konfederacji - car Piotr, Rzplita stała w ogniu
wojny domowej i zewnętrznej - i jednak słychać by-
ło "wolne nie pozwalam"! Sejmy konne na wzór kon-
federacji gołąbskiej (1672), zalecane nieraz u sehyłku
XVII w., umiałyby zapewne niejednego warehoła roz-
siekać - siekły przecież nawet niewinnych - ale czy
to ma być raejonalna metoda prawodawstwa? Tak do-
chodzimy do ultima ratio wolnego narodu, do konfeţ
deracji, jako jedynej, zresztą zwyrodniałej czy też nie-
dokształconej formy woli zbiorowej, jaka w XVIII w:
rzeczywiście zastąpiła po trosze sejm w o 1 n y. Nie:
ţviedzieli zapewne ani Konarski, ani jego czytelnicy, że
w wielu krajach właśnie konfederacja była dla sej=
mów szkołą stosowania prawa większości; wiedzieli
przecież wszyscy, że jest to stan wyjątkowy, status
violentus, na kształt dyktatury stronnictwa, więć
autor nasz nie musiał się wysilać na dowody, że Polski
nie stać na to, aby żyć na przemian pijaństwem i gwał-
tem. Bez konfederacji się nie obejdzie -, ale to bęţ
dzie owa jedyna konfederacja dla stworzenia woli
zbiorowej i dla zmiażdżenia liberum veto. Na sam ko-
niec zostawił sobie Konarski rozprawę z takim adwer-
sarzem, co jeszeze wierzy, że nam sąsiedzi nie dadzą
upaść, i z jeszeze innym, fatalnie mądrym, co prze-
widuje, że ci sąsiedzi nie pozwolą nam z upadku
powstać. Racja, trzeba odróżniać szezerych i nieszeze-
rych przyjaciół Polski, tych ostatnich poznać łatwo po
tym, że chwalą wolność, a przeciwdziałają reformie.
Ale czyż mamy z góry rozpaczać o zbawieniu? Wszy-
Konarsk ţ 17ţ
stko zawisło od nas samych, "a niepodobna, żeby ro-
zum u nas nie miał wziąć kiedy góry!"
Ale na razie górę brała polityka partyjna. Sejm
nadzwyczajny 1761 r. został zerwany przez reformato-
rów Czartoryskich na prawno-publicznej postawie
i z niewątpliwą publiczną szkodą - a działo się to
w tych samych tygodniach, kiedy elita senatu wy-
chwalała I tom Konarskiego i niektórzy napomykali,
że już widzą jedyny sposób skuteeznych rad. Resztę,
tzn. ogromną większość, pouczył autor w drugim to-
mie.
Żyjemy w anarehii, tj. bez rady i rządu. Widomym
jej symbolem jest liberum veto. Żadna ustawa, zda-
niem Konarskiego, nie usankejonowała u nas zasady
jednomyślności, bo nawet znany communis consensus
w statucie radomskim 1505 nie miał jeszeze tego zna-
czenia. Potem przeważyła praktyka szukania jedno-
myślności, ale z niej nie wynikałoů jeszeze prawo zry=
wania obrad; to bezprawie wyrosło z coraz gorszych
nadużyć. Ubolewali nad rwaniem sejmu historycy, pu-
blicyści, poeci, moraliści, choć mało kto z nich wi-
dział na to zło środki zaradeze. Że jednomyślność
wśród ludzi jest utopią, przyznali głębsi ludzie róż-
nych krajów i zawodów: Ajsehylos i Herodot, Cy-
ceron i św. Mateusz, Seneka, św. Augustyn, Riche-
lieu. Jeżeli u nas wielu pielęgnuje tę utopię, to naj-
winniejsi temu możni panowie, którzy dla swej prywa-
ty pod tym względem działają ogłupiająco na szlachtę:
W teorii jesteśmy na sejmikach jednomyślni, w prak=
tyce dopuszezamy się tam niezliczonych oszustw, plu-
gastw i gwałtów. Lecz jeśli ehodzi o teorię, to cóż
można przytoczyć na obronę polityki jednomyślności;
ţ,gdzie bardziej się i lepiej wydaje wolność publiczna:
ł2 - Polsey pisarze polţtyczni XVIII wieku
178 Polscy pisarze polżtţczni
czy gdzie według samej instynktu natury, jeden lub
mniejsza liczba ustępuje wszystkim, czy tam, gdzie
muszą wszyscy mniejszej liczbie lub jednemu koniecz-
nie ustąpić? Dzieeię w kilku leciach niechaj to rozsą-
dzi". Otóż do instynktu natury, a w każdym razie do
naturalnego porządku rzeczy odwoływali się w tej
kwestii mędrcy zgoła nie dziecięcego pokroju. Gdyby
chodziło o autorytety, to znalazłby Konarski w szkole
prawa naturalnego różnych teoretyków, co prawo
większości wywodzili z umowy pierwotnej: pierwszy
Johannes Althusius z Fryzji, po nim Grotius, Pufendorf,
Locke zgadzali się na tym punkcie, że jeżeli społecz-
ność pierwotna chciała przejść z dzikiej swobody
w stan obywatelstwa (a nie z poddaństwa pod władzę
monarehy), to ślubowała sobie szanować prawo więk-
szośei. Konarski, jak zresztą wszysey przed nim Pola-
cy, wolał nie pytać o umowę pierwotną (boć nie
z umowy narodziła się śzlaţhta). Wystarezało mu je-
szeze sprecyzowanie tych dwóch haseł, którymi tuma-
nili panowie brać szlachecką: "To jest esencyja w o 1-
n e g o głosu: Móc się każdemu o wszystko domówić,
perswadować, zdanie swoje prezentować i popierać...
zdaniem swoim i powagą w p ł y w a ć na wszystkie
obrady, ustawy... sentencyją swoją, ezyli kreską wolną,
na którąkolwiek stronę szafować, czyli tu, czy tam się
przypisać, raz z tymi, drugi raz z tamtymi według ro-
zumienia swego trzymać i rzeczy w radzie k o n k 1 u-
"
d o w a ć. A równość jest "równo radzić, równo zda-
nia dawać, równo kreskować, równo w każdą państwa
materyję wehodzić".
Bez kwestii można było na ten temat dyskutować
dalej: czy większość ma nieograniczoną rację? Czy
większość ciemnyeh przeciw mniejszości światłych?
ţ;
Konarski 179
Większość skrępowanych przeciw mniejszości wolnych?
Czy może większość sytyeh i zadowolonych przeeiw
mniejszości wyzyskiwanych? W krajach, które na-
używały się (i nieraz nadużywały) "boskiego prawa"
demokracji (np. w Ameryce), z czasem te wątpliwości
dojdą do głosu, ale dawna Polska, maskująca pozorami
demokraeji przewagę możnowładztwa nad szlachtą
ţ jarzmo szlacheckie nad mieszezaństwem i chłopst-
vvem, powinna była, zdaniem Konarskiego, przede
wszystkim złamać despotyzm anarehiczny jednostki
nad zbiorowością obywatelstwa.
Czy tylko obywatelstwo koronne i litewskie u sehył-
ku doby saskiej zdolne jest jeszeze kierować się zbio-
rową wolą? Czy miało po temu siły moralne i umysło-
se? Jeżeli korupeja dworska potrafiła w trybunale
lubelskim r. 1759 zrobić z białego czarne, to czy nie
ţrzekupi ona większości na jakimkolwiek sejmie, gdy
tego wymagać będzie dobro dynastii? Toż nasłuchał
się Konarski od Jana Tarły i od innych republikantów,
źe z duszy serea przyjęliby regułę większości - gdy-
by król nie rozporządzał "łaską rozdawniczą" dla
swoich "dobrze zasłużonych". Gdy spotężniała partia
dworska Mniszeha, odezuwali ţę samą obawę pewno
i Czartoryscy. Więc czy wypadnie czekać z reformą
na śmierć Augusta III i na groźną, może katastrofalną
razgrywkę w bezkrólewiu, a dopiero jego następey
odebrać zatrute dobrodziejstwo? Pijar postanowił roz-
wiać te wątpliwości w tomie III, który wypuścił z dru-
ku przed ostatnim sejmem Augusta III (1762). Ale
przedtem jeszeze spełnił dawniejszą zapowiedź: że wy-
każe szkodliwość wszystkieh protestów przeciwsejmo-
wych w przeszłości = i odsłoni ich rzeczywistych au-
torów. Rzeczywiście redaktor Voluţn.iţa Legu7n miał
180 Polscy pżsarze polńtyczni
w ewideneji wszystkie sejmy i o sprawach ieh niepo-
wodzeń powiedział nam niemało. Wszakże już od cza-
sów Augusta II niedyskreeje jego zawodzą: nie ma ţ
Sieniawskich, Denhofów, mało znaczą Pocieje i Rze-
wuscy, ale żyją ich powinowaci i czuwają nad Polską
ich protektorzy zagraniezni... A już najgorzej wypa-
dłyby od r. 1729 rewelacje na temat Potockich. Spuśeił ţ
więc Konarski zasłonę na tych nieszezęścia publicznego
autorów, zostawił ich demaskowanie przyszłości, opo-
wiedział tylko sensaeyjne dzieje "ratowania ojezyzny"
w r. 1732 - po czym pogrążył się w analizę moralne-
go stanu obywatelstwa.
Przyjmuje za rzecz dowiedzioną, że Polska musi
się nauczyć głosowania większością, i już tylko rozţ
trząsa pytanie: czy należy królom odebrać władzę roz-
dawniczą. Dla niego osobiście ta rzecz nie ulega wąt-
pliwośei; wątpiąeym przypomina poważną wypowiedź
Karwickiego. Wolny szafunek wakansów "w podłości
naszą naeję utrzymuje, wywołuje jakąś lichotę umys-
łów, jakąś skłonność do czynienia (i przeciw zdaniu ţ:
i chęciom naszym, i przeciw sercu naszemu) podłych
akeji, byle się przypodehlebić". Tak, ale dla iluż to
Europejezyków cały patriotyzm redukował się do wier-
nopoddańezych uczuć wobec monarehy - i państwo
na tym zyskiwało. Polacy odebrali monarehom władzę
rozkazywania; upajano się dewizą, że u nas król pa-
nuje, ale nie rządzi, rządzi lex non rex. Pozostawiano
królom prerogatywę działania na serca i żołądki oby-
wateli, przy czym na równo postawiono nominację
urzędników według zdolności - i rozdawanie chleba
dobrze zasłużonym - według zasługi. Taka preroga-
tywa stanowiła nie mniejsze curiosum, ba, nawet uni-
cum, niż liberum veto. Veto miało hartować, ośmielać
Konarski 181
polską indywidualneść, panis bene merentium ją roz-
kładał.
Konarski z głębi duszy zbyt mocnym był republi=
kaninem, żeby zamiast władzy rozdawniczej przywra-
cać monarsze władzę rozkazodawezą. Postawił więc
sprawę tak: ponieważ z wolnym szafunkiem wakan=
sów czas już najwyższy skońezyć, więc tylko chodzi
o wybór chwili: czy znieść ów szafunek zaraz łącznie
z vetem, ezy też pozostawić go Augustowi; tzn. właś-
ciwie Bruhlowi i Mniszehowi do końca tego panowa-
nia. Nie było takiej siły, która by wówezas zrobiła
konfederację zarazem antykrólewską i przeciwanar-
chiczną; jedyna zdolna do ezynu opozycja Czartorys,
kich sięgała sama po tron - mniszehowcy opierali się
o znakomitą większość magnateru. Nie było innego
wyjścia jak skasować veto od razu, a, zostawić dwo-
rowi iustitiam distributivam. Aby więc uspokoić roţ
daków, co myśleli jak nieboszezyk Tarło, głosi nasz
autor wiarę w moralne siły narodu i każe wierzyć
w cnotę króla regnanta. Wszak widać naokoło "moc
niezmierną poczciwych, cnotliwych i wspaniałych;
i ojezyznę kochających szezerze senatorów, nieprzyja-
ciół podłośei i wielkie umysły! My naród za dobry i do
dobrego generalnie sposobny i cale skłonny zawsze
mamy".
W ostateczności, gdyby jednak mizantropi, tj. pe,
symiści, zriieli rację, to przecież moźna wprowadzić na
początek rządy większości kwalifikowanej 3/4 głosówl.
zobowiązać posłów do ścislego trzymania się instruk=
cji, ograniczyć mandaty terminem dwuletnim; przy~
wrócić sejmiki relacyjne. Zakrawa na to, że Konarśkţ
był au courant jakichś narad przed sejmem 1762 r.,
że słyszał daleko idące obiekeje i próbował wyjśţ im
ţ82 Polscy pisarze polżtyczni
na spotkanie, byle sklecić jakąś zgodę w kierunku re-
formy między dworem, Branickim i Czartoryskimi.
Złudna to była nadzieja, podobnie jak naiwnie brzmi
argument ks. pijara pod adresem zagranicy, że prze-
cież lepiej sąsiadom załatwiać sprawy z Rzplitą po-
rządną, a usposobioną pokojowo, niż z bezsilnym mi-
nisterium przy boku nieobliczalnego monarchy. My
też kompromisowych tych propozycji pijara nie zali-
czamy do jego kapitalnych zdobyczy ideowych - sko-
ro już wiemy z czwartego tomu dzieła, jaki to on
dla Polski uprojektował "system rad narodowych".
Co dało się uzbierać ze swojskich doświadczeń:
grzechy, opinie, projekty zaradcze - to wyłożył autor
w trzech pierwszych tomach. Teraz na wstępie kładzie
doświadczenia i wzory cudzoziemskie. Na pierwszy
ogień idzie oczywiście Anglia, której parlamentaryzm
i rząd gabinetowy autor przedstawia ściśle według
relacji Adama Czartoryskiego (jnż samo powołanie się
na tę firmę mówiło, na kogo autor liczył, gdy dojdzie
do realizacji jego myśli). Pierwszy to raz w naszej
literaturze politycznej tak otwarcie, bez zastrzeżeń
zachwalana była ojczyzna odstraszającego Cromwella.
Konarski zdaje sobie sprawę, że i w Brytanii naprze-
ciwko partii dworskiej stoją "republikanci", tj. wi-
gowie (w danej chwili właśnie torys Bute odmanew-
rował od steru wigowsko-narodowe ministerium New-
castle'a - Pitta). Nie przewiduje i nie może oezyw,iście
przewidzieć, że torysi przeobrażą się za lat kilkadzie-
siąt w partię po prostu konserwatywną, ale również
konstytucyjną i przesiąkniętą duchem swobody, jak
byli wigowie.
Komu się nie podoba Albion, niech się przyjrzy
konstytucji szwedzkiej, o niej wziął autor informaeję
Konarskż 183
ţd dyplomaty K. O. Hópkena, co naleźał do antyrosyj-
skiej francuskiej partii "kapeluszy". Ówcześni kape-
lusze jeszcze nie przemyśleli problemu ratowania bytu
'państwowego przez zmianę ustroju, jeszcze im się wy-
dawało, że skrajne sejmowładztwo, ugruntowane usta-
wą 1723 r., zapewni wszystkim szczęście, byle oni,
stronnicy Francji, jako patrioci lepsi od rusofilskich
"czapek" władali sejmem. Dopiero w r. 1764 wodzo-
wie ich (K. Fr. Scheffer i inni), ustosunkowani z fran-
cuską masonerią, pomyśleli o uzgodnieniu konstytucji
z nauką Monteskiusza o równowadze władz; ale łudzili
się, że tej równowagi - po pewnym wzmocnieniu
pierwiastka monarchicznego - dopilnuje senat narzu-
cony królowi przez Stany. Na takie pośrednie rozwią-
zanie Szwecja przed XIX w. nie pójdzie. Ale ostatecz-
nie, gdyby Polska zapożyezyła z Szwecji choćby nie-
które urządzenia, jak rządzący nieustanny senat, jak
porządne głosowanie, jak zwłaszcza (czego Konarski
nie ośmielił się zalecać) reprezentację nieszlachty na
sejmie, to już stanowiłoby wielki krok naprzód, a za-
razem impuls do dalszego postgpu. Z Rzeszy Niemiec-
kiej niewielu prawideł można się było nauczyć...
Wenecja, jak i Genua, miała świetną przeszłość,
subtelne i mądre formy rządzenia, ale jej Wielka Ra-
da, jako wirylne zgromadzenie szlachty, przyświecać
mogła chyba tylko polskim sejmikom, nie sejmom
przedstawicielskim. Tak samo z decentralistycmego
ustroju Holandii oraz Szwajcarii nadawały się do na-
śladowania raczej idee niż instytucje. Konarski też
nie wdał się w ocenę porównawczą ustrojów średnio-
wiecznych "rzeczypospolitych", dośe, gdy czytelniţk
przekona się z tego przeglądu, że nigdzie nie ma li-
b e r u m v e t o, wszędzie jest pluralitas i rady sku-
I84 Polscţ pisarze politycznż
teczne; wszędzie lepszy niż w Poisce dobrobyt: Zoba- ;
czyrny w ţalszym ciągu, że na te wzory, które zlustro-
wał Konarski, tj. na Anglię, Szwecję, Holandię, Szwaj-
carię, Wenecję, oglądać się będą jeszeze i publicyści ţţ
następnego pokolenia. Swój plan naprawy nazwał pi-.
jar "systemem". Wehodziły wówezas w modę systemy :
spółeczne, polityćzneţ gospodareze, natury rządu. Życie ţţ
wołało o większą planowość i konsekweneję, a filozo-
fia widziała w tym swój triumf.
Konarski nie ubiega się o pozory naukowości, ale
śystematycznością pomysłów co najmniej dorównuje ţ
Karwickiemu i Leszezyńskiemu: Jeżeli cześnik san- s
domierski tęsknił do uporządkowania i uaktywnienia
Rzplitej poza królem, a król-wygnaniec próbował skon-
solidować państwo przez organiczny związek między
majestatem i wolnością, to twórca Gollegium Nobi- ţ
liuriI, znacznie bliższy Karwickiemu niż Leszezyńskie- ~ţ
mu, za punkt wyjścia, za oś mechanizmu bierze wol- ţ
ność obywatela - szlachcica w wolnym, niepodległym, ţ
narodzie: Widzieliśmy, jak tę wolność określał i jak
ją harmonizował z xównością. Wolność jest dla niego
aksjomatem, ale wolność republikańska, więc rzeczo-
wo-publiczna i twórezaţ a nie taka, eo umie tylko
wszystkim innym nie pozwalać. Temat nadawał się do
rozwinięeia: można było sprecyzować wolność zgro-
madzeń - gdy u nas sejmik bywał albo absolutem,
albo swawolnym zbiegowiskiem! wolność slowa, nawet
najmędrszego, cierpiała od ostracyznzu tłumów; wol-
nośe druku, wciąż jeszeze skrępowana, gdy szlo o wia-
rę i moralność, cenzurę duchowną. Nietykalność miesz-
kańia cierpiała od zajazdów, tajemniea koresponden-
cji - od praktyk bruhlowskiego czarnego gabinetu.
Właśność ziemska, na korzyść szlachty od wieków
Konarskż 18,5
ugruntowana; tylko jeszeze sarkano; że król rozdaje
beżdziedziczne "kaduki". Najprzykrzejsza byłaby roż-
mowa z dysydentami o wolności wiaxy... Ale to wszyst-
ko wejdzie na lepszą drogę, gdy naród odzyska wol-
ność najważniejszą - wolność zbiorowej decyzji, do-
tąd spętaną przez veto.
A cóż będzie z vetem monarszym? Konarski tak
wierzy w sejm ("sejm najwyższy rządca"), że ćhoć nie
zaznał nigdy królewskiego despotyzmu, wszelką wła=
dzę prawodawezą przyznaje izbom, wykonawezą-
organom stworzonym przez izby, nominacyjną - alboţ
wyborcom, albo wybrańcom, sądową - pożostawia sę-
dziom, bądź wybranym, bądź przynajmniej prezento=.
wanym prżez obywateli. Zna on poglądy Leszezyń=
skiego, który, jak wiemy, politykę zagraniczną jednak
zostawiał królom; zna niewątpliwie i teorię Montes-
kiusza ó podziale władz. Ale podziela z pewnością po=
gląd mądrzejszych senatorów, że już się "nazbyt r o z=
b i e g a ł y na swawolę kółka wolności naszej", więc
myśli nie o rozłąćzeniu wladz, ale o ich zjednoliceniu
w przedstawicielstwie narodowym. Dotąd za plecami
bezwładnych sejmów; poza obrębami sejmikowych
odruchów w osobliwej równowadze utrzymywały się
dwie śiły: królewskie prawo kupowania sumień i szla=
eheckie prawo.buntu; zresztą nawet porządny bunt
udawał się szlachţie tylko raz na pół wieku, na co
dzień wyśtarezyły cztery litţxy: v e t o.
Gdyby nasz autor chciał być pedantyczny, toby
przelustrował wszystkie władze pozostałe dotąd w rę-
ku królów: nad wojskiem, miastami, wymiarem spra=
wiedliwości, Żydami - i poprzydzielałby je bądź sejţ
mowi, bądź zależnym od niego organom; niewątţliwie
był on na to zdecydowany, skoro sejmowi przyznawał
186 Polscţ pżsarze polżtţcznż
samowładztwo, pozostawiał mu prawo samoodraczania
się oraz nierozwiązalność przez dwa lata: "król je-
gomość raczy zawsze pluralitatem sequi" - w tych
prostych słowach znikało uświęeone jeszeze w ustawie
Nihil ńovi veto królewskie. "Maiestas ejus ut sacro-
saneta hebeatur", głosił autor słowami Tacyta, ale
majestat ów wspiera się tylko na sławie narodu, któ-
rego reprezentantem będzie król wobec zagranicy.
Z takim syznbolem nie zawiera się nawet paktów kon-
wentów. Co prawda, gdyby Konarski miał coś do po-
wiedzenia o paktach, to tym samym wypowiedziałby
się za elekeją, a on tej "wielkiej materii", jako bardzo
ţrażliwej, postanowił nie tykać. Tyle tylko powiedział,
że na elekeji, jak we wszystkich wyborach, utopią jest
jednomyślność, wystarezy zwykła większość. Nadal,
po odebraniu królom szafunku wakansów, nie zawadzi-
łoby, gdyby "naród przywrócił dawny zwyczaj przod-
ków i owo nieprzerwane ich przywiązanie do Piastów
i Jagiellonów, a nieszezęścia i klęski interregnów na
długie wieki odwrócił". Kombinując to zdanie z innym,
które autor popiera powagą Hume'a, że: "prawa kró-
lów i ich dziedziców i wszystkie reguły sukcesji po-
winny zawsze ustępować dobru generalnemu i potrze-
bie ludu", i że "nie masz pokolenia królów, które by
mogło pretendować sprawiedliwie prawa nieodmienne-
go sukcesji" - należy mniemać, że autor w r. 1763 jak
i w r. 1757-59 był za elekeją któregoś z królewiczów
za życia ojca.
Przystępując do przebudowy sejmu, Konarski za-
troszezył się przede wszystkim o równość reprezen-
tacji. Dotąd jeździli nań posłowie z województw lud-
nych.i bezludnych, wielkich i małych; jeździło ich
po 2, 4, 6, ţależnie od tego, ile która społeezność so-
Konarski 187
bie umiała wyjednać mandatów. Zamiast tego nieeh
będą okręgi wyboreze odpowiadające powiatom lub
na miarę powiatów przykrojone. Każdy okręg wybie-
rać będzie na dwa lata czterech posłów i dwóch za-
stępców, wszystkie więc razem 600 posłów i 300 za-
stępców; poddać się temu powinny i województwa
pruskie, z których dotąd wybierano dowolną liczbę
posłów, o ile ich wybierano w ogóle, bo ich "genera-
ły" też zaraziły się wolnym nie pozwalam. Nie znaczy
to, żeby na raz 600 ludzi miało stanowić prawa: z każ-
dej czwórki, w każdym roku tylko dwóch posłów pil-
nuje izby pod odpowiedzialnością sądową; dwaj inni
ich zastępują, owi zaś zastępey wejdą na miejsca zmar-
łych lub rezygnujących. Odpowiednio do tej zmiany
wypadnie pomnożyć także urzędników ziemskich i ka-
sztelanów; tych ostatnich zobowiązać rygorem prawa
do nieopuszezania posiedzeń, tak by co najmniej
60 senatorów zasiadało z obowiązku w izbie (reszta
według swego uznania). Na wypadek śmierci niektó-
rych uczestników kadeneji król mianowałby 10 za-
stępców z reszty senatu, a w ostateczności za radą se-
natu mógłby kooptować także innych urzędników ko-
ronnych lub li'tewskich.
Czynne prawo wyboreze przyznaje Konarski, po-
dobnie jak Karwicki i Leszezyński, tylko szlachcie
posesjonatom danego okręgu; oddala od urny gołotę,
banitów, ludzi będących w służbie prywatnej, no
i oczywiście szlachtę podejrzanego klejnotn. Każdy
okręg w tym celu prowadzi swoją listę wyborezą, ale
autor sądzi, że wystarezyłoby, gdyby ją sprawdzał
senator lub pierwszy urzędnik w przeddzień wybo-
rów. Za to sposób głosowania, jak zwykle u Konar-
skiego, ściśle obmyślony: wyborca podpisuje się tyle
188 Polscy pisarze polityczni
razy w rózłożonych na stole seksternach kandydacţ
kich, ile miejsc jest do obsadzenia - tym samym
głosowanie jest tajne; autor przewiduje też głosowa-
nie tajne za pomocą zwiniętych kartek, oddawanych
pod kontrolą biura wyborezego, ale jakoś nie dekla=
ruje się za tym demokratycznym sposobem. Do obio=
ru wystareza większość zwyezajna, nie absolutna, kto
nie trzeźwy, głosu nie odda, awanturnik będzie karany
"na czci, dobrach i życiu.
Instrukeje są pożądane, ale nikt nie ma obowiązku
upierać się przy nich wbrew większości ani nawet
przemawiać i głosować w ich duchu, poseł zobowiąza-
ny jest m o r a 1 n i e do obrony postulatów, które mu
wyborcy jednomyślnie podyktowali we właśeiwej inţ
strukeji, ale co tam weszło większością głosów, to
jest tylko "memoriał" dezyderatów i wystarezy go
"simpliciter deferre". Mamy tu więc nareszcie, po raz
pierwszy od XVI w., potępienie instrukeji nakazezej;
zgódne z nowoczesnym poglądem na reprezentację na-
rodową. Konarski nie wdając się w doktrynę prawni-
czą uzasadnia swój pogląd niepodobieństwem tego,
aby pojedynezy sejmik decydował o przymierzaeh;
podatkach, ulepszeniu praw i sądów, o handlu czy
manufakturach. Jak śmiały był ten,atak na staro-
świecki mandat nakazeźy, o tym się przekonamg niżej,
gdy usłyszymy zdania za instrukeją nawet najwięk-
szych luminarzy następnego pokolenia. Rzecz szeze;
gólna, że ujmą się za tym przeżytkiem wybitni pisarze;
kiedy tymezasem ogół na odpowiednią próbę Czartó-
ryskich w r. 1764 nie zareaguje żadnym szemraniemţ
Sesje zwyczajne odbywają się eorocznie i trwają
od października aż do chwili, kiedy izby postanowią
się odroczyć; o ile one nie wyznaczą sobie terminu
Konarski 189
wznowienia, a zajdzie tego nagła potrzeba, król z radą
przyboczną zwołają sesję nadzwyezajną; o innych z gó-
ry przewidzianych terminach przypominają: posłom-
marszałek poselski, senatorom - marszałek wielki
koronny. Sejm, zasadniczo ciągły, inaczej sobie rozłoży
pracę niż dawny kilkoniedzielny, co miał konstrukeję
podobną do doraźnego zjazdu mandatariuszów. Izby,
gdy raz się nauczą głosować, zapanują nad porżądkiem
dziennym i potrafią wybierać deputacje: ustawodawezą
tudzież 4 inne do kontroli nad administracją skarbu,
wojska, polićji i sprawiedliwości; i jeszeze inne, jak
"do egzaminowania" interesów cudzoziemskich, do są-
dów sejmowych, do różnych trudniejszych spraw. Wy-
jątkowe położenie zajmuje w systemie Konarskie-
gó - wyjątkowo zapożyczona ze Szwecji - "deputacja
sekretna"; dotąd najtajniejsze i najważniejsze arkana
przybierały postać "skryptów ad arehiwum"; czasem
ich tajemnica jednak przenikała na zewnątrz, w arehi-
wum ieh porządnie nie przechowywano, a o wykonanie
tajnych uchwał nie było komu się upomnieć (poza
królem i kanelerzem). Do proponowanej przez Konar-
skiego deputacji król wyznaczać będzie senatorów
wedle zaufania, a tyluż poslów wybierze cała izba
spośród kandydatów przedstawionych przez prowineje.
Każdy członek musi przysiąc na sekret i bezinteresow-
ność, każdy doniesie stanom Rzplitej o wszelkich szko-
dliwych ojezyźnie zamysłach kolegów. Jeżeli deputaeja
sekretna miała kierować polityką zagraniczną, a nie
miał tego sprawować jeden minister z tradycją i ru-
tyną, to trzeba przyznać, że Konarskiemu nie bardzo
udał się ten pomysł: własnego doświadezenia autor
w tej dziedzinie nie miał, polski urząd kanelerski ni-
czego go nauczyć nie mógł, a i szwedzka deputacja
190 Polscy pżsarze polżtţczni
nie miała się cżym popisać: była ona bardziej sekretna
dla swoich niż dla obcych. Posiedzenia izb z reguły
mają być jawne (u Leszezyńskiego tajne); tajność mogą
izby same sobie uchwalić. Komisje rządowe przygotują
wnioski, plenum przedyskutuje i uchwali. Posłowie
nie ehodzą do senatu na początku kadeneji, by słuchać
ogólnej rozprawy starszej braci, ani ta brać nie czeka,
aż posłowie "utrą" wszystkie artykuły do ustaw. Iniţ
cjatywa może iść z dołu do góry i na odwrót z góry
na dół. Marszałek referuje w izbie różne sprawy, choć
może to zdać na kogoś z obecnych. Sprawy nie zrefe-
rowane na wstępie można przyjmować na porządek
dzienny w głosowaniu przedwstępnym; kto trzy razy
przegrał w takim głosowaniu, może ţvznowić swój
wniosek dopiero w następnym sejmie. Inicjatywa rzą-
dowa ma, jak już u Leszezyńskiego, pierwszeństwo
przed sejmikową. Każdy wniosek ma być zgłaszany
od razu na piśrnie w formie projektu uchwały; wszyst-
kie trzykrotnie czyta się przed dyskusją i wszystkie
uchwały trzykrotnie po dyskusji. Głosowanie - naza-
jutrz po trzykrotnym czytaniu. Kto nie był na dysku-
sji, właściwie nie powinien by głosować, o ile nie
wykaże (jak w szkole), że rozumie, o co chodzi.
Co dp samego głosowania Konarski wyznał, że go,
jacyś zacni i rozumni patrioci przekonali o niewłaści-
wości większóści kwalifikowanej (jaką był koncedował
w tomie trzecim). Więc żadnych wyjątków dla spraw
kardynalnyeh czy zasadniczych. O wszţstkim, o po-
datkach czy o religii, decyduje większość absolutna
sejmu. Czyżby aż tak daleko szedł radykalizm księdza
autora? Czyżby o dobrem lub złem deeydował jeden
głos większości? Na to -ogół poselski nie był przygoto-
wany i gdyby dopuścić do zgłaszania wyjątków-
Konarskż 191
to mielibyśmy jeszeze przed Repninem spisanych tuzin
praw kardynalnych nietykalnych i tuzin materii stanu,
o których orzeka jednomyślność. Spróbował się Konar-
ski zabezpieczyć z tej strony inaczej. "Arcyzbawienna
i potrzebna rzecz by była - przyznaje - żeby prawo
jak najmoeniej i najsurowiej to obwarowało, że ktoby-
kolwiek ważył się propozycję jaką przeciw religii
i wolności, przeciw sistema istotnemu Rzplitej uczynić,
żeby był zaraz irremissibiliter sądzony przez marszałka
z dobranymi po trzech z prowincyji posłami i deklaro-
wany pro perduelli z karami w sprawach na takich
wyrażonymi"; dekret tych dziesięciu izba bez dyskusji
zatwierdzi albo odrzuci. Jak widzimy, sprawa znowu
zawiśnie od decyzji większości, wobec tego odpada
obawa, że rygor proponowany przez Konarskiego
uniemożliwi w Polsce postęp w kierunku toleraneji
tudzież racjonalne ograniczenie swobód, cała rzecz
w tym, czy będzie zorganizowana w izbie większość,
która ów dekret na ryzykanta uehwali. W izbie - to
znaczyło w danym razie w izbie poselskiej. Bo nawet
w kwestiach de lege ferenda Konarski, choć był zwo-
lennikiem sejmu d w u i z b o w e g o, ale nie zalecał
i2b r ó w n o u p r a w n i o n y c h. Jeżeli izba niższa
nie zgadza się na proponowane przez wyższą poprawki
i uprze się przy swojej uchwale, to wyższa może od-
rzucić tę ostatnią nie inaczej, jak większością 9/10
głosów.
Dotąd nie zdarzało się, aby senat jednomyślnie czy
większością przełamywał wolę posłów; już prędzej
pogodzono by się z tym, gdyby pojedynezy senator
zawołał veto i udaremnił communis consensus trzech
"stanów". Ale też biskupi, wojewodowie, kasztelanowie
dotąd byli mianowani, a nadal różniliby się od posłów
192 Potscţ pżsurze polityczni
tylkó dożywotnością, więc to, co obieralnym senato=
rom dawał Konarski; stanowiło dla izby wyższej wzrost
władzy, ale jeszeze więcej potęgi życzył on wybrańcom
zmiennym, w.ybieranym na dwa lata. Najważniejsze
.było to, że senat w ogóle otrzyma możność porządnego
badania projektów ustaw w miarę tego, jak one poje-
dynezo nadehodzić będą z parteru na "górę", gdy dotąd
jego rola nawet na sejmach pomyślnie zakońezonych
była mizerna - tonęła wśród ciżby połączonych izb,
gdzie mało kto nawet słyszał głos sekretarza czyta=
jącego uchwały. _
Tyle - o skutecznej radzie p x a w o d a w c z e j:
A jaka ma być rada r z ą d z ą c a? Wbrew świeżo (1762j
wygłoszonej doktryńie J. J. Rcusseau, że w obliczu
czynnego zwierzehnika, tj. zgromadzonego ludu, ustaje
działalność jego pełnomocnika, tj. rządu - Konarski
uznaje potrzebę nieustającej Rady Rezydentów nie
tylko między sejmami, ale i podezas sejmu. Termin:
rezydenei, jak wiemy stary, ale txeść jego nowa,
a przymiotnik nieustający zapowiada ważne zmiany.
Rezydentów, czyli członków Rady Nieustającej, ms
być 45; z urzędu wehodzić będą prymas i ośmiu mi=
nistrów, w połowie z Korony i Litwy: marszałkowie;
kanelerze, podskarbiowie i zamiast hetmana ministro=
wie Consilii Bellici (więc Ministerstwo Spraw Wojsko=
wych odłączone od dowództwa nad armią); następcami
ich mogą być marszałkowie i podskarbiowie nadworni,
podkanelerzowie i dwaj namiestnicy Consilii Bellici.
Dalej z mianowania królewskiego 12 senatorów, po
4 z prowineji; przed powołaniem ich król zasięgnie
jeszeze rady 3 dobranych senatorów. Wreszcie 24 przed-
stawicieli stanu rycerskiego, których wybierze sejm ţ
niekonieeznie że swego łona. Co dwa lata na każdym
Konarskż 183
nowym sejmie będą obierane dwa takie komplety
z prawem wzajemnego zastępstwa między członkami
rocznych kadeneji. Aby nie zabrakło konsyliarzy, prze-
widuje autcr obiór zastępców (15 senatorów i 30 szlach-
ty). Razem więc do rządu, czy do władzy wykonawezej
powołanych jest na raz osób 134. Po co tak dużo? Bo
Konarski ma dla nich roboty pod destatkiem. Pamię-
tamy, że Karwicki do wykonywania ustaw przeznaczał
[izby senatorsko-poselskie), a Leszezyński połowę pra-
wodawców w stoliey i połowę w okręgach. Tylko że
tam wszystko mało było zróżnicowane, niewyspecjali-
zowane, improwizowane. Konarski zaś dzieli Radę 45
ńa cztery departamenty: wojny, skarbu, sprawiedli-
wości i porządku generalnego, czyli policji, w każdym
po 2 ministrów, 3 senatorów i 6 posłów (lub innych
szlacheiców). Sprawy zagraniczne prowadzić będzie
delegacja międzywydziałowa, z 8 rezydentów, w poło-
wie złożena z cżłonków senatu i wybrańców izby po-
śelskiej, ale tych ośmiu dobierze już sobie król według
własnego uznania. Będą to zatem ludzie zaufani króla
i narodu. Konarski mocno wierzy w zalety kolegializ-
ţnu, a może nie dość zdaje sobie sprawę z roli akeji
jednostkowej, choć można przypuszezać, że tych 45
dostojników zatrudni się konkretną pracą i oblecze
władzą indywidualną, poza posiedzeniami. Od pxojekto-
dawcy, który pierwszy raz planuje dla narodu ńieby-
wałą instytucję, nie sposób żądać, aby ţvszystko ogar-
nął, przewidział, zabezpieczył i na wszystkie życiowe
oraz prawnicze kwestie z góry odpowiedział. Polsce,
ódkąd przestała w monarehach widżieć źródło władzy,
brakło - jeśli pominąć nędzne prawodawstwo i jakie
takie sądownictwo - brakło wszystkiego: zespolenia
czynnośei rządowych, mocy rozkazodawezej, i tego, co
t3 - Polscy pisarze polityczni XVIII wieku
154 Polscţ pźśarze politycznź
gdźie indziej robiła rada stanu, tj. organu planowej
inicjatywy i kontroli, mówiąc językiem XIX w., ju-
rysdykeji administraeyjnej i trybunału kompetecyj-
nego. To wszystko usiłował Konarski powierzyć Radzie;
ńie wnikając w ścisłe rozgraniczenie atrybucji mięţzy
nią, ministramiţ komisjami, sądami, nawet między
plenum i departamentami. Gdy wymienia zadania Ra-
dy, to miesza funkeje polityczne, społeczne, gospodar-
eze, kulturalne z formułami prawniczymi tych funkeji.
ţRada Rezydentów gromadzić będzie projekty napły-
wające ż województw, opracowywać je, spisywać w su-
mariusz i przedkładać sejmowi; ona ma strzec całości
państwa (z ogromną ujmą władzy hţtmańskiej), roz-
strzygać wątpliwe kwestie prawno-administraeyjne,
sądzić sprawy o przekupstwo w sądach. Ona- skoncen-
truje raporty z sądów pogranicznych, obejmie i opatrzy
w jednym departamencie (oczywiście - sprawiedli-
wości) zadania asesorii, w innym, wojskowym, zadania
txybunału radomskiego, obejmuje nadzór nad legalnoś-
eią rozdawnictwa wakansów za przywilejami. Wglądać
będzie w:
...ekspensy publiczne, które by i n d i s p e n s a b i 1 i t e r
były, potrzebne; w administraćją menńicy, ceł, wybieranie
pódatków, przez sejm naznaczonyeh. IJo tej Rady należałyby
starania, aby agrykultura najbardziej w państwie kwitnęła,
na której utrzymanie i przyczynienie Rzplita wiele może
znaleźć sposobów. Tu by należała protekcyja handlów i sposoby
ich rozprzestrzenienia. Tu protekcyja manufaktur i rzemiosł;
tu opatrzeńie i ubezpieczenie nawigacyi, tu minerałów ziem-
rIych ódkryćie i w tym rzeczy podobne. Tu kontrakty skarbowe
ţ plus oferenćyje. Tu dojrzenie wojskowego kompletu i regu-
larnej płacy, tu zapobieżenie krzywdom od ludzi wojskowych
Tu edukacyja młodzieży jak najlepszym sposobem. Tu pos:owie
do króla i Rzplitej cudzoziemsţy do naznaczonego departa-
meţtu wszystkie czyniliby propozycyje i memoryjały; tu da
: Konavskż 195
swego departamentu odzywaliby się Rzplitej do postronnych
dworów posłowie we wszystkich tam z nimi zaehodzącycti
interesach i stąd by dyrekeję brali. Tu by była rada przy-
tomńa na wszelkie nagłe r niebezpiećzne na ojezyznę czy na
jej graniee przypadki.
Prawie wszystkie wymienione tu sprawy załatwia-
łyby pewnie departamenty, bez refereneji do plenum.
Jak już zauważyliśmy gdzie indziej, Konarski nie dośţ
odgrodził Radę od sejmu i od jednoosobowych organóţv
wykonawezych. Pierwsże zaniedbanie wydaje się
umyślne. A nuż utknie reforma parlamentarna - niech
przynajmniej zrodzi się organ ćentralnego rządu!
Mniejsza o to, że za zdaniem Rady król zwoływać
będzie nadzwyczajne sesje sejmu; ale poza tym na
wszelki wypadek przeznacza ksiądz dla Rady "nieu-
stanną Rzplitej reprezentacyję i moc takich interesów
ţecydowania, tak zewnętrznych, jako i wewnętrznych,
które się codziennie i niezliczone trafiają i mnożą;
a które bez uszezerbku i szkody żadną miarą nie mo-
głyby być odwleczone ţo sejmu". Stąd już można
przewidzieć, że przynajmniej na przyszłość odejdą
z kompeteneji sejmu różne bagatele, które Bóg wiţ
dlaczego, po prostu przez brak rządu, zajmowały po-
słów, trafiały do ustaw i stawały się "materiami sta-
tus". Konarski, rzec można, przewidział ten stan rze-
czy z lat 1775-88, kiedy sejm będzie po dawnemu
bezwładny, a Rada, z konieczności, władna.
Za,to, gdyby książkowy projekt jego wszedł w ży,
cie, to życie postawiłoby mu szereg zapytań: co pocz-
nie Rada, jeżeli król spróbuje jej przeciwdziałać
w miarę swych skromngeh środków? Co jeżeli oko-
niem staną hetmani, ministrowie? Jeżeli sejm nie usza-
nuje jej niţ cierpiących zwłoki zarządzeń? Jeżeli
196 PoLscţ p'isarze polityczni
podskarbi za zgodą swego departameńtu obróci stałe
dochody państwa na niewłaściwe cele? Jeżeli niektórzy
ţonsyliarze przed nadejściem nowego sejmu sami
zaczną zdradzać kraj lub zaniedbywać swe obowiązki?
Prawdopodobnie nad tym wszystkim rozmyślał twórca
skutecznych rad - ale nie o wszystkim chciał głośno
rozprawiać. Jedną obawę, powziętą ze znajomości cha-
rakteru narodu i jego dziejów, wyraził przecież i po
swojemu odepehnął. Wszak tego rodzaju rząd z ramie-
nia sejmu świtał już w głowach Polaków kilkakrotnie;
za wojny kokoszej, za pierwszego bezkrólewia, za ro-
koszu Zebrzydowskiego, potem na dworze Jana Kazi-
mierza, po "potopie". Czemu to słońce nie wzeszło
nie rozproszyło ciemności? Bo naród nie umiał go
stworzyć. Zabrakło górnej, narodowej ambicji. Rządze-
nie to ciężka praca, czy szlaehta epoki saskiej zechce
ją podjąć? Czy Polska zdobędzie się na 45 zdatnych
rządców? "Wstyd i hańba" gdyby tak nie było!
Stan szlachecki pówinien byE zawsze i n m o t u, aby nie
o roli tylko i stadzie myślał; powinien aplikować się do po-
znania i służenia Rzplitej: wyższe jakieś sentymenta szlachecka
krew, niżeli koło kątów domowyeh dobrze urodzonym inspiro-
wać powinna: jest dosyć czasu i do domowych spraw, i spo-
sobów ich opędzania. Szlachcic nie o nieh tylko, ale i o całej
ojezyźnie mieć pieczę powinien, gdyż kiedy będzie dobrze
ojezyźnie, to jemu tym lepiej.
Jednak na wszelki wypadek obmyśla się nader dro-
biazgowe przepisy na opieszałych, stwarza się na nich
śąd dyscyplinarny, członkom szlachcie gwarantuje się
honoraria. Skoro już tak źle jest, skoro tak mało bę-
dzie ożywezej ambicji politycznej i pragnienia prze-
parcia swego programu, to spytać można, jaką groźbą
stanie się dla rezydenta możliwość, iż go za drugim
Konarskź 199
razem król nie mianuje albo izba nie obierze? Nie-
ehętny lub zniechęcony z tego się tylko ucieszy; odpo-
wiedzialnymi zostaną jedynie ludzie czynu, ludzie
z zapałem i programem. Niezupełnie zaradzi temu
i zasada kolegialńości, jeżeli duch prywaty owładnie
którym departamentem; nie zapobieże temu duchowi
i sejm gotowy przed upływem terminu, gdy zapom-
niano odnowić i rozwinąć prawo interpretacji, owo
staropolskie prawo "wolnego domówienia się", ważne
w każdej chwili sejmowania, a najskuteczniejsze w mo-
mencie czytania przed królem paktów konwentów
oraz rezultatów rad senatorskich.
Ośmieliliśmy się postawić znaki zapytania nad kilku
punktami systematu konstytucyjnego Konarskiego, o ile
jego myśl ezegoś nie opanowała - ale nie stawialiśmy
mu zarzutu, że w swym głównym dziele nie poruszył
pewnych spraw, których dotykali dwaj jego imiennicy.
To nie leżało w jego zamiarze; nie rozpisał się o formie
elekeji, co do sejmików wypowiedział się tylko za
skomasowaniem ich funkeji (wyboru posłów, deputa-
tów, komisarzy, sędziów, słuchania sprawozdań posel-
skich, rozrządzania groszem ziemskim) w jedną do-
roczną sesję kilku- lub kilkunastodniową; rzucił myśl
założenia banku państwówego za pieniądze uzyskane
ze sprzedaży chleba dobrze zasłużonych; przewidział
potrzebę płac dla eałej administracji, ale już nie wda-
wał się bliżej w zadania samorządu. Za główny cel
postawił sobie zniszezyć veto i nauczyć Polaków sku-
tecznego obradowania. Cele te osiągnął. Nie osiągnął-
ocalenia ojezyzny. Przeciwnie, rzec można, że z rzuco-
nych przezeń iskier powstał pożar za sprawą złych
sąsiadów i głupich rodaków, który spopielił nie tylko
stare wiązania Rzplitej, ale i samą Rzplitą. Nie chcąc
198 Polscy pżsarże polżtţczna
się powtarzać, nie będziemy tu przeprowadzali analogii
między nim a Kopernikiem czy Sokratesem I. Prawdy
Konarskiego były tego rodzaju, że stały się własnością
wszystkich ludzi myślących; z jego wpływem na odro-
dzenie umysłowe, moralne i polityczne Polski stykać
się będziemy raz po raz *.
* Artykuł o promieniowaniuţmyśli politycznej Konarskiego
(i o przemilczaniu jeţ przez niektórych) miał wyjść w niedo=
szłej Księdze pamiątkowej. pijarów. [Artykuł ten ukazał się
w Naszej Przeszłości 15 (1962)).
t W. Konopczyński, Stanżsłauţ Konarskż, s. 322.
VI. PUBLICYSTYKA OSTATNIEGO &EZKR6LEWIA
Niebogata polemika o Konarskim. Wołłowicz contra Mikulski.
Rzewuski, Załuski. Taktyczny odwrót Konarskiego w r. 1789.
Czterdzieści wyjątków K. Granowskiego. Szczepan Sienicki. In-
differentes mają rozstrzygać. Zmiana poglądów autora i rozsze-
rzenie zas:ęgu jego rad. Inne tematy publicystyki ostatnieţo bez-
królewia. Niepodległość zagrożona? Karkołomny wywód M. Czar-
toryskiego. Podrzutek Qosła Qiastowego. Sţrzeczka zie'm'antnu
z QoL;tykieţn.. Stolnik Poniatowski demokratą, podskarbi Wessel
republikaninem. Rzekome grzechy królów: oni stworzylt możno-
władztwo. Wszelka władza z dołu.
ak to już zaznaczaliśmy, traktat O skutecz'ny7n. rad
ţ sposobae nie mógł wywołać obfitej literatury pole-
micznej. Jak tu było dyskutować z autorem; który
w I tomie wyzwał wszystkich oponentów i załatwił
ićh opozycje, a w III uspokoił moralizujących sofistówţ
Książki jego można było drzeć, deptać, autora - za-
hukać krzykiem, ale prawda i rozum zamilczeć się już
nie dały. Z drugiej strony, przed wypróbowaniem za=
sady większości w praktyce, trudno się było bawić
w rozwijanie szczegółów; jeszcze mniej było wskazane
poruszanie innych trudnych kwestu, zanim wygrana
została główna batalia. Dlatego literatura polityczna
ostatniego bezkrólewia nie odzwierciedla całej głębo-
kości wstrząsu, jaki wówczas przeżyła myśląea Polska.
Redukuje się ona do kilku pisemek w przedmiocie
198 Polscţ pżsarże pol2tyczţi
się powtarzać, nie będziemy tu przeprowadzali analogii
między nim a Kopernikiem cży Sokratesem I. Prawdy
Konarskiego były tego rodzaju, że stały się własnością
wszystkich ludzi myślących; z jego wpływem na odro-
dzenie umysłowe, moralne i polityczne Polski stykać
się będziemy raz po raz *.
* Artykuł o promieniowaniuţmyśli politycznej Konarskiego
(i o przemilczaniu jeţ przez niektórych) miał wyjść w niedo-
szłej Księdze pamiątkowej pijarów. [Artykuł ten ukazał się
w Naszej Przeszłości 15(1962)).
' W. Konopczyński, Stanżslauţ Konarskż, s. 322.
VI. PUBLICYSTYKA OSTATNIEGO BEZKRÓLEWIA
Niebogata polemika o Konarskim. Wołłowicz contra Mikulski.
Rzewuski Załuski. Taktyczny odwrót Konarskiego w r. l7BA.
Czterdzieści wyjątkbw K. Granowskiego. Szczepan Sienicki. In-
differentes mają rozstrzygać. Zmiana poglądbw autora i rozsze-
rzenie zas:ęgu jego rad. Inne tematy publicystyki ostatniego bez-
królewia. Niepodległość zagrożona? Karkołomny wywód M. Czar=
toryskiego. Podrzutek posła piastowego. Sţrzeczka zietn.'antnq
z pol:tykte'm. Stolnik Poniatowski demokratą, podskarbi Wessel
republikaninem. Rzekome grzechy królów: oni stworzyll możno-
władztwo. Wszelka władza z dółu.
ak to już zaznaczaliśmy, traktat O skutecztzym rad
sposobae nie mógł wywołać obfitej literatury pole-
micznej. Jak tu było dyskutować z autorem, który
w I tomie wyzwał wszystkich oponentów i załatwił
ich opozycje, a w III uspokoił moralizujących sofistów?
Książki jego można było drzeć, deptać, autora - za-
hukać krzykiem, ale prawda i rozum zamilczeć się już
nie dały. Z drugiej strony, przed wypróbowaniem za=
sady większości w praktyee, trudno się było bawić
w rozwijanie szczegółów; jeszcze mniej było wskazanţ
poruszanie innych trudnyeh kwestii, zanim wygrana
została główna batalia. Dlatego literatura polityczna
ostatniego bezkrólewia nie odzwierciedla całej głębo-
kości wstrząsu, jaki wówczas przeżyła myśląca Polska.
Redukuje się ona do kilku pisemek w przedmiocie
200 Polscy pźsarze politycznż
skutecznych rad, kilku jeszeze na inne tematy, a poza ţ:
tym wykazuje jedno dzieło aż trzytomowe.
Pierwszy rzucił się na "truciznę" pluralitatis i na ţ
konwikty radziwiłłowski poseł na sejm 1761 r.; umiat ţ'
on prżytocżyć niewątpliwie prawdę, że "dawny tynf ţ
szacowniejszy jest jak dziesięć nowych". Zaraz go =ţ
ośmieszył kolega poseł z tegoż okręgu, Michał Wołło-
wicz, który jego list ogłosił i należycie zrefutował*.
Rok 1762 przyniósł drukowane Objaśtzżenże nżeszezęślż-
wych skutkózv z tylu zerzuatzych sejţn,ów zuyţżkają-
cych**, a rok następny Opżsanie tzżektórych okoiżez-
ţośeż Rzplżtej***, Jeden i drugi anonim popisuje się
znajomośeią Monteskiusza, bardzo też być może, że
oba pisma spłodził jeden i ten sam uczony autor-
Wacław Rzewuski. Objaśnżercże gani rwanie sejmów,
lecz chwali unanimitatem; dla powściągnięcia rwaczy ţ
zaleca obostrzenie instrukeji poselskich, potępia "płoche ''
myśli" o ratowaniu ojezyzny przez konfederację.
Opżsarzże tehnie.duchem oligarehii senackiej, broni
władzy hetmanów; zamiast uzdrawiać sejm przez za-
sadę większości, próbuje wywyższyć senat. Rady Ko-
narskiego są "arcymądre, ale nie w takim stanie naszej
choroby, dla której gwałt najmniejszy może być śmier-
telnym".
W marcu r.. 1764 Rzewuski wystąpił ż uchyloną
przyłbicą, ogłaszając Myślż o nżezaz.uodţym utrzymaţżu
sejţn,ózv ż Iżbeţi veto z projekta7n.ż na konzt>okację. Przy
całym uznaniu dla cnót i mądrości Konarskiego su=
* Lżst cżekawy przecż2v autoroz,uż książki o utrzymyuţaniu
. sejmóţ z responsem tak na ten list, jako na przyszłą ksżq;żkę,
która ţ nżm jest obiecana..: Roku 1762.
** Druk spółez., b.m. i r.
*** (Konopezyński, Stanżsła2t> Konarskż, s. 257-2581:
Publicystţka ostatniego bezkróle2via 201
mienie ţkaże mu bronić źrenicy wolności. Veto nie
powinno przeszkadzać obiorowi marszałka ani tamować
ezynności sejmu, ale może nadal udaremniać każdą
poszezególną uchwałę; używający go jednak poseł po-
winien przysiąc, że się powoduje s u m i e n i e m, nie
powinien odjeżdżać z sejmu i nadal nie może już sku-
tecznie protestować przeciwko innym wnioskom*.
Znaczyło to, że pół kopy malkontentów może odrzucić
pół kopy ustaw, a dopiero trzydziestą pierwszą izba
uchwali gładko. Konarski z eałym szacunkiem wykazał
bezskuteczność takich rad**, czym obrażony hetman
z ironicznym dąsem potraktował jego "mądre" uwa-
gi
***
Pod adresem prymasa Łubiţńskiego nadeszło pismo
wyrażające obawy dość ciemnej parafiańszezyzny, że
obalenia wolnego nie pozwalam najbardziej życzą sobie
libertyni "dla poniżenia stanu duchownego, do wynisz-
czenia ich z intrat, do ogołocenia domów Bożych z ar-
genterii, do zniesienia dziesięcin, do wybicia się spod
jurysdykcyi duchownej, a na ostatek do odstąpienia
Boga i wiary jego, czego by ci libertynowie wszystkiego
per pluralitatem votorum zapewne dokazali". Zdaniem
piszącego Konarski odbiera wolność królowi i senatowi
i tylko parlament jakiś niegodziwy formuje z izby po-
selskiej. "Narzeka ten republikant pijar na nieporządek
* Myśli o niezaz.uodnym utrzţmanźu sejmóţw ż lźberi veto
z projektamź na konwokacjg roku pańskiego 1764, b.m.
** Myśli na myślż albo u2tţagź nad projektem pod tytulem:ţ
Myślż o nźezaţodnym utrzymaniu sejmóz.v ż lib.erź veto.
*** Myślź o mądrych U2vagach, naganźajacych nżezawodny
sposób utrzymania sejmó2sţ ż liberż veto. W Życiorysie Konar-
skiego (s. 259) nietrafnie zrozumieliśmy ironiţ Rzewuskiego:
chodzi o jego własne sumienie, nie o przeciwnika.
202 Polscţ piśarze politţeźizż
w Polsce... a po staremu w tym nieporżądku 'i niby
źłym rządzie Rzplitej chwała Boska po całej Polsee nie
ustaje, król spokojnie panuje, panowie intraty wielkie
mają i swobndnie ich zażywają, my szlachta mamy
swój kawałek chleba i dla siebie, i dla udzielenia go
ubogim zakonnikom'' *.
O los religii pod rźądem większości nie był beź
obaw sam Konarski, który słysząc o rosyjskich i pru-
skich knowaniach przeciw reformie przygotował
w osobnej broszurze wniosek kompromisowy; aby zo=
stawić pod jednomyślnością aukeję wojska ponad pew=
ną już podwyższoną liczbę; wypowiedzenie wojny,
wnioski na korzyść dynastii tudzież propozycje szko=
dliwe dla Kośţioła i religii **. ţNie uspokoił tym jednak
ani obcych dyplomatów, ani niektórych zatwardziałych
rodaków, którym pluralitas nie mogła się pomieścić
w głowach***. Charakterystycznym okazem takiegó
zaćietrzewienia był wojewoda rawski Kazimierz Gra=
nowski. W okresie sejmu koronacyjnego Stanisława
Augusta (listopad - grudzień 1764) skomponował on-
ćhyba na użytek publićystyczny, bo na żadną konstytu-
antę się nie zanosiło - dwie fundamentalne ustawy:
"Ustawę rządu w czasie bezkrólewia" oraz "Spis ma=
teryj pod decyzją większości głosów na sejmaţh nigdy
* Paţn.igtnik pryţn.asa, wyd. S. Askenazy, DzUa stulecża,
seria II, Watszawa 1910, s. 507-508.
** Próbował wmieszać się do polemiki o pluralitatem
swym odrębnym zdaniem Józef Jędrzej Załuski, ale odstąpił,
ób. Lżberuţn2 veto, s. 401.
*** Uuagż szlacheżca polskżego nad usposobieniem sąsiedz-
kich ţn,ocarst2ţ 2t>zglgderrz naszych sejmó2v, memorżal d1a amba-
sadora Paulmy'ego z r. 1764, wyd. (w polskim przekładzie)
L. Nabielak w Bibl. Ossolińskich, Poczet Nowy, t. VI, Lwów
1865, s. 66-ţ80.
Publićystyka ostatţiego beżkróle2via 203
nie podpadających". Pierwszy projekt świadezy, że
autor miał jaki taki ład w głowie: utrzymywał konwo-
kację, ale znosił zasadę viritim, całą władzę w bezkró-
lewiu skupiał w rękach senatu, zachowywał też w bez-
królewiu normalne funkejnnowanie administracji i są-
dów; do kandydowania dopuszezał Polaków i królewi-
czów polskich. Drugi projekt rozrósł się pod jego
piórem w całą konstytucję o 44 artykułach i wszystkie
te artykuły miały zostać pod puklerzem jednomyślnoś-
ci. W innym skrypcie Granowski opisał kompetenţję
senatu, a osobno bardzo starannie zebrał 22 kategorie
spraw, których senatorowi nie wolno byłoby tykać,
gdyż należą one do sejmu. Słowem, wojewoda był na
drodze do takiego rozgraniczenia uchwał, jakie przepro=
wadzą niebawem Repnin z Podoskim, tylko że jego kon-
stytucja byłaby jeszeze sztywniejsza *. Ale nie dziwmy
się zbytnio Granowskiemu: spotkamy w następnym po-
koleniu publieystów, i to największej miary, których
zalecana przez Konarskiego prosta pluralitas mocno
zaniepokoi.
Na literaturę polityczną Zachodu dzieło Konarskiego
* Projekt do ustanowienia rządu w czasie bezkrólewia,
własnoręćzny skrypt Granowskiego, znajdował się wśród ręko-
pisów Bibl. Ord. Krasińskich, dziś już nie istniejących. Szezęś-
ciem zachowaliśmy odpis prawie calkowity. Tytuły ustępów
brzmią, jak następuje: "Ordynacja rad senatu między sejmem
a sejmem w czasie bezkrólewia we 24 punktach zamknięta.
Materie status, sprawy publiczne i prywatne, oddzielone od
decyzji Rady Senatu i jej jurysdykeji w czterech punktach
zamknięte. Sejmiki. Czas, miejsce sejmów i lasek alternata.
Sesje sejmowe. Projekta do konstytucji. Porządek sejmowania
wszystkich sejmów, wyjąwszy electionis. Sejm Convocationis.
Materie pod decyzją większości głosów na sejmaeh nigdy nie
podpadające. Rezydenci do boku J. Kr. Mości".
204 Polscy pisarze polityczni
nie oddziałało. Wprawdzie próbowano je częściowQ
tłumaczyć na niemiecki i francuski, wprawdzie populaţ
ryzował jego mądrość Cezar Pyrrhis de Varille, ale'
ten przemawiał od siebie i niegłęboko rzecz traktowałţ
Aby już skůońezyć z odgłosami krajowyzni, omówmy.
wspomniane trzytomówe dzieło.
Jak na Litwie rwał się do ůnaprawienia Rzplitej
według nauk Konarskiego Wołłowicz, lecz rwał się
daremnie, bo go kręţowali protektorzy, M. Radziwiłł
i Mniszech, podobnie w Koronie próbował być mądry;
ale po swojemu, Szezepan Sienicki, burgrabia rożański:
Czytając jego Sposób nowo ob7n,yślony koţkludowanża
obt'ad publżeznych można od razu wpaść w mdłości;
kto się w tym dziele na upartego rozczyta, poczuje
sympatię i trochę się ubawi. Jak mógł ten Mazur-szla-
chetka wykosztować się na druk trzech tomów bez
żadnych widoków rozprzedaży? Może nie przyjęto jego
syna do konwiktu? Bo atakuje i konwikty, i plurali-
tatem.
Nie uprzedzajmy się jednak do Sienickiego. Myśli
mu się trzęsą, ale inteneje są poczciwe. System majo-
ryzacji, twierdzi, zaostrza walki partyjne: stąd potem
bunty, konfederacje, nawet detroniźacje panujących.
System ten nie zapewnia skuteczności rad, boć prze-
cie za Zygmunta Augusta "prezydowała pluralitas".
a jednak nie doszły sejmy w latach 1548, 1550, 1552,
1554, 1556 i później. Autor uprzedził czytelnika, że
jego "partykulaůrna industria... nie z kroników, nieţ
z dziejopisów, czyli historyków, nie z żadnych autorów ţ
wyczytana, ale z instynktu Boskiego"; jednak zna hi-:
storię polską i starożytną i po części nowożytną nieţ
najgorzej. "Nie dziw, że Rzplita nasza przy tak wiel-
kich swobodaeh i nieograniczonej władzy w prawach ţ
Publicţstţka ostattaiego beżkrólet,via 205
kontradyktowania w takim zostaje stanie, ponieważ
te prawa na samej tylko fundują się miłości ojezyzny.
Albowiem kto Rzplitą może w kontrowersyjach rek-
tyfikować, kiedy neutralistów między wotującymi nie
mamy postanowionych... Jakoż we wszelkiej zgroma-
dzenia społeczńości partie sobie przeciwne zawsze refe-
rują się do trzeciej obojętnej, gdy tego sam instynkt
natury wymaga". Myśl na pozór dziwaczna - ale ilu
niezdecydowanych wyborców, ile centrowych partyjek
jeszeze w XX w. spekuluje tak samo?
Zrazu, w pierwszej części, datowanej 24 stycznia
1'T64, rzeez wygląda tak, że "indifferentes" zasiądą,
jak jury, aby rozstrzygnąć spór między większością
i oponentem używająeym prawa veto. Autor ilustruje
na przykładach, jak to się mają spierać przed areo-
pagiem neutralistów niezgodne strony. Przy tej okazji
popisuje się znajomością kwestii monetarnej i dla rato-
wania monety radzi odnowić prawo oszezędnicze
z r. 1655: "żeby z kondycyi miejskiej i wiejskiej obojej
płci o b y w a t e 1 e, oprócz królewską i wojskową służ-
bą zaszezyconych i znaczniejszej kondycyi ludzi, jako
to konsyliarzów, komisarzów, sekretarzów naszych,
oficyjerów, doktorów, medyków, burmistrzów, wójtów,
landwójtów, patronów, metrów artis liberalis i tych
żon i dzieci aż do obrania sobie przyzwoitego stanu
żadnych bławatów i sukien francuskich... które by
pretium trzy talary przewyższały... ani przednich obi-
ciów i kotarów... ani paradnyeh powozów... zażywać
nie ważyli się". Pilnować tego mają marszałkowie,
a na prowineji sejmikowi instygatorowie.
Ten płytki przesąd klasowy nie przeszkadza jednak
burgrabiemu całkiem rozsądnie patrzeć na aukeję woj-
ska: "Lepsze prywatne ubóstwo niż publiczna nędza,
206 Polscy pisarze, : polityćzni
lepiej niedostatek ponosić prywatny dla postanowienia
podatków na aukcyję wojska niżeli publiczne cierpieć
od nieprzyjaciela ucierniężenia". A ów podatek powin-
na szlachta płacić także z dziedzicznych dóbr, bo jeżeli
wszystko zwali na stany niższe, to albo pospólstwo
zniszezeje i wywędruje, albo poda ono rękę królom da
poskromienia złotej wolności, jak o tym uczy przykład
Danii z r.1660. Mądra myśl, ale jak nie w porę wypo-
wiedziana (1764) i niepoważnie rozwinięta. Ponieważ
w Polsce jest co najmniej 600 000 prywatnych szynków
gorzałezanych, więc podnieść tylko szelężne i będziemţ
mieli 150 000 wojska. To wojsko składać się ma z wyţ
praw wojewódzkieţ pod komendą obieralnyeh na rolţ
pułkowników, przy czym połowa kontyngensów stać
będzie na straży granie, reszta w województwie. Woj=
sko ma słuchać rozkazów hetmana, o ile województwo
raz na rok nie da mu innej dyspozycji. Hetmanom
autor nie ufa: gotowi uciskać naród i uniemożliwić
nawet konfederacje, jeżeli województwa nie otrzymają
prawa odwoływania swych żołnierzy. 1\Tie pochwali
jednak autor w drugim tomie Komisji Skarbowycli
i Wojskowych, bo przecież na to jest minister, żeby
osłaniał obywatela od despotyzmu królewskiego.
To wszystko napisano jakby na marginesie głównej
teorii, dotycząeej głosowań. Otóż w drugim tomie Sie,
nicki wycofuje się z tego, co w pierwszym napisał
o neutralistach. Może zrozumiał, że przy jego systema.ţ
wszyscy udawać będą obojętnych, aby odzyskać stat
ndwezy głos w roli neutralistów. Teraz, po konwokacji ţ
(pad datą 20 sierpnia), głosowania mają iść równolegle
w obu izbach, kontracydent może zaskarżyć uchwałę
poselską do senatu; jeżeli tam znajdzie się 4/5 głosów
za kontradycentem, to sprawa upadnie, jeżeli nie, to
Publicţstyka ostatniego bezkróleuţia 20i
większość poselska postawi na swoim. Pńżniej dysku-
tując z ezynnikami sejmowymi jeszeze raz zmienił
Sienicki swój pomysł w tym sensie, aby po kontra-
dycji sumować głosy senatorskie z poselskimi i nieeh
już decyduje wspólna większość. Byle uszanować kon-
tradykeję, nie iść za przykładem Europy, nie przyznać
racji Konarskiemu. Do ostatka próbował zbijać 27
obiekeji, jakich się naśłuchał od parlamentarzystów;
jeszeze cichaczem przepisywał sobie od ks. pijara te
cztery sprawy; do któryeh wymagana byłaby jedno-
myślność, a ó sabie głosił w trzecim tomie:,ţ,Zważajcie,
Prześwietne stany... jeżeli nie wieczna chwała dla na-
rodu polskiego; że w umyśle współpatrioty waszego
takowa zrodzona nowość, jakowej świat jeszeze nie
widział". Ale caly ten tom już zadedykował upragnio-
nemu od wieków Piastowi - Poniatowskiemu *.
Sprawiedliwość każe przyzziać, że: Sienicki pobił
Konarskiego na jednym punkcie: rzymska wolność
upadła nie przez trybuńskie veto; aleů dlatego, że pa-
trycjusze, rozporządzający większością w senacie, uci-
skali plebejuszów, których nie zawsze uczciwie bronili
trybuni. Argument znowu w dość nowoczesnym, anty-
parlamentarnym duehu.
W ślad za Konarskim weszliśmy tedy w ostatnie
bezkrólewie, i okazało się, że już o niczym prawie
innym, jak o skuteeżnych radach publiczność nie ma
ochoty rozprawiać. W innych czasach sypńęłyby się
' Pisząc o Sienickim w Lżberum veto (s: 402), nie znaliśmy
jeszeze dwóch dalszych tomów tego dzieła, gdzie pan burgra-
bia stara się iść na rękę Czartoryskim; jego pomysł co do
sposobu głosowania w izbie poselskiej i w senacie pokrywa się
z projektem Wilezewskiego (zgłoszonym na sejmie konwoka-
cyjnym 18 maja 1964). .
208 Polscţ pżsarze politţczni
tuziny ekzorbitaneji, przemówiłyby niezliczone zadaw ţ
nione bolączki, a tu wszystko zagłuszył dylemat: pluţţ
ralitas czy liberum veto? Właśńie potwierdzeniemţ
a nie zaprzeczeniem tego faktu jest los, jaki spotkaţ
jedyne głosy publicystyezne z lat 1763-64 o kwestiachţ
odrębnych, choć owe kwestie: niepodległość, prawo=:ţ
rządność i republikanizm, wołały o żywą dyskusjęţ`
Trzy broszury przeszły jakby niedosłyszane, czwartaţ
nie zdołała się nawet ukazać.
Ktoś z obozu hetmańśkiego wypuścił Refleksyję
zu czasie ż'nterreg'ni, o której treści wiemy na razie
tylko to, co zreferował i próbował obalić przeciwnik.
Refleksyja wzywała naród do prędkiej samoobrony
przed rosyjskim gwałtem zagrażającym wolnej elekeji: ;
carat przez takie ingereneje zmierza do dalszych zabo-
rów, podobnie jak już faktycznie oderwał Kurlandię *.
Nie wzrusza się tym alarmem autor polemicznej
Uz.uagż **. Że Rosja znaczy na świecie coraz więcej, to
rzecz wiadoma i z tym się musimy liczyć. Cóż dziw-
nego, że interweniuje ona tam, gdzie widzi swój ży-
wotny interes. My byśmy czynili to samo, gdybyśiny
mieli przyzwoitą siłę. Sposób ingereneji weale nie groź-
* Refleksyja, druk nie zidentyfikowany. [Według powo-
łanych niżej przez Konopezyńskiego Lżstóuţ nad 2ţypadkamż
(s. 39) - "Autor uwag tak bezimienny, jak i autor odpowiedzi.
Wiadomo jednak, że Rzewuski pisał uwagi, a kanolerz litewski
na nie odpowiadał").
** Uţ;aga nad refleksţją 2ţ czasie żnterregni podanţ 1763
anno, b.m. Autor Lżstózsţ nad uţypadkami polżtycznymi uţ Polsce
1763-4 r. (Poznań 18ţ6, s. 39) słyszał, że U2vagg skomponował
IVlichał Czartoryski. Nie jest toţ wykluczone, skoro wiemy,
że Czartoryski próbował pióra w publicystyce, i skoro umiał
z politycznych względów argumentować wbrew swemu in-
stynktowi.
Publicystyka ostatniego bezkróleuţia 209`
ny, bo Rosja i Prusy dopiero na ten wypadek obiecują
działać, gdyby inne państwa siłą próbowały kogoś
wprowadzić na tron Polski. Poćlejrzenia o zaboreze
plany są próżne: od r. 1686, nawet po zwycięstwach
1709 i 1733 r., Moskwa nic nam nie wzięła; również
w sprawie kurlandzkiej, jak widać z ogłoszonych po
śmierci Augusta III dokumentów, nie Rosja sięgnęła
po to lenno, tylko król polski je ofiarował dobrowolnie
Bironowi, a senat i sejm jego krok zaaprobowały. Że
wojsko rosyjskie wtargnęło w dobra niektórych oby-
wateli, temu autor nie przeczy, ale czyż nie lepiej
zamiast się porywać do czynnego oporu, prosić o ko-
misję reparacyjną? Rekomendacja kandydata to
jeszeze nie gwałt, to dobra rada dla narodu rozbitego
na fakeje: gwałtem byłoby dopiero rugowanie króla
wybranego jednogłośnie. Właśnie taka rekomendacja
osłania naszą wolność. Stąd zaś, że poteneje zalecają
Piasta, "wraca się honor narodowi, wraca się nadzieja
naturalńej ku swemu narodowi w przyszłym królu
miłości, a zatem chęci poprawy wszystkiego", rodak
bowiem lepiej rozumie przyczyny krajowego upadku.
Gdyby Rosja i Prusy były w tej sprawie niezgodne,
to "kraj nasz stałby się theatrum wojny i pustynią
albo podziałem. Już widać dobrze, jakiego króla Bóg
nam żyezy"; a zresztą ten ezy ów król cóż wskóra
poza sejmem? "Żaden cudzoziemiec nie potrafi wy-
mówić w izbie poselskiej ţţnie pozwalamţţ, byleby mu
z nas żaden ust poselskieh nie pożyczał... Szezęście
i nieszezęście nasze jest w rękach naszych złożone,
byleśmy się nauczyli patrzeć na swe potrzeby przez
własne, a nie przez cudze oczy".
Może za dużo zaszezytu uczyniliśmy mizernej ulot-
ce, o której przeciwnicy doskonale mogli powiedzieE;
I4 -- Polscy pisarze polityczni ?;\%III wieku
208 Polscţ pżsarze polżtţcznż-
tuziny ekzorbitancji, przemówiłyby niezliczone zadawţ
nione bolączki, a tu wszystko zagłuszył dylemat: pluţ
ralitas czy liberum veto? Właśnie potwierdzeniem;
a nie zaprzeczeniem tego faktu jest los, jaki spotkał
jedyne głosy publicystyczne z lat 1763-64 o kwestiacb
odrębnych, choć owe kwestie: niepodległość, prawo=
rządność i republikanizm, wołały o żywą dyskusję.
Trzy broszury przeszły jakby niedosłyszane, czwarta
nie zdołała się nawet ukazać.
Ktoś z obozu hetmańśkiego wypuścił Refleksyję
u> czasie żtzterregni, o której treści wiemy na razie
tylko to, co zreferował i próbował obalić przeciwnik.
Refleksyja wzywała naród do prędkiej samoobrony
przed rosyjskim gwałtem zagrażającym wolnej elekcji:
carat przez takie ingerencje zmierza do dalszych zabo-
rów, podobnie jak już faktycznie oderwał Kurlandię *.
Nie wzrusza się tym alarmem autor polemicznej
Uzuagż **. Że Rosja znaczy na świecie coraz więcej, to
rzecz wiadoma i z tym się musimy liczyć. Cóż dziw-
nego, że interweniuje ona tam, gdzie widzi swój ży-
wotńy interes. My byśmy czynili to samo, gdybyśiny
mieli przyzwoitą siłę. Sposób ingerencji wcale nie groź-
* Rejleksţja, druk nie zidentyfikowany. [Według powo-
łanych niżej przez Konopczyńskiego Lżstózt> nad 2Uypadkamż
(s. 39) - "Autor uwag tak bezimienny, jak i autor odpowiedzi.
Wiadomo jednak, że Rzewuski pisał uwagi, a kanolerz litewski
na nie odpowiadał").
** Uu;aga nad refleksţją 2ţ czasże żnterregţż podaną 1763
anno, b.m. Autor Lżstózv n.ad uţyţadkamż polżtţczţymż uţ Polsce
l?63=4 r. (Poznań 18^6, s. 39) słyszał, że Uu>agę skomponował
Michał Czartoryski. Nie jest to- wykluczone, skoro wiemy,
że Czartoryski próbował pióra w pubłicystyce, i skoro umiał
z politycznych względów argumentować wbrew swemu in-
stynktowi.
Publicystyka ostatnżego bezkróleţża 209'
ny; bo Rosja i Prusy dopiero na ten wypadek obiecują
działać, gdyby inne państwa siłą próbowały kogoś
wprowadzić na tron Polski. Podejrzenia o zaborcze
plany są próżne: od r. 1686, nawet po zwycięstwach
1709 i 1733 r., Moskwa nic nam nie wzięła; również
w sprawie kurlandzkiej, jak widać z ogłoszonych po
śmierci Augusta III dokumentów, nie Rosja sięgnęła
po to lenno, tylko król polski je ofiarował dobrowolnie
Bironowi, a senat i sejm jego krok zaaprobowały. Że
wojsko rosyjskie wtargnęło w dobra niektórych oby-
wateli, temu autor nie przeczy, ale czyż nie lepiej
zamiast się porywać do czynnego oporu, prosić o ko-
misję reparacyjną? Rekomendacja kandydata to
jeszcze nie gwałt, to dobra rada dla narodu rozbitego
na fakcje: gwałtem byłoby dopiero rugowanie króla
wybranego jednogłośnie. Właśnie taka rekomendacja
osłania naszą wolność. Stąd zaś, że potencje zalecają
Piasta, "wraca się honor narodowi, wraca się nadzieja
naturalńej ku swemu narodowi w przyszłym królu
miłości, a zatem chęci poprawy wszystkiego", rodak
bowiem lepiej rozumie przyezyny krajowego upadku.
Gdyby Rosja i Prusy były w tej sprawie rliezgodne,
to "kraj nasz stałby się theatrum wojny i pustynią
albo podziałem. Już widać dobrze, jakiego króla Bóg
nam życzy"; a zresztą ten czy ów król cóż wskóra
poza sejmem? "Żaden cudzoziemiec nie potrafi wy-
mówić w izbie poselskiej ţţnie pozwalamţ,, byleby mu
z nas żaden ust poselskieh nie pożyczał... Szczęście
i nieszczęście nasze jest w rękach naszych złożone,
byleśmy się nauczyli patrzeć na swe potrzeby przez
własne, a nie przez cudze oczy".
Może za duźo zaszczytu uczyniliśmy mizernej ulot-
ce, o której przeciwnicy doskonaIe mogli powiedzieć;
19 -- Polscy pisarze polityczni X\%III wieku
21Q Polsey pżsarże polżtţcznż
że patrzy na Polskę oczyma ambasadora Kayserlinga.
To trzeba wiedzieć, że Uzuagę przypisywano z dużym
prawdopodobieństwem kanelerzowi Czartoryskiemu.
Tylko człowiek, który przeżył pasję antyrosyjską
przed kilkudziesięciu laty, mógł tak filozoficznie,
trzeźwo oceniać możliwości 1764 r. i tak adwokato-
wać sprawie siostrzeńca-Piasta przed wyborcami. Po
dalszych kilku latach już by się książę Michał taką
apologią polityki rosyjskiej nie popisywał.
Im więcej liczono na zniechęcenie ogółu do cudzo-
ziemców oraz na rosyjską opiekę, tym mniej się wy-
silano na publicystykę. Białym krukiem jest broszura
zatytułowana: Podt'zutek posła pżastozţ>ego ţa elek-
cyję króla polskżego authore żţţognżto roku 1764*.
Pierwsza połowa odznacza się czystą polszezyzną zło-
tego wieku, druga zatrąca łaciną. Rzeczywiście ktoś
wziął ulotkę z trzeciego bezkrólewia (1587) i nie-
zgrabnie przyfastrygował do niej ogon. Dopiero co
czytaliśmy, że "mało tych między nami, którzy tego
nie widzieli", jak król cudzoziemiec Ferdynand wal-
ezył z narodem czeskim (1547-8). Aż tu raptem: za
Augusta II zwinięto wojska pod pretekstem ulżenia
krajowi; "do którego dotychezas przez lat 70 (lubo,
co sejm o to się staramy), przyjść nie możemy i z tej
się racyi cudzoziemcy nami rządzą, utraciliśmy pań-
stwa, dobry porządek, sprawiedliwość i sławę". Potem
znów słowa zdumiewające: "Post fata Augusta Il,
którego panowania censurować w wielu okolicżno-
ściach prudentia non suadet, postrzegła się Rzplita",
wykluezyła cudzoziemca w przedostatnim bezkróle-
* Egzemplarz tej rzadkiej broszury znaleźliśmy,w Bibl.
Czart.; tamże w Tekach Naruszewicza jej pierwowzór z XVI w
Publicţstţka ostatnżego bezkróle2t>ża 211
wiu. Jeżeli teraz cudzoziemcy dopomagają do reali-
zacji naszego u 1 t i m a m, to korzystajmy z ich po-
parcia.
Inna, dość rzadka, ale niepodejrzana broszura usi-
łuje przekonać średnią szlachtę, że pod rządem saskim
utraciła możność zarobku i kariery, a zarazem drogę
ţo wymiaru sprawiedliwości. Jest to Spţzeczka polż-
tyka z zżeţn,iaţżtzem o 7ządzże, praţach etc. ż wolţo-
śeż*. Polityk próbuje bronić panującyeh stosunków,
ziemianin go zmusza do milezenia. Mamy, podobno,
wolność, równość, elekeję. "A nie widziałżeś Wtórego,
Trzeciego na tronie Augusta? Obierałże go twój oj-
ciec? albośů sam wotował na niego?... Chcą i Czwar-
tego nam obrać, co gdyby się udało, ad ultimam ge-
nerationem Sasów plemię nasze nie już obierać, ale
przyznawać wzwyczai się". Na komorach, ekonomiach,
źupach Niemcy, dysydenci, chłopi chleb odbierają
szlachcie. Trochę taniego nacjonalizmu, tania wy-
cieczka przeciw prałatom i magnatom, a koniec jed-
nak wcale nie głupi i nawet dosyć śmiały.
Zdaje mi się, jakby u nas prawa nie było, choć go jest
wiele... Prawo dlatego od Boga i ludzi postanowione, aby
ukrzywdzonemu na przeciwnika śwojego nie było trzeba
* Egzemplarz również u Czartoryskich, strona typogra-
ficzna mocno przypomina traktat Konarskiego. Niektóre ustępy
naprowadzają na konkretne domysły: "Jakże wielka część
Podlasia panienek, mężezyzn w różne rozeszła się wojewódz-
twa, z ciężkiego żyją wyrobku" - więc zapewne sam autor
był Podlasiakiem. Gdy przemileza na2wisko "wymownego
prałata", co za Augusta II przeprowadził redukeję wojska,
to widocznie liczy się z drażliwością rodziny Szaniawskich...
bw "zmarły wielki a skąpy pan", co zgnębił szlachcica oskar-
żonego o nielegalny handel końmi z Wołoszezyzną, to chyba
J. Potocki.
212 Polscţ pt,sarze polżtyczna
wojska zbierać, przyjacioły zwodzić, ale prawo i urząd mają
go uspokajać. Gdzie tedy trzeba pachołków, przyjaciół, instruk-
cyj, listów pańskich na trybunały, sądy, sejmiki, tam jakoby
nie było prawa i wolności.
P o I i t y k. Prawda, że się u nas namnożyły bezprawia
i niecnoty, jednak mamy łaskawe prawo.
Z i e m i a n i n. Toż ty, miły ţracie, masz za łaskawe pra-
wo, że każdego szlachcica przedajna głowa, tylko pańskiej
chybiaj i mocnego mijaj? Trafiło się w rozmowie szlachcica
z Węgrzynem, który zarzucił szlachcicowi, że mój koń droższy
jak twoja głowa, bo za twoją sto dwadzieścia grzywien, a mój
koń wart stu węgierskich.
P o I i t y k. Nie ma tego w prawie, aby złe czynić pozwa-
Iano, a co się płaeenia zabityrh tycze, mieli znać prźodkowie
nasi tego przyczynę, że tak postanowili. Na początku świata
i Kaim zabił brata, przecię Ociec głowy za głowę nie urżnął,
boby dwie odstracił.
Z i e m i a n i n. Cóż ty, bracie, z natury złą rzecz chcesz
zdobić? Na przykład, ukradnie złodziej kobyłę, to go za końską
obwiesić, a kiedy ciebie zabije, to za twoją zapłacić? A po
tym, alboż to u nas każdą głowę płaćą? Nie maszże to tak
zuchwałych majętnych ludzi, których nie mianuję, eo tak wiele
głów pobili, swojej nie dali i nie zapłacili? A na koniec da-
libyśmy temu prawu pokój, bo go oba nie znamy; w całym
kraju nikt go nie umie i nie masz takiego mistrza, co by nas
nauczył prawa i sprawiedliwości, bo żeby umieli prawo, toby
się tak wiele sędziów rozumnych na kondescencyjach nie roz-
pisywało; każdy oneż inaczej tłumaczy; na ratuszu między
patronami tyle nie byłoby sprzeczki, każdy; jak któremu trzeba,
wykłada, a prostość prawa chytrością nicuje. Siłaż mamy
takich konstytucyj, które esse non esse affirmują. I wiele
tak zawikłanego dziwnego prawa, że go nie tylko rozumieć,
dopieroż pamiętać nie jest rzecz ludzka, które tylko na ten
pożytek wychodzą, aby ludzie wykrętni od nieumiejętnych
brali majętności i z nich żyli. I te, mówię, prawa szezególnie
ubogie ludzie wikłają, a możnych i dotknąć nie mogą, przetoż
uboga szlachta musi się poddawać, jak Żydzi w protekcyją
panów... Pan czyni, o co szlachcie prosi, szlachcic też potem
czynić musi, co mu każą...
Publicystţka ostatnaego bezkralezvia 213
P o I i t y k. Dobrze by praţva poprawić, tylko że i odmiana
niebeśpieczna.
Z i e m i a n i n. Azaż u nas nie masz odmiany co dzień
we wszelkich subselliach? Konstytucyje jedne drugie znoszą,
a o takie nie staramy się, które by równo wszystkim zdrowe
były, aby chuda szlachta przez nie nie była uciśniona od
możniejszych. Rządu w kraju nie mamy codziennego, ba
owszem, lat trzydzieści żadnego nie było. Sejm co dwie lecie
bywać powinien, ale i temu możniejsi dojść nie dadzą, bo
się między sobą i z królem wadzą; otóż gdzie nie masz rządu,
tam sprawiedliwości być nie może, a gdzie nie masz sprawie-
dliwości, tam nie masz prawa i wolności. Nie poprawy by
prawu naszemu trzeba, jako łat złej sukni, ale na nowo
przepisanych, Co nam po tym bigosie i różnej pomieszanej
halaputrynie. Między czystymi prawami asekuracyje różnym
domom, wielorakie nobilitacyje i wielorakie w tym miejscu
uchwały; za co by nie miało być w osobliwych księgach, nie
kiedy czego trzeba, jak w lesie szukać musiemy; jakże śię
tego nauczyć mamy? Przydaję i to, że jako sprawiedliwość
wielka wszystkich państw pani wymaga, aby nad swoimi gro-
dami, ziemstwami i trybunałami, żadnego suţsellium nie wyj-
mując, miała kogoś zwierzehniego.
P o I i t y k. A kogo byś nad nimi rozumiał?
Z i e m i a n i n. Nie kogo innego, tylko nad grodami ziem-
stwo, nad ziemstwem trybunał, nad trybunałem króla z sena-
torami, a senio nazwanymi, poczciwością i doskonałością
zaleconymi, aby z nimi złe urzędniki karał, według potrzeby
sądził i miał na to osoţliwych ludzi, by zbrodnie i nieposłusz-
nych prawu łapał, a równości między ţogim a majętnym
szlachcicem pilnował. Upewnić mogę, gdyby ten rygor nastąpił,
wkrótce ani król, ani trybunały miałyby co do ezynienia, bo
Polacy ludzie są cnotliwi i karni, tylko ich nierządna spra-
wiealiwość psuje, że prawnymi dziurami przez swoich pleni-
potentów, a bardziej kłamipotentów ze wszystkich rzeczy
wyciskać się mogą. Król z senatorami aby miał wiedzę
o wszystkich urzędnikach, aby każdy czynił dosyć swojej
powinnośei, sędziów nieprawością i korrupcyją skażonych
aby śmiercią karał, incapaces nie cierpiał, dekreta ultimae
instantiae aby poruszone nie były, nie zawikłane, nie wy-
214 Polscy pżsarze politţcznż
tworną łaciną pisane, o którą sędziowie między sobą na
kondescensyjach zawsze sprzeczki czynić zwykli, ale zdałoby
mi śię ojezystym językiem i słowy nieobojętnymi, które by
rzeczy nie zatrudniały.
P o 1 i t y k. Jakież by to prawa pisać i kto to ma czyniE
ten porządek?
Z i e m i a n i n. Niech będą, jakie cheą, tylko aby były
wszystkim równo zdrowe. Kto ich zaś ma pisać? Nietrudno
o takich, bo mamy poczciwych. i sumiennych między panami
i szlachtą rozumnych prawników, mamy też i kuglarzów aż
do obrzydliwości, którzy dymy i rozmaite w prawie sztuki
łacińskie pokazują; mamy arehitektów, co nam abrysy na for-
tuny wydają, a z tychże sami je sobie, nie nam, budują;
niechże ci piszą prawa, a sumienni prawnicy z senatorami
niech tak dozornie dysponują, żeby żadnej dziury w prawie
nikomu nie zostawić, a całośE wszystkich rzeczy ubezpieczyć...
...Moim zdaniem jeden tylko wielki, co na tronie siedzi,
drugich wszystkich mieć powinniśmy za równych... O pana,
którego na tronie posadziE mamy, nie troszezmy się i onegoż
za granicą nie szukajmy, jest między nami... którego nie już
obiecuje, ale pokazuje.
Krótko mówiąc, mamy tu zapowiedź, pochodzącą
zapewne od Stanisława Poniatowskiego, że ów kan-
dydat, którego Bóg "nie już obiecuje, ale pokazuje"
zaprowadzi porządek w polskim sądownictwie i pra-
wodawstwie, byle on sam jeden był na tronie wielki,
a wszyscy inni równi.
Ale na myśl o tym opatrznościowym prawodawcy
taki wstręt ogarnął jednego z "wielkich", że napisał
czy też podyktował, czy też najprawdopodobniej za-
mówił pamflet zohydzający samą instytucję monar-
chii. Musiały być słabe widoki saskie już w grudniu
r. 1?63, ale też cierpkie doświadezenia z domem Wet-
tynów, jeżeli szatę republikańską przybrał człowiek,
który zawdzięczał karierę Augustowi III i Bruhlowi-
Teodor Wessel, podskarbi koronny. Moţalżzacja ţad
Publżcţstţka ostatnżego bezkróleţwża 215
staţeţn. Rzplżtej po śnziereż Augusta III albo projekt
do ustatzo'wżenża fo'r7n.y t'ządóu> Polskż ż do uszezęślż-
>,ţżenża calej ojezyzţy Rzplżtej - tak wielosłownie
zaczyna się owa grandilokweneja*.
Od razu śłychać fortissimo. "Wierni ojezyźnie
i prawom obywatele, drogie zabytki staropolskiej cno-
ty, plemię rycerzów i prawodawców, słuchajcie. Pod-
ţhlebiać sobie rozum nam nie pozwala, rozpaczać
wspaniałość nie dopuszeza. Trzeba się postrzec, trzeba
ćadzić". Zguba za progiem. "Jesteśmy bez mocy i bez
jedności, wolność narodowa próżnym jest słowem, wol-
ność obywatelów swywolą, wiara powierzehownośeią,
zniłość ojezyzny prywatą, cnota wykrętem". Polszezyzna
jędrna i obfita, Konarski nie pisałby czyściej = ale
styl robi wrażenie przeróbki z francuskiego. Bo też
ţan Wessel po polsku pisał ordynarnie, ale miał se-
ţretarza Doubliera i miewał innych ajentów, co umieli
się mocno wyrażać. Moralizator, jakby przyjechał
prosto zza granicy, żadnych przesłanek nie czerpie
z polskiej przeszłośei, dyskretnie pomija bezpośrednie
doświadezenia, snuje nauki z ksiąg. Zna niewątpliwie
i Monteskiusza, i Leszezyńskiego, i Konarskiego, ale
mu nie dogadza ani praworządny monarehizzn pierw-
ţzego, ani konstytucyjny drugiego, ani nawet pozorny
* Wessla. jako autora koncepeji republikańskiej, wymienia
Rulhiere, Hżstożre de 1'anarehże de Polog'ne II, s. 128, a również
Henoit, rezydent pruski, w relaeji z grudnia 1763. [Repiubli-
kański projekt Wessla powstał przed grudniem 1763. Ilonosił
n nim Benoit w relacji z 26 listopada (R. Roepell, Das Inter-
regnum, Wahl und Krţnung von Stan. Aug. Ponżatoţskż, Posen
1892, s. 38)). Ciekawe, że tenże Wessel podezas konfederacji
barskiej mawiał, jak późniejszy Margrabia, że dla Polaków
można dużo zrobić, ale nie z Polakami.
218 Polsey pżsarze politycznż
trzeeiego. Ma aspiracje śmielsze, a chcąc do nich przy-
gotować czytelnika, stawia mu przed oczy nie prze-
szłość, lecz przyszłość.
"Sąsiedzkie potencyje nie zaniedbują niczego, by
nam odebrać nawet cień ůwolności. Obaczemy niezadłu-
go w krwi własnej brocząeych obywatelów, brata na `
brata uzbrojonego, senat bijący na senat, szlachtę wal-
czącą przeciwko prawom. Obaczemy króla słabego i na
tronie chwiejacego się, ustawicznej pomocy od sprzyja-
jącej mu potencyi żebrzącego... Obaczemy prowincyje
oderwane, województwa odpadłe, gwałty, krzywdy
i uciemiężenia ludziom nawet w jedynowładztwie ży-
jţcym nieznośne". Brzmiałoby to wszystko jak pro-
roctwo, gdyby nie było do przewidzenia już w r. 1763.
Jakże uniknąć tej czarnej przyszłości? Trzeba wy-
brać odpowiednią formę rządu. Dotychezasowy sy-
stem, regimen mixtum, to według Pufendorfa regi-
men irregulare. Prawidłowy byłby despotyzm, ale to
dla Polaków obmierzłe. Prawidłowa, owszem, demo-
kracja, ale "o demokracyi myśleć nie można, ponie-
waż nie mamy pospólśtwa nami chcącego rządzić ani
tak mocnego, ażeby nas do powierzenia mu jakiej
części najwyższego rządu przymusić mogło": Pozostaje
system arystokratyczny - bo tak po imieniu (po za-
ehodnioeuropejsku) nazywa autor rządy szlachty nad
"głupim pospólstwem". "Prawa nasze bardzo dobre
i doskonałe, odmieniać nam ich nie należy, tylko obo-
strzyć i do dawnej przyprowadzić mocy". Cóż tu wy-
maga obostrzenia? Zasada republikańska. Ponad na-
szą arystokrację sźlachecką wzbiło się m o ż n o=
w ł a d z t w o. Stworzyli je królowie. Tak, bo na prze=
kór wszelkim oţrţnirzeniom, jakie przodkowie nasi na
nich nakładali, każdy król demoralizował naród roz-
Publżcţstyka ostatnżego bezkróle2vża 217
dawniţtwem wakansów, pogłębiał nierówność, rozdając
starostwa najmożniejszym panom, a bojąc się jedno-
myślności w narodzie, dzielił go na fakeje. Więc skaso-
wać to źródło słabośei, a usehnie wybujałe drzewo moż-
nowładztwa. Nie dość rzucić hasło: "odbierzemy mu
gratiam distributivam, zaklniemy go jak węża": nie-
stety, nie my wybierzemy sobie króla. "Ej, przebóg, bra-
cia mili, nie obierajmy sobie już więcej tych tyranów
(przynajmniej w umyśle, jeśli nie w uczynku), którzy
utrzymują nieporządek, mnożą rozterki i klęski". Niech
tylko najbliższa konwokacja (1764) skasuje królew-
skość, a nikt już się nam w elekeję nie wmiesza.
Więc jakże będzie w Polsce bez króla? Senat z 80,
a choćby i stu kilkudziesięciu członków (w tym
wszyscy wielcy urzędnicy koronni), izba ze 160, a chóć-
by i 300 posłów, sprawować będą władzę zwierzehnią.
Gdy w danej kadeneji wyczerpią swój program usta-
wodawezy, to podzielą się na cztery równe izby, a te
zajmą się wprowadzeniem w życie uchwał; w razie,
nagłej potrzeby każda z nich może zwołać plenum.
Wszystkie urzędy obieralne przez sejm, czy chodzi
ţo ministra, czy o ziemskiego podkomorzego, sejmiki
podają po trzech kandydatów sejmowi. Wszelkie
uchwały większością głosów per calculos secretos.
W tajnym głosowaniu widzi autor rękojmię niezawi-
słości od zagranicy i od domowych panów. Senatowi
wobec izby poselskiej zostawia jedynie prawo remon-
ţstracji, to jest proponowanie poprawek, które posło-
wie mogą jednak zawsze odrzucić. Zgromadzona
Rzplita w ten sposób obsadzać będzie biskupstwa,
poselstwa, ministerstwa i nawet starostwa, z tym, że
prymas musi jej podać każdego kandydata zgłoszo-
nego, a hetnian na funkeje wojskowe, kogo uzna za
ţ Nţţra:
r B(ţliţteţ
218 . Polscy pżsarze polżtţcznż
zdatnego. Przywileje wychodzić będą za podpisem
prymasa, kasztelana krakowskiego i marszałka sejmu:
Dwanaście największych starostw zarezerwuje się na
uposażenie ludzi zasłużonych z ubogich województwţ.
Ot i wszystko.
A co sobie moralizator obiecuje po skasowaniu
monarehii? Cuda. Naród, wyzwolony spod korupeji,
terroru i intrygi, zapłonie większą miłością swobody,
ojezyzny i wiary.
Wtenezas, bracia moi, wszystkim równi, do wszystkiego
2dolni, obaczemy w sercach naszych odnowione męstwo, żywą
ojezyzny miłość i wspaniałe cnoty, które ojców naszych
zaszezycały: obaczemy wtenezas Polskę spokojną i szezęśliwą,
nieprzyjaciołom straszną, przyjaciołom potrzebną, handlami
sławną, bogactwami napełnioną, naukami wszystkim równą,
cnotami wszystkieh przewyższającą. Obaczemy wojsko niezwy-
ciężone, skarb nieprzebrany, szlachtę polską zaszezytem i po-
dziwieniem świata.
Przecież szlachta rzymska jak tylko pozbyła się
królów, zaczęła świat podbijać. Ktokolwiek po tej re-
formie spróbuje agitować za monarehią, godzien ba-
nicji jako nieprzyjaciel ojezyzny. "Prawo nie zaśpi".
Będziemy jednomyślni, bo utrzymanie tego idealnego
ustroju stanie się wspólnym interesem całej szlachty.
Gzy tylko wspólnym? I kto przeforsuje republi-
kańską reformę, kto ją potem utrzyma? Autor wie-
rzy, że królewskość jest bałwanem, co obalony już
więeej nie wstanie; postąpimy z nią "jak Indianin
zawzięty, gdy mu się nie wiedzie, tłucze lub wiąże
posągi swoich bożyszezów". A półbogi - panowie?
Przecież nie na samţch oni siedzą starostwach, mają
czym kaptować stronników i sam autor dla nieh wpla-
ta formułę: salvis modernis possessoribus. Tak, ale na
to się zaradzi przez tajne głosowanie, a przemoc magna-
Publżcystţka ostatn.żego bezkrólezvża 219
tów w rzeczywistośei opiera się nie na ich rnaterialnej
ţprzewadze, ale na uroku wśród szlachty, który trzeba
3 można przezwyciężyć.
Jeszeze pozostaje jedna wątpliwość: czy nam są-ţ
siedzi pozwolą na tak zbawienną reformę? Autor
wskazuje palcem najgroźniejszych: Rosję i Prusy; i za-
raz otwiera widoki na pomoc. Europa nie znosi ni-
czyjej nadmiernej przewagi i zawsze się łączyła
w imię zasady aequilibrium. Dotąd nie bardzo nam
pomagała, bośmy byli nierządni i apatyczni, ale okaż-
my bohaterski entuzjazm dla antymonarehicznej re-
formy, a z daleka czy z bliska pomoc się zjawi i nie-
proszeni opiekunowie nie znajdą ani odwagi, ani na-
sset racji prawnej do narzucania nam swej woli.
Moralżzacja błysnęła i zgasła jak meteor. Żadna
grupa polityczna ani w bezkrólewiu, ani w okresie
radomsko-barskim nie podniosła sztandaru czystej
republiki. Odpis kancelaryjny czy też przekład z fran-
cuskiego oryginału utkwił w tekaeh Mniszeha*. Wta=
jemniczeni wiedzieli jednak o tym pomyśle i może
ţzięki temu usłyszymy podobne tony w następnym
pokoleniu.
* Tekst w rkp. Bibl. Pol. Ak. Nauk w Krakowie 320,
k. 113-125; jest to kopia sporządzona dla Mniszeha ręką jego
korespondenta: poszezególne wyrazy przypominają niezbyt
wytworną polszezyznę Wessla: szrodkiem, źrzódło, przyindzie,
lekcie, drżejcie, szlady, uiścienia. Cały jednak tekst wyraźnie
zdradza pochodżenie z francuskiego oryginału. Autorem czy
współautorem mógłby być ks: Doublier, późniejszy zaufany
sekretarz podskarbiego z czasów barskich, ale nie wykluczony
wpływ na Moralżzacjg Vattela, który w r. 1763 żywo zajmował
się sprawami polskimi. To, że odpis znalazł się w konwolucie
papierów z r. 1773, świadezy, że jeszeze wówezas miał dla
Mniszeha aktualną wartość; bo wówezas właśnie tracili Wet-
tyni wszelką perspektywę powrotu do Polski.
Monżtor. 221
V11. MONITOR
Monitor Fr. Bohomolca. Jego szezokie horyzonty. Tematyka
w związku z aktualnością. Polska na tle Europy. ţVspółpraca
redaktora z królem. Tyrani ludu. Głos za stanem miejskim.
O plebejuszach. Samokrytyka szlachty. Nadużycia jurysdykcji
dziedzicowskiej. Opis stosunków włościańskich. Konkretny plan
reiormy Fełiksa Łoyki. Co ma w głowie chłop, a co szlachcic.
Nasz charakter narodowy. Dominująca cecha - niestatecznoś E.
Sarmatyzm. Nieczytelnictwo. Monitor wobec honfederacji barshiefr
Pro ffde, lege et rege.
Dyskusje wywołane książką O skutecztzy7n t'ad spo-
sobże umilkły z rokiem 1764. Nie doszło do takiego
rozkwitu prometejskich myśli, jaki cechować będzie
czasy Sejmu Czteroletniego. Nie dlatego tylko, że
umysly nie były jeszcze dojrzałe do walki o lepszą ţ
przyszłość: sytuacja zewnętrzna państwa ułożyła sięţ
beznadziejnie - i coraz beznadziejniej. W uściskachţ
mroźnej Pólnocy, pod argusowymi oczyma Benoita ţ
i Repnina, komuż się zechce głosić odrodzenie, po- ţ
stęp, dobry rząd, jeżeli śmiałe słowo najpierw i sku-
teczniej zbudzi obcą przemoc niż narodową samo-
pomoc?
Otóż takim organem dobrej pobudki, takim ekscy-
ůtarzem dla swoich stał się wielogłowy publicysta, któ-
ry od r. 1765 do 1784 nie dawał zasnąć duehom pol-
skim, a pisał pod imieniem Monitora *. Pierwsze prób-
ne ulotki rzucił książę Adam Kazimierz Czartoryski
z Puław latem r. 1763, kiedy Familia pełna była wia-
ry, że pod jej kierownictwem naród polski przestanie
być "drugim izraelskim narodem", owszem, zakwitnie
jak Arabia pod Mahometem**. To było jakby uderze-
nie kamertonu: na nutę 1763 r. mimo doznanych
w bezkrólewiu rozczarowań nastrojony był Monitor
późniejszy. Wychodziły od początku r. 1765 po dwa
małe ośmiostronicowe seksterny na tydzień. W każ-
dym jeden artykuł bez tytułu, ale z wyrazistym
mottem, zwykle z literatury antycznej. Redaktorem
R najpilniejszym wśpółpracownikiem był ksiądz Fran=
ciszek Bohomolec, poeta, historyk i publicysta***; do
r. 1773 firmowało ten periodyk "Zgromadzenie", tj.
Zakon Jezuitów. Dość łatwo rozpoznać w Monitorze
rękę księcia generała ziem podolskich; słychać było,
że pisuje i sam król JMość ****; pisywali Krasicki i Na-
ruszewicz; nie pisywał prawie na pewno Konarski;
* Literatura o Monitorze podana u Korbuta II, s. 59. ţe
Bohomolcowi pomagał w redagowaniu Mitzler de Kolof, wie-
dziano już współcześnie: ob. Konfede7acjn barska II; s. 514.
Pisał o tym w naszych czasach Wilhelm Sternbach, Dr Wa-
uţrzţnżec Mżtzler de Koloff a Monżtor, Pamiętnik Literacki
1929, s. 388-392.
*% W. Konopćzyński, Polska 2u dobie 2aojny sżednzżoletnżej,
t. II, Kraków 1511, s. 338-339.
*** Życiorys krótki Bohomolca w Pol. Słow. Biogr. (pióra
S. Bednarskiego).
**** O tym donosi rezydent saski Essen w relaejach z sierp-
nia 1967 r. (Archiwum Drezdeńskie). (W relaejach Essena
z sierpnia 1767 nie odnaleźliśmy wzmianek o Monitorze, na-
tomiast o królu jako aulorze licznych numerów tego pisma
donosił Essen 26 IX 1767. Por.: E. Rostworowski, Legendţ
ż fakty ţV111 2ţżeku s. 162).
222 Polscy pżsarze polźtycznż
wykrycie innych anonimów pozostaje wdzięcznym za=
daniem dla przyszłości.
Tę dwudziestotomową biblioteczkę badali już różţ
ni, najpilniej bodaj Stanisław Bednarski, który z niej
wydobył myśli pedagogiczne*, kiedy inni szukaţ,
tam klucza do stanisławowskiej kultury; najmnieź
zwrócono uwagi na oblicze polityczne Monitora. Ba
też ci, którzy czuwali nad jego linią polityczną, Czar-
toryscy, musieli ważyć i miarkować każde słowo, skie=
rowane do rodaków, skoro je słychać było i nad Neţ
wą, i nad Sprewą.
"Mamy oto przed sobą jak gdyby nowe świata pol=
skiego stworzenie" - mawiali wodzowie Familii. To
hasło stanowiło ideę przewodnią czasopisma. Zanim
okoliczności pozwolą burlować świat w instytucjach,
co było głównym zadaniem króla, książę Adam i przy=
jaciele spróbują tworzyć nowych ludzi, nowoczesnych
Polaków. Metodę wzięli oezywiście z Anglii: wzorem
był dla nich "Spectator" Steele'a, którego naśIadowa-
no wówezas nawet w Petersburgu. Tylko że Anglik
mógł poprzestać na diagnostyce i terapii obyczajowej,
bo o resztę, tj. o ustawy, fabryki, traktaty, rolnictwo,
żeglugę, dbały organy państwowe. Polski Monitor mu-
si się troszezyć o wszystko. Nie na raz, nie systema-
tycznie, ale w niefrasobliwym, niby bezplanowym nie-
porząrlku, felietonowo, en badinant, żeby to nie wy-
glądało na program polityczny w duchu "władycze-
stwa". Co jakiś czas powoła się piszący na autorytety
cudzoziemskie, i to jakie: nawet Hobbesa, Thomasiusa,
, ,
Locke a, Monteskiusza, Rousseau, d Alemberta, na-
* Upadek ż odrodzenże szkói jezużekżeh r.u Polsce, Kra-
ków 1933, s. 150-154.
Monżtor 223
wet na zakazanego Eţrz,ż1a; czasem poehwali za dobre
dzieła księdza Baudouina (1768), biskupa Załuskiego,
na kredyt - Kajetana Sołtyka, oczywiście i króla;
nigdy - Czartoryskich, w czym właśnie widać dowód,
że oni sami redakeję inspirowali. W niektórych mo-
mentach (1766, 1769, 1773) wybija się ze szpalt pisma
aktualność, związek z zagadnieniami najbliższej
chwili, ale w ogóle Monitor udaje, że żyje i pisze
ponad odmętem, dla przyszłości i wieczności.
My jednak, podobnie jak czyniliśmy z innymi
autorami, spróbujemy w Monitorze, uwydal:nić, po
pierwsze, stadia czy też okresy, po wtóre, zebrać
z różnych roczników główne odpowiedzi na zagadnie-
nia epoki.
Spędziwszy rok 1765 na podjazdowych utarezkach
i zagaiwszy pół kopy różnych dyskursów, redakeja,
jakby przeczuwała, że rok następny będzie wielką
datą, skupia się do poruszenia spraw najpoważniej-
szych. Kto dotąd uprzytomnił Polakom, jak wygłąda
ich "raj" na tle europejskiej potęgi i bogactwa? Ogól-
nikowo napomykali już różni, ale dopiero Monitor
wykłada straszne fakty i cyfry:
Wejtrzyjmy, ile można, w stan dzisiejszyeh i pryncypalnych
w Europie potencyj i nasz: a tak szacująe i drugich, i siebie,
co kto wart, szukać ţędziem mogli dalej, czy byśmy i jakimi
śrzodkami do jakiejkolwiek między drugimi konsyderacyi pod-
nieść się mogli. WątpiE nie można o waleczności Polaków,
którzy między Wisłą i Wartą najprzbd osiadłszy, szezupłe te
pierwszej ojezyzny graxţice do ţrzegów Bałtyckiego Morza,
za Odrę, do Dunaju, za Dniepr byli rozciągnęli, a na ostatek
w tej, ktbrej teraz używamy, utrzymali je obszerności: stra-
ciliśmy jednak Szląsk, Wołoszezyznę, Ukrainę, Inflanty etc.
Stąd wnosić można; że i te narody, które te na nas prowineje
zyskały, równej miały' momenta walecznaści.
224 Polscţ pisarze polityczni
Od Wiednia ani jednego sukcesu w wojnie, bo
zaniedbaliśmy sztukę wojenną, uzbrojenie, wyćwieze~=ţ
nie, zaópatrzenie. Franeja w wojnie o następstwo hisz= ţ
pańskie przez 14 lat trzymała do 400 000 wojska;K
Anglia miewała do 100 000 lądowego żołnierza i 70 000ţ:
ludzi na okrętach; Holandia po r. 1740 około 100 000: e
Piotr Wielki 339 000 żołnierzy lądowych i wodnych,_ţ;
Fryderyk Wielki w r. 1756 - 180 000, Maria Teresa
około 300 000. My raz tylko n a p i s a 1 i ś m y sobie
w uehwałach 100 000, a obecnie mamy tysięcy dwa-
naście. Odpowiednio do tego Franeja wydała na woj=;
sko w r. 1748 270 milicnów złotych, na inne potrzebyţ
państwowe drugie tyle. My - ţstosunkowo 80 razţ '
mniej. Czy jest to tylko skąpstwo? Nie. Nas po pro- ţ
stu nie stać na większy wysiłek, bośmy nieludni ţ
i biedni. Aby podnieść wojsko do 50000 (na co, na-
wiasem mówiąc, Rosja pozwalała), trzeba by nam pod-
nieśE czterokrotnie dawną Rzplitej intratę. Więc nie
o aukeję wojska, ale o wzmożenie narodowej siły
witalnej trzeba było wołać od lat trzydziestu. Żeby
kraj wnosił rocznie do skarbu A200 milionów, trzeba
dojść do miliarda obiegu pieniężnego w kraju, a myţ
mamy tego może 1/5 część. "Obfitość tę manufakturami
tylko wsparte role, manufakturami zatrzymane w kra-
ju sumy, manufakturami pomnożone handle naszeţ
wprowadzić potrafią". Od cesarza Augusta poczyna-
jąc, różne narody starały się forsownie o przyrost lud-
ności. Według proporeji angielskiej powinny by pol-
skie kraje żywić 28 milionów ludzi, a żywią (według
ks. Antoniego Wiśniewskiego) 6,5 mţliona (w rzeczy-
wistości blisko dwa raży tyle). "Generalny wielkiego
i żyznego tego królestwa aspekt: kraj, wsie, dwory,
zamki, miasteczka, miasta, drogi, groble, mosty, rzeki;
Mon2tor 22ń
lasy - wszystko to, co pod oko podpada, zaniedbania,
gnuśności, niedostatku ludu i niedostatku pieniędzy
niezawodne znaki ofiaruje. Zagęścić wsie, podnieść
miasta, zbogacić dziedziców ziemi trzeba. Niestarow-
nych o nas przy obcych królach rządów skutki czas
jest poprawiae i o ożywienie wszystkich królestwa
tego stanów starać się". Po trosze czytelnik dochodzi
do morału: "Opresyja, nędza, grubość, nieufność,
w której chłop nasz bez własności, a zatem bez chęci
do zbioru, bez chęci do zażycia, równo dla siebie i dla
swoich, jak dla pana niedbały, pod jarzmem niewol-
nictwa spodlony żyje, przeszkodą zaludnienia zaţsze
będą? Panami ludu tego nie tyranami być by nam
trzeba".
Ale j ak nie być tyranem, tego się na razie czy=
telnik nie dowie, bo go redaktor odprQwadza nie-
znacznie w inne strony. Trzeba u c z y ć rolników
i rzemieślników lepszej gospodarki, trzeba naśladować
te kraje, jak Anglia i Franeja, gdzie weszły w modę
towarzystwa ekonomiczne: nauczmy się sami, my
dziedzice, produkować tyle; ile potrzeba na wzmożoną
wewnętrzną konsumpeję, a nie liczmy zbytnio na wy=
wóz i dowóz. Zamiast importu towarów faworyzujmy
napływ cudzoziemców, bo nam brak głównie umie-
jętnych fachowców. Po czym już do końca roku będą
tylko felietony o pijaństwie i propinacji, o przesądach
i o różnych zdrożnych rozmaitóściach, ale do owej
tyranii" Monitor nie wraea. Zanosi się bowiem na
pierwszym zwyczajnym sejmie na walną bitwę o libe-
rum veto i o pluralitas, w tej sprawie chciałoby się
mieć przy sobie przeciw anarehii i obcej ingereneji
cały naród, choćby to był jeszeze naród folwareznych
tyranów.
i5 - Polscy pisarze polityczni XVIII wieku
226 Polscţ pisarze polityczni
Sejmując w październiku i listopadzie stany do;
stają naukę czynnego, wytrwałego i ofiarnego patrio-
tyzmu. Tylu Polaków służy prywatnie możnym pa=
nom; a jak mało gotowyeh zacząć służbę dla ojczyzny;
od najniższych szczebli. "Nieszczęście nasze, że grze-.
chu rodziców ciężar musiemy znosić. Nie jest rzecz
przyzwoita potępiać dawne wieki i ludzi, ale koniecz=
na nie naśladować w złym. Jeżeli tedy skrzętność ro-
dziców rozpościera się aż na prawnuki, lubo pewna"
że ich nie ujrzy, cóż podlejszego ojczyzna, żebyśmy
nie klecili fundamentów tej fabryki, której doskona-
łości zupełnej oglądać nam może nie przyjdzie. Sto lat
trwoży podłe dusze; umysł wielki rozchodzi się z ochotą
po niezmierności coraz następujących po sobie czasów".
Czy nie sam król w ten sposób pociesza siebie i swoich,
przerażonych groźbami zewnętrznego wroga? Czy nie.
on również pod swoim i swoich wiernych adresem
wyznaje dalej :
...iż w największych nawet nieszczęśliwościach, w sprzy=
siężeniu się przeciw ojezyźnie obcych i domowych, w osła-'
bieniu jej sił, w przełamaniu jej praw.:. rozpaczać jednak nie,
należy:
Wiadomo jest światu, jak wielkie chwalebnym swym
zamysłom miał przeszkody Piotr Wielki. ţVidział je wszystkie
pierwej, nim zaczął to wykonywać; co mądrze i odważnie
ułożył. Stawały mu w oczach poddanych jego szemrania i bun-_
ty: Stawało niebezpieczeństwo utracenia tronu i życia: ţad-
nego nie było, który by mu choć podchlebnie nadzieją tego
uczynił, czego on skutkiem dokazał. Zaczął wielkim i dokoń-
czył jeszcze większym sercem heroiczne dzieło. Uszczęśliwiłţ
poddanych w ten ezas właśnie, kiedy najbardziej uszc2ęśliwie-
ńiu swemu przeszkadzali, a sobie nieśmiertelną zjednał sławę:
Warronowi dziękował Rzym po Kannach za to, że
stoczył bitwę, a nie rozpaczał: może i Polska podţię-
Monitor 221
kuje królowi, że do ostatka jest gotów walczyć o jej
ocalenie - tak jak je pojmował Konarski (tu, przed
samą fatalną rozgrywką, wyjątkowo zacytowana
w Monitorze polemika "wiadomej wszystkim książki"
przeciw potwornej maksymie, że nierządem Polskaţ
stoi).
Niewiele ta inwokacja pomogła. Przyszedł na kró-
la, na Konarskiego, na Andrzeja Zamoyskiego dzień
kanneński 29 listopada 1766. Rosja osłoniła veto, roz-
biła konfederację Czartoryskich. Monitor tę bolesną
chwilę opatruje refleksją, że choć na świecie wszyst-
ko jest zmienne: jedynowładztwo grzebie wolności,
aby znów ustąpić miejsca swobodzie, ale człowiek ma
nakaz wewnętrzny trwać w dobrym przedsięwzięciu
i podłą duszę w bohaterską przemieniać. "Wielkie są
te trudności i odrazić mogące ludzi, u których łatwość
wykonania jedyną podejmowania pracy jest pobudką,
ale ludzie oni, którym umysłu wspaţiałość nieustającą
przydaje ochotę, ludzie oni, którzy na dzieła zacność,
nie zaś przykrość.., zapatrują się, pewnie w samej
trudności nabycia tej stałości umysłu potężną do
otrzymania onej pobudkę dla siebie znajdą". I zaraz
na następny rok pismo podejmuje inną kampanię,
może jeszcze trudniejszą - o przebudowę społeczną:
Nie obiecujmy sobie pod tym tytułem zbyt wiele:
O nienormalnej sytuacji duchowieństwa w tych latach
antyklerykalnej burzy na Zachodzie ksiądz Bohomolec
nie wspomni (może by wspomniał, gdyby chciał prze-
rzucić na księży winy szlachty). Również pogłębiający
się rozbrat między "panami" i szlachtą, którego taţ
wyraźne odgłosy słţszeliśmy u Konarskiego, nie zosta-
wił w pierwszych rocznikach Monitora mocniejśzego
śladu. Piła została przyłożona do kórzenia samego szla=
228 Polscy pżsarze politţcznż
chectwa. Powód dał do tego fikcyjny pan Próżniakowţ
ski, którego zaniepokoiło dopuszezenie mieszezan do
patronowania w asesorii i w Komisjach Skarbowej
i Wojskowej. "Czyż już do tej teraz przyjdziemy nie-
woli, że chcąc coś zarobić, będziern musieli tak jako
i mieszezanie pilnie się prawa nauezyć i z jako naj=
usilniejszą przytomnością powierzone sobie czytać pa-
piery?" Jakaż to zazdrosna miłość ojezyzny, woła na
to Monitor, "czyż może być co niesprawiedliwszego,
jako mając sobie wszędzie przez tytuł szlachectwa
do zarobienia fortuny otworzone wrota, ostatni lu-
dziom niższego urodzenia do wspomożenia się odbie-
rać sposób? Możem że sumiennie domagać się tego, aże-
by mieszezanie i w tych nawet juryśdykcyjach, w któ-
rych najwięcej z samychże miast sprawom sądzić się
należy, i stamtąd tak bezprawnie oddaleni byli?"
Gdzie indziej - w Anglu i Franeji - stan mieszezań-
ski wydaje z siebie najlepszych prawników, z praw-
ników rekrutują.się kanelerze; parlamenty, choć nie-
herbowne, śmiało remonstrują królom krzywdy oby-
wateli; jeszeze gdzie indziej:
Pamiętam, wojażując w Holandii z pewnym ziomkiem
moim, że dziwującego się przedziwnej strukturze ratusza
w Amsterdamie, którą marmur, spiż i pozłota zdobią na prze-
pych, jeszeze ledwie nie bardziej zadziwiłem, gdym mu po-
wiedział, że to jest dzieło samych mieszezan amsterdamskich.
Nie chciał mi wierzyE. ,.Jest to zaś szewc, krawiec, ławnik,
burmistrz na ostatek, a jeszeze Holender, miałby dokazać to,
czego by się największy pan u nas nie ważył?" Ledwom go
uspokoił, gdym mu w historii pokazał, że j e d e n z tych
mieszezan bitwy na morzu wygrywał, d r u g i w Radzie Rzpli-
tej prezydował, t r z e c i roczne dochody wzmagająeej się
naówezas Rzplitej własnymi kapitałami zastępował i przez
to Ojezyznę równie z tamtymi z mocy potężnych wybił królów.
Monżtor 229
Dnia 31 lipca czytamy ogólnie "o piebeuszach":
Wzgarda, w której mamy, ktokolwiek się szlachcicem nie
,ţ:odził, dwa u nas szkodliwe Rzplitej sprawuje skutki: jeden,
żcţ naturalnym w ludziach uniknienia zniewagi powodem,
ţtţ tylko kupiectwem albo rzemiesłem wyrażonego nie nosi
mżeszezanina charakteru, ujść za szlachcica szuka, co często
"ţ ţudając, potrzebnego miastom ujmuje ludu i niepewną
innoży nam szlachtę. Drugi, iż kto rzetelniej w własnej sobie
ţrzymając się kondycyi, do jakiejkolwiek przyjdzie fortuny,
tţţrnże wzgardy ujścia końcem wiedziony, pewnym na pier-
euszym dochodzącym sejmie do nobilitacyi prezentuje się kon-
kurentem. Nieustanne od wszelkich w Ojezyźnie miejse ple-
bejuszów odpychanie też co wzgarda ieh skutki sprawuje...
Nie lepiej byź od niesłusznej postpozycyi wyznaczoną usługi
jakiej publicznej częścią raz na zawsze uwolnić śrzedni ten
między szlachectwem a poddaństwem stan, którego pożytecz-
ność i dla nas, i dla Królestwa znać powinniśmy... Nie wiem
ja, jak z wysokim godności naszej śzacunkiem zgodzić się mo-
że podłość funkcyi, które szlacheckiemu stanowi upornie przy-
właszezamy. Francuski, niemiecki, szwedzki etc., którego mniej
jak polskiego poważamy, szlachcic cła, pocztmistrzostwa, żu-
py, komory nie podjąłby się; liche te i pierwszemu Królest-
wa stanowi mało przyzwoite usługi wszędzie niższego urodze-
nia ludziom dopuszezone, my prawami publicznymi sobie
przypisywać; z izby poselskiej na przykomórki przenosić się
nie wstydziemy. Chełpliwą rycerstwa naszego lepiej utrzy-
mujmy sławę; nam szlachcie prawa i przymierza dyktowaE,
wojnę i pokój stanowić, nam sprawiedliwość sprawowaE i ob-
winionych sądzić, publiczne według potrzeb państwa nakazy-
wać i rozrządzać dochody nam należy. Przepisywania praw
i dekretów naszych pracy i pożytku ińnym nie zazdroś‚my,
nakazane przez nas podatki podlejsze ręce przystojniej wybie-
z'ać mogą.
Widocznie pomawiano autora o zbyt doktrynerski
egalitaryzm, bo w numerze 4? redakeja daje od sie-
bie takie wyjaśnienie:
Stan rycerśki jest to, że tak rzekę, siłą i piersią Rzplitej,
którego wolności, swobody, prerogatywy, przywileje powątpi-
230 PoLscy pżsarze politycznż
waniu najmniej nie podpadają; i Monitor też z Towarzystwem
swoim do szlacheckich ozdób należący wie dobrze, co jest stazl
rycerski, co miejski; a zatem możnaż to o nim trzymać, aby
miał rzeczy tak przeciwne pisać i sforować? Czyż to rzecz
trudna do zrozumienia, że ćo innego jest stan miejski prze-
eiwko krzywdom, uciskom i uciążliwościom wielu szlachtp
bronić i zasłaniać podług sprawiedliwości, a co innego niższych
nad wyższych, sławetnych nad urodzbnych i wielmożnych
ćhcieć przekładać... Czyż to do wolności polskiej należy, aby
się występkówţszlacheckieh ganić, strofować nie godziło?
Po czym, w październiku, ezując, że za wiele ustą-
pił, zaczepia znów herbowne fumy:
Prawdziwe szlachectwo;ţ właściwie rzecz biorąc, nie na
owym pargaminie, na którym prerogatywy są napisane, zależy,
ani też na tym, iż ten a ten z tego a z tego ojca rodzi się,
który albo którego przodkowie takowy pargamin otrzymali,
lecz iż się prawdziwie na czaocie, męstwie i zasługach ku Oj=
czyźnie zasadza. Gdy więc syn takowego w Ojezyźnie zasłu-
żonego szlachcica ma podobne cnoty i zasługi jako ojciec, ma
też prawdziwie istotne szlaehectwo, gdy zaś tych przymiotów
nie ma, nie jest prawdziwym istnym szlachcicem, ponieważ
aby nim był, jeszeze nie zasłużył.
Czas by już było w stanie szlacheckim rozłączyć
zawód rycerski od służby cywilnej, bo w pierwszym
decyduje szabla, a w drugim wyszkolona głowa. I czas
mieszezanom - jakże u nas ciemnym - dostarezyć
zawodowego wykształcenia, zwłaszeza w zakresie eko-
nomiki. "Dla pomnożenia pieniędzy w kraju i bogace-
nia państwa nie dosyć jest otwierać albo otwarte trzy-
mać kanały, któryzni pieniądze wpływają, ale do tego
trzeba umieć zatrzymać weszłe w kraj pieniądze. Póki
manufaktur i wielkich, i dobrych mieć nie będziemy,
póty zatrzymać pieniędzy w kraju nie będziem mogli,
bo co za zboża, za klepki, za tareice, za belki, za po-
tazie, ża saletry etc., za tutunie, za lny i konopie,
MOnżiOT 231
za grube płótna nasze etc., za woski żółte, za wełny;
za sierść, za bydło, za konie etc., za sól etc. wnidzie
do kraju", to za importowane wytwory rzemieślniczo-
-przemysłowe, których nierównie dłuższy spis autor
rozwija, niechybnie odpłynie. Czemuż by Komisja
Skarbowa, która się przyśniła Monitorowi w ulepszo-
nej postaci, nie wysłała do obcych krajów na wywiad
komisarzy z udziałem ekspertów, kupców i fabrykan-
tów, którzy by tam zbadali możliwości przeszezepienia
różnych produkeji do samej Polski? Takie to "sny"
w duchu zapóźnionego merkantylizmu nawiedzały Bo-
homolca i kolegów przed kryzysem sejmowym 176E r.
W roku radomskim 1767, kiedy ćoraz więeej zna-
ţ czył w polityce Gabriel Podoski, zły patriota, ale
postępowy demokrata, Monitor odważył się stoczyć
planową kampanię o uzdrowienie stosunków na wsi.
Otwiera ją dobitnym stwierdzeniem zła:
Nie ma żadnego między ludźmi stanu, który by godniejszy
był politowania, jako poddani wieśniacy pod złym panem.
Nierozumne bydlęta większy wzgląd miewają: mają swe wy-
gody, mają przyzwoity odpoczynek i do większej nad siły
pracy nie bywają zmuszane. Chłopek zaś ubogi nie ma często-
kroć kawałka chleba, którym by i siebie, i zgłodniałą posilił
familią; z tym wszystkim musi jak najcięższe i dla siebie, i dla
pana trudy ponosić. Nie wymawia go od nich potrzeba domo-
wa, nie wymawia nędza ostatnia jego żony i dzieci jego, nie
wymawia na koniec zdrowie stargane i choroba. Innych prace
osładza nadzieja jakaś zysku lub wdzięczności, chłopek nieszezę-
śliwy targa swe siły i zdrowie dla pana bez żadnej nadziei
nadgrody. Na koniee z trudów, nędzy i kłopotów ustawicznych
zachoruje ciężko. Dowie się pan, ale i pomyśliE o nim nie ra-
czy, gdy tymezasem ma wielką troskliwość i staranie o cho-
rym psie lub koniu. Cóż mówić o tych panach, którzy do ta-
kowej niesprawiedliwości przydają jeszeze zdzierstwa i kary
cięższe nad występek. Nie za światłem rozumu, ale za radą
232 Polscy p2sarze polityczni
ślepej zapalezywości idąc, każą biE, więzić, męczyć i kaleezyf
chłopka, a czasem i niewinnego. Takowa dzikość i srogie gru-
biaństwo nie przystoi na ten wiek oświecony i na honor szla-
ehetnie urodzonego pana. Poganie nawet wzdrygali się tej nie-
ludzkości i łagodniej z niewolnikami swoimi niż niektórzy
chrześcijanie z poddanymi obehodzili się.
Do złotego wieku, kiedy według poetów wszyscy
lţ>yli równi i wolni, już świat nie wróci. Bogatsi po-
trzebują uboższych i na odwrót. Chodzi o słuszne unor-
mowanie obustronnych praw i obowiązków. Rzecz
słuszna, aby ziemianin (ale nie pan Próżniakowski)
korzystał z usług oracza, rzemieślnika i kupca; nie-
stety, wszystkie te odręţne zawody i klasy są u nas
w stopniu niesłychanym, ze szkodą dla narodu, upo-
śledzone.
Tu zabiera głos jakiś obywatel obeznany ze sto-
sunkami w różnych dzielnicach, bo z urzędu odbywa-
jący corocznie kilkusetmilowe podróże, i podaje kon-
kretny, bardzo gruntownie przemyślany plan reformy
ţwłościańskiej.
Punktem wyjścia pomysłów korespondenta jest
nieznośny stan rzeczy obecny. W Koronie dziedzic
żąda 9 dni pańszezyzny, z których 3 odrabiać ma żona
albo posyłka włościanina; często przybywa do tego
tłoka, tj. spęd ludzi z całej wsi, przy czym tylko
dzieci zostają w chałupach; bywa szarwark do roboty
grobelnej, mostowej albo pod tym pretekstem innej;
bywa i najem dobrowolny, ale za śmieszną płacą 6 lub
10 groszy dziennie, bywają i przymusowe zbiory orze-
chów, grzybów etc. Na Litwie chłop i jego kobieta
odrabiają od "zagona" po jednym dniu na tydzień;
tłoki nazywają się tam gwałty, a nie brak i szarwar-
ku. Często od wiosny do jesiennyćh zasiewów chłop
Mon2tor 233
nie ma dla siebie ani jednego dnia. W królewszezyz-
nach i dobrach duchownych ciężary są Iżejsze, gdzie
indziej wszystko zależy od ludzkości pana, który zwy-
kle powoduje się lepszą lub gorszą kalkulacją, aby nie
musiał zapomagać wynędzniałego wieśniaka własnym
zbożem. Od nowo osadzonych na półzarośniętym grun-
cie chłopów żąda się często tyleż, co od dawnych, le=
piej zagospodarowanych.
Zamiast tego systemu, podcin_ającego chęć do pracy
i bogactwo krajowe, proponuje się system nowy. Nor-
mą powinno być gospodarstwo co najmniej półłanowe,
z podziałem na trzy pola: ugór, zboża, jare, ozimina.
Chłop musi mieć na swoje wyżywienie 10 korcţ zboża
(do uprawy kartofli było jeszeze daleko). Co do robo-
eizny pogląd autora ulega zmianie: raz pisze o trzech
dniach (może od całego łanu?), do czego przybywają
trzy dni.. kobiece od św. Wójciecha do św. Marcina;
kiedy indziej wyraźnie "byłoby dosyć dla dziedzica, aby
poddany z półłanka co tydzień przez rok caly robił
dni 2, a żona jego od św. Wojciecha do św. Marcina
dzień jeden co tydzień. Tłok dwie do żniwa, szarwarki
zaś według potrzeby do młyna, grobli, mostu i na-
prawy dróg". Tę drugą, baxdzo zmniejszoną normę
należy, zdaje się, rożumieć w związku z pomysłem
"zaczynszowania": Zamiast reszty pańszezyzny pła-
ciłby chłop czynśz. Według jakiej porównawezej oce-
ny? Przy dwóch dniach robocizny męskiej i jednym
kobiecej, przy umiarkowanej dniówce 15 groszy, a dla
kobiety 10, razem z innymi świadezeniami ocenia ano-
nim normalną pańszezyznę na 77 zł 20 gr. Gdyby jed-
nak pan musiał płaeić według zasad wolnej podaży;
jak ci, co nie mają poddanych, koszt najmu byłby
może dwakroć wyższy. O ile więc państwo przystąpi
234 Polscţ pżsarze polżtyczni
do powszechnego oczynszowania, to powinno by ona
wymiarkować normę pośrednią. Jeżeli zaś część pańţ
szezyzny pozostanie w naturze, to za całą resztę poţ
winni ziemianie placić tyle, ile najemnik zażąda.
Dodatkowo proponuje autor, aby połowę świąt da=
rować chłopom i nie przenosić z nich odpadającej
pańszezyzny na inne dni, nie żądać też od chorychů,
by się wyręezali posyłkami. Przyznaje, że Wielkopol-
ů ska i Prusy daleko już się posunęły w oczynszowaniu,
za to na Rusi sam autor waha się jeszeze doradzić ta-
ką reformę, bowiem lud tamtejszy m i m o poddań-
stwa często się buntuje, i gdyby furwachty nie strze-
gły granic, uciekałby do Wołoch (nie do Rosji). Ko-
niecznie trzeba zerwać z systemem wydzierżawiania
karezem arendarzom, bo ci dają wódkę i piwo na
borg, przez co chłop się beznadziejnie zadłuża: przy
systemie właśnej dworskiej propinacji piłby tylko za
gotówkę, a więc rzadko i niewiele. Co niemniej waż-
ne, należałoby naśladować sąsiedzkie porządki, gdzie
chłopi są wprawdzie przypisani do ziemi, ale państwo
zapewniło im opiekę prawną. U nas zbiegły chłop do=
staje plagi: powinno być tak, żeby dziedzic tracił doń
wszelkie prawo, jeżeli mu zbieg przed sądem udo-
wodni, że był traktowany po tyrańsku. W związku
z tym czytamy na stroriie 200 (28 III) ważne wyjaśnie-
nie:
Na koniec nie chce się rozszerzać o uciemiężeniu tych nie-
wolników przez wymyślne bicie, więzienie im zadawanym,
osobliwie od tych dziedziców, którzy przeciwko wyraźnemu
przykazaniu Eoskiemu przywłaszezają sobie absolutną władzę
ich życia i śmierci, a ci kary swoje częstokroć zwykli według
zapalezywej popędliwości swojej, a nie raczej sprawiedliwości
na nich wywierać. Ale też taey tyrani, nazywający się usurpa-
tive et despotice domini vitae et necis, w karaniu zapamiętaliţ
Monżtor 235
częstokroć od własnych poddanych tę tyranią cierpiących,
a z ostatniej desperacyi niszezących się, bywają zabijani, inni
w budynkach podpalani, a na ostatek w całej wsi osiadłośei
od nich opuszezeni.
Ten ustęp, zdaje się, najuczciwiej rozwiązuje kwe-
stię: czy było w Polsce j u s vitae et necis szlachcica
nad chłopem. P r a w a nie było, ale bywało nadużycie.
Monitor swych propozycji marcowych dalej nie
podtrzymywał, ale wyczuwając pomruk szarej masy
szlacheckiej, w czerwcu z subtelną ironią roztrząsał
kwestię, czy chłop jest w ogóle czlowiekiem, skoro
nie powóduje się rozumem, jak ten wykwintny świat,
co kradnie, zabija, pije, oszukuje świadomie i racjo-
nalnie. Zresztą i anatomia wykazuje tu wielkie róż-
nice:
Niedawnymi czasy rozbierano głowę pewnego chłopa, który
się dobrowolnie obwiesił, nie mogąc znieść nędzy i uciemię-
źenia pana swojego. Postrzeżono w niej mózg czysty, żyły
i żyłki bardzo dobre i wszystkie organki, które rozumowi do
czynienia swyeh skutków są potrzebne, bardzo doskonałe. Oglą-
dano potem glandulam pinealem, stolicę i mieszkanie duszy,
na której różne figury jak na płótnie wyrażone znajdowały się.
Widać tam było woły, krowy, rolą, zboże wielorakie, gumno,
stodoły i różne narzędzia do rolnictwa i gospodarstwa zdatne.
Ale rzecz dziwna. Otwierając drugą głowę, głowę godności
niepospolitej, postrzeżono pretensje bez zasług, pychę z po=
dłością, pozory przyjaźni i miłości niestateeznej, chęć przod-
kowania przed drugimi, chciwość zbyteczną dostatków i in-
nych wiele chimer ściągających się do wysokości familii. Dzie-
dzic tej głowy zginął w pojedynku z tej przyczyny, iż inaczej
sobie tłumaczył kilka słów przeciwko niemu wyrzeczonych,
niż w samej rzeczy znaczyły.
Po tych wszystkich cytatach i streszezeniach nie
pozostaje chyba wątpliwości co do tego, że jeżeli
Polska w r. 1767-68 zdobyła się choćby na pierwsze
236 Potscy pisarze poZityczni
minimum sprawiedliwości dla chłopa, potępiając zbrod
nię vitae et nacis, stanowiąc karę śmierci na pana zaţ`;
zabójstwo poddanego i oddając jurysdykeję karną nad ţ
chłopami sądom niepatrymonialnym, to sprawił to nie:
ten lub ów senator czy poseł w repninowskiej Dele-ţţ
gacji, leez wielogłowy publicysta występujący podţ
maską Monitora *.
Niestety, z rokiem 1767 pismo wycofuje się z przed
pola walki o lepszy ustrój. Zbyt ciężkie były doświad- ţ
czenia konfederacji radomskiej. Carska i królewska= "
-pruska kontrola po raz trzeci kazała milezeć o tym, co ţ
najważniejsze. Kontynuowali za to Bohomolec i jego `ţ
współpracownicy walkę ó nowego człowieka i nową ţ
kulturę. Kwiat ich myśli nad tymi sprawami można :'
zebrać z lat 1765-84, nie troszeząc się zbytnio o chro- ţ
nologię i aktualność.
Przykre verbum veritatis przeczytano sobie już"ţ
w numerze 20 z r. 1765. "Nie masz narodu pod słoń- `
cem nad naszą Polskę; w którym by te dwie pasyje '
w częstszym ţyły zwyczaju: pycha i podłość razem".
Niby jest równość szlachecka, tytuły arystokratyczne ţ
zakazane, jednak jedni się nadyznają, inni się korzą
gorzej niż na Zachodzie, gdzie książę z markizem,
hrabią, baronem etc. rozmawiają jak równy z rów-
nym. Autor sięgnąłby w ten wrzód jeszeze głębiej,
gdyby zauważył - co nam nieraz zarţucali cudzo-
ziemey (choć i oni nie bez grzechu) - że Polak na
przemian bywa pyszny lub uniżony, zależnie od hu-
moru i sytuacji. Jakże się owa pycha i samowola
przejawia?
' Por. nasz artykuł: Kto zabronii zabijać chiopó2v? w Ty-
godniku Warszawskim 1948, nr 15 (124).
Monitor 239
Jedzie ów nasz majętny bądź na sejm, bądź na trybunał
patriota, a dla samej tylko okazałości kilkunastu nazwisko
i strój pocztowych noszących za sobą prowadząc parobków,
każe oraz nasypanym kaszą i mąką dla tego zgłodniałego ry-
cerstwa ciągnąć karawanom. Przyjechawszy do karezmy, bie-
rze od Żyda owies, siano, piwo, gorzałkę etc., a za to wszystko
nie dając ledwo szóstą albo siódmą część ustanowionej na
targach eeny, domawiającemu się o tak wielką krzywdę
karezmarzowi skórzaną częstokroć każe dopłaeać monetą;
jakby to opuszezone na buty szarawary, przewieszona ładow-
nica i czworograniasto pikowana czapka za nic nie płacić, tyl-
ko podług własnej woli miały przywilej. - Jedzie i ów-
obciążony sługami, cugami, długami; a tym samym nazwany
p a n, wlecze się za nim obszarpana i od samego rekrutowania
nigdy nie płatna dragonia; widać z twarzy tych rabusiów
oehotę spotkania się z wiejskimi kokoszami, przyzwyczajeni
będąc ubogich chłopków krzywdą niepłatne sobie wynagra-
dzać zasługi; stawiają mu na noelegu lub popasie szyldwa-
chów, nie tak dla bezpieczeństwa jego osoby, jako bardziej
dla zabronienia przystępu ukrzywdzonemu i pobitemu karez-
marzowi, któremu czasem, ehoćby i ochota była zapłacić, to
niepomiarkowana na zbytki, a przewyższająca intratę ekspensa
do takowego częstokroć przeprowadzą niedostatku, że i tej
dobrej wykonać nie dopuśei woli.
Rzym spotężniał przez tężyznę i stałość swych
obywateli; naszych przodków także z ciężkich przejść
ratowała stateczność. Lecz ona "zamieniła się w na-
stępcach z szkodą i poniżeniem narodu w zakałę pło-
chości i niestateczności umysłu. Ta zaraza tak daleko
się rozszerzyła, że nie tylko w prywatne, ale naj-
publiczniejsze wehodząc sprawy, stała się prawie nie-
sławnym znamieniem, czyli charakterem narodu. Cóż
albowiem po zgasłej panującej w Polszeze familii
Jagiellońskiej napełniło aż dotąd domowymi powiele-
kroć Rzplitą rozterkami? Kto przybranym raz królom
wierność i posłuszeństwo wypowiadał? W niebezpie-
238 Polscţ pisarze polżtţczni
czeństwach i nieszezęściu odstępował? Kto podzielił
naród na fakeje ustawieznie z sobą z szkodą publiczną
walezące, z któryeh dziś jedna, druga jutro na sej-
mach, sejmikach, w trybunałach przemagała? Jeżeli
nie niestateczność umysłów, które nie mając gruntu
trwałego myślenia i czynienia, za najmniejszą przy-
czyną, za lada poduszezeniem i pozorem gotowe były
to dziś obalać, co wezoraj zbudowały, zdradzać tych,
którym wierność przysięgli, prześladować tych, któ-
rym dopiero sprzyjali, nienawidzieć, których z gor=
liwością zdali się kochać... Czyliżby cudzoziemskie in-
trygi albo ambicja przemożnych wydzierały sobie na
przemiany i ku swym z łatwością skłaniały zamysłom
ludzi wielkimi przymiotami, biegłością w prawie, wia=
domością rzeczy, sprawnością w czynieniu, miłośeią
u braci zaszezyconych, gdyby ei tyle mieli stateez-
ności w umyśle, ile mają doskonałości w rozumie?"
Przezwyciężyć tę lichotę można częściowo, dzia-
łając na umysły. "Będzie wiekopomna i zaiste należy- ţţ
ta wdzięczność trwała w polskim narodzie dla tych, ţ
którzy zrzuciwszy jarzmo prewencyi i gnuśnej nie-
wiadomości, ośmielili się na te, że tak rzekę, bałwany
ś a r m a t y z m u, które przez dwieście lat naród nasţ ţ ţ
czyniły pośmiewiskiem uezeńszyeh. Portalupi, Konar=
ski, Łuskina lód przełamali". Ale trzeba tępić i bez=
pośrednio owe sarmackie przywary. Więc Monitor
smaga zbytki, kłótliwość, przesądy, pojedyńki, głupi
honor, bierność, ociężałość, nieróbstwo, które na równi
z pijaństwem chćiałby wyplenić choćby policyjnym
zakazem. "Aby Polska była długo szezęśliwą, trzeba;
żebyśmy uformowali ród ludżi szezerych, dobroczyn=
nych, odważnych i mądrych".
Do mądrości należy m.in. właściwy stosunek wobeć
Monśtor 239
przeszłośei. My sami nie wiemy, co o tym sądzić. Nie=
którzy tracą miarę w potępianiu dnia dzisiejszego,
nrzesadnie wychwalając przodków.
Przyganiamy wiekom naszym i z podziwieniem słuchamy
ţoważnego starca opowiadającego, jaki stan był w Polskiej za
;ţanowania Jana III, ale ten sam starzec, w kwitnącym niegdyś
ţţţieku zostający, nic w czasie owym nie upatrował w porów-
isaniu tego, co słyszał od tych, którzy pamięcią czasów Zy-
ţmunta III zasięgali; płakali tamci prawie nad wiekiem swoim,
gdy na pamięć sobie przywodzili czasy Zygmunta I. Łatwo by
przeciągnąć dalej tę niezmyśloną, ale na rzetelnym doświadeze-
niu ugruntowaną supozycyją, a pewnie z wieku jednego do
drugiego postępując trafilibyśmy na on czas, którego z podzi-
wieniem niejakim wspominano wiek poprzedzający, a to wiek,
w którym religią było bałwochwalstwo, męstwem dzikość,
szezerością grubiaństwo, bezpieczeństwem kraju słabość sąsia-
dów, związkiem zdań i umysłów gruba wszystkiego niewia-
domość... Ma tedy wiek każdy swoje przywary, ale oraz ma
i zalety, a szali jeszeze nie wymyślono, na której by spra-
wiedliwie dwóch wieków zalety i przywary zważyć można.
Inni - wytyka Monitor w rok potem, a więc w do-
bie już Ponińskich i Sułkowskich - wpadają w prze-
ciwną ostateczność:
Nastali ludzie bez wielkiego kosztu uczeni, których pełna
jest teraz Europa, u których śmiałość za mądrość, zuchwałe
zdań utrzymanie za dowody, świegotliwość za wymowę ucho-
dzi... Nic u nich chwalebnego, nic mądrego, nic czytania god=
nego, tylko co wezorajsi autorowie napisali. Kiedy księgę jaką
w ręce biorą albo o niej słyszą, najpierwsze jest u nieh pyta-
nie: którego wieku żył autor. Biada jemu, jeśli miał nieszezęś=
cie przed tysiącznym sześ‚setnym rokiem (drudzy mówią:
przed tysiącznym siedmsetnym) narodzić się, a tym bardziej
jeśli przed tymże rokiem pisał. Cóż dopiero jeśli żył przed
epochą, od której te lata liczą. Próżno bym autorów tych
przedsięwziął obronę, próżno bym wyţorność myśli, gładkość
stylu i te wszystkie w nieh wdzięki chciał pokazać, nad
240 Polscy pżsarze politţcznż
których uwagą rozpływali się prawie od ukontentowania ich
przodkowie. Starzy są, mówią oni, przeto wybornymi być nie
mogą: Voltaire albo Rousseau z nimi nie żył, przeto myśleć
nie umieli.
Monitor dąży do tego, aby kulturę polską zarazem ţ
uklasycznić - i unowocześnić. Zachwyca się spół-
czesną szkołą angielską, ale też po ćzęści dlatego, że `,
Anglicy najlepiej znają łacinę. Troszezy się o czystość :ţ
języka polskiego, ośmiesza pusto brzmiące oracje i bez-
ładne, niekulturalne dyskusje, domaga się szkolnictwa
zawodowego (nie tykając na razie uniwersytetów), '
radzi natomiast ustanowienie "sehadzek, czyli Akade-
mii w wszelakich umiejętnościach ludzi bieglych" na
wzór paryskiej, florenekiej, londyńskiej. Zamiast jało-
wych i kosztownych wojażów za granicę wolałby wiţ
dzieć napływ wartośţiowych cudzoziemców, którym by
bez obawy dawał indygenaty i nobilitacje, bo nasz
światły król rodak wie najlepiej, kto krajowi potrzeb-
ny. Podnosi redakeja palącą potrzebę kartografu, to '
znów sięgnie aż do Thomasiusa, aby potępić prześla-
dowanie czarownie. O zdolnościach wrodzonych Po- ţţ
laków wyraża się z wszelką otuchą: przykładem tego
geniuszu wspaniały Jan Zamoyski. Ale miewa ksiądz ~
redaktor także chwile pesymizmu: bo oto jakiś autor
(czy nie "chudy literat" Naruszewicza?) strawił lat
kilka na badaniach, napisał i dał dzieło do oeeny lu-
dziom uczonym, myśli, że mu je ktoś wyda i jęszeze
wypłaci honorarium, jak to bywa za granicą... Nie
z tego, on śam musi dopłacić do druku 1000 złotych
(owóż całego roku mojego intrata), bo u nas książek
się nie czyta i nie kupuje. Przez lat 30 nie rozkupiono
kilkuset egzemplarzy Jus publżcu7rc Regnż Polżotzae
Zalaszowskiego... Jestże tu dla kogo się mozolić? I dla
Monżtor 24T
kogo ten zacny biskup kijowski gromadził swą biblio-
tekę, jeżeli...l
Z rokiem 1768 Monitor traći oparcie w tej elicie,
która go dotąd ożywiała i próbowała wprowadzać
w życie głoszone przezeń hasła. Głos pisma głuchnie
wśród agitacyjno-wojennego rozgwaru, nawet linia
jego się gmatwa. Wybuchły na wierzeh instynkty i na-
miętności: instynkt samozachowawezy zwolenników
pracy organicznej (pod którą nieraz kryło się orga=
niczne samolubstwo), instynkt samoobrony tych, co
czuli lub przeczuwali niewolę, furie antykrólewskie
stronników domu Saskiego, żale tych sfer, co wie=
rzyły w gwiazdę Czartoryskich ţ na niej się zawiodły...
Jakkolwiek w Witebszezyźnie pięciu Bohomolców
krwią własną pisało się na zbrojną walkę z najazdem,
warszawski szósty Bohomolec chciałby się wznieść po=
nad odmęt konfederacji barskiej. Stosunek jego do
powstania jest albo żaden, albo negatywny - i to mu
w perspektywie dziejowej zaszezytu nie przyniesieţ
Kogóż tak miały zbudować jego westehnienia nad
cierpiąGym krajem i jego perswazje, że wśród nie=
szezęścia narodowego nikt prywatny nie może być
szezęśliwy, jeżeli redakeja pod koniec r. 1769 organi=
zujących się w Generalność, a więc już wychodzą-
cych z anarehii bojowników, wita cierpką admonicją?
Kogo przekona wywód (w początkach 1770), że
wszelka władza pochodzi od Boga, jeżeli tę samą
naukę głosi znany sprzedawezyk, kanelerz-biskup Mło-
dziejowski, i jeżeli każdy konfederat wie, że Ponia-
towski dostał władzę od Katarzyny II? Nie mógł Mo-
nitor nie zamieście w listopadzie 1771 r. relacji
1 Luka w tekście.
t6 - PolScy pisarze polityczńi XVIII wiehu
24Z Polscy pżsa7ze polżtycznż
o "przypadku" króla JMci Stanisława Augusta i nie`
wstrzymał się w związku z tym od potępienia idei
królobójstwa.
Czasem jeszcze coś zatrąci na temat szlachectwa,
i niewolnictwa, da kazanie czy raczej wypracowanie
o czynnej miłości ojczyzny (czytajcie "patrioci" z przed-
pokoju księcia ambasadora), pófilozofuje nad istotą
wolności jako współzależności między obywatelamiţ
Sporadyczne glossy nad blagą i zniewieściałością, nad
damską paplaniną i dekoltami, nad erotomanią warsza=
wianek i alkoholizmem socjety, ńad niedolą dworakóvţ
i szţzęśliwością sielskich domatorów, wycieczki przeciw
Czasotrawskim i Gadułowiczom - to wszystko popła-
cało może na rynku warszawskim, ale spotykało się ze
wzruszaniem ramion w "kwaterach konfederackich,
a krytyka satyrycznych wierszy i ulotek prowokowa=
ła riposty. Widocznie król, stojący za Bohomolcem,
nałożył tłumik na jego pióro. Jak w r. 1768 wypeł=
niano dziesiątki numerów streszczeniem Ducha p'raz.v;
tak w 1?72 tłumaczono niemal cały rocznik ze Spekta-
tora. Monitor parokrotnie uzasadniał swą powściągli=
wość. W r. 1770 wyliczył, jakie to przywary zamierza
w polskim charakterze wytępić, a w 1?73 zaprezento-
wał obszerną apologię swej akcji2.
= Rękopis urywa się na dacie 1773. Ostatnie słowa zostały
dopisane w redakcji autorskiego maszynopisu, jest to jednak
raczej dokończenie zdania niż rozdziału, który czyni wrażenie
nieukończonego.
tjlll. SPRAWY DUCHOWIEŃSTWA 1 ROţNOWIERSTWA
Kryzys religijny. Anomalie w położeniu Kościoła. Nadmiar d6br,
nadmiar zakonbw, nadmiar władzy nad żywiołem świeckim. Dra-
styćzny przykład z Mazowsza. Zatarg o jurysdykeję księżą za
Augusta III. Pisma szlacheckie atakuja kler. Odpór J. J. Załus-
hiego. Niedosz3a koniidencja inter status. Sţymon Majchrowicż
o trwałej szczęśliwości królestw. "Polski Bossuet" cichym prze.
ciwnikiem Konarskiego i oświaty. Istota sprawy dysydenckiej.
Ekonomićzna i polityczna wartośE rbwnouprawnienia wyznaxi. Ar.
gumentacja petersburska. Obustronne wywody prawnicze i histo-
ryczne. Prześada w dysydenckich atakach. Roznxowa dwóch ka-
waleró'uţ. Załuski, nie Końarski jej autorem. Fanatyk zagadał
publicystę. Brak etycznego i politycznego pogłębienia hon-
trowersji.
ţryzys religijny, który za Stanisława Augusta towa-
rzyszył kryzysowi politycznemu i upadkowi państwaţ
datować można dokładnie od r. 1764. Wtedy państwa
akatolickie rozpoczęły nacisk na Polskę pod hasłem
sprawy różnowierczej; wtedy, jak to bywało i w daw-
niejszych bezkrólewiach, przypomniano sobie nie=
załatwioną "kompozycję inter status"ţ tj. rewizję sto-
sunku Kościoła do państwa.
Kto by chciał sięgnąć do korzeni sporu między
klerem i stanem świeckim, jaki zaostrzył się u nas
w połowie w. XVIII, musiałby się cofnąć co najmniej
w czasy Zygmunta III i Władysława IV, a zarazem
zrobić wyciećzkę na Zachód. W latach dwudziestych
i trzydziestych XVII w. głośno było o egzorbitanejacb
242 Polscţ p2sarze polityczrti
o "przypadku" króla JMci Stanisława Augusta i nieţţţ
wstrzymał się w związku z tym od potępienia ide3
królobójstwa.
Czasem jeszcze coś zatrąci na temat szlachectwa,
x niewolnietwa, da kazanie czy raczej wypracowanie
o czynnej miłości ojczyzny (czytajcie "patrioci" z przed-
pokoju księcia ambasadora), pófilozofuje nad istotą
wolności jako współzależności między obywatelami:
Sporadyczne glossy nad blagą i zţiewieściałością, nad
damską paplaniną i dekoltami, nad erotomanią warszą=
wianek i alkoholizmem socjety, nad niedolą dworakóţ;%
i szţzęśliwością sielskich domatorów, wycieczki przeciţv
Czasotrawskim i Gadułowiczom - to wszystko popła-
cało może na rynku warszawskim, ale spotykało się ze
wzruszaniem ramion w 'kwaterach konfederackich,
a krytyka satyrycznych wierszy i ulotek prowokowa=
ła riposty. Widocznie król, stojący za Bohomolcem,
nałożył tłumik na jego pióro. Jak w r. 1768 wypeł=
niano dziesiątki numerów streszczeniem Ducha praţ;
tak w 1772 tłumaczono niemal cały rocznik ze Spekta-
tora. Monitor parokrotnie uzasadniał swą powściągli=
wość. W r. 1770 wyliczył, jakie to przywary zamierza
w polskim charakterze wytępić; a w 1773 zaprezento-
wał obszerną apologię swej akcji2.
= Rękopis urywa się na dacie 1773. Ostatnie słowa zostały
dopisane w redakcji autorskiego maszynopisu, jest to jednak
raczej dokończenie zdania niż rozdziału, który czyni wrażenie
nieukończonego.
ţ?111. SPRAWY DUCHOWIEŃSTWA 1 ROŻNOWIERSTWA
Kryzys religijny. Anomalie w położeniu Kościoła. Nadmiar dóbr,
nadmiar zakonów, nadmiar wład%y nad żywiołem świeckim. Dra-
styćzny przykład z Mazowsza. Zatarg o jurysdykcję k5iężą za
Augusta III. Pisma szlacheckie atakuja kler. Odpór J. J. Załus-
hiego. Ńiedoszła konfidencja inter status. Sżymon Majchrowicż
o trwałej szczęśliwości królestw. "Polski Bossuet" cichym prze-
ciwnikiem Konarskiego i oświaty. Istota sprawy dysydenckiej.
Ekonomićzna i polityczna wartośE równouprawnienia wyznań. Ar-
gumentacja petersbur5ka. Obustronne wywody prawnicze i histo-
ryczne. Prześada w dysydenckich atakach: Rozrnowa dţwbch ka-
walerbuţ. Załuski, nie Konarski jej autorem. Fanatyk zagadał
publicystę. Brak etycznego i politycznego pogłębienia hon-
trowersji.
ţryzys religijny, który za Stanisława Augusta towa~
rzyszył kryzysowi politycznemu i upadkowi państwa;
datować można dokładnie od r. 1764. Wtedy państwa
akatolickie rozpoezęły nacisk na Polskę pod hasłem
sprawy różnowierczej; wtedy, jak to bywało i w daw-
niejszych bezkrólewiach, przypomniano sobie nie=
załatwioną "kompozycję inter status"; tj. rewizję sto-
sunku Kościoła do państwa.
Kto by chciał sięgnąć do korzeni sporu między
klerem i stanem świeckim, jaki zaostrzył się u nas
w połowie w. XVIII, musiałby się cofnąć co najmniej
w czasy Zygmunta III i Władysława IV, a zarazem
zrobić wyciećzkę na Zachód. W latach dwudziestych
i trzydziestych XVII w. głośno było o egzorbitancjach
244 Polscţ p%sarze pohtţczni
i kompozycjach; przycichło w ciężkiej epoce "potopu"
i wojen tureckich; epizodyczny charakter miały zaţ
targi Władysłaţva IV z Urbanem VIII, podobnie jak
konflikt wszystkich stanów,z nunejuszem Santinim za
Augusta II.
A ů jednak zarzewie sporu się tliło. Na czym ów
spór polegał? *
Po pierwsze, w rękach duchowieństwa nagroma-
dziła się nieproporejonalna suma dóbr, zwłaszeza ziem-
skich. Można było zużytkować to bogactwo lepiej,
zaiste nie dla szlachty, ale dla państwa i społeczeń-
stwa. Najgorsze byłoby oczywiśeie rozdrapanie dóbr
duchownych przez zazdrosną szlachtę, bo wtedy zy-
skałaby prywata, straciłaby kultura, a ueierpiałby
także chłop, któremu w majątkach duchownych nie
najgorzej się działo. Ale ogrom dóbr "martwej ręki"
nie był w należytm stosunku ani do potrzeb obrony
państwa, ani do osiąganych przez kler wyników oświa-
towo-kulturalnych, ani nawet do leżąeej na jego su-
mieniu edukacji religijno-moralnej ogółu. Tu też pry-
wata nadymała się nieraz kosztem służby publicznej.
Po wtóre, anomalią było na tle XVIII w. rozmno-
żenie zakonów. Óweześni postępowcy wytykali w tym
osłabienie siły rozrodezej narodu, ale to była rzecz
bagatelna w porównaniu z tym niedbalstwem o ludzki
materiał, mianowicie o dzieci chłopskie, nad którym
bolał Stefan Garezyński. Bądź co bądź duży zastęp
młodzieży bez głębszego powołania szedł do klaszto-
* Hrak dotąd opracowania konfliktu między stanem du-
chownym i świeckim w XVIII w. Problematykę wysnuE mo-
żna ze współezesnych głosów polemicznych Załuskiego, Skar-
szewskiego i in. oraz z nieco jednostronnego opracowania
W. Smoleńskiego.
Spra2ţţ ducho2vieńst2va ţ różnoţwżerstzva 245
rów, by zasilić kadry aktorów Monacho7n,achiż, które
to kadry, jak przyświadezali nunejusze i jak przy-
znaje historyk, bardzo nieehętńy reformie, przed-
stawiały się nader licho i reputacji Kościoła nie pod-
nosiły.
Po trzecie, kler mimo tylu objawów niezadowolenia
ze strony świeckiej obstawał przy swojej władzy nie
tylko nad sumieniem i moralnością rodzinną Polakówţ
ale także nad znaczną sferą interesów materialnych,
nawet w sprawie dziesięcin, gdzie sam był stroną skraj-
nie zainteresowaną. Uzasadniano wprawdzie księże są-
downictwo w sprawach dziesięcinnych marudztwem
i niesumiennośeią sądów szlacheckich, ale nie da się
zaprzeczyć, że tu już szło nie o immunitet Kościoła wo-
bec świeckiego despotyzmu, tylko przejawiała się za-
ehłanność.
Czwarta "egzorbitaneja" nad "stanem świeckim"
nosiłaby zapewne etykietę ultramontanizmu, gdyby
ten wyraz wówezas w Polsce był znany.1\Tie mogło być
skarg na ingereneję Rzymu w sprawy rozdawnictwa
biskupstw, opactw i beneficjów, odkąd Kazimierz Ja-
giellańezyk wywalezył tę prerogatywę dla swej korony
i odkąd spór o opactwa załatano kompromisem (1763).
Ale wyrzekano na wyciekające do Rzymu annaty
i świętopietrze, jak i na kosztowne procesy rozwodowţ
przed rzymskim forum tudzież w sądzie nunejatury.
Nie było powodu do skarg na właściwy kleryka=
lizm, tj. na zbytni wpływ hierarehii kościelnej na po-
litykę państwa, bo w izbie poselskiej nie było ani
jednej sutanny, a w senacie dwudziestu kilku bisku-
pów nie prowaćlziło wspólnej polityki, poza sferą inte-
resów stanu duehownego i katolicyzmu.
Tak wyglądała drzemiąca w połowie XVIII stule-
246 Polscţ pżsarze politycznż
cia kontrowersja "inter status". Nagle od obcej iskrţ
zatliła się kupa wilgotnego chrustu w zaścianku mazo=
wieckim i począł się z niej wydobywać gryzący dym
raczej niż płomień. Płomyki przybrały po trosze po=
stać nieosobliwej literatury.
Wiadomo z badań Wł. Smoleńskiego, jak szlachta
mazowiecka stękała w poddaństwie u proboszezów
płockich* i jak później w atmosferze "przewrotu
umysłowego" atakowano księży - aż do ostateeznegr>
rozbioru **. Historyk pozytywista widział w tych utarez=
kaeh przejawy kulturalnego postępu, sam bowiem stał
ćałą duszą po stronie żywiołu świeckiego: Ale jak się
przedstawiał ów spór w przekroju społecznym?
Szlaehta, nawet chodaczkowa - to była szlachta; ducho=
wieństwo, zwłaszeza u dołu, wśród tych plebanów, co
się żywili dziesięciną, było przetkane żywiołem plebej=
śkim; tędy awansowali w najtrudńiejszych warunkach
śynowie mieszezańscy i chłopscy: Duchowieństwo
w osobie proboszezów płockich, czyli książąt sieluń-
skich, nadużywało ekskomuniki przeciw osobom zale=
gająeym z dziesięciną. Marszałek Franciszek Bieliński,
dotknięty osobiście takim rygorem, uderzył w dzwon
na trwogę, a że miał on poufne kontakty z Franeją,
więc w znacznej mierze jego inspiracjţ wypadnie poţ
dobno przypisać najpierw sądową kampanię szlachty
liwskiej [i garwolińskiej] przeeiw księżej jurysdykeji
i samym dziesięcinom, a potem wojnę publicystyczną
o stanowisko hierarehii kościelnej w państwie:
* W. Smoleński, Mazowiecka szlaehta w poddaństuţae
u proboszezóţ płockżeh, Pżśnża I, s. 113-172.
** Tenże, Przeţrót umţstóu>y ţ Polsće XVIII wieku,
Warszawa 1891.
Spraz.vţ duchouţieństwa i różnoz.vierstţa ż4ţ
VV r. 1753 ukazało się w polskim przekładzie po=
śmiertne dzieło księdza de La Borde oratorianina:
Naukż o żstocże, ţóżţżcy ż g'raţn,icach d'wóch zţładz, tj:
duchoţwnej ż śwżeckżej, oparte na założeniu, że Chrys=
tus głosił królestwo Boże nie z tego świata, więc Koś=
ćiół żadnej władzy przymusu mieć nie może, a wszel=
kie atrybucje pubiiczne ma jedynie z łaski władzy
świeckiej. Papież Benedykt XIV (znany zresztą z nieţ
ćhęci do jezurtów) dzieło to potępił, a wypadki wojen-
ńe odciągnęły uwagę polskich czytelników w inną stro=
nę. Zresztą jakaż to wówezas władza, królewska, sejţ
ţziowa czy sejmikowa; miałaby się mocować z władzą
duchowną? Postawił się hardo jakiś sędzia ziemski
warszawski, polemizował z nim w Liśeże do przyjacżeţ
Ia jakiś prałat (1759)1. Wśród zarzutów przeciw Ko=
narskiemu był,ţ jak pamiętamy, i taki, że żywioł świecţ
ki użyje zasady większości, żeby zmajoryzować, wy=
właszezyć z dóbr i usunąć z senatu oraz trybunałów
osoby duchowne. Tak by się może kiedyś stało; gdybţ
ogół szlachty najpierw skwitował ze złotej wolnośei;
a potem przejął się treścią Refleksyj, jakie ktoś; uda=
jący bezstronnego, spłodził w r. 1762 *.
W dość zabawny sposób weszło to pismo do litera=
tury politycznej. Autor, czy też ktoś bliski autorowi;
pokazał francuski skrypt przyjacielowi, mówiąe: "Weţ
WPan i przepisz po polsku, a jeżeli ehcesz, to i odţ
pisz": Przyjaciel, z pewnością duehowny; najpierwů
"najrzetelniej" przetłumaczył Refleksyje, potern odpi=
* Osobno ta Refleksy7a nigdy nie była drukowana.
ţ List pezvnego prałata do prźţ9aciela ż okazţż obiekcţţ
ńa duehouţieństuţo dawnżej pisany, teraz z okoliczności de=
kretu zże7nskiego uţarszauţskżego do druku podaţy, 7oku I759:ţ
248 Polscţ pżsarze polżtyczni
sał najuprzejmiej - i wydrukował we wspólnej ksią=
żeczce *. Czemu był tak uprzejmy? bo mu imponowała
"godność WPana zacna, rozum w poradach opatrzny,:
roztropność w sprawach układna, wiadomość rzeezy
doskonała; cnoty... między rycerstwem szanowne i mię-
dzy senatorami poważane i od Majestatu kochane".
Końcowe wyrazy: "inimicus causae, amicus personae"
odsłaniają nam osobę tłumacza-polemisty. Był to nikt
inny jak J. J. Załuski. On tylko umiał tak z rękawa
wysypać nazwiska poprzedników, traktujących o tejże
kwestii: Smoguleckiego (1619) i Dobrţcieskiego (1607);
on też vy sporze o veto z Konarskim użył tej samej
,ţ 2
formuły: "inimicus causae, amicus personae. Lecz
z kim on polemizował? Albo z Mniszehem, albo z Bie-
lińskim, lecz raczej z pierwszym, któremu po fran-
cusku skomponował może Refleksyje jakiś braciszek
lożowy.
Kwinteseneja sporu przedstawia się tak. Wróg Koś-
cioła a obrońca szlachty jedyną przyczynę animozji wi-
dzi w niepohamowanej żądzy władzy po stronie kleru.
Sam on już nie wie, kto gorszy: księża świeccy czy za-
konni. Tamci chcą sądzić szlachtę, ci zakładają odręb-
ne jurydyki w miastach. Tamci bez żadnej podstawy
wymuszają klątwami dziesięciny i obeiążają folwarki
kredytami nie do spłacenia, ci nie zwracają rodzinom
raz otrzymanych zapisów. Gdyby się księża zrzekli
sądu nad świeckimi w sprawach dziesięcinnych, łat-
* Uuaga na refleksţje osoby nże zţ;iqżącej sżę do żadnej
stronţ nad poróżnżenżenz sżę szlachty z duchowżeńslmenz uţ Po1-
szeze. R,oku 1762.
ţ Konopezyński w tym miejscu dopisał: "L. veto ezy Ko-
narski". Cytowanych słów Załuskiego nie znajdujemy jednak
ani w książce Lżberum veto, ani w monografii o Konarskim.
Sprauţy: ducho2aieńst2Ua i różnoţżerstuţa 249
wiej by osiągali egzekueję wyroków niż teraz, gdy
straszą klątwami. Chrystus nie dał papieżom innej
władzy niż tylko nad sumieniem wiernych, a tu na-
wet wdziera się nunejatura w sądzenie procesów
o rozwody itp. (w związku z tym autor próbuje wy-
jaśnić ziemski początek papiestwa). Księża wbrew
ustawom zagarniają dobra szlacheckie, pożyczając na
nie sumy dwa razy wyższe niż wartość hipoteki. Autor
próbuje przerazić czytelnika liczebnym rozrostem kle-
ru: 2 arcybiskupów, 15 biskupów, 50 kolegiat, 32 opact-
wa, klasztorów białogłowskich 117, męskich 441 - to
na Polskę za dużo. Ileż mniszych posagów tonie w tych
murach, ilu tam żyje próżniaków. Wnioski stosunkowo
proste: jeżeli ma być zgoda między księżmi i szlachtą,
to trzeba, aby najprzód duchowieństwo poddało się do-
browolnie pod jurysdykeję przyzwoitą, pod władzę oj-
czyźny swojej (tzn. żeby zrzuţiło władzę Rzymu), aby
więcej nie nabywało dóbr pod utratą danych na nie
wierzytelności i aby zamiast dziesięciny kontentowało
się - dwudzieściną.
Mamyż streszezać 90 stronic biskupiej repliki? Wy-
starezy ogólniejsze resumţ, ponieważ jeszeze dwa ra-
zy do tych spraw wrócimy. Spokojnie, w pojednaw-
czym tonie, z gruntowną erudycją, a z "niezwyczajną
flegmą", aby nie urazić wpływowego "przyjaciela",
wykazuje Załuski, że jednak dziesięcina ma podstawę
i w Piśmie Świętym, i w prawach krajowych; że du-
chowni nie więcej władzy uzurpują nad świeckimi, niż
ci nawzajem nad nimi, źe władza papieska ma na zieů.
mi nie gorsze początki niż władza królów i szlachty;
co do sądów o dziesięciny proponuje forum ubiquina-
rium, tj. dowolny wybór sądu świeckiego lub duehow-
nego. Źródła władzy, zawsze boskie, odróżnia autor od
250 Polscy pżsarze politţczni
wskazania władcy przez lud, przez hierarehię lub przez
zwierzehnika; obala baśnie o nadzwyczajnych bogaetţ
wach klasztorów: liczebńość i rozrost hierarehii koś-
cielnej tłumaczy wzrostem zadań duszpasterskich.
Umie opowiedzieć konkretne rzeczy o "próżniactwie"
księży; dowodzi legalności nabywania dóbr przez za-
staw z zastrzeżeniem wykupna. O zamianie dziesięciny
na dwudzieścinę nie chce słyszeć.
Publikacja Załuskiego przeszła niepostrzeżenie
(autora ńawet bibliografowie nie rozpoznali); może
ţą ńawet nie bardzo kolportowano, aby nie wywoływać
wilka z lasu. Mimo to zbliżająca się pod nowym kró-
lem nowa era musiała się zająć wśród innych zadaw=
nionych boląezek także drażliwą "dyfideneją inter sta-
tus". Sejmy konwokacyjny i koronacyjny wyznaczyły
delegacje z 52 osób (pół na pół świeckich i duchowţ
nych) dla ułożenia kompozyeji. Niektórzy biskupi
'uchylili się od udziału i termin 28 września 1765 nie
przyniósł nic nowego.
Tymezasem jednak z innej strony zabrzmiała nuta
wysokiej żarliwości religijnej - tak wysokiej; jakby
szło o zagłuszenie nawet rozpraw nad naprawą Rze=
czypospolitej. W krytycznym roku 1764 ukazało się
dzieło sztandarowe broniącego się katolicyzmu, mia=
nowicie jezuity księdza Szymona Majehrowicza T'rz.ua=
IośE szezęślżzr>a kţólestţ albo smutrty żeh upadek u>ol=
ny7n, narodom przed oczy stawżotze*. Warto się nim
bliżej zająć, bo jest to wykład wiary i podręeznik teo=
logii moralnej, poparty dowodami z historii, a miaroţ
dajny dla skrajnego odłamu katolików zachowawców:
* Trzoalość szezgślż2ţa królestţ albo smutnţ żeh upadek
ţ.volnym narodom przed oćzţ sta2użone, Lwów 1764, 4 tomy,
ś. 1537 i kart 20. Wyśzło drugie wydanie w Kalisżu 1783 r. `
Spra'w?! ducho2vieństţ>a i różno2vżerstuţa 25t
Rzecz wyszła z zalecenia Wacława Hieronima Sie-
rakowskiego, arcybiskupa lwowskiego, we Lwowie
w drukarni Akademii SJ, ma więc za sobą wysokie
poparcie. Cztery grube tomy, razem około 1600 stronic:
Smoleński nazwał Majehrowicza - może trochę z prze-
polskim Bossuetem*; powtórzył to Józef
kąsem -
Feldman i przytoczył próbki historiozofii autora jako
wybitny przykład religijnej myśli epoki saskiej**.
Nie zadowolił się tym wyróżnieniem Stanisław Bed-
narski i próbował podnieść opinię Majehrowicza także
jako głosiciela odradzającej się myśli obywatelskiejs:
Gzytano te tomy, ale nie słychać, aby nad nimi dysku-
towano - w początkach doby stanisławowskiej, sta-
nowezo jednak należy on duchem do czasów saskich.
Wszelkiej pochwały godzien jego czysty język, alţ
wiedza? ale myśli?
Książkę przenika nastawienie _religijno-moralne.
Narody póty są śzezęśliwe, póki żyją po bożemu.
"Choćby i najmilszy i wybrany naród, jakim przed=
tem był ten lud izraelski, jeżeli porzuci przez niepra-
wość Boga, sprawiedliwym sądem odrzucony od niego
upada i ginie". Wykazuje to autor na przykładzie wie-
lu, także i przedehrześcijańskich narodów` Wynikałoby
z tego przeglądu, że etyka niezbędna do życia narodo-
wego nie musi być katolicka, dość, gdy do niej stop-
niowo zdąża. Jednak losy narodów nowożytnych świad-
czą o czymś innym: komu raz dano światła prawdziwej
* W. Smoleński, Szkoły historţczne uţ Polsce, 1887, s. 2-3;
tenże, Przeţrót, s. 13.
** Czasy saskie = 2Uţbór źródel, Bibl. Narodowa, seria I,
nr 110, Kraków 1928, s. XIII.
s St. Bednarski, Upadek i odrodzenie szkól 9ezuickich
ţ.a Polsce, Kraków 1933, s. 91-93:
252 Polscy pżsarze polżtţcznż
wiary, ten odstępując do herezji upada pod
moralnym.
Przedwieczna, niedościgła w rządach swych mądrość Najţ
wyższego Pana, lubo za wszystkie dzieła mieć od nas powinnţ
przepaścistą cześć, ţoszanowanie i chwałę, atoli szezególniţ
za ową dobrotliwą pieczą, którą Kościół utrzymuje i broniţ
aby między tyle nawałnościami nie upadał, światło prawdziţ
wej wiary aby między tyle burzami nie zgasło. Od narodu
do narodu obnosi świętą swoją wiarę po okręgu ziemi: tychţ
którzy się jej niegodnymi stają, sprawiedliwie odrzuca, ale
na ich miejsce inszych łaskawie objaśnia i przyjmuje. Kiedy
Żydzi niegodnymi się stali Ghrystusowej wiary, odrzucił ich;
ale wiarę przeniósł na azjatyckie i afrykańskie narody: kiedy
i ci przez swoje grzechy i kacerstwa niewdzięcznymi byli;
porzucił ich, ale wiarę przeprowadził na północne królestwa;
gdy znowu i ci zepsuli sumnienie, oziębli w potożności, wdali
się w luterskie i kalwińskie błędy, opuścił ich, ale światło
wiary przeniósł przez bezdenne morza w podziemne indyjskie
królestwa i w amerykańskie państwa.
Wywód ten trzyma się mocno wewnętrzną logiką ţe
katolickiego credo, ale gdy autor buduje na nim do- `ţ
czesną szezęśliwość i trwałość królestw, trzeszezy pod =
nim zbyt naciągnięta historia. Że Niemców luteraniznł`
rozbił i osłabił, zgoda. Że Duńezycy po złamaniu hie-'
rarehii kościelnej popadli w rozbrat stanowy i dostali;ţ
się pod absolutne, rządy - również zgoda. Ale żebyţţ
Szwedzi po Gustawie I stracili wolność i żeby przez
to "upadło ich królestwo", na to każdy ezytelnik mu-ţ
siał szeroko otworzyć oczy. A jak dowiódł autor upad=
ku Anglii? Bardzo prosto: że tam wszystkie stany pła
cą wysokie podatki. Jeżeli ktoś uważa ieh za szezęśli- '
wych pod protestanekim rządem, to takie samo szezęś-
cie mają i bisurmanie. W przeciwieństwie do tamtych
upadających narodów Polska kwitnie w bogobojności.
Tu już się ujawnia umysłowa izolacja Majehrowi-
Spra2ţy ducho2ţżeńst2va ż różnouţżerstuia 253
cza. Temat zbiorowego szezęścia ludzi był wówezas
dość modny na świecie. Konarski poddał swym ucz-
niom zagadnienie uszezęśliwienia wł.asnej o j c z y z n y
(1758). Niemiec Jan Henryk Gottlob von Justi świeżo
(1760) ogłosił Abhandlung von Macht, Gluckselżgkeżt
uţd Kredżt eżn,es Staates. Było i będzie takich docie-
kań więcej. Czy Majehrowicz zajrzał do traktatu Ju-
stiego, pełnego przepisów policyjno-kameralistycznych,
można wątpić. Ale na pewno miał na oku Konarskie-
go. Pijar wołał na alarm, że giniemy, i szukał środków
ratunku, a jezuita w rok po nim, w momencie sejmu
konwokacyjnego, sławi szezęśliwośe; gdy wspomni
o "nie pozwalam", to tylko po to, aby przestrzec, że
go w monarehiach nie ma; gdy dotknie usterek Polski,
to je znajdzie jedynie w trybunałach. Pijar uczył, że
trzeba poprawić urządzenia, bo samym moralizatorst-
wem ojezyzny się nie zbawi. Jezuita o żadnych refor-
mach mówić ani słyszeć nie chce: "Jeżeli się ludzie
pppsują, na cóż wyjdą obrady i najlepsze prawa?",
i zaraz wpada w niekonsekweneję, bo przyznaje, że
każdy szkodnik świadezy śię u nas swym sumieniem.
Konarski uezył myśleć, argumentować, Majehrowicz
chwalił przodków za to, że się bili, a nie dysputowali.
W ogóle przeszłość stanowa jest dlań szanownym,
obowiązującym wzorem. "Królestwo porządne, jeżeli
wszystkie w nim stany pilnują porządku i ten w sa-
mych sobie noszą". Stan duehowny powinien bye licz-
ny, bogaty i gorliwy. W stanie świeckim samo jądro
stanowią d o m y, tj. elita możnowładeza. Wprawdzie
ich synowie już dziś nie zwyeiężają nieprzyjaciół, ale
winniśmy je respektować za dawne zwycięstwa praoj-
ców; od szezęśliwości domów zależy szezęśliwość naro-
dów. Autor ma za złe Szkotom, że pod wpływem na-
254 Polscţ pi arze pol2tyczni
;uki kalwińskiej chcieli podnieść pospólstwo; nic dziwţ
nego, że mówiąc o powinnościach kleru ani słowem ni
wspomni o tym, jak on ma wpływać naů stosunek dzie-=
dzica do chłopa. Piętnuje Żydów za szacherki walutoţţţ
we podezas wojny śiedmioletniej, ale słówka nie piśnie:`
na obronę polskiego mieszezaństwa.
Jest to uderzające, jak Majehrowicz umie się przeţ'
ślizgiwać nawet obok takich kwestii: "czyli w Polsc
wolno czynić jak kto chce?" Popisuje się uczonos
cią: rzecz naturalna i słuszna, że cytuje Bellarminaţţ
Baroniusa i Pelzhoffera, ale z wystawianych na pokaż
Długoszów i Petrycych nie pouczającego wywnioskoţţ
wać nie potrafi. Od czasu do czasu ośmiesza siţţ
wzmianką o k a 1 w i n c e Elżbiecie Tudor lub o dzieţ
weczţe J u I i a n n i e d'Arc. Żródłem zła jest szatanţś
bo on nas kłóci. Wszystko pójdzie lepiej, gdy przţţ;ţ
staniemy sprowadzać nauczycieli cudzoziemców i czy=ţ
tać księgi nieprawowiernych autorów, choćby one'
skądinąd były najmądrzejsze (jeszeze jedna nauczka:;
dla Konarskiego): Krótko mówiąc, autor stał na wysoţ Eţ
kości zadania, gdy potępiał pojedynki i dekolty, ale ţ
gdy filozofował nad trwałością królestw, to sięgał jak '
sutor ultra crepidam.
Gdyby nawet Stanisław August doprowadził do`ţ
skutku "konfideneję inter status" (a są poszlaki, że nieţţ
tylko taki Sierakowski, ale i Adam Krasiński bojko-
towali projektowaną naradę), to owe rozdźwięki zagłu-'ů
szyłaby zupełnie - z korzyścią dla harmonii międzyţ=ţ
dworem i plebanią - sprawa dysydeneka. Gdyby to ţ
był wiek XVII, doszłoby może do tworzenia nowycţţ
sekt czy do "miłosn ch ale bezowocn ch kolokwiów
mnże do propagandy "irenistycznej" między wyznaniaţ
mi. Powodów do zbliżenia nie brakło - choćby w imię
Sprauţy duchouńeństzva i różnouţierstuia 255
wspólnej obrony wiary przeciw niedowiarstwu. Ale
w latach 1764-68 walezono słowem i piórem, póź-
niej także szablą i żagwią, o stwardniałe systemy koś-
cielne bez ubiegania się o to, czyj ideał wyższy, za
to z prawniczą zaciekłością na punkcie dawnych wolţ
ności i przywilejów*: Protestanci i prawosławni rzu-
cili się tak na ślepo w objęcia obcych dworów i taki
ujawnili apetyt na godności i dostatki, że po stroniţ
przeciwnej uznano ieh za pospolitych zdrajców, któ-
rym aż nazbyt słusznie odebrała Rzplita niedawno do-
stęp do sejmów, sądów i urzędów (1733-1736). Tamci
apelowali do pergaminów Zygmunta Augusta, ci przy-
taczali jeszeze dawniejsze edykty przeciw herezji. Za-
granica protestaneka i prawosławna przyklaskiwała
uciśnionym; zagranica katolicka, objţta ruchem anty-
kościelnym, nie przeciwdziałała. Tak między Wolte-
rem, Grimmeni; Katarzyną, Fryderykiem z jednej
strony, a nunejuszem Viscontim i Durinim nie zna-
lazł.o się miejsca na polityczńe ujęcia problemu, które
jeszeze najmądrzej reprezentował samotny król Sta-
nisław.
Można było zaiste oświetlić sprawę także z innyeh
stanowisk: król i jego ludzie w Monitorze, jak wie-
my, nieraz potrącali strunę ekonomiczną, mianowi-
cie korzyść ze sprowadzenia zamożnych i przedsiębior-
czych hugonotów z innych krajów; na co zresztą śtrona
przeciwna nie pozostała dłużną odpowiedzi, że z tej
żarazy więcej będzie moralnej szkody niż materialnej
korzyści. "Wszakże w Piaskach, Belżycach, w Węgro-
wie; w Wielkiej Nocy etc. nad opis praw, bo w ţzie-
* Zestawienie druków w sprawie dysydenekiej z różnych
czasów u Estreichera pod Dysydenci.
256 Polsey pżsarze politţczni
dzicznych dobrach stają zbory, a nie masz ani manuţ
faktur, ani handlu"; gdzie indziej manufaktury sąţţ,
a nie ma dysydentów. Żydzi są gorsi, bo niewierniF
i nieraz trzeba rozrzucać ich wyniosłe bożnice, aleţ
właśnie dlatego, że wzgardzeni, są oni mniej niebez
pieczni: "heretycy zacni są urodzeniem i doskonałoś= ţ
ciami nauk, mają swoich królów protektorów". Pra-ţ
wie nikt nie śmiał podnieść tej historycznej prawdy, ţ
że mózgi polskie, także katolickie, lepiej się ruszały
w literaturze i nauce, kiedy było z kim konkurować
na polu kultury. Zresztą, skoro dysydenci przypuścili
szturm na płaszezyźnie prawa, historii i polityki, to
obrońcy Okopów Św. Trójcy ograniczali się też do
tego aspektu *.
Goryczy dolali dysydenci do swego preparatu, so-
lidaryzując się bez zastrzeżeń z polityką rosyjską. W
grudniu r. 1766 wyszła w Petersburgu broszura Pra-
ţwn dysydentózt>, do których przyłączone ż pţazua po-
tencyj interesujq;cych się za nżeţn,ż. Przyłączeziie wy- '
* Brak bezstronnego opracowania dziejów toleraneji w Pol- ţ
sce i za granicą. W. Krasiński, Zarys dzżejów po2.t>stania
ţ upadku rejormacjż zU Polsce, t. II, Warszawa 1905, nie pogłę-
bił zgoła tego rozdziału dziejów ani nie wglądał za kulisy
sprawy dysydenekiej w XVIII w.; Feldman prawdomównie ;ţ
oświetlił ją w ramach drugiej połcwy panowania Augusta ţţ`
Mocnego (Spra2sţa dysydeneka za Augusta II. Reformacja ţ
2v Polsce, 1924). Nasze uwagi O dauţnej ż no2Uej nżetoleranejt *ţ
polskżej [w:] Od Sobżeskżego do Kośeżuszkż, Warszawa 1921,
pisane w pośpiechu, zawierały parę błędów, które przy naj-
bliższej sposobności sprostowaliśmy w Dzżejach Polskż no-
t.vożytnej. Studium o sprawie dysydenekiej w dobie konfede-
racji barskiej i pierwszego rozbioru, przeznaczone dla czaso-
pisma Nasza Przeszłość, nie mogło się ukazaE. Artykuły o Golt-
zach i Graţowskich czekają na druk w Pol. Słow. Eiogr.
[W lataeh 1959-1960 ukazały się w t. VIII Pol. Słow. Biogr.):
Spra2vţ ducho'wie>istuţa ż różnouţżerstţna 259
gląda tak, jakby obraz nie pozbawiony cech dodatnich
w ramach z kradzionego drzewa i pozłoty. Na począt=
ku słowa Katarzyna i Panina, w środku dedukeja
Goltzów i towarzyszy, może zasilona erudycją jakie-
goś Lengnicha czy Gereta, dalej znów mówi imperato-
rowa, a na końcu wspólny dobór "piţces justificati-
ves". Carowa zaczyna od wielkiej przesłanki, że związ-
ki między narodami "z samsiedztwa wynikające" upra-
wniają do mieszania się w sąsiedzkie sprawy - oczy-
wiście uprawniają stronę silniejszą: "Historia Europy
dwóch nie wystawi narodów, między którţnli by
związki takowej natury dawniejsze i w interesach
swoich ściślejsze nad imperium całej Rosji i Królest-
wo Polskie znajdować się mogły". Wiadomo, ile ezynił
Piotr Wielki dla zabieżenia niebezpieczeństwom Rzpli-
tej (fakt niewątpliwy, choć mocno dwuznaczny). "Pod-
czas panowania najjaśniejszej Anny chciawszy to du-
chy burzliwe uczynić prawem, ţeo wojna i niezgoda
uknowała, Rosja jako samsiadka i wierna Rzplitej
aliantka przez skuteczne interesowania swoje przy-
wróciła ciszę i uspokojenie, na fundamencie indepen-
dencyi Rzplitej spoczywające". Trzecie dobrodziejstwo
to wolna elekeja króla Piasta w r. 1764, która pozwo-
liła nareszcie Polsce odzyskać prawa fundamentalne
i na tym fundamencie uaktywnić na nowo wszystkie
części rządu. Czwartym będzie usunięcie nieporząd-
ków, jakie ab extra wkradły się w życie religijne na-
rodu. Carowa idzie tylko za głosem sumienia, lubo.
wie, że "monarehowie z akcyj swoich tylko Bogu ra-
chunek oddawać powinni" - ona jednak raczy Euro-
pie wykazać słuszność swej sprawy, więc rozgłasza
argumentację dysydentów.
Zbierzmy te argumenty do kupy, aby. również
, ţ 1? - Polscy- Aisarze polityczni XVIII wieku
258 Polscţ pżsarze polżtycznż
żwięźle przeciwstawić im potem kontrargumenty ka-ţţ
tolików.
l. Zygmunt August przywilejem wileńskim dniaţţ
10 VI 1563 obiecał wszystkim chrześcijanom równo= ţ
uprawnienie religijne i polityczne z dostępem do wszel= ţ
kich godności; potwierdził to na sejmie grodzieńskim
1568 r.
2. Wszyscy dissidentes de religione, a więc katolicy ţţ
i protestanci, w konfederaeji warszawskiej 1573 r. ślu-
bowali sobie nie prześladować się i nie "penować" na-
wzajem.
3. Do traktatu oliwskiego 1660 r. Szwecja dodała
deklarację objaśniającą, że protestanci w c a ł e j Pol=
sce mają korzystać z wszelkieh praw obywatelskich,ţ
i Rzplita ratyfikowała traktat razem z deklaracją.
4. Faktycznie różnowiercy mieli dostęp do urzę-
ţów, sejmów i trybunałów aż do r. 1733.
5. Traktat Grzymułtowskiego dał Rosji praţvo in
teresowania się wolnością wyznania dyzunitów.
6. August II przyrzekł w rozdawaniu urzędów iść
za śladem Jana Kazimierza i Sobieskiego.
7. Zresztą jeszeze w r. 1717; kiedy wbrew opinii '
niektórych biskupów zakazano dysydentom odbudowy ;
świątyń, król wydał dyplom, zastrzegający, że ten ar-
tykuł nie przyniesie ujmy konfederacji warszawskiej.
Do tego przybywa argument historyczno-politycz=
ny: "byłaż Rzplita szezęśliwa, mocniejsza i w większej
konsyderacyi nad te czasy, w których pierwszymi
i prawdziwymi swymi rządziła się prawami?" Zasad-
niczo: dysydenci nie są wobec ogółu katolickiego spo-
łecznością podwładną, są stroną, bez której zgody sejm
nie mógł niezego stanowić.
Spra2ţţ duchoiużeńst2va ż różńomżerst2va 259
Replika katolików brzmi w streszeżeniu następuţ
jąco *:
1. Otl czasu edyktu wieluńskiego 1424 r. wszelkie
herezje były zakazane, wychodziły też dalsze w tym
duchu prawa; nigdy ich Rzplita nie odwołała i nie
mógł tego uczynić bez zgody stanów Zygmunt August;
Polski przed unią lubelską nie obowiązują akty, które
on wydawał jako wielki książę litewski, choćby to
czynił na sejmach litewskich.
2. Katolicy dotrzymują ślubowanej w r. 1573 kon-
federacji, bo żadna władza riie prześladuje, nie więzi;
nie wywłaszeza protestantów z.powodu różnicy wiary
(tu przemilezane szykany idące od osób prywatnych),
3. Kto przytacza szwedzką deklarację r. 1660, poţ
pełnia oszustwo, nigdy jej Rzplita nie ratyfikowała,
przyjęto wówezas inną deklarację, dotycząeą Elbląga:
4. Zdarzało się, że królowie do Władysława IV
włącznie kreowali senatorów akatolików, ale to było
wbrew literze prawa, pod naciskiem siły (tu należało
powiedzieć szezerzej, z jaką to siłą musieli się liczyć
katolicy: z siłą części magnateru i z własną slabością,
gdy nie umieli łamać mniejszości na zgromadzeniach):
5. Traktat Grzymułtowskiego nic nie mówi o do-
puszezeniu akatolików ţo władzy, a Rosja nie nie maţ
do gadania w sprawie protestantów.
* A. Theiner, Vetera Monumenta Polonżae et Lżthuaniae
t. IV, Roma 1864; Pra'tva po2vszeclzrte przeciw drukou;anemu
r. 1766 uţykłado2vż prazu dysydenekżeh d1a eu;an.gelikózN ż pro=
testan.tóuţ nżc rtże 2vaż4cych, do druku podane ţ r. 1767; Pra-
t.aa dysţdenekże 2v przyzvżleju Zygmunta Augusta roztrząśnżo-
ne, na odpot,vżedź zvţkładowż prauţ su;oich od żehmośeżó2U 1766
2v deeembrze wydanemu, roku ekstraordynarţjnego sejmu
17s7.
260 Polscţ pisarze polżtţczni;
6. August II albo został wprowadzony w błąd, al-
bo sam oszukiwał: bo właśnie od Jana Kazimierza
ustały nominacje protestantów do senatu (choć trwały
wybory do sejmu i trybunału).
7. Znowu ktoś kogoś oszukał: tolerancja niby zo-
stała, ale faktycznie zaczęto dokuczać różnowiercom
także sądownie, i już dochodziło do "penowania".
Poza tą główną bitwą, której kierownictwo po stro-
nie katolickiej przypisać wypada Sołtykowi i może
Sierakowskiemu, bitwą formalnie wygraną, odbywały
się utarczki mniejsze. Do mniej udatnych posunięć na-
leży skrypt zaczynający się od słów: "Dysydenci do-
pominają się tolerancyi w Ojczyźnie", którego argu-
mentów tak mało uląkł się przeciwnik, że je ogłosił
fracta pagina ze swoją, jak sądził zwycięską, refuta-
cją4. Położono tam nacisk na granice właściwej tole-
rancji, która nie jest równoznaczna z politycznym rów-
nouprawnieniem; udowodniono ciągłość herezji od Hu-
sa do Lutra i Kalwina i potraktowano wszelkie histo-
ryczne prawa jak błahostkę wobec tego, że "sejm jest
najabsolutniejszym i najprawniejszym wolnowładcą":
O traktacie warszawskim 1717 roku stwierdzono, że
"pod gwarancyją Piotra Wielkiego zawarty". Adwersarz
w Refleksyi próbuje teoretyzować, że prawn pu=
bliczne wspiera się na kontrakcie między równymi
wolnego narodu członkami uczynionym, więc dysyden-
ci przez złamanie ich praw odzyskali naturalną wolność
i "sądzą być rzeczą sprawiedliwą równych sobie oby=
watelów być rywalami". Religia "panująca" maczy
tylko tyle, co najliczniejsza; może ona korzystać z pe-
4 Ten skrypt został wydrukowany łącznie z Praz.vamż dţ-
sydentćzv, supliką dysydentów na sejm i Refleksyją nad oko-
lżcznoścżarnż.
Sprauţţ ducho2a2eństr.va : ţóżnouţierstţa 261
wnych honorów, ale nie powinna uciśkać innych wy-
znań. Dużo zależy autorowi na terminologii: że wyraz
dysydent oznacza ludzi różniącyćh się wiarą, więc król
ślubuje utrzymać pokój inter dissidentes, a nie cum
dissidentibus; że zakaz kanclerzom pieczętowania łaski
królewskiej cum praeiudicio katolików oznacza pier=
wszeństwo, ale bynajmniej nie wyłączńe uprawnienie
tych ostatnich, itd.
Z tymi nieraz słusznymi wywodami szpetnie kon-
trastują Refleksyje nad okoliczţoścża7n,ż dysydentóz.v:
Trudno przypuścić, by autorem ich był Polak. Solą
jest mu w oku wzrost państwa Jagiellonów, więc go
dostrzega w karykaturalnych proporcjach: "od Jagiel-
lona aż do Zygmunta (I) trzy części Polski były Gre-
kami"; biskup polski najwięcej się przyczynił do spa-
lenia Husa. Jednak za ostatnich Jagielţonów kalwini
i Iuteranie odnieśli takie zwycięstwo, że w r.1572 jedy-
nie kler i mała część szlachty zostały wierne Rźymowi;
i już "liczono tylko ledwie jednego katolika na siedmiu
insżych obywatelów w królestwie". Jakże to się póź=
ţniej stało, drogą jakich represyj, że katolicy oclzyskali
przewagę? Sprawił to Zygmunt III swą karygodną gor-
liwością: "Gdy dysydenta nawrócił; gdy zbór jaki ode=
brał"gdy kolegium jakie jezuickie wystawił, te czyny
w oczach jego za wygraną którą batalią większymi
były; jego to wynalazek religio graeco-unita..." Na-
wracanie szło także od dołu: "Jeżeli się ksiądz jaki
lub poddany wprzód nawrócił, to od katţlików przeciw
własnemu miał protekcyją panu". Nie dziw, że w se=
nacie z pięciu urośli w ciągu tego panowania do s/4
kompletu. Co dalej autor pisze o szykanach i prześla-
dowaniach protestantów w XVIII w., brzmi w rzeczy
samej ciężko i brzmiałoby jeszcze bardziej obciążająćo;
262 Polscy pżsarze polityczni
gdyby oskarżyciel nie kompromitował się rażącymi
błędami: u niego jakiś sejm pacyfikacyjny w r. 1'718
odmawia publikacji oświadezeń króla i dysydentów
w księdze praw, Piotr Wielki po wyroku toruńskim
wprowadza do Polski 30 000 wojska, dysydenci nigdy
nie spiśkują z wrogiem, a Chodkiewicz pośmiertnie
wraea na łono czystej ewangelii.
Kilkanaście dni poświęciło kolegium biskupów tej
elukubracji oraz innym sprawom kościelnym, a re-
-dakeję repliki złożyło w ręce najuczeńszego - Józefa
Jędrzeja, Załuskiego. Czy on sam przyznał się kiedy
do autorstwa Rozmózt> dwóch kawalet-óZ,u, katolżka
z dysydente7rc, nie wiemy, ale rozpoznajemy go z zu-
pełną niemal pewnością według zasięgu uczoności,
według wzmianki o dłuższym za granicą obcowaniu
z dysydentami, według eytowanych dzieł dostępnych
właśnie w bibliotece Załuskich5 i jeszeze według jed-
nego sensaeyjnego ustępu. Biskup kijowski napisał
zgrabny dialog, ale argumenty pomagali mu żapewne
zbierać Sołtyk, Krasiński, może jeszeze pryznas Łu-
bieński, zapewne także Konarski*.
* W ten sposób korygujemy ustęp życiorysu Konarskiego
(s. 281); w ţtórym autorstwo Rozmoţy przypisałiśmy w śład
za St. Krzeniińskim [art. o Konarskim w W. Enc. Ilustr.Z
pijarowi. .
s Rozmo2sţy są uznane za utwór J. A. Załuskiego w wyda-
nym w r. 1951 zeszycie 1 tomu 34 Bibłiografii Estreicherów.
Jako dodatkowy argument przemawiający za autorstwem Za-
łuskiego możemy wskazać okoliczność, że na jego zlecenie za-
jął się drukiem Rózmć2tţ w Wilnie biskup Jerzy Hylzen. Za-
łuski wysyłał Rozmou;ţ do Wilna częściami, może w miarę,
jak je pisał (artykuł E. Rostworowskiego o J. M. Hylzenie
w Po1. Słow. Biogr. - na podstawie listu Hylzena do Załus-
kiego z 7 VII 1767, Bibl. Narodowa, Korespondeneja Załuskich
3267).
Sprazvţ duchoţżeństuţa ż różnoţierstţwa 263
ţ Zaczyna od zasad politycznych. Próżno chwalą dy-
sydenci wstawiennictwo carowej jako akt sąsiedzkie
życzliwości: gdy kto się nieproszony z pomocą wtrąca,
to "nie przychylnością, ale natrętnością, prawo naro-
dowe gwałcącą, nazywać się powinno": kto jest innego
zdania, nieeh czyta Pufendorfa, Bielfelda i innych
uczonych. Był dobroczyńcą naszym, owszem, Piotr
Wielki, gdy powściągnął szkodliwe zamysły Karola
XII; dobrze zrobiła i Katarzyna, że nas w bezkrólewiu
ustrzegła przed wojną bratobójezą, ale jej interweneja
na rzeez dysydentów sprzeciwia się dobru pospolite-
znu. "Przyzna to najjaśnieţsza monarehini, gdy sobie
na manifest po śmierci Piotra III wspomni". Aby zro=
zumieć ostrość tego krótkiego zdania, trzeba wiedzieć,
że Piotra pomawiano o zamiar sprotestantyzówania
Rosji, a wzmianką o "śmierci" niefortunnego cara za-
służył sobie biśkup na pięć lat łiaługi. Ale słuchajmy
dalszej polemiki. Że się pozyska do rady gorliwych
patriotów, cóż nam po tym? Jeszeześmy katolicy nie
tak ogołoceni z dowcipów, żeby się zapożyczać u zdraj-
eów godnych gardłowej kary. Mówi się, że równo-
uprawnienie akatolików usunie przyczynę fermentu:
wprost przeeiwnie, sam Zygmunt August uznal (1564),
że różność wiar pogrąża państwo w zamieszanie. Czło=
wiek religijny musi się strzec związków z ludźmi innej
wiary i dysydenci są na tym punkcie najekskluzyw=
niejsi. W cóż się obrócą nasze sejmy i trybunały, gdy
je zakazi waśń wyznaniowa? Toć jej nie zapobiegła
słynna konfederacja warszawska: do gwaltów ućiekły
się obie strony. Cóż się stąd okazuje? Ten głębszy mo-
rał, że na toleraneję łatwiej może sobie pozwolić pańţ
Stwo despotyczne niż taka wolna Rzplita jak nasza;
oparta na zgodzie poglądów i sumień.
264 Potśćţ ţżsarze polżtycznż
Dotąd można przyznać biskupowi, że piśze wcale
rozumnie i politycznie, i z niezłym talentem dialek-
tyeznym. Dalej ponosi go trochę erudycja. Ale trud-
no: on przecież musi wyjaśnić, że przeciwnicy bez sen=
su powołują się na Hadziacz, na Andruszów, a już naj-
niedorzeczniej popisuje się Katarzyna II pokojem oliw-
skim, gdzie tylko na rzecz protestantów pruskich
Szwedzi wymusili wolność wyznania. Próbuje dysy-
dent wybronić dla carowej prawo gwarancji wszelkich
wolności i porządków, niby wynikające z pośrednictwa
Rosji w traktacie warszawskim 1717 r.; katolik zamyka
mu usta, odróżniając jeszcze raz gwarancję od mediacji
i przypominając, że właśnie ów traktat po raz pierw-
szy pozbawił protestantów prawa odbudowy zborów:
Nawet traktat wieczystego pokoju (1686) nie uprawnił
Rosji do mieszania się w nasze sprawy wyznaniowe,
bo był ratyfikowany w r. 1710 warunkowo, z tym, że
sar odda Polsce Inflanty, i dopiero od trzech lat
(1764) zyskał moc bezwzględnie obowiązującą.
Tu zmysl polityczny zaczyna się u Załuskiego mą-
cić. Uwziął się dowieść, że akatolicy nie mieli nigdy
prawa do urzędów, że ich hierarchowie od wieków
średnich żyli w unii z Kościołem rzymskim, że dysy-
denci nie lepsi od arian (których wydalenie zresztą
aprobowali), że gdyby nawet mieli oni odwieczne miej-
sce w senacie i izbie poselskiej, to teraz po "rokoszu"
przeciw państwu powinni je utracić. Ba, nawet wol-
ności publicznego nabożeństwa nie mieli oni u nas
nigdy i mieć jej nie mogą. Skoro w Polsce ustawa
1733 r. zostawiła im bezpieczeństwo dóbr, to już na
tym powinni przestać, bo pod protestanckim rządem
katolicy nawet i tolerancji nie mają.
W tych dalszych dialogach wielosłownych i nieja-
Spra'w?! duchourieţsţuţa ż różţoeierstuţa 265
sno zbudowanych erudyta i fanatyk zagadał publicy-
stę; jeżeli co tam warto podnieść, to jedną głęboką
refleksję historyczną i jedną naiwną nadzieję politycz-
ną. Kiedy dysydent przypomina, że Polska była naj-
świetniejsza w okresie, kiedy ludzi różnych wiar do-
puszczała do rady, katolik jest innego zdania: "Wsła-
wiała się, nie przeczę temu, zewnętrznie Polska po-
myślnością orężów i zwycięstwa częste za Batorych
i Zygmuntów odnosząc w stanie najpomyślniejszym
co do oka być się zdaţuała... lecz w rzeczy samej przez
niezgodę, rozruehy i niepokoje wnętrzne, jakich róż-
ność religii początkiem i źrzódłem była, do tej przyszła
słabości, że się Kozakom nawet, tym mniej Szwedom
za Jana Kazimierza odjąć nie mogła". Umiał więc
autor, jak przystało na prekursora s z k o ł y historycz=
nej, stanisławowskiej, przenikać blichtr złotyeh cza-
sów. Dość słusznie ostrzegał przeciwników, że mogą
stracić obcą protekcję i ponieść karę za swe knowa-
nia. Bo czyż naprawdę jeden narzucać będzie swą wolę
tysiącowi? "Izali na cały naród polski naród rosyjski
tzastępować będzie? Nie pozwoli tego Najjaśniejszej
Imperatorowej ludzkość". Dalsze medytacje nad tą
ludzkością snuł potem biskup w Kałudze.
Wydobyliśmy z Roz7n.oţy wszystko, co charakte-
ryzuje horyzont i kierunek myślenia ówczesnych wy-
znaniowych polemistów. Trzeba przyznać, że po obu
stronach mało było motywów religijnych: wojowano
ustawami i historią, nie potrącając ani strun etycz-
nych, ani nie pytając, jaki podkład społeczny mają
dążenia katolickiej masy i dysydenckiej garstki. Pod-
kład pozostawał w ukryeiu, póki nad umysłami pano-
wała wspólna zagrożona sprawa. W imię solidarności
katolickiej król też zaniechał prób publicystycznej
266 Polscţ pżsarze poditţezni
obrony ugodowego programu, jaki po cichu próbowaţ
przeprowadzić w pierţvszych latach panowania (rówţ
ność, uprawnienie cywilne bez politycznego). Po rozţ
strzygnięciu, tj. po narzueeniu przez zagranicę praţţ
dysydenekieh 1768 r., solidarność poczęła zawodzić:
Wśród protestantów w dobie międzyrozbiorowej wyţ
buchły zajadłe spory między starszyzną szlaehecką
i mieszezańską. Po przeciwnej stronie gorętsze żywio=
ły, te, które chwyciły za broń przeciw Rosji, głosiłţ
nadal wierszem i prozą negację zdobyczy politycznych
dysydentów. Ale tymezasem dały się słyszeć wśród
zimnych katolików pobudki antyklerykalne, i ten sam
sejm delegacyjny, który przyznał zdobycze dysydent
tom, wydał niejedną ustawę ścieśniającą dotychezaso-
wą pozycję duchowieństwa katolickiego. Do tych
spraw wróci jeszeze nasza publicystyka w latach 1776-
1780 i 1788-1792.
i, z ? ţ ţ x
s ţ ygźţ , ţ ţ, ( ţ
ţ f ţ y7Q 1 z "ţţ'
d ţ
IX. ULOTNA PUBLICYSTYKA BARSKA
Publicystyka barska. Jej pierwsze hasła: wiara i wolność. Mnóstwo
ulotek, mało druków. Siedem psalmów wolności. Rycerstwo
a "majętnicy". Dzieduszycki za pojednaniem króla z narodem:
Ostry ton ataków na Poniatowskieţo po zbrojnym wystąpieniu
Tureji. Idea niepodległości promieniuje z Warszawy ministerialnej.
Tomasz Dłuski o pięau odłamach opinii. Ageneja Essen-I.Ipskl.
"Zdanle sprawiedliwego polityka". "Refleksyje nad skryptami In
publicum wyszłemi". Publicystyka gadzinowa. Ostrzeżenia przed
Radą Patriotyczną z WarSzawy i Preszowa. Bohusz, Wielhorski.
Apologia króla w,Diariuszu Historycznym". Suum cuique A. Za-
moyskiego. Konarski o zamachach i zamachowcach. Dialogi. Ak-
centy demokratyczne w publicystyce barskiej. Feliks Łoyko odpiera
pretensje Niemców do polskiej ziemi. Cudzoziemskie pióra w obro-
nie Polski. J. A. Jabłonowski. Łabędzi śpiew Generalności. Surowy
sąd Bohomolca o politykach i publicystach Baru.
ţie z książek uczą się ludzie umierać za ojezyznę,
ani też - co rzecz rzadsza - gruntować i ogradzać
jej niepodległość. Amerykańska demokracja nie dlate-
go porwała za broń, że jej argunlentów dostarezyţ
John Locke; dla naszych też konfederatów barskich
Konarski ani Bohomolec nie byli nauczycielami ro-
boty powstańezej. Niemniej nad szezękiem oręża roz-
lega się muzyka, mniej lub więcej harmonijna, ideolo-
gii politycznej - boć trzeba wiedzieć, za jaki kraj
i ustrój się walezy. Podobnie jak w przedostatnim bez-
królewiu, ale dziesięć razy gęściej, skrzyżowały się
w latach 1768-1772 pisemka polityeme gorące, na=
ţ 5
=ţ ţ :Qaś. n
266 Polscy pisarze polityczni
obrony ugodowego programu, jaki po cichu próbował
przeprowadzić w pieriţvszych latach panowania (rówţţ
ność, uprawnienie cywilne bez polityeznego). Po rozT
strzygnięciu, tj. po narzuceniu przez zagranieę praţv
dysydenekich 1768 r., solidarność poczęła zawodzić:
Wśród protestaţtów w dobie międzyrozbiorowej wy=
buehły zajadłe spory między starszyzną szlachecką
i mieszezańską. Po przeciwnej stronie gorętsze żywio-'
ły, te, które chwyciły za brań przeciw Rosji, głosiły
nadal wierszem i prozą negację zdobyczy politycznych
dysydentów. Ale tymezasem dały się słyszeć wśród:
zimnych katolików pobudki antyklerykalne, i ten sam
sejm delegacyjny, który przyznał zdobycze dysyden;'
tom, wydał niejedną ustawę ścieśniająeą dotychezaso-
wą pozycję duchowieństwa katolickiego. Do tych
spraw wróci jeszeze nasza publicystyka w latach 1776-
1780 i 1788-1792.
IX. ULOTNA,PUBLICYSTYKA BARSKA
Publicystyka barska. Jej pierwsze hasła: wiara i wolnośE. Mnóstwó
ulotek, mało druków. Siedem psalmów wolności. Rycerstwo
a "majętnicy". Dzieduszycki za pojednaniem króla z narodem:
Ostry ton ataków na Poniatowskieţo po zbrojnym wystąpieniu
Tureji. Idea niepodległości promieniuje z Warszawy ministerialnej.
Tomasz Dłuski o pięciu odłamach opinu. Ageneja Essen-Lipski.
"Zdanie sprawiedliwego polityka". "Refleksyje nad skryptami in
publicum wyszłemi". Publicystyka gadzinowa. Ostrzeżenia przed
Radą Patriotyczną z Warszawy i Preszowa. Bohusz, Wielhorski.
Apologia króla w,Diariuszu Historycznym". Suum. cuique A. Za-
moyskiego. Konarski o zamachach i zamachowcach. Dialogi. Ak-
centy demokratyczne w publicystyce barskiej. Feliks Łoyko odpiera
pretensje Niemców do polskiej ziemi. Cudzoziemskie pióra w obro-
nie Polski. J. A. Jabłonowski. Łabędzi śpiew Generalnoţci. Surowy
sąd Bohomolca o politykach i publicystach Baru.
ţie z książek uczą się ludzie umierać za ojezyznę;
ani też - co rzecz rzadsza - gruntować i ogradzać
jej niepodległość. Amerykańska demokracja nie dlate-
go porwała za broń, że jej argumentów dostarezył
John Locke; dla naszych też konfederatów barskich
Ifonarski ani Bohomolec nie byli nauczycielami ro-
boty powstańezej. Niemniej nad szezękiem oręża roz,
lega się muzyka, mniej lub więcej harmonijna, ideolo,
gii politycznej - boć trzeba wiedzieć, za jaki kraj
i ustrój się walezy. Podobnie jak w przedostatnim bez-
królewiu, ale dziesięć razy gęściej, skrzyżowały się
w latach 1768-1772 pisemka politycme gorące, na-
268 Polscţ pżsarze polżtycznż
miętne, krótkie, obliczone, z małymi wyjątkami, na ţţ
bliski efekt. Uzbierałoby się tej publicystyki, nie li- '
cząc wierszy, paręset pozyeji, wypełniłyby one trzy
tomy i trudno ich nie zaliczyć do literatury politycz-
nej, ale lekkiego kalibru.
Znów, jak za Leszczyńskiego, oplotły się myśli
polskie koło zagadnienia niepódległośei: czym ona jest,
ile jest warta i jak ją uratować? Sam wyraz niepodleg- ţ
łość słabo się jeszcze wyodrębnił z "wolności", jeszcze ţ
go niektóre zastępują "independencją"; ujęcie praw-
nicze nie zrobiło postępu od Lżstóz.u poufnych Konar- ţ
śkiego, bo też w literaturze zachodniej poza Vattelem ţ
i poza Amerykanami malo kto w tym czasie nad isto-
tą niepodległości rozmyślał. Różnica w porównaniu
z r. 1733 polega na tym, że wówczas agitowano za _ţ
kandydaturą narodową lub saską, a po obiorze bro-
niono legalności jednej lub drugiej elekcji, przy czym
żresztą każdy prawy Polak uznawał słuszność sprawy ;ţ
Stanisława, a mało kto po stronie Augusta uważał
swe głosowanie pod Kamieniem za akt patriotyzmu.
Teraz, za Stanisława II, kraj miał za sobą jedną elek-
cję formalnie poprawną, bez wojny domowej, ale był
wzburzony obcą ingerencją i sprawą dysydencką. Kon=
federacja barska zaczynała działania pod znakiem wia=
ry i złotej wolności, kończyła na szańcach niepodle-
głości. Było nad czym głęboko dyskutować na tym za-
łomie życia narodowego, jednak bógata jawna publi-
cystyka tego okresu ograniczyła się do kwestiipolityki
bieżącej, po części do porachunków i rekryminacji oso-
bistych. lViewiele w niej powiedzieli sobie Polacy
mych sobie, a najistotniejsze prawdy wyszły spod ţţů
o sa
piór niekonfederackich. Spróbujmy z tego żniwa ze
brać kłosy najdorodniejsze i wymłócić z nich ziarno. ;
Ii ţ. f
Ulotna publżcystţka barska 269
Ledwo illo częśE ulotek wyszła z druku współ-
cześnie, drukarnie bowiem były w rękaeh zakonów,
które miały respekt dla króla, a lękały się Rosjan. Za
to przepisywano pamflety bądź dorywczo, prywatnie
na osabisty użytek, bądź planowo, na wiele rąk, dla
propagandy; takie odpisy bywały rozsyłane lub roz-
chwytywane. Tytuły opiewały: Głos, List, Mowa, Dy-
skurs; Odpowiedź, Przestroga, Rada, Refleksja, Res-
pons, R_ eplika, Rozmowa, Uwagi, Zdanie, czasem bar=
dziej oryginalnie. Wszystko to było bezimienne,. bó
nikt nie chciał ściągaE na siebie wizyty Moskali
względnie - konfederatów. Jednak autorów często
rozpoznawano; według naszych badań twórcami po-
szczególnych ulotek (unikamy nazwy broszur; bo nie
były broszurowane) okazują się: Tadeusz Dzieduszyc-
ki, Ignacy Bohusz, Marcin Lubomirski, Tomasz Dłus-
ki, Jacek Jezierski, Tadeusz Lipski, Władysław Gu-
rowski, Stanisław Konarski, Andrzej Zamoyski, Anto-
ni Przeździecki, prawie na pewno Franciszek Bohomo-
lec, Adam Krasrński, współautorem bywa sam król.
Niejedno komponują po francusku cudzoziemcy: re-
zydent saski August Franciszek Essen, generał Wey-
marn, Szwajcar sekretarz Poncet, Szwajcar sekretarz
Glayre. Z całą pewnością można rozróżnić propagandę
poszczególnych agencji, o których się mawiało: War-
szawa, Bar, Cieszyn, Drezno, Preszów... Nie bez pod-
stawy bowiem jeden z polemistów dostrzegał wówezas
(1769) w Polsce pięć odłamów opinii: była partia kró-
lewsko-rosyjska, królewsko-patriotyczna, sasko-polska,
sasko-moskiewska i właściwa konfederacka, którym
odpowiadały nazwiska: Poniatowski, Czartoryski, Kra-
siński, Podoski, Pac.
Wybierając kwintesencję z tej rozmaitości, odstąpi-
270 Polscy pżsarze polżtţczni
my nieraz od porządku ehronologicznego, którego d
ściśle przestrzegaliśmy w Koţfederacjż barskżeji.
wstępie posłuchamy dwóch przyśpiewek, obu sztu
nie stylizowanych, a cechujących przejśeie od Ra
mia do Baru.
Z jednej strony słychać "Siedem psalmów wolnţ
polskiej" :
Panie, wysłuchaj modlitwy moje, nakłoń ucha na ję,
nie moje, a nad płaczem moim ulituj się: pokrusz kajd
moje, zdejm z karku jarzmo nieznośne. Przyszłam do Po
z Lechem, kwitnęłam. w Polsce tysiąc dwieście lat, a oto
trzech zostałam niewolnicą; synowie moi okowali mnie
płód wnętrzności moich wziął mnie w niewolę. Dzieci n
w sieroctwie po Auguście III udręczyły mnie bez litości, ţ
kły w sercach swoich: "Zabierzmy wolność, panujmy sţ
weźmy w poddaństwo braci naszych, niewolnikami nasz
uczyńmy". Wolny głos, liberum veto, źrzenicę moję do szes
zgładzili i znieśli, światło oczu moiCh obrócili w ślepotę mo
Któż się teraz oprze królom? Gdzie jest sposób obrony
absolutności? Hetman miał kilkaset oficyjerów, miał k
tysięcy kompanii szlachty osiadłej, z tych kilkadziesiąt t
zawsze posłami na sejmach: mógł zasłonić się nimi, zasłi
Ojezyznę od absolutności, mógł obronić swobody narodc
Teraz zginęłó aequilibrium między królem a Rzplitą, tak
ży teraz Ojezyzna względem króla, jak łut względem cetn
Wszystko, co się stało od konwokacji, to jedna
paśmo gwałtów i nadużyć, wszystko dla despotyzmu;
nie dla Ojezyzny. "Spraw Panie, aby dawna Rzplita
Polska, taka właśnie, jaką odumarł August Trzeei, by=
ła z rozwalin swoich znowu wystawiona, wiara kato=
licka ocalona, wolność przywrócona".
1 Autor nie dał przy tym rozdziale przypisów, bowiem ţţ
opiera się na swej monografii: Kon,federacja barska, t. II,
Warszawa 1938, rozdz. XXIX. Tam atrybucje autorstwa sze-
regu pism przedstawione są w sposób bardziej hipotetyczny
i podlegający kontroli.
Ulotna publżcţstţka barska 29I
Z przeeiwka jakiś regalista - może Franciszek Bo=
homolec, może ktoś z jego braci - głosi Pţazt>dę o Po1-
szeze z Izţaela. Dobrze poinformowany aţtor piętnu=
je biblijnym stylem zaślepienie i prywatę tych ludzi,
co z radomian przeistoczyli się raptem w barzan:
Wina złego w "lewitach", zaniedbujących wychowanie
młodzieniaszków. Nie będzie porządku ni szezęścia,
póki nie będzie reformy na korzyść monarehii i demo-
kracji szlacheckiej: "aby syny królewskie, pokąd ieh
pokolenia stanie, wstępowali na majestat po ojcach
swoich". Gdyby ta rada była nie w smak, to przy-
najmniej uporządkować trzeba elekeje, aby każde wo-
jewództwo głosowało u siebie, a królem zostawał ten;
kto w całej Polsce najwięcej zdobędzie głosów. "Nieeh
się rycerstwo wyzwoli spod panowania majętników";
niech ono samo wybiera na urzędy: co sześć lat nowy
minister czy urzędnik, aby jak najwięcej obywateli
zdobywało wiedzę i doświadezenie.
Te dwa motywy: antykrólewski i królewski, prze-
wijać się będą w różnych tonacjach przez całą publi-~
cystykę czasów barskich.
W okresie pierwszych powstań (Bar, Kraków, Nieś-
wież 1768 r:) palące pytanie brzmi: bić się czy nie bić?
Zagaja dyskusję Dzieduszycki, cześnik koronny, który,
uważając wybuch Józefa Pułaskiego za niewezesny,
a w duchu barzan wietrząc coś nieczystego, rozrzuca
na Podolu trzeźwiące "Myśli". Ktoś inny prześwietla
"Cel rzeczy barskich" w sensie dla powstańców nie-
pochlebnym: przez wolność. rozumieją tamci anarehię
i liberum veto, a dążą właśeiwie do detronizaeji. Gdy-
by nawet zwyciężyli, będzie jeszeze gorzej, bo poczną
się nawzajem zagryzać.
Oczywiście barzanie nie pozostali dłużni odpowie-
272 Polscy pisarze politţczńi
dzi: jakaś "Glossa" przyznaje ironicznie, że wszelka
władza pochodzi od Boga, ale od niego idą też wszel-
kie plagi, od których przecież bronić się wolno. Pewien
rzetelnie myślący obywatel" zauważył, że wojna na-
rodu z królem wyjść może tylko na dobro zazdrosnym
sąsiadom: "Włożone na nas nowe prawa, poddając kró-
la, a co większa, tron, w dependencją mocarstwa obceţ
go, są króla i tronu zniewagą; poddając naród w pod=
daństwo pograniczne, są narodu tego hańbą i zgubą.
Wynieśliśmy króla na tron wolny, oddaliśmy rządowi
jego naród, prawom tylko i powszechnej nas samych
woli podległy. Dziś samowładność Rzplitej, najwyższą
zwierzchność w ręce carów moskiewskich widziemy
prawem złożone". Uratować nas może jedynie zgoda
króla z narodem: jeżeli królowi nie uda się pośred=
nictwo między szlachtą i Rosją, to przyjdzie zasięgnąć
rady od sumienia, rozumu i honoru. "Większa chwała
z najcnotliwszymi wszystko azardować ţniż zażywać
powagi tronu i oręża do podbicia narodu pod abcą
władzę". Prawie na pewno pisał to - Zamoyski.
Jakiekolwiek wątpliwości żywili eks-kanclerz i Czar-
torysey co do gruntowności roboty barskiej, i bez
względu na fatalne pobratymstwo broni żołnierza kró-
lewskiego z rosyjskim w tłumieniu powstania, zdaniem
Czartoryskich konfederaci nie powinni byli rezygno-
wać z walki: wspólnym celem króla i opozycji powin-
no być zrzucenie z karków obeej dependencji. Z tyzn
celem doskonale harmonizują ówczesne konfederac-
kie odezwy do różnych samolubów-neutralistów, co
chcieliby bez nadstawiania karku odzyskać niepod-
ległość za wstawiennictwem Austriaków czy Prusa-
ków.
Wybuch wojny tureckiej (październik 1768) wysu=
Ulotna publicystyka barska 273
nął sprawę naszej niezawisłości, ale także i całości.
Niebezpieczeństwo rozbioru nie znalazło jednak odbi-
cia w publicystyce. Za to tureck_ ie oświadczenie prze-
ciw Poniatowskiemu podjudziło różne czynniki do ro-
boty detronizacyjnej. W tym samym czasie, kiedy
Stanisław August pod presją Czartoryskich spróbował
się wyemancypować spod ambasadorskiej kurateli
i odzyskać serca walczących rodaków, saskie podszep-
ty rozpętały przeciw niemu furię ataków. Na nieśmia-
ţą królewską apologię zagrzmiały odpowiedzi "Naro-
dowa" i "Obywatelska" - pierwsza jednostronnie za-
wzięta, druga o tyle szczera, że widzi źdźbło także
w oku "niedokończonych statystów a zimnych katoli-
ków", co zamącili radomską kadź i przywieźli nam
z Moskwy gwarancję. Coraz ciszej w tej sarabandzie
o niepodległości i wierze, coraz cięższe oszczerstwa
rzucają partyzanci sascy na Poniatowskiego i Fami=
lię: że król zagarnął wszelką władzę, że to jeden z naj-
gorszych deistów, żeů na jego życzenie porwano sena-
torów, że uzbroił na szlachtę hajdamaków itd. Kłam-
stwo w sosie nienawiści przeważać będzie w publicy-
styce konfederackiej, aż się wyładuje ż wiadomym
skutkiem w akcie bezkrólewia i w manifeście grava-
minum (październik 1770).
Warszawa królewsko-patriotyczna, tj. ministerial-
na, przygotowywała swój występ czynny, pouczając
flgół, co nam ţ'ułaściwie grozi i jak odróżniać mądrą
zacną robotę konfederacką od oszukańczej - w duchu
nowego Radomia. "Przestroga z Warszawy" np. jesie-
nią r. 1769 demaskuje okrążające manewry ambasa-
dora Wołkońskiego, a jako główne zadanie oporu na-
rodowego podaje odcięcie się raz na zawsze od rosyj-
skiego nacisku. Mimo różnic w oświetlaniu wypadków
18 - Polscy ui5arze polityczni hVIII wieku
274 Polscţ pżsarze polżtţcznż
publicyści ministerialni tak są zgodni z konfederackimi s
w zachęcaniu Polaków do wytrwania, że nieraz trudno ţ
odróżnić jednych od drugich. Skrypt "Respice finem" ::ţţ
nie szezędzi wymówki królowi, że po krótkim oporzţ 'ţ
w rozpaczy straszną sławy, honoru, powagi tronu;:ţţ
praw, swobód, wolności, niepodległości i religu samej,ţţ
nawet ofiarą kupił sobie za dni radomskich protekeję ţ
Moskwy, ale też - ciągnie dalej - senat częścią za-
przedany, częścią zbyt do króla przywiązany, "podpi-
sał traktat niewolniczy", zaś stan rycerski, zaślepiony ţ,
niezwyciężoną przeciw nowemu prawodawstwu zaw=
ziętością, dał się uwieść ajentom Moskwy. Porządek ţ:
wypadków był, jak wiadomo, nieco inny: najpierw ţ
stan rycerski dał się obałamucić agitatorom partii sas-.
ţiej, potem kapitulacja króla, potem traktat z dużym -ţ;
udziałem senatu - ale o to mniejsza. Ważne kon- "
kluzje: że siły carowej nie są niewyţzerpane i że nie ţ
naszą rzeczą jest jej dostarezać z Polski ludzkiego ma- ţ
teriału. "Respice finem", królu, który chcesz się j
i Moskwie odwdzięczyć, i ojezyznę oswobodzić bez =
osobistego narażenia. "Respice finem", senacie i stanie ţ
rycerski, "bądź mędrszy po robocie radomskiej, raczej
z tymi się łącz, których Bóg, Ojezyzna, Kościół i po-
tomność z chwałą wspominać będą". To był mniej
więcej język Czartoryskich w r. 1768, którzy w grze
politycznej z Repninem tylko atutem krwi konfederac-
kiej mogli coś dla Polski wygrać.
Podobnież "Myśl obywatela w teraźniejszych oko-
licznościaeh polskich" stara się podtrzymać w wal-
czącyeh wiarę, że nas Europa, choćby ze względu na
równowagę, nie opuści, a zarazem wzbudzić zaufanie
do biernego oporu króla: trzeba dążyć do skoordyno-
wania wysiłków tych trzech części narodu, z których
Ulotna publżcystţka barska 275
pierwsza chce odmiany króla, druga stoi przy tronie,
a trzecia "w milezeniu zostaje". Musi przyjść chwil:a;
kiedy Poniatowski z konfederatami, jak August ţI
z Ledóchowskim, odnajdą wspólny język, zgodnie ułoţą
nową formę rządu i zyskają dla niej uznanie wehm-
dzących w negocjację dworów.
W tym jednym punkcie nie zgadza się z "obywţ-
telem" inny "patriota", tylko Bogu i Ojezyźnie obowiţ-
zany autor "Zdania wolnego" o gwaraneji. Czy słyţ
szano, aby ktoś gwarantował wewnętrzny ustrój Franz-
cji, Hiszpanii, Anglii czy Wenecji? Panujący tylko
przed Bogiem i narodem są odpowiedzialni za swe rzţ-
dy. Ma sens międzynarodowe zţręczenie całości grţ-
nic, ale nie ma go gwaraneja praw wyznaniowych.
Nawet współgwaraneja różnych dworów uchybia su-
werenności państwa. Polska przy traktatach pokojo-
wych może najwyżej jednostronnie zobowiązać się ţie
pomnażać wojska ponad 40-50 tysięcy, a dysydentom
dla miłości chrześcijańskiej przyznać wolność nabo-
żeństwa. To znowuż albo pisze Konarski, albo ktoś
według jego wskazań.
Dłuski, podkomorzy lubelski, znany ajent Famiţii,
w jednej "Przestrodze" przyezynił się do rozjaśnienia
orientacji nurtujących Rzplitą (on to naliczył ich pięE);
najgorsza sasko-moskiewska, najlepsza królewsko-pa-
triotyczna, tj. familijno-ministerialna, bo kocha i kró-
la, i ojezyznę; niewiele warta sasko-polska, bo tęskni
do cudzoziemca i "woli przy slabym rządzie być wład-
nioną przez faworyta, jak przez familią moeną". Chwa-
lebna byłaby konfederacja, gdyby się składała z luclzi
wysokiej moralnej wartości. W drugiej przestrodze;
zatytułowanej "Postać dobrego konfederata", próbuje
Dłuski pouezyć, że nie każdy patriotyzm ma jednako=
276 Polscy pżsarze polżtyczni
wą wartość dla ojezyzny: bywa ślepy, bywa i pods2yty
asobistą urazą...
Zrozumiano po stronie przeciwnej sens tych reflek- "
syi, a że trudno im było odmówić zasadniczej słusz- _
ności, więe jakiś Spektator albo Spekulator ojezysty,
najprawdopodobniej Tadeusz Lipski, kasztelan łęczycţ
ki, z suflerską pomocą rezydenta Essena obrzucał da-
lej króla i Czartoryskich inwektywami, że to nie Ro-
sja ich, ale oni Rosję ciągnęli do bezprawi. Pisemko
ukazało się zaraz po październikowej radzie senatu ţ
1769 r., która pod wpływem Zamoyskiego i Czartorys- ţ
kich ośmieliła się żądać wymarszu Rosjan z Polski. ţ
Interes narodowy wymagał poparcia tej polityki eman-
cypacyjnej, ale taka rehabilitacja Familii nie leżała
w interesie dynastii saskiej. Spektator Essen-Lipski,
choć sam prowadzi intrygę z Rosją, daje pouczenie
kónfederatom: gdy Tureja postanowiła poniżyć Rosję,
Franeja zwaleza ją dyplomatycznie w Sżweeji ţi wszę-
dzie, gdy Austria i Prusy ją także po cichu szachują,
to konfederaci powinni sobie postawić jasny cel przed
oczyma i niszezyć wszelką robotę Czartoryskich. Celem
naczelnym powinno być zrzucenie króla, wyniszezenie
i wykorzenienie Czartoryskich, "wytępienie dysyden-
tów, ale stanu tylko szlacheckiego"; pod tymi warun-
kami Saksonia nie odmówi im regularnych posiłków
na miejsce tego "motłochu" niszezącego kraj, tj. wy-
praw wojewódzkich. Gdyby zaś wszystkich powyż-
szych maksym nie dało się zrealizować, "to lepiej dla
nieh i jakiej kraju części postradać, byleby całość
wiary, wolności i praw swobodnych przy najgruntow-
niejszym kraju bezpieczeństwie zachować". Widać
miał raeję Dłuski, gdy taksował orientację saską nie-
wysoko. . .
Ulotna publżcystyka baTska 27ţ
Ciszej niż te szezueia brzmiały głosy defetystów
z kuchni kuchmistrza koronnego Adama Ponińskiego,
zalecające pogodzenie się z losem:
Były, rzekłszy prawdę, i te czasy, że Polacy dawali prawa
Moskwie, cóż za dziw, że z alternaty oni teraz Polakom. Ka-
tarzyna dysydentów z chrześcijańskiej miłości proteguje, zie-
mi naszej nie pożądająe. Jeżeli do dawnych praw wrócić się
dozwala, a przeto o'bywatelom ehcącym w błocie nierządu
własnego nurzać się, nie broni, cóż więcej zyskać nad to
możemy?
Szezęściem dla ducha narodowego więcej ukazy-
wało się pism, nawet spoza szerhgów Generalności,
które właśnie w załamaniu się radomian wskazywały
źródło uleczalnej zresztą niemocy narodu, przepowia-
dały wyczerpanie sił Katarzyny II i nawoływały do
walki jednych orężnej, innych choćby politycznej
o byt niepodległy bez żadnej uwłaszezającej gwaraneji.
Szerokością horyzontów, szerokością wyznań i powagą
rad wyróżnia się wśród publicystyki "królewsko-na-
rodowej" "Zdanie sprawiedliwego polityka nad teraź-
niejszą Polski nieszezęśliwością", które jak i owe
"Refleksyje" z r. 1768 najehętniej przypisalibyśmy Za=
moyskiemu (skoro na pewno nie jest to styl Konar-
skiego). Mnóstwem historycznych przykładów ilustruje
autor swą główną teżę, że król ani najlepszy, ani naj-
gorszy nie jest sam jeden odpowiedzialny za los pań-
stwa. Kto miota się na Stanisława Augusta, niech
zważy, że:
"...najwięksi i najsławniejsi królowie nie byli bez wszelkiej
niedoskonałości. Trzeba by zebrać wspaniałość Ludwika XIV,
odwagę XII Karola, potęgę Karola V cesarza, szezęście Henry-
ka V w Anglii panującego, dobroć ku poddanym Leopolda
książęcia Lotaryngii, świątobliwość Ludwika IX, politykę:
278 Polscy pżsarze politţcznţ
Ferdynanda króla hiszpańskiego, w jednej to wszystko zjedno-
czyć osobie, aby ukształtować wyobrażenie doskonałego mo-
ńarehy. Ale i taki król mało by dokazał, trzeba jeszeze, żeby
miał za admirałów Trompa, Blaka, Ruytera, Dukena(s) za het-
manów Hunyadę, Czarneckiego, Eugeniusza, Kondeusza, Turen-
na, Luxemburga, Malbourga, Maurycego; trzeba by jeszeze,
żeby ţaki Sully albo Kolberg dochody królewskie pomnożył,
żeby jaki Richelieu naukę rozkrzewiał, żeby w jednym królest-
wie Newton, Cassini, Alembert, Wolff na zaszezyt i pożytek
narodu pracowali.
Ale by to podobno w imaginacyi tylko naszej uknowana
była wielkość królewska, ale do rzeczywistości wcale niepo-
dobna, i zgadzająca się wprawdzie z ową platońską Rzplitą,
która się u mądrych w głowie mieści, ale na ziemi znajdować
się nie może:.. Przystępujemy raczej do wyobrażenia prawdzi=
wego i między ludźmi praktykowanego rządu: nie możemy
temu przeczyć, wpatrując się w dzieje królestw, aby do do=
brego pomyślnego rządu wiele okoliczności nie wpływało...
Zwyezaje czasu, maksymy polityczne, położenie miejsca, po-
tęga sąsiadów, kształt publicznych obrad, geniusz narodu,
nauki, rzemiosła, handle w nim kwitnące, obyczajeů obywate-
lów, to są rzeczy, które nieuchybnym wpływaniem wzmac=
niają go lub osłabiają. Na końcu dopiero kładę sposobnośE
rządzącego.
A poza tym ileż zależy ad splotu chwilowych
koniunktur międzynarodowych. Polska koniunktura
między Prusami, Rosją, Austrią i Tureją jest możliwie
najgorsza. Korzenie zła tkwiły zresztą w głębokiej
przeszłości.
Czyż można wobec tego mieć za złe pewnym do=
brym, o szezęściu ojezyzny myślącym obywatelom,
...jeżeli takie kroki wzięli, które mają, prawda, wiele
przykrości, ale jedyne były do ratowania ojezyzny. Widząc, że
nam Moskwa dwu królów dała jednego po drugim, nie godzi=
ło się wprawdzie autoryzowaE dalszym przykładem takich
niesprawiedliwośei; ale kiedy ten jedyny był do śalwowania
oj‚zyzny sposób, trzebaż go było opuszezać? Potrzeba nagła
Ulotna publżcţstyka barska 279
kraju nie przechodziż wszystkich praw?... Gbż za kryminał,
że dla ustraszenia przeciwnej strony 6000 wszystkiej Moskwy
w Polskę wprowadzono, bo najpierwej, choćby jej nie pro-
szono, to by przyszła, bo się bardzo w elekcyjaeh polskich
zakochała: nie wzywano jej na elekcyją Augusta I11, a po
staremu śama przyszła. Ale tu o co innego chodziło. Jeden
Piast mógł uleczyE choroby te, na które umiera Rzplita...
Trzeba było zamydlić oczy postronnym nacjom, że my chce-
my do porządku przychodzić, trzeba było oszukać, i po części
udało się.
Przytoczywszy potem pomyślne osiągnięcia z pierw-
szych lat nowego panowania, autor tak ciągnie, dalej :
Król chciał więcej pożytków ściągać na ojezyznę, a nie
mógł. Wszak najpierwej nieprzyjaźni królowi, tle tłumacząc
wszytkie jego zamysły, brali to za kroki do absolutności, co-
kolwiek dobrego uczynił. W tej zawziętości chwycili się pro-
jektu od Moskwy podanego na ułudzenie narodu detronizacji
króla. Włosy na głowie stają, z jakim to pośpiechem zrobiona
była konfederacja radomska! prawie jednego dnia cała Polska
skonfederowana. Najniegodziwiej zrobiono, że Repnina, carową,
króla pruskiego objaśniono, iż takie porządki król czynić za-
ţzynał. Zerwało się wszystko i zepsuło...
Zachowanie się wobec konfederacji barskiej króla
tłumaczy autor jego przymusowym położeniem. "Stałby
się król u poţdanych godnym kochania, u sąsiadów
poważnym i trochę strasznym, u długiej potomności
podziwieniem", gdyby mu nie zniszezono reform. Praw-
ţda, że umysł prawdziţie szlachecki powinien był być
gotów na największe hazardy, powinien tronu nie
zasiadać
"...ale ludzie jesteśmy, wymagać tego koniecznie można
po rycerzach, po ludziach nie można. Wejrzyjmy tylko w nas
samych, nie znajdziemy podobno takich prześzkód do pełnie-
nia obowiązków naszych, a przecie ich podobno nie pełnimy...
Jedną się tylko nadzieją karmi serce obywatelskie w takich
280 Polseţ pżsarze polżtyczna
nieszezęściach, że może tak wielkie nędze i biedy, jak teraz
doznaje naród, pokażą mu i wyperswadują najdowodniej, że
się większych jeszeze... w takim nierządzie spodziewać po-
winien.
Około tegoż czasu sam król zareagował na przele-
wającą się przez brzegi powódź ulotek, pisząc osobiście
czy też zamawiając u sekretarza Ogrodzkiego, "Re-
fleksyje nad skryptami in publicum wyszłemi". "Wy-
znać to należy, iż ţposób wydawania in publicum
skryptów, szezególnie zaś w państwach wolnością za-
szezyconyehů dawny, rzecz to jest zdatna krajowi: niech
uczeńszy mniej umiejętnego, ale ciekawego naucza.
Dwie są jednak kondycyje koniecznie obydwom po-
trzebne, to jest piszący pismc, czyli chcący uezyć, ma
się starać, aby prawdę pisał... prawdę zaś piszący mają
pisać bez wytykania winowajcy imienia i ganić postęp-
ki, a nie potępiać osób". Powinno się czytelnika spokoj-
nie przekonywać, a nie roznamiętniać i z góry suge-
stionować. Niech czytelnik "ze skromnością wybaczy,
jeżeli w opisywaniu swój wizerunek jak w zwiereiadle
ujrzy. Niech nie wprżód zaczyna ganić, dopóki go do
końca nie przeczyta. Niech mu in publico nie zadaje
fałszów, dopóki mu dowodną probacyją tegoż wprzód
nie wyprobuje". Tymezasem przeważna część ulotnej
literatury od czasu rozruchów "nikezemnością" myśli
a zajadłością tonu ani pisząeym, ani narodowi sławy
nie przysparza: "zgoła każdy piszący chęci swojej do-
gadzając rzeczy nakręeał". Niestety, nasz refIektant
także sehodzi z gruntu obiektywizmu, gdy w dalszym
ciągu konfederatów pomawia o chęć obłowienia się
wśród zawieruchy, przedweześnie wróży zwycięstwo
Rosji, przesadnie maluje prywatne stratyţkupców i rol-
ników, a nie umie wskazać innego wybicia się spod
Ulotna publżcystţka barska 28I
rosyjskiegó jarzma, jak przez wojaczkę. Nic dziwnego,
że dworska krytyka ulotek spotkała się z ostrą odprawą
zarówno w Warszawie (może od Lipskiego), jak w kwa-
terach konfederackich.
Dwa wybryki ludzkiej niesprawiedliwości dotkliwie
musiały razić poczucie "sprawiedliwych polityków"
oba jesienią r. 17?0. Katarzyna II "ukarała" polskich
ministrów sekwestrem dóbr, Generalność wywarła złość
na królu i Czartoryskich w bezprzykładnie obelżywych
manifestach. Zilustrujmy na kilku przykładach, jak
oceniła te wypadki mentalność preszowska i warszaw=
ska.
Konfederatom zdało się, że nie kreatury ambasa=
dorskie, nie firmanci tzw. Rady Patriotycznej: Podoscy;
Ponińscy, Gurowsey, ale właśnie grabieni i terroryzo-
wani przez Moskwę książęta stanowią główne dla ru-
ehu narodowego niebezpieczeństwo. Więc już po obro-
nie Częstochowy przez Pułaskiego ktoś fabrykuje list
ostrzegawezy ţo króla, że jeżeli atak nastąpi, to on zań
będzie odpowiedzialny. Ktoś próbuje zohydzić inspiro=
waną przez dwór manifestację sejmików litewskich;
co miały renţonstrować za ministrami, i upomina się
o wypuszezenie z niewoli wywiezionych w r. 1767
senatorów. Ktoś obareza "okrutnego króla i jeszeze
okrutniejszą familię" odpowiedzialnością za to, jeżeli
Moskwa wyzyska owe sejmiki litewskie i skleci rekon-
federację. Tak podpierano obelgę - obelgami. Sprytny
Bohusz, sekretarz Generalnośei, główny autor powyż-
szych manifestów, widząc, że przyzwoicie nie wybrnie,
udał Bogu ducha winnego domatora, co o sekwestrze
nie słyszał, i tylko podaje "Radę przeciwko Radzie
Patriotycznej": że rusofilska rekonfederacja "intere-
sowane dwory (Austrię i 8aksonię) zastanowi, determi-
282 Polscţ pasarze pol2tycznń
nowane (przez Franeję) posiłki wstrzyma, naród rQ-
zerwie, aliantów wzgardę śeiągnie, powagę wybierania
podatków na utrzymanie wojska zmiesza, wzajemnych
proskrypţyj i infamizowania źródło otworzy, wzajem=
nyeh rabunków, niszezenia się da przyczynę, słowem,
domową wojnę zapali, wzajemnie sobie dół kopiąc;
pognębienie całej ojezyźnie sprawi". Cóż pozostaje ro-
bić? Polska z Moskwą do harmonii nie dojdzie: "Równa-
zasługa Polakowi mówić za wolnością, jako Moskalowi
za ślepym panującemu posłuszeństwem". Więc "dowo-
dzić cnoty i mocy obywatelskiej", wyrzec się próżnej
ambicji i co najważniejsza, "w śrzodku zburzonego
morza pomiędzy najokropniejszymi skałami nie upusz-
czać rąk ze steru, lecz wspólnie do wspólnego ratunku
łącząc ramiona, ufać i wspaniale przeciwko samej na=
dziei mieć nadzieję".
To jest ton preszowski. A oto dwie próbki z War-
szawy. "List do przyjaciela o ułożeniach Rady Patrio-
tycznej" nie ma nic złego do powiedzenia o królu, o nic
nie podejrzewa książąt, demaskuje tylko pseudopatrio=
tów, wyrażając zarazem obawę, że pewne koła na
wiadomość o sekwestrze zmiękną i zapragną pacyfi=
kacji. Byłoby to zmarnowaniem żywiołowego ruchu;
który okazał się czymś znacznie poważniejszym niż
pierwszy wybuch w Barze. Gdyby to był słomiany
ogień, to:
...takowa cząstka niespokojnych obywatelów nie tylko po-
winna była dawno polec pod prześladującym orężem łub wy-
ţróbowawszy słţţość swoją srogimi przykładami, szukać spo-.
czynku z poniżeniem, albo się podzielić według różności ce-
lów, które sobie założyli, alţo na koniec uznana sił nikezem-
ność, strata życia i fortun powinna była odrażić i odrażać
ustawicznie innyeh obywatelów do łączenia śię z nieszezęśli=:
Ulotna publicţstţka baţţska 283
wymi, przejrzana niesforność, swawola i nieporządek milićyi
krajowej, zdrada i chytrość między współłączącymi się po-
winna im wstręt uczynić do powiększania nieszezęśliwoścI
i azardowania się w gmin umysłów nieznajomyeh i zdradli-
wych. Tymezasem przeciwnie się dzieje. Popioły zabitych
wskrzeszają odwagę. Śmierć nie rodzi bojaźni, lecz zemstę
i nowy wojownik szuka bliższego wodza. Obaliny i pogorze-
liska cudzych osiadłości nie zrażają do poddania swoich spu-
stoszeniu.
Czyż można było w potępionej przez konfederatów
Warszawie pisać bardziej po konfederacku?
Inny, prawda, "List konfederata", powstał na Zamku
warszawskim z udziałem króla, jeżeli nie wprost pod
jego piórem. Uczciwy człowiek nie może uwierzyć, aby
akt bezkrólewia był dziełem Generalności: "zdrada,
obłuda, nierozum, nieprawda, niesprawiedliwość zbyt
w nim się okazują". Zbity z tropu konfederat broni
Poniatowskiego przed zarzutem tyranii i obojętności na
cierpienia poddanych. "Winniśmy prawdę Bogu, sobie
1 i wszystkim współżyjącym, winniśmy sprawiedliwość
każdemu obwinionemu", a zwłaszeza temu "który nie
ţawsze, kiedy chce, sprawę z czynów swoich dać może,
którego obronę niewinnośei wygrzebane chyba z po-
piołów odkryją czasy, który zamknięty innych prócz
samego Boga i własnego sumienia nie ma świadków,
który nie zabiera czasu, nie zadaje sobie pracy na
wyprostowanie języków ludzkich, na uleczenie jadowi-
tej potwarzy, ale te momenta, te fatygi... obraca na
uszezęśliwienie lub na wydźwignienie z nieszezęśliwości
narodu". Tak brzmiała może i słuszna, ale grubymi
nićmi szyta apologia króla; sfery zamkowe snać uznały,
że zanadto dyskredytować Generalności nie nale
i "List" nie został rozpowszechniony.
Nie zdobył się na tyle powściągliwości dyplomata
284 Polscţ pżsarze polżtycznż
Wielhorski, który z Paryża nadesłał Mniszchowi "Krót=
ką ekspozycję patriotyczną", mocno faszerowaną kłam-
stwem milczącym lub głośnym. Ten tekst również
pozostał, zdaje się, w ukryciu; widocznie Dukla na nim
się poznała i nie wiedzielibyśmy, komu go przypisać,
gdyby nie to, że Wielhorski jednocześnie per lońgum
et latum do wiadomości całej Europy rozsyłał swą
elukubrację, drukowaną na koszt rządu francuskiego,
pod tytułem Manżfeste de la Republżque cotzfederee,
z tymi samymi zarzutami i wykrętami. Okropny to był
okaz propagandy sprawy polskiej: mętna, nieuczciwa
myśl, duklańsko-horochowski styl, licha, mimo życzli-
wej pomocy Mably'ego i Rulhiera, francuszczyzna
-dały ten efekt, że w Paryżu gratulowano autorowi
w oţzy i wzruszano ramionami żaocznie.
Już znacznie inteligentniej przedstawiał się nowy
płód Essena, "List polskiego szlachcica z Wielkopolski"
(w kwietniu 17?1), bardzo cierpki dla Polaków, ale
dość prawdomówny, jeśli chodzi o charakterystykę tych
kół, z którymi autor od lat dziesięciu przestawał, a nie
o ich przeciwników. "Przebóg" - woła nasz niby
rodak - "cóż to nazywają u nas wolnością, ojczyzną,
Rzplitą?" Patriotyzm naszych republikanów składa się
albo z ambicji, albo z sobkostwa, albo z instynktów
buntowniczych, wobee ezego wszyscy zwalają winy na
królów. "Inne kraje, nawet zamorskie, lepiej nas umie-
ją opisać, niż my się sami znamy". Trzeba sobie otwar-
cie powiedzieć, że "wyniosłość wrodzona narodu" ro-
daka na tronie nie ścierpi. Toteż zaraz po wypędzeniu
Rosjan trzeba będzie poradzić Stanisławowi Augustowi,
aby albo królował według dawnych ustaw, albo naśla=
dował Karola V, Iirystynę i Jana Kazimierza, tj. ab-
dyknwał.
Ulotna publżcystyka barska 285
Po trosze, mimo ogłoszonego bezkrólewia, a może
właśnie wskutek wyładowania się w tyzn akcie całe
pasji detronizatorów, córaz mniej pamfletów płodziły
umysły konfederackie przeciw Warszawie familijnej,
coraz lepiej odróżniano od niej prowokatorską, służal=
czą rolę owej Rady albo Partii Patriotycznej, dla której
powodzenia carowa prześladowała Czartoryskich. Jesz-
cze wiosną 1771 r. ujawniała się tendencja pojednaw-
cza, związana z nadzieją, że Rosja; choć niepokonana,
dla utrzymania na tronie Poniatowskiego, wobec rosną-
cego oporu i czujności państw innych, skłoni się do
ustępstw. Na ten wypadek Konarski słał do Paryża
ţ i Wiednia pod tytułem "Listu do Duranda" swe pro=
pozycje kompromisowe, podobne do tych, które układał
w r. 1764.
Rozwiała te nadzieje negocjacja Salderna w maju
1771 r. Gzartoryscy liczyli jeszcze na ważkie słowa
Marii Teresy. Król też go wyczekiwał, ale wiedząc oţ
ambasadora, że w Rosji kierunek aneksyjny wzbiera
(naprawdę on już wówczas zwyciężył), umyślił ratować
siebie i kraj przez prędką likwidację powstania. Wtedy
to pofolgował sobie, pisząc lub inspirująe moene apo=
logie polityki zamkowej, tzn. reform na wewnątrz
w latach 1764-66 oraz biernego oporu wobec Rośji na
zewnątrz. Jedna z nich nosi dziwny tytuł: "List w Diaţ
riuszu historycznym przypisanym królewiczowi jmci
Klemensowi". Gdzieś tam nad Renem wychodził Jour-
ţ nal Historique dedykowany elektorowi trewirskiemuţ
synowi Augusta III; redaktor Paradis zaofiarował swe
łamy Stanisławowi Augustowi, a że głos z Europy Za=
ţ chodniej więcej u nas miewa posłuchu niż głos krajo-
wy, więc król skorzystał z okazji i rozpowszechnił
Polsćy pżsarze polżtţćznż
Przetłumaczenie" owego listu w Polsce. Nie jest to
żadne arcydzieło publicystyki, tylko sprostowanie róż-+
nych kalumnii głoszonych przez konfederatów na temat
stosunku Stanislawa do dysydentów oraz jego "despoţ
tyzmu". Po zamachu Strawińskiego ukazały się rzeczţr
głębsze i wywołały repliki.
Konarski wstrząśnięty wypadkami z nocy 3 listo=
pada, jak mógł najprędzej, wydrukowal Boskiej Opatrz-
noścż dowód oczyz,użsty. Mamy tu wierną opowieśţ
o porwaniu i powrocie króla przerywaną westchnie=
niami i rozmyślaniami nad Opatrznością Boską, a poza
tym trzy refleksje moralńe przydatne dla swoich i obţ
cych. Wprawdzie zbrodnicze zamachy na panujących
rţzą się z fanatyzmu, ale winni są im także pseudo-
filozofowie, co wraz z dogmatem podkopują moralność,
i winni są w równej mierze ci ziemscy bogowie, co dla
własnej sławy leją krew i depczą prawa obywateli
i narodów. Doz.uód rozszedł się szeroko po Polsce, nie-
stety, nic nie wskazuje, żeby go czytano w Poczdamie
lub w Carskim Siole. Polemik nie wywołał żadnych.
O całą klasę wyżej niż tę broszurę, a zwłaszcza niż
wszystkie pisma konfederatów, należy postawić dwu-
dziestostronicowe pismo. Suu%n. cuique. Przypisywano je
dawriiej Konarskiemu, choć nie jest to ani jego styl,
ani sposób myślenia. Potem domyślano się autorstwa
Adama Czartoryskiego i współautorstwa Naruszewicza.
Nam nasunęło się nazwisko Zamoyskiego i przypusz-
czenie to obracamy obecnie w pewność. Oto w broszu-
rze powtórzone zostały zdania, które czytamy również
w ułamku "Dziejów Polski za Stanisława Augusta",
który przechowywała Biblioteka Ordynacji Zamoyskiej
jako rękopis nr 1189 z zaznaczeniem, że jest to dzieło
Ulotńa publżćţstţka.barśka
eks=kanclerza 2. Tekst ów stańowił unikat i nie zwracał
na siebie niczyjej uwagi, nie mógł więc dostarczyć
wątku nikomu z piszących w r. 1771. Widocznie eks-
-kanclerz naprawdę nosił się z zamiarem pisania dzie-
jów swego czasu, ale porzucił zbyt smutny temat-
i przeniósł niektóre myśli do broszury politycznej.
Ciężkie to są i głębokie myśli. W nich kryje się
początek tak zwanej naruszewiczowskiej szkoły histo-
rycznej, za którą pójdzie z czasem krakowska. Znu-
ţzony (ad nauseam) jałowością konfederackich polemik;
postanowił pan Jędrzej sięgnąć narodowi do trzewi.
Narody, jak i jednostki, bywają słabowite od urodzenia
albo, choć zdolne do życia, staczają się przez własne
błędy na dno niemocy i choroby. To właśnie stało się
z Polśką.
Wydziwić się nie mogę tym mędrkom z kalendarza i ga-
zet uczonym, którzy koniecznie wmawiać chcą... że to, co
śię dzieje teraz, jest knówaniem głębokiej polityki, śystema-
tycżnie od czasów Piotra Wielkiego do jednego zmierzającej
ćelu. Czegóż tak daleko sięgać2 Bliższą oczywistą znajdziesz
2 Konopczyński w Konfederaćjż barskżej (t. II, s. 56ţ)
wysunął przypuszczenie o autorstwie Zamoyskiego na pod-
stawie tegoż rękopisu Bibl. Ord. Zamoyskich 1189. Rękopis
ten uległ w czasie wojny zniszczeniu, a ţvięc opracowując
Pżsarzy polżtycznych autor nie mógł ponownie sięgnąć do
oryginału, ale opierał się na tych samych notatkach, na
podstawie których zająl ostrożne stanowisko w Konfederacja.
Sądzimy, że przejście od przypuszczenia do pewności nastą-
piło w związku z przypisaniem Zamoyskiemu pierwszoplano-
wego miejsca w literaturze politycznej (Trzecż nauczycżel
Wżelkżego Sejrrcu, Przegląd Powszechny, 1951, nr 232). Hipo-
teza Konopczyńskiego, iż Zamoyski jest autorem O poddanych
polskżch i Mţślż polżtycznych d1a Polskż, okazała się jednak
błędna (E. Rostworowski, Myślż ţolżtyczne Jćzefa Pauţlżko2ţ-
skżego; [w:) Legendy ż fakty XVIll 'wżeku).
288 ,Poiscy pżśarze poiżtţcznż
temu przyezynę: oto sześ‚dziesięcioletnie zaniedbanie wszyst-
kich części rządowych.
Nonsensem jest szukanie korzeni zła w początkach
panowania Stanisława Augusta: bez porównania gorzej
było za Sasów, a i dawniej działo się coraz gorzej.
Od śmierci Zygmunta Augusta aż do zejśeia króla Jana
okoliczności bardziej jak ludzi winowae należy, od jego śmier-
ci aż do teraźniejszego momentu winniejsi są ludzie jak oko-
licznośei. Zygmunt August, umierająe nie obmyśliwszy suk-
resyjnego porządku do korony, podciął fundamenta powagi,
mocy rządu tego państwa. I ten mniemany zaszezyt obierania
sobie, kto by nam panował, był darem puszki Pandory, w któ-
rym wszystko złe się zamykało. Póki naród w równej był sile
z sąsiadami albo raczej nim siły sąsiedzkich państw pomnożył
dobry rząd, nasze zaś długi bezrząd ţosłabił, skropione było
zazwyczaj pole elekcyjne ţrwią braterską, a długie i żwawe
rozterki burzyły spokojność krajową. Już ginąć musiały
rozporządzenia ekonomiki politycznej, ani handel mógł kwit-
nąć, ani industria swe rozkrzewiać zyski; słowem, żadne za-
łożenia pożyteczne ugruntować się nie mogło, z tych osobliwie,
którym czas, pewność i bezpieczeństwo są potrzebne. Duchy
nawet w niespokojności utrzymywała nadzieja odmiany za-
wisłej sz‚zególnie od życia jednego człowieka, i co ćwierć
roku (miało być zapewne wieku) nowe układały się systema,
nowe dla kraju wynikały niepomyślności. Od tego momentu
jak słabość i niesforność nasza pozwoliła graniczącym z nami
potencyjom prywatnie wpływać w interesa Polski, ezyż mo-
żesz kto powiedzieć, żeśmy sol>ie obierali króla?
Po zejściu Jagiellońskiej linii facta est venalis Roma, te=
mu berło bywało oddawane, który umiał dokupować się go
czy większą pieniędzy kwotą, czyli też (kontentu,iąc się próż-
nym tytułem) umniejszeniem władzy i prerogatywy królew-
skiej. Każda fakcyja targi swoje w prywatnych zawsze, w pu-
blieznych nigdy nie stanowiła względach, zyskiwały osoby.
kraj jednostajnie tracił, nikt o stałej formie rządu nie myślał,
i mylnym pojęciem biorąc samowolę za wolność, uwiedzeni
nierozsądną wolności miłością, wpadliśmy w tę podległość
Ulotna pubZżcţstţka barska
każdemu, która w osłabieniu nastąpić koniecznie musi i któ-
ra nieuchronnym jest bezrządu skutkiem.
Lecz grzechy pradziadów nie uniewinniają prawnu-
ków. Sprawiedliwy polityk przywołuje przed sąd swo-
ich współezesnych i rznie im wszystkim suum cuique.
W porównaniu z elekeją 1733 r., z którą partia saska,
tj. radomska, tj. barska, dawno się pogodziła, obiór
Poniatowskiego był najzupełniej legalny (bo przeciw-
nicy stehórzyli), a nazywają go gwałtownym. Zganiona
demagogia antydysydeneka, zganiony i król za niepo-
lityczne upieranie się przy pluralitas na sejmie Czapli-
ca, osmagani Sołtyk, Wessel, Pac, Mostowski, a o ich
całym kierunku powiedziano tak:
Wszezęła się konfederacyja barska, peior medicina morbo;
bez planty, bez broni, ţez oţietnicy zagranicznych posiłków
wystarezających imprezie, bez pieniędzy, bez głowy rozpo-
częta... Od tej daty nierozplątane chaos rozpoczyna się postęp-
ków niedościgłych w ułożeniu, a przeto niedoskonałych w wy-
konaniu. Ale jakże ci, ktErzy lekarzami się obrali, niebiegłymi
w kunszcie leczenie pokazali się. Niechaj ci ićhmo;E, którzy
wehodzili w ulożenie roţót radomskich, tym się nie składają
przed ójezyzną i potomstwem, że jeżeli w Radomiu zgrzeszyli
i w Warszawie, to chcieli pośledniejszymi postępkami opła-
kać te grzechy. Ci podo5ni są cyrulikowi, który sam kogo
pehnąwszy nożem, przykłada, ulitowawszy się nad nim, takie
plastry na ranę, po ktErych ogień piekielny w ciało się wda-
je, i ekskuzuje się mówiąc, że czynił, co mógł.
Kilku "cyrulików" rzuciło się tamować krew, co
trysnęła spod skalpela Zamoyskiego. Próbowano do-
wieść, że w Suu7n. cużque nie ma nic nowego ani mą-
drego, że to pismo tylko zniesławia Polskę, a samo
obraża rozum, prawdę i dobry obyczaj; usiłowano
nawet dowodzić, że cały zamach był tragifarsą insce-
nizowaną przez mistrza przewrotności, Michała Cżar=
ţ9 -- Polsey oisarze pol:tyczni XVIII wieku
28Q Polscy p2sarze politţezni
toryskiego: Zabawił się w dziennikarza i eksceleneja
Saldern, aby winę zwalić na polską policję i ministrów.
Wszystko to już było nieaktualne. Przeprowadzony
przez Końarskiego "dowód oczywisty" mógł przekonać
wielu, że Opatrzność czuwała nad Stanisławem Augu-
stem, ale czy czuwa Ona także nad Rzplitą i czy ten
ţról jest jej narzędziem, gdy kosztem nawet własnej
godności usiłuje zażegnać wiszącą nad narodem klęskę,
o tym współezesnych nie można było poinformować,
bo główny motyw królewski - bliskość rozbioru-
musiał zostawać w tajemnicy: gdyby król ogłosił czarno
na białym tajniki rosyjskich wahań, to tym przyśpie-
szyłby tylko fatalną decyżję.
W poczuciu zupełnej przegranej, złożywszy dowody
lichej polityki, nędznej strategii i nawet braku tężyz-
ny moralnej, kierownicy Generalności zaniechali pu-
blieystyki, nawet w tej ulotkowej postaci. Wypaliła się
i właściwa poezja barska, wyrazicielka tych samych
idei i uczuć, ţktóre z większym nakładem refleksji
a z mniejszym wdziękiem wypowiadały się w prozie.
Powodzenie miały do końca "Rozmowy", dialogi na
ogół satyryczne, czasem rewelacyjne. Z początku (1768}
występujący w nich "kadet" i "konwiktor", więc niby
młodzi postępowcy, wiedzieli, co im autor kazał gadać:
że Polskę trzeba uwolnić od Moskwy i od "Ciołka".
"Perekińezykiem" był w tragikomedio-satyrze Podos.ki
"Wielkomyskim" Zamoyski. "Cnotę uciemiężoną" re-
prezentował Sołtyk. Familia i król dialogów samo-
obrońezych nie komponowali. Później Essen i jego
ludzie próbowali w "Rozmowach" bielić, a nawet brą-
zowić Wettynów, czerniąc nie tylko Czartoryskich, Po-
niatowskich, ale nawet takich Piastów, jak "świszezy-
pałka" Sobieski. Pod koniec ţdezwała się zjadliwa
Ulotna publacystyka barska 291
samokrytyka nawet wśród radomian ze szkoły Mniszeha:
mówiąc ordynarnie, sami przeciwnicy Familii zaczęli
sobie "pluć w brody".
Odkladając na bok te stosy szpargałów, nie zawadzi
może zreasumować z nich, już z całego czterechlecia,
pewne poglądy i idee ogólne.
Historyk przeobrażeń społecznych odnotuje sobie
wydźwięki interesów poszezególnych klas czy raczej
stanów. Nie będzie ich dużo. Formuła naród-szlachta
obowiązuje tu niemal stuţrocentowo. Zdarza się, że
obrońca starej wolności zgani zamachy reformatorów
na potężne domy, np. na ordynatów Zamoyskieh, Ra-
dziwiłłów, Ostrogskich, jak również na te urzędy, któ-
rych nadużywała arystokracja. Ale częściej spotykamy
akcenty drobnoszlacheckiej niechęci do magnatów,
"majętników" według terminologii domniemanego Bo-
homolca (słabe echo Monitora). Wyjątkowo można i po
przeciwnej stronie usłyszeć ciekawe wywody na temat,
"co jest w Polszeze król, co są panowie i co szlachta".
Król to wzgardzona egzysteneja; to "znosieiel chimer
wszelkich i przytyków", "królowie polscy, choć nie są
na tym świecie święci, to w niebie muszą mieć miejsce
między męczennikami". Panowie - "sicut Deus, mogą
w trybunale całą izbę ministrami pasyi swojej napeł-
nić, sejm każdy zepsuć". A syna stanu szlacheckiego
cóż czeka w Polsţe? "Tułacze życie lub obmierzła po-
dłość". "Możeż co być dla nas podlej, jak służyć pa-
nom... którzy z zbytecznego dóbr Rzplitej pod siebie
zagarniania nad nas się wynoszą, pysznią i paradują,
z tych intrat najdoskonalej w cudzyeh krajaeh edukują
się, z naszej nieznajomości i prostoty szydzą... ćieszą
nas za praee równo z Tatarem przed karetą nadzieją
jakiego wójtostwa lub ziemiańskiego urzędu". Toż
292 Polscţ pisarze politycznż
lepiej te dobra obrócić na akademie, rękodzieła i woj=:
sko, lepiej szanować jednego pornazańca Bożego jak ţ
tylu wielkorządców. "Niech nami tak rządzi szezęśliwie;
jak jedno wieku teraźniejszego najwspanialej kwitnące
królestwo jest rządzone". Król ze szlaehtą przeciw
magnatom... Pamiętamy tę kombinację z r. 1764.
(Sprzeczka zże7n.żaţżtza z polżtykżeţn,), pamiętamy ją
jeszeze dawniej, pod piórem Konarskiego (Rozţn,oţwa
zże7n.żatzżrza z sgsżade7n., 1732). A jednak trzeba będzie
czekać na Sejm Czteroletni, zanim się podobny sojusz
urzeczywistni. W latach barskich kto chce króla
w oczach przeciętnego ziemianina zohydzić, ten mu
zarzuca, że nobilituje Ormian, neofitów, cyrulików;:
kamerdynerów, lokajów i Bóg wie nie jakiej profesji
ludzi, że "chłopów, cudzoziemców, mieszezanów więeej
jak szlachtę kocha",ţ że mieszezan zamierza dopuścić
do obrad przeciw szlachcie, chłopów do buntu ośmiela.
Daremnie też szukać w całej publicystyce konfederac-
kiej jakichkolwiek wezwań do demokratyzacji ustroju
społecznego na korzyść stanów nieherbownych.
Również w sprawie dysydenekiej publieystyka kon=
federacka nie zdobyła się na żaden szerszy tolerancyj-
niejszy pogląd. Wiersze na nich pomstują, proza neguje
wszelkie ulgi, ale się nimi mało przejmuje. O sytuacji
stanu duchownego i jego sporach z żywiołem świeckim
dyskusji nie ma. Słychać tylko wyrzekania na oziębłośe
niektórych biskupów.
Wobec zagranicy panuje orientacja antyrosyjska.
Chiński mur chciałby ustawić między Polską i Moskwą
nie żaden obozowy fanatyk, ale miarodajny publicysta
stołeczny. Zrozumiano rolę historyczną wobec nas
Piotra Wielkiego i pisze się o niej tak wiele, że aż
Andrzej Zamoyski uważa za swój obowiązek przy-
Ulotna publżcystyka barska 293
pomnieć, że to nie Piotr nas omotał, ale sami przeţ
nierząd wpakowaliśmy się w sytuację rozpaczliwą.
ţ O niebezpieczeństwie pruskim cisza, bo konfederat nie
ţ' powinien tracić głowy wśród dwustronnych niebezpie-
czeństw. Przeeiwnie, przypominają mu czasem, że pod-
czas wojny siedmioletniej właśnie Fryderyk W. ostrze=
gał nas przed despotyzmem Moskwy, i teraz niewąt-
pliwie ma czujne oko na zachłanną Katarzynę.
' O zamysłach dworu wiedeńskiego ludzie siedzący pod
jego opieką wolą nie myśleć: raz jeden poruszono w ja=
kiejś ulotce sprawę okupacji Spisza, aby zaraz uspokoić,
że to będzie uposażenie dla królewicza Alberta, którego
Maria Teresa zrobi królem Polski.
Nie dziw, że kiedy doszło do ujawnienia rozbioru,
publicyści ţkonfederaccy stanęli wobec tego nieszezęścia
bezradni i całą obronę praw Polski do anektowanych
prowinţyi zostawili Warszawie. Wiadomo, jak dzielnie
bronił Feliks Łoyko naszych praw do Rusi Czerwonej,
ţ do Prus Królewskich i krajów nadnoteckich tudzież
do oderwanych świeżo kresów wsehodnich. Akademika
Hertzberga i pismaków wiedeńsko-budapeszteńskich
przygniótł zupełnie swą erudycją i Iogiką. Przeciwko
wyworlom gabinetu rosyjskiego erudycja była zbytecz-
na, bo Katarzyna II nie wojowała pergaminami:
wszystkie traktaty od wieków, a zwłaszeza wieczysty
pokój Grzymułtowskiego (1686), alians narewski (1?04),
deklaracja przedelekcyjna 1764 r. i traktat 1768 r.
o gwaraneji ustroju i g r a n i c uświęcały bezapela-
cyjnie linię 1772 r. Carowa podnosiła swe dobrodziej-
stwa dla Rzplitej i polskie bezprawia. Było to bardzo
wdzięczne pole do dyskusji i Łoyko je należycie wy-
zyskał, ale tylko w tych granicach i formach, na jakie
pozwalała miarodajna dlań polityka Stanisława Augu-
294 PoLscţ pżsarze polżtţcznż
sta, liczącego na porozumienie z Rosją przeciw dworom ::.
germańskim. _
Łoyce należy się za jego wywody historycme tym
szezersży podziw, że ułożył je sam (może z pomocą
Naruszewieza, choć to wątpliwe), szybko, bez długich
ţadań przygotowawezych (jego znane Teki są później=
szego pochodzenia), i zwłaszeza bez pomocy cudzoziem-
ców. Rzecz bowiem osobliwa - o pierwszym rozbiorze
prawie nic nie pisali Polacy, sporo natomiast obcokra=
jowcy, w ich liczbie Francuz ks. Mably, gdańszezanin
prof. Wernsdorf, Anglik Lind, niewiadomego pochodze-
nia ks. Pokubiatto, wszyscy, rzecz prosta, w porozu-
mieniu z Polakami. Konfederaci barscy na wyehodź-
stwie, nawet Wielhorski, nie znaleźli w przedmiocie
z3aszych zagarniętych krajów nic do powiedzenia. Roz-
czytywali śię - może nie bez uczucia zazdrości-
w tym, co wydawała Warszawa. Wrażenie robiła --
nawet w Berlinie - broszura Exa7n,eţ du syste7n,e des
Couţs de Vżenţe, de Petersbouţg et de Berlżn, napisana
przez Pokubiattę, niewątpliwie według warszawskich
dyrektyw, a wykazująca światu, że owe trzy dwory,
elzieląc Polskę, podkopały porządek prawny w Europie,
i to nie tylko w sferze międzynarodowej, że dwory
cesarskie uszezupliły swą przewagę na korzyść Prus,
które odtąd panować będą nad dorzeezem Wisły.
Ale czytano, prawda, w kołaeh emigracyjnych także
Protestację obyz.vatela polskżego przeeżzt> podzżałozvż
s zţ> e j ojezyzny. Obywatelem tym nie był żaden Rej-
tan, ale wojewoda nowogrodzki, Józef Aleksander Ja-
błonowski 3. Ze względu na osobę założyciela Societatis
ţ Kon,federacja barska, t. II, s. 348.
Ulotna publżcystţka barśka 295
Jablonovianae poświęćmy temu rzadkiemu pismu
chwilę uwagi.
W dziesięciu paragrafaeh odpowiada autor na po-
szezególne ustępy deklaracji zaborców.
1. Pograniczne narody nie mają żadnego prawa
mieszać się do spraw wewnętrznych obcego państwa.
2. Dwór rosyjski przyznaje się aż nazbyt otwarcie, że
to ezynił. Narody winny zachować swoje "wspołeczeń-
ţtwo", pomagać sobie sposobami sprawiedliwymi bez
ţtosowania przemocy. Zwłaszeza państwa o ustroju
elekcyjnym winny być nietykalne dla zagranicy. Rosja
wmieszała się w r.1764, aby narzucić rządy despotycz-
ne. Gdyby zaszły zamieszki domowe; to tylko sam
naród może je uśmierzać. Rosja naruszyła m.in. traktat
prueki; że dążyła do rozbioru, widać z przejętej depe-
szy Salderna. 3. Dwór berliński jest uczestnikiem tyeh-
że bezprawi. 4. Dwór wiedeński postąpił wbrew swej
rleklaracji z r. 1763, że chce zachować Polskę w całości
przeciwko czyimkolwiek zamachom, i złamał odwieczną
przyjaźń od XV w. 5. Naród polski od bezkrólewia
uciśniony przez ustawiczne nowości, które narzucały
mu Rosja i Prusy, miał więc naturalne prawo zerwać
się do obrony prerogatyw: "stąd musiało koniecznie
nastąpić, że obywatele uzbrajali się na tych, którzy
w.ażyli się wraz z Moskwą na swoją targać się oj-
czyznę". 6. Ościenne poteneje cierpią rzeczywiście od
polskich kłótni; bo mniej dostają produktów do szezęś-
ţia potrzebnych. Ale rzeczywistą pobudką do rozbioru
była żądza zaborów, która zawsze końezyła się klę-
skami: przykładem Chaldejeżycy, Asyryjezycy, Perso-
wie, Medowie, Grecy, Rzymianie, Turcy, Karol V,
Filip II. W naszym wieku zawsze łączą się państwa
ţrzeciw zbytniej potędze jednego z nich (przykłady
296 Polscy pisarze polţtţczţż
z lat 1701, 1?13, 1718, 1726); tak i teraz być musi, bo
równowaga europejska została naruszona. ?. Ważną
było rzeczą pogodzić majestat z wolnością, ale to spra-
wa rodzinna między ojcem i dziećmi (o czym pięknie
pisał pewien obywatel do Duranda). 8. Co winien człó-:
wiek bliźniemu, to i naród narodowi: więc przede
wszystkim dotrzymywanie układów. Wszystko, co po=
chodzi od tronu, powinno na sobie nosić znamię czy-
stośei, szlachetnośei i wielkości umysłu: "jakże trzymać
można (mówi rozsądny Vattel) o narodzie, któregp
rządca w publicznych i autentyeznych aktach podłość
myśli i podłość sentymentów ukazuje, które by party-
kularnej osobie hańbę przyniosły?" 9. Zamiast ofia-
rować dobre usługi, trzy dwóry same sobie zagarniają
pretendowane kraje. Sic volo, sic iubeo, stat pro ratione
voluntas "na przykład tych drapieżnych zwierząt,
które nasyciwszy się dostatecźnie łupem, brzuehy ku
słońeu obracają". "Takim prawem (na podstawie daw-
nych pretensji, nie bacząc na nieprzerwaną posesję)
całe Królestwo Pruskie przywłaszezyć sobie moglibyś-
my, kijowskie i smoleńskie prowineje... całą nawet
dawną Dację, Sląsk, Luzację, Pomeranię". Polska odţ
wołuje się o pomoc do wszystkich narodów, sama go--
towa w przyszłości śpieszyć na pomoc każdemu nie-
słusznie napadniętemu. 10. Wobec niesłychanego
żądania, abyśmy sami przyznali cesje trzem dworom,
autor zwraca uwagę na fundamentalne prawo, które
żabrania królom polskim odstępowania ziem Rzplitej,
a nawet ich zobowiązuje do odzyskania strat. Wymu=
szona cesja byłaby tylkó instrumentem śmiercionoś-
nym, "jest to podobieństwo sławnego Pufendorfa".
"Wielcy królowie i monarehowie świata - końezy
obywatel - waszym to jest interesem utrzymywać
Ulotţa publicţslyka barska 2g'
nasze traktaty, któreście nam solennie zaręczyli... Idźr
eie za przykładem walecznego Sobieskiego króla pol-
skiego, który, gdy Turek obległ Wiedeń, pokazał się
obronicielem Domu Austriackiego i całej Rzeszy Nie-
mieckiej".
Streściliśmy prawie bez reszty tę j e d y n ą prote-
stację polską nie warszawskiego poehodzenia. Właściwie
i ona jest tylko na pół polska, jak to widać z tytułu
i zakońezenia. Są w niej ślady uczoności Jabłonow=
skiego, ślady myśli Konarskiego i Mably'ego, ślady
pióra najprawdopodobniej Pyrrhisa de Varille, ale
także echa uprzedzeń konfederaekich przeciw refor-
mom Czartoryskieh.
Generalność na tułaczce dopiero pod koniec 1?73
wygotowała z pomocą rządu francuskiego swój protest
przeciw traktatom cesyjnym, którym biegu historii nie
zahamowała, ale wzbogaciła o jeden tekst naszą pu-
blieystykę. Jeśt to znany manifest lindawki z 26 listo-
pada 1?73. Pierwsze słowa brzznią trochę przesadnie:
"Upada na koniec Polska pod przemocą ogromnego
'związku..." W stylizacji czuć redaktorską rękę Fran=
cuza - Mably'ego, ale i treść świadezy o obcej kon-
troli: dzięki niej manifest wolny jest od wycieczek
przeciw królowi i jego reformom, od których nie
wstrzymałby się Wielhorski, Pac czy Bohusz. Ton
szlachetny, nabrzmiały bólem i swoistyzn emigracyjnyzn
heroizmem. Konfederaci nie wracają już do kwestii
uzasadnienia zaborów, tylko motywują swoje prawo,
jako jedyna reprezentacja Polski, do przemawiania
w imię narodu. W porównaniu z ich Generalnośeią
powstałą z wolnych związków ofiarnych patriotów,
[cóż reprezentuje) ta klika zaprzańców, co na obcym
żołdzie uknuła bez wiedzy szerokiego ogółu rzekomą
298 Polscy pżsarze polżtycznż
Generalnaść warszawską i teraz grozi banicją barza-
nom?
Miła Ojezyzno, nie mamy już dalszej ofiary, którą tobie
moglibyśmy poświęeić. Straciliśmy dobra, nie oszezędzaliśmy
na twą obronę dni naszych. Zazdrościmy losu tych, którzy dla
twoich zaszezytów chwalebnie i mężnie krew przelali... Wie,
my, że w doczekiwaniu... szezęśliwej kolei protestacyje nasze
przywiodą nas do stanu nędzy; znosić ją będziemy bez wstrę-
tu, a nadzieja służenia Ojezyźnie osłodzi gorzkość stanu na-
szego.
Następuje pięć mocnych protestów przeciw rzeczom
przeszłym i przyszłym, a po nich - pxzed ostatnim
apelem do Tureji - apostrofa do kraju nieprzedaw=
nionej doniosłości:
Zaklinamy kochanych współobywateli naszych, ażeby
tyle, ile od nich zależeć może, starali się niniejszą protesta-
cyją rozrzucić wszędzie i podać ją do wszystkich aktów, gdzie
tylko będą mogli, ale nade wszystko zaklinamy ich, aby ją
wtłaczali w serca swoje, jako zastaw gorliwości naszej i nie-
zmazanej Ojezyźnie wierności, jako wzór powinności, której
dopełnić obligowani będą w pierwszej podanej porze do
dźwignienia praw Rzplitej przeciwko aktom, wyciśnionym mo-
cą, gwałtem i opresją. ,
To był ostatni głos ludzi radomsko-barskiego po-
kroju. Odtąd nie wydali ani jednej zbiorowej odezwy;
ani jednej broszury. Gdy ktoś bardzo inteligentny
i bardzo złośliwy (rzekomo d'Alembert) wypuścił pam-
flet Les Paradoţes, nicujący różne anomalie społecz-
nego życia i ustroju Polski (1773) 4, gdy ktoś inny póź-
niej ogłosił L'Horoscope polżtżque de la Pologne
4 Por.: R. W. Z'Vołoszyński, Polska zv opinżach Francuzózir
XV111 uţ., Warszawa 1964. s. 95.
Ulotna publicţstţka barska 299
{1?79) s, żaden defenzor nie spróbował się z nizni po-
tykać na pióra, jak to ongi czynili Opaliński i Staro=
ţvolski.
Natomiast w tymże żałosnym r. 1773 w Warszawie
xozprawił się ze swymi przeciwnikami publicysta, któ-
ry od początku tego okresu głosił inny rodzaj patrio=
tyzmu, niż ten za modłę Pułaskich i Rejtanów. Mó-
wimy o Bohomolcu i o jego Monitorze. Trzeba przy-
znać, że jeden występ Monitorowi nie bardzo się udał,
w każdym razie przypadł nie w porę. W numerze
XCVII z 6 grudnia 1769 r., kiedy w Generalności
wrzały walki między umiarkowanym odłamem Kra-
sińskiego i namiętnymi detronizatorami z grupy Wess-
la, Monitor tak w czambuł potępił wszystkich barzan:
Nie zbywa i w naszej Polszeze na takowych mężach, któ-
rzy znają swoje w Ojezyźnie obowiązki, a podług sił i prze-
możenia je pełnią; ale większa część podobno znajduje się ta-
kowych, którzy o nich albo weale nic, albo mało co wiedzą,
a jeżeli wiedzą, tedy partykularny własny interes, chciwość
zbiorów, wywyższenie swej familii i inne mniemane korzyśei
sromotnie nad nie przekładają. Najszkodliwszy jednak sobie
i Ojezyźnie widzi mi się być ten rodzaj ludzi, którzy fałszy-
wym nadęci patriotyzmem, chcąc się tej dobrotliwej przysłu-
5 Są dwa różniące się nie tylko tytułem wydania tej
broszury: L'Horoscope polżtique de 1a Pologne, de la Prusse,
ţe 1'Ańgleterre etc. etc. A Pastor-Vecehio aux pieds des
Alpes de Montenegro 1779; L'Horoscope politżque de 1a Pologne
ou se trouve 1e portraat caracteristique du Prince Hereclitażre
de Prusse ete. etc. Cżnqużeme edżtion, corrżgee, augm.entee,
revue et analżsee par un ex-minżstre d'Etat, A Cetigne sur
ies bords du 1ac de Scutarż, 1779. Bibliografia Estreieherów
nraz zapis na egzemplarzu znajdującym się w Bibl. Czart.
wskazują na autorstwo Stefana Zanowicza, głośnego awan-
turnika, występującego pod imieniem księcia Castriotto
e Albanii.
ţ300 Polscţ pasarze pobatţćzni
żyE matce, bezrozsądnie gwałtownych chwytają się śrżoţ
które zamiast wsparcia, pomocy i utrzymania, do pręd
jej pomagają upadku. Idą oni niedoskonałego w swej.
lekarza torem, któren chcąc prostej chorego pozbawić 1
ůgorącymi go przesadza lekarstwy i w niebezpiecżną wţ
malignę. Godnych politowania być sądzę tych nie tak
serca, jako bardziej miałkiego rozumu ojezyzny synów.:.
Odezwały się na to różne Antymonitory ze zrozu=
miałym oburzeniem. Czemu, pytano, nie piętnuje
pismo zdrajców, zaprzańców i innych szkodników pu-
blicznyţh? Czemu nie ostrzega o bliskim niebezpieţ
ćzeństwie? Na to redakeja, doczekawszy się smutnego
momentu opamiętania, tak odpisała (19 czerwca 1773):
Po wtóre, zarzucają Monitorowi prywatę i parcyjalność
w tym, że tylko prywatnych osób potoczne i mniej intere-
sujące wytykaţ zdrożności, ludziom zaś publiczną okazującym
postaE, wielkim panom i najpierwszym glowom chcąc nie
narazić się i przypodoţaE, onym przepuszeza, występki ich
całemu krajowi szkodliwe zamileza, nie wspomina nic o teraź-
niejszych krajowycYr' koniunkturach, nie przestrzega naród
(jako to z urzędu swego powinien i jako angielski Monitor
cźyni) o skrytych, które nań knują Y układają zamachach. Ci
ichmć... chcieliby i życzyli sobie serdecznie, ażeby on... do-
gadzając ślepo zawziętym teraźniejszym malkontentom i in-
nym przez nich zwiedzionym obywatelom, rzeczy falszywe
i niepodobne na pierwsze głowy po kraju rozsiewał, żeby się
Iargnął piórem i językiem, tak jak oni ważą się, na poświę-
eoną osobę króla, czyste i niewinne zamysły jego opacznie
tłumaczył, osławiał go i czernił przed narodem, nieufność ku
niemu powiększał, rządy mądre i sprawiedliwe ganił, innych
także wielkich osób niesprawiedliwie posądzał i stronę prze=
ciw stronie zaostrzał, zgoła, żeby z tak poważnego i zba-
wiennego urzędu Monitora podłym został paszkwilarżem,
uszezypliwym przyganiaczem i plotką publicznym.
Owóż jak pięknych rżeezy po Monitorze wyciągają. Nieţ
nie może być nigdy Monitor takim, jakim by go mieć chcieli
niektórzy... Rządy publiczne przetrząsaE, szemrać przeciwko
Ulotna publ2cţstţka barska 301
uanującym ani mu przystoi, ani bezpieczno jest. Gani on
ţv powszechności i w szezególności to, co jest prawdziwie
nagany godnego, pobudza do poprawy i cnoty, upomina, prze-
;trzega, nie mając ni na kogo względu, ale osoby wytykać
daleka jest od niego... Co też jest mimo okręgu i powinności
;ego, w to nie chce wehodzić: badaE się o skrytych sprężynach
i zamysłach gabinetowych i o nich przestrzegać naród ani
:o do niego należy, ani to jest według jego możności. Na
ţţardzo fałśzywym gruncie ten urząd przyznają Monitorowi
ţv Polszeze, jako też i owemu w Anglii...
A jeżeli traktowanie owe o publicznych koniunkturach
i prześtrzeganie, które Monitor winien jest czynić swemu
narodowi, weźmie się w ściślejszych i sprawiedliwszych gra-
:nicach, toć on już dawno zadość uczynił i teraz czynić nie
ţrzestaje tej powinności. Alboż nie przestrzegał tylokrotnie,
źe ten ulubiony nierząd i ta zbyteczna wolność, czyli raczej
;wawola w Polszeze, jeśli się nie umiarkuje, zgubi ją za-
ţewne? Alboż nie napomykał często w pismach swoich; że te
ńiezgody między domami, ta wzajemna ku sobie stanów
nieufność, te przemoctwa jednych nad drugimi, ta zabobon-
ţość, uprzedzenie, pogarda praw najlepszych, jeśli się weześ-
ţie nie uprzątną, ostatnim ojezyźnie grożą upadkiem. Alboż
nie traktował o innych tysiącznych nierządach i zdrożnoś-
ciach publicznych, które zdolne były zawsze stać się po-
zzątkiem okropnego losu tego tak kwitnącego królestwa,
jakoż i stały się już po większej części, i sprawdziły jego
sprawiedliwe i na dobrym wniesieniu zasadzone przeczucia
ś ostrzegający pogróżki? Alboż nareszcie nie oświecał i nie
podawał rozmaite sposoby, przez które by Polska stanąć
ţnogła w jak najlepszej rządu i szezęśliwości porże?
Woła on i teraz w tym najkrytyczniejszym czasie na
naród polski, woła publicznie i uroczyście, ażeby odrzuciwszy
niezgody, nieufności, prywaty, uprzedzenia i fanatyzmy,
w jedno spoili się ciało i otworzyli oczy nad swoim bliskim
niepowetowanym upadkiem, nad swoim prawdziwym nie-
ţzezęściem i potrzebą, a sprawców onej nie gdzie indziej,
ţle w sobie samych upatrywali i uznawali, żeby przywrócili
Najlepszemu Monarsze te serca, które mu są powinne i które
niesłusznie Mu wydarliśmy. Woła i przestrzega publicznego
302 Poiscţ pisarze polatyczna
kaznodziei tonem, że jeśli nie odstąpiemy swoich dawnycbţ
narowów i nie chwyciemy się tych zbawiennych, sprawiedliţ
wych i bezpiecznych śrzodków, które nam mądry król
i dobrzy myślący obywatele podają, nieszeżęśliwości nasze;
przyszedłszy do najwyższego wierzchołku, zrzucą nas w głę-
boką przepaść, z której się już nigdy nie wydobędziem. .
Dosyć to jest na Monitora; i wymagać od niego więcej;
jest to albo nie mieć dostatecznego wyobrażenia urzędu
jego, albo chcieć, żeby on przestał być tym, czym jest i czym
być powinien.
X, LITERATURA YOLITYCZNA KONFEDERACJI
BARSKIEJ
Gtosy głębsze ponad rozgwarem polemik. Józef Sanguszko za wy-
działem sejmowym. Szczęsny Czacki. "Myśli polityczne" o arysto-
kracji. Dziwactwa o trzech narodach. Postulaty społeczne i wyzna-
niowe. Przebudowa hierarchii kościelnej. Patriarchat. Nadrzędne
kolegium teokratyczne. Król Sas. Senat. Kłopot z aeto. Sady, po-
datki, wojsko. Obyczajność międzynarodowa. Prawo spadkowe.
Adam Krasiński. Co zrobić, aby maszyna szła? Krytyka dalszej
i bliższej przeszłości. Berła nie urzynaE. Uwłaszczenie chłopów
w królewszczyznach. Ulgi dla miast. Plan Rady Nieustającej. Roz-
budowa służby dyplomatycznej. Wielhorski. Geneza jego systemu.
Idealizacja pierwiastkowych ustaw. O pochodzeniu chłopów. Dy-
skusja z Grotiusem, Locke'm i Russem. Powołanie szlachty. Ustrój
kolegialny rzadu. Coroczna tajna elekcja.
Pod powierzchnią tych wezwań, polemik, potępień
ż swarów gromadziły się tymczasem i dojrzewały pla-
ny przebudowy, z których jedne przybierały postać
programów przeznaczonych dla pewnego obozu poli-
tyćznego, inne spisywano na użytek bardziej machia-
welistyczny, aby je narzucić nagle, bez zjednywania
wielu umysłów. Najgłębiej ukryli swe zamysły odno-
wicielskie Czartoryscy i król: po cóż mieli sypać bro-
szurami, jeżeli w kraju władała "moc okoliczności nad
prawo silniejszych". Zaniechali publicystyki ugodowcy
"patrioci" z otoczenia ambasady rosyjskiej. Za to
grzesznicy radomscy, niszczyciele dzieła Czartoryskich,
rzuli konieczność wykazania siţ rozumem polityczńym
302 Polscţ pi.sarze polatyczn%
kaznodziei tonem, że jeśli nie odstąpiemy swoich dawnycliţ
narowów i nie chwyciemy się tych zbawiennych, sprawiedliţ
wych i bezpiecznych śrzodków, które nam mądry kró!`
i dobrzy myślący obywatele podają, nieszeżęśliwości nasze;
przyszedłszy do najwyższego wierzehołku, zrzucą nas w głę=
boką przepţść, z której się już nigdy nie wydobędziem. .
Dosyć to jest na Monitora; i wymagać od niego więcej;
jest to albo nie mieć dostatecznego wyobrażenia urzęda'
jego, albo cheieć, żeby on przestał być tym, czym jest i czym
być powinien.
=9
X. LITERATURA t'OLITYCZNA KONFEDEftACJl
BARSKIEJ
Glosy głębsze ponad rozgwarem polemik. Józef Sanguszko za wy-
działem sejmowym. Szezęsny Czacki. "Myśli polityczne" o arysto-
kracji. Dziwactwa o trzech narodach. Postulaty społeczne i wyzna-
niowe. Przebudowa hierarehii kościelnej. Patriarehat. Nadrzędne
kolegium teokratyczne. Król Sas. Senat. Kłopot z veto. Sądy. po-
datki, wojsko. Obyezajność międzynarodowa. Prawo spadkowe.
Adam Krasiński. Co zrobić, aby maszyna szła? Krytyka dalszej
i bliższej przeszłości. Berła nie urzynać. Uwłaszezenie chłopów
w królewszezyznach. Ulgi dla miast. Plan Rady Nieustającej. Roz-
budowa służby dyplomatycznej. Wielhorski. Geneza jego systemu.
Idealizacja pierwiastkowych ustaw. O pochodzeniu chłopów. Dy-
skusja z Grotiusem, Locke'm i Russem. Powołanie szlachty. Ustrój
kolegialny rządu. Coroczna tajna elekeja.
Pod powierzehnią tych wezwań, polemik, potępień
i swarów gromadziły się tymezasem i dojrzewały pla-
rly przebudowy, z których jedne przybierały postać
programów przeznaczonych dla pewnego obozu poli-
tyćznego, inne spisywano na użytek bardziej machia-
welistyczny, aby je narzucić nagle, bez zjednywania
wielu umysłów. Najgłębiej ukryli swe zamysły odno-
wicielskie Czartoryscy i król: po cóż mieli sypać bro-
szurami, jeżeli w kraju władała "moc okoliczności nad
prawo silniejszyeh". Zaniechali publicystyki ugodowcy
"patrioci" z otoczenia ambasady rosyjskiej. Za to
grzeszniey radomscy, niszezyciele dzieła Czartoryskich,
ţzuli konieczność wykazania si.ę rozumem politycznym
304, Polscţ pżsarze polżtţcznż
na wypadek zwycięstwa - lub choćby przed potomţ
nością. Płodzą więc konstrukeje różni aspiranci do roliţţ
pamstwowotwórezej: Adam Kraśiński, Teodor Wessel;=
Józef Sanguszko, Michał Mostowski, Szezęsny Czacki;ţ
z pewnością i Michał Pac, i Ignaey Massalski. ţ Niţ e;
wszyscy nadadzą swym pomysłom formę pamfletów
lub traktatów; niektóre pisma krążą koło takich ognisk
czy ośrodków dyspozycyjnych, jak mniszehowska re-
zydeneja Dukla lub kwatera preszowska Generalności. ţ
One to zadysponowały, że na publikację nowej litera
tury politycznej za weześnie.
Postać mniej więcej wykońezonych książeezek na=
dali swym radom Sanguszko, Czacki, Krasiński i Wiel-
horski.
Józef Sanguszko, marszałek nadworny litewski, był ţ
pośrednio iiezniem Konarskiego, bo stamtąd czerpał
natehnienie jego bezpflśredni metr, Cezar Pyrrhis de :
Varilłe. Marszałek o tyle należy do obozu barskiego, ţ
że doń przystąpił w sekrecie w r. 1771. Jego "Projekt '
reformy rządu"1 powstał najweześniej w listopadzie '
w r. 1767, bo nawiązuje do koncepeji "materiae sta-
tus", którą wtedy stworzył w delegacji G. J. Podoski.
Autor chciałby "formę rządu ułożyć taką, żeby naród
nieupodlony, równy innym i mocny widzieć; tę zaś :
moc tak ubezpieczyć należy, aby nie była ciężka
i straszna krajowi i żeby według przykładu dawnych :
Rzymian nie obróciła się na własnych obywatelów".
Zapewne sąsiedzi, "nie wiedząc, jak daleko zasięgają
myśli nasze", będą przeszkadzali reformie, "żebyśmy
' Projekt ten omówił Konopezyński w Genezże ż usta-
nourżenżu Rady Nżeustającej (Kraków 1917, s. 125-129) na
podstawie Areh. Sanguszków w Sławucie, rkps 1038.
Lżteratura polżtţczn.a kanfederacjż barskżej 305
spokojności ich nie przerwali". Trzeba tedy "moc są-
siadów z słabością naszą pojednać", ale przy tym "ca-
łość, rządność i spokojność narodu preferować". "For=
mę rządu ułożywszy, dworom sąsiedzkim ją komuni-
kować, które to ułożenie raz czynione, będzie to trak-
tat niewzruszony między królem, narodem i sąsiedz=
kimi potencyjami". Tą drogą "uwolnimy sąsiadów od
tego czuwania ustawicznego, z którego wydobyć się
inaczej nigdy nie będzie w naszej mocy". Król przez
miłość ojezyzny pozwoli moc swoją określić. "A w tym
niby osłabieńiu uzna się być mocniejszym". "Forma
narodu jest dobrze podzielona na komisyje ekonomicz-
ną, wojskową i jury-dyczną", ale ją trzeba porządniej
opisać. Jus necis oddać sądom marszałkowskim albo
miejskim, albo... Komisji Ekonomicznej (autor chyba
nic nie słyszał o potiziale władz, skoro w ogóle ko-
misjom obok administracji przyznaje czynności są-
dowe; za to wyklucza członków komisji rządzących
z sejmu względnie odmawia im, gdy posłują, głosu
stanowezego w tych sprawach, którymi administrują
i na których się znają!). Słaby prawnik, tęskni jednak
Sanguszko do porządnego prawa. Proponuje osobną
komisję jurydyczną, która by dla wszystkich trzech
prowineji (Małopolska, Wielkopolska i Litwa), uło-
żyła wspólny kodeks, zużytkowując także "jus publi-
eum", "jus universale" (zapewne tzw. naturalne) i pra-
wo rzymskie, i instytucje Justyniana, i prawo cheł-
mińskie o sukcesjach, i orzecznictwo (prejudykata),
i zwyczaje prawne. Drugi zdrowy pomysł: aby wojsko,
nadal 40-tysięczne, rozlokowane było po wojewódz-
twaeh dla poparcia egzekucji wyroków, gdy dotąd
nie robiło ono nic albo wywierało nacisk na sejmiki.
Sejm ma być ciągły, "od sejmu do sejmu", to znaezy
20 - polscy pisarze polit5-czni XVIII wiehu
806 ţ Polscţ pi.sarze polżtycznż
od jednej do drugiej co dwuletniej kadeńeji "zwyţ
czajnej". Czym ţ się ma różnić ów sejm gotowy od ţ :
zwyczajńego? Tylko tym, że mu się oznaczy skromny
komplet minimalny, wymagając do ważnych uchwał
nie mniej jak 12 posłów, 10 senatorów z każdej pro-
winęji = i 6 ministrów. Nowo wybrany co dwa lata
śejm "zwyczajny" zatwierdzi lub uchyli większością
ućhwały ů izby ciągłej. Materie stanu ogranicza San-
guszko do kilku kategorii: tylko gdy chodzi o utrzy=
manie wiary, całości państwa i wolności, o wojnę lub ~'
traktat, o odmianę lub redukeję monety krajowej wy=
magana będzie jednomyślność. Dobrze, że nie za-
pomniał o ubezpieczeniu władzy Rzplitej nad Gdań=
skiem, ale po co dodał przy sejmach, że veto nie mţ ţ
mocy przeciw zdecydowanym już sprawom? Jak by ţ
ją miało - na przekór większości - przeciw innym: ţţ
W ogóle szkic księcia marszałka, choć nie bez war=
tości jako dokument przeobrażeń w polskiej myśli
polityczńej po Konarskim, grzeszy zarówno brakierń
ścisłości prawniczej, jak i brakiem szerszych horyzon-.
tów myślowych. O polityce zagranicznej sądzi naiw-
nie, o społecznej nie ma wyobrażenia.
Jak pogodzić zapatrywania Sanguszki z jego pod-
pisem pod traktatem gwarancyjnym 1768 r. i usta-
wami kardyńalnymi, które inny rząd, a raczej nierząd :ţ
gruntowały w Polsce? Nie nasza to rzecz. Wszystko ~
pogodził despotyzm Repnina. On też sprawił, że z San-
guszką nie mógł śię naradzić ani na owe ustawy wpły-
nąć bliski marszałka sąsiad, wołyniak, Szezęsny Czacki. .
Internowany od [22 sierpnia) 1767 w Porycku, czasem
tylko pod eskortą kozacką zwiedzający inne śwe do-
bra "sumasbrodnyj fanatik", dyktował przez rok 1768 :
Lżteratura polityczna końfederacjż barskżej 307
"Myś;li patriotyezne" 2. Patriota z Poryeka rozładowuje
całe swe serce, przemawia z głębi przekonania. Stary
Czacki (wprawdzie wówezas miał lat 45, ale on chyba
nigdy nie był młody!! tehnie bardziej Starym niż
Nowym Testamentem, trąci staropolszezyzną, a chwi-
lami nawet starzyzną. Patriarehalny, namaszezony,
chętnie się świadezy Chrystuśeni, cóż kiedy takie wiţ
dzi świata koło, jakie oglądał z okien poryckiej rezy-
deneji. Trudno o lepszy dla historyków materialistów
przykład na potwierdzenie tezy, że człowiek jest dzie-
cięciem i wyrazem "form produkeji".
Cóż on chciałby zmienić w Polsce w imię idei
Ghrystusowej? Zabroniłby pod karą śmierci pojedyńţ
ków. Dopuściłby do spadkobrania legalizowane per
matrimonium dzieei nieślubne. Ustanowiłby na szlach-
cica za zabójstwo chłopa (już po ustawie 1?68, której
nie uznaje) karę górnej wieży przez rok i sześć nie-
dziel tudzież odszkodowanie 500 grzywien i uwolnie-
nie z poddaństwa rodziny zabitego. Poza tym istnieje
na świecie z woli Opatrzności porządek społeezny, któ-
rego tykać się nie godzi. Rzplita - to zbiór stanów;
w niej stan rycerski zdobył sobie górującą pożycję
dzielnością, podbijając od. ezasów Lecha dzikich Sar-
matów i obraeając jeńców wojennych w poddaństwo:
Osobny stan tworzy duchowieństwo. Poza nim jest
w gruncie rzeczy "tłuszeza" bliźnich: W obrębie stanu
szlacheckiego rozróżnia autor króla, senat i właściwy
stan rycerski. Przy spośobności pogardliwie rozprawia
= Biţl. PAN w Krakowie, rkps 320, k. 58-112 (dwie kopie).
Rękopis "Myśli" nie jest podpisany ani zaopatrzony jakąś adno-
tacją tyczącą prowenieneji. Konopezyński nie przypisywał tego
pisma Czackiemu pisząc jego życiorys do Pol. Słow. Biogr.
(druk w r. 1938). Jest to więc nowa atrybucja.
308 Polscy pżsarze polżtyczni
się z tłumaczem Lengnicha (czy z samym Lengniţţţ
chem?), co kwestionował stanowość króla, i z "pseu=
dopolitykiem warszawskim", zapewne Monitorem, coţ
nie wierzył w dziedziczne walory szlacheckie.
Poza tym Rzplita - to zbiór trzech narodów: Wielţ :
kopolan, Małopolan i Litwinów (o Rusinach się nie
mówi), cały też jej ustrój powinien się opierać na ţ
trializmie: trzeeh kanelerzy, hetmanów etc.; ale Czaeki
rozumie, że państwo dla obrony potrzebuje jednolitej :ţ
skarbowośei i wojskowośei, więc radzi ustanowić jed-
ną, z przedstawicieli "narodów", Komisję Skarbową.ţ`
Ma szezególny wzgląd na Inflanty i Kurlandię; boiţ
się o los Polskich Inflant w obecnej "rewolueyi", ale ţ
nie traci nadziei odzyskania Czernihowszezyzny. Jaka ţ
narodowiec żąda polskiej komendy w wojsku i pol=ţţ
skiego umundurowania, i polskiego języka w aktachrţ
sądowych. Różne obce wyrazy chciałby zastąpić nie-
udatnymi neologizmami.
Wiedziony żarliwością katolieką, Czacki wykreśla
dysydentów ze szlachty, a nawet w miastach nie do- '
puszeza ich do magistratów. Ale ta sama żarliwośćţ
ośmiela go do planowania reform w hierarehii kościel= :
nej. Skromnie, pokornie odzywa się do episkopatu i doţţ
Rzymu "jak oślica Balaamowa". Prymas powinien byćţ
nie tylko interrex, ale przy królu vicerex. Ponad ţ
wszystkie organy wywyższa "supremam viceregiam ;
Majestatem", o której dopiero po trosze dowiadujemy
się z lektury "Myśli", że to będzie kolegialny organ
nadzorezy, bez przewagi elementu duchownego. Pre-
zyduje tam prymas arcybiskup gnieźnieński, który
zarazem będzie biskupem krakowskim i brzesko-litew-
skim i miałby olbrzymie dochody. Gdyby tak wyrol>ić
u papieża dla pryznasa godność patriarehy (jak w We-
Lżteratura polżtyczna konfederacjż barskżej 309
necji), to można by kilku innych dostojników zaspo-
koić purpurą arcybiskupią; lwowski arcybiskup byłby
arcybiskupem ziem ruskich, konieczny także na wy-
rost arcybiskup kurlandzki. Dla pasterzy przebudo-
wanych diecezji ma autor dosyć zajęcia; lokuje ich
w komisach i trybunałach, wskazuje ważne zadanie
oświatowe. Polska potrzebuje nie jednej ani pary,
leez tuzina akademii na utrzymaniu i pod opieką du-
chowieństwa, w nich połączone siły nauezycielskie za-
konów uczyłyby m.in. filozofii hermetycznej (tj. za-
pewne ścisłej).
Pod władzą potężnego patriarehy duchowieństwo
lepiej spełni swe duszpasterskie zadania, zwłaszeza
gdy się do nich użyje bezużytecznych mnichów. Tutaj
klerykał Czacki raptem ukazuje śmiałe, omal nie józe-
fińskie oblicze: na miejsce próżniaków, co żyją po
klasztorach "de beato porco", gotów przyjmować tylko
kandydatów ze skońeżonymi studiami [filozoficznymiJ.
O dziesięcinach też się wyraża krytycznie, chciałby je
ograniczyć albo nawet zlikwidować, w zamian uwal-
niając księży od płacenia hiberny. Wreszcie wysuwa
pomysł najradykalniejszy: wziąć dobra i sumy du-
chowne na skarb, który wypłacać będzie księżom rów-
ne, sprawiedliwe pensje oraz procenty od sum. Szlach-
tę, jak zobaczymy niżej, pozostawia Czaeki przy
wszystkich przywilejach i na pozór dba o interesy
nawet szaraków, skoro się oburza na "niegodziwą"
myśl oddalenia nieposesjonatów z sejmików (mówi
właściwie o obywatelach małej posesji); ale ze wszyst-
kiego widać, że jego idealny "stan arystokratyczny"
to będzie prawdziwa arystokracja, ugruntowana na
Iicznych ordynacjach. Ale i tutaj czeka nas praw-
dziwa niespodzianka: podnosząe wiek wyborców
310 Polscţ pżsarze polźtycznź
i funkejonariuszy publicznych dó lat 24, żąda od poţ:;
czątkujących odpowiedniego wykształcenia. Dla mieszţţ
czan ma tylko posady asesorów w sądzie kanelerskim;'
o ile ów sądzi sprawy miejskie.
Przechodzącţ do władz państwowych, "jakie Czaćkţ
chce widzieć na starej społecznej podwalinie, zaczyna=
my od góry, tj. od Najwyższej Mocy Wice-Królewskiej:
Obok prymasa zasiądzie tam jako kierownik kasztelan
krakowski, również reprezentujący 3 narody, bo zaţ
razem będący [generałem wielkopolskim i starostą
żmudzkim].
Poniżej jeszeze [czterech] biskupów, [pięciu) sena=
torów świeckieh i 12 delegatów stanu rycerskiego
(z 3 prowinejonalnych sejmów). Atrybucje nadrzęd=
nego kolegium bardzo rozmaite. Ono za małoletności
(lub eiężkiej choroby) króla sprawuje regeńeję; onó
rozstrzyga wątpliwości konstytucyjne, upomina królţ
w razie łamania praw, a po trzecim upomnieniu ogła-
sza wypowiedzenie posłuszeństwa; rozstrzyga o waż-
ności zakwestionowanych wyborów do sejmu i try-
bunału; orzeka w najwyższej instaneji o sprawach
wyzńaniowych (także - przeciw poplecznikom reform
na korzyść różnowierców); kontroluje przez delegacje
prawidłowość postępowania sądów. Deeyduje o wszyst-
kim większością. Samo jednak nie rządzi. Sźukamy
w nim króla i nie znajdujemy. Pozostał on na zewnątrz
władzy nadrzędnej; i to ku naszemu zdumieniu jakó
władca dziedziczny.
Gzacki może przez niechęć do Stanisława Augusta
tak się róźmiłował w domu Saskim, że mu wywiódł
prawo sukcesji nie po Jagiellonach (co byłoby łatwe
przez Habsburżanki), ale po Piastach: Wettyńezyk-
Piast otrzyma tedy w Polsce władzę nie uszezuploną,
Lźteratura polźtyczna konfederacjź barskżej 311
zwłaszeza w zakresie rozdawniczym, ale z dwoma wy-
jątkami, że część atrybucji skupi się nad jego głową
w wiadómym komiteţie i że w senacie będzie szedł
za większością, a nie konkludował samodzielnie. W raţ
zie detronizacji koronę przejmuje bez wyboru najbliż-
szy członek dynastii. Detronizacja przewidziana jest
w razie złamania paktów konwentów, pod którą to
nazwą Czacki rozumie stały system zasad konstytu-
cyjnych, rozwinięty i przeredagowany raz na zawsze
z artykułów henrycjańskich. Skoro senat ma przy-
gotqwać sejmy i wykonywać ich postanowienia, to nie
wiadomo, jak się on podzieli władzą ż ministrami,
wśród których marszałek wielki rozciągnie władzę
policyjną na wszystkie stołeczne miasta (a nie wszyst-
kie królewskie), hetman nie zostanie opisany, kanelerz
będzie sądził z asesorami kolegialnie (jak to wprowa-
dził kanelerz Czartoryski), a podskarbi - według te=
goż wzoru - będzie miał nad sobą Komisję Skarbową
Trojga Narodów.
Wreszcie wkracza Czacki na karkołomny dla siebie
teren sejmu. Nie imponuje mu skorumpowany par-
lament angielski (nasze ustawy szwankują według
niego na [s) mętną angielską redakeję); podobają się
wzory weneckie i węgierskie, których zresztą nie zna:
W rzeczach drugorzędnych stać go na pomysły zdro-
we, że można legalizację wyborów załatwiać na dwa
tygodnie przed sejmem, że wszelkie wybory powinny
zapadać większością, że ze względów komunikacyj-
nyeh co trzeci sejm powinien się odbywać w Grodnie
lub w Brześciu (dokąd posłowie jeździć będą na statţ
kach z różnych stron Korony). Ale jak stanowić
uchwały? Co począć z liberum veto? Pan podeźaszy
zapamiętał sobie starcie z Konarskim o vetó i o kon=
312 Polscţ pżsarze polżtycznż
wikty; wprawdzie mu pijar nic przykrego nie napisał;
ale najciężej jest znosić cudze lekceważenie i własne
głupstwo. Więc Czaeki zarzuca księdzu dueha apo=
stazji i kłamstwo (w opowiadaniu o sejmie 1732 r.)
i próbuje ratować swój punkt widzenia. Dopóki sejm
uchwala na gruncie praw obowiązujących (czym w taţ
kim razie różny od senatu?), wystareza pluralitas; gdy'
chce w ćzymkolwiek zmienić prawo, musi się zdobye
na jednomyślność. Tak się zaciął nasz patriota ńa
punkcie liberum veto, że nie pozwala nawet pytać
oponenta o racje, bo ów mógłby działać pod terrorem
domowym lub cudzoziemskim, a wówezas "i najenot-
liwszy poseł może się dać przegroszkami nastraszyćţ
albo też od forsujących ten projekt kolegów zostać
zaćmionym w rożsądku".
Nie zrażajmy się jednak tym zaćmieniem rozsądku
Czaćkiego; bo na inne tematy umie on nieraz powieţ
dzieć coś racjonalnego. W zakresie sądownictwa to=
nem znawcy próbuje uporządkować tok instaneji: od
śądu grodzkiego apelacja do ziemsktego, stamtąd do
trybunału; jest to ţ droga od ludzi stosunkowo facho-
wyćh = do dyletantów, bo też pierwsze rozpoznanie
sprawy jeśt chyba najtrudniejsze. Trybunał powinień
mieć ćluorum wysokie, najmniej 24 sędziów, aby nie-
łatwo było przekupić większość. Od żadnej kategorii
sędziów nie żąda Czacki prawniczego wykształeenia:
dość; gdy ją będą mieli i wykażą się egzaminem pań=
stwówym przed komisją z ramienia "wicekrólewskie=
go" majestatu nielićzni, do 12 zredukowani patrono-
wie. Również osobny pisarz dekretowy będzie fachow-
ćem. Rzecz jasńa, że ći augurowie jurysprudeneji wo-
dzić będą za ńosyţzmieniających się co dwa lata de=
putatów; i ţobniyślońe przeż pańa podezaszego środki
Lżteratura polżtyczna konfederaejż barskżej 313
przeciw pieniactwu mogą się okazać niedość skutecz-
nemi.
Również rzecz ţ skarbie nosi cechy bardzo domoţ
rosłej mądrości. Nie smakują podezaszemu podatki
bezpośrednie: pogłówne i podymne. Obmyśla dla rzą-
du "pastwę" z innych źródeł, mianowicie ze źródeł
dochodu społecznego. Niech chłopi płacą podatek rol-
niczy od koni i wołów, kupey zawodowi - handlowy
w formie ceł wwozowych i wywozowych, mieszezanie,
tj. właściciele domów - placowy (od powierzehni za-
budowanej i pięter); prowineja pruska, skoro zechce
mieć odrębność, niech płaci od trzody. Czopowe, sze-
lężne tylko w miastach, bo przecież tam się zjeżdżają
wieśniacy do szynków. Duchowieństwu można by da-
rować hibernę, byle skwitowało z dziesięciny. Kwart
lepiej nie lustrować, bo przy tym bywa dużo szache-
rek. Za to Żydów spisać porządnie, w dwa tygodnie;
wszystko to pod kontrolą społeczną. Nie zapomniał
Czacki o soli, żeby można było kupować także mor-
ską (z ujmą dla monopolu królewskiego, któremu
pozostawia mennice), najlepiej pamiętał o szlachcie,
żeby nie płaciła nic ani z roli, ani z wyszynku, ani
z handlu "ńa swoje potrzeby".
Dopiero o wojsku ten domator, rzecz szezególna,
pisze rzeczy trafne. Pospolite ruszenie do lamusa;
trzeba wojować po europejsku, a nie tak, jak z Ka-
rolem XII, kiedy husaria nadziewała się na zasieki
i ginęła od jednej salwy. Zaś europejska wojskowość
nie zasadza się na mundurach, guzikaćh i galonach.
Polska powinna mieć wojsko narodowe - 60 tys. (po
20 z prowineji), w tyzn 18 tys. - pół na pół ciężkiej
i lekkiej konnicy, reszta to piechota, bo w razie "woj-
ny napastnej" (tj. właśnie obronnej, bo innychţ Rzplita
314 PoLscy pżsarze poLżtyczni
prowadzić nie chce) pospolite rusżenie dostareży i takţ:
dużo chętnej konnicy, mało piechoty. Strój piechoty:
węgierski, nie niemiecki: żupanki po kolana, płaszeze,
lekkie w lecie kierpce. Z każdego regimentu ţ("rząd-ţ
bójstwa") 10 uboższej szlaehty wysyłane będzie na
wyszkolenie do szkoły rycerskiej. Awans prawidłowy
bez protekeji; pieniądze w rękach adpowiedzialnych '
kasjerów, a nie oficerów. Furażem zajmą się zawodowi
liweranci. Rekrutacja podobna do kantonowej pru=ţ
skiej: z 30 chłopa jeden rekrut co 6 lat, a można by :
też przymusowo brać tio wojska każdego parobka, co ţ
się do 24 lat nie ożenił. Trzeba prowadzić inwentarze
całej krajowej osiadłości, a w urzędach starościńskieh
winny się znajdować wypisy z metryk urodzenia ze
wszystkich parafii. Ze starościńskich funduszów utrzy-
mywać dla inwalidów szpitale, po jednym szpitalu
w każdym "narodzie".
y "
Pod staroświeckim tytułem "Policies, cz li kształt
mamy konspekt polityki zewnętrznej i wewnętrznej,
O tej ostatniej Czacki nie ma wyobrażenia: rozwodzi
się tylko nad prawem spadkowym, z tą głównie tro=
ską, aby państwo faworyźowało tworzenie i ciągłość
fortun ziemiaaiskich...
Za to "obyczajność" międzynaradową przemyślał
niezgorźej i ułożył w 9 punktaeh. Wolność bez de-
pendeneji (chciał, ale nie umiał powiedzieć: niepodle-
głość); żadnych praktyk cudzoziemskich z prywatny=
mi osobami poza wiadomością władz, żaţnego miesza-
nia się do naszych wewnętrznych rządów. Żadnych
przechodów obcych wojsk ani ekspedyeji na zakup
koni czy wołów: na to będą jarmarki pograniczne.
Pilna straż na granicaeh nad wjeżdżającymi i wyjeż-
dżającymi, rewizje i konfiskaty prżemycanych fał-
Lżteratura poiżtycţna konfederacjż barskżej ţţţ
szywych pieniędţy. Rzek portowych sąsiadom ńie wol=
no odwracać. Zbiegłyţh złoczyńców karać ma rząd
tego kraju, do którego się sehronili; od zbiegłych dłuż-
ników egżekwować należności, ale zbiegowie niewinni
secundum ius gentium (autor liczy się ż Grotiusem);
nie będą wydawani. Realizacji tych porządków pil;
nować będą stali rezydenci polscy w obcych krajach,
którzy też roztoczą konsularną opiekę nad kupcami;
Autor jest przekonany, że te zasady zdrowe i oczy-
wiste (widocznie jednak nie dla każdego, skoro je
żnusiał czarno na białym zebrać) da się przeprowa=
dzić, jeżeli Rzplita zawrze "clara pacta" z sąsiadami
nie wiążąc się jednak z nikim przymierzem zaczepno;
-odpornym.
Niewątpliwie traktat Czackiego był przeznaczony
do druku; są w nim; jak widzieliśmy, rady rozsądne
i zmieszane z prżesądnymi, i jest dużo takich oczy=
wistych rzeczy, które widocznie jednak warto było
ogłosić - bo otoczenie, zdaniem autora, jeszeze ich nie
rozumiało. Pisał to podezaszy dla zvvycięskiej, da Bóg;
konfederacji, która mu nawet marszałkostwo propo-
nowała. Do publikacji jednak nie doszło. Jerzy Mni,
szeeh, który przedtem tłumił wszelką inicjatywę po=
stępową za króla Sasa, tak samo "Myśli patriotyczne"
Czackiego zaszył w woluminach swego najtajniejszego
arehiţvum.
Ten sam los spotkał własnoręcrne dzieło innego;
nierównie większego polityka, który za konfederacji
wiedział dobrze, co wart jest Mniszech, ale który
w chwili rozbioru chwilowo zwątpił o możności uzdro
vţienia Rzplitej, a zwłaszeza o dobrej woli ambasadora
Stackelberga, i udzielił swego skryptu tylko Mnisz-
chowi i wróconemu z zesłania Kajetanowi Sołtykowi
316 Polscy pţsarze pol2tţcznţ
Mężem tym, prawdziwym mężem stanu - był Adam
Krasiński, biskup kamienieckig.
ůZachęcony do pisania planu reform przez Stackel-
berga, spostrzegł się ryehło Krasiński, że o tym warto
dyskutować z każdym innym, tylko nie z posłem
imperatorowej. Najowocniejsza byłaby rozprawa
z Czartoryskimi i Zamoyskim, ale biskup łaknął inne-.
go audytorium, któremu można by wykazać całą jega
głupotę - i całą własną mądrość. Rzucił więc na pa=
pier bolączki najdotkliwsze, postulaty najpilniejsze, to
wszystko, o czym z zaślepioną czeredą radomską
trudno było gadać. Chodzi o poprawę dawnych nie
najgorszych konstytucji, a nie o budowanie nowych.
Czas nie pozwala na systematyczny wykład w roz-
ůdziałach i paragrafach - rzecz wypadła trochę nie-
systematycznie, więc my dzisiaj uporządkujmy nieco
biskupie ekspektoracje.
Zasada ogólna, którą starzy ujmowali jako sto-
sunek między zriajestatem i wolnością, przedstawia się
Krasińskiemu tak:
Prawa roztropne tak powinny opatrzyE iusto aequilibrio-
wszystkie sprężyny, bieg machiny sprawujące, żeby ani ten,
który obraca, nie był przymuszony dobywaE ostatnich sił
przez opór i nieposłuszeństwo machiny, ani machina nie '
była tak nieposłuszna, żeby za ruszeniem steru słupem sta-
nęła, albo li też tak słaba, żeby za gwałtownym naciśnieniem
obracaE się musiała na wszystkie strony jak szalona. Dla=
ceego każdemu, układającemu prawa roztropne, ante omnia,
dwa niebezpieczeństwa uprzątnąE należy: I-o, sposoby do ~
3 ţV Bibl. PAN w Krakowie, rkpś 320, k. 1-36 znajdują
się Rejleksţje o pra2vach różnych ż rządach dobrţch każdego
państuţa oraţ Projekt do poprawţ prazu i rządu. Pisma te
wydał Konopcżyński w Przeglądzie Narodowym, 1913, kwie-
eień-maj.
Lżteratura polatyczna konfederacji barskiej 3t9
gwałtowności z jednej strony, 2-o, sposoby do nieposłuszeń=
stwa i do zepsucia cnoty z drugiej strony, to jest, żeby tron
i magistratury, które są mocą rządzącą, nie mogły być nie-
znośne i uciemiężliwe obywatelom, bo się stąd rodzi albo
niewola, albo domowa wojna; ani też obywatele, którzy są
mocą rządzącą, nie mogli być nieposłusznymi bez cnoty, bez
mi?ości ojczyzny i na ostatek tak tli, żeby prawa szanowaE
i nie słuchać chcieli, bo stąd rodzi się anarchia i po tym
zguba.
Odkądże zginęła owa równowaga w sprężynach?
Od kiedy "przywłaszczył sobie jeden moc zerwaniţ
sejmu". Z dość mętnej pamięci przytacza autor, że
na ierwsz strumień tej nieszezęśliwości pokazał się
" ţp y ", potem
za Zygmunta Augusta na sejmie krakowskim
anarchię pogłębił traktat Sejmu Niemego, tak że już
w r. 1726 chcąc zreformować trybunał musiano prze-
mycić do ustaw przepisy, które czyjś "upór" dyktował
a wobec bezsilności sejmu urzędy zaczęły się rozrastać
nienormalnie. "Tron jeden był długo w obrębie swo-
im, ale... gdy hetmani dla wziątku królewszczyzn stra-
szyli tron wojskiem, gdy podskarbiowie dochody szar-
pali, a Rzplita wszystkie ciężary ekspensy swojej
waliła na tron" - królowie pozbyli się kontroli sena-
torskiej i całą politykę, zwłaszcza zagraniczną, ukłaţ
dali z pieczętarzami. "Teraz zaś, gdy cały naród spo-
rllał, gdy każdy szuka, żeby ojczyznę i wolność za
królewszczyznę sprzedał, gdy w duchowieństwie nie
masz wiary, w senacie milości ojczyzny, a w stanie
rycerskim cnoty i nauki" (straszna spuścizna po tych,
co Krasińskiego wyprotegowali!), czegoż się nie miał
domyślać... Stanisław August. Bierzmyż więc w imię
dobra publicznego, co jak słońce wszystkieh grzać po-
winno, co się jeszcze nada z praw dawnych i nowych
(tj. reform Czartoryskich różny nasz strach przed
ń Eţţi Zţţ
gin ţţ
318 - Polscy pisarze.polżtţcznż
tronem absolutnyln - to szkodliwa sugestia sąsiadów,
którzy sztucżnie sieją w nas nieufność do królów.
Żaden król jeszeze nie wziął wolnego narodu za łeb,
tylko albo mocą zagraniczną, albo podłością samego narodu:
Zaczem narodu się trzeba obawiać, a nie króla. Odjąć należy
z rąk królów sposoby psucia obywatelów cnoty, a berla nie
urzynać. Niechaj będzie berło,jak największe, byle obywatele
byli cnotliwi i sami siebie nie przedali, wolność zostanie
wolnością, a okazałość majestatu bez sekretnej kointeligen-
cyi z zagranicznymi stanie się samemu narodowi pożyteczną.
lVlieliśmy dwóćh Augustów wielkich królów; razem i książąţ
saskieh, którzy mieli własne wojska swoje i wielką w Euro=
pie konsyderacyją, a przecież absolutności w rządach ńie
wprowadzili. Racyja jest, że absolutność nie była intereseni
sąsiadów, racyja druga, że była częś E jeszeze w Polsce
poczciwego narodu.
Cóż zrobić z olbrzymim kapitałem królewszezyzn?
Poţrzednicy mówili wszyscy: obrócić na skarb, na
wojsko: Krasiński sięga głębiej: obrócić na reformę
społeczną. Cały obszar dóbr koronnych chce on roz-
rlrobnić na chłopskie gospodarstwa niepodzielne
w formie majoratów. Komiśja skarbowa osadzać na
nich będzie gospodarzy wolnych a pracowitych i umie-
jącyćh gospodarować. Żaden z nich nie ucieknie, bo
żal mu będzie zagrody i swobody. Ta warstwa wolnych
kmieci otrzyzna samorząd i własne sądy wójtowskie;
płacone przez nią czynśze stworzą znaczną podśtawę
fuńduszu na wojsko; młode potomstwo, jako proleta-
riat wiejski, dostarezy parobków folwarkom oraz re-
kruta wojsku. O ileż lepiej osadzać na królewszezyz-
nach rdzennie polski element niż ściągać kolonistów
zza granicy, co dla niektórych (m: in. dla króla) było
motywem dla popierania sprawy dysydenekiej. Ile
lepiej - dodajmy wciąż za Krasińskim - potworzyć
Lżteratura polżtyczna konfederaeji barskiej 319
zdrowe gospodarstwa chłopskie ńiż rozdawać odebrane
królowi starostwa i dzierżawy szlaehcie per plus offe-
rentiam albo sprzedać ową masę ţóbr i ulokować do-
chód na dobrach ziemskich (tj. ziemiańskich), albo
wracać do dawnej milicji sołtysów. A my dodamy
jeszeze jedno, czego biskup wolał nie dopowiadać; jak
zbawiennie oddziałałaby wolna warstwa kmieca na
majorataeh na ogblną sytuację chłopa w Polsce!
Nabywać będzie taki chłop-kolonista swój majorat
(jeden, nie więcej) w Komisji Skarbowej drogą kupna;
za jej zgodą może go odstępować komu innemu; jego
spadkobierca, zastawszy grunt w niezłej kulturze, po-
stara się ją jeszeze podnieść. Gromady (po 100-150
zagród) odpowiadałyby za czynsz solidarnie. Wyższa
instaneja nad sądem wójtowskim będzie w mieście:
Tu czeka nas nowość zapewne dla ówezesnych ludzi
niezrozumiała. Miasta to był żywioł z gruntu od wsi
odrębny, pod władzą nieumiejętną, a ćiężką starostów.
Krasiński zostawia, zdaje się, starostów jako organy
wykonaweze króla, ale wyjmuje spod ich "opieki"
miasta, przeciwnie, każe tym ostatnim patronować
przyszłej warstwie chłopów - dziedziców i pilnować
uiszezenia przez nich czynszów. Wszystko to oczy-
wiście w sferze miast królewskich i chłopów dotąd
królewskich, bo na poddaństwo i mieszezaństwo w do-
brach prywatnych, szlacheckich biskup na razie nie
znajduje spośobów, a zgodę sţlachty na tę reformę
wyobraża sobie w tej formie, że król, gdy mu przyj-
dzie zrezygnować z łaski rozdawniczej, postawi za wa-
runek rezygnaćji urządzenie stosunków włościańskich
w byłych królewszezyznach według powyższego pro-
gramu, za poradą tylko przybocmego senatu, tj. bez
sejmu.
320 Polscy pisarze politţczni
Miasta królewskie powinny byE podobnym sposobem rozţ
porządzone: Objaśnienie: gdybyśmy wejtrzeli bez parcyjalnościţ
dlaczego upadły miasta, znaleźlibyśmy pomiędzy innymţ
wielkimi przyczynami tę, która nam się tak mała zdaje;
że mieszezanie dzielą się gruntem i kamienicą, zaciągajţţ
długów na spłacenie z nich konsukcesorów albo wypłaeenie
posagów, potem zastawiają, wyderkafami onerują, a przetó
sami niszezeją, i wszystkie sposoby, z którymi miasta kwitnąţ
zwykły, z nimi razem niszezeE muszą. Rozumiałby każdyl
że sklepy po niektórych miastach, napełnione towarami, są
to kupców tamtejszyeh majątki? Nieprawda. To są Niemcy
z różnych miast dalekich, którzy sklepów najmują: mieszeza=
nie żaś są tam mizeraki, pijaki i próżniaki; racyja jest, że
nie mogą.przyjśE do niczego przed długami, przed wyder-
kafami, a nie mając nawet sposobu podźwignienia kamienicy,
jeszeze się pustkami dzielą. Radziłbym więc, aby najpierw
wszystkie wyderkafy, kamienice i pustki potaksowaE i we-
dług taksy ad mentem projektu poprzedawać i majoraty
postanowić. Upewniam, że miasta prżyjdą do handlów i fa-
bryk, a prowenta Rzplitej będą niezawodne.
Wszystko to dość jasne, tylko nie wiemy, jak myśli
wnioskodawca zlikwidować owe wyderkafy, tj. cią-
żące na nieruchomościach sumy hipoteczne. Czyżby
pamstwo miało spłacić prywatnych wierzycieli?
Skoro już mowa o państwie i senaeie - posłu-
chajmy, jaki ustrój władz centralnych podobałby siţ
Krasińskiemu. Król dziedziczny z dynastii, którą na-
ród obierze; co do kwestii paktów konwentów czy też
praw zasadniczych, "p której pamiętał Czacki, Kra-
siński się nie wypowiedział. Pozostaną przy królu te
magistratury czy jurysdykeje, czy komisje, jakie rok
1773 zastał w Polsce: więc skarbowe, wojskowe, men-
nicza, brukowa i inne (zapewne marszałkowska
i kanelerska). Tylko nie powinien mieć król prawa
substytuowania tam swoieh ludzi na miejsca rezy-
gnujących przed upływem dwuletniej kadeneji: organ
Lżteratura polityezna konfederacjż barskżej 32!
przez sejm powołany tylko sejmow'i powinien zdać
sprawę ze swego włodarstwa. ,
Ale pomiędzy komisjami i królem będzie jeszeze
ńieustający wydział sejmowy, bez którego król nie
mógłby nic postanawiać. Nazwa dawna: senatus ad
latus, ale treść nowa, bo tam wejdzie 9 senatorów,
e ministrów i 6 posłów względnie delegatów izby po-
selskiej. Nowe też czekają ową radę nieustającą zada-
nia: ma ona nie tylko radzić, ale rządzić i doglądać
całej administracji z prawem karania i odsądzania
funkejonariuszy za niedbalstwo lub nadużycia (exor-
bitaneje). Straszny będzie ten organ winowajcom, ale
nie straszny narodowi, jeżeli ów zdobędzie się na
aktywny parlamentaryzm. Krasiński widzi w tym
"pierwszyţśmieeh", że dotąd Komisji Skarbowej sta-
rano się przyznać inicjatywę także w dziedzinie pra-
wodawstwa ogólnego; naprawdę rzecz była nie tyl.e
śmieszna, ile bolesna, że Zamoyski przez tę furtkę
musiał wprowadzać głosowanie większością. Biskup
wierzy, że już się nikt za upiorem veto nie ujmie, więc
planuje na uzdrowionym sejmie rządy takie, o jakich
król i Czartoryscy nie śmieli głośno mówić.
Sporo pisze się o dyplomacji: gdybyśmy mieli stałych
posłów w Paryżu, Wiedniu, Berlinie, Petersburgu, a re-
zydentów w Rzymie, Konstantynopolu i Sztokholmie,
może by nie doszło do rozbioru. Z właściwą sobie
(mima wszystko) przesadą twierdzi, że Polska od lat
80 nie miała ani jednego posła-rodaka, to znów zarzuca
dyplomatom stanisławowskim, że nie zdawali sprawy
ze swyeh robót. Nadal cała Rada przyboczna czytać
będzie ich raporty i układać dla nich instrukeje, a sejm
dobierać będzie posłów na posterunki - propozycja
dośE naiwna i zrozumiała jedynie na gruncie pośpiesz-
31 - Polscy pisarze polityczni xVII1 wieltu
322 Potscţ pżsarze polityezni
nego zamiaru poprawiania urządzeń istniejących, a niţ ţ
budowania nowych: niewątpliwie prawidłowy i przed ţţ
sejmem odpowiedzialny rząd senatorsko-szlachecţi
miałby większą powagę niż improwizowana rada mi-
nisterialno-familijna Czartoryskich. Mimo też wszelkich
zatrzeżeń, jakie budzi śmiały szkic Krasińskiego, moż- `
na powtórzyć o nim zdanie Sołtyka, że "ma głowę ten ţ
biskup".
Na ułożenie Rady Nieustającej w latach 1773-7ţ
refleksje Krasińskiego nie wpłynęły żadną drogą, bo
Mniszeeh schował je równie głęboko jak pismo Czac-
kiego. Nawet nie wiadomo, co biskup jeszcze chciał
napisać np. o sejmikach, sądach, oświacie, duchowień-
stwie, bo jego czystopis w tekach Mniszcha jest bez
kańca i może nigdy nie został dokończony. Już raczej
można przypuścić, że którędyś przeniknęły do sali de-
legacyjnej sejmu Ponińskiego poglądy, które od cza-
sów Radomia puszczał w obieg Michał Wielhorski;
kuchmistrz litewski, doktryner-mądrala Geńeralności =
barskiej, zanim je wydrukował po polsku i po francu-
sku w dziele O pt-zyţróceţżu dawţego t'za,du polskżego ţ
zuedług pżerţżastkowych Rzplżtej ustaţ (1775).
"To pismo - uprzedza autor = zaczęte i skończone
było w czasie, w którym jakiżkolwiek błyszczał się
nam nadziei promyk. Dzisiaj, lubo ten zgasł zupełnie,
rozpaczać przecież o Rzplitej nigdy nie należy. Wyroki
Opatrzności są niedościgłe"... Niestety, nawet Opatrz-
ność nie może zbawić człowieka wbrew jego wolnej
woli, a dobra wola rodzi się z dobrej wiary, której
Wielhorskiemu w całej jego działalności stuprocentowo
przyznać nie można. Na jego historycznym koncie fi=
gurują trzy pózycje: za Augusta III przy Mniszchu
aprobował dławienie inicjatywy reformatorskiej; za
Lżteratura polityczna konfederacjż barskżeţ 323
Poniatowskiego niszczył reformy (1766-68). Za konfe-
deracji barskiej prowadził lichą akcję dyplomatyczną
i spłodził lichy traktat. Myśli zbierane kiedyś dla Ka=
tarzyny II i dla Sasów, skierowane do ścisłej mafii
dukielskiej o charakterze masońskim, zrządzeniem lo-
su wypadło zadedykować cnotliwym obywatelom całej
ojczyzny.
Trudno referować wykład pana kuchmistrza, nie
polemizując z nim co kilka kroków, a przykro polemi-
zować jeszcze raz z człowiekiem riiętnej myśli i lichej
wiary. Jeżeli to poniżej czynimy, to głównie dlatego,
iż niepodobna nie wpleść w łańcuch polskiej myśli
politycznej XVIII w. także tego przerdzewiałego pęk=
niętego ogniwa. Wielhorski pierwszy, ale nie jedyny-
z wychwalania dawnych lepszych czasów wysunął sui
generis historiozofię i doktrynę polityczną. Gdy Naru-
szewicz (może w kontakcie z A. Zamoyskim i Łoyką)
widział w Polsce piastowskiej wzór rządnej monarchii,
(co później zaakceptowała i rozwinęła krakowska szko-
ła historyczno-polityczna), Wielhorski w zaraniu dopa-
trzył się wzoru wolnego obywatelstwa, ale tylko
w obrębie warstwy szlacheckiej. Państwo założył Lech,
ţktóry raz występuje jako pogromca Sarmatów, raz
wódz Sławiaków, kiedy indziej musi kiełznać właśnie
Sławiaków; po Lechu poszli Polacy (później znajdą się
oni w historiografii jako Lechici). Z tych to Sławiaków
rożpleniła się szlachta, zawsze bitna, wolna, królów
wybierająca lub stawiająea im opór. Zapewne Sarma-
tami, więc nie Polakami okażą się nasi plebejusze,
toteż Wielhorski o żadne prawa dla nich się nie upo-
mni. Jak filozof genewski Rousseau kazał wraţać do
stanu natury, podobnie kuchmistrz litewski radzi nam
wracać dla uratowania bytu narodowego do pierwiast-
324 Polscţ pżsarze polżtţczni
kowej wolności szlacheckiej i związanych z nią urzą=
dzeń. Rzplita to zespół stanów, ale nie społecznych, jak
w Szwecji, i nie takieh parlamentarnych, jak angiel::
skie those estates of the realm (król, lordowie, gminy):
nasz autor, choć dopiero co (1771) negował ważność
reform Czartoryskich, bo rozpoczęte były w bezkróle=
wiu bez stanu królewskiego, teraz, gdy mu się nie udała
polityka detronizacyjna, głosi, że żaden król ani senat
nigdy nie był stanem - u nas stany to społeczności
wojewódzkie wzglęţnie prowinejonalne: Wielkopolska,
Małopolska i Litwa. W tym punkcie chętnie powołuje
się na Lengnicha i Konarskiego (że król właściwie nie
jest stanem), ale w dalszym wykładzie ani za ścisłością
historyczną pierwszego, ani za logiką drugiego nie umie
nadążyć. Nic mu nie pomogło ślęczenie nad Locke'm,
Grotiusem, rozmowy osobiste z ks. Mably'm i Rous-
seau (te ostatnie raczej zaszkodziły); zadrukował 400
stronic, a nie dowiódł ani jednej nowej zdrowej rady.
Jak już gdzie indziej zaznaczyliśmy, "gastronomia
polityczna pana kuchmistrza składa się z przepisów
racjonalnych i oryginalnych. Pierwsze są z reguły
nieoryginalne, drugie nieracjonalne" 4. Sledzić ich uza-
sadnienia nie warto - dość przytoczyć własną, autor-
ską kwinteseneję.
Wprawdzie wyłączenie pospólstwa od uczestnictwa
rządu jest oczywistym wolności pierwiastkowej uwłó-
czeniem - ale tak się urządziły różne stany dobro-
wolnie: szlachta rwała się do bitwy (Sehlacht), więc
posiadła całą władzę; mieszezanie i chłopi ojezyzny
nie bronili, woleli uprawiać rzemiosła względnie rol-
nictwo, więc stali się poddanymi. Chłopi kiedyś miewali
4 Konfederacja barska, t. II, s. 613.
Literatura politţeznn konfederacji barskiej 325
własność - a basta. Rząd nasz na wolności i równości
jest zasadzony.
Wolność obywatela polskiego zawisła najprzód: nie byE
posłusznym, tylko temu prawu, którego projekt na sejmiku
był roztrząsany i do którego on wpływał i własnym głosem,
i wyborem posłów przez niego umocowanych. Po wtóre:
żadnej innej sądowej nie podlegaE zwierzehności, tylko tej,
do której by on sędziów albo zwierzehników przykładał się
obierania.
Praktykuje szlachta tę wolność na różnych zjaz-
dach: ziemskich, wojewódzkich, prowinejonalnych
i walnych. U dołu decyduje większość wojewódzka.
U góry uchwała sejmu, tj. izby poselskiej. "Posłowie
nie są tylko tłumaczami, i, że tak rzekę, wykonywa-
czami powszechnej woli braci swoich. Obowiązani sto-
sować się do nadanej sobie instrukcyi i winni zdać
rachunek na sejmiku relacyjnym; nie mogą być prze-
kupieni ani własnego mieć zdania, do którego płochość
albo zysk osobisty ezęstokroć jest pobudką". Głosy na
sejmie przez województwa są liczone.
Chcąc tym bardziej jeszeze umocnić odkryty przeze
mnie grunt rządu naszego, podaję, ażeby większością głosów
dwóch części województw przeciwko trzeciej prawa stano-
wione były. Mało, to pewna, praw napiszemy, ale napiszemy
tylko takie, których użyteczność będ2ie jawną. Nie mnogoś E.
bowiem praw, lecz ich roztropność czynią państw uszezęśli-
wienie.
Władza wykonaweza od góry do dołu ma ustrój
kolegialny i czerpie siłę raczej z dołu. Wielhorski nie
ma wyobrażenia o tym, co to jest rząd, kierownictwo;
dyrektywa: chodzi mu wyłączńie o "wykonywanie
praw" i o załatwianie spraw. Senat, w którym król
326 Polscţ pisarze politţczni
siedzi bez głosu stanowezego, decyduje o wszystkim,
co przygotują jego 4 wydziały; ministrowie tylko wpro-
wadzają w czyn jego uchwały. Do owych wydziałów,
czyli Rad, sejm wybiera po 6 komisarzy, ale tylko
z senatu. Senat przygotowuje propozycje ńa sejm; sej-
miki mogą nadsyłać własne żądania; ale nie później,
jak na rok przed zebraniem izby. Sądy (także miesz-
czańskie) z wyboru, albo (wyjątkowo) z prezentacji.
Tyle tylko zostało królowi z dawnej władzy, że może
okazać łaskę jednemu z 4 kandydatów podanych przez
sejmik względnie sejm. Najosobliwszy wynalaźek Wiel-
horskiego polega na tym, że zamiast nagłej, tłumnej
elekeji króla w bezkrólewiu, wszyscy ţobywatele co
roku potajemnie głosują na przyszłego króla, nikt nie
wie jednak, kogo wybrano, a dopiero w razie opróżnie-
nia tronu senat otwiera urny, ogłasza elekta i dapiero
na sejmie koronaeyjnym "zaprząta się najprzód rnie-
śieniem bezprawia i przywróeeniem mocy dawnym
ustawom"; kto owe bezprawia nagromadzi, nie wiado-
mo, bo wszystko jest tak ułożone, żeby król nic nie
znaczył, a żeby obywatele przez obieralność zasługiwali
w oczach ogółu na coraz wyższe dostojeństwa i końezyli
życie "w rozkoszy nieprzerwanego nigdy spoczynku".
W przeciwieństwie do Czackiego i Krasińskiego,
którzy pozwoliłi Mniszehowi ukryć ich myśli; Wielhor=
ski zrobił wszystko, aby się mądrośeią swoją popisać.
Rozesłał książkę dworom, zawiózł ją do Warszawy
Stanisławowi Augustowi - i usłyszał od niego trafną
uwagę, że się z przywracaniem dawnego rządu spóźnił,
bo już trzy dwory rozbiorowe rozbroiły dostatecznie
królewski w Polsce despotyzm. Oświecońy ogół potrak-
tował lekceważąco łabędzi śpiew cnotliwego republi-
kanta i kiedy dojdzie w czterechleciu 1788-1792 do
Lateratura politţczna konfederacjż barsk2.ej 327
ţzukania [formy rządu] dla narodu pod tehnieniem
chwilowo odzyskanej wolności, nie podejmą z Wielhor-
skim dyskusji ani szermierze monarehizmu, ani miłoś-
niţy czystego republikanizmu, ani nawet amatorzy
wiecznego bezkrółewia" spod znaku Rzewuskich. Sam
dopiero eks-kuchmistrz przypomni swoje i Rousseau
ţrzestrogi - Targowiczanom.
Księża: Karpouiiez; Skrzetusey, Popţ.a2ţski 329
X1. KSIĘţA: KARPOWICZ, SKRZETUSCY, POPŁAWSKI
Zasługa oświatowo-polItyczna ksfęży, zwłaszcza po I rozbiorze. Za- '
nik publicystyki bieżącej. Echa sejmów 1776, 1778, 1786 r. Wincenty
Skrzetuski. Publiczne potępienie wolnej elekcji. Prawo narodóW.
Równowaga polityczna. Liga przeciw zaborcom i przeciw mąceniu =
cudzej wody. Rozbrojenie. Dużo o nblnictwie, mało o chłopach.
Ożywcza rola handlu. O kulturę fizyczną, moralną i językową. Ka-
jetan Skrzetuski szerzy myśli ks. de Saint-Pierre. Liga Narodów.
Antoni Popławski fizjokrata. Chłopom dorobek własny i oświa-
tę. Ekonomika Popławskiego. Król, elita senatorska; nsinistrowie:
Jeszcze o jednomyślności. Nie o miastach. Za to samorząd woje-_
wódzki. Wzajemne obowiązki narodów wobec siebie. Kazania spo-
łeczne ks. M. Karpowicza.
ţ sierpniu r.1773 umarł Konarski. Około tegoż czasu :
zapadły nad Polską i jej królem wyroki, skazujące ją ţ
na byt przyziemny, marny, w karykaturalnym ustroju, ţ;
pod marką Rady Nieustającej. Prawa pisali egzekutoţ
rzy rozbioru i ieh zwyrodniali kolaboratorzy. Nastały
stosuńki, chwilami coraz bardziej przypominające czasy ;
saskie. Go dwa lata wielkie bajoro, bez dopływu świe-
żej wody pleśniejące pod obcą opieką, zamąca sig '
czyimś złośliwym działaniem, wyrzuca na powierzchniţ
złowonne bańki w postaci pamflecików i drobnych
paszkwili, które by może zasługiwały na nazwę litera-
tury politycznej za króla Sasa, ale nie za Stanisława
Augusta. Trybunały król oczyścił z najgorszych przy=
ţwar, sejmów uporządkować nie pozwolono. Więc koło
::ţ"' ;
nich skupia się najwięcej hałasu. Najpierw hetmańskie
"bij zabij" na Radę Nieustającą (1776), potem litewskie
swary z Tyzenhauzem i o Tyzenhauza (1778-80), po
nich Sołtykiada (1782), afera Dogrumowej (1785-86).
Jeszcze około sejmu sub vinculo pod laską Mokronow-
skiego ("nasz szlachcic rubacha!") przeważał nastrój
poważny, powściągliwy. Próbką jego są posejmowe
dialogi, pisane przez stronników dworu dla spopulary-
zowania paru prawd i paru idei. Jak zwykle, domator
ma tu więcej do powiedzenia eks-posłowi albo ziemia-
nin dygnitarzowi.. niż na odwrót: "A jakże u kata się
było poţejmować funkcyi, kiedy nam grożono, że to
już ostatni sejm, że na nim wiara, wolność do reszty
miały zginąć i że kto nie będzie servile mancipium, ten
pojedzie sobole strzelać". Dopiero mu eks-poseł tłu-
maczy, jak to panowie szczuli na króla, jacy my jesteś-
my słabi - 15000 wojska, zamiast dozwolonych 30,
jaki król dobry, ile pożytecznego ten sejm zdziałał
(może w r.1800 będziemy szczęśliwi!) "A to taką rzeczą
na koniec zdaje się, że doprawdy to te sejmisko ostat=
nie było i poczciwe". Ale jedyny pomysł zaradczy,
mający nas uszczęśliwić, zarezerwował autor dla do-
matora: będzie to zamiast wielu dokuczliwych podat-
ków jeden sprawiţdliwy - "dziesiąty grosz z całego
majątku", a właściwie od dochodu, którego podstawę
można by obliczać według ostatnich transakcji kup-
nych, posagowych lub działowych 1. Wróci ten pomysł
na Sejmie Gzteroletnim jako plan Fryderyka Moszyń-
skiego. Drugiej rozmowy, gdzie autor Faustyn Dwer-
1 Rozmoz.va mżędzy jmcż panem XXXX byuţszţnż posłem
z 2ţojez.vództzi;a XXX na ostatnżm sejmie 1776 a ziemżanżnem
zu domu pozostałyţ, fo1: 4 śtr. nlb, b.m. dr. i r.
330 Polscy pżsarże politţczni
nićki uzasadniał potrzebę aukcji wojska, ale krytyko-`:
wał system jedynego podatku, król do druku nie oddał = ţ
Kłótnie o Tyzenhauza znalazły odbicie w kilkuţ-
efemerydaćh, którym ciężaru gatunkowego nie dodaţeţ
okoliczność, że jedną z nich (złośliwego "Piotruszka") ţ
spłodził późniejszy biskup Kossakowski, a inną samţ'
Król Jegomośćg. Za uwięzionym (całkiem słusznie)
Sołtykiem niewątpliwie ujmowały się też pióra pamfle-
cistów minorum gentium. A przed tym sejmem 1786 r.; :
co miał uśpić skandale dogrumowskie; sam Stanisław
Kostka Potocki, późniejszy gromiciel Ciemnogrodu,ţ
niebawem luminarz Wielkiego Sejmu i Wielkiego
Wsehodu, razem z wielkim Ignacyzn wykosztowali
się na jątrzącą książkę: Lżsty polskżeţ, która ani im,
ani Polsce sławy nie przysporzy. Możemy nad nią
przejść do porządku - i rzucić okiem na ówczesną
publicystykę - nieaktualną.
Trzeba było mieć mocną wiarę w Polskę, aby w ta-
kiej chwili głosić wskazania dla przyszłej, da Bóg wol-
ţ W korespondencji Stanisława Augusta z Faustynem
Dwernickim znajduje się tylko jeden dialog ("dyskurs") poli-
tyczny, bez tytułu, rlatowany "die prima octobris" bez podania
roku, ale z kontekstu korespondencji wynika niewątpliwie,
że jest to rok 1772 (Bibl. Czart., rkps 660, s. 259-268). Ko-
nopczyński pisząc życiorys F. Dwernickiego do Pol. Słow.
Biogr. (druk 19'8) nie wspomina o jego publicystycznych`
próbach z r. 1776. Sądzimy więc, że owa "rozmowa" Dwer-
nickiego to "dyskurs" z r. 1772, który na skutek niedopatrze-
nia został omówiony w kontekście odnoszącym go do sejmu
1776.
ţ Pamżętnżki Józefa Kossakotuskżego, Warszawa 1891,
s. 103.
4 Lżsty polskże, pisane 2ţ roku I785, wydane przez Jana'ś
ţit..., cz. I, b. m. dr. i r.
Ksżęża: Karpowżcż, Skrzţtuscy, Popła2vski 331
nej Polski, dla tych, co jeszcze chcieli patrzeć w przy-
szłość. Gorliwie wzięli się do tej roboty uczniowie,
wykonawcy testamentu Konarskiego. Ale nie tylko oni,
nie tylko ci najbliżsi: trzeba to podkreślić, że w okresie
między Barem i Majem, w najcięższych zwłaszcza la-
tach zaraz po pierwszym rozbiorze, stan duchowny bez
porównania więcej znalazł dla Polskż zbawiennych
rad niż stan świecki. . Dwaj Skrzetuscy, Popławski,
Karpowicz, Kaliński, Piramowicz, Naruszewicz, Kosţ
sakowski, Brzostowski, Krasicki, Bogusławski, Szem-
bek - żeby nie tykać na razie Puszeta, Staszica i Koł-
łątaja - pierwsi przejęli się radą J. J. Rousseau: "nie
dajcie się strawić". Ktoś powie może na to zestawienie;
że to księża postępowcy w walce z hierarchią kośeiel-
ną? Ależ Krasicki, Naruszewicz, Massalski, Szembek,
Kossakowski to byli postępowcy... w infułach i o żad-
nej ich walce z "hierarchią", tj. z resztą episkopatu,
nic nie wiadomo: walka toczyła się z zaeofaną szlachtą.
I rzecz to całkiem naturalna: duchowieństwo nie czuło
się stuprocentowo "kością z kości szlacheckićh", a świaţ
topogląd, w którym było wychowane, wykluczał koţ
rzenie się przed potęgą doczesnego zła.
W tymże r. 1773 - nie wiemy, przed sejmem, czy
podczas sejmu - ogłosił ks. Wincenty Skrzetuski
(1745-1791), pijar, historyk i prawnik, książkę 5, która
gdyby nosiła markę czynnego polityka, a nawet gdyby
wyszła anonimowo, zaniepokoiłaby ówczesnych panów
sytuacji. Że jednak ogłosił ją pedagog ze zgromadzenia;
które już miało ustaloną opinię naprawiaczy, skoro
autor umiał pomieszać wskazania praktyczne z wyvYo=
dami akademickimi, więc hałasu o te Mozt>y nie było.
s Mo2uy o gló2ţnżejszych materyjach polżtycznych.
332 Polscţ pisarźe pol2tţczni.
Możemy przejść spokojnie nad rozprawami (czy też
wzorowymi wypracowaniami) księdza "O torturach" "
(II), "O nieszezęśliwościach wojny i o pożytkaeh poţ
koju" (XII), "O gruntownej panujących ehwale" (XVI), ;
O miłości ojezyzny" (XXI), "O zbytku" (XXII), "O po-
trzebie nagród" (XXIV). Są to wywody akademickie ţ
bez bliższego związku z wymogami ówezesnego pol- ţ
skiego żyeia, a ćudze życie na pewno nie uczyło się ţ;
tych idei od Skrzetuskiego. Niestosowania tortur :
w śledztwie, jak wiadomo, domagał się już w r. 1764 ţ
Becearia i różne postępţwe duchy z Katarzyną II na
czele, a u nas Massalski, St. Lubomirski, słusznie popi-
sywały się tym hasłem; nasz autor Beccarii nie przyta-
cza - wystareza mu cytat z Grotiusa. Rozdziały XII :ţ
i XVI przeczytałby sobie z korzyśţią jaki taki Ludwik ţ
Iub Fryderyk. O miłości ojezyzny można było pisać bar-
dziej nowocześnie, ujmując głębiej problem interesów :
państwa, narodu, kraju, społeczeństwa; rzecz znamienna,
że Skrzetuski zapomniał o Skardze. O zbytku mówili ţ
wszyscy, ale środków zaradezych Skrzetuski nie obmy- ůţ
ślił, a samo moralne potępienie tej przywary nie łączy ţţ
się u niego ani ze zwalezaniem zbędnego importu, ani
nie rozwiązuje kwestu nędzy żywiołów najuboższyeh.
Mocniej wyrasta z polskiej rzeczywistości szereg
innyeh postulatów Skrzetuskiego. Pominął te różne ţ
kwestie aktualne, o które walezono od początku pano- :
wania Stanisława: sejm, veto, rząd, samorząd, podatki,
wojskowość, sądownictwo, rozdawnictwo urzędów
.i łask. Uderzył - pierwszy w jawnej publicystyce
polskiej - w samą zasadę wolnej elekeji. "Za we- ů
wnętrznym rozumu przekonaniem iţąc, nie mogę ina- ţ=
czej mówić, tylko że nad blask tej prerogatywy daleko ţ
byłaby nam użyteczniejsza, jako jest innym wolnym
Księża: Karpo2uţcz, Skrzetuscy, Popłaţski 333
królestwom, następność tronu". Już samo pozbycie się
kosztów, wstrząśnień, zaburzeń podezas bezkrólewia
przeważa szale na korzyść dziedzieznej monarehii. Ale
te zaburzenia, walki, intrygi rozciągają się potem na
całe panowania, a korzystają z nieh, ku zgubie naszej
niepodległości, źli sąsiedzi. Że nie każdy królewicz jest
jednakowo godny korony, to pewna; ale ci przynaj-
mniej wychowują się do panowania, ojciec chce im za-
pewnić państwo zdrowe i silne; a zresztą, czyż elekeje
dawały nam zawsze królów najlepszych? Kogo zaś
trwoży przy sukcesji tronu despotyzm, ten winien
myśleć o innych sposobach zabezpieezenia wolności
pozą elekeją. Jakie ograniczanie samowładztwa uwa-
żałby Skrzetuski za wskazane, o tym się nie wypo-
wiada. Najgorszą metodą są królobójeze zamachy,
jakich przykłady niedawna doba widziała we Franeji
(Damiens 1757) i w Polsce (1771); o Rosji, Tureji i prze-
wrotach pałacowych autor milezy. Uniknie niejeden
panująey takich zamachów, gdyby służył tym iţeom,
które Skrzetuski rozwija w mowie "O gruntownej
ehwale monarehów".
Rozdział ten zgodny z teorią "Antymachiavella"
godzi w niektóre czyny jego autora; obok są inne
rozdziały wyraźnie skierowane przeciw międzynarotio-
wej anarehii Starego Porządku. Wprost wyzywająco
brzmi na tle Sejmu Delegacyjnego Mowa I "O zacho-
waniu traktatów". Zna historię nowożytną i ma pod
ręką takie dzieła, jak Grotiusa i Vattela, nasz pijar,
więc operuje dobrze faktami i pojęciami.
Gdy prywatny kontraktu nie dotrzymuje, wykracza prze-
ciwko sprawiedliwości; są na niego trybunały i sądy, które
mogą go i zwykły do ziszezenia się w słowie przymuszać;
co tedy rzeczą niegodziwą jest w prywatnym człowieku, to
334 Polscy pisarze politycznż
będzie sprawą w królu?...Albo na koniee przeto im się ;
godzi gwałeiE Natury i Narodów prawa, że zwierzehności
nad sobą, która by ich przymusić mogła, żadnej nie mają? [:..I
Niezgwałcona nigdy rzetelność, również jak niewydzi-
wiona waleczność wsławiła tak w Europie szwajcarski naród,
że najpotężniejsi monarehowie z nim się przymierzą i roda-
kom jego straż osób swoieh poświęconych zwierzają. Podob-
nież parlamentu angielskiego podziękowania po kilkakroć
oświadezone królowi za okazaną wierność i słowność w bro-
nieniu sprzymierzeńeów korony zdrojem są nieśmiertelnej
dla angielskiego narodu sławy.
Zresztą "nie tylko z uczciwością, ale nawet i z sa=
megoż panującego interesami nie zgadza się bezbożna ;
Machiavella nauka. Nie dotrzymującemu wiary kró-
lowi wzajemnie inni dotrzymywać nie bţdą; raz oszu-
kawszy; straci na zawsze ufność, straci sprzymierzeń-
ców, straci przyjaciół i własnym poruţzony siłom
będzie". Nie marzy jeszeze autor o takiej lidze naro-
dów, jakie obmyślili Sully i St.-Pierre, która by po=
skramiała międzynarodowy bandytyzm; w mowie XIV
O równi mocy między mocarstwami europejskimi"
pociesza słabych tym, że najsilniejszy Karol czy Lud-.
wik ostatecznie ściąga na siebie ligę obrońców równo-
wagi - i końezy klęską. Niestety, w jego oczach wy-
trzymał taką koalicję najbrutalniejszy zdobywca,
a potem połączyli się trzej mocarze, którzy się mogli
nie lękać nikogo. Pozostaje drugi, skromniejszy sposób
ubezpieczenia się naprzeciw strasznemu mocarstwu-
"przymierzanie się mniej potężnyeh narodów; złąezone
tych dla ocalenia własnego siły będą w stanie odparcia
się cień im czyniącej potencyi".
Powinności narodów jednych ku ţrugim" (XVII)
nie redukują się wcale rlo zaniechania wojen. "Nie-
szezęśliwym doświadezeniem aż nadto potwierdzona
Ksżgża: Karpoţacz, Skrzetuscţ, Popła2t>skż 335
jest ta prawda, że mocarstwa do potęgi ogromnej przy=
chodzące zawsze... zwykły śwoich uciskać, a często
i podbijać sąsiadów, więc wzmocnieniu się ich prze=
szkadzać wojny nawet ţvydaniem wolno" (któż by
zapomniał r.1766?). "Ale czyliż takowa polityka z spra-
wiedliwością zgadza się? Czyżby kto do potęgi znacznej
przychodzący przez dobre w domu gospodarstwo, przez
handel i inne rządu doskonałego sposoby może dać
drugiemu słuszną do urażania się przyczynę?" Jak jest
społeczność narodowa oparta na zobowiązaniach i so-
Iidarności jednostek, tak samo według prawa natury
mają wobee siebie obowiązki i całe narody. Prawnie
powinny szanować swe interesy i niepodległość. Moral-
nie postępują dobrze, gdy sobie pomagają w nieszezęś-
ciach: tak właśnie czyniły nieraz kantony szwajcarskie
na poratowanie miast lub wiosek krajów sąsiedzkich;
parlament angielski wyasygnował 100 000 f: st. na po-
moc dla zburzonej przez trzęsienie ziemi Lizbony
(1755), Hiszpania postąpiła wówezas podobnie i papież
Benedykt XIV osłaniał swymi okrętami od korsarzy
barbarzyńskich okręty Holendrów. Również Rosja, jak
słyszał Skrzetuski, ratowała Szwedów zbożem. Ale
{a prnpos Rosji):
Tak naród w nauki kwitnący drugiemu, wybrnąć z dzi-
kości i barbarzyństwa chcącemu, nie powinien nauczycielów
i pomocy wszelkiej do rozpędzenia jego ciemnot odmawiać.
Naród zbawiennymi rządzący się prawami nie powinien ich
zabraniać inszym, którzy by z nich korzystać dla wybrania
sobie użytecznych ustaw żądali... Atoli żaden Naród nie ma
prawa przymuszać drugich do przyjęcia tego, co ku ich do-
skonaleniu chce czynić. Byłoby to albowiem gwałt ezynić
przyrodżonej wolności: aby przyniewalać kogo do przyjęcia
łaski, potrzeţa mieć nad nim zwierzehność; narody zaś są
zupełnie wolne i nie podlegające nikomu. Nauka przeciwna
336 Polscy pżsarze polżtycznż
otworzyłaby bramę wszystkim zaślepienia szalonego wście-
kłościom i niewyliczonym nienasyconej chciwości pozorom.
T'ym ci to duchem, Mahomet i jego następey zniszezyli i za-
wojowali Azją, tym Europejezykowie nasi Nowy Świat pod
swoje panoţvanie podbili; tym... ale na cóż dawniejsze okrop-
ności wspominać, które bogdajby raczej wymazane z kronik
rodzaju ludzkiego były.
I jeszeze jedną radę daje autor politykom swejţ
zmilitaryzowanej epoki: powinni przy zawieraniu po-t
koju podpisywać, jak to bywało ongi, klauzule rozbro-
ţeniowe. Armia bowiem utrzymywana na wysokiej;ţ.
stopie bez potrzeby wojennej obraca się w narzędzieś
despotyzmu przeciw własnemu narodowi.
Rzecz o rolnikach, należałoby się spodziewać, dotk-'ţ
nie najboleśniej rany stosunków społecznych w Polsce.
Rzeczywiście, zawadziwszy najpierw o Hiszpanię i jej
zastój gospodarezy, ţkrzetuski gorzką wypowiada
prawdę:
U nas nikezemnego rolnictwa największą jest przyczyną
uciemiężenie poddaństwa, gruntów uprawy pilnującego. Nie
lepiej ci od panów i szlachty traktowani niż bydlęta; ubo-
giego majątku swego nigdy nie są pewnymi i każdej godziny
bać im się potrzeba, ażeby im go nielitościwa pana chciwoţć
nie wydarła. Możesz ten wszelkiej do uprawy własnego grun-
tu przyłożyć pracy, który wie, że gdy mu się więcej urodzi,-
więcej dać musi? Nie wiem, czy nie prawdziwie, lubo z os-
tatnią Narodu hańbą, codzoziemiec pewny szlachtę naszą na-
zwał pijawkami poddaństwa.
Niestety, jedyny stąd morał: nie przeciążać ehłopów
podatkami, o co podobno w Rosji już Piotr Wielki
zadbał. Poza tym Skrzetuskiego obehodzą r o 1 n i c y
i rolnictwo, a nie chłopi. Wykazuje na przykładzie
Franeji, ile może zdziałać światły opiekun w rodzaju
Sully'ego, na przykładzie Anglii, jak kraj niesamowy-
Ksżęża: Karpoz.oţcz, Skrzetuscy, Poplauţskż 337
starezalny przez rozumne pź'awodawstwo sam siebie
i część Franeji potrafi wyżywić; chwali wznowioną
we Franeji dbałość o rolnictwo, której świeżym dowo-
dem jest założenie Akademu Rolniczej. Podnosi z uzna-
niem świeże reformy w Danii, gdzie Struensee usta-
ţowił dozorców, którzy by chronili wieśniaka przed
ţańskim uciskiem (pierwowzór józefińskiego advocatus
subditorum). Za odstraszająee uważa doświadezenża
Franeji, gdzie Colbert przez swój jednostronny indu-
strializm i merkantylizm zniszezył ziemiańskie gospo-
darstwo, tak że zboża musiano dokupywać z zagranicy.
Sławi pracę "wielkiego monarehy i polityka Fryderyka
Wilhelma I nad użyźnieniem piasków w Marehii i osu-
szeniem bagnisk w Prusiech".
Docenia natomiast Skrzetuski rolę ożywezą handlu:
Czy ma on być wolny, czy reglamentowany - o tym
się nie wypowiada; powinien być "ekonomiczny", tj.
planowo oparty na produkeji surowców, wpływa dodat-
nio na samo rolnictwo, potęguje obrót pieniędzy, za-
trudnia szerokie koła, które bez niego demoralizowa-
łyby się w bezezynności, a przez to wszystko wzmaga
- co najważniejsza - populację w kraju. W stosun-
kach międzynarodowych im więcej handlu, tym trwal-
szy pokój. Dopieroż jakie zyski rokuje przerzucenie
handlu na morza! "Zna dobrze te prawdy Anglia,
która corocznie dziesięć tysięcy okrętów, a na nich sto
pięćdziesiąt tysięcy majtków na swoje obraca kupiec-
two; zna Holandia, której żywiołem jest żegluga. Że-
gluga kupiecka jest matką i żywicielką wojennej".
I tutaj, rzecz szezególna, nic sobie Skrzetuski nie obie-
euje po naszym mieszezaństwie ani się nad jego dolą
nie roztkliwia; niechby uboga szlachta zamiast wycie-
kać za granieę do obcej służby albo służyć w kraju
`2 - Polscy pisarze polityczni Xţ III Wieku
338 Polscţ pisarze pol%tyczn%
u magnatów "stworzyła u nas przedsiębiorezy stan
hupiecki i zawód marynarski"!
W trosce o zdrowie fizyczne (przynajmniej) armii
zaleca pijar fundowanie szpitali wojskowych. Również
dorywezo pisze o doniosłości nauk i chwali koranowa-
ţych mecenasów: Ludwika XIV, królów angielskich,
Katarzynę II, Fryderyka... W prostackiej Sparcie widzi
dodatni przykład obywatelskiego kształcenia młodzieży:
Pod tytułem Akademii języka ojezystego lansuje myśl
jeszeze szerszą: trzeba w ojezystym, z barbaryzmów
oczyszezonym języku stworzyć swojską literaturę nau-
kową, abyśmy nie musieli szukać wiedzy w cudzoziem-
skich bibliotekach, i zadanie to spełnić winna narodowa
Akademia. Rozumie przez nią autor nie instytut ba=
dawezy, lecz "takowe uczonych ludzi zgromadzenie,
które by najpożyteczniejszą tę kształcenia mowy oj-
czystej sprawowało powinność. Do niej bowiem należeć
będzie wydawać najdokładniejsze słowniki, wyrazy to
z dawnych wydobywać autorów, to gdy potrzeba wy-
maga, nowe niby z powagi urzędowej stanowić, które
powoli oswoiwszy się z uchem, wnijdą w powszechne
zażywanie. Na koniec wydający na widok publiczny
księgi jakie, nie mogliby zażywać wyrażeń, tylko od
Akademii znalezionyeh, przyjętych i nakazanych".
Bez takiej autorytatywnej instaneji prywatne próby
czyścicieli mowy ojezystej prowadziłyby tylko do chao-
su i dziwolągów. Pośrednio niewątpliwie proponowana
Akademia językowa ożywi samą twórezość uczonych.
W zakresie kultury moralnej, poza krzewieniem idei
pokoju i szlachetnej, ale oderwanie ujętej "cnoty"
ţktórej brak dotkliwie dał się odezuć Anglikom za
Cromvella), autor szezególną uwagę zwrócił na jedną
polską słabostkę: niezdolność do zachowywania sekretu.
Ksigża: Karpo2vicz, Skrzetuseţ, Popła2ţsk2 339
A przecież i ci, co rządzą, jeżeli ţhcą przeprowadzić
śmiałe przedsięwzięcie, i ci, co są rządzeni, jeżeli nie
chcą doznawać szykan i prześladowań, i zwłaszeza całe
państwo wobec podejrzanej zagranicy powinno strzec
swych tajemnic. Gada się u nas o wszystkim bez ha-
mulca, choć nawet wygadywanie na zbrodnie często
więcej zgorszeriia, niż poprawy przynosi. Brzydką przy-
warą jest pochlebstwo, jednak trudno mieć za złe
słabemu, gdy poehlebia tyranom, aby ich zasugerować
w duchu cnoty...
Tak właśnie traktował swoją tyrankę, Katarzynę,
król, którego Skrzetuski, zapewnc przez dyskrecję, aby
nie skompromitować w ciężkini momencie, nie pochwa-
lił ani razu, choć mógł go już chwalić za mecenasostwo
kulturalne. Na pewno miał ksiądz do powiedzenia
nierównie więcej, niż wypisał w słowach faktycznie.
Toż dysponował szeroką wiedzą historyczną, nie bał
się cytować "nieporównanych" powag Montesquieugo
i Hume'a - a nie zaeytował nigdy swego mistrza Ko-
narskiego! Widneznie taką powściągliwość wobec swo-
ich, a zarazem taki liberalizm wobec obcych zaleciły
mu władze zakonne, które dwa razy w półrocznym
odstępie (2 X 1??2 i 2 IV 1??3) zaaprobowały książkę
Skrzetuskiego do druku.
Bezprawie międzynarodowe, które jeden Skrzetuski
tylko potępił, drugi, Kajetan (1743-1806), starał się
zażegnać za pomocą organizacji wzorowanej na pomy-
słaţh Sully'ego i Saint-Pierre'a. Uczynił to w skrom-
nym załączniku do Hństoriż polityezţej d1a szlachetţeţ
młodzi, wydanej w r. 1775 g. Znajdujemy tam następu-
s ţP r. 1775 ukazała się część II, natomiast ezęść I
w r. 17?3.
340 Polscţ pisarze politţczni
jący Projekt, cźylż ułożetzże nżeprzerzvaţego zt> Europże
pokoju.
1. Ustanowi się wieczysta i nieodwołalna liga mięiizy ţţ
królami lub stanami, te mianować będą pełnomocnych posłów :
do zjeżdżania na umówione miejsea, gdzieby się sejm, ćzyli ţ
kongres ustawny, odprawiał, na którym wszelkie zatargi,
pretensje, krzywdy do związku generalnego wehodzących
stron drogą sądu polubownego ułatwiane i rozsądzane być
maj ą.
2. Liczba panujących, którży prawo wotowania, czyli '
głos na sejmie generalnym przez dwóch posłów mieć będą, *;:
opisze się, tudzież porządek oraz i sposób sejmowania... na ţ
koniec suma przypadającej dla każdego kraju składki na :ţ
dostarezenie powszechnym nakładom będzie ułożona. ţ4
3. Takowa konfederacyja warować i ubezpieczaE będzie -::ţ
każdemu w osobności posesyją i rząd krajów, które posiada, ţ
tudzież następstwo przez wybranie lub dziedzictwo, według ~';ţ
tego, jako w szezególnyeh każdego narodu prawach opisand `
jest; a dla zabieżania w początkach wszystkim źródłom ;%
niezgód i kłótni przystaną na to jednomyślnie wszyscy: ţ
ażeby aktualne dzierżawy i ostatnie traktaty były funda-
mentem wszystkieh wzajemnych praw dla kontraktującyeh
narodów, zrzekając się wzajemnie i na zawsze wszelakich
dawniejszych pretensyj; a jeżeliby z czasem jakie prawo
spadało, tedy rozeznanie jego do sejmu należeć będzie, nie
puszezając nigdy rozprawy na los wojny.
4. Wyrażą się pewnţ przypadki, w których każdy aliant,
zrywający powszechną umowę, za publicznego nieprzyjaciela
osądzony i jak winowajca prześladowany będzie, to jest:
jeżeliby się wzbraniał wykonywać ustaw powszechnej Iigl ţ
jeżeliby czynił przygotowania do wojny, jeżeliby kleił trak. ;
taty przeciwne ogólnej konfederacyi, jeżeliby się wziął do
oręża dla sprzeciwienia się jej wyrokom lub którego sąsiada ţ'
prywatnym domysłem chciał napastować. W tymże artykule .
przydano bţdzie, że póty wstępnym bojem i nakładem po-
wszechnym każdy król czy stan, za nieprzyjaciela osądzony,
będzie prześladowany, póki nie złoży broni, nie wykona sej-
mowych uchwał, nie nadgrodzi krzywd, nie wróci kosztu
Ksigża: Karpo2bicz, Skrzetuscţ, Poptauţski 341
i nie sprawi się z przeciwnych publicznej spokojńości kro-
ków.
5. Pełnomocnicy będą mieli moc układać (większością
głosów względem ustanowienia do czasu trwać mająeego,
trzech części do czterech do zupełnej decyzyi potrzeba) na
sejmie rozrządzenia, które się przyzwoite i potrzebne zdadzą
na pożytek Rzplitej Europejskiej; ale tych pięciu kardynal-
nych ustaw nic nigdy odmieniać nie będzie można, tylko za
zgodą jednostajną wszystkich narodów, do generalnego weho-
dzţcych związku.
Polska - dodaje autor - nie byłaby ostatnią w przy-
stąpieniu do generalnej konfederacji.
A jeżeli projekt ten zostanie bez egzekucyi, to nie dla-
tego, aby był w ułożeniu swoim dżiwaczny i niepodobny;
ale że ludzie, rozumem się zaszezycając, na uszezęśliwienie
go swoje używać nie chcą, że moda jest taka, aby pięknie
rezonować, ale źle robić, ogłaszać najpiękniejsze sentymenta,
a najniegodziwszych akcyj dopuszezaE się.
:Ksiądz Antoni Popławski (1739-1799), wysłany
w przerwie między pracami nauczycielskimi na trzy
:lata studiów za granicę do Rzymu i Paryża, zboczył;
jak można wnosić z pewnych porównawezych spostrze-
żeń, do wolnych Rzplitych Holenderskiej i Szwajcar-
skiej. Wróeiwszy ze stopniem doktora filozofii i praw;
ogłosił Zbżór ţżektórych ţn.aterżż polżtyczţych (1774);
ţtórego współeześni wśród depresji rozbiorowej nie
docenili, ale któremu od potomnych należy się wdzięcz-
na uwaga. Popławski ma swoje miejsce wśród ekono-
mistów, rośnie przy boku Piramowicza jako pedagog
i główny, właściwy autor Ustaw Komisji Eţukacyjnej;
a przeeież rozumne jego rady w sprawach politycznych
kwalifikują go, eo najmniej jako drugorzędną powagę,
do szeregu nauczycieli narodu, wiodącego od Konar=
342 polscţ pisarze potżtţczni
skiego do Staszica. Musiał się zetknąć za granicą
z książkami księdza Baudeau, Mercier de la Riţiţre'a
i starszego Mirabeau, a zapewne i z ich autorami
w kraju niewątpliwie z Dupont de Nemours'em - bo
nasiąkł fizjokratyzmem do szpiku kości. Podstawą bo-
gaţtwa i dobrobytu jest dźiś rolnictwo, podporą - rze-
miosło i handel; najmniej ma zamysłu do manufaktury.
Aby kwitło rolnictwo, muszą prosperować rolnicy, tzn.
chłopi; aby się im dubrze wiodło, trzeba im dać opiekę
prawną i wiedzę zawodową. Tymezasem w Polsce stan
ten jest politowania godny: dla przybyszów (głównie
Niemców) mamy jeszeze względy, ale rdzenny polski
wieśniak, choć najwartościowszy, nie ma ani własności
ani "wolności łożenia i zażywania onejże". Póki ci
najpożyteczniejsi robotnicy nie będą mieli pewności
co do osoby, pracy rąk i zarobku własnego, póty nie
można żądać ani się spodziewać, żeby oni pracowali
tak, jak pracuje rolnik za granicą. "Mówmy, jak chce-
my, zawsze jednak to prawda, że u nas chłopek jedno
jest co bydlę, które przedajemy, kupujemy, targujemy,
zamieniamy, do roboty pędziniy, jak nam się podoba".
Nie chodzi więc Popławskiemu o samo skasowanie
osobistego poddaństwa ani o zrównanie stanów. Od-
rębność ich i hierarehia leży w naturze rzeczy, ale
musi się poprawić stan prawny rolnika: w stosunku
do ziemi powinien on być w położeniu ńie gorszym od
dzierżawcy; cały dorobek ruchomy winien być jego
nietykalną własnością. Dziedzice powinni starać sit
o elementarne wykształcenie młodzieży wiejskiej
w szkołach parafialnych i dostarezać im podręczników;
ma się ona tam uczyć oczywiście nie języków ani reto-
ryki, lecz czytania i pisania, rachunków, religii, nieco
ţigieny i rolnictwa; gdy tę wiedzę wraz z doświadeze-
ţ :ţ `ţ
r, 5
Księźa: Karpowżez, Skrzetusc;), Popłaz.nski 343
niem praktycznym posiądą, nie będą się wyrywali rlo
życia ponad stan wieśniaczy.
Nie widać wyraźnie z pism Popławskiego, na czym
ţhce on oprzeć ciężar utrzymania państwa; gani szla-
sheeką niechęć do płacenia podatków, chroni od opo-
ţatkowania wszystko, co nie jest c z y s t y m docho-
dem, godzi się z umiarkowaną, na podstawie umowy
dzierżawnej, pańszezyzną. Skoro nie uznaje - jako
fizjokrata i wolnohandlowiec - ceł, nie tylko wywo-
zowych, ale i wwozowych (tak daleee nie docenia po-
śrzeby przemysłu), to nie widać dokładnie, jak sobie
wyobraża finanse państwa i samorządu, zwłaszeza zaś
ţiłę zbrojną. Grunt - wolność i własność. Dla tych, co
niewolę chłopską uważają za dzieło boskie i porządek
naturalny, ma Popławski wyjaśnienie historyczne: że
początkiem tego nadużycia było jeństwo wojenne-
gdy zwycięzca ułaskawiał jeńca; pod warunkiem za-
przedania się w niewolę; drugim źródłem'.
Jeżeli pierwsza część Zbioţu, traktująca "O eko-
nomii politycznej względem rolnictwa krajowego"
odwołuje się do powag Columelli, Leszezyńskiego i Mi-
rabeau, a zresztą wiernie powtarza nauki fizjokratów,
to druga zawiera "Uwagi polityczne do rządu pol-
skiego i jego polityki stosujące się". Tu możemy ocenić
przede wszystkim rozległość książkowej wiedzy autora:
są cytowani: Modrzewski, Kromer, Piasecki, Staro-
wolski, Karwicki, z obcych Fţnelon, de Real, Pelzhof-
fer, Vattel, najehętniej Montesquieu. Nigdzie nie przy-
taczany, choć często w pamięci przytomny, jakby pa-
tronujący temu pismu Konarski. Rzecz godna uwagi,
że w momeneie, kiedy sala delegacyjna rozbrzmiewa
' Luka w tekście.
344 . PoZseţ pisarze politţcztţi ţ
republikańską swadą Sułkowskich i Ponińskiţh, po
myśli trojga rozbierających Polskę despotów, Popław=
ski wszezyna rzecz "o potrzebie władzy królewskiej
w Rzplitej": Nadrzędńy autorytet jeden albo autóry=
tetów kiIka czy kilkanaście okazały się potrżebnymi
jeszeze w starożytności pod nazwą sufetów, konsulów, ţ:
arehontów, królów. Tym potrzebniejszy jest ów czyń-
nik w rozległym państwie, choćby i "republikanekim", '
złożonym z wielu części, przez có rozumieć należy
i dzielnice, i żywioły społeczne. Wszędzie jest taka czy :
inna arystokracja ("Możniejsi"), a pod nią demokracja
("gmin"), ci, co uciskają, i ci, co śię buntują, nad
obojgiem niezbędńy, miarkujący ojciec-wódz, opiekuń
dobra powszechnego; gdzie go nie ma, grożi z dołu,
jak uczył jeszeze Kromer, "confusio" i "anarehia". ź
Ale też zaraz potem mamy rozdział o umiarkowaniu :
władzy królewskiej przez przedśtawicielstwo narodo- ţ
we. Sejmy dobrze i porządnie obradująee wydają usta-
wy i uchwalają podatki. Drugą granicą śamowoli mo-
narszej musi być dokładny opis wszelkich praw; trzecią
niezależne trybunały i mne sądy. I jeszeze jeden wy-
nalazek polityczny sprowadza autor prosto z Anglii - '
tę mianowicie zasadę, że minister odpowiada konsty-
tucyjnie za króla. Przed kim odpowiada? Naturalnie
przed sejmem, nie żadną konfederacją ani rokoszem: ţ
stąd wynika osobna atrybucja dla sejmów obok praţ ţ
wodawstwa i ućhwalania podatków, mianowicie kon= ţ
trola nad rządem, której Popławski palcem nie wskazał, ţ
podobnie jak nie powiedział wyraźnie, czy król, czy ;
sejm ma wyznaezać ministrów. Tej ważnej kwestu nie ţ
wyodrębniał autor.należycie w następnej kategorii
rozważań: nad dystrybutą wakansów. W uwadze III
przytoczył tyle argumentów za dystrybutą królewską: ţ
Księża: Karpot.viez, Skrzetuscţ, Popłauţski 34&
że to jedyna prerogatywa, jaka została po rózdaniu
różnych swobód, że w Anglii chlubiącej się doskona-
łością rządów monarehowie, daleko wielowładniejsi niż
nasi, mają zupełną moc rozdawania wszystkich wakan-
sów, ale nawet i odbierania; że król bezstronniej do-
biera ludzi niż partia i fakeje - zdawałoby się, że
sprawa logicznie rozstrzygnięta. Jednak, nie chcąc się
może oddalać od zdania mistrza, czy też wiedząc, że
sprawa jest w Delegacji na niekorzyść króla przesą-
dzona, Popławski przyjmuje rozwiązanie zbliżone do
,ţrepublikanekiego" z trzema ważnymi zastrzeżeniami:
mają być po województwach porządnie opisane elekeje
kandydatów większością tajnych głosów (zapewne na
urzędy wojewódzkie, bo o centralnych się nie mówi);
za wzorem Wenecji i Genui obywatele powinni by
powoływać kolegium wyboreze, a dopiero ono propo-
nowałoby kandydatów w podwójnej lub potrójnej licz-
bie, aby król miał do wyboru, kogo zechee. Taki po-
rządek uwólni króla od kłopótu, powściągnie prywatne
namiętności i intrygi, odwróci od dworu niechęć nie-
zadowolonych (i niewdzięezników), która tak często
narażała sejmy i kraj na zaburzenia. Co do królew-
szezyzn pisze się autor zupełnie na zdanie Karwickiego,
że są to dobra Rzplitej, powinny więc być obróconţ
na skarb, aby było czym płacić urzędnikom stałe pen-
sje, a nie doryweze "ńagrody zasłużonym". Skarb też
zagospodaruje królewszezyzny staranniej i nie tak ra-
bunkowo, jak to czynili "docześni" starostowie.
Aby utrzymać pozycję senatu, jako czynnika po-
średniego między królem a stanem szlaeheckim, Po-
pławski przytacza opinię Modrzewskiego za elitą
i Monteskiusza, przeciw wybrykom demokracji, które
to zdanie zresztą zaraz równoważy nie mniej suro-
346 Połseţ pżsarze połitycznż
wym świadectwem francuskiego mistrza na temat
rozkładu państw zbyt arystokratycznych: w Rzymie
na przykład i w Anglii nie kto inny jak arystokracja
targnęła się na własnych panów i spowodowała długie
wojny domowe. Niechże więc pozostanie senat radą
przyboezną królów w dwojakiej postaci: jako dobór
nieustający przez cały rok (chyba w dawnym składzie
według kolejki) i jako "walna rada" w okresach mię-
dzysejmowych, gdy trzeba zdeeydować w formie de-
kretów niektóre, ściśle określone materie pilne sejmo-
we z zastrzeżeniem, że sejm uchwałę jego potwierdzi.
Odpowiedzialność senatu za udzielane rady wyobraża
sobie Popławski w tradycyjnej formie czytania pro-
tokołów na sejmie. Jak widzimy, nie myśli autor
o sejmie ciągłym ani o Radzie Nieustającej senatorsko-
=szlacheckiej z sejmowego wyboru; rolę senatu, jako
wyższej izby prawodţwezej, pozostawia nietkniętą;
rząd pozostawia ministrom.
Jak przedtem wyprowadził niewolę ehlopa ze sto-
sunków przemocy, tak teraz w uwadże IX poucza
czytelnika, skąd się wzięła u nas wolność polityczna.
Jest to też twór historyczny, wynikły z utraty dy-
nastii. Popławski bodaj pierwszy zwrócił uwagę na rok
1404, jako moment pierwszyeh sejmików (pominął
przywilej koszycki). Podkreślił statuty nieszawskie,
pominął radomski, akcentując za to ustawę Zygmun-
ta I o bezpieczeństwie "posłów szlacheckich"; za tego
to "najlepszego i najwaleczniejszego pana od r. 150?
do r. 1536 dziewiętnaście sejmów zupełnych i przez
większość doszłych rachuje się". Dopiero w r. 1536
pierwszy raz przewyższyła zuchwała mniejszość, potem
przyszło wypowiadanie posłuszeństwa i - liberum
veto. Stąd refleksje nad wolnością cywilną i poli-
Ksżęża: Karpozţżez, Skrzetuscy, Popłaţwskż 347
tycmą. U nas są one żywiołem nieokiełzanym: "Do
tego jedynie dążymy, jakby wolność polityczną obró-
cić nie do uszezęśliwienia Ojezyzny, praw całości i po-
skromienia prepotencyi, lecz jakby ją rozpuścić na
independencyją i nieokryśloną moc każdego prywat-
nego". Prawdziwa wolność cywilna polega na tym, by
ţażdy był osobiście wolny (wszak w Anglii h a b e a s
e o r p u s służy wszystkim stanom) i "bezpieczny
w zażywaniu swojej jakiejżekolwiek własności", zaś
wolność polityczna różny ma wymiar.
A tu niech się pomiarkuje stan rycerski, co za korzyść
obiecywać sobie może z elekcyi krblów swoich, ktbra czyniąc
zawsze ojezyznę kłótliwą z synami, daje okazyją postronnym
narodom mieszania się do naszych wewnętrznych interesów
ani pozwala przy wznieceniu zawsze kilku mocniejszycl;
partyj, żeby kandydat przez dobrowolne narodu całego upo-
dobanie na tronie osiadł spokojnie i osiadłszy królował.
Niechaj widzi stan rycesrski, jaki w obronie państwa uszezer-
bek przynosi, kiedy od płacenia należących podatków siebie
ochrania samego. Właśnie, jakby bez skarbu, a zatem bez
fortec i wojska mogła być bezpiecznie strzeżona całość kraju
względem potężnych sąsiadów. Albo jakby w podatkowaniu
mniej dawać przez sprawiedliwóść powinni majętniejsi,
a więcej ubożsi. Niechaj na pilną to weźmie uwagę, jeżeli
przez liberum veto, przez tę niepodobną jednomyślność mają
rady koronne do skutku przychodzić... Nieeh jeszeze prze-
świetny stan rycerski rozpatrzy się i w tej niezawodnej
regule zdrowej polityki, iż ze zbytniego poniżexfia królewskiej
godności albo osłabienia władzy najwyższej mniej stateczny,
mniej porządny, mniej zjednoczony pochodzi stan Rzplitej...
ţtąd powagi praw osłabienie, karnośei rozwolnienie, rządu
zamieszanie, stąd częste a nieuspokojone kłótnie i walki
; domowe. Niech pamięta zawsze na to, co mbwi nasz mądry
Fredro: jeżeli królom zbyt uwłóczyć będziemy, nie rozu-
miejmy bynajmniej, abyśmy swobodną wolność tym więcej
ugruntowali: ponieważ za umniejszeniem powagi najwyższego
ţ rządcy musi się oraz umniejszać wzgląd na zwierzehność
348 Polscţ pżsarze poiżtţcznź
i prawa, tak dalece, iż się wszystko przez rozpustę dziaE
będzie. Niech na koniec obróci oczy stan rycerski na nie-
wolnicze poddanych swoich kajdany, aby tej tak potrzebnej
cząstce obywatelów oddawszy powinną sprawiedliwość, przy-
wrócił ich do kondycyi człowieka, w jakiej u nas dotychezaţ
nie zostają.
. Bardzo trafne i nowe jest to, co Popławski pisze
O stanie cywilnym i żołnierskim". Pomieszanie szla-
chectwa z rycerstwem i obywatelstwem daje ten opła-
kany wynik, że ani umiejętność wojskowa, ani obywa-
telska w służbie publicznej cywilnej nie robią postę-
pów. Wojskowość, niezdarna w obronie kraju, na-
rzuca się ogółowi podezas walk politycznych. A są tó
przecież jakby dwa zawody, które trzeba rozłączyć;
przy tym służba cywilna wymaga stopniowego do-
skonalenia się, aby lada młodzik z szablą i parantelą
nie pehał się do wysokich i odpowiedzialnych zadań,
zanim przejdzie przez niższe szezeble (myśl może zaţ
pożyczona z Rousseau). Trzeba szukać, powiada Pelz-
hoffer, ludzi na urzędy, a nie urzędów dla ludzi.
Jak dotąd ze zdumieniem konstatujemy u Popław-
skiego jeden brak: ten bywalec w Europie Zachodniej
nic nam jeszeze nie powiedział o miastach: ani nie dba
o ich narodowość, ani o obronę ieh interesów w obro-
cie międzynarodowym, ani nie dopuszeza do rządu
i sejmu. Otóż uwaga XII "O porżądku po wojewódz-
twaţh" w pewnej mierze wetuje to zaniedbanie. Autor
nie życzy Polsće zbytniej decentralizacji (w duchu rad
Rousseau), ale potrzebę samorządu wojewódzkiego
widzi. Jak dotąd były tu i ówdzie Komisje Boni Or=
dinis dla miast, tak na przyszłość powinny we wszyst=
kich województwach powstać w oparciu o sejmiki
Komisje Ekonomiczne, jakich zalążkiem bywały izby
Ksźęża: Karpo2.vźez, Skrzetuscţ, Popła2vskź 349
konsyliarskie i sejmiki gospodarskie. Tylko, że dotąd
samorząd ziemski redukował się do rozdziału na pry-
watne potrzeby funduszów uzyskanych z czopowego-
-szelężnego (a zatem z rozpajania chłopów); a na przy-
szłość Popławski chciałby zlecić Komisjom Ekono-
micznym "sporządzanie walniejszych i prostszych go-
śeżńców, ułatwianie po rzekach defluitacyi, kopanie
kanałów"; one pomyślą o tym, "jakby kupeom po
drogach bezpieczeństwo opatrzyć, potrzebniejsze wpro-
wadzić manufaktury, miasteczka podupadłe do lep-
szego stanu przyprowadzić, rolnictwo wydoskonalić,
handel pomnożyć, jakby od przypadków gwałtowniej-
szyeh od zarazy na ludzi i na bydło prowincyją każdą
ubezpieczyć". To wszystko przygotowywać będzie
i w myśl uchwaly sejmikowej realizować Rada Ekono-
ţţ miczna złożona z dożywotniego prezesa-wojewody oraz
4 członków (może urzędników żiemskich) powoływa-
ńych na lat 3 i odpowiedzialnych przed sejmikiem.
Taka "publiczna ekonomia" będzie niezbędnym uzu-
pełnieniem prywatnej; będzie zarazem odciążeniem
sejmu, na który posłowie zwożą zwykle bez skutku
mnóstwo dezyderatów należących do administracji.
W żadnym razie jednak nie powinna od niej ueierpieć
"wolność zażywania i łożenia swej własności".
Z działów "O zewnętrznyzn rządzie Rzplitej" pol=
ski czytelnik niewiele by wyczytał nauk, których by
nie słyszał od rozumniejszego senatora. Że narodom
wielkim i małym bez różnicy przysługuje "indepen-
deneja", że wzajemne poszanowanie własności i wol-
ności między narodami, podobnie jak między ludźmi,
wynika z porządku naturalnego, że "rząd zewnętrzny"
troszezyć się winien o bezpieczeństwo państwa, a nie
5
o jego powiększenie; że kto dla neutralnośei unika
3b0 Polscy pżsarze po Zżtţczni
przymierzy, ten właśnie neutralność swą narazi; że ţţ
niezbędne jest wojsko stałe nieliczne, ale wyszkolone ţ
i karne, a obok niego ćwiczące się, jak w Szwajcarii, '
pospolite ruszenie, niezbędne na granicach twierdze, ţ
konieczna stała i czynna służba dyplomatyczna - ta ţţ:
były dla Polaków po niespodziance r. 1772 rzeczy =;
oczywiste. Ale nasz pijar przy tej okazji pozwala ţ
sobie na sądy, które przetłumaczone na francuski mo-
głyby w obcych poselstwach wywołać zły humor. Na-
ród narodowi winien pomagać w nieszezęściu, jak ;
Sobieski Austrii w r. 1683, Anglicy Portugalezykom
w r. 1755, papież Benedykt XIV Hiszpanom, a kto
pomaga teraz Polsce? Ale - jak mówi uczony Vattel,
"jeżeli obowiązane są narody wzajemnie czynić sobie :ţţ
dobrze, nie mają tym samym prawa przymuszać jeden
ţrugiego do przyjęeia ofiarowanej na ten koniec ła-
ski". Byłoby to "otwierać" wrota monarehom ambicją
zaślepionym do nieznośnych bezprawi i zamachów nie-
godziwych pod pozorem przyjaźni i łaski..." Teraź-
niejsza polityka to "ars non tam regendi quam fallendi
homines". Sami się zresztą oszukują ci, co w aneksjach :
widzą swe powołanie: "Babilońezykowie, Asyryjezy ţ
kowie, Medowie, Persowie, Grecy i Rzymianie waleczni; =,
wszystkie te narody jeden po drugim obalone i za-
wojowane zostały". Czy nie lepiej, by każdy siedział
na swej ziemi na straży wolnośei i handlu zewnętrz-
nego?
Popławski przemawiał jak nauczyciel angielskiej
mądrości konstytucyjnej i francuskiej postępowej
doktryny gospodarezej. Przemawiał poważnie, rozum- ;
nie, z umiarem, ale czy skutecznie - trudno orzec
na razie. Sejm Ponińskiego zignorował go zupełnie.
Księża: Karpowicz, Skrzetuscţ, Popławski 351
W sejmie Ponińskiego nikt go nie zacytował, cho-
ciaż byli tam ludzie, którzy społeczne tendeneje Po-
pławskiego podzielali, i to nie tylko w lepszym odła-
mie regalistów - gdzie zwłaszeza Feliks Oraczewski,
poseł krakowski, odznaczył się obroną chłopów, a Ku-
rzeniecki, piński, obstawał przy zdrowych zasadach
rządu - ale i w klice narzędzi obcyeh mocarstw.
O polepszenie doli ppddanych mocne utarezki z Po-
nińskim, Twardowskim i in. ciemnymi duchami sta-
czali kilkakrotnie August Sułkowski i biskup Ignacy
ţVlassalski. Ten ostatni, korespondent fizjokratów
i oświatowiee, osłonił swą powagą najśmielszego oskar-
życiela szlacheckiej "tyranii" nad poddanymi, księdza
Miehała Karpowicza (1744-1803).
Ten misjonarz z jezuickim wykształeeniem, rodem
z Brześciańskiego, wykładowea teologii w akademiaeh
krakowskiej i wileńskiej (do r. 1?74), ogłosił w latach
1776-77 dwa tomy kazań, które niewątpliwie tworzył
weześniej, jednocześnie ze Skrzetuskim i Popławskim.
Jeżeli przemawiał z takim ogniem, jak pisał, to pewno
zasłużył na opinię "polskiego Massillona", "książęcia
kaznodziejów". W wydanym w latach 1?76-78 zbio-
rze jego kazaţń mogła sobie szlachta przed spowiedzią
wielkanocną przeczytać nie lada pobudkę do rachunku
sumienia. Wyczytano tam, że gdyby nawet prawdą
była teoria o pochodzeniu chłopów od Chama, toby
im nic nie uchybiało, bo Chamici stworzyli pierwsze
w dziejach ludzkości państwa kulturalne, Egipt i Ba-
bilonię. W rzeczywistości poehodzenie Polaków jest
wspólne i tylko przypadek sgrawił, że dziedzice wy-
rośli nad poddanych kosztem poddanych: Dziś:
...znają to wszystkie oświecone narody, że niewola pod-
danych przeciwna jest prawom natury, religii i zdrowej
352 Polscţ p2.sarze politţcznż
polityki, że szkodliwa jest krajowi, dziedzicom i samymże
poddanym. Wygnana ta niewola poddanych jest od piętna-
stego prawie wieku z chrześcijańskiej Europy, najpiękniejsze
krblestwa wykorzeniły spomiędzy siebie te barbarzyńskiej
dziczy zabytki, najbogatsze i najswobodniejsze kraje zbrzy-
dziły sobie niewolnictwo swoich poddanych, ale co nam
najżywiej trzeba uważać, że te kraje teraz są najnikczem-
niejsze i najnieszczęśliwsze, w których reszta gotyckich praw
o niewolnictwie poddanych utrzymuje się, to jest Węgry,
Czechy i Polska.
Przez niewolnictwo rozumiał Karpowicz nie samo ţ
przytwierdzenie do gleby (zasady tej bezwzględnie ţ
nie potępił), ale ten stan, przy którym chłop zdany jest ţ
pod każdym względem na niełaskę i kaprys dziedzica: ţ
gnębią go zdzierstwa, narzuty i uciemiężenia, "wy- ţ
myślne szarwarki, daremszczyzny, dziakła, daniny, ţ
podróżczyzny, siejbowania, gwałty, tłoki i tysiące ţ
innych łupiestwa wynalazków". "Przebóg - ojeami ţ
swego ludu jesteście czy tyranami?" "O ojczyzno-
wołał ks. misjonarz - kiedy ich przyjmiesz pod obro- ţ
nę praw krajowych, a zmażesz to piętno grubyeh nie-
gdyś wieków, ażeby człowiek mienił się być panem ży-
cia, majątku, wolności, potomstwa nawet drugiego
podobnego sobie człowieka!"
Widać z powyższych oskarżeń, jakie nadużycia
Karpowicz natychmiast chciał usunąć ze wsi na Lit-
wie i Białorusi; niewątpliwie żądał dla chłopa nie-
tykalności osobistego ruchomego dorobku i opieki
prawnej. Poza tym w myśl ideologu Massalskiego i ks.
Baudeau, z którym zapewne w Wilnie się zetknął, do-
magał się dlań oświaty elementarnej, a od siebie do-
dawał pomysł bardzo praktyczny: aby gromady zakła-
ţały z udziałem panów wspólne spichlerze i kasy po-
Księża: Karpo2vicz, Skrzetuscy, Popła2sţskż 353
mocy dla najuboższych oraz dotkniętych klęską ma-
terialną. Przekonany, że jeden kmiotek szacowniejszy
jest niż cały przepych jaśniepańskiej Rzplitej z jej
nierządem i bezprawiem, zdawał sobie sprawę, że prze-
mawia do "dusz twardych i złośliwych, którym rzucać
perły jest szkoda". Niestety to, co się stało po kilku
latach, potwierdziło słuszność powyższych słów.
9ś - Polsey pisarze polityczni XVIII wiehu
Współpraca Wţbżekżego z Zamoyskżm 355
Xll. WSPÓŁPRAGA WYBICKIEGO Z ZAMOYSKIM .
Józef Wybicki. Myśli polżtyczne o 'wolnośef cywilnej. Akademicki
ich ton i zasięg. O naturalnej nierbwności - byle bez przerostów.
Projekt kodyfikacji na sejmie 1773-1775 r. Komisja A. Zamoyskie-
go. Kto będzie jej sekretarzem: Kołłątaj czy Wybicki? Lżsty pa-
triotyczne jako pismo propagandowe z własnym wkładem autora.
Wzory i autorytety obce. Smutne prawdy o Polsce przed katastro-
fą. Nie znamy własnej słabości. Brak statystyki. Zaludnienie a "in-
toleraneja". Niewola, bydło. Dobry przykład Zamoyskiego, Brzo-
stowskiego, Chreptowicza. Sprawiedl:wośE, własnośE, dozór. Potrze-
ba oświaty rolniczej i polityki agrarnej. Drugi tom Lżstbui. Prze-
ciw zakonom i jurysdykeji rzymskiej. Niski stan praworządności
i sądów. Prace komisji. Aspiracje Zamoyskiego powściągnlęte. Głos
osobisty Wybiekiego w sprawie mieszezańskiej i włościańskiej. Mi-
nimum reform społecznych w Kodeksie. Atak na duchowieństwo.
Kontrakeja nunejusza. Ks. Wojciech Skarszewski. Reakcyjne gło-
sy Dłuskiego, Czackiego i in. Umiarkowany Trojanowski. Klęska.
W rok po Popławskim debiutuje publicysta, szłowiek,
który w ciągu półwiekowej działalności publicznej sta- ţ ţ`ţ
nie się wykładnikiem epok: barskiej, insurekcyjnej, le-
gionowej i pokongresowej - Józef Wybicki (1747-
1822). Musiał się on na uniwersytecie lejdeńskim moc-
no pasować z samym sobą, dużo przeczytać, przemy-
śleć i mocno skruszeć, kiedy on, konfederat, po powro-
cie ze studiów poświęcił pierwoeiny swego pióra czło-
wiekowi, który barzan potępiał i od nich obrzucony
był wzgardą. Kazimierz Raczyński, pisarz wielki ko-
ronny, przodek zasłużonego Edwarda, ale także od-
stępcy Atanazego, reprezentował w Wielkopolsee oświe-
Cenie - i małoduszność. Snać Wybicki w r. 1775 miał
już dość wielkodusznych maniaków, szukał w kraju
choćby oůdblasku kultury zachodniej, aż znalazł go
naprędce - w panu pisarzu. "Jestem obywatel, jestem
Polak - przedstawił się Raczyńskiemu - o wyrok pro-
szę, czy myśleć o tym umiem, o czym, jako szlaehcic
polski, umieć myśleć powinienem". Jeżeli go doskona-
łość i powaga magnata pochwali i zasłonţ od poeisków
krytyki, to on mu poda pod rozsądek myśl drugą (wi-
docznie już wypisaną) - jak wolny kraj może za-
trzymać swą wolność w późne czasy.
Myśli polżtyczţe o 7.Uolnośca cyz,uilnej jest to nie-
wielka broszura, stron czterdzieści kilka*. Ton uro-
czysty, tezy i aforyzmy oderwane. Żadnych przykła-
dów z polskiego padołu płaczu, żadnej dyskusji z pi-
sarzami XVIII w.; raz jeden po_wołany Montesquieu
jako odkrywca tej niewątpliwej prawdy, że rzeczy-
pospolite żywią się cnotą. Poza tym Fabryejusze, Bru-
tusy, Horacjusze i Cycerony. W tej to klasyeznej insce-
nizacji przewija się główna myśl Wybickiego, wzięta
(czy nie pierwszy raz u nas?) z doktryny umowy pier-
wotnej; przecież co jakiś czas pada aluzja do pewnego
narodu, który "stąd swój rząd wychwalał i wolnym
nazywał, że się z jego zwyczajami i zepsutymi zgadzał
skłonnościami". Tym rozpustnym swawolnikom, nie
mającym pojęcia o wolności cywilnej, rzuca autor wy-
zwanie: "Wyż na koniec Anglią i Holandią i inne wol-
ne kraje, tak niezmierne płacąee podatki, bę-dziecie
trzymać za uciążone tyranią?"
"Narody do wolności stworzone... czemuż na tak
* 'V Iţślż polżtyczne o zt>olności cy2ţżlnej, Poznań 1795,
k. 23 nlb.
3b6 Polscy pźsarze politycznź Współpraca Wţbickiego z Zaţn.oyskźrn 357
trwałych fundamentach swojej nie gruntujecie wol-
ności? Była na początku wolność przyrodzona, ale ta
w miarę rozradzania się ludzkości popadła w rozkład.
"Wszedłem i wwiązałem się w towarzystwo cywilne;
abym stan mój uczynił lepszym. Czy wolno mi zerwać
te związki, wrócić między zwierzęta dlatego, że coś się '
w społeczeństwie psuje?" Nie! Trzeba tylko 2rozumieE
istotę wolności cywilnej ia przyjąć ją za drogowskaz
postępowania. Owa wolność pod jakimkolwiek rządem
polega na równości praw i na wzajemnym ich sza-
nowaniu. Pierwiastkową instytucją cywilną jest wła-
snośćţ wprawdzie ją stwarzał sobie primus occupans,
ale bez niej nie będzie produkcyjnej uprawy. Rów-
nież do pierwotnego układu należy obowiązek ponosze-
nia ofiar na wspólną obronę. Poza tym "któż nie przy-
zna, że wolność towarzyska nic innego nie jest, tylko
dzielność i moc czyńienia cokolwiek się podoba, wy-
jąwszy to, co jest prawem zakazane"? Obywatel nie
może być przymuszony do czynienia tego, czego pra-
wa jaśnie nie nakazują.
A stąd jeszeze wniosek, że jakiegokolwiek bądź stanu
i kondycyi człowiek tego ma byE umysłu zawsze spokojnego,
który mu daje wewnętrzne przeświadezenie, iż dla osoby,
sławy i majątku swego zupełne ma bezpieczeństwo. Poddany
najwyższej zwierzehności, ubogi bogatego, najmniejszy naj-
wyższego, winny sędziego osoby się nie lęka, ale tylko praw
surowości obawiać się powinien. Servi legum sumus, ut
liberi esse possimus.
Jeżeli naród w pierwiastkowym układzie nie oddał
władzy jednej osobie, ale ją zatrzymał, to oprócz wol-
ności cywilnej ma jeszeze p o 1 i t y c z n ą. Obywatel
jest wówezas czlonkiem najwyższej zwierzehności, ale
tym samym musi ulegać wspólnej radzie.
Co się tyczy równości, bez tej wolność cywilna albo raczej
polityczna w rzeczach pospolitych być nie może. Ale znowu
równość nie znająca granie wszystkę wygubia wolność. Błą=
dziłby, kto by mniemał, iż godności wyższe i urzędy szacunku
i poważania od innych nie wyciągają. Chimerą jest równośE
majątku i bogactwa. Przemysł, praca ubogiego, stany wyższe
w wielkich krajach są konieczne. Lud równość swoję uznać
powinien przez to, iż wszyscy powagą lub urzędem jakim
zaszezyceni, jego wolą, jego głosami są wybrani i dla niego
on im swej udzielił na czas powagi, powierzył władzy i mo-
cy. Przeświadezony, iż ma toż samo prawo i na tymże stopniu
godności być postawionym może każdy z obywatelów. Praw=
da, że u Rzymian Romulus, u Lacedemońezyków Likurgus
podzielili zarówno między obywatelów osiad:ości, atoli po-
dobne porównanie przy zakładaniu nowej Rzplitej szezególnie
nastąpić mogło, utrzymane długo w powiększonych towarzy-
stwach być nie może. Niech przeto będzie wolność powiększaE
majątek: równość zachowana będzie, gdy tylko najwyższa
zwierzehność da baezność, aby żaden obywatel tak bogatym
nie był, aby drugiego obywatela mógł sobie kupić; ani znowu
żaden tak ubogim, aby się sprzedał.
Wówezas bowiem z obu krańców społecznych idą
zamachy na wolność cywilną i nastaje tyrania. "Maio-
ribus praesidiis ac copus oppugnatur respublica quam
defenditur" - ubolewał Cyceron. "Wielki mężu. Gdyby
dziś martwym twym zwłokom wolno się było przejść
po świecie, któż wie, czylibyś w pewnej części świata
tych nie ponowił wyrazów". To smętne "gdyby" ścią-
ga nas ze strefy teorii i marzeń, gdzie kiełkowały idee
nowoczesnego liberalizmu, na grunt polskiej rzeczy-
wistości. Cyceron, Locke, Rousseau, Montesquieu wra-
eają na półki, przed nami leży gruba i sprośna księga
ustaw 1775 r. *
' Wybicki próbował je eiągnąć dalej, ale z tej wielo-
mównej kontynuacji (Mţś1 druga, Poznań 1776, s. 180; M?lś1
trzecia, Poznań 1776, s. 170j trudno wycisnąć coś istotnego-
358 Polscy pisarze politycznż
Na pozór międży tym światem idei, w którym two- ţ
rzyli Skrzetuski, Popławski, Wybicki, a izbą radną Pó= ţ'ţ
nińskich, zarażoną bakcylami upodlenia, nie było żad-
nego łącznika. Ale to jest zbyt uproszezony - pozór:
ţl Vig mówiąc już o Feliksie Oraezewskim, pośle kra-
kowskim, co swe czyste zdania przeciwstawiał narzę-
dziom przemocy, nawet wśród owych narzędzi byli
ludzie zdolni do wyższych. aspiracji. Nie bez echa
przebrzmiały w Delegacji rozprawy nad sprawą ehłop-
5ką, w których August Sułkowski i Ignacy Massalski
stawali do oczu Ponińskiemu, Twardowskiemu i różţ
ńym ciemnym duchom. Uslyszymy akompaniament
tych starć w literaturze politycznej, 'a teraz zanotujemy
fakt, że Delegacja podjęła myśl, dawno głoszoną przez
Stanisława Augusta - opracowanie nowego kodeksu
praw cywilnych, karnych i sądowych. Właśnie tę kró=
lewską marotę miał na myśli ambasador Saldern, gdy
planował zniszezenie pierwszych reform i obezwład-
nienie króla pod szyldem: C o d e x S t a n i s 1 a i *.
Częścią kodeksu była Rada Nieustająca i jej to Deparţ
tament Sprawiedliwośei miał się według uchwał sejmu
chyba ustęp, w którym autor stawia Polakom za wzór ducha
obywatelskiego Amerykan, Korsykanów i... Francuzów; "Czy=
taliśmy, jak gruntowne kładł ten lud dowody prawa swego
i monarehy tłumaczył udzielność. Widzieliśmy, jak chętnie
niósł na ofiarę przemocy życie, majątek i wysokie dosto-
jeństwa. Aż pokąd głos mu był zostawiony, wołał z uszano-
waniem tronu, ale bez podłości i niewolniczej bojaźni o spra-
wiedliwość. Przesyłał śmiało w pismach i czynach następcom
zgwałcenie praw swoich". O kim tu mowa: o ligach XVI w.,
o Frondzie czy parlamentach?
* Por. W. Konopezyński, Geţaeza ż ustanozvienże ftady
Nżeustająceţ, Kraków 1917, s. 149.
Współpraca Wţbickieţo z Zam,oţskini, 359
zająć uporządkowaniem praw sądowych*. Półtora
roku zajęła w Departamencie pisanina przygotowaw-
cza, aż dopiero sejm następny, pod laską Mokronow-
skiego, na posiedzeniu 11 września 1776, po wysłu-
chaniu mądrej mowy króla powołał do praey kodyfika-
torskiej najezcigodniejszego eks-kanelerza Andrzeja
Zamoyskiego. On sam dobierze sobie najoświeceńszych
i najenotliwszych mężów, wykona program do lat
dwóch i wydrukowany Zbiót- pt'az.ţ sţdozuych poda do
zatwierdzenia stanom.
Gdyby zadanie eks-kanelerza i owych mężów re-
dukowało się do zebrania dawnych przepisów i oczy
szezenia ich ze sprzeczności, to najlepiej uporałoby się
z tym kilku biegłych palestrantów, w rodzaju np. ta-
ţiego Tomasza Dłuskiego, podkomorzego lubelskiego.
Ale jeżeli szło o ulepszenie prawa obowiązującego, to
w normalnych stosunkach warto bylo rozruszać opinię
publiczną, w anormalnych, pod presją obcej gwaraneji
i swojskiego nie pozwalam, wskazana byłaby robota
tajna. Zamoyski wiedział, że tą drogą nic nie zyska;
bo Stackelberga nie oszuka, malkontentów nie prze-
kupi. Wybrał tedy drogę publiczną: odwołał się zaraz
do obywateli - patriotów i postępowców, aby mu
nasyłali swe pomysły.
Zdaje się, że Zamoyski był na to przygotowany, bo
weześnie ozwały się zdania, płynące jakby z jego inspi-
racji, a niektóre nawet płynące prosto spod jego pióra.
Ale nie zamierzano poprzestać na korespondeneji, spró-
bowano zainscenizować publiczną dyskusję w formie
* J. Michalski ("Studia nad Zbiorem Praw Sądowych
A. Zamoyskiego", praca doktorska w maszynopisie) zwraca
uwagę na inicjatywę Departamentu Sprawiedliwości Rady
Nieustającej z 25 VII 1795.
360 - Polscy pisarze polżtţcztzż
listów do głównego prawodawcy, których tylko częśE
przybrała postać książkową.
Do rękopisu Bibl. Czartoryskich nr 968 zabłąkało
się siedem "Listów anonima" do eks-kanelerza prawa
układającego. Osobliwa to jest wiązanka: na pozór ţ
jeden autor piszący w jednym duchu. Przy bliższym
wejrzeniu okazuje się, że "anonimów" jest trzech:
z nich pierwszy, oprawiony na końcu, pisze trzy listy,
drugi, pośrodku - także trzy, trzeci (na czele) jeden.
bw drugi, to na pewno Wybicki, jak to widać z jego
niebawnej publikacji. Trzeci - podobno Joachim
Chreptowicz, wówezas podkanelerzy litewski. Pierw-
szy na razie nie zdemaskowany.
Rzecz byłaby częściowo jasna, gdyby jej nie za-
gmatwał Wybicki, który na starość, w 40 lat prawie
po wypadkach, zakomunikował Stanisławowi Zamoy-
skiemu (.synowi Andrzeja) i przygotował do druku listy
rzekomego Chreptowicza; piszemy: rzekomego, bo po-
czątek jednego z nich został doezepiony z tajemniczego
anonima I, a fragment drugiego również z tamtego po-
chodzi. O czym te przeróbki świadezą? Chyba o tym,
że Wybicki na starość nie wszystko pamiętał, a poza u
tym robił z nadesłanych tekstów sztuczne eompósitum;
a że się nie krępował w tych czynnościach redaktor= e
skich, to wytłumaczyć można chyba dawnym nawy- ţţ
kiem. Zresztą czy był on sam od początku anonimem?
Nie, skoro prosto z Pomorza otwarcie przywiózł Za-
moyskiemu swoje notaty. Również podkanelerzy chyba
udawał anonima, skoro wiadomo byłó, że brał udział ů
w sejmie, a nie sieclział "na wsi": on tylko pozwalał
zużytkować swe pismo w zamaskowanej publicystyce.
Pozostaje do odgadnięcia anonim I: Że nie był
nim, na przekór świadectwu Wybickiego, tenże Litwin
Współpraea Wţbżekżego z Zamoţskżm 361-
ţhreptowicz, widać z pierwszych słów, jakoby autor
był deputatem pod laską Zamoyskiego w szanownym
trybunale korannym 1761 r.; to samo widać i ze słów
o tym, jak autora, odciętego już kordonem austriackim,
policja ciągała do Lwowa z powodu nieprawomyślnych
enunejacji. Ale w takim razie cóż to za legislator in
spe, co młode lata strawił, jak twierdzi, ucząc się nad
księgami dziejów, praw i zwyczajów tej ojezyzny,
nrzestawszy być jej obywatelem? A teraz przemawia
jo aktualnego kodyfikatora tonem pełnym czci, ale też
pewności siebie? Znamy ten ton z Lżstów Aţonż7n,a do
>tanisława Małachowskiego! Poglądy, ton, styl, bu-
ţowa zdań, sama nawet sztuka maskowania się uderza-
jąco przypominają Kołłątaja. Ten kanonik krakowski,
już czynny jesienią r. 1776 w Komisji Edukacyjnej,
już pełen inicjatywy, ambicji, koncepeji, okazuje się
najprawdziwszym anonimem wśród bezimiennych
autorów listów w rękopisie Czartoryskich 968. Chociaż
ofiarowywał się od razu zorganizować biuro propa-
gandy (jak później Kuźnicę), publicystą na razie nie
został, zużytkowano próbki Wybickiego. Może tym na-
leży tłumaczyć dystans, jaki Kołłątaj zachowywać
będzie w przeszłości wobec Zamoyskich, no i wobec
Wybickiego *.
Ofiarował tedy nasz Pomorzanin swe pióro jako
"praw kompilator" i jako publicysta dla pozyskania
opinii szlacheckiej na rzecz najgłębszej reformy, jaką
wówezas można było sobie pomyśleć **. Podnieść stan
* Pierwsze pismo polityczne Kołłątaja z naszym wywo-
dem autorstwa, Tygodnik Powszechny, 1951, nr 19(319).
** A. Skałkowski ogłosił w Arehiţum Wybżekżego,
Gdańsk 1948, t. I, s. 44-68 cenne wypisy z papierów Wybic-
kiego, jakie przed wojną badał w Sarbinowie i w Berłinie;
362 Polscy pisarze polżtyczţi
plebejski na poziom wolnego obywatelstwa - choćby
jeszeze nieaktywnego - to byłby przewrót zasadniczyţ
to by udziesięciokrotniło potenţjał społeczny Polski.
Ale to byłoby zamachem na artykuł 19 praw kar-
dynalnych o całości dominii i proprietatis dziedziców
nad poddanymi, chroniony przez Rosję pod groźbą
dalszych rozbiorów. Rzecz wymagała równie umiejęt-
nego uderzenia w szlacheckie mózgi i sumienia, jak to;
które wyznierzył Konarski, gdy szło o liberum veta.
dziś już z nich, zdaje się, nie ma śladu. [Pagiery Wybickiego
zachowały się i obecnie znajdują się w Bibliotece Uniwersy-
tetu Warszawskiego). Byłyby te źródła jeszeze cenniejsze,
gdyby wydawca sfaksymilował pismo, zwłaszeza tych aktów;
które figurują pod nr 44: umożliwiłoby to w wielu wypad-
kach wykrycie prowenieneji lub nawet autorstwa 114 zre-
jestrowanych tam papierów. Co do opublikowanych przez
Skałkowskiego dokumentów, zauważyć należy, że nr 37 jest
utworem Kołłątaja, który Wybicki już raz (z opuszezeniami)
doczepił do swego wspomnienia o Zamoyskich. Wybicki nie
przywłaszezał sobie zresztą autorstwa, tylko przez lapsus
memoriae przyznał ów list Chreptowiczowi. Co się zaś tyczy
dwóch następujących "listów bezimiennego", to oba są pło-
dem sztueznej kompozycji starego wojewody i można o nich
powiedzieć: se non e vero, e ben trovato. Zů niezrozumiałyeh
pobudek senator Wybicki w r. 1817 rzucił zasłonę na swój
zbiór papierów polityeznyeh (które jednak odnajdzie po stu
latach Skałkowski) i po części z pamięci, po części zaglądając
do arehiwum, skomponował listy, których ani on, ani żaden
lublinianin w r. 1777 nie pisał, a w których zebrał odgłośy
różnych zarzutów, stawianych Zamoyskiemu przez Dłuskiego,
Lubomirskiego, Arehettiego i in. Skałkowski był na dobrej ţ
drodze, gdy uważał to w życiorysie Wybickiego (Zyeżorysy
zasłużonych Polaków, VII, Poznań 1927, s. 25) za utwór li-
teracki, zrobiony dla Gazety Warszawskiej, ale znalazłszy
w Sarbinowie rękopis, uwierzył, zdaje się, w autentyczność
2 listów i odniósł je do r. 1777.
Współpraca Wybickżego z Zamoyskim 363
I oto, jak sławny pijar przygotował swą książką refor-
mę Czartoryskich, jak później Kołłątaj w Listach Atzo-
nżţn,a do Małachowskiego torował drogę Konstytucji,
z taką samą nadzieją Wybicki od połowy grudnia 1?76
do Wielkiej Nocy 1778 r. pisał swoje Lżsty patrżotyczne
do JW. ex-kaţclerza Zanzoyskżego p'rawa ukladającego.
Razem listów wyszło 14 w dwóch tomach druko-
wanych u Grólla pod datą 177? i 1?78*. Jakkolwiek
widać w nich z góry powzięty tok myśli, ale są i re-
petycje, świadezące o tym, że autor pisał z miesiąca
na miesiąc, choć potem ogłosił wszystko w dwóch
zamkniętych tomach. Zresztą powtarzające się akcenty
nie stanowią mimowolnego defektu: gutta cavat la-
pidem - a tu trzeba było drążyć kamienne uprzedze=
nia.
"Doskonali mężowie w kraju - apostrofuje trzy-
dziestoletni autor swych czytelników - nie piszę, abym
was uczył, ale owszem, jako młody uczeń przed swy-
mi sprawiam się nauczyeielami". Szezerzej mógł po-
wiedzieć: jestem samoukiem, przezwyciężyłem przesądy,
którymiście mnie napoili; teraz przeminął czas złoty,
zapraszam was do nauki. Z głową pełną Hume'a,
Blaekstonea, Monteskiusza, Rousseau, Mirabeau, hi-
storyków, ekonomistów, ze wspomnieniem widzianych
bogactw Holandii, porządków Szwajcarii, przestudio-
wanych ustaw Anglii, z mózgiem kształconym pewno
a na zakazanych tomach Woltera, i encyklopedystów,
* Oba tomy Lżstózv są rzadkością bibliograficzną (Lżsty
ţatrżotyczne w opr. K. Opałka ukazały się w r. 1955 w Bibl.
=Var. Seria I, nr 155); stronic nie cytujemy, ponieważ stresz-
ezenie Ł. Kurdybachy w Pamiętniku Literackim 41(1951),
z. 3-4 i w Dziejach Kodeksu A. Zamoţskiego, Kraków 1951,
dostatecznie ułatwia czytelnikowi orientację.
ó64 PolScţ pźsarze polźtycznż
przystępuje Wybicki najpierw - do wykładu. Po-
nieważ Popławski już dał kwţnteseneję doktryny fi- ţ
zjokratów, on, choć zna ją także, zaznajomi polskiegu 'ţ
ezytelnika z podstawami nauki o społeczeństwie. Bę-
dzie to oczywiście wykład o stanie natury i o genezie ţ
życia państwowego.
Człowiek od początku stworzony jest do życia spo-
łecznego i żył sobie w stanie natury harmonijnie, ţ
idealnie, póki się zbytnio nie rozmnożył. Zaznawszy `
kłótni i bijatyk, powiedzieli sobie praojcowie: "Na=
piszmy prawo, które by zburzywszy fałszywe swej ţ`
woli bałwany, świętej wolności wystawiły świątnicę,ţ
które by każdego w jego obowiązków ścisnęły gra=
nicach". Te zasady ugruntowane na naturze obowią= ;
zują raz na zawsze, i do nich trzeba wracać, gdy sig ţ;
weszło na manowce. Należy do nich m. in. zasada ::
większości, ważna przy wszystkich formach rządu. Od 'ţ
pojęcia "zwierzehności", tj. władzy w ogóle, prze- :
chodzi autor do mocy prawodawezej i rządu, zaczepia-
jąc o tyranię i demokrację, ale tematów prawniczyeh ţ
bliżej nie rozwija (po eo niepokoić pana ambasadora?), ţţ
pilno mu bowiem do obnażenia głównych społecznych ţ
bolączek kraju.
Piorun 1772 r., twierdzi, nie nagle spadł na nasze ţ `
głowy. Łudziliśmy się dobrobytem, potęgą - a tym= ţ_
ezasem mury pękały... Zresztą, jakiż to był dobrobyt? :
"Magazynem Europy" nazywano Polskę, kiedy na=
prawdę było to królestwo nędzy. Produkeja przecięt
ńego Polaka była od takiejże produkeji angielskiej
kilkakrotnie niższa. Jak o tym przekonasz czytelnika? ţţţ
Drogą polemiki właśnie z czytelnikiem. Założywszy, ţţ
że miarą bogactwa krajowego jest konsumpeja oraz:
stan handlu i przemysłu, a podstawą i miarą "tego
Współp7aca Wyb%ckźego z Zamoyskim 365
wszystkiego" jest ludność, powiada do swego "ro-
daka" :
Gdybyśmy razem mieszkańców kraju naszego rachowali,
w masie twego i mego rachunku wielka znalazłaby się dys-
proporeja, tak dalece, że gdziebyś ty pewnie sto napisał, ja
bym 20 liczył... Ty byś pewnie rachował, cokolwiek w Polsz-
cze żyje, a człeka nosi nazwisko, ja bym zaś tych tylko
w liczbę kraju mieśeił, którzy mają swoją własność i którzţ
swe mają potrzeby... Ty byś pewnie rachował dusze, ja tru-
pów pomiędzy nie liczyłbym żyjących. Umiera ten towarzy-
stwu, kto, iż tak powiem, sobą nie władnie; kaleka bez rąk
i nbg jest prawda człowiek, ale krajowi takimi potworami
napełnionemu nie mógłbym obiecywać doskonałego rolnictwa,
nie mbgłbym wróżyć przemysłu, handlu i bogactwa, nie
mógłbym twierdzić, iż na obronę zewnętrzną przyzwoitą
mieliby siłę.
Następuje przykre porównanie: "Turek, zuchwały
leniwiec, dzień cały tytuń paląc i kawę pijąc, żyje
jakby nie żył, znędznionego niewolnika w przykrym...
męcząc jarzmie, i co by w różnych kunsztach biegły
i pracowity jeden zrobił Holender, to tam i bez-
skutecznie pięciu ciemnych męczy się Muzułmanów".
Otóż w Polsće pod jarzmem takich "leniwych Tur-
ków" żyje masa stworzeń podobniejszych do zwierząt
niż do ludzi; ta masa ani konsumpeji, ani produkeji,
ani obronności należycie nie wzmaga. Żyzna bo żyzna
jest nasza Polska, ale bogaciły ją tylko cudze wojny,
nie własna sztuka i energia. ţ
Chętnie by autor poparł swe zdanie statystyką,
ale cóż? Gotowej pod ręką nie ma, i samej nazwy,
wówezas dopiero powstającej, jeszeze nie używa. Inne
kraje mają swoich "księgopisarzy", Anglia już od
r.1661 uprawia "arytmetykę polityczną", Rzplita nasza
o tym nie pomyślała. Wybicki więc sam próbuje ustalić
366 Polscţ pisarze politţczţi
stan zaludnienia kraju metodą, którą znalazł u Fran- ţţţ
cuza Villareta i ţAnglika Messence, mianowicie według ţ ţ!
taryf kominów w Koronie i dymów na Litwie, mnożąc
przeeiętną podstawę przez liczbę znaną urzędom skar-
bówym. Wypadło mu na całą Rzplitą 5 391364 dusz, ţ
a więc o 1/3 za mało. Ale choćby wykrył liezbę wła-
ściwą, znaną nam z badań Korzona, około 8 milionów ţ
ţo rozbiorze, to jeszeze jak daleko byłoby nam do ţ
proporeji Anglii, gdzie tyleż mieszkańców zaludniało
teren trzy razy mniejszy, albo Franeji, gdzie po naj-
okropniejszych wojnach Vauban liczył 627 mieszkań-
ców na jedną kwadratową milę. Nazywając rzecz po
imieniu - depopulacja, wyludnienie. Piszący spotkał
się wprawdzie z obiekeją, że Polska, jak na swoją
wytwórezość, jest raczej przeludniona albo że wszyst=
ţkiemu winna "dzisiejsza sytuaeja". Ależ to wyludnie-
nie jest skutkiem zadawnionej złej gospodarki, złej
polityki społecznej, i kto by dzisiaj chciał rzeczy na=
prawiać, nie od samego tylko rozmnażania ludzi mu*
siałby zaczynać. Jakież owoce osiągnął sąsiad bran=
ţenburski na swoich piaskach, jak wyzyskali swe ţ
skały Szwajcarzy, którzy mają nawet ludzi na eks=
ţort! Jak ludne były, w pewnych momentach, repuţ
bliki starożytne; gdy dbały o siebie, a nie wtedy, gdy ţ
się wyniszezały wojnami domowymi! Nowsze dziejE ţ
Europy świadezą przekonywająco, że rozrost i zboga-
cenie narodów od nieh samych zależy.
Pierwszym wrogiem zaludnienia jest "intoleran-
cyja": autor powtarza ten zarzut trochę automatycz-
nie za cudzoziemcami, nie stawiając sobie pytaniaţ
czy masowy napływ protestantów, tj. Niemców, przed
>pierwszym rozbiorem wyszedłby na zdrowie naszyzn
kresom zachodnim. W każdym razie w r. 1777 już tro-
Wspótpmaca Wybickieţo z Zamoţskim 36i
ehę za późno było zachwalać przykład Wielkiego Elek-
tora i tych hugenotów, co uprzemysłowili jego pań-
stwo, kiedy Polska miała ustawy o dysydentach
1768-75 r. i kiedy cudzoziemcy wszelkich wyznań
znajdowali w niej gościnne przyjęeie. Ale nie tylko
-dawnego kurfirsta stawia rodakom za wzór nasz po=
zbawiony przesądów publicysta. Pisząc o tyzn, jak
Europa wyszła z feudalnego nierządu, czyni jakby
ukłon w stronę Stackelberga: "Wielcy monarehowie
musieli, tak jak niegdyś Piotr Wielki, stworzyć naj-
przód ludzi; zostawiwszy Wielkiej Katarzynie, aby
z nich uformowała obywatelów" (może nie słyszał
o tym, że świeżo w r. 1775 carowa przytwierdziła do
ziemi chłopóţv ukraińskich, co im nie przysporzyło
óbywatelstwa). Tym śmielej rzuca w twarz Polakom
ţpinię Eurapejezyków z zachodu:
Pierwsze nasze starania były nie płacić podatków, bez
uwagi, że narodowi bez skarbu publiczhego haracz obcej
potencyi płacić zawsze przychodzi. Za zdania nasze zyskując
dobra i pieniądze, na handlu wolności, jak pan Hume w swym
dyskursie politycznym mniema, całe nasze zasadzaliśmy ku-
piectwo. Prżedawaliśmy tron, który obieralny nazwaliśmy,
kupezyliśmy sejmem, w którym wolność naszą zasadzaliśmy.
A tak gdy już wszezęta przedajność bezkarnie na targ bez-
cenne w swym szacunku wystawiała swobody, zarzuciliśmy
wszelkich bogactw krajowych źródła. Wygubialiśmy miasta
wszelką niesprawiedliwością. Wzgardziliśmy wszelkim prze-
mysłem. W największej zostawaliśmy ciemnoeie w materiach
kupiectwa. Coraz sroższe kuliśmy na rolników kajdany, nie-
baczni, że to im było coraz bardziej stan i pracę obrzydzać:
Kwestia włościańska stanowi samo jądro Listóţtu.
Jak w r. 1764 veto, tak teraz niewola chłopów zna-
lazła się pod głównym obstrzałem. Wybicki nie skąpi
ciemnych barw na odmalowanie wsi polskiej, pisze
368 Polscy pisarze polżtţczni
z pasją i oburzeniem. Za przykładem pijarów używa ţ
terminów "niewola" i "bydło". Zjawisko to ani nie `
wynika z natury, ani z boskiego zrządzenia: po prostu ţţţ
rycerze nadużyli kiedyś zbrojnej przewagi nad tymi ţ:
rodakami, co ich wyręczali w uprawie roli podczas ţ
wypraw wojennych, a poza tym obracali w niewolę ţţ
tych jeńców, których według obyczaju wojennego
mogliby bezkarnie zabijać, o ile znajdowali interes`;:
w darowaniu im życia. Daremnie Jan Olbracht
w r. 1496 próbował zawarować choćby dla części chło-
pów możność swobodnego oddawania się rzemiosłom:ţ
i nauee. Szlachcic stał się po trosze panem osoby, ro= ţ
dziny i nawet dorabku chłopa. Poniża go i poniewiera
na każdym kroku ("wypędź wszystkich na tłokę!"). ;
Więzi, bije, darowuje, sprzedaje; obdziera nawet przy`ţ=
poborze podatku. Pod pretekstem "kaduka" wydziera :
ţynom to, co uciułał ojciec. Zmusza do rozlewu krwi
przy zajazdach. Rozpaja wódką, a potem jeszcze przy-
niawia, że chłop tępy, leniwy, niegodny wolności.
Czyż dziwne potem, że poddanym odchodzi chęć do
pracy i życia, że pracują byle jak, nie szczędząc na-
rzędzi produkcji? Że Polska cofa się w rozwoju na
szary ogon Europy, że szlachta sama ubożeje, dzi-
czeje i (dodajmy za Wybickiego) głupieje?
Tylu ustawami chronione jest poddaństwo wło-
ścian - a czy skutecznie? "Człek się przedać nie ţ
może". "Szuka zgłodniały karmy, spragniony napoju;
a poddany wolności". "Bez przywiązania i ochoty czy-
Y Y
niona robota, sądź, cz może b ć doskonała "Piszcie ;
prawo na pravcţo, aby człek był niewolnik, on szukać
będzie swobody, bo poddaństwo przyrodzeniu prze-
ciwne". Przeciwne jest także religii chrześcijańskiej,
a że nie wytrzyznuje ono próby życia, tego dowotiem
Współpraca Wybickiego z Zamoyskżm 369
obserwacje, które Wybicki poczynił w kraju. W zre-
formowanych przez Andrzeja Zamoyskiego dobrach
bieżuńskich i innych naturalny przyrost ludności za-
czął się od zaprowadzenia swobody; na Litwie u Joa-
chima Chreptowicza i Pawła Brzostowskiego nie wi-
dać tych wyblakłych cieni ani pijaków, których pełno
w okolicy - przeciwnie, radość, ochota, trzeźwość
i porządek.
Cóż wobec tego robić? Osobiste aspiracje Wybic-
kiego idą zapewne daleko: chętnie by on zrównał
chłopa polskiego ze szwedzkim, szwajcarskim czy
angielskim; ale czuje, że reformę ogólną trzeba prze-
prowadzać stopniowo.
Znam, prawda, że mi moralność równym czyni najmniej-
szego rolnika, ależ wiem razem, że stanów wyższych
i niższych granice i potrzebę nie tylko mądra określiła po-
lityka, ale i samo wytchnęło przyrodzenie. Zbyt gorliwe
zapędy za ludzkością Filozofa tyle by złego uczynić mogły
w towarzystwie cywilnym, co i błędnego domatora uprzedze-
nie. W interesie państwa umiarkowanym duchem rządżić się
należy. Ani nadprzyrodzone zdania wywracać przedwiecznego
nie powinny porządku, ani się idealnym układem nie godzi
rządu krajowego nadwątlać trwałości [...)
IJotyka mnie żywo chłopów naszych poddaństwo, ale stąd
radzić nie myślę, aby uwolnieni stan nowy składali w rządzie
i ezęścią krajowej zwierzchności stali się.jak w Szwecji,
albo jak w Rzplitej Rzymskiej z uwolnieniem od poddaństwa
obywatelstwa zyskiwali prawo. Chciałbym, prawda, aby pod
uciążliwego dziedzica nie jęczeli jarzmem, lecz ićh przez to
spod sprawiedliwego pana nie chc_ę wyciągać ręki. Pragnął-
bym, prawda, aby pod a r b i t r a 1 n ą codziennie nie jęczeli
karą, ależ dopraszałbym się razem, aby przyzwoita z prawa
s p r a w i e d 1 i w o ś ć ich najmniejsze ścigała występki. Ży-
czyłbym dla dobra narodu, aby każdy chłopek miał śwoją
w ł a s n o ś ć, lecz chciałbym, aby się jej pługiem pracowicie
dorabiał. Miee powinien swoje potrzeby dla zbogacenia kraju
24 - Polscy pisarze polityczni XVIII wieku
370 Polscy pisarze polityczni
i najmniejszy rolnik, ale należałoby do rządu d o z o r u, aby
na nieprzyzwoite nie wyniszezał śię zbytki i nie trawił roz-
pusty. Wyznaję na koniec, że chciałbym widzieć z poddań-
stwa lud wolny zrobiony, przecież nie myślę daE rady, aby
razem i nagle tę im przywrócić swobodę: w takowej operacyi
politycznej postępowanie wolne zachować roztropność radzi.
W parze z poprawą prawno-społecznej pozycji chło-
pa powinna iść na wsi akeja oświatowa (w szkołach
parafialnych) - i fachowa rolnicza. Wszak na Zaţ
chodzie, zwłaszeza w Anglu, rząd i obywatele wysila=
ją się celem ulepszenia agrykultury: "kosztownymţ
i przemyślnie wypracowanym sposobem umaszeza swą
ziemię Angielezyk, u nas w wielu okolicach pali na-ţ;
wóz rolnik"; parlament uchwala premie wywozowe
(1689-1753) i oto kraj od naszego mniej żyzny zwy=;
cięża także na tym polu obcą konkureneję.
Niechże rząd polski pójdzie za wzorem cudzoţ
ziemców. Dotąd zasługiwaliśmy chyba na porównanie
z zacofaną Hiszpanią (więc to tutaj, u Wybickiego"
pierwsze ziarno sławnej lelewelowskiej paraleli). Mieţţ
liśmy króla-Temistoklesa - Sobieskiego, niech Solon
Poniatowski weźmie za przykład wielkiego Sully'ego;ţ
niech obywatele zaczerpną nauki z Marmontela i Mi=
rabeau i przystąpią do racjonalnego prawodawstwa
agrarnego.
Prawa nasze nie miały w zamiarze powszechnego dobra; '
charakterem ich nie była istotna sprawiedliwość, skutkiemţţ
ich więc nie mogła być szezęśliwość publiczna. Prawodawca, =
prawami chcący kraj ugruntować, rozbiera go na najmniejszţ~
eząstki, aby ćałego skład i naturę poznał. Patrzy na serca
wszystkiego swego ludu. Przenosi się rozwagą w sąsiedzkie
państwa. Zastanawia się nad charakterem wieku, w którym ţ
żyje. Doćhodzi wszelkiego złego źródła i o najmniejszym
dobrego bada się strumyku... Tam się skłania, gdzie się masa
ogólnych interesów ogó:nei szezęśliwośei łączy.
Wspciłpraca Wybickiego z Zamoyskim 371
Niestety, u nas przeważał zawsze stronniczy, samo-
lubny duch decemwirów i triumwirów.
A ponieważ rolnictwo jest korzeniem siły narodo-
wej, więc dopiero po jego uzdrowieniu odrodzą się
także miasta. Wybicki, jak przystało na Pomorzanina,
i to takiego, co widział Holandię, jeden z pierwszych
po tylu pokoleniach (wraz ze Skrzetuskim) podnosi
głos za flotą polską i domaga się budowy kanałów-
także ku Morzu Czarnemu. Można by się spodziewać
w dalszych listach rozwinięcia tego tematu. Zamiast
jednak rozpisać się o manufakturach, kunsztach, ku-
piectwie, autor wraca w drugim tomie do swej ulu-
bionej "populacji" - i poniekąd sprawia nam zawód.
Tę drugą serię Lżstóţ wypuścił Wybicki przed
wznowieniem zapewne komisji, co nastąpiło w lutym
17'78 r. Skupił tu swą uwagę na zagadnieniach, które
się wówezas zaliczało do "policji", aby następnie
przejść do sądownictwa. List dziesiąty rozwodzi się
nad naszą nędzą i depopulacją, której odpowiednikiem
i przyczyną jest zbytkowne życie warstw uprzywilejo-
wanych. Goţziłoby się ukróeić ten zbytek rozumnymi
zarządzeniami, podobnie jak czynią Szwedzi.
Inną przyczyną depopulacji kraju są, zdaniem
autora, anomalie w życiu zakonnym. Za weześnie
i zbyt bezmyślnie młodzież wstępuje do klasztorów;
jeżeli w katolickiej Hiszpanii to zło piętnuje pisarz
Saavedra, to i w Polsce trzeba śmiało powiedzieć
prawdę: zakony nie naśladują księdza Baudouina, kar-
mią nierobów, a powinny karmić bądź sieroty do
dziesięciu lat, bądź wysłużonych żołnierzy. Istnieje
niby komisja szpitalna, ale na razie nic nie zrobiła.
Sźpitale przewiduje Wybicki nie tylko dla chorych,
ţle też jako zakłady wychowaweze, które dadzą za-
372 Polscţ pżsarze polżtycznż
wodowe wykształcenie owym sierotom od dziesiątego
roku życia. Brak w Polsce (poza Warszawą, gdzie zna= '
lazł się zacny fundator Roszkowski) domów poprawy
dla nieletnich złoczyńców: szafujemy więc karą śmier- ţ
ci, a nie umiemy przestępców poprawiać. O zdrowie
publiczne troska niedostateczna: konieczna będzie ţ
szkoła doktorska (Monitor sygnalizował projekt Aka-
demii Lekarskiej już w r. 1768) *; która by zaopatrzy-
ła kraj w lekarzy, wyrugowała szarlatanów i ţ zorgani
zowała walkę z epidemiami:
Dość pobieżnie załatwił się autor ze sprawą miesz
czańską. Manufaktury to według niego pożywka dla
rolnictwa. Będzie z nich więcej pociechy, gdy rząd poţ ţţ
prowadzi politykę oehronną na rzecz wyrobów krajo-
wych i zapewni miastom szeroki, prawdziwy samorząd.
"Przywrócić im tę swobodę - apeluje do Zamoyskie-
go - która by mieszezan los poprawiwszy, poprawiła
i sposób ich myślenia, aby z tej wyszli zdrętwiałości
i zdziczenia, w którym dla ucisku starostw i różnych
urzędów zostają". Jak dotąd władze miejmkie u nas, im
więcej cierpią od starostów i im mniej robią dla pod-
niesienia dobrobytu gminy, tym chętniej folgują sobie
w barbarzyńskim wymiarze sprawiedliwośei. "Okru-
cieństwo u nas nie ma granic: najmniejsze miastecz-
ko, bractwo pijaków, stek niewiadomców i dzikiej
żabobonności wyznawcy przywłaszezają sobie prawo
ludzkim rozporządzać życiem, i tego często szubienicţ
* (Brak przypisu. O projekcie Akademii lVledycznej i Eko-
nomicznej z r. 1768 i o jego autorze J. F. Herrensehwandzie
istnieje spora literatura. Najnowsza pozycja: E. Rostworow-
śki, La Sużsse et 1a Pologne au XVIIIe sżecle. Echangeś entre
la Pologne ei 1a Sużsse du XIV au XIXe sżecle, Geneve 1964;
s. 170-1731.
Współpraca ţţbżekiego z Zanzoyţkż-ţ, 373
być godnym śądzą, który tyle ukradł, ţa co by ńzuţ
śmiertelny kupić można stryczek: To jest uprzywiţ
lejowany rozbój".
Tędy zbliżył się Wybicki do mateţii, które najţ
ściślej podpadały pod tyiuł zleconej rob,oty: praw s ą-
d o w y c h. Jurysdykeji u nas całţ szeţreg -~- a spra=
wiedliwości nie ma. Kadeneje zmienne, niepunktual-
ne, toteż cudzoziemcy skarżą się, że niţ mogą w Pol-
sce dojść sprawiedliwości. Przecież sę,dzia powinien
czekać na ukrzywdzonego, a nie ukrzyţcvdzony na sąd:
Wymiar sprawiedliwości powinien się odbywać nie-
ustannie, apelacje powinny iść raz jeţen, a nie bez
końca. Instygatorów ustanawiać powinićen tylko król,ů
a nie żaden urzędnik. Gdy brak w pra,wie wyraźnego
przepisu, to zaradzić temu winna właţza prawodaw-
cża, a nie jurysţyţcja. Bardzo wymov,>uńie i ponuro
maluje auior stan praworządności w ţolsce, rozwie-
wając złudzenie, że u nas przestępezaść jest niewielka:
my tylko o niej nie chcemy wiedżieć; a wielu zbrodni,
któryeh by nie tolerowano w Europie, my nie uwa-
żamy za zbrodnie: dość wspomnieć o oţławionych za-:
jazdach. Próbuje autor sięgnąć głębiej wr sprawę ustro-
ju sądownictwa, chwali angielskie sądy równych,
daje pierwszeństwo sędziom obieralnyxn nad miano-,
wanymi, ale zapomina upomnieć się o zawodowe wy=;
ţształcenie dla sędziów. Pilno mu wrćiţić do pewnej:
śprawy wiążącej się i z wymiarem sţrawiedliwości,
i z sytuacją duchowieństwa: Oto, rozwijając ideę, któ-
rej Zamoyski dotknął był w słynnej mţwie konwoka ţ
cyjnej, a którą potem propagował pr5rmas Podoski,
przemawia za zwinięciem jurysdykţji nunejatury
i przeciw apelacjom do Rzymu w sprţwach małżeń-
skich i z nimi związanych, jak również przeciw jurys=
374 Połscy pisarze politycznż
dykeji Kurii Rzyznskiej naćż naszţzn duchowieństwem:
niech biskupa polskiego sądzi papież, ale w osobie
nunejusza w Warszawie, i to kolegialnie z całym try-
bunałem duehownym, złożonym z Polaków.
W jego oczach jest to sprawa związana z najrdzen-
niejszą istotą zmysłu niţpodległości:
Polityczne interesa, własne państwom i monarehiom, nie
dozwalają statum in statu. Osoby, które swojemu krajowi
radzą, od swojej krajowej zwierzehności tak zawisnąć po-
winny, iż od niej szezególnie nadgrody się spodziewać i od
niej się kary lękać by miały. Bierzmy tak ludzi, jakimi ich
być widziemy, a nie jakimi w spekulacyi u nas być powinni.
Nadto tůojaźni i dependencyi, nadto nadziei w pensjach cudzo-
ziemskich, nadto ufności w promocyjach zagranicznych wy
gubiły ducha rady w Polszeze, zniszezyły miłość ojezyzny.
Wybicki nie chce zależeć ani od Moskwy (czego
ţowodził przez lat 10), ani od Rzymu, co w danej
koniunkturze uważa za łatwiejsze do osiągnięcia: "Bi-
skupa polskiego jako księdza dla Ojca Swiętego po-
słuszeństwo pozwalam. Ale biskupa jako senatora
chciałbym widzieć bez dependencyi od wszelkiej po-
tencyi i dworu Rzymskiego".
Ostentacyjny charakter Listózu ma w sabie coś
nowego i sztucznego. Czyżby eks-kanelerz czekał na
takie dopiero wezwanie, aby rozszerzyć rewizję "praw
sądowych" także na społeczn,e niedomagania Polski?
Wracamy do kwestii: jaki zachodzi związek między
publicystyczną kampanią Wybickiego i prawodawezym
trudem Zamoyskiego *.
Współpraca Wybickiego z Zamoyskim 375
Wiadomo, że w komitecie sekretarzował Wybicki,
zasiadali poza tym koadiutor płocki Krzysztof Szem-
`ţ bek *, podkanelerzy Chreptowicz oraz dwaj zawodowi
ţrawnicy: adwokat Michał Węgrzecki i metrykant ko-
ţonny Antoni Rogalski; chwilowo zdaje się także Fe-
liks Łoyko, wszyscy za wiedzą i pod okiem króla, któ-
ry o postępie ich prac był regularnie informowany.
Nie dość na tym, przewidując fakeje i intrygi, Za-
moyski odwoływał się do lepszej częśei opinii, pro-
wokował zachęty i ostrzeżenia. Ale on wiedział, do
czego zmierza, więc do grona najbliższych współpra-
cowników nie zaprosił ludzi, do których nie miał
zaufania. Pominięci zostali kolaboranci Stackelberga,
ci od Rady Nieustającej, pominięci wielbiciele staro-
polszezyzny, tacy jak Wielhorski i Czacki, i zostawio-
ny za nawiasem arcypatron trybunalski Dłuski (ten
od łysej rady kolbuszowskiej z r. 1753). Wielu było
wezwanych, ale mało wybranych. Owoc tego rodzaju
ţţţ współpracy dojrzał pod jesień r. 17'78, a przedstawiał
się jako dzieło trochę systematyczne, trochę chaotycz-
* Pierwszy zajął się tą smutną historią H. Sehmitt,
Jgd7zej 2am.oyski i jego projekt do ksiggi ustazt>, Dziennik
Literaeki, Lwów 1859. Po nim W. Dutkiewicz, Zbiór pra2v
ţ sądoţ,oych przez eX-kanelerza And. Zamoyskiego ułożony,
,x
Gţ
przedruk z krytycznymi uwagami, Warszawa 1874; M. Bo-
brzyński Zbiór pra2U sądo2ţych Andrzgja Zamoyskiego, Stud2a
ţ szkice, II (1Q22); W. Smoleński, Przyczyny upadku kodeksu
7ţamoyskiego. Piśma historyczne, t. I, Kraków 1901; M. Han-
ţelsman, Zbioru pra2ţ sądo2vych Jędrzeja Zaţn.oyskieţo zasady
sXołeczne, Teka Zamojska 1919; o udziale Krz. Szembeka
pisał A. Skałkowski we Fragmentaeh, Poznań 1928; M. Tar-
nawski, Kodeks Zamoyskiego na tłe stosunków państu;oz.vo-
-kościeł'nych za Stanisłat.ţa Augusta, Lwów 1916. Powojenną
książkę Ł. Kurdybachy ocenili b. ujemnie W. Konopezyński
w Tygodniku Powszechnym 1951, nr 24 (326) i Jerzy Michal-
,ki w Przegl. Hist. 1951.
# W rkpsie Bibl. Czart. 700 rozpoznać :nożna dokładnie
rękę Krz. Szembeka.
376 Pólscţ pżsarze poiitţcznż
ne, mixtum compositum ładu i bezładu, głębokiego
rozumu stanu i mniej lub więcej sprytnych koncep-
tów jurystowskich. Spotka się to dzieło z rozmaitą: ţ
krytyką: najpierw namiętrlą klasową u spółezesnych; ţ
potem z naukową, ale trochę niedouczoną krytyką ţ
historyka prawa W. Dutkiewieza. Niby to jest system; ţ
jak w instytucjach Justyniana: najpierw o osobach,ţ ţ
potem o rzeczach, wreszcie o sprawach w ogólności; ţ
ale w obrębie każdţj części normy policyjne i procedu=
ralne pomieszane z zasadniczymi reformami. Zagadkęţ
tego nie całkicm mimowolnego chaosu dopiero dziśů
możemy wyjaśnić:
W rękopisie Czartoryskich nr 916 znalazł się kan=
celaryjny, niekompletny i nie zawsze ścisły odpiśţ ţ
uwag, spisywanych przez kogoś poważnego dla ko-
misji kodyfikacyjnej. Odpis jest chaotyczny, jakby:
ktoś jednym ciągiem skopiował kilkadziesiąt fragmen-ţ
tów różnie datowanych: od 30 listopada 1776 do 20'
marca 1777 i ód 5 listopada do 5 grudnia t: r., wresz=
cie od 18 lutego do 3 kwietnia 1778. Są to niewątpli-ţţ
wie materiały przygotowaweze do dyskusji na posie-
dzeniach. Albo nie wszystkie się dochowały, albo autor
nie próbował ogarnąć całości. Otóż autorów tu znów ţ
było kilku: są rzeezy pochodzące od Chreptowicza, od
Szembeka, od jurystów; najwięcej - od Wybickiego,
ale są i twory Zamoyskiego. Przekonywa o tym ze=
ţtawienie myśli nieznanego prawodawcy z Myślaţn.ż;
polżtyczn,ym.ż,d1a Polski z r. 1789, o których mowa
będzie na właściwyzn miejscu I. Utwierdza zaś w tym
1 To znaczy w t. II. OV sprawţe przypisania autorstwa pism
Jóżefa Pawlikówśkiegó A. Zamoyskiemu, zob.: s. 287, przyp.,
wyd. 2.
Współpraca Wţbickżego z Zamoţskżm 377
przekonaniu ton głęboki, autorytatywny; z mocnegó
przeświadezenia płynąey, taki właśnie, jaki znamy
z mowy konwokacyjnej2 i późniejszych wypowiedzi
eks-kanelerza. To on dyktuje "kompilatorowi" idee
przewodnie i strukturę dzieła.
ů Autor tych fragmentów jest monarehistą, ehoć nie-
koniecznie regalistą: widać to z ustępu o doehodaeh
króla, gdzie żąda dlań na powrót stołowego majątku
zamiast uchwalonej w r. 1775 listy cywiineţ. Rwie
rnu się serce do wielkiej pracy państwowotwórezej,
wzywa Wybickiego, aby przed zbiorem praw sądo~
wych dał część pierwszą - nowe prawo publiczne, na
którym zawsze opiera się sądowe, karne i cywilne.
W tym prawie publicznym na pierwszy plan wysuwa
się k r ó I. Król dziedziczny jeden zawsze dla Korony
i Litwy; zjazdy elekcyjne znikną, ale będzie zjazd
dla ułożenia paktów konwentów; te ostatnie oprócz
stałych artykułów kardynalnych, na podobieństwo
Chartae Regiae w Anglii, obejmować mogą także
w razie potrzeby artykuły zmienne, jeżeli je Rzplita
w stosunku do danego króla uzna za potrzebne. Kró-
lewskość polska - to nie feudum ( w sensie osobistego
władania), ale dostojeństwo państwowe, więc nie
ţ uprawnia ona nikogo do dysponowania ziemią państwa
' ani nie wciąga państwa w wojny i zobowiązania takie-
go króla; który by jednocześnie piastował inną koronę *.
Daremnie pytać, jak sobie Zamoyski wyobrażał
symbiozę króla i narodu, skoro w danym momencie
tego nie powiedział (powie dopiero w r. 1789); wiemy
' Myśli do praw kompilatora w Areh. Wybickiego I.57.;
inne rozważania o dochodach królewskich, o prawach króla=
w rkpsie Bibl. Czart. 9I6, s. 171 nn. i 207 nn.
= Mowaţna śejmie konwokacyjnym z dnia 16 maja 1784 r.
37g Polscy pżsarze polityczţi
jedynie,że przy królu,a ponad magistraturami chciał- ţ
by postawić najwyższą radę nadzorezą.Aby aktualna ţ
rewizja weszła w ciało i krew Polaków,chce ją robićů ţ
w najściślejszej współpracy z sejmem i społeczeństwem.
Bo i jakże inaczej mógłby liczyć na przeprowadzenie ţ
reformspołecznych?
Radykałem Zamoyski nie jest - w każdym razie
nie wywrotowcem.Uznaje koniecżność hierarehii sta- ţ
nów.Wie od Rousseau i innych "polityków",że de-
mokracja bezpośrednio udaje się tylko w małych pań-
stewkach,i gdyby ją zastosować w wielkich państwach
bez przegródek stanowych,to powstałby chaos sprzecz-
nych interesów,a z chaosu wytrysnęłaby tyrania.Mie-
szezaństwu życzy jak najlepiej,ale go jeszeze do wła-
dzy prawodawezej nie dopuszeza."Stan miejski spod-
lał - czytamy w jednym z artykułów w materiałach
(który zresztą może powstał pod piórem Wybickiego) -
i został w pogardzie nie przez kondycyją swoją; ale
dla nikezemności osób, które go składały. Potrzeba
tedy podnieść stan ten w nadgrodę oddalenia jego od
prawodawstwa i powrócić go do dawnej okazałości".
Więc wybitniejszych mieszezan uszlachcać i w ogóle
możliwie asymilować szlachtę ze ţstanem miejskim.
Żądanie swe ("prośby") zgłaszać będą miasteţzka na
sejmiki do instrukeji,jak również prosto pod adresem
rządu przez Komisje Policji i Skarbową. "W czasie ţ
sejmu będą miały wszystkie miasta stołeczne woje- _
wództw swoich delegowanych pełnomocników,którzy
między sobą sesyje miewać będą tak do układania de- a
sideriorum na sejm,jako i do dawania rezolucyj na za-
pytanie sejmu" (będzie to więc mieszezański sejm po-
stulatowy) *.
* O miastaeh uwaga, Bibl. Czart., rkps 916, s. 301-309.
Wspólpraca Wybickżeţo z Zamoyskim 378
W stanie szlacheckim widzi Zamoyski, obok innych
defektów, pauperyzację. Zapobiec jej myśli przez za-
:kaz dzielenia wsi i folwarków poniżej pewnej normy,
z tym, że najstarszy syn (albo, gdy on nie zechce, to
następny) spłacać będzie braci; kto spłaty ryczałtawej
nie przyjmie, kontentować się musi procentem od su-
my hipotecznej. Spłaceni tentować będą fortuny na
dzierżawach i zastawach, w handlu, na posadach cy-
wilnych i wojskowych. "Chcąc zaś pomnożyć industrią
w obywatelach i do niej zachęeić, nie wadziłoby, ażeby
prawem publicznym rozwiązać przeszkody dawne i po-
zwolić tym, którzy dziedzićtwa nie mają, tylko sumy
pieniężne, ażeby im wolno było prowadzić po miastach
handel kupiecki, ale całkowity, to jest nie na łokcie
ani miarę" - innymi słowy śtworzyć z nich hurtow-
ników. Tacy herbowni kupcy mogliby się wpisywać do
przyszłych (bo aktualnych jeszeze nie było) kompanii
kupieckich, ale po dorobieniu się ziemskiej własności
automatycznie przestawaliby oni handlować w mias-
tach.
"Uwaga nad stanem chłopskim" * w tymże kodek-
sie, jeśli chodzi o praktyezne konkluzje, tak odbiega
od wzoru bieżuńskiego i od późniejszego pisma tegoż
społeeznika O poddatzyeh polskżeh s, że już dlatego mu-
simy ją prżyznać Wybickiemu, a nie jego pryncypałowi,
nie przesądzając zresztą kwestii, co o niej ten ostatni
wówezas sądził. "Gmin ludu w narodzie najliczniej-
szy... patrzy na swoje więzy, ale się jednak czuje być
człowiekiem, myśli o wolności albo w rozpaczy pogar-
dza swoim jestestwem". Po takim wstępie można by
* Tamże, s. 309-324.
s Autorem O poddatzych polskich jest Jbzef Pawlikowsk!.
Zob. s. 287, przyp. wyd. 2.
380 ţ Pólscţ pżsarze polżtycznż
Współpraea Wţbżekżego z Zamoţskżm 381
się spodziewać krańcowych postulatów wyzwoleńezych. =
Ale Wybicki w tej sprawie, jak wiemy, zdaje sobieţţţ
sprawę, że krańcowośerą nic nie osiągnie. Chodzi muţ
o to, aby się Polska wycofała z "okrutnych praw", któ= ţ
re się do niej wkradły przez naduźycie, a wcale nieţ ţ
drogą świadomego ustawodawstwa. Co innego podleg= ţ
głość, co innego niewolnictwo. Jeżeli chcemy utrzy= `
mać lud wiejski "w skromności i cnoeie", to musimy' ż
sprawować nad nim "zwierzehność"; jeżeli nie chcemy'ţ:=ţţ
rozpętać wędrówki chłopów i powszechnej ucieczki od' ţ
pracy (i od kary), to nie można rozcinać ich związkuţ=ţţ
z ziemią i folwarkiem. Przystoi zatem, aby szlachta;
jako "zwierzehność" wydała prawa, podług któryeh
"sędziowie udzielni i dziedziczni" rządzić mają owymţ
ludem, "ażeby sprawiedliwość była czyniona człowie-ţ
kowi bez różniey stanu i urodzenia". Należy śtanowi
ţhłopskiemu "wydzielić część jaką powszechnej wol-
ności, należy mu bezpieczeństwo życia i zasłona od
okrucieństwa". To by było - przy zachowaniu pod-
daństwa gruntowego - bardzo mało. Otóż prawodaw ţ
cy, czytamy dalej, powinni pisać prawa na dziedzi- ţ
ców według tego wzoru, jaki stworzyli dziedzice dob-
rzy. Czy wszystkim można zalecić przykład Bieżunia?'
Niestety nie. Autor szkicuje dalej "plebiscitum alboţ
prawa dla chłopów" w 39 paragrafach, zostawiając naţ
boku chłopów wolnych, proponuje dla masy niewol=ţ
nych szereg norm i ulg na miejsce panującej dotąd
samowoli. Sądy wiejskie w ręku wójta i przysiężnych
{z nominacji dziedzicowskiej), złagodzenie kar cieles-`
nych, sprawy kryminalne - w sądzie grodzkim, do-'
puszezalne okupieństwo, tj. wykupienie się z poddań-
stwa, ale to w razie wyprowadzki pod warunkiem osa-
dzenia innego rolnika; kto odejdzie bez porozumienia
z panem, po roku traci u niego prawo do ziemi. Daiej
idzie zakaz sprzedawania poddanego "od" gruntu
i rzecz najważniejsza: że "ziemstwo ma wyznaczţć
iudicem colonorum", który sądzić będzie skargi t a k-
ż e przeciw dziedzicom, a nie tylko na dozorców. Taki
sędzia 4 razy do roku objazdem składać będzie w mia=
steczkach sądy wiecowe; skarżącym się niesłusznie
wymierzy karę, nawet cielesną, w razie skargi słusz=
nej wyda dekret albo doprowadzi do pojednania, po
czym zda szezegółowo sprawę "administracyi krajoţ
wej". Jeszeze coś o pijaństwie i o długach stąd nara-
stających, i o chwytaniu dłużników, coś o wolnośţi
małżeństwa z cudzą dziewką lub wdową, o potrzebie
uregulowania sukcesji w rolach dzierżawnych... Tu
jednak zatrzyznało się pióro Wybickiego, bo ćały ten
tok myśli wydał mu się problematycznym wobec na-
strojów ogółu.
Publikacja Zbżoţu nastąpiła latem r. 1778. Całe
niemal prawo publiczne odpadlo; m. in. o Radzie Nieţ
ustającej zabroniono autorom pisać. Reszcie nadalţi
oni świadomie formę na pół systematyczną, na pół
chaotyczną. Zamoyski tak się wywnętrzał ze spełnio-
nego zadania :
Prawa, których być powinna zamiarem Szezęśliwość pu=
bliczna... często u nas rozdwajały umysły i osobistego tylko
interesu niesprawiedliwość zasilały. Zdrożne prawodawstwo,
jasność i wyraźność ustaw ciemnym i dwuwykładnym zatłu-
miwszy wielomówstwem, niezrozumiane dla ludu mnożyło księ-
gi, jedne drugim przeeiwne pokładło prawidła i w wszystkim
przemocy tylko z prawnictwem sprzyjało. Wyńikło zatem,
że kraj, mając prawa, nie miał sprawiedliwości, a własnośe
najdroższa ćzłowieka została bez obrony.
Na podobne dolegliwości Greeja i Rzym znalazły
jedno lekarstwo: "nowe bezprawia nowym gromić pra-
382 Polscy pżsarze polżtyezni
wem". Eks-kanelerz więc tysiąc drobnych ulepszeń
ehce wprowadzić w istniejące wadliwe stosuziki. Wśród ţ
o s ó b zajął się tylko "bezpieezreństwem" króla, pomi- :
jając jego sposób dochodzenia do władzy i jej zakres.
Miastom usiłował przywrócić prawa i swóbody, pod ţ
którymi niegdyś kwitnęły, chłopów oddał pod praw ţ
obronę, zostawiwszy ich "przy konţycyi, jak da-
wniej, rolniczej". Pó czym delikatnie ţzaznaczał, że
pragnie uzyskać zatwierdzenie Zbżoţu en bloc, bo "za
zerwaniem jednego ogniwa cały by się zerwał łań-
ćuch" i naród musiałby wznawiać całą robotę ţd '
początku *.
O któreż to innowacje troszezył się głównie eks-
-kanelerz, że ich zatwardziała w egoizmie szlachta nie
ścierpi?, Miasta chronił od uszezuplenia terytorium
na rzecz szlachty lub Kościoła, uwalniał od jurydyk;
zmuszając ich właśćicieli do podległości władzom miej-
skim; osłaniał browary i szynki w obrębie miasta ţd
konkureneji szlacheckiej, wznawiał skasowanie stan-
cji dla wojska oraz kw-aterunku (ex-officia) dla szla-
checkich a urzędniczych zjazdów. Ważny 14 zezwa-
lał na "handlowe zjazdy" międzymiastowe (coś na
kształt stanowego wspólnego samorządu gospodareze-
go), 15 zachęcał do twórzenia udziałowych kómpani;
dla handlu i spławu, do czego i szlachta należeć bţ
mogła.
Nie kusząc się o wyczerpanie wszystkiego, zazna-
czmy jeszeze trzy żądane reformy: "bezpieczeństwo
równe" z innymi obywatelami oznaczać musiało roz-
ciągnięcie nominem captivabimus i nemini bona con-
fiscabimus także na stan miejski; każdy mieszezanin
' * Wstęp A. Zamoyskiego do Zbżoru praw.
., d?
Wspótţraca Wybżrkżego z ŹattZoţskżm 383
głównego miasta wojewódzkiego będzie mógł nabywyć
majątki w promieniu trzymilowym. Wreszcie (art.
XXIII 18) miasta większe, jako to Kraków, Pomań;
Lublin, Kamieniec, Warszawa, Toruń, Gţańsk, Wilno
i Grodno, wysyłaE mogą ablegatów na sejmy walne or-
dynaryjne dla przedstawienia stanom ż ą rl a ń na piś-
mie (nie dla dyskusji w osobnej izbie).
Wśród chłopów eks-kanelerz rózróżniał dwie kate-
gorie - wolnych i przytwierdzonych do roli, ściśle
ograniczając zasięg tyeh ostatnich: glebae adseripti to
tylko ci, eo od niewolnych ojców pochodzą, siedzą na
pańskiej roli bez kontraktu, mają dworską załogę i od-
bywają pańszezyznę. Ktokolwiek nie nosi na sobie tych
wszystkich czterech znamion i nie ma niepewnego
ojca - będzie wolny. Cofając się do XIV i XV w.,
Zamoyski redukuje czas ścigania zbiegłych chłopów,
a pragnąc przysporzyć krajowi kunsztów i rękodzieł,
pozwala do nich odehodzić drugiemu, czwartemu i na-
stępnym synom włościan; jeżeli nie zechcą oni pójść
do miast, to pozostaną wolnymi chłopami. Wolni pra-
wować się mogą z dziedzicami przed sądem grodzkim;
niewolni pozostaną pod ich jurysdykeją patrymonial-
ną, z wyłączeniem jednak spraw kryminalnych. Za
kaleczenie chłopów, więzienie, pozbawianie majątku
lub załogi pójdzie dziedzic pod sąd grodzki, który go
ukarze, a chłopu dekretem nada wolność. Pomijając
przepisy familijne i spadkowe, zwróćmy jeszeze uwa-
gę na 26 tego arty'kułu, gdzie się żąda, aby w każdej
parafii była szkoła, czynna od św. Marcina -do Wielkiej
Nocy.
Były dalej przepisy o ţydach, zmuszające ich do
jawnej i pożytecznej pracy; były inne, antyszlachec-
384 Polscy p2sarze polityezna
kie, zarazem antydemokratyczne o wyłączenie z sejmi
ków i z obieralności na funkeje, a nawet od nietykal-`
ności osobistej, nieposesjonatów. Ze szezególną atoli
pasją pofolgowałby redaktor Wybicki swej żyłce an-
tyklerykalnej, gdyby go nie miarkował swą powagą
i poezuciem słuszności eks-kanelerz*.
Pamiętamy z dyskusji poprzednich (po r. 1760) te
drażliwe punkty, co psuły krew szlachcie w stosun-
kach z drugim stanem uprzywilejowanym. Pomstowa-
no na przechodzenie ziemi z rąk świeckich w duchow-
ne, na dziesięciny, na zachłanność księżej jurysdykeji
nie tylko w sprawach o dziesięciny, ale i o inne spory
majątkowe, związane z prawem familijnym; rzadziej,
ale z jakąś sztuczną zawziętością uskarżano się na
rozmnożenie mnichów, które podobno przyczynia się
ţo depopulacji kraju. Wreszcie wydawało się poniża=
jącym już nie tylko Wybickiemu, ale i Zamoyskiemu,
i królowi, że Polska tak eiężko skrępowana przez są-
śiednie mocarstwa, nawet wobec dalekiego Rzymu jest
państwem nie dość suwerennym. Królowie "arcy=
chrześcijańscy" wywalezyli sobie i swym organizacjom
kościelnym "gallikańską" niezależność; katolicka Au=
stria uţzielała exequatur papieskim bullom; u nas
nie dość, że owe bulle ignorowały rząd krajowy, ale
nunejatura sprawowała jurysdykęję w trzeciej in-
staneji nad sprawami, które tam przyszły z konsysto-
rzy, a sprawowała ją według obcego prawa i według
obcych, rzymskich dyrektyw, tylko za.:. swojskie pie-
niądze.
Czy była to anomalia szezególnie dotkliwa? Czy
* Tarnawski, op. cit., na s. 247=286 przedrukowane
wszystkie artykuły, które dotyczyły interesów Kościoła.
oVspółpraca Wybickiego z Zaţn,oyskinţ 385
w ogóle w ówezesnym interesie Rzplitej leżało roz-
luźnienie zależności od Stolicy Apostolskiej, gdy za=
leżała od Petersburga, Berlina i Wiednia? Można się
nad tym krytycznie zastanowić. Toż właśnie Panin
i Repnin w latach 1667-68 wykłuwali oczy Polakom
tą uległością wobec brewiów papieskich. Ważnym
współezynnikiem naszej samoistnośei duchowej wobec
przemocy państw akatoliţkich była więź duchowa,
łącząca Polskę ze światem katolickim, tylko że owa
więź niekoniecznie musiała przybierać formy prawni-
cze, mechaniczne, materialne. Po co miał Polak w spra-
wach najosobistszych zabiegać o względy biurokracji
papieskiej i opłacać ją niekiedy drogo? I z jakiej racji
miała Rzplita sama jedna ulegać obcej ręce nawet
w dziedzinie nie czysto religijnej, bez możności sta-
wiania zastrzeżeń, gdy właśnie owa ręka liczyła się
bardzo z dyplomacją świeekiej Europy? Kwestia roz-
graniczenia między tym, co jest królewskie lub naro-
dowe, a tym, co ma być uniwersalne, rzymskie, była
wówezas nader skomplikowana. Jeżeli nad Tybrem
dobro katolicyzmu naginało się nieraz do interesów
lokalnych, to i nad Wisłą naród nie zawsze przema-
wiał narodowym głosem, a król uginał się pod groź-
bami obcych potęg.
Stanowisko Zamoyskiego wobec tych drażliwych,
a od dawna dojrzałych problemów nie da się oznaczyć
prostą etykietą: "febronianizm". Prawda, że i on, i Wy-
ţbicki znali pisma biskupa Hontheima, a pewno i na no-
ţvinki antyklerykalne w państwach romańskich mieli
ţczy otwarte; ale przede wszystkim liczyli się z do-
świadezeniami rodzimymi. Polska w tym okresie walki
o byt państwowo-narodowy zawdzięczała dużo kato-
licyzmowi, bardzo mało Kurii Rzymskiej: tQż ani wo-
25 - Polscy pisarze polit.yczni XVIII wieku
386 Polścţ pżsarze polżtyeznż
bec ostatniej elekeji papież Klemens XIII nie zajął
konsekwentnego stanowiska (podobnie jak Klemens
XII w r. 1733); na reformę Czartoryskieh patrzała Kuţ
ria niechętnie*, sprawę dysydeneką niepotrzebnie
ż szkodliwie zaogniła, w dobie rozbioru nie wywarła
nawet na Marię Teresę moralnego nacisku. Przeciw-
nie, przywiązanie do starej w i a r y okazało się siłą,
bądź co bądź wyzwalającą. Zamoyski zajął więc postaţ
wę katolicką, ale przeciwną ultramontanizmowi. Jak
dalece antyklerykalną - zaraz zobaczymy.
W całym szeregu spraw spróbował pójść Kościoło-
wi na rękę. "Rzeczy pobożnemu użyeiu poświęcóne",
jak klasztory i cmentarze, wziął pod szezególną opiekę
prawa; na sekciarzy i apostatów opisał kary, zresztą
nie drakońskie, bo na pierwszych wygnanie, na drugich
utratę mienia, ale na rzecz najbliższyćh krewnych; tak
samo na bluźnierców, propagatorów niedowiarstwaţ :
krzywoprzysiężców, świętokradców i nawet na gwał--
cących th'zecie przykazanie o święceniu dni świętychţ
Do stanu miejskiego chciał dopuszezać jedynie ehrześci-
jan: W ogóle zmierżał do użyczania władzy duchowneţ
pomocy ramienia świeckiego. Ale jednocześnie:
I. Ograniezał mocno alienację dóbr w ręce ducho= ţ
wieństwa, żądając dla zapisów i fundacji, po 1669 poţ
wśtałych, śejmowego żatwierdżenia (w tej sprawie miał
za sobą tradycje wielu dawnych ustaw). ţ
2. Był za ograniczeniem przyjmowania do profesjx
fwieczystych ślubów zakonnych, nie do nowicjatu) mło=
dżieży poniżej lat 24 (kobiet = do 20), lecz i tu robiłţ
* O tej nieżyczliwości nie wiedzieliśmy jeszeze, drukująć
Liberunz veto; zaznaczyliśmy ją dopiero w książce o Fryde=
ryku W: i ţ'olsće, Poţnań 1947, s. 109.
Współpraca Wţbżekżego z Zan2oyskinz 389
ţwyjątek dla pijarów, teatynów, misjonarzy, trynitarzy
i braci oraz sióstr miłosierdzia, jako zakonów pracują=
cych użytecznie dla społeczeństwa. Wszystkie zakony
poddawał pod władzę biskupów i pod sądy duchowne.
3. Rozgraniczał starannie jurysdykeję świecką
i duchowną, dla pierwszej warując wszelkie procesy
majątkowe, także oczywiście i dziesięciny.
4. Zamiast apelacji do Rzymu i jurysdykeji nun-
cjuszów projektował trybunał duehowny najwyższe3
ůinstaneji, w którym nunejusz byłby przewodniczącym,
a zasiadaliby w nim czterej biskupi deputaci, ośmiu
asesorów, dwóch audytorów i dwóch adiunktów - sa-
rni duchowni, i wszyscy z wyboru przez duchowień=
stwo. Taki trybunał miałby prawo sądziE śpory, które
przeszły przez konsystorze i sąd metropolitalny, ale
także miałby głos w sprawach o pewne wykroezenia
biskupów. On też zwoływałby synody (concilia) pro-
winejonalne i doglądał wykonania ich uehwał "za wia=
domością Stolicy Apostolskiej".
Bez kwestii, w całym wydrukawanym Zbiot'ze du-
żo było punktów wątpliwych de lege ferenda i niemało
redakcyjnych uchybień. Wywiązały się nad tym pole=
miki. Zanim dzieło Zamoyskiego i kolegów w tragicz-
ny sposób przeszło do literatury, sprowokowało ono
wybueh reakcyjnej przeważnie publieystyki. Na wy-
różnienie zasługują w tym dorobku jedna książeczka
i kilka broszur. Jeszeze przed wystąpieniem Wybic-
kiego, jak tylko zapadła uchwała o powołaniu eks-
-kanelerza, zasiedli biskupi do narad nad akeją zaczep-
ną i odporną. Wyniki świetnie zredagował ks. Wojcieeh
Skarszewski, kanonik kamienieeki (więc może ze szko-
ły A. Krasińskiego?) w U2t>agach polżtycznych imie-
388 Polscy pżsarze polżtţczni
nże7n. staţu duchozţţego do Zbżoru praw polskżeh pod- ţ
daţych (Kalisz 1?78)*.
Pochwała nasza dotyczy talentu pisarza-obrońcy,:ţg
leez oczywiście nie przyznaje mu racji w każdym '
punkcie. Zaczął Skarszewski wspaniale, lapidarnie:
"Gdzie nie masz praw, nie masz prawdziwej wolności. :
Prawo zaś, kiedy się nie zgadza z rozumem i sprawied-
liwością, nie jest prawem albo też jest czezym i próż-
nym tylko nazwiskiem wtenezas, kiedy nie prawo :
iudziom, ale ludzie prawu rozkazują". Nad dalszym `ţ
wywodem autora rozum czuwać będzie pilnie, ale spra- ţ
wiedliwość ograniczy się do obrony interesów stanu ţ
duehownego. Nie cheąc tu wracać do kwestii, o któ-
rych słyszeliśmy zdanie Załuskiego, ani przedweześnie ţţ
dyskutować ze Skarszewskim (który odegra jeszeze ţţ
rlużą rolę podezas Sejmu Czteroletniego), podnieśmy ţ
tylko, co było charakterystyczne w danej chwili
(1778-80) i co się odbiło na losach Zbżoru. Ostro wy-
padła krytyka stanu szlacheckiego, co to "rodzi się ;
prawodawcą na sejmaeh, radcą w Radzie Nieustającej,
sędzią po grodach,ů zieinstwach i trybunałach i jest ţ
niejako panem życia i własności współobywatelów
swoich". Ten pan zabagnił polskie ustawodawstwo,
prywatą i nieuctwem - oby oczyścił tę stajnię Augia-
sza Zamoyski. Następuje piękny rozdział o znaczeniu ;
narodowym religii, z wnioskiem, że państwo winno ţą
ochraniać. Umie autor wzywać na świadki Woltera,
Bolingbroke a, Monteskiusza, choć zmierza do konkluz i _ůţ
reakcyjnej: aby inne religie, prócz prawdziwej kato-
lickiej, miały w kraju tylko toleraneję - jakiej kato-
iicyzm nie ma w Anglii.
ţ Tarnawski, op. cit., s. 47
ţVspóipraea Wţbżekżego z 2amoţskim 389
Plaidoyer za całością i odrębnością praw publicz-
nych Kościoła nie ma siły nieodpartej. Z tego, że Pru-
sy,czy Litwa miały swoje odrębności, nie wynikało
logicznie, żeby wyjmować księży Polaków spod pe-
wnych ogólnych zasad prawa polskiego. Kto na ko-
rzyść immunitetu sądowego księży zaeytował regułę:
actor sequitur forum rei, musiał się uciec do krętact-
wa, aby tej zasady nie rozciągnąć na procesy ze szlach-
tą o dziesięciny. Chętnie - i słusznie - skwitowałby
Skarszewski z szafowania ekskomuniką po takich pró-
cesaeh, gdyby władza świecka zapewniła wykonanie
wyroków. Wymownie wskazuje na niesłuszność świe-
żej ustawy o obniżeniu procentu od wyderkafów du-
chownych obeiążających dobra świeckie. Aby obronić
zakony, radzi ich używać ţo pracy oświatowej, ale nie
tamować młodzieży wstępu do klasztorów (o ile jej do
tego nie zmuszają rodzice). Trafnie oświetla automa-
tyczne zubożenie Kościoła przez ţewaluację fundu-
szów. Wytyka szlachcie, że jej dobra stosunkowo mniej
przynoszą państwu niż dobra duchowne. "O tę jednę
domagamy się na konieţ łaskę u Rzplitej, aby stan du-
chowny nie doświadezył na potem przykrzejszych dla
siebie losów. Każdy sejm jest dla niego nową bojaź-
nią, by jaki nie wypadł piorun".
Wszystko to jest bardzo inteligentnie powiedziane
- ale od,kiedyż to stan duchowny wyrzekł się poru-
szania innych spraw prócz tych, co dotyczą religii
katolickiej? Dlaczego w Uz.uagach nie ma ani słówka
za chłopem i mieszezaninem? Bo rozum Skarszewskie-
go zmusił do milezenia jego sprawiedliwość. Biskupi
wiedzieli, że o losach Zbżoru rozstrzygnie szlachta
i snać wszyscy, z wyjątkiem światłego humanitarysty
3S0 Polscţ pisarze pol2tyczn,i
Wspótpraca Wţbickiego z Zamoyskim 391
Szembeka, uznali za właściwe nie tkać palca między
rlrzwi.
W dwa lata potem, po gruntownym zbadaniu pro=
jektu prţez komisję z ramienia sejmiku lubelskiego,
podjął się złej sprawy szarpania go stary wyga trybu=
nalski, Tomasz Dłuski, znany nam podkomorzy lubel-
ski *. Już to w ogóle nasza palestra nie szczędziła kry-
tyki dziełu, do którego tylko Węgrzecki i Rogalski,
ciesząey się zaufaniem Zamoyskiego, zostali dopu=
szczeni. Twórcy Zbżoru znali się na prawie, ale na
pewno każdy z nich przegrałby pienie w trybunale
z panem Dłuskim. Podkomorzy, choć dawny stronnik
Czartoryskich, dał się użyć za narzędzie szlacheckie-
mu samolubstwu**. Nie chce dopuścić mieszczan do
prawnictwa, bo szlachta nie ma z ezego żyć, a zresztą
za mało mamy rzemieślników. Nie wpuści chłopów do
miast, bo za mało mamy chłopów. Nie chce poddać
miasteczek szlacheckich pod opiekę asesorii, bo to
"odraża dziedziców od zdobienia kraju przez przefor-
mowanie wsi na miasteczka", choć autor wie, jak te
miasteczka w obecnym stanie zdobią Polskę. Odrzuca
podstawową myśl Zamoyskiego, aby rozszerzyć kate-
gorię chłopów wolnych, gdyż zasadniczo każdy jest lub
ţowinien być przytwierdzony do gleby, o ile nie posia-
da dokumentu wyzwolenia (manumissio). "Dzieło to
jest Najwyższej Opatrzności dysponować, kto w jakim
ţ Roli Dłuskiego nie doceniliśmy, pisząc o nim w Pol.
Słow. Eiogr.
** Refleksyje nad projektenz pt. Zbiór pra2v sądo2ţţch
od u;ojezţództwa lubelskiego pisane 1780. Również jego udzia-
łu w tej destrukcyjnej robocie nie uwydatniliśmy - nawet
hipotetycznie.
stanie rna przychodzić na świat, a tę dyspozycję każdy
adorować winien"; toteż szlachcic, który by chciał
dać wolność chłopu, musi najpierw dowieść, że jest
zdrów na umyśle.
Używać człowieka tak jak bydlęcia jest rzecz warta
poganina, lecz ustąpić bliźniego bliźniemu przez sposób pra-
wem opisany, sprzeciwiać się nie może dobremu chrześci-
jaństwu. Wszakże nie tym sposobem sprzedają się u nas
poddani, jak i dziś chrześcijanie przedają Murzynów.
Ludzie mogli być i zwać się wolnymi, póki się żwierzch-
ności i panowania nie wzmogły. Dzisiejszy rząd cywilny
nikogo nie cierpi, gdy i same trony są niewolnikami praw,
które na się przyjęły. Ludzie oświeceni, żeby poddaństwa
prawu wiernie dochowali, jeszcze dwie zwierżchnie władze
nad sobą mają: pierwszą religią, która pilnując gruntu
serca zdrożności broni, drugą punkt honoru, która tejże czy-
stości postępków strzeże. Ghłopi w wielkiej prostocie edu-
kowani, obojga tego nie mający, czego by nie czynili wolni,
gdy ich, w poddaństwie urodzonych, pod władzą pańską
wychowanych, od buntów, kradzieży i innych wystęPków
óojaźń śmierci wstrzymać nie może...
Prawda, że się trafiają czasem ostrzy panowie na włas-
nych poddanych, lecz ich kozidycyja od najzacniejszych ludzi
pod ostrym monarchą będąeych, może się różnić w sposobie
uciemiężenia, ale nie w skutku, a przecież te uciski powszech-
nemu rządowi na ofiarę iść muszą. Nie jest jednak myśl
nasza, aby polskie poddaństwo do umiarkowanej wolności
nigdy nie było przypuszczone. Lecz do tego dwóch rzeczy
brakuje: pierwszej sposobu ich edukacyi w dzieeiach, drugiej
pomnożenia wojsk Rzeczypospolitej, którego ţojaźń tłumiłaby
buntownicze zamysły, a to oboje potrzebuje czasu. W stanie
zaś teraźniejszym ten opuścić trzeba.
Jeżeli Dłuski pisał na zamówienie społeczne, to
ktoś inny - szkoda, że nie znany z nazwiska - rzucił
w obieg prosto z wątroby Myślż obywutelskże, które
ţţţ Y
>Eatalnie, choć "akademickimi literami w drukowano
892 Polscţ pisarze politţezna
we Wrocławiu r. 1780*. Z treści widţć, że był to
hreczkosiej z krakowskiego Podgórza, i że miał sio-
stry, bo w drugiej części walezy z propozycją podwyż-
szenia działu białogłowskiego w spadkach. Ale wa-
żniejsza jest część pierwsza. Autor oburzył się na
Wybickiego za użycie w listach terminu "niewolnik".
Niewolnik "jest to ten, który z ustawy prawa krajo-
wego jest taką własnością pana swego, iż życie jego,
żona i dzieci, majątek ieh i wszelki rąk wyrobek abso-
lutnie i prawnie panu należą". W Polsce tak źle nie
jest, jest tylko poddaństwo, i to należy pozostawić
jako instytucję prawną bez zmiany, bo inaczej powsta-
nie chaos w Polsce, i sam cesarz poddaństwa w Ga-
licji nie skasował (skasuje za rok czy dwa). Toż wszy-
scy chłopi uciekną i ukryją się na rok, aby ich dzie-
dzice nie mogli potem rewindykować. "Poczekajmy
wprzód, aż się kraj napełni oraczami, natenezas sam
zbytek ludu szukać bę-dzie industrii w rzemiosłach".
Wolność nie rozmnoży ludności na wsi, skoro jej nie
rozmnożyła w miastach. A ten przepis o zatrzymywaniu
w poddaństwie tylko pierwszego i trzeciego syna, ileż
on żalów, kłótni napłodzi w rodzinach, zwłaszeza gdy
pójdzie o s,,zkcesję na zagonie. Nie tylko więc nie trze-
ba nikogo zwalniać, ale wszystkich zniewolić do miesz-
kania w miejscu urodzenia swego, a tak przytwierdzo-
nym dać za to protektorów powiatowych, którzy by
wybrani przez samych chłopów ze stanu świeckiego
lub duchownego remonstrowali krzywdy dziedzicom;
zanim pokrzywţzony wytoczy sprawę przed sąd
grodzki.
* Kurdybacha (op. cit., s. 135-140) słusznie, zdaje się,
wykrył w tej niedołężnej robocie rękę Arehettiego, ale bez-
)pośrednim autorem był Polak.
Wspólpraca Wybżeki,ego z Zatnoţski7n 393
Niech jednak nikt nie sądzi, że Dłuski i jego sprzy-
mierzeniec z Krakowskiego najlepiej wyrazili resen-
tyment ziemiaństwa wobec projektowanych przez Za-
moyskiego reform. Zakasowałţich trzeci szermierz,
który w poważnym, arkuszowym formacie ogłosił
Zdanża na Zbżó'r p'raw sţdoZ.uych4. Słychać tu jakby
nierlociągnięty akord interesów duchowieństwa i szlach-
ty, jakby zapowiedź tego, co się stanie na sejmie 1?80 r.
Przypuszezalnym autorem jest Szezęsny Czacki, zna-
ny bigot i pieniacz 5. Zamoyski miał pozwolenie zebra-
nia praw sądowyeh, a wszedł w prawa status; niechże
to dojdzie do publicznej wiadomości (więc także
i Staekelberga). Krytyk co prawda zresztą też weho-
dzi w materie status, bierze bowiem asumpt z upo-
rządkowania w Zbżorze przepisów o Komisjach Skar-
bowej i Wojskowej, aby je potępić i oprzeć na wy-
borach sejmikowych. Jest krytyk sui generis nacjo-
nalistą, bo przeciwny indygenatom, nie pozwoliłby cu-
dzoziemcowi dzierżyć dóbr nawet prawem zastawu.
Katolicyzm swój markuje nadużywając przymiotnika
"święty", uzależniając różne zmiany od pozwolenia
papieża i broniąc (słusznie) wolności testowania dla
duchownyeh. Kocha się w staropolskich wolnośeiach,
chciałby je po raz nie wiadomo który utwierdzić, ale
dopilnował, aby dziedzicowi wbrew próbie Zamoy-
skiego wolno było więzić poddanego. Delegatów
miejskich dopuści do sejmu, ale tylko z prośbami;
ludność miasteczek prywatnych traktuje jak ehłopów.
4 Zdania na Zbżór pra2v sądozţych, cz. I,-III, b.m. dr. i r.,
fol., s. 55.
6 O zwalezaniu Zbaoru prauţ przez "listy, mowy, instruk-
cje" pisał Konopezyński w artykule o Czaekim w Pol. Słow.
Biogr.
394 Polsćţ pisarze politţczni
Tutaj to; w obliczu chłopa, obnaża się rdzeń duszy ţ
trzeeiego krytyka Zbioru. Do gleby powinni być przy=
pisani wszyscy, nawet czynszownicy i luźni; zbiegłych
wolno śeigać do lat siedmiu. "Gdyby inni synowie ţ
mieli z prawa pozwoloną moc obracać się do rzemiosł, ':
upadłoby rolnictwo, rzemiosła nie powiększyłyby śię, ::
pełno byłoby rozpusty i rozbojów". "Byłoby to niespo- ţ
kojnością panów, gdyby ich chłopi pozywali do grodu. ţ
To jest lud do buntu skłonny; łatwo być może podnie- ţ
cony, najezęściej rad by odmieniać pana, pełny bała 5
muctwa, pieniactwo nie ustawałoby", a przecież stan 2
szlachecki "jeśt twierdzą i mocą narodu". "Za co fami=
ţlia cała poboczna ma być wolna?" Wygnanie za apo-
stazję do dyzunii? Rzecz niebezpieczna dla narodu ţţ
{bo mu chłopi dyzuniei wywędrują do Rosji). Sądy `
sejmowe między kadenejami sejmów to rzecz niebez-
pieczna; co innego podezas sejmu, kiedy można sąd ţ'*
zmiękezać obstrukeją w izbie poselskiej. Ciągłość wy-
miaru sprawiedliwości niepotrzebna; pensje dla sędziów
również.
Skoro polemiki z takim gatunkiem publicystyki
ani Zamoyski, ani Wybicki nie podjęli, to i my się od ţţ
niej wstrzymamy. Co najwyżej zauważymy, że nie ţ
tylko chłopi bywali "pełni bałamuctwa": ot np. autor
Zdaţ, znalazłszy w art. "O królu" przepis pozwalający
królowi wydawanie listów ochronnych ludziom szuka-
jącym sprawiedliwości a obawiającym się gwałtu, obra-
ca rzecz w ten sposób, jakby szło o listy żelazne dla
uciekających od sprawiedliwości. W art. "O szlachcicu" ţ
nburza go zajęcie dóbr przestępcy szlachcica "bez
poprzedzającego sądu", kiedy w tekście wyraźnie stoi:
"chyba żeůbędzie prawem przekonany".
W porównaniu z Wołyniakiem Czackim, Lubliniani-
Współpraea Wţbżekiego ż Zamoţskżm 39b
nem Dłuskim i tym trzecim, podgórskim "myślicielem";
za.którymi stały masa ziemiańska, partia opozycyjna
i obca agentura, czwarty krytyk Zbioru przedstawia
się mniej groźnie i chwilami - sympatycznie. Nazywa
się on Feliks Trojanowski, a przemawia z osobistego
przekonania, niekiedy tylko świadeząc się. opinią ziemi
bielskiej na Podlasiu*. Poczciwy Podlasiak próbuje
przekonać czytelnika, że niektóre punkta Zbioru weszły
doń "mimo wola JW. Zamoyskiego". I rzeczywiśeie nai
to zakrawa. Ta hojnie szafowana w drugiej częśei kara
śmierci, te udręki i kalectwa, którymi się tam grozi,
stanowią przeżytek ciemniejszych czasów, niezgodny
z myśleniem Zamoyskiego i Wybickiego. Można spytać
z Trojanowskim, czy do kodeksu świeckiego należy
przepis, aby proboszez nie wyręczał się wikarym, i czy
racjonalne jest ułatwianie cudzoziemskiej szlachcie; ot,
takim Potiomkinom lub Kochowskim, nabywania dóbr
ziemskich w Rzplitej nawet przed uzyskaniem indyge-
natu. Można się spierać o to, czy potrzebny cenzus aż
6000 zł rocznego dochodu z ziemi dla tych obywateli;
którzy chcą pełnić funkeje publiczne i.aktywnie uczeţ
stniczyć w sejmikach: Tu nasz Podlasiak reprezentuje
dość słuszne obiekeje swoich współbraci. W innych
wypadkach reprezentuje on ich przesądy. Nie widzi poţ
trzeby wyzwalania młodszych synów ehłonskich, bo na=
sze miasteczka mają nadmiarţżywiołu rolniczego, z któţ
:rego rzemiosła mogą zawsze czerpać ludzki materiał. Nie
* Uzvagi na niektóre punkta tzoz.vo utt.ţorzonego pra2va...
że mżmo 2volą JW Zamoyskiego musialy tam bţć umieszezone,
do roztrząśnżenia sejmiko2vż bielskżemu... podane w 1780. Au=
tor w późniejszych latach jeszeze nieraz zabierze głos w spra=
wie reform - raz jako Nerpeehowski podezas Wielkieg0
Sejmu.
39B Polsey pżsarze polżtycznż
chce ułatwiać mieszezanom nabywania dóbr ziemskich,
ponieważ miasta powinny podnosić handel i przemysł;
a nie odbierać ziemię szlachcie. Żadnych ulg prawnych
dla szlachcianek, wychodzących za mieszezan i chło-
pów, bo one powodują się albo brzydkim instynktem,
albo interesem materialnym. Nie rozumie Trojanowski
złagodzenia dla sędziów i podkomorzyeh przepisu
o kondemnatach, nadużywanego przez pieniaczy prze-
ciw osobom będącym pod procesem. Nie rozumie zupeł-
nie kwestii żydowskiej, gdy pisze, że jej w ogóle nie
należy tykać, bo Żydzi mają zbyt licznyeh protektorów
(pewno - za kulisami sejmu); on by tylko poodbierał =
starozakonnym talmudy, z których przytacza niektóre
curiosa *.
Skutek tej reakeji klasowej wiadomy. Nunejusz
Arehetti spiknął się z ambasadorem rosyjskim Stackel- ţ
bergiem. Pierwszemu zależało na nietykalności wpły- ţ
wów kurii i majątkowej potęgi kleru; drugi miał za
zadanie podkopywać w Polsee postęp społeczny i nie ţţ
dopuszezać do wzmocnienia rządu. Rzecz niemal pi- ~ţ
kantna: że stara dyplomacja papieska dała się tu użyć ţţţţ ţţ:
za narzędzie młodszej rosyjskiej, nunejusz bowiemţţ
działał na scenie, a Stackelberg za kulisami. Rzecz ţ
również osobliwa a smutna, że ówezesny szef polityczny ţ
Familii, marszałek Stanisław Lubomirski, także zanie- ţ
pokoił się wzrostem władzy Stanisława Augusta; ten
wolnomularz i wróg Rosji w jednej osobie użyczył ţ
* Piątego dyskutanta znalazł J. Michalski (op. cit.) w rkpsie
1947 Pol. Ak. Lm.; ten zwolennik umiarkowanego postępu
nie ogłosił jednak swego listu do A. Zamoyskiego z racji
Eżstó2ţ patrżotycznych; autor zaleca w całej Polsce taki sa-
morząd chłopski, jak w górskieh rejonach zachodniej Mało-
polski.
Współpraca Wybtekteţo z Zamoyskżm 397
poparcia ambasadorowi i nunejuszowi, aby prace eks-
-kanelerza pogrzebać. On to dopilnował, aby Zbiór
prat.v odesłano z wolnego sejmu 1??8 r. na następny
wolny, tzn. spętany jednomyślnością, sejm po dwóch
latach. Rozpętały się na sejmikach burze przeciw re-
formie. Może i za wiele nowości chciała na raz wpro-
wadzić komisja, za wielu wyzwała wrogów. "Za rano",
pisał Stanisław August na marginesie niektórych arty-
kułów, gdzie jak słusznie sądzi Staszic, należało pisać
"za późno, za późno" *. Zwłaszeza ńiepotrzebne wzmian-
ki o małżeństwach szlacheianek z obcymi plebejuszami
dały powód do znanej, idiotycznej nagonki na Wy-
bickiego.
W żałobnyzn dniu 2 listopada 1780 r. izba poselska
jednomyślnie uchyliła Zbiót' jako dzieło wykraczające
poza sejmowe zamówienie z r. 1776. "Curavimus Baby-
ioniam, sed non est sanata" - przepowiedział z góry
Zamoyski (17?8). Nie wiadomo, czy dokońezył: "dere-
iinquamus eam". Jego praca nie dostąpiła druku
w Woluţn.inach Legum, za to zajęła poczesne miejsce
w literaturze politycznej wieku, wznosząc się jak dąb
nad karłowatą osiczyną i kruszyną ţpublicystów-lili-
putów.
* O tym Staszic w Pochţale Andrzeja Zamoţskżeţo, War-
szawa 1818.
XIl1. POD ZNAKIEM PRACY ORGANICZNEJ
Polityczne akcenty w literaturze pięknej. Pan podstolt o szlachcie
i chłopach. Pamiętnik Switkowskiego. Skąd czerpał wiedzę i co
. dał od siebie. Uczmy się u obcych. Rewizja dziejów Polski. Se-
riarz projektów. Polak Patriota. Dziennik Handlowy, jego program
i informacje. Wymiana zdań o cłach i wolnym handlu. Co dały
Polsce merkantyłizm, kameralistyka i fizjokratyzm. Hieronim
Stróynowski o klasach płodnych i niepłodnych. J. F. Carosi o g Ór-
nictwie etc. Ferdynand Nax. Kto był jego prekursorem w Wiaţ
Homościach Ekonomicznych? Wykład zasad ekonomiki. Rozumny
eklekţyzm. Uceony ks. K. Bogusławski O doskonaţyna pra'wodaw-
stwie. Mądry ks. J. Puszet O uszezęSliwieniu narodóui. Polityka
bez etyki; etyka bez rellgu bezsilna. Nauka dla elity, oświata dla
wszystkich. Samodżielność sądów Puszeta.
Pomiędzy małym sejmem - tym, co podeptal kodeks ţ
Zamoyskiego, a wielkim, który stworzył Konstytucję
3 Maja, przeszło siedmioleeie (1780-87), o którym
historycy myśli politycznej nie mieliby dotąd nic do
powiedzenia, gdyby nie datowali mylnie Uţag Staśzica
(1785). Gry7ło wspomnienie daremnych wysiłków, przy-
gnębiała jałowość sejmów, co umiały tylko indagować
i odnawiać Radę Nieustająeą, kłuły w oczy postępow-
ców pośpieszne reformy józefińskie w Austrii. Rozmach
publicystyki się skurezał *.
* Stosunkowo najwięcej zrobił dla poznania atmosfery
teoretyczno-politycznej tego podokresu S. Grabski, Zarţs roz-
woju żdei społeczno-gospodarezych t,v Polsce od pżer2uszego
rozbżoru do r. 1831, Kraków 1903.
Pod znakżem pracţ organżęznej 399
Oczywiście mowy nie może być wówezas o jakiejś
śpiączce. Przyduszone aliansem prusko-rosyjskim, a poţ
tem rosyjsko-austriackim oraz wspólnym ogniwem
wszystkich trzech zaborców, siły odrodżeńęze znajdo=
wały wentyle w literaturze pięknej, ożywiały pracę-
pedagogów w szkołach Komisji Edukacyjnej*, fer-
mentowały w lożaţh masońskich **, zwłaszeza zaś szu-
kały upuśtu w dążeniach ekonomicżnyeh. Jeżeli gnębi
nas król pruski, jeżeli wyżyskuje Austria, knebluje
Rosja, jeżeli się załamał na Litwie niedoświadezony
Tyzenhauz, to jeszeze nie powód do rozpaczy. Dojrzeţ
wająca kwestia likwidacji imperium Ottomańskiego
otwiera widoki ekspansji handlowej na Morze Czarne;
trzeba się do niej przygotować politycznie - i ekono=
mićznie. Ekonomia, obejmująca agronomię, manufak=
tury i handel, w‚hodzi w modę i znajduje trybunę
w czasopismach. Prozie w wielu rzeczach idzie na rękę
poezja i beletrystyka. Obyczajowe powieści Krasickiego;
satyry Naruszewicza, utwory Węgierskiego, Kniaźnina;
Karpińskiego cieszą się w tych dość spokojnych latach
poczytnością i wyrabiają sobie zasłużone miejsce w roz=
woju naszej myśli społecznej, a pośrednio i póiitycznej,
Zwłaszeza Paţ podstola stał się dla lepszej części
* Fublicystykę edukacyjną tu pomijamy; przetrawili ją
dostatecznie S. Kot, Hżstoria ztţţchowanża, Lwów 1934
i S. Tync, Nauka moralna 2si szkołach Komżsjż Edukacyjnej,
Kraków 192`?.
** Masoni robili ruch, nie zawsze zresztą w tym kierunku;
który się dziś nazywa postępowy; nie widać jednak; by orga=
nizaćja lożowa podejmowała jakąś zgodną akeję polityczną
lub chociażby wychowawezą albo żeby August, Moszyński.,
Andrzej Mokronowski i Igńacy Potoeki realizowali żgodny
program. Nie ma też w danym czasie publikacji ani tym mniej
czasopism, które by zdradzały inspiracje z lóż:-
400 Polscy pżsarze politţczńi
szlachty czymś więcej niż ideałem, bo wzorem kon-
kretnym, który można i warto naśladować*. Jak on
poważnie, taktownie umiał odkażać umysły zaczadzone
przesądami szlacheckiego klasowego rasizmu. Gdy on;
nazwie pozycję chłopa pańszezyźnianego niewolą, gdyů`
zaświadezy, że są tacy panowie, co traktują chłopów
nie jak ludzi, więc ich widocznie za ludzi nie uważają,
gdy tytułuje poddanych swymi przyjaciółmi, to jego
gość szeroko otwiera usta i nic odpowiedzieć nie umie.
Bo gość widzi, ile gospodarz włożył pracy w uszezęśli=
wienie poddanych, jaką dla nieh utrzymuje szkółkę,
jak pańi podstolina troszezy się zdrowiem dorosłych
i dzieci; jak dwór dba o dobrobyt wsi, jak zeń pro-
mieniują dobre obyczaje i wyższa kultura rolnicza.
Kto inny zaimponowałby może zupełnym skasowaniem.
pańszezyzny albo uwłaszezeniem; może by rąbnął su-
rową prawdę, że pańszezyzna ponad normę statutu
ţbydgoskiego 1519 r., tj. większa, niż jednodniowa, jest
bezprawiem; Staruszkiewicz z Monitora opowiedziałby
okropną historię o chłopie zabatożonym na śmierć;
sam Krasicki w jednej z satyr napiętnował batogów
"dwieście". Ale jesteśmy w r. 1778, właśnie słychać
pomruki na Wybickiego, więc ks. biskup warmiński
przemawia sauviter in modo. Najśmielszy w Patzu
pódstoliţrń passus o sprawie włościańskiej brzmi:
Powiadają żarliwi partyzanci starych nałogów, że z ehło-
pţ dlatego się surowo obehodzić trzeba, iż ten rodzaj gruby
żadnej czułości nie ma, z natury pana nienawidzi, a za naj-
mniejszym pobłażaniem rozhukać się i jarzmo zrzucić może.
Dajmy to, że rodzaj chłopski gruby, nieczuły, krnąbrny, pana
ńie lubi; któż tym wszystkim przywarom winien? Żli pano-
wie. Natura nie przywiązuje talentów do kondycyi. Znałem
* Pan podstobi.
Pod znakiem pracy organicznej 401
wiele dusz chłopskich w panach, wielu ctnłopów, którym by
Jaśnie Wielmoźnyini, Jaśnie Oświeconymi być prżystało. Okru-
cieństwo rodzi podłość, ezułość umarza, do buntów wiedzie.
Tyrana kochaE jţst przeciw naturze.
Krasicki pisał bezplanowo, jak Prus kroniki tygod-
niowe; może zamierzał po kolei dotknąć wielu innych
kwestii; dotknął sprawy żydowskiej (ale dopiero po
trzecim rozbiorze), poruszył różne sprawy gospodareze,
różne obyczajowe; umiarem zyskiwał czytelników. Nie
jego rzeczą było koncypować projekty ustaw lub...
suplik torezyńskich. Naśladował go inteligenty, ale
bez talentu, przeważnie nudny rezoner biskup in-
flaneki Kossakowski*, który nakreślił wzór Księdzn
plebana (1784); pewno czytali go różni proboszeze-
dopóki się nie dowiedzieli, że autor bierze subsydia
z kasy ambasadorskiej **.
Pierwszy zdobył się na czasopismo poświęcone spra-
wom odrodzenia narodowego ksiądz Piotr Świtkow-
ski***, eks-jezuita, którego Pamiętnik Historyczno-Po=
* Ksżądz pleban, ss. 21, 34, 81, 93, 116, 123, 132, 144-50,
169, 174, 179--86, 204, 241-8, 252, 260, 266, 279.
** Około zagadnienia "plebana" toczyły się dyskusje.
Próbka P. Brzostowskiego Obrona plebana, czţlż roztrząśnże=
nie ż zbicże zarzutu ţn.u uczynionego z okazyż pżsrrta odeń 2Uţ-
danego o rolnżetzvie, przełożona z 'włoskiego, 1775.
*** Świtkowski wart monografii; dotychezasowe próby
nie miały szezęśeia. [W r. 1960 ukazała się mónografia I. Ho-
moli-Dzikowśkiej, Pan2żgtnżk Hższoryczno-Polżtyczny Pżotra
S2użtko2uskiego, Kraków 1960.] On sam jednak miał to.szezęś-
ćie, że sie nań zawziął z prywatnych konkurencyjnych pobu-
dek ks. Łuskina, który, acz inteligentny i wykształcony, zaan-
gażował się w walkę z radykalnym postępem, czym ściągnął
na siebie potępienie historyków, a Świtkowskiemu przysporżył
sławy. Ob. Bartoszewićz, Znakomicż 'mężo2sţie 2tţ Polsce XV111
uiżeku; W. Smoleński, Przewrót uţrzţstowy, s. 119-124.
9B - Polscy uisarzc ţolityczni XVIII wieku
402 Polscţ pżsarze politycznż
lityczny w latach 1782-87 skupiał i szerzył wiedzę
obywatelską jeszeze w półmroku, a potem tak dobrze
służył obozowi reform, że się dosłużył zamknięcia
przez Targowicę. Redaktor zapatrzył się w czcigodną
póstać Augusta Czartoryskiego i pożegnał go (1783)
ţięknyzn wspomnieniem pośmiertnym; chwalił oczy-
wiście i króla, ale bez przesady; wobec potęg krajo-
wych i zagranicznych zachowywał powściągliwą re=
zerwę. Pamiętnik upodobali sobie późniejsi historycy
postępowcy głównie dlatego, że z nim wojował inny
eks-jezuita, .Stefan Łuskina, zazdrośnie strzegący swego
przywileju wydawniczego. Właśeiwie nie była to walka
reakeji z postępem: ani Łuskina nie był tak ciemny,
ani Świtkowski tak frenetycznie postępowy, żeby się
ţawzajem znosić nie mogli.
Wprowadzić Europę do Polski, a Polskę do Europy,
to było pierwsze Pamiętnika stdranie. Informowano
więc czytelników o monarehii pruskiej i habsburskiej,
o państwach skandynawskich, skąpo o chorowitej Fran-
cji, najobficiej o idącej w górę Brytanii. W Tureţi
widział sąsiadkę lojalną, ale stanowiąeą już raczej
teren interesów polskich. Na temat Rosji rozpisał się
o tym, jak doszła do władzy Katarzyna II. Kreślił
wizerunki wielkich ludzi zachodu: Chathama, Choiseu-
la, Washingtona, Franklina. Nie gardził sensacją, ba
ţeferował np., co Linguet pisze o okropnościach Ba-
stylii, to znowuż dawał głos nieznajomemu współpra-
cownikowi w materu odkryć Mesmera.
Szukając atoli dla kraju drogi w przyszłość, zaczął
od oceny przeszłości: wypadła ona ezarno, mniej wię-
cej jak u autora Suum, cuique (17?1), a później u Naru-
szewicza w Głosie um.arłych (1778). Naród przez ciągłe
zwalezanie królów doprowadził siebie do bezprzykłaćl-
Pod znakże7n. praey orgańżeznej 403
nego w Europie upadku. Głosić wobec tego wzmocnie-
nie władzy monarszej nie pozwalała jednak przezor-
ność. Świtkowski włączył się w nurt pionierów pracy
organicznej (avant la lettre) i nie tylko rozdziały po-
święcone specjalnie manufakturom, rolnictwu, obiegowi
pieniężnemu, opiece społecznej, ale także ogólniejsze
rozprawy dotyczące oealenia ojezyzny zacieśniał do
horyzontów gospodarezych.
W roczniku 1783 dał obiecujący obraz możliwości
rozwojowych, jakie ma jeszcţe Polska mimo poniesio-
nych strat i mimo tłoczącej ją zawsząd przemocy. Chce
śię przypuścić, że te informacje o skarbach przyro-
dzonyeh kraju zbierał od Gartenberga, Moszyńskich,
może od Naxa. Ludziom, którzy rozpaczali, że Polska
ńie może robić złotych interesów na handlu zagranicz-
nym, wyjaśniał, że każdy kraj główne siły żywotne
czerpie z samego siebie: trzeba tylko ożywić wewnę-
trzną cyrkulację, tj. zarazem przemysł na wewnętrzne
ţ potrzeby, i obieg pieniędzy. Więc ulepszyć środki
komunikacji, usuwać prywatne komory i inne utrud-
ţ nienia. Stanowezo oświadezył się redaktor przeciw im-
portowi zbytkowych towarów i przeciw hulaszezym
wojażom Polaków za granicę. Dotknął z poezątku
sprawy żydowskiej, ůale nie po to, żeby nią zawracać
niedowarzone głowy i odwracać uwagę od samokrytyki.
Nie zawahał się przytoczyć zaraz po śmierci Wielkiego
Fryderyka pewnej jego rozmowy, gdzie król wyznał,
że wolałby być obywatelem republiki niż poddanym
innego króla, ale republiki prędzej czy później ulegną
monarehiom, bo ich rządy napotykają zbyt wiele
przeszkód. Niechże o tym pamięta polski czytelnik,
ale niech się jednak nie wyrzeka własnego politycz-
404 Polscţ pżsarze polżtyczni
nego ideału. Bo sprawa wolności społećmej, politycznej
i duchowej wcale nie jest przegrana:
Kultura Europy zaczęła się wtenezas, kiedy pracowite lu-
dzi klasy uwołnione nieco zostały z kajdan owej niewoli,
w które je była okuła feudalna tej ezęści świata konstytu-
cyja. Uciska prawda, zaţobon i teraz jeszeze niektóre kraje.
Ałe najgorzej się dzieje z tymi, gdzie rolnik, który najpierw-
szą i najpiłniejszą składa ludu kłasę, jest jeszeze zbyt nie-
wolnikiem. Jak przeciwnie wcale tam inaezej dzieje się z pra-
cowitością i wnętrzną cyrkulaeyją, gdzie rolnik jest wolny,
a zły rząd nie uciska go... Można się spodziewać, że ów po-
wszechnie dziś panujący duch wolności i własny interes pa-
nujących nie dopuści, aby ta niewola gminu znowu była tam,
gdzie jej już nie masz, przywrócona.
"Tam, gdzie jej już nie masz"... A w Polsce? Swit-
kowski wiedział; co o tym sądzić, jednak nieprędko się
zdecydował poruszyć tę bolączkę, i to w jak pośredni,
okrężny sposób, gdy inni publicyści przypomnieli wo-
łania tylu nam znanych poprzedników.
W r. 1785 spróbowały z Pamiętnikiem rywalizować
ůdwa inne periodyki, oba krótkotrwałe. Nieznany spo-
łecznik, pełen dobrych chęci, ale niezbyt zasobny,
spróbował ratowć od zapomnienia różne cudze pomysły
w miesięczniku Seriarz Projektów do Prawa i Innych
Różnych Pism... Pomiędzy Sejmem a Sejmem Formo-
wanych (cz. I-XII, Warszawa 1785) *. Czynił to, rzecz
jasna, nie dla historii, ale dla społeczności, aby myśli,
które obywateI łowił jednym uchem, nie wylatywały
drugim, ale zostawiały w mózgu pewien osad. Własne-
go programu Seriarz nie zapowiadał, przyjmował, co
mu nadsyłali posłowie Darowski i Mierzejewski o han-
* Ważniejsze ustępy, ss. 3, 26, 37, 40, 65, 67, 79, 163, 168,
224, 242, 269, 2?9, 302, 314, 346, 3?9, 435, 446, 600, 632.
Pod znakiem pracţ organżeznej 405
ţlu wsehodnim, A. Sułkowski o skarbowości, jakiś
Modzelewski o potrzebie co trzyletniej odmiany sędziów
grodzkich i ziemskich, Suchodolski o dozbrojeniu pań-
stwa, któryś Zajączek o doborze oficerów. Parę razy
potrąeił sprawę żydowską, raz pisał o banku narodo-
wym. Można by śledzić własną linię wydawcy w do-
borze wyciągów z dawniejszych autorów (dłuższe ustę-
py brał on z Antoniego Popławskiego), gdyby nie to,
że równie chętnie cytuje on rzekomego Katona polţ
skiego, St. H. Lubomirskiego*, a nawet słusznie za-
pomnianego Szezepana Sienickiego.
Prawdziwą osobliwość stanowi w Seriarzu zaczer-
pnięty głównie z rosyjskiej ustawy o guberniach (której
dostarezył ks. St. Bohusz Siestrzencewicz) plan reformy
administracji wojewódzkiej = zamiast prymitywnego
samorządu wojewódzkiego i zamiast komisji porząd-
'kowych. Na miejsee czezych i bezezynnych urzędów
ziemskieh przewiduje się tu departamenty (dobrego
porządku, wojskowy, sprawiedliwości i p o w s z e c h-
n e j sprawiedliwośei), złożone z konsyliarzy zapewne
mianowanych, lecz nie wiadomo, przez kogo utrzymy-
wanych; administracja pomieszana z sądownictwem;
w każdym razie godny jest uwagi pomysł owego de-
partamentu powszechnej sprawiedliwości, bo tam za-
siądą obok szlachty także ţeputaci mieszezańscy
i chłopscy. "Do tego forum sprawy między dziedzicem
i poddanym et e eonverso, między mieszezanami i rol-
nikami, między plebanami a parafianami tudzież opieka
sierot miejskich i wiejskich"; apelacja do referendaru
* Zwraca uwagę łączność między Seriarzem i broszurą
postaszieoţvską Mţśli patrHjotţczno-polţtyczne do stanóţ Rze-
czypospolitej na sejm r. 1788 zgromadzonţeh..., gdzie także cy-
towany St. H. Lubomirski.
406 Polscţ pżsarze politţcznź
i dalej do Departamentu Sprawiedliwości w Radżie
Nieustającej. Ogólny dobór treści i współpracownikóţv
nasuwa przypuszezenie, że Seriarz był imprezą Szezęs=
nego Potockiego. Zakońezył żywot już w lutym r. 1786:
Dalszy periodyk był też niedługotrwały. Polak Pa-
tryjota 1 miał niewątpliwie dobre chęci, nałapał arty-
kułów z prawa i z lewa, ale umilkł, zanim zrozumiał;
czego właściwie chce. Popularne Uwagi o handlu kra-
jowym zrodziły się niewątpiiwie pod piórem Naţa
(o którym niżej). O najmocniejszej sprężynie rządţ
dowiadujemy się, że jest nią religia. Szkólką trąci
wywód, że Polsce potrzebniejsze teraz wojsko niż od-
miana praw. Jest i rzecz o równości przyrodzonej,
i o potrzebie domów dla ubogich, i z porad ogrodni-
czych i higienicznyeh, nawet pochwała obrzezania;
coś o literaturze, z podziękowaniem Konarskiemu za
poprawę błędów wymowy. Są i wiersze, zapewne po-
chodzące od mecenasa wydawnictwa, którego zgadu-
jemy w osobie Michała Oţińskiego, bo jego chwali
specjalnie Polak Patryjţta w t. IV, i on pewno otrzy-
mał od generała Tolla, wybitnego szwedzkiego masona;
Obraz fżzyczny ż polityczny królestwa szwedzkiego,
z zużelu 7n,żar podobţy do pol.skżego, a w nim prawdo-
mówny opis anarehii i partyjnictwa, które na szezęśc?e
poskromił Gustaw III właśnie wţdług planu Tolla.
Widoeznie i Ogiński hołdował fizjoleratyzmowi, bo
w piśmie znalazl się Zaszezyt XVIII zużeku, czyli przţ-
ktad ojcot.uskżego rządu nad poddanemż pod panowa-
niem margrabiego badeńskiego Karola Fryderyka. Nie-
stety, lekkomyślny mecenas wyjechał w r. 1784 za
1 Polak Patryjota - Dzieło periodyczne przez Towarzystwo
Uezonych na rok 1785, t. I-IV.
Pod znakiem pracy organżeznej 407
granicę; i może dlatego Polak Patryjota usechł z braku
subweneji.
Dziennik Handlowy w ciągu swego żywota
(1786-94) reprezentował stale "pracę organiczną", ale
w późniejszym okresie miewał także zapędy bardziej
górne. Wydawał go Tadeusz Podlecki, ziemianin z Bar-
sławszezyzny; ci, co mu przyznawali "wiekopomne za-
sługi" *, mieli może na myśli także jakichś wyższych
protektorów, może króla i pryznasa, bo własna fortuna
wydawcy szybko topniała. Nie wiadorno, kogo kryją
kryptonimy współpracowników: Sandomierzanin2, Stę-
życzanin, Wrześniak; przypadkiem znany jest Wyszo-
grodzianin Bonawentura Małowieski; najciekawiej pisze
Sandomierzanin. Imiennie występują marszałek Rady
Nieustającej Tózef Chrapowicki **, konsyliarz Jan Lud-
wik Bţcu i kilku korespondentów mieszezan.
Wkład Dziennika w publicystykę owej pracy orga=
nicznej urozmaicał się po trosze według planu obmy-
ślonego przez redakeję. Każdy z nieprawidlowo
wychodzących numerów (za kilka miesięcy na raz)
obejmował rubryki: 1. targów krajowych, 2. targów
zagranicznych, 3. fabryk krajowych, 4. transportu
spławnego, 5. transportu lądowego, 6. jarmarków i kon-
traktów krajowych, 7. opisu miast krajowych, 8. sprze-
* T. Korzon, We2ţnętrzne dzżeje, t. I, Kraków-Warszawa
1897, s. 3-6.
** Crraţowicki Józef (por. Pol. Słow. Eiogr. [artykuł pió-
ra Konopezyńskiegol) przypuszezalnie stykał się też z wydaw-
nictwem Seriarza Projektów i zaţierał głosţw dyskusji nad
Staszieem.
ţ Wećłrg A. Grodka i W. Sierpińskiego artykuły podpisy-
wane "Sandomicrzanin" piţał Jan Ferdynand Nax. Sierpiński
wybór tych artykułów włączył ćo opracowanego przez siebie
Wţboru ţżsm J. F. Naxa, Warsżawa 1ţ.;6.
ţ08 Polscţ pisarze politţczna
daży dóbr, 9. projektów handlowych, 10. szezególnych
i przypadkowych doniesień. Podlecki sam żadnego ţ
kierunku nie dyktował, ale starał się gromadzić jak
najwięcej informacji i wywoływać wymianę zdań. =
Pierwsze uţało mu się w wysokiej mierze. Zwłaszeza ţ
.o zakładach przemysłowych pierwsze roczniki przy-
niosły mnóstwo danych, które by bez nich zaginęły. e
Ale informując musiało pismo notować światła i cienie, :
aż ośmieliło się udzielać głosu w sprawie rażących
nadużyć. W numerze styczniowym r. 1788 dostały się ţţ
słowa prawdy podkomorzemu pnłockiemu Zienowiczowi 'ţ
za to, że mieszezan traktuje despotycznie jak chłopów. :
Zbieranie wiadomości o miastach przyczyniło się nie-
mało do ich społecznego uświadomienia, z czego wkrót-
ce skorzysta Dekret. Drobniejsze komunikaty przybie-
Tały charakter ogłoszeń lub ofert i zmierzały do r
wzmocnienia podstaw finansowych Dziennika. Podlecki ţţ
to sprawił, że Departament Polieji podjął dawną myśI
Zamoyskiego i zaczął w drodze urzgdowej lustrowa _
gospodarkę magistratów miast królewskich, a króI
przed samym Wielkim Sejmem podzielił te miasta na
wydziały.
Co się tyezy wymiany zdań, to najważniejsza od-
lbyła się w przedmiocie ceł i wolnego handlu zaraz
w r. 1786. Pierwszy głos dała redakeja jakiemuś ţţ
"patriocie ministrowi" (mógł nim być chyba marszałek
Michał Mniszeeh, bo drugi znany fiżjokrata, Joachim
Chreptowicz, pisałby mniej po doktrynersku), ale zaraz
zapowiedziano innostronne oświetlenie tegoż problemu.
Minister wychodzi z założenia, że ůcła zawsze spadają
albo na pierwszego sprzedawcę, tj. producenta, albo
na ostatniego "kupca"; pośrednik "przekupień" zawsze
sobie da jakoś radę, a tym producentem, co poniesie
Pod znakienz pracţ organżeznej 409
brzemię cła, jest nieborak dziedzic, nie jego dzier-
żawca ani czynszownik, i oczywiście nie chłop pań-
szezyźniany, te bowiem trzy kategorie ludzi jakoś
istnieć muszą choćby na najniższym poziomie. Gdyby
nawet sąsiednie państwa wytrwały przy swych syste-
mach fiskalnych, Polska na ich cła nie powinna odpo-
wiadać cłami, bo wówezas zamiast jednego eiężaru
dźwigać będzie dwa. Ale jest nadzieja, że dalsze pań-
stwa zmiękezą fiskalizm naszych sąsiadów, a gdyby
tego nie zrobiły, to zagranica wyzyska dziury w naszej
niestrzeżonej granicy, zorganizuje kontrabandę-
i handel jakoś pójdzie. Dopiero pod koniec rozprawy
ministrowi świta w głowie, że trzeba by odróżnić cła
wywozowe i przywozowe, że za tymi ostatnimi prze-
mawiają ważne argumenty, on je jednak z góry uchyla
jako nieistotne i próbuje rzecz wykręcić tak, jakby
każde cło, nawet ochronne, osłabiało siłę gospodarezą
kraju, bo je zapłaci nieborak dziedzic.
Przeciwnik, kryjący się pod tytułem "patrioty
A.C." położył ministra na obie łopatki, bo też górował
nad nim znajomością stosunków i trzeźwością sądu.
W zasadzie ludzie są równi i narody także; powinny
by one tworzyć jedną wielką rodzinę i iść sobie na-
wzajem na rękę; zadaniem rządów byłaby tylko regu-
lacja równoważności w wymianie. Ale rzeczywistość
daleka jest od tego ideału: Wolter powiedział, że sąsiad
sąsiada gotów zawsze utłuc w moździerzu. Wojny
celne są nieuniknione i tylko dowóz rzeczy najniezbęd-
niejszych powinien by być wolny od ceł, dowóz przed-
miotów zbytku i wszystkiego tego, co można by wy-
twarzać w kraju, musi być ograniczany. Polska i tak
ma bierny bilans handlowy: cóż by się stało, gdyby
otworzyć granice wszelkiej przemożnej konkureneji?
410 Polscţ pisarze polityczni
Wolność handlu tak by nas wyniszezyła, że zaczęli-
byśmy kupezyć sami sobą jak Murzynami. Nie może
być formuły racjonalnej na wszystko, w rodzaju:
wolny handel czy reglamentacja; pod tym względem
towary dadzą się podzielić na siedem kategorii, i do
każdej wypadłoby stosować odrębne prawidła. Redak=
cja pisma, przekonana przez korespondenta, poprosiła
go, by owe kategorie bliżej określił, z wyszezególnie-
niem towarów należącychţ do każdej kategorii. On to
uczyni, poniekąd, ale już nie w Dzienniku.
Podlecki nie zrażał się konkureneją Pamiętnika ani
apatią ogółu. Roczniki 1786-87 poza kontrowersją
o wolny handel, poza sprawą miejską i przemysłową
poruszają różne potrzeby: rozprawiają o Żydach,
o przemyśle krajowym, o użyteczności banków, re=
klamują prymasowską spółkę dla produkeji płócien.
Obstają przy budowie państwowyeh magazynów zbo-
ża, a jednocześnie zwalezają to, co byśmy dziś nazwali
kartelami. Chwalą prymasa, że zarządził szezególowe
opisy statystyczne diecezji, ganią rolników na Żmudzi,
że sami siebie ogłodzili wywozem. Zacny wyszogro-
dzianin Małowieski inicjuje "kompanię na uszezęśli-
wienie ojezyzny". Pomysłowy sandomierzanin wolałby
towarzystwo dla korespondeneji z całego kraju. Jakiś
P. K., śtanowezy wolnohandlowiec, nawołuje do zało-
żenia Towarzystwa Ekonomicznego.
Piszących było coraz więcej, ale liezba odbiorców
nie rosła. Z początkiem r. 1787 redakeja doznała emo-
cji, czytając Ilzuagż ţad życżem Jana Za7noyskżego.
Jeżeli ten anonim pozwolił sobie na rewolucyjne ak-
centy, to i Dziennik zabierze się do najgorszych bolą=
czek. Podlecki ogłasza, że będzie piętnował złych
dziedziców i chwalił dobrych, wytacża nawet eałą
Pod znakien't pracţ organicznej 411
sprawę włościańską. Ale i to mu już jako redaktorowi
niewiele pomoże: ůwielka polityka w imię rewolucji
ustrojowej zepehnie wnet na dalszy plan pracę orga=
vticzną.
Tymezasem przecież inteligeneja czy też elita inte-
lektualna przetrawiła najważniejsze problemy polityki
ekonomicznej, poniekąd też samej ekonomii. Nie naszą
jest rzeczą dochodzić tu, czyzn były same.przez się
merkantylizm, kameralistyka, fizjokratyzm i libera-
lizm Adama Smitha. Stykaliśmy się z ich pierwiastkami
poprzednio, ale przed wejściem w epokę Sejmu Czte-
roletniego czas zebrać ich kwinteseneję w polskiej
postaci, tj. stwierdzić, czym one były dla Polski i jak
je sobie przyswajały polskie mózgi. Dwaj badacze
ţoświęcili im specjalną uwagę: Julian Marehlewski*
i Stanisław Grabski**. Pierwszy szukał czystych linii
teoretycznego rozumowania, a gdy ich nie znajdował,
śtawiał noty niedostateczne. Drugi pojmował, że dok-
tryny ekonomiczne służą życiu, i mianowicie życiu
społeczno-narodowemu; jeżeli pewien autor do pewnego
punktu uległ konsekwenejom doktryny, a potem prze-
siadał się na inną doktrynę, to trzeba go tylko o to
spytać, czy powodował się interesem narodowym, kla-
sowym czy prywatnym. Przed takimi to egzaminato-
rami stanęli czołowi ekonomiści owego pokolenia,
z których nas tu nie obehodzą późniejsi, mianowicie
Kołłątaj i Walerian Stroynowski, ale obehodzą Hie-
ronim Stroynowski i Nax.
Ksiądz Hieronim Stroynowski (1752-1815), profesor
prawa przyrodzonego w Akademii Wileńskiej, ogłosił
* Fizjokratyzrn 2.U da2onej Polsce, Bibl. Warsz. 1896.
t* Zarţs rozt,r;oju idei.
412 Polscţ p%sarze polt.tţczni Pod znakien2 pracy organacznej 413
vv r. 1?85 Naukę prau>a przyrodzotzego, polżtyczţego;
ekonorrtżkż ż prawa ţarodów*. Było to w 11 lat po
ukazaniu się Zbżoru Popławskiego, a w 9 po epokowym
dziele A. Smitha O bogactuţże ţarodózv. Że Stroynow-
ski znał pierwszego, to pewne, czy ulegał drugiemu-
rzecz sporna. W każdym razie, jak widać z tytułu,
więcej go obchodziły ekonomika stosowana i prawo
niż naturalny porządek rzeczy, który wykładał zgodnie
z nauką fizjokratów, i mianowicie Quesnaya. Autor
chciałby ścisłością dorównać matematykom i logikom,
ale wie z góry, że go dedukcje z naturalnego stanu
człowieka zawiodą na dzikie bezdroża, więc śpiesznie
przechodził do stanu "pozytywnego" i podporządko-
wuje ekonomikę szeroko pojętej nauce moralnej, bez
której społeczność, "ów stan przyrodzony człowieka"
nie mógłby istnieć. Aksjomatami jego teorii spolecz-
nej są wolność i własność; reszta zasad spleeiona jest
z prawideł i umów dobrowolnych. Nad porządkiem
przyrodzonym wznosi się prawo polityczne, złożone
z norm, które ludzie układają dla zabezpieczenia po-
rządku społecznego. Część III dzieła, tj. właściwa eko-
nomika, uczy, "co narodowi pomaga lub przeszkadza
do obfitości rzeczy ziemskich", przy czym autor akcen-
tuje obowiązek systematycznego ujmowania., a nie
tylko konkretnego rozważania różnych dziedzin pro-
dukcji, wymiany i konsumpcji. W części czwartej nad
całym współżyciem narodów dominuje czynnik ekono-
miczny - handel. Całość ujęta jeśt tak naukowo
teoretyeznie, jak gdyby autor chciał się zadawać tylko
* Nauka miała cztery wydania: 1785, 1791, 1805 w Wilnie
i 1805 w Warszawie. Eibliografia prac o Hieronimie Stroynow-
skim u Korbuta II, 158.
z Quesnayem i Mirabeau starszym. Jednak gdy dotknął
idei przyrodzonej równości, nie wytrzymał i napisał
coś, co mogło popsuć humor herbowym słuchaczom
Akademii Wileńskiej :
Gdy jedni, sądząc się być różnego od innych ludzi ro-
dzaju, przyznają sobie należytości, które im nie służą ani
z przyrodzenia, ani z ugody, i chcą przeświadczyć drugich
o takowych ku sobie powinnościach, do których się oni ani
z prżyrodzenia, ani z dobrowolnej ugody póczuwać nie mogą,
takowa w jakiejkolwiek społeczności nierówność jako jest
dziełem ludzkim, przemocy i niesprawiedliwośei skutkiem,
tak oraz przyrodzeniu jest zupełnie przeciwna, całej społecz-
ności szkodliwa i nikomu rzetelnie i trwale pożyteezna być
nie może.
Aby dać nieco konkretniejsze wyobrażenie o eko-
nomii Stroynowskiego, zaznaczmy, że przez "adbierkę
rolniczą" rozumie on koszt nakładów corocznych plus
koszt utrzymania nakładów pierwiastkowych, a w "do-
brym gospadarstwie rolniczym czysty dochód gruntowy
powinien być przynajmniej równy nakładem coroczţ
nym; rola sto za sto wydaje". Klasa rękoţzielnicza
jest w gruncie rzeczy niepłodna, ale jednak pożyteczna,
bo zwiększa ona konsumpcję, dostarcza rolnictwu ręko-
dzieł i ułatwia zaspokajanie potrzeb i wygód życia.
Jeżeli wyrób ma większą wartość niż surowiec, to
tylko dlatego, że jest złożony z wartości materiału
i wartości kosztu całej subsystencji rzemieślnika zaję-
tego robotą około tegoż rękodzieła.
Już na przykładzie Stroynowskiego widać, że ludzie
poważnie przejęci kwestią życia narodowego nie za-
cietrzewiali się, jak ów minister na łamach Dziennika
ţiandlowego, w jednej teorii, że jej nie powtarzali jak
pacierza za panią matką i umieli sięgać do jej źródła,
414 Polsey pżsarze polżtţcznż
a uwzględniali także mistrzów inaczej myślących, jak
Condillaca, Hume'a Galianiego, a czasem też Smitha,
Jeśli to był eklektyzm, to w bardzo zdrowym gatunku.
Doktryna fizjokratyczna dogadzała poniekąd niewąt=
pliwie pewnym osobom z klasy ziemiańskiej, bo ich
utwierdzała w przeświadezeniu, że są nie tylko rycer-
stwem, ale jedynymi przedstawicielami jedynie twór-
czej agrykultury. Kto umiał być szezery wobec samego
siebie, dostrzegał przy pługu właściwego reprezentanta
agrykultury - czynszownika i pańszezyźnianego ora- ţ
cza *.
Pomagała do otrząśnięcia się z jednostronnej su-
gestii ta okoliczność, że fizjokratyzm konkurował wciąż
z dwoma innymi kierunkami myśli, z któryeh jeden
- merkantylizm - był starszy o dwa pokolenia,
drugi - kameralizm - o jedno, a oba stanowiły dla
Polaka nie wyzyskane nowości. Kameralistyka wywodzi
swą istotę i nazwę od S. P. Gassera, Einleżtung zu der
ţkotzom,żsehen, polżtżsehetz und Ca7n,era1-Wżsse'nsehaft
(1729) oraz I. Gh. Dithmara Eżnleżtung żn dże tikoţ.
Polżzeż- u'nd Ca7n.era1-Wissensehaft (1731), a doszła do
rozkwitu w opracowaniu J. H. G. Justiego i Józefa
Sonnenfelsa. Justi, "Buchermacher" na wielką skalę,
wsławił się w r. 1760 dwutomowym traktatem: Grutzd-
feste zu det' Macht und Gluckselżgkeżt deţ Staateţ, ů
oder ausfuhţlżehe Voţstelluţg deţ gesam7n,teţ Polżzeż- .
ţ O stosunkach panów polskich z fizjokratami Jobert Am-
broise, Magnats polonażs et physżocrates frangais, Paris 1941:
autor nie trafił u Czartoryskich na ciekawy list księdza Bau-
deau do Stanisława Augusta z r. 1773, zawierający myśl, aby
przy okazji pierwszego rozbioru utworzyć na Ukrainie pań=
stewko eksperymentalne z ustrojem rolnym według doktryny
fizjokratycznej (rkps 817).
Pod znakżeţnz pracţ orgańicznej 415
uţżssensehaft, gdzie próbował zmieścić (w oparciu
o Monteskiusza) zarówno ogólną teorię państwa, jak
wykład polityki wewnętrznej, i wiele wskazań prak-
tycznych. Zaraz po nim (1765 r.) rozwinął w 4 tomaeh
Grutzdsatze der Polżzeż- Hatzdlung- utzd ţF'żtzanz-Wżs-
sen.sehaft, gdzie szezególny nacisk kładł na teorię po-
pulacji i bilansu zarobkowego, który jest dlań ważny,
choćby dany kraj nie miał czynnego bilansu płatni-
czego. Wszysţy kameraliści służyli swym absolutnym
panom, ale w tym przekonaniu, że monarehia najlepiej
prowadzi poddanych do szezęśliwości (eudajmonia).
Co do użyteczności dla Polski tych trzech różnych
i z m ó w, to wydaje się pewne, że kraj, objęty spa-
czonym skarykaturowanym fizjokratyzmem szlachec-
kim, potrzebował od Quesnayów, Dupontów i Mer=
cierów de la Riviere jednej, co prawda głębokiej
rektyfikacji: że rolnictwo stoi nie na dziedzicowskim
używaniu, ale na chłopskiej pracy. Merkantylizm przy-
dałby się, gdyby ńas nauczył ochraniać wywóz surow-
ców z korzyścią dla skarbu i odpierać zalew cudzych
fabrykantów, pod warunkiem, żeby istniały fabryki
własne. Otóż najwięeej uwagi poświęcali fabrykom,
ręiiodziełom i obrotowi pieniężnemu kameraliści, i od
nich Polska najwięcej się powinna była uczyć. Nie
sprawi też to ujmy drugiemu obok Stroynowskiego
przodującemu ekonomiście owych czasów, jeżeli go
nazwiemy kameralistą.
Zanim go jednak poznamy, rzućmy okiem na sym-
patyczną książeczkę pt. Lżsty pţzyjacżelskże, jaką
w r. 1781 skomponował, zapewne z zachęty Augusta
Moszyńskiego, dyrektor górnictwa Jan Filip Carosi,
uczony mineralog, rodem z Rzymu, przybyły z Sak-
41B Polscy pisarze politţcznż
sonii, ale sercem przywiązany do Polski *. Są to niby
listy do jakiegoś posła na sejm 1780 r. przypadkiem
znalezione na_ trakcie publicznyzn. Korespondent tak
się ucieszył proponowanymi ulgami dla kmiotków
w kodeksie "wielkiego naszego prawnika", że sam już
pisze o wszystkim innym, a najmniej o rolnictwie:
Pisze niemal felietonowo, niewyczerpująco i niesyste=
matycznie, za to żywo. Jest tu więc trochę o Żydach
(17, 34, 106), o braku dobrych rzemieślników (32),
o konieczności sprowadzania cudzoziemców i dawania
im swobód (38), o podręczniku zasad samorządu dla
mieszezan (41), ó szkodliwości mód (46), o domach
pracy i poprawy dla włóczęgów i hultajów (48), o ich
zużytkowaniu w roli galerników przy spławie rzecz-
nym (51), o wojsku (53), kantonach (56), kawalerii
narodowej (60), twierdzach (65), górnictwie (67); gorąco
przemawia autor za oddaniem tego regale królowi (70),
za wzór stawia Polsce Saksonię, akcentując znaczenie
dyscypliny pracy w kopalniach (78); radzi ochraniać
lasy, szerzyć znajomość historii naturalnej (90), pilno-ţţ
wać interesów polskich na przeprawach rzecznyeh po- ţ
granicznych (97); przyszłość przelnysłu widzi w klasie
kupieekiej, a nie magnackiej, stopę monety radzi
obniżyć, bo inaczej sąsiedzi ją wykradną. Do niektóţ
rych rad Carosiego wypadnie ů nam jeszeze wróćić; tu
zapamiętajmy słowa pociechy, jakimi stara się ori
pokrzepić czytelnika, że nie święci garnki lepią:
Myśmy też ludzie. Naród nasz obficiej nad sąsiedzkie na-
turalnymi obdarzony przymiotami, nic mu nie brakuje do
wynţszenia się na najwyższy stopień, jedno szezera chęć: po--
waga i wytrzymająca statecznośE niemiecka, przenikanie włos= ţ
* O Carosim Pol. Słow. Biogr., [artykuł N. Gąsiorowskiej).
Zwrócił nań uwagę Grabski, treść książki podaje Estreicher.
Pod znakiem pracy organicznej 417
kie, dowcip i żywość zmysłów francuska, głębokość angielska,
łatwość do ţojęcia wszystkiego, zręczność, słowem, nie znam
przymiotu, który by mu natura odmówiła (36).
Rówieśnik Carosiego - Jan Ferdynand Nax (1736-
-1810), urodzony w Gdańsku, syn oficera garnizonu
miejskiego, zapewne Szwajcara, arehitekt, hydraulik,
agronom, ogrodnik, głęboko wykształcony a niesłycha-
nie skromny, żył z dzierżaw i z prac inżynierskich
z dala od stolicy, głównie w Sandomierskiem czy Lu-
belskiem. Bywał zresztą wszędzie, znał Polskę Koronną,
jak rzadko który Sarmata, i po trosze nauczył sżę
pisać lepszą polszezyzną niż niejeden rdzenny Polak.
Praktycznej jego działainości ani umiejscowić, ani
uporządkować w czasie jeszeze nie potrafimy. Plon
myśli teoretycznej powstawał na kilka lat przed Sej-
mem Gzteroletnim w postaci dzieła, które autor zde-
cyduje się ogłosić bezimiennie i bezpretensjonalnie
dopiero w r. 1790. Jest to Wykład początkozuych p'ra-
ţwideć ekoţoţnżkż polżtycznej *.
Tu musimy przecież odrobić jedną zaległość, aby
pozostawić czytelnikowi do rozstrzygnięcia pytanie:
czy Nax, 22-letni, miał nauczyciela ekonomii. jeszeze
za czasów śaskich, czy też sam z czyjąś doradą juţ
wtedy wyprzedzal Polaków wiedzą kameralistyczną.
Uniwersały królewskie i instrukeje sejmikowe od daw-
na biadały nad nędzą handlu w Polsce. VVreszcie
w r. 1758 znany Mitzler de Kolof wydrukował w No-
wych Wiadomościach Ekonomicznych i Uczonych
czyjś artykuł O sposobach ustanoz.vżeţża handlóţ
* L'okładne streszezenie naLk Naxa dał J. B. Oczapowski,
Roztrząsania ż rozbiory (krótki życiorys czeka na druk). (Pióra
lionopezyńskiego, złożony w redakeji Pol. Słow. Biogr.].
ţ7 - Polscy pisarze polityczni XVIII wiehu
418 Polscy p2sarze polityczn2
zţ> Polsce ż przypro'wadze'nża żeh do doskonałośeż. Lu-
dzie, któryeh olśniewał wzrost kapitału handlowego
w Holandii czy Anglii, dowiadywali się z artţkułu,
że po pierwsze zaczynae trzeba od wyzyskania bogactw
haturalnyeh kraju, potem handel badać, organizować
i regulować, wreszcie dostosować do tego celu politykę
celną i do pewnego stopnia nawet politykę wyznanio-
wą. "Polska zaiste niemal wszystko to ma, cokolwiek
do potrzeby i wygody żyeia ludzkiego należy", nie
wyłączając nawet jedwabników i różnych kruszców,
których dotąd nie umie dobywać. Oby tylko rząd
("regeneja") i społeczeństwo mądrzej z tych skarbów
korzystały. Rzeczą rządu jest badać krajowe potrzeby,
śledzić obrót towarócův i bilans handlowy. Okaże się
z badania, że jak dotąd "nawet stołeczna Warszawa
bardziej żyje z przemarnowania, aniżeli żeby się miała
bawić pożytecznym handlem", eóż dopiero myśleć
o prowinejonalnych mieścinach. W zakresie produkeji
należy ustanawiać nagrody za dobre wytwory, jak
w Anglii i Szwecji, kształcić rzemieślników, sprowa-
dzać zza graniey biegłych instruktorów. W zakresie
handlu zawierać korzystne traktaty handlowe, nie
tyle tworzyć jarmarki i wysysać z nich zyski, ile strzec
się monopoli, zachęcać do łąţzenia się w kompanie.
5połeczeństwu wpajać zasady samowystarezalności
I patriotyzmu ekonomicznego: "patrzmy tylko na damę
albo kawalera polskiego", jak się popisują strojem
zagranicznym, jak niesłusznie narzekają na lichotę
polskich wytworów. Gdy rząd edyktami pouczy oby-
wateli o ich obowiąz_kach i sam zastosuje zdrowe zasady
ochronne, możemy jeszeze naprawić skutki swego za-
cofania. Owych zaś zasad autor ustala pięć: obkładać
ciężkimi cłami mniej potrzebne towary obce, mier-
Pod znakiem pracy organicznej 419
nymi - towary konieczne, zakazać wywozu niezbęd-
nych surowców, wypuszezać bez ceł przetwory rodzime,
miernie clić towary przewozowe. Nie zapomina oczy-
wiście autor o naprawie dróg, mostów, ulepszeniu
poczty, wprowadzeniu obrotu wekslowego. "Kraj ten
ma wiele rzek, na których statki iść mogą. A z Gdań-
ska może jeszeze większy handel się prowadzić do
cudzych krajów... lubo handel gdański już teraz dosyć
znaczny jest". Przydałoby się w stolicy kolegium ku-
pieckie; bardzo pożądana wolność sumienia", bo z tej
przyczyny Holendrowie i Anglicy jako ńajhandlow-
niejsze nacje cierpią wszystkie religie, aby tylko
w przepisanych granieach swoich zawsze się trzymały".
Czego w rozprawie nie ma - to jakiejkolwiek krytyki
ustroju rolnego w Polsce, od którego przecież zależała
siła nabyweza rynku wewnętrznego, ta podstawa kapi-
talizacji. Zresztą merkantylistyczny postulat, aby rząd
ţbał o niskie ceny zbożowe (98), musiał wywołać nie-
smak u ezytelników-ziemian, i może wskutek tego
rozprawka uczonego Niemca - ktokolwiek nim był,
Mitzler czy Nax, przeszła bez trwałego wrażenia*.
A teraz wróćmy do dojrzałego Naxa jako niewątpli-
* Że młody Nax mógł bye autorem albo współautorem
rozprawki w Wiadomościach Ekońomieznych, na to wskazuje
szereg zbieżności z późniejszymi jego pismami: wzmianka
o Gdańsku, o pożądanych niskich cenach na zţoże, znajomość
naturalnych zasobów Polski, zwłaszeza górniczych, uwagi
o uspławnieniu rzek, o traktach handlowych, o jedwabnictwie,
o toleraneji, o wystrojonych po cudzoziemsku damulkach,
wreszcie cały proponowany system ceł. Co do języka i stylu,
to musiał ktoś poprawiE w redakeji, bo później Nax pisał nie
lepiej. Że na razie mało się interesował rolnictwem, to byłoby
całkiem naturalne u gdańszezanina, który dopiero co przybył
do rdzennej Polski i dopiero później miał się zetknąć z wsią.
420 Polscţ ţisarze politţczni
wego autora ţVykładu. Jakby uprzedzając krytykę praţ
prawnuków (J. B. Marehlewskiego, który nazwie jego
dzieło niedołężnym zlepkiem kameralistycznych zasad),
oświadezył na wstępie, że się nie kusi wcale o system
naukowy. Chodzi mu jako patriocie o ekonomikę, tj.
o praktyczne potrzeby Polski, a jeżeli z ich powodu
wymyśli coś, co ma nieprzemijającą wartość, to chyba
tym lepiej dla niego. Państwo żyje z podatków; z nich
najpewniejszy gruntowy - nie dlatego, żeby ziemia
była jedynym czy pierwiastkowym źródłem dochodu,
ale po prostu ponieważ pod rządem republikańskim
(autor nie chciał powiedzieć: niedołężnym) ludzie się
sprzeciwiają podatkom pośrednim "od rzeczy". Jeżeli
nie starezy dochodu z gruntowego (a wiadomo było
z odwiecznej polskiej praktyki, że nie wystarezy), to
trzeba sięgnąć do poţatków osobowych i akcyz, ale
przede wśzystkim nacisnąć zbytek. Cła należy przy-
stosować do funkeji gospodarki krajowej, rozmaicie
obciążając artykuły pierwszej, drugiej i trzeciej po-
trzeby, przy czym druga kategoria służy "przystojnej
wygodzie", a trzeeia dogadza rafinowanemu zbytkowi.
Jak wszyscy kameraliśei, Nax życzy Polsce dużo
ludności, podnosi jednak, jak przed nim Wybicki, że
bogactwo narodowe wytwarza nie masa nędzarzy, ale
wielka liczba mieszkańców, żyjących dostatnio i wy-
twarzających ponad swoje minimum egzysteneji. Chło-
pom rad ulżyć, ehoć wie, że zupełne ich wyzwolenie
to ideał dalekiej prźyszłości; na razie dać by im choć
cząstkę sprawiedliwości, zasłonić ich od ucisku. Z prze-
glądu źródeł dochodu spolecznego wynika stara prawda,
że najpewniejsze jest rolnictwo. Handel, choć nieraz
niesie krociowe zyski, zależy od ókoliczności zewnętrz-
nych, można go wydrzeć, skrępować; rola, umiejętnie
Pod znakżem pracţ organtezneţ 421
uprawiona, nie zawiedzie, więc trzeba zakładać szkoły
rolnicze, wzorowe fermy, krzewić postępowe sadow-
nictwo,ţ odebrać starostom-emfiteutom "chleb zasłużo-
nych", a wydzierżawić państwowe folwarki najlepszym
agronomom.
Na pozór wszedł tutaj Nax w tok rozumowania
fizjokratów, ale na szezęście zaraz zeń wykraeza, traf-
nie krytykując ich skrajną doktrynę o bezpłodności
handlu i przemysłu: jakież to nowe wartości wykuwa
rzeźbiarz choeby z kamienia! Piszącego porywa raz
po raz polska rzeezywistość: z pociechą wskazuje na
różnorakie początki krajowego przemysłu, z lubością
rozpisuje się o czekających na przetworzenie surow-
cach - byleśmy się nauczyli obywać bez angielskiego
fţrfuru, styryjskich kos i gdańskich sznurów. Napa-
trzył się autor na utrudnienia, jakich rzemiosła doznają
od urzędów wojewódzkich, nasłuchał się niemądrych
narzekań na lichotę krajowych wyrobów: jakże nie
mają być liche, kiedy nie mamy ani wykształcenia, ani
kapitału? Kapitały rosną tam, gdzie rząd faworyzuje
handel, można je także zbierać, łącząc drobnych wy-
twórców w spółki, reorganizując (ale nie znosząc)
przestarzałe cechy, ułatwiając kredyt kupcom krajo-
wym, aby mogli dotrzymać placu zagranicznym, któ-
rym obey producenci dostarezają kredytu. Jako ogólną
wytyczną dla polityki celnej państwa wskazuje Nax
ţxaczej wzmaganie sił krajowych niż zwalezanie obcej
konkureneji, i dlatego przeciwny jest cłom prohibi=
cyjnym.
Czytali te rozsądne rady dopiero ludzie Sejmu
Czteroletniego, kiedy pracę organiczną porwała w swe
tryby wielka polityka - jak wiadomo, polityka tra-
giczna. Spotkamy się z Naxem i kameralistyką przy
422 Polscy pisarze polżtyćzni
rozpatrywaniu poszezególnych zagadnień epoki reform,
i wtedy można będzie ogarnąć całość kierunku, który
wielce się przyezynił do przezwyciężenia u naś śzkoły
fizjokratycznej. Na razie trzymajmy się ram chro-
nologii.
W r. 1786 ujrzała światło dzienne niewielka, ale
treściwa rozprawa pijara Konstantego Bogusławskie-
go (1754-1819), O doskoţałynz prau;odaz,ţstwże. Jeste-
śmy do tego przyzwyczajeni, że pijar przoduje w roz-
śzerzaniu horyzontów myślowych i w czytaniu na-
wet... książek podejrzanych. Tytuł dziełka przypomina
głośną w Eur_opie Naukę prawodawstwa (Seżen,za della
legislaziotze) Filangieriego, ale tych ksiąg, świeżo
umieszczonych przez Rzym na indeksie, nasz autor nie
cytuje, za to raz po raz wyglądają z jego kart Ma-
chiawel, Bacon, "Lok", "Hum", "Kiene", "Kondyllak"
nawet już "Biurk" (Burke), i trudno oeenić na oko
eo autor wziął z własnych doświudezeń lub rozważań,
a co wyczytał u mistrzów. Nie śmie on z nimi się
spierać, tylko z młodzieńţzym entuzjazmem wyznaje
wiarę w cuda edukaeji i oświaty. "Niech tylko słowa
mają prawdziwe znaczenie swoje, a wszelkie badania
w moralności i polityce wnet rozwiązane będą".
Wszystkie błędy w moralności i polityce są błędami
niedoświadezenia. Bacon nauczył nas szukać prawdy
w naturze ludzkiej, Condillac odkrył niezmierne moż-
liwości wychowania. "Człowiek się rodzi w społecz-
ności (więc nie d I a społeczności, jak chciał Wy-
bicki) i dla nieuchronnyeh potrzeb swoich w niej ko-
niecznie zostawać musi". "Wszyscy ludzie tęż same
mają przyrodzenie, wszyscy co do własności i wolności
swojej osoby są zupełnie równi i niepodlegli" i tak
dalej. Wielka szkoda, że autor z akademickich wyżyn;
ţ,
Pod znakżem pracy organżezneţ 423ů
gdzie króluje matematyka i mechanika, nie sehodzi
na glebę ojezystą. Ot, choćby na stronie 89 czyta so-
bie Polak wezwanie:
Rodzisz się wolnym, umiejże korzystać z tejże wolności,
zażyjże tego daru, który ezłowieka różni od niewolnika po-
ţłego i domowego bydlęcia... na dobro własne i oświecenie
wszystkich narodów. Uważajże w hołdach dzisiaj jeszeze czy-
nionych oświeconym narodom greckim, uważajże, mówią, te
hołdy, które ći odda sprawiedliwa potomność: a widok tako-
wy niechaj ci będzie zachętą.
Ba - ale w oświeconej Grecji byli eupatrydzi i pe-
riojki, metojki i heloci, niewolnicy... Chciałoby się
spytać: czy takie formy społeczne ma w r 1786 naśla-
dować w Polsce "doskonałe prawodawstwo ? Spóleześni
na książkę Bogusławskiego, o ile wiadomo, nie reago-
wali *.
Około tegoż czasu w dalekiej kazimierzowskiej
Wiślicy o sprawach mniej akademickich rozmyślał
inny ksiądz, skromny kustosz kolegiaty, Józef de Pu-
get-Puszet**. Zapomnieć mu można baronowskie
z Franeji pochodzenie, skoro on myślał nie po baro-
nowsku, czuł po polsku, a pisał po europejsku. Czło-
wiek niemłody, "zmożone siły" swoje włożył w dwu-
tomowe dzieło O uszezęślżwżeţiu narodóz.u3, które po-
rlobnie jak dobroczynny filozof zadedykował "Kocha-
nej Ojezyźnie". Ojezyzna, uosobiona w elicie politycz-
nej, przyjęła to dzieło mileząco, bez pochwał i pole-
ţik; historycy także o nim nie wiedzą, nawet ci, co by
wiedzieć powinni. A jest to traktat tak mądry i zacny,
* Por. Grabski, op. ćit., s. 261-G; L. Uziębło, Oma1 nże za-
noţn.nżanż, Tygodnik Ilustr. 1919, nr 40-1.
** Pominięty u Korbuta II.
a T. I-11, Warszawa 1788-1989.
424 Polscţ pisarze polityczni
że gdziekolwiek go otworzyć (mówimy o tomie I bez
2astrzeżeń, a o drugim - z małym zastrzeżeniem),
trudno nie przyznać, że tutaj autor ma raćję.
Skromr>y ksiądz kustosz wie, że po tylu wyszłych
pismaeh nie powie nic- nowego, zwłaszcza po takim
Monteskiuszu. Mógłby sobie zrobić rozgłos, gdyby po-
lemizował, gdyby odsłaniał jaskrawe fakty lub cyfry,
gdyby się popisywał erudycją lub wymianą zdań
z głośnymi autorytetami. On takie sposoby zostawił
innym, bo wolał na 600 stronicach wyłożyć jak naj-
więcej w ł a s n y c h myśli, a zarazem poprawić wy-
krzywione poglądy niektórych rodaków. Na pewno
miał przed oczyma niefortunne opus Majchrowicza,
a możliwe, że chciał też skorygować młodocianą mąd-
rość Bogusławskiego.
Pogodzić religię ze zdrową polityką - to cel jego
zabawy" (nawiasem mówiąc, zawsze mówi o religii,
a nie o wierze, jak to czynili konfederaci barscy, i bo-
daj nigdy nie używa określenia: katolicka). Jedni pu=
blicyści zostawiają religię na boku, jako rzecz dla
państwa obojętną; inni ją uważają za szkodliwą. "Inni
na koniec sądząc religią jako nieuchronnie do uszczę=
śliwienia potrzebną, rządcom i poddanym wystawują
ją przed oczy, ale w takim, a jej wcale nieprzyzwoi-
tym pozorze, że więcej nad zrażeniem serc i umysłów
od niej, aniżeli nad zaleceniem jej zdają się pracować":
Puszet założył sobie przeprowadzić dowód, że ani
prawa, ani zabiegi polityczne nie dadzą n a r o d o m
szczęśliwości, jeżeli na pomoc im nie przyjdzie cnota
(po dzisiejszemu etyka), a nigdy cnota nie ostoi się
przed naporem interesu i namiętności, jeżeli ją bę-
dziemy ujmowali jako "instynkt moralny", a nie jako
nakaz boży.
Pod znakiem pracţ organicznej 425
Dziwujemy się nieraz, skąd pochodzi, że przedtem byliśmy
w poważaniu u wszystkich, dziś w pogardzie nas mają prawie
wszystkie narody; przedtem wojska nasze waleczne zdawały
się straszne sąsiedzkim narodom, dziś nie tylko w stanie nie
jesteśmy dawania odporu, ale ktokolwiek zechce, na czele
kilkuset ludzi bezpiecznie rozkazywać nam może; przedtem
nie tylko własnego broniliśmy odważnie, ale nadto cudze pa-
nowaniu naszemu podbijaliśmy kraje; dziś obce narody bez-
prawnie i wśród pokoju dzielą się krajem naszym, a my obo-
jętnym patrząc okiem, sami pod jarzmo niewoli składamy
karki nasze; przedtem opływaliśmy w bogactwa i panowie
nasi w możności swojej równać się prawie z monarchami
mobli; dziś uţóstwo powszechne zastąpiło miejsce bogactw,
upadły najmożniejsze domy, skarbce spustoszone, dobra na
tysiączne części poszarpane zostały, a ci nawet, którzy po-
wierzchownym państwa jeszcze pozorem ţłyszczą, po większej
części, gdyby co cudzego mają oddawszy, przy własnym tylko
zostali, znaleźliby się w najsmutniejszym ubóstwa stanie.
Przedtem tak wiele zacnych liczono patriotów, którzy krzesła
senatorskie, miejsca poselskie i inne w narodzie zastępując
urzędy, samą tylko w radach i czynnościach swoich gorliwą
ku Ojczyźnie rządzili się milością: dziś Ojczyzna czczym
tylko dla nas stała się imieniem, a na własny oglądając się
zysk, gotowi bylibyśmy podobno popchnąć ją sami ku ostat-
niej zgubie, bylebyśmy tylko w szczególności dla siebie ja-
kiejkolwiek z upadku jej korzyści spodziewać się mogli. Ja-
każ więc przyczyna tak nagłej i tak przeciwnej odmiany?
Majchrowićz odpowiedziałby z punktu: herezje.
Ale Puszet wie, że heretyków, tj. protestantów, w upa-
dającej Polsce był znikomy procent, więc nie oni pod-
kopują cnotę, której politycznym wyrazem jest pa-
triotyzm in capite et in membris. Interesy klasowe
i rodowe dawno by ojczyznę rozniosły, uratować się
ona może tylko przez "dobre obyczaje", których zna-
czenie autor wykazuje najpierw ze strony monarehy,
potem od strony poddanych. Trochę kłopotu sprawia
ţiszącemu Piotr Wielki, co maczał ręce we krwi pod-
426 Polscy pżsarze polżtycznż
danych, a państwa nie unieszezęśliwił, przeciwnie, ţ
stworzył zeń moearstwo. Ale to był unikat w historii;
a zresztą jakąż on nadludzką miłość żywił ku swej
ojezyźnie. P o d d a n i przez patriotyzm dotrzymywali
wierności nawet królom szaleńcom (Szwedzi - Ka- ;e
rolowi XII); o ileż więcej pobudek mają o b y w a t eţ ţ
le wolnej Rzplitej, by cnotą nadrabiać braki ustro ţ
jowe. Wolnose uzgodniona z moralnością polega na ţ
tym, aby nie być zmuszanym do tego, czego się czy= ;
nić nie powmno. Rozwmięcie zasady tej w dzisiejszym ţ
społeczeństwie, gdzie jest już własność, a nie ma pier- ţ
wotnej równości, stanowi zadanie ogromne i wymaga "ţ
ţţ1
nie lada umiejętności. Tę umiejętność prawodawstwa ţ
wykłada Puszet w szeregu rozdziałów bardziej poueza- ~
jąco niż Bogusławski. Majehrowicza jeszeze raz popra-. *
wia, że w doborze ludzi naleźy się mieć wzgląd na ţ
uszezęśliwienie ojezyzny, a wcale nie na starożytneţ
domy. Rousseau odsyła do tych pierwotnych ludów, ţ
co nie zaznały jeszeze nauk i zgorszenia. Wbrew Bogu- e
sławskiemu twierdzi, że nauki prosperują, gdy są udzia- 'ţ
łem intelektualnej elity, a nie muszą zaprzątać całego ţ
gminu; dobre natomiast obyczaje potrzebne na równi=
wszystkim. Gdzie indziej znów musi bronić nauk przed ţ
kimś takim, co w nieh widzi przyczynę różnych klęsk. 'u
Bardzo racjonalnie i przewidująco, jakby pisał dla
XX, a nie dla XVIII w., formułuje zasady, jakich się
powinien trzymać rząd troskliwy o rozkwit nauk:
Pierwszą zasadą jest wolność.
Gdziekolwiek rząd krajowy zbytecznie surowy, gdzie pod-
danych umyśły ţahukane bojaźnią, gdzie podatki podniesione
wysoko, gdzie zabiegom i dowcipowi przez zdzierstwa żatamo ţ
wana droga, tam nauki krzewiE się pomyślnie żadną miarą
nie mogą. Czytajmy ţ ciekawością wszystkich narodów dzieje;
Pod znakżem pracţ organżeznej 421
znajdziemy wszędzie, że z wolnością i swobodą ściśle złączone
nauki nigdy tyranii i gwałtem panującej mocy podbijać się
nie dały.
Drugim warunkiem - mecenat; trzecim działanie
na miłość własną, więc powoływanie na stanowiska
ludzi wyżej wykształconych. Sposób czwarty: nieeh
akademie zobowiązują swych członków do pracy nad
ţkreślonymi zadaniami, niech ich sobie wybierają
swobodnie, także spośród cudzoziemców. Sposób piąty:
nagrotly naukowe; szósty - fundusz wydawniczy na
rozpowszechnianie dzieł po cenach dostępnych (nigdzie
druk nie kosztuje tak drogo jak w Polsce); zakładanie
drukarń i papierni. Siódmy: "filadelfia" z akademiami
zagranicznymi dla wymiany ludzi i dzieł, bo Europa
za mało nas zna. Ósmy - stypendia na podróże za-
graniczne, ale tylko dla kandydatów dojrzałych, sprag=
nionych wiedzy, znających kraj rodzimy, obyczajţ
nych i patriotycznych.
Potem dopiero nawiązuje do tematów Naxa i Stroy=
nowskiego, Pamiętnika i Dziennika. I tutaj również;
czy rozprawia o rolnictwie, czy o handlu zewnętrz=
ţym i wewnętrznym, o cłach ezy o zbytku, zachowuje
równowagę i samodzielność sądów wobec wszystkich
"izmów", argumentuje wszechstronnie, syśtematycz=
nie, punkt po punkcie. Zdrowa polityka każe szacować
stany według ich użyteczności dla państwa. Przy-
puś‚my, że stan szlachecki wart szezególniejszego
nad inne szacunku, "bo nie inaczej tylko cnotą i wa-
leeznością przodków swoich dokupil się klejnotu szla-
chectwa", przypuś‚my, że kupiec mieszezanin nie my-
śli o ojezyźnie, gdy stoi za ladą. Ale handel jest tak
użyteczny dla organizmu narodowego, że mu się
wszelka pomoc do wydobycia ż upadku należy. Z wła-
ţ;, " "t. i, ţjY ' i ;;ţiE' 1 ţ ţ ţ ; ; E ţ,
428 Polscy p2sarze polatţczni
ściwą sobie szerokością poglądu autor rozumuje np: ţ
tak: jeżeli niezbędny jest zakaz wywozu pewnych pro-
duktów, to rząd na tym nie może poprzestać, musi się
starać o wzmożenie produkeji chronionego wytworu, rţ:
aby można było we właściwej chwili nakaz cofnąć. ţţ'
Podobnie rzecz się ma ze zbytkiem; polityka ekono-
miczna powinna być giętka, zróżnicowana, a nie sza=
blonowa: też bywają zbytki niewinne, a nadmiarry-
gorów tłumi w społećzeństwie rozmach gospodarezy
Mówiąc o miastach nie pomija oczywiście Puszet kwe-
stii żydowskiej. Na fabrykach się nie zna, więc o nich
ledwo wspomina. Za to ex re rolnictwa ma tyle do `
powiedzenia o chłopach, że mu się na ten temat będzie
należał głos w innym ůmiejscu*:
Tom drugi cały jest poświęcony znaczeniu religu
ţla wewnętrznego uszezęśliwienia człowieka; są tam
zdania o cenzurze ksiąg, o różnowierstwie, na które
każdy się mógł i może zgodzić; ale i tam zdabywa się ţ
ksiądz Puszet na wysoki stopień spokojnego, logicz-
nego rozumowania i szlachetnej oceny. Więc czemuż
go zapomniano? Po pierwsze, pisał, jak na owe chwile,
żbyt równo, nie działał na nerwy, w tym podobnyţ
może ţo "nudnego" księdza Mably. Po wtóre, przy-ţ
szły chwile, kiedy stolica i kraj zapragnęły głośnego
krzyku, a nie spokojnej perswazji.
* Rozdz. XIV (to,ţlţţfiţ' ţţśţţdWie chłopskiej
ţjg)1
ţ ţ,ţ
" ţ
OD WYDAWCY
Dnia 29 listopada 1948 r. na posiedzeniu Wydziału
Historyczno-Filozoficznego Polskiej Akademu Umie-
jętnośei Władysław Konopezyński "przedstawił własną
pracę pt. Polscy pżsarze polżtycznż XVIII zţżeku" (Spra-
wozdania z czynności i posiedzeń PAU, Rok 1948,
Kraków 1949, s. 493-497). Nad wykońezeniem tego
rizieła Autor pracował niemal do końea życia. W przy-
pisach cytuje pozyeje, które ukazały się w r. 1951 -
zmarł 12 lipca 1952.
Rękopis i maszynopis autorski obejmuje dwa to-
my, stanowiące pod względem konstrukeji dwie za-
mknięte całośei: pierwszy zawiera omówienie litera-
tury politycznej od początku XVIII w. do Sejmu
Czteroletniego, drugi rozpoczyna się od przedsejmo-
wego wystąpienia Stanisława Staszica ("Uwagi nad
życiem Jana Zamoyskiego") i w zasadzie dotyczy lite-
ratury politycznej Wielkiego Sejmu. Jeszeze za życia
Autora ukazało się kilka artykułów napisanych na
marginesie tomu II. Są to: Wśród błędóţ, Przegl.
Powsz. 230 (1950); Staszżc a Kołłątaj, Przegl. Powsz.
231 (1951); Tţzecż nauczycżel Wżelkżego Sejţn,u, Przegl.
Powsz. 232 (1951); Wol'ność d'ruku za Stanżsłau>a Au-
gusta, Sprawozdania z czynności i posiedzeń PAU
Rok 1951. Zważywszy to częściowe ogłoszenie wyni-
ków tomu II oraz licząc się z okolicznością, że po
śmierei Autora stan badań nad Sejmem Czteroletnim
poważnie się posunął, zdecydowano wydać jedynie
tom I, uzupełniając tytuł oryginalny dodaniem w na-
wiasie: "(do Sejmu Czteroletniego)". W tej sytuacji
wstęp Autora, napisany pod kątem widzenia obu to-
430 E. Rostworowski
mów, w swyeh zapowiedziach wykracza poza to, co=ţ
czytelnik otrzymał. Wydało się jednak rzeczą słuszną
zachować ten wstęp na początku dzieła.
Polscy pżsu7ze polżtycznż jest to książka ukońezona,
brak jej jednak tego ostatniego "przyłożenia ręki",
do którego zazwyczaj skłania autora moment oddania
pracy do druku. Pozostały pewne nie wypełnione luki;
ostały się, być może, niektóre ujęcia jeszeze robocze
a prowizoryczne.
W spuśţiźnie po Władysławie Konopezyńskim, prze
chowywanej w dziale rękopisów Biblioteki Jagielloń-ţ
skiej, znajdują się trzy wersje Polskżeh pżsaţzy polż-ţ
tyczţych:
I - Rękopis autorski, mający wiele luk, sporo mar- ţ
ginesowych dopisków o charakterze roboczym i całko=
wicie pozbawiony przypisów.
II - Tzw. maszynopis autorski, który został spo-
rządzony nie przez autora i nie pod jego dyktatem:
Świadezą o tym błędy, które popełniła osoba prze-
pisująca tekst, natrafiając na trudności w odezytaniu
rękopisu. Ów maszynopis przynosi wypełnienie więk-
szośei luk istniejących w rękopisie oraz zawiera wiele ţ3
własnoręcznych dopisków Autora. Autor uzupełniłţţ
więc ów roboczy maszynopis, nie przeprowadził jed
nak systematycznej kontroli tekstu, o czym świadezą
liczne nie poprawione błędy kopisty, zniekształcone
wyrazy obce, nazwiska itp. W maszynopisie autor-
skim pojawiają się przypisy, ale często ujęte bardzo:'_ţţ
skrótowo i obfitujące w puste miejsca. Gdzieniegdzie "ţ
Autor własnoręcznie uzupełnił przypisy, ale stanowią
one najmniej wykońezoną część pracy. Również nader
niesystematycznie zostały wniesione do tekstu odsy-
łaeze. Odniesienie przypisów do właściwego miejssa
tekstu w wielu wypadkach pozostało sprawą otwartą.
III - Tzw. maszynopis wydawniczy to czystopis; :
który stanowi podstawę niniejszej publikacji. Maszy-
nopis wydawniczy nie tylko uwzględnia dodatki i ko-
rektury wprowadzone przez Autora w maszynopisie
ţutorskim, ale przynosi również pewną (niewielką}
Od Wţdawcy 431
liczbę nowych zmian redakcyjnyeh. Na tym czysto-
pisie nie spotykamy ręki Autora. Kontroli tekstu nie
przeprowadzono i obok dawnych nie poprawionych
ţbłędów pojawiają się nowe; będące wynikiem powtór-
;ţ nego przepisywania. Pozostało trochę miejsc pustych
(niedokońezonych cytat, niewypełnionych dat, tytułów,
ţliczb, nazwisk itp.). Przypisy i odsyłacze pozostały
ţ w zasadzie bez zmian. Kopista, zarówno wersji II, jak
III, opuścił niektóre fragmenty tekstu autorskiego,
które były trudno czytelne lub dopisane na odwrocie
stron czy na luźnych wstawkach. Powstało również
kilka omyłek wynikających z pomieszania przy prze-
pisywaniu kolejności kart.
Aby tzw. maszynopis wydawniczy mógł się stać
podstawą publikacji, należało przeprowadzić jego kon-
trolę. W tym celu paralelnie sezytano wszystkie trzy
wersje, dając pod ţvzglęůţem redakcyjnym pierwszeń-
stwo wersji III, pod względem zaś formalnej popraw-
ności rękopisowi autorskiemu w postaci wersji I i od-
ręcznych dopisków z wersji II. W wyniku tej konfron-
taeji uzyskano tekst nie nastręczający wątpliwości co
do odtworzenia tekstu Autora (nie ma miejsc nie od-
czytanych). Pozostały jednak miejsća puste (zwłaszeza
w przypisach) i pozostały niejasności płynące stąd, że
Autor, obficie operując cytatami, nie zawsze zazna-
czył miejsee otwarcia i zamknięcia cudzysłowu. Wy-
nikła więc potrzeba konfrontaeji cytatów z ich źródła-
mi. Wydawca nie miał możności przeprowadzić tej
konfrontacji w sposób pełny (zadanie bardzo utrud-
e nione na skutek tego, że Autor z reguły nie podawał
stron cytowanyeh dzieł), uzyskano jednak w wielu
wypadkach wyjaśnienie sprawy zamknięcia i otwarcia
cudzysłowów, niekiedy również sprostowano zauważo-
ţ =ů ne omyłki Autora w cytowanych tekstach. Sprawę
powiązania tekstu z przypisami poprzez właściwe
umieszezenie odsyłaczy wydawca przeprowadził w
znacznej mierze na własną odpowiedzialność, nie na-
trafił jednak w tej sprawie na istotne trudności, które
;żţţ poddawałyby w wątpliwość rozmieszezenie odsyłaczy
432 E. Rostworowski
w tekście. Pozostała kwestia pustych miejsc. Jeśli wy-
pełnienie luk tyczyło spraw oczywistyeh, sprawdzal-
nych w podręcznych pomocach naukowych (pełny ty-
tuł, rok wydania, daty życia znanych ludzi, daty waż-
nych wydarzeń historycznych), wydawca nie uważał
za celowe wyróżniać graficznie swyeh uzupełnień.
Natomiast uzupełnienia wydawcy w sprawaeh angażu-
jących naukową odpowiedzialność autorską zostały po-
dane w nawiasach kwadratowych.
Dzieło Władysława Konopezyńskiego oddano do
druku w 13 lat po śmierci Autora. W latach tych na-
rosła literatura przedmiotu. Zaistniała więc potrzeba
dokonania dwóch czynności: 1) wprowadzenia przypi-
sów wydawcy, 2) uzupełnienia książki bibliografią pţ-
zycji, które się ukazały po roku 1951.
Polscy pżsarze polżtyczţż są książką obfitującą
w ustalenia czy propozycje typu biograficzno-biblio-
graficznego. Chodzi tu głównie o zawiłą często sprawę
autorstwa pism anonimowych. Władysław Konopezyń-
ski, zarówno w swych poprzednich pracach, jak i w tej
ostatniej, występuje z szeregiem hipotez atrybucyjnych.
Oszezędność prezentowanego przez Autora aparatu na-
ukowego nie zawsze ułatwia kontrolę tych hipotez.
Wydawca nie zamierzał dyskutować z hipotezami, które
do tej pory nie spowodowały kontrowersyjnych opinii
w literaturze przedmiotu (jak np. przypisanie przez
W. Konopezyńskiego już w r. 1951 Kołłątajowi autor-
stwa listów Anonima do Andrzeja Zamoyskiego). Nato-
miast wydawca w swych przypisach (w odróżnieniu od
przypisów autorskich oznaczonych nie gwiazdkami, lecz
liczbami) starał się konfrontować wywody Autora
z odmiennymi poglądami, które już znalazły swój wy-
raz w literaturze przedmiotu. Przypisy wydawcy zo-
stały również wprowadzone w postaci odesłania ţo
źródeł czy literatury przedmiotu (w zakresie pozycji
sprzed r. 1951) tam, gdzie odezuwa się brak przy-
pisów Autóra. Czyniąc to wydawca nie zamierzał
odejść od koncepeji Autora, który w tej książce po-
stanowił stosować przypisy oszezędţie, uwzględniał
Od Wydawcy 433
jednak okoliczność, że Autor nie wykońezył ostatecz-
nie pracy do druku; co uwidacznia się zwłaszeza
w przypisaeh (np. rozdziały IX-XI są w ogóle po-
zbawione przypisów autorskich). W swych przypisach
wydawca odsyła ńiekiedy i do pozycji wydanych po
roku 1951, jeśli Autor w danym wypadku stwierţza
już nieaktualne luki w naszej literaturze historycznej.
Chcąc uniknąć skomplikowanej formy przypisów do
przypisów, wydawca, jţśli uważał za wskazane powie-
dzieć coś od siebie w związku z przypisami Autora,
posługiwał się w tych wypadkach nawiasem kwadra-
towym.
Bibliografia uzupełniająca obejmuje pozycje wy-
dane w latach 1952-1965. Pisarze polityczni XVIII w.
niejednókrotnie upraţviali równocześnie literaturę
piękną (np. S. H. Lubomirski, literackie wątki Moni-
tora) czy piśmiennictwo naukowe i pedagogiczne (np.
S. Konarski, A. Popławski, K. i W. Skrzetuscy). Ni-
niejsze zestawienie w zasadzie nie obejmuje biblio-
grafii tyczącej tych dżiedzin ieh twórezości. Uwzględ-
nia jednak niektóre pozycje z pogranicza, wydawnic-
twa źródłowe tekstów interesująeych nas autorów
również w zakresie pism niepolitycznych oraz prace
zawierające dane biograficzne. Bibliografię grupujemy
według rozdziałów, wyodrębniająe na początku dział
ogólny, obejmujący pozycje o szerszym zakresie chro-
nologicznym i tematyćznym. Przy sporządzeniu tej
bibliografii wydawca korzystał z uprzejmej pomocy
Redakeji Nowego Korbuta.
DZIAŁ OGóLNY
Stanisław Hubert, Poglądy na prawo nnrodów w Polsce cza-
sózţ Ośu;żecen:a, Wrocław 1960.
Edward Lipiński, Studża nad hźstorżţ polskżej mţślż ekono- ,
mżeznej, Warszawa 1956.
ţ8 - Polscy pisarze polityczni XVIl1 wieku
i. flri!.;ţ;1 ţGţ
434 E. Rost'woroZ.uski
Mieczysław Piszezkowski, Zagadnżenia 'wżejskże w lżteraturze
polskiego Ośwżecenże, cz. I, Kraków 1960.
.lerzy Michalski, Studża nad reformq sądou>nżetu;a ż prat.ua ţ
sądozţego ţ.v XV111 ţ.vżeku, cz. I, Wrocław-Warszawa 1958ţ
Emanuel Rostworowski, Spra2ţa aukejż u;ojska na t1e sytuacji
polżtycznej przed Sejmem Czteroletnżm, Warszawa 1957.
Ewa Rzadkowska, Encyklopedża ż Dżderot w polskżm Ośţi.e-
cenżu. Wrocław 1955.
Do rozdziałózv 1-ll
Henryk Olszewski, Doktrynţ prawno-ustrojoz.ve cznsóţw saskżciL
1697-1740, Warszawa 1861.
Rzeczpospolżta 2N dobże upadku 1700-1740 - Wţbór źródeł,
oprac. Józef Gierowski, Wroeław 1955:
Śtanisław Herakliusz Lubomirski, Wybór pżsm, oprac. Roman
Pollak, Biblioteka Narodowa, Seria I, nr 145, Wrocław
1953.
Do rozdzżału 111:
Jean Fabre, Stanżslas Leszezyńsk% et 1'żdee republżcażne en
France au XV111ţ sżecle (w:] Lumżeres et Romantżsme,
Paris 1963.
Bernard Krakowski, "Głos zuolnţ" Leszezyńskżego z r. 1743ţ
Zeszyty Naukowe Wydziału Humanistycznego Wyższej
Szkoły Pedagogicznej w Gdańsku, zesz. 1, 1962.
ţmanueY Rostworowski, Czy Stanżsław Leszezţńskż jest auto-
rem "Głosu t.Nolnego"? [w:] Legendy i fakty XV111 'wże=
ku, Warszawa 1963.
Witold Zakrzewski, Monteśqużeu a Leszezyţskż - Próba analżzy
poróţnaţwezej pogiądóm polżtyczno-spolecznţch, cz. 1-2,
Kwartalnik Historu ţauki i Techńiki, R. I-II, 1956-
1957.
Do rozdzżnłu IV:
Paulina Buchwaldówna; Trzy vţydanża "Anatomżż Rzeczţpo-
spolitej Polskżej" Stefana Garezyńskżego. Pamiętnik Bi-
bYioteki Kórnickiej, Zesz. 8, Kórnik 1963.
Mieczysław Klimowicz, Mżtzler de Kolof - redaktor ż zuy-
dauţca [w:] R. Kaleta, M. Klimowicz, Prekużsorzy Oś2:Uże-
eenżn, Wrocław 1953.
Od Wţdauţcy - 435
Jan Koceniak, Antonż Sebastżan Dembozuskż, bżskup 2oZoc-
1at.uskż ż ponr.orskż - Sylzţetka z czasót,ţ saskżeh. Studia
Historieo Ecelesiastiea nr 8, Warszawa 1953.
Edward Lipiński, Stefan Garezyńskż - ekonomżsta czasó'w
saskżeh, Ekonomista 1955, nr 2.
Heinz Lemke, Dże Bruder 2atuskż und żh7e Eezżehungen zu
Gelehrten żn Deutsehland und Danżżg, Eerlin 1958.
Heinz Lemke, Lorenz Mţtzlers An;ange żn Pólen [w:) Deutţćh-
Slawżsehe Wechselseitżgkeit żn sieben Jahrhunderten, Ber-
Yin 1956.
EmanueY Rostworowski, Spór Stejana Garezyţskżego z braćmż
Zatuskżeţn.ż o rolę dućhouţżeńst2sţa 'w "Anatomżż RzeczyXó-
spolżtej" [w:] O naprau;ę RzeczypospoLitej, Warśzawa-ů1865.
Do rozdzżalu V:
Stanisław Grodziski, Foglqdy Stanżstaua Konarskżego na roz-
wćj prawn polskżego 2v śuţżetle jego 2vstępu do Volumżna
Legum, Czasopismo Prawno-Historyczne, t. V, 1953.
Władysław Konopezyński, Promżenżo'uţanże myśli polżtyeżnej
ks. Konarskżego, Nasza Przeszłość, t. XV, 1962.
Hogdan Suchodólski, Stanżsła'w Konarski (w:] Studża ż dżţejóui
polskiej myśla fżlozofżeznej ż naukois;ej, Wrocław 19 8.
Lżsty Stanżsłazva Konarskżego 1733-1771. Zebrał i opracował
Juliusz Nowak-Dłużewski, Warszawa 1562.
Stanisław Konarski, Pżsma pedagogiczne, wstępem i objaśr
nieniami opatrzył Łukasz Kurdyţacha, Wrocław-Kxaków
. 1959.
Stanisław Konarski, Pżsma uybrane, opracował Juliusz No-
wak-Dłużewski, wstępem opatrzył Zdzisław Libera, t. I-
II. Warszawa 1955.
Do rozdziatu Vl:
Jerzy MichaYski, Plan Czartoryskżeh napra'wy Rzeczypospolż-
tej, Kwartalnik Historyczny, t. XLIII, 1856.
Dó rozdzialu V11:
Roman Kaleta, Monżtor z roku l763 na t1e sţ,vożeh czasót,u
[w:] R. KaYeta, M. KYimowicz, Preku'rsorzţ Ośţieeenża,
Wrocław 1953.
436 E. Rost2voro2uśki
Przemysława Matuszewska, Z problematţkż "Monżtora", Pa-
miętnik Literaćki, t. L, 1959.
Jadwiga Rudnicka, Ostatnże rocznikż "Monżtoru" (1784-1785),
Pamiętnik Literacki, t. XLůIV; 1953: ţ
Jadwiga Rudnicka, Z genealogżż "Monżtora" z roku 1763, Pa-
miętnik Literacki, t. XLVI, 1955.
Zofia Sinko, "Monżtor" 2vobec angżelskżego "Spectatora"; Wro-
cław 1956.
Do rozdzżału V111:
Stanisław Grzybowski, Spóźnżona synteza ksżędza Szymona
Majchrouţżcza, Studia i materiały z dzlejów nauki pol-
ůskiej, Seria A, zesz. ?, 1965.
Do rozdzżałów IX-X:
Jerzy Michalski, Propaganda konserţu;atţ2Una 2t> uialce z re-
formqt 'w początkach panóuţanża Stanżsłauţa Augusta,
Prze,gląd Hiśtoryczny, t. XLIII, 1952.
Od Wţda2acţ 43?
Do rozdzżału X111
Irena Homola Dzikowska, Pamżętnżk Hżstoryczno-Polatycznţ
Pżotra Szţżtkouţskżego 1782-1792, Kraków 1960.
Jerzy Łojek, Dzżennżkarze ż prasa zt> Warszat.ţże u> XV111 urle-
ku, Warszawa 1560.
Kazimierz Opałek, Hżeronżm Stroyno2uskż - przedstauţicżel
postępou;ej myślż prat.ţnżczej polskżego Oś'wżecenżay Pań-
stwo i Praţvo, R. VII, zesz. 1, 1952.
Witold Sierpiński, Kżlka u2i;ag na temat polskżej mţśli mer-
kantylżstţcznej XV111 uţżeku, Ekonomista 19E8, nr 6.
Józef Szczepaniec, Monopol praso2.ţţ Stefana Łuskżny 2v Ko-
ronże 2v latach 1773-1793, Ze Skarbca Kultury, zesz. 13.
Władysław Tatarkiewicz, Opole ż Nalęczó2v - Merlżnż ż Naa:,
Biuletyn Historu Sztuki, R. XVIII, nr 2, 19ţ6.
Jan Ferdynand Nax, Wybór pżsm, wyboru dokonał i wstępem
opatrzył Witold Sierpiński, Warszawa 1956.
Do rozdzżału X1:
Kazimierz Opałek, Fżzjokratyzm ż jego rola ţw rozwoju naukż
a kulturţ w Polsce okresu Oświecenża, Kwartalnik Historii
Nauki i Techniki, R. ?, 1962.
Kazimierz Opałek, Pra2ţo natury u polskżch fżzjokratów, War-
szawa 1953:
Antoni Popławski, Pżsma pedagogżczne; wstępem i objaśnie-
niami opatrzył Stanisław Tync, Wrocław 1957.
Do rozdzżału X11:
:;,
Jadwiga Lechicka, Józef Wybżckż - Zţcże ż tţórczość, Rocz- r
niki Towarzystwa Naukowego w Toruniu, R. 66 za rok ţ
1961, zesz: 1, Toruń 1962.
Józef Wybicki, Lżsty patriotţczne, opracował Kazimierz Opa-
łek, Biblioteka Narodowa, Seria I, nr 155, Wrocław 195ń
436 E. Rost2ţoroiuski
Przemysława Matuszewska, Z problematykż "Monżtora", Pa-
miętnik Literaćki, t. L, 1959.
Jadwiga Rudnicka, Ostatnże rocznżkż "Monżtora" (1784-1785),
Pamiętnik Literacki, t. XL-IV; 1953. ţ
Jadwiga Rudnicka, Z genealogżż "Monżtora" z roku 1763, Pa-
miętnik Literacki, t. XLVI, 1955.
Zofia Sink. o, "Monżtor" 2i;obec angżelskżego "Spectatora", Wro-
cław 1956.
Do rozćlzżału VIl1:
Stanisław Grzybowski, Spóźnżona sţnteza księdza Śzymona
Majchrowżcza, Studia i materiały z dziejów nauki pol-
ůskiej, Seria A, zesz. 7, 1965.
Do rozdzżałó'uţ IX-X:
Jerzy Michalski, Propaganda konser2i;atywna ţ ţalce z re-
formą w początkach panoţwanża Stanżsła2sţa Augusta,
Przegląd Hiśtoryczny, t. XLIII; 1952.
Do rozdziału X1:
Kazimierz Opałek, Fżzjokratyzm ż jego rola ţ.u rozţoju naukż
ż kulturţ w Polsce okresu Oświecenża, Kwartalnik Historii
Nauki i Techniki, R. 7, 1962.
Kazimierz Opałek, Prauţo natury u polskżeh fżzjokratów, War-
szawa 1953.
Antoni Popławski, Pżsma pedagogżczne, wstępem i objaśnie-
niami opatrzył Stanisław Tyne, Wroeław 1957.
Do rozdziału XII
Jadwiga Lechicka, Józef Wybżckż - Zycże ż t2.vórczość, Rocz-
niki Towarzystwa Naukowego w Toruniu, R. 66 za rok
1961, zesż. l, Toruń 1962.
Józef Wybicki, Lżstţ patriotyczne, opracował Kazimierz Opa-
łek, Biblioteka Narodowa, Seria I, nr 155, Wrocław 195:i
Od Wţda2acy 437
Do rozdzżału XIl1
Irena Homola Dzikowska, Pamżgtnżk Hżstoryczno-Połżtţczny
Pżotra 52ţżtkouţskżego 1782-1792, Kraków 1960.
Jerzy Łojek, Dzżennżkarze ż prasa u> Warszazt>że u> XV111 ruże-
ku, Warszawa 1960.
Kazimierz Opałek, Hżeronżm Stroţnouţskż - przedstauiżcżet
postępo2s;ej myślż prazţnżczej polskżego Ośuţżecenża, Pań-
stwo i Prawo, R. VII, zesz. l, 1952.
Witold Sierpiński, Kżlka uu;ag na temat polskżej myślż mer-
kantţlżstyczneţ XV111 zvżeku, Ekonomista 1958, nr 6.
Józef Szczepaniee, Monopoł prasouţţ Stefana Łuskżny uţ Ko-
ronże uţ latach I?73-1793, Ze Skarbca Kultury, zesz. 13.
Władysław Tatarkiewicz, OXole ż Nałęczó2tţ - Merlżnż ż Nax,
Biuletyn Historu Sztuki, R. XVIII, nr 2, 1956.
Jan Ferdynand Nax, Wţbór pżsm, wyboru dokonał i wstępem
opatrzył Witold Sierpiński, Warszawa 1956.
rNnExs osos
~Accaromboni Ignazio 85
Ajschylos 177
Albert (Albrecht Kazimierz)
królewicz polski, książę sa-
sko-cieszyński 2H3
Alemţert Jean Le Rond d' 222,
278; 298
Althusius (Althus) Johannes
178
Anna Iwanowna cesarzowa ro-
syjska 87, 92, 93, 257
Anonim (Erazm Otwinowski)
13, 52, 57-59
Archetti Giovanni Andrea 362,
392, 396, 397
Argenson Rene Louis du Voyer
markiz d' 53
Arystoteles 174
Askenazy Szy7rton 57, 84, 89,
152, 202
August cesarz rzymski 79, 224
August II 19-22, 25, 30, 34-
-37, 42, 48, 50-E2, 61, 69,
73-76, 78, 79, 81-83, 100,
1Q3, 110, 132, 143, 169, 176,
180, 210, 211, 214, 244, 256,
258, 260, 275, 278, 318
August 111 (królewicz Fryde-
ryk August) 60, 69, 73, 85,
90, 131, 143, 145, 151-153,
156, 157, 161, 169, 172, 179,
181, 186, 209, 211, 243, 268,
270, 278, 279, 28a, 318, 322
Augustyn św. 177
Bacon Francis 422
Barclay (Barelaius) Alexander
146
Baronius Cesare 254
Bartosze2uicz Julaaţ 25, 32, 51,
60, 401
Baudeau Nicolas 342, 352, 414
Baudouin Gabriel Piotr 223,
371
Bauer Walhelţn. 7
Beccaria Cesare 332
Eecu Jan Ludwik 407
Bednarske Stan2słat,o 55, 56,
221, 222, 251
Bellarmino Roberto 254
Benedykt XIV papież 247, 335;
350
Benoit Gideon 215, 220
Berkeley George 146
440
Indeks osób
Besternt,an Theodore 135
Białłozor Mateusz 99
Bidziński Stefan 34
Bielfeld Jakob Friedrich von
263
Bieliński Franciszek 246, 248
Bielski Joachim 146
Biron Ernest Jan książę Kur-
landii 2Q9
Blackstone William 363
Blake Robert 278
Bob7zyński Michał 375
Boccaccio Giovanni 16
Bogusławski Konstanty 331,
398, 422-424, 426
Bohomolec Franciszek 220,
221, 227, 231, 236, 240-242,
267, 269, 271, 29Y, 299
Bohusz Ignacy 267, 269, 281,
282, 2Ś7
Boisguillebert Pierre 53
Bolingbroke Henry Saint-John
53; 388
Borowski Aleksander 50
Boro2ţy Wacła2ţ 8
Bossuet Jacques Benigne 53
Boulainvilliers Henry hrabia
de 54
Boye Pżerre 94, 95, 97
Branicki Jan Klemens 182
Braun Dawid 59
Broólie Charles Frangois hra-
bia de 173
Bruhl Heinrich, hrabia von
131, 143, 151, 169, 181, 214
Brutus 3a5
Brzostowski Paweł 331, 354,
369, 401
Bukar M. 125
Burbonowie 19
Burke Edmund 8, 422
Bute John Stuart earl of 182
Bystrzonowski Wojciech 55, 5fi
Carosi Jan Filip 398, 415-417
Cassini Gian Domenico 278
Getner Jan 91
Chatham William Pitt earY of
182, 402
Chtnaj Ludu>żk 75
Chmielowski Benedykt 56
Chmżelowskż Pżotr 95
Chodkiewicz Jan Karol 262
Choiseul ţtienńe Franţois
książę de 402
Chomętowski Stanisław 36
Ghrapowicki Józef 407
Chreptowicz Joachim 354,
360-362, 369, 375, 376, 408.
Chrzanozvskż Ignacţ 6, 15, 19
Ciecierski Baltazar 140
Colbert (Kolberg) Jean Bapti-
ste 95, 2?8, 337
Columella Lucius Junius 343
Gondillać ţtienne Benois de
414, 422
Gromwell Olivier 182, 338
Cyceron (Cicero) Marcus Tul-
lius 177, 355, 3a7
Czacki Szezęsny 303, 304, 306-
-315, 320, 322, 326, 354, 375,
393, 394
Czaplic Celestyn 289
Czarniecki Stefan 278-
Gzartoryscy (Familia) 11, 67,
75, 82, 85, 93, 96, 100, 125,
130, 131, 133, 139, 151-153,
169, 1?0, 172, 177, 179, 181,
182, 188, 207, 221-223, 227,
241, 272-276, 281, 282, 285,
Indeks osób
290, 291, 297, 303, 316, 317,
321, 322, 324, 363, 386, 390,
39fi
Czartoryski Adam Kazimierz
162, 182, 221, 222, 286
Gzartoryski August 89, 402
Czartoryski Michał 74, 82, 90,
91, 199, 208, 210, 289, 290,
311
Czech Józef 57
Gzżezerżn Borys 10
Damiens Robert Frangois 333
Darowski (vel Darewski) 404
Dąbrowski Kazimierz Stani-
sław 76
Defoe Daniel 53
Dekert Jan 408
Dembińscy 159
Dembiński Jan 56
Dembowski Antoni Sebastian
52, 60, 68, 74, 79, 82, 84, 85,
88, 90; 130, 135, 169, 170
Denhofowie 180
Dithmar Justus Christoph 414
Długosz Jan 146, 254
Dłuski Tomasz 267, 275, 276,
F 5
3ţ4, 3 9, 362, 3?5, 390, 391,
393, 395
Dmochowski Franeiszek Ksa-
ţvery 13
Dol>rocieski Mikołaj 248
Dogiel Maciej 163
Dogrumowa (D'Ogrumow) Ma-
ria Teresa 329, 330
Doublier 215, 219
Dunin Jakub 52
Dupont de Nemours Pierre
Samuel 342, 415
441
Durand de Distroff Frţanţoiś
Michel 285, 296
Durini Angelo Maria 2ţ5
Dutkżewżcz Walenty 37ţ, 3?6
Dwernicki Faustyn 329, 330
Działyński August 133
Dzieduszycki Jerzy 13, 1ţ, 20-
-24, 26, 30, 44
Dzżeduszyckż Maurycţ ţ21
Dzieduszycki Tadeusz 26ţ7,269,
271
Elżbieta I królowa Angllii 254
Essen August 221, 26?ţ, 269,
276, 284, 290
Estreicher Stanżstazv l2ffi
Estreicherozvże 6, 75, 8ţ, 255,
262, 299, 416
Eugeniusz książę sabţudzki
278
Ezop 61
Fabrycjusz (Fabricius) Caius
355
Feldţn.an Józef 57, 95, 2ţ1, 256
Feldmatz Wżlhelţn, 5
Fţnelon Franţois 53, 5ţ4, 343
Ferdynand I cesarz 21Lţ
Ferdynand Katolicki króll Hisz-
panii 278
Filangieri Gaetano 422
Filip II król Hiszpanu 295
Fżnkel Lud'wżk 6, 89
Franklin Beniamin 402
Fredro Andrzej Maksyimilian
146, 174, 347
Fryderyk 11 król pruskţi 127,
129, 135, 136, 150, 1511, 1?3,
255, 279, 293, 332-33^4, 338,
403
442
Indeks osób
Fryderyk Chrystian królewicz
polski 145, 173
Fryderyk Wilhelm elektor
brandenburski 36?
Fryderyk Wilhelm I król pru-
ski 150, 151, 337
Galiani Ferdinando 414
Garezyński Stefan 11-13, 16,
60, 129, 130, 143-153, 158,
244
Gartenberg Sadogórski Piotr
Mikołaj 403
Gasser Simon Peter 414
GąsżoroZ.vska Natalża 416
Gengeil Jerzy 146
Geret Samuel Luter 25?
Gerje Wladżţn,żr Iwanozvżez 83,
84, 89
Gżerowskż Józef 36
Glayre Maurice 269
Goltzowie 256, 257
Górnicki Łukasz 74
Grabowscy 256
Grabskż Stanislat.v 6, 398, 411,
416, 423
Granowski Kazimierz 199, 202,
203
Grimm Frţderic Melehior 255
Grodek Andrzej 407
Grotius Hugo (Huig de Groot)
8, 54, 178, 303, 315, 324, 332,
333
Gurowski Władysław 269, 281
Gustaw I król Szwecji 252
Gustaw III król Szwecji 40li
Gwagnin Aleksander 146
Habsburgowie 19, 24, 310
Handelsrnan Mareelż 3?5
Hartknoch Krzysztof 156
Henryk V król Anglii 277
Herburt Jan 44, 146
fierodot 17?
Herrensehwand Johann Frie-
drich 3?2
Hertzberg Ewald Friedrich 293
Hobbes Thomas ţ5, 222
Elohenzollernowie 82, 95, 149
HonzoLa-Dziko2ţska Irena 401
Hontheim Nicolaus von (Ju-
stinus Febronius) 38a
Hţpken Karl Otto 183
Horacy 3ţ5
Hozjusz Stanisław 91
Hume David 8, 174, 186, 339,
363, 36?, 414, 422
Hunyadi Janos 278 :
Hus Jan 260, 261
Hylzen Jerzy 262
Jabłonowscy 100
Jabłonowski Jan Kajetan 67
Jabłonowski Jan Stanisław
miecznik koronny 61
Jabłonowski Jan Stanisław
wojewoda ruski 52, 6fl-67,
78, 146, 150
Jabłonowski Józef Aleksander
ţ 60, 67, 267, 234=297
Jabłonowski Stanisław Jan 42,
61
Jabłonowski Stanisław Win-
centy 67
Jadwiga królowa Polski 73
Jagiellonowie 186, 23?, 261, 310
Jan I Olbraeht 368
Jan II Kazimierz ţ6, 81, 9a,
196, 258, 260, 265, 284
Indeks osób
Jan III Sobieski 11, 15; 16, 19,
2ţ-26, 30, 33-35, 42, 45,
46, 61, 65, 68, 74, 81, 116,
239, 258, 288, 250, 29?, 3a0
Janet Paul 9
Januszowski Jan 44
Jellżnek Georg 9
Jezierski Franciszek Salezy 13
Joanna d'Arc 25ţ
Jobert Ambrożse 414
Józef II cesarz 332
Justi Johann Heinrieh Got-
tlob von 253, 414, 415
Justynian I Wielki cesarz bi-
zantyński 30a, 376
Kaliński Wilhelm 331
Kalwin Jan 260
Kanteckż Kleţn,ens 67, 68, 77,
83, 85, 89, 135
Karol królewiez polski, książę
Kurlandii 173
Karol I król Anglii 77
Karol V cesarz 277, 284, 295,
334
Karol VI cesarz 87
Karol XII król Szwecji 19, 23,
25, 31, 35, 36, 96, 103, 135,
157, 263, 2?7, 313, 426
Karol Fryderyk margrabia ba-
deński 406
Karpiński Franciszek 399
Karpowicz Michał 328, 331,
351-353
Karwicki Andrzej Dunin 48
Kůarwicki Jerzy Dvnin 48
Karwicki Stanisław Dunin
I1-13, 15, 20, 32-52, ţ5
61, 6ţ, ?6, 80, 101, 102, 104,
443
107, 109, 111, 112, 118, 123,
131, 133, 142, 146, 166, 171,
172, 174, 180, 184, 187, 193,
3ţ3, 3 ' 5
Karwowski Kazimierz 74
Katarzyna Jagiellonka królo-
wa Szwecji 73
Katarzyna II cesarzowa Rosji
241, 25ţ, 2E7, 263-265, 274,
27?, 279, 281, 285, 2?3, 323,
332, 338, 339, 367, 402
Kayserling Herman Karl 210
Kazimierz III Wielki 44, 94,
161 ţ
Kazimierz IV Jagiellońezyk
245
KżsżelezNskż Wtadţsla2ţ T. 6
Klemens XI papież 132
Klemens XII papież 386
Klemens XIII papież 3ţ6
Klemens królewicz polski, ar-
cyţiskup elektor trewirski
285
Iiluczţckż Franciszek 25
Kniaźnin Franciszek Dionizy
399
Kochowski (Kachowski) Mi-
chał Wasyliewiez 395
Kocůhowski Wespazian 58
Kołłątaj Hugo 12, 13, 162, 172,
331, 351, 361-363, 411, 432
Konarski Stanisław 6, 8, Il-
-13, ţ6, 51, 52, 55, 53, 60,
65, 6ţ, 70, 75-81, 8ţ-89,
102, 131, 146, 1ţ6, 160, 162,
166, 170-205, 20?, 211, 215,
221, ţ27, ?38, 2ţ3, 2ţ?, 2 8,
2 3, 75t, 262, 267-259, 275,
2 ?7, 285 286, 2ţ0, 2?2, ?9?,
304, 306, 311, 324, 328, 331,
444
lţdeks osób
339, 341-343, 345, 362, 363,
406, 433
Kondeusz Wielki, Ludwik II
81, 278
Konopezyński Władysła2v 6, ?,
21, 32, 50, 55, 75, 78, 84, 89,
90, 92, 93, ţ9, 125, 1ţ4, 145,
152, 153, 159, 171, 172, 198,
200, 208, 221, 236, 248, 2ţ6,
270, 287, 304, 307, 316, 324,
330, 358, 361, 375, 386, 390,
393, 407, 417, 429-433
Kopernik Mikołaj 55, 198
Korbut Gabriel 6, 152, 221,
412, ţ 423
Korzon Tadeusz 97; 366, 407
Kossakowski Józef 330, 331,
401
Kossowski Stanasłaţw 75
Kot Stunisłaţ 171, 399
Kozi,cki Stan%sła2ţ 9
Kożuchowski Stanisław 156,
157
Krakot.uski Bernard 11
Krasicki Ignacy 221, 331, 399-
-401
Krasiński Adam 13, 254, 262,
263, 2 9, 303, 304, 315-322,
326, 387
Kras%ński Waler2.an 256
Kromer Marcin 70, 146, 15ţ,
343, 344
Krzemiński Stanisłazv 262
Krystyna królowa Szwecji 284
Krzţżanou;ski Stanisłaz.v 32, 33
Kśawery królewicz polski 173
Kurdţbacha Łukasz 363, 375,
392
Kurzeniecki Ignacy 351
Laborde Vivien 247
Lanz Stanistaţ 6
Lechicka Jadzţaga 82, 83, 89,
92
Ledóchowski Stanisław 275
Leibnitz Gottfried Wilhelm e,
54, 55
Leteuel Joach2nz 370
Lengnich Gottfried 13, 59, 131,
156, 169, 257, 308, 324
Leopold książę Lotaryngii 27i
Leszezyńscy 95
Leszezyński Eogusław 95
Leszezyński Jan 95
Leszezyński Rafał marszałek
sejmu 1563 95
Leszezyński Rafał podskarbi
w. koronny 95
Leszezyński Rafał wojewoda
bełski 95
Leszezyński Stanisław zob.
Stanisław Leszezyński
Leszęzyński Waeław 95
Le2vicki Józef 6
Likurg 357
Lind John 294
Linguet Simon 402
Lipski Jan 52, 68, 75, ?6, 84;
85, 91
Lipski Tadeusz 267, 276, 28I
Locke John 8, 53, 54, 174, 178
222, 267, 303, 324, 35?, 422
Lţwenwolde Friedrich hrabia
ţ von 84
Lubieniecki 74, 176
Lubomirscy 74, 100
Lubomirski Hieronim Augu-
styn 19, 42
Lubomirski Jerzy Sebastian
16, 19, 33
Indeks osób
Lubomirski Marcin 259
Lubomirski Stanisław Hera-
kliusz 13, 15-20, 60, 61,131,
146, 172, 405, 433
Lubomirski Stanisław 332, 362,
396, 397
Lubomirski Teodor 91
Ludwik IX król Franeji 278
Ludwik XIV król Franeji 127,
277, 334, 338
Ludwik XV król Franeji 85,
128, 129, 332
Ludwika Maria Gonzaga kró-
lowa Polski 81
Luter Marcin 260
Luxembourg FranSois Henri
de Montmoreney książę de
278
Ładowski Maciej 156
Łaski Jan 44, 47
Łoyko Feliks 220, 267, 293,
294, 323, 375
Łubieński Kazimierz 49
Łubieński Władysław Aleksan-
der 13, 60, 152, 153, 201,
262
Łuskina Stefan 238, 401, 402
Machiavelli Niccolo 334, 422
Mably Gabriel Bonnot de 8,
284, 234, 297, 324, 428
Mahomet 221, 336
Majehrowicz Szymon 243, 250-
-254, 424-426
Małachowski Jan 52, 53, 88,
1ţ9
Małaehowski Stanisław 12, 361,
363
445
Małowieski Bonawentura 407,
410
Marcinkiewicz 70
Maria Lesze2yńska królowa
Franeji 84
Maria Teresa cesarzowa 285,
293, 3E6
Marlborough (Malbouxg) John
Churęhill książę of 278
Massalski Ignacy 30ţ, 332, 351,
352, 358
Massillon Jean Baptiste 351
Marehleţskż Julian 411, 420
Marmontel Jean FranSois 370
Marylski A. 15
Mateusz św. 177
Maurycy hrabia saski 278
Mercier de la Riviere Paul
Pierre 342, 415
Mesmer Freţeric Antoine 402
Messence 366
Michalska Jerzţ 139, 359, 375,
396
Michał Korybut Wiśniowiećki
16, 19, 26, 33; 36, 81, 90, 111
Mierzejewski Józef Wojciech
404
Mikulski 199, 200
Mirabeau Victor Riqueti mar-
kiz de 342, 343, 363, 370,
413
Mitzler de Kolof Wawrzyniec
169, 221, 417, 419
Młodziejowski Andrzej 125,
241
Mniszeeh Jerzy 130, 151-153,
156, 161, 169, 170, 172, 179,
181, 204, 219, 248, 28,4, 291,
315, 322, 326
Mniszech Michał 156, 408
44B
In.cieks osbb
Mniszech Stanisław 15B
Modrzewski Andrzej Frycz 47,
126, 343, 345
Modzelewski 405
Moh1 Robert von 9
Mokronowski Andrzej 173,
329, 359, 399
Montaigne Michel Eyquem de
19
Monteskiusz (Montesquieu
Charles de Secondat ba-
ron de) 8, 54, 105, 114, 162,
169, 174, 183, 185, 200, 215,
222, 339, 343, 345, 346, 355,
357, 363, 388, 415, 424
Monti Antoine Felix markiz
de 90
Morsztyn Stanisław 35, 49
Mosca Gaetano 9
Mostowski Michał 289, 304
Moszyńscy 403
Moszyński August 399, 415
Moszyński Fryderyk 329
Nabżelak Ludwik 202
Naramowski Adam 59
Naruszewicz Adam 13, 221,
240, 286, 294, 323, 331, 399,
402 "
Nax Jan Ferdynand 398, 403,
406, ţ07, 411, 415, 417, 419-
421, 427
Nettelblatt Daniel 54
Neugebauer Salomon 146
Neweastle Thomas Pelham
Holles książę.of 182
Newton Isaac 278
Niesiecki Kasper 56
Not.vak-Dtuże2tţskż Julżusz 172
Oczapozţskż Jan Boţdan 417
Ogińsey 74
Ogiński Michał 406
Ogrodzki Jacek 280
Olszeţu;skż Hen'ryk 92
Olszowski Andrzej 90
Opaliński Łukasz 74, 299
Opałek Kazżnzżerz 363
Oraczewski Feliks 351, 358
Orzechowski Stanisław 103
Ossowski Michał 13
Ostrogscy 291
Otwinowski Erazm zob. Ano-
nim
Pac Michał 269., 289, 297
Panin Nikita Iwanowicz 25?,
385
Paradis 285
Pawlikowski Józef 376, 379
Pelzhoffer F. A. 78, 146, 254,
343, 348
Peretiatkowżcz Aţtonż 9
Petrycy Jan Innocenty 254
Pęski Walerian ţ6
Pfeffel Christien Frederic 170
Piasecki Paweł 90, 343
Piastowie 186, 310
Pżlat RonZ,an 5, 7
Piotr I Wielki cesarz Rosji
21, 23, 25, 55, 81, 91, 150,
176, 226, 257, 260, 262-264,
287, 292, 293, 336, 367, 425,
426
Piotr III cesarz Rosji 263
Piramowicz Grzegorz 13, 331,
341
Pitt zob. Chatham
Pociejowie 180
ţ;ţ
Indeks osób
Podlecki Tadeusz 407, 408, 410
Podoski Gabriel 203, 231, 269,
281, 290, 30ţ, 373
Pokubiatto Ignaey 294
Pollock Frederich 9
Poncet Franţois 269
Poniatowski Micha# 407, 410
Poniatowski Stanisław 13, 52,
60, 67, 69, 74, ?7, 130, 135-
1'0, 1"3, 170
Poniatowski Stanisław August
zob. Stanisław August
Ponińscy 131, 239, 344, 358
Poniński Adam 125, 277, 281,
322, 350, 351, 358
Popławski Antoni 13, 328, 331,
341-ţ51, 354, 358, 364, 405,
412, 433
Portalupi Antoni Maria 238
Potiomkin Grzegorz Aleksan-
drowicz książę taurydzki
395
Potoccy 67, 69, 74, ?7, 82, 85,
9? 96, 100, 130, 131, 169,
180
Potocki Antoni 106, 130, 139-
143, 165-16l, 1?1
Potocki Ignacy 330, 3o9
Potocki Józef 76, 79, 137, 211
Potocki Stanisław Kostka 330
Potocki Szczęsny 406
Potocki Teodor 74, 82, 91
Powalski Lewalt Franciszek
90
Priestley Joseph 8
Prokotowicz Feofan 54, 55
Prus Boles?aw (Aleksander
Głowa cki) ţ O1
Przezdziecki Antoni 269
Przyłuski Jakub 44
447
Pufendorf Samuel 8, 24, 54,
178, 216, 263, 296
Pułascy 289
Pułaski Józef 271
Pułaski Kazimierz 281
Puszet Józef 331, 398, 423-
428
Pyrrhis de Varille Cezar Fţ-
licitas 204, 297, 304
Quesnay Franţois 412, 413,
415, 422
Raczyński Atanazy 354
Raczyńskż Edward 57, 354
Raczyński Kazimierz 354, 355
Radzewski Franciszek 60, 130
-135, 156
Radzewski Jan 131
Radziwiłł Michał Kazimierz
204
Radziwiłłowie 74, 100, 291
Real Gaspard de 343
ftehm Hermann 9
Rejtan Tadeusz 294, 299
Rembowski Aleksander 6; 51,
67, 94, 95, 97-100, 117, 122,
133
Repnin Mikołaj Wasiliewicz
191, 203, 220, 274, 279, 306,
385
Richelieu Alphonse Louis du
Plessis de 177, 278
Roepell Rżchard 6, 135, 215
Roţalińscy 131
Rogalski Antoni 375, 390
Romulus 357
Rostţ;orowskż Emanuel 11, 98,
ů 145, 221, 262, 287, 372
448
Indeks osób
Roszkowski 372
Rousseau Jean Jacques 95,
169, 174, 192, 223, 2ţ0, 303,
323, 324, 327, 331, 348-350,
357, 363, 378, 426
Rubinkowski Jakub Kazimierz
59
Rudawski Jan Wawrzyniec
163
Rulhiere Claude Carloman de
168, 215, 284
Ruyter Michiel Adrianszoon
278
Rzewuscy I80, 327-
Rzewuski Adam Wawrzyniec
152
Rzewuski Józef 152
Rzewuski Staniśław Ferdy-
nand 152
Rzewuski Wacław 13, 130,
1ţ2-155, 199-201, 208
Saavedra y Faxardo Diego de
371
Saint-Pierre Charles Irenţe
de 8, 54, 111, 12?, 328, 334,
339
Saldern Caspar 285, 290, 295,
358
Sanguszko Józef 303-306
Santini Vincenzo 244'
Sapieha Jan Fryderyk 56
Sapieha Kazimierz Jan 42
Sapieha Piotr 132
Sapiehowie 74, 100
Schţn,att Henrţk 3?4
Seneka 17?
Seydler Jerzy Daniel 75
Shaftesbury Anthony Ashley
Cooper earl of 53
Siciński Władysław 76, 176
Sidney Algernon 53
Sieniawscy 180
Sieniawski Adam 42
Sienićki Szczepan 12, 199,
204-207, 405
Sierakow ski Wacław Hieronim
251, 254, 260
Saerpaţski Witold 407
Siestrzencewiez Stanisław Bo-
husz 405
Silicz 74
Skałkot,vsk% Adam 361, 362;:
375
Skarga Piotr 126, 332 .
Skarszewski Wojciech 244,ţ
354, 387-389
Skibi,ńslci Mieczysła'w 139
Skrzetuski Kajetan 13; 129,:;:
328, 331, 339, 3:0, 433
Skrzetuski Wincenty 328, "
331-339, 351, 3ţ8, 371, 433.ţţ`
Smith Adam 411, 412, 414 ţ
Smogulecki Maciej 248 ź>
Sţn.oleńskż Władysłazv ?, 244, . ţ
246, 251, 375, 401
Sobiescy 17, 35, 81, 134
Sobieska Teresa Kunegunda
68
Sobieski Jakub 25, 32, 35
Sobieski Jan zob. Jan III
Sokrates 198
Solignac Pierre Joseph kawa-
ler de 97-100
Solon 370
Sołtyk Kajetan 223, 260, 262, "
289, 290, 315, 322, 329, 330 ţ*
Sonnenfels Joseph 414
sosżn s. s
Indeks osób
StackeIberg Otto Magnus 315,
316, 359, 3Bţ, 367, 375, 393,
3S6, 39?
Stanisław I Leszczyński 8, I1,
12, 21, 25, 32, 34-36, 51,
52, 60, 61, 75, 82-85, 89,
=90, 92-129, 132, 144, 146,
174, 184, 185, 187, 190, 193,
215, 268, 343
Stanisław II August 77, 199,
202, 207, 210, 214, 221-223,
226, 227, 250-243, 2ţ0, 254;
255, 25?, 265-270, 272-
277, 279-286, 288-290,
292-294, 300-303, 310, 317,
318, 321, 323, 326, 328-
330, 332, 339, 358; 3ţ9, 370,
375, 384, 396, 39?, 402; 407,
408, 414
Starowolski Szymon 156, 162,
299, 343
Staszie Stanisław 6, II, 13,
L?2ţ , 342, 397, 398, 407,
410, 929
Steeki Kazimierz 136, 137, 140
Steele Richard 222
Stefan Batory 24, 161, 265
Steinhauser Jan Beniamin 13,
135, 170
Sternbach Walhelţn, 221
Strawiński Stanisław 28s
Stroynowski Hieronim 13, 398,
411-4 I 5, 427
Stroynowski Walerian 411
Struensee Fryderyk 337
Suchodolski 405
Sully Maximilien de Fţthune
ksiąţę de 278, 334, 336, 339,
370
Sułkowscy 239, 344
449
Sułkowski August 351; 35&:
905
Swift Jonathan 53
Szamocki Antoni 125
Szaniawscy 211
Szczuka Stanisław 12, 13, 15ţ
2ţ--32, 35, 4ţ, 92
Szembek Krzysztof 331, 3?5,
37B, 390
Szołdrski Ludwik 91
szujskt, Józef 6
S'wżeżau>skż Ernest Sulimćzyk
144
Święcicki Mikołaj 132
Suţiętochoţsk'i Aleksander B
Świtkowski Piotr 398, 401=
404
Tacyt 78, 186
Tarło Jan 92, 171, 179, 181
Tarłowie 52, 85, 88
Tarnaţski Mżeczţsłaţw 375,
384, 388
Tarnowski Jan 126
Tarno2vska Stanisłat,a 5, 6; 1ţ,
25, 51, 57, 60, 95, 144
Temistokles 370
Tercier Jean Pierre 97, 98
Thet.ner Augustyn 259
Thomasius (Christian Thoma=
sen) 222, 2"0
Toll Johan Kristoffer 406
Trojanowski Feliks 354, 395,
396
Tromp Marten Harpertsżoon
278
Turenne Henri de la Tour
wicehrabia de 278
ţ4so ů
Indeks osób
Turo2vski Kazimżerz 60, 97,
98, 121
Tyberiusz 79
Twardowski Ignacy 351, 358
Tţnc Stanżsła2v 399
Tyzenhauż Antoni 329, 330,
399
Urban VI,II papież 244
Uzżgbło Lucjan 423
Vattel Emeric 219, 268; 296,
ů 333, 343, 350
Vauban Sţbastien Le Prestre
seigneur de 53, 121, 366
Villaret Claude 366
' iilisconti Eugenio 255
Voltaire (Wolter) Frańţois
Marie Arouet 8, 54, 135,
240, 255, 263, 388, 409
Wapowski Biernat 146
_Warron 226
Warszewicki Krzysztof 126
Washington George 402
Wegner Leon 144
Wernsdorf Gottlieb 294
Weymarn 263
Wessel Teodor 199, 214-219,
289, 299, 304
Wettynowie 310
Węgierski Kajetan 399
ODęgrzecki Michał 375, 390
Wielhorski Michał 267, 284,
ţPieruszewski Kazimierz 55
Rţżerzbo2uskż Teodor 21, 67
Wilczek Heinrich Wilhelm
hrabia von 84, 85
Wilczewski 207
Wiśniewski Antoni 130, 162;
224
Wiśniowieccy 74, 77
Wiśniowiecki Janusz 61, 92
Wiśniowiecki Michał 91, 92
Wiśniowiecki Miehał Korybut
zob. Michał Korybut
Władysław Jagiełło 261
Władysław IV 26, 99, 160, 243,
2 ţ4, 259
Wolff Christian 54, 278
ţVołkoński Michał Nikitowicz ţ=ţ
273
E;,F
Wołoszţński Ryszard 298
ţPołłowiez Michał, 199, 200,
204
Wybicki Józef 12, 354=381,
384, 385, 387, 392, 394, 395,
397, 400; 420, 422
Zajączek Józef 405
,Zalaszowski Mikołaj 156, 240
Zaleskż August 126
Załuski Andrzej Chryzostom
16, 21, 26, 32, 65, 76, 146
Załuski Andrzej Stanisław 97,
98
Zaluski Józef Andrzej 59, 75,
97, 98, 144-146, 151, 1?0,
200, 202, 223, 241, 243, 244,
298-2ţ0, 262-265, 388
aur, ţuţ, ţrs, ţiv, ţrr, ţcu,
287, 289, 290, 292, 316, 321,
323, 354, 359-361, 363, 36%;
Indeks osób
Zygmunt I Stary 63, 76, 239.
261, 346
Zygmunt 11 August 160, 204,
255, 258, 259, 263, 265, 288,
317
Zygmunt III 24, 239, 243, 261
Żeglicki Arnulf 156
2ţckż Jerzy 126, 129
iţ ţ'r
IkY.lłFţ?ţ,.
ţţţ tr<agţ
WAŻNIEJSZE =DOSTRZEŻONE Hţ.ţDY
3?2-379, 381-390, 393-395,
397, 398, 408, 416, 432
Zamoyski Jan 2ţ0
Zamoyski Stanisław 360
Zanowiez Stefan (książę Cast-
riotto z Albanii) 299
Zawadzki Kazimierz 18, 76
Zawisza Krzysztof 59
Zebrzydowski Mikołaj 196
Zienowicz 408
Wiersz
Str. od od Jest Powinno być
góry dołu '
53-93 ţ
żywa pagina
56 ; 2
184 ţ 4
277 ţ 17
Publżcystyka
ostat'nżego
bezkróleţwża
1938
cenzurę
uwłaszczającej
Publżcystyka
ţrzedostatnżego
bezkróleţaża
1933
cenzurą
uwłaczającej
ţ ţ;.
SPIS TRESCI
Wstęp .
I. Lubomirski, Dzieduszycki, Szczuka, Karwicki
II. Publicystyka przedostatniego bezkrólewia.
III. Leszczyński . .
IV. Poniatowski, Radzewski, Garczyński etc. .
V. Konarski .
VI. Publicystyka ostatniego bezkrólewia . .
VII. Monitor .
VIII. Sprawy duchowieństwa i różnowieţstwa .
1X. Ulotna publicystyka barska. .
X. Literatura polityczna konfederacji barskiej
XI. Księża: Iiarpowicz, Skrzetuscy, Popławski.
XII. Współpraca Wybickiego z Zamoyskim. .
XIII.. Pod znakiem pracy organicznej. . .
Od wydawcy
Indeks osób
5
15
52
94
130
191
199
220
243
267
303
328
354
398
429
439