Wspólne założenie wszystkich nowożytnych teorii etycznych brzmi, iż wartości w ogóle, a wartości moralne w szczególności są tylko subiektywnymi zjawiskami w świadomości ludzkiej – i że niezależnie od niej w ogóle nie istnieją ani nie mają żadnego sensu. Wartości są to tylko cienie naszych pragnień i uczuć. „Dobre jest to, co pożądane, złe to, do czego czuje się wstręt.” Bez świadomości ludzkiej, która pożąda i czuje, rzeczywistość byłaby bytem i procesem obojętnym wobec wartości.
Ten podstawowy w czasach nowożytnych pogląd prowadzi jednak dalej do dwojakich konsekwencji, które stały się dwoma punktami wyjścia moralności nowożytnej: albo do uzasadnienia całkowitej anarchii w kwestii ocen wartościujących – tak iż wydaje się, że żadnej „stałości” nie można tu osiągnąć; albo do przyjęcia zamiast prawdziwej obiektywności wartości jakiejś jej namiastki, jakiejś tzw. powszechnie obowiązującej „świadomości gatunku”, której przymus wobec jednostki przybiera po prostu postać głosu nakazującego kategorycznie: „powinieneś”; powszechne uznanie lub powszechna „możliwość uznania” jakiejś chęci i jakiegoś działania za „dobre” ma zastąpić brak obiektywności wartości.
Również u źródeł tego wyobrażenia tkwi siła napędowa w postaci resentymentu. Człowiek pełen resentymentu, któremu bardzo ciąży i którego dręczy i przeraża świadomość swej nieudolności i negatywny sąd o własnym życiu, oparty na obiektywnym porządku wartości, a który zarazem po cichu wie, że wartościuje samowolnie lub opacznie, dokonuje „przewartościowania samej idei wartości”, mianowicie negując obiektywny porządek wartości. Tendencję tego ruchu wewnętrznego można z kolei ująć w słowa: „Twoje, wasze wartości (tj. wartości tych ludzi, którzy w obliczu obiektywnego porządku wartości są usprawiedliwieni, «dobrzy») nie przerastają, nie są lepsze od naszych wartości (które w naszym własnym doznaniu są «dowolne», «subiektywne»). Precz z nimi! «Wszystkie» wartości są «subiektywne»!”. Proces ten obserwujemy bardzo często: człowiek powodowany resentymentem miał naturalnie – jak każdy człowiek – początkowo zamiar skierować swe chęci ku „dobremu”, a nie zepsuty jeszcze przez określone motywy, aby tworzyć iluzję, uważa „najpierw” dobro za coś obiektywnego, wiecznego, niezależnego od umysłu ludzkiego i ludzkiej samowoli. Ale im mniej skuteczne są te wysiłki, im większą nienawiść i zazdrość musi w nim budzić widok ludzi w obliczu obiektywnego porządku wartości „dobrych”, tym bardziej wzrasta tendencja, by wyzuć z praw samą ideę „dobra”, zniżając ją do poziomu zwykłego X swych aktualnych pragnień faktycznych, swego stanu faktycznego. Pozytywne chęci reformatorskie wyrażą się zapewne w ten sposób, że człowiek nastawia się na to, by obiektywnemu dobru przypisywać zamiast treści dotąd uznawanej treść inną i by tę treść głosić, poświęcając jej teraz własne życie i własną działalność jako „dobru jedynemu”. Z resentymentem jest inaczej: Jego podmiot mści się na idei, wobec której nie może się ostać, ściągając ją do poziomu swego stanu faktycznego. W ten sposób własna świadomość grzechu i nicości rozsadza piękny gmach świata wartości i poniża ideę, ściągając ją do własnego poziomu, by uzyskać złudzenie zdrowia. „Przecież wszystkie wartości są «tylko» relatywne, «subiektywne» w stosunku do człowieka, jego pragnień, rasy, narodu itd.”
Niebawem jednak daje znów znać o sobie potrzeba wiążących form oceny. Człowiek powodowany resentymentem jest słabeuszem; w swym sądzie nie może być osamotniony. Stanowi absolutne przeciwieństwo tego typu człowieka, który realizuje dobro obiektywne, choćby sam jeden je dostrzegł i odczuł, wbrew oporom całego świata. W ten sposób „powszechność” lub „powszechne obowiązywanie” tego, co uznane zostało za wartość, jest dla człowieka powodowanego resentymentem namiastka prawdziwej wartości obiektywnej. Przestaje dociekać sam, co jest dobre, oparcia zaś szuka w pytaniu: Co ty sądzisz? Co sądzą wszyscy? Jaka jest w końcu „powszechna” tendencja ludzkości jako gatunku? Albo: W jakim kierunku zmierza „rozwój”, abym poznawszy go mógł włączyć się w jego nurt”? Czego nikt dostrzec ani poznać nie potrafi, to mają teraz dostrzec wszyscy, z nagromadzenia braku poglądów ma wyniknąć pogląd pozytywny! Coś, co nigdy nie jest „dobre” samo z siebie, ma stać się dobre, bo było dobre wczoraj lub bo wynikło wprost z dnia wczorajszego!
Małe dzieci i natury niewolnicze usprawiedliwiają się zazwyczaj: „Czyż tego, co myśmy zrobili, nie robili też inni?” Wspólnota zła – wedle prawdziwej moralności potęgująca zło ludzi złych, bo do zła zawartego w treści woli dochodzi jeszcze zło polegające na naśladownictwie i niewolniczej mentalności – przekształca się tu w rzekome „prawo” przemiany zła w „dobro”! W ten sposób coraz liczniejsze są hordy ludzi przepełnionych resentymentem, którzy swą stadną świadomość traktują jako namiastkę zanegowanego poprzednio „obiektywnego dobra”. Również w teorii zastępuje się teraz przedmiotowość dobra „powszechnie obowiązującym prawem woli ludzkiej” (Kant) lub, gorzej jeszcze, utożsamieniem „dobra” z wolą „gatunku”.
Już filozofia Oświecenia doprowadziła do ostatecznej skrajności tę namiastkę idei „przedmiotu”, którą zastąpiono bądź przez „powszechność”, bądź przez to, co „obowiązuje powszechnie”. We wszelkich problemach wartości – czy w grę wchodzi prawo, państwo, religia, gospodarka, nauka czy sztuka – przypisuje się wspólnym wszystkim ludziom zadatkom do ich tworzenia i wspólnym miernikom ocen rolę „ideału”, którym mierzyć należy konkretne pozytywne formy kultury. Ze znaczeniem słowa „ogólnoludzkie” wiąże się tu wartość najwyższą. Ale psychologicznie przejawia się w tym jedynie nienawiść i negatywne nastawienie wobec wszelkiej pozytywnej formy życia i kultury, która zawsze wznosi się śmiało ponad wszystko, co jest tylko „ogólnoludzkie” – i dlatego tą skalą mierzona musi rozpłynąć się w nicość. Dopóki przedmiot, a zwłaszcza przedmiot wartości ujmuje się po prostu w sensie ściśle obiektywnym, wedle którego zgodne uznanie go przez ludzi może służyć najwyżej jako społeczne kryterium społecznej prawomocności twierdzenia, że istnieje, nigdy jednak jako kryterium prawdziwości tego twierdzenia, a tym bardziej jako kryterium samej istoty przedmiotowości – dopóty jasne jest, że jeśli zrozumienie i akceptacja pewnej wartości ogranicza się do jakiegoś narodu lub do jakiejś grupy (choćby nie wiem jak małej), nie może to być nigdy sensownym zastrzeżeniem wymierzonym w prawdziwość tej wartości, w jej podstawę rzeczową. Tak jak w wypadku pewnych problemów i teorii matematycznych jedynie bardzo niewielu ludzi potrafi je choćby tylko zrozumieć, tak samo jest w sprawach etycznych i religijnych! Pewne postawy duchowe w religii, np. wiara, przeczucie itp. – akty, których dopełnienie wiąże się być może z ściśle określonymi sposobami i formami życia, mianowicie z takimi, które wymagają systematycznego ćwiczenia (ascezy) – doskonale mogą subiektywnie warunkować doświadczenie całych dziedzin rzeczywistości, na które inni ludzie, niezdolni do tych aktów i nie dysponujący tymi sposobami życia, są „ślepi”; dla tych właśnie dziedzin ów „intelekt”, który jest „powszechną ludzką własnością”, nie jest organem wystarczającym! Wykluczyć to może tylko zafałszowana już, a nie prawdziwa idea bytu i przedmiotu.
W systemie aksjologii obiektywnej pojęcie „objawienia” – niezależnie od sensu i znaczenia, jakie przypisują mu religie pozytywne – oznacza najpierw tyle tylko, że istoty o silniejszych zadatkach poznawczych lub większej wrażliwości uczuciowej mogą przekazać przedmiotowe prawdy i wartości ludziom innej grupy, którym do poznania ich brak pierwotnie organu. Ci ostatni muszą wówczas „wierzyć” w to, co tamci „widzą”. W tym sensie formalnym „objawienie” jest podstawowym pojęciem teorii poznania i zasadniczym pojęciem wszelkiej prawdziwej kultury ludzkiej. Narzuca się ono z bezwzględną koniecznością, ilekroć o społecznym podziale poznania prawdy i poznania wartości decydować ma znajomość rzeczy i oparta na niej kompetencja – a nie zasada zgodności twierdzenia z „zadatkami powszechnymi”.
Inaczej jest jednak, jeśli resentyment fałszuje ideę przedmiotowości, zastępując ją ideą „ważności powszechnej”, uznania przez wszystkich ludzi! Wtedy trzeba naturalnie uznać za „wymysł subiektywny” wszystko, co jest „nieprzekazywalne”, co daje się przekazać tylko w ograniczonym stopniu albo tylko na bazie określonego sposobu życia, co jest „niedowodliwe”, wreszcie wszystko, czego nie można wyjaśnić zmysłom i umysłom – a chodzi tu zawsze o ludzi najgłupszych! Tak np. współczesne szaleństwo uważa sam fakt, że narody uznają różne wartości etyczne i estetyczne, różne systemy religijne, prawne itp., za wystarczający dowód, że podstawą wartości nie są rzeczy, lecz tylko „subiektywne, zmienne potrzeby ludzkie” – naturalnie zawsze zgodnie z tym ślicznym kryterium, które przedkłada konwencję stadną nad „prawdę” i „dobro” i które samo powstało z resentymentu wobec zadań dla stada po prostu nieosiągalnych, a co więcej jest tylko jednym z jego logicznych sformułowań.
Wykluczenie „objawienia” z konstytutywnych sposobów poznania, istniejących niezależnie od doświadczenia zmysłowego i od rozumu, jest tylko jednym z osiągnięć „resentymentu”, który „powszechną ludzką zdolność poznania” chce przekształcić w miernik prawdy i bytu.