Slonce i cien Ake韜ardson

 



 


AKE EDWARDSON


S艁O艃CE I CIE艃


 


 


 


 


 



WRZESIE艃



1.



Zacz臋艂o pada膰. Simon Morelius nastawi艂 radio. Nic nie s艂yszeli przez pi臋膰 minut. Dochodzi艂a dziesi膮ta i panowa艂 spok贸j. Greger Bartram zatrzyma艂 si臋 na czerwonym 艣wietle. Dwie kobiety przesz艂y przez ulic臋, jedna z u艣miechem odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 radiowozu. Greger Bartram uni贸s艂 d艂o艅 w ge艣cie pozdrowienia.

-    Dwadzie艣cia siedem, 艂adna - powiedzia艂. - I to samo my艣li o mnie.

-    Ona si臋 u艣miechn臋艂a do mnie. Nie do ciebie - zaprotestowa艂 Morelius.

-    Patrzy艂a mi prosto w oczy - odpar艂 Bartram. - To ze mn膮 szuka艂a kontaktu.

艢wiat艂a si臋 zmieni艂y i Bartram wjecha艂 na rondo Korsv盲gen.

-    I stwierdzi艂a, 偶e nikogo nie ma w domu - powiedzia艂 Morelius.

-    Ha, ha.

-    Popatrzy艂a ci g艂臋boko w oczy i zobaczy艂a, 偶e nikogo tam nie ma. Tylko glina w 艣rednim wieku za k贸艂kiem dziwnie pomalowanego samochodu, a ona...

Us艂yszeli przez radio kobiecy g艂os:

-    Dziewi臋膰 jeden dwadzie艣cia. Dziewi臋膰 jeden dwadzie艣cia, odbi贸r. - Potem pad艂a niewyra藕na odpowied藕 gdzie艣 z daleka. Zn贸w odezwa艂a si臋 kobieta: - Kto艣 le偶y na ulicy przed Focusem przy Lisebergu, pijany albo chory. Jest tam grupka nastolatk贸w.

Odpowiedzia艂 jaki艣 patrol:

-    S艂yszeli艣my. Jeste艣my na Prinsgatan i jedziemy do Focusa.

Morelius si臋gn膮艂 po mikrofon.

-    Tu jedena艣cie dziesi臋膰. Jeste艣my bli偶ej, jedziemy w艂a艣nie Korsv盲gen, mo偶emy to przej膮膰.

-    Dobrze, jedena艣cie dziesi臋膰.

Radiow贸z z dystryktu Lorensberg wyjecha艂 z ronda i zatrzyma艂 si臋 przed centrum handlowym. Na parkingu siedzia艂o kilka skulonych os贸b. Kiedy samoch贸d si臋 zatrzyma艂, jedna z nich podbieg艂a do otwieranych przez Bartrama drzwi.

-    To ja telefonowa艂am - powiedzia艂a dziewczyna, na oko szesnastoletnia. Pomacha艂a kom贸rk膮, jakby ta mia艂a si臋 w艂a艣nie rozdzwoni膰, 偶eby potwierdzi膰 s艂owa w艂a艣cicielki. Dziewczyna mia艂a proste w艂osy, g艂adko przyklejone do g艂owy przez deszcz. W jej wielkich oczach malowa艂o si臋 przera偶enie. Bil od niej zapach alkoholu i tytoniu. 呕ywo gestykulowa艂a. - Ona tam le偶y. Maria tam le偶y, ale ju偶 troch臋 lepiej si臋 czuje.

-    Zadzwoni臋 po karetk臋 - rzuci艂 Bartram.

Morelius poszed艂 za dziewczyn膮. Od grupki m艂odzie偶y dzieli艂o ich kilka krok贸w. Otaczali p贸艂kolem dziewczyn臋, kt贸ra w艂a艣nie pr贸bowa艂a si臋 podnie艣膰. Zachwia艂a si臋, ale Morelius, kt贸ry w艂a艣nie znalaz艂 si臋 przy niej, poda艂 jej rami臋 i uchroni艂 przed upadkiem. Wa偶y艂a tyle co nic. Wygl膮da艂a jak bli藕niaczka tamtej, kt贸ra dzwoni艂a, ale patrzy艂a nieobecnym wzrokiem. Tu naprawd臋 nikogo nie ma w domu, pomy艣la艂 Morelius.

Czu膰 by艂o od niej alkohol i wymiociny. Morelius poczu艂 co艣 lepkiego pod podeszwami but贸w. Powinien uwa偶a膰, 偶eby si臋 nie po艣lizn膮膰. Po kilku sekundach dziewczyna spojrza艂a na policjanta, niespodziewanie przytomnie.

-    Chc臋 do domu - powiedzia艂a.

-    Co za偶ywa艂a艣? - zapyta艂 Morelius.

-    Nni... nic - odpar艂a. - Tylko kilka piw.

-    Kilka piw, jasne. - Morelius spojrza艂 na grupk臋 pi臋ciu czy sze艣ciu m艂odych ludzi. - Co bra艂a? To wa偶ne. Je艣li co艣 wiecie, m贸wcie natychmiast, w tej chwili, NATYCHMIAST. - Podni贸s艂 g艂os, troch臋 ich nastraszy艂.

-    Tak jak m贸wi艂a - odezwa艂 si臋 ch艂opak w robionej na drutach czapce i bluzie od dresu. - Kilka piw... i troch臋 w贸dki.

-    W贸dki? Jakiej w贸dki? Czy kto艣 ma butelk臋?

M艂odzi ludzie popatrzyli po sobie.

-    BUTELK臉 - powt贸rzy艂 Morelius.

Ch艂opak w robionej na drutach czapce si臋gn膮艂 pod obszern膮 bluz臋 i wyj膮艂 butelk臋. Bartram wzi膮艂 j膮 od niego i obejrza艂, trzymaj膮c pod 艣wiat艂o neonowych reklam.

-    Nie ma etykiety - powiedzia艂.

-    Nieee... nie ma.

-    Co to jest? - zapyta艂 Bartram. W tej samej chwili wszyscy us艂yszeli syren臋 pogotowia po drugiej stronie wie偶owca Gothii. - Co to za g贸wno? Samogon?

-    Tak... chyba tak - przyzna艂 jeden z ch艂opc贸w. - Kupi艂em od kumpla. - Wygl膮da艂, jakby zaraz mia艂 si臋 rozp艂aka膰. - M贸wi艂, 偶e to ca艂kowicie w porz膮dku.

-    Nie jest w porz膮dku - powiedzia艂 Morelius. Czu艂, 偶e dziewczyna wisz膮ca mu na ramieniu robi si臋 coraz ci臋偶sza, zn贸w traci przytomno艣膰.

- Gdzie ta cholerna karetka?! - krzykn膮艂. W tej samej chwili auto zatrzyma艂o si臋 dwa metry od niego, zazgrzyta艂y wytaczane nosze.

Siedzieli w poczekalni pogotowia. Dziewczyna by艂a w gabinecie zabiegowym. Po dwudziestu minutach wyszed艂 lekarz. Wyraz jego twarzy powiedzia艂 Moreliusowi, 偶e jeszcze 偶yje. M艂ody ch艂opak przechadza艂 si臋 nerwowo po poczekalni. Mo偶e on te偶 by艂 przed Focusem. Moreliusowi wydawa艂 si臋 znajomy. Jak zd膮偶y艂 tu dojecha膰?

-    Alkohol w m艂odym organizmie, no c贸偶... to nie jest dobra kombinacja - powiedzia艂 lekarz.

-    Jak ona si臋 czuje?

-    Bior膮c pod uwag臋 okoliczno艣ci, nie藕le, jak to si臋 m贸wi. Musi oczywi艣cie zosta膰 u nas na noc.

-    Wi臋c ten alkohol... by艂 w porz膮dku? - zapyta艂 Bartram.

Lekarz rzuci艂 mu wymowne spojrzenie.

-    Chodzi panu o ten samogon?

-    Chyba pan, do cholery jasnej, rozumie, co mam na my艣li?!

Doktor spojrza艂 na niego ponownie.

-    Nie ma powodu do gniewu - powiedzia艂. Otrzepa艂 fartuch, jakby chcia艂 go oczy艣ci膰 z przekle艅stwa Bartrama. - Najmniejszego powodu.

-    Przepraszam - odpar艂 potulnie policjant. - Po prostu martwimy si臋 o ni膮. Niekt贸rzy gliniarze ju偶 s膮 tacy. - Chcemy tylko wiedzie膰, czy ma jakie艣 inne... obra偶enia... ni偶 te, co normalnie... je艣li ten samogon by艂 mocniejszy ni偶 zwyk艂y alkohol - wyja艣ni艂 Morelius.

Lekarz popatrzy艂 na nich z pow膮tpiewaniem, jakby my艣la艂, 偶e chc膮 go nabra膰.

-    W tej chwili wszystko wygl膮da normalnie - powiedzia艂. - Ale nie zostawiamy niczego przypadkowi. Czy zawiadomiono rodzin臋?

-    Tak - przyzna艂 Morelius. - Matka powinna tu by膰 lada chwila.

-    No wi臋c, w takim razie... - powiedzia艂 lekarz i wyszed艂.

-    Dzi臋kujemy, doktorze - rzuci艂 Bartram.

Patrzyli jeszcze, jak wychodzi przez wahad艂owe drzwi.

-    Arogancki dupek - powiedzia艂 Bartram.

-    Chyba my艣li to samo o tobie.

Bartram mrukn膮艂 co艣 niezrozumia艂ego i spojrza艂 na koleg臋. By艂o tu偶 po jedenastej, twarz Moreliusa od ostrego 艣wiat艂a poczekalni by艂a ca艂a w plamach.

-    Ach tak, wi臋c to c贸rka naszej pastor. Jeste艣 pewien? Hann臋 Ostergaard? Kt贸ra leczy nasze obola艂e dusze?

-    Tu nie ma co ironizowa膰. - Morelius wzi膮艂 do r臋ki portfel dziewczyny Przeczyta艂 dane z legitymacji. - Maria Ostergaard. Ulica w Orgryte. Nasza pastor nazywa si臋 Hann臋 Ostergaard i mieszka w

脰rgryte, ma te偶 c贸rk臋 o imieniu Maria.

-    A sk膮d ty w艂a艣ciwie to wszystko wiesz?

-    A czy to ma jakie艣 znaczenie?

-    Nie, nie.

-    Ale nie jestem do ko艅ca pewien. - Przez otwieraj膮ce si臋 na noc drzwi wpad艂a kobieta. - Teraz jestem pewien - powiedzia艂 Morelius i ruszy艂 ku Hanne 脰stergaard.

-    Gdzie Maria? - zapyta艂a. - Gdzie ona jest, Simon?

-    Jeszcze w zabiegowym, czy jak to si臋 nazywa - odpar艂 Morelius.

- Ale wygl膮da na to, 偶e wszystko jest dobrze.

-    DOBRZE? Wszystko jest dobrze? - Hanne 脰stergaard wygl膮da艂a, jakby za chwil臋 mia艂a si臋 roze艣mia膰. - Czy kto艣 mo偶e mi powiedzie膰, gdzie mam i艣膰?

Kto艣 z pracownik贸w szpitala wyszed艂 przez wahad艂owe drzwi. Policjanci zobaczyli, jak Hanne 脰stergaard biegnie na oddzia艂 ratunkowy.

Ch艂opiec, kt贸ry kr膮偶y艂 po poczekalni, poszed艂 za ni膮. Obejrza艂 si臋 jeszcze raz za siebie i znikn膮艂 w korytarzu.

-    Ja ci臋 kr臋c臋 - rzuci艂 Bartram. - I nawet wiedzia艂a, jak masz na imi臋.

Morelius nie odpowiedzia艂.

-    Nawet pastorom nie zostaje to oszcz臋dzone - powiedzia艂 Bartram.

-    Co oszcz臋dzone?

-    Trudne sytuacje, kiedy co艣 si臋 dzieje z ich bliskimi, ukochanymi. Ale ty chyba nie masz dzieci?

-    Odpowied藕 brzmi: nie. Ale to tutaj chyba sko艅czy si臋... szcz臋艣liwie.

-    Dzi臋ki nam.

-    E tam. Dzieciak, kt贸ry chla za du偶o i rzyga. Pewnie sama by oprzytomnia艂a za jaki艣 czas, tamci by jej pomogli. Happens all the time. Czy tobie nic takiego si臋 nie zdarzy艂o?

-    Mnie? Nie przypominam sobie.

-    No w艂a艣nie, to jeszcze o niczym nie 艣wiadczy.

-    Jedziemy? - zapyta艂 Bartram.

Jechali do centrum, min臋li budynek Chalmers i szpital Vasa. Deszcz pada艂 coraz mocniej. Latarnie 艣wieci艂y jakby s艂abiej, otulone w noc. Bartram zatrzyma艂 si臋 na czerwonym 艣wietle. Dwie kobiety przechodzi艂y przez ulic臋, ale 偶adna si臋 nie odwr贸ci艂a, 偶eby si臋 u艣miechn膮膰 do radiowozu. Morelius nastawi艂 radio. S艂uchali komunikat贸w. Psychicznie chory staruszek zagin膮艂 w 脛ngg氓rden kilka godzin temu i w艂a艣nie si臋 odnalaz艂. Gor膮ca dyskusja w mieszkaniu w Koretadali zako艅czy艂a si臋, kiedy na miejscu zjawili si臋 funkcjonariusze. Pijaczyna, kt贸ry opar艂 si臋 o stoj膮cy tramwaj przy Brunnsparken, upad艂, kiedy tramwaj ruszy艂. Czy mo偶na to uzna膰 za wypadek komunikacyjny? - zastanawia艂 si臋 Bartram.

Morelius my艣la艂 o Hann臋 Ostergaard i o tym, o czym rozmawiali dwa tygodnie wcze艣niej. By艂 wdzi臋czny Gregerowi, 偶e o nic wi臋cej nie pyta艂.

Erik Winter zgasi艂 艣wiat艂o w swoim pokoju i wyszed艂. Deszcz przesta艂 pada膰. Pojecha艂 do domu rowerem, przez Heden, ust膮pi艂 pierwsze艅stwa komu艣, kto nie uwa偶a艂 na Vasagatan. Nogawki ochlapa艂a mu woda, a mo偶e jeszcze jaki艣 inny syf. By艂o za ciemno, 偶eby si臋 da艂o cokolwiek zobaczy膰. Zastanawia艂 si臋, czy nie przejecha膰 ko艂o Saluhallen, ale zrezygnowa艂. Zadzwoni艂a jego kom贸rka. Zatrzyma艂 si臋 i wyj膮艂 telefon z wewn臋trznej kieszeni przeciwdeszczowego p艂aszcza.

-    Nie mog臋 si臋 zdecydowa膰 w sprawie sofy - powiedzia艂a Angela, kiedy si臋 zg艂osi艂. - Musz臋 ci臋 prosi膰 o rad臋, natychmiast.

-    Chyba nie d藕wigasz?

-    Nie, nie.

-    Mo偶emy j膮 zabra膰, je艣li nie mo偶esz si臋 zdecydowa膰. Mam przecie偶 miejsce.

-    Ale gdzie b臋dzie sta艂a?

-    Czy to nie mo偶e zaczeka膰 do wieczora?

-    Chcia艂am przyj 艣膰 przygotowana j ak naj lepiej.

-    Hm...

-    To powa偶na decyzja.

-    Wiem.

-    Czy ty naprawd臋 to przemy艣la艂e艣? Mo偶e powinni艣my kupi膰 do...

-    Angelo, daj spok贸j...

-    Wiem, wiem. Ale to takie osza艂amiaj膮ce. To wszystko.

To chyba najodpowiedniejsze s艂owo, pomy艣la艂 Winter, strzepuj膮c kilka kropli z ramienia. Osza艂amiaj膮ce. Pierwszy raz w doros艂ym 偶yciu mia艂 zamieszka膰 z drugim cz艂owiekiem. Po latach do艣膰 lu藕nego zwi膮zku mieli z Angel膮 zamieszka膰 razem. Czu艂 si臋 tak, jakby to ona podj臋艂a t臋 decyzj臋. Nie. To by艂o niesprawiedliwe. Przecie偶 on te偶 musi bra膰 na siebie odpowiedzialno艣膰.

Nie mieli wyboru. Albo zamieszkaj膮 razem, albo... wszystko si臋 sko艅czy. Cho膰 tego nie m贸g艂 ju偶 sobie wyobrazi膰. Nie odwa偶y艂by si臋 zerwa膰. Samotno艣膰 by艂aby zbyt straszna, czy偶 nie? By艂aby jeszcze gorsza. Samotnie wej艣膰 w nowe tysi膮clecie. Sylwester: p艂yta w odtwarzaczu i kieliszek wina. To by艂oby wszystko. N臋dza roz艣wietlona fajerwerkami.

Wkr贸tce do prze艂omu wiek贸w zostan膮 ju偶 tylko trzy miesi膮ce, b臋dzie mia艂 czterdzie艣ci lat i nied艂ugo przestanie by膰 najm艂odszym komisarzem w Szwecji.

Przygotowa艂 si臋 do naci艣ni臋cia na peda艂y.

-    Zobaczymy si臋 o 贸smej - powiedzia艂a Angela, a on wy艂膮czy艂 kom贸rk臋.

W mieszkaniu zapad艂a noc, nic ju偶 si臋 nie 艣wieci艂o. Lampa stoj膮ca na pod艂odze pali艂a si臋 przez jak膮艣 dob臋, ale spali艂a si臋 w niej 偶ar贸wka. Kiedy zacz臋艂o 艣wita膰, jesie艅 wlewa艂a si臋 mi臋dzy 偶aluzjami, a opuszczona roleta w sypialni przepuszcza艂a plamy 艣wiat艂a.

Lod贸wka szemra艂a. Na kuchennym stole sta艂y kieliszki do wina i pusta butelka. Na blacie przy kuchence sta艂 pod艂u偶ny p贸艂misek z resztkami zeschni臋tych tagliatelli. Ma艂y rondel z sosem grzybowym sta艂 obok. Sos ju偶 poczernia艂. Na desce do krojenia kilka plasterk贸w pomidora powoli wsi膮ka艂o w drewno.

W zmywarce sta艂y trzy talerze i kilka talerzyk贸w, kieliszki, sztu膰ce i jeszcze jeden rondel.

Z kranu rytmicznie kapa艂a woda, kiepska uszczelka. Ten d藕wi臋k by艂o s艂ycha膰 w dzie艅 i w nocy w ca艂ym mieszkaniu, ale para, kt贸ra siedzia艂a na sofie w salonie, nic nie s艂ysza艂a.

Wok贸艂 nich le偶a艂y porozrzucane ubrania, tworzy艂y te偶 lini臋 prowadz膮c膮 z kuchni, przez przedpok贸j, do salonu: m臋skie skarpety, para spodni, sp贸dnica, po艅czocha, bluzka z cienkiego materia艂u. Wok贸艂 sofy bluzka, majtki, koszula, slipy. Przez okno wpada艂y r贸偶ne odg艂osy. Tramwaje. Kilka samochod贸w. Nag艂y powiew wiatru. 艢miech kilku os贸b wychodz膮cych z restauracji.

Kobieta i m臋偶czyzna byli nadzy. Trzymali si臋 za r臋ce. Siedzieli zwr贸ceni do siebie twarzami. Tylko ich g艂owy wygl膮da艂y dziwnie.

Czy tak by艂o? Czy tak mia艂o by膰? Czy to ten obraz? Pr贸bowa艂 o nim pomy艣le膰, zobaczy膰 go.

By艂 w kuchni. Przeszed艂 przez przedpok贸j. Ubrania le偶a艂y na pod艂odze. Zas艂ania艂 d艂oni膮 oczy, kiedy podchodzi艂 do sofy Spojrza艂. Na sofie by艂o pusto. Popatrzy艂 jeszcze raz i zobaczy艂, 偶e tam siedz膮, zwr贸ceni do siebie. Jej twarz tak dobrze znana.

Ich g艂owy. Ich G艁OWY.

Przetar艂 mocno oczy. S艂ysza艂 odg艂osy z ulicy, otworzy艂 drzwi auta. Czu艂 deszcz na twarzy, kiedy wysiad艂, a potem sta艂 na ulicy przed domem.

Marzy艂, 偶eby si臋 cofn膮膰 w czasie. Ludzie, kt贸rzy przechodzili obok, nie wiedzieli, nie wiedzieli nic. Zupe艂nie nic. Nie wiedzieli, 偶e 偶yj膮 w raju.

 

PA殴DZIERNIK



2.



Winter sta艂 w przedpokoju, ale nie zapala艂 艣wiat艂a. Angela mia艂a si臋 zjawi膰 za godzin臋, mo偶e nawet wcze艣niej.

Jak d艂ugo tu mieszka艂? Dziesi臋膰 lat? Czy to by艂o dziesi臋膰 lat? Co艣 ko艂o tego. Ile lasek tu zaci膮gn膮艂 przez te lata? Wola艂 o tym nie my艣le膰. M贸g艂by wyci膮gn膮膰 przed siebie r臋ce i policzy膰 na palcach, mo偶e by wystarczy艂o.

Przeszed艂 przez mieszkanie, rozja艣nione 艣wiat艂ami miasta rozci膮gaj膮cego si臋 za oknem. Jedna z ostatnich takich przechadzek w b艂ogiej samotno艣ci. U艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Wkr贸tce w przedpokoju b臋dzie musia艂 brodzi膰 w rozrzuconych ciuchach. Skarpeta na oparciu sofy. Zna艂 Angel臋. Potrzebujesz troch臋 nieporz膮dku w 偶yciu, m贸wi艂a. A ty wnosisz chaos, odpowiada艂. Nareszcie, m贸wi艂a.

B臋dzie musia艂 przesun膮膰 przybory do golenia na p贸艂eczce w 艂azience. Mo偶e do k膮cika, obok tych wszystkich tajemniczych s艂oiczk贸w i buteleczek, kt贸re ona tam ustawi.

A gdyby jednak powiedzia艂a nie?, pomy艣la艂 wcale nie tak dawno. Gdyby si臋 tym po prostu zm臋czy艂a.

Na dole, na Vasaplatsen, je藕dzi艂y tam i z powrotem tramwaje. 艢ciana za du偶ymi oknami by艂a bia艂a w 艣wietle wieczoru. Troch臋 dalej jarzy艂 si臋 czerwony punkcik na sprz臋cie stereo. Winter ruszy艂 w tamt膮 stron臋 i si臋gn膮艂 po box Springsteena, kt贸ry jego przyjaciel, komisarz policji kryminalnej z Londynu Steve Macdonald, przys艂a艂 mu zesz艂ej jesieni, nie zwa偶aj膮c na koszty. Zrobi艂 to po to, 偶eby Winter musia艂 my艣le膰 o tym, ile kosztowa艂a przesy艂ka, a przez to s艂ucha艂 z powag膮 i skupieniem. Winter lubi艂 jazz i Macdonald uwa偶a艂, 偶e to w porz膮dku, ale wychodzi艂 ze sk贸ry, 偶eby uzupe艂ni膰 jego edukacj臋 o rzeczy, kt贸re Winter przegapi艂, dorastaj膮c pod kloszem przy Johnie Coltranie.

Najciekawsze by艂o to, 偶e teraz, od kiedy zacz膮艂 poznawa膰 rocka, s艂ucha艂 jeszcze wi臋cej jazzu. S艂ysza艂 nowe niuanse u Coltrane'a, nowe odcienie czerni. Ku w艂asnemu zdziwieniu odkry艂 te偶, 偶e w prostej muzyce rockowej te偶 s膮 rzeczy, kt贸re mu si臋 podobaj膮. Mo偶e w艂a艣nie to by艂o najwa偶niejsze. Prostota.

Kiedy cz艂owiek jest starszy, zaczyna d膮偶y膰 do prostoty. Ja si臋 starzej臋. Ca艂kiem nied艂ugo sko艅cz臋 czterdzie艣ci lat. To pod pewnymi wzgl臋dami powa偶ny wiek. Mo偶e nie jestem 艂atwym cz艂owiekiem, ale mog臋 si臋 jeszcze uczy膰, nadal. Albo po prostu zawsze by艂em prost膮 dusz膮. Angela to dostrzeg艂a. To dlatego wybra艂a mnie z dziesi膮tek tysi臋cy innych facet贸w.

Wybra艂 z pude艂ka czwart膮 p艂yt臋 i pu艣ci艂 utw贸r dziewi膮ty, sw贸j ulubiony kawa艂ek od kilku miesi臋cy albo przynajmniej od chwili, czy raczej od czasu podj臋cia decyzji. Decyzja. I'm happy with you in my arms, I'm happy with you in my heart, happy when I taste your kiss, I'm happy in love like this. Zwyk艂e 偶ycie. Angela to zrozumia艂a. Mo偶e i on znajdzie w tym szcz臋艣cie.

Ballada rozchodzi艂a si臋 po pokoju, kiedy si臋 rozbiera艂, happy baby, come the dark, nagle przesta艂 my艣le膰 o czymkolwiek, stan膮艂 pod prysznicem. S艂ysza艂 muzyk臋 przez plusk wody, ale tak偶e dzwonek do drzwi i trza艣niecie, kiedy Angela otworzy艂a drzwi w艂asnym kluczem.

Lars Bergenhem jecha艂 przez Alvsborgsbron. Samoch贸d buja艂 si臋 na wietrze. Bergenhem mia艂 wolne. Jad膮c przez tunel, nagle zada艂 sobie pytanie, co on tam, u diab艂a, robi. W tunelu. W aucie. M贸g艂 siedzie膰 w domu i patrze膰, jak jego dwuletnia c贸reczka 艣pi. Ju偶 to robi艂. Ada spa艂a, a on si臋 jej przygl膮da艂. M贸g艂 si臋 przygl膮da膰, jak Martina sprz膮ta kuchni臋 po kolacji Ady. M贸g艂 sam sprz膮ta膰.

To si臋 zacz臋艂o jak zwykle. Jakie艣 s艂owo, kt贸rego 偶adne z nich nie rozumia艂o. Kiedy Ada zasn臋艂a, zrobi艂o si臋 tak cicho, 偶e nie by艂 w stanie nawet szuka膰 s艂贸w, kt贸re nie pogarsza艂yby sprawy. By艂 艣ledczym, ale tutaj zawi贸d艂 na ca艂ej linii. By艂 detektywem, ale nie detective of love. Czy to z jakiej艣 piosenki? Detective of love? Elvis Costello? Watching the Detectives. 艢ledzi膰 detektyw贸w.

Zawr贸ci艂 na wysoko艣ci Fr枚lunda Torg i ruszy艂 na p贸艂noc, z powrotem. Zrobi艂 ju偶 kiedy艣 tak膮 wycieczk臋, ale to by艂o dawno temu.

Wszystko uk艂ada艂o si臋 dobrze. Ten niepok贸j znikn膮艂 tak dawno. Czy偶by wr贸ci艂? Czy to jego wina? Czy to co艣 by艂o w nim, czy w Martinie? Te s艂owa, do kt贸rych nikt nie chcia艂 si臋 przyzna膰. Sk膮d si臋 bra艂y? Pojawia艂y si臋 jak b贸l g艂owy.

Szeregowy domek wygl膮da艂 przytulnie, kiedy wysiad艂 z samochodu. Domowo przytulnie. 艢wieci艂o si臋 wi臋cej lamp, ni偶 by艂o trzeba.

Martina siedzia艂a w kuchni z kubkiem herbaty. P艂aka艂a, a on poczu艂 si臋 winny. Musia艂 co艣 powiedzie膰.

-    Ada 艣pi?

-    Tak.

-    To dobrze.

-    Ale co?

-    呕e ona 艣pi, Ada.

-    Co ty gadasz? Po prostu wychodzisz z domu i gdzie艣 sobie jedziesz, a potem wracasz i udajesz, 偶e nic si臋 nie sta艂o.

-    Ale czy co艣 si臋 sta艂o? Co si臋 tak naprawd臋 sta艂o?

-    Jeszcze pytasz?

-    Czy to j a zacz膮艂em?

Nie odpowiedzia艂a. Siedzia艂a ze spuszczon膮 g艂ow膮, wiedzia艂, 偶e znowu p艂acze. Mia艂 do wyboru dwie rzeczy: albo powie co艣 sensownego, albo wstanie, p贸jdzie do samochodu i zn贸w przejedzie przez most.

-    Martino...

Podnios艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na niego.

-    Oboje jeste艣my zm臋czeni - spr贸bowa艂.

-    Zm臋czeni? Naprawd臋? Przecie偶 powinni艣my by膰 wypocz臋ci i rado艣ni, cieszy膰 si臋 na Bo偶e Narodzenie. Ada zacz臋艂a ju偶... - Zn贸w pochyli艂a g艂ow臋 nad blatem.

Bergenhem rozpaczliwie szuka艂 s艂贸w. Zegar na 艣cianie tyka艂 g艂o艣niej ni偶 zwykle.

-    I tak ma by膰, p贸ki zn贸w mi nie odbije? - zapyta艂.

Wymamrota艂a co艣 w odpowiedzi, ale nie dos艂ysza艂.

-    Co powiedzia艂a艣?

-    Nie zawsze chodzi tylko o to, 偶eby ci zn贸w nie odbi艂o -powiedzia艂a. - Czy to znaczy, 偶e ma by膰 cicho i spokojnie, 偶eby艣 by艂 w stanie by膰 policjantem kryminalnym?

-    Wiesz, o co mi chodzi艂o.

-    Nied艂ugo ju偶 nic nie b臋d臋 wiedzia艂a.

Wsta艂 i poszed艂 do Ady. Popatrzy艂 na 艣pi膮c膮 z kciukiem w buzi dziewczynk臋. Nie s艂ysza艂 偶adnego d藕wi臋ku. Nachyli艂 si臋 nad jej twarzyczk膮, nas艂uchuj膮c oddech贸w, a偶 us艂ysza艂 s艂aby 艣wist wci膮ganego nosem powietrza.

Pozwolili opa艣膰 na dno z艂ym s艂owom na tyle, na ile si臋 da艂o. Pi艂 kaw臋 w salonie, kiedy Martina wysz艂a z kuchni.

-    Winter zamieszka z Angel膮 - powiedzia艂.

-    Dlaczego nazywasz go Winter, przecie偶 ma na imi臋 Erik? Chyba

o nas nie m贸wi膮 Bergenhem i Martina?

-    Nie, jasne, 偶e nie... ale przewa偶nie u偶ywa si臋 nazwiska. My tak robimy - wyja艣ni艂 Bergenhem.

-    Wtedy jest mniej osobi艣cie, tak? Czy to 艂atwiejsze? To o to chodzi?

-    Sam... nie wiem - przyzna艂.

Martina pozna艂a Angel臋 przed prawie dwoma laty, kiedy mia艂a si臋 urodzi膰 Ada. By艂o dramatycznie. Bergenhem przepad艂 bez 艣ladu, by艂 ranny, wi臋c Winter poprosi艂 Angel臋, 偶eby pojecha艂a z ni膮 do szpitala, podczas gdy on szuka艂 kolegi.

-    Mam nadziej臋, 偶e dobrze im si臋 b臋dzie uk艂ada艂o - powiedzia艂a Martina do pogr膮偶onego w my艣lach Bergenhema.

-    My艣l臋, 偶e wszystko si臋 uda.

-    Co?

-    Przeprowadzka. Wsp贸lne mieszkanie. Erik i Angela. 呕e b臋dzie dobrze.

-    Tak.

-    A gdzie b臋d膮 mieszka膰?

-    Nawet nie pyta艂em. Ale my艣l臋... chyba oczywistym wyborem jest jego mieszkanie. Jest wi臋ksze.

-    Sk膮d wiesz?

Spojrza艂 na ni膮. U艣miecha艂a si臋. To pytanie nie mia艂o 偶adnego podtekstu.

-    W艂a艣ciwie nie wiem - odpar艂. - To dziwne. Po prostu uzna艂em to za oczywiste.

-    Mo偶e kupi膮 dom.

-    Nie mog臋 sobie wyobrazi膰 Wintera w domu.

-    Dlaczego nie?

-    No nie wiem... w jaki艣 spos贸b nale偶y do miasta. Wysokie domy, place, taks贸wki.

-    Nie s膮dz臋. Na pewno kupi wielki dom gdzie艣 w L氓ngedrag i wype艂ni go rodzin膮.

-    Dla mnie to brzmi nierealnie.

-    Wkr贸tce b臋dzie rok dwutysi臋czny - odpar艂a Martina.

-    Wszystko si臋 mo偶e zdarzy膰.

Nie do ko艅ca wszystko, pomy艣la艂. Nie wszystko powinno si臋 zdarzy膰. Wszystko powinno zosta膰 tak, jak jest w艂a艣nie w tej chwili.

-    Mo偶e zrobi膮 parapet贸wk臋? - rzuci艂a Martina. - A kiedy to ma by膰?

-    Ale co?

-    Kiedy razem zamieszkaj膮, wszystko jedno gdzie?

-    Przed Bo偶ym Narodzeniem, tak mi si臋 wydaje.

-    To wspaniale. Cieszy mnie ta wiadomo艣膰.

3.



Angela przysz艂a przed 贸sm膮. Zn贸w zrobi艂 si臋 wiecz贸r. Mia艂a rozpuszczone w艂osy, mieni艂y si臋 kolorami w padaj膮cym przez uchylone drzwi 艣wietle. Mo偶e w jej oczach by艂 jaki艣 nowy wyraz, co艣, czego wcze艣niej nie widzia艂: wiara, 偶e mimo wszystko maj膮 jak膮艣 przysz艂o艣膰. Ale by艂o w nich te偶 co艣 innego. To drugie. Jakie艣 szczeg贸lne 艣wiat艂o w oczach, jak gdyby w tyle jej g艂owy jarzy艂a si臋 mocna lampa, jakby nadawa艂a jej 藕renicom ten szczeg贸lny blask.

Kiedy zdj臋艂a trzewiki, na parkiecie zosta艂a brudna woda. Winter spojrza艂 na 艣lady, ale nic nie powiedzia艂. Angela 艣ledzi艂a jego wzrok. Podnios艂a r臋ce nad g艂ow臋.

-    To si臋 wi臋cej nie powt贸rzy - powiedzia艂a.

-    Co takiego? - zapyta艂.

-    Widzia艂am, jak spojrza艂e艣.

-    I co?

-    Pomy艣la艂e艣 w艂a艣nie: jak to wszystko, na lito艣膰 bosk膮, mo偶e si臋 uda膰? Co si臋 stanie z moj膮 pod艂og膮, kiedy ona tu zamieszka?

-    Ech...

-    To s膮 sprawy, kt贸re musisz przepracowa膰 - doda艂a.

-    Tymczasem mog臋 i艣膰 do ciebie w zab艂oconych buciorach, pospaceruj臋 po twoim mieszkaniu, wejd臋 do 艂贸偶ka, poskacz臋 po fotelach. 呕eby odreagowa膰, 偶e tak powiem.

-    W艂a艣nie o tym m贸wi艂am. Przepracowa膰 to.

Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i poszli do kuchni. Pachnia艂o kaw膮 i podgrzanym w piekarniku chlebem. Na stole sta艂a maselniczka, le偶a艂 kawa艂ek sera, rzodkiewki, pasztet, korniszony.

-    O, b臋dzie impreza.

-    Rustykalny urok i prostota. A mimo to elegancko.

-    Masz na my艣li pasztet?

-    To cz臋艣膰 rustykalna. A tu masz elegancj臋 - powiedzia艂 Winter i poszed艂 do kredensu po szklan膮 salaterk臋.

-    Co to takiego? - zapyta艂a, podchodz膮c do sto艂u. - A, marynowany 艣led藕. Kiedy zd膮偶y艂e艣 to zrobi膰? Bo chyba sam to zrobi艂e艣? We w艂asnor臋cznie ugotowanej zalewie?

-    Nie obra偶aj mnie.

-    Kiedy to zrobi艂e艣?

-    Wczoraj w nocy. Tu偶 przed drug膮. Teraz s膮 idealne.

-    S膮 idealne - powt贸rzy艂a. - Brakuje tylko w贸dki, ale chyba si臋 napijemy, co?

-    Ty si臋 nie napijesz - powiedzia艂. - Ja m贸g艂bym strzeli膰 set臋, ale b臋d臋 solidarny. Przynajmniej dzisiaj.

-    To raczej normalne, 偶e m臋偶czy藕ni solidaryzuj膮 si臋 z kobietami w takiej... sytuacji.

-    Ach tak?

-    Niekt贸rzy nawet przybieraj 膮 na wadze.

-    Tu raczej na mnie nie licz.

Morelius czul si臋 sztywny. Przyni贸s艂 w sobie t臋 sztywno艣膰 z domu, nie odpu艣ci艂a ca艂kiem, nawet kiedy trenowa艂 przed wieczorn膮 s艂u偶b膮.

Potem siedzia艂 na 艂awce przed szafk膮 i masowa艂 sobie kark, przygl膮daj膮c si臋 zdj臋ciom rozebranych lasek przyklejonym do wewn臋trznej strony drzwi szafki Bartrama. Do艣膰 niewinne zdj臋cia, jakby wyci臋te z jakiego艣 艣wierszczyka z lat sze艣膰dziesi膮tych. Nie na dzisiejsze czasy. Bartram lubi艂 si臋 trzyma膰 przesz艂o艣ci. Czasami twierdzi艂, 偶e te zdj臋cia przedstawiaj膮 jego 偶on臋, ale przecie偶 nie by艂 偶onaty.

To by艂 ostatni tydzie艅 sze艣ciotygodniowego grafiku. Dla niego oznacza艂o to dodatkowy pi膮tkowy wiecz贸r i dwa wieczory weekendowe. Czeka艂y ju偶 jak strach przyczajony w ciemno艣ciach. Dzie艅 wyp艂aty.

Wiedzia艂, 偶e na mie艣cie ludzie zacz臋li ju偶 艣wi臋towa膰 swoje bogactwo. By艂o tu偶 przed 贸sm膮, komisariat by艂 ju偶 zamkni臋ty.

-    Masz kr臋cz karku? - zapyta艂 Bartram, zaj臋ty s艂u偶bow膮 broni膮. Rutynowymi ruchami sprawdza艂 wszystkie mechanizmy. Jego SIG sauer 225 mia艂 jeszcze oryginaln膮 drewnian膮 kolb臋. M贸g艂 opowiedzie膰

o tym, jak straci艂 walthera, ale nie teraz. By艂 spokojny, powa偶ny, przygotowany na wiecz贸r i na ca艂y weekend.

-    Tylko troch臋 jest sztywny - odpar艂 Morelius.

-    Uwa偶aj na przeci膮gi.

-    Dobrze.

-    B臋dziesz chyba musia艂 zosta膰 dzisiaj w budynku.

-    Co m贸wisz?

-    Przeci膮gi. Masy ludzi b臋d膮 wieczorem przeci膮ga艂y przez miasto.

-    Ech. B臋dzie jak zwykle.

-    To dzie艅 wyp艂aty, Simonie.

Morelius i Bartram szli w d贸艂 Avenyn. Niekt贸rzy policjanci woleli patrolowa膰 pojedynczo, Morelius do nich nale偶a艂, ale od p贸艂 roku by艂o inaczej. Wystraszy艂 si臋 raz czy dwa. Widzia艂 rzeczy, kt贸re go przera偶a艂y.

Raz spotka艂 艣mier膰 w tunelu Gnist盲ng, kiedy para m艂odych ludzi wjecha艂a prosto w betonow膮 艣cian臋. Siedzia艂 w samochodzie tu偶 za nimi i wszystko widzia艂. Jak na filmie. Patrzy艂 na to, jakby to by艂 jaki艣 cholerny film. Wszystko by艂o rzeczywiste, cho膰 r贸wnocze艣nie nierzeczywiste. Jad膮ca przed nim mazda nagle skr臋ci艂a w lewo i waln臋艂a w 艣cian臋 z koszmarnym hukiem t艂uczonego szk艂a i gi臋tych blach. Nawet nie by艂 na s艂u偶bie, je藕dzi艂 tylko obwodnicami. Robi艂 tak czasami, kiedy nie pracowa艂. Uda艂o mu si臋 zahamowa膰 w miejscu, potem wyskoczy艂 z auta i podbieg艂 do wraku. Dziewczyna wisia艂a z... z... i koszmarnie go zemdli艂o, tu偶 przy niej, jak zwyk艂y... zwyk艂y... a potem zadzwoni艂, ale kiedy wybiera艂 numer, s艂ysza艂 ju偶 syreny nadje偶d偶aj膮cych koleg贸w i karetki pogotowia.

W艂a艣nie sobie to przypomnia艂, kiedy po raz drugi mijali Park. Za oknami b艂yszczeli pi臋kni i m艂odzi ludzie, w barach i restauracjach. Kobiety. Bartram odwr贸ci艂 g艂ow臋 w lewo.

-    Uwa偶aj, bo znowu b臋dziesz mia艂 sztywny kark.

-    Ha, ha.

-    A mo偶e to jest tego warte.

-    Nale偶y sobie to zrekompensowa膰 patrzeniem w drug膮 stron臋. Morelius spojrza艂 w drug膮 stron臋, na Avenyn. Grupka m艂odych

ludzi zbli偶a艂a si臋 od G枚taplatsen. Jedna z pi臋膰dziesi臋ciu, jakie 艣ci膮ga艂y do miasta w ka偶dy pi膮tkowy wiecz贸r. Avenyn stanowi艂a dziwn膮 mieszank臋 elegancji wieku 艣redniego, zdesperowanych trzydziestolatk贸w w kryzysie i zdesperowanych pi臋tnastolatk贸w w kryzysie.

Najbardziej pijani szukali nowych znajomo艣ci, prowokowali innych. Bandy wysy艂a艂y najm艂odszego cz艂onka, czeka艂y, przypuszcza艂y atak. Bartram spojrza艂 w prawo, on te偶.

-    T臋 dziewczyn臋 poznaj臋.

-    Co?

-    Tamt膮 jasnow艂os膮 dziewczynk臋, kt贸ra tam idzie, w grupie. Pierwsza od naszej strony.

-    Tak.

-    C贸rka pastorki.

-    W艂a艣nie. Maria 脰stergaard.

-    Szybko stan臋艂a na nogi.

-    To by艂o tydzie艅 temu. I ju偶 wtedy m贸wi艂em, 偶e to nie by艂o nic gro藕nego.

-    Ale ona zn贸w si臋 szlaja po mie艣cie... po tym wszystkim. Co na to powie nasza pastor?

-    Mo偶e sz j 膮 sam zapyta膰. W艂a艣nie idzie.

Tak by艂o. Hanne 脰stergaard sz艂a szybkim krokiem, niemal bieg艂a. Przeci臋艂a Avenyn od strony teatru. Obserwowali, jak podchodzi do grupki m艂odzie偶y. Z艂apa艂a za rami臋 jasnow艂os膮 dziewczyn臋, swoj膮

c贸rk臋. Morelius s艂ysza艂 ich g艂osy, ale nie rozumia艂, co m贸wi膮.

- Idziesz ze mn膮 do domu!

-    Ty za mnie nie decydujesz.

-    Prosi艂am ci臋, 偶eby艣 dzi艣 wieczorem zosta艂a w domu.

-    Chcesz, 偶ebym ci膮gle siedzia艂a w domu. - Wyrwa艂a si臋 z r膮k matki. - Pu艣膰 mnie! - Popatrzy艂a na stoj膮cych dooko艂a koleg贸w.

-    Chc臋 tylko, 偶eby艣 teraz posz艂a ze mn膮 do domu - powiedzia艂a Hanne 脰stergaard. Pu艣ci艂a r臋kaw jej kurtki. - Bardzo si臋 niepokoj臋. Pomy艣l, co b臋dzie, je艣li... je艣li zn贸w si臋 stanie co艣 takiego.

-    Nic si臋 nie stanie - odpar艂a dziewczyna. - Nawet si臋 nie napi艂am piwa. - Chuchn臋艂a matce w twarz. - Czujesz jaki艣 alkohol, co?

Hanne 脰stergaard zacz臋艂a p艂aka膰.

-    Mario, prosz臋, chc臋 tylko, 偶eby艣 posz艂a ze mn膮 do domu. Ja si臋 tak... strasznie martwi臋.

-    Nie masz si臋 czym martwi膰, mamo. Jestem z przyjaci贸艂mi. Wr贸c臋 o pierwszej, jak m贸wi艂am.

Hanne 脰stergaard popatrzy艂a na ni膮, na grup臋 nastolatk贸w, potem na drug膮 stron臋 ulicy, na dw贸ch policjant贸w. Zrobi艂a ruch, jakby chcia艂a do nich podbiec i za偶膮da膰, 偶eby zabrali jej c贸rk臋 i odwie藕li do domu, do 脰rgryte.

呕eby tylko tu nie podesz艂a, prosi艂 w my艣lach Morelius. Ale je艣li co艣 p贸jdzie nie tak, b臋dziemy musieli do nich podej艣膰. Potem us艂ysza艂 krzyk: NIE! Zobaczy艂 jeszcze, jak dziewczyna odwraca si臋 znienacka i puszcza biegiem w d贸艂 ulicy. Jej koledzy si臋 zawahali. Jeden ch艂opak po chwili ruszy艂 jej 艣ladem. By艂 podobny do tamtego z korytarza na pogotowiu, tego, kt贸ry nerwowo przechadza艂 si臋 wzd艂u偶 艣cian. Grupka si臋 rozproszy艂a, jakby co艣 ich ci膮gn臋艂o w d贸艂 szerokiego chodnika, byle dalej od kobiety, kt贸ra sta艂a tam teraz samotnie.

-    My艣lisz du偶o o tym, jak to b臋dzie zosta膰 ojcem?

Zaskoczy艂o go to pytanie. Jak podczas przes艂uchania. Zaskoczenie. 呕eby nie by艂o czasu na zastanowienie.

-    Naturalnie - odpar艂.

K艂amiesz.

-    Dlaczego mia艂bym k艂ama膰? To b臋dzie najwa偶niejsze wydarzenie w moim 偶yciu, na r贸wni z moimi narodzinami. - Popatrzy艂 na ni膮. W艂osy odgarn臋艂a do ty艂u. Lekko zaokr膮glony brzuch. - I chwil膮, kiedy spotka艂em ciebie, kochanie.

-    To by艂a w艂a艣ciwa odpowied藕. Ale wydaje mi si臋, 偶e ju偶 zaczynasz si臋 martwi膰 o wszystko, co mo偶e p贸j艣膰 藕le.

-    Mylisz si臋, Angelo. Jestem optymist膮, jak wiesz. Wybuchn臋艂a 艣miechem.

-    W tym przypadku jestem - doda艂.

-    Mam wra偶enie, 偶e ju偶 zacz膮艂e艣 rozmy艣la膰, jak to b臋dzie, kiedy... kiedy nasze dziecko b臋dzie nastolatkiem i p贸jdzie si臋 w艂贸czy膰 ze swoj膮 paczk膮 na Avenyn.

-    Przesta艅.

-    A nie jest tak? Na pewno o tym my艣lisz.

-    Wtedy nie b臋dzie ju偶 Avenyn.

-    Nie b臋dzie ju偶 w mie艣cie reprezentacyjnej ulicy? Czy teraz przemawia przez ciebie optymizm?

Zadzwoni艂a le偶膮ca na nocnym stoliku kom贸rka. Pi臋膰 minut po p贸艂nocy. Nieliczne osoby, kt贸re mia艂y ten numer, dzwoni艂y w sprawach s艂u偶bowych, poza Angel膮, kt贸ra w艂a艣nie le偶a艂a obok niego, naga, jeszcze odpr臋偶ona i lekko zar贸偶owiona, z trzema kropelkami potu u nasady w艂os贸w.

I poza jego matk膮. Albo morderstwo, albo matka, pomy艣la艂 Winter, ale si臋 nie u艣miechn膮艂. Wyci膮gn膮艂 si臋 nad drug膮 po艂ow膮 艂贸偶ka i odebra艂.

-    Eriku! Dzi臋ki Bogu, 偶e odebra艂e艣. - Matka by艂a zdyszana, jakby wbieg艂a na dwa czy trzy pag贸rki w Nueva Andalucia. Winter s艂ysza艂 trzaski na linii z Costa del Sol.

-    Co si臋 sta艂o, mamo?

-    Tata, znowu. Tym razem to powa偶ne, Eriku.

Winter przypomnia艂 sobie poprzedni raz, w zesz艂ym roku. Ojciec zosta艂 przewieziony do szpitala w Marbelli z podejrzeniem zawa艂u serca, ale to by艂o tylko zapalenie mi臋艣nia sercowego. Przymierza艂 si臋, 偶eby tam pojecha膰, ale okaza艂o si臋, 偶e to niepotrzebne.

Nie widzia艂 si臋 z ojcem od czasu, kiedy jego rodzice praktycznie uciekli ze swoimi pieni臋dzmi przed szwedzkim systemem podatkowym. Nie mia艂 na to ochoty w zesz艂ym roku i teraz te偶 wola艂by tego unikn膮膰, je艣li tylko si臋 da.

-    Czy to znowu mi臋sie艅 sercowy?

-    Och, Eriku. On mia艂 zawa艂. Zaledwie kilka godzin temu. Dzwoni臋 ze szpitala. Le偶y na oddziale intensywnej opieki, Eriku. ERIKU? S艂yszysz mnie?

-    Tak, j e stem, mamo.

-    On umiera, Eriku.

Winter zamkn膮艂 oczy, wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Spok贸j. Spok贸j.

-    Jest przytomny?

-    Co... nie, jest nieprzytomny. Dopiero co go operowali.

-    Operowali go?

-    No przecie偶 m贸wi臋. Zrobili tacie d艂ug膮 operacj臋. Wyczy艣cili naczynia, tak my艣l臋.

Angela naci膮gn臋艂a prze艣cierad艂o na piersi i usiad艂a na 艂贸偶ku. Patrzy艂a na niego z powa偶nym wyrazem twarzy. Rozumia艂a.

-    Rozmawia艂a艣 z Lott膮? - zapyta艂 Winter. Jego siostra by艂a lekarzem. Zna艂a troch臋 hiszpa艅ski. Angela te偶 by艂a lekarzem, ale nie m贸wi艂a po hiszpa艅sku. Jego matka potrafi艂a co艣 powiedzie膰 w tym j臋zyku, ale Winter nie by艂 pewien, czy rozumie, co si臋 do niej m贸wi. Najlepiej zna艂a si臋 na gatunkach win i mocniejszych alkoholi. Nawet gdyby lekarze m贸wili po angielsku, i tak by艂a zbyt wzburzona, 偶eby ich wys艂ucha膰. Zreszt膮 gdyby m贸wili po szwedzku, te偶.

-    Zadzwoni艂am najpierw do ciebie, Eriku.

-    Czy lekarze co艣 m贸wili?

-    Tylko tyle, 偶e nadal jest pod narkoz膮. - Szlocha艂a mu do ucha. -A co b臋dzie, je艣li on si臋 nie obudzi, Eriku?

Winter zamkn膮艂 oczy. Widzia艂 ju偶 siebie w samochodzie jad膮cym na Landvetter, a potem w fotelu w samolocie. B艂臋kitne niebo nad chmurami. Spojrza艂 na swoj膮 d艂o艅. Dr偶a艂a. Mo偶e to ostatnie godziny, pomy艣la艂.

-    Wsiadam w pierwszy samolot do Hiszpanii.

-    A b臋d膮 teraz miejsca? Prawie zawsze jest pe艂no w tej... o tej porze.

-    Jako艣 to za艂atwi臋.

Angela przygl膮da艂a mu si臋. Wszystko s艂ysza艂a. Musi to za艂atwi膰. B臋dzie siedzia艂 w samolocie odlatuj膮cym o si贸dmej czy kt贸rej艣 tam. Kto艣 inny b臋dzie siedzia艂 oparty o swoje kije golfowe i czeka艂 na nast臋pny samolot, 偶eby na S艂onecznym Wybrze偶u zagra膰 w golfa.

4.


Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. A mo偶e wyszed艂 i zamkn膮艂 je p贸藕niej, zanim to si臋 zacz臋艂o. Ten, kto zechce wyj艣膰, b臋dzie musia艂 po艣wi臋ci膰 kilka cennych sekund, kt贸re i tak nie wystarcz膮.

Jedli, ale nie pami臋ta艂 co. Nawet nie my艣la艂 o tym, co wk艂ada do ust. Ona si臋 za艣mia艂a, raz czy dwa. Tamten, ten drugi, si臋 nie 艣mia艂. Jakby wiedzia艂...

Jakby wiedzia艂, kim on jest. Dlaczego tu przyszed艂.

呕e te偶 potrafi臋 tak siedzie膰, pomy艣la艂. A teraz m贸wi臋. Powiedzia艂em co艣, co nic nie znaczy. Zreszt膮 nie wiem, czy oni s艂uchaj膮.

S艂ysza艂 muzyk臋 w g艂owie, najpierw cicho, potem narasta艂a i przycicha艂a. Zupe艂nie jakby siedzia艂 w domu i s艂ucha艂, albo w samochodzie, ale w samochodzie rzadko to robi艂, nie chcia艂 wjecha膰 w skaln膮 艣cian臋 w tunelu.

S艂ucha艂, jeszcze zanim to si臋 zacz臋艂o. A mo偶e tamto zacz臋艂o si臋 od s艂uchania. Usi艂owa艂 nie s艂ucha膰 i jaki艣 czas mu si臋 udawa艂o, ale teraz to by艂o niemo偶liwe. Teraz to nie mia艂o 偶adnego znaczenia, teraz, kiedy tu siedzia艂. Rozejrza艂 si臋 po kuchni. Pytali go, czy chce zosta膰 w kuchni, a on wzruszy艂 ramionami. Potem si臋 przeniesiemy do salonu, powiedzia艂a takim tonem, 偶e poczu艂 lodowaty ch艂贸d w g艂owie, a muzyka narasta艂a i cich艂a. By艂 ciekaw, czy oni to widz膮, czy w ko艅cu te偶 b臋d膮 w stanie to us艂ysze膰, mo偶e chwil臋 przedtem, zanim to si臋 stanie.

Gitary rycza艂y mu w g艂owie. G艂os wrzeszcza艂, chrypia艂, sycza艂 w samym 艣rodku muzyki, kt贸ra nie chcia艂a go opu艣ci膰:

lying in the black field, memories start to move into my mind, visions of the red room, my bloodied face, her bloodied head.

Wizja czerwonego pokoju. Zamkn膮艂 oczy. Podniecenie narasta艂o. Ona to zauwa偶y艂a i u艣miechn臋艂a si臋. Nic nie wiedzia艂a. Ten drugi troch臋 si臋 wierci艂, ale powoli zacz膮艂 si臋 rozp艂ywa膰, stawa膰 cieniem. Kiedy spogl膮da艂 na ni膮, te偶 stawa艂a si臋 cieniem. Nadszed艂 czas.

Powiedzia艂a co艣.

-    Co?

-    Halo? Czy kto艣 tam jest?

-    Co... tak...

-    Wygl膮dasz, jakby艣 by艂 gdzie艣 daleko.

-    Nie... jestem tutaj.

-    Rusza艂e艣 g艂ow膮, jakby艣 czego艣 s艂ucha艂. W 艣rodku, w g艂owie.

-    No.

-    Mo偶e my te偶 mogliby艣my pos艂ucha膰 - powiedzia艂a z u艣miechem. Ten drugi si臋 nie 艣mia艂. Patrzy艂 wprost na niego, jakby widzia艂 tych, co siedzieli w jego g艂owie i grali. - Jaka to muzyka? - zapyta艂a i podesz艂a do niego, nachyli艂a si臋 do jego ucha. Poczu艂 jej ci臋偶ar i wo艅 alkoholu w oddechu. Pili, zanim si臋 zjawi艂. On nie pi艂. Przedtem nie i teraz te偶 nie.

- Nic nie s艂ysz臋 - powiedzia艂a i jeszcze mocniej opar艂a si臋 o niego, a potem go poca艂owa艂a. Czu艂 j膮 w ustach.

Nie rusza艂 si臋. - Co z tob膮? - zapyta艂a. - Nie masz ochoty? -Zwr贸ci艂a si臋 do drugiego m臋偶czyzny. - Najwidoczniej nie jest napalony. A my艣la艂am, 偶e jest swingersem.

Tamten nic nie powiedzia艂. Nadal mu si臋 przygl膮da艂. Mo偶e to nic nie znaczy艂o.

Kobieta wysz艂a z kuchni, nie by艂o jej chwil臋, potem wr贸ci艂a. Z drugiego pokoju dolecia艂a muzyka. Nie chcia艂 na ni膮 patrze膰. Widzia艂 kawa艂ek jej sk贸ry.

-    A co my艣lisz o tym? - zapyta艂a.

-    Co takiego? O czym?

-    O muzyce - odpar艂a. - Pomy艣la艂am, 偶e pos艂uchamy czego艣 razem!

Pr贸bowa艂 s艂ucha膰, ale nie s艂ysza艂 nic, nic si臋 nie przedziera艂o przez metal wrzeszcz膮cy w jego m贸zgu.

Ona co艣 zawo艂a艂a, poruszaj膮c si臋 tanecznym krokiem.

Poderwa艂a tamtego. Przyci膮gn臋艂a go do siebie, poca艂owa艂a. Zerka艂a w jego stron臋. Zacz臋艂a odpina膰 tamtemu koszul臋 i po艂o偶y艂a d艂o艅 na jego lewej piersi. Porusza艂a si臋 w rytm muzyki. Zn贸w si臋 za艣mia艂a.

- Elton John! - krzykn臋艂a. - Nie藕le buja!

Nagle poczu艂 napad md艂o艣ci, a r贸wnocze艣nie ogromne podniecenie. Spogl膮dali na niego, oboje. Tamten skin膮艂 mu g艂ow膮, z r臋k膮 pod jej bluzk膮.

Zrobili przed nim dwa czy trzy taneczne kroki.

Podni贸s艂 si臋 z krzes艂a.

5. 


Winter zdj膮艂 walizk臋 z ta艣my, przeszed艂 przez odpraw臋 i odebra艂 samoch贸d z wypo偶yczalni. Zdj膮艂 marynark臋 i usiad艂 za k贸艂kiem. Samoch贸d sta艂 w cieniu przed terminalem. W samolocie kapitan podawa艂 temperatur臋 w Maladze, kt贸ra w postaci szarych ska艂 stercza艂a ze spalonej ziemi trzy tysi膮ce metr贸w ni偶ej. 艁uk wok贸艂 spokojnego morza. Trzydzie艣ci dwa stopnie w cieniu. Upa艂 jeszcze nie chcia艂 opu艣ci膰 Andaluzji. Winter jeszcze nigdy tu nie by艂.

By艂 zm臋czony, lekko 艂upa艂o go w g艂owie. Uruchomi艂 silnik. By艂o mu smutno, upa艂 jeszcze pot臋gowa艂 to uczucie. Jakby gor膮co co艣 zapowiada艂o.

Roz艂o偶y艂 map臋 S艂onecznego Wybrze偶a, kt贸r膮 dosta艂 od firmy wynajmuj膮cej samochody, i sprawdzi艂 drog臋 do Marbelli. Nie powinien mie膰 k艂opot贸w z dojechaniem. E15 przez ca艂膮 drog臋. Autostrada cieszy si臋 s艂aw膮 najniebezpieczniejszej w 艣wiecie, ale takie rzeczy s艂yszy si臋 te偶 o innych, pomy艣la艂, wyje偶d偶aj膮c z parkingu.

Ruszy艂 na zach贸d. W艂膮czy艂 radio. Jaki艣 Hiszpan 艣piewa艂 swoj膮 wersj臋 My way, sepleni膮c po kastylijsku. 艢piewowi towarzyszy艂o instrumentalne flamenco, kt贸re dla Wintera brzmia艂o rado艣nie i fa艂szywie. Flamenco przesz艂o w meksyka艅sk膮 rumb臋 z tysi膮cem tr膮bek. Hiszpan powr贸ci艂 za chwil臋 z Green, green grass of home. 

Trawa za szyb膮 by艂a sucha, jakby nie偶ywa, prawie pozbawiona koloru.

Jecha艂 przez przedmie艣cia. Kiedy patrzy艂 pod s艂o艅ce, wie偶owce wydawa艂y si臋 czarne. Beton by艂 jak plama z praniem zwieszaj膮cym si臋 z krzywych okien. Przestrzenie mi臋dzy domami by艂y puste, pomijaj膮c ma艂e grupki zdzicza艂ych ps贸w uganiaj膮cych si臋 mi臋dzy stertami 艣mieci. Wok贸艂 dom贸w nie by艂o wida膰 ludzi, w艂a艣nie zacz臋艂a si臋 sjesta. Tylko w艣ciek艂e psy.

Zjecha艂 na bok, 偶eby przepu艣ci膰 ci臋偶ar贸wk臋, kt贸ra wypad艂a zza zakr臋tu. Kierowca opiera艂 si臋 艂okciem o szyb臋 i pali艂. Na siedzeniu obok kobieta bawi艂a si臋 z dw贸jk膮 ma艂ych dzieci, jedno z nich mu pomacha艂o. On te偶 mu pomacha艂. Wytar艂 twarz. Zacz膮艂 si臋 mocno poci膰. Klimatyzacja nie dzia艂a艂a - The very best, sehor! - a p臋d powietrza nie by艂 w stanie och艂odzi膰 mu g艂owy.

Po lewej stronie zobaczy艂 to, co zwano Torremolinos, Torrie, jak kiedy艣 powiedzia艂a jego matka, jak m贸wili Anglicy: betonowe bloki w p贸艂 drogi mi臋dzy niebem i oceanem. To m贸g艂 by膰 albo raj, albo piek艂o, zale偶y, kogo zapyta膰, ale Winter nie chcia艂 nikogo pyta膰, nie zamierza艂 si臋 te偶 zatrzymywa膰, nie my艣la艂 ju偶 o Torrie, przeje偶d偶aj膮c obok, nie wi臋cej ni偶 o murze wzd艂u偶 pla偶y.

Musia艂 zwolni膰. Przeje偶d偶a艂 przez teren, na kt贸rym pensjonaty i hotele wype艂nia艂y ka偶dy fragment przestrzeni. Flatotel Apartamentos. Nueva Torre Quebrada. Hotel Costa Azul. Droga bieg艂a wzd艂u偶 brzegu. Palacio del Mediterr氓neo zas艂ania艂 niebo, z nazwy na 艣cianie odpad艂o kilka liter. W Benalm氓dena widzia艂, jak wioski po prawej stronie wspina艂y si臋 w g贸r臋 zbocza Sierra Blanca, jakby chcia艂y uciec przez n臋dz膮 na wybrze偶u. Wsie by艂y pomalowane na bia艂o, niewiele dom贸w. Niewinne g贸rskie wioski, pomy艣la艂. Kto mo偶e je uratowa膰 przez ob艂膮kanymi architektami, kt贸rzy szalej膮 na ca艂ym Costa del Sol?

Przy Caracola de Mar samoch贸d pe艂za艂 po wybrzuszeniach na drodze. Dwudziestometrowy byk stercza艂 na szczycie urwiska nad kamienio艂omem. Wok贸艂 rozci膮ga艂y si臋 olbrzymie kompleksy hotelowe, kilka wygl膮da艂o jak wariackie podr贸bki 艣wi膮tyni w Lhasie. Nagle droga przeci臋艂a niewielk膮 pustyni臋, czekaj膮c膮 na eksploatacj臋. Wsz臋dzie by艂y tablice. Zakurzone palmy tworz膮ce zagajnik pod ostrym s艂o艅cem. Winter zauwa偶y艂 kilka s臋p贸w kr膮偶膮cych nad czym艣, co mog艂o by膰 pad艂ym os艂em.

Min膮艂 Fuengirol臋. Wie偶owce na lewo od autostrady wygl膮da艂y, jakby kto艣 je rzuci艂 na chybi艂 trafi艂 z ci膮gn膮cych si臋 po prawej g贸r. Wzd艂u偶 jar贸w wyrasta艂y wille Skandynaw贸w, jak przerzuty.

- Cholera, daj ju偶 spok贸j, Winter.

Mo偶e prze偶yje. Mo偶e ju偶 zam贸wi艂 swojego ulubionego drinka T&T.

Przy La Costa pasek pla偶y mi臋dzy drog膮 i morzem by艂 pusty. Samotny autobus, zdemolowany i zakurzony, sta艂 na kawa艂ku stepu.

G艂owa bola艂a go coraz bardziej. Przed Myramar ze 偶wirowego pod艂o偶a wystrzela艂y opuszczone hotele, zbudowane na planie ko艂a. Wygl膮da艂y jak upiorne stwory z innych planet, ze sk贸r膮 ze sp臋kanego cementu w kolorze uryny

Ci膮gn臋艂o si臋 to bez ko艅ca. Hotel za hotelem, cie艅 za cieniem: California Beach Club, Club La Costa, Los Amigos. Szkielet po Las Farolas. Przy Sitio de Calahonda budynki niemal dotyka艂y autostrady. Zatrzyma艂 si臋 na czerwonym 艣wietle. Mia艂 przed sob膮 Guitart Apartamentos, kojarzy艂y mu si臋 z nagrobkami. Groby dla tych, kt贸rzy chc膮 umrze膰 w s艂o艅cu, pomy艣la艂.

W Elvira autobus zatrzyma艂 si臋 przed nim na przystanku umiejscowionym w niebezpiecznym miejscu przy autostradzie. Poni偶ej znajdowa艂 si臋 Punta de los Ladrones. Przyl膮dek Z艂odziei.

Po prawej widzia艂 g贸ry, nadal dzikie, jakby przyczajone w oczekiwaniu, a偶 ta ulotna cywilizacja rozsypie si臋 w proch i wszystko zn贸w nabierze takiego samego koloru jak g贸ry.

Wreszcie po prawej dostrzeg艂 Hospital Costa del Sol, w bieli i zieleni. Do Marbelli zosta艂o jeszcze sze艣膰 kilometr贸w. Skr臋ci艂 przy hotelu Los Monteros, jecha艂 kawa艂ek wzd艂u偶 autostrady, okr膮偶y艂 szpital.

Zaparkowa艂 przy przystanku autobusowym i poszed艂 za drogowskazem Entrada Principal. Trawa by艂a zielona, rabaty kwiat贸w czerwone. Ogromny budynek otacza艂y pinie, kaktusy i krzewy bugenwilli. Z balkon贸w zwiesza艂y si臋 kwiaty.

Szerokie schody prowadzi艂y do wej艣cia, kt贸re wygl膮da艂o jak czarna dziura. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech, przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po kr贸tkich w艂osach i wszed艂.

Simon Morelius zostawi艂 Bartrama przed Park Lane i przeszed艂 na drug膮 stron臋 Avenyn. Podszed艂 do Hann臋 Ostergaard, nadal sta艂a bez ruchu. Zauwa偶y艂a go dopiero, gdy stan膮艂 tu偶 przy niej:

-    Nie mo偶esz tu sta膰, Hann臋.

Popatrzy艂a na niego zaskoczona.

-    Tu chyba nie jest zamkni臋te - powiedzia艂a. Mo偶e nawet dos艂ysza艂 jej sarkastyczny 艣miech. Podnios艂a wzrok i rozejrza艂a si臋 za nastolatkami. Ju偶 znikn臋li w艣r贸d przechodni贸w. - Ta scena mog艂a zwabi膰 t艂umy. Przynajmniej ty jeste艣 na w艂a艣ciwym miejscu o w艂a艣ciwej porze - powiedzia艂a i popatrzy艂a mu w oczy. - Znowu. -Potem po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu. - Przepraszam, Simon.

-    Nie musisz nic m贸wi膰 - odpar艂. - Mo偶e ci臋 podwie藕膰 do domu?

-    Nie trzeba, dzi臋kuj臋. M贸j samoch贸d stoi na Heden. - Mia艂 wra偶enie, 偶e zn贸w si臋 za艣mia艂a tym suchym 艣miechem. - O ile nie zosta艂 przez ten czas skradziony. - Spojrza艂a w d贸艂 Berzeliigatan. -Jeden z twoich m艂odszych koleg贸w, z kt贸rym rozmawia艂am jaki艣 rok temu, twierdzi, 偶e wszystkie samochody parkuj膮ce na Heden pr臋dzej czy p贸藕niej zostaj膮 skradzione.

-    To chyba prawda.

-    Mo偶e wtedy b臋d臋 potrzebowa艂a pomocy.

-    Mo偶emy ci towarzyszy膰 i rzuci膰 okiem - zaproponowa艂 Morelius.

-    Nie jeste艣 na s艂u偶bie? Masz na sobie mundur. Powiniene艣 chyba patrolowa膰 ulice?

-    To te偶 jest s艂u偶ba.

-    No dobrze - zgodzi艂a si臋 i ruszy艂a. Morelius da艂 znak Bartramowi. Bartram machn膮艂 r臋k膮 i dalej szed艂 w stron臋 G枚taplatsen.

-    Cz艂owiek jest ca艂kiem sko艂owany po czym艣 takim - powiedzia艂a Hanne 脰stergaard, patrz膮c prosto przed siebie. - Kiedy musi gania膰 po mie艣cie za swoim dzieckiem. - Podnios艂a wzrok na Moreliusa. -Zaczynam nawet u偶ywa膰 s艂贸w, kt贸rych nigdy nie u偶ywa艂am. Sko艂owany.

Morelius nie odpowiedzia艂.

-    To si臋 zacz臋艂o tak nagle - ci膮gn臋艂a. - Nigdy nie... nigdy nie my艣la艂am, 偶e b臋d臋 musia艂a prze偶ywa膰 co艣 takiego. Nigdy. Ha! To si臋 nazywa naiwno艣膰.

Morelius nadal si臋 nie odzywa艂. Wiedzia艂, 偶e mieszka sama z c贸rk膮, ale nie chcia艂 m贸wi膰, 偶e to musi by膰 trudne czy czego艣 innego w tym rodzaju, czego艣, co si臋 zwykle w takich sytuacjach m贸wi.

-    To chyba uwalnianie si臋 - m贸wi艂a dalej Hann臋. - A kiedy si臋 jest c贸rk膮 pastora, jest jeszcze bardziej burzliwie. Wszystko jest ostrzejsze.

- Zn贸w popatrzy艂a na Moreliusa. Przecinali Avenyn i czekali na zielone 艣wiat艂o przy S枚drav盲gen. - My艣lisz, 偶e o to chodzi, Simon?

-    Nie wiem - odpar艂, patrz膮c przed siebie. - Nie jestem chyba w艂a艣ciw膮 osob膮, 偶eby odpowiada膰 na takie pytania.

-    Czu艂, 偶e zaczyna si臋 poci膰 pod czapk膮. Mia艂 nadziej臋, 偶e tego nie zauwa偶y艂a. Potu, kt贸ry sp艂ywa艂 mu po twarzy.

-    Dlaczego nie? - Przeci臋li ulic臋, kieruj膮c si臋 ku odleg艂emu kra艅cowi parkingu. - Chyba mo偶esz mie膰 na ten temat jakie艣 zdanie. Tak mi si臋 wydaje.

-    Nie mam dzieci.

-    Tym lepiej dla ciebie. - Zn贸w ten sarkastyczny 艣miech. - Nie, powinnam si臋 chyba opanowa膰. - Zatrzyma艂a si臋 i rozejrza艂a. - Nie pami臋tam, gdzie dok艂adnie go zostawi艂am. Samoch贸d. - Rozejrza艂a si臋

jeszcze raz. - Nie my艣la艂am o tym. Wtedy.

-    Jak wygl膮da?

-    Volvo. Starszy model. Ma dziesi臋膰 czy jedena艣cie lat.

-    Numery?

Zn贸w na niego spojrza艂a.

-    W tej chwili sobie nie przypomn臋. To strasznie g艂upie.

-    Do艣膰 powszechne - uspokoi艂 j膮 Morelius. - Ludzie cz臋sto zapominaj膮 numer rejestracyjny swojego samochodu.

-    Zw艂aszcza w stresie, prawda?

-    Tak. - Omiata艂 wzrokiem stoj膮ce na parkingu samochody. Wsz臋dzie najr贸偶niejsze modele volvo. W ciemno艣ciach i przy 艣wietle neon贸w kolor by艂 bez znaczenia.

-    Tam stoi - powiedzia艂a. Wskaza艂a r臋k膮 i ruszy艂a w stron臋 Exercishuset. - To tamten, z pustym miejscem obok. Po prawej.

Samoch贸d by艂 bardzo brudny. Morelius widzia艂 to ju偶 z odleg艂o艣ci dziesi臋ciu metr贸w.

-    I tak by nie by艂o wida膰 rejestracji.

-    Takie rzeczy cz艂owiek zawsze odk艂ada na p贸藕niej - przyzna艂a Hanne 脰stergaard. - Ale to niedobrze, ze wzgl臋du na rdz臋 i takie rzeczy.

-    To prawda.

-    Ale w tej chwili wydaje mi si臋 to raczej ma艂o istotne.

Doszli do samochodu. Hann臋 otworzy艂a i usiad艂a za kierownic膮.

-    No wi臋c... dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a.

-    Nie ma za co.

Popatrzy艂a przed siebie z kluczykami w d艂oni, potem spojrza艂a na Moreliusa, sta艂 pochylony przy aucie. W艂膮czy艂a silnik.

-    A ja zawsze my艣la艂am, 偶e mamy taki 艣wietny kontakt -powiedzia艂a, ale nie wszystkie s艂owa dotar艂y do Moreliusa.

Winter przeszed艂 przez du偶y hol do tablicy informacyjnej przy recepcji. Przeczyta艂: Cuidados Intensivos. Cirugia. Traumatologia. 

Medicina Interna. Cardiologia. Pierwsze pi臋tro: primera planta. Dostrzeg艂 schody po lewej stronie. Wiedzia艂, 偶e jego ojciec w艂a艣nie zosta艂 przeniesiony z OIOM-u na oddzia艂 pooperacyjny, pi臋tro wy偶ej. Przenosiny by艂y chyba dobrym znakiem, cho膰 g艂os matki w telefonie nie brzmia艂 zbyt przekonuj膮co. Cirugia. Cardiologia. Po hiszpa艅sku to brzmia艂o tak... abstrakcyjnie, jak poj臋cia oddzielone od cia艂, krwi i 艣ci臋gien.

Wszed艂 schodami na pi臋tro i rozejrza艂 si臋 po korytarzu. Na lewo znajdowa艂 si臋 oddzia艂 intensywnej opieki. Na prawo interna, na tablicy numery pokoj贸w: Habitationes 1101-1117. Matka m贸wi艂a, 偶e ojciec le偶y w sali 1108. Winter wszed艂 na oddzia艂. B贸l rozsadza艂 mu czaszk臋. Nie rozmawia艂 z ojcem od sze艣ciu lat. To by艂o szale艅stwo. Wcze艣niej tego nie rozumia艂, ale teraz u艣wiadomi艂 sobie, 偶e tamto wszystko... by艂o bezsensowne i g艂upie, pomy艣la艂, do diab艂a, niech ojciec robi, co chce, ze swoimi pieni臋dzmi, byle tylko prze偶y艂.

Mija艂 po kolei sale: 1105, 1106, 1107, 1108... drzwi by艂y uchylone, ukazywa艂y niewielki przedpok贸j i sal臋, przez okno widzia艂 偶wirowany dziedziniec. W 艣rodku by艂o bardzo jasno. Z zewn膮trz nie dochodzi艂y 偶adne d藕wi臋ki. Winter poczu艂 zapach chloru i czego艣 jeszcze, to musia艂 by膰 p艂yn do mycia pod艂贸g. Wszystko l艣ni艂o czysto艣ci膮. 艢ciany by艂y 偶贸艂tawe. Pod艂oga z kamiennych p艂yt. Pod sufitem po prawej przymocowano telewizor. Po lewej sta艂y dwa 艂贸偶ka, jedno puste. W drugim le偶a艂a posta膰 pod艂膮czona do rurek i szklanych butli otaczaj膮cych 艂贸偶ko. Obok na krze艣le siedzia艂a starsza pani, jego matka.

Nie od razu go us艂ysza艂a. Po chwili odwr贸ci艂a g艂ow臋 i drgn臋艂a, poderwa艂a si臋 i podesz艂a do niego.

- Eriku - powiedzia艂a i natychmiast zacz臋艂a p艂aka膰. Widzia艂 艣lady 艂ez na jej chudej, mocno opalonej twarzy. Kiedy j膮 obejmowa艂, mia艂 wra偶enie, 偶e nic nie wa偶y, jakby si臋 unosi艂a w powietrzu z tymi swoimi chudymi ramionami i nogami.

-    Przyjecha艂em - powiedzia艂 i znad jej ramienia spojrza艂 na ojca.

Bengt Winter mia艂 zamkni臋te oczy, g艂ow臋 obr贸ci艂 na bok. Podparto

mu j膮 poduszkami. By艂 blady, jakby opalenizn臋 wch艂on臋艂a choroba.

-    Jak jest? - zapyta艂 Winter, ruchem g艂owy wskazuj膮c 艂贸偶ko. - Jak z tat膮?

-    Teraz 艣pi. Dosta艂 silne leki, 偶eby m贸g艂 odpocz膮膰, le偶e膰 spokojnie. I co艣 jeszcze. Ale my艣l臋, 偶e wezm膮 go z powrotem na OIOM.

-    To znaczy, 偶e wcale nie powinni go tu przenosi膰?

-    Nie wiem, Eriku. - Poci膮ga艂a nosem, wsparta na jego ramieniu. Nadal j膮 obejmowa艂. - Ja ju偶 nic nie wiem.

-    Ale to zawa艂?

-    Tak. Bardzo powa偶ny, tak m贸wi doktor Alcorta.

-    Jest tu teraz?

-    Nie s膮dz臋. Mo偶emy zapyta膰. Ale porozmawiam z nim jeszcze raz jutro przed po艂udniem. - Spojrza艂a na 艂贸偶ko, jakby m贸wi艂a do m臋偶a.

- Jeste艣my um贸wieni.

Wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰 i podszed艂 do 艂贸偶ka. Twarz ojca zapad艂a si臋 troch臋 w poduszk臋 i by艂a jakby na wp贸艂 wymazana, jakby wyr贸wnana czyj膮艣 d艂oni膮. Winter patrzy艂 na ojca i widzia艂 w nim siebie. To tak偶e moje 偶ycie, my艣la艂. Dzieli nas zaledwie dwadzie艣cia pi臋膰 lat, to nic. Zupe艂nie nic.

Bengt Winter oddycha艂, a stru偶ka 艣liny sp艂ywa艂a mu z ust nad podbr贸dek i dalej, a偶 do szyi, kt贸ra majaczy艂a ciemno w ca艂ej tej bieli. Winter star艂 艣lin臋 d艂oni膮. Podbr贸dek ojca by艂 szorstki od zarostu, ch艂odny. W艂osy stercza艂y na wszystkie strony. Mia艂 ciemne kr臋gi pod oczami i wok贸艂 ust. Powieki poznaczone 偶y艂kami. Co艣 charcza艂o mu w piersi. On umiera, pomy艣la艂 Winter. To dlatego go tu przenie艣li. Ju偶 nic nie mog膮 zrobi膰.

Wyjrza艂 przez okno, zobaczy艂 palmy i pinie za dziedzi艅cem i parkingiem. Za koronami drzew rozpo艣ciera艂 si臋 g贸rski krajobraz, br膮zowe pofa艂dowane pola, bia艂a wioska. W tle masyw g贸rski ze szczytem, kt贸ry niemal dotyka艂 cienkich chmur. Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, utkwi艂 wzrok w g贸rskim szczycie.

-    T臋 sam膮 g贸r臋 widzimy z domu - powiedzia艂a matka. Podesz艂a do 艂贸偶ka i stan臋艂a obok syna. - Sierra Blanca.

-    Co? - Nie dos艂ysza艂. - Co powiedzia艂a艣?

-    Kiedy wygl膮da przez okno, widzi tamten szczyt. Wida膰 go te偶 z naszego salonu - powt贸rzy艂a matka. - Oczywi艣cie z innej strony.

-    To mo偶e dobrze.

-    Takie mam... wra偶enie.

-    Kiedy si臋 obudzi?

-    Nie tak szybko - odpar艂a. Spojrza艂a na m臋偶a, a potem podnios艂a wzrok na syna. - Jeste艣 g艂odny? Napijesz si臋 czego艣?

-    Mo偶e co艣 do picia.

-    Mo偶emy zej艣膰 do kafeterii - zaproponowa艂a. - Maj膮 tam prawie wszystko. - Spojrza艂a na niego. - Zd膮偶y艂am sprawdzi膰.

Ale chyba nie d偶in z tonikiem, pomy艣la艂 Winter, a sekund臋 p贸藕niej si臋 tego zawstydzi艂. Je艣li kiedy艣 wypi艂a o jednego drinka za du偶o, to teraz zd膮偶y艂a wytrze藕wie膰.

-    Mo偶emy tak... p贸j艣膰? Po prostu... go zostawi膰?

-    Powiemy w recepcji na korytarzu. Mog膮 nas wezwa膰 w p贸艂 minuty.

Kafeteria by艂a wielka, pe艂na 艣wiat艂a wpadaj膮cego przez liczne okna. Za kontuarami wystawiono zdj臋cia gor膮cych da艅. W szklanych gablotach sta艂y d艂ugie rz臋dy talerzy z tapas. Winter poczu艂 ci臋偶ki zapach sma偶onej w g艂臋bokim t艂uszczu o艣miornicy i dopiero wtedy dotar艂o do niego, 偶e naprawd臋 jest w innym kraju. Nagle poczu艂, 偶e jest bardzo g艂odny.

Widzia艂, jak kr膮偶ki o艣miornicy sma偶膮 si臋 w kocio艂ku za barem. Kobieta w be偶owej bluzce i czarnej sp贸dnicy wyjmowa艂a je pojedynczo z oleju.

-    Zajmij stolik, a ja zam贸wi臋, co chcesz - powiedzia艂a matka. -Maj膮...

-    O艣miornic臋 - rzuci艂 Winter i kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 garnka. - Do tego 膰wiartki ziemniak贸w. I jeszcze du偶膮 wod臋 mineraln膮.

Usiad艂 przy stoliku gdzie艣 przy najdalszych oknach. Po kilku minutach zobaczy艂 matk臋 z tac膮.

Nie widzia艂 jej od... trzech lat. Wtedy przyjecha艂a na par臋 dni, 偶eby uporz膮dkowa膰 jakie艣 papierkowe sprawy. Co podatkowi uciekinierzy mogli mie膰 do za艂atwienia w Szwecji? Lotta z c贸rkami odwiedza艂a rodzic贸w w Hiszpanii kilka razy. Ale jego siostra mia艂a inne podej艣cie do moralno艣ci ekonomicznej. A teraz siedzia艂 tutaj. Matka zbli偶a艂a si臋 z jedzeniem, zniszczona twarz nad czerwon膮 plastikow膮 tac膮. Gdyby si臋 nie widzieli jeszcze troch臋, m贸g艂by jej nie pozna膰 na ulicy. A teraz siedz臋 tutaj, pomy艣la艂 znowu. Nic ju偶 nie ma znaczenia. Mo偶emy by膰 tacy dzielni, jak tylko chcemy, a w ko艅cu i tak tu siedzimy.

-    Przynios臋 tylko serwetki i wod臋 - powiedzia艂a matka i postawi艂a tac臋 na stole. Winter poczu艂 zapach jedzenia i w jednej chwili g艂贸d min膮艂, tak nagle, jak si臋 pojawi艂.

Matka wr贸ci艂a i usiad艂a. Winter jeszcze nie tkn膮艂 jedzenia. Zacz臋艂a rozstawia膰 talerze i szklanki, p贸艂miski z potrawami.

-    Nie zapyta艂am, jak ci min臋艂a podr贸偶.

-    Ty nie chcesz je艣膰? - zapyta艂 Winter, spogl膮daj膮c na pusty blat po jej stronie.

-    Mog臋 skubn膮膰 troch臋 o艣miornicy od ciebie - odpar艂a. - Zjad艂am, zanim przyszed艂e艣.

Wiedzia艂, 偶e to nieprawda. Na艂o偶y艂 na talerz kilka kr膮偶k贸w o艣miornicy i 膰wiartki ziemniak贸w.

-    Dobrze ci min臋艂a podr贸偶?

-    Jasne.

-    A co u Angeli?

-    Wszystko dobrze.

-    To fantastycznie, 偶e b臋dziecie mieli... male艅stwo - powiedzia艂a, si臋gaj膮c po chusteczk臋. - Rozp艂aka艂am si臋, kiedy nam o tym powiedzia艂e艣. - Zacz臋艂a p艂aka膰. - A tata... wyci膮gn膮艂 butelk臋 szam...

Winter nie us艂ysza艂, bo jej twarz znikn臋艂a w chustce. Nie wiedzia艂, co powiedzie膰. Matka si臋 wysmarka艂a i podnios艂a na niego wzrok.

-    Musicie przyj echa膰 do nas... wszyscy, kiedy tata wyzdrowiej e.

-    Oczywi艣cie.

-    B臋dzie cudownie.

-    Tak.

-    Dam ci potem klucze.

-    Klucze?

-    Od domu. Ja b臋d臋 spa艂a tutaj, ale ty mo偶esz nocowa膰 w domu. Dopilnowa膰 go.

-    Wynaj膮艂em pok贸j w hotelu. Na miejscu. W Marbelli.

-    Niepotrzebnie.

-    Ale to chyba kawa艂ek drogi, do... Nueva Andalucia? To chyba po drugiej stronie miasta?

-    Wcale nie tak daleko.

-    Mimo wszystko. Lepiej, 偶ebym by艂 bli偶ej szpitala.

-    Tak, mo偶e masz racj臋. Zr贸b, jak uwa偶asz. Ale mam nadziej臋, 偶e jutro pojedziemy tam razem. - Wydawa艂o mu si臋, 偶e w jej oczach na chwil臋 zapali艂o si臋 blade 艣wiate艂ko. - Przecie偶 nigdy nie widzia艂e艣 naszego domu.

Winter nie odpowiedzia艂. Siedzieli w milczeniu. Pr贸bowa艂 je艣膰, ale apetyt nadal nie wraca艂.

-    Chcia艂am ci tylko powiedzie膰, 偶e tata nigdy nic nie powiedzia艂 o tym, 偶e... nie chcia艂e艣 go widzie膰 przez te lata - powiedzia艂a nagle. Wyjrza艂a przez okno, jakby 艣ledzi艂a poczynania gor膮cego wiatru mi臋dzy palmami za parkingiem. Mo偶e patrzy艂a na bia艂y g贸rski szczyt, na Sierra Blanca, kt贸ry 艂膮czy艂 偶ycie na zewn膮trz z... tym tutaj, pomy艣la艂 Winter, z t膮 wyprostowan膮, le偶膮c膮 na boku sylwetk膮. - Nie powiedzia艂 ani s艂owa, a kiedy ja pr贸bowa艂am o tym m贸wi膰, nie odpowiada艂.

-    Przykro mi z tego powodu.

-    Nie dlatego to m贸wi臋, Eriku. Nie powiniene艣 tak my艣le膰. Chc臋 tylko, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e on nigdy nie mia艂 do ciebie pretensji.

Na Boga, pomy艣la艂 Winter. Czy on bierze na siebie ca艂膮 win臋?

-    Naprawd臋 mi przykro, 偶e wysz艂o tak, jak wysz艂o - powiedzia艂. -Musimy si臋 postara膰 to zmieni膰.

-    W艂a艣nie - przyzna艂a, ale wiedzia艂, 偶e ona wie, 偶e on wie, 偶e jest za p贸藕no.

Wr贸cili na oddzia艂. W poczekalni, wyposa偶onej w bia艂e 偶aluzje i czamo-zielone krzes艂a stoj膮ce pod 艣cianami, matka zapali艂a papierosa. Winter policzy艂 krzes艂a: trzyna艣cie. Pod oknem sta艂 czarny kosz na 艣mieci. Zapali艂 i od razu poczu艂 si臋 spokojniejszy. Dym z cygaretki ws膮cza艂 si臋 mi臋dzy paski 偶aluzji.

Poszli do ojca. Nic si臋 nie zmieni艂o pod ich nieobecno艣膰, tylko s艂o艅ce zmieni艂o po艂o偶enie i cie艅 si臋 przesun膮艂. S艂o艅ce i cie艅, pomy艣la艂 Winter. Sofy sombra. To z grubsza ca艂y m贸j hiszpa艅ski. S艂o艅ce i cie艅. To przecie偶 o to zawsze chodzi, ale nie tutaj, nie w tej sali. Tutaj jest tylko cie艅, w ca艂ej tej bieli. Biel to kolor 艣mierci.

Matka wysz艂a na korytarz. S艂ysza艂, jak z kim艣 rozmawia. To by艂o dziwnie uczucie, pierwszy raz s艂ysza艂, jak dobrze mu znany g艂os m贸wi w obcym j臋zyku.

-    Nie obudzi si臋 jeszcze przez kilka godzin - powiedzia艂a.

-    Sk膮d oni to wiedz膮?

Wzruszy艂a ramionami.

-    Je艣li chcesz, mo偶esz si臋 przej艣膰 - powiedzia艂a, wskazuj膮c r臋k膮 na okno. - Tam.

-    Mo偶e tak zrobi臋. - Czu艂, 偶e musi si臋 troch臋 porusza膰. - Troch臋 zesztywnia艂em.

-    To po podr贸偶y - stwierdzi艂a.

Na korytarzu przy oknie sta艂a kobieta. P艂aka艂a do telefonu. Winter zszed艂 po schodach opatrzonych tabliczk膮 Salida de Emergencia. Du偶y hol by艂 pusty i cichy tak samo jak przedtem. Spodziewa艂 si臋 nabitej po brzegi przychodni, pe艂nej zdesperowanych ludzi, krzycz膮cych caramba i pachn膮cych czos... ch艂odna i wyciszona elegancja Hospital Costa del Sol zaskoczy艂a go.

Kiedy wszed艂 na schody, upa艂 natychmiast przypomnia艂 o sobie. Zobaczy艂 sw贸j samoch贸d na czarnym parkingu. Jak bu艂eczka na blasze do pieczenia, pomy艣la艂. Wyszed艂 na s艂o艅ce, skr臋ci艂 w lewo i k艂adk膮 doszed艂 do autostrady. Po lewej widzia艂 Marbell臋: wie偶owiec i grupka 艣rednio wysokich dom贸w okalaj膮cych zatok臋. W艣ciek艂y ryk silnik贸w w dole. Pi臋膰set metr贸w dalej wznosi艂a si臋 ogromna tablica: Urbanizaci贸n Bahia de Marbella. Za tablic膮 niebo i morze zlewa艂y si臋 w jedno. Tu jego rodzice byli u siebie.

Zn贸w przeszed艂 przez k艂adk臋, potem ruszy艂 na wsch贸d, min膮艂 budynek szpitala. Przeszed艂 t臋 sam膮 drog臋, kt贸r膮 wcze艣niej pokona艂 samochodem. Przy zje藕dzie z autostrady na chwil臋 przystan膮艂 w cieniu wiaty przystanku autobusowego. Czekaj膮cy na autobus ludzie wyryli znaki w drewnianej 艂awce: imiona, daty. Kto艣 kogo艣 kocha艂. Kto艣 偶yczy艂 drugiemu wiecznych m膮k i 艣mierci. Kto艣 tu by艂!

Winter was here.

Przeszed艂 wiaduktem na drug膮 stron臋. Zniszczony hotel Los Monteros przechodzi艂 w艂a艣nie gruntowny i powolny remont. Sorry for the trovles, g艂osi艂 napis na tablicy. Robotnicy podawali sobie ceg艂y, stali w pi臋ciu w rz臋dzie. I wszyscy popatrzyli, kiedy obok nich przechodzi艂 Skandynaw z jasnymi, kr贸tko obci臋tymi w艂osami. Kto艣 co艣 powiedzia艂, potem Winter us艂ysza艂 艣miechy.

Za hotelem, na zboczu schodz膮cym ku morzu migocz膮cemu mi臋dzy zielonymi zaro艣lami, sta艂y zadbane wille. Avenida del Tunis. Winter s艂ysza艂, 偶e za jego plecami po艣r贸d bia艂ych mur贸w toczy si臋 mecz. Drogi samoch贸d jecha艂 ulic膮 pod g贸r臋, kierowca pomacha艂 mu, kiedy go mija艂.

Postanowi艂 wr贸ci膰 i skr臋ci艂 w lewo, na wysoko艣ci robotnik贸w z ceg艂ami. Zn贸w komentarze i zn贸w 艣miech. Podszed艂 do zrujnowanej stacji transformatorowej hotelu i innych budynk贸w gospodarczych... Za wielkim barakiem rozci膮ga艂o si臋 co najmniej dwadzie艣cia boisk do tenisa, niszcza艂y w s艂o艅cu. Niesione wiatrem strz臋py suchej trawy przelatywa艂y nad pop臋kanym tartanem. Siatki zwisa艂y bezw艂adnie jak szmaty. Na jednym z boisk le偶a艂o mn贸stwo krzese艂, porozrzucanych na wszystkie strony, jak gdyby co艣 si臋 nagle sta艂o i przerwa艂o to, co si臋 tam dzia艂o.

 

6.



Ojciec obudzi艂 si臋, kiedy Winter wr贸ci艂 do pokoju numer 1108. Podszed艂 do 艂贸偶ka. To by艂a trudna chwila. Winter poczu艂 艣ciskanie w gardle. Ojciec wyci膮gn膮艂 d艂o艅. Winter j膮 uj膮艂. Mia艂 wra偶enie, 偶e jest sucha i mocna, prawie jak u zdrowego m臋偶czyzny, ale wyczuwa艂 ko艣ci i 艣ci臋gna. Chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale ojciec go uprzedzi艂.

-    Dobrze, 偶e jeste艣, Eriku.

-    Tak. - Widzia艂, 偶e walczy z b贸lem. Ten ruch musia艂 go kosztowa膰 du偶o wysi艂ku. - Nie mo偶esz si臋 teraz przem臋cza膰. -Ostro偶nie 艣cisn膮艂 jego d艂o艅. - To w tej chwili wa偶ne.

-    Co艣 innego... inne rzeczy si臋 ju偶 nie licz膮. - Bengt Winter spojrza艂 syna. - Nie tak zamierza艂em ci臋 przyj膮膰, kiedy si臋 tu wreszcie pofatygujesz, na s艂o艅ce.

-    To niewa偶ne. Postaraj si臋 wyzdrowie膰, potem b臋dziesz m贸g艂 mnie przyjmowa膰, jak chcesz.

-    Tego mo... mo偶esz by膰 pewny. Do dia... czy m贸g艂by艣 troch臋 poprawi膰 t臋 poduszk臋?

Winter przesun膮艂 jedn膮 z poduszek spod g艂owy ojca. Poczu艂 ostry zapach i co艣 jeszcze. Wystarczy艂a sekunda czy dwie, 偶eby sobie przypomnia艂, jak pachnie jego woda po goleniu. Potem zn贸w rozbola艂a go g艂owa. Smutek tkwi艂 w jego g艂owie jak kamienny kawa艂ek pami臋ci.

Troch臋 uklepa艂 poduszk臋.

-    Tak jest dobrze - powiedzia艂 ojciec.

-    Na pewno?

-    Doskonale - przyzna艂a matka. Ci膮gle siedzia艂a na krze艣le. Winter nie chcia艂 na ni膮 patrze膰.

-    Jak ci min臋艂a podr贸偶? - zapyta艂 ojciec.

-    Dobrze.

-    Jakimi liniami lecia艂e艣?

-    Jaki艣 lot czarterowy. Nie pami臋tam nazwy.

-    To niepodobne do ciebie.

-    Hm...

-    By艂o tak ma艂o czasu. Ale znale藕li miejsce dla ciebie?

-    Tak.

-    Jaki艣 golfista musia艂 zaczeka膰 jeszcze kilka godzin?

-    Nie wiem.

-    To bardzo dobrze. I tak jest ich tu ju偶 za du偶o. Powinni si臋 zaj膮膰 czym艣 sensowniejszym. - Ojciec spojrza艂 na Wintera. - Widzisz, co si臋 mo偶e sta膰? W jednej chwili cz艂owiek jest na polu golfowym, a w nast臋pnej le偶y tutaj.

-    Tak, to niedobrze.

-    To niebezpieczny sport.

-    Ale wkr贸tce wr贸cisz do gry.

-    Na pole golfowe?

-    Tak. I... wsz臋dzie.

-    Diabli wiedz膮. Wydaje mi si臋, 偶e tym razem to jest the big one. 

-    Hm...

-    Wydaje mi si臋... - Winter nie zrozumia艂 dalszego ci膮gu. Nagle ojcu zacz膮艂 si臋 pl膮ta膰 j臋zyk. Winter czeka艂, ale nic wi臋cej nie us艂ysza艂. Patrzy艂 na ojca: powieki mu opad艂y, podnios艂y si臋, zn贸w opad艂y. Nagle jego d艂o艅 zwiotcza艂a i opad艂a. Dopiero wtedy Winter zauwa偶y艂, 偶e nadal j膮 trzyma.

-    Musi odpocz膮膰 - powiedzia艂a matka, wstaj膮c z krzes艂a i podchodz膮c do 艂贸偶ka. - Tak si臋 ucieszy艂, 偶e jeste艣. - Obj臋艂a syna. - By艂 taki rozgor膮czkowany, kiedy si臋 o tym dowiedzia艂.

-    Hm...

-    Obudzi艂 si臋 jaki艣 kwadrans przed twoim powrotem.

-    A j ednak sprawia艂 wra偶enie... silnego - powiedzia艂

Winter, spogl膮daj膮c na nieprzytomnego ojca. Czy m贸g艂 go s艂ysze膰? Zreszt膮 czy to mia艂o jakie艣 znaczenie? - Wszystko b臋dzie dobrze.

-    Pi臋kna by艂a ta wasza rozmowa - powiedzia艂a matka.

To by艂a bezpieczna rozmowa, pomy艣la艂 Winter, 偶adnych ryzykownych temat贸w. Zataczali wielkie kr臋gi wok贸艂 wielkiej pieprzonej dziury.

Us艂ysza艂 szum klimatyzacji. Po raz pierwszy dotar艂 do niego ten d藕wi臋k. Mo偶e zdenerwowanie powoli puszcza艂o. Nast臋pnym razem spr贸buje zapyta膰 o par臋 rzeczy, mo偶e sam te偶 us艂yszy kilka pyta艅.

Weszli do pokoju. Kobieta w艂膮czy艂a wideo i ich cia艂a zacz臋艂y si臋 porusza膰. W pokoju nie by艂o innego 艣wiat艂a opr贸cz niebieskawego blasku telewizora, cienie jak 偶ywe przesuwa艂y si臋 po 艣cianach.

D藕wi臋k narasta艂 i przycicha艂. Nie znosi艂 tego. Chcia艂 podej艣膰 do telewizora i go wy艂膮czy膰, ale nie m贸g艂 zak艂贸ci膰 jej rytua艂u. By艂 pewien, 偶e ju偶 postanowi艂a, co si臋 ma sta膰.

-    Dlaczego tak stoisz? Chod藕 tu i siadaj. Z nami.

Kiwn臋艂a na niego ze stoj膮cej przed telewizorem sofy. Siedzieli tam oboje. Ten drugi trzyma艂 r臋k臋 pod jej bluzk膮. Na stoliku przed nimi sta艂y kieliszki i butelki. On nie pi艂, ale ta dw贸jka na sofie by艂a wstawiona.

Zamkn膮艂 oczy i poczu艂 si臋 tak, jakby to by艂o kiedy indziej, kiedy wr贸ci艂 do domu, a ona siedzia艂a na sofie, jak ta tutaj, a on po prostu wszed艂 do pokoju, po prostu wszed艂, jakby znalaz艂 si臋 nagle na innym kontynencie. Mia艂o go nie by膰. Byli zaskoczeni. Odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂.

Nie pierwszy raz co艣 takiego si臋 sta艂o.

To by艂o co艣 w nim. My艣la艂, 偶e to by艂a ich wina, ale zrozumia艂, 偶e to by艂o co艣 w nim.

Pr贸bowa艂 to prze艂ama膰. Teraz by艂 tutaj.

-    Nie 艣miejcie si臋 - powiedzia艂. - Prosz臋, nie 艣miejcie si臋.

Spojrzeli na niego, oboje. Ich twarze pokrywa艂y plamy niebieskiego

艣wiat艂a. Wygl膮dali, jakby mieli wytatuowane czo艂a.

-    Przecie偶 si臋 nie 艣miali艣my - powiedzia艂a kobieta. - Nikt si臋 nie 艣mia艂.

-    Prosz臋, nie 艣miejcie si臋 ze mnie - powt贸rzy艂.

-    Co z tob膮, do jasnej cholery? - powiedzia艂 m臋偶czyzna i zacz膮艂 si臋 podnosi膰 z sofy.

-    Nic.

-    Wydaje mi si臋, 偶e 藕le trafi艂e艣.

Tamten wsta艂 i chcia艂 do niego podej艣膰. Ona nadal siedzia艂a z kieliszkiem w d艂oni i 艣ledzi艂a ruchy cia艂 na ekranie.

-    Przynios艂em ze sob膮 muzyk臋.

-    Co?

-    Mam ze sob膮 muzyk臋, kt贸rej mogliby艣my pos艂ucha膰.

-    Muzyk臋? - M臋偶czyzna stan膮艂 obok sofy i wskaza艂 na telewizor. -My tu ju偶 czego艣 s艂uchamy Mo偶e nie zauwa偶y艂e艣?

-    Macie jaki艣 magnetofon kasetowy? To co艣 specjalnego. -Widzia艂 wcze艣niej wie偶臋 stereo po prawej stronie, urz膮dzenia poustawiane jedno nad drugim w wysokiej czarnej szafce z p贸艂kami. Ruszy艂 w tamt膮 stron臋, z kieszonki na piersi wyj膮艂 kaset臋. Przez sekund臋 widzia艂 przed sob膮 inn膮 twarz, g艂ow臋 unosz膮c膮 si臋 w powietrzu. Rozpozna艂 j膮. Wiedzia艂, 偶e to co艣 znaczy. Teraz g艂owa znikn臋艂a. Brakowa艂o cia艂a. Piosenka ju偶 hucza艂a mu w g艂owie, nie wiedzia艂, czy wydobywa si臋 te偶 z jego gard艂a, czy oni j膮 s艂ysz膮. Jego w艂asna g艂owa unosi艂a si臋 w powietrzu, zbli偶a艂a si臋 do ich g艂贸w. Wszystko si臋 zla艂o w jedno. Zobaczy艂 twarz jeszcze raz. Potem muzyka zabrzmia艂a naprawd臋.

Zacz臋艂o si臋 zmierzcha膰, ale nadal by艂o gor膮co. Winter dojecha艂 do Marbelli. Jaki艣 pie艣niarz flamenco wykrzykiwa艂 sw贸j b贸l w radiu. Winter podkr臋ci艂 d藕wi臋k i opu艣ci艂 szyb臋. Dolecia艂 go zapach benzyny i oceanu. Kiedy parkowa艂 przy przecznicy nadmorskiego bulwaru, pachnia艂o sma偶on膮 na oliwie o艣miornic膮 i jajkiem. Wysiad艂 z samochodu i zamykaj膮c drzwi, poczu艂, 偶e ma ca艂kiem mokre plecy.

Hotel sta艂 przy Avenida Duque de Ahumeda, blisko pla偶y. Winter musia艂 zaczeka膰 kwadrans w holu, potem wjecha艂 z walizk膮 na dwunaste pi臋tro. Chcia艂 obejrze膰 pok贸j, zanim go wynajmie. Taki mia艂 zwyczaj.

Zamek w drzwiach by艂 obluzowany. Apartament sk艂ada艂 si臋 z dw贸ch pokoi i kuchni. Okna balkonowe by艂y cz臋艣ciowo otwarte, wiatr szarpa艂 bia艂o-niebiesk膮 markiz膮. By艂a podarta, ca艂a w wyp艂owia艂ych plamach od s艂o艅ca i cienia, i morskiej soli. Jedna z p艂acht wali艂a w okno. Winter podszed艂 bli偶ej i zobaczy艂, 偶e balkon wychodzi na wsch贸d, na inny hotel. Rozejrza艂 si臋 po wi臋kszym pokoju. Meble z imitacji sk贸ry kiedy艣 by艂y bia艂e.

Poszed艂 do 艂azienki. Na wannie od kran贸w sp艂ywa艂 rdzawy zaciek. W umywalce zauwa偶y艂 艣lady myd艂a. Spojrza艂 w lustro. Schud艂 przez te ostatnie kilka godzin, zblad艂.

W windzie jad膮cej na d贸艂 mia艂 towarzystwo pary czterdziestolatk贸w. Unikali spogl膮dania na m臋偶czyzn臋 w swoim wieku. Pi臋ciodniowa opalenizna. S膮dz膮c po strojach, wybierali si臋 na drinka o zachodzie s艂o艅ca.

-    I don't like that room - o艣wiadczy艂 Winter recepcjoni艣cie i pokaza艂 mu klucz. Dlaczego zawsze l膮duj臋 w czym艣 takim? - pomy艣la艂.

-    Co z nim nie tak?

-    Nie chc臋 tego pokoju. Macie jaki艣 inny? Gdzie艣 ni偶ej?

-    Ale w czym problem?

-    I DONT WANT THE FUCKING ROOM - rzuci艂 Winter podniesionym g艂osem. - It's out of order. 

-    A co w nim nie dzia艂a? - zapyta艂 m臋偶czyzna, a oczy mu pociemnia艂y.

-    Nic nie dzia艂a. Wszystko popsute. 艁azienka brudna. Macie jaki艣 inny pok贸j?

-    Nie, mamy komplet.

-    Na jak d艂ugo?

-    Na kilka miesi臋cy naprz贸d.

-    Zna pan jaki艣 inny hotel w pobli偶u?

Widzia艂 hotel naprzeciwko, ale jego wygl膮d go nie skusi艂. By艂 zm臋czony, zgrzany, spocony i przygn臋biony. Chcia艂 znale藕膰 艂adny pok贸j, w kt贸rym m贸g艂by wzi膮膰 prysznic, napi膰 si臋 whisky i chwil臋 pomy艣le膰.

-    Nie - odpar艂 m臋偶czyzna.

-    Mo偶e jaki艣 mniejszy. Co艣 skromniejszego.

-    Nie mam poj臋cia - powiedzia艂 tamten, odwracaj膮c g艂ow臋. Ma do tego pe艂ne prawo, pomy艣la艂 Winter. To nie jego wina. Mog艂em by膰 troch臋 bardziej uprzejmy.

-    A nie ma pan spisu hoteli w ca艂ym mie艣cie?

-    Co ja teraz zrobi臋 z tym pokojem? - powiedzia艂 recepcjonista, nie odpowiadaj膮c na jego pytanie. Potem rzuci艂 mu oskar偶ycielskie spojrzenie. -1 teraz zosta艂 nam pusty pok贸j.

-    Zabijcie go deskami - rzuci艂 Winter i wyszed艂, ci膮gn膮c za sob膮 walizk臋 na k贸艂kach.

Mia艂 szcz臋艣cie. Kiedy wcze艣niej wje偶d偶a艂 do centrum, zauwa偶y艂 tablic臋 na jakim艣 domu. Jakie艣 kilkaset metr贸w dalej.

Cofn膮艂 si臋 kawa艂ek wzd艂u偶 Avenida de Severe Ochoa i odnalaz艂 tablic臋 przy wje藕dzie w ma艂膮 przecznic臋, zamkni臋t膮 dla ruchu ko艂owego. Zaparkowa艂 i wszed艂 w w膮sk膮 Calle Luna, ukryt膮 w wieczornym cieniu. Sto metr贸w dalej sta艂 Hostal La Luna, ze szklanymi drzwiami prowadz膮cymi na patio. Winter widzia艂 ma艂e balkony w pokojach.

Kto艣 w ostatniej chwili odwo艂a艂 rezerwacj臋 i m贸g艂 obejrze膰 urz膮dzony po hiszpa艅sku czysty i cichy pok贸j, z lod贸wk膮 i 艂azienk膮.

Dla samochodu znalaz艂 miejsce w pi臋trowym parkingu po drugiej stronie szerokiej drogi przelotowej.

Wzi膮艂 prysznic, a potem, wci膮偶 bez ubrania, napi艂 si臋 whisky w 艂agodnym p贸艂mroku. Para w艂a艣cicieli rozmawia艂a cicho w drugim ko艅cu otoczonego murem patio. Marmurowe posadzki i bielone 艣ciany.

Nie znali angielskiego, ani s艂owa, ale m臋偶czyzna rozpozna艂 stan Wintera i postawi艂 przed nim na stoliku pod parasolem zimnego san miguela, zanim jeszcze Winter wynaj膮艂 pok贸j na nieokre艣lony czas.

Whisky kr膮偶y艂a w jego ustach i wp艂ywa艂a prosto dp m贸zgu. Poczu艂 si臋 troch臋 lepiej. Pok贸j pachnia艂 obco, jakby go wyszorowano sol膮 i po艂udniowymi zio艂ami. Dwa 艂贸偶ka w ponadczasowym latynoskim stylu, ci臋偶kie jak w 艣redniowieczu. Mi臋dzy nimi wisia艂 obrazek z Matk膮 Bosk膮. Modli艂a si臋 za niego i za jego ojca. Tak pomy艣la艂, kiedy zobaczy艂 obrazek w prostych ramach. By艂 jedyn膮 dekoracj膮 pokoju.

Tutaj mo偶na pomieszka膰.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po le偶膮c膮 na nocnym stoliku kom贸rk臋 i wybra艂 numer. By艂a prawie si贸dma i o s艂o艅cu przypomina艂a tylko s艂aba po艣wiata. Uchyli艂 drzwi na patio. Drewniane 偶aluzje, opuszczone do po艂owy, w pozbawionym szyby otworze okiennym, chronionym 偶elazn膮 krat膮.

-    Angela, s艂ucham.

-    Tu Erik.

-    Cze艣膰! Gdzie jeste艣?

-    W swoim pokoju. Ale nie w tym hotelu, do kt贸rego masz numer.

-    Zmieni艂e艣 - powiedzia艂a, a on si臋 domy艣li艂, 偶e si臋 u艣miechn臋艂a.

-    Naturalnie.

-    Co z twoim tat膮?

-    Przenie艣li go z OIOM-u. To dobrze?

-    Chyba tak.

-    Chyba? Przecie偶 to ty jeste艣 tutaj lekarzem. - Mia艂 nadziej臋, 偶e nie brzmi to zbyt zrz臋dliwie.

-    Nie mam przed sob膮 jego karty, Eriku. - Po chwili milczenia zapyta艂a: - Rozmawia艂e艣 z nim?

-    Tak.

-    I co?

-    Mimo wszystko sprawia wra偶enie... ca艂kiem silnego.

-    To brzmi nie藕le.

-    To prawda.

-    Jak si臋 czu艂e艣, spotykaj膮c si臋 z nim po tylu latach?

-    Jakby艣my si臋 widzieli w zesz艂ym tygodniu.

-    Powa偶nie?

-    Ale nie o to chodzi. Rozmawiali艣my o nim, o chorobie i innych bezpiecznych sprawach.

-    Na wszystko trzeba czasu. Najpierw musi wyzdrowie膰.

-    Hm...

-    Jeste艣 zm臋czony?

-    Nie na tyle, 偶ebym nie m贸g艂 si臋 napi膰 whisky z samolotu. Jak ty si臋 czujesz?

-    My miewamy si臋 艣wietnie.

To jej 鈥瀖y鈥 by艂o dla niego jak pozdrowienie od nowej rodziny. Angela i jej coraz wi臋kszy brzuszek.

-    Nie przem臋czaj si臋 w pracy.

-    Ale偶 sk膮d. Racjonalizacje w pracy bardzo poprawi艂y sytuacj臋, jak wiesz.

-    Wiem.

-    Genialna koncepcja.

-    Nie przejmuj si臋 tym, Angelo. Lepiej u艣ciskaj ode mnie brzuszek.

-    Co b臋dziesz robi艂 wieczorem?

-    Zjem co艣 i zn贸w pojad臋 do szpitala.

-    Z whisky we krwi?

-    Ona siedzi w moim m贸zgu. Zreszt膮 to inny kraj.

7. 


Widzia艂 艣wiat艂a statk贸w na czarnym morzu. W drodze do szpitala ciep艂y podmuch nagrzewa艂 samoch贸d. Wschodnie cz臋艣ci Marbelli by艂y teraz spokojniejsze, po ulicach kr膮偶y艂o mniej samochod贸w. Latarnie stoj膮ce w du偶ych odst臋pach 艂agodzi艂y nieco mrok.

Winter zjad艂 talerz ry偶u ze skorupiakami w zwyk艂ym barze w pobli偶u Hostal La Luna. Pi臋ciu m臋偶czyzn w chmurze papierosowego dymu siedzia艂o przed telewizorem w rogu. Wykrzykiwali co艣 ochryple i robili obsceniczne gesty w stron臋 pi艂karzy. Mi艂o艣膰 do futbolu wsz臋dzie wygl膮da tak samo.

Ojciec zn贸w by艂 przytomny. Matka siedzia艂a na krze艣le, postawi艂a je tu偶 przy 艂贸偶ku.

-    Id臋 do kafeterii po kaw臋 - powiedzia艂a, kiedy wszed艂. - Co艣 ci przynie艣膰?

-    Nie, dzi臋kuj臋.

-    We藕 dla mnie T&T - poprosi艂 ojciec.

Matka u艣miechn臋艂a si臋 i wysz艂a. Winter usiad艂 na krze艣le.

-    S艂ysz臋, 偶e zn贸w zaczynasz - powiedzia艂 do ojca.

-    Teraz jest pora na T&T - odpar艂 ojciec z twarz膮 zwr贸con膮 do okna. - Ma艂y, zimny, w wysokiej szklance, przed kolacj膮.

-    Czy nie jest troch臋 za p贸藕no? - zapyta艂 Winter i popatrzy艂 na zegarek. Pokazywa艂 dziewi膮t膮.

Ojciec zakaszla艂, Winter czeka艂. Na korytarzu podzwania艂 w贸zek. Jaki艣 kobiecy g艂os m贸wi艂 co艣 po hiszpa艅sku, odpowiedzia艂 mu m臋ski. Urywek gitarowej melodii. Ojciec zn贸w kaszln膮艂.

-    Przej臋li艣my hiszpa艅skie zwyczaje. - Odchrz膮kn膮艂, jakby chcia艂 u艂atwi膰 sobie m贸wienie. - Widzisz zarys tego szczytu tam daleko?

-    Tak.

-    To Sierra Blanca. Bia艂a G贸ra. Pi臋kna nazwa, nie? Widz臋 ten sam szczyt z domu. Czy to nie dziwne?

-    Nie wiem. G贸ra dominuje nad okolic膮, 偶e tak powiem.

Ojciec wygl膮da艂, jakby si臋 zastanawia艂 nad tym, co sam powiedzia艂. Spojrza艂 na syna:

-    Mog艂em wyl膮dowa膰 w innym pokoju. Z widokiem na drug膮 stron臋. W tym jest jaki艣 sens.

-    Co masz na my艣li?

-    呕e tu le偶臋. 呕e widz臋 ten szczyt. T臋 sam膮 cholern膮 g贸r臋. Tak jakby chodzi艂o o to, 偶ebym j膮 widzia艂. To m贸j nowy dom. Tutaj si臋 przenios艂em i ju偶 st膮d nie wyjd臋.

-    Oczywi艣cie, 偶e wyjdziesz.

-    呕ywy, Eriku. Nie wyjd臋 偶ywy.

-    Ju偶 ci si臋 poprawi艂o. Tylko m贸w tak dalej.

-    To powa偶na sprawa.

-    Co w艂a艣ciwie m贸wi膮 lekarze?

-    Alcorta? On wykonuje typowe gesty, mog膮 oznacza膰 cokolwiek.

-    Ale tak robi膮 chyba wszyscy lekarze?

-    Ale nie tak jak w Hiszpanii. Czy Angela te偶 to robi? No w艂a艣nie, co tam u niej ?

-    Wszystko dobrze.

-    Zostaniesz ojcem, Eriku. M贸j Bo偶e. Oby B贸g da艂 mi si艂臋, 偶ebym m贸g艂 doczeka膰 tego cudu.

-    Nied艂ugo b臋dziesz w domu. Zn贸w b臋dziesz m贸g艂 si臋 przygl膮da膰 tej g贸rze z drugiej strony.

Ostatnie, niezno艣nie d艂ugie godziny s艂u偶by Morelius sp臋dza艂 w recepcji. Wkr贸tce by艂y szef patroli przejmie pa艂eczk臋 na reszt臋 wieczoru, b臋dzie trwa艂 na posterunku.

By艂 jednym z tych starszych, zm臋czonych policjant贸w, kt贸rym si臋 nie uda艂o zachowa膰 stanowisk podczas ostatniej reorganizacji. Mia艂 tylko dopasowa膰 si臋 do reszty komisariatu i wykonywa膰 rozkazy. Wielu podda艂o si臋 na dobre. Ale ten starszy m臋偶czyzna by艂 zgorzknia艂y. Niekt贸rzy ludzie s膮 urodzonymi szefami. Je艣li nimi nie zostaj膮, gorzkniej膮 na zawsze.

Mieli ju偶 wychodzi膰. Bartram w艂a艣nie przypina艂 bro艅. Jeszcze si臋 nie podda艂. M贸g艂 by膰 zm臋czony albo wkurzony, ale z innych powod贸w.

Centrala zostawi艂a kilka ciekawych zg艂osze艅, kt贸rych nie chcia艂a przekazywa膰 odchodz膮cym patrolom dziennym. W艂amania, kt贸re troch臋 si臋 przele偶a艂y. Jak to. Dozorca domu odkry艂 w艂amanie w piwnicy przy Rickertgatan, na Johannebergu. Pojechali tam we trzech: Morelius, Bartram i Vejehag, kt贸ry si臋 podda艂 i po trzydziestu latach har贸wy dla dobra spo艂ecze艅stwa czeka艂 tylko na emerytur臋.

Do dom贸w stoj膮cych Wok贸艂 Viktor Rydbergsgatan cz臋sto si臋 w艂amywano. Du偶e, dobrze wyciszone, bogaci ludzie w rozjazdach mi臋dzy letnimi rezydencjami.

Zatrzymali si臋. Dozorca czeka艂 na nich, najwyra藕niej wyrabia艂 nadgodziny albo specjalnie zosta艂 d艂u偶ej, bo mia艂 do艣膰 powtarzaj膮cych si臋 w艂ama艅 do piwnic.

-    Co za pieprzona pogoda - rzuci艂 Vejehag, wysiadaj膮c z samochodu. Postawi艂 ko艂nierz kurtki, 偶eby si臋 ochroni膰 przed wiatrem i deszczem.

-    Kilku ch艂opak贸w biega艂o po schodach na pi臋trach, a potem poszli na d贸艂, do piwnicy - powiedzia艂 dozorca.

-    Widzia艂 ich pan? - zapyta艂 Vejehag.

-    Nie. Jeden z mieszka艅c贸w widzia艂.

-    Kiedy to by艂o?

-    Przed chwil膮.

-    Przed chwil膮? Zg艂oszenie wp艂yn臋艂o kilka godzin temu.

-    To by艂o wtedy. Ale widocznie wr贸cili. Od razu zadzwoni艂em i rzeczywi艣cie przyjechali艣cie szybko jak diabli.

-    W艂a艣nie og艂aszaj膮 to przez radio - rzuci艂 Bartram z samochodu, a potem odpowiedzia艂 centrali. - Jeste艣my ju偶 na miejscu.

-    Czy co艣 skradziono? - zapyta艂 Vejehag.

-    Po po艂udniu kilka drobnych rzeczy ze sk艂adziku. A teraz nie wiem.

-    Kt贸ra to piwnica?

-    Chodzi panu o to teraz? Czy o tamto po po艂udniu?

-    Teraz.

-    Tam - powiedzia艂 dozorca i wskaza艂 najbli偶sz膮 klatk臋 schodow膮. Dom potrzebowa艂 odmalowania. Grupka m艂odych ludzi sta艂a oko艂o

pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w dalej i przygl膮da艂a si臋 policjantom.

-    Chyba musimy zej艣膰 na d贸艂 i popatrze膰 - powiedzia艂 Vejehag. Morelius wysiad艂 z auta i razem weszli do domu.

Bartram zosta艂 w samochodzie i nas艂uchiwa艂 komunikat贸w. Spojrza艂 w niebo, brudne i szaroniebieskie od 艣wiate艂 miasta zmieszanych z mrokiem wieczoru.

Winter popatrzy艂 na niebo nad g贸rskim szczytem. Z lewej strony roz艣wietla艂y je 艣wiat艂a miasta, ale robi艂o si臋 coraz bardziej czarne, ciemnia艂o od czego艣, co mog艂o by膰 deszczowymi chmurami. Wiatr coraz mocniej szarpa艂 palmami za 偶wirowanym dziedzi艅cem.

-    Jak tam w pracy? - G艂os ojca brzmia艂 jak z oddali. - Czyta艂em w艂a艣nie o twoich 艣ledztwach w 鈥濭枚teborgs Posten鈥.

-    Staram si臋, j ak mog臋.

-    A to znaczy bardzo, jak czyta艂em.

-    Hm... Sam nie wiem.

-    Nigdy nie by艂em w stanie zrozumie膰, co si臋 sta艂o z t膮 m艂od膮 kobiet膮, kt贸r膮 zamordowano w zesz艂ym roku. T膮 znalezion膮 przy Delsj贸.

-    Helene.

-    Tak si臋 nazywa艂a?

-    Tak. A co by艂o niejasne?

-    Co si臋 sta艂o z dzieckiem?

-    Wszystko by艂o w porz膮dku.

-    Dziecko znikn臋艂o.

-    W艂a艣ciwie nie. Ono by艂o... pod czyj膮艣 opiek膮. Bezpieczne.

Ojciec nie pyta艂 ju偶 o nic wi臋cej. Winter s艂ysza艂 jego ci臋偶ki oddech,

jakby z zepsutego miecha. My艣la艂 o swojej pracy. Nigdy nie w膮tpi艂 w to, co robi艂... czy raczej w to, 偶e jego praca naprawd臋 przynosi korzy艣ci. Czy mo偶e to by艂o tylko wyzwanie? Czy偶by r贸wnie dobrze m贸g艂 robi膰 co innego? Nagle przysz艂a mu do g艂owy taka my艣l, w samochodzie, kiedy jecha艂 do szpitala. Zaniepokoi艂a go. Mog艂a dzia艂a膰 parali偶uj膮co.

-    Chyba troch臋 po艣pi臋 - powiedzia艂 ojciec.

-    Posiedz臋 tu jeszcze.

-    Nie powiniene艣 wr贸ci膰 do siebie i odpocz膮膰? To by艂a d艂uga podr贸偶.

-    Odpoczywam na tym krze艣le.

Us艂ysza艂 stukanie deszczu o szyb臋, najpierw s艂abe, potem coraz g艂o艣niejsze.

-    Pada - wymrucza艂 ojciec. - Ludzie si臋 uciesz膮.

Bartram siedzia艂 pogr膮偶ony w marzeniach, kiedy drzwi klatki schodowej nagle si臋 otworzy艂y. Wypadli z nich dwaj m艂odzi m臋偶czy藕ni, pobiegli w lewo.

Bartram wyskoczy艂 z samochodu, przesadzi艂 pas zieleni i zd膮偶y艂 jeszcze kopniakiem po艂o偶y膰 jednego z nich. Drugi wbieg艂 do drugiej klatki schodowej i znikn膮艂. Bartram popatrzy艂 na le偶膮cego, rozejrza艂 si臋

i postawi艂 mu nog臋 na plecach.

-    Aj,tyskur...

-    Stul pysk.

-    Zabieraj la...

-    STUL PYSK, M脫WI艁EM.

Vejehag i Morelius wyszli z klatki, podbiegli do Bartrama i le偶膮cego na chodniku faceta.

-    Co si臋 tam w 艣rodku sta艂o? - zapyta艂 Bartram.

-    Z艂apali艣my ich na gor膮cym uczynku - wyja艣ni艂 Vejehag.

-    Tak wam si臋 wydaje. Ja ich z艂apa艂em na gor膮cym uczynku -powiedzia艂 z naciskiem Bartram i mocniej przydusi艂 stop膮 le偶膮cego.

-    Mo偶e ju偶 wystarczy - rzuci艂 Vejehag. - A gdzie drugi?

-    Pobieg艂 do tamtej klatki. - Bartram wskaza艂 r臋k膮.

-    Wstawaj - Vejehag zwr贸ci艂 si臋 do le偶膮cego, r贸wnocze艣nie daj膮c Bartramowi znak, 偶eby zabra艂 stop臋.

Od strony centrum nadjecha艂 patrol.

-    To jednostka interwencyjna - zauwa偶y艂 Morelius.

-    Wygada艂e艣 si臋 przez radio? - zapyta艂 Vejehag, zerkaj膮c nieufnie na Bartrama.

-    Nigdy w 偶yciu.

Patrol zatrzyma艂 si臋 obok nich. Lewa przednia szyba zjecha艂a w d贸艂, wyjrza艂a zza niej twarz dwudziestodwulatka.

-    Co si臋 tu dzieje, dziadek?

-    Zgubili艣my pi偶amk臋 z 偶贸艂wikiem ninja i my艣leli艣my, 偶e jest tam na dole, w piwnicy - odpar艂 Vejehag.

-    Ha, ha.

-    A co u was? - spyta艂 Vejehag.

-    Kto to jest? - zapyta艂 aspirant z patrolu i skinieniem wskaza艂 m臋偶czyzn臋 wisz膮cego mi臋dzy Bartramem i Moreliusem.

-    To m贸j krewny - wyja艣ni艂 Vejehag. W tej samej chwili otworzy艂y si臋 drzwi bloku i wyskoczy艂 z nich drugi w艂amywacz. Bartram pu艣ci艂 pierwszego i rzuci艂 si臋 w po艣cig za tamtym. Po dziesi臋ciu metrach dopad艂 go jednym skokiem. Aspirantowi opad艂a szcz臋ka. Kto艣 w aucie co艣 powiedzia艂, ale przez czarne szyby nic nie by艂o wida膰. Dolecia艂y tylko s艂abe oklaski.

Aspirant spojrza艂 na Vejehaga.

-    Jeszcze jeden krewny?

-    W艂a艣nie zbieramy rodzin臋. 艢wi臋ta blisko.

-    Ha, ha.

Bartram wr贸ci艂, prowadz膮c faceta w kajdankach.

-    Dobra robota - pochwali艂 aspirant.

-    Patrzcie i uczcie si臋 - odpar艂 Vejehag.

-    Jest ich wi臋cej ?

-    Co? 

-    Je艣li masz ich zebra膰 wi臋cej, mo偶e kto艣 powinien was os艂ania膰. W razie czynnego oporu.

-    Nie przewidujemy wi臋cej czynnego oporu.

-    Aha. 

-    Normalnie obezw艂adniamy drani rozmow膮.

-    Co? 

-    Pr贸bujemy rozmawia膰 z lud藕mi. Z draniami te偶. My, policjanci, nie spodziewamy si臋 czynnego oporu.

-    Widzia艂em.

Vejehag uda艂, 偶e nie s艂yszy.

-    Je艣li kto艣 uwa偶a, 偶e czynny op贸r to warunek przyst膮pienia do pracy, to mo偶e powinien si臋 zastanowi膰, czy wybra艂 w艂a艣ciwy zaw贸d.

-    No to na razie, dziadek - rzuci艂 aspirant i patrol ruszy艂. W szybach odbi艂y si臋 domy Rickertsgatan.

-    Banda debili - stwierdzi艂 Vejehag. - Sze艣ciu facet贸w, kt贸rzy nie poradz膮 sobie w pojedynk臋. Schowani za czarnymi szybami. - Spojrza艂 na Moreliusa. - To troch臋 perwersyjne, nieprawda偶?

-    Mo偶e - przyzna艂 Morelius.

-    W og贸le ca艂e te jednostki interwencyjne to jaka艣 perwersja -ci膮gn膮艂 Vejehag. - Powinni si臋 uczy膰 szwedzkiego, zamiast odgrywa膰 cholernych macho. Rozmawiamy z lud藕mi codziennie. Przecie偶 naprawd臋 rzadko si臋 zdarza, 偶eby g贸teborska policja musia艂a szturmowa膰 boeinga 757. A mimo to oni ci膮gle co艣 takiego trenuj膮.

-    Czasami 艂apiemy drani inaczej ni偶 rozmow膮 - rzuci艂 Bartram.

-    To prawda. Musimy zawie藕膰 tych ch艂opc贸w do ciep艂ego, przytulnego pokoju.

Maria 脰stergaard marz艂a. Tak si臋 艣pieszy艂a, wychodz膮c z domu, 偶e zapomnia艂a r臋kawiczek. Mia艂a wra偶enie, 偶e jej d艂onie zamieni艂y si臋 w bry艂ki lodu chwil臋 po tym, jak wyszli z kawiarni.

-    Dok膮d p贸jdziemy? - spyta艂 Patrik.

-    Wola艂abym jeszcze posiedzie膰 - powiedzia艂a Maria.

-    Nie podobali mi si臋 ci faceci - odpar艂 Patrik. - Mo偶e pojedziemy do ciebie?

-    Mama na pewno si臋 w艣cieka. Dlaczego nie mo偶emy jecha膰 do ciebie?

-    M贸j ojciec si臋 w艣cieka - odpowiedzia艂 Patrik, ale si臋 nie 艣mia艂. Vasagatan by艂a pusta. Przez Vasaplatsen z hukiem p臋dzi艂y

tramwaje. Ze sk艂adu, kt贸ry nadjecha艂 z Aschebergsgatan, wysiad艂a kobieta. Wesz艂a do jednego z dom贸w. Kiedy otworzy艂a drzwi, jej twarz o艣wietli艂o 艣wiat艂o ze schod贸w i uliczne latarnie.

-    Znam j膮 - powiedzia艂a Maria. - T臋 babk臋, co wchodzi do bramy.

-    Ach tak? A co?

-    艁adna.

-    Co?

-    Jest z takim jednym facetem, kt贸ry jest komisarzem kryminalnym. Mama pracuje na policji co drugi tydzie艅, czy jako艣 tak.

-    To maj 膮 na policj i pastor贸w?

-    Widocznie tak. Winter si臋 nazywa. Ten kryminalny. Odjazdowe nazwisko, nie?

-    Ech...

Przeszli przez Vasaplatsen.

W d贸艂 Aschebergsgatan jecha艂 radiow贸z, z Johannebergu. Prowadzi艂 Morelius.

-    Tamtych dwoje smarkaczy chyba znamy - powiedzia艂.

-    Tamtych, co czekaj 膮 przy budce.

-    Przynajmniej dziewczyn臋 - przyzna艂 Bartram. - To ma艂e miasto.

-    A tam, po lewej, nawiasem m贸wi膮c, mieszka Winter - ci膮gn膮艂 Morelius. - Gwiazda dochodzeni贸wki. W tej bramie - owiedzia艂 i wskaza艂 r臋k膮, kiedy mijali dom.

-    Sk膮d wiesz? - zapyta艂 Vejehag.

-    Kiedy艣 wioz艂em go do domu, w nocy.

-    Wintera? - upewni艂 si臋 Bartram. - Aha, jego. Wi臋c tu mieszka?

8.



Kiedy Winter wsta艂 z 艂贸偶ka, kwadrat nieba, kt贸ry widzia艂 z okna 艂azienki, by艂 szary. Kiedy wyszed艂 z pokoju, zobaczy艂, 偶e tak wygl膮da ca艂y horyzont. Ale by艂o ciep艂o. Mia艂 na sobie tylko jedwabn膮 koszul臋 z kr贸tkim r臋kawem, przewiewne lniane spodnie i sanda艂y, bez skarpet.

Min膮艂 gospodarzy. Kuchnia mie艣ci艂a si臋 przy wej艣ciu, wi臋c wi臋kszo艣膰 czasu sp臋dzali pod parasolem albo pod brezentem, kt贸ry rozpi臋li nad po艂ow膮 patio wczoraj, kiedy on si臋 tu zjawi艂. Wczoraj? Czy nie min臋艂o wi臋cej czasu?

Kiedy przechodzi艂 obok nich, kobieta go zagadn臋艂a. Unios艂a do g贸ry palec, jakby chcia艂a mu pogrozi膰. Wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy s艂owo chicas. M贸wi艂a: no chicas i pokazywa艂a jego pok贸j na drugim ko艅cu patio. Doda艂a: en la habitaci贸n. Jej m膮偶 u艣miechn膮艂 si臋, troch臋 za偶enowany. Po kilku sekundach Winter zrozumia艂, o co chodzi, i zrobi艂 gest, jakby si臋 przed czym艣 op臋dza艂. Nie, nie. Nie b臋dzie przyprowadza艂 kobiet do pokoju.

Skr臋ci艂 w prawo, w Calle Luna, potem w lewo, w Calle del Sol, i doszed艂 do niewielkiego placu. Szed艂 jeszcze kawa艂ek do otwartego Plaza Puente de Malaga. Znalaz艂 kawiarni臋 na rogu: Gaspar. Panaderia

i Cafeteria. Usiad艂 na zewn膮trz, przy ostatnim wolnym stoliku. By艂o wp贸艂 do dziesi膮tej. Doko艂a widzia艂 samych Hiszpan贸w, kobiety i m臋偶czyzn. Pili kaw臋 z mlekiem w wysokich szklankach i jedli ma艂e przekrojone bu艂eczki z mas艂em i d偶emem albo tylko z oliw膮 z oliwek i sol膮. Podszed艂 kelner i Winterowi uda艂o si臋 zam贸wi膰 cafe eon leche i pan med confitura. 

- Mantequilla? - zapyta艂 kelner.

Winter skin膮艂 g艂ow膮, nie wiedz膮c, o co chodzi. Mo偶e mas艂o.

Dosta艂 kaw臋, znakomite, mocne espresso z ciep艂ym mlekiem. Chleb te偶 by艂 ciep艂y. Okaza艂o si臋, 偶e mantequilla to rzeczywi艣cie mas艂o. Smarowa艂 kanapk臋, podczas gdy Hiszpanie, pokas艂uj膮c mi臋dzy dymkami z papieros贸w, przygotowywali si臋 do nowego dnia.

M臋偶czyzna siedz膮cy przy s膮siednim stoliku odwr贸ci艂 si臋 i zani贸s艂 strasznym kaszlem. Potem kto艣 inny przej膮艂 pa艂eczk臋. Winter czu艂 si臋, jakby siedzia艂 w jadalni sanatorium dla gru藕lik贸w. Kiedy ten, kt贸ry zacz膮艂, pozby艂 si臋 wszystkiego, co mu zalega艂o w resztce p艂uc, da艂 znak ubranemu na bia艂o, jak piel臋gniarka, kelnerowi. Po chwili kelner wr贸ci艂 z czym艣, co dla Wintera wygl膮da艂o jak woda. Ale kiedy go mija艂, dolecia艂 go zapach d偶inu. Szklaneczka niez艂ego d偶inu na dobry pocz膮tek. Dlaczego nie. Winter si臋 u艣miechn膮艂 i doko艅czy艂 艣niadanie, a potem zapali艂 cygaretk臋. Teraz wszyscy w ogr贸dku kawiarni Gaspar palili. Dym unosi艂 si臋 ku niebu, kt贸re te偶 by艂o szare, nadal. Czu艂 si臋 spokojniejszy ni偶 poprzedniego dnia, to by艂a jaka艣 inna cisza, nie s艂ysza艂 jej. Nie potrafi艂 powiedzie膰, gdzie jest s艂o艅ce, z tego miejsca nie da艂o si臋 tego oceni膰.

Spojrza艂 na zegarek i zam贸wi艂 jeszcze jedn膮 kaw臋. Jeszcze nie wypali艂 do ko艅ca. Mi臋dzy stolikami przesz艂a m艂oda kobieta, rozdawa艂a ulotki. Podesz艂a do Wintera, a on odruchowo wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Wr臋czaj膮c mu kartk臋, spojrza艂a na jego cygaretk臋. Komunikat Centro Cristiano Exodus. Winter zacz膮艂 czyta膰. Apelowali, 偶eby powiedzia艂 NO! rzeczom takim jak Heroina, Cocaina, Alcohol, Tabaco, Vicios, Condenaci贸n, Juegos de Azar, Extasias, za to SI! dla el amor, la sinceridad, lapaz, elperd贸n, lapaciencia, la libertad, la vida... 

Zgasi艂 cygaretk臋 i zap艂aci艂. Zn贸w sprawdzi艂, kt贸ra godzina. Andaluzyjski pies przebieg艂 przez ulic臋 w pogoni za cieniem. Winter pomy艣la艂 o ojcu. Poczu艂 pierwsze krople deszczu. Niebo pociemnia艂o, teraz mia艂o kolor szarych ska艂. G贸ra po drugiej stronie avenidy by艂a cz臋艣ci膮 nieba i dlatego teraz wydawa艂a si臋 bielsza ni偶 przedtem. Wszystko wygl膮da艂o inaczej. Domy ju偶 nie odbija艂y 艣wiat艂a, co sprawia艂o, 偶e ludzka sk贸ra wygl膮da艂a, jakby l艣ni艂a sama z siebie. Deszcz pada艂 mocniej i Winter pomy艣la艂 o swoim ojcu le偶膮cym w szpitalnym 艂贸偶ku. Na s艂onecznym wybrze偶u ko艅czy艂 si臋 sezon, Winter stara艂 si臋 nie doszukiwa膰 symbolicznych powi膮za艅 mi臋dzy tym, co si臋 dzieje tutaj, a tym, co si臋 dzieje w pokoju w Hospital Costa del Sol.

Przeci膮艂 szerok膮 Avenida de Ram贸n y Cajal i zszed艂 na nadmorski bulwar. Kolejny pies andaluzyjski przeszed艂 po kamieniach, stan膮艂 przed jak膮艣 kawiarni膮 i nas艂uchiwa艂 pie艣ni flamenco 艣piewanej histerycznym g艂osem. Potem obsika艂 mur.

Morze zlewa艂o si臋 z niebem, jak g贸ry na p贸艂nocy. Tutaj, na pla偶y, wra偶enie, 偶e to schy艂ek sezonu, by艂o jeszcze silniejsze. Winter zszed艂 na piasek i zdj膮艂 buty. Zbli偶y艂 si臋 do wody. Stra偶nik ni贸s艂 parasole. Restauracja by艂a otwarta, obrusy trzepota艂y na wietrze. Winter poczu艂 wiatr, niemal ch艂odny powiew. Piasek wzbi艂 si臋 w powietrze. Nagle a偶 tutaj dolecia艂a piosenka z kawiarni. Winter pomy艣la艂 o dziecku i o tym, 偶e zima nadchodzi wsz臋dzie. Pomy艣la艂 o Angeli i nagle zapragn膮艂 do niej zadzwoni膰, cho膰 wiedzia艂, 偶e teraz to niemo偶liwe.

Dla ludzi, kt贸rzy tu mieszkaj膮, zapowied藕 zimy musi oznacza膰 nadziej臋, pomy艣la艂. Mo偶e pragnienie albo t臋sknot臋. Mo偶e dopiero wtedy tubylcy mog膮 by膰 sob膮, mog膮 przesta膰 udawa膰.

Poczu艂 cieplejszy podmuch i spojrza艂 w g贸r臋. Chmury si臋 rozpierzcha艂y. Po艂owa nieba by艂a b艂臋kitna. P臋k艂o gdzie艣 daleko na horyzoncie, rozdzieli艂o si臋 nad Afryk膮. Morze zmieni艂o barw臋, jakby je nagle pod艣wietlono od do艂u.

Teraz by艂o wida膰 s艂o艅ce, w szalonym p臋dzie zdawa艂o si臋 przesuwa膰 po艣r贸d chmur, kt贸re wygl膮da艂y jak 艂achy 艣niegu.

Winter pomy艣la艂 o zimie w domu, wkr贸tce powinna nadej艣膰. Jeszcze raz pomy艣la艂 o swoim dziecku.

Poczu艂, 偶e mu gor膮co w g艂ow臋. Kiedy s艂o艅ce wr贸ci艂o, od razu poczu艂 jego nies艂ychan膮 moc, po ch艂odzie sprzed chwili czu艂 j膮 bardzo wyra藕nie. Niespodziewana jasno艣膰 przepe艂ni艂a go weso艂o艣ci膮, jakby zacz膮艂 mie膰 nadziej臋, 偶e sezon jeszcze trwa, 偶e s艂o艅ce zostanie ju偶 na dobre. Stara艂 si臋 i w tym nie doszukiwa膰 偶adnej symboliki. S艂o艅ce to 偶ycie, ale mo偶e te偶 oznacza膰 艣mier膰.

Kiedy tak sta艂, coraz wi臋cej ludzi przychodzi艂o na pla偶臋, 偶eby usi膮艣膰 w koszu i ustawi膰 os艂on臋 przed s艂o艅cem pod odpowiednim k膮tem. Jaki艣 m臋偶czyzna podj膮艂 przerwan膮 budow臋 trzymetrowego sfinksa i piramidy z piasku. To taki sam piasek jak po drugiej stronie, pomy艣la艂 Winter. Wiatr przeni贸s艂 go nad Morzem 艢r贸dziemnym.

Uliczny muzyk, kt贸ry siedzia艂 na krze艣le jaki艣 metr od niego, za艂o偶y艂 sanda艂y i zacz膮艂 jedn膮 z pierwszych pie艣ni tego dnia, A cl i 贸s Graanaaaaada, Graanaada miiia. Winter wrzuci艂 mu kilka peset do futera艂u i ruszy艂 w stron臋 samochodu.

Pok贸j 1108 by艂 pusty. Winter poczu艂 co艣 dziwnego w 偶o艂膮dku.

Dlaczego nie zadzwoni艂a, do wszystkich diab艂贸w? Przecie偶 ca艂y czas mia艂 przy sobie telefon.

Wyszed艂 na korytarz i poda艂 nazwisko ojca kobiecie, kt贸rej tam nie by艂o, kiedy si臋 zjawi艂. Zapytana wskaza艂a wyj艣cie i z zatroskan膮 twarz膮 powiedzia艂a: Cuidados Intensivos. Tylko spokojnie, pomy艣la艂 Winter. W艂a艣nie tego si臋 spodziewa艂e艣, kiedy tu wczoraj przyjecha艂e艣.

Przed wej艣ciem na oddzia艂 spotka艂 matk臋.

-    Nie zd膮偶y艂am zadzwoni膰 - powiedzia艂a.

-    Co z nim?

-    M贸wi膮, 偶e stan stabilny. Teraz jest stabilny.

-    A co si臋 sta艂o?

-    Mia艂 problemy z oddychaniem. I pulsem.

-    Co m贸wi膮 lekarze?

-    Doktor Alcorta wola艂by jeszcze zaczeka膰 z diagnoz膮.

-    Cholerny Alcorta. Gdzie on jest? Chc臋 z nim porozmawia膰.

-    W艂a艣nie operuje.

-    Tat臋?

-    Nie, innego pacjenta.

-    Gdzie jest tata?

-    艢pi. Mo偶esz p贸j艣膰 ze mn膮.

Weszli na OIOM. Wszystko by艂o bia艂e i czyste. Nie by艂o okien wychodz膮cych na 偶wirowany dziedziniec i zakurzone palmy ko艂ysane wiatrem. Ale by艂o okno z korytarza do pokoju: Winter zobaczy艂 ojca na 艂贸偶ku, w otoczeniu rurek i maszyn. Wygl膮da艂, jakby by艂 cz臋艣ci膮 jakiego艣 medycznego projektu.

-    Nie powinni艣my do niego wchodzi膰 - powiedzia艂a matka.

-    Masz racj臋. - Winter popatrzy艂 na ni膮. W ostrym 艣wietle wygl膮da艂a na tak samo chor膮 jak jej m膮偶, mo偶e nawet bardziej, bo jej wychudzona twarz niczego nie by艂a w stanie ukry膰. Winter poczu艂 zapach tytoniu, kt贸rym przesi膮kn臋艂a jej sukienka, i pomy艣la艂 o ulotce, kt贸r膮 nadal mia艂 w kieszeni. La vida. Paciencia. 呕ycie i cierpliwo艣膰, w tej kolejno艣ci.

-    Jak d艂ugo b臋dzie tak le偶a艂?

-    Nie wiem, Eriku.

-    Jak d艂ugo tu jeste艣 bez przerwy? Trzy dni? Cztery? Mo偶e pojedziesz do domu, a ja zostan臋 na ca艂y dzie艅 i noc?

-    Jeszcze nie, Eriku.

-    Pomy艣la艂em, 偶e powinna艣 si臋 na chwil臋 od tego oderwa膰. Tylko na kilka godzin, je艣li chcesz. Mo偶esz wzi膮膰 m贸j samoch贸d z wypo偶yczalni.

-    Nie s膮dz臋, 偶ebym teraz mog艂a prowadzi膰.

-    We藕 taks贸wk臋, bo...

Spojrza艂a na niego. Oczy mia艂a bardziej czerwone ni偶 bia艂e.

-    Mo偶e powinnam to zrobi膰. Tylko na chwil臋.

-    Ja tu zostan臋 - powiedzia艂 Winter. - Mo偶esz jecha膰.

Bartram i Morelius wr贸cili na komisariat z podw贸jn膮 porcj膮 sma偶onego kurczaka w sosie s艂odko-kwa艣nym z baru Ming na rogu. Siedzieli w pokoju socjalnym i z roztargnieniem 艣ledzili telewizyjny krymina艂.

-    To mogliby艣my by膰 my - rzuci艂 Bartram, wskazuj膮c g艂ow膮 telewizor.

-    Detektywi kryminalni?

-    To mogli艣my by膰 my. Rozwi膮zywacze problem贸w. I wszystkie kobiety nasze.

-    Rozwi膮zujemy wystarczaj膮co du偶o problem贸w. Tak偶e damskich.

-    Wiesz, o czym m贸wi臋.

-    Tak, niestety.

-    Co masz na my艣li?

-    Mo偶e nie mam si艂y s艂ucha膰.

Bartram w milczeniu polewa艂 sw贸j ry偶 sosem sojowym i chili. Krymina艂 si臋 sko艅czy艂, lecia艂a reklama pieluch. Niemowl臋 turla艂o si臋 po dywanie, potem podnios艂a je u艣miechni臋ta kobieta.

-    Dobra mama - powiedzia艂 Bartram.

-    Przynaj mniej kiedy j 膮 filmuj 膮.

-    Dobra mama - powt贸rzy艂 Bartram. Prze偶uwa艂 i po艂kn膮艂, potem dola艂 sobie jeszcze sosu sojowego.

-    Teraz ry偶 jest czarny - zauwa偶y艂 Morelius. - Black rice. 

-    Dobra pani - powiedzia艂 Bartram. - Dobra pani. Dobra mama. Morelius stara艂 si臋 nie s艂ucha膰, koncentrowa艂 si臋 na czym艣 innym.

艢ciana. Nowa reklama. Zn贸w 艣ciana. Ostatni ociekaj膮cy t艂uszczem kawa艂ek kurczaka. Bartram dalej gada艂.

-    Dobra... pani - powiedzia艂.

-    Zamknij si臋 ju偶.

-    Co ci jest?

-    Po prostu si臋 zamknij.

-    Ale... co j a takiego powiedzia艂em?

-    ZAMKNIJ SI臉 WRESZCIE! - krzykn膮艂 Morelius. Wsta艂, podszed艂 do zlewu i wyrzuci艂 do 艣mieci foliowany kartonik. Marzy艂 o tym, 偶eby m贸c tam wepchn膮膰 r贸wnie偶 Bartrama.

Szybko wyszed艂 z pokoju, zamkn膮艂 si臋 w toalecie i usiad艂 na sedesie. Obrazy migota艂y mu w g艂owie. Miesza艂y si臋 z nimi strz臋pki rozm贸w, jakie艣 ruchy, znika艂y, pojawia艂y si臋 znowu. Rozmowa z Hanne... kiedy to by艂o? Kilka tygodni temu? Dwa tygodnie? To by艂 b艂膮d, 偶e do niej poszed艂. Przecie偶 tylko ci m艂odsi chodz膮 do pastora, i to tylko wtedy, gdy... gdy...

-    Nie mog臋 si臋 tego pozby膰 - powiedzia艂.

-    To zawsze musi troch臋 potrwa膰 - t艂umaczy艂a mu wtedy

-    Wi臋c trzeba by膰 cierpliwym?

-    Nie chc臋 u偶ywa膰 tego s艂owa.

-    Staram si臋 o tym nie my艣le膰, ale czasem to jest za... trudne.

-    Nie masz z kim porozmawia膰 o... swoich prze偶yciach?

-    Nie. Chodzi o to, czy z kim艣 mieszkam? Nie.

-    A jak jest z kolegami?

Morelius pomy艣la艂 o Bartramie i Vejehagu. 呕adnego z nich tam wtedy nie by艂o. Nie zrozumieliby. Reszta? Ci, kt贸rzy zjawili si臋 p贸藕niej? Nie. Przyjechali za p贸藕no.

-    Nie - powt贸rzy艂. - Pojecha艂em tam z nowym koleg膮, ca艂kiem 艣wie偶ym. Po minucie do niczego si臋 nie nadawa艂. Le偶a艂 na brzuchu przy samochodzie i rzy... wymiotowa艂. - Spojrza艂 na ni膮. - Sam nie wiem, dlaczego ja tego nie robi艂em.

-    Ka偶dy reaguje inaczej - powiedzia艂a Hanne.

Naprawd臋 przypad艂o mu koszmarne zadanie.

Przyjechali na skrzy偶owanie zaledwie kilka minut po zderzeniu. To by艂 inny wypadek, nie ten w tunelu.

Szk艂o i kawa艂ki blachy porozrzucane w promieniu pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w. Deszcz ze 艣niegiem, wcze艣nie jak na t臋 por臋 roku. Drogi 艣liskie. Przy wysiadaniu z auta kolega potkn膮艂 si臋 o stop臋. Sam膮 stop臋, tkwi膮c膮 w bucie. Potem kolega ju偶 do niczego si臋 nie nadawa艂. Morelius zacz膮艂 wzywa膰 przez radio; zanim sko艅czy艂, us艂ysza艂 w oddali karetki i stra偶 po偶arn膮.

Mo偶e kto艣 krzycza艂 z piek艂a pogi臋tych blach, kt贸re le偶a艂y wsz臋dzie, popl膮tane, na autostradzie. Krzycza艂 coraz g艂o艣niej. G艂o艣niej ni偶 sygna艂 karetek, kt贸re ci膮gle jeszcze nie dojecha艂y. Gdzie, do cholery by艂y karetki? To przecie偶 by艂a ich robota. On ju偶 nic nie m贸g艂 zrobi膰, ale pobieg艂 tam, sk膮d dochodzi艂 krzyk, 偶eby co艣 zrobi膰, lecz krzyku ju偶 nie by艂o s艂ycha膰.

Najbli偶szy samoch贸d mia艂 zmia偶d偶ony prz贸d, kierowc臋 wyrzuci艂o na zewn膮trz. Mo偶e polecia艂 nad drog膮 i le偶a艂 za barierk膮 ochronn膮. Morelius nie widzia艂 cia艂a we wraku.

Obok sta艂o mniejsze auto, wbite mi臋dzy dwa inne. To zosta艂o przepo艂owione, nie mia艂o dachu. Z przodu siedzia艂o dwoje ludzi.

To by艂 ten obraz. To by艂 ten obraz, od kt贸rego nie m贸g艂 si臋 uwolni膰. Budzi艂 si臋 w 艣rodku nocy z poczuciem, 偶e przez jego g艂ow臋 p臋dzi poci膮g towarowy, i z obrazem cia艂 ze 艣ci臋tego samochodu przed oczami.

To wszystko opowiada艂 Hanne. Pr贸bowa艂.

Najpierw nie wiedzia艂, co widzi. Podszed艂 bli偶ej, pod k膮tem, z ty艂u, 偶eby zobaczy膰, dlaczego oni si臋... dlaczego si臋 tak dziwnie pochylili. M臋偶czyzna i kobieta, m贸g艂 to rozpozna膰 z ty艂u, bo jedno z nich mia艂o na sobie marynark臋, a drugie sukienk臋 z kr贸tkim r臋kawem. Siedzieli w aucie bez p艂aszczy.

Stan膮艂 z boku i zobaczy艂, 偶e nie maj膮 g艂贸w. Wiedziony impulsem poszuka艂 ich wzrokiem i znalaz艂. G艂owa m臋偶czyzny le偶a艂a na kolanach kobiety.

S艂ysza艂 karetk臋, g艂osy lekarzy i sanitariuszy, i tysi膮ce innych g艂os贸w s艂u偶b ratunkowych, kt贸re krz膮ta艂y si臋 na miejscu wypadku. Ale nadal sta艂 jak przyspawany do karoserii, jakby przymarz艂 do asfaltu.

Zn贸w zamkn膮艂 oczy i w tej samej chwili us艂ysza艂 pukanie do drzwi.

-    Co z tob膮, Simon? - Przed ubikacj膮 sta艂 Bartram. - Musimy jecha膰.

Nacisn膮艂 sp艂uczk臋.

-    Ja... ju偶 id臋.

-    Czekam w samochodzie.

9.


Noc by艂a tak spokojna, jak tylko to by艂o mo偶liwe. Winter szuka艂 doktora Alcorty, ale w ko艅cu si臋 podda艂. Jego ojciec le偶a艂 zakotwiczony przewodami i rurkami w艣r贸d maszyn, kt贸re odmierza艂y jego 偶ycie. Winter d艂ugo siedzia艂 i wpatrywa艂 si臋 w jego twarz, nie my艣l膮c o niczym szczeg贸lnym. W贸zki je藕dzi艂y tam i z powrotem korytarzem za jego plecami. Ludzie przychodzili i wychodzili. Piel臋gniarka co艣 do niego powiedzia艂a, a on skin膮艂 g艂ow膮, nic nie rozumiej膮c, potem wysz艂a i ju偶 nie wr贸ci艂a. Jakby to by艂a cz臋艣膰 tajemnicy, tej dziwnej nierzeczywisto艣ci.

Ale to nieprawda. To by艂a rzeczywisto艣膰, naga rzeczywisto艣膰. Drobiazgi 偶ycia, to, co by艂o najbli偶ej. Wszystko inne by艂o bez znaczenia, my艣la艂, kiedy wczesnym rankiem wszed艂 do ma艂ego pokoiku przy dy偶urce piel臋gniarek i po艂o偶y艂 si臋 na 艂贸偶ku.

Co艣 mu si臋 艣ni艂o, ale zapomnia艂 co, kiedy matka lekko dotkn臋艂a jego ramienia. Usiad艂, zerwa艂 si臋 gwa艂townie.

-    Co艣 si臋 sta艂o?

-    Nie, nie. W艂a艣nie przysz艂am.

-    Chyba zasn膮艂em - powiedzia艂 i spojrza艂 na sw贸j przegub. 脫sma. -Wcze艣nie wr贸ci艂a艣.

-    Nie mog艂am spokojnie siedzie膰 tam d艂u偶ej. - Usiad艂a na kraw臋dzi 艂贸偶ka. - Ale chyba jestem troch臋 nieprzytomna. Zostawi艂am w domu kosmetyczk臋 z przyborami... ca艂膮 torb臋 z rzeczami do spania. Taks贸wka przyjecha艂a i... wszystko potoczy艂o si臋 tak szybko.

-    Zagl膮da艂a艣 do taty?

-    Tak. Bez zmian, stan stabilny - odpar艂a matka.

Winter przeci膮gn膮艂 si臋 po niespokojnym 艣nie. Czu艂 si臋 spocony i rozbity.

-    Pojad臋 i przywioz臋 ci rzeczy.

-    Naprawd臋 m贸g艂by艣 to zrobi膰?

-    Naturalnie.

-    Zobaczysz przy okazji dom. - Przerwa艂a na chwil臋. - Cho膰 o wiele fajniej by by艂o, gdyby... gdyby艣my my te偶 mogli przy tym by膰.

Winter przejecha艂 ca艂膮 Marbell臋, zostawi艂 za sob膮 hotel Guadalpin po drugiej stronie. Cho膰 by艂o wcze艣nie, na drodze by艂o do艣膰 du偶o samochod贸w. Wzd艂u偶 drogi, na wsch贸d, t艂oczy艂y si臋 dzia艂ki najr贸偶niejszych firm: wielkie dyskonty, autokomisy, handel starociami, hotele, mieszkania do wynaj臋cia na wakacje, niemieckie kliniki. 艢wiat Europejczyk贸w z P贸艂nocy, z pieni臋dzmi i w podesz艂ym wieku.

The Fielding Partnership, Marbella Forum, Hipermercado Marbella, Hotel Marbella Club, La Legenda, La Hacienda, dyskoteka La Fiesta, pusta i brudna. Marbesol. Venta de Coches, gdzie Winter zauwa偶y艂 kilka mercedes贸w, kt贸re kiedy艣 by艂y tego samego koloru co jego samoch贸d. Pomy艣la艂 o swoim aucie stoj膮cym w podziemnym gara偶u pod Vasaplatsen. To by艂o wariactwo, my艣le膰 o nim teraz.

Na skrzy偶owaniu przy Hotel Coral Beach zab艂膮dzi艂. Pojecha艂 na p贸艂noc zamiast na zach贸d, przez Puerto Banus. Trzech konnych policjant贸w przeci臋艂o jezdni臋. Winter musia艂 jecha膰 dalej na p贸艂noc i znalaz艂 si臋 w nowo wybudowanym osiedlu. G贸ra by艂a bli偶ej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Bia艂e mieszkania o trzech kondygnacjach sta艂y na 艣rodku pustyni, jakby czeka艂y, a偶 morze si臋 tu zapu艣ci. Winter u艣miechn膮艂 si臋 na widok tej urbanization: to by艂o jak transplantacja organu w suche, kamieniste zbocze. G贸ra pr臋dzej czy p贸藕niej odrzuci t臋 naro艣l.

S艂o艅ce te偶 mu si臋 tu wydawa艂o obce, niemal k艂amliwe.

Jecha艂 dalej, a偶 znalaz艂 si臋 przy nowym polu golfowym. By艂o ca艂kiem ma艂e, obszar startowy znajdowa艂 si臋 naprzeciwko przystanku autobusowego. Jaki艣 m臋偶czyzna waln膮艂 kijem w traw臋, k臋pki wyrwane wraz z ziemi膮 wylecia艂y w powietrze.

To wygl膮da艂o obscenicznie, wr臋cz kryminalnie. 艢wie偶a zielona trawa musia艂a tutaj by膰 czym艣 tak cennym i delikatnym jak sk贸ra, pomy艣la艂 Winter. Soczy艣cie zielona trawa by艂a czym艣 obcym w tej okolicy. Kolejny element bogatego 艣wiata. Pola golfowe by艂y jak rany w krajobrazie.

Zawr贸ci艂 i pojecha艂 z powrotem przez Puerto Banus, przejecha艂 obok domu towarowego Corte Ingl茅s, d艂ugiego na dwie艣cie metr贸w, wje偶d偶a艂 na pag贸rki, mi臋dzy wille. Dotar艂 do skrzy偶owania, o kt贸rym opowiada艂a matka. By艂 w sercu Nueva Andaluc铆a. W miejscu zamieszkania rodzic贸w. Zostawi艂 samoch贸d na placu przy Supermercado Diego i spojrza艂 na niewielk膮 mapk臋, kt贸r膮 narysowa艂a mu matka dr偶膮c膮 r臋k膮. Wy艂膮czy艂 hiszpa艅sk膮 muzyk臋 i wyszed艂 na pa藕dziernikowe s艂o艅ce, mocne i gor膮ce. Jeszcze nie by艂o dziesi膮tej, ale cyfrowy wy艣wietlacz w Puerto Ban煤s pokazywa艂 dwadzie艣cia dziewi臋膰 stopni, przez chwil臋 nawet trzydzie艣ci.

Ruszy艂 ku skrzy偶owaniu trzech ulic. Naprzeciwko przystanku autobusowego odchodzi艂a na p贸艂noc Calle Rosalia de Castro. Patrz膮c w t臋 stron臋, Winter widzia艂 Sierra Blanca. St膮d by艂o go wida膰 wyra藕nie, lepiej ni偶 ze szpitalnego pokoju ojca. Po lewej, pi臋膰 metr贸w dalej, na wzniesieniu, sta艂a Johnny Restaurant, obok Clinica Dental i Rent a Car. Za jego plecami, naprzeciwko zakurzonego parkingu przy supermarkecie, Ristorante Casa Italia, po drugiej stronie Restaurante Rom谩ntico z czerwonym patio, siedziba jakiego艣 banku i Fitness Center.

Wi臋c to tu toczy si臋 偶ycie jego rodzic贸w. Tutaj. Tu przychodzili kupi膰 d偶in i tonik, jajka i chleb. Czy wieczorami przesiadywali w ogr贸dku Johnny'ego i spogl膮dali w d贸艂, na miasto? Przeci膮艂 skrzy偶owanie i poszed艂 na p贸艂noc. Sto metr贸w dalej sta艂 niewielki supermercado z wystawionymi rz臋dami poczt贸wek, wyblak艂ych i powyginanych od s艂o艅ca, jakby sta艂y tak ca艂膮 wieczno艣膰. Szed艂 dalej, min膮艂 Torre de Andaluc铆a, kt贸re mog艂o by膰 zar贸wno hotelem, jak i blokiem mieszkalnym. Droga ko艅czy艂a si臋 przy Bistro de la Torre. Winter zobaczy艂 w dole dolin臋, kilka ma艂ych kamiennych dom贸w na pustkowiu. Zdawa艂y si臋 sta膰 tam w dole jako przypomnienie o innym 偶yciu dla tych wy偶ej, twardszym, ci臋偶szym i bez cienia.

Skr臋ci艂 w prawo i kilkaset metr贸w dalej doszed艂 do Calle Luis De G贸ngora, sk膮d kilka ma艂ych jednokierunkowych uliczek bieg艂o na wsch贸d.

Kawa艂ek na po艂udnie. Pasaje Jos茅 Cadalso. Wi臋c to tutaj. Znalaz艂 si臋 na niewielkiej uliczce, w przesmyku raczej, z kilkoma parterowymi i pi臋trowymi willami po ka偶dej stronie. Czu艂, 偶e s艂o艅ce pali go w g艂ow臋, 偶a艂owa艂, 偶e nie kupi艂 sobie czapeczki. Wszystko by艂o bia艂e i zielone. Bardziej zielone, ni偶 si臋 spodziewa艂. Znad bia艂ych mur贸w zwiesza艂y si臋 krzaki. Bugenwilla. Starannie podlewane trawniki b艂yszcza艂y mi臋dzy kratami. Przeszed艂 kilka metr贸w do domu rodzic贸w, drugiego i r贸wnocze艣nie przedostatniego po lewej. Porcelanowa tabliczka: WINTER. Skrzynka pocztowa na CARTAS i szyld po drugiej stronie czarnej 偶eliwnej bramy, ostrzegaj膮cy przed PERRO. U艣miechn膮艂 si臋. Jego matka nigdy nie podesz艂a do 偶adnego psa bli偶ej ni偶 na dziesi臋膰 metr贸w. Mo偶e tabliczka mia艂a odstrasza膰 andaluzyjskich z艂odziei, kt贸rzy umiej膮 czyta膰. Naprzeciwko furtki odczyta艂 na tabliczce nazwisko: BERGLUND. Przedtem min膮艂 s膮siad贸w nazwiskiem WESTERLUND. Jego matka rzadko m贸wi艂a o s膮siadach podczas kr贸tkich rozm贸w telefonicznych. Teraz te偶 nikogo nie widzia艂 ani nie s艂ysza艂.

Furtka ust膮pi艂a bez oporu, kiedy przekr臋ci艂 klucz. Wszed艂 na g贸r臋 ma艂ymi schodami i skierowa艂 si臋 na ty艂y domu, na niewielk膮 werand臋 wychodz膮c膮 na prostok膮tny trawnik ocieniony trzema palmami. Maj膮 palmy, pomy艣la艂. W tej samej chwili us艂ysza艂 dzwonek telefonu w domu. Troch臋 potrwa艂o, zanim otworzy艂 drzwi kluczem. Telefon ucich艂. Po dziesi臋ciu sekundach zn贸w zadzwoni艂. Winter wszed艂 do ch艂odnego, zaciemnionego pokoju i podni贸s艂 s艂uchawk臋.

-    Halo?

-    Wi臋c jeste艣 na miejscu, Eriku! To dobrze.

-    W艂a艣nie wszed艂em.

-    I co my艣lisz?

Rozejrza艂 si臋 po pokoju. Czu膰 by艂o samotno艣ci膮 i cisz膮, s艂o艅cem, kwiatami i mo偶e papierosami. Palmowe li艣cie za oknem l艣ni艂y w s艂o艅cu. Na werandzie sta艂 bia艂y st贸艂 i trzy bia艂e krzes艂a z 偶贸艂tymi poduszkami.

-    W艂a艣nie wszed艂em. Przed minut膮. Ale jest pi臋knie.

-    Torba stoi na g贸rze, w sypialni.

-    M贸wi艂a艣 ju偶.

-    Jed藕 ostro偶nie.

-    Macie palmy - rzuci艂 Winter. - Nie wiedzia艂em.

-    Czy偶 nie s膮 pi臋kne?

-    Tak.

-    A偶 trzy.

-    Ale tu wszystko wygl膮da inaczej ni偶 na zdj臋ciach, kt贸re widzia艂em.

-    Co masz na my艣li?

-    My艣la艂em, 偶e b臋dzie bli偶ej do morza.

-    To tylko kilometr, nawet nieca艂y.

-    Ale go nie wida膰.

-    Za to nie mamy wiatru - wyja艣ni艂a matka. - Czasem porz膮dnie wieje.

-    Jak si臋 czuje tata?

-    Le偶y tak jak przedtem, bez zmian.

-    A co doktor Alcorta teraz m贸wi?

-    Czeka na naj 艣wie偶sze wyniki.

-    Jak si臋 zjawi, musisz go przywi膮za膰. P贸ki nie przyjad臋.

-    Postaram si臋.

-    Potrzebujesz czego艣 jeszcze? Mo偶e o czym艣 sobie przypomnia艂a艣?

-    Nie.

Po偶egna艂 si臋 i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Poszed艂 na g贸r臋 i wzi膮艂 torb臋 stoj膮c膮 przy podw贸jnym 艂贸偶ku w ma艂ej sypialni. Wyjrza艂 przez okno i nadal nie widzia艂 morza, ale przynajmniej wi臋cej nieba. By艂o ca艂e b艂臋kitne, bezchmurne. M贸g艂 spojrze膰 z g贸ry na inne domy przy ulicy. Na trawnikach nie by艂o ludzi. Nikt nie siedzia艂 na krze艣le na werandzie. 呕adnego psa ani w艂amywacza. Nic.

Nie chc臋 tu d艂u偶ej zosta膰, pomy艣la艂. Zobaczy艂 zdj臋cie ojca na nocnym stoliku i zapragn膮艂 uciec, tak samo mocno, jak ojciec marzy艂, 偶eby wr贸ci膰. Zszed艂 na d贸艂.

Chc臋 tu wr贸ci膰, kiedy oni tu b臋d膮. Mo偶emy posiedzie膰 na werandzie, ka偶dy z nieod艂膮cznym ginem z tonikiem, i patrze膰 na palmy.

Wyszed艂 i zamkn膮艂 drzwi na klucz. Potem zamkn膮艂 furtk臋 i zszed艂 strom膮 uliczk膮 z powrotem do skrzy偶owania przy Johnny Restaurant. Poczu艂, 偶e bardzo chce mu si臋 pi膰. Przy Johnnym kr臋ci艂 si臋 jaki艣 m臋偶czyzna. Winter wszed艂 na schody i zobaczy艂, 偶e tamten w艂a艣nie otwiera lokal, wi臋c zapyta艂, czy mo偶e zam贸wi膰 piwo z beczki. M臋偶czyzna skin膮艂 g艂ow膮 i Winter usiad艂. Po chwili m臋偶czyzna zjawi艂 si臋 z kuflem cruzcampo. Winter wypi艂, pokaza艂, 偶e chce jeszcze jedno piwo, otra ca艌a, por favor. Spogl膮da艂 w stron臋 skrzy偶owania. Nadjecha艂 autobus, wysiad艂y dwie kobiety. Potem pojecha艂 dalej, w stron臋 Puerto Banus. Przejecha艂 jaki艣 m艂odzieniec na skuterze. To by艂 najg艂o艣niejszy d藕wi臋k, jaki dzisiaj s艂ysza艂. Jaki艣 jogger przebieg艂 obok, Winter a偶 tu, wysoko, s艂ysza艂 jego oddech. 艁ykn膮艂 piwa. Czy kiedykolwiek b臋dzie m贸g艂 tu usi膮艣膰 o zmierzchu i zje艣膰 kolacj臋 z rodzicami? Czy oni tu przychodzili?

Siadywali tutaj? Nagle zapragn膮艂 si臋 tego dowiedzie膰.

Zap艂aci艂 i wyszed艂 na s艂o艅ce. Alkohol go uspokoi艂. Poszed艂 prosto do samochodu. Przeszed艂 obok biura Trabajo Temporal, kt贸re w tym otoczeniu wygl膮da艂o na 偶art. Zobaczy艂 te偶 lokal z szyldem Arte y Cultura, w tym samym budynku co restauracja Rom谩ntico. Cz臋艣膰 nale偶膮ca do Arte y Cultura by艂a zamkni臋ta. Co艣 rozrasta艂o si臋 w p臋kni臋ciach wietrzej膮cego betonu pod drzwiami. To nie jest dobre miejsce na kultur臋, pomy艣la艂 Winter, wchodz膮c do ch艂odnego supermercado. Kupi艂 butelk臋 wody mineralnej na drog臋. P贸艂ki z alkoholem pe艂ni艂y tak膮 sam膮 rol臋 jak dzia艂 produkt贸w mlecznych w p贸艂nocnej Europie. Litr miejscowego larios za tysi膮c sto osiemdziesi膮t pi臋膰 peset. Angielski gin marki Gordon dziewi臋膰set osiemdziesi膮t pi臋膰 za siedem dziesi膮tych litra. Wino ros茅 dwie艣cie siedemdziesi膮t pi臋膰.

Kiedy jecha艂 z powrotem, morze le偶a艂o przed nim jak srebrna blacha. W Puerto Banus byli wszyscy ci ludzie, kt贸rych nie widzia艂 w Nueva Andaluc铆a. Po drugiej stronie Corte Ingl茅s zobaczy艂 krater wykopu czekaj膮cy na kolejne budynki. Bli偶ej wody na wysokim cokole sta艂a rze藕ba anio艂a z ramionami wyci膮gni臋tymi ku morzu. Winter wjecha艂 z powrotem do Marbelli, min膮艂 minaret, kt贸rego wcze艣niej nie zauwa偶y艂, tu偶 obok Oriental Carpets, Real Estate Ivar Dahl. Widzia艂 g贸r臋, ca艂y czas. By艂a jak magnes, nieustannie przyci膮gaj膮cy spojrzenie.

Kiedy przyszed艂 na oddzia艂 intensywnej opieki, 艂贸偶ko ojca by艂o puste. Matki te偶 nie by艂o.

-    What the hell has happened? - zapyta艂 piel臋gniarza, kt贸ry do niego podszed艂.

-    Your father is operating - powiedzia艂 m臋偶czyzna.

Nag艂e ozdrowienie, pomy艣la艂 Winter. Ojciec jest ju偶 na nogach i nawet zosta艂 chirurgiem.

-    Gdzie doktor? - zapyta艂 Winter. - A... donde est氓? Doktor Alcorta?

-    Operuje.

-    Mojego ojca? Operuje mojego ojca?

M臋偶czyzna skin膮艂 g艂ow膮. Kto艣 wszed艂 do sali. Winter odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 drzwi.

-    Dzwoni艂am, ale nie mia艂am sygna艂u.

-    Siedzia艂em d艂u偶szy czas za jakim艣 cholernym d藕wigiem. Nic nie dociera艂o.

-    Nagle jego stan zn贸w si臋 pogorszy艂. Znowu.

-    Bo偶e wielki. Co to by艂o? Co si臋 sta艂o?

-    Nie wiem. Och, Eriku - powiedzia艂a i zacz臋艂a p艂aka膰.

Winter podszed艂 i obj膮艂 j膮.

-    Mam twoje rzeczy. - Nie wiedzia艂, co jeszcze m贸g艂by powiedzie膰. - Tu jest torba.

-    Doktor Alcorta przyjdzie, kiedy b臋dzie gotowy.

-    To znaczy kiedy?

-    Nie umiem powiedzie膰, Eriku. Nie wiem wi臋cej ni偶 ty.

-    Czy on wie wi臋cej? Alcorta? - Matka spojrza艂a na niego. -Przepraszam. Jestem tylko... zrozpaczony, 偶e nic nie wiemy.

-    Chyba jeste艣 przyzwyczajony do czekania, Eriku. Do cierpliwo艣ci. Nie... zreszt膮... to co艣 ca艂kiem innego.

Winter zastanowi艂 si臋 nad tym, co powiedzia艂a. Czy by艂 do艣膰 cierpliwy? Czy jako policjant umia艂 czeka膰? W艂a艣ciwie o to chodzi w tej pracy, ale nigdy nie odczuwa艂 prawdziwego spokoju, kt贸ry jest potrzebny, kiedy si臋 czeka na wyniki. Niepok贸j zawsze bra艂 g贸r臋. Czasami to nie by艂o dobre, ale w wi臋kszo艣ci przypadk贸w by艂o. Jego niepok贸j pcha艂 艣ledztwo naprz贸d. Zawsze gdzie艣 otwiera艂o si臋 co艣 nowego, ale teraz nie by艂 pewien, tym razem nie. Nie m贸g艂 nic zrobi膰. Nawet porozmawia膰 z Alcorta.

To tutaj to co艣 zupe艂nie innego, jak powiedzia艂a matka.

-    P贸jdziemy na d贸艂 napi膰 si臋 kawy? - zaproponowa艂. - Wystarczy zej艣膰 po schodach.

-    To niez艂y pomys艂. - Matka powiedzia艂a co艣 po hiszpa艅sku do piel臋gniarza stoj膮cego opodal przy jakiej艣 szafce. Ten rzuci艂 kilka s艂贸w, matka kiwn臋艂a g艂ow膮. - Zawo艂aj膮 nas natychmiast, jak tylko co艣 si臋 b臋dzie dzia艂o. Zreszt膮 nie b臋dzie nas tylko dziesi臋膰 minut.

10.



Angela zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i pr贸bowa艂a zdj膮膰 p艂aszcz przeciwdeszczowy tak, 偶eby nie zala膰 za bardzo parkietu w przedpokoju. Mia艂a mokr膮 twarz, w艂osy te偶 nasi膮k艂y wod膮, kiedy szybko sz艂a od przystanku tramwajowego do bramy

Co za dzie艅. Pacjenci na noszach na korytarzu. Na nic nie by艂o czasu. Jaki艣 krewny nazwa艂 j膮 mityczn膮 pani膮 doktor, bo od dw贸ch dni pr贸bowa艂 si臋 z ni膮 skontaktowa膰, mo偶e od trzech. By艂am tutaj i pracowa艂am, powiedzia艂a mu, ale na jego twarzy widzia艂a pow膮tpiewanie. W艣ciek艂a si臋, ale tego nie okaza艂a. Oczywi艣cie. By艂a zm臋czona i zn贸w mia艂a md艂o艣ci.

Zdj臋艂a kozaki i posz艂a do kuchni. Stukanie deszczu o szyby. Ledwie s艂yszalny szum tramwaj贸w za oknem na Vasaplatsen. Jej nowy dom. Wielki dom przy Vasaplatsen.

To wcale nie by艂o takie oczywiste. Przecie偶 zatrzyma艂a swoje mieszkanie przy Kungsh枚jd. U艣miechn臋艂a si臋. Erik wr贸ci do domu, a ona mu powie, 偶e chce zatrzyma膰 mieszkanie. Pewnie nawet by uwierzy艂. Czasami jej si臋 wydawa艂o, 偶e mo偶na mu wm贸wi膰 wszystko. A czasem nic mu nie umyka艂o, najmniejszy szczeg贸艂.

Nie. Tutaj b臋dzie im lepiej, przynajmniej na pocz膮tku, kiedy dziecko... zatrzyma艂a si臋 w my艣lach na chwil臋, nie chcia艂a za du偶o o tym dywagowa膰, zanim... zanim ci膮偶a nie b臋dzie bardziej zaawansowana. Zanim si臋 nie wprowadzimy, pomy艣la艂a. Zamieszkamy razem. Przecie偶 jeszcze tu tak naprawd臋 nie mieszkam. Tylko przychodz臋 po pracy, bo tak jest lepiej. 呕eby si臋 oswoi膰.

Zrobi艂a sobie fili偶ank臋 herbaty, potem siedzia艂a przy stole i ws艂uchiwa艂a si臋 w deszcz. Posz艂a do salonu i wr贸ci艂a, kiedy Springsteen 艣piewa艂 ju偶 od p贸艂 minuty o cenie, jak膮 si臋 p艂aci za swoje uczynki. Pog艂adzi艂a si臋 powoli po brzuchu. Cena za swoje czyny. Zn贸w si臋 u艣miechn臋艂a. You make up your mind, you choose the chance you take. Springsteen d藕wiga艂 na swoich ramionach ca艂膮 ludzk膮 krucho艣膰. Erik te偶 zacz膮艂 go s艂ucha膰. Tylko smutnych piosenek oczywi艣cie. Ale zawsze to co艣. Cho膰 to nie tylko ze wzgl臋du na ni膮. Je偶eli kto艣 nastawia si臋 na rozw贸j, du偶o si臋 wok贸艂 niego dzieje. Coltrane dalej by艂 na tapecie, ale musia艂 zrobi膰 troch臋 miejsca dla innych. Teraz Erik zna dwa has艂a z historii muzyki wsp贸艂czesnej: The Clash i Bruce Springsteen. To powinno wystarczy膰 na d艂ugo. Maj膮 jeszcze co艣 wsp贸lnego, pomy艣la艂a i jeszcze raz pog艂adzi艂a si臋 po brzuchu.

Czy si臋 boj臋? Nie. Czy on si臋 boi? Mo偶e. Czy o tym powie? M贸wi coraz wi臋cej. Za kilka miesi臋cy sko艅czy czterdzie艣ci lat i w艂a艣nie zacz膮艂 si臋 uczy膰 rozmawia膰. Dla wi臋kszo艣ci m臋偶czyzn to i tak wcze艣nie.

Lod贸wka troch臋 brz臋cza艂a, ale by艂a pusta. Angela sta艂a w 艣wietle wydobywaj膮cym si臋 przez otwarte drzwiczki. Panuj膮cy w mieszkaniu p贸艂mrok szybko zg臋stnia艂 w wiecz贸r. My艣la艂a, 偶e znajdzie w lod贸wce troch臋 sera. Nie by艂o nawet tyle margaryny, 偶eby wystarczy艂o do jutra. Nagle poczu艂a wielk膮 ch臋膰 na sardele. Tak膮 zachciank臋, o jakich czyta艂a i s艂ysza艂a, ale jakie jeszcze jej si臋 nie zdarzy艂y. Oczywi艣cie. Sardele nie pasowa艂y do paskudnej pogody, ale pasowa艂y do ci膮偶y. Tak samo jak pasztet z nutell膮, og贸rki kiszone i inne opowie艣ci. Spaghetti z sosem o smaku coli.

Sardele. Ser. Margaryna L盲tta. Mo偶e nowy numer 鈥濬eminy鈥. Zrezygnowa艂a z prenumeraty w zwi膮zku z przeprowadzk膮, ale brakowa艂o jej teraz pisma w skrzynce, zar贸wno tutaj, jak i w domu... nie, nie w domu, tam by艂y tylko jej meble, zostan膮 tam jeszcze kilka tygodni, ale to wszystko.

Clean break.

Nagle poczu艂a, 偶e bardzo t臋skni za 鈥濬emin膮鈥. I za pude艂kiem sardeli, tak rozkosznie karmelizowanych w kryszta艂kach soli. Wyjrza艂a przez pokryt膮 smugami deszczu szyb臋. Uliczne latarnie ju偶 si臋 pali艂y, ale nie mog艂y si臋 przebi膰 przez ciemno艣膰. Westchn臋艂a, sama to us艂ysza艂a. Zamkn臋艂a lod贸wk臋, wysz艂a do przedpokoju, w艂o偶y艂a buty i p艂aszcz przeciwdeszczowy. Parasola nadal nie by艂o, szuka艂a go rano.

Winda by艂a na dole, wi臋c postanowi艂a zej艣膰 schodami. Kroki odbija艂y si臋 echem na klatce, d藕wi臋k by艂 ni偶szy ni偶 ten, do kt贸rego by艂a przyzwyczajona, kt贸ry s艂ysza艂a codziennie w domu... przy Kungsh枚jd.

Podesz艂a kawa艂ek Vasagatan, do Borg枚 Livs. Deszcz prawie usta艂, g艂贸wnie kapa艂o z dach贸w. Podesz艂a do kraw臋dzi chodnika i us艂ysza艂a za sob膮 odg艂os silnika, jeden z wielu. Ale po minucie ten sam d藕wi臋k wci膮偶 jej towarzyszy艂, by艂 za jej plecami, wi臋c odwr贸ci艂a si臋 na chwil臋 i zobaczy艂a radiow贸z. Sun膮艂 powoli kilka metr贸w za ni膮. Sz艂a dalej, patrz膮c przed siebie, ale samoch贸d ci膮gle jecha艂 za ni膮, w tym samym 偶贸艂wim tempie. Odwr贸ci艂a si臋 jeszcze raz, 偶eby si臋 przyjrze膰 kierowcy, ale dojrza艂a tylko zarys sylwetki.

Czy偶by kogo艣 艣ledzili? Dlaczego radiow贸z jecha艂 tak wolno? Dlaczego za ni膮? Nagle kierowca zamruga艂 艣wiat艂ami, skr臋ci艂 w lewo na skrzy偶owaniu i pojecha艂 z powrotem w stron臋 Vasaplatsen. Angela rozejrza艂a si臋, 偶eby sprawdzi膰, czy w pobli偶u nie ma innego policyjnego samochodu, ale 偶adnego nie zobaczy艂a.

Wesz艂a do sklepu i zrobi艂a zakupy. Wychodz膮c, przy stoisku z papierosami kupi艂a gazet臋 i zanim si臋 spostrzeg艂a, wzi臋艂a jeszcze torebk臋 d艂ugich 偶elk贸w o smaku coli.

Spaghetti o smaku coli. Mit stawa艂 si臋 rzeczywisto艣ci膮.

Zn贸w zacz臋艂o pada膰 i ju偶 nie mia艂o znaczenia, kt贸r膮 cz臋艣ci膮 chodnika idzie. Reklam贸wka z zakupami by艂a ci臋偶sza, ni偶 si臋 spodziewa艂a, zw艂aszcza kiedy zmieni艂a r臋k臋, 偶eby wstuka膰 kod do bramy. K膮cikiem lewego oka zn贸w zauwa偶y艂a radiow贸z. Jecha艂 w d贸艂 Aschebergsgatan, przeci膮艂 skrzy偶owanie i zwolni艂, kiedy znalaz艂 si臋 bli偶ej. Trzyma艂a d艂o艅 na panelu domofonu. Samoch贸d przejecha艂 wolno obok niej, ale i tym razem nie mog艂a dojrze膰 twarzy kierowcy, zas艂ona przeciws艂oneczna by艂a opuszczona. Powiod艂a za nim wzrokiem, kiedy j膮 mija艂 i si臋 oddala艂, a tylne 艣wiat艂a zn贸w zamruga艂y, jak dwoje czerwonych oczu. Potem skr臋ci艂 za ostatnim domem kwarta艂u i znikn膮艂.

Widocznie du偶o radiowoz贸w kr臋ci艂o si臋 tej nocy po okolicy. Wsiad艂a do windy. A mo偶e to by艂 ten sam radiow贸z. Jaka艣 ob艂awa w podejrzanych zak膮tkach Vasastan. Najbardziej szemrane okolice. Same wyrzutki. Najgorsze dno. Komisarze policji. Lekarze. Zwariowane wdowy z maj膮tkiem zdobytym w podejrzany spos贸b. Jedna z nich mieszka艂a na pi臋trze Erika, przypomnia艂a sobie. Bardzo stara, ale mnie nie oszuka, powiedzia艂 raz Erik, kiedy j膮 spotkali przed drzwiami. Czasami s艂ysz臋 z jej mieszkania odg艂osy, jakby jakiej艣 mszy. Widzia艂a艣 jej paznokcie? Nie? Nic dziwnego, bo ich nie ma! Ale za to miewa niesamowitych go艣ci.

Rzeczywi艣cie, poczu艂a wtedy dreszcz niepokoju. Pomy艣la艂a o tym, kiedy wysiad艂a z windy i zobaczy艂a ciemne drzwi pani Malmer. Rosemary's Baby. Ta my艣l przysz艂a znik膮d. Ona by艂a Rosemary, kt贸ra w艂a艣nie si臋 wprowadzi艂a, ze wszystkim i na dobre. Erik zacz膮艂 sk艂ada膰 pani Malmer p贸藕ne wizyty, a ona s艂yszy tylko przez 艣cian臋 miarowe pomrukiwanie. Nast臋pnego ranka Erik b臋dzie mia艂 plaster na ramieniu. Kto艣 z jego pracy zginie tragicznie. Szef wydzia艂u. Erik dostanie jego posad臋. Angela zostanie przedstawiona ekscentrycznemu, lecz bardzo szarmanckiemu staremu przyjacielowi pani Maimer, a ten z kolei zapoznaj膮 z nowym ginekologiem, kt贸ry b臋...

Otworzy艂a drzwi i us艂ysza艂a dzwonek telefonu. Upu艣ci艂a reklam贸wk臋, zrzuci艂a kozaki i podesz艂a kilka krok贸w do komody w przedpokoju, na kt贸rej sta艂 jeden z telefon贸w.

- S艂ucham? - powiedzia艂a i us艂ysza艂a sw贸j oddech.

-    Biegasz po schodach?

-    Witaj, Eriku!

-    Czy to dobrze biega膰 po schodach w twoim stanie? Nie lepiej robi膰 gimnastyk臋 dla gospody艅 domowych?

-    Jecha艂am wind膮.

-    Mo偶e by膰 ci臋偶ka w obs艂udze.

-    Jest niesamowita.

-    W艂a艣nie.

-    Cz艂owiek stoi i snuje fantazje na temat strasznych rzeczy, kt贸re mog膮 si臋 dzia膰 w tym domu.

-    Starsza pani Malmer.

-    Dlaczego o niej m贸wisz? - zapyta艂a i wyda艂o jej si臋, 偶e s艂yszy w swoim g艂osie cie艅 podejrzliwo艣ci. Wielki Bo偶e.

-    To by艂o krety艅skie. Nie chcia艂em ci臋 nastraszy膰...

-    Daj spok贸j, lepiej powiedz co艣 o swoim tacie. Wygl膮da na to, 偶e mog艂e艣 si臋 troch臋 odpr臋偶y膰.

-    Mo偶e. Zn贸w przez chwil臋 by艂 w stanie krytycznym, zrobili jak膮艣 poprawk臋 przy naczyniach. Teraz zn贸w jest na normalnym oddziale.

-    Czy uda艂o ci si臋 wreszcie porozmawia膰 z lekarzami?

-    Zwariowa艂a艣? Kto jak nie ty powinien wiedzie膰, 偶e to niemo偶liwe. Na ca艂ym 艣wiecie tak samo.

Przypomnia艂a sobie oskar偶enia, kt贸rych si臋 nas艂ucha艂a, dzisiaj, w szpitalu. 呕e nigdy jej nie ma na oddziale.

-    Nie s膮d藕 nas zbyt surowo - powiedzia艂a.

-    Tata nie narzeka, a to najwa偶niejsze - powiedzia艂 Winter. - A co poza tym u ciebie?

-    Nasz艂a mnie klasyczna ch臋tka na sardele, posz艂am w deszczu po zakupy i 艣ledzi艂 mnie jeden z twoich koleg贸w.

-    艢ledzi艂? Policja kryminalna? To znaczy, 偶e nie byli zbyt dyskretni.

-    Co ty m贸wisz? Masz z tym co艣 wsp贸lnego?

-    Ja? Nic nie rozumiem.

-    Ze 艣ledzeniem. Przez kryminalnych.

-    Naprawd臋 czujesz si臋 艣ledzona przez policj臋 kryminaln膮?

-    Tego nie powiedzia艂am.

-    W艂a艣nie 偶e tak, przed chwil膮.

-    Powiedzia艂am, 偶e 艣ledzili mnie twoi koledzy, to znaczy policjanci.

Us艂ysza艂a westchnienie w s艂uchawce, z samego Costa del Sol.

-    Jeszcze raz od pocz膮tku - powiedzia艂. - Opowiedz wszystko jeszcze raz. A ja s艂ucham i nic nie m贸wi臋.

-    Posz艂am po zakupy i wtedy nadjecha艂 ten radiow贸z, jecha艂 za mn膮. Bardzo powoli. Ca艂y czas. Kiedy si臋 zatrzyma艂am, 偶eby zobaczy膰, czy mi si臋 nie wydawa艂o, zamruga艂 i skr臋ci艂.

Winter milcza艂.

-    A kiedy wraca艂am i wchodzi艂am do bramy, zn贸w nadjecha艂 radiow贸z i wolno przejecha艂 obok mnie, dok艂adnie tak samo - ci膮gn臋艂a Angela. - A kiedy mnie min膮艂, zn贸w zamruga艂, tym razem tylnymi 艣wiat艂ami.

-    I to wszystko?

-    Tak. M贸j Bo偶e, musieli urz膮dza膰 jak膮艣 ob艂aw臋, czy jak to si臋 nazywa. To na pewno by艂 przypadek. Opowiadam ci to raczej jako 偶art.

-    Ha, ha.

-    Nie by艂 zabawny?

-    Nie sprawdzi艂a艣 numeru rejestracyjnego? Albo numer贸w, je艣li to by艂y r贸偶ne samochody?

-    Naturalnie. Zapisa艂am wszystko na wewn臋trznej stronie powiek.

- Za艣mia艂a si臋. - Niestety, Eriku, ja nie sko艅czy艂am szko艂y policyjnej.

-    Ale... nie wiem, co powiedzie膰.

-    Nie my艣l o tym po prostu. To zbieg okoliczno艣ci, ca艂kiem zwyczajnie. Je艣li nie jest tak, 偶e... ci臋 dyskretnie obserwuj膮, kiedy mnie nie ma.

-    To raczej nie by艂o dyskretne.

-    Czyli to nieprawda?

-    呕artujesz?

-    Tak. Troch臋.

-    Nie mam takich uprawnie艅. Przynajmniej jeszcze nie.

-    Ale mo偶e wkr贸tce?

-    Co?

-    Gdyby co艣 si臋 sta艂o twojemu szefowi? Szefowi wydzia艂u. Jak on si臋 nazywa?

-    Birgersson. Co ty w艂a艣ciwie wygadujesz, Angelo?

-    Nic takiego. - Zn贸w si臋 za艣mia艂a. - Tak tylko bredz臋 przez sen. Albo mo偶e mam urojenia. - Na linii z Costa del Sol zapad艂a cisza. -Halo? Eriku?

-    Bardzo dziwna ta nasza rozmowa.

-    To moja wina. Przepraszam. Chyba ci膮gle czuj臋 si臋 obco w tym domu... cho膰 tak cz臋sto tu bywa艂am, przez tyle lat. Ale teraz jest inaczej. I w艂a艣ciwie chodzi mi o to, 偶e chc臋 ci臋 mie膰 z powrotem, tutaj, w domu. Jak najszybciej. Gdy tylko tw贸j tata poczuje si臋 lepiej.

-    Miejmy nadziej臋.

-    To zajmie jeszcze troch臋 czasu.

-    O ile jeszcze jest czas.

-    Wszystko na to wskazuj e.

-    Teraz musisz si臋 zaj膮膰 sardelami.

-    Na pewno masz tam pod dostatkiem takich rzeczy.

-    Jeszcze nie pr贸bowa艂em.

-    呕adnych tapas?

-    Nie by艂o jako艣... czasu. Dzisiaj nocowa艂em w szpitalu.

-    Jak by艂o?

-    Lepiej ni偶 gdzie indziej. Ale teraz ty musisz zatroszczy膰 si臋 o siebie i zje艣膰 co艣 s艂onego, 偶eby艣 nie my艣la艂a tak du偶o o duchach.

-    Pani Malmer.

Radiowozy.

-    Kupi艂am te偶 偶elkowy makaron.

-    Zjedz go z przecierem z sardeli i parmezanem.

-    Zanotuj臋 - powiedzia艂a Angela.

Radiow贸z kr膮偶y艂 po centrum, wr贸ci艂 na Vasaplatsen. Kierowca s艂ucha艂 komunikat贸w. Korek gdzie艣 przed Tingstadstunneln. Napad rabunkowy w Kortedali. Pasa偶er na gap臋 uciek艂 z tramwaju w Maj oma.

Zaparkowa艂 przy kiosku Pressbyr氓n, wysiad艂 i kupi艂 gazet臋, pierwsz膮 z brzegu. Mo偶e j膮 przeczyta, a mo偶e tylko po艂o偶y na siedzeniu. A mo偶e zaraz wyrzuci do kosza.

W wi臋kszo艣ci mieszka艅 si臋 艣wieci艂o. Wiedzia艂, kt贸ry to dom, ale nie kt贸re pi臋tro. Z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂by podej艣膰 do bramy i popatrze膰 na nazwiska na domofonie, ale jaki to mia艂oby sens? Zada艂 sobie to pytanie, kiedy zn贸w wsiad艂 do samochodu i zapi膮艂 pas. Jaki-to-mia艂oby-sens? Mia艂 pytanie, ale nie zna艂 odpowiedzi. Kiedy b臋dzie wiedzia艂, po co mia艂by podchodzi膰 do bramy, 偶eby sprawdzi膰 adres i pi臋tro, b臋dzie wiedzia艂 te偶 wiele innych rzeczy. Kt贸re si臋 zdarzy艂y. Kt贸re si臋 zdarz膮. Si臋-zdarz膮.

Czy zamruga艂 艣wiat艂ami? Je艣li to zrobi艂, to mia艂o to jaki艣 sens. To by艂o jak pocz膮tek. Spojrza艂 na gazet臋 le偶膮c膮 na jego kolanach. Nie wiedzia艂, co to by艂o, 鈥濭枚teborgs Tidning鈥, 鈥濫xpressen鈥 czy 鈥濧ftonbladet鈥, wiedzia艂 tylko, 偶e w tej i w innych przeczyta o rzeczach, kt贸re sam m贸g艂by im powiedzie膰, tylko 偶e nikt go nie zapyta艂, bo normalnie nikt go nigdy nie pyta艂 o nic, o nic, co mia艂oby SENS, ale teraz koniec z tym, teraz musi by膰 koniec z tym, KONIEC Z TYM. Zacisn膮艂 d艂onie na gazecie i szarpn膮艂, a po minucie, a mo偶e po roku, kiedy nadal siedzia艂 w aucie przed kioskiem, zn贸w spojrza艂 na gazet臋 i zauwa偶y艂, 偶e przedar艂 j膮 na p贸艂.

11.



Winter wsta艂 przed 贸sm膮. Kawa艂ek nieba, kt贸ry widzia艂 z okna 艂azienki w La Luna, by艂 niebieski. W powietrzu ju偶 czu膰 by艂o s艂o艅ce i p艂yn do mycia, kt贸rym Salvador, gospodarz hostelu, przeciera艂 rano p艂ytki patio. Winter s艂ysza艂 stukot m艂otka i g艂os kobiety.

Czu艂 ciep艂o, przez kraty w oknie przedostawa艂o si臋 do jego pokoju. To mo偶e by膰 najgor臋tszy dzie艅 od przyjazdu. Salvador wskaza艂 na niebo i przewr贸ci艂 oczami, kiedy przechodzi艂 obok niego. Lato nie odpuszcza艂o.

Wypi艂 kaw臋 w kawiarnianym ogr贸dku Gaspara i zapali艂 corpsa. Obs艂uga ju偶 go zna艂a, podobnie jak gru藕lik, kt贸ry siedzia艂 przy tym samym stoliku co zawsze i kaszlem psu艂 poranek w Plaza Puente de Malaga. Kiedy kelner przyszed艂 ze szklaneczk膮 ginu, na chwil臋 ucich艂. Skin膮艂 Winterowi przyja藕nie, kiedy podnosi艂 szklank臋 do ust.

Winter mia艂 wra偶enie, 偶e ca艂e cia艂o ma sztywne. Powinien zaraz jecha膰 do szpitala, ale zdecydowa艂 si臋 na kr贸tki spacer, 偶eby rozrusza膰 stawy. Opr贸偶ni艂 szklank臋, zgasi艂 cygaretk臋 i zap艂aci艂. Zanim wsta艂 od stolika, zadzwoni艂 jeszcze szybko do matki, do pokoju, w kt贸rym ojciec odpoczywa艂 po ostatniej operacji. Nic nowego, ani w t臋, ani we w t臋.

Przygl膮da艂 si臋 chwil臋 swojej ma艂ej turystycznej mapce miasta. M贸g艂 p贸j艣膰 w g贸r臋, do dworca autobusowego, znajduj膮cego na wzniesieniu nad miastem, wr贸ci艂by na piechot臋. Mo偶e godzina marszu. Ca艂kiem niez艂a dawka ruchu.

Calle de las Pe艅uelas bieg艂a na p贸艂noc od pla偶y. Szed艂 ni膮 kawa艂ek, potem skr臋ci艂 w lewo w Calle San Antonio, kt贸ra wed艂ug mapy zakolami wi艂a si臋 a偶 na wzg贸rze.

Ju偶 po stu metrach znalaz艂 si臋 w innej Marbelli, innej ni偶 te wzgl臋dnie normalne dzielnice mieszkaniowe, w kt贸rych mieszka艂. Bary i sklepy dla Hiszpan贸w. Staruszki ca艂ymi rz臋dami siedzia艂y przed domami, m臋偶czy藕ni w kawiarniach, dzieci w drodze do lub ze szko艂y. Heladerie, panaderie, camerie. Zapach 艣wie偶ego mi臋sa przed sklepem rze藕nika. Dziewczynka z nar臋czem chleb贸w pod pach膮. S艂o艅ce i cienie, jak gra, ju偶 od wczesnych godzin poranka. Min膮艂 du偶e budynki Caja Ahorros Ronda, Bar Pepe Duna, Colegio Publico Garc铆a Lorca naprzeciwko, gwar uczni贸w na przerwie. Na rogu kiosk z du偶膮 reklam膮 miejscowego dziennika 鈥濻ur鈥.

Szed艂 ci膮gle na p贸艂noc. Znalaz艂 si臋 na wi臋kszej drodze przelotowej Avenida Arias de Velasco, a potem, spojrzawszy najpierw na map臋, skr臋ci艂 w lewo.

Po oko艂o stu metrach dostrzeg艂 z lewej komisariat policji, Comisaria de Policia Nacional. Niewielki budynek, z szarego marmuru i cz臋艣ciowo ze szk艂a. Do wej艣cia prowadzi艂y podw贸jne schody. Zobaczy艂 dwie tabliczki: Oficina de Denuncias i Pasaportes Extranjeros. Poczu艂 przyp艂yw sympatii dla koleg贸w. W Marbelli na pewno jest du偶o roboty, zw艂aszcza w szczycie sezonu. Kieszonkowcy, zgubione paszporty. Zn贸w kieszonkowcy. Winter mia艂 problem z kieszonkowcami. Nie wiedzia艂 te偶, co my艣le膰 o tych nieszcz臋艣nikach, kt贸rzy nie umiej膮 si臋 przed nimi zabezpieczy膰.

Mafia. M贸wi艂o si臋, 偶e Marbella sta艂a si臋 nowym centrum przest臋pczo艣ci zorganizowanej. Czyta艂 nawet jaki艣 raport na ten temat.

Uciekinierzy podatkowi i mafia. Wille w g贸rach. Tapas w Paseo Maritimo wieczorem, przy za艂atwianiu interes贸w.

Dw贸ch koleg贸w w mundurach schodzi艂o po schodach. Winter niemal skin膮艂 im g艂ow膮, kiedy go mijali, przechodz膮c na drug膮 stron臋 ulicy, do Bar el de Enfrente. Szklaneczka d偶inu na wzmocnienie w ten p贸藕ny poranek. Winterowi chcia艂o si臋 pi膰 i pomy艣la艂 o piwie, ale nie przerwa艂 w臋dr贸wki pod g贸r臋. Jeden z policjant贸w wyszed艂 z baru i zajrza艂 do sklepu motocyklowego.

Winter dotar艂 na szczyt wzg贸rza. Przeszed艂 k艂adk膮 nad autostrad膮, potem skr臋ci艂 w lewo, do Estaci贸n autob煤s. Odwr贸ci艂 si臋, popatrzy艂 chwil臋 na miasto w dole, na morze i horyzont. Na niebie ani jednej chmurki. Ten spacer naprawd臋 si臋 op艂aci艂. Mia艂 st膮d doskona艂y widok, a偶 do Nueva Andaluc铆a, a na wschodzie dostrzega艂 kolosa - mo偶e to by艂 Hospital Costa del Sol.

By艂 bli偶ej g贸r. Widzia艂 je przez szklane drzwi dworca autobusowego i postanowi艂 wej艣膰 do 艣rodka. W艂a艣nie wychodzi艂a du偶a grupa ludzi, na schodach wok贸艂 niego zrobi艂o si臋 t艂oczno. Poczu艂 zapach potu, kremu przeciws艂onecznego, czyj艣 艂okie膰 tr膮ci艂 go w bok, pr贸bowa艂 si臋 uchyli膰.

P贸艂 minuty p贸藕niej ju偶 ich nie by艂o, a on by艂 w 艣rodku. Rozejrza艂 si臋

i wszed艂 na p贸艂pi臋tro po prawej stronie, zam贸wi艂 kaw臋 i ma艂膮 wod臋 mineraln膮. W艂o偶y艂 r臋k臋 do wewn臋trznej kieszeni lnianej marynarki i... i... co, do jasn... wsun膮艂 d艂o艅 do drugiej kieszeni. Tam te偶 pusto. Zn贸w si臋gn膮艂 do lewej kieszeni i wyczu艂 dziur臋. Palce wysz艂y na wierzch. Co jest, do jasnej cholery. M臋偶czyzna za barem, kt贸ry czeka艂 na pieni膮dze, najwyra藕niej zauwa偶y艂 panik臋 w jego oczach. Wskaza艂 na Wintera, na jego marynark臋. Winter podni贸s艂 r臋k臋 i spojrza艂 na bok marynarki. Czyste ci臋cie przez warstwy materia艂u, a偶 do wewn臋trznej kieszeni, w kt贸rej mia艂 portfel. PORTFEL. Co tam mia艂? Mo偶e z dziesi臋膰 tysi臋cy peset. Adresy. Prawo jazdy. Karty kre... niech to szlag, karty, VISA, Mastercard. Wyszarpn膮艂 z kieszeni kom贸rk臋, wybra艂 numer i czeka艂 niecierpliwie.

-    Angela.

-    Tu Erik. Nie wiedzia艂em, czy ju偶 nie wysz艂a艣. Zosta艂em obrabowany, a nie mam przy sobie numeru, 偶eby zablokowa膰 karty. FirstCard albo Nordbanken, i jeszcze Sparbanken.

-    Obrabowany? Nic ci nie jest?

-    Nie, nie. To by艂 kieszonkowiec. Ale o szczeg贸艂ach mo偶emy porozmawia膰 potem. Mog艂aby艣 od razu do nich zadzwoni膰? Wydaje mi si臋, 偶e numery s膮 na tablicy w przedpokoju. Nad komod膮, tak. Dwie karty. Nie, tylko zadzwo艅. Maj膮 dane. Co? To si臋 sta艂o przed chwil膮, jakie艣 pi臋膰 minut temu. Mo偶e siedem. Jestem kawa艂ek za miastem i ten skurwiel musi si臋 najpierw dosta膰 do bankomatu w centrum. Je艣li zablokujemy teraz, raczej nie zd膮偶y.

-    Zajm臋 si臋 tym.

-    Zadzwo艅 do mnie zaraz potem.

Roz艂膮czy艂 si臋 i spojrza艂 na barmana, kt贸ry ca艂y czas na niego patrzy艂. Jeszcze si臋 nawet nie napi艂, ani kawy, ani wody.

-    Un ladron, eh? 

Winter nie rozumia艂, co m贸wi, ale w odpowiedzi zrobi艂 jaki艣 nieokre艣lony gest.

-    Ha robado la cartera, eh? - Wskaza艂 pach臋 Wintera. - La cartera. Hijo de la puta. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby nad wszystkimi 艂otrami 艣wiata. - Hijo de la puta. 

-    Yes- potwierdzi艂 Winter. - The son of a bitch stole my wallet. -Spojrza艂 na fili偶ank臋. Kawa nadal parowa艂a. Chcia艂 si臋 napi膰, ale nie by艂o go sta膰.

-    S铆rvase - powiedzia艂 barman, wsp贸艂czuj膮cym gestem wskazuj膮c na bar i fili偶ank臋. - Please. It's on the house. 

Ona si臋 z niego 艣mia艂a. By艂o jak za pierwszym razem... kiedy wszystko si臋 zacz臋艂o. Ona, ten drugi i on... oboje si臋 艣miali.

Powiedzia艂a, 偶e nie jest prawdziwym m臋偶czyzn膮. Tylko popatrz na siebie, m贸wi艂a.

Teraz robi艂, co chcia艂, w tym pokoju, kt贸ry sta艂 si臋 ca艂kiem bia艂y przed jego oczami, prawie ich nie widzia艂, kiedy podchodzi艂 do gramofonu i w艂膮cza艂 muzyk臋, kt贸r膮 ten drugi z przekle艅stwem na ustach wy艂膮czy艂 zaledwie kilka sekund p贸藕niej.

-    Nie-wy-艂膮czaj-muzyki - powiedzia艂.

-    Ty chyba jeste艣 por膮bany.

-    Nie-wy-艂膮czaj.

-    Id藕 st膮d.

-    Wyno艣 si臋, do cholery! - krzykn臋艂a ona. - Nie chcemy ci臋 tutaj.

-    Ja-tu-zostan臋 - powiedzia艂 i nastawi艂 g艂o艣niej muzyk臋. Potem zacz膮艂 si臋 kiwa膰 w rytm bas贸w i gitar. Pok贸j by艂 bia艂y. Zacisn膮艂 mocno powieki. Przesta艂 cokolwiek widzie膰. Nie by艂o ciemno. Poczu艂 co艣 na brzuchu, jakby uderzenie czy kopniaka, ale nie otwiera艂 oczu. Biel dalej zalewa艂a pok贸j. Nie chcia艂 jej widzie膰. Muzyka by艂a wsz臋dzie, WOAHWOAHWHwhaawhoawhaawho, poczu艂 kolejne uderzenie, kto艣 szarpa艂 go za w艂osy, a偶 otworzy艂 oczy. Ten drugi uderzy艂 go jeszcze raz, a偶 upad艂 na bok. Usi艂owa艂 si臋 dosta膰 do sprz臋tu graj膮cego, ale to on tu rz膮dzi艂. On rz膮dzi艂. Gdyby le偶a艂 spokojnie i pozwoli艂 tamtemu wy艂膮czy膰 muzyk臋, wszystko by si臋 sko艅czy艂o, i on 偶yczy艂 sobie, 偶eby si臋 sko艅czy艂o, ale nie m贸g艂 tego zrobi膰. On tu teraz rz膮dzi艂. Prawdziwy m臋偶czyzna. Wsta艂 i zn贸w otworzy艂 oczy, i patrzy艂 na nich przez biel, i nie wiedzia艂 ju偶, czy w pokoju jest cicho. Nic nie s艂ysza艂, kiedy j膮 z艂apa艂, ani potem, kiedy chwyci艂 jego. Bia艂a po艣wiata nadal tam by艂a, ale teraz w pewnej odleg艂o艣ci, jakby czeka艂a. Zn贸w wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po ni膮, potem znowu po niego. D艂ugo.

Dygota艂 jak pies. Muzyka nadal gra艂a, kiedy wszystko si臋 sko艅czy艂o. Zrobi艂 wszystko i pod koniec dosta艂 nawet pomoc... kt贸rej mu wcze艣niej brakowa艂o. Nadal tkwi艂 w bia艂ej po艣wiacie. S艂ysza艂 s艂owa, jedno za drugim, tam gdzie nikt inny nie zrozumia艂by s艂贸w zag艂uszanych przez 艂omot muzyki, the-blood-is-sacrified-in-my-face. 

Angela zadzwoni艂a po pi臋ciu minutach.

-    Za艂atwione.

-    Dobrze.

-    I co teraz zrobisz?

-    Dzisiaj po偶ycz臋 od matki. Ale mo偶esz zadzwoni膰 do banku i poprosi膰, 偶eby do jutra wys艂ali pieni膮dze.

-    Dok膮d?

-    Do jakiego艣 banku w mie艣cie. P贸jd臋 do pierwszego lepszego i zapytam, czy przyjmuj膮 przesy艂ki pieni臋偶ne. Potem zadzwoni臋 do ciebie, a ty przeka偶esz mojemu bankowi. Zreszt膮 sam zadzwoni臋, je艣li mi podasz numer.

-    Okej. To by艂... pech.

-    To by艂o cholernie nierozs膮dne. To nie powinno si臋 sta膰.

-    Mo偶e to ma te偶 dobre strony. B臋dziesz lepiej rozumia艂... ofiary.

-    Hm...

-    I musisz to zg艂osi膰 na policj臋.

-    Daj spok贸j.

-    Chyba sam rozumiesz, Eriku. Przecie偶 nie mo偶esz wr贸ci膰 do domu i zg艂osi膰 tego do towarzystwa ubezpieczeniowego ani nigdzie indziej, je艣li nie zg艂osisz tego na miejscu. Czy naprawd臋 musz臋 akurat tobie t艂umaczy膰 takie rzeczy?

-    Nie.

-    Mo偶e z艂odziej ukradnie tylko karty, a reszt臋 odniesie na policj臋.

-    Pr臋dzej mi kaktus na d艂oni wyro艣nie.

-    M贸wi臋 powa偶nie, Eriku.

-    Okej, OKEJ, p贸jd臋 z tym na policj臋. Wiem nawet, gdzie jest komisariat.

-    Dobrze. I j e szcze j edno... Eriku...

-    Tak?

-    Zdarzaj膮 si臋 gorsze rzeczy.

-    Wiem, Angelo. Wiem.

Obszed艂 dooko艂a budynek dworca, zagl膮da艂 do wszystkich koszy na 艣mieci, mi臋dzy zakurzone krzaki, ale z艂odziej nie zabra艂 tylko kart i pieni臋dzy i nie wyrzuci艂 portfela.

Nadal by艂 w艣ciek艂y, ale Angela mia艂a racj臋. Niekt贸rym zdarzaj膮 si臋 gorsze rzeczy.

Szary marmur komisariatu sta艂 si臋 bia艂y, kiedy pad艂y na niego promienie s艂o艅ca. Wszed艂 schodami po lewej. Na drzwiach wisia艂a tabliczka: Oficina de Denuncias. Spr贸bowa艂 przedstawi膰 spraw臋 umundurowanemu policjantowi siedz膮cemu za kontuarem. M臋偶czyzna podni贸s艂 tylko d艂o艅, drug膮 wskaza艂 drzwi obok. By艂y zamkni臋te, bia艂e litery na niebieskim tle g艂osi艂y: Interpreter's Office. 

Winter usiad艂. Po kilku minutach drzwi si臋 otworzy艂y i wysz艂o dwoje ludzi. S膮dz膮c po wygl膮dzie, mogli by膰 Szwedami. Policjant kiwn膮艂 na Wintera.

W pokoju za biurkiem siedzia艂a kobieta. Wype艂nia艂a jaki艣 dokument, podnios艂a na chwil臋 wzrok i poprosi艂a Wintera, 偶eby usiad艂 na krze艣le naprzeciwko. Mog艂a mie膰 dwadzie艣cia pi臋膰 lat, mo偶e trzydzie艣ci. Mia艂a ciemne, kr贸tko obci臋te w艂osy i kiedy na chwil臋 na niego spojrza艂a, zobaczy艂, 偶e oczy ma niebieskie. Najwyra藕niej nie by艂a umalowana. By艂a pi臋kna. Mia艂a na sobie lu藕n膮 sukienk臋, i jasn膮 sk贸r臋. Zadziwiaj膮co jasn膮, pomy艣la艂.

Opowiedzia艂 kr贸tko, co si臋 sta艂o. Kobieta s艂ucha艂a, nie okazuj膮c znudzenia. Zdziwi艂o go to.

-    Prosz臋 wype艂ni膰 ten formularz, wr贸c臋 za chwil臋 - powiedzia艂a.

Dosta艂 blankiet opatrzony tytu艂em Diligencia i zacz膮艂 wpisywa膰

dane i opisywa膰 przebieg wydarze艅. Przy rubryce Profesi贸n chwil臋 si臋 zawaha艂, ale postanowi艂 napisa膰 prawd臋.

Kobieta wr贸ci艂a, przejrza艂a szybko dokument.

-    Paszport pan ma?

-    Na to wygl膮da. Inaczej nie wpisa艂bym numeru, nieprawda偶? -By艂 troch臋 naburmuszony. Od razu tego po偶a艂owa艂. Dziewczyna nie zareagowa艂a.

-    A wi臋c jest pan komisarzem policji? - Wydawa艂o mu si臋, 偶e dostrzega cie艅 u艣miechu w k膮cikach jej ust, ale nie by艂 pewien.

-    Policji kryminalnej - uzupe艂ni艂.

-    Jest pan do艣膰 m艂ody jak na to.

-    Ach tak? Mam przecie偶 ponad pi臋膰dziesi膮t lat.

-    To znaczy, 偶e w formularzu sk艂ama艂 pan w sprawie wieku.

-    呕artowa艂em. - Poczu艂 lekki zawr贸t g艂owy. Dziewczyna spojrza艂a na niego. - Pani te偶 jest do艣膰 m艂oda jak na... t艂umaczk臋 - powiedzia艂. Cholera. Mam nadziej臋, 偶e z ni膮 nie flirtuj臋. Teraz ona si臋 u艣miechn臋艂a. I wsta艂a. By艂a wysoka, wy偶sza, ni偶 si臋 spodziewa艂.

-    Przepraszam za naszych przest臋pc贸w z po艂udnia. - Wskaza艂a mu drzwi. - Je艣li zaczeka pan na zewn膮trz, zanios臋 papiery do policjanta, kt贸ry przyjmie zg艂oszenie. Zaraz zostanie pan do niego wezwany.

-    To wszystko? - zapyta艂 Winter.

-    Nic innego nie przychodzi mi do g艂owy.

Wsta艂. Na 艣cianie przy drzwiach wisia艂a tabliczka z trzema nazwiskami w tabelce. By艂o tam napisane co艣, co zapewne oznacza艂o 鈥瀙olicyjni t艂umacze鈥. Dwa nazwiska m臋skie i jedna kobieta: Alicia. Dziewczyna zobaczy艂a, 偶e patrzy na nazwiska.

-    Tak. Mam na imi臋 Alicia.

-    Erik.

-    Wiem - odpar艂a z u艣miechem i wskaza艂a na blankiet, kt贸ry trzyma艂a w drugiej d艂oni.

Winter czeka艂 na korytarzu. Po chwili wyszed艂 konstabl. Wprowadzi艂 go do pokoju, kt贸rego okna wychodzi艂y na ulic臋. Za biurkiem siedzia艂 ten sam policjant, kt贸rego Winter widzia艂 rano, jak wchodzi艂 do baru i sklepu motocyklowego.

-    Przykro mi z powodu tego, co si臋 sta艂o, panie komisarzu.

-    To by艂 m贸j b艂膮d.

M臋偶czyzna nie odpowiedzia艂. Mo偶e si臋 zastanawia, jak mog艂em by膰 takim idiot膮. Zreszt膮 sam si臋 temu dziwi臋.

-    Oni si臋 robi膮 coraz bardziej bezczelni.

-    To prawda.

-    Ale nie mo偶emy si臋 poddawa膰, prawda?

-    Nie mo偶emy.

-    Co by si臋 sta艂o z tym 艣wiatem, gdyby policja si臋 podda艂a? -zapyta艂 retorycznie policjant, a Winter zastanawia艂 si臋, czy powinien powiedzie膰, 偶e nie ma teraz czasu na filozoficzne dywagacje. Policjant znakomicie m贸wi艂 po angielsku. D艂ugo mogliby tak rozmawia膰. -Gdyby nie policja, 艣wiat by si臋 stoczy艂.

-    Potrzebujecie jeszcze jakich艣 informacji?

-    Co? Nie. Musz臋 to tylko spisa膰.

Pisa艂 w milczeniu, wyra藕nie wolniej, ni偶 m贸wi艂. To kwestia koncentracji. Winter nie zamierza艂 mu przeszkadza膰. M贸g艂by si臋 zdenerwowa膰.

-    No. Gotowe. Mo偶e pan tu podpisa膰? Obydwie kopie.

Winter z艂o偶y艂 podpis i wsta艂, kopi臋 w艂o偶y艂 do kieszeni.

-    Niech pan uwa偶a, komisarzu - powiedzia艂 policjant, a Winter pr贸bowa艂 doszuka膰 si臋 w jego g艂osie ironii. Ale jego twarz mia艂a ca艂kiem neutralny wyraz, najwy偶ej lekko zatroskany. - To niebezpieczny 艣wiat.

Kiedy przechodzi艂 obok kontuaru, drzwi Alicii si臋 otworzy艂y. Wysz艂a z kolejnym formularzem w d艂oni, w pokoju Winter zobaczy艂 innego turyst臋. W艂a艣nie wstawa艂 z krzes艂a przed biurkiem.

-    Goodbye, inspector Erik - powiedzia艂a i pos艂a艂a mu pi臋kny u艣miech.

My艣la艂 o niej, schodz膮c ulic膮 w d贸艂. Siedzia艂 ju偶 w samochodzie, got贸w jecha膰 do szpitala, kiedy przypomnia艂 sobie o banku.

12.



Maria i Patrik kr膮偶yli po centrum. Zrobi艂o si臋 ch艂odniej. Wia艂o z p贸艂nocy. Maria w艂o偶y艂a r臋ce do kieszeni.

-    Nie wzi臋艂a艣 r臋kawic?

-    Nie zd膮偶y艂am. A mo偶e my艣la艂am, 偶e s膮 w kieszeni.

-    Jest zimno.

-    Lepsze to ni偶 deszcz. Masz papierosy? - zapyta艂a i zatrzyma艂a si臋 przed McDonaldem. Sklepy w Nordstan ju偶 pozamykano, ale drzwi do ciep艂a by艂y jeszcze otwarte.

-    Chcia艂em rzuci膰.

-    Rzuci膰? Przecie偶 dopiero co zacz膮艂e艣.

-    Nie lubi臋 tego.

-    A kto lubi? - odpar艂a i wesz艂a do centrum handlowego. Czuli ciep艂y powiew z wentylacji. Grupa doros艂ych wesz艂a za nimi, potem ich wyprzedzi艂a, wszyscy roze艣miani. Maria poczu艂a zapach alkoholu, perfum i wody po goleniu. Doro艣li zatrzymali si臋 przed King Creole i weszli do 艣rodka, kiedy Maria i Patrik mijali lokal.

-    Dansing - powiedzia艂 ch艂opak i za艣mia艂 si臋.

-    Oni przynajmniej maj膮 gdzie p贸j艣膰.

-    To ja ju偶 bym wola艂 zosta膰 na dworze.

-    Ale maj膮.

Ludzie stali grupkami na placu Femman. Dw贸ch policjant贸w przeci臋艂o otwart膮 przestrze艅 i zatrzyma艂o si臋 przed gitarzyst膮. Nie przesta艂 gra膰, cho膰 przy nim stali. Zacz膮艂 艣piewa膰. Jeden z policjant贸w, wygl膮da艂 na starszego, da艂 si臋 ponie艣膰 rytmowi. Pie艣niarz 艣piewa艂 g艂o艣niej.

-    Jakby si臋 uderzy艂 - stwierdzi艂 Patrik.

-    To ma tak brzmie膰 - wyja艣ni艂a Maria. - To co艣 hiszpa艅skiego. Jakie艣 flamengo chyba.

-    Flamenco. To si臋 nazywa flamenco.

-    My艣la艂am, 偶e nie wiesz.

-    Ale to brzmi, jakby go co艣 bola艂o.

-    Pomy艣l. Ale by by艂o fajnie, gdyby艣my mogli gdzie艣 wyjecha膰.

-    Last minute na Wyspy Kanaryj skie.

-    Ty chyba ju偶 tam by艂e艣?

-    Byli艣my tam... ca艂膮 rodzin膮, zanim matka si臋 wyprowadzi艂a.

-    I jak by艂o?

-    Jak si臋 matka wyprowadzi艂a? Daj spok贸j.

-    Chodzi mi o Kanary.

Patrik sta艂 bez ruchu i patrzy艂 na gitarzyst臋. Zacz膮艂 gra膰 jak膮艣 inn膮 melodi臋, bardzo podobn膮 do poprzedniej.

M贸g艂 powiedzie膰, 偶e pami臋ta basen, jak nurkowa艂 z ma艂ej kamiennej 艂awy, by艂a tam te偶 palma, a basen tylko schody dzieli艂y od balkonu ich mieszkania. Jego m艂odsza siostra mia艂a desk臋 do p艂ywania, a matka chodzi艂a za ni膮 i si臋 艣mia艂a. Ca艂ymi dniami nurkowa艂, a wieczorami grali w bingo. Nurkowa艂 te偶 po ciemku, pokazywa艂 rodzicom nowe sztuczki, kiedy siedzieli z siostr膮 przy stole. Popatrzcie, wo艂a艂, a oni bili brawo. Wieczorem by艂o prawie tak samo ciep艂o jak w dzie艅, a w Szwecji le偶a艂 wtedy 艣nieg. Trzyma艂 ojca za r臋k臋, wiele razy.

Ale nie by艂o 偶adnej m艂odszej siostry, nie by艂o mamy, nie by艂o urlopu na Wyspach Kanaryjskich, nie by艂o basenu, palmy ani bingo. Nigdy nie by艂o. Czasami tak sobie marzy艂. Marzy艂 na g艂os. Maria o tym nie wiedzia艂a. Ona mog艂a pojecha膰 na ka偶d膮 wysp臋 艣wiata.

-    Kanary to nic specjalnego - powiedzia艂.

Morelius sta艂 przed klubem Harley's i czeka艂 na Bartrama, kt贸ry wszed艂 porozmawia膰 z w艂a艣cicielem. Przytupywa艂. Zrobi艂o si臋 zimno, ch艂贸d w kilka godzin przep臋dzi艂 wilgo膰.

-    To b臋dzie jutro - powiedzia艂 Bartram, wychodz膮c. - Nie zamierzali tego przesuwa膰.

-    Ach tak.

-    Mo偶e to nawet lepiej.

-    A czy to ma jakie艣 znaczenie, kiedy harleyowcy urz膮dzaj膮 sobie imprez臋?

-    Nie, chyba nie ma.

-    Zawsze ten sam syf.

-    Ale laski s膮 niez艂e - stwierdzi艂 Bartram. - Zawsze maj膮 艣wietne dziewczyny.

-    Czy one nie s膮 cz艂onkami?

-    S膮 dodatkiem - wyja艣ni艂 Bartram. - Pi臋knym dodatkiem. -Tupn膮艂, 偶eby si臋 rozgrza膰. - Przyda艂aby si臋 teraz taka laska harley贸wka, 偶eby si臋 rozgrza膰.

-    M贸wisz?

-    呕eby tak si臋 dosta膰 pod t臋 sk贸r臋. - Pog艂adzi艂 w艂asn膮 sk贸rzan膮 kurtk臋. - Dotrze膰 do sedna. Rozumiesz, Simon? Sedno sprawy?

-    Daj spok贸j.

-    Co znowu.

-    Mam do艣膰 twoich gadek.

-    Wrzu膰 na luz, ch艂opie. To jest za... - Bartram umilk艂 i zacz膮艂 si臋 przygl膮da膰 dw贸jce zbli偶aj膮cych si臋 nastolatk贸w. Szli Avenyn. Teraz dzieli艂y ich mo偶e dwa metry. - My si臋 chyba znamy. Dobry wiecz贸r, dobry wiecz贸r.

-    Dobry wiecz贸r - odpowiedzia艂 Patrik.

-    Zn贸w sobie spacerujecie - powiedzia艂 Morelius.

-    To wolny kraj - odpar艂a Maria.

-    Rzeczywi艣cie - przyzna艂 Bartram. - Nie jest wam zimno?

-    Nie - rzuci艂a Maria, a Morelius przyjrza艂 si臋 zbiela艂emu koniuszkowi jej nosa i nagim przegubom wystaj膮cym z kieszeni. Czo艂o te偶 mia艂a blade, i koniuszki uszu.

-    Idziecie do domu? - zapyta艂 Morelius.

-    Czyjego domu? - odpowiedzia艂 pytaniem Patrik.

-    Wybierzcie sami - odpar艂 Morelius. - My i tak idziemy do samochodu.

-    Jeszcze m艂oda godzina - powiedzia艂 Patrik. S艂ysza艂 to gdzie艣 i uzna艂, 偶e to brzmi tak dobrze, 偶e koniecznie musi to powiedzie膰, tylko dlatego.

Morelius spojrza艂 na Bartrama, ale nic nie powiedzia艂.

-    Naprawd臋 m艂oda - przyzna艂 Bartram. - Jakie艣 plany?

-    Chcieli艣my i艣膰 do pubu - o艣wiadczy艂a Maria.

-    Chyba j este艣cie na to za m艂odzi.

-    W艂a艣nie. I w tym ca艂y problem.

-    W czym?

-    呕e nigdzie nas nie wpuszcz膮.

-    Nie powinni艣cie przesiadywa膰 po pubach.

-    Nie m贸wi臋 akurat o pubach. Chodzi mi o jakiekolwiek miejsce. Co艣 w tym rodzaju. Cokolwiek, gdzie mogliby si臋 zabawi膰 m艂odzi ludzie.

-    Zabawi膰?

-    Zabawi膰, spotka膰 z innymi.

-    Okej - powiedzia艂 Morelius.

-    Beznadziejna sprawa - powiedzia艂 Patrik. - Nie ma nic takiego.

-    Wi臋c co do tego si臋 zgadzamy - stwierdzi艂 Morelius.

-    A co robicie w sylwestra? - zapyta艂 Bartram.

-    Co?

-    Sylwester stulecia. Tysi膮clecia. Zobaczymy si臋 przy Skansen Lejonet?

-    Ech...

-    Nie przyjdziecie? My b臋dziemy.

-    Pracuj膮 panowie w sylwestra?

-    Tak. Obaj jeste艣my na s艂u偶bie i b臋dziemy na miejscu, kiedy wybije godzina.

-    Ale siara. Pracowa膰 w sylwestra.

-    A co za r贸偶nica? P贸艂 miasta i tak tam b臋dzie. Przynajmniej m艂odsza po艂owa. A nam jeszcze za to zap艂ac膮. - Zwr贸ci艂 si臋 do Moreliusa: - Czy偶 nie mamy farta, Simon?

-    Jasne.

Patrik spojrza艂 na Mari臋 i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

-    Musimy i艣膰.

-    Id藕cie do domu si臋 rozgrza膰 - rzuci艂 Morelius.

-    To wolny kraj - odpar艂 Patrik. To te偶 mu si臋 podoba艂o, zabrzmia艂o tak mocno. It sucks. 

Bergenhem zako艅czy艂 wieczorn膮 s艂u偶b臋, ale nie wr贸ci艂 od razu do domu. Pojecha艂 na po艂udnie. W samochodzie s艂ucha艂 czwartej p艂yty z albumu Tracks Springsteena, happy with you in my arms, happy with you in my heart. Wczoraj w nocy Martina szepta艂a co艣 do niego i g艂adzi艂a go po ramieniu, ale udawa艂, 偶e 艣pi. Potem ona si臋 odwr贸ci艂a, a on w ko艅cu zasn膮艂. Usi艂owa艂 o niczym nie my艣le膰.

Zatoka migota艂a po prawej, kiedy mija艂 Askim. Jecha艂 dalej przed siebie. Ruch mala艂, kiedy metropolia stawa艂a si臋 ni偶sza i rzadziej zabudowana. Bogatsza. Wille ja艣nia艂y jak oazy po drugiej stronie asfaltu, kt贸rym p臋dzi艂, a偶 opony 艣piewa艂y. Ostatnie autobusy przystawa艂y na przystankach. Po ciemku wygl膮da艂y jak wyludnione, happy darling come the dark, happy when I taste your kiss, I'm happy in love like this. S艂ucha艂 z r臋kami na kierownicy, jakby s艂ucha艂 j臋zyka, kt贸rego nie rozumie, a jednak odbiera ka偶de s艂owo.

My艣la艂 o swoim dziecku. My艣la艂 o 偶onie. Skr臋ci艂 przy Billdalsmotet, w膮skimi dr贸偶kami zjecha艂 nad wod臋 i wysiad艂 z auta. Od strony po艂udniowej na wysoko艣ci wysepek miga艂a latarnia rybackiego kutra. Wok贸艂 niego rysowa艂y si臋 sylwetki wyci膮gni臋tych na l膮d 偶agl贸wek. Na morzu co艣 migota艂o, a dalej by艂o wida膰 wi臋ksze 艣wiat艂o, mo偶e nocnego promu do Frederikshavn.

Nied艂ugo zacznie robi膰 rejsy sylwestrowe. Nowe tysi膮clecie na wodach mi臋dzynarodowych, pomy艣la艂 Bergenhem. Woda. Kucn膮艂 i w艂o偶y艂 r臋k臋 do wody, poczu艂, jakby za艂o偶y艂 lodowat膮 r臋kawic臋. Jestem na g艂臋bokiej wodzie, pomy艣la艂. Musz臋 rozwi膮za膰 t臋 spraw臋.

Na obwodnicy zobaczy艂 radiow贸z, zaparkowany na przystanku, przy wiacie. Kierowca sta艂 przy samochodzie. Poza nim nie widzia艂 nikogo, ani na przednim, ani na tylnym siedzeniu. W lusterku wstecznym ujrza艂 policjanta. Sta艂 wpatrzony gdzie艣 ponad domy i korony drzew. Mo偶e trzyma艂 w d艂oni papierosa. Ka偶dy czasem potrzebuje przerwy, pomy艣la艂. Na pocz膮tku mu si臋 wydawa艂o, 偶e rozpoznaje koleg臋, ale teraz nie by艂 pewien. To nie by艂 nikt z posterunku Fr枚lunda.

Nagle co艣 zab臋bni艂o o szyby, grad, kt贸ry po minucie przeszed艂 w 艣nieg, pierwszy w tym roku. Prawie listopad. Springsteen dalej 艣piewa艂: and honey I just wanna be back in your arms, back in your arms again. Bergenhem dojecha艂 do domu i wsun膮艂 si臋 w ch艂odn膮 po艣ciel. Martina spa艂a, on te偶 udawa艂, 偶e 艣pi.

Winter opar艂 g艂ow臋 na ramieniu i sekund臋 p贸藕niej nagle si臋 obudzi艂, wzdrygn膮艂 si臋.

-    Po艂贸偶 si臋 na chwil臋 na 艂贸偶ku dla go艣ci - powiedzia艂a matka.

-    Nie trzeba.

-    On teraz odpoczywa.

Winter spojrza艂 na ojca. Jego twarz straci艂a t臋 odrobin臋 koloru, kt贸r膮 dostrzeg艂, kiedy go zobaczy艂 na szpitalnym 艂贸偶ku po raz pierwszy. To by艂o trzy albo cztery dni temu, pomy艣la艂.

呕e te偶 on jeszcze mo偶e oddycha膰. Wsta艂 i podszed艂 do 艂贸偶ka. Ojciec le偶a艂 z g艂ow膮 zwr贸con膮 do okna, oczy mia艂 zamkni臋te. Sylwetka g贸ry rysowa艂a si臋 na tle nieba. Samolot podchodz膮cy do l膮dowania w Maladze. Pomy艣la艂 o Szwecji, kiedy nagle odezwa艂 si臋 telefon w jego kieszeni. Wyszed艂 szybko na korytarz i odebra艂.

-    Ijak?

-    Wydaje mi si臋, 偶e 藕le. Pogorszenie.

Postaram si臋 przylecie膰 jutro. - Jego siostra zakaszla艂a, na chwil臋 odebra艂o jej g艂os. Pr贸bowa艂a co艣 powiedzie膰, razi drugi. - Dzi艣 rano mia艂am tylko trzydzie艣ci osiem i dziewi臋膰.

-    Powinna艣 chyba le偶e膰 w szpitalu. Tak wysoka gor膮czka u... doros艂ych jest niebezpieczna, pani doktor.

-    To jest wku... za...

-    Co? Nie s艂ysz臋, co m贸wisz, Lotto.

-    To wkurzaj膮ce, 偶e le偶臋 tu z gryp膮 stulecia... zreszt膮 tysi膮clecia, gryp膮 tysi膮clecia, kiedy co艣 takiego dzieje si臋 z tat膮.

Winter nie wiedzia艂, co powiedzie膰. Korytarz o艣wietla艂o s艂abe niebieskawe 艣wiat艂o, ale silniejsze ni偶 w pokoju ojca. Wygl膮da艂 jak lodowy tunel.

-    Gor膮czka musi spa艣膰 - powiedzia艂. Dolecia艂y go g艂osy dw贸ch piel臋gniarek. Rozmawia艂y przy dy偶urce o艣wietlonej innym, cieplejszym 艣wiat艂em.

-    Chyba 艂ykn臋 jakie艣 tabletki z czarnej listy - powiedzia艂a Lotta. -W贸z albo przew贸z.

-    Ty wiesz najlepiej.

-    Do diab艂a. Przecie偶 teraz wcale nie chodzi o mnie. - Zacz臋艂a kaszle膰, skrzecze膰, jakby nie mog艂a zaczerpn膮膰 powietrza. Zn贸w chcia艂a co艣 powiedzie膰 i zn贸w zanios艂a si臋 kaszlem. - Mo偶e dam rad臋 powiedzie膰 kilka s艂贸w do mamy.

-    P贸jd臋 do pokoju - rzuci艂 Winter. Poszed艂 w stron臋 sali, da艂 telefon matce, kt贸ra wysz艂a na korytarz.

Ojciec co艣 wymrucza艂 i odwr贸ci艂 g艂ow臋. Winter zobaczy艂, 偶e si臋 obudzi艂.

 

 

 

 

LISTOPAD



13.



Bank, Unicaja, w ko艅cu dosta艂 pieni膮dze, dwie minuty przed zamkni臋ciem. Winter trzy razy musia艂 konferowa膰 przez telefon ze swoim szwedzkim bankiem: numer referencyjny, OSN, Swift code: cecaesmm039. Bank nie przyj膮艂 przekazu w hiszpa艅skiej walucie. Musia艂 zaakceptowa膰 ich regulamin i zap艂aci膰 wed艂ug kursu wymiany.

Brakowa艂o mu kontaktu z plastikiem. Banknoty by艂y nowe i sztywne, tkwi艂y w wewn臋trznej kieszeni marynarki numer dwa. Wychodz膮c z banku, rozejrza艂 si臋 na boki, chcia艂 unikn膮膰 t艂um贸w i grup ludzi.

Zacz膮艂 si臋 nowy miesi膮c, ale upa艂 nadal dawa艂 si臋 we znaki. Salvador z La Luna bezradnie roz艂o偶y艂 rano r臋ce i m贸wi艂 co艣 o el tielo azul. B艂臋kitne niebo, nieustannie, nad g艂owami ludzi pragn膮cych och艂ody.

Winter sta艂 przed bankiem, na g艂贸wnej ulicy, Avenida Ricardo Soriano. By艂 g艂odny. Nagle poczu艂 taki g艂贸d, jak jeszcze nigdy od chwili, kiedy tu przyjecha艂. Skr臋ci艂 w prawo i natkn膮艂 si臋 na Alici臋, sz艂a z przeciwka. Sama. Mo偶e nawet to ona si臋 zatrzyma艂a i go zagadn臋艂a.

-    Za艂atwi艂 pan jako艣 sprawy finansowe, komisarzu?

-    W艂a艣nie odebra艂em - powiedzia艂, wskazuj膮c okno banku.

-    To dobrze.

-    To du偶o u艂atwia.

-    Si, 

-    Teraz sta膰 mnie na lunch.

Dziewczyna wci膮偶 nie rusza艂a si臋 z miejsca, ale spojrza艂a na zegarek.

-    Nie chc臋 pani zatrzymywa膰 - rzuci艂.

-    W艂a艣nie sko艅czy艂am - powiedzia艂a.

-    Ach tak. - Winter zrobi艂 krok naprz贸d. - Chyba p贸jd臋 wreszcie zje艣膰 ten lunch, zanim pojad臋 do szpitala.

-    Zosta艂 pan ranny, komisarzu?

-    Prosz臋 mi m贸wi膰 Erik. Nie, m贸j ojciec jest ci臋偶ko chory. To dlatego tu jestem.

-    To przykre. - Wygl膮da艂a, jakby naprawd臋 tak czu艂a. Mia艂a na sobie czarn膮 sp贸dnic臋 i cienk膮 br膮zow膮 bluzk臋, kt贸ra mimo koloru najwyra藕niej dobrze sobie radzi艂a z upa艂em. Winter zauwa偶y艂, 偶e hiszpa艅skie kobiety znosz膮 te temperatury inaczej ni偶 m臋偶czy藕ni. Oni sapali przez ca艂y dzie艅. Kobietom to a偶 tak nie dokucza艂o. - Mam nadziej臋, 偶e wyzdrowieje. - Wygl膮da艂a, jakby jej przysz艂a do g艂owy jaka艣 my艣l. Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋, z kt贸rej przysz艂a, i zn贸w na niego spojrza艂a. - My艣la艂e艣 o jakim艣 konkretnym miejscu? Chodzi mi o lunch?

-    Nie... chyba p贸jd臋 gdzie艣 tam. Stare miasto to chyba w tamt膮 stron臋? Nie widzia艂em jeszcze za wiele w Marbelli. Miasta.

Alicia zn贸w spojrza艂a na zegarek.

-    W takim razie... - powiedzia艂 Winter i ju偶 zamierza艂 ruszy膰 w swoj膮 stron臋.

-    Znam dobr膮 restauracj臋, tylko kilkaset metr贸w st膮d. Je艣li chcesz, mog臋 ci臋 zaprowadzi膰.

-    A ty ju偶 jad艂a艣?

-    Nie, jeszcze nie. Ale zwykle zjadam jak膮艣 kanapk臋 w biegu.

-    Je艣li mi poka偶esz to miejsce, mo偶emy zje艣膰 razem -zaproponowa艂 Winter.

Restauracja znajdowa艂a si臋 przy Calle Tetu谩n, nazywa艂a si臋 Sol y Sombra, jej specjalno艣ci膮 by艂y ryby i skorupiaki, pescaitosy mariscos. Na zewn膮trz sta艂o kilka stolik贸w pod parasolami. Wn臋trze by艂o du偶e, wygl膮da艂o na ch艂odne, z bia艂ymi obrusami i oknem otwartym na w膮ski deptak.

-    Co powiesz? - zapyta艂a Alicia.

Winter zobaczy艂 du偶y przeszklony kontuar z rybami, homarami i langustami w lodzie. Za nim sta艂 m臋偶czyzna z czarnymi, g艂adko zaczesanymi do ty艂u w艂osami, w bia艂ej koszuli. Prezentowa艂 si臋 bardzo dumnie. Przy jednym ze stolik贸w siedzia艂o kilku Hiszpan贸w. Przed restauracj膮 siedzia艂a para, kt贸rej w艂a艣nie przyniesiono butelk臋 wina. Szk艂o natychmiast pokry艂o si臋 ros膮. Wygl膮da艂o na to, 偶e nawet pod parasolami jest bardzo gor膮co.

-    Przyjemnie tu. Chyba wola艂bym siedzie膰 w 艣rodku. A ty? Dotrzymasz mi towarzystwa?

-    Okej.

Usiedli i m臋偶czyzna zza kontuaru podszed艂 z kart膮 i dzbankiem wody z lodem.

-    Mo偶esz z艂o偶y膰 zam贸wienie - powiedzia艂 Winter.

-    Bardzo jeste艣 g艂odny?

-    Dosy膰.

-    Zak膮ska i co艣 na gor膮co?

-    Tak... albo kilka mniejszych da艅 naraz.

-    Wino?

-    Mo偶e jeden kieliszek.

Alicia z艂o偶y艂a zam贸wienie i ju偶 po chwili przyniesiono im karafk臋 wina, razowy chleb i kilka du偶ych zielonych oliwek. Winter nala艂 wina. Smakowa艂o ziemi膮 i sol膮.

-    T艂umaczysz na pe艂ny etat?

-    W tej chwili tak. W艂a艣ciwie jestem nauczycielk膮 w liceum, ale c贸偶, w zesz艂ym roku poczu艂am si臋 tym zm臋czona i teraz pracuj臋 dla policji.

-    Mieszkasz tutaj ?

-    W Marbelli? Nie, niestety. Cho膰 mo偶e nie powinnam tego m贸wi膰 tobie, kiedy w艂a艣nie ci臋 okradli.

-    Mimo to wygl膮da to na... przyjemne miasto. Nie za du偶o turyst贸w. Tylko 偶e jest ju偶 po sezonie.

-    Nawet w sezonie jest ca艂kiem nie藕le. Inaczej ni偶 w moim mie艣cie. Torremolinos.

-    Aha. Jeste艣 z Torremolinos.

-    Znasz Torre?

-    Wszyscy, na ca艂ym 艣wiecie, s艂yszeli chyba o Torremolinos? Ale nigdy tam nie by艂em. Widzia艂em tylko z daleka.

-    To najlepszy spos贸b zwiedzania tego miasta - stwierdzi艂a Alicia.

- Niestety nie wszyscy tak my艣l膮.

-    Jest a偶 tak 藕le?

-    Nawet gorzej. Mo偶e akurat nie tam, gdzie ja mieszkam, ale ca艂a reszta jest taka. Anglicy nazywaj膮 je Terrible Torrie. To dobra nazwa dlatego koszmaru, kt贸remu zreszt膮 oni s膮 winni.

-    W艂a艣nie, przecie偶 to ulubione miejsce Anglik贸w

-    Tak, ale tych ogolonych na 艂yso i wytatuowanych. Guardia Civil odbiera ich z lotniska i opancerzonymi samochodami z eskort膮 przewozi do hoteli.

Winter za艣mia艂 si臋, prawie zakrztusi艂 si臋 winem. Alicia si臋 u艣miechn臋艂a.

-    A to dopiero pocz膮tek urlopu - doda艂a.

-    I ty mieszkasz w samym 艣rodku czego艣 takiego?

-    Jak m贸wi艂am, tam, gdzie ja mieszkam, jest troch臋 lepiej, za star膮 osad膮 ryback膮 La Carihuela, kawa艂ek za miastem. Mo偶na si臋 przechadza膰 po pla偶y, stamt膮d do Torre. Je艣li kto艣 si臋 odwa偶y.

-    Ale pracujesz tutaj.

-    Tutejszy komisariat jest przyjemniejszy - wyja艣ni艂a i napi艂a si臋 wina. - Podobnie jak... interesanci - ci膮gn臋艂a, spogl膮daj膮c z u艣miechem na Wintera.

-    Ja te偶 jestem ogolony prawie na 艂yso - stwierdzi艂.

-    Ale nie widz臋 przed tob膮 trzylitrowego kufla piwa ani porcji fish & chips - zauwa偶y艂a Alicia.

-    A to co takiego? - zapyta艂 Winter, wskazuj膮c na dwa pe艂ne p贸艂miski, kt贸re kelner postawi艂 na stole mi臋dzy nimi.

-    Fish & chips - odpar艂a Alicia ze 艣miechem. - Ale b臋d膮 te偶 inne rzeczy.

Morelius przygl膮da艂 si臋 sma偶onym krewetkom. Wygl膮da艂y, jakby przyros艂y do plastikowej tacki. Wsta艂 i wyrzuci艂 wszystko do kub艂a. W telewizorze zn贸w gl臋dzili o nowym milenium. Jeszcze rok temu nikt nie s艂ysza艂 tego s艂owa. Przecie偶 to si臋 nazywa tysi膮clecie, pomy艣la艂.

Je艣li cz艂owiek tak si臋 przejmuje prac膮, 偶e musi rozmawia膰 z pastorem, to znaczy, 偶e si臋 do tej pracy nie nadaje. Trzeba mie膰 tak膮 mentalno艣膰, 偶eby temu sprosta膰. Chirurg z kliniki onkologicznej nie mo偶e potrzebowa膰 terapeuty, kiedy operuje czy kontaktuje si臋 z pacjentami.

A potem cz艂owiekowi odbija. Potem-cz艂owiekowi-odbija, pomy艣la艂 Morelius.

-    O czym my艣lisz? - zapyta艂 Bartram.

-    O co ci chodzi?

-    Masz tak膮 nies艂ychanie skoncentrowan膮 min臋.

-    My艣la艂em o klubie Gamlestadens MC. Nied艂ugo b臋d膮 mieli 艣wi膮teczn膮 imprez臋 w Harley's - odpar艂 Morelius.

-    To rzeczywi艣cie jest o czym rozmy艣la膰.

-    W tym roku mi si臋 upiecze.

-    Znasz dat臋?

-    Sprawdzi艂em.

-    Za艂atwi to s艂u偶ba miejska. B臋d膮 chcieli mie膰 kordon z pi臋ciu patroli.

Niekt贸rzy radz膮 sobie ze s艂u偶b膮 na ulicach, niekt贸rzy nie, pomy艣la艂 Morelius. Ja sobie poradz臋. Przecie偶 ju偶 to robi艂em, nieprawda偶? Nieprawda偶? By艂em ju偶 na mie艣cie noc膮.

-    Ta dziewczyna z koncertu rockowego w Parku zmar艂a wczoraj. Wiedzia艂e艣 o tym?

-    Co? Nie. Nie wiedzia艂em, 偶e by艂o z ni膮 tak 藕le.

-    Jej ch艂opakowi te偶 ju偶 niewiele brakuje.

-    No.

-    My艣lisz, 偶e sama to wzi臋艂a?

-    GHB? Nic nie my艣l臋.

-    Nie by艂a taka.

-    Nikt z nich nie jest.

-    艁adna by艂a.

- Chcesz deser? - Spojrza艂a na niego swymi pi臋knymi oczami.

-    Tak, chyba tak. - Zerkn膮艂 na zegarek. Siedzieli tu godzin臋, cho膰 jemu wydawa艂o si臋, 偶e d艂u偶ej. - Co艣 ma艂ego i szybk膮 kaw臋.

-    Ma艂y kawa艂ek tocino al cielo? 

-    A co to jest?

-    Co艣 w rodzaju budyniu karmelowego.

-    Toc...? 

-    Tocino al cielo.

-    艁adna nazwa. Okej, wezm臋 to.

-    T艂umaczenie nie jest ju偶 chyba takie 艂adne. Znaczy niebieskie mi臋so. Boczek z nieba.

-    Ciekawe.

-    Prawda?

Na Calle Tetu谩n si臋 po偶egnali.

-    Mo偶e si臋 jeszcze spotkamy - powiedzia艂a Alicia. - Wiesz, gdzie mnie znale藕膰, je艣li b臋dziesz g艂odny i b臋dziesz szuka艂 miejsca, gdzie mo偶na co艣 zje艣膰. - Spojrza艂a na niego. - Albo zn贸w wpadniesz w tarapaty. - Wyj臋艂a wizyt贸wk臋 i wr臋czy艂a mu.

Wzi膮艂 j膮 i wsun膮艂 do kieszonki na piersiach.

-    Mo偶e m贸g艂bym ci臋 podwie藕膰 kawa艂ek na wsch贸d? Mam samoch贸d, zaparkowa艂em przy banku.

-    Nie, mam jeszcze co艣 do za艂atwienia, potem pojad臋 autobusem. Mam nadziej臋, 偶e z twoim ojcem wszystko b臋dzie dobrze.

Winter skin膮艂 g艂ow膮 i rozeszli si臋, ka偶de w swoj膮 stron臋. On wr贸ci艂 na avenide. Samoch贸d by艂 nagrzany z wierzchu i w 艣rodku, poczu艂, jak pot sp艂ywa mu po l臋d藕wiach, zanim jeszcze usiad艂 za kierownic膮. Zadzwoni艂a kom贸rka.

-    Nie da si臋 - powiedzia艂a jego siostra. Us艂ysza艂 kolejny atak kaszlu. - Jutro. Na pewno.

-    W艂a艣nie zn贸w tam j ad臋.

-    Dalej jest przytomny? To znaczy czy co艣 kontaktuje?

-    W ka偶dym razie rozmawiali艣my troch臋 wczoraj wieczorem.

-    To dobrze - wydysza艂a zd艂awionym g艂osem.

-    Nie wiem. Pr贸bowa艂 robi膰 co艣 w rodzaju bilansu, ale mu nie pozwoli艂em.

艢ciana by艂a szorstka jak pie艅 drzewa. Znalaz艂 gdzie艣 w mieszkaniu p臋dzel? Czy przyni贸s艂 go ze sob膮? By艂 tak spokojny, 偶e potrafi艂 zadawa膰 pytania, ale nie by艂 w stanie na nie odpowiada膰.

No. Gotowe.

艢ledzili wszystkie jego ruchy. Ona i on. Nie podchodzi艂 bli偶ej. Musieli tam siedzie膰. Podni贸s艂 nawet troch臋 rolety, 偶eby nie by艂o tak ciemno. Nie by艂o te偶 wcale cicho. Teraz-wcale-nie-by艂o-cicho. Gra艂a muzyka, w艂膮czy艂 autorewers. 艢wiat艂o latami ulicznych muska艂o g艂ow臋 tamtego, przygl膮da艂 si臋 wszystkiemu z sofy By艂o ca艂kiem spokojnie. Podoba艂o mu si臋, 偶e jest tak spokojnie. Z ni膮 by艂o troch臋 gorzej, ale teraz i ona by艂a spokojna i tylko mu si臋 przygl膮da艂a. Nikt ju偶 si臋 nie 艣mia艂. Kto teraz mia艂 w艂adz臋? Kto decydowa艂?

Pokaza艂 im.

Poka偶e jemu, zmusi, 偶eby zrozumia艂.

Wy艂膮czy艂 muzyk臋, ale nie by艂o dobrze. W艂膮czy艂, ale 艣ciszy艂 i rozejrza艂 si臋 dooko艂a. Teraz m贸g艂 ju偶 tylko wyj艣膰.

14.



Angela obudzi艂a si臋 przed p贸艂noc膮 z poczuciem, 偶e co艣 si臋 za chwil臋 stanie. Co艣, o czym wola艂a nie my艣le膰.

Na pograniczu snu i jawy widzia艂a w g艂owie zdj臋cia, jedno po drugim, jak wy艣wietlone rzutnikiem na wielkiej pustej 艣cianie w sypialni.

Poczu艂a ucisk w piersiach, wsta艂a i narzuci艂a szlafrok. Wystarczy艂o jej 艣wiat艂o nad blatem w kuchni. Usiad艂a przy kuchennym stole ze szklank膮 mleka. Za oknami by艂o cicho. Kto艣 w domu spuszcza艂 wod臋 w toalecie, gdzie艣 daleko. Zastanawia艂a si臋, czy nie w艂膮czy膰 radia, ale zrezygnowa艂a. Nie chcia艂a si臋 za bardzo rozbudzi膰. Siedzia艂a z r臋k膮 na brzuchu. Nie planowa膰 za du偶o.

Szum w rurach usta艂. Nadal nie jecha艂 偶aden nocny tramwaj, 偶adnych g艂os贸w w pachn膮cej 艣niegiem nocy. Poczu艂a to, kiedy wsta艂a i otworzy艂a okno, 偶eby odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem. Zapowied藕 zimy. Zamkn臋艂a okno, odstawi艂a szklank臋 i przesz艂a przez przedpok贸j. Winda szcz臋ka艂a na klatce, s艂ycha膰 by艂o, 偶e jedzie. S艂ysza艂a, jak drzwi windy si臋 otwieraj膮 i zamykaj膮, s艂ysza艂a odg艂os szurania 偶wiru na pod艂odze. Zatrzyma艂a si臋, zacz臋艂a nas艂uchiwa膰. Dlaczego tak stoj臋 w przedpokoju? Chc臋 us艂ysze膰, jak te kroki wchodz膮 do mieszkania. Do pani Malmer.

O Bo偶e.

Zn贸w kilka szuraj膮cych krok贸w. Brzmia艂y, jakby kto艣 by艂 za drzwiami, tu偶 za jej drzwiami. Nagle poczu艂a, 偶e nie mo偶e si臋 ruszy膰. Wszystko w niej skupi艂o si臋 na s艂uchaniu krok贸w.

Nie powinnam tu spa膰, kiedy nie ma Erika.

To niem膮dre.

Zn贸w szuranie, zgrzyt na posadzce. Kroki, znowu. Ale tym razem si臋 oddala艂y S艂ysza艂a stuletni膮 wind臋 z wysi艂kiem wje偶d偶aj膮c膮 na g贸r臋 i kr贸tkie stukni臋cie, kiedy wreszcie mog艂a si臋 zatrzyma膰. Za jej drzwiami. Szybki zgrzyt 偶elaznej kraty, przesuwanej tam i z powrotem, potem pstrykni臋cie i odg艂os opadania, kiedy winda opu艣ci艂a pi臋tro.

Angela sta艂a przy drzwiach. Wygl膮da艂a przez wizjer i widzia艂a klatk臋 schodow膮 groteskowo rozci膮gni臋t膮 wszerz, ale nie by艂o tam nikogo. Nadal pali艂o si臋 艣wiat艂o. Otworzy艂a drzwi i zauwa偶y艂a za progiem kilka ziarenek 偶wiru i wod臋. P艂ytk膮 ka艂u偶膮 rozla艂a si臋 po posadzce i b艂yszcza艂a w 艣wietle.

Mo偶e ja to przynios艂am na butach, pomy艣la艂a. Minie du偶o czasu, zanim woda wyparuje, ca艂y czas wieje zimne powietrze z do艂u. Je艣li naprawd臋 mam pocz膮tki paranoi, to obejd臋 inne drzwi i zobacz臋, czy tam te偶 jest 偶wir i woda. Niemal zachichota艂a sama do siebie i zamkn臋艂a drzwi.

Budzik na nocnym stoliku, obok telefonu, pokazywa艂 pi臋tna艣cie po dwunastej. Za sze艣膰 godzin musi wsta膰, gotowa do pracy, do biegania po korytarzach. Dziury w zielonych 艣cianach gabinetu. Czy zawsze wszystko musi by膰 czerwone? Z drzwi 艂uszczy艂a si臋 farba. Pacjenci chyba tracili nadziej臋, kiedy podczas oczekiwania musieli si臋 przygl膮da膰, jak szpital si臋 rozsypuje. Je艣li kto艣 nie mo偶e naprawi膰 艣ciany, to dlaczego ma umie膰 wyleczy膰 cia艂o, kt贸re...

Zadzwoni艂 telefon. Podskoczy艂a. Zn贸w zadzwoni艂, wygl膮da艂, jakby si臋 porusza艂 na blacie. To Erik, zd膮偶y艂a jeszcze pomy艣le膰, zanim si臋gn臋艂a po s艂uchawk臋.

Teraz to si臋 sta艂o.

-    S艂ucham? Angela.

Nie s艂ysza艂a niczego poza szumem na linii.

-    Halo? Eriku?

Zn贸w tylko szum. I jeszcze jaki艣 inny d藕wi臋k, kt贸rego nie umia艂a zidentyfikowa膰. Czy tam w tle by艂 jaki艣 g艂os? Mo偶e, s艂aby. Rozmowa z trudem przedziera艂a si臋 przez ca艂膮 Europ臋.

-    Nic nie s艂ycha膰. Mo偶e spr贸buj zadzwoni膰 jeszcze raz? S艂yszysz mnie? Ja ciebie nie s艂ysz臋.

S艂ysza艂a echo wielu g艂os贸w, ale to by艂o normalne, fragmenty rozm贸w ze 艣wiata mog艂y przechodzi膰 do innych 艣wiat艂owod贸w i miesza膰 si臋 w dziwne esperanto. To m贸g艂by by膰 jakikolwiek j臋zyk, rozmowa gdzie艣 na szczycie g贸ry miliony mil st膮d, a jednak daj膮ca si臋 wyr贸偶ni膰.

Potem us艂ysza艂a oddech. Nie dochodzi艂 ze szczytu g贸ry. S艂ysza艂a go bardzo blisko.

-    Halo? Czy kto艣 tam jest?

Zn贸w oddech, najwyra藕niej kto艣 odetchn膮艂 specjalnie. Zag艂uszy艂 nawet odleg艂e paplanie.

Nagle ogarn膮艂 j膮 wielki strach. Zapragn臋艂a, 偶eby paplanina wr贸ci艂a. Tak by艂oby bezpieczniej. Pomy艣la艂a o obrazach, kt贸re pojawi艂y si臋 w jej g艂owie, potem kroki, zn贸w obrazy, ka艂u偶a wody...

Zn贸w oddech.

-    Odpowiedz! S艂ysz臋, 偶e kto艣 tam jest. - Stara艂a si臋, 偶eby to brzmia艂o gro藕nie, ale m贸wi艂a cienkim g艂osem, s艂ycha膰 by艂o, 偶e si臋 boi.

- Kto tam jest? - Nagle wyda艂o jej si臋, 偶e s艂ycha膰 co艣 jeszcze, co艣 innego... i upu艣ci艂a s艂uchawk臋.

Uderzy艂a w kant stolika, spad艂a na pod艂og臋, le偶a艂a mikrofonem do g贸ry. Angela patrzy艂a na telefon, po dziesi臋ciu sekundach go podnios艂a.

W s艂uchawce by艂o cicho. Us艂ysza艂a kr贸tki trzask, a potem rozleg艂 si臋 dobrze znany sygna艂 wolnej linii.

Na Boga, kobieto. Uspok贸j si臋. Nie brakuje idiot贸w, kt贸rzy wybieraj膮 z艂y numer, a potem nie potrafi膮 si臋 do tego przyzna膰. Zdarzaj膮 si臋 te偶 czubki, kt贸re dzwoni膮 po ludziach na chybi艂 trafi艂, 偶eby ich nastraszy膰.

Chcia艂a porozmawia膰 z Erikiem, us艂ysze膰 jego g艂os. To j膮 uspokoi.

Wy艂膮czy艂 kom贸rk臋. Nie mo偶na zrealizowa膰 po艂膮czenia. Zostawi艂a wiadomo艣膰. Mam to gdzie艣. Dlaczego j膮 wy艂膮czy艂? Przecie偶 m贸wi艂, 偶e ca艂y czas b臋dzie osi膮galny.

Spojrza艂a na s艂uchawk臋 w swojej d艂oni. Czy do rana ma by膰 od艂o偶ona? To by艂oby g艂upie. Mo偶e Erik b臋dzie musia艂 zadzwoni膰 w 艣rodku nocy. Mo偶e z t膮 kom贸rk膮 to jakie艣 chwilowe zak艂贸cenia. Jeszcze raz wybra艂a numer.

- M贸wi Erik.

-    Dlaczego, do diab艂a, nie odpowiadasz! ?

-    Co? Co si臋 sta艂o?

-    Nie odbierasz. Mia艂e艣 wy艂膮czony telefon.

Spojrza艂 na aparat w swojej d艂oni, jakby m贸g艂 znale藕膰 jaki艣 widoczny defekt.

-    Kiedy?

-    Przed chwil膮. Kilka minut temu.

-    Ach tak... ale teraz dzia艂a.

-    S艂ysz臋 przecie偶, cholera jasna.

-    Co si臋 dzieje, Angelo? - Spojrza艂 na zegarek. Dochodzi艂a pierwsza w nocy. - Sprawiasz wra偶enie...

-    Kto艣 tu wydzwania.

-    Co m贸wisz?

Opowiedzia艂a wszystko.

-    Mnie te偶 si臋 to zdarza艂o - przyzna艂. - Chyba ka偶demu kiedy艣 musi si臋 to przytrafi膰.

-    Od razu jestem spokojniejsza.

-    Ale nie jest przyjemnie s艂ysze膰 takie rzeczy od ciebie. To pierwszy raz?

-    Nigdy wcze艣niej czego艣 takiego nie prze偶y艂am. Nigdy w moim mieszkaniu.

-    Wi臋c chodzi o moje mieszkanie?

-    Nie, Eriku. Na Boga, sama nie wiem, co m贸wi臋. Na pewno kto艣 si臋 pomyli艂 i stch贸rzy艂, po prostu.

Hm...

-    Zmy艣lam. Tak naprawd臋 chcia艂am tylko us艂ysze膰 tw贸j g艂os. A teraz s艂ysz臋 tramwaj za oknem. Ju偶 jestem spokojna.

-    Mo偶esz dzwoni膰, kiedy chcesz.

-    Jak si臋 czuje tw贸j tata?

-    Tak sobie. Jestem teraz w szpitalu, ale chyba skocz臋 do miasta na kilka godzin.

-    Rozmawia艂e艣 ju偶 z jego lekarzem? Al... jak on si臋 nazywa?

-    Alcorta. Oczywi艣cie, 偶e nie. On chyba jest duchem. Bia艂a szata.

Spa艂 niespokojnie przez kilka porannych godzin. Lod贸wka w jego skromnym pokoju szemra艂a g艂o艣niej ni偶 wcze艣niej. Nie, nie. By艂o jak zwykle. Wszystkie d藕wi臋ki takie same. W kt贸rym艣 z s膮siednich dom贸w jaka艣 kobieta zacz臋艂a pokrzykiwa膰 na m臋偶a, ju偶 przed sz贸st膮, a kwadrans p贸藕niej us艂ysza艂 ponure uderzenia m艂ota. Aha. To stolarz. Opr贸偶ni艂 kieszenie, po艂o偶y艂 wszystko na ci臋偶kim stoliku przy szafie. Jej wizyt贸wka zal艣ni艂a w 艣wietle poranka wpadaj膮cym z patio. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i poszed艂 pod prysznic.

Usiad艂 w Gasparze. Stolik obok niego by艂 pusty. Zat臋skni艂 za charcz膮cym znajomym ze 艣niada艅. Kelner przyni贸s艂 kaw臋 i tostadas, nie musia艂 zamawia膰. Zauwa偶y艂, 偶e patrzy na s膮siedni stolik i zrobi艂 znak krzy偶a. Po 艣niadaniu Winter zapali艂 corpsa i 艣ledzi艂 drog臋 dymu do nieba. S艂o艅ce zn贸w wype艂za艂o zza sierry.

Lotta podjecha艂a taks贸wk膮 pod szpital w tym samym momencie, kiedy on wysiada艂 z auta z wypo偶yczalni. By艂a blada, jej twarz mia艂a ten sam kolor co niebo jeszcze p贸艂 godziny wcze艣niej. Kaszla艂a, ale to by艂o nic w por贸wnaniu z niedawnym s膮siadem Wintera.

-    Dobrze ci si臋 lecia艂o?

-    Nie. Ko艂o mnie siedzia艂 jaki艣 pijany 偶ul.

-    Tak w艂a艣nie wygl膮daj 膮 loty czarterowe.

-    Widz臋, 偶e raczej nie ogl膮da艂e艣 za du偶o s艂o艅ca - zauwa偶y艂a.

-    Wejdziemy do niego? - zapyta艂.

-    Je艣li si臋 odwa偶ymy.

-    Nie 艣pi. Mama przed chwil膮 dzwoni艂a.

-    Dzwoni艂a te偶 do mnie. Kiedy jecha艂am taks贸wk膮.

-    Jest z powrotem na oddziale og贸lnym - stwierdzi艂.

-    Kt贸ry to ju偶 raz?

-    A czy to ma jakie艣 znaczenie?

-    Chyba powinnam zrobi膰 znak krzy偶a - rzuci艂a Lotta, kiedy wchodzili po schodach w ch艂odny p贸艂mrok.

Matka sta艂a na korytarzu. Niski m臋偶czyzna w bia艂ym ubraniu zbli偶a艂 si臋 do nich z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮. Lotta przywita艂a si臋 z nim i spojrza艂a na brata.

-    Soy Pablo Alcorta. M茅dico. 

-    Soy Lotta Winter. M茅dico tambi茅n, pero ahora hija de Bengt Winter.

-    Ah.

Jest tutaj od trzech sekund i ju偶 si臋 spotka艂a z Alcort膮, pomy艣la艂 Winter, wyci膮gaj膮c r臋k臋. Mo偶e to ja jestem duchem.

Bergenhem przespacerowa艂 si臋 z Ad膮 wok贸艂 domu. Zwraca艂a uwag臋 na wszystko. Pr贸bowa艂 j膮 wsadzi膰 do w贸zka, ale protestowa艂a g艂o艣nym krzykiem.

Wczoraj nie da艂a si臋 zapi膮膰 w foteliku w samochodzie i musia艂 jecha膰 do sklepu, trzymaj膮c j膮 przed sob膮, przy kierownicy. Jak na po艂udniu Europy. Nie zostali zatrzymani przez jego koleg贸w.

Rano Martina by艂a milcz膮ca, prawie tak samo jak on.

Teraz pojecha艂a do pracy. Wr贸ci艂 z dzieckiem do pustego domu. Dla niego to by艂a chwila wytchnienia. Ada 艣mia艂a si臋 do czego艣 w swoim 艣wiecie. Popatrzy艂 na ni膮 i zawstydzi艂 si臋 swoich my艣li. Zacz膮艂 pada膰 艣nieg.

Zrobi艂 jej kisiel morelowy i zaparzy艂 sobie kaw臋. Gazeta le偶a艂a otwarta na pierwszej stronie z wiadomo艣ciami. Pr贸bowa艂 czyta膰, a Ada pr贸bowa艂a je艣膰. Poprawi艂 jej 艣liniaczek i pozwoli艂 chlapa膰 mlekiem i kisielem po ca艂ym stole.

Od艂o偶y艂 gazet臋, cho膰 nie pami臋ta艂 ani s艂owa z tego, co przeczyta艂. Po nudnej nocy w samochodzie przed domem w Hisingen by艂 sztywny. Tylko czekanie, a potem pojecha艂 do domu. Martina zd膮偶y艂a ju偶 odprowadzi膰 Ad臋 do 偶艂obka. Pusty dom, to uczucie uwolnienia. Co to, do cholery, znaczy? Uwolnienie od czego?

Jecha艂 w艂asnym samochodem. Jeszcze nie by艂o dwunastej. Najpierw zamierza艂 d艂ugo pospa膰, ale to by艂o dawno temu. Zatrzyma艂 si臋, 偶eby co艣 kupi膰. Nie wiedzia艂 nawet co, kiedy wchodzi艂 do sklepu. W艂a艣ciciel skin膮艂 mu g艂ow膮, jakby by艂 sta艂ym klientem.

Co艣 le偶a艂o na ladzie. Czy on to kupi艂? Czy powinien to kupi膰? Odwr贸ci艂 si臋 i wyszed艂. Trzyma艂 to w r臋ce. 呕adnych krzyk贸w za plecami. Odwr贸ci艂 si臋 jeszcze raz, a w艂a艣ciciel zn贸w skin膮艂 g艂ow膮. Ach tak. Ju偶 wiedzia艂, gdzie jest.

Jasne. To by艂o tu.

Kiedy zn贸w wyszed艂, rozejrza艂 si臋 na boki. Nikogo.

Zawr贸ci艂 i poszed艂 z powrotem, 偶eby czeka膰 przed sklepem z odwr贸con膮 g艂ow膮.

15.



By艂 ju偶 wiecz贸r, rodzina siedzia艂a w komplecie na oddziale intensywnej opieki. Doktor Alcorta godzin臋 wcze艣niej podj膮艂 decyzj臋 o przeniesieniu szwedzkiego pacjenta. Przeprowadzka numer pi臋膰dziesi膮t jeden, pomy艣la艂 Winter.

To by艂 inny pok贸j, te偶 z oknem na zach贸d. Winter nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od g贸ry. My艣la艂 o bia艂ym domu w Nueva Andalucia. Ojciec te偶 spojrza艂 przez okno, mo偶e na bia艂膮 g贸r臋. G贸ra by艂a scen膮, a niebo t艂em. Ca艂y b艂臋kit ciemnia艂 w tle, czernia艂.

-    Co tam pachnie na zewn膮trz? - zapyta艂 ojciec i odwr贸ci艂 g艂ow臋, 偶eby popatrze膰 na rodzin臋 siedz膮c膮 p贸艂kolem przy 艂贸偶ku. - Uderzy艂o mnie, 偶e niczego tutaj nie czuj臋. - Potrzebowa艂 pomocy, kto艣 musia艂 poprawi膰 rurk臋, kt贸r膮 mia艂 w nosie i kt贸ra uciska艂a podbr贸dek. Lotta wsta艂a i poprawi艂a j膮. - To nie dlatego - m贸wi艂 dalej, kiedy c贸rka usiad艂a. - To nie przez rurk臋.

-    Pachnie s艂o艅cem i ig艂ami - powiedzia艂a Lotta. - Lasem iglastym. Pini膮.

-    Ig艂ami? Tak s膮dzisz?

-    Tak.

-    To prawie tak jak w domu - stwierdzi艂 i odwr贸ci艂 g艂ow臋 w stron臋 okna i g贸ry. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 nikt si臋 nie odzywa艂. Nagle ojciec zakaszla艂. Zabrzmia艂o to, jakby chcia艂 wyplu膰 flegm臋. Jego lewe rami臋 drgn臋艂o. Wygl膮da艂, jakby chcia艂 usi膮艣膰. Piel臋gniarka szybko podesz艂a do 艂贸偶ka i zawo艂a艂a co艣 po hiszpa艅sku. Winter spojrza艂 na maszyn臋, kt贸ra najwyra藕niej pokazywa艂a bicie serca. Na monitorze bia艂a linia wyprostowa艂a si臋 z metalicznym piskiem. Zobaczy艂, 偶e matka i siostra wstaj膮 i patrz膮 na niego. Do sali szybko weszli ludzie w bieli. Zacz臋li si臋 krz膮ta膰 wok贸艂 艂贸偶ka.

Kiedy wreszcie mia艂 okazj臋 porozmawia膰 z Alcort膮. by艂o za p贸藕no. W艂a艣ciwie nie mieli o czym rozmawia膰. Nadal by艂 w szoku. Matka by艂a spokojniejsza, ni偶 si臋 spodziewa艂. Przygotowa艂a si臋 ju偶 na to, przynajmniej cz臋艣ciowo. Siostra sprawia艂a wra偶enie, jakby w 艣rodku zamarz艂a, kiedy tak siedzia艂a na jednym z zielonych krzese艂 w salonie. Powinnam by艂a zosta膰 w domu, powiedzia艂a przed chwil膮, ale nie mia艂a 艣wiadomo艣ci, co m贸wi.

-    Za ostatnim razem ju偶 nic si臋 nie da艂o zrobi膰 - powiedzia艂 Alcorta.

-    No. I understand. 

-    I am sorry.

-    Yes. Thankyou.

- Co teraz b臋dzie?

Siedzieli w kafeterii. Pachnia艂o oliw膮 i rybami. Grupka lekarzy i piel臋gniarek jad艂a obiad przy po艂udniowych oknach. Winter pi艂 kaw臋, bardzo mocn膮. Matka i siostra nie tkn臋艂y swoich fili偶anek.

-    I co teraz zrobimy? - ponowi艂a pytanie Lotta.

-    Szpital ma umow臋 z firm膮 pogrzebow膮 z miasta - powiedzia艂a matka. - Z Marbelli.

-    Nigdy nawet o tym nie pomy艣la艂am - stwierdzi艂a Lotta. - Ale chcesz przez to powiedzie膰, 偶e tata zostanie pochowany tutaj ?

-    Sam tego chcia艂. Po raz pierwszy powiedzia艂 mi to dawno temu.

-    I co ty na to?

Matka wzruszy艂a ramionami.

-    Taka by艂a jego wola. I... moja te偶.

Popatrzy艂a na dzieci.

-    Przecie偶 tu jest nasz dom.

-    Chcesz tu zosta膰?

-    Nie wiem, Lotto. Mam tu przecie偶... przyjaci贸艂, paru. Sama nie wiem.

-    Czy ta firma pogrzebowa zajmie si臋 wszystkim? - zapyta艂 Winter.

-    Tak. Kiedy doktor Alcorta okre艣li... przyczyn臋 艣mierci i takie tam. Firma za艂atwia wszystkie pozwolenia i papiery z urz臋du stanu cywilnego i co tam jeszcze. S膮d. W Hiszpanii s膮d musi wyda膰 formalne orzeczenie.

Jej dzieci pokiwa艂y g艂owami.

-    Chod藕my jeszcze raz do taty - powiedzia艂a matka.

Winter szed艂 ulic膮 Ricardo Soriano. Kolejny dzie艅, wiecz贸r. Wszed艂 do piwiarni Monte Carlo i zam贸wi艂 piwo w szklance. Knajpa by艂a pe艂na m臋偶czyzn, ogl膮dali jaki艣 mecz na du偶ym ekranie. Real Madrid przeciwko Valladolid. Napi艂 si臋 piwa i poczu艂 si臋 spokojny i bezpieczny w tym ha艂asie. Nie widzia艂 ani jednej kobiety. Siedzia艂y na zewn膮trz, przy stolikach na chodniku, i czeka艂y, a偶 sko艅czy si臋 mecz i zacznie wiecz贸r.

Przeci膮艂 g艂贸wn膮 ulic臋 i wszed艂 w zau艂ki starego miasta. Pla偶a de la Iglesia by艂a pe艂na ludzi, m臋偶czyzn, kobiet i dzieci. Wszyscy co艣 wo艂ali i bili brawo. Winter rozejrza艂 si臋 i zobaczy艂 m艂od膮 par臋 wychodz膮c膮 z ko艣cio艂a Nuestra Se艅ora de la Encamaci贸n. 艢wi膮tynia g贸rowa艂a nad placem, zas艂ania艂a niebo. Dwoje dzieci z przej臋ciem klasn臋艂o w d艂onie. Panna m艂oda by艂a pi臋kna, ja艣nia艂a, bi艂 od niej blask. Trzech m艂odych m臋偶czyzn we frakach zagwizda艂o, a pan m艂ody da艂 znak kumplom z dawnych czas贸w. I co, g艂upio wam teraz?

Dwa stoj膮ce obok siebie pos膮gi nie mia艂y g艂贸w. Nowo偶e艅cy przeszli obok nich, spojrzeli na siebie, a potem znikn臋li, przepadli w t艂umie go艣ci.

Przy Targu Pomara艅czowym du偶o ludzi siedzia艂o w ogr贸dkach kawiarnianych pod drzewami pomara艅czy i zamawia艂o karafki sangrii.

Winter s艂ysza艂 rozmowy po norwesku, szwedzku i niemiecku. Czarnosk贸ry m臋偶czyzna w bia艂ym garniturze i z koralikami we w艂osach gra艂 na akordeonie Liii Marlene. Winter szybkim krokiem min膮艂 kawiarnie i skierowa艂 si臋 na zach贸d, do Pla偶a Victoria. Usiad艂 na 艂awce naprzeciwko baru tapas.

Ojciec le偶a艂 w ch艂odni na Cementerio Virgen del Carmen. Jednym z trzech cmentarzy w Marbelli.

-    Na tym starym nie ma ch艂odni - powiedzia艂a wczoraj matka takim tonem, jakby m贸wi艂a o wyposa偶eniu wakacyjnej kwatery. Reakcja obronna, naturalnie. Cieszy艂 si臋, 偶e tak si臋 zachowywa艂a. - San Bemab茅 jest 艂adnie po艂o偶ony, ale Virgen del Carmen te偶. W zagajniku piniowym na p贸艂noc od miasta. Zreszt膮 wcale niedaleko od tamtego.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Matka ociera艂a 艂zy, ale jej g艂os nadal brzmia艂 rzeczowo, by艂a skupiona.

-    Nie wybrali艣my miejsca, ale byli艣my tam kiedy艣, 偶eby si臋 rozejrze膰. Tata i ja.

-    Tak.

-    Jest tam te偶 ma艂a kaplica.

-    Hm...

-    Pogrzeb odb臋dzie si臋 tam. Szwedzki kap艂an oczywi艣cie. Przedtem protestanci mogli odprawia膰 swoje uroczysto艣ci pogrzebowe w starym ko艣ciele w Marbelli, ale wydaje mi si臋, 偶e katoliccy ksi臋偶a nie byli tym zachwyceni.

-    A wi臋c uroczysto艣膰 odb臋dzie si臋 na cmentarzu.

-    Pojutrze. P贸艂 godziny temu dosta艂am wiadomo艣膰.

-    To do艣膰... szybko.

-    Nie wiem.

Wsta艂 z 艂awki i ruszy艂 z powrotem na wsch贸d, przez w膮skie uliczki i ma艂e place z wieloma restauracjami. Bar przy niewielkim placyku wy艂o偶onym kocimi 艂bami nazywa艂 si臋 Altamirano. Wszystkie stoliki by艂y zaj臋te. Go艣cie zajadali si臋 sma偶onymi rybami i skorupiakami. Winter przeszed艂 obok i wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi Alici臋 w grupie kilku os贸b przy jednym ze stolik贸w. Kiedy ich mija艂, unios艂a r臋k臋 w ge艣cie pozdrowienia.

Szybko wszed艂 w zau艂ek naprzeciwko, nie ogl膮da艂 si臋 za siebie.

W pokoju zobaczy艂 na stole jej wizyt贸wk臋.

Wzi膮艂 zimny prysznic i napi艂 si臋 whisky. Lotta zadzwoni艂a z domu w Nueva Andalucia.

-    Mama nie da rady jecha膰 teraz do miasta.

-    Aha. Rozumiem j膮 doskonale. A jak ty si臋 czujesz?

-    Jestem wyko艅czona, je艣li mam by膰 szczera.

-    Przyjad臋 do was jutro rano.

-    Dobrze, mo偶e tak b臋dzie lepiej.

Siedzia艂 po ciemku, ubrany tylko w bokserki, i dopija艂 whisky. S艂ucha艂 czego艣, co mu rozbrzmiewa艂o w g艂owie. Potem si臋 ubra艂 i poszed艂 z powrotem na P艂aza Altamirano.

Cmentarz znajdowa艂 si臋 na Carretera a Oj en, wystarczaj膮co daleko od nowego kompleksu handlowego La Canada.

Po ojcu zosta艂a tylko urna z prochami. Tylko tyle zosta艂o, pomy艣la艂 Winter. B臋dziemy musieli wyja艣ni膰 sobie wszystko kiedy indziej.

S艂o艅ce sta艂o wprost nad ich g艂owami, g贸ra wydawa艂a si臋 wznosi膰 bardzo blisko, na wyci膮gni臋cie r臋ki. Cmentarz znajdowa艂 si臋 ca艂kiem blisko bia艂ej g贸ry. Poni偶ej linia horyzontu zakre艣la艂a p贸艂kole. Morze by艂o spokojne.

Przed kaplic膮 pachnia艂o s艂o艅cem i ig艂ami, zapach wszed艂 z nimi do 艣rodka. Winter zna艂 niewielu z obecnych. Jedna z par przylecia艂a ze Szwecji tym samym samolotem co Angela. Starzy przyjaciele. Angela wygl膮da艂a na opanowan膮, kiedy odbiera艂 j膮 z lotniska pod Malag膮.

Na gr贸b pada艂 cie艅 g贸ry. Angela wzi臋艂a go za r臋k臋. Jaki艣 m臋偶czyzna, kt贸rego Winter wcze艣niej nie zauwa偶y艂, za艣piewa艂 psalm po szwedzku, a potem po hiszpa艅sku.

Potem pili kaw臋 w Puerto Banus, bardzo blisko pla偶y.

-    To ulubiona kawiarnia taty - powiedzia艂a matka.

-    Co to za pos膮g? - zapyta艂 Winter i kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 anio艂a. Sta艂 na wysokim cokole, odwr贸cony ku wodzie.

-    Un Canto de la Libertad. 

-    S艂ucham?

-    Ma symbolizowa膰 pie艣艅 o wolno艣ci. - Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 figury. Sta艂a jakie艣 sto metr贸w od nich. - To by艂 ulubiony pomnik taty.

- Winterowi wyda艂o si臋, 偶e lekko si臋 u艣miechn臋艂a.

Poczu艂, 偶e troch臋 mu ul偶y艂o. Nie dopuszcza艂 do siebie pewnych my艣li i mia艂 wra偶enie, 偶e teraz przychodzi mu to nieco 艂atwiej, przynajmniej chwilowo. Mo偶e to ta zapowied藕 u艣miechu u matki mu pomog艂a. Mo偶e potem b臋dzie m贸g艂 my艣le膰 o pewnych rzeczach.

Chcia艂 co艣 pokaza膰 samemu sobie, co艣 zrobi膰. Angela spojrza艂a na niego. Lotta patrzy艂a na morze, 艣ledzi艂a oddalaj膮cy si臋 jacht.

-    Pojedziemy do domu na drinka - zdecydowa艂 Winter. -Tanqueray & Tonic. Ulubiony drink ojca.

16.



W kieszonce na jego piersi zadzwoni艂 telefon. Wydawa艂o mu si臋, 偶e go wy艂膮cza艂. Bertil Ringmar. Starszy komisarz by艂 bardziej przygaszony ni偶 zwykle.

-    Chcia艂em tylko przekaza膰 pozdrowienia... w tym trudnym dniu.

-    Dzi臋kuj臋, Bertilu.

-    My艣limy tutaj o tobie.

-    Dzi臋ki.

-    C贸偶... nie bardzo wiem, co jeszcze m贸g艂bym powiedzie膰.

-    A j ak tam u was poza tym?

-    Spokojniej ni偶 zwykle.

-    Moj a nieobecno艣膰 dzia艂a na 艣wiatek przest臋pczy uspokaj aj 膮co.

-    Ale r贸wnocze艣nie jest troch臋 nudno - doda艂 Ringmar.

-    Mo偶e powinienem znikn膮膰 na d艂u偶ej.

-    M贸wisz powa偶nie?

-    Sk膮d.

-    Kiedy wracasz do Szwecji?

-    Jutro po po艂udniu. Zobaczymy si臋 pojutrze.

-    Trwamy na pozycjach, jak to si臋 m贸wi. W napi臋ciu przygotowujemy si臋 na nadej艣cie nowych czas贸w.

-    Znaczy nie ustajecie w wysi艂kach, innymi s艂owy.

-    Lars wzi膮艂 kilka dni wolnego.

-    Dlaczego?

-    Nie czuje si臋 za dobrze. Nie wiem, co z nim jest. B贸l g艂owy, kt贸ry nie chce min膮膰. I jakie艣 zmartwienie.

-    M贸wi艂 co艣?

-    Nie... ale na pewno co艣 go gryzie. Nie jestem psychologiem, ale widz臋 to wyra藕nie.

-    Rozmawia艂 z kim艣... kto m贸g艂by mu pom贸c?

-    Nie wiem, Eriku. Ale tak my艣l臋, bo przecie偶 wzi膮艂 wolne.

-    Tak.

-    Mo偶e to stres przed nowym tysi膮cleciem. S艂ysza艂em, 偶e r贸偶nie to mo偶e wp艂ywa膰 na ludzi. Czasem powa偶nie.

-    Ach tak.

-    Nie mog臋 powiedzie膰, 偶ebym si臋 jako艣 du偶o nad tym zastanawia艂.

-    Ja te偶 nie.

-    A jak ty si臋 czujesz? - zapyta艂 Bertil.

-    Akurat o tym nie my艣la艂em.

Winter zszed艂 na patio. Palma rosn膮ca w p贸艂nocnej cz臋艣ci ogrodu by艂a tylko czarn膮 sylwetk膮, egzotycznym obrazem, zupe艂nie nierzeczywistym, jakby j膮 wyci臋to z tektury i o艣wietlono elektrycznym 艣wiat艂em.

Kobiety zapali艂y 艣wieczki i cienie trzepota艂y w ogrodzie i na ich twarzach. Matka podnios艂a wzrok, kiedy si臋 zbli偶a艂. Wypi艂a ju偶 dwa T&T, wyra藕nie tego potrzebowa艂a.

Winter usiad艂 i si臋gn膮艂 po swoj膮 szklank臋.

-    Zrobi艂o si臋 za ciep艂e - powiedzia艂a matka.

Spr贸bowa艂 drinka. Mia艂a racj臋.

-    Mog臋 ci zrobi膰 nowe.

-    Nie trzeba.

-    Ale chc臋. I tak powinnam si臋 troch臋 porusza膰.

-    W takim razie poprosz臋.

Wsta艂a i posz艂a do domu z jego szklank膮 w r臋ce. Lotta wypi艂a ju偶 swojego drinka. Angela pi艂a wod臋 mineraln膮, pogr膮偶ona w my艣lach. Matka wr贸ci艂a.

-    Prosz臋 bardzo. Mam nadziej臋, 偶e odpowiednio wytrawny.

-    Dzi臋ki.

Zapali艂 cygaretk臋. Matka zapali艂a papierosa. Spojrza艂 na ni膮 z czu艂o艣ci膮.

Ucieszy艂o go to, ju偶 dawno nie mia艂 dla niej takich uczu膰. Jego matka. Nie ca艂kiem idealna, ciep艂a, domowa mamusia. Shaker i popielniczka zamiast miksera i stolnicy. W garderobie nie mia艂a kwiecistej bawe艂ny. Za to miliony but贸w na obcasie rozrzuconych po pod艂odze. Migreny. Ataki z艂o艣ci. Ale zawsze by艂a mi艂a.

-    W ka偶dym razie musisz koniecznie przyjecha膰 do domu na 艣wi臋ta - powiedzia艂a Lotta, jakby ci膮gn膮c rozmow臋, kt贸ra zosta艂a przerwana.

-    Jeszcze zobacz臋.

-    Po prostu musisz.

-    Albo wy przyjedziecie tutaj. - Roz艂o偶y艂a ramiona. Jedna ze 艣wieczek zgas艂a od podmuchu. - Wszyscy jeste艣cie tu zawsze mile widziani.

- Nie powinna艣 zosta膰 w domu? Masz chyba jutro klas贸wk臋.

-    Ju偶 si臋 przygotowa艂am.

Kiedy?

-    W szkole.

-    Nie chcesz, 偶ebym ci臋 odpyta艂a?

-    Nie trzeba.

-    Mario. Pos艂uchaj. Nie mo偶esz zosta膰 w domu?

-    Musz臋 ju偶 i艣膰. Czekaj膮 na mnie.

-    Kto? Kto na ciebie czeka?

-    Patrik i reszta.

-    Nie mo偶esz poprosi膰, 偶eby oni do ciebie przyszli? - powiedzia艂a Hanne 脰stergaard i natychmiast poczu艂a si臋 jak idiotka. Mo偶e jeszcze ma ich ugo艣ci膰 babk膮 piaskow膮 i sokiem?

-    Oni tu ju偶 byli.

-    Przecie偶 przenie艣li艣my wideo do twojego pokoju. - Zn贸w poczu艂a si臋 jak idiotka.

-    Pa, mamo.

Maria zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Hann臋 s艂ysza艂a jej kroki na schodach i na 艣cie偶ce. 艢nieg le偶a艂 ju偶 tak grub膮 warstw膮, 偶e sz艂o si臋 po nim jak po twardym materacu. Zima w listopadzie. Mog艂a przyj艣膰 ju偶 na dobre, ale tego nikt nie wiedzia艂. R贸wnie dobrze na Bo偶e Narodzenie mog艂o by膰 plus dwana艣cie stopni.

Hanne 脰stergaard wr贸ci艂a do kuchennego sto艂u i gazety, za艂o偶y艂a okulary do czytania. Pr贸bowa艂a maksymalnie przed艂u偶a膰 t臋 chwil臋, zanim b臋dzie musia艂a zasi膮艣膰 do pisania niedzielnego kazania.

Spokojne 艣wi臋ta, pomy艣la艂a. Powinny wyjecha膰, tak daleko, jak si臋 tylko da... dwa tygodnie na Wyspach Kanaryjskich.

W艂a艣ciwie to nale偶a艂oby nie wraca膰, pomy艣la艂a. Dom na po艂udniu. Tylu Szwed贸w osiad艂o za granic膮. Du偶o pracy dla pastora. Wielu szwedzkich kap艂an贸w pracuje na... Costa del Sol. My艣la艂a o Eriku Winterze. Wczoraj kto艣 m贸wi艂 o 艣mierci jego ojca, kiedy by艂a na komendzie.

Us艂ysza艂a tramwaj od strony S:t Sigfrids Plan. Brzmia艂, jakby musia艂 przeorywa膰 艣nieg. Mo偶e w 艣rodku siedzia艂a Maria. Zn贸w pomy艣la艂a o Winterze, o jego ojcu. Jego ojcu. Ojciec Marii zostawi艂 je, kiedy Maria by艂a niemowl臋ciem. Czy w艂a艣nie teraz zbiera艂a tego owoce? Jakim j臋zykiem mam m贸wi膰?, zastanawia艂a si臋. Zbierzesz to, co zasiejesz.

To si臋 zdarzy艂o tylko raz. Mo偶na to uzna膰 za pecha, za wypadek. Nie musi si臋 powt贸rzy膰. Przecie偶 jest nastolatk膮, do diab艂a. To normalne, 偶e w tym wieku traktuje si臋 dom jak potencjalne wi臋zienie.

Tak powinno by膰.

Musz臋 wreszcie napisa膰 to kazanie.

Malaga wygl膮da艂a tak jak przedtem. Nic si臋 nie sta艂o ani z miastem, ani z morzem, od kiedy ostatni raz patrzy艂 na nie z g贸ry.

Samolot skr臋ci艂 w powietrzu i Winter widzia艂 tylko niebo. Brzeg zosta艂 z ty艂u. Stewardesy zacz臋艂y chodzi膰 przej艣ciem ze swoimi w贸zkami, pasa偶erowie zamawiali pierwsze drinki. Angela mia艂a md艂o艣ci. To

normalne, powiedzia艂a. Cho膰 akurat w samolocie wola艂aby nie mie膰.

Pr贸bowa艂 czyta膰, ale nie sz艂o mu za dobrze. Zrezygnowa艂 z alkoholu, pi艂 wod臋 Raml枚sa, tak jak Angela. Kanapki nie tkn膮艂.

Na p贸艂nocy weszli w stref臋 niskiego ci艣nienia, samolot zadr偶a艂 kilka razy.

-    Pomog艂o - powiedzia艂a Angela. - Md艂o艣ci mi przesz艂y.

-    No widzisz.

-    Widz臋 brzeg.

-    Jaki?

-    To chyba Dania, tak mi si臋 wydaje.

P贸艂 godziny p贸藕niej zapi臋li pasy i samolot zacz膮艂 opada膰. Winter widzia艂 miasto mi臋dzy chmurami, potem przebili si臋 na drug膮 stron臋. Domy by艂y szare, ale ziemia bia艂a.

Na Landvetter warstwa 艣niegu przy pasach mog艂a mie膰 dziesi臋膰 centymetr贸w, mo偶e wi臋cej.

Kiedy wyszli z budynku i skierowali si臋 na parking, pachnia艂o jak w obcym kraju. Winter czu艂 ch艂贸d przenikaj膮cy przez cienki p艂aszcz. Doko艂a by艂o mn贸stwo ludzi, ale mniej, ni偶 widywa艂 ostatnio. Zawsze tak by艂o, kiedy wraca艂. Du偶o r贸偶nych odg艂os贸w, ale ciszej ni偶 podczas podr贸偶y.

W samochodzie nie rozmawiali du偶o. W windzie Angela chcia艂a co艣 powiedzie膰, ale si臋 rozmy艣li艂a.

-    W sobot臋 przewozimy ostatnie twoje rzeczy, tak? - zapyta艂 Winter.

17.



Patrik zaczeka艂, a偶 p艂ug odgarnie troch臋 艣niegu. A偶 tyle go chyba nie by艂o? Zn贸w im si臋 dosta艂o. Gminie. Kiedy tylko w Goteborgu pada艂 艣nieg, s艂u偶by komunalne zawsze zbiera艂y ci臋gi, 偶e nie wysy艂aj膮 w por臋 p艂ug贸w. Teraz wyjechali na ulice i od艣nie偶ali, cho膰 wcale nie napada艂o tak du偶o. Patrik spojrza艂 na zegarek, potem naci膮gn膮艂 r臋kaw na zmarzni臋t膮 d艂o艅. R臋kawice zosta艂y w domu, bardzo si臋 przydawa艂y, le偶膮c na p贸艂ce, ha, ha.

Wyj膮艂 z walkmana Becka i w艂o偶y艂 The Boy With The Arab Strap. Potem przeszed艂 przez Aschebergsgatan, a muzyka zmy艂a wszystkie odg艂osy miasta. To by艂o cudowne. Czasem targa艂 ze sob膮 wi臋cej kaset ni偶 gazet, ale tak chcia艂, bo lubi艂 cz臋sto zmienia膰 muzyk臋. Wtedy czas szybciej zlatywa艂. Odg艂osy miasta zmienia艂y si臋 w co艣 innego. Nie by艂o ich znowu tak du偶o. Pierwsze tramwaje. Kilka taks贸wek p臋dz膮cych na z艂amanie karku. Pijani faceci i ich kobiety wydzieraj膮cy si臋 za taks贸wkami, zw艂aszcza po pi膮tkowym lub sobotnim wieczorze.

I odg艂osy takie jak teraz: p艂ug 艣nie偶ny skrobi膮cy lemieszem asfalt z nieprzyjemnym zgrzytem. Jego wibracje wstrz膮sa艂y asfaltem i dociera艂y do niego, przebiega艂y po nogach i wy偶ej.

Wyj膮艂 kaset臋 The Boy i wsun膮艂 Gomeza. Muzyka by艂a jego 偶yciem. Wyprzedza艂 innych o ca艂e tysi膮clecie. By艂 do przodu. Ludzie s艂uchali Pettera. Nawet jego znajomi. Albo dawni znajomi. Kiedy艣 zaprzyja藕nieni kolesie. Czu艂, 偶e na my艣l o Petterze si臋 krzywi. Petter go prowokowa艂. Ogl膮da艂 kiedy艣 jaki艣 dumy quiz z nim w roli g艂贸wnej, wyst臋powa艂y te偶 jakie艣 dwie laski, Maria to ogl膮da艂a. Widzia艂, 偶e jej si臋 podoba.

Poszed艂 wtedy do swojego pokoju i zapoda艂 sobie Walking into Clarks dale, na ful. To by艂 czad. O milenium naprz贸d. Page i Plant, wkr贸tce sze艣膰dziesi臋cioletni, nadal zostawiali wszystkich daleko w tyle, ale inni tego nie rozumieli i 艣miali si臋, kiedy ich puszcza艂. Z Morrisseyem by艂o prawie tak samo, mo偶e troch臋 lepiej. Albo niewiele lepiej.

Kod do drzwi nie zadzia艂a艂, jak zwykle. Musia艂 go wklepa膰 dwa razy. Na klatce pachnia艂o st臋chlizn膮, by艂 ju偶 zm臋czony. Zosta艂o mu jeszcze tyle schod贸w do pokonania, zanim poroznosi wszystkie gazety. W艂a艣nie tutaj zawsze nachodzi艂a go ta my艣l. By艂 na trzecim pi臋trze. I w艂a艣nie tutaj czasami si臋 zatrzymywa艂 w ostatnich dniach i zastanawia艂 si臋 nad tym. Wy艂膮czy艂 walkmana i wyj膮艂 s艂uchawki z uszu.

To by艂o kilka dni temu, w艂a艣nie mia艂 wsun膮膰 gazet臋. Przypomnia艂 sobie tamt膮 chwil臋, znowu. Kilka gazet stan臋艂o na sztorc i blokowa艂o klap臋. Musia艂 mocno pcha膰 i wtedy us艂ysza艂 ze 艣rodka muzyk臋. By艂a pi膮ta rano, jak teraz. W 艣rodku nie pali艂o si臋 艣wiat艂o, ale wyra藕nie s艂ysza艂 muzyk臋. Kto s艂ucha trashu o pi膮tej nad ranem?! Death metal, co nie? Albo black. Kto艣 tam siedzia艂 i s艂ucha艂 metalu, ale nie czyta艂 gazet i nie otwiera艂 list贸w.

Na drzwiach by艂o napisane Valker. Tylko tyle. Nie by艂 w stanie wcisn膮膰 do 艣rodka kolejnej gazety. Przykucn膮艂, spojrza艂 w czer艅 po drugiej stronie i us艂ysza艂 muzyk臋, jak zwykle. By艂o tam co艣 jeszcze... nie da艂o si臋 nie zauwa偶y膰, unikn膮膰. Zapach, gorszy ni偶... sam nie wiedzia艂, gorszy ni偶... nic nie przychodzi艂o mu do g艂owy, ale czu艂 ten zapach i pami臋ta艂 go od kilku dni, i to nie tylko rano. Przychodzi艂 kilka razy, 偶eby sprawdzi膰, musia艂 przychodzi膰, kurcz臋, lepiej si臋 przyzna膰, 偶e by艂 ciekawy. Maria by艂a tu z nim wczoraj.

- Czujesz?

-    Tak, fuj.

-    Co to jest?

-    Nie wiem.

-    Wiesz, co ja my艣l臋, 偶e to mo偶e by膰?

-    Chyba tak.

-    Co?

-    Kto艣... le偶y tam w 艣rodku.

-    W艂a艣nie.

-    Kto艣 umar艂.

-    To mo偶liwe.

-    A j ednak dalej s艂ucha... tego tutaj.

-    C贸偶... mo偶e to w艂a艣nie jest cz臋艣膰 tego. S艂uchanie takiej muzyki. Nie bez powodu nazywaj膮 j膮 death metal.

-    Ha, ha.

-    Chyba leci na funkcji repeat. Czy tam autorewers. Zawsze jest w艂膮czone.

-    呕e te偶 s膮siedzi jeszcze nie dostali od tego sza艂u.

-    Tu s膮 grube 艣ciany, sufity i pod艂ogi. Co zrobimy?

-    Nie wiem. Czy to naprawd臋 muzyka?

-    Tak.

-    Czy takie co艣 mo偶na nazwa膰 muzyk膮? Przecie偶 to jest... jaki艣 koszmar.

-    Zdziwi艂aby艣 si臋, ile ludzi w naszym mie艣cie s艂ucha takiego g贸wna.

-    Jak ci z tego mieszkania. Co to w og贸le jest? Ty przecie偶 wiesz wszystko. Nawet o muzyce, kt贸rej nie znosisz.

-    Nie jestem pewien. Du偶o tego podobnie brzmi. To mo偶e by... Jaki艣 m臋偶czyzna przeszed艂 obok, wi臋c odsun臋li si臋 od drzwi. Nie

wiedzia艂 o niczym, spojrza艂 na nich przez rami臋. Patrik zacz膮艂 schodzi膰 na d贸艂, Maria ruszy艂a za nim.

-    By艂e艣 tu ju偶 kilka razy, prawda? - zapyta艂a. - To znaczy zauwa偶y艂e艣 to. Powiniene艣 to zg艂osi膰. My艣l臋, 偶e musisz to zrobi膰.

Sta艂 przed tymi drzwiami i my艣la艂 o tym, co powiedzia艂a. Musia艂 po艂o偶y膰 gazet臋 na wycieraczce, tak jak wczoraj. Tak nie powinno by膰.

Pomy艣la艂 o tym znowu. Teraz mia艂 wra偶enie, 偶e od贸r jest silniejszy ni偶 przedtem, teraz to sobie u艣wiadomi艂. Tak jakby si臋 rozchodzi艂 wsz臋dzie razem z muzyk膮, kt贸ra dudni艂a przez grube mury. Dziwne, 偶e s膮siedzi jeszcze nie wyskoczyli z krzykiem.

Po艂o偶y艂 gazet臋, a potem poroznosi艂 reszt臋 gazet. Na ko艅cu sprawdzi艂 na dole, przy bramie, czy na tablicy nie ma nazwiska dozorcy.

Wyszed艂 na ulic臋. Wci膮偶 tak samo ciemno, ale wi臋cej przechodni贸w i tramwaj贸w. By艂 sp贸藕niony, ale to nic dziwnego. Odechcia艂o mu si臋 s艂uchania muzyki. Nie wyj膮艂 walkmana z kieszeni. Poszed艂 w stron臋 Vasaplatsen. Wszed艂 do bramy, przy kt贸rej stali kiedy艣 z Mari膮. Mieszka艂a tam dziewczyna tego gliny. Czyli on te偶 tam mieszka艂. Czy ten, kto roznosi tu co tydzie艅 gazety, nie powinien tego wiedzie膰? Powiedzia艂 to Marii, w艂a艣ciwie przypomnia艂 jej.

To by艂 taki sam du偶y czarny dom jak tamten. Takie samo echo, zgrzyt, kiedy winda rusza艂a do g贸ry.

Rozmowa zosta艂a prze艂膮czona do centrali komisariatu Lorensberg, potem dalej do dy偶urnego asystenta, kt贸ry przyjmowa艂 zg艂oszenia, na ko艅cu do szefa. Szef wys艂ucha艂, zada艂 kilka pyta艅 i zanotowa艂 najwa偶niejsze informacje.

By艂 pi膮tkowy wiecz贸r. Za p贸艂 godziny wybije 贸sma i komisariat zostanie zamkni臋ty dla interesant贸w.

Oficer dy偶urny popatrzy艂 na swoj膮 list臋 i wyszed艂 do asystenta. By艂 zaj臋ty rozmow膮 z jak膮艣 kobiet膮, kt贸ra wesz艂a z ulicy. Oficer czeka艂. Kobieta wysz艂a, z formularzem w r臋ce. Widzia艂 j膮 tutaj ju偶 wcze艣niej. Przed budynkiem czeka艂 pies, przywi膮zany do nie wiadomo czego. Rozszczeka艂 si臋 rado艣nie, kiedy kobieta otworzy艂a drzwi. Oficer zwr贸ci艂 si臋 do m艂odszego kolegi.

- Z艂ap Moreliusa, kiedy wr贸ci z treningu. Bartrama zreszt膮 te偶. Przy艣lij ich do mnie, natychmiast.

Kwadrans p贸藕niej obaj siedzieli w radiowozie na Aschebergsgatan. Dozorca czeka艂 w bramie. Starszy, szpakowaty. Ostatni rok pracy, a tu co艣 takiego.

-    To trzecie pi臋tro - powiedzia艂. - Niestety winda jest zepsuta. Wezwa艂em ju偶 konser...

-    Czy to pan z艂o偶y艂 zawiadomienie? - przerwa艂 mu Morelius.

-    No tak. Ja. No przecie偶.

-    Co pan chce przez to powiedzie膰?

-    My艣la艂em ju偶 o tym przedtem... wydawa艂o mi si臋 to dziwne... no i potem zadzwoni艂em i zg艂osi艂em to. - Oddycha艂 z wysi艂kiem. - W ka偶dym razie to tutaj.

-    Ach tak. - Morelius zobaczy艂 gazety na pod艂odze. Jedna wystawa艂a ze szczeliny w drzwiach. - Pr贸bowa艂 pan dzwoni膰?

-    Tak... nawet kilka razy w ci膮gu ostatnich kilku dni. - Machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 drzwi. - Tylko 偶e nikt nie otwiera.

-    Kto tu mieszka? - Morelius spojrza艂 na tabliczk臋 z nazwiskiem. -Valker. Czy to jeden cz艂owiek? Singiel?

-    To para... tak mi si臋 przynajmniej wydaje. Przecie偶 nigdy nie wiadomo... Ale widywa艂em dwoje ludzi. M臋偶czyzn臋 i kobiet臋.

Morelius zadzwoni艂 i us艂ysza艂, jak sygna艂 dzwonka odbija si臋 echem za drzwiami. Nacisn膮艂 dzwonek jeszcze raz, ale nikt nie otworzy艂. Spojrza艂 na Bartrama, ale Bartram si臋 nie odzywa艂. Schyli艂 si臋 i podni贸s艂 klap臋.

-    O偶e偶 kurwa.

-    Te偶 to czu艂em - stwierdzi艂 dozorca.

-    Co to jest? - zapyta艂 Bartram.

-    Sam si臋 przekonaj - powiedzia艂 Morelius i zrobi艂 mu miejsce.

-    Powiedz po prostu, co to jest - poprosi艂 Bartram.

-    Tego si臋 nie da opisa膰 - odpar艂 Morelius i zn贸w spojrza艂 na dozorc臋.

-    Ja nie wiem - powiedzia艂 tamten.

-    S艂ycha膰 jakie艣 d藕wi臋ki. Co to takiego?

-    Te偶 nie wiem, co to mo偶e by膰. Ale s艂ycha膰 to ju偶 od d艂u偶szego czasu.

-    D艂u偶szego?

-    Najwidoczniej. Przynajmniej tak twierdzi roznosiciel gazet. I ja te偶 to s艂ysza艂em, kiedy tu by艂em i si臋... zastanawia艂em. Ale cz艂owiek nie chce si臋 wtr膮ca膰.

-    Niech pan otworzy drzwi - powiedzia艂 Morelius.

-    Nie powinni艣my zaczeka膰? - zapyta艂 Bartram.

-    Na co? - Morelius ponagli艂 spojrzeniem dozorc臋. - Niech pan otwiera.

Morelius patrzy艂 na drzwi. Nic nie czu艂. To mog艂y by膰 ka偶de drzwi. Jacy艣 ludzie. Na klatce schodowej 艣wieci艂o ostre 艣wiat艂o. Nie niepokoi艂o go to.

Dozorca przegl膮da艂 p臋k kluczy. Wreszcie wybra艂 jeden, wsun膮艂 go do dziurki i przekr臋ci艂.

Winter rozgni贸t艂 sardele na g艂adk膮 mas臋, doprawi艂 oliw膮 z oliwek i czosnkiem. Nagle przez bas Charliego Haydena przedar艂 si臋 dzwonek telefonu.

-    Ja odbior臋 - powiedzia艂a Angela. W艂a艣nie sz艂a z 艂azienki.

Wesz艂a do kuchni.

-    Do ciebie. Od艂o偶臋 w przedpokoju.

Winter podni贸s艂 s艂uchawk臋 telefonu stoj膮cego na kuchennym blacie.

Przed domem sta艂y dwa samochody. Winter zobaczy艂 je od razu, kiedy tylko wyszed艂 z bramy. Sto metr贸w dalej.

Kr贸tki spacerek do pracy. Kr贸tki spacer na miejsce zbrodni. Mo偶na by艂o mie膰 mieszane uczucia. Potar艂 podbr贸dek r臋k膮. Pachnia艂a jeszcze czosnkiem i sardelami. Poczu艂 si臋 tak, jakby zbrodnia wprowadzi艂a si臋 do jego dzielnicy, do jego mieszkania.

Na dole przy schodach sta艂 jaki艣 m艂ody policjant, nie zna艂 go. Kiedy wchodzi艂 w bram臋, us艂ysza艂 hamuj膮ce na ulicy samochody i pomy艣la艂, 偶e wkr贸tce w mieszkaniu zjawi si臋 du偶o ludzi. Przed domem te偶.

Witaj w domu, komisarzu.

Ruszy艂 schodami na g贸r臋.

-    Cze艣膰, Winter.

-    Och, to ty, Bartram? Dawno si臋 nie widzieli艣my.

-    Dostali艣my cynk.

-    Kto to jest? - Winter wskaza艂 na starszego m臋偶czyzn臋 opieraj膮cego si臋 o 艣cian臋.

-    Dozorca.

-    Nie wygl膮da za dobrze. Dopilnuj, 偶eby go zawie藕li na komend臋, potem z nim porozmawiam.

-    Okej.

-    Kto jest w 艣rodku?

-    Simon. Simon Morelius. My jeste艣my... pierwsi. I teraz ty.

Winter podszed艂 do drzwi. Musia艂 zrobi膰 wielki krok nad stosem

gazet i list贸w. Przedpok贸j by艂 ciemny, pod艂u偶ny, w艂a艣ciwie podobny do jego przedpokoju. Nigdzie nie pali艂o si臋 elektryczne 艣wiat艂o. Wiedzia艂, 偶e ci dwaj maj膮 wystarczaj膮co du偶o do艣wiadczenia, 偶eby nie zostawia膰 艣lad贸w na 艣cianach i kontaktach.

Od贸r by艂 straszny, ale spr贸bowa艂 si臋 na to przygotowa膰, i pomog艂o. Wdycha艂 go przez kilka sekund, potem wyci膮gn膮艂 z kieszeni chusteczk臋 i zas艂oni艂 nos i usta.

W ca艂ym mieszkaniu dudni艂a muzyka. Nie umia艂 powiedzie膰, sk膮d dochodzi艂a. Nie by艂a nastawiona zbyt g艂o艣no, ale s艂ycha膰 by艂o wyra藕nie.

To by艂o co艣 z innego 艣wiata. Nigdy czego艣 takiego nie s艂ysza艂. 呕y艂em pod kloszem, pomy艣la艂.

W艣ciekle m艂贸c膮ce gitary bas, b臋bny... Skojarzy艂o mu si臋 to z betoniark膮. Nagle: g艂os, wr臋cz nieludzki, piskliwy, wysoki dyszkant. 呕adnych zrozumia艂ych s艂贸w. Perkusista najwyra藕niej mia艂 atak epilepsji.

Sta艂 chwil臋 bez ruchu, nas艂uchiwa艂, by stwierdzi膰, 偶e muzyka musi dochodzi膰 z pokoju na wprost. Drzwi w drugim ko艅cu przedpokoju by艂y otwarte. Przez wielkie okna wpada艂o 艣wiat艂o z ulicy. W drzwiach wida膰 by艂o posta膰, odcina艂a si臋 od ja艣niejszego t艂a pokoju. Sta艂a bez ruchu, zastyg艂a. Winter widzia艂 zarys sylwetki policjanta, mundur, bro艅. Zdawa艂 si臋 go nie s艂ysze膰, cho膰 powinien, mimo muzyki.

Od dawna nie widzia艂 Simona. By艂 m艂odszy od niego, ale nie tak du偶o.

Muzyka ucich艂a i Winter podszed艂 bli偶ej. Ciemna sylwetka si臋 poruszy艂a i zn贸w odwr贸ci艂a w stron臋 pokoju, nic nie m贸wi膮c. Muzyka odezwa艂a si臋 znowu, nagle jeszcze g艂o艣niej, ostrzej. Jakby kto艣 j膮 podkr臋ca艂, kiedy Winter podchodzi艂 bli偶ej. Gdy znalaz艂 si臋 przy drzwiach, ciemna posta膰 si臋 usun臋艂a, zmieniaj膮c si臋 w m臋偶czyzn臋 w mundurze. Winter skin膮艂 g艂ow膮. Czu艂 od贸r nawet przez chusteczk臋, wkroczy艂 do pokoju.

Wokalista ju偶 nie piszcza艂. Teraz wrzeszcza艂 tak g艂o艣no, jak tylko potrafi艂. Wie偶a stereo sta艂a po lewej, jarzy艂a si臋 czerwonymi i 偶贸艂tymi lampkami. Obok niej sta艂a sofa, a na niej siedzia艂o dwoje ludzi. Oboje wygl膮dali, jakby nie mieli na sobie ubra艅. Cia艂a majaczy艂y jasno w 艣wietle wpadaj膮cym przez okno, w smugach jasno艣ci i cienia, i czego艣 jeszcze, czego艣, czego Winter dok艂adnie nie widzia艂.

Twarze mieli zwr贸cone w stron臋 drzwi, do policjanta, kt贸ry sta艂 i si臋 im przygl膮da艂. Winter nagle si臋 zawstydzi艂. To by艂o jak przelotny atak md艂o艣ci.

Zawsze by艂o tak samo. Zadawa艂 gwa艂t ludziom, kiedy byli najbardziej bezbronni.

Podszed艂 krok bli偶ej. Ich szyje otacza艂y ciemne kr臋gi, jak drut kolczasty. Podszed艂 jeszcze bli偶ej, spojrza艂 w ich twarze i nagle md艂o艣ci sta艂y si臋 czym艣 bardziej konkretnym ni偶 chwilowe doznanie. Zawr贸ci艂 do drzwi.

- Jest te偶 napis na 艣cianie - powiedzia艂 policjant i wskaza艂 w prawo, w przeciwleg艂y koniec pokoju.

18.



Pok贸j szybko wype艂nia艂 si臋 lud藕mi. Winter dziesi臋膰 minut siedzia艂 sam, u siebie, i przygl膮da艂 si臋, jak za oknem pada 艣nieg. Kto艣 zostawi艂 mu w pokoju kwiaty, bez bilecika. Kiedy wsta艂, 偶eby p贸j艣膰 na zebranie, us艂ysza艂 pukanie do drzwi i wszed艂 Ringmar. By艂 w domu, po tabletki penicyliny na zapalenie gard艂a. Nie wygl膮da艂 dobrze, kiedy tam przyszed艂. Popatrzy艂 na ofiary, a potem zani贸s艂 si臋 kaszlem i wycofa艂 do przedpokoju.

-    Powiniene艣 le偶e膰 w 艂贸偶ku - powiedzia艂 Winter.

-    Tak.

-    Masz gor膮czk臋?

-    Tak.

-    Jed藕 do domu.

-    Po spotkaniu?

-    Nie mo偶esz nas wszystkich zarazi膰, Bertilu. Po prostu nie chc臋, 偶eby艣 tu by艂.

-    Eriku...

-    Je艣li ju偶 musisz pracowa膰, to we藕 ze sob膮 zdj臋cia i ca艂膮 reszt臋 i my艣l nad tym w 艂贸偶ku, o ile z tak膮 infekcj膮 mo偶na my艣le膰.

-    Tak, tak. - Ringmar zrobi艂 kilka krok贸w w g艂膮b pokoju. - To by艂 niez艂y powr贸t do domu. - Spojrza艂 na Wintera, kt贸ry wyszed艂 zza biurka. - Co za pieprzona sprawa.

Poszli na zebranie. Winter prowadzi艂. Stre艣ci艂 wszystko, co wiedzieli. Zdj臋cia przechodzi艂y z r膮k do r膮k.

Nie opali艂 si臋 za bardzo, pomy艣la艂a Aneta Djanali. Nie po to pojecha艂 do Hiszpanii.

Fredrik Haiders s艂ucha艂 Wintera. Patrzy艂 na zdj臋cia, kt贸re trzyma艂 w r臋kach. Jak my z tym wyjdziemy do ludzi? Co im powiemy?

-    Jak przedstawimy t臋 spraw臋? - zapyta艂, podnosz膮c do g贸ry jedno ze zdj臋膰. - Ile chcemy... zdradzi膰?

-    Ale o czym? - zapyta艂a Sara Helander. Siedzia艂a dwa krzes艂a za Haldersem.

-    Co si臋 z nimi sta艂o - wyja艣ni艂 Halders. - Ile mo偶emy powiedzie膰

o tym, jak wygl膮daj膮.

-    Mamy do czynienia z par膮 zamordowan膮 we w艂asnym mieszkaniu. To wszystko, co b臋dziemy m贸wi膰 - powiedzia艂 Winter. -Nie ma powodu zdradza膰 wi臋cej na tym etapie.

-    Czy kiedykolwiek s膮 powody? - zapyta艂a Aneta Djanali, ale Winter zostawi艂 to pytanie bez odpowiedzi.

-    Christian i Louise Valker - powiedzia艂 g艂o艣no. - Byli ma艂偶e艅stwem od czterech lat. On mia艂 czterdzie艣ci dwa, ona trzydzie艣ci siedem lat. Nie mieli dzieci. Christian Valker pracowa艂 jako sprzedawca w bran偶y komputerowej... hardware... a Louise Valker dorywczo jako fryzjerka. - Spojrza艂 na swoje papiery. - Mieszkali na Aschebergsgatan od dw贸ch i p贸艂 roku, umowa wynajmu, wysoki czynsz. - Mo偶e nawet wpadali艣my na siebie na Vasaplatsen, pomy艣la艂. W spo偶ywczaku Bog枚 Livs, na ulicy, mo偶e w gara偶u. Gara偶 zajmowa艂 setki metr贸w kwadratowych pod domami. Musimy sprawdzi膰, czy mieli miejsce w gara偶u. - Przedtem mieszkali w Lunden, w dwupokojowym mieszkaniu wynajmowanym z drugiej r臋ki. Wcze艣niej Christian mieszka艂 sam, w K氓lltorp. Louise przyjecha艂a do G贸teborga siedemna艣cie lat temu, z Kungsbacki. Zacz臋艂a pracowa膰 w salonie damskim przy M枚lndalsv盲gen. Mieszka艂a wtedy w Rannebergen, sama. 呕adne z nich nie zawiera艂o wcze艣niej zwi膮zk贸w ma艂偶e艅skich. Nie byli te偶 karani. Przynajmniej nie u nas w kraju. Wys艂ali艣my zapytanie do Interpolu. Nie wiadomo o 偶adnych krewnych w Goteborgu. Christian Valker pochodzi z V盲ster氓s, Louise z Kungsbacki.

-    Przyjecha艂a tu szuka膰 szcz臋艣cia - mrukn膮艂 Halders do Anety Djana艂i, kt贸ra siedzia艂a obok niego.

-    Cicho, Fredriku - upomnia艂a go.

Winter da艂 znak asystentowi ustawiaj膮cemu projektor. W sali zgas艂o 艣wiat艂o. By艂o wystarczaj膮co ciemno, 偶eby nie musieli zasuwa膰 zas艂on.

-    Sami widzicie obra偶enia. Tutaj i tam. Tu. Mogli umrze膰 od kt贸regokolwiek ciosu. Zadano je z ogromn膮 si艂膮.

-    Z臋bate ostrze - rzuci艂 Halders.

-    Nie jestem ca艂kiem przekonany - odpar艂 Ringmar schrypni臋tym g艂osem.

-    Musia艂 pi艂owa膰 - stwierdzi艂 Halders. - Z piekieln膮 si艂膮.

Sara Helander zamkn臋艂a na chwil臋 oczy. Jeszcze nigdy nie widzia艂a czego艣 takiego. S艂ysza艂a za sob膮 jakie艣 odg艂osy, rozpoznawa艂a je. Nagle kto艣 si臋 zerwa艂 i wybieg艂 z sali.

Winter poprosi艂 asystenta, 偶eby wy艂膮czy艂 projektor i zapali艂 艣wiat艂o. W sz贸stym rz臋dzie trzeba by艂o przesun膮膰 kilka krzese艂, w miejscu, gdzie m艂ody policjant zwymiotowa艂. Z przodu jeszcze nie by艂o nic czu膰.

Ringmar sta艂 z boku i patrzy艂 na wy艣wietlane cia艂a. Pomy艣la艂 o kim艣, kto si臋 zakrada do kina porno i gapi si臋, nie mo偶e si臋 powstrzyma膰. Jak od natr臋ctw. Cia艂a w ruchu. Tylko 偶e tutaj by艂o gorzej. Tych cia艂 nic nie chroni艂o. By艂y wydane na pastw臋 wszystkich. Ogl膮danie ich by艂o czym艣 obscenicznym.

Morderca wiedzia艂, 偶e b臋dziemy tu siedzie膰 i ogl膮da膰 jego dzie艂o na zdj臋ciach, pomy艣la艂, kiedy wo艅 wymiocin dotar艂a do jego k膮ta. Winter podszed艂 bli偶ej, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w stron臋 cia艂, ale Ringmarowi si臋 wydawa艂o, 偶e si臋 waha. My艣li tak samo jak ja. On te偶 na pewno si臋 wstydzi.

Winter powiedzia艂 co艣, czego Ringmar nie dos艂ysza艂. Jakby uszy mia艂 zakorkowane woskowin膮, jakby jego stan si臋 pogorszy艂 od chwili, kiedy tu kilka godzin temu przyszed艂. Zn贸w zrobi艂o si臋 ciemno, potem zapalono g贸rne 艣wiat艂o.

-    A to by艂o s艂ycha膰, kiedy weszli艣my do pokoju - powiedzia艂 Winter i wcisn膮艂 klawisz magnetofonu. W sali zabrzmia艂a muzyka, g艂o艣niej, ni偶 si臋 spodziewa艂, wi臋c troch臋 musia艂 przyciszy膰. Mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e zn贸w zrobi艂o si臋 g艂o艣niej, kiedy kto艣 zacz膮艂 艣piewa膰. 艢piewa膰?, pomy艣la艂 Winter. To dla mnie co艣 nowego.

Policjanci s艂uchali, spogl膮daj膮c po sobie. Kto艣 si臋 lekko u艣miechn膮艂, kto艣 na chwil臋 zas艂oni艂 uszy Winter nie zauwa偶y艂, 偶eby ktokolwiek zrobi艂 min臋 艣wiadcz膮c膮 o tym, 偶e to rozpozna艂, nawet nikt z m艂odszych nie podni贸s艂 r臋ki. Wcisn膮艂 stop.

-    Ja pierdol臋 - powiedzia艂 Halders.

-    Mieli to w艂膮czone? - zapyta艂a Aneta Djanali.

-    Tak. Jak twierdzi dozorca, muzyka dobiega艂a z mieszkania przez kilka dni.

-    W艂a艣nie ta? - zapyta艂 rejestrator M枚llerstr枚m.

-    Twierdzi, 偶e nie jest znawc膮 - odpowiedzia艂 Winter sarkastycznie. - Ale mniej wi臋cej tak to brzmia艂o.

-    A c贸偶 to takiego, do jasnej anielki? - zapyta艂 Halders.

-    Nie wiem - odpar艂 Winter. - Dlatego pu艣ci艂em wam t臋... muzyk臋. Czy kto艣 to kojarzy?

Nikt nie odpowiedzia艂. Po kilku sekundach Winter zobaczy艂 czyj膮艣 r臋k臋 w g贸rze. Jeden z m艂odszych. Setter. Johan Setter.

-    Johan?

-    Ehm... chcesz wiedzie膰, co to za zesp贸艂? To znaczy jak si臋 nazywa zesp贸艂, kt贸ry to gra?

-    Chc臋 po prostu wiedzie膰, co to jest. Je艣li kto艣 mo偶e poda膰 nazw臋 zespo艂u, bingo. Aleja si臋 na tym... kompletnie nie znam.

-    To musi by膰 jaki艣 trash metal - stwierdzi艂 Setter. - Nie do ko艅ca moja bajka, ale to na pewno metal. Nawet death metal, tak bym powiedzia艂. Albo black metal.

-    Death metal? - zapyta艂 Winter i spojrza艂 na Settera, kt贸ry nie wygl膮da艂 na szczeg贸lnie pewnego. - Death metal? Metal 艣mierci?

Nagle kto艣 zachichota艂.

-    Cholernie adekwatna nazwa - powiedzia艂 Halders.

-    Co to takiego, na lito艣膰 bosk膮, death metal? - zapyta艂 Ringmar.

-    W艂a艣nie s艂ysza艂e艣 - wyja艣ni艂 Halders. - Nie藕le buja.

-    Zamknij si臋, Fredriku - mrukn臋艂a Aneta Djanali.

-    To do艣膰 popularne - t艂umaczy艂 dalej Setter. - Uhm... bardziej, ni偶 mo偶na przypuszcza膰.

-    Popularne gdzie? - zapyta艂 Halders. - W艣r贸d socjaldemokrat贸w? W艣r贸d libera艂贸w?

-    W艣r贸d ma艂偶e艅stwa Valker贸w? - zapyta艂 M枚llerstr枚m.

-    Nie wiemy tego - powiedzia艂 Winter, spogl膮daj膮c na Haldersa. -Nie zd膮偶yli艣my jeszcze przejrze膰 p艂yt w mieszkaniu.

-    To nie by艂a p艂yta? - zapyta艂a Sara Helander.

-    Nie, nieopisana kaseta magnetofonowa. BASF. CE II Chrome Extra. Dziewi臋膰dziesi膮t minut.

-    Odciski palc贸w?

-    Technicy si臋 tym zajmuj膮. Przegrali艣my to, s艂uchacie innej kasety.

-    Mieli du偶o kaset? - zapyta艂 Halders.

-    Najprawdopodobniej ani jednej - odpar艂 Winter. - W ka偶dym razie 偶adnej nie znale藕li艣my.

-    Gdzie Bergenhem? - zapyta艂 Halders. - Lasse s艂ucha r贸偶nych por膮banych rzeczy.

-    Na zwolnieniu.

-    Po艣lijcie mu to dziadostwo do domu, niech sobie pos艂ucha.

-    W艂a艣nie - zgodzi艂 si臋 Ringmar.

-    Wi臋c to mo偶e by膰 jaki艣 komunikat - powiedzia艂a Aneta Djanali. -Wiadomo艣膰 dla nas. Czy mo偶e za bardzo si臋 rozp臋dzi艂am?

-    To mo偶liwe - stwierdzi艂 Winter. - Przynajmniej... morderca zostawi艂 to w艂膮czone. Lecia艂o na autorewersie.

-    Jak d艂ugo? - zapyta艂 kt贸ry艣 z m艂odszych.

-    Sk膮d, u diab艂a, mamy wiedzie膰? - zapyta艂 Halders. - Gdyby艣my to wszystko wiedzieli, zagadka by艂aby prawie rozwi膮zana.

-    Wi臋c to t臋 muzyk臋 s艂ysza艂 dozorca? - upewni艂a si臋 Sara Helander.

Tego nie wiemy - odpar艂 Winter. - Ale wiem, co masz na my艣li. Je艣li sobie przypomni, kiedy mniej wi臋cej us艂ysza艂 to po raz pierwszy, mo偶e co艣 nam to da.

-    Od jak dawna nie 偶yj膮? - zapyta艂a Aneta Djanali. - Mamy wyniki obdukcji?

-    Mo偶e od czternastu dni - powiedzia艂 Winter. - Mo偶e troch臋 kr贸cej.

-    O w mord臋 - rzuci艂 Halders.

-    Czy ta艣ma wytrzyma tak d艂ugo? - spyta艂 M枚llerstr枚m. - Mo偶e si臋 kr臋ci膰 w t臋 i z powrotem czterna艣cie dni?

-    Widocznie mo偶e - potwierdzi艂 Winter.

-    To si臋 nazywa autorewers - wyja艣ni艂 Halders, patrz膮c na M枚llerstr枚ma. - Ta艣ma si臋 odwraca, kiedy si臋 przewinie do ko艅ca, i jest odtwarzana od nowa. I tak to leci w ko艂o, p贸ki nie zabraknie pr膮du. Albo ta艣ma si臋 nie urwie.

-    Ale j est te偶 inne wyt艂umaczenie.

Ringmar skin膮艂 g艂ow膮, sta艂 przy Winterze.

-    Jakie? - zapyta艂 Setter.

-    呕e ten kto艣 zakrad艂 si臋 z powrotem tydzie艅 albo co艣 ko艂o tego po morderstwie i pu艣ci艂 muzyk臋 dla poprawy nastroju - wyja艣ni艂 Halders.

Zn贸w kto艣 zachichota艂.

-    No to co zamierzamy z tym zrobi膰? - zapyta艂a Sara Helander.

-    Pad艂a propozycja, 偶eby da膰 t臋 kaset臋 do przes艂uchania Bergenhemowi. Ja te偶 uwa偶am, 偶e to dobry pomys艂 - powiedzia艂 Winter. - Ale musimy sprawdzi膰 wszystkie miejsca, gdzie mog膮 nam pom贸c. Sklepy muzyczne z nowymi i u偶ywanymi p艂ytami. Zespo艂y, kt贸re graj膮 w mie艣cie. Je艣li to takie popularne, to kto艣 musi to rozpozna膰. Wytw贸rnie p艂ytowe. Zapytajcie krytyk贸w muzycznych od rocka z czasopism, z radia albo telewizji. - Rozejrza艂 si臋 po sali. - Johan, to b臋dzie zadanie dla ciebie. Dostaniesz kogo艣 do pomocy. We藕 t臋 kaset臋 i jed藕 do Larsa do domu. Potem zobaczymy, co dalej.

Setter kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Jest jeszcze jedna rzecz - ci膮gn膮艂 Winter. Zn贸w da艂 znak asystentowi. Na ekranie zaja艣nia艂o nowe zdj臋cie. Przedstawia艂o 艣cian臋 w pokoju, w kt贸rym siedzieli zamordowani. Co艣 napisano na 艣cianie. Wszyscy mogli to odczyta膰, litery mia艂y oko艂o p贸艂 metra wysoko艣ci, pokrywa艂y znaczn膮 cz臋艣膰 艣ciany:                                   

SPECIAL_IMAGE-Pictures/20000010000005E1000002CE09004245.svm-REPLACE_ME -    To by艂o tam napisane, kiedy weszli艣cie do mieszkania - zapyta艂a Aneta Djanali. -    Tak - potwierdzi艂 Winter. - Sprawdzimy, jak d艂ugo by艂o na 艣cianie.

-    Pewnie tak d艂ugo, jak tamci siedzieli na sofie - stwierdzi艂 Halders.

Winter nie odpowiedzia艂.

-    Komunikat - powiedzia艂a Aneta Djanali. - Co do tego chyba nie ma w膮tpliwo艣ci.

-    Czy to czerwona farba? - zapyta艂 Halders.

-    Nie - odpar艂 Winter.

- WALL - powt贸rzy艂 Ringmar. - 艢ciana. Czy morderca chcia艂 nam powiedzie膰, 偶e namalowa艂 co艣 na 艣cianie?

-    Je艣li to morderca - odpar艂 Winter. - Ale to nie jest jedno s艂owo. Sam nie wiem, co to ma znaczy膰. Ko艂o wok贸艂 W. O co mo偶e chodzi膰? Przerwa mi臋dzy W i ALL.

-    All - powiedzia艂 Ringmar. - Wszyscy. To mo偶e oznacza膰 wszystkich. Wzi膮艂 wszystkich.

-    Wszystkich dwoje?

-    Wszystkich, kt贸rzy przyj d膮 potem.

-    Daj spok贸j, Bertilu. Id藕 lepiej do domu i si臋 po艂贸偶.

-    Czy wszyscy maj膮 i艣膰 na chorobowe? Ali? 

-    Lars wraca jutro.

-    Rozmawia艂e艣 z nim?

-    P贸艂 godziny temu.

-    Setter by艂 ju偶 z kaset膮?

-    Tak. To nie jego para kaloszy. Tak powiedzia艂.

-    Okej. Wi臋c mamy jeszcze jeden komunikat, razem z kaset膮. On chce nam co艣 powiedzie膰.

-    Chce zosta膰 uj臋ty? - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Winter.

-    Albo pobawi膰 si臋 z nami?

-    Zaj臋艂o mu troch臋 czasu napisa... zrobienie tego wszystkiego. Zdobywanie... farby. Musia艂 chyba chodzi膰 tam i z powrotem.

-    U偶ywa艂 p臋dzla.

-    No tak.

-    Czy偶by mia艂 ze sob膮 p臋dzel?

-    On? Ci膮gle m贸wisz 鈥瀘n鈥.

-    A my艣lisz, 偶e to mog艂a by膰 ona?

-    Nie.

-    Nale偶y zada膰 pytanie, czy mia艂 ze sob膮 p臋dzel.

-    To jedno z pyta艅 - odpar艂 Winter. - A kolejne brzmi, gdzie si臋 ten p臋dzel podzia艂.

-    Nienawidz臋 takich spraw - stwierdzi艂 Ringmar. - Zagadek.

-    Czy nie tym w艂a艣nie zawsze si臋 zajmujemy?

-    Zagadki w zagadkach. Nienawidz臋 tego. Obra偶a mnie to. Wkurza mnie to. Wkurzam si臋 tak, 偶e a偶 czuj臋, jak mi przechodzi infekcja.

Winter by艂 w mieszkaniu przy Aschebergsgatan. Sam. Wr贸ci艂. Wci膮偶 ten zapach. Obrazy, kt贸re pami臋ta艂 z rana, te, kt贸re widzia艂 najpierw tu, a potem na zdj臋ciach. Widzia艂em ich live, pomy艣la艂. Widzia艂em 艣mier膰 live i s艂ysza艂em soundtrack. Co mi przysz艂o do g艂owy? Soundtrack?

Sofa by艂a teraz pusta, ca艂a w plamach. Mia艂 wra偶enie, jakby ryk z kasety nadal tu rozbrzmiewa艂. Tekst na 艣cianie jarzy艂 si臋 we wpadaj膮cym przez okno 艣wietle. Kiedy przechodzi艂 przez ulic臋, chmury si臋 rozdzieli艂y i teraz do 艣rodka wpada艂o silniejsze 艣wiat艂o, chwiejne litery wygl膮da艂y solidniej, mocniej. Spojrza艂 na ko艂o otaczaj膮ce pierwsz膮 liter臋. Co to mia艂o oznacza膰?

Jak mo偶na interpretowa膰 stopnie szale艅stwa?

Czy to takie proste?

A mo偶e to chore dzie艂o zdrowego cz艂owieka?

Wcze艣niej tylko raz widzia艂em co艣, co mog艂o si臋 z tym r贸wna膰. Mia艂em nadziej臋, 偶e nie b臋d臋 musia艂 do tego wraca膰.

Widzia艂 przed sob膮 ch艂opc贸w, samotnych na swoich krzes艂ach. Czy to by艂o trzy lata temu?

Ale teraz to teraz. 艢wiat toczy si臋 dalej.

Kto艣 spu艣ci艂 wod臋, gdzie艣 w budynku. Rozpozna艂 ten szum w rurach. Budynek by艂 taki sam jak ten, w kt贸rym mieszka艂. Te same kamienie. Kamienny dom wybudowany w innych czasach. R贸wnie dobrze m贸g艂 si臋 znajdowa膰 w swoim mieszkaniu. Nagle pomy艣la艂 o Angeli.

Angela i jej brzuch, kt贸ry teraz sta艂 si臋 tak偶e jego cz臋艣ci膮. Przecie偶 tak by艂o.

Mieszkanie mia艂o rozk艂ad dok艂adnie taki sam jak jego w艂asne. Nie pomy艣la艂 o tym, kiedy wszed艂 tu wczoraj wczesnym wieczorem, koncentrowa艂 na czym艣 innym. Ale teraz to zobaczy艂. Wej艣cia do pokoi z przedpokoju i kuchni, du偶y salon, w kt贸rym w艂a艣nie sta艂, za 艣cian膮 sypialnia, jeszcze jeden pok贸j. 艁azienka i osobna ubikacja.

Ekipa techniczna jeszcze bada艂a wszystko, ale on chcia艂 tu poby膰 chwil臋 sam. Id藕cie na kaw臋, ch艂opaki, zr贸bcie sobie p贸艂 godziny przerwy.

Wsz臋dzie le偶a艂y ubrania. Zaczyna艂o si臋 w kuchni, ko艅czy艂o na sofie. Kiedy to rozbieranie si臋 zacz臋艂o? W kuchni? Dlaczego? A mo偶e ubrania zosta艂y tu u艂o偶one potem? To si臋 musi da膰 sprawdzi膰. Czy jest

w tym jaka艣 metoda?

Czy偶by to by艂 kolejny pieprzony komunikat? Jeszcze jedna zagadka? Pomy艣la艂 o Ringmarze, kt贸ry cudownie, b艂yskawicznie ozdrawia艂.

Ca艂a krew w salonie. 呕adnych 艣lad贸w w przedpokoju, w kuchni te偶 nie. Wygl膮da艂o to tak, jakby w zw艂okach nie mog艂o zosta膰 ju偶 ani kropli. Christian i Louise Valker. Ona mia艂a przynajmniej zamkni臋te oczy.

Siedzieli w kuchni. Winter nie wiedzia艂, ale by艂 pewien, 偶e wino, kt贸rego zaschni臋t膮 resztk臋 widzia艂 w kieliszkach i odrobin臋 na dnie butelki, otwarto wtedy. Kojarzy艂 etykiet臋, widzia艂 j膮 na przeszklonych p贸艂kach w monopolowym na Avenyn. Jedna z ta艅szych hiszpa艅skich marek.

19.



Angela wr贸ci艂a p贸藕no, wesz艂a do ciemnego mieszkania. Zapali艂a lamp臋 w przedpokoju, zdj臋艂a p艂aszcz i buty. Z salonu dobiega艂a muzyka. Gitary. Mocny wokal, prawie jak nawo艂ywanie.

-    Halo?

Nie us艂ysza艂a odpowiedzi, wi臋c zawo艂a艂a jeszcze raz.

-    Jestem tutaj.

Wesz艂a do salonu i zobaczy艂a Wintera w sk贸rzanym fotelu przy oknie. Pok贸j by艂 pogr膮偶ony w p贸艂mroku. Widzia艂a tylko jego zarys.

-    Siedzisz po ciemku.

-    Przyjemnie czasem tak posiedzie膰.

Gitary nabra艂y tempa, energii. 艢piew przeszed艂 w krzyk.

-    My艣lisz o... swoim ojcu?

-    Tak. Mi臋dzy innymi.

-    Muzyka pomaga?

-    Nie wiem. Mo偶e. Kupi艂em t臋 p艂yt臋 w jakim艣 sklepie w Marbelli.

-    Jest... niesamowita. - Ws艂ucha艂a si臋 w 艣piew, kt贸ry w tej chwili zag艂usza艂 nawet akustyczne gitary. - Flamenco ma w sobie tyle b贸lu.

-    B贸l i rozpacz. Romero. Nazywa si臋 Rafael Romero. To starzec.

-    S艂ycha膰, 偶e mia艂 bogate 偶ycie.

Winter wsta艂, przeszed艂 przez pok贸j i obj膮艂 j膮. Pog艂adzi艂 po twarzy, poca艂owa艂 w koniuszek nosa i w usta.

-    Jak by艂o?

-    Md艂o艣ci powoli przechodz膮. Najgorzej by艂o na pocz膮tku.

-    To dobrze.

-    Poza tym zwyk艂a bieganina od pacjenta do pacjenta, z sali do sali. Przepraszam, kiedy przychodz臋 do pacjenta sp贸藕niona, ale chyba jestem jedyn膮, kt贸ra to robi. - Pog艂adzi艂a go po ramieniu. - A u ciebie? Jak w pracy?

-    Mamy podw贸jne morderstwo - powiedzia艂 i podszed艂 do odtwarzacza, 偶eby 艣ciszy膰. - Ale nie pytaj mnie o szczeg贸艂y

-    Nawet mi to nie przesz艂o przez my艣l.

Zadzwoni艂 telefon, na stoliku obok fotela. Winter odruchowo spojrza艂 na zegarek. Kwadrans po jedenastej. Zrobi艂 dwa kroki i odebra艂.

-    Winter. - Nikt nie odpowiedzia艂. - Halo? - S艂ysza艂 szum na linii. Da艂 Angeli znak, 偶eby wy艂膮czy艂a muzyk臋. - Halo? Kto tam? - S艂ysza艂 dalekie g艂osy, rozchodzi艂y si臋 gdzie艣 w przestrzeni. Wydawa艂o mu si臋, 偶e rozr贸偶nia hiszpa艅skie s艂owa. Nagle w s艂uchawce trzasn臋艂o i zabrzmia艂 ci膮g艂y sygna艂. Trzyma艂 j膮 w d艂oni. Popatrzy艂 na ni膮, a potem od艂o偶y艂 na wide艂ki.

-    Kto to by艂?

-    Nikt - odpar艂 Winter. - Nikt, kto chcia艂by co艣 powiedzie膰. -Popatrzy艂 na ni膮; wci膮偶 sta艂a przy sprz臋cie stereo. - Czy nie m贸wi艂a艣 niedawno, 偶e kto艣 dzwoni艂 i nic nie m贸wi艂?

-    Dzwoni艂 znowu?

Winter roz艂o偶y艂 r臋ce w pytaj膮cym ge艣cie.

-    To on - powiedzia艂a. - Co to, do cholery, ma znaczy膰?

-    Usi膮d藕 - poprosi艂 i przysun膮艂 do okna drugi fotel. Zapali艂 lamp臋 na biurku. Od razu lepiej. - Siadaj tu, Angelo.

-    Cz艂owiek zaczyna si臋 ba膰 - powiedzia艂a, siadaj膮c. - Nie mo偶na go jako艣 zlokalizowa膰?

-    To nie jest takie 艂atwe, jak si臋 niekt贸rym wydaje. Ale w dziewi臋ciu przypadkach na dziesi臋膰 to kto艣, kto wybra艂 z艂y numer i jest zbyt nie艣mia艂y, 偶eby si臋 przyzna膰. Albo jest w szoku, kiedy s艂yszy obcy glos. Potem szok mija i odk艂ada s艂uchawk臋.

-    Wi臋c jeste艣 przyzwyczajony do takich rozm贸w?

-    Zdarza si臋 od czasu do czasu.

-    I chcesz mi wm贸wi膰, 偶e to nie ma nic wsp贸lnego z... twoj膮 prac膮?

-    Co masz na my艣li?

-    Przecie偶 stykasz si臋 z B贸g wie jakimi typami. Mo偶e kto艣 chce ci臋 nastraszy膰. Zem艣ci膰 si臋.

-    Chyba troch臋 przesadzasz.

-    A czy to mo偶na wykluczy膰?

-    Nie wiem, Angelo. Mo偶e kilka razy kto艣 dzwoni艂, ale nie wiem, bo si臋 nie przedstawi艂.

Spojrza艂a na niego z pow膮tpiewaniem.

-    Kiedy si臋 nad tym zastanawiam, dochodz臋 czasem do wniosku, 偶e przeprowadzenie si臋 tutaj by艂o pomy艂k膮 - powiedzia艂a.

-    Zn贸w przesadzasz. Wydaje mi si臋, 偶e ka偶demu si臋 zdarzaj膮 takie g艂uche telefony.

-    Mnie nie. To nie ja przywlok艂am tu za sob膮 Mr Creepa, je艣li to chcesz powiedzie膰.

-    Mr Creep? 

-    Ten w telefonie.

-    Nie, nie.

-    W jakim nawiedzonym domu ty mieszkasz, Eriku? - Pomy艣la艂a o s膮siadach, widzia艂a przed sob膮 klatk臋 schodow膮. Okropne 艣wiat艂o, kiedy si臋 wychodzi z windy. Dzisiaj przez sekund臋 chcia艂a si臋 podkra艣膰 pod drzwi pani Malmer i popods艂uchiwa膰. Prawie si臋 u艣miechn臋艂a do tej my艣li. Czy to przez ci膮偶臋? - Anonimowe rozmowy. Nocne msze pani Malmer. - Teraz u艣miech rozja艣ni艂 jej twarz. Erik to zauwa偶y艂. Poczu艂a si臋 g艂upio, jak histeryczka. Pomy艂ka. Nie ma si臋 czym przejmowa膰. A jednak.

Winter nadal siedzia艂 w fotelu. Doln膮 cz臋艣膰 jego twarzy o艣wietla艂a lampa stoj膮ca na biurku. Na podbr贸dku cie艅 zarostu, pojawi艂 si臋 w ci膮gu dnia. Nie przebra艂 si臋, kiedy wr贸ci艂 do domu, ale zdj膮艂 marynark臋 i krawat. Koszul臋 marki Harvey & Hudson mia艂 rozpi臋t膮 pod szyj膮, dyskretne paski rozmywa艂y si臋 w mroku.

Poczu艂a jaki艣... smutek na my艣l o nim, o jego 偶yciu. Wiedzia艂a, 偶e zmaga si臋 ze wspomnieniami, z trudn膮 relacj膮 z ojcem. Pr贸bowa艂 sobie z tym radzi膰, nic o tym nie m贸wi膮c, ale to nie by艂 dobry spos贸b. Powinien z kim艣 porozmawia膰, chocia偶 kilka razy. Widzia艂a, 偶e podbr贸dek opad艂 mu troch臋 ni偶ej, jakby zasn膮艂 tam, w fotelu, kiedy muzyka umilk艂a.

Jest przecie偶 inteligentny, rozumie to. Ale od rozumienia do zrobienia d艂uga droga. Cofn膮膰 si臋 we wspomnieniach. Przemilczanie nic nie pomo偶e. Albo rzucanie si臋 prosto w now膮... straszn膮 spraw臋 do rozwi膮zania. Na chwil臋 to mo偶e przynie艣膰 jak膮艣 pociech臋, ale tylko na chwil臋.

-    Widz臋, 偶e mi si臋 przygl膮dasz - powiedzia艂 i podni贸s艂 brod臋. Teraz ca艂膮 twarz mia艂 ukryt膮 w cieniu.

-    My艣la艂am, 偶e 艣pisz.

-    Odpoczywam. Kiedy odpoczn臋, b臋d臋 gotowy na kolejne osiemna艣cie godzin pracy

-    Ale w takim razie musisz co艣 zje艣膰.

-    Jest 艣rodek nocy.

-    Nocn膮 przek膮sk臋. Jad艂e艣 co艣 w og贸le wieczorem?

-    Kaw臋. Bu艂k臋 z serem.

-    Mog臋 ci zrobi膰 zapiekan膮 kanapk臋 po parysku, z szynk膮 zamiast mielonego mi臋sa.

-    Kanapka paryska! Czy to jeszcze istnieje? Czy to s艂owo jest jeszcze w s艂ownikach? Nie jad艂em tego ze trzydzie艣ci lat.

-    No to najwy偶szy czas. To jedna z moich nocnych specjalno艣ci.

-    Wi臋c s膮 jeszcze rzeczy, kt贸rych o tobie nie wiem, Angelo. -Podni贸s艂 si臋 z fotela, przyczo艂ga艂 do niej i po艂o偶y艂 g艂ow臋 na jej kolanach. G艂aska艂a go po g艂owie, cho膰 jej palce ze艣lizgiwa艂y si臋 z kr贸tko obci臋tych w艂os贸w - Mroczne nocne tajemnice - ci膮gn膮艂 Winter. - Tak. Tak! Postanowi艂em spr贸bowa膰 tego... tej paryskiej kanapki.

Zjad艂, a potem stara艂 si臋 nie my艣le膰 o ojcu i o ostatnich dobach w Marbelli. Prawie mu si臋 uda艂o, ale zobaczy艂 Alici臋, mign臋艂a mu na p贸艂 sekundy. Stolik w Altamirano, jej zdumienie, mo偶e nawet rado艣膰, kiedy stan膮艂 obok tamtego wieczoru, a jej przyjaci贸艂ka od razu za艂atwi艂a wolne krzes艂o, 偶eby m贸g艂 usi膮艣膰. Przynie艣li jedzenie. Musieli czeka膰. Za d艂ugo, powiedzia艂a Alicia i spojrza艂a na niego, jakby mia艂 odpowiedzie膰 na jakie艣 pytanie, kt贸rego nie zada艂a. Pi艂 wino i czarne 偶eliwne balkony po drugiej stronie placyku nagle si臋 zbli偶y艂y, jakby bugenwille je przenios艂y Czu艂, 偶e pot wyst臋puje mu na czo艂o.

-    Co powiesz?

Angela patrzy艂a na niego, skinieniem wskaza艂a na jego talerz.

-    Fantastyczne - rzuci艂 i odkroi艂 kawa艂ek chleba z jajkiem i szynk膮.

-    Prawda?

-    A r贸wnocze艣nie takie proste.

-    W艂a艣nie. Tak jak m贸wisz. Fantastyczne.

-    I jak szybko. Jest niewiele po p贸艂nocy - powiedzia艂 i rzuci艂 okiem na zegarek. W艂a艣nie wtedy zadzwoni艂 telefon.

Patrik i Maria patrzyli przez okno kawiarni na bia艂膮 ulic臋. To nie jest normalne, 偶eby 艣nieg le偶a艂 w centrum, kiedy w og贸le cokolwiek spad艂o z nieba. Patrik tylko czeka艂, a偶 jacy艣 debile zaczn膮 wywiesza膰 艣wi膮teczne dekoracje na ulicach i w oknach. Merry Christmas w listopadzie. Po co w og贸le czeka膰? Mo偶na obchodzi膰 Wigili臋 dwudziestego czwartego listopada. Why not? Santa Claus is coming to town. 

-    呕e te偶 co艣 takiego zdarzy艂o si臋 praktycznie za rogiem -powiedzia艂a Maria i napi艂a si臋 czekolady. Jej papieros dymi艂 w popielniczce.

W ca艂ej kawiarni w popielniczkach dymi艂o oko艂o trzydziestu milion贸w papieros贸w i kiedy wychodzili, Patrik czu艂 ten zapach w ubraniu i w 艣rodku m贸zgu. Nie lubi艂 tego. Nie musia艂 pali膰 dlatego, 偶e wszyscy to robi膮.

-    Kawa艂ek dalej - poprawi艂. - Ale w sumie to prawie za rogiem.

-    Itoty to odkry艂e艣.

-    Dozorca te偶 co艣 zauwa偶y艂.

-    To dlaczego nic nie zrobi艂? - zapyta艂a i zaci膮gn臋艂a si臋 papierosem. - Dlaczego wcze艣niej nigdzie tego nie zg艂osi艂?

-    Sk膮d mog臋 wiedzie膰? Ale on jest stary. A starzy to cykory

Za艣mia艂a si臋, od艂o偶y艂a papierosa i zn贸w upi艂a 艂yk czekolady. Ale

kombinacja. Gdyby pi艂a espresso, jeszcze by rozumia艂, ale papieros z czekolad膮? Sam pi艂 espresso. Podw贸jne. Smakowa艂o ohydnie. W dodatku w fili偶ance by艂o tego bardzo ma艂o.

-    Jak my艣lisz, co zobaczyli, kiedy tam weszli? - zapyta艂a.

-    Nie mam poj臋cia.

-    To musia艂o by膰 co艣 strasznego.

-    Martwe ma艂偶e艅stwo - powiedzia艂. - Jest tylko jedna gorsza rzecz.

-    Co takiego?

-    呕ywe ma艂偶e艅stwo.

U艣miechn臋艂a si臋, ale zauwa偶y艂a, 偶e jego usta pozosta艂y powa偶ne. Mo偶e to nie by艂 偶art. Wiedzia艂a, jak wygl膮da艂o jego 偶ycie i jak jest teraz. Wyci膮gn臋艂a d艂o艅, 偶eby dotkn膮膰 jego r臋ki, ale trafi艂a na swoj膮 d艂o艅 z papierosem i oparzy艂a si臋.

-    Aj!

-    Tak si臋 ko艅czy, kiedy si臋 cz艂owiek bawi w to g贸wno.

Pog艂adzi艂a palec, dmucha艂a na niego.

-    Piecze.

-    Czas z tym sko艅czy膰.

-    Nawet jeszcze dobrze nie zacz臋艂am.

-    Wyobra偶am sobie, 偶e zobaczyli co艣 jeszcze gorszego ni偶 u Wesa Cravena - powiedzia艂 Patrik.

-    Co takiego?

-    Halloween. My艣l臋, 偶e tam w 艣rodku by艂o co艣 w rodzaju Halloween.

Co masz na my艣li.

-    Ma艅ka, pos艂uchaj... Przynajmniej raz zajrza艂em do gazet. Cz艂owiek czuje si臋 jakby osobi艣cie zainteresowany spraw膮. My艣li, 偶e policja powie troch臋 o tym, co tam znale藕li. Co si臋 sta艂o. Rozumiesz, Ma艅ka?

-    Nie.

-    Ale nie by艂o nic. Nie napisali, co si臋 sta艂o. Jak to si臋 rozegra艂o ani nic takiego. To mi si臋 wydaje podejrzane.

-    Bez przesady. Przecie偶 nigdy nie pisz膮 wszystkiego o takich sprawach.

-    Czytasz regularnie gazety?

-    Czytam program telewizyjny. Aveny.

-    Rozumiesz, o czym ja w og贸le m贸wi臋?

-    Chcesz powiedzie膰, 偶e oni... milcz膮, bo to by艂o jako艣 szczeg贸lnie straszne, to, co si臋 tam sta艂o?

-    Tak. To moja interpretacja. Im mniej pisz膮, tym gorzej by艂o. -Wypi艂 ostatnie krople zimnego espresso i skrzywi艂 si臋. - The less the more. 

-    Mocne.

-    Co?

-    To, co powiedzia艂e艣. Less is more. Mniej znaczy wi臋cej.

-    Jest jeszcze jedna rzecz.

-    Tak?

-    Chyba wiem, co to za metal lecia艂 tam w 艣rodku.

20.



Byli trzy samochody dalej, kiedy Morelius zobaczy艂, 偶e volvo przeje偶d偶a na czerwonym. Brudna przednia szyba, inaczej by do tego nie dosz艂o. Ludzie powinni lepiej dba膰 o samochody.

-    Dopadniemy go pod mostem - stwierdzi艂 Bartram.

Wyprzedzili samochody stoj膮ce na 艣wiat艂ach i dogonili volvo na

stacji Shella. Kierowca czeka艂, kiedy zbli偶ali si臋 do auta, z obu stron. By艂 sam, opu艣ci艂 brudn膮 szyb臋, kiedy Morelius by艂 blisko. To by艂 m臋偶czyzna w jego wieku.

-    Czy mog臋 zobaczy膰 pa艅skie prawo jazdy? - spyta艂 Morelius. M臋偶czyzna wyj膮艂 portfel z wewn臋trznej kieszeni kurtki i spo艣r贸d

mn贸stwa plastikowych kart wyci膮gn膮艂 prawo jazdy. Mia艂 na sobie grub膮 bluz臋 z ko艂nierzykiem polo i cienk膮 kurtk臋. Okulary i rzadkie, zaczesane do ty艂u w艂osy. Sprawia艂 wra偶enie zdenerwowanego, ale to nie powinno dziwi膰 w tej sytuacji. Morelius nie poczu艂 zapachu alkoholu.

-    Troch臋 za bardzo si臋 pan rozp臋dzi艂 przed chwil膮.

-    Tak, wiem.

-    Na czerwonym 艣wietle trzeba si臋 zatrzyma膰.

-    Wiem, wiem. My艣la艂em, 偶e zd膮偶臋 na 偶贸艂tym. - Podni贸s艂 wzrok na Moreliusa. - Zwykle na 偶贸艂tym jeszcze si臋 da.

-    To zale偶y - powiedzia艂 Morelius. - Bardzo si臋 panu 艣pieszy?

-    Jestem sp贸藕niony do przedszkola. Bardzo sp贸藕niony nawet. Ju偶 nawet dzwonili. - Spojrza艂 znowu na Moreliusa, ale nie b艂agalnie. -Nawet dzwonili - powt贸rzy艂.

Morelius mia艂 wra偶enie, 偶e Bartram parskn膮艂, jakby si臋 艣mia艂.

To prawda - zapewnia艂 m臋偶czyzna. - Przedszkole jest we Fr盲ntorp - doda艂, jakby to mia艂o ich przekona膰. - Mog臋 do nich zadzwoni膰 - zaproponowa艂 i skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 kom贸rki przypi臋tej na rzepie nad desk膮 rozdzielcz膮.

-    Nie trzeba - powiedzia艂 Morelius i odda艂 mu prawo jazdy. - Ale na przysz艂o艣膰 niech pan nie je藕dzi na czerwonym.

M臋偶czyzna wzi膮艂 dokument i spojrza艂 na niego, jakby w ka偶dej chwili mog艂a si臋 zamieni膰 w nakaz aresztowania.

-    Ehm... to nic nie b臋dzie?

Nie b臋dzie czego?

-    Mandatu ani punkt贸w, czy co tam si臋 dostaje.

-    A chce pan?

-    No... nie.

-    Niech pan b臋dzie ostro偶ny na przysz艂o艣膰 - powiedzia艂 Morelius i zawr贸ci艂 do radiowozu. Bartram wycofa艂 si臋 ju偶 wcze艣niej i wsiad艂. Morelius us艂ysza艂, jak m臋偶czyzna uruchamia silnik i rusza.

-    Mia艂 szcz臋艣cie, 偶e trafi艂 na gliny, ale nie z drog贸wki - stwierdzi艂 Bartram.

-    Tamci musz膮 my艣le膰 o statystykach. - My musimy my艣le膰 o wszystkim, pomy艣la艂 Morelius. Policja porz膮dkowa to najbardziej wszechstronni funkcjonariusze w policji: narkotyki, ruch uliczny, kradzie偶e, przemoc. Wielozadaniowi. Podw贸jne morderstwa.

-    Cz艂owiek chodzi po mie艣cie i widzi na ulicy skurwiela, kt贸ry obrabowa艂 kobiet臋 i rozwali艂 jej szcz臋k臋, tak 偶e musia艂a by膰 na zwolnieniu trzy lata, a on posiedzia艂 za to ledwie miesi膮c. Czy w takim razie powinni艣my przywali膰 facetowi, kt贸ry si臋 艣pieszy do przedszkola, tysi膮c dwie艣cie koron mandatu?

-    Nie dzisiaj - odpar艂 Morelius.

-    Ja kiedy艣 wypu艣ci艂em sklepowego z艂odziejaszka - powiedzia艂 Bartram.

-    Co?

-    Pozwoli艂em odej艣膰 sklepowemu z艂odziejowi, nie zg艂osi艂em tego -wyja艣ni艂 Bartram. - Ca艂kiem niedawno.

-    Ach tak?

-    Nie mo偶na si臋 zawsze tak nadyma膰. Napawa膰 si臋 w艂adz膮.

Co艣 zaskrzecza艂o w radiu:

-    Jedena艣cie dziesi臋膰, gdzie jeste艣?

-    Jeste艣my na rondzie, na p贸艂noc od Centralnego - odpowiedzia艂 Bartram..

-    Kto艣 zadzwoni艂 z kom贸rki z Kungsportsplatsen. Zatrzymali faceta, kt贸ry zaatakowa艂 kogo艣 no偶em w tramwaju, trzymaj膮 go.

-    Zrozumia艂em - odpar艂 Bartram, a Morelius w艂膮czy艂 syren臋 i koguta i zjecha艂 z ronda na po艂udnie.

-    Czekaj膮 przy wiacie, w kierunku na p贸艂noc. Czy zrozumia艂e艣?

-    Tak, zrozumia艂em - potwierdzi艂 Bartram. Przejechali po torach wzd艂u偶 Brunnsparken i skr臋cili w lewo.

Winter napisa艂: WALL. Pierwsz膮 liter臋 otoczy艂 k贸艂kiem. Czy to ma sens siedzie膰 tutaj nad tym? Zagadki takie jak ta zabieraj膮 czas na inne zagadki, ale ten komunikat go przyci膮ga艂. Mo偶e nadawa艂 mu wi臋ksze znaczenie, ni偶 rzeczywi艣cie mia艂. Tutaj nie ma 偶adnych odpowiedzi, my艣la艂, rozwa偶aj膮c mo偶liwe rozwi膮zania. Jedno s艂owo? A mo偶e morderca chcia艂 tylko powiedzie膰, 偶e to 艣ciana? Czy 艣ciana jest symbolem? Czy to si臋 jako艣 艂膮czy z muzyk膮? Mo偶e 艣ciana jest wa偶nym symbolem w muzyce satanistycznej ? Setter powiedzia艂, 偶e tak膮 muzyk臋 mog膮 gra膰 satani艣ci. Mia艂 now膮 propozycj臋: to black metal. Nie death metal. Black metal. Jeszcze gorzej.

Muzycy niekoniecznie musz膮 by膰 satanistami. Ale ci, kt贸rzy s艂uchaj膮 tej muzyki, wykorzystuj膮 j膮 do takich cel贸w. Przynajmniej niekt贸rzy. Z pewn膮 pomoc膮 zespo艂贸w oczywi艣cie, jak powiedzia艂 Johan.

To nie mog艂a by膰 prawda. Winter nie chcia艂 jeszcze i艣膰 w t臋 stron臋. Jeszcze nie. Valkerowie mieliby siedzie膰 w jakich艣 satanistycznych klimatach? Dowiedz膮 si臋 tego, kiedy przes艂uchaj膮 ich znajomych.

Zn贸w spojrza艂 na to s艂owo. Napisa艂 je jeszcze raz, zakre艣li艂 nowe k贸艂ko. Wszyscy? Zabi艂 wszystkich? Wszyscy maj膮 umrze膰? Nad tym ju偶 si臋 zastanawia艂em. Dlaczego zakre艣li艂 W? Czy mam my艣le膰 o W? Co si臋 zaczyna na W?

Wsta艂 od biurka, podszed艂 do lustra nad umywalk膮, kt贸r膮 kaza艂 zamontowa膰 w swoim pokoju, kiedy latem remontowano pi臋tro wydzia艂u 艣ledczego, mo偶e w ramach przygotowa艅 do nowego tysi膮clecia. Chcieli by膰 jak najlepiej przygotowani na nadchodz膮c膮 now膮 epok臋.

Lekka opalenizna, kt贸r膮 przywi贸z艂 z Costa del Sol, znikn臋艂a, zast膮pi艂 j膮 typowy dla zimy sinawy odcie艅. Zima. Winter. Winter zaczyna si臋 na W Lekko nacisn膮艂 praw膮 d艂oni膮 policzek. Winter. Troch臋 za wcze艣nie na paranoiczne my艣li.

Dochodzenie dopiero si臋 zacz臋艂o, ale nie mia艂 poczucia, 偶e tak jest. Mia艂 wra偶enie, 偶e 艣ledztwo zacz臋艂o si臋 w chwili, kiedy wsiada艂 do samolotu do Malagi. To si臋 zacz臋艂o w艂a艣nie wtedy.

W Double-u. Podw贸jne morderstwo.

Zadzwoni艂 telefon, a on nadal sta艂 przy umywalce. Pomy艣la艂 o g艂uchych telefonach do domu. Wczoraj w nocy odebra艂, jedz膮c kanapk臋 parysk膮, ale po drugiej stronie nie by艂o nikogo. Tym razem nie by艂o nawet oddechu, tylko ci膮g艂y sygna艂 wolnego 艂膮cza. Mo偶e powinien zastrzec numer.

Podszed艂 do biurka i odebra艂.

-    Cze艣膰, tu Lotta. Mo偶e przeszkadzam, ale czy nie mieliby艣cie ochoty przyj艣膰 do nas z Angel膮 jutro wieczorem? Jutro jest pi膮tek.

-    Zapytam j膮.

-    A jak tam u ciebie?

-    No... ja mog臋 przyj艣膰...

-    S艂ysz臋 entuzjazm w twoim g艂osie.

-    Je艣li nie zdarzy si臋 nic wi臋cej... nic nowego.

-    Czyta艂am o tym. Para z Vasastan.

-    Mieszkali tam, w艂a艣nie.

-    To tylko par臋 dom贸w od was.

-    Nie przypominaj mi. A przede wszystkim Angeli.

-    Postaram si臋 tego unika膰. A tak poza tym, mama dzwoni艂a przed chwil膮.

-    Ijak?

-    Wygl膮da na to, 偶e jest silna. Silniejsza, ni偶 si臋 spodziewa艂am, naprawd臋.

-    Co teraz robi?

-    Wygl膮da na to, 偶e bardziej si臋 otworzy艂a. Cz臋艣ciej si臋 spotyka z dawnymi znajomymi stamt膮d.

-    To dobrze.

-    Przyj edzie do nas na 艣wi臋ta.

-    Tak powiedzia艂a?

-    W艂a艣ciwie tak.

-    B臋d臋 musia艂 zrobi膰 zapas tanqueray.

Us艂ysza艂, 偶e siostra zrobi艂a przerw臋. Wiedzia艂, co teraz powie. Sam si臋 zastanawia艂, kiedy powinien co艣 o tym powiedzie膰.

-    Tata 艣ni艂 mi si臋 dzisiaj w nocy - powiedzia艂a. - Wyszed艂 z jakiego艣 lasku. By艂o lato. Takie ostre s艂o艅ce, wiesz chyba.

-    By艂 sam?

-    Nie wiem. Potem si臋 obudzi艂am, tak mi si臋 wydaje. Zreszt膮... by艂 m艂odszy... jak my teraz mniej wi臋cej. Pami臋tam, 偶e pozna艂am to po jego twarzy, naprawd臋. Czy to nie dziwne?

-    Nie wiem. Chyba nie jest dziwne, 偶e ci si臋 艣ni艂. Ja... te偶 o nim my艣l臋. Mnie te偶 si臋 艣ni艂o co艣 podobnego.

Kiedy dotarli na miejsce, szaleniec z no偶em zd膮偶y艂 si臋 ju偶 uspokoi膰. By艂 tak spokojny, 偶e po艂o偶y艂 si臋 na ziemi. Morelius nachyli艂 si臋 nad nim.

-    呕yje?

Morelius podni贸s艂 wzrok na Bartrama.

-    Jest nieprzytomny. Chyba na prochach.

-    Karetka ju偶 jedzie.

-    M贸wi艂em, 偶eby wezwali te偶 pogotowie - powiedzia艂 m艂ody cz艂owiek. Nadal trzyma艂 kom贸rk臋 w d艂oni.

-    A wi臋c to pan to zg艂osi艂? Okej. Co si臋 sta艂o?

-    Wymachiwa艂 no偶em na wszystkie strony i goni艂 za kim艣, kiedy si臋 tu zatrzymali艣my. Siedzia艂em w 艣rodku, wyskoczy艂em za nim i pod艂o偶y艂em mu nog臋.

-    A potem?

-    Pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰, ale kilka os贸b mocno go przytrzymywa艂o.

-    Gdzie n贸偶?

-    Zgubi艂 go. Tam le偶y. - Wskaza艂 na chodnik. Morelius dojrza艂 n贸偶, mi臋dzy chodnikiem a jezdni膮.

-    Czy kto艣 zosta艂 ranny? Podczas jazdy albo tutaj?

-    Nie. Chyba tylko on.

-    Kogo goni艂?

Odsun臋li si臋, kiedy nadeszli sanitariusze z noszami. Szybko zbadali le偶膮cego m臋偶czyzn臋. Nadal by艂 nieprzytomny.

-    Chyba na膰pany - powiedzia艂 Morelius.

Sanitariusze po艂o偶yli nieprzytomnego na noszach i zanie艣li do karetki. Morelius jeszcze raz zada艂 m臋偶czy藕nie z kom贸rk膮 to samo pytanie:

-    Wi臋c goni艂 kogo艣?

-    Nie wiem. Tak wygl膮da艂o, ale on by艂... na膰pany, wi臋c...

-    Nikogo konkretnego pan nie zauwa偶y艂?

-    Chyba nie.

Winter poszed艂 na kaw臋, a potem wr贸ci艂 do swojego gabinetu. Zn贸w pada艂 艣nieg. Grudzie艅 jeszcze si臋 nie zacz膮艂, ale zima ju偶 przysz艂a. Dziesi臋膰 centymetr贸w 艣niegu. Wiedzia艂, 偶e b臋dzie le偶a艂 przez ca艂e nadchodz膮ce 艣wi臋ta. Nowa epoka. Odetchn膮艂 g艂臋boko, wci膮gn膮艂 mocno powietrze, a potem wypu艣ci艂.

Jeszcze nigdy tak nie by艂o. Nie m贸g艂 si臋 skoncentrowa膰, potem mu si臋 to udawa艂o, p贸藕niej zn贸w by艂 rozkojarzony My艣la艂 o ojcu, o Angeli,

o dziecku, o matce, siostrze, o sprawie, o telefonie, kt贸ry dzwoni艂, zn贸w o Angeli. O Alicii.

M枚llerstr枚m przyszed艂 z nowymi zdj臋ciami. Winter chcia艂 obejrze膰 wszystkie. Zrobiono wszelkie mo偶liwe uj臋cia.

Z przodu nie by艂o wida膰 wiele wi臋cej ni偶 kolczasty naszyjnik. To samo z boku. Zar贸wno u niej, jak i u niego.

Z ty艂u mo偶na by艂o co艣 dostrzec, o ile si臋 wiedzia艂o. Jaki艣 element nie ca艂kiem pasuj膮cy do reszty, jakie艣 zak艂贸cenie r贸wnowagi. Trzeba by艂o du偶o si艂y, 偶eby czego艣 takiego dokona膰, powiedzia艂a Pia. By艂a lekarzem s膮dowym, wiedzia艂a, co m贸wi. Nawet ona zblad艂a, kiedy to zobaczy艂a.

I to zachwianie r贸wnowagi.

Nie by艂o odcisk贸w palc贸w, nikogo poza zamordowan膮 par膮. Sprawdzali艣my szczeg贸lnie dok艂adnie wok贸艂 oczu, m贸wi艂 Beier. Zast臋pca szefa wydzia艂u technik kryminalistycznych wygl膮da艂 na wstrz膮艣ni臋tego, on te偶, i zdziwionego. Jakby zostali postawieni przed czym艣, co nie mog艂o by膰 prawdziwe.

Ale pytanie i tak brzmia艂o tak samo jak zawsze: Dlaczego? Dlaczego kto艣 to zrobi艂?

Winter spr贸bowa艂 obejrze膰 zdj臋cia jeszcze raz. Najgorsze by艂o to zrobione uko艣nie, z boku, jej twarz z profilu. Jej cia艂o podparte poduszk膮, wielk膮 i grub膮.

Trzymali si臋 za r臋ce w mocnym 艣miertelnym splocie. Ale dopiero potem, jak powiedzia艂a Pia E:son. Palce zosta艂y splecione po fakcie.

W艂膮czy艂 muzyk臋. Gitary tak wysokie, jak si臋 tylko da艂o. Nies艂ychane tempo. Przede wszystkim perkusja nakr臋caj膮ca przy艣pieszony rytm. Bas, pang-pang-pang-pang. Wokal skrzecza艂 jak upi贸r. Wied藕ma. Czy to by艂y s艂owa?

Nawet kto艣, kto ma wpraw臋, czyli fan takiej muzyki, prawie nigdy nie rozumie s艂贸w.

Johan Setter siedzia艂 naprzeciwko Wintera. Jego sk贸rzana kurtka by艂a r贸wnomiernie powycierana. Marki Bonde艂id, pomy艣la艂 Winter. Setter mia艂 na czole delikatne zmarszczki.

-    Zanios艂em t臋 kaset臋 do Madhouse przy Drotninggatan, ale nie potrafi膮 nam pom贸c. Pos艂uchali, ale nie potrafili powiedzie膰 nic konkretnego.

-    Nic konkretnego? Co to znaczy?

-    To znaczy, 偶e nie mieli bladego poj臋cia. A przecie偶 to najlepszy sklep z muzyk膮 metalow膮 w mie艣cie. No, dziewczyna stamt膮d powiedzia艂a, 偶e to raczej black metal. Raczej black metal ni偶 death metal. Cho膰 r贸偶nica nie jest jaka艣 ogromna. To jeszcze bardziej utrudnia spraw臋, tak powiedzia艂a.

-    A j aka j est r贸偶nica?

-    Je艣li chodzi o muzyk臋, to w black metalu tempo jest szybsze. Wokal bardziej piskliwy. W death metalu 艣piewa si臋 ni偶ej. Jakby z g艂臋bi gard艂a.

-    A je艣li chodzi o inne rzeczy?

-    Co takiego?

-    Powiedzia艂e艣: je艣li chodzi o muzyk臋. O co innego mia艂oby chodzi膰? O teksty?

-    No tak, w black metalu teksty s膮 najwyra藕niej bardziej, hm... mitologiczne. Troch臋 romantyzmu wiking贸w i takich tam bzdur. Troch臋 satanizmu.

-    Satanizmu?

-    Przynajmniej fani czerpi膮 z tego inspiracj臋... cz臋艣ciej ni偶 ci, kt贸rzy s艂uchaj膮 death metalu.

-    Inspiruj膮 si臋 tekstami?

-    Najwidoczniej.

-    Jak, u diab艂a, mo偶na si臋 inspirowa膰 tekstami, kiedy nie da si臋 ich zrozumie膰?

-    Konieczne s膮 broszurki z tekstami - wyja艣ni艂 Setter. - Zawsze s膮 do艂膮czane do p艂yt.

-    Wi臋c to jest bardziej intelektualne, ni偶 na pierwszy rzut oka wygl膮da - stwierdzi艂 Winter.

Setter spojrza艂 na niego. Spodziewa艂 si臋 zobaczy膰 u艣miech, ale nie dostrzeg艂 nic takiego.

-    Wi臋c potrzebujemy do tego broszurki z tekstami - powiedzia艂 Winter i ruchem g艂owy wskaza艂 na kaset臋 le偶膮c膮 przed Setterem. -Wtedy dowiemy si臋 te偶, kto to gra. I 艣piewa. Skrzeczy.

-    My艣la艂em, 偶e to nie b臋dzie szczeg贸lnie skomplikowane -przyzna艂 Setter. - Oni sami byli bardzo zaskoczeni, 偶e nie potrafi膮 tego rozpozna膰. Ale powiedzieli, ci tam, w Madhouse, 偶e wiele z tych zespo艂贸w brzmi podobnie.

-    I nie mogli nawet powiedzie膰, czy to szwedzka, czy zagraniczna grupa?

-    Nawet tego nie. To nie takie 艂atwe.

-    Kto powiedzia艂, 偶e ma by膰 艂atwe? - Winter sam pomy艣la艂, 偶e to zabrzmia艂o, jakby narzeka艂. - Ale ju偶 wyeliminowa艂e艣 kilka mo偶liwo艣ci. - Niez艂e s艂owo. Eliminowa膰. - To nie jest death metal.

-    Kupi艂em gazetki i fanziny, to, co tam mieli - powiedzia艂 Setter i schyli艂 si臋. Wyj膮艂 z torby na rami臋 cienki plik i po艂o偶y艂 go na stole. -Jeszcze nie zd膮偶y艂em ich przejrze膰.

Winter wzi膮艂 do r臋ki kilka cienkich zeszyt贸w. Nekrologium - the 9th book of blasphemy. Przegapi艂 pierwsze osiem numer贸w. Combichrist. Fear. Reinforce. Zatrzyma艂 d艂u偶ej wzrok na nast臋pnym tytule: Amputation Magazine. 

21.



Zdj臋cie le偶a艂o na stole, wzi膮艂 je do r臋ki i obejrza艂. Kto to zrobi艂? Kto m贸g艂 zrobi膰 co艣 takiego? Ten, kto to zrobi艂, niech podniesie r臋k臋. No, r臋ka w g贸r臋!

Podni贸s艂 praw膮 r臋k臋, polaroidowe zdj臋cie trzyma艂 w lewej. Jak to lewor臋czni? Chyba tak si臋 w艂a艣nie robi, prawda? Dlaczego kto艣 mia艂by robi膰 odwrotnie? Trzyma膰 zdj臋cie w prawej r臋ce? Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, co powinien zrobi膰 ze zdj臋ciem. Nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰. Zawsze tak by艂o.

A jednak si臋 zdecydowa艂, prawda?

Opu艣ci艂 praw膮 r臋k臋 i przypi膮艂 zdj臋cie do 艣ciany, szpilk膮 z czarn膮 g艂贸wk膮. Sta艂 tu偶 przy nim i przygl膮da艂 si臋. Oni odwzajemniali jego spojrzenie, ale co艣 tam by艂o nie tak, prawda? Tamten na sofie najwidoczniej chcia艂 kiwn膮膰 g艂ow膮, ale w ostatniej chwili si臋 powstrzyma艂, 偶eby nie pa艣膰 wprz贸d. Ca艂kiem dobrze sobie poradzi艂, zdolna bestia. Ona tak samo. Z-d-o-l-n-a.

Rozp艂aka艂 si臋. Poza tym by艂o zupe艂nie cicho. Cicho. 艢nieg wszystko wycisza艂. P艂aka艂 i s艂ysza艂 w艂asne j臋ki. Wiedzia艂, 偶e jest kto艣, kto s艂ucha, ale ten... szatan jeszcze si臋 nie pokaza艂.

Nie chcia艂, 偶eby by艂o cicho. Podszed艂 do sprz臋tu stereo, wybra艂 p艂yt臋, w艂膮czy艂 j膮 i zacz膮艂 nuci膰 melodi臋, the old home town looks the same, as I step down from the train, pod艣piewywa艂 razem z p艂yt膮, to by艂a muzyka, czu艂, 偶e si臋 jej spodoba, kiedy jej pu艣ci Toma pierwszy raz, ale ona si臋 z niego 艣mia艂a. Nie tak jak p贸藕niej, kiedy by艂a... dla niego taka pod艂a.

Wy艂膮cz to, 艣mia艂a si臋. To mi przypomina o domu. O Bo偶e, ha, ha, ha, przesta艅, bo zaraz umr臋.

Przejrza艂a jego p艂yty i jeszcze bardziej si臋 za艣miewa艂a.

-    Ty tego s艂uchasz? No nie, nie mog臋, zaraz umr臋.

Ha, ha, ha. H-a, h-a, h-a.

Prawie jak wtedy, kiedy to si臋 sta艂o. Powinien to zrozumie膰.

-    Co jest? - zapyta艂 go kiedy艣 ojciec. - Masz jaki艣 problem.

Kiedy zn贸w pojecha艂 do domu, nic nie powiedzia艂, bo nie m贸g艂 nic

wi臋cej powiedzie膰, prawda? Ju偶 nic.

Ca艂y pok贸j roz艣wietla艂o s艂o艅ce, przebi艂o si臋 przez chmury Zdj臋cie rozmy艂o si臋 w jego promieniach, sp艂on臋艂o. Teraz mog臋 o tym zapomnie膰, pomy艣la艂.

Fredrik Halders i Aneta Djanali odwiedzili salon Hair.

-    Uniseks - powiedzia艂 Halders.

M艂odzi m臋偶czy藕ni i m艂ode kobiety obcinali w艂osy m艂odym m臋偶czyznom i m艂odym kobietom. Halders mia艂 to ju偶 za sob膮. Ogl膮da艂 swoj膮 ostrzy偶on膮 g艂ow臋 w mn贸stwie luster. Artysta fryzjer nie mia艂by tu nic do roboty. Uratowa艂 g艂ow臋.

-    Bywasz w takich miejscach? - zapyta艂.

-    Co?

-    Prostujesz sobie afro w takich miejscach?

-    Shut up - rzuci艂a Aneta Djanali z lustra.

Byli dziwn膮 par膮. Nie pierwszy raz przysz艂a jej do g艂owy ta my艣l.

-    Czy mog臋 w czym艣 pom贸c? - zapyta艂a kobieta po trzydziestce. W艂a艣nie wysz艂a z pokoju na lewo i stan臋艂a przy kontuarze z kas膮, przy kt贸rym czekali. By艂a wysoka, mo偶e z metr osiemdziesi膮t, mia艂a na sobie czarn膮 bluzk臋 i czarn膮 sp贸dnic臋. Przedzia艂ek z boku, z pozoru prosta fryzura. Halders czu艂 te wszystkie osza艂amiaj膮ce zapachy, s艂ysza艂 muzyk臋 z komercyjnego radia. Czu艂 si臋 niezr臋cznie i na pewno wszyscy to widzieli. Peda... nie, opanuj si臋, ch艂opie. Jeste艣 z Anet膮. Musisz pokaza膰, 偶e co艣 potrafisz. Olej peda艂贸w.

-    Chcieliby艣my pani zada膰 kilka pyta艅. Chodzi o Louise Valker -powiedzia艂a Aneta i pokaza艂a legitymacj臋. - Jeste艣my z policji kryminalnej.

Kobieta z powa偶n膮 min膮 skin臋艂a g艂ow膮.

-    Czy to pani salon?

-    Tak. Nazywam si臋 Irma Fletcher. - Spojrza艂a na drzwi, kt贸rymi w艂a艣nie wesz艂a. - Mo偶emy przej艣膰 do biura.

Usiedli przy owalnym szklanym stole pokrytym b艂yszcz膮cymi czasopismami. Halders widzia艂 tylko kobiece g艂owy na ok艂adkach. Na chwil臋 zamkn膮艂 oczy, potem skierowa艂 wzrok na 艣cian臋, na czarnobia艂e plakaty reklamowe z kobietami w podartych ubraniach. Wygl膮da艂y, jakby by艂y wysmarowane krwi膮. Jedna le偶a艂a na pod艂odze, oczy mia艂a dziwnie wytrzeszczone. W tle majaczy艂a posta膰 m臋偶czyzny w kapeluszu, d艂ugim p艂aszczu i z karabinem maszynowym w d艂oni. Halders widzia艂 tylko jego zarys, ale pozna艂, 偶e to atrapa uzi.

-    A co to takiego, u diab艂a? - zapyta艂, wskazuj膮c skinieniem 艣cian臋.

-    Co? - W艂a艣cicielka salonu ze zdziwieniem odwr贸ci艂a g艂ow臋.

-    Co to za zdj臋cia? Wykradli艣cie je z wydzia艂u technik kryminalistycznych? Zdj臋cia z miejsca zbrodni?

Kobieta spojrza艂a na 艣cian臋 i oboje zauwa偶yli, 偶e poczerwienia艂a. Ca艂a krew nap艂yn臋艂a jej do twarzy, pomy艣la艂a Aneta Djanali. Zaraz z przegrzania rozleje jej si臋 ca艂y makija偶.

-    O, my艣la艂am, 偶e ju偶 je zdj臋li艣my. Nikt o tym nie pomy艣la艂. Wisia艂y tu jaki艣 czas i... w ko艅cu cz艂owiek zaczyna widzie膰 tylko 艣cian臋. - Twarz wci膮偶 mia艂a purpurow膮. - Ale to bardzo niestosowne.

-    Ale co to jest? - nie poddawa艂 si臋 Halders.

-    Hm... to zdj臋cia mody. - Spojrza艂a na 艣cian臋. - Dostali艣my troch臋 takich rzeczy jesieni膮.

-    Czy to moda na nowe tysi膮clecie? - zapyta艂a Aneta Djanali.

-    Krew na g艂owie - rzuci艂 Halders. - Nowy, wspania艂y 艣wiat.

Irma Fletcher wygl膮da艂a, jakby chcia艂a wzi膮膰 ca艂膮 win臋 na siebie. Nagle wsta艂a, zerwa艂a trzy zdj臋cia, zmi臋艂a je i wrzuci艂a do du偶ego przezroczystego kosza stoj膮cego przy drzwiach. Usiad艂a.

-    Z tego co wiemy Louise Valker pracowa艂a tutaj przez ostatnie dwa miesi膮ce. - Aneta Djanali zajrza艂a do notatnika.

-    Nie. Pracowa艂a raczej... dorywczo, czy raczej... do艂膮cza艂a do nas na chwil臋, kiedy potrzebowali艣my wi臋cej ludzi. Do艣膰 nieregularnie.

-    Czyli to nie by艂o nic sta艂ego.

-    W艂a艣nie to mia艂am na my艣li, m贸wi膮c, 偶e nieregularnie. Ale tak chcia艂a.

-    Chcia艂a tak pracowa膰?

-    Rok temu zaproponowa艂am jej sta艂e zatrudnienie na p贸艂 etatu, ale odm贸wi艂a.

-    Odm贸wi艂a? To chyba rzadko si臋 zdarza?

Irma Fletcher wzruszy艂a ramionami.

-    Nie wyja艣ni艂a, a ja nie pyta艂am.

-    By艂a dobra?

-    Tak... by艂a dobra. Mo偶e nie ca艂kiem otwarta na nowe rzeczy, ale c贸偶, to mog艂o wynika膰 z tego, 偶e nie by艂a ju偶 najm艂odsza. Sama nie wiem, wola艂abym nie spekulowa膰.

-    Spotyka艂a si臋 z innymi fryzjerami st膮d?

-    Nic o tym nie wiem. Mo偶ecie ich zapyta膰, ale nie s膮dz臋.

-    Raczej wola艂a by膰 sama? - zapyta艂 Halders.

-    My tu ci臋偶ko pracujemy i ka偶dy chyba w jakim艣 sensie woli by膰 sam - wyja艣ni艂a Irma Fletcher. - Cz臋艣膰 ma w艂asne fotele. Pracuj膮 na w艂asny rachunek. A potem... potem idzie si臋 do domu, kiedy si臋 sko艅czy.

-    Czy pani cho膰 troch臋 j膮 pozna艂a?

-    Nie, w艂a艣ciwie nie. Kiedy艣 wypi艂y艣my razem kaw臋 w barze po s膮siedzku. To by艂o wtedy, kiedy proponowa艂am jej prac臋. To by艂 chyba jedyny raz.

-    Co pani mo偶e o niej powiedzie膰? Jaka by艂a?

-    Lubi艂a m臋偶czyzn.

-    S艂ucham?

-    Odnios艂am wra偶enie, 偶e by艂a zainteresowana m臋偶czyznami. Taka troch臋 flirciara. Takie rzeczy zauwa偶a si臋 od razu.

- Christian by艂 艣wietnym sprzedawc膮. Co za... tragedia.

Siedzieli w biurze z widokiem na miasto, wszyscy z wyj膮tkiem Haldersa woleli sta膰.

Comee mia艂 swoj膮 open space na dwunastym pi臋trze. Ludzie stali pochyleni nad komputerami. Rozmawiaj膮 ponad g艂owami komputer贸w, pomy艣la艂 Halders. Musz臋 sobie da膰 spok贸j z tymi skojarzeniami.

Szef do spraw zatrudnienia i sprzeda偶y w jednej osobie siedzia艂 przed nimi i raz sprawia艂 wra偶enie powa偶nego, raz zadowolonego. On si臋 zapomina, pomy艣la艂a Aneta Djanali.

By艂o wczesne pi膮tkowe popo艂udnie, wszyscy m臋偶czy藕ni byli ubrani swobodnie, w kraciaste koszule, T-shirty pod tweedowymi marynarkami, koszulki polo. Nieliczne kobiety, kt贸re Halders zauwa偶y艂, wygl膮da艂y jak zwykle. Mo偶e jedna by艂a w d偶insach. Szef sprzeda偶y mia艂 na sobie czarny T-shirt, czarn膮 jednorz臋dow膮 marynark臋, kowbojki, czarne d偶insy.

Casual wear, pomy艣la艂a Aneta Djanali. B臋d臋 musia艂a wyt艂umaczy膰 Fredrikowi. W pi膮tki w biurach obowi膮zuje luz. Poza tym kr贸luj膮 krawaty. M臋偶czy藕ni si臋 bawi膮. Comee prawie jak komik.

-    W jakim sensie 艣wietnym? - zapyta艂 Halders.

-    Wiedzia艂, co robi. Nastawiony na realizacj臋 cel贸w. Mia艂 wyniki.

-    Dlaczego w takim razie go pa艅stwu nie brakowa艂o?

-    S艂ucham?

-    Nie by艂o go dziesi臋膰 dni. I nikomu go nie brakowa艂o?

-    Po pierwsze to nie tak u nas wygl膮da - odpowiedzia艂 m臋偶czyzna i za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋. - Nie kontaktujemy si臋 z pracownikami codziennie. To s膮 ludzie o szczeg贸lnych kompetencjach, pracuj膮 samodzielnie.

Szczeg贸lne kompetencje, my ass, pomy艣la艂 Halders. Jedyna rzecz...

-    A poza tym Christian wzi膮艂 w艂a艣nie tydzie艅 urlopu, mniej wi臋cej w tym czasie. Dowiedzia艂em si臋 o tym dopiero po fakcie.

-    Ale to tylko tydzie艅.

-    Jak m贸wi艂em, pracuj膮 samodzielnie. Mo偶e nie mia艂 偶adnych termin贸w par臋 dni przed czy po urlopie. Nie sprawdza艂em tego. Jeszcze nie. - Potem spojrza艂 na Haldersa, mo偶e nawet z pewn膮 doz膮 arogancji. Halders nie by艂 pewien i wola艂 tego nie sprawdza膰.

-    Zna艂 pan Christiana Valkera? - zapyta艂.

-    S艂ucham?

-    Czy zna艂 go pan poza prac膮? Czy spotykali艣cie si臋 prywatnie?

-    Nie. Czasem jakie艣 piwo z ch艂opakami - odpar艂, patrz膮c na Anet臋. - To znaczy... z zespo艂em.

-    Okej. A poza tym? - rzuci艂 Halders.

-    Co pan ma na my艣li?

-    Co mo偶e pan powiedzie膰 o jego osobowo艣ci? Czy opowiada艂... co艣 o przyjacio艂ach. Albo o 偶onie. O tym jak sp臋dza wolny czas. Cokolwiek, poza prac膮.

-    Tylko to co zwykle.

-    Co takiego? - zapyta艂a Aneta Djanali.

-    Babki.

Pojechali tramwajem numer cztery do Hagen. Angela by艂a zaskoczona, kiedy to zaproponowa艂.

-    Przecie偶 ty nigdy nie je藕dzisz tramwajem.

-    Dzi艣 wieczorem pojad臋.

-    Dlaczego?

Co mia艂 odpowiedzie膰? 呕e chcia艂 zobaczy膰 miasto takim, jakim je widzi wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w? Ech. Nie chcia艂 jecha膰 taks贸wk膮 ani prowadzi膰. Chcia艂 te偶 si臋 troch臋 przej艣膰.

-    Chc臋 si臋 troch臋 przej艣膰. Podejdziemy do Avenyn i tam wsi膮dziemy w tramwaj. Jeste艣 gotowa?

-    Chyba widzisz, 偶e nie jestem - zawo艂a艂a Angela z 艂azienki.

-    Okej. Zaczekam.

Angela przyg艂adzi艂a w艂osy i na艂o偶y艂a b艂yszczyk na usta. Otworzy艂a szeroko oczy i spojrza艂a w lustro. Kiepskie 艣wiat艂o. Mia艂a w nim worki pod oczami. Kiedy si臋 przegl膮da艂a w lustrze w szpitalu, nie widzia艂a ich. Zrobi艂a min臋 do swojego odbicia. To nie wina 艣wiat艂a. Chcesz mie膰 dom. Your flat days should he over. Dom nad morzem.

Winter poszed艂 do salonu i stan膮艂 przy oknie. Coltrane d膮艂 razem z Redem Garlandem. Soft Lights and Sweet Musie. 

Miasto by艂o otulone gaz膮. Z opatrunk贸w unosi艂o si臋 mi臋kkie 艣wiat艂o. Wysokie punkty miga艂y. W ostatnich latach zmieni艂a si臋 topografia miasta. Wyci膮gn臋艂o si臋 ku niebu. Samoloty krzy偶owa艂y trasy w drodze na lotnisko.

Spojrza艂 w d贸艂. Tam w dole. Gdzie艣 tam. Ile razy sta艂em tu i my艣la艂em: mo偶e tam jest odpowied藕, rozwi膮zanie. Tam chodzi ten, kt贸rego chc臋 spotka膰, mo偶e w艂a艣nie przechodzi ulic膮 pode mn膮. Mo偶e to ten, co przecina park. Teraz mija obelisk. A potem mi si臋 udawa艂o. Zawsze umia艂em go odnale藕膰.

-    Gotowa - powiedzia艂a Angela z przedpokoju. R贸wnocze艣nie ucich艂a muzyka, to by艂 ostatni utw贸r.

Winter wy艂膮czy艂 sprz臋t i wyszed艂 z pokoju.

Kiedy czekali na wind臋, z mieszkania pani Malmer wyszed艂 starszy m臋偶czyzna. Ostro偶nie zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Widz膮c ich, zawaha艂 si臋, ale potem stan膮艂 obok i skin膮艂 im g艂ow膮. Te偶 czeka艂 na wind臋. By艂 wysoki, szpakowaty, na twarzy mia艂 plamy w膮trobowe.

-    Kto to by艂? - zapyta艂a Angela, kiedy znale藕li si臋 na dole i skr臋cili na zach贸d. Obcy ruszy艂 ku All茅n.

-    Nigdy go nie widzia艂em.

-    Hm...

-    Co jest?

-    Nic.

Na przystankach na Vasaplatsen sta艂o mn贸stwo ludzi. Z ich ust unosi艂y si臋 ob艂oki pary. Angela czu艂a ch艂贸d przenikaj膮cy przez p艂aszcz

i po偶a艂owa艂a, 偶e nie wzi臋艂a czapki. Ju偶 jej zmarz艂y uszy. Minus siedem, a to nawet jeszcze nie adwent. Mo偶e w Wigili臋 b臋dzie plus siedem.

-    Twoi koledzy - powiedzia艂a do Wintera.

-    Co?

-    Radiow贸z po drugiej stronie.

-    Ach tak, widz臋.

-    Zaparkowany.

-    No c贸偶...

-    Mo偶esz zobaczy膰, co to za jedni?

-    O co ci chodzi?

-    Sk膮d s膮.

-    Z jakiego rejonu? Nie wiem, pewnie z Lorensbergu. Dlaczego pytasz?

-    Nic...

-    Teraz sobie przypominam. Mo偶...

Radiow贸z ruszy艂 i skr臋ci艂 na skrzy偶owaniu, potem przejecha艂 obok nich. Winter podni贸s艂 r臋k臋.

-    Simon - powiedzia艂.

-    Kierowca? Znasz go?

-    Wiem, kto to jest.

Wsiedli do pe艂nego wagonu i stan臋li na 艣rodku, trzymali si臋 zwisaj膮cych z g贸ry uchwyt贸w. Angela zapiera艂a si臋 stopami, 偶eby utrzyma膰 r贸wnowag臋. Wygl膮da艂o to tak, jakby chcia艂a chroni膰 brzuch. Nie za dobrze pomy艣lane, Eriku, pomy艣la艂 Winter.

Wielu pasa偶er贸w wysiad艂o przy Kungsportsplatsen i Angela mog艂a usi膮艣膰. W ich cz臋艣ci wagonu by艂o spokojnie, ale z ty艂u kto艣 krzycza艂, grozi艂 i awanturowa艂 si臋. Wszyscy omijali go wzrokiem. Przy Brunnsparken dosiad艂o si臋 jeszcze kilku pijanych. Winter musia艂 si臋 przesun膮膰.

Po kolejnych dw贸ch przystankach miejsce obok Angeli si臋 zwolni艂o. W wagonie pachnia艂o dymem zmieszanym z alkoholem i potem siedz膮cego przed nimi t艂u艣ciocha. Kilka nastolatek przygl膮da艂o si臋 Winterowi. Czarnosk贸ry m臋偶czyzna s艂ucha艂 muzyki z walkmana, porusza艂 rytmicznie g艂ow膮. Przy J盲rntorget wsiad艂a grupka ch艂opak贸w w czarnych sk贸rzanych kurtkach z mn贸stwem nazwisk i symboli. Diabe艂, dwie wied藕my. Siekiera z ociekaj膮cym krwi膮 ostrzem. Reklam贸wki z piwem zad藕wi臋cza艂y, kiedy je postawili na pokrytej brej膮 z czarnego 艣niegu pod艂odze. Para nastolatk贸w trzy rz臋dy przed nimi odwraca艂a si臋 kilka razy, najwyra藕niej przygl膮dali si臋 jej albo jemu. Dziewczyna wydawa艂a mu si臋 znajoma. Wyjrza艂 na ulic臋. Zanim wjechali na Stigberget, wyprzedzi艂 ich radiow贸z. Zn贸w d艂ugie rami臋 prawa, pomy艣la艂 Winter.

Lotta przyj臋艂a ich w chmurze zapachu czosnku i zi贸艂.

-    Gdzie dziewczynki? - zapyta艂 Winter.

-    Pi膮tek wieczorem. 脫sma. One ju偶 nie zostan膮 w domu, nawet dla ciebie, Eriku. Musz臋 was u艣ciska膰! - Obj臋艂a ich. - Ale偶 jeste艣cie ZIMNI.

-    Chyba wr贸c膮 przed jedenast膮? Dziewczynki?

-    Grow up. 

-    Wszystko jeszcze przed nim - stwierdzi艂a Angela.

-    Nalej mi wina, a Angeli wody - poprosi艂 Winter.

-    Rozmawia艂e艣 z mam膮?

-    Tak.

-    Jak by艂o?

-    Przyj edzie na 艣wi臋ta - powiedzia艂 Winter.

-    A poza tym jak? Jak s膮dzisz? - spyta艂a siostra.

-    Tak jak m贸wi艂a艣... sprawia wra偶enie... silnej. Miejmy nadziej臋, 偶e to si臋 utrzyma.

Miejmy nadziej臋, 偶e wszyscy si臋 utrzymamy, pomy艣la艂a Lotta, nalewaj膮c wino i wod臋.

22.



Hanne 脰stergaard odgarnia艂a 艣nieg. 艁opata skroba艂a kamienne p艂yty. Zaspy 艣niegu. Ogr贸d by艂 pokryty biel膮. Drzewa stercz膮 teraz jak szkielety, kt贸rymi zreszt膮 s膮, pomy艣la艂a i poczu艂a, 偶e zaczyna si臋 poci膰 pod czapk膮.

Kilkoro s膮siad贸w te偶 m臋czy艂o si臋 z 艂opatami do 艣niegu w to sobotnie przedpo艂udnie albo z r贸偶nymi rodzajami rydli. Niewiele z nich by艂o po偶ytku. To nie Norrlandia, tutaj nikt si臋 nie spodziewa, 偶e 艣nieg utrzyma si臋 d艂u偶ej.

Trzy domy dalej jaki艣 m臋偶czyzna zmienia艂 ko艂o. Hanne spojrza艂a na sw贸j gara偶 i zobaczy艂a, 偶e bocznymi drzwiami wychodzi Maria w grubym swetrze i dwumetrowym szaliku owini臋tym wok贸艂 szyi, bez czapki i r臋kawiczek. W r臋ce trzyma艂a miot艂臋. W艂o偶y艂a j膮 mi臋dzy uda i zeskoczy艂a z trzech stopni.

-    Chcia艂am troch臋 polata膰 - powiedzia艂a.

-    To nie te 艣wi臋ta, kochanie.

-    A w艂a艣nie. Wielkanoc. Wi臋c wierzysz w czarownice?

Wierz臋 we wszelkie z艂o, pomy艣la艂a Hanne 脰stergaard, ale to by艂a tylko przelotna my艣l.

-    Wierz臋 w t臋, co stoi przede mn膮 - powiedzia艂a. - Przynajmniej czasami.

Nagle na twarzy Marii zobaczy艂a smutek. Znikn膮艂 po kilku sekundach. Potem zn贸w podnios艂a wzrok.

-    Pomy艣la艂am, 偶e ci troch臋 pomog臋. - Przejecha艂a miot艂膮 po p艂ytkach. - Zmiot臋 t臋 resztk臋 艣niegu.

-    To 艣wietnie.

Maria zamiata艂a w skupieniu. Jej twarz wygl膮da艂a tak dziecinnie. Hanne 脰stergaard zobaczy艂a w niej dziecko. Kiedy spojrza艂a na ni膮 i si臋 u艣miechn臋艂a, poczu艂a przyp艂yw czu艂o艣ci. Ona tak przeprasza. Zamierza艂a to pu艣ci膰 w niepami臋膰, ca艂kiem. Jest tylko dzieckiem. Co ona mo偶e wiedzie膰. Po od艣nie偶onych p艂ytkach nadchodzi艂 Patrik, w wielkiej grubej czapie nag艂owie. Starczy艂oby jej r贸wnie偶 dla Marii.

-    Witaj, Patriku. - Hanne wyci膮gn臋艂a r臋k臋. - Dawno ci臋 nie widzia艂am.

-    Dzie艅 dobry. Pomy艣la艂em sobie, 偶e was odwiedz臋. Mia艂em ochot臋 na spacer za miastem. - Rozejrza艂 si臋. - Ale偶 tu jest sakramencko bia艂o.

-    Tak te偶 mo偶na to nazwa膰.

-    Sakramencko bia艂o. W mie艣cie 艣nieg ju偶 w艂a艣ciwie stopnia艂.

-    Chcecie si臋 napi膰 gor膮cej czekolady?

-    Co ty na to? - Maria spojrza艂a na Patrika pytaj膮cym wzrokiem.

-    Sakramencko ch臋tnie, naprawd臋. Troch臋 zmarz艂em. Ogrzewanie w wagonie nie dzia艂a艂o.

Poda艂a im kanapki z serem i dwa kubki czekolady. Trzeci w艂a艣nie si臋 robi艂.

-    Ju偶 wiesz, co to jest? - zapyta艂a Maria z ustami pe艂nymi chleba.

-    S艂ucha艂em troch臋 wczoraj, ale by艂em taki zjeb... zm臋czony -odpowiedzia艂.

-    Okej.

-    A ty s艂ucha艂a艣 p艂yty, kt贸r膮 po偶yczy艂a艣? - zapyta艂.

-    W 偶yciu. To ty mi j膮 wcisn膮艂e艣. - Odgryz艂a kolejny k臋s. - Nie podobami si臋.

-    Co ci si臋 nie podoba? - zapyta艂a Hanne. - Zaczyna mnie to interesowa膰.

-    Hard rock.

-    Death metal - wyja艣ni艂 Patrik. - Black metal.

-    Ach tak?

-    To nie dla Ma艅ki. Za bardzo heavy. 

-    Ale co to jest? Co艣 jak punk?

Patrik si臋 roze艣mia艂.

-    Chyba hardcore punk - odpar艂 i dopi艂 resztk臋 czekolady.

Hanne podesz艂a do kuchenki, 偶eby zagrza膰 wi臋cej mleka.

-    Patrik wie wszystko o muzyce - powiedzia艂a Maria. -1 o tym, co nie jest muzyk膮, te偶.

-    Czyli ten... metal si臋 do muzyki nie zalicza?

-    Nie dla mnie, mamo.

-    Nie mo偶na tak po prostu tego... pomija膰 - stwierdzi艂 Patrik.

-    Ale jak to w og贸le brzmi? - zapyta艂a Hanne, podchodz膮c do sto艂u z ciep艂ym mlekiem. - Jestem ciekawa.

-    Okej - rzuci艂a Maria i wsta艂a z krzes艂a. - Poczekajcie.

-    Nigdzie si臋 nie wybieramy - powiedzia艂 Patrik.

Maria wysz艂a. Minut臋 p贸藕niej dom wype艂ni艂o co艣 w rodzaju muzyki. Hanne spojrza艂a na Patrika, a on zacz膮艂 skrzecze膰 jak szalony do d藕wi臋k贸w przypominaj膮cych katastrof臋 lotnicz膮.

-    Black metal - powiedzia艂.

Maria wr贸ci艂a.

-    Chodzi o to, 偶eby brzmia艂o jak 艣piew czarownicy - wyja艣ni艂 Patrik.

-    Mog臋 przynie艣膰 miot艂臋 - rzuci艂a Maria.

Patrik pi艂 czwarty kubek czekolady. W ko艅cu opowiedzieli o jego podejrzeniach przed tamtymi drzwiami i o telefonie do dozorcy.

-    Policja jeszcze z tob膮 nie rozmawia艂a? - zapyta艂a Hanne.

-    Nie.

-    To dziwne.

Patrik odstawi艂 kubek na dobre. Wzruszy艂 ramionami.

-    Mnie to na r臋k臋. Zreszt膮 to chyba nie takie wa偶ne. Przecie偶 si臋 dowiedzieli. A nie powiem wi臋cej ni偶 ten dozorca.

-    Takie sprawy rozstrzyga policja.

-    Ech, mamo, za du偶o przesiadujesz na komendzie.

-    A on sobie przypisa艂 ca艂膮 zas艂ug臋. Mo偶e my艣la艂, 偶e b臋dzie za to nagroda. - Spojrza艂 na Hanne. - Mo偶e zreszt膮 by艂a. - Spojrza艂 na Mari臋.

-    Mo偶e pope艂ni艂em big mistake. 

-    Powiniene艣 si臋 chyba skontaktowa膰 z... wyja艣niaj膮cymi t臋 zbrodni臋 - powiedzia艂a Hanne. - Z wydzia艂em dochodzeniowo-艣ledczym.

-    To ten, co go znasz - powiedzia艂a Maria. - On chyba tam pracuje, nie?

-    Erik? Erik Winter? Nie wiem, czy pracuje w艂a艣nie nad t膮 spraw膮. Ale chyba powinien.

-    To by艂 on - powiedzia艂a Maria, spogl膮daj膮c na Patrika.

-    M贸wi艂a艣 - przyzna艂.

-    Jestem pewna.

-    Co? - Hanne Ostergaard spojrza艂a pytaj膮cym wzrokiem na c贸rk臋.

-    Co masz na my艣li?

-    Widzieli艣my go w tramwaju, wczoraj wieczorem - wyja艣ni艂a Maria. - Jecha艂 ze swoj膮 dziewczyn膮, 偶on膮, czy kim tam ona jest.

-    Z Angel膮.

-    Siedzieli w naszym wagonie. Jechali艣my do Stigbergstorget.

-    A po co tam jechali艣cie? - zapyta艂a Hanne. Us艂ysza艂a, 偶e jej g艂os nagle sta艂 si臋 ostry, zabrzmia艂o to podejrzliwie.

-    Ale偶 mamo. By艂a dopiero 贸sma albo co艣 ko艂o tego, a Bengans mia艂 otwarte do p贸藕na.

-    Pi膮tek wieczorem?

-    Tak - przyzna艂 Patrik. - By艂a jaka艣 impreza promocyjna. Ultramario grali kilka kawa艂k贸w z nowej p艂yty

-    To wszystko wyja艣nia. - Hanne spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰. Maria sprawia艂a wra偶enie rozz艂oszczonej, wygl膮da艂a przez okno na

ty艂y domu. S艂o艅ce zacz臋艂o roz艣wietla膰 艣nieg. Oboje z Patrikiem zamilkli.

-    Widzieli艣cie Erika Wintera? Nie s膮dzi艂am, 偶e je藕dzi tramwajami.

-    To by艂 on - powiedzia艂a Maria. - A j膮 widzieli艣my, jak wchodzi艂a w bram臋, tam gdzie on mieszka.

Je藕dzicie po ca艂ym mie艣cie, pomy艣la艂a Hanne, ale nie powiedzia艂a tego na g艂os.

Patrik powi贸d艂 wzrokiem za spojrzeniem Marii, na ty艂y ogrodu. S艂o艅ce 艣wieci艂o ostro, rozlewa艂o si臋 po 艣niegu. By艂o jak lampa. Pomy艣la艂 o tym niebiesko-偶贸艂tym 艣wietle na klatce schodowej, o gazetach, o tej cholernej muzyce, kt贸ra skrzecza艂a w przedpokoju, kiedy otwiera艂 klap臋.

Ale tam by艂o co艣 jeszcze.

Co艣 jeszcze.

Ta my艣l tkwi艂a gdzie艣 w tyle g艂owy, mo偶e to by艂o wspomnienie. Co艣, co widzia艂 kilka tygodni temu, czy kiedy to by艂o.

To co艣 si臋 rozrasta艂o. Wspomnienie, czy co to mog艂o by膰. Ros艂o. 艁膮czy艂o si臋 z rozmy艣laniami, co to mog艂a by膰 za muzyka, co to za zesp贸艂. M贸g艂 pr贸bowa膰 zgadn膮膰, mo偶e nawet nie. Ale... tamto drugie. Widzia艂 to znowu, kiedy si臋 gapi艂 na s艂o艅ce na 艣niegu, kt贸ry b艂yszcza艂 jak gwiazdy na bia艂ym niebie. Ci膮gle tam by艂o, kiedy podzi臋kowa艂 za czekolad臋 i poszed艂 do pokoju Marii. Ona posz艂a ju偶 wcze艣niej i wy艂膮czy艂a muzyk臋. Przyj膮艂 to z ulg膮, dzi臋ki, mucho. 

Usiad艂 na 艂贸偶ku i zn贸w wygl膮da艂 na ogr贸d. W cieniu sta艂a szklarnia. Przyjrza艂 si臋 jej. Jakby mu pomaga艂a szuka膰 w pami臋ci. Ro艣nie. Ro艣lina. Szklarnia dla ro艣lin. 艢wiat艂o, kt贸re nie si臋ga do wszystkich zakamark贸w. Co艣 tam si臋 kry艂o, w pami臋ci. Co艣 le偶a...

-    Co艣 tam odkry艂e艣? - zapyta艂a Maria. - Jest co艣 tajemniczego w szklarni?

Nie odpowiedzia艂.

-    Powiedz co艣, Patriku. Nie lubi臋, kiedy taki jeste艣. To ju偶 wystarczaj膮co nieprzyjemne. - Zn贸w spojrza艂a na niego. - To, co si臋 sta艂o, i w og贸le.

-    Kto艣 tam by艂... wtedy - powiedzia艂 Patrik.

-    Co m贸wisz? Kto艣 by艂 w szklarni?

-    Nie, nie. - Oderwa艂 wzrok od okna i spojrza艂 na ni膮. - Schody. Dom. Kiedy przynios艂em gazety kt贸rego艣 ranka.

-    Musisz j a艣niej, please. 

-    Rano ludzie wychodz膮 i wychodz膮. Ale nie tak cz臋sto. Niewielu widuj臋 o tej porze.

-    Aha. Teraz rozumiem. To wszystko wyja艣nia.

-    Pos艂uchaj, Ma艅ka. Raz, kiedy mia艂em i艣膰 schodami na g贸r臋, kto艣 gdzie艣 na wy偶szych pi臋trach wsiada艂 do windy i jecha艂 na d贸艂. To mog艂o by膰 kilka tygodni temu, dziesi臋膰 dni.

-    M贸wisz o tych schodach. W tym domu.

-    Tak, jasne. Przewa偶nie nie zawracam sobie g艂owy wind膮, ale mia艂em lekk膮 gor膮czk臋 i chcia艂em pojecha膰 z gazetami na g贸r臋. Dlatego mi si臋 to teraz przypomina. Ale windy nie by艂o, wi臋c ruszy艂em na g贸r臋 i wtedy us艂ysza艂em jej szcz臋k, gdzie艣 na drugim pi臋trze. Teraz mi si臋 to przypomnia艂o i my艣l臋, 偶e to chyba by艂o to pi臋tro. Mo偶e.

-    Dlaczego tak my艣lisz?

-    No wiesz, cz艂owiek si臋 troch臋 uczy, kiedy du偶o chodzi po schodach. Uczy si臋 s艂ucha膰. I sam te偶 je藕dzi wind膮.

-    No, m贸w dalej. - Obgryz艂a sk贸rk臋 przy paznokciu kciuka i nawet tego nie zauwa偶y艂a, ale teraz zabola艂o. - Powiedzia艂e艣, 偶e zje偶d偶a艂 wind膮 na d贸艂.

-    Sta艂em na schodach troch臋 wy偶ej i czeka艂em, a偶 zjedzie na d贸艂, 偶ebym ja m贸g艂 pojecha膰 na g贸r臋.

-    I co?

-    Winda zjecha艂a. Kto艣 wysiad艂 i wyszed艂 przez bram臋. Jaki艣 facet.

-    Widzia艂 ci臋?

-    Nieee... Sta艂em kilka metr贸w wy偶ej, na schodach, a on si臋 nie odwr贸ci艂.

-    A jak wygl膮da艂?

-    M贸wi艂em ju偶, 偶e si臋 nie odwraca艂.

-    Ale by艂 stary albo co艣 takiego?

-    Nie wiem. Nie wygl膮da艂 na starego. Kiedy podchodzi艂 do bramy, wydawa艂o mi si臋, 偶e widz臋 kawa艂ek twarzy. Profil.

-    To okropnie nieprzyjemne.

-    Nie pierwszy raz widzia艂em ludzi wczesnym rankiem.

-    Dlaczego pomy艣la艂e艣 o tym akurat teraz? Tutaj ?

-    Nie wiem, mo偶e to ten czas... nie... my艣l臋, 偶e to mo偶e muzyka. 呕e co艣 by艂o s艂ycha膰 zza drzwi.

-    Jak to?

-    Przedtem nie by艂o jej stamt膮d s艂ycha膰. Pomy艣la艂em, 偶e zacz膮艂em j膮 s艂ysze膰 po tym, jak zobaczy艂em tego faceta wychodz膮cego z windy.

-    To naprawd臋 megaobrzydliwe. Mo偶e widzia...

-    Trzeba do tego podej艣膰 tranquilo. 

-    Mama naprawd臋 ma racj臋, absolutn膮, Patriku. Musisz i艣膰 na policj臋.

-    Ech...

-    Musisz. You must.you must. - Si臋gn臋艂a po poduszk臋 i zacz臋艂a go ni膮 t艂uc w rami臋. - You must testify, you must testify} 

-    Przesta艅, Ma艅ka.

Rzuci艂a poduszk臋 na pod艂og臋.

-    Na pewno jest du偶o wa偶nych rzeczy, o kt贸re mogliby ci臋 zapyta膰.

-    Na przyk艂ad o co?

-    Czy ty naprawd臋 jeste艣 taki g艂upi? Na przyk艂ad jak by艂 ubrany. -Zn贸w podnios艂a poduszk臋, obj臋艂a j膮, zamy艣li艂a si臋. - Pami臋tasz, w co by艂 ubrany?

-    Mia艂 na sobie p艂aszcz.

-    Kr贸tki? D艂ugi? Czarny? Br膮zowy? Be偶owy?

-    Ciemny... czy to przes艂uchanie? - Ale na twarzy Marii nie dostrzeg艂 u艣miechu. - By艂o jeszcze... jest jeszcze co艣. Zastanawia艂em si臋 troch臋 nad tym... albo mia艂em to gdzie艣 w tyle g艂owy. Co艣, co mia艂 na sobie, pod p艂aszczem, co widzia艂em. Nie mog臋 sobie przypomnie膰, co to by艂o.

-    Chcesz powiedzie膰, 偶e co艣 rozpozna艂e艣?

-    Nie wiem. Tak, mo偶e. Co艣, co wygl膮da艂o... znajomo. Nie mog臋 sobie teraz przypomnie膰.

23.



List le偶a艂 trzeci od g贸ry, na ma艂ym stosiku. Piecz臋膰 Direction General de la Policia, ale Winter wiedzia艂, kto jest nadawc膮. Od艂o偶y艂 na bok bia艂膮 kopert臋. Odcina艂a si臋 od blatu jak oznaka wtargni臋cia prywatnego 偶ycia do jego s艂u偶bowego gabinetu. Piecz臋膰 hiszpa艅skiej policji symbolizowa艂a granic臋 mi臋dzy 偶yciem i 艣mierci膮, niebezpieczn膮, p艂ynn膮. List wypali艂 艣lad na biurku, jak wizyt贸wka Alicii wypali艂a dziur臋 w ciemnym pokoju w La Luna.

Wypili po kieliszku wina, czy mo偶e tylko on pi艂. Nagle na P艂aza Altamirano us艂ysza艂 kilku przechodni贸w m贸wi膮cych po szwedzku. Poczu艂, 偶e jego rozpacz jeszcze si臋 pog艂臋bia. G艂os starszego m臋偶czyzny przypomina艂 g艂os ojca. Alicia to rozumia艂a. W艂a艣nie wtedy, w tamtej chwili, czu艂, 偶e rozumie.

Kilka godzin p贸藕niej ogl膮da艂 morze z okna domu nad morzem. Nie zna艂 nazwy ulicy, nie zna艂 drogi. Pies zaszczeka艂 w dole kilka razy, potem zrobi艂o si臋 cicho. W pobli偶u nie by艂o nikogo.

Kolejne kilka godzin p贸藕niej obudzi艂 si臋 w swoim pokoju w La Lunie i nic nie pami臋ta艂. By艂o przedpo艂udnie. Wzi膮艂 prysznic, ubra艂 si臋 i pojecha艂 na lotnisko.

Bergenhem zapuka艂 i wszed艂. Winter trzyma艂 w r臋ce kopert臋.

Bergenhem wygl膮da艂 na wychudzonego. Nie od razu spojrza艂 na Wintera. Nie siada艂.

- Chcia艂e艣 czego艣? Ale偶 siadaj, Lars.

Bergenhem usiad艂 i potar艂 r臋k膮 czo艂o. W艂osy mia艂 wilgotne.

-    Troch臋 si臋 sp贸藕ni艂em. Kto艣 wpad艂 w po艣lizg za mostem.

-    Ludzie zawsze s膮 tak samo nieprzygotowani na zim臋.

-    Tu prawie nigdy nie ma zimy.

-    A jak tam poza tym, Lars? - Winter m贸wi艂 przyciszonym g艂osem.

-    Dobrze. Zostawi艂em Ad臋 w 偶艂obku, troch臋 si臋 to przeci膮gn臋艂o.

-    Uda艂o ci si臋... troch臋 odpocz膮膰?

-    Tak, w mord臋. Wystarczy艂o tylko kilka dni.

-    Tydzie艅. Czy jest co艣, o czym... mogliby艣my porozmawia膰?

-    Co masz na my艣li?

-    Czy co艣 ci szczeg贸lnie ci膮偶y? W pracy?

-    Nie, sk膮d.

Winter odetchn膮艂 g艂臋boko, namy艣la艂 si臋 chwil臋. Potem pochyli艂 si臋 do przodu.

-    S艂uchaj, Lars. Wiem, 偶e pewne rzeczy, kt贸rymi si臋 zajmujemy, s膮... szczeg贸lnie trudne do zniesienia. Zostaj膮 wspomnienia. Trudno si臋 od nich uwolni膰. A ty dosta艂e艣 mocniej ni偶 wielu innych. Nie, nie dosta艂e艣. To nie jest dobre s艂owo. Musia艂e艣... do艣wiadczy艂e艣 na w艂asnej sk贸rze.

-    To przecie偶 by艂 m贸j b艂膮d - stwierdzi艂 Bergenhem.

-    Daj spok贸j.

-    Ale tak by艂o.

-    Powiedzia艂em DAJ SPOK脫J. - Winter 艣ciszy艂 g艂os. - Pr贸buj臋 tylko powiedzie膰, 偶e musimy tworzy膰 zesp贸艂 i da膰 z siebie wszystko, co mo偶emy. Co mo偶emy. Je艣li czujesz, 偶e...

-    Do diab艂a, Eriku, siedzia艂em w domu kilka dni, 偶eby troch臋 odpocz膮膰, a wygl膮da na to, 偶e chcesz si臋 mnie pozby膰, zamkn膮膰 w jakim艣 domu wariat贸w. Pod opiek膮 psychologa.

-    Czy co艣 takiego powiedzia艂em?

-    Nie, ale...

Bergenhem wpatrywa艂 si臋 w jaki艣 punkt, gdzie艣 nad g艂ow膮 Wintera.

-    Sp贸jrz na mnie, Lars. - Bergenhem spojrza艂 na niego.

-    Chodzi mi o to, 偶e jeste艣 ca艂kiem normalny. To ludzkie. Ale je艣li kto艣 si臋 czuje... czuje, 偶e mo偶e mie膰 problem, lepiej, 偶eby si臋 z nim upora艂.

-    Co ty w og贸le wiesz?

-    S艂ucham?

Bergenhem wsta艂.

-    Ty przecie偶 nawet nie wiesz wszystkiego, do cholery -powiedzia艂 g艂o艣no. Winter zobaczy艂, 偶e jego dolna warga zacz臋艂a dr偶e膰, ledwo zauwa偶alnie. Spr贸bowa艂 z powrotem usi膮艣膰, ale nadal sta艂. -Pomy艣l tylko, gdyby艣 ty sam... - zacz膮艂 i jednak usiad艂. Winter czeka艂 na dalszy ci膮g. Bergenhem podni贸s艂 na niego wzrok. - O rety, Eriku, przepraszam ci臋. S艂ysza艂em przecie偶... tw贸j ojciec...

-    Mo偶e to ja powiedzia艂em za du偶o. - Winter wyci膮gn膮艂 r臋k臋, po艂o偶y艂 j膮 na ramieniu Bergenhema. - Pami臋taj tylko, 偶e zawsze mo偶esz ze mn膮 porozmawia膰... o wszystkim, o czym my艣lisz. Postaram si臋 wys艂ucha膰. Nie wpl膮tuj膮c w to 偶adnych psycholog贸w.

Bergenhem odetchn膮艂 z ulg膮. Zabrzmia艂o to tak, jakby przez ostatnie p贸艂 godziny zbiera艂 w p艂ucach powietrze.

-    Mam tylko troch臋 problem贸w w domu.

-    Hm...

-    Takie rzeczy cz艂owiek wola艂by za艂atwi膰 sam.

Praca i 偶ycie prywatne, pomy艣la艂 Winter i spojrza艂 na kopert臋. Le偶a艂a mi臋dzy nimi. Takie rzeczy powinno si臋 za艂atwia膰 samemu. Teraz jest czas na prac臋. 呕ycie prywatne b臋dzie wieczorem. W nocy. W艂a艣ciwie chcia艂 zapyta膰 Bergenhema o inne rzeczy. O dzieci. Jak to by艂o.

Innym razem.

-    Johan by艂 u ciebie, w domu - powiedzia艂.

-    Setter? Tak, to prawda.

-    To nie by艂a twoj a muzyka?

-    Death metal? Nie, dzi臋kuj臋, postoj臋.

-    Albo black metal. Najwyra藕niej czym艣 si臋 r贸偶ni膮.

-    Nie jestem pewien, czy chc臋 to wiedzie膰 - powiedzia艂 Bergenhem i po raz pierwszy si臋 u艣miechn膮艂.

-    To mo偶e si臋 okaza膰 konieczne - odpar艂 Winter. - Setter m贸wi艂 dzi艣 rano, 偶e jest w mie艣cie jaki艣 dystrybutor, kt贸ry rozprowadza ten gatunek, czy gatunki. Maj膮 te偶 kilka wytw贸rni p艂ytowych. Je艣li oni nie b臋d膮 wiedzieli, to chyba nikt. Tak m贸wi艂 Setter.

-    Czy on tam by艂?

-    Nie, ale pomy艣la艂em, 偶e my mogliby艣my si臋 tam wybra膰, ty i ja.

Lokal znajdowa艂 si臋 przy Kyrkogatan. Ulica Ko艣cielna, odpowiednia nazwa, pomy艣la艂 Winter, kiedy si臋 wspinali po schodach. 艢ciany by艂y obwieszone plakatami z diab艂ami i szatanami.

Afisz wisz膮cy na lewo od drzwi biura Desdemona Productions przedstawia艂 nag膮 kobiet臋 pogr膮偶on膮 w modlitwie: Fuck Me Jesus. Nowe utwory grupy Marduk. I jeszcze: The Rocking Dildos, Driller Killer, The Unkinds, Ritual Carnage. Necromania. Dellamorte. Order from Chaos. Angelcorpse.

Winter zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 przy nazwie Angelcorpse. Z dum膮 prezentowali sw贸j nowy album: Exterminate. 

M臋偶czyzna z d艂ugimi czarnymi w艂osami, ubrany w kolorowy T-shirt, otworzy艂 po trzecim dzwonku. Koszulka by艂a czarna, ale zdobi艂 j膮 w艣ciekle 偶贸艂ty zach贸d s艂o艅ca za g贸rami, a nad tym wszystkim unosi艂 si臋 p艂on膮cy krzy偶. Ca艂o艣膰 uzupe艂nia艂o wyryte w przestrzeni has艂o: Eternal Death. 

Cz艂owiek czuje si臋 jak w domu, pomy艣la艂 Bergenhem. Albo w pracy.

-    Tak?

-    Rickard Nordberg?

-    Tak. Pan Wester? Policja kryminalna? - Spojrza艂 na Bergenhema.

- Dw贸ch 艣ledczych z wydzia艂u kryminalnego?

-    Winter, a to Bergenhem. Mo偶emy wej艣膰? - Winter us艂ysza艂 muzyk臋 dobiegaj膮c膮 z biura, gitary perkusj臋. Wokalista wrzeszcza艂 co艣 o bezimiennym l臋ku. Patrole 艣mierci wykonywa艂y jeden wyrok za drugim.

Rickard Nordberg zaprosi艂 ich do 艣rodka.

Firma mia艂a siedzib臋 w lofcie. Komputery, dokumenty, sprz臋t graj膮cy, w k膮cie kilka gitar. Wsz臋dzie stosy p艂yt kompaktowych, plakaty. Loft by艂 jasny i czysty, 艣wiat艂o wpada艂o przez okno w dachu. Ukazywa艂o b艂臋kitne niebo nad ich g艂owami. Rickard Nordberg usiad艂 za biurkiem. Winter zauwa偶y艂, 偶e nie mo偶e by膰 du偶o m艂odszy od niego. Mia艂 d艂ugie do pasa w艂osy, poprzetykane siwizn膮. Na czubku zaczyna艂y si臋 przerzedza膰. Ubrany by艂 w w膮skie czarne d偶insy i kowbojskie buty z 艂a艅cuchami. Zapali艂 papierosa. Sprawia艂 wra偶enie zadowolonego z 偶ycia. Na 艣cianie za jego plecami wisia艂 plakat reklamuj膮cy ich w艂asn膮 wytw贸rni臋 Dead Sun. W imieniu firmy komu艣 wyrywano wn臋trzno艣ci. Nordberg cz臋艣ciowo zas艂ania艂 nar臋cze flak贸w. Kiedy strzepywa艂 papierosa, Winter zauwa偶y艂 zdj臋cie dw贸ch ma艂ych dziewczynek przy popielniczce. Obok sta艂a oprawiona w ramki kartka: Dla najukocha艅szego tatusia na 艣wiecie. Na prawo od zdj臋cia le偶a艂 stos p艂yt. Winter odczyta艂 napis na le偶膮cej na wierzchu: Tortura Insomnae. 

-    Du偶o tu 艣mierci - stwierdzi艂 Bergenhem, rozgl膮daj膮c si臋.

-    C贸偶, to moja praca. - Winter zauwa偶y艂 b艂ysk w oku Nordberga. -Zreszt膮 panom te偶 te sprawy nie s膮 chyba tak ca艂kiem obce.

M贸wi艂 starannym dialektem g贸teborskim, kt贸ry Winterowi kojarzy艂 si臋 ze snobistycznymi mieszka艅cami Orgryte. Wygl膮da艂o na to, 偶e Nordberg ewakuowa艂 si臋 stamt膮d w sam膮 por臋.

-    Maj膮 panowie t臋 ta艣m臋? - zapyta艂 Nordberg i gestem przywo艂a艂 m臋偶czyzn臋 w podobnym stroju i zbli偶onym wieku.

Podszed艂 do nich, nie przedstawiaj膮c si臋. Winter poda艂 ta艣m臋, a Nordberg w艂o偶y艂 j膮 do magnetofonu. Zabrzmia艂a muzyka i Winter

zn贸w znalaz艂 si臋 w pokoju przy Aschebergsgatan.

Nordberg i jego kolega przys艂uchiwali si臋 w skupieniu.

-    Niskobud偶etowe - stwierdzi艂 Nordberg po dziesi臋ciu sekundach.

Jego kolega potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 po minucie.

-    Nigdy tego nie s艂ysza艂em. Mo偶e by膰 ze Stan贸w. Prawdopodobnie. W ka偶dym razie nie brzmi to jak co艣 norweskiego.

-    Norweskiego? - zapyta艂 Bergenhem.

-    Oni s膮 najlepsi w black metalu - wyja艣ni艂 Nordberg.

-    Wi臋c to jest black metal? - upewni艂 si臋 Winter.

-    Zdecydowanie.

-    Po czym to si臋 poznaje?

-    Rozp臋d, tempo. Werbel w ka偶dym takcie. Co najmniej.

-    I 艣piew - uzupe艂ni艂 kolega. - Jest bardzo wysoki. - Ws艂uchali si臋 w krzyk, kt贸ry ju偶 dawno przekroczy艂 granic臋 falsetu. - To jest DOBRE

- doda艂.

-    Ja tak nie uwa偶am - odpar艂 Nordberg.

-    Dlaczego to jest dobre? - zapyta艂 Bergenhem, spogl膮daj膮c na tego drugiego.

-    Jest czyste i szczere. Totalnie autentyczne. Wida膰 wp艂yw wczesnych lat osiemdziesi膮tych.

-    Czy to s膮 wczesne lata osiemdziesi膮te? - zapyta艂 Winter.

-    Nie. To brzmi jak nagranie sprzed kilku lat. Kiepska produkcja. Troch臋 jak Bathory, ale to nie oni.

-    A dlaczego to nie jest dobre? - Winter zwr贸ci艂 si臋 do Nordberga.

-    Zbyt jednostajne. Nic si臋 nie wyr贸偶nia. Ja wol臋 kawa艂ki, kt贸re maj膮 wi臋cej melodii. - Zatrzyma艂 kaset臋 i pu艣ci艂 muzyk臋 z kompaktu. Zn贸w gitary na najwy偶szych obrotach, wszechobecne b臋bny 艢piew z g艂臋bi krypty. - S艂yszycie? To mia艂em na my艣li.

Bergenhem spojrza艂 na Wintera.

-    S艂ysz臋 melodi臋 - stwierdzi艂 Winter. - Troch臋 kojarzy si臋 z The Clash.

Nordberg spojrza艂 na niego zaintrygowany.

-    To zabawne, 偶e pan to m贸wi - powiedzia艂. - Oni sami m贸wi膮, 偶e wiele zawdzi臋czaj膮 Clashom.

-    London Calling - rzuci艂 Winter.

-    W艂a艣nie ten utw贸r - przyzna艂 Nordberg i podsun膮艂 mu paczk臋 papieros贸w, ale Winter potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nordberg odwr贸ci艂 si臋 i zn贸w w艂膮czy艂 kaset臋.

-    Na pewno nie s膮 z Europy - powiedzia艂 jego kolega. - Przez chwil臋 my艣la艂em, 偶e to mog膮 by膰 Szwedzi, ale jednak nie.

-    Szwedzi bardzo si臋 licz膮 w black metalu - doda艂 Nordberg.

-    Jak bardzo? - spyta艂 Bergenhem.

-    To zale偶y, z czym por贸wnujemy. To jednak bardzo niszowy gatunek. Powiedzmy, 偶e dobry szwedzki zesp贸艂 sprzedaje pi臋膰 tysi臋cy p艂yt. Ale s膮 wyj膮tki, w du偶ych wytw贸rniach, jak Music for Nations. Na przyk艂ad Dimmu Borgir z Norwegii, Cradle of Filth z Anglii. Tam m贸wimy o nak艂adach rz臋du stu pi臋膰dziesi臋ciu tysi臋cy.

-    Black metal?

-    Black metal.

-    Kto tego s艂ucha?

-    W艂a艣ciwie to g艂贸wnie faceci. Prawie wy艂膮cznie faceci. Zwyczajni ludzie.

Zwyczajni ludzie, pomy艣la艂 Winter. Najpoczciwsi w 艣wiecie.

-    A jak wygl膮da sprawa z... satanizmem? - zapyta艂.

-    To podstawa black metalu - wyja艣ni艂 kolega Nordberga. - Ale tu chodzi raczej o kult diab艂a.

-    A j aka j est r贸偶nica?

-    Kult diab艂a odnosi si臋 tylko do samego diab艂a, pomija reszt臋 rekwizyt贸w - powiedzia艂 Nordberg swoim wytwornym tonem. - Ale nie jestem ekspertem ani nie praktykuj臋.

-    Wi臋c to jest muzyka dla czcicieli diab艂a - powiedzia艂 Winter, skinieniem wskazuj膮c na sprz臋t stereo. Zacz臋艂a si臋 kolejna piosenka, tak samo ostra jak poprzednia.

-    Niekoniecznie - odpar艂 kolega Nordberga. - Niewielu s艂uchaj膮cych tej muzyki naprawd臋 jest czcicielami diab艂a czy satanistami. Chodzi raczej o otoczk臋.

-    O otoczk臋?

-    Styl liczy si臋 tak samo jak muzyka. Ludzie chc膮 wygl膮da膰 jak Kiss, tylko jeszcze bardziej odjazdowo.

-    Sverker jest ekspertem od Kiss - wtr膮ci艂 Nordberg z u艣miechem.

- Zreszt膮 chyba nie dokona艂em prezentacji. Kryminalni, Sverker. Sverker, kryminalni. - Przesta艂 macha膰 r臋k膮. - Sverker ma w艂asn膮 wytw贸rni臋. Depression. G艂贸wnie hardcore punk. Doskonale zna si臋 na punku. Tak jak pan - powiedzia艂 Nordberg i kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Wintera. - W艂a艣nie dzisiaj dokona艂 kilku muzycznych odkry膰.

-    Slaktmask i Skitsystem - powiedzia艂 skromnie Sverker. - I Arsedestroyer.

-    Ale 偶aden z pan贸w nie rozpoznaje muzyki z kasety? - zapyta艂 Winter.

-    Mo偶emy zrobi膰 tak - zacz膮艂 Nordberg. - Wstawimy soundfile z jednym z tych kawa艂k贸w do sieci. Mog臋 to zrobi膰 i napisa膰, 偶e dosta艂em od kogo艣 nieopisan膮 ta艣m臋 i jestem ciekaw, co to jest.

-    Co zreszt膮 jest prawd膮 - doda艂 Sverker i odgarn膮艂 d艂ugie, cienkie pasma w艂os贸w.

-    To znakomity pomys艂 - ucieszy艂 si臋 Winter.

-    On ma kilka tysi臋cy adres贸w z ca艂ego 艣wiata - powiedzia艂 Sverker. - Radiostacje, firmy p艂ytowe, prywatni klienci.

-    To wspaniale. Kiedy mo偶e pan to zrobi膰?

-    Jak tylko sko艅czymy. Ale czy to co艣 da, to inna sprawa.

Winter po raz ostatni wr贸ci艂 do tego mieszkania. Wszystko by艂o tak jak przedtem. Plamy nie by艂y ani wi臋ksze, ani mniejsze. Nadal by艂o s艂ycha膰 muzyk臋, black metal. Mia艂 j膮 艣wie偶o w pami臋ci, prosto z jasnego loftu Desdemona Productions.

Technicy ko艅czyli prac臋. To, co trzeba by艂o zbada膰, znajdowa艂o si臋 ju偶 w laboratoriach, w opisanych woreczkach. Mieszkanie b臋dzie jak nowe. Kto艣 inny si臋 tu wprowadzi. B臋d臋 mia艂 nowych s膮siad贸w, pomy艣la艂 Winter.

Czeka艂 na wind臋, nie chcia艂a nadjecha膰. Mo偶e kto艣 nie domkn膮艂 drzwi gdzie艣 na wy偶szych pi臋trach. Zacz膮艂 schodzi膰 po schodach, a wtedy winda szcz臋kn臋艂a i ruszy艂a w d贸艂. Min臋艂a go, ale cz艂owiek, kt贸ry ni膮 jecha艂, zd膮偶y艂 ju偶 wyj艣膰, kiedy Winter znalaz艂 si臋 na parterze. Ci臋偶ka brama powoli si臋 zamyka艂a.

Wia艂 ostry wiatr, ale wiecz贸r by艂 bezchmurny. Winter zobaczy艂 plecy m臋偶czyzny oddalaj膮cego si臋 ulic膮. Mo偶e to on jecha艂 wind膮. Winter skr臋ci艂 w lewo. Niebo nad Nordstan mia艂o matowoniebieski kolor. Wsun膮艂 szalik pod p艂aszcz i zapi膮艂 dwa guziki.

W piekarni zosta艂y ju偶 tylko cztery kajzerki. Mia艂 nadziej臋, 偶e Angela ju偶 jest w domu. Chcia艂 porozmawia膰 z... nimi. M贸g艂by pole偶e膰 przy brzuchu i opowiedzie膰 mu co艣 mi艂ego.

Kiedy wyszed艂 z piekarni, min臋艂a go kobieta z w贸zkiem. Odsun膮艂 si臋, 偶eby j膮 przepu艣ci膰. Nagle poczu艂, 偶e bardzo chce popatrze膰 na dziecko. Dogoni艂 j膮.

Kto kierowa艂 jego krokami? To on.

Przeprosi艂 j膮, zatrzyma艂a si臋.

-    Czy mog臋 popatrze膰 na dziecko?

-    S艂ucham?

Wygl膮da艂a raczej na zdumion膮 ni偶 przestraszon膮.

-    Chcia艂bym tylko na sekund臋 spojrze膰 na pani dziecko. - Poczu艂 si臋 jak 艣wir, ale akurat w tej chwili chcia艂 nim by膰. - Sam nied艂ugo b臋d臋 mia艂 dziecko. Pierwsze. - W贸zek by艂 bezbarwny, o艣wietlony neonami. -Zostan臋 ojcem - doda艂, jakby musia艂 jej to wyja艣ni膰 jeszcze lepiej.

24.



Pr贸bowali prze艣ledzi膰 偶ycie Christiana i Louise Valker. Za偶膮dali wszelkich dost臋pnych informacji od koleg贸w z V盲ster氓s i Kungsbacki, ale nie dosz艂o tam do 偶adnych zbrodni, kt贸re mo偶na by z tym jako艣 po艂膮czy膰. Ko艣ci贸艂, pa艅stwo i gminy te偶 donios艂y o wszystkim, co wiedzia艂y, ale na razie nie znalaz艂o si臋 nic, co mog艂oby pom贸c.

-    Czy to by艂 ich znajomy? - zapyta艂 Ringmar. Siedzieli w jego pokoju, po porannej naradzie. Aneta Djanali i Halders r贸wnie偶.

-    W ka偶dym razie si臋 nie w艂ama艂 - odpar艂 Winter. - Mo偶liwe, 偶e ukrad艂 klucze albo sobie dorobi艂. Ale to nie by艂a niespodziewana wizyta.

-    W艂a艣nie - przyzna艂 Ringmar. - Nie w ten spos贸b. Przecie偶 razem jedli. I pili.

-    Dwie butelki wina - doda艂 Winter.

-    I drinki. Beier m贸wi, 偶e w szklankach by艂 gin z tonikiem.

-    Nie藕li s膮 ci technicy - stwierdzi艂 Halders. - Ale czy m贸g艂by powiedzie膰, jakiej marki?

Winter pomy艣la艂 o tanqueray. W艂a艣ciwie m贸g艂 ju偶 kupi膰 bo偶onarodzeniow膮 butelk臋 na przyjazd matki. Ringmar spojrza艂 na Haldersa.

-    Hm... a czy to by nam jako艣 pomog艂o?

-    Je艣li morderca przyni贸s艂 alkohol ze sob膮. Gdyby na przyk艂ad zawsze pi艂 gordona i kto艣 w monopolowym, na przyk艂ad na Avenyn, pami臋ta艂by faceta, kt贸ry zawsze kupuje gordona.

-    Musia艂by chyba kupowa膰 skrzynkami. I to co tydzie艅. Troch臋 wydumane, Fredriku - stwierdzi艂a Aneta Djanali. Spojrza艂a na koleg臋. -Szczerze powiedziawszy, wydaje mi si臋 to bardzo wydumane.

-    Ale czy nie tak w艂a艣nie powinni艣my pracowa膰? - zapyta艂 Halders.

-    Porozmawiam z Beierem - powiedzia艂 Winter. - Wszystkie szczeg贸艂y s膮 wa偶ne, jak wiadomo.

-    Co jeszcze wiemy? - rzuci艂a Aneta Djanali, nie kieruj膮c tego pytania do nikogo konkretnego. - Co wiemy w tej chwili o tych ludziach?

-    呕e nie mieli szczeg贸lnie du偶ego kr臋gu przyjaci贸艂 - po艣pieszy艂 z odpowiedzi膮 Halders. - Niewiele os贸b obchodzi艂o, czy oni w og贸le 偶yj膮, czy nie.

-    Jacy艣 ludzie dzwonili i nagrywali si臋 na sekretark臋 - zaprzeczy艂 Ringmar.

-    Trygg-Hansa - wyja艣ni艂 Halders. - Wciskanie ubezpieczenia emerytalnego. To cz臋sto jedyny kontakt ludzi ze 艣wiatem w dzisiejszych czasach. Firmy ubezpieczeniowe, kt贸re chc膮 sprzeda膰 ubezpieczenie na niedo艂臋偶n膮 staro艣膰. - Ale tutaj nic nie zarobili, pomy艣la艂, ale nie powiedzia艂 tego.

-    I dwie inne rozmowy - powiedzia艂 Ringmar. Cierpliwie czeka艂, a偶 Halders sko艅czy.

-    Rozmawiali艣my z nimi - stwierdzi艂 Halders. - Z tymi drugimi, wczoraj wieczorem.

-    Co艣 tam by艂o dziwnego - doda艂a Aneta Djanali.

-    Co masz na my艣li? - zapyta艂 Winter.

-    To prawda - potwierdzi艂 Halders. - Co艣 z nimi by艂o... nie tak.

-    Nie do ko艅ca umieli nam wyja艣ni膰, czego chcieli od Valkerow -powiedzia艂a Aneta.

-    Chwileczk臋 - przerwa艂 Winter. - Po kolei. Kto chcia艂 czego od kogo i kiedy.

-    Dobra. Para mniej wi臋cej w podobnym wieku jak Valkerowie. Per i Erika ElfVegren... mieszkaj膮 w J盲mbrott.

Podobni do Valkerow pod wieloma wzgl臋dami. Bezdzietni, ten sam wiek, w pewien spos贸b podobnie wygl膮daj膮... - Aneta spojrza艂a szybko na koleg贸w, jakby chcia艂a powiedzie膰: wygl膮daj膮 podobnie jak oni 鈥瀙rzed鈥. - Odwiedzili艣my ich wczoraj ko艂o pi膮tej.Kobieta powiedzia艂a, 偶e dzwoni艂a do nich tylko po to, 偶eby si臋 dowiedzie膰, co s艂ycha膰.

-    A sk膮d si臋 znali? - zapyta艂 Ringmar.

-    W艂a艣nie o tym m贸wili bardzo... niejasno. Poznali si臋 na jakim艣 dansingu, tak m贸wili, ale nie pami臋tali, gdzie konkretnie. Kiedy艣 byli u nich na kolacji, raz zaprosili ich do siebie. - Aneta spojrza艂a na Haldersa. - Odnie艣li艣my wra偶enie, 偶e to by艂a bardzo powierzchowna znajomo艣膰.

-    Nie wiedzieli o Valkerach zupe艂nie nic - doda艂 Halders.

-    Pami臋tali, gdzie byli, kiedy ich zamordowano? - zapyta艂 Winter. Pia E:son okre艣li艂a, kiedy to mniej wi臋cej by艂o.

-    W domu - powiedzia艂 Halders. - Oboje byli w domu. Jedynym 艣wiadkiem jest telewizor.

-    Hm...

-    Ale co w nich takiego dziwnego? - Ringmar skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Anety Djanali. - M贸wi艂a艣, 偶e co艣 w nich by艂o dziwnego.

-    Sama nie wiem... co艣 w ich zachowaniu. Z jednej strony tacy... ma艂o zainteresowani, a z drugiej wyra藕nie przestraszeni.

-    Czy to takie dziwne? - zapyta艂 Ringmar. - Przecie偶 ich znajomi zostali zamordowani.

-    No tak, jasne. Ale jestem pewna, 偶e co艣 ukrywaj膮. Czego艣 nie chc膮 powiedzie膰. - Podnios艂a wzrok. - Wiecie, jak to jest. To si臋 widzi. Czasem s膮 jakie艣 sprawy, o kt贸rych tacy ludzie wiedz膮, 偶e ch臋tnie by艣my si臋 o nich dowiedzieli, ale w艂a艣nie o nich nie chc膮 nam powiedzie膰.

-    Z nimi w艂a艣nie tak by艂o - doda艂 Halders i skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Anety. - Nie umia艂bym tego lepiej wyrazi膰.

-    Tak samo by艂o z tymi drugimi - m贸wi艂a dalej Aneta. - Naprawd臋 jest w nich co艣 dziwnego.

-    Drugimi? - zapyta艂 Winter. - To drugie nagranie z automatycznej sekretarki?

-    Tak. Nazywaj膮 si臋... - Zajrza艂a do notatnika. - Martel Bengt i Siv Martell.

Bengt i Siv, pomy艣la艂 Winter. Jak moi rodzice.

-    呕adnego pokrewie艅stwa z koniakiem - powiedzia艂 Halders.

-    Wiedzia艂am, 偶e to powiesz - powiedzia艂a Aneta.

-    No wi臋c co z nimi? - zapyta艂 Ringmar, z lekka poirytowany. -Mieszkaj膮 w... M枚lndal, o ile si臋 nie myl臋.

-    Tak. Mogliby艣my w艂a艣ciwie przekalkowa膰 wszystko z tamtej rozmowy. Ten sam typ... 偶e si臋 tak wyra偶臋. Te same odpowiedzi. Tak samo powierzchowna znajomo艣膰.

-    Byli艣my u nich wczoraj wieczorem - powiedzia艂 Halders. - Cho膰 by艂o te偶 kilka r贸偶nic. Przede wszystkim Elfvegrenowie s膮 bezdzietni, a Siv Martell jest rozw贸dk膮 i ma dwoje nastoletnich dzieci. Dzieciaki mieszkaj膮 u ojca w Malm枚. - Halders spojrza艂 na Anet臋. - Nawet ja by艂em w stanie zauwa偶y膰, 偶e nie mia艂a nic do powiedzenia na ich temat. To by艂o... przykre.

-    Nie maj膮 praw rodzicielskich? Oboje? - zapyta艂 Winter.

-    Na pewno nie widzia艂a dzieci od kilku lat.

-    Ale nie s膮dz臋, 偶eby by艂a alkoholiczk膮 - stwierdzi艂a Aneta. - Ani teraz, ani przedtem.

Nawet nie upija si臋 koniakiem, pomy艣la艂 Halders, ale nie powiedzia艂 tego g艂o艣no.

-    Kolejna r贸偶nica? - zapyta艂 Ringmar.

-    W odr贸偶nieniu od ElfVegrenow, kt贸rzy byli tylko przestraszeni, Martellowie byli 艣miertelnie przera偶eni - wyja艣ni艂 Halders. - Ale nie z naszego powodu.

-    Jeszcze wyra藕niej by艂o wida膰, 偶e co艣 ukrywaj膮 - doda艂a Aneta. -Nie wiem, czy to ma zwi膮zek z morderstwem.

-    Alibi? - spyta艂 Winter.

-    Mo偶liwe - odpar艂 Halders. - Dwa wyj艣cia do restauracji i kilka innych... spotka艅. Tak m贸wili. Musimy to sprawdzi膰. Jeszcze nie zd膮偶yli艣my tego zrobi膰.

-    Oni co艣 ukrywaj膮 - powt贸rzy艂a Aneta.

-    Porozmawiam z nimi - zdecydowa艂 Winter. - Zaczn臋 od Martell贸w.

-    Jed藕 do nich do domu, je艣li mog臋 co艣 doradzi膰 - rzuci艂 Halders. -Sprawiali wra偶enie... skr臋powanych, we w艂asnym domu.

-    Wracaj膮c do Valker贸w... m贸wi艂a艣 na spotkaniu, 偶e w miejscach pracy ka偶de by艂o tematem plotek. - Ringmar zwr贸ci艂 si臋 do Anety Djanali.

-    Plotek... tak chyba nie powiedzia艂am. Raczej robiono aluzje. Nikt nie chcia艂 powiedzie膰 wi臋cej.

-    Ale oboje byli zainteresowani podrywem? - upewni艂 si臋 Ringmar.

-    W艂a艣nie, co艣 takiego. O nim mo偶e kr膮偶y艂y plotki. On... no c贸偶, spotyka艂 si臋 z innymi kobietami. Ona po prostu by艂a typem flirciary.

-    Wi臋c mo偶e s膮 jeszcze inni - powiedzia艂 Winter. - Zaczniemy od ElfVegren贸w i Martell贸w. Czy raczej zaczniemy drug膮 kolejk臋.

Winter przegl膮da艂 swoje notatki. Pozostali ju偶 si臋 rozeszli. Pu艣ci艂 sobie black metal z kasety, niezbyt g艂o艣no, ale wokalista krzycza艂 tak samo przenikliwie. Zadzwoni艂 telefon.

-    Winter.

-    Sacrament.

-    S艂ucham?

-    Rolf Nordberg z tej strony. Chyba znale藕li艣my t臋 kapel臋. Nazywa si臋 Sacrament. Z Kanady. Sverker wcale tak bardzo si臋 nie pomyli艂.

-    Jest pan pewien?

-    Tak s膮dz臋. Dostali艣my du偶o odpowiedzi z niezale偶nych od siebie 藕r贸de艂, jak to si臋 m贸wi. Dwadzie艣cia, tak mi si臋 wydaje. Wszyscy

twierdz膮, 偶e to Sacrament. Nigdy o nich nie s艂ysza艂em. Sverker te偶.

-    Sacrament - powt贸rzy艂 Winter. I pomy艣la艂: chrzest. Albo komunia.

-    Niekt贸rzy podali te偶 tytu艂 utworu i ca艂ej p艂yty - ci膮gn膮艂 Nordberg. - Wstawi艂em MP3 pierwszego kawa艂ka, nazywa si臋 Evil God, a ca艂a p艂yta nosi tytu艂 Daughter of... chwileczk臋... Daughter of Habackuk, czy jak to si臋 wymawia.

-    Habakuk? Co to takiego?

-    Nie mam poj臋cia. Gdybym mia艂 zgadywa膰, pomy艣la艂bym, 偶e to jakie艣 wymy艣lone imi臋 diab艂a.

-    C贸rka Habakuka - powiedzia艂 Winter.

-    Mo偶e jest ca艂kiem mi艂a - rzuci艂 Nordberg i zani贸s艂 si臋 艣miechem, w kt贸rym pobrzmiewa艂a autoironia. - Cho膰 nie s膮dz臋. Okej. Weszli艣my do internetu i wstukali艣my Sacrament do wyszukiwarki. Wyrzuci艂a dziewi臋膰dziesi膮t osiem trafie艅. Konsekwentnie brn臋li艣my w ciemno艣膰 i dowiedzieli艣my si臋, 偶e pochodz膮 z Edmonton, wydali jedn膮 p艂yt臋 opr贸cz tego Haba... czy jak tam si臋 to nazywa. I promo.

-    To wspaniale - ucieszy艂 si臋 Winter.

-    Tak s膮dzi cztery tysi膮ce siedemset dwadzie艣cia jeden os贸b -stwierdzi艂 Nordberg. - Dotychczas mieli na swojej stronie internetowej cztery tysi膮ce siedemset dwudziestu jeden go艣ci. Potwierdza si臋 to, co m贸wili艣my, kiedy by艂 pan u nas w biurze. Przeci臋tnie taki zesp贸艂 ma pi臋膰 tysi臋cy fan贸w, mniej wi臋cej.

-    Nie ma pan 偶adnych nazwisk?

-    Co? Ha, ha.

-    Wi臋c co mo偶emy zrobi膰? - zapyta艂 Winter. Wyj膮tkowo zdam si臋 na rad臋 eksperta, pomy艣la艂.

-    Ot贸偶... mo偶emy pr贸bowa膰 艣ci膮gn膮膰 t臋 p艂yt臋 bezpo艣rednio z Kanady. Albo sprawdzi膰 u innych dystrybutor贸w, skoro mamy nazw臋 i tytu艂. Jakie sklepy dosta艂y p艂yt臋. Mog艂a by膰 wymieniana w og艂oszeniach w r贸偶nych fanzinach. Czyli poza sklepami. W tym przypadku typowa艂bym raczej fanziny. To mo偶e by膰 piekielna robota. Problem polega na tym, 偶e p艂ytka jest z roku 1996, ale potem wysz艂o tak du偶o rzeczy, 偶e r贸wnie dobrze m贸g艂by to by膰 1986. - Nordberg znowu prychn膮艂. - Zreszt膮 produkcja te偶 za tym przemawia.

-    Czy m贸g艂by mi pan w tym pom贸c? - zapyta艂 Winter.

-    Okej. Sam jestem ciekaw. Prosz臋 zaczeka膰... Sverker co艣 mi podpowiada.

Winter czeka艂, s艂ysza艂 s艂abe g艂osy w s艂uchawce. Zn贸w odezwa艂 si臋 Nordberg.

-    No w艂a艣nie, co roku dostajemy mn贸stwo materia艂贸w promocyjnych, du偶o rozdajemy kumplom albo do sklep贸w, albo jeszcze gdzie indziej, ale cz臋艣膰 zachowujemy, czy raczej wywalamy do archiwum na strychu. Jest przepe艂nione. Istnieje mo偶liwo艣膰, 偶e ta p艂yta gdzie艣 tam le偶y. Istnieje pewne prawdopodobie艅stwo, 偶e mieli艣my t臋 p艂yt臋. Jeste艣my ca艂kiem du偶膮 firm膮, nawet w skali mi臋dzynarodowej.

-    Macie czas, 偶eby przejrze膰 archiwum?

-    Nie.

-    Wy艣l臋 do was koleg臋.

Nadszed艂 wiecz贸r. Winter szed艂 do domu przez Heden. Nadal by艂o bardzo zimno, mro藕no. Kilkunastu facet贸w gra艂o w pi艂k臋 no偶n膮 na jednym z boisk, przy akompaniamencie krzyk贸w i mi臋kkich, g艂uchych odg艂os贸w kopania pi艂ki. Pi艂ka no偶na w listopadzie. Dlaczego nie? W Anglii sezon dopiero co si臋 na dobre zacz膮艂. Winter pomy艣la艂 o Stevie i us艂ysza艂 jakie艣 wo艂anie. Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂, 偶e pi艂ka toczy si臋 w jego stron臋. Zamierzy艂 si臋 wewn臋trzn膮 stron膮 stopy i odes艂a艂 j膮 z powrotem. M贸g艂by da膰 z siebie du偶o wi臋cej.

Steve nadal uparcie przysy艂a艂 p艂yty Winter m贸g艂 mu wysy艂a膰 jazz, ale wiedzia艂, 偶e to nie mia艂oby sensu. Ja 艂atwiej ulegam wp艂ywom ni偶 on. Ci, kt贸rzy s艂uchaj膮 klasycznego rocka, s膮 konserwatywni. Conservatives. 

Nie rozmawiali od miesi臋cy. Winter zastanawia艂 si臋, czy nie polecie膰 do Londynu przed 艣wi臋tami, ale teraz nie by艂 pewien. Ale偶 mo偶esz, powiedzia艂a Angela. Je艣li si臋 da.

Dlaczego mia艂oby si臋 nie da膰? Dziecko mia艂o si臋 urodzi膰 na pocz膮tku kwietnia. Pierwszego, twierdzi艂a Angela, i nie by艂 to 偶art. Londyn wzywa艂. London calling. To by艂o dawno temu.

S艂ysza艂 odbicia pi艂ki za plecami, s艂ysza艂 rado艣膰, kiedy kto艣 j膮 pos艂a艂 do bramki.

Kiedy ostatnio rozmawiali przez telefon, komisarz Steve Macdonald siedzia艂 z nog膮 w gipsie po obowi膮zkowym niedzielnym meczu swojej dru偶yny z pubu w Kent. Wpadnij na kilka dni, kiedy b臋dziesz w Londynie, powiedzia艂. W艂a艣ciwie nie chodzi o ciebie. Ch臋tnie bym si臋 po prostu zn贸w zobaczy艂 z Angel膮.

Spotkali si臋 ze Steve'em na chwil臋 w Goteborgu, nieca艂e trzy lata temu, ale nie poznali jego 偶ony. Ani bli藕niaczek. Mo偶e powinni zaczeka膰, a偶 b臋dzie ich troje. Na pocz膮tku kwietnia. Troje.

- Co powiesz na Eliasza? - zapyta艂a Angela, kiedy wszed艂 do kuchni. Mia艂a 艂zy w oczach.

-    Mam przej膮膰? - zapyta艂.

-    Tak, prosz臋. - Przekaza艂a mu n贸偶 i Winter stan膮艂 nad desk膮 do krojenia. Zosta艂a po艂owa cebuli.

-    Co s膮dzisz? Eliasz? Albo Izaak? Emanuel?

-    A dlaczego nie Ezaw?

-    Nie wyg艂upiaj si臋.

-    No nie... 偶ywcem wyj臋te z Biblii... ale to chyba nikomu nie powinno przeszkadza膰.

-    Przecie偶 wierzysz w jakiego艣 boga.

-    Przynajmniej czasami.

-    Zawsze m贸wi艂e艣, 偶e sk膮d艣 musimy czerpa膰 si艂臋.

-    Tak.

-    Mamy jeszcze Isabell臋.

-    Pi臋knie.

-    01ivi臋.

-    Te偶 pi臋knie.

-    Leo.

Winter mruganiem powstrzymywa艂 艂zy.

-    No... mo偶e tak. Md艂o艣ci chyba ju偶 ci przesz艂y?

-    Oczywi艣cie. Normalnie nie trwaj膮 d艂u偶ej ni偶 do dwunastego tygodnia, a my ju偶 dawno mamy go za sob膮. Teraz czas na spok贸j i odpoczynek. Przynajmniej dla mamy.

-    A jak si臋 miewa brzuszek? Eliasz?

-    Zobacz sam - powiedzia艂a i wsta艂a od sto艂u, przy kt贸rym na chwil臋 przysiad艂a. - Chod藕 ze mn膮.

Wesz艂a do sypialni. Winter od艂o偶y艂 n贸偶, kt贸ry nadal trzyma艂 w r臋ce, i poszed艂 za ni膮. Angela po艂o偶y艂a si臋 i ods艂oni艂a brzuch. Zn贸w by艂 troch臋 wi臋kszy. Winter usiad艂 na 艂贸偶ku. To m贸g艂by by膰 pierwszy raz. Wcze艣niej nic nie czu艂. Wszystko to tak trudno by艂o ogarn膮膰. Czy to si臋 dzieje naprawd臋? Angela czu艂a ruchy p艂odu od czterech tygodni, mo偶e pi臋ciu. Kopniaki. Winter zn贸w pomy艣la艂 o pi艂ce no偶nej, przypomnia艂 sobie facet贸w graj膮cych na Heden.

-    Po艂贸偶 r臋k臋 tutaj.

Po艂o偶y艂. Poczu艂, 偶e co艣 si臋 poruszy艂o. Naprawd臋.

25.



Morelius i Bartram zatrzymali si臋 na czerwonym 艣wietle. Morelius zauwa偶y艂, 偶e co艣 si臋 rusza w jakim艣 samochodzie, gdzie艣 na prawym skraju jego pola widzenia. Odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zobaczy艂, jak starszy m臋偶czyzna zapina pasy. Bartram te偶 go zauwa偶y艂. Morelius skin膮艂 mu przyja藕nie g艂ow膮. Nale偶y zapina膰 pasy

Bartram u艣miechn膮艂 si臋:

-    Gdyby si臋 nie rusza艂, nic by艣my nie zauwa偶yli.

-    No.

-    Jedn膮 z rzeczy, kt贸re daje ta praca, jest split vision - stwierdzi艂 Bartram.

-    Co jeszcze ci daje? - zapyta艂 Morelius i ruszy艂.

-    Co?

-    Co j eszcze ci daj e ta praca poza split vision ? 

Bartram nie odpowiedzia艂. Rozgl膮da艂 si臋 po centrum. Na ulicach i przy wej艣ciach do arkad zaczyna艂y si臋 pojawia膰 艣wi膮teczne dekoracje.

-    No i zn贸w si臋 zaczyna - rzuci艂 Bartram.

-    Co takiego?

-    Zn贸w si臋 zaczyna ten 艣wi膮teczny syf.

Morelius zatrzyma艂 si臋 na pasach. M艂oda kobieta pcha艂a szeroki, ci臋偶ki w贸zek z dw贸jk膮 maluch贸w. Pokiwa艂a im z wdzi臋czno艣ci膮. Morelius te偶 uni贸s艂 d艂o艅.

-    Pomy艣l tylko: ona musi taszczy膰 ze sob膮 ten pojazd, 偶eby zrobi膰 艣wi膮teczne zakupy - powiedzia艂 Bartram.

-    Pomy艣l, 偶e ty sam musisz si臋 zataszczy膰 na 艣wi膮teczne zakupy -odpar艂 Morelius.

Bartram nie odpowiedzia艂.

-    Ty chyba dzisiaj wcale nie s艂uchasz, co m贸wi臋, Greger.

-    S艂ucham.

-    Ale nie odpowiadasz.

-    Nie robi臋 艣wi膮tecznych zakup贸w. Nigdy nie chodz臋 do centrum, kiedy mam wolne. Przede wszystkim nie w czasie tej ca艂ej histerii.

-    No nie.

-    Nie wkurzaj膮 ci臋 te pijaczyny i reszta tej cholernej 偶ulu, kt贸ra si臋 tu k艂臋bi? Idzie sobie kole艣, na pewno jest poszukiwany... i on tu jest, a gdzie jest policja?

Morelius pokiwa艂 g艂ow膮. Niewa偶ne, czy si臋 jest na s艂u偶bie. Kiedy szed艂 Avenyn, zawsze widzia艂 boczne wej艣cia, przy kt贸rych 艂apali sklepowych z艂odziei. Widzia艂 fasad臋 pubu czy poczty, przy kt贸rej wszyscy szczali po ciemku. Tam kiedy艣 zmia偶d偶ono jednemu facetowi rami臋. Tam kobieta dosta艂a ataku sza艂u. Tam zosta艂 postrzelony. Tam st艂ukli...

-    Nie lubi臋 Bo偶ego Narodzenia - powiedzia艂 Bartram.

-    A co ty tak naprawd臋 lubisz, Greger?

Bartram nie odpowiedzia艂. Patrzy艂 prosto przed siebie. Morelius zawr贸ci艂 przy G枚taplatsen. S艂o艅ce mocno 艣wieci艂o z wysoka, niebo by艂o niebieskie. Utrzymywa艂o si臋 wysokie ci艣nienie, co niecz臋sto si臋 zdarza. W naro偶nikach schod贸w zosta艂y jeszcze ma艂e kupki 艣niegu. Przed Bibliotek膮 Miejsk膮 sta艂a grupka m艂odzie偶y. Ludzie wchodzili do Parku, szli na lunch. Dwadzie艣cia taks贸wek czeka艂o na nich przed hotelem. Niekt贸rzy idioci grzali silniki p贸艂 godziny. Samochody ton臋艂y w k艂臋bach spalin. Morelius mia艂 ochot臋 si臋 zatrzyma膰 i kaza膰 im spieprza膰.

-    Jak tam by艂o? W 艣rodku? - odezwa艂 si臋 Bartram.

-    Co? - Morelius skr臋ci艂 w prawo za hotelem i ustawi艂 si臋 za autobusem na Engelbrektsgatan. - Co powiedzia艂e艣?

-    Jak tam by艂o w 艣rodku, w tym mieszkaniu? Aschebergsgatan. Podw贸jne morderstwo.

-    Pytasz o to teraz? - Prawie o tym nie rozmawiali od tamtego czasu. Czasami tak bywa. On nic nie m贸wi艂. Greger sta艂 na zewn膮trz,

klatce. - A co takiego chcesz wiedzie膰?

-    Jak to wygl膮da艂o?

-    Co jak wygl膮da艂o? - Morelius spojrza艂 w prawo, na Bartrama, ale Bartram nie odwr贸ci艂 g艂owy Przeje偶d偶ali obok Scandinavian. 呕adnych komunikat贸w. Grupa kibic贸w hokeja sz艂a ulic膮 z transparentami, przygotowywali si臋 do wieczornego meczu. - Chodzi ci o to, jak oni wygl膮dali?

Bartram skin膮艂 g艂ow膮, nie patrz膮c na niego. Morelius nic wi臋cej nie powiedzia艂. Wjechali na rondo K枚rsv盲gen. By艂em tu osiemna艣cie milion贸w razy, pomy艣la艂. Tam si臋 kiedy艣 wr膮ba艂em w inny radiow贸z. Tutaj wyci膮ga艂em pijanych nastolatk贸w z Lisebergu, 偶eby potem ich kumple wlekli ich z powrotem. Kupowa艂em w kiosku gazety i snickersy. Teraz wje偶d偶amy na Eklandabacken. Trzymam kierownic臋. Auto sunie prosto jak po szynach.

-    Co si臋 dzieje, Simon? - Bartram odwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋, a potem dalej patrzy艂 przed siebie. - No KURWA, uwa偶aj! - O ma艂o nie wjechali w taks贸wk臋 stoj膮c膮 przed Panoram膮. Morelius zahamowa艂 w miejscu. Od taks贸wki dzieli艂o ich kilka milimetr贸w. Kierowca gapi艂 si臋 na nich zaskoczony. Pasa偶er, kt贸ry w艂a艣nie wysiada艂, r贸wnie偶. - Czy ty zasn膮艂e艣 za kierownic膮?

Morelius wycofa艂 i wyjecha艂 na ulic臋. Wszystko by艂o jak przedtem. Samoch贸d jecha艂 prosto przed siebie. Bartram patrzy艂 na niego. Morelius skr臋ci艂 w stron臋 Mossen. S艂yszeli jaki艣 komunikat, ale nie by艂 przeznaczony dla nich.

-    G艂owy by艂y zamienione - powiedzia艂 Morelius.

-    Co?

-    Mieli zamienione g艂owy. Nie wiedzia艂e艣? Nie podawali tego do wiadomo艣ci publicznej, ale chyba ka偶dy gliniarz w mie艣cie o tym s艂ysza艂.

-    Ja nie. Nikt mi nie powiedzia艂.

-    On mia艂 jej g艂ow臋, a ona jego.

-    BO呕E mi艂osierny.

-    Trzymali si臋 za r臋ce.

Morelius dojecha艂 do kolejnego ronda. Musia艂 uwa偶a膰. Zanim si臋 w艂膮czy艂 do ruchu, dok艂adnie sprawdzi艂, czy na rondzie nie ma innych samochod贸w. Tak nale偶y robi膰. Dlaczego dla niekt贸rych to taki problem? Nie rozumia艂 tego.

Patrik zrozumia艂, 偶e musi co艣 zrobi膰. Zadzwoni艂. Po艂膮czono go z kim艣, kto si臋 nazywa艂 M枚ller, czy jako艣 tak. Musia艂 poda膰 nazwisko.

-    Chodzi o... tamto morderstwo - wyja艣ni艂.

-    Wydawa艂o mi si臋, 偶e rozmawiali艣my ze wszystkimi roznosicielami gazet - powiedzia艂 M枚ller, kiedy Patrik si臋 przedstawi艂.

Teraz siedzia艂 naprzeciwko policjanta o kr贸tko obci臋tych w艂osach -nie wygl膮da艂 na szczeg贸lnie starego - i jeszcze jednego. Ten ju偶 by艂 stary. Poczu艂 si臋 jak gwiazda. Important. Ale to nie by艂o zabawne. Kiedy przyszed艂, ten m艂odszy spojrza艂 na niego tak, jakby by艂 zrobiony ze szk艂a.

To o nim wspomina艂a Ma艅ka. Widzia艂 go ju偶 kiedy艣, w tramwaju. Z 艂adn膮 lask膮. Kole艣 wygl膮da艂 na twardziela. Droga koszula. Wygl膮da艂, jakby wyst臋powa艂 w gangsterskim filmie. Wypo偶yczyli kiedy艣 Tajemnice Los Angeles, bo Ma艅ce podoba艂a si臋 ok艂adka. Ten tutaj m贸g艂by spokojnie zagra膰 w tym filmie. Mia艂 ten styl.

-    Wi臋c widzia艂e艣, jak kto艣 wysiada艂 z windy - powiedzia艂 Winter.

-    Tak.

-    Czy to by艂 m臋偶czyzna?

-    Na pewno.

-    Sk膮d ta pewno艣膰?

-    Widzia艂em go troch臋 z boku, kiedy wychodzi艂. Profil.

-    Ile z profilu?

-    Ech... uko艣nie, z g贸ry. Ale wystarczaj膮co dobrze, 偶eby zauwa偶y膰, 偶e to by艂... starszy facet.

-    Starszy facet? - powt贸rzy艂 Ringmar. - Ile m贸g艂 mie膰 lat wed艂ug ciebie?

-    No... mo偶e tyle co pan - powiedzia艂 Patrik, skinieniem g艂owy wskazuj膮c na Wintera. - Nie... taki ca艂kiem stary.

-    Okej. I co si臋 sta艂o? Opowiedz wszystko od chwili, kiedy wszed艂e艣 do domu.

Patrik opowiedzia艂. To, co opowiedzia艂 Marii. Wydawa艂o mu si臋, 偶e niczego nie pomin膮艂 ani nie doda艂. Pytali go o daty, dni, godziny.

-    Porozmawiajmy o ubraniu - zaproponowa艂 Winter. - P艂aszcz. D艂ugi, kr贸tki?

-    D艂u偶szy ni偶 kr贸tki. Ech...

-    Nad kolana?

-    Tak mi si臋 wydaje.

-    Co艣 jeszcze?

-    Ale co?

-    Co opr贸cz p艂aszcza widzia艂e艣?

-    W艂a艣nie na tym polega problem. By艂o co艣 jeszcze... co艣, czego nie mog臋 sobie przypomnie膰. Naprawd臋 du偶o o tym my艣la艂em. Co艣 innego.

-    W jakim sensie innego?

-    W takim, 偶e nie mia艂o zwi膮zku z p艂aszczem.

-    W艂osy?

-    Nie przypominam sobie nic szczeg贸lnego, je艣li chodzi o w艂osy, jak ju偶 m贸wi艂em. Kiedy mia艂em spojrze膰 na w艂osy, wchodzi艂 ju偶 w cie艅, w bram臋. Nie potrafi臋 nic powiedzie膰 o jego w艂osach. Jaki kolor i tak dalej.

-    Zwr贸ci艂by艣 pewnie uwag臋, gdyby to by艂y d艂ugie w艂osy? - zapyta艂 Winter.

-    No... chyba tak. - Patrik podrapa艂 si臋 w brod臋. - Chybabym zauwa偶y艂.

-    Czy ten m臋偶czyzna by艂 wysoki?

-    Normalny.

-    Normalny?

-    To znaczy nie 偶aden karze艂 ani nic w tym rodzaju. Ani jaki艣 dwumetrowy gigant. Ale sta艂em na schodach kawa艂ek wy偶ej... i 艣wiat艂o by艂o kiepskie. - Spojrza艂 na lamp臋 pod sufitem. To by by艂a jeszcze inna rzecz. Mia艂 tamt膮 lamp臋 przed oczami. By艂a s艂a... - W艂a艣nie! 艢wiat艂o by艂o s艂absze ni偶 zwykle. Pomy艣la艂em o tym wtedy i teraz sobie przypominam. Pewnie w 艣rodku by艂o kilka 偶ar贸wek i jedna wysiad艂a, bo kiedy by艂em tam nast臋pnego dnia, wszystko zn贸w by艂o w porz膮dku.

-    Zn贸w w porz膮dku? 艢wiat艂o zn贸w by艂o silniejsze?

-    Tak. Dozorca musia艂 wymieni膰 偶ar贸wk臋. Za艂atwi艂 to.

-    Kiedy to zrobi艂? - zapyta艂 Ringmar. - Kiedy mia艂by to zrobi膰?

-    Wtedy. Tego samego dnia. Jestem prawie pewny. Wtedy, rano, 艣wiat艂o by艂o s艂abe.

-    Jeste艣 prawie pewny?

-    Tak... prawie pewny. Pewny, tak jakby

-    Okej.

-    Musicie porozmawia膰 z dozorc膮 - stwierdzi艂 Patrik.

-    Zrobimy to - powiedzia艂 Winter. Na twarzy Ringmara widzia艂 co艣 w rodzaju dyskretnego u艣miechu. - Dzi臋kujemy. Ale wr贸膰my do ubra艅. Je艣li tamto nie mia艂o zwi膮zku z p艂aszczem... czy to by艂y spodnie? By艂o co艣 szczeg贸lnego w jego spodniach?

-    Nic mi si臋 nie przypomina. Ale by艂o co艣, na co... zwr贸ci艂em uwag臋. Nie wiem, co powiedzie膰.

-    Nie 艣piesz si臋, Patriku.

-    Nie s膮dz臋, 偶eby mi si臋 teraz przypomnia艂o.

-    Mo偶esz si臋 oczywi艣cie nad tym zastanowi膰 w domu.

-    Jasna sprawa.

-    Gdzie mieszkasz, Patriku? - zapyta艂 Winter.

-    Co?

-    Skoro roznosisz gazety przy Vasaplatsen, to mo偶e mieszkasz w pobli偶u?

-    Kastellgatan. Mieszkam z ojcem przy Kastellgatan. To po drugiej stronie Hagi - wyja艣ni艂 ch艂opak.

-    Okej. My艣lisz, 偶e m贸g艂by艣 go rozpozna膰, gdyby艣 go zn贸w zobaczy艂?

Patrik wzruszy艂 ramionami.

-    Tam by艂o takie szczeg贸lne 艣wiat艂o... i do tego z ty艂u. Sam nie wiem.

-    I to nie by艂 kto艣, kogo ju偶 kiedy艣 widzia艂e艣? - upewni艂 si臋 Winter.

-    Co pan ma na my艣li? Kogo widzia艂em kiedy艣... na schodach?

-    Od tego mo偶emy zacz膮膰. Kogo widzia艂e艣 na klatce schodowej, kiedy roznosi艂e艣 gazety.

-    Nie przypominam sobie. Problem polega na tym, 偶e prawie nigdy nikogo tam nie widuj臋.

-    Hm... Mo偶e ci臋 poprosimy, 偶eby艣 nam pom贸g艂 przyjrze膰 si臋 ludziom, kt贸rzy tam mieszkaj膮. Sprawdzimy, czy to nie by艂 kto艣 z nich.

-    Aha.

-    A nast臋pne pytanie brzmi: czy w og贸le widzia艂e艣 wcze艣niej tego cz艂owieka - powiedzia艂 Winter. - Gdzie indziej. Nie w domu ani na schodach. W jakim艣 innym miejscu, w innych okoliczno艣ciach.

-    Tak, rozumiem.

-    Pomy艣l o tym.

Patrik ju偶 my艣la艂. My艣la艂, my艣la艂. Popatrzy艂 na policjanta, kt贸ry zadawa艂 mu wszystkie te pytania. Starszy wygl膮da艂, jakby zasypia艂, ale nagle odwr贸ci艂 g艂ow臋 i wyjrza艂 przez okno. Wida膰 by艂o przez nie nagie ga艂臋zie i b艂臋kitne niebo. Facet mia艂 profil... kuma... to by艂 prof...

-    To m贸g艂 by膰 profil - powiedzia艂 g艂o艣no Patrik.

-    Co m贸wisz?

-    Profil - powt贸rzy艂 Patrik. - To co艣 znajomego. To mo偶e m贸g艂 by膰 profil, mog艂em go... mo偶e rozpozna膰. Widzia艂em go kiedy艣. Jego g艂ow臋.

-    Ca艂y czas robisz post臋py, Patriku. - M艂odszy policjant si臋 u艣miechn膮艂. - Podczas naszej rozmowy przypomnia艂e艣 sobie kilka rzeczy.

-    Ale teraz to j u偶 koniec.

-    Mo偶e na razie koniec - powiedzia艂 Winter. - Ale pomy艣l o tym jeszcze w domu, jak m贸wili艣my.

-    Jasne.

-    Jeszcze jedna sprawa - doda艂 Ringmar. - Nie s艂ysza艂e艣, 偶eby w mieszkaniu gra艂a muzyka, kiedy wk艂ada艂e艣 gazety?

-    Oczywi艣cie. To ja powiedzia艂em o tym dozorcy.

-    Co ty m贸wisz! ? - zdziwi艂 si臋 Winter.

-    To ja mu o tym powiedzia艂em. O metalu.

Winter spojrza艂 na Ringmara, Ringmar zrobi艂 gest, jakby opad艂 z si艂. Nic o tym nie wiedzieli. Czy偶by nie sprawdzili roznosiciela gazet?

-    S艂ysza艂e艣 j膮 d艂ugo? - spyta艂 Winter. - Kiedy wk艂ada艂e艣 gazety?

-    Kilka dni. Nie mog臋 dok艂adnie powiedzie膰 ile. - Popatrzy艂 na Wintera. - Nad tym musz臋 si臋 zastanowi膰.

-    Rozpozna艂e艣 j膮? - zapyta艂 Winter. - T臋 muzyk臋?

-    Nie ca艂kiem. Brzmienie si臋 zmienia przez echo, do tego w膮ska szczelina i tak dalej.

-    Powiedzia艂e艣: nie ca艂kiem. Co mia艂e艣 na my艣li?

-    To jasne, 偶e to musia艂 by膰 death metal albo black metal. Ale to nie jest moja dzia艂ka.

-    Podejrzewamy, 偶e to mo偶e by膰 kanadyjska grupa o nazwie Sacrament - wyja艣ni艂 Winter. - Znasz taki zesp贸艂?

-    Sacrament? Never heard of. 

-    Daughter of Habackuk. Tak si臋 nazywa p艂yta. Czy to nie brzmi znajomo?

-    Nie. Ale mam paru kumpli, kt贸rych metal kr臋ci, 偶e tak powiem. Albo mia艂em, w gimnazjum. W zesz艂ym roku. Teraz chodz膮 do innej szko艂y i w艂a艣nie...

-    I to jest ich dzia艂ka?

- Mo偶liwe. Nie wiem, czy akurat to konkretnie, ale interesuj膮 si臋 black metalem. Jeden zreszt膮 gra. Na b臋bnach. - Patrik po raz pierwszy napi艂 si臋 wody ze stoj膮cej przed nim szklanki. Nagle poczu艂, 偶e bardzo mu si臋 chce pi膰. Za du偶o gada艂. Nie wiedzia艂 dlaczego. Jakby musia艂. -Mam zapyta膰 kumpli? Jak si臋 ten zesp贸艂 nazywa艂? Sacrament, tak?

26.



- Dlaczego dozorca to zatai艂? - zapyta艂 Winter.

-    Ale czy to prawda? - powiedzia艂 Ringmar.

-    呕e ch艂opak pierwszy us艂ysza艂 muzyk臋? S膮dz臋, 偶e tak.

-    Niekt贸rzy nie lubi膮 si臋 dzieli膰 zas艂ugami. Mo偶e liczy艂 na jak膮艣 nagrod臋.

-    Ciekawe, czy widzia艂 jeszcze co艣, czego nie widzia艂 -zastanawia艂 si臋 Winter.

-    To znaczy czy jeszcze co艣 przed nami ukrywa?

-    W艂a艣nie.

-    Warto si臋 nad tym zastanowi膰 - przyzna艂 Ringmar.

-    Musimy go przes艂ucha膰 jeszcze raz - zdecydowa艂 Winter.

-    Ch艂opak sprawia wra偶enie bystrego - stwierdzi艂 Ringmar.

-    Ma w g艂owie co艣, czego potrzebujemy.

-    Wierzysz w to?

-    Jestem tego pewien. Kiedy sobie przypomni, bardzo nam pomo偶e. - Winter zapali艂 corpsa i zmru偶y艂 oczy w smudze dymu. Zaci膮gn膮艂 si臋 jeszcze raz i zn贸w przymkn膮艂 oczy.

-    My艣la艂em o tym napisie na 艣cianie - zacz膮艂. - Mo偶e wiesz, jest taki zwrot... pisanie po 艣cianie... the writing on the wall. 

-    I know.

-    To znaczy mniej wi臋cej, 偶e nie mo偶na nie dostrzec czego艣 oczywistego... to jest tam dla kogo艣, kto chce zrozumie膰.

Pisanie po 艣cianie. A mo偶e dostali艣my jak膮艣 dwuznaczn膮 wiadomo艣膰? Albo to jaki艣 podtekst? Mo偶e ten napis chce nam powiedzie膰, 偶e odpowied藕 mamy tu偶 pod nosem? Cz臋艣膰 odpowiedzi. Nie wiem. Alemo偶e s艂owo wali jest w艂a艣nie tym: m贸wi o tym, 偶e to pisanie po 艣cianie.

Samo s艂owo nie jest wa偶ne... nie wa偶niejsze ni偶 strza艂ka w przeciwnym kierunku. Rozumiesz, o co mi chodzi, Bertilu?

-    Nie wiem. M贸w dalej.

-    Wi臋c nie powinni艣my si臋 zastanawia膰 nad komunikatem jako takim, raczej nad faktem, 偶e zosta艂 nadany. 呕e tam jest.

-    呕e rozwi膮zanie jest bli偶ej, ni偶 nam si臋 wydaje?

-    Tak. 呕e mamy pod nosem co艣, czego nie zauwa偶amy.

Ringmar potar艂 oczy, przesun膮艂 d艂oni膮 po czole. Widzia艂 przed sob膮

tamt膮 艣cian臋, czerwony tekst na bia艂ym tle. Jak tytu艂.

-    My艣la艂em te偶, 偶e to mo偶e wygl膮da膰 jak tytu艂 - powiedzia艂, odrywaj膮c d艂o艅 od twarzy. - Tytu艂 w sensie zapowiedzi czego艣, co nadejdzie. 呕e to w艂a艣nie jest najwa偶niejsze w tym, co ma nadej艣膰.

-    Hm...

-    Wiesz, 偶e szwedzkie s艂owo 鈥瀟ytu艂鈥, rubrik, pochodzi od 艂aci艅skiego rubrica, czyli czerwona farba?

-    Nie. Naprawd臋?

-    Powiedzia艂 mi Jonas, rozmawia艂em z nim w weekend. Zapyta艂 mnie, czy wiem, co to znaczy, i wyja艣ni艂 mi.

-    Studiuje dziennikarstwo?

-    Pierwszy semestr w Wy偶szej Szkole Dziennikarskiej -powiedzia艂 Ringmar, dumny z syna.

-    Najwyra藕niej jab艂ko pada niedaleko od jab艂oni - powiedzia艂 Winter. - M贸wi艂 co艣 jeszcze o pochodzeniu tego s艂owa?

-    Rubrica. Postanowienia rzymskiego senatu zacz臋to podawa膰 do wiadomo艣ci publicznej w roku 59 przed Chrystusem. W miejscach publicznych umieszczano gipsowe tabliczki. - Ringmar m贸wi艂, jakby sta艂 na katedrze. - Tablice nazywa艂y si臋 Acta Senatus, tytu艂y wypisywano na nich czerwon膮 farb膮.

-    Zastanawia艂e艣 si臋, czy jest jaki艣 zwi膮zek?

Ringmar roz艂o偶y艂 r臋ce.

-    T o tylko taka my艣l.

-    Morderca orientuje si臋 w 艂aci艅skim pi艣miennictwie? Mo偶e powinni艣my szuka膰 w szkole dziennikarskiej ? Czy to dziennikarz? Nie mia艂bym nic przeciwko temu.

-    To by艂a tylko lu藕na my艣l.

-    Ciekawe - stwierdzi艂 Winter. Zn贸w si臋 zaci膮gn膮艂 dymem, przygl膮da艂 si臋 smu偶ce. Mo偶e to jeden z ostatnich raz贸w? Mia艂 wa偶ny pow贸d, 偶eby rzuci膰 palenie, przed pierwszym kwietnia, 偶eby wywietrzy膰 te przyjemne, lecz mocne zapachy z mieszkania i ubra艅. -Ale to nas donik膮d nie zaprowadzi. Na razie. R贸wnie dobrze mo偶e si臋 okaza膰, 偶e to nic nie znaczy.

-    Co masz na my艣li?

-    呕e po prostu napisa艂 cokolwiek. Mo偶e to by艂 jaki艣 spontaniczny pomys艂. Mo偶e po to, 偶eby nas zmyli膰.

-    艢wiadoma dezinformacja? No tak, to by艂oby najgorsze. Wtedy nie mamy nic, czego mogliby艣my si臋 trzyma膰 - powiedzia艂 Ringmar.

-    To prawda - przyzna艂 Winter.

-    To by艂by najgorszy scenariusz - ci膮gn膮艂 Ringmar. - To by oznacza艂o, 偶e to nie jest kto艣, kto potrzebuje pomocy.

-    Tak.

-    Tylko kto艣, komu to sprawia przyjemno艣膰 - doko艅czy艂 Ringmar.

-    Mo偶e. I nie potrzebuje pomocy, jak m贸wi艂e艣 - zgodzi艂 si臋 Winter.

-    Ty te偶 tak my艣lisz?

-    呕e napis to wo艂anie o pomoc? Tak. Inaczej nie mamy szans.

-    Nie poradzimy sobie z tym sami - stwierdzi艂 Ringmar.

-    A kiedy sobie poradzili艣my? - zapyta艂 Winter.

-    Czy to si臋 zdarzy jeszcze raz? - powiedzia艂 Ringmar, ale nie spojrza艂 na Wintera.

-    Nie.

-    Dlaczego nie?

-    To nie jest seryjny morderca. Mo偶e psychopata, ale nie jestem pewien. Prawdopodobnie nie jest psychopat膮. Szalony, ale inaczej. I nie jest seryjnym morderc膮.

-    To znaczy, 偶e to co艣... osobistego?

-    Nie wiem. Ale wydaje mi si臋, 偶e odpowiedzi trzeba szuka膰 w ich przesz艂o艣ci. Obojga, jej albo jego. Tak. To mo偶e by膰 osobiste w takim sensie.

Ringmar westchn膮艂 ci臋偶ko.

-    Nie damy rady obejrze膰 ka偶dego papierka, sprawdzi膰 ka偶dej pami臋ci, w V盲ster氓s i Kungsbace.

-    Ale przecie偶 nie jeste艣my sami. Jest nas wi臋cej.

-    Trzeba du偶o czasu, 偶eby prze艣ledzi膰 ca艂e ludzkie 偶ycie. Wszystkie znajomo艣ci, od urodzenia. Wszyscy mog膮 by膰 wa偶ni. Ktokolwiek z tych, z kt贸rymi si臋 styka艂, mo偶e by膰 tym, kt贸rego szukamy. Ktokolwiek.

-    Musimy zacz膮膰 eliminowa膰.

-    Ju偶 zacz臋li艣my - odpar艂 Ringmar bez u艣miechu.

-    A mo偶e to jest osobiste w takim sensie, 偶e ofiary... zast膮pi艂y kogo艣 innego - powiedzia艂 Winter. - Symbole. Mo偶e staty艣ci. Co艣 reprezentuj膮. Styl 偶ycia. Albo co艣 tak banalnego jak wygl膮d zewn臋trzny. Oboje albo tylko on, albo ona.

-    My艣lisz o g艂owach?

-    Nie, nie o to chodzi. Ale to te偶 niesamowity... komunikat. Mo偶e. Symbol czego艣. Boj臋 si臋 spekulowa膰 na ten temat. Potrzebujemy pomocy, jak m贸wi艂em.

Patrik siedzia艂 w swoim pokoju ze s艂uchawkami na uszach i nie us艂ysza艂, kiedy ojciec wszed艂 i mu je zerwa艂. Muzyka sycza艂a jak w膮偶, wi艂a si臋 po pod艂odze mi臋dzy kablami.

-    Wo艂am ci臋 od paru godzin!

-    Nie s艂ysza艂em.

-    Nic dziwnego, ci膮gle s艂uchasz tego g贸wna.

Patrik poczu艂 od贸r alkoholu. Dostrzeg艂 potkni臋cie, kiedy ojciec cofn膮艂 si臋 od 艂贸偶ka. Potem zmieni艂 zdanie i usiad艂 ci臋偶ko obok syna.

-    Czego chcia艂e艣? - zapyta艂 Patrik i pr贸bowa艂 dosi臋gn膮膰 s艂uchawek. Le偶a艂y za daleko, wi臋c wsta艂. Chcia艂 podej艣膰 i je wzi膮膰, kiedy ojciec schwyci艂 go za rami臋.

-    Niech tam le偶膮, zostaw. Musz臋 z tob膮 pogada膰.

-    Ale o co chodzi?

-    Zaczekaj, musz臋 tylko co艣... zrobi膰.

Ojciec wsta艂 i wyszed艂 z pokoju. Patrik wyra藕nie us艂ysza艂 odg艂os odkr臋cania butelki. Ojciec wr贸ci艂. Zapach alkoholu by艂 silniejszy ni偶 przedtem. Usiad艂 na 艂贸偶ku.

-    Ona si臋 tu wprowadza - powiedzia艂.

-    Co?

Ojciec popatrzy艂 na niego. Kilka cienkich naczynek pop臋ka艂o mu w oku. Wyra藕nie by艂o to wida膰, kiedy patrzy艂 w bok.

-    Ulla, wiesz. Ta, co si臋 z ni膮... spotyka艂em jaki艣 czas.

Patrik wiedzia艂, kto to jest Ulla. Widzia艂 j膮 dwa razy, i o dwa razy za du偶o. Raz ojciec taszczy艂 j膮 przez pr贸g, za drugim razem role si臋 odwr贸ci艂y, cho膰 w艂a艣ciwie trudno by艂o stwierdzi膰, kto kogo prowadzi. Ulla. Kiedy艣 nachyli艂a si臋 nad nim, za drugim razem. Kiedy ojciec le偶a艂

i chrapa艂 jak dzik na sofie, na kt贸rej go po艂o偶y艂a. Pomy艣la艂, 偶e zwymiotuje, kiedy tak nad nim wisia艂a. Co艣 be艂kota艂a, ale wymkn膮艂 si臋, a ona pad艂a na jego 艂贸偶ko.

A teraz mia艂a si臋 wprowadzi膰. Fucking great. Fucking great. Mia艂 do艣膰 samego ojca, a teraz b臋dzie podw贸jnie milusio.

-    Ona si臋 tu wprowadza? Ale to niemo偶liwe.

-    Niemo偶liwe? Czy dobrze s艂ysza艂em? - Ojciec wyprostowa艂 si臋, jeszcze troch臋 si臋 chwia艂 w prz贸d i w ty艂. - Dlaczego moja narzeczona nie mia艂aby tu zamieszka膰?

-    Bo tu s膮 tylko dwa pokoje. My tu mieszkamy... ja tu mieszkam.

-    Mo偶na znale藕膰 wi臋ksze mieszkanie.

Na pewno. Kto by chcia艂 im cokolwiek wynaj膮膰?

-    Ale mamy tylko j edn膮 sof臋.

Sk艂adan膮, na kt贸rej 艣pi w przedpokoju, pomy艣la艂 Patrik.

-    Ty j膮 dostaniesz - powiedzia艂 ojciec.

-    Co?

-    Potrzebujemy twojego pokoju. Kurwa, jaki on tam tw贸j. Potrzebujemy tego pokoju. I tak nigdy ci臋 nie ma w domu, wystarczy ci ta sofa.

Patrik poczu艂 na czole zimny pot. Spojrza艂 na swoj膮 kolekcj臋 p艂yt. Gazety. Plakaty.

-    Mam si臋... wyprowadzi膰 z pokoju?

-    Ona przyjdzie jutro. - Ojciec wsta艂. - No to obgadali艣my spraw臋.

- Wyszed艂 i Patrik zn贸w us艂ysza艂 odg艂os odkr臋cania butelki.

Przedtem m贸g艂 przynajmniej zamkn膮膰 drzwi i si臋 odci膮膰, kiedy zaczyna艂a si臋 impreza. Gdzie si臋 teraz podzieje, je艣li b臋dzie musia艂 by膰 w domu?

Nie musia艂 by膰 w domu. Nie wiedzia艂, dok膮d p贸jdzie, ale nie musia艂 przychodzi膰 do domu. Spojrza艂 jeszcze raz na swoje p艂yty. Mo偶e Ma艅ka je przechowa? Mo偶e by tam zosta艂 sublokatorem na jaki艣 czas? Za艣mia艂 si臋 tylko dlatego, 偶e nie chcia艂 si臋 rozp艂aka膰.

Angela zrzuci艂a buty i nastawi艂a wod臋 na herbat臋. S艂o艅ce pali艂o fasady dom贸w po drugiej stronie. Tutaj by艂o ja艣niej, ja艣niej ni偶 w inne zimy, jakie pami臋ta艂a. To by艂a zima. Ostatni rok zdecydowa艂 si臋 na zim臋 o wiele wcze艣niej, ni偶 powinna si臋 zacz膮膰.

Poczu艂a jaki艣 ruch w brzuchu, potem jeszcze raz. Siedzia艂a na krze艣le w kuchni. Rozgl膮da艂a si臋. Wszystko, co widzia艂a, by艂o teraz jej. To by艂o przyjemne uczucie. Przywioz艂a ze sob膮 swoje rzeczy i wszystko w tym kawalerskim mieszkaniu wygl膮da艂o ju偶 inaczej. Ale nie mo偶na go by艂o tak nazywa膰. Od dawna by艂o cz臋艣ci膮 jej 偶ycia.

Po艂o偶ymy 艣wie偶e tapety i par臋 rzeczy zmienimy, pomy艣la艂a. Albo przeniesiemy si臋 do domu nad morzem. Przyj臋cie w ogrodzie, pod parasolami. Dzieci臋ce g艂osy i zabawki porozrzucane w trawie.

Erik w kucharskiej czapce przy grillu. U艣miechni臋ty jak samo s艂o艅ce.

Zadzwoni艂 telefon. Wsta艂a z trudem i podesz艂a do blatu.

- Halo? - Nikt si臋 nie odezwa艂. Spojrza艂a na zegar nad drzwiami, kwadrans po pi膮tej. - Halo? - Linia zn贸w by艂a wolna, ci膮g艂y sygna艂. To na pewno pomy艂ka, pomy艣la艂a.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

GRUDZIE艃



27.



Czu艂 si臋 jak w dzieci艅stwie. S艂o艅ce w oczy. I wszystkie zapachy, kt贸re utrzymywa艂y si臋 w nosie a偶 do wieczora. Czu艂o si臋 je w ubraniach, kiedy si臋 siedzia艂o w domu. Pachnia艂o troch臋 dymem, bardzo 艣niegiem.

Schyli艂 si臋 i nabra艂 gar艣膰 艣niegu, kt贸ry le偶a艂 wsz臋dzie doko艂a. S艂o艅ce pada艂o na 艣nieg i zmienia艂o go w migotliwy proszek. Pow膮cha艂. Zastanawia艂 si臋, jak okre艣li膰 ten zapach. Pachnia艂 jak wspomnienie, kt贸rego nie umia艂 odnale藕膰. Tak w艂a艣nie by艂o. Wspomnienie czego艣 pi臋knego.

Odepchn膮艂 to wspomnienie, rozwia艂o si臋 w powietrzu. Wszed艂 w cie艅 mi臋dzy domami i s艂o艅ce znikn臋艂o.

艢nieg by艂 jak 艣ciana, widzia艂 go niemal przez ca艂膮 drog臋 do skrzy偶owania. Sklep znajdowa艂 si臋 na rogu. Minimarket, tak si臋 nazywa艂. Zmienili nazw臋, ale nie wiedzia艂, jak si臋 nazywa艂 przedtem. Mo偶e go komu艣 opisywa艂? M贸wi艂, jak si臋 nazywa艂 przedtem? Niebezpo艣rednio, przecie偶 nie m贸g艂 powiedzie膰 wszystkiego, nieprawda偶? Nie teraz.

By艂 tam dobrze znany. Tak przynajmniej s膮dzi艂. Spe艂ni艂 tam kiedy艣 sw贸j obowi膮zek. Sw贸j o-b-o-w-i-膮-z-e-k. By艂 przecie偶 jej przyjacielem, widzia艂, 偶e patrzy艂a na niego w ten szczeg贸lny spos贸b, ale nie my艣la艂, 偶e to taki spos贸b. By艂 tylko przyjacielem.

Raz ju偶 prawie to powiedzia艂. Jestem tylko przyjacielem.

Jestem tylko kim艣, kto jest na miejscu. Tylko kto艣, kto akurat jest na miejscu. We w艂a艣ciwym czasie na w艂a艣ciwym miejscu. Ale tak nie by艂o. By艂 na miejscu w niew艂a艣ciwym czasie. Cho膰 to mo偶e dotyczy艂o raczej tego drugiego, m贸wi膮c 艣ci艣le. Precyzja. A-b-s-o-l-u-t-n-a p-r-e-c-y-z-j-a.

Kilkoro dzieci bawi艂o si臋 na placu zabaw mi臋dzy domami a drog膮.

Du偶o dzieci. Teraz mia艂y 艣nieg do zabawy. Nie by艂 to najlepszy 艣nieg do lepienia, nie widzia艂 ba艂wan贸w ani latami 艣niegowych. Wiedzia艂, jaki 艣nieg jest do tego najlepszy. Zn贸w podni贸s艂 z ziemi gar艣膰 i pr贸bowa艂 ulepi膰 艣nie偶k臋, ale mu si臋 nie uda艂o. Dzieci si臋 na tym znaj膮, wiedz膮, do czego mo偶na go u偶ywa膰, kiedy mo偶na co艣 ulepi膰, a kiedy robi膰 inne rzeczy.

Zrobi艂y sobie te偶 lodowisko. Niemal zamarzy艂, 偶eby mie膰 ze sob膮 艂y偶wy. Ale jak by to wygl膮da艂o? Stopy mia艂 przecie偶 dwa razy wi臋ksze ni偶 kiedy艣, nieprawda偶?

Droga by艂a od艣nie偶ona, ale mo偶na to by艂o zrobi膰 lepiej. Domy nie wygl膮da艂y najlepiej. Wygl膮da艂o to tak, jakby to miejsce w 艣rodku miasta si臋 wyludnia艂o. Wyludnienie w mie艣cie! P贸艂ki w sklepie z ka偶dym dniem coraz bardziej pustosza艂y. Chwalili si臋, 偶e maj膮 pracownika na stoisku mi臋snym, ale on nigdy nikogo tam nie widzia艂. Nigdy. Wprawdzie nie bywa艂 tam zbyt cz臋sto, ale mimo wszystko.

Przejecha艂 samoch贸d, musia艂 stan膮膰 na nasypie. Tutaj 艣nieg by艂 brudny, nie chcia艂 go dotyka膰. Zszed艂 z powrotem na d贸艂. Wkr贸tce nadejdzie czas, 偶eby p贸j艣膰 do domu i co艣 zje艣膰, potem musi i艣膰 do pracy, d艂uga wieczorna zmiana, potem wr贸ci do domu i nie b臋dzie m贸g艂 si臋 po艂o偶y膰 spa膰, b臋dzie siedzia艂 przed telewizorem i ogl膮da艂 filmy na wideo.

Nagle znalaz艂 si臋 przed sklepem, nie wiedzia艂, jak to si臋 sta艂o. Mia艂 pod pach膮 filmy. Przed drzwiami wisia艂y dwa plakaty reklamuj膮ce filmy. Jeden z aktor贸w wygl膮da艂 znajomo, ale nie zatrzyma艂 si臋, wiedzia艂, co chce wypo偶yczy膰.

Za lad膮 sta艂a jaka艣 inna, nie widzia艂 jej wcze艣niej. Nie powiedzia艂 nic, kiedy p艂aci艂 za filmy. Potem przeszed艂 przez ulic臋. Spojrza艂 w stron臋 wielkich blok贸w, sta艂y jak u艂o偶one rz臋dem klocki.

Dzi艣 wieczorem b臋dzie przeje偶d偶a艂 obok wysokich dom贸w w centrum miasta.

Kiedy艣 rano czeka艂 na ulicy i widzia艂, jak wsiada do tramwaju. Jecha艂 za ni膮, cho膰 wiedzia艂, dok膮d jedzie. Ale chcia艂 zobaczy膰, jak wysiada i znika w t艂umie wchodz膮cym lub wychodz膮cym przez szpitaln膮 bram臋.

28.



Winter skr臋ci艂. Przejecha艂 obok czterech siedmiopi臋trowych dom贸w po prawej, min膮艂 skrzy偶owanie i zatrzyma艂 si臋 na parkingu naprzeciwko klock贸w z logo sp贸艂dzielni mieszkaniowej HSB. Klocki, pomy艣la艂.

Domy sprawia艂y wra偶enie zadbanych. Przy wej艣ciu by艂o co艣 w rodzaju dobud贸wki, na ziemi kamienne p艂yty Jak patio.

Us艂ysza艂 w domofonie Bengta Martella i wszed艂 na g贸r臋. Klatka schodowa by艂a przyjemna, pomalowana w spokojne, pastelowe kolory, jeszcze niepobazgrane przez grafficiarzy Mo偶e tu nie ma nastolatk贸w. Nie widzia艂 nikogo przed domem.

Martell otworzy艂. W przedpokoju pachnia艂o kaw膮. S艂o艅ce prze艣wietla艂o ca艂e mieszkanie, musia艂o mie膰 okna na wszystkie strony. M臋偶czyzna by艂 nieco ni偶szy od Wintera, mniej wi臋cej w podobnym wieku, mia艂 na sobie szare spodnie i kardigan, kt贸ry m贸g艂 by膰 zielony. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

-    Martell.

-    Winter.

-    Moja 偶ona zesz艂a na d贸艂, kupi膰 co艣 do kawy.

Poprowadzi艂 Wintera przez mieszkanie. Winter widzia艂 przez okno g贸r臋 i ulice poni偶ej. Na niebie by艂o wi臋cej chmur, zebra艂y si臋 w ci膮gu tych kilku minut, kiedy wchodzi艂 i jecha艂 wind膮.

-    Prosz臋, niech pan siada - powiedzia艂 Martell. Wytar艂 nos. To ju偶 drugi raz. Nie brzmia艂o to tak, jakby musia艂.

Mo偶e potrzebowa艂 co艣 zrobi膰 z r臋kami. W mieszkaniu nie by艂o czu膰 dymu. Powinien jako艣 inaczej zaj膮膰 r臋ce, pomy艣la艂 Winter.

Otworzy艂y si臋 drzwi. Winter spojrza艂 w stron臋 przedpokoju.

-    To moja 偶ona - powiedzia艂 Martell, jakby chcia艂 uspokoi膰 go艣cia.

Kobieta wesz艂a do salonu. By艂a wysoka, mo偶e wzrostu m臋偶a. Mia艂a

kr贸tko obci臋te w艂osy Wygl膮da艂a, jakby by艂a opalona. By艂a ubrana w d艂ug膮 br膮zow膮 sp贸dnic臋 i obcis艂膮 koszulk臋 polo. W prawej d艂oni trzyma艂a papierow膮 torb臋, prze艂o偶y艂a j膮 do lewej, przywita艂a si臋 z Winterem, a potem wysz艂a do kuchni, kt贸r膮 Winter widzia艂 przez uchylone drzwi.

-    No w艂a艣nie - powiedzia艂 Martell. Wsta艂, kiedy jego 偶ona wesz艂a do pokoju, a teraz usiad艂. - Co艣 strasznego.

Winter skin膮艂 g艂ow膮 i te偶 usiad艂 na sofie. Wr贸ci艂a gospodyni z tac膮 z fili偶ankami, dzbankiem z kaw膮 i francuskimi bu艂kami z kremem. Ustawi艂a fili偶anki i zapyta艂a Wintera, czy u偶ywa do kawy mleka, czy 艣mietanki. Podzi臋kowa艂 zajedno i drugie i zaczeka艂, a偶 mu naleje. Jej m膮偶 zn贸w wytar艂 nos. Pani Martell unios艂a fili偶ank臋, d艂o艅 jej dr偶a艂a. Uj臋艂a fili偶ank臋 obiema r臋kami i odstawi艂a na stolik, nie napi艂a si臋.

-    Kiedy ostatnio spotkali pa艅stwo Louise albo Christiana Valker贸w? - zapyta艂 Winter.

Martellowie wymienili spojrzenia.

-    Czy nie m贸wili艣my tego temu... policjantowi, kt贸ry tu by艂? -powiedzia艂 Bengt Martell.

Winter zerkn膮艂 do notesu. Wyj膮艂 go z wewn臋trznej kieszeni marynarki.

-    To by艂o troch臋 niejasne. Mo偶e pomyli艂em jakie艣 fakty.

-    Spotkali艣my si臋 kilka miesi臋cy temu - odpar艂a Siv Martell. - Oni byli u nas... na kawie. - Spojrza艂a na nakryty stolik, jakby chcia艂a podkre艣li膰, 偶e to, co m贸wi, jest prawd膮.

-    Dwa miesi膮ce temu - odczyta艂 Winter z notatek. - Czy to si臋 zgadza?

-    Je艣li tak powiedzieli艣my, to chyba tak - stwierdzi艂 Bengt Martell. Popatrzy艂 na Wintera. - Trudno pami臋ta膰 takie rzeczy dok艂adnie. -Zn贸w si臋 wysmarka艂, a potem rozejrza艂 si臋, jakby szuka艂 miejsca, gdzie m贸g艂by od艂o偶y膰 chusteczk臋.

Skr臋powany, pomy艣la艂 Winter. Skr臋powani we w艂asnym domu, tak powiedzia艂 Halders. 艢miertelnie przera偶eni, m贸wi艂 jeszcze. Ale teraz nie sprawiali takiego wra偶enia. Mo偶e dobrze si臋 kryli.

-    Nie zapisywali艣my tego w kalendarzu - powiedzia艂a Siv Martell. Napi艂a si臋 kawy, szybki 艂yk. - Rzadko to robimy

-    I nigdy pa艅stwo nie byli u nich? - zapyta艂 Winter.

-    Nigdy - powiedzia艂 Martell.

-    Dlaczego nie?

Martell spojrza艂 na 偶on臋. Wygl膮da艂a przez okno.

-    Ale co? Dlaczego nie spotykali艣my si臋 u nich w domu? -Przeni贸s艂 wzrok z powrotem na Wintera. - Czy to ma jakie艣 znaczenie?

-    Wszystko jest dla nas wa偶ne - odpar艂 Winter. - Szczeg贸艂y. Wszystko, na co ktokolwiek zwr贸ci艂 uwag臋. - Nachyli艂 si臋 nad stolikiem, podni贸s艂 fili偶ank臋 i napi艂 si臋 kawy Ju偶 robi艂a si臋 letnia. - Nie uda艂o si臋 nam jeszcze porozmawia膰 z nikim, kto... by艂 u nich w domu.

Nie powiedzia艂 o ElfVegrenach. Per i Erika Elfvegren.

-    C贸偶, my te偶 nie byli艣my.

-    Nigdy pa艅stwo o tym nie rozmawiali?

-    W艂a艣ciwie... to musz臋 przyzna膰, 偶e wcale nie znali艣my ich tak... dobrze. - Bengt Martell pochyli艂 si臋 do przodu. - Spotkali艣my si臋 kilka razy i to wszystko.

-    Ale dzwonili pa艅stwo do nich. - Winter podni贸s艂 wzrok znad notatnika. - Nagrali pa艅stwo wiadomo艣膰 na sekretarce.

-    Tak... - powiedzia艂 Martell. - To dlatego policja nas znalaz艂a.

-    Chcieli艣my ich zaprosi膰 do restauracji - wyja艣ni艂a Siv Martell.

-    To znaczy, 偶e spotykali si臋 pa艅stwo w restauracjach.

-    Tak. W... restauracji z dansingiem. Nie wiem, czy m贸wili艣my o tym przedtem, kiedy tamci policjanci tu byli. King Creole w Nordstan czy mo偶e to cz臋艣膰 kompleksu Femman.

-    Cz臋sto pa艅stwo tam bywaj膮?

-    Bardzo rzadko - odpar艂 Bengt Martell.

Spotkali艣cie si臋 w knajpie, do kt贸rej nigdy nie chodzicie, i nigdy si臋 nie widywali艣cie, pomy艣la艂 Winter. A jednak chcieli艣cie podtrzymywa膰 t臋 znajomo艣膰.

-    Czy spotykali si臋 pa艅stwo z kim艣 jeszcze? - zapyta艂.

-    W jakim sensie?

-    Jakie艣 imprezy czy co艣 takiego... gdzie by艂oby wi臋cej ludzi?

-    Wi臋cej ni偶 kto? Ni偶 nasza czw贸rka?

-    Tak.

-    Nigdy - odpar艂 Bengt Martell.

-    Wi臋c nie znali pa艅stwo 偶adnych Valker贸w?

-    呕adnych.

-    Nikogo pa艅stwo nie spotkali w tej restauracji z dansingiem?

-    Nie.

-    Dola膰 panu kawy? - Siv Martell podnios艂a dzbanek.

-    Nie, dzi臋kuj臋. - Winter zn贸w zajrza艂 do notatek. Do niczego z nimi nie dojdzie. Nie wiedzia艂, czy siedzenie u nich ma sens. Mogli po prostu by膰 samotni, a Valkerowie to by艂a przelotna znajomo艣膰, kt贸ra mog艂a si臋 rozwin膮膰 w co艣 wi臋cej.

Mo偶e byli wystraszeni, ale r贸wnocze艣nie... dziwnie oboj臋tni. Jakby robili wszystko, 偶eby nie my艣le膰 o Valkerach. Byli uprzejmi, ale niech臋tni. To m贸g艂 by膰 jaki艣 sp贸藕niony szok. Albo co艣 innego, co艣, co si臋 kry艂o gdzie艣 pod powierzchni膮. Co艣, co ich po艂膮czy艂o. Jakie艣 zdarzenie. Cokolwiek.

-    Co si臋 tak naprawd臋 sta艂o? - zapyta艂 nagle Martell.

Jego 偶ona wsta艂a i wysz艂a do kuchni.

-    S艂ucham?

-    Co si臋 tak naprawd臋 z nimi sta艂o? - powt贸rzy艂 Martell. - Z Christianem i Louise. W gazetach by艂o du偶o na ten temat, ale nie... jak. Od czego zgin臋li. - Sprawia艂 wra偶enie, jakby si臋 ws艂uchiwa艂 w odg艂osy z kuchni, gdzie jego 偶ona puszcza艂a wod臋 z kranu. - Jak to wygl膮da艂o?

-    Ze wzgl臋du na dobro 艣ledztwa nie mog臋 powiedzie膰 wszystkiego

- odpar艂 Winter. - Ale w艂a艣nie zamierza艂em do tego przej艣膰. - Przerzuci艂 dwie strony w notatniku i zacz膮艂 pyta膰 o muzyk臋.

Kiedy wyszed艂 na dw贸r, niebo by艂o ca艂kowicie zachmurzone. Zacz臋艂o wia膰 z p贸艂nocnego zachodu. Zatrz膮s艂 si臋, a kiedy prze艂kn膮艂 艣lin臋, poczu艂 drapanie w gardle. Lekki b贸l g艂owy przez ostatnie kilka dni m贸g艂 wskazywa膰 na to, 偶e kroi si臋 jaka艣 infekcja. Musia艂 zaufa膰 swojej odporno艣ci. B贸l g艂owy oznacza艂 mobilizacj臋 si艂. W twoim organizmie toczy si臋 walka, m贸wi艂a Angela. -

Wsiad艂 do samochodu. W 艣rodku by艂o zimno, pachnia艂o wilgoci膮.

Z wewn臋trznej kieszeni p艂aszcza wyj膮艂 list i dopiero teraz go otworzy艂. Papier by艂, tak samo jak koperta, opatrzony piecz臋ci膮 hiszpa艅skiej policji.

Angielskie s艂owa napisane r臋cznie, prostym i zdecydowanym charakterem. Tylko kilka zda艅, rodzaj pozdrowienia i podzi臋kowania za spotkanie. Przeczyta艂 list kilka razy. By艂 cz臋艣ci膮 snu. Nie by艂o powodu, 偶eby na niego odpisywa膰. Ani nawet go czyta膰. M贸g艂 zamkn膮膰 na chwil臋 oczy, potem je otworzy膰 i listu by nie by艂o, tak jak snu.

Dlaczego o tym my艣l臋?, zdziwi艂 si臋, a potem pomy艣la艂 o Angeli.

Angelo, jest co艣, co musz臋 ci powiedzie膰.

Nie, nie by艂o nic, o czym musia艂by powiedzie膰, poniewa偶 nic si臋 nie sta艂o. Angelo, mia艂em dzi艣 w nocy dziwny sen. Doprawdy? Chcesz opowiedzie膰? Prawie go zapomnia艂em, niemal wszystko. Czy ja te偶 w nim by艂am?

Ona te偶 w nim by艂a. A kilka godzin p贸藕niej nawet j膮 spotka艂 przed terminalem w Maladze. Po kolejnych kilku godzinach stali razem nad grobem w pobli偶u g贸ry Grobem ojca.

Winter opu艣ci艂 szyb臋. Poczu艂 powiew na twarzy i pomy艣la艂 o ojcu.

Zamkn膮艂 okno i wysiad艂 z samochodu. Zobaczy艂 co艣 w rodzaju minimarketu, poczu艂, 偶e potrzebuje cukierk贸w na gard艂o. Podszed艂, zobaczy艂, 偶e nad drzwiami wisi nowy szyld. Sklepik nazywa艂 si臋 Krokens Livs.

Wiatr szarpa艂 ramami plakat贸w wystawionych przed wej艣ciem. Odczyta艂: Miasto Anio艂贸w. Obok: M艣ciciele. 

Przyjecha艂 bus opieki spo艂ecznej. Niezgrabny pojazd zatrzyma艂 si臋 dziesi臋膰 metr贸w dalej i wypu艣ci艂 kilkoro staruszk贸w. Winter wszed艂 do Krokens Livs, kt贸ry oferowa艂 zwyk艂膮 mieszank臋 nabia艂u, czips贸w, s艂odyczy, film贸w wideo, szczotek do szorowania i prasy. Kupi艂 paczk臋 pastylek L盲kerol, od kobiety o tureckiej lub arabskiej urodzie.

W Mie艣cie Anio艂贸w wiatr przybra艂 na sile. Winter poczu艂 krople deszczu. 呕贸艂te rz臋dy dom贸w po drugiej stronie Hag氓kersgatan straci艂y kolor na wilgotnym wietrze.

Morelius jak zwykle siedzia艂 nad sma偶onymi krewetkami z baru Ming. 呕e te偶 nigdy nie przysz艂o im do g艂owy, 偶eby zam贸wi膰 co艣 innego.

Jaki艣 przedstawiciel lokalnych w艂adz opowiada艂 w telewizji, czego mieszka艅cy mog膮 si臋 spodziewa膰 w sylwestra. Je艣li m贸wi艂 prawd臋, to impreza mia艂a przy膰mi膰 Londyn, Sydney i Nowy Jork.

B臋dzie to samo wycie i ryki, chwiejne postacie. P艂acz, krzyk, 艣miech, fajerwerki odpalane na wysoko艣ci oczu przez szalonych pirotechnik贸w w samym centrum miasta. Ten sam ryk co zawsze.

-    Zamieni艂em si臋 - powiedzia艂 Bartram.

-    Co? - zapyta艂 Morelius. W艂a艣nie wsta艂, 偶eby wyrzuci膰 reszt臋 krewetek i lepkiego sosu. Jak zwykle.

-    W sylwestra jestem na li艣cie Luddego - wyja艣ni艂 Bartram i skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 telewizora. - W samym 艣rodku imprezy.

-    Witaj w klubie - powiedzia艂 Morelius. - Ale chyba zmieni艂e艣 zdanie. Najpierw mia艂e艣 pracowa膰, a potem nie.

-    W艂a艣nie. Tak samo jak ty. - Bartram wyskrobywa艂 plastikow膮 tack臋. - Ty przeszed艂e艣 do Luddego.

-    Dlaczego nie zrobi膰 dobrego uczynku? - odpowiedzia艂 pytaniem Morelius. - Inni bardziej potrzebuj膮 wolnego ni偶 my.

-    M贸w za siebie.

-    A jaki ty masz pow贸d w takim razie?

-    Nie mam nic lepszego do roboty - stwierdzi艂 Bartram, a potem wsta艂 i wy艂膮czy艂 telewizor. Lecia艂a pogoda dla zachodniej Szwecji. Zn贸w mia艂o by膰 s艂onecznie i zimno. - A potem mo偶esz sobie odebra膰 zato wolne.

-    Kiedy mo偶esz sobie to odebra膰?

-    Mo偶e latem. Jeszcze nie wiem, do cholery.

-    A co b臋dziesz wtedy robi艂?

-    Latem? Jeszcze nie wiem. Do lata jeszcze du偶o czasu.

-    Ale najpierw b臋dzie impreza - powiedzia艂 Morelius i wskaza艂 g艂ow膮 telewizor.

Podszed艂 do swojej szafki, otworzy艂 j膮. P艂aszcz pachnia艂 ch艂odem. Nie przesta艂o by膰 zimno, kiedy spad艂 deszcz.

Jutro znowu ma si臋 spotka膰 z Hanne, to ma by膰 ostatni raz. Nie mog艂a mu ju偶 pom贸c, a on nie potrzebowa艂 pomocy. Sta艂o si臋, ale teraz to by艂o raczej jak sen. Nie m贸g艂 powiedzie膰 wi臋cej. Mo偶e nie wiedzia艂by, co m贸wi, gdyby o tym m贸wi艂. Wszystkie pytania, kt贸re sobie zadawa艂 po nocach, kiedy telewizor migota艂 od film贸w na wideo, kt贸rych tytu艂y zapomnia艂 i kt贸rych nigdy nie rozumia艂, nie rozumia艂, o co w nich chodzi艂o.

W艂o偶y艂 s艂uchawki do uszu i w艂膮czy艂 walkmana. Tylko na kilka minut. Zauwa偶y艂, 偶e Greger porusza ustami, wi臋c wy艂膮czy艂.

-    Co?

-    S艂ycha膰 to a偶 tutaj.

-    Ach tak.

-    Brzmi strasznie.

Patrik poprosi艂 o po艂膮czenie z m艂odym policjantem o kr贸tkich w艂osach. Winter odebra艂 akurat, kiedy po powrocie z M枚lndal wszed艂 do swojego pokoju. - Tak?

-    No... dzie艅 dobry... m贸wi Patrik Str枚mblad...

Winter w艂a艣ciwie nie rozpozna艂 jego g艂osu, co艣 go zak艂贸ca艂o.

-    Witaj, Patriku.

-    No wi臋c... tamta p艂yta. Sacrament.

-    Tak?

-    Jimmo j膮 ma. M贸j kumpel Jimmo...

Bergenhem na pr贸偶no przeszuka艂 strych Desdemony. Pomoc nadesz艂a z innej strony.

-    Ma w艂a艣nie t臋 p艂yt臋? Daughter of Haback... wiesz sam, jak si臋 nazywa.

-    To ta p艂yta - potwierdzi艂 Patrik. - Od razu j膮 wyci膮gn膮艂. Mo偶e j膮 pan kupi膰 niedro... Jest lepsz...

G艂os zanika艂. - Co?

-    Mo偶e j膮 pan niedrogo kupi膰.

Winter nie m贸g艂 powstrzyma膰 艣miechu.

-    Okej! Gdzie ona jest?

-    Mam j膮 tutaj. - Patrik jakby prychn膮艂 do s艂uchawki. - Brzydka ok艂adka. - Zn贸w m贸wi艂 niewyra藕nie, jakby co艣 偶u艂.

-    Mo偶esz j膮 tu przynie艣膰? - zapyta艂 Winter. - Teraz?

-    Sam膮 ok艂adk臋?

-    Nie 偶artuj sobie, Patriku.

-    Nie 偶artowa艂em. - To wcale nie brzmia艂o tak, jakby 偶artowa艂.

-    M贸g艂by艣 by膰 u nas za p贸艂 godziny? - Winter spojrza艂 na zegarek.

- Jeste艣 w szkole?

-    Nie...

-    Mo偶esz przyj艣膰 na komend臋? Albo spotkamy si臋 na mie艣cie.

-    Nie mogliby艣my tego zrobi膰 jutro?

-    Dlaczego?

-    Jestem... nie wiem, czy ja...

-    Co jest, Patriku?

-    Ee... przyjd臋.

Winter od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i spojrza艂 na nieopisan膮 kaset臋 le偶膮c膮 w jednej z przegr贸dek na biurku. W艂o偶y艂 j膮 do magnetofonu i pu艣ci艂 pierwszy utw贸r. Na ca艂y regulator. Zn贸w si臋gn膮艂 po zdj臋cia, ale patrzy艂 tylko na dwa le偶膮ce na wierzchu. Podni贸s艂 s艂uchawk臋 i zadzwoni艂 do Beiera, ale kolegi z wydzia艂u technik kryminalistycznych nie by艂o w biurze. Winter zn贸w przyjrza艂 si臋 jednemu ze zdj臋膰, potem co艣 zanotowa艂.

29.



Akurat Halders, ze wszystkich jego ludzi. Nie powiedzia艂 tego na spotkaniu. Znalaz艂 to p贸藕niej, po po艂udniu, i wszed艂 do Wintera, bez pukania. W r臋ce mia艂 czarn膮 ksi膮偶k臋.

-    W sprawie Habakuka - powiedzia艂 Halders. - Tego, co by艂 ojcem tej c贸rki.

-    Tak, wiem - powiedzia艂 Winter i podni贸s艂 wzrok znad naj艣wie偶szych notatek.

-    By艂 prorokiem. Ma nawet w Biblii w艂asn膮 ksi臋g臋. - Halders podni贸s艂 ksi膮偶k臋 do g贸ry. - Raczej drobna rzecz.

Stary Testament, pomy艣la艂 Winter. Ksi臋gi kanoniczne. No w艂a艣nie. Powinni wcze艣niej na to wpa艣膰. Byli za bardzo ze艣wiecczeni. Nowy przek艂ad Biblii ukaza艂 si臋 kilka tygodni temu, powinni by膰 bardziej na bie偶膮co.

-    艢wietnie, Fredriku.

-    Mia艂em t臋 my艣l gdzie艣 w tyle g艂owy. Pojawi艂a si臋 przed chwil膮, polecia艂em do biblioteki i go znalaz艂em. Proroka Habakuka, mi臋dzy Nahumem a Sofoniaszem. - Halders zn贸w podni贸s艂 wysoko Bibli臋. -Wiem, dlaczego mi si臋 to przypomnia艂o. Nie zd膮偶y艂em jeszcze znale藕膰 swojej Biblii z konfirmacji, ale jestem pewien, 偶e pastor napisa艂 mi na pierwszej stronie jaki艣 cytat, w艂a艣nie z Habakuka.

-    Jak mo偶esz co艣 takiego pami臋ta膰?

-    A potem zapomnie膰?

-    Pami臋ta膰, powiedzia艂em.

-    Chyba przez to imi臋. Wydaje mi si臋, 偶e nawet je sprawdza艂em, bo brzmia艂o tak... szczeg贸lnie. Pewnie z powodu trzech ostatnich liter*.

- Halders przyjrza艂 si臋 ksi膮偶ce, kt贸r膮 trzyma艂 w d艂oni. - Mo偶e ubli偶am temu dzie艂u. - Zn贸w spojrza艂 na Wintera. - Musia艂em znale藕膰 ten cytat, bo by艂em ciekawy. A teraz zn贸w do niego si臋gn膮艂em.

* Kuk to szwedzkie wulgarne okre艣lenie m臋skiego cz艂onka (przyp. t艂um.).

Winter wzi膮艂 od niego Bibli臋. Przek艂ad z 1917 roku. Otworzy艂 na Ksi臋dze Habakuka, niezbyt obszernej, i zacz膮艂 czyta膰. Pastor konfirmuj膮cy Haldersa musia艂 mie膰 dar jasnowidzenia. Tekst dotyczy艂 pracy w wydziale dochodzeniowo-艣ledczym. Pierwszy rozdzia艂 opatrzono nag艂贸wkiem 鈥濴amentacja鈥.

鈥濿idzenie wieszcze, kt贸re mia艂 prorok Habakuk.

Dok膮d偶e, Panie, wzywa膰 Ci臋 b臋d臋 - a Ty nie wys艂uchujesz?

Wo艂a膰 b臋d臋 ku Tobie: Krzywda mi si臋 dzieje! - a Ty nie pomagasz?

Czemu ka偶esz mi patrze膰 na nieprawo艣膰 i na z艂o spogl膮dasz bezczynnie?

Oto ucisk i przemoc przede mn膮, powstaj膮 spory, wybuchaj膮 wa艣nie.

Tak wi臋c straci艂o prawo moc swoj膮, sprawiedliwego s膮du ju偶 nie ma;

bezbo偶ny bowiem gn臋bi uczciwego, dlatego wyrok s膮dowy ulega wypaczeniu鈥**.

** Cytaty biblijne pochodz膮 z internetowego wydania Biblii Tysi膮clecia, wydanie IV Wydawnictwo Pallotinum (przyp. t艂um.).

Sprawiedliwego s膮du ju偶 nie ma. Czemu ka偶esz mi patrze膰 na nieprawo艣膰 i na z艂o spogl膮dasz bezczynnie? Odczyta艂 jeszcze raz pocz膮tek pierwszego rozdzia艂u. Sam mia艂 du偶o do czynienia ze z艂em. Ale zacz膮艂 my艣le膰 inaczej, a mo偶e my艣la艂 tak od pocz膮tku: z艂o nie jest 偶adnym bytem piekielnym. Z艂o to ludzie, ich czyny. Z艂o to ucisk i przemoc.

Tak wi臋c straci艂o prawo moc swoj膮.

Do diab艂a, wcale nie. Zamkn膮艂 Bibli臋 z trzaskiem i od艂o偶y艂 na biurko. To m贸g艂 by膰 przypadek, ale on nie wierzy艂 w przypadki. Je艣li morderca wybra艂 w艂a艣nie tak膮 muzyk臋 i p艂yt臋 o takim w艂a艣nie tytule, to znaczy, 偶e to ma jaki艣 sens. Wkr贸tce b臋d膮 mieli p艂yt臋, teksty i Bibli臋 i b臋d膮 si臋 wczytywa膰. Dlaczego? Czy偶by morderca chcia艂 powiedzie膰, 偶e 艣wiat jest z艂y? Widzieli writing on the wall. Czy chcia艂 powiedzie膰, 偶ejego 艣wiat jest z艂y? 艢wiat mordercy. Czy 艣wiat Wintera? 艢wiat ludzi. Czy to ten sam 艣wiat?

Teksty. Niecierpliwie czeka艂 na Patrika. Jeszcze wi臋cej do czytania. Ubrani na czarno ludzie z Desdemony powiedzieli, 偶e black metal nic nie znaczy bez tekst贸w, ale to teksty, kt贸rych nikt nie zrozumie, s艂uchaj膮c ich.

Halders zostawi艂 drzwi otwarte i Winter zobaczy艂 na korytarzu Patrika w towarzystwie M贸llerstr贸ma. Rejestrator pokaza艂 Patrikowi, gdzie ma i艣膰, i oddali艂 si臋. Winter wsta艂. Ch艂opak podszed艂 do biurka.

-    Co ci si臋 sta艂o?

-    O co chodzi? - odpar艂 Patrik. - To przecie偶 nic takiego.

-    Masz tu solidnego krwiaka.

Patrik dotkn膮艂 praw膮 d艂oni膮 ko艣ci policzkowej, tu偶 pod prawym okiem:

-    Nic takiego. Potkn膮艂em si臋, kiedy wysiada艂em z autobusu.

-    Kiedy wysiada艂e艣 z autobusu? Co to za bzdury - powiedzia艂 Winter. Wyszed艂 zza biurka i nachyli艂 si臋, przybli偶aj膮c twarz do twarzy Patrika. - By艂e艣 z tym w szpitalu?

-    Nie.

-    To mo偶e by膰 z艂amanie ko艣ci jarzmowej. - Pohamowa艂 odruch, 偶eby dotkn膮膰 jego policzka. - Mog臋 sprawdzi膰?

-    Jest pan te偶 lekarzem?

-    Tylko dotkn臋. - Ledwie musn膮艂 palcami twarz Patrika. Patrik z b贸lu odsun膮艂 g艂ow臋. - A偶 tak boli?

Patrik powiedzia艂 co艣, czego Winter nie zrozumia艂. Potem spu艣ci艂 g艂ow臋.

-    Co powiedzia艂e艣? Nie dos艂ysza艂em - powiedzia艂 Winter.

-    To by艂... autobus.

-    Nie - powiedzia艂 Winter. - Kto艣 ci臋 pobi艂.

Patrik podni贸s艂 na niego wzrok. Siniak zaczyna艂 przypomina膰 nieregularne znami臋. Jakby mia艂 krzyw膮 twarz.

-    Niedawno.

Patrik nie odpowiedzia艂. Sprawia艂 wra偶enie, jakby chcia艂 jak najszybciej wyj艣膰. W lewej r臋ce trzyma艂 p艂ask膮 reklam贸wk臋.

-    Kto to by艂? - pyta艂 Winter. - Kto艣 w szkole?

Patrik potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Winter zobaczy艂, 偶e jego ramiona dr偶膮. Nie mog臋 go straszy膰. Oczy mu si臋 zaszkli艂y. P艂acze. To przecie偶 dziecko.

Patrik patrzy艂 w d贸艂 i bezg艂o艣nie p艂aka艂. Winter si臋 prze艂ama艂 i chwyci艂 go za ramiona, lekko drga艂y. Patrik sta艂 plecami do otwartych drzwi. W progu stan膮艂 Ringmar, ale Winter kiwn膮艂 g艂ow膮 i kolega si臋 wycofa艂.

-    Ju偶 dobrze, Patriku, ju偶 dobrze.

Us艂ysza艂, 偶e ch艂opak poci膮gn膮艂 nosem. Potem uwolni艂 si臋 z u艣cisku. Sprawia艂 wra偶enie bezbronnego, jak uciekinier.

-    Usi膮d藕, Patriku.

Osun膮艂 si臋 na krzes艂o, niemal upad艂. Winter przykucn膮艂 na pi臋tach jaki艣 metr od niego.

-    To si臋 sta艂o w domu, prawda?

Patrik nie odpowiedzia艂, nie kiwn膮艂 g艂ow膮, poci膮ga艂 tylko nosem i patrzy艂 na wszystko z wyj膮tkiem Wintera.

-    Dobra, dajmy temu teraz spok贸j, ale kto艣 powinien ci臋 zbada膰 -stwierdzi艂 Winter. Wsta艂 i poszed艂 do Ringmara. - Czy m贸g艂by艣 za艂atwi膰 radiow贸z? Trzeba zawie藕膰 ch艂opaka do Sahlgrenska?

-    Kiedy?

-    Jak najszybciej.

Wr贸ci艂 do Patrika, obszed艂 dooko艂a biurko i usiad艂 na obrotowym fotelu. Twarz Patrika wci膮偶 si臋 wykrzywia艂a. Widzia艂, 偶e p艂acz te偶 sprawia mu b贸l. Zn贸w wsta艂 i przyni贸s艂 szklank臋 wody. Patrik wypi艂.

Zn贸w poci膮gn膮艂 nosem, odstawi艂 szklank臋 i machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 le偶膮cej na biurku reklam贸wki.

-    Nie chce jej pan?

-    Oczywi艣cie, 偶e chc臋 - powiedzia艂 Winter. Przyci膮gn膮艂 torb臋 i wyj膮艂 p艂yt臋. - Wspaniale, Patriku.

-    Sacrament - powiedzia艂 Patrik, ju偶 pewniejszym g艂osem. - To w艂a艣nie ta p艂yta. C贸rka.

-    Jak si臋 nazywa tw贸j kolega?

-    Jimmo.

-    A sk膮d j膮 ma?

-    Second hand w Hadze, tak mi si臋 wydaje. Nie pami臋tam kt贸ry. On mo...

-    Okej. Potem si臋 tym zajmiemy. Teraz chcia...

Zadzwoni艂 stoj膮cy na biurku telefon.

-    Dw贸ch kolesi czeka na dole - powiedzia艂 Ringmar.

-    Okej. - Winter spojrza艂 na Patrika. - Chc臋, 偶eby kto艣 obejrza艂 tw贸j policzek. To bardzo wa偶ne, mam nadziej臋, 偶e to rozumiesz. Fundujemy ci podr贸偶 do Sahlgrenska, a potem jeszcze troch臋 porozmawiamy. Okej?

-    Jawie...

-    Nie musisz m贸wi膰, kto ci臋 uderzy艂. Chc臋 tylko, 偶eby kto艣 si臋 tym zaj膮艂. - Winter wsta艂. - Jeste艣 naszym wsp贸艂pracownikiem w tej sprawie, a do tego trzeba by膰 w jak najlepszej formie. Okej? -Wyci膮gn膮艂 do Patrika d艂o艅, jakby chcia艂 go podeprze膰. - Okej?

-    Okej - powiedzia艂 Patrik i wsta艂.

-    B臋d臋 pilnowa艂 p艂yty - obieca艂 Winter i w艂o偶y艂 j膮 do wewn臋trznej kieszeni marynarki. Szerokiej, w艂oskiej. W艂osi robi膮 du偶e kieszenie w niekt贸rych ubraniach.

Zjechali na d贸艂 wind膮. Kiedy czekali przed wej艣ciem, a偶 radiow贸z czekaj膮cy na Patrika podjedzie bli偶ej, zn贸w zacz膮艂 pada膰 艣nieg. Kierowca wysiad艂 i obszed艂 samoch贸d. Winter uni贸s艂 r臋k臋.

-    Cze艣膰, Simon.

-    Witaj, Eriku.

-    Dawno si臋 nie widzieli艣my

-    To prawda.

-    Jak tam w Lorensbergu?

-    Jak zwykle. Pilnujemy twoich okolic.

-    Wydaje mi si臋, 偶e ci臋 niedawno widzia艂em. Na Vasagatan.

-    To najcz臋stsza trasa.

Winter przeni贸s艂 wzrok ni偶ej. Kolega Simona opu艣ci艂 szyb臋 i przedstawi艂 si臋:

-    Bartram.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

-    Greger jest stosunkowo nowy w mie艣cie - powiedzia艂 Simon.

-    Ale ju偶 si臋 widzieli艣my - powiedzia艂 Winter. - Nawet by艂e艣 przy tym. - Spojrza艂 na Moreliusa. - Chcia艂bym was prosi膰, 偶eby艣cie pomogli temu ch艂opcu dotrze膰 na pogotowie.

-    Bertil Ringmar ju偶 nam m贸wi艂 - przyzna艂 Morelius. Popatrzy艂 na Patrika. Zn贸w wygl膮da艂, jakby uciek艂 z domu.

-    Cze艣膰, Patriku.

-    To wy si臋 znacie? - zdziwi艂 si臋 Winter.

-    To tylko powierzchowna znajomo艣膰 - wyja艣ni艂 Bartram. Dotychczas si臋 nie odzywa艂. - Ale nigdy nie widzieli艣my go bez Marii.

- Odwr贸ci艂 si臋 z trudem na siedzeniu i spojrza艂 na ch艂opca. - Gdzie ona jest?

-    Maria? - zapyta艂 Winter.

-    C贸rka Hanne. Pastorki - wyja艣ni艂 Morelius.

-    Hanne 脰stergaard? - upewni艂 si臋 Winter.

-    Tak.

-    Mo偶emy j u偶 j echa膰 ? - zapyta艂 Patrik.

Winter skin膮艂 g艂ow膮, nie pyta艂 o nic wi臋cej. Ch艂opak musi trafi膰 do lekarza.

Patrik usiad艂 na tylnym siedzeniu i radiow贸z ruszy艂. Winter mia艂 jego domowy telefon. Zastanawia艂 si臋 chwil臋, jak tam mo偶e by膰. Pomy艣la艂 o Hanne Ostergaard, po raz pierwszy od dawna. Poczu艂, 偶e p艂yta uwiera go w 偶ebra, i pomy艣la艂 o muzyce.

Partik zamkn膮艂 oczy. W policzku i oku czu艂 bolesne pulsowanie, wyra藕niej ni偶 przedtem. Gliniarze si臋 nie odzywali. Na dworze zrobi艂o si臋 ciemno, prawie czarno. Siedz膮cy z przodu m臋偶czy藕ni byli raz ja艣niejsi, raz ciemniejsi od ulicznych 艣wiate艂, ja艣niej, ciemniej. Wygl膮dali, jakby siedzieli na skos w stosunku do siebie. Widzia艂 g艂贸wnie ich potylice. Nie mieli na g艂owach czapek. Teraz zn贸w zrobi艂o si臋 ja艣niej, byli przed Slottsskogen. Zn贸w zamkn膮艂 oczy, zn贸w otworzy艂. Zn贸w widzia艂 przed sob膮 profile tych z przodu, nikt nic nie m贸wi艂. Zamkn膮艂 oczy, otworzy艂. By艂 na klatce schodowej, tamtego ranka. By艂 tam. Na schodach. I tutaj. Zn贸w poczu艂 b贸l w policzku. Poci艂 si臋, wydawa艂o mu si臋, 偶e gna schodami na g贸r臋, taszcz膮c nar臋cze gazet. Zatrzyma艂 si臋, spojrza艂. Kto艣 wychodzi艂 z bramy, ze 艣wiat艂a w cie艅. Profil.

Morelius zatrzyma艂 si臋 przed wej艣ciem na izb臋 przyj臋膰 i odwr贸ci艂 si臋 do ty艂u.

-    Okej, Patriku.

Patrik si臋 nie odezwa艂. 呕adnego ruchu. Bartram te偶 si臋 odwr贸ci艂.

-    Patriku?

-    Zemdla艂 - powiedzia艂 Bartram.

Winter s艂ucha艂 p艂yty na swoim panasonicu, sta艂 na pod艂odze pod oknem. Pierwszy utw贸r, drugi utw贸r. Pu艣ci艂 kaset臋, te same kawa艂ki. Na razie 偶adnych r贸偶nic. Przes艂ucha艂 wszystko i por贸wna艂. To by艂o wyzwanie.

Do p艂yty do艂膮czono wk艂adk臋, ale nie zszyt膮 ksi膮偶eczk臋, tylko sk艂adan膮 harmonijk臋. Sama ok艂adka by艂a br膮zowo-czama, nieporadny rysunek: br膮zowy ocean i czarne ska艂y, horyzont zlewaj膮cy si臋 z noc膮, niebo czarne, a gwiazdy ma艂e i rozjarzone. W dolnym rogu napis Sacrament, gotykiem, jak w pismach i katalogach, kt贸re przewertowa艂.

W lewym g贸rnym rogu jaki艣 symbol, mo偶e srebrny nietoperz albo prehistoryczny ptak.

Na trzech z czterech stron wk艂adki umieszczono zdj臋cia m臋偶czyzn, pewnie cz艂onk贸w zespo艂u. Albo jakich艣 innych metalowych muzyk贸w, kt贸rzy przypadkiem za艂apali si臋 na zdj臋cie, pomy艣la艂 Winter. R贸wnie dobrze mogliby to by膰 Nordberg i Sverker plus jeszcze kto艣 z Desdemony: czarne koszulki i spodnie, ognisto偶贸艂te nadruki, 膰wieki jak gwiazdy na niebie, czarne w艂osy do pasa, bardzo blade twarze. A do tego szczeg贸lne atrybuty: nagie pnie, miecze i maczuga. Ka偶da posta膰 mia艂a w艂asne niebo: pomara艅czowe, zielone i ciemnoniebieskie.

Nie zauwa偶y艂 nigdzie 偶adnej c贸rki, 偶adnego proroka. Brakowa艂o te偶 krzy偶y, nie licz膮c maczugi, kt贸r膮 jeden z muzyk贸w trzyma艂 na tle drzewa, tak 偶eby razem z pniem tworzy艂a krzy偶.

Na ostatniej stronie wydrukowano tekst, bia艂e litery na czarnym tle. Du偶o tekstu, w wi臋kszo艣ci bardzo drobnego i g臋stego. Jakby specjalnie sformatowano go tak, 偶eby si臋 nie da艂o odczyta膰, pomy艣la艂 Winter.

Ale on powinien go przeczyta膰. Ju偶 mia艂 w pogotowiu okulary do czytania. W tym roku sta艂o si臋 to smutn膮 konieczno艣ci膮.

P艂yta zosta艂a nagrana w The Machine Room, w Edmonton. Narrator szed艂 przez las, m贸g艂 to by膰 ten, kt贸rego by艂o wida膰 po drugiej stronie wk艂adki.

Zn贸w w艂膮czy艂 pierwszy utw贸r i pr贸bowa艂 艣ledzi膰 tekst na bie偶膮co. S艂ysza艂 to samo, co czyta艂. Blood trickles to the floor. This woman has broken a sacred bond. The black angel. This woman has deserted me and I must take revenge. Ta kobieta mnie opu艣ci艂a i musz臋 si臋 zem艣ci膰. Czarny anio艂. Ta kobieta z艂ama艂a 艣wi臋t膮 przysi臋g臋.

Czy mo偶e umow臋.

Winter wy艂膮czy艂 muzyk臋 i czyta艂 dalej. Zaton膮艂 w oceanie krwi. Czarne galaktyki nienawi艣ci. Gwiazdy, jakie eksplodowa艂y w podziemiach, tworz膮c demony, kt贸re potem w臋drowa艂y przez strefy zdemilitaryzowane w poszukiwaniu ofiar. Mo偶e by艂 w tym jaki艣 humor, ale trudno by艂o go zauwa偶y膰 po tym, co si臋 sta艂o w tamtym pokoju.

30.



Zn贸w zapada艂 zmierzch. Fasada budynku po drugiej stronie w promieniach zimowego s艂o艅ca zrobi艂a si臋 z艂ota i czerwona. S艂o艅ce znika, kiedy jest najpi臋kniejsze, pomy艣la艂 Winter i odszed艂 od okna. Potem opu艣ci艂 pok贸j i pustymi korytarzami poszed艂 do wydzia艂u technicznego.

Beier czeka艂 za biurkiem. W bia艂ej koszuli z krawatem. Ubiera艂 si臋 starannie prawie przez ca艂y tydzie艅. Winter usiad艂.

-    Sperma nale偶y do Valkera - powiedzia艂 Beier.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Na sofie, na kt贸rej siedzia艂a zamordowana para, znaleziono 艣lady spermy.

-    Ale nie tylko - ci膮gn膮艂 Beier. - Jest tam jeszcze sperma dw贸ch albo trzech m臋偶czyzn. S膮dz臋, 偶e raczej dw贸ch.

-    Postuka艂 w le偶膮c膮 na biurku teczk臋. - Wszystko jest tu opisane. Kilka plam z r贸偶nych okres贸w. Co najmniej sprzed pi臋ciu miesi臋cy, i p贸藕niej. - Podni贸s艂 cienk膮 teczk臋 i po艂o偶y艂 przed Winterem. - Ale najnowsze 艣lady to Valker.

-    Czy mog膮 pochodzi膰 z... tamtego dnia?

-    Tak.

-    I nikogo innego? Wtedy?

-    Nie.

-    W mieszkaniu mog艂o by膰 wi臋cej os贸b - powiedzia艂 Winter. -Wtedy.

-    Oczywi艣cie - przyzna艂 Beier. - Mamy kilkana艣cie odcisk贸w palc贸w r贸偶nych ludzi, kt贸rych nie ma w 偶adnych kartotekach. Ale odciski palc贸w to nic niezwyk艂ego w mieszkaniu czy w domu. R贸偶ni ludzie si臋 przewijaj膮.

-    Ale nie ka偶dy zostawia po sobie sperm臋.

-    To prawda. - Beier wsta艂, przyniesiono kaw臋. Zawsze cz臋stowa艂 kaw膮, kiedy Winter go odwiedza艂. Beier przej膮艂 tac臋 od sekretarki, postawi艂 j膮 na biurku i jedn膮 fili偶ank臋 podsun膮艂 Winterowi.

Winter zastanawia艂 si臋 chwil臋, jak Beier to zrobi艂, 偶e dziewczyna przynosi艂a mu tac臋 z kaw膮. Mo偶e mieli tak膮 umow臋. Nast臋pnym razem przyjdzie kolej na Beiera, 偶eby zrobi膰 obch贸d z tac膮. Beier wsypa艂 cukier, nala艂 mleka, a potem podni贸s艂 wzrok na Wintera. - Wszystkie wydzieliny, jakie znale藕li艣my, s膮 na tej sofie. Albo ko艂o niej.

-    Co to oznacza?

-    Co to oznacza? 呕e na sofie i tu偶 obok dzia艂y si臋 r贸偶ne rzeczy.

-    Nic od... kobiet.

-    Ale偶 tak.

-    Jej wydzielina? I dw贸ch innych?

Beier potwierdzi艂 skinieniem.

-    Trzech m臋偶czyzn i trzy kobiety - powiedzia艂 Winter.

-    Trzy pary.

-    Mamy trzy pary.

-    Wiem - przyzna艂 Beier.

-    Wi臋c musieliby艣my zdoby膰 艣wie偶膮 sperm臋 i... wydzieliny, 偶eby por贸wna膰.

-    Powodzenia - rzuci艂 Beier.

-    Czy za bardzo pu艣ci艂em wodze fantazji?

-    Nie wiem.

-    Oni co艣 wiedz膮 - powiedzia艂 Winter.

-    Co masz na my艣li?

-    Rozmawia艂em z Martellami. Aneta Djanali i Halders byli u tych drugich. ElfVegren贸w. Co艣 tam si臋 kry艂o pod powierzchni膮, tak powiedzieli. U obu par.

-    To si臋 nazywa podtekst - stwierdzi艂 Beier. - Im wi臋ksza g艂臋bia, tym lepiej.

-    Albo gorzej. To znaczy dla nas.

-    Ale jedno nie musi mie膰 nic wsp贸lnego z drugim.

-    Nie. Nie wiem, czy Martellowie s膮 w jakikolwiek spos贸b zamieszani w morderstwo. Nie mam 偶adnej koncepcji. Ale musz臋 ich troch臋 bardziej przycisn膮膰. I tych drugich. Elfvengren贸w. Jutro jad臋 do J盲mbrott. - Winter wsta艂 z teczk膮 w d艂oni. - Jeszcze jedno. Nie widzia艂em ca艂ej listy przedmiot贸w z ich mieszkania.

-    Ach tak? Jest w tej teczce, rzecz jasna. - Beier popatrzy艂 na Wintera. - Mo偶e dojd膮 jeszcze jakie艣 uzupe艂nienia.

-    By艂y jakie艣 gazety czy czasopisma?

-    呕artujesz? Ca艂y przedpok贸j by艂 pe艂en starych numer贸w 鈥濭枚teborgs Posten鈥.

-    Ale poza tym.

-    Niezbyt du偶o. My艣lisz o czym艣 konkretnym?

-    Sam nie wiem - powiedzia艂 Winter.

Zn贸w siedzia艂 nad tekstami Sacramentu. Bohater utworu numer trzy podr贸偶owa艂 w przestrzeni kosmicznej, niesiony w艂asn膮 nienawi艣ci膮. Du偶o tam by艂o nienawi艣ci, do siebie, do innych.

To najbardziej pokr臋cone i chore wypociny, jakie kiedykolwiek czyta艂em, pomy艣la艂 Winter.

Oni si臋 z nas nabijaj膮.

Here is the dream I live with, this is my plan. To kill mankind and destroy the universe. Wymordowa膰 ludzko艣膰 i zniszczy膰 wszech艣wiat.

To wielkie plany, wielu si臋 do tego przymierza艂o.

Wi臋kszo艣膰 tekst贸w napisano w pierwszej osobie. Bohater rzadko przebywa艂 na Ziemi. Tylko jedna kr贸tka wizyta na Manhattanie. Rejs po Morzu Czerwonym. Jeszcze jeden rejs po Morzu Czarnym. Poza tym same obce 艣wiaty.

To mo偶e da膰 zaj臋cie na lata tuzinowi psycholog贸w, pomy艣la艂 Winter. Ale nam to nic nie daje. Mog臋 zapyta膰 kolesi z Desdemony, czy to si臋 jako艣 znacz膮co r贸偶ni od innych tekst贸w w tym gatunku.

Mn贸stwo 艣cian, po kilka w ka偶dej piosence. Wall of Hate. Wall of 

Blood. Wall of Corps. Wall of Horrors. Winter stwierdzi艂, 偶e po kilku razach to si臋 przejada, zu偶ywa i strz臋pi, jak od艂a偶膮ce tapety.

Zdj膮艂 okulary do czytania i obejrza艂 je. Mia艂 wra偶enie, 偶e szk艂a si臋 zabrudzi艂y s艂owami, jakby pokry艂a je na wp贸艂 przezroczysta cienka warstwa sadzy.

Zadzwoni艂 telefon w kieszeni jego marynarki. Na wy艣wietlaczu pokaza艂 si臋 numer jego matki w Nueva Andaluc铆a. Poczu艂 nag艂e uk艂ucie w piersi.

-    Cze艣膰, mamo.

-    Witaj, Eriku. Nigdy si臋 nie przyzwyczaj臋 do tego, 偶e odbieraj膮cy widzi numer.

-    Cz艂owiek si臋 zaczyna zastanawia膰, dlaczego niekt贸rzy nigdy nie odbieraj膮, prawda?

-    Ty zawsze odbierasz, Eriku.

-    W艂a艣nie. Jak sobie radzisz?

-    Po prostu 偶yj臋 z dnia na dzie艅, jak to m贸wi膮. Ale czuj臋 si臋... ca艂kiem dobrze. Je偶d偶臋 na gr贸b prawie codziennie. To jak wycieczka. Wida膰 stamt膮d morze.

-    To pi臋kne miej see na gr贸b.

-    Jest tak pi臋knie z t膮 g贸r膮 i morzem. Jakby zamieszka艂 w jakim艣 wytwornym miejscu.

-    W艂a艣nie.

-    A teraz zbli偶aj膮 si臋 艣wi臋ta. Chyba 艣wi膮teczny handel ju偶 na dobre si臋 rozkr臋ca?

-    Nawet nie wiem. W ka偶dym razie nie dla mnie.

-    Rozumiem. Zn贸w morderstwo. To naprawd臋 straszne. I w艂a艣nie wtedy, kiedy st膮d wr贸ci艂e艣. - W s艂uchawce na chwil臋 zapad艂a cisza, mo偶e zabrz臋cza艂y kostki lodu w szklance tanqueray z tonikiem. -Czyta艂am o tym w 鈥濭枚teborgs Posten鈥. Co za koszmar. W dodatku tak blisko ciebie.

-    Vasastan nie jest stref膮 woln膮 od zbrodni, mamo.

-    Od razu pomy艣la艂am o Angeli. Musia艂a si臋 zastanawia膰, gdzie trafi艂a.

-    Troch臋 tak.

-    Nie, g艂upio mi si臋 powiedzia艂o. A jak ona si臋 czuje?

-    Dobrze.

-    Czu艂e艣 jakie艣 kopni臋cia?

-    Tak.

-    I j ak by艂o ? Opowiadaj!

-    To by艂o... co艣 fantastycznego. Niesamowite prze偶ycie.

-    Pami臋tam, kiedy ty... kiedy ja... - Tym razem na pewno us艂ysza艂 w s艂uchawce podzwanianie lodu o szk艂o. - Przepraszam, Eriku. My艣la艂am o tym, kiedy ty... i tata... - G艂os zn贸w jej si臋 za艂ama艂, kolejny brz臋k. - By艂o tak, jak m贸wisz. Niesamowite prze偶ycie. Kiedy czuli艣my Lott臋 i kiedy poczuli艣my, jak ty kopiesz.

-    Sama si臋 przekonasz, jak przyjedziesz.

-    No...

-    Co jest?

-    Tylko 偶e...

-    Nawet nie m贸w, 偶e nie przyjedziesz do domu.

-    Im bli偶ej 艣wi膮t, tym bardziej zaczynam w膮tpi膰...

-    Nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Czekamy na ciebie i si臋 cieszymy. Pomy艣l o Lotcie, o Bim i Kristinie. I o Angeli. O mnie. Ale przede wszystkim o sobie samej.

-    Mo偶e by艂oby lepiej, 偶ebym tu zosta艂a... wy macie swoje sprawy. Co za zamiana r贸l, pomy艣la艂 Winter. Przedtem to ona nas

namawia艂a, 偶eby艣my przylecieli do Hiszpanii, a teraz my to odwr贸cili艣my.

-    Wszystko jest przygotowane - powiedzia艂. Mamy tanqueray pomy艣la艂. - Musisz przyjecha膰.

-    No... ale ja przecie偶 chc臋.

-    Dwudziestego trzeciego grudnia czekam na Landvetter.

-    Tylko 偶eby nie by艂o za du偶o 艣niegu.

-    Do tego czasu 艣nieg stopnieje albo sp艂ynie z deszczem.

-    Pozdr贸w Angel臋.

-    Oczywi艣cie.

-    Pozdr贸w oboje.

-    Jasne.

-    Macie du偶o imion? Dla dziecka?

-    Do艣膰 du偶o.

Rano zacz臋艂y si臋 roztopy. Powietrze wygl膮da艂o ci臋偶ko, jakby w nocy zosta艂o rozwieszone jak draperie. Winter sta艂 w bokserkach z kubkiem kawy w d艂oni. Puszcza艂 Springsteena Angeli, by艂a w ubikacji. Happy, happy in your arms. 

Rzadko si臋 zdarza艂o, 偶eby rano by艂 w domu tak p贸藕no. Na ulicy by艂o spokojniej ni偶 wtedy, kiedy zwykle wychodzi艂.

Us艂ysza艂 szum wody w rurach. Angela wysz艂a z 艂azienki.

-    Mamy tam by膰 za p贸艂 godziny! - zawo艂a艂a.

-    Jestem gotowy - odpowiedzia艂 Winter.

-    Cooo?

-    Prawie gotowy - sprostowa艂, poszed艂 do kuchni z pustym kubkiem po kawie, a potem znikn膮艂 w 艂azience.

Nie pada艂o, ale powietrze by艂o tak wilgotne, jak si臋 wydawa艂o, kiedy patrzyli przez okno.

-    P贸jdziemy pieszo - powiedzia艂a Angela w windzie.

-    Ale jest mokro.

-    Potrzebuj臋 spaceru.

Dla niego to by艂 pierwszy raz. Czy偶bym by艂 zdenerwowany? Tak. Do Sociala huset mieli zaledwie dziesi臋膰 minut marszu. Kana艂em p艂yn臋艂y cieniutkie kry. Przejecha艂 jaki艣 samoch贸d, wzbijaj膮c fontanny brudnej wody z ulicy. Zala艂y d贸艂 p艂aszcza Angeli. Winter zapami臋ta艂 numer rejestracyjny.

-    Chcesz, 偶eby艣my z艂apali kierowc臋? - zapyta艂.

-    Tak. - Angela nachyli艂a si臋, 偶eby zetrze膰 szare smugi wody z grubego materia艂u. - Wsad藕cie go do pierdla.

Zdj臋li okrycia i czekali w pokoju, w kt贸rym siedzia艂y jeszcze dwie m艂ode kobiety, ale 偶adnych m臋偶czyzn. Winter pierwszy raz mia艂 w r臋kach numer 鈥濧melii鈥. Angela posz艂a do piel臋gniarki na pobranie. Winter czyta艂 o tym, dlaczego kobiety w Sztokholmie s膮 takie zadowolone z tego, 偶e s膮 singielkami. W Goteborgu tak nie jest, pomy艣la艂. To ju偶 nie jest dobre miasto dla singli. Angela wr贸ci艂a.

-    Co pobieraj膮? - zapyta艂.

-    Krew. Hemoglobina, grupa krwi, poziom cukru.

-    Nie mo偶esz tego zrobi膰 sama? W domu?

-    Sied藕 cicho.

-    Ale m贸wi臋 powa偶nie.

-    Ja te偶. Zrobili badanie na HIV i rubell臋, w dziesi膮tym tygodniu. Przy zapisie.

-    A co to jest rubella?

-    R贸偶yczka.

Przypomnia艂 sobie Ringmara i jego studiuj膮cego dziennikarstwo syna. Rubrica. Czerwone tytu艂y na 艣cianach.

-    Denerwujesz si臋, Eriku?

-    Ale dlaczego?

-    Bo sprawiasz takie wra偶enie. - Jaka艣 kobieta otworzy艂a drzwi i gestem zaprosi艂a ich do 艣rodka. - Nasza kolej.

Wstali i poszli za ni膮. Wskaza艂a im drog臋 do mniejszego pokoiku z biurkiem i stoj膮cymi przed nim dwoma krzes艂ami. Wygl膮da艂y na wygodne.

Mia艂a na sobie normalne ubranie, 偶adnego bia艂ego fartucha. Nie jest umundurowana, pomy艣la艂 Winter. U艣cisn膮艂 d艂o艅, kt贸r膮 do niego wyci膮gn臋艂a.

-    Nazywam si臋 Elise Bergdorff i jestem po艂o偶n膮, jak si臋 pan chyba domy艣li艂. Witam serdecznie. To wspaniale, 偶e m贸g艂 pan przyj艣膰.

Winter skin膮艂 g艂ow膮 i przedstawi艂 si臋. Usiedli.

Angela i po艂o偶na rozmawia艂y o ostatnich tygodniach. Winter zrozumia艂 po kilku sekundach, 偶e maj膮 do siebie zaufanie. Angela czu艂a si臋 bezpieczna. On te偶 si臋 odpr臋偶y艂, s艂ucha艂, czasem co艣 m贸wi艂.

Potem przyszed艂 czas na USG. Angela po艂o偶y艂a si臋 na le偶ance, a po艂o偶na nanios艂a turkusowy 偶el na jej brzuch i przy艂o偶y艂a co艣 w rodzaju mikrofonu. By艂 pod艂膮czony do jakiego艣 aparatu.

-    Co to takiego? - zapyta艂 Winter. Czy to zreszt膮 wa偶ne? -pomy艣la艂. Jestem przyzwyczajony do zadawania pyta艅.

-    To jest dopetone. Dla fal ultrad藕wi臋kowych. - Trzyma艂a mikrofon nad niebieskim, wypuk艂ym brzuchem Angeli.

Winter us艂ysza艂 bicie serca. Naprawd臋 s艂ysza艂 serduszko. Uderza艂o szybko, dwa razy szybciej ni偶 u doros艂ego. D藕wi臋k rozchodzi艂 si臋 po ca艂ym pokoju, otacza艂 go. Angela z艂apa艂a go za r臋k臋. Nie my艣la艂 ju偶 o niczym, tylko s艂ucha艂.

31.



Patrik zamkn膮艂 lod贸wk臋, ale natychmiast otworzy艂 j膮 kumpel ojca. W艂a艣nie wyszed艂 z pokoju, wnosz膮c ze sob膮 ostry zapach dymu i alkoholu.

-    Mia艂em tu flaszk臋 marinelli, mia艂a by膰 zimna i pyszna -powiedzia艂 i spojrza艂 na Patrika. - Zw臋dzi艂e艣 j膮? - Za艣mia艂 si臋. Oczy mia艂 jak z porcelany, puste, b艂yszcz膮ce. Zaraz wyskocz膮 mu z g艂owy, a on padnie na pod艂og臋, pomy艣la艂 Patrik. Mo偶e ojciec wy艂o偶y si臋 na niego.

Pijany ojciec zawsze przypomina艂 mu Kiwaczka. Teraz Kiwaczek zatrzasn膮艂 lod贸wk臋.

-    GDZIE JEST MOJE PICIE?! - wrzasn膮艂 w stron臋 pokoju.

Impreza trwa艂a w najlepsze. W艂a艣nie osi膮gn臋艂a punkt kulminacyjny,

nadchodzi艂a faza zej艣cia. Kiwaczek popatrzy艂 na Patrika. Mia艂 mo偶e dwadzie艣cia pi臋膰 lat, ale spokojnie m贸g艂by uchodzi膰 za brata ojca. Zosta艂o mu jeszcze troch臋 w艂os贸w, ale to wszystko.

-    Co艣 se tu zrobi艂? - zapyta艂, wpatruj膮c si臋 przymru偶onymi oczami w twarz Patrika, potem pokaza艂 palcem. - Niez艂膮 masz 艣liw臋.

-    To nic takiego.

-    Kto艣 to ogl膮da艂?

-    Tak.

-    Przejdzie ci, ale jaki艣 czas b臋dzie fioletowe - stwierdzi艂 Kiwaczek i zn贸w zacz膮艂 szpera膰 w lod贸wce. Na pod艂og臋 wypad艂a paczka margaryny. - No przecie偶 tu jest, kurwa ma膰! - Podni贸s艂 butelk臋 wype艂nion膮 do po艂owy 偶贸艂toczerwonym p艂ynem.

Kiedy艣 ci do niej naszczam. Tylko po艂owa szczyn, nic nie zauwa偶y.

-    Wygl膮da jak twoja g臋ba - powiedzia艂 Kiwaczek, patrz膮c na granatow膮 etykiet臋. Potem spojrza艂 na Patrika.

-    Tylko 偶artowa艂em. - Zn贸w przyjrza艂 si臋 butelce, potem Patrikowi. - Chcesz troch臋?

-    Nie, dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Patrik. Wyszed艂 do przedpokoju, narzuci艂 kurtk臋, w艂o偶y艂 buty, jeszcze ca艂kiem mokre w 艣rodku. Mo偶na by je wypycha膰 gazetami, kiedy si臋 w nich nie chodzi, ale u nich w domu ju偶 dawno nikt nie robi艂 takich rzeczy. Mia艂 jakie艣 mgliste wspomnienie. Mo偶e to mama, kiedy by艂 tak ma艂y, 偶e niewiele m贸g艂 zapami臋ta膰.

Jaka艣 baba zacz臋艂a 艣piewa膰 w pokoju. Ojciec si臋 za艣mia艂. Patrik wyszed艂 na klatk臋 schodow膮 i cicho zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.

Kiedy dotar艂 do Javy Maria siedzia艂a nad fili偶ank膮 czekolady.

-    Wygl膮da gorzej - powiedzia艂a.

-    Nied艂ugo zniknie - odpar艂.

-    I na pewno nic nie by艂o... z艂amane?

-    Nie.

-    Powiniene艣 z艂o偶y膰 na policji doniesienie na tego... skurwiela.

-    Policja te偶 tak uwa偶a - przyzna艂, zdj膮艂 kurtk臋 i powiesi艂 na oparciu krzes艂a. - Kumpel twojej matki. Winter.

-    Raczej nie 偶aden kumpel.

-    W ka偶dym razie to by艂 on. - Patrik spojrza艂 na fili偶ank臋 Marii.

-    Chcesz troch臋? - zapyta艂a.

-    Czekolady? Nie. Wystarczy mi to, co wypi艂em u ciebie w domu.

-    Pi臋膰 kubk贸w. - U艣miechn臋艂a si臋. - Mama powiedzia艂a, 偶e m贸g艂by艣 figurowa膰 w ksi臋dze rekord贸w Guinnessa.

-    Zam贸wi臋 sobie kaw臋 - powiedzia艂 i wsta艂 z krzes艂a.

-    Nie przypomnia艂o ci si臋 nic wi臋cej z tego, co... co widzia艂e艣 na schodach? - zapyta艂a Maria, kiedy wr贸ci艂.

-    Nie wiem.

Pozdrowi艂 kogo艣, kto przeszed艂 obok. Kawiarnia by艂a pe艂na m艂odych ludzi. Palili papierosy i pili kaw臋, herbat臋 albo czekolad臋. Wsz臋dzie le偶a艂y porozk艂adane ksi膮偶ki. Patrik te偶 czasem przesiadywa艂 tu z podr臋cznikami, kiedy tak naprawd臋 powinien by膰 w szkole i mie膰 je przed sob膮 na 艂awce.

-    Wygl膮dasz na cholernie zm臋czonego - powiedzia艂a Maria. - I to nie tylko przez ten policzek.

-    Dzi臋ki.

-    Ja bym nigdy nie da艂a rady roznosi膰 gazet o czwartej nad ranem.

-    O pi膮tej. O czwartej to ja wstaj臋.

-    Strasznie wcze艣nie.

-    Idzie si臋 przyzwyczai膰.

-    Mog臋 ci po偶yczy膰, je艣li potrzebujesz pieni臋dzy.

-    Ty? Matka ci nie zakr臋ci艂a kurka?

-    Mam jeszcze troch臋.

-    Ja te偶 - powiedzia艂. - Nikt nie musi mi pomaga膰.

Winter poprosi艂 Hanne 脰stergaard, 偶eby si臋 z nim skontaktowa艂a, kiedy przyjdzie do budynku przy placu Ernsta Fontella. W艂a艣nie przysz艂a. Zapuka艂a w jego zamkni臋te drzwi i wesz艂a.

-    Dzie艅 dobry, Eriku.

-    Witaj, Hann臋. Dobrze, 偶e mog艂a艣 wpa艣膰.

-    Mia艂am co艣 do za艂atwienia.

-    Siadaj. Napijesz si臋 kawy?

-    Nie, dzi臋kuj臋. - Usiad艂a na krze艣le dla go艣ci. Winter mia艂 na sobie koszul臋 z kr贸tkim r臋kawem i szelki. Krawat po艂o偶y艂 na marynarce, wisia艂a na wieszaku przy umywalce. W艂osy mia艂 kr贸tsze ni偶 przedtem. By艂 szczuplejszy. Twarz mia艂 bardziej wychudzon膮, ni偶 pami臋ta艂a, ostrzej zarysowan膮. Troch臋 j膮 艂agodzi艂y okulary w cienkich oprawkach.

O ile go zna艂a, nie by艂y to okulary od Armaniego. To by艂oby zbyt proste.

-    Sprawi艂e艣 sobie okulary.

-    Do czytania. Wszyscy si臋 starzejemy.

-    艁adne. To chyba nie Armani?

-    Ech... nie, to... - Zdj膮艂 okulary z nosa i spojrza艂 na zausznik. - Air Titanium. - Popatrzy艂 na ni膮 pytaj膮cym wzrokiem. - Jeste艣 jako艣 specjalnie zainteresowana?

-    Oprawkami okular贸w? - Za艣mia艂a si臋. - Nie. Na takie zbytki nie mam czasu.

Winter od艂o偶y艂 okulary na biurko.

Hann臋 czeka艂a, a偶 zacznie m贸wi膰.

-    A jak tam poza tym u ciebie?

-    Poza tym? Co masz na my艣li? Kiedy nie przychodz臋 na komend臋? - Za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋. - Dobre pytanie.

-    No w艂a艣nie...

-    Powiedz lepiej od razu. Chcesz wiedzie膰, co z moj膮 c贸rk膮?

-    Dlaczego tak my艣lisz?

-    Przecie偶 wiesz.

-    Ale co wiem, Hann臋?

-    Daj spok贸j, Eriku. Przecie偶 chyba wszyscy tu, na komendzie, wiedz膮, 偶e moja c贸rka zosta艂a znaleziona na ulicy przez twoich koleg贸w, kompletnie pijana. - Zn贸w za艂o偶y艂a nog臋 na nog臋. - Pija艅stwo to chyba wykroczenie?

-    Przesta艅, Hann臋. Tak, wiedzia艂em o tym. Nie, nie dlatego chcia艂em z tob膮 porozmawia膰.

-    Ale mo偶esz, spokojnie.

-    S艂ucham?

-    Spokojnie mo偶esz zapyta膰, jak si臋 czuj臋... po tym, co si臋 sta艂o.

-    To jak si臋 czujesz?

-    Ju偶 lepiej - powiedzia艂a i zn贸w si臋 u艣miechn臋艂a. - Maria si臋... pilnuje od tamtego czasu. - Westchn臋艂a. - Przynajmniej z tego co widz臋.

-    To chyba by艂a dla niej... nauczka, 偶e tak powiem. - Winter za艂o偶y艂 z powrotem okulary. - Przecie偶 to ludzkie.

-    Tak. Wszyscy jeste艣my biednymi grzesznikami. W艂a艣nie pr贸buj臋 to wyt艂umaczy膰 opiece spo艂ecznej - stwierdzi艂a Hann臋.

-    Socjalnym?

-    Zawsze jest dochodzenie, kiedy si臋 zdarza co艣 takiego.

-    Potraktuj to jako zwyk艂膮 formalno艣膰.

-    Wida膰, 偶e nie masz dzieci.

-    Ju偶 nied艂ugo.

-    No w艂a艣nie, s艂ysza艂am. To cudownie. Gratuluj臋. I pozdr贸w Angel臋.

-    Dzi臋kuj臋. Ale musisz patrze膰 na to jak na... formalno艣膰.

-    Pod warunkiem 偶e to si臋 nie powt贸rzy.

Winter nie wiedzia艂, co powiedzie膰.

-    Bo przecie偶 nie ma 偶adnej gwarancji, 偶e si臋 nie powt贸rzy, nieprawda偶? - ci膮gn臋艂a Hann臋.

-    No c贸偶...

-    Powinnam ni膮 by膰 ja. Powinnam by膰 tak膮 gwarancj膮. Ale najwidoczniej ponios艂am kl臋sk臋.

-    Co za bzdury wygadujesz, wybacz dosadne s艂owa, Hann臋. -Powt贸rzy艂 to s艂owo, ale tym razem nie przeprosi艂: - Bzdury.

-    Mam nadziej臋, 偶e tak jest.

-    S膮 jednak takie przyk艂ady.

-    Co masz na my艣li?

-    Maria ma... koleg臋, Patrika, o ile wiem.

-    Tak... sk膮d wiesz?

-    Dowiedzia艂em si臋 od koleg贸w, kt贸rzy poznali Mari臋. Nic szczeg贸lnego. Przecie偶 je偶d偶膮 po centrum. Ale chodzi mi o Patrika.

Rozmawiali艣my z nim, bo roznosi gazety akurat w tym domu, w kt贸rym dosz艂o do morderstwa. Czyta艂a艣 chyba o tym w gazetach.

Skin臋艂a g艂ow膮.

-    Czy Patrik by艂 艣wiadkiem czego艣?

-    Jeszcze nie wiem.

-    Ale by艂 tam?

-    Roznosi艂 tam gazety, to prawda. Ale chodzi mi o to, 偶e ma k艂opoty innego rodzaju. Przyszed艂 tu z rozwalonym policzkiem, kaza艂em go zawie藕膰 do Sahlgrenska.

-    Co si臋 sta艂o?

-    Obawiam si臋, 偶e jest bity w domu.

-    To mo偶liwe - przyzna艂a Hann臋 i spojrza艂a na niego z powag膮.

-    Widzia艂a艣 kiedy艣 co艣, co mog艂oby na to wskazywa膰? - zapyta艂.

-    Nic konkretnego, czasem mia艂 taki... troch臋 zmierzwiony wygl膮d, kiedy przychodzi艂 do nas... do Marii. Co nie zdarza艂o si臋 cz臋sto.

-    Mo偶e ci co艣 powiedzia艂?

-    Nie. Nawet sugestii, ale ja si臋 troch臋 zastanawia艂am.

-    Ojciec go bije. Nie mog臋 tego na razie udowodni膰, ale tak jest.

-    Co chcesz zrobi膰?

-    Zobaczymy. Patrik musi spr贸bowa膰 sobie u艣wiadomi膰, czego sam by chcia艂.

-    To okropne.

-    Nie zamierzam tego tak zostawi膰. - Winter wsta艂 i podszed艂 do odtwarzacza. - Chcia艂bym, 偶eby艣 tego pos艂ucha艂a. - W艂膮czy艂 Sacrament. Teraz to ju偶 by艂y dobrze znane d藕wi臋ki. Przez u艂amek sekundy wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy melodi臋, jaki艣 p艂ynny ton w betoniarce. Jak medytacje Coltrane'a.

-    To nie jest to, co tygrysy lubi膮 najbardziej - stwierdzi艂a Hann臋. -Co to takiego?

Wyja艣ni艂 jej i wr臋czy艂 ksi膮偶eczk臋.

-    Patrik puszcza艂 metal u nas w domu.

Przygl膮da艂a si臋 ok艂adce, czarnej linii brzegu, niebu, srebrnemu odblaskowi. Winter przepisa艂 teksty utwor贸w, 偶eby da艂o si臋 je odczyta膰.

Poprosi艂, 偶eby przeczyta艂a pierwszy. Hann臋 sprawia艂a wra偶enie, jakby si臋 u艣miecha艂a, mimo ca艂ej powagi.

-    Ca艂kiem bogata wyobra藕nia - stwierdzi艂a.

-    Nieprawda偶?

Du偶a rozpi臋to艣膰. Od samego do艂u a偶 do g贸ry, mo偶na powiedzie膰.

-    Z piek艂a do nieba.

-    No i na dok艂adk臋 jeden z prorok贸w.

-    I tu docieramy do w艂a艣ciwego powodu naszego spotkania, Hann臋. - Skinieniem wskaza艂 pierwsz膮 stron臋 ksi膮偶eczki.

-    Habakuk? Chcesz si臋 czego艣 dowiedzie膰 o Habakuku?

-    Tak.

-    Eriku, nie jestem teologiem w tym sensie. On by艂 prawym, zawodowym prorokiem, to wszystko, co wiem. Czyta艂e艣 jego ksi臋g臋? W Biblii?

-    Tak. Mia艂 c贸rk臋?

-    Nie mam poj臋cia. Nie s膮dz臋, 偶eby du偶o by艂o wiadomo o jego 偶yciu. Musisz si臋gn膮膰 do literatury teologicznej, egzegetyki. Leksykon贸w biblijnych.

-    Okej. Zastanawia艂em si臋 nad uniwersytetem. Religioznawstwo.

-    Tak. Jest na przyk艂ad co艣 takiego, co si臋 nazywa Interpreter's Bible. I inne podobne rzeczy. Je艣li jest co艣 wi臋cej o Habakuku, to tam. -Spojrza艂a na ok艂adk臋 p艂yty. - 呕e te偶 musia艂 zosta膰 wci膮gni臋ty w co艣 takiego. Habakuk.

-    W morderstwo?

-    Albo t臋 ok艂adk臋. To ju偶 wystarczy. - Popatrzy艂a Winterowi w oczy. - Jak to b臋dziecie interpretowa膰?

-    Akurat teraz staram si臋 unika膰 interpretowania, szukam fakt贸w.

-    Niebo i piek艂o.

-    Przynajmniej tak to wygl膮da.

-    Ale mo偶e to tylko zabawa. Czy ten zesp贸艂, Sacrament... czy oni naprawd臋 co艣 chc膮 przez to powiedzie膰, wyrazi膰?

-    Mo偶e to nie ma znaczenia. Ale kto艣 inny chcia艂 przez to co艣 wyrazi膰.

-    Czyta艂am artyku艂 w jakim艣 dodatku niedzielnym w zesz艂ym tygodniu - powiedzia艂a Hann臋. - O... duchu czasu. O tym, 偶e wkr贸tce zostan膮 tylko dwa tygodnie do nowego tysi膮clecia i wszystkie poj臋cia si臋 rozmywaj膮.

-    Fin de siecle. 

-    No w艂a艣nie. Koniec wieku, a nawet wi臋cej: koniec tysi膮clecia. Ju偶 nie potrafimy wyznaczy膰 kierunku.

-    W g贸r臋 czy w d贸艂?

-    Ot贸偶 to. Niebo czy piek艂o.

-    I w ko艅cu b臋dziemy mieli przedziwn膮 mieszank臋 jednego i drugiego - powiedzia艂 Winter. - 艢wiat jest rozrywany w r贸偶ne strony.

-    Nie m贸j 艣wiat - odpar艂a Hann臋 i zn贸w si臋 u艣miechn臋艂a. - U mnie z ca艂ego serca walczymy z si艂ami z艂a.

-    Ale czy to pomaga? - Winter zamkn膮艂 oczy i zn贸w spojrza艂 na Hann臋. - Dok膮d偶e, Panie, wzywa膰 Ci臋 b臋d臋, a Ty nie wys艂uchujesz? Wo艂a膰 b臋d臋 ku Tobie: Krzywda mi si臋 dzieje! - a Ty nie pomagasz?

-    Brzmi wielce starotestamentowo. Czy to aby nie Habakuk?

-    Dobra odpowied藕.

-    Czy tu s膮 jakie艣 cytaty? Z Biblii? - zapyta艂a i podnios艂a do g贸ry kartk臋 z tekstami.

-    Przynajmniej na razie nic nie zauwa偶y艂em. Nie wprost.

Hann臋 od艂o偶y艂a teksty.

-    Coraz wi臋cej ludzi szuka kierunku w 偶yciu - powiedzia艂a. - Na r贸偶ne sposoby.

-    Wszyscy chc膮 dosta膰 pude艂ko czekoladek i czerwon膮 r贸偶臋 -powiedzia艂 Winter.

-    Czy to nie jest uzasadnione?

-    Ale偶 j ak najbardziej.

-    Albo misk臋 zupy - uzupe艂ni艂a Hann臋. - Mamy ca艂kiem du偶y ruch w jad艂odajni w parafii.

-    S艂ysza艂em.

-    Czy to nie straszne?

-    Jad艂odajnia? Nie wiem. Inaczej ludzie zamarzaliby z g艂odu w ciemno艣ciach - powiedzia艂 Winter.

Hann臋 wyjrza艂a przez okno.

-    Wkr贸tce nadejdzie pora 艣wiat艂a 鈥 odpar艂a.

32.



Morelius sta艂 na czerwonym 艣wietle. Teatr Wielki by艂 pi臋knie o艣wietlony. Jak ca艂e miasto zreszt膮. Do Wigilii zosta艂 tydzie艅 i lampki 艣wieci艂y jasno, kiedy zapada艂a ciemno艣膰. Przez ulic臋 przeszed艂 miko艂aj, zasalutowa艂 radiowozowi.

-    Czy miko艂aje salutuj膮? - zapyta艂 Bartram. Morelius nie odpowiedzia艂. Mieli zielone 艣wiat艂o. Avenyn by艂a pe艂na ludzi ob艂adowanych paczkami.

-    Kupi艂e艣 ju偶 jakie艣 prezenty? - zapyta艂 Bartram.

-    Jeszcze nie.

-    Zostajesz w mie艣cie na 艣wi臋ta?

-    A co?

-    Nic, tak tylko pytam.

Morelius skr臋ci艂 w S枚dra v盲gen. Na Heden s艂u偶by miejskie wznosi艂y scen臋 na sylwestrow膮 imprez臋. G枚teborg zamierza艂 powita膰 rok 2000 w wielkim stylu. 艢wi臋towa膰 mia艂o ca艂e miasto. Wszyscy mieli by膰 na nogach, opr贸cz tych, kt贸rzy padn膮 przed p贸艂noc膮, pomy艣la艂 Morelius. A on b臋dzie sta艂 mi臋dzy nimi wszystkimi.

-    Okej. Jad臋 do domu, do matki.

-    Kung盲lv?

-    Kungsbacka.

-    No w艂a艣nie. Ty jeste艣 z Kungsbacki, Simon. Nie zna艂e艣 przypadkiem tej laski, co zosta艂a zamordowana? Tej Louise?

-    Nie.

-    Miasto nie j est a偶 takie ma艂e.

-    W艂a艣nie.

-    Du偶o si臋 o tym m贸wi? Czy Kungsbacka tym 偶yje?

-    Matka dzwoni艂a, ale nie s艂ysza艂a specjalnie du偶o. - Morelius zaczeka艂, a偶 kilkoro ludzi ze sprawunkami przejdzie przez pasy. - Nie zna艂a te偶 tej... Louise. - Ruszy艂. Wkurza艂a go taka jazda.

-    A ty co robisz? - zapyta艂.

-    W Bo偶e Narodzenie?

-    Hm...

-    Pracuj臋.

-    Co? Wtedy te偶 masz dy偶ur?

-    W Wigili臋 i w pierwszy dzie艅 艣wi膮t. - Bartram wierci艂 si臋 na siedzeniu. - Wtedy ma si臋 wi臋cej wolnego latem. - Spojrza艂 przez okno na ludzi, paczki, 艣wiat艂a. - Zreszt膮 i tak tego nie lubi臋. - Popatrzy艂 na Moreliusa. - Nigdy nie lubi艂em tych 艣wi膮t.

-    Chyba jeszcze mniej si臋 lubi 艣wi臋ta, kiedy si臋 musi pracowa膰 -stwierdzi艂 Morelius. - Nie jest przyjemnie wchodzi膰 do dom贸w, gdzie mama i tata porz膮dnie sobie polali na 艣wi臋ta.

Bartram nie odpowiedzia艂, by艂 pogr膮偶ony w my艣lach.

-    Ch臋tnie to sobie odpuszcz臋 - powiedzia艂 Morelius. - To si臋 czasem wydaje takie... bezsensowne.

-    Dok膮d偶e, Panie, wzywa膰 Ci臋 b臋d臋, a Ty nie wys艂uchujesz? Czemu ka偶esz mi patrze膰 na nieprawo艣膰 i na z艂o spogl膮dasz bezczynnie? - powiedzia艂 Bartram.

-    To brzmi j ak j aki艣 cytat.

-    Z Biblii.

-    Ach tak.

-    Nie pytaj mnie, sk膮d go znam. Co艣 takiego czasem po prostu zapada cz艂owiekowi w pami臋膰, nie wiadomo dlaczego. Bezwarto艣ciowa wiedza.

-    Nie zamierza艂em pyta膰.

Winter spotka艂 si臋 z dozorc膮 w jego niewielkim kantorku. Najpierw zamierza艂 zn贸w wezwa膰 go na przes艂uchanie, ale w ko艅cu wybra艂 艂agodniejszy wariant. Dozorca od samego pocz膮tku sprawia艂 wra偶enie zdenerwowanego. Mog艂o to by膰 zab贸jcze dla jego pami臋ci.

W niewielkim pomieszczeniu pachnia艂o narz臋dziami i tytoniem. Zniszczone skoroszyty sta艂y na biurku. Najwyra藕niej s艂u偶y艂o te偶 za kloc do r膮bania drewna. Tu, na dole, nie by艂o nic z elegancji, jak膮 te domy zachowywa艂y od stu lat.

Dozorca spojrza艂 na blat biurka, jakby czego艣 szuka艂.

Winter u艣wiadomi艂 sobie, 偶e m贸g艂 si臋 zajmowa膰 r贸wnie偶 jego domem. Zapyta艂 o to.

-    A jaki to adres?

Winter poda艂 adres.

-    To te偶 ja. To te偶 moja robota. Mam pod opiek膮 ca艂y szereg dom贸w, a偶 do Storgatan.

-    Aha.

-    W艂a艣nie tak. - Zapali艂 papierosa i zaci膮gn膮艂 si臋 dwa razy. - Tak by艂o przez ostatni rok. - Spojrza艂 na Wintera i strzepn膮艂 papierosa do butelki, do po艂owy wype艂nionej petami i czarn膮 nikotynow膮 ciecz膮. -Ale cz艂owiek si臋 cieszy, 偶e ma prac臋.

-    To du偶o pracy.

-    Za du偶o.

-    Ale ciesz臋 si臋, 偶e odkry艂 pan to... 偶e w jednym z mieszka艅 dzieje si臋 co艣 dziwnego.

-    W ko艅cu tak.

-    I z nikim pan o tym nie rozmawia艂?

-    Ale 偶e co?

-    Z kim艣 innym, kto te偶 podejrzewa艂, 偶e co艣 tam by艂o nie tak?

-    Nie.

Okej, pomy艣la艂 Winter. Zostawmy to na razie. Jest ostro偶ny, czujny przy ka偶dym pytaniu.

Dozorca zn贸w strzepn膮艂 popi贸艂, po艂owa nie trafi艂a do butelki. Winter pomy艣la艂 o zagro偶eniu po偶arowym. W ko艅cu ten cz艂owiek siedzia艂 r贸wnie偶 u niego w piwnicy. O ile u niego te偶 jest taka kom贸rka. Czy jak to nazwa膰.

-    Ma pan biuro r贸wnie偶 w moim domu?

-    Oczywi艣cie. St膮d do skrzy偶owania w sumie trzy. - Pali艂, patrz膮c przez unosz膮cy si臋 wok贸艂 niego dym. - To znaczy do tego drugiego skrzy偶owania.

-    Rozumiem. - Winter poczu艂 drapanie w gardle. Dyskretne kaszlni臋cie raczej nie zadzia艂a. Facet w艂a艣nie zapali艂 kolejnego papierosa. Jednak kaszln膮艂. - Ekhm... Valkerowie... jak pan s膮dzi, ile razy pan ich spotka艂?

Dozorca nie wypuszcza艂 papierosa z ust, r臋kami przeci膮gn膮艂 po spodniach, jakby chcia艂 zetrze膰 z r膮k smar. Spojrza艂 na nie. Od pocz膮tku nic na nich nie by艂o. Potem spojrza艂 na Wintera, z now膮 zmarszczk膮 mi臋dzy brwiami.

-    Raczej niedu偶o razy.

-    Pracowa艂 pan tutaj, kiedy si臋 wprowadzili?

-    Ja tu pracuj臋 od zawsze - wyja艣ni艂 dozorca i parskn膮艂 艣miechem. Jego 艣miech zamieni艂 si臋 okropny tytoniowy kaszel. Winter przypomnia艂 sobie s膮siada ze 艣niada艅 u Gaspara w Marbelli.

Dozorca przesta艂 kaszle膰 i wrzuci艂 peta do butelki. Zgas艂 z cichym sykiem. Zapali艂 kolejnego i czeka艂 na nast臋pne pytanie.

-    Ale spotyka艂 ich pan? - B臋dziemy pyta膰 o wszystko po kolei, pomy艣la艂 Winter.

-    Czy spotyka艂em, to nie wiem. Tylko nigdy nie by艂em u nich w mieszkaniu.

-    Nigdy?

-    Chyba sam sobie radzi艂 z wymian膮 uszczelek. - Zn贸w si臋 zaci膮gn膮艂, wycelowa艂 papierosa w butelk臋. - To tak jak z panem. Zajmuj臋 si臋 pa艅skim domem, ale nigdy nie rozmawiali艣my. Widzia艂em pana, ale to nie to samo. - Spojrza艂 na sufit, potem zn贸w na Wintera. - Z drugiej strony tamten dom mam pod opiek膮 zaledwie od kilku miesi臋cy.

-    Rozmawia艂 pan z nim kiedykolwiek? Z Christianem Valkerem?

-    Nie.

-    A z Louise? Jego 偶on膮?

-    Tak. Kiedy艣, raz... - powiedzia艂 i mi臋dzy jego brwiami pojawi艂a si臋 nowa zmarszczka. - Kiedy艣 zapyta艂a mnie o co艣... mo偶e chodzi艂o o ogrzewanie. Nie przypomn臋 sobie teraz.

-    Nic specjalnego si臋 panu nie przypomina, kiedy pan o nich my艣li. Czy o jednym z nich?

-    Co na przyk艂ad?

-    Odwiedziny. - Winter zn贸w kaszln膮艂, odwr贸ci艂 si臋 w drug膮 stron臋. - Na przyk艂ad czy kto艣 ich odwiedza艂.

-    Ludzie wchodz膮 i wychodz膮 z tych dom贸w, jak ze wszystkich innych. Cz艂owiek nigdy nie wie, kto kogo odwiedza. A ja nie ganiam bez potrzeby po pi臋trach, 偶e tak powiem.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

-    Ale czasem chyba urz膮dzali jakie艣 imprezy - powiedzia艂 dozorca.

-    Ach tak?

-    Kiedy艣, raz, mo偶e by艂o u nich troch臋 g艂o艣no.

-    To znaczy? - Winter zach臋caj膮co skin膮艂 g艂ow膮.

-    Przysz艂o troch臋 ludzi, potem wyszli. Mia艂em kiedy艣 wieczorem robot臋 na klatce, z jak膮艣 偶ar贸wk膮 czy czym艣 takim. Wtedy mo偶e co艣 s艂ysza艂em. - Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po paczk臋 papieros贸w, ale by艂a pusta. -Ale mo偶e to by艂o u kogo艣 innego.

Winter po raz kolejny kiwn膮艂 g艂ow膮.

-    Nie, nie przypomn臋 sobie, czy to byli oni - stwierdzi艂 wreszcie dozorca. - Czy zaraz b臋dziemy ko艅czy膰? Musz臋 i艣膰 do kiosku, kupi膰 fajki. - Pomacha艂 w powietrzu pust膮 paczk膮. - Sko艅czy艂y si臋.

Winter zapyta艂 jeszcze o zepsute 偶ar贸wki na klatce schodowej, o dat臋.

- Wielki Bo偶e, ale偶 ty cuchniesz - powiedzia艂a Angela, kiedy spotkali si臋 w przedpokoju.

-    艢wiadek pali艂 jak szalony.

-    Pozwalasz na co艣 takiego?

-    Byli艣my u niego. To nasz dozorca zreszt膮.

-    A w j akiej sprawie j est 艣wiadkiem?

-    Nic tutejszego. Ale ma pod opiek膮 r贸wnie偶 tamten budynek -powiedzia艂 Winter i zrobi艂 ruch g艂ow膮.

-    Ale czego by艂 艣wiadkiem?

-    Niczego. Zg艂osi艂 si臋 tylko na policj臋, wszystko na to wskazuje.

-    I mo偶na go mimo to nazywa膰 艣wiadkiem?

Ten typ tak ma, pomy艣la艂 Winter. Chce ca艂ej s艂awy dla siebie.

-    Rozbierz si臋 i id藕 pod prysznic - poleci艂a Angela.

Winter postawi艂 akt贸wk臋 na pod艂odze, przy stojaku na buty, zdj膮艂 p艂aszcz i marynark臋 i powiesi艂 je. Id膮c do 艂azienki, zacz膮艂 rozpina膰 koszul臋. Rozebra艂 si臋 i w艂o偶y艂 wszystkie ubrania opr贸cz spodni do wielkiego kosza na brudn膮 bielizn臋, kt贸ry przyw臋drowa艂 razem z Angel膮.

Zamkn膮艂 drzwi, stan膮艂 pod prysznicem i w艂a艣nie mia艂 odkr臋ci膰 kurek, kiedy Angela zawo艂a艂a z pokoju. Odkrzykn膮艂, 偶e nie s艂yszy. Wtedy ona uchyli艂a drzwi.

-    Szukam papier贸w od po艂o偶nej - powiedzia艂a. - Wydaje mi si臋, 偶e tyje w艂o偶y艂e艣 do akt贸wki, kiedy tam byli艣my. To by艂o jaki艣 czas temu, ale chcia艂am sprawdzi膰 jedn膮 rzecz.

-    No to chyba dalej tam s膮 - stwierdzi艂 Winter. - Akt贸wka stoi w przedpokoju.

Angela posz艂a, a on zasun膮艂 zas艂on臋 i odkr臋ci艂 wod臋. Czu艂, jak zapach tytoniu staje si臋 coraz s艂abszy, a偶 wreszcie znikn膮艂 ca艂kiem, kiedy wtar艂 we w艂osy szampon. Pr贸bowa艂 nie my艣le膰 o niczym i w艂a艣nie sp艂ukiwa艂 z siebie pian臋, kiedy us艂ysza艂 krzyk z przedpokoju. Zakr臋ci艂 wod臋.

-    Co?

Nie us艂ysza艂 odpowiedzi, wi臋c zawo艂a艂 jeszcze raz. Zn贸w nic.

-    Angela?

Odsun膮艂 zas艂on臋, wzi膮艂 z wieszaka r臋cznik i szybko wytar艂 w艂osy, pachy i brzuch. Osuszy艂 stopy, zawi膮za艂 r臋cznik w pasie i otworzy艂 drzwi. Na pod艂odze zobaczy艂 otwart膮 akt贸wk臋.

-    Angelo? Wo艂a艂a艣 mnie?

Brak odpowiedzi. Poszed艂 szybko do kuchni, potem do salonu. Angela siedzia艂a na sofie i patrzy艂a na niego, trzymaj膮c w d艂oni jaki艣 papier. Kartka by艂a bia艂a. Winter z daleka rozpozna艂 piecz臋膰 hiszpa艅skiej policji w lewym g贸rnym rogu.

Niech to jasny szlag trafi. Nosi艂 ze sob膮 ten cholerny list, zamiast go wyrzuci膰, jak zamierza艂. Wyrzuci艂 kopert臋, ale listu nie.

-    Musia艂am przeszuka膰 papiery, kt贸re tam mia艂e艣, a ten list le偶a艂 tekstem do g贸ry - powiedzia艂a. - 呕eby艣 nie my艣la艂, 偶e myszkuj臋 w twoich rzeczach. - Zn贸w pomacha艂a kartk膮. - Ale chcia艂abym us艂ysze膰 jakie艣 wyja艣nienie. Co to, DO DIAB艁A, ma znaczy膰, Eriku?

Winter poczu艂, 偶e z w艂os贸w kapie mu woda. A mo偶e to by艂 zimny pot. Cho膰 to przecie偶 nic nie znaczy艂o. Ten list nic nie znaczy艂. Nie by艂o nic do wyja艣niania.

-    To nic takiego - powiedzia艂. Podszed艂 krok bli偶ej, zostawia艂 na pod艂odze mokre 艣lady.

-    Niestety, przeczyta艂am go. Nie by艂 zbyt d艂ugi. Ale wystarczy艂o.

-    Absolutnie do niczego nie dosz艂o - powt贸rzy艂.

-    Ona chyba nieco inaczej to postrzega. - Angela spojrza艂a na list. -Alicia. Tak samo czytelne jak reszta. Pisze starannie i wyra藕nie. Masz te偶 jej zdj臋cie? A mo偶e wisi na 艣cianie w biurze?

Winter podszed艂 do Angeli i pr贸bowa艂 j膮 dotkn膮膰. Odtr膮ci艂a jego d艂o艅.

-    Przysi臋gam, Angelo. Nic si臋 nie sta艂o.

-    Zamknij si臋! - Wymachiwa艂a listem w powietrzu. - Tutaj mamy 艣wiadka, kt贸ry prze偶y艂 ciekawe rzeczy. - Zacz臋艂a p艂aka膰, cicho, g艂ucho. Jeszcze nigdy nie s艂ysza艂, 偶eby kto艣 tak p艂aka艂. - Jak mog艂e艣, Eriku? Jak mog艂e艣!

Usiad艂 obok niej na sofie. Mia艂 wra偶enie, 偶e ca艂a krew nap艂yn臋艂a mu do g艂owy. Cholera. Powinien jej od razu opowiedzie膰, ale przecie偶 nie by艂o nic do opowiadania. Po co m贸wi膰 co艣, co mo偶e zaszkodzi膰, cho膰 nie ma o czym m贸wi膰. To bez sensu. To mo偶e wszystko zniszczy膰.

Zacz膮艂 co艣 m贸wi膰, ale Angela wsta艂a i wysz艂a do przedpokoju.

-    Dok膮d idziesz?

-    Wychodz臋.

-    Ale przecie偶 musz臋... my musimy...

Odwr贸ci艂a si臋 i rzuci艂a list w jego stron臋. Przelecia艂 kilka metr贸w jak papierowy samolot i wyl膮dowa艂 na polerowanym drewnie parkietu. Winter zobaczy艂, 偶e jeden r贸g zam贸k艂 od wody, kt贸ra z niego sp艂ywa艂a. Angela sta艂a w drzwiach.

-    Nie m贸wi艂em o tym, bo nie by艂o nic do opowiadania -powiedzia艂 i uni贸s艂 d艂onie, 偶eby mog艂a zobaczy膰, jakie s膮 czyste i niewinne.

-    Masz czyste sumienie? - zapyta艂a. Zabrzmia艂o to niemal jak 艣miech. - Uwa偶asz mnie za idiotk臋? - Spojrza艂a na list. Nasi膮k艂 ju偶 porz膮dnie.

-    Nie.

33.



Bergenhem obudzi艂 si臋 z b贸lem g艂owy. Jakby si臋 do tego przygotowywa艂 ju偶 we 艣nie, jakby ju偶 by艂 przygotowany.

Us艂ysza艂 krzyk z drugiego ko艅ca 艂贸偶ka i zobaczy艂, 偶e Ada usi艂uje si臋 wdrapa膰 na ich ma艂偶e艅skie 艂o偶e. S艂ysza艂, jak walczy z wysoko艣ci膮. S艂ysza艂, 偶e Martina krz膮ta si臋 po kuchni, us艂ysza艂 nawo艂ywanie samotnego morskiego ptaka, kt贸ry przelecia艂 przed oknem.

Martina od razu si臋 zorientowa艂a, jak tylko wesz艂a do sypialni. Popchn臋艂a lekko Ad臋 i dziewczynka wpad艂a na 艂贸偶ko. Fikn臋艂a p贸艂 kozio艂ka i wyda艂a pisk zachwytu.

-    Zn贸w to samo? - zapyta艂a Martina.

-    Tak.

-    Musisz i艣膰 do lekarza. - Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, 偶eby uchroni膰 Ad臋 przed upadkiem. - Powiedzia艂e艣, 偶e to zrobisz, je艣li nic si臋 nie zmieni. -Posadzi艂a c贸rk臋 na 艣rodku 艂贸偶ka. Bergenhem usiad艂, chwyci艂 j膮 za r臋ce i podni贸s艂. Zupe艂nie jakby podnosi艂 poduszk臋. - A przecie偶 to si臋 nie sko艅czy艂o.

-    Wiem, wiem.

-    Nadal za jednym okiem? - Dotkn臋艂a go d艂oni膮. - Lewym?

-    Daj spok贸j - powiedzia艂. Odsun膮艂 jej r臋k臋, mo偶e troch臋 niedelikatnie. Spojrza艂 na ni膮, uj膮艂 jej d艂o艅. - Przepraszam. Ale cz艂owiek przez to jest... tak cholernie poirytowany.

-    Ju偶 d艂ugo jeste艣 poirytowany.

-    Wiem, WIEM.

-    Mo偶e jest co艣 innego?

-    Z czym?

-    Mo偶e co艣 jest... z nami - powiedzia艂a, staraj膮c si臋 nie patrze膰 na Ad臋.

-    Nie, nie.

-    Nie m贸g艂by艣 i艣膰 do lekarza rodzinnego? Zd膮偶ysz jutro przed dziewi膮t膮 rano.

-    Okej. P贸jd臋.

Zn贸w wyci膮gn膮艂 si臋 do Ady i podni贸s艂 j膮. Kwicza艂a z rado艣ci. Kiedy spojrza艂 na ni膮, w g贸r臋, w u艂amku sekundy zrobi艂o mu si臋 czarno przed oczami. Postawi艂 j膮 z powrotem niemal po omacku.

-    Lars, co si臋 sta艂o?

-    Zakr臋ci艂o mi si臋 w g艂owie.

-    Bo偶e, naprawd臋 musisz i艣膰 do lekarza.

-    To chyba tylko migrena.

-    Nigdy nie mia艂e艣 migreny.

-    No i co z tego? Powiedz to komu艣, kto w艂a艣nie zachorowa艂 na stwardnienie rozsiane.

-    To nie j est 艣mieszne.

-    No to przesta艅 wreszcie gada膰.

Wsta艂 z 艂贸偶ka i wyszed艂 z pokoju.

-    Kawa jest gotowa! - zawo艂a艂a za nim, ale nie odpowiedzia艂.

Angela w艂o偶y艂a p艂aszcz i sk贸rzane kozaki i wysz艂a, a on nie m贸g艂 jej zatrzyma膰 si艂膮.

Podni贸s艂 z pod艂ogi ten przekl臋ty list. W dotyku by艂 jak mokry li艣膰. Nag艂贸wek niemal si臋 rozpu艣ci艂, zamieni艂 w jaki艣 brudny syf. Taki sam syf jak ta rozmowa. Ta ca艂a k艂贸tnia.

Wr贸ci艂a po siedmiu minutach, ale bez bu艂ek w papierowej torbie. Kopniakiem zrzuci艂a buty, posz艂a do salonu, gdzie on dalej sta艂 w listem w d艂oni. Nie zdj臋艂a p艂aszcza, tak jakby to mia艂o trwa膰 przez ca艂y wiecz贸r, ci膮gle od nowa.

-    Czytasz sobie jeszcze raz?

-    Nie...

-    Musisz mie膰 kurewsko dobre wyt艂umaczenie. - Uwolni艂a si臋 od p艂aszcza, on te偶 wyl膮dowa艂 na pod艂odze. - Prawdziwe wyt艂umaczenie. -Podesz艂a bli偶ej. - Rozumiesz, Eriku? Chc臋 us艂ysze膰 prawd臋, a nie jak膮艣 ocenzurowan膮 wersj臋 ani pieprzone k艂amstwa.

-    Nie musisz tyle kl膮膰.

-    Kln臋, KURWA, tyle, ile mam ochot臋.

-    Okej. OKEJ. - Rozejrza艂 si臋 po pokoju, potem od艂o偶y艂 list na stolik przy sofie. - B臋dziemy tak stali czy usi膮dziemy?

Podesz艂a do sofy i usiad艂a. Poszed艂 za ni膮.

-    Pos艂uchaj mnie - powiedzia艂 do jej profilu. Patrzy艂a na elektryczne niebo nad miastem. Wiecz贸r by艂 bezchmurny, jak wi臋kszo艣膰 ostatnio. Nabra艂a kolor贸w, cho膰 wysz艂a na tak kr贸tko. - Ta... kobieta by艂a t艂umaczk膮 w komisariacie. Spotka艂em j膮, kiedy poszed艂em zg艂osi膰 kradzie偶 portfela.

-    To wspaniale.

-    Co?

-    Dobry spos贸b, 偶eby si臋 spotka膰.

-    Czy mam ci to wyt艂umaczy膰, Angelo?

-    Tak, poprosz臋. - Nadal siedzia艂a do niego bokiem.

-    A potem kiedy odebra艂em pieni膮dze. Z banku. To by艂 absolutny, czysty przypadek. Wpadli艣my na siebie na ulicy, przed bankiem.

-    Mo偶e sz艂a za tob膮? 艢ledzi艂a ci臋?

-    Angelo, nie wpadaj w paranoj臋.

-    Paranoja? Czy to jest diagnoza pana komisarza? - Wreszcie ruszy艂a g艂ow膮 i spojrza艂a na le偶膮cy na stoliku list. Papier zacz膮艂 wysycha膰, troch臋 si臋 zwin膮艂. Zw贸j papirusu, pomy艣la艂 Winter. Zwoje znad Morza Martwego. Mo偶na z nich odczyta膰 przesz艂o艣膰. To mo偶e by膰 prawda albo k艂amstwo, zale偶y od interpretacji.

-    A potem nie rozstawali艣cie si臋 ani na chwil臋. A偶 do mojego przyjazdu - doko艅czy艂a Angela.

-    Wcale tak nie by艂o, wiesz sama. - No to jak by艂o? Nadal czekam. - Kiwn臋艂a g艂ow膮 w stron臋 listu. - Nie chodzi艂o chyba tylko o przypadkowe spotkanie przed bankiem?

Winter zamkn膮艂 oczy i wyjrza艂 przez okno. Teraz widzia艂 tylko wiecz贸r, noc...

-    Tamtego wieczoru... nocy... kiedy umar艂 tata. I potem. By艂em zrozpaczony. Przygn臋biony. Wr贸ci艂em p贸藕no do pokoju. To by艂 wiecz贸r przed twoim przylotem. Siedzia艂em na 艂贸偶ku i czu艂em si臋... to by艂o takie ci臋偶kie, jakbym pope艂ni艂 jaki艣 b艂膮d, kt贸rego ju偶 nigdy nie da si臋 naprawi膰. Albo jakby wszyscy zrobili b艂膮d. Albo jedno i drugie. -Popatrzy艂 na Angel臋, s艂ucha艂a go. - Nie wiem ju偶 sam, co my艣la艂em, ale nie by艂em w stanie siedzie膰 tam sam w pokoju, gapi膰 si臋 na obrazek Matki Boskiej i wypija膰 resztk臋 wolnoc艂owej whisky. Gdyby tam by艂 telewizor... sam nie wiem. Hiszpa艅ski futbol albo jaki艣 krety艅ski talk-show. Nie wiem. Nie mog艂em tam wysiedzie膰. Wyszed艂em z hotelu i wybra艂em si臋 na stare miasto.

A tam siedzia艂a ona? I czeka艂a na ciebie?

-    To nie by艂o tak. To te偶 by艂 przypadek. - Angela odwr贸ci艂a g艂ow臋. Szybko m贸wi艂 dalej. - To BY艁 przypadek. Siedzia艂a sobie na niewielkim placu z kilkoma znajomymi. - To m贸g艂by by膰 przypadek, pomy艣la艂. Gdyby jej nie widzia艂 wcze艣niej na tym placu, wtedy to by艂by przypadek. Ale potem co艣 go ci膮gn臋艂o za nog臋 i poszed艂 tam jeszcze raz. Smutek, wszystkie te my艣li. Mo偶e wstyd. - Przywitali艣my si臋, przysiad艂em si臋, zjad艂em co艣 i wypi艂em troch臋 wina.

-    I to wszystko?

-    Zasadniczo tak.

-    ZASADNICZO?

-    Tak. Potem pojecha艂em do niej do domu i wypi艂em jeszcze troch臋 wina i... to by艂o wszystko. Du偶o je偶d偶enia taks贸wkami i wczesny wsch贸d s艂o艅ca nad Torremolinos.

-    Torremolinos?

-    Ona tam mieszka.

-    I pojecha艂e艣 z ni膮, 偶eby podziwia膰 wsch贸d s艂o艅ca? Jeste艣 naprawd臋 ambitnym turyst膮, Eriku. Wpraszasz si臋 do mieszka艅 obcych ludzi, czy co to tam by艂o, 偶eby ogl膮da膰 wschody s艂o艅ca.

-    Angelo... wiem. Nie powinienem tam z ni膮 jecha膰 i... wcale nie chcia艂em. To nie by艂em JA... tylko ta ca艂a reszta. Ale przysi臋gam ci, 偶e... nic si臋 nie sta艂o.

-    Dlaczego mam ci wierzy膰?

-    Bo to prawda.

-    Ha. - Zn贸w wyjrza艂a przez okno. - Ha, ha.

-    Nie wiem, co mam zrobi膰... mo偶emy do niej zadzwoni膰, je艣li chcesz.

-    Nie wyg艂upiaj si臋.

-    Naprawd臋 m贸wi臋, jak by艂o. Przysi臋gam. Przyjechali艣my tam, napili艣my si臋 wina, a potem przespa艂em si臋 chwil臋 w... salonie. Nie zach臋ca艂a mnie do niczego, ja te偶 nic nie zrobi艂em.

-    Jacy kulturalni ludzie, oboje.

Wsta艂 i poczu艂, 偶e plecy ma wilgotne od potu. Nie wiedzia艂, co ma zrobi膰 i co powiedzie膰.

-    To by艂 tylko m贸j... niepok贸j - powiedzia艂.

-    Chyba co艣 wi臋cej.

-    Co masz na my艣li?

-    To mi臋dzy innymi - powiedzia艂a, wskazuj膮c na sw贸j brzuch.

-    Co ty pieprzysz, Angelo.

-    Teraz ty klniesz.

-    Nie mo偶esz tak m贸wi膰.

-    Mo偶e to prawda. Mamy przecie偶 m贸wi膰 prawd臋, czy偶 nie? Mo偶e ty po prostu nie jeste艣 m臋偶czyzn膮, kt贸ry powinien zak艂ada膰 rodzin臋.

-    Mylisz si臋. Bardzo si臋 mylisz. - Usiad艂, pr贸bowa艂 wzi膮膰 j膮 za r臋k臋, ale nie chcia艂a. - Ciesz臋 si臋 z tego. Ciesz臋 si臋 ze wszystkiego, co si臋 dzieje. - Teraz uda艂o mu si臋 z艂apa膰 jej d艂o艅. - Musisz mi wierzy膰, Angelo.

-    We wszystko, co m贸wisz?

-    Tak.

-    Dlaczego w takim razie nie wyrzuci艂e艣 tego listu?

-    To dobre pytanie. Chcia艂em to zrobi膰. Nie wiem. Mo偶e dlatego, 偶e tak trudno mi przychodzi wyrzucanie papier贸w. Wszystko jest dla mnie dokumentem. Zeznania. Raporty. Wiesz sama.

-    Wys艂a艂e艣 raport zwrotny?

-    Co?

-    Odpowiedzia艂e艣 na ten list?

-    Nie. Nawet o tym nie pomy艣la艂em.

-    Wi臋c i w to mam uwierzy膰?

-    To absolutna, stuprocentowa prawda.

Odnalaz艂 si臋 w tej roli. Nie, nie w roli, w sytuacji. To by艂o przes艂uchanie. Ona sta艂a po drugiej stronie, on by艂 przes艂uchiwany. By艂 podejrzanym, a ona prowadz膮c膮 przes艂uchanie. By艂a w tym dobra. Jest lepsza ni偶 ja, pomy艣la艂.

Wi臋c tak to wygl膮da. Szukanie prawdy w szczelinach mi臋dzy s艂owami podejrzanego. W szczelinach s膮 te偶 mo偶e fragmenty prawdy. Ale on m贸wi艂 prawd臋. To BY艁A prawda, w wa偶nych i zasadniczych kwestiach to by艂a prawda, musia艂 o tym przekona膰 sceptycznie nastawion膮 prowadz膮c膮 艣ledztwo. Teraz si臋 nie uda. B臋dzie si臋 ci膮gn臋艂o, jeszcze d艂ugo.

Anecie Djanali s艂o艅ce 艣wieci艂o prosto w oczy. Promienie padaj膮ce z boku na autostrad臋 o艣lepia艂y kierowc贸w. Zaraz b臋dzie karambol, a my znajdziemy si臋 w 艣rodku, pomy艣la艂a. Kiedy mijali piekarni臋 P氓氓lsa, wyczu艂a w powietrzu znajomy zapach 艣wie偶o upieczonego chleba. Halders patrzy艂 twardo przed siebie, prosto w bia艂y blask, jakby chcia艂 j膮 poprowadzi膰.

Zjecha艂a na J盲mbrott i poczu艂a si臋, jakby odzyska艂a wzrok.

-    Wi臋c znowu tu jeste艣my - stwierdzi艂 Halders. Wskaza艂 metrowe zaspy wzd艂u偶 poboczy. - 艢nieg - powiedzia艂, zwracaj膮c si臋 do Anety. -To si臋 nazywa 艣nieg.

Here we go again, pomy艣la艂a.

Uwielbia艂 jej przypomina膰 ojej afryka艅skich korzeniach. Urodzi艂am si臋 w 脰stra sjukhuset, ale jemu to chyba nie wystarczy, pomy艣la艂a i skr臋ci艂a w lewo.

-    Choinka - powiedzia艂 zn贸w Halders, wskazuj膮c na udekorowane drzewko przed jakim艣 gara偶em. - Jest ich wi臋cej. - Pokaza艂 kilka nast臋pnych. - Nordycki symbol 艣wiat艂a i radosnych 艣wi膮t.

-    Aha.

Przejechali mi臋dzy niewielkimi willami i zaparkowali przy 偶ywop艂ocie ElfVegren贸w. Domy zosta艂y wybudowane w latach pi臋膰dziesi膮tych, kiedy ludzie t艂oczyli si臋 na niewielkich metra偶ach, ale za to mieli du偶e ogrody.

Posesja by艂a pokryta 艣niegiem, 偶adnych 艣lad贸w but贸w. Aneta okry艂a tropy zaj膮ca i kota.

-    To 艣lad rysia - powiedzia艂a i wskaza艂a wg艂臋bienia w 艣niegu po lewej.

-    Lwa - stwierdzi艂 Halders. - W tym roku zapuszczaj膮 si臋 bardzo daleko na p贸艂noc.

-    Ten tutaj urodzi艂 si臋 w zoo w Bor氓s.

-    Sk膮d wiesz?

-    Ma pazury zawini臋te do 艣rodka - wyja艣ni艂a i nacisn臋艂a dzwonek przy drzwiach Elfvegren贸w.

Dzwoni艂a Lotta. Angela nie chcia艂a odebra膰, cho膰 by艂a bli偶ej telefonu.

-    Erik.

-    Rozmawia艂e艣 z mam膮?

-    Odbior臋 j 膮 z Landvetter.

-    To ju偶 pojutrze.

-    W艂a艣nie.

-    Trzy dni do 艣wi膮t. Szybko przelecia艂o.

-    Hm...

-    W takim razie licz臋, 偶e przyjdziecie z Angel膮 na Wigili臋.

-    Jasne.

-    Zd膮偶y艂e艣 kupi膰 jakie艣 prezenty?

-    Tylko gin dla mamy

-    Nie 偶artuj.

Winter popatrzy艂 na profil Angeli. Zawsze tylko profil. Nie 偶artowa艂.

-    Za艂atwi臋 to jako艣 w ostatniej chwili. Opr贸cz kilku rzeczy

-    Dosta艂e艣 listy od Bim i Kristiny?

-    Mailem. Do艣膰 d艂ugie.

-    One same te偶 si臋 bardzo wyd艂u偶y艂y.

-    Pewnie jeszcze z kilka decymetr贸w, odk膮d je widzia艂em ostatnio.

Nag艂y podmuch wiatru zamaza艂 cz臋艣膰 lwich 艣lad贸w przed domem ElfVegren贸w. Wygl膮da艂o to tak, jakby zwierz臋 wycofa艂o si臋 po w艂asnych 艣ladach.

-    Musimy uwa偶a膰 - powiedzia艂 Halders, kiedy wyszli.

Erika Elfvegren zamkn臋艂a za nimi drzwi. Aneta poczu艂a zimno, jako ruch powietrza za futrzanym ko艂nierzem.

-    Nie grzej膮 za bardzo - powiedzia艂 Halders. - Szkoda, 偶e nie pami臋tasz p艂aszczy z dawnych czas贸w. To by艂o naprawd臋 co艣 na zim臋 w takiej subarktycznej dziurze na ko艅cu 艣wiata.

-    艁adny opis.

Wsiedli do samochodu i odjechali.

-    Mieli dwa 艣wierszczyki pod sof膮, 鈥濧ktuell Rapport鈥 - powiedzia艂 Halders, kiedy kr臋cili si臋 w k贸艂ko na rondzie.

-    Aktuell co?

-    鈥濧ktuell Rapport鈥. Najcz臋艣ciej kupowane w Szwecji pismo dla pan贸w. A mo偶e najcz臋艣ciej sprzedawane?

-    Aha.

-    Ciekaw jestem dlaczego. - Powt贸rzy艂 jeszcze raz: - Jestem ciekawy dlaczego.

-    I rozpozna艂e艣 te gazetki?

-    Rozpozna艂em grzbiety. Na g贸rze jest czerwony pasek, szeroko艣ci centymetra. I widoczny kawa艂ek logo.

-    Jeste艣 ca艂kiem niez艂y w identyfikowaniu 艣wierszczyk贸w.

-    Tak. A je艣li my艣lisz, 偶e kupuj臋 to g贸wno, to si臋 mylisz.

-    Janie nie my艣l臋.

-    Czy to normalne, 偶e ludzie maj膮 w domach pisma pornograficzne? - powiedzia艂 Halders, cho膰 to pytanie zada艂 raczej sobie.

-    Sama nie wiem - odpar艂a Aneta.

-    My艣l臋, 偶e to coraz bardziej powszechne. To duch czas贸w. Uniwersum w rozsypce. Ludzie czytaj膮 pisma pornograficzne i ogl膮daj膮 takie filmy na Canal Plus i TV 1000.

-    Mo偶e co艣 w tym jest - przyzna艂a.

-    Jest taki kana艂, na kt贸rym co wiecz贸r lec膮 reklamy zabawek erotycznych. Co wiecz贸r. W ka偶dy cholerny wiecz贸r. Od ponad roku.

-    Sk膮d wiesz?

-    Co? - Halders by艂 zaskoczony. Spojrza艂 na Anet臋 jak obudzony ze snu.

-    Jak to si臋 sta艂o, 偶e jeste艣 tak dobrze poinformowany? -powt贸rzy艂a z u艣miechem.

-    Bo sprawdzi艂em oczywi艣cie. Zawsze sprawd藕, ka偶d膮 informacj臋, co nie? To ogl膮dam dwie sekundy, 偶eby sprawdzi膰, wkurzam si臋 i mam za艂atwiony humor na ca艂y dzie艅.

-    Make my day. 

-    Ch臋tnie bym ich zapyta艂 - powiedzia艂 Halders.

-    Co?

-    Pi臋knych pa艅stwa Elfvegren贸w Zapyta艂bym ich o ulubione czasopisma.

-    Mo偶e b臋dziemy j e szcze mie膰 niej edn膮 okazj 臋.

34.



Psycholog kryminalny Lareda Veitz przygl膮da艂a si臋 zdj臋ciom i s艂ucha艂a Wintera. Przeczyta艂a cz臋艣膰 raport贸w ze 艣ledztwa. To by艂o ich drugie spotkanie w ci膮gu ostatnich dw贸ch tygodni. Siedzieli w pokoju Wintera. Od razu uprzedzi艂a, 偶e nie mo偶e stworzy膰 profilu mordercy, ale mo偶e podyskutowa膰 z g艂贸wnym 艣ledczym. Pracowali razem nie pierwszy raz, nie pierwszy raz Winter prosi艂 o pomoc psychologa kryminalnego.

-    To oczywiste, 偶e to jest jaka艣 wiadomo艣膰 - powiedzia艂a i podnios艂a wzrok znad zdj臋膰. - Wszystko jest w jakim艣 sensie komunikatem.

-    Wi臋c to tam jest po to, 偶eby艣my to potraktowali powa偶nie?

-    Jak najbardziej. A jak s膮dzi艂e艣?

-    W艂a艣ciwie sam nie wiem. W takich sytuacjach my艣li si臋 te偶... o wszystkim, co jest poza g艂贸wnym tropem. 呕e to mo偶e by膰 tylko pr贸ba zmylenia nas.

-    Nie wydaje mi si臋.

-    Jeste艣 pewna?

-    Oczywi艣cie nie. Pyta艂e艣 ju偶 o to wcze艣niej i odpowiedzia艂am tak samo.

-    Okej. Ale cz艂owiek ma po prostu tak du偶o... pyta艅.

Spojrza艂a najedno ze zdj臋膰, le偶a艂y na biurku mi臋dzy nimi.

Podnios艂a je i przejecha艂a palcem po szyjach zabitych.

-    Jedn膮 z odpowiedzi mo偶e by膰 to - powiedzia艂a. - Odpowiedzi膮 jest zamiana g艂贸w. Czy te偶 cia艂. Mo偶na to te偶 postrzega膰 jako zamian臋... cia艂.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Lareda Veitz m贸wi艂a neutralnym tonem. To by艂a jedyna mo偶liwo艣膰, tylko tak da艂o si臋 rozmawia膰 o tak potwornych sprawach. Winter poprosi艂, 偶eby nie 艂膮czono 偶adnych rozm贸w. Wy艂膮czy艂 kom贸rk臋. Rozmowy przekierowywano do Ringmara. Siedzia艂 u siebie, dziesi臋膰 metr贸w dalej. By艂 gotowy, gdyby nagle sta艂o si臋 co艣 wa偶nego.

Lareda Veitz od艂o偶y艂a zdj臋cia na st贸艂.

-    Porozmawiajmy na luzie - zaproponowa艂a. - B臋dziemy rozwa偶a膰 wszystko po kolei, okej? Z r贸偶nych punkt贸w widzenia. Potem b臋dziemy odsiewa膰 i bra膰 pod lup臋. - Skin臋艂a g艂ow膮 w stron臋 ma艂ego magnetofonu. Sta艂 obok sterty papier贸w i zdj臋膰. - A potem b臋dziesz m贸g艂 zredagowa膰 nagranie.

-    Jasne. - Winter sprawdzi艂, czy ta艣ma si臋 przesuwa i czy klawisz nagrywania jest wci艣ni臋ty.

-    On... b臋dziemy m贸wi膰 on... zmieni艂 p艂e膰... i to偶samo艣膰 ofiar. To, 偶e to zrobi艂, wyja艣nia, kim jest. Mi臋dzy innymi to. Ta zamiana.

-    Dlaczego?

-    Nie jestem pewna, czy on sam to wie, Eriku. Mo偶e musimy szuka膰 ukrytych w pod艣wiadomo艣ci motyw贸w, kt贸re kaza艂y dokona膰 tej zbrodni w艂a艣nie w taki spos贸b.

-    Czyli kierowa艂o nim co艣 innego?

-    Kto艣 inny. Kto艣 inny ni偶 on sam.

Winter znowu skin膮艂 g艂ow膮 i podni贸s艂 jedno ze zdj臋膰. Tak cz臋sto je ogl膮da艂, 偶e w jaki艣 chory spos贸b sta艂y si臋 dla niego zwyczajne. Jakby 偶y艂 z tymi motywami na 艣cianach w domu lub mia艂 je w ramkach na nocnym stoliku. Aneta Djanali opowiada艂a o reklamie, kt贸ra zdobi艂a biuro salonu fryzjerskiego, w kt贸rym pracowa艂a Louise Valker. Morderstwo jako spos贸b na rozkr臋cenie sprzeda偶y. Teraz mu si臋 to przypomnia艂o. Widzia艂 wykrzywion膮 twarz Louise Valker, zatraci艂a wszelkie ludzkie cechy. Uderzy艂o go, 偶e sam nie widzia艂 tego plakatu. Ciekawe, jak wygl膮da艂.

Jak dok艂adnie przeczyta艂 protoko艂y z przes艂ucha艅 pracownik贸w salonu?

-    Chwileczk臋 - powiedzia艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po czarny notes. -Okej, Lareda...

-    Troch臋 b臋d臋 improwizowa艂a... - powiedzia艂a. - Zostawi艂 po sobie 艣lad... czy wi臋cej 艣lad贸w, kt贸re mog膮 si臋 ze sob膮 艂膮czy膰. W jaki艣 spos贸b napis, muzyka i... to, co zrobi艂, s膮 powi膮zane. - Spojrza艂a na blat biurka, zerkn臋艂a na magnetofon. -1 m贸wi膮 o tym, 偶e chce, 偶eby kto艣 go zatrzyma艂.

-    W艂a艣nie.

-    Wi臋c ty te偶 do tego doszed艂e艣?

-    Tak. Chce, 偶eby艣my go uwolnili od cierpienia.

-    Sam czyn to redukowanie l臋ku. Kiedy l臋k jest bardzo silny, deformuje si臋 to, co normalne. W ko艅cu musi co艣 zrobi膰 i odzyskuje spok贸j. Na chwil臋, bo potem l臋k i tak zaczyna si臋 nasila膰 i wszystko zaczyna si臋 od pocz膮tku.

-    Od pocz膮tku? Czy to znaczy, 偶e co艣 takiego stanie si臋 jeszcze raz? - Winter patrzy艂 na magnetofon, m贸wi艂 do niego. - Je艣li go nie powstrzymam? - Spojrza艂 na Lared臋. - Je艣li mu nie pomo偶emy?

-    Wydaje mi si臋, 偶e mamy do czynienia z kim艣, kto od dawna ma zaburzenia psychotyczne, coraz silniejsze. Jego ja stopniowo si臋 rozpada. Wizje, sny... w ko艅cu musi to z siebie wyrzuci膰, w dzia艂aniu.

-    Czy on realizuje swoje wizje? O to chodzi? To masz na my艣li?

-    M贸g艂 wcze艣niej prze偶y膰 co艣 takiego, co艣, co to wszystko spowodowa艂o. Lub mocno na to wp艂yn臋艂o. To mog艂o by膰 dawno temu. Albo ca艂kiem niedawno. Ale dla niego to by艂o zbyt straszne, 偶eby m贸g艂

o tym zapomnie膰. A r贸wnocze艣nie nie m贸g艂 o tym pami臋ta膰. Rozumiesz, o czym m贸wi臋?

-    Tak, chyba tak.

-    A potem to wszystko do niego wraca. - Spojrza艂a na zdj臋cia. B艂yszcza艂y we wpadaj膮cych przez okno promieniach s艂o艅ca, by艂y prze艂amane na p贸艂, s艂o艅ce i cie艅. - W ko艅cu podejmuje pr贸b臋 odtworzenia swojego dramatu. To jest taki... przymus, popycha go do urzeczywistnienia dramatu. Rozumiesz? Wewn臋trzne wyobra偶enie zostaje wyniesione na zewn膮trz.

-    Co takiego mog艂o si臋 sta膰? - Winter nagle wsta艂, podszed艂 do okna i poprawi艂 偶aluzje. S艂o艅ce razi艂o go w oczy, m臋czy艂o go to. Ta rozmowa te偶 go m臋czy艂a. Trze藕wy ton Laredy pot臋gowa艂 wra偶enie, 偶e wchodz膮 w jak膮艣 otch艂a艅. Tak by艂o. Otch艂anie cz艂owieka, pe艂ne wspomnie艅, do艣wiadcze艅 samotno艣ci, odrzucenia i braku kontaktu ze 艣wiatem.

Odwr贸ci艂 si臋 plecami do okna. Okulary Laredy wydawa艂y si臋 czarne od cienia.

-    Jakiego rodzaju to by艂o prze偶ycie? Spr贸bowa艂aby艣 zgadn膮膰?

Zwleka艂a z odpowiedzi膮. Zdj臋艂a okulary i spojrza艂a zmru偶onymi

oczami na Wintera. Nadal sta艂 przy oknie.

-    Mo偶e zosta艂 mocno zraniony przy jakiej艣 okazji. Mo偶e kilka razy, a mo偶e nie.

-    Zraniony? Mocno zraniony? W jaki spos贸b?

-    Wydaje mi si臋, 偶e chodzi o kobiet臋. Kobiety. - Wzi臋艂a do r臋ki jedno ze zdj臋膰, Winter podszed艂 i stan膮艂 obok niej.

-    R贸偶ne rodzaje ran na ich... cia艂ach nie mog膮 by膰... przypadkowe. Oboje s膮 zmasakrowani, ale w r贸偶ny spos贸b.

-    Zauwa偶yli艣my to.

-    Przeczyta艂am protok贸艂 z obdukcji i obejrza艂am zdj臋cia pod tym k膮tem. Ot贸偶 m臋偶czyzna jest tylko zamordowany, z kobiet膮 sprawa wygl膮da inaczej. Ona jest bardziej... zabita, jest wi臋cej ni偶... martwa. -Lareda Veitz dotyka艂a palcem cia艂a kobiety na zdj臋ciu. - Tu i tu. Tutaj. Tutaj. Tam. 呕adna z tych ran nie by艂a 艣miertelna sama w sobie. -Spojrza艂a na Wintera. - W przypadku m臋偶czyzny jest inaczej.

-    Wiemy. Ale nie jak ani dlaczego.

-    Zosta艂 mocno zraniony przez kobiety. Mo偶e jedn膮, mo偶e kilka. Mo偶e w艂a艣nie t臋 kobiet臋. Mo偶e jak膮艣 inn膮. Ona mo偶e by膰... zast臋pstwem.

-    Zast臋pstwem? Czyli oboj臋tnie kto, byle kobieta?

-    Tak mog艂o by膰. Nie naciskaj, 偶eby powiedzia艂a co艣 wi臋cej.

-    A je艣li b臋d臋 naciska艂? - Nadal sta艂 przy niej.

Na艂o偶y艂a z powrotem okulary i spojrza艂a w g贸r臋, na niego.

-    Nie mo偶esz usi膮艣膰? - zapyta艂a. - Kark mnie boli od takiego patrzenia.

Winter usiad艂 na swoim fotelu.

-    Wi臋c naciskam dalej - powiedzia艂.

-    W takim razie my艣l臋, 偶e ta kobieta... Louise, to nie jest ta z jego... wizji, sn贸w. Ale to nic pewnego.

-    Nie, rozumiem. Ale m贸wi艂a艣, 偶e on zosta艂 zraniony. Czy to si臋 jako艣 wi膮偶e z seksualno艣ci膮? S膮dzisz, 偶e to zranienie mia艂o charakter seksualny? - Przecie偶 cz臋sto tak bywa, pomy艣la艂. To przez samotno艣膰, przez ludzkie tajemnice.

-    To mo偶liwe - odpar艂a Lareda Veitz. - Mog艂o si臋 to wi膮za膰 z jak膮艣 czynno艣ci膮 seksualn膮 albo wyobra偶eniem. M贸g艂 zosta膰 upokorzony, o艣mieszony To si臋 mog艂o sta膰 w艂a艣nie w takiej sytuacji. Psychologia kryminalna zna wiele takich przypadk贸w.

-    Upokorzony? - Powtarzam wszystko, co m贸wi, pomy艣la艂 Winter.

-    W jaki艣 spos贸b. Bardziej ryzykowne wyt艂umaczenie mog艂oby by膰 takie, 偶e zosta艂 psychicznie wykastrowany. Przez kobiet臋. I 偶e to si臋 sta艂o w obecno艣ci kogo艣 innego. M臋偶czyzny.

-    Wykastrowany?

-    Poczu艂 si臋 wykastrowany. Nie umia艂 tego nazwa膰, kiedy to si臋 sta艂o, ale teraz to do niego dotar艂o. Kto艣 m贸g艂 by膰 艣wiadkiem, jaki艣 m臋偶czyzna. Ale to kobieta jest winna. To ona mu to zrobi艂a.

-    Ona ponosi win臋 za to, 偶e on sta艂 si臋 tym, kim jest? - zapyta艂 Winter.

-    Tak. Ona ponosi win臋 za to, 偶e on by艂 zmuszony zrobi膰 jej to, co zrobi艂. Jej - w zast臋pstwie. Jego fantazja sta艂a si臋 w ko艅cu tak realistyczna, 偶e musia艂 to zrobi膰 naprawd臋. W tej drugiej rzeczywisto艣ci, do kt贸rej ci膮gle nale偶y. Tej... prawdziwej.

-    A wi臋c on jeszcze mo偶e funkcjonowa膰 normalnie? Po tym wszystkim?

-    Tak s膮dz臋.

-    To mo偶e by膰 ktokolwiek spo艣r贸d nas?

-    W zasadzie tak - przyzna艂a, a Winter przez u艂amek sekundy pomy艣la艂 o Angeli. - Ale pewnie ju偶 nied艂ugo. To zale偶y od tego, jak b臋dzie sobie radzi艂 z fantazj膮, kt贸r膮ju偶 zrealizowa艂. Raz.

Umilk艂a, zamy艣li艂a si臋, odchrz膮kn臋艂a.

-    M贸g艂by艣 mi przynie艣膰 troch臋 wody, Eriku? Wystarczy zwyk艂a kran贸wka.

Wsta艂 i podszed艂 do szafki przy umywalce, gdzie sta艂y czyste szklanki. Nape艂ni艂 jedn膮 i zani贸s艂 do biurka. Lareda si臋 napi艂a, potem zn贸w zacz臋艂a m贸wi膰:

-    Widz臋 tu tak偶e pewn膮 potrzeb臋 dominacji... jako konsekwencj臋 tamtych wydarze艅. Chodzi o t臋 zmian臋 to偶samo艣ci... to ujawnia konflikt, potrzeb臋 dominacji.

-    Dominacji? Nad kobiet膮?

-    Dominacji nad... symbolem jego cierpienia. Tamt膮 kobiet膮. A r贸wnocze艣nie pragnienie bycia... kim艣 innym. Chce by膰 dwiema r贸偶nymi osobami i z takim za艂o偶eniem dzia艂a. Po morderstwie. Po samej zbrodni.

-    Nie bardzo zrozumia艂em to ostatnie.

-    Chce dominowa膰 jako m臋偶czyzna, ale te偶... zostawi膰 siebie, 偶eby by膰 kim艣 innym. Zamiana g艂贸w, czy cia艂, to odzwierciedlenie tego pragnienia. Urzeczywistnienie go.

-    M贸wimy tutaj, przynajmniej w jakim艣 sensie, o akcie zemsty? O zwyrodnia艂ej zem艣cie? Zawiedzionej mi艂o艣ci? Wi臋c to jest takie proste?

-    Najednej p艂aszczy藕nie mo偶e takie by膰, tak s膮dz臋.

-    A ci ludzie nie musieli by膰 tymi rzeczywistymi obiektami zemsty? Nienawi艣ci? - Ludzie ze zdj臋膰, pomy艣la艂.

-    Nie.

-    Ale mog膮 je przypomina膰? Czyli: w taki czy inny spos贸b on przypomina tamtego, albo ona, albo oboje, tamtych, rzeczywistych.

-    Mo偶e tak by膰.

-    Czy to m贸g艂by by膰 kto艣, m贸wi臋 teraz o mordercy, kto zawsze czu艂 si臋 gorszy? Seksualnie, na przyk艂ad. Kto czu艂 si臋 wykastrowany, o艣mieszony... cho膰 nigdy nie zosta艂 nara偶ony bezpo艣rednio... na publiczne upokorzenie?

-    Dobre pytanie.

-    I co?

-    To mo偶liwe.

-    To oznacza z kolei, 偶e faktycznie nie znamy 偶adnego wydarzenia, w kt贸rym mogliby艣my szuka膰 odpowiedzi.

-    Tak.

Winter poczu艂, 偶e bardzo chce mu si臋 pi膰. Przyni贸s艂 sobie szklank臋 wody, dola艂 tak偶e Laredzie. Usiad艂.

Zamordowana kobieta. Louise. Kim by艂a? Czy by艂a cz臋艣ci膮 przesz艂o艣ci zab贸jcy, czy tylko symbolem kogo艣 innego? Kim by艂a ta w艂a艣ciwa kobieta? Czy by艂 gdzie艣 kto艣, kto m贸g艂by im odpowiedzie膰 na to pytanie? Kto mia艂 z nimi jaki艣 kontakt? A je艣li to by艂a Louise? Mo偶e nie do艣膰 dok艂adnie szukali w jej przesz艂o艣ci? Oczywi艣cie. Jak daleko dotarli?

Sam pojedzie do Kungsbacki. Jej matka tam mieszka. Odpowiedzia艂a wprawdzie na pytania koleg贸w, ale on mia艂 ich wi臋cej.

-    M贸w dalej, prosz臋 - powiedzia艂.

-    Ale co?

-    O w艂adzy, dominacji. M贸w o tym dalej, co chcesz i jak chcesz. -Zn贸w spojrza艂 na magnetofon. - Pos艂ucham tego p贸藕niej. Zredaguj臋, jak m贸wi艂a艣.

-    No tak... w艂adza to by艂o nowe s艂owo. Ale okej, je艣li nazwiemy to panowaniem... To, co mu si臋 kiedy艣 przydarzy艂o... poni偶enie... mog艂o doprowadzi膰 do tego, 偶e przez ca艂e 偶ycie szuka艂 utraconej pewno艣ci, gruntu pod nogami.

-    呕ycie j ako potrzeba dominacj i.

-    Tak. Cho膰 raczej pod艣wiadoma. M贸wili艣my ju偶 o 艣wiadomo艣ci i sprawach nieu艣wiadomionych. - Spojrza艂a na magnetofon, jakby od niego oczekiwa艂a potwierdzenia. - O szukaniu pozycji.

-    Pozycji? W 偶yciu? W kt贸rym 偶yciu?

-    W kt贸rym 偶yciu? No c贸偶... my艣l臋, 偶e jego prywatne 偶ycie to katastrofa. Mo偶e zawsze tak by艂o. To cz艂owiek, kt贸ry nie ma za du偶o znajomych. Niewielu przyjaci贸艂.

-    Mieszka sam? - zapyta艂 Winter.

-    Tak. - Jeszcze raz spojrza艂a na magnetofon, jak na stenografa. -Na potrzeby tego wywodu mo偶emy zrobi膰 takie za艂o偶enie.

-    A 偶ycie zawodowe?

-    Trudno co艣 o tym powiedzie膰 oczywi艣cie. Ale niewykluczone, 偶e wykonuje zaw贸d, kt贸ry 艂膮czy si臋 z pewnym rodzajem dominacji.

-    Ale mo偶e to realizowa膰 na wiele r贸偶nych sposob贸w.

-    To musi by膰 widoczne. - Spojrza艂a na Wintera, bez okular贸w. -Wydaje mi si臋, 偶e w艂a艣nie o to chodzi.

-    Widoczne? To znaczy, 偶e od razu musi by膰 wida膰: oto idzie kto艣, kto ma wi臋cej w艂adzy ni偶 inni?

-    Mo偶na to tak okre艣li膰. Sprawuje w艂adz臋 w spos贸b widoczny. -Umilk艂a, zamy艣li艂a si臋 na chwil臋. - Je艣li b臋dziemy si臋 trzyma膰 kwestii seksualnych, mo偶na tu m贸wi膰 o przed艂u偶eniu penisa.

-    Jako przeciwie艅stwie kastracji - doda艂 Winter.

-    Tak. Ale ci膮gle m贸wimy o... pod艣wiadomo艣ci.

-    艢wiadomo艣膰 przyjdzie p贸藕niej? Do tego zmierzasz?

-    Chyba ju偶 do tego doszli艣my? Morderstwo by艂o skutkiem fantazji, kt贸ra sta艂a si臋 zbyt silna. Nie by艂o ju偶 偶adnych... zas艂on dymnych.

-    Ale co doprowadzi艂o do samego morderstwa? - zapyta艂 Winter. -Co wywo艂a艂o samo pragnienie zabicia ich?

-    To jest najlepsze pytanie - powiedzia艂a Lareda Veitz.

-    Morderca musia艂 tam przyj艣膰 i musia艂 mie膰 jaki艣 cel, 偶eby przyj艣膰 akurat tam i akurat wtedy, do nich.

-    Mo偶e nie akurat do nich.

-    Okej. Ale rozumiesz, co mam na my艣li.

-    Tak. To nadal najwa偶niejsze pytanie.

Winter wsta艂. Czu艂, 偶e ma rozpalon膮 g艂ow臋, rozgrzan膮 od nat艂oku my艣li. Zn贸w spr贸bowa艂 si臋 skoncentrowa膰, zamkn膮艂 oczy, zrobi艂 cztery kroki, doszed艂 do okna, odchyli艂 偶aluzje i wyjrza艂 na b艂臋kitne niebo i bia艂膮 ziemi臋. Po drugiej stronie rzeki je藕dzi艂y auta, bezg艂o艣nie. Fasady dom贸w l艣ni艂y. Drzewa by艂y obci膮偶one 艣niegiem, zamarz艂 na ga艂臋ziach. Do 艣wi膮t zosta艂y dwa dni.

Odwr贸ci艂 si臋.

-    Wr贸膰my do jego pracy. Powiedzia艂a艣, 偶e chce, 偶eby go by艂o wida膰.

-    Tak. Chce by膰 zauwa偶any.

-    Chce by膰 zauwa偶any kiedy idzie ulic膮?

-    Tak... mo偶e.

-    Je艣li kto艣 idzie Avenyn, a jest neurochirurgiem albo dyrektorem szpitala, to tego po nim nie wida膰, prawda? Tego si臋 nie zauwa偶a, nieprawda偶?

-    Nie... chyba 偶e nosi艂by stetoskop. Ale nikt z tym nie chodzi po mie艣cie.

-    Neurochirurg wcale nie u偶ywa stetoskopu.

-    No to no偶e - rzuci艂a Lareda Veitz, a Winter wybuchn膮艂 niekontrolowanym 艣miechem. Jakby na garnku ci艣nieniowym obluzowa艂a si臋 pokrywka. Musia艂 si臋 oprze膰 o parapet, a kiedy zobaczy艂 zaskoczenie na jej twarzy, zn贸w musia艂 si臋 roze艣mia膰. Pokrywka spad艂a na dobre.

-    No prosz臋 ci臋... - powiedzia艂a Lareda, wi臋c spr贸bowa艂 wcisn膮膰 pokrywk臋 na miejsce. 呕adnych no偶y, pomy艣la艂. Wtedy mo偶na ich omy艂kowo wzi膮膰 za kucharzy, zw艂aszcza na Avenyn. Zn贸w poczu艂 ci艣nienie pod pokrywk膮.

-    Masz jeszcze jakie艣 inne zabawne pomys艂y, Eriku?

-    Nie... nie, nie. Wybacz mi, Laredo. To tylko... napi臋cie.

-    To prawda, pomy艣la艂. Napi臋cie, 偶ycie prywatne, zawodowe. Jego 偶ycie prywatne nie by艂o katastrof膮. Tak si臋 wyrazi艂a o 偶yciu mordercy. Ale nie by艂o te偶 pouk艂adane i solidne.

Jego praca... po nim te偶 nie wida膰, 偶e jest komisarzem. Nie nosi mundu...

-    Sam mo偶esz by膰 przyk艂adem - powiedzia艂a Lareda. - Kiedy idziesz ulic膮, nikt nie widzi, 偶e jeste艣 komisarzem policji kryminalnej.

-    Nie. Ale...

-    To nie je...

-    Mundur - powiedzia艂 Winter. - To kwestia munduru. Jak naj艂atwiej pokaza膰, 偶e si臋 ma w艂adz臋? Jak powinien by膰 ubrany?

-    W mundur - odpar艂a Lareda Veitz.

Winter usiad艂. Potar艂 d艂oni膮 oczy, za艂o偶y艂 okulary i natychmiast zn贸w zdj膮艂. U nasady w艂os贸w czu艂 kropelki potu. W pokoju by艂o ciep艂o, prawie gor膮co.

-    Musimy troch臋 zwolni膰 - powiedzia艂. - Mundur. Jak do tego doszli艣my?

-    Wystarczy przes艂ucha膰 kaset臋 - podpowiedzia艂a Lareda i wskaza艂a na magnetofon. Winter uni贸s艂 go lekko. Ta艣ma nadal si臋 przesuwa艂a.

-    Co to ma znaczy膰? - powiedzia艂. - Czy偶by艣my szukali m臋偶czyzny w mundurze? - Spojrza艂 na ni膮, jakby oczekiwa艂, 偶e skinie g艂ow膮. Ale nie odpowiedzia艂a. - Co powiesz? - zapyta艂.

-    Na pocz膮tku powiedzieli艣my, 偶e b臋dziemy si臋 przygl膮da膰 tej sprawie z r贸偶nych punkt贸w widzenia. Tak zrobili艣my i jeden z punkt贸w widzenia doprowadzi艂 nas... do tego.

-    Lareda Veitz g艂o艣no zaczerpn臋艂a powietrza. - Ale kiedy przes艂uchasz nagranie, na pewno zauwa偶ysz, 偶e to wszystko... hipotezy, czysto teoretyczne rozwa偶ania. Chodzili艣my we wszystkie strony. M臋偶czyzna w mundurze. Tak, tak mo偶e by膰, pod warunkiem 偶e s艂uszne jest nasze za艂o偶enie, 偶e chodzi o samotnego m臋偶czyzn臋, kt贸ry d膮偶y do porz膮dku

i jakiej艣 pozycji w 偶yciu zewn臋trznym. A tego przecie偶 nie wiemy.

-    Ale mam tutaj te s艂owa. - Winter postuka艂 w magnetofon. -Brainstorming nigdy nie jest z艂y S艂owa nigdy nie s膮 z艂e.

-    Czy okre艣li艂by艣 t臋 rozmow臋 jako brainstorm?

Winter nie odpowiedzia艂. Spojrza艂 na zdj臋cia. Nabra艂y tego samego odcienia co blat biurka, s艂o艅ce by艂o ju偶 w drodze w jakie艣 inne miejsce. Jedno s艂owo mo偶e powiedzie膰 wi臋cej ni偶 tysi膮c zdj臋膰.

35.



Winter poszed艂 po kaw臋 i przy oknie w pokoju 艣niadaniowym wypali艂 cygaretk臋. Poza parkingami 艣nieg byt nienaruszony. W dole rozmawiali ze sob膮 policjanci w mundurach, ich oddechy wygl膮da艂y jak dymki z komiks贸w.

Ludzie wchodzili i wychodzili. Zobaczy艂 sw贸j w艂asny rower przy stojaku przed wej艣ciem. Dwadzie艣cia centymetr贸w 艣niegu na kierownicy, ramie i siode艂ku, jak lukier na rowerze z piernika.

艢miech z jednego z dymk贸w dotar艂 a偶 do niego, na g贸r臋. Kt贸ry艣 z policjant贸w za艂o偶y艂 czerwon膮 miko艂aj ow膮 czapk臋.

Wzi膮艂 kaw臋, dwie fili偶anki, i wr贸ci艂 do swojego pokoju. Lareda Veitz spojrza艂a znad papier贸w.

-    Czy mo偶e by膰 tak, 偶e on szuka nowych... wyzwa艅? - zapyta艂 Winter, podaj膮c jej kaw臋. - Trzymaj za uszko. Gor膮ce.

-    Dzi臋kuj臋. Wyzwa艅? No... a co ty my艣lisz?

-    My艣la艂em o tym, kiedy robi艂em kaw臋. 呕e on mo偶e... ro艣nie. Czuje, 偶e ro艣nie. To by mog艂o znaczy膰, 偶e to si臋 zdarzy znowu.

-    Ale zawsze jest te偶 pragnienie bycia zdemaskowanym -powiedzia艂a i zanurzy艂a usta w kawie. Zacz臋艂a co艣 m贸wi膰, ale umilk艂a.

-    Co takiego? - zapyta艂 Winter.

-    W艂adza... m贸wili艣my o tym przedtem, o dominacji. Nie wiem, jak to wyrazi膰...

-    Na razie by艂o dobrze - powiedzia艂 Winter i 艂ykn膮艂 kawy, kt贸ra ju偶 zd膮偶y艂a troch臋 wystygn膮膰.

-    Wcale nie jest rzadkie w takich wypadkach, 偶e morderca chce mie膰 w艂adz臋 tak偶e nad swoim... przeciwnikiem, pogromc膮.

-    Swoim pogromc膮? Przecie偶 nie ma pogromcy. Czy on ju偶 wie, kto b臋dzie jego pogromc膮?

-    Jego... przysz艂ym pogromc膮. Zostawi艂 wiadomo艣ci, prawda? Do kogo艣 s膮 skierowane.

-    Do kogo? - zapyta艂 Winter, cho膰 zna艂 odpowied藕.

-    Do ciebie, Eriku. - Siedzia艂a w cieniu, a jej okulary zn贸w wydawa艂y si臋 czarne. - To ty jeste艣 my艣liwym. 艢ledczym. Przysz艂ym pogromc膮.

-    Czy on chce dominowa膰 nade mn膮? Erikiem Winterem?

-    Nad tob膮 jako my艣liwym. Komisarzem kryminalnym Erikiem Winterem.

-    Wi臋c to nic osobistego - powiedzia艂 Winter, ale si臋 nie u艣miecha艂. Lareda Veitz te偶 si臋 nie u艣miechn臋艂a. Spojrza艂 na ni膮. - Czy mo偶e si臋 sta膰 osobiste?

-    Co masz na my艣li?

呕e on naprawd臋 zwr贸ci si臋 przeciwko... mnie? Mnie, bo to ja jestem... my艣liwym.

-    Nie.

-    Jeste艣 pewna?

-    Nie.

-    On ma co艣, czego ja nie mam w tej... sprawie. Wie, dlaczego to si臋 sta艂o. I kto to zrobi艂. To mu daje przewag臋, nieprawda偶?

-    W pewien spos贸b tak. M贸w dalej.

-    Dzi臋ki temu ju偶 ma w艂adz臋 nade mn膮. - Zn贸w wsta艂, w zamy艣leniu przeszed艂 dwa kroki. - Jest co艣 jeszcze, Laredo? Czy to wystarczy? Czy nie?

Lareda te偶 wsta艂a z krzes艂a, podesz艂a do okna i wyjrza艂a przez nie, z ramionami splecionymi na piersiach. Odwr贸ci艂a si臋 do Wintera.

-    Nie wiem, czy to co艣 da, je艣li p贸jdziemy dalej w tym kierunku. Ale, okej... mo偶e by膰 tak, 偶e ty masz co艣, czego on nie ma. Z臋by poczu膰, 偶e nad tob膮 dominuje, b臋dzie musia艂 ci to odebra膰. 呕eby poczu膰, 偶e ma nad tob膮 w艂adz臋.

-    A co ja takiego mam?

-    W por贸wnaniu z nim? Wszystko. Ty masz wszystko.

-    Na przyk艂ad co?

-    Prawdziwe 偶ycie. Jego 偶ycie jest katastrof膮, mo偶e od bardzo dawna. A ty masz swoje 偶ycie.

Winter westchn膮艂, g艂o艣no. W pokoju nadal by艂o bardzo ciep艂o. 呕adnych pustych dymk贸w. Nie chcia艂 i艣膰 dalej w tym kierunku. P贸藕niej, nie teraz.

Podszed艂 do panasonica i w艂膮czy艂 muzyk臋. Lareda s艂ucha艂a ju偶 tego w domu, jej m膮偶 postanowi艂 wtedy p贸j艣膰 do kina.

-    Wol臋 Carrerasa - powiedzia艂a, kiedy us艂yszeli wokalist臋.

-    Dla mnie granic膮 jest The Clash - stwierdzi艂 Winter.

-    Znasz The Clash?

-    Jestem wr臋cz ekspertem. - Wskaza艂 ruchem g艂owy stoj膮cy na pod艂odze sprz臋t graj膮cy. - A co by艣 powiedzia艂a o tym? Z czym艣 ci si臋 to kojarzy?

-    To b臋d膮 g艂贸wnie spekulacje... Okej. Nie chc臋 si臋 za bardzo zajmowa膰 sam膮... ostro艣ci膮 tej muzyki. Mo偶na si臋 tu pomyli膰, patrze膰 w z艂膮 stron臋.

-    Czyli tempo nie jest wa偶ne? O to ci chodzi?

-    Tak. To mo偶e by膰 myl膮ce. Wszystko staje si臋 o wiele straszniejsze z tym w tle lub na pierwszym planie. Rozumiesz? Kiedy przychodzisz na miejsce zbrodni i s艂yszysz Carrerasa, masz zupe艂nie inne wra偶enie.

-    Nie.

-    Doprawdy?

-    S艂uchaj, Laredo, pr贸bujemy rozmawia膰 jak zawodowcy. Carreras, Sacrament... Mysto's Hot Lips... Tom Jones... to wszystko nie jest teraz wa偶ne. Muzyka nie wp艂ywa na mnie w taki spos贸b, kiedy tam stoj臋.

-    Mo偶esz m贸wi膰, co chcesz, ale nie rozumiesz najwa偶niejszego. Chodzi o to, 偶e wyb贸r takiej muzyki czyni t臋 potworno艣膰 jeszcze

straszniejsz膮. I to musi na was wp艂ywa膰, kiedy szukacie rozwi膮zania.

-    Jak to na nas wp艂ywa?

-    Zadam ci jedno pytanie. Widzisz kogo艣, jaki艣 konkretny typ cz艂owieka, kiedy my艣lisz o kim艣, kto s艂ucha takiej muzyki? To znaczy s艂ucha dobrowolnie.

-    Staram si臋 tego unika膰.

-    Nie o to pyta艂am.

-    Rozumiem, do czego zmierzasz - stwierdzi艂 Winter.

-    Mo偶e w tej muzyce jest co艣, co wywo艂uje to, co si臋 sta艂o. Gdzie艣 tam jest u艣pione. To nie jest muzyka, kt贸ra sobie leci w tle. To nie s艂u偶y odpr臋偶eniu.

-    W takim razie kto tego s艂ucha? - zapyta艂 Winter.

-    To mo偶e by膰 kto艣, kto od zawsze s艂ucha艂 takiej muzyki, cho膰 raczej nie s膮dz臋.

-    Dlaczego w takim razie wybra艂 j 膮 teraz ?

-    To kolejne dobre pytanie.

-    Nie uwa偶am, 偶eby morderca koniecznie musia艂 by膰 typowym fanem metalu, z d艂ugimi czarnymi pi贸rami i w czarnej sk贸rze. Nie chodzi nam o to, 偶eby dopa艣膰 wielbicieli black metalu.

-    Mo偶e on wcale tego nie s艂ucha - powiedzia艂a Lareda Veitz.

-    Te偶 o tym my艣la艂em.

-    Wiadomo艣膰... je艣li to te偶 jest wiadomo艣膰... przekaz mo偶e si臋 kry膰 w s艂owach. Mo偶e powinni艣my si臋 skupi膰 na s艂owach. Kiedy dosta艂am t臋 kaset臋, powiedzia艂e艣, 偶e tej muzyki nie da si臋 s艂ucha膰 bez tekst贸w, prawda?

-    Tak.

-    Wi臋c pr贸bowa艂am si臋 zastanawia膰 nad tekstami. I nad ok艂adk膮. Obrazy. O tym te偶 nie mo偶emy zapomina膰. A wi臋c to wszystko, co nie jest sam膮 muzyk膮, czy jak to mo偶na okre艣li膰. Nie mam na to 偶adnej nazwy - powiedzia艂a i machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 odtwarzacza. Pok贸j nadal wype艂nia艂 Sacrament, Winter troch臋 艣ciszy艂. - Poza nazw膮 gatunku. Black metal.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. On te偶 nie umia艂 tego nazwa膰. To raczej fizyka ni偶 muzyka.

-    Mamy tu du偶o r贸偶nych symboli, ale wi臋kszo艣膰 wskazuje na jedno - zacz臋艂a. - Wyb贸r tytu艂u, teksty, nawet zdj臋cia... chodzi o jaki艣 rodzaj walki mi臋dzy dobrem a z艂em, tutaj reprezentuj膮 je niebo i piek艂o.

-    Na razie nad膮偶am.

-    Ale rozk艂ad si艂 nie jest wcale jasny. Kto wygra? Kto ma w艂adz臋?

-    S艂owa nie daj膮 jednoznacznej odpowiedzi, o to ci chodzi?

-    Wyra偶aj膮 raczej pragnienie, ale na tle mroku. Beznadziei. I to ten 艣wiat jest cz臋艣ci膮 naszego klucza. Mo偶e.

-    艢wiat? Jaki 艣wiat?

-    Ten 艣wiat, kt贸ry zwyci臋偶a. - Spojrza艂a na niego i zauwa偶y艂, 偶e odcie艅 jej twarzy troch臋 si臋 zmieni艂. Lekkie rozgor膮czkowanie. Ona g艂o艣no my艣li, pomy艣la艂. - To mo偶e by膰 zasadnicze pytanie. I paradoks. Bo przecie偶 jest ogromna r贸偶nica mi臋dzy dopuszczaniem si臋 grzechu w 艣wiecie rz膮dzonym przez Boga a dopuszczaniem si臋 grzechu w 艣wiecie rz膮dzonym przez diab艂a.

-    Nie ma nadziei w 艣wiecie rz膮dzonym przez diab艂a? 艢wiat, kt贸ry jest tylko z艂y, nie daje nadziei? To chcia艂a艣 powiedzie膰? - zapyta艂 Winter.

-    Tak. I tak to mo偶e dla niego wygl膮da膰. Wszed艂 w z艂y 艣wiat. Ale mo偶e wci膮偶 ma jakie艣 wyobra偶enie o tym drugim.

-    Chce tam wej艣膰 znowu? Wr贸ci膰?

-    Chce si臋 pozby膰 tego wszystkiego - powiedzia艂a. - Chce wype艂ni膰 brak zbrodni膮... kastracj膮. Brak, pragnienie. Poprzez zbrodni臋 wraca do tamtego prze偶ycia czy upokorzenia i chce nam pokaza膰: tutaj mam brak. Chce nam pokaza膰.

-    Chce zosta膰 z艂apany.

-    Chce uzyska膰 pomoc. I w tym tkwi najwi臋kszy paradoks. Potrzebuje pomocy i m贸wi nam: t膮 zbrodni膮 pokazuj臋 wam sw贸j brak, i to jest wo艂anie o pomoc. - Spojrza艂a na Wintera, bardzo uwa偶nie. - W ten spos贸b pokazuje, 偶e jest jeszcze nadzieja.

-    Wi臋c jest nadzieja? Zar贸wno dla niego... jak i dla mnie?

-    Jest te偶 ta t臋sknota - doda艂a. - Jego sny to jego wewn臋trzne fantazje, kt贸re zrealizowa艂 w 艣wiecie zewn臋trznym. - Spojrza艂a na magnetofon. - I w ten spos贸b znale藕li艣my si臋 mniej wi臋cej w punkcie wyj艣cia, prawda?

Sen, pomy艣la艂 Winter i zn贸w wyjrza艂 przez okno, na 艣nieg, kt贸ry zacz膮艂 migota膰 na niebiesko. Sen w zimowym 艣wiecie.

W mieszkaniu by艂o cicho. Patrik s艂ysza艂, jak jego ojciec chrapie w sypialni. Pr贸bowa艂 czyta膰, ale nie sz艂o mu za dobrze, bo my艣la艂 o czym艣 innym. Kupi艂 prezent na 艣wi臋ta, ale nie wybra艂 jeszcze nic dla Ulli. Nie chcia艂 jej kupowa膰 prezentu.

Mo偶e powinien sp臋dzi膰 Wigili臋 gdzie indziej? Ma艅ka m贸wi艂a, 偶e wcale nie musi tam by膰. M贸g艂 przyjecha膰 do nich, do 脰rgryte. To by艂by czad. Obchodzi膰 艣wi臋ta w bogatym domu. Czad.

Ojciec wsta艂. W pokoju by艂o s艂ycha膰 jakie艣 pochrz膮kiwanie. Ulla wysz艂a kupi膰 w贸dk臋, Patrik wiedzia艂, 偶e ojciec nie czuje si臋 teraz dobrze.

-    Patrik!

Sta艂 w progu i przeciera艂 oczy. 艢mierdzia艂o od niego na kilometr. By艂o tak jak zwykle, ale nie do ko艅ca, bo przecie偶 zwykle siedzia艂 w swoim pokoju. Wtedy Patrik mia艂 spok贸j.

-    Czy to ty mnie obudzi艂e艣?

-    Nie.

-    Kto艣 musia艂 - powiedzia艂 ojciec i zn贸w przetar艂 oczy.

Przeszed艂 przez pok贸j i skierowa艂 si臋 do kuchni. Co艣 zabrz臋cza艂o,

spad艂o na pod艂og臋 i si臋 rozbi艂o. Szk艂o. - Do kur... - wrzasn膮艂 ojciec i wr贸ci艂 do pokoju. - Na pod艂odze jest szk艂o. Posprz膮taj, ja nie dam rady.

-    W艂a艣nie wychodz臋.

-    呕e co? Co艣 ty powiedzia艂?

-    W艂a艣nie zamierza艂em wyj艣膰.

-    Powiedzia艂em, gnoju, 偶eby艣 posprz膮ta艂 pod艂og臋. Ulla zaraz wr贸ci

i nie wie, 偶e tam jest szk艂o.

-    Dobra, okej. Zrobi臋 to.

Poszed艂 do kuchni i pr贸bowa艂 pozbiera膰 du偶e kawa艂ki szk艂a, a potem pomy艣la艂, 偶e powinien w艂o偶y膰 buty, mimo to si臋 nie skaleczy艂. Pozamiata艂 od艂amki, w艂o偶y艂 wszystko do worka, a worek schowa艂 pod zlewem. Wesz艂a Ulla, s艂ysza艂 j膮 w przedpokoju.

-    Co robisz? - powiedzia艂a, kiedy wesz艂a do kuchni.

-    Nic.

Po艂o偶y艂a reklam贸wk臋 na stole. Ojciec wszed艂 i wzi膮艂 szklanki.

Patrik wymkn膮艂 si臋 do przedpokoju, w艂o偶y艂 kurtk臋 i buty. Na dworze by艂o ciemno, ale wsz臋dzie pali艂o si臋 pe艂no 艣wiate艂. Ludzie taszczyli choinki. Kosztowa艂y po sto pi臋膰dziesi膮t koron, ale on i tak nie chcia艂 kupowa膰.

I tak nie uda艂oby si臋 znale藕膰 rzeczy mamy. Kilka kolorowych bombek. Znikn臋艂y, tak samo jak ona.

Radiow贸z sta艂 przed kioskiem, kiedy go mija艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e rozpoznaje siedz膮cych w 艣rodku policjant贸w. Ruszyli. Lakier karoserii zamigota艂, odbi艂 si臋 w nim neon kiosku Pressbyr氓s. Przypomnia艂 sobie to, co widzia艂 na klatce schodowej. Ten b艂ysk sprawi艂, 偶e zn贸w o tym pomy艣la艂. Jedno z drugim mia艂o co艣 wsp贸lnego, prawda?

36.



- Przeczyta艂em raporty z rozm贸w z s膮siadami i uderzaj膮ce jest przede wszystkim to, 偶e nikt nie zwraca uwagi na drugiego cz艂owieka -stwierdzi艂 Winter. - Nie patrze膰, nie s艂ucha膰, nie m贸wi膰.

-    A jak jest na twojej klatce? - zapyta艂 Ringmar, zaj臋ty prostowaniem spinacza biurowego. - Zwracasz uwag臋 na s膮siad贸w?

Winter pomy艣la艂 o pani Malmer. Angela zacz臋艂a robi膰 jakie艣 aluzje do nocnych mszy u niej. Ale nie posun臋艂a si臋 dalej. Angela nie posun臋艂a si臋 dalej. Nie, tak 藕le nie by艂o. Angela doesn't live here anymore. Tak 藕le nie by艂o. Powiedzia艂 prawd臋 i nic innego, tylko prawda mia艂a znaczenie dla nich i dla ich przysz艂o艣ci.

-    Kiepsko - powiedzia艂 Winter. - Kiepsko si臋 orientuj臋.

Ringmar uni贸s艂 drut, ca艂kiem nie藕le wyprostowany.

-    Brawo, Bertilu. Wytrych masz gotowy, mo偶esz i艣膰 si臋 w艂amywa膰.

-    Czy on w艂a艣nie za pomoc膮 czego艣 takiego dosta艂 si臋 do 艣rodka?

-    Nie znale藕li艣my ani jednego 艣ladu. Mia艂 klucz. Nie. Zosta艂 wpuszczony. By艂 ich znajomym.

-    Musimy przes艂ucha膰 wszystkich znajomych, o kt贸rych wiemy.

-    To by艂 jaki艣 sekretny znajomy.

-    Co masz na my艣li?

-    Sekrety. Tajemnice ludzi.

-    Hm...

-    By艂 cz臋艣ci膮 jakiej艣 tajemnicy. Co艣 mia艂o si臋 rozegra膰, a on mia艂 by膰 tego cz臋艣ci膮. Ale do niczego nie dosz艂o. Nie uda艂o si臋. Za ostatnim razem nie.

-    Mia艂 inne zamiary.

-    W艂a艣nie.

-    Czy mia艂 je w chwili, kiedy przyszed艂? - zapyta艂 Ringmar. W艂a艣nie pr贸bowa艂 przywr贸ci膰 spinaczowi pierwotny kszta艂t.

-    To wa偶ne pytanie. Czy zdecydowa艂 si臋, kiedy do nich szed艂, czy to si臋 zdarzy艂o... czy co艣 go pchn臋艂o do tych morderstw.

-    Albo do tego, co si臋 sta艂o p o morderstwach.

-    Tak. Czy by艂 obcym, kt贸ry zosta艂 zaproszony, czy kim艣 z bardzo dawnych czas贸w. Kim艣, kto zna艂 ich od dawna. - Od dawna, pomy艣la艂 Winter. Jego praca by艂a teraz czym艣 w rodzaju archeologii zbrodni. Kopa艂 coraz g艂臋biej wstecz, 偶eby znale藕膰 odpowied藕. Zst臋powa艂 mi臋dzy cienie przesz艂o艣ci. By艂 ju偶 tym zm臋czony. Mia艂 do艣膰 tera藕niejszo艣ci. - Czy to kto艣 z przesz艂o艣ci? - powt贸rzy艂.

-    Czy on j膮 zna艂? Jego? Oboje?

-    Hm... J膮. Wydaje mi si臋, 偶e chodzi艂o o kobiet臋. O Louise. Zw艂aszcza po rozmowie z Lared膮.

-    Lareda czasami daje si臋 wci膮gn膮膰 - stwierdzi艂 Ringmar.

-    I Bogu dzi臋ki - powiedzia艂 Winter.

-    Je艣li wyjdziemy z za艂o偶enia, 偶e zosta艂 wpuszczony, to musimy sobie zada膰 pytanie, jak si臋 poznali - zacz膮艂 Ringmar. - Czy byli dalekimi znajomymi, czy wcale si臋 nie znali, tylko um贸wili si臋 na spotkanie u Valker贸w... jak si臋 poznali?

-    Og艂oszenia towarzyskie?

-    Tak my艣lisz?

-    Samotne serca.

-    Wiesz, ile og艂osze艅 towarzyskich publikuje si臋 codziennie w gazetach? Albo w same weekendy.

-    Nie, nie mam poj臋cia. A ty wiesz?

-    No, sir. Ale widzi mi si臋, 偶e do艣膰 du偶o. Lonely hearts. 

-    Czytasz je, Bertilu?

-    To niez艂a rozrywka. Ale zacz膮膰 szuka膰 w艣r贸d nich to tak, jakby si臋 chcia艂o znale藕膰 ig艂臋 w stosie igie艂 - powiedzia艂 Ringmar, przygl膮daj膮c si臋 spinaczowi, kt贸ry w艂a艣nie zmieni艂 si臋 w dwie stalowe ig艂y.

-    Og艂oszenia erotyczne - powiedzia艂 Winter. - Strony z og艂oszeniami w pismach pornograficznych.

-    Jeszcze wi臋cej igie艂, jeszcze wi臋cej stos贸w.

-    Hm... - mrukn膮艂 Winter.

-    My艣lisz o 艣ladach spermy? Zastanawiasz si臋, czy to nie by艂a tego rodzaju... znajomo艣膰?

-    Tak.

-    To ju偶 jest jaka艣 teoria. Poznali si臋 przez og艂oszenie.

-    To nie jest niemo偶liwe. Wszystko wskazuje na to, 偶e tak bywa coraz cz臋艣ciej.

-    Ludzie potrzebuj膮 czu艂o艣ci i blisko艣ci - powiedzia艂 Ringmar. - Ta potrzeba ro艣nie.

-    I obiera nowe drogi realizacji.

-    Nie znale藕li艣my u Valker贸w 偶adnych 艣wierszczyk贸w - stwierdzi艂 Ringmar.

-    Filmy - podsun膮艂 Winter. - Mo偶na zacz膮膰 od tego. Porozmawiaj z wypo偶yczalniami w pobli偶u.

-    A co potem? Nawet je艣li od czasu do czasu wypo偶yczali jaki艣 filmik dla doros艂ych i my si臋 o tym dowiemy, to nie wiem, co nam to da. Statystyki wypo偶yczalni film贸w erotycznych pewnie bardzo by nas zaskoczy艂y.

-    Co masz na my艣li?

-    Chyba ka偶dy to kiedy艣 wypo偶ycza艂. Burmistrz. Prezydenci. Sture Birgersson. - Winter u艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o szefie wydzia艂u. Birgersson odbywa艂 swoj膮 doroczn膮 podr贸偶 w nieznane i Winter nie zamierza艂 go o niczym informowa膰.

-    Albo kupi艂 w sieci - doda艂 Ringmar. - Sprawnie i dyskretnie.

-    Tak, tak.

-    A ty my艣la艂e艣 o tym kiedy艣?

-    呕eby wypo偶yczy膰 film pornograficzny? Nie. To do mnie niepodobne.

-    To nie w twoim stylu?

-    To nie jest w 偶adnym stylu.

37.



Kiedy Angela zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i Winter us艂ysza艂 spadaj膮ce na pod艂og臋 kozaki, jeden po drugim, otworzy艂 piekarnik i wyj膮艂 nadziewane s艂onki, 偶eby chwil臋 przestyg艂y By艂o wp贸艂 do dziesi膮tej.

-    Co tak pachnie? - zapyta艂a Angela. Przysz艂a prosto do kuchni, mo偶e zwabiona zapachem. - Go艂膮bki pokoju?

-    To tylko co艣 na kolacj 臋.

-    Nie pr贸buj.

Winter by艂 zaj臋ty sosem do sa艂aty. Wymiesza艂 艂y偶k臋 francuskiej musztardy z oliw膮 z oliwek i trzema kroplami octu miodowego.

-    Co艣 tu wietrz臋 - powiedzia艂a Angela. - Jaki艣 ukryty zamiar.

-    Mo偶esz zgadywa膰 - odpar艂, rw膮c r贸偶nobarwne li艣cie sa艂aty do salaterki, i skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 blachy ze s艂onkami, jakby m贸wili tylko o nich.

Angela podesz艂a do blatu i poci膮gn臋艂a nosem. Ptaki by艂y pi臋knie przyrumienione.

-    Perliczki?

-    Nie.

-    Poddaj臋 si臋.

-    Tak szybko?

-    Jestem zm臋czona.

Usiad艂a przy stole i zacz臋艂a rozciera膰 palce lewej stopy. Jej brzuszek by艂 teraz wyra藕nie zaokr膮glony. W rajstopach mia艂a ma艂膮 dziurk臋, na pi臋cie. W blasku lampy nad piecykiem i dw贸ch 艣wieczek stoj膮cych na stole widzia艂, 偶e ma cienie po oczami, 偶e jej twarz nadal ma kolor zimy za oknem. W艂osy mia艂a oklapni臋te, jak wyschni臋te, po ca艂ym popo艂udniu i wieczorze sp臋dzonym w szpitalu, w kiepskim powietrzu.

Podnios艂a na niego wzrok, w艂osy opad艂y na bok, cienie znikn臋艂y. Jej twarz zn贸w by艂a m艂oda.

-    To nic nowego. Zm臋czenie. Piel臋gniarki maj膮 chyba jeszcze gorzej. - Przesun臋艂a ostro偶nie palcem nad p艂omieniem 艣wiecy. -Mieli艣my dzisiaj skandal w klinice. Taki prawdziwy. - Nadal wodzi艂a palcem nad 艣wiec膮, nie patrz膮c na Wintera. - Szef si臋 zwolni艂. I to z wielkim hukiem. - Spojrza艂a na niego. - Po prostu wsta艂 od biurka i wyszed艂. - U艣miechn臋艂a si臋. - Nasz drogi dyrektor szpitala przyszed艂 do Olsena z najnowszymi propozycjami ci臋膰... nie, w艂a艣ciwie decyzjami. By艂am akurat u pacjenta i nie s艂ysza艂am, ale potem m贸wili mi, 偶e w biurze Olsena rozleg艂 si臋 ryk, a potem wyszed艂, bez fartucha, a Boersma wybieg艂 zaraz za nim, bardzo za偶enowany.

-    Najwy偶szy czas.

-    Ale na co?

-    呕eby dyrektor poczu艂 si臋 za偶enowany.

-    Co艣 takiego sp艂ywa po nim jak po g臋... - powiedzia艂a i spojrza艂a na ptaka le偶膮cego najbli偶ej. Jeszcze parowa艂, wydzielaj膮c wspania艂y aromat. - Ale to chyba nie s膮 g臋si?

-    Czy ty wiesz, jak du偶a jest g臋艣?

Najwyra藕niej zapomnia艂a, jakie pytanie zada艂a. Odsun臋艂a r臋k臋 od 艣wieczki i zacz臋艂a masowa膰 praw膮 stop臋.

-    Olsen ju偶 nie wr贸ci艂. Zadzwoni艂 p贸艂 godziny p贸藕niej i powiedzia艂, 偶e dzi艣 ju偶 nie wr贸ci. Nie. 呕e odszed艂 na zawsze. Na dobre.

-    Czyli macie jeszcze mniej os贸b do pracy.

-    Tak, ale mo偶e to przyniesie... co艣 dobrego.

-    Ja przynios艂em co艣 dobrego - odpar艂 Winter i wskaza艂 na s艂onki, a potem szybko otworzy艂 piekarnik i sprawdzi艂 ziemniaki.

-    Lekarze potrafi膮 sobie zapewni膰 szacunek - ci膮gn臋艂a Angela, pogr膮偶ona we w艂asnych my艣lach. - Kiedy porz膮dnie rykn膮, mog膮 wstrz膮sn膮膰 r贸偶nymi rzeczami.

Zauwa偶y艂em, pomy艣la艂, ale nie powiedzia艂 tego g艂o艣no.

-    Czyli administracj膮 - doda艂a Angela. Wsta艂a i zn贸w podesz艂a do blatu. Winter obj膮艂 j膮 i poczu艂 zapach zimy. Nadal si臋 utrzymywa艂 w jej w艂osach i ubraniu. Trzyma艂 j膮 w ramionach, czu艂 dotyk jej brzucha. Podesz艂a jeszcze bli偶ej.

-    Spali艂e艣 list? - zapyta艂a, ledwo s艂yszalnie, kieruj膮c te s艂owa do jego szyi, a mo偶e do ptak贸w na blasze.

-    Wszystko znikn臋艂o - zapewni艂. - Wszystko, czego nie by艂o, znikn臋艂o.

-    Okej - powiedzia艂a i uwolni艂a si臋 z jego obj臋膰. - Okej, okej. -Spojrza艂a na st贸艂, jeszcze nie by艂 nakryty.

-    Czy przed kolacj膮 zaplanowano chwil臋 na prysznic?

-    Daj臋 ci pi臋膰 minut - powiedzia艂. - Maksymalnie. Owin臋 je foli膮 aluminiow膮, a sos jest prawie gotowy.

-    Ale co to jest? Czy to mo偶e by膰 s艂onka? Przecie偶 to nie sezon?

Kiedy odkr臋ci艂a wod臋 pod prysznicem, przypomnia艂a jej si臋

francuska nazwa tego ptaka. B茅casse. Pami臋ta艂a, bo pracowa艂a we francuskiej winnicy, dwa razy p贸藕nym latem i jesieni膮, kiedy studiowa艂a, czy te偶 nie studiowa艂a, a w艂a艣ciciel winnicy polowa艂 na s艂onki. 艢wie偶o upolowany b茅casse. Czasem wisia艂y w sieni, kiedy wychodzi艂a rano do pracy.

Siedzieli w sali, z kt贸rej Hanne zawsze korzysta艂a na komendzie. To by艂 cichy pok贸j, z dobrym 艣wiat艂em.

Zawsze stawia艂a 艣wie偶e kwiaty na ma艂ym stoliku przy krzes艂ach, kt贸re s艂u偶y艂y za fotele. By艂y takie same jak ona, cz臋sto tak my艣la艂a: niewystarczaj膮ce, by艂y tutaj czym艣 innym, ni偶 by艂yby w innej sytuacji, w innych warunkach.

-    Nie mog臋 si臋 pozby膰 tych sn贸w - powiedzia艂 Morelius. -Ostatniej nocy znowu. By艂 taki sam jak wczorajszej nocy, i jeszcze wcze艣niej. Kto艣 si臋 艣mia艂, kiedy tam sta艂em, i nie wiedzia艂em, kt贸re... z nich...

-    Czy to by艂 tamten wypadek samochodowy?

-    To zawsze tamto - przyzna艂. - Teraz pojawiaj膮 si臋 jakie艣 przeb艂yski, kiedy siedz臋 w aucie na przyk艂ad. Czyli w pracy.

-    I j ak to wtedy wygl膮da?

-    Jak... wspomnienie. Tylko si臋 pojawia i zaraz znika.

-    Kt贸re? - zapyta艂a. - Jak wygl膮da to wspomnienie?

-    Ten sam obraz. Z... wypadku.

-    Tak?

-    To wygl膮da, jakby mnie... prze艣ladowa艂o - powiedzia艂.

-    I to nie tylko wtedy, kiedy jestem w pracy.

Hanne s艂ucha艂a. Czeka艂a.

-    My艣l臋 o tym, nawet kiedy widz臋 rzeczy wisz膮ce w szafie, je艣li wiesz, co mam na my艣li.

-    Tak.

-    No i do tego ten brak snu. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮, jakby chcia艂 rozlu藕ni膰 kark. - To jest chyba najgorsze. - Zn贸w pokr臋ci艂 g艂ow膮, w jedn膮, w drug膮 stron臋. - Cz艂owiek potrzebuje snu. Inaczej nie jest w stanie pracowa膰. - Potem powiedzia艂 co艣, czego Hanne nie zrozumia艂a do ko艅ca, nad czym mia艂a si臋 zastanawia膰 jeszcze p贸藕niej. Du偶o p贸藕niej. - Cz艂owiek musi przecie偶 pokaza膰, kim jest - powiedzia艂.

Patrik i Maria wa艂臋sali si臋 po otwartych wieczorem centrach handlowych, przegl膮dali kompakty na stojakach, grzebali w stertach ksi膮偶ek, dotykali ubra艅 wisz膮cych w d艂ugich rz臋dach. Uliczni grajkowie mieli na sobie czerwone miko艂ajowe czapki i 艣piewali piosenki 艣wi膮teczne po angielsku i szwedzku.

W jednym z naro偶nik贸w Femman sta艂 zesp贸艂 peruwia艅skich Indian: niscy, smagli m臋偶czy藕ni, ka偶dy w poncho w kolorach ziemi. Od ich pie艣ni bi艂o smutkiem i wiatrem z g贸r. Patrik i Maria stan臋li w grupie oko艂o dwudziestu s艂uchaczy otaczaj膮cych p贸艂kolem zesp贸艂, bujali si臋 lekko do rytmu. Przed muzykami le偶a艂a zniszczona walizka pe艂na p艂yt.

-    Mog艂abym kupi膰 tak膮 p艂yt臋 dla mamy - powiedzia艂a Maria. -Jeszcze nie znalaz艂am 偶adnego fajnego prezentu. - Wskaza艂a g艂ow膮 p艂yty. - Taka p艂yta, a do niej mo偶na jeszcze co艣 dokupi膰.

-    Jaki艣 black metal - podsun膮艂 Patrik.

-    Nie, dzi臋kuj臋. - Spojrza艂a na niego. - Ty te偶 jeszcze nic nie kupi艂e艣, prawda?

-    Dla ojca? Nie.

-    A nie kupisz nic dla... niej ?

-    Dla Ulli? Nie.

-    Wydaje mi si臋, 偶e widzia艂am j膮 w tramwaju przed Hagakyrkan, przedwczoraj. A mo偶e dzie艅 wcze艣niej.

-    By艂a pijana?

-    O ile to by艂a ona. Nie, nic takiego nie zauwa偶y艂am. Ale mia艂a reklam贸wk臋 z monopolowego.

-    Podjecha艂a z Masthugget. Za ci臋偶ko jej nosi膰.

-    Nigdy wi臋cej nie chc臋 si臋 ju偶 tak upi膰 - powiedzia艂a Maria.

-    Tak jak kto? Jak Ulla?

-    Wiesz, o co mi chodzi, Patriku.

-    Okej.

-    No to jak?

-    Straight edge - powiedzia艂. - To jedyna rzecz, jaka teraz si臋 liczy.

- Patrzy艂 na muzyk贸w. Zdawali si臋 r贸wnocze艣nie dmucha膰 we fletnie Pana i brzd膮ka膰 otwarte akordy na gitarach. Rzeczywi艣cie brzmia艂o to jak ptaki kr膮偶膮ce nad g贸rskimi szczytami. - Naprawd臋 chcesz kupi膰 muzyk臋 z And贸w?

-    Musz臋 si臋 jeszcze zastanowi膰.

-    Wigilia ju偶 pojutrze.

-    Nie przypominaj mi.

-    Ty chyba nie musisz si臋 niczego obawia膰.

-    Mo偶esz przyj艣膰 do nas.

Patrik nie odpowiedzia艂. Spojrza艂 w bok i zobaczy艂 Wintera. W艂a艣nie wychodzi艂 z Brunnsparken, na skraju ludzkiej masy sun膮cej w stron臋 miasta. Nie zauwa偶y艂 ich. Na pewno goni za prezentami. Nie mia艂 jeszcze 偶adnych paczek, ale szed艂 po to albo tylko da艂 si臋 porwa膰 ludzkiej masie.

Patrik odwr贸ci艂 g艂ow臋, ale ju偶 by艂o za p贸藕no. To ma艂e miasto.

-    Co s艂ycha膰?

Zatrzyma艂 si臋 przy nich, ale nie za blisko. Maria podnios艂a na niego wzrok.

-    Wszystko dobrze, tak my艣l臋.

Winter spojrza艂 na zesp贸艂. Piosenka si臋 sko艅czy艂a, kilka os贸b klaska艂o. Zn贸w na nich spojrza艂. Policzek Patrika niemal odzyska艂 normalny kolor. Winter nie wiedzia艂, czy dochodzenie ju偶 si臋 zacz臋艂o, i nie chcia艂 si臋 dopytywa膰, ale ch艂opak zosta艂 pobity po raz ostatni.

-    Nic nowego w banku pami臋ci? - zapyta艂 i natychmiast pomy艣la艂, 偶e to na pewno zabrzmia艂o krety艅sko. Corny, tak si臋 chyba m贸wi w tym pokoleniu.

-    Nie.

-    Masz jeszcze wszystkie numery telefon贸w?

-    Jasne.

-    Okej. To lec臋 dalej. Prezenty, i to w ostatniej chwili, jak zwykle.

- Rozejrza艂 si臋. - Chyba wszyscy maj膮 tak samo.

-    My te偶 - powiedzia艂a Maria.

-    Na razie - rzuci艂 Winter i ruszy艂, a kiedy si臋 oddali艂 na kilka metr贸w, odwr贸ci艂 si臋 i u艣miechn膮艂, jakby z powodu otaczaj膮cego go t艂umu. Patrik zobaczy艂, 偶e jego jasny p艂aszcz troch臋 si臋 podwin膮艂 i 偶e ma na sobie ciemnoszare spodnie w rodzaju... kt贸re mog艂y by膰 takimi samymi spodniami... jakie widzia艂, kiedy sta艂 na klatce schodowej i tamten zjecha艂 wind膮 i wyszed艂 na ulic臋. Co to by艂o? Czy to spodni ca艂y czas szuka艂 w... banku pami臋ci, jak powiedzia艂 ten glina?

Maria co艣 powiedzia艂a, ale Patrik nie us艂ysza艂.

Zn贸w sta艂 na tych schodach. Widzia艂 p贸艂 twarzy albo troch臋 mniej, p艂aszcz troch臋 podjecha艂 do g贸ry i co艣 tam by艂o szczeg贸lnego, co艣 ze spodniami. By艂o jeszcze co艣 innego, troch臋 wy偶ej. Co艣 powy偶ej spodni, co艣 zal艣ni艂o. L艣ni艂o te偶 ni偶ej na spodniach, ale tylko jako odbicie. To m贸g艂 by膰 odblask, co艣 mog艂o tam by膰 przymocowane, albo odbicie 艣wiat艂a. Jak pasek na piersi.

Patrik widzia艂 jeszcze Wintera, cho膰 teraz tylko g艂ow臋. Ko艂ysa艂a si臋 lekko ponad g艂owami innych ludzi.

Ten, co wychodzi艂 z domu, mia艂 na sobie mundur albo co艣 podobnego, pod normalnym p艂aszczem. Patrik odwr贸ci艂 si臋 do Marii, zn贸w co艣 powiedzia艂a.

-    Co? - zapyta艂.

-    Co ty, 艣pisz na stoj膮co?

-    Chod藕my st膮d - rzuci艂 Patrik.

Bartram szed艂 do domu z dwoma filmami pod pach膮. Zn贸w zacz膮艂 pada膰 艣nieg, ale s艂o艅ce wci膮偶 艣wieci艂o. Mo偶e to tylko w tym miejscu, mo偶e pada艂o tylko na niego i na ten kawa艂ek ulicy. Jeszcze nie zd膮偶y艂 jej dobrze pozna膰. Najpierw wydawa艂a mu si臋 tylko d艂uga. Potem podzieli艂 j膮 sobie na kawa艂ki i rozpoznawa艂 je. Agencja reklamowa, kt贸ra, s膮dz膮c z jej w艂asnego szyldu, raczej nie pomog艂aby nikomu si臋 zareklamowa膰.

Plac zabaw.

Odzie偶 damska, a mo偶e to by艂y kapelusze.

Domy zmieniaj膮ce kolor, kwarta艂 za kwarta艂em, ale teraz z ich barw nie zosta艂o du偶o, po deszczach, wiatrach i s艂o艅cu. Du偶o tu wia艂o. Mo偶e to przez t臋 g贸r臋. Wiatr przychodzi艂 z do艂u, od strony obwodnicy, potem g贸ra go zatrzymywa艂a, zawraca艂, i tak w k贸艂ko, tworzy艂 si臋 m艂yn. Kiedy by艂o najgorzej, by艂 to prawdziwy diabelski kr膮g. To dobra nazwa: diabelski kr膮g. Mo偶e gdzie艣 to s艂ysza艂.

艢nie偶yca usta艂a, zupe艂nie jakby przelecia艂 przez ni膮, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy. Tak jak wiatr m贸g艂 zawr贸ci膰 przed g贸r膮, tak m臋tny blask s艂o艅ca zawr贸ci艂, pojawi艂 si臋 znowu, teraz silniejszy.

Doszed艂 do domu. Pachnia艂o hiacyntami. Tak powinny pachnie膰 艣wi臋ta. Kupi艂 sobie te偶 gotowe klopsiki, mo偶e one tak偶e b臋d膮 pachnia艂y 艣wi膮tecznie. Mia艂 te偶 butelk臋 grzanego wina jakiej艣 nowej marki. Cho膰 to nie mia艂o wielkiego znaczenia. Nie kupi艂 艣wi膮tecznej szynki, prawie

o tym nie my艣la艂.

Po艂o偶y艂 filmy na krze艣le w przedpokoju. W kuchni na wierzchu le偶a艂 chrupki chleb. Zapomnia艂 schowa膰 margaryn臋 do lod贸wki, nabra艂a r贸偶nych odcieni 偶贸艂ci, wygl膮da艂a jak siki. Siki. Wzi膮艂 pude艂ko, w kt贸rym zosta艂o jeszcze ponad trzy czwarte margaryny, i trzymaj膮c je w wyci膮gni臋tej r臋ce, wycelowa艂 do zlewu. Trafiony, za pierwszym podej艣ciem. Uni贸s艂 d艂onie, dzi臋kuj膮c za oklaski. Niech podniesie r臋k臋 ten, kto trafi艂 w sam 艣rodek. Podni贸s艂 r臋k臋 i o ile widzia艂, by艂 jedynym, kt贸ry to zrobi艂.

W nocy przytula艂 si臋 do Angeli. Porusza艂a si臋 wolno wraz z nim, w rytm jego ruch贸w, odwr贸cona do niego plecami. Jego cia艂o sta艂o si臋 jej cz臋艣ci膮. Po kilku minutach zapomnia艂 o ostro偶no艣ci. Uni贸s艂 j膮 i czu艂a si臋, jakby frun臋艂a w powietrzu. Krzykn臋艂a co艣, zupe艂nie innym g艂osem, ale on tego nie s艂ysza艂, bo te偶 ju偶 dochodzi艂 do tego wszechogarniaj膮cego uczucia, r贸wnocze艣nie. By艂o pe艂ne 艣wiat艂a.

Potem, kiedy s艂uchali jej p艂yty, the boatman calls front the lake, a lone loon dives upon the water, le偶eli bez ruchu i ciszy, pomy艣la艂 o imieniu dla dziecka, ale nie mia艂 odwagi p贸j艣膰 dalej. Angela te偶 sta艂a si臋 ostro偶niejsza.

By艂o coraz bli偶ej. Stycze艅, luty, marzec, kwiecie艅. Mo偶e nawet wcze艣niej. Mo偶e to nieca艂e trzy miesi膮ce. Czy on to rozumia艂? Ale偶 sk膮d. Czy do niej dociera艂o? Oczywi艣cie, 偶e nie. Kto by to potrafi艂? To jakby pisa膰 ksi膮偶k臋, zanim si臋 zacz臋艂o pisa膰 ksi膮偶k臋.

There will always be suffering, it flows through life like water. To by艂a ciemna i oczywista muzyka, pi臋kna, nie pasowa艂aby do ostrego popo艂udniowego 艣wiat艂a, ale teraz, p贸藕n膮 noc膮 ko艂ysa艂a i unosi艂a si臋

w powietrzu, tak samo jak oni oboje unosili si臋 przed chwil膮, po艂膮czeni.

Bertil m贸wi艂, 偶e jest takie arabskie przys艂owie: 偶eby si臋 sta膰 m臋偶czyzn膮, facet musi napisa膰 ksi膮偶k臋, posadzi膰 drzewo i sp艂odzi膰 dziecko.

Zrobi艂 t臋 najwi臋ksz膮 rzecz. Jest prawie gotowa. Angela nie m贸wi艂a ju偶 o domu, ale on wiedzia艂. Dzia艂ka z dziur膮, kt贸r膮 on wykopie, drzewo, jedno, drugie, sto drzew.

M贸g艂by napisa膰 ksi膮偶k臋 albo j膮 wymy艣li膰, trzyma膰 j膮 w szufladzie, strony wype艂nione my艣lami. Czyjego 偶ycie jest... ju偶 gotowe? Czy o to chodzi? Emerytura po trzydziestu latach pracy, a potem spokojne 偶ycie, kt贸re zawsze w ko艅cu przychodzi. Czy kiedykolwiek postawi艂 stop臋 w prawdziwym 偶yciu?

Czy mo偶e jest w nim jeszcze co艣? Napisa膰 ksi膮偶k臋, kt贸ra nie jest podr臋cznikiem technik przes艂uchiwania ani nie opowiada o znaczeniu intuicji w prowadzeniu 艣ledztwa.

呕eby dobrze pisa膰, trzeba dobrze my艣le膰, pomy艣la艂 Winter. Czy my艣li dobrze? Zawsze polega艂 na sobie pod tym wzgl臋dem, polega艂 na my艣li, kt贸ra pr臋dzej czy p贸藕niej prowadzi艂a go dalej. Teraz ju偶 nie wiedzia艂. Tyle si臋 dzia艂o w jego 偶yciu tej zimy, tyle si臋 zdarzy艂o jesieni膮. Kim by艂, kim si臋 sta艂? Ojciec i... dziecko, wszystko w ci膮g艂ym ruchu, trudniejszym do ogarni臋cia ni偶 wszystko inne.

Zawodna koncentracja na sprawie, na morderstwie. Tak. Zawodna koncentracja. Musia艂 to przyzna膰 przed sob膮 samym. Nadal jest profesjonalist膮, ale my艣l mo偶e go poprowadzi膰 w z艂ym kierunku. To ju偶 si臋 zdarza艂o, by艂o tak samo. Musieli w臋drowa膰 w r贸偶ne strony, ale zawsze pozostawa膰 w zasi臋gu. Czy co艣 si臋 z nim dzieje? Czy to tylko... dziecko i 艣mier膰 ojca... i Angela, ich nowy... powa偶ny zwi膮zek.

-    S艂ysz臋, 偶e my艣lisz - powiedzia艂a i odwr贸ci艂a si臋 z wysi艂kiem. -Mam nadziej臋, 偶e to o... nas.

-    Tak.

-    Nie o pracy?

-    Nie w ten spos贸b.

-    Co masz na my艣li?

-    Sam nie wiem... czuj臋, 偶e... jakbym mia艂 wi臋ksze trudno艣ci ze skupianiem si臋 na tym, co robi臋. Na tej sprawie. Nie wiem... -Poca艂owa艂 j膮.

Mo偶e wiedzia艂, co to by艂o. Niemal ba艂 si臋 dopu艣ci膰 t臋 my艣l. Mo偶e po prostu si臋 ba艂. Ba艂 si臋 o... nich. By艂o co艣, czego si臋 ba艂.

Usiad艂a, a potem wsta艂a, 偶eby i艣膰 do toalety Poczu艂, 偶e chce mu si臋 pi膰, i w艂a艣nie wtedy zapyta艂a, czy chce co艣 do picia.

-    Tak. 

-    Wino. 

-    By艂oby cudownie. - Wyci膮gn膮艂 do niej r臋k臋, zanim zd膮偶y艂a wyj艣膰 z 艂贸偶ka. - Angelo...

-    Tak? 

-    Czy by艂o wi臋cej takich... g艂uchych telefon贸w?

-    Chodzi ci o te pomy艂ki? M贸wi艂e艣 przecie偶, 偶e to pomy艂ki?

-    By艂o ich wi臋cej ?

Widzia艂a powag臋 na jego twarzy. Dlaczego jej o tym przypomina艂? Czy偶by jednak si臋 czego艣 ba艂, mimo wszystko?

Zostawi艂a to ju偶 za sob膮. Ju偶 si臋 nie ba艂a. Nie bali si臋, oni oboje. Wtedy by艂o inaczej, teraz jest inaczej. Wszystko by艂o jasne, czu艂a, 偶e b臋dzie dobrze, by艂a radosna. Ten cholerny list naprawd臋 by艂 nieporozumieniem. Koniec nieporozumie艅.

-    Nie - sk艂ama艂a.

Samolot z Malagi wyl膮dowa艂 w p贸艂nocnym zmroku. Winter zobaczy艂, jak dotyka ziemi, kiedy zostawia艂 samoch贸d na ma艂ym parkingu po wschodniej stronie terminalu zagranicznego.

Matka by艂a jedn膮 z pierwszych os贸b, kt贸re przesz艂y odpraw臋. U艣ciska艂a go mocno. Pachnia艂a piaskiem i innym s艂o艅cem. Ale nie d偶inem. Jej w贸zek by艂 przepe艂niony, chwia艂 si臋 na boki od baga偶y.

-    Nie wiedzia艂em, 偶e zdecydowa艂a艣 si臋 przeprowadzi膰 do domu.

-    To tylko par臋 prezent贸w 艣wi膮tecznych, Eriku.

W samochodzie najpierw si臋 skuli艂a, potem wyprostowa艂a, zacz臋艂a chucha膰 w d艂onie.

-    Jest zimniej, ni偶 si臋 spodziewa艂am.

-    Mamy jedn膮 z najsro偶szych zim w tym stuleciu.

-    A jutro Wigilia.

-    No w艂a艣nie.

Kiedy przyjdziecie do Lotty?

-    Chyba j este艣my um贸wieni na wp贸艂 do drugiej.

-    Bardzo si臋 na to ciesz臋. - Wyjrza艂a w ciemny wiecz贸r, na bia艂y 艣nieg, kt贸ry rozja艣nia艂 okolic臋.

-    Jak si臋 czuje Angela?

-    Lepiej ni偶 kiedykolwiek.

-    Rozwij a si臋 tak j ak trzeba?

-    Wszystko zgodnie z planem.

-    B臋dziesz mia艂 wolne w 艣wi臋ta, Eriku?

-    Oczywi艣cie.

38.



Dwie pochodnie sta艂y przy bramie. Skwiercza艂y w deszczu ze 艣niegiem, ale nie gas艂y. Dom Lotty w Hagen 艣wieci艂 w to ciemne popo艂udnie. S艂o艅ce znikn臋艂o, wygl膮da艂o na to, 偶e chwilowo. Tej zimy niebo wariowa艂o. Winter zatrzyma艂 si臋 jeszcze na chwil臋 na kamiennej 艣cie偶ce i spojrza艂 na pi臋tro. Jako jedenastolatek wygl膮da艂 przez to okno, w stron臋 kaplicy w Hagen i Bergl盲rkan po drugiej stronie doliny.

Angela po艣lizn臋艂a si臋 i opar艂a na jego ramieniu. Zaszele艣ci艂y paczki w papierowych torbach, kt贸re wypakowali z mercedesa stoj膮cego na ulicy obok domu.

Bim i Kristina otworzy艂y drzwi, zanim zd膮偶yli wej艣膰 po schodach. C贸rki Lotty wyra藕nie by艂y w drodze do doros艂o艣ci, ale nie dzisiaj. Dzisiaj by艂 ten dzie艅. Winter spr贸bowa艂 obj膮膰 nastolatki pe艂nymi paczek ramionami.

Ju偶 w sieni pachnia艂o 艣wi膮tecznie: pieczone 偶eberka, przyprawy, zapach soli z sardeli w pokusie Janssona. Hiacynty. Szczeg贸lny blask woskowych 艣wiec, 艣wiat艂o bij膮ce od choinki z salonu, niezwyk艂y blask 艣wi臋ta w 艣rodku dnia, kiedy na dworze panuje mrok. Kiedy Winter odk艂ada艂 prezenty w przedpokoju, czu艂 ostry zapach choinkowych igie艂 i przypomnia艂 sobie piniowy zagajnik wie艅cz膮cy gr贸b ojca w Nueva Andaluc铆a. Zobaczy艂 go jeszcze wyra藕niej, kiedy z kuchni wysz艂a matka z tac膮 paruj膮cego grzanego wina.

-    Witajcie, moje dzieci - powiedzia艂a.

-    Kiedy to trzymasz przed sob膮, nie mog臋 ci臋 obj膮膰, Siv -powiedzia艂a Angela. - Ja to wezm臋. - Z kuchni wysz艂a Lotta. Wytar艂a r臋ce w 艣cierk臋 i wzi臋艂a od matki tac臋.

Byczek Fernando w艂a艣nie wr贸ci艂 pod sw贸j d膮b korkowy. Andaluzja widziana oczami Walta Disneya odzyska艂a spok贸j i rado艣膰.

-    Widzia艂a艣 kiedy艣 walk臋 byk贸w, babciu? - zapyta艂a Bim z pod艂ogi, gdzie roz艂o偶y艂a si臋 na worku sako.

-    Nie, kochanie. - Siv Winter przenios艂a wzrok z ekranu na dziewczynk臋. - Jest niewielka arena w Puerto Bands. Dziadek by艂 tam kilka razy, ale to nie dla mnie.

Rozmawiali wcze艣niej o dziadku, niedu偶o, ale dziewczynki zadawa艂y pytania. Winter nie odzywa艂 si臋 wiele, ale by艂 tam. Nie wy艂膮czy艂 si臋.

-    To musi by膰 okropne - stwierdzi艂a j Cristina. -1 dlaczego zawsze musz膮 zabi膰 to biedne zwierz臋? Czy nie mo偶na urz膮dzi膰 walki byk贸w bez tego?

-    W艂a艣nie - przyzna艂 Winter. - W Portugalii tak robi膮, tak mi si臋 wydaje. I w po艂udniowej Francji.

-    A co m贸wi艂 dziadek? - pyta艂a dalej Bim. - Kiedy ogl膮da艂 tak膮 corrid臋?

-    To by艂o raczej takie przedstawienie - odpar艂a Siv Winter. -Przede wszystkim to by艂o przedstawienie... jak w teatrze. Arena jest prawie jak teatr, s膮 r贸偶ne strefy, zale偶y, ile kto chce albo mo偶e zobaczy膰. - Wzi臋艂a w艂oskiego orzecha i si臋gn臋艂a po dziadka. - To troch臋 m臋cz膮ce siedzie膰 na s艂o艅cu ca艂e popo艂udnie. - Roz艂upa艂a cienk膮 skorupk臋 i wyj臋艂a podobne do m贸zgu j膮dro. - Ale s膮 te偶 miejsca na trybunach, w cieniu.

Winter by艂 miko艂ajem i nie mia艂 nic przeciwko temu, cho膰 w domu ju偶 nikt nie wierzy艂 w Miko艂aja. Kiedy si臋 przebiera艂, my艣la艂 o tym, co matka powiedzia艂a o 艣mierci jako spektaklu na arenie: widzowie siedz膮 cz臋艣ciowo ukryci przed sob膮 nawzajem i przed tym, kt贸ry ginie lub prze偶ywa tam, w dole, na czerwonym piasku.

Za艂o偶y艂 mask臋, mia艂a co najmniej trzydzie艣ci lat. Mo偶e powinien j膮 nosi膰 cz臋艣ciej. Pocz艂apa艂 do salonu w poszukiwaniu grzecznych dzieci.

Nie by艂 obecny przy wr臋czaniu prezent贸w. Wyszed艂 po gazet臋, jak powiedzia艂a Bim. Jego prezenty wyl膮dowa艂y na osobnym stosiku przy choince.

Nastolatki prosi艂y, 偶eby ka偶dy otwiera艂 paczki po kolei. Kiedy Winter wr贸ci艂, wszyscy ju偶 obejrzeli swoje.

-    Miko艂aj ju偶 by艂?

-    Twoje paczki le偶膮 przy choince - powiedzia艂a Angela. - Gdzie si臋 podziewa艂e艣?

-    Chcia艂em tylko szybko kupi膰 gazet臋.

-    To gdzie j膮 masz?

Wszyscy si臋 roze艣miali, a Winter podszed艂 do swojego stosiku i kiedy przysz艂a jego kolej, 偶eby otworzy膰 pierwszy prezent, wyci膮gn膮艂 twarde opakowanie, jak si臋 okaza艂o, z mi臋kk膮 zawarto艣ci膮. Futrzana czapka, jak膮 zwykle nosz膮 m臋偶czy藕ni w Rosji.

-    呕eby ci by艂o ciep艂o w g艂ow臋 - powiedzia艂a Lotta.

Kiedy si臋 zacz膮艂 鈥濳aczor Donald鈥, ojciec zasn膮艂. Ulla wysz艂a godzin臋 wcze艣niej, bo co艣 j膮 wkurzy艂o. Trzasn臋艂a drzwiami, a偶 posypa艂a si臋 farba.

Myszka Miki ubiera艂a choink臋. W艂a艣ciwie nie potrzeba choinki. Wystarczy popatrze膰, co si臋 sta艂o z tamt膮. Patrik s艂ysza艂 chrapanie ze swojego dawnego pokoju. Podkr臋ci艂 d藕wi臋k w telewizorze. Fernando siedzia艂 pod d臋bem i w膮cha艂 kwiatki. Patrik czu艂 zapach hiacynt贸w, kt贸re kupi艂 dzie艅 wcze艣niej na Linn茅platsen. Ojciec nie powiedzia艂 ani s艂owa, kiedy je zobaczy艂, a Ulli nie by艂o.

Matka zawsze kupowa艂a hiacynty na 艣wi臋ta. To jest zapach Bo偶ego Narodzenia, pomy艣la艂 i poszed艂 zamkn膮膰 drzwi, 偶eby m贸c s艂ysze膰 skrzypienie w贸zka, kiedy Fernanda wieziono do domu po walce byk贸w.

Potem 鈥濪onald鈥 si臋 sko艅czy艂. Patrik wy艂膮czy艂 telewizor, wyj膮艂 z lod贸wki par贸wki i klopsiki, kt贸re kupi艂 w Majorze. By艂y dobre. Nie lubi艂 艣ledzi, wi臋c by艂o mu wszystko jedno, 偶e ich nie ma. M贸g艂 ubi膰 jajko i zrobi膰 omlet. By艂by dobry z duszonymi grzybami, ale do tego potrzebne by艂y grzyby, a by艂y drogie, poza tym jeszcze 艣mietana i inne rzeczy. Zreszt膮 i tak nie wiedzia艂, jak to si臋 robi.

Usma偶y艂 sobie kilka kie艂basek. Pachnia艂y smakowicie. Szuka艂 musztardy, ale zapomnia艂 kupi膰. Znalaz艂 keczup. Ojciec kupi艂 s艂oik czerwonej kapusty. Nie ma 艣wi膮t bez czerwonej kapusty, m贸wi艂, ale teraz dobrze sobie bez niej radzi艂, w jego pokoju. 艢wietnie sobie radzi bez 艣wi膮t, pomy艣la艂. To ja te偶 mog臋.

Bo偶e Narodzenie jest dla mi臋czak贸w, tak samo jak sylwester.

S艂ysza艂 艣miech gdzie艣 na korytarzu, potem drzwi si臋 otworzy艂y, Ulla co艣 zawo艂a艂a i wesz艂a do kuchni w kurtce i w butach wraz z kilkoma facetami, wi臋c Patrik po prostu zostawi艂 kuchenk臋 i patelni臋 i wyszed艂 z kuchni do przedpokoju. Kie艂baski niech si臋 spal膮 na w臋giel, 偶eby nie mogli ich zje艣膰, cho膰 i tak je ze偶r膮, je艣li nie teraz, to p贸藕niej, w nocy.

Od razu za艂o偶y艂 buty, kurtk臋 zak艂ada艂 ju偶 na schodach.

Na ulicy poczu艂, 偶e w 艣niegu, kt贸ry widzia艂 przez kuchenne okno, jest te偶 deszcz. Naci膮gn膮艂 na g艂ow臋 kaptur i ruszy艂 w stron臋 miasta. Przy ko艣ciele Haga ustawiono reflektory o艣wietlaj膮ce 艣ciany. Po co to komu?

By艂o prawie ciemno, po All茅n przejecha艂 samoch贸d, potem drugi. Ten pierwszy to by艂a taks贸wka, drugi przemkn膮艂 na czerwonym 艣wietle. Czu艂, 偶e ma mokr膮 g艂ow臋, kaptur przemaka艂. Teraz by艂o wi臋cej deszczu ni偶 艣niegu.

Szed艂 wzd艂u偶 All茅n, w stron臋 Avenyn, pustej i cichej. Przejecha艂a jeszcze jedna taks贸wka. Patrik zobaczy艂 radiow贸z, zawr贸ci艂 przy G枚taplatsen i jecha艂 z powrotem. Przeci膮艂 Avenyn. Kiedy radiow贸z go min膮艂, zn贸w pomy艣la艂 o tamtym. Co艣 b艂ysn臋艂o, jaka艣 plakietka czy co艣 takiego.

W radiowozie siedzia艂o dw贸ch policjant贸w. Jechali dalej, w stron臋 Kopparm盲rra. Przejecha艂a pi膮tka, Patrik akurat by艂 w pobli偶u Valanda, kiedy si臋 zatrzyma艂a. Wsiad艂. Siedzia艂 w wagonie i chcia艂 skasowa膰 bilet, ale pomy艣la艂, 偶e kanary chyba nie grasuj膮 w Wigili臋 i nie 艂api膮 gapowicz贸w.

Wysiad艂 przy Sankt Sigfrids Plan. Potem sta艂 przed domem Marii. Nie wiedzia艂, jak tam dotar艂. Tak samo by艂o z tramwajem. W wi臋kszo艣ci okien pali艂y si臋 艣wiat艂a, ale nie widzia艂 nikogo. Potem zobaczy艂 mam臋 Marii. Przesz艂a z pokoju do pokoju, trzyma艂a co艣 w r臋kach. Potem pokaza艂a si臋 jaka艣 starsza kobieta, babcia Marii.

艢wieci艂o si臋 we wszystkich domach, z wyj膮tkiem jednego. Mo偶e wyjechali albo chrapi膮 sobie w najlepsze, pomy艣la艂. Niekt贸rzy pewnie le偶膮 w 艂贸偶kach i chrapi膮, i to jest w porz膮dku. Nie da艂 jeszcze ojcu prezentu, ale nie musi tego robi膰 akurat dzisiaj, prawda? 艢wi臋ta potrwaj膮jeszcze kilka dni.

Potem jego nogi ruszy艂y, jakby bez udzia艂u jego woli. Sta艂 na schodach. Musia艂 si臋 powstrzymywa膰 si艂膮, 偶eby nie podej艣膰 bli偶ej i nie nacisn膮膰 dzwonka, jakby kto艣... chcia艂 go do tego zmusi膰. Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby odej艣膰, potem podszed艂 z powrotem do drzwi. Jeszcze raz si臋 odwr贸ci艂. Ju偶 chcia艂 odej艣膰, przeszed艂 kilka krok贸w.

-    Patrik.

Zn贸w odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 domu. W drzwiach sta艂a Hanne Ostergaard.

-    Ale偶 wejd藕, Patriku.

-    Niee. Lepiej p贸jd臋...

Zesz艂a kilka schod贸w ni偶ej. Drzwi za ni膮 by艂y otwarte, pokaza艂a si臋 w nich Maria.

-    Zapraszamy, Patriku. - Niemal go dotkn臋艂a. - Jad艂e艣 ju偶?

-    Hm... oczywi艣cie.

-    Mo偶e prze艂kniesz jeszcze co艣? W艂a艣nie jemy troch臋 sp贸藕niony 艣wi膮teczny obiad.

-    Ech... ale to wasze...

-    Daj spok贸j i wchod藕, bo wieje - powiedzia艂a Maria.

Bartram prowadzi艂, wreszcie.

-    Pada deszcz, wreszcie - stwierdzi艂 Ivarsson.

-    Ziemia by艂a sucha - odpar艂 Bartram i zawr贸ci艂 przy G枚taplatsen.

-    Kiedy艣 wieczorami zamykali艣my te okolice - powiedzia艂 Ivarsson.

-    Zamykali艣cie?

-    Wcale nie tak dawno s艂u偶by porz膮dkowe przychodzi艂y tu i zamyka艂y G枚taplatsen 艂a艅cuchami, a potem otwierali艣my rano. Nie pami臋tasz?

-    Wtedy tu nie pracowa艂em.

-    Ach tak.

-    A dlaczego zamykali艣cie plac?

-    Przez t臋 chuliganeri臋 w samochodach.

-    Przez chuligan贸w?

-    Tak. W艂adze nie chcia艂y, 偶eby si臋 tu gromadzili wieczorami.

Skierowali si臋 na p贸艂noc, w stron臋 Kopparm盲rry

-    Tutaj mamy jakiego艣 samotnego nieszcz臋艣nika - powiedzia艂 Ivarsson i wskaza艂 na ch艂opaka. Szed艂 Avenyn, w kapturze na g艂owie, pochylony, jakby si臋 chcia艂 chroni膰 przed podmuchami wiatru ze 艣niegiem i deszczem.

-    W艂a艣nie.

-    A mo偶e jest w drodze z jednego 艣wi膮tecznego przyj臋cia na drugie.

-    Mo偶e tak.

-    Tak samo jak my.

-    Na razie jest spokojnie.

-    艢wi臋towanie jeszcze si臋 nie zacz臋艂o na dobre - odpar艂 Ivarsson.

-    A potem my przychodzimy i si臋 narzucamy.

-    Tak w艂a艣nie to odbierasz? 呕e si臋 narzucamy?

-    Tylko podtrzymuj臋 konwersacj臋.

-    Mo偶e to jest potrzebne, 偶eby艣my tu siedzieli i kr臋cili si臋 w k贸艂ko w Wigili臋. - Ivarsson popatrzy艂 na Bartrama.

-    Oni tam w domach siedz膮 i 艣wi臋tuj膮, a ty musisz by膰 tutaj. To smutne.

-    W艂a艣nie.

-    Ale potem mo偶na to sobie odbi膰.

-    W艂a艣nie.

Kungsbacka wygl膮da艂a jak po wybuchu bomby neutronowej. Domy i drogi nadal by艂y na miejscu, ale wszystkich ludzi wywia艂o. Morelius przejecha艂 przez miasto, zanim zrobi艂o si臋 na tyle ciemno, 偶eby m贸g艂 zobaczy膰, czy w oknach si臋 艣wieci.

-    Mog艂e艣 chyba przyjecha膰 wczoraj. - To by艂a jedna z pierwszych rzeczy, jakie powiedzia艂a matka.

-    Wiesz, jak to jest. Praca.

-    Nie znale藕li艣cie jeszcze tego, co to zrobi艂 tej Louise st膮d? -zapyta艂a. Morelius jeszcze nie zd膮偶y艂 zdj膮膰 kurtki.

-    Nie. Jeszcze nie.

-    I ona by艂a z naszego miasta, biedactwo.

-    W艂a艣nie.

-    On mo偶e te偶 jest st膮d, ten, co to zrobi艂. - Posz艂a pierwsza do kuchni, syn ruszy艂 za ni膮. Szynka by艂a ju偶 na stole, pachnia艂o pokus膮 Janssona i przyprawami. W wielkim kocio艂ku nadal moczy艂a si臋 suszona ryba. - Czy oni o tym pomy艣leli? - Matka otworzy艂a piecyk i spojrza艂a na co艣 w 艣rodku. Jansson. - Musieli chyba o tym pomy艣le膰 -powiedzia艂a do zapiekanki ziemniaczanej.

-    Kiedy zjemy? - zapyta艂.

-    Za godzin臋 mniej wi臋cej. Pytasz, jakby ci si臋 艣pieszy艂o.

-    Chcia艂em tylko zapyta膰, czy mog臋 w czym艣 pom贸c.

-    Nie trzeba.

-    To si臋 chwil臋 przejd臋.

-    Teraz?

-    Potrzebuj臋 troch臋 powietrza przed jedzeniem. W aucie by艂o tak duszno.

-    Aha. Ale zaraz b臋d臋 nakrywa膰 do sto艂u.

-    Tylko si臋 przejd臋 po centrum.

Wyszed艂, ale po stu metrach skr臋ci艂 w inn膮 stron臋. Wkr贸tce stan膮艂 przed szko艂膮. Mia艂a zupe艂nie inny kolor ni偶 kiedy艣.

Przechodzili przez to przej艣cie podziemne. By艂o takie samo, ale przy wej艣ciu by艂o inne graffiti. Tunel wygl膮da艂 st膮d jak czarna dziura.

Biegali. Czasami przebiegali. Krzyki i 艣miechy rozbrzmiewa艂y tysi膮cem decybeli, odbija艂y si臋 od twardych 艣cian.

-    Widzia艂e艣 kogo艣 na mie艣cie? - zapyta艂a matka, kiedy wr贸ci艂 do domu.

-    Tylko jednego cz艂owieka.

39.



Sture Birgersson wr贸ci艂 z podr贸偶y w nieznane. By艂 drugi dzie艅 艣wi膮t. Nie by艂 opalony, ale nigdy nie by艂, kiedy wraca艂 z tych swoich tajemniczych wyjazd贸w.

Mo偶e po prostu zostaje w mie艣cie, pomy艣la艂 Winter, siedz膮c naprzeciw szefa wydzia艂u 艣ledczego.

Birgersson wpatrywa艂 si臋 w zast臋pc臋 przez dym z papierosa.

-    Uda艂y ci si臋 艣wi臋ta?

-    Wspaniale.

-    Cho膰 w艂a艣ciwie jeszcze si臋 nie sko艅czy艂y. Je艣li chodzi o 艣cis艂o艣膰.

- Birgersson strzepn膮艂 popi贸艂, ostro偶nie odchrz膮kn膮艂 i wzi膮艂 do r臋ki kilka dokument贸w. - Interesuj膮ce.

-    Co masz na my艣li? - zapyta艂 Winter i zapali艂 corpsa. Nie lubi艂 papierosowego dymu, zawsze z trudem go znosi艂.

Birgersson od艂o偶y艂 papiery.

-    Wiele rzeczy roz艂azi si臋 na boki. Ale bardzo to wszystko ciekawe. - Wzi膮艂 do r臋ki inny dokument, zapis nagranej rozmowy. -Podoba艂a mi si臋 twoja rozmowa z Lared膮. Bystra dziewczyna. - Zn贸w strzepn膮艂 popi贸艂. - Mo偶e zbyt bystra.

-    O co ci chodzi, Sture? - Winter pali艂, patrz膮c na prze艂o偶onego. -To tylko my艣li, hipotezy. Musimy teraz to odsia膰.

-    A zrobi艂e艣 to? - Birgersson pomacha艂 pi臋cioma kartkami, kt贸re trzyma艂 w d艂oni. - Przemy艣la艂e艣 to wszystko?

-    Jeszcze nie. Jest tego troch臋.

-    Wiele w膮tk贸w roz艂azi si臋 na boki, jak m贸wi艂em. Na przyk艂ad to z mundurem. To brzmi interesuj膮co, ale musimy by膰 ostro偶ni. -Birgersson zgasi艂 papierosa i spojrza艂 na cygaretk臋 Wintera. - Nie ma ryzyka, 偶e kto艣 co艣 chlapnie prasie?

-    Kto mia艂by to zrobi膰, Sture?

-    Media by艂yby zachwycone - stwierdzi艂 Birgersson. Nie odpowiedzia艂 na pytanie Wintera. - Zachwycone. - Spojrza艂 na dokumenty dotycz膮ce 艣ledztwa le偶膮ce na biurku. Normalnie utrzymywa艂 na nim idealny porz膮dek, zwykle by艂o puste. Mo偶e to by艂o dziwactwo, a mo偶e co艣 powa偶niejszego. Czyta艂 przy oknie, na krze艣le, papiery trzyma艂 z dala od biurka. Ale nie teraz. Mo偶e co艣 si臋 sta艂o podczas wakacji, pomy艣la艂 Winter. Birgersson podni贸s艂 na niego wzrok. - Tak samo jak niekt贸rzy si臋 zachwycaj膮 tak zwan膮 muzyk膮. To jest tak samo chore. - Wygl膮da艂, jakby si臋 u艣miechn膮艂.

-    Zreszt膮 s膮 do siebie podobni pod tym wzgl臋dem. Prasa i rockowcy 艣mierci.

-    Nazywasz ich rockowcami 艣mierci?

-    A mo偶e czarni rockowcy, czy jak ich nazwa膰. Wiem, 偶e to si臋 nazywa black metal, ale tutaj, przy tobie, nazywam to sobie, jak chc臋. -Pog艂adzi艂 si臋 po brodzie, potem zn贸w zacz膮艂 przegl膮da膰 papiery. -Zainteresowa艂 mnie ten prorok Habakuk. Masz o nim co艣 wi臋cej, co艣, czego tu nie ma?

-    W艂a艣ciwie nie. To, co tam jest, wzi膮艂em z leksykonu biblijnego.

-    Najbardziej charakterystyczne dla niego jest to, 偶e najwyra藕niej nie ma nic, co by go charakteryzowa艂o czysto prywatnie - stwierdzi艂 Birgersson.

-    W艂a艣nie. Widocznie by艂 bardzo dyskretny, je艣li chodzi o prywatne sprawy - doda艂 Winter.

-    To zaleta - powiedzia艂 Birgersson. - Prawie nic o nim nie wiadomo, a jeszcze mniej o jego c贸rce. - Podni贸s艂 wzrok znad papier贸w. - Czy on w og贸le mia艂 jak膮艣 c贸rk臋?

-    Wys艂a艂em Haldersa w VI wiek przed Chrystusem, 偶eby to sprawdzi艂.

-    To dobrze. Halders powinien si臋 troch臋 przewietrzy膰.

-    Birgersson zn贸w pochyli艂 si臋 nad dokumentami. - Wi臋c Habakuk by艂 zawodowym prorokiem w 艣wi膮tyni w Jerozolimie, by艂 lewit膮, prowadzony za w艂osy przez anio艂a przynosi艂 po偶ywienie z Palestyny Danielowi, do jaskini lw贸w - odczyta艂 i spojrza艂 na Wintera. - Dane niepotwierdzone przez 藕r贸d艂a historycznie.

-    To w艂a艣nie zadanie dla Haldersa.

-    Po g艂臋bszym zastanowieniu nie jestem pewien, czy VI wiek przed nasz膮 er膮 zniesie Haldersa - stwierdzi艂 Birgersson. - M贸g艂by tam nie藕le narozrabia膰. - Za艣mia艂 si臋 ochryple. - Mo偶e nawet nie siedzieliby艣my tu teraz, gdyby dwa tysi膮ce sze艣膰set lat temu Halders wkroczy艂 do akcji. - Od艂o偶y艂 papier i zn贸w spojrza艂 na Wintera. - To mi przypomina o innej sprawie, mo偶e od razu we藕my j膮 w nawias.

Wsta艂, jakby chcia艂 rozprostowa膰 swoje d艂ugie nogi. G贸rowa艂 nad Winterem, zas艂ania艂 mu 艣wi膮teczne 艣wiat艂a. By艂 ogromn膮 figur膮 z cienia. Winter spr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰 szefa w d艂ugiej szacie do samej ziemi, z d艂ugimi w艂osami i brod膮, trzymaj膮cego w r臋ce pergaminowe zwoje. Albo kamienne tablice. Habakuk odebra艂 przes艂anie od Pana: I Pan odpowiedzia艂 i rzek艂: Spisz swoj膮 wizj臋, uwiecznij j膮 na tablicach, wyra藕nym pismem, aby 艂atwo j膮 by艂o odczyta膰.

Ksi臋ga Habakuka. Winter pomy艣la艂 o Ringmarze i tym, co m贸wi艂 o s艂owie rubrik. To si臋 z tym 艂膮czy.

Z艂o zostanie w ko艅cu pokonane, nawet je艣li zdaje si臋 wiecznie triumfowa膰, wyjawi艂 prorok. Historia zawsze ma sens dla tego, kto patrzy daleko i ocenia to, co si臋 dzieje, z perspektywy wiary.

Habakuk m贸g艂 tak偶e oznacza膰 kar艂a.

Birgersson co艣 powiedzia艂.

-    S艂ucham?

-    B臋dziemy mieli dziewi臋cioosobowy sztab w sylwestra, ja te偶 w nim b臋d臋. Wiedzia艂em o tym od pewnego czasu, ale to nie ma zwi膮zku z twoj膮 prac膮.

-    Ach tak.

-    Musz臋 przyzna膰, 偶e my艣la艂em o tobie przez jaki艣 czas, 偶eby ci臋 w艂膮czy膰. - Birgersson usiad艂, szata, d艂ugie w艂osy i opadaj膮ca na piersi broda znikn臋艂y. - 呕eby podkre艣li膰, 偶e jeste艣 tak samo wa偶ny jak ja. R贸wnoprawny zast臋pca. Ale z powodu tej sprawy my艣l臋, 偶e to nie by艂oby dobre.

-    Za bardzo si臋 roz艂azi na boki. O to ci chodzi?

-    Ty dobrze my艣lisz w domu, Eriku. Na pewno uda ci si臋 to r贸wnie偶 podczas imprezy stulecia w G贸teborgu.

-    Tysi膮clecia.

-    W艂a艣nie. Ju偶 nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy b臋d臋 m贸g艂 j膮 prze偶y膰 w towarzystwie naszej komendant okr臋gowej.

-    Nie b臋dziecie sami - stwierdzi艂 Winter. Zobaczy艂 ich oczyma duszy: dziewi臋ciu sprzymierzonych w osobnym pokoju na komendzie, dziewi臋ciu szef贸w poszczeg贸lnych wydzia艂贸w, kt贸rzy mieli wspiera膰 central臋 w t臋 niezwyk艂膮 noc. To by艂o po艣wi臋cenie z ich strony, wyra藕ny sygna艂, 偶e w艂adza wy偶ej ceni prac臋 ni偶 zabaw臋.

-    To b臋dzie ciekawe do艣wiadczenie - stwierdzi艂 Birgersson. -Potem b臋d臋 m贸g艂 m贸wi膰, 偶e przy tym by艂em.

-    B臋d臋 o tobie my艣la艂 o p贸艂nocy - powiedzia艂 Winter. - Miejmy nadziej臋, 偶e elektronika nie zawiedzie.

-    W艂a艣nie po to tam b臋dziemy - odpar艂 Birgersson.

Winter si臋 roze艣mia艂.

-    A co ty b臋dziesz robi艂 o tej magicznej godzinie? Jakie艣 szczeg贸lne plany?

-    Tak... zjemy kolacj臋, w domu. Moja matka w艂a艣nie przyjecha艂a z wizyt膮. Ja, Angela i matka. Spokojnie i na luzie.

-    Chyba przyda si臋 wam troch臋 spokoju przed... powi臋kszeniem rodziny. Czy wszystko w porz膮dku z... Angel膮?

-    Pracuje i wkurza si臋 z powodu pracy bardziej ni偶 zwykle. Tak, wszystko dobrze.

-    Okej. Czyli b臋dziesz wiedzia艂, gdzie mnie szuka膰, kiedy miasto eksploduje szale艅stwem rado艣ci.

-    Miejmy nadziej臋, 偶e wszyscy b臋d膮 umieli sobie poradzi膰 z t膮 rado艣ci膮 - powiedzia艂 Winter.

-    Je艣li mam by膰 szczery, to obawiam si臋, 偶e dla ch艂opak贸w dy偶uruj膮cych na mie艣cie to b臋dzie ci臋偶ka noc - stwierdzi艂 Birgersson.

-    W radiowozach jest te偶 du偶o dziewczyn - powiedzia艂 Winter. -1 w patrolach pieszych.

-    Tak, tak, ale wiesz, o co mi chodzi. - Birgersson zapali艂 drugiego papierosa, drugiego od chwili, kiedy Winter do niego przyszed艂. Winter przypomnia艂 sobie na艂ogowo pal膮cego dozorc臋. Mo偶e Birgersson ogranicza palenie? Szef w艂a艣nie spojrza艂 na niego: - Jak ju偶 m贸wili艣my tysi膮c razy, w naszej pracy jest tak, 偶e jedynym, co nas mo偶e zatrzyma膰, jest brak wyobra藕ni. Ale je艣li chodzi o t臋 spraw臋, wygl膮da na to, 偶e jest odwrotnie. Tutaj wyobra藕nia rozkr臋ci艂a si臋 tak bardzo, 偶e musimy j膮 powstrzymywa膰. Materia艂 te偶 jest w pewnym sensie... bardzo bogaty. Wszystkie te tropy mog膮 prowadzi膰 w t臋 sam膮 stron臋, ale wcale nie musz膮. - Jego twarz nagle zacz臋艂a wygl膮da膰 ci臋偶ej, starzej. - To jaki艣 pomys艂owy skurwiel. Facet z wyobra藕ni膮. Buduje tu jak膮艣 cholern膮 fasad臋, kt贸ra zajmuje wi臋cej miejsca ni偶 sama zbrodnia. Rozumiesz, o co mi chodzi?

-    Rozumiem. To brzmi interesuj膮co. - To by艂o interesuj膮ce. 艢ledczy Sture Birgersson dzieli艂 si臋 swoimi przemy艣leniami.

-    Przez sekund臋 cz艂owiekowi si臋 wydaje, 偶e to si臋 nie sta艂o. Takie wra偶enie. 呕eby i艣膰 dalej, trzeba si臋 skoncentrowa膰 na innym wra偶eniu. Spr贸bowa膰 my艣le膰 ponad i poza tymi... 艣ladami. Komunikatami.

-    Rozumiem.

-    My艣lisz, Eriku, 偶e on si臋 z nami dra偶ni? Bo w pewnym sensie wszystkie te komunikaty s膮 podrobione.

-    Podrobione?

-    Chodzi o to, 偶e to fantazja, kt贸ra si臋 nie wi膮偶e z samym czynem. Co艣, co si臋 sta艂o potem... 艣wiadomie. 艢wiadoma dezinformacja.

-    Nie.

-    W艂a艣ciwie ja te偶 tak nie uwa偶am. Ale to, co tu mamy, nie wystarczy. - Birgersson spojrza艂 na stert臋 papier贸w. - S膮 艣lady i plamy, odciski palc贸w, ale nie mamy tego z czym por贸wna膰. Grupa Beiera ma wspania艂e 艣lady spermy, ale to nie wystarczy.

-    Niestety nie mog臋 jeszcze wskaza膰 podejrzanego.

-    Wystarczy mi kto艣 do przes艂uchania.

-    Nawet tego nie mamy.

-    Mo偶e AFIS nam pomo偶e - podsun膮艂 Birgersson.

W艂a艣nie. Zdarza艂y si臋 ju偶 takie przypadki. AFIS, komputerowy system identyfikacji odcisk贸w palc贸w, zawieraj膮cy odciski wszystkich, kt贸rzy z jakiego艣 powodu zostali zatrzymani lub aresztowani. Kiedy kto艣 ju偶 znany trafia do niego z powodu innego przest臋pstwa, system wszczyna alarm. To by艂aby prosta sprawa.

-    A co m贸wi grupa? - zapyta艂 Birgersson. - Nie j臋cz膮 z powodu przeci膮gaj膮cego si臋 艣ledztwa?

-    Nic mi o tym nie wiadomo - odpar艂 Winter.

-    Nie mamy tu chyba do czynienia z seryjnym morderc膮, co?

-    B臋dziemy wiedzieli, je艣li b臋dzie seria.

-    Nie mamy w Szwecji seryjnych morderc贸w na wolno艣ci.

-    Skoro tak m贸wisz...

-    Hm...

-    Musisz kogo艣 powi膮za膰 z tym miejscem - powiedzia艂 Birgersson.

- Od tego musimy zacz膮膰. Te pozosta艂e pary Nie mo偶esz ich tu 艣ci膮gn膮膰 i po艣wieci膰 im lamp膮 w oczy? Przecie偶 s膮 niejasno艣ci.

-    Raczej brak precyzji w ich wypowiedziach - stwierdzi艂 Winter. -Powod贸w mo偶e by膰 wiele. Og贸lna niepewno艣膰 w kontaktach z policj膮 na przyk艂ad. Albo wr臋cz strach.

-    Wykorzystaj to.

-    Robi臋 to, na sw贸j spos贸b.

-    Wygl膮da na to, 偶e ich przesz艂o艣膰 wygl膮da do艣膰 blado. Yalker贸w.

-    No c贸偶...

-    Kilka dwuznacznych uwag, ale nie ma tam nic konkretnego, nic, nad czym mogliby艣my pracowa膰.

-    Oka偶e si臋.

-    M贸wi艂e艣, 偶e sam chcesz odwiedzi膰 jej matk臋, tej Louise. Chcesz jecha膰 do Kungsbacki. Nie jeste艣 zadowolony z dotychczasowych przes艂ucha艅.

-    Jad臋 tam w czwartek.

Bergenhem budowa艂 w ogr贸dku latarni臋 艣niegow膮. Z Ad膮. On budowa艂, ona j膮 rozwala艂a.

-    Musimy tu zostawi膰 otw贸r na 艣wieczk臋 - t艂umaczy艂.

W nocy spad艂o wi臋cej 艣niegu, dot膮d dawa艂 si臋 lepi膰, ale jeszcze jedna noc i wszystko zamarznie. Mo偶e latarnia si臋 utrzyma.

Martina wysz艂a do nich z ciep艂ym sokiem.

-    Siok! - zawo艂a艂a Ada. Bergenhem odgarn膮艂 w艂osy.

-    Ju偶 ci przesz艂o? - zapyta艂a.

-    W nocy nic nie czu艂em.

-    A teraz?

-    Tylko troch臋, kiedy si臋 schylam.

Nie powiedzia艂a nic wi臋cej, ale wiedzia艂, 偶e chce go wys艂a膰 do lekarza. Nie. B臋dzie lepiej. By艂 tylko troch臋... zestresowany. Sylwester. Impreza, jakiej jeszcze nie by艂o. Mia艂 s艂u偶b臋. Wszystko jedno. B臋dzie trze藕wy i z g贸ry popatrzy na rzek臋, kiedy niebo rozja艣ni膮 najwi臋ksze fajerwerki w historii miasta. B臋d膮 stali na mo艣cie, a on b臋dzie z nimi. O ile nie b臋dzie potrzebny gdzie indziej.

Ada by艂a zm臋czona, weszli do domu. Szybko zapada艂 wiecz贸r. Dziewczynka zasn臋艂a.

Kiedy si臋 obudzi艂a, Bergenhem wyszed艂 i zapali艂 艣wieczk臋 w latami. Siedzieli w oknie i przygl膮dali si臋 jej. Zerwa艂 si臋 wiatr, ale p艂omie艅 nie zgas艂. Kolejny podmuch by艂 jeszcze silniejszy. Bergenhem wyszed艂, 偶eby zn贸w zapali膰 latarni臋, i poczu艂, 偶e w ci膮gu godziny zrobi艂o si臋 bardzo zimno.

W nocy 艣ni艂y mu si臋 twarze, przesuwa艂y si臋 w korowodzie przed jego oczami. Rozpoznawa艂 dwie. By艂a te偶 muzyka, kt贸rej nigdy nie s艂ysza艂. By艂 na kogo艣 z艂y, ta z艂o艣膰 nie chcia艂a min膮膰. Kto艣 zbli偶a艂 si臋 do jego g艂owy.

Obudzi艂 si臋 i czu艂 si臋 gorzej ni偶 kiedykolwiek. Wsta艂, 艂ykn膮艂 trzy tabletki od b贸lu g艂owy, wypi艂 p贸艂 szklanki wody, a potem zn贸w si臋 po艂o偶y艂 i czeka艂, a偶 zaczn膮 dzia艂a膰.

Wysiad艂o 艣wiat艂o, nie wiedzia艂 dlaczego. Musia艂 zej艣膰 do piwnicy i spojrze膰 na bezpieczniki.

Kiedy schodzi艂, zobaczy艂 wychodz膮cego policjanta. Skin膮艂 mu g艂ow膮. Wygl膮da艂, jakby si臋 wybiera艂 na przyj臋cie. Elegancko. Aligancko. Z u艣miechem zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem. Czy偶by policja kryminalna pracowa艂a w wolne dni mi臋dzy 艣wi臋tami i sylwestrem? Chyba normalni przest臋pcy te偶 robi膮 sobie wtedy wolne, nie? Mo偶e nie chce im si臋 nic kombinowa膰 na te dni, kiedy mogli posiedzie膰 w domu

i cieszy膰 si臋 艣wi臋tami. On te偶 to robi艂, p贸ki si臋 nie okaza艂o, 偶e musi zej艣膰 do piwnicy.

Mia艂 teraz 艣wiat艂o w kom贸rce. To by艂a zwyk艂a kom贸rka, ale on j膮 nazywa艂 swoim biurem. Je艣li mia艂 艣wiat艂o, to co najmniej jedna trzecia mieszka艅 nad nim te偶 powinna mie膰. Sprawdzi艂 na schodach, ale nie zapali艂o si臋, wi臋c sprawdza艂 dalej. Teraz zgas艂o u niego, ale zaraz zapali艂o si臋 znowu.

Poczu艂, 偶e co艣 pachnie.

Wszed艂 dalej. Kom贸rka by艂a na tyle du偶a, 偶e k膮ty by艂y pogr膮偶one w cieniu. Nigdy nie by艂o dobrego 艣wiat艂a. Ale on nie bywa艂 tam zbyt cz臋sto. To nie by艂 tak naprawd臋 jego dom. W jego w艂asnym domu dzia艂o si臋 wi臋cej, mo偶na powiedzie膰.

Tutaj mieszka ten gliniarz, wi臋c chyba nic si臋 nie mog艂o sta膰.

Na blacie, za imad艂ami, le偶a艂o pude艂ko z McDonalda i butelka po napoju. Zajrza艂 do pude艂ka i zobaczy艂 w 艣rodku kilka listk贸w sa艂aty. Plamy keczupu i obrzydliwego majonezu. W butelce by艂o jeszcze troch臋 lemoniady, ale nie mia艂 ochoty, dzi臋kuj臋 bardzo.

Kto, do cholery, wchodzi tutaj, 偶eby je艣膰? To wprawdzie mi艂a kom贸rka, ale przecie偶 nie 偶adna restauracja.

Jeszcze nigdy nie widzia艂 nic takiego, w 偶adnym ze swoich dom贸w. Po pierwsze drzwi by艂y zamkni臋te na klucz. Poszed艂 sprawdzi膰 zamek, ale nie znalaz艂 偶adnych 艣lad贸w. Kto艣 si臋 tu dosta艂, otworzy艂 kluczem albo jakim艣 superwytrychem, albo stalowym drutem. To mo偶liwe.

Jaki艣 szczeniak? Po co jaki艣 smarkacz mia艂by tu wchodzi膰 i je艣膰 hamburgery? Czy tu jest fajniej ni偶 w szkolnej sto艂贸wce? Wiadomo, jak tam jest, ale... to bardzo dziwne.

Wyla艂 resztk臋 napoju do zlewu i postawi艂 butelk臋 pod spodem. Butelki z kaucj膮 szkoda wyrzuci膰, ale pude艂ko po hamburgerze pow臋drowa艂o do wype艂nionego do po艂owy czarnego worka na 艣mieci, do kub艂a przy drzwiach.

40.



Kiedy czeka艂a na tramwaj, 艣nieg wci膮偶 pada艂. W parku le偶a艂y ju偶 zaspy p贸艂torametrowej wysoko艣ci, wygl膮da艂o na to, 偶e zostan膮 tam na zawsze.

Poczu艂a, 偶e dziecko si臋 poruszy艂o, i jeszcze raz. Zosta艂y jeszcze trzy miesi膮ce, ale nadal wola艂a nie my艣le膰 o imieniu. W mieszkaniu nie by艂o te偶 pokoju dla dziecka. 呕adnych ubranek, 艂贸偶eczka. Niczego, co mog艂oby sprowokowa膰 los. Bo ten los istnieje. Dlaczego tak my艣la艂a? Co to mia艂by by膰 za los? Jak m贸g艂 si臋 da膰 sprowokowa膰?

To nie by艂o co艣, o czym chcia艂aby rozmawia膰 z Erikiem. On chcia艂 偶y膰 na innych warunkach, ale Angela nie by艂a pewna, czy cz艂owiek rzeczywi艣cie ma na wszystko wp艂yw.

Tramwaj nie nadje偶d偶a艂. To 艣rodek komunikacji wyj膮tkowo zale偶ny od pogody. Powinno by膰 sucho, niewiele opad贸w. Tramwaje wymy艣lono dla po艂udniowej Kalifornii, pomy艣la艂a i odczyta艂a elektroniczny komunikat na tablicy. Czerwone litery na czarnym tle: ODJAZD zmieni艂 si臋 na 15 MINUT OP脫殴NIENIA.

Dziecko zn贸w fikn臋艂o. Te ruchy sta艂y si臋 ju偶 cz臋艣ci膮 jej cia艂a. To pewnie b臋dzie dziwne uczucie zn贸w sta膰 si臋 jedn膮 osob膮... czy raczej dwiema. To chyba lepiej oddaje ten stan. Sta膰 si臋 dwiema osobami.

Sp贸藕ni si臋 na pewno i nie ma usprawiedliwienia. Wszyscy rozs膮dni ludzie pami臋taj膮, 偶e tramwaje nie je偶d偶膮 normalnie, kiedy pada 艣nieg. Wysz艂a spod wiaty i rozejrza艂a si臋 za taks贸wk膮, ale 偶adna nie nadje偶d偶a艂a, kiedy akurat by艂a potrzebna. Tak po prostu jest. Kiedy cz艂owiek chce dotrze膰 do pracy na czas, nie dzia艂a komunikacja, a kiedy decyduje si臋 na plan B, nie ma pod r臋k膮 taks贸wki.

Dosz艂a do skrzy偶owania, stwierdzi艂a, 偶e w zasi臋gu wzroku nie ma ani tramwaju, ani taks贸wki. Rozejrza艂a si臋 na wszystkie strony. Tak wygl膮da cz艂owiek, kt贸ry pilnie potrzebuje taryfy, pomy艣la艂a. Pozostali pasa偶erowie nadal stali pod wiat膮, jeszcze mieli nadziej臋. Kiedy przyjedzie tramwaj, b臋dzie dobrze. Taki los.

Po drugiej stronie ulicy przy piekarni zatrzyma艂 si臋 radiow贸z. W艂a艣nie przechodzi艂a przez ulic臋. Przednie drzwi z lewej strony si臋 otworzy艂y. Kierowca wysiad艂 i pomacha艂 r臋k膮. Drugi policjant siedzia艂 dalej, schowany za wycieraczkami. Ten pierwszy zawo艂a艂 co艣 do niej, zatrzyma艂a si臋 na chodniku. Zawo艂a艂 jeszcze raz, podesz艂a bli偶ej.

-    Jedziemy do Wavrinskys - powiedzia艂. - Przepraszam, 偶e pani膮 zaczepiam, ale mo偶e mogliby艣my podwie藕膰?

Nie wiedzia艂a, co powiedzie膰. Facet m贸g艂 by膰 w jej wieku, jasnow艂osy, mo偶e troch臋 za chudy jak na policjanta. Szczera twarz. Mia艂a wra偶enie, 偶e sk膮d艣 go zna.

-    Rozpozna艂em pani膮, to dlatego. - Sprawia艂 wra偶enie wr臋cz zak艂opotanego. - Troch臋 znam Erika, wi臋c... - powiedzia艂, po czym zrobi艂 gest, jakby chcia艂 wskaza膰 na pogod臋 i problemy z komunikacj膮 miejsk膮. - Pani pracuje w Sahlgrenska, prawda? Widzieli艣my pani膮 na przystanku, wi臋c je艣li trzeba podwie藕膰, to...

Spojrza艂a na zegarek. Ju偶 po czasie.

-    Okej - powiedzia艂a i u艣miechn臋艂a si臋.

Drugi policjant wysiad艂 i otworzy艂 tylne drzwi. Zanim wsiad艂a, rozejrza艂a si臋 na boki. Przy艂apana na gor膮cym uczynku przed w艂asnym domem. Co ludzie pomy艣l膮.

Ten drugi by艂 nieco mniej wylewny, starszy, przedstawi艂 si臋, ale nie zapami臋ta艂a nazwiska.

Wysadzili j膮 przed g艂贸wnym wej艣ciem. Nikt nie mia艂 ochoty na pogaw臋dki, co j膮 cieszy艂o. Kilka komunikat贸w przez radio brzmia艂o niemal jak spoty reklamowe. W samochodzie by艂o ciep艂o, przyjemnie.

-    Prosz臋 pozdrowi膰 Erika! - zawo艂a艂 kierowca, zanim zamkn臋艂a drzwi. -1 szcz臋艣liwego Nowego Roku!

W drodze do Kungsbacki Winter zacz膮艂 si臋 waha膰, ale jecha艂 dalej. Droga powinna by膰 przejezdna r贸wnie偶 w drug膮 stron臋. Min膮艂 dwa p艂ugi 艣nie偶ne, za nimi jecha艂 sznur aut.

By艂 czwartek 30 grudnia 1999 roku. Jutro si臋 zacznie. Prawie o tym nie my艣la艂. Czu艂, 偶e musi si臋 przewietrzy膰, odej艣膰 od biurka, zostawi膰 艣ledztwo, kt贸rego akta przeczyta艂 od deski do deski co najmniej trzy razy, by艂 w ko艅cu jednym ze wsp贸艂autor贸w. Wyjrze膰 na 艣wiat, na rozleg艂膮 przestrze艅. Teraz go otacza艂a, z ka偶dej strony.

Zjecha艂 z E6 i skierowa艂 si臋 ku V盲stra Villastaden. Bli偶ej centrum by艂o wi臋cej samochod贸w, ludzie przedzierali si臋 przez padaj膮cy 艣nieg jak niewyra藕nie zarysowane sylwetki. Ustawi艂 wycieraczki na najwy偶sze obroty.

Min膮艂 Dom Kultury Fyren, zatrzyma艂 si臋 i spojrza艂 na map臋. Skr臋ci艂 na po艂udnie, przejecha艂 obok szko艂y, za p贸藕no zauwa偶y艂 tablic臋. Musia艂 si臋 zatrzyma膰 i wycofa膰, kiedy zrobi艂o si臋 miejsce.

Odprawa trwa艂a troch臋 d艂u偶ej ni偶 zwykle. W ko艅cu to najwi臋ksza impreza, z jak膮 kiedykolwiek mieli do czynienia. Komendant S枚derskog i jego dzia艂 administracyjny od roku ci臋偶ko nad tym pracowali. Pocz膮tek nowego milenium to wielkie wydarzenie. W skali od uj臋cia kieszonkowca do wojny te obchody sytuowa艂y si臋 bli偶ej wojny, przynajmniej wojny domowej.

-    Ale staramy si臋, 偶eby wystarczy艂a normalna 艣wi膮teczna obsada -powiedzia艂 jaki艣 czas temu kolega z administracji.

To oznacza艂o ograniczenie urlop贸w i innych zwolnie艅, wi臋cej policjant贸w w gotowo艣ci, dok艂adny plan przerw. Wszyscy byli przygotowani. Nikt nie powinien wpa艣膰 w panik臋, gdyby panika mia艂a wybuchn膮膰.

-    Ale dlaczego mia艂oby tak by膰? - zapyta艂 facet z administracji. No w艂a艣nie, dlaczego?

Bartram i Morelius siedzieli przy szafkach, razem z Ivarssonem.

-    Ten pieprzony orszak zakorkuje ca艂e miasto - stwierdzi艂 Ivarsson.

-    Bogini 艣wiat艂a wprowadzi nas w nowe tysi膮clecie - powiedzia艂 Bartram. - Pomy艣l o tym.

-    To mo偶e dobre dla tych, kt贸rzy nie umiej膮 znale藕膰 drogi, ale ja dobrze sobie radz臋 bez niej - odpar艂 Ivarsson.

-    Miasto b臋dzie nieprzejezdne B臋dzie jeszcze wi臋ksza zadyma ni偶 podczas Parady Chalmers贸w. - Poprawi艂 kabur臋 i jego SIG sauer zal艣ni艂 w blasku 艣wietl贸wki. - Ludzie S贸derskoga m贸wili o panice. Co b臋dzie, je艣li wybuchnie panika? To przecie偶 jasne, 偶e niekt贸rzy nie wytrzymaj膮 napi臋cia i mo偶e wybuchn膮膰 panika, kiedy b臋dziemy chcieli ich wyci膮gn膮膰 z t艂umu. - Poprawi艂 pas. - Wtedy nikt si臋 nie ruszy, ani w t臋, ani we w t臋.

-    A kt贸r臋dy poch贸d mia艂by i艣膰, 偶eby by艂o bezpieczniej? - zapyta艂 Bartram. - Czy karnawa艂 powinien si臋 odbywa膰 gdzie艣 na ugorach w okolicach Hisingen?

Ivarsson parskn膮艂 艣miechem.

-    Je艣li o mnie chodzi, czemu nie? Ale problemem jest sam pomys艂. D艂ugi poch贸d z bogini膮 艣wiat艂a na czele. - Spojrza艂 na Moreliusa. -Przecie偶 ju偶 mieli艣my 艣wi臋to 艁ucji, nieprawda偶?

-    To nie wystarczy - stwierdzi艂 Morelius.

-    A ty gdzie b臋dziesz mia艂 s艂u偶b臋?

-    Na pocz膮tek chyba na Heden, p贸ki nie zbuduj膮 wie偶y Babel.

-    Co za dumy pomys艂.

-    Ale to si臋 przynajmniej nie rusza.

-    No jak nie - odpar艂 Ivarsson. - Przecie偶 ro艣nie do g贸ry!

-    No w艂a艣nie, a co do g贸ry... - wtr膮ci艂 Bartram. - Wiadomo, kto si臋 zajmie rannymi po fajerwerkach?

-    Nie b膮d藕my takimi pesymistami - powiedzia艂 Ivarsson.

-    I ty to m贸wisz?

-    Ja ko艂o dwunastej b臋d臋 si臋 przemieszcza艂 w stron臋 Skansen Kronan - powiedzia艂 Ivarsson.

-    Wi臋c si臋 tam spotkamy - odpar艂 Bartram.

-    Kiedy艣 si臋 zastanawia艂em, o czym pomy艣le膰, kiedy wybije dwunasta, ale nie s膮dz臋, 偶eby艣my mieli na to czas - ci膮gn膮艂 Ivarsson. -B臋dziemy mieli kup臋 roboty z t艂umieniem wybuch贸w rado艣ci u m艂odzie偶y.

-    Nie zwalaj wszystkiego na m艂odzie偶 - rzuci艂 Bartram.

Matka Louise Valker mieszka艂a sama, w willi, jasnej od zewn膮trz i ciemnej w 艣rodku.

-    Nie mia艂a wrog贸w - powiedzia艂a od razu, gdy tylko Winter zd膮偶y艂 si臋 przedstawi膰.

Nie, to raczej nie by艂o nic osobistego, to, co j膮 spotka艂o. Nagle Winter zn贸w mia艂 j膮 przed oczami. Jej twarz. Jej cia艂o. S艂owo na 艣cianie, kt贸rego dolne ko艅c贸wki by艂y coraz cie艅sze, sp艂ywa艂y na pod艂og臋. 艢wiat艂o z Vasaplatsen kawa艂ek dalej. To samo 艣wiat艂o, co i u niego w mieszkaniu.

Matka by艂a wysoka, mocnej budowy, lekko pochylona. Mog艂a mie膰 sze艣膰dziesi膮t pi臋膰, najwy偶ej siedemdziesi膮t lat. Zaprowadzi艂a go do salonu, mocno zacienionego. Na niskim stoliku przy sofie sta艂y dwie fotografie w ramkach. Louise jako dwudziestolatka i oko艂o dziesi臋ciu lat starsza.

-    Powinna tu zosta膰 - powiedzia艂a jej matka. - Ale to chyba by艂o niemo偶liwe. - Spojrza艂a na jedno ze zdj臋膰, m贸wi艂a do niego. - By艂a dobra w swoim zawodzie, a tutaj nie ma tak du偶o damskich salon贸w fryzjerskich.

-    Czy mia艂a wielu przyjaci贸艂?

-    Tak... ca艂kiem sporo, jako nastolatka na przyk艂ad.

-    A jak膮艣 najlepsz膮 przyjaci贸艂k臋?

-    Chyba ju偶 to m贸wi艂am, temu, co tu ju偶 by艂 kiedy艣... po tym, jak si臋 to sta艂o.

-    Tak. Czyta艂em to, co pani m贸wi艂a. Ale by艂o tam... zastanawia艂em si臋 nad t膮 najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮. Nie wygl膮da na to, 偶eby艣cie o tym szczeg贸lnie du偶o rozmawia艂y.

-    Nie rozmawia艂y艣my? Mo偶e nie. Mo偶e nie mog艂am sobie nikogo przypomnie膰 akurat wtedy. - Spojrza艂a na Wintera, ale w pokoju by艂o tak ciemno, 偶e nie widzia艂 jej twarzy, tylko zarys g艂owy.

-    M贸j m膮偶 umar艂 pi臋膰 lat temu - powiedzia艂a. - Ojciec Louise.

Winter milcza艂.

-    On by艂 jej naj... najlepszym przyjacielem - ci膮gn臋艂a, a Winter us艂ysza艂 w jej g艂osie p艂acz. - Tak bardzo za nim t臋skni艂a.

-    Byli blisko zwi膮zani?

-    Bardzo blisko.

Winter odczeka艂 dziesi臋膰 sekund.

-    Ale mia艂a te偶 innych... przyjaci贸艂?

-    Pojawiali si臋 i znikali. Trudno wszystkich zapami臋ta膰.

-    A potem pojawi艂 si臋 Christian.

-    W艂a艣nie, potem pojawi艂 si臋 on.

Winter us艂ysza艂, 偶e m贸wi teraz innym tonem.

-    Czy cz臋sto si臋... widywali艣cie?

-    Nie.

-    Co pani s膮dzi艂a o Christianie Valkerze?

Nie odpowiedzia艂a. Winter przyzwyczai艂 si臋 ju偶 do p贸艂mroku, rozpoznawa艂 nawet fragment jej twarzy.

-    Christian Valker. Co pani o nim my艣la艂a?

-    Oni tu prawie nigdy nie przyje偶d偶ali. Nie s膮dz臋, 偶eby on tego chcia艂, a Louise robi艂a to, co on m贸wi艂. - Zn贸w spojrza艂a na zdj臋cia. -Bardziej s艂ucha艂a jego ni偶 mnie. - Winter us艂ysza艂 g艂臋bokie westchnienie, jakby musia艂a wzi膮膰 oddech. - Nie lubi艂am go. - Teraz spojrza艂a na Wintera, widzia艂 jej oczy. - Wydaje mi si臋 nawet, 偶e Louise te偶 go nie lubi艂a. - Poruszy艂a si臋. - Mo偶e nawet nigdy go nie lubi艂a.

-    Powiedzia艂a to pani?

-    W pewnym sensie.

-    Co to znaczy?

-    Wydaje mi si臋, 偶e on nie by艂 dla niej dobry.

-    Powiedzia艂a to pani? - powt贸rzy艂 Winter.

-    Mia艂a zamiar go zostawi膰.

-    Tak m贸wi艂a?

-    To by艂a kwestia czasu.

Winter powt贸rzy艂 pytanie, ale nie dosta艂 odpowiedzi. W ko艅cu us艂ysza艂, 偶e matka co艣 takiego po prostu czuje.

Zadawa艂 kolejne pytania o 偶ycie Louise. Pyta艂 o jej ch艂opak贸w. Dostawa艂 niejasne odpowiedzi. Unika艂a konkret贸w, tak samo jak wtedy, kiedy pyta艂 o przyjaci贸艂.

Siedzia艂 u niej godzin臋. Kiedy zn贸w znalaz艂 si臋 w samochodzie, w艂膮czy艂 kom贸rk臋 i zobaczy艂, 偶e w poczcie g艂osowej ma kilka wiadomo艣ci. Pierwsz膮 od Ringmara. Szuka艂 go ten ch艂opak, Patrik. Nie chcia艂 powiedzie膰, o co chodzi. Ma pod r臋k膮 jego numer domowy, je艣li Winter nie mo偶e go znale藕膰. Nie wie, czy ch艂opak dzwoni艂 z domu, bo natychmiast si臋 roz艂膮czy艂.

Winter oddzwoni艂, ale Ringmara nie by艂o w biurze. Mo偶e wyszed艂 do 艂azienki. Da艂o si臋 jecha膰 z powrotem. 艢nieg nie przestawa艂 pada膰, ale nie by艂 ju偶 taki g臋sty. Samochody przemieszcza艂y si臋 sprawniej, ni偶 kiedy jecha艂 na po艂udnie. Zn贸w zapada艂 zmierzch. Dzie艅 si臋 poddawa艂, a on to rozumia艂.

Wzd艂u偶 drogi le偶a艂y wysokie zaspy, w niekt贸rych miejscach przerwane przez wiej膮cy po polach wiatr. Tworzy艂y d艂ugi na sto metr贸w wa艂. Wa艂. Vail. The Wall. Wall. Siedzia艂 za kierownic膮 w d艂ugim sznurze samochod贸w jad膮cych do miasta i my艣li k艂臋bi艂y mu si臋 w g艂owie. Wall. Pomy艣la艂 o tym w ciemnym domu w Kungsbace, pierwszy raz od kilku dni. Wall. Vall. Vallgatan. Desdemona nie mia艂a siedziby przy Vallgatan, ale w pobli偶u. Ubrani na czarno m臋偶czy藕ni w 艣rednim wieku w艣r贸d stos贸w p艂yt, komputer贸w i plakat贸w. Czy przy Vallgatan nie ma jakiego艣 sklepu z p艂ytami?

Mo偶e zosta艂 zlikwidowany? W dokumentach ze 艣ledztwa nie by艂o nic o sklepie muzycznym przy Vallgatan. Musieli go zamkn膮膰. Przechodzi艂 kolo niego kiedy艣, wiele lat temu. Przypomnia艂 sobie Patrika i jego koleg臋, kt贸ry mia艂 p艂yt臋 Sacramentu. Gdzie j膮 kupi艂? Czy nie powiedzia艂, 偶e gdzie艣 w Hadze? Ale nie mia艂 pewno艣ci. A mo偶e w roztargnieniu zapomnia艂 zapyta膰? Czy kto艣 inny o to pyta艂?

Zacz臋艂y si臋 tereny przemys艂owe, Winter skr臋ci艂 w stron臋 portu. Zadzwoni艂 do Ringmara, 偶eby zapyta膰 o adres Patrika. Mia艂 go w gabinecie. Nie, ch艂opak nie powiedzia艂, czego chcia艂.

-    Mia艂 zadzwoni膰 jeszcze raz?

-    Tego nie powiedzia艂.

-    A jak brzmia艂?

-    Trudno powiedzie膰. To by艂o dzi...

-    By艂 zdenerwowany? Przestraszony? Spokojny?

-    Mo偶e troch臋... zdenerwowany.

-    M贸g艂 tobie powiedzie膰, o co chodzi.

-    My艣lisz, 偶e nie pr贸bowa艂em?

-    To nie j est moj e prywatne 艣ledztwo.

-    O co ci chodzi, Eriku? Chcesz powiedzie膰, 偶e 藕le to rozegra艂em?

-    Nie przesadzaj, Bertilu.

-    Ch艂opak nie powiedzia艂 ani s艂owa. Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 natychmiast, jak si臋 tylko dowiedzia艂, 偶e ci臋 nie ma. Nie zapyta艂 o numer twojej kom贸rki i nie zd膮偶y艂em nic wi臋cej powiedzie膰, bo si臋 roz艂膮czy艂.

-    Okej, okej.

-    Co teraz zamierzasz? Pojedziesz do niego do domu?

-    W艂a艣nie tam jad臋. Jestem przy Linn茅platsen.

Ringmar wymrucza艂 cze艣膰 i Winter pojecha艂 dalej. Bertil

by艂 ostatni膮 osob膮, z kt贸r膮 chcia艂by si臋 pok艂贸ci膰. To przecie偶 jego b艂膮d, je艣li Patrik nie chce rozmawia膰 z nikim innym. To chyba znaczy, 偶e wysy艂a艂 niew艂a艣ciwe sygna艂y, okazywa艂, 偶e ma co艣 w rodzaju prawa w艂asno艣ci do tej sprawy... jakby to naprawd臋 by艂o takie wa偶ne, 偶eby to w艂a艣nie on, Winter, zosta艂 poinformowany jako pierwszy. Co艣 takiego mog艂o prowadzi膰 do problem贸w, op贸藕nie艅 w 艣ledztwie.

Zaparkowa艂 nieprawid艂owo po drugiej stronie ulicy i wszed艂 schodami na g贸r臋. Na klatce pachnia艂o jedzeniem. 艢ciany by艂y pomalowane, ale dawno temu. Kto艣 gdzie艣 puszcza艂 muzyk臋, basy pulsowa艂y ze wszystkich stron. Przed drzwiami na drugim pi臋trze sta艂 rower, na trzecim reklam贸wka pe艂na pustych butelek. Winter nacisn膮艂 dzwonek, ale niczego nie us艂ysza艂. Zadzwoni艂 jeszcze raz, ale nadal by艂o cicho. Zacz膮艂 wali膰 pi臋艣ciami w drzwi. W 艣rodku da艂 si臋 s艂ysze膰 jaki艣 szmer. Kto艣 uchyli艂 drzwi. M臋偶czyzna m贸g艂 mie膰 pi臋膰dziesi膮t albo sze艣膰dziesi膮t lat, na jego twarzy wida膰 by艂o chorob臋 alkoholow膮. Winter poczu艂 zapach starego alkoholu, kt贸ry w艂a艣nie zast臋puje si臋 nowym. Facet najwyra藕niej by艂 pijany, ca艂kiem ur偶ni臋ty.

-    Kto to jes? - Winter us艂ysza艂 kobiecy g艂os dobiegaj膮cy z mieszkania. - To Perra? - be艂kota艂a kobieta. - Abo lekarz?

-    Kto艣 ty jest? - zapyta艂 m臋偶czyzna ostro. - Po co艣 przyszet?

-    Szukam Patrika - wyja艣ni艂 Winter.

-    Co on do kurrr... zmalowa艂? - zapyta艂 m臋偶czyzna, przygl膮daj膮c si臋 Winterowi i jego legitymacji.

-    Pr贸bowa艂 si臋 z nami skontaktowa膰 - odpar艂 Winter.

-    Jest chory? - zapyta艂 m臋偶czyzna.

-    S艂ucham?

-    On nic nie powie.

-    Czy Patrik jest w domu? - zapyta艂 Winter podniesionym tonem. Zobaczy艂 kobiet臋, wyjrza艂a do przedpokoju. Kiedy chwiejnym krokiem podesz艂a bli偶ej, zobaczy艂 w jej oczach l臋k, mo偶e co艣 jeszcze.

-    On nic nie powie - wybe艂kota艂 zn贸w m臋偶czyzna.

Winter podj膮艂 decyzj臋, przekroczy艂 pr贸g. Odepchn膮艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry polecia艂 na 艣cian臋, a potem poszed艂 dalej do przedpokoju.

41.



Ojciec Patrika zwali艂 si臋 ci臋偶ko na pod艂og臋 za jego plecami, kobieta uciek艂a w jakie艣 drzwi po lewej. Winter szybko przemierzy艂 mieszkanie. Ch艂opaka nie by艂o, wi臋c wr贸ci艂 do drzwi i spojrza艂 na m臋偶czyzn臋. Nie podnosi艂 wzroku.

-    Gdzie Patrik? - zapyta艂 Winter. - Gdzie on jest?

-    Wyyyszet. - Z k膮cika ust sp艂ywa艂a mu 艣lina. By艂 najwyra藕niej coraz bardziej oszo艂omiony alkoholem, zaczyna艂 traci膰 przytomno艣膰. -Wyyyszet. - Machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 drzwi.

-    Co z nim? Jest ranny? - Winter schwyci艂 m臋偶czyzn臋 za rami臋, ale pod szorstkim materia艂em koszuli poczu艂 same ko艣ci. - Co mu zrobi艂e艣, bydlaku? - Mocniej zacisn膮艂 d艂o艅, czu艂, 偶e przestaje nad sob膮 panowa膰. Pu艣ci艂 go, a potem opad艂 na kolana. Pr贸bowa艂 nawi膮za膰 kontakt wzrokowy, ale to ju偶 nie by艂o mo偶liwe.

Zn贸w pokaza艂a si臋 kobieta, trzyma艂a si臋 艣ciany, patrzy艂a spode 艂ba na intruza. Winter wsta艂.

-    Kiedy Patrik wyszed艂?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, nie chcia艂a odpowiada膰 brutalowi, kt贸ry wtargn膮艂 do ich mi艂ego gniazdka. Niech sobie nie my艣li, 偶e...

-    Jeszcze tu wr贸c臋 - rzuci艂 Winter i zbieg艂 na d贸艂. Na ulicy wyci膮gn膮艂 cienki notes z adresami i wybra艂 numer.

-    To ty, Hanne? Cze艣膰, m贸wi Erik Winter. Nie widzia艂a艣 Patrika? Tak, w艂a艣nie, jako艣 w ci膮gu ostatniej godziny.

-    Nie. Ale mog臋 zapyta膰 Mari臋. W艂a艣nie wr贸ci艂a do domu.

-    Zaczekam.

Us艂ysza艂 rozmow臋 w tle. Potem Hanne Ostergaard zn贸w odezwa艂a si臋 w s艂uchawce.

-    Nie - powiedzia艂a. - By艂a w mie艣cie z innymi kolegami. Ale maj膮 si臋 spotka膰 jutro po po艂udniu. - Zrobi艂a przerw臋. - Mam nadziej臋, 偶e tutaj.

-    Czy mog臋 z ni膮 porozmawia膰? - zapyta艂 Winter. Czeka艂, s艂uchawka przechodzi艂a z r臋ki do r臋ki.

-    Tak, s艂ucham?

-    Cze艣膰, Mario. M贸wi Erik Winter z policji.

Ona te偶 nie wiedzia艂a, co Patrik chcia艂 powiedzie膰. Nie wiedzia艂a, gdzie jest. M贸g艂by by膰 w Javie albo w jakiej艣 innej kawiarni przy Vasagatan. Albo u Jimmo. Mia艂a do niego numer. Tak, powie mu, 偶eby si臋 odezwa艂, jak tylko si臋 z ni膮 skontaktuje albo si臋 spotkaj膮. Panu te偶 szcz臋艣liwego Nowego Roku.

Roz艂膮czy艂 si臋 i natychmiast wystuka艂 numer Jimmo, ale nikt nie odbiera艂.

Pojecha艂 do domu, zostawi艂 auto w gara偶u i poszed艂 do Javy. Wszystkie krzes艂a by艂y zaj臋te, ale nigdzie nie widzia艂 Patrika. Powietrze by艂o ci臋偶kie od papierosowego dymu. Pachnia艂o mocn膮 kaw膮, gor膮c膮 czekolad膮, kwa艣n膮 woni膮 wilgotnych ubra艅, mo偶e perfumami. 艢rednia wieku nie przekracza艂a osiemnastu lat. Przy wszystkich sto艂ach sterty toreb i torebek. M艂odzi ch艂opcy nosz膮 teraz torby, pomy艣la艂. To praktyczne, ale nie dla niego. Podsunie to mo偶e Haldersowi.

Przeszed艂 si臋 mi臋dzy stolikami, czu艂 si臋 obco.

W innych miejscach przy Vasagatan by艂o podobnie, nie znalaz艂 Patrika.

Mia艂 zadzwoni膰 jeszcze raz, ale Winter si臋 niepokoi艂, i nie chodzi艂o tylko o 艣ledztwo. Zadzwoni艂 jeszcze raz na domowy numer, ale nikt nie odebra艂. Ale przecie偶 zadzwoni jeszcze raz.

Poch贸d p艂yn膮艂 przez centrum. Bogini 艣wiat艂a jecha艂a na wozie. Przypomina katafalk, pomy艣la艂 Winter, wygl膮daj膮c przez okno salonu. C贸rka Habakuka. Procesja wi艂a si臋 na dole we wczesnym wieczorze jak 艣wietlisty w膮偶, na skrzy偶owaniu skr臋ci艂a na wsch贸d. Widzowie wygl膮dali jak czarny ocean, wype艂niali wszystkie ulice, zablokowali ca艂膮 dzielnic臋.

Nie wszyscy zap艂acili za miej see w Empire State Building albo latali samolotami tam i z powrotem, 偶eby oszuka膰 czas. W naszym mie艣cie jest bardzo mi艂o i spokojnie, mo偶emy w膮cha膰 kwiaty, pomy艣la艂, kiedy kolejna atrakcja przetacza艂a si臋 pod jego oknami: gigantyczny bukiet z drewna, czy co tam to mog艂o by膰, dykta mo偶e, ob艂o偶ony 艣wie偶ymi kwiatami.

Poczu艂 d艂o艅 Angeli na ramieniu.

-    Jeste艣 pewna, 偶e nie chcesz wyj艣膰? - zapyta艂.

-    W stu procentach - odpar艂a i pow膮cha艂a r贸偶臋, kt贸r膮 jej da艂 kilka minut wcze艣niej. - W naszym domu jest bardzo milo i spokojnie, mo偶emy w膮cha膰 kwiaty.

-    Wszyscy, kt贸rzy zostali w mie艣cie, zebrali si臋 tam, na dole -powiedzia艂.

Zadzwoni艂 telefon. Jego matka odebra艂a w przedpokoju.

-    Eriku, to do ciebie! - zawo艂a艂a.

Angela spojrza艂a na niego.

Winter zrobi艂 kilka krok贸w do telefonu w pokoju i odebra艂.

-    Halo... m贸wi Patrik.

-    Cze艣膰, Patriku. Jak si臋 masz?

-    Hm... chyba dobrze.

-    Gdzie jeste艣?

-    U Marii. A co?

-    Pyta艂e艣 o mnie wczoraj.

-    A tak, tamto, nic specjalnego. Tylko co艣 mi przysz艂o do g艂owy.

-    No to powiedz, co ci przysz艂o do g艂owy.

-    Chodzi... o tego faceta, co zjecha艂 wind膮. Wie pan, w tym domu, gdzie zamord...

-    Wiem, Patriku.

-    Wydaje mi si臋, 偶e mia艂 na sobie mundur.

-    Dlaczego tak my艣lisz?

-    To znaczy... pod p艂aszczem.

-    Dlaczego my艣lisz, 偶e to by艂 mundur?

-    No nie wiem, tak wygl膮da艂.

-    Jaki mundur?

-    No, taki... z r贸偶nymi rzeczami. Granatowy... co艣 na nim by艂o, albo mo偶e koszula by艂a jasnoniebieska i jako艣 mign臋艂a pod p艂aszczem... kiedy wychodzi艂, i co艣 b艂ysn臋艂o, jakby tam mia艂 co艣 z艂otego na koszuli. Z przodu.

-    Patriku, opisujesz mundur policjanta.

-    No. 

-    My艣la艂e艣 o mundurze policyjnym?

-    Wtedy nie.

-    A teraz?

-    Mo偶e. 

-    Co艣 jeszcze?

-    Co? 

-    Widzia艂e艣 jeszcze co艣, co si臋 kojarzy z mundurem?

-    Nie... to m贸g艂 by膰 pas albo rzemie艅, ale nie jestem pewien, czy go widzia艂em.

-    A co z jego g艂ow膮? Kiedy si臋 nad tym zastanawia艂e艣... nie mia艂 niczego na g艂owie?

Winter zobaczy艂 znikaj膮cy ogon pochodu, oddala艂 si臋 w stron臋 Avenyn. Jak w膮偶. Wygl膮da艂 jak w膮偶, coraz cie艅szy na ko艅cu, wij膮cy si臋 na wszystkie strony, pe艂zn膮cy przez czarn膮 mas臋 wype艂niaj膮c膮 ulice i park.

Angela wci膮偶 sta艂a przy oknie, z r贸偶膮 w d艂oni. S艂ysza艂, jak w kuchni matka nape艂nia shaker lodem. Charlie Hayden i Pat Metheny grali Message to a Friend, niezbyt g艂o艣no.

-    Nie mia艂 nic na g艂owie - odpar艂 Patrik.

-    Okej.

-    Jest jeszcze jedna rzecz... du偶o o tym my艣la艂em.

Winter czeka艂, nie odzywa艂 si臋. Matka zajrza艂a do pokoju. Angela z u艣miechem skin臋艂a jej g艂ow膮.

- Wydaje mi si臋, 偶e ju偶 go kiedy艣 widzia艂em - powiedzia艂 Patrik.

Bartram szed艂 za pochodem, w pewnej odleg艂o艣ci. Wybiera艂 boczne ulice, ust臋powa艂 przed t艂umem, kt贸ry to, co si臋 dzia艂o w centrum, spycha艂 na boki.

Czeka艂 na rogu. Bogini 艣wiat艂a skr臋ci艂a w lewo i sz艂a prosto na niego. By艂o dwa razy wi臋cej ludzi ni偶 podczas corocznego biegu G枚teborgsvarvet, a ju偶 wtedy na chodnikach, szerszych ni偶 ulica, by艂o pe艂no.

Niekt贸rzy 艣piewali. Inni w przyp艂ywie nag艂ego wzruszenia padali sobie w obj臋cia. Wszystko by艂o tak nies艂ychanie wielkie. Gazety prze艣ciga艂y si臋 w zachwytach nad prze艂omem wiek贸w. Telewizja wy艂azi艂a ze sk贸ry.

Nikt ju偶 nie my艣la艂 o tym, 偶e ca艂a elektronika mo偶e nagle pa艣膰. Wszystko b臋dzie dzia艂a艂o tak samo kiepsko jak dot膮d, pomy艣la艂. Tramwaje nadal b臋d膮 si臋 sp贸藕nia膰. Ludzie b臋d膮 si臋 wkurwia膰. Dalej b臋d膮 za nim plu膰.

Szed艂 dalej na p贸艂noc. U celu, przy Lilla Bommen, poch贸d zacz膮艂 si臋 rozlewa膰. Znalaz艂o si臋 jeszcze kilku idiot贸w, kt贸rzy niczego nie zauwa偶yli i siedzieli w samochodach na ulicy, otoczeni na ca艂膮 noc przez rozbawione t艂umy.

Ludzie zwracali twarze ku niebu nad wod膮, czekali. Zn贸w si臋 och艂odzi艂o, ich oddechy wygl膮da艂y jak chmurki, powoli unosi艂y si臋 do g贸ry, g臋stnia艂y. Z tego mo偶e by膰 deszcz, pomy艣la艂 Bartram, ale nieco wy偶ej mgie艂ka si臋 rozprasza艂a. Nagle niebo nad Hisingen eksplodowa艂o gromadzon膮 od dw贸ch tysi臋cy lat wiedz膮 na temat pirotechniki. Zacz臋艂o si臋 od z艂ocistego wachlarza na niebie. Przykry艂 ca艂e V盲stra G枚taland.

Winter by艂 zaj臋ty sylwestrow膮 kolacj膮. S艂ysza艂 dochodz膮ce z pokoju g艂osy Angeli i matki. Umoczy艂 usta w szampanie, kt贸ry poda艂 godzin臋 wcze艣niej. Lekki i wytrawny. Najlepszego szampana nale偶y podawa膰 wczesnym wieczorem. Angela pow膮cha艂a kieliszek, a potem napi艂a si臋 najlepszej dost臋pnej na rynku wody sto艂owej.

Patrik jest bystrym ch艂opcem, du偶o chodzi po mie艣cie. G枚teborg ma p贸艂 miliona mieszka艅c贸w, to nie tak du偶o. Mo偶na widywa膰 te same twarze. Raz, dwa, trzy razy.

Musi z nim porozmawia膰 po Nowym Roku. Otwiera si臋 co艣 nowego, 艣wieci jakie艣 艣wiate艂ko.

Postanowi艂 si臋 skupi膰 na pierwszym daniu menu. Bulion rybny ju偶 by艂 gotowy i odcedzony, poprzedniej nocy przez cztery godziny na ma艂ym ogniu gotowa艂 si臋 dorsz, pory, szalotka, 艣wie偶y imbir i bia艂y pieprz.

Przygotowa艂 dressing i odstawi艂 na bok: bulion, 艣wie偶y sok z limonki, tarty chrzan, s贸l morsk膮 i troch臋 艣wie偶o zmielonego pieprzu.

Potem ubi艂 trzy jajka z 艂y偶eczk膮 ciemnego cukru i olejem sezamowym, z ciasta na odrobinie oleju rzepakowego usma偶y艂 trzy cienkie omlety i odstawi艂, 偶eby wystyg艂y. Potem ka偶dy zwin膮艂 w rulonik i pokroi艂 w cienkie plasterki.

Wcze艣niej otworzy艂 ostrygi, dwa i p贸艂 tuzina. Sprawdzi艂 je teraz jeszcze raz, potem pokroi艂 wzd艂u偶 gar艣膰 str膮czk贸w groszku cukrowego

i blanszowa艂 je we wrz膮cej wodzie przez trzydzie艣ci sekund, na koniec przela艂 zimn膮 wod膮. W du偶ej salaterce wymiesza艂 odcedzony groszek, cienko pokrojon膮 czerwon膮 cebul臋, troch臋 rze偶uchy i li艣cie sa艂aty z dodatkiem rukwi upland cress, o delikatnym, lekko pieprznym smaku. Potem do艂o偶y艂 pokrojone omlety.

Zn贸w rozgrza艂 troch臋 oleju i szybko obsma偶y艂 z obu stron ostrygi. Musia艂 to robi膰 partiami, po kolei uk艂ada艂 je na salaterce. Kiedy sko艅czy艂, pokropi艂 sa艂at臋 dressingiem, delikatnie wymiesza艂 i roz艂o偶y艂 na trzy talerze, staraj膮c si臋 r贸wno podzieli膰 ostrygi.

Uzna艂, 偶e to b臋dzie odpowiednia przystawka do dania g艂贸wnego, ciel臋ciny z puree ziemniaczano-czosnkowym i pesto. Mi臋so ju偶 si臋 piek艂o, pachnia艂o w piekarniku. Przyprawi艂 je czosnkiem, 艣wie偶o zmielonym pieprzem i oliw膮 z oliwek. Zmiksowa艂 je na g艂adk膮 past臋, a potem natar艂 ni膮 mi臋so i marynowa艂 przez pi臋膰 godzin.

Morelius pomy艣la艂, 偶e miasto wygl膮da jak morze ognia. Nie. To niebo jest morzem ognia, mieni si臋 czerwieni膮, nieustannie w ruchu. Po oficjalnych fajerwerkach zacz臋艂y si臋 nieoficjalne, ka偶dy pr贸bowa艂 przy膰mi膰 s膮siad贸w. S艂ysza艂, 偶e pi臋膰 albo sze艣膰 os贸b o艣lepi艂y wybuchy, a przecie偶 jeszcze nie min臋艂a p贸艂noc. Czasami odzywa艂 si臋 sygna艂 karetki, ale nie by艂o wypadk贸w 艣miertelnych.

Zbocza Skansen Lejonet by艂y pe艂ne ludzi, g艂贸wnie m艂odzie偶y. Policja czeka艂a w gotowo艣ci. Sporo funkcjonariuszy w mundurach. Zobaczy艂, jak jaka艣 dziewczyna wiesza si臋 na Ivarssonie i pr贸buje go poca艂owa膰. Pozwoli艂 jej, a potem uk艂oni艂 si臋 w podzi臋kowaniu. Spokojnie. 呕adnej paniki. By艂o kr贸tko po jedenastej. Skanstorget poni偶ej zacz膮艂 si臋 wype艂nia膰 lud藕mi, wygl膮da艂 jak jaki艣 p贸艂arktyczny Times Square. Morelius nigdy nie by艂 w Nowym Jorku, ale widzia艂 zdj臋cia. Sta艂 nieco na uboczu, w pobli偶u najwi臋kszego 艣cisku, kiedy z t艂umu wysz艂o dwoje m艂odych ludzi. Znaj膮 mnie, jasne, pomy艣la艂. To nie jest du偶e miasto. Wygl膮da nato, 偶e si臋 pilnuj膮. Id膮 tu.

-    Szcz臋艣liwego Nowego Roku - powiedzia艂a Maria.

Morelius skin膮艂 g艂ow膮 w odpowiedzi.

-    Widz臋, 偶e spokojnie sobie 艣wi臋tujecie - zauwa偶y艂.

-    Straight edge - odpar艂a Maria.

-    Co?

-    Nie balujemy - wyja艣ni艂a. - Nie bierzemy niczego, nie pijemy niczego.

-    To rozs膮dne.

-    Wtedy mo偶na wszystko prze偶ywa膰 o wiele mocniej - doda艂 ch艂opak.

-    No w艂a艣nie.

-    Macie dzisiaj du偶o pracy? - zapyta艂a Maria. - Czy bardzo trzeba... si臋 zajmowa膰 lud藕mi?

-    Jak na razie jest ca艂kiem spokojnie.

-    Ale nied艂ugo si臋 zacznie.

-    W艂a艣nie.

-    Czy pracuje pan... ca艂膮 noc?

-    Do czwartej rano.

-    W ca艂ym mie艣cie?

-    W centrum. Ale mog膮 mnie wezwa膰 gdzie indziej.

- To by艂o fantastyczne - powiedzia艂a matka Wintera.

-    Trudno by艂o o dobre kalmary - stwierdzi艂 Winter.

-    To nawet lepiej - rzuci艂a Angela.

-    Ostrygi chyba nawet lepiej smakuj膮 tak.

-    Te偶 tak uwa偶am - doda艂a Angela.

-    No to... - zacz膮艂 Winter. Podni贸s艂 kieliszek bia艂ego wina. - No to na zdrowie.

-    Na zdrowie. - Angela i matka unios艂y szklanki. Napi艂y si臋 i odstawi艂y je na st贸艂.

-    Wiem, 偶e to b臋dzie jasny, pi臋kny rok - powiedzia艂a matka i spojrza艂a na nich. Winter nie zauwa偶y艂, 偶eby w jej ruchach czy g艂osie co艣 si臋 zmieni艂o. Wypi艂a przedtem dwa kieliszki szampana i podzi臋kowa艂a za T&T, co akurat dobrze robi na zmys艂 smaku. Ten, kto chce pi膰 mocny alkohol przed wykwintn膮 kolacj膮, powinien go za偶y膰 do偶ylnie. - Czy to straszne, 偶e tak m贸wi臋? Po tym, co si臋 sta艂o... z tat膮 i...

-    To dobrze, 偶e tak m贸wisz, mamo. - Nadal mia艂 w ustach przyjemny ziemisty smak wina. - To b臋dzie pi臋kny rok.

-    Jeszcze si臋 nie zacz膮艂 - powiedzia艂a Angela, spogl膮daj膮c na zegarek, i zn贸w pomy艣la艂a o losie. Napi艂a si臋 raml贸sy Dziecko by艂o spokojne. Zjad艂a jeszcze troch臋 i pomy艣la艂a o wszystkim, co si臋 mia艂o sta膰 w ci膮gu najbli偶szych miesi臋cy Nic nie b臋dzie takie jak przedtem. To nowe 偶ycie. Nie jestem sentymentalna. Ale ten sylwester jest szczeg贸lny Dla nas te偶.

Nowe tysi膮clecie dudni艂o nad miastem, odezwa艂y si臋 ko艣cielne dzwony. Dwa tysi膮ce ludzi sta艂o rami臋 w rami臋 na Skanstorget i 艣piewa艂o Aule/Lang Syne, tak samo jak w Aberdeen, prosto na zach贸d za Morzem P贸艂nocnym.

Kiedy odezwa艂y si臋 dzwony, na niebie pojawi艂o si臋 dwadzie艣cia odrzutowc贸w. Jeden na ka偶dy wiek po Chrystusie. Dwa tysi膮ce ludzi zas艂ania艂o sobie uszy i wrzeszcza艂o z podniecenia. Samoloty przecina艂y niebo w niebezpiecznych akrobacjach, potem zawr贸ci艂y na po艂udnie.

Patrik i Maria trzymali si臋 za r臋ce, dooko艂a ludzie p艂akali ze wzruszenia. Jaka艣 dziewczyna wymiotowa艂a z twarz膮 w zaspie. Dw贸ch ch艂opc贸w rzuci艂o si臋 na 艣nieg i zacz臋艂o robi膰 anio艂ki. Wi臋cej ludzi posz艂o w ich 艣lady, powsta艂a fala, jak na stadionie. Trzy minuty p贸藕niej ca艂a masa ludzi le偶a艂a na zboczu i robi艂a anio艂ki. Wci膮偶 strzela艂y fajerwerki, coraz wi臋ksze. Anio艂ki l艣ni艂y z艂oto i czerwono.

-    Czujesz si臋 jako艣 szczeg贸lnie?! - krzykn膮艂 Patrik.

-    Czuj臋 si臋 starsza! - odkrzykn臋艂a Maria.

-    Jeste艣my starsi o tysi膮c lat! - za艣mia艂 si臋 Patrik. Jaka艣 grupka roz艂o偶y艂a jedzenie na kamieniach obok schod贸w i zacz臋艂a wznosi膰 radosne okrzyki.

- Szcz臋艣liwego Nowego Roku, Angelo - powiedzia艂 i poca艂owa艂 j膮. Smakowa艂a kilkoma kroplami szampana, kt贸rymi zwil偶y艂a usta. -Szcz臋艣liwego Nowego Roku, mamo. - Nachyli艂 si臋 nad matk膮 i zobaczy艂, 偶e si臋 u艣miecha i p艂acze r贸wnocze艣nie.

Zegar w radiu sko艅czy艂 bi膰. Kiedy czerwone niebo rozsypa艂o si臋 w spadaj膮ce gwiazdy, mieszkanie zmieni艂o proporcje. S艂yszeli odrzutowce.

Potem w dole odezwa艂a si臋 karetka, pierwsza tego wieczoru.

-    Szcz臋艣liwego Nowego Roku, Eriku.

-    To b臋dzie nasz najlepszy dotychczas, obiecuj臋.

Kiedy otworzy艂 drzwi i powiedzia艂 to, co sobie obmy艣li艂, m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋 albo za艣mia艂. Potem kopniakiem otworzy艂 drzwi, zdzieli艂 go dwa razy pa艂k膮, w brzuch i w pier艣. Za艂o偶y艂 mask臋.

Kobieta zawo艂a艂a co艣 z wn臋trza mieszkania. Przeszed艂 przez przedpok贸j, ca艂y w paski od wybuch贸w za oknami. Wzory na 艣cianach ci膮gle si臋 zmienia艂y. S艂ysza艂 odg艂osy wydawane przez m臋偶czyzn臋 za jego plecami. Nie m贸g艂 z艂apa膰 powietrza.

W艂a艣nie wstawa艂a z sofy stan膮艂 przy niej, zanim zd膮偶y艂a si臋 wyprostowa膰. J膮 te偶 potraktowa艂 pa艂k膮. Brzmia艂o to tak samo jak to, co robi艂 jej m膮偶 p贸艂 minuty p贸藕niej, j臋cza艂a, dusi艂a si臋. Gdzie艣 z g艂臋bi dochodzi艂o charczenie.

On sam oddycha艂 tak gwa艂townie, 偶e obawia艂 si臋, 偶e b臋dzie musia艂 zdj膮膰 mask臋, 偶eby dotleni膰 m贸zg. Odwr贸ci艂 si臋 do okna, podci膮gn膮艂 mask臋 do po艂owy i g艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze. 艢wiat za oknem migota艂 pod p贸艂przymkni臋tymi powiekami. G艂owa bola艂a jeszcze bardziej.

STYCZE艃



42.



By艂 w zamku z piasku, przekopywa艂 tunel, mia艂 si臋 przebi膰 na drug膮 stron臋, wydosta膰 na powietrze i 艣wiat艂o. Po tamtej stronie czeka艂 ojciec, ze wszystkim, co nale偶a艂o powiedzie膰. Spisa艂em sobie wszystko, powiedzia艂, 偶eby艣my tym razem niczego nie przegapili. Od czego zaczniemy? Kiedy si臋 urodzi艂e艣? Kiedy przestali艣my ze sob膮 rozmawia膰? Angela kopa艂a obok niego, to ona zdecydowa艂a, jak to ma wygl膮da膰, cho膰 go nie pyta艂a. Wiedzia艂a wi臋cej od niego, rozumia艂a. Jak sobie to wyobra偶asz, Eriku?, wo艂a艂 ojciec, a on znalaz艂 si臋 po drugiej stronie pla偶y. Na morzu wznosi艂a si臋 g贸ra, pinie rzuca艂y na niego cienie, kiedy zacz膮艂 si臋 wspina膰 na szczyt. Teraz masz szans臋, Eriku. Angela 艣cisn臋艂a go za rami臋. Id藕 tam i powiedz to, zanim ten rok si臋 sko艅czy. Nied艂ugo ko艅czy si臋 rok i wtedy b臋dzie za p贸藕no, Eriku. Musisz pokaza膰, czego chcesz. Musisz wzi膮膰 odpowiedzialno艣膰. Matka przyjecha艂a na pla偶臋 bia艂膮 taks贸wk膮, s艂ysza艂 sygna艂, zanim dotar艂a na miejsce, poda艂a mu telefon przez okno, a on dzwoni艂 i dzwoni艂. Matka potrz膮sa艂a go za rami臋. Angela jej pomaga艂a. Dzwoni艂o i dzwoni艂o.

-    Eriku!

Wymamrota艂 co艣 przez sen, czu艂, 偶e co艣 go 艣ciska za rami臋.

-    Eriku. To do ciebie. - Angela zn贸w potrz膮sa艂a go za rami臋. Usiad艂 na 艂贸偶ku. Trzyma艂a w d艂oni telefon, podawa艂a mu go.

Jecha艂 na po艂udnie. Na ulicach tysi膮ce ludzi, snuli si臋 od knajpy do knajpy. 艢piewali do siebie. 鈥濪zi艣 w nocy 艣ni艂em o czym艣, czego nigdy przedtem nie widzia艂em鈥. Zahamowa艂 gwa艂townie, kiedy grupka pijanych ruszy艂a na czerwonym 艣wietle. Pokazali mu 艣rodkowe palce. Byli nie艣miertelni.

Kiedy wje偶d偶a艂 na rondo Korsv盲gen, zegar na desce rozdzielczej pokazywa艂 p贸艂 do pi膮tej. Liseberg jarzy艂 si臋, jakby to by艂a inna pora roku. Pierwsze autobusy zatrzymywa艂y si臋, 偶eby zabra膰 ludzi, kt贸rzy postanowili ju偶 wr贸ci膰 do domu.

Kiedy zjecha艂 z Bifrostgatan, mia艂 wra偶enie, 偶e pod wie偶owcem czekaj膮 tysi膮ce ludzi. Koguty radiowoz贸w przy膰mi艂y fajerwerki. Powr贸t do rzeczywisto艣ci. Policjanci zaj臋li si臋 t艂umem, zagrodzili dost臋p. Ambulans ruszy艂 z miejsca, zawy艂a syrena.

Winter zaparkowa艂 byle jak na H盲radsgatan i przeszed艂 przez patio przed bram膮. By艂 tutaj tak niedawno. Mia艂 wra偶enie, 偶e wczoraj, tymczasem to by艂o w poprzednim tysi膮cleciu.

Roznosiciel gazet sta艂 przed drzwiami z policjantem z M枚lndal.

-    Ile os贸b jest w 艣rodku? - zapyta艂 Winter.

-    Tylko lekarz.

-    Nie wpuszczajcie nikogo. Kiedy zjawi膮 si臋 inni ze 艣ledczego, maj膮 tu zaczeka膰.

-    Jasne.

-    Zatrzymajcie te偶 ch艂opaka - powiedzia艂 Winter, wskazuj膮c na roznosiciela gazet. Trz膮s艂 si臋, oparty o 艣cian臋. Blada twarz, szesna艣cie, mo偶e siedemna艣cie lat. M贸g艂 by膰 kuzynem Patrika, takie samo szczup艂e cia艂o, ten sam zgaszony wzrok.

W 艣rodku by艂o cicho. 呕adnego metalu. Winter nie wiedzia艂, czy tego oczekiwa艂. Mo偶e ciszajest jeszcze gorsza.

Pod sufitem pali艂o si臋 艣wiat艂o. Na 艣cianie w przedpokoju smugi, kreski, kropki i plamy: wz贸r, kt贸ry przypomina艂 niebo tej nocy, jakby kto艣 spr贸bowa艂 odtworzy膰 ostatnie niebo, zanim 艣wiat narodzi艂 si臋 na nowo.

-    To krew - stwierdzi艂a Pia E:son Fr枚berg. Sta艂a w drugim ko艅cu przedpokoju, przy drzwiach do salonu. By艂a tylko sylwetk膮, wygl膮da艂a tak samo jak policjant w mieszkaniu przy Aschebergsgatan.

-    Min膮艂em karetk臋.

-    Kobieta jeszcze 偶y艂a, kiedy j膮 zabierali.

-    Wielki Bo偶e.

-    Moim zdaniem ma niewielkie szanse - stwierdzi艂a Pia. - Bardzo ma艂e.

Winter podszed艂 bli偶ej. Mimo du偶ego do艣wiadczenia wygl膮da艂a na przera偶on膮, twarz mia艂a jak wyrze藕bion膮 w marmurze. Nie, nie przera偶ona. Spi臋ta, czujna.

Cofn臋艂a si臋 kilka krok贸w, Winter wszed艂 po pokoju i rozejrza艂 si臋.

-    To samo - powiedzia艂a. - To musi by膰 ten sam sprawca.

Bengt Martell siedzia艂 na sofie. Ubrania le偶a艂y przed nim na pod艂odze, na kupce.

-    Trzyma艂 j膮 za r臋k臋 - doda艂a Pia E:son.

-    Tak.

-    Ch艂opak mia艂 kom贸rk臋. To niesamowite, 偶e by艂 taki szybki, taki przytomny. - Machn臋艂a r臋k膮 w stron臋 drzwi. - Kiedy przyszed艂, drzwi by艂y otwarte.

-    Co艣 powiedzia艂a? - zapyta艂 Winter i odwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋. -Mog艂a w og贸le m贸wi膰?

Pia E:son Fr枚berg spojrza艂a na niego, jakby nie wiedzia艂a, jak sformu艂owa膰 odpowied藕. Zn贸w spojrza艂a na sof臋. Winter kiedy艣 na niej siedzia艂. Obok niego Bengt Martell. Siv Martell siedzia艂a na fotelu. Sta艂 w tym samym miejscu co przedtem.

-    Ju偶 zawsze b臋dzie mia艂a trudno艣ci z m贸wieniem - powiedzia艂a Pia, spogl膮daj膮c zn贸w na Wintera. - Je艣li prze偶yje.

Przyjrza艂 si臋 jeszcze raz zw艂okom na sofie. Ta sama pozycja, zupe艂nie jak Christian Valker.

-    Gdzie jest... gdzie... - zacz膮艂 Winter, ale nie by艂 w stanie sko艅czy膰. - Mo偶e to nie... on tam siedzi. Martell. Czy to na pewno on?

-    Tak - potwierdzi艂a.

-    Ale gdzie j est, do diab艂a... - Winter m贸wi艂 coraz g艂o艣niej.

-    Na... niej - wyja艣ni艂a lekarka. Winter zobaczy艂, 偶e jej blada twarz si臋 zmienia, robi si臋 jeszcze bledsza, jak kreda.

-    Co? Co do dia... o czym ty m贸wisz?

-    Jest przymocowana do niej. Przywi膮zana. Nie by艂o czasu, 偶eby...

-    Bo偶e mi艂osierny w niebiesiech - wyrwa艂o mu si臋.

Zatrzyma艂 si臋 przy sofie. Mo偶e to wyobra藕nia, ale mia艂 wra偶enie, 偶e widzi wyra藕ny odcisk cia艂a kobiety. Nie chodzi艂o tylko o krew.

Ka偶da sekunda by艂a jak tysi膮clecie. Pia E:son wysz艂a, ale nie wpuszcza艂 jeszcze nikogo.

Nie by艂o magnetofonu. Nie by艂o go wtedy, nikt te偶 nie przyni贸s艂 go p贸藕niej, po tym, jak tu by艂.

Zawsze musi by膰 pierwszy raz, pomy艣la艂. Nigdy przedtem nie by艂em u nikogo, 偶eby p贸藕niej wr贸ci膰 i zobaczy膰... co艣 takiego. Zobaczy膰 ich w takim stanie.

W blasku latami z ulicy napis na 艣cianie by艂 wyra藕nie widoczny.

Wersaliki. Sze艣膰 liter.

STREET

Tylko tyle. STREET. Litery jakby wprasowane w 艣cian臋, a jednak zaczyna艂y si臋 rozp艂ywa膰, ko艅c贸wki si臋 rozpuszcza艂y STREET jak WALL STREET.

Poczu艂 na plecach dreszcz, nie spodziewa艂 si臋 go. Wall Street to Vallgatan. Czy dobrze mnie naprowadza艂e艣 wczoraj, przedwczoraj, czy kiedy to by艂o, Bo偶e? Czy to Vallgatan szukamy? Czy odpowied藕 jest w艂a艣nie tam? Nie pozw贸l, 偶ebym pob艂膮dzi艂.

Pia wr贸ci艂a. Us艂ysza艂 j膮 za plecami, ale si臋 nie odwraca艂.

-    Jeszcze 偶yje - powiedzia艂a. - W艂a艣nie dzwonili ze szpitala. Winter kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 艣ciany.

-    Ale nie jest... przytomna, je艣li o tym my艣la艂e艣.

-    Nie my艣la艂em o tym.

43.



- Przeczeszcie wszystko trzy razy - poleci艂 Winter Beierowi, kiedy zjawili si臋 technicy i zabrali do pracy.

-    Nie obra偶aj mnie, Eriku.

Zast臋pca szefa wydzia艂u technik kryminalistycznych by艂 skoncentrowany, wygl膮da艂 na trze藕wego. Chyba wita艂 Nowy Rok z umiarem.

-    Nowe tysi膮clecie te偶 musi si臋 jako艣 zacz膮膰 - powiedzia艂, kiedy tylko przyszed艂. I nie by艂 to 偶art. To nie by艂o dobre miejsce do 偶art贸w.

Technicy ostro偶nie chodzili po mieszkaniu, wok贸艂 m臋偶czyzny siedz膮cego na sofie, z wyci膮gni臋t膮 praw膮 d艂oni膮, jak do powitania.

Beier wyszed艂 z kuchni.

-    Wygl膮da na to, 偶e siedzieli przy stole we tr贸jk臋.

-    Dok艂adnie jak u Valker贸w - stwierdzi艂 Winter.

Beier skin膮艂 g艂ow膮, potem jeszcze raz kiwn膮艂 w stron臋 Ringmara, kt贸ry w艂a艣nie wszed艂 z przedpokoju, jeszcze z p艂atkami 艣niegu na w艂osach. Winter stwierdzi艂, 偶e o 艣wicie zacz膮艂 pada膰 ci臋偶ki 艣nieg.

-    Ona jeszcze 偶yje - powiedzia艂 Ringmar. - Ale raczej nie o w艂asnych si艂ach.

-    Nie ma 偶adnej prognozy? - zapyta艂 Winter.

Ringmar potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

-    Widzia艂em... go tam - powiedzia艂 i spojrza艂 na m臋偶czyzn臋 siedz膮cego na sofie. - W szpitalu.

Nikt nie chcia艂 tego komentowa膰.

-    Chcia艂abym go ju偶 zabra膰 - powiedzia艂a Pia E:son. Cierpliwie czeka艂a, a偶 b臋dzie mog艂a zabra膰 cia艂o na obdukcj臋.

-    Dobrze - zgodzi艂 si臋 Winter.

-    Je艣li ona prze偶yje, to mamy tego skurwiela - powiedzia艂 Ringmar.

Zebrali si臋 o wp贸艂 do dziewi膮tej. W sali pachnia艂o wilgoci膮, mo偶e jeszcze wczorajszymi oddechami. Miasto walczy艂o z kacem, ale tutaj wszyscy musieli by膰 przytomni.

-    Bergenhem zn贸w jest chory? - zapyta艂 Halders, jak tylko wszed艂.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

-    To musi by膰 jaki艣 zajebisty b贸l g艂owy - stwierdzi艂 Halders.

Wszyscy poza Winterem usiedli.

-    Nie musz臋 chyba przypomina膰, jak wa偶ne b臋d膮 najbli偶sze godziny - zacz膮艂.

Zdj臋cia przechodzi艂y z r膮k do r膮k. No i zn贸w tu siedzimy, jak jacy艣 obrzydliwi podgl膮dacze, pomy艣la艂a Aneta Djanali.

-    To ten sam skurwiel - stwierdzi艂 Halders. Mia艂 zaczerwienion膮 twarz, Aneta poczu艂a od niego alkohol, kiedy si臋 nad ni膮 nachyli艂, 偶eby wzi膮膰 zdj臋cie. Zadzwoni艂 do niej oko艂o wp贸艂 do drugiej, ale widocznie zapomnia艂. Albo udaje, 偶e nic takiego nie zrobi艂, pomy艣la艂a. Co zreszt膮 jest prawd膮. - To chyba jasne, 偶e to ten sam zab贸jca?

-    Tego jeszcze nie wiemy - odpar艂 Winter.

-    Ech, daj spok贸j. - Halders spojrza艂 na Wintera. Jego oczy z daleka sprawia艂y wra偶enie przytomnych, by艂y otwarte tak szeroko, jak si臋 tylko da艂o. Oznaka walki o przytomno艣膰 umys艂u. - Chyba nie s膮dzisz, 偶e to jaki艣 na艣ladowca? - zapyta艂.

-    Ale to chyba nawet nie by艂aby dok艂ada kopia? - powiedzia艂a Sara Helander.

-    Nie - przyzna艂 Winter. - Beier przygl膮da si臋 jeszcze napisowi, ale oczywi艣cie wszystko przypomina tamt膮 zbrodni臋.

-    Co w艂a艣ciwie pisa艂a o tym prasa? - zapyta艂a Aneta. - Wtedy?

-    Napis uda艂o nam si臋 zachowa膰 w tajemnicy - powiedzia艂 M枚llerstr枚m i wsta艂. - Muzyk臋 zreszt膮 te偶. Nie widzia艂em nic o tym w gazetach. Ani w radiu czy telewizji. - Nie patrzy艂 na nikogo konkretnego. - W艂a艣ciwie to dziwne.

Winter pomy艣la艂 o ubranych na czarno m臋偶czyznach z Desdemony. Raczej nie wygl膮dali na gadu艂贸w. Poza tym nie by艂oby chyba dobrze dla tej bran偶y, gdyby opinia publiczna pozna艂a gusta muzyczne mordercy.

-    Wi臋c tym razem nie by艂o muzyki - stwierdzi艂 Halders.

-    Czy j ak to nazwa膰.

-    Nie.

-    呕adnej muzyki przy pracy.

Aneta Djanali westchn臋艂a g艂o艣no.

-    Jedno wiem na pewno - m贸wi艂 dalej Halders, wskazuj膮c r臋k膮 na zdj臋cia, kt贸re trzyma艂 w drugiej. - Jaka b臋dzie reakcja na t臋 wiadomo艣膰.

- Rozejrza艂 si臋 po zebranych.

-    Kiedy rozejdzie si臋 wie艣膰, 偶e kolejne ma艂偶e艅stwo zosta艂o potraktowane w taki spos贸b, 偶e si臋 tak wyra偶臋.

-    Co takiego wiesz na pewno? - zapyta艂 Ringmar.

-    Kiedy to si臋 rozejdzie, ludzie natychmiast zaczn膮 si臋 rozwodzi膰 -doko艅czy艂 Halders i zn贸w popatrzy艂 na koleg贸w. Kto艣 chyba parskn膮艂 艣miechem. Aneta zauwa偶y艂a, 偶e Winter zesztywnia艂. - Bo kto w takiej sytuacji chce by膰 ma艂偶...

-    Wystarczy ju偶, Fredriku - rzuci艂 Winter.

Aneta pomy艣la艂a o Winterze. Lu藕ny zwi膮zek sko艅czy艂 si臋 wsp贸lnym mieszkaniem, mia艂 zosta膰 ojcem. Tymczasem Fredrik by艂 ju偶 ojcem, ale mieszka艂 sam. Kiedy ostatnio widzia艂 syna? Pr贸bowa艂 o tym m贸wi膰 w nocy, ale nie umia艂 znale藕膰 s艂贸w.

-    Wygl膮da na to, 偶e to by艂a raczej skromna impreza - stwierdzi艂a Sara Helander.

-    Trzy osoby, s膮dz膮c po 艣ladach.

-    Jak... wtedy.

-    Tak.

-    W takim razie musimy poczeka膰, a偶 Siv Martell zacznie m贸wi膰. Chyba zjedli kolacj臋 ze swoim... zab贸jc膮.

Winter nie odpowiedzia艂.

-    W jakim stanie jest teraz? - zapyta艂a Aneta.

-    Nadal nie odzyska艂a przytomno艣ci - odpar艂 Ringmar. - A mo偶e tylko utrzymuj膮 j膮 w stanie 艣pi膮czki.

-    Ale co on jej w艂a艣ciwie zrobi艂? - zapyta艂 Halders.

Winter opowiedzia艂. Niekt贸rzy oddychali g艂臋boko, ze zgroz膮, w sali zrobi艂 si臋 lekki szum.

-    O偶e偶 kurwa - rzuci艂 Halders. -1 b臋dzie mog艂a sk艂ada膰 zeznania?

-    Na razie i tak mamy du偶o roboty - stwierdzi艂 Winter.

-    Wall Street - powiedzia艂 Halders.

-    Tak?

-    Vallgatan. Czy tam nie by艂o sklepu muzycznego? Chyba jeszcze istnieje?

-    Tak.

-    Czy ten go艣膰 nie kupi艂 tej p艂yty tam?

-    Tak - potwierdzi艂 Winter. - By艂 tam. Sprawdzili艣my to.

-    Mieli wi臋cej egzemplarzy?

-    W艂a艣nie to sprawdzamy - powiedzia艂 Ringmar. - Sprawdzamy to jeszcze raz. Ta sprawa ju偶 si臋 przedtem pojawi艂a.

-    Sk膮d艣 musia艂 wzi膮膰 to g贸wno - stwierdzi艂 Halders. Spojrza艂 na Ringmara. - Ale chyba niekoniecznie stamt膮d.

-    Nie. Ale o co konkretnie ci chodzi?

-    Konkretnie czy nie. To mog艂y by膰 Stany. Przecie偶 ten zesp贸艂 jest ze Stan贸w.

-    Z Kanady.

-    Niech b臋dzie Kanada. Okej. To niedaleko Stan贸w. A co jest w Stanach? Wall Street, w Nowym Jorku konkretnie, a jeszcze konkretniej na Manhattanie.

-    Czy to znaczy, 偶e mamy szuka膰 na Manhattanie? - zapyta艂 B枚ijesson, jeden z m艂odszych 艣ledczych.

-    Tak - odpar艂 Halders.

Wygl膮da, jakby powiedzia艂 co艣 g艂upiego, pomy艣la艂a Aneta Djanali. Znowu.

-    Manhattan... - powt贸rzy艂 Winter. - Janne, m贸g艂by艣 przynie艣膰 teksty Sacramentu?

M枚llerstr枚m wsta艂, poszed艂 do swojego pokoju i szybko wr贸ci艂. Winter wzi膮艂 od niego kartk臋 i zacz膮艂 czyta膰.

To by艂o gdzie艣... by艂o napisane... gdzie艣 pod koniec... tutaj. Podni贸s艂 wzrok, zn贸w opu艣ci艂. Tu jeszcze raz. W dw贸ch miejscach.

Przeczyta艂 te wersy g艂o艣no, z ka偶dego miejsca po dwa, 偶eby kontekst by艂 jasny. By艂a w nich mowa o Manhattanie. Kr贸tkie wizyty na ziemi.

-    O w mord臋 - rzuci艂 Halders. - Mia艂em racj臋.

-    Ale to mo偶e by膰 przypadek - stwierdzi艂 Winter. - Pami臋tajmy, 偶e to mo偶e by膰 celowa dezinformacja.

-    Bez sensu by艂oby ryzykowa膰 - powiedzia艂 Halders. - Podejm臋 si臋 sprawdzenia tego na miejscu.

Ty ju偶 jeste艣 w drodze do VI wieku przed nasz膮 er膮, pomy艣la艂 Winter i jeszcze raz odczyta艂 fragmenty tekstu. Manhattan by艂 w nich raczej miejscem gdzie艣 w g艂臋bi doliny cienia 艣mierci.

-    To tylko komplikuje spraw臋 - stwierdzi艂a Aneta, patrz膮c na Wintera. - Jak mo偶emy sprawdzi膰, czy rzeczywi艣cie s膮 jakie艣 powi膮zania? Manhattan? I co? Mo偶e mamy wys艂a膰 Fredrika na wycieczk臋 na Manhattan?

Wszyscy si臋 za艣miali. Winter odchrz膮kn膮艂.

-    To jedna rzecz - powiedzia艂. - Manhattan czy nie Manhattan.

-    Na ca艂ym 艣wiecie jest pe艂no Manhattan贸w - ci膮gn臋艂a Aneta Djanali. - Byle kiosk mo偶e si臋 tak nazywa膰. Albo pizzeria.

-    A co to znaczy? - zapyta艂 M枚llerstr枚m. - To s艂owo chyba co艣 znaczy?

-    To co艣 india艅skiego - powiedzia艂 Ringmar. - Sprawdzimy.

-    Ale dlaczego on j膮 zostawi艂 przy 偶yciu? - powiedzia艂a znienacka Aneta.

-    Dobre pytanie - powiedzia艂 Halders.

-    Co to ma znaczy膰? To, 偶e ona jeszcze 偶yje. - Aneta spojrza艂a na Wintera. - Rozmawia艂e艣 o tym z Lared膮?

-    Jeszcze nie.

-    Co艣 mu przeszkodzi艂o - podsun膮艂 Halders.

-    Jaki艣 pomys艂? - zapyta艂 Winter.

-    Roznosiciel gazet.

-    To naprawd臋 nies艂ychane - stwierdzi艂 M枚llerstr枚m. - Pierwszy raz w historii 鈥濭枚teborgs Posten鈥 wychodzi w noworoczny poranek i biedny roznosiciel musia艂 trafi膰 na co艣 takiego.

-    To si臋 sta艂o wcze艣niej - stwierdzi艂 Winter. - Zbrodnia.

-    Mo偶e telefon - podsun膮艂 Halders.

-    Sprawdzamy po艂膮czenia.

-    Drugi sprawca?

Ringmar wzruszy艂 ramionami. Mam do艣膰 tych spekulacji, pomy艣la艂 Winter. W tej samej chwili do sali wszed艂 Beier, bez pukania. Stan膮艂 obok Wintera.

-    Pomy艣la艂em, 偶e chcieliby艣cie to us艂ysze膰. - Zawiesi艂 g艂os. -Odciski palc贸w m臋偶czyzny... Bengta Martella. Pasuj膮 do znalezionych w mieszkaniu Valker贸w.

-    Niech to szlag - rzuci艂 Halders.

Koniec spekulacji, pomy艣la艂 Winter.

-    Oni ca艂y czas m贸wili, 偶e nigdy tam nie byli - powiedzia艂 Halders.

- Kiedy Aneta i ja z nimi rozmawiali艣my, i p贸藕niej, kiedy by艂 u nich Erik.

-    To znaczy, 偶e k艂amali - stwierdzi艂 Ringmar.

-    Przynajmniej on - doda艂 Winter.

-    Sperma - powiedzia艂 Halders. - Jak zbadasz pr贸bki krwi, to testy DNA wyka偶膮, 偶e jego sperma jest na sofie Valker贸w.

Je艣li zosta艂o mu jeszcze tyle krwi, pomy艣la艂a Aneta. Poda艂a dalej zdj臋cia, jedno po drugim.

-    Nie masz dobrego zdania o tej znajomo艣ci - Sara Helander zwr贸ci艂a si臋 do Haldersa.

-    My艣l臋, 偶e ich wsp贸lne zainteresowania ogranicza艂y si臋 do seksu -odpar艂 i wsta艂. - Takich rzeczy nie wida膰 po ludziach, trudno si臋 te偶 domy艣la膰. Ale coraz wi臋cej naszych wsp贸艂obywateli poszukuje kontakt贸w po to... 偶eby odbywa膰 stosunki seksualne. Wymiany 偶on. Seks grupowy. Czego to nie robi膮. - Wzi膮艂 oddech. - To si臋 chyba nazywa swingersi. Swinger party. 

-    Orientujesz si臋 w temacie - rzuci艂 M枚llerstr枚m.

-    Zamknij si臋 - odparowa艂 Halders. Wci膮偶 sta艂. Spojrza艂 na Wintera. - To jeden ze sposob贸w poznawania si臋. Zastanawiali艣my si臋, jak mogli si臋 pozna膰, prawda? Wygl膮da艂o na to, 偶e nic ich nie 艂膮czy, nie? 呕adnej wsp贸lnej przesz艂o艣ci, nic.

Winter rozpozna艂 swoje rozumowanie z pocz膮tku tej sprawy.

-    Dobrze, Fredriku - powiedzia艂.

-    Skoro o tym mowa... - wtr膮ci艂 Beier. - Rzeczywi艣cie znale藕li艣my u Martell贸w troch臋 pornografii. Czasopisma.

-    Jakie czasopisma? - zapyta艂 Halders.

-    Nie pami臋tam. Zaczekaj. - Beier podszed艂 do telefonu stoj膮cego na naro偶nym stoliku i wybra艂 numer do swojego wydzia艂u. Zada艂 pytanie i szybko od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. - 鈥濧ktuell Rapport鈥.

-    Bingo! - zawo艂a艂 Halders. Ci膮gle jeszcze nie usiad艂. - Bingo.

-    M贸g艂by艣 nam to wyja艣ni膰? - poprosi艂 Winter.

-    Widzia艂em kilka numer贸w 鈥濧ktuell Rapport鈥 u Elfvegren贸w. Schowanych pod stolikiem. - Halders spojrza艂 na Anet臋. - Prawda, Aneto? Nawet ci m贸wi艂em?

-    Tak.

-    鈥濧ktuell Rapport鈥 - powt贸rzy艂 Halders. - A najlepsze jest to, 偶e ElfVegrenowie nadal s膮 cali i zdrowi. - Spojrza艂 na Beiera. - Kiedy dostaniemy wyniki bada艅 DNA?

Wi臋c to mia艂by by膰 ten wsp贸lny mianownik, pomy艣la艂 Winter. Og艂oszenia erotyczne...

-    To znaczy, 偶e w gazetach drukuje si臋 og艂oszenia erotyczne? -zapyta艂.

Halders spojrza艂 na niego jak na dziecko.

-    Zdarza si臋 czasem to i owo - powiedzia艂.

Og艂oszenia erotyczne, pomy艣la艂 zn贸w Winter. Mo偶liwe, 偶e Valkerowie i Martellowie tak si臋 poznali... czy spotkali. Czy mo偶e za szybko wyci膮gaj膮 wnioski? Trzeba jeszcze raz przycisn膮膰 Elfvegren贸w. I je艣li spotykali si臋 parami, to...

-    Mo偶liwe, 偶e tak samo poznali zab贸jc臋 - odezwa艂 si臋 Ringmar, ubieraj膮c w s艂owa my艣li Wintera.

44.



Nie pami臋ta艂 偶adnych s艂贸w, 偶adnych krzyk贸w. Wszystko by艂o jednym wielkim ci臋偶arem, przenika艂 go jak g贸ra.

Przez pr贸g i do pokoju, a potem poszed艂 po niego.

By艂 tam jaki艣 d藕wi臋k... a 艣wiat艂o na dworze 艣wieci艂o coraz mocniej. W ko艅cu nie by艂 w stanie patrze膰. To by艂o jak godziny. Kto艣 czeka艂.

Kto艣 bieg艂 po schodach i krzycza艂. 艢wiat艂o wci膮偶 by艂o tak samo jasne.

Czy to 艣wiat艂o... wszystko sko艅czy艂o?

By艂o tak samo jak poprzednio. Przygl膮dali mu si臋. Ale teraz ona si臋 nie 艣mia艂a. To on si臋 艣mia艂. 艢miechem pokrywa艂 lito艣膰.

W windzie na d贸艂 odwraca艂 twarz. Na dworze 艣wiat艂o 艣wieci艂o normalnie. Po艣lizn膮艂 si臋, kiedy przechodzi艂 przez ulic臋. Nie musia艂 i艣膰 daleko.

Co艣 zostawi艂. Wiedzia艂 o tym. Zn贸w zrobi艂o si臋 ja艣niej, by艂o jako艣 inaczej.

Ringmar wisia艂 w oknie. Twarz mia艂 ci臋偶k膮 z niewyspania. Wygl膮da艂 na ulic臋. Popo艂udnie tchn臋艂o spokojem. Tak spokojnie nigdy nie by艂o.

-    Szcz臋艣liwego Nowego Roku, Eriku.

-    Wzajemnie.

Winter potar艂 twarz, potem oczy. Zadzwoni艂 do domu. Angela by艂a zaniepokojona. Jego 艣wiat o wiele wyra藕niej sta艂 si臋 teraz r贸wnie偶 jej 艣wiatem. Mo偶e to dobrze, dla nich. Jego nieobecno艣膰 nie by艂a... jego. To nie on wybiega艂 jak wariat z mieszkania w 艣rodku nocy. Jaki艣 czas temu Angela powiedzia艂a, 偶e wydaje jej si臋, 偶e on woli 偶y膰 w艣r贸d martwych ni偶 w艣r贸d 偶ywych. To by艂o pod koniec jakiej艣 coraz cichszej nocnej rozmowy, a rano do tego nie wracali. Ale on nie zapomnia艂: 偶ycie w艣r贸d martwych.

Teraz widzia艂a jego 偶ycie z bliska, jego brutalno艣膰. Brutalny telefon dzwoni膮cy wcze艣nie rano. Rzadko w innych porach. Szukane po omacku bokserki, adrenalina skacze.

-    B枚ijesson nie znalaz艂 w mie艣cie 偶adnego Manhattanu, w艂a艣nie do niego zagl膮da艂em.

Winter potar艂 d艂oni膮 policzek, potem si臋gn膮艂 po cygaretki. Zn贸w przesun膮艂 r臋k膮 po oczach, czu艂 pieczenie pod powiekami.

-    On mo偶e chodzi膰 w mundurze - powiedzia艂. - Siedzia艂em tu, zanim przyszed艂e艣, i si臋 nad tym zastanawia艂em.

-    Tak.

-    Dwoje s膮siad贸w mia艂o wra偶enie, 偶e widzieli kogo艣 w mundurze, kilka godzin po p贸艂nocy. Nie okre艣lili kiedy. Trudno powiedzie膰, na ile byli trze藕wi o tej porze.

-    Czy w pobli偶u by艂a jaka艣 awantura?

-    Niewielka. Z M枚lndal wys艂ali gdzie艣 tam radiow贸z.

-    Czy to tych policjant贸w widzieli s膮siedzi?

-    Nie wiem. Tamci byli chyba kilka ulic dalej. Dlaczego mieliby w艂a艣nie tam wysiada膰 z samochodu? Nie wiem. Nie zd膮偶y艂em jeszcze z nimi porozmawia膰.

Winter wsta艂 z niezapalon膮 cygaretk膮 w d艂oni i przeszed艂 si臋 kilka krok贸w, tam i z powrotem.

-    Sk膮d mo偶na wzi膮膰 mundur? Zak艂adamy, 偶e chodzi o mundur policyjny.

-    A dlaczego?

-    Takie przyjmujemy za艂o偶enie, Bertilu.

Winter zapali艂 zapa艂k臋.

-    Ale chyba nie my艣lisz, 偶e on jest... policjantem?

-    Wtedy od razu z艂o偶y艂bym dymisj臋.

-    Hm...

-    Czy mamy prze艣wietli膰 dwa tysi膮ce funkcjonariuszy policji?

-    Nie, nie. To i tak do艣膰 skomplikowane.

-    Co masz na my艣li?

-    Mundur... to raczej przypuszczenie ch艂opaka.

-    Troch臋 wi臋cej. To by艂o co艣 wi臋cej. Patrik d艂ugo nad tym my艣la艂. Czeka艂, a偶 to przyjdzie. - Winter zaci膮gn膮艂 si臋 i spojrza艂 na Ringmara. -Chyba w艂a艣nie rozmawiali艣my o s膮siadach z M枚lndal?

-    No dobra. Mundury. Jaki艣 idiota m贸g艂 wyrzuci膰 stary mundur do 艣mieci, zamiast odda膰 do spalenia.

-    Hm... Albo kto艣 kaza艂 sobie uszy膰 mundur. To nie jest zabronione.

-    Uszy膰? Prywatnie?

-    Tak.

-    No ale nasze chyba ju偶 dawno nie s膮 szyte w Szwecji.

Winter nie odpowiedzia艂. Co艣 mu przysz艂o do g艂owy.

-    Czy Teatr Miejski nie ma mundur贸w? Do r贸偶nych sztuk?

-    Je艣li to sztuki o policjantach - rzuci艂 Ringmar.

-    I film. Filmy o policjantach s膮 na pewno. - Winter strzepn膮艂 popi贸艂. W s艂abym zimowym 艣wietle wpadaj膮cym przez okno nie by艂o wida膰 dymu. - Chyba czyta艂em, 偶e w艂a艣nie kr臋c膮 co艣 takiego w mie艣cie. Thriller? Gdzie jato mog艂em czyta膰? W 鈥濭枚teborgs Posten鈥?

-    Sk膮d mam wiedzie膰, co czytasz - mrukn膮艂 Ringmar.

-    A ty nie widzia艂e艣 nic o tym?

-    Absolutnie. - Odwr贸ci艂 si臋. - Ale je艣li my艣lisz, 偶e wypo偶yczyli艣my mundury do filmu, to si臋 mylisz. Nasza pani komendant zakaza艂a takich rzeczy.

-    Wiem.

-    Co zreszt膮 uwa偶am za s艂uszne - doda艂 Ringmar.

-    Sprawdz臋 to jeszcze, ale najpierw zrobi臋 jeszcze co艣 innego -powiedzia艂 Winter, od艂o偶y艂 cygaretk臋 do popielniczki i si臋gn膮艂 po p艂aszcz.

Na ulicy by艂o niewielu ludzi. Przejecha艂 obok stadionu Ullevi. Rzuca艂 cie艅 na pokryty szaroczamym lodem kana艂. Nad wzniesieniem Lunden 艣wieci艂o s艂o艅ce.

Zaparkowa艂 w cichej uliczce. Gdzie艣 daleko zacz膮艂 szczeka膰 pies. S艂ysza艂, 偶e kto艣 od艣nie偶a, i kiedy okr膮偶y艂 dom, zobaczy艂, 偶e zajmuje si臋 tym gangster Benny Vennerhag.

Mia艂 na sobie czarny garnitur i czerwon膮 we艂nian膮 czapk臋. Niezdarnymi ruchami odgarnia艂 p艂aty zmarzni臋tego 艣niegu.

-    Zawsze kiedy przychodz臋, zastaj臋 ci臋 przy pracy - powiedzia艂 Winter. - Jak nie przycinanie r贸偶, to od艣nie偶anie.

Vennerhag oddycha艂 ci臋偶ko, oparty na 艂opacie.

-    Chcia艂em si臋 przygotowa膰 na twoje przybycie - odpar艂. Odstawi艂 艂opat臋, zdj膮艂 czapk臋 i potem z czo艂a przyg艂adzi艂 swoje cienkie jasne w艂osy. - To by艂a naprawd臋 du偶a niespodzianka. 呕e zadzwoni艂e艣.

-    Dla mnie te偶. My艣la艂em, 偶e wyczarterowa艂e艣 jacht na Karaibach.

Vennerhag spojrza艂 na Wintera.

-    Prawie mia艂e艣 racj臋. - Otworzy艂 drzwi domu. - Ale co艣 mi pokrzy偶owa艂o plany.

-    Co takiego, Benny?

-    Interesy You know. A tak przy okazji, jak si臋 miewa Lotta?

-    Daj jej spok贸j, ch艂opie.

Benny Vennerhag by艂 kiedy艣 m臋偶em Lotty, ale to trwa艂o tylko kilka dni. Dla Lotty to wspomnienie by艂o odleg艂ym koszmarem.

Zaprowadzi艂 go do wychodz膮cego na ogr贸d salonu. Okna pokrywa艂y prawie ca艂膮 艣cian臋.

-    Basen niestety jest zasypany 艣niegiem - powiedzia艂. - Ale je艣li chcesz, mo偶esz skorzysta膰 z sauny.

Na stole sta艂y butelki i kieliszki. Pachnia艂o dymem.

-    Nie zd膮偶y艂em posprz膮ta膰 - usprawiedliwia艂 si臋 Vennerhag. -Odgarn膮艂em tylko 艣nieg. - Wzi膮艂 jedn膮 z butelek i obejrza艂 pod 艣wiat艂o. Whisky zamigota艂a jak bursztyn.

-    W nocy by艂a dobra, ale teraz... sam nie wiem. - Spojrza艂 na Wintera. - Chcesz kaw臋 czy co艣 takiego?

Winter potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

-    Wygl膮dasz na troch臋 sfatygowanego, je艣li mog臋 si臋 tak wyrazi膰.

-    Ten dzie艅 wcze艣nie si臋 zacz膮艂.

-    S艂ysza艂em co艣 w po艂udniowych wiadomo艣ciach.

-    Co s艂ysza艂e艣?

-    No... morderstwo w M枚lndal. W艂a艣ciwie nic wi臋cej. - Zn贸w spojrza艂 na Wintera, tym razem z bliska. - Chyba nie my艣lisz, 偶e ja...

-    Nie. Ale potrzebuj臋 informacji.

-    O czym?

Winter si臋 zastanowi艂.

-    O tym - odpar艂. - O morderstwie. Lub morderstwach. To nie jedyne.

-    Aha. 

-    Jak tam u paser贸w?

-    Co? 

-    Orientujesz si臋, jak obroty?

-    Nie. 

Jeszcze raz zapyta艂, czy Winter chce co艣 do picia, a Winter jeszcze raz podzi臋kowa艂. Vennerhag przeprosi艂 i wyszed艂 do kuchni. Po chwili wr贸ci艂 z butelk膮 raml枚sy.

-    Na czym stan臋li艣my? Paserstwo? To nie s膮 przyjemne sprawy.

-    Mundury.

-    Mundury? Jakie mundury?

-    Mo偶e znasz kogo艣, kto handluje mundurami. Jaka艣 skradziona partia... albo wypo偶yczona w jakim艣 celu? Albo pojedyncze, b臋d膮ce w obiegu. Mo偶e po to, 偶eby... zrobi膰 kopie?

-    Nie zajmuj臋 si臋 terroryzmem, Eriku.

-    Chc臋, 偶eby艣 to sprawdzi艂.

-    Nigdy o niczym takim nie s艂ysza艂em.

-    Sprawd藕 to.

-    Dobrze, ju偶 dobrze, okej, okej.

Winter zapali艂 corpsa.

-    Nie obi艂o ci si臋 o uszy, 偶eby kto艣 z waszych kr臋g贸w zachowywa艂 si臋 ostatnio troch臋 dziwnie? - zapyta艂. - Albo spoza kr臋gu?

-    Teraz nie kumam.

-    Masz kontrol臋 nad wszystkimi wariatami?

-    A wy nie macie?

To by艂o strzelanie na o艣lep. Winter pyta艂 o znajomych Vennerhaga z przest臋pczego 艣wiatka. Nie dosta艂 偶adnej odpowiedzi, kt贸ra by si臋 na co艣 przyda艂a.

Zastanawia艂 si臋, ile mo偶e zdradzi膰. Troch臋 ju偶 powiedzia艂.

-    On dzia艂a na w艂asn膮 r臋k臋 - powiedzia艂 Vennerhag. - Nie nale偶y do naszych... kr臋g贸w biznesowych. - Przyni贸s艂 kaw臋, kt贸r膮 i tak nastawi艂. - Kto艣 taki zawsze dzia艂a sam. Szaleniec. 呕adnych kontakt贸w.

-    Jest jeszcze jedna rzecz...

Vennerhag nala艂 kawy sobie i Winterowi.

-    Znasz kogo艣 z kr臋g贸w... zajmuj膮cych si臋 zabawami erotycznymi?

Vennerhag o ma艂o nie upu艣ci艂 fili偶anki, prawie obla艂 sobie spodnie.

-    O co ci, kurwa, chodzi?

-    To jeden z trop贸w. Mamy pewne podejrzenia. Okej. Wiem, 偶e jeste艣 niewinny i czysty jak 艣nieg w twoim basenie. Ale mo偶e co艣 wiesz.

-    O czym?

Zabawy erotyczne, kluby swingers贸w, wymiana partner贸w. Takie rzeczy.

-    M贸wisz o prywatnych sprawach ludzi, Eriku. Sk膮d mia艂bym wiedzie膰 co艣 takiego?

-    Czy to powszechne?

-    Nie mam poj臋cia. Czy chcesz powiedzie膰, 偶e ja i moi partnerzy... biznesowi mieliby艣my mie膰 do tego szczeg贸lne sk艂onno艣ci? Chyba si臋 zaraz wkurwi臋.

-    Nie powiedzia艂em nic takiego.

-    We藕 si臋 odwal.

-    Mam jeszcze jedn膮 pro艣b臋. Gdyby艣 si臋 dowiedzia艂 o kim艣, kto pomaga nawi膮zywa膰 takie kontakty, chcia艂bym o tym wiedzie膰.

-    Co? Taki paj膮k w sieci?

-    Co艣 w tym rodzaju. Kto艣, kto zna ludzi, kt贸rzy znaj膮 innych ludzi.

-    Jak ju偶 m贸wi艂em, nie mam poj臋cia - stwierdzi艂 Vennerhag.

-    Znasz ludzi, kt贸rzy znaj膮 ludzi - podpowiedzia艂 Winter.

-    Je艣li kiwn臋 g艂ow膮, to sobie p贸jdziesz?

-    Tak.

Vennerhag skin膮艂 g艂ow膮. Winter wsta艂.

-    S艂ysza艂em, 偶e szykuje si臋 przych贸wek - rzuci艂 Vennerhag.

-    Sk膮d wiesz?

-    Daj spok贸j, komisarzu. 呕ycie prywatne celebryt贸w nie jest wcale prywatne. A w moich kr臋gach jeste艣 celebryt膮.

W zwi膮zku ze 艣ledztwem pa艅stwo ElfVegrenowie zostali uprzejmie wezwani z J盲mbrott na komend臋 przy placu Ernsta Fontella, na rozmow臋.

-    No more mister nice guy - zapowiedzia艂 Halders Anecie Djanali.

-    Ale偶 ty przecie偶 jeste艣 znany jako poczciwa dusza.

-    No more. 

Winter zdecydowa艂, 偶e Halders porozmawia z obydwojgiem. Sam by艂 obecny, sta艂 w tle. Halders zacz膮艂 ostro偶nie.

-    Dlaczego macie w domu czasopisma pornograficzne?

Erika Elfvegren b艂yskawicznie spurpurowia艂a. Per ElfVegren zaniem贸wi艂.

-    鈥濧ktuell Rapport鈥 - ci膮gn膮艂 Halders. - Widzia艂em u was kilka numer贸w.

-    Ale... o co chodzi? - zapyta艂 w ko艅cu Per Elfvegren.

-    Chodzi o morderstwo - odpar艂 Halders. - Zamordowano waszych znajomych. O to nam teraz chodzi.

Dobrze, Fredriku, pomy艣la艂 Winter. Stara艂 si臋 pozosta膰 niezauwa偶ony, sta艂 w k膮cie za plecami Haldersa, nieco z boku. Kobieta spojrza艂a na niego, jakby szuka艂a wsparcia. Winter pozosta艂 niewzruszony. No more nice cop, bad cop. 

-    A co maj膮 z tym wsp贸lnego te... czasopisma?

-    Te偶 si臋 nad tym zastanawiamy Dlatego pytam.

-    Nie rozumiem - powiedzia艂a Erika Elfvegren. Nadal by艂a zarumieniona, nieustannie wyg艂adza艂a sp贸dnic臋 na kolanach. Halders poruszy艂 bardzo dra偶liw膮 kwesti臋. Winter widzia艂, 偶e jej m膮偶 przyj膮艂 to lepiej. Po tym upokorzeniu zacz膮艂 si臋 wkurza膰.

-    Co to ma znaczy膰, do jasnej cholery! - zawo艂a艂. - Pan chyba jest pomylony! - Spojrza艂 na Wintera, ale Winter wpatrywa艂 si臋 w notatnik. To wa偶ny moment. Mo偶e w艂a艣nie teraz do czego艣 dojdziemy, pomy艣la艂. Mo偶e teraz 艣ledztwo wreszcie si臋 rozkr臋ci. - Czy jeste艣my o co艣 oskar偶eni? - piekli艂 si臋 dalej Elfvegren. - I nie mamy w domu 偶adnych cholernych gazet, o kt贸rych pan m贸wi艂. 鈥濬ib Aktuell鈥?

-    鈥濧ktuell Rapport鈥 - poprawi艂 go Halders. Spojrza艂 na kobiet臋. Jej profil zmi臋k艂. Winter to zauwa偶y艂. - Chcemy tylko, 偶eby艣cie nam pomogli. Nie ma si臋 pan co denerwowa膰. Znam wiele os贸b, kt贸re regularnie kupuj膮 鈥濧ktuell Rapport鈥.

-    A ja nie znam - odpar艂 Per Elfvegren. -1 sam te偶 nie kupuj臋.

-    Znacie kogo艣, kto to robi - podpowiedzia艂 Halders. -Martellowie. Valkerowie.

Halders rzuci艂 okiem na Wintera. U Valker贸w nie znale藕li 偶adnych gazet. Ale Winter pomy艣la艂 o czym艣 i szybko zanotowa艂.

-    I co to ma oznacza膰? - zapyta艂a kobieta cichym g艂osikiem. - Sam pan m贸wi艂, 偶e to powszechne. - Spojrza艂a na m臋偶a. - O ile to prawda.

-    Nie zadaj臋 tych pyta艅 dla zabawy - wyja艣ni艂 Halders. - Niedawno dosz艂o w naszym mie艣cie do potwornych morderstw, a wy znali艣cie ofiary. - Popatrzy艂 na nich, na ka偶de z osobna. - Szukamy wsp贸lnego mianownika, musicie to zrozumie膰.

-    Nie mia艂em poj臋cia, 偶e oni mieli te czasopisma - powiedzia艂 Per Elfvegren.

K艂amiesz, pomy艣la艂 Winter.

-    Ani jedni, ani drudzy?

-    W艂a艣nie.

-    Mart臋 I艂owie te偶 nie.

-    Hm... co?

-    Nie wiedzia艂 pan, 偶e Martellowie kupuj膮 鈥濧ktuell Rapport鈥?

-    Nie.

-    Chyba wcale ich pan nie zna艂?

-    Hm... nie.

Trzeba umie膰 k艂ama膰, pomy艣la艂 Winter. Najwa偶niejsza jest konsekwencja.

-    I nic pan nie powiedzia艂?

-    Co?

-    Nigdy nie m贸wili艣cie, 偶e znacie Martell贸w, ale przed chwil膮 nie mrugn膮艂 pan okiem, kiedy wymieni艂em ich jako waszych znajomych.

-    Musia艂em co艣 藕le zrozumie膰 - odpar艂 Per Elfvegren.

-    Wi臋c nie znali艣cie ich?

-    Nie.

-    W takim razie zapytam jeszcze raz - powiedzia艂 Halders, spogl膮daj膮c na Wintera.

Winter siedzia艂 z o艂贸wkiem w pogotowiu, 偶eby zapisa膰 k艂amstwo. Per Elfvegren wiedzia艂, 偶e oni wiedz膮. Popatrzy艂 na 偶on臋. Winter nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e r贸wnie dobrze tylko jedno z nich mog艂o w tym uczestniczy膰.

-    Pytam jeszcze raz: czy znali艣cie, czy kt贸re艣 z was zna艂o Martell贸w lub kt贸re艣 z nich?

Erika Elfvegren najwyra藕niej podj臋艂a decyzj臋. Spojrza艂a na m臋偶a, potem przenios艂a spojrzenie na Haldersa.

-    Tak - powiedzia艂a. - Znali艣my ich wszystkich.

-    Wszystkich? To znaczy?

-    Znali艣my obie pary. Martell贸w te偶.

-    No to jedn膮 spraw臋 wyja艣nili艣my - stwierdzi艂 Halders. - Nast臋pne pytanie brzmi: jak.

-    Co pan ma na my艣li?

Halders zwraca艂 si臋 do niej:

-    Jaki rodzaj znajomo艣ci was 艂膮czy艂? Wsp贸lne kolacje? Spotkania przy grillu? Uprawianie sportu? Wsp贸lne spacery? Uprawianie seksu?

Cel u艣wi臋ca 艣rodki, pomy艣la艂 Winter. Zaraz Per Elfvegren wstanie i da Fredrikowi w pysk. Je艣li jest niewinny, to tak zrobi. Ja bym tak zrobi艂.

-    Nadal nie rozumiem, co to ma wsp贸lnego ze 艣ledztwem - odpar艂a Erika Elfvegren.

-    Prosz臋 jeszcze raz opowiedzie膰, jak si臋 poznali艣cie - powiedzia艂 Halders.

45.



Na rondzie Morelius skr臋ci艂 w lewo. Po po艂udniu samochod贸w by艂o wi臋cej. Kto艣 ich pozdrowi艂 艣wiat艂ami. Mo偶e to mia艂 by膰 wyraz og贸lnej sympatii do policji.

-    Nie by艂o wiele gorzej ni偶 zwykle - stwierdzi艂 Bartram. Rozmawiali o sylwestrze.

-    Troch臋 wi臋cej ludzi.

-    O wiele wi臋cej ludzi. Ale mimo wszystko spokojnie.

-    Zmy艂e艣 si臋 wcze艣niej? - zapyta艂 Morelius.

-    Co masz na my艣li? - Bartram odwr贸ci艂 si臋 do niego.

-    Nie widzia艂em ci臋 o trzeciej.

-    By艂a ta szarpanina przed Parkiem.

-    Nie zd膮偶y艂em tam dotrze膰.

-    Nic nie straci艂e艣.

-    By艂o te偶 troch臋 problem贸w z nielegalnymi taks贸wkami.

-    S艂ysza艂em. Afryka艅czycy troch臋 przegi臋li.

Wi臋kszo艣膰 nielegalnych taks贸wkarzy pochodzi艂a z innych kraj贸w i mocno wystawa艂a ze szwedzkiego spo艂ecze艅stwa.

Podzielili si臋 centrum: Ira艅czycy, Irakijczycy i obywatele by艂ej Jugos艂awii je藕dzili po Avenyn, do fosy. Afryka艅czycy opanowali wschodni膮 cz臋艣膰 Nordstan.

Granica by艂a bardzo wyra藕na. Jak od no偶a, pomy艣la艂 Bartram.

Odezwa艂a si臋 centrala. Bartram si臋 zg艂osi艂. Pijak w tramwaju numer trzy przy Vasa/Viktoria. Mo偶e dw贸ch. Kierowca pr贸bowa艂 wysadzi膰 pasa偶era, kt贸ry bardzo nabrudzi艂.

-    Zrozumia艂em - powiedzia艂 Bartram. - Zajmiemy si臋 tym.

Tramwaj czeka艂 na Vasagatan, tu偶 przed zakr臋tem w lewo. Samochody je藕dzi艂y normalnie. Pasa偶erowie wysiedli i stali na zewn膮trz. Pijak zwisa艂 ze schod贸w, g艂ow膮 w d贸艂.

Obok niego sta艂a kobieta, by艂a z nim. Bartram i Morelius zaparkowali na 艣cie偶ce rowerowej i podeszli bli偶ej. M臋偶czyzna wymachiwa艂 nadt艂uczon膮 butelk膮. Kobieta usi艂owa艂a mu j膮 odebra膰, ale odsun臋艂a si臋, kiedy zobaczy艂a policjant贸w.

-    Niech pan to od艂o偶y - rozkaza艂 Bartram.

Pijak co艣 wybe艂kota艂 i zamachn膮艂 si臋 w powietrzu tulipanem, ale straci艂 r贸wnowag臋 i fikn膮艂 kozio艂ka w 艣niegow膮 brej臋. Le偶a艂 bez ruchu. Kobieta krzykn臋艂a, z przera偶eniem patrzy艂a na policjant贸w. By艂a pijana, ale jeszcze si臋 trzyma艂a na nogach. Morelius nie widzia艂 krwi. M臋偶czyzna stan膮艂 na czworakach, potem chwiejnie si臋 wyprostowa艂.

-    Chcia艂bym jecha膰 dalej - powiedzia艂 motorniczy. Stan膮艂 obok Bartrama.

-    W porz膮dku - powiedzia艂 Bartram. - Zajmiemy si臋 reszt膮.

Brzuch zacz膮艂 jej ci膮偶y膰. Naprawd臋 ci膮偶y膰. To by艂o przyjemne uczucie. Teraz by艂o wida膰, 偶e jest ich dwoje: ona i dziecko. Wytaszczy艂a si臋 z windy i otworzy艂a drzwi.

Je艣li to dziewczynka, nazw膮 j膮 Elsa. Mo偶e. Co do imion dla ch艂opca jeszcze nie mieli pewno艣ci. Erik zaproponowa艂 Sture, G贸te albo Sune. A dlaczego nie wszystkie trzy?, zapyta艂a. M贸g艂by zmieni膰 nazwisko: G贸te Borg. Albo m贸wi膰 o sobie Sture m艂odszy. I dor贸s艂szy, zmieni膰 na Sune. To 艣wietny pomys艂, odpar艂 Erik. Potem zn贸w zag艂臋bi艂 si臋 w t臋 ohydn膮 spraw臋.

Pr贸bowa艂a nie my艣le膰 o tym domu. To tak blisko. Ten sam dozorca. Skin膮艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 do niej uprzejmie, kiedy niedawno spotka艂a go w bramie, jakby ich 艂膮czy艂a jaka艣 tajemnica.

Zadzwoni艂 telefon. Odebra艂a jeszcze w p艂aszczu. Przysz艂a spocona. Na dworze pada艂 mokry 艣nieg i by艂o dosy膰 ciep艂o. Do tego to dziwne

zm臋czenie po wjechaniu wind膮 na pi臋tro i przej艣ciu kilku krok贸w.

-    Halo?

呕adnej odpowiedzi. Od razu poczu艂a ch艂贸d, jakby pot si臋 艣ci膮艂.

-    Halo?

Prawie ju偶 o tym zapomnia艂a, min臋艂o kilka miesi臋cy.

S艂ysza艂a w s艂uchawce czyj艣 oddech, kto艣 nas艂uchiwa艂. Spojrza艂a na swoj膮 d艂o艅, zauwa偶y艂a, 偶e lekko dr偶y. Poczu艂a poruszenie w brzuchu, jeszcze jedno. Potem us艂ysza艂a trzask i ci膮g艂y sygna艂.

Przy drzwiach co艣 zachrobota艂o, potem si臋 otworzy艂y. Drgn臋艂a zaskoczona.

-    Angela?

W progu sta艂a Siv, z kluczem w d艂oni.

-    My艣la艂am, 偶e nikogo nie ma.

Angela od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.

-    Co si臋 dzieje? - zapyta艂a Siv. - 殴le si臋 czujesz?

-    Tak.

-    To zdejmij p艂aszcz i usi膮d藕. - Pomog艂a jej si臋 rozebra膰.

-    Chcesz wody?

-    Tak, poprosz臋.

Siv posz艂a do kuchni i wr贸ci艂a ze szklank膮.

-    Powinna艣 na siebie uwa偶a膰. Czy naprawd臋 musisz... pracowa膰 do ostatniej chwili?

-    To nie dlatego.

-    A dlaczego?

-    Jaki艣... bydlak tu wydzwania. I nic nie m贸wi.

-    Co to znaczy? Takie kawa艂y?

-    Tak bym tego nie nazwa艂a. - Napi艂a si臋 wody, nie wypuszcza艂a szklanki z d艂oni. - To jest okropnie nieprzyjemne.

-    D艂ugo tego nie by艂o, ale teraz zn贸w...

-    I dzwoni艂 przed chwil膮? - przerwa艂a jej Siv.

-    Tak.

-    Co na to Erik?

Angela zn贸w 艂ykn臋艂a wody. No tak, co powiedzia艂? Wydawa艂o im si臋, 偶e te telefony si臋 sko艅czy艂y. B臋d膮 musieli co艣 z tym zrobi膰.

-    Mieli艣my z tym zaczeka膰, ale teraz sama nie wiem - powiedzia艂a.

-    Musisz mu o tym powiedzie膰.

G艂owa pali艂a go jak p艂on膮ce niebo. Jakby rakiety 艂agodzi艂y b贸l, ale teraz czu艂 go jeszcze wyra藕niej, gorzej, jeszcze gorzej, najgorzej.

W nocy krzycza艂, m贸wi艂 przez sen. Majaczy艂. Potem zasn膮艂, a kiedy si臋 obudzi艂, nadal bola艂o, ale teraz by艂 to raczej g艂uchy szum.

Widzia艂 niewyra藕nie. Coraz mniej wyra藕nie.

Martina wr贸ci艂a od s膮siad贸w. Ada tylko si臋 艣mia艂a i macha艂a r膮czk膮 na po偶egnanie. Bergenhem by艂 ubrany, siedzia艂 w przedpokoju, m臋czy艂 si臋 z zak艂adaniem but贸w.

-    Ja ci臋 zawioz臋 - powiedzia艂a. To by艂o oczywiste.

Kiedy przeje偶d偶ali przez most, zamkn膮艂 jedno oko. Prom wyp艂ywa艂 na pe艂ne morze. Dachy dom贸w by艂y obci膮偶one 艣niegiem. Bia艂e czapki, powiedzia艂a niedawno Ada, wskazuj膮s je palcem.

Na zakr臋cie zrobi艂o mu si臋 bardzo niedobrze. Martina jecha艂a jak kierowca karetki.

Weszli od razu. Rentgen, zimne 艣wiat艂o, lampa w oczy. Wiedzia艂, co to jest, wiedzia艂 od wielu dni. Mo偶e to co艣 sterowa艂o jego nastrojem od lat, jego niepokojem. Wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy co艣 o operacji. S艂owa mrucza艂y, dudni艂y wok贸艂 niego.

Chc臋 zachowa膰 wzrok.

Wszyscy byli ubrani na bia艂o. Bia艂e czapki. Zn贸w spr贸bowa艂 si臋 przebi膰. Oszcz臋d藕cie oczy, prosz臋.

ElfVegrenom w ko艅cu jako艣 uda艂o si臋 wymkn膮膰, wydostali si臋 z r膮k Haldersa. Nie przyznali si臋 do niczego, ale zostawili odciski palc贸w.

-    Nie zgadzam si臋 - m贸wi艂 Per Elfvegren. - Nie macie do tego prawa.

-    W post臋powaniu przygotowawczym mo偶emy pobiera膰 odciski do por贸wnania - powiedzia艂 Winter. - W konkretnym celu.

-    Kto tak powiedzia艂? Kto podejmuje takie decyzje?

-    To le偶y w gestii g艂贸wnego 艣ledczego.

-    A kto to jest?

-    To ja - stwierdzi艂 Winter.

Czekali na wyniki. Kolej na ludzi Beiera.

-    To delikatne sprawy - powiedzia艂 Halders.

-    Ale co? Ich spos贸b sp臋dzania wolnego czasu? - zapyta艂 Winter.

-    Nikt nie lubi opowiada膰 glinom o tym, z kim i jak si臋 bzyka.

-    Nie, to oczywiste.

-    Powinni pomy艣le膰 o tym wcze艣niej - stwierdzi艂 Halders.

-    Musisz chyba jeszcze troch臋 poczeka膰 - poradzi艂 Winter. -Mo偶liwe, 偶e oni naprawd臋 nigdy tam nie byli. U Valker贸w.

Podczas pierwszej rozmowy Elfvegren powiedzia艂, 偶e odwiedzili Valker贸w raz, ale potem stwierdzi艂, 偶e si臋 pomyli艂. Zmienili taktyk臋. Nigdy u Valker贸w nie byli.

-    Fuck me - rzuci艂 Halders. - Jestem got贸w si臋 za艂o偶y膰.

-    O co?

-    O roczn膮 prenumerat臋 loterii.

Zadzwoni艂 Beier.

-    Zgadza si臋 - powiedzia艂. - Byli w tamtym mieszkaniu.

-    A co z Martellami?

-    Tutaj nic.

Winter skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 Haldersa i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

-    Przyj膮艂e艣 zak艂ad?

-    Wezwiemy ich jeszcze raz - zdecydowa艂 Winter.

-    Pr贸bka krwi - podsun膮艂 Halders. - Pami臋taj o 艣ladach spermy.

-    To j e szcze niemo偶liwe.

-    Jeste艣 pewien?

Winter by艂 pewien. Prokurator nigdy nie wyrazi zgody na rewizj臋 osobist膮 obejmuj膮c膮 pobranie krwi. Do tego potrzeba uzasadnionego podejrzenia. Tymczasem oni s膮 tylko par膮 艣wiadk贸w, kim艣 w rodzaju 艣wiadk贸w.

-    Kopuluj膮cy 艣wiadkowie - powiedzia艂 Halders. - Szybki grupowy numerek.

-    Nie s膮d藕 pochopnie, Fredriku. Mo偶e przyszli tylko na kaw臋.

To ostatni raz. I tak po艣wi臋ci艂a mu wi臋cej czasu, ni偶 by艂o warto. Tak przynajmniej my艣la艂.

-    Przepraszam za sp贸藕nienie - rzuci艂.

-    Nie ma sprawy.

-    Musieli艣my zawie藕膰 pijaczka do izby wytrze藕wie艅.

-    Bardzo trudno by艂o?

-    Zasn膮艂 nam w aucie. - Usiad艂. - Zreszt膮 to znajomy. Przynajmniej po艣rednio.

-    Doprawdy?

-    Ojciec Patrika Str贸mblada. Kiedy艣 pozna艂em Patrika, przy okazji...

-    Nie przypominaj mi - poprosi艂a Hanne 脰stergaard.

-    Nie mia艂em zamiaru - zapewni艂 Morelius.

Nie musia艂 jej przypomina膰. Maria by艂a teraz jak odmieniona, ale to wspomnienie nadal by艂o wyra藕ne, tak jak jego konsekwencje. Dochodzenie opieki spo艂ecznej. Zbierzesz, co zasiejesz.

Zostawili Patrika i jego ojca, zaj臋li si臋 nim, Moreliusem.

Jeszcze raz opowiedzia艂 o swoich wizjach.

-    Nie mog臋 przesta膰 wraca膰 my艣lami do tego... wypadku -powiedzia艂.

Hanne Ostergaard skin臋艂a g艂ow膮. Morelius wbi艂 wzrok w st贸艂. Nie patrzy艂 na ni膮, ani razu nie spojrza艂 jej w oczy.

-    Ona mnie prze艣laduje. Tamto...

Potem ju偶 nic.

Dr偶a艂, ca艂y si臋 trz膮s艂. Powtarza艂 s艂owa, jakby rozmawia艂 sam ze sob膮.

-    Ona mnie prze艣laduje.

-    Co masz na my艣li?

-    呕e co?

-    M贸wi艂e艣, 偶e ci臋 prze艣laduje.

-    Tak powiedzia艂em? - Wyjrza艂 przez okno. - Czasem cz艂owiek nie wie, co m贸wi. To znaczy, 偶e to prze偶ycie mnie prze艣laduje, mo偶e nie tylko to. R贸wnie偶 inne rzeczy, kt贸re si臋 zdarzy艂y.

Potem powiedzia艂, 偶e nie widzi sensu w dalszej pracy.

Dozorca siedzia艂 tam gdzie zwykle. Czeka艂 na Wintera.

-    Gazety? Nie zajmuj臋 si臋 偶adnymi gazetami.

-    Czy ludzie wyrzucaj膮je bezpo艣rednio do zsypu?

-    Zawsze.

-    Okej.

-    A tak poza tym, to chcia艂bym co艣 zg艂osi膰 na policj臋.

-    Ach tak?

-    Kto艣 wchodzi do mojego... biura w pa艅skim domu. Siedzi tam i co艣 je albo pije.

-    Pana biuro? Ten pok贸j w piwnicy?

-    Kto艣 tam wchodzi.

-    W艂amuje si臋?

-    To si臋 ostatnio zdarzy艂o kilka razy. Nigdy przedtem nic takiego nie zauwa偶y艂em.

-    Drzwi s膮 uszkodzone?

-    Nie. Musi to za艂atwia膰 jakim艣 kluczem. Albo wytrychem.

-    Co艣 zosta艂o skradzione?

-    Nic takiego nie zauwa偶y艂em. - Wyra藕nie mu zale偶a艂o, 偶eby Winter tego nie zlekcewa偶y艂. - To nie jest specjalnie mi艂e, prawda? Przecie偶 chyba nie wolno tak robi膰?

-    Nie. Powinien pan z艂o偶y膰 doniesienie.

-    W艂a艣nie zg艂aszam.

-    Dobrze. Ale niech pan si臋 jeszcze skontaktuje z posterunkiem przy Chalmersgatan, wtedy formalnie wszystko b臋dzie w porz膮dku.

Po偶egna艂 si臋 i przeszed艂 tych kilka krok贸w do domu. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Stycze艅 wkr贸tce przejdzie w luty, w powietrzu pojawi膮 si臋 inne zapachy.

W Londynie w艂a艣nie zbli偶a si臋 wiosna, pomy艣la艂 nagle. Kilka lat temu pracowa艂 tam nad pewn膮 trudn膮 spraw膮. Nie chcia艂 teraz o tym my艣le膰. Przypomnia艂 sobie zato, 偶e stary nie pali艂, kiedy rozmawiali.

Matka zawo艂a艂a co艣 z kuchni, kiedy stan膮艂 w przedpokoju. Poszed艂 do niej.

-    Angela wysz艂a po chleb - powiedzia艂a.

Winter wyszed艂 jej na spotkanie.

-    Dzwoni艂 znowu - powiedzia艂a.

-    Ale kto? Kto taki?

-    No ten, co dzwoni, sapie i nic nie m贸wi.

-    Cholera.

-    Co zrobimy?

-    Mo偶e najlepiej od razu zablokowa膰 numer i otworzy膰 nowy abonament. Zastrze偶ony numer.

-    Dobrze.

-    My艣la艂em o tym ju偶 wcze艣niej.

-    No to zr贸b to wreszcie.

Uporamy si臋 przynajmniej z objawem, pomy艣la艂. Ale sk膮d si臋 to bierze? Czy mam i艣膰 do Birgerssona i poprosi膰 o zgod臋 na pods艂uch?

W jakim celu? To cz臋艣膰 dochodzenia, Sture. Wchodzi w koszty post臋powania.

Nagle przypomnia艂o mu si臋, co powiedzia艂a Lareda Veitz. Zobaczy艂 w drzwiach profil Angeli. Wypuk艂o艣膰. Przypomnia艂 sobie piwnic臋.

Zajrza艂 do notesu i wybra艂 numer pokoiku, w kt贸rym jeszcze przed chwil膮 by艂. Dozorca je szcze tam siedzia艂.

-    M贸wi艂 pan, 偶e kto艣 rozgo艣ci艂 si臋 u pana w biurze i pi艂?

-    W艂a艣nie.

-    Sk膮d pan wie?

-    Zosta艂a butelka. Tak by艂o kilka razy. Butelki po napojach.

-    Zachowa艂 j e pan?

-    Zaraz zachowa艂. Odstawi艂em je na bok, trzy butelki. Chcia艂em je jutro wynie艣膰.

46.



Winter za艂o偶y艂 r臋kawice i zjecha艂 wind膮 na d贸艂. Pierwszy raz mia艂 zbiera膰 materia艂 dowodowy we w艂asnym domu. 艢wiat podchodzi艂 coraz bli偶ej.

Musia艂 zaczeka膰 kilka minut na dozorc臋.

-    Nie wiedzia艂em, 偶e to takie wa偶ne - powiedzia艂. - Trza chyba podzi臋kowa膰.

Przekr臋ci艂 klucz w zamku.

-    Niech pan popatrzy. 呕adnych zadrapa艅, o ile dobrze widz臋. Winter skin膮艂 g艂ow膮.

-    Szybka reakcja w艂adzy, trzeba przyzna膰. - Popchn膮艂 drzwi. -Wida膰 wszystko traktujecie powa偶nie.

-    Tak - powiedzia艂 Winter. Nie, pomy艣la艂. To reakcja, kt贸rej sam do ko艅ca nie rozumia艂. Niepok贸j Angeli. Kilka g艂uchych telefon贸w. Kto艣 wchodzi potajemnie do pokoju dozorcy i pije s艂odkie napoje. Sprawa dla komisarza policji kryminalnej Erika Wintera.

Butelki po zingo.

-    Wezm臋 je - powiedzia艂 Winter i wzi膮艂 wszystkie trzy lew膮 d艂oni膮 w r臋kawiczce.

-    Pan na pewno by艂 kiedy艣 kelnerem - stwierdzi艂 dozorca.

Bergenhem obudzi艂 si臋 i rozejrza艂 po pokoju. Je艣li to raj, to wygl膮da tak samo jak 艣wiat, kt贸ry opu艣ci艂em.

Widzia艂 wyra藕nie. Nie mia艂 ju偶 tego po偶aru w g艂owie. Twarz Martiny by艂a wyra藕na, bliska. Powiedzia艂a co艣, ale nie dos艂ysza艂. Spr贸bowa艂 usi膮艣膰. Powiedzia艂a to jeszcze raz.

-    Le偶 spokojnie, Lars. Musisz by膰 ostro偶ny.

Kto艣 w bieli przemkn膮艂 za jej plecami. To m贸g艂 by膰 anio艂, w pewnym sensie tak by艂o. Najpierw rozpozna艂 twarz, potem g艂os.

-    Zajrza艂am tylko na chwil臋 - powiedzia艂a Angela.

Ja te偶, pomy艣la艂.

-    Wygl膮dasz lepiej.

Nie mam z czym por贸wna膰, pomy艣la艂.

-    Gdzie jestem? - zapyta艂.

-    W sali szpitalnej, w Sahlgrenska.

Teraz sobie przypominam. Teraz zadam najwa偶niejsze pytanie.

-    Guz ju偶 usuni臋ty?

-    Guz?

-    Guz m贸zgu. Wyci臋li go?

Mo偶e si臋 u艣miechn臋艂a, mimo powagi sytuacji. Spojrza艂a na innego anio艂a w bieli, chyba skin膮艂 g艂ow膮.

-    Najpierw podejrzewali艣my zapalenie opon m贸zgowych. Ale to by艂 najgorszy atak migreny, jaki sobie mo偶na wyobrazi膰.

-    Migreny? Przecie偶 nigdy w 偶yciu nie mia艂em migreny.

Beier dosta艂 butelki. Nawet nie wiedzia艂em, 偶e zingo jest jeszcze w sprzeda偶y, powiedzia艂. Czy to jest komunikat dla nas? Jak my艣lisz? Zingo? Winter macha艂 r臋k膮, 偶eby uci膮膰 te rozwa偶ania: end of message. 

Zn贸w s艂ucha艂 Sacramentu i czyta艂 teksty. Wokalista brodzi艂 we krwi na dolnym Manhattanie, ale uda艂o mu si臋 opu艣ci膰 to miejsce, 偶eby si臋 znale藕膰 na obrze偶ach kosmosu. Winter s艂ucha艂 tego ju偶 tyle razy, 偶e m贸g艂 zrozumie膰 s艂owa bez broszurki. A mo偶e tylko mu si臋 wydawa艂o.

Kiedy chodzi艂 po mie艣cie, nas艂uchiwa艂 d藕wi臋k贸w black metalu, pojawiaj膮cych si臋 czasem jak warczenie drapie偶nika w艣r贸d muzyki w domach towarowych czy sklepach p艂ytowych. Zwraca艂 uwag臋, kiedy mija艂 kogo艣 z walkmanem czy discmanem. Wielu ich widywa艂. Wszystko brzmia艂o tak samo, jak melodyjne bzyczenie, zamkni臋te w czym艣. S艂ysza艂, kiedy kto艣 zdejmowa艂 albo poprawia艂 s艂uchawk臋. To nigdy nie by艂 black metal. Ale zawsze g艂o艣no.

On nigdy tak nie s艂ucha艂 muzyki. Chcia艂by si臋 przemieszcza膰 z muzyk膮, ale wola艂 j膮 mie膰 bardziej na dystans. Teraz, kiedy zacz膮艂 zwraca膰 na to uwag臋, zauwa偶y艂, 偶e wielu koleg贸w przychodzi do pracy ze s艂uchawkami na uszach.

Rozmawia艂 z Lared膮, zn贸w, tylko chwil臋. Spotkali si臋 w jego pokoju.

-    Kto艣 mu przerwa艂?

-    Nie.

-    Co si臋 w takim razie sta艂o?

Nie odpowiedzia艂a od razu. Sta艂a przy oknie. Dzie艅 by艂 ja艣niejszy, ni偶 kiedy rozmawiali ostatnio, cho膰 pora by艂a ta sama. Luty by艂 coraz bli偶ej, w zasi臋gu, tu偶 za oknem.

-    On jest w drodze... gdzie艣 indziej - powiedzia艂a Lareda.

-    Co to znaczy?

-    Sama do ko艅ca nie wiem. - Spojrza艂a na s艂o艅ce, w艂a艣nie zaczyna艂o zachodzi膰. - Albo w trakcie straci艂 zainteresowanie. Albo od pocz膮tku mia艂 taki zamiar. Czekaj...

-    W kt贸r膮 stron臋 mam teraz i艣膰?

-    Zastan贸w si臋 nad tekstem - powiedzia艂a. - Tekstem na 艣cianie.

-    Czy to jest teraz wa偶niejsze? Wall Street?

-    Tak s膮dz臋.

-    Nie wiem.

-    Spr贸buj za tym p贸j艣膰.

-    P贸j艣膰 za tym?

-    To nie jest... myl膮ce, nie oddala ci臋 od niego.

-    Czy on podejmie jeszcze jedn膮... pr贸b臋?

-    Taka sama zbrodnia? Nie. Nie s膮dz臋. Ju偶 nie.

-    Dlaczego nie?

-    Pami臋tasz, co m贸wi艂am o 艣wiecie sterowanym przez Boga i 艣wiecie rz膮dzonym przez szatana.

-    Nigdy tego nie zapomn臋.

-    Co艣 si臋 sta艂o w tym 艣wiecie. W jego 艣wiecie.

-    Sta艂o? Ale co? Czy kto艣 przej膮艂 w艂adz臋?

-    By膰 mo偶e.

-    Kto? B贸g?

-    Raczej... ten drugi.

-    Diabe艂? Ale to oznacza 艣wiat bez nadziei, tak m贸wi艂a艣.

Skin臋艂a g艂ow膮 i wr贸ci艂a do biurka, usiad艂a na krze艣le.

Winter zapali艂 lamp臋. Blat by艂 pusty.

-    W 艣wiecie bez nadziei walka nie ma sensu - powiedzia艂a. - On ju偶 nic nie osi膮gnie. Nie ma znaczenia, co b臋dzie robi艂.

-    Wi臋c da sobie spok贸j ?

-    Mo偶liwe.

-    Wi臋c ca艂a nasza nadzieja w rz膮dzonym przez szatana 艣wiecie bez nadziei?

Ringmar skontaktowa艂 si臋 z Telewizj膮 Szwedzk膮. W mie艣cie w艂a艣nie kr臋cono film o zbrodniach i 艣ledztwach.

-    Pracuj膮 tu od jakiego艣 czasu. Kilka miesi臋cy, z przerw膮. Interesuj膮ce jest to, 偶e zesp贸艂 obejmuje mi臋dzy innymi czterdziestu policjant贸w. W mundurach.

-    Czterdziestu? Czterdziestu aktor贸w? - upewni艂 si臋 Winter.

-    Nie. Statyst贸w.

-    Czy teraz te偶 kr臋c膮?

-    Tak. Rozmawia艂em z kierownikiem planu. To on si臋 zajmuje... planem filmowym.

-    Aha - powiedzia艂 Winter z u艣miechem.

-    Chcia艂em powiedzie膰... to on wszystkim zarz膮dza.

Na plan mogli p贸j艣膰 piechot膮, i tak zrobili. Ekipa pracowa艂a na wielkim parkingu przed Gamla Ullevi. 艢nieg le偶a艂 w dwumetrowych wa艂ach, od strony All茅n. Wsz臋dzie by艂o pe艂no kamer i mikrofon贸w, dwie kobiety wykrzykiwa艂y co艣 przez megafony. Kilku policjant贸w sta艂o przy radiowozie. Staty艣ci, pomy艣la艂 Winter.

Ringmar gdzie艣 odszed艂 i wr贸ci艂 z wysokim m臋偶czyzn膮 z bakami, w zielonej czapce. Mia艂 na sobie sk贸rzan膮 kurtk臋, w r臋ce trzyma艂 teczk臋.

-    Nic nie zrobili艣my - powiedzia艂, spogl膮daj膮c na Wintera. - To zabawne, 偶e chcecie si臋 przyjrze膰 naszej pracy.

-    Dlaczego pan tak my艣li?

-    No bo... to historia o komisarzu policji z miasta, o jego przygodach.

-    Ach tak.

-    Facet w pa艅skim wieku mniej wi臋cej.

-    Nie ma takich - rzuci艂 Ringmar. - Erik jest najm艂odszy.

-    To przecie偶 film - stwierdzi艂 kierownik.

-    No tak, jasne.

-    Wi臋c kr臋cicie film o komisarzu? - zapyta艂 Winter.

-    To b臋dzie serial telewizyjny o twardej rzeczywisto艣ci G贸teborga i Szwecji.

-    Kiedy b臋dzie nadawany?

-    Mniej wi臋cej za rok.

Winter rozejrza艂 si臋 po planie.

-    A co si臋 tu dzieje w tej chwili?

-    Teraz nagrywamy scen臋, w kt贸rej komisarz odwiedza ekip臋 filmow膮, 偶eby zada膰 kilka pyta艅 dotycz膮cych 艣ledztwa.

-    Okej - powiedzia艂 Winter i spojrza艂 w jedn膮 ze stoj膮cych w pobli偶u kamer. - W takim razie zaczynamy. - Spojrza艂 na radiow贸z i kr膮偶膮cych wok贸艂 niego statyst贸w. - Czy to pan za艂atwi艂 te mundury?

-    Tak. Ale nie od was.

-    Nie, to jasne.

-    G贸teborska policja jest beznadziejna, je艣li chodzi o takie sprawy.

-    I s艂usznie - wtr膮ci艂 Ringmar.

-    Sk膮d te mundury w takim razie? - zapyta艂 Winter.

-    Swed Int, magazyny w S枚dert盲lje.

-    Ile ich pan tam zam贸wi艂?

-    Czterdzie艣ci jeden. Jeden zapasowy.

-    Czy wszystkie ma pan pod nadzorem?

-    Co pan ma na my艣li?

-    呕aden nie m贸g艂 zosta膰 skradziony?

-    Wszystko mo偶na ukra艣膰 - odpar艂 kierownik. - Mo偶na si臋 przecie偶 w艂ama膰 do magazynu z kostiumami. Ale kiedy sko艅czymy, oczywi艣cie je policz臋, zanim ode艣lemy wszystko do S枚dert盲lje. - Spojrza艂 w stron臋 samochodu stoj膮cego w lewym rogu parkingu. - Raz ju偶 to robi艂em. Teraz mamy drug膮 tur臋 nagra艅.

-    Jak d艂ugo jeszcze zamierzacie tu by膰?

-    A偶 sko艅czymy. - Popatrzy艂 Winterowi w oczy. Byli podobnego wzrostu, ale tamten by艂 dziesi臋膰 lat m艂odszy. - Mo偶e to potrwa膰 jeszcze miesi膮c. Mo偶e d艂u偶ej. Najlepiej niech pan zapyta re偶ysera.

-    Wi臋c ma pan kontrol臋 nad tym, gdzie si臋... znajduj膮 rekwizyty? -zapyta艂 Ringmar.

-    No... takiej stuprocentowej to chyba nigdy nie ma podczas samego nagrywania... 偶eby tak w ka偶dej sekundzie wiedzie膰.

-    Czyli kto艣 m贸g艂by wzi膮膰 mundur ze sob膮 do domu mi臋dzy... uj臋ciami, czy jak to si臋 tam nazywa? - zapyta艂 Winter.

-    Tak... to chyba mo偶liwe.

-    A zdarzy艂o si臋?

-    Pewnie tak. Kiedy przeci膮gniemy zdj臋cia i musimy zaczyna膰 wcze艣nie nast臋pnego dnia... wtedy... mo偶e nie wszystkie mundury wracaj膮 na noc do magazynu. Skoro pan ju偶 o to pyta.

-    Okej.

-    Ale jedno wiem na pewno. - W艂o偶y艂 teczk臋 pod pach臋 i potar艂 d艂onie, 偶eby je rozgrza膰. - Te sceny... niekt贸re z nich... kr臋cimy na przedmie艣ciach, mamy tam te偶 imigrant贸w, r贸偶ne grupy etniczne,

kt贸re tak偶e pojawiaj膮 si臋 w fabule.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

-    Nie chc臋 偶adnych dodatkowych problem贸w... poza tym, co si臋 normalnie mo偶e sta膰 podczas nagrywania. Wi臋c pomy艣la艂em sobie... mamy czterdziestu statyst贸w w mundurach i czasem wyst臋puj膮 wszyscy razem... powiedzmy gdzie艣 w Hammarkullen albo Biskopsg氓rden, i nie chc臋 wtedy ryzykowa膰, rozumie mnie pan? 呕eby jaki艣 debil nie powiedzia艂 czego艣 g艂upiego do jakiego艣 ciemnosk贸rego czy kogo艣 takiego. 呕eby nie skorzysta艂 z okazji.

-    Chodzi panu o to, 偶e w艣r贸d statyst贸w mog膮 si臋 znale藕膰 rasi艣ci?

-    W艂a艣nie.

-    No i?

-    Dlatego wys艂a艂em wam wszystkie numery osobowe... nazwijmy ich... statyst贸w policjant贸w. - Zn贸w wzi膮艂 teczk臋 do r臋ki. - Mamy ich nazwiska i adresy.

-    Wys艂a艂 pan? Wys艂a艂 je pan policji?

-    Tak. Do sprawdzenia. Na wszelki wypadek. Macie je.

Beier dosta艂 wyniki test贸w DNA z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego.

-    To sperma Martella.

-    Niech to szlag - powiedzia艂 Ringmar. Zbierzesz, co zasiejesz, pomy艣la艂.

-    Co z jego 偶on膮? - zapyta艂 Beier.

-    殴le - odpar艂 Winter.

-    Nadal jest bardziej martwa ni偶 偶ywa - doda艂 Ringmar.

-    Nie lubi臋 tego wyra偶enia - stwierdzi艂 Beier. - Albo jest si臋 martwym, albo si臋 偶yje. Nie ma nic pomi臋dzy.

-    Widzia艂e艣 j膮? - zapyta艂 Ringmar.

-    Nie.

Ringmar nie odpowiedzia艂, ale jego milczenie by艂o bardzo wymowne.

Winter postanowi艂 je przerwa膰.

-    ElfVegrenowie przyj d膮 znowu, j utro.

Winter zadzwoni艂 na numer domowy Patrika. Odebra艂 ojciec, od razu, jakby sta艂 tu偶 przy telefonie. Winter si臋 przedstawi艂.

Skontaktowa艂 si臋 ju偶 z opiek膮 spo艂eczn膮. Rodzina by艂a im znana od dawna, ale nie wiedzieli o przemocy w domu.

Winter my艣la艂 o Patriku. Uwa偶a艂, 偶e powinien poinformowa膰 opiek臋 o swoich podejrzeniach. To by艂 jego obowi膮zek, powinno艣膰. Ale nie by艂 pewien, rozmawia艂 z r贸偶nymi instytucjami. W ko艅cu to zrobi艂. Cho膰 nie powiedzia艂 o tym ojcu Patrika.

-    Szukam Patrika.

-    Nie mo偶ecie nas zostawi膰 w spokoju, co?

-    Czy Patrik jest w domu?

-    Jeste艣 dzisiaj drugim gliniarzem, co do niego wydzwania.

-    S艂ucham?

-    A nawet trzecim.

艢ledztwo, pomy艣la艂 Winter. To 艣ledztwo. Ale 偶eby a偶 trzech?

-    Co to byli za jedni?

-    Nie pami臋tam.

-    Czy Patrik z nimi rozmawia艂?

-    Nie ma go w domu.

-    M贸g艂bym z nim porozmawia膰?

-    Przecie偶 m贸wi臋, 偶e go nie ma.

Kiedy jechali na Landvetter, zn贸w si臋 przeja艣ni艂o. Tak wcze艣nie ruch by艂 jeszcze niewielki.

-    B艂臋kitne niebo... jak tam - powiedzia艂a matka. Spojrza艂a w lewo, na syna. - Wr贸c臋, kiedy... urodzi si臋 dziecko.

Objechali terminal. Winter zaparkowa艂 tam gdzie zwykle. Przyprowadzi艂 w贸zek na baga偶e i weszli do hali odlot贸w.

-    Wygl膮da na to, 偶e nie ma op贸藕nienia - powiedzia艂a matka i wybuchn臋艂a p艂aczem.

Obj膮艂 j膮.

-    To pierwszy raz, kiedy odlatuj臋 sama - powiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem. Podnios艂a na niego wzrok. - Wiem, 偶e chcesz, 偶ebym zosta艂a, ale ja musz臋 jecha膰. Rozumiesz?

-    Rozumiem.

-    Tatajest przecie偶... tam.

Winter zobaczy艂 gr贸b, zagajnik, g贸r臋, wzniesienie, morze, ziemi臋.

-    Jest tam, ale jest i tu.

Pewne rzeczy nie zosta艂y powiedziane, ale on tu jest, pomy艣la艂. Mo偶e tak b臋dzie 艂atwiej.

Pomacha艂a mu jeszcze z ruchomych schod贸w prowadz膮cych do odprawy paszportowej. By艂a troch臋 sp贸藕niona.

Czeka艂 w samochodzie, a偶 samolot wzbije si臋 w powietrze, jak ci臋偶ki w臋drowny ptak ze srebra. Na wysoko艣ci dw贸ch tysi臋cy metr贸w zosta艂 wessany przez b艂臋kit.

 

 

 

 

 

LUTY



47.



Na butelce po napoju Zingo by艂y odciski palc贸w, a偶 nazbyt du偶o.

-    Daj mi co艣 do por贸wnania - prosi艂 Beier.

-    Przecie偶 nie mo偶emy por贸wnywa膰 ze wszystkimi - odpar艂 Winter.

-    P贸艂 miasta mia艂o te butelki w r臋kach. - Beier patrzy艂 na Wintera, jakby pr贸bowa艂 go rozgry藕膰. - S膮 takie wa偶ne?

Winter nie odpowiedzia艂.

Pojecha艂 na H盲radsgatan i zaparkowa艂 mniej wi臋cej w tym samym miejscu co przedtem. Wiatr przybra艂 na sile, przyni贸s艂 nawet kilka chmur. Pada艂 deszcze ze 艣niegiem. Zn贸w zrobi艂o si臋 popo艂udnie.

Kiedy podni贸s艂 g艂ow臋, 偶eby obejrze膰 okna mieszkania Martell贸w na si贸dmym pi臋trze, chmury szybko przesuwa艂y si臋 po niebie. Obszed艂 dom dooko艂a, doszed艂 do wy艂o偶onego g艂adkimi p艂ytami wej艣cia. Tabliczka na drzwiach po prawej stronie informowa艂a, 偶e biuro sp贸艂dzielni jest otwarte w ostatni poniedzia艂ek miesi膮ca mi臋dzy wp贸艂 do sz贸stej a wp贸艂 do si贸dmej. To dzisiaj, u艣wiadomi艂 sobie. Rozmawiali z dozorc膮, ale nie dowiedzieli si臋 niczego szczeg贸lnego.

Wi臋c kto艣 w mundurze policjanta przeszed艂 t臋dy w sylwestrow膮 noc. Nikt nie widzia艂 radiowozu. Ale widziano mundur. 艢wiadkowie byli zgodni: mundur policyjny. To by艂o po morderstwie czy morderstwach, o ile Siv Martell mia艂aby nie prze偶y膰. Do czego?, pomy艣la艂 Winter. Do jakiej艣 formy istnienia.

Wr贸ci艂 na ulic臋, przeszed艂 kilka metr贸w do skrzy偶owania. Kobieta z niemowl臋cym w贸zkiem wchodzi艂a do pobliskiego sklepiku. Poszed艂 w tamt膮 stron臋. W popo艂udniowym s艂o艅cu sklep sprawia艂 wra偶enie zaniedbanego. Rdza z偶era艂a metalowe listwy i rury, farba od艂azi艂a p艂atami. Winter wszed艂 do 艣rodka. P贸艂ki by艂y wype艂nione tylko do po艂owy. Opr贸cz niego jeszcze tylko ta kobieta z w贸zkiem. Sta艂a przy kasie, czeka艂a. Przeszklona lada z w臋dlinami 艣wieci艂a w opustosza艂ym wn臋trzu, niebieskie 艣wiat艂o pada艂o na sp艂owia艂e i brudne plakaty przedstawiaj膮ce pokrojone kawa艂ki cia艂.

Wyszed艂. Jaki艣 afisz wypad艂 z ramy i polecia艂 niesiony wiatrem przez skrzy偶owanie. Przelecia艂 przez trawnik po drugiej stronie i zatrzyma艂 si臋 na siedmiopi臋trowym domu Martell贸w, rozp艂aszczy艂 si臋 na 艣cianie na wysoko艣ci drugiego pi臋tra.

Kobieta wysz艂a ze sklepu zaraz po nim. Posz艂a w lewo, min臋艂a pizzeri臋 i piekarni臋, obie ju偶 zlikwidowane. Za oknami pizzerii majaczy艂y wysokie wie偶e krzese艂. Kobieta sz艂a w stron臋 niewielkiego wzniesienia. Winter widzia艂 ko艣cieln膮 wie偶臋. Zszed艂 po sklepowych schodach i skierowa艂 si臋 w przeciwnym kierunku. Wzniesienie zas艂ania艂o widok. Domy sta艂y w obni偶eniu. Nikt do nich nie wchodzi艂 ani z nich nie wychodzi艂. Kawa艂ek dalej sun臋艂y drog膮 przelotow膮 samochody. Poszed艂 dalej, do sklepiku o nazwie Krokens Livs. Kupi艂 tam kiedy艣 pude艂ko pastylek L盲kerol. Tak samo jak wtedy wiatr szarpa艂 plakatami stoj膮cymi przed wej艣ciem. Ci膮gle te same filmy: Miasto Anio艂贸w i M艣ciciele. 

Tak samo jak wtedy przejecha艂 bus opieki spo艂ecznej, zatrzyma艂 si臋 kilkana艣cie metr贸w dalej i wysadzi艂 kilka starszych os贸b. Winter wszed艂 do 艣rodka, potrzebowa艂 zapa艂ek. Sta艂 po艣r贸d nabia艂u, paczek czips贸w, film贸w, s艂odyczy, szczotek i gazet. Na zewn膮trz wiatr silniej zatrzepota艂 Miastem Anio艂贸w. Widzia艂 to przez szyb臋 w drzwiach. Kobieta przy kasie nie pochodzi艂a ze Szwecji, mo偶e z Turcji albo z Iranu. U艣miecha艂a si臋 do niego. Poprosi艂 o zapa艂ki, zap艂aci艂. Za plecami kasjerki wisia艂o zdj臋cie budynku, w kt贸rym mie艣ci艂 si臋 sklep. By艂o mocno przyci臋te i przedstawia艂o sklep w promieniach s艂o艅ca. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e to ten sam minimarket. Fotografia, powi臋kszenie o wymiarach blisko pi臋膰dziesi膮t na siedemdziesi膮t centymetr贸w, by艂a cz臋艣ciowo zas艂oni臋ta reklam膮 papieros贸w. Winter sobie nie przypomina艂, 偶eby j膮 widzia艂 wcze艣niej, ale chyba musia艂a tam wisie膰. Zd膮偶y艂a ju偶 wyblakn膮膰, kolory by艂y przyt艂umione. Mog艂a mie膰 trzy lata albo dziesi臋膰. Przed sklepikiem sta艂 starszy m臋偶czyzna z nar臋czem gazet w obj臋ciach, wygl膮da艂 na dumnego w艂a艣ciciela. Ale to nie on sprawi艂, 偶e Winter nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku od zdj臋cia, 偶e zapomnia艂 wzi膮膰 reszt臋, 偶e nie dos艂ysza艂 s艂贸w kobiety, kt贸ra co艣 do niego powiedzia艂a. Nad g艂ow膮 m臋偶czyzny wyra藕nie by艂o wida膰 szyld, kt贸rego teraz na sklepie nie by艂o. Teraz na 艣cianie wisia艂a tablica z napisem Krokens Livs.

Tymczasem na zdj臋ciu czerwone litery g艂osi艂y: Manhattan Livs.

B贸ijesson zn贸w poszed艂 do Powerhouse, sklepu p艂ytowego przy Vallgatan. M艂ody 艣ledczy nie mia艂 nic przeciwko temu. Chodzi艂 tam ju偶 wcze艣niej, prywatnie.

-    By艂em tu ju偶. Prywatnie, 偶e tak powiem.

-    Mi艂o s艂ysze膰. - Ch艂opak stoj膮cy za lad膮 co艣 prze偶uwa艂 i przegl膮da艂 stos u偶ywanych p艂yt kompaktowych. - Nie widzia艂em ci臋. -Otworzy艂 pude艂ko i sprawdzi艂 stan p艂yty.

-    Ale przez ostatni rok nie by艂o mnie w domu. - W艂o偶y艂 p艂yt臋 z powrotem, spojrza艂 na B贸ijessona i u艣miechn膮艂 si臋.

-    Nowy Jork, LA, Sydney, Borneo.

-    Brzmi nie藕le - stwierdzi艂 B枚rjesson. Wyj膮艂 z kieszeni p艂yt臋. -Mo偶e to poznajesz?

Ch艂opak wzi膮艂 od niego p艂yt臋 Sacramentu. Obejrza艂 ok艂adk臋, a potem przeni贸s艂 wzrok na B贸ijessona.

-    Chcesz wiedzie膰, czy to sprzedawa艂em? Yes, sir. 

-    Rozpoznajesz t臋 p艂yt臋?

-    Ja rozpoznaj臋 prawie wszystko. - Spojrza艂 na ponury krajobraz na ok艂adce. - Mo偶e przez ten koszmarny rysunek zamarzy艂em o podr贸偶y

gdzie艣 do s艂o艅ca. - Otworzy艂 pude艂ko. - Mieli艣my tego dwa egzemplarze - powiedzia艂.

-    W艂a艣nie o to chcia艂em zapyta膰 - rzuci艂 B贸ijesson.

-    To nie jest takie najgorsze, pomijaj膮c stron臋 produkcyjn膮.

-    A pami臋tasz mo偶e, komu j膮 sprzedali艣cie?

-    Chyba 偶artujesz. Po pierwsze nie pracuj臋 tu sam, a po drugie lepiej rozpoznaj臋 ok艂adki p艂yt ni偶 twarze. - Odwr贸ci艂 p艂yt臋, przyjrza艂 si臋 zdj臋ciom mrocznych facet贸w na tle gryz膮cych kolor贸w. - Czasem sobie przypominam, od kogo kupi艂em p艂yty. Niekt贸rzy przynosz膮 ca艂e sterty, czasem mo偶na znale藕膰 prawdziwe skarby. - Spojrza艂 na B贸ijessona. -To tutaj lokuje si臋 gdzie艣 na pograniczu. - Wyj膮艂 broszurk臋 z tekstami, przekartkowa艂. - A dlaczego to was tak interesuje?

-    Ta muzyka 艂膮czy si臋 ze spraw膮, nad kt贸r膮 w艂a艣nie pracujemy -wyja艣ni艂 B枚rjesson.

-    Z tym morderstwem, o kt贸rym pisali w gazetach?

-    Dlaczego tak my艣lisz?

-    No c贸偶... to chyba 艂atwo skojarzy膰, prawda? - Rzuci艂 okiem na B贸ijessona. - To troch臋 krwawe zabawy, 偶e tak powiem. Cho膰 w gruncie rzeczy do艣膰 grzeczne. - Za艣mia艂 si臋. - Prawie jak w tym dzieci臋cym wierszyku: kapie, kapie krew.

-    Przypominasz sobie mo偶e, kiedy kupi艂e艣 t臋 p艂yt臋?

-    Nie, naprawd臋. Mo偶e to nie by艂em ja. Nie, to nie by艂em ja. Rozmawiali艣cie z innymi ze sklepu?

-    Tak. W og贸le jej nie rozpoznaj膮.

-    No to w takim razie chyba to by艂em ja... pami臋tam przecie偶, 偶e j膮 mieli艣my... zaraz, zaraz... mieli艣my dwie, jedna by艂a tutaj, kiedy zaczyna艂em prac臋, ta p艂yta ma ju偶 kilka lat... - Wyszed艂 zza kontuaru i podszed艂 do p贸艂ek z hard rockiem, przejrza艂 p艂yty. - Teraz nie ma. Ale mieli艣my dwie, cho膰 nier贸wnocze艣nie.

B枚ijesson si臋 namy艣la艂. Kto艣 zmieni艂 muzyk臋, teraz gra艂 Led Zeppelin.

-    Kiedy wyje偶d偶a艂em, by艂 jeden egzemplarz - powiedzia艂 ch艂opak, patrz膮c na B贸ijessona. Mogli by膰 w tym samym wieku. - Kiedy wr贸ci艂em, ju偶 go nie by艂o.

-    Okej.

-    A sprzedajemy tak du偶o, mamy tylu klient贸w, 偶e nie mo偶na czego艣 takiego zapami臋ta膰, chyba rozumiesz.

-    Rozumiem.

-    Mamy tu wszystkie grupy wiekowe, rasy i rozmiary.

B贸ijesson rozejrza艂 si臋 po sklepie. W wielkim pomieszczeniu by艂o

oko艂o dwudziestu os贸b, sami m臋偶czy藕ni albo ch艂opcy. W wi臋kszo艣ci m艂odzie偶, ale r贸wnie偶 kilku trzydziestolatk贸w. Przegl膮dali p艂yty Nagle wmaszerowa艂 m臋偶czyzna, na oko czterdziestopi臋cioletni, z paczk膮 longplay贸w pod pach膮. Za nim wesz艂y dwie m艂ode dziewczyny.

-    Mamy te偶 rotacj臋 pracownik贸w. W zesz艂ym roku kilku odesz艂o, kilku zatrudnili艣my.

-    Interesy id膮 dobrze?

-    Mo偶na tak powiedzie膰. - Ruszy艂 z powrotem do lady ze stosem kompakt贸w, teraz le偶a艂y na niej r贸wnie偶 p艂yty winylowe. Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋, odwr贸ci艂 si臋 jeszcze raz do B贸ijessona. - Jeste艣 z policji, wi臋c w艂a艣nie mi si臋 przypomnia艂o, 偶e bywa艂 u nas czasami taki jeden, przychodzi艂 ogl膮da膰 p艂yty. Kilka razy. Znaczy si臋 glina. To by艂o jako艣 przed moim wyjazdem.

-    Glina? Policjant? Sk膮d wiesz?

-    Mam nadziej臋, 偶e umiem rozpozna膰 mundur policjanta. Faceta bym nie pozna艂, ale mundur tak.

-    Co to znaczy ogl膮da膰 p艂yty? To znaczy, 偶e by艂 waszym klientem?

-    Tak, to jasne.

-    Czy to co艣 nadzwyczajnego?

-    呕e policjanci w mundurach przychodz膮 ogl膮da膰 p艂yty? To by艂 chyba jedyny, jakiego widzia艂em. Mo偶esz zapyta膰 pozosta艂ych. Nikt nic o tym nie m贸wi艂?

-    Nie.

Ch艂opak zn贸w spojrza艂 na B贸rjessona. M臋偶czyzn臋 z nar臋czem p艂yt ju偶 obs艂ugiwa艂 kto艣 inny.

-    Czy w godzinach pracy macie czas kupowa膰 p艂yty?

Kobieta powt贸rzy艂a. Winter oderwa艂 wzrok od fotografii.

-    Nie ma pan drobnych? - zapyta艂a.

-    Niestety. - Zn贸w spojrza艂 na zdj臋cie za jej plecami.

-    Czy ten sklep nazywa艂 si臋 kiedy艣 Manhattan Livs? - zapyta艂, wskazuj膮c zdj臋cie.

Odwr贸ci艂a si臋, popatrzy艂a i zn贸w okr臋ci艂a na krze艣le.

-    Nie wiem - powiedzia艂a. - Ja dopiero co tu zacz臋艂a.

Wiedzia艂, 偶e w艂a艣cicielem jest m臋偶czyzna. Przeprowadzili rutynowe przes艂uchania okolicznych mieszka艅c贸w, czyta艂 ich zapisy, jak wszystko inne.

-    Ten, co sklep jes jego, b臋dzie wieczorem.

-    M贸g艂bym dosta膰 numer jego telefonu?

Bertil Andr茅asson odebra艂 po drugim sygnale. Winter przedstawi艂 si臋 i zapyta艂 o nazw臋 sklepu. Wr贸ci艂 do biura i powiesi艂 mokry p艂aszcz na wieszaku przy umywalce.

-    Zmieni艂em nazw臋, kiedy go kupi艂em - wyja艣ni艂 Andr茅asson.

-    Kiedy to by艂o?

-    Hm... nied艂ugo min膮 trzy lata.

-    Zmieni艂 pan nazw臋 zaraz potem?

-    W艂a艣ciwie tak. Manhattan... po prostu nie widzia艂em 偶adnego zwi膮zku. Nie by艂em wprawdzie w Nowym Jorku, ale chyba nie jest tam tak jak przy Hag氓kersgatan. Przynajmniej nie na tym Manhattanie, kt贸ry pokazuj膮 w filmach.

-    Cz臋sto pan bywa w sklepie? - zapyta艂 Winter.

-    S艂ucham?

Winter us艂ysza艂, jak jego g艂os t臋偶eje, jak si臋 staje ostro偶ny.

-    Cz臋sto sam pan tam pracuje?

-    O co chodzi? Czy mam pracownik贸w? Przecie偶 rozmawia艂 pan z Jiln膮.

-    Ale ona pracuje od niedawna.

-    Wcze艣niej by艂o dwoje innych. Mam te偶 inn膮 prac臋.

-    Dwoje pracownik贸w? Zwolnili si臋?

-    Jeden si臋 przeprowadzi艂, a drugi nie umia艂 liczy膰 - odpar艂 Andr茅asson.

-    Mam jeszcze kilka pyta艅 - powiedzia艂 Winter. - Mo偶e by艂oby lepiej, gdyby艣my nie musieli rozmawia膰 przez telefon. Czy m贸g艂by pan do nas przyjecha膰?

-    Ale o co w艂a艣ciwie chodzi? - zapyta艂 Andr茅asson. - Ju偶 rozmawia艂em z policj膮, po tym morderstwie. Nic nowego nie powiem.

-    To rutynowa sprawa - uspokoi艂 go Winter. - Kiedy prowadzimy 艣ledztwo, z niekt贸rymi musimy czasem rozmawia膰 kilka razy. Je艣li wyjdzie co艣 nowego.

-    A co wysz艂o... ach tak, nazwa.

-    Widzia艂em zdj臋cie - wyja艣ni艂 Winter.

-    Zdj臋cie Killd茅na? Za lad膮? Chyba ze sto razy my艣la艂em, 偶eby je zdj膮膰. Ale starzy klienci mog膮 co艣 jeszcze powiedzie膰 o dawnym w艂a艣cicielu, wi臋c z sentymentu je zostawi艂em.

-    Killd茅na? Czy to dawny w艂a艣ciciel?

-    脜ke Kilid茅n. Mia艂 kilka sklep贸w, w ko艅cu sprzeda艂 wszystko i wygrzewa si臋 na s艂o艅cu.

-    Na s艂o艅cu?

-    Kupi艂 mieszkanie albo dom w Hiszpanii. Costa del Sol, tak mi si臋 wydaje.

48.



Przyszed艂 Bertil Andr茅asson. Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e obawia si臋 pyta艅 o inne swoje zaj臋cia. Winter stara艂 si臋 dawa膰 do zrozumienia, 偶e nie jest zainteresowany jego prac膮 na czarno, dop贸ki Andr茅asson ch臋tnie odpowiada na pytania.

W艂a艣ciciel sklepu poda艂 nazwiska i ostatnie znane mu adresy dw贸ch by艂ych pracownik贸w. Jilna pracowa艂a u niego od oko艂o p贸艂 roku. Dok艂adnie pi臋膰 miesi臋cy. Nie by艂a mistrzyni膮 j臋zyka szwedzkiego, ale umia艂a liczy膰 i pilnowa膰, 偶eby nikt nie zamienia艂 naklejek z cenami na towarach. Potrafi艂a te偶 odm贸wi膰 szczeniakom sprzeda偶y piwa.

Winter rozmawia艂 z ni膮, kiedy by艂 w sklepie, ale nie zwr贸ci艂a uwagi na nic ani na nikogo szczeg贸lnego. Je艣li ma rozpozna膰 kogo艣 ze sta艂ych klient贸w, powinni jej pokaza膰 zdj臋cia albo przys艂a膰 kogo艣, kto m贸g艂by czeka膰, a偶 da znak, kiedy ten kto艣 wejdzie. By艂o kilku takich, przyzna艂a. Po艣lemy tam kogo艣, pomy艣la艂 Winter.

Andr茅asson nie przypomina艂 sobie 偶adnych sta艂ych klient贸w.

-    Wcale tam tak du偶o nie bywam. Nawet nie mieszkam w pobli偶u.

-    Kogo艣 musia艂 pan chyba zapami臋ta膰, kogo艣 pan czasem rozpoznaje?

-    Nieee... lepiej zapytajcie o to Jiln臋.

-    Ju偶 to zrobi艂em.

Halders i Winter jeszcze raz spotkali si臋 z Elfvegrenami. W tym samym ciemnym pokoju. Ona wygl膮da艂a, jakby jej by艂o zimno. Winter nadal nie by艂 pewien, czy nie chodzi przypadkiem tylko o... niego. O ElfVe-grena. Jego 偶ona by艂a w dziwnym stanie, podobnym do szoku.

-    Okej - rzuci艂 Per Elfvegren. - Byli艣my tam... na kawie. Dwa razy, tak mi si臋 wydaje.

-    To dlaczego k艂amali艣cie?

-    Nie wiem.

-    To nie jest normalne, k艂ama膰, je艣li si臋 u kogo艣 by艂o tylko na kawie.

-    My艣my si臋 chyba... bali - wyja艣ni艂 Elfvegren. Jego 偶ona wygl膮da艂a na wystraszon膮.

Halders westchn膮艂.

-    Prosz臋 powiedzie膰, jak by艂o - poprosi艂.

Elfvegren si臋 nie odezwa艂.

-    Co艣 was 艂膮czy艂o - powiedzia艂 Halders.

Elfvegren potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

-    Mo偶e b臋dziemy zmuszeni pobra膰 od was krew - m贸wi艂 dalej Halders.

-    Dlaczego?

Halders wyja艣ni艂, twarz pani Elfvegren zbiela艂a. Jej m膮偶 zagryz艂 mocno wargi, popatrzy艂 na Wintera. Wida膰 by艂o, 偶e si臋 zdecydowa艂, 偶e chce powiedzie膰 prawd臋.

-    Okej - powiedzia艂. - Poznali艣my ich przez... og艂oszenie.

-    Jakiego rodzaju og艂oszenie?

-    Og艂oszenie towarzyskie.

-    Jaki rodzaj og艂oszenia towarzyskiego?

Elfvegren spojrza艂 na 偶on臋. Skin臋艂a g艂ow膮, ledwo zauwa偶alnie.

-    To by艂o og艂oszenie w... gazecie.

-    Gazecie? Jakiej?

-    Tej, o kt贸rej by艂a mowa. 鈥濧ktuell Rapport鈥.

-    Czy dobrze zrozumia艂em: poznali艣cie ich przez og艂oszenie w 鈥濧ktuell Rapport鈥?

-    Tak.-

Czy to prawda? - Halders zwr贸ci艂 si臋 do Eriki Elfvegren. Skin臋艂a g艂ow膮 i wydusi艂a ciche tak.

-    Czy to wy zamie艣cili艣cie og艂oszenie?

-    My odpowiedzieli艣my - odpar艂 Per Elfvegren. - To by艂o... ich og艂oszenie, oni je zamie艣cili, my do nich napisali艣my.

-    Kiedy to by艂o?

Elfvegren okre艣li艂 w przybli偶eniu czas.

-    To by艂... jedyny raz, kiedy co艣 takiego zrobili艣my - doda艂.

G贸wno mnie to obchodzi, pomy艣la艂 Halders.

-    Martell贸w poznali艣cie w taki sam spos贸b?

-    Nie - odpar艂 Elfvegren. - A w jaki?

-    Przez... Valker贸w. Ale my... ale my...

-    Tak?

-    Nigdy si臋 nie... spotkali艣my. Halders nic nie powiedzia艂.

-    Tylko z... Valkerami.

-    Czy Valkerowie spotykali si臋 jeszcze z kim艣 innym? - zapyta艂 Halders.

-    To znaczy?

-    Przy okazji waszego... spotkania. Czy by艂y obecne r贸wnie偶 inne osoby?

-    Nigdy.

-    Nigdy?

-    Nigdy. Przysi臋gam, 偶e to prawda - powiedzia艂 Per Elfvegren. Sprawia艂 wra偶enie kogo艣, kto postanowi艂 m贸wi膰 prawd臋 i tylko prawd臋, ale wyraz jego twarzy m贸g艂 by膰 myl膮cy.

-    A mo偶e s艂yszeli艣cie o innych znajomych?

-    Nie.

-    Valkerowie nie opowiadali o innych spotkaniach? Czy mieli takie... relacje z innymi osobami?

Winter docenia艂 delikatno艣膰 Haldersa. Coraz lepiej sobie radzi艂 w roli dora藕nego g艂贸wnego przes艂uchuj膮cego.

-    Nie.

Pani El铆vegren odchrz膮kn臋艂a. Spojrza艂a na m臋偶a i chrz膮kn臋艂a jeszcze raz. Chcia艂a co艣 powiedzie膰. Halders czeka艂. Siedzieli przy stole na 艣rodku pokoju, Winter by艂 dla nich niemal niewidoczny. By艂 tylko cieniem przy 艣cianie.

-    By艂 jaki艣... m臋偶czyzna - zacz臋艂a. Per Elfvegren wygl膮da艂 na autentycznie zaskoczonego. - Louise opowiada艂a mi kiedy艣... o jakim艣 facecie... kt贸rego spotkali kilka razy.

Patrik usi艂owa艂 czyta膰. Zrobi艂 si臋 wiecz贸r. Przez chwil臋 patrzy艂 na niebo. Co艣 go w 艣rodku rozpiera艂o. A jednak co艣 si臋 zmienia, my艣la艂. Mo偶na b臋dzie wi臋cej wychodzi膰 na dw贸r.

Siedzia艂 na sofie. Ulla ha艂asowa艂a w przedpokoju, w艂a艣nie wr贸ci艂a i zdejmowa艂a buty. Wsta艂, wy艂膮czy艂 muzyk臋 w 艣rodku piosenki i usiad艂.

Ulla wesz艂a do niego, robi艂a dwa kroki do ty艂u, a potem jeden do przodu.

-    Gdzie ojciec? - zapyta艂 Patrik.

-    Nie wiem - odpar艂a i jak mi臋kki ci臋偶ar osun臋艂a si臋 na sof臋, metr od niego. Patrik odsun膮艂 si臋 kawa艂ek. - Posz艂am se. - Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, kr臋ci艂a ni膮 mocno na boki. - Wkurwi艂 mnie, bo si臋 czepia艂. -Spojrza艂a na Patrika, usi艂owa艂a si臋 skupi膰. - Ty艣 jest porz膮dny, Patrik. Nie taki jak on.

Ani nie taki jak ty, pomy艣la艂 Patrik. Wsta艂, ale z艂apa艂a go za rami臋, uwiesi艂a si臋 na nim.

-    Posied藕 chwil臋, pogadamy - poprosi艂a.

-    Musz臋 i艣膰.

-    Siadaj, m贸wi臋 ci. - 艢ciska艂a go coraz mocniej. Zacz臋艂a nuci膰 jak膮艣 melodi臋, nagle si臋 za艣mia艂a. Lito艣ci. Babsztyl si臋 ur偶n膮艂 na weso艂o. - Posied藕 przy cioci Ulli i porozmawiaj. - Zn贸w poci膮gn臋艂a go za rami臋, szarpn臋艂a. R臋kaw swetra wyci膮gn膮艂 si臋 na p贸艂 metra. Patrik czu艂 dobrze znany od贸r przetrawionego alkoholu zmieszanego ze 艣wie偶o wypitym.

Szarpn臋艂a jeszcze raz, straci艂 r贸wnowag臋, upad艂 na ni膮.

Drzwi otworzy艂y si臋 znienacka. Upadaj膮c, Patrik s艂ysza艂 szuranie krok贸w w przedpokoju.

-    Co, do kur... - To by艂 g艂os ojca. Patrik poczu艂, jak kto艣 chwyta go za rami臋 i ci膮gnie w g贸r臋. Teraz to by艂o rami臋, nie r臋kaw. Bardzo zabola艂o. Krzykn膮艂, a potem w jego g艂owie rozleg艂 si臋 huk.

Maria piek艂a babk臋. Nie robi艂a tego chyba ze dwa tysi膮ce lat. Hanne 脰stergaard przygl膮da艂a si臋, jak rozsypuje m膮k臋 po ca艂ej kuchni. Kiedy艣, kilka lat temu, zajmowa艂a si臋 niemal wy艂膮cznie tym. Mnie to tylko cieszy, niech piecze. Nawet sto babek.

Wr贸ci艂a do pokoju, usiad艂a na sofie i zn贸w wzi臋艂a ksi膮偶k臋 do r臋ki. B艂臋kitne niebo ciemnia艂o, wpada艂o niemal w czer艅, ale w powietrzu nadal czu膰 by艂o obietnic臋 wiosny. A mo偶e tylko pragnienie, pomy艣la艂a. A mo偶e marzenie o 艣wietle. Spodziewamy si臋 wiosny, zanim jeszcze zima zacznie si臋 wycofywa膰.

W kuchni szcz臋ka艂y naczynia. Hanne uwielbia艂a te odg艂osy. Us艂ysza艂a syren臋 od strony Sankt Sigfrids Plan. Ci膮g艂y sygna艂, wznosz膮cy si臋 i opadaj膮cy. To powinien by膰 radiow贸z. Pracuj膮c na komendzie, nauczy艂a si臋 rozr贸偶nia膰 odg艂osy syren. D藕wi臋k rozleg艂 si臋 jeszcze raz, a potem si臋 urwa艂, nagle. Mo偶e zatrzymali kogo艣 jad膮cego za szybko, mo偶e przyjechali do zderzenia. Pomy艣la艂a o Simonie i jego straszliwym wypadku. Nie m贸g艂 si臋 od tego uwolni膰. To wspomnienie by艂o zbyt silne, dr臋czy艂o go. Mo偶e przez to... b臋dzie musia艂 si臋 zwolni膰 z pracy. Nie zna艂a nikogo, kto by si臋 zwolni艂 z powodu czego艣 takiego.

Powtarza艂 te koszmarne szczeg贸艂y, jakby od tego mia艂y wreszcie znikn膮膰. Ale rezultat by艂 odwrotny. Ona sama mog艂a je teraz powtarza膰. Ale przynajmniej tam nie by艂a, nie widzia艂a tego. Ostatnim razem powie...

Kto艣 zadzwoni艂 do drzwi.

-    Ja otworz臋! - zawo艂a艂a i wsta艂a z sofy

Za drzwiami sta艂 Patrik. Z zakrwawion膮 twarz膮. Pod jednym okiem zaschni臋ta stru偶ka.

-    Patrik! - krzykn臋艂a Maria. Sta艂a za jej plecami.

- M臋偶czyzna?! - zawo艂a艂 Halders. - Czy Louise Valker opowiada艂a o m臋偶czy藕nie? - Dlaczego nie m贸wi艂a艣 o tym wcze艣niej? - pomy艣la艂. Mo偶e to kosztowa艂o kolejne 呕YCIE.

-    Kiedy艣, raz - powiedzia艂a Erika Elfvegren i umilk艂a.

-    Prosz臋 m贸wi膰 dalej.

Winter czu艂 napi臋cie w ca艂ym ciele, to samo widzia艂 u Haldersa. Per Elfvegren siedzia艂 jak sparali偶owany. Jego 偶ona chyba si臋 troch臋 uspokoi艂a. By艂a na dobrej drodze.

-    Ona... powiedzia艂a tylko, 偶e spotkali si臋 kilka razy z jakim艣 m臋偶czyzn膮. To wszystko...

Halders popatrzy艂 na ni膮. Zrozumia艂a.

-    Nigdy nie pomy艣la艂am, 偶e to mog艂oby si臋 艂膮czy膰 z...

-    Niech pani powie, co dok艂adnie m贸wi艂a - poprosi艂 Halders.

-    W艂a艣nie powiedzia艂am...

-    Dlaczego o tym m贸wi艂a?

-    Tego tak dobrze nie pami臋tam. - Spojrza艂a na m臋偶a. - Ale to musia艂o by膰, kiedy by艂y艣my same.

-    Co powiedzia艂a?

-    呕e kilka razy... odwiedzi艂 ich pewien m臋偶czyzna.

-    Tak?

-    Odnios艂am wra偶enie, 偶e to by艂o... ekscytuj膮ce.

-    Jak si臋 poznali?

-    Nie wiem...

-    Przez og艂oszenie?

-    Tak, mo偶e co艣 takiego powiedzia艂a. - Erika Elfvegren wyra藕nie si臋 zastanawia艂a. - Mo偶e powiedzia艂a co艣 takiego, 偶e mieli szcz臋艣cie... w艂a艣nie tak, 偶e mieli szcz臋艣cie z tymi og艂oszeniami.

-    Czy ten m臋偶czyzna odpowiedzia艂 na ich og艂oszenie?

-    Nie wiem.

-    Mo偶e zamie艣ci艂 og艂oszenie?

-    Naprawd臋 nie wiem.

-    Zna艂a go pani?

-    Absolutnie nie.

-    Czy Louise Valker opisywa艂a, jak wygl膮da?

-    Nie. 

-    Nic... osobistego o nim?

-    Nic. 

-    Nic? 

-    Nic. 

-    Jego ubi贸r?

-    Nie. Nic o tym nie m贸wi艂a.

-    Po prostu o nim wspomnia艂a? I to wszystko?

-    Tak...

Winter us艂ysza艂 jakby lekkie wahanie. Halders te偶 to us艂ysza艂, czeka艂.

49.



Winter zadzwoni艂 do M枚llerstr枚ma. Odebra艂 po pierwszym sygnale.

-    Zdob膮d藕 dla mnie najnowszy numer 鈥濧ktuell Rapport鈥, Janne, bardzo ci臋 prosz臋.

-    Tego pisemka dla pan贸w?

-    A jest jakie艣 inne?

-    Czy chodzi o 鈥濧ktuell Rapport鈥?

-    Tak.

Winter od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i si臋gn膮艂 po list臋 czterdziestu statyst贸w nosz膮cych policyjne mundury w filmie o przygodach komisarza. A dlaczego nie inspektora?, zapyta艂 Halders. Ty te偶 si臋 kiedy艣 za艂apiesz, odpowiedzia艂 Ringmar. My wszyscy.

-    Zrobimy to? - zapyta艂 Ringmar. Siedzia艂 naprzeciwko Wintera. -Rozmawia艂e艣 ze Sturem?

-    On si臋 zgadza, o ile uznamy, 偶e to si臋 nam op艂aci.

-    Czterdzie艣ci os贸b - powiedzia艂 Ringmar. - To znaczy, 偶e dziesi臋膰 do pi臋tnastu os贸b b臋dzie musia艂o po艣wi臋ci膰 na to tydzie艅. Ile czasu mo偶e zaj膮膰 jeden statysta? P贸艂torej godziny. Godzin臋. Musimy ich znale藕膰, sprawdzi膰 adresy, ustali膰 termin, przes艂ucha膰.

-    I por贸wna膰 - doda艂 Winter.

-    To twoje zadanie.

-    Mog臋 dosta膰 dziesi臋ciu ludzi - powiedzia艂 Winter. Zapali艂 cygaretk臋. Na dworze nadal by艂o do艣膰 jasno. 艢nieg wci膮偶 le偶a艂. Winter spojrza艂 Ringmarowi w oczy.

-    Czy idziemy w dobrym kierunku tym... policyjnym 艣ladem? Tropem munduru?

-    Sk膮d ja mam to wiedzie膰, Eriku?

-    Powiedz, co s膮dzisz.

Ringmar zmru偶y艂 oczy, potar艂 czo艂o. Zabrzmia艂o to tak, jakby tar艂 papierem 艣ciernym po nieheblowanym drewnie. Rysy jego twarzy sta艂y si臋 bardziej wyraziste w 艣wietle zmierzchu, zmarszczki si臋 pog艂臋bi艂y, kiedy do pokoju wpad艂o s艂o艅ce odbite od budynk贸w stoj膮cych naprzeciwko. Zn贸w nie b臋dzie mia艂 ferii zimowych, w tym roku te偶 nie. Mo偶e kiedy b臋d膮 wnuki. Zreszt膮 ten czas i tak ju偶 min膮艂.

-    Chyba troch臋 za cz臋sto rozmawiali艣my o policjantach... czy te偶 policyjnych mundurach, 偶eby艣my mogli to ca艂kiem pomin膮膰 -powiedzia艂 w ko艅cu.

-    W艂a艣nie.

-    B贸ijesson opowiada艂 ciekawe rzeczy po wizycie w sklepie p艂ytowym.

-    To prawda.

-    Sprawdzili艣my miejsca, kt贸re dysponuj膮 mundurami, ale nikt nie zg艂asza艂 偶adnych brak贸w.

-    W艂a艣nie.

-    Nigdzie.

-    Tak.

-    Pozostaje ekipa filmowa.

-    W艂a艣nie.

-    Mo偶e to jaki艣 omen.

-    Dobry omen?

-    A s膮 dobre? Widzia艂em kiedy艣 film pod tytu艂em Omen. Nie by艂o w nim raczej nic dobrego.

-    Jest tych Omen贸w wi臋cej - powiedzia艂 Winter. - Cz臋艣膰 pierwsza, druga i tak dalej.

Ringmar zn贸w pociera艂 czo艂o.

-    Uwa偶am, 偶e powinni艣my to zrobi膰.

-    Tak my艣lisz?

Ringmar skin膮艂 g艂ow膮, wzi膮艂 list臋 i wyszed艂, 偶eby si臋 zaj膮膰 organizacj膮. Przyszed艂 pos艂aniec z wewn臋trzn膮 korespondencj膮. Winter wzi膮艂 kopert臋. Otworzy艂, a pos艂aniec przewr贸ci艂 oczami. Na ok艂adce widnia艂a niekompletnie ubrana dziewczyna. Du偶e litery, z艂ote i czerwone, zapowiada艂y tekst o najlepszym seksie w pracy. Winter przekartkowa艂 pismo, do dzia艂u Kontakty. Og艂osze艅 by艂o mn贸stwo. Cz臋艣膰 ze zdj臋ciami organ贸w p艂ciowych i twarzami zas艂oni臋tymi czarn膮 belk膮. Dlaczego nie odwrotnie?, pomy艣la艂.

Na ko艅cu znalaz艂 formularz og艂oszenia. Co艣 takiego Valkerowie musieli wype艂ni膰 i wys艂a膰 do redakcji, pomy艣la艂. Mo偶e ElfVegrenowie te偶. Albo Mart臋 I艂owie.

Mo偶e kto艣 jeszcze.

Jak to si臋 odbywa?

Przekartkowa艂 z powrotem, do przodu, i znalaz艂 informacje o tym, jak odpowiada膰 na og艂oszenia. Telefonicznie, listownie. Nie zapytali Elfvegren贸w, jakie to by艂o og艂oszenie. Og艂oszenia. Odpowiedzi. To by艂o niezr臋czne i nieprofesjonalne, ale mo偶e... dobrze o nich 艣wiadczy艂o. Nawet Halders o to nie zapyta艂.

Mieli ich billingi telefoniczne, wi臋c 艂atwo to by艂o sprawdzi膰.

Nie znale藕li formularzy og艂oszenia, ani u Valker贸w, ani u Martell贸w 呕adnych og艂osze艅, 偶adnych odpowiedzi.

Winter zadzwoni艂 do redakcji 鈥濧ktuell Rapport鈥. Odebra艂a kobieta, przedstawi艂 si臋.

-    Formularze og艂osze艅 przechowujemy trzy miesi膮ce -wyja艣ni艂a.

-    Czy to znaczy, 偶e maj膮 pa艅stwo adresy os贸b, kt贸re zamieszcza艂y og艂oszenia w ci膮gu ostatnich trzech miesi臋cy? - zapyta艂 Winter.

-    Tak. W艂a艣ciwie tak.

-    W艂a艣ciwie? Co to znaczy?

-    Czasami nie nad膮偶amy z niszczeniem na bie偶膮co. Bywa tego du偶o...

Niszczenie, pomy艣la艂 Winter. Cholerne niszczenie. Trzeba uchwali膰 jakie艣 prawo zakazuj膮ce niszczenia papier贸w. Dla dobra wszelkich 艣ledztw w trudnych sprawach.

-    Jak d艂ugo w takim razie mog膮 by膰 przechowywane? - zapyta艂.

-    Mo偶e do p贸艂 roku. Ale raczej rzadko.

-    W jaki spos贸b?

-    Co w jaki spos贸b?

-    Jak przechowujecie adresy?

-    Mamy archiwum komputerowe. I og艂oszenia w formie papierowej.

-    Czy w wi臋kszo艣ci przypadk贸w to s膮 adresy domowe?

-    Taak...

-    Ludzie nie wol膮 anonimowych skrytek pocztowych?

-    Tego nie akceptujemy. Takie og艂oszenia zwykle nie okazywa艂y si臋... solidne.

Nie pyta艂 o szczeg贸艂y.

-    Czy wiecie, kto odpowiada na og艂oszenia?

-    Nie. Osoby, kt贸re odpowiadaj膮, wk艂adaj膮 list do koperty, zaklejaj膮 i pisz膮 na niej numer og艂oszenia. Potem wk艂adaj膮 t臋 kopert臋 w inn膮 kopert臋 i wysy艂aj膮 do nas, ze znaczkiem pocztowym. A potem my przesy艂amy odpowied藕 dalej, do og艂oszeniodawcy.

-    I na takie og艂oszenie mo偶na odpowiada膰 przez trzy miesi膮ce.

-    Tak.

Winter si臋 zamy艣li艂. Je艣li maj膮 szcz臋艣cie, formularz og艂oszenia Valker贸w mo偶e jeszcze by膰 w redakcji, albo adres domowy. To by potwierdza艂o, 偶e dali og艂oszenie. Zadzwoni do koleg贸w ze Sztokholmu, gdzie ma siedzib臋 redakcja. Nie pierwszy raz to zrobi.

Mo偶e uda si臋 znale藕膰 r贸wnie偶 og艂oszenie Martell贸w. Albo ElfVegren贸w. Martell贸w. Zatrzyma艂 si臋 jeszcze raz przy Martellach. Martellowie. Zostali zamordowani mniej ni偶 trzy miesi膮ce temu.

Je艣li zamie艣cili og艂oszenie, nie dostali jeszcze odpowiedzi.

Mo偶e odpowiedzi na ich og艂oszenie czekaj膮 w redakcji. Przypomnia艂 sobie, co Erika Elfvegren m贸wi艂a o Jakim艣 m臋偶czy藕nie鈥.

Pojawi艂 si臋 w艂a艣nie w ten spos贸b. Winter si臋 zastanawia艂, jak si臋 dosta艂 do mieszkania. I mo偶e w艂a艣nie to jest odpowied藕, wyja艣nienie.

Ale mogli si臋 og艂asza膰 kiedykolwiek, nawet kilka lat temu. Nie spodziewaj si臋 za du偶o.

Zada艂 dziewczynie z redakcji jeszcze kilka kr贸tkich, praktycznych pyta艅 i roz艂膮czy艂 si臋. Zaraz potem jeszcze raz zadzwoni艂 do Sztokholmu, do znajomego komisarza z City.

W domu Matildy Josefsson, by艂ej pracownicy Krokens Livs, nikt nie odbiera艂. Aneta Djanali wystuka艂a drugi numer. Zg艂osi艂 si臋 m臋偶czyzna. Powt贸rzy艂 cyfry, kt贸re w艂a艣nie wybra艂a.

Przedstawi艂a si臋 i powiedzia艂a, dlaczego dzwoni.

-    To by艂o tak dawno temu.

-    Co?

-    Kiedy tam pracowa艂em. A ten stary by艂 idiot膮.

-    Stary?

-    Andr茅asson. Twierdzi艂, 偶e nie umiem liczy膰. To si臋 zwolni艂em. Na w艂asn膮 pro艣b臋.

Aneta Djanali zapyta艂a o sta艂ych klient贸w.

-    By艂o kilku takich, co zagl膮dali cz臋艣ciej. Nic dziwnego. - Potem zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋. - No i byli z艂odzieje.

-    Z艂odzieje?

-    By艂o tam kilku z艂odziejaszk贸w. Czasem znika艂o troch臋 towaru. Sam nigdy nic nie widzia艂em, ale by艂o kilka... incydent贸w.

-    Kiedy?

-    Nie pami臋tam tak dobrze. Nie zapisa艂em tego w 偶adnym kalendarzu czy w czym艣 takim. Ale tamta dziewczyna, co pracowa艂a w tym samym czasie co ja, na pewno co艣 wie.

-    Matilda? Matilda Josefsson?

-    W艂a艣nie. Tak si臋 nazywa艂a.

-    Opowiada艂a o z艂odziejach?

-    By艂a jaka艣 historia z kradzie偶膮, kiedy ona siedzia艂a na kasie. Musicie j膮 zapyta膰.

-    Zrobimy to. Ale ona te偶 ju偶 tam nie pracuje.

-    No prosz臋. A tak 艣wietnie umia艂a liczy膰, ha, ha.

-    W艂a艣nie pr贸bujemy si臋 z ni膮 skontaktowa膰.

-    Zawsze m贸wi艂a, 偶e pojedzie gdzie艣 na s艂o艅ce. Sprawd藕cie tam.

Winter sprawdza艂 s艂oneczne miejsca. Jego matka nie zna艂a 偶adnego 脜kego. Pewnie nie mieszka艂 w Nueva Andaluc铆a, ale to nie by艂a jedyna kolonia. Szwedzki konsul w Fuengiroli zg艂osi艂 si臋 po trzecim sygnale. Winter mia艂 przed oczami miasto: autostrada jak czarna rana, domy, kt贸re wygl膮da艂y, jakby kto艣 je rzuci艂 z g贸ry nad morze.

-    Oczywi艣cie znam pana 脜kego - powiedzia艂 konsul. By艂 Szwedem. - Pa艅skie nazwisko te偶 brzmi dla mnie znajomo.

U Killd茅na, w kolonii Elviria, nikt nie odbiera艂. Znajdowa艂a si臋 na wsch贸d od szpitala, po drugiej stronie Marbelli. Pami臋ta艂 restauracje, hotele, pola golfowe, pomalowane na bia艂o domki.

Mija艂 j膮, kiedy jecha艂 w nocy taks贸wk膮 do Torremolinos. Smak wina gdzie艣 na ko艅cu podniebienia.

Pojecha艂 do Sahlgrenska. Siv Martell nadal by艂a w mi艂osiernym stanie braku przytomno艣ci. Nie musia艂 tam jecha膰, 偶eby si臋 tego dowiedzie膰, ale chcia艂 wyj艣膰 ze swojego pokoju. Jej cia艂o o czym艣 przypomina艂o.

Przez szyb臋 widzia艂 jej oczy. Czy umia艂aby udzieli膰 odpowiedzi na jakie艣 pytanie, gdyby si臋 obudzi艂a? Gdyby jej pozwolono si臋 obudzi膰? Nagle zrobi艂o mu si臋 zimno, jakby mia艂 艣nieg pod ubraniem.

Wyszed艂 z budynku. Szpital ze swoj膮 star膮 i now膮 cz臋艣ci膮 wygl膮da艂 jak kulisy jakiej艣 sztuki. Karetki i patrole policyjne przeje偶d偶a艂y po scenie tam i z powrotem. Biegali po niej sanitariusze w bieli, lekarze. Anio艂y. On te偶 przeszed艂 przez scen臋, ale nie pad艂o na niego 艣wiat艂o reflektora.

Nie mia艂 scenariusza. Tylko przeczucie nadci膮gaj膮cej katastrofy.

50.



Bartram kupi艂 gazet臋 i wypo偶yczy艂 film wojenny. Dziewczyna stoj膮ca za lad膮 u艣miechn臋艂a si臋 do niego. Nie wiedzia艂, czy go poznaje. W艂a艣ciwie powinna. Chyba tak si臋 zdarza r贸wnie偶 na drugim ko艅cu 艣wiata, czy sk膮d tam pochodzi艂a.

By艂a do艣膰 nowa. Pracownicy cz臋sto si臋 zmieniali. Ch艂opaka nie lubi艂. Nie nadawa艂 si臋 do pracy w bran偶y us艂ugowej. Je艣li cz艂owiek pracuje w us艂ugach, musi si臋 stara膰 by膰 mi艂y dla klienta. Albo niech sobie szuka innej pracy.

Starego te偶 widzia艂 kt贸rego艣 wieczoru. Chyba by艂 w艂a艣cicielem tego interesu. Te偶 nie wygl膮da艂 na kogo艣, kto lubi obs艂ugiwa膰 klient贸w. Zachowywa艂 si臋 tak, jakby mu si臋 pali艂o pod ty艂kiem. Nie m贸g艂 usiedzie膰 spokojnie.

Lubi艂 za to dziewczyn臋. Pewnego dnia po prostu jej nie by艂o. Mog艂a przedtem co艣 powiedzie膰. Cho膰 w艂a艣ciwie z jakiej racji mia艂aby m贸wi膰 w艂a艣nie jemu? Tylko dlatego, 偶e j膮 lubi艂? Ona wcale nie musia艂a lubi膰 jego. Mo偶e si臋 z niego 艣mia艂a, kiedy wychodzi艂 ze sklepu. Albo za jego plecami. Czasami odwraca艂 si臋 znienacka, ale si臋 nie 艣mia艂a, mo偶e si臋 nie odwa偶y艂a. Wiedzia艂a, 偶e czasem przychodzi w mundurze. Kiedy mia艂 na sobie mundur, by艂 policjantem, wchodzi艂 i by艂 policjantem. Teraz nie by艂 policjantem, bo mia艂 na sobie inne ubranie. Teraz nie m贸g艂 chodzi膰 po ulicy i kaza膰 ludziom zapina膰 pasy, nikt by go nie potraktowa艂 powa偶nie.

Ona by艂a tam w艂a艣nie wtedy, kiedy zagrodzi艂 drog臋 z艂odziejaszkowi, kt贸ry ukrad艂 kilka film贸w wideo. Uwa偶a艂, 偶e tak b臋dzie lepiej wygl膮da艂o. Zagrodzi艂 mu drog臋. Chcia艂 zap艂aci膰, tak powiedzia艂. Ale zapomnia艂.

Poszed艂 na ust臋pstwo. Zrobi艂em ust臋pstwo. Zapisa艂 nazwisko i adres ch艂opaka, ale g艂贸wnie dlatego, 偶e ona si臋 przygl膮da艂a. Nie chcia艂a zg艂asza膰 kradzie偶y. M贸g艂 skorzysta膰 z tego, 偶e jest policjantem, i spisa膰 raport. Dlaczego nie? Ch艂opak pokaza艂 mu dow贸d osobisty. Mia艂 jego dane, m贸g艂 go capn膮膰. Pozwoli艂 mu si臋 poci膰, a potem pu艣ci艂 go wolno. Nie r贸b tego wi臋cej. Takie tam pieprzenie. Ch艂opak sprawia艂 troch臋 dziwne wra偶enie. W艂a艣ciwie by艂o mu go szkoda. Gapi艂 si臋 na mundur, jakby to by艂 co najmniej uniform generalski, z mn贸stwem z艂otych ozd贸b. Mamrota艂 co艣 pod nosem.

Zapyta艂 j膮 jeszcze, czy zna tego ch艂opaka, ale ona tylko wzruszy艂a ramionami. Nie pyta艂, co to mia艂o znaczy膰.

Na ulicy wiatr szarpa艂 plakatami. Przeszed艂 przez jezdni臋 i zanurzy艂 si臋 w ciszy. G贸ra po lewej stronie t艂umi艂a odg艂osy miasta, a wzg贸rze z ko艣cio艂em zatrzymywa艂o ha艂as samochod贸w z obwodnicy.

Ulica by艂a d艂uga, ale to go nie m臋czy艂o. Sta艂y przy niej 偶贸艂te domy, na kt贸rych mo偶na by艂o zawiesi膰 oko. R贸偶ni艂y si臋 od jego czerwonego ceglanego bloku.

Z domu z reklam膮 na jednym z bok贸w wysz艂o dw贸ch m臋偶czyzn. Nie艣li wys艂u偶on膮 wann臋. Bartram si臋 nie k膮pa艂. Nie mia艂 nato czasu.

Troje dzieci biega艂o po placu zabaw. Kontenery by艂y niebieskie jak wczorajsze niebo. Wiatr szarpa艂 brzozowym zagajnikiem. Teraz s艂ysza艂 samochody na G枚teborgsv盲gen. Domofon nadal nie dzia艂a艂. 艢ciany na klatce schodowej by艂y niebieskie jak przedwczorajsze niebo. Drzwi mieszkania by艂y br膮zowe jak dzisiejsze poranne g贸wno. Otworzy艂, wszed艂 i zawo艂a艂, 偶e wr贸ci艂. Mo偶e pewnego dnia kto艣 mu odpowie. Usiad艂 przy komputerze, nawet nie zdejmuj膮c kurtki, i szybko znalaz艂 w艂a艣ciwe pliki. Podgl膮da艂 艣ledztwo. Wszystko tam by艂o. Teraz wiedzia艂 wszystko i si臋 u艣miecha艂.

Hanne 脰stergaard zadzwoni艂a do Wintera.

-    Jak on si臋 czuje?

-    Zosta艂 uderzony w g艂ow臋.

-    Musi zn贸w jecha膰 do szpitala?

-    Nie wiem, Eriku.

-    Pieprzone bydl臋. Zaraz po艣l臋 tam radiow贸z, zabior膮 go do aresztu.

-    A co zrobimy z Patrikiem?

-    Co my艣lisz?

-    Le偶y tu u nas... kto艣 powinien go obejrze膰.

-    Mam wys艂a膰 do was karetk臋?

-    Ja go zawioz臋.

-    Okej.

-    Jestje...

-    Tak?

-    Chcia艂am ci臋 jeszcze o co艣 zapyta膰... - zn贸w urwa艂a. - Zreszt膮 nie, to mo偶e jeszcze poczeka膰. Jad臋 z Patrikiem do Sahlgrenska.

Morelius i Ivarsson przywie藕li ojca Patrika. Kiedy przyjechali, by艂 nieprzytomny. Drzwi otworzy艂a kobieta, natychmiast uciek艂a po schodach, na bosaka. Pod oczami mia艂a czerwone i sine plamy. Na jej koszuli czy bluzce by艂o wida膰 krew.

Sprowadzili go na d贸艂. Ivarsson roz艂o偶y艂 foli臋 na tylnym siedzeniu.

Facet ci膮gle nie by艂 ca艂kiem przytomny, kiedy go zamykali. Czy to konieczne? - zapyta艂 Ivarsson. Tak, potwierdzi艂 Morelius.

-    Czy to ty dzwoni艂e艣 do nich do domu jaki艣 tydzie艅 temu? -zapyta艂 Winter. Te偶 tam by艂. Szli dusznym korytarzem.

-    O czym m贸wisz?

-    Szuka艂e艣 Patrika? Chcia艂e艣 czego艣 od niego?

-    Nie.

-    Kto艣 z naszych dzwoni艂 do niego. Poza mn膮.

-    To nie by艂em ja.

-    Ale znasz go ca艂kiem nie藕le.

-    Cz艂owiek poznaje ludzi, kiedy kr膮偶y po ulicach.

-    Nie uspokoi艂 si臋 ostatnio?

-    On chyba zawsze by艂 spokojny - stwierdzi艂 Morelius. - To raczej... ona... hm, c贸rka naszej pastor, lubi艂a poszale膰.

-    Tak, najwyra藕niej.

-    Ale ona te偶 si臋 uspokoi艂a.

Zadzwoni艂 kolega Wintera ze Sztokholmu.

-    Byli艣my tam.

-    艢wietnie, Jonas.

-    Ciekawe miejsce.

-    Znale藕li艣cie formularze og艂osze艅?

-    Jeszcze nie zniszczyli Valker贸w Za du偶o og艂osze艅, za du偶o ludzi chce si臋 kontaktowa膰. Tam s膮 tysi膮ce og艂osze艅. A to tylko jedno z tych tak zwanych pism dla pan贸w.

-    I?

-    Po pierwsze jest tam formularz tych... Valker贸w. Po drugie jest formularz Martell贸w.

-    W艂a艣nie na to liczy艂em.

-    Odpowiedzi tylko listowne - powiedzia艂 komisarz Jonas Sj枚land.

- 呕adnych telefon贸w. Twoje nadzieje si臋 spe艂ni艂y, tak偶e je艣li chodzi o odpowiedzi na og艂oszenie Martell贸w. Odpowiedzi na og艂oszenie Valker贸w zosta艂y ju偶 odes艂ane, ale listy do Martell贸w by艂y jeszcze w redakcji. Jeszcze nie zd膮偶yli ich wys艂a膰.

-    Ile tam masz tych list贸w? Do Martell贸w?

-    Jeszcze nie liczy艂em... - Winter us艂ysza艂 cisz臋 w s艂uchawce. -Masz uprawnienia do tego, Eriku?

-    Tym si臋 nie martw.

-    A co m贸wi kodeks z twojej p贸ki? Masz stuprocentow膮 pewno艣膰?

-    M贸wi艂em ci, 偶eby艣 si臋 o to nie martwi艂.

-    Bo ja nawet sprawdzi艂em - powiedzia艂 Sj枚land. - Rozdzia艂 dwudziesty si贸dmy, paragraf trzeci. Ciekawe.

-    Zw艂aszcza jak si臋 tego nigdy nie robi艂o - stwierdzi艂 Winter.

-    Kt贸ry prokurator si臋 tym zajmuje?

-    Molina. Znasz go?

-    S艂ysza艂em nazwisko.

Winter postanowi艂 zawiadomi膰 prokuratur臋 natychmiast po pierwszych morderstwach. Prokurator Peter Molina obserwowa艂 艣ledztwo na bie偶膮co, 偶eby m贸c szybko podejmowa膰 decyzje.

-    A wi臋c tworzysz precedens - powiedzia艂 Sj枚land. - To delikatne sprawy. Otwieranie cudzej korespondencji.

-    Je艣li si臋 zag艂臋bisz w paragrafy, to si臋 przekonasz, 偶e g艂贸wny 艣ledczy ma szeroki zakres uprawnie艅, mo偶e podejmowa膰 decyzje w kwestiach dotycz膮cych zab贸jstwa, takich jak ta.

-    No tak, mo偶na na to spojrze膰 r贸wnie偶 w ten spos贸b.

-    Ale z艂o偶y艂em wniosek do prokuratora. I dosta艂em. Zgod臋. - W ko艅cu dosta艂em zgod臋, pomy艣la艂. Mia艂 teraz d艂ug u Moliny.

-    Okej. W takim razie musz臋 si臋 podda膰.

-    Chcia艂bym dosta膰 te listy dzi艣 wieczorem. A formularze mo偶esz przefaksowa膰.

-    Zrobi si臋. - Sj枚land zn贸w na chwil臋 umilk艂. - Czy pomy艣la艂e艣 o tym, 偶e gdyby艣 nie by艂 tak cholernie szybki, to ta sterta list贸w przysz艂aby poczt膮 do... domu Martell贸w. Podali w艂asny adres, 偶adnych szemranych skrytek pocztowych. Dziewczyna z redakcji m贸wi艂a, 偶e za jaki艣 tydzie艅 mieli im to odes艂a膰. Wyobra藕 sobie, jaka ciekawa sytuacja... Nagle do skrzynki pocztowej wpada mo偶liwe rozwi膮zanie.

-    Wcale nie by艂em szybki - odpar艂 Winter.

Winter zak艂ada艂, 偶e kto艣, kto odpowiedzia艂 Martellom, odpowiedzia艂 tak偶e na og艂oszenie Valker贸w

Brakowa艂o odpowiedzi na og艂oszenie Valker贸w. Potrzebowa艂 ich, wola艂by mie膰 te ni偶 te drugie.

Ale kto艣, kto pozna艂 Valker贸w przez og艂oszenie, m贸g艂 przecie偶 pozna膰 r贸wnie偶 Martell贸w. Louise Valker opowiada艂a Erice Elfvegren o 鈥瀙ewnym m臋偶czy藕nie鈥. Czy偶by Martellowie te偶 o nim s艂yszeli? Mo偶e nawet si臋 z nim spotkali?

A mo偶e to on o nich s艂ysza艂? Jeszcze zanim dali og艂oszenie? Albo w tym samym czasie? Wola艂 odpowiedzie膰 na og艂oszenie, ni偶 po prostu zadzwoni膰? Mo偶e to zosta艂oby uznane za niedyskretne? Chcia艂 zrobi膰 tak samo jak za pierwszym razem?

Tak czy inaczej, wkr贸tce b臋d膮 mieli nazwiska i adresy. Zacz臋li przepytywa膰 statyst贸w. Kolejne nazwiska, kolejne adresy. Czeka艂 na wydruki.

Zadzwoni艂 do 脜kego Killd茅na, do Fuengiroli. Nie odebra艂. Kiedy odk艂ada艂 s艂uchawk臋, obraz przed jego oczami si臋 zmieni艂. Ma艂e bielone domki na stromym zboczu ust膮pi艂y monstrualnym budowlom o fasadach ze szk艂a i stali, wznosz膮cym si臋 do chmur na Manhattanie, kt贸ry kiedy艣 mia艂 okazj臋 ogl膮da膰 z niewielkiego samolotu kr膮偶膮cego nad miastem w oczekiwaniu na pozwolenie l膮dowanie na La Guarda po drugiej stronie rzeki.

Mo偶e ten trop prowadzi na jakie艣 piekielne manowce. Nie. To nie mo偶e by膰 przypadek, 偶e istnia艂 sklep o nazwie Manhattan, 偶e znajdowa艂 si臋 sto pi臋膰dziesi膮t metr贸w od domu Martell贸w. Nie by艂 to wie偶owiec, ale najwy偶szy budynek w promieniu wielu kilometr贸w. Oko艂o pi臋ciu kilometr贸w dzieli艂o go od wie偶owca Gothii w centrum miasta. Manhattan w M枚lndal: bloki sp贸艂dzielni HSB ze swoimi zadbanymi wej艣ciami.

Gdzie艣 tu jest klucz. Tylko gdzie?

Zadzwoni艂 telefon.

- Dzwoni Matilda Josefsson - powiedzia艂 M枚llerstr枚m. -Pracowa艂a kiedy艣 w tym minimarkecie.

Winter czeka艂, a偶 centrala prze艂膮czy rozmow臋. Us艂ysza艂 g艂os dziewczyny.

-    Halo? S艂ucham?

-    Przy aparacie komisarz Winter.

-    No w艂a艣nie... dosta艂am wiadomo艣膰, 偶e mam si臋 skontaktowa膰...

-    艢wietnie. Mo偶emy si臋 spotka膰?

-    W艂a艣nie wr贸ci艂am do domu... mo偶e lepiej jutro?

-    Nie, najlepiej jak najszybciej. Mog臋 przyjecha膰 do pani, je艣li pani woli.

-    Nie wiem sama...

-    B臋d臋 mia艂 legitymacj臋, na widoku - powiedzia艂 Winter.

Us艂ysza艂 艣miech.

-    Ale o co chodzi? - zapyta艂a.

-    Prowadzimy 艣ledztwo w sprawie... brutalnych zab贸jstw i chcieliby艣my zapyta膰 o czasy, kiedy pani pracowa艂a w sklepie w M枚lndal.

-    Krokens Livs? A co si臋 sta艂o z t膮 star膮 bud膮?

-    Czy mo偶emy si臋 zobaczy膰 za p贸艂 godziny?

-    Hm... okej. Na pewno ma pan adres.

Winter przejecha艂 przez most. Cysterny l艣ni艂y w s艂o艅cu, jak zwykle. Niebo na zachodzie, daleko za latarni膮 Vinga, by艂o bezchmurne. Morze by艂o spokojne jak b艂臋kitny olej.

Mieszka艂a za Backaplan. Mia艂a br膮zowe w艂osy, niebieskie oczy, na oko dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Wsz臋dzie stosy ubra艅. W przedpokoju komplet kij贸w do golfa. Pachnia艂o morzem i piaskiem, w bardzo szczeg贸lny spos贸b. Winter natychmiast rozpozna艂 ten zapach.

-    Golf na Costa del Sol - powiedzia艂a, zanim zd膮偶y艂 zapyta膰. -Pracuj臋 czasem jako instruktorka. Sezon golfowy na po艂udniu w艂a艣nie si臋 ko艅czy.

-    Zna pani 脜kego Killd茅na? - zapyta艂 Winter. Usiad艂 na krze艣le w kuchni.

-    Kogo?

-    脜kego Killd茅na. Te偶 tam mieszka. W Fuengiroli. By艂 w艂a艣cicielem sklepu, w kt贸rym pani pracowa艂a. Manha... Krokens Livs.

-    Nie znam. Facet, kt贸ry mnie zatrudnia艂, nazywa艂 si臋 Andersson.

-    Andr茅asson.

-    Okej. A jak pan si臋 nazywa? Winter?

-    Tak.

-    Pami臋tam, 偶e jeden Winter grywa艂 na polu, na kt贸rym pracowa艂am. Las Brisas. W zesz艂ym sezonie. Pami臋tam go. Wysoki. Starszy pan. Bengt Winter. Szwed znaczy si臋.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

-    Krewny? Winter to nie jest a偶 tak popularne nazwisko.

-    To by艂 m贸j ojciec.

-    Aha. Jaki ten 艣wiat ma艂y. - Potem chyba u艣wiadomi艂a sobie, co w艂a艣nie powiedzia艂. To by艂 m贸j ojciec.

-    Kiedy przesta艂a pani pracowa膰 w Krokens Livs?

Spojrza艂a na niego, zanim odpowiedzia艂a. Zwr贸ci艂a uwag臋 na t臋 nag艂膮 zmian臋 tematu.

-    Kiedy jestem w domu, bior臋 pierwsz膮 lepsz膮 prac臋 - odpar艂a. -Na przyk艂ad w tym sklepie.

Winter wyja艣ni艂, dlaczego chcia艂 z ni膮 porozmawia膰. Zada艂 kilka pyta艅.

Widzia艂a zdj臋cie Manhattan Livs. Ale z ciekawszych wydarze艅 zapami臋ta艂a tylko to, jak policjant z艂apa艂 z艂odzieja.

-    Przepraszam?

-    Przyszed艂 policjant, z patrolu, i z艂apa艂 z艂odzieja, kt贸ry chcia艂 wynie艣膰 kilka film贸w. Powiedzia艂, 偶e zapomnia艂 zap艂aci膰. Mog艂o tak by膰.

-    To na pewno by艂 z艂odziej?

-    Wydaje mi si臋, 偶e ju偶 kiedy艣 co艣 wyni贸s艂. Chyba go rozpozna艂am, tak mi si臋 wydaje.

-    I co si臋 sta艂o?

-    Policjant zapyta艂 mnie, czy chc臋 z艂o偶y膰 zawiadomienie. Ale ch艂opak wygl膮da艂 tak 偶a艂o艣nie... nie chcia艂am tego zg艂asza膰.

-    Wi臋c nie zrobi艂a pani tego?

-    Policjant powiedzia艂, 偶e on si臋 tym zajmie. Widzia艂am, jak z艂odziej pokazywa艂 mu dow贸d.

-    I co by艂o dalej ?

-    Spisa艂 go, a potem wyszli i nie wiem, jak to si臋 sko艅czy艂o.

-    Wi臋c nie zg艂osi艂a pani tego?

-    Nie, m贸wi艂am przecie偶. On mia艂 si臋 tym zaj膮膰.

-    A sk膮d on si臋 tam wzi膮艂? Ten policjant?

-    Tego nie pami臋tam. Pewnie co艣 kupowa艂. Albo wypo偶ycza艂 film. Bywa艂 u nas ju偶 wcze艣niej.

-    Przepraszam?

-    Nie musi mnie pan ci膮gle przeprasza膰 - powiedzia艂a z u艣miechem.

-    Czy pani rozpozna艂a tego... policj anta?

-    Tak... by艂 przedtem w sklepie kilka razy. Czasem w mundurze, a czasem... w cywilu.

-    Rozmawia艂a pani z nim?

-    Rozmawiali艣my o tym z艂o...

-    Przy innych okazjach, o to mi chodzi艂o.

-    Nie, nie s膮dz臋.

-    Nie wie pani, jak si臋 nazywa艂?

-    Nie. A czy to takie wa偶ne?

Nie wiem, pomy艣la艂 Winter. Mo偶e nies艂ychanie wa偶ne, a mo偶e to tylko zwyk艂e nic nieznacz膮ce zdarzenie.

-    Czy to takie wa偶ne? - zapyta艂a jeszcze raz.

-    Rozpozna艂aby pani tego policjanta, gdyby go pani zobaczy艂a?

-    Nie wiem. Nie mam pami臋ci do twarzy.

-    Ale z艂odzieja pani rozpozna艂a.

-    No tak... ale to by艂o co艣 innego. To by艂o przecie偶... przest臋pstwo. Patrzy艂am raczej na niego ni偶 na policjanta.

-    Czy jeszcze kiedy艣 widzia艂a pani tego z艂odzieja?

-    Nie w sklepie.

-    Gdzie indziej ?

-    Kiedy艣 na ulicy jak sz艂am do pracy albo do domu. On chyba mieszka gdzie艣 w pobli偶u. Odwr贸ci艂 g艂ow臋, kiedy mnie zobaczy艂.

-    Nie wie pani, jak si臋 nazywa?

-    Nie s艂ysza艂am nazwiska. Policjant tylko je zanotowa艂.

-    Czy przed sklepem sta艂 radiow贸z? Czy on przyjecha艂 radiowozem?

To te偶 ciekawe pytanie. Nieee... nie pami臋tam. Ale akurat wtedy chyba nie wygl膮da艂am przez okno. - Spojrza艂a na Wintera. - Zreszt膮 wszyscy policjanci wygl膮daj膮 tak samo. Wysocy blondyni. Trudno ich rozr贸偶ni膰.

Morelius zn贸w jecha艂 przez pola. Na wysoko艣ci Askim by艂a go艂oled藕, ko艂a si臋 艣lizga艂y.

Na S枚derleden ruch g臋stnia艂. Sta艂 w korku, za oknem zaczyna艂o si臋 pole golfowe. Jacy艣 idioci w puchowych kurtkach i w czapkach pr贸bowali wybi膰 pi艂eczk臋 dziesi臋膰 metr贸w dalej, w zasp臋.

-    To prawdziwa niespodzianka - powiedzia艂a matka.

-    Mia艂em ochot臋 si臋 przejecha膰.

-    Schud艂e艣, synku.

-    To nic takiego.

Widzia艂 portret ojca nad pianinem w ciemnym salonie. Jak zwykle mia艂 surow膮 min臋, podkre艣la艂a j膮 koloratka. Biel na tle tej ca艂ej czerni.

51.



Siedzia艂 w ciemno艣ciach. Ostatnio my艣la艂, 偶e mo偶e za艂o偶膮 nowy zamek, ale zosta艂 ten stary. Nie 偶eby to mia艂o jakie艣 znaczenie.

Ludzie wchodzili i wychodzili. Ich kroki odbija艂y si臋 szczeg贸lnym echem. D藕wi臋k rozchodzi艂 si臋 w kom贸rce jak w tunelu, najpierw odbija艂 si臋 od schod贸w. Dudni艂o na nich jak diabli, kiedy winda by艂a w ruchu i kiedy kto艣 zamyka艂 bram臋. Wystarczy l偶ejszy ha艂as, 偶eby cz艂owiek mia艂 ochot臋 zas艂oni膰 uszy

Mo偶e to jej kroki s艂ycha膰 tam na zewn膮trz? Niezgrabne. No i kto tu teraz kontroluje sytuacj臋? Ten, kto kontroluje sytuacj臋, niech podniesie r臋k臋.

Podni贸s艂 praw膮 r臋k臋 i z tego co widzia艂, nikt inny tego nie zrobi艂. Kontrola.

Gdy tylko si臋 zjawia艂, wida膰 by艂o, 偶e kontroluje sytuacj臋. Tylko 艣lepy by tego nie zauwa偶y艂.

P艂aka艂.

T臋skni艂 za ni膮. Za jej twarz膮, kiedy raz si臋 odwr贸ci艂a, jad膮c na rowerze, i za艣mia艂a.

Powtarza艂 imi臋 proroka, jak mantr臋. Powtarza艂. Tego drugiego boga z tego wy艂膮czy艂. Odsuwa艂 te偶 tamte twarze. Je艣li dalej tak b臋dzie robi艂, w ko艅cu znikn膮.

P艂aka艂.

Gdzie oni s膮? Przecie偶 on tu siedzi.

Mo偶e to jego kroki. Albo jej.

Przeszed艂 raz obok, kiedy przed sklepem sta艂 samoch贸d, kt贸ry m贸g艂 by膰 jego. Wr贸ci艂 wtedy do domu biegiem. Serce o ma艂o nie wyskoczy艂o mu z piersi.

Wsta艂 w ciemno艣ciach. Nie mia艂 ze sob膮 nic do picia, tym razem nie.

Wyszed艂 na dw贸r. S艂o艅ce ogrzewa艂o mu ca艂膮 twarz.

Kto艣 popatrzy艂 na niego, jakby nadal mia艂... jakby on tu rz膮dzi艂. Teraz nie by艂o tego wida膰 po ubraniu, ale po nim tak. Teraz.

Szed艂 ca艂y czas pod g贸r臋, a potem zszed艂 ze wzg贸rza w d贸艂, pod szpital. Sta艂 przed budynkiem, czeka艂. Widzia艂 j膮. Wiedzia艂 to na pewno.

By艂a ju偶 pi膮ta. Sze艣膰 par w艂a艣nie si臋 przedstawia艂o. Facet, kt贸ry siedzia艂 na prawo od Wintera, mia艂 wielk膮 potrzeb臋 opowiadania o swojej pracy

Grupa by艂a mieszana, niekt贸rzy mieli ju偶 dzieci. Winter pozna艂 po艂o偶n膮. To by艂a ta sama kobieta, kt贸ra rozmawia艂a z nim i z Angel膮 kilka miesi臋cy wcze艣niej. Elise Bergdorff. Da艂a im dziesi臋膰 minut, 偶eby zapisali, co chc膮 wiedzie膰, czego si臋 spodziewaj膮 po tych spotkaniach. Mia艂o si臋 odby膰 pi臋膰. Do ko艅ca marca. Koniec tu偶 przed terminem.

-    Zapytaj o znieczulenie - powiedzia艂 Winter.

-    Sam zapytaj - odpar艂a Angela i zachichota艂a.

-    Ubranka - podsun膮艂 Winter. - Co mamy kupi膰. Co trzeba zaplanowa膰 wcze艣niej.

-    Przecie偶 si臋 um贸wili艣my, 偶e nie b臋dziemy niczego planowa膰.

-    Ale zapyta膰 chyba mo偶na. - Winter dalej zapisywa艂.

-    Co piszesz? - zapyta艂a Angela. Wygl膮da艂a na rozradowan膮. Wszyscy byli rozradowani, mo偶e z wyj膮tkiem faceta, kt贸ry opowiada艂

o swojej pracy, jakby za ni膮 t臋skni艂.

Ja nie t臋skni臋, pomy艣la艂 Winter. Nie tak. To jest o wiele wa偶niejsze.

-    Po czym mo偶na pozna膰, 偶e dziecko jest g艂odne albo najedzone?

-    艢wietnie, Eriku.

-    Zapotrzebowanie na sen?

-    Czyje?

-    Moje rzecz jasna - powiedzia艂. Potem, po kr贸tkiej przerwie, pisa艂 dalej.

-    Co teraz piszesz?

Podni贸s艂 wzrok znad kartki, mia艂 teraz zupe艂nie inny wyraz twarzy

-    Poka偶 - powiedzia艂a Angela. Przesun臋艂a notes, spojrza艂a i popatrzy艂a na Wintera. - Czy ja dobrze widz臋? Por贸wna膰 adresy policjant贸w z odpowiedziami z pisma porno? Czy chcesz tu zada膰 takie pytanie?

-    Co艣 mi po prostu przysz艂o do g艂owy.

-    Eriku...

-    Opieka poporodowa - powiedzia艂 szybko. - M贸wi艂a艣 przecie偶 o opiece nad matk膮 i dzieckiem po reorganizacji.

-    Zapisz to - poprosi艂a Angela. - Ale nic poza tym - doda艂a.

Po艂o偶na poda艂a kaw臋 i ciastka, bo to by艂 pierwszy raz. Potem mo偶e

b臋d膮 na zmian臋 przynosi膰 co艣 dobrego do jedzenia, je艣li zechc膮.

Mog臋 upiec brownies, pomy艣la艂.

Po艂o偶na m贸wi艂a o zwi膮zkach, jak zmieniaj膮 si臋 relacje podczas ci膮偶y i po porodzie. M臋偶czy藕ni i kobiety spogl膮dali po sobie.

-    Kobieta jest bardziej zaj臋ta dzieckiem - powiedzia艂 facet siedz膮cy po prawej, ten, kt贸ry my艣la艂 o pracy. - M臋偶czyzna mo偶e mie膰 poczucie, 偶e za du偶o czasu po艣wi臋ca dziecku.

-    M臋偶czyzna te偶 chyba mo偶e si臋 zajmowa膰 dzieckiem? -powiedzia艂 Winter. Czy to by艂em ja?, pomy艣la艂.

Chodzi o to, 偶eby piel臋gnowa膰 mi艂o艣膰, kiedy dziecko ju偶 jest na 艣wiecie, pomy艣la艂a Angela. Przychodzimy tu, 偶eby si臋 spotka膰 z lud藕mi w takiej samej sytuacji. Mo偶emy na tym skorzysta膰.

Wywi膮za艂a si臋 dyskusja. Mo偶e chodzi o to, 偶eby艣my dostali wsparcie, kiedy wchodzimy w nowe role, pomy艣la艂 Winter. Jako rodzice. Kiedy zostajemy matk膮 i ojcem. Role. Czy mo偶na to tak okre艣li膰? Niekt贸rzy nigdy nie przyjmuj膮 偶adnych r贸l, nigdy w 偶yciu.

Wracali do domu pieszo. Zapach zimy powoli si臋 cofa艂, razem z zapachem noworocznych rakiet i bengalskich ogni. Tak mu tylko przysz艂o do g艂owy: bengalskie ognie. 艁adna nazwa.

-    I co powiesz o naszej grupie? - zapyta艂a Angela.

-    No c贸偶...

-    Spotkamy si臋 te偶 raz potem, ju偶 razem z dzie膰mi.

-    My艣lisz, 偶e facet od reklamy te偶 wtedy przyjdzie?

-    A ty przyjdziesz?

-    Nie nale偶y odpowiada膰 pytaniem na pytanie. Czekali na zielone 艣wiat艂o na All茅n.

-    Na pewno przyjdzie - powiedzia艂a. - Zdarza si臋 nawet cz臋sto, 偶e grupy spotykaj膮 si臋 jeszcze d艂ugo potem, tak s艂ysza艂am. Pierwsze urodziny, drugie, zaprzyja藕niaj膮 si臋.

Najpierw musimy to wszystko jako艣 przetrwa膰, pomy艣la艂.

-    To brzmi sympatycznie - powiedzia艂.

-    Tak my艣lisz?

-    Tak uwa偶am.

Stali przed bram膮. Wiecz贸r by艂 jasny i bezchmurny, jak wiele tej zimy.

Kiosk przed dawnym budynkiem uniwersytetu nadaje temu miejscu charakter ma艂omiasteczkowego rynku, my艣la艂 Winter czasami. Nie wiedzia艂 za du偶o o ma艂ych miasteczkach, ale tak czu艂. Czasami wraca艂 do domu sam p贸藕nym wieczorem i czu艂 co艣 takiego, kiedy patrzy艂 na 艣wiat艂a kiosku. Mo偶e to by艂a t臋sknota bez okre艣lonego adresata.

Angela wzi臋艂a g艂臋boki wdech.

-    Co za powietrze - westchn臋艂a. - Jak na tak du偶e miasto.

-    To ma艂e miasto - odpar艂 Winter. Jacy艣 ludzie kupowali co艣 w kiosku. Z restauracji na rogu dolecia艂 ich strz臋p muzyki. Po drugiej stronie parku domy by艂y wy偶sze. Tramwaje przemieszcza艂y si臋 we wszystkich kierunkach, jak pochodnie. Min臋li grup臋 m艂odzie偶y, s艂aby wiatr przyni贸s艂 ich g艂osy z fragmentami s艂贸w. Weszli do Javy na rogu.

-    W domu napijemy si臋 caf茅 eon leche - powiedzia艂.

Nie znale藕li zg艂oszenia o drobnej kradzie偶y w Manhattan Livs alias Krokens Livs.

-    W pewnych warunkach policjant mo偶e odst膮pi膰 od zg艂oszenia -powiedzia艂 Ringmar.

-    Co艣 mi si臋 tu nie zgadza - upiera艂 si臋 Winter.

-    Spokojnie, Eriku.

-    To zg艂oszenie bardzo by si臋 nam przyda艂o.

-    Masz co czyta膰.

Na biurku le偶a艂 formularz og艂oszenia. Zdarzy艂o mu si臋 czyta膰 ciekawsze rzeczy: 鈥濲este艣my zwyczajn膮 par膮 przed czterdziestk膮, mieszkamy w okolicach G贸teborga i wci膮偶 jeste艣my otwarci i mamy apetyt na seks. Szukamy m臋偶czyzny, gdy偶 to ona ma by膰 w centrum zainteresowania. Stuprocentowa dyskrecja. Jeste艣my wielbicielami wody i myd艂a. Oczywi艣cie ca艂kowicie zdrowymi. Je艣li chemia mi臋dzy nami zadzia艂a, mo偶emy sp臋dzi膰 razem wiele mi艂ych chwil鈥.

-    Wiele mi艂ych chwil - powiedzia艂 Ringmar, gdy zobaczy艂, 偶e Winter doczyta艂 do ko艅ca.

-    Wielbiciele wody i myd艂a.

-    To czysta perwersja. Robi膰 to myd艂em?

Winter si臋 u艣miechn膮艂 i natychmiast spowa偶nia艂.

-    A jednak zaczynam w to w膮tpi膰 - powiedzia艂. - Nic nie wskazuje na to, 偶eby ten, kt贸rego szukamy, odpowiedzia艂 na co艣 takiego.

-    Nie.

-    Valkerowie musieli wyrzuci膰 odpowiedzi - powiedzia艂 Winter. -Ale dlaczego?

-    Mo偶e zrobi艂 to morderca?

-    Mo偶liwe.

-    On... o ile to ten sam cz艂owiek... szuka艂 czego艣 u Martell贸w.

-    W艂a艣nie.

-    A co powiesz o tych odpowiedziach?

Sterta skopiowanych odpowiedzi na anons Martell贸w le偶a艂a obok dw贸ch formularzy. Martellowie sformu艂owali og艂oszenie bardzo podobnie, cho膰 nieco ostro偶niej. Przy pobie偶nej lekturze mo偶na by艂o odnie艣膰 wra偶enie, 偶e chodzi im o wsp贸lne picie kawy.

-    呕e jest ich du偶o - odpowiedzia艂 Winter.

-    Obawia艂e艣 si臋, 偶e natkniemy si臋 na jak膮艣 znan膮 osobisto艣膰 -powiedzia艂 Ringmar.

-    Na komendanta policji?

-    Albo wojewod臋.

-    Redaktora naczelnego.

-    Nie rozpoznaj臋 nikogo.

-    Ja te偶 nie.

-    Powinni艣my zacz膮膰.

-    Ale jeszcze nie sko艅czyli艣my ze statystami.

-    Lada chwila to zostanie za艂atwione. - Winter spojrza艂 na zapisy rozm贸w ze wszystkimi, z kt贸rymi zd膮偶yli porozmawia膰. Prawie czterdzie艣ci.

-    To b臋dzie bardzo... delikatna sprawa.

-    Ci膮gle si臋 zajmujemy delikatnymi sprawami.

Halders by艂 zniecierpliwiony.

-    Gada艂e艣 z Molin膮?

-    Nie mo偶emy ich aresztowa膰, Fredriku.

-    To rozumiem. Ale czego on chce? Konkretnie.

-    To musi by膰 jednoznaczne - odpar艂 Winter. - Musimy znale藕膰 co艣 wi臋cej. Wezwiemy ich jeszcze raz.

-    Super - ucieszy艂 si臋 Halders.

脜ke Kilid茅n odebra艂 po trzecim sygnale. Jego g艂os brzmia艂 tak, jakby siedzia艂 na pla偶y przy porywistym wietrze.

-    Chwileczk臋, tylko zamkn臋 drzwi na werand臋 - poprosi艂. -W艂a艣nie strzyg膮 偶ywop艂ot - wyja艣ni艂, kiedy zn贸w podszed艂 do telefonu.

Winter powiedzia艂, po co dzwoni.

-    To okropne. - Kilid茅n oddycha艂 szybko, jakby to on strzyg艂 偶ywop艂ot. - Normalnie to przecie偶 najbardziej martwe miejsce na ca艂ej p贸艂kuli p贸艂nocnej. - Mrukn膮艂 co艣 pod nosem. - To znaczy... najspokojniejsze. Najbardziej nudne.

W odr贸偶nieniu od Fuengiroli, pomy艣la艂 Winter i zapyta艂 o pracownik贸w.

-    Zatrudnia艂em tylko troje. Wszystkich na p贸艂 etatu.

-    Mo偶e mi pan poda膰 ich nazwiska?

-    Oczywi艣cie.

-    A mo偶e ma pan adresy?

-    S膮 chyba gdzie艣 w ksi臋gowo艣ci.

-    A gdzie to jest?

-    Powinno by膰 w archiwum, u mojego ksi臋gowego - wyja艣ni艂 Kilid茅n.

Pracownicy, pomy艣la艂 Winter. Nie przyjrzeli艣my si臋 wystarczaj膮co dobrze pracownikom Manhattan Livs.

-    Mia艂 pan wielu sta艂ych klient贸w?

-    Wszyscy byli sta艂ymi klientami.

-    Czy m贸g艂by si臋 pan chwil臋 zastanowi膰 nad sta艂ymi klientami? Mo偶e sobie pan przypomina co艣 szczeg贸lnego. Mo偶e kto艣 zachowywa艂 si臋 dziwnie pana zdaniem. Cokolwiek.

-    Cokolwiek - powt贸rzy艂 脜ke Kilid茅n.

-    Czy na przyk艂ad w艣r贸d sta艂ych klient贸w by艂 jaki艣 policjant? -zapyta艂 Winter.

-    Policjant? Ale jak to? 呕e niby przychodzi艂 w mundurze?

-    Tak, albo w cywilu.

-    Niee... przychodzili czasami policjanci i co艣 kupowali, ale nie by艂o w tym nic szczeg贸lnego.

-    Niech pan si臋 nad tym zastanowi.

-    Mog臋 spr贸bowa膰.

Winter si臋 po偶egna艂 i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Pracownicy. Matilda. Ch艂opak, kt贸ry nie umia艂 liczy膰. Jego tylko s艂yszeli przez telefon. Winquist. Kurt Winquist. Pozostali w archiwum ksi臋gowego. Mia艂 w r臋kach 艣ledztwo, kt贸re go przyt艂acza艂o.

Lista sylwestrowych dy偶ur贸w policji z M枚lndal.

Odpowied藕 jest w dokumentach dotycz膮cych 艣ledztwa. Wszystko jest w papierach le偶膮cych na jego biurku. Ile razy jeszcze b臋dzie musia艂 je przeczyta膰, 偶eby zrozumie膰?

Zadzwoni艂 telefon na biurku, r贸wnocze艣nie odezwa艂a si臋 kom贸rka. Powiedzia艂 do kom贸rki chwileczk臋 i podni贸s艂 drug膮 s艂uchawk臋. M枚llerstr枚m.

-    Ten ch艂opak, Patrik, poczu艂 si臋 gorzej. W szpitalu.

Winter odezwa艂 si臋 zn贸w do kom贸rki, ale ten kto艣 najwyra藕niej si臋 roz艂膮czy艂.

52.



Kiedy wyszed艂 z oddzia艂u, Hanne Ostergaard i jej c贸rka siedzia艂y w poczekalni.

-    Jeszcze nie wiedz膮 - powiedzia艂. - Co艣 z m贸zgiem.

-    Shit, shit, shitl - krzykn臋艂a Maria.

-    Mo偶e za du偶o cios贸w - powiedzia艂a Hanne. - D艂ugo to trwa艂o.

-    Powiedzia艂, 偶e co艣 mu si臋 przypomnia艂o - powiedzia艂a Maria.

Winter spojrza艂 na ni膮.

-    M贸wi艂, 偶e kogo艣 rozpozna艂. Na schodach.

-    Tak m贸wi艂?

-    Tak, wczoraj.

-    Czy m贸wi艂 o tym... co艣 jeszcze?

-    Nie.

-    Ale rozpozna艂 kogo艣, tak? To znaczy, 偶e widzia艂 go przedtem?

-    Nie wiem nic wi臋cej.

Teraz mamy tu dwoje pacjent贸w, kt贸rzy mogliby nam pom贸c, pomy艣la艂 Winter. Oboje nieprzytomni. Musimy tu kogo艣 przys艂a膰, niech siedzi ca艂y czas. Musz臋 powiedzie膰 Angeli. B臋dzie musia艂a si臋 przyzwyczai膰 do policjant贸w w miejscu pracy.

W drzwiach min膮艂 Moreliusa.

-    S艂ysza艂em - powiedzia艂 i poprawi艂 pas. - To troch臋 tak, jakby cz艂owiek nale偶a艂 do rodziny.

-    Jeste艣 sam?

-    Greger czeka w aucie. Chcia艂em tylko sprawdzi膰, jak jest. -Zajrza艂 do poczekalni, skin膮艂 g艂ow膮 Hanne i jej c贸rce.

-    Pieprzone bydl臋.

Winter jecha艂 przez Toltorpsdalen do Krokens Livs. Jilna u艣miechn臋艂a si臋 na jego widok, ale nie by艂 pewien, czy go pozna艂a. Wyszed艂.

Wiatr zn贸w szarpa艂 Miastem Anio艂贸w, wali艂 i wali艂. Staruszkowie wysiadali z bus贸w. Odwr贸ci艂 si臋, b艂膮dzi艂 spojrzeniem. Gdzie艣 tutaj...

Mo偶e powinni zainstalowa膰 kamer臋 w sklepie? Nagrywa膰 wszystko

i potem pu艣ci膰 te filmy Killd茅nowi, Andr茅assonowi, Matildzie Josefsson i wszystkim by艂ym pracownikom? Jak d艂ugo?

Mo偶liwo艣ci s膮 niesko艅czone. Na sw贸j spos贸b tak偶e czas, ale nie teraz.

Mia艂 wra偶enie, 偶e czas wymyka mu si臋 z r膮k. Prowadzi go do czego艣, co b臋dzie jeszcze straszniejsze ni偶 wszystko, co si臋 do tej pory sta艂o. Czu艂 to.

Zn贸w zadzwoni艂a kom贸rka. Angela.

-    Czy to ty dzwoni艂a艣 przed chwil膮? - zapyta艂. Na wy艣wietlaczu pokaza艂 si臋 jaki艣 numer, ale nie mia艂 go w pami臋ci.

-    Nie.

-    Jak tam u ciebie?

-    W艂a艣nie wr贸ci艂am do domu i... nie wiem, co powiedzie膰. Nagle tak si臋 wystraszy艂am. Nie mo偶esz przyj艣膰, Eriku?

-    Co艣 si臋 sta艂o? - poczu艂, 偶e jego d艂o艅 dr偶y lekko.

-    Nieee... Tylko nagle poczu艂am si臋 tak... dziwnie, kiedy wchodzi艂am do bramy. Tak nie wiadomo sk膮d. Jakby kto艣 tam by艂 i mi si臋 przygl膮da艂. Obserwowa艂 mnie.

-    Nikogo nie widzia艂a艣?

-    Nie. Rozgl膮da艂am si臋, ale nikogo nie by艂o. To jest po prostu idiotyczne. Mo偶e to przez te drzwi do piwnicy pod schodami.

-    Co z nimi?

-    By艂y otwarte. W 艣rodku by艂o tak... ciemno i strasznie.

Winter pojecha艂 do domu. Z drogi zadzwoni艂 do Ringmara.

-    Chc臋, 偶eby kto艣 pilnowa艂 Angeli.

Opowiada艂 Bertilowi o g艂uchych telefonach i o w艂amaniu do piwnicy.

-    Rozmawia艂e艣 ze Sturem?

-    Olej Sturego. Mo偶esz to za艂atwi膰?

-    Od kiedy?

-    Jutro rano. Przed domem. Zadzwoni臋 jeszcze w sprawie godzin.

Bergenhem nie rusza艂 g艂ow膮. Pr贸bowa艂 pod膮偶a膰 za ram膮 obrazu, najpierw oczami, potem ruchem g艂owy. Posz艂o dobrze. Lepiej ni偶 wczoraj.

-    Jak si臋 czujesz?

-    Lepiej ni偶 ostatnio.

Martina po艂o偶y艂a Ad臋 spa膰. Odk膮d wr贸ci艂 do domu, Ada zachowywa艂a si臋 ciszej ni偶 zwykle. Wsta艂.

-    Naprawd臋 dasz rad臋 wyj 艣膰?

-    Musz臋 si臋 troch臋 porusza膰.

-    Ale to chyba nie jest dobry pomys艂 i艣膰 do pracy ju偶 w pi膮tek?

-    Nie.

-    Odpocznij, Lars.

-    Ale przecie偶 nie mog臋 siedzie膰 w domu, Martino. Ca艂y czas. Masz si臋 tylko lepiej poczu膰.

-    Czuj臋 si臋 lepiej. Prawie dobrze. Do pi膮tku b臋dzie dobrze.

Za oknami wiecz贸r ja艣nia艂 nad Torsland膮. Wygl膮da艂o to tak, jakby na szereg dom贸w skierowano reflektor. Mo偶e to tylko na m贸j dom tak 艣wieci, pomy艣la艂 Bergenhem.

- Nie wiem, co powiedzie膰 - t艂umaczy艂a si臋 Angela.

-    Nauczy艂em si臋, 偶e wi臋kszo艣膰 takich spraw dobrze jest traktowa膰 powa偶nie - stwierdzi艂 Winter.

-    Ale czuj臋 si臋 troch臋 tak, jakbym 艣wirowa艂a - powiedzia艂a Angela. - To chyba przez twoj膮... prac臋.

Nie m贸wi艂 jej o wizytach w kom贸rce dozorcy w piwnicy. Sam nie wiedzia艂, co powinien w tej sprawie zrobi膰.

-    Nie mo偶esz ju偶 nie pracowa膰? - zapyta艂.

-    Jeszcze nie.

-    Nie mog艂aby艣 ju偶 troch臋 wyluzowa膰, teraz... przed pierwszym kwietnia?

-    Czy to przedwczesny 偶art primaaprilisowy?

-    Nie.

-    Ja chc臋 pracowa膰, Eriku. Dobrze si臋 czuj臋 w pracy. Nie mam ochoty siedzie膰 w domu i czeka膰.

-    Obserwujemy... - Zastanawia艂 si臋, jak to powiedzie膰. - My... poleci艂em, 偶eby radiow贸z zagl膮da艂 tu od czasu do czasu i kontrolowa艂 sytuacj臋.

-    Kontrolowa艂 sytuacj臋?

-    No... sama wiesz.

-    Dostan臋 ochron臋? - Sta艂a przy kuchennym stole. - Chyba nie jest a偶 tak 藕le?

-    To nie ochrona. Raczej dyskretna... obserwacja.

-    Kiedy b臋d臋 chodzi膰 po mie艣cie?

Nie odpowiedzia艂.

-    Kiedy b臋d臋 jecha艂a do pracy?

-    Wszystko dyskretnie - powt贸rzy艂.

-    Ach tak. A kto to b臋dzie?

-    Nie wiem. Czy to ma jakie艣 znaczenie?

-    Nie wiem. To zale偶y, ile b臋dzie pracowa艂.

-    Okej. Mog臋 poprosi膰 Bergenhema na kilka dni. - Powinien wr贸ci膰 do pracy, pomy艣la艂 Winter. I jest 艣wietnym cieniem.

-    Wi臋c nie b臋dzie mnie trzyma艂 za r膮czk臋?

-    Nawet go nie zauwa偶ysz.

By艂o p贸藕no. Przeczyta艂 uwa偶nie zapisy rozm贸w ze statystami. W艂a艣nie przed chwil膮 przysz艂y pierwsze podsumowania. To by艂 barwny zbi贸r, wszystkie zawody, wszystkie rodzaje bezrobocia. Niekt贸rzy w pierwszej chwili sprawiali wra偶enie wariat贸w, ale to rzadko naprawd臋 co艣 znaczy艂o. To na tych normalnych powinno si臋 uwa偶a膰, pomy艣la艂 Winter.

Ekipa filmowa nadal pracowa艂a w mie艣cie. W pobli偶u komendy, ale nie mogli wej艣膰 do 艣rodka. Komendant nie u艂atwia艂 im pracy. Ludzie, kt贸rzy b臋d膮 ogl膮da膰 ten film, b臋d膮 musieli si臋 domy艣la膰, 偶e ten budynek ma co艣 wsp贸lnego z mundurami, my艣la艂 Winter.

Mo偶e ten film odgrywa jak膮艣 rol臋 w 艣ledztwie. Przez statyst贸w. Mo偶e tak jest. Pomaga nam znale藕膰 rozwi膮zanie, a r贸wnocze艣nie jest po艣rednio... przyczyn膮 tego, co si臋 sta艂o.

Trzyma艂 w r臋ce wydruki. Nazwiska, adresy. Nie zna艂 偶adnego z tych nazwisk. Zadzwoni艂 do M贸llerstr贸ma.

-    Janne? Czy m贸g艂by艣 si臋 od razu zaj膮膰 por贸wnaniem adres贸w i nazwisk statyst贸w z danymi ludzi, kt贸rych przepytali艣my po morderstwie w M枚lndal? - Albo morderstwach, pomy艣la艂. - Ringmar pode艣le ci jeszcze kilku ludzi.

-    Okej. - U M枚llerstr枚ma szele艣ci艂y papiery. - W jakim promieniu?

-    Zakre艣l do艣膰 du偶e ko艂o. Zajrz臋 do ciebie za chwil臋.

-    Dobrze. To znaczy, 偶e z Vasaplatsen mam zaczeka膰?

-    Zajmij si臋 najpierw M枚lndal.

Winter od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i wyj膮艂 z szuflady zdj臋cia. Ogl膮da艂 je, podni贸s艂 kilka do oczu i przyjrza艂 si臋 szyjom dwojga martwych ludzi siedz膮cych na sofie.

Jedna z odpowiedzi mo偶e by膰 tutaj, powiedzia艂a Lareda. Odpowied藕 kryje si臋 w zamianie g艂贸w. Albo cia艂.

Siedzia艂 przed ko艣cio艂em. Obok niego sta艂y dwie rze藕by. Zapyta艂 o nie przewodnika, Alici臋, a ona powiedzia艂a, 偶e w Torremolinos zawsze tak by艂o. To Maurowie str膮cali g艂owy. Precz z g艂ow膮. Oni mieli innych bog贸w. Kiedy nie ma g艂owy, cz艂owiek znika. Twarz zostaje wymazana. Jedna z rze藕b wskazywa艂a na niego palcem. Obok siedzia艂a Angela. Ona wskazuje na mnie, powiedzia艂a. Rze藕by sta艂y obok siebie przed ko艣cio艂em. Bez g艂贸w i bez r膮k. Us艂ysza艂 muzyk臋, gitary potem perkusj臋.

Obudzi艂 si臋, w uszach czu艂 pulsowanie. Angela poruszy艂a si臋, ale nie obudzi艂a. Wsta艂 i poszed艂 napi膰 si臋 wody. By艂o pi臋tna艣cie po trzeciej. W jego powerbooku 艣wieci艂a si臋 ma艂a czerwona lampka. Angela powiedzia艂a mu dobranoc, a potem siedzia艂 przy pracy do p贸藕nej nocy.

U Valker贸w nie by艂o komputera, ani u Martell贸w. To nie znaczy艂o, 偶e nigdy go nie mieli. Ale policyjni komputerowcy nie znale藕li ich w sieci. Znale藕li za to miliony czat贸w erotycznych. Dziesi膮tki tysi臋cy kontakt贸w.

Winter wr贸ci艂 do sypialni, wzi膮艂 z krzes艂a szlafrok, poszed艂 do salonu i usiad艂 w fotelu przy oknie.

Co ma zrobi膰 z Perem ElfVegrenem? Co艣 w nim jest... co艣, czego nie chcia艂 wyjawi膰.

Zapyta艂 Molin臋 o rewizj臋 osobist膮, ale nie mieli nato szans, jeszcze nie.

Naciskajcie go dalej, m贸wi艂 Molina. Potem mo偶emy porozmawia膰 o zatrzymaniu.

Naciska膰. Ale czym?

Halders. Napu艣ci膰 go na nich, da膰 mu woln膮 r臋k臋.

To niemo偶liwe. Nie odwa偶臋 si臋 tego zrobi膰.

Rozmawiali z nimi jeszcze raz, z ka偶dym osobno.

-    Niech pani opowie wszystko, w szczeg贸艂ach - powiedzia艂 Halders.

-    W szcze... szczeg贸艂ach?

-    Wszystko. Od chwili gdy przekroczyli pr贸g.

Per Elfvegren zacz膮艂 m贸wi膰 o adwokacie. Najwy偶szy czas, pomy艣la艂 Winter.

Potem zmieni艂 stanowisko. Nie mam nic do ukrycia.

Byli u nich w domu. Niczego nie znale藕li, 偶adnego komputera. Halders mia艂 gazety. Czytali og艂oszenie Valker贸w. Per Elfvegren wyrzuci艂 swoj膮 odpowied藕. Naturalnie.

Dlaczego nie znale藕li nic u Valker贸w? Nic. Nie by艂o nic. A przecie偶 co艣 powinno by膰. Dlaczego wszystko uprz膮tn臋li? Nie uprz膮tn臋li. Wyrzucili. Wymietli. 呕adnych gazet. 呕adnych notatek. 呕adnych kopii dokument贸w. Czy morderca zabra艂 to ze sob膮? Mo偶e tak. A mo偶e nie. Czy by艂 wtedy w stanie zaj膮膰 si臋 szukaniem? Ale je艣li nie on, to kto?

Elfvegren najwyra藕niej nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e to si臋 mo偶e powt贸rzy膰. Winter zastanawia艂 si臋 nad tym. Elfvegren mia艂 mask臋 na twarzy, zas艂ania艂 si臋 mask膮. Ale maska mo偶e spa艣膰.

Mo偶emy was uratowa膰, pomy艣la艂 Halders podczas przes艂uchania, a potem powiedzia艂 to Elfvegrenowi. Was albo kogo艣 innego.

 

 

53.



Na pod艂odze, w艣r贸d innej korespondencji, le偶a艂a ma艂a p艂aska paczuszka.

Why don't you try this tonight, pisa艂 Steve Macdonald w li艣cie do艂膮czonym do p艂yty Winter odczyta艂 tytu艂: Tom Waits. Swordfishtrombones. Zn贸w spojrza艂 na list. His real breakthrough in a way and there's more to come: it has got some jazz in it too! And: good luck with the baby. 

Kolega z Croydon nie rezygnowa艂 z pr贸b przybli偶enia Winterowi klasyki rocka i innej muzyki, troch臋 bardziej odleg艂ej od Coltrane'a.

-    Steve zn贸w przys艂a艂 p艂yt臋 - powiedzia艂 do Angeli. Le偶a艂a w k膮pieli ze stopami w g贸rze. Wszed艂 na chwil臋 w ob艂oki pary. - Ci臋偶ki dzie艅?

-    Pacjenci maj膮 gorzej. - Poruszy艂a si臋, wychlapa艂a troch臋 wody. -To m贸j s艂ynny numer z wielorybem obracaj膮cym si臋 w wannie.

-    Numer?

-    Shut the fuck up. Co Steve przys艂a艂 tym razem?

-    TomaWaitsa.

-    Jest dobry. - Usiad艂a i si臋gn臋艂a po szampon. - Mi艂o by by艂o go kiedy艣 spotka膰. I jego rodzin臋.

-    Toma Waitsa? - zapyta艂 Winter z u艣miechem.

Angela pokaza艂a mu j臋zyk.

-    Pojedziemy do Londynu, jak tylko b臋dziemy mogli - powiedzia艂 Winter. - We tr贸jk臋.

-    Ju偶 widz臋, jak si臋 b臋dziesz puszy艂 przed Steve'em i ca艂膮 po艂udniow膮 Angli膮 - powiedzia艂a Angela, patrz膮c na niego z piany. -Dumny ojciec rodziny.

-    Mam wszelkie powody - odpar艂 i poszed艂 odebra膰 telefon. W艂a艣nie zadzwoni艂.

- Mam nadziej臋, 偶e nie przeszkadzam - odezwa艂 si臋 Benny Vennerhag.

-    Skoro dzwonisz, to chyba masz co艣 wa偶nego - powiedzia艂 Winter. Vennerhag dosta艂 jego nowy zastrze偶ony numer. Rozumia艂 powag臋 sytuacji.

-    Nie wiem, ale jest jedna sprawa. Pewnie si臋 domy艣lasz, 偶e moi... partnerzy biznesowi maj膮 ca艂kiem niez艂e rozeznanie w艣r贸d policjant贸w tego miasta.

-    Sprawdzacie nas tak samo, jak my sprawdzamy was - stwierdzi艂 Winter.

-    Hmm... Moi... znajomi mo偶e poszliby tu nieco dalej. Ale dobrze. Popyta艂em i nie natrafi艂em na jaki艣 szczeg贸lny op贸r, 偶e tak powiem. To co si臋 dzieje, nie jest dobre dla nikogo. Ludzie s膮 zaniepokojeni. Twoi ludzie potrafi膮 by膰 bardzo w艣cibscy.

-    To znaczy, 偶e zasi臋gn膮艂e艣 j臋zyka?

-    Tak, Eriku. Kilka razy widziano kogo艣 na mie艣cie. Chodzi ubrany jak glina, ale nikt go nie kojarzy. Mo偶e by膰 nowy, ale nie s膮dz臋.

-    M贸w dalej.

-    To tyle. Kilka razy. Ale to jaki艣 czas temu.

-    Kiedy i gdzie? Kto?

-    W paru miejscach w centrum.

-    W dzie艅 czy w nocy?

-    W nocy... obydwa razy.

-    Kiedy?

Vennerhag wymieni艂 daty.

-    Dobrze - powiedzia艂 Winter.

-    To by by艂o wszystko. O ile to ci pomo偶e.

-    Teraz potrzebuj臋 jeszcze twarzy i nazwiska. Albo adresu.

-    Wszyscy potrzebujemy.

-    Widz臋, 偶e potraktowa艂e艣 to powa偶nie, Benny. Postaraj si臋 jeszcze troch臋.

-    Chyba nic wi臋cej nie mog臋 zrobi膰. Mam kaza膰 komu艣 pilnowa膰 fa艂szywego gliniarza, je艣li zn贸w si臋 poka偶e?

-    By艂oby 艣wietnie.

-    呕artujesz?

-    Nie. Powiedz to wszystkim.

Ranek by艂 jasny. Ju偶 prawie marzec. Pi膮tego sko艅czy czterdzie艣ci lat. Nieca艂y miesi膮c p贸藕niej zostanie ojcem i 偶ycie zacznie si臋 naprawd臋.

Wieczorem puszczali p艂yt臋 od Steve'a i Winter postanowi艂, 偶e p贸jdzie i kupi inne jego rzeczy, kiedy b臋dzie mia艂 czas. Wydaje mi si臋, 偶e w zesz艂ym roku wyda艂 co艣 nowego, powiedzia艂a Angela. Po wielu latach. W zesz艂ym roku. W zesz艂ym roku by艂 wiek XX, teraz trzeba si臋 przyzwyczaja膰 do zer. Year of the zeroes, jak mawia艂 Halders.

-    Dzi艣 te偶 mog臋 wzi膮膰 samoch贸d? - zapyta艂a Angela.

-    Jasne.

-    Nie daj臋 ju偶 rady w tramwaju.

-    Powinna艣 zosta膰 w domu.

Mog艂a wzi膮膰 taks贸wk臋, ale chcia艂a prowadzi膰. Troch臋 wolno艣ci. Mercedes daje poczucie bezpiecze艅stwa. Ten zapach, mi臋kkie ciemne wn臋trze.

艢ledztwo rozrasta艂o si臋 wzd艂u偶 i wszerz, mn贸stwo nazwisk, adres贸w, zapis贸w rozm贸w.

-    Nadal nie mo偶emy zidentyfikowa膰 kilku adres贸w - powiedzia艂 Ringmar.

-    W艂a艣nie widz臋.

-    U niekt贸rych nazwisko si臋 nie zgadza, ale to si臋 widzi dopiero po sprawdzeniu adresu.

-    Jaki艣 ch臋tny do pomocy s膮siad?

-    Tak, to mo偶e tak wygl膮da膰.

-    Mo偶e powinni艣my p贸j艣膰 krok dalej. Pogada膰 z s膮siadami.

-    Uff...

Winter siedzia艂 pochylony nad biurkiem i spisami nazwisk. Na nosie mia艂 okulary do czytania. Za sze艣膰 dni sko艅czy czterdzie艣ci lat.

-    Jest co艣 na rzeczy z tymi dwoma adresami - powiedzia艂. -Mo偶esz my艣le膰, 偶e jestem paranoikiem, ale poprosi艂em o adresy domowe wszystkich koleg贸w i... je艣li por贸wnasz te listy, okazuje si臋, 偶e nikt z zatrudnionych w policji nie odpowiedzia艂 na og艂oszenie.

-    Zauwa偶yli艣my. To dobrze, prawda?

-    W pewnym sensie tak. M枚llerstr枚m zajmowa艂 si臋 adresami statyst贸w i tym tutaj. Sture zgodzi艂 si臋 na kilku ludzi ekstra. Co艣 tu czuje w powietrzu, jak powiedzia艂.

-    I co?

-    To przez te mundury... - Winter przypomnia艂 sobie o telefonie Vennerhaga. Wcale nie by艂 przekonany, 偶e po mie艣cie chodzi przebrany policjant.

Bartram stuka艂 w klawiatur臋. Komputer szemra艂 i szumia艂. Widzia艂, jak pliki pojawiaj膮 si臋 na ekranie. Niekt贸rzy nigdy si臋 nie naucz膮. Niekt贸rzy przychodzili do niego, bo by艂 najlepszy. Zw艂aszcza kiedy si臋 zacz臋艂a milenijna panika. Wszystkie te pliki, kt贸re znalaz艂y si臋 w r贸偶nych miejscach, zabezpieczenia, kopie, wszystko nagle wpad艂o gdzie艣 w g艂膮b elektronicznej nocy. Nie chcia艂 pokazywa膰, jak bardzo jest dobry. Z tego mog艂y wynikn膮膰 problemy. Musia艂by odpowiada膰 na idiotyczne pytania.

Gdyby by艂 w dochodzeni贸wce albo w nowym wydziale miejskim. Ale stamt膮d nie przychodzi艂y pytania. Nigdy.

By艂 hakerem. To nic trudnego, je艣li kto艣 si臋 orientuje. Lubi艂 to s艂owo. Haker. W艂ama膰 si臋 gdzie艣, a potem znikn膮膰, dyskretnie, wynosz膮c troch臋 wiedzy.

Morelius wyszed艂 z 艂azienki. By艂 blady. Mo偶e zn贸w mia艂 problemy z 偶o艂膮dkiem. Ch艂opak powinien sobie znale藕膰 inn膮 robot臋. Mo偶e nawet ju偶 szuka艂. Bartram pisa艂.

Zmieni艂 plik i znalaz艂 si臋 w domu. To niesamowite: nagle m贸c wej艣膰 do swojego domowego komputera, przemyka膰 si臋 po艣r贸d program贸w, bawi膰 si臋 nimi.

Lista czterdziestu statyst贸w migota艂a na ekranie, 艣ci膮gni臋ta z intranetu. Znikn臋艂a, kiedy zauwa偶y艂 kogo艣 k膮tem oka. Zajmie si臋 nimi w domu. Inspektor policji kryminalnej Greger Bartram. Albo komisarz, jak Winter, kt贸remu si臋 wydaje, 偶e jest nie wiadomo kim. Albo jego rejestrator. Jest lepszym rejestratorem. Patrzcie i podziwiajcie.

Halders zatrzyma艂 si臋 przed sklepikiem.

-    To tutaj ukradli mi samoch贸d - powiedzia艂 do siedz膮cej obok Anety Djanali. - Wyskoczy艂em tylko na sekund臋 i ju偶 go nie by艂o.

-    S艂ysza艂am, Fredriku.

Halders wysiad艂.

-    Musz臋 tylko kupi膰 tyto艅. Pilnuj auta.

Aneta Djanali opu艣ci艂a szyb臋. Poczu艂a zapach spalin i cierpk膮 wo艅 odchodz膮cej zimy albo nadchodz膮cego przedwio艣nia. S艂o艅ce odbija艂o si臋 w wie偶y Babel. Nadal sta艂a po noworocznej imprezie, w p贸艂nocnym zak膮tku parku. Symbol czego艣, czego nie rozumia艂a. Czy to si臋 komu艣 na co艣 przyda? To tylko wysoka rudera. Pewnie brakuje pieni臋dzy na rozbi贸rk臋 tego dziadostwa. Kac zawsze przychodzi po fakcie.

Widzia艂a, 偶e Halders rozmawia w 艣rodku ze sprzedawc膮. Spojrza艂 w jej stron臋, jakby chcia艂 sprawdzi膰, czy nie pozwoli艂a sobie ukra艣膰 samochodu.

-    Opowiada艂 o problemach, jakie maj膮 ze z艂odziejami - wyja艣ni艂 Halders, kiedy zn贸w usiad艂 za k贸艂kiem i wyjecha艂 na S枚dra v盲gen. -Dzi艣 rano kto艣 ukrad艂 paczk臋 czips贸w.

-    Mo偶e nie powinni sprzedawa膰 czips贸w - powiedzia艂a Aneta.

-    Mo偶e nie powinni sprzedawa膰 niczego - odpar艂 Halders. -Jeste艣my na najlepszej drodze.

-    Na drodze do pustych sklep贸w?

-    W艂a艣nie. Wielka pustka. Wszystkie te pieprzone minimarkety i inne takie s膮 znakiem czasu, w tym sensie, 偶e dowodz膮 umierania spo艂ecze艅stwa - ci膮gn膮艂 Halders, skr臋caj膮c zn贸w w prawo przy Lorensbergu. - Chodzi tylko o czipsy, tyto艅 i inne g贸wna. Plus filmy wideo.

-    O ile si臋 orientuj臋, jeste艣 wielkim konsumentem - powiedzia艂a Aneta.

-    Jestem ofiar膮. We藕 na przyk艂ad te filmy Ludzie si臋 znieczulaj膮 filmami, jak si臋 da. - Byli teraz na Avenyn. - Harry Martinson mia艂 racj臋, kiedy powiedzia艂, 偶e film to 艣wi膮tynia dla l臋kaj膮cych si臋 偶ycia.

-    Harry Martinson - powt贸rzy艂a Aneta z pow膮tpiewaniem.

-    To taki szwedzki pisarz. Nieznany w Wagadugu.

-    W艂a艣nie, nie by艂o nic o nim w szkole, nie przypominam sobie.

-    No prosz臋, kogo tu mamy, dzielnicowy na przechadzce -powiedzia艂 Halders. - Wprawdzie w cywilu, ale i tak wida膰 po chodzie.

-    To Simon - zauwa偶y艂a Aneta.

-    Znasz go?

-    Nieosobi艣cie. Ale przecie偶 zna si臋 z widzenia wszystkich policjant贸w.

-    Niestety, to prawda.

Halders wjecha艂 do zatoczki dla taks贸wek przed Parkiem, w艂a艣nie tam mieli co艣 do za艂atwienia. Morelius szed艂 sam, ze wzrokiem wbitym w ziemi臋. W uszach mia艂 s艂uchawki. Halders wysiad艂, kiedy mija艂 ich samoch贸d.

-    Chodzisz tutaj r贸wnie偶 wtedy, kiedy masz wolne? - zapyta艂.Morelius popatrzy艂 na niego, ale nie s艂ysza艂 s艂贸w. Wyj膮艂 z uszu

s艂uchawki. Teraz obaj s艂yszeli muzyk臋.

-    Kurde, ale g艂o艣no s艂uchasz. To brzmi do艣膰 paskudnie.

Morelius wyj膮艂 z kieszeni walkmana i wy艂膮czy艂 go.

-    Cze艣膰, Halders.

-    Nie masz do艣膰 Avenyn w godzinach pracy?

-    Musia艂em co艣 za艂atwi膰. Niestety.

-    My tak samo.

Aneta pomacha艂a im zza szyby.

-    Ko艅cz臋 z tym - powiedzia艂 nagle Morelius.

-    Co?

-    Zamierzam si臋 zwolni膰.

Angela nagle poczu艂a si臋 zm臋czona. Kiedy opowiada艂a do magnetofonu histori臋 ostatniego pacjenta, zm臋czenie spad艂o na ni膮 jak wielki g艂az, blok skalny.

To b臋dzie ostatni dzie艅, pomy艣la艂a. By艂o mi艂o, dop贸ki si臋 da艂o. Ale teraz g艂owa ju偶 nie daje rady.

Podesz艂a do umywalki i zwil偶y艂a wod膮 czo艂o. Kto艣 zapuka艂 do drzwi, odpowiedzia艂a i do 艣rodka zajrza艂a piel臋gniarka, Hildur. Wygl膮da艂a na zaniepokojon膮.

-    Kolejna noga - powiedzia艂a. - Wygl膮da na to...

-    Zaraz b臋d臋 - rzuci艂a Angela.

Nowy pi臋trowy parking nie by艂 pi臋kny, ale spe艂nia艂 swoj膮 funkcj臋. Wje偶d偶aj膮c wind膮 na trzeci poziom, przygl膮da艂a si臋 swojej bladej twarzy w lustrze. Mia艂a to ju偶 za sob膮.

Wszyscy przyj臋li to ze zrozumieniem. By艂am ciekawa, jak d艂ugo jeszcze wytrzymasz, powiedzia艂a Hildur. Do teraz, odpowiedzia艂a Angela.

Jutro p贸jdzie na spotkanie grupy jako mama na ca艂y etat. W my艣lach wszystko ju偶 mia艂a za艂atwione, gotowe.

Otworzy艂a pilotem samoch贸d i wtedy zobaczy艂a mundur. Policjant zbli偶a艂 si臋 do niej jezdni膮, troch臋 niepewnie, jakby za偶enowany. Okej, pomy艣la艂a. Teraz ju偶 b臋d臋 w domu, nie potrzebuj臋 str贸偶a. Ma pan wolne, panie posterunkowy.

Policjant by艂 ju偶 prawie przy niej. Czeka艂a z kluczykami w d艂oni. Jaki艣 samoch贸d z poziomu wy偶ej przejecha艂 obok nich, policjant si臋 cofn膮艂 i czeka艂 po drugiej stronie, a偶 tamten wyjedzie i zniknie na zje藕dzie.

Przeszed艂 przez jezdni臋. Nadal by艂 za偶enowany. Musieli go oddelegowa膰. Chyba gdzie艣 go ju偶 widzia艂a. Znajomy Erika.

-    Pani Winter?

Skin臋艂a g艂ow膮. Tak by艂o najpro艣ciej, cho膰 nie by艂a przecie偶 偶on膮, przynajmniej na razie.

-    Mam dopilnowa膰, 偶eby pani bezpiecznie dotar艂a do domu.

-    W艂a艣nie chcia艂am jecha膰 - powiedzia艂a, wskazuj膮c na auto. - To m贸j ostatni dzie艅 w pracy. Ale dzi臋kuj臋 bardzo.

-    Ja pani膮 odwioz臋 - powiedzia艂. Nie patrzy艂 na ni膮.

Zn贸w jaki艣 samoch贸d przejecha艂 obok nich, w d贸艂.

艢mierdzia艂o spalinami. Nie chcia艂a d艂u偶ej sta膰 w truj膮cych wyziewach. Odpowiada艂a za dziecko.

-    Zawioz臋 pani膮 do domu, pani Winter - powt贸rzy艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po kluczyki. Widzia艂a pas, z艂ote naszywki na kieszonkach, czapk臋. Wszystko wzbudza艂o zaufanie. Twarz by艂a znajoma.

-    Nie trzeba - odpar艂a.

-    Znam drog臋 - zapewni艂. - Pomaganie pani to m贸j obowi膮zek.

By艂a 艣miertelnie zm臋czona. Poczu艂a to znowu, w tym 艣mierdz膮cym powietrzu jeszcze wyra藕niej. Poruszenie w brzuchu. Mam si臋 wciska膰 za kierownic臋? Wciska膰 nas. Nie.

-    Okej - powiedzia艂a, podaj膮c mu kluczyki.

54.



Winter czyta艂 zapisy przes艂ucha艅 statyst贸w. Ka偶dy mia艂 inne motywy dla swojego ekshibicjonizmu. Ale nikt nie wyda艂 mu si臋 szczeg贸lnie interesuj膮cy. Kilku zapis贸w brakowa艂o.

Pi臋膰 adres贸w w M枚lndal. Trzy w odleg艂o艣ci kr贸tkiego spaceru od Krokens Livs. Traktowa艂 to jako punkt wyj艣cia do dalszych wniosk贸w. Zadzwoni艂 do M枚llerstr枚ma.

-    Rozmawia艂e艣 z Bertilem o tych adresach w M枚lndal?

-    Tak.

-    Nie mog臋 go z艂apa膰. Wiesz, czy kto艣 tam pojecha艂?

-    Nic ci nie m贸wi艂?

-    Czego nie m贸wi艂?

-    Dwoje nie otworzy艂o.

-    Pierwsze podej艣cie?

-    U jednego dwa.

-    Mam ich tutaj - powiedzia艂 Winter i przebieg艂 list臋 wzrokiem, z do艂u do g贸ry. - Spr贸bujemy jeszcze raz, wieczorem.

-    Mo偶e praca nad filmem si臋 przeci膮ga? - powiedzia艂 M枚llerstr枚m.

-    Nie mam poj臋cia.

-    Wiesz, 偶e w przysz艂ym tygodniu ko艅cz膮? O ile wszystko p贸jdzie zgodnie z planem.

-    S艂ysza艂em.

Roz艂膮czy艂 si臋 i spojrza艂 na zegarek. Potem zadzwoni艂 do domu. Nikt nie odebra艂. Zn贸w spojrza艂 na zegarek.

Kiedy od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, zadzwoni艂 Bertil.

-    Wygl膮da na to, 偶e ch艂opakowi si臋 polepszy艂o.

-    Ch艂opakowi?

-    Patrik. Ch艂opak, kt贸ry le偶y w Sahlgrenska.

-    Ach tak. - Jego ojciec wyszed艂 z paki, w艂贸czy艂 si臋 po Skanstorget. To 艣ledztwo pe艂za, drobi w miejscu. Przeje偶d偶a艂 niedawno ko艂o ich domu, prawie wszed艂 do 艣rodka. - Ciesz臋 si臋. Musz臋 z nim porozmawia膰, je艣li si臋 da.

-    W艂a艣nie dzwonili ze szpitala. U ciebie by艂o zaj臋te.

-    A o co chodzi?

-    Pyta艂 o ciebie.

Winter zam贸wi艂 samoch贸d do Sahlgrenska. Sp臋dza艂 tam coraz wi臋cej czasu. Zadzwoni艂 do domu z kom贸rki, ale nikt nie odebra艂, nagra艂 kilka s艂贸w na sekretark臋.

Twarz Patrika mia艂a taki sam kolor jak otoczenie. Jak kameleon. Oczy mia艂 czarne, zapadni臋te.

-    艢ni艂o mi si臋, 偶e go pozna艂em - powiedzia艂 Patrik.

-    Pozna艂e艣? Tego, co zje偶d偶a艂 wind膮?

-    By艂o co艣 w jego twarzy, kiedy si臋 odwr贸ci艂. - Patrik spojrza艂 na Wintera, potem na co艣 gdzie艣 obok. - Jakbym go zn贸w zobaczy艂, na pewno bym go pozna艂. - Zamkn膮艂 oczy i co艣 wymamrota艂.

-    Co m贸wisz? - zapyta艂 Winter.

Patrik zn贸w co艣 wymrucza艂.

-    Patriku? - Winter nachyli艂 si臋 nad nim, ale nie us艂ysza艂 nic wi臋cej.

Wyszed艂 na korytarz i zn贸w dzwoni艂 do domu, wci膮偶 nikt nie odbiera艂. Poszed艂 na jej oddzia艂, ale dowiedzia艂 si臋, 偶e wysz艂a kilka godzin temu. Kaza艂 si臋 zawie藕膰 do domu.

W mieszkaniu by艂o pusto i cicho. Domy艣li艂 si臋, 偶e wcale nie wr贸ci艂a do domu. Kiedy wraca艂a z pracy, a potem wychodzi艂a do sklepu czy na kr贸tki spacer, zawsze zostawia艂a jakie艣 艣lady. Zjecha艂 wind膮 do gara偶u w s膮siednim domu, ale samochodu te偶 nie by艂o.

Wyszed艂 na ulic臋 i rozgl膮da艂 si臋 na wszystkie strony. Mercedes sta艂 po drugiej stronie ulicy, jeden z trzech w rz臋dzie. Podszed艂 szybko i zobaczy艂 mandat za wycieraczk膮. Wyci膮gn膮艂 kopert臋. Dwie godziny temu. Zn贸w spojrza艂 na zegarek. Wtedy Angeli ju偶 dawno nie by艂o w pracy. Dlaczego tu przyjecha艂a i zostawi艂a samoch贸d, zamiast go wstawi膰 do gara偶u? Ba艂a si臋 zjecha膰 na d贸艂?

Bergenhem przesta艂 by膰 jej bodyguardem, nawet go nie zauwa偶y艂a. Zn贸w pracowa艂 przy 艣ledztwie. Patrzyli na siebie z Angel膮 i 艣miali si臋, mo偶e wzruszali ramionami nad w艂asnym niepokojem. Przesadnym. Ale teraz tyle si臋 dzia艂o.

Radiow贸z z Lorensbergu pokr膮偶y艂 po okolicy, ale to by艂o wszystko. Czekali przed budynkiem, kiedy ko艅czy艂a, ale nie zawsze. Zn贸w wjecha艂 na g贸r臋, wszed艂 do mieszkania. Nie wiedzia艂, co robi膰. Czu艂, 偶e co艣 mu siedzi w 偶o艂膮dku, podchodzi do g贸ry jak lawa.

Zadzwoni艂 do siostry. Odebra艂a po drugim sygnale.

-    Czy Angela jest u ciebie? - zapyta艂.

-    Nie... a dlaczego py...

-    Nie ma jej w domu, a samoch贸d stoi na ulicy od kilku godzin, z mandatem.

-    Dzwoni艂e艣 na jej oddzia艂?

-    Nawet tam by艂em.

Bartram zdj膮艂 buty i podszed艂 do komputera. Ja艣nia艂 jak twarz, jak czekaj膮ca na niego twarz.

W kilka chwil dosta艂 si臋 do 艣rodka. Przegl膮da艂, sprawdza艂. Robi艂 wydruki. Roz艂o偶y艂 papiery na stole i wyszed艂 do kuchni po wod臋. Nie by艂 g艂odny. Nie zmywa艂 od wielu dni, ale nikomu to nie przeszkadza艂o. Kto mia艂by narzeka膰, je艣li ja nie narzekam?, pomy艣la艂.

Wr贸ci艂 do pokoju. Monitor rzuca艂 przyt艂umione 艣wiat艂o, razem ze skierowan膮 do g贸ry biurkow膮 lamp膮.

Przegl膮daj膮c kolumny z g贸ry na d贸艂, pomaga艂 sobie palcem.

Mia艂 pod r臋k膮 notes. Ten sam co wtedy, troch臋 bardziej zniszczony, ale jeszcze si臋 trzyma艂. Tacy jak on nie potrzebuj膮 wielu s艂贸w. Koncentracja. Trzeba si臋 skoncentrowa膰. Czy to przypadek, czy nie? Wzi膮艂 od niego numer telefonu, ale nikt nie odbiera艂, kiedy dzwoni艂. Sklepowy z艂odziejaszek. Ale adres jeszcze mia艂.

Por贸wna艂 nazwisko i adres z notesu z nazwiskiem i adresem z listy statyst贸w. Nie trzeba by膰 geniuszem, 偶eby zauwa偶y膰, 偶e to ten sam cz艂owiek. Wystarczy umie膰 czyta膰, wystarczy by膰 we w艂a艣ciwym czasie na w艂a艣ciwym miejscu. Gdyby tylko by艂 艣ledczym, pokaza艂by im, jak si臋 prowadzi 艣ledztwo. Wiedzia艂 wi臋cej od nich.

Winter przeszuka艂 samoch贸d, ale nic nie znalaz艂. Nie dotyka艂 kierownicy. Ludzie Beiera ju偶 byli w drodze. Zadzwoni艂 do Bertila, odebra艂 z pe艂nymi ustami.

-    Zaczekaj, moj a nocna przek膮s...

-    Angela znikn臋艂a - rzuci艂 Winter.

-    Co ty, kurwa, m贸wisz?

-    Co艣 si臋 musia艂o sta膰.

-    Zg艂osi艂e艣 zagini臋cie?

-    Tak. - Poczu艂 zimno w 艣rodku, zastyg艂膮 law臋. Musia艂 powstrzyma膰 nag艂y odruch wymiotny. - Nie ma na co czeka膰.

Ringmar nie pyta艂, co my艣li, czego si臋 obawia. Nagle pomy艣la艂 o grupie. On i Angela pochyleni nad pytaniem o znieczulenie. Zapach kawy

-    Gdzie jeste艣? - zapyta艂 Ringmar.

-    Tutaj - odpar艂 Winter. - W domu.

-    Zaraz b臋d臋.

MARZEC



55.



Bertil zjawi艂 si臋 natychmiast, w ci膮gu p贸艂 godziny. Rozmawiali, szybko, kr贸tko. Winter by艂 jak m贸wi膮ca i my艣l膮ca kopia swego drugiego ja. Kiwa艂 g艂ow膮, notowa艂, m贸wi艂. Bertil krzycza艂 do telefonu. Dzwonili tu i tam.

Nigdy nie umia艂 si臋 ca艂kiem oderwa膰... od pracy. P贸j艣膰 w drug膮 stron臋, kiedy dzie艅 pracy si臋 sko艅czy艂. Albo noc. Zawsze mia艂 z tym problemy Nie umia艂 by膰 twardy. Unika艂 ch艂odu. Ale tak naprawd臋 nie umia艂 si臋 broni膰 przed brutalno艣ci膮.

Bo偶e. Zawsze w ciebie wierzy艂em. Daj mi si艂臋, 偶ebym umia艂 my艣le膰, pozw贸l mi j膮 zachowa膰. Mo偶esz mi j膮 zabra膰 potem, ale nie teraz. Teraz mnie podziel. Dwie istoty, jedno serce. Zero paniki.

-    Eriku?

Bertil. Czy sta艂 tam ca艂y czas? Sta艂 w drzwiach, ale jego g艂os brzmia艂 tak, jakby sta艂 tu偶 przy jego uchu.

Winter zmieni艂 pozycj臋, pr贸bowa艂 zn贸w by膰 tam, z w艂asn膮 i bo偶膮 pomoc膮.

-    Mamy rozmow臋 z jednym z twoich kontakt贸w.

-    Kto to?

-    Benny.

Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po telefon.

-    Co si臋, kurwa, dzieje? - zapyta艂 Vennerhag.

-    Pr贸bowa艂em si臋 z tob膮 skontaktowa膰.

-    Domy艣li艂em si臋. By艂em poza miastem. Ale co to ma by膰? Czy ona wpa...

-    Pomoc, o kt贸r膮 ci臋 prosi艂em. To jest jeszcze wa偶niejsze.

-    Czy to ty, Winter? Nie poznaj臋 twojego g艂o...

-    Postaraj si臋, Benny.

-    Czy naprawd臋 chodzi o...

-    Tak.

-    Jezu Chryste.

-    Postaraj si臋.

-    Tylko 偶e nie wiem jak. Ale zrobi臋, co... b臋d臋 dalej robi艂, co mog臋. Popytam ludzi.

-    Postaraj si臋 - powt贸rzy艂 Winter.

Jeszcze wi臋cej os贸b rozmawia艂o z lud藕mi z og艂osze艅 z dzia艂u samotnych serc. Lepiej tak o nich my艣le膰. Halders nazywa艂 ich inaczej. Nazwiska, nazwiska.

Winter nie spa艂. Gdyby potrzebowa艂 narkotyk贸w, nie zawaha艂by si臋 wzi膮膰.

Wiedzia艂, 偶e to wszystko si臋 wi膮偶e. Bertil wiedzia艂, wszyscy wiedzieli. Angela nie mog艂a rozp艂yn膮膰 si臋 w powie...

Zn贸w potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Bertil znowu sta艂 w drzwiach. Czy to trzeci dzie艅 w piekle? Czy czwarty?

Jutro sko艅czy czterdzie艣ci lat. Zauwa偶y艂 to, kiedy wpad艂 do domu po 艣wie偶膮 bielizn臋 i po poczt臋. Chcia艂 jecha膰 sam, skin膮艂 g艂ow膮 Bergenhemowi stoj膮cemu w ciemno艣ciach na Vasaplatsen. Kto艣 powinien tam sta膰. Na wszelki wypadek.

Czterdzie艣ci lat. Sam ju偶 o tym zapomnia艂. Angela zakre艣li艂a t臋 dat臋 czerwon膮 szmink膮 w kalendarzu wisz膮cym obok kuchenki. Decymetr od blatu i p贸艂tora metra od pod艂ogi. Sta艂 tam i zastanawia艂 si臋, czy nie przynie艣膰 miarki, 偶eby to sprawdzi膰, 偶eby zrobi膰 co艣, co by si臋 wi膮za艂o z codzienno艣ci膮. Taka potrzeba totalnej kontroli graniczy z szale艅stwem.

W nocy zn贸w 艣ni艂 mu si臋 Patrik, w szpitalnej sali.

Zna艂 kogo艣, rozpozna艂 kogo艣. Kiedy si臋 tu zjawi艂 po raz pierwszy? To by艂a r贸wnoleg艂a historia... ale 艂膮czy艂a si臋 z nim samym, z morderstwami.

Wr贸ci艂 na komend臋 w艂asnym samochodem, nie by艂o w nim 偶adnych 艣lad贸w. Zadzwoni艂 do Hanne 脰stergaard. Wygl膮da艂a na przygn臋bion膮, jakby si臋 sta艂a lustrem. Siedzieli w jego pokoju. Nagle zacz膮艂 jej opowiada膰, co si臋 sta艂o w domu ofiar. Co si臋 tam sta艂o. Na trzy sekundy straci艂 grunt pod nogami, wyrzuci艂 przed ni膮 ca艂e swoje piek艂o.

Odebra艂a po pierwszym sygnale.

-    Nie spa艂am - powiedzia艂a. W jej g艂osie by艂o s艂ycha膰 zaanga偶owanie.

-    Kiedy Maria... zosta艂a zabrana z ulicy - zacz膮艂 Winter i zada艂 kilka dodatkowych pyta艅, a ona opisa艂a, co si臋 sta艂o, kto przy tym by艂. Nadal s艂ysza艂 to zaanga偶owanie, jakby czeka艂a na swoj膮 kolej.

Potem to powiedzia艂a. Z艂ama艂a tajemnic臋 s艂u偶bow膮, naruszy艂a obowi膮zek zachowania milczenia. Mo偶na i tak na to patrze膰. Jeden obowi膮zek zast膮pi艂 drugi. Simon nie opowiada艂 jej swoich wizji podczas spowiedzi. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e nie jest zobowi膮zana do zachowania milczenia.

-    Nie wiem, co to mo偶e... znaczy膰 - powiedzia艂a. - Ale kiedy opowiada艂e艣 o tym, co si臋 tam sta艂o...

Winter zn贸w poczu艂, jak lawa podchodzi coraz wy偶ej, do g贸ry, ci膮gle tak samo zimna.

-    Opowiada艂 o tym kilka razy? Wypadek? Cia艂a?

-    Tak.

- Eriku?

Winter podni贸s艂 wzrok. By艂 sam w gabinecie. W drzwiach sta艂 Ringmar.

-    Jeszcze raz przelecieli艣my wszystkie adresy - powiedzia艂. Trzyma艂 w r臋ce wydruki. - Te erotyczne. I jest tam jedna rzecz... -Wszed艂, usiad艂 i roz艂o偶y艂 papiery na biurku.

-    Tak?

-    To nie jest w pobli偶u... Krokens Livs. Ale jeden adres to domy czynszowe gdzie艣 w Askim, i kiedy je por贸wnali艣my, jak m贸wi艂e艣, wtedy... okaza艂o si臋, 偶e jest zwi膮zek.

-    Jaki zwi膮zek? O czym m贸wi艂em? - Jego m贸zg by艂 w tej chwili ca艂kowicie pusty, bia艂y i pusty jak niebo i ziemia w po艂owie stycznia.

-    Jeden z naszych ludzi tam mieszka. Policjant.

-    Tak?

-    To strza艂 w ciemno, mo偶e si臋 okaza膰 chybiony - powiedzia艂 Ringmar. - Musimy podej艣膰 do tego na spokojnie.

-    Kto to jest? - zapyta艂 Winter.

-    Morelius. Simon Morelius. Jest po...

-    Wiem, kto to jest - przerwa艂 mu Winter.

-    Zachowajmy spok贸j.

By艂 spokojny. B贸g nadal by艂 z nim.

-    Wiesz, sk膮d Morelius pochodzi? - zapyta艂.

-    Nie.

-    Ma teraz dy偶ur?

-    Nawet sprawdza艂em. Ma wolne.

-    Jest w domu?

-    Nie wiem. Nie dzwoni艂em. Nie wiedzia艂bym, co powiedzie膰.

-    Masz j ego numer?

Winter zadzwoni艂, ale nikt nie odebra艂. Roz艂膮czy艂 si臋 i poprosi艂 o po艂膮czenie z komisariatem na Lorensbergu.

-    Dzie艅 dobry, m贸wi Winter. Tak... wiem... 偶e to taka spraw... no w艂a艣nie...

Zapyta艂 o Moreliusa, zupe艂nie jak Bertil przed chwil膮. Wr贸ci jutro. Jest na li艣cie Ivarssona. Ma troch臋 wi臋cej wolnych dni po sylwestrze. Koniecznie chcecie go z艂apa膰?

-    Tak.

-    Mo偶e jest w domu.

-    Nie.

-    Pr贸bowali艣cie dzwoni膰 do Kungsbacki?

-    Co? Nie.

-    Stamt膮d pochodzi.

-    Z Kungsbacki?

-    Tak jest. Kto艣 wspomina艂 tu o tym niedawno, tak, nawet on sam.

- Winter s艂ysza艂 rozmowy w tle, rozmowy na komisariacie przy Chalmersgatan, telefony, buty cz艂api膮ce po pod艂o... - Tak si臋 zgadali艣my o tym morderstwie i wtedy to powiedzia艂. Ona te偶 by艂a z Kungsbacki, nie? Ta zamordowana kobieta?

-    Tak - powiedzia艂 Winter i spojrza艂 na Ringmara.

Ringmar przys艂uchiwa艂 si臋 w napi臋ciu. Winter od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, wsta艂 i si臋gn膮艂 po ksi膮偶k臋 telefoniczn膮.

Kungsbacka. Znalaz艂 jedn膮 osob臋 o nazwisku Morelius. Elna Morelius. Odebra艂a po trzecim sygnale. Nie, syna nie ma w domu. A o co chodzi? S艂u偶bowa sprawa? Oczywi艣cie, przeka偶e, 偶eby si臋 skontaktowa艂. Ale nie dzwoni od pewnego czasu. Powinien si臋 odzywa膰 cz臋艣ciej. No w艂a艣nie, tak to jest. A kiedy dzwoni艂 ostatnio? Nie tak dawno temu. Nie by艂 w dobrej formie. Nie czu艂 si臋 dobrze. Winter pr贸bowa艂 si臋 skupi膰.

-    A kim by艂 z zawodu pani m膮偶, pani Morelius?

-    M贸j m膮偶? Co to za pytanie? M贸j m膮偶 nie 偶yje. - Umilk艂a, ale Winter czeka艂. - M贸j m膮偶 by艂 duszpasterzem - powiedzia艂a w ko艅cu.

Morelius. Winter widzia艂 przed sob膮 jego twarz, unosi艂a si臋 nad mundurem. Radiow贸z patroluj膮cy Vasaplatsen, tam i z powrotem.

Prawdziwy policjant. Patrik. Maria. Zawsze w pobli偶u, kiedy co艣 si臋 dzieje.

Kiedy wszed艂 do mieszkania Valkerow, Morelius by艂 w 艣rodku. Sylwetka. Wskaza艂 mu 艣cian臋.

Pomy艣la艂 o Laredzie Veitz, o tym, co m贸wi艂a. Dzwoni艂a wczoraj, ale on nie mia艂 si艂y, ju偶 nie.

Spojrza艂 na Ringmara.

-    Jedziemy tam - rzuci艂. - Natychmiast. - Wsta艂, pistolet uderzy艂 go w 偶ebra.

-    Do Moreliusa? Do Askim?

-    A gdzie, kurwa, chcia艂by艣 jecha膰?

-    Eriku...

-    Mo偶esz tu zosta膰, jak chcesz - powiedzia艂 Winter. Podszed艂 do wieszaka i zdj膮艂 p艂aszcz. Chcia艂 biec korytarzem, biec jak szaleniec, p艂yn膮膰 w powietrzu.

Ringmar zadzwoni艂 jeszcze raz, u Moreliusa nikt nie odbiera艂.

-    Mo偶e poprosimy, 偶eby wys艂ali radiow贸z z Fr贸lundy?

-    Dobrze, ale niech nikt nie wchodzi, zanim my nie przyj edziemy. Trz臋s艂y mu si臋 r臋ce, czu艂 SIG sauera na piersiach, na 偶ebrach. Biegli obaj.

-    Ja prowadz臋 - zawo艂a艂 Ringmar.

By艂 ju偶 wiecz贸r. Ringmar szybko ruszy艂 na po艂udnie. Utkn臋li w korku na wysoko艣ci Lisebergu i Winter przymocowa艂 koguta do dachu. Ringmar w艂膮czy艂 sygna艂 i jako艣 si臋 przedostali przez autostrad臋.

Po obu stronach S枚derleden mg艂a unosi艂a si臋 p贸艂 metra nad ziemi膮. Ringmar zjecha艂 przed J盲mbrott. Winter pomy艣la艂 o Elfvegrenach i ich przytulnym osiedlu willowym za zjazdem z autostrady. Nie powiedzieli nic wi臋cej o m臋偶czy藕nie, o kt贸rym wspomina艂a Louise Valker. Louise Valker z Kungsbacki. Rzuci艂 okiem na Ringmara. Je艣li tu nic nie znajd膮, nast臋pnym przystankiem b臋dzie dom ElfVegrenow.

Widzieli 艣wiat艂a radiowozu z Fr贸lundy. Otoczy艂o go kilku ch艂opc贸w. 艢wiat艂o wirowa艂o na ich twarzach.

-    Wy艂膮czcie to - poleci艂 Winter, kiedy znale藕li si臋 przy ich samochodzie.

-    Numer siedem - powiedzia艂 Ringmar za jego plecami, Winter odwr贸ci艂 si臋 do niego. Ringmar wskaza艂 klatk臋 siedem D. Domy by艂y ceglane, mo偶e czerwone. Trzy albo cztery pi臋tra, to nie mia艂o znaczenia.

- Mieszka na drugim - doda艂 Ringmar. Drzwi na klatk臋 by艂y otwarte i przypi臋te 艂a艅cuchem do 艣ciany. Kiedy wchodzili, jaki艣 m臋偶czyzna wyszed艂 z piwnicy. Ni贸s艂 wielkie pud艂o. Skin膮艂 im g艂ow膮 i odblokowa艂 drzwi.

Naciskali dzwonek przy drzwiach Moreliusa. Nikt nie otwiera艂. Nazwisko wypisano bia艂ymi literami na czarnym filcu, nad klap膮 otworu na listy. Winter zadzwoni艂 jeszcze raz, s艂ysza艂 d藕wi臋k dzwonka w 艣rodku, ale 偶adnych krok贸w, 偶adnych g艂os贸w. Zawo艂a艂, nas艂uchiwa艂. Wyci膮gn膮艂 bro艅 i przestrzeli艂 drewno na wysoko艣ci zamka.

56.



Przez dziur臋 w drzwiach z艂apa艂 za klamk臋. Nie by艂o zamka patentowego.

Otworzy艂 drzwi. Jego m贸zg dzia艂a艂 jakby osobno, oddzielony od ruch贸w, porusza艂 si臋 instynktownie, jak zwierz臋. Zapach kordytu kr臋ci艂 w nosie. Niczego nie 偶a艂owa艂.

Na pod艂odze le偶a艂a poczta, jaka艣 koperta, gazeta.

Mieszkanie roz艣wietla艂y lampy z obwodnicy i z osiedla. By艂o cicho. 呕adnych gitar, b臋bn贸w, 偶adnego krzyku.

Nie by艂o te偶 Angeli. Chodzili z pokoju do pokoju. Wsz臋dzie porz膮dek, wysprz膮tane. Kuchenny blat czysty i l艣ni膮cy w 艣wietle padaj膮cym z okna. Na stole pusto.

W sypialni na nocnym stoliku dwa magazyny dla pan贸w, obok budzik. 鈥濧ktuell Rapport鈥. W salonie rega艂 z ksi膮偶kami, mn贸stwo kieszonkowych wyda艅, sofa z imitacji sk贸ry, dwa fotele przed wielkim telewizorem. Porz膮dnie. Wszystko pod kontrol膮.

- Aha - powiedzia艂 Ringmar. Rozejrza艂 si臋 z nieszcz臋艣liw膮 min膮, potem przeni贸s艂 wzrok na Wintera.

Winter czu艂, jak jego twarz zaczyna drga膰, jak uchodz膮 z niego napi臋cie i szok. Przygn臋bienie na twarzy Ringmara. Puste mieszkanie. Strza艂y. Poczucie zagubienia, rozczarowanie i niewyobra偶alna ulga. NIEWYOBRA呕ALNA ULGA. Zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰, podrygiwa膰, z jego ust wydoby艂o si臋 co艣, co mog艂o by膰 p艂aczem albo 艣miechem. Najpierw 艣miech, szalony i bardzo g艂o艣ny: Szkoda, 偶e nie widzisz swojej miny, Bertilu. Zobaczy艂, 偶e Bertil podchodzi krok bli偶ej, jak piel臋gniarz. Potem jeszcze jeden atak. W ko艅cu wszystko min臋艂o, podni贸s艂 do g贸ry drug膮 r臋k臋, nie t臋, w kt贸rej trzyma艂 bro艅, i powiedzia艂: Spadamy st膮d, Bertilu. I wyszed艂.

Wyda艂 dyspozycje dwojgu policjantom z Fr贸lundy, m臋偶czy藕nie i kobiecie.

-    Ja prowadz臋 - powiedzia艂, wsiadaj膮c do auta.

-    Jak si臋 czujesz, Eriku?

-    Ju偶 lepiej - odpar艂, skr臋caj膮c na J盲mbrott.

-    Dok膮d jedziemy?

-    Do Elfvegren贸w

-    Za chwil臋 b臋dzie p贸艂noc.

Winter nie odpowiedzia艂, szuka艂 drogi w艣r贸d bocznych uliczek. Jeszcze raz zapyta艂 Ringmara o adres. Wszystkie niedu偶e wille wygl膮da艂y podobnie. Jakby si臋 cz艂owiek znalaz艂 w innej epoce, w latach pi臋膰dziesi膮tych. Ma艂e domki, du偶e ogrody.

U Elfvegren贸w by艂o ciemno. Winter zadzwoni艂 do drzwi. Bertil sta艂 za jego plecami, na wypadek gdyby Winter zn贸w wyci膮gn膮艂 bro艅.

Drzwi si臋 nie otworzy艂y, 艣wiat艂o si臋 nie zapali艂o. Winter za艂omota艂 w drzwi, potem odwr贸ci艂 si臋 i zszed艂 z kilku schod贸w.

-    I tak jej tu nie ma - powiedzia艂, a Ringmar zrozumia艂, kogo mia艂 namy艣li.

Mijali Radiotorget. W kieszeni Wintera zadzwoni艂a kom贸rka. -Tak?

-    Szuka艂 pan Moreliusa z Lorensbergu. - Kiepsko by艂o s艂ycha膰, s艂owa cich艂y i wraca艂y.

-    Halo?

-    Szuka艂 pan...

-    S艂ucham - powiedzia艂 Winter. - Znale藕li艣cie go?

-    Jest tutaj, na komisariacie - powiedzia艂 policjant z Lorensbergu. Winter rozmawia艂 z nim wcze艣niej. - Przyjecha艂 w艂a艣nie z Ivarssonem. Spotka艂 go na mie艣cie, bo on przecie偶 nie jest na s艂u偶...

-    Dopilnujcie, 偶eby na mnie zaczeka艂 - rzuci艂 Winter.

-    呕aden problem. I tak chce z panem porozmawia膰, tak m贸wi.

Morelius siedzia艂 w sali telewizyjnej. Wsta艂, kiedy weszli. Mia艂 na sobie d偶insy, czarn膮 sk贸rzan膮 kurtk臋 i kowbojskie buty.

-    Mo偶e mog臋 wam pom贸c - powiedzia艂. - Sam nie wiem. -Spojrza艂 na Wintera, jakby chcia艂 powiedzie膰: tobie. Winter nie odpowiedzia艂. Jeszcze godzin臋 temu by艂 got贸w... by艂... Teraz m贸g艂 go chwyci膰 za gard艂o, za偶膮da膰 odpowiedzi. Powinien natychmiast zacz膮膰 m贸wi膰.

-    Rozumiem, 偶e konieczny jest po艣piech - powiedzia艂 Morelius i ruszy艂 w stron臋 kuchenki.

-    Dok膮d idziesz?! - krzykn膮艂 Ringmar.

-    Co jest? - zapyta艂 Morelius. Popatrzy艂 na nich, najpierw na Ringmara, potem na Wintera. Co艣 si臋 dzia艂o z jego twarz膮. - Kurwa, chyba nie my艣licie, 偶e to ja?

-    Og艂oszenie - rzuci艂 Winter.

-    Co? Og艂oszenie?

-    Rozmawiali艣my z twoim s膮siadem. Przyzna艂 si臋, 偶e by艂... po艣rednikiem, s艂upem, czy jak to si臋 nazywa.

-    Na lito艣膰 bosk膮, to przecie偶 ni... nawet nie... - Spojrza艂 na Wintera. - Nic z tego nie wysz艂o.

Winter podszed艂 krok bli偶ej.

-    W takim razie zatai艂e艣 przed nami cen...

-    O tym mo偶emy pogada膰 p贸藕niej - powiedzia艂 Morelius. -Spieszymy si臋 czy si臋 nie 艣pieszymy, Eriku?

-    O co ci chodzi?

-    Jest w tej sprawie trop policyjny. Mundur i te rzeczy. My w policji porz膮dkowej te偶 to wiemy. Du偶o o tym my艣la艂em. Bo du偶o my艣la艂em o pracy. Zamierzam si臋 zwolni膰, ale m贸j kolega zostaje. Chce by膰 艣ledczym. Wymy艣li艂 sobie, 偶e to o wiele fajniejsze. -Morelius spojrza艂 na Wintera. - M贸wi臋 o Bartramie. O Gregerze Bartramie.

-    I co dalej?

-    Nie s艂yszeli艣cie go ostatnio. Nie s艂uchali艣cie, co m贸wi. Nie widzieli艣cie go. Co艣 si臋 z nim dzieje. Sam nie wiem... du偶o o tym my艣la艂em. Chodzi艂em po mie艣cie, wzi膮艂em wolny dzie艅, my艣la艂em o tym wszystkim. My艣la艂em, 偶e on ma prawo si臋 troch臋 poba... - Zn贸w popatrzy艂 na Wintera. - A potem ta historia z twoj膮 dziewczyn膮. -Przeni贸s艂 wzrok na Ringmara. - Chcia艂em si臋 z nim skontaktowa膰, ale nie by艂o go w domu. Bo po prostu ju偶 tam nie mieszka. Przeprowadzi艂 si臋 ponad rok temu i nie poda艂 mi nowego adresu. - Spojrza艂 na Ivarssona. - Ca艂y czas mieli艣my jego stary adres.

-    To gdzie on teraz mieszka? - zapyta艂 Ivarsson.

-    Przy Tolseg氓rdsgatan. W M枚lndal. Nie by艂em tam, ale...

-    Sk膮d wiesz? - wtr膮ci艂 szybko Ringmar. - Sk膮d znasz nowy adres?

-    Biuro numer贸w - wyja艣ni艂 Morelius. - Wcale nie by艂o tak trudno.

-    I co z t膮 Tolseg氓rdsgatan? - powiedzia艂 Winter. - Z czym艣 mi si臋 ta nazwa kojarzy.

-    To przy ko艅cu Hag氓kersgatan - powiedzia艂 Morelius. - Blisko tych blok贸w HSB, mieszka艂a tam ta zabita para. To znaczy... on, je艣li ona prze偶yje. To chyba H盲radsgatan.

Nie powiedzia艂 Krokens, pomy艣la艂 Winter. Ani Manhattan Livs. Tylko naj艣ci艣lejszy kr膮g wie o Manhattan Livs, nikt poza tym. Gdyby wymieni艂 nazw臋 sklepu, wszystko by艂oby jasne.

-    Gdzie mieszka艂 przedtem? - zapyta艂.

-    W pobli偶u - odpar艂 Morelius. - Jeszcze bli偶ej tych blok贸w. -1 po kr贸tkiej przerwie: - Na dole jest ma艂y sklepik, tak mi si臋 wydaje.

Zanim Winter zd膮偶y艂 co艣 powiedzie膰, Morelius podni贸s艂 r臋k臋.

-    Poka偶臋 wam jego komputer.

-    Jego komputer?

-    Chod藕cie ze mn膮.

Zeszli na d贸艂, potem nowym przej艣ciem przeszli na drug膮 stron臋 dziedzi艅ca. Nikt si臋 nie odzywa艂. Morelius stan膮艂 przed komputerem i zalogowa艂 si臋. Odczeka艂 chwil臋, potem zn贸w pochyli艂 si臋 nad klawiatur膮. Czeka艂.

-    Wygl膮da na to, 偶e si臋 na tym znasz - powiedzia艂 Ivarsson. Te偶 z nimi przyszed艂.

-    Tak - przyzna艂 Morelius. - Zwykle si臋 uwa偶a, 偶e komputery nie s膮 kompatybilne z t臋pymi glinami.

Wpisa艂 jeszcze jedn膮 komend臋 i spojrza艂 na zebranych. Potem zn贸w przeni贸s艂 wzrok na monitor.

-    Co to jest? - zapyta艂 Winter.

-    To lista nazwisk i adres贸w statyst贸w z tego filmu, tego serialu o policji. - Spojrza艂 na Wintera, potem zn贸w na monitor. - Wygl膮da na to, 偶e to wszystkie dane. Wszed艂 do waszych komputer贸w i je sobie 艣ci膮gn膮艂.

Spojrzeli na ekran.

-    Jest tego wi臋cej - ci膮gn膮艂 Morelius. - Musia艂 mie膰 dost臋p do wi臋kszo艣ci materia艂贸w. Albo prowadzi co艣 w rodzaju prywatnego 艣ledztwa, albo...

-    Nigdy o tym nie wspomina艂?

-    Nie. - Morelius wpisa艂 kolejn膮 komend臋. - Popatrzcie na to. -Winter nachyli艂 si臋 nad komputerem. - Mieli艣my jego dawny adres w pobli偶u miejsca zbrodni, ale w艂ama艂 si臋 do komputera i go zmieni艂. Wed艂ug tego mieszka teraz na Hisingen.

Winter przypomnia艂 sobie adresy policjant贸w, kt贸re por贸wnywali. Gdyby wtedy mia艂 prawdziwy adres Bartrama, to... Bartram wprowadzi艂 zmiany na listach. O ile Moreliusowi mo偶na ufa膰.

-    Czy on jest 偶onaty? - zapyta艂 Winter.

-    Nie - odpowiedzia艂 Ivarsson.

-    Ja b臋d臋 prowadzi艂 - rzuci艂 Ringmar.

Min臋li Krokens Livs, Manhattan. Plakaty nadal sta艂y przed wej艣ciem. Miasto Anio艂贸w. M艣ciciele. Ringmar zaparkowa艂 na ulicy, wysiedli,

zanim samoch贸d ca艂kiem si臋 zatrzyma艂. Morelius przyjecha艂 z nimi.

Winter spojrza艂 na zegarek. Min臋艂a pierwsza. Happy birthday to you. 

Min臋li plac zabaw i kilka kontener贸w. Domy sta艂y pi臋膰dziesi膮t metr贸w dalej, doje偶d偶a艂o si臋 do nich od drugiej strony. Brzozowy zagajnik za nimi by艂 posypany srebrem.

-    Trzydzie艣ci sze艣膰 - powiedzia艂 Morelius.

W oknach na drugim pi臋trze pali艂o si臋 艣wiat艂o.

Winter szarpn膮艂 drzwi. Otworzy艂y si臋, nie musia艂 strzela膰 w zamek. Ringmar zapali艂 艣wiat艂o. 艢ciany klatki schodowej by艂y b艂臋kitne jak niebo, ze wzorkiem w ciemniejszym odcieniu. Lila, pomy艣la艂 Winter. Wszystkie szczeg贸艂y widzia艂 niezwykle ostro.

Drzwi wygl膮da艂y na imitacj臋 drewna tekowego.

Policjant, pomy艣la艂 Winter. Jak mo偶na si臋 obroni膰 przed czym艣 takim? 艢wiat si臋 ko艅czy, je艣li policjanci przechodz膮 na drug膮 stron臋.

艢wiat艂o na klatce zgas艂o. Zauwa偶yli, 偶e w szczelinie pod drzwiami jest jasno. Winter nacisn膮艂 dzwonek. Tylko spok贸j, Eriku. Zadamy tylko kilka pyta艅, bo chcemy wiedzie膰. Chcemy wiedzie膰, bo czas si臋 ko艅czy.

Zobaczy艂 Angel臋, ale odsun膮艂 ten obraz, uderza艂 kostkami w drewniane drzwi.

-    Kto tam? - rozleg艂o si臋 ze 艣rodka.

Winter spojrza艂 na Moreliusa i skin膮艂 g艂ow膮.

-    Greger, to ja, Simon. Mam jedn膮 spraw臋 i potrzebowa艂bym twojej... pomocy.

-    Co? Teraz?

-    To pilne. Otw贸rz, bardzo ci臋 prosz臋.

Z mieszkania nie dobiega艂 偶aden d藕wi臋k, nie s艂yszeli nic. Winter czu艂 bro艅 na piersi, ale nie chcia艂 jej na razie wyci膮ga膰. By艂 spokojniejszy, lepiej przygotowany nato, co go mog艂o czeka膰.

-    Mog艂e艣 zadzwoni膰 - dobieg艂o ze 艣rodka.

-    Dlaczego nie chcesz otworzy膰? - zapyta艂 Morelius.

-    Winter - powiedzia艂 Winter. Wiedzia艂, 偶e Bartram wie, 偶e on te偶 tu jest.

Us艂yszeli jakie艣 odg艂osy. Ringmar spojrza艂 na Wintera. Odg艂osy stawa艂y si臋 coraz wyra藕niejsze. Winter us艂ysza艂 muzyk臋. Morelius z przera偶eniem patrzy艂 w s艂abe, zimne 艣wiat艂o na schodach. Winter s艂ysza艂 gitary, b臋bny, g艂os skrzecza艂 i wy艂 zza drzwi. Nie m贸g艂 si臋 ruszy膰. Ringmar strzeli艂. Do dw贸ch razy sztuka, pomy艣la艂 Winter. Morelius i Ringmar kopniakami rozwalili drzwi, wcisn臋li d艂onie mi臋dzy twarde p艂yty. Ringmar rozkrwawi艂 sobie d艂o艅. Morelius krzykn膮艂 co艣, czego Winter nie dos艂ysza艂. Ringmar krzycza艂, jakby by艂 na innej planecie.

To by艂o w 艣rodku, gdzie艣 w g艂臋bi. S艂ysza艂 krzyki. Jego cia艂o oderwa艂o si臋 od kamiennej posadzki klatki. Zacz膮艂 biec. P艂yn膮艂 w powietrzu.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

KWIECIE艃



57.



Angela urodzi艂a Els臋 pi臋tna艣cie po trzeciej nad ranem, dwa dni po terminie. Dziewczynka wa偶y艂a trzy tysi膮ce dziewi臋膰set dwadzie艣cia pi臋膰 gram贸w, mierzy艂a nieca艂e pi臋膰dziesi膮t jeden centymetr贸w. Winter kilka razy prawie zemdla艂, przekazywa艂 kamer臋 po艂o偶nej.

Trzyma艂 Els臋, spa艂a wtulona w jego pier艣. W艂osy mia艂a ciemne, zaskoczy艂o go, 偶e s膮 takie g臋ste. Wygl膮da艂o na to, 偶e ma jego nos i uszy. P艂aka艂, nuc膮c If You Leave Me Breathless do ma艂ych uszek. W ostatnich tygodniach zajmowa艂 si臋 wy艂膮cznie puszczaniem Coltrane'a i modleniem si臋 za przysz艂o艣膰. Pok贸j przes艂ucha艅 zostawi艂 innym. Czyta艂 protoko艂y z przes艂ucha艅, ale tam nie chodzi艂.

Angela wyci膮gn臋艂a si臋 i co艣 powiedzia艂a. Podni贸s艂 na ni膮 wzrok i powt贸rzy艂a jeszcze raz. Tak, potwierdzi艂. To cud.

Angela promienia艂a. To by艂 naprawd臋 ma艂y cud. Kiedy艣 to wszystko wr贸ci, pomy艣la艂, ale jeszcze nie teraz. Mo偶e nigdy. By艂a silna, silniejsza od niego.

Zadzwonili do Hiszpanii, Winter szybko przekaza艂 s艂uchawk臋 Angeli.

Kiedy wychodzi艂 z porod贸wki, s艂o艅ce wspina艂o si臋 nad g贸r膮. Mia艂 wra偶enie, 偶e 艣wiat jest nowy. Zapachy, jakich jeszcze w tym roku nie by艂o. Wiosna. Widzia艂 dzieci id膮ce do szko艂y, bawi艂y si臋 na 偶wirowanych 艣cie偶kach, rzuca艂y czym艣. Czy dzieciaki jeszcze graj膮 w kulki?

S艂o艅ce go o艣lepi艂o, wi臋c spu艣ci艂 os艂on臋. Wyjecha艂 z M枚lndal, ale coraz trudniej mu by艂o prowadzi膰, mia艂 za艂zawione oczy.

Starszy cz艂owiek, kt贸rego nie rozpozna艂, schodzi艂 na d贸艂, kiedy si臋 wspina艂 po schodach na g贸r臋. M臋skie wizyty u pani Malmer.

W mieszkaniu te偶 pachnia艂o inaczej, prawie tak jak na dworze.

Otworzy艂 wszystkie okna. W kuchni odkorkowa艂 butelk臋, nala艂 sobie do kryszta艂owego kieliszka i napi艂 si臋.

Bartram mu podzi臋kowa艂. Podzi臋kowa艂 mu osobi艣cie. Chcia艂 zosta膰 uratowany, ale nie chcia艂 im za bardzo u艂atwia膰 sprawy. Podszed艂 do niego tak blisko, jak to by艂o mo偶liwe.

Angela nie odnios艂a 偶adnych fizycznych obra偶e艅.

W sypialni Bartrama wisia艂o zdj臋cie. M艂ody m臋偶czyzna i m艂oda kobieta. Trzymali si臋 za r臋ce. Winter podszed艂 bli偶ej. Wyci膮艂 twarze. Zamieni艂 je. Ona by艂a nim, a on ni膮. Twarz m臋偶czyzny nale偶a艂a do Bartrama. M艂odszego ni偶 teraz.

Winter wszed艂 do salonu. Okna wychodzi艂y na park, wygl膮da艂 w zamy艣leniu.

Piciem odp臋dzi艂 t臋 my艣l. Za dwa dni b臋dzie tu z nimi kto艣 jeszcze. Pi艂 szampana, by艂 lekki. Odwr贸ci艂 si臋 i poczu艂 szarpni臋cie b贸lu w lewym kolanie. Prawie straci艂 r贸wnowag臋, przez chwil臋 musia艂 si臋 uspokaja膰, potem poszed艂 do kuchni i odstawi艂 kieliszek.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



Wyszukiwarka