Bogami jesteście

Bogami jesteście


Jerzy Prokopiuk



Powyższe określenie możemy znaleźć w Biblii w trzech miejscach, a wypowiadane jest przez istoty sobie wrogie, zdecydowanie z sobą sprzeczne. Występuje ono już w księdze Genesis, kiedy wąż, interpretowany najczęściej jako Lucyfer, w scenie uwodzenia Ewy w Rajskim Ogrodzie, używa owego zdania jako argumentu przekonującego Ewę do spożycia owocu z drzewa Poznania Dobra i Zła. Powiada tak:



Lecz Bóg wie, że gdy zjecie z tego drzewa owoc, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg znający dobro i zło.


Jednakże należy zwrócić uwagę, że jest różnica między stwierdzeniem, iż „będziecie jak Bóg”, a „będziecie Bogiem”. Później to powiedzenie występuje w psalmie 82:


Rzekłem: wyście bogami

I wy wszyscy jesteście Synami Najwyższego.



Jest to tajemnicza sprawa, gdyż, jak wiadomo, na gruncie antycznego jahwizmu jest tylko jeden Bóg, innych bogów nie ma, a jeżeli są bogami, to są eo ipso demonami.


W księdze Hioba, na samym początku, mówi się także, że: „Zdarzyło się pewnego dnia, że przybyli Synowie Boży, aby się stawić przed Panem, a wśród nich przybył też i szatan”.


Tu zdania teologów są podzielone; jedni uważają, że szatan jest jednym z synów Boga, inni uważają, że Synowie Boży to jedna kategoria tych, którzy przybyli, a szatan to inna kategoria; jakoby nie jest on synem bożym. O tyle jednak, o ile szatan jest aniołem, można się przychylać do zdania, że jest także Synem Bożym.


W cytowanym psalmie „Synowie Najwyższego” są nazwani jednocześnie bogami.

Po raz trzeci to określenie pojawia się w Ewangelii według św. Jana (10,34). Jezus zwracając się do faryzeuszy powiada tam:


Czyż w zakonie waszym nie jest napisane bogami jesteście?



Jeśli nazwał bogami tych, do których doszło słowo Boże — a Pismo nie może być naruszone — do mnie, którego Bóg poświęcił i posłał na świat, wy mówicie: Bluźni, dlatego, że powiedziałem „Jestem Synem Bożym”.


Mamy tutaj płynącą z ust samego Jezusa konstatację, że bogami można nazwać tych, do których doszło Słowo Boże. Innymi słowy, to są ci, którzy żyją nie tylko samym chlebem, ale także Słowem Bożym.


W naszych czasach znamy sporo tekstów, które zawdzięczamy tzw. channelingowi, czyli takiej formie medialności, w której odbierający ten channeling, jakiś komunikat z ust istoty duchowej pozostaje w toku tego odbioru świadomy. Jednym z nich są Rozmowy z Bogiem, w których Bóg, a dokładniej Syn Boży w lekcji 191 w samym tytule mówi: „Jestem świętym Synem samego Boga”. I w pewnym sensie to by wystarczyło, mamy przykład, iż we współczesnym channelingu także występuje wątek synostwa Bożego, czyli innymi słowy (pismo daje nam taką „podkładkę”) bogiem nazywania człowieka, a dokładniej jest to przykład nazywania się przez człowieka bogiem. Do channelingu podchodzimy z dużą dozą dystansu, żeby nie powiedzieć sceptycyzmu, gdyż można go porównać do rozmowy telefonicznej, w której nasz rozmówca czasem przedstawia się, a czasem się nie przedstawia, jeśli jednak nie znamy tej osoby skądinąd, to mamy powody wątpić, czy rzeczywiście jest to ten człowiek, który siebie tak oto nazywa. Jakież bowiem mamy możliwości sprawdzenia, czy rzeczywiście w channelingu nasz rozmówca po prostu nas nie okłamał. Jednym z nich — nie do końca pewnym — jest oczywiście konfrontacja z tzw. pismami objawionymi. Ale tu powstaje pewien kłopot, gdyż to kryterium jest niejednoznaczne. Pisma objawione są różne; jeżeli ten nadawca jest Chrystusem, to to, co mówi, możemy skonfrontować z Ewangeliami, ale jeżeli mówi bardzo generalnie, że jest Bogiem, to już mamy pewien kłopot, gdyż nie wiemy, czy mamy to konfrontować ze Starym Testamentem, Nowym Testamentem, czy z Koranem, czy z dziesiątkami pism objawionych. Często to, co odnajdujemy w channelingu, bywa sprzeczne z tym, co zawiera pismo objawione, ale też często jest to nie tyle sprzeczne, ile wprowadza nowe wątki, co najczęściej tłumaczy się tym, że bóstwo przemawia do człowieka w różnych epokach, w różnych kulturach, w różnych religiach, czasami ad personam, do jakiejś określonej osoby; wtedy to jest objawienie prywatne, które może dotyczyć tylko tej osoby, ale poprzez nią może odnieść się przecież do wielu innych, i wtedy znowu pozostajemy w niepewności.


W trzecim numerze Nieznanego świata, mamy wypowiedź pani Grażyny Fosard pt. Pułapki channelingu, w której mamy obszerniejszą analizę owego zagadnienia; warto się z nią zapoznać.


Chciałbym przedstawić Państwu moją interpretację zamieszczonego w Piśmie Świętym stwierdzenia bogami jesteście. Jest ona uczyniona w świetle moich zainteresowań antropozofią Rudolfa Steinera oraz psychologią analityczną Carla Gustava Junga, u których znajdujemy propozycję paradoksalnej postawy metodologicznej. Chodzi o to, żeby umieć stopić w niemal jednym akcie otwartość i sceptycyzm. W zasadzie uważamy, że to są rzeczy sprzeczne, tymczasem kiedy otrzymujemy jakąś wiedzę ezoteryczną pośrednio od innych ludzi czy bezpośrednio, w ramach jakichkolwiek doznań świadomych, to właśnie nie inaczej powinniśmy postępować, jak zachować otwartość i jednocześnie wytworzyć sobie filtr, filtr sceptyczny, człowieka odpowiedzialnego, który wie, że mając do czynienia z ezoteryką, ma do czynienia z czymś wspaniałym i ogromnym, ale i z czymś, co może być bardzo niebezpieczne. W związku z tym na prawach zwykłego odruchu samoobrony powinien ten element sceptycyzmu zachować w stanie gotowości. C.G. Jung powiada, że zdrowy rozwój człowieka dokonuje się wtedy, kiedy czerpie on, pełnymi garściami, z inspiracji nieświadomości zbiorowej, głębokiej psychiki ogólnoludzkiej, ale czerpie w taki sposób, żeby nie ulec dwóm możliwym zagrożeniom. Jedno zagrożenie polega na tym, że człowiek kompletnie rezygnuje ze swojego ja, i pozwala tym ogromnym falom treści pozaświadomych wlać się na pole świadomości. Te ogromne fale mogą doprowadzić do zniszczenia ludzkiego ja. Drugie niebezpieczeństwo polega na tym, że człowiek odcina się od jakichkolwiek inspiracji głębinowych wychodzących z tej ogólnoludzkiej psychiki, i jak rodzaj „kapsuły” postanawia zadowolić się tą postawą świadomą, czy samoświadomą, która odcina go od głębokich korzeni ogólnoludzkich. Czyli z jednej strony mamy zagrożenie chaosem, a z drugiej skostnieniem. Tym, co proponuje Steiner, Jung i inni mistrzowie życia duchowego, jest połączenie pozytywów postępowania, przeciwstawiających się jego negatywom w taki oto sposób, żeby być zawsze otwartym na te inspiracje, ale czuwać nad nimi w taki sposób, iżby nas nie zdominowały, nie zniszczyły.


Przytoczę tutaj starą radę św. Pawła, który powiada: Macie żyć i myśleć w ten sposób: nie ja, lecz Chrystus we mnie. Zauważmy: Paweł nie mówi: Nie ja, lecz Chrystus, wtedy nastąpiłaby zamiana, nie było by ja, byłby tylko Chrystus, człowiek jako podmiot znikłby. Paweł powiada natomiast: Nie ja, lecz Chrystus we mnie; mamy tu ustanowienie pewnej hierarchii, w której ja włącza się jako mniejsza część w większą całość, ale nie traci swojego bytu, nie traci swojego istnienia. Wydaje mi się, że w naszej interpretacji w kwestii bogami jesteście, tak należy sprawę rozumieć, iść, (tylko pod tym względem) jak buddysta, drogą środka.


Kiedy słyszymy słowa bogami jesteście, to mimo woli, może nam przyjść na myśl, że w ustach Lucyfera jest to powiedzenie ironiczne. Być może, w odniesieniu do takich wspaniałych, jeszcze z przed upadku istot, jak Adam i Ewa, archetypów człowieczeństwa, to powiedzenie jest zasadne. Jednak powiedzmy sobie samokrytycznie, iż gdyby pojawił się tu oto Lucyfer i powiedział do kogokolwiek z nas: bogiem jesteś, to mielibyśmy prawo myśleć, że po prostu ironizuje. Znamy wszystkie nasze słabości, ciemne aspekty i wiemy, że jeżeli miałoby to nas określać w aktualnym stanie rzeczy, to faktycznie byłoby to kłamstwo. Może to być ironia, i jest to pierwsza interpretacja, jaka mi się nasuwa; druga, z nią sprzęgnięta, to pokusa demoniczna, to jest to, co Jung nazywa inflacją ego. Mianowicie, dzieje się tak wtedy, kiedy ego identyfikuje się z jaźnią, czyli jako część identyfikuje się z całością, czyli wyobraża sobie, że jest tą całością. I tu jest ta demoniczna pokusa, której efekty widzimy w szpitalach psychiatrycznych, gdy pacjenci podają się za Napoleona, Chrystusa, czy Boga. To ogromne zagrożenie, co do którego trzeba być szczególnie czujnym.


Zastanówmy się, czy w trzech wielkich religiach księgi: judaizmie, chrześcijaństwie i islamie, spotykamy wypowiedzi albo wprost nawiązujące do tych słów Chrystusa, lub przynajmniej podobnie brzmiące. Z braku możliwości dokonania przeglądu wszystkich możliwych wypowiedzi tego rodzaju, ograniczę się do jednego przykładu zaczerpniętego z każdej z tych religii.

W judaizmie, jak wiemy, relacja między Bogiem a człowiekiem jest relacją taką, gdzie człowiek bardzo wyraźnie ustawiony jest na dość niskim piętrze. Oczywiście inaczej sprawa przedstawia się w częściowo heterodoksyjnej kabale i chasydyzmie, gdzie pewne przeżycia sfery boskiej powodowały, że człowiek miał poczucie bycia przynajmniej przenikniętym przez Boga; w ostrej formie (a wiemy, że historycznie skończyło się to klęską w dwóch przypadkach) tam, gdzie pewni ludzie byli przekonani, że są mesjaszami, a więc jeszcze nie bogami, ale już o wiele stopni wykraczającymi ponad zwykłe człowieczeństwo: mam na myśli Sabataja Cwi w XVII i Jakuba Franka w XVIII wieku. Dwaj mesjasze heterodoksyjni, potępieni przez oficjalne rabinaty, czy raczej, jak to się mówi, mesjasze „fałszywi”; były to postaci skrajne i w końcu rzadkie.


W chrześcijaństwie najbliższym przekonania, że człowiek może stać się jakby bogiem, był Mistrz Eckhart. Głosił dwie tezy, które później uznano za heretyckie: po pierwsze, że w duszy ludzkiej żyje iskra Boża, czyli taka część Bóstwa, która wynosi człowieka ponad cielesność i ponad ten świat. Co więcej, według niego, ponad Trójcą Świętą, która dla zwykłego chrześcijanina jest najwyższą kategorią religijną, istnieje jeszcze Gottheit, Bóstwo, kategoria nieopisywalna, nie dająca się zdefiniować, która wykracza ponad Trójcę Świętą. Otóż ta iskra Boża jest w człowieku jak gdyby takim małym Bóstwem i tylko w takim sensie Mistrz Eckhart być może zgodziłby się z twierdzeniem, że człowiek jest Bóstwem.


W Islamie był przynajmniej jeden wielki mistyk sufijski, Al-Haladż, który został skazany na śmierć, ukrzyżowany, za to, iż wołał publicznie: „Jestem bogiem”.


Są to przykłady skrajne w każdym przypadku, rzadkie, co oczywiście dowodzi, iż tylko nieliczni uzmysłowili sobie, zdali sobie sprawę z tego, że są bogami, że sięgają ponad ludzki pułap. Inny przykład z naszych czasów, znalazłem w książce Na skrzydłach wichru autorstwa George’a Monteque’a. Jest to historia napisana przez zakonnika katolickiego, ojca marianina, który w swoim seminarium był uczony, że człowiek jest istotą, pewną całością złożoną z duszy i ciała. Dusza ma pewne elementy duchowości, ale nic poza tym.


Wiemy, że triadyczna wizja człowieka, w której człowiek stanowi całość ciała, duszy i ducha istniała jeszcze w starym chrześcijaństwie u św. Pawła, prezentowana była przez Klemensa z Aleksandrii, czy Orygenesa, później dzięki Soborowi w Konstantynopolu w 869-870 roku, a także dzięki św. Augustynowi i w XIII w. św. Tomaszowi z Akwinu została wyeliminowana z chrześcijaństwa.


Otóż ów autor, wychowany na tej dualistycznej teologii, w której człowiek składa się z duszy i ciała, opisuje, iż nagle doznał Ducha Świętego, ale nie tylko Ducha Świętego, jako istoty trzeciej osoby Trójcy Świętej, ale jako swojego własnego ducha. Pamiętamy obrazy przedstawiające apostołów w dzień Zielonych Świąt: płomień Ducha Świętego jest tam ukazany nad głową każdego apostoła, nie jest to kolektywny duch, tylko duch indywidualny. A więc gdy ów zakonnik doznał swojego przeżycia indywidualnego ducha — od tej chwili zaistniał dla niego problem teologiczny: jakże pogodzić dualistyczną wizję człowieka z tym doświadczeniem; czy dusza ma tylko cechę duchowości? Sięgnął do tekstów św. Pawła, Orygenesa, i znalazł tam teologiczne uzasadnienie swego przeżycia. To znaczy, że także w naszych czasach można przeżyć w sobie trzecią osobę Trójcy Świętej, boskość jako coś, co jest elementem człowieka.


Aby lepiej zrozumieć to, o czym mówimy, warto wspomnieć o owej triadycznej strukturze człowieka: o ciele, duszy, duchu, (w moim przekonaniu najlepiej jest to sformułowane w antropozofii Steinerowskiej), a przede wszystkim o dwóch cechach człowieka, mianowicie wolności i twórczości. To są dwie cechy, które płyną z tej struktury duchowej i przepajają duszę i życie ludzi.


Krótko mówiąc mamy do czynienia z dwoma poziomami istnienia, najpierw odczuwamy się przecież najczęściej jako ja jako ego: jest to taki poziom ja, w którym człowiek właściwie ma do czynienia ze światem zewnętrznym, tzn. ma dwanaście zmysłów, poprzez które percypuje świat zewnętrzny i wewnętrzny, one są źródłem informacji dla ludzkiego myślenia, uczucia, woli, w związku z czym rola ja jest rolą interpretatora danych zmysłowych, zewnętrznych i wewnętrznych, czyli jest to taki poziom doznawania siebie jako ja , w którym człowiek jest uzależniony od świata zmysłowego, i jest zwrócony na zewnątrz, ku temu światu. Tymczasem pamiętajmy, iż przecież są momenty, kiedy nasze ja zwraca się ku samemu sobie; wtedy mówimy o samoświadomości, a nie tylko o świadomości w postrzeganiu. Paralelnie, u Junga, mamy jaźń i ego. Otóż samoświadomość pozwala nam otworzyć się na takie przeżycia zewnętrzne i wewnętrzne, które dają nam dostęp do świata duchowego, czyli do naszego indywidualnego ducha.


Jaźń, ta wyższa struktura, jest jednocześnie właściwym centrum naszej osobowości, ale jednocześnie jest jej obwodem, innymi słowy: nasze wyższe ja komunikuje nam się nie tylko od w jako źródło inspiracji wszelkiego rodzaju, ale także od zewnątrz, mianowicie w losie, który przeżywamy, w tym wszystkim, co nam się pojawia w toku naszej biografii.

Można by spróbować, na prawach spekulacji, bliżej określić tę strukturę, co jest cechą jaźni, wyższego ośrodka sterowniczego.


Na pewno Wolność, Mądrość, Miłość, Piękno, Dobro, Moc, Twórczość.


Krótko mówiąc, człowiek jest człowiekiem, wtedy i tylko wtedy, jeżeli żyje w nim potrzeba czystej Prawdy, Prawdy bezinteresownej i gotowość czynienia czystego Dobra, Dobra bezinteresownego. To są dwa filary naszego wyższego ja, naszej struktury duchowej.


W takiej sytuacji to ja, nasze ego żyje jak gdyby między dwoma biegunami; naszym duchem i ciałem, które jest reprezentantem świata natury w nas. Otóż, jeżeli żyjemy pomiędzy tymi dwoma biegunami i mamy poczucie tego, także samoświadomość, to jednocześnie musimy powiedzieć, że kiedy wobec takiego zwykłego ja stwierdzamy bogiem jesteś, dla niego jest to stwierdzenie potencjalne, a nie aktualne, tzn. raczej należałoby powiedzieć bogiem być możesz, bo bogiem aktualnym jest wyższe ja, a nie zwykłe ego. Ta umiejętność rozróżnienia między tymi poziomami jest warunkiem zdrowia psychicznego i faktycznego otwarcia się na inspiracje wyższego ja.


Jak to się może dziać, jak możemy przejść od potencjalności do aktualności, jak możemy przejść do doświadczenia, o którym mówił św. Paweł: Nie ja żyję, lecz Chrystus we mnie?


Istnieją tu dwie drogi. Jedna to droga łaski, tzn. taka droga, w której nasze wyższe ja czy Bóstwo poprzez nasze wyższe ja, często nagle, ogarnia i przenika nasze niższe ja, nasze ego. Znamy takie przypadki z historii gnozy, mistyki, świętości. Najczęściej są to doświadczenia nagłe, ale występują rzadko.


W większości przypadków mamy do czynienia z inną drogą, mianowicie drogą rozwoju, także drogą, która uwzględnia czynnik czasu, a nie jest tylko gwałtowną interwencją wieczności w życiu człowieka. Mówimy wówczas o inicjacji, czy wtajemniczeniu, a ściśle mówiąc o dążeniu, czyli drodze do wtajemniczenia, i także drogę ukazują wszystkie szkoły ezoteryczne, czy para ezoteryczne. Wtedy w toku procesu, który może trwać krótko albo bardzo długo, może nawet nie jedno życie, uzyskujemy wtajemniczenie, kiedy nasze ja ulega przemianie w taki sposób, że staje się instrumentem, narzędziem wyższego ja.


W tym sensie staje (ostrożnie wolałbym na razie powiedzieć) raczej sługą Boga, a jeszcze lepiej przyjacielem Boga. Chrystus przecież, bezpośrednio przed udaniem się na Golgotę, w czasie Ostatniej Wieczerzy, powiada do apostołów; Do tej pory byliście moimi sługami, od tej pory jesteście moimi przyjaciółmi.


Potem nie tylko w chrześcijaństwie, pojawiła się kategoria przyjaźni Bożej, przyjaźni między Bogiem a człowiekiem, w której to przyjaźni człowiek zaczyna żyć Bogiem w sobie i w swoim życiu.


Metaforycznie ujmując, możemy powiedzieć, że materia duchowa, z której człowiek jest zbudowany w swojej istocie, w tej iskrze Bożej, jest taka sama, jak ta z której, można by użyć takiego słowa, jest zbudowany Bóg. Czyli pod względem poziomu zaczynamy od różnych punktów wyjścia, w różnych czasach. Jest to problem owego jeszcze, jeszcze nie jesteśmy bogami aktualnymi, choć potencjalnie zapewne tak, i to możemy sobie powiedzieć. Innymi słowy, jest to rozwój ku boskości, rozwój ku zbawieniu.


W takim sensie możemy mówić, że człowiek jest bogiem, a pamiętając, że w językach indoeuropejskich, kiedy to Chrystus cytując Stary Testament, mówiąc Jesteście, prawdopodobnie mówi faktycznie możecie być lub będziecie. Jest to analogia do tego, co Bóg odzywający się z ognistego krzaka odpowiada na pytanie Mojżesza, jakie ma imię (w najczęściej podawanym przekładzie) Jam jest, który jest. Jam jest można przetłumaczyć na Ja będę tym, który będzie, czyli zwrot jest ku przyszłości, ku rozwojowi, to nie jest Bóstwo statyczne, tylko Bóstwo rozwojowe, dynamiczne. I podobnie człowiek, jako cząstka Boga, nie jest bytem statycznym, ale bytem rozwijającym się, jest właśnie bytem mającym dążyć do aktualizacji swojej boskości.


Na zakończenie chciałbym przytoczyć usłyszane przeze mnie piękne powiedzenie chasydzkie, które powinno, być może, stać się mottem tego, o czym mówiliśmy: Człowiek jest tyle wart, ile warte są jego tęsknoty.



Wyszukiwarka